You are on page 1of 910

James Islington

Cień utraconego świata

Trylogia Licaniusa. Księga I

Przekład Grzegorz Komerski


Ilustracje: Dominik Broniek, mapa Tim Paul
Tytuł oryginalny: The Shadow of What Was Lost
Rok pierwszego wydania: 2014
Rok pierwszego wydania polskiego: 2021

Nie ufaj niczemu, nawet własnemu umysłowi


Oto świat, w którym magia jest oczywista, niczym istnienie dobra i zła. I
podobnie jak zło, do cna znienawidzona.
Oto świat, który za chwilę przestanie istnieć. Z północy nadciąga zagłada,
a jedyne, co może stawić jej czoła to właśnie wzgardzona i osłabiona magia.
Młody Davian wyrusza w niebezpieczną podróż na północ. U boku ma
przyjaciela a za plecami zostawia zniszczenie, śmierć i grozę. Mimo strachu,
każdego dnia wędruje dalej, wszak od powodzenia jego misji zależą losy
świata. No, chyba, że jego misja polega na czymś zupełnie innym, niż sądzi i
właściwie został wysłany na śmierć.
Może też być tak, że przyjaciel, który dzielnie kroczy u
jego boku jest tak naprawdę kimś zupełnie innym, dawny
wybawca poświęci go bez mrugnięcia okiem a bohatersko
uratowany dzieciak okaże się silniejszy, niż cała drużyna
wybawców. Może też być zupełnie inaczej.
W tej historii prawda splata się z kłamstwem, stare długi
ratują życie a zdrajca zasłania zdradzonego własną piersią.
Sonji
Bez twojego entuzjazmu, miłości i wsparcia ta
powieść nie miałaby szansy powstać

-5-
Prolog.
Niebo rozcięła błyskawica.
Wody Eryth Mmorg rozbłysły jaskrawym światłem. Wzburzone
fale zaszumiały, jakby ktoś wraził sztylet w samo mroczne serce
akwenu. Rozpędzony wał ciemnych bałwanów rozbił się o ledwie
widoczną ścianę czarnych skał. Piana z sykiem trysnęła na sto
stóp w powietrze i runęła w dół. Świat zamigotał i na powrót
pogrążył się w ciemności, lecz sztorm wciąż przybierał na sile.
Kolejna fala ryknęła, warknęła i westchnęła głośniej, niż
zagrzmiał grzmot następnego pioruna. A za nią sunęła już nowa.
Stojący na wysokim urwisku Tal omiótł okolicę beznamiętnym
spojrzeniem. Trwał w zupełnym bezruchu, jedynie jego płaszcz
łopotał, raz po raz wzdymany porywistymi powiewami. Skrzące
się w młodzieńczym obliczu stare, niemrugające oczy wpatrywały
się głęboko w noc, tam gdzie czyhała niewidoczna paszcza Eryth
Mmorg. Jeszcze jeden rozbłysk wyłowił z mroku owalną formację
zębatych skał, oblizywanych przez wygłodniałe fale, gotowych
pożreć każdego, kto ośmieliłby się zanadto zbliżyć.
Za plecami Tal miał płaską, jałową skałę wierzchołka Góry
Taaga. Życie nie zapuściło tu korzeni, na tym szczycie nie rosły
najbardziej nawet wytrzymałe, wszędobylskie chwasty o trującym
soku. Obsydianowe płyty lśniły w świetle błyskawic, gładko
wypolerowane uderzeniami odwiecznie smagającego je wiatru.
Dwadzieścia kroków od Tala płaska półka gwałtownie się urywała
i górskie zbocze opadało w przepaść niemal równie pionową jak
ta, nad którą stał. Górę Taaga zdobyło przed nim niewielu
wspinaczy, jeszcze mniej liczni sobie ten cel stawiali.
Na północy, tam gdzie wody rozlewały się aż po horyzont,
ciemność niespodziewanie zrzedła, ustępując słabej, rdzawej
poświacie. Oczy Tala zabłysły, spojrzał ku światłu. Blask na
-6-
moment osłabł, po czym rozkwitł ponownie, przeobrażając się w
jaskrawo-pomarańczową kulę ognia, której rażące promienie
przemknęły ponad pustkowiem i uderzyły go prosto w oczy.
Mężczyzna syknął, zacisnął powieki, zebrał się w sobie.
Jak długo wpatrywał się w otchłań? Zbyt długo. Jego ucieczka
została odkryta, wszczęto alarm. Serce Tala chwycił w szpony
ostry, lodowaty ból; tej emocji nie czuł już od dłuższego czasu.
Strach.
- Wytrzymaj - przykazał sobie szeptem, ponownie kierując
wzrok na rozgniewane wody. - Wytrzymaj.
Mimo chwilowego rozkojarzenia cel miał już niemal na
wyciągnięcie ręki.
- Uciekasz, Tal’kamarze. Ostrzegałem, byś tego nie robił. -
Słowa przetoczyły się nad skalistym wierzchołkiem. Bardziej niż
dźwięk przypominały wrażenie czyjejś obecności.
Tal poczuł silny skurcz żołądka. Rozejrzał się, wypatrując
prześladowcy.
- Znam prawdę - powiedział półgłosem.
Zobaczył go po drugiej stronie skalnej półki, jak ukradkiem
zbliżał się w jego kierunku. Ledwie widoczny cień, ciemniejszy
od wszystkich pozostałych. Istota nie do końca zanurzona w
istnieniu. Jego pan.
- Nie, Tal’kamarze. Ty nie wiesz, co jest prawdą, a co nie -
odparł stwór z obrzydliwym chichotem. - To był tylko zwykły,
samotny człowiek. Łgał, sam to powiedziałeś. I sam go za
szerzenie kłamstw zabiłeś. Odrąbałeś mu głowę i nadziałeś ją na
włócznię, którą zatknąłeś ku powszechnej przestrodze na Wrotach
Iladriel. Już o tym zapomniałeś? - Cień znieruchomiał, zapatrzył
się w Tala. Czekał.
Tal się zawahał, przez długą chwilę po prostu wpatrywał się w
mrok.
-7-
- Tak... - odpowiedział wreszcie ochrypłym szeptem. Obecność
pana była wręcz przytłaczająca; przez chwilę pragnął jedynie
rzucić się przed nim na kolana i kajać, błagając o przebaczenie.
Wrażenie minęło, wyczuł narastające zniecierpliwienie cienia...
Zniecierpliwienie, ale też coś jeszcze, coś ledwie zaznaczonego.
Emocję, której nigdy u swego pana nie widział.
Niepokój.
- Tak, to prawda - podjął powoli, z każdym słowem nabierając
pewności. - Lecz to był błąd. Poszedłem ścieżką, którą mi
wskazał. Znalazłem dowód... - Urwał na moment. -
Podróżowałem do Res Karthy, gdzie przepytałem Lyth. - Słowa
wciąż nabierały mocy. - Odwiedziłem Studnie Mor Aruil i
rozmawiałem ze Strażnikiem. Na Rozdrożu odszukałem Nethgallę
i torturowałem ją, dopóki nie wyjawiła mi wszystkiego, co sama
wiedziała! - Ostatnie słowa wykrzyczał, uwalniając tłumiony od
wielu lat gniew. Potężny ryk zdawał się rozlewać echem po całym
Talan Gol i dalej. - Odwiedziłem podziemia zagrzebane głęboko
pod górami, pod samą Ilin Tora. Znalazłem Zwierciadła,
spojrzałem w nie i odkryłem jedną rzecz! - Zamilkł dla nabrania
tchu, zdyszany, z malującym się na twarzy ponurym poczuciem
triumfu. - Jedną jedyną prawdę, wyrastającą ponad wszystkie
inne.
- Coś takiego odkrył, Tal’kamarze? - W syku dała się słyszeć
drwiąca nuta. Cień podpełzł bliżej, a srebrzyste ciepło zniknęło z
jego tonu bez śladu. Groził.
Tal zaczerpnął głęboko powietrza.
- Że jesteś fałszywy - wypowiedział to zdanie spokojnie,
wyzywająco patrząc prosto w skłębioną ciemność. - Całkowicie i
do cna fałszywy.
Odwrócił się i skinął dłonią w dół, ku wodzie. Tuż nad falami
zmaterializował się jasnoniebieski, świetlisty dysk. Zaczął
-8-
wirować, z każdą chwilą prędzej. Gdy Tal spojrzał z powrotem
przed siebie, cień majaczył ledwie cal od niego. Wypełniał całe
pole widzenia, a w powietrzu poniósł się paskudny fetor oddechu.
Cień wybuchnął śmiechem, brudnym rechotem, niezawierającym
nic poza pogardą.
- Nie możesz stąd uciec - warknął. - Nie możesz uciec przede
mną.
Tal rozciągnął wargi w uśmiechu, po raz pierwszy od lat.
- Mylisz się. Tym razem udam się tam, dokąd Aarkein Devaed
nie zdoła za mną pójść - odparł półgłosem.
Cofnął się o krok. Stopa trafiła w pustkę. Runął z urwiska.
Cień podpełzł na skraj przepaści i popatrzył za Talem, który
przekroczył Bramę i znalazł się poza jego zasięgiem. Wirujący
pierścień błękitu rozjarzył się bielą i zgasł, nie zostawiając po
sobie najdrobniejszego śladu.
Istota wpatrywała się w nagle pociemniały punkt. Fale ucichły,
jakby ugłaskane, zaspokojone.
I nagle nadeszło zrozumienie.
- Woda Odnowy - zasyczał cień.
Wściekły skrzek wypełnił cały świat.

-9-
Rozdział 1.
Ostrze przejechało po jego twarzy powoli, zostawiając po sobie
ognistą ścieżkę.
Rozpaczliwie pragnął krzyknąć, cofnąć głowę, lecz zaciskająca
mu usta dłoń trzymała zbyt mocno. Nie widział nic poza stalą,
szarą i brudną. Strużka ciepłej krwi spłynęła mu z lewego policzka
na szyję i dalej, pod koszulę.
Potem były już tylko rwane fragmenty, wrażenia.
Śmiechy. Gorąca, nieprzyjemnie kwaśna woń wina w oddechu
napastnika.
Słabnący ból i wrzaski... Nie, nie jego własne.
Głosy wysokie, przenikliwe, naznaczone strachem błagania.
Potem cisza. Ciemność.

Davian otworzył gwałtownie oczy.


Przez dłuższą chwilę siedział z rozkołatanym sercem,
oddychając głęboko, by się uspokoić. Wreszcie wyprostował się w
krześle i potrząsnął głową. Znowu zasnął przy biurku. Przetarł
dłońmi twarz, mimochodem muskając palcem wypukłą bliznę,
biegnącą od kącika lewego oka aż po podbródek. Teraz, po latach,
była już różowo-biała. Wciąż jednak paliła bólem za każdym
razem, gdy dawne wspomnienia próbowały wydostać się na
powierzchnię.
Wstał, rozciągnął zesztywniałe mięśnie, wyjrzał przez okno i się
skrzywił. Ze swojej niewielkiej izby na wysokim piętrze
północnej wieży miał widok na prawie całą szkołę. Światła we
wszystkich oknach poniżej były już zgaszone. Ledwie trzymające
się życia płomyki oświetlających dziedziniec pochodni tańczyły
leniwie na słabym wietrze, rozsiewając smużki czarnego dymu.
- 10 -
A więc upłynął kolejny wieczór. Zostało ich coraz mniej, a
mijały znacznie szybciej, niżby sobie tego życzył.
Davian westchnął, podkręcił lampę i zajął się przeglądaniem
mrowia książek, rozrzuconych bez ładu i składu na blacie.
Oczywiście wszystkie już przeczytał, większość nawet po kilka
razy, lecz w żadnej nie znalazł odpowiedzi. Mimo to usiadł,
wylosował na chybił trafił jeden z tomów i zaczął ospale
wertować stronice.
Jakiś czas potem ciężką nocną ciszę zmąciło łomotanie do
drzwi.
Davian drgnął, odgarnął z oczu niesforne pasmo czarnych,
kędzierzawych włosów, podszedł do drzwi i ostrożnie je uchylił.
- Wirr - rzucił lekko zaskoczony, po czym otworzył drzwi
szerzej, zapraszając niespodziewanego gościa do środka. - Co ty
tu robisz?
Jasnowłosy, mocno zbudowany chłopak nie wszedł. Zamiast
zwykłej wesołości na jego twarzy malowało się przygnębienie.
Nagle Davian skojarzył. Zrozumiał i poczuł w dołku nerwowy
ucisk.
Wirr zauważył reakcję przyjaciela i ponuro pokiwał głową.
- Znaleźli go, Dav. Jest już na dole. Czekają na nas.
- Chcą to zrobić w tej chwili? - Davian z trudem przełknął ślinę.
Wirr potwierdził milczącym skinieniem.
Davian zawahał się, lecz zdał sobie sprawę, że gra na zwłokę
nie miałaby sensu. Odetchnął głęboko, zgasił lampę i zszedł w
ślad za przyjacielem po krętych schodach.
Po wyjściu z wieży zadrżał w chłodnym, nocnym powietrzu.
Przemierzyli słabo oświetlony brukowany dziedziniec. Szkoła
zajmowała olbrzymi zamek z epoki darecjańskiej, aczkolwiek
pierwotny majestat budowli zdążył już dawno zaginąć pod
- 11 -
naporem chaotycznie dobudowywanych skrzydeł i prac
remontowych prowadzonych od bez mała dwóch tysięcy lat.
Davian mieszkał tu przez całe życie i znał każdy cal terenu - od
kuchni i kwater dla służby przez krępą, przysadzistą twierdzę, w
której znajdowały się pokoje starszych, aż po wyślizgane stopnie
czterech strzelających wysoko pod niebo sześciokątnych wież.
Dzisiejszej nocy swojskie widoki nie mogły podnieść go na
duchu. Zewnętrzny mur zamczyska majaczył w ciemności
złowieszczo.
- Wiesz może, jak wpadł? - zapytał.
- Przy rozpalaniu ogniska pomógł sobie Esencją. - Wirr, ledwie
widoczny w blasku dopalających się pochodni, pokręcił głową. -
Podejrzewam, że wystarczyła mu ociupina, ale w okolicy był
akurat patrol nadzorców. Szukacze zadziałały i... - Wzruszył
ramionami. - Przekazali go Taleanowi dwie godziny temu, a on
nie chce sprawy przeciągać bardziej, niż to konieczne. Tak będzie
lepiej dla wszystkich.
- Marna pociecha. Dla mnie to zawsze trudna chwila -
wymamrotał Davian.
Wirr zwolnił i zerknął na przyjaciela z ukosa.
- Jest jeszcze czas. Przecież Asha proponowała, że cię zastąpi -
zauważył cicho. - Może jej pozwól. Wiem, że wypada twoja kolej,
ale... Bądźmy szczerzy, nadzór zmusza uczniów do udziału
wyłącznie po to, byśmy nie zapomnieli, iż taki los może spotkać
każdego. Poza tym wszyscy wiedzą, że akurat teraz dodatkowych
nerwów nie potrzebujesz. Nikt nie miałby pretensji.
- Nie. - Davian zdecydowanym ruchem pokręcił głową. -
Poradzę sobie. Zresztą Leehim jest z tego rocznika co Asha... Ona
zna go lepiej niż my. Nie powinna brać na siebie czegoś
podobnego.

- 12 -
- Nikt nie powinien - mruknął Wirr pod nosem, lecz pokiwał
głową i przyspieszył kroku.
Przeszli wschodnie skrzydło zamku i dotarli do gabinetu
nadzorcy Taleana; światło lampy wylewało się z otwartych drzwi
na korytarz. Davian nieśmiało zastukał we framugę i zajrzał do
środka. Zauważył ich starszy Olin i z nachmurzonym czołem
skinął palcem.
- Zamknijcie za sobą, chłopcy - powiedział siwowłosy
mężczyzna, siląc się przy tym na grymas, który miał zapewne być
krzepiącym uśmiechem. - Wszyscy są już na miejscu.
Wirr zamknął drzwi, a Davian rozejrzał się po niewielkim
pokoju. W ustawionym w kącie fotelu tonęła drobna sylwetka
starszej Seandry; najmłodsza pośród szkolnych wykładowców
kobieta zazwyczaj chodziła cała w skowronkach, lecz dzisiaj w jej
oczach znać było jedynie zmęczenie i rezygnację. Towarzyszył jej
Talean, dla ochrony przed chłodem ciasno opatulony niebieskim
służbowym płaszczem. Przywitał chłopców niemym skinieniem,
jemu również daleko było do wesołości. Davian pozdrowił go
podobnym gestem, zdziwiony nieco, że na twarzy nadzorcy nie
widać nawet śladu satysfakcji. Niekiedy trudno było pamiętać, że
w przeciwieństwie do większości swoich kolegów po fachu
Talean wcale nie pała do Obdarzonych nienawiścią.
Na koniec spojrzał na środek gabinetu. Na krześle siedział
związany Leehim. Chłopak miał piętnaście lat, więc był od
Daviana młodszy zaledwie o rok, lecz w tej bezbronnej pozie
zdawał się małym dzieckiem. Ciemnokasztanowe włosy smętnie
opadały mu na czoło. Siedział ze zwieszoną głową i tak
nieruchomo, że w pierwszej chwili Davian uznał, iż jest
nieprzytomny, lecz zaraz potem zwrócił uwagę na ciasno
skrępowane za plecami dłonie kolegi. Drżały.

- 13 -
Ledwie przebrzmiał szczęk klamki, Talean westchnął i
przemówił.
- Wygląda na to, że jesteśmy gotowi - powiedział półgłosem.
Wymienił spojrzenia ze starszym Olinem, po czym stanął przed
pojmanym zbiegiem.
Wszyscy pozostali w milczeniu skupili się na chłopcu, który
wpatrywał się teraz w oblicze nadzorcy i choć ze wszystkich sił
starał się to ukryć, Davian wyraźnie widział w jego oczach
wszechogarniający strach.
Talean nabrał powietrza w płuca.
- Leehimie Peretharze, przed trzema nocami opuściłeś teren
szkoły bez Kajdan oraz nieskrępowany Nakazem Czwartym.
Pogwałciłeś tym samym zasady ustanowione w Pakcie. -
Oficjalnie brzmiące słowa wypowiadał ze współczuciem. -
Wskutek wspomnianych postępków zostaniesz z mocy prawa, w
obecności zebranych tu świadków, pozbawiony zdolności
korzystania z Esencji. Od dzisiaj począwszy, nie będziesz mile
widziany wśród Obdarzonych Andarry, ani tutaj, ani gdzie indziej,
o ile nie otrzymasz uprzednio specjalnej dyspensy od władz Tol.
Czy rozumiesz, co powiedziałem?
Leehim potaknął skinieniem i przez ułamek sekundy Davian
poczuł nadzieję, że tym razem wszystko przebiegnie bardziej
gładko niż zwykle.
Wtedy jednak odezwał się Leehim. Zrobił to samo, co koniec
końców robili wszyscy w jego położeniu.
- Proszę - rzucił, tocząc po całym pokoju błagalnym
spojrzeniem. - Proszę, nie róbcie mi tego. Nie chcę zostać
Cieniem. Pobłądziłem. To się nie powtórzy.
Do skazańca podszedł zasępiony starszy Olin. W dłoni trzymał
niewielki czarny krążek.
- Za późno, mój chłopcze.
- 14 -
Leehim podniósł na niego wzrok, jakby wciąż nie rozumiał.
- Nie! - Potrząsnął głową. - Zaczekajcie! Jeszcze nie... -
Szarpnął się bezradnie w więzach, na policzkach zalśniły mu
strugi wilgoci.
Gdy rozległy się kolejne błagania, Davian odwrócił spojrzenie.
- Starszy Olinie, proszę. Nie przeżyję, jako Cień. Starsza
Seandro. Zaczekajcie. Ja...
Kątem oka Davian zobaczył, jak starszy Olin wyciąga rękę i
przyciska krążek do karku Leehima. Zmusił się, by patrzeć.
Skazaniec urwał w pół zdania. W tej chwili poruszały się już tylko
jego oczy, cała reszta ciała zastygła jak sparaliżowana.
Po chwili Olin oderwał dłoń od krążka, który przywarł do skóry
chłopaka niczym przytwierdzony klejem. Starszy wyprostował się
i rzucił okiem na Taleana, który ponuro skinął głową.
Olin ponownie się pochylił i przyłożył do krążka koniuszek
palca.
- Przykro mi, Leehimie - szepnął i opuścił powieki.
Wokół dłoni starszego zgęstniała jaśniejąca aureola, której blask
przelał się po chwili wzdłuż wyciągniętego palca i wpłynął do
krążka.
Ciało skrępowanego chłopca zaczęło dygotać.
Początkowo spazmy były nieznaczne, właściwie niezauważalne,
lecz nagle gwałtownie przybrały na sile. Wszystkie mięśnie
skazańca na przemian kurczyły się i rozluźniały. Talean łagodnie
złożył dłoń na ramieniu Leehima i lekko go przytrzymał, nie
pozwalając mu przewrócić krzesła.
Po kilku sekundach Olin oderwał palec od krążka, lecz
konwulsje skazańca wciąż nie ustawały. Z oczu Leehima
wyciągnęły się na boki ciemne linie. Davian poczuł w gardle

- 15 -
wzbierającą żółć. Czarne smugi rozpełzły się po twarzy chłopaka,
wysysając z niej wszelką barwę, szpecąc go na całą resztę życia.
Wreszcie ciało skazańca zwiotczało. Moment później było po
wszystkim.
Talean upewnił się, że Leehim oddycha, po czym pomógł
starszemu Olinowi uwolnić go z więzów.
- Biedaczysko. Prawdopodobnie nie będzie nawet pamiętać
chwili pojmania - odezwał się półgłosem nadzorca.
Zawahał się i rzucił okiem na starszą Seandrę, która nadal nie
odrywała pustego wzroku od bezwładnego chłopca.
- Przykro mi, że musiało do tego dojść. Kiedy się ocknie,
wyposażę go w zapas prowiantu i kilka monet. Nie odprawię go z
pustymi rękoma.
Seandra jeszcze przez moment siedziała bez słowa.
- Dziękuję, nadzorco - wyszeptała wreszcie. - Doceniam gest.
Starszy Olin podszedł do chłopców obserwujących wydarzenia.
- Wszystko dobrze? - Widać było, że pytanie kieruje przede
wszystkim do Daviana.
Chłopak podniósł wzrok i przełknął ślinę. Przepełniały go
kłębiące się emocje. Mimo wszystko skinął głową.
- Tak - skłamał.
Starszy dla dodania otuchy poklepał go lekko po ramieniu.
- Dziękuję, że zechciałeś tu przyjść. Wiem, że to nie było dla
ciebie łatwe. Ale teraz powinniście już iść. - Nieznacznym ruchem
głowy wskazał drzwi. - Wypocznijcie.
Davian i Wirr ukłonili się starszemu, rzucili ostatnie spojrzenie
na zwiotczałego Leehima i wyszli z gabinetu.
Na korytarzu Wirr rozmasował zmęczone skronie.

- 16 -
- Nie potrzebujesz czasem towarzystwa na parę minut? Nie ma
mowy, żebym teraz zasnął. Nie po tym.
- Ja też nie. - Davian pokiwał głową.
Do północnej wieży wrócili bez słowa, pogrążeni w
niespokojnym milczeniu.

***

Nie odzywali się przez jakiś czas, nawet gdy już znaleźli się w
pokoju Daviana i usiedli.
Jako pierwszy z odrętwienia ocknął się Wirr. Popatrzył na
przyjaciela ze współczuciem.
- Naprawdę wszystko w porządku? - zapytał.
Davian nie odpowiedział od razu. Próbował okiełznać burzę
emocji, z którą zmagał się od dobrych kilkunastu minut. W końcu
jednak wzruszył ramionami.
- Przynajmniej wiem, co mnie czeka - rzucił cierpko, usilnie
starając się powstrzymać drżenie głosu.
- Nie mów tak, Dav. - Wirr zmarszczył czoło i zmierzył
przyjaciela surowym spojrzeniem. - Jest jeszcze czas.
- Czas? - W zwyczajnych okolicznościach Davian zmusiłby się
do uśmiechu i nie zareagował, lecz tej nocy słowa Wirra
zabrzmiały w jego uszach zbyt fałszywie, by mógł się
powstrzymać. - Festiwal Kruków zaczyna się już za trzy tygodnie.
To oznacza trzy tygodnie do Prób. Jeżeli do tego momentu nie
nauczę się posługiwać Esencją, skończę dokładnie jak Leehim.
Zostanę Cieniem - rzucił rozpaczliwie i pokręcił głową. - Odkąd
zostałem naznaczony Znamieniem, niech je El przeklnie, upłynęły
trzy lata i przez cały ten czas nie zdołałem choćby wyczuć
Esencji. Nie jestem nawet pewien, czy ją w ogóle mam.
- 17 -
- Co nie znaczy, że powinieneś się poddać - zauważył Wirr.
Davian zastanowił się, po czym obdarzył przyjaciela
poirytowanym spojrzeniem.
- Chcesz powiedzieć, że szczerze uważasz, że przejdę Próby?
- Dav, to nieuczciwe! - Wirr zesztywniał.
- Czyli uważasz, że nie przejdę? - naciskał Davian.
- Ech, dobra! Niech ci będzie! - fuknął Wirr, po czym uspokoił
się, nachylił i spojrzał Davianowi prosto w oczy. - Moim zdaniem
przejdziesz Próby pomyślnie.
W tonie jasnowłosego chłopaka słychać było głębokie
przekonanie, lecz Davian wyraźnie zobaczył wypływające z jego
ust ciemne, przypominające dym smużki.
- A widzisz! Mówiłem! - syknął półgłosem.
Wirr rzucił mu nieprzyjemne spojrzenie i westchnął.
- Na Prządki, ta twoja zdolność bywa potwornie irytująca. -
Pokręcił głową. - Słuchaj, naprawdę myślę, że istnieje szansa. A
skoro tak, byłbyś głupcem, gdybyś nie zrobił wszystkiego, co w
twojej mocy, by ją wykorzystać. Zresztą sam to rozumiesz.
Tym razem nie kłamał. Davian poczuł ukłucie wyrzutów
sumienia. Nie powinien był stawiać przyjaciela w tak
niezręcznym położeniu. Przeciągnął dłonią po czole i wypuścił
wstrzymywane powietrze.
- Przepraszam. Masz rację. To nie było uczciwe - przyznał,
odetchnął głębiej i uspokoił nieco dziki taniec emocji. - Wiem, że
chcesz mi pomóc. I nie poddam się... Kłopot w tym, że powoli
kończą mi się pomysły. Przeczytałem wszystkie możliwe księgi,
wypróbowałem każdą dostępną technikę duchową. Starsi bez
wyjątku powtarzają, że mój rozum pod względem talentów
intelektualnych jest bez zarzutu. Nie wiem, co mógłbym zrobić
więcej.
- 18 -
- Nie masz za co przepraszać, Dav. - Wirr przechylił głowę na
bok.
- Coś wymyślimy.
Kilka następnych chwil spędzili w milczeniu.
- Wiem, że już o tym rozmawialiśmy - podjął Davian z
wahaniem - ale może gdybym po prostu powiedział któremuś ze
starszych, co widzę, gdy ludzie kłamią... Może wtedy mogliby mi
pomóc. - Przełknął ślinę, niezdolny spojrzeć Wirrowi prosto w
oczy. - Może się mylimy co do ich reakcji. Niewykluczone, że
wiedzą coś, o czym my nie mamy pojęcia. To przecież nie to
samo co zdolność Czytania, prawda?
Wirr zadumał się na moment, lecz ostatecznie pokręcił głową.
- Nie. Mimo wszystko to jedno i to samo. Przynajmniej z
punktu widzenia starszych, a już na pewno nadzoru. Lepiej, by się
nie dowiedzieli. - Popatrzył na przyjaciela współczująco. - Prządki
wiedzą, że nie chcę patrzeć, jak zmieniasz się w Cień, Dav, ale to
nic w porównaniu z tym, co by cię spotkało, gdyby ktokolwiek
usłyszał choć pół plotki o twoim talencie. Jeżeli nabiorą
podejrzeń, że potrafisz Czytać ludzi, uznają, że jesteś augurem, a
wtedy... cóż, Pakt dość jasno określa, co się stanie. Pewnie, starsi
cię uwielbiają, ale jeśli to wyjdzie na jaw, doniosą nadzorowi bez
chwili wahania.
Davian zmarszczył czoło, lecz po krótkim namyśle pokiwał
głową. Dyskutowali na ten temat wiele razy wcześniej i wszystkie
rozmowy zawsze kończyły się w ten sam sposób. Wirr miał rację i
obaj świetnie to rozumieli.
- W takim razie powinienem chyba wracać do nauki -
powiedział i rzucił okiem na zalegające na biurku księgi.
Wirr zauważył, na co patrzy przyjaciel, i zmarszczył brwi.

- 19 -
- Dav, nie przyszło ci nigdy do głowy, że zbyt wiele od siebie
wymagasz? Wiem, jak bardzo się martwisz, ale wyczerpany
mądrzejszy nie będziesz.
- Czasu jest mało, trzeba go wykorzystać - zauważył oschle
Davian.
- Tak, ale jeśli chcesz opanować korzystanie z Esencji, musisz
sypiać dłużej niż godzinę bądź dwie dziennie. Nic dziwnego, że
nie potrafisz nawet rozpalić świecy. Moim zdaniem to te
nienaturalnie długie okresy czuwania wyczerpują twoją Rezerwę.
Davian machnął ręką. W ciągu kilku ostatnich tygodni słyszał tę
teorię z ust wielu zatroskanych osób, Wirr jednak poruszył temat
po raz pierwszy. A największy problem polegał na tym, że
wiedział, iż to wszystko prawda - wszyscy Obdarzeni, zmuszając
swe ciała do wysiłku przekraczającego zwykłe możliwości,
instynktownie pobierali Esencję z Rezerwy, zasilając organizm jej
energią. A ponieważ Davian teraz trwonił Esencję, by jak
najdłużej pozostać na jawie, wszelkie wysiłki opanowania jej w
innym celu skazane były na porażkę.
Z drugiej strony, przez całe trzy lata sypiał przecież rozsądnie i
w niczym to nie pomogło. Dręcząca go niemoc, blokada
niepozwalająca korzystać z Daru nie sprowadzała się do
trywialnego braku snu.
Wirr jeszcze przez chwilę wpatrywał się w przyjaciela, po czym
westchnął i z wolna dźwignął się na nogi.
- No dobra... Nie chcesz, nie śpij, ale ja muszę się położyć.
Starsza Caen kazała mi rozpoznać główne cele większości
członków Zgromadzenia, a jutro mam z nią sesję. - Zerknął za
okno. - W sumie już za kilka godzin.
- To wy nie sypiacie na tych fakultetach z polityki? Zawsze
myślałem, że właśnie dlatego się zapisałeś. - Davian podkreślił

- 20 -
żart zmęczonym uśmiechem. - Ale racja. Dzięki za towarzystwo,
Wirr. Do zobaczenia na obiedzie.
Po wyjściu przyjaciela Davian z głęboką niechęcią zerknął na
grzbiet pierwszego z czekających na przestudiowanie traktatów.
„Zasady czerpania i regeneracji”. Czytał tę książkę już przed
kilkoma tygodniami, ale przecież mógł coś przeoczyć. Musiał
istnieć jakiś konkretny powód, dla którego nie był w stanie
korzystać z Esencji; powód, którego po prostu nie rozumiał.
Starsi uważali, że naturą blokady jest podświadomy opór przed
korzystaniem z Daru, wywołany pierwszym kontaktem z mocą, do
którego doszło tego samego dnia, gdy jego twarz została
naznaczona blizną. Samego chłopaka ta koncepcja nie
przekonywała; wspomnienie tamtego bólu dawno już zdążyło
wypłowieć. Poza tym problem mógł mieć zupełnie inną
przyczynę, Davian naprawdę mógł się okazać augurem... O
informacje dotyczące dawnych władców Andarry było jednak
obecnie niezwykle trudno, nie było więc większego sensu, by tę
ewentualność rozważać.
Zresztą niemoc mogła wynikać po prostu z jakiejś kwestii
czysto technicznej. Być może, jeżeli przeczyta na temat Daru
dostatecznie wiele, dozna wreszcie objawienia i wszystko się
ułoży.
Na przekór wewnętrznej determinacji Daviana słowa na okładce
księgi zaczęły się rozmywać, a jego usta same rozdziawiły się do
ziewnięcia. Być może w tej sprawie Wirr się nie mylił.
Wycieńczenie w niczym nie pomoże.
Walcząc sam ze sobą, wstał z krzesła, pochylił się nad blatem i
zgasił lampę.
Ułożył się na łóżku i zapatrzył w ciemność. Jego umysł wciąż
gorączkowo pracował. Mimo zmęczenia i późnej pory zasnął
dopiero po dłuższej chwili.
- 21 -
Rozdział 2.
Coś gwałtownie wyrwało go ze snu.
Przez moment w pokoju panowała cisza, lecz potem dźwięk,
który go obudził - natarczywe pukanie do drzwi - powrócił.
Zaspany Davian, wciąż ogarnięty ciepłą mgiełką snu, rozejrzał się
dokoła. Która może być godzina? Dolatujące z odległego
dziedzińca głosy sugerowały, że lekcje trwały już w najlepsze.
Drobinki kurzu leniwie szybowały w sączącej się przez otwarte
okno smudze światła. Kąt padania promieni wskazywał, że minęła
już połowa poranka. Co najmniej.
Davian zmełł pod nosem przekleństwo i wyskoczył z łóżka.
Zazwyczaj wstawał równo ze świtem i jego ciało nigdy w tym
względzie nie zawodziło. Widocznie jednak przesadził i pozbawił
je snu o jedną noc za dużo. Pukanie się powtórzyło. Chłopak w
pośpiechu narzucił ubranie, podbiegł do drzwi i otworzył.
Jasne włosy stojącej na korytarzu dziewczyny spływały luźnymi
puklami na ramiona, niedawne słoneczne dni pozostawiły na jej
policzkach garstkę ledwie dostrzegalnych piegów. Uśmiechnęła
się prostolinijnie, a w jej zielonych jak morze oczach zatańczyły
iskierki rozbawienia.
- Cześć, Ash - rzucił skrępowany Davian, który nagle
uświadomił sobie, jak niechlujnie musi wyglądać.
- Dzień dobry, Dav. Wyglądasz...
- Wiem. - Przeczesał palcami swoje grube, nieposłuszne włosy,
choć świetnie wiedział, że ten zabieg niewiele pomoże. - Chyba
zaspałem.
- Nawet na pewno. I powiem ci, że zdrowo dziś sobie pospałeś.
- Asha znacząco zerknęła na okno. Rozejrzała się czujnie po
korytarzu i kiedy nabrała pewności, że rzeczywiście są sami,
- 22 -
podjęła stłumionym głosem: - Panna Alita przez cały ranek nie
dawała mi spokoju, dopiero niedawno udało mi się wyrwać i
mogłam zajrzeć do ciebie. Słyszałam o Leehimie... - Uśmiech
dziewczyny zgasł.
Daviana zalała silna fala wspomnień z ubiegłej nocy. Emocje
musiały się wyraźnie odcisnąć na jego twarzy, ponieważ Asha
podeszła krok bliżej, a jej spojrzenie zmiękło i zajaśniało
współczuciem i troską.
- Dobrze się czujesz?
- Dobrze. - Było to kłamstwo. W rzeczywistości ponownie
przytłoczył go strach. Przypomniał sobie targane drgawkami ciało
Leehima, czarne linie pełznące po jego chłopięcej twarzy. Nie
miał jednak zamiaru zwierzać się dziewczynie z lęków. -
Widywałem już takie rzeczy. Tylko że... uświadomiłem sobie, jak
niewiele czasu zostało do Prób.
Asha skrzywiła się nieznacznie, lecz skinęła głową.
Davian przyjrzał się jej i poczuł w piersi lekki ucisk. W ciągu
kilku ostatnich, zbyt szybko płynących miesięcy obawiał się wielu
rzeczy związanych z grożącym mu życiem Cienia. Dopiero
niedawno jednak dotarło do niego, że zdecydowanie najbardziej
dotkliwą z nich byłaby ostateczna i nieodwołalna rozłąka z Ashą.
Uświadomił też sobie, że ich zadzierzgnięta dwa lata temu
przyjaźń przerodziła się z czasem w uczucie głębsze, w każdym
razie z jego strony.
Lecz o tym również nie mógł nawet wspomnieć. Na pewno nie
teraz. Osiągnąłby w ten sposób jedynie tyle, że nadchodzące
tygodnie stałyby się dla nich obojga jeszcze trudniejsze, i to bez
względu na to, czy Asha jego uczucia odwzajemniała, czy nie.
Milczenie zaczęło się przeciągać; Davian raz jeszcze spojrzał na
ukośne promienie. Słońce stało na tyle wysoko, że prawie na
dobre zniknęło z wychodzącego na wschód okna.
- 23 -
- Potem ci wszystko opowiem - obiecał, przypomniawszy sobie
nagle o obowiązkach. Z premedytacją przywołał na twarz uśmiech
i postarał się nadać słowom wesołe brzmienie. - Teraz muszę
skoczyć do Caladel. Mam zrobić zakupy.
- Miałeś zrobić. Dwie lub trzy godziny temu - poprawiła go
Asha. - Co więcej... Hmm, nie chcę ci psuć dnia jeszcze bardziej,
ale ja właśnie w tej sprawie. Panna Alita zauważyła, że nie
pojawiłeś się u niej po listę sprawunków.
- Tak? - jęknął Davian. - I co powiedziała? - Panna Alita karała
miganie się od obowiązków z większą surowością niż starsi.
Gorzej, ponieważ to właśnie szefowa szkolnej kuchni praktycznie
wychowała Daviana, każdy przejaw jego lenistwa traktowała jak
osobistą zniewagę.
- No wiesz... - Asha wzruszyła ramionami. - To samo co
zwykle. Wspomniała coś o tobie, wrzątku i tym wielkim nożu,
który wisi nad stołem. Podała zbyt wiele szczegółów, bym
zapamiętała. - Rzuciła chłopakowi smutny uśmiech. - Ale jestem
pewna, że z przyjemnością powtórzy ci wszystko osobiście.
- Cudownie - westchnął Davian i na moment urwał. - A czy...
kiedy będziesz z nią rozmawiać, mogłabyś może... pominąć moje
zaspanie?
- Sama zapyta.
- Skłam? - Davian uniósł brew.
- I ty to mówisz? - Asha zganiła przyjaciela pełnym zdumienia
spojrzeniem.
- Miałabyś u mnie przysługę. - Chłopak stłumił cisnący mu się
na usta uśmiech.
- Kolejną - dodała Asha.
- Dzięki, Ash. - Davian chciał się powstrzymać, lecz tym razem
odruch zwyciężył. Rozciągnął wargi w szerokim uśmiechu.
- 24 -
Kiedy dziewczyna zniknęła na schodach, zamknął drzwi. Poczuł
lekki przypływ dobrego humoru. Naturalnie nie marzył o kolejnej
połajance z ust panny Ality, a wspomnienie wczorajszej nocy
wciąż mocno mu ciążyło, lecz dzień rozpoczęty wizytą Ashy nie
mógł być taki najgorszy.
Stanął przed lustrem i poświęcił kilka minut na przetarcie
powiek ze snu oraz doprowadzenie ubrań i fryzury do w miarę
przyzwoitego stanu. Starsi wymagali, by uczniowie wychodzący
poza mury szkoły prezentowali się jak należy, a Davian był już
spóźniony, więc nie miał zamiaru nasłuchać się dodatkowo za
flejtuchowaty wygląd.
Wreszcie, zadowolony, zbiegł krętymi schodami północnej
wieży i wypadł na wewnętrzny dziedziniec zamku. Pod
przeciwległym murem grupka młodszych uczniów otaczała
starszego Jarrasa. Chłopaka doleciały chichoty. Najwyraźniej
Jarras opowiadał jakąś wesołą historyjkę. Na oczach Daviana
brodaty nauczyciel przesadnie zamaszyście, teatralnie wręcz,
zatoczył czerwoną połą płaszcza Obdarzonego. Szeroko rozwarte
oczy starszego wywołały u dzieci kolejny atak śmiechu. Davian
się uśmiechnął. Jarrasa nie można było nie lubić. Ruszył dalej i
skierował się zadaszonym przejściem ku tylnemu wejściu do
kuchni. Większość uczniów korzystała z głównych drzwi jadalni,
lecz Davian, zanim podjął naukę, pracował w szkole jako sługa i
nawyk pozostał. Najciszej jak potrafił wśliznął się do środka i
natychmiast opadły go swojskie doznania. Żar huczącego
paleniska, nad którym wisiał bulgocący kocioł; mieszanka woni
dziesiątków przypraw; odgłosy wesołej pogwarki Tori i Gundera -
kucharki i jej pomocnika - którzy zwróceni do niego plecami,
zaciekle siekali warzywa. Mimo upływu trzech lat to
pomieszczenie było mu znacznie bliższe niż izba w wieży.
Zawahał się; panny Ality nie było. Zauważyła go za to Tori,
zaniedbana kobiecina w średnim wieku, która zanim okazał się
- 25 -
Obdarzonym, rozpieszczała go dzień w dzień. Teraz jednak,
ledwie rozpoznała stojącego w wejściu przybysza, natychmiast
odwróciła spojrzenie. Zobaczył go też Gunder. Oboje w jednej
chwili umilkli.
Na policzki chłopaka wypłynął rumieniec. Ponownie poczuł się
jak intruz. Dawniej obaj z Gunderem byli szeregowymi
posługaczami i dopóki zdolności Daviana nie wyszły na jaw,
dzielili ze sobą pokój. Obecnie byli dla siebie obcymi ludźmi.
Pozbawieni Daru godzili się dla Obdarzonych pracować, lecz
wojna pozostawiła zbyt wiele blizn, by mogli zapomnieć, kim w
rzeczywistości są ich chlebodawcy. Kim tak naprawdę jest
Davian.
Zdarzało się, iż łowił przypadkiem spojrzenia dawnych
znajomych, wzrok niosący w sobie smutne oskarżenie. Jakby ich
zdradził, jakby nową ścieżkę wybrał z premedytacją, a nie został
na nią wepchnięty.
W tej chwili zmusił się, by to wszystko zignorować, i rozejrzał
się po kuchni w poszukiwaniu karteluszka z listą zakupów. Gdyby
udało mu się tę listę znaleźć i wyjść przed powrotem panny
Ality...
- Tego może szukasz?
Znajomy głos rozległ się za jego plecami. Zmarkotniał,
odwrócił się i ujrzał szefową kuchni, która z nie zwiastującą nic
przyjemnego miną wymachiwała trzymaną w dłoni kartką.
- Przepraszam - burknął speszony.
Korpulentna kobieta pokręciła głową. Była wyraźnie
rozzłoszczona.
- Mnie nie przepraszaj. To starsi zobaczą w porze obiadu puste
talerze. A kiedy zaczną pytać, nie omieszkam wyjaśnić, komu to
zawdzięczają...

- 26 -
Panna Alita już miała rozpocząć jedną ze swoich tyrad, lecz
niespodziewanie umilkła i przyjrzała mu się spod przymrużonych
powiek.
- Ty coś zmęczony jesteś... - Wciąż był zła, lecz Davian
wychwycił w jej głosie pytającą nutę. - Nie widziałam cię od
dobrych kilku dni.
Zerknął ku Tori i Gunderowi, lecz oboje wrócili do zajęć i
pogrążyli się we własnej rozmowie. Z zasady uczniowie nie
powinni rozmawiać o edukacji z osobami nieposiadającymi Daru,
lecz Davian i panna Alita łamali tę regułę dość regularnie.
Kucharka opiekowała się nim, odkąd trafił do szkoły jako
niemowlę. Miała więc prawo znać przynajmniej część obecnego
życia chłopaka.
- Do Prób już niedaleko - wyjaśnił półgłosem.
Kobieta zmarszczyła czoło i również zniżyła głos, by nikt nie
mógł ich podsłuchać.
- Nic nie lepiej? - spytała, a bruzdy na jej twarzy pogłębiły się
jeszcze bardziej. - Nadal nie jesteś pewien, czy przejdziesz?
Davian przygryzł wargę. Nie chciał dodawać pannie Alicie
powodów do zmartwień.
- No... wciąż jest ryzyko - odparł, z rozmysłem utrzymując
niezobowiązujące brzmienie głosu.
- Ale ty i tak się zamartwiasz - stwierdziła raczej, niż zapytała.
Znała go stanowczo zbyt dobrze.
- Jestem przerażony - przyznał szeptem po chwili wahania.
Panna Alita uśmiechnęła się ze współczuciem, matczynym
gestem złożyła chłopakowi dłoń na ramieniu i lekko je uścisnęła.
- El nie kładzie na nasze barki ciężarów, których nie możemy
ponieść. Nie zapominaj o tym, Davian.

- 27 -
- Nie zapomnę. - Skinął głową, aczkolwiek słowa kucharki nijak
nie poprawiły mu humoru. Panna Alita starała się go
wychowywać w duchu Starej Religii, lecz wszyscy wiedzieli, że
wiara w Ela i jego Wielki Projekt odeszła przed dwudziestu laty
wraz z augurami. Davian, podobnie jak większość Andarczyków,
nie był w stanie uwierzyć w tezy, które zostały tak dobitnie
obalone. Panna Alita jednak nie utraciła pobożności, co od
samego początku bardzo w niej szanował.
Kucharka wcisnęła mu do ręki kartkę i kilka ciężkich monet.
Zaraz potem strzeliła go wolną dłonią w tył głowy, a na jej twarz
powróciła tradycyjna naburmuszona mina.
- Ruszaj się! Nadzorca Talean na ciebie czeka. A jeśli coś
takiego mi się powtórzy, wymyślę prawdziwą karę. I żadne Próby
ci nie pomogą - fuknęła, po czym nachyliła się i dodała
konspiracyjnym tonem: - Następnym razem nie poślę też po ciebie
Ashy. Lepiej, żebyś się nie przyzwyczaił.
Odprawiła go łagodnym pchnięciem. Zaskoczony Davian
wyszedł jak niepyszny z rozlewającym się na twarzy rumieńcem.
Po drodze raz po raz kąsał dolną wargę. Czy jego uczucia
naprawdę były aż tak widoczne? Asha spędzała w kuchni sporo
czasu. Mógł mieć tylko nadzieję, że panna Alita okaże się na tyle
taktowna, by nie wspomnieć dziewczynie o swoich podejrzeniach.
Skierował się prosto ku gabinetowi nadzorcy. W tej chwili
szkolny dziedziniec tonął w ciszy; Jarras i jego stadko zniknęli.
Nieco na uboczu pojedynkowała się dwójka młodszych uczniów,
których poczynania nadzorowała wciąż posępna starsza Seandra.
Poza tym panował bezruch.
Davian przystanął, by przyjrzeć się walce. Chociaż starał się jak
mógł, zazdrość nie dawała mu spokoju, kiedy widział tryskające z
dłoni uczniów, cienkie niczym rzemienie języki światła, które
mknęły w powietrzu ku rywalowi i rozbijały się na jaśniejących,
- 28 -
marszczących się tarczach Esencji. Przy każdym takim zderzeniu
rozlegał się suchy trzask wyładowań.
Spróbował podejść do pojedynku na chłodno, analitycznie. Siły
dzieciaków - żaden nie mógł mieć więcej niż dwanaście lat -
wydawały się wyrównane, lecz Davian od razu zwrócił uwagę, że
tarcza niższego jest bardziej kształtna, lepiej wykończona. W
pewnym momencie jaskrawy rozbłysk Esencji przedarł się przez
osłonę wyższego chłopca i musnął jego ramię. Ciszę rozdarł
okrzyk zaskoczenia i bólu. Starcie zbliżało się ku końcowi.
Davian oderwał wzrok i poszedł dalej, tłumiąc w sobie
frustrację, która odradzała się za każdym razem, gdy widział
kogoś posługującego się Darem. Po prostu idź dalej, przekonywał
sam siebie. Uporaj się szybko z obowiązkami i spróbuj ponownie.
Innej recepty nie znał.
Zbliżając się do gabinetu nadzorcy, poczuł w brzuchu nerwowy
ucisk; wspomnienie wczorajszej nocy wciąż było świeże. Drzwi
Taleana były lekko uchylone, lecz gdy uniósł dłoń, by zapukać,
doleciały go ze środka stłumione głosy. Jednego nie znał. W
niewielkiej, zżytej społeczności szkoły przybysze z zewnątrz byli
zjawiskiem niecodziennym do tego stopnia, że Davian zastygł.
- Mniemam zatem, że rozumiesz, co jest naszym rzeczywistym
celem? - zapytał właściciel obcego głosu.
Kilka chwil ciszy, po czym:
- Przybywacie po chłopca. - Ten głos należał go Taleana.
- Tak jest. Strażnik północy uznał, że już pora.
Davian ściągnął brwi w zastanowieniu. Strażnik północy? Tak
brzmiał tytuł naczelnego nadzorcy królestwa, brata samego
monarchy. O czym oni mówią?
- To dobrze. Spełniają się moje nadzieje. Słyszałem o szkole w
Arris.

- 29 -
- Zaatakowali też Dasari - odezwał się trzeci głos. Kobiecy i
pochmurny. - Mniej więcej setka zabitych. Nikt niczego nie
widział.
- Niezwykle to przykre - westchnął przeciągle Talean.
Rozległo się chrząknięcie, niedwuznacznie sugerujące, że
chrząkający nie dowierza w szczerość słów nadzorcy.
- Powiedz, jak się tutaj chronicie?
- Bramy nieustannie strzeże trzech wartowników. Zwykle jest to
ktoś ze starszych i dwójka starszych uczniów. W razie potrzeby
dołącza trzeci. Mury obłożone są zaklęciem. Jeśli ktokolwiek
spróbuje się na nie wspiąć, starsi dowiedzą się w jednej chwili. -
Talean zawiesił głos. - Myślicie, że to za mało?
- Może tak, może nie - odparł pierwszy nieznajomy, na którym
odpowiedź nadzorcy nie wywarła najlepszego wrażenia. - Jak na
razie myślę, że tyle wystarczy.
- To dobrze. - Chwila ciszy. - Zatem podejrzewacie, że to
łowcy, tak? Doszły mnie słuchy o...
Szmer kroków przy drzwiach rozległ się, jak na gust Daviana,
stanowczo zbyt blisko. Chłopak wycofał się i uciekł. Nie miał
pewności, czego dotyczyła rozmowa, lecz było jasne, iż nie była
przeznaczona dla niego, a temat wydawał się na tyle poważny, że
nie chciał przerywać w samym środku.
Przez kilka minut spacerował po korytarzach bez celu,
niespokojnie rozważając w duchu podsłuchane rewelacje. Czyli
szkołom groziło niebezpieczeństwo? Wiedział o zdarzających się
od czasu do czasu napaściach - łowcy zazwyczaj tropili i
mordowali Obdarzonych w pojedynkę, za co inkasowali
nielegalne nagrody, lecz niekiedy organizowali się w liczniejsze
oddziały i atakowali większe cele. Bywało też, że za aktami
przemocy stali zwykli mieszczanie, którym nie w smak było, że w
ich pobliżu żyją osoby zdolne posługiwać się Esencją. Niemniej
- 30 -
Davian już od kilku miesięcy nie słyszał o żadnych napadach, a
już z pewnością nie o tak poważnych, o jakich wspominali
nieznajomi.
Westchnął. Zdał sobie sprawę, że usłyszał za mało, by
wywnioskować, co się dzieje. Cóż, jeżeli sprawa była na tyle
istotna, że uczniowie powinni się o niej dowiedzieć, starsi z
pewnością o wszystkim ich poinformują.
Po pewnym czasie uznał, że może spróbować ponownie. I
rzeczywiście, kiedy wrócił pod gabinet nadzorcy, drzwi zastał
otwarte na oścież. Talean był sam i ze stropioną miną przeglądał
jakieś notatki. Rękawy koszuli miał podwinięte za łokcie, a
niebieski płaszcz wisiał na oparciu stojącego obok krzesła. Gdy
Davian wszedł do środka i stanął przed biurkiem, nadzorca zsunął
z nosa okulary i wstał z miejsca.
- Ach, zatem panna Alita wreszcie cię dopadła. Widzę jednak,
że udało ci się zostać w jednym kawałku - rzucił z nutą
rozbawienia.
Kąciki ust chłopaka powędrowały ku górze; ucieszył się, że
Talean nie zamierza roztrząsać wydarzeń wczorajszej nocy.
- Wstrzymam się ze świętowaniem do momentu, gdy wszyscy
się zorientują, że nie będzie obiadu - odparł.
- Racja, tak będzie najrozsądniej. - Talean uśmiechnął się
szeroko, po czym skinął na Daviana i podszedł do stojącej w kącie
komody. Kiedy uniósł dłoń, chłopak zauważył tatuaż widniejący
na odsłoniętym prawym przedramieniu nadzorcy. Davian
opanował dreszcz. Widok Znamienia niezmiennie przyprawiał go
o ciarki.
Wyglądało tak samo jak jego własne - wpisane w okrąg
sylwetki mężczyzny, kobiety i dziecka - lecz podczas gdy w
przypadku Obdarzonych noszenie go było nieprzyjemną
koniecznością, ponieważ znak pojawiał się wraz z pierwszym
- 31 -
użyciem Esencji, nadzorcy swoje Znamiona przyjmowali
dobrowolnie. Drugą różnicą była barwa - Znamiona nadzorców
nie były czarne, lecz czerwone, przez co kojarzyły się ze śladami
oparzeń, jakby wypalono je żelazem.
- Sporo czasu minęło, odkąd ostatnio musiałem ci to założyć -
zauważy Talean, otwierając górną szufladę komody.
- Nie wysyłają mnie poza teren tak często jak innych. - Chłopak
wzruszył ramionami. - Zupełnie nie wiem dlaczego - dodał
sarkastycznie.
Talean obejrzał się na niego przez ramię.
- Chodzi o twoje bezpieczeństwo, Davian. Na ich miejscu
zapewne postępowałbym podobnie. Nie widzę w tym nic złego -
stwierdził, gładząc się po brodzie. - A skoro o tym mowa... Wiem,
że rzadko bywałeś się poza murami sam jeden. Jeśli chcesz,
poproszę starszego Olina, by znalazł ci towarzystwo.
- Minęły już trzy lata - przypomniał poczerwieniały na twarzy
Davian i pokręcił głową. - Nie potrzebuję wyjątkowego
traktowania. Z niczyjej strony - dopowiedział z naciskiem.
- Co prawda, to prawda - przyznał Talean z westchnieniem, po
czym wydobył z szuflady bransoletę przypominającą kształtem
podkowę, wykonaną ze splecionych wstęg czarnego niczym onyks
metalu, wypolerowanego tak pieczołowicie, iż Davian ujrzał
własne odbicie. - Wyprostuj rękę - podjął nadzorca. - Nie byłoby
też od rzeczy, gdybyś usiadł.
Davian wzruszył ramionami.
- Nigdy dotąd nie działały na mnie przesadnie mocno.
- Nalegam - mruknął Talean. - Zbyt wielu uczniów chełpi się
jak ty, a potem wszyscy się dziwią, czemu ich nie podtrzymałem,
kiedy walnęli głową o ziemię. To samo zresztą tyczy się
niektórych starszych, ale tego nikomu nie powtarzaj.

- 32 -
- No dobrze. - Davian rozciągnął wargi w uśmiechu i usiadł
potulnie na najbliższym krześle.
Wyciągnął przed siebie lewą rękę, odsłaniając naznaczony
tatuażem nadgarstek. Skrzywił się, gdy Talean przycisnął oba
końce bransolety do jego Znamienia, i zadygotał, gdy magiczny
przedmiot zaczął wtapiać się w ciało. Lodowaty metal rozlał się
na całe przedramię i wreszcie zniknął na dobre pod skórą. Proces
zajął ledwie kilka sekund. Chłopak podniósł wzrok na nadzorcę.
- Bez zbędnego pośpiechu - poradził obserwujący go uważnie
Talean.
- Nie ma strachu. - Davian pokręcił głową. Dla większości
Obdarzonych nakładanie Kajdan stanowiło przeżycie
nieprzyjemne, a nawet traumatyczne: niektórzy zapadali w letarg,
doznawali zawrotów głowy lub napadów mdłości. Davian
natomiast poczuł się jedynie lekko osłabiony i trochę bardziej
zmęczony niż przedtem, jakby zimny metal wykradł mu dwie
godziny snu z poprzedniej nocy. Nawet zresztą i to mógł sobie po
prostu wmówić, ostatnio przecież chodził niewyspany właściwie
bez przerwy.
Wcześniej zawsze uważał tę swoją odporność za prezent od
losu, dzisiaj jednak zaczął się zastanawiać, czy nie jest ona
czasem świadectwem czegoś zupełnie innego. Tak czy inaczej,
Davian wyraźnie czuł coś tuż pod skórą, coś z wolna
wysysającego mu siły. Kajdany działały.
Wstał, nadal czując na sobie baczne spojrzenie Taleana. Potarł
Kajdany palcem, powiódł opuszką po wygrawerowanych w
chłodnej stali symbolach.
- Czasami sam nie wiem, dlaczego muszę to zakładać - odezwał
się lekko zniechęconym tonem. Nadzorca uniósł brew i chłopak
prychnął pod nosem. - Bez obaw. Nie podważam postanowień
Paktu. Rzecz w tym, że przecież i tak nie potrafię korzystać z
- 33 -
Daru. A to... W moim wypadku właściwie żaden z Nakazów nie
ma zastosowania.
Przez oblicze Taleana przemknął skurcz, grymas tak przelotny,
że chłopak nie był pewien, czy naprawdę cokolwiek zobaczył.
Zaraz potem nadzorca pokiwał współczująco głową.
- Rozumiem cię doskonale. Niemniej... - złożył dłoń na
ramieniu Daviana - na mocy Nakazu Czwartego, kiedy już
wszystko załatwisz, wrócisz prosto do szkoły.
Davian wywrócił oczyma i niemal natychmiast poczuł w lewym
barku łagodne ciepło. Nakaz zaczął działać. Pakt sam w sobie był
dość zawiły - składał się z długiej serii poprawek i aneksów do
andarskiego prawa - lecz Obdarzonych wiązała właściwie jedynie
moc Nakazów. Od momentu pojawienia się Znamienia osoby te
stawały się dosłownie niezdolne do złamania reguł stanowiących
treść przysięgi złożonej strażnikowi północy przed piętnastoma
laty. Sam fakt powołania się przez Taleana na Nakaz Czwarty
zmuszał Daviana do wypełnienia treści polecenia.
- Czy to naprawdę konieczne?
- Mam ryzykować ucieczkę kolejnego nicponia?
- No dobrze. - Davian rzucił nadzorcy cierpki uśmieszek. -
Zamelduję się po powrocie.
Wychodząc na dziedziniec, poczuł przypływ zdenerwowania;
od rana nie miał czasu się nad tym zastanowić, lecz lada moment
miał po raz pierwszy od kilku miesięcy znaleźć się sam poza
terenem szkoły. W rozmowie z Taleanem zgrywał odważnego,
lecz w rzeczywistości czułby się znacznie bardziej komfortowo,
gdyby ktoś mu w tej podróży towarzyszył. Ale cóż, tak było
zawsze. Nie mógł przecież pozwolić, by jego przeszłość - jego
lęki utrudniały życie wszystkim dokoła.
Zaprzągł Jeni, szkolnego muła, do rozklekotanego, starego
wózka. Stworzenie było łagodne i jak zawsze stało spokojnie, z
- 34 -
zadowoloną miną, dopóki chłopak nie zapiął ostatniej klamry.
Davian zauważył przy okazji, że na zwykle pustym dziedzińcu
czekają trzy obce wierzchowce. Domyślił się, że należą do
tajemniczych gości, których rozmowę z Taleanem podsłuchał pod
gabinetem. Niebawem wszystko było gotowe do drogi. Chłopak
wziął głębszy oddech, zebrał się w sobie, leciutko pociągnął za
lejce Jeni i wyruszył do Caladel.

- 35 -
Rozdział 3.
Wokół panowała cisza.
Davian prowadził Jeni niespiesznie. Od niechcenia kopał przed
sobą walające się po trakcie kamienie, rozkoszując się ciepłymi
muśnięciami słońca na plecach. To właśnie doznanie - samotność
- stanowiło ulubiony przez niego element tego typu wypraw.
Biegnący wzdłuż urwiska szlak był przed wojną jedną z
ważniejszych dróg Andarry, lecz potem popadł w zapomnienie.
Miejscami władzę przejmowała przyroda, brukowce pękały i
kruszyły się, a w każdej dostępnej szczelinie zieleniły się chwasty.
Dla mieszkańców miasta nadal była to najkrótsza trasa na północ,
lecz ponieważ biegła w odległości zaledwie stu stóp od szkoły,
obecnie korzystali z niej wyłącznie Obdarzeni.
Wkrótce pokonał kolejny zakręt, za którym odsłonił się
malowniczy widok na Caladel, miejscowość zagnieżdżoną
pomiędzy brzegiem skrzącego się w słońcu morza a wznoszącymi
się dalej wzgórzami.
Westchnął.
Sprowadził Jeni i wózek na dół i wkrótce znalazł się na
miejskich uliczkach. Ludzie go unikali. Kupcy i uliczni handlarze
zachwalali swoje towary, lecz kiedy ich mijał, milkli. Wiedzieli,
że nie mógłby im zapłacić, a co gorsza, widok Obdarzonego przy
straganie czy w sklepiku odstraszyłby innych klientów. Sam
Davian szedł ze wzrokiem utkwionym w ziemię, starając się nie
patrzeć w oczy obchodzących go szerokim lukiem przechodniów.
Nie była to jego pierwsza wizyta w Caladel, lecz nieufne, czasem
wręcz tchnące odrazą spojrzenia bolały tak samo jak na początku.
W pewnym momencie przyłapał się na tym, że garbi się i chowa
głowę w ramionach, jakby wzrok gapiów doskwierał mu

- 36 -
fizycznie. Kolejne punkty na trasie podróży zaliczał pospiesznie i
na tyle dyskretnie, na ile było to możliwe.
Zakupy przebiegały gładko. Zdarzało się czasami, że część
kupców nie chciała mu sprzedawać bądź dyktowała oburzająco
wysokie ceny; w takich przypadkach wiedział, że lepiej wrócić do
szkoły z pustymi rękami, niż wywołać zamieszanie. Dzisiejszego
popołudnia jednak, ku niekłamanej uldze Daviana, sklepikarze
traktowali go chłodno, lecz handlowali chętnie. Niewielu chciało,
by sąsiedzi widzieli, jak zadają się z Obdarzonymi, lecz interesy
ze szkołą zapewniały spore obroty, a koniec końców, moneta
Obdarzonego warta była tyle samo co moneta szarego człowieka.
Niemniej kiedy Davian uwiązał Jeni przed niewielkim, skąpo
oświetlonym sklepikiem rzeźnika, gdzie zamierzał zrobić ostatnie
zakupy z listy, poczuł niejaką ulgę. Z tym konkretnym kupcem
dogadywał się już wiele razy i nie spodziewał się najmniejszych
problemów.
- Dzień dobry, mistrzu Dael - powiedział z szacunkiem,
wchodząc do środka.
Rzeźnik był szczupłym mężczyzną przed czterdziestką,
obdarzonym sumiastym wąsem, przy którym jego wąska twarz
wydawała się nienaturalnie mała.
- Dobry, chłopcze - odparł z obojętnym wyrazem twarzy. Nie
kłopotał się zapamiętywaniem imion Obdarzonych będących jego
klientami - jak zresztą wszyscy sklepikarze w mieście - lecz
zachowywał się niezmiennie uprzejmie, co zdecydowanie
wyróżniało go wśród kolegów.
- Wszystko mam spisane. - Davian wręczył mu kartkę.
- Da się zrobić - odpowiedział mistrz Dael po przeczytaniu listy.
Wtem za plecami Daviana rozległ się dźwięk dzwonka. Do
sklepiku wszedł kolejny klient. Rzeźnik podniósł spojrzenie i na
jego obliczu zaszła natychmiastowa przemiana.
- 37 -
- Wynoś się! - warknął i nagle wydał się dwa razy wyższy niż
przed chwilą. - Takich jak ty nie obsługujemy!
W pierwszym odruchu Davian uznał, że polecenie skierowane
jest do niego; niektórzy kupcy byli skorzy handlować z
Obdarzonymi jedynie na osobności. W takich sytuacjach chłopak
po prostu prowadził Jeni za sklep i czekał na pojawienie się
sprzedawcy.
Mistrz Dael patrzył jednak ponad jego ramieniem. Davian
odwrócił się i zobaczył nieznajomego młodzieńca - najwyżej pięć
lat starszego od niego - który zamarł w wejściu. Nawet mimo
panującego we wnętrzu mroku Davian dostrzegł pokrywającą
twarz przybysza pajęczynę czarnych linii, wybiegających z oczu i
rozciągających się na całe policzki.
Widząc, że nieznajomy nie kwapi się do odejścia, rzeźnik
wykrzywił się jeszcze bardziej.
- Słyszałeś chyba, co powiedziałem! - syknął wściekle.
- Chciałem tylko...
Zanim Davian zdołał się zorientować, w dłoniach mistrza Daela
pojawił się tęgi dębowy kij. Rzeźnik wyskoczył zza kontuaru.
Cień odwrócił się i czmychnął, pozostawiając po sobie jedynie
metaliczny brzęk dzwonka.
Na twarz mistrza Daela w jednej chwili, jakby nigdy nic,
powróciła zwykła, profesjonalna obojętność.
- Przepraszam za to zajście.
- Nic... nie szkodzi - wydukał Davian, starając się zapanować
nad głosem. Zerknął raz jeszcze na wejście i zawahał się.
Pomyślał o Leehimie, lecz wiedział, że nie wolno mu powiedzieć
ani słowa za dużo. - Czyli... nie sprzedajesz Cieniom?
- Jak każdy szanujący się kupiec. - Rzeźnik zmierzył chłopaka
miażdżącym spojrzeniem. - I niech mnie Prządki, jeśli
- 38 -
kiedykolwiek przejmę się tym, co robią w Ilin Ulan. Za
Obdarzonymi osobiście nie przepadam, ale prowadzę tu interes, a
gdybym handlował tylko z tymi, których lubię, zostałbym
nędzarzem. Ale Cienie to... - Zerknął na podłogę, jakby
zastanawiał się, gdzie splunąć. - O, nasłuchałem się o nich i o tym
Shadraehinie, co o nim wszyscy gadają. Wiem, co kombinują, i
powiem, że to nic dobrego... Same złe rzeczy... Bo tak, niektórych
opowieści po prostu nie można nie słuchać. Każdy powinien
wiedzieć, gdzie i komu postawić tamę.
Davian roztropnie opanował mimikę. O „tym Shadraehinie” nie
słyszał nigdy w życiu. Nie było to może dziwne, ostatecznie
szkoła znajdowała się na uboczu i większość stołecznych plotek
do niej nie docierała, lecz odniósł silne wrażenie, że słowa
rzeźnika wynikają z rozpuszczanych przez nadzór fałszywych
opowiastek, mających przepełnić ludzi strachem.
Tego jednak również nie mógł powiedzieć mistrzowi Daelowi
prosto w oczy. Zyskałby tyle, że wyleciałby ze sklepu, a szkoła
straciłaby jednego z godnych zaufania dostawców.
- Może nie wszyscy są tacy? - zauważył, starając się brzmieć
odpowiednio ulegle. - Większość Cieni została nimi tylko dlatego,
że nie przeszli Prób... Nie zrobili niczego złego. Rzecz w tym, że
Tol nie pozwala im korzystać z Daru, a Pakt nie pozwala im robić
nic innego, o ile ich zdolności nie zostaną zablokowane. Słowem,
to po prostu... pechowcy.
Oblicze rzeźnika pociemniało, jakby dopiero w tej chwili
uświadomił sobie, z kim rozmawia. Niechętne spojrzenie było
jednak jedyną jego reakcją.
Davian nie dodał ani słowa.
Wkrótce musiał wyjść, ponieważ mistrz Dael, który zdołał
opanować nerwy, polecił mu przyprowadzić wózek od tyłu.
Zanim chłopak wprowadził Jeni w alejkę i rozejrzał się za
- 39 -
Cieniem, młodzik zniknął na dobre. Davian poczuł ukłucie
wyrzutów sumienia. Może powinien był powiedzieć coś więcej?
Bez sensu, a nawet głupio. Nie powinien przecież ściągać na
siebie nieuchronnego wzburzenia rzeźnika. No ale...
Mistrz Dael pomógł mu załadować na wózek wszystkie zakupy
i wrócił do sklepiku. Davian sięgnął po wodze.
Niewielki przedmiot śmignął mu tuż ponad ramieniem. Kilka
cali w bok, a dostałby prosto w głowę.
Zaskoczony odwrócił się gwałtownie i ujrzał grupkę stojących u
wylotu alejki wyrostków. Wyglądali na parę lat młodszych od
niego - może czternastolatków - i wszyscy z wielką radością
oglądali malującą się na jego twarzy konsternację. Jeden z nich
przerzucał z ręki do ręki kolejny kamyk i mierzył go takim
spojrzeniem, jakie Davian widział jedynie u przyglądających się
myszy kocurów.
- Przepraszam, zaprzańcze. Się mi wymknęło - rzucił dzieciak
tonem niewiniątka.
Cała zgraja parsknęła śmiechem.
Davian zacisnął zęby, tłumiąc w sobie ripostę. „Zaprzaniec”.
Pospolite wyzwisko wymierzone przeciwko Obdarzonym. Znał je,
naturalnie, lecz jak dotąd rzadko słyszał skierowane w jego stronę.
- Czego chcecie? - spytał z niepokojem. Jawnie wrogie
spojrzenia, a nawet werbalne ataki nie były dla niego niczym
nowym, ale w tej konkretnej sytuacji było coś bardzo... nie tak.
Wyrostek, który się odezwał - najwyraźniej przywódca stada -
odpowiedział tylko niemym uśmiechem i zważył kamień w dłoni.
Zdenerwowanie Daviana zaczęło się przeradzać w
najzwyklejszą panikę; przez chwilę był w stanie myśleć wyłącznie
o wydarzeniach sprzed trzech lat: o tym, że wskutek tysięcznych
ran praktycznie nie był się w stanie ruszyć. Spiął się, gotów w
razie napaści uciec i porzucić wózek z zakupami. Wszyscy
- 40 -
chłopcy byli od niego niżsi, lecz Kajdany odbierały mu część sił, a
poza tym ich było pięciu, a on sam.
Zresztą nie mógł ryzykować udziału w bójce. Nadzór zapewne
nawet nie wysłuchałby jego wersji wypadków. Z miejsca zostałby
oskarżony o sprowokowanie całego zajścia.
Wtem na głównej ulicy mignęło coś niebieskiego.
- Nadzorco! - zawołał Davian, próbując nie pokazać w tonie
desperacji.
Zaintrygowany funkcjonariusz przystanął i zerknął w alejkę.
Był młodym mężczyzną, może trzydziestoletnim. Przyjrzał się
scenie z chłodną obojętnością.
Przyjrzał się... po czym odwrócił na pięcie i poszedł w swoją
stronę. Po chwili zniknął na dobre.
Chłopcy, którzy tuż po okrzyku Daviana zaczęli się wahać,
odzyskali wcześniejszą butę.
- No, próbuj dalej... - zadrwił któryś.
- Jak to się robi, żeby mieć tak paskudną gębę, zaprzańcze? -
Herszt podszedł zawadiackim krokiem i ze złośliwym uśmiechem
przeciągnął sobie palcem po policzku, dając do zrozumienia, że
mówi o bliźnie.
Davian odwrócił się, by dać nogę... i pobladł jak ściana, gdyż
zobaczył, że część bandy przemknęła między okolicznymi
budynkami i zagrodziła drugi wylot alejki.
- Ładnie, ładnie - podjął wyrostek z kamieniem. - Na moje oko
to ślad po walce, a zaprzańcy chyba nie powinni walczyć, co nie?
- zakończył, a jego koledzy mruknęli z aprobatą.
- To był wypadek. - Davianowi zaschło w ustach. - Dawne
czasy - dodał, z trudem panując nad drżeniem głosu. Zaczęły mu
się trząść ręce. Nie miał pojęcia, ze strachu czy wściekłości. -
Bardzo przepraszam, ale naprawdę muszę już iść - rzucił potulnie
- 41 -
i spróbował wyminąć jednego z napastników, lecz chłopiec
zastąpił mu drogę i uśmiechnął się złowróżbnie. - Napadając
mnie, złamiecie Pakt... - podjął zrozpaczony i ponownie ruszył
przed siebie.
Tym razem dzieciak pchnął go w pierś, na tyle mocno, że
Davian wylądował na plecach i stracił dech. Prawie od razu
zobaczył nad sobą twarz przywódcy, niemal zetknęli się nosami.
- Czy ja ci wyglądam na nadzorcę? - spytał chłystek. W jego
oczach lśnił lodowaty głód.
Davian spiął się, oczekując lada chwila pierwszego ciosu.
Wcześniej jednak doleciał go z ulicy rozgniewany męski okrzyk.
Napastnicy wzięli nogi za pas i rozpierzchli się, porzucając go
leżącego w oszołomieniu na rozgrzanym od słońca bruku.
Podchodzącego wyczuł raczej, niż zobaczył. Z dudniącym w
piersi sercem podniósł się na równe nogi i odruchowo osłonił
twarz rękoma.
- Spokojnie, chłopaku. Nic ci nie zrobię. - Stojący przed nim
wybawiciel wykonał uspokajający gest. W jego tonie łagodność
mieszała się z niepokojem.
Davian zmrużył oczy. Brzmienie głosu wydało mu się niejasno
znajome, lecz mężczyzna był zdecydowanie obcy - smukły i
żylasty, na oko sporo po czterdziestce. Wpatrywał się w chłopaka
ponad szkłami niewielkich, okrągłych okularów, które nadawały
mu wygląd dobrotliwego, roztargnionego uczonego.
Co jednak ważniejsze, miał na sobie szkarłatny płaszcz
Obdarzonego, a na odsłoniętym lewym przedramieniu nosił
Kajdany. Davian opuścił dłonie i rozejrzał się dokoła. Po
napastnikach nie było śladu.
Wziął przeciągły, kojący oddech.
- Dziękuję - powiedział, strzepując kurz z ubrań.

- 42 -
Nieznajomy skinął głową.
- Ranili cię?
- Tylko dumę - odparł Davian i na jego policzki wystąpił
rumieniec wstydu.
Mężczyzna spojrzał ze zrozumieniem.
- W tych czasach spotyka to nas wszystkich. - Wyciągnął rękę. -
Starszy Ilseth Tenvar - przedstawił się.
Davian uścisnął podaną dłoń tak mocno, jak tylko potrafił.
- Davian. - Cofając rękę, zauważył, że Ilsethowi brakuje palca
wskazującego. W jego miejscu sterczał tylko zabliźniony kikut.
- Wiesz, co to za jedni? - Mężczyzna spojrzał w uliczkę, którą
uciekli chłopcy, i twarz mu stężała.
- Nie - pokręcił głową Davian. - W życiu ich nie widziałem.
- Czyli po prostu skorzystali z okazji. - Czoło Ilsetha przecięła
surowa zmarszczka. - Tchórze i durnie. A już myślałem, że na
pograniczu będzie inaczej. - Westchnął i poklepał Daviana po
ramieniu. - Masz jeszcze coś do załatwienia w mieście?
Chłopak pogładził Jeni po karku. Bardziej niż mulicy chciał
dodać tym gestem otuchy samemu sobie.
- Właśnie miałem ruszać z powrotem do szkoły.
- Cudownie. Też się tam wybieram. Czy towarzystwo będzie ci
bardzo przeszkadzać?
Davian zerknął na mężczyznę z ukosa, nagle bowiem skojarzył,
skąd zna jego głos. To on rozmawiał wcześniej z Taleanem.
Pokręcił głową i odprężył się. W głębi serca bardzo mu ulżyło,
że nie musi wracać w pojedynkę.
- Z przyjemnością, starszy Tenvarze.
- Proszę, „Ilseth” w zupełności wystarczy - uśmiechnął się
mężczyzna. - Przynajmniej dopóki nie wrócimy do szkoły.
- 43 -
Caladel opuścili w milczeniu. Davian, wciąż otumaniony
wywołanymi przez napaść emocjami, zapadł w zadumę. Raz po
raz odtwarzał w pamięci całe zajście, czując gorzką mieszankę
złości i upokorzenia. Rozbolał go brzuch. Nie zrobił przecież nic
złego. W żaden sposób sobie na takie traktowanie nie zasłużył.
Ilseth, zupełnie jakby czytał chłopakowi w myślach, położył mu
dłoń na barku.
- Wiesz? To nie twoja wina.
- Nie rozumiem, dlaczego ludzie tak się zachowują. - W tonie
Daviana dała się słyszeć frustracja. - Nadzorcy i wszyscy inni.
Dlaczego tak nas nienawidzą? Wojna skończyła się piętnaście lat
temu. Nie mam z nią nic wspólnego. A ci chłopcy... Wątpię, żeby
w ogóle byli wtedy na świecie! - Zaczerpnął głęboko powietrza. -
Wiem, musimy szanować Pakt i żyć, respektując Nakazy, ale to
wszystko wydaje mi się po prostu... niesprawiedliwe.
- Bo nie jest sprawiedliwe. - Ilseth przystanął i przez chwilę
mierzył Daviana wnikliwym spojrzeniem. - Nie jest, wobec
żadnego z nas - podjął cicho, rzeczowym tonem. - A co do tej
pierwszej sprawy, cóż... - Wzruszył ramionami. - Nienawidzą nas,
ponieważ się nas boją. A boją się dlatego, iż wiedzą, że nigdy nie
będą w stanie nas kontrolować. Nie do końca. Mimo że obecnie
Nakazy czynią z nich naszych panów, zawsze będziemy od nich
silniejsi. Silniejsi i lepsi. Niełatwo to ludziom zaakceptować i
dlatego przy każdej okazji starają się nas gnębić i poniżać. W
przeszłości zdołali nas pokonać i martwią się, że jeśli zanadto nam
popuszczą, powstaniemy i zemścimy się. - W słowach Ilsetha nie
było żaru, chłopak słyszał jedynie rezygnację.
I znów jakiś czas szli w milczeniu. Ciszę mącił jedynie
delikatny szmer wiatru w gałęziach i poskrzypywanie kół starego
wózka. Davian, który właśnie zastanawiał się nad tym, co
powiedział Ilseth, odruchowo musnął swoją bliznę.
- 44 -
- To nie był pierwszy raz, prawda?
Chłopak spojrzał na mężczyznę.
- Nie - przyznał po chwili.
- Co się stało?
Davian zawahał się, po czym wzruszył ramionami.
- Kilka lat temu. Byłem wtedy w szkole tylko posługaczem...
Całe życie tu spędziłem. Panna Alita posłała mnie do miasta i
kilku mężczyzn... Musieli wiedzieć, że pracuję dla Obdarzonych.
Byli pijani... Prawdę mówiąc, niewiele z tego pamiętam. -
Rzeczywiście, zachował w pamięci jedynie te fragmenty, które
odżywały niekiedy w snach. Poza tym pustka, od momentu
wyjścia za szkolną bramę do odzyskania świadomości... kiedy
ocknął się z płonącymi bólem nerwami, rozharataną twarzą i
ciemniejącym na przedramieniu Znamieniem.
Zatrzymał się. Już od dawna nie musiał nikomu o tym
opowiadać. Zaciągnął się rześkim, morskim powietrzem i podjął:
- Napadli mnie, chcieli mnie zabić, ale pojawił się inny
Obdarzony... Starszy, który akurat przechodził, no i... uratował
mnie. Zobaczył, co się dzieje, i zabił ich. - Umilkł.
- Ach! - W oczach Ilsetha zajaśniało zrozumienie. - To ty.
Chłopiec, którego ocalił Taeris Sarr.
- Znasz tę historię? - Davian nie był w stanie ukryć zaskoczenia.
Ilseth parsknął wypranym z wesołości śmiechem.
- Jak zapewne większość Obdarzonych w Ilin Ulan. Nadzór
utrzymywał, że aby zabić tych oprychów, Sarr znalazł sposób na
złamanie Nakazów. On naturalnie zaprzeczał, ale strażnik północy
nie dał mu wiary. Sarr został stracony, zanim Tol Athian miało w
ogóle szansę wystąpić z oficjalnym protestem.
Davian ze smutkiem pokiwał głową. Nie mógł swojemu
wybawcy nawet podziękować. Egzekucja Sarra bolała go w
- 45 -
pewnym sensie bardziej niż rany. Cierpiał, widząc, jak mało w
oczach świata liczył się fakt, że Sarr ocalił mu życie.
- Znałeś go? - Spojrzał na towarzysza.
- Nie osobiście. - Ilseth pokręcił głową. - Kiedy rozpoczęły się
oblężenia, był akurat w Tol, a po wojnie często podróżował.
Nasze ścieżki nigdy się nie przecięły.
Davian skinął głową. Pierwotnie istniało pięć fortec
Obdarzonych, gdzie w szkołach wykładano rozmaite systemy
filozoficzne i uczono przeróżnych umiejętności, przygotowując
kandydatów na urzędników i funkcjonariuszy służących
rządzącym augurom. Oblężenia wyznaczyły początek wojny; trzy
z pięciu twierdz, wraz ze wszystkimi szkołami na terenie Andarry,
zostały zrównane z ziemią w ciągu kilku miesięcy. Do końca
wytrwały jedynie Tol Athian, pod którego zarząd podlegała szkoła
Daviana, i Tol Shen.
Chłopak nagle poderwał głowę, ponieważ dotarło do niego
znacznie słów Ilsetha.
- Czyli... ty w czasie wojny nie byłeś w Tol Athian? Walczyłeś?
- Walczyłem? - zachichotał Ilseth. - To byłaby gruba przesada. -
Spojrzał na Daviana i zauważył jego nierozumiejący wzrok. -
„Ukrywałem się” to stanowczo lepsze określenie - wyjaśnił,
unosząc znacząco brew.
- Ach, jasne. Przepraszam - rzucił speszony Davian. Wydarzenia
tamtych czasów powszechnie nazywano „wojną”, lecz równie
powszechna była świadomość, iż przypominały raczej
jednostronną rzeź. Obrzucił mężczyznę zaciekawionym
spojrzeniem. - Chodzi o to, że jeszcze nigdy nie poznałem nikogo,
kto nie spędziłby wojny w Tol.
- Dlatego że końca dożyło niewielu - burknął Ilseth. - Jeśli
komuś się nie poszczęściło i na samym początku nie był akurat za

- 46 -
murami Athian lub Shen, jego szanse przeżycia były bardzo...
mizerne. Wierz mi.
- Jak wtedy było? Jak wyglądało życie? Jeżeli wolno zapytać -
dodał pospiesznie Davian, nie chcąc wyjść na przesadnie
wścibskiego.
- Wolno, chłopcze, wolno. - Mężczyzna wzruszył nieznacznie
ramionami i wbił wzrok gdzieś daleko przed siebie. - Minęło tyle
czasu... - Pogładził kosmyki brody. - Żyło się... samotnie. Od
większości usłyszysz, że najgorsza była świadomość, iż jest się
zwierzyną łowną. Bezustanny strach, konieczność zachowywania
ostrożności zawsze i wszędzie. I po części jest to prawda...
Człowiek spał z jednym okiem otwartym i czuł się szczęściarzem,
jeśli dożył poranka. Ale ja najlepiej pamiętam właśnie samotność.
Davian starł z czoła kilka perełek potu. Przez lwią część drogi
wspinali się na wzgórze, więc powrót z Caladel wymagał
większego wysiłku niż zejście do miasta, a żar lał się z nieba w
najlepsze.
- Nie próbowałeś jakoś przekraść się do Tol Athian?
Ilseth uśmiechnął się cierpko, jakby usłyszał kiepski dowcip.
- Tego próbowali jedynie ci, którym naprawdę zbrzydło życie.
Już sam pobyt w pobliżu stolicy równał się samobójstwu, a co
dopiero mówić o Athian. Z Tol Shen na południu była ta sama
historia, a z pozostałych trzech twierdz zostały już wtedy ruiny. -
Pokręcił głową. Widać było, że raz jeszcze przeżywa dawne
wydarzenia. - Nie... Wędrowałem od miasta do miasta, starałem
się nie rzucać nikomu w oczy i za wszelką cenę unikać łowców i
lojalistów. Przez cały czas sam jak palec. W tamtych czasach,
jeżeli zobaczyłeś na szlaku innego Obdarzonego, natychmiast
skręcałeś w inną stronę. Pod tym względem większość ocalałych
przypomina mnie... Byliśmy na tyle roztropni, by zrozumieć, że
nie licząc bezpośredniego kontaktu, szukacze mogą nas wykryć
- 47 -
wyłącznie wtedy, kiedy korzystamy z Esencji. My również
wyczuwamy, iż ktoś jest Obdarzonym, jeżeli właśnie po nią
sięga... A w czasie wojny oznaczało to najczęściej, że łowcy byli
już na tropie.
Davian nie skomentował. Szedł bez słowa, próbując wyobrazić
sobie tamte dni. Lojaliści - ludzie, którzy po wybuchu rebelii
stanęli po stronie rodziny obecnego króla, dowodzeni przez
sławetnego generała Vardina Shala - pojawili się nagle dosłownie
wszędzie, wyposażeni w szukacze i inny sprzęt pozwalający
tropić i mordować posiadaczy Daru. Trzy twierdze zostały
obrócone w perzynę, dwie inne oblężono. Padły wszystkie szkoły
w kraju, uczniów i nauczycieli wybito do nogi. Był to czas, kiedy
Obdarzonym żyło się o wiele gorzej niż dzisiaj, więc ledwie
pojawiła się szansa podpisania Paktu, natychmiast skorzystali z
okazji i dobrowolnie poddali się sformułowanym w Nakazach
ograniczeniom.
Kątem oka przyjrzał się Ilsethowi z większą uwagą. Starsi ze
szkoły wypowiadali się na temat Niewidzialnej Wojny bardzo
oszczędnie, nowy towarzysz mówił o niej bez ogródek.
- A znałeś może jakichś augurów? Wiesz, jeszcze zanim się
zaczęło.
Okularnik pokręcił głową.
- Pracowałem w pałacu, więc często się z nimi stykałem, ale
żadnego nie poznałem bliżej. Widzisz, w tamtych czasach byłem
świeżo po szkole.
- Ale widziałeś, jak używali swoich mocy? - Davian z całych sił
próbował ukryć rosnącą z chwili na chwilę ekscytację.
- Augurzy? - Rozbawiony Ilseth uniósł brew. - Widywałem. Za
każdym razem, kiedy chodziłem oglądać, jak Czytają petentów.
Choć szczerze mówiąc, nie było na co patrzeć. Człowiek wchodził
i przedstawiał swoją sprawę. Pełniący tego dnia służbę augurzy
- 48 -
wpatrywali się w niego przez kilka sekund, chwilę rozmawiali
między sobą, a potem wydawali wyrok. Emocji było mniej więcej
tyle, ile obecnie, kiedy król obraduje ze Zgromadzeniem.
- Chcesz powiedzieć, że ... - Davian ściągnął brwi. - Augurzy
nie używali do Czytania Esencji?
- Nie. Oczywiście, że nie.
- Jesteś pewien? - Chłopak wstrzymał oddech. Podejrzewał to
od dawna, lecz jak dotąd nie zdołał uzyskać od starszych jasnej
odpowiedzi. Podobnie niejasno traktowały temat nieliczne
zatwierdzone przez nadzór teksty ze szkolnego księgozbioru.
- Czego oni was uczą?! - fuknął Ilseth - Zastanów się. Esencja
wpływa jedynie na świat fizyczny. Można dzięki niej podnosić
przedmioty bądź je niszczyć. Popychać, przyciągać. Ranić lub
leczyć. Jak chciałbyś za jej pomocą Odczytać ludzkie myśli?
Davian pokiwał głową z zapałem. Był zbyt zafascynowany, by
się zawstydzić.
- Ale augurzy też potrafili korzystać z Esencji, prawda? Tak jak
Obdarzeni?
- Cóż... - Ilseth poprawił zsuwające się z nosa okulary. -
Owszem. Pamiętam delikwenta, który próbował ich okłamać...
Wierz mi, byli i tacy, którzy uważali, że to możliwe... Kiedy
zrozumiał, że go przejrzeli, rzucił się do ucieczki. Augur schwytał
go w siatkę Esencji, zanim gwardziści kiwnęli palcem.
Davian przetrawił nowiny w milczeniu. W jego sercu zajaśniał
nikły płomyk nadziei. Ze słów Ilsetha wynikało, że jego druga
zdolność nie jest przyczyną problemu. Nie było to może
rozwiązanie, lecz miał na głowie jedno zmartwienie mniej.
- Czyli tak, umieli Czytać ludzi i Widzieli przyszłość. Co
jeszcze potrafili? - podjął po chwili.

- 49 -
- Ciekawska z ciebie bestia, co? - Jego towarzysz pokręcił z
uśmiechem głową.
- Przepraszam. - Davian zalał się rumieńcem. - Po prostu od
zawsze interesowało mnie, jak wyglądało życie przed
Niewidzialną Wojną, ale starsi ze szkoły nie chcą o tym
rozmawiać.
Kąciki ust Ilsetha nieprzyjemnie zagrały. Chłopak przestraszył
się, że go rozgniewał.
- To znaczy, że są głupcami - rzucił i Davian zrozumiał, że
oburzyła go postawa nauczycieli. - Nieważne, co zostało zapisane
w Pakcie. Po zniszczeniu Tol Thane lojaliści puścili z dymem
połowę zgromadzonej przez nas wiedzy. Nie wolno dopuścić, by
druga połowa wyparowała z powodu zwykłego tchórzostwa. -
Ilseth na kilka sekund umilkł, a kiedy się uspokoił, podjął z
westchnieniem: - Wracając do twojego pytania, nikt tak naprawdę
nie wie, jakie zdolności posiadali augurzy. Trzymali to w
tajemnicy, a zwykle było ich najwyżej dwunastu. Ich jedyne
potwierdzone moce wymieniono w Pakcie.
- Czytanie i Widzenie. - Te fragmenty traktatu Davian znał aż
nazbyt dobrze.
Ilseth przytaknął.
- Poza tymi dwiema, drogi chłopcze, zostają nam tylko plotki i
czcze spekulacje. A tych akurat nadzór rozsiewa tyle, że
wolałbym niczego od siebie nie dokładać.
Davian pokiwał głową, starając się nie uzewnętrznić zawodu.
Kopnął leżący na trakcie kamień.
- Nienawidzisz ich?
- Augurów? - Czoło mężczyzny przecięła zmarszczka. - Skąd to
pytanie?

- 50 -
- Starsi o tym nie mówią, ale dla mnie jest jasne, że właśnie
augurów obwiniają o to, jak wszystko się potoczyło. - Davian
wzruszył ramionami, maskując skrępowanie. - Nadzór twierdzi, że
augurzy byli tyranami, i właściwie nie słyszałem, by ktokolwiek
protestował.
Ilseth nie odpowiedział od razu.
- Nadzorcy powiedzą ci również - podjął po chwili
zastanowienia - że byliśmy ich dobrowolnymi wspólnikami. Że w
tamtych czasach wszyscy Obdarzeni wykorzystywali słabszych i
bezbronnych - przypomniał. - W znacznej mierze to nic więcej jak
sztuczki retoryczne. Wybierają pojedyncze przypadki i
przedstawiają je jako ogólną zasadę. Augurzy nie byli kochani.
Prawdę mówiąc, większość po prostu się ich bała. Czasami
rzeczywiście podejmowali bardzo niepopularne decyzje. Ale
ludzie ich akceptowali i zmieniło się to dopiero w przeddzień
wybuchu wojny. Do tego momentu poddani z reguły dostrzegali
wartość augurskich rządów.
- Czyli nikogo nie prześladowali? - Davian zmarszczył brwi.
- Nie sądzę, by taki był ich cel... - odpowiedział Ilseth po kilku
sekundach wahania. - Ale pod koniec, gdy zrozumieli, że ich
wizje przestały się sprawdzać, popadli w panikę. Początkowo
nikogo o tym nie poinformowali, nawet Obdarzonych. Największe
pomyłki zamiatali pod dywan. A gdy lud się dowiedział, nie
chcieli zrzec się władzy i zamiast tego próbowali zaostrzyć prawo
i wprowadzić bardziej surowe kary dla przeciwników... Kary,
których wymierzaniem mieli się zająć Obdarzeni. - Wzruszył
ramionami. - Myślę, że chcieli zyskać na czasie. Dowiedzieć się,
co się właściwie stało z ich wizjami. Potem jednak wszystko się
posypało i sytuacja zrobiła się naprawdę paskudna. - Westchnął. -
Więc powiem tak: jeżeli wziąć pod uwagę ich działania
poprzedzające samą Niewidzialną Wojnę, są winni. Bez
- 51 -
wątpienia. Czy ich jednak nienawidzę? Nie. Rozumiem, dlaczego
nienawidzą ich inni, ale ja sam? Nie.
Zafrapowany Davian pokiwał głową.
- A jak sądzisz, dlaczego wizje augurów zaczęły zawodzić? -
Również w tej kwestii starsi zamykali usta na cztery spusty.
Brew Ilsetha wystrzeliła ku górze.
- A może powiem ci też, gdzie szukać szmaragdu Sandina?
Albo podam imiona piątki zdrajców z Kereth? Na dokładkę
wyjawię jeszcze, kim byli Budowniczowie i jakimi metodami
konstruowali swoje cuda, a przy okazji wytłumaczę, gdzie się
podziali? - Parsknął śmiechem. - Chłopcze, pytasz o największą
zagadkę mojego pokolenia.
Nie wiem. Nikt tego nie wie. Hipotez jest mnóstwo, lecz żadna
z nich nie jest poparta odpowiednią ilością dowodów. Po prostu...
stracili zdolność przepowiadania przyszłości. - Westchnął. -
Wiesz, byłem tam tej nocy. Byłem w pałacu w noc, gdy Vardin
Shal i jego ludzie przypuścili szturm. W noc śmierci augurów.
Davian poczuł, że oczy otwierają mu się szeroko, jakby
wiedzione własną wolą.
- Jak to było? - rzucił, po prostu nie mógł się powstrzymać.
- Chaos - odparł posępnie Ilseth, którego i to pytanie nie uraziło.
- Ludzie biegali we wszystkie strony. Krzyczeli. Obdarzeni nie
wiedzieli wtedy nawet o istnieniu Pułapek, nie mieli pojęcia, że
Esencję można rozproszyć z zewnątrz, i w rezultacie padali jak
muchy. Pewne jest jedno: to nie była wspaniała bitwa, jaką
chełpią się dziś lojaliści. - Pokręcił głową. - Pamiętam, że
uczyłem się wtedy do późna i tylko dzięki temu uszedłem z
życiem. Większości Obdarzonych po prostu poderżnięto gardła
we śnie. Nie oszczędzili nawet dzieci.
- Straszne. - Davian pobladł. O takich okropnościach nie słyszał
nigdy wcześniej.
- 52 -
- Tragiczne. - Ilseth pokręcił głową. - Nikczemne. Pamiętam
taki koszmarny moment, kiedy wszedłem do komnaty spotkań i
zobaczyłem, że wszyscy augurzy nie żyją. - Skrzywił się na samo
wspomnienie. - Ludziom z waszego pokolenia niełatwo to pojąć,
ale oni nie byli dla nas po prostu przywódcami. Ich śmierć
oznaczała dla całej Andarry kres pewnego sposobu życia. - Ilseth
umilkł, tonąc we wspomnieniach.
Daviana paliło mnóstwo innych pytań - żaden ze znanych mu
starszych nie opowiadał tak otwarcie o Niewidzialnej Wojnie, a z
pewnością nie o augurach - lecz ugryzł się w język. W ciągu kilku
minut i tak dowiedział się więcej niż przez rok potajemnego
wertowania ksiąg, a nie chciał przesadnym natręctwem rozbudzić
w okularniku podejrzeń. W dodatku goście starszych bardzo
rzadko bawili w szkole krócej niż tydzień. Na staranne
sformułowanie i zadanie pytań miał jeszcze czas.
Szli przed siebie. Ilseth zatonął we własnych myślach, a
zajmująca rozmowa pozwoliła Davianowi odzyskać spokój, więc
on również umilkł.
- A skoro mowa o zmianach - mężczyzna wyrwał się z zadumy i
przybrał dziwnie wymuszony, wesoły ton - jesteś gotów na jutro?
- Na jutro? - powtórzył zdziwiony chłopak.
- Na Próby. - Starszy rzucił mu znaczące spojrzenie.
Davian wydał z siebie nerwowy chichot.
- Przecież do Prób zostały jeszcze trzy tygodnie. Mają się
zacząć wraz z Festiwalem Kruków.
Ilseth skrzywił się i przez kilka chwil milczał.
- Ach tak. Czyli nie zdążyli wam powiedzieć. - Współczującym
gestem złożył dłoń na ramieniu chłopaka. - Przykro mi, mój drogi.
Z rozmaitych powodów musieliśmy je w tym roku przyspieszyć.
Właśnie dlatego tu jestem. Przysłano mnie z Tol Athian, bym

- 53 -
nadzorował Próby. - Widząc reakcję Daviana, przygryzł wargę. -
Naprawdę bardzo mi przykro. Byłem przekonany, że wiesz.
Chłopak poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Odniósł
wrażenie, że lada chwila ugną się pod nim kolana.
- Jutro? - powtórzył jak ogłuszony.
- O brzasku - potwierdził Ilseth.
Davianowi zanadto kręciło się w głowie, by mógł powiedzieć
cokolwiek więcej. Do szkolnej bramy doczłapał w pełnym
niedowierzania milczeniu.

- 54 -
Rozdział 4.
Uwiązał Jeni do słupka, czując w głowie gęstą mgłę otępienia.
Ilseth oddalił się już ku kwaterom starszych, mamrocząc pod
nosem, że musi poszukać towarzyszy. Davian natomiast dopełnił
wszystkich obowiązków i - bez przerwy czując dziwną słabość
kończyn - ruszył smętnie ku gabinetowi Taleana. Na twarzy
wyraźnie czuł pulsowanie blizny, jak zawsze, gdy opadał go stres.
Łut nadziei, której trzymał się kurczowo przez kilka ostatnich
miesięcy, wyparował bez śladu.
Ledwie wszedł do gabinetu, Talean podniósł się z miejsca.
- Czyli już wiesz... - zauważył nadzorca, krzywiąc się na widok
miny gościa.
Chłopak skinął głową. W jego piersi pojawił się mocny, bolesny
ucisk.
- W Caladel spotkałem pewnego starszego... - powiedział i
zrelacjonował przebieg incydentu w mieście.
- Przykro mi, Davian. - Talean pokręcił głową. Na jego twarzy
malował się szczery niepokój. - Przykro mi i wstyd zarazem. Jutro
z samego rana rozmówię się z naczelnikiem nadzoru w Caladel.
Masz moje słowo.
- Dziękuję. - Chłopak ukłonił się lekko. Zdawał sobie sprawę, że
tożsamość nadzorcy, który zignorował jego wołanie, nigdy nie
zostanie ustalona, ale potrafił docenić gest.
Talean przez kilka chwil milczał, po czym złożył dłoń na
opasujących przedramię Daviana Kajdanach.
- Rozważyłem twój przypadek dogłębnie. Jeśli chcesz, z
przyjemnością się za tobą wstawię - stwierdził niespodziewanie.
Równocześnie dziwna energia, którą chłopak czuł pod skórą,
zniknęła, wnikając na powrót w stalowe pasma. Talean zdjął
- 55 -
bransoletę i schował ją w szufladzie. - W przypadku większości
ludzi kilka dodatkowych tygodni nie miałoby szczególnego
znaczenia. Tobie jednak mogłoby bardzo pomóc. Nie widzę
powodu, by Obdarzeni nie mogli cię zabrać ze sobą do Tol Athian
i poddać Próbom w zwyczajnym terminie.
Davian poczuł się jak tonący, którego palce niespodziewanie
musnęły unoszącą się na falach deskę.
- Zgodzą się? Jest szansa?
- Tego nie wiem - przyznał uczciwie Talean. - Nie znam tych
starszych, nie wiem, jacy są. A przecież nie mogę ich zmusić
mocą Nakazu Czwartego. Mam nadzieję, że rozumiesz.
Davian potaknął skinieniem. Sam również wpadł na ten pomysł,
lecz Talean miał rację.
- Nie wolno ci ingerować w sprawy dotyczące kształcenia
uczniów. Zdaję sobie z tego sprawę - powiedział. - Jeżeli jednak
naprawdę pomówisz z nimi o mojej sytuacji, będę twoim
dłużnikiem. - Jeśli wierzyć krążącym po szkole opowieściom,
Talean nie przypominał nadzorców z Caladel ani skądkolwiek
indziej. Wierzył w siłę Paktu, w konieczność ochrony
Obdarzonych równie mocno, jak w prawa wszystkich innych
Andarczyków. Było niemal pewne, że zrobi wszystko, by pomóc.
Talean rzucił chłopakowi lekki uśmiech i poklepał go po
ramieniu.
- Wystarczy, jeśli zapamiętasz, że nie wszyscy nadzorcy są źli.
Davian pokiwał głową, lecz nie był w stanie zdobyć się na
uśmiech.
- Kiedy możesz z nimi porozmawiać?
Talean zerknął za okno. Davian również wyjrzał i ujrzał na
dziedzińcu trzy sylwetki w czerwieni. Jedna z nich należała do
Ilsetha. Szli żywym krokiem prosto ku kwaterom starszych.
- 56 -
- Cóż, kuj żelazo, póki gorące - rzucił sentencjonalnie Talean i
zarzucił na ramiona swój niebieski płaszcz. - Znajdę cię, gdy tylko
czegoś się dowiem.
Chłopak przełknął ślinę. Czując narastające zdenerwowanie,
odprowadził wzrokiem nadzorcę, który ruszył za gośćmi.
Wrócił do pokoju, unikając spojrzeń mijanych po drodze
uczniów. Wieść o jutrzejszych Próbach zdążyła się już rozejść, a
wszyscy świetnie rozumieli, co to oznacza dla Daviana. Szkolna
społeczność liczyła sobie niecałe sto osób. W takich warunkach
jego niezdolność do korzystania z Daru nie była żadną tajemnicą.
Kilku kolegów zatrzymało go na korytarzu i życzyło szczęścia.
Przyglądali się mu jak znajomemu, z którym przyjdzie im się
niebawem rozstać. Rozmowy wygasały po kilku słowach,
pozdrowienia więzły w gardłach i życzliwi odchodzili jak
niepyszni. Większość odwracała głowy już na sam na widok
Daviana, jakby w obawie, że bliższy kontakt sprawi, iż podzielą
jego los. Miał nadzieję, że w otoczeniu własnych czterech ścian
poczuje się lepiej, lecz już pierwsze spojrzenie na miny Wirra i
Ashy - oboje czekali na niego przed drzwiami - wystarczyło, by
zrozumiał, że bardzo się mylił.
Wokół oczu dziewczyny widniały zaczerwienione obwódki, a
tak przygnębionego Wirra Davian nie widział chyba nigdy w
życiu. Wpuścił przyjaciół do środka i ciężko klapnął na łóżko,
czując, jak opuszczają go resztki sił.
Asha i Wirr usiedli po obu jego stronach. Przez jakiś czas nikt
się nie odzywał. Po kilku minutach przyjaciółka otoczyła go
ramieniem i przytuliła. W zwyczajnych okolicznościach jej
fizyczna bliskość przyprawiłaby Daviana o wstyd, lecz dzisiaj
poczuł się tak, jakby lada moment miało mu pęknąć serce.
Wiedział, co ten ciepły gest oznacza. Asha się z nim żegnała,
tak samo jak wszyscy inni.
- 57 -
Milczenie rozciągało się na długie minuty. Davian trwał w
bezruchu, czując na policzku muśnięcia miękkich, jasnych
włosów dziewczyny. Wreszcie zaczerpnął głęboki haust
powietrza, wyprostował się i przywołał na wargi wymuszony
uśmiech.
- Nie wiem, czy macie ochotę przeżyć to ponownie - zaczął
lekkim tonem, uważając, by nie zdradzić głosem emocji - ale
może moglibyście dotrzymać mi wieczorem towarzystwa?
Oboje przytaknęli bez chwili wahania.
- Pewnie - rzucił Wirr. - A co, chcesz jeszcze poćwiczyć? -
dopytał.
- Nie - odparł Davian półgłosem. - Chcę po prostu spędzić
trochę czasu z przyjaciółmi.
- Tak więc zrobimy - powiedział Wirr, przez którego twarz
przemknął cień żalu. - Tak zrobimy - dodał i uśmiechnął się na
powrót.
Zeszli na dół, zjedli kolację, a po posiłku udali się do swojego
ulubionego zakątka - na szczycie zachodniego muru szkoły.
Panorama Caladel i migocącego poza nim oceanu jak zawsze
zapierała dech w piersiach; promienie zachodu malowały
wszystko ciepłą, niemal nieziemską czerwonawą poświatą. Po
roziskrzonych falach sunęły powracające do przystani łodzie
rybackie, spokojnie wpływające do gościnnej zatoki po długim
dniu połowów. Nad przyjaciółmi krążył jastrząb o rozłożystych
skrzydłach, całą trójką wpatrywali się w majestatycznie
szybującego ptaka jak zahipnotyzowani, rozkoszując się bez
słowa swoim towarzystwem.
Davian przymknął powieki. Chciał uchwycić tę chwilę na
zawsze, moment, gdy siedział z przyjaciółmi wysoko ponad całym
światem, a wszystkie problemy przynajmniej na te kilka minut
odpłynęły i stały się mało istotne. Perfekcja. Idealne pożegnanie z
- 58 -
Ashą i Wirrem, z całym dotychczasowym życiem. Postanowił
zapamiętać tę scenę i przywoływać ją zawsze, kiedy zatęskni do
lepszych czasów.
Rozmawiali o błahostkach. Davian z premedytacją nie
wspomniał o obiecanej przez Taleana próbie pomocy; w miarę jak
płynął czas, nabierał coraz większej pewności, iż tym razem mu
się nie upiecze. Jutro, podobnie jak wszyscy rówieśnicy, przystąpi
do Prób. A potem przyjmie konsekwencje porażki tak spokojnie,
jak tylko zdoła. Wreszcie słońce zanurkowało pod horyzont, a
ciągnąca od morza łagodna bryza nieprzyjemnie ostygła. Kiedy
zeszli z muru, zastali czekającego na dziedzińcu Taleana. Davian
spojrzał nadzorcy w oczy i nie musiał już o nic pytać.
- Bardzo często to dziś powtarzam - zaczął Talean łamiącym się
głosem - ale bardzo mi przykro. Odmówili.
Mimo że tego się właśnie spodziewał, wiadomość zabolała jak
cios pięścią w brzuch.
- Dziękuję, że zechciałeś spróbować - rzucił chłopak na tyle
opanowanym tonem, na ile było go stać.
- Niech El stanie jutro u twego boku - podjął Talean z nutą
smutku.
Davian aż zamrugał, nigdy przedtem nie słyszał, by któryś z
nadzorców przywoływał bóstwo Starej Religii. Przez mgnienie
wydawało się, że Talean chce coś dodać, lecz ostatecznie zakręcił
się tylko na pięcie i odszedł.
Wirr i Asha wbili w Daviana pytające spojrzenia.
- Teraz to i tak nieważne - westchnął i pokręcił głową. Ostatnia
iskierka nadziei właśnie zgasła, a zamiast niej poczuł falę
przemożnego znużenia. - Chyba powinienem się przespać. -
Uśmiechnął się słabo do przyjaciół. - Czeka mnie ważny dzień.

- 59 -
Odpowiedzieli równie nieprzekonującymi uśmiechami, w
oczach obojga wyraźnie znać było niepokój. Wirr pożegnał się
skinieniem, a Asha mocno go uścisnęła.
- Do zobaczenia rano, Dav - rzuciła bliska łez dziewczyna.
Uśmiechnął się do nich po raz ostatni i wrócił do północnej
wieży.
Ledwie zatrzasnęły się za nim drzwi, padł bez sił na łóżko. O
zdjęciu ubrania nawet nie pomyślał.
O dziwo, teraz, kiedy jego los został już przypieczętowany, sen
przyszedł właściwie od razu.

***

Na jawę sprowadziło Daviana ciche, lecz nieustępliwe pukanie


do drzwi.
Przez kilka chwil po prostu leżał, czując na piersi rosnący ciężar
powracających stopniowo wydarzeń dnia poprzedniego.
Przetoczył się na bok i wbił spojrzenie w ziejący za oknem mrok.
Wciąż było ciemno choć oko wykol - nie miał pewności, która jest
godzina, lecz panująca na dziedzińcu martwa cisza świadczyła o
tym, że musiała już minąć północ.
Pukanie rozległo się ponownie, na dobre wyrywając go z
resztek snu. Usiadł na łóżku i zmarszczył brwi. Wirr dobijał się
zwykle inaczej, znacznie bardziej natarczywie, choć może o tej
porze nie chciał po prostu robić hałasu. Gdyby któryś ze starszych
nakrył go poza kwaterą tak późno, w dodatku w noc
poprzedzającą Próby, wpadłby w spore tarapaty.
Davian podszedł do drzwi, otworzył i zamrugał gwałtownie,
rażony jasnym światłem pochodni. Na korytarzu stał Ilseth
Tenvar, wyraźnie zdenerwowany.
- 60 -
- Starszy Tenvar! - wypalił zdezorientowany Davian. Zapadło
niezręczne milczenie. Starsi odpowiedzialni za przeprowadzenie
Prób nocowali zazwyczaj w Caladel, przez co wizyta Ilsetha
zaskakiwała w dwójnasób. - W czym mogę pomóc?
- Mogę wejść? - Ilseth rozejrzał się niespokojnie na boki. W
lewej dłoni ściskał niewielki, owinięty szmatką przedmiot.
- Proszę bardzo. - Davian wzruszył ramionami i wpuścił gościa
do pokoju.
Ilseth wszedł i zamknął za sobą drzwi. Zauważył uchylone okno
i je także dokładnie zamknął. Na koniec powiódł spojrzeniem
dokoła i zadowolony usiadł na krześle przy biurku. Davian
przycupnął na posłaniu, wciąż gorączkowo zastanawiając się, o co
chodzi.
Mężczyzna przez kilka chwil uspokajał myśli, po czym wykonał
kilka gestów dłońmi. Z koniuszków jego palców wypłynęły smugi
energii, które wniknęły w otaczające ich ściany.
Czoło Daviana przecięła zmarszczka. Widział już kiedyś coś
podobnego. Ilseth wyciszył pokój.
- Zanim zaczniemy - starszy zapatrzył się w swoje zawiniątko -
musisz zrozumieć, jak bardzo mi przykro, że obarczam cię tym
brzemieniem - powiedział poważnym tonem. Pogładził się po
brodzie i zaczerpnął głęboko powietrza. - Czegoś takiego nie
sposób powiedzieć delikatnie. Otóż, Davian, wiem, że jesteś
augurem - stwierdził i zawiesił głos, by chłopak miał szansę
przetrawić te słowa.
Davian poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy; odchylił się,
jakby zwiększenie odległości od Ilsetha mogło w czymkolwiek
pomóc.
- Nie wiem, o czym ty mówisz.
- Nie wydam cię - zapewnił Ilseth pospiesznie i uspokajająco
uniósł dłoń. - Ale musisz być ze mną szczery. Czy to prawda?
- 61 -
Chłopak utkwił wzrok w podłodze i przez kilka chwil siedział z
łomocącym sercem, próbując odnaleźć drogę w zawiłym
labiryncie emocji. Wreszcie odetchnął głęboko i wyprostował
ramiona. Nie zobaczył wypływających z ust Ilsetha pasemek
czarnego dymu. Starszy nie kłamał - naprawdę nie zamierzał go
wydać.
- To... niewykluczone - przyznał niechętnie. - Nigdy nie miałem
wizji przyszłości, jeśli o to pytasz. Ale od urodzenia jestem w
stanie stwierdzić, kiedy ktoś mnie oszukuje... To można chyba
uznać za rodzaj Czytania? Nie mam pewności. - Ściągnął brwi. -
Jak się dowiedziałeś?
- Obserwowaliśmy cię. Pewnym wskaźnikiem jest niezdolność
do posługiwania się Esencją, a poza tym... - Starszy potrząsnął
głową. - Szczegóły nie są teraz ważne. Nie ma czasu na
wyjaśnienia. Liczy się natomiast, byś mi zaufał. Chcę, żebyś
wykorzystał swoją zdolność w tej chwili. Przeczytaj mnie, byś
mógł uwierzyć w to, co zaraz powiem. - Zajrzał chłopakowi
głęboko w oczy. - Zrobisz to?
Davian potaknął skinieniem. Skupił się na słowach mężczyzny,
pewny, iż zdolność zadziała.
- Mów. Jeśli skłamiesz, będę wiedział.
Ilseth uśmiechnął się z ulgą i rozwinął swój pakunek. Spod
białej tkaniny wyjrzała niewielka, odlana z brązu kostka o
ściankach pokrytych zawiłymi grawerunkami. Starszy trzymał ją
w palcach bardzo ostrożnie, niemal z lękiem.
- Nasze spotkanie w mieście nie było przypadkiem. Szukałem
cię - przyznał i urwał na chwilę. - Co ci wiadomo na temat
Bariery?
- Tej na północy? Wzniesionej z Esencji? - Davian zmarszczył
czoło. - Jest stara. Niemożliwa do przekroczenia. - Potarł skronie,
by bardziej się skupić. - Pochodzi chyba z czasów Wojny
- 62 -
Wieczności. Ze złotego wieku Obdarzonych. Czyli powstała...
zaraz, tysiąc lat temu? Dwa?
- Bliżej dwóch. - Ilseth nie odrywał oczu od sześcianu. Gładko
wypolerowane ścianki zdawały się lśnić w półmroku. - A czy
wiesz, dlaczego ją zbudowano? Jak doszło do jej powstania?
- Wiem tyle, ile mówią podania Starej Religii. - Davian
podrapał się po głowie, usilnie starając się wyszperać w pamięci
szczątkowe informacje o Wojnie Wieczności. Opary snu nadal nie
pozwalały mu zbyt jasno myśleć. - Bariera miała powstrzymać
Aarkeina Devaeda i jego potwory... nie dopuścić, by dokonał
najazdu i zgładził wszystkich mieszkańców Andarry. O ile ktoś
jeszcze w takie rzeczy wierzy.
- Zgadza się. - W tonie Ilsetha nie było nawet cienia wesołości. -
To nie są mity. Devaed istniał naprawdę. Być może nie był
ucieleśnieniem zła samego w sobie, jak twierdzili wyznawcy
Starej Religii, lecz z pewnością był człowiekiem bardzo potężnym
i niebezpiecznym. Podobnie prawdziwe były jego potwory.
Prawdziwe i straszliwie groźne. Do tego stopnia, iż nie zdołali ich
wytępić nawet Darecjanie u szczytu swej potęgi.
- Jesteś tego wszystkiego pewien? - spytał Davian z
powątpiewaniem.
- Dawniej istniały całe księgi poświęcone temu okresowi w
dziejach. Relacje ludzi żyjących w czasach Wojny Wieczności. -
Ilseth ze smutkiem pokręcił głową. - Jak wszystkie inne,
przechowywaliśmy je w bibliotece w Tol Thane. Jestem teraz
jedną z pięciu czy sześciu żyjących jeszcze osób, które
interesowały się tamtą epoką.
Davian pokiwał powoli głową. Często słyszał lamenty
starszych, opłakujących bezmiar wiedzy utraconej w dniu
niszczycielskiego pożaru Tol Thane.

- 63 -
- Wierzę ci - powiedział po chwili. - Nie wiem tylko, jaki to ma
związek ze mną?
Mężczyzna poprawił okulary i zmierzył chłopaka przeciągłym,
wnikliwym spojrzeniem. Wydawało się, że go ocenia. Wreszcie
nabrał głęboko powietrza.
- Bariera słabnie, Davian. Pęka. Wiemy, jak ją naprawić, lecz
została stworzona przez augurów... i bez ich mocy nie jesteśmy w
stanie nic zrobić. - Nerwowo zatarł dłonie. - Sam Devaed
naturalnie od dawna już nie żyje, ale od jakiegoś czasu dochodzi
na północy do pewnych... incydentów. Ludzie znikają bez śladu
bądź giną okrutną śmiercią. Pojawiają się doniesienia o
spotkaniach z bestiami przypominającymi znane ze starych
opisów dar’gaithiny, eletaie, shar’kathy... Wszystko to monstra
niewidywane od czasów Wojny Wieczności. - Ponownie pokręcił
głową. - Obawiamy się, że część z nich zdołała się przedrzeć na
drugą stronę, a to stworzenia, z którymi nikt z żywych nie jest w
stanie podjąć walki. I nikt nie może przewidzieć, co się wydarzy,
jeżeli Bariera ustąpi na dobre.
Davian wpatrywał się w Ilsetha z niedowierzaniem.
Dar’gaithiny? Eletaie? Znał te nazwy - należały ponoć do
najgroźniejszych potworów, jakimi dysponował Devaed. Mówiło
się, iż były makabrycznymi hybrydami ludzi i zwierząt, których
pojawienie się zwiastowało nieuchronną śmierć.
- I ja mam niby pomóc? Przecież... nie zostałem nauczony. Nie
mam pojęcia, jak...
- Nie szkodzi. - Starszy uspokajająco machnął ręką. - Słyszałeś
może o sig’narich?
- Oczywiście. Sig’nari, czyli prefekci. Obdarzeni, którzy służyli
bezpośrednio pod rozkazami augurów.
- Byłem jednym z nich - powiedział Ilseth. - Jeszcze przed
Niewidzialną Wojną. Niewielu z nas przetrwało i od tamtej pory
- 64 -
czuwamy, wypatrując powrotu augurów. Powrotu twojego i tobie
podobnych. - Wyciągnął kostkę ku chłopakowi. - Davian,
zbieramy augurów. Chcemy wszystko naprawić, nim w Andarrę
uderzy niewysłowione zło. Mamy nadzieję pomóc w tym nowemu
pokoleniu augurów. Jeśli tylko zechcesz, ta kostka poprowadzi cię
do miejsca, w którym nauczysz się wszystkiego. Wskaże drogę do
ludzi, którzy pomogą ci zrozumieć i opanować augurskie moce.
Davian pomasował skronie; niespodziewanie rozbolała go
głowa. Przez kilka chwil siedział bez słowa jak ogłuszony.
- Czy o tym... o mnie... wiedzą wszyscy starsi z Tol?
- Nie, Davian. - Ilseth się skrzywił. - Prawda wygląda tak, że
jedynie niewielu Obdarzonym można bezpiecznie powierzyć twój
sekret. Tol od wielu lat jest mocno podzielone w sprawie
postępowania w wypadku odkrycia augura. Bez względu na to, co
dzieje się z Barierą, ludzie myślący tak jak ja widzą w was szansę
na przywrócenie w Andarze równowagi i powstrzymanie represji,
jakim poddani są Obdarzeni.
- A ta druga grupa? - spytał chłopak.
- Nie chcą, by przy życiu pozostał ani jeden człowiek
posiadający tego rodzaju zdolności - odparł beznamiętnie Ilseth. -
A są, niestety, w większości. Jak sam powiedziałeś... Wielu
Obdarzonych wciąż nienawidzi augurów przez to, co wydarzyło
się w przeszłości. Winią ich za to, co podobno zmarnotrawili. I
czy się nam to podoba, czy nie, ta ocena przylgnie również do
ciebie, bez względu na to, jak bardzo różnisz się od ludzi, jakimi
pod koniec stali się dawni augurzy.
Davian znów zapadł na moment w zadumę. Jak dotąd Ilseth nie
skłamał ani jednym słowem. Davian nachylił się i sięgnął po
brązową kostkę.
- Mówisz, że to ma mnie poprowadzić? Ale jak? - Chłopak
obrócił dziwny przedmiot w dłoniach. Metalowe ścianki okazały
- 65 -
się ciepłe, zdecydowanie bardziej, niż mógł je rozgrzać dotyk
starszego. Pokrywały je drobne tajemnicze symbole, być może
znaki jakiegoś alfabetu, który jednak nie przypominał żadnego
znanego Davianowi pisma.
- Cóż... sam nie jestem pewien - przyznał Ilseth. - Myślę jednak,
że mamy do czynienia z Naczyniem, aczkolwiek starszym niż
wszystkie, jakie widziałem. Niestety, nie wiem, jak się nim
posłużyć. - Skrępowany, wzruszył ramionami. - Powiedziano mi
tylko tyle, ile musiałem wiedzieć. Dzięki temu, jeżeli
kiedykolwiek zostanę przyłapany, nie wydam niczego ważnego.
Davian zmarszczył brwi. Naczynia pozwalały Obdarzonym
wykorzystywać magazynowaną w nich Esencję do celów, których
nie mogliby osiągnąć wyłącznie za pomocą własnego Daru.
Tajemnicę wytwarzania Naczyń znali jedynie augurzy. Obecnie
posługiwanie się tymi narzędziami było surowo zakazane.
- Więc co mam z tym zrobić?
- Weź to po prostu ze sobą i udaj się na północ. Zrób to, a
przyrzekam, że kostka sama zaprowadzi cię tam, dokąd
powinieneś trafić. - Ilseth nachylił się w krześle. - Teraz sam
rozumiesz, dlaczego chciałem, byś mnie Odczytał, prawda? Od
teraz bardzo wiele spraw będziesz musiał przyjmować na wiarę. I
musisz wyruszyć dzisiejszej nocy. Natychmiast. Jeżeli zostaniesz
w szkole, jutro o zachodzie słońca będziesz już Cieniem i
wszystko pójdzie na marne.
Davian jeszcze przez chwilę przyglądał się starszemu, bez
przerwy masując pulsującą bólem głowę. Od początku rozmowy z
ust Ilsetha nie dobył się nawet jeden obłoczek czarnego dymu.
Mówił prawdę i tylko prawdę. Rewelacje były oszałamiające.
- Muszę porozmawiać ze starszym Olinem.
- Nie! - Ostry ton Ilsetha bardzo Daviana zaskoczył. Mężczyzna
zacisnął wargi, a po chwili westchnął. - Przykro mi, ale jeśli
- 66 -
dowiedzą się o tym tutejsi starsi, natychmiast doniosą nadzorowi.
Być może żyjesz z Taleanem na dobrej stopie, ale jeżeli dowie się,
że jesteś augurem, będzie cię musiał wydać na mocy Paktu. Sam
dobrze o tym wiesz.
Davian otworzył usta, by zaprotestować, lecz Ilseth uciszył go
gestem i podjął:
- Nawet jeśli się mylę i rzeczywiście mógłbyś tutejszym
starszym zaufać... czy naprawdę myślisz, że Olin tak po prostu
pozwoliłby ci odejść? Opuścić szkołę bez Kajdan? Że nie obejmie
cię Nakazem Czwartym? Tak bez słowa wyjaśnienia, a tylko
dlatego, że powiesz, że musisz wyjechać? Nawet z moim
poparciem? Ty możesz mi zaufać, ponieważ wiesz ponad wszelką
wątpliwość, że nie kłamię. Nikt inny takiej pewności nie ma.
Davian nie zareagował od razu. Ilseth miał rację: żaden ze
starszych, bez względu na osobiste sympatie, nie pozwoli mu
porzucić szkoły bez dobrego powodu. Skinął sztywno głową.
Znalazł się w pułapce, wpadł pod wodę i nie potrafił wrócić na
powierzchnię. Cała rozmowa z Ilsethem wydawała mu się
nierzeczywista.
- Wiem, że jak na jedną noc, usłyszałeś sporo nowin. - Starszy
zmierzył go uważnym spojrzeniem. - Niemniej muszę poznać
twoją decyzję. Udasz się na północ?
- A co ze wszystkimi? Z całą resztą szkoły? - Davian pokręcił
głową, nie miał ochoty niczego postanawiać. - Co im powiesz?
- Nic - odparł Ilseth z naciskiem. - Pomyślą, że uciekłeś. Że
przestraszyłeś się losu Cienia. Obaj wiemy, jak częste są tego
rodzaju wypadki. Wyślą za tobą pogoń, ale Tol Athian nie ma
ludzi, by ścigać zbiegów zbyt długo. W najgorszym wypadku
poinformują nadzór... ale ich akurat będziesz musiał unikać tak
czy inaczej.

- 67 -
Davian poczuł silny skurcz żołądka. Asha. Wirr. Co oni sobie
pomyślą? Nie mógł po prostu pójść i o wszystkim im
opowiedzieć; nawet gdyby miał czas, z pewnością próbowaliby go
zatrzymać. Po chwili milczenia spojrzał Ilsethowi w oczy.
- Zanim się zdecyduję, musisz przyrzec, że wyjaśnisz wszystko
moim przyjaciołom. Im można zaufać.
- Domyślam się, że chodzi o tę parę, którą widziałem
wcześniej? - westchnął starszy. - Czy oni wiedzą o twojej
zdolności?
- Tak.
Ilseth zamyślił się na chwilę. Odruchowo poprawił okulary.
- Zgoda. Osobiście odradzam, ale jeśli dzięki temu będzie ci
łatwiej podjąć decyzję, rozmówię się z nimi jutro, zaraz po
Próbach. Daję ci słowo honoru.
Davian skinął głową. Obietnica rzeczywiście ułatwiła mu
podjęcie decyzji - nie uczyniła jej przyjemną ani łatwą, ale
faktycznie pomogła. Moment później stwierdził ze zdumieniem,
że już zdecydował. Ilseth nie skłamał ani razu. A szansa, by
wreszcie dowiedział się czegoś o swojej dziwnej zdolności...
Szansa na spotkanie z ludźmi, którzy mogli opowiedzieć mu o
augurach... O takiej właśnie okazji marzył przecież od bardzo
dawna. A kiedy jeszcze porównał propozycję Ilsetha z tym, co by
go spotkało, gdyby został w Caladel...
- Czyli... na północ? - rzucił półgłosem, ważąc w dłoni brązowy
sześcian.
- Zgadza się. - Przez twarz Ilsetha przemknął promień ulgi.
Widać było, iż nie miał pewności, co postanowi Davian. -
Powiedziano mi jedynie, że musisz kierować się jak najdalej na
północ, a kiedy nadejdzie właściwa pora, dowiesz się, co dalej.
Zdaję sobie sprawę, że to nieznośnie niejasne wskazówki, ale

- 68 -
więcej po prostu sam nie wiem. - Rozłożył ramiona w
przepraszającym geście.
Davian skinął głową. Przyjął już na wiarę tak wiele, że mętność
wytycznych na temat celu wędrówki nie wydała mu się specjalnie
zaskakująca. Teraz, gdy klamka zapadła, myślał znacznie jaśniej
niż przed chwilą. Rozejrzał się po pokoju.
- Potrzebuję kilku minut, by się spakować - zauważył i urwał na
moment. - Ktoś będzie pilnować bramy.
- Wartowników zostaw mnie. - Ilseth wyłuskał z płaszcza
niewielką sakiewkę i rzucił ją chłopakowi. Zabrzęczało. - Proszę,
na drogę. W miarę możliwości powinieneś się trzymać z dala od
miast, ale gdzieś przecież musisz kupować jedzenie, a w zimne i
wilgotne noce nie będziesz mógł spać pod gwiazdami.
Davian rzucił okiem do ciężkiego woreczka. Zamigotały mu
złote monety w takiej ilości, że mógłby jeść bez końca, a nawet
dłużej. Słowem, mała fortuna.
- Na Prządki! - wyszeptał, lekko oszołomiony. - Dziękuję!
- Chłopcze - starszy wstał i złożył dłoń na jego ramieniu - jeżeli
zostaniesz prawdziwym augurem, będzie to warte stokroć więcej
niż zawartość tej sakiewki. - Ruszył do drzwi. - Odczekaj
kwadrans, bym mógł zająć się strażnikami, a potem bierz nogi za
pas. Dłużej nie zwlekaj. Nie odwrócę ich uwagi na wieczność. -
Na moment zawiesił głos. - Przez kilka pierwszych tygodni bądź
szczególnie ostrożny. Kiedy tylko będzie to możliwe, nikomu nie
pokazuj się na oczy. Będą cię szukać. - Wymknął się na korytarz i
zamknął za sobą drzwi.
Przez kilka minut Davian siedział w bezruchu z brązową kostką
w dłoniach i próbował pozbierać rozbiegane myśli. Czy to
wszystko działo się naprawdę? Wtem przypomniał sobie
podsłuchaną wcześniej rozmowę. Czy to możliwe, że to właśnie
on jest „chłopcem”, o którym wspominali Talean i Ilseth? Tym,
- 69 -
którym tak bardzo interesował się strażnik północy?
Błyskawicznie odrzucił ten pomysł. Skoro pozostali starsi nie
mieli pojęcia o jego talencie, nie mógł o nim też wiedzieć
naczelny nadzorca Andarry.
Wstał sztywno z łóżka, wyciągnął spod niego worek i wrzucił
do środka swój skromny dobytek. Dwie wełniane bluzy, parę
spodni, płaszcz, który dostał na urodziny od panny Ality.
Sakiewkę z pieniędzmi wcisnął za pas i ukrył pod koszulą.
Wiedział, że na trakcie będzie musiał wystrzegać się bandytów, i
nie chciał niepotrzebnie kusić losu, paradując z wypchanym
woreczkiem na widoku.
Enigmatyczny sześcian owinął szmatką i wsunął do kieszeni.
Nie było to wygodne rozwiązanie, lecz jeśli przedmiot był tak
ważny, jak utrzymywał Ilseth, wolał go mieć przy sobie.
Ledwie skończył, ponownie rozległo się pukanie do drzwi - tym
razem w znajomym rytmie. Chłopak zmełł pod nosem
przekleństwo. Wirr wybrał na odwiedziny wyjątkowo niefortunny
moment.
Zawahał się. Mógł przecież poczekać, aż przyjaciel odejdzie.
Kłopot polegał na tym, że drzwi nie były zamknięte na klucz, a
Wirr mógł równie dobrze dać za wygraną, jak nacisnąć klamkę i
wejść bez zaproszenia.
Po cichu wepchnął worek pod łóżko.
Kiedy drzwi stanęły otworem, Wirr spojrzał Davianowi w oczy.
Miejsce tradycyjnego szerokiego uśmiechu zajęła ponura mina.
Nękany gonitwą myśli, chłopak zaprosił gościa do środka. Zostało
mu zaledwie kilka minut, a był pewien, że rozmowa potrwa sporo
dłużej.
Decyzję podjął, zanim jeszcze trzasnęły drzwi. Ilseth co prawda
uprzedzał, by nikomu nie mówił ani słowa, lecz tu przecież
chodziło o Wirra. Poza tym komuś musiał się zwierzyć.
- 70 -
- Wirr, znikam stąd. Jeszcze tej nocy - powiedział cicho, z
naciskiem.
- Co??? - Wirr aż zatrzepotał powiekami. Siadał już, lecz
poderwał się jak oparzony i pokręcił głową. - Dav, nie! To bardzo
zły pomysł. Wiem, że boisz się zostać Cieniem, ale...
- Ja nie uciekam - przerwał mu Davian. - Kilka chwil temu
odwiedził mnie starszy Tenvar z Tol Athian. To on poprosił, bym
udał się w podróż. - W kilku pospiesznych zdaniach zrelacjonował
całą rozmowę, wieńcząc opowieść demonstracją brązowego
sześcianu. - Starszy nie ma pojęcia, co to jest. Wie jedynie, że ta
kostka poprowadzi mnie tam, dokąd powinienem trafić. Gdzieś na
północy. A kiedy już dotrę na miejsce, zacznę się szkolić. Wyuczę
się na prawdziwego augura. I jeśli wszystko się uda, pomogę
naprawić Barierę, zanim będzie za późno.
Wirr, który przez cały czas słuchał w milczeniu, ściągnął brwi.
- Jesteś pewien, że mówił prawdę?
- Tak. Całkowicie. Inaczej bym się nie zdecydował.
Wyraz twarzy Wirra pozostał bez zmian, może tylko
zmarszczka na czole nieco się pogłębiła.
- Północ... To brzmi dość niejasno, nie sądzisz? - spytał w
zamyśleniu.
- To coś ma mnie poprowadzić. - Davian wzruszył ramionami i
obrócił w palcach brązową kostkę.
- Poprowadzi albo nie poprowadzi. - Wirr nie sprawiał wrażenia
przekonanego. - I nie możesz o tym powiedzieć nikomu ze
szkoły?
- Wiem, jak to brzmi, ale ja naprawdę widzę tu sens. Nie bez
powodu nie wyjawiliśmy starszym, że potrafię rozpoznawać
kłamstwo. - Davian zerknął na drzwi. - Muszę ruszać już zaraz.
Ilseth obiecał odwrócić uwagę straży przy bramie. Drugiej okazji
- 71 -
nie będzie. Wirr, przepraszam, że nasze rozstanie tak wygląda.
Naprawdę bardzo mi przykro.
Wirr wbił wzrok w przyjaciela, w jego spojrzeniu ścierały się
sprzeczne emocje. Wreszcie zadarł brodę.
- Idę z tobą.
- Nie! - Davian energicznie pokręcił głową. - Doceniam gest, ale
ja przecież nie mam nic do stracenia. Ty owszem. Jestem pewien,
że w Tol Athian świetnie sobie poradzisz. Prawdopodobnie za
jakieś dziesięć lat zostaniesz starszym. Masz szansę przeżyć życie
sensownie. Nie pozwolę, byś ją zaprzepaścił.
- Sam dobrze wiem, z czego rezygnuję. I pozwól, że sam będę o
sobie decydować. - Wirr mówił spokojnym, wyważonym tonem. -
Dav, jesteś moim przyjacielem, a to, o co poprosił cię starszy...
Mam wrażenie, że to niebezpieczne. Na Prządki, jeżeli Bariera
ustąpi, zrobi się naprawdę groźnie. Jeśli puszczę cię samopas, bez
żadnej opieki, nigdy sobie tego nie wybaczę. - Zwyczajowa
lekkość w głosie Wirra zniknęła bez śladu.
- Nie, nie mogę cię ze sobą zabrać. - Davian natchnął te słowa
tak wielką dawką autorytetu, jaką tylko zdołał z siebie wykrzesać.
- W takim razie będę zmuszony obudzić starszego Olina -
odparł Wirr.
Zirytowany Davian przeciągnął palcami przez włosy. Przyjaciel
miał nad nim przewagę i obaj świetnie to rozumieli.
- Nie ma czasu, a ty nie masz przy sobie nawet ubrania na
zmianę.
- Dav, mam mniej więcej tyle ciuchów ile ty. Daj mi dwie
minuty. - Ruszył do wyjścia. Davian odruchowo zaszedł mu
drogę, lecz Wirr po prostu uniósł wymownie brew. - Ty tak na
serio?
Davian zalał się rumieńcem i ustąpił.
- 72 -
- Wirr, naprawdę nie bardzo mi się to podoba.
- Dziwne, ale ani trochę mnie to nie obchodzi. - Wirr otworzył
drzwi i przystanął na progu. - Spotkamy się na dziedzińcu. I,
Dav... - uniósł ostrzegawczo palec - jeśli znikniesz beze mnie,
postawię na nogi całą szkołę.
Davian wzniósł oczy do nieba, lecz chcąc nie chcąc, potaknął
burknięciem. Gdy Wirr zniknął w głębi korytarza, wypuścił
powietrze. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał
oddech. Mimo wszystko gdzieś pod płaszczykiem oporu poczuł
ulgę. Naprawdę wolałby, by przyjaciel nie poświęcał dla niego tak
wiele. Z drugiej jednak strony bardzo nie chciał udawać się w taką
podróż samotnie. Odczekał jeszcze kilka chwil, z których każda w
nocnej ciszy rozciągała się w wieczność. Wreszcie poderwał
worek i, jak najciszej potrafił, wykradł się na zewnątrz. O tej
godzinie nie spodziewał się spotkać nikogo po drodze, lecz mimo
wszystko gdzie tylko mógł, trzymał się cieni. Noc była ciemna.
Pomiędzy chmurami mrugało tylko kilka gwiazd. I bardzo dobrze
- gdy znajdą się na drodze, będą praktycznie niewidoczni.
Wirr czekał już na dziedzińcu. W ręku ściskał worek podobny
do tego, w który spakował swoje rzeczy Davian.
- Po Jarrasie i innych nie ma śladu - szepnął, gdy Davian
podszedł bliżej. - Wygląda na to, że ten twój starszy dotrzymał
słowa.
Davian skinął głową i poczuł dreszcz niepewności. Nadeszła
decydująca chwila.
- Nie traćmy czasu - rzucił szeptem.
Bez słowa zakradli się ku bramie. Davian czuł napięcie w całym
ciele, podświadomie spodziewał się, iż lada moment ktoś ogłosi
alarm. Wciąż jednak było cicho, na dziedzińcu panował bezruch.
Kilka chwil później przeszli pod kratą, wyszli poza krawędź
światła ostatniej pochodni i zagłębili się w noc.
- 73 -
W milczeniu truchtali drogą przed siebie, aż wreszcie dotarli do
linii drzew, gdzie jak na sygnał zatrzymali się, odwrócili i
spojrzeli na szkołę. Nadal nie rozległo się ani jedno wołanie;
majestatyczny zamek milczał jak zaklęty. Spokój.
- Czyli żegnamy się z tym miejscem na zawsze - wyszeptał
Wirr.
Davian pokiwał głową; sam również to poczuł. Bez względu na
powodzenie podróży nie sądził, by jeszcze kiedykolwiek te mury
ujrzeli.
- Jeszcze możesz zawrócić. Wciąż nie jest za późno - zauważył.
- O nie, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - Kąciki ust
przyjaciela wygięły się ku górze.
Davian w odpowiedzi pochylił jedynie głowę. Chłopcy oderwali
wzrok od znajomej sylwetki szkoły i ruszyli spękaną drogą w głąb
cienistego lasu.
Nie oglądali się za siebie.

- 74 -
Rozdział 5.
Asha tępo wpatrywała się w sufit.
Trwało to już kilka minut. Leżała tak, odkąd wybudzona
otworzyła oczy i przypomniała sobie, co ma się dzisiaj wydarzyć.
Wiedziała, że powinna jak najszybciej wyskoczyć z łóżka i
znaleźć Daviana jeszcze przed Próbami, po to choćby, by spędzić
z nim kilka chwil więcej. Ciało jednak uparcie odmawiało jej
posłuchu, nie chciało nawet drgnąć. Dzisiaj miała zobaczyć
przyjaciela po raz ostatni na bardzo długi czas - prawdopodobnie
na zawsze. Miała wrażenie, że wstając z łóżka, przyspieszy
moment pożegnania.
Ostatecznie zacisnęła zęby i znalazła w sobie dość energii, by
odrzucić koc; podniosła się, zadrżała w chłodzie poranka i czym
prędzej narzuciła ubranie. Widoczny za oknem horyzont różowiły
pierwsze promienie świtu. Skrzywiła się. Starsi z Athian na
pewno wyruszyli już ze swojej gospody w Caladel. A kiedy dotrą
do szkoły, rozpoczną się Próby.
Nagle zamarła, zdziwiona.
Odkąd trafiła do szkoły, obserwowała Próby już wiele razy i
zawsze, niezmiennie towarzyszyła im istna kakofonia dźwięków -
wypełniających cały dziedziniec hałasów, świadczących o tym, że
starsi i uczniowie przygotowują się na to doniosłe wydarzenie.
Dzisiejsza cisza tymczasem była zdecydowanie niecodzienna. Im
dłużej się nad tą zagadką zastanawiała, tym bardziej uświadamiała
sobie, iż właściwie cały poranek jest jakiś... dziwny.
Kątem oka widziała wciąż pogrążoną w głębokim śnie Quirę,
dziewczynę, z którą dzieliły izbę. Samo w sobie nie było to
niezwykłe, młodsza koleżanka dość często przesypiała świt. Asha
spojrzała na drzwi i już miała wyjść, gdy coś ją powstrzymało.

- 75 -
W pokoju było naprawdę cicho. Ciszej niż zwykle. Asha zdała
sobie sprawę, że Quira leży w zupełnym bezruchu. Nie drgnęła
nawet, a zazwyczaj wierciła się niemiłosiernie, często przy tym
chrapiąc.
Podeszła na palcach do łóżka koleżanki i zmarszczyła czoło.
Quira leżała na boku, twarzą do ściany. Asha delikatnie złożyła jej
dłoń na barku. Lekki dotyk sprawił, że leżąca przetoczyła się na
plecy.
Oddech uwiązł Ashy w gardle. Przez chwilę stała niczym
sparaliżowana i patrzyła.
Krew była wszędzie. Bardzo dużo krwi. Większość intensywnie
szkarłatnych plam ciemniała wokół głowy i piersi Quiry. Krew
wypływała z ziejącej w szyi rany. Twarz znaczyły purpurowe
smugi; wstrząśnięta Asha zrozumiała, że to ślady palców
napastnika, który zatkał nieszczęsnej ofierze usta, by zdławić jej
krzyk. W Ashę wpatrywały się łagodne piwne oczy, szeroko
otwarte z przerażenia. Błagalne spojrzenie. Nagle rozległ się
wrzask - rozpaczliwe, wylęknione wołanie. Asha dopiero po
chwili uświadomiła sobie, że to ona tak wrzeszczy. Oszołomiona
osunęła się na podłogę w oczekiwaniu, by ktoś - ktokolwiek -
przyszedł jej z pomocą. Miała wrażenie, że siedzi przy
zakrwawionym łóżku całymi godzinami.
Nie pojawił się nikt.
Ostatecznie zebrała się w sobie, skupiła i zmusiła ciało do
ruchu, próbując stawić opór szokowi. Z żeńskich kwater było na
dziedziniec bardzo blisko. Nawet o tak wczesnej porze jej krzyki
powinny kogoś obudzić lub zwrócić czyjąś uwagę. Wyszła na
korytarz, gdzie również panowała niecodzienna cisza. Na ciężkich
od grozy nogach przeszła do sąsiedniego pokoju, który zajmowały
Taranne i Jadan. Drzwi były lekko uchylone. Z jakiegoś powodu
od razu wiedziała, co zobaczy za progiem.
- 76 -
Tutaj śladów mordu nawet nie próbowano ukryć.
Krew spłynęła aż na szarą, kamienną posadzkę, głowy
dziewczyn zastygły wygięte pod nienaturalnymi kątami. Ciało
Jadan zwisało w połowie z łóżka. W odróżnieniu od Quiry na ich
szyjach nie widniały gładkie rozcięcia. Tym dziewczętom
morderca po prostu rozszarpał gardła. Wśród masy miękkich
czerwonych tkanek bielały kości kręgosłupa.
Asha uciekła.
Potykając się co kilka kroków, ruszyła przez korytarz, zbyt
otępiała, by płakać, krzyczeć, by zrobić cokolwiek. Mogła tylko
iść przed siebie i szukać innych ocalałych. Nie mogła przecież być
jedyną. Po prostu nie mogła.
W oczach migał jej niewyraźny korowód kolejnych pokojów,
gdzie mieszkały szkolne koleżanki, przyjaciółki, między którymi
dorastała. Tessia, słodziutka dziewczyna, która w ciągu
pierwszych dwóch lat nauki prześcigała nawet Wirra. Danin i
Shass, które przybyły do szkoły ledwie kilka miesięcy wcześniej i
nie mogły mieć więcej niż po dziesięć lat. Asha pocieszała je
pierwszej nocy, gdy płakały za rodzicami, pomagała pogodzić się
z niełatwą prawdą, iż rodzina się ich wyparła. W podzięce uplotły
dla niej naszyjnik ze stokrotek, który zasuszyła i do dziś
przechowywała między kartkami jednego z podręczników. A teraz
wpatrywały się w nią przerażonymi, pustymi oczyma. I tak w
każdym pokoju. Coraz więcej. Coraz gorzej.
Dziedziniec był usłany ciałami. Na widok Jarrasa niemal
zemdlała. Głowa starszego została oderwana od korpusu, z którym
łączyła ją teraz jedynie smuga połyskującej w blasku poranka
krwi. Wykrzywiona twarz, zwykle pełna ciepła i radości, tchnęła
wyłącznie czystym strachem. Fenred i Blaine - dwaj chłopcy,
którzy ewidentnie pilnowali wraz z nim bramy - leżeli kilka stóp

- 77 -
dalej. Ich gardła również zostały koszmarnie rozdarte, pomiędzy
barkami i głowami pozostały jedynie kości i strzępy ciała.
Asha szła dalej, niemal bezmyślnie stawiała krok za krokiem;
ciała znajdowała we wszystkich pomieszczeniach, niektóre tak
zakrwawione i zmasakrowane, że niemal nie dało się ich
rozpoznać. Pulchne ciało panny Ality spoczęło w pobliżu wejścia
do kuchni, otoczona długimi, ciemnymi puklami twarz miłosiernie
zwrócona była w przeciwnym kierunku. Starszy Olin pozostał w
swym łóżku. Nadzorca Talean padł tuż przed gabinetem.
Wtem coś przedarło się do niej przez mgłę paniki i żalu.
Chłopcy. Davian.
Moment później pędziła już ku północnej wieży, wszelkie
pozostałe lęki ustąpiły przed tym jednym. On musiał żyć. Wbiegła
po schodach na górę i wpadła do jego niewielkiej izby, zdyszana
ze strachu i wysiłku.
Rozejrzała się pospiesznie i poczuła w sercu ciepły promyk
nadziei. Łóżko stało puste, w pokoju nie było żadnego śladu
przemocy. Serce dziewczyny zabiło na powrót. Może jednak
uciekł. Może jakimś cudem zostawili go w spokoju, tak samo jak
ją.
Wciąż wylękniona wyszła z wieży i z determinacją puściła się
biegiem ku kwaterze Wirra. Nie zatrzymywała się przy pokojach
innych chłopców, lecz większość drzwi stała otworem i
wyławiane kątem oka plamy czerwieni przemawiały
wystarczająco dobitnie.
Do pokoju Wirra wpadła jak burza i ledwie zdążyła
zarejestrować trzy zwracające się ku niej zdumione oblicza,
uderzyło ją coś bardzo twardego. Padła na podłogę, twarzą na
zimną posadzkę.
Ogarnęła ją ślepa panika, zaczęła się wściekle szamotać pod
naciskiem. Wreszcie zamarła. Leżała, ciężko dysząc, zbyt
- 78 -
wyczerpana emocjonalnie, zbyt poruszona, by zrobić cokolwiek
więcej.
Po kilku sekundach poczuła, że coś ją unosi. Spojrzała po sobie
i zobaczyła, iż oplatają ją pasma Esencji, które postawiły ją do
pionu.
Podniosła spojrzenie i zobaczyła trzy przyglądające się jej
ponuro osoby. Teraz ich rozpoznała. Starsi z Tol Athian, ci sami,
którzy przybyli przeprowadzić Próby. To nie ich sprawka, nie
zabiją jej.
Ulga sprawiła, iż Asha zwiotczała na całym ciele i jedynie
wiązki energii podtrzymały ją w górze. Po chwili zrozumiała, że
jeden z mężczyzn coś do niej mówi.
- Na Prządki, dziewczyno, ktoś ty? - pytał ciemnoskóry starszy
naglącym tonem. Twarz miał ściągniętą, wychudłą i co chwila
nerwowo spoglądał na drzwi, jakby w dowolnej chwili spodziewał
się ataku. - Musisz mieć Dar, inaczej Nakaz Pierwszy nie
pozwoliłby nam cię spętać. Co wiesz?
Asha z wysiłkiem wyrównała oddech. Była bardzo daleka od
spokoju, lecz histeria, która groziła jej jeszcze kilka chwil temu,
ustąpiła. To przecież starsi. Z nimi będzie bezpieczna.
- Ashalia - przedstawiła się najbardziej stonowanym głosem, na
jaki było ją stać. - Nazywam się Ashalia. Obudziłam się... nie
wiem jak dawno temu. - Rzuciła okiem za okno. Słońce wzbiło się
już ponad horyzont. Czyżby snuła się po szkole przez całą
godzinę? Może kilka? - Quira nie żyje... Tak samo jak reszta
dziewczyn. Żadna nie żyje. - Wypowiadając te słowa na głos,
przydała im rzeczywistości. Przełknęła szloch, umilkła.
Starsi wymienili znaczące spojrzenia.
- Ona jest pierwsza, Ilseth - stwierdziła kobieta.
Okularnik, do którego się zwróciła, pokiwał w zamyśleniu
głową.
- 79 -
- Sprawdzę, czy nie wie czegoś więcej. Wy dwoje poszukajcie
ewentualnych innych ocalałych.
- Nie uważasz, że powinniśmy trzymać się razem? - Drugi z
mężczyzn uniósł brew.
Ilseth pokręcił głową.
- Ktokolwiek to zrobił, już dawno go tu nie ma.
Niebezpieczeństwo minęło, Kasperan.
Kasperan przytaknął skinieniem i wraz z kobietą wyszli z
pokoju. W tej samej chwili podtrzymujące Ashę energetyczne
pęta zniknęły. Ilseth otoczył ją ramieniem i poprowadził do łóżka.
- Posłuchaj, wiem, jak poważny wstrząs przeżyłaś, ale musimy
wiedzieć o wszystkim. Czy przeżył ktoś poza tobą? My
spędziliśmy noc w Caladel; do szkoły dotarliśmy ledwie
kilkanaście minut temu.
- Chyba... - Asha głośno przełknęła ślinę. - Możliwe, że żyją
jeszcze moi przyjaciele. Wirr... to właśnie jego pokój... i Davian.
U Daviana było pusto, a na dziedzińcu ich nie ma. Sprawdziłam. -
Zadrżała. - Musieli się jakoś wydostać. Ale o nikim innym nie
wiem.
Ilseth dobył z kieszeni liścik ze złamaną już woskową pieczęcią.
Bez słowa podał go dziewczynie. Korespondencja była
adresowana do starszego Olina. Asha rozłożyła kartkę drżącymi
palcami.

Do starszego Olina
Davian i ja musieliśmy wyruszyć w pośpiechu w
sprawie wielkiej wagi, wymagającej mojego
osobistego nadzoru. Nikogo za nami nie posyłajcie.
Davian pozostaje pod moją opieką.

- 80 -
Przekaż, proszę, mojemu ojcu, iż w razie
pojmania posłużę się imieniem, pod jakim
występowałem tutaj. Będzie mógł nas odebrać w
dogodnym dla siebie terminie. Wtedy wszystko
wyjaśnię.
Torin

- Nie rozumiem - rzuciła Asha, spoglądając pytająco na Ilsetha.


- Co to za Torin?
Ilseth pokiwał do siebie głową, rzucił okiem na drzwi, delikatnie
odsunął się od Ashy i wstał.
- To nigdy nie jest łatwe - westchnął i wyciągnął z kieszeni
niewielki czarny dysk.
Zwinnym, błyskawicznym ruchem nachylił się i przytknął
krążek do karku dziewczyny.
Asha spróbowała się cofnąć, lecz dysk momentalnie przywarł
do jej skóry. Straciła władzę w ciele, poruszać mogła już tylko
oczyma. Wbiła je w Ilsetha, który przykucnął przed nią na piętach
i przez chwilę spokojnie się jej przyglądał. Chciała coś
powiedzieć, zapytać go, co robi, lecz z zaciśniętego gardła nie
dobył się nawet jeden dźwięk.
- Przemiana w Cień nie jest taka straszna - powiedział
półgłosem Ilseth. - Wszystko odbywa się błyskawicznie, a bólu
nie zapamiętasz. Co więcej, nie zapamiętasz niczego, co
wydarzyło się dziś rano. Biorąc pod uwagę, co zobaczyłaś, to
właściwie akt miłosierdzia. - Spojrzał jej głęboko w oczy. - Poza
tym nie mogę ryzykować, by ktokolwiek dowiedział się o
ucieczce Daviana. Zapytałbym cię, czy przejrzał mój plan, czy też
ocalił twojego drugiego przyjaciela dzięki zbiegowi okoliczności,
ale wątpię, byś wiedziała. A skoro nie wiesz o tym, wątpliwe, że
rozumiesz, dlaczego ocalił cię escherii. Niemniej... skoro uznał, że
- 81 -
powinnaś żyć, ja postąpię podobnie. Tego rodzaju rzeczy nigdy
nie dzieją się bez przyczyny.
Asha rozpaczliwie próbowała choć drgnąć, zawołać o pomoc.
Wszystko daremnie. Ze zgrozą patrzyła na Ilsetha, który
wyciągnął rękę, przytknął palec do krążka i zamknął oczy. Przez
kilka sekund do jej ciała napływało łagodne ciepło, rozluźniające
wszystkie mięśnie.
Wtem ciepło przeobraziło się w rozszalały, gorejący w żyłach
płomień. Miała wrażenie, że ginie, żywcem spopielana od środka.
Wszystkie nerwy rozwrzeszczały się cierpieniem; plecy wygięły
się w łuk, wykrzywione konwulsyjnym skurczem mięśni.
Ostatnim wolnym od bólu fragmentem świadomości przyswoiła
widok zadowolonego Ilsetha, który skinął w milczeniu głową,
wstał i odszedł.
Po chwili zniknął pokój, zniknął też ból. Asha nie wiedziała już
nic.

- 82 -
Rozdział 6.
Davian wstrzymał oddech, obserwując kolejną przechodzącą
obok grupę owiniętych w niebieskie płaszcze nadzorców. Na
nadgarstkach funkcjonariuszy obserwujących przygotowania do
wieczornej fety pobłyskiwały szukacze.
- Są dosłownie wszędzie - mruknął do Wirra, idąc przed siebie
ze wzrokiem utkwionym w drodze.
- Nie zwracaj na nich uwagi. I przestań się tak drapać - rzucił
Wirr, nie patrząc na przyjaciela.
Davian skrzywił się i oderwał rękę od lewego przedramienia.
Bielidło, które kupili przed kilkoma dniami, dość udatnie
maskowało tatuaże, lecz wywoływało zarazem irytujące
swędzenie. Wtedy wydatek wydawał się zbędny - zwłaszcza że
fiolki z gęstą, przypominającą farbę mazią kosztowały więcej,
niżby Davian uwierzył, a uzyskanie mieszanki odpowiadającej
barwą odcieniowi ich skóry zajęło szmat czasu - lecz przez
ostatnie kilka godzin zdążyli zmienić zdanie.
Okazało się bowiem, że wedle najnowszej mody w Talmiel
nosiło się odsłonięte przedramiona. W ten sposób ludzie dawali
światu znać, iż nie są Obdarzonymi.
- Moje nerwy tego nie zniosą - podjął Davian.
- Ależ musimy iść na północ, Wirr - rzucił jasnowłosy chłopak,
drwiąco imitując ton przyjaciela. - W Talmiel nie może przecież
być tak niebezpiecznie, Wirr. Nie wiesz, o czym mówisz, Wirr.
- Tak, tak - burknął Davian. - Ostrzegałeś. - Wyszli na kolejną
ulicę i rozejrzał się w obie strony, ale tutaj nie było niebieskich
płaszczy, lecz jedynie uwijający się ludzie, zajęci rozwieszaniem
ozdób. - Po prostu nie podejrzewałem, że zleci się ich aż tylu.
Nawet mimo festiwalu.
- 83 -
- Dav - westchnął Wirr - to nasze jedyne przejście graniczne
prowadzące do Desriel. Do Desriel! Jedynego kraju, gdzie
Obdarzonych nienawidzi się bardziej niż w Andarze. - Pokręcił
głową. - Nadzorcy chętnie przysyłają tu werbowników. Nas
jeszcze nie złapali wyłącznie dlatego, że tacy jak my nie są na tyle
głupi, by się tu pojawiać, więc w tej okolicy nikt specjalnie nie
szuka. - Rozejrzał się, niezdolny ukryć lęku. - Ale wcześniej czy
później nasze szczęście się wyczerpie. Jesteś pewien, że musimy
tu być?
Davian nie odpowiedział. Odruchowo musnął kieszeń, w której
nosił Naczynie. Caladel opuścili przed bez mała trzema
tygodniami i im dalej zapuszczali się na północ, tym bardziej
niecierpliwie czekał, aż kostka zrobi... coś. Cokolwiek. Że w jakiś
sposób da mu znać, co powinien począć. Jednak mimo że oglądał
ją przynajmniej raz dziennie, nadal nie działo się nic.
- Ilseth kazał iść na północ, dopóki nie dowiem się czegoś
więcej - odezwał się po chwili i rzucił przyjacielowi
przepraszające spojrzenie. - A innych pomysłów po prostu nie
mam.
- Wiem. - Zrezygnowany Wirr pokiwał głową. - Trudno
uwierzyć, że w Caladel uznałem twój plan za dobry.
- Żałujesz, że nie zostałeś?
- Żałuję, że tak słabo próbowałem cię powstrzymać. - Wirr
rzucił mu skwaszony uśmiech i wskazał ruchem głowy kołyszący
się przed nimi szyld karczmy. - Powinniśmy gdzieś się schować.
Niebawem na ulicach pojawi się dwa razy więcej nadzorców.
Poza tym późno się robi.
Davian potaknął skinieniem. Szykujące się do Festiwalu
Kruków Talmiel aż wibrowało; kolorowo odziani ludzie spieszyli
we wszystkich kierunkach, a w miarę jak gasło dzienne światło,
rozpalano tradycyjne niebieskie latarnie, zdobiące wszystkie ulice
- 84 -
miasta. W pewnej chwili Davian zobaczył nawet kilkoro dzieci w
zbyt dużych mundurach lojalistów, ulubionym przebraniu w dniu
święta upamiętniającego obalenie władzy augurów. Chłopakowi
od dawna wydawało się dziwne, że Tol Athian organizuje Próby
w czasie tego akurat festiwalu. Domyślał się, że ktoś dostrzegł w
tym intrygującą ironię.
Dotarli do karczmy, wedle szyldu noszącej miano Wywczas
Monarchy. Jeśli jednak jakiś król rzeczywiście kiedyś tu zawitał,
musiały od tego momentu minąć całe pokolenia; fasada była
brudna i spękana, a wymalowany na szyldzie obrazek wypłowiał
niemal bez reszty. Chłopcy wymienili niepewne spojrzenia i
weszli do środka.
Wnętrze Wywczasu Monarchy sprawiało wrażenie równie
odstręczające jak front budynku: w głównej sali unosił się fetor
zwietrzałego piwa, a chybotliwe stoły i krzesła broniły się przed
rozsypką jedynie ostatkiem sił. Klientów jednak było sporo, ludzie
śmiali się i pili, a przysadzisty karczmarz potraktował przyjaciół
uprzejmie, zwłaszcza od chwili, kiedy pokazali gotówkę. Po
krótkich negocjacjach zaprowadził ich na piętro, do niewielkiego,
lecz porządnie wysprzątanego pokoju.
Gdy gospodarz zniknął, Davian zamknął drzwi na klucz i padł z
przeciągłym westchnieniem na łóżko.
- No dobra. I co teraz, Dav? - Wirr usiadł na przeciwległym
posłaniu.
Davian wyjął z kieszeni Naczynie i po raz kolejny bacznie mu
się przyjrzał. Brązowy sześcian, jak zwykle, był w dotyku lekko
ciepły. Davian odniósł nawet wrażenie, że dzisiaj metal grzeje
nieco bardziej niż dotychczas. Ciekawe, choć może to tylko gra
wyobraźni? Wzruszył ramionami i schował kostkę z powrotem.
- Myślę, że trzeba iść dalej na północ.

- 85 -
- Czyli do Desriel? - Wirr spojrzał z ukosa i zaczął ogryzać
paznokieć, co stanowiło u niego wyraźne świadectwo
zdenerwowania. - Ale pamiętasz, że wszyscy Obdarzeni, którzy
wpadają w łapy Gil’shar, zostają straceni jako heretycy, prawda?
Davian skinął głową. Czytał kiedyś o Gil’shar: częściowo
rządzie, częściowo bractwie religijnym, sprawującym w Desriel
władzę absolutną.
- Wydaje mi się, że nazywają nas nie tyle heretykami, ile
potworami - sprostował machinalnie. - Według nich Darem mogą
się posługiwać jedynie bogowie.
- Chyba nie do końca mnie zrozumiałeś, Dav. - Wirr skrzywił
się i potarł dłonią czoło.
- Zrozumiałem. Ale Bariera leży jeszcze dalej na północ. Od
początku było wiadomo, że pójdziemy w jej stronę. A jeżeli
sig’nari są w Desriel, to właśnie tam muszę dotrzeć - stwierdził,
myśląc w duchu, że nie po to dotarł tak daleko, by teraz zawracać.
- Ale jeśli nie zechcesz iść ze mną, nie będę mieć pretensji.
Wirr zawahał się i przez moment siedział z taką miną, jakby
poważnie się zastanawiał. Ostatecznie jednak lekko poirytowany
pokręcił głową.
- Dałbyś spokój z tymi uwagami. Zobacz, dokąd z tobą
przyszedłem. Chyba już dowiodłem, że się nie rozmyślę, co? -
Westchnął. - Natomiast coś mi mówi, że mogę bezpiecznie
założyć, iż nie masz nawet zarysu planu na przejście przez
granicę?
- Starszy Olin zawsze powtarzał, że jesteś wybitnie przenikliwy.
- Aha, mówił też, że ty jesteś rozsądny - przypomniał cierpko
Wirr, po czym zamyślił się na chwilę. - Most nad Devliss to istna
forteca; przechodzący są zatrzymywani i sprawdzani szukaczami
na obu brzegach, nawet w tak ruchliwą noc jak dzisiaj. Co gorsza,
przy byle dokładniejszym zbadaniu nie pomoże nam nawet ta cała
- 86 -
mazanina i odkryją nasze tatuaże. Obawiam się, że wpadlibyśmy
jeszcze po tej stronie. Myślę więc, że przede wszystkim musimy
zastanowić się nad inną metodą przeprawy przez rzekę.
- Mówisz, jakbyś już kiedyś tu był. - Davian uniósł brew.
- Byłem. - Wirr skinął głową po chwili. - Niezbyt długo. I nie
chcę o tym rozmawiać.
Zaintrygowany Davian przyjrzał się przyjacielowi. Od dawna
obowiązywała między nimi niepisana umowa, w myśl której nie
wspominali o wcześniejszym życiu Wirra; cokolwiek chłopaka
spotkało, nim trafił do szkoły, było wyraźnie zbyt bolesne, by
chciał do tego okresu wracać. Pozostałych kolegów po prostu
okłamywał, w kontaktach z Davianem jednak tego luksusu nie
miał.
- Więc poszukajmy łodzi - zasugerował Davian.
- Nie - rzucił Wirr. - Devliss to praktycznie same bystrza i
wodospady. W dodatku koryto jest bardzo szerokie. Nie bez
powodu Talmiel jest jedynym przejściem granicznym.
Znów na kilka chwil zapadło milczenie, chłopcy zaczęli się
zastanawiać. Ciszę zmąciło dopiero głuche burczenie, dobywające
się z brzucha Wirra.
- Może pomyślimy przy kolacji?
- A jeśli na sali będą nadzorcy? - zawahał się Davian.
- W tej norze? Mało prawdopodobne. Będą raczej tam, lubią
napawać się ludzkim podziwem. - Wirr skinął za okno, przez
które wpływały do pokoju przytłumione dźwięki muzyki i
śmiechy. - Zresztą gdybyśmy w taki wieczór nie wyściubili nosa z
pokoju, moglibyśmy wzbudzić podejrzenia. Karczmarz sprawiał
sympatyczne wrażenie, ale myślę, że nie omieszkałby wspomnieć
o nietypowych gościach pierwszemu napotkanemu nadzorcy.

- 87 -
Davian przyznał przyjacielowi rację i zeszli na dół. W sali
jadalnej było tłoczno, na nowych klientów czekało jedynie kilka
wolnych miejsc. Wnętrze wyglądało dokładnie tak, jak mogli się
spodziewać w festiwalową noc. Wirr wskazał skinieniem wolny
stolik pod ścianą, ustawiony w pewnej odległości od głównej
części pomieszczenia. Złożyli zamówienie u ślicznej i ewidentnie
umęczonej już służki, po czym kilka minut spędzili bez słowa, w
zamyśleniu obserwując pozostałych gości.
Gdy dziewczyna zaserwowała kolację, przystąpili do jedzenia z
niemałym entuzjazmem. W ciągu kilku ostatnich tygodni starali
się unikać zaludnionych okolic, więc ciepłe posiłki stanowiły
rzadkość. Żylasta baranina z warzywami nie była może daniem
wykwintnym, lecz przyjemnie wypełniła żołądki. Kiedy wreszcie
Davian wydał z siebie rozkoszne westchnienie i rozsiadł się na
ławie wygodniej, poczuł w kieszeni niecodzienny wzrost
temperatury.
Ściągnął brwi i ukradkiem wyjął owinięte w szmatkę Naczynie.
Pod tkaniną pulsowało łagodne, lecz wyraźnie wyczuwalne
ciepło.
- Co robisz? - syknął Wirr.
Davian zawahał się, nawet na moment nie odrywał wzroku od
zawiniątka.
- Wirr, coś się dzieje - wyjaśnił półgłosem. - Kostka się
rozgrzała.
Przyjaciel obrzucił go wątpiącym spojrzeniem. Sam obejrzał
Naczynie pierwszego dnia po ucieczce ze szkoły i jeszcze kilka
razy potem. Nigdy nawet przez chwilę nie poczuł tajemniczego
ciepła, o którym wspominał Davian.
- Daj mi to - poprosił i wyciągnął rękę. Kiedy Davian podał mu
sześcian, ścisnął go w dłoni i zmarszczył w skupieniu brwi.

- 88 -
Ostatecznie pokręcił głową. - Znowu nic. Wiesz, Dav, naprawdę
ci wierzę, ale po prostu nic nie czuję. Jesteś pewien?
- Inaczej bym o tym nie wspomniał - odparł Davian.
Wirr z niepokojem zapatrzył się w zawiniątko.
- W takim razie Naczynie musi być w jakiś sposób związane
konkretnie z tobą. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale... na
Prządki... niezbyt mi się to podoba. - Westchnął i oddał kostkę
przyjacielowi.
Kiedy Davian wyciągnął dłoń, z jednej ze ścianek opadła
szmatka i metal zetknął się z jego skórą. Żar nie był tak wielki, by
go sparzyć, lecz ostry i niespodziewany na tyle, że chłopak się
wzdrygnął. Kostka wypadła mu z ręki i z głuchym stuknięciem
uderzyła w drewnianą podłogę. Davian czym prędzej pochylił się,
by ją ukryć, lecz kiedy spojrzał na połyskującą ściankę, zamarł.
Na gładkiej brązowej powierzchni pojawił się, nałożony na
znaki obcego alfabetu, symbol. Jarzący się kontur, niezbyt jasny,
lecz wyrazisty. Sylwetka wilka.
Siedzący naprzeciwko Wirr zanurkował pod stół i sam poderwał
Naczynie z desek. Kiedy owijał je na powrót szmatką, rzucił
Davianowi karcące spojrzenie. Davian otrząsnął się i powiódł
wzrokiem po sali. Żaden z pozostałych gości nie zwrócił na nich
uwagi.
Wirr wcisnął zawiniątko w dłoń przyjaciela.
- Schowaj to głęboko i już nie wyjmuj, Dav. - Sam również
rozejrzał się dokoła i odetchnął z ulgą. - Nie mam pojęcia, do
czego ta kostka służy, ale wiem, że jest cenna. Nadzór za każde
dostarczone Naczynie płaci olbrzymie sumy. Obnosząc się z nim
w takim miejscu, sam się prosisz o kłopoty.
Davian potaknął i już miał coś powiedzieć, gdy wychwycił
kątem oka jakiś cień. Podniósł wzrok w porę, by zobaczyć

- 89 -
mężczyznę, który z przyjaznym uśmiechem podszedł i dosiadł się
do ich stołu.
- Zachowujcie się, jakbyśmy się znali, jasne? - rzucił
nieznajomy i z rozmachem klepnął osłupiałego Wirra w plecy -
Nazywam się Anaar. Ta łowczyni w kącie już od kilku dobrych
minut gapi się na was jak jastrząb na stado królików. Mam
nadzieję, że nie spodziewaliście się spokojnego wieczora, co? -
Spojrzał na chłopców, wyraźnie oczekując odpowiedzi.
Davian zaczął się gorączkowo zastanawiać. Kobietę, o której
wspomniał Anaar, zauważył już wcześniej - atrakcyjna
dziewczyna siedziała przy stole całkiem sama, lecz odkąd zeszli
na dół, nie zagadnął jej ani jeden mężczyzna. Dotąd jednak nie
wydało mu się to dziwne. Nagle uświadomił sobie, że wciąż
ściska w ręku owinięte szmatką Naczynie. Czy to z jego powodu
Anaar się do nich przysiadł? Davian wsunął kostkę do kieszeni.
Wydało mu się, że oczy mężczyzny na mgnienie rozbłysły, lecz
mogła to być tylko gra świateł i wyobraźni.
Niespodziewanie Wirr wybuchnął śmiechem i rozparł się w
krześle, po czym przywołał machnięciem jedną ze służek.
- Coś do picia dla mojego przyjaciela Anaara! - rzucił na tyle
głośno, by mogli go usłyszeć wszyscy zainteresowani.
Davian również spróbował przyjąć swobodną pozę, choć
szczerze wątpił, by jego wysiłki wypadły naturalnie. W milczeniu
przyjrzał się Anaarowi. Śniady mężczyzna stał na progu wieku
średniego, był mocno zbudowany, nosił schludnie wyrównany
zarost i krótko przycięte, gęste czarne włosy. Mówił ochrypłym,
władczym głosem człowieka nawykłego do wydawania rozkazów,
które podwładni wykonują bez chwili wahania.
- Więc twierdzisz, że to łowczyni, tak? - spytał Wirr chłodnym
tonem, wciąż szeroko się uśmiechając.

- 90 -
- Ja wiem, że to łowczyni - odpowiedział gładko mężczyzna. - I
widzę, że bez przerwy na was patrzy. Raczej nie bez dobrego
powodu.
- Cóż - wzruszył ramionami Wirr - jesteśmy przystojni.
- Bez wątpienia - zachichotał Anaar. - Ale nawet jeżeli
rzeczywiście chodzi jedynie o wasze gładkie lica, sugeruję, byście
opuścili Talmiel jak najszybciej. O ile to możliwe, jeszcze
dzisiejszej nocy. W festiwalowym zamęcie powinniście być
względnie bezpieczni. Musicie wiedzieć, że ludzie, którymi
interesuje się Breshada, wykazują niepokojącą tendencję do...
znikania... Zazwyczaj po kilku dniach odnajdują się po drugiej
stronie rzeki. Z pętlą na szyi - zakończył i wzruszył ramionami.
- Chcesz powiedzieć, że ta dziewczyna pracuje dla Gil’shar? Na
andarskiej ziemi? - W głosie Wirra pojawiła się mroczna nuta. -
Wydawało mi się, że oni się takimi rzeczami nie zajmują.
- Ależ naturalnie, że się nie zajmują. - Anaar uniósł brwi. -
Oficjalnie - dodał i uważniej przyjrzał się Wirrowi. - Pamiętaj, że
Breshada i jej podobni nie napotykają tu właściwie oporu. Połowa
mieszkańców Talmiel to lojaliści, drugą stanowią nadzorcy.
Praktycznie rzecz biorąc, jesteśmy już w Desriel.
- A ty? - Wirr był wyraźnie poruszony słowami Anaara. -
Dlaczego chcesz nam pomóc? - dopytał, zniżając głos.
- Jestem człowiekiem interesu. - Mężczyzna wzruszył
ramionami. - A dobre interesy robi się w tym mieście, kiedy
nadzorcy i łowcy są spokojni. Gdyby natomiast, dajmy na to,
pojmano tu dwójkę Obdarzonych... w dodatku w Noc Kruków...
cóż, wtedy zaczęliby się niepokoić. Przez kilka następnych dni po
ulicach krążyłoby więcej patroli, padałyby niewygodne pytania.
Takie warunki nie sprzyjają interesom, jeśli rozumiecie, co mam
na myśli. - Anaar odsunął się z krzesłem i pozdrowił chłopców

- 91 -
nieznacznym skinieniem. - Ale cóż, usłyszeliście dobrą radę, a
teraz posłuchacie jej lub nie. Wasz wybór.
- Zaczekaj - rzucił Wirr z błyskiem w oku. - Sprawiasz wrażenie
człowieka, który... zna to miasto jak własną kieszeń. - Przygryzł
paznokieć. - Może wiesz, jak można po cichu przedostać się przez
rzekę?
Anaar, który zdążył już wstać, zamarł, zmarszczył brwi i opadł z
powrotem na siedzenie.
- Do Desriel? Inną drogą niż przez most? - Obrzucił Wirra takim
spojrzeniem, jakby dostrzegł w chłopaku coś nowego. - Nie
powiem, zwracano się już do mnie z tym pytaniem.
- Ale czy to w ogóle możliwe? - nacisnął Wirr.
- Z całą pewnością jest to wykonalne. - Anaar pogładził w
zadumie brodę. - Aczkolwiek to przygoda bardziej kosztowna niż
przeprawa przez most.
Wirr sięgnął do wiszącej przy pasie sakiewki, wysupłał dwie
złote monety i ukradkiem pokazał je Anaarowi.
Na śniadej twarzy mężczyzny rozkwitł uśmiech, błysnęły białe
jak śnieg zęby.
- Widać nieprecyzyjnie się wyraziłem. Ta przygoda jest
znacznie bardziej kosztowna.
Wirr westchnął i wyłowił z woreczka kolejne monety. Ponad
połowę sumy, która im została; dość pieniędzy, by utrzymać
rodzinę i dom przez okrągły rok. Davian chciał zaprotestować, ale
ostre spojrzenie przyjaciela sprawiło, że ugryzł się w język.
Zadowolony Anaar skinął głową i nachylił się nad blatem.
- Macie tu pokój? - spytał szeptem.
- Na górze - odpowiedział Wirr po chwili wahania. - Trzecie
drzwi po prawej. Ale - uniósł palec - zanim się na cokolwiek

- 92 -
zgodzimy, musisz mi dać słowo honoru, że nas nie skrzywdzisz
ani nie wydasz.
- Słowo honoru? Ja? - Anaar obdarzył chłopaka szerokim, lekko
niedowierzającym uśmiechem. - Jeśli to cię uspokoi, proszę
bardzo. Masz moje słowo. - Zaśmiał się lekko. - Jak już
wspomniałem, jestem człowiekiem interesu. O ile otrzymam
godziwą zapłatę, nic wam z mojej strony nie grozi.
Wirr rzucił okiem na Daviana, który niemal niedostrzegalnie
skinął głową. Anaar nie kłamał.
- Dobrze. To mi wystarczy - stwierdził Wirr.
Anaar, wciąż rozbawiony, podrapał się w podbródek.
- Wróćcie teraz do pokoju i zaczekajcie. Przyjdę po was późno
w nocy. Pod żadnym pozorem nie wychodźcie i nie otwierajcie
nikomu poza mną. Kiedy się pojawię, bądźcie gotowi do drogi. -
Podjął z dłoni Wirra dwie monety. - Resztę należności odbiorę,
kiedy znajdziecie się w Desriel.
- Zgoda - skinął głową Wirr.
Anaar nie dodał ani słowa. Wstał i odszedł.
Przez kilka chwil chłopcy siedzieli w milczeniu. Wreszcie
Davian zwrócił się do przyjaciela:
- Słuchaj, co tu właściwie zaszło?
- Oj, Dav, Dav... Anaar jest przemytnikiem. - Wirr podniósł się
z krzesła i przeciągnął.
- Tego akurat sam się domyśliłem - prychnął Davian. - Ale
dlaczego mu zaufaliśmy?
- A co? Okłamał nas?
- Nie, ale to jeszcze nie powód, by mu ślepo ufać. Za dwie
godziny może zmienić plany, o czym dowiemy się dopiero, kiedy
wbije nam nóż w plecy.

- 93 -
- On już teraz wie, kim jesteśmy - zauważył Wirr. - Gdyby mógł
więcej zyskać, wydając nas nadzorowi, zrobiłby to już dawno.
A tak nie dość, że utrzyma spokój na ulicach Talmiel, to jeszcze
zarobi okrągłą sumkę. A my dostaniemy się do Desriel. Wszyscy
skorzystają.
- Wiesz? Mam wrażenie, że zauważył Naczynie. - Spojrzenie
Daviana przyćmił niepokój.
- Też mi to przyszło do głowy - skrzywił się Wirr. - Zwłaszcza
że pojawił się w takim momencie, a nie innym. Ale co się stało, to
się nie odstanie. Zresztą jeśli nawet, zawsze zostaje nadzieja, że
nie wie, co widział.
Ruszyli w stronę schodów. Przechodząc przez salę, Davian
zerknął ukradkiem na dziewczynę, którą wskazał im Anaar. Wciąż
czujnie ich obserwowała, lecz nie spróbowała ich powstrzymać
ani za nimi nie poszła. Gdy zniknęli jej z oczu, chłopak odetchnął
z ulgą. Nieznajoma była młodziutka, niewiele starsza od nich. Czy
naprawdę mogła być łowczynią? Osobą trudniącą się tropieniem i
mordowaniem Obdarzonych z czystej chęci zysku?
- Od kiedy opuściliśmy Caladel, nie korzystałem z Esencji -
wyszeptał Wirr, którego myśli najwyraźniej biegły podobnym
tropem. - Nie podeszła też na tyle, by któregoś z nas dotknąć,
szukaczem nas wykryć nie mogła.
O tym Davian nie pomyślał.
- Więc skąd...
- Właśnie.
Do pokoju dotarli w niespokojnym milczeniu.
Zaraz po wejściu Wirr zabezpieczył drzwi haczykiem. Davian
zebrał swoje rzeczy - większości nie zdążył nawet wyjąć z worka
- i położył się do łóżka z silnym postanowieniem, by przed dalszą
drogą choć trochę odpocząć. Nie był zadowolony, że zawierzyli
Anaarowi tak bezkrytycznie, lecz zdawał sobie sprawę, że to
- 94 -
ryzyko po prostu musieli podjąć. Skoro most był rzeczywiście tak
pilnie strzeżony, jak twierdził Wirr, pomoc przemytnika była
właściwie nieodzowna. Bez kogoś takiego po prostu nie zdołaliby
przekroczyć granicy. Wciąż niespokojny, dotknął kieszeni, w
której czekała kostka. Nie potrafił wyzbyć się wrażenia, iż Anaar
ją widział.
Wtem przypomniał sobie, co zobaczył na sali. Wyciągnął
sześcian z kieszeni, odwinął szmatkę i uważnie obejrzał ścianki.
Jaśniejący kontur zniknął bez śladu, a metaliczna powierzchnia
nie była nawet trochę ciepła.
- Dav? Czego ty tam wypatrujesz? - zainteresował się Wirr.
- Na dole widziałem tu... taki symbol - odpowiedział po chwili
Davian. - Wiesz, kiedy mi wypadła. Jakby zarys wilka. Ty
naprawdę nic nie zauważyłeś? Przecież też miałeś tę kostkę w
ręku...
Wirr pokręcił głową.
Davian westchnął, choć nie czuł się zaskoczony.
- Teraz i tak już zniknął. - Jeszcze przez kilka minut wpatrywał
się intensywnie w brązowe Naczynie, po czym starannie je
zawinął i schował z powrotem do kieszeni.
Wirr obrzucił przyjaciela pełnym niepokoju spojrzeniem.
- Daj mi znać, jeśli znowu się coś pojawi - poprosił po chwili.
Davian bez słowa potaknął i zapadli w przyjazne milczenie.
Przez jakiś czas zastanawiał się nad znaczeniem dziwnego
symbolu, po czym uznał, że ta zagadka musi poczekać.
Roztrząsanie jej tuż przed przeprawą do Desriel i tak nie mogło w
niczym pomóc. Musiał po prostu zaufać, że wysyłając go w tę
podróż, Ilseth i sig’nari wiedzieli, co robią.
Z głębokim westchnieniem opuścił powieki. Czekał.

- 95 -
Rozdział 7.
Po upływie niecałej godziny ktoś zapukał do drzwi.
Wirr i Davian wymienili niepewne spojrzenia.
- To chyba nie jest „późna noc”... - zauważył Wirr. Odezwał się
cicho, mimo że tajemniczy gość i tak miał małe szanse go
usłyszeć. Z ulicy dobiegał huczny gwar festiwalowej zabawy.
- Może musiał przyjść wcześniej? - podsunął bez przekonania
Davian.
Pukanie rozległo się ponownie, tym razem bardziej natarczywe.
- Otwórzcie. Anaar nas przysyła - doleciało ich ciche wołanie
zza drzwi.
- Powiedział, że możemy otworzyć tylko jemu - zawołał Wirr w
odpowiedzi.
- Zmiana planu. - Głos wciąż był cichy, lecz naglący. -
Łowczyni zwęszyła, co się dzieje.
Davian przeczesał dłonią włosy, rozważył w duchu za i przeciw.
Ostatecznie skinął przyjacielowi głową.
- I tak ryzykujemy. A jeżeli ten ktoś chce nas pojmać, zawsze
może wyważyć drzwi.
- Prawda - odparł Wirr i otworzył.
Na korytarzu stało dwóch groźnie wyglądających mężczyzn.
Jeden był chudy i wąsaty, a jego głowę oblepiały strąki długich,
przetłuszczonych włosów. Na kwadratowej czaszce jego
towarzysza połyskiwała rozległa łysina. Wmaszerowali do środka
i rozejrzeli się, po czym skupili uwagę na chłopcach.
- Gotowi do drogi? - spytał długowłosy.
Davian i Wirr pokiwali głowami, nie spuszczając nieznajomych
z oka. Łysiejący zmierzył ich spojrzeniem, po czym uprzejmym
- 96 -
gestem wskazał drzwi. Davian z niejaką ulgą chwycił swój worek
i ruszył do wyjścia.
Wtem rozległ się okrzyk zaskoczonego Wirra. Zanim Davian
zdołał się obejrzeć, ktoś wykręcił mu lewą rękę na plecy i chłopak
poczuł na skórze dotyk czegoś twardego. Mgnienie później na
jego przedramieniu zamknęły się Kajdany. Odwrócił się na pięcie
i natychmiast poczuł uderzenie pięścią w nos. Szok nie pozwolił
mu krzyknąć, padł na podłogę. Jak przez mgłę zobaczył leżącego
nieco dalej Wirra. Przyjaciel ściskał w dłoniach głowę, w którą
musiał przed chwilą oberwać. Również na jego ramieniu migotała
zimna czerń Kajdan.
- Zaprzańcy - rzucił ze wzgardą jeden z oprychów. - Myślałem,
że są na tyle mądrzy, by się tu nie pchać.
Davian spróbował się podnieść, lecz ciężki bucior natychmiast
pchnął go w plecy, z powrotem przyciskając do twardych desek.
- Tym więcej złota dla nas, Ren - skomentował wesołkowato
długowłosy. - I tym razem nie musimy wydać połowy zarobku na
przejście przez most. Zobacz, nie mieli płaszczy, nie mieli
Kajdan. Zbiegowie znaczy się. Załatwimy wszystko całkowicie
legalnie.
Szorstkie dłonie obszukały Daviana, po czym poderwały go na
równe nogi i spętały mu ręce w nadgarstkach. Próbując odzyskać
jasność myślenia, potrząsnął głową. Zmarszczył nos i się
skrzywił. Do złamania raczej nie doszło, ale z obu nozdrzy
płynęła krew. Otumaniony spojrzał na Wirra, któremu oczy raz po
raz uciekały w tył głowy. Davian nie był pewien, czy to skutek
uboczny założenia Kajdan, czy pokłosie ciosu w głowę.
Nagle coś zaszurało przy drzwiach. Davian odwrócił się i
zobaczył na progu dziewczynę, przed którą na dole ostrzegał ich
Anaar. Przyglądała się im z dziwnym wyrazem twarzy. W jej
spojrzeniu malował się... żal. Żal i coś bliskiego smutku.
- 97 -
- Przykro mi, Breshada - wyszczerzył się długowłosy. - Nie tym
razem. Ci są nasi - dodał wesoło. - Widziałem, że masz na nich
baczenie. Aż dziw, że nas nie uprzedziłaś - mówił takim tonem,
jakby rozmawiał z dobrą znajomą.
Rysy Breshady zniekształcił nieprzyjemny grymas. Sięgające
talii jasne włosy zakołysały się na boki. Raz jeszcze obrzuciła
leżących chłopców przeciągłym spojrzeniem, po czym przeniosła
uwagę na zbirów.
- Renmar, Gawn. Wiedzcie, proszę, że bardzo żałuję, iż padło na
was - powiedziała, zrobiła dwa kroki w głąb pokoju i zwinnym
ruchem pięty zatrzasnęła za sobą drzwi.
Mężczyźni zamarli.
- Ejże, co robisz? - spytał ten, którego nazwała Renmarem. Był
wyraźnie skonsternowany.
Breshada z zaciętą miną sięgnęła przez ramię do zawieszonej na
plecach pochwy i wysunęła miecz. Światło świec zagrało na
ostrzu mrocznym blaskiem i nagle wokół zrobiło się... ciszej.
Jakby dźwięki z zewnątrz zaczęły dobiegać z bardzo daleka.
Wpatrzony w klingę Davian poczuł coś bardzo dziwnego. Miecz z
pewnością nie był zwyczajną bronią, lecz chłopak nie potrafił
określić, na czym jego odmienność polega.
W milczenie wkradł się ochrypły szept stali. Renmar i Gawn
obnażyli własne ostrza.
- Breshada... - W tonie Gawna strach mieszał się ze
zdziwieniem i przestrogą. - Dopadliśmy ich pierwsi, uczciwie i
jak trzeba. Nie rozumiem, dlaczego to robisz.
- Wiem - szepnęła dziewczyna.
Wystarczyło kilka sekund. Mimo pokaźnych rozmiarów miecza
i ciasnoty pokoju Breshada uwinęła się prędko i z elegancją.
Renmar i Gawn nie mieli szans, choć próbowali wykorzystać
chłopców jako żywe tarcze. Nie było krzyków, nikt nie konał w
- 98 -
agonii. Muśnięci ostrzem Breshady, mężczyźni padali po prostu
na deski ze szklistymi oczyma. Davian i Wirr śledzili wypadki w
niemym, pełnym grozy szoku.
Gdy obok zwłok Renmara znieruchomiał trup Gawna, Breshada
przez chwilę wpatrywała się w przyjaciół spod przymrużonych
powiek. Nie dostała nawet zadyszki, aczkolwiek wysiłek
nieznacznie zaróżowił jej policzki.
Wreszcie pokręciła głową.
- Nie, ja tego nie widzę - mruknęła ociekającym odrazą tonem.
Chwyciła Daviana za ramię. W pierwszej chwili był
przekonany, że go uderzy, lecz ona po prostu go przytrzymała i
rozcięła mu więzy. Następnie uwolniła z pęt Wirra.
Davian poczuł, że nacisk na jego przedramieniu słabnie, i
Kajdany niespodziewanie uderzyły z brzękiem o podłogę.
Moment później dołączyła do nich obręcz Wirra. Zdumiony
chłopak zapatrzył się w bransolety.
- Śmierć przerywa więź - wyjaśniła zniecierpliwionym głosem
Breshada, widząc minę Daviana. - Nie próbujcie mnie atakować -
przestrzegła. - I nie używajcie Daru. W przeciwnym wypadku za
kilka minut będziemy mieli na karku całą armię nadzorców i
okaże się, że ocaliłam was na darmo.
- Nikogo nie chciałem atakować. - Wirr pochylił głowę na bok. -
I dziękuję - dodał z lekką rezerwą.
Na twarz Breshady wypłynął nieprzyjemny grymas. Chłopcy
odruchowo cofnęli się o krok. W oczach dziewczyny
niespodziewanie rozgorzała nienawiść.
- Nawet nie próbujcie mi dziękować - syknęła z odrazą. - By
ocalić wasze nędzne żywoty, zabiłam swoich braci. Dwóch
utalentowanych łowców za dwóch przygłupich gaa’vesh.
Przekażcie Tal’kamarowi, że dług został spłacony. Z tysiąckrotną
nawiązką. - Zawiesiła głos. Wydawało się, iż lada moment
- 99 -
zwymiotuje. - Jeżeli was jeszcze kiedyś zobaczę, zabiję. -
Odwróciła się w miejscu, mocnym szarpnięciem otworzyła drzwi
i wypadła z pokoju jak burza, nie rzucając za siebie jednego
spojrzenia.
Wirr powoli podszedł do drzwi i na powrót je zamknął. Z
konsternacją w oczach spojrzał na przyjaciela.
- Jesteś cały? - zapytał.
- Jakoś przeżyję - odparł drżącym głosem Davian. - Ty? -
Rozmasował przeguby, by pobudzić krążenie, po czym
kawałkiem tkaniny osuszył krwawiący nos. Widząc na materiale
wilgotne ciemnoczerwone plamy, mimowolnie się skrzywił.
- Też. - Wirr przytknął palce do obitej głowy. Był blady, lecz
nie wydawało się, by cios wyrządził mu poważniejszą krzywdę. -
Ciekawe, co się tu właściwie wydarzyło.
- Łowczyni ratująca Obdarzonych - powiedział wpatrzony w
drzwi Davian. - Pewnie pierwszy raz w dziejach.
- Przesadnie szczęśliwa to ona nie była - zauważył Wirr i na
moment urwał. - I, na Prządki, kim jest Tal’kamar?
Davian pokręcił głową i jęknął, ruch zaostrzył pulsujący w
skroniach ból.
- Nie mam pojęcia. Ale coś mi mówi, że jeśli go kiedyś
spotkamy, powinniśmy postawić mu kolejkę.
- Prawda. - Wirr utkwił wzrok w stygnących na podłodze
trupach. Uśmiech chłopaka zgasł, a w tonie zabrzmiała powaga,
jakby dopiero teraz uświadomił sobie, czego był przed chwilą
świadkiem. - Święta prawda - powtórzył.

***

- 100 -
Davian drgnął i rozbudził się w jednej chwili. Ktoś pukał cicho
do drzwi. Chłopak nie spał, leżał w niespokojnym półśnie, a w
jego głowie tłoczyły się pytania i problemy, potęgując dręczącą go
niepewność. Usiadł wyprostowany i zerknął za okno. Późna noc; z
zewnątrz wciąż dolatywały hałasy, lecz bardziej już stonowane.
Niebieskie latarnie rzucały słaby blask, ulice były niemal
wyludnione.
Wirr zerwał się jeszcze przed przyjacielem. Nadstawił ucha,
nasłuchując ewentualnych podejrzanych odgłosów z korytarza.
- Kto tam? - rzucił.
- Anaar - padła odpowiedź. Chropawy głos przemytnika był nie
do podrobienia.
Wirr przekręcił klucz w zamku, uchylił leciutko drzwi i wyjrzał,
po czym otworzył na oścież. W korytarzu stał Anaar w
towarzystwie obdarzonego oszałamiającą muskulaturą
mężczyzny. Na twarzach obu malowały się miny tak spokojne,
jakby udawali się właśnie na zasłużony odpoczynek. Oczy
przemytnika rozszerzyły się jednak, ledwie zajrzał do środka i
zauważył leżące na deskach ciała. Przyjrzał się badawczo
chłopcom, zwłaszcza zakrwawionemu nosowi Daviana.
- Nieprzewidziane kłopoty? - zapytał.
- Nic, z czym byśmy sobie nie poradzili. - Wirr spojrzał mu
prosto w oczy.
Anaar pokiwał głową i zadumał się. W tej chwili patrzył na
przyjaciół z większą dozą szacunku niż wcześniej na sali.
Wreszcie wskazał dłonią korytarz. Davian ze ściśniętym
żołądkiem zeskoczył z łóżka, chwycił worek i wyszedł za Wirrem
z pokoju.
Karczmę opuścili bez słowa. Także w milczeniu szli ulicami
Talmiel, unikając spotkań z ostatnimi hulakami, o tej porze w
większości solidnie już pijanymi. Davian zwrócił uwagę, że idą
- 101 -
bardzo okrężną drogą, i po dziesięciu minutach marszu zdał sobie
sprawę, że przemytnik z pewnością zna trasy patroli nadzorców i
stara się je omijać.
Niebawem znaleźli się poza miastem i zanurzyli w pobliski las,
ciągnący się wzdłuż brzegu Devliss. Odgłosy festiwalu powoli
gasły w oddali. Wszyscy czterej nadal milczeli. Pod koronami
drzew było dość ciemno, lecz bliski pełni księżyc świecił na tyle
jasno, że nie pobłądzili. Po dwudziestu minutach żwawego marszu
Anaar podniósł rękę i zatrzymał grupkę.
- Tędy - szepnął, wskazując niemal niewidoczną szczelinę
między gęsto zbitymi krzewami.
Davian przecisnął się przez grubą ścianę listowia i po chwili
stanął na piaszczystym brzegu maleńkiej, naturalnej zatoczki,
osłoniętej ze wszystkich stron skałami i roślinnością. Tuż przed
nimi pędził wartki nurt Devliss, w księżycowej poświacie
przypominający rzekę rtęci. Woda rwała nieprzyjemnie szybko,
lecz jej lustro było względnie gładkie. Chłopak nie zauważył
sterczących ponad powierzchnię skał tworzących słynne
miejscowe bystrza.
Nieco dalej czekała wyciągnięta na brzeg łódka. Davian
przyjrzał się jej nieufnie. Nigdy w życiu nie pływał łodzią, a ta
wydawała się stanowczo za mała, jak na tak niebezpieczną
przeprawę. Co gorsza, miejsca na pokładzie było bardzo niewiele,
zwłaszcza iż towarzysz przemytnika liczył się właściwie za
dwóch.
Anaar zauważył malujące się na twarzy chłopaka
powątpiewanie i z szerokim uśmiechem klepnął go w plecy.
- Spokojnie, przyjacielu. To świetna łajba, bezpieczna. Fakt,
wygód może nie oferuje, ale na nasze potrzeby wystarczy. - Czy
przypadkiem nie porwie jej prąd? - Wirr również wpatrywał się w
łódkę ze sporym niepokojem.
- 102 -
Anaar pokręcił głową.
- Właśnie dlatego zabrałem Olsara. - Wskazał na olbrzymiego
mężczyznę, który spychał już łódź ku wodzie. - Będziemy
wiosłować we dwóch. Nic nam nie grozi.
- Cóż, chyba musimy ci po prostu zaufać - skomentował
spiętym głosem Wirr.
- Nie inaczej - rzucił Anaar w roztargnieniu, obserwując
uważnie Devliss.
Koryto ciągnęło się niemal po zasnuty mrokiem nocy horyzont.
Wtem ujrzeli maleńkie czerwone światełko. Drobna iskierka
kołysała się w ciemności. Tuż potem dołączyły do niej kolejne i
sunęły równą linią.
- Patrol - wyjaśnił chłopcom przemytnik, nie odrywając wzroku
od świateł. - Przechodzą tamtędy co kilka godzin. Rejs na drugi
brzeg zajmie mniej więcej godzinę, więc na oddalenie się od
granicy zostanie wam trochę ponad dwie.
Kiedy światełka zgasły, dał znak Olsarowi. Wielkolud pchnął
po raz ostatni i łódź zatańczyła na rzece.
- Na wodzie ani słowa. Dźwięk niesie się daleko, zwłaszcza
nocą. A kiedy przybijemy do brzegu, zakończymy interes i
zapomnimy, że się w ogóle spotkaliśmy. Jeśli was złapią, nie
znacie mnie. Jasne?
Davian i Wirr bez słowa potaknęli skinieniami. Przemytnik
zaprosił ich gestem do łodzi.
- Jeszcze jedno - dodał. - W Desriel wszyscy strzegący granic
żołnierze noszą przy sobie szukacze, więc jeśli wykorzystacie
Esencję choćby do podtarcia nosa, wykryją was od razu. A
wierzcie mi, kiedy raz wpadną na trop, nie spoczną, dopóki was
nie wykończą. - Spojrzał na nich poważnie. - I wolałbym, żeby nic
takiego się nie zdarzyło, kiedy będziemy z Olsarem w okolicy.

- 103 -
Więc dajcie mi słowo. Żadnych sztuczek, dopóki się nie
rozstaniemy. Zgoda?
- Zgoda. - Wirr wyciągnął rękę. Anaar ją przyjął, po czym
uścisnął dłoń Daviana. W tej samej chwili jego wzrok osunął się
ku kieszeni chłopaka.
Davian zesztywniał. Przemytnik wiedział.
Przeszył go dreszcz lęku, po którym pojawiło się coś jeszcze...
Fala, która przelała się przez całe jego ciało, skupiła w dłoni i
wpłynęła prosto w Anaara. Davian gwałtownie cofnął rękę. W
koniuszkach palców poczuł mrowienie.
Mężczyzna obrzucił go zmieszanym spojrzeniem i pokręcił
głową, jakby otrząsając się z zamyślenia. Odwrócił się i Davian
wypuścił nieświadomie wstrzymany oddech. Cokolwiek przed
momentem zaszło - o ile zaszło rzeczywiście, a nie tylko w jego
wyobraźni - Anaar nie miał o tym pojęcia.
Wkrótce siedzieli już w ciasnej łódce. Anaar z Olsarem
wiosłowali ku przeciwległemu brzegowi długimi, wprawnymi
pociągnięciami. Wcześniejsze obawy Daviana, który był niemal
pewien, że kruchy stateczek zostanie porwany przez rzekę,
okazały się płonne. Przemytnicy pracowali z zapałem, dzielnie
zmagając się z prądem, i płynęli w stronę celu powoli, lecz stałym
tempem. Początkowo chłopak wątpił, czy zdołają utrzymać rytm,
lecz po kilku minutach nieco się odprężył. Ani Olsar, ani Anaar
nie wykazywali najsłabszych oznak zmęczenia.
Brzeg Desriel z wolna rósł w oczach. Jedynymi dźwiękami w
okolicy były ciche pluśnięcia mącących taflę rzeki wioseł,
poskrzypywanie desek kadłuba i rozlegające się od czasu do czasu
nawoływania wodnego ptactwa. Kiedy ze zbitej masy ciemności
wyodrębniły się przed nimi pojedyncze drzewa, Davian spiął się
na całym ciele. W poczuciu zagrożenia żył już od trzech tygodni,

- 104 -
lecz teraz niebezpieczeństwo miało wzrosnąć przynajmniej
dziesięciokrotnie.
Ostatecznie dziób wrył się w miękki, błotnisty muł; Olsar
wyszedł do wody niemal bez jednego pluśnięcia i sam jeden
wyciągnął łódź na brzeg. Davian nie mógł się nadziwić sile mięśni
przemytnika. Anaar przynajmniej dostał zadyszki, lecz olbrzym,
który też przecież przez cały czas wiosłował, wydawał się świeży
i rześki.
W odróżnieniu od piaszczystego brzegu po andarskiej stronie
tutaj niepodzielnie panowało błoto. Krzywiąc się za każdym
razem, gdy stopa zanurzała się w wilgotnej mazi - w drogę
wyruszył z jedną parą butów - Davian wygramolił się na
porośnięty wysoką trawą wał. Wymienili z Wirrem spojrzenia.
Wyglądało na to, że ich przeprawa pozostała niezauważona.
Po chwili do chłopców dołączył Anaar. Przez kilka sekund stał i
nasłuchiwał odgłosów lasu. Zadowolony wsunął palce do ust i
cicho, melodyjnie zagwizdał.
Pod drzewami poruszyły się cienie i z mroku wychynęło dwóch
przysadzistych mężczyzn z mieczami w dłoniach. W milczeniu
stanęli za plecami przyjaciół.
Davian poczuł ostry ból w żołądku. Zrozumiał, że zostali
zdradzeni.
- Co to ma znaczyć? - syknął Wirr, zwracając się gwałtownie do
Anaara.
- Interesy. - Przemytnik rozłożył ręce. - Ponieważ mam, jak
widać, możliwość renegocjacji naszej umowy, postanowiłem, że
ostateczna cena będzie nieco wyższa, niż ustaliliśmy.
Na długą chwilę zapadło milczenie.
- Czyli chcesz zabrać nam wszystko - odezwał się wreszcie
zrezygnowany Wirr.

- 105 -
- Obawiam się, że tak. - Przemytnik skinął głową i
ostrzegawczo uniósł palec. - Wiem, że Nakaz Pierwszy nie
pozwala wam nas skrzywdzić, ale proszę, nie zapominajcie, co
mówiłem o tutejszych żołnierzach. Naprawdę podchodzą do pracy
z wielkim entuzjazmem. Jeśli spróbujecie uciec, korzystając z
Daru, ściągniecie sobie na głowę stokroć większe zmartwienie.
Nie wątpię, że czujecie się w tej chwili wystrychnięci na dudka,
ale zapewniam, kilka monet więcej nie jest warte tyle co wasze
życie.
- Skąd mamy wiedzieć, że nie zabijecie nas zaraz po tym, gdy
dostaniecie złoto? - syknął cicho Davian.
- Przecież dałem wam słowo honoru - uśmiechnął się Anaar. -
Poza tym, gdyby mi na tym zależało, zabiłbym was najpierw, a
okradł potem. Nie - zaśmiał się. - Zostałoby zbyt dużo śladów do
zatarcia. W razie konieczności moi ludzie odbiorą wam pieniądze
siłą, ale jeżeli będziecie grzeczni, o przemocy nie będzie mowy.
Przyrzekam.
Davian przyjrzał się przemytnikowi. Mężczyzna nie kłamał...
nie wprost, lecz coś się jednak nie zgadzało.
- Ty też nie chcesz, byśmy posłużyli się Esencją - powiedział,
powoli cedząc słowa. - Jeżeli to zrobimy, nie oddalicie się na
strzał z kuszy, nim dotrze tu patrol. Właśnie dlatego nie
próbowaliście nas zabić. Nie chcecie ryzykować.
- Nonsens. - Anaar, wciąż spokojny, pokręcił głową. - Nawet
gdyby patrol ruszył w tę stronę, będziemy mieć na ucieczkę
mnóstwo czasu.
Przemytnik ponownie powiedział prawdę, lecz Davian
zauważył, że stojący za Wirrem zbir nerwowo przestąpił z nogi na
nogę. Dodatkowej zachęty nie potrzebował.
Wziął głębszy oddech, zignorował ostrzegawcze spojrzenie
przyjaciela i podjął:
- 106 -
- Owszem, ale nie zdążycie zatrzeć śladów. A to jedyne miejsce,
w którym można przeprawić się przez Devliss na przestrzeni
ilu...? Stu mil? - Zaplótł ramiona na piersi. - Gil’shar musi je znać,
skoro przysyła w tę okolicę patrole. Jeżeli zauważą, że ktoś tu
przybił, a już z pewnością jeśli nabiorą podejrzeń, że byli tu
Obdarzeni... cóż, wyobrażam sobie, że wtedy prowadzenie twoich
interesów będzie poważnie utrudnione. Ktoś mógłby powiedzieć,
iż wręcz niemożliwe.
Twarz Anaara pociemniała.
- Jeżeli skorzystacie z Esencji, zabiję - uprzedził.
- Jeśli spróbujesz nas zabić, użyjemy jej na pewno - odparł
chłopak. - Słuchaj, musimy przecież coś jeść. Zostaw nam kilka
monet. Chyba nie chcesz ryzykować wszystkiego, co tu
zbudowałeś?
Anaar przez kilka chwil świdrował Daviana twardym jak
kamień spojrzeniem, po czym zaniósł się stłumionym śmiechem.
- Spryciarz - mruknął z nutą mimowolnego podziwu w głosie. -
Tupetu ci nie brak, przyznaję. Niech będzie. Zatrzymaj trzy
monety, resztę oddaj mnie.
Davian skinął głową, wolał nie przeciągać struny. Wyciągnął
skórzaną sakiewkę z kieszeni, odliczył trzy monety, a resztę rzucił
Anaarowi. Przemytnik zwinnie złowił woreczek w powietrzu i
zajrzał do środka. Na moment dało się wyczuć napięcie. Davian
był niemal pewien, że mężczyzna poprosi też o brązową kostkę.
Wreszcie jednak Anaar zaciągnął sznureczek sakiewki i z
usatysfakcjonowaną miną pokiwał głową.
- Wygląda na to, że to koniec naszych interesów - powiedział i
machnął dłonią na stojących za chłopcami mieczników, którzy
bez słowa ruszyli do łodzi. Jeden z nich taszczył ciężką skrzynię -
bez wątpienia wyładowaną po wieko kontrabandą - którą
ostrożnie ustawił na rufie, i wkrótce zepchnęli stateczek na rzekę.
- 107 -
Gdy łódka zakołysała się na wodzie, Anaar na mgnienie się
zawahał, po czym sięgnął do sakiewki i rzucił przyjaciołom
jeszcze jedną monetę. Davian chwycił pieniądz, by nie zniknął w
wysokiej trawie. Między palcami błysnęło mu złoto. Zaskoczony
obejrzał monetę i podniósł wzrok na przemytnika. Anaar posłał
mu krótki, szelmowski uśmieszek i odwrócił się w stronę
andarskiego brzegu.
- Naprawdę sprytnie, Dav - pochwalił po kilku sekundach Wirr,
odprowadzając wzrokiem odpływającą łódź. - Brawurowo, ale
sprytnie.
- Dzięki. - Davian po raz pierwszy od dłuższego czasu odetchnął
pełną piersią. - Powinniśmy stąd zniknąć. Im dalej będziemy za
dwie godziny, tym lepiej.
- Słusznie.
Wirr ruszył w stronę lasu. Davian poszedł za przyjacielem.
Niebawem gęste listowie przesłoniło łódkę, rzekę i odległy drugi
brzeg. Szli na tyle szybko, na ile starczało im odwagi, uważając,
by nie zostawić za sobą zbyt wyraźnego tropu. Było mało
prawdopodobne, by lokalny patrol wykrył ich obecność, lecz nie
chcieli niepotrzebnie ryzykować.
Przez pierwszą godzinę parli naprzód z milczącą determinacją, a
jedynymi towarzyszącymi im dźwiękami były rozlegające się od
czasu do czasu trzaski pękających pod nogami gałązek - w nocnej
ciszy głośne niczym pioruny - i szelest liści. W końcu jednak Wirr
przystanął w niewielkim zagajniku, rozejrzał się ostrożnie i
wskazał powalony pień.
- Powinniśmy odsapnąć - rzucił lekko zdyszany.
Davian skinął głową; był w gorszej formie od przyjaciela i
mocno już odczuwał żywe tempo marszu. Wirr bez wątpienia
wzmacniał się dodatkową energią, pobieraną bezpośrednio z
Rezerwy. Już kilka razy wcześniej zapewniał, że to bezpieczne,
- 108 -
ponieważ Esencja nie opuszczała jego ciała i szukacze nie mogły
jej wykryć. Davian miał wielką nadzieję, że przynajmniej w tym
wypadku przyjaciel wiedział, co mówi.
Wirr przysiadł na pniaku i sięgnął do sznurowadeł.
- Co robisz? - zaciekawił się Davian i usiadł obok.
Wirr zsunął but z nogi i odwrócił go podeszwą ku górze. Coś
zabrzęczało i na dłoń chłopaka spadło pięć srebrzących się w
świetle księżyca monet.
Davian przez chwilę po prostu gapił się na pieniądze.
- Przewidziałeś, co się może wydarzyć - odezwał się wreszcie,
niepewny, czy powinien się złościć, czy cieszyć.
- Przecież to był przemytnik, Dav. - Wirr wzruszył ramionami. -
Tego fachu nie imają się najuczciwsi ludzie pod słońcem. -
Westchnął. - Szkoda tylko, że nie wziąłem złota, ale gdyby
sakiewka wydała mu się zbyt lekka, mielibyśmy kłopot. Tak czy
inaczej, gotówki nie powinno nam zabraknąć.
Kilka chwil przesiedzieli w zamyśleniu.
- Wychodzi na to, że o Naczyniu nie wiedział - przerwał
milczenie Wirr.
- Może... - Davian wciąż nie był przekonany. Wędrując przez
las, miał czas zastanowić się nad tamtym momentem nad Devliss,
kiedy uścisnął dłoń Anaara. Był pewien, że ukradkowego
spojrzenia mężczyzny sobie nie wyobraził.
- Gdyby wiedział, nie zostawiłby nas w spokoju - podjął Wirr. -
Ta kostka musi być warta z dziesięć razy tyle, ile nam zabrał.
Szczerze mówiąc, moim zdaniem dla niej zaryzykowałby i
spróbował nas zabić.
- Wiesz... - Davian zawiesił głos - tam na brzegu, zanim
odbiliśmy... - Pokręcił głową. - Sam już nie wiem. Chyba coś mu
zrobiłem. Może sprawiłem, że zapomniał.
- 109 -
- Rozumiem. - Mina Wirra wskazywała, że nie rozumie nic a
nic.
Davian ściągnął wargi, zastanawiał się, jak to wytłumaczyć.
- Poczułem się trochę tak, jak kiedy widzę, że ktoś kłamie.
Wirr zmarszczył czoło. Malujący się na jego twarzy sceptycyzm
osłabł zaledwie o ton.
- Cóż, być może to rzeczywiście możliwe - powiedział po
chwili. - Augurzy podobno mieli najrozmaitsze moce. Ale skoro
sam nie jesteś pewien, co się tam wydarzyło... po prostu na razie
za bardzo się nie ciesz. - Poklepał przyjaciela po plecach.
Davian pokiwał głową. Nie chciał o tym dłużej rozmawiać. Wirr
miał zapewne rację. Chociaż... coś tam się przecież wydarzyło.
Tego był pewny.
Dziesięć minut później wstali, otrzepali ze spodni drobiny kory i
bez słowa ruszyli na północ. Prosto ku sercu Desriel.

- 110 -
Rozdział 8.
Asha jechała w milczeniu.
Od czasu do czasu rzucała apatyczne spojrzenia na ściany
pokonywanej właśnie Fedris Idri. Jedyna prowadząca do
andarskiej stolicy przełęcz przecinała górski masyw wąską, prostą
jak drut linią. Z obu stron ograniczały ją strome, wysokie na setki
stóp urwiska, których ciemnobrązowe, skalne ściany zostały przez
starożytnych Budowniczych perfekcyjnie wygładzone i
połyskiwały niemal jak odlane ze szkła.
Słynny widok powinien wprawić dziewczynę w zachwyt, lecz
nie czuła niczego z wyjątkiem spojrzeń mijanych ludzi.
Większość odwracała twarze, lecz niektórzy spoglądali jej prosto
w oczy z nieskrywaną odrazą bądź z fascynacją. Czy mogła im się
dziwić? Mieć za złe? W ciągu kilku tygodni, jakie minęły, odkąd
opuściła Caladel, oglądała swoje odbicie wiele razy i zdawała
sobie sprawę, że widok linii, które pokrywały jej twarz niczym
siateczka czarnych żył, mógł zmrozić każdego.
Była Cieniem, Obdarzonym, któremu się nie powiodło. Była
rzadkim, nieszkodliwym dziwolągiem.
Starając się ignorować natrętne spojrzenia, Asha mimowolnie
musnęła lewe przedramię. Mimo upływu trzech tygodni dotyk
gładkiej skóry nadal wydawał się jej dziwnie obcy. Znamię
zaczęło blednąc już pierwszego dnia wędrówki, w tej chwili
zniknęło właściwie na dobre.
Nie wiedziała, że je straci, choć kiedy teraz się nad tym
zastanawiała, wydawało się to sensowne. Skoro nie mogła już
posługiwać się Darem, nie musiała być również poddana mocy
Nakazów.
- Ashalia? Jesteśmy prawie na miejscu. - Głos starszego
Tenvara wyrwał ją z zamyślenia.
- 111 -
- I tam nareszcie wszystko mi wytłumaczysz? - Zerknęła na
mężczyznę. - Powiesz, co tutaj robię? Dlaczego jestem... taka? -
Uniosła dłoń do twarzy. Te same pytania zadawała bez przerwy
już od trzech tygodni, a pomimo tego jej ton wciąż mroził jak lód.
- Wyjaśnię ci wszystko. - Ilseth rzucił jej pełne współczucia
spojrzenie. - Wiem... Nie potrafię sobie wyobrazić, jak jest ci
ciężko. Jak bardzo musisz być sfrustrowana. Ale w Tol Athian
zrozumiesz. Masz moje słowo.
Asha skinęła nieznacznie głową. Słyszała te zapewnienia
przynajmniej sto razy, odkąd ocknęła się na końskim grzbiecie
gdzieś pod Caladel. Nadal nie była pewna, czy zdoła mu
uwierzyć. Starszy Tenvar, starsza Kien, starszy Kasperan... żadne
z nich nie chciało uchylić choć rąbka tajemnicy. A prosiła
przecież... Błagała i groziła... Wszystko na nic. I wciąż nie
wiedziała, czy czekając na ujawnienie prawdy, powinna czuć lęk,
czy może niecierpliwość.
Przejechali właśnie przez bramę ostatniego z trzech grodzących
Fedris Idrimurów. Dziewczyna zamrugała, rażona promieniami
słońca, które wyjrzało nagle znad skał; wąska droga gwałtownie
opadła w dół i oczom Ashy ukazało się leżące poniżej Ilin Illan.
W ostrym kontraście do chłodnego, ciasnego półmroku Fedris
Idri stolica tchnęła feerią jaskrawych, wesołych kolorów. Miasto
żyło. Od miejsca, w którym się zatrzymali, rozciągało się na boki i
w głąb łagodnie opadającej doliny. Eleganckie budynki z białego
kamienia majaczyły jeszcze bardzo daleko przed nią, a poza
zabudowaniami wypatrzyła żagle stojących w wielkim porcie
okrętów. Za statkami skrzyły się w popołudniowym słońcu
błękitne, krystalicznie czyste wody rzeki Naminar.
Po lewej i prawej stronie Ashy potężne czarnobrązowe ściany
masywu Ilin Tora rozwierały się na podobieństwo ramion,
zamykających w objęciach całe miasto. Dziewczyna nie
- 112 -
zauważyła nawet jednego punktu, w którym dachy najwyższych
budowli zbliżałyby się do wierzchołka tego naturalnego muru na
mniej niż sto stóp. Mimo targających nią emocji widok wywarł
silne wrażenie.
Starsza Kien szepnęła coś do Ilsetha i odjechała boczną alejką,
spiesząc zapewne do innych obowiązków. Pozostali dwaj
Obdarzeni nie pozwolili Ashy podziwiać panoramy zbyt długo,
chwilę potem popędzili wierzchowce szeroką arterią, biegnącą
równolegle do jednego z klifów.
Po zaledwie kilku minutach jazdy otaczający ich tłum zaczął
rzednąć i niebawem stanęli przed masywną bramą, wprawioną
bezpośrednio w górskie zbocze. Żelazne skrzydła mierzyły co
najmniej dwadzieścia stóp wysokości i były szerokie na tyle, że
swobodnie stanęłoby między nimi dziesięciu ludzi. Przejścia
strzegło dwóch mężczyzn, których czerwone płaszcze mocno
kontrastowały z szarością metalu.
Jeden z wartowników rozpoznał Ilsetha, skinął głową i
przytknął dłoń do lśniącej bramy, która po krótkiej chwili
rozchyliła się powoli i bezszelestnie.
Ilseth przykazał dziewczynie gestem, by zeskoczyła z siodła.
- Witaj w Tol Athian, Ashalio - rzucił półgłosem.

***

Wnętrze Tol okazało się bardziej mroczne, niż sobie


wyobrażała.
Wykuty w skale Ilin Tora olbrzymi główny tunel oświetlony był
za pomocą wiązek czystej Esencji, pulsujących pod dachem
zawieszonym przynajmniej pięćdziesiąt stóp nad posadzką. Od tej
centralnej drogi odbiegały w równych odstępach węższe
- 113 -
korytarze, w których mrok rozpraszały już tylko pojedyncze
snopy energii, aczkolwiek mniejsze rozmiary tuneli sprawiały, że
światła było tam więcej.
W całym kompleksie roiło się od Obdarzonych; wchodzili i
wychodzili, wezbrane rzeki czerwieni. W normalnych
okolicznościach Asha nie mogłaby się nadziwić - tylu starszych w
jednym miejscu nie widziała nigdy w życiu - lecz dzisiaj ledwie
zwracała na nich uwagę.
Niecierpliwiła się. Z każdym krokiem narastało w niej dręczące
poczucie wyczekiwania. Już wkrótce, po trzech długich
tygodniach, miała się dowiedzieć, co się stało z jej życiem.
Kroczyła za Ilsethem i Kasperanem, czując wzbierającą w
żołądku kwaśną mieszankę zdenerwowania i ekscytacji. W
pewnym momencie skręcili w jedną z bocznych odnóg i jakiś czas
potem stanęli przed drzwiami pilnowanymi przez dwóch
znudzonych wartowników.
- Rada już czeka, starszy Tenvarze - ogłosił jeden z nich,
otworzył drzwi i zaprosił przybyszy, by weszli.
Asha zauważyła, iż drugi strażnik gapi się prosto na nią;
spojrzała mu w oczy i odczekała, aż zmieszany odwrócił wzrok.
Minęła obu bez słowa.
Otwierający się za drzwiami krótki korytarzyk zaprowadził ich
do przestronnej okrągłej sali. Wzdłuż ścian ciągnęły się dwa
długie szeregi rozstawionych na podwyższeniu krzeseł, na których
zasiadał mniej więcej tuzin spowitych w czerwone płaszcze
Obdarzonych - prawdopodobnie członków Rady Tol Athian.
Wszyscy jak jeden mąż zawiesili rozmowy i spojrzeli z góry na
Ashę i obu starszych.
- Powinniśmy zaczynać - zadecydował leciwy już, żylasty
mężczyzna, tocząc wokół władczym spojrzeniem orzechowych
oczu.
- 114 -
Nie krzyknął, lecz znakomita akustyka sali wzmocniła jego głos
na tyle, że wyraźnie dotarł do każdego z zebranych. Mając
pewność, że skupił uwagę wszystkich, nachylił się w krześle i
obrzucił nowo przybyłych bacznym spojrzeniem.
- Nareszcie, Ilseth. Będziesz nam musiał wiele wytłumaczyć.
- Nashrel. - Ilseth skłonił głowę. - Ufam, że otrzymałeś moją
wiadomość?
- Gołąb przyleciał dwa tygodnie temu - odparł Nashrel. - Nie
mogę jednak powiedzieć, by ten krótki liścik rozjaśnił sytuację -
dodał z wyrzutem.
- Proszę o wybaczenie - powiedział z szacunkiem Ilseth. -
Uznałem, że dyskrecja będzie na miejscu.
- Oczywiście. - Nashrel potaknął, aczkolwiek w jego tonie
wciąż pobrzmiewało niezadowolenie. - Więc do rzeczy. Jak
mniemam, nie udało ci się go znaleźć?
- Zgadza się - potwierdził Ilseth, zerkając przelotnie ku Ashy.
Dziewczyna wyczuła, iż rozmowa nie jest przeznaczona dla niej.
Nashrel pokiwał głową, jakby dokładnie takiej odpowiedzi się
spodziewał.
- Szczęśliwie nie jest to poważny problem. Mamy Ślad.
- Ślad? - Ilseth potoczył spojrzeniem po twarzach członków
Rady. - Z pewnością bardziej rozsądnie byłoby...
- Stało się, Ilseth. - Nashrel zbył wyraźny niepokój okularnika
lekceważącym gestem. - Bez obaw. Otrzymały jasne polecenie, by
nikogo nie krzywdzić.
Pozostali starsi jak dotąd zachowywali milczenie, dopiero teraz
odezwała się kobieta siedząca po lewej stronie Nashrela.
- Być może w pierwszej kolejności powinniśmy omówić inne
sprawy? - zasugerowała uprzejmie. - Dzięki temu nasz gość
mógłby wypocząć...
- 115 -
- Ach tak. Masz rację - potaknął Nashrel, jakby dopiero teraz
zauważył obecność Ashy, która odniosła wrażenie, że zaskoczyło
go własne roztargnienie. - Jak się nazywasz? - zapytał, omiatając
dziewczynę uważnym spojrzeniem.
Drgnęła, z niejasnego powodu zdziwiona, że ktokolwiek zwrócił
się bezpośrednio do niej.
- Ashalia - przedstawiła się. Starała się mówić z szacunkiem,
lecz wbrew wysiłkom w jej tonie zabrzmiała ostrzejsza nuta.
- Co pamiętasz z dnia ataku, Ashalio? - Nashrel nie wydawał się
urażony.
Skonfundowana zmarszczyła brwi.
- Z dnia ataku? - powtórzyła po chwili. - Wiem tylko, że
pewnego wieczora położyłam się jak zwykle spać, a potem
ocknęłam się na koniu starszego Kasperana. Gdzieś pod Jereth. I
już tak wyglądałam - rzuciła chłodno, wskazując swoją twarz.
- Uznaliśmy, że lepiej będzie nie mówić jej zbyt wcześnie -
wtrącił Ilseth.
- Została Cieniem w poranek po ataku - dopowiedział Kasperan,
który stanął nieco z boku, zostawiając rozmowę Ilsethowi.
- A z jakiegoż to konkretnie powodu? - Nashrel przetarł dłonią
zmęczone czoło.
- O tym również powinniśmy porozmawiać - przyznał
zmieszany Ilseth. - Obawiam się, że to moja wina. - Skrzywił się.
- Zmusiła mnie.
- Co??? - wypaliła Asha, zanim ktokolwiek zdążył zareagować.
Ruszyła wściekle ku Ilsethowi, lecz już po kilku krokach
powstrzymał ją Kasperan. Zmusiła go? Przecież to wierutne
kłamstwo! To na pewno kłamstwo!

- 116 -
- Dlaczego, niech El będzie pochwalony, miałaby prosić o coś
takiego? - Nashrel spochmurniał, patrzył to na dziewczynę, to na
Ilsetha.
Okularnik westchnął, zwrócił się prosto do Ashy, po czym
odezwał się łagodnie, z żalem w głosie:
- Ashalio, szkoła w Caladel została zaatakowana. Napastnicy
zabili wszystkich, wszystkich z wyjątkiem ciebie. - Zawiesił głos,
by mogła przetrawić wiadomość. - Tamtego poranka po
przebudzeniu zobaczyłaś to samo co my: wszędzie walały się
ciała, zwłoki okaleczone w najbardziej okrutny możliwy do
wyobrażenia sposób. Twoi przyjaciele, nauczyciele... Ludzie,
między którymi się wychowywałaś. Kiedy nas odnalazłaś, byłaś
bliska utraty rozumu. Żal i strach wywarły swoje piętno.
Asha, wciąż stojąca w ramionach Kasperana, wyczuła, że
trzymający ją starszy kiwa głową. Wpatrywała się w Ilsetha z
rozkołatanym szaleńczo sercem, zbierało się jej na wymioty. To
nie mogła być prawda.
- Powiedziałaś mi - podjął Ilseth - że zanim spotkałaś nas,
udałaś się do pokoju przyjaciela, by sprawdzić, czy żyje. Chodzi o
chłopca, który mieszkał w północnej wieży.
Krew w żyłach Ashy w jednej chwili ostygła. Od początku tej
historii starsi nie chcieli jej zdradzić żadnych szczegółów i teraz
zrozumiała dlaczego. Wiedziała, co usłyszy, jeszcze zanim Ilseth
otworzył usta.
- On nie żyje, Ashalio - szepnął spokojnie starszy. - Został
zabity podobnie jak pozostali i nie zniosłaś widoku jego ciała...
Kiedy odmówiłem pomocy... wpadłaś w szał. Zaatakowałaś mnie.
- Podwinął rękaw, odsłaniając świeży ślad po oparzeniu.
- Sam poczułem ten żar - potwierdził Kasperan.
- Błagałem, byś się powstrzymała, ale byłaś uparta - ciągnął
Ilseth. - Mówiłaś, że się nie uspokoisz, dopóki nie zgodzę się tego
- 117 -
zrobić... Że jeśli będę zwlekać i zostaniesz z tym wspomnieniem
choć trochę dłużej, to się... cóż, to się po prostu zabijesz. Nie
miałem Kajdan i nie wiedziałem, co mogę zrobić innego. - Na
twarzy okularnika odmalowała się głęboka troska. - A po
wszystkim doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie, gdy opowiemy
ci o tym dopiero tutaj... Nie mieliśmy pewności, jak zareagujesz.
Asha poczuła wzbierające w oczach łzy. Ugięły się pod nią
kolana i tylko ramię Kasperana uchroniło ją przed upadkiem. W
głębi ducha nadal chciała się buntować, powiedzieć jasno i
dobitnie, że nigdy w życiu nie chciałaby z własnej woli stać się
Cieniem, że za nic nie zrobiłaby tego, o czym opowiadał Ilseth.
Lecz... Davian był martwy. Nie żył. Tak samo jak wszyscy jej
przyjaciele. Tego również nie potrafiła sobie wyobrazić.
Na pewien czas na sali zapanowało krępujące milczenie. Starsi
wpatrywali się w dziewczynę, która ostatkiem sił próbowała
zapanować nad targającymi nią emocjami. Ostatecznie ciszę
zmąciło chrząknięcie Nashrela.
- Zaiste, znalazłeś się w niełatwym położeniu, Ilseth - odezwał
się półgłosem. - Biorąc pod uwagę okoliczności, twoje działania
były, jak sądzę... zrozumiałe. Niemniej dziewczyna nie osiągnęła
stosownego wieku i nie zaprzepaściła Prób. Czegoś takiego nie
można tak po prostu puścić w niepamięć. O należytej karze
porozmawiamy później.
- Rozumiem. - Skruszony Ilseth pochylił głowę.
- Pozostaje natomiast inny problem. - Nashrel złożył palce w
piramidkę. - W jaki sposób Ashalia zdołała ujść z życiem? Ilseth,
odwiedziłeś miejsca wszystkich trzech ataków. Nikt poza nią nie
przeżył. Masz jakiekolwiek podejrzenia, dlaczego w Caladel stało
się inaczej?
- Wiem tylko, że mało prawdopodobne, by spowodowała to
niedbałość mordercy. - Ilseth pokręcił głową. - Sprawca tych
- 118 -
mordów działa precyzyjnie i dokładnie. Z pewnością istnieje inna
przyczyna. - Przygryzł wargę. - Sugeruję, by Ashalia pozostała w
Tol, przynajmniej na pewien czas. Nie tylko dlatego, że musimy
ustalić, dlaczego przeżyła. Czuję... czuję, że jestem jej to winien.
Asha przyglądała się mężczyźnie w milczeniu. Rozumiała
słowa, lecz nie przyswajała ich znaczenia. Mogła myśleć
wyłącznie o Davianie. O tym, jak musiała się czuć, kiedy go tam
znalazła...
- Zgoda. - Nashrel spojrzał ze współczuciem na dziewczynę. -
Ashalio, poproszę kogoś, by zaprowadził cię do pokoju. Nieco
później któryś ze starszych pomoże ci się zadomowić. Ilseth,
zostań jeszcze. Mamy do omówienia znacznie więcej.
- Naturalnie. - Ilseth ukłonił się z szacunkiem.
Chwilę potem jakiś mężczyzna ujął Ashę za ramię i
wyprowadził z sali.
Nie opierała się, nie odzywała.
Czuła jedynie otępienie.

***

W wyznaczonej Ashy kwaterze brakowało luksusów. Z drugiej


strony nie była to również ciasna i zimna cela, jaką zdążyła sobie
wyobrazić po drodze.
Ściany wykuto w tej samej ponurej skale co korytarz, za to
większą część posadzki pokrywały dwa duże brązowe dywany.
Stojące w kącie łóżko było niewielkie, lecz sprawiało wrażenie
wygodnego. Pod przeciwległą ścianą czekało biurko z krzesłem;
na ścianie wisiała pojedyncza, wypełniona Esencją kulista lampa,
zapewniająca wnętrzu niezbyt jasne, lecz stałe oświetlenie. W
sąsiednim, mniejszym pokoiku dziewczyna znalazła miednicę i
- 119 -
inne przybory toaletowe. Całość - jeśli nie liczyć braku choćby
jednego okna - przypominała znane jej z Caladel mieszkania
starszych.
- Starszy Eilinar prosi, byś nie opuszczała tego pokoju, dopóki
nie zostaniesz wezwana - poinformował uprzejmym tonem
towarzyszący jej Obdarzony.
Asha odpowiedziała niemym spojrzeniem. Zdawała sobie
sprawę, że zachowuje się niegrzecznie, że nieznajomy niczym jej
nie zawinił, ale przestała już przejmować się tego rodzaju
drobiazgami. Po kilku chwilach nieprzyjemnej ciszy Obdarzony
ukłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Sekundę później rozległ się szczęk zamka. A więc jednak była
tu więźniem. Przeczuwała to już wcześniej, lecz nikt nie
powiedział jej wprost, a sama była zbyt oszołomiona - za mocno
krwawiło jej serce - by wypytywać.
Kątem oka wychwyciła swoje odbicie w wiszącym na ścianie
lustrze. Drgnęła. Nierówne, czarne linie niczym pajęcza sieć
otaczały jej oczy, zapadnięte tak głęboko, jakby nie spała od wielu
dni. Cerę, od urodzenia niepodatną na działanie słońca, miała
chorobliwie bladą, niemal zupełnie białą, jakby coś wyssało z niej
resztki koloru. Koloru i życia.
Odwróciła wzrok. Nie widziała sensu w roztrząsaniu tego,
czego i tak nie mogła zmienić. W tej chwili nie miał dla niej
znaczenia nawet fakt, iż została Cieniem. Podeszła do biurka i ze
zdziwieniem stwierdziła, że w szufladzie czeka zapas papieru i
przyborów do pisania. Przemknęło jej przez myśl, że mimo nie
najlepszej jakości ołówków będzie mogła zabijać czas
rysowaniem. W szkole bardzo lubiła rysować. Odkrycie dodało jej
otuchy. Przyjemnie było wiedzieć, że przynajmniej nie odejdzie z
nudy od zmysłów.

- 120 -
Poziom Esencji rozpadającej się z wolna w stojącym na biurku
zegarze wskazywał późne popołudnie. Asha naturalnie nie mogła
uzupełnić w nim energii samodzielnie; do tego potrzebny był
Obdarzony. Jeżeli jednak zegar przypominał ten, który w szkole
miał starszy Olin...
Nie była w stanie dokończyć myśli. Tama, która
powstrzymywała dotąd powódź emocji, zaczęła się kruszyć.
Starszy Olin nie żył. Nikt nie żył. Wszyscy zginęli. Nie zobaczy
ich już nigdy.
Rzuciła się na łóżko i zaszlochała w poduszkę. Zaczęła
wrzeszczeć z żalu, wyła z wściekłości tak długo, aż rozbolało ją
gardło. Lecz rozsadzający jej pierś ból był zbyt wielki, by mógł
znaleźć dla siebie ujście.
Jakiś czas potem, wyczerpana, zapadła w sen.
Obudziło ją ciche pukanie do drzwi. Nie była pewna, jak długo
spała. Usiadła na łóżku i doszła do siebie, pospiesznie ocierając
ślady łez z twarzy. Kilka sekund później ktoś stanął na progu.
Podniosła wzrok i zobaczyła Ilsetha Tenvara. Skrzywiła się.
- Czego chcesz? - warknęła.
- Przychodzę z przeprosinami. - Starszy uniósł ręce.
Asha zamrugała. Na moment zapadła cisza, lecz wreszcie
zmęczonym gestem zaprosiła go do środka. Wściekłość odeszła,
zastąpiona poczuciem przygnębienia i obojętnością.
- Wejdź.
Ilseth wszedł. W jego oczach malowało się zmieszanie. Przez
kilka chwil stał bezradnie na środku pokoju ze wzrokiem
utkwionym w dywan. W końcu odchrząknął.
- Naprawdę bardzo przepraszam - odezwał się pełnym żalu
głosem. - Ty tego nie pamiętasz, ale tamten poranek był jak z
koszmaru. Wszyscy byliśmy przerażeni, wstrząśnięci... Nikt nie
- 121 -
myślał jasno i logicznie. Nie próbuję się usprawiedliwiać - dodał -
ale naprawdę wydawało mi się, że nie mam wyboru. - Dla
podkreślenia swych słów pokazał dziewczynie oparzone ramię.
Asha przez dłuższą chwilę milczała. Z jednej strony płonął w
niej niewiarygodnie gorący gniew i nie chciała wierzyć w ani
jedno słowo starszego. Z drugiej jednak - nie była przecież w
stanie stwierdzić, jak mogła zareagować na widok... Wirra...
Daviana...
- Dlaczego czekałeś tyle czasu? Dlaczego dopiero przed
obliczem Rady powiedziałeś mi o... - Kolejna fala wzruszenia
odebrała jej mowę, odwróciła wzrok.
Ilseth podszedł bliżej i złożył jej dłoń na ramieniu.
- To nie była prosta decyzja - szepnął. - Ale gdybym
opowiedział ci o wszystkim po drodze, co byś zrobiła?
- Chciałabym tam wracać - przyznała Asha po chwili
zastanowienia.
- Myślę, że nawet spróbowałabyś wrócić. - Ilseth pokiwał
głową. - Albo zrobiłabyś coś jeszcze gorszego. Nasza trójka nie
była przygotowana na taką sytuację. W dodatku, jak możesz sobie
wyobrazić, musiałem jak najszybciej złożyć raport Radzie. Nie
mogliśmy sobie pozwolić na zwłokę. - Przetarł czoło. - Ashalio,
spotkała cię niesprawiedliwość i nie oczekuję, że mi przebaczysz.
Ale proszę, przyjmij chociaż do wiadomości, że bardzo mi
przykro.
Przez chwilę wpatrywała się w ścianę. Nadal była wściekła,
wciąż cierpiała, lecz sen stępił nieco ostrze bólu i przywrócił
trochę zwykłej jasności umysłu. Nie cierpiała okularnika za to, co
jej uczynił, i nie była wcale pewna, czy kiedykolwiek zdoła mu
wybaczyć, lecz w głębi ducha miała nieprzyjemną świadomość, że
uznając go za jedynego winnego, również postąpiłaby
nieuczciwie. Zwłaszcza w takich okolicznościach.
- 122 -
- Przeprosiny przyjęte - rzuciła sztywno. Cierpiała,
wypowiadając te słowa w chwili, w której miała olbrzymią ochotę
rzucić się na niego z pazurami, lecz wyżywanie się na starszym
dodatkowo pogorszyłoby jej sytuację. Potrzebowała sojuszników.
- Dziękuję. - Ilseth rzucił jej pełen wdzięczności uśmiech.
- Chcę wam pomóc. - Asha skrzyżowała ręce na piersi. -
Powiedziałeś, że istnieje powód, dla którego ocalałam. Że mogę
być... kluczem do wszystkiego, co się dzieje. Więc jeśli mogę
coś...
- Oczywiście - przytaknął Ilseth. - Jestem przekonany, że Rada
już niebawem zwróci się do ciebie z prośbą o współpracę. Ale
zanim to nastąpi, najbardziej roztropnie postąpisz, jeśli
pozostaniesz tutaj, w Tol. Wmieszaj się w tłum, nie wychylaj się.
Nie powinnaś zwracać na siebie uwagi.
- Czyli teraz nic nie mogę zrobić? - Czoło dziewczyny
naznaczyła zmarszczka. - Zupełnie nic?
Starszy pokręcił głową.
- Rozumiem, że to niełatwe, ale obecnie najbardziej pomożesz,
wykazując się cierpliwością. Ale nie martw się. Jeszcze będziesz
miała okazję.
Asha westchnęła. Odpowiedź nie przypadła jej do gustu, lecz
póki co nie widziała alternatywy.
- Starszy Eilinar wspomniał o atakach na inne szkoły... - podjęła
po chwili.
- Owszem, w Arris i Dasari - potaknął Ilseth. - Wszystko odbyło
się identycznie jak w Caladel. Z tym że nikt nie przeżył.
Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Po wojnie Tol Athian
zdołało otworzyć ponownie jedynie osiem szkół - po jednej na
każdą prowincję Andarry. Teraz, zupełnie bez ostrzeżenia, stracili
trzy najbardziej wysunięte na południe. Myśl o tym, że ktoś był na
- 123 -
tyle potężny, by zaatakować i wymordować do nogi liczne i
chronione fortyfikacjami grupy Obdarzonych, przepełniła ją
lękiem. Mówiąc bardzo oględnie.
- Czy to sprawka łowców? A może kogoś innego?
- Żałuję, ale nie mam pojęcia - przyznał ze szczerym żalem
starszy. - Ale obiecuję, że znajdziemy odpowiedzialnych. A jeżeli
dowiemy się czegokolwiek więcej, przyrzekam, że usłyszysz o
tym w pierwszej kolejności.
- A co na to wszystko nadzór? - Asha ściągnęła brwi. - Czy nie
powinni się tą sprawą zająć? Przecież ochrona Obdarzonych jest
wpisana w Pakt.
- Nadzór... prowadzi własne dochodzenie - stwierdził cierpko
Ilseth. - Na jego czele stoi osobiście strażnik północy, z którym
pozostajemy obecnie w fatalnych stosunkach. Podejrzewam, że
wiedzą więcej od nas... Mają znacznie większe możliwości, a
zabójstwa nadzorców traktują śmiertelnie poważnie, nawet jeśli
niespecjalnie przejmują się krzywdą Obdarzonych. Obawiam się
jednak, że nie zechcą się z nami podzielić wynikami.
Asha przygryzła wargę i poddała się nagłej fali smutku, którą
przyniosło wspomnienie Taleana. Sama nie rozumiała dlaczego,
ale gdy usłyszała o ataku po raz pierwszy, pomyślała, że nadzorca
musiał wyjść z rzezi cało.
- Może gdybyśmy zaoferowali im pomoc... Ja bardzo chętnie
porozmawiam z...
- Nie - uciął Ilseth. - Gdyby nadzór dowiedział się o tobie,
założyliby najgorsze, czyli że należałaś do spisku; że wyszłaś
cało, ponieważ sama w jakiś sposób przyłożyłaś rękę do tych
zabójstw. Nakazy już cię nie chronią, Ashalio. Jeżeli wpadniesz w
ich ręce, będą mogli wydobyć z ciebie informacje w dowolny
sposób i nic im w tym nie przeszkodzi.
- Przecież nie posunęliby się do... - Dziewczyna pobladła.
- 124 -
- Owszem, posunęliby się. Wierz mi - stwierdził śmiertelnie
poważnym tonem Ilseth. - Uczyniliśmy bardzo wiele, by cię
ochronić, by mieć pewność, że nie dowiedzą się o ocalałej osobie.
W archiwach nadzoru nadal figurujesz jako uczennica szkoły w
Caladel, więc musimy stworzyć dla ciebie nową tożsamość.
Zauważyłaś zapewne, że podczas rozmowy z Radą nie było na
sali ani jednego nadzorcy, nawet skryby? Dla nadzorców, jak
również dla wszystkich poza członkami Rady będziesz po prostu
kolejnym Cieniem, któremu nie powiodły się Próby i przybył do
Tol za pracą. Jeśli chcesz pozostać bezpieczna, musisz to
złudzenie podtrzymywać.
Asha zmarszczyła czoło, lecz niechętnie potaknęła.
Ilseth wziął głębszy oddech.
- A skoro mowa o twoim bezpieczeństwie. Starszy Eilinar
uczynił mnie odpowiedzialnym za ciebie. Zorganizowałem już
miejsce wśród tutejszych Cieni, byś mogła się w nich wmieszać.
Jeśli dobrze rozumiem, większość zajmuje się kopiowaniem
najstarszych tekstów z księgozbioru Tol. Zakładam, że jesteś
piśmienna?
- Oczywiście.
- W takim razie jutro rano zaprowadzę cię do biblioteki. -
Wskazał na drzwi. - W czasie wolnym od pracy będziesz mogła
poruszać się po Tol swobodnie, aczkolwiek uważam, i popiera
mnie w tym Rada, że najlepiej, jeżeli nie będziesz wychodzić do
Ilin Ulan. Skoro sprawcy ataku pozostawili cię przy życiu, możesz
im być do czegoś potrzebna. Niewykluczone nawet, że byliśmy
śledzeni i tamci wiedzą, gdzie jesteś.
Dziewczynę przebiegł zimny dreszcz.
- Nie będę wychodzić.

- 125 -
- Świetnie. - Okularnik rzucił okiem na zegar i wstał. - W tej
chwili muszę się zająć innymi sprawami, ale jak mówiłem,
zobaczymy się rano. Pomogę ci rozgościć się w bibliotece.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - Ilseth pokręcił głową. - Nie mogę sobie
wyobrazić, jak bardzo musisz to wszystko przeżywać. - Nachylił
się i lekko, krzepiąco ścisnął jej ramię. - Najbliższe dni będą dla
ciebie okresem przejściowym, więc gdybyś czegokolwiek
potrzebowała, daj mi znać, proszę. Zrobię wszystko, co w mojej
mocy.
Starszy obdarzył dziewczynę przyjaznym uśmiechem, odwrócił
się i delikatnie zamknął za sobą drzwi.
I znowu została sama.

- 126 -
Rozdział 9.
Asha rozmasowała skronie i spróbowała się skupić na leżącym
przed nią tekście.
Dzisiaj, ku jej wielkiej radości, w bibliotece panowała cisza.
Dziewczyna nie była pewna, czy zniosłaby towarzystwo
kolejnego Obdarzonego wpatrującego się w nią ze słabo
maskowaną konsternacją bądź jeszcze jednego nadzorcę
traktującego ją jak zwykłego śmiecia.
Odkąd trafiła do Tol, minął zaledwie tydzień, a jej życie już w
tej chwili wydawało się... uboższe. Każdy mijający dzień
przypominał poprzedni. Praca w bibliotece okazała się odtwórcza,
powtarzalna. Ignorowało ją praktycznie całe otoczenie. Ilseth raz
po raz zapewniał, że dochodzenie jest w toku, lecz nie donosił o
żadnych postępach i nie proponował, by wreszcie zaczęła im
pomagać.
Zdecydowanie najgorszy był fakt, że z dnia na dzień z jeszcze
większą mocą uświadamiała sobie, iż rzeź w szkole - i śmierć
Daviana - wydarzyły się naprawdę.
Na krótką chwilę zmącił się jej wzrok. Potrząsnęła głową i
zaczerpnęła głęboko powietrza. Ostatnio bez przerwy doskwierało
jej zmęczenie; odkąd stała się Cieniem, co noc dokuczała jej
bezsenność, której nie złagodziło nawet przybycie do Tol. Nie
złagodziło, wręcz przeciwnie. Przez cały czas czuła potrzebę
działania, pragnęła zrobić cokolwiek - wszystko - byle tylko
przyspieszyć rozwiązanie zagadki napaści na Caladel, i
najbardziej dręczyło ją to właśnie nocami, gdy nie mogła zająć
myśli pracą. Nie miała pojęcia, jak sobie poradzić.
Ciszę biblioteki zakłóciły zbliżające się głosy. Asha podniosła
spojrzenie.

- 127 -
- Najmocniej przepraszam, nadzorco Gil, po prostu nie wiem,
gdzie to jest. - Raden, jeden z mniej więcej tuzina Cieni
mieszkających w Tol. W jego tonie dało się słyszeć strach.
- No to poszukaj! - odparł Gil zwięźle, niemal gniewnie.
Byli już blisko, od Ashy odgradzało ich jedynie kilka rzędów
regałów; dziewczyna wyraźnie słyszała każde słowo.
- Może gdyby nadzorca zaczekał, aż wróci Haliden. - Strach w
głosie Radena przeradzał się z wolna w panikę. - My tu jesteśmy
prostymi kopistami, a on bibliotekarzem...
- Nie będę trwonić czasu na tego zaprzańca, niech go El
przeklnie - prychnął chłodno Gil. - Na Prządki, przecież ta
sytuacja w ogóle nie powinna mnie spotkać, niech to El przeklnie.
Znajdź mi tę książkę, niech ją El... bo inaczej nie odpowiadam za
siebie.
- Ale...
Coś donośnie huknęło i Asha poderwała się z miejsca.
Przebiegła między półkami i zobaczyła przewrócony regał, na
którym leżał bezradnie Raden. Na oszpeconej czarnymi pasmami
twarzy chłopaka malował się szok. Tuż nad nim stał niski, krępy
mężczyzna w niebieskim płaszczu nadzorcy.
- Co robisz!? - zawołała.
- Nie twoja sprawa, dziewucho. - Gil nawet na mgnienie nie
oderwał wzroku od Radena. - Nie wtrącaj się, dobrze ci radzę.
W Ashy zapłonął gniew.
- Co to, to nie - fuknęła i podeszła bliżej.
Gil się odwrócił i świat nagle zmienił się w niewyraźny wir.
Moment później dziewczyna leżała już oszołomiona na podłodze i
z wolna potrząsała głową. W jej ustach rozszedł się smak krwi.
Poruszona do żywego podniosła wzrok na nadzorcę. Nie mogła
uwierzyć w to, co się stało. - Nie wolno ci - powiedziała, sunąc
- 128 -
językiem po rozciętej wardze. Wstrząs błyskawicznie przeradzał
się we wściekłość. - Nie możesz tak po prostu bić...
- Oczywiście, że mogę. Kto mi niby zabroni? - odparł Gil i
jakby dla podkreślenia słów poprawił poły płaszcza. Przebiegłe
oczy mężczyzny wpatrywały się w dziewczynę z jawnym
rozbawieniem.
W Ashy wezbrała furia, zerwała się na równe nogi.
- Lissa, nic się przecież nie stało. - Raden był od niej niewiele
starszy, lecz w jego głosie pobrzmiewała ta sama rezygnacja i
przygnębienie co u starszych Cieni, których miała okazję poznać.
Zupełnie jakby chłopaka obrabowano z resztek radości i energii. -
Moja wina. Nadzorca Gil słusznie mnie skarcił.
Zawahała się, jak zawsze, gdy ktoś nazywał ją nowym,
przybranym imieniem. Zaraz potem jednak pokręciła głową i
wymierzyła palcem w rozrzucone na podłodze tomy.
- Uderzył cię, bo nie potrafiłeś znaleźć książki, na której mu
zależało. Przecież to nawet nie należy do twoich obowiązków.
- Ale to moja wina - powtórzył Raden z uporem.
- Lepiej go posłuchaj, dziewucho. - Gil już nawet na nią nie
patrzył. - Jesteś tu nowa, więc nie złoję ci skóry, jak powinienem.
Ale następnym razem...
Ashę rozpalił kolejny płomień gniewu; już miała ruszyć na
nadzorcę, lecz w ostatniej chwili czyjaś ciężka dłoń spadła jej na
ramię. Odwróciła się i ujrzała Jina, nieoficjalnego przywódcę
mieszkających w Tol Cieni. Chłopak pokręcił głową w niemym
ostrzeżeniu.
Wahała się jeszcze przez moment, lecz wreszcie z wysiłkiem
rozluźniła gotowe do akcji mięśnie.
Sekundę później zerknął na nią Gil. Widząc, że dziewczyna nie
protestuje, pokiwał zadowolony głową.
- 129 -
- Uczymy się, co? I bardzo dobrze - rzucił wesoło. Gdy
zauważył stojącego za Ashą Jina, nieznacznie pobladł.
- Dzień dobry, nadzorco Gil - przywitał się chłopak chłodno,
lecz uprzejmie.
Mężczyzna w niebieskim płaszczu spoglądał przez chwilę
niepewnie, lecz ostatecznie jego rysy stężały.
- Musisz swoich ludzi zdyscyplinować, Jin - warknął.
Chłopak nie sprawiał wrażenia przejętego.
- Zrobiłeś to? - Wskazał przewrócony regał, a potem Ashę. -
Uderzyłeś Lissę?
- Próbowała mi przeszkodzić...
- Przekraczasz swoje uprawnienia. - Jin nie wypowiedział tych
słów głośno, lecz groźba zabrzmiała w nich bardzo wyraźnie.
- Nie sądzę... - Twarz Gila wykrzywił nieładny grymas.
Cień podszedł do nadzorcy, bardzo blisko, przez co różnica ich
wzrostu wydała się jeszcze większa niż przed chwilą. Nachylił się
i szepnął coś Gilowi na ucho. Gdy umilkł, mężczyzna był blady
jak ściana. Zwrócił się do Radena, na jego twarzy nie było już
gniewu. Wyglądał raczej jak człowiek, któremu zbiera się na
wymioty.
- Dopilnuj, żeby Haliden znalazł mi tę książkę, jak tylko wróci,
bo... wyciągnę konsekwencje - powiedział bez przekonania.
- Oczywiście - potaknął służalczo Raden.
Gil, nadal mocno poruszony, odszedł bez słowa.
Ledwie za nadzorcą zamknęły się drzwi, Raden podskoczył z
podłogi i podbiegł do Ashy.
- Masz szczęście, żeś nie rozeźliła go bardziej - syknął wściekle,
otrzepując ubranie z kurzu. - Coś ty sobie myślała? W ten sposób
narazisz nas wszystkich - prychnął, po czym zwrócił się do Jina. -

- 130 -
A ty? Wiem, coś mu powiedział, i nie chcę mieć z tym nic
wspólnego. Nie będę...
- Dość, Raden! - Jin podniósł dłoń. - Lissa jest z nami dopiero
od kilku dni. Zrobiłem to ze względu na nią, nie na ciebie. Jeśli
Gil znów zacznie cię dręczyć, nie kiwnę palcem. Obiecuję. -
Westchnął. - A teraz idź, doprowadź się do porządku i wracaj do
pracy.
Raden burknął coś niewyraźnie pod nosem, lecz skinął głową i
odszedł.
Asha odprowadziła go zdumionym spojrzeniem. Ostrożnie
musnęła usta; warga napuchła, ale rozcięcie nie było poważne.
- Chciałam tylko pomóc.
- Wiem. - Jin popatrzył na nią ze smutkiem. - Niestety, wiele
Cieni jest przekonanych, że nie są godni pomocy.
- Czy naprawdę nie możemy... - spojrzała chłopakowi w oczy -
czegoś zrobić? W sprawie Gila? Może doniesiemy?
Na usta Jina wypłynął uśmiech, choć niewiele było w nim
wesołości. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat, aczkolwiek
czarne linie na twarzy utrudniały dokładniejszą ocenę.
Przemknęło jej przez myśl, że zanim został Cieniem, musiał być
przystojny; czarne, kędzierzawe włosy okalały wyrazistą,
zdecydowaną twarz, w której błyszczały przenikliwe oczy barwy
orzecha.
- Komu? Nadzorowi?
Zastanowiła się. Miał rację. Oskarżenia wysuwane przez grupkę
Cieni nie skłoniłyby nadzoru nawet do kiwnięcia palcem.
- Może Radzie?
- Radzie? - Jin pokręcił głową. - Od nich usłyszysz najwyżej
wyrazy współczucia. A i to niezbyt wylewne. Poza tym Rada ma
na decyzje nadzoru mniej więcej taki wpływ jak my.
- 131 -
Sfrustrowana Asha zacisnęła zęby. Odkąd zaczęła pracować w
bibliotece, już kilka razy była świadkiem podłego traktowania
Cieni... Celowali w tym właśnie nadzorcy, nieco rzadziej
Obdarzeni. Po raz pierwszy jednak widziała, by ktoś posunął się
poza wyzwiska. Nigdy wcześniej nie przypuszczała nawet, że
władze Tol mogą tolerować tego rodzaju sytuacje.
- Co mu powiedziałeś? Wiesz, tuż przed tym, jak sobie poszedł?
- spytała po chwili.
Jin zawahał się, obrzucił dziewczynę bacznym spojrzeniem.
- Powiedziałem, że jesteś pod opieką Shadraehina - powiedział.
- Słyszałaś o nim?
- Nie - odparła. Imię nie mówiło jej zupełnie nic.
Cień przyglądał się jej jeszcze przez chwilę, po czym skinął
głową i dał znak, by poszła za nim.
- Chodź, chcę ci coś pokazać. Myślę, że ci się spodoba -
stwierdził, a kiedy zauważył pytające spojrzenie Ashy, dodał: -
Tutaj nie mogę wyjaśnić. Zaufaj mi.
- No dobrze - rzuciła z nieudolnie skrywanym powątpiewaniem
i zmarszczyła czoło.
Po wyjściu z biblioteki ruszyli nieznaną dziewczynie trasą. W
miarę jak zagłębiali się w labirynt tuneli, opływające ich
strumienie czerwonych płaszczy stopniowo rzedły. Ostatecznie
dotarli do krótkiego, pustego korytarzyka, na którego końcu
znajdowały się samotne solidne drzwi z dębowych desek. Jin
upewnił się, że nikt ich nie obserwuje, i wyciągnął klucz.
Rozległ się cichy szczęk zamka i drzwi uchyliły się na dobrze
naoliwionych zawiasach. Za nimi Asha zobaczyła prowadzące w
dół, słabo oświetlone kręte schody.
- Co ty mi chcesz pokazać? - Otworzyła szeroko oczy.
Chłopak raz jeszcze zerknął przez ramię.
- 132 -
- Nie marudź. To tajne miejsce. Nawet nie wszystkie Cienie je
znają. Jeżeli ktoś nas tu nakryje, będziemy mieć poważne
nieprzyjemności - rzucił nagląco i zaraz się skrzywił, widząc
bijącą z oczu Ashy nieufność. - Chcesz wiedzieć, dlaczego Gil
odpuścił? Odpowiedź czeka na dole.
Dziewczyna wstrzymywała się jeszcze przez moment, po czym
skinęła głową.
Gdy znaleźli się już na schodach i zamknęli za sobą drzwi, Jin
wyraźnie się odprężył.
- Normalnie dolny poziom jest zamknięty. Od wybuchu wojny
praktycznie nikt tu nie zagląda - wyjaśnił, kiedy ruszyli w dół. -
Ponieważ Obdarzonych nie jest tak wielu jak dawniej, Rada
uznała, że tej części Tol po prostu nie opłaca się utrzymywać.
- Dlaczego więc tam idziemy? - zainteresowała się Asha.
- Dlatego że tam mieszka Shadraehin. - Jin uśmiechnął się,
widząc jej rezerwę. - Przepraszam za te tajemnice, ale naprawdę
łatwiej będzie, jeśli po prostu sama wszystko zobaczysz.
Zeszli i Jin ponownie posłużył się kluczem. Wyszli z klatki
schodowej i dziewczyna zadrżała. Tunele na tym poziomie
również były oświetlone wiązkami Esencji, lecz tutaj ich blask
było słabszy i chłodniejszy. Co ciekawe, nie zauważyła kurzu ani
brudu - odpowiadała za to zapewne jakaś sztuczka Budowniczych
- lecz w korytarzach unosił się mdły zapach, woń pustki. Ponurą
ciszę mąciło jedynie echo ich kroków.
Przez kilka minut szli to jednym mrocznym tunelem, to drugim.
Wprawdzie Jin wybierał drogę w plątaninie przejść bez
najmniejszego wahania, ale Asha doszła do wniosku, iż gdyby
przyszło co do czego, sama za żadne skarby nie trafiłaby z
powrotem na schody. Nie miała powodu podejrzewać, że Cień
żywi wobec niej złe zamiary, lecz sama świadomość przyprawiła
ją o niepokój.
- 133 -
Wreszcie się zatrzymali. Drogę blokowały pokaźnych
rozmiarów drzwi. W odróżnieniu od wszystkich, które mijali
wcześniej, te wykonane były z gładkiej, szarej stali i sprawiały
wrażenie bardzo ciężkich.
Asha zmrużyła oczy. Na stalowej płycie widniał napis, wyryty
eleganckim, zawiłym krojem pisma:

Wszystko, czego pragnąłem, otrzymałem.


Wszystko, o czym marzyłem, osiągnąłem.
Wszystko, czego się bałem, pokonałem.
Wszystko, czego nienawidziłem, zniszczyłem.
Wszystko, co kochałem, ocaliłem.
Tak więc składam swą głowę, ciężką od rozpaczy,
Gdyż wszystko, czego potrzebowałem, utraciłem.

- Nazywamy to „Lamentem zwycięzcy” - wytłumaczył


półgłosem Jin, widząc, na co patrzy dziewczyna. - Nikt nie wie,
kto jest autorem tych słów ani skąd się wzięły. Moim zdaniem są
tu jednak bardzo na miejscu.
Podszedł do lśniących drzwi i przytknął do nich dłoń. W
pierwszej chwili nie stało się nic, lecz potem rozległ się ostry
zgrzyt i ciężkie skrzydło bezgłośnie ustąpiło.
Oszołomiona Asha spojrzała w głąb otwierającego się przed
nimi korytarza. Ściany były tu ciemniejsze niż w Tol, niemal
czarne, aczkolwiek również zostały pieczołowicie wygładzone,
jak we wszystkich konstrukcjach Budowniczych. Brakowało
natomiast wiązek Esencji; przejścia oświetlone były
rozmieszczonymi w równych odstępach pochodniami, których
ogniki ciągnęły się w dal jak okiem sięgnąć.

- 134 -
Tuż za drzwiami siedzieli dwaj mocno zbudowani Cienie. Kiedy
stanęły otworem, podskoczyli na równe nogi. Widok Jina uspokoił
ich tylko do pewnego stopnia.
- Co to za jedna? - spytał jeden z nich podejrzliwie, wskazując
ruchem głowy Ashę. - Nie spodziewaliśmy się nowych.
- Ma na imię Lissa. Ręczę za nią - odparł Jin.
Strażnicy wymienili spojrzenia. Pierwszy wzruszył ramionami i
zwolnił przejście.
- Dopóki nie oceni jej Shadraehin, odpowiadasz za nią
osobiście.
- W porządku. - Jin wprowadził ją dalej.
Gdy Asha usłyszała za sobą metaliczny brzęk zamykanych
drzwi, jej niepokój wzbił się na kolejny poziom. Wciąż nie miała
pojęcia, dokąd idą, wiedziała natomiast, że odwrót nie byłby
łatwy.
Długi tunel urwał się wreszcie, wyprowadzając ich na
przestronny balkon. Zalana nagle jasnym światłem, dziewczyna
przystanęła w pół kroku i rozejrzała się.
Pieczara była olbrzymia. Szeroka kamienna półka, na której
stali, wisiała przynajmniej pięćdziesiąt stóp nad dnem. Po lewej i
prawej stronie majaczyły w mroku ściany, lecz z przodu jaskinia
ciągnęła się w nieokreśloną dal. Cała przestrzeń poniżej upstrzona
była solidnie wyglądającymi zabudowaniami, między którymi
krążyli ludzie. Jaskinia tonęła w ciepłym, żółtobiałym blasku,
który po mrocznych korytarzach wydał się jej niezwykle
jaskrawy.
Po chwili Asha uświadomiła sobie, że wszyscy na dole są
Cieniami. W grocie snuły się echa ich rozmów, śmiechu,
gwarnego życia. Po jednej stronie wypatrzyła szereg prostych
domów, kilka kolejnych dopiero powstawało. W alejkach płonęły
ogniska.
- 135 -
Mimo że wszystko było tu niecodzienne, uwagę dziewczyny
przykuło źródło światła - wielki, łagodnie pulsujący cylinder.
Kiedy przyjrzała się uważniej, zauważyła, iż jest to w istocie
rodzaj rurociągu; zawarta wewnątrz energia pędziła ku górze
niekończącym się strumieniem, mknącym od posadzki ku powale
pieczary.
- Piękne, prawda? - zapytał szeptem Jin.
- Co to jest? - Na moment spojrzała na towarzysza, po czym
znów rozejrzała się po jaskini, ledwie dowierzając własnym
oczom. - Gdzie my jesteśmy?
- Jesteśmy w Azylu - wyjaśnił chłopak z nutą dumy w głosie. -
W miejscu gdzie Cienie mogą żyć swobodnie i spokojnie, z dala
od wszystkich, którzy chcą naszej krzywdy. Tutaj nie musimy
uginać karków przed nikim, nie musimy drżeć w strachu przed
nadzorem i Obdarzonymi. Tu nie jesteśmy gorsi. A to - wskazał
świetlistą kolumnę - o ile mi wiadomo, jest źródłem energii całego
Tol Athian. Stąd czerpie moc oświetlenie, systemy obronne,
wszystko, co zaprojektowali Budowniczowie. Ten cylinder jest
też śmiertelnie niebezpieczny dla wszystkich poza Cieniami.
Właśnie z tego powodu Shadraehin wybrał to miejsce na swój
dom.
Asha spojrzała na rojący się poniżej tłumek.
- Niesamowite - westchnęła.
Jin uśmiechnął się do niej szeroko, z aprobatą.
- Nadzorowi, rzecz jasna, bardzo się to nie podoba.
Podejrzewają, że Shadraehin tworzy jakieś oddziały zbrojne,
pospolite ruszenie, by ostatecznie wystąpić przeciwko ich władzy.
Naturalnie są w błędzie, ale ludzie pokroju Gila tego nie
rozumieją. A nam od czasu do czasu udaje się ich lęk
wykorzystać. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu i ruszył ku
schodom. - Chodź - ponaglił Ashę gestem - przedstawię cię,
- 136 -
oprowadzę. Polubisz tych ludzi. Im zostało w sercach jeszcze
nieco ducha... inaczej mówiąc, w niczym nie przypominają
Radena. - Wzniósł oczy ku niebu.
- Chcesz powiedzieć, że Raden wie o Shadraehinie, ale nie chce
mieć z nim nic wspólnego? Ani z tym wszystkim? - spytała
zdziwiona, przypominając sobie rozmowę z biblioteki.
- I wcale nie on jeden. - Jin pokiwał z żalem głową. - Kiedy
człowiek staje się Cieniem... cóż, wielu się po prostu poddaje.
Raden i jemu podobni wiodą bardzo nieszczęśliwe życie, a mimo
to zachowują się, jakby na nic więcej nie zasługiwali. Jakby
nikczemny sposób, w jaki obszedł się z nimi świat, naprawdę
uczynił z nich ludzi podłych, bezwartościowych. - Z rezygnacją
wzruszył ramionami. - Nie widzą więc w Azylu nic pozytywnego,
za to boją się, że Shadraehin sprowadzi nam na głowy nadzorców,
że zwracając na nas uwagę, dodatkowo utrudni Cieniom życie. W
sumie to niewykluczone, ale na Prządki, moim zdaniem warto
próbować.
Dotarli do podnóża schodów i Asha, wciąż oszołomiona,
ponownie rozejrzała się na wszystkie strony. Oglądając Azyl z
góry, nie pomyliła się ani trochę - gdyby nie niecodzienna
sceneria, tak mogła wyglądać dowolna wioska Andarry. Skądś
dolatywał stukot młotów, wskazujący, że osiedle wciąż się
rozrasta. Nie wszystkie budynki były tu domami mieszkalnymi;
jeden wyglądał na szkołę, przed którą kilkoro dzieci słuchało
uważnie słów mężczyzny odzianego w stare, połatane ubranie.
Nieco dalej działała nawet prowizoryczna gospoda.
Kiedy znaleźli się bliżej słupa Esencji, Asha zadarła głowę,
próbując dostrzec punkt, w którym kolumna znika w sklepieniu
pieczary. Stąd wyraźnie już widziała pojedyncze, wirujące snopy
energii, na przemian splatające się ze sobą i rozdzielające w
bezustannym pędzie ku górze. Co ciekawe, przepływowi tak
- 137 -
gigantycznej mocy nie towarzyszył ryk. Nic nawet nie szumiało,
wszystko rozgrywało się w absolutnej ciszy.
Opuściła wzrok i zmarszczyła brwi. Tuż pod cylindrem,
dosłownie zaledwie kilka stóp od jego podstawy, siedział ze
skrzyżowanymi nogami jakiś mężczyzna. Twarz nieznajomego
niknęła w cieniu głęboko naciągniętego na głowę czarnego
kaptura.
Trwał w bezruchu, wpatrzony w szalejące tuż przed nim wiązki
energii.
- Co on tam robi? - zapytała, wskazując palcem.
Promienny uśmiech Jina nieco przygasł.
- On... To nie jest jeden z nas - odpowiedział powoli. - Nie
wiemy, kim jest. Czasami spędza tak całe dnie, po prostu wpatruje
się w światło. Potem znowu na jakiś czas znika, na tydzień, na
miesiąc. Nikt nigdy nie widział momentu jego przybycia ani
odejścia. - Cień ściągnął brwi. - Shadraehin nazywa go
Obserwatorem. Wydaje mi się, że wie na jego temat coś więcej,
ale... - Urwał i wzruszył ramionami.
- Domyślam się, że nikt z nim nie rozmawiał?
- Nie. - Jin pokręcił głową. - Nikt nie jest w stanie podejść na
tyle blisko światła i przeżyć. Nawet Cienie. - Przestąpił z nogi na
nogę. - Lissa, kimkolwiek... czymkolwiek ten człowiek jest, lepiej
się do niego nie zbliżać.
Asha pokiwała głową, zadygotała lekko i oderwała spojrzenie
od zakapturzonej postaci. Ruszyli dalej i niepokojąca sylwetka
wkrótce zniknęła, przesłonięta szeregiem solidnie wyglądających
kamiennych budynków.
- Co to, Jin? Nową nam prowadzisz?
Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła sympatycznie
uśmiechniętego mężczyznę. Sprawiał wrażenie nieco starszego od
- 138 -
Jina, co oznaczało, że należał do najstarszych Cieni, jakich Asha
miała okazję poznać. Musiał być jednym z pierwszych, którym po
podpisaniu Paktu nie udało się pomyślnie przejść Prób.
- Jestem Parth. - Wyciągnął rękę do powitania.
- ...Lissa - przedstawiła się po krótszej niż poprzednio chwili
zastanowienia.
- Twarda sztuka. - Jin rzucił znajomemu szeroki uśmiech. -
Musiałem ją dzisiaj osobiście powstrzymać przed pobiciem
nadzorcy. Chciała się na niego rzucić z gołymi rękami.
Pomyślałem więc, że może się jej tu spodobać.
Asha zalała się rumieńcem.
- Zuch dziewczyna! - pochwalił rozpromieniony Parth i
wybuchnął śmiechem. - Chociaż to jednak dobrze, że Jin w porę
zareagował. Pewnie jesteś Cieniem dopiero od niedawna, co?
- Mniej więcej miesiąc - potaknęła.
- Z czasem robi się łatwiej. - Parth rzucił jej współczujący
uśmiech i wskazał gestem otoczenie. - Zwłaszcza jeśli człowiek
spotka skorych do pomocy przyjaciół i znajdzie miejsce, gdzie
można się bezpiecznie zaszyć.
- Rozumiem, co masz na myśli - powiedziała Asha. - Czyli ty
postanowiłeś zamieszkać na dole na dobre?
Parth nieco spoważniał i pokręcił głową.
- Nie do końca była to kwestia decyzji. Widzisz tego chłopczyka
w zielonym? W trzecim rzędzie? - Wskazał zebraną przed szkołą
grupkę.
Asha spojrzała i zobaczyła malucha o porośniętej gęstymi
lokami głowie. Miał najwyżej cztery lata. Skinęła głową.
- To mój synek, Sed.

- 139 -
Asha ściągnęła brwi i przyjrzała się dzieciakom uważniej.
Dopiero teraz dotarło do niej, że twarzy uczniów nie pokrywały
czarne smugi.
- Czyli bycie Cieniem nie jest dziedziczne? - spytała po chwili
zastanowienia.
- Nasze dzieci są w stanie tu na dole przeżyć, więc wygląda na
to, że coś im jednak przekazujemy - zauważył Parth. - Ale poza
tym? Wydaje się, że nie. W każdym razie nie dziedziczą wyglądu.
Właśnie dlatego żyjemy tutaj. Nadzór nie zezwala Cieniom
wychowywać zwyczajnych dzieci.
- Przecież to twój syn. - W oczach Ashy pojawiło się
niedowierzanie.
Parth wzruszył smętnie ramionami.
- Gdy nadzór ma do wyboru zadbać o Cienia lub kogoś, kto
Cieniem nie jest, zawsze wybierze interes tej drugiej osoby -
stwierdził półgłosem. - Jeśli będziesz o tym pamiętać, niewiele
zdoła cię w życiu zaskoczyć. - Westchnął, obejrzał się przez
ramię, po czym zwrócił się do Jina: - Muszę iść pomóc Feseith,
ale jeśli znajdziecie czas przed powrotem, zajrzyjcie do Shany.
Możecie nawet zostać na kolację. - Poklepał Jina po ramieniu. -
Jeśli nie, miło było cię znowu zobaczyć. I bardzo mi przyjemnie,
że mogłem cię poznać, Lissa. - Pozdrowił oboje skinieniem i
odszedł.
Okazało się, że Jin pozostaje na przyjacielskiej stopie z
większością mieszkańców Azylu. Po spotkaniu z Parthem
zatrzymało ich jeszcze kilka osób i ze wszystkimi zamienili po
kilka zdań. W miarę jak Asha poznawała kolejne historie, coraz
lepiej rozumiała powody, dla których Cienie decydowali się na
ucieczkę pod ziemię. Wielu trafiło tu jak Parth, ze względu na
dzieci. Z kolei pewna kobieta pracowała wcześniej dla rodu
Tel’Shan i schroniła się tu, by umknąć przed zbyt natrętnymi
- 140 -
zalotami młodszego syna lorda Tel’Shana. Inny mężczyzna został
napadnięty na ulicy przez pijanego żołdaka i stracił palce.
Pracodawca zwolnił go z dnia na dzień, a nowego zajęcia znaleźć
nie zdołał. Kilka osób poszukiwało w Azylu po prostu poczucia
wspólnoty i wytchnienia od życia w dusznej atmosferze
nienawiści, jaka panowała w mieście na powierzchni.
I pomimo przykrych doświadczeń z przeszłości wszyscy
wydawali się teraz szczęśliwi. Byli wolni. Asha obserwowała ich
w trakcie rozmów uważnie i poczuła coś w rodzaju zazdrości.
Czas pod ziemią płynął wartko. Zanim ostatecznie stanęli przed
domem Partha, musiało minąć co najmniej kilka godzin.
Gospodarza wciąż nie było, lecz Shana, jego żona - młoda,
żywiołowa kobieta - z miejsca zaprosiła gości na kolację. Wkrótce
siedzieli już w kuchni i przyjaźnie gawędząc, czekali na powrót
Partha.
Asha oparła się wygodniej na krześle. Przytulne wnętrze
przypadło jej do gustu - meble były stare, lecz wygodne, a w
palenisku huczał przyjemny ogień. Od niepamiętnych czasów nie
miała okazji tak po prostu usiąść w cieple i poczuciu
bezpieczeństwa, rozkoszując się towarzystwem innych ludzi. Od
bardzo dawna nie mogła się naprawdę odprężyć.
- Lord si’Bandin nie był zachwycony, kiedy związaliśmy się z
Parthem - opowiadała Shana. Stała tyłem do gości, zajęta
przygotowaniem posiłku. - Bardzo utrudniał nam życie,
szczególnie na początku. Próbował nawet zainteresować sprawą
nadzór, ale oni z jakiegoś powodu nie chcieli się mieszać, a
potem... - Kobieta odwróciła się przodem do nich.
Utkwiła wzrok gdzieś ponad ramieniem Ashy, otworzyła
szeroko oczy. Garnek wypadł jej z rąk i zabrzęczał na podłodze.
Moment później z ust Shany dobył się przenikliwy wrzask.

- 141 -
Asha i Jin zerwali się na równe nogi i odwrócili, by zobaczyć,
co tak przeraziło gospodynię.
W drzwiach stał mężczyzna. Asha poczuła gwałtowny skurcz
żołądka. Czarny płaszcz. Głęboki, ocieniający twarz kaptur.
Widziała już tego człowieka. Obserwator.
Rozległ się tupot i Shana wybiegła kuchennym wejściem. Jin,
śmiertelnie blady, zaczął się cofać jej śladem i przywołał gestem
Ashę. Dziewczyna ruszyła powoli wokół stołu.
- Stój! - Brzmienie głosu nieznajomego sprawiło, że po plecach
przebiegł jej dreszcz. Głębokie, szeleszczące dźwięki. Stare.
Nie całkiem ludzkie.
- Zostaw nas - przybysz zwrócił się do Jina. - Muszę pomówić z
nią.
Chłopak głośno przełknął ślinę. Jego mina wskazywała, że
najbardziej na świecie chciałby w tej chwili spełnić życzenie
obcego, lecz zdecydowanie pokręcił głową.
- Nie. Nie zostawię Lissy samej.
- Jak sobie życzysz.
Wystarczyła chwila. Obserwator ruszył płynnie naprzód,
szybciej, niż wydawało się to możliwe. Uniósł gwałtownie dłoń,
w której nagle pojawiło się coś mrocznego i eterycznego.
Niewiele więcej niż cień. Długi i ostro zakończony. Widmowe
ostrze.
Sztylet, który bezgłośnie poderżnął Jinowi gardło.
Chłopak wbił w nieznajomego niedowierzające spojrzenie,
dłonie podjęły rozpaczliwą próbę zasklepienia ziejącej w szyi
rany. Krew, jaskrawoczerwona, pociekła spomiędzy palców
strumieniem.
Zaraz potem upadł. Umierając, wydał z siebie jedynie cichy,
niewyraźny bulgot.
- 142 -
Asha przyglądała się temu zdjęta niemym przerażeniem,
sparaliżowane strachem kończyny ciążyły jak ołów. Człowiek w
czarnym płaszczu - o ile rzeczywiście był człowiekiem - spojrzał
w jej stronę, ignorując leżące u jego stóp martwe ciało.
- Nie uciekaj, Ashalio Chaedris.
Słysząc ton Obserwatora, dziewczyna poczuła, jak delikatne
włoski na jej karku stają dęba. Zacisnęła zęby i skinęła głową. Na
powrót opadła na krzesło, z całych sił próbując nie patrzeć na
szkarłatną kałużę, rozlewającą się coraz szerzej po podłodze.
- Czego ode mnie chcesz? - spytała rwanym, wylęknionym
szeptem.
- Chcę wiedzieć, czy przybywasz mnie zabić.
Zaskoczona, zatrzepotała powiekami i podniosła wzrok. Wciąż
nie widziała ukrytego pod kapturem oblicza, lecz czuła, że
nieznajomy patrzy jej prosto w oczy.
- Nie. - Z wolna pokręciła głową i zacisnęła dłonie, by
powstrzymać ich drżenie. - Oczywiście, że nie. Dlaczego tak
pomyślałeś?
- Twoja obecność oznacza początek. Oznacza, że nadciąga
śmierć, śmierć wszystkich nas. Tak mówi Wizja - odpowiedział
półgłosem przybysz.
- Co... - Dziewczyna urwała i przełknęła ślinę. - Co znaczy
„śmierć wszystkich nas”?
- Śmierć moją i mojego rodzeństwa. Czwórka poluje. Jeden
pozostaje w ukryciu, świadom tego, kim jest. Prawdziwy zdrajca.
Escherii. - Nieznajomy wciąż się w nią wpatrywał. - A ja
Obserwuję.
Przed domem rozległy się krzyki. Zakapturzona postać drgnęła.
- Muszę iść. - Nachylił się ku Ashy. - Proszę tylko o jedno.
Kiedy nadejdzie czas, nie pozwól Vhalire cierpieć.
- 143 -
Nim zdążyła odpowiedzieć, Obserwator zniknął za drzwiami.
Ledwie nabrała pewności, że rzeczywiście została sama,
uderzyła ją, powstrzymywana dotąd ostatkiem sił, przemożna fala
strachu. Rozdygotana, czując słabość i zawroty głowy, chwyciła
się stołu.
Kątem oka widziała zastygłe w bezruchu zwłoki Jina; czerwona
kałuża wciąż leniwie się rozrastała.
Dopóki nie znaleźli jej inni, nawet nie drgnęła.

- 144 -
Rozdział 10.
Wirr przerzucił z ręki do ręki jedną z ostatnich monet z
sakiewki.
- Chyba wiem, jak możemy zarobić takich więcej - obwieścił,
spoglądając w dół, w stronę widocznego między drzewami
miasteczka.
- Bezpiecznie? - Davian zerknął z ukosa.
- Jakżeby inaczej? - Wirr zamknął pieniądz w dłoni i spojrzał na
przyjaciela z wyrzutem. - Względnie bezpiecznie - dodał po
chwili.
- W obecnej sytuacji na więcej chyba liczyć nie powinienem -
westchnął Davian. - Zamieniam się w słuch.
Wirr wyłuszczył swój pomysł. Davian słuchał z uwagą, a kiedy
chłopak umilkł, przez kilka chwil zastanawiał się w ciszy.
- Wiesz, ten plan jest po prostu do niczego - odezwał się
wreszcie. - Połapią się, nim minie minuta...
- Ale? - Wirr uniósł pytająco brew. Usłyszał w tonie Daviana
nutę wahania.
- Ale masz rację. - Davian niechętnie pokiwał głową. - Prowiant
się kończy. Potrzebujemy gotówki. - Wstał i otrzepał spodnie z
suchych listków. - Chodź, poznamy miejscowych.

***

Davian starał się nie zwracać na siebie uwagi.


Gospoda, jak wiele innych rzeczy w Desriel, zaskoczyła go
swoją normalnością. Jasno oświetlony, wesoły przybytek,
wypełniony gośćmi gawędzącymi po długim dniu pracy na roli
- 145 -
bądź w sklepie. Właściciel bez wytchnienia krążył po sali,
zaśmiewał się, żartując ze stałymi bywalcami i próbując wkraść
się w łaski tych, którzy odwiedzili lokal po raz pierwszy.
W rogu młody mężczyzna wygrywał na flecie skoczną
melodyjkę, co słuchacze od czasu do czasu nagradzali klaskaniem
do rytmu. Od początku podróży Davian z Wirrem odwiedzili już
sporo gospód, karczem i tawern. Tutejsza nie różniła się od nich
praktycznie niczym.
Z drugiej strony, pewne odmienności dało się jednak zauważyć.
Obsługujące gości dziewczyny ubierały się o wiele skromniej niż
ich andarskie koleżanki, a mężczyźni, choć owszem, flirtowali z
nimi, nie pozwalali sobie na taką bezpośredniość jak mieszkańcy
sąsiedniego królestwa. Z kolei stoły zbito z drewna białego dębu,
niesłychanie twardej odmiany drzew, występujących jedynie w
północnym Desriel, i surowca, którego eksport został surowo
zakazany przez Gil’shar. Chłopcy zauważyli też ustawioną przy
wejściu tacę, nad którą czuwał symbol boga Tal’kanara. Wirr
uparł się, że powinni wrzucić do niej przynajmniej jedną monetę;
poinformował przy tym przyjaciela, iż każda gospoda w Desriel
pozostaje pod opieką jednego z dziewięciu bóstw i do dobrego
tonu - tutaj bliskiego prawa - należy, by klient złożył przynajmniej
niewielką ofiarę. Wyglądało na to, że miał rację, ponieważ kiedy
zajęli już miejsca, karczmarz skinął im głową z wyraźnym
uznaniem.
Davian wpatrywał się w tacę jak zahipnotyzowany. Srebrne
monety niemal sypały się z niej na podłogę; w dowolnym miejscu
Andarry taki skarb zniknąłby najdalej po paru minutach,
zagarnięty przez jakiegoś przedsiębiorczego złodziejaszka. Tutaj
jednak, mimo iż liczni goście nie wyglądali na ludzi honoru, nikt
nie zwracał uwagi na skrzący się stosik.
- Sporo tych pieniędzy - zauważył szeptem.
- 146 -
- Każdego, kto okrada bogów, Gil’shar poddaje torturom i
zabija - mruknął Wirr w odpowiedzi.
- Dobrze wiedzieć.
Przez kilka chwil w milczeniu przyglądali się obecnym. Davian
od niechcenia bawił się rękawem koszuli. Była ciasno skrojona i
niewygodnie się w niej wędrowało, dzięki czemu przetrwała do tej
chwili w znacznie lepszym stanie niż większość innych ubrań,
które kupił po ucieczce z Caladel. Zanim wkroczyli do miasta,
skorzystał również z okazji i wykąpał się porządnie w okolicznej
rzece. Wiedział, że aby plan się powiódł, musi wyglądać co
najmniej znośnie.
W pewnym momencie Wirr wskazał ruchem głowy grupkę
mężczyzn siedzących przy jednym z sąsiednich stołów.
- Oni - stwierdził półgłosem.
Davian powiódł wzrokiem za spojrzeniem przyjaciela.
Rzeczywiście, trzej mężczyźni w rogu sali byli odziani lepiej niż
pozostali goście gospody. Co więcej, wokół ich stołu wiele miejsc
pozostało wolnych, jakby bywalcy wiedzieli, iż nie należy siadać
zbyt blisko. Wszyscy trzej ściskali w dłoniach karty i wpatrywali
się w nie z niezwykłym namaszczeniem.
- Wyglądają na ważniaków. I są od nas znacznie więksi -
zauważył Davian wątpiącym tonem.
- Przede wszystkim wyglądają na bogatych - sprostował Wirr. -
A tacy łatwiej znoszą utratę kilku drobnych sztuk złota.
- Skoro tak mówisz... - Davian wzruszył ramionami.
Chłopcy podnieśli się z miejsc. Wirr zawahał się, przygryzł
paznokieć, po czym złożył dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Cokolwiek się stanie, zachowaj spokój.
Davian zmarszczył czoło. Ubodło go, że Wirr podejrzewał, iż
może pod presją dać się ponieść panice, lecz skinął głową bez
- 147 -
słowa. Podeszli do stołu karciarzy, przy którym natychmiast
zrobiło się cicho. Jeden z bogato odzianych graczy oderwał oczy
od kart i obrzucił ich pogardliwym spojrzeniem. Miał
kruczoczarne włosy i nosił równo przyciętą bródkę, taką samą jak
pozostała dwójka.
- Możemy w czymś pomóc? - zapytał z wyrazem twarzy, który
sugerował coś wprost przeciwnego niż pytanie.
- Mam wrażenie, że przyda się wam czwarty do gry. - Wirr
wskazał na jedno z wolnych krzeseł.
Zdziwiony karciarz uniósł brew, zapewne zaskoczony młodym
wiekiem chłopaka.
- Nie wiem, za kogo się uważasz, chłopcze, ale to prywatna
partia. Zmykaj stąd.
- Ech, tak jak myślałem. - Wirr westchnął i się odwrócił. - Od
początku wyglądałeś mi na gościa, który boi się poważnej
konkurencji.
Po sali poniósł się dźwięk wysuwanej z pochwy stali. W jednej
chwili wygasły rozmowy, a na chłopcach spoczęły oczy każdego z
gości gospody. Wszyscy trzej gracze wstali z miejsc, aczkolwiek
ostrza ich broni nie mierzyły - jeszcze - w pierś Wirra.
- Być może powinienem był wspomnieć na wstępie. Gramy w
geshett. A to gra wyłącznie dla poszukiwaczy. - Mężczyzna
nachylił się i wyszczerzył w uśmiechu białe jak perły zęby. - Więc
jak, chłopcze? Czy ty stanąłeś kiedyś twarzą w twarz z
plugawcem? Powaliłeś któregoś, tak że już nigdy się nie podniósł?
Davian stał nieruchomo, choć kosztowało go to całą siłę woli.
Instynkt podpowiadał, by odwrócić się na pięcie i dać nogę.
Poszukiwaczami nazywano ich w Desriel. W Andarze tych
mężczyzn określono by mianem łowców.
Wirr natomiast wydawał się zupełnie nieporuszony.

- 148 -
- Ja nie - odparł - ale mój towarzysz i owszem.
Davian cudem tylko nie pokazał po sobie strachu i zaskoczenia.
Mężczyźni jak jeden mąż zmierzyli go sceptycznymi,
badawczymi spojrzeniami. Po chwili czarnowłosy parsknął
drwiącym śmiechem.
- Nie wierzę. Z tą szramą wygląda jak ktoś, kto częściej obrywa
niż na odwrót. Patrzcie go, miecza nawet nie ma. Karalucha by nie
ubił, powiadam - zakończył, na co jego koledzy zgodnie
zarechotali.
Wirr rzucił mężczyźnie chmurne spojrzenie, po czym sięgnął do
worka i rzucił coś na stół. Zabrzęczał metal. Davian drgnął. Na
blacie spoczęły Kajdany, które odebrali łowcom w Talmiel.
- Blizny na twarzy mojego przyjaciela nie zostawił karaluch -
wycedził Wirr.
Mężczyzna spoważniał i powiódł wzrokiem od bransolet do
Daviana. Po chwili skinął sztywno głową i podsunął Kajdany z
powrotem w stronę Wirra.
- U kogo uczyłeś się fachu? - zwrócił się do Daviana.
- U Breshady - wypalił chłopak bez zastanowienia i natychmiast
tego pożałował.
Było już jednak za późno; pytanie go zaskoczyło i nie zdążył
wymyślić nic innego. Niemniej imię wywarło pewien skutek.
Wokół stołu i w całej gospodzie rozległy się stłumione szemrania,
stojący najbliżej powtarzali imię tym, którzy nie dosłyszeli.
Davian uświadomił sobie, że ich rozmowie z karciarzami
przysłuchują się wszyscy obecni. Miał jedynie nadzieję, że goście
nie staną się mimowolnymi świadkami przedwczesnej i
gwałtownej śmierci jego i Wirra.
- Tej Breshady? - upewnił się łowca, choć w jego tonie więcej
było zdumienia niż wątpliwości.

- 149 -
Davian, który poczuł właśnie przypływ pewności siebie,
pochylił głowę na bok.
- W zeszłym tygodniu odwiedziłem z nią Talmiel. Zdjęliśmy te
bransoletki dwóm plugawcom, którzy okazali się na tyle głupi, by
pojawić się w samym środku miasta.
Mężczyzna przez kilka chwil wpatrywał się w Daviana bez
słowa i ostatecznie skinął głową, wskazując wolne krzesło.
- Uczeń Breshady Czerwonej zawsze znajdzie miejsce przy
naszym stole - oznajmił. Niechęć w jego głosie zniknęła niemal
bez reszty.
Davian rzucił karciarzowi chłodny uśmiech. Miał nadzieję, że
łowcy uznają tę minę za przejaw arogancji, nie ulgi, jaką poczuł w
rzeczywistości. Zajął miejsce. Gapie, którzy zrozumieli, że nie
wydarzy się nic bardziej zajmującego, wrócili do przerwanych
rozmów, aczkolwiek kilka osób nadal zerkało ukradkiem w stronę
chłopców.
W duchu Davian przeklął lekkomyślność Wirra. Przyjacielowi
nie drgnęła nawet powieka. Z góry wiedział, że mają do czynienia
z łowcami, a jemu nie raczył o tym wspomnieć. Prawdopodobnie
z obawy przed odmową. Davian obiecał sobie solennie, że jeśli
tylko wyjdą z gospody w jednym kawałku, zabije Wirra własnymi
rękoma.
Kruczowłosy gracz wyciągnął ku niemu dłoń.
- Kelosh - przedstawił się. Teraz, gdy uznał, że chłopcy są godni
zaufania, w jego głosie nie było ani śladu opryskliwości. - A to są
Altesh i Gorron.
Obaj mężczyźni skinęli głowami.
- Shadat - rzucił Davian. Było to imię bardzo popularne w
Desriel i wybrali je z Wirrem już wcześniej.
- Keth - odezwał się stojący wciąż Wirr.
- 150 -
- Też chcesz zagrać? - Kelosh podniósł na niego spojrzenie.
- Nie. - Chłopak pokręcił głową i usiadł na krześle obok stolika.
- Przy pięciu graczach partie trwają zbyt krótko. Zresztą wszystko,
co miałem, i tak siedzi już w sakiewce Shadata - dodał z
wymownym uśmieszkiem.
Kelosh zachichotał i wraz z kolegami popatrzył na Daviana z
uznaniem.
- No, to do roboty - rzucił, potasował i rozdał.
Davian wziął głębszy oddech i się skupił. Zasady geshett nie
były wyjątkowo zawiłe; Wirr nauczył go ich ledwie kilka godzin
temu. Chłopak wciąż jednak nie miał pojęcia, skąd przyjaciel
wiedział, że ci ludzie będą grać akurat w tę grę.
- Mówisz, że przybywacie z Talmiel - zagaił Kelosh
swobodnym tonem. - Pewnie więc nie słyszeliście o kłopotach na
północy?
Davian pokręcił przecząco głową. Łowca, wyraźnie
zadowolony, że znalazł nowego słuchacza, zaczął mówić:
- Jakieś dwa tygodnie temu pewien młody wieśniak zapadł na
zarazę. Pierwsze plugastwo w Desriel od dziesięciu lat. - Kelosh
wydął wargę z odrazą. - Oszalał. Wymordował całą swoją
rodzinę. A potem jeszcze pół wsi na dokładkę.
- Straszne. - Davian nie musiał udawać. - Ale zaraz, jak to
możliwe? - Zmarszczył czoło w zastanowieniu. Nakaz Pierwszy
powinien był powstrzymać Obdarzonego przed krzywdzeniem
innych ludzi, i to bez względu na miejsce urodzenia.
- Widzisz, właśnie dlatego wszyscy o tym gadają. -
Zafrasowany Kelosh pokiwał głową, najwyraźniej spodziewał się
tego pytania.
- Mówi się, że nie miał Znamienia - wtrącił Altesh.

- 151 -
Kelosh rzucił towarzyszowi poirytowane spojrzenie i zwrócił się
ponownie do Daviana.
- Też o tym słyszałem, ale w odróżnieniu od mojego kolegi
przygłupa nie wierzę w każdą plotkę. Tak czy inaczej, żołnierze
Gil’shar wiozą już mordercę do Thrindaru, gdzie zostanie
publicznie stracony. Chcą dać ludziom przykład i tak dalej.
Wszystko jest pod kontrolą, a gdyby trzeba się było rozejrzeć za
kolejnym plugawcem, dadzą nam znać. - Zatarł z zadowoleniem
ręce. - No, ale ludzie mówią, że zabójca pochodził stąd, więc
wszyscy są trochę podenerwowani. Tylko dzisiaj trzy osoby
pytały, czy planujemy ponownie wystawić w Thrindarze
posterunki.
- Na Meldiera! Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie -
powiedział Davian, przywołując na twarz minę tak ponurą, jak
tylko potrafił. Meldier był desrielickim bogiem wiedzy.
- I za to warto wypić! - rzucił Kelosh, a pozostali dwaj poparli
go zgodnymi pomrukami.
Rozmowa wygasła, łowcy skupili się na kartach i Davian
odetchnął z ulgą. Raz jeszcze przebiegł w myślach reguły geshett.
Gracze otrzymywali po dziesięć kart. W trakcie swojej kolejki
mógł bądź spasować, bądź wyłożyć koszulką do góry jedną, dwie
lub trzy karty, poinformować o ich łącznej wartości i postawić
pewną sumę pieniędzy. Wartość wykładanych kart zawsze
musiała przewyższać wszystkie poprzednie. W tym momencie
dowolny inny gracz mógł zgłosić gesh i stać się oskarżycielem, co
oznaczało, że podejrzewa, iż wartość leżących na stole kart jest w
rzeczywistości niższa, niż poinformował partner. Po zgłoszeniu
gesh odsłaniano wyłożone karty. Jeśli wartości się zgadzały,
oskarżyciel płacił dwa razy więcej, niż postawił, jeżeli jednak
okazywało się, iż pierwszy gracz skłamał, to on tracił postawioną
sumę i dodatkowo wypłacał tę samą kwotę oskarżycielowi.
- 152 -
Z kolei wszystkie postawione w danym rozdaniu pieniądze
zgarniał ze stołu ten, kto zagrał najwyższymi kartami i nie dał się
przyłapać na oszustwie.
Davian spojrzał w karty. W geshett kluczowa była umiejętność
blefowania. Nie był pewien, jak dobrym łgarzem okaże się sam,
lecz wiedział za to, że łowcy nie mają z nim najmniejszych szans.
Na mgnienie zrobiło mu się ich żal. Prawie.

***

Kelosh klepnął Daviana w plecy. Gorron wciąż chmurnie


wpatrywał się w odwrócone właśnie karty.
- Czy ty kiedykolwiek blefujesz, przyjacielu? - zapytał Kelosh,
podczas gdy Gorron z ociąganiem podsunął chłopakowi dwie
sztuki srebra.
Davian ułożył monety na stosiku, który przez ostatnią godzinę
zdążył osiągnąć całkiem słuszne rozmiary.
- Tylko wtedy, kiedy mam pewność, że mnie nie sprawdzisz -
odparł z szerokim uśmiechem.
Kelosh ryknął głośnym śmiechem. Odkąd Davian dołączył do
gry, trunki lały się szerokim strumieniem i łowca wyraźnie się
rozluźnił. Chłopak bardzo się z tego cieszył. Zgodnie z poradą
Wirra grał ostrożnie - od czasu do czasu z premedytacją
przegrywał, przymykając oko na niektóre blefy partnerów - lecz
mimo to wygrał już dość pieniędzy, by mogli się utrzymać przez
najbliższe dwa miesiące, może nawet dłużej. Okazało się też, że
Wirr miał rację w jeszcze jednej sprawie: Kelosh i Altesh nie byli
wprawdzie zachwyceni, gdy przegrywali, lecz przyjmowali
porażki spokojnie. Wydawało się nawet, że bawi ich fakt, iż
ogrywa ich ktoś tak młody.
- 153 -
Gorron był mniej dobrotliwy, to jego stosik monet stopniał
najbardziej i w tej chwili zostało mu ledwie kilka miedziaków.
Davian założył, że kiedy znikną i one, gra dobiegnie końca.
Postanowił więc sprawdzić Gorrona przy najbliższej okazji, gdy
zobaczy buchającą z ust łowcy chmurkę ciemnego dymu. Co
prawda czuł się znacznie lepiej niż na początku spotkania, lecz
bardzo już chciał znaleźć się jak najdalej od tych mężczyzn.
- Wychodzi na to, że Breshada jest równie dobrą nauczycielką
geshett jak poszukiwaczką - warknął Gorron, żegnając
spojrzeniem znikające na kupce Daviana monety.
- Ósemka. Trzy miedziaki. - Altesh wyłożył na stół pojedynczą
kartę i podniósł wzrok na Daviana. - Shadat, może opowiesz nam
coś więcej o Breshadzie? Czy to, co mówią o Szepcie, to prawda?
Chłopak z trudem opanował falę paniki. Jak dotąd rozmowy
przy stole dotyczyły jedynie ogólników; karciarze zanadto
skupiali się na grze, by poruszać konkretne tematy, i było to
pierwsze pytanie, na które nie znał odpowiedzi. Czym jest Szept?
Nie miał pojęcia.
- Trudno powiedzieć. A co mówią? - odbił piłeczkę, starając się
zachować luźny ton. Wyłożył na blat dwie karty. - Dwie
dwójeczki. Sztuka srebra. - Odkąd zgromadził więcej pieniędzy,
zawsze obstawiał właśnie tak. Na tyle nisko, by w razie porażki
strata nie zabolała, a zarazem dostatecznie wysoko, by opłaciło
się, gdyby ktoś zgłosił gesh. Kelosh się nie mylił. Chłopak
rzeczywiście nigdy nie blefował, a w razie konieczności po prostu
pasował. Nie musiał ryzykować, na wygraną miał inny, pewny
sposób.
- Znasz przecież te opowieści - prychnął Kelosh. - Jego
posiadacza nie mogą tknąć ani plugastwa, ani sami bogowie.
Jednym cięciem Szeptu można skraść człowiekowi duszę, której
moc dodatkowo wzmacnia klingę. Tego typu rzeczy. - Przez
- 154 -
moment wpatrywał się w swoje karty. - Dwie siódemki. Sześć
miedziaków.
Davian nie zareagował od razu. Kelosh kłamał, lecz chłopak
zdecydował się to zignorować i wrócił myślami do nocy w
Talmiel, kiedy uratowała ich młoda łowczyni. Przypomniał sobie
sposób, w jaki zabiła obu napastników.
- O wykradaniu dusz nic mi nie wiadomo - odpowiedział
półgłosem. - Ale rzeczywiście, wystarczy draśnięcie i już po
człowieku. Pyk i koniec pieśni. Natychmiast. Widziałem na
własne oczy.
Słowa chłopaka wywarły silne wrażenie. Przy stole na kilka
sekund zrobiło się cicho.
- Może i tak - przerwał milczenie Gorron i kpiąco pokręcił
głową. - Trzy ósemki.
Davian był w gotowości. Łowca blefował. Gra wreszcie mogła
dobiec końca. Lecz zamiast wymienić sumę, Gorron wstał, odpiął
od pasa miecz i złożył go wraz ze skórzaną pochwą na blacie.
Ostrze było przepiękne, wygięte w delikatny, wdzięczny luk i
opatrzone inkrustowaną srebrem rękojeścią. Z pewnością jednak
nie służyło wyłącznie do ozdoby. Miecz wyglądał na narzędzie
pracy mistrza fechtunku.
- Samo wykonanie jest warte dwakroć więcej, niż macie na stole
- stwierdził mężczyzna. - A ostrze? Pogromca tysiąca heretyków i
plugawców? Bezcenne.
- Chcesz postawić Zabójcę? - Kelosh podniósł na towarzysza
szczerze zdumione spojrzenie. - Dlaczego, Gorron? - Podrapał się
po głowie. - Przecież to tylko towarzyska partyjka w gronie
przyjaciół.
Gorron przez chwilę milczał, po czym na jego twarzy pojawił
się nieprzyjemny grymas.

- 155 -
- Nie mam zamiaru przegrać do tego młokosa, Kelosh - syknął,
wskazując ruchem głowy Daviana. - Nie obchodzi mnie, z kim
trenował i ile plugastwa wyplenił. Spójrz no na niego! Przecież to
dzieciuch! - Wbił w chłopaka wrogie spojrzenie. - Mów, co
chcesz, ale mi trudno uwierzyć, że kiedykolwiek trzymał w ręku
prawdziwy miecz. Dam mu szansę. Niech sobie wygra.
- Twoja decyzja, Gorron. - Kelosh wzruszył ramionami i rzucił
Davianowi przepraszające spojrzenie. - Czy ktoś chce go
sprawdzić? - Rozejrzał się.
Davian zauważył kątem oka, że siedzący z boku Wirr kręci
głową. Było oczywiste, że Gorron kocha swoją broń, „pogromcę
tysiąca heretyków i plugawców”. Towarzyszący chłopakowi przez
cały wieczór strach niespodziewanie zniknął, a w jego miejsce
pojawił się palący gniew. Ci ludzie mordowali Obdarzonych. Z
zimną krwią zabijali takich jak on, jak Asha i Wirr. I byli z tego
dumni.
- Gesh - powiedział półgłosem.
Na twarzy Gorrona odmalował się szok. Davian miał do
stracenia górę pieniędzy, a przecież jedynie głupiec uznałby, że
łowca blefuje, ryzykując utratę tak cennego przedmiotu. Kelosh
zobaczył minę przyjaciela i aż jęknął.
- Może moglibyśmy dogadać się jakoś inaczej... W sensie
spłaty... - zaczął, lecz przerwał mu gniewny ryk Gorrona.
Nim Davian zdołał zareagować, łowca wyszarpnął zza pasa
sztylet i ruszył prosto na niego.
Czas zwolnił.
Rozjuszone oblicze Gorrona nie pozostawiało żadnych
wątpliwości. Był gotów zabić. Davian, wciąż jeszcze siedząc,
chwycił leżącego na stole Zabójcę i desperacko osłonił się
ostrzem przed szarżującym mężczyzną.
Koniuszek miecza zetknął się z piersią Gorrona.
- 156 -
Stal weszła gładko. Przeszyła ciało znacznie łatwiej, niż
wyobrażał sobie Davian. Gorron zamarł i cofnął się chwiejnie o
krok, sztylet z brzękiem wypadł mu z dłoni na podłogę. Łowca
wbił w chłopaka zdumione spojrzenie; szarpnął nim gwałtowny
kaszel, z ust bryznęła krew.
Zaraz potem oczy uciekły mu w głąb czaszki i upadł. Altesh w
jednej chwili doskoczył do boku towarzysza, lecz Davian z góry
wiedział, co zaraz usłyszy.
- Nie żyje - wyszeptał oszołomiony Altesh.
W gospodzie zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Goście
patrzyli to na leżące na deskach ciało, to na Daviana, który wciąż
ściskał w ręku zakrwawiony miecz. Opuścił ostrze.
Kelosh przez kilka chwil mierzył go poważnym spojrzeniem.
- Nigdy nie widziałem tak błyskawicznej reakcji - odezwał się
wreszcie, a w jego głosie dało się słyszeć podziw. - Shadat,
Breshada może być z ciebie dumna. - Z ciężkim westchnieniem
spojrzał na nieruchome zwłoki Gorrona, pokręcił głową i skinął na
stół. - Powinniście już iść. Zabierz swoje pieniądze. Strażą zajmę
się sam. Powiem, że to sprawa między poszukiwaczami, i
wszystko przycichnie. Ale gdyby zobaczyli, jaki jesteś młody,
trwałoby to dłużej.
Davian skinął głową, zbyt otępiały, by cokolwiek powiedzieć.
Wraz z Wirrem pospiesznie zebrali wygraną do sakiewki i zanim
ktokolwiek mógł ich powstrzymać, wyszli z gospody i pognali
prosto w noc.

***

Po mniej więcej kwadransie biegu zdyszany Wirr podniósł rękę,


stopniowo zwolnił i wreszcie przystanął.
- 157 -
- Chyba nikt nas nie goni - zauważył pomiędzy łapczywymi
haustami powietrza. - Możemy... - Urwał z głośnym okrzykiem,
gdy pięść Daviana gruchnęła go prosto w nos.
- Na Prządki, coś ty sobie myślał!? - syknął Davian, wkładając
w słowa tyle jadu, ile tylko mógł, nie podnosząc głosu. -
Wiedziałeś! Od początku wiedziałeś, że to łowcy, i podałeś mnie
im jak na talerzu! Gorzej! Nie powiedziałeś mi! Słówka nie
pisnąłeś! - Wirr zdołał się pozbierać z ziemi, lecz Davian podszedł
krok naprzód i ponownie zdzielił go pięścią w nos, co wywołało
kolejny zbolały jęk. - Wirr, to nie jest zabawa! Mogliśmy tam
zginąć!
Tym razem Wirr został na piasku. Podniósł oczy. Jego
spojrzenie wyrażało czysty szok.
- Dav! - Zaczął się cofać rakiem, na oślep, byle dalej od
Daviana, który znów groźnie się zbliżył. - Przepraszam!
Davian przyjrzał się przyjacielowi - poruszonemu,
przerażonemu - i poczuł, jak opuszcza go gniew, odsłaniając
uczucie, które dotąd maskował.
Wstyd.
Osunął się obok Wirra na kolana i nagle uświadomił sobie, że
cały się trzęsie.
- Wirr, ja go zabiłem - wyszeptał po chwili. - Po prostu
podniosłem ten miecz i...
Wirr się zawahał, lecz widząc, że wściekłość Daviana ustąpiła,
przysunął się i usiadł tuż przy nim. Ostrożnie zbadał palcem
stłuczony nos.
- Nie twoja wina, Dav - zauważył. - Gorron chciał cię zabić...
Tak samo jak zabijał innych Obdarzonych... Nie zapominaj, kim
był.

- 158 -
- I to znaczy, że nic się nie stało? - Davian zapatrzył się w
ziemię. Wzburzone, wibrujące emocje nie pozwalały mu zebrać
myśli.
Wirr przygryzł wargę i przez chwilę nie odpowiadał.
- Dav, tego nie dało się uniknąć. Tak samo jak w Talmiel -
odezwał się wreszcie.
Davian ściągnął usta.
- Tyle że w Talmiel to nie ja trzymałem miecz.
- Czyli wszystko jest w porządku, kiedy ktoś inny ratuje ci
skórę, ale kiedy bronisz się sam, już nie?
- Sam nie wiem, Wirr - przyznał Davian i przeczesał włosy
palcami. - Po prostu czuję się... brudny. Zbiera mi się na wymioty.
Mam wrażenie, że popełniłem największy błąd w życiu i nie ma
sposobu, bym go naprawił.
Wirr nie wiedział, co powiedzieć, więc ograniczył się do
skinienia głową. Jakiś czas spędzili bez słowa.
- Powinienem był cię uprzedzić - odchrząknął po paru minutach
Wirr. - Chodzi o to, że byłem pewien, że się nie zgodzisz.
Davian wciągnął powietrze głęboko do płuc. Chwila milczenia
pozwoliła mu uporządkować myśli, opanować szok.
- Skąd wiedziałeś, kim oni są? I, na Prządki... dlaczego...?
Dlaczego wybrałeś akurat ich?
- Widzisz, geshett to gra łowców - skrzywił się Wirr. - Podobno
pomaga ćwiczyć zdolność wyczuwania kłamstw. Poza geshett nie
grywają w nic innego, a nikomu poza łowcami grać w nią nie
wolno. - Wzruszył ramionami. - Z kolei twojej umiejętności nie
wykrywają szukacze i nie obejmują jej Nakazy. Innego sposobu
na zdobycie odpowiedniej ilości pieniędzy po prostu nie
wymyśliłem.

- 159 -
Davian zacisnął zęby. Tłumaczenie przyjaciela brzmiało
sensownie, aczkolwiek chyba tylko cud sprawił, iż żaden z
łowców nie okazał się na tyle podejrzliwy, by sprawdzić ich
szukaczem.
- Dobrze, tylko... następnym razem powiedz mi wszystko
zawczasu. Wiesz, kiedy zrozumiałem, co to za jedni, prawie
uciekłem z gospody.
Na wargi Wirra wypłynął nieśmiały uśmiech. Chłopak zważył w
dłoni sakiewkę, w której rozległo się przyjemne dzwonienie.
- Ale wiesz co, Dav? Koniec końców, spisałeś się na schwał.
Mimo przygnębienia Davian parsknął śmiechem.
- Bez przerwy zastanawiałem się, jaką minę zrobiłaby Breshada,
gdyby się dowiedziała, że dzięki jej imieniu nabrałem jej „braci”.
- Jaką? Wściekłą - uśmiechnął się Wirr. - Wyobrażam sobie, że
wpadłaby w szał.
Davian poczuł, że ból z wolna ustępuje. Wstał i wyciągnął do
przyjaciela rękę. Wirr wahał się przez moment, lecz ostatecznie
mocno ją ścisnął i pozwolił podnieść się z piasku.
- Chyba złamałeś mi nos - mruknął, sięgając do kieszeni po
chustkę. Otarł górną wargę i skrzywił się, widząc na tkaninie
czerwone plamy.
- Boś zasłużył - zauważył Davian.
- W sumie racja - burknął Wirr i przyjrzał się przyjacielowi
uważniej. - Dav... muszę zapytać. Jak ty to zrobiłeś?
- Co zrobiłem? - spytał chłopak niepewnie.
- Jak, na wszystkie Prządki, udało ci się zareagować tak szybko?
W jednej chwili siedziałeś po prostu przy stole, a zaraz potem
miecz tkwił w piersi Gorrona. Wiesz, nie wątpię, że masz dobry
refleks, ale to było... - Pokręcił głową. - Zupełnie inny poziom.

- 160 -
Davian spojrzał na miecz, którego nadal nie wypuścił z dłoni.
Wysunął ostrze z pochwy, zważył w ręku, podziwiając wyborne
wyważenie i precyzję wykonania.
- On nazywał go Zabójcą - przypomniał. - Skoro ten miecz ma
imię...
- E tam - prychnął Wirr pod nosem. - Gorron próbował dodać
sobie powagi, nic więcej. To nie jest prawdziwy miecz imienny,
Dav. Gdyby był, widać byłoby na pierwszy rzut oka. Wiesz, jak w
przypadku miecza Breshady.
Davian pokiwał głową. Nie mógł się z przyjacielem nie zgodzić.
Ledwie ujrzał Szept, wiedział, że nie jest to broń przeciętna;
wyczuł to, zanim jeszcze przekonał się o jej niesamowitej
skuteczności na własne oczy. Nazwy większości mieczy
imiennych nie miały według niego żadnego sensu. Przyglądając
się jednak Szeptowi w akcji, pomysł na nazwę zrozumiał od razu.
Z drugiej strony, imię Zabójcy nie pasowało. Miecz był ładny,
nawet bardzo ładny, lecz Wirr miał rację. Nie kryła się w nim
żadna nadzwyczajna moc.
Odrzucił broń w porastającą pobocze wysoką trawę. Cenna czy
nie, nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
Wirr spojrzał, jakby chciał zaprotestować, lecz ograniczył się do
ciężkiego westchnienia i pokiwał głową.
- Skoro nie dzięki temu mieczowi, to nie mam innego pomysłu -
przyznał po chwili Davian. - Miałem wrażenie, że wszystko
rozgrywa się jakby wolniej niż zwykle. Chwyciłem rękojeść i... -
Zamilkł. Wspomnienie wzburzyło mu żołądek. Przez moment był
pewien, że zwymiotuje, lecz zdołał uśmierzyć mdłości kilkoma
głębszymi oddechami. - Nie, Wirr, nie umiem tego wytłumaczyć.
- Cokolwiek się stało - zauważył Wirr - uratowało ci życie.
Pewnie nam obu - dodał z grymasem. - Mało brakowało, a
sięgnąłbym po Esencję.
- 161 -
Davian zagwizdał pod nosem.
- Z pewnością byłoby ciekawie.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo - rzucił Wirr jakby tylko do
siebie. Rozejrzał się. Noc była pogodna i choć o tej porze księżyc
nie świecił jeszcze zbyt mocno, gwiazdy jasno oświetlały drogę. -
Powinniśmy się zbierać. Im dalej stąd będziemy o świcie, tym
lepiej.
Jakiś czas wędrowali w milczeniu, cisza i mrok koiły
rozkołatane nerwy Daviana.
Wtem Wirr głośno odchrząknął.
- Wiesz, ja mówiłem poważnie - odezwał się z wahaniem. -
Naprawdę mi przykro. Przepraszam.
- Wiem, Wirr - odparł Davian. - W porządku.
Znów zrobiło się cicho. Davian zatarł ręce, marznące w
chłodnym powietrzu. Rękaw podsunął mu się przy tym do góry i
chłopak spojrzał mimochodem na starannie zamaskowane
Znamię.
- Dziwne, co powiedział Altesh - odezwał się. - Myślisz, że
naprawdę można być Obdarzonym i nie mieć Znamienia? Może
kiedy dostatecznie oddalimy się od granic Andarry...
- Nie. - Wirr pokręcił głową. - Czytałem, że Obdarzeni noszą
Znamiona nawet w Cesarstwie Wschodnim. Kiedy stworzono
Nakazy, wiele krajów było gotowych iść z tego powodu na wojnę.
Ich władcy byli oburzeni, że Andarra jednostronnie wprowadziła
prawa zmuszające ich obywateli do... Oczywiście jednak,
ponieważ służący w ich armiach Obdarzeni stracili zdolność do
walki, byli zbyt słabi, by cokolwiek zmienić. - Kopnął leżący na
trakcie kamień. - Ciekawe. Podpisanie Paktu rozwścieczyło też
podobno Gil’shar, które było zdania, że lojaliści powinni
wykorzystać przewagę do końca. Ostatecznie jednak skorzystało
na Pakcie chyba najbardziej ze wszystkich. Jego wojska nigdy nie
- 162 -
opierały się na Obdarzonych, więc teraz jest silniejsze niż
kiedykolwiek.
Davian skinął głową, choć wykładu przyjaciela przestał słuchać
na etapie mniej więcej drugiego zdania. Polityka stanowiła pasję
Wirra, nie jego.
- Szkoda - zauważył. - Nawet mimo wszystkich działających w
okolicy szukaczy wolałbym, żeby nie krępowały nas Nakazy.
- To znaczy? - Wirr ściągnął czoło.
- Jak to? - zdziwił się Davian. - Na przykład łatwiej byłoby się
bronić. Mógłbyś też skorzystać z Daru, by zwędzić trochę
pieniędzy, i nie musielibyśmy ryzykować życia. Opróżnienie
kilku kieszeni nie wymagałoby dużej ilości Esencji, na pewno nie
tyle, by wykryły ją szukacze.
- Może i tak. - Wirr nie sprawiał wrażenia przekonanego.
- Co? Nie zgadzasz się? - spytał zaskoczony Davian.
- Po prostu nie podoba mi się pomysł korzystania z mocy do
okradania ludzi.
Davian przyjrzał się bacznie przyjacielowi. Nie był pewien, czy
Wirr żartuje, czy nie.
- Przecież całkiem niedawno właśnie kogoś okradliśmy, nie?
Wirr pokręcił głową.
- Ci łowcy świadomie stawiali pieniądze. Obstawiali, że nie uda
ci się stwierdzić, kiedy blefują, i przegrali. Wiem, że granica jest
cienka, ale to jednak coś innego. - Westchnął. - Nie to, że się nie
zgadzam, Dav. Szczególnie podoba mi się wizja, że moglibyśmy
się w prosty sposób obronić, ale w życiu człowiek powinien
uważać, czego sobie życzy. Życzenia mogą się spełnić.
- Przecież to Desrielici - zaprotestował Davian. - Przy pierwszej
lepszej okazji powiesiliby nas na najbliższym drzewie. Dlaczego
miałbym czuć wyrzuty sumienia, okradając kogoś takiego? Sam
- 163 -
zresztą chwilę temu twierdziłeś, że zabójstwo jednego z nich było
zupełnie usprawiedliwione.
- Nie doszło do niego z twojej winy - przypomniał Wirr. - On
był łowcą, mordercą, a ty się po prostu broniłeś. Ty za to
chciałbyś korzystać z Daru do okradania szarych ludzi. Wiem,
potrzebujemy pieniędzy, ale... to nie byłoby słuszne, Dav. Przed
wojną augurzy również pozwalali Obdarzonym nadużywać Daru
„w razie potrzeby”.
Twierdzili, że dzięki temu Andarra staje się lepszym miejscem
do życia. I zobacz, do czego to doprowadziło.
Zaskoczony obrotem rozmowy, Davian pokręcił głową.
- Czyli... chcesz powiedzieć, że Pakt jest słuszny? - spytał
skonsternowany. W szkole nie mogli dyskutować na temat Paktu.
Pilnował tego stale obecny Talean, więc po prostu nikt tego
tematu nie poruszał. Poza tym nie było takiej potrzeby.
Ostatecznie przecież wszyscy Obdarzeni życzyli sobie
unieważnienia Paktu i likwidacji Nakazów.
- Jasne, że nie - zaprzeczył gwałtownie Wirr. - Ale gdybyś mógł
usunąć wszystkie Nakazy albo tylko kilka... Co byś wybrał?
- Zlikwidowałbym wszystkie - odparł Davian bez chwili
wahania.
- Naprawdę? - westchnął Wirr. - Nie uważasz, że zachowanie
pewnych ograniczeń stosowania Daru byłoby słuszne?
- Jakich na przykład?
- Nakazy są cztery. - Wirr wzruszył ramionami. - Weźmy
pierwszy. Zakaz wykorzystywania Daru z zamiarem
skrzywdzenia tych, którzy go nie posiadają. Co w tym złego?
- To, że nie możemy się bronić - zauważył Davian. - Znam
argument, że ta reguła sprowadza nas jedynie do poziomu
zwykłych ludzi, ale Obdarzeni są przecież powszechnie
- 164 -
znienawidzeni. Nigdy nie napadają na nas pojedyncze osoby;
zawsze atakują nas całe grupy. - Odruchowo musnął bliznę na
twarzy.
- Jasne. - W spojrzeniu Wirra przez moment malowała się
niepewność. Zdał sobie sprawę, iż stąpa po wyjątkowo cienkim
lodzie. - A co, gdyby ten Nakaz został zmieniony tak, by pozwalał
Obdarzonym korzystać z Esencji w samoobronie?
Davian zaczął się zastanawiać. W pierwszej chwili chciał
stwierdzić, że to wciąż za mało, lecz gdy przemyślał sprawę na
spokojnie, uświadomił sobie, że brak mu argumentów.
- To byłoby chyba w porządku - przyznał z ociąganiem.
- Więc przejdźmy do Nakazu Drugiego. - Zadowolony Wirr
pokiwał głową. - Tego, który zabrania używać Daru do
oszukiwania, zastraszania czy jakiegokolwiek innego działania na
szkodę tych, którzy nie posiadają żadnej mocy. Gdzie tu problem?
- Nie możemy kraść.
- Poważnie pytam. - Wirr wzniósł oczy do nieba.
Davian westchnął i się zamyślił.
- To samo, co w przypadku pierwszym - powiedział po chwili. -
Nakaz jest zbyt ogólny. Złodzieje nie mogą z jego powodu
wykorzystywać Daru, by unikać schwytania, i tu pełna zgoda. Ale
chciałbym na przykład móc się ukryć, kiedy goni mnie żądny
mordu tłum, który chce mnie zabić tylko dlatego, że jestem
Obdarzonym.
- Ten problem - Wirr spojrzał z aprobatą - zniknąłby w znacznej
mierze, gdyby wprowadzić naszą poprawkę do Nakazu
Pierwszego.
- Widzę, że sporo o tych sprawach myślisz, co? - uśmiechnął się
Davian.

- 165 -
- Rozkosze studiowania nauk o polityce. - Wirr wzruszył
ramionami.
Davian podniósł wzrok na usiane gwiazdami niebo.
- Powiedzmy więc, że Nakaz Trzeci zostaje. Choćby tylko dla
naszego bezpieczeństwa. Nadzorcy i Obdarzeni nie mogą
wzajemnie wyrządzać sobie krzywdy, cielesnej ani żadnej innej.
A co chciałbyś zmienić w Nakazie Czwartym? - zapytał.
- Myślę, że można go bezpiecznie znieść - przyznał Wirr. -
Jeżeli działałyby pierwsze trzy, nie widzę powodu, dla którego
mielibyśmy być posłuszni nadzorowi. Nie trzeba nas pilnować.
Davian skinął głową. Ucieszył się, że przynajmniej w tej kwestii
przyjaciel podziela jego poglądy.
- A sam Pakt? Wszystkie związane z nim zmiany w prawie?
Wirr ponownie wzruszył ramionami.
- Niektóre trzeba by pewnie przemyśleć. Ale są wśród nich dość
rozsądne zabezpieczenia.
- Czyli nie uważasz, że władza powinna wrócić w nasze ręce?
Wirr spojrzał przyjacielowi prosto w oczy.
- Jestem od przeciętnego człowieka silniejszy i szybszy.
Codziennie mogę pracować za kilka osób, a nocą skorzystać z
Rezerwy, by zamiast spać, zajmować się czymś innym. Jeśli
dobrze pójdzie, będę żyć dwadzieścia lat dłużej niż większość.
Albo jeszcze dłużej. - Urwał na moment. - Tylko czy to wszystko
sprawia, że jestem mądrzejszy? Bardziej uczciwy? Czy te cechy
same z siebie czynią mnie dobrym władcą lub przynajmniej
lepszym człowiekiem niż ktoś, kto Daru nie posiada?
Davian milczał. Zdawał sobie sprawę, że Wirr ma słuszność,
lecz wciąż czuł irytację; z jakiegoś powodu nigdy tak naprawdę
tych kwestii nie przemyślał. W szkole panowało powszechne

- 166 -
przekonanie, iż Pakt jest zły, że Obdarzeni zostali bezprawnie
pozbawieni naturalnego miejsca na świecie.
- Masz rację - stwierdził w końcu z westchnieniem. - Myśl o
tym, że władza mogłaby trafić w twoje ręce, jest zbyt
przerażająca. - Rzucił Wirrowi przelotny uśmiech i wzruszył
ramionami. - Natomiast to i tak nie ma znaczenia. Jeśli dobrze
pamiętam, Naczynie, które powołało do istnienia Nakazy,
pozwala zmienić ich treść jedynie przy zgodnej współpracy króla
Andrasa i kogoś Obdarzonego. A każdy wie, że król Andras nie
zaufa żadnej osobie z Darem.
- Prawda. - Wirr pokiwał głową. - Niemniej ciekawie się o tym
rozmawia.
Davian uświadomił sobie, że rozmowa nareszcie i
niespodziewanie pozwoliła mu oderwać myśli od niedawnych
wydarzeń.
- Ta twoja kostka nadal świeci? - Wirr zmienił temat.
Wskutek wieczornych perypetii Davian niemal na dobre
zapomniał o Naczyniu. Wyciągnął je z kieszeni. Nagły rozbłysk w
ciemności niemal go oślepił. W ciągu kilku ostatnich dni
jaśniejący symbol ukazał się mu już parokrotnie, lecz nigdy nie
utrzymał się zbyt długo i znikał, gdy tylko chłopak zaczynał się
mu przyglądać. Dopiero dzisiejszego ranka świetliste linie nabrały
wyrazistości i okrzepły, aczkolwiek wciąż pokrywały jedynie
jedną ściankę kostki.
Z wolna obrócił Naczynie w dłoniach. Zarys wilka rozjarzył się
na innej ściance. Przekręcił ją do poprzedniej pozycji. Symbol
zajaśniał tam, gdzie poprzednio.
- Nadal nic nie widzisz? - Spojrzał na Wirra.
- Nie - odparł chłopak zmartwionym tonem.
Davian wcale mu się nie dziwił. Symbol bez cienia wątpliwości
stanowił skutek działania Esencji, więc nie powinien być
- 167 -
widoczny jedynie dla niego. Coś takiego było po prostu
niemożliwe. Raz jeszcze obrócił kostkę, tym razem w pionie. I
znów symbol zgasł na jednej ściance, by rozpalić się na innej.
Przeciągnął palcem po liniach. Czyżby to był rodzaj zagadki?
Układanki? Podpowiedź umożliwiająca otwarcie sześcianu? Coś
jeszcze innego? Łagodnie potrząsnął kostką, lecz jak zwykle
niczego nie usłyszał ani nie wyczuł. Naczynie albo zostało
wykonane z litego brązu, albo było po prostu puste. Ewentualnie
zawartość została w jakiś sposób zabezpieczona.
Postukał w ściankę z wilkiem. W dotyku metal był ciepły, a gdy
jego palec stykał się ze ścianką, koniuszek znikał w obłoczku
białego światła. Jednak poza ciepłem nie czuł nic więcej. Nic, co
pomogłoby rozgryźć zagadkę.
Poirytowany podrzucił sześcian ku górze. Kostka zawirowała
tak szybko, że krawędzie zlały się ze sobą.
Chwycił Naczynie z powrotem i zmarszczył brwi. Czy
naprawdę...?
Podrzucił kostkę raz jeszcze, znacznie wyżej, i wprawił ją w
obroty tak silne, iż przez chwilę bardziej przypominała walec niż
sześcian. Z podekscytowanym uśmiechem złowił ją w locie i
powtórzył proces. Myśl przez chwilę nabierała kształtu,
początkowo nieprecyzyjna, lecz ostatecznie pewna i konkretna.
Parsknął śmiechem i po raz ostatni wyrzucił Naczynie w
powietrze.
- Dav...? - Wirr obdarzył przyjaciela pełnym niepokoju
spojrzeniem. - Na pewno dobrze się czujesz?
Davian złapał kostkę i podsunął ją skonfundowanemu
przyjacielowi pod nos.
- Lepiej niż dobrze! - zawołał triumfalnie. - Już wiem, w którą
stronę iść!

- 168 -
Rozdział 11.
Jesteś pewien? - dopytał Wirr, bez powodzenia próbując ukryć
powątpiewanie.
- Jestem. - Davian natomiast robił, co mógł, by natchnąć głos
przekonaniem, choć pewność, jaką czuł zeszłej nocy, z wolna się
ulatniała. Wędrowali od samego rana i chwilę temu stanęli na
rozstajach. Kierując się dalej na północ, ruszyliby w stronę
Thrindaru. Gdyby jednak postąpili zgodnie z hipotezą Daviana,
powinni odbić na wschód, w głąb Lasu Malacar, oddalając się od
cywilizacji.
Brązowa kostka była Drogowskazem. Musiała nim być. Davian
czytał przed laty o tych przyrządach. Zestrojone ze sobą dwa
Naczynia działały podobnie jak kompas - jedno stale wskazywało
kierunek, w którym znajdowało się drugie.
Obrócił sześcian w rękach. W tej chwili, bez względu na to, jak
go trzymał, wilczy symbol rozświetlał się od wschodu. Koncepcja
wydawała się sensowna. Ilseth powiedział przecież, że kiedy
nadejdzie pora, Naczynie samo poprowadzi go do sig’narich. Po
prostu nie mogło chodzić o nic innego.
Jedyny kłopot polegał na tym, że jak przypomniał sceptyczny
Wirr, sztuka tworzenia Drogowskazów została zapomniana wiele
stuleci temu. Fakt ten - w powiązaniu z niewyjaśnioną ślepotą
przyjaciela na jasny symbol - przyprawiał Daviana o większe
wątpliwości, niżby sobie życzył.
Chłopcy zastanawiali się nad wyborem kierunku już od dłuższej
chwili. Ostatecznie Wirr wzruszył ramionami.
- Ufam ci - rzucił prostolinijnie. W jego tonie nie było cienia
kpiny, nie pytał.

- 169 -
Davian obdarzył go wdzięcznym spojrzeniem i bez słowa
skręcili na wschód.

***

Prowadzący do Lasu Malacar trakt okazał się znacznie mniej


uczęszczany od drogi, którą zmierzali od kilku dni, dzięki czemu
napięcie, jakie Davian bezustannie czuł między łopatkami,
wydatnie zmalało. Pogoda im sprzyjała. Było ładnie, a przy tym
nie za gorąco. Wędrując w przyjaznym milczeniu, szybko
posuwali się naprzód.
Davian zastanowił się, jak na ich zniknięcie zareagowała Asha.
Pytanie to zadawał sobie w ostatnich tygodniach bardzo często; za
każdym razem, gdy próbował postawić się w położeniu
dziewczyny, czuł ukłucie wyrzutów sumienia. Na jej miejscu
dręczyłby go niepokój. Nie mógłby zrozumieć, niewykluczone
nawet, iż czułby się zdradzony. Ciekaw był, co Asha robi w tej
chwili - jeżeli starsi z Athian odjechali i wszystko wróciło do
normy, prawdopodobnie siedziała na lekcji.
Westchnął. Bardzo za nią tęsknił, lecz cieszył się, że
dziewczyna została w Caladel i nie grozi jej żadne z
niebezpieczeństw, z jakimi mierzyli się oni.
Rozejrzał się. Dotarli już na skraj Lasu Malacar; rozległe pola
szybko ustępowały wysokim drzewom o grubych pniach.
Niebawem nad szlakiem zamknął się baldachim gałęzi i na drogę
spływały coraz mniej liczne promienie słońca. Mimo półmroku w
lesie panowała wesoła, lekka atmosfera. Nie była to groźna
głusza, w rodzaju tych, przez które wędrowali do tej pory. Drzewa
rosły w sporych odległościach od siebie, dzięki czemu chłopcy
mieli świetną widoczność, a krzewów między nimi było
stosunkowo niewiele.
- 170 -
Davian i Wirr szli swobodnie, gawędząc, aż wreszcie słońce
osunęło się nisko nad horyzont. W pewnym momencie czoło
Daviana przecięła zmarszczka. Zatrzymał się w pół kroku.
Wirr przystanął chwilę później i rzucił okiem za siebie.
- Co jest? Już się zmęczyłeś?
Davian zaprzeczył ruchem głowy, wsunął dłoń do kieszeni i
błyskawicznie ją wyszarpnął. Naczynie było gorące. Wyłuskał je
delikatnie ze spodni. Wrażenie było takie, jakby wziął do ręki
rozgrzany na pełnym słońcu kamień; mógł sześcian utrzymać, ale
tylko bardzo ostrożnie, a i wówczas co kilka sekund musiał
zmieniać chwyt, by się nie poparzyć. Odsunął kostkę na długość
ramienia i przyjrzał się jej. Brązowe ścianki jarzyły się teraz tak
intensywnie, że sylwetka wilka niknęła w jaskrawym blasku.
- Chyba już blisko - stwierdził.
- Skoro tak mówisz. - Wirr obrzucił sześcian niespokojnym
spojrzeniem i westchnął. - Nadal wskazuje wschód?
Davian zmrużył oczy i po chwili potaknął skinieniem.
- W takim razie chodźmy dalej, dopóki Naczynie nie zmieni
zdania.
Ruszyli i szli przez kilka kolejnych minut. Bijący z brązowej
kostki żar stawał się nieznośny nawet mimo grubej tkaniny
spodni. Davian już miał poprosić przyjaciela, by go przez chwilę
zastąpił, gdy pokonali kolejny zakręt i stanęli jak wryci.
Przed nimi, na sąsiadującej bezpośrednio z traktem polanie,
rozbijała obóz grupa żołnierzy w barwach armii Desriel. Na oko
było ich mniej więcej dziesięciu, na przegubach połyskiwały
szukacze. Dwóch wojaków podniosło spojrzenia i zauważyło
wędrowców.
- Idziemy dalej - szepnął pod nosem Wirr. - Najgorsze, co
możemy zrobić, to pokazać, że się boimy.
- 171 -
Davian z wysiłkiem nakłonił nogi, by poniosły go dalej.
Ociężale stawiał krok za krokiem. Widywali już desrielickich
żołnierzy, lecz nigdy w tak niewielkiej odległości i nie tylu naraz.
Zaschło mu w ustach, poczuł niecodzienne połączenie gorąca i
zimnych dreszczy. Był pewien, że jest blady jak ściana; starał się
oddychać miarowo, panować nad budzącą się paniką. Piechurzy
patrzyli prosto na nich, lecz żaden nawet nie spróbował ich
zatrzymać. Wszystko będzie dobrze. Wystarczy iść przed siebie.
Gdy mijali polankę, Wirr pozdrowił żołnierzy przyjaznym
machaniem, na co odpowiedzieli uprzejmymi skinieniami,
zadowoleni, iż chłopcy okazali się niegroźnymi podróżnymi.
Mimo przerażenia Davian podziwiał w duchu zimną krew
przyjaciela. Wirr wyglądał jakby nigdy nic; szedł leniwym,
spokojnym krokiem, niczym rozkoszujący się ciepłym
popołudniem spacerowicz.
Szczęśliwym trafem do najbliższego zakrętu drogi mieli jedynie
sto stóp. Minutę później oddział piechurów zniknął za zasłoną
drzew.
Chłopcy przystanęli, gdy tylko nabrali pewności, że nikt ich nie
widzi. Davian zgiął się wpół i podparł dłońmi o kolana. Wypuścił
z ust przeciągły oddech, po czym, zdjęty nagłą ulgą, niemal
wybuchnął śmiechem. Wirr również odetchnął i pokazał
Davianowi swoje dłonie. Trzęsły się jak osika.
- Świetnie sobie poradziłeś, Dav - pochwalił poważnym tonem.
W tej chwili wyglądał na równie wstrząśniętego jak przyjaciel. -
Minę miałeś prawie taką, jakbyś się na ich widok ucieszył.
- Ja? - zaśmiał się Davian. - Gdybyś ty nie był taki dzielny,
odwróciłbym się i wziął nogi za pas - stwierdził. - Minąłeś ich,
jakby cały ten las, niech go El przeklnie, należał wyłącznie do
ciebie. - Przetarł rękoma twarz, powstrzymując cisnący mu się na
usta obłąkańczy chichot.
- 172 -
- Cóż, na szczęście mamy to za sobą. - Wirr poklepał przyjaciela
po ramieniu.
Po pewnym czasie ochłonęli na dobre i ruszyli w dalszą drogę.
Nie minęła jednak minuta, a Davian ponownie się zatrzymał.
Coś było nie tak; Naczynie zaczęło wyczuwalnie stygnąć.
Zaniepokojony, wyjął je z kieszeni i obejrzał brązowe ścianki.
Chwilę potem kilka razy obrócił kostkę na różne strony i jęknął.
- Co się stało? - spytał Wirr.
- Każe nam iść z powrotem. - Davian przygryzł wargę.
- Tam, gdzie żołnierze?
- Tak - westchnął Davian. - Tam, gdzie żołnierze.
Z ust Wirra popłynął potok niezbyt głośnych, lecz bardzo
przykrych dla uszu przekleństw. Zanim się opanował, minęła
dobra chwila.
- No tak. Naturalnie, że tam, gdzie żołnierze - stwierdził
spokojnie.

***

Gdy chłopcy podkradli się z powrotem do obozowiska żołnierzy


- tym razem kryjąc się wśród zarośli - słońce zniknęło już za
horyzontem, pozostawiając po sobie tylko różowawą poświatę.
Od najbliższych Desrielitów dzieliło ich nie więcej niż sto stóp,
lecz wydłużające się cienie sprawiały, że czuli się względnie
bezpieczni. Wystarczyło unikać gwałtowniejszych ruchów.
Wyciągnięty w trawie Davian miał ze swego miejsca widok na
cały obóz. Większość piechurów siedziała przy niewielkim
ognisku. Przyjaciół dolatywały strzępki rozmów, wesołe wybuchy
śmiechu. W połowie drogi między polanką a traktem trwali na
posterunku dwaj strażnicy.
- 173 -
Z innej strony, również w pewnej odległości od ognia, samotny
żołnierz siedział oparty wygodnie plecami o niewielki kryty wóz.
Na oczach Daviana wstał, zajrzał do środka, rzucił coś półgłosem
i siarczyście splunął. Widząc to, obserwujący go od ogniska
towarzysz głośno zarechotał.
Zachowanie żołdaków wskazywało, iż nie spodziewają się
napaści. Wartownicy zabawiali się grą w kości, a na drogę
spoglądali dość rzadko. Mężczyzna przy wozie wrócił na swoje
miejsce i zapadł w drzemkę, z której wybudzał się tylko po to, by
wygłosić jakiś komentarz do rozmów kolegów. Niemniej chłopcy
nie mieli wątpliwości, iż piechurzy nie pozostawią obozowiska na
noc bez ochrony. Davian zrozumiał, że Drogowskaz nie
wyznaczył im łatwego celu.
- Czego my tu właściwie szukamy? - Leżący obok Wirr
niespokojnie poruszył się w trawie. - Nie wydaje mi się, by
sig’nari mogli wędrować w takim towarzystwie.
- Sam nie wiem - przyznał Davian. Zmarszczył czoło i raz
jeszcze omiótł obozowisko czujnym spojrzeniem. Nie miał
wątpliwości, że kostka wskazuje coś w obrębie polany: zaledwie
dotarli na jej skraj, metal nieznośnie się rozgrzał. Czy to możliwe,
by jeden z sig’narich ukrywał się w grupie desrielickich
piechurów? A może żołnierze po prostu znaleźli bądź skradli
przedmiot, z którym powiązany był Drogowskaz? O
konsekwencjach drugiej z tych ewentualności nie chciał nawet
myśleć.
Wirr uniósł się na łokciach i wyjrzał między gałęziami.
- Może powinniśmy sprawdzić w tym wozie? - podsunął.
Davian zmrużył oczy i skupił wzrok. Wóz wydawał się lepiej
zabezpieczony niż typowe wojskowe pojazdy. Zamiast z
tradycyjnej płóciennej plandeki dach i ściany zbito z
wytrzymałych desek, przez co całość przypominała opatrzony
- 174 -
kołami kufer. Jedyne widoczne okno było w zasadzie wyciętą w
przednich drzwiczkach wąską szczeliną. Chłopak zauważył w niej
połyskującą w świetle płomieni grubą kratę.
Same drzwi zabezpieczone były ciężką poprzeczną belką,
uniemożliwiającą otwarcie wozu od środka.
- Masz rację. - Przygryzł wargę. - Myślę, że szukamy kogoś,
kogo trzymają w tym wozie.
- No to cudownie. - Wirr westchnął, lecz pokiwał głową. Sam
również doszedł do podobnego wniosku. - Ale cóż, przeszliśmy
taki szmat drogi, że chyba nie mamy już wyjścia. Spróbujemy go
uwolnić?
Davian przez chwilę przyglądał się uzbrojonym piechurom.
- Chyba nie mamy wyjścia - powtórzył bez entuzjazmu.

***

Kilka kolejnych godzin spędzili przyczajeni w kryjówce,


wymieniając szeptem uwagi jedynie w razie wyraźnej potrzeby.
W pewnym momencie grzejący się przy ogniu żołnierze zaczęli
rozchodzić się do namiotów. Niedługo potem za ich przykładem
poszli wartownicy obserwujący dotąd drogę. Ognisko przemieniło
się w kupkę dogorywających węgielków, które dogasił ostatni
udający się na spoczynek Desrielita. W obozowisku zapadła
głucha cisza, przyjaciele słyszeli już tylko pomrukiwanie
samotnego strażnika przy wozie.
- Są bardzo pewni siebie - zauważył półgłosem Davian.
- Wiesz, w końcu jesteśmy w Desriel, a oni są żołnierzami.
Myślę, że w tym kraju nawet bandyci wolą nie zadzierać z
Gil’shar - odpowiedział szeptem Wirr.

- 175 -
- No dobra. - Davian zatarł nerwowo ręce. - Od czego
zaczniemy?
- Moim zdaniem trzeba się podkraść, ogłuszyć tego wartownika
i spróbować otworzyć wóz, zanim ktoś się obudzi. - Wirr
przygryzł paznokieć.
Spora dawka niepewności w głosie przyjaciela nie poprawiła
Davianowi nastroju.
- A potem rozpłyniemy się z powrotem w lesie - dokończył
Wirr.
- Nie możesz jakoś wykorzystać Daru? Ten plan wydaje mi się
trochę... no wiesz, ryzykowny.
Wirr pokręcił głową.
- Myślałem o tym, ale nic się nie da zrobić. Nakazy Pierwszy i
Drugi nie pozwalają mi im szkodzić. Nie mogę ich obezwładnić
ani uśpić... Tak naprawdę nic nie mogę. Najwyżej, gdybyśmy
musieli się spieszyć, mógłbym otworzyć wóz.
- Wolałbym jednak, żebyśmy nie musieli. Najlepiej, żebyśmy
się stąd zwinęli na długo, zanim ktokolwiek się zorientuje.
- Malacar to wielki las, a ja potrafię zacierać tropy - zapewnił
Wirr. - O ile nie będą nam deptać po piętach, powinniśmy się
wymknąć bez trudu.
Davian przyjął obietnicę przyjaciela sztywnym skinieniem, choć
nie poczuł się ani trochę uspokojony. Omiótł spojrzeniem tonący
w ciemności obóz. Wirr miał rację, zaszli bardzo daleko. Gdyby
zdołali przynajmniej nawiązać kontakt z sig’narimi... Prefekci z
pewnością coś wymyślą.
Zamiast dłużej dyskutować, chłopcy ruszyli chyłkiem wokół
polany. Davian krzywił się za każdym razem, gdy pod jego stopą
trzaskała sucha gałązka. Podeszli na tyle blisko wozu, na ile
pozwalała im odwaga. Od celu dzieliło ich mniej więcej
- 176 -
pięćdziesiąt stóp. W obozie panował głęboki mrok; na niebie
widać było jedynie cieniutki sierp księżyca, a i on od czasu do
czasu niknął za chmurami. W słabej poświacie wszystko - powóz,
namioty i strażnik - zmieniło się w niewyraźne kontury, niemal
niewidoczne na tle ciemniejącej ściany lasu.
Wirr zerknął na Daviana, który ponuro skinął głową, starając się
nie zwracać uwagi na narastające kołatanie serca. Żołnierze w
namiotach powinni już głęboko spać. Bardziej dogodnej okazji nie
będzie.
Zgięci wpół ruszyli przed siebie. Do wozu podeszli pod takim
kątem, by nie znaleźć się w polu widzenia strażnika. Wirr chwilę
wcześniej wypatrzył w trawie solidny konar i dzierżył go teraz w
dłoni niczym maczugę. Wyprzedził Daviana i zniknął za rogiem
wozu. Rozległo się głuche stuknięcie i odgłos padającego na
ziemię ciężaru.
Davian ostrożnie dołączył do przyjaciela i obaj zastygli w
bezruchu. Przez moment stali, wstrzymując oddech i nasłuchując
ewentualnych okrzyków zaalarmowanych żołnierzy. Nic. Cisza.
Davian dał znak głową i tym razem to on poszedł przodem.
Najciszej jak potrafił wyminął leżącego jak kłoda wartownika,
wspiął się na schodki i zbadał drzwiczki powozu.
Zamek okazał się prostą zasuwką. Chłopak raz jeszcze obejrzał
się niespokojnie w stronę namiotów. Wirr rzucił mu pytające
spojrzenie i Davian uspokajająco zamachał dłońmi, dając znać, że
ma wszystko pod kontrolą. Nie musieli korzystać z Esencji.
Wstrzymując odruchowo powietrze, odciągnął zasuwkę i powoli
uniósł grubą belkę. Okazała się porządnie naoliwiona i kiedy
wędrowała ku górze, nie rozległo się nawet jedno skrzypnięcie,
czego obawiał się Davian. Otworzył drzwiczki i zajrzał do środka.
O ile na polanie panował głęboki półmrok, o tyle w wozie
ciemność była nieprzenikniona. Chłopak przez chwilę stał na
- 177 -
progu, mrużył oczy i czekał, aż wzrok przystosuje się do nowych
warunków. Wnętrze koszmarnie cuchnęło, niemal zwymiotował.
By nie uderzyć głową w niską powałę, zgiął się wpół, przyklęknął
i prawie podskoczył, gdy wyczuł na podłodze wilgotną plamę.
Zmarszczył nos, modląc się w duchu, by była to po prostu woda.
Przed sobą zauważył ledwie widoczną sylwetkę, leżącą w tylnej
części wozu. Nieznajomy poruszył się nieznacznie. Nie spał więc,
obserwował.
Davian podczołgał się naprzód.
- Przychodzę z pomocą - wyszeptał. - Przysyła mnie Ilseth
Tenvar.
Odpowiedziało mu milczenie. Wreszcie sylwetka drgnęła
ponownie i uszu chłopaka doleciał brzęk łańcuchów. Zmarkotniał.
Jak mógł najszybciej, odwrócił się na czworakach i wyjrzał na
zewnątrz. W obozowisku wciąż było cicho.
Wyszedł, podkradł się do ogłuszonego wartownika i pospiesznie
go obszukał. Po chwili nagrodziło go delikatne dzwonienie
kluczy. Davian wyciągnął je z kieszeni nieprzytomnego i czym
prędzej wrócił do wozu.
Tym razem oczy przywykły do ciemności znacznie szybciej.
Niemal zastygł, gdy zobaczył, w jakim stanie znajduje się
więzień. Całą twarz pokrywały rozległe ciemne sińce, jedno oko
napuchło tak, iż nie mógł go otworzyć, a usta miał w kilku
miejscach rozcięte. Lewą stronę głowy i szyi oblepiały płaty
zakrzepłej krwi, która plamiła też bluzę. Z dziur w podartym na
plecach ubraniu wyglądały kolejne siniaki, a na lewym
przedramieniu połyskiwała obręcz Kajdan. Nieznajomy oddychał
z trudem, lecz obserwujące Daviana oczy były czujne i zdawały
się w pełni świadome wypadków.
Gdy tak mierzyli się spojrzeniami, chłopak odruchowo dotknął
ukrytego w kieszeni sześcianu i przeciągnął palcem po metalowej
- 178 -
ściance. Zamarł. W tej samej chwili tuż obok obręczy na prawym
przegubie więźnia coś się rozjarzyło. Blask zniknął równie
szybko, jak się pojawił.
Ignorując nieprzyjemny żar, Davian ponownie musnął kostkę i
zmarszczył czoło. Znów błysnęło. Nachylił się, by zobaczyć
wyraźniej, i po chwili pokiwał do siebie głową.
Cienkie, czarne linie tatuażu na nadgarstku więźnia układały się
w wizerunek wilka. Davian nie miał już cienia wątpliwości.
Odnalazł właściwego człowieka. Na kółku strażnika były jedynie
trzy klucze. Już drugi wsunął się gładko do dziurki i zamek z
suchym szczękiem ustąpił. Chłopakowi wydało się, że skrytą w
mroku twarz rozświetla wdzięczność, lecz zaraz potem, ledwie
nieznajomy spróbował się poruszyć, jego rysy wykrzywił ból.
- Dasz radę iść? - zapytał szeptem Davian.
Więzień skinął głową; dźwignął się dzięki samej chyba tylko
sile woli i podszedł na czworakach do drzwi. Chłopak pomógł mu
zejść na ziemię i aż pokręcił głową, widząc rozmiar obrażeń. W
promieniach księżyca rany wyglądały jeszcze bardziej paskudnie.
Davian nie miał pojęcia, jakim cudem nieznajomy trzyma się na
nogach.
Wtem między namiotami rozległ się okrzyk. Serce chłopaka na
moment zamarło.
Czekający przy wozie Wirr pobladł na widok śladów na ciele
więźnia, lecz nie skomentował.
- Wiedzą, że tu jesteśmy - powiedział tylko, gdy zaraz po
pierwszym rozległy się kolejne wołania. - Trzeba się zwijać.
- Daleko nie uciekniemy - rzucił Davian z lękiem w oczach.
- Musimy spróbować.
Wirr chwycił nieznajomego za jedną rękę, Davian za drugą i
potykając się, pognali w stronę lasu. Mieli wrażenie, że czas
- 179 -
zwalnia. Z namiotów wysypywali się desrieliccy piechurzy z
obnażonymi mieczami w dłoniach.
W głębi ducha Davian był pewien, że wszystko przepadło.
Gdyby byli sami, być może jakimś cudem zdołaliby ukryć się
przed pościgiem między drzewami. Teraz, kiedy wlekli za sobą
skrajnie osłabionego więźnia, nie mieli szans umknąć dalej niż
pięćdziesiąt stóp.
Wtem Wirr uwolnił przegub mężczyzny i odwrócił się twarzą
do żołnierzy. Nieznajomy osunął się ciężko na Daviana. Wirr
wyciągnął przed siebie dłonie, z których wystrzeliły oślepiająco
białe, zygzakujące w powietrzu snopy energii. Davian podtrzymał
słaniającego się nieznajomego i sam także obrócił się ku
zbrojnym. Z niemą fascynacją spojrzał na szukacze żołnierzy,
które w jednej chwili zajaśniały intensywnym błękitem.
Nie był pewien, co przyjaciel próbuje osiągnąć - Nakazy nie
pozwalały mu na wiele, lecz mimo narastającej w sercu paniki
poczuł głęboki podziw. Od dawna zdawał sobie sprawę, iż Wirr
jest silny, lecz nie miał okazji obserwować, jak używa pełni swej
mocy, co za pewne uczynił w tej chwili. Davian nigdy w życiu nie
widział, by ktoś włożył w jedno wyładowanie aż taką potęgę.
Potęgę, która poszła na zmarnowanie. Resztki nadziei Dawana
prysły, gdy wiązki światła uderzyły w otaczającą nadbiegających
żołnierzy niewidzialną barierę i rozpłynęły się w niebyt. Któryś z
piechurów musiał mieć przy sobie Pułapkę - naczynie
pozwalające rozpraszać w określonym promieniu wszelkie
skupiska Esencji. Cokolwiek planował Wirr, nie miał najmniejszej
szansy na powodzenie.
Nagle, kiedy Desrielici byli tuż-tuż, na polanie buchnęło białe
światło. Siła eksplozji rzuciła Daviana na ziemię. Zaparło mu
dech w piersiach i przez kilka chwil po prostu leżał, łapczywie
chwytając powietrze i próbując zrozumieć, co się stało. Czy to
- 180 -
Wirr? Może wypróbował jakąś nowinkę? Już w pierwszym ataku
zużył jednak mnóstwo energii, a ten wybuch musiał być
przynajmniej dziesięć razy silniejszy. Ba, może nawet sto.
Po chwili znów widział wyraźnie. Żołnierze podnosili się z
trawy otumanieni, lecz na pierwszy rzut oka cali i zdrowi. Dopiero
po kilku sekundach Davian wyłowił z mroku za ich plecami
sylwetkę człowieka, postać spowitą połami płaszcza tak czarnego,
że kontrastującego nawet z ciemnością samej nocy. Tajemniczy
przybysz przez krótką chwilę stał w bezruchu. Obserwował.
A potem ruszył przed siebie.
Sunął raczej nad ziemią, niż szedł. Na widok zbliżającej się
postaci krew zastygła Davianowi w żyłach. Obcy nie wydał nawet
jednego dźwięku, lecz otaczała go aura grozy, emanował
poczuciem zagrożenia, przez które nogi chłopaka stały się ciężkie
niczym z ołowiu. Desrielici również wyczuli jego obecność.
Davian nie widział ich twarzy, lecz krótkie, zaskoczone okrzyki
usłyszał wyraźnie nawet ze swego miejsca.
Zupełnie inną częścią umysłu zarejestrował, że wszystko dokoła
zamilkło - milczały nocne zwierzęta, ucichły ptaki, przestały grać
świerszcze, nie bzyczał ani jeden komar. Zupełnie jakby świat
wstrzymał dech w piersiach.
Czarna postać płynęła naprzód, ciemność nocy utrudniała
śledzenie jej ruchów. W pewnym momencie poruszyła dłonią,
jakby wyła wiała coś z powietrza, i nagle między jej palcami
zmaterializowało się coś długiego i cienkiego, równie mrocznego
i rozmytego jak sama sylwetka. Sztylet - uświadomił sobie
Davian. Strach chwycił go za serce tak mocno, że nie był w stanie
drgnąć, nie mógł ostrzegawczo jęknąć ani wrzasnąć ze strachu.
Istota - chłopak nie wierzył już, że ma przed sobą człowieka -
zbliżała się niepowstrzymanie i wkrótce zrównała się z
najbliższym żołnierzem. Nie zwalniając nawet na mgnienie,
- 181 -
poruszyła delikatnie przegubem. Swobodny, niewymuszony,
zdawkowy gest. Niemal lekceważący.
Piechur padł, z rozciętej tętnicy szyjnej trysnęła krew. Ciało z
cichym stuknięciem osunęło się w trawę. Na ten odgłos
towarzysze zabitego wreszcie się ocknęli; dwóch chwyciło
mocniej za miecze, trzeci wyciągnął przed siebie długą, cienką
Pułapkę. Błyskając białkami oczu, wyglądał, jakby próbował
uchronić się przed złym urokiem. Nadal nikt nie krzyczał, nikt nie
chciał zwracać na siebie uwagi mrocznej istoty.
Scena wyglądała jak nie z tego świata. Davian wciąż nie był w
stanie kiwnąć palcem. Nie potrafił też oderwać oczu od kolejnego
żołnierza, który padł rażony sztyletem i wydawał właśnie ostatni,
bulgotliwy oddech. Trzeci Desrielita zamachnął się dziko na
napastnika, lecz miecz zatrzymał się w pół drogi, jakby trafił na
lity mur. Piechur zginął tak samo jak jego dwaj koledzy.
Po chwili stało się jasne, ku czemu kieruje się czarny upiór.
Zbaczał wprawdzie z trasy, rozprawiając się z żołnierzami, lecz
zmierzał prosto ku chłopcom. Ostatni piechur padł na trawę.
Wszystko zajęło najwyżej dziesięć sekund; cień poruszał się
błyskawicznie, nienaturalnie szybko. Wreszcie istota zwróciła się
ku Davianowi, od którego dzieliło ją ledwie kilka stóp. Kształtem
przypominała człowieka, twarz niknęła pod czarnym, głęboko
naciągniętym kapturem. Jej sztylet jednak nie został wykonany z
metalu ani żadnego innego rodzaju materii; pulsował ciemnością,
w jednej chwili przypominał eteryczną stal, tuż potem zdawał się
odlany z czarnego szkła.
- Sha nashen teł. Erien des tu nashen teł - syknął upiór
głębokim, lodowatym, nabrzmiałym gniewem szeptem. Głosem,
który opowiadał o czymś straszliwym i starożytnym.
Słysząc te słowa, Davian poczuł zawroty głowy.

- 182 -
Zjeżyły mu się włoski na karku, gdzieś z tyłu zaskwierczało
potężne wyładowanie energii. Światło przemknęło obok chłopaka
i uderzyło w mroczną istotę. Nie był to promień, ale szeroki
strumień. Wzburzona rzeka jasności. Blask nawet Daviana nie
musnął, lecz i tak chłopak utrzymał się na nogach z najwyższym
trudem.
Zakapturzona postać została trafiona prosto w pierś i iskry na
mgnienie oświetliły jej twarz. Rysy również były ludzkie, ale
koszmarnie zdeformowane. Obwisłą skórę znaczyły sińce, na
białych wargach widniały obrzydliwe blizny.
Najbardziej zwyczajne były oczy - szeroko w tej chwili otwarte
w zdumieniu.
Moment później światło zgasło. Kiedy zalany ciemnością
Davian znów cokolwiek zobaczył, upiora już nie było.
Jeszcze przez kilka sekund stał jak wryty, ciało wciąż nie
dawało wiary, że wszystko tak nagle dobiegło końca.
Chwilę później, czując gwałtowny dreszcz, padł zdyszany na
kolana. Był przekonany, że poznał strach, kiedy w Talmiel
schwytali ich łowcy, myślał, że się boi dzisiaj, gdy był pewien, że
lada moment wpadną w ręce desrielickich żołnierzy. Przed chwilą
jednak doznał czegoś zupełnie innego. W jego żyłach płynęła
skrajna, wszechogarniająca groza. A teraz, kiedy ustąpiła, poczuł
w całym ciele słabość i zmęczenie.
Wreszcie opanował się na tyle, że zdołał się obejrzeć. Wirr
również siedział na ziemi, ciasno obejmując ramionami
podciągnięte kolana. Mimo mroku Davian zauważył, że przyjaciel
jest blady jak ściana.
- Wirr, to było po prostu niesamowite! - rzucił pełnym podziwu
tonem. - Nie myślałem nawet, że jesteś aż tak potężny! Normalnie
jak... bóg! Zrobiłeś coś...

- 183 -
- Nie. - Wirr nie podniósł nawet spojrzenia. - Ja nic nie
zrobiłem. To on. - Skinął na leżące kilka stóp dalej ciało. Kajdany,
które wcześniej tkwiły na przedramieniu nieznajomego,
spoczywały teraz w piachu.
W pierwszej chwili Davian pomyślał, że więzień nie żyje, lecz
zaraz potem odetchnął z ulgą, widząc nieznaczne falowanie piersi.
Przez moment nie odzywał się słowem, kręcił tylko z
niedowierzaniem głową.
- Wirr, przyjrzyj się. Przecież on ledwie dycha. Niemożliwe, by
miał w sobie dość Esencji, by rozpalić...
- To on. Kiedy zginął ostatni żołnierz, spadły mu Kajdany i...
Mówię ci, że to on. - W głosie Wirra słychać było niezbitą
pewność i Davian przestał się spierać. Wciąż nie był pewien, czy
powinien przyjacielowi uwierzyć, lecz nie było czasu na dyskusje.
Stopniowo odzyskując jasność myślenia, podniósł się chwiejnie
na nogi i pomógł wstać Wirrowi.
- Ten blask było pewnie widać z samego Thrindaru - zauważył.
- Albo i z Cesarstwa Wschodniego - burknął ponuro Wirr. -
Trudno. Bierzmy go i w drogę.
- A ci żołnierze? Nie powinniśmy ich... pochować czy coś? -
zastanowił się Davian.
- Nie mamy czasu. - Wirr przetarł dłonią czoło. - Z drugiej
strony, kiedy znajdą te trupy, uznają, że to nasza sprawka.
- Wiesz, dwa razy i tak nas nie stracą - wzruszył ramionami
Davian.
Z ust Wirra popłynął lekko histeryczny chichot i nagle obaj
zanieśli się nerwowym śmiechem. Ulga i szok nareszcie znalazły
ujście.
Chłopcy wciąż jeszcze się śmiali, gdy ciemność za ich plecami
ponownie zapłonęła światłem.
- 184 -
Obaj znaleźli się nagle na kolanach, a jakaś siła wykręciła im
dłonie na plecy. Przeguby i kostki oplotły im cienkie, pulsujące
więzy, uniemożliwiające zmianę pozycji. Podobnie związany
został ich nieprzytomny towarzysz. Śmiech zgasł, zalany ostrą
falą strachu. Davian gwałtownie się szarpnął. Bez skutku.
- Mam nadzieję, że zdołacie to wszystko rozsądnie wytłumaczyć
- odezwał się za nimi głęboki głos. Słowa brzmiały spokojnie, lecz
dało się w nich wyczuć stłumiony gniew.
Davian spróbował się odwrócić, lecz nagle opadło go
wyczerpanie; zupełnie jakby przypomniały o sobie wszystkie
trudy ubiegłego miesiąca. Z boku doleciało go ziewnięcie Wirra.
Ostatnie, co zapamiętał, to dotyk miękkiej trawy. Potem błysnęło
jaskrawe białe światło i wszystko odpłynęło.
Zasnął.

- 185 -
Rozdział 12.
Asha ponownie szarpnęła klamkę. Zrobiła to, choć dobrze
wiedziała, że drzwi są zamknięte. Ze zmarszczonym czołem raz
jeszcze powiodła wzrokiem po czarnych, kamiennych ścianach
celi, na próżno próbując zrozumieć, co się stało. Wstrząśnięta
zabójstwem Jina, zasnęła - bądź, co niewykluczone, zemdlała -
lecz wtedy leżała przecież na kanapie w domu Shany, otoczona
zatroskanymi Cieniami, i nic, zupełnie nic nie wskazywało, by
miała jakiekolwiek kłopoty. Shana jasno i wyraźnie potwierdziła
pojawienie się Obserwatora i wszyscy zdawali się przyjmować do
wiadomości, że dziewczyna nie ma ze śmiercią chłopaka nic
wspólnego. Sprawiali wrażenie szczerze przejętych stanem jej
zdrowia i ducha.
Coś jednak musiało się zmienić, ponieważ gdy się ocknęła, była
już tutaj. Sama jak palec. Za zamkniętymi na cztery spusty
drzwiami, zza których nikt nie odpowiadał na jej głośne
nawoływania.
Sfrustrowana uderzyła w drzwi otwartą dłonią. Na korytarzu
rozeszło się echo.
- Halo? Jest tam kto? - krzyknęła.
Tak samo jak przedtem nie odezwał się nikt. W ogóle nic nie
wskazywało, by w pobliżu przebywała choć jedna ż y w a dusza.
Dziewczyna westchnęła i wróciła na łóżko. Poza nim cela
wyposażona była jedynie w dwa krzesła i stół - meble niestety nie
mogły jej pomóc w ucieczce. Poza czekaniem nie mogła wiele
zdziałać.
Leżąc na posłaniu, próbowała zająć myśli czymś innym. Wciąż
pozostawała pod silnym wrażeniem Azylu; mieszkańcy podziemi
wydawali się ludźmi dobrymi i uczciwymi, a wysiłki Shadraehina,

- 186 -
który niemal od zera próbował zbudować silną, zwartą
społeczność, uznała za godne najwyższego podziwu.
Niemniej, mimo że usilnie starała się skupić na pozytywnych
wspomnieniach, jej myśli raz po raz wracały do chwili pojawienia
się Obserwatora. Zastanawiała się, skąd znał jej imię, głowiła się
nad słowami, które od niego usłyszała. A potem, niezmiennie,
widziała zdjętą grozą twarz Jina, któremu życie wyciekało między
palcami.
Po upływie mniej więcej godziny na korytarzu rozległy się
kroki. W zamku zgrzytnął klucz i Asha zeskoczyła gwałtownie z
łóżka. W drzwiach stanął żylasty Cień, mężczyzna o chudej
twarzy i niechlujnie utrzymanej brodzie. Przyjrzała mu się
zaskoczona. Najstarsi Cienie, jakich w życiu spotykała, mieli
niewiele ponad trzydzieści lat - byli to ci, którzy po wojnie jako
pierwsi nie przeszli Prób. Jeden z paragrafów Paktu obejmował
amnestią Obdarzonych, którzy podchodzili do Prób we
wcześniejszym okresie... Tymczasem stojący przed nią
mężczyzna musiał mieć przynajmniej czterdzieści lat.
- Spodziewałaś się kogoś młodszego? - Widząc skonsternowaną
minę dziewczyny, nieznajomy lekko się uśmiechnął.
Wzięta z zaskoczenia, Asha zalała się rumieńcem. Przybysz
machnął swobodnie dłonią.
- Nie przejmuj się. Za pierwszym razem wszyscy tak reagują.
Siadaj, proszę - dodał, wskazując jedno z krzeseł. - Mamy sporo
do omówienia.
- Kim jesteś? - Asha nie zajęła miejsca, za to zaplotła ramiona
na piersi i rzuciła okiem na dwóch mężczyzn, którzy stanęli na
straży w korytarzu. - Dlaczego mnie więzisz?
Cień uniósł brew, wydawał się bardziej rozbawiony niż
zagniewany.

- 187 -
- Na imię mam Scyner, ale wszyscy tu nazywają mnie
Shadraehinem. I cóż, można chyba bez przesady powiedzieć, że
kieruję Azylem. To ja odpowiadam za bezpieczeństwo jego
mieszkańców. - Nachylił się i nagle spojrzał bardzo surowo. - A
kiedy w Azylu pojawia się ktoś, kto przedstawia się fałszywym
imieniem, zaczynam wątpić w jego wiarygodność, Ashalio.
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w jego pewne,
chłodne oczy, po czym podeszła powoli do krzesła i usiadła.
- Dobrze. Cieszę się, że nie będziemy tracić czasu na
zaprzeczenia - rzucił Scyner, na którego twarz z miejsca
powróciła wesołość.
- W jaki sposób dowiedziałeś się, kim jestem? - spytała.
- Z początku podejrzewaliśmy, że szpiegujesz dla nadzoru. -
Shadraehin pogładził palcami zarost. - Próbowali już takich
sztuczek. Oferowali Obdarzonym, którym groziło życie Cienia,
„lepszy los”. Tylko że w archiwach nadzoru nie figuruje żadna
Lissa z Nalean, więc koncepcja upadła, a my wciąż się
zastanawialiśmy, po co zadałaś sobie tyle trudu, by zmienić imię.
Po co skłamałaś, skąd pochodzisz. - Wsunął dłoń do kieszeni. -
Wreszcie jednak udało się nam rozwikłać zagadkę. Wskazówką
okazał się czas. Przejrzeliśmy dane nadzoru na temat uczniów
szkoły w Caladel i natknęliśmy się na podobiznę młodej
Obdarzonej, niejakiej Ashalii Chaedris. - Wyjął kartkę i rozłożył
ją przed oczyma dziewczyny. Szkic pochodził sprzed dwóch lat,
powstał, kiedy nadzór po raz ostatni przysłał do szkoły swoich
portrecistów. Podobieństwo było jednak niezaprzeczalne.
Asha rzuciła okiem na rysunek i poczuła w piersi bolesne
ukłucie. Przypomniała sobie szkołę, przypomniała sobie miejsce,
w którym pozowała do tego portretu. Po chwili podniosła
spojrzenie na Shadraehina.

- 188 -
- Ocalałam jako jedyna - odezwała się półgłosem, nie widząc
powodu, by ukrywać prawdę. - Nie mam pojęcia, co się tam stało,
ale Rada uznała, że z jakiegoś powodu mogę okazać się ważna.
Ukryli mnie w Tol i poprosili, bym nikomu nie wyjawiała
prawdziwego imienia, tak by nie znalazł mnie nadzór. - Spojrzała
Scynerowi prosto w oczy. - Nie miałam wrogich zamiarów wobec
ciebie i twoich ludzi.
- A jednak jeden z moich najlepszych przyjaciół nie żyje. -
Przez twarz Shadraehina przemknął cień gniewu. - Cóż -
odetchnął głęboko - twoją sytuacją zajmiemy się już niedługo.
Najpierw jednak bardzo chcę usłyszeć relację z twojego spotkania
z Aelrithem.
- To ten... Obserwator? Człowiek, który... - Dziewczyna
zawiesiła głos.
- Zgadza się - potaknął Shadraehin. - Aczkolwiek, choć nie
wiem, kim jest, to z pewnością nie jest człowiekiem.
Asha zadrżała, lecz skinęła głową. Uwaga Cienia nie była dla
niej dużym zaskoczeniem. Opowiedziała o wszystkim,
przerywając parę razy, gdy górę brały emocje. Kiedy skończyła,
Shadraehin przez kilka chwil przyglądał się jej z namysłem.
- Wierzę ci - powiedział wreszcie.
Dziewczyna pochyliła głowę z głęboką ulgą. Przynajmniej tyle.
- Schwytaliście Aelritha? - spytała.
- Nie. Nikt nawet nie wie, jak wyszedł - przyznał Scyner. -
Gdyby Shana nie dała słowa, nie wiem, czy uwierzylibyśmy, że w
ogóle był w jej domu.
- Czyli uciekł? - Asha pobladła. - Jest na wolności?
Shadraehin skinął głową.
- Przemieszcza się, wykorzystując sieć katakumb. Ciągną się
całymi milami i można wyjść w wielu punktach w całym mieście,
- 189 -
a nawet poza górami. Większości tych dróg nie znamy, więc nie
możemy tam tropić istoty tak niebezpiecznej jak Aelrith. Już tego
próbowaliśmy, lecz żaden z naszych ludzi nie wrócił. - Cień
zwrócił uwagę na minę Ashy i jego ton złagodniał. - Ale nie
musisz się martwić. Z twojej opowieści wynika, że tobie raczej
nie zagraża. Podejrzewam nawet, że możemy go już nigdy nie
zobaczyć.
Dziewczyna potaknęła, choć żołądek znów podszedł jej do
gardła, kiedy pomyślała o tym, że istota w czarnym płaszczu
krąży swobodnie po świecie.
- Jak myślisz, co znaczyły jego słowa? To wszystko, co mi
powiedział? - spytała.
- Widzę w tym mniej więcej tyle sensu, ile ty, Ashalio. - Scyner
wzruszył ramionami. - Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy
to w ogóle cokolwiek znaczyło. Moim zdaniem Aelrith,
kimkolwiek jest, nie jest całkiem zdrów na umyśle. - Skrzywił się.
- Właściwie, biorąc pod uwagę, co zrobił Jinowi, jestem tego
pewien.
Asha znów zadygotała.
- A jak sądzisz? Kim... czym on naprawdę jest?
- Pewności nie mam - westchnął Shadraehin. - Po wojnie
krążyły pogłoski, że w Tol Athian prowadzono eksperymenty na
ludziach. Podobno próbowali stworzyć wojowników niepodatnych
na działanie Pułapek i Kajdan... Gdybym miał zgadywać,
powiedziałbym, że Aelrith może być jednym z nich. Nie mam
natomiast pojęcia, czy Rada jest świadoma, że on wciąż tutaj
krąży. - Podrapał się w podbródek i zapatrzył w nieokreśloną dal.
- Kiedy odkryłem to miejsce i zrozumiałem, że może posłużyć
jako bezpieczna przystań dla Cieni, Aelrith już tu był. Już
wówczas wpatrywał się w światło. Dzisiaj zdarzył się jedyny
znany mi wypadek, by z kimś porozmawiał. Zawarliśmy niepisane
- 190 -
porozumienie: my nie zbliżaliśmy się do niego, a on nie wtrącał
się w nasze sprawy. I teraz ta umowa została złamana po raz
pierwszy.
Przez kilka chwil w celi panowała cisza. Ostatecznie Asha
wyprostowała się i wzięła głębszy oddech.
- Więc co ze mną zrobisz? - spytała, z niepokojem czekając na
odpowiedź.
- Co zrobię? - zdziwił się Shadraehin. - Jesteś wolna, Ashalio.
Możesz wracać do Tol. Albo, jeśli zechcesz, zostań tutaj.
Wzięliśmy cię pod klucz, ponieważ bałem się, że jesteś jednak
szpiegiem. Teraz wiem, że nie. - Urwał na moment. - Niemniej,
zanim podejmiesz decyzję, chciałbym, żebyś wysłuchała mojej
propozycji. Być może uznasz, że jest warta uwagi.
- Słucham. - Asha głęboko odetchnęła, spięte mięśnie nieco się
rozluźniły.
- Przyznam, że... ciekawi mnie, co dokładnie zaszło w twojej
szkole i innych - podjął Shadraehin. - Podejrzewam, że sprawa
napaści interesuje też ciebie. I jeśli zechcesz, mam pomysł, jak
moglibyśmy poszukać odpowiedzi wspólnymi siłami.
Asha wpatrywała się w Cienia bez słowa. Ledwie dowierzała
własnym uszom.
- Jak? - spytała wreszcie z przejęciem. I znów urwała. - Ale...
dlaczego ta sprawa interesuje ciebie?
Shadraehin nachylił się ku dziewczynie.
- Rzecz w tym, Ashalio... Nadzór wie o istnieniu Azylu. Nie wie
jedynie, gdzie się dokładnie ukrywamy i jak tutaj dotrzeć. Wiedzą
natomiast, że takie schronienie działa, i wielu ich ludzi pracuje
nad doprowadzeniem do naszego upadku.
- Wydawało mi się, że gdyby nadzorcy zeszli tu na dół,
czekałaby ich śmierć? - zauważyła Asha.
- 191 -
- To prawda. - Scyner pokiwał głową. - Nie obawiamy się
otwartego ataku, przynajmniej nie na tym etapie. Obecnie nadzór
koncentruje wysiłki na próbach odcięcia nas od zaopatrzenia.
Woda nie stanowi problemu... Przez katakumby przepływa rzeka,
z której możemy korzystać do woli. Za to jedzenie... Pod ziemią
nie zdołamy wyhodować odpowiedniej ilości. - Westchnął. -
Niedawno Cienie z miasta doniosły o nowym ograniczeniu. Aby
jeden z nas mógł kupić większą ilość prowiantu, musi przedstawić
specjalny list od pracodawcy. Ten przepis jakoś obchodzimy, ale
jestem pewien, że niebawem nadzór utrudni nam życie jeszcze
bardziej. - Wzruszył ramionami. - Jak więc sobie pewnie
wyobrażasz, chciałbym w jakiś sposób nakłonić ich, by dali nam
spokój. Już kilka razy nawiązywałem z nimi kontakt, próbowałem
negocjować, ale oni po prostu nie słuchają. Teraz więc
obserwujemy potajemnie wszystkie ważniejsze osoby z
kierownictwa nadzoru. Szukamy nieco bardziej... twardych
argumentów.
- Chcesz ich szantażować - domyśliła się dziewczyna.
- Wiem, mało to chwalebne - Scyner rzucił jej przepraszający
uśmiech - ale innych sposobów już się imaliśmy. - Pokręcił głową.
- Tak czy inaczej, przed kilkoma miesiącami zauważyliśmy, że
strażnik północy zaniedbuje część obowiązków. I to sporą część.
Skupił swoją uwagę na czymś innym. Jak się okazuje, tym czymś
jest dochodzenie w sprawie ataków na szkoły.
- To chyba nie jest tak strasznie dziwne. - Czoło Ashy przecięła
zmarszczka.
- Mówimy przecież o strażniku północy. - Brew Shadraehina
powędrowała ku górze. - O samym naczelnym nadzorcy, o
człowieku, który stworzył Nakazy. Który nienawidzi
Obdarzonych jak mało kto. Być może zainteresowanie atakami
nie było niecodzienne samo w sobie, ale żeby nie pojawił się na
ceremonii zaprzysiężenia nowych nadzorców? Odrzuca
- 192 -
zaproszenia na spotkania z członkami wielkich rodów, nie stawia
się na sesjach Zgromadzenia? To już bardzo dziwne. - Na ustach
Scynera zamajaczył ponury uśmiech. - Im dłużej tę sprawę
badaliśmy, tym większego nabieraliśmy przekonania, że
zainteresowanie strażnika jest nieco zbyt intensywne. Można
powiedzieć, że graniczy wręcz z obsesją. On niekiedy nawet nie
sypia... A o ile nam wiadomo, utrzymuje swoje dochodzenie w
tajemnicy przed aparatem nadzoru. Ukrywa je bardzo starannie. -
Cień przetarł czoło. - Nie wiemy dlaczego. Mamy w pałacu wielu
informatorów, kilku nawet w samym nadzorze, ale jak dotąd nikt
nie był w stanie poznać prawdy.
Przyglądająca się Shadraehinowi dziewczyna od pewnego czasu
czuła rosnący niepokój.
- I jaka miałaby być moja rola?
Cień spojrzał jej prosto w oczy.
- Chcę dać mu znać, kim jesteś i gdzie cię szukać.
Przez kilka sekund Asha po prostu patrzyła, niepewna, czy
Scyner mówi poważnie, czy też pozwolił sobie na niesmaczny
żart.
- Chyba nie myślisz, że zgodzę się na coś takiego?
- Wysłuchaj, proszę, do końca. - Shadraehin uniósł rękę. Mówił
spokojnie. - Rozumiem, w jakim znalazłabyś się
niebezpieczeństwie, gdyby dowiedział się o tobie nadzór, ale
szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, że strażnik północy im cię
wyda. Zechce raczej pomówić z tobą osobiście, może nawet
sprowadzić do pałacu, by mieć cię pod ręką. Gdyby przekazał cię
w ręce nadzoru, straciłby szansę na bezpośredni kontakt i
wydobycie z ciebie informacji. Zatem nie. - Pokręcił głową. -
Więcej niż prawdopodobne, że uczyni z ciebie swój kolejny
sekret. A jeżeli zechce twojej współpracy, będzie zmuszony

- 193 -
wyjawić szczegóły dochodzenia. Dla nas z kolei to szansa na
uzyskanie odpowiedzi.
- Może z czasem powie też, dlaczego kwestia napadów na
szkoły jest dla niego tak ważna. - Asha przygryzła wargę w
zastanowieniu.
- Otóż to! - uśmiechnął się Shadraehin. - A wtedy ty
poinformujesz o wszystkim nas. Mam nadzieję, że kiedy poznamy
szczegóły, zdołamy je wykorzystać i nakłonimy strażnika, by
zmusił nadzór do pozostawienia nas w spokoju. Naturalnie
zrobilibyśmy to w taki sposób, by twój udział nie wyszedł na jaw
- zapewnił pospiesznie.
- I tylko do tego potrzebujecie tych informacji? - Dziewczyna
zmarszczyła brwi.
- Tylko i wyłącznie - potwierdził Shadraehin.
- Ryzyko jest bardzo duże - zauważyła. - Nie mamy gwarancji,
że jeżeli nawet strażnik nie odda mnie w łapy nadzorców, to nie
podda mnie torturom osobiście.
- Wiem. - Shadraehin pokiwał głową. - Dlatego też do niczego
cię nie zmuszam - dodał poważnym tonem. - Aczkolwiek z twojej
opowieści wynika, że Rada nie ma jak dotąd żadnego tropu. Więc
jeśli naprawdę zależy ci na prawdzie o ataku na Caladel, być może
musisz po prostu zaryzykować. - Zawiesił na moment głos. -
Chętnie dam ci trochę czasu do...
- Zrobię to - Asha nie pozwoliła mu dokończyć.
W rzeczywistości zdecydowała znacznie wcześniej. Kryjąc się
w Tol, nie osiągnęłaby niczego, a ślad zabójcy Daviana stygł
coraz bardziej z każdym mijającym dniem. W tej chwili zyskiwała
przynajmniej szansę.
- Świetnie. - Shadraehin wstał z krzesła i krzepiącym gestem
złożył dłoń na jej ramieniu. - Zrobimy wszystko, co w naszej
mocy, byś była bezpieczna, Ashalio. Nasi ludzie będą nad tobą
- 194 -
czuwać w nocy i za dnia. Masz na to moje słowo honoru. A jeżeli
wszystko potoczy się zgodnie z planem, kiedy znajdziesz się w
pałacu, dopilnuję, by ktoś dyskretnie nawiązał z tobą kontakt. -
Podszedł do drzwi, powiedział coś szeptem jednemu z
czekających na zewnątrz Cieni i odwrócił się z powrotem do
dziewczyny. - Shanin odprowadzi cię do Tol i... pomoże
wytłumaczyć zniknięcie Jina - zapowiedział półgłosem. - Odkąd
tu zeszliście, nie minęło zbyt wiele czasu. Myślę, że waszej
nieobecności nikt jeszcze nie zauważył - rzucił i pożegnał się
uprzejmym skinieniem. - Niech cię Prządki prowadzą, Ashalio.
Mam nadzieję, że wkrótce zobaczymy się znowu.
Spotkanie dobiegło końca. Asha wyszła z celi za Shaninem,
który powiódł ją z powrotem do Tol.

***

Wkrótce znalazła się w swoim pokoju.


Pora była późna, lecz spała już wcześniej i nie czuła zmęczenia.
Jakiś czas przechadzała się od ściany do ściany, potem usiadła na
łóżku i zapadła w zadumę. Ciekawe, zastanawiała się, kiedy
przyjdzie po mnie strażnik północy? Za kilka godzin? Dni?
Zerknęła na zegar. Większą część nocy miała za sobą; już za dwie
godziny musiała się stawić w bibliotece.
Spać nie mogła, lecz trwonienie energii nie miało sensu.
Podobnie jak rozważanie tego, co i tak miało się wydarzyć. W tej
chwili nie mogła niczego cofnąć ani odwołać, nawet gdyby
chciała.
Uspokoiła się głębokim oddechem, ułożyła na posłaniu i zaczęła
czekać.

- 195 -
Rozdział 13.
Davian jęknął.
W głowie czuł koszmarny, pulsujący ból i wcale nie miał ochoty
wracać do rzeczywistości. Tym bardziej że coś było wyraźnie nie
w porządku. Otępiały, spróbował rozmasować obolałą skroń, lecz
okazało się, że ramiona ma przytwierdzone do boków.
Ocknął się na dobre i wspomnienia napłynęły wzburzoną falą.
Próba uwolnienia nieznajomego. Żołnierze. Mroczny upiór.
Poderwał gwałtownie powieki i ponownie spróbował poruszyć
rękoma, jakąkolwiek częścią ciała. Daremnie. Przebiegł go
lodowaty dreszcz, gdy uświadomił sobie, że przedramię ściska mu
zimna obręcz Kajdan. Walczył jeszcze panicznie przez kilka
chwil, po czym zaczerpnął głęboko powietrza i odwrócił głowę w
bok - szyja była jedynym organem, nad którym zachował władzę -
by rozeznać się w położeniu.
Pomieszczenie było ciasne, czyste i właściwie niepozorne; pod
przeciwległą ścianą stało drugie łóżko, przy którym leżał na
dodatek siennik. Okno stało otworem, a zasłony były odsunięte,
lecz Davian znajdował się na piętrze i ze swego miejsca widział
jedynie dachy. Wiatr niósł ze sobą uliczny gwar. Nawoływania
zachwalających towary kupców mieszały się ze stukotem
końskich podków na bruku, skrzypieniem wózków i głosami ludzi
zaprzątniętych codziennymi sprawami. Wyglądało na to, że trafił
do większej miejscowości, może nawet miasta. Nie miał jedynie
bladego pojęcia, w jaki sposób się tu znalazł.
Na drugim posłaniu leżał Wirr, na jego ramieniu również
migotały Kajdany. Spoczywał w niewygodnej pozycji,
wymuszonej przez więzy. Z jego ust dobywało się niezbyt
delikatne chrapanie i ku uldze Daviana sprawiał wrażenie całego i
zdrowego. Siennik natomiast zajmował szczupły chłopak, także
- 196 -
pogrążony w kamiennym śnie. Sięgające ramion rudobrązowe
włosy opadały mu luźno na twarz, lecz Davian zdołał go
rozpoznać. Sińce zniknęły, ktoś oczyścił mu ubranie, lecz był to
nieznajomy z wozu - więzień, którego próbowali z Wirrem
wyzwolić.
Okazał się młodszy, niż się wydawało - nie mógł być o więcej
niż dwa, trzy lata starszy od Daviana.
Chłopak z rozczarowaniem odnotował, że również rudowłosy
ma na ramieniu Kajdany, a jego przeguby i kostki krępuje gruby
sznur; wyglądało na to, że nie zwrócili mu wolności na długo.
Na szczęście jednak - próbował pocieszyć się Davian - ktoś
przynajmniej opatrzył mu rany.
Nim zdążył wywnioskować cokolwiek więcej, rozległ się brzęk
kluczy i drzwi stanęły otworem. Chłopak spiął się na całym ciele i
spojrzał na wchodzącego do środka mężczyznę w średnim wieku,
o piaskowych włosach, wśród których dopiero zaczynały pojawiać
się srebrne pasemka. Uwagę Daviana przykuła jednak jego twarz.
Składała się właściwie wyłącznie z blizn - małych i dużych,
starych i zbielałych oraz świeżych i wciąż jeszcze różowych.
Szczególnie wybijała się napuchnięta i czerwona blizna
ciągnąca się od nosa po ucho. Czerwoną szramę przecinała
miejscami czerń niedawno założonych szwów. Nieznajomy
wyglądał przerażająco i chłopak aż się wzdrygnął.
Przybysz powiódł po pokoju uważnym spojrzeniem głęboko
osadzonych oczu, a kiedy zauważył, że Davian odzyskał
przytomność, na moment zastygł.
- Nie krzycz - przestrzegł głębokim i cichym, lecz władczym
tonem. W odróżnieniu od oszpeconej bliznami twarzy głos nie
wydawał się groźny. - Sam jestem Obdarzony. Jeśli ściągniesz na
nasze głowy Desrielitów, wszyscy źle skończymy. - Podwinął
rękaw, by zademonstrować Znamię. Widząc, że Davian jest
- 197 -
bardzo daleki od wszczynania rwetesu, nieco się odprężył. -
Wróciłeś do siebie znacznie szybciej, niż powinieneś.
Chłopak wziął kilka głębszych oddechów, uspokoił się. Więc
nie pojmało ich Gil’shar. Na początek dobre i to.
- Kim jesteś? - zapytał. - Skoro jesteś Obdarzony, dlaczego
budzę się w więzach?
- Wciąż nie wiem, co o was myśleć. O tym tutaj pomówimy,
kiedy już się dowiem - stwierdził, wskazując leżącego na sienniku
nieznajomego. - Uwolniliście go z konwoju. Dlaczego?
- To dosyć... skomplikowane. - Davian zmarszczył czoło.
- Więc poproszę o wersję uproszczoną. - Mężczyzna usiadł na
jedynym w pokoju krześle. - Mam czas.
- On też jest Obdarzony. Uznałem, że tak trzeba. - Davian
prawie się skrzywił, sam bowiem słyszał, jak nieprzekonująco
zabrzmiały te słowa.
Nieznajomemu również to nie umknęło.
- Chłopcze, jesteśmy w samym sercu Desriel. Nie uratowałeś go
dla kaprysu. Spróbuj wymyślić coś bardziej sensownego.
- Wolałbym o tym nie mówić. - Davian pokręcił głową.
- Co byś wolał, nie ma w tej chwili żadnego znaczenia. - Zryta
bliznami twarz mężczyzny nie wyrażała żadnej emocji. - Możesz
opowiedzieć swoją historię mnie lub zaczekać, aż wyciągnie ją z
ciebie Gil'shar. Ja wiem, na co bym się zdecydował. Pamiętaj też,
że dopóki nie wyjaśnisz zadowalająco swojej roli w tym
wszystkim, pozostaniesz w więzach.
Davian pobladł. Nieznajomy nie kłamał.
Spojrzenie mężczyzny złagodniało.
- Słuchaj, chłopcze, podejrzewam, że stoimy po tej samej
stronie. Zanim się napatoczyliście, tropiłem tego człowieka przez
tydzień. W pewnym momencie sam próbowałem go uwolnić. Ale
- 198 -
podjąłem to ryzyko z własnych powodów. I zanim obdarzę was
zaufaniem, muszę poznać wasze. - Na moment zawiesił głos. -
Nie wiem, czy to pomoże, ale wiem, że jesteś augurem. Więc
przynajmniej tego nie musisz ukrywać.
Davian zastygł. Otworzył usta, by zaprotestować, lecz wyraz
twarzy nieznajomego dał mu jasno do zrozumienia, że byłoby to
bezcelowe. W jego oczach lśniła pewność, chłodna i niezmienna.
Ich spokojne spojrzenie zmiękczyło jego opór.
- Nie... nie wiem, od czego zacząć - przyznał lekko
roztrzęsionym głosem.
- Najlepiej od początku, młody. - Mężczyzna nachylił się w
krześle. - Zacznij od początku.

***

Kiedy Davian skończył mówić, gardło miał wyschnięte na wiór.


Opowiedział o wszystkim; skoro nieznajomy wiedział o tym, że
jest augurem, nie widział powodu, by ukrywać cokolwiek.
Oszpecony mężczyzna słuchał bez słowa, z uwagą, od czasu do
czasu kiwał głową, a niekiedy marszczył czoło, jakby w
zdziwieniu tą czy inną rewelacją. Ostatecznie zmierzył chłopaka
wnikliwym spojrzeniem, a na jego twarzy odmalował się...
smutek.
- Nielicha historia - stwierdził półgłosem. - Wprawdzie
postawiłeś przede mną więcej pytań, niż udzieliłeś odpowiedzi,
ale... nielicha ta twoja historia.
- Czyli... wierzysz mi? - Davian odetchnął z ulgą.
Zamiast odpowiadać, mężczyzna wydobył z kieszeni niewielki
przedmiot. Brązowe Naczynie. Nieznajomy obrócił kostkę w

- 199 -
dłoniach i przyjrzał się jej dokładnie, aczkolwiek jego mina
świadczyła o tym, że widzi ją nie pierwszy raz.
- Tak, wierzę ci - przyznał po chwili. - Co nie znaczy wcale, że
ci ufam - dodał. - Jeszcze nie. Ale na początek dobre i to. -
Oderwał wzrok od sześcianu i spojrzał Davianowi prosto w oczy.
- Ten przedmiot jest bez wątpienia starożytny. I nie sądzę, by był
to jedynie Drogowskaz. Naprawdę nie wiesz, do czego jeszcze
służy?
Chłopak pokręcił głową. Zwrócona w kierunku rudowłosego
ścianka kostki lśniła jaskrawym blaskiem.
- Wiem tyle, że wciąż działa - zauważył. - Od jego strony -
skinął ruchem głowy na leżącego - bez przerwy widzę ten wilczy
symbol. Świeci tak jasno, że aż ciężko patrzeć.
Nieznajomy burknął pod nosem i zapatrzył się w brązową
kostkę tak intensywnie, jakby spodziewał się, że dzięki samej
tylko sile woli zdoła zobaczyć to samo co Davian.
- Symbol, o którym mówisz, ten wytatuowany na jego
nadgarstku, to herb Tar Anan. Można go znaleźć na całej długości
Bariery - I... - chłopak zmarszczył brwi - co z tego wynika?
- Nie jestem pewien. - Nieznajomy rzucił okiem na rudzielca. -
Kiedy mam kostkę w ręku, jego tatuaż zaczyna świecić. Ale na
ściankach nie widzę zupełnie nic. - Zafrasowany, zacisnął usta. -
Nie wątpię, że to rzeczywiście Drogowskaz. Symbole są ze sobą
wyraźnie powiązane. Podejrzewam, że więź pozostanie aktywna,
dopóki oba znaki się nie zetkną. Nie rozumiem natomiast, jak to
możliwe, że to Naczynie jest sparowane wyłącznie z tobą. Tym
bardziej że dokonano tego bez twojej wiedzy i zgody. - Westchnął
i schował sześcian między poły płaszcza.
- Rozwiążesz mnie? - Davian poprawił się na posłaniu. Było mu
niewygodnie.

- 200 -
Nieznajomy zerknął na Wirra i leżącego na podłodze
nieprzytomnego chłopaka.
- Nie. - Pokręcił głową. - Jestem w stanie sprawdzić
prawdziwość pewnej części twojej opowieści, więc zrobię to,
zanim cię uwolnię. Jak powiedziałem, wierzę ci, ale zdarzało mi
się w życiu spotykać naprawdę utalentowanych łgarzy. Niektórzy
wcale nie byli starsi od ciebie.
- A czy ufasz mi przynajmniej na tyle, by zdradzić, jak się
nazywasz? - Davian wydął usta.
- Taeris Sarr - przedstawił się oszpecony mężczyzna, bacznie
obserwując reakcję chłopaka.
Davian skojarzył nazwisko dopiero po chwili. Miał przed sobą
człowieka, który przed trzema laty ocalił mu życie. Tego, który
podobno obszedł w jakiś sposób Nakaz Pierwszy i zabił
napastników. Tego, który został z rozkazu nadzoru stracony.
- To nie twoje nazwisko. - Czoło chłopaka naznaczyła
zmarszczka. - Taeris Sarr nie żyje.
- Tak mówią? - uśmiechnął się mężczyzna. - Interesujące. -
Rozbawiony pokręcił głową. - Ale cóż, to nieprawda. Jestem jak
najbardziej żywy.
- Kłamiesz - rzucił oschle Davian.
- Tak ci mówi twoja moc?
Chłopak zacisnął zęby. Z ust nieznajomego nie wypłynęła
najcieńsza smużka czarnego dymu.
- Jak to się stało? - spytał po kilku chwilach milczenia.
- Uciekłem. - Mężczyzna w zadumie potarł naznaczone
bliznami policzki. - Domyślam się, że nadzór wolał ogłosić, że
egzekucja odbyła się zgodnie z planem, niż wystawić się na
pośmiewisko. - Wzruszył ramionami. - Uciekłem i przybyłem
tutaj. Do jednego z niewielu miejsc, w których nikomu nie
- 201 -
przyszło do głowy mnie szukać. Chociaż okazuje się, że
przeszłość zdołała mnie wreszcie dogonić - dodał cierpko.
Davian otworzył usta, lecz nie powiedział ani słowa. Tym razem
mężczyzna również nie skłamał.
To był Taeris Sarr.
- Starszy Sarr... - odezwał się, gdy wyszedł po chwili z szoku. -
To... to dla mnie zaszczyt. Nie masz pojęcia, jak często
żałowałem, że nie mogę ci podziękować.
- Mów mi Taeris, to w zupełności wystarczy. Poza tym, jeśli
ktoś usłyszy, że tytułujesz mnie starszym, naprawdę marnie
skończymy. - Taeris odchrząknął, widać było, że poczuł się
niezręcznie. - I nie musisz mi dziękować. Zobaczyłem trzech
dorosłych mężczyzn atakujących trzynastoletniego dzieciaka.
Jakim byłbym człowiekiem, gdybym się nie wtrącił?
- Tak czy inaczej, jestem ci bardzo wdzięczny. - Wciąż
oszołomiony Davian pokręcił głową. - I mam tyle pytań...
Taeris wyjrzał za okno.
- Myślę, że mamy trochę czasu. I tak nie możemy nic zrobić,
dopóki ci dwaj się nie ockną - zauważył. - Pytaj więc.
- Czy ratując mnie, naprawdę obszedłeś Nakaz Pierwszy? -
spytał chłopak po chwili namysłu.
- Ach! - Taeris zachichotał, choć jego spojrzeniu zabrakło
wesołych iskierek. - Czyli nadal nie pamiętasz? Minęło tyle
czasu... - westchnął. - Nie, chłopcze. Miałem przy sobie dwa
sztylety, nic więcej. Kazałem im przestać, na co rzucili się na
mnie. Broniłem się. Tamci byli pijani, a ja jestem szybszy, niż
może się wydawać... Ale nadzór oczywiście ocenił sprawę według
własnych kryteriów. Trzy trupy i samotny, podstarzały
Obdarzony, który nie mógł ich przecież pokonać bez pomocy
Daru.

- 202 -
- A ja jako świadek byłem do niczego - uświadomił sobie
Davian z przerażeniem. - Przepraszam... naprawdę.
Taeris machnął tylko ręką.
- Prawdę mówiąc, przez większość zajścia byłeś nieprzytomny.
Zresztą nawet gdybyś nie był, twoje słowo niewiele by zmieniło.
Nadzór postanowił uczynić ze mnie przykład. Dzięki mnie mogli
wszem wobec pokazać, jakim zagrożeniem byliby Obdarzeni,
gdyby nie Nakazy. I gdyby nie nadzorcy.
- Jak więc uciekłeś? - dopytał chłopak.
Taeris zawahał się, po czym wyjął z kieszeni dwa kamyki,
czarny i biały.
- Kamienie Podróżne - wyjaśnił. - Naczynia pozwalające
otworzyć łączący je portal. Od wielu lat wiernie mi służą.
Podobnie było tamtego dnia. Oraz wczorajszej nocy.
Davian przez chwilę wpatrywał się w Taerisa bez słowa. Nigdy
w życiu nie słyszał o podobnie działających Naczyniach, lecz
teraz wiedział już, w jaki sposób mężczyzna zdołał po kryjomu
przenieść nieprzytomnych chłopców z serca lasu do pokoju na
piętrze miejskiej gospody.
- Więc... co robisz w Desriel? - zapytał wreszcie. - Dlaczego go
tropiłeś? - Wskazał głową leżącego na podłodze rudzielca. - Też
poszukujesz sig’narich?
- Obawiam się, że mam dla ciebie złe wieści, chłopcze. - Taeris
się skrzywił. - Ten, kto cię tu przysłał, Tenvar, skierował cię na
manowce. W Desriel nie ma sig’narich.
- Niemożliwe! - żachnął się Davian. - Tenvar nie kłamał.
- Jesteś pewien? Sam mówiłeś, że o swojej zdolności wiesz
bardzo niewiele.
- Jestem pewien - wycedził chłopak.
Taeris otaksował go spojrzeniem.
- 203 -
- Czy twoja moc działa, nawet kiedy masz na sobie Kajdany?
Davian potaknął.
- Pozwól, że coś ci pokażę - podjął mężczyzna. - Usłyszysz
zaraz dwie prawdy i jedno kłamstwo. Przekonamy się, czy zdołasz
je odróżnić.
- Proszę bardzo. - Chłopak wzruszył ramionami.
- Dochodzi południe. - Taeris przymknął oczy, skoncentrował
się. - Znajdujemy się w tej chwili w mieścinie zwanej DanTnar. A
ja mam czterdzieści pięć lat.
Czoło Daviana pokryła siateczka zmarszczek, poczuł w głowie
pulsujący ból, nie miał pojęcia, z jakiego powodu. Spomiędzy
warg Taerisa nie popłynął czarny dym. Ani jedna chmurka.
- Wszystkie trzy stwierdzenia były prawdziwe - powiedział
ostrożnie.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Jest już dobrze po południu. Miejscowość nazywa się Anabir,
a mnie stuknęło czterdzieści osiem wiosen.
Davian przyjrzał się mu z niedowierzaniem. Wciąż nic. Ani
smużki.
- Jak to zrobiłeś? - spytał, poruszony.
- Stary numer. - Taeris wzruszył ramionami. - W twoim
pokoleniu tę sztuczkę znają tylko nieliczni, ale w czasach
augurów była dość powszechna. Rodzaj mentalnej osłony, tarczy
chroniącej umysł przed penetracją. Utrzymywanie jej przez
dłuższy czas wymaga wprawy, lecz większość ludzi jest w stanie
ochronić się skutecznie przez kilka minut. - Spojrzał na
pobladłego, wstrząśniętego Daviana i pokręcił głową. - Przykro
mi. Naprawdę bardzo mi przykro.
- No ale... - Davian wbił wzrok w rudowłosego chłopaka. - W
takim razie co to za jeden? Po co starszy Tenvar mnie tu przysłał?
- 204 -
- Tego właśnie musimy się dowiedzieć. Nie wiem, czy cię
pocieszę, ale nie sądzę, by Tenvar kłamał również w sprawie
Bariery. Podejrzewam, że wmieszał w swoją historyjkę sporo
prawdy. Chciał mieć pewność, że wywiedzie twoją moc w pole -
stwierdził Taeris i podniósł się z miejsca. - Muszę wyjść do miasta
i popytać. Jeżeli twoja opowieść okaże się prawdziwa, pogadamy
dłużej. - Ruszył do drzwi, lecz po paru krokach przystanął i skinął
na nieprzytomnego. - Mało prawdopodobne, by się obudził, zanim
wrócę, ale w razie czego... Najlepiej będzie, jeśli udasz, że jeszcze
śpisz. Nie mam pojęcia, dlaczego Tenvar cię okłamał, lecz skoro
zadał sobie tyle trudu, by cię tu przysłać, nie zrobił tego z czystej
sympatii. A to znaczy, że ten tutaj również nie życzy ci najlepiej.
Wyszedł i zamknął za sobą drzwi, zostawiając w pokoju
bladego, poruszonego do głębi Daviana.
Tenvar go okłamał. Cała wyprawa, wszystkie trudy... Na
próżno.

- 205 -
Rozdział 14.
Gdy Wirr wreszcie zbudził się na swoim posłaniu, niebo za
oknem zaczęło już gasnąć. Davian, nie tracąc czasu, opowiedział
przyjacielowi o wszystkim, co zaszło. Wiadomość o podstępie
Ilsetha Wirr przyjął z niezmąconym spokojem, za co Davian był
mu ogromnie wdzięczny. Trafili do Desriel, znaleźli się w tak
niebezpiecznym położeniu wyłącznie dlatego, że ślepo zaufał
swojej zdolności, i czuł z tego powodu silne wyrzuty sumienia.
Nie był pewien, czy zdołałby znieść jeszcze i gniew przyjaciela.
Gdy Davian umilkł, Wirr poruszył się niezgrabnie na łóżku,
próbując rozciągnąć zesztywniałe mięśnie.
- I mówisz, że to na pewno Taeris Sarr?
- Na tyle, na ile mogę być pewien.
- Dav, jeśli to... - Wirr przygryzł wargę. - Wiem, że uratował ci
życie, ale... słyszałem o nim to i owo. Ponoć jest groźny, a co
gorsza, niezrównoważony. Gdyby... - Urwał, ponieważ w zamku
zgrzytnął klucz i do środka wszedł Taeris. Spojrzał na wciąż
nieprzytomnego rudzielca i skinął z zadowoleniem głową.
- Davian zdążył ci już powiedzieć, kim jestem? - Przeniósł
spojrzenie na Wirra.
- Tak - odparł chłopak, przyglądając się zeszpeconej twarzy z
mieszanką lęku i ciekawości.
- Bardzo dobrze - rzucił Taeris, po czym zasypał Wirra
pytaniami o wydarzenia ubiegłych tygodni.
Gdy stwierdził, że relacje przyjaciół są ze sobą zgodne,
podszedł do Daviana i zaczął się mocować z jego więzami.
- Moi informatorzy potwierdzili kilka fragmentów waszej
opowieści. W Fejett zginął w bójce szeroko znany łowca. A
pewien mężczyzna w Talmiel stracił w podejrzanych
- 206 -
okolicznościach przytomność i ocknął się, nie pamiętając dwóch
ostatnich lat życia. Niewiele tego, ale na razie wystarczy.
Davian usiadł na łóżku i rozmasował obolałe przeguby.
Poruszył zdrętwiałymi z bezruchu nogami.
- Zaraz - rzucił. - Co się stało temu człowiekowi z Talmiel? -
zapytał, czując na plecach lodowaty dreszcz.
- Sam się zastanawiałeś, czy nie zrobiłeś przypadkiem czegoś,
by wasz znajomy przemytnik zapomniał o Naczyniu. - Taeris
obrzucił chłopaka zaintrygowanym spojrzeniem. - Wygląda na to,
że zrobiłeś - powiedział, przeszedł przez pokój i zajął się pętami
Wirra.
Davianowi zebrało się na mdłości. Anaar rzeczywiście
zasługiwał na karę, lecz ta świadomość wcale nie przyniosła mu
pocieszenia. Przemytnik był już drugą osobą, którą Davian
skrzywdził tylko dlatego, iż był zbyt naiwny i zapalczywy, by
przejrzeć kłamstwa Tenvara.
Uwolniony Wirr poderwał się z łóżka i zaczął krążyć po pokoju,
by rozruszać kończyny.
- A co wiesz o nim? - Skinął ku nieprzytomnemu i obrzucił
Taerisa nieufnym spojrzeniem. - Davian mówi, że go śledziłeś. Po
co?
- Z powodu tego, co się dzieje z Barierą. Moim zdaniem ten
fragment opowieści Tenvara był prawdziwy. - Sarr westchnął. - Z
tym że nie powiedział wam o wszystkim. Według mnie słabnięcie
Bariery nie jest procesem naturalnym. Badam ten temat od wielu
lat, swoje studia zacząłem jeszcze przed wojną. Zauważalny
rozpad tworzącej Barierę Esencji rozpoczął się dopiero niecałe
dziesięć lat temu.
- A to ważne? - Wirr ściągnął brwi. - Dlaczego niby?
- Pomyśl o Barierze jak o tradycyjnym murze. Budujesz go z
porządnego, wytrzymałego kamienia i zostawiasz w spokoju na
- 207 -
dwa tysiące lat. Kiedy wracasz, mur wciąż stoi... Miejscami
zaczyna się sypać, część budulca wietrzeje, swoje robią też
deszcze, ale konstrukcja nadal jest mocna i spełnia swoje zadanie.
- Taeris zawiesił na moment głos. - A potem zostawiasz mur na
zaledwie dziesięć lat i tym razem mur rozpada się praktycznie w
pył. Jaki z tego wniosek?
- Coś go zburzyło. - Tym razem to Davian zmarszczył czoło.
- Coś albo ktoś - dodał Wirr półgłosem.
- Otóż to.
Na kilka chwil zapadła cisza.
- Czy w Tol wiedzą o twoich podejrzeniach? - podjął z
niepokojem Wirr. - Mówisz, że oznaki słabnięcia Bariery
zauważyłeś mniej więcej dziesięć lat temu, a tutaj, na wygnaniu,
przebywasz od trzech.
- Tak. Próbowałem poinformować obie Rady, i to po kilka razy,
ale... - Poirytowany Taeris pokręcił głową. - Władze Tol przestały
prowadzić regularne kontrole Bariery ponad tysiąc lat temu, więc
jedynym dowodem na przyspieszenie rozpadu Esencji były moje
stare notatki. Członkowie Rad przyjęli do wiadomości, że Bariera
słabnie, ale nie dali wiary, że ten proces przyspiesza. Nie
uwierzyli też, że może stać za nim cokolwiek poza upływem
czasu. W Tol Athian usłyszałem, że jestem zwykłym panikarzem,
a w Tol Shen roześmiali mi się prosto w oczy.
- Ale ty jesteś pewien, tak?
- Owszem. I właśnie dlatego od kilku lat zbieram wieści mogące
mieć z tą sprawą związek. Interesuje mnie wszystko, co może
świadczyć, iż słabnięcie Bariery stanowi część większego planu;
każdy dowód, jaki mógłbym przedstawić w Tol. - Podszedł do
nieprzytomnego i podciągnął jego rękaw, odsłaniając wilczy
tatuaż. - Znalazłem kilka poszlak, ale nic konkretnego, żadnego
wyraźnego tropu. Wszystko się zmieniło, kiedy pewien informator
- 208 -
doniósł mi o tym. Ten symbol widnieje na każdym kamieniu
Bariery. A nasz rudowłosy przyjaciel nosi go na skórze.
- I dlatego podejrzewasz, że on może coś wiedzieć. Że jest w to
wszystko zamieszany. - Davian spojrzał na nieznajomego
chłopaka i poczuł świeżą falę lęku.
- A skoro on, to być może także Ilseth Tenvar - zauważył
posępnym tonem Wirr.
Taeris potaknął skinieniem.
- Zwłaszcza że ten symbol doprowadził do niego was... Nie
wiem jeszcze, co to oznacza, ale to nie może być zwykły zbieg
okoliczności. Coś się szykuje - stwierdził i zawiesił głos. - Co
więcej... - dodał i podwinął rękaw nieprzytomnego jeszcze wyżej,
tak by chłopcy zobaczyli całe lewe przedramię.
Davian nie zrozumiał od razu. Wtem jednak otworzył szeroko
oczy. Stojący obok Wirr gwałtownie nabrał powietrza.
Nieznajomy nie nosił Znamienia.
- Na Prządki! Czyli nie krępują go Nakazy? - szepnął Wirr.
- Na to wygląda - odpowiedział Taeris.
- Więc to o nim mówili łowcy - skojarzył Davian. - To on zabił
tych wszystkich ludzi?
- Tak przynajmniej twierdzą ci z Gil’shar - powiedział Taeris. -
Ktoś wyrżnął całą wieś, a oni utrzymują, że to jego robota. -
Pokręcił głową. - Nie mam tylko pewności, ile w tym prawdy. Aż
zbyt dobrze wiem, jakie historie ludzie wymyślają z czystego
strachu przed Obdarzonymi. Niestety, prawda czy fałsz, skutki są
zawsze takie same.
- O tej rzezi mówią wszyscy. Lada moment będzie go szukać
cały kraj. Jego i nas - zauważył słabym głosem Wirr.
- Uratowaliście go z konwoju, który wiózł go do Thrindaru,
gdzie planowano urządzić publiczną egzekucję. Bardzo publiczną.
- 209 -
Chcieli go stracić w trakcie Pieśni Mieczy. Gil’shar zamierzało
dowieść posłom z innych krajów, że Obdarzeni są nie tylko źli,
ale też że zagrożenie z ich strony wcale nie wygasło. Że mimo
istnienia Nakazów ludzie nie powinni nas akceptować i bez
przerwy powinni mieć się przed nami na baczności.
Davian zastanowił się nad słowami Taerisa. Cofnął się o krok
od nieprzytomnego. Co prawda rudowłosy nie wyglądał na
mordercę i był przecież skrępowany, ale... na wszelki wypadek...
Tymczasem Wirr rozkręcał się na dobre:
- Jeżeli Gil’shar dowie się, że uwolnili go Obdarzeni... -
Pokręcił głową, a w jego oczach zalśnił strach. - Wyobraźcie sobie
to powszechne oburzenie. Natychmiast oskarży o współudział
władze Andarry. Potem ktoś stwierdzi, że my, Obdarzeni, chcemy
dzięki niemu znaleźć sposób na wyzwolenie się spod jarzma
Nakazów. Słowem, zagrozi nam wojna.
Taeris spojrzał na Wirra z szacunkiem i poparł go skinieniem.
- Tak, to właśnie był jeden z wielu powodów, dla których
ostatecznie sam go nie uratowałem - rzucił lekko kąśliwie. -
Gil’shar naprawdę nie potrzebuje dodatkowych motywów do
rozpętania wojny. W ciągu ostatnich piętnastu lat nie zaatakowało
Andarry wyłącznie dlatego, że obawia się, iż król Andras zmieni
treść Nakazów. Jeżeli jednak uzna, że tak czy inaczej zamierzamy
je obejść, nic go nie powstrzyma.
Davian pobladł. Skutki ich działań mogły sięgnąć dalej, niż to
sobie wyobrażał.
- Więc co możemy zrobić? - rzucił. - Przecież nie możemy go
tak po prostu wydać Gil’shar?
- Możemy. O ile rzeczywiście jest winny - zauważył Wirr. - A
nawet powinniśmy. Lepiej chyba pozwolić, by urządzili swoją
polityczną demonstrację w Thrindarze, niż ryzykować wojnę.

- 210 -
- Nie mówisz poważnie? - Przerażony Davian spojrzał
przyjacielowi w oczy.
- Spokojnie. - Taeris uniósł rękę. - Zanim podejmiemy decyzję,
przekonajmy się, co on ma do powiedzenia. Jego rany zagoiły się
w zdumiewającym tempie... Myślę, że możemy go bezpiecznie
obudzić.
- To nie ty go uzdrowiłeś? - Wirr uniósł brew.
- Nie chciałem ryzykować korzystania z Esencji - wyjaśnił
Taeris. - Wokół krąży zbyt wielu żołnierzy z szukaczami. Mam
wrażenie, że on instynktownie wręcz korzysta z Rezerwy i leczy
się sam. Niesamowita zdolność.
Davian obrzucił śpiącego nerwowym spojrzeniem. Teraz
naprawdę zaczął się niepokoić. Przyspieszyć własną
rekonwalescencję byli w stanie wszyscy Obdarzeni, ale w życiu
nie słyszał, by ktokolwiek potrafił się uzdrawiać, będąc
nieprzytomnym.
- Davian - rzucił Taeris, pochylając się nad rudzielcem. - Nie
wiem, czy potrafi, ale myślę, że w tej sytuacji nie będzie stawiać
osłony. Jeżeli zacznie kłamać, daj mi znać. - Chwycił śpiącego za
ramię i łagodnie potrząsnął.
Chłopak jęknął i otworzył oczy.
- Gdzie ja jestem? - spytał lekko ochrypłym głosem.
Przez kilka chwil Taeris, Wirr i Davian wpatrywali się w
nieznajomego bez słowa. W tej chwili wyglądał zupełnie inaczej
niż nocą; na bladej skórze nie ciemniał już ani jeden fioletowy
siniec. Błękitne jak lód oczy omiotły badawczo pokój, chłopak
starał się zrozumieć, co go spotkało. Rdzawobrązowe włosy
sięgały ramion, okalając szczupłą twarz o zapadniętych - zapewne
bardziej niż normalnie - policzkach. Był chudy, prawdopodobnie
także z niedożywienia.
Milczenie przerwał Taeris.
- 211 -
- W tej chwili nic ci nie grozi. Jeżeli mnie jednak okłamiesz, w
ciągu godziny trafisz z powrotem w ręce Gil’shar. Rozumiesz, co
powiedziałem?
Rudowłosy skinął głową. Nie odezwał się.
- Co to jest? - Taeris podsunął mu brązową kostkę pod oczy.
Chłopak zmrużył oczy.
- Nie wiem.
Mężczyzna zerknął ukradkiem na Daviana, który potwierdził
nieznacznym gestem. Przesłuchiwany nie skłamał - o ile nie
oszukał jego zdolności.
- A czy widzisz światło? - dopytał Taeris.
- Tak, świeci tak samo jak mój nadgarstek. - Rudowłosy
potaknął skinieniem. W jego głosie coraz wyraźniej pobrzmiewała
niepewność.
- No dobrze - rzucił Taeris po chwili zastanowienia. - Dla kogo
pracujesz? Co miałeś zrobić po otrzymaniu tego przedmiotu?
Nieznajomy podniósł na oszpeconego mężczyznę szczerze
skonsternowane, bezradne spojrzenie.
- Przepraszam, naprawdę mi przykro - odparł półgłosem - ale
nie wiem, o co pytasz. Moja pamięć... - Potrząsnął głową. -
Pamiętam tylko ostatnie trzy tygodnie. Poza tym pustka. Nie
wiem nawet, czy jestem winny. - Ponownie urwał, w jego oczach
majaczył ból.
W pokoju znowu zrobiło się cicho. Po kilku chwilach Taeris
wydał z siebie wzgardliwe prychnięcie.
- Będziesz musiał wymyślić lepszą bajeczkę - syknął.
- Moim zdaniem mówi prawdę - powiedział Davian, który przez
cały czas uważnie przyglądał się nieznajomemu.
- Może przynajmniej masz jakieś imię? - warknął Taeris.

- 212 -
- Caeden - przedstawił się rudowłosy. - Tak nazywali mnie
wieśniacy.
- Caeden - burknął Taeris. - Jak ten z darecjańskiej legendy. Co
za przypadek - dodał oschle. - No cóż, Caeden, zacznijmy od tego,
że powiesz nam wszystko, co pamiętasz, a potem zobaczymy, co
dalej.
- Niewiele mam do opowiedzenia - zaczął Caeden. - Kilka
tygodni temu ocknąłem się w środku lasu. Za nic nie potrafiłem
sobie przypomnieć, skąd się tam wziąłem ani kim jestem. Nie
wiedziałem nawet, co to za kraj. W dłoni ściskałem miecz, a
ubrania miałem uwalane we krwi. W pierwszym odruchu
pomyślałem, że to moja krew, ale poza kilkoma zadrapaniami
byłem cały i zdrowy.
Po chwili ciągnął:
- Znalazłem strugę i spróbowałem oczyścić ubrania. Niestety,
zostały plamy. Potem przez kilka godzin błądziłem, aż w końcu
znalazłem drogę, na której spotkałem jakichś ludzi. Kiedy
powiedziałem, że straciłem pamięć, zaproponowali mi schronienie
w swojej wiosce i wieczorny posiłek. Jeden z nich stwierdził, że
mnie zna i że prawdopodobnie pobili mnie rabusie. Wtedy
wieśniacy wydawali mi się porządni.
Na twarzy Caedena pojawił się krzywy uśmiech.
- Nazajutrz rozniosła się wieść, że moja wioska została
wymordowana do nogi. Ktoś zabił dosłownie wszystkich. Bez
wyjątku. Ci, którzy dotarli tam po fakcie, opowiadali o leżących
na ulicach ciałach kobiet i dzieci, o całych kałużach krwi. Mówili
też, że twarze trupów zostały... zmasakrowane. Nie dało się
rozpoznać nikogo. - Zadygotał. - Wielu mieszkańców wsi, w
której nocowałem, miało wśród zabitych przyjaciół i krewnych.
Zapanował strach i powszechna żałoba. Nie minęło wiele czasu, a
ludzie zaczęli łączyć fakty. Najpierw po prostu mnie zamknęli.
- 213 -
Tłumaczyli, bym się nie martwił, że zapewne jestem jedynym
ocalałym, może nawet świadkiem, i że pozbawili mnie wolności
tylko „na wszelki wypadek”. Ale moim zdaniem decyzja zapadła
już wtedy. Po kilku dniach objawił się farmer, którego żona w
momencie napaści odwiedzała właśnie tę drugą wieś. Odnalazł jej
zwłoki, przynajmniej twierdził, że to ona, a kiedy wrócił,
przyszedł prosto do mnie...
Caedena znów przeszedł dreszcz.
- Był potężnie zbudowany, więc wpuścili go do mojej celi bez
gadania. Strażnik nawet nie próbował zareagować. Zamknął nas w
środku i się ulotnił. Próbowałem tłumaczyć, ale ten chłop był po
prostu wściekły - ciągnął chłopak łamiącym się głosem. - Chciał
mnie zabić. Tak strasznie się bałem... Więc w końcu...
zareagowałem. Chyba posłużyłem się Darem. Rzuciło go na drzwi
tak mocno, że skręcił sobie kark. - Przeczesał włosy palcami. - To
naprawdę był wypadek, ale nikt nie chciał mi wierzyć. Szukacz
wioskowego kapłana zadziałał, więc wiedzieli, co zaszło. A że nie
miałem tatuażu, przestraszyli się jeszcze bardziej... No i ponieważ
zrozumieli, że posiadam moc, wyzbyli się wszelkich wątpliwości.
Caeden mówił dalej:
- Chcieli mnie powiesić na miejscu. Większość wieśniaków
chętnie zobaczyłaby mojego trupa na gałęzi, ale dotarła do nich
wiadomość od Gil’shar, które postanowiło zorganizować
publiczną egzekucję w Thrindarze. Tak więc założyli mi Kajdany
i trzymali pod kluczem przez kolejny tydzień. - W miarę jak
wspominał, coraz gwałtowniej trzęsły mu się ręce. Ostatecznie
splótł palce.
- Bili cię? - Z tonu Taerisa zniknęły już ostatnie ślady
opryskliwości.
- Chłopi? Codziennie - przytaknął Caeden. - Potem też żołnierze
w drodze do Thrindaru. Regularnie co wieczór. Dawali mi akurat
- 214 -
tyle czasu na oddech i dojście do siebie, żebym następnego dnia
był przytomny. Przynajmniej na początku. - Umilkł i zastanowił
się. - Cieszę się, że nie dowieźli mnie do miasta.
Taeris nie skomentował. Na kilka chwil zapadł w zadumę, po
czym spojrzał na Daviana.
- I jak?
- To wszystko prawda. - Chłopak nie odrywał oczu od Caedena.
A jednak nie wszystko było prawdą. Przy ostatnim zdaniu z ust
rudzielca wypłynął nikły obłoczek ciemności. Skłamał, mówiąc,
że cieszy się, iż konwój nie dotarł do Thrindaru.
Caeden chciał zostać stracony.
Taeris pokiwał głową. Na pokrytej bliznami twarzy ścierały się
sprzeczne emocje. Davian wiedział, o czym myśli w tej chwili
mężczyzna.
- Nie możemy go wydać - zauważył Davian.
Wirr poparł go energicznym kiwaniem.
- Niestety, niechże go El przeklnie, nie wie zupełnie nic o
Barierze - warknął starszy, choć nie sprzeciwił się chłopcom. -
Jesteś pewien, że nas nie ołgał?
- Na tyle, na ile jestem w stanie - odparł Davian, starając się
ukryć rozgoryczenie. Mężczyzna milczał jeszcze przez moment.
Wreszcie, wciąż z sześcianem w dłoni, zwrócił się do Caedena:
- Nie powiem, bym był tym zachwycony, ale ktoś naprawdę
potężnie się wysilił, by ta kostka do ciebie trafiła. Jak widać,
jesteś z jakiegoś powodu ważny. Zbyt ważny, żeby cię oddać
siepaczom Gil’shar. - Potrząsnął głową. - Będziemy za to musieli
przywrócić ci pamięć.
- Jak? Gdzie? - zaciekawił się rudowłosy.
- W Tol Athian. Mają tam Naczynie pozwalające naprawiać
ludzkie umysły. Skoro więc będziemy razem podróżować, to
- 215 -
chyba... powinniśmy sobie wzajemnie zaufać. - Sięgnął do
więzów Caedena. - Zostawię tylko Kajdany, jeśli nie...
Powietrzem wstrząsnął huk. Drzwi, wyrwane siłą eksplozji z
zawiasów, przemknęły przez cały pokój i grzmotnęły w
przeciwległą ścianę. Wszyscy zamarli, patrząc w osłupieniu na
wpływającą do pomieszczenia postać.
Davianowi wystarczyło jedno spojrzenie. Czarny płaszcz,
głęboki kaptur, wirujące w dłoni niematerialne ostrze. Upiór,
którego spotkali wczorajszej nocy.
Taeris zareagował tak błyskawicznie, że Davian nie uwierzyłby,
gdyby nie widział tego na własne oczy: rzucił się w bok i
przetoczył po podłodze; podnosząc się z powrotem, skrzyżował
przed sobą ręce w nadgarstkach i zamknął oczy. Coś oślepiająco
błysnęło i mroczna istota cofnęła się lękliwie o kilka kroków. Pod
kapturem ukazała się na mgnienie zdeformowana, blada twarz.
Wargi zastygłe w niemym grymasie bólu. Moment później jednak,
ku przerażeniu Daviana, stwór zatrzymał się, wyprostował i ruszył
ponownie naprzód. Żaden z chłopców nie mógł się bronić,
wszyscy mieli na sobie Kajdany.
Eteryczny sztylet błysnął i ostrze pomknęło prosto ku głowie
Taerisa. Starszy odskoczył i kucnął, a tuż przed nim
zmaterializowała się tarcza utkana z oślepiającej bieli. Nóż
uderzył ponownie, wprost w osłonę. Davian spodziewał się
wyładowania, lecz ostrze po prostu rozcięło świetlistą tarczę,
która natychmiast zgasła.
Upiór stracił zainteresowanie oszpeconym mężczyzną i zwrócił
się ku pozostałej trójce. Sztylet uniósł się wysoko.
- Sha’teth keloran sa, Aelrith! - zawołał Taeris.
Okrzyk powstrzymał napastnika. Istota opuściła nóż i na powrót
zwróciła się ku mężczyźnie. Przez kilka dłużących się chwil
mierzyła go spojrzeniem martwych, niemrugających oczu.
- 216 -
- Sha’teth di sendra an - warknął w końcu stwór, po czym
zaniósł się gardłowym śmiechem i zaczął odwracać od starszego,
by zadać zabójczy cios.
Chwilę wcześniej, na samym początku walki, zawartość worka
Wirra posypała się na podłogę. Caeden wykorzystał fakt, iż upiór
stanął do niego plecami - przyklęknął i po omacku zaczął szukać
czegoś, co wtoczyło się pod łóżko.
Obserwujący go ze ściśniętym żołądkiem Davian pomyślał, że
być może Taeris upuścił w zamieszaniu Naczynie, i niemal ruszył,
by powstrzymać rudowłosego.
Wtem Caeden znalazł to, czego szukał. Wolne Kajdany. Gdy
mroczna istota odwróciła się z powrotem, był już gotów. Skoczył
naprzód, uniknął tnącego powietrze cienistego sztyletu, zanurzył
obie dłonie głęboko pod czarny kaptur i zacisnął bransoletę na
szyi napastnika.
Pokój wypełnił mrożący krew w żyłach wrzask, dźwięk
brzemienny udręką i bólem. Nóż zniknął spomiędzy kościstych
palców, a sam upiór zatoczył się do tyłu, dziko wymachując
ramionami. Kajdany miarowo wtapiały się w krtań istoty, która
zaskowyczała tak przenikliwie, że wszyscy czterej musieli
zasłonić uszy. Kaptur zsunął się z głowy i Davian wzdrygnął się z
odrazy i przerażenia. W pokrytej popielatą skórą, zdeformowanej
twarzy jaśniały najzupełniej ludzkie oczy. Oczy, które pochwyciły
jego spojrzenie i błagały o litość.
Moment później stwór padł na deski, drgnął raz jeszcze i
znieruchomiał na dobre.
Taeris popatrzył na Caedena z niekłamanym podziwem.
- To było...
- Od razu widać, kto tu ma łeb na karku - szepnął Davian i
poklepał rudowłosego chłopaka po plecach, po części po to, by
ukryć drżenie dłoni.
- 217 -
Caeden, wciąż zdyszany i przepełniony adrenaliną, pochylił
tylko głowę.
- Czy to coś na pewno już zdechło? - spytał niepewnie Wirr.
Wtem z parteru doleciał ich ostry trzask. Chwilę później w
korytarzu rozległy się gniewne głosy. Taeris jęknął, po czym
otrząsnął się i zaczął w pośpiechu zbierać swój skąpy dobytek.
- Musimy znikać. Wszyscy - rzucił i posłał Caedenowi
wymowne spojrzenie.
Rudzielec zawahał się, lecz zaraz, z wyraźną ulgą, potaknął.
Przez ułamek sekundy Davian patrzył na mężczyznę zdziwiony,
lecz wreszcie zrozumiał, skąd w jego oczach aż taki niepokój.
Taeris skorzystał z Daru. Zostały im najwyżej minuty. Potem
gospoda zaroi się od żołnierzy Gil’shar.
Zbiegli po schodach i wymknęli się kuchennymi drzwiami, nie
zwracając niczyjej uwagi. Zapadł już zmierzch, lecz na ulicach
wciąż było gwarno i tłoczno. Kiedy wmieszali się w tłum i ruszyli
powolnym, miarowym krokiem przed siebie, Davian zaryzykował
rzut oka przez ramię. W samą porę, by zobaczyć wpadających do
gospody zbrojnych. Milczące postacie o ponurych twarzach.
Około dwudziestu. Mimo rosnącej odległości zobaczył w ich
rękach szukacze i przygotowaną do akcji Pułapkę.
Miasto okazało się rozległe. Krążący po brudnych, słabo
oświetlonych ulicach przechodnie nie poświęcali im większej
uwagi. Czterej zbiegowie szli żwawo naprzód. Davian drgał
nerwowo przy każdym skierowanym na nich spojrzeniu, lecz już
wkrótce bez przeszkód przekroczyli wschodnią bramę.
- No więc dokąd teraz? - Wirr przerwał milczenie panujące,
odkąd opuścili gospodę.
- Na północ - zdecydował Taeris. - Wytłumaczę, kiedy
zostawimy to miasto daleko za sobą.

- 218 -
Wirr obrzucił starszego nieufnym spojrzeniem. Podobnie jak
Davianowi odpowiedź nie przypadła mu do gustu, lecz obaj mogli
jedynie pokiwać głowami.
Bez słowa weszli na tonący w mroku szlak.

- 219 -
Rozdział 15.
Szli ledwie kilka minut, gdy Taeris niespodziewanie przystanął i
zatrzymał gestem towarzyszy.
- No dobra, gadajcie. Czyj Ślad mają w Tol Athian!? - rzucił z
chmurną miną, wpatrując się w chłopców. - Chętnie się też
dowiem, dlaczego tak nagle postanowili z niego skorzystać.
Davian zmarszczył brwi. Ślad? Jaki znowu Ślad? Zerknął
ukradkiem na Wirra, lecz przyjaciel nie odrywał wzroku od
mężczyzny.
- Jeśli mój, to zupełnie nie pamiętam - zauważył Caeden. - Nie
wiem nawet, czym jest Ślad.
Taeris przez chwilę bacznie szacował wzrokiem ich twarze, po
czym skinął głową na Wirra.
- On wam wyjaśni.
Wirr sposępniał jeszcze bardziej. Wciąż świdrował starszego
przenikliwym spojrzeniem.
- Ślad to niewielka próbka czyjejś Esencji. Przechowuje się ją w
specjalnym pojemniku, dzięki któremu zachowuje, by tak rzec,
świeżość. Czystość. Esencja każdego człowieka ma wyjątkowy,
niepowtarzalny charakter, więc jeżeli Tol Athian chce kogoś
odszukać, są w stanie daną osobę zlokalizować, posługując się
właśnie takim Śladem.
- Podobnie jak z zapachem - dodał Taeris, patrząc na Caedena i
Daviana. - W tym wypadku psami gończymi są sha’teth.
Aczkolwiek mogą węszyć tylko wtedy, gdy poszukiwany
skorzysta z Daru - powiedział i przetarł czoło. Sprawiał wrażenie
zmęczonego. - Domyślam się, że to właśnie zrobił nasz drogi
Wirr, uwalniając Caedena.

- 220 -
- Ale w gospodzie nic przecież nie zrobiłem! - zaprotestował
Wirr.
- Ślad można tropić przez mniej więcej dobę. Albo i dłużej, jeśli
ktoś ma bogatą Rezerwę. - Taeris zmierzył chłopaka surowym
spojrzeniem. - Wykorzystując znaczną ilość energii, sprawiasz, że
twoje ciało staje się jej skupiskiem, niejako nasączasz je Esencją,
która potrzebuje potem czasu, by się w pełni rozproszyć. Tych
resztek nie są w stanie wyłowić zwyczajne szukacze, ale zmysły
sha’teth już tak.
- Nie wiedziałem - przyznał Wirr półgłosem.
- Trzeba było zapytać - warknął oszpecony bliznami mężczyzna.
- Nasuwa się jednak kolejne pytanie. Mianowicie: dlaczego Tol
Athian chce twojej śmierci, Wirr? Jaką zbrodnię popełniłeś, że
posunęli się aż do wykorzystania Śladu?
Davian i Caeden przysłuchiwali się wymianie zdań bez słowa, z
szeroko rozdziawionymi ustami. Davian wpatrywał się w
przyjaciela z niedowierzaniem. Czy to naprawdę on sprowadził im
na kark tę upiorną istotę?
- Czyli te stwory nazywają się sha’teth, tak? - Nigdy przedtem
tej nazwy nie słyszał. - Czym właściwie są? - Zbity z tropu
przeniósł spojrzenie na Wirra. - O co tu chodzi?
- Nie jestem pewien. - Czoło Wirra pokryły zmarszczki,
sprawiał wrażenie równie skonsternowanego jak Davian. Zwrócił
się do Taerisa: - Jeśli Tol Athian posłało za mną sha’teth, to nie po
to, by mnie zabić. Tego możesz być pewien. Nie rozumiem,
dlaczego nas zaatakował. Oni rzeczywiście mają mój Ślad, ale nie
dlatego, że coś przeskrobałem. - Pokręcił głową. - To dość...
zawiła sprawa, lecz nie mogę powiedzieć nic więcej.
- Sha’teth są zabójcami. - Naznaczona bliznami twarz
mężczyzny pociemniała. - Istnieją jedynie po to, by zabijać. Albo

- 221 -
powiesz mi wszystko, chłopcze, albo zapomnij, że kiedykolwiek
zdejmę ci te Kajdany.
- Skoro tak, to trudno. Wiedz tylko, że nie kłamię. - Wirr
odpowiedział mężczyźnie spokojnym, wyzbytym lęku wzrokiem.
Także w Caladel nigdy nie obawiał się sprzeciwiać starszym, jeśli
był pewien swej słuszności, a Taeris najwyraźniej nie wzbudzał w
nim większego respektu niż nauczyciele.
- To prawda, nie kłamie - wtrącił Davian.
- A ty co? - Taeris odwrócił się do chłopaka. - Naprawdę ani
trochę nie ciekawi cię, z jakiego powodu na twojego przyjaciela
polują sha’teth?
Davian zmierzył Wirra przeciągłym spojrzeniem, po czym
zaczerpnął głęboko powietrza.
- Ciekawi, ale... ja mu ufam. Jeśli sam uzna, że powinniśmy
znać prawdę, to po prostu nam powie.
Wirr rzucił Davianowi wdzięczne spojrzenie. Taeris ściągnął
brwi.
- Wrócimy do tej rozmowy w bezpieczniejszym miejscu -
uprzedził. - Na szczęście bezpośrednie zagrożenie zniknęło. W
Kajdanach nie zwabisz następnych. Powinno się udać. -
Uśmiechnął się krzywo.
- Czyli tych sha’teth jest więcej? - Caeden przestąpił z nogi na
nogę. To samo pytanie nurtowało od kilku chwil Daviana.
- Są cztery. - Taeris pokiwał głową. - Ale ten, którego zabiłeś,
był ich najlepszym tropicielem. Nazywaliśmy go Obserwatorem.
Kiedy pozostałe opuszczały Tol, by kogoś odnaleźć, on jeden
zawsze zostawał na miejscu. Jakby czekał do momentu, gdy
udawało mu się wyczuć cel na dystans, a potem... w jakiś sposób
przenosił się bezpośrednio na miejsce. Nikt nie miał pojęcia, jak
to robi, lecz jestem przekonany, że inne sha’teth tej zdolności nie
posiadają. - Spojrzał wzdłuż traktu z powrotem w stronę Anabiru.
- 222 -
- Niemniej, bez względu na to, czy Tol wciąż nad nimi panuje,
czy nie, reszta może być w drodze, a wątpię, by śmierć brata je
uszczęśliwiła. Nie traćmy czasu.
- Nie. Tym razem nie podrepcemy za tobą jak stadko ufnych
dzieci. Najpierw musisz odpowiedzieć na kilka pytań. - Wirr
uniósł rękę.
- Oczywiście. - Taeris zmęczonym gestem pochylił głowę.
- Pozostałe sha’teth. Ruszą za nami?
- Niemal na pewno - westchnął mężczyzna. - Skoro twierdzisz,
że nie zostały wysłane, by cię zabić... Cóż, to, co widzieliśmy,
wskazuje, że tym razem nie działają zgodnie z wolą Tol Athian.
Ten, który nas napadł, bez trudu zignorował mój rozkaz, a coś
takiego nie powinno się wydarzyć.
- Co ten stwór ci powiedział? - zainteresował się Davian.
- „Sha’teth nie są już sługami” - uprzedził starszego Caeden,
ściągając na siebie spojrzenia całej trójki. Wzruszył ramionami. -
W gospodzie tych słów nie zrozumiałem, dopiero teraz... jakoś
sobie przypomniałem. Dobrze mówię? - Spojrzał na Taerisa.
- Dobrze. - Mężczyzna przyjrzał się rudzielcowi z nowym
zainteresowaniem. - Niewykluczone, że od moich czasów
zmieniła się forma, w jakiej należy wydawać im rozkazy, a
sha’teth po prostu ze mnie zakpił. Chociaż... - Na oszpeconej
bliznami twarzy zamajaczył niepokój.
Wirr skinął na trakt.
- Wspominałeś, że aby poznać prawdę o Barierze, musimy
wrócić do Tol Athian. Dlaczego w takim razie prowadzisz nas
teraz na północ?
- Po ucieczce Caedena żołnierze Gil’shar skupią poszukiwania
przede wszystkim na pograniczu - westchnął Taeris. - We
czterech, bez niczyjej pomocy, nie damy rady przedostać się do
- 223 -
Andarry. Nie możemy też skorzystać z usług przemytników, jak
wy w tę stronę. Żaden z tych typków nie zechce się narazić
Gil’shar, bez względu na cenę. Nie w takiej sytuacji.
- Fakt - przyznał Wirr. - Nie rozumiem tylko, w czym ma
pomóc kierowanie się na Thrindar.
- W Thrindarze trwa właśnie Pieśń Mieczy - zauważył
mężczyzna. - Festiwal skończy się dopiero za tydzień. Bawi tam
między innymi królewskie poselstwo z Andarry, a Desriel
dopuszcza, by w składzie obcych delegacji tego szczebla
znajdowała się pewna liczba Obdarzonych. Jeśli zdołamy
przeniknąć do miasta, moi informatorzy załatwią nam audiencję.
Być może uda się wam wrócić do Andarry wraz z nimi.
- Nie uda się - stwierdził Wirr po chwili milczenia.
- Lepszej możliwości nie mamy - odparł Taeris. - Gil’shar
musiało założyć, że Caeden skierował się po ucieczce prosto ku
granicy. Nie sądzę, by ktoś wpadł na to, że spróbuje nawiązać
kontakt z andarskimi posłami.
- Ale posłowie nas nie przyjmą. - Wirr z uporem pokręcił głową.
- W razie gdybyśmy zostali odkryci, Desriel nie tyle miałoby
dodatkowy powód do wojny, ile wojna wybuchłaby natychmiast.
Oficjalni delegaci Andarry przemycający przez granicę
Obdarzonych? W tym człowieka oskarżonego o wielokrotne
zabójstwo? - Rzucił rudzielcowi przepraszające spojrzenie. -
Przykro mi, Taeris, ale sam musisz zrozumieć, jak to wygląda.
Nikt nie uzna, że nasze życie jest warte tak wielkiego ryzyka.
Davian obrzucił przyjaciela zaskoczonym spojrzeniem. Wirr
wprawdzie nie podniósł głosu, lecz coś w jego postawie wyraźnie
się zmieniło. Na tę jedną chwilę beztroski chłopak zniknął bez
śladu, a w jego słowach pobrzmiewały powaga, troska i skupienie.
Taeris również przyjrzał się Wirrowi uważniej, po czym ciężko
westchnął.
- 224 -
- Masz rację, ale pomyśl o tym, co wam dzisiaj powiedziałem.
Nie martwię się przede wszystkim o życie naszej czwórki.
Zastanów się, jeżeli ktoś lub coś próbuje zniszczyć Barierę, to czy
sądzisz, że Andarra jest bezpieczna?
- Jeżeli. Ktoś lub coś. To wszystko jedynie domysły i
przypuszczenia - prychnął nieprzekonany chłopak. - Tymczasem
wojna z Desriel jest zagrożeniem bardzo konkretnym.
Starszy przygryzł wargę i zastanowił się. Po chwili sięgnął do
torby, wyłowił z niej niewielką metalową szkatułkę i uniósł
wieczko. Drżącymi palcami wyjął ze środka cienki jak papier
płatek. Czarny jak smoła, rozmiarów męskiej dłoni. Choć w
pierwszej chwili wydawało się, że powierzchnia przedmiotu jest
gładka jak szkło, nie odbijał się od niej nawet jeden promień
światła. Taeris podał go Wirrowi.
- Tylko ostrożnie - przestrzegł. - Krawędzie są tak ostre, że
mogą uciąć ci palec.
Chłopak chwycił nieregularny krążek delikatnie między palce i
zadrżał.
- Co to takiego? - spytał, oglądając przedmiot z mieszanką
grozy i fascynacji.
- Łuska dar’gaithina - odpowiedział Taeris.
Wirr odrzucił ją jak oparzony. Łuska bezdźwięcznie opadła na
przydrożną trawę. Chłopak zaczął energicznie wycierać palce o
koszulę, jakby chciał pozbyć się niewidzialnych śladów dotyku.
- Tak, jasne, że tak - podjął Wirr z nerwowym śmiechem. - Bo
przecież wszyscy noszą przy sobie fragmenty ciał mitycznych
istot. Normalka. - Mimo żartobliwego tonu wpatrywał się w
czarną łuskę takim wzrokiem, jakby mogła się na niego rzucić.
- Dar’gaithin? - Caeden zmarszczył brwi. - Co to?

- 225 -
- Krzyżówka węża z człowiekiem. Jedna z pięciu Zmór
wykorzystanych przeciwko Andarze w czasie Wojny Wieczności
- wyjaśnił Taeris.
- Wspomina o nich mit o Talan Gol - podjął Wirr, choć w jego
głosie pobrzmiewał sceptycyzm. - Aarkein Devaed stał ponoć na
czele wojowników niemal nieśmiertelnych. Hybryd ludzi i
zwierząt. Dar’gaithinowie byli wężami. - Pokręcił głową i spojrzał
na Taerisa.
- Chciałbym ci wierzyć, ale... Kiedy o tych istotach wspomniał
Tenvar, zaufaliśmy mu, ponieważ nie mieliśmy pojęcia, że
ktokolwiek jest w stanie okłamać Daviana. Szczerze mówiąc,
odkąd wiem, że jego dar można zmylić, wszystko wydaje mi się
bardziej sensowne. Trudno uwierzyć, że takie stworzenia istnieją
naprawdę.
- Cóż - mruknął półgłosem Taeris - istota, którą znalazłem kilka
miesięcy temu na północnej granicy Narut, była aż nazbyt
prawdziwa. Tę łuskę oddzieliłem od ciała własnymi rękoma.
- Chcesz powiedzieć, że widziałeś jedno z tych stworzeń z
bliska? -W głosie Wirra niedowierzanie zmagało się z podziwem.
Mężczyzna po prostu skinął głową. Udał, że niedowierzania nie
słyszy.
- Było już martwe. Natknąłem się na nie tuż pod Barierą, ale po
naszej stronie. Padło pewnie wskutek przedarcia się przez grubą
warstwę Esencji. - Westchnął. - Zabrałem łuskę i odwiedziłem
garnizon w Shandrze. Myślałem, że pomogą mi odzyskać całe
ciało. Kiedy jednak wróciliśmy na miejsce, dar’gaithina już tam
nie było.
- Zatem skoro Bariera wciąż zabija istoty pragnące przedostać
się z północy... truchło musiał ukryć ktoś mieszkający po naszej
stronie - zauważył z powątpiewaniem Wirr.
- Na to wychodzi.
- 226 -
Davian zerknął na pozostałych dwóch chłopców. Nie był
pewien, co sądzić o opowieści Taerisa. Wirr miał taką minę, jakby
wciąż nie dowierzał, za to Caeden, który wpatrywał się w leżącą
na ziemi łuskę ze szczerą fascynacją, podszedł do niej i kucnął.
Przez chwilę patrzył na czarny płatek, nie dotykając go. Wreszcie
sięgnął po leżący obok patyk i odsunął łuskę na bok.
- Ja ci wierzę - stwierdził.
Davian spojrzał na trawę. Tam, gdzie wcześniej leżała łuska,
źdźbła, chwilę temu soczyście zielone, zwiędły i sczerniały.
Umarły.
- Przypomniałeś sobie coś? - Taeris zwrócił się do Caedena.
- Trudno powiedzieć. - Chłopak wzruszył ramionami. - Wracają
do mnie takie... przebłyski. Nie prawdziwe wspomnienia, ale coś
jakby... odruchy. Kiedy powiedziałeś, czym jest dar’gaithin, od
razu wiedziałem, że rośliny pod łuską będą suche. Tyle że
zupełnie nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy. - Sfrustrowany
rozmasował sobie skronie. - Chwilami mam wrażenie, że już
zaraz coś sobie przypomnę, że pamięć wróci lada minuta... I nigdy
nic z tego nie wychodzi.
- W końcu wszystko sobie przypomnisz. - Taeris spojrzał na
rudzielca ze współczuciem, po czym rzucił okiem na Daviana. -
Spróbuj ją podnieść. Tylko uważaj, nie dotykaj krawędzi.
Chłopak pochylił się i ostrożnie podjął łuskę z trawy. Kiedy
zetknęła się z jego skórą, przeszył go dreszcz, po którym poczuł
falę mdłości - nieprzyjemne wrażenie ustąpiło niemal
natychmiast, lecz pozostawiło po sobie dziwne wyczerpanie,
jakby dokonał właśnie wielkiego wysiłku.
Sama w sobie łuska w dotyku przypominała metal, była chłodna
i gładka. Zwrócił ją starszemu, który od razu schował czarny
płatek z powrotem do szkatułki.

- 227 -
- Co to było? Co się z nami stało? - spytał Davian, który nagle
zrozumiał, dlaczego Wirr tak gwałtownie wypuścił łuskę. Sam
wciąż czuł na skórze jej ziębiący dotyk.
- Podania mówią, że dar’gaithiny były odporne na ataki
Obdarzonych, i podejrzewam, że właśnie z tego powodu... - Taeris
wskazał kępkę zniszczonej trawy. - Ich łuski pochłaniają Esencję
z otoczenia. Być może nawet te stwory się nią karmią.
Zapadło milczenie. Przez chwilę wszyscy patrzyli na
poczerniałe roślinki.
- Załóżmy, że na potrzeby dyskusji możemy ci uwierzyć -
podjął Wirr dziwnie słabym głosem. - Nie wiem tylko, co tak
naprawdę chcesz nam powiedzieć? Że Alchesh miał jednak rację?
Że Devaed cierpliwie przeczekał w więzieniu dwa tysiące lat,
wypatrując okazji, by ponownie zasiać na świecie chaos i
zniszczenie?
Mężczyzna spojrzał mu w oczy i patrzył tak długo, że chłopak
zalał się rumieńcem.
- Jak na młodzieńca wykazującego tak wiele zdrowego
sceptycyzmu, wiesz o Wojnie Wieczności dosyć sporo.
- Bo sporo czytam! - rzucił nieco zbyt nerwowo Wirr i skrzywił
się, widząc rozbawioną minę Daviana. - No co? Przecież to
prawda!
Zrytą bliznami twarz Taerisa rozświetlił lekki uśmiech.
- Odpowiadając na twoje pytanie... Nie mam żadnych
dowodów. Staram się po prostu zachować otwarty umysł. Wiele w
życiu widziałem i wiem, że za pomocą Esencji można dokonać
naprawdę niesamowitych rzeczy. Co do Devaeda, owszem, to
mało prawdopodobne, ale jeśli istnieje choć cień szansy, że nadal
żyje... - Urwał i westchnął. - Ujmę to tak: odkąd znalazłem na
granicy tego dar’gaithina i od kiedy dowiedziałem się o słabnięciu
Bariery, zacząłem podchodzić do Alchesha nieco bardziej
- 228 -
poważnie - powiedział. - Alchesh - dodał, widząc zmieszane
spojrzenia Daviana i Caedena - był augurem żyjącym w czasach
Wojny Wieczności. Według podań posiadał moc tak potężną, że
ostatecznie oszalał wskutek oglądania przyszłych wydarzeń. Po
wzniesieniu Bariery przepowiedział jej ostateczny upadek i
uwolnienie Devaeda oraz jego armii. Przez długi czas wszyscy
podchodzili do tej wizji bardzo poważnie. W fortach na
pograniczu utrzymywano stałe załogi, regularnie sprawdzano stan
Bariery i wypatrywano jakichkolwiek zwiastunów ataku...
Przerwał na moment, po czym ciągnął:
- Niemniej po kilku stuleciach, w trakcie których nie wydarzyło
się nic niepokojącego, wielu uznało, że proroctwo Alchesha było
jedynie skutkiem jego obłędu. Wydawało się niemożliwe, by
nawet tak potężny Obdarzony jak Devaed mógł przeżyć tak długo.
Ten pogląd stał się na tyle rozpowszechniony, że wizje Alchesha
zostały ostatecznie usunięte z kanonu Starej Religii, a jej kapłani
ogłosili koniec Wojny Wieczności. Żołnierzy odesłano do innych
zadań, a Tol stopniowo, jedna po drugiej, zaprzestały badania
Bariery. Świat zapomniał o północy i skupił się na bezpośrednich
zagrożeniach, takich jak wojna domowa w Narut czy bezustanne
utarczki pomiędzy Desriel i Andarrą oraz Andarrą i Nesk. A
potem wybuchła Wielka Wojna z Cesarstwem Wschodnim. -
Taeris wzruszył ramionami i znów spojrzał na Wirra. - Możliwe,
że Alchesh naprawdę był zwykłym wariatem, lecz to nie zmienia
faktu, że słabnięcie Bariery jest obecnie poważnym problemem.
Nie mogę wyrokować w sprawie Devaeda, ale martwego
dar’gaithina widziałem naprawdę, a dawne opowieści uczą, że są
to stworzenia groźne, złe, a przy tym niezwykle inteligentne.
Jeżeli zdołają się przebić w większej liczbie, zaatakują nas bez
względu na to, czy ktoś nimi kieruje, czy nie.
Wirr zastanowił się i po chwili niechętnie skinął głową.

- 229 -
- Masz rację - przyznał. - Skoro te monstra rzeczywiście
istnieją, to w sumie nieistotne, czy Devaed żyje. Same w sobie są
gorsze od Gil’shar. Jeżeli władze Tol nie będą gotowe,
zostaniemy po prostu zmasakrowani - zauważył i opadły mu
ramiona. - A z tego chyba faktycznie wynika, że masz też rację w
sprawie naszego następnego kroku.
- Jeżeli wymyślisz coś lepszego, pójdziemy za twoją sugestią -
powiedział starszy z powagą.
- Słuchajcie, a może... Kamienie Podróżne? - odezwał się
Davian, skupiając na sobie spojrzenia całej trójki towarzyszy. -
Nie moglibyśmy wysłać jednego na drugą stronę granicy, a potem
za pomocą drugiego otworzyć portal?
- Nie - pokręcił głową Taeris. - Nawet gdybyśmy znaleźli kogoś
na tyle zaufanego, że powierzylibyśmy mu Kamień i wjechałby do
Andarry, to nic z tego. Stworzenie portalu pochłania olbrzymią
ilość Esencji, którą należy uprzednio zmagazynować w
Kamieniach. Inaczej nie zadziałają. Ja trzymam je zawsze przy
sobie, więc zasilam je ze swojej Rezerwy, ale robię to stopniowo,
by szukacze nie wykryły przepływu energii, i trwa to bardzo
długo. Ostatnim razem ładowałem je aż dwa miesiące. Nie
możemy się tu ukrywać przez tyle czasu.
- Zatem zostaje nam Thrindar - podsumował z niezbyt radosną
miną Wirr. Podniósł wzrok na Daviana. - Nie powiem, że mi się
to podoba, ale Taeris ma rację. Jeśli nie dotrzemy do Tol Athian i
nie dowiemy się, co się dzieje z Barierą, narażamy się na ryzyko
większe niż wojna z Desriel.
Przez chwilę szli w milczeniu. Po kilku minutach Taeris
zwolnił, zrównał się z Davianem i ukradkiem pociągnął go za
rękaw. Idący przodem Wirr wdał się właśnie w wesołą pogawędkę
z Caedenem - Davian nie był pewien, o czym rozmawiają, lecz
obaj co chwila parskali głośnym śmiechem. Uśmiechnął się do
- 230 -
siebie. Od momentu odzyskania przytomności rudowłosy chłopak
sprawiał wrażenie oszołomionego i zagubionego, lecz właśnie po
raz kolejny okazało się, że Wirr potrafi poprawić humor
praktycznie każdemu.
Taeris wbił spojrzenie w plecy chłopców i zmarszczył czoło.
- Musicie uważać. Ty i Wirr - powiedział półgłosem.
- Na Caedena? - Davian powiódł wzrokiem za towarzyszami. -
Myślisz, że coś ukrywa?
- Ach nie. Ja mu wierzę - odparł mężczyzna. - Niestety, to nie
oznacza, że nie zabił tych wieśniaków ani że nie maczał palców w
tym, co spotkało ciebie. Niewykluczone przecież, że twoja kostka
miała zwrócić mu pamięć, a jego prawdziwym zadaniem było cię
zabić. - Westchnął. - Nie twierdzę, że tak właśnie jest, ale to
przecież realna możliwość.
Davian raz jeszcze przyjrzał się Caedenowi. Czy ten młody,
roześmiany chłopak, przerzucający się dowcipami z Wirrem,
naprawdę mógł być mordercą?
- A co myślisz? - zapytał.
Taeris nie odpowiedział od razu.
- Myślę, że na całym świecie żyje tylko garstka ludzi, którzy
mogli zrozumieć słowa sha’teth - zauważył szeptem. - Co to
oznacza...? Nie wiem. Gdyby jednak Caeden okazał się naszym
przeciwnikiem... cóż, musicie się mieć na baczności.
- Co będzie, jeśli w Tol po przywróceniu mu wspomnień
odkryjemy, że naprawdę jest niebezpieczny? - Davian przełknął
ślinę.
- Wtedy przynajmniej będziemy się bronić na własnym terenie -
zauważył Taeris.

- 231 -
Nie mówiąc ani słowa więcej, przyspieszył i dogonił idących z
przodu chłopców. Davian również dołączył do towarzyszy, lecz
nie wziął udziału w rozmowie.
Po rozmowie z Taerisem miał wiele do przemyślenia.

- 232 -
Rozdział 16.
Asha odchyliła się w krześle i po raz zapewne setny tego dnia
rozejrzała się po bibliotece. Za żadne skarby nie potrafiła się
skupić na pracy.
Od wizyty w Azylu minął już niemal tydzień, a wciąż nie
otrzymała nawet znaku od strażnika północy i nic też nie
wskazywało, że Shadraehin wcielił swój plan w życie.
Dziewczyna westchnęła i przerzuciła w roztargnieniu kilka stronic
leżącej na blacie książki. Nadal podświadomie spodziewała się, że
nadzór odkryje prawdę, lecz w tej chwili była już gotowa nawet
na najgorsze. Po prostu potrzebowała rozstrzygnięcia. Bezustanne
oczekiwanie, niepewność okazały się dla niej nieznośne.
- Widzę, że niezbyt porywająca lektura?
Asha odwróciła się i zobaczyła Tendrica. Przyglądał się jej z
lekko rozbawioną miną. Z wysiłkiem przywołała na usta uśmiech
i pomodliła się w duchu, by gwałtowny przypływ zdenerwowania
nie odbił się na jej twarzy. Tendric zastąpił Jina; nie wiedziała,
czy współpracuje z Shadraehinem, chociaż podejrzewała, że nie.
Cierpiętnicze podejście do życia upodabniało go raczej do Cieni
pokroju Radena niż do mieszkańców Azylu.
- To nic, jestem po prostu zmęczona - skłamała z nadzieją, że
Tendric zostawi ją w spokoju.
Nic z tego, usiadł naprzeciwko, rozejrzał się i nachylił nad
blatem.
- Już dawno chciałem cię zapytać - zagaił szeptem. - Wiesz,
gdzie się podział Jin?
- Nie mam pojęcia - odparła, nie patrząc Tendricowi w oczy.
Nie mogła.
Wyraźnie zawiedziony, westchnął, lecz pokiwał głową.
- 233 -
- Raden mówi, że po raz ostatni widział go właśnie z tobą.
Miałem nadzieję, że może tobie coś powiedział... Bo widzisz, ta
robota to nie jest szczyt moich marzeń - dodał.
- Nie, o niczym mi nie mówił - rzuciła Asha stanowczo, pragnąc
jedynie, by rozmowa dobiegła jak najszybciej końca.
Cień nie wyczuł nastroju dziewczyny.
- No tak, ale może wydał ci się wtedy zaniepokojony?
Przesadnie nerwowy? - naciskał. - Haliden uważa, że Jin miał po
prostu dość wszystkiego, co się tu dzieje, i nawiał, ale Raden
twierdzi, że stało się coś innego. Podejrzewa, że Jin mógł się
narazić ludziom, z którymi od pewnego czasu trzymał... jeśli
wiesz, kogo mam na myśli. - Pokręcił głową, najwyraźniej
bardziej zainteresowany powtarzaniem plotek niż opinią Ashy. -
Skoro tak, to w sumie sam sobie winien, nie?
Dziewczyna wiedziała, że powinna utrzymać nerwy na wodzy,
lecz nie zdołała się powstrzymać.
- Na Prządki, Tendric! Jestem pewna, że Shadraehin nie ma z
tym nic wspólnego - syknęła bardziej gniewnie, niż zamierzała. -
Jin był dobrym człowiekiem, a Raden to obrzydliwy dureń i
kłamca! Nie powinien wygadywać takich głupot!
Zaskoczony wybuchem Ashy, Tendric otworzył szeroko oczy.
- Bo ja... ten, no... Przepraszam - wydukał po chwili ze
skruszoną miną. - Masz rację. Jin na pewno jest cały i zdrowy.
Dziewczyna zacisnęła zęby i rzuciła okiem na zegar. Dzień
wciąż trwał, ale koniec jej zmiany był już wystarczająco blisko.
- Muszę iść. - Odsunęła się z krzesłem i skinęła na leżące na
stole papiery. - Jutro dokończę - dodała i odmaszerowała,
zostawiając siedzącego z rozdziawionymi ustami Tendrica.
Weszła do swojego pokoju, zatrzasnęła drzwi i rzuciła się na
łóżko, próbując wyprzeć z głowy obrazy ostatnich chwil Jina.
- 234 -
Zapatrzyła się w sufit, wyraźnie czując w duchu wzbierającą od
kilku tygodni frustrację, która lada moment groziła wybuchem.
Nie była pewna, jak długo jeszcze wytrzyma w Tol w takich
warunkach. Wyrwało się jej głębokie, przeciągłe westchnienie.
Z kąta pokoju doleciało ją uprzejme chrząknięcie.
- Ashalia, jak mniemam?
Zerwała się jak oparzona i odwróciła. Pod przeciwległą ścianą
stało dwóch mężczyzn. Pojawili się zupełnie znikąd. Właściwie,
co zauważyła po chwili, mężczyzna był tylko jeden, a towarzyszył
mu chłopak mniej więcej w jej wieku, niski i chudy, o mocno
bladej cerze. Pewnie służący, uznała w duchu. Mężczyzna
natomiast...
Kosztowny niebieski płaszcz. Wysoka sylwetka i bujna blond
grzywa, która mimo mocno dojrzałego wieku nie zaczęła jeszcze
płowieć. Mocno zarysowana szczęka i przenikliwe błękitne oczy.
I jeszcze zarost, przystrzyżony na taką modłę, że u większości
wyglądałby dość pretensjonalnie, lecz jemu przydawał
dostojeństwa i godności.
- Kim jesteś? - spytała drżącym głosem, choć odpowiedź była
dla niej jasna.
- Książę Elocien Andras - przedstawił się strażnik północy.
Uniósł uspokajającym gestem dłonie. - Bardzo proszę, nie obawiaj
się. Przybywam jedynie po informacje.
Asha skinęła głową, starając się pozbierać rozproszone myśli;
spodziewała się tej wizyty, lecz i tak poczuła się zaskoczona i
oszołomiona... oraz mimo wszystko przestraszona. Na spotkanie z
nią przybył osobiście naczelny nadzorca królestwa. Rzuciła okiem
ku drzwiom - były zamknięte jak przedtem.
- Jak się tu dostałeś? - spytała odruchowo. - Wasza Wysokość? -
dodała pospiesznie.

- 235 -
- Wszystko w swoim czasie. - Arystokrata zmarszczył czoło i
spojrzał na sługę, który nachylił się i wyszeptał mu kilka słów na
ucho. Książę ponownie zmierzył Ashę milczącym spojrzeniem i
wpatrywał się w nią przez kilka długich sekund. - Więc jednak
strata czasu - oświadczył w końcu. - Przepraszam za najście.
W pierwszej chwili skonsternowana dziewczyna nie wiedziała,
co powiedzieć. Nie była co prawda pewna, jak powinno przebiec
jej spotkanie ze strażnikiem północy, lecz tak błyskawicznej
rezygnacji nie przewidywała.
- Nie odchodź, proszę! - rzuciła zdesperowanym tonem. Nie
miała pojęcia, co zrobi, jeśli ta okazja przejdzie jej koło nosa. -
Chcę ci po móc, jak tylko potrafię, chcę się dowiedzieć, dlaczego
moi przyjaciele zginęli. Chcę wiedzieć, kto ich zabił i dlaczego.
Książę skrzywił się nieprzyjemnie i już otworzył usta do
zapewne ostrej riposty, gdy jego wzrok padł na rozrzucone na
biurku kartki. Opanował się i ze ściągniętymi brwiami
przewertował je.
- Znałaś tych ludzi?
Potaknęła. Ostatnio w wolnym czasie rysowała portrety
szkolnych przyjaciół, nie chciała bowiem, by zatarły się w jej
pamięci i uleciały na dobre. Liczne szkice przedstawiały Daviana,
na niektórych pojawiał się Wirr i pozostali koledzy. Ktoś kiedyś
powiedział jej, że ma w tej dziedzinie talent. Rysowanie pomagało
jej zabić nudę i łagodziło ból żałoby.
- To moi przyjaciele, Wasza Wysokość - podjęła, z trudem
wypowiadając kolejne słowa. Zawsze gdy myślała o Davianie,
czuła ucisk w gardle. - Ci, którzy zginęli w Caladel.
Książę znów się jej przyjrzał, po chwili wyraz jego twarzy
złagodniał.
- Opowiedz mi o nich. - Słowa nie zabrzmiały jak rozkaz, raczej
jak zwyczajna prośba.
- 236 -
Asha się zawahała. Z jednej strony nie chciała dzielić się ze
strażnikiem wspomnieniami o Davianie i Wirze. Z drugiej jednak
przyjemnie było wrócić do dawnych czasów.
- Davian jest słodki. Czasami tylko przesadnie milczący; nurza
się w swoich problemach i zapomina, że może się wygadać
przyjaciołom. Ale to uczciwy chłopak. A przy tym mądry i
lojalny. - Uśmiechnęła się mimowolnie. - Wirr z kolei jest
hałaśliwy i wszędzie go pełno. Zdarza się, że działa, zanim zdąży
pomyśleć, ale koniec końców zawsze naprawia wszystko, co
nabroi, a jest na tyle sprytny, że poważniejszych kłopotów unika.
Poza tym jest dowcipny i dobry w... - Machnęła ręką. - Prawdę
mówiąc, jest dobry we wszystkim. I ma tego świadomość. Trzeba
uczciwie przyznać, że nie jest przez to zadufany czy arogancki,
ale momentami trochę zbyt pewny siebie. Czym zresztą regularnie
doprowadza starszych do szału. - Nagle przez jej twarz przemknął
grymas bólu. Uświadomiła sobie, że opowiada o przyjaciołach w
czasie teraźniejszym. - To znaczy... doprowadzał - sprostowała
szeptem.
Podniosła wzrok i z zaskoczeniem stwierdziła, że książę słucha
jej uważnie, lekko nachylony. Ledwie poczuł na sobie spojrzenie
dziewczyny, jego twarz na powrót stała się beznamiętną maską.
Asha jednak dobrze wiedziała, co zobaczyła przed chwilą.
Książę milczał i wkrótce atmosfera stała się niezręczna.
Dziewczyna już miała przerwać ciszę, lecz wtedy arystokrata
wyprostował się i spojrzał na sługę.
- Jesteś pewien?
- Tak jest, Wasza Wysokość. - Młodzik lekko się ukłonił.
Strażnik północy pokręcił głową, jakby sam nie dowierzał, że
powie to, co powie, i zwrócił się do Ashy:
- Chcesz pomóc? Chcesz udać się ze mną do pałacu i poznać
prawdę?
- 237 -
Skinęła, nie ważąc się rozbudzać w sobie nadziei. Nie
rozumiała, co takiego sprawiło, że książę zmienił zdanie.
- Oczywiście, Wasza Wysokość.
- Więc chodź ze mną. I mów mi Elocien, przynajmniej na
osobności. Zwrot „Wasza Wysokość” staje się z czasem wielce
nużący - przyznał i unosząc brew, spojrzał na służącego. - Cóż,
chyba najwyższy czas, byśmy zapukali do Nashrela. - Uśmiechnął
się.

***

Tuż przed wejściem do sali książę przystanął i spojrzał Ashy


głęboko w oczy.
- Pozwól, że tutaj mówić będę ja - powiedział z powagą. - Mam
na Radę znakomity sposób. Najpierw sugeruję, że chcę im
odebrać coś bardzo ważnego, a dopiero potem proszę o to, na
czym zależy mi naprawdę. - Odczekał, by dziewczyna skinęła
głową, po czym odwrócił się i spojrzał na wejście. - Do dzieła... -
rzucił i z całej siły kopnął w drzwi.
Salą wstrząsnął iście burzowy grzmot.
- Nie zaszkodzi również wytrącić ich z równowagi -
skomentował książę, widząc zszokowaną minę dziewczyny.
Wkroczył do środka z rozmachem, ciągnąc za sobą
majestatycznie falujące poły niebieskiego płaszcza. Ashy opadła
szczęka.
- Co to ma znaczyć? - rozległ się wylękniony okrzyk, któremu
niebawem zawtórowały kolejne. Ledwie jednak Elocien stanął na
środku sali, wołania gwałtownie umilkły.
Asha weszła w ślad za strażnikiem północy, przyboczny księcia
pojawił się w sali jako ostatni. Tym razem większość miejsc na
- 238 -
podwyższeniu była zajęta. Nieco na uboczu siedział jeszcze jeden
mężczyzna w niebieskim płaszczu, a obok niego młody
Obdarzony, z bliskim furii entuzjazmem sporządzający właśnie
jakieś notatki. Wszystko wskazywało więc na to, że przerwali
oficjalne posiedzenie Rady.
Starszy Eilinar pobladł i powiódł spojrzeniem od Elociena do
Ashy i z powrotem. W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza,
ucichło nawet skrobanie pióra, gdy osłupiały skryba
znieruchomiał ze wzrokiem utkwionym w nieproszonych
gościach. Sąsiadujący z nim nadzorca wydawał się równie
zdumiony.
- Książę Andras - wykrztusił Nashrel, gdy milczenie stało się
niemal nieznośne. - Co za niespodzianka. Nie zapowiedziano nam
twojej...
- Zgadza się, nie zapowiedziano. - Względnie przyjazne ton i
mina, z jakimi Elocien zwracał się do Ashy, wyparowały bez
śladu. Obrzucił surowym spojrzeniem nadzorcę i skrybę. - Precz
stąd! - warknął.
Obaj czmychnęli, zanim jeszcze strażnik północy zdążył
zwrócić się z powrotem do Nashrela.
- A więc, starszy Eilinarze, przejdźmy do głównej przyczyny
mojej wizyty.
Nashrel potoczył dokoła bezradnym wzrokiem, wydawało się,
że wypatruje drogi ucieczki.
- Ta dziewczyna naprawdę nie miała nic do powiedzenia, Wasza
Wysokość - wydukał. - Nie chcieliśmy Waszej Wysokości kłopo...
- Nie chcieliście, bym poznał prawdę. - Elocien już po raz drugi
przerwał Nashrelowi w pół słowa. Westchnął niecierpliwie. -
Zazwyczaj staram się nie korzystać z Nakazu Czwartego, lecz ty,
starszy Eilinarze, sprawiasz, że zastanawiam się niekiedy
dlaczego.
- 239 -
Z galerii odpowiedziała mu cisza. Skarcony Nashrel wbił wzrok
w ziemię. Kilku innych członków Rady wyglądało na równie
zdeprymowanych.
- Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość - odezwał się wreszcie
speszony Nashrel. - Dziewczyna przeżyła rzeź jako jedyna.
Chcieliśmy mieć na nią baczenie, poddać ją obserwacji i
dowiedzieć się, dlaczego akurat ona. Przyznaję wszak, że
pobłądziliśmy, nie informując o tym ciebie.
- Mieć na nią baczenie? Uczyniliście ją Cieniem i zagoniliście
do pracy! - huknął Elocien. - Gdybym jej nie znalazł, zgniłaby
tutaj na dobre!
- Jeśli wolno być tak śmiałym... - Nashrel odchrząknął. - W jaki
sposób książę dowiedział się o dziewczynie?
Elocien wbił w starszego spojrzenie i świdrował go tak długo,
aż ofiara odwróciła wzrok. Pozwolił wybrzmiewać ciszy jeszcze
chwilę, po czym zaplótł ramiona na piersi.
- Skoro z tak wielkim upodobaniem zachowujecie się jak dzieci,
tak też będziecie traktowani. Zabieram dziewczynę ze sobą.
Nashrel w jednej chwili pokraśniał.
- Jak to? Do czegóż mogłaby się księciu przydać?
- To już wyłącznie moja sprawa - odparł arystokrata.
- Przykro mi, strażniku północy, ale nie masz prawa - wyjąkał
Nashrel. - Zabrać Obdarzonego z Tol wolno ci wyłącznie za
upoważnieniem Rady. W przeciwnym razie mielibyśmy do
czynienia z pogwałceniem Paktu!
- Szkoda zatem, że sami ją spod ochrony Paktu wyjęliście. -
Elocien patrzył starszemu prosto w oczy. - Nie wiem, czy
pamiętasz, lecz dziewczyna nie należy już do grona Obdarzonych.
- Ale nie ma powodu! Nie ciążą na niej żadne zarzuty. Nie
możecie nikogo stąd uprowadzić.
- 240 -
- Uprowadzić? Ona sama chce ze mną pójść.
Wszyscy obecni spojrzeli na Ashę, która natychmiast zalała się
rumieńcem.
- Czy to prawda? - Nashrel nachylił się w krześle. W jego tonie
pojawiła się nuta podejrzliwości. - Moje dziecko, jeżeli powiesz,
że nie chcesz z nim iść, nigdzie nie pójdziesz.
- Tak. Chcę z nim iść - odpowiedziała Asha ze spokojnym
spojrzeniem.
W sali zapanowało pełne konsternacji milczenie. Nashrel przez
chwilę wpatrywał się w dziewczynę z rozchylonymi bezwiednie
ustami. Wreszcie odzyskał zimną krew, rzucił Elocienowi
niechętne spojrzenie i znów, wyraźnie sfrustrowany, odwrócił
wzrok.
- Więc zabierz ją, strażniku północy. Zabierz i zaprzepaść tym
samym najlepszą szansę na odszukanie go.
Asha nie zrozumiała uwagi, lecz ponownie zrobiło się cicho;
zdawało się, że starsi wstrzymali nagle oddechy. Książę postąpił
krok naprzód, na zbroi jego opanowania pojawiły się pierwsze
rysy.
- Czy ty mi grozisz?
- Nie. - Nashrel głośno przełknął ślinę. - Oczywiście, że nie,
Wasza Wysokość - dodał pospiesznie, unosząc w obronnym
geście ręce. - Chciałem jedynie podkreślić, że dzięki obserwacji
dziewczyny moglibyśmy się dowiedzieć czegoś przydatnego.
Jeżeli ją stąd zabierzesz, nie będziemy mieć takiej możliwości.
Asha bacznie przyjrzała się Elocienowi, bardzo chciała
wiedzieć, czego dotyczy rozmowa. W spojrzeniu księcia
majaczyło niezadowolenie, lecz wyglądało na to, że w głębi ducha
przyznał rację starszemu. Przez kilka chwil wyraźnie się wahał.
Stał zamyślony, drapiąc się w podbródek.

- 241 -
- A gdybym ponownie rozważył sprawę waszego wysokiego
przedstawiciela?
Sugestia rozpaliła w oczach Nashrela gorące płomyki. Całą
galerię ożywiły podekscytowane szepty.
- Co Wasza Wysokość proponuje?
- Przyjmę w charakterze wysokiego przedstawiciela jednego
Obdarzonego z Tol Athian. Sugeruję, by Ashalia podjęła u niego
naukę - powiedział Elocien. - Jej uposażenie pokrywałby skarbiec
Athian.
Wasz wysoki przedstawiciel szkoliłby dziewczynę, a przy tym
nadal miał baczenie na wszystko, co mogłoby przybliżyć
rozwikłanie zagadki ataków na szkoły i jej ocalenia.
Asha dopiero po chwili zrozumiała, co w istocie zaproponował
książę. Wbiła w niego wstrząśnięte spojrzenie; nie, z pewnością
się przesłyszała. Wysoki przedstawiciel był swoistym pałacowym
ambasadorem Tol, jako jego uczennica również stałaby się kimś w
rodzaju posła.
Nawet dla osoby Obdarzonej byłby to niebywały prestiż. Dla
niej natomiast...
Przerażony Nashrel patrzył to na nią, to na Elociena. Musiał
pomyśleć o tym samym.
- Przecież... ona jest Cieniem! - wykrzyknął. - Masz pojęcie, ilu
Obdarzonych zabiłoby, byle dostąpić tak wielkiego zaszczytu! Jak
ta dziewczyna miałaby reprezentować Tol? Z pewnością
rozumiesz, że na dworze potrzeba kogoś, kto...
- Nashrel, albo to, albo nic - uciął Elocien. - Stanowisko, o
jakim mówię, nie wymaga korzystania z Daru. Pomyśl, to może
nawet wyjść nam na dobre... Gdy wielkie rody nabiorą pewności,
że dziewczyna nie współpracuje z Shadraehinem, zaczną z nią
rozmawiać bardziej otwarcie, niż robią to z Obdarzonymi. -
Zawiesił na chwilę głos. - Taką w każdym razie wersję będziesz
- 242 -
musiał rozpowszechniać, ponieważ nadal będziecie utrzymywać,
że ataku na Caladel nie przeżył nikt. Prawdziwy powód, dla
którego dziewczyna trafi do pałacu, nie wyjdzie poza tę salę.
Nigdy. Gdyby do tego doszło, będę wiedzieć, że informacja
wypłynęła za sprawą jednego z was. A wtedy wydalę waszego
przedstawiciela z dworu. Ponownie.
- Wasza Wysokość zdaje się głęboko przekonany, iż te warunki
przyjmiemy - zauważył szorstko Nashrel.
Z ust Elociena wyrwało się westchnienie.
- Jeśli odmówisz, zabiorę Ashalię do pałacu, a wy nadal nie
będziecie mieć tam swojego człowieka. Zrozum, Nashrel,
proponuję ci dobry interes. Lepszego się nie doczekasz.
Starszy zmierzył strażnika północy wściekłym spojrzeniem.
Asha niemal usłyszała zgrzytanie zębów. Wreszcie Nashrel
zwrócił się do kolegów z Rady:
- Czy jest sprzeciw? - Z galerii odpowiedziała mu głucha cisza.
Skrzywił się i spojrzał na powrót na księcia. - Wniosek przyjęty -
stwierdził ociekającym goryczą głosem. - Wysokiego
przedstawiciela wybierzemy jeszcze przed końcem dnia.
Elocien skinął głową.
- Przyślijcie go bezpośrednio do pałacu. Ashalia zostanie przy
mnie.
- Ale...
Elocien uciszył starszego zdecydowanym gestem.
- Ja nie proszę, ja informuję.
Nashrel zacisnął mocno zęby, lecz nie zaprotestował.
- Wedle życzenia, Wasza Wysokość.
Książę odwrócił się na pięcie i pomaszerował do wyjścia. Po
chwili Asha zrozumiała, że powinna ruszyć za nim, i pobiegła.
Niedługo potem wyszli. Tak po prostu.
- 243 -
***

Asha kroczyła u boku księcia Andrasa przez tonące w słońcu


ulice Ilin Illan.
Gdziekolwiek się pojawiali, ściągali na siebie spojrzenia
gapiów. Matki pokazywały ich pociechom, od pewnego momentu
zaczął im nawet towarzyszyć niewielki tłumek ciekawskich.
Początkowo dziewczyna była przekonana, że ludzi interesuje
głównie jej naznaczona czarnymi liniami twarz, lecz gdy
wsłuchała się w dolatujące ją urywki szeptów, zrozumiała, że
większość w ogóle tego nie zauważa. Powszechną uwagę skupiał
książę, strażnik północy, rodzony brat samego króla. Człowiek,
który stworzył Nakazy.
Tylko raz spróbowała nawiązać rozmowę.
- Naprawdę chcesz, bym została przedstawicielką Tol? - spytała
księcia.
- Tak.
- Dlaczego?
Elocien nieznacznie pokręcił głową, wciąż patrząc prosto przed
siebie.
- Wszystko w swoim czasie - szepnął.
Resztę drogi przebyli w milczeniu.

- 244 -
Rozdział 17.
Davian z trudem przebijał się przez ciżbę; co rusz
poszturchiwany, próbował trzymać się jak najbliżej kluczącego co
chwila Taerisa.
Promienie późnopopołudniowego słońca spływały na główną
ulicę Thrindaru, dławiącą się tłumem podróżnych, którzy starali
się przedostać do wznoszącego się w centrum Wielkiego
Stadionu. W powietrzu snuły się tumany wzbijanego przez setki
stóp kurzu, lepiącego się do spoconych twarzy, przez co wszyscy
wokół bardziej niż szacownych mieszczan przypominali górników
po długiej szychcie.
Rozstawieni wzdłuż alei kupcy nagabywali głośnym krzykiem
każdego, kto wykazał się brakiem rozsądku i choćby zerknął na
ich towary. Doskonale wiedzieli, że tak licznych potencjalnych
klientów nie zobaczą przez wiele lat. Brud, upał i zamęt.
Davianowi bardzo się to nie podobało.
- Daleko jeszcze? - spytał Taerisa. Starł dłonią perlący się na
czole pot i syknął, czując na żebrach łokieć kolejnego
przepychającego się przechodnia.
- Dziesięć minut temu powiedziałem, że kwadrans piechotą.
Oblicz sobie - odparł Taeris, w którego tonie pojawiła się irytacja.
Podobnie jak Davian nie był wielbicielem walki o przetrwanie w
cuchnącym potem ścisku.
Chłopak skinął głową i obejrzał się na towarzyszy. Wirr nie
zwracał uwagi na przyjaciela i z podekscytowaną miną podziwiał
miasto. Caeden z kolei brnął przed siebie z ponurą determinacją i -
jak przez większą część podróży - bez słowa.
- Jak się trzymasz? - Davian zwrócił się do niego półgłosem,
gdy falujący tłum popchnął ich na siebie.

- 245 -
- Chętnie już gdzieś wejdę. - Rudzielec rzucił mu nerwowy
uśmiech.
Davian rozumiał go doskonale. Wieść o ucieczce Caedena z
konwoju dotarła do Thrindaru jeszcze przed nimi, listy gończe z
podobizną chłopaka wisiały na murach całego miasta.
- Chyba już blisko - zauważył, próbując nadać słowom
krzepiący ton.
Taeris jakiś czas temu postanowił zmienić Caedenowi wygląd -
przystrzygł mu włosy i zmusił go do noszenia kilku warstw
odzieży jednocześnie, co miało wywołać wrażenie lekkiej
nadwagi. Ryzyko wciąż jednak było poważne, maskaradę mógł
zakończyć jeden bardziej spostrzegawczy przechodzień.
Niemniej, jak dotąd, obyło się bez jakichkolwiek incydentów.
Wędrówka do stolicy Desriel zajęła im sześć pełnych dni. Mimo
iż po drodze nie działo się nic, towarzysze czuli ciągłe napięcie;
nieustanie wisiała nad nimi groźba wykrycia przez patrole
Gil’shar, od czego gorsze byłoby jedynie ponowne spotkanie z
sha’teth. Do celu dotarli jednak na kilka dni przed terminem, w
którym Taeris przewidywał wyjazd królewskiego orszaku do
Andarry.
Po kilku kolejnych minutach walki na łokcie z napierającą ciżbą
Davian podniósł wzrok i po raz pierwszy zobaczył majaczącą
przed nimi sylwetkę Wielkiego Stadionu. Ściany kamiennej areny
mierzyły sobie przynajmniej pięćdziesiąt stóp wysokości; szczyty
murów udekorowano barwnymi chorągwiami, na których
migotały mocno zróżnicowane symbole.
- Herby rodowe zawodników - wyjaśnił Wirr, śledząc spojrzenie
przyjaciela.
- Tych proporców jest chyba ze sto! - mruknął Davian,
ponownie osuszając zlane potem skronie. - Wszyscy wojownicy
są lordami i tak dalej?
- 246 -
- Nie wszyscy. - Wirr pokręcił głową. Oczy świeciły mu z
emocji. Mimo zastrzeżeń do planu Taerisa sprawiał raczej
wrażenie zachwyconego niż wylęknionego. - Ale zdecydowana
większość. Arystokraci zaczynają się wprawiać w fechtunku
wcześniej niż inni, dzięki czemu znacznie dłużej trenują. A w tej
dyscyplinie doświadczenie daje sporą przewagę.
- Podobnie jak możliwość opłacenia wpisowego - zauważył
Davian i zawirował w miejscu, by uniknąć stratowania przez
grubą damulkę i dwójkę ciągnących za nią rozwrzeszczanych
bachorów.
- Nikogo nie stać, by zapłacić wpisowe samodzielnie - zaśmiał
się Wirr. - To kosztuje... - Urwał i pokręcił głową na znak, że
kwota jest tak gigantyczna, iż jej ogromu nie oddałyby żadne
słowa. - Zaproszenia, które tego nie wymagają, otrzymuje jedynie
garstka uczestników. Całą resztę wspierają mecenasi w zamian za
procent z ewentualnych wygranych.
- Chcesz powiedzieć, że nagrody są tak sowite, że zawodnicy
mogą się nimi dzielić? - Davian uniósł brew.
- I jeszcze im zostaje! - Wirr energicznie pokiwał głową.
Davian ponownie spojrzał na chorągwie, rosnące z wolna w
oczach.
- Ciekawe, co to za jedni - rzucił pod nosem. Miał wrażenie, że
kilka herbów kiedyś już widział, ale nie potrafił zidentyfikować
żadnego.
- Andarczyków widzę niewielu. Jest za to mnóstwo Desrielitów
i Narutian. Paru reprezentantów Nesk. A nawet kilku gości z
Cesarstwa Wschodniego.
Davian zerknął na przyjaciela z ukosa, po części rozbawiony, po
części zaś zaintrygowany. Wirr już dawno nie miał tak dobrego
nastroju.
- Naprawdę rozpoznajesz te wszystkie herby?
- 247 -
- Większość. - Chłopak wzruszył ramionami. - Jarras uczy
polityki bardzo szczegółowo.
Davian pomyślał o starszym i rozciągnął wargi w szerokim
uśmiechu.
- Gdyby Jarras wiedział, gdzie jesteśmy, dostałby apopleksji.
- Jak chyba większość kadry - prychnął Wirr.
W cieniu olbrzymiego stadionu tłum nieco się przerzedził;
wejścia pilnowały szeregi żołnierzy i służących zarządzających
przepływem ludzkich rzesz do odpowiednich sektorów budynku.
Taeris stanął nieco z boku i trzej chłopcy wkrótce zebrali się przy
nim.
- Czego tak wypatrujesz? - spytał Wirr, widząc, że oczy
starszego błądzą wśród tłumu.
- Na wejście na stadion nie mamy co liczyć. Poza tym nie
spotkamy tutaj wysłanników z Andarry - odpowiedział Taeris na
tyle cicho, by nie mogli go usłyszeć przechodnie. - Ale na pewno
pojawi się tu zaraz któryś z Obdarzonych. Jeśli zdołam się z nim
skontaktować, może uda się wyprosić audiencję.
- A jeśli odmówią? - Caeden ściągnął brwi.
- Wtedy będziemy się martwić - wzruszył ramionami
mężczyzna.
Davian wachlował twarz dłonią, z nieba lał się niemiłosierny
żar.
- A jak chcesz tu kogokolwiek rozpoznać? Nawet jeśli będą w
płaszczach, to w takim tłumie możesz ich przeoczyć.
- Zobaczysz. - Taeris uśmiechnął się pod nosem.
Przez jakiś czas kręcili się po okolicy, dla niepoznaki zaglądając
do pobliskich sklepików i straganów. Zachowanie anonimowości
nie przysparzało najmniejszego problemu; tłum był tak gęsty, że

- 248 -
prawdopodobnie mogliby w ten sposób spędzić cały dzień, nie
budząc niczyich podejrzeń.
Wreszcie Taeris zastygł i szturchnął Daviana łokciem.
- Tam! - Wskazał ruchem głowy.
Z jednej z bram stadionu wyszedł mężczyzna w czerwonym
płaszczu pod czujną eskortą niosącego Pułapkę żołnierza. Przed
Obdarzonym rozstępowała się najgęstsza ciżba, niektórzy pluli mu
pod nogi. Gwar rozmów, jeszcze chwilę temu donośny, przeszedł
w głuchy pomruk.
- I co? Jemu chcesz przekazać liścik? W takich warunkach? -
spytał z niedowierzaniem Wirr, patrząc to na Taerisa, to na
mężczyznę w czerwonym płaszczu, którego obserwowali wszyscy
w okolicy. - Równie dobrze możesz od razu poprosić tego z
Pułapką. Może on nam pomoże.
Taeris w zamyśleniu pogładził zarost i pokiwał głową.
- Nie przewidziałem, że będzie aż tak fatalnie - przyznał.
Tymczasem Obdarzony, z miną bardziej rozbawioną niż
przejętą powszechnym zainteresowaniem, kupił coś u jednego z
handlarzy, który obsłużył go z bardzo niechętną miną. Davian
ruszył w bok, by lepiej widzieć, i tak zagapił się przy tym na
czerwony płaszcz, że wpadł na jakąś dziewczynę, która runęła jak
długa na ziemię.
Czerwony jak burak czym prędzej pochylił się, by pomóc jej
wstać. Nieznajoma była mniej więcej w jego wieku. Ładna, z
długimi czarnymi włosami i zielonymi oczyma, w których pełgały
wesołe iskierki. Dłonie - co poczuł, podnosząc ją z piachu - miała
miękkie i gładkie. Wydukał pospiesznie przeprosiny.
Wtem jego uwagę zwróciło wzmożone falowanie tłumu.
Obdarzony, czujnie pilnowany przez niezmordowanego
gwardzistę, wracał na stadion. Gdy zniknął za bramą, powróciły
rozmowy i gwar.
- 249 -
Davian odwrócił się, by sprawdzić, czy dziewczynie nic się nie
stało. Zniknęła.
Był za to Wirr, wpatrujący się w przyjaciela z wymownym
uśmieszkiem.
- Ani słowa! - uprzedził Davian. - To był zwykły wypadek.
- Pewnie, że tak - odparł przyjaciel. - Ja też często wpadam
przypadkiem na śliczne dziewczyny.
Davian zgromił go spojrzeniem. W innych okolicznościach
podjąłby żart, lecz tym razem komentarz Wirra przypomniał mu o
Ashy, która została w Caladel i zapewne nadal zachodziła w
głowę, dlaczego ją porzucili. I jak zwykle wyrzuty sumienia -
pospołu z obawą, iż nie zobaczy jej już nigdy - popsuły mu
humor.
Wirr westchnął. Nie przestał się uśmiechać, lecz z wrodzonego
rozsądku uznał, że powinien dać sprawie spokój. Zwrócił się do
Taerisa, który nie przysłuchiwał się rozmowie i wciąż z namysłem
obserwował stadion.
- Wygląda na to, że będziemy musieli znaleźć inny sposób na
przejście granicy - zauważył.
- Nie. - Starszy pokręcił głową. - Jest jeszcze jedna możliwość.
Jak na mój gust nieco zbyt bezpośrednia, ale powinno się udać.
Nie dodając ani słowa, skinął na chłopców ręką i ruszył przed
siebie.
Przemierzyli plątaninę wąskich, krętych alejek i zatrzymali się
przed sporych rozmiarów budynkiem. Zdobną fasadę pokrywały
finezyjne rzeźbienia. Obłe, łagodne kontury ścian mocno
odbiegały od typowej architektury okolicznych domów i sklepów.
Budynek nie był okrągły, lecz zdawało się, iż jego konstrukcja
obywa się bez kątów prostych, co przyprawiało oglądającego o
lekki zawrót głowy. Davian po chwili zastanowienia doszedł do
wniosku, że taki styl bardzo mu się nie podoba.
- 250 -
- Gdzie jesteśmy? - zapytał Taerisa.
- Przed świątynią Marut Jha Tal’kanara, boga równowagi -
zamiast mężczyzny odpowiedział mu Caeden, który wpatrywał się
w gmach z zachwytem na twarzy. Taeris zerknął na chłopaka
kątem oka, po czym skinął głową.
- Tutaj chcesz szukać pomocy? - Zdziwiony Wirr rozejrzał się,
by sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. - Przecież to chyba
niebezpieczne? Czy oni nie uczą przypadkiem, że Esencja jest
święta, a ci, którzy z niej korzystają, znaczy my, są plugawcami?
Taeris wszedł na schody i ruszył pod górę.
- Bądźcie cicho i róbcie, co każę, a wszystko pójdzie jak z
płatka - rzucił i nie oglądając się za siebie, zniknął w świątyni.
Chłopcy wymienili spojrzenia.
- Jak dotąd wszyscy mu ufaliśmy - przypomniał Caeden.
Davian skinął głową, Wirr na znak zgody wzruszył lekko
ramionami.
Ostrożnym krokiem weszli do świątyni. Kiedy domknęły się za
nimi drzwi, uliczny harmider zgasł i otuliła ich spokojna cisza.
Gdzieś nieopodal szemrała fontanna, z wysoko umieszczonych
okien docierały orzeźwiające westchnienia wiatru, spływające w
dół dzięki przemyślnie zaprojektowanemu kształtowi ścian.
Oświetlenie w przestronnej sali zapewniały otwierające się w
powale świetliki oraz migocące pod ścianami wonne świece. Poza
nimi w świątyni nie było nikogo.
Ledwie Davian zdążył rozejrzeć się po wnętrzu, boczne drzwi
stanęły otworem i w sali pojawił się Taeris, za którym szedł
kapłan. Bardzo pijany kapłan. Duchowny zszedł ze stopnia,
ekwilibrystycznym wymachem ramion uchronił się przed
upadkiem, wykonał krok naprzód i tym razem potknął się
ostatecznie. Upadł i z niecodzienną gracją przejechał po gładkiej,
marmurowej posadzce. Taeris prychnął pod nosem, lecz podszedł
- 251 -
do kapłana i gdy nabrał pewności, że ten jest w jednym kawałku,
pomógł mu wstać.
- Pozwólcie, że przedstawię, oto wysoki kapłan Tal’kanara,
boga równowagi - szepnął Wirr.
Davian stłumił wybuch śmiechu i zauważył przy tym, iż nawet
najbardziej zwykle wycofany Caeden zaciska usta, by nie
parsknąć.
Kilka chwil później kapłan zdołał wreszcie dotrzeć do
chłopców. Co więcej, nie przewrócił się po drodze ani razu,
aczkolwiek wyczyn ten zawdzięczał w znacznej mierze wsparciu
Taerisa, który pilnował go przez cały czas, a kiedy się zatrzymali,
zdecydowanym chwytem podtrzymał.
- Chłopaki, poznajcie Nihima Sethiego, człowieka, któremu
możemy zaufać. Nihim, poznaj... Wirr, Davian, Caeden.
Przekrwione oczy kapłana spoczęły na towarzyszach.
- Bardzo mi przyjemnie - wybełkotał.
- Nie miejcie mu za złe obecnego stanu - skrzywił się Taeris. -
Trwa właśnie miesiąc rozpasania - wyjaśnił. - Ze wszystkich
możliwych występków opilstwo jest ponoć tym, któremu można
się oddać, nie tracąc pozorów pobożności.
- Można by pomyśleć, że tego rodzaju religia zyska sobie
szeroki poklask. - Wirr objął spojrzeniem ziejącą pustkami salę.
- Poklask? - burknął Nihim. - Nie. Szczerze mówiąc, w tych
czasach trwamy wyłącznie dzięki dekretowi Gil’shar. - Potrząsnął
głową, by zebrać pijane myśli. - W tym miesiącu jest jeszcze
znośnie, ale mamy również w kalendarzu miesiąc abstynencji. A
także obżarstwa i głodu. Następnie przypadają miesiące
przyjemności i cierpienia.
- Z czego wynika, że rozsądny człowiek powinien być pobożny
dokładnie przez pół roku. - Wirr odsłonił zęby w uśmiechu.
- 252 -
- Wnoszę, że nie pochodzisz z tych stron. - Przez twarz kapłana
przemknął grymas. - Nie pozwól, by ktokolwiek w Desriel
usłyszał z twych ust takie gadanie - dodał, walcząc z plączącym
się językiem.
- Tutaj każdy człowiek wybiera jedno z dziewięciorga bóstw i
kroczy jego ścieżką przez całe życie. Nieodwołalnie, niezmiennie,
nie migając się. A tych, którzy zostają przyłapani na łamaniu
nakazów wiary... - Nihim wymownie przeciągnął palcem po
gardle.
- Mogą za to zabić? - dopytał poruszony Davian.
- Wolimy to nazywać agresywną realizacją religijnego zapału -
wyrecytował z niezwykłą płynnością duchowny.
- Nie bez powodu w Desriel tak bardzo nienawidzi się
Obdarzonych - wtrącił Taeris, spoglądając na Daviana. -
Pobożność nie jest tu kwestią swobodnego wyboru. To zarazem
sposób życia, doktryna religijna, jak i prawo. - Umilkł na chwilę. -
Jak widzisz, Nihim wiele dla nas ryzykuje.
- Taeris... - Duchowny wbił wzrok w płytę posadzki. - Niestety,
mój stan nie pozwala mi w tej chwili wam pomóc, ale jeśli dacie
mi godzinę... Mam w spiżarce specjalne toniki na... oczyszczenie
myśli. - Widać było, że utrzymanie skupienia sprawia mu niemałe
kłopoty. - Pozostali kapłani jeszcze długo nie wrócą, więc w
zasadzie teraz rządzę tu sam. Nikt nie chce utknąć w świątyni na
czas Jil’imor. Jeśli się tu zatrzymacie, nikt nie będzie was
niepokoić. - Wskazał dłonią drzwi, z których chwilę temu
wyszedł.
Taeris złapał go za ramię.
- Dziękuję, Nihim - rzucił z wdzięcznością.
Po chwili całą czwórką weszli do mniejszego pomieszczenia.
Davian obejrzał się w progu przez ramię i zobaczył, że kapłan,
potykając się co parę kroków, człapie ku innej części świątyni.
- 253 -
Pod jedną ze ścian pokoju stały sofy i krzesła, meble z wyglądu
niezwykle wygodne, jakich próżno było szukać w głównej sali.
Chłopak domyślił się, że jest to prywatne pomieszczenie
duchownych, niedostępne dla wiernych.
Rozgościli się i zaczęli rozmawiać. Davianowi cisnęło się na
usta mnóstwo pytań dotyczących Pieśni Mieczy. Ku jego
zaskoczeniu Wirr wiedział na ten temat znacznie więcej niż
Taeris. Okazało się, iż w tegorocznej edycji turnieju biorą udział
dwaj wcześniejsi zwycięzcy, aczkolwiek Selbin Hran - triumfator
sprzed lat czternastu - dobiegał już czterdziestki.
Caeden wydawał się zafascynowany samą ideą turnieju, choć
tradycyjnie już większość opinii zachowywał dla siebie. Davian
przez pewien czas obserwował ukradkiem rudowłosego
towarzysza, podobnie jak przez większą część ostatniego
tygodnia. Zdążył już Caedena polubić, lecz pamiętał, iż nie
powinien zanadto ufać emocjom. Ostatecznie to przecież jego
łatwowierność sprawiła, że tak gładko wpakowali się w tarapaty.
Nie mógł zawierzyć Caedenowi w tej chwili - musiał zaczekać, aż
dotrą bezpiecznie do Ilin Illan i rola towarzysza w tej historii
nareszcie wyjdzie na jaw. O zaufaniu będzie można pomyśleć
później.
Jakiś czas potem otworzyły się drzwi i w pokoju pojawił się
Nihim. Tym razem prezentował się znacznie lepiej. Długie, czarne
włosy związał schludnie na karku, a czerwone półksiężyce spod
oczu zniknęły niemal bez śladu. Davian dopiero teraz zwrócił
uwagę, jak wysoki jest duchowny. Wcześniej musiał się po prostu
garbić. Wszedł zdecydowanym krokiem, z pewną siebie, znacznie
bardziej przystającą kapłanowi miną.
- Przepraszam, że kazałem wam czekać - odezwał się mocnym,
dźwięcznym głosem. - Mimo że mam do dyspozycji wiele
skutecznych medykamentów, ten moment w roku bywa po prostu
trudny.
- 254 -
- Nie twoja wina - rzucił wyrozumiale Taeris. - Chcesz, bym raz
jeszcze przedstawił gości?
- Nie, nie - zachichotał Nihim. - Davian, Caeden, Wirr -
wyliczył, wskazując palcem chłopców, i westchnął. - Taeris w
gronie przyjaciół. Coś podobnego. Nigdy wcześniej nie
wydawałeś mi się zbyt towarzyski. - Swobodny ton skrywał
oczywiste pytanie.
- Masz rację. - Na pokrytej bliznami twarzy starszego pojawił
się uśmiech. - Czasami człowiek po prostu nie ma wyboru.
Wirr wywrócił oczyma i zerknął na Daviana, który
odpowiedział mu szerokim uśmiechem.
Nihim skinął głową.
- Słyszałem, co się stało na południu. Bardzo nieprzyjemna
historia. W dodatku z udziałem Obdarzonego. Ktoś przyłapany na
udzielaniu pomocy winnym nie mógłby liczyć na sympatię
Gil’shar.
- Prawda. Z drugiej strony tak wielka przysługa mogłaby
wyrównać większość długów z przeszłości.
- Większość? Aż tak odważnie bym nie szarżował - odparł
Nihim z uśmiechem. - Ale jakąś część na pewno. - Klepnął
Taerisa w ramię. -Więc, poza dachem nad głową, czym mogę
służyć?
- Muszę przekazać wiadomość królowi. Zanim opuści Thrindar.
- Ach tak - pokiwał głową kapłan. - Oczywiście. Chcecie
bezpiecznie przekroczyć granicę. Dobra myśl, nie przeczę. Jest
tylko jeden problem. - Wzruszył ramionami i rzucił Taerisowi
współczujące spojrzenie. - Króla tu nie ma.
- Co? - Oszpecona bliznami twarz sposępniała w jednej chwili.
- Delegacja jest, owszem - zapewnił Nihim pospiesznie - ale
przewodzi jej księżniczka.
- 255 -
- Jak to? - Czoło starszego przecięła głęboka zmarszczka. -
Karaliene sprawuje obowiązki rangi państwowej? Przecież to
zwykłe dziecko!
- Taeris, ta dziewczyna ma osiemnaście lat - zauważył z
szerokim uśmiechem duchowny. - Jest już na tyle dorosła, że
włóczy się za nią cała wataha zalotników.
- Osiemnaście lat - powtórzył Taeris półgłosem i pokręcił
głową. - Jak ten czas leci. Ale mimo wszystko nie spodziewałem
się, że król Andras odważy się ją przysłać akurat do Desriel.
Zwłaszcza w takich czasach.
Nihim wzruszył ramionami.
- Jeśli wierzyć plotkom, jeden z faworytów turnieju jest jej
bliskim przyjacielem. Sama chciała przyjechać.
- No cóż. - Taeris spojrzał kapłanowi w oczy. - Sama Karaliene
może tej wiadomości nie zrozumieć, ale z pewnością w jej świcie
znajdą się bardziej dojrzali Obdarzeni. Gdybyś mógł przekazać im
to... - wcisnął coś duchownemu do ręki - i zorganizować nam
spotkanie na stadionie, będę stokrotnie zobowiązany.
- Co to jest? - Nihim obejrzał leżący na jego dłoni niewielki
przedmiot. Przypominał wykonaną ze stali monetę, w której
wycięto trzy trójkątne otwory.
- Symbol z czasów Niewidzialnej Wojny. Prośba o udzielenie
azylu. Każdy Obdarzony z Andarry, który pamięta tamte czasy,
zrozumie, co to oznacza. - Taeris wskazał na trójkąty. - Jeden
trójkąt wskazywał, że proszącemu o pomoc nie grozi
niebezpieczeństwo. Dwa oznaczały pewien stopień zagrożenia,
aczkolwiek nie bezpośrednie. A trzy - wzruszył ramionami -
znaczyły, że w razie odmowy Obdarzony zostanie pojmany i
zabity.
- Cóż, chyba słusznie, że wybrałeś medalik z trzema - mruknął
zasępiony Nihim.
- 256 -
- Innego nie miałem.
Nihim jeszcze chwilę wpatrywał się w krążek, po czym
energicznie pokiwał głową i schował go do kieszeni.
- Dobrze. - Rzucił okiem na chłopców i znów zwrócił się do
Taerisa. - Najpierw jednak chciałbym zamienić z tobą kilka słów
na osobności, jeśli łaska.
Starszy westchnął, lecz nie wydawał się zdziwiony.
- Zaczekajcie tutaj - poprosił towarzyszy. - To nie potrwa długo.
Kiedy Taeris i Nihim wyszli z pokoju, Davian, Wirr i Caeden
wymienili zaintrygowane spojrzenia.
- No to jak myślicie? Co to za jeden? - zagaił Wirr, ledwie drzwi
zamknęły się za kapłanem.
- Wie, że jesteśmy Obdarzeni, i nie próbuje nas zabić. Więcej
wiedzieć nie muszę. - Davian wzruszył ramionami, a Caeden
poparł go skinieniem.
- Przecież to desrielicki kapłan! - Wirr nie dawał za wygraną - A
w każdym razie za kapłana się podaje. Naprawdę nie jesteście
ciekawi? - Nachylił się. - Osobiście stawiam, że to szpieg Tol
Athian. Informator Rady.
- Jeśli tak, to wybrał sobie dość niebezpieczny zawód. - Caeden
zapatrzył się w zamknięte drzwi.
- Zgadza się - zauważył Wirr. - Ale nawet jeżeli nie jest
szpiegiem, ukrywając Obdarzonych, poważnie się naraża. Musiał
kiedyś zaciągnąć u Taerisa naprawdę wielki dług.
- Może o tym właśnie rozmawiają - podsunął Davian.
Wirr zerknął w stronę wyjścia. Korciło go i Davian przez chwilę
był przekonany, że przyjaciel ruszy za mężczyznami. Skończyło
się na niewyraźnym pomruku.
- O czymkolwiek by gadali, to wyraźnie nie chcieli, byśmy ich
podsłuchali.
- 257 -
Na tym dyskusja się urwała. Chłopcy czekali na Taerisa,
wymieniając zdawkowe uwagi. Odzywali się głównie Davian i
Wirr, Caeden wtrącał tylko od czasu do czasu słówko lub dwa. Ich
rudowłosy towarzysz rzadko wypowiadał więcej niż jedno zdanie
naraz - bywało, iż dopytywał o coś, o czym zapomniał, tracąc
pamięć, lub czego nie wiedział nigdy, przede wszystkim jednak
słuchał, i to z taką miną, jakby rozmowy przyjaciół fascynowały
go najbardziej na świecie. Przy tym zachowywał się wobec
wszystkich niezmiennie uprzejmie, a nawet lekko nieśmiało. Ani
razu nie odezwał się niegrzecznie. Davian nie po raz pierwszy
przyłapał się na myśli, że oskarżenia wysuwane wobec rudzielca
przez Gil’shar muszą być wyssane z palca.
Taeris wrócił po półgodzinie.
- Nihim poszedł z wiadomością na stadion - ogłosił, gdy
powitały go pytające spojrzenia chłopców. - Jeśli wszystko
pójdzie dobrze, za jakieś dwie godziny ktoś powinien nas tam
zaprowadzić.
Davian skinął głową. Pozwolił sobie na odrobinę nadziei. Rzucił
nerwowy uśmiech Wirrowi, lecz przyjaciel wpatrywał się
intensywnie w jakiś nieokreślony punkt i nie reagował. Minę miał
taką, jakby nowina, zamiast wywołać ulgę, wprawiła go w
niepokój.
- Wszystko dobrze? - Davian lekko trącił Wirra łokciem.
Wyrwany z zamyślenia chłopak zamrugał i potrząsnął głową.
- Na tyle, na ile pozwala sytuacja. - Wzruszył ramionami. Jego
spojrzenie wciąż jednak zasnuwał cień.
- Pewnie żałujesz, że się ze mną wybrałeś, co? - podjął Davian.
- O tak, na Prządki! - Na wargi Wirra wypłynął uśmiech. -
Chociaż beze mnie dnia byś nie przeżył, więc chyba jednak było
warto.

- 258 -
Davian odpowiedział cierpkim uśmiechem. Przyjaciel
oczywiście żartował, lecz jego słowa i tak wywołały w nim falę
wyrzutów sumienia.
- Przepraszam, że cię w to wplątałem - dodał cicho, by nie
usłyszał go Caeden.
- Dav - Wirr pokręcił głową - przepraszasz mnie już od
tygodnia. Wystarczy tego dobrego - dodał z naciskiem. - Nie
zrobiłeś nic złego. Nie miałeś prawa podejrzewać, że Tenvar
kłamie. Poza tym, jeśli obietnice Taerisa spełnią się choćby w
połowie, to może z tej całej historii wyniknie jeszcze coś dobrego.
Jeżeli dotrzemy z Caedenem do Tol i przekonamy się, czy
Barierze naprawdę coś grozi, uznam, że opłaciło się trochę
pocierpieć.
- Dzięki - mruknął Davian po chwili zastanowienia.
Oparł się wygodniej i rozejrzał. Caeden siedział spokojnie.
Oczy miał zamknięte, lecz Davian wątpił, by towarzysz spał.
Taeris zajął miejsce przy biurku i wertował jakieś papierzyska.
- Skąd znasz Nihima? - zagaił w pewnym momencie Davian. -
Jak na miejscowego kapłana, nie wydawał się mocno przejęty
niespodziewaną wizytą czwórki Obdarzonych.
Mężczyzna odłożył papiery.
- To przyjaciel z dawnych czasów. Naprawdę godny zaufania.
Więcej powiedzieć nie mogę - dodał tonem, który dawał jasno do
zrozumienia, że rozmowa na ten temat dobiegła końca. Davian,
chcąc nie chcąc, przyjął odpowiedź do wiadomości i pokiwał
tylko głową.
Jakiś czas potem skrzypnęły drzwi i do pokoju wszedł Nihim, za
którym wkroczyli dwaj wyraźnie podenerwowani desrieliccy
żołnierze. W pierwszej chwili Davian pomyślał ze zgrozą, że
zostali zdradzeni, lecz Taeris wstał z krzesła spokojnie i skinął na

- 259 -
chłopców dłonią. Davian, starając się nie ujawnić miną emocji,
podniósł się z miejsca.
- Dzieci Marut Jha! - przemówił pompatycznie kapłan. - Ci oto
żołnierze otrzymali rozkaz zaprowadzić was prosto na Wielki
Stadion, gdzie dostąpicie zaszczytu osobistej audiencji u
księżniczki Karaliene Andras. - Urwał i choć zachował powagę na
twarzy, Davianowi wydało się, iż oczy duchownego zaczęły się
śmiać. - Jeżeli nie wypełnią owego obowiązku szybko i lojalnie,
poinformujcie mnie o tym bez chwili zwłoki.
- Ku chwale Boga Ostatniego - skłonił głowę Taeris.
- Ku chwale jego i wyłącznie jego - odpowiedział Nihim.
Eskortowani przez żołnierzy, wyszli ze świątyni bez dalszych
pożegnań. Wkrótce ponownie ujrzeli Wielki Stadion. Potężne
mury strzelały wysoko pod niebo. Tłoczący się przed gmachem
tłum zdążył się nieco przerzedzić; bramy były już zamknięte i jak
zauważył Davian, na wielu twarzach malował się zawód.
Zapewne zabrakło wolnych miejsc.
Przez chwilę zastanawiał się, czy wobec tego zostaną
wpuszczeni, lecz gdy tylko zobaczyli ich strzegący wejścia
żołnierze, uchylili stalowe wrota i zaprosili całą grupkę do środka.
W tunelu pod koroną stadionu panował chłód - przyjemna
odmiana od morderczego upału na zewnątrz. Ledwie Davian
zdążył docenić artyzm zdobiących ściany zawiłych fryzów,
rozpoczęli wspinaczkę po krętych schodach, u których szczytu
dwóch krzepkich gwardzistów skierowało ich machnięciem w
głąb kolejnego, długiego korytarza.
W ścianie tego przejścia wycięto długie i wąskie poziome
okienko, z którego roztaczał się widok na nieckę stadionu. Davian
rzucił po drodze kilka zaciekawionych spojrzeń na zewnątrz.
W ławkach tłoczyły się tysiące widzów; falujące morze
kolorów, jakiego nigdy wcześniej nie widział ani sobie nie
- 260 -
wyobrażał. Nad stadionem unosił się stały dudniący pomruk
niezliczonych rozemocjonowanych głosów. Wrażenie było takie,
jakby samo powietrze ożyło i niecierpliwie oczekiwało na
rozpoczęcie zawodów.
Wreszcie ich przewodnicy zatrzymali się przed kolejnymi
strzeżonymi drzwiami. Te były zamknięte. Po krótkiej rozmowie
czwórki żołnierzy towarzyszom wskazano boczny pokój,
całkowicie pusty i odizolowany od pulsującego na zewnątrz
tłumu. Z niewielkiego okienka widać było arenę, ale tylko jeśli
stanęło się tuż pod nim.
- Zaczekacie tu na koniec ostatniej rundy - zapowiedział jeden z
członków eskorty. Mówił wprawdzie zdecydowanym tonem, lecz
jego oczy zdradzały nerwowość. Widać było, że nie chce, by
Nihim dowiedział się o tej nieplanowanej zwłoce.
Niezadowolony Taeris zmarszczył brwi, lecz doszedł do
wniosku, że wszczynanie dyskusji stanowiłoby zbędne ryzyko.
- Rozumiem - rzucił. - Możecie nas zostawić - dodał po dłuższej
chwili.
Żołnierze, zadowoleni, że nikt ich nie zganił, pospiesznie
zniknęli za drzwiami.
- Więc skoro już tu utknęliśmy... - Wirr spojrzał na okno.
- No pewnie! - Davian był już pod ścianą.
Dołączyli do nich Taeris i Caeden. Całą czwórką stanęli przy
szerokiej, pozbawionej szyby szczelinie i opierając się o parapet,
wyjrzeli na stadion.
Na środku areny zobaczyli dwóch mężczyzn. Jeden, swobodny i
rozluźniony, krążył, wymachując mieczem w powietrzu, by
sprawdzić jego ciężar i wyważenie. Smukły i gibki, na oko
sądząc, nie był starszy od Daviana.

- 261 -
Za przeciwnika miał prawdziwego olbrzyma - na ramionach
przy każdym ruchu prężyły się grube węzły mięśni, a szeroki
pałasz w wielkiej jak bochen dłoni wydawał się cienki i delikatny
niczym rapier. Twarz giganta naznaczona była siatką blizn. Wiek
trudno było ocenić, aczkolwiek sprawiał wrażenie człowieka
dojrzałego, w okolicach czterdziestki. Stał nieruchomo,
obserwując konkurenta wzrokiem drapieżnika śledzącego ruchy
upatrzonej ofiary.
- Nie mają zbroi - zauważył zaskoczony Davian. Rywale ubrani
byli w proste spodnie i luźne, rozpięte koszule. Ich ciał nie
chroniło nic. Na ostrzach płonęły refleksy popołudniowego
słońca.
- Turniejowe miecze mają stępione klingi - wyjaśnił Wirr.
- Ale przecież to i tak niebezpieczne - stwierdził Davian
niepewnie.
- No tak. Dlatego nazywamy to walką - odparł Wirr z
przekąsem.
- Do wypadków śmiertelnych dochodzi bardzo rzadko - wtrącił
Taeris. - Zwykle kończy się na połamanych gnatach.
Umilkli i obserwowali rozwój wydarzeń. Herold wykrzyczał
zapowiedź i widzowie ucichli, lecz towarzysze znajdowali się za
daleko i nie zrozumieli ani słowa.
Wirr zmrużył oczy i spojrzał na zwieszające się z odległego
balkonu chorągwie, zapewne w barwach finalistów.
- Jeden, zdaje się, jest od nas, z Andarry. Znam ten herb... Zdaje
się, Shainwiere...
- Ale który? - dopytał Davian.
Wirr przyjrzał się uważnie zawodnikom.

- 262 -
- Młodszy - zdecydował po chwili. - Lord Shainwiere jest na
Pieśń Mieczy za stary, a poza tym nigdy chyba nie był sprawnym
fechmistrzem. Ten tutaj musi być jego synem.
Zagrała trąbka, dając sygnał do rozpoczęcia pojedynku. Tłum
ryknął, a przeciwnicy zaczęli ostrożnie krążyć wokół siebie. Od
czasu do czasu starali się prowokować rywala raptownymi
zwrotami, lecz póki co po prostu szacowali swe siły.
- Nasz jest sporo drobniejszy - zauważył kwaśno Davian.
- Siła jest oczywiście ważna, ale najczęściej zwyciężają szybsi i
sprytniejsi - odparł Wirr, wzruszając ramionami.
Mężczyźni na piasku krążyli jeszcze przez chwilę, po czym
nagle i niespodziewanie Shainwiere skoczył naprzód. Przeszedł do
ataku tak błyskawicznie, że niemal rozmył się w oczach; ostrze
Andarczyka błyskało raz po raz, a przeciwnik kolejno parował
cięcia, wycofując się krok za krokiem, by nie dopuścić młodszego
rywala zbyt blisko. Zderzająca się stal sypała iskrami, szeroko
otwarte oczy olbrzyma rozpaczliwie starały się nadążyć za klingą
Shainwiere’a. Część kibiców poderwała się z ław i oglądała walkę
na stojąco, stadionem wstrząsnął burzliwy aplauz.
Wtem Shainwiere zaprzestał ataku; mimo dzielącej ich
odległości Davian wyraźnie widział, że obaj rywale ciężko już
dyszą. Wielkolud jednak nie zwlekał z ripostą. Rzucił się naprzód,
wywijając olbrzymim pałaszem lekko niczym piórkiem.
Teraz to Shainwiere musiał się cofać, aczkolwiek stopy stawiał
na piasku płynnie, z kocim wdziękiem, jakby od początku tylko na
to czekał. Mimo że miecze wciąż krzesały całe snopy iskier,
wydawało się, iż młody arystokrata blokuje ciosy przeciwnika
leniwie, niemal od niechcenia. Davian nie miał jednak cienia
wątpliwości, że tego rodzaju obrona wymaga najwyższego
skupienia i wysiłku.

- 263 -
Nagle Shainwiere zatrzymał się i wystrzelił naprzód. Zapewne
zauważył jakiś defekt w pracy nóg rywala. Miecz szermierza z
Andarry ciął przez obie golenie przeciwnika. Davian zobaczył, jak
na twarz olbrzyma wypłynął wyraz zdziwienia. Shainwiere
przetoczył się po piasku i poderwał tuż za szerokimi plecami
konkurenta. Potężny mężczyzna padł na kolana z ustami
otwartymi w bolesnym ryku, który z miejsca utonął w czynionej
przez kibiców wrzawie.
W pierwszym odruchu Davian pomyślał, że walka dobiegła
końca, lecz gigant dźwignął się jednak z piasku i ponownie zaczął
krążyć. Poruszał się gładko i sprawnie, niczym nie zdradzając
obrażeń.
I znów zabrzęczały ścierające się w powietrzu miecze; mijały
kolejne minuty pojedynku. Przy każdej żywiołowej wymianie
ciosów tłum wył głośniej, bardziej zapalczywie. W pewnym
momencie Davian uświadomił sobie, że znakomita większość
zebranych trzyma stronę wielkoluda.
- Nie chcą oglądać triumfu Andarczyka - rzucił Taeris w
przestrzeń, jakby czytał przyjacielowi w myślach. - W teorii Pieśń
Mieczy jest wydarzeniem niezwiązanym z polityką, ale stosunki
między oboma krajami nie są w tej chwili najlepsze. Gdyby
Shainwiere zajął pierwsze miejsce, Desriel odebrałoby to jak
policzek.
Tymczasem przebieg potyczki odmienił się po raz kolejny.
Muskularny szermierz napierał wściekle, nie przerywając już
natarcia nawet na mgnienie. Jego miecz niknął w powietrzu,
zasypując błyskawicznymi ciosami cofającego się desperacko
młodzika. W momencie gdy wydawało się, iż olbrzym nie zdoła
utrzymać tempa ani chwili dłużej, zamachnął się mocniej niż
dotąd i uderzył. Energia ciosu wytrąciła z dłoni Shainwiere’a
miecz, który poszybował daleko poza zasięg jego ramion. Młody
zawodnik zwiesił ramiona w geście rezygnacji, lecz zaraz potem
- 264 -
zacisnął pięść i przytknął ją sobie do serca na znak kapitulacji i
szacunku wobec przeciwnika. Tłum wrzasnął z aprobatą i walka
dobiegła końca.
Głęboko rozczarowany Davian zerknął na Wirra, lecz przyjaciel
wydawał się dziwnie zadowolony. Podobnie zresztą Taeris. Tylko
na twarzy Caedena malowała się jak zwykle zaduma.
- No i bardzo dobrze - mruknął do siebie Taeris, po czym
oderwał się od okna. - Czas się stąd zbierać.
Jeżeli starszy spodziewał się, że audiencja rozpocznie się
natychmiast, spotkał go zawód. Drzwi na korytarz otworzyły się
dopiero dobrą godzinę później, kiedy końca dobiegła już
ceremonia dekoracji zwycięzcy. Do pokoju wszedł wysoki, chudy
mężczyzna w czerwonym płaszczu.
- To człowiek z Tol Shen - szepnął Taeris do Daviana i
westchnął. - Może być trudniej, niż myślałem.
Na widok oszpeconego mężczyzny przybysz stanął jak wryty i
przez kilka sekund świdrował go wnikliwym spojrzeniem. Zaraz
potem parsknął szyderczo.
- Sarr - odezwał się z lodowatym uśmiechem. - Ledwie cię
poznałem. A więc wciąż żyjesz. Od początku byłem zdania, że
coś zbyt łatwo udało się nam ciebie pozbyć. - Zmierzył Taerisa
jeszcze jednym pogardliwym spojrzeniem. - Co się stało z twoją
twarzą?
Taeris zesztywniał, lecz puścił zniewagę mimo uszu.
- Zanim uciekłem, nadzorcy potraktowali mnie... niezbyt
uprzejmie - odparł półgłosem. - Dras, dawniej wiele nas różniło,
ale mam nadzieję, że dzisiaj zdołamy odłożyć przeszłość na bok.
Potrzebuję twojej pomocy. Poza wami nie mamy się do kogo
zwrócić.
Davian obserwował naznaczonego bliznami towarzysza bez
słowa. Jak dotąd chłopcy, wbrew ciekawości, nie próbowali nawet
- 265 -
pytać, skąd się te tysięczne szramy wzięły. Teraz wszystko stało
się jasne. Była to kolejna ofiara, jaką poniósł Taeris z powodu
Daviana.
Dras westchnął.
- Żeby w ogóle przyjść na to spotkanie, musiałem odwrócić
uwagę żołnierzy Gil’shar oraz dwóch nadzorców Karaliene. Nie
jestem pewien, co więcej mógłbym zrobić dla takiego
kryminalisty jak ty.
- Ci chłopcy muszą bezpiecznie wyjechać z Desriel. -
Spojrzenie Taerisa pozostało niewzruszone.
Dras przez chwilę patrzył w milczeniu. Wreszcie zaniósł się
gromkim śmiechem.
- I nic więcej? - Z niedowierzaniem kręcąc głową, otaksował
wzrokiem Daviana, Wirra i Caedena. Po pierwszym pobieżnym
spojrzeniu spoważniał i przypatrzył się im ponownie spod
zmrużonych powiek. - W tak kiepskim towarzystwie jeszcze cię
nie widziałem, Taeris - stwierdził, choć w jego tonie nie było już
śladu wesołości. - Jak dotąd wasza maskarada okazała się
skuteczna, ale nie ufałbym, że tak będzie zawsze. Portrety, które
ci barbarzyńcy rozwiesili na każdym rogu, są zadziwiająco
wierne. - Skinął na Caedena.
- Dras, chłopak padł ofiarą fałszywych oskarżeń - podjął Taeris.
- Wiesz przecież, jak działa Gil’shar.
- Nawet gdybym ci uwierzył i chciał pomóc, czy naprawdę
sądzisz, że księżniczka pozwoliłaby temu człowiekowi
podróżować w swoim orszaku? Myślisz, że na granicy ręczyłaby
za niego własnym słowem honoru? - Dras kręcił głową, nie
odrywając wzroku od rudzielca, który skurczył się pod
intensywnym spojrzeniem. - Taeris, nawet ty jesteś zbyt mądry,
by coś takiego wymyślić. W imię czego miałaby podjąć takie

- 266 -
ryzyko? Gdyby sprawę zwęszyło Gil’shar, prawdopodobnie
wybuchłaby wojna.
- Kto tutaj chce wybuchu wojny? - od strony drzwi doleciał ich
kobiecy głos.
Wszyscy obecni jak jeden mąż spojrzeli ku wejściu. Do środka
weszła młoda kobieta, za którą pojawiło się kilka innych osób.
Davianowi wystarczyło zobaczyć sposób, w jaki się poruszają, by
zrozumiał, że ma przed sobą księżniczkę.
Miał problem, żeby nie gapić się zbyt natrętnie. Królewska
córka prezentowała się po prostu wspaniale. Długie, lniane włosy
ufryzowane miała z najwyższą precyzją, całości nie burzył nawet
jeden niepokorny kosmyk. Założyła elegancką granatową
sukienkę o prostym, lecz gustownym kroju. W uszach i na szyi
skrzyły się drogocenne kamienie. Była ładną dziewczyną - miała
zielone oczy i wysokie, delikatne kości policzkowe. Poza
wszystkim jednak otaczała ją aura autorytetu, nieokreślona i
niematerialna, lecz wyczuwalna na tyle, że Davian mimowolnie
wyprostował ramiona. Nawet na nieodgadnionej zwykle twarzy
stojącego obok Caedena odmalował się szczery i głęboki zachwyt.
Tuż za plecami księżniczki weszło dwóch mężczyzn i kobieta,
którzy natychmiast zajęli pozycje pod ścianami i wtopili się w tło;
ochrona, jak domyślił się Davian. Po nich pojawiła się para
starszych wiekiem dworzan oraz młody chłopak i dziewczyna,
którzy rozejrzeli się po pokoju z takimi minami, jakby nie byli
pewni, co tu właściwie robią.
Nagle dotarło do Daviana, że chłopak jest zawodnikiem,
którego walkę oglądali. Zdążył się przebrać i nie było po nim
widać żadnych śladów przegranego pojedynku, lecz zachowywał
się dziwnie. Stanął w kącie i gdyby Davian nie widział, jak
dopiero co mężnie walczył na oczach tysięcy ludzi, uznałby, że
ma do czynienia z nadąsanych chłystkiem.
- 267 -
Taeris wystąpił naprzód, ominął Drasa i ukłonił się kobiecie.
- Wasza Wysokość - zaczął z należnym szacunkiem - mam
nadzieję, że nikt wojny nie pragnie. Jednakże moim towarzyszom
i mnie grozi bardzo poważne niebezpieczeństwo i... - Urwał,
widząc, że księżniczka nawet go nie słucha.
Davian spojrzał tam, gdzie dziewczyna.
Pod najdalszą ścianą pomieszczenia stał Wirr i kulił się jak
niepyszny, miażdżony coraz bardziej rozjuszonym wzrokiem
królewskiej córki. W najwyższym stopniu skonsternowani Taeris i
Dras patrzyli to na Karaliene, to na chłopaka.
- Ty! - rzuciła władczo księżniczka, mierząc palcem w Wirra. -
Pójdziesz ze mną!
Wirr skrzywił usta i niepewnie, z utkwionym w posadzce
wzrokiem, poszedł.
Karaliene zatrzymała się w drzwiach i jednym spojrzeniem
osadziła w miejscu członków swej świty, którzy również
szykowali się do wyjścia.
- Nie - warknęła. - Zostaniecie tutaj i dopóki nie wrócę,
dotrzymacie tym ludziom towarzystwa - zadysponowała z
naciskiem.
- Księżniczko! - zaprotestował gwałtownie Dras. - Jestem
zmuszony nalegać, byś nie rezygnowała z ochrony. Ten chłopak
podróżuje u boku mordercy. Ba, dwóch morderców! Nie sposób
przewidzieć, jak groźny może się okazać!
- Wysoki przedstawicielu Lothlar, odmawiasz wykonania
mojego bezpośredniego rozkazu, a zatem również rozkazu mego
ojca? - syknęła Karaliene zniecierpliwionym tonem człowieka,
który musi do znudzenia powtarzać tę samą rozmowę.
Dras zawahał się i ustąpił. Na jego twarzy malowała się głęboka
konfuzja.
- 268 -
- Nie. Nie, naturalnie, że nie, Wasza Wysokość - zapewnił i
zgiął się w służalczym ukłonie.
Karaliene lekko dygnęła, zawirowała na pięcie i wyszła. Wirr
poczłapał za nią potulnie. Trzasnęły drzwi i wszyscy w pokoju
popatrzyli po sobie w niekłamanym zdumieniu.
Taeris spojrzał na Daviana.
- Tego - stwierdził, naraz osłupiały i zaniepokojony - to się nie
spodziewałem.
Również Dras zdołał się otrząsnąć i podszedł energicznym
krokiem do Taerisa. Jego oczy płonęły.
- Sarr - warknął jadowicie - w co ty tu grasz?
Taeris wciąż dochodził do siebie.
- Dras, chyba po raz pierwszy w życiu wiem tak mało jak i ty -
powiedział, zerkając pytająco na Daviana, który pokręcił głową.
Nagły zwrot akcji zbił Drasa z tropu równie niespodziewanie
jak pozostałych.
Nie mając większego wyboru, czekali na powrót Wirra i
księżniczki.

***

Wirr szedł w ślad za Karaliene, przeklinając w duchu swojego


pecha. Od dawna już wiedział, że ta chwila w końcu nadejdzie, ale
chciał, by spotkanie odbyło się na jego warunkach, nie tak jak
teraz.
Weszli do niewielkiego pustego pokoju, niezbyt oddalonego od
tego, który właśnie opuścili. Karaliene zatrzasnęła drzwi z tak
lodowatą furią, iż Wirr nabrał jeszcze większej pewności co do
skali wywołanych przez siebie kłopotów. Zebrał się w sobie.

- 269 -
Księżniczka popatrzyła mu w oczy, zaplotła ręce na piersi i
zbadała go spojrzeniem wyrachowanych zielonych oczu, które tak
dobrze pamiętał sprzed lat.
- Cześć, kuzynie - rzuciła ponuro.

- 270 -
Rozdział 18.
Wirr zdobył się na zakłopotany uśmieszek.
- Cześć, Kara - powiedział, starając się mówić swobodnie. - Co
za spotkanie!
- Nawet nie próbuj! - Karaliene zgromiła go wzrokiem. - Nie
obracaj wszystkiego w żart. - Na Prządki, Torin, gdzieś ty się
podziewał? I jakim cudem znalazłeś się akurat tutaj? Czy masz
pojęcie, jak bardzo martwią się nasi ojcowie? Od zmysłów
odchodzą!
Wirr wykonał gest, który w zamierzeniu miał uspokoić
księżniczkę.
- Przepraszam - powiedział cicho, wkładając w głos tyle
skruchy, ile tylko zdołał. Zwiesił ramiona i poczuł, jak opuszczają
go resztki brawury. - Naprawdę nie chciałem. Tak jakoś wszystko
mi się z rąk wymknęło.
Karaliene jeszcze przez chwilę miotała z oczu sztylety. Potem
jednak westchnęła, a na jej ustach zamajaczył cień uśmiechu.
- „Kara”... Już tylko nasi ojcowie tak mnie nazywają. -
Nieoczekiwanie podeszła do chłopaka i zamknęła go w mocnym
uścisku. - Tyle tygodni, Tor... Naprawdę nie wiedzieliśmy, co
myśleć. Tak dobrze cię widzieć!
- „Torin”... - Wirr otoczył kuzynkę ramionami. - Będę musiał od
nowa przywyknąć - Po tylu latach sam zaczął nazywać się w
myślach imieniem Wirrander, które w rzeczywistości było jego
drugim. Przeczesał włosy palcami. - Domyślam się, że twój ojciec
powiedział ci o mnie prawdę? O tym, gdzie byłem?
Dziewczyna potaknęła.
- Porozmawiał ze mną, gdy tylko usłyszeliśmy o tym, co zaszło
w szkole. Wpadł w panikę i nie potrafił dłużej tego ukrywać. Ale
- 271 -
wiem tylko ja. Wszyscy pozostali są przekonani, że coś
powstrzymało twój powrót z Calandry. Myślę, że został ci mniej
więcej miesiąc, zanim pojawią się pierwsze podejrzenia.
Wirr skinął głową. Na dworze ogłoszono, że udał się na
Archipelag Calandry, by służyć w tamtejszym garnizonie.
Praktyka wysyłania andarskich książąt do odległych kolonii była
dość niecodzienna, lecz nie nadzwyczajna. Wyjazdy tego rodzaju
miały służyć młodym arystokratom jako pomoc w nauce sztuki
wojennej i taktyki. Tylko w ten sposób mogli zasmakować
„prawdziwych niebezpieczeństw”. Archipelag leżał tak daleko, że
dezinformację mógł ujawnić jedynie ktoś, kto tam służył, a
wszyscy członkowie garnizonu pod przysięgą przyrzekli
zachować prawdę dla siebie.
Zmarszczył czoło. Co powiedziała Karaliene?
- Zaraz, a co takiego zaszło w szkole? - Pokręcił głową. - Ja
wszystko rozumiem, ale sądziłem, że nie zrobią z naszej ucieczki
wielkiej afery.
- Ucieczki? - powtórzyła skonfundowana księżniczka. - Torin...
- zawahała się, a w jej spojrzeniu pojawił się cały wachlarz
emocji, od zmieszania przez zrozumienie aż po współczucie. -
Och, Tor. Ty nic nie wiesz. Stało się coś okropnego. Ktoś... -
Urwała zdenerwowana. - W noc, kiedy uciekliście, ktoś
zaatakował szkołę. Ktoś lub coś. Wszyscy, którzy tam zostali...
Nikt nie przeżył.
- Słaby dowcip, Kara. - Wirr zajrzał kuzynce głęboko w oczy.
Odpowiedziała bez słowa, dojmująco smutnym wzrokiem.
Ciało chłopaka zrozumiało, zanim jeszcze uczynił to umysł;
ugięły się pod nim kolana i padł na stojące obok krzesło. Dłonie
zaczęły mu gwałtownie dygotać.
- Nikt?
Karaliene skinęła głową.
- 272 -
- Tor, tak bardzo mi przykro. Zabójca nie oszczędził nikogo.
Kilka następnych minut upłynęło mu jak we mgle. Początkowo
czuł się po prostu otumaniony, nie był w stanie przyjąć do
wiadomości, że wszyscy ludzie, wśród których żył przez kilka
ostatnich lat, tak nagle zginęli. Kiedy jednak dopuścił do siebie
prawdę, poczuł w duchu pustkę. To na pewno przez niego.
Nieznany napastnik musiał szukać jego. Nie żyją z jego winy. Nie
poczuł w oczach łez, z czego był w przewrotny sposób
zadowolony. Wstydziłby się otwarcie płakać przy kuzynce.
W pewnej chwili do środka zajrzał andarski gwardzista i
spróbował wywołać księżniczkę, lecz Karaliene odprawiła go
milczącym machnięciem ręki. Ostatecznie zawroty głowy
ustąpiły, Wirr wziął kilka głębokich oddechów i zdołał skupić się
na chwili obecnej.
- Uznaliśmy - zagaiła łagodnie Karaliene po długiej chwili
milczenia - że albo dałeś nogę i gdzieś się ukrywasz, albo zostałeś
porwany. Ale... skoro nie wiedziałeś... dlaczego uciekłeś ze
szkoły?
- Miałem ważny powód. Doszły nas słuchy, że Bariera słabnie,
być może nawet grozi jej rozpad. Sig’nari podobno zwołują
augurów, a mój przyjaciel jest... chciał do nich dotrzeć.
Potrzebował mojej pomocy, a ja chciałem się przekonać, ile z tego
wszystkiego jest prawdą. A także upewnić się, że sig’nari nie
planują buntu. Wtedy... wtedy myślałem, że to dobry pomysł -
przyznał z ciężkim sercem. Spojrzał na Karaliene i prychnął
pustym śmiechem. - Nie, nie bój się. Nie planują. Ale wydaje mi
się, że z Barierą rzeczywiście dzieje się coś złego. To... Długo by
mówić.
- Mam czas.
Chłopak zastanowił się i zaczerpnął haust powietrza.

- 273 -
- Dobrze, wyjaśnię, ale musisz dać słowo, że sama nic nie
zrobisz i że to, co usłyszysz, nie wyjdzie poza ten pokój. Nie
wszystko ci się spodoba. Szczerze mówiąc, mnie samemu nie
wszystko się podoba.
Malującej się na twarzy księżniczki emocji było bardzo daleko
do zachwytu, lecz ostatecznie skinęła głową.
Wirr opowiedział o wszystkim. Nie pominął żadnego szczegółu.
W głębi ducha zastanawiał się, czy postępuje rozsądnie, lecz w
świetle wiadomości o rzezi w Caladel uznał wątpliwości za mało
istotne. Kiedy mówił, stawały mu przed oczyma twarze. Asha.
Starszy Jarras. Starszy Olin, Alita. Talean. Przyszło mu do głowy,
że miał prawdziwe szczęście, iż postanowił uciec z Davianem.
Przemyślał to i z miejsca poczuł do siebie obrzydzenie. Czując
narastające mdłości, uświadomił sobie, że to on będzie musiał
przekazać przyjacielowi dramatyczną wiadomość.
Karaliene słuchała w milczeniu. Na jej twarzy zaszła tylko jedna
zmiana. Gdy Wirr przyznał, że pomógł uwolnić Caedena,
zobaczył w jej oczach przerażenie. Otworzyła nawet usta, lecz
pospiesznie zamknęła je z powrotem i pozwoliła chłopakowi
opowiadać. Ucieszył się z tego. Nie był pewien, czy gdyby
zamilkł, zdołałby się znowu odezwać.
Kiedy skończył, Karaliene jeszcze przez kilka chwil przyglądała
mu się bez słowa.
- Tor - odezwała się w końcu - coś ty zrobił?
- Nie odrzucaj pochopnie podejrzeń Taerisa. - Wirr spiął się w
sobie. - Karaliene, ja nie wiem, czy on ma rację, ale coś jednak się
dzieje. A jeżeli po drugiej stronie Bariery wzbiera jakieś
zagrożenie, musimy się przecież przygotować. Trzeba sprowadzić
Caedena do Andarry i przywrócić mu pamięć... Inaczej nie
dowiemy się niczego.
Księżniczka uciszyła go gestem.
- 274 -
- Torin, Taeris Sarr jest mordercą. Nadzór miał prawo ukryć
prawdę o jego ucieczce, ale skoro teraz już wiem... powinnam
zawieźć go do Andarry, by odbył karę, a nie po to, by mu pomóc.
- Uprzedzałem, że pewne rzeczy nie przypadną ci do gustu. -
Wirr ściągnął brwi. - Ale zastanów się. Nawet z nim nie
rozmawiałaś. - Skrzyżował ramiona na piersi. - Sam byłem z
początku sceptyczny, ale przecież zabił tych ludzi po to, by ocalić
Daviana.
- Tor, ja byłam na jego procesie. - Karaliene pokręciła głową. -
On ich nie zabił tak po prostu. On ich dosłownie zmasakrował.
Kiedy jeszcze żyli, wyrył im na twarzach jakieś symbole. I nigdy
nie zdradził, w jaki sposób obszedł Nakaz Pierwszy.
- Taeris przedstawia te wydarzenia inaczej. Co do złamania
Nakazu też wszystko wyjaśnił.
- Powiedz to tym dwudziestu świadkom, którzy słyszeli wrzaski
mordowanych. Niektórzy z odległości kilku przecznic. - Przez
twarz księżniczki przemknął cień niepokoju. - Dowody były
niepodważalne... A wyrok wydał twój ojciec, wiesz o tym
przecież.
- Wiem - zawahał się Wirr.
Wiedział również, że Davian z tamtego dnia nie pamięta
zupełnie nic, a przynajmniej nie potrafi wydobyć tych wspomnień
z odmętów pamięci. W dodatku Taeris był w stanie ukryć
kłamstwo nawet przed darem Daviana. Słowem, Karaliene mogła
mieć rację. Aczkolwiek... znał przecież Taerisa. Tak, starszy był
zdolny do brutalnych postępków, bez wątpienia, ale czy mógłby
czerpać z przemocy rozkosz? W to Wirr nie wierzył.
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że nikt z północy nie donosi o
żadnych niezwykłych wydarzeniach? - Wbił w kuzynkę pytające
spojrzenie.

- 275 -
- Torin! - skrzywiła się księżniczka. - Z północy bez przerwy
donoszą o czymś niezwykłym. Rok w rok. Najczęściej to wygłupy
dzieciaków wychowanych na podaniach o Talan Gol. Twory
rozbuchanej wyobraźni prostych chłopów, którzy nie zdołali
upilnować swych owiec przed wilkami.
- A łuska, którą nam pokazał?
- To może być dosłownie wszystko. - Karaliene prychnęła pod
nosem. - Sam mógł ją zrobić! Nikt nie widział dar’gaithina od
tysięcy lat. - Nachyliła się ku kuzynowi. - Pomyśl, Tor, po prostu
pomyśl. To morderca. Morderca, który prosi o azyl polityczny dla
człowieka poszukiwanego za taką samą zbrodnię, dla kogoś, kto
być może maczał palce w tragedii twojej szkoły. Bo skąd wiesz,
że nie? Uważasz, że książęta powinni zadawać się z takimi
typami?
- Davian potwierdził opowieść Caedena. On naprawdę stracił
pamięć.
- Ten sam Davian, który namówił cię na tę awanturę.
Wirr zaczął protestować, lecz dziewczyna uniosła rękę.
- Spokojnie. Wierzę, że akurat on nie miał z tym nic wspólnego.
Nie martw się, dotrzymam słowa. Skoro według ciebie Davianowi
można zaufać, nikomu nie wyjawię, że jest augurem. Ale ten jego
dar jest mocno ułomny. Zbyt łatwo można go oszukać. I temu
bym tak mocno nie ufała. - Zawiesiła na moment głos. - Poza tym,
nawet jeżeli twój Caeden rzeczywiście stracił pamięć, to wcale nie
znaczy, że jest niewiniątkiem.
Coraz bardziej sfrustrowany, Wirr przeciągnął palcami przez
włosy. Taką właśnie Karaliene pamiętał. Sprawną dyskutantkę,
niezbyt uważną słuchaczkę.
- Czyli nam nie pomożesz?
Zrobiło się cicho. Patrzyli sobie w oczy. Wreszcie księżniczka
podjęła decyzję i zaplotła ręce na piersi.
- 276 -
- Mogę zorganizować powrót dla ciebie i twojego przyjaciela.
Łatwo nie będzie. Gil’shar wie, ilu przyjechało z nami
Obdarzonych, więc będzie się trzeba natłumaczyć. Będziesz
musiał grać szeregowego Obdarzonego. Desrielici badają na
granicy wszystkich, a jeśli szukacz wskaże samego księcia Torina,
wieść rozniesie się na cały kraj. - Zacisnęła wargi. - Inna sprawa z
Caedenem. Plakaty z jego podobizną wiszą naprawdę wszędzie.
Aż dziw, że zaszliście tutaj i nikt go nie rozpoznał. Ale w końcu
do tego dojdzie. Przedstawiciel Lothlar miał rację. Jeżeli
udzielimy mu azylu, wybuchnie wojna. - Wzruszyła ramionami. -
Za to jeśli go wydamy, możemy zrównoważyć zamieszanie
związane z waszym powrotem.
Wirr spochmurniał, wyrwało mu się ciężkie westchnienie.
- Rozumiem - przyznał. - I zdaję sobie sprawę, że to
wspaniałomyślna propozycja. Obawiam się jednak, że muszę
odmówić.
- Słucham? - Karaliene aż zamrugała z niedowierzania.
- Powiesz, Kara, że jestem nieodpowiedzialny, ale w Caedenie
jest coś takiego... Ja mu po prostu wierzę. - Gdy wypowiedział te
słowa na głos, zaskoczyło go, jak bardzo są prawdziwe. - Wiem,
że nas nie okłamał. Nie wydam go na pewną śmierć.
- Nie masz wyboru - rzuciła księżniczka po chwili. - Jesteś zbyt
ważny. Wrócisz ze mną, nawet jeśli będę musiała osobiście cię
spętać i zaciągnąć do Andarry.
- Zrób to - zaśmiał się Wirr. - Zrób, a ja wtedy po prostu
ogłoszę, że nazywam się Torin Wirrander Andras i jestem
andarskim księciem. A w następnej kolejności, na mocy
przysługujących mi praw, udzielę azylu Davianowi, Taerisowi i
Caedenowi.
Przez twarz Karaliene przemknął grymas.
- Nie odważysz się. Gdybyś mógł, zrobiłbyś to już dawno.
- 277 -
- Cóż - chłopak wyszczerzył się w uśmiechu - próbowałem
wymyślić lepszy sposób. Usiłowałem zapobiec wojnie i takie
tam... Skoro jednak nie pozostawiasz mi wyboru...
Przez chwilę wydawało się, że księżniczka nie zrezygnuje, że
zaraz padną kolejne argumenty. Tymczasem wyraźnie
zmarkotniała i rozgoryczona machnęła ręką.
- Dobrze zatem - westchnęła. - Ale wiedz, że moim zdaniem
postępujesz jak najzwyklejszy głupiec.
- Jak zwykle, chciałoby się powiedzieć - rzucił Wirr.
Karaliene jeszcze przez chwilę patrzyła mu ze złością w oczy,
jednak ostatecznie nie zdołała powstrzymać wesołości. Kąciki jej
warg powędrowały ku górze.
- Kiedyś był z ciebie taki poważny chłopiec - zauważyła, kręcąc
głową. - Co się z tobą stało?
- Wydaje mi się - wzruszył ramionami - że kiedy wszyscy
wokół traktują nas jak równych sobie, uczymy się patrzeć na świat
z innej perspektywy. W pewnym momencie wszystko zaczynasz
widzieć inaczej. - Znów wrócił myślami do szkoły i poczuł w
sercu ukłucie poczucia winy i smutku.
- Taki jak dziś podobasz mi się znacznie bardziej - przyznała,
mierząc chłopaka uważnym spojrzeniem. - Tylko nie mów
nikomu, że to powiedziałam. Kiedy poinformuję o naszej sytuacji
Andarrę, niektórzy na dworze się wściekną. Nawet bardzo.
- Co nastąpi kiedy?
- Tak delikatnej wiadomości nie mogę przesłać gołębiem, nie
powierzę jej też posłańcowi - zastanowiła się księżniczka. - Będę
musiała przekazać ją osobiście. Czyli... za kilka tygodni, może
odrobinę dłużej. - Wydęła wargi. - Tor, pamiętam, co ci
obiecałam, ale coś przecież muszę naszym ojcom powiedzieć. A
gdy dowiedzą się już, że jesteś cały, zaczną się domagać
wyjaśnień. Zechcą wiedzieć, co się dzieje.
- 278 -
- Więc powiesz, że jestem tu, ponieważ podejrzewam, iż Bariera
słabnie, ale że wracam do kraju i wszystko wytłumaczę, gdy dotrę
na miejsce. Nie muszą natomiast wiedzieć o Davianie, Caedenie i
Taerisie. Przynajmniej na razie. - Uniósł dłoń, widząc, że
Karaliene chce coś wtrącić. - Nie, jeśli powiesz i o nich, dorzucisz
naszym ojcom powodów do niepokoju. Akurat ta informacja w
niczym im nie pomoże.
- A co, jeśli nie wrócisz?
- Jeżeli nie pojawię się w domu za sześć tygodni, wyjawisz im
wszystko.
Kara spojrzała bez przekonania, lecz po kilku chwilach
pokiwała głową.
- Dobrze. Pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Pozwól, że zostawię ci kogoś do ochrony. - Księżniczka
odgarnęła z oczu opadający kosmyk. - Twój ojciec obedrze mnie
żywcem ze skóry, jeśli nie zrobię przynajmniej tego. A tak może
choć trochę go uspokoję.
Wirr zastanowił się i skinął głową.
- Umowa stoi.
- Cieszę się. - Dziewczyna odetchnęła z ulgą. - To akurat
powinno mi się udać bez wzbudzania podejrzeń. Oczywiście nie
dam wam nikogo Obdarzonego... Desrielici nie byliby
zachwyceni, gdybyśmy wracali z jednym czy dwoma mniej... -
Uśmiechnęła się pod nosem. - Tak czy inaczej, jutro o świcie ktoś
będzie na was czekać przy północnej bramie Thrindaru.
Domyślam się, że nie zabawicie w mieście dłużej, niż to
konieczne.
- Słusznie się domyślasz - przytaknął Wirr. - Dziękuję.

- 279 -
- Wiesz, że jeśli was złapią - Karaliene pochyliła głowę na bok -
każda wzmianka o twoich związkach z rodziną królewską
doprowadzi do wybuchu wojny?
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę.
Oboje podnieśli się z miejsc, dając sobie znać, że rozmowa
dobiegła końca.
- Co powinienem powiedzieć tamtym? - zastanowił się na głos
Wirr.
- O to się nie martw. Masz ważniejsze rzeczy na głowie. -
Karaliene obrzuciła kuzyna przeciągłym spojrzeniem, po czym
podeszła zdecydowanym krokiem i z całej siły go wyściskała. -
Uważaj na siebie, Tor. Powodzenia.
- Dzięki, Kara. - Na twarz Wirra wypłynął ciepły uśmiech.
Przytulił ją do siebie.
Skrzypnęły drzwi, ktoś wszedł do środka. Odskoczyli od siebie
gwałtownie i zwrócili się do wejścia.
Na progu stał młody szermierz, ten sam, który brał udział w
finałowym starciu turnieju. Znieruchomiał z dłonią na framudze i
wpatrywał w nich jak skamieniały.
Zapadło niezręczne milczenie.
- Najmocniej przepraszam, Wasza Wysokość - odezwał się
wreszcie sztywno, nieznacznie kłaniając się Karaliene. -
Powinienem był zapukać - dodał, odwrócił się na pięcie i już go
nie było.
- Aelric! - Okrzyk księżniczki rozległ się zbyt późno,
arystokrata zniknął. Spojrzała na Wirra. - Będę się musiała
natłumaczyć - westchnęła poirytowana.
- Czy coś nam grozi? - zapytał chłopak niepewnie.
- Co? - Karaliene wciąż wpatrywała się w zamknięte drzwi;
pytanie zbyła machnięciem ręki. - Nie, nie bój się. Aelricowi
- 280 -
można zaufać. Jest może nieco przesadnie zadufany w sobie, ale
to nadzwyczaj solidny chłopiec. Och, no dobrze - dodała, widząc
minę Wirra. - Nie powiem mu, kim jesteś.
- Czy wy ze sobą... - Brwi Wirra powędrowały lekko ku górze.
- Nie. - Na czole księżniczki pojawiła się zmarszczka. -
Jesteśmy przyjaciółmi, ale nie takimi, jak myślisz. Nie pasujemy
do siebie. Żałuję tylko czasami, że on tego nie widzi.
Wyszli na korytarz i ruszyli przed siebie.
- Czy twoi towarzysze wiedzą, kim jesteś? - spytała
zaciekawiona Karaliene.
Wirr prychnął pod nosem.
- Przed wyjazdem nie usłyszałem od ojca zbyt wielu rad, ale dał
mi jasno do zrozumienia, że pod żadnym pozorem nie mogę
nikomu powiedzieć prawdy o sobie. W tej jednej sprawie był
szalenie przekonujący. - Skrzywił się i widząc zdziwioną minę
Kary, dodał: - Cóż... zapowiedział wprost, że rozkaże zabić
każdego, komu się wygadam.
Księżniczka uśmiechnęła się szeroko, choć Wirr nie do końca
zrozumiał, co ją tak bawi.
- Nie osądzam - rzuciła.
Pokonali kolejny zakręt i zobaczyli przed sobą wartowników
pilnujących drzwi, za którymi czekał Taeris z pozostałymi.
Karaliene przytrzymała Wirra za ramię. Spojrzała mu prosto w
oczy.
- Czy ty w ogóle chcesz wracać do Ilin Ulan? - spytała szeptem.
Wirr przez chwilę milczał, po czym uciekł spojrzeniem w bok.
- Muszą się już niepokoić - powiedział, wskazując na drzwi.
- Oczywiście. - Zamyślona księżniczka pokiwała głową.
Przez resztę drogi nie zamienili ani słowa.
- 281 -
***

Davian drgnął. Drzwi stanęły otworem i do środka weszła


księżniczka, prowadząc za sobą wyczerpanego i niecodziennie
poważnego Wirra.
Od ich wyjścia w pokoju panowała nieprzyjemna cisza, mącona
jedynie rzadkimi uwagami Drasa i pozostałych członków świty.
Wszyscy oni rozmawiali jednak szeptem, tak by Davian i jego
towarzysze nie mogli ich usłyszeć. Taeris podjął wprawdzie kilka
prób nawiązania uprzejmej pogawędki, lecz został obcesowo
zignorowany i po paru minutach dał za wygraną.
Na widok Karaliene obecni poderwali się z miejsc. Królewska
córka rozejrzała się, by mieć pewność, że wysłuchają jej wszyscy,
i zwróciła się bezpośrednio do Taerisa:
- Azylu nie będzie - odezwała się jasno i wyraźnie. Davian
zauważył kątem oka wypływający na twarz Drasa złośliwy
uśmieszek. - Andarra nie może pomagać mordercom ani osobom
o tę zbrodnię podejrzewanym... - Księżniczka spojrzała z odrazą
na Caedena i rudzielec natychmiast poczerwieniał na twarzy. - Nie
uznaliśmy jednak za stosowne wydawać was na łaskę i niełaskę
Gil’shar. Dzisiejszą noc spędzicie Pod Żonglerem, w gospodzie
znajdującej się w pobliżu północnej bramy miasta. Zapowiem
wasze przybycie; mamy tam przyjaciół i powinniście być
bezpieczni. Thrindar opuścicie jutro o brzasku i nigdy tu nie
powrócicie. Dodatkowego wsparcia nie otrzymacie, a jeżeli
spróbujecie się w jakikolwiek sposób powołać na znajomość z
nami, w tym na dzisiejsze spotkanie, zaprzeczymy.
Rzuciła Wirrowi jeszcze jedno ponure spojrzenie, odwróciła się
w miejscu i wymaszerowała na korytarz, wiodąc za sobą cały

- 282 -
orszak. Tylko Dras przystanął na moment w drzwiach, obejrzał się
zaintrygowany na Wirra, po czym podążył za pozostałymi.
Ze stadionu wyszli w eskorcie dwóch zbrojnych. Kiedy tylko
znaleźli się na zewnątrz, obaj żołnierze zniknęli, pozostawiając
Wirra, Daviana, Taerisa i Caedena twarzą w twarz z kłębiącym się
na ulicach tłumem. Przez chwilę towarzysze w milczeniu
wpatrywali się w Wirra. Chłopak odpowiedział hardym
spojrzeniem.
- Chyba powinniśmy poszukać tej gospody - zauważył i nie
dodając ani słowa, ruszył na północ.
Davian wymienił spojrzenia z pozostałymi, westchnął i poszedł
za przyjacielem.
Jasne było jedno. Wirr miał im wiele do wyjaśnienia.

***

W pokoju było cicho.


Przez szczeliny między deskami podłogi dolatywały ich z dołu
przytłumione dźwięki hałaśliwej zabawy, muzyka, śmiechy i
rytmiczne klaskanie. Poza tym jednak pomieszczeniem
niepodzielnie władała krępująca cisza. Bardzo zbliżona do tej, w
jakiej zjedli na sali posiłek - dzisiejszego wieczora klienci stawili
się w karczmie niezwykle rojnie, a dyskutowanie w takim ścisku
nie wydało się towarzyszom roztropne.
Ostatecznie Davian, który zdążył zrozumieć, że Wirr sam z
siebie nie wyjawi niczego, wziął głębszy oddech i zwrócił się do
przyjaciela:
- No więc?
- No więc co? - Wirr z kwaśną miną utkwił spojrzenie w
podłodze.
- 283 -
- No daj spokój! - wybuchnął poirytowany Davian. - Najpierw
poznała cię księżniczka, potem rozmawiała z tobą na osobności, a
na koniec oświadczyła, że ani myśli udzielić nam pomocy!
Posłuchaj, od bardzo dawna wykazuję się cierpliwością i nie
pytam cię o przeszłość, co wcale nie jest łatwe, zwłaszcza od
spotkania z tym, niech go El przeklnie, sha’teth. Ale dość już...
Moim zdaniem jesteś nam winien prawdę. Zbyt daleko zaszliśmy,
by przełykać porażki bez słowa wytłumaczenia.
Wirr pokręcił głową. Gapił się w podłogę tak zaciekle, jakby
mógł zobaczyć przez szpary rozbawionych gości.
- Chcę - przyznał tonem, w którym pobrzmiewała desperacja. -
Nie jestem tylko pewien, czy to dobry pomysł. - Spoważniał i
spojrzał Davianowi w oczy. - W zasadzie to jestem pewien, że jest
zły. Gdyby nie to, powiedziałbym ci już wcześniej. Wiele lat
temu, Dav. Przysięgam.
Davian pokręcił lekko głową.
- Wirr, myślę, że czasy, kiedy sam oceniałeś, co będzie dobre, a
co złe, właśnie się skończyły - syknął ostrzej, niż planował. -
Opowiedz o wszystkim i zdecydujemy.
Taeris, który od dobrej chwili bacznie obserwował Wirra,
zaproponował półgłosem:
- Może zabiorę Caedena i zejdziemy na dół. Napijemy się
czegoś.
- No, skoro macie ochotę... - Lekko rozchmurzony Wirr pokiwał
głową.
- Umieram z pragnienia. - Taeris zerknął na rudowłosego
chłopaka i wskazał drzwi ruchem głowy. - Idziemy?
Kiedy zostali sami, Wirr zwiesił ramiona i usiadł markotnie na
jednym z łóżek.

- 284 -
- Dav, popełniłem w życiu kilka błędów - podjął. - Być może
jeden z nich polegał na tym, że nie powiedziałem ci prawdy od
razu, na samym początku. - Machnął zrezygnowany ręką. - Pytaj,
o co chcesz. Sprawdź mnie swoją mocą. Na każde pytanie
odpowiem w pełni i szczerze.
Davian spojrzał na żałosną, zagubioną minę przyjaciela i
poczuł, że gniew zaczyna ustępować.
- Dziękuję, Wirr - rzucił i postukał się palcem w dolną wargę. -
Skąd znasz księżniczkę?
- Karaliene jest moją kuzynką. - W tonie chłopaka nie było
krztyny wesołości.
Davian parsknął śmiechem, lecz gdy mina przyjaciela pozostała
kamienna, umilkł.
- Poważnie?
- Poważnie. - Mimo że Wirr był wyraźnie przygnębiony, reakcja
Daviana sprawiła, że kąciki ust wygięły mu się ku górze.
Davian zmarszczył brwi, próbował przetrawić nowinę.
- Ale to znaczy, że... jesteś...
- Nazywam się Torin Wirrander Andras, jestem synem strażnika
północy Elociena Andrasa, trzecią po Karaliene i ojcu osobą w
kolejce do tronu Andarry.
Całkowicie zbity z pantałyku Davian pokręcił głową. Nie, to
musiał być jakiś dowcip... Chociaż z ust Wirra nie popłynęły
kłęby czarnego dymu.
Przez kilka chwil przyglądał się przyjacielowi w osłupieniu.
Odniósł wrażenie, że widzi Wirra pierwszy raz w życiu. Tego
chłopaka od początku otaczała specyficzna aura, był śmiały i
pewny siebie; w tej chwili nagle wszystko stało się jasne,
wszystko zyskało naturalny kontekst. Na przykład fakt, że w
szkole uprzejmie unikał nawiązywania jakichkolwiek romansów.
- 285 -
Był po prostu ostrożny, nie wybredny. A to, że nigdy nie chciał
rozmawiać o przyszłym życiu w Tol...
- Po Próbach nie pojechałbyś wcale do Tol, prawda? Wiedziałeś
od początku! - rzucił z oskarżycielską nutą Davian.
- Tak. - Wirr pokiwał głową. - Zabraliby mnie prosto do Ilin
Ulan. W Athian nie zabawiłbym ani chwili. Według planu miałem
się zmieszać z resztą dworzan, wieść pozornie normalne życie i
utrzymywać swoje zdolności w sekrecie. Co do Tol, miałem
zerwać wszelkie kontakty. - Umilkł na moment. - Widzisz, Dav,
rzecz w tym, że bez względu na to, skąd pochodzi Naczynie
wykorzystane do stworzenia Nakazów, jest powiązane z rodem
Tel’Andras. Z moją krwią. Twórcom zależało na tym, by
Obdarzeni musieli przed wprowadzeniem do Nakazów
jakichkolwiek zmian zyskać zaufanie królewskiej rodziny, ale...
Davian zastanowił się nad tym, co powiedział właśnie
przyjaciel, i nagle zrobiło mu się bardzo zimno. Ze zdumienia
otworzył szeroko oczy.
- Wirr, jesteś w stanie zmienić Nakazy? Sam jeden? - spytał
głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
- Nie, jeszcze nie - Wirr podniósł dłoń - i mówiąc szczerze,
mam nadzieję, że jeszcze długo nie. Z Naczyniem są obecnie
powiązani mój ojciec i stryj. Po śmierci stryjka jego więź
odziedziczy Karaliene. A gdy umrze mój ojciec, jego część
przypadnie mnie - powiedział i zerknął na Daviana z niepokojem.
- Czyli... rozumiesz chyba, dlaczego o niczym ci nie
powiedziałem?
- Tak, na Prządki! Oczywiście, że tak. - Davian pokręcił głową.
Nie był w stanie wyobrazić sobie ciężaru odpowiedzialności, z
jakim Wirr musiał żyć przez kilka ostatnich lat. Przebiegły go
ciarki. - Ale jeżeli odwołasz Nakazy, czy nie sprowokujesz tym
kolejnej wojny?
- 286 -
- Nie mam zamiaru Nakazów unieważniać - odparł Wirr. - Chcę
jedynie wprowadzić kilka poprawek, tak by zapanowała
równowaga. Pamiętasz może naszą rozmowę sprzed kilku
tygodni? Dav, nie jestem po prostu jednym z Obdarzonych.
Jestem również synem swojego ojca. On i stryj wiedzą; to oni
opracowali ten plan. Nie chcę, by Pakt był narzędziem ucisku, ale
z drugiej strony nie pozwolę też, by Obdarzeni przejęli pełnię
władzy jak kiedyś. - Wirr mówił cicho, lecz jego słowa
naznaczone były głęboką powagą, jakiej Davian nigdy z ust
przyjaciela nie słyszał.
Trawiąc rewelacje, przez kilka chwil siedział w milczeniu,
lekko kręciło mu się w głowie.
- Czyli tak... Ojciec wie o twoim Darze... i wysłał cię do
Caladel, byś nauczył się z niego korzystać - podjął. - Ale to
przecież on sam stworzył Nakazy. I co? Teraz naprawdę chce,
żebyś je zmienił? - Coś takiego stało w sprzeczności ze
wszystkim, co Davian wiedział na temat strażnika północy.
Rozumiał, że większość plotek należy traktować z przymrużeniem
oka, lecz o Elocienie Andrasie nasłuchał się tak wiele złego, że
był przekonany, iż przynajmniej niektóre pogłoski są prawdziwe.
Wirr nie odpowiedział od razu.
- Za młodu nienawidził Obdarzonych tak jak pozostali -
przyznał po chwili namysłu. - Lecz kiedy okazało się, że i ja
posiadam Dar... - Skrępowany wzruszył ramionami. - Myślę, że to
wtedy się zmienił. Od tamtej pory patrzy na nas inaczej i żałuje,
że stworzył takie, a nie inne Nakazy. Niestety, osobiście nie jest w
tej chwili w stanie nic zmienić. On już raz wykorzystał więź z
Naczyniem. Ponownie będzie można to zrobić dopiero wtedy, gdy
przejdzie na mnie.

- 287 -
Davian zmarszczył czoło; wciąż niełatwo było mu myśleć o
naczelnym nadzorcy jak o sympatyku Obdarzonych, lecz Wirr
mówił prawdę.
- A stryj? - zapytał. - Skoro i on ten plan popiera, dlaczego po
prostu nie zwerbuje jednego z Obdarzonych i sam nie zmieni
Nakazów?
- Obaj z ojcem są zgodni, że Nakazy należy napisać na nowo,
ale żaden z nich nie ufa Radom - przyznał Wirr. - Po aktywacji
Naczynia to Obdarzony musi wypowiedzieć na głos słowa
przysięgi. Wystarczyłoby więc, by ta osoba zmieniła tekst,
powiedziała coś, czego nie życzyłby sobie stryj, i nikt nie byłby w
stanie tego odmienić. - Westchnął. - Prawdę mówiąc, mam
nadzieję, że posłuży się mną, kiedy powrócę. Przedtem byłem
zbyt młody, nie panowałem nad swoimi zdolnościami. Ale teraz...
Davian pokiwał głową, wciąż czuł się oszołomiony.
- Są inni wtajemniczeni?
- Z tego, co wiem, całą prawdę poznała jedynie garstka. Ojciec,
stryjek, członkowie Rady Tol Athian, Talean i starsi z Caladel. -
Przy ostatnich słowach przez twarz Wirra przemknął cień bólu. -
Wiesz... dobrze, że mogłem się wreszcie wygadać. Przyjemne
uczucie.
- Z pewnością nie było ci łatwo milczeć. - Davian pochylił
głowę na bok i obrzucił przyjaciela badawczym spojrzeniem. -
Ale dlaczego właściwie Karaliene odmówiła nam azylu?
Szarpałeś ją w dzieciństwie za włosy czy co?
- Szarpałem - zaśmiał się Wirr - ale nie o to chodzi. Doszła do
wniosku, że nie zdoła nas ukryć, a gdyby spróbowała i odkryliby
to Desrielici, wybuchłaby afera. - Wykonał nieokreślony gest
ręką. - Wspominała nawet o wojnie i tak dalej. Nie pamiętam.
- Tak, właśnie taki człowiek powinien majstrować przy
Nakazach. - Davian uśmiechnął się od ucha do ucha.
- 288 -
Wirr odpowiedział cierpkim uśmieszkiem, choć na jego twarzy
wciąż majaczył smutek.
- Jeszcze jakieś pytania?
- Na pewno jakieś się pojawią. - Davian wzruszył ramionami. -
Ale na razie... Mam! - rozpromienił się nagle. - Jedno bardzo
istotne.
- Co chcesz wiedzieć? - Wirr uniósł brew.
- Czy powinienem nazywać cię „Waszą Miłością”?
- Nie! - fuknął Wirr. - Pewnie, że nie! „Wasza Miłość”
przysługuje tylko mojemu ojcu... - Urwał. - Tobie zostaje „Wasza
Wysokość”. Chyba że wolisz „mój książę”.
Davian parsknął śmiechem, lecz prędko otrzeźwiał.
- Wirr, nie muszę ci chyba mówić, że nikomu nie powiem, ale
moim zdaniem powinieneś wtajemniczyć też Taerisa. Ten
człowiek ryzykował własne życie, by nas tu doprowadzić.
Zasługuje na prawdę.
- Jeszcze kilka godzin temu nie widziałbym problemu, ale... -
Wirr się skrzywił. - Dav, Karaliene brała udział w jego procesie.
Twierdzi, że dowody przeciw niemu były silniejsze, niż nam
wmawiał. Wspominała o świadkach, którzy słyszeli przeraźliwe
wrzaski. A ci zabici... Podobno ich torturował. Kaleczył i
oszpecał.
- Nie mogę w to uwierzyć - odparł Davian po chwili milczenia. -
Jestem pewien, że nadzór jest w stanie przedstawić dowolną
liczbę świadków, którzy powiedzą przed sędzią cokolwiek.
Chociaż... A ty? Co ty myślisz?
Wirr z wolna pokręcił głową.
- Wiemy, dlaczego zabił tych ludzi. Z pewnością nie wydaje się
typem, któremu zabijanie sprawia przyjemność. Gdybym miał
stwierdzić, czy doniesienia o torturach i okaleczaniu są
- 289 -
prawdziwe, czy zmyślone... Cóż, świadkowie mogli widzieć rany,
jakie zadał w trak cie walki. - Wzruszył ramionami. - Poza tym
Taeris nas uratował. Mnie więcej nie trzeba.
- Zgoda - uśmiechnął się z ulgą Davian.
Kilka kolejnych chwil chłopcy siedzieli bez słowa. Wirr znowu
sposępniał.
- Dav - podjął - jest jeszcze coś. Bardzo poważna sprawa.
Davian nie miał pojęcia dlaczego, lecz gdy spojrzał na
przyjaciela, uderzyła go fala grozy. Odniósł wrażenie, że
dotychczasowa rozmowa, choć niezbyt przyjemna, stanowiła dla
Wirra jedynie sposób na odsunięcie w czasie nowego tematu.
- Co się stało?
Wirr próbował, lecz nie mógł dłużej patrzeć mu w oczy.
Spojrzał w bok.
- Muszę ci powiedzieć coś strasznego - szepnął.

- 290 -
Rozdział 19.
Asha spoglądała za okno, próbując objąć rozumem wszystko, co
przed chwilą usłyszała od Elociena.
- Czyli Wirr... Torin... może w pojedynkę zmienić treść
Nakazów - powtórzyła w oszołomieniu.
- Dopiero po mojej śmierci, więc miejmy nadzieję, że szybko do
tego nie dojdzie - sprostował cierpko książę. - Ale tak.
Podejrzewamy, iż to właśnie jest przyczyną ataków. Ten, kto
starał się Torina wytropić, wiedział, że będzie w jednej ze szkół,
lecz nie w której konkretnie. Pierwsze dwie napaści miały
prawdopodobnie wywabić go z ukrycia. - Na jego twarzy malował
się smutek. - Dowiedzieliśmy się o tym zagrożeniu i zrobiliśmy
wszystko, by sprowadzić go do domu po cichu... Wygląda jednak
na to, że nasze działania dodatkowo sprowokowały tamtych.
Asha powoli pokiwała głową. Potrzebowała czasu, by dojść do
siebie i przetrawić wszystko, co usłyszała w ciągu kilku ostatnich
minut. Wirr, syn strażnika północy. Ta zbitka wydawała się
niemal zbyt niedorzeczna, by traktować ją poważnie... Wiedziała
jednak, że Elocien nie kłamie. Co więcej, kiedy przyglądała się
księciu w tej chwili, podobieństwo między ojcem a synem stawało
się oczywiste. Przymknęła oczy, starając się ukoić wzburzone
emocje. To z powodu Wirra zaatakowano Caladel. To z jego
powodu stracił życie Davian i reszta jej przyjaciół. W trzewiach
dziewczyny zapłonął palący płomień gniewu, który na szczęście
przygasł równie szybko, jak się pojawił. Poczuła również pokusę,
by za sprowadzenie niebezpieczeństwa obwinić samego Elociena,
lecz przecież on nie był niczemu winien... ani Wirr, ani nikt z Tol.
Odpowiedzialny był wyłącznie nieznany sprawca. Ktoś, kto chciał
zabić jej przyjaciela.

- 291 -
- Kto mógł się dowiedzieć? - spytała wciąż lekko łamiącym się
głosem. - Przecież lista kandydatów nie może być długa.
- Jest dłuższa, niż myślisz. - Elocien wzruszył ramionami. -
Weźmy choćby Tol Athian. Sam Nashrel postawił ten warunek.
W przeciwnym wypadku nie pomógłby. Twierdził, że nie może
spiskować za plecami pozostałych. - Książę przetarł zmęczone
czoło. - Natomiast tylko on wiedział, że Torin trafił właśnie do
Caladel, pozostali członkowie Rady nie mieli o tym pojęcia.
Między innymi dlatego tak niechętnie wymieniałem z nimi
informacje.
- Podejrzewasz więc, że to ktoś z Rady?
- Niewykluczone - westchnął Elocien. - Choć szczerze
powiedziawszy, komuś mogło się po prostu wypsnąć jedno słowo
za dużo. Nigdy nie wiadomo, z kim człowiek przestaje... a w
takich sprawach wiele nie trzeba.
Asha skinęła głową, choć nie słuchała uważnie. Zamyśliła się.
Według Elociena wśród zabitych w Caladel nie było Wirra, co
oznaczało, że chłopak mógł żyć. Oczywiście była to wspaniała
wiadomość, ale... Wciąż wyglądająca przez okno dziewczyna
zmarszczyła brwi, zadowolona, że książę nie widzi jej twarzy.
W pałacu przebywała zaledwie od godziny, a Elocien, na ile
potrafiła to ocenić, zdążył opowiedzieć jej o wszystkim.
Dosłownie o wszystkim. Naturalnie, przychodząc tu, liczyła na
jego otwartość, lecz z drugiej strony... Bezgraniczna ufność tak
niedługo po pierwszym spotkaniu wydawała się jej... dziwna. Nie
była w stanie stwierdzić dlaczego, ale cała sytuacja wywołała w
niej niepokój.
Asha przygryzła wargę. Być może, przynajmniej częściowo,
czuła się nieswojo, ponieważ nowiny księcia bardzo wiele
zmieniały. Tych informacji nie mogła przekazać Shadraehinowi -
nie mogła wykorzystać kłopotów Wirra przeciwko jego ojcu,
- 292 -
choćby Cieniami powodowały najlepsze nawet intencje pod
słońcem. Nie miała pojęcia, jakie konsekwencje może wywołać
zatajenie prawdy przed Scynerem, lecz uznała, że to akurat
zmartwienie odłoży na później.
- Nadal nie mieści mi się w głowie, że Wirr jest twoim synem -
podjęła po chwili, lekko speszona. - Znaczy Torin... Przepraszam.
Będę się musiała przyzwyczaić.
- Podejrzewam, że on również nie przestawi się z dnia na dzień.
O ile tylko... - Spojrzenie Elociena zmącił strach. Zaczerpnął
głęboko tchu. - Mam tylko nadzieję, że jest bezpieczny. Ta
nieświadomość... niepewność, czy uciekł, czy został pojmany, czy
może... - Pokręcił głową. - Ciężko mi. Niełatwo go szukać, nie
wiedząc, kto za wszystkim stoi, i to bez wiedzy nadzoru. Zwykle
miałem do dyspozycji znacznie większe możliwości.
- A jakie masz w tej chwili? - zainteresowała się Asha.
- Są rozmaici ludzie... Część to dłużnicy, inni są przyjaciółmi,
którzy nie mają związków z nadzorem i są przy tym dość
inteligentni, by nie zadawać pytań. - Elocien wzruszył ramionami.
- Tutaj, w pałacu, ufam jedynie trzem osobom. I chcę, żebyś
współpracowała właśnie z nimi. - Wstał. - A skoro już o tym
mowa... zaczekaj tu. Poszukam ich i przedstawię was sobie.
Potem będziemy się dalej zastanawiać.
Elocien wyszedł, a dziewczyna przez jakiś czas przechadzała się
po pokoju, bez przerwy rozważając wnioski płynące z rewelacji
księcia. Skupiła się tak mocno, że z zamyślenia nie wyrwał jej
nawet piękny widok za oknem - nieskazitelnie utrzymane ogrody i
widniejąca za nimi, pełna wdzięku panorama miasta, którego
zabudowania ciągnęły się aż po zatokę.
Przystanęła dopiero wtedy, gdy doleciały ją głosy z korytarza.
Odwróciła się w porę, by zobaczyć w drzwiach księcia i troje
ludzi mniej więcej w jej wieku.
- 293 -
Elocien usiadł wygodnie i zaprosił Ashę gestem, by uczyniła to
samo. Przez kilka chwil mierzył ją przenikliwym spojrzeniem.
- A więc to właśnie osoby, z którymi będziesz pracować -
podjął. - Ashalio, pozwól, że przedstawię. Kol, Fessi i Erran.
Bardzo możliwe, że w tej chwili nie ma w Ilin Ulan nikogo
ważniejszego niż ta trójka.
Zmarszczyła brwi i przyjrzała się nowo przybyłym. Wszyscy
nosili proste stroje służących. Errana poznała, był to ten sam
chłopak o mysich włosach, który towarzyszył Elocienowi w Tol
Athian. Jego towarzysz imieniem Kol był potężnie zbudowany.
Odniosła wrażenie, iż składa się wyłącznie z mięśni; nawet gdy
siedział, znacznie górował nad pozostałymi. Gdy jednak spotkał
się z nią spojrzeniem, zobaczyła w jego oczach przede wszystkim
niepokój. Ostatnia z trójki, Fessi, była na oko rówieśnicą Ashy
albo najwyżej rok starsza. Miała ciemne, proste włosy i
przyjemnie zaokrąglone kształty. Tak czy inaczej, żadne z nich
niczym nie wyróżniało się z tłumu.
- Bardzo mi przyjemnie - rzuciła uprzejmie Asha. Była pewna,
że wszyscy obecni widzą, jak bardzo czuje się zmieszana.
Na moment zapadła niezręczna cisza, w którą wdarło się
chrząknięcie Errana.
- Jesteśmy tacy jak twój przyjaciel. Jak Davian - powiedział
chłopak. - Jesteśmy augurami.
Tym razem milczenie przeciągnęło się jeszcze dłużej. Asha
patrzyła z niedowierzaniem to na trójkę służących, to na
siedzącego obok Elociena.
- Nie wiem, o czym ty mówisz - stwierdziła. To musiał być
podstęp. Jakaś sztuczka. Innej możliwości nie było.
- Owszem, wiesz. - Książę rzucił dziewczynie przepraszający
uśmiech. - Erran Odczytał cię jeszcze w Tol. Gdyby nie to, nie
ryzykowałbym, opowiadając ci o Torinie.
- 294 -
- Przepraszam - rzucił skruszonym tonem Erran.
Asha pokręciła głową. W tej chwili była chyba jeszcze bardziej
skołowana, niż kiedy poznała prawdę o pochodzeniu Wirra.
Książę posługiwał się augurami?
- Przecież... jesteś strażnikiem północy... Nadzorcą! Sądziłam,
że... -Urwała.
Uśmiech Elociena zgasł w jednej chwili.
- Byłaś przekonana, że byłbym gotów wybić wszystkich
augurów do nogi. Rozumiem. - Westchnął. - Pomagałem przy
tworzeniu Nakazów, byłem jednym z autorów Paktu i zrobiłem w
przeszłości wiele innych rzeczy, z których nie jestem teraz
dumny. Dziś jednak staram się to naprawić, Ashalio, między
innymi, a może głównie z twoją pomocą. Co do reszty
nadzorców... - Skrzywił się. - Jak tylko mogę, staram się ich
temperować. Naprawdę. Za każdym razem, gdy dowiaduję się o
naruszeniu Paktu, karzę winnych tak surowo, jak tylko pozwala
mi prawo. Niestety, do tej pracy ciągną ludzie dość specyficzni...
Jestem pewien, że wiesz, jaki typ mam na myśli. Powiedzmy, że
toczę bardzo nierówną walkę.
Na znak, że tymczasowo przyjmuje wyjaśnienia, Asha skinęła
głową i zwróciła się do augurów. Do swoich przyszłych
współpracowników. Wszyscy troje byli tacy... młodzi.
Erran zerknął z ukosa na księcia, który z ponurą miną dał znak
głową.
- Nie wiesz, czy powinnaś nam uwierzyć - zauważył półgłosem
chłopak. - Pozwól więc, że zademonstruję.
Nie czekając na odpowiedź dziewczyny, podszedł do niej
dwoma szybkimi krokami i złożył dłonie na jej skroniach.

- 295 -
Budynek spowijała cisza.
Asha zmarszczyła czoło. Nawet o tak wczesnej porze, jeszcze
przed świtem, główna siedziba nadzoru powinna tętnić życiem. W
oknach wesoło mrugały światła, lecz nie poruszało się nic. Nie
wyłowiła nawet jednego dźwięku.
Coś było nie tak.
Weszła do środka i natychmiast poczuła w żyłach lód. Zobaczyła
ciało. Młody mężczyzna, który wcześniej zapewne siedział za
biurkiem, zakołysał się lekko na jej oczach, poruszony
wpadającym przez otwarte drzwi powiewem wiatru. Twarz miał
czarnofioletową, obrzmiałą. Bąble rozdętej skóry niemal bez
reszty przesłaniały zaciśniętą na szyi pętlę.
Asha musnęła wiszący jej u boku miecz, w ustach poczuła smak
niepewności i żółci. Dotknęła rękojeści przede wszystkim po to, by
ukoić nerwy; ktokolwiek to zrobił, musiał zbiec już kilka godzin
wcześniej. Ruszyła ku schodom. Nogi miała ciężkie jak z ołowiu,
głucha cisza potęgowała dręczący ją strach. Nawet to, co
zobaczyła na parterze, nie przygotowało jej na widok, jaki zastała
na pierwszym piętrze.
Wzdłuż całego korytarza kołysali się powieszeni na belkach pod
sufitem ludzie. Wisielcy o wybałuszonych oczach, poruszający się
łagodnie niczym w upiornym, leniwym tańcu. Część
napuchniętych twarzy spoglądała prosto na nią. Zakręciło się jej
w głowie, przytrzymała się ściany.
Po chwili wzięła głębszy oddech i weszła pomiędzy umarłych,
krzywiąc się za każdym razem, gdy musiała odsunąć sprzed twarzy
nieruchome, lodowate ramię.
W większości mijanych pomieszczeń kołysały się kolejne ciała.
Jej znajomi, mężczyźni i kobiety, niektórzy całkiem niedawno byli
jeszcze dziećmi - wszyscy z takim entuzjazmem składali przysięgę,
tak bardzo chcieli służyć. Zastanowiła się, o czym myśleli w
- 296 -
ostatnich chwilach życia... Choć nie była pewna, czy w ogóle
wiedzieli, co się dzieje.
Nie zauważyła ani jednego śladu walki, nic nie wskazywało, by
ktokolwiek próbował stawiać opór. Nic i nigdzie.
Wreszcie stanęła przed swoim gabinetem. Genia, jej
zastępczyni, apatycznie wisiała przed wejściem. Asha poczuła
wzbierające mdłości. Uświadomiła sobie, że poprzedniego
wieczora osobiście poprosiła tę młodziutką dziewczynę, by została
w pracy trochę dłużej.
Odwróciła wzrok, zebrała się w sobie i weszła.
Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało jak zwykle... Po chwili
zauważyła jednak karteczkę leżącą na zazwyczaj dokładnie
uprzątniętym biurku. Liścik. Podniosła go drżącymi dłońmi.
Wiadomość składała się z jednego tylko słowa.
„Przestańcie”.
Zmięła karteluszek w dłoni i wcisnęła go do kieszeni. Strach i
zgroza ustąpiły nagłej, gwałtownej fali rozżarzonego do białości
gniewu.
Powinna była wiedzieć, że to jego sprawka.
Tym razem Shadraehin posunął się za daleko.

Scena zniknęła i Asha z cichym jękiem znalazła się z powrotem


w pokoju z augurami.
Erran opuścił ręce, rzucił jej współczujące spojrzenie i wrócił na
swoje miejsce. Odprowadziła go poruszonym wzrokiem.
- Co to było? - zapytała szeptem.
- Wspomnienie - odparł książę. - Moje wspomnienie. Sprzed
niecałego miesiąca. W ten właśnie sposób Shadraehin
odpowiedział na nasze próby odcięcia ich od dostaw żywności -
wyjaśnił i wbił w nią wyczekujące spojrzenie.
- 297 -
Przez kilka bardzo długich sekund Asha wpatrywała się w
Elociena z niedowierzaniem. Wreszcie z rozkołatanym sercem
zrozumiała.
Erran naprawdę Odczytał ją w Tol. Wiedzieli.
- Jak mogę wam uwierzyć? - rzuciła, próbując opanować
drżenie rąk. - Skąd mam wiedzieć, że to nie jakaś sztuczka? Że
tego wszystkiego nie sfingowaliście i że naprawdę stał za tym
Shadraehin? - Potrząsnęła głową. - I w jaki sposób Cień, a nawet
grupa Cieni mogłaby zrobić coś takiego?
- Nie wiemy, ale to, co widziałaś, wydarzyło się naprawdę.
Erran nie potrafi tworzyć wspomnień z niczego - odparł książę
półgłosem. - Zresztą nie był to jedyny taki atak. Odkąd rok temu
usłyszeliśmy o Shadraehinie po raz pierwszy, giną kolejni
nadzorcy. Czasami też zwykli ludzie. A przy zwłokach zawsze
znajdujemy liściki tłumaczące, dlaczego, według Shadraehina, ci
nieszczęśnicy musieli pożegnać się z życiem. - Popatrzył jej w
oczy. - Mogę ci je pokazać. Możesz też przejrzeć raporty, jeśli
wolisz bardziej szczegółowe relacje.
Asha powiodła spojrzeniem po twarzach wszystkich obecnych.
Poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka.
- Dlaczego mi o tym mówisz?
- Znasz przecież odpowiedź. Kiedy Erran cię Odczytał,
dowiedział się o twojej umowie z Shadraehinem. Przekonał mnie
jednak, iż weszłaś w konszachty z tym człowiekiem zupełnie
nieświadoma, kim jest, i że jesteś mimo wszystko osobą godną
zaufania. - Elocien wzruszył ramionami. - To oraz fakt, że przez
tak długi czas utrzymywałaś znajomość z augurem w sekrecie i
zyskałaś przyjaźń mojego syna, sprawiło, że pozwoliłem ci
dotrzeć aż tutaj.
- A teraz?

- 298 -
- Teraz znasz już prawdę i czeka cię wybór. My albo on -
powiedział Elocien ze śmiertelną powagą. - Mam nadzieję, że po
tym, co przed chwilą zobaczyłaś, nie będziesz chciała mieć z tym
człowiekiem nic wspólnego. Mam też nadzieję, że teraz, kiedy
poznałaś prawdę na temat Torina i wiesz, co próbuję uczynić dla
Obdarzonych, nie pozwolisz, by Shadraehin wykorzystał mojego
syna do swoich celów. Mam wreszcie nadzieję, iż fakt, że
umieściłem cię na tak prestiżowym stanowisku, pomoże ci
znaleźć inny sposób na ulżenie doli Cieni, metodę mniej brutalną
niż ta, którą proponuje on. - Umilkł z westchnieniem. - W bardziej
sprzyjających okolicznościach poprosiłbym, byś pomogła mi go
schwytać, ale w tej chwili nie mam na tę zabawę czasu. Moje
warunki są proste: trzymasz się z daleka od Shadraehina i jego
ludzi. Nie dostarczasz im żadnych informacji. Pozostajesz
całkowicie lojalna wobec nas. - Ponownie urwał i zastanowił się. -
I chociaż twoje słowo honoru będzie dla nas bardzo ważne samo
w sobie, uprzedzam, że w chwili, kiedy nam je dasz, Erran będzie
cię Czytać. Jeśli wyczuje choć cień wahania czy wątpliwości,
wymaże z twojej pamięci wszystko, czego się dzisiaj
dowiedziałaś. Nie jest to łatwe, ale widziałem już, jak to robi.
Gdyby do tego doszło, zachowasz stanowisko przedstawicielki,
lecz stracisz wspomnienie tej rozmowy. Ponadto zostaniesz
odsunięta od dochodzenia w sprawie ataków.
W pokoju zaległa cisza. Asha zbierała myśli. Wolałaby w to nie
wierzyć, lecz z jakiegoś powodu po prostu wiedziała, że
wspomnienie księcia było prawdziwe - że to, co ujrzała dzięki
mocy Errana, rzeczywiście się zdarzyło. Zadrżała. Przed oczyma
znów stanął jej widmowy tłum kołysanych wiatrem wisielców. Co
gorsza, nie miała wrażenia, że ogląda cudzą przeszłość. Pamiętała
wszystko tak, jakby przeżyła te chwile osobiście. Wciąż jeszcze
czuła odrazę i wściekłość na Shadraehina.
- Masz moje słowo - powiedziała cicho.
- 299 -
Elocien i pozostali zwrócili się do Errana, który zmierzył
dziewczynę wnikliwym spojrzeniem. Po kilku nerwowych
chwilach młody augur skinął głową i obdarzył Ashę niemal
niedostrzegalnym uśmiechem.
- Jest szczera.
W pokoju rozległ się szmer pełnych ulgi oddechów. Atmosfera
rozluźniła się w jednej chwili.
- Skoro tak, bardzo się cieszę, że zaryzykowałem - rozpromienił
się książę.
- Ashalia też się cieszy - wtrącił Erran.
- Przestań! - skarciła go Fessi. - Dziewczyna nie umie jeszcze
chronić umysłu. Zrobiłeś już swoje. Daj jej żyć.
- Gdybyś potrafiła, też byś się nie powstrzymała - prychnął
Erran, lecz zaraz po tym umilkł.
Po raz pierwszy od początku spotkania odezwał się siedzący na
kanapie Kol.
- Nie powiem, by mi się to podobało - rzucił bez ogródek, nie
odrywając spojrzenia od Ashy. Na twarzy augura malowała się
rezerwa, momentami nawet lęk.
- Kiedyś przecież musiało do tego dojść, Kol - zauważył
Elocien. - Od dawna wiedziałeś, że nie będę waszym skrybą na
zawsze.
- Prawda, wiedziałem, ale nie musiało się to wydarzyć akurat
dzisiaj. - Muskularny chłopak pokręcił głową. Nawet nie
próbował kryć złości. - I to nie musiała być ona. Jak mamy jej
ufać, skoro jeszcze niedawno chciała cię szpiegować...? W
dodatku dla Shadraehina? Może w tej chwili nawet i jest lojalna,
ale zawsze może przecież zmienić zdanie. Co ją niby
powstrzyma? - Podniósł dłonie, widząc, że Elocien i Erran
otwierają usta. - Wiem, co powiecie, ale ja zdania nie zmienię.
- 300 -
Według mnie narażacie nas wszystkich na poważne
niebezpieczeństwo. - Umilkł, podniósł się z miejsca i wyszedł.
Zmieszana Fessi odprowadziła go wzrokiem i spojrzała na
Ashalię.
- Przepraszam cię - powiedziała, odsuwając sprzed oczu długi
kosmyk. - Zwykle zachowuje się zupełnie inaczej... Nie wiem, co
go ugryzło. Ale jestem pewna, że niedługo poznamy się bliżej -
dodała i wybiegła za Kołem.
- A ja chyba wiem - szepnął książę tak cicho, jakby mówił
wyłącznie do siebie.
Na kilka chwil zapadła cisza. Wreszcie Elocien westchnął i
spojrzał na dziewczynę.
- Cóż, myślałem, że będzie łatwiej - przyznał. - Kołem się nie
przejmuj. Przesadza i jestem przekonany, iż niebawem się
uspokoi.
Niemniej... zanim przejdziemy dalej, musisz przysiąc, że nic z
tego nie wyjdzie poza ten pokój. I tym razem nie mówię tylko o
Shadraehinie. Nie muszę ci tłumaczyć, jaką katastrofą
skończyłoby się, gdyby ktokolwiek się dowiedział, co tutaj
robimy. Nawet mój brat nie ma o tym pojęcia.
- Ale co właściwie robicie? - spytała Asha po chwili namysłu. -
Bo wiem już, że nie chodzi tylko o dochodzenie w sprawie
mordów w Caladel.
- Zgadza się - przyznał książę. - Chronimy Andarrę. Augurzy,
dzięki swoim talentom, pomagają mi doradzać królowi.
Ocaliliśmy w ten sposób wiele istnień.
- I tylko do tego ich wykorzystujesz? - Dziewczyna zmrużyła
oczy.
- Z pewnością nie dla zysku, jeśli to chciałaś zasugerować. -
Elocien wzruszył ramionami.
- 301 -
- Gdyby chciał się po prostu dorobić, żadne z nas nie kiwnęłoby
palcem - zawtórował księciu Erran.
Asha skinęła głową. W żaden sposób nie mogła ich słów
potwierdzić, lecz w tej chwili musiała po prostu zaufać. Innego
wyjścia nie miała.
- Więc dobrze - rzuciła. - Daję słowo honoru, że nikomu o tym
nie powiem.
Strażnik północy zerknął na Errana, który przez chwilę
przyglądał się Ashy bez słowa, po czym skinął głową.
- Mówi prawdę i tylko prawdę - skomentował wesoło.
Asha starała się unikać wzroku augura. Niespodziewanie mocno
się zawstydziła. Chociaż nie miała nic do ukrycia, świadomość, że
chłopak może ją Czytać, kiedy tylko zechce, przyprawiła ją o
dreszcz.
- Na czym właściwie ma polegać moja rola? - zainteresowała
się, wciąż lekko oszołomiona obrotem spraw.
- Kwestie są dwie. - Elocien nachylił się ku niej. -
Najważniejsza przedstawia się tak, że nie mogę dłużej spotykać
się z Erranem i pozostałą dwójką na osobności. Jestem
królewskim bratem i każde moje spotkanie w cztery oczy stanowi
pożywkę dla spekulacji. Gdyby ktoś zauważył, że regularnie
zamykam się w wyciszonych pokojach z szeregowymi sługami -
w tym miejscu rzucił Erranowi przepraszające spojrzenie - zaraz
pojawiłyby się pytania.
- Dla wszystkich na dworze jestem po prostu osobistym
służącym Elociena - wyjaśnił Erran. - Kłopot w tym, iż
wykonywanie obowiązków lokaja nie idzie mi zbyt dobrze. A
tutaj tego rodzaju rzeczy widać jak na dłoni, więc wszyscy
zachodzą w głowę, dlaczego książę jeszcze mnie nie zwolnił.
Mało prawdopodobne, by domyślili się prawdy, ale chodzi o to,
byśmy zwracali na siebie jak najmniej uwagi- Ty, jako
- 302 -
przedstawicielka Athian, będziesz miała znakomitą wymówkę, by
spotykać się ze mną regularnie co kilka dni - podjął Elocien. -
Zazwyczaj zajmuje się tym wysoki przedstawiciel, ale będę
nalegać na rozmowy z tobą. To akurat nie powinno wzbudzić
niczyich podejrzeń. Wszyscy wiedzą, kim jestem, i zrozumieją, iż
wolę kontaktować się z Cieniem niż z Obdarzonym. Prawdę
mówiąc, zacząłem już rozpowiadać, że to ja zmusiłem Tol Athian,
by przysłali na dwór właśnie Cienia.
- Tylko czy to z kolei nie zwróci uwagi na mnie?
- Owszem, zwróci, ale to będzie uwaga, na jakiej nam zależy -
odparł Elocien. - Przez kilka dni będziesz dworską sensacją, a
potem wszyscy o tobie zapomną... w pewnym sensie. W każdym
razie nie uznają cię za niebezpieczną. Natomiast jestem ci winien
szczerość, więc powiem, czego powinnaś oczekiwać. - Popatrzył
na Ashę ze współczuciem. - Jedni będą cię ignorować i szeptać za
plecami, a inni wygarną ci prosto w twarz, że nie jesteś tu u siebie.
Wątpię, czy poza osobami, które już poznałaś, nawiążesz na
dworze przyjaźnie. Nikt za to nie będzie się ciebie obawiać ani
śledzić twoich poczynań. A na tym nam właśnie zależy.
Asha potaknęła skinieniem, próbując nie pokazać po sobie
zawodu.
- Czyli ważne jest, że nie wzbudzając podejrzeń, będę mogła
spotykać się z tobą i z augurami - zauważyła. - Czy moja rola
będzie się zatem sprowadzać do przekazywania między wami
wiadomości?
- Ależ skąd - uśmiechnął się książę - twoją główną rolą będzie
funkcja skryby. Do czego zresztą, z właściwym sobie wdziękiem,
na wiązał przed chwilą Kol.
- Skryby? - Dziewczyna naturalnie znała to słowo, lecz w ustach
Elociena zabrzmiało jak arystokratyczny tytuł.

- 303 -
- Będziesz mówić Elocienowi, kiedy powinien zacząć się bać -
wtrącił Erran.
Książę burknął coś pod nosem i podjął:
- W czasach przed Niewidzialną Wojną nikomu nie wolno było
działać na podstawie wizji augurów, o ile te nie zostały należycie
potwierdzone - powiedział. - Samym augurom nie było z kolei
wolno z nikim rozmawiać o tym, co Zobaczyli, nawet we
własnym gronie. Wszystko więc zapisywali i dostarczali skrybie,
który następnie starał się dostrzec w ich wizjach zbieżności. Jeśli
dwóch augurów Zobaczyło to samo, oznaczało to potwierdzenie,
dowód, iż dane wydarzenie ziści się w przyszłości.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Chwileczkę, przecież augurzy byli podobno nieomylni? -
Zerknęła niepewnie na Errana. - Czy może macie z wizjami ten
sam problem, jaki pod koniec dotknął dawnych augurów?
- Nie - zapewnił Erran. - Jak dotąd sprawdziło się wszystko, co
Zobaczyliśmy. Kłopot, z jakim nasi poprzednicy zmagali się
dwadzieścia lat temu, na razie nas nie dotyczy.
- Po co więc czekać na potwierdzenie? - zdziwiła się Asha.
- Kwestia zaufania - odpowiedział Elocien. - W przeszłości
ufano augurom bezwarunkowo. Bez odpowiednich zabezpieczeń
mogłoby więc dochodzić do nadużyć. Augurzy mogliby po prostu
fałszować wizje z myślą o własnej korzyści. - Wzruszył
ramionami. - Uznałem zatem, że system potwierdzania wizji jest
tradycją ważną i wartą kontynuacji, nawet jeśli dotyczy obecnie
jedynie trzech augurów. Dotąd rolę skryby pełniłem ja, ale poza
kłopotami, o których już mówiliśmy, często jestem po prostu zbyt
zajęty, by czytać wszystko, co trafia na moje biurko.
- Wizje często dotyczą nas samych - podjął Erran. - Naszych
rodzin i znajomych. Słowem, pojawiają się w nich wydarzenia
ważne dla nas osobiście, ale nie z perspektywy Elociena czy
- 304 -
losów królestwa. Wiele wskazuje na to, że im bardziej oderwane
od nas są wizje, im bardziej oddalone w czasie, przestrzeni czy
pod względem naszych zainteresowań, tym bardziej są doniosłe. I
właśnie tego rodzaju wizje najczęściej nawiedzają kilku augurów
jednocześnie.
Asha pokiwała głową. Wyjaśnienia Errana i księcia brzmiały
dość sensownie; strażnik północy nie chciał trwonić czasu na
zapoznawanie się z nawałą nieprzydatnych informacji.
- A co się dzieje, kiedy wizja znajduje potwierdzenie?
- Wtedy skryba zapisuje ją w specjalnie do tego przeznaczonej
księdze zwanej Diariuszem i opatruje nazwiskami augurów,
którzy dane wydarzenie Zobaczyli. Dzięki temu jest to solidne
źródło wiedzy na temat przyszłości. Do Diariusza mamy dostęp
wszyscy - zakończył Elocien.
Dziewczyna nie skomentowała. Spróbowała uporządkować w
myślach to, czego się dowiedziała. System był sprytny i
rozumiała, dlaczego wybrali do współpracy akurat ją. Z drugiej
strony, miała na niej spocząć olbrzymia odpowiedzialność. I
wcale nie musiała pytać, by wiedzieć, że nie ma w tej kwestii
wyboru.
- Pokładacie we mnie wiele ufności - zauważyła po chwili.
- Erran nalegał - przyznał Elocien z powagą.
- Dlaczego? - Dziewczyna spojrzała ciekawie na młodego
augura.
- Odkąd cię Odczytałem, sprawa była dla mnie jasna. - Chłopak
patrzył jej prosto w oczy. - Jesteś inteligentna. Szczera. Lojalna. A
w ciągu ostatniego miesiąca wykazywałaś się odwagą w
sytuacjach, w jakich wielu innych ludzi dałoby za wygraną,
zwłaszcza po takich przejściach jak twoje. A najważniejsze ze
wszystkiego było chyba oddanie, jakie okazałaś w Caladel wobec
swojego przyjaciela augura. Determinacja, z jaką chroniłaś jego
- 305 -
tajemnicę. - Wzruszył ramionami. - Mając te wszystkie
informacje, uznałem po prostu, że jesteś do tej roli świetną
kandydatką.
Na policzki Ashy wystąpił lekki rumieniec. Nie miała pojęcia,
co powiedzieć, więc wbiła wzrok w podłogę.
Widząc skrępowanie dziewczyny, strażnik północy uśmiechnął
się nieznacznie, wstał i lekko ścisnął jej ramię.
- Zostawię was samych. Macie wiele do omówienia, a ja
sprawdzę tymczasem, czy Athian przysłało już może drugiego
przedstawiciela.
Asha niepewnie skinęła głową. Po chwili trzasnęły drzwi.
Po wyjściu Elociena zapadła na moment nieprzyjemna cisza.
- Przepraszam za Kola - odezwał się Erran. - Ale jestem pewien,
że w końcu pójdzie po rozum do głowy. - Poprawił się w krześle.
- Był chyba naprawdę zdenerwowany.
- Był - zgodził się augur. - Musisz zrozumieć... Widzisz, ja
jestem pewien, że nas nie zdradzisz, ale dla pozostałych nadal
jesteś po prostu obcą dziewczyną, w której rękach spoczęło
właśnie ich życie. Z czasem cię zaakceptują, ale na początku będą
raczej podejrzliwi.
- Tylko dlaczego po prostu nie Odczytają mojego umysłu? -
zastanowiła się Asha.
- Każde z nas ma jakiś szczególny talent. Moim jest rozwinięta
zdolność Czytania ludzi, za to wizje przyszłości nawiedzają mnie
bardzo rzadko. Inni znacznie więcej Widzą i potrafią robić różne
inne rzeczy, których nie potrafię ja, ale są w stanie Odczytać
najwyżej jednego człowieka na dziesięciu. Tych, których
naturalna osłona umysłu jest najsłabsza. A ty się do tej grupy nie
zaliczasz. - Rzucił jej blady uśmiech.

- 306 -
- Za to ty Czytasz mnie bez trudu. - Asha nadal czuła się z tą
świadomością niezręcznie, bardziej, niż była gotowa przyznać. -
Wielu ludzi jesteś w stanie Odczytać?
- Jakby zliczyć dokładnie, to Przeczytałem już chyba połowę
mieszkańców Ilin Illan - stwierdził Erran. - Na pewno wszystkich
w pałacu, a poza tym Elocien raz w tygodniu wysyła mnie Pod
Biały Miecz. To najpopularniejsza karczma w mieście...
Zdziwiłabyś się, co można tam usłyszeć. - Wyszczerzył się od
ucha do ucha. - Prawdę mówiąc, to właśnie lubię w swojej robocie
najbardziej.
- Rozumiem - uśmiechnęła się Asha. - A czy istnieją w ogóle
ludzie, których nie potrafisz Odczytać?
- Tak, wszyscy, którzy potrafią postawić osłonę - przyznał
augur. - Nie bój się, niedługo cię tego nauczymy. To naprawdę
prosta sztuczka, nie sądzę, byś miała z nią problem. Ale póki co
obiecuję, że już nie będę ci grzebać w głowie.
Asha rzuciła chłopakowi wdzięczne spojrzenie. Ponownie na
kilka chwil umilkli.
- Powiedz, jak to się właściwie zaczęło? - Dziewczyna skinęła
dłonią na drzwi, za którymi zniknął książę.
- Elocien znalazł mnie kilka lat temu... Znaczy, ściśle rzecz
biorąc, nadzór mnie znalazł. Żyłem wtedy na ulicach Ghas i o
moim talencie dowiedziały się pewne szemrane typy.
Wykorzystywali mnie przez kilka miesięcy, ale potem jeden z
nich uznał, że nagroda za wydanie augura jest warta więcej niż
moje usługi. Nie był to najbardziej dalekowzroczny człowiek na
świecie. - Erran pokręcił z politowaniem głową. - Przywieziono
mnie tutaj i wówczas po raz pierwszy spotkałem się z Elocienem.
Myślę, że chciał wtedy doprowadzić do mojej egzekucji.
- Naprawdę? - Asha otworzyła szeroko oczy.

- 307 -
- W tamtych czasach był zupełnie innym człowiekiem - rzucił
uspokajająco augur. - Zanim jednak zrobił cokolwiek, udało mi
się go Odczytać. Kiedy się zorientował, z jaką łatwością poznaję
cudze tajemnice, uznał, że jestem zbyt cenny, by skazywać mnie
na śmierć. Pomógł mi więc, wystarał się dla mnie o posadę
dworskiego sługi. W zamian Czytałem odwiedzających go
dygnitarzy, lordów, przedstawicieli Obdarzonych, wszystkich,
którzy mogli mieć coś do ukrycia przed królem.
- Zostałeś jego szpiegiem - zauważyła oschle Asha.
- Lepiej szpiegować, niż wisieć - odparł spokojnie Erran. - Nie
byliśmy przyjaciółmi, a ja nie czułem się dumny z tego, co robię,
ale żyło mi się przecież całkiem dobrze. W dodatku Elocien nigdy
nie używał moich informacji w złych celach.
- Co nie zmienia faktu, że ułaskawił cię wyłącznie po to, by cię
wykorzystywać.
-   Na początku tak. Potem jednak... - augur na moment urwał -
wiele się zmieniło. Szczerze mówiąc, sam nie do końca rozumiem
dlaczego. Jednym z jego pierwszych rozkazów było, bym nauczył
go stawiać mentalną osłonę przed Czytaniem. Ale teraz jest
naprawdę inny. Kiedy nadzór dopadł Fessi i Kola, Elocien ich
uratował, zapewnił im dach nad głową, nowy dom, a prawdę o
nich ukrywa nawet przed królem. Gdyby ktokolwiek się o tym
dowiedział, książę zostałby stracony za zdradę stanu. Poznając nas
ze sobą, tworząc naszą grupę, ryzykuje własne życie.
- A także zyskuje nieograniczony dostęp do waszej mocy. - W
tonie dziewczyny pobrzmiewał sceptycyzm.
- Masz rację - przyznał Erran - ale mnie miał przecież już
wcześniej. Osadzając w pałacu kolejną dwójkę augurów,
ryzykował więcej, niż mógł zyskać. - Chłopak pokręcił głową. -
Domyślam się, jakie historie o nim słyszałaś, i niektóre są
zapewne prawdziwe. Ale bez względu na to, jaki Elocien był
- 308 -
kiedyś, teraz naprawdę jest dobrym człowiekiem, Ashalio. Kimś,
komu można zaufać. Jestem gotów przysiąc.
Dziewczyna potaknęła; uznała w duchu, że sama wstrzyma się
jeszcze z oceną księcia, lecz Erran był w oczywisty sposób
przekonany.
- Wierzę ci na słowo.
Młody augur obrzucił ją przeciągłym, uważnym spojrzeniem.
- Nie, nie wierzysz - westchnął i natychmiast się skrzywił. -
Przepraszam... Zdarza mi się Czytać ludzi, zanim pomyślę, co
robię. Ale tak, obserwuj Elociena, wyciągaj wnioski samodzielnie.
Bardzo dobrze. Niebawem zrozumiesz, że mówię prawdę.
Asha raz jeszcze potaknęła. Poczuła się nieprzyjemnie
obnażona. Erran sięgnął w głąb jej umysłu z tak dziecinną
łatwością...
- W jaki sposób udaje się wam utrzymać to wszystko w
tajemnicy? - zmieniła temat, głównie po to, by przestać myśleć o
darze augura. - Przecież wystarczy, że ktoś przypadkiem
podsłucha jedną z waszych rozmów.
- Rzeczywiście. - Erran pochylił głowę na bok. - Powinienem
był od tego zacząć - stwierdził i skinął ręką na otaczające ich
ściany. - Znajdujemy się w wyciszonym pokoju. Tak nazywamy
pomieszczenia zabezpieczone przed wszelkimi formami
podsłuchu, zarówno naturalnymi, jak tymi dostępnymi tylko
Obdarzonym. Wasi starsi nazwaliby ten pokój milczącym. Jak
zwał, tak zwał. Ważne, że nikt z zewnątrz nie usłyszy ani jednego
padającego tu słowa.
- Ach tak... - Asha rozejrzała się dokoła, lecz nie zauważyła nic
odbiegającego od normy. - Czyli spotykacie się wyłącznie tutaj?
- Nie. Takich wyciszonych pokojów mamy na terenie pałacu
kilka. To pozostałość z epoki rządów Obdarzonych. - Wskazał
palcem klamkę. - Nad zamkiem każdego z tych pomieszczeń
- 309 -
widnieje ten sam symbol. Warto, byś go zapamiętała, bo jak sama
się przekonasz, w pałacu zawsze ktoś podsłuchuje. Najlepiej
zrobisz, jeśli poza tymi pomieszczeniami nie będziesz używać
słowa „augur” nawet w żartach.
- Rozumiem. - Dziewczyna poprawiła się na siedzeniu. - Masz
dla mnie jeszcze jakieś rady?
Erran zastanowił się przez chwilę i skinął głową.
- Nie zapominaj o Diariuszu. Naprawdę powinnaś się z nim
zapoznać. Jest w gabinecie Elociena... Zaczekaj, przyniosę.
Wyszedł i po kilku minutach wrócił, niosąc księgę w skórzanej
oprawie.
- Przejrzyj sobie. - Podał książkę Ashy.
Przewertowała kartki. Większość wciąż była czysta, lecz
pierwsze mniej więcej dwadzieścia stron zapisane było tym
samym charakterem pisma, eleganckim i precyzyjnym.
Zatrzymała się na stronie oznaczonej kilkoma gwiazdkami.

Wizja - Kol
Stałem u wylotu Fedris Idri. Z Ilin Illan uchodzili
ludzie. Nie była to paniczna ucieczka, lecz na
ulicach było aż gęsto od wozów, koni, taczek,
wszystkiego, co mogło pozwolić unieść z miasta
dobytek. Na twarzach odciskał się niepokój,
niektórzy wręcz płakali. Sama przełęcz również
była zatłoczona, podobnie jak widoczna w oddali
zatoka. Przy nabrzeżu jednak nie zostało już wiele
statków.
Przez chwilę nasłuchiwałem sporu pewnego
małżeństwa - on upierał się, że najeźdźcy nie mają
szans dotrzeć do miasta i że wszyscy przesadzają.
- 310 -
Ona odparła, że do bitwy dojdzie już w
najbliższych dniach i jeżeli generał Jash’tar nie
pokona „ślepców”, to w momencie, gdy wieść o
porażce dotrze do stolicy, nie będzie już czasu na
pakowanie bagaży ani na ucieczkę.
Dzień był ciepły, choć nie upalny Z rosnących
wzdłuż Bulwaru Festiwalowego drzew opadały
liście - prawdopodobnie lato miało się ku końcowi,
być może panowała już jesień. Raczej na pewno nie
była to wiosna.

Po kilku linijkach odstępu rozpoczynała się kolejna notatka:

Potwierdzenie - Fessiricia
Była noc, lecz z ulicy, na której stałam, gdzieś w
Środkowym Mieście, widać było, że niemal całe
Dolne Miasto stoi w ogniu. Gęsty dym przesłaniał
prawie wszystko, ale udało mi się wypatrzyć grupę
biegnących żołnierzy w czarnych zbrojach.
Poruszali się w równym tempie, idealnie zgranym
krokiem. Co najdziwniejsze, w ich hełmach
brakowało otworów na oczy, nie mogli kierować
się wzrokiem.
W oddali słychać było wrzaski i odgłosy walki.
Wydało mi się, że dolatują z Górnego Miasta,
gdzieś od Fedris Idri - lecz kiedy ruszyłam w ślad
za oddziałem zbrojnych, wizja się urwała.

Na kolejnych stronicach Asha natknęła się na jeszcze dwa


potwierdzenia, oba w podobnym duchu. Pierwsze pochodziło z
wizji Errana, drugie również od Fessi.
- 311 -
- Ile ich się już sprawdziło? - spytała niespokojnie, czując
nerwowe skurcze w żołądku.
- Większość - odpowiedział augur. - Wizje, o ile nie dotyczą
naprawdę ważnego wydarzenia, przychodzą do nas na dzień
naprzód, najwyżej dwa. - Urwał, gdyż zauważył, co czytała Asha.
- Te konkretne pochodzą oczywiście z bardziej odległej
przyszłości... ale i one w końcu się ziszczą.
- Sądzisz, że ktoś naprawdę zaatakuje Ilin Illan? Że najeźdźcy
wedrą się do miasta?
- Wszystko na to wskazuje - potaknął Erran.
Zdjęta przerażeniem dziewczyna pokręciła głową.
- Myślisz, że ma to jakiś związek z tym, że ktoś próbuje
skrzywdzić Wirra... księcia Torina? Zbieżność w czasie
wygląda....
- Podejrzanie, wiem - przyznał chłopak. - Wiem też, że żaden
wróg Andarry nie chciałby, żeby Obdarzeni zostali uwolnieni
spod mocy Nakazów. Niemniej Elocien wciąż żyje, a Torin nie
zmieni Nakazów przed jego śmiercią. Moim zdaniem większym
zagrożeniem może być król Andras. - Młody augur chciał
powiedzieć coś więcej, lecz w tej samej chwili otworzyły się
drzwi i do pokoju wszedł książę.
- Ashalio, przybył wysoki przedstawiciel Tol Athian - rzucił, nie
bawiąc się we wstępy. - Prosi o spotkanie z tobą.
- Jestem gotowa. - Czując narastające zdenerwowanie, Asha
podniosła się z miejsca.
- Świetnie. A przy okazji, możesz się przedstawiać własnym
imieniem. Gdyby ktoś zapytał, jesteś ze szkoły w Nalean. Taką
też zmianę wprowadzę w archiwach nadzoru. - Strażnik północy
zauważył trzymaną przez dziewczynę książkę i podniósł wzrok na
Errana. - Pokazałeś jej Diariusz?

- 312 -
- Tak.
Elocien pokiwał z aprobatą głową.
- Na razie zamknij go z powrotem w moim gabinecie. Niech
tam zostanie, dopóki kwatera Ashalii nie będzie gotowa.
Chłopak posłusznie się ukłonił i z przyjaznym uśmiechem
odebrał księgę.
- Znajdę cię jutro w ciągu dnia. Oprowadzę cię po pałacu -
obiecał dziewczynie i wyszedł.
- Winienem cię ostrzec - rzucił swobodnym tonem Elocien, gdy
wraz z Ashą wychodzili z pokoju. - Nie wiem, kogo przysłali z
Tol, ale na twoim miejscu nie oczekiwałbym wylewnego
powitania. Nie wyobrażam sobie Obdarzonego, który cieszyłby
się na myśl o współpracy z Cieniem.
Dziewczyna skwitowała słowa księcia lekkim skinieniem. Sama
również się tego spodziewała.
Korytarz zaprowadził ich do części pałacu, której dziewczyna
jeszcze nie znała. Po mniej więcej minucie wkroczyli do
przestronnego, z przepychem umeblowanego saloniku. Wysłannik
Tol już na nich czekał; stał plecami do drzwi i podziwiał
zieleniejące za oknem, zadbane ogrody.
Elocien cicho odchrząknął.
Nieznajomy odwrócił się i zmierzył ich wzrokiem. Jak na
wyznaczoną mu funkcję, okazał się stosunkowo młody - sprawiał
wrażenie mężczyzny tuż po czterdziestce, a był przy tym szczupły
i dobrze zbudowany. Poruszał się w sposób kojarzący się Ashy
raczej z wojownikiem niż przeciętnym starszym. Krótkie, czarne
włosy wciąż miał gęste i nie znać było na nich nawet zalążków
siwizny. Kiedy się uśmiechnął, dziewczyna ujrzała w jego
spojrzeniu szczere, życzliwe ciepło.

- 313 -
- Wysoki przedstawiciel Michał Alac - zagaił strażnik północy. -
Poznaj, proszę, nową koleżankę, Ashalię Chaedris.
Michał wyciągnął dłoń, którą Asha uścisnęła z lekkim
ociąganiem. Jak dotąd nie pokazał po sobie nawet śladu
spodziewanej niechęci. Również Elocien obserwował sytuację z
lekko zdziwioną miną.
- Bardzo mi przyjemnie, Ashalio - odezwał się Michał.
- Mnie również, starszy Alacu.
- Bardzo proszę, „Michał” wystarczy. Nie ma potrzeby, byśmy
popadali w zbyt oficjalny ton, ostatecznie jesteśmy w całym
pałacu jedynymi osobami z Athian - zauważył i spojrzał na
Elociena. - Dziękuję, Wasza Wysokość. Jeśli zechcesz nam
wybaczyć, muszę omówić z Ashalią zakres jej obowiązków -
dodał uprzejmie.
- Naturalnie. - Książę skinął głową. Korzystając z tego, że
Michał odwrócił się plecami, rzucił Ashy zaskoczone spojrzenie,
wzruszył ramionami i wyszedł z saloniku.
Starszy Alac usiadł i wskazał miejsce dziewczynie.
- Starszy Eilinar dał mi znać, że znalazłaś się na dworze,
ponieważ Rada uznała, iż taki układ może przynieść pewne
korzyści. Podobno w wypadku negocjacji reprezentanci części
wielkich rodów mogą potraktować obecność Cienia jako
wyciągniętą przez Tol Athian dłoń, dowód na to, iż nie jesteśmy
ponad współpracę z nieposiadającymi Daru - zaczął półgłosem. -
Pozwól, że powiem bez ogródek. Nie wierzę, byś znalazła się tutaj
z tego właśnie powodu. Nie wierzę i nie wierzyłem w to ani przez
chwilę. Na szczęście prawdziwy powód zupełnie mnie nie
interesuje. Jesteś tutaj i pełnisz rolę mojej zastępczyni. O ile
będziesz wykonywać swoje zadania najlepiej jak potrafisz,
wszystko inne, czym będziesz zajmować się w pałacu, pozostanie
wyłącznie twoją sprawą.
- 314 -
Asha głośno przełknęła ślinę, lecz potaknęła skinieniem.
- Będę się przykładać - obiecała.
Michał zbadał dziewczynę wnikliwym spojrzeniem, po czym
pochylił głowę na bok.
- Znakomicie - stwierdził wyraźnie rozluźniony. - Zatem do
pracy.

- 315 -
Rozdział 20.
Wirr otworzył oczy i przez kilka błogich sekund po prostu leżał
w bezruchu, nie do końca pewien, gdzie jest i co tu robi.
Chwilę później wróciły wspomnienia. Z wolna uświadomił
sobie, że to nie był jedynie senny koszmar.
Wszyscy, których zostawił w szkole w Caladel, nie żyli.
Leżał jeszcze przez moment, czując, jak prawda o rzezi przenika
go na wskroś i wypełnia serce.
Ile czasu przespał? Prawdopodobnie nie dłużej niż kilka godzin;
bolesna żałoba przegnała zmęczenie precz. Skupił się na
otoczeniu. Było jeszcze ciemno, do pokoju wpływał jedynie nikły
blask płonącej na zewnątrz latarni ulicznej. Ciche szelesty
rozłożonych na podłodze sienników podpowiadały, że Davian i
Caeden nadal śpią. Po drugiej stronie pokoju jednak, na łóżku,
dostrzegł ciemną, przygarbioną sylwetkę. Taeris nie spał.
Wirr zmrużył oczy. Wciąż nie poruszył nawet palcem, czekał,
by wzrok przywykł mu do ciemności. Ogarnął go dziwny
niepokój. Nie wiedział co, lecz coś było nie tak.
Taeris drgnął i chłopak ujrzał w mroku naznaczoną bliznami
twarz. Mężczyzna był mocno skoncentrowany; na zmarszczonym
czole połyskiwał pot. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w
trzymany w dłoniach przedmiot. Wirr obrócił głowę o cal, by
zobaczyć więcej. Taeris nie zwrócił na niego uwagi.
Nagle chłopak wychwycił w ciemności mdły refleks światła na
stali. Nóż.
Taeris siedział w całkowitym bezruchu, niemal jak w transie.
Wyraz jego twarzy opowiadał jednak zupełnie inną historię.
Mężczyzna prowadził walkę, zmagał się z jakąś niewidzialną siłą.
Z mocą, która przepełniała go strachem. Wirr obserwował
- 316 -
towarzysza, starając się oddychać głęboko i miarowo, jakby nadal
pogrążony był we śnie. Taeris zamarł i bez jednego drgnienia, z
grozą w oczach, wpatrywał się w ostrze sztyletu. Upłynęła w ten
sposób minuta. Dwie minuty. Pięć.
Wtem, niespodziewanie, Taeris zaczął unosić nóż ku twarzy -
powoli, cal za calem. Oddech mężczyzny stał się płytki, rwany.
Wirr już miał wyskoczyć z łóżka, lecz w tym samym momencie
coś się zmieniło i ramię ze sztyletem opadło, a na spiętą twarz
wypłynęła ulga. Taeris sięgnął po swoją torbę i wrzucił nóż do
środka. Chwilę potem ułożył się z powrotem na posłaniu i
wkrótce rozległy się głębokie, regularne oddechy.
Chłopak zamknął oczy i spróbował zasnąć, lecz oczyma duszy
wciąż widział oblicze starszego. Twarz wytężoną i przerażoną.
Świt zastał Wirra na jawie.

***

Davian w otępieniu patrzył na wschodzące słońce.


- Czyli myślisz, że on może być niebezpieczny? - zapytał,
niezdolny wykrzesać z siebie nawet tyle energii, by przydać
słowom emocji.
- Nie wiem - odparł Wirr równie zmęczonym, bezbarwnym
głosem. - Pomyślałem po prostu, że muszę ci o tym powiedzieć.
Wiesz, gapił się na ten nóż, jakby... jakby z nim walczył, jakby się
go bał... Naprawdę się wystraszyłem, Dav. A to może być dla nas
ostatnia szansa, by się z nim rozstać.
Nieprzyjemny węzeł żałoby i niepokoju, w jaki przeobraził się
ostatnio żołądek Daviana, zacisnął się jeszcze mocniej. Chłopak
prawie nie zmrużył oka, a te marne kilka godzin snu, które udało
mu się mimo wszystko złapać, zmąciły koszmary. Oglądał w nich
- 317 -
Ashę. Ashę umierającą straszliwą, krwawą śmiercią. Dziewczyna
wrzeszczała, wołała do niego o pomoc. Ukazywała mu się też
panna Alita, starsi, Talean, wszyscy szukali u niego ratunku. I
nieważne, że rozum podpowiadał mu, iż nie mógł nic zrobić.
Powinien tam być. A teraz jeszcze to.
- Sami tu nie przetrwamy - zauważył.
- Karaliene była gotowa zabrać nas ze sobą. Ciebie i mnie.
Jeżeli teraz wrócimy, nadal będzie w stanie nam pomóc.
Davian się zawahał. Opowiadane przez księżniczkę historie z
trzeciej ręki to jedno, ale skoro teraz w dodatku Wirr przyłapał
Taerisa na tak nietypowym zachowaniu... Rzucił okiem na
Caedena.
- Nie - stwierdził zmęczonym głosem. - Tak byłoby
rzeczywiście najłatwiej, ale nie jestem pewien, czy to właściwa
droga.
Wirr po prostu skinął głową. Nie wydawał się zaskoczony,
przeciwnie, na jego twarzy odmalowała się ulga.
- Mam to samo przeczucie. Myślę sobie, że... jeżeli istnieje choć
jedna szansa na sto, że Taeris ma rację co do Bariery, to naprawdę
musimy sprowadzić Caedena do Tol Athian. Za to od dzisiaj
powinniśmy bardziej uważnie obserwować Taerisa.
- Zgoda.
Rozmowa na jakiś czas wygasła. Davian ponownie spojrzał na
zalany wczesnoporannym światłem pejzaż. Słońce wstało
niedawno i nie zdążyło jeszcze przegnać z powietrza rześkiego
przymrozku, nie wypaliło też do cna mgły zalegającej w
okolicznych dolinach. Chłopak kilka razy mocno zatupał, by
rozgrzać stopy, i raz jeszcze zerknął na łukowate sklepienie
północnej bramy Thrindaru. Pierwsi nieliczni podróżni wchodzili
już i wychodzili z miasta, lecz jak dotąd nie pojawił się nikt, kto
sprawiałby wrażenie ich zapowiedzianej eskorty.
- 318 -
- Jesteś pewien, że Karaliene się nie rozmyśliła? - spytał.
- Przyjdą, zobaczysz - zapewnił Wirr, aczkolwiek i on rzucił
okiem na bramę, niespokojnie wypatrując obiecanych przez
kuzynkę posiłków.
Czekali już pełne dwadzieścia minut. Taeris od świtu krążył tam
i z powrotem po drodze, od czasu do czasu spoglądając na
podnoszące się słońce i mamrocąc pod nosem. Zwłoka wyraźnie
go irytowała; Davian również czuł się nieswojo; stojąc pod
miejskim murem, stanowili bardzo łatwy cel.
Nagle od bramy doleciało ich wołanie. Chłopcy odwrócili się i
zobaczyli dwie zbliżające się postacie, prowadzące ze sobą kilka
wierzchowców. Davian wytężył wzrok. Chłopak i dziewczyna -
mniej więcej w jego wieku, wysmukli i krzepko zbudowani,
odziani w proste, lecz porządnie uszyte stroje podróżne,
wyglądające na niezwykle praktyczne. Davian nieco
spochmurniał. Skoro tak wyglądała przysłana przez księżniczkę
ochrona, to właściwie niepotrzebnie czekali.
Taeris musiał dojść do podobnych wniosków.
- To najlepsi ludzie, jakich mogła nam przysłać? - fuknął
poirytowany na Wirra, na tyle cicho, by zbliżająca się para nie
mogła go usłyszeć.
- Przyjrzyj się może, dobrze? - Wirr uniósł brew.
Taeris odwrócił się z powrotem ku bramie i ściągnął brwi. Zaraz
potem otworzył szeroko oczy.
- Aelric Shainwiere - powitał młodzieńca, gdy oboje podeszli
już blisko.
Chłopak ukłonił się lekko i Davian rzeczywiście rozpoznał w
nim szermierza, którego walkę oglądali wczoraj na stadionie.
Dzisiaj, w niepozornym ubraniu i z rozpuszczonymi włosami,
wyglądał zupełnie inaczej.

- 319 -
Teraz, gdy mógł lepiej się przyjrzeć, poznał również
dziewczynę - jedną z dworek księżniczki. Ciemne włosy sięgały
jej ramion, była lekko opalona, a policzki tuż pod oczami
oprószone miała piegami.
Aelric przyjrzał się im dokładnie, a jego mina świadczyła o tym,
iż nie wywarli na nim wyjątkowo dobrego pierwszego wrażenia.
- Otrzymałem rozkaz towarzyszyć wam w podróży - powiedział.
- Księżniczka poinformowała mnie też, kim jesteście. To znaczy
większość z was - poprawił się, rzucając Wirrowi złowrogie
spojrzenie. Początkowa ekscytacja Daviana błyskawicznie
przygasła, mowa ciała młodego arystokraty wskazywała na jego
całkowity brak zainteresowania wyprawą. Aelric z całego serca
pragnął być gdzie indziej.
Dziewczyna tymczasem zgromiła szermierza wzrokiem i wyszła
krok naprzód.
- Nazywam się Decja i jestem siostrą Aelrica - przedstawiła się
z lekko zawstydzoną miną. - Przyprowadziliśmy dla was konie i
mamy też trochę zapasów. Mam nadzieję, że wystarczy na całą
drogę - Davian rzucił okiem na wierzchowce; juki przy siodłach
wypchane były niemal do granic możliwości. Wyglądało na to, że
przez jakiś czas głód nie zajrzy im w oczy. Cóż, jedno
zmartwienie mniej.
Taeris pospiesznie przedstawił wszystkich, po czym zmarszczył
czoło.
- Nie chcę nikogo urazić - powiedział - ale dlaczego księżniczka
Karaliene przysłała akurat was? Z pewnością dała wam znać, że
nie powinniśmy rzucać się w oczy, a jeżeli ktokolwiek rozpozna
ciebie... - Spojrzał na szermierza.
- W tych łachmanach? - prychnął Aelric. - Sam ledwie siebie
poznaję!

- 320 -
Decja westchnęła i skarciła brata kolejnym poirytowanym
spojrzeniem.
- Prawda, mistrzu Sarr, wygląda tak, że Aelric zrobił wczoraj
coś niezbyt mądrego. Upił się i nieco zbyt głośno oświadczył, że
w trakcie wczorajszego pojedynku... nie walczył na miarę swych
faktycznych możliwości.
- Podłożył się!? - wypalił Davian bez zastanowienia.
Aelric się skrzywił, lecz dziewczyna potaknęła.
- Tak jest - przyznała, zerkając z ukosa na nadąsanego brata. Co
ciekawe, w jej głosie pojawiła się nuta swoistej dumy.
- Ale dlaczego? - Davian wciąż nie mógł uwierzyć.
- Polityka. - Wirr już od chwili kiwał do siebie głową. - Polityka
- powtórzył tonem człowieka, który dopasował właśnie do siebie
kilka kluczowych elementów trudnej układanki. - Zwycięstwo
Andarczyka w sercu Desriel byłoby wymierzonym Gil’shar
policzkiem. Sam w sobie cios nie byłby najmocniejszy, ale biorąc
pod uwagę obecną, jakże przecież delikatną sytuację...
Decja po raz pierwszy zwróciła baczniejszą uwagę na Wirra,
który czując na sobie jej spojrzenie, mimowolnie wyprężył pierś.
- Zgadza się - podjęła. - Mój brat w imię racji stanu
zrezygnował z osobistej sławy, choć mógł zapisać się w dziejach
jako jeden z najmłodszych zwycięzców Pieśni Mieczy. I to mimo
oficjalnej otoczki, w myśl której Pieśń nie ma żadnego związku z
polityką. - Urwała na moment i spochmurniała. - A zaraz potem,
ledwie kilka godzin później, rzucił na szalę własne życie, gdyż
duma nie pozwoliła mu dłużej udawać, że przegrał uczciwie.
- Czy mecenasi wiedzą? - Taeris słuchał dziewczyny z głębokim
niepokojem na twarzy.
- Tak - odpowiedziała Decja z troską w głosie.

- 321 -
- Więc równie spieszno wam uciec z Desriel jak nam - burknął
pod nosem Taeris, na co dziewczyna skinęła głową. - Cóż, pewnie
mogło być gorzej - westchnął.
- Ty też nie jesteś dla mnie wymarzonym kompanem,
zaprzańcze - syknął obruszony Aelric.
Davian zesztywniał, niespodziewanie zawrzał w nim gniew.
Podszedł do arystokraty i spojrzał mu z bliska prosto w oczy.
- Rozumiem, że nie chcesz z nami wędrować - powiedział
cicho. - Rozumiem i nic mnie to nie obchodzi. Ale jeśli jeszcze
raz, choć jeden raz posłużysz się tym słowem, do domu będziecie
wracać sami. Wystarczy, że usłyszy to jedna jedyna osoba, a
zanim się obejrzymy, spadnie nam na głowy cała desrielicka
armia.
Aelric nie cofnął się nawet o pół kroku, lecz skinął sztywno
głową.
- Jak sobie życzysz - odparł z niemal niedosłyszalną nutą
skruchy.
Obserwujący scysję Taeris ciężko westchnął i na powrót zwrócił
się do Decji:
- A ty? Dlaczego ty się z nami wybrałaś?
- Przecież jestem jego siostrą. Aczkolwiek czasami to niełatwa
rola. - Obrzuciła Aelrica kwaśnym spojrzeniem. - Potrafię też
walczyć, jeśli zajdzie potrzeba.
- Mieczem? - zaciekawił się Taeris.
Decja sięgnęła do podłużnego zawiniątka, przytroczonego do
boku jednego z koni.
- Łukiem - odparła, rozwijając natłuszczoną szmatę, spod której
wyjrzał porządnej roboty łuk i wypełniony strzałami kołczan.

- 322 -
- Trzymaj go pod ręką. - Taeris pokiwał głową, oglądając broń
dziewczyny. - Nigdy nie wiadomo, kiedy i gdzie pojawią się
kłopoty.
- A właśnie! Dokąd się właściwie wybieramy? - zapytał Aelric.
- Karaliene zapewniała, że za żadne skarby nie zaryzykujecie
przejścia przez granicę w Talmiel.
- Deilannis - odparł Taeris po chwili zastanowienia.
Zrobiło się cicho. Wszyscy wbili w niego zdziwione spojrzenia.
- Deilannis? - powtórzył z niedowierzaniem Wirr. - Czy to
miejsce w ogóle istnieje?
- Istnieje - odpowiedział z niewesołym uśmiechem Taeris. -
Oczywiście, że istnieje. Byłem tam kiedyś.
- Nigdy tej nazwy nie słyszałem. - Czoło Aelrica przecięła
zmarszczka.
- To starożytne miasto. Wzniesiono je na wyspie pośrodku rzeki
Lantarche, w punkcie, gdzie zbiegają się granice Desriel, Andarry
i Narut - podpowiedział Davian i spojrzał z niepokojem na
Taerisa. - Ale z tego, co o tym miejscu czytałem, Deilannis jest
teraz... niebezpieczne. Podobno nawet ciąży na nim jakiegoś
rodzaju klątwa.
Znane mu przekazy nie były zgodne co do natury czyhającego
w Deilannis niebezpieczeństwa, jedno jednak zapamiętał bardzo
dokładnie: każdy śmiałek, który ważył się przekroczyć granicę
Miasta Mgieł, zostawał tam na zawsze.
- Klątwa? - Aelric parsknął kpiącym śmiechem.
- Jeśli coś na tym mieście ciąży, to raczej nieprzyjemni
lokatorzy - podjął Taeris, nie pozwalając szermierzowi
wyprowadzić się z równowagi. - Coś tam mieszka i choć nie
wiem, co to za istota, z pewnością jest niebezpieczna.

- 323 -
- Jestem przekonany, że to nic więcej jak dziecinne bajeczki.
Przesądy i zabobony - fuknął arystokrata.
- Zdaje się, że jeszcze przed chwilą nie znałeś nawet tej nazwy.
- Wirr rzucił Aelricowi zniecierpliwione spojrzenie. Widać było,
że postawa i sposób bycia szermierza drażnią nie tylko Daviana.
Aelric otworzył usta, by się odgryźć, lecz uprzedził go Taeris:
- Mostów łączących miasto z brzegami nikt nie strzeże. Lepszej
drogi ucieczki z Desriel nie znajdziemy. Zresztą sam ten fakt
wskazuje, jak bardzo Deilannis jest niebezpieczne. - Znacząco
spojrzał na Aelrica. - Sam nie proponowałbym tej trasy, gdyby
istniała alternatywa.
Arystokrata przez chwilę się zastanawiał, po czym niechętnie
pokiwał głową.
- Cóż, skoro to miasto jest ignorowane nawet przez Gil’shar,
pewnie rzeczywiście niełatwo przez nie przejść - przyznał.
- Ta trasa ma jeszcze jedną zaletę. - Taeris zawiesił głos i
powiódł wzrokiem po twarzach Aelrica i Decji. - Tropią nas
pewne istoty...
- Sha’teth - wtrąciła dziewczyna. - Tak, wiemy. Uprzedziła nas
Karaliene.
- Rozumiem. To dobrze... Cieszę się, że wiecie. - Taeris
obrzucił Wirra spojrzeniem, w którym ciekawość mieszała się z
rozdrażnieniem. - Podejrzewam, że jeśli nie dopadną nas przed
Deilannis, zrezygnują z dalszego pościgu. Przed laty Rada Tol
Athian rozkazała im zbadać ruiny i wszystkie pięć sha’teth
odmówiło. Aż do ubiegłego tygodnia był to jedyny znany mi
wypadek, by te istoty sprzeciwiły się rozkazowi. Nigdy zresztą nie
dowiedzieliśmy się dlaczego.
- Dlatego że przekroczenie granic miasta oznaczałoby dla nich
śmierć. - Nagle zapadła cisza i wszyscy popatrzyli na Caedena.

- 324 -
- Skąd o tym wiesz? - spytał zaintrygowany Taeris.
- No bo... - w głos rudowłosego chłopaka wkradła się
niepewność - po prostu wiem. - Potrząsnął głową. - Tak samo jak
wiedziałem, że Kajdany zabiją tego w Anabirze.
- Cóż, to rzeczywiście niewykluczone. - Taeris podrapał się w
podbródek. - Niektórzy twierdzą, że w granicach miasta zmienia
swą naturę prawo rozpadu, zasada określająca tempo, w jakim
niezabezpieczona Esencja ulega naturalnemu zniszczeniu. Dlatego
właśnie nie można z niej tam korzystać. Być może więc, skoro
Kajdany są śmiertelnie niebezpieczne dla sha’teth, tak samo
groźny byłby dla nich pobyt w Deilannis. - Wzruszył ramionami,
choć wciąż świdrował Caedena spojrzeniem przymrużonych oczu.
- Tak czy inaczej, innego wyboru w tej chwili nie mamy. A co
więcej, już dawno powinniśmy być w drodze - zauważył. Chcąc
dać przykład, przejął od Decji wodze jednego z wierzchowców i
zwinnie wskoczył na siodło.
Zwierząt była szóstka. Chłopcy wybrali te, które sprawiały
wrażenie najmniej narowistych, i wkrótce cała grupa ruszyła na
północ. Davian nie przywykł od razu. Ten koń w niczym nie
przypominał znanej mu z Caladel Jeni, jedynego wierzchowca,
jakiego w życiu dosiadał. Krzywiąc się, podskakiwał przy każdym
kroku i już po kilku minutach jazdy wiedział, że pod koniec dnia
cały będzie obolały.
Przez pewien czas jechali bez przeszkód i przeważnie w
milczeniu. Decja od czasu do czasu próbowała nawiązać rozmowę
z którymś z chłopców, lecz szybko milkła, czując na sobie pełne
dezaprobaty spojrzenia brata. Kiedy po raz kolejny zamieniła
kilka słów z Caedenem, Aelric wysforował się z rudowłosym
chłopcem nieco naprzód - nie na tyle jednak daleko, by Davian nie
mógł ich usłyszeć.

- 325 -
- Wiem, kim jesteś - zwrócił się arystokrata do Caedena.
Spoglądał przyjaźnie, lecz słowa były zimne jak stal. - Nie mam
pojęcia, czy faktycznie jesteś niewinny, w co zdają się żarliwie
wierzyć wszyscy twoi towarzysze, i nic mnie to nie obchodzi.
Przez całą podróż pod żadnym pozorem nie odezwiesz się już do
mojej siostry ani jednym słowem.
Brwi rudzielca uniosły się na czoło, lecz poza tym jego twarz
pozostała nieodgadnioną maską.
- A jeśli to ona odezwie się do mnie?
Szermierz poklepał go po plecach, jakby prowadzili najbardziej
sympatyczną rozmowę na świecie. Wciąż nie miał pojęcia, że
Davian wszystko słyszy.
- Wtedy uprzejmie wycofasz się z rozmowy.
Davianowi wydało się, że w oczach Caedena rozpala się
gniewny płomień, który jednak błyskawicznie zniknął,
zdmuchnięty łagodnym uśmiechem i skinieniem głowy.
- Jak sobie życzysz. - W tonie chłopaka nie było nawet cienia
urazy.
Zadowolony arystokrata popędził konia i odjechał jeszcze dalej
naprzód. Caeden pochwycił wzrok Daviana i lekko skrępowany
wzruszył ramionami. Przez kilka minut jechali ramię w ramię bez
słowa.
- Davian? Miewasz czasami sny? - zapytał znienacka Caeden.
- Czasami - odparł zaskoczony chłopak. - Chociaż dość rzadko...
a rano często pamiętam bardzo niewiele.
- Mnie dręczą koszmary. - Caedena przeszył dreszcz. - Też
najczęściej szybko ulatują, ale... są naprawdę straszne. Prawie co
noc zrywam się roztrzęsiony i zlany potem.
Davian widział, że wyznanie nie przyszło towarzyszowi lekko.
Popatrzył na rudzielca ze współczuciem.
- 326 -
- Po tym, co przeszedłeś... - zaczął.
- Nie - Caeden wszedł mu w słowo. - Nie w tym rzecz. To nie
ma związku z biciem. To też czasami mi się śni i jest okropne, ale
mam na myśli coś gorszego. Znacznie gorszego. - Na kilka
długich chwil umilkł, a Davian nie był pewien, czy powinien
dopytywać. Już miał coś powiedzieć, gdy Caeden nachylił się w
siodle ku niemu. - Myślisz, że to zrobiłem?
Davian przez moment patrzył mu w oczy bez słowa.
- Czy co zrobiłeś?
- Wiesz, o co pytam - prychnął lekko zirytowany rudzielec i
ruchem głowy wskazał na Aelrica. - Tacy jak on zakładają
najgorsze, ale nie dbam o to, co myślą oni. Za to ty i Wirr... Z
wami to inna historia. Od początku traktujecie mnie życzliwie, ale
wyczuwam też rezerwę. Jesteście ostrożni. - Wzruszył ramionami.
- Nie mam wam tego za złe, ale chciałbym po prostu wiedzieć, co
o mnie myślisz. Tak szczerze.
Davian przygryzł wargę; nagle poczuł się spięty. Zdecydowanie
wolałby rozmawiać na inny temat.
- Szczerze? Moim zdaniem jest bardzo prawdopodobne, że
Gil’shar rozpowszechniło na twój temat mnóstwo kłamstw. Taeris
uważa, że podobnie jak ja stałeś się prawdopodobnie pionkiem w
poważniejszej rozgrywce, i myślę, że ma rację. Poza tym widzę,
co mówią twoje oczy za każdym razem, kiedy myślisz o tych
oskarżeniach. Wiem, że mdli cię na samą myśl...
Caeden pokiwał z wolna głową.
- Ale...?
Davian wziął głębszy oddech.
- Ale... od jakiegoś miesiąca raz po raz okazuje się, że wszystko
jest dokładnie odwrotnie, niż myślałem. Nie jestem pewien, czy
powinienem ufać swoim ocenom - powiedział, czując w sercu
- 327 -
ukłucie żalu i wściekłości. Przypomniał sobie Ilsetha Tenvara i
Caladel. Zacisnął zęby. - Mam nadzieję, że rzeczywiście jesteś
takim człowiekiem, jakim się wydajesz. Naprawdę. Lubię cię. Ale
wiem też, że nie będę niczego pewny, dopóki nie dotrzemy do Tol
Athian i nie odzyskasz wspomnień - zakończył i rzucił
rudowłosemu towarzyszowi poważne spojrzenie. - A ty? Co ty
myślisz?
- Ja? - uśmiechnął się krzywo Caeden. - Nie wiem. Z jednej
strony chciałbym sobie jak najszybciej przypomnieć. Skończyłyby
się te ciągłe domysły.
- A z drugiej boisz się tego, czego mógłbyś się wtedy
dowiedzieć?
- Właśnie. - Chłopak nie pokazywał po sobie wiele, lecz bólu w
oczach ukryć nie zdołał.
Davian nie skomentował od razu, nie był pewien, co
powiedzieć.
- Wiesz... chyba... jeśli nawet dowiesz się tego, czego obawiasz
się najbardziej... nadal będziesz mieć szansę. Będziesz żyć dalej -
odezwał się wreszcie. - Skoro jesteś dobrym człowiekiem teraz,
to... cóż, to, co ewentualnie zrobiłeś, zostało w przeszłości. Nie
ma powodu, byś nie mógł być porządnym człowiekiem.
Caeden przez chwilę myślał. Pochylił głowę na bok.
- Dobra rada - przyznał półgłosem. - Dziękuję za szczerość.
Wierzchowce chłopców dogoniły resztę grupy i zamilkli.
Davian pogrążył się w zadumie. We własnym cierpieniu. Żałoba
nie kąsała już ostrymi falami, nie groziła gwałtownym wybuchem
jak wczorajszej nocy. Czuł ją pod postacią nieustępliwej,
dotkliwej pustki w trzewiach; bólu, który nie słabł nawet na
chwilę i wydawało się, iż pozostanie z nim na zawsze.
Wrócił w duchu do dnia, kiedy wraz z Wirrem uciekli z Caladel.
Wiele wskazywało, że Ilseth wiedział, co się wydarzy; czy był
- 328 -
zatem w tę rzeź zamieszany? Może nawet sam za nią odpowiadał?
Im dłużej Davian tę możliwość rozważał, tym bardziej
prawdopodobna mu się wydawała i tym gorętszy narastał w nim
gniew.
Dzień płynął leniwie. Podróżowali w milczeniu i napięciu,
wypatrując śladów pogoni. Nic się jednak nie wydarzyło i pod
wieczór, gdy słoneczna tarcza trąciła już horyzont, wypatrzyli
odpowiednio osłonięty skrawek terenu pod obóz.
Kiedy zmierzch przechodził w noc, na szlaku rozległ się tętent
końskich kopyt.
Północny trakt był rzadko uczęszczany i nie spotykali po drodze
wielu innych wędrowców, więc Davian odwrócił się od świeżo
rozpalonego ognia i obrzucił zbliżającego się jeźdźca
zaintrygowanym spojrzeniem. Nieznajomy podjechał na skraj
kręgu światła i ściągnął lejce.
- Niech cię El, Taeris! - zawołał znajomy głos. - Mogłeś przed
wyjazdem zajrzeć do świątyni!
Koń postąpił kilka kroków naprzód i Davian z ulgą rozpoznał w
zakapturzonym jeźdźcu Nihima. Kiedy kapłan zeskoczył z siodła,
Wirr przytrzymał wodze i odprowadził zwierzę do pozostałych.
- Nihim! - Taeris przywitał przyjaciela zdumionym spojrzeniem.
- Co ty tu robisz?
Duchowny wzruszył ramionami.
- Usłyszałem, jak niewdzięcznie potraktowała was księżniczka, i
domyśliłem się, w którą stronę ruszycie. Mimo że kiedy
rozmawialiśmy ostatnio, raczyłeś ten szczegół pominąć. -
Wymownie wbił w Taerisa wzrok.
Naznaczony bliznami mężczyzna odpowiedział niemym
skinieniem.

- 329 -
- Księżniczka potraktowała ich niewdzięcznie!? - wybuchnął
przysłuchujący się rozmowie Aelric. - Protestuję! Ci ludzie są
przestępcami! I tak zrobiła dla nich więcej niż dla kogokolwiek
innego.
- Rzeczywiście tak było. - Taeris rzucił szermierzowi kojące
spojrzenie.
Nihim zerknął w stronę Aelrica, po czym popatrzył pytająco na
Taerisa.
- Nie powiesz mi chyba, przyjacielu, że wziąłeś pod skrzydła
lojalistę?
- Nihimie Sethi - uśmiechnął się Taeris - poznaj Aelrica
Shainwiere’a, najprzedniejszego fechmistrza, jaki kiedykolwiek z
premedytacją zrezygnował z triumfu w Pieśni Mieczy.
Młody arystokrata rzucił starszemu niechętne spojrzenie.
- Shainwiere, tak? Owszem, dziś rano, zanim wyjechałem z
miasta, doszły mnie na twój temat pewne słuchy - oświadczył
rozbawiony kapłan. - I coś mi mówi, że wiem, dlaczego przystałeś
do zagranicznej wycieczki Taerisa. Nikt nie lubi oddawać
oszczędności całego życia w ręce ludzi, którzy rozmyślnie ciskają
je do najbliższego rynsztoka. Zaryzykuję wręcz tezę, że
potraktowany w ten sposób człowiek wychodzi na skończonego
głupca.
Arystokrata zalał się rumieńcem, lecz nie odpowiedział.
Nihim ujął Taerisa za ramię i szepnął mu kilka słów na ucho.
Oszpecony mężczyzna spochmurniał i spojrzał na towarzyszy.
- Musimy pomówić z Nihimem na osobności - zapowiedział. -
Chwilę to zajmie, więc nie zapomnijcie rozstawić straży - dodał i
bez dalszych wyjaśnień rozpłynęli się z kapłanem w mroku na
drodze.

- 330 -
Lekko skonsternowany Davian odprowadził ich spojrzeniem.
Duchowny pojawił się tak nagle, bez zapowiedzi. Skrytość
Taerisa nie przeszkadzała chłopakowi w świątyni, lecz tutaj, w
środku głuszy, sprawy przedstawiały się inaczej. Jeśli kapłan miał
do nich dołączyć, powinni o tym usłyszeć zawczasu. Po chwili do
zafrasowanego Daviana podszedł Wirr i spojrzał w tym samym
kierunku.
- Pójdziesz za nimi czy sam mam to zrobić? - spytał jakby nigdy
nic.
- Ja pójdę. - Davian rozciągnął wargi w uśmiechu. - Reszcie
powiedz, że skoczyłem za potrzebą czy coś.
Wirr potaknął skinieniem i wrócił do pozostałych.
Śledzenie obu mężczyzn nie nastręczało problemów; szli w
gasnącym świetle wzdłuż drogi, pogrążeni w przyjacielskiej
rozmowie.
Początkowo gawędzili o błahostkach, lecz w pewnej chwili
zapadła cisza, a kiedy Taeris odezwał się ponownie, w jego głosie
zagościła powaga.
- Czy istnieje jeszcze szansa, że zawrócisz?
- Nadeszła na mnie pora. - Nihim pokręcił głową z uśmiechem. -
Obaj o tym wiedzieliśmy od chwili, gdy wraz z tymi chłopcami
stanąłeś na progu mojej świątyni. Niech mnie El ma w swojej
opiece, ale nie będę dłużej przed tym uciekać.
- Czyli z Marut Jha skończyłeś na dobre?
Kapłan siarczyście splunął w piach.
- Chodząc w tych szatach, czułem się brudny. Codziennie. Od
lat. I tak, myślę, że ostatecznie skończyłem z tym na dobre. Mogę
się jedynie modlić, by El wybaczył mi uczynki, których się przez
cały ten czas dopuściłem.

- 331 -
Davian skorzystał z osłony porastających pobocze gęstych
krzewów i podkradł się nieco bliżej. Wokół z wolna ożywały
nocne stworzenia, których odgłosy głuszyły dźwięk jego kroków.
- Żałuję, że nie odwdzięczyłem ci się za jej ocalenie jak trzeba -
Nihim niespodziewanie zmienił temat.
- Dobrze wiesz, że nie było takiej potrzeby - odparł Taeris. -
Gdyby sytuacja się powtórzyła, dokonałbym tego samego wyboru.
Z ust kapłana wyrwało się westchnienie.
- Tyle że straciłeś przez to możliwość odkupienia grzechów i
powrotu do domu. A wiem, jak wiele to dla ciebie znaczyło.
Dzisiaj rozumiem to nawet lepiej niż wówczas.
- A jednak proszę, wracam do domu tak czy inaczej. I tym
razem mam dowody. Jeżeli tylko zdołam przekonać Radę co do
zagrożenia, wszystko mi wynagrodzą, zobaczysz. Kto wie, może
nawet nie wydadzą mnie katu. - Taeris wzruszył ramionami. - Nic
nie dzieje się bez powodu, przyjacielu.
- Czyli udasz się wraz z nimi? - Nihim spojrzał pytająco.
- Muszę. Gdyby podróżowali w towarzystwie innych
Obdarzonych, ryzyko byłoby do zaakceptowania. Ale sami...
Nawet jeśli przejdziemy przez Deilannis, nie mogę ich przecież
wyprawić w drogę z Caedenem i mieć nadzieję, że jakoś to
będzie. Wciąż nie wiem, jaką ten chłopak odgrywa rolę. Nadal
może się okazać niebezpieczny.
- Nie zamierzam dyskutować. - Nihim pochylił głowę. - Ale
proszę, bądź ostrożny.
Taeris odpowiedział burknięciem i przez chwilę spoglądał w
zadumie pod nogi.
- Są rzeczy, których żałujesz? - zapytał wreszcie.
- Są - westchnął ciężko kapłan po chwili zastanowienia. -
Oczywiście, że są. Ale nic bardzo poważnego. Nic, od czego
- 332 -
pękałoby mi serce, nic, co spędzałoby mi sen z powiek. Służyłem
Elowi tak dobrze, jak potrafiłem, a to jest przecież najważniejsze.
- Zatem przeżyłeś dobre życie, co? - rzucił z uśmiechem Taeris.
- Wartościowe. - Uśmiech rozświetlił też oblicze Nihima. -
Udało mi się coś na tym świecie zrobić, zostawić po sobie ślad. O
niczym więcej nie śmiałbym marzyć.
Taeris znów utkwił wzrok w ziemi i głośno przełknął ślinę.
- Godzisz się z tym znacznie łatwiej niż ja - zauważył łamiącym
się głosem.
Kapłan zaniósł się śmiechem.
- Miałem na to dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat świadomości,
że nie mogę umrzeć. Dwadzieścia lat życia z wiedzą, iż
odgrywam drobny epizod Wielkiego Planu. - Pokręcił głową i
złożył dłoń na ramieniu przyjaciela. - Otrzymałem więcej, niż się
spodziewałem, zapewne więcej, niż zasługiwałem. Nie opłakuj
mnie. Nie trzeba.
Taeris wypuścił z ust rozedrgany oddech i pokiwał głową.
- Żałuję, że nie mam takiej wiary jak ty. Pomogłaby mi,
zwłaszcza w tej sytuacji.
- Kiedyś, pewnego dnia - rzucił z głębokim przekonaniem
Nihim i się uśmiechnął.
Raz jeszcze zapadło między nimi przeciągłe milczenie.
- Powinniśmy wracać - zauważył Taeris, spoglądając w niebo,
na którym z każdą chwilą rozpalały się kolejne gwiazdy. -
Chłopcy przez cały dzień patrzą na siebie spode łba. Obawiam się,
że księżniczka, zamiast pomóc, narobiła mi tylko kłopotu.
- Dziwię się, że w ogóle kogoś przysłała - prychnął kapłan. - A
Shainwiere, mimo pewnych wad, to chytry wybór. Zbyt wiele
mieczy zwracałoby uwagę, a ten dzieciuch jest w walce wart tyle

- 333 -
co dziesięciu zwykłych piechurów. Gdybyście wpadli na jakiś
patrol, może rozstrzygnąć starcie sam jeden.
- Wiem. - Taeris zmarszczył czoło. - Zdaję sobie sprawę i
prawdę mówiąc, sam się dziwię. Shainwiere musi uciec z Desriel,
lecz przecież mógł to zrobić w łatwiejszy sposób. Ze strony
Karaliene to szczodry gest. Wiem też, że coś ją łączy z Wirrem,
ale jak dotąd nie udało mi się rozgryźć, co takiego.
- To musi boleć, co? - Kapłan uśmiechnął się pod nosem.
- Za dobrze mnie znasz - prychnął Taeris.
Przystanęli i zawrócili w kierunku obozu.
- Bariera ustąpi już niebawem. Jestem tego pewien, stary
przyjacielu. Ten moment wreszcie nadszedł, a ja widzę przed
nami jedynie mrok - szepnął starszy.
Nihim poklepał go po ramieniu.
- W takim razie będziesz go musiał rozproszyć - rzucił niemal
żartobliwym tonem, mocno kontrastującym z poważnym wyrazem
twarzy. Taeris przyjrzał mu się uważnie i skinął głową.
Davian, który nagle znalazł się na trasie mężczyzn, wycofał się
jak mógł najszybciej. Rozważając w duchu wszystko, co usłyszał,
ruszył żywym krokiem z powrotem w stronę obozu. Większa
część rozmowy była niejasna, jedno zrozumiał jednak niezbicie.
Taeris stał po ich stronie, lecz nie mówił im wszystkiego.

- 334 -
Rozdział 21.
Wirr ziewnął.
Po Taerisie i Nihimie zaginął wszelki ślad. Nie pokazał się też
Davian. Odkąd cała trójka zniknęła, w obozie panowało
milczenie; sam zamienił parę słów z Caedenem, lecz Aelric i
Decja trzymali się na uboczu.
Wirrowi wcale to nie przeszkadzało. Młody szermierz zaszedł
mu za skórę; za każdym razem kiedy się odzywał, Wirr musiał się
powstrzymywać, by nie wygłosić w rewanżu złośliwej uwagi. Być
może problem polegał na nieskrywanej niechęci arystokraty do
całej wyprawy, a może na tym, iż w oczywisty sposób miał się za
lepszego od pozostałych jej uczestników. Tak czy inaczej, Wirr
był pewien, że moment, w którym Aelric odkryje, kogo traktował
z tak jawną pogardą, będzie dla niego rozkoszny.
Za to Decja... Oczy chłopaka same powędrowały ku
dziewczynie i tam się zatrzymały. Po raz kolejny przeklął w
duchu swoją obojętność na sprawy damsko-męskie. W Caladel
ignorowanie dziewczyn było oczywiście słuszne, ale przyniosło
taki między innymi skutek, że był w relacjach z kobietami
haniebnie wręcz niedoświadczony.
Przełknął węzeł, który zatkał mu gardło, ledwie pomyślał o
szkole. Wszystkie te dziewczyny... Nie żyła już ani jedna. Z jego
winy.
Decja podniosła wzrok i pochwyciła zamyślone spojrzenie
chłopaka, zanim zdążył się odwrócić. Natychmiast poczuł w
policzkach falę świeżej krwi, lecz dziewczyna po prostu rzuciła
mu uśmiech, powiedziała coś Aelricowi - który z niezadowoloną
miną podjął daremną próbę powstrzymania jej - i podeszła do
ogniska.

- 335 -
- Mam wrażenie, że okażesz się milszym kompanem niż mój
braciszek - zagaiła wesoło, siadając obok Wirra.
Uśmiechnął się uprzejmie, próbując nie zdradzić spojrzeniem
bólu, który nadal ściskał mu serce.
- Niezbyt wysoko zawieszasz poprzeczkę, ale każdy
komplement przyjemnie usłyszeć. - Umilkł i skrzywił się. -
Przepraszam... Nie chciałem...
- Owszem, chciałeś. - Decja wyszczerzyła zęby w uśmiechu. -
Masz rację. Aelric, kiedy wpadnie w jeden z tych swoich
nastrojów, jest mniej więcej tak sympatyczny jak pusta stodoła
zimową nocą.
Wirr odprężył się nieco i rozpromienił. Zerknął ukradkiem na
szermierza, którego oczy co chwila miotały w ich stronę zabójcze
pioruny.
- Chcesz powiedzieć, że to nie jest jego zwyczajna mina?
Decja również spojrzała ku bratu, roześmiała się i zwróciła się z
powrotem do Wirra.
- Zdarza się, że ma inną. Najczęściej w obecności Karaliene. -
Westchnęła. - Księżniczka opowiedziała mi, co zaszło.
Przysięgała mu, że wy dwoje nie... że nie jesteście ze sobą
związani, ale on takich spraw nie puszcza płazem zbyt łatwo.
Zmieszany Wirr ściągnął brwi.
- Chcesz powiedzieć, że Aelric pomyślał... - Pokręcił głową i
zachichotał.-Nie.
- Wiem. Ale on cię nie zna, więc wciąż jest nieufny. -
Dziewczyna wzniosła oczy ku niebu. - A przecież akurat
Karaliene powinien uwierzyć na słowo - dodała bardziej do siebie.
Chłopak dopiero po chwili zrozumiał prawdziwe znaczenie słów
Decji.

- 336 -
- Zdradziła ci, kim jestem? - spytał szeptem. Nagle skupił na
rozmowie całą swoją uwagę.
- Tak. - Dziewczyna skinęła głową. - Nie opowiedziała mi całej
historii, ale dostatecznie wiele. Mam nadzieję, że się nie
gniewasz.
Wirr pokręcił głową z uśmiechem.
- Nie. Skoro zaufała ci Karaliene, ufam i ja. - Z zaskoczeniem
stwierdził w duchu, że jest to prawda. - Musicie być ze sobą
blisko.
- Jesteśmy przyjaciółkami. - Decja skromnie wzruszyła
ramionami i zerknęła niepewnie na Caedena, który siedział
wprawdzie w pewnej odległości, lecz mógł co nieco usłyszeć. -
Chyba nie powinniśmy teraz o tym rozmawiać.
Wirr zawahał się, lecz po chwili wstał i podał dziewczynie rękę.
- Jeszcze nie jest zbyt ciemno. Może wybierzemy się na spacer?
- zaproponował, na co Decja uniosła lekko brew. - No... żeby
pogadać - dodał czym prędzej. - Mam masę pytań dotyczących
domu, a przy innych nie mogę ich zadać.
- Oczywiście - uśmiechnęła się Decja. Chwyciła dłoń Wirra i
pozwoliła, by pomógł jej wstać.
Już mieli odejść, gdy ciszę w obozie zmącił nabrzmiały irytacją
głos Aelrica:
- A wy dokąd się wybieracie?
- Na spacer - odpowiedziała Decja z westchnieniem.
Szermierz poderwał się na równe nogi. Na jego twarzy malował
się gniew. Podszedł kilkoma zamaszystymi krokami i chwycił
siostrę za ramię.
- To nie jest dobry pomysł.
- Zostaw ją, głupcze - fuknął bez zastanowienia Wirr.

- 337 -
Mgnienie później odkrył, że na jego gardle opiera się koniuszek
nagiego miecza. Wokół zapadła grobowa cisza, wszyscy
wpatrywali się w nich z niepokojem; powietrze zgęstniało z
napięcia, jakby lada iskra mogła doprowadzić do wybuchu
przemocy. Wirr stał w całkowitym bezruchu, nie był pewien, jak
dalece może ufać w zdrowy rozsądek arystokraty.
- Może chciałbyś zmierzyć się z głupcem w pojedynku? - rzucił
lodowatym tonem Aelric. - Do pierwszej krwi?
Wirr pokręcił powoli głową. Był wściekły, lecz zdawał sobie
sprawę, że z Aelrikiem nie ma żadnych szans.
- Tak właśnie myślałem. - Szermierz cofnął się o krok i z
malującym się na twarzy zadowoleniem opuścił klingę.
- Ja się z tobą zmierzę.
Twarz Aelrica stężała. Wszyscy jak jeden mąż odwrócili się i
spojrzeli na leniwie wyciągniętego przy ogniu Caedena, który
wpatrywał się w szermierza z na poły rozbawioną, na poły
rozdrażnioną miną.
- Miałbym z własnej woli włożyć miecz w dłoń mordercy?
Niedoczekanie.
Jedyną reakcją rudzielca było uniesienie brwi.
- „Każdy, kto bierze miecz do ręki, jest w głębi serca zabójcą” -
wyrecytował.
- Co? - prychnął zmieszany sentencjonalnym tonem Caedena
Aelric.
Wirr również nie rozpoznał cytatu. Arystokrata wahał się jednak
tylko przez chwilę.
- Dobrze więc - warknął, podszedł do jednego z koni i wydobył
z bagaży owinięty płótnem miecz. Rzucił broń Caedenowi do
stóp.

- 338 -
- Aelric, przestań! - powiedziała zaniepokojona Decja. Wirr
również spochmurniał. Na twarz szermierza wypłynęła czysta
żądza krwi.
- Caeden, nie rób tego. - Wirr spochmurniał. - Doceniam gest,
ale nie warto ryzykować.
Caeden pokręcił głową, pochylił się i sięgnął po miecz. Z
uśmiechem zważył ostrze w dłoni.
- Dziękuję, ale nic mi nie grozi - stwierdził w roztargnieniu, na
próbę tnąc mieczem powietrze. Ku zaskoczeniu Wirra zrobił to z
widoczną wprawą. Zaraz potem podszedł do czekającego w
pewnej odległości od ognia Aelrica. Wirr i Decja cofnęli się, by
zapewnić rywalom odpowiednio przestronny plac.
Mina arystokraty skojarzyła się Wirrowi ze spojrzeniem kota,
który zagonił upragnioną mysz w ciemny kąt pokoju.
- Zaczynajmy - rzucił z pewnym siebie uśmieszkiem. -
Powitanie!
Caeden dopełnił formalności, trącając mieczem wyciągniętą
klingę Aelrica. Moment później obaj postawili gardę i zaczęli
ostrożnie krążyć. Wirr przyglądał się im z rosnącym lękiem.
Zastanawiał się, czy nie powinien interweniować i zakończyć
starcie, zanim się na dobre rozpocznie. Gdyby Caeden został
ranny, cała wyprawa mogłaby się skończyć niepowodzeniem, a na
rozsądek wzburzonego szermierza najwyraźniej nie można było
liczyć.
Wtem Aelric zaatakował. Ciął błyskawicznie, szybciej, niż
wydawało się to możliwe. Miecz Caedena poderwał się w porę i
sparował. Stal zadzwoniła o stal. Arystokrata uderzał raz po raz,
zarzucał broniącego się rozpaczliwie rudzielca lawiną ciosów.
Wreszcie, bez uprzedzenia, atak ustał. Lekko zdyszany Aelric
stanął sprężyście na palcach i znów zaczął krążyć, czujnie
obserwując przeciwnika.
- 339 -
Bezradny Wirr przeczesał włosy palcami.
- Przecież to obłęd - rzucił na tyle spokojnie, na ile był w stanie,
zwracając się do obu konkurentów. - Jeśli któryś z was zostanie
ranny, wszyscy znajdziemy się w niebezpieczeństwie.
Komentarzem Aelrica była następna nawała cięć; Wirr dopiero
teraz zwrócił uwagę, z jakim wdziękiem reaguje Caeden. Każdy
płynny wymach i pchnięcie Aelrica spotykały się z efektowną,
elegancką kontrą. A przy tym rudowłosy chłopak był szybki.
Naprawdę szybki.
Sparował kolejny atak arystokraty, jego miecz migotał w
powietrzu niczym smuga rtęci. Na skronie Aelrica wystąpiły
kropelki potu; Wirrowi, który obserwował walkę z mimowolnie
rozdziawionymi ustami, wydało się, że w jego oczach pojawił się
cień niepokoju. Zaraz potem Caeden przeszedł do ataku.
Wszystko było... płynne. Z zewnątrz nie sposób było stwierdzić,
w którym momencie kończy się jeden cios, a zaczyna następny.
Rudzielec napierał spokojnie, metodycznie, jakby kolejne
taneczne niemal sekwencje kroków nie kosztowały go wysiłku,
jakby nie musiał wkładać w nie energii. Miecz śpiewał tuż przed
nim, tak błyskawicznie, iż ludzkie zmysły nie mogły za nim
nadążyć. Spychał przeciwnika coraz dalej w tył, aż wyszli prawie
na szlak. I tam Aelric się zachwiał.
Wirr nie wierzył własnym oczom. Miecz arystokraty wystrzelił
w powietrze, przekoziołkował i upadł kilkanaście stóp dalej. Jego
właściciel zatoczył się, potknął i przewrócił, a kiedy ostrze
Caedena wymierzyło prosto w jego serce, uniósł ręce w geście
kapitulacji.
Kilka długich chwil upłynęło w ciszy. Wszyscy stali
nieruchomo niczym kamienne posągi. Wirr przeniósł spojrzenie
na Caedena i jego niepokój znalazł nagle świeżą pożywkę. Wyraz
twarzy chłopaka nie zmienił się prawie wcale, lecz jego oczy...
- 340 -
Wirrowi przebiegły po plecach ciarki. Dreszcz, którego nie
wywołał chłód wieczora.
- Caeden! - zawołał.
Zdawało się, że okrzyk coś powstrzymał, coś przegnał. Caeden
opuścił z wolna klingę i po chwili odrzucił ją tam, gdzie leżał
miecz Aelrica.
- Następnym razem, zanim kogoś wyzwiesz, bądź
przygotowany, bo wyzwanie może zostać przyjęte - powiedział
cicho, odwrócił się i nie mówiąc nic więcej, usiadł przy ogniu.
Wstrząśnięci towarzysze wciąż jeszcze wpatrywali się niemo w
Caedena, gdy z ciemności na trakcie wyłonił się lekko zdyszany
Davian. Pozdrowił Wirra skinieniem, po czym rozejrzał się po
obozowisku i ściągnął brwi.
- Co się dzieje?
- Potem ci powiem. - Wirr pokręcił głową. Nadal nie mógł
uwierzyć w to, co przed chwilą zobaczył. - Usłyszałeś może coś
ciekawego? - zapytał już ciszej.
- Więcej pytań niż odpowiedzi. - Davian zerknął przez ramię. -
Powinni być już blisko...
Tuż poza kręgiem światła coś trzasnęło w ciemności, zarośla
głośno zaszeleściły i wyskoczyli z nich Taeris i Nihim. Ich nagły
powrót zwrócił uwagę całego obozu.
- Sha’teth. Do broni - rzucił bez wstępów Taeris, cicho, lecz tak
nagląco, że wszyscy posłuchali bez wahania.
Kilka chwil później stali już w ciasnym kręgu wokół ogniska,
zwróceni plecami do płomieni. W milczeniu wpatrywali się w
gęstniejący dokoła mrok. Serce Wirra waliło jak młotem, strach
sprawił, że ręce i nogi miał jak odlane z ołowiu. W wyobraźni
odtwarzał sobie poprzednie spotkanie z jedną z tych
przerażających istot.
- 341 -
- Z której strony? - Decja spytała szeptem Taerisa i uniosła
gotowy do strzału łuk.
- Stamtąd - odpowiedział, wskazując nieco na lewo od
krzewów, przez które przedarli się z kapłanem. - Wracaliśmy na
przełaj przez las i zauważyliśmy go między drzewami. On też nas
widział, ale... - mężczyzna pokręcił z niepokojem głową - nie
zaatakował. Wyglądało to, jakby po prostu obserwował obóz.
- To chyba dobrze, prawda? - rzucił Aelric półgłosem.
- Może i dobrze. Ale przede wszystkim to dziwne - odparł
Taeris i wbił spojrzenie w ciemność.
Cisza dłużyła się coraz bardziej, napięcie rosło i wkrótce stało
się niemal nieznośne. Wreszcie w nocnym powietrzu rozległ się
cichy syk, zdawał się dobiegać jednocześnie ze wszystkich
kierunków.
- Darei ildos Tal’kamar sha’teth. - Słowa były niewyraźne, lecz
Wirr odniósł wrażenie, że słyszy kobietę.
- Gdzie jest? - wyszeptał Davian.
Wirr wytężył wzrok, lecz wciąż widział tylko las, drogę i
zarośla.
- Co powiedział?
- Chce, byśmy wydali Caedena - odparł Taeris po chwili
zastanowienia. Stojący z lewej strony Wirra Caeden potwierdził
nerwowym skinieniem.
- Darei ildos Tal’kamar sha’teth - ponownie rozległ się syk. -
Sha’teth eldris karathgar si.
Taeris pokręcił głową i zawołał:
- Eldarei Tal’kamar. Sha’teth eldris gildin.
W nocnym powietrzu poniósł się niski, ochrypły śmiech upiora.
- Twój darecjański nie brzmi już tak naturalnie jak niegdyś,
Taerisie Sarr.
- 342 -
Zdumieni towarzysze zwrócili się ku oszpeconemu mężczyźnie,
który jednak zupełnie zignorował zaskoczone spojrzenia.
- Czego chcesz!? - wykrzyknął w mrok.
- Dobrze wiesz, czego chcę - odpowiedział mu chropawy szept.
Wirr doszedł do wniosku, że ten sha’teth musi być kobietą. -
Oddaj go mnie, a nikomu z was włos nie spadnie z głowy.
- Nie - rzucił z naciskiem starszy.
- Pochopnie szafujesz życiem towarzyszy - wysyczał głos. - Być
może oni są innego zdania?
- Nie - tym razem odezwał się Davian.
- Nie - poparł przyjaciela Wirr, któremu zawtórowali Nihim i
Decja.
Aelric zmierzył Caedena przeciągłym spojrzeniem.
- Nie - rzucił w noc.
- Głupcy! - wysyczała ciemność.
Zapadła cisza.
Po kilku kolejnych minutach Wirr dał za wygraną, nie mógł
dłużej wytrzymać.
- Myślicie, że sobie poszła? - zapytał, nie spuszczając zarośli z
oczu.
- Tak - odpowiedział Taeris i stanął swobodniej. - Myślę, że tak.
Wirr odetchnął pełną piersią i poczuł, jak napięcie opuszcza
jego mięśnie. Wokół rozległy się pełne ulgi westchnienia
towarzyszy.
- Dziękuję. - Caeden popatrzył kolejno na wszystkich, a kiedy
spojrzał na Aelrica, nieznacznie się ukłonił.
Arystokrata zawahał się, lecz po chwili również pochylił głowę.
- Nie masz za co dziękować, chłopcze. - Taeris poklepał
rudzielca po ramieniu.
- 343 -
- Skąd ten stwór znał twoje imię? - Decja spojrzała na
oszpeconego bliznami mężczyznę. Zmarszczyła brwi.
Taeris wzruszył ramionami.
- Kiedy należałem jeszcze do Rady Tol Athian, zdarzało się, że
miałem do czynienia z sha’teth. Najwyraźniej zrobiłem dobre
wrażenie i mnie zapamiętały - stwierdził z kwaśną miną. -
Ważniejsze pytanie brzmi: dlaczego nas nie napadł? - Pokryte
bliznami czoło przecięła zmarszczka.
Nihim odchrząknął.
- Może powiecie, że to głupie, ale... czy sha’teth nie mógł się
nas przestraszyć? Albo po prostu zachował ostrożność? W lesie
też trzymał dystans, trochę tak, jakby nie był pewny swego...
- Może i tak. - Taeris pogładził się po podbródku. - W końcu
zabiliśmy jednego z jego braci, a czegoś takiego nikt wcześniej
nie dokonał. Trudno o pewność. - Pokręcił głową. - Dawniej
powiedziałbym, że sha’teth nie znają strachu, ale jeśli
rzeczywiście wyzwoliły się spod kontroli Athian, kto wie co
jeszcze mogło się zmienić.
Nihim wysłuchał starszego w zamyśleniu, pokiwał głową i
dołączył do pozostałych, którzy siadali właśnie przy ogniu.
Wirr zapatrzył się na Decję. W pewnym momencie drgnął. Ktoś
łagodnie złożył mu dłoń na ramieniu.
- Nie przesadź - szepnął Caeden. - Myślę, że Aelricowi
wystarczy wrażeń, jak na jeden wieczór. I tak za tobą nie
przepada.
W pierwszym odruchu Wirr poczuł irytację, lecz ostatecznie
skinął głową.
- Fakt, masz rację. - Zaśmiał się smutno i spojrzał rudzielcowi w
oczy. - Słuchaj, nie miałem okazji ci podziękować. To, co dziś
zrobiłeś, było... niesamowite. Jak tyś...
- 344 -
- Właściwie sam nie wiem - przyznał Caeden zmęczonym
głosem. - Ale cieszę się, że mogłem pomóc.
Wrócili do ogniska. Początkowo rozmowa toczyła się sztywno -
wszyscy wciąż byli podenerwowani i podświadomie wyczekiwali
ataku, nasłuchując nocnych odgłosów lasu. Nikt ich jednak nie
napadł i po pewnym czasie towarzysze poczuli się nieco
swobodniej. Wreszcie znużenie wzięło górę nad lękiem.
Wirr zwykle zasypiał bez trudu. Dzisiaj sen nie chciał przyjść,
nawet kiedy w obozie rozlegały się już miarowe, głębokie
oddechy. Chłopak leżał plecami do ognia, ale wiedział, że
czuwają jeszcze tylko Nihim i Caeden, którzy wylosowali
pierwszą wartę.
- Coś cię gnębi - przerwał milczenie kapłan.
- Też mi nowość - padła stłumiona odpowiedź rudzielca.
Wirr zastanowił się, czy nie powinien się poruszyć, odwrócić,
zrobić czegokolwiek, by dać im znać, iż nie śpi.
- Wydaje mi się po prostu, że dzisiaj bardziej niż zwykle -
zauważył Nihim.
Na kilka minut zapadła cisza. Wirr nabrał podejrzeń, że Caeden
postanowił puścić słowa duchownego mimo uszu. Wreszcie
jednak usłyszał odpowiedź:
- Walczyłem dziś na miecze. Pojedynkowałem się z Aelrikiem.
- Rozumiem - odparł kapłan z wahaniem. - Aelric jest niebywale
utalentowanym fechmistrzem. Porażka w starciu z kimś takim...
- Ale ja nie przegrałem - sprostował Caeden wypranym z emocji
głosem.
Po tych słowach nastąpiła kolejna przeciągła chwila ciszy.
- Zatem i ty musisz być znakomitym szermierzem - podjął
Nihim.

- 345 -
- Pewnie tak. - Rudzielec zaśmiał się z goryczą. - W ogóle, jak
na prostego wieśniaka, posiadam bardzo ciekawe talenty.
- Co prawda nie wiemy o tobie zbyt wiele, ale myślę, że
możemy się zgodzić, że prostym wieśniakiem nie jesteś na pewno.
- Krótka pauza. - Obyło się bez ran? Obaj jesteście cali?
- Cali. Tylko że... wściekłem się i... mało brakowało, a
zrobiłbym mu coś złego. Tak bardzo chciałem go skrzywdzić -
Caeden wykrztusił te słowa niczym truciznę.
- I przestraszyłeś się tego?
- Jestem przerażony.
- Dobrze. To bardzo dobrze. - Wirra doleciał szelest tkaniny.
Nihim zmienił pozycję. - Posłuchaj mnie, Caeden, ludzka dusza
ma również mroczną stronę. Dotyczy to wszystkich. To naturalne.
Dobrych ludzi ciemność przepełnia strachem, źli dają jej upust.
Dobry człowiek odczuwa te ponure pokusy jak każdy, ale potrafi
stawiać im opór. Tak jak oparłeś się ty. Nie masz się czego
obawiać.
Kilka chwil ciszy.
- Nie zabrzmiało to jak kazanie kapłana Marut Jha.
Nihim zachichotał pod nosem.
- Marut Jha nie dba o takie błahostki jak dobro i zło. Ale tak,
masz rację... Moja posługa w Desriel od początku była jedynie
fasadą. Wierzę w El, Boga Jedynego.
- W boga augurów. Boga predestynacji.
- Otóż to! - Kapłan wydawał się zdziwiony wiedzą chłopaka. -
El widzi wszystko i nad wszystkim sprawuje całkowitą i
niepodzielną kontrolę. Nazywamy to Wielkim Planem. Cokolwiek
dzieje się na świecie, stanowi krok na drodze ku realizacji
boskiego zamysłu.

- 346 -
- Przypomnij mi, żebym nie zapomniał mu szczególnie
podziękować za ostatnie dwa miesiące.
Nihim parsknął cichym śmiechem.
- Nie powiedziałem, że El jest za wszystko odpowiedzialny.
Powiedziałem tylko, że wszystko stanowi krok ku ziszczeniu Jego
celu. Shammaeloth również wywiera wpływ na to, co nas na tym
padole spotyka. Wciąż walczy, choć toczy z góry przegraną
wojnę. A to dlatego, że każdy jego ruch został przewidziany przez
Ela.
Kilka sekund milczenia.
- Więc dlaczego El po prostu go nie wykończy? Byłoby z
głowy. Za jednym zamachem udaremniłby wszystkie zakusy
przeciwnika. - W ton Caedena wkradła się złość. - A tak na
świecie bez przerwy dzieje się coś złego. Jakoś nie widzę, by
Shammaeloth rzeczywiście przegrywał.
- Rzecz w tym, że on nie przegrywa. On już przegrał.
Obserwujesz po prostu jego przedśmiertne konwulsje. W
rezultacie Wojny Stworzenia Shammaeloth został uwiązany do
świata, w którym wszyscy żyjemy, a zatem dostał się również pod
władzę czasu. Tkwi w naszym wymiarze w potrzasku i obecnie
walczy już jedynie o to, byśmy stali się jego więziennymi
sługami.
- Więc chyba nie idzie mu zbyt dobrze. Nie wydaje mi się, by
Shammaeloth miał tabuny wyznawców - zauważył z
powątpiewaniem Caeden.
- To nie tak. Gdy czas dobiegnie kresu, El opuści ten świat i
zabierze ze sobą tych, którzy podarowali mu swą wiarę. A wtedy
nasz padół, to, co z niego zostanie, nie mając już Jego ochrony,
dostanie się pod wieczyste rządy Shammaelotha. Ci, których nie
ocali El, zostaną jego sługami, czy tego zechcą, czy nie.

- 347 -
Jeszcze jeden moment ciszy. Chłopak zapewne zastanawiał się
nad słowami kapłana.
- Nie mogę powiedzieć, że podoba mi się koncepcja, która
odmawia mi wpływu na własne przeznaczenie - rozległ się
wreszcie głos rudzielca. - Skoro wszystko zostało postanowione z
góry, jeżeli rzeczywiście istnieje Wielki Plan, to znaczy chyba, że
nie posiadamy wolnej woli, prawda?
Nihimowi wyrwało się westchnienie.
- Nie masz pojęcia, jak często przysłuchiwałem się dyskusjom
na ten właśnie temat, jeszcze w czasach augurów - przyznał
kapłan. - Istnieje w tej kwestii cały szereg rozbieżnych opinii, ja
jednak trzymam się zdania, iż człowiek posiada wolną wolę. Sam
fakt, że El za każdym razem wie z góry, jakiego wyboru
dokonam, nawet jeśli miał tę pewność, już kiedy mnie tworzył,
nie znaczy, że wybór nie należy do mnie. - Raz jeszcze westchnął.
- Możliwe jednak, że nie jest to taka wolna wola, o jakiej myślisz.
Oto właśnie, niestety, przyrodzona arogancja ludzkości. Za
wszelką cenę chcemy wierzyć, iż wolna wola oznacza całkowitą
niezależność od decyzji stwórcy.
Przy ognisku po raz kolejny zapadło milczenie.
- Ale wytłumacz mi jedno - podjął po chwili Caeden. - Jak to
możliwe, że zachowałeś wiarę? Przecież augurzy upadli...
- To proste. Ja wierzę w Ela. Ani przez mgnienie nie wierzyłem
w samych augurów, nie wierzyłem też z powodu ich mocy -
odparł Nihim. - W rzeczach oczywistych, możliwych do
zmierzenia, przewidywalnych człowiek może pokładać zaufanie,
ale to nie jest wiara. Podobnie nie jest wiarą wyznawanie
twierdzeń, których nie sposób poddać namysłowi, w które nie
można wątpić, których nie wolno i nie da się kwestionować.
Wiara jest czymś więcej. Wiara już z samej definicji nie
potrzebuje szukać fundamentu w dowodach.
- 348 -
- Brzmi całkiem sensownie - przyznał po chwili zadumy
Caeden, aczkolwiek ton chłopaka sugerował, że zrobił to bardziej
z uprzejmości niż przekonania.
- Cieszę się. Myślę też, że naprawdę powinieneś o tych
sprawach pomyśleć. To ważne bez względu na to, do jakich
dojdziesz wniosków.
- Jak to?
- Tak to, iż moim zdaniem, aby człowiek mógł poznać prawdę o
samym sobie, musi przedtem zrozumieć, w co wierzy.
Wirr nie dosłyszał odpowiedzi Caedena, lecz po kilku chwilach
doleciało go ziewnięcie i cichy chichot Nihima.
- Mam nadzieję, że to nie skutek naszej rozmowy, chłopcze, ale
widzę, że oczy same ci się zamykają - zauważył. - Powinieneś się
położyć. Przejmę twoją wartę.
- Nie, to nie przez rozmowę. Długi dzień - zapewnił kapłana
chłopak i znowu ziewnął. - Ale masz rację... Zrobię, jak radzisz.
Dziękuję.
Coś zaszurało, zaszeleściło i wkrótce do chóru miarowych
oddechów dołączył nowy głos. Wirr leżał jeszcze przez chwilę i
myślał o podsłuchanej rozmowie. Wreszcie jednak i jemu
zamknęły się oczy. Nie otworzył ich aż do świtu.

- 349 -
Rozdział 22.
Asha zmęczonym ruchem przekręciła klucz w drzwiach swojej
sypialni.
Dobiegał końca czwarty dzień pobytu dziewczyny w pałacu i
jak dotąd wszystkie zlewały się w nieprzerwany ciąg zdarzeń i
wyzwań. Michał okazał się nauczycielem wymagającym i
bezlitosnym. Służba budziła ją codziennie jeszcze przed świtem
po to, by mogła wysłuchać jego kolejnego wykładu; kiedy
wzywały go inne obowiązki, zmuszał Ashę do czytania opasłych
kronik genealogicznych, co uzasadniał twierdzeniem, iż
powinowactwo łączące rody stanowi ważny element współczesnej
polityki. Wieczorami z kolei sprawdzał, czy przyswoiła nowy
materiał, i nie pozwalał jej udać się na spoczynek, zanim nie
uznał, iż dokonała zadowalających postępów.
Westchnęła. Praktycznie nie miała czasu na nic innego; ledwie
znalazła chwilę, by przemyśleć wszystko, czego dowiedziała się
od Elociena o Wirze i atakach na szkoły. O zajęciu się
obowiązkami skryby nie było po prostu mowy.
Niemniej, mimo wyczerpania, czuła się wobec księcia głęboko
zobowiązana. Im częściej stykała się w pałacu z innymi Cieniami
- traktowanymi tu bardzo podobnie jak w Tol, o ile nie gorzej -
tym lepiej rozumiała, jakie spotkało ją szczęście.
- Ashalia Chaedris.
Podniosła wzrok i rozejrzała się. Poza nią jedyną osobą w
korytarzu był na oko dwudziestopięcioletni Cień. Zmierzał prosto
w jej stronę.
- Czy my się znamy? - spytała, gdy podszedł bliżej.
- Shadraehin chce wiedzieć, czy masz dla niego jakieś wieści -
rzucił.
- 350 -
- Jestem na dworze dopiero kilka dni. - Asha z trudem
opanowała cisnący się na twarz grymas.
- A jednak zdążyłaś już zająć stanowisko przedstawicielki. To
raczej jasno wskazuje, iż strażnik północy darzy cię zaufaniem -
zauważył nieznajomy. Wyciągnął z kieszeni kartkę i podał Ashy. -
Masz tu instrukcje na temat sposobu, w jaki będziesz mogła
przekazać nam informacje, kiedy już jakieś zdobędziesz.
Zawahała się. Przez chwilę rozważała nawet, czy nie
powiedzieć wprost, że zrywa umowę. Zdawała sobie jednak
sprawę, że taki ruch pociągnąłby za sobą oskarżenia i
nieprzyjemne konsekwencje. Nieprzyjemne, a być może nawet
brutalne, biorąc pod uwagę to, co pokazał jej Erran. W dodatku
Shadraehin nie mógł przecież wiedzieć, że zmieniła zdanie. Nie
miał powodu sądzić, że książę zdradzi jej szczegóły ataku na
siedzibę nadzoru.
- Dziękuję. - Asha sięgnęła po zwitek. Odwróciła się.
- Daj znać natychmiast, jak tylko czegoś się dowiesz - dodał
półgłosem Cień. - On nie może się już doczekać raportu.
Gdy rzuciła okiem przez ramię, nieznajomy znikał w głębi
korytarza. Przez kilka chwil patrzyła za nim. Być może sprawiły
to wciąż świeże obrazy kołyszących się ciał nadzorców, lecz
pewna nuta w tonie nieznajomego wywołała w niej niepokój.
Weszła do komnaty i przeczytała liścik. Znalazła w nim nazwę
gospody w Środkowym Mieście - Pod Srebrnym Szponem - wraz
z opisem, jak dojść na miejsce, i krótką listą nazwisk, o które
powinna zapytać.
Zastanowiła się, podeszła do kominka - służba dbała, by
płomienie nie gasły przez cały dzień - i cisnęła kartkę do środka.
Papierek zajął się błyskawicznie, moment później zniknął w
ogniu.
- Co to było?
- 351 -
Asha drgnęła i gwałtownie odwróciła się na pięcie. W jednym z
foteli siedział wygodnie potężnie zbudowany, muskularny
mężczyzna.
- Kol! - rzuciła zaskoczona, chcąc dać mu tonem do
zrozumienia, iż nieoczekiwana wizyta sprawiła jej przyjemność. -
Miło, że zajrzałeś. - Nie była to prawda, lecz widziała augura po
raz pierwszy od zapoznawczego spotkania z Elocienem i wciąż
miała nadzieję wywrzeć na nim pozytywne wrażenie.
Kol przez chwilę szacował dziewczynę przenikliwym
spojrzeniem, tak intensywnym, jakby starał się przeniknąć jej
myśli. Być może to właśnie robi, uświadomiła sobie, czując lekki
dyskomfort.
- Palenie sekretnych liścików wydaje się nieco podejrzane -
zadudnił.
- Skoro już musisz wiedzieć - skrzywiła się Asha - to były
instrukcje od Shadraehina. Dał mi znać, jak powinnam się
kontaktować z jego ludźmi. A liścik spaliłam, ponieważ nie
zamierzam z tych informacji korzystać. Zgodnie z wolą księcia.
Przez kilka chwil Kol nie odezwał się słowem. Wreszcie skinął
głową.
- Przeczytałaś już dokumenty od Elociena? Zapisy wizji,
których nie ma w Diariuszu? - Pytania brzmiały szorstko,
opryskliwie.
Oniemiała Asha pokręciła głową i zaczerwieniła się. Poczuła się
zganiona niczym mała dziewczynka, choć przecież nie mogła się
tym zająć, nie miała czasu. Zdążyła co prawda zapoznać się ze
wszystkimi wpisami z Diariusza, lecz Elocien dostarczył jej
również gruby plik luźnych papierzysk - notatki z wizji, które jak
dotąd nie znalazły potwierdzenia. Je również musiała poznać po
to, by móc je następnie porównywać z nowymi wizjami augurów.

- 352 -
- Więc bierz się do roboty. - Kol podniósł się z fotela i podszedł
do niej dwoma energicznymi krokami. Spoglądał tak ponuro, że
Asha odruchowo się cofnęła i skuliła, lecz wielkolud po prostu
wcisnął jej w dłoń złożoną na pół kartkę.
Moment później był już za drzwiami, które zamaszyście
zatrzasnął bez słowa pożegnania.
Asha wzięła głębszy oddech. Poczuła ulgę, lecz z drugiej strony
obcesowe zachowanie Kola mocno ją zaniepokoiło. Była w stanie
zrozumieć jego obawy, lecz niczym przecież nie zasłużyła sobie
na tak grubiańskie traktowanie. Usiadła wygodnie przy biurku,
zapaliła lampę i rozprostowała kartkę, którą zostawił jej augur.
Zaczęła czytać:

Stałem w pieczarze. W jaskini, jakiej nie


widziałem nigdy w życiu. Wszędzie wokół jarzyły
się czerwienią kałuże płynnej skały. Nie miałem jak
tego potwierdzić, lecz wrażenie było takie, jakbym
znalazł się głęboko pod ziemią. Ruszyłem przed
siebie wąską ścieżką, przeszedłem przez tunel i
wyszedłem w przestronnym pomieszczeniu, którego
posadzkę pokrywały dziwne rzeźbione symbole.
Przede mną stała niezwykła istota. Wyglądała jak
utkana z ognia. Kształtem przypominała ludzi, lecz
jej skóra się tliła, a włosy płonęły, bez wątpienia
więc człowiekiem nie była.
Po drugiej stronie tej podziemnej sali, obok
niskiej kamiennej kolumny stał przeciętnie
wyglądający rudowłosy mężczyzna. Na cokole
spoczywał miecz, a nieznajomy odczytywał właśnie
wygrawerowane na ostrzu słowa.

- 353 -
- „Tym, którzy potrzebują mnie najbardziej”. Co
to znaczy? - zapytał.
- To jeszcze jedno pytanie, które muszę zostawić
bez odpowiedzi - odpowiedziała ognista istota.
- A co oznacza Licanius? Słowo brzmi z
darecjańska. Tyle chyba wolno ci zdradzić? -
rzucił rudowłosy.
- „Przeznaczenie”. Właściwe znaczenie tego
słowa jest nieco odmienne, lecz w twojej mowie
jego odpowiednikiem jest „przeznaczenie”-
wyjaśnił płomienisty stwór.
Chłopak skinął głową i wziął miecz do ręki.
Wtem cały zamigotał, zupełnie jakbym oglądał jego
odbicie w tafli jeziora. Po chwili zniknął na dobre.
Wszystko inne pozostało na miejscu - podziemna
sala, ogniste stworzenie - ale nieznajomy rozpłynął
się w powietrzu.
Zaraz potem, bez żadnych etapów pośrednich,
wróciłem do pałacu. Ta scena była znajoma,
ukazywała mi się wiele razy wcześniej. Tuż przy
mnie klęczeli Fessi, Erran i Ashalia.
Znajdowaliśmy się w wyciszonym pokoju, a ja
leżałem na podłodze. Popatrzyłem po sobie i
okazało się, że krwawię z licznych ran. Ból był
ostry, lecz szybko ustępował Zakręciło mi się w
głowie, poczułem narastającą słabość. Na tym
wizja się urwała.

Oszołomiona Asha wyprostowała plecy i oparła się wygodniej.


Dopiero teraz w pełni zrozumiała zachowanie Kola. Nic

- 354 -
dziwnego, że zachował się wobec niej tak opryskliwie... i że był
tak zdenerwowany przy pierwszym spotkaniu.
Sięgnęła po kluczyk i otworzyła szufladę biurka. Przerzuciła
kilka drobiazgów i znalazła plik papierów, które przed dwoma
dniami przekazał jej książę. Wyciągnęła je na blat, rozwiązała
rzemień i zaczęła przeglądać luźne kartki jedną po drugiej.
Dość szybko natknęła się na kolejną notatkę Kola, spisaną kilka
tygodni wcześniej.

Byliśmy w wyciszonym pokoju. Fessi, Erran i


jakaś obca dziewczyna. Wszyscy oni klęczeli nade
mną z zatroskanymi minami. Moją piersią szarpał
koszmarny ból. Zerknąłem w dół i zobaczyłem kilka
krwawiących ran. Fessi rozpaczliwie próbowała
mi pomóc, ale miny pozostałej dwójki świadczyły,
że jest już za późno.
Nagle zakręciło mi się w głowie; pokój
zawirował i ból ustał, zastąpiony senną błogością.
Starałem się zachować przytomność jak najdłużej,
lecz od początku było jasne, że to daremny wysiłek.
Pod sam koniec powiedziałem coś do Fessi - nie
pamiętam co. Mam nadzieję, że coś ważnego.
Zamknąłem oczy i wizja dobiegła końca.

Zdjęta przerażeniem Asha przez długą chwilę wpatrywała się w


kartkę. Wiedziała, że to nie oznacza jeszcze potwierdzenia -
identyczną wizję musiałby Zobaczyć inny augur - lecz skoro Kol
ujrzał ją dwukrotnie, prawdopodobieństwo, że nie był to zwykły
sen, było całkiem spore.

- 355 -
Czując wzbierające mdłości, zaczęła pospiesznie wertować
pozostałe papiery. W pewnej chwili jej wzrok przykuła notka
sporządzona delikatnym charakterem pisma Fessi.

Noc w obcym mieście. Otaczały mnie kamienne


budowle. Wszystko było czarne - drogi, mury,
dosłownie wszystko. Jakby każdą możliwą
powierzchnię strawiły płomienie. Niebo było
nienaturalnie ciemne - może to jedynie chmury, ale
poczułam, że w tym mieście wygląda tak zawsze.
Ulice były wyludnione, ale i tak biegłam. Gnałam
co sił w nogach, aczkolwiek na upływ czasu nie
wpływałam. Może z jakiegoś powodu nie mogłam?
Starałam się poruszać najciszej jak potrafiłam, lecz
moje kroki i tak odbijały się echem, które w tak
milczącym miejscu rozlegało się głośno jak wrzask.
W pewnej chwili usłyszałam warkot, a kiedy się
odwróciłam, zobaczyłam potężnego psa wilczarza.
Był tak wielki, że jego pysk miałam na wysokości
oczu. Bardzo dziwne były jego ślepia - stanowczo
zbyt inteligentne, jak na zwykłe zwierzę. Stwór
ruszył w moją stronę i zawróciłam, lecz wtedy
wyrósł przede mną następny. Zbliżały się powoli,
łapa za łapą, niespiesznie, jakby rozumiały, iż nie
ma dla mnie ucieczki. Zaczęłam krzyczeć, wołać o
pomoc, lecz nie pojawił się nikt.
I w końcu ten pierwszy pies zaatakował.
Ostatnie, co zapamiętałam, to wgryzające się w
moją szyję zęby.

- 356 -
Niedługo potem Asha znalazła jeszcze starszy raport. Tym
razem swoją wizję relacjonował Erran.

Uświadomiłem sobie, że to wizja, dokładnie w


chwili, w której komandor Hael dźgnął mnie
sztyletem w brzuch, wrzeszcząc przy tym coś, czego
nie zrozumiałem.
Chwilę potem obudziłem się w pałacu, na
podłodze wyciszonego pokoju. Krew była wszędzie
- moja twarz leżała w przerażająco wielkiej kałuży
czerwieni. Nie wiedziałem, co się dzieje, lecz gdy
zerknąłem na brzuch, nie zobaczyłem rany.
Krwawiłem głównie z nosa... i z uszu, co wydało mi
się dziwne. Bolało mnie całe ciało, było mi słabo i
strasznie mnie mdliło; spróbowałem wstać, lecz to
nie był dobry pomysł. Upadłem z powrotem na
posadzkę i wszystko zalała czerń.
Gdy ocknąłem się ponownie, prowadzono mnie
właśnie na jakiś nieznany mi dziedziniec.
Zobaczyłem przed sobą szubienicę, na której się
niestety skupiłem, i nie zarejestrowałem wielu
więcej szczegółów otoczenia. Pod bacznym okiem
kata weszliśmy na platformę i potulnie stanęliśmy
przy wyznaczonych pętlach. Nie jestem pewien,
dlaczego się nie opierałem, lecz kiedy popatrzyłem
na boki, okazało się, iż pozostali skazańcy również
pogodzili się z losem. Nie rozpoznałem ani jednej
twarzy. Nie potrafię stwierdzić, czy mnie to
ucieszyło, czy może raczej zasmuciło.
Staliśmy więc w milczeniu, a kat ruszył wzdłuż
szeregu, zakładając nam kolejno pętle na szyje.
- 357 -
Zaciskał je bardzo starannie. Obserwowałem go z
pewną obojętną fascynacją - pamiętam, iż
pomyślałem nawet, że dobrze, że sprawia wrażenie
wytrawnego zawodowca, bo w tej akurat sprawie
nie chciałbym trafić w ręce amatora.
Powiodłem wzrokiem po dziedzińcu, lecz był
zupełnie pusty.
Czy egzekucji nie powinien się przyglądać tłum
gapiów? Albo jacyś świadkowie? Wówczas jednak
nie wydało mi się to dziwne. Zaraz potem
otworzyła się zapadnia i przez mgnienie poczułem,
że spadam. Znów wszystko zatonęło w czerni. Tym
razem - byłem tego całkiem pewien - już na dobre.

Asha przedzierała się przez stertę dokumentów w milczeniu,


jednocześnie zahipnotyzowana i zdjęta grozą. Większość wizji nie
wydawała się istotna: dotyczyły tego, co miało się wydarzyć
nazajutrz, ukazywały fragmenty dyskusji, skrawki życia
osobistego, nic, co mogło mieć poważniejsze znaczenie. Znalazła
jednak wśród nich powtarzające się opisy całej trójki augurów -
trzech identycznych wizji doznała Fessi, Kol swoją ujrzał
dwukrotnie. Ponowiła się także relacja Errana, aczkolwiek bez
wzmianki o zasztyletowaniu przez zagadkowego komandora
Haela.
Dziewczyna zapatrzyła się w rozłożone na blacie papiery i
poczuła dreszcz. Jakie to uczucie Zobaczyć własną śmierć? Żadna
relacja nie pozwalała osadzić wydarzeń w konkretnym czasie, lecz
Asha wcale nie była pewna, czy z perspektywy augurów jest to
błogosławieństwo, czy raczej klątwa.

- 358 -
Po chwili dołączyła do pliku najnowszą wizję Kola i zamknęła
szufladę na klucz. Była wyczerpana, a do świtu zostało zaledwie
kilka godzin.
Mimo zmęczenia sen przyszedł do niej bardzo opornie.

***

Asha jęknęła. Ktoś potrząsnął ją za ramię.


- Michał, idź sobie - wymamrotała.
- Nie jestem Michał.
Z niemałym wysiłkiem uniosła powieki.
- Erran? - Nieco wyżej podciągnęła kołdrę.
- Przepraszam. - Uśmiechnął się głupawo. - Ale pukałem.
Naprawdę.
- Nic się nie stało. - Dziewczyna przetarła oczy, z wolna wracała
na jawę. - Już rano?
- Dwie godziny do świtu - ziewnął Erran. - Wiem, wiem,
nieludzka pora. Ale po tym twoim pryncypale można się
spodziewać wszystkiego.
- Nie musisz mi mówić. Ale co ty tutaj robisz?
Młody augur wyłowił z kieszeni niewielki liścik.
- Nic pilnego - zapewnił, podając jej kartkę. - Kłopot w tym, że
o innej godzinie nie miałbym jak ci przekazać. Obawiam się, że
jeśli wysoki przedstawiciel Alac nie da ci więcej wolnego, możesz
się spodziewać kolejnych nocnych wizyt. Tego rodzaju
wiadomości nie możemy ci po prostu wsuwać pod drzwiami.
- Oczywiście, rozumiem. - Skinęła głową.
Erran chrząknął i skinął ku wyjściu.
- Cóż, dam ci się wyspać - rzucił i odwrócił się.
- 359 -
- Erran...
- Tak? - Chłopak przystanął w pół kroku.
- Wczoraj przeczytałam opisy wizji, które nie trafiły do
Diariusza.
Augur przez chwilę wpatrywał się w nią bez słowa.
- I pojawiły się pytania - odgadł.
Asha przypomniała sobie, co Zobaczył Erran, i pokręciła głową.
- Jak... jak ty sobie z tym radzisz?
- Kiedy masz spotkanie z przedstawicielem? - Chłopak
przygryzł wargę.
- Nie wiem. Za godzinę? - Wzruszyła ramionami.
- Więcej nie trzeba. Ubieraj się, coś ci pokażę.
- Dobrze. - Skinęła głową i po chwili, widząc, że augur stoi, jak
stał, znacząco spojrzała na niego, a potem na drzwi.
- Ach, no tak. Przepraszam. - Zarumienił się i zniknął na
korytarzu.
Asha narzuciła pospiesznie ubranie i wyszła do czekającego
Errana.
- Dokąd idziemy?
- Zobaczysz - powiedział chłopak i pokręcił jednocześnie głową,
dając do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać poza
wyciszonym pokojem.
Przez kilka minut przemierzali kolejne puste korytarze. Znaleźli
się w starszym i ewidentnie rzadziej używanym skrzydle pałacu;
dywany ustąpiły posadzce z twardego, szarego kamienia, zniknęły
ostatnie okna. Wszędzie zalegały grube warstwy kurzu. Drogę
odnajdowali wyłącznie dzięki pochodni Errana.
- Gmach pałacu łączy się z masywem Ilin Tora - wyjaśnił
chłopak po drodze. - Te przejścia wykuto już bezpośrednio w
- 360 -
górskim grzbiecie. Podobnie jak Tol Athian, tylko że to jest dzieło
zwyczajnych ludzi, nie Budowniczych.
Asha skinęła głową; korytarze były wykonane i wygładzone
solidnie, lecz różnicę jakości dało się zauważyć już na pierwszy
rzut oka. Nagle przypomniała sobie podobny spacer, który odbyła
w towarzystwie Jina.
- Co się tu znajduje? - Przełknęła ślinę.
- Stare lochy. Magazyny. - Augur wzruszył ramionami. - Teraz
z tej części pałacu nikt już nie korzysta. Niektóre głębiej położone
korytarze zawaliły się wiele lat temu, a ponieważ dwór nie
potrzebował aż tyle przestrzeni, wyliczono, że koszt utrzymania
przewyższa ewentualne korzyści.
Rozejrzała się i przebiegł ją zimny dreszcz. Na z grubsza tylko
ciosanych ścianach wąskiego tunelu tańczyły cienie rzucane przez
chybotliwy płomień pochodni.
- Więc po co tu przyszliśmy?
Erran zatrzymał się przed szerokimi i prawdopodobnie też
grubymi dębowymi drzwiami. Nad zamkiem widniał symbol
dziurki od klucza. Chłopak wydobył z kieszeni swój klucz, który,
mimo iż zamek był wyraźnie stary, obrócił się gładko i niemal
bezgłośnie. Także drzwi uchyliły się bez jednego dźwięku.
- Po to - rzucił.
Asha wkroczyła do ogromnej sali i rozejrzała się w zdumieniu.
Był to raczej magazyn niż pokój czy komnata. Blask pochodni nie
sięgał sklepienia, nie miała też pojęcia, jak daleko pomieszczenie
ciągnie się naprzód. Przestrzeń wypełniały długie rzędy niknących
w mroku regałów, zastawionych rozmaitymi przedmiotami.
- Co to za miejsce?
Augur zamknął drzwi.

- 361 -
- Magazyn nadzoru. Przechowują tu tak zwane „niebezpieczne”
przedmioty odebrane Obdarzonym. Między innymi trafiło tu
wszystko, co w czasie wojny skonfiskowano w zdobytych
twierdzach i w szkołach.
Przez kilka chwil wpatrywała się w niego pustym wzrokiem.
- Chcesz powiedzieć, że to wszystko Naczynia? - spytała z
niedowierzaniem, obejmując półki szerokim gestem.
- W większości. Znajdziesz tu również księgi zbyt cenne, by je
spalić. Także sporo przedmiotów odebranych raczej na złość
właścicielom niż z powodu niebezpiecznych właściwości.
Niemniej, gdybyś rzuciła na oślep kamieniem,
najprawdopodobniej trafiłabyś właśnie w Naczynie.
Otumaniona dziewczyna pokręciła głową; biorąc pod uwagę
wysokość nagród, jakie za dostarczenie Naczyń wypłacał nadzór,
zawartość magazynu musiała być warta setki tysięcy sztuk złota.
Może nawet więcej.
- Skąd masz...
- Cóż, to jedna z zalet współpracy z naczelnym nadzorcą. Poza
Elocienem dostęp do tego magazynu ma tylko jeden człowiek na
świecie. Ionis, główny pałacowy doradca z ramienia nadzoru. On
jednak zagląda tu rzadko, więc powinniśmy być bezpieczni.
Asha obejrzała dokładniej jeden z regałów. Ułożone na półkach
przedmioty wyglądały bardzo niepozornie, żaden nie wydawał się
ani trochę niezwykły.
- Co one robią?
- Różne rzeczy. Nadzór zabierał wszystko, co według nich
można było wykorzystać w charakterze broni. Blisko połowę
Naczyń skonfiskowano jednak dlatego, że Tol nie potrafiły
zadowalająco wyjaśnić, do czego służą. Niektóre strzelają
wiązkami energii. Część potrafi wywalić dziurę w grubym na
dziesięć stóp murze. Inne usypiają ludzi, wywołują iluzje. - Na
- 362 -
twarz Errana wypłynął uśmiech. - A jeszcze inne czynią
człowieka niewidzialnym.
Asha na moment zamarła.
- To tak w Tol weszliście do mojego pokoju niezauważeni. - Od
przybycia do pałacu już kilka razy zastanawiała się nad tą
zagadką. Zawsze jednak ważniejsze okazywały się inne sprawy i
pytania.
- Nie chcieliśmy, by ktokolwiek nas zobaczył, zanim
porozmawiamy z tobą. - Erran podszedł do półki i zdjął z niej
przedmiot do złudzenia przypominający Kajdany. Od
standardowych różniły się barwą. Bransoleta nie była czarna, lecz
połyskliwie srebrzysta. - Tym się posłużyliśmy. To Naczynie
nazywamy Woalem.
- Ale jak to zrobił Elocien? - Asha ściągnęła czoło. - Przecież on
nie ma Rezerwy.
- Ja też nie mam. - Augur rzucił jej zawadiacki uśmieszek. - Te
bibeloty można napełnić Esencją zawczasu. Ludzie
nieposiadający własnej Rezerwy mogą z nich korzystać mniej
więcej przez godzinę. Potem zmagazynowana energia poddaje się
rozpadowi.
- Chwilkę, nie masz Rezerwy? - Zmarszczki na czole
dziewczyny pogłębiły się jeszcze bardziej.
- Żaden augur nie ma. - Chłopak wzruszył ramionami. -
Potrafimy posługiwać się Esencją, ale czerpiemy ją z
zewnętrznych źródeł.
Pod tym względem różnimy się od Obdarzonych.
- Ach... - Nagle zrozumiała, dlaczego Davian nigdy nie zdołał
ujarzmić Esencji. Ta myśl, podobnie jak wszystkie związane z
chłopakiem wspomnienia, wywołała w jej sercu bolesne ukłucie. -
Ale... czy masz Znamię?

- 363 -
- Ja nie mam... Augurzy otrzymują je tylko, jeśli zużyją za
jednym zamachem większą ilość Esencji. Fessi też nie ma, za to
Kol dorobił się swojego, zanim zrozumieliśmy, na jakiej zasadzie
to działa. Od tamtej pory musi bez przerwy zasłaniać rękę.
- Rozumiem. - Dziewczyna wpatrywała się w trzymany przez
Errana Woal. Nigdy bardziej niż w tej chwili nie żałowała, że
odebrano jej Dar.
Młody augur odsłonił przedramię i przytknął do niego obręcz.
Metal zareagował w jednej chwili. Skręcił się, upłynnił i zlał z
jego skórą, której nadał srebrzysty połysk. Moment później
chłopak zniknął bez śladu.
- Erran? - Zaskoczona Asha zatrzepotała powiekami.
- Jestem, jestem - usłyszała jego głos, a zaraz potem augur
pojawił się znowu. Naczynie trzymał już w dłoni. - Chcesz
spróbować? - Z uśmiechem podał jej Woal.
Zawahała się. Z jednej strony miała wielką ochotę, lecz w głębi
duszy przeczuwała, że spotka ją rozczarowanie. Wydmuszka,
puste echo tego, jak to było posługiwać się Esencją naprawdę.
Pokręciła głową.
- Po co mnie tu sprowadziłeś? - zmieniła temat, unikając wzroku
augura.
Erran zauważył jej minę i jego uśmiech zgasł. Bez słowa
pokiwał głową, podprowadził ją do innego regału i wyszukał na
półce księgę w skórzanej oprawie. Wciąż milcząc, wręczył ją
Ashy.
- Co to?
- Diariusz sprzed wojny.
Dziewczyna zapatrzyła się w gruby tom.
- Diariusz... dawnych augurów?

- 364 -
- Zgadza się. - Chłopak delikatnie otworzył księgę i przewrócił
kilka stronic. - Proszę, poczytaj sobie.
Asha zaczęła czytać. Zapoznając się z kolejnymi wizjami, coraz
mocniej marszczyła czoło. Jedna z notatek opowiadała o
trzęsieniu ziemi, które miało zniszczyć leżące na południu miasto
Prythe. Następna relacjonowała wielki pożar Ilin Illan, w którym
pałac miał spłonąć doszczętnie wraz z ponad połową zabudowań
Górnego Miasta. Jeszcze inna wizja przepowiadała skrytobójczy
zamach na życie cesarza Uphraia, po którym Cesarstwo
Wschodnie miało się pogrążyć w straszliwej wojnie domowej.
Wszystkie raporty były długie, pełne szczegółów i potwierdzone
przez innych augurów.
- Żadne z tych wydarzeń nie miało miejsca - zauważyła po
dobrej chwili.
Erran potaknął.
- Chciałaś wiedzieć, jak sobie radzę z tym, co Widzę. - Skinął
na księgę. - Radzę sobie dzięki nadziei, że okażę się taki jak oni.
Że się pomylę.
Asha podniosła wzrok na chłopaka, po czym raz jeszcze
spojrzała na Diariusz.
- Czyli inwazja, którą przepowiedziałeś...
- Nie. Nie chcę, żebyś źle mnie zrozumiała - przerwał jej Erran.
- Wizje moje, Fessi i Kola spełniły się jak dotąd wszystkie, bez
jednego choćby wyjątku. - Westchnął. - Prawdę mówiąc, Ashalio,
moim zdaniem jest mało prawdopodobne, bym się mylił. Nadal
musimy zakładać, że ziści się wszystko, co Widzimy. Niemniej...
ta księga daje mi okruch nadziei. A to już coś.
Dziewczyna w lekkim oszołomieniu przewertowała dalszą część
Diariusza. Pod koniec ściągnęła brwi.
- Części stronic brakuje - zauważyła, pokazując mu nierówno
oddarte skrawki.
- 365 -
- Brakuje, i to całkiem sporo - zgodził się Erran. -
Podejrzewamy, że ktoś, komu Diariusz wpadł w ręce po Nocy
Kruków, usunął część wizji, zanim przekazał księgę nadzorcom.
Ale ponieważ zarówno tamci augurzy, jak ich skryba już nie żyją,
nigdy się nie dowiemy, co na tych stronach zapisano.
Asha skinęła głową. Jeszcze przez chwilę przeglądała opasły
tom, po czym oddała go chłopakowi.
- Dziękuję - powiedziała. Erran miał rację. Świadomość
pomyłek dawnych augurów... tak, była w pewnym sensie
krzepiąca. Dzięki niej ich wizje zdawały się odrobinę mniej
przerażające.
- Cóż, skoro już z nami pracujesz, powinnaś wiedzieć o
wszystkim - podjął Erran. - Musisz mieć świadomość, że i taka
możliwość istnieje. - Odstawił Diariusz na półkę i wskazał palcem
drzwi. - Lepiej wracajmy. Niedługo zacznie cię szukać
przedstawiciel Alac.
Asha potaknęła w roztargnieniu, myśli zaprzątnięte miała czymś
zupełnie innym. Powiodła spojrzeniem po długich szeregach
zebranych w magazynie przedmiotów.
- Inwazja... Czy te Naczynia nie mogłyby nam pomóc w obronie
miasta?
Erran pokręcił głową.
- Nakaz Pierwszy nie pozwoliłby Obdarzonym z nich
skorzystać. W większości wypadków nie zdołaliby ich nawet
naładować, jeśli ich zamiarem byłoby skrzywdzenie
nieposiadających Daru. - Westchnął. - Wierz mi, zastanawialiśmy
się nad tym długo i bardzo poważnie. Wiele Naczyń potrzebuje
Rezerwy. Inaczej nie zadziałają. Inne wymagają odpowiedniego
treningu mentalnego, bez którego nie da się ich opanować. Woale
stanowią wyjątek, a istnieją jedynie trzy. Praktycznie wszystko
inne zostało zaprojektowane z myślą o Obdarzonych.
- 366 -
- No tak. Oczywiście. - Zawiedziona Asha skinęła głową.
Zawahała się. - Jeszcze jedno pytanie i możemy iść. Kim jest
komandor Hael?
Przez twarz Errana przemknął grymas. Odpowiedział dopiero
po kilku sekundach.
- Chyba nie mogłaś go jeszcze spotkać. W pałacu pojawia się
dość rzadko. Jak się pewnie domyślasz, służy w wojsku. Taki
wielki, siwowłosy oficer z długą blizną nad lewym okiem? -
Wzruszył ramionami, widząc po minie dziewczyny, że opis nie
pomógł. - Odczytałem go, nawet kilka razy, tak dla pewności. Nie
wie, kim jestem, a przy tym nie wydaje się szczególnie porywczy.
Więc... nie mam pojęcia, dlaczego miałby mnie zasztyletować. -
Wbił wzrok w ziemię. Asha zrozumiała, że chłopak nie ma ochoty
kontynuować tematu.
- Przepraszam - rzuciła. - Nie moja sprawa.
- Nie, nie. - Pokręcił głową. - W porządku. Tyle że z nikim
jeszcze o tym nie rozmawiałem.
- Z nikim? Nawet z Kołem i Fessi?
- Z nimi przede wszystkim - odparł lekko zdziwiony Erran. -
Zapomniałaś już? Nam nie wolno rozmawiać o wizjach.
Gdybyśmy je sobie opowiadali, cały system straciłby sens.
- Ach, racja, naturalnie... To musi być trudne. - Asha na chwilę
umilkła. - Ale jest jeszcze przecież Elocien.
- Elocien? - Erran zrobił taką minę, jakby przez moment nie
rozumiał, co miała na myśli. Wreszcie jednak parsknął śmiechem.
- Miałbym z nim rozmawiać o takich sprawach? Nie, nigdy nawet
nie próbowałem. Widzisz, to po prostu... nie to samo. -
Niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę. - Naprawdę powinniśmy
już iść. Lepiej, żeby wysoki przedstawiciel nie zaczął wypytywać,
gdzie się włóczysz o tak wczesnej godzinie.

- 367 -
Dziewczyna skinęła głową i wyszli z magazynu. Augur
starannie zamknął drzwi i ruszyli z powrotem do głównej części
pałacu.
Ku wielkiej uldze Ashy Michał nie czekał jeszcze przed jej
sypialnią. Szybko pożegnała się z Erranem i weszła do środka,
gdzie doszła do wniosku, iż przed przybyciem przedstawiciela
zdąży uciąć sobie krótką drzemkę.
Ledwie ułożyła się na posłaniu, ktoś zapukał do drzwi.
Otworzyła, mamrocząc pod nosem, i ujrzała stojącego na
korytarzu Michała. Spojrzał na jej ubranie i pokiwał z
zadowoleniem głową.
- O, proszę! Z samego rana na nogach! - Uśmiechnął się. -
Cieszę się, że nowy rytm wchodzi ci w krew.
Odruchowo otworzyła usta, by sprostować, lecz ostatecznie
skinęła tylko głową i wyszła za przełożonym na korytarz.
- Czego będziemy się dzisiaj uczyć? - spytała po drodze.
- Dzisiejsza lekcja będzie bardziej praktycznej natury niż
wcześniejsze. - Michał rzucił okiem przez ramię, by upewnić się,
że nikt nie podsłuchuje, po czym dodał obniżonym głosem: -
Ubiegłej nocy dotarły do mnie wielce frapujące informacje. Z
jednej strony są mocno niepokojące, z drugiej jednak pozwalają
mieć nadzieję, iż nasza pozycja na dworze ulegnie wkrótce
znaczącej poprawie. Kiedy wieść się rozniesie, możemy mieć
więcej interesantów, niż będę w stanie przyjąć osobiście. Dlatego
muszę cię przygotować do prowadzenia samodzielnych rozmów z
wysłannikami pomniejszych rodów.
- Co to za wiadomość? Czego się dowiedziałeś? - Zaskoczona
Asha zmarszczyła czoło.
- Otóż na północy Andarry zauważono oddziały nieznanej armii
- powiedział z nieprzyjemnym grymasem Michał. - Wygląda to na
inwazję.
- 368 -
Dziewczynie zrobiło się zimno. Przedstawiciel wciąż mówił,
lecz nie dotarło do niej już ani jedno słowo.
Augurzy się nie mylili. Wrogie wojska ruszyły na Ilin Illan.

- 369 -
Rozdział 23.
Zasłuchany w śmiech Decji, Wirr mimowolnie się uśmiechnął.
Kiedy dziewczyna była radosna, w jej intensywnie niebieskich
oczach pojawiał się wyjątkowy błysk. Siedzieli nieco na uboczu,
obozowisko mieli w zasięgu wzroku, lecz żaden z towarzyszy nie
mógł ich podsłuchać. Zapadał zmierzch, a Taeris przed kilkoma
chwilami oświadczył, że według jego wyliczeń do Deilannis dotrą
przed upływem doby.
Wędrowali w dobrych humorach. Od dziesięciu dni, czyli od
spotkania z sha’teth, natykali się jedynie na nieliczne desrielickie
patrole, którym bez większego trudu schodzili z drogi. Taeris i
Nihim wydawali się tak gładkim przebiegiem wyprawy
zaniepokojeni - obaj z uporem powtarzali, że sha’teth nie mogły
zrezygnować z pościgu - lecz ich lęki nie były w stanie zmącić
nastrojów grupy.
Także Wirr czuł się nieźle, tak dobrze, jak nie czuł się od
opuszczenia Thrindaru. Choć żałoba po przyjaciołach wciąż mu
doskwierała i zdawał sobie sprawę, że cierpienie szybko nie
wygaśnie, to ból z czasem osłabł, wycofał się i stał się możliwy do
zniesienia. Po raz pierwszy od bardzo dawna spoglądał w
przyszłość z nadzieją.
Wirr zerknął na Daviana i jego uśmiech zniknął. Nie był
pewien, czy w duszy przyjaciela zachodzi podobna przemiana.
Życzył mu tego z całego serca. Ostatnio nieczęsto wracali do
tematu napaści na szkołę; większość dnia spędzali w siodle i nie
mieli wielu okazji do spokojnych rozmów na osobności.
- Martwisz się o niego. - Decja zauważyła, na kogo patrzy
chłopak.
Zamyślony Wirr skinął głową. Towarzysze również wiedzieli
już o mordach w Caladel - po kilku dniach obaj z Davianem
- 370 -
uznali, że lepiej będzie nie trzymać sprawy w tajemnicy Niemniej,
mimo że wszyscy rozumieli, jak wielkim ciosem była dla
chłopców śmierć przyjaciół, Wirr był w stanie mówić o tym
swobodnie jedynie z Decją.
- Kilka razy próbowałem z nim poważnie porozmawiać, ale... po
prostu nie wiem, co powiedzieć. Tak wiele stracił.
- Podobnie jak ty - zauważyła półgłosem dziewczyna.
- Nie. - Wirr pokręcił głową. - Mnie również nie jest lekko, ale...
Davian spędził w tej szkole całe życie. Zanim jeszcze otrzymał
Znamię, był tam posługaczem. Wszyscy ci ludzie... dla mnie byli
znajomymi i przyjaciółmi, dla niego rodziną.
Była też Asha. Wirr rozumiał, że Davian cierpi z powodu
śmierci dziewczyny dziesięciokroć bardziej od niego. O tym
jednak nie mógł powiedzieć nikomu.
- Boisz się, że on cię o to obwinia - rzuciła uważnie wpatrzona
w chłopaka Decja.
- Przecież to chyba oczywiste - odparł Wirr szeptem. -
Powtarza, że to nieprawda, ale przecież to naprawdę moja wina.
- Nie. Nie twoja. Winni są sprawcy - powiedziała dziewczyna
łagodnie, lecz z naciskiem. - A Davian wciąż przeżywa żałobę.
Obaj nadal przeżywacie. Nawet ja to widzę. Jeżeli on nie ma
ochoty zbyt często z tobą rozmawiać, to z pewnością dlatego, iż w
ten sposób radzi sobie z bólem. Wątpię, by miał ci cokolwiek za
złe.
- Mam nadzieję, że masz rację - westchnął Wirr.
Na pewien czas umilkli i siedzieli w przyjaznej ciszy. Decja
ułożyła się w trawie i podniosła wzrok na gwiazdy.
- Czy kiedy trafiłeś do szkoły, było ci ciężko? - spytała.
- Ciężko? - powtórzył niepewnie.

- 371 -
- No wiesz, musiałeś opuścić Ilin Illan, podszywać się pod
kogoś zupełnie innego. - Odwróciła głowę i spojrzała prosto na
niego. - Spędzam z Karaliene sporo czasu i domyślam się, jak
musiało wyglądać twoje wcześniejsze życie, w pałacu. Tak
poważna zmiana nie mogła chyba przyjść łatwo. - Wzruszyła
ramionami.
Wirr pokręcił głową. Jak zwykle, gdy cofał się w myślach do
Caladel, poczuł przypływ smutku.
- Może rzeczywiście było mi trochę źle... na samym początku...
Ale w szkole poznałem smak rzeczy, jakich nigdy bym nie zaznał
w roli księcia. Takich, których dorastając w Ilin Illan, nawet sobie
nie wyobrażałem.
- Co na przykład?
- Anonimowość. Wolny czas. Prawdziwa przyjaźń.
- Chyba rozumiem. - Decja pokiwała głową. - Opłacało się -
dodała i przechyliła głowę na bok. - I właśnie dlatego
zdecydowałeś się uciec z Davianem?
- Karaliene zadała mi to samo pytanie - burknął chłopak.
- Cóż, twoja kuzynka jest przenikliwą dziewczyną.
- Bywa - sprostował Wirr. - Szczerze mówiąc, sam nie wiem.
Wybrałem się z nim, bo uznałem, że trzeba sprawdzić, co się
dzieje z Barierą, że to ważne... No i jeszcze sig’nari. Ale przede
wszystkich pewnie dlatego, że nie chciałem, by Dav został sam
jak palec. Przy całej swojej inteligencji jest koszmarnie naiwny i
nie wie, jak wygląda prawdziwy świat. Po prostu byłem mu
potrzebny. - Wzruszył ramionami. - Ale cóż, nie będę kłamać.
Myśl o powrocie do Ilin Ulan, o porzuceniu wszystkich szkolnych
przyjaźni, o tym, że będę musiał udawać, że nigdy tam nawet nie
byłem, wcale mi się nie podobała. Może to również wpłynęło na
moją decyzję. Trudno powiedzieć. - Umilkł i zastanowił się nad
czymś. - A ty? - Spojrzał po chwili na Decję.
- 372 -
- Co ja?
Wirr zatoczył szerokim gestem dokoła.
- Mówiłaś, że pojechałaś z nami ze względu na brata, ale ja
przecież pamiętam dziewczyny z arystokratycznych rodów.
Większość, gdyby ktoś zmusił je do udziału w takiej podróży,
przez całą drogę piszczałaby i histeryzowała. A od ciebie nie
usłyszałem nawet słowa skargi.
- Czyżbyś sugerował, że nie jestem prawdziwą damą? - Uniosła
brew.
- Sugeruję - odparł z szerokim uśmiechem - że miałaś okazję
zostać u boku Karaliene i wrócić do Ilin Illan szybko i wygodnie.
Tymczasem pojechałaś z nami. Rozumiem, że jesteś lojalna
wobec brata, ale z drugiej strony też nie wydajesz się szczególnie
marzyć o powrocie do domu.
- Chyba masz rację - przyznała Decja z uśmiechem i zamyśliła
się. - Widzisz, życie w pałacu bywa niekiedy... trudne. Nie
twierdzę, że jest mi tam źle, ale rzeczywiście nie bardzo mi się
spieszy.
- Z jakiegoś konkretnego powodu?
- Czasami niełatwo być naraz królewską wychowanicą i
przyjaciółką Karaliene.
- Rozumiem. - Wirr pokiwał powoli głową. - Pewnie wiele osób
chce cię wykorzystać, by wkraść się w jej łaski... albo i wpłynąć
na mojego stryja? - domyślił się.
- Właśnie - westchnęła dziewczyna. - Prawie codziennie ktoś
mnie nagabuje, bym załatwiła to lub tamto, zewsząd słyszę
namowy i podszepty. A to trzeba podwyższyć podatek. A to
zmienić jakieś prawo. Albo że król powinien się dowiedzieć o
nagannym zachowaniu któregoś z możnych. Zawsze towarzyszą
temu rozmaite formy „zachęty”... - Wzruszyła ramionami. -
Ostatnio zamiast pieniędzy pojawiają się sugestie zamążpójścia.
- 373 -
Arystokraci podsyłają mi dziedziców, zwykle tych, których
odrzuca Karaliene. - Przez twarz Decji przemknął nieprzyjemny
grymas. - Tego nie cierpię najbardziej. Co gorsza, większość tych
zalotników nie jest w stanie zrozumieć, że sama wytrwałość nie
sprawi, że wpadną mi w oko.
- Słowem, nie dają ci spokoju? - Wirr ściągnął brwi.
- Podejrzewam, że ojcowie wbijają im do głowy, że muszą o
mnie zabiegać bez względu na wszystko. W ciągu kilku ostatnich
miesięcy usłyszałam tyle romantycznych wyznań wiecznotrwałej
miłości, że mam dosyć na resztę życia. - Zaśmiała się smutno. -
Chociaż teraz to się może skończyć.
- Dlaczego?
Dziewczyna zawahała się i spojrzała na Wirra ze wstydem.
- Jednego z nich postrzeliłam. Tuż przed wyjazdem... - Urwała
na chwilę. - Chyba właśnie dlatego Karaliene uparła się, bym
pojechała z nią i Aelrikiem do Desriel. Powiedzmy, że nie jestem
w tej chwili ulubienicą rodu Tel’Shan.
- Postrzeliłaś? - powtórzył chłopak z niedowierzaniem. - Ale...
jak to? Z łuku?
- Przypadkowo. I tylko w ramię. Zwykłe draśnięcie, nic więcej -
rzuciła Decja nieco zbyt szybko. - Denn Tel’Shan. Powtarzał, że
zrobi dla mnie wszystko, więc pewnego razu w czasie ćwiczeń
powiedziałam, że przydałby mi się ktoś, kto przytrzymałby mi
tarczę. - Skrzywiła się, lecz kąciki jej ust powędrowały
mimowolnie ku górze. - Kretyn nie zrozumiał, że żartuję. A kiedy
starałam się wszystko odwołać i tłumaczyłam, że to jednak
niebezpieczne, wpadł w złość. Stwierdził, że go obrażam, że
sugeruję mu brak odwagi. No więc ustąpiłam. - Westchnęła. -
Oczywiście nie celowałam w niego, ale kiedy wypuściłam
pierwszą strzałę, drgnął. W pewnym sensie sam był sobie winien,
chociaż ja też mogłam chyba mieć więcej rozumu.
- 374 -
Wirr jeszcze przez chwilę wpatrywał się w dziewczynę bez
słowa, po czym wybuchnął śmiechem.
- Nic dziwnego, że zgodziłaś się z nami jechać.
Decja karcąco trąciła go łokciem w ramię i się uśmiechnęła.
- A co na to wszystko Aelric? - Wirr zmienił temat.
- Nie jest zachwycony. - W oczach dziewczyny błysnęła
iskierka. - Ale ponieważ jest zdolnym szermierzem, jako starszy
brat bardzo się przydaje. Dość często. - Uśmiechnęła się szerzej.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, lecz w pewnym momencie
doleciała ich woń ciepłego posiłku i chcąc nie chcąc, dołączyli do
pozostałych. Reszta wieczora upłynęła spokojnie, a kiedy Wirr
układał się do snu, zauważył, że kiedy myśli o Decji, w piersi
rozlewa się mu specyficzne ciepło. Nawet na chwilę jednak - choć
niekiedy bywało to trudne - nie zapominał o tym, przed czym nie
był w stanie uciec.
Był księciem Andarry. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
pewnego dnia ojciec zacznie mu wyznaczać dziewczyny, z
którymi powinien się zadawać. Czyli, w praktyce, z którym
arystokratycznym rodem powinien zawiązać przymierze.
Niemniej tutaj, w głuchej dziczy, z dala od wścibskich spojrzeń
dworzan, wolny od zobowiązań, mógł sobie pozwolić na odrobinę
marzeń.

***

Davian patrzył na rozciągającą się przed nim pylistą równinę.


Gdzie ja jestem? - pomyślał, marszcząc brwi. Jeszcze przed
chwilą szykował się przecież do snu w obozie rozbitym gdzieś w
górach Menaath. Myśli miał jasne i wyraźne; nie czuł w głowie
typowego dla snów zmętnienia.
- 375 -
Próbując się zorientować, powiódł spojrzeniem dokoła. Za
plecami miał gęsty las, porośnięty drzewami, jakich nigdy w
Desriel nie widział. Przed nim, otoczony rozległą pustką, wznosił
się na tle zachodzącego słońca stromy, majestatyczny łańcuch
górski. W najwyższym szczycie, dokładnie pośrodku, otwierała
się wąska przełęcz, wyglądało to, jakby olbrzymi nóż przekroił
wierzchołek na pół.
Davian nigdy tu nie był, lecz rozpoznał widok w jednej chwili;
pejzaż ten uwieczniali na płótnach liczni malarze. Miał przed sobą
Ilin Tora.
Na powrót skupił uwagę na równinie. Ciemniały na niej
sylwetki ludzi w czarnych zbrojach. Poruszali się w niewielkich
grupkach, z mechaniczną sprawnością rozpalając ogniska i
gotując strawę. Chłopak zmrużył oczy i przyjrzał się uważniej.
Wielu zbrojnych miało na głowach hełmy, lecz tam, gdzie
powinny widnieć szczeliny bądź otwory na oczy, zobaczył jedynie
gładki metal. Jak to możliwe, że cokolwiek widzieli? Tymczasem
wszyscy poruszali się pewnie i nic nie wskazywało, by zasłonięte
oczy stanowiły dla nich jakąkolwiek przeszkodę. Wszystkie
czarne hełmy opatrzone były z przodu sporych rozmiarów
symbolem - trzema zamkniętymi w okręgu falistymi pionowymi
liniami. Czyżby herb?
Davian obserwował obcą armię jeszcze przez jakiś czas. Przy
każdym z ognisk stał samotny żołnierz bez hełmu i bezczynnie
przyglądał się krzątaninie towarzyszy. Chłopak założył, że byli to
oficerowie lub dowódcy, aczkolwiek było ich wielu. Zadrżał. Cała
ta scena wydała mu się dziwnie niepokojąca.
A może mimo wszystko śnił? Lecz przecież tak wyraźnie czuł
ciepło bijące od rozgrzanej w ciągu upalnego dnia ziemi i suchość
wypełniającego płuca powietrza. Z całej siły uszczypnął się w
nadgarstek, aż skrzywił się z bólu.
- 376 -
Nie, to nie był sen. Był tu naprawdę.
Wtem zauważył szczególnie wysokiego wojownika bez hełmu,
który szedł między ogniskami zdecydowanym, władczym
krokiem. Gdziekolwiek się pojawiał, zamierała wszelka
aktywność, przystawali nawet i odwracali się w jego kierunku
piechurzy w zaślepionych hełmach. Zostawiał za sobą szlak
nabrzmiałej wyczekiwaniem ciszy.
Przystanął w samym sercu obozu i uniósł rękę; żołnierze jak
jeden mąż poderwali się na równe nogi, porzucili dotychczasowe
czynności i pospiesznie skupili wokół niego. Zbrojni wydawali się
podekscytowani, wyraźnie na coś czekali.
Generał - jak nazwał go w myślach Davian - odczekał do chwili,
gdy spoczęły na nim spojrzenia całej armii. Twarz miał surową,
twarde rysy naznaczone były licznymi bliznami. Czarne, sięgające
ramion włosy związał na karku. Powiódł po swych ludziach
spokojnym wzrokiem. W jego oczach lśniły duma i
zdecydowanie.
- Dwa tysiące lat - zaczął na tyle cicho, że mogli go usłyszeć
jedynie ci w pierwszych szeregach. Pokręcił głową. - Zbyt długo.
Odpowiedziały mu pomruki poparcia, żołnierze zaszemrali, lecz
generał znów podniósł rękę i w jednej chwili ucichli.
Wyprostował się i uniósł wysoko głowę, wydawało się, że nagle
urósł.
- Dwa tysiące lat! - tym razem zawołał tak donośnie, że
usłyszeli go wszyscy. - Tyle właśnie czasu czekał nasz lud, by
sprawiedliwości stało się zadość. Dwa tysiące lat walki o
przetrwanie, dwa tysiące lat ofiar i wyrzeczeń. Nareszcie jednak
nadeszła nasza chwila! Wyrwaliśmy się z więzienia. Wolni,
jesteśmy gotowi zmierzyć się ze starożytnym wrogiem, a wy...
wy, którzy bezpiecznie przekroczyliście ilsharę, jesteście godni,
by tę walkę stoczyć. Wszyscy mnie znacie - ciągnął - bądź o mnie
- 377 -
słyszeliście. Nazywam się Andan Mash’aan, Zabójca Lih’khaaga,
drugi miecz Danaris. Ufam w siłę zawieszonej u mego boku stali i
stojących przy mnie ludzi. Wierzę w plany Protektora i naszą
determinację, która pozwoli je urzeczywistnić.
Potoczył dokoła wzrokiem tak płomiennym i zaciętym, że
Davian mimowolnie się cofnął.
- Na to wszystko, na własne nazwisko i honor, na życie samo
przysięgam wam jedno. Kiedy nasze dzieło się dopełni, cała ta
kraina sczeźnie w ogniu. Jej rzeki spłyną szkarłatem. Jej armie
staną się piachem pod naszymi podeszwami. Będziemy z rozkoszą
wsłuchiwać się we wrzaski jej kobiet i zawodzenia jej dzieci. -
Wyciągnął miecz ku górze. Ostatnie słowa wykrzyczał z
gorejącymi oczyma: - Andarra upadnie! Zemścimy się!
Nad równiną poniósł się ryk zachwytu. Niczym burzowy grzmot
przetoczył się po całej okolicy i uderzył w uszy Daviana.

***

Mimo że popołudnie było gorące, Daviana przeszył dreszcz.


Wciąż posuwali się naprzód. W pewnym momencie droga
zniknęła w trawie, a las zgęstniał, przez co brnęli teraz irytująco
powoli, z mozołem wyrąbując przejście w pleniącej się swobodnie
od setek lat zielonej plątaninie gałęzi i liści. Tutejszy las
przepełniał serce chłopaka niepokojem; cienie falowały i wiły się
niezależnie od ruchów drzew, przy każdym kroku miał wrażenie,
że czuje na sobie obce spojrzenia. Grube pnie, sękate i
poskręcane, chyliły się nad nimi groźnie, jakby rozgniewane
najściem. Davian od wczesnego poranka nie słyszał nawet jednej
ptasiej piosenki, ani jednego odgłosu dzikiego zwierzęcia.
O niezwykłym śnie nie wspomniał nikomu, nawet Wirrowi.
Cały ranek spędził na powtarzaniu sobie, że był to zwykły,
- 378 -
nieistotny majak, że wywołała go gadanina Taerisa o czyhającym
po drugiej stronie Bariery niebezpieczeństwie. W głębi duszy
rozumiał jednak, że prawda wygląda inaczej. Każdy szczegół
pamiętał tak wyraźnie, jakby przeżył to wszystko na jawie. A
przecież zwyczajnych snów nigdy nie potrafił sobie przypomnieć.
Jak mógł, starał się odsunąć tę myśl od siebie, lecz wiedział, że
nocna wizja była Widzeniem.
W pewnym sensie był z takiego obrotu spraw zadowolony,
wreszcie miał czym zająć głowę. Odkąd opuścili Thrindar, zbyt
często wspominał Ashę. Zdecydowanie zbyt często wyobrażał
sobie jej twarz i uśmiech, a potem musiał zaciskać zęby, czując w
sercu ostry, palący ból.
Tęsknił za tą dziewczyną. Tęsknił, świadomy, iż nigdy już z nią
nie porozmawia, że nie będzie mieć szansy powiedzieć, co czuł,
gdy żyła. Odczuwał również głęboki żal po stracie panny Ality,
Taleana i wszystkich pozostałych, lecz najwięcej cierpienia
przysparzały mu właśnie myśli o Ashy.
Podniósł wzrok na prowadzącego grupę Taerisa. Starszy rozciął
właśnie kolejną wiązkę pnączy i wyszedł na skalną półkę.
Odwrócił się do towarzyszy i potoczył po nich spojrzeniem, w
którym ulga mieszała się z niepokojem.
- Jesteśmy na miejscu - oświadczył.
Davian podszedł bliżej, stanął obok Taerisa i natychmiast
zapomniał o wszystkich zmartwieniach.
Mieli przed sobą bardzo strome, pionowe niemal urwisko; na
dół prowadziły wysokie na kilka pięter, kruszące się kręte schody,
które kończyły się w ruinach niewielkiej wioski. Na uliczkach nie
było widać śladów życia, zabudowania już dawno zamieniły się w
spękane skorupy, brakowało dachów i ścian. W gasnącym świetle
dnia bezruch i martwota tego miejsca wywoływały nieziemskie
wrażenie.
- 379 -
Nieco dalej, poza budynkami, ziemia ponownie gwałtownie się
urywała. Echo szumu wzburzonej, spadającej z potężną siłą wody
dolatywało ich nawet tutaj. Davian zrozumiał, że gdyby stanął na
krawędzi tamtego uskoku i spojrzał w dół, ujrzałby daleko poniżej
spienione, białe wody rzeki Lantarche.
Nad otchłanią wyciągał się potężny, długi na przynajmniej sto
stóp most, którego dalszy koniec niknął w gęstej mgle.
Konstrukcję zbudowano z jasnego, połyskującego w ostatnich
promieniach słońca kamienia. Chłopak nie zauważył żadnych rys,
pęknięć czy spojeń. Można było pomyśleć, iż przeprawę wykuto z
jednej gigantycznej skały. Z tej odległości wydawało się, że
mostem swobodnie mogło maszerować ramię w ramię pięciu lub
więcej ludzi. Mimo znacznej długości budowli Davian nie
zobaczył żadnych podpór czy filarów. Most biegł po prostu przed
siebie gładką, prostą linią i daleko z przodu znikał z oczu.
Zaniepokoiła go jednak skrywająca przeprawę mgła.
Nienaturalnie gęsta i ciemna, spowijała środkową część przepaści
niczym żałobny całun; pochłaniała słabnące światło dnia,
sprawiała, że cały pejzaż wydawał się chłodniejszy i bardziej
mroczny, niż powinien. Davian wytężył wzrok i po chwili zdał
sobie sprawę, iż wśród tego ciemnego tumanu majaczą kształty -
wierzchołki domów mieszkalnych i innych miejskich budynków.
Gdyby nie one, mógłby nie uwierzyć, że pomiędzy brzegami
przepaści w ogóle cokolwiek istnieje.
- Deilannis - szepnął z podziwem i trwogą stojący obok Wirr.
- Konie musimy zostawić tutaj - rzucił z żalem Taeris i
zeskoczył z siodła.
- Myślisz, że sobie poradzą? - spytała niepewnie Decja.
- Na trakt wrócą bez najmniejszego kłopotu. - Taeris skinął na
swojego wierzchowca, który cicho zarżał i odwrócił łeb, by nie
patrzeć na spowite mgłą miasto poniżej. - Zwierzęta nie
- 380 -
przepadają za tym miejscem. Instynktownie chcą uciec jak
najdalej. Podejrzewam, że zanim się uspokoją, będą już w
okolicy, gdzie ktoś je znajdzie.
Decja obrzuciła starszego takim spojrzeniem, jakby chciała
zaprotestować, lecz zaraz potem raz jeszcze spojrzała na wąskie,
sypiące się stopnie i ugryzła się w język. Towarzysze wyładowali
z juków prowiant i zapas wody, zabierając tyle, by mogli dalej
wygodnie podróżować pieszo. Taeris nakarmił i napoił kolejno
wszystkie zwierzęta, po czym kilkoma klepnięciami w zady
wyprawił je w drogę. Zgodnie z jego przewidywaniami koni nie
trzeba było dodatkowo zachęcać, niemal od razu zawróciły i
żwawo pognały z powrotem wyciętym przez ludzi leśnym
duktem.
Wędrowcy ruszyli ostrożnie w dół po stopniach wykutych w
ścianie urwiska. Schody były wąskie i strome; Davian schodził
ostrożnie, noga za nogą, stopień za stopniem. Za nic nie chciał się
pośliznąć. W pęknięciach pleniły się chwasty i kępy trawy; mimo
że w przeszłości schody zapewne utrzymywano w dobrym stanie,
w tej chwili strzelające spod stóp kamyki i okruchy skalne
sprawiały, że zejście nie należało do bezpiecznych.
Ostatecznie dotarli na dół cało i zdrowo. Tutaj grzmoty
Lantarche rozbrzmiewały wyraźniej, aczkolwiek wokół nadal
panowała nienaturalna cisza. Słońce zanurkowało już pod
horyzont. Puste łupiny budynków obrzucały kroczących wąskimi
uliczkami podróżników wrogimi spojrzeniami. Od czasu do czasu
silniejszy podmuch zatrzaskiwał gdzieś okiennicę, która jakimś
cudem trzymała się jeszcze w zawiasach, przez co wszyscy
nerwowo podskakiwali i rozglądali się dokoła.
- Myślę, że dobrze będzie przenocować tutaj, a do Deilannis
wejść dopiero nazajutrz - zaproponował Aelric.
Taeris zawahał się, lecz po chwili potaknął.
- 381 -
- Cóż, faktycznie lepiej zmierzyć się z tym miastem, mając
zapas świeżych sił - przyznał.
Rozbili prowizoryczny obóz i rozsiedli się jak mogli
najwygodniej, starając się nie myśleć o panującej w opustoszałym
mieście złowieszczej atmosferze.
Minęły może dwie godziny, gdy Davian poczuł na karku dziwne
mrowienie. Odwrócił się i podniósł wzrok. U szczytu schodów na
tle gasnącego szybko nieba rysowały się dwie sylwetki. Mimo że
jakiś czas temu zerwał się silniejszy wiatr, poły czarnych płaszczy
zwisały nieruchomo.
- Taeris... - rzucił, nie odrywając spojrzenia od postaci.
Starszy spojrzał tam, gdzie chłopak, i gwałtownie wciągnął
powietrze.
- Na most! Biegiem! - syknął.
Davian jeszcze przez kilka sekund siedział jak wrośnięty w
ziemię.
Sylwetki drgnęły.
I nagle sunęły już w dół po schodach. Poruszały się spokojnie,
niemal leniwie, lecz przestrzeń pokonywały zatrważająco szybko.
Wtem błysnęło jaskrawe światło i ziemia tuż przed Davianem
eksplodowała, a on poczuł na twarzy uderzenia drobnego żwiru.
Teraz nie czekał już nikt, wszyscy zerwali się na równe nogi i
pobiegli.
Do mostu nie było daleko. Davian wiedział, że na skraj powinni
dotrzeć w niecałe dwadzieścia sekund, lecz każda chwila ucieczki
rozciągała się w wieczność; powietrze wokół chłopaka rozcinały
co chwila wyładowania energii. Gdyby choć jedno okazało się
celne, rozerwałoby go na strzępy. Niektóre okoliczne budynki,
rozlatujące się już wcześniej, zmieniały się w sterty gruzu,

- 382 -
trafione białymi promieniami. W powietrze raz po raz strzelały
tumany kurzu i pyłu.
Mostu dopadł jako ostatni. Na gładką powierzchnię wbiegł bez
zawahania, słysząc huczącą daleko w dole Lantarche. Już po kilku
krokach pośliznął się i przewrócił. Kamień był oszlifowany do
tego stopnia, że chłopak nawet się nie zadrapał; przeturlał się
tylko i podniósł.
Odwrócił się, by sprawdzić, jak daleko odsądzili sha’teth - i
wrzasnął ze strachu.
Oba upiory stały na skraju mostu, mniej niż pięć stóp od niego.
Ich twarze niknęły w cieniu, lecz wyraźnie czuł na sobie
złowrogie, pełne frustracji spojrzenia. Zza pleców doleciały go
niewyraźne okrzyki. Ktoś, chyba Aelric, wołał go po imieniu, lecz
wszystkie zmysły Daviana skupione były w tej chwili, pochłonięte
wręcz przez majaczące przed nim istoty w czarnych płaszczach.
Przez moment był pewien, że lada chwila zginie. Potem jednak
otrząsnął się i zaczął się cofać, tak szybko jak tylko potrafił.
Sha’teth nadal po prostu stały i przyglądały się mu. Błyskawice
Esencji nie rozdzierały już mroku.
Wtem czyjaś dłoń zacisnęła mu się mocno na barku. Davian
podskoczył z rozkołatanym sercem. Ręka należała do Taerisa.
- Co się dzieje? Dlaczego czekają? - szepnął zapatrzony w
mroczne postacie chłopak.
- Albo nie mogą tędy przejść, albo po prostu nie chcą - wysapał
zdyszany po biegu mężczyzna. Rzucił okiem przez ramię na
spowite mgłą Deilannis. - Widocznie prawo rozpadu ulega
zakłóceniu już na skraju miasta. Sha’teth wiedzą, że gdyby
spróbowały zaatakować nas Esencją teraz, energia po prostu...
wyparowałaby, nie czyniąc nam krzywdy.

- 383 -
- Więc dlaczego tak długo czekały? Dlaczego pokazały się
dopiero teraz? - spytała zdziwiona Decja. - Przecież musiały iść
naszym śladem prawie dwa tygodnie.
- Może chciały jedynie dopilnować, byśmy naprawdę weszli do
miasta - niespodziewanie odezwał się Caeden, obserwując
mroczne istoty z pełną niepokoju miną.
Nikt mu nie odpowiedział, jednak sama myśl sprawiła, że po
plecach Daviana przebiegły ciarki.
- Nie - pokręcił głową Taeris. - Myślę, że pierwszy musiał
zaczekać na drugiego. Po prostu się spóźniły. - Przygryzł wargę. -
Zastanawiające, najpierw okazuje się, że on... ona właściwie...
mówi po andarsku. Potem czeka na posiłki, ryzykując, że zgubi
trop. To oznacza działanie instynktu samozachowawczego. Coś
się zmieniło - szepnął jakby tylko do siebie.
Wtem jedna z istot, Davian nie umiał stwierdzić która,
przemówiła.
- Taerisie Sarr, on należy do nas - syknęła. - Oddaj go, a być
może przeżyjesz. - W głosie nie było słychać złości, brakowało
nawet natarczywej nuty. Słowa sha’teth nie zawierały w sobie
żadnej ludzkiej emocji.
- Zostawmy je - rzucił półgłosem Taeris i skinął w przeciwnym
kierunku. - Zostawmy je i chodźmy.
Nikt nie zaprotestował. Towarzysze bez słowa ruszyli przez
długi most. Po mniej więcej minucie Davian rzucił okiem za
siebie. Upiory stały w bezruchu, patrzyły.
Chwilę potem pochłonęła go mgła, przesłaniając sha’teth i
kontury zniszczonych budynków.
Odwrócił się i zanurzył w gęsty, mleczny mrok.
Wkroczyli do Deilannis.

- 384 -
Rozdział 24.
Wirr zaczerpnął głęboko tchu, serce wciąż waliło mu jak
młotem.
Zerknął nerwowo przez ramię i z ulgą stwierdził, że mgła na
dobre przesłoniła już sha’teth i ich złowróżbne spojrzenia. Widząc
przed sobą drugi koniec mostu, zwolnił nieco kroku i wyrównał
oddech. Nieco dalej kolejne schody wiodły ostro w dół; poniżej, w
kłębach mgły, majaczyły dachy setek budowli.
Taeris przystanął u szczytu stopni i zaczekał na pozostałych.
Wpatrujący się w miasto Wirr mimowolnie zakaszlał. Powietrze
było tu gęste, wilgotne i duszne. W Deilannis panowała jeszcze
bardziej ponura i przytłaczająca atmosfera, niż się spodziewał.
- Czy nic nam nie grozi? - Wirr spojrzał na Taerisa.
Starszy potoczył spojrzeniem po widmowych kłębach mgły i
pokiwał posępnie głową.
- Na pewno nie ze strony sha’teth.
Decja zadygotała i podeszła do Wirra.
- A jeśli przejdziemy i okaże się, że czekają po drugiej stronie?
- Nie okaże się. Innej przeprawy przez rzekę nie ma w
promieniu dwustu mil. Sha’teth są szybkie, ale na taką podróż
potrzebowałyby przynajmniej kilku dni. - Urwał, sięgnął do torby
i wyjął z niej cztery sztuki Kajdan. - Zanim pójdziemy dalej...
- Czy to naprawdę konieczne? - westchnął Wirr.
- Rozmawialiśmy już o tym - przypomniał z naciskiem Taeris. -
Dzięki Kontraktowi będę w stanie wyczuć, gdzie jesteście. Jeżeli
się rozdzielimy, tylko w ten sposób będę mógł was odszukać.
Aelric spoglądał na Kajdany z jawnym niesmakiem.
- Mnie za to martwi, co będzie, jeśli nas nie odszukasz. Nie chcę
tego żelastwa nosić aż po grób.
- 385 -
Taeris westchnął poirytowany.
- Jeżeli was nie odszukam, to albo będę już trupem i w takiej
sytuacji Kajdany spadną same, albo trupami będziecie wy, a w
tym wypadku chyba nie będzie to wasze największe zmartwienie.
Decja odsunęła brata na bok, podeszła do starszego i podwinęła
rękaw.
- Wszyscy to rozumiemy - powiedziała, ganiąc Aelrica
wzrokiem. - Z przyjemnością pozwolimy założyć sobie te
obrączki.
Oszpecony mężczyzna jakby nigdy nic skinął głową i przyłożył
Kajdany do przegubu dziewczyny. Obręcz zamknęła się
bezgłośnie.
- Nawet nic nie poczułam - rzuciła w kierunku brata.
Aelric wahał się jeszcze przez moment, lecz ostatecznie poddał
się tej samej procedurze. Gdy Kajdany zasklepiły się na jego
przedramieniu, trącił je z irytacją, lecz i on nie poczuł nic
niepokojącego. Następnie wypadła kolej Daviana, po czym Taeris
skinął ostatnią obręczą na Wirra.
- A Nihim? - zdziwił się chłopak.
- Nie mam aż tylu Kajdan. - Taeris pokręcił głową i spojrzał na
kapłana. - Jeżeli się rozdzielimy...
- Nic mi nie będzie - przerwał mu Nihim. - Oglądałem stare
plany Deilannis. W razie potrzeby sam znajdę drogę na drugą
stronę.
Obaj mężczyźni wymienili przelotne spojrzenie, na tyle krótkie,
że Wirr nie był pewien, czy sobie go nie wyobraził. Zaraz potem
Taeris patrzył już na niego.
- Teraz ty.
Chłopak westchnął. Nie cierpiał Kajdan. Nie wywoływały u
niego tak intensywnych skutków ubocznych jak u niektórych
- 386 -
innych Obdarzonych, lecz nosząc je, i tak czuł się znacznie
bardziej ospały i słabszy niż zwykle. Wyciągnął rękę i Taeris
przyłożył do niej stal.
Czaszkę Wirra przeszył ból.
Z ust chłopaka wyrwał się okrzyk, ugięły się pod nim kolana;
zaczął rozpaczliwie drapać oplatającą mu ramię bransoletę,
desperacko próbując ją zerwać. Zaparło mu dech w piersiach...
I nagle leżał już na chłodnym, gładkim kamieniu. Wciąż był na
moście. Wziął kilka głębokich, drżących oddechów i gdy mroczki
ustąpiły mu z oczu, zobaczył stojących wokół towarzyszy. Na ich
twarzach malował się głęboki niepokój. Taeris klęczał tuż przy
nim. Kajdany trzymał z powrotem w dłoni, był bardzo blady.
- Wirr? Słyszysz mnie? - rzucił z troską. - Jak się czujesz?
Chłopak jęknął i podparł się na łokciu.
- Trochę kręci mi się w głowie, ale... chyba przeżyję.
- To dobrze - odetchnął z ulgą Taeris i zmarszczył czoło. - Co
się stało? Reagowałeś już w ten sposób?
- Nigdy. - Wirr przyjął rękę Daviana i wstał na równe nogi. -
Zdarza się, że Kajdany wywołują u mnie lekkie drgawki czy
mdłości, ale coś takiego... - Pokręcił głową.
Na kilka chwil zapadła cisza.
- Czy naprawdę musimy je nosić? - spytał nerwowo Aelric.
- Cokolwiek spotkało Wirra, wydarzyło się zaraz po założeniu.
Nic wam nie będzie. - Taeris zbył pytanie machnięciem. Nie
odrywał spojrzenia od Wirra.
- Chyba będę musiał iść przez Deilannis bez Kajdan - zauważył
Wirr. Nadal szumiało mu w uszach.
- Chyba tak - zgodził się Taeris. - Po prostu... postaraj się nie
używać w mieście Esencji. Nie rób tego pod żadnym pozorem.

- 387 -
- Mówiłeś przecież, że Esencja tu nie działa. - Chłopak ściągnął
brwi.
- Bo nie działa. I nikt nie wie dlaczego. - Taeris przetarł dłonią
czoło. - Niewykluczone, że ktoś to zaplanował. Być może
korzystanie tu z Esencji byłoby z jakiegoś powodu niebezpieczne.
- Bądź też Esencja wabi strzegące Deilannis istoty - wtrącił
Caeden.
- Otóż to. - Taeris podziękował mu skinieniem. - Tak czy
inaczej, ponieważ nie możesz iść w Kajdanach...
- Będę ostrożny - obiecał Wirr.
- Świetnie. - Oszpecony mężczyzna przyjrzał mu się uważniej. -
Na pewno dasz radę?
- Nic mi nie będzie - potaknął chłopak; ból głowy nie ustąpił,
lecz z tym jednym wyjątkiem ciało reagowało jak zwykle.
Taeris spojrzał na Nihima i z pytającą miną wyciągnął Kajdany
ku niemu.
- O nie, za żadne skarby - rzucił zdecydowanym tonem kapłan.
- W takim razie powinniśmy już ruszać. - Taeris posłał
przyjacielowi słaby uśmiech i spojrzał na pozostałych. -
Ograniczcie rozmowy do minimum. Cokolwiek się tu kryje, nie
chcemy zwracać na siebie uwagi - powiedział i wszedł na
prowadzące do miasta schody.
Po kilku minutach marszu w pełnym napięcia milczeniu Wirr
zrównał się z Taerisem.
- Czyli kiedy byłeś w Deilannis za pierwszym razem,
wchodziłeś do miasta od strony Narut? - zagaił. Doszedł do
wniosku, że rozmowa pozwoli mu utrzymać nerwy na wodzy.
Taeris skinął tylko głową; skoncentrowany, omiatał spojrzeniem
drogę.

- 388 -
- Mosty łączące Deilannis z Narut i Desriel znajdują się blisko
siebie - powiedział po chwili półgłosem. - Most andarski niestety
zbudowano dokładnie po drugiej stronie miasta. Tak przynajmniej
mówią plany.
- To znaczy, że nawet go nie widziałeś? - Wirr mówił cicho,
lecz w jego ton wkradła się wyraźna nuta paniki. - Skąd więc
wiesz, którędy mamy iść?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Powiem więcej, te ulice też wydają mi się dziwnie obce. Nie
powtarzaj reszcie, ale bardzo możliwe, że pobłądziliśmy.
Wirr otworzył szeroko oczy, lecz zaraz je zmrużył. Kąciki warg
Taerisa na moment uniosły się wesoło ku górze.
- To nie było zabawne - burknął chłopak, gdy zrozumiał, że
starszy zabawił się jego kosztem.
- Trochę było. A teraz już cicho. - Taeris wciąż czujnie
obserwował okolicę.
Wirr umilkł.
Taeris prowadził ich bez wahania, kolejne zakręty wybierał z
miną człowieka rozpoznającego rozkład ulic. Szli niemal bez
słowa. Nikt nie wychodził poza krąg światła pochodni. Głowy
mieli lekko pochylone, starali się nie zwracać uwagi na mijane
domy.
Wirr patrzył w ziemię; oglądanie otoczenia wzmagało dręczący
go niepokój. Aleje miasta były czyste, a zabudowania wyglądały
tak, jakby wzniesiono je całkiem niedawno. Nigdzie nie widział
śladów działania czasu. Deilannis wyglądało tak, jakby ktoś wciąż
o nie dbał.
- Coś mi mówi, że sha’teth okazały się mądrzejsze od nas -
szepnął do Daviana. - Upiornie tu. Aż ciarki mi chodzą po
plecach.
- 389 -
Ostre spojrzenie Nihima uciszyło Daviana, zanim zdążył się
odezwać. Szli dalej w milczeniu.
Przez większość czasu wędrowali jedną ulicą, na tyle szeroką,
że blask płomieni ledwie sięgał otaczających ją budynków. W
pewnym momencie stanęli przed olbrzymim lukiem, którego ścian
również nie mąciło ani jedno pęknięcie. Na szczycie luku tkwiła
pika; pika, na której osadzono wyszczerzoną czaszkę. Bielejący
czerep wydawał się świecić wśród mroku. Poza nim od wejścia do
miasta nie widzieli ani jednej kości czy szkieletu.
Wirra przeszedł dreszcz. W czaszce było coś... niesamowitego.
Z jakiegoś tajemniczego powodu wydała mu się nienaturalnie
złowroga i makabryczna.
- Okropne - zadrżał Davian. On również musiał to poczuć.
Caeden usłyszał rozmowę i podszedł do chłopców.
- To brama wewnętrznej części miasta - powiedział, patrząc na
czerep. - Wrota Iladriel. Dopiero za nimi zaczyna się właściwe
Deilannis.
- Skąd to wszystko wiesz? - Wirr uniósł brew.
- Po prostu wiem i tyle. - Rudzielec wzruszył ramionami i
przeniósł spojrzenie na kamienny łuk. Po chwili zmarszczył czoło
i zwrócił się do Taerisa: - To... chyba nie jest najkrótsza droga do
naszego mostu.
Mężczyzna od pewnego czasu stał przed bramą. Z
nieodgadnionym spojrzeniem popatrzył na Caedena.
- Masz rację - przyznał po chwili. - To południowe wejście do
miasta. Trasę znam jedynie z map, których oryginały liczą sobie
bez mała dwa tysiące lat. Nie chciałem pobłądzić.
- A co tam jest? - Aelric wbił wzrok w zalegającą za Wrotami
Iladriel ciemność.

- 390 -
- Nie wiem. - Taeris pokręcił głową. - Moim zdaniem tej części
miasta nie odwiedził nikt od czasów Devaeda.
Towarzysze przez chwilę trawili tę informację bez słowa.
- Nadal możemy zawrócić - podpowiedziała Decja.
- Nie - odparł Taeris. - Sha’teth nie są głupie. Jeden z nich na
pewno został przy moście i pilnuje, byśmy się nie wycofali do
Desriel.
- Skoro tak, to nie ma co zwlekać - rzuciła dziewczyna, widząc
wahanie grupy. Zanim ktokolwiek mógł ją powstrzymać, przeszła
przez Wrota Iladriel.
Davian i Wirr wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
Uspokoili się kilkoma głębokimi oddechami i ruszyli pod
kamiennym lukiem, z którego uśmiechała się do nich bielejąca w
mroku czaszka.

***

Po paru krokach Davian obejrzał się przez ramię i skinął na


Caedena, który nadal jak zahipnotyzowany wpatrywał się w
majestatyczną bramę.
- Caeden! - syknął nagląco. Rudzielec usłyszał go i drgnął. Raz
jeszcze rzucił okiem na łuk i pobiegł za towarzyszami.
Davian też podniósł wzrok i zastanawiał się, co tak przykuło
uwagę Caedena. Chłopak znał nazwę tej bramy. Czyżby wracała
mu pamięć? Czy na pewno był z nimi szczery?
Spojrzał na czaszkę i przebiegł go dreszcz. Jeśli nawet Caeden
coś przed nimi ukrywał, to być może wyświadczał im w ten
sposób przysługę.
W Deilannis panowała grobowa cisza; Davian co rusz łapał się
na tym, że wstrzymuje oddech. Robił to odruchowo, pragnąc jak
- 391 -
najwcześniej wyłowić z otoczenia ewentualne nienaturalne
odgłosy. W miarę jak zbliżali się do centrum miasta, zauważył
pewne subtelne zmiany. Mgła lekko się przerzedziła, a budynki
zalało monotonne, szare światło. Większość zabudowań
wyglądała podobnie jak w zewnętrznych dzielnicach, jakby czas
nie miał do nich dostępu - tutaj gdzieniegdzie pojawiały się jednak
wybite okna i wyważone drzwi. Część domów nosiła
pozostawione przez ogień blizny.
Chwilami Davian miał wrażenie, że na skraju jego pola
widzenia coś się porusza. Za każdym jednak razem, kiedy się
odwracał, nie widział nikogo. Miny towarzyszy, w tym Taerisa,
zdradzały, że są tak samo spięci jak on. Wszyscy przeczuwali, że
w mieście kryje się jakieś nieznane zło.
Budowle w sercu Deilannis stały w większych odstępach i były
przy tym bardziej okazałe i zróżnicowane niż stłoczone domy
mieszkalne przedmieścia.
- Co jest? - Decja zamarła w pół kroku i spojrzała na Caedena.
Pozostali również przystanęli i wbili w chłopaka zaintrygowane
spojrzenia.
Rudzielec przygryzł wargę.
- Ja... znam to miejsce - wyszeptał niepewnie, lecz w jego tonie
pojawiła się również rosnąca ekscytacja.
Podszedł dwa kroki naprzód i wymierzył palcem w potężny
gmach, którego front zdobiły wielkie kolumny z białego marmuru.
- To główna ulica miasta. Stoimy właśnie przed Wielką
Biblioteką Deilannis - powiedział, po czym pokazał towarzyszom
budynek wznoszący się nieco dalej. - A tam widzicie świątynię
Ashac. Wierni gromadzili się tam regularnie co siedem dni, by
wysłuchać kazań opartych na słowie Boga Jedynego. - Palec
rudowłosego chłopaka przesunął się raz jeszcze i teraz już z
całkowitym przekonaniem wskazał szeroką, odbijającą w lewo
- 392 -
aleję. - Tę ulicę nazywają Kosa. Idąc nią, po pięciu minutach
doszlibyśmy do wielkiego targu. - Uśmiechnął się, emocje
wywołały na jego policzkach rumieniec. - I wiecie co? Stąd chyba
jestem w stanie doprowadzić nas prosto do Mostu Północnego.
- Świetnie, chłopcze, świetnie. - Taeris złożył mu dłoń na
ramieniu. Davian zwrócił uwagę na to, że w oczach mężczyzny
fascynacja miesza się z troską. - Za nic nie chciałbym gasić
twojego entuzjazmu, ale... czy naprawdę sobie to wszystko
przypomniałeś? Pamiętasz, że kiedyś tu byłeś? Sam nigdy
centrum miasta nie odwiedziłem, ale sporo budynków rozpoznaję
z opisów w tekstach, które kiedyś studiowałem. Na pewno nie
przypominasz sobie po prostu jakichś ksiąg?
- Nie. - Caeden pokręcił głową. Wciąż rozglądał się po okolicy,
w zamyśleniu pocierając wilczy tatuaż na nadgarstku. - Raczej
nie.
Taeris przez kilka chwil wpatrywał się w rudzielca z uwagą.
- Rozumiem - powiedział. - Daj znać, jeśli przypomnisz sobie
cokolwiek więcej.
Poszli dalej, z każdym krokiem zbliżając się ku sercu Deilannis.
Niebawem stanęli na rozwidleniu ulic. Taeris bez zawahania
skierował się w lewo.
Caeden przystanął.
- Taeris! - zawołał niezbyt głośno. - Chyba nie tędy - dodał
nieco niepewnie.
Teraz zatrzymali się już wszyscy. Oszpecony mężczyzna
obejrzał się na chłopaka.
- Wiem, co robię - szepnął z naciskiem, na tyle donośnie, by
mogła go usłyszeć cała grupa. - Ja wszystko rozumiem. Wydaje ci
się, że znasz to miasto, ale naprawdę jestem pewien, że trzeba iść
w lewo.
- 393 -
Caeden nie wydawał się przekonany, lecz po chwili pochylił
głowę.
- Skoro jesteś pewien... - mruknął z wyraźną niechęcią.
Po kilku kolejnych minutach wędrówki Taeris niespodziewanie
zatrzymał pochód i spojrzał na stojącą przy alei niezwykłą
budowlę. Znajdowali się przed strzelającą pod niebo wieżą o
dziwnej, spiralnej konstrukcji, miejscami zadającej kłam
wszelkim zasadom architektury. U podstawy mierzyła sobie
najwyżej dwadzieścia stóp szerokości, co z trudem wystarczyło na
wprawienie w fasadę masywnych podwójnych drzwi. Davian
domyślił się, że niewidoczna większa część budynku ciągnie się
dalej prostopadle do ulicy.
Wtem ciszę rozdarł przenikliwy wrzask. Davian gwałtownie się
rozejrzał, lecz miasto błyskawicznie ucichło. Wszędzie wokół
panował bezruch.
- Co to było? - spytał wylęknionym głosem Aelric.
Taeris pokręcił głową.
- Miejcie się na baczności - rzucił zwięźle i zmierzył wieżę
tęsknym spojrzeniem. - Zaczekajcie tutaj. Niedługo wrócę.
- Co?! - rzucił Wirr z niedowierzaniem. - Chcesz tam wejść? Po
co?
Taeris nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w powietrzu ponownie
poniósł się przepełniony bólem krzyk. Tym razem zabrzmiał
znacznie głębiej i rozpoznali w nim głos mężczyzny. Zanim
którykolwiek z towarzyszy choć drgnął, Aelric ściskał już w dłoni
obnażony miecz. Szermierz ugiął nogi w kolanach, uniósł przed
sobą ostrze i omiótł ulicę czujnym spojrzeniem wojownika.
Nikomu nawet nie przyszło do głowy się zaśmiać. Davian
wyraźnie czuł w uszach uderzenia pulsującej krwi, spiął się na
całym ciele. Wtem z ust wyrwał mu się nieudolnie stłumiony
okrzyk. Spoglądał właśnie na jeden z budynków i przez mgnienie
- 394 -
ujrzał stojącą w drzwiach postać. Przyglądający się im mężczyzna
minę miał lekko... zdziwioną, z pewnością nie wylęknioną ani
wrogą.
Po krótkiej chwili zniknął. Rozpłynął się w powietrzu.
- Co znowu? - syknął Taeris i rzucił Davianowi zagniewane i
zarazem przestraszone spojrzenie.
Chłopak nie odrywał wzroku od budynku.
- Zobaczyłem kogoś. Tam, w tamtych drzwiach. - Wskazał.
- Jesteś pewien? - Starszy uniósł brwi.
Davian potaknął bez słowa.
Przez pokrytą bliznami twarz Taerisa przemknął nieładny
grymas. Już miał coś powiedzieć, gdy Davian zachłysnął się
ponownie i wymierzył palcem w inną stronę. Tym razem
odwrócili się wszyscy i ujrzeli stojącą pośrodku ulicy młodą
kobietę, przypatrującą się im z wielce zaciekawioną miną. Taeris
zrobił krok w jej kierunku, lecz ledwie się poruszył, dziewczyna
zniknęła.
- Iluzje - mruknął pod nosem Aelric. Kontrapunktem dla uwagi
młodego arystokraty okazał się następny wrzask. Ten rozległ się
znacznie dalej niż poprzednie.
- Nie wydaje mi się. - Taeris pokręcił głową.
Nagle Wirr wydał z siebie ostrzegawczy okrzyk. Davian obrócił
się na pięcie i spojrzał prosto na stojącą ledwie kilka stóp od nich
postać. Zjeżyły mu się włoski na karku. Na pierwszy rzut oka
uznał, że ma do czynienia z człowiekiem, aczkolwiek nieznajomy
nawet najwyższego w grupie Nihima przerastał o ponad głowę.
Dopiero po chwili zobaczył gadzią twarz. Czarne, lodowate ślepia
wpatrywały się w nich z nieskrywaną wściekłością. Spojrzenie
chłopaka powędrowało niżej i zrozumiał, że stworzenie nie ma
nóg, tylko podpiera się na uniesionym ogonie, który wił się
- 395 -
jeszcze daleko z tyłu. Pokryte było połyskliwą ciemnozieloną
skórą, niemal czarną w mdłej poświacie Deilannis. Grube,
umięśnione ramiona węża wyciągnęły się ku stojącej najbliżej
Decji.
Wszystko rozegrało się jednocześnie. W szarym blasku
rozbłysła jaskrawa fala bieli.
- Nie! - zawołał Taeris, a gadzi stwór odwrócił się i na
odrażającym pysku odmalowało się zaskoczenie. Moment później
istota zniknęła.
Taeris zwrócił się wściekle do Wirra, który stał z wyciągniętymi
wciąż przed siebie rękoma i zastygłym na twarzy wyrazem szoku.
Światło zgasło, lecz Davian nie miał wątpliwości, iż wypłynęło z
ciała przyjaciela.
- Spróbowałeś zaatakować go Esencją, prawda!? - warknął
Taeris z taką miną, jakby chciał chłopaka uderzyć.
Pobladły Wirr pokiwał głową.
W tej samej chwili gdzieś w mieście rozległ się skowyt.
Mężczyzna zacisnął pięści i jęknął. W odróżnieniu od
poprzednich ten dźwięk brzmiał zdecydowanie nieludzko - był to
przenikliwy, mrożący krew w żyłach, złowróżbny pisk. Davian
zastygł.
Taeris spojrzał na Caedena.
- Mówiłeś, że znasz drogę do Mostu Północnego? - rzucił
mężczyzna i Davian zrozumiał, że w tej chwili starszy naprawdę
się boi.
- Tak myślę.
- No to biegiem! - Taeris popchnął Caedena w kierunku, z
którego przyszli.
Rudowłosy chłopak potknął się, lecz utrzymał na nogach i
ruszył biegiem przed siebie. Taeris zwrócił się do pozostałych.
- 396 -
- Wszyscy za nim! Nie straćcie go z oczu. Caeden wie, jak stąd
uciec.
Ruda czupryna malała już w głębi ulicy. Davianowi nie trzeba
było dwa razy powtarzać. Puścił się pędem, tuż za Wirrem,
Aelrikiem i Decją. Dogonił ich kolejny kaleczący uszy zew, który
rozległ się znacznie bliżej niż przed momentem. Nieznana istota
zbliżała się błyskawicznie, nienaturalnie szybko.
Nagle Davian uświadomił sobie, że nie słyszy za sobą tupotu
Nihima ani Taerisa. Rzucił okiem przez ramię i zobaczył, że obaj
mężczyźni stoją jak stali i rozmawiają ściszonymi głosami.
Kapłan ściskał Taerisa za ramię. Chłopak po chwili wahania
zawrócił i podbiegł do nich.
- Nihim, puść mnie! Pozwól! - fuknął gorączkowo Taeris.
- Nie! - Duchowny pokręcił głową i jeszcze mocniej chwycił
rękę przyjaciela. - Będą jeszcze inne okazje, a jeśli zostawisz te
dzieciaki na pastwę losu, nigdy sobie nie wybaczysz.
Taeris zacisnął zęby, na jego twarzy malowała się czysta
frustracja.
- Niech cię El! - prychnął, po czym zauważył Daviana i
odwrócił się gwałtownie. - Co ty wyprawiasz!? - ryknął. -
Kazałem uciekać! W nogi!!! - dodał i nie zwlekając, posłuchał
własnej rady. Moment później wszyscy trzej pędzili już za
towarzyszami.
Mgła, jeszcze przed chwilą ledwie zauważalna, niespodziewanie
zgęstniała. Davian widział jedynie na kilka stóp przed sobą. Taeris
i Nihim zniknęli mu z oczu. Nagle tuż przed nim rozległ się
zdławiony okrzyk i chłopak musiał uskoczyć, by nie wpaść na
wijące się na ziemi ciało.
Przystanął i uklęknął. Nihim leżał, trzymając się kurczowo za
kostkę, jego twarz wykrzywiał grymas bólu.

- 397 -
I znów ten nieludzki wrzask. Stworzenie nie mogło być dalej jak
kilka przecznic od uciekinierów.
- Dasz radę wstać? - spytał naglącym szeptem Davian.
Kapłan usiadł i mocno odepchnął chłopaka od siebie.
- Uciekaj, chłopcze - rzucił, tocząc dokoła szeroko otwartymi
oczyma. - Nie ma potrzeby, byśmy zginęli tu obaj.
- Nie zginiemy. Ani ty, ani ja. - Słowa Daviana, bardziej niż jak
krzepiąca obietnica, zabrzmiały jak pobożna modlitwa.
Mgła była w tej chwili tak gęsta, że utrudniała oddychanie.
Zagubiony w mlecznych oparach chłopak zbadał po omacku ciało
kapłana i znalazł ramię. Mamrocąc zdawkowe przeprosiny,
nieporadnie chwycił Nihima pod pachami i szarpnął w stronę
najbliższego budynku. Po chwili, krzywiąc się z wysiłku,
przeciągnął mężczyznę przez zwęglone szczątki drzwi. Ten dom
należał do zabudowań zniszczonych przez ogień, aczkolwiek dach
i wszystkie ściany przetrwały. Davian pomógł Nihimowi usiąść
pod najbliższą ścianą, plecami do ulicy, w niewidocznym z
zewnątrz miejscu. Zaraz potem klapnął ciężko obok kapłana i
starając się zapanować nad oddechem, nadstawił ucha.
Spodziewał się oznak zbliżającego się zagrożenia. Nie usłyszał
jednak niczego. Miasto otuliła nieziemska cisza.
Spokój trwał może przez kilkanaście sekund. Zaraz potem
wirujące wokół nich mleczne pasma mgły zbiły się jeszcze
bardziej i znów usłyszeli wrzask, tak blisko, jakby pościg był tuż-
tuż. Obaj siedzieli w bezruchu, ledwie ważąc się oddychać. Po
chwili Davian zaryzykował i wyjrzał za drzwi. Białe opary...
ciemniały, kłębiły się i zbijały, aż wreszcie przypominały bardziej
chmurę czarnego dymu niż zwykłą mgłę. Chłopak zadrżał.
Wirująca ciemność nie zwiastowała niczego poza śmiercią i
rozkładem. Zrobiło się zimno. Na oczach Daviana wirujący na
środku ulicy mroczny tuman skręcił się, zapadł w sobie i przybrał
- 398 -
ludzki kształt. Takiego człowieka jednak chłopak nie widział
nigdy w życiu; skóra istoty była czarna jak węgiel i lekko
połyskiwała w matowym, szarawym świetle miasta. Dłonie,
zakrzywione i nienaturalnie wydłużone, o wiele bardziej
przypominały zwierzęce, obdarzone pazurami łapy niż ręce
człowieka. Wszystkie cztery kończyny i tors były bardzo chude.
Davian usłyszał obrzydliwe sapanie; stwór zwrócił się prosto ku
niemu i zdjęty grozą chłopak cofnął się odruchowo, zasłaniając
dłonią usta. Mimo że twarz potwora wciąż częściowo niknęła we
mgle, wyraźnie zobaczył, że pozbawiona jest oczu, paszczę
wypełniają rzędy ostrych jak brzytwa zębów, a w miejscu nosa
zieje okrągły otwór.
Stworzenie zadarło gładki, bezwłosy łeb. Sapanie rozległo się
ponownie i do przerażonego Daviana dotarło, że bestia węszy,
próbuje wyłowić ich zapach.
Mgnienie później potwór rozdziawił pysk i zawył triumfalnie,
tak głośno, ostro i przenikliwie, że obaj uciekinierzy musieli
zatkać uszy.
Stworzenie ruszyło w głąb budynku, powoli, statecznie, jakby
świetnie rozumiało, iż ofiary są blisko i nie ma powodu do
pośpiechu. Zbliżało się niemal leniwym krokiem. W chudej dłoni
zmaterializowało się ostrze. Jedna z ostatnich niezmąconych
paniką myśli Daviana była taka, że nóż, który miał odebrać mu
życie, jest tą samą bronią, którą widział w rękach sha’teth.
Kapłan zaskoczył go całkowicie. Zanim chłopak zdążył
zaprotestować, podniósł się chwiejnie na równe nogi i osłonił go
własną piersią przed nadchodzącym potworem.
- Nie dostaniesz go. On nie może umrzeć - rzucił butnie,
zadzierając brodę. - Nie możesz...
Sztylet wystrzelił naprzód i uderzył jakby w zwolnionym
tempie. Nihim wrzasnął. Kolejne chwile zlały się w niewyraźną
- 399 -
zbitkę. Nihim osunął się na podłogę, z otwartej w jego brzuchu
rany buchnęła krew. Spowita mgłą bestia jakby nigdy nic ruszyła
naprzód.
I nagle stała tuż przed nim. Ohydna, bezoka twarz zawisła
chłopakowi przed oczyma, obserwowała. Davian przygotował się
na przyjęcie zabójczego ciosu, lecz potwór zastygł, pochylił głowę
na bok i powąchał powietrze.
- Ilian di - odezwał się niskim, chrzęszczącym jak żwir głosem.
W jego tonie pojawił się gniew, może też poczucie zawodu. - Sha
di Davian.
Na dźwięk własnego imienia chłopak otworzył szeroko oczy,
lecz wciąż nawet nie drgnął.
I nagle stwór eksplodował. Rozsypał się na widmowe pasma,
które na powrót zmieszały się z wszechobecną mgłą.
Nienaturalny, dotkliwy chłód zniknął. Zostali sami.

- 400 -
Rozdział 25.
Otumaniony Davian poruszył się dopiero wtedy, kiedy doleciał
go jęk kapłana.
Przyklęknął obok Nihima, leżącego z zaciśniętymi z bólu
oczyma. Zrozpaczony chłopak spojrzał na ranę i spróbował
zatamować krwotok dłońmi, lecz gorąca, lepka krew po prostu
przeciekała mu między palcami.
- Co mogę zrobić? - zapytał, świadom, że nie jest w stanie
kapłanowi pomóc.
Nihim wypuścił wstrzymywane powietrze, które uciekło mu z
ust zabarwionymi czerwienią bąbelkami. Potrzebował chwili, by
zebrać się w sobie.
- Potwór... znał twoje imię - syknął wreszcie przez zaciśnięte
zęby. - To dziwne - dodał.
- Tak. - Davian przetarł oczy. Wciąż jeszcze nie zdołał
przetrawić wszystkiego, co właśnie zaszło.
- Przepędziłeś go - podjął słabym głosem Nihim. - Jak to
zrobiłeś? Co ci powiedział?
- Nie! Skąd! Ja nic nie zrobiłem... A co powiedział... Brzmiało
to jak darecjański, ale nie zrozumiałem ani słowa. - Davian
przeczesał włosy palcami, nie dbając o to, że dłonie ma uwalane
krwią. - Musimy wrócić do reszty. Taeris będzie umiał ci pomóc.
Nihim zaniósł się śmiechem, który od razu przerodził się w
szarpiący kaszel.
- Ty musisz wrócić do reszty - poprawił. - Obawiam się, że ja
już tutaj zostanę.
- Nie porzucę cię.

- 401 -
Kapłanem znów wstrząsnął atak kaszlu. Z każdą chwilą bladł,
ogarniała go słabość. Po chwili odetchnął swobodniej i złożył dłoń
na ramieniu Daviana.
- Dzielny z ciebie chłopiec - powiedział. - Dzielny i dobry.
Wiem, że się starasz, i dziękuję ci za to. Ale to naprawdę
daremne. Umrę tutaj, tak było mi pisane.
Davian w milczeniu zastanowił się nad słowami Nihima.
- Chcesz przez to powiedzieć, że ktoś to... Zobaczył? W wizji?
Kapłan skinął głową. Nawet tak delikatny ruch sprawił, że przez
jego twarz przemknął grymas bólu.
- Pewien augur, mój stary przyjaciel. Ponad dwadzieścia lat
temu. Od dawna zastanawiałem się, kiedy ten dzień nadejdzie. -
Parsknął rozpaczliwym, niemal obłąkańczym śmiechem i umilkł. -
Wygląda na to, że dzisiaj.
Davian ujął głowę Nihima w dłonie i lekko ją uniósł, by kapłan
nie leżał na zimnej, kamiennej podłodze.
- Dlaczego więc tu z nami przyjechałeś? - spytał z
niedowierzaniem.
- Chciałem udowodnić coś Taerisowi - wykrztusił ochryple
kapłan. Na jego wargi wypłynął smutny uśmiech. Widząc, że
Davian otwiera usta, by powiedzieć coś więcej, uniósł rękę. - Nie
ma czasu - wyszeptał. - Idź!
Chłopak zaczął się podnosić, lecz zanim się w pełni
wyprostował, pokręcił głową i na powrót przyklęknął.
- Niech to Prządki! Nie zostawię cię tutaj! - rzucił, po czym
wziął kapłana na ręce i podniósł go tak łagodnie, jak tylko
potrafił.
Gdy Davian wykonał pierwszy krok, Nihim spróbował się
zaśmiać, lecz jedynie jęknął.
- Uparciuch - sapnął.
- 402 -
Uginając się pod ciężarem rannego, chłopak wyszedł ukradkiem
na ulicę. Ruszył w kierunku, w którym po raz ostatni widział
Caedena, i szedł przed siebie, starając się nie myśleć o krwi, która
bez przerwy płynęła z rozciętego brzucha Nihima. Nie znał się na
tego rodzaju obrażeniach, ale był pewien, że jeśli kapłan nie
otrzyma należytej pomocy, czeka go rychła śmierć.
- Muszę odpocząć - wyjęczał Nihim po dwóch minutach
marszu. - Tylko chwileczkę, przysięgam.
W pierwszym odruchu Davian chciał zaprotestować, lecz jego
ramiona również gwałtownie domagały się wytchnienia.
Rozdygotany zatrzymał się, usadził kapłana na stercie gruzu i
spojrzał mu w oczy, uważając, by nie zdradzić żadnych emocji.
Nihim umierał, a on nie potrafił mu pomóc, nie mógł zrobić już
nic.
- Posłuchaj mnie, chłopcze. - Duchowny podniósł wzrok. - Są
rzeczy, o których powinieneś wiedzieć. Taeris nie powiedział
wam o wszystkim.
- A ty powinieneś oszczędzać siły.
Nihim pokręcił głową.
- On na ciebie czekał, Davian. Wiedział, że się pojawisz - podjął
słabym szeptem. - Istnieje pewien tekst Starej Religii, napisany
przez niejakiego Alchesha, augura żyjącego dwa tysiące lat temu.
Opowiada o człowieku, który pewnego dnia powstrzyma Aarkeina
Devaeda i nie pozwoli mu zniszczyć świata. Taeris jest
przekonany, że tym człowiekiem jesteś właśnie ty. Myśli, że... -
Napad ostrego kaszlu nie pozwolił kapłanowi dokończyć, z ust
pociekły mu strużki krwi.
Davian zmarszczył czoło, najwyraźniej Nihim zaczął majaczyć.
- Porozmawiamy o tym, kiedy już znajdziemy Taerisa -
powiedział łagodnie.
Ranny drgnął i jęknął z bólu.
- 403 -
- Nie mów do mnie jak do dziecka, chłopcze. Słuchaj. Augur,
który opowiedział mi o dzisiejszym dniu... powiedział też, że
będzie mi wtedy towarzyszyć ktoś bardzo ważny. U kresu. -
Zakaszlał raz jeszcze, słabiej niż przed chwilą. - Ktoś, kto od lat
bardzo często przewijał się w wizjach, osoba uważana przez
augurów za kluczową postać epoki... oś, wokół której obracają się
wydarzenia naszych czasów.
- To tylko znaczy, że z pewnością nie znalazłeś się u kresu. -
Chłopak wbił w kapłana ostre spojrzenie.
- Optymista. - Nihim zachichotał, lecz śmiech zgasł równie
szybko, jak się narodził. - To mi się podoba - dodał i zawiesił
głos. - Davian, jest coś jeszcze. Taeris jest z tobą powiązany. I ta
więź jest dla niego niebezpieczna. Musisz ją zerwać, w
przeciwnym wypadku on umrze. - Kapłan z każdą sekundą
oddychał płycej. - Kiedy...
Umilkł. Otworzył szeroko oczy i podniósł pełne niedowierzania
spojrzenie gdzieś ponad ramię chłopaka. Rozchylił wargi, by coś
powiedzieć, lecz nie wydał z siebie ani dźwięku. Przez chwilę
Davian był przekonany, że kapłan umarł.
Zbyt późno zrozumiał, że dzieje się coś innego, że coś się
zbliża.
Odwrócił się, lecz wyładowanie trafiło go prosto w bok i nagle
koziołkował już dziko w powietrzu. Poczuł koszmarny ból, jakby
czyjaś dłoń wdarła mu się pod czaszkę i zacisnęła na mózgu. Z
gardła chłopaka wyrwał się wrzask i sam nie był pewien, czy
krzyczy z bólu, strachu, czy po prostu zaskoczenia.
Takiego cierpienia nie zaznał nigdy przedtem; nie zaznał, a
nawet sobie nie wyobrażał. Czuł się, jakby runął prosto w głąb
rwącej rzeki szarego dymu, w odmęty pustki, nicości, której
gwałtowne prądy usiłowały zmiażdżyć mu umysł, rozszarpać go

- 404 -
na strzępy, zniszczyć go tak doszczętnie, by nie pozostało nawet
wspomnienie.
Potężne siły rozciągały go jednocześnie w tysiącu kierunkach, a
mimo to trwał w miejscu. Miejskie zabudowania, ulica, Nihim -
wszystko to zniknęło, rozpłynęło się w bezkresnym, wezbranym
strumieniu otchłannej pustki.
Oddychał z najwyższym trudem. Nie potrafił ocenić, jak długo
trwa w tym stanie; nie miał pojęcia, czy mijają sekundy, minuty,
czy może całe godziny. Nagle przepełniła go jednak niezbita
pewność, iż jeśli nie zdoła się wyrwać, po prostu przestanie
istnieć.
Kierując się wyłącznie podszeptami instynktu, spróbował ukoić
umysł, posługując się wszystkimi wyniesionymi ze szkoły
technikami, które poznał, gdy starał się okiełznać Esencję. Zaraz
potem dotarła do niego przerażająca świadomość, że w tym
miejscu Esencja nie istnieje, nie może istnieć.
Nagle wyczuł coś innego. Coś zimnego i mrocznego.
Przepłynęło na wskroś jego jaźni.
Tuż potem napór na jego umysł zelżał. Doznanie wciąż było
okrutnie wręcz nieprzyjemne, lecz unoszący go prąd, dotąd
wściekle rwący, płynął teraz spokojniej. Powoli. Davian unosił
się, szybował wśród pustki, próbując odzyskać zmysły, a zimna
substancja krążyła w nim niczym krew. Zapatrzył się w
obmywające go smugi popielatego dymu, rozbolała go głowa, lecz
nie przestał.
Wkrótce coś zwróciło jego uwagę. Jakby szczelina w szarości,
obszar pustki nieco jaśniejszy od otoczenia. Utkwił tam
spojrzenie, starał się skupić wzrok tylko na tym jednym miejscu,
ignorując wszystko inne. W tak nierzeczywistym wymiarze był to
jedyny punkt odniesienia... Tylko jak do niego dotrzeć? Nie

- 405 -
musiał nawet sprawdzać, by wiedzieć, że tutaj nie posiada
fizycznego ciała i nogi nie mogą go ponieść.
Odruchowo uczynił światło ośrodkiem swych myśli i
skoncentrował siłę woli na pragnieniu dotarcia do niego...
...światło jaśniało tuż przed nim. Czy sam ku niemu
poszybował, czy ono przybyło do niego, nie miał pojęcia.
Przyjrzał się łagodnemu blaskowi. Wydawał się... znajomy.
Gościnny. Zapatrzył się głębiej, tylko na moment...
...i aż jęknął.
Zupełnie jakby ktoś zdzielił go młotkiem w głowę. Przez kilka
pierwszych sekund leżał w bezruchu, z zamkniętymi oczami,
próbując zrozumieć, co się z nim dzieje.
Najpierw był w Deilannis, a potem gdzieś w... pustce. Unosił się
na wezbranej rzece szarawej nicości. Poruszył się i wyczuł pod
sobą chłodny, pokryty rzeźbieniami kamień. Więc przynajmniej
nie tkwił już w tej otchłani. Odzyskał też ciało. Zawsze to jakiś
początek.
Powoli, ostrożnie, z trudem uniósł powieki. Powitał go widok
wysoko zawieszonego kamiennego sufitu, solidnie wykonanego,
lecz poza tym nad wyraz przeciętnego i niepozornego. Otaczał go
półmrok, aczkolwiek nawet to słabe światło przez kilka
pierwszych chwil boleśnie raziło w oczy. Jak długo tu leżał?
Znalazł się z powrotem w Deilannis czy może trafił gdzie indziej?
Z wolna zaczęły wracać wspomnienia, żyły wypełniła adrenalina.
Nihim. Davian z wysiłkiem podźwignął głowę i się rozejrzał.
Spoczywał na ołtarzu we wnętrzu budowli, która wyglądała na
wielką świątynię. Rzędy kolumn ciągnęły się na wszystkie strony
i niknęły w ciemności; chłopak nie widział ścian, nie zobaczył
niczego, co ograniczałoby olbrzymią salę. Światło spływało z
otwierającego się w suficie świetlika, który musiał być jedynym,
gdyż poza niewielką jasną plamą - pośrodku której leżał Davian -
- 406 -
nie było widać niczego. Świątynię spowijała chłodna szarość,
aczkolwiek nie było tu mgły. Widząc popielaty blask, pomyślał,
że mimo wszystko wciąż znajduje się w Deilannis.
- Witaj, Davian. Zachowaj spokój. Nie spotka cię żadna
krzywda.
Chłopak natychmiast zeskoczył na posadzkę i lękliwie potoczył
spojrzeniem dokoła, wypatrując właściciela głosu.
- Kto tu jest? Skąd wiesz, jak się nazywam?
- To dłuższa opowieść. - Bezcielesny głos zachichotał, choć w
jego śmiechu brakowało radości.
Davian wycofał się z wolna pod ołtarz i oparł o niego plecami.
- Pokaż się.
Wśród cieni coś się poruszyło i po chwili w kręgu światła
pojawił się mężczyzna. Z wyglądu bardzo pospolity - mysio
brązowe, krótko przystrzyżone włosy i niezwracająca uwagi, zbyt
zaokrąglona twarz. Ani wysoki, ani niski, nie otyły i nie chudy.
Pomimo tego biła od niego aura władzy i siły.
Było w nim też coś jeszcze, niemal niedostrzegalnego, lecz
niezaprzeczalnie prawdziwego. Aczkolwiek reszta ciała zupełnie
tego nie potwierdzała, oczy mężczyzny były stare. Stare i ponad
ludzką miarę zmęczone.
Nieznajomy wsunął coś do kieszeni, zmarszczył brwi i wbił w
Daviana ostre spojrzenie. Chłopak spróbował się poruszyć, ukryć
za masywnym ołtarzem, lecz odkrył, że nogi przestały
wykonywać jego polecenia.
- Nie próbuj korzystać ze swoich zdolności. Na mnie nie
zadziałają - uprzedził nieznajomy.
Ruszył naprzód, przymrużył powieki i spojrzał Davianowi
prosto w oczy. Sprawiał wrażenie zaintrygowanego. Zatrzymał się
tuż przed chłopakiem i z sykiem wciągnął powietrze przez zęby.
- 407 -
- Hmm, masz tylko jedną bliznę - zauważył głęboko poruszony,
jakby nie dowierzał własnym oczom.
- Tak jest. Tylko jedną. A teraz mów, kim jesteś i co ja tu robię!
- rzucił Davian, starając się nie zdradzić tonem rosnącej paniki.
Niepozorny mężczyzna puścił wybuch mimo uszu.
- Niemożliwe - mruknął, wciąż stojąc zaledwie kilka stóp od
unieruchomionego chłopaka. Po chwili zaczął wokół niego
krążyć, oglądając go wnikliwie, z chorobliwą fascynacją. - A taki
byłem pewny. Taki pewny. Być może stary dureń miał jednak
rację - dodał, tracąc nagle animusz.
- Czy... chcesz mnie zabić? - zapytał Davian i tym razem nie
zdołał już ukryć zdenerwowania. Mężczyzna sprawiał wrażenie
obłąkanego.
Nieznajomy znieruchomiał, wbił w Daviana przeciągłe, ostre
spojrzenie, po czym wybuchnął głośnym rechotem, którego echo
poniosło się daleko w mrok.
- Mam nadzieję, że uda się tego uniknąć - rzucił cierpko, kręcąc
głową.
Chłopak przełknął z trudem ślinę, odpowiedź nie do końca
zdołała go uspokoić.
- Więc czego ode mnie chcesz?
Mężczyzna nie zareagował, wciąż intensywnie, w napięciu
przyglądał się Davianowi. Ostatecznie westchnął.
- Uwolnię cię, ale tylko pod warunkiem, że nie uciekniesz.
- Zgoda.
Nieznajomy stanął przed Davianem i przytknął dłoń do jego
czoła. Zamknął oczy.
- Powtarzaj za mną. „Przysięgam, że wysłucham, co masz do
powiedzenia, i osądzę twe słowa sprawiedliwie. Przysięgam, że
nie wyrządzę ci krzywdy i nie będę próbować ucieczki”.
- 408 -
Skonsternowany chłopak zmarszczył czoło, lecz nie widząc
specjalnego wyboru, powtórzył przysięgę. Poczuł wyładowanie
energii i przelotne pieczenie w lewym przedramieniu. Drgnął i
spojrzał w dół.
Dopiero teraz zauważył, że jego Kajdany spadły i leżą na
ołtarzu, na którym się ocknął. Z kolei na ręce, w miejscu gdzie
nosił dotąd Znamię Obdarzonego, zobaczył teraz jedynie
jaśniejące kółko. Po chwili nawet ono skurczyło się, zlało ze skórą
i zniknęło na dobre.
- Co to było? - rzucił. - Gdzie moje Znamię?
- Chodzi ci o wyładowanie? To było związanie - odpowiedział
lekko skonsternowany mężczyzna. - Dzięki niemu nie będziesz
mógł złamać danego mi słowa. Co do drugiego pytania... nie mam
pojęcia, co masz na myśli.
- Moje Znamię... - powtórzył zbity z tropu Davian i na moment
zawiesił głos. - Takie, jakie noszą wszyscy Obdarzeni. - Widząc,
że nieznajomy wciąż patrzy pustym wzrokiem, chłopak pokręcił
głową. - Nie słyszałeś o Nakazach? Wiążą Obdarzonych i
nadzorców. Powstrzymują nas przed pewnymi formami
wykorzystania mocy.
- Ciekawe. - Mężczyzna pochylił głowę. - Związanie dotykające
jednocześnie wszystkich Obdarzonych. Spore osiągnięcie.
Ciekawe, który z nich to zrobił. - Zamyślił się na chwilę. - Jaki
ślad pozostawiało?
- Wpisane w okrąg sylwetki trzech osób. Mężczyzna, kobieta i
dziecko. - Davian nadal wpatrywał się w przedramię. Przez tak
długi czas żył z przekonaniem, że Znamię jest trwałe i
nieusuwalne. Widok czystej skóry wzbudził w nim dziwny
niepokój.
- No tak, naturalnie - mruknął do siebie nieznajomy.
- Ale co się z nim stało? - ponowił pytanie Davian.
- 409 -
- Te, jak je nazywasz, Nakazy jeszcze nie istnieją, a zatem nie
jesteś przez nie związany.
- Nie rozumiem. - Chłopak ściągnął wargi.
Mężczyzna wykonał nieznaczny gest dłonią i Davian odzyskał
władzę w nogach.
- Wszystko w swoim czasie. Teraz chodź ze mną.
Chłopak z wahaniem wszedł za nieznajomym w cień. Kiedy
otoczyła ich ciemność i wzrok przywykł do nowych warunków,
Davian zobaczył, że wnętrze, w którym się znajdowali, jest
naprawdę olbrzymie. Rozmiary były jednak jedyną cechą
szczególną hali. Rzędy gładkich szarych kolumn, gładka
kamienna posadzka i majaczący daleko w górze, łukowato
sklepiony dach. Poza tym nie było tu nic.
Po mniej więcej pół minuty stanęli przed drzwiami, za którymi
otwierał się wąski korytarz. Wchodząc tam z przepastnej sali,
Davian poczuł klaustrofobiczny lęk.
- Kim jesteś? - powtórzył pytanie po drodze.
- Nazywam się Malshash - przedstawił się mężczyzna, nawet na
niego nie patrząc.
- A więc, Malshash - podjął zachęcony powodzeniem chłopak -
możesz mi wreszcie powiedzieć, gdzie ja właściwie jestem?
Korytarz kończył się podwójnymi drzwiami. Malshash
zamaszystym gestem pchnął jedno ze skrzydeł.
Davian westchnął. Mlecznobiała mgła nie była już tak gęsta jak
wtedy, kiedy zaatakował ich potwór, lecz nie ustąpiła.
- Nadal w Deilannis - odpowiedział sam sobie bezbarwnym
tonem.
- Zgadza się.
Chłopak wyszedł na zewnątrz i odwrócił się, by obejrzeć
świątynię. Ku swemu zaskoczeniu rozpoznał ją w jednej chwili.
- 410 -
To właśnie ten budynek tak bardzo zainteresował wcześniej
Taerisa, to do niego chciał wejść, nie zważając na zbliżające się
zagrożenie. Myśl o niebezpieczeństwie sprawiła, że Davian
rozejrzał się niespokojnie po ulicy.
- Potwór... - Spojrzał wymownie na Malshasha.
- Jesteśmy bezpieczni - zapewnił Malshash i ruszył przed siebie,
w kierunku przeciwnym do tego, w którym oddalił się Taeris i
reszta grupy. Davian chciał zostać, lecz nogi same poniosły go w
ślad za tajemniczym mężczyzną.
- Zaczekaj! - zawołał cicho. - Moi przyjaciele! Mogą tu jeszcze
być! Jeden jest poważnie ranny, ten potwór dźgnął go nożem...
Jeżeli go znajdę...
- Jeśli twojego przyjaciela ranił Orkoth, to jest już martwy. -
Malshash nie zwolnił kroku, nawet się nie obejrzał. Mówił do cna
wyzutym z emocji głosem. - A nawet jeśli nie, to i tak nie możesz
do niego wrócić.
- Jak to? Zostawiłem go ledwie kilkaset stóp stąd, w drugą
stronę! - Davian podniósł głos. Narastały w nim gniew i frustracja.
- Davian - Malshash pokręcił głową - jesteśmy tu zupełnie sami.
Wiedziałbym, gdyby było inaczej - dodał i władczym gestem
podniósł rękę. - Dość już pytań. Potem przyjdzie czas i na nie -
stwierdził, nadal patrząc prosto przed siebie.
Kilka kolejnych minut przeszli bez słowa. Davian raz po raz
nerwowo oglądał się przez ramię. Wreszcie stanęli przed sporym
piętrowym domem. Malshash wszedł do środka i przywołał za
sobą Daviana. Korytarz zaprowadził ich do przestronnej kuchni.
W palenisku wesoło trzaskał ogień, roztaczając ciepły blask na
całe pomieszczenie. Kontrast z zimną bielą i szarością miasta był
niemal wstrząsający.
Malshash wskazał chłopakowi jedno ze stojących przy stole
krzeseł i zaczął otwierać kolejne szafki. Zaskoczony Davian
- 411 -
zrozumiał po chwili, że mężczyzna zajął się przygotowaniem
posiłku, aczkolwiek wyraz jego twarzy świadczył o tym, że
myślami bawi gdzie indziej.
- Ty tu mieszkasz? - zdziwił się chłopak.
- Tymczasowo. - Malshash w roztargnieniu skinął głową.
Davian umilkł. Jakiś czas potem na stole wylądowały dwa
parujące talerze.
- Musisz być głodny. - Gospodarz zachęcił gestem do jedzenia.
Chłopakowi zaburczało w brzuchu. Dopiero teraz uświadomił
sobie, że umiera z głodu. Posiłek składał się z gotowanego mięsa -
wyglądało na wołowinę - i warzyw. Prosta strawa, lecz
wyposzczonemu Davianowi wydała się najprawdziwszą ucztą.
Gdy pochłonął już kilka pierwszych, potężnych kęsów,
zauważył, iż Malshash swojej porcji nawet nie tknął. Przestał jeść
i zmrużył oczy. Poczuł ostrzegawcze ukłucie strachu.
Mężczyzna zauważył reakcję chłopaka i rozciągnął usta w
lekkim uśmiechu.
- Nie, nie planuję cię otruć - zapewnił i dla podkreślenia tych
słów uszczknął trochę mięsa.
Zaraz potem rozsiadł się wygodniej i westchnął.
- No dobrze. Chciałeś o coś zapytać.
Chłopak potaknął skinieniem i przełknął.
- Co się ze mną stało? W jaki sposób trafiłem do tej świątyni?
- Nie rozumiem? - odparł Malshash niepewnie.
- W jednej chwili stałem na ulicy tego przeklętego przez El
miasta. Zaraz potem znalazłem się... gdzie indziej. W takiej szarej
pustce. Rzucało mną na wszystkie strony. Byłem pewien, że
rozerwie mnie na kawałki, ale wtedy zobaczyłem światło i
zbliżyłem się do niego. Następne, co pamiętam, to przebudzenie
na ołtarzu. Resztę znasz.
- 412 -
- To ty... naprawdę nie wiesz, co to było?
- A powinienem?
Malshash rozmasował skronie. Z jakiegoś zagadkowego
powodu wydawał się wstrząśnięty.
- Chyba nie, ale żeby przebyć rozpadlinę bez odpowiedniego
treningu, nie mając pojęcia, co się robi... Niebywałe.
- Rozpadlinę? - Chłopak nachylił się nad blatem i nagle poczuł,
że opadają mu powieki.
Ziewnął długo i głośno. Bijące od paleniska ciepło pospołu ze
świeżo wypełnionym brzuchem przyprawiły go o senność.
Aczkolwiek coś było nie tak. Praktycznie zasypiał na siedząco.
- Co się dzieje? - Ziewnął raz jeszcze. - Uśpiłeś mnie czymś?
- Nie. Zwykły skutek uboczny. Dotąd musiał cię podtrzymywać
szok.
Davianowi zaciążyła głowa. Skłonił ją i oparł czoło na stole.
- Skutek uboczny... czego? - wymamrotał.
Jeśli nawet Malshash odpowiedział, to chłopak już tego nie
słyszał. Usnął.

- 413 -
Rozdział 26.
Wirr wyskoczył z mgły.
Padł na gładką, białą powierzchnię mostu i z zachwytem
podniósł wzrok na nocne niebo, rozkoszując się muśnięciami
świeżego powietrza na twarzy. Nawet ryk szalejącej poniżej rzeki
wydał mu się przepiękną melodią w porównaniu z posępnym
milczeniem przeklętego miasta. Tej nocy nie było chmur i nad
głową chłopaka migotało mrowie gwiazd. Brakowało tylko
księżyca, lecz i tak przemknęło mu przez myśl, że piękniejszego
widoku nie widział od urodzenia.
Usiadł i odwrócił się ku wyłaniającym się niepewnie z gęstych
oparów Aelricowi i Decji, za którymi ukazali się Caeden i Taeris.
W Deilannis wciąż co chwila rozlegały się wrzaski tropiącej ich
bestii, lecz teraz dolatywały z bardzo daleka.
Nagle zrobiło mu się zimno. Przez chwilę wpatrywał się w
towarzyszy bez słowa.
- Gdzie Davian i Nihim?
Taeris rozejrzał się i pobladł.
- Nihim się potknął - odparł po chwili - ale nie mam pojęcia, co
się stało z Davianem. Nie widziałem.
Jak jeden mąż spojrzeli na ścianę mgły, jakby w oczekiwaniu,
że dwaj zaginieni zaraz z niej wyjdą.
Nie wyszedł nikt.
Ponownie odezwał się potwór. Tym razem jego zew zabrzmiał
inaczej, bardziej nagląco. Dotąd Wirr słuchał skowytów
stosunkowo spokojnie, lecz teraz przeszył go dreszcz.
Wciąż lekko zdyszany wstał.
- Musimy wracać - rzucił i na drżących nogach ruszył ku białej
zasłonie.
- 414 -
Taeris chwycił go za ramię i zatrzymał w pół kroku. Popatrzyli
sobie w oczy.
- Nie bądź głupi - syknął półgłosem mężczyzna.
Wirr przez chwilę próbował się szarpać, lecz zdał sobie sprawę,
że towarzysz ma rację. Opuściły go resztki sił i osunął się
bezwolnie na ziemię. Usiadł i popatrzył w stronę miasta.
- Na pewno pobłądzili - powiedział, słysząc we własnym głosie
rozpacz. - Musieli się gdzieś ukryć. Ale ty przecież możesz ich
odszukać...
Taeris przymknął oczy i nie otwierał ich przez dłuższą chwilę.
Wirr nagle zrozumiał, co za moment usłyszy.
- Wirr - odezwał się wreszcie łagodnym tonem starszy - nie
jestem w stanie wyczuć Daviana. Mój Kontrakt z jego Kajdanami
został zerwany.
Chłopak wbił w towarzysza puste spojrzenie. Zebrało mu się na
wymioty. Pokręcił głową.
- Co to znaczy?
Taeris zwiesił głowę. Pozostali odwrócili twarze.
- Oni nie żyją, Wirr - stwierdził rozedrganym, poważnym
głosem oszpecony mężczyzna. - Innego wyjaśnienia nie ma -
dodał i ruszył powolnym krokiem przez most, w kierunku
Andarry.
Wirr, Caeden i reszta zostali na miejscu. Gapili się na mgłę,
nasłuchując w otępieniu powtarzających się nawoływań grasującej
w mieście bestii.
W tej chwili brzmiały jak radosna pieśń zwycięzcy.

***

- 415 -
Wirr siedział na szerokim kamieniu niebezpiecznie blisko
przepaści i pozwalał obmywać się porykiwaniom Lantarche. Ani
na moment nie odrywał wzroku od kłębiących się w dole mgieł.
Większość towarzyszy pogrążyła się już we śnie; trudy długiej
nocy mocno ich wycieńczyły On zdawał sobie sprawę, że również
powinien wypocząć. Gdy usłyszał za plecami chrzęst żwiru, nawet
się nie odwrócił.
- Chciałbym zostać sam - powiedział cicho.
Aelric nie odpowiedział, tylko usiadł obok Wirra. Przez kilka
minut obaj milczeli, zapatrzeni w mgłę. Księżyc zdążył podnieść
się nad horyzont i opary w rozpadlinie rozjarzyły się upiornym,
srebrzystym blaskiem. Przez chwilę chłopak rozważał, czy nie
poprosić arystokraty, by odszedł, lecz w głębi ducha wcale tego
nie chciał. Najbardziej na świecie potrzebował się w tej chwili na
czymś wyżyć, wykrzyczeć. W rzeczywistości ucieszył się z
towarzystwa.
- Nie twoja wina - odezwał się niespodziewanie Aelric.
Przez chwilę Wirr nie reagował, lecz słowa szermierza z
jakiegoś niezrozumiałego powodu wzbudziły w jego sercu zimną
furię.
- Skąd pomysł, że się obwiniam? - warknął mimowolnie.
- Po prostu widzę. - Aelric nie przejął się tonem. - Siedzisz w
samotności, odtwarzasz w głowie każdą chwilę dzisiejszej nocy i
zastanawiasz się, czy gdybyś zrobił coś inaczej, twój przyjaciel
mógłby nadal żyć. Winisz się za jeden jedyny moment, jeden
błąd. Przypadek. - Zmierzył Wirra poważnym spojrzeniem. -
Powiedz, że się mylę, a zostawię cię w spokoju.
Chłopak otworzył usta, lecz zamknął je na powrót bez słowa.
Aelric miał rację. Rzeczywiście roztrząsał wypadki całego dnia i
zastanawiał się, w którym momencie powinien był zachować się
inaczej. Przeklinał sam siebie za brak samokontroli, za to, że nie
- 416 -
potrafił zachować ciszy, że nie miał dość rozsądku, by oprzeć się
pokusie sięgnięcia po Esencję.
Westchnął przeciągle, po czym zastanowił się nad szczególną
nutą w głosie szermierza.
- Mówisz, jakbyś sam znał to uczucie - burknął niechętnie.
Aelric parsknął smutnym śmiechem.
- Po części masz rację.
- Jak to? Skąd? - Wirr spojrzał na towarzysza i ściągnął brwi.
Obecna w głosie Aelrica nuta bólu mocno go zaskoczyła. Odkąd
się poznali, widział w tym młodym chłopaku jedynie arogancję,
pychę i pewność siebie, a wszystko to okraszone sporą dawką
zadziorności.
- Czy wiesz, w jaki sposób trafiliśmy z siostrą na dwór? -
Arystokrata zapatrzył się w przepaść.
- Żadnych szczegółów. - Wirr pokręcił głową. - Decja
wspomniała tylko, że król Andras przyjął was po śmierci ojca.
- Tak, wcześniej mieszkaliśmy z ojcem - podjął półgłosem
Aelric. - Był wasalem Gerrena Tel’Ana, arystokratą, lecz bez
własnych włości. Tel’Anowie traktowali go bardzo
protekcjonalnie, ale jemu to nie przeszkadzało, ponieważ
zapewniali nam dach nad głową i jedzenie na stole. Pewnego dnia
- ciągnął - bawiłem się z Leinem Tel’Anem. Zazwyczaj
trenowaliśmy fechtunek tępymi floretami, ale akurat wtedy
włamaliśmy się do zbrojowni, skąd zwędziliśmy prawdziwe
miecze. Mieliśmy po czternaście lat, a nasz instruktor był starym
głupcem i przegapił moment, kiedy poczuliśmy się gotowi na
ostrą broń.
Wirr pochylił się naprzód. Pamiętał Leina: chudy chłopak o
nieśmiałym uśmiechu i złocistej czuprynie. Wśród Tel’Anów
wyróżniał się zdecydowanie pozytywnie. W ogóle był jednym z

- 417 -
niewielu rówieśników, których Wirr nie darzył skrajną niechęcią.
Z drugiej strony, rozmawiali ze sobą dość rzadko.
- Z początku byliśmy ostrożni - mówił dalej Aelric - ale kiedy
przywykliśmy do ciężaru, zaczęliśmy machać tymi mieczami
mocniej i szybciej. Wiesz, jak dorośli wojownicy. - Skrzywił się.
- Zabiłeś go? - Wirr wbił w szermierza przerażone spojrzenie.
Zaskoczony Aelric aż zamrugał. Chwilę potem lekko się
uśmiechnął.
- Nie, na Prządki! - zachichotał. - Odrąbałem mu prawą dłoń -
śmiech zgasł. - Źle wymierzyłem krok, pośliznąłem się i ostrze
trafiło go prosto w przegub. - Pokręcił głową i Wirr zrozumiał, że
towarzysz ponownie przeżywa tamte chwile. - Dziedzic rodu
Tel’An został kaleką, a ja byłem za to odpowiedzialny.
- I lord Tel’An chciał cię ukarać?
- Kazał mnie wychłostać.
- Przecież... w tym wieku... - Wirr zesztywniał.
- Tak, mogłem tego nie przeżyć - dokończył za niego Aelric. -
Mój ojciec rozumiał to aż nazbyt dobrze. Zażądał, by przed
wymierzeniem kary zasięgnąć rady króla, lecz Tel’An nie chciał
nawet o tym słyszeć. Tak więc następnego dnia po wypadku
zaprowadzono mnie na miejski plac i uwiązano do pręgierza.
Ojciec próbował ich powstrzymać, najpierw słowami, a potem za
pomocą stali. - Wbił wzrok w ziemię. - Nigdy nie był najlepszym
szermierzem. A ludzi Tel’Ana było po prostu zbyt wielu. Zabili
go.
- Przykro mi - powiedział Wirr po chwili milczenia.
- Dawne dzieje. - Aelric pochylił głowę.
- Wy chłostali cię mimo wszystko?
- Nie - westchnął arystokrata. - Śmierć ojca powstrzymała
wykonanie kary. Tej samej nocy o wszystkim dowiedział się król i
- 418 -
przysłał po mnie i Decję umyślnych. Lord Tel’An oczywiście
wpadł w szał, ale nawet on nie był na tyle głupi, by sprzeciwić się
władcy. - Urwał i na jakiś czas pogrążył się w milczeniu.
Wreszcie podniósł wzrok i spojrzał Wirrowi w oczy. - Z Leinem...
to był zwykły wypadek. Kwestia bezmyślności. Chwili obłędu,
która na zawsze zmieniła bieg życia mojego i Decji. Wciąż tego
żałuję, nawet teraz, ale wiesz...? Poczucie winy z czasem słabnie.
Wirr pokiwał powoli głową. Taeris i pozostali już wcześniej
próbowali mu tłumaczyć, że nie powinien sobie wyrzucać tego, co
zaszło w Deilannis. Ich słowa jednak, choć płynące z życzliwości,
brzmiały pusto i wydawały mu się pozbawione znaczenia. Aelric
natomiast rozumiał, że ból nie jest czymś, co można odsunąć od
siebie ot tak, po prostu. Co dziwne, właśnie takie podejście dodało
Wirrowi znacznie więcej otuchy.
Jakiś czas siedzieli w milczeniu.
- Więc to dlatego zostałeś tak świetnym szermierzem? - odezwał
się wreszcie Wirr.
- Może... W pewnym sensie - przyznał Aelric po chwili
zastanowienia. -Ale po historii, o której ci opowiedziałem, bardzo
długo nie walczyłem w ogóle. Po miecz sięgnąłem dopiero rok po
przybyciu na dwór. - Uśmiechnął się ze smutkiem. - Szczerze
mówiąc, w pałacu nie cieszyłem się wtedy najlepszą opinią.
Migałem się od obowiąz ków, uciekałem nauczycielom.
Podejrzewam, iż jedynie dzięki przyjaźni Decji z Karaliene nie
odesłano mnie do Tel’Ana już po kilku miesiącach.
- A potem? Co się zmieniło?
- Unguin usłyszał od kogoś, że przed wypadkiem wykazywałem
niejaki talent. Popytał, sprawdził i uparł się mnie szkolić.
Próbowałem odmówić, ale okazał się bardzo zawzięty -
zachichotał Aelric. - Uprzykrzył mi życie w pałacu, i to do tego

- 419 -
stopnia, że ostatecznie doszedłem do wniosku, że łatwiej będzie
zwlekać się co świt z łóżka i ćwiczyć.
W spojrzeniu Wirra pojawiło się świeże zainteresowanie.
Unguin był królewskim mistrzem fechtunku i on sam przeszedł
pod jego okiem długie, niezupełnie bezowocne szkolenie.
- Skoro zadał sobie tyle trudu, naprawdę musiał coś w tobie
zobaczyć. - Rzeczywiście, Unguin był człowiekiem racjonalnym i
rzeczowym, a do tego prostolinijnym jak strzała i niecierpiącym
wszelkich przejawów arystokratycznego zadęcia. Skoro po to, by
wziąć Aelrica pod swe skrzydła, uciekł się do dworskich gierek,
młody szermierz musiał być jeszcze bardziej uzdolniony, niż się
wydawało.
- Powtarzał, że nie wyrastam ponad przeciętność talentem, lecz
motywacją. - Aelric wzruszył ramionami. - Że nie tylko
rozumiem, iż panowanie nad ostrzem i samokontrola są znacznie
ważniejsze od siły czy prędkości, ale też według tej maksymy
żyję. - Zaśmiał się. - Chyba się nie mylił. Odkąd zdjąłem miecz z
kołka, nie przestałem nad sobą pracować, aż nabrałem pewności,
że to, co spotkało Leina, nigdy się nie powtórzy. Trenowałem
długo i wkładałem w to wszystkie siły, dzień w dzień... Naturalnie
od Unguina usłyszałbyś coś wręcz przeciwnego.
- Coś mi mówi, że niełatwo go zadowolić - uśmiechnął się Wirr.
- Myślę, że akurat ciebie nie powinno to dziwić.
Zrobiło się cicho. Wirr przez kilka chwil rozważał w duchu sens
uwagi Aelrica, zastanawiał się, czy nie zawierała w sobie
ukrytego znaczenia. Zerknął na arystokratę, który jednak wciąż
siedział zapatrzony w przepaść.
- Karaliene i Decja są dla siebie jak siostry - podjął szermierz,
nie podnosząc spojrzenia. - Po tym, jak zastałem was w objęciach,
ciebie i Karaliene, Decja przysięgała, że nic się między wami nie
dzieje. Za nic nie zawiodłaby zaufania Karaliene, ale od początku
- 420 -
byłem pewien, że mnie również nie okłamała. - Wzruszył
ramionami. - Skoro więc nie chodziło o romans, to jedyną osobą
tak bardzo spoufalającą się z księżniczką mógł być krewny. Kiedy
to zrozumiałem, dalej miałem z górki. Jesteś bardzo podobny do
ojca.
- Wiedziałeś? Od samego początku? - Zawiedziony Wirr
pokręcił głową.
- Ściśle rzecz biorąc, od drugiego dnia. - Aelric uśmiechnął się
półgębkiem, lecz wesołość szybko wyparowała. - Zakładam, że
podobnie jak moja siostra.
Wirr potaknął skinieniem. Nie skomentował.
Młody arystokrata nieznacznie pokręcił głową, potwierdzenie
przypuszczeń nie poprawiło mu humoru.
- A spodziewałem się, że znając moją historię, będzie
mądrzejsza - rzucił cierpko i przeciągnął dłonią po czole. -
Posłuchaj, nie mogę wam niczego dyktować i może to niezbyt
fortunna pora na tę rozmowę, ale jedno chcę powiedzieć jasno.
Moim zdaniem nie powinniście się do siebie zbliżać, to nie jest
dobry pomysł.
- Ale to nie tak... - zająknął się Wirr i poczerwieniał.
- Wirr... Torin... Nie wiem, jak wolisz... Ja naprawdę nie jestem
idiotą. - W łagodnym głosie Aelrica złość była prawie nieobecna,
kryła się gdzieś w tle. - Z dnia na dzień lgniecie do siebie coraz
bardziej, tylko ślepiec by tego nie dostrzegł. Ale pomyśl, ile czasu
po naszym powrocie do Ilin Ulan upłynie, zanim ojciec zacznie
szukać dla ciebie dziewczyny z któregoś z wielkich rodów?
Miesiąc? Dwa? Im dłużej będziesz z nią przebywać teraz, tym
trudniejsze będzie to, co nastąpi później. Dla was obojga.
Wirr nie odpowiedział natychmiast; miał ochotę zaprzeczyć,
lecz Aelric miał rację.
- Nic między nami nie zaszło - odezwał się po chwili.
- 421 -
- Wierzę ci - szermierz rzucił mu chłodny uśmiech - choćby
dlatego, że Decja jest zbyt rozsądna, by przekroczyć pewne
granice. - Westchnął. - Nie sugeruję, byś trzymał się od niej z
daleka czy że nie powinniście się w ogóle przyjaźnić. Po prostu...
nie spędzajcie ze sobą aż tyle czasu... zwłaszcza na osobności.
Niemądrze byłoby pozwolić temu uczuciu się rozwinąć. Jeśli nie
dla siebie, zrób to przynajmniej dla mojej siostry.
Wirr poczuł, że coś ściska go w piersi. Aelric jedynie powtarzał
to, co on wiedział od dawna - przyjaźń z Decją powinna pozostać
przyjaźnią, niczym więcej. Świadomość ta wcale jednak nie
ułatwiała konfrontacji z rzeczywistością, z pewnością nie
dzisiejszej nocy.
Niemniej, chcąc nie chcąc, skinął głową. Rozumiał troskę
szermierza i rozumiał także, dlaczego nie chciał rozmawiać o tym
wcześniej. Aelric nie wspomniał o tym wprost, lecz obaj
wiedzieli, iż ból po stracie bliskiej osoby potrafi zmącić rozum i
nakłonić człowieka do podjęcia niewłaściwych decyzji. Wirr
przyznawał to bardzo niechętnie, lecz na miejscu Aelrica zapewne
postąpiłby dokładnie tak samo.
Reakcja Wirra wyraźnie wystarczyła, ponieważ szermierz
skierował rozmowę ku lżejszym tematom. Wkrótce chłopak
stwierdził - nie bez wewnętrznych oporów - że na przekór
pierwszemu wrażeniu darzy Aelrica coraz większym szacunkiem,
a nawet zaczyna go lubić. Aelric nie musiał o nic pytać, by
rozumieć, że Wirr zdecydował się na to nocne czuwanie po to, by
sprawdzić, czy Davian jakimś cudem nie wyłoni się z mgieł
Deilannis. Rozumiał i zamiast tłumaczyć, jakie to bezsensowne,
postanowił dotrzymać Wirrowi towarzystwa.
Ostatecznie rozmowa wygasła. Obaj pogrążyli się w przyjaznej
ciszy i własnych rozmyślaniach. W milczeniu nawiązała się
między nimi nić porozumienia. Obaj byli zadowoleni, że mogą,
siedząc ramię w ramię, w spokoju obserwować przemijającą noc.
- 422 -
Wkrótce jednak, aż nazbyt szybko, nastał złoty i jaskrawy świt.
Wirr i Aelric wrócili do obozu. Towarzysze byli już na nogach;
nikt nie musiał pytać, gdzie się podziewali.
W ponurym milczeniu zebrali skromne bagaże i niebawem
wspinali się już schodami podobnymi do tych, którymi zeszli na
drugim brzegu rzeki. Wdrapali się na strome zbocze, po czym
ruszyli łagodnym stokiem w dół. Wirr raz jeszcze rzucił okiem za
siebie, na niknące z oczu, spowite mgłą miasto.
Czując, że coś chwyta go za gardło, przełknął ślinę i ruszył
przed siebie, zmuszając się do zaakceptowania brutalnej prawdy.
Davian zginął.

- 423 -
Rozdział 27.
Na widok długiego szeregu czekających przed gabinetem
Elociena arystokratów Asha bezgłośnie jęknęła.
Zacisnęła zęby i minęła ich, ignorując natrętne spojrzenia.
Odkąd została oficjalnie zaprezentowana jako przedstawicielka
Tol Athian, minęło już kilka tygodni, lecz i tak najczęściej
spoglądano na nią jak na kuriozum, ciekawostkę w rodzaju psa,
który niespodziewanie przemówił ludzkim głosem. Najgorsi byli
właśnie ludzie tacy jak ci zebrani w oczekującym na rozmowę z
Elocienem tłumku. Zdawała sobie sprawę, że teraz narazi się im
po raz kolejny... niemniej posłał po nią przecież sam książę i
wezwanie to wydawało się pilne. Rozmowy ucichły, kiedy
pojawiła się w korytarzu, lecz teraz, gdy zastukała do drzwi,
usłyszała za plecami rozdrażnione szepty. Było powszechnie
wiadomo, że trafiła na dwór wyłącznie dzięki osobistym
naleganiom strażnika północy, i kiedy nie było go w zasięgu
wzroku, bardzo niewiele osób ukrywało swą dezaprobatę. A
zachowanie jak to dzisiejsze dodatkowo utwierdzało ludzi w
przekonaniu, iż dziewczyna wychodzi przed szereg.
Po kilku chwilach napięcia drzwi stanęły otworem. Wyjrzał zza
nich nieznany Ashy mężczyzna. Spojrzał na nią surowo.
- Strażnik jest zajęty - oświadczył i spróbował zamknąć drzwi,
lecz zablokowała je stopą.
- Przekaż mu, że przybyła przedstawicielka Chaedris. Sam po
mnie posłał.
Szorstki mężczyzna zawahał się, po czym skinął służbiście
głową. Kilka sekund później drzwi otworzyły się ponownie i
pojawił się w nich książę, wypraszający mocno zdegustowanego
starszego mężczyznę.

- 424 -
- To nie potrwa długo, lordzie sTBandin - obiecał Elocien i
spojrzał na Ashę. Z pozoru wydawał się spokojny, lecz w błysku
oka dostrzegła niecodzienną mieszankę niepokoju i ekscytacji. -
Przedstawicielko Chaedris, zapraszam do siebie - rzucił
uprzejmie.
Ledwie za dziewczyną zamknęły się drzwi, mina księcia
zmieniła się nie do poznania. Opadł ciężko na krzesło, lecz mimo
wyczerpania wydawał się niecodziennie uradowany.
- Ashalio, dziękuję, że zechciałaś przyjść - podjął ze słabym
uśmiechem i wskazał dziewczynie miejsce. - Doszły mnie wieści
na temat Torina. On żyje.
Przez długą chwilę wpatrywała się w księcia bez słowa. Nie
była pewna, czy powinna uwierzyć własnym uszom. Nagła fala
emocji przyprawiła ją o zawrót głowy, przysiadła na krześle.
Oczywiście nie pogrzebała jeszcze nadziei, lecz usłyszeć
potwierdzenie...
- Cudownie! - zaśmiała się promiennie. Już miała powiedzieć
coś jeszcze, gdy uświadomiła sobie, iż w kącie gabinetu stoi przy
swoim krześle nieznajomy mężczyzna, który jako pierwszy
otworzył jej drzwi. Ugryzła się w język.
Książę wychwycił jej spojrzenie i skinął głową.
- No tak, naturalnie. Gbur ze mnie. Ashalio, poznaj proszę
Laimana Kardaia, najbliższego z przyjaciół mojego brata i jego
najbardziej zaufanego doradcę.
Laiman przyjął prezentację z grymasem na twarzy. Był
skromnie wyglądającym mężczyzną, smukłym na twarzy i ciele, a
tkwiące na nosie okulary w drucianych oprawkach nadawały mu
wygląd uczonego.
- Tak przynajmniej było do niedawna - rzucił z wymuszoną
wesołością i przeczesał palcami mysie włosy. - Bardzo mi
przyjemnie. - Ukłonił się Ashy. - Książę Andras wiele o tobie
- 425 -
opowiadał. - Uśmiechnął się lekko. - Aczkolwiek nie tylko on.
Twoje przybycie wywołało w pałacu niemałe poruszenie.
- Nie z mojej winy - zapewniła oschle dziewczyna. Przygryzła
wargę i raz jeszcze zmierzyła Laimana wzrokiem. Wiadomość o
Torinie wprawiła ją niemal w ekstazę, lecz nie mogła przecież
rozmawiać o nim z Elocienem w obecności osób trzecich.
- Laiman wie o wszystkim - odezwał się książę, widząc, że
dziewczyna nie spuszcza doradcy z oczu. - O tobie, Torinie i
augurach. Możesz przy nim mówić swobodnie.
Spróbowała zamaskować zaskoczenie; nie do końca rozumiała
Elociena. Najpierw z taką mocą podkreślał konieczność
zachowania w sekrecie obecności augurów na dworze, a potem
postanowił opowiedzieć o wszystkim przyjacielowi króla? Cóż,
widocznie wie, co robi, stwierdziła w duchu Asha. Nie moja
sprawa.
Rozluźniła się i pozwoliła uśmiechowi powrócić na usta.
- Więc... gdzie on jest? Co się z nim działo? Czy nic mu nie
grozi?
- Póki co szczegółów znamy niewiele - odparł Elocien. - Z
pewnością wiadomo tyle, iż dwa tygodnie temu przebywał w
Thrindarze.
- W Desriel!? - Asha otworzyła szeroko oczy.
- Udało mu się w trakcie Pieśni Mieczy skontaktować z
księżniczką Karaliene. - Elocien ponuro pokiwał głową. -
Doniosła mi o tym dziś rano, zaraz po powrocie do domu. Torin
podobno również jest już w drodze do Ilin Illan. - Książę
rozmasował skronie. Minę miał taką, jakby nie był pewien, czy
powinien się cieszyć, czy irytować. - Według księżniczki nie miał
pojęcia o tym, co zaszło w Caladel. Uciekł ze szkoły tuż przed
atakiem, by sprawdzić doniesienia na temat słabnięcia Bariery...

- 426 -
Prawdę mówiąc, bardzo to wszystko niejasne. Moim zdaniem po
prostu sam Torin niewiele jej powiedział.
- Bariery? Tej na północy? - Asha zmarszczyła czoło, próbując
wygrzebać z pamięci wszystko, co na ten temat wiedziała. - Czy
to znaczy...
- Nie wiem - westchnął Elocien. - Najeźdźcy, Armia Ślepców,
jak ich nazywają, faktycznie nacierają z północy. Skoro Torin
uznał, że Barierze coś grozi, że problem jest na tyle poważny, iż
zaryzykował potajemną podróż przez Desriel, to chyba możliwe,
że przybywają z Talan Gol. Być może to jacyś... dalecy krewni
Andarczyków. Potomkowie ludzi, którzy utknęli na dalekiej
północy po stworzeniu Bariery. - Wzruszył ramionami i zerknął
na Laimana. - Tak czy inaczej, wkrótce się przekonamy.
- To znaczy? - Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Nadal nie usłyszeliśmy nic rozstrzygającego - odpowiedział po
chwili namysłu Elocien - lecz pierwsze doniesienia są mocno
niepokojące. Uchodźcy opowiadają o nieludzko silnych i szybkich
żołnierzach, mordujących każdego, kto stanie im na drodze:
dorosłych i dzieci, zarówno tych, którzy próbują się im opierać,
jak i ludzi najzupełniej potulnych. - Pokręcił głową. - Oczywiście
uchodźcy są przerażeni, musieli przecież porzucić domy, więc
trudno stwierdzić, ile w tych opisach prawdy, lecz król Andras
postanowił już posłać na spotkanie Ślepców swoje oddziały.
Dziewięć tysięcy żołnierzy.
- Ale... wiesz przecież, co się stanie. - Asha wbiła w strażnika
północy przerażone spojrzenie. - Najeźdźcy dotrą do Ilin Illan. A z
tego wynika...
- ...że ci żołnierze maszerują na pewną śmierć. Wiem - przyznał
Elocien. - Właśnie dlatego musiałem wtajemniczyć w nasze
sprawy Laimana. Asha, król chciał posłać tam wszystkich. Całe
piętnaście tysięcy. W mieście miała pozostać jedynie garstka
- 427 -
obrońców. Moje prośby spełzły na niczym i dopiero Laiman
przekonał go do ograniczenia ekspedycji do dziewięciu tysięcy.
- Niestety, to i tak więcej, niż sugerowałem - wtrącił doradca
półgłosem. - Więcej jednak wskórać nie potrafiłem. Nie w tych
okolicznościach.
- Nie w tych okolicznościach? - powtórzyła pytająco
dziewczyna.
Elocien zerknął na Laimana, który skinął lekko głową.
- Mój brat od pewnego czasu zachowuje się... nieracjonalnie -
powiedział Elocien. - Pewne drobiazgi zaczęliśmy zauważać już
kilka tygodni temu, lecz od wybuchu wojny jego stan wyraźnie się
zaostrzył. I to bardzo. Z jednej strony wygłasza płomienne tyrady
przeciwko Obdarzonym, a z drugiej jednym z jego najbliższych
doradców pozostaje Dras Lothlar. Nie chce spotykać się z nikim
poza zaufanymi lordami, zausznikami i sługami. Dzisiaj rano
Karaliene wróciła do domu po kilku miesiącach, a on nie zmienił
nawet rozkładu zajęć, by się z nią zobaczyć. Nigdy przedtem tak
się nie zachowywał. - W głosie księcia dał się słyszeć niekłamany
niepokój. - Wie my, że dzieje się z nim coś złego, ale nikt nie ma
możliwości dowiedzieć się, co konkretnie.
- A Zgromadzenie? - spytała Asha. - Nie mogą wkroczyć?
- Andarra znalazła się w stanie wojny, więc Zgromadzenie
zostało rozwiązane do odwołania. - Laiman mówił bardziej
spokojnie, lecz dziewczyna i w jego oczach widziała głębokie
zmartwienie. - Decyzja została ogłoszona już wczoraj. Jego
Wysokość król będzie sprawować władzę absolutną aż do
pokonania Armii Ślepców. I bardzo nalegał na wysłanie
przeciwko nim wojsk. Dodam, że usilnie zachęcał go do tego Dras
Lothlar. - Nie zdołał pohamować grymasu niechęci.
- Dziewięć tysięcy to zdecydowanie więcej, niż powinniśmy
tam posłać - książę nachylił się w krześle - ale... poza obroną
- 428 -
stolicy są jeszcze inne kwestie do omówienia. Na szlaku Ślepców
żyją ludzie, tysiące ludzi. Dzięki tej ekspedycji zyskają szansę na
ucieczkę. Poza tym, nawet jeżeli nasze oddziały nie powstrzymają
najeźdźców, mogą ich osłabić na tyle, że zdołamy ich pokonać w
mieście. Dodatkowo możemy zyskać cenne informacje,
dowiedzieć się, kim są, czego chcą i jak walczą.
Asha przez kilka sekund zastanawiała się nad słowami Elociena,
po czym bez przekonania skinęła głową.
- O tym nie pomyślałam.
- Nie zapominaj - podjął łagodniejszym tonem książę - że nawet
jeśli wizje augurów się ziszczą, to wcale nie znaczy, że mamy
prawo czekać z założonymi rękoma. Fessi Widziała wrogich
żołnierzy w obrębie miasta, ale kiedy nadejdzie pora, i tak
przecież obsadzimy Tarcze w Fedris Idri. A dlaczego? Dlatego że
chociaż zginie tam wielu dobrych ludzi i te mury ostatecznie
padną, to kto wie ilu przedtem zabijemy wrogów. Straty, jakie im
zadamy, mogą przeważyć szalę, mogą zdecydować o zwycięstwie
lub klęsce. - Westchnął. - Przygotować zdołamy się jedynie
wtedy, jeśli będziemy coś o nich wiedzieć. I możesz mi wierzyć,
właśnie to zamierzam zrobić.
Asha pochyliła głowę; teraz i ona zaczęła się denerwować. Gdy
książę przedstawił sprawę w tak rzeczowy, konkretny sposób,
perspektywa ujrzenia najeźdźców w sercu Ilin Illan stała się nagle
znacznie bardziej rzeczywista. Dotąd wyobrażała sobie, że z wizji
Fessi wynika tyle, iż andarscy żołnierze zaczekają po prostu na
wrogów w obrębie miasta, gdzie zorganizują głęboką obronę.
Miała nadzieję, że to, co Zobaczyła augurka, wydarzy się, zanim
popłynie krew. W tej chwili uświadomiła sobie jednak, że Elocien
ma rację - świadomość, że przegrają bitwę o Tarcze, nie
oznaczała, że mogą bądź powinni jej unikać.

- 429 -
Lekko oszołomiona, wzięła głębszy oddech. Elocien popatrzył
na nią ze współczuciem.
- Jak nasze inne sprawy? - spytał po chwili łagodnie. - Czy
Shadraehin wciąż domaga się informacji?
Asha skrzywiła się i skinęła głową.
- Ostatnio kontaktują się ze mną co drugi dzień - odpowiedziała.
Sens wiadomości pozostawał zasadniczo bez zmian, lecz w kilku
ostatnich liścikach wyczuła rosnące zniecierpliwienie.
Elocien zauważył jej minę i zmarszczył czoło.
- Jeśli posuną się choć o krok dalej, natychmiast dasz mi znać -
rzucił półgłosem. - Nie wydaje mi się, by Shadraehin miał
powody, by ci nie ufać. Z pewnością zdawał sobie sprawę, że na
początku nie wyciągniesz ze mnie zbyt wiele i że będzie musiał
zaczekać nawet kilka miesięcy. Niemniej, jeśli uznasz, że to
konieczne, zapewnimy ci większą ochronę.
Asha podziękowała wdzięcznym skinieniem. Po chwili
milczenia poderwała się nagle z krzesła. Przypomniała sobie o
długiej kolejce zniecierpliwionych arystokratów.
- Masz dzisiaj wiele spotkań, nie będę zajmować ci czasu. Ale
dziękuję za wiadomość o Torinie. - Zdobyła się na lekki uśmiech.
- Naprawdę bardzo się cieszę. Czy wiadomo, kiedy wróci?
Elocien również się podniósł z uśmiechem.
- Mam nadzieję, że niebawem, o ile nie pojawią się
nieprzewidziane komplikacje. Jeśli dowiem się czegoś więcej,
natychmiast dam ci znać. - Westchnął i zerknął na Laimana. -
Póki co musimy wrócić do obowiązków i wysłuchać
przedstawicieli rodów, którzy będą nas przekonywać, że w czasie
wojny to właśnie ich interesy powinniśmy chronić przede
wszystkim.

- 430 -
- Witaj, nudo - mruknął doradca i pozdrowił dziewczynę
skinieniem. - Bardzo się cieszę, że mogłem cię poznać, Ashalio.
Jestem pewien, że nasze ścieżki jeszcze się przetną.
Książę otworzył drzwi i dziewczyna wyszła na korytarz,
ponownie uciszając szemrzących arystokratów. Idąc, starała się
patrzeć prosto przed siebie, lecz chcąc nie chcąc, wychwyciła
kilka na poły zniesmaczonych, na poły poirytowanych spojrzeń.
Powoli zaczynała do nich przywykać.
Wróciła do swojej komnaty. Do następnej lekcji z Michałem
zostało niewiele czasu, lecz miała jeszcze chwilę, by odpocząć i
przemyśleć wszystko, co przed chwilą usłyszała.
W sypialni wciąż panował mrok; ponieważ wstawała przed
świtem, rzadko odczuwała potrzebę, by rozsuwać kotary. Tym
razem również nie odsłoniła okien i rzuciła się na łóżko.
- Asha. - Męski głos sprawił, że poderwała się gwałtownie i
usiadła.
- Kto tu jest? - warknęła, starając się przekuć strach w groźny
ton. Rzuciła się do stojącej na nocnej szafce lampy. Zapaliła ją
pospiesznie drżącą ręką i uniosła.
W zacienionym kącie sypialni poruszyła się czyjaś sylwetka.
Rozległ się brzęk metalu. Zaraz potem intruz wyszedł w krąg
światła.
- Dobrze cię widzieć - odezwał się półgłosem Davian.
W szeroko otwartych oczach dziewczyny odmalowało się
niedowierzanie. Niemożliwe, z pewnością śniła lub majaczyła. To
na pewno jakaś ułuda.
Stojący w rogu mężczyzna był Davianem, lecz... starszym. O
wiele starszym.
Chuderlawy chłopiec z Caladel zniknął bez śladu. Pod lekką
koszulą - pokrytą plamami krwi i podartą - prężyły się mięśnie.
- 431 -
Na jego szyi widniała dziwna, przypominająca tatuaż blizna - trzy
ustawione pionowo faliste linie wpisane w okrąg. A na twarzy
nosił już nie tylko starą bliznę z Caladel, lecz także inną, bardziej
paskudną, znaczącą tuż pod okiem drugi policzek. Wyglądała na
głęboką, bolesną i wciąż nie w pełni zagojoną. Tygodniowa
szczecina na twarzy sprawiała, że wyglądał niechlujnie.
Całe ciało Daviana oplatał czarny, połyskliwy łańcuch o
grubych ogniwach. W świetle lampy metal zdawał się wić niczym
żywa istota. Przy każdym jego ruchu sypialnię wypełniało ciche
pobrzękiwanie.
Najgorsze wrażenie sprawiały jednak jego oczy. Były stare.
Stare i przepełnione bólem.
- Czy ja śnię? - spytała osłupiała dziewczyna. - Ty... ty nie jesteś
prawdziwy. Powiedzieli mi, że zginąłeś. Że zabili cię w Caladel.
- Kłamali - odparł. Asha wyskoczyła z łóżka, na co Davian
nieporadnie cofnął się o krok. - Proszę, nie zbliżaj się. To
niebezpieczne.
- Jak to? - Dziewczyna zamarła. Tak bardzo chciała do niego
podbiec, dotknąć go, upewnić się, że naprawdę tam stoi.
- Nie mam czasu na wyjaśnienia. - Davian skrzywił się i wbił
wzrok w podłogę. - Mogę tylko powiedzieć, że ciążą na mnie
pewne... ograniczenia. Kim jest Shadraehin?
Zbita z tropu Asha pokręciła głową. Czyżby padła ofiarą
jakiegoś wyrafinowanego podstępu?
- To niejaki Scyner. Dlaczego pytasz?
Davian znów się skrzywił, nie odrywał od niej spojrzenia.
- Dziewczyna mówi prawdę. O niczym nie wie - powiedział i
jęknął, gdy czarny łańcuch zacisnął się mocniej. - Daję ci słowo,
Rethgar - dodał przez zęby.

- 432 -
- Dav? - Asha zapomniała o przestrodze i zrobiła kolejny krok
naprzód. - Co się dzieje? - spytała z niepokojem.
- Wiemy, że spotkałaś się z Shadraehin. Pomogłaś jej -
stwierdził Davian dziwnie monotonnym głosem, jednocześnie
patrząc dziewczynie głęboko w oczy, tak jakby próbował coś jej
przekazać... lub ją ostrzec.
- Jej? - zaskoczona Asha potrząsnęła głową. - Scyner jest
mężczyzną.
- Scyner jest jedynie zastępcą Shadraehin. Ale należy do
przedwojennego pokolenia. Nie ufaj mu. - Łańcuch gwałtownie
szarpnął i oplótł chłopaka jeszcze mocniej. Davian nie krzyknął,
lecz na jego twarzy odcisnął się grymas bólu.
- Dav... - Asha zbliżyła się jeszcze o krok.
- Nie podchodź! - Syk Daviana podziałał niczym smagnięcie
bata, dziewczyna cofnęła się na miejsce. -Ashalio Chaedris,
zostałaś uznana winną udzielania pomocy Cieniom. - Zacisnął
usta, widać było, jak bardzo nie chce wypowiedzieć następnego
zdania. - Karą jest śmierć.
Poczuła ciarki na plecach.
- Dav, ja sama jestem teraz Cieniem - odparła półgłosem i
uniosła lampę wyżej, na wypadek gdyby nie widział jej twarzy.
- Nie zawsze nim będziesz. - Uśmiechnął się sztywno. Czarne
ogniwa zadrżały i Davian padł z jękiem na kolana. - Ona nic nie
wie. A nie możemy posunąć się dalej, zanim Tal’kamar...
Stalowe pęta zacisnęły się ponownie. Tym razem na twarz
chłopaka wypłynął wyraz posępnego gniewu i determinacji.
Zamknął oczy.
Łańcuch nagle znieruchomiał, ogniwa poszarzały.
- W tej chwili nas nie słyszą, ale nie dam rady podtrzymać tego
zbyt długo - podjął Davian spokojnie, nie otwierając oczu. W jego
- 433 -
głosie nareszcie zabrzmiała cieplejsza nuta, dalekie echo tonu, jaki
pamiętała ze szkoły. - Wiem, że teraz nic z tego nie rozumiesz, ale
naprawdę nie mamy czasu, więc musisz mi zaufać. Niedługo
zawrzesz umowę z Shadraehin, z prawdziwą Shadraehin. I chcę,
byś jej powiedziała, że Tal’kamar zaniesie Licaniusa do Studni i
że ta informacja to podarek ode mnie. Zrobisz to dla mnie?
Asha stłumiła milion cisnących się jej na usta pytań. Skinęła
głową i powtórzyła wiadomość.
- Świetnie. Dziękuję ci, Ash. - Davian wziął głębszy oddech. - A
teraz coś innego, choć równie ważnego. Kiedy się dowiesz, że
trafiłem do Ilshan Gathdel Teth, nie przybywaj po mnie. Nic mi
nie jest. Czcigodni nie mogą mnie zabić, ale ciebie zabiją bez
wahania. To na twojej śmierci im zależy. Ja jestem jedynie
przynętą. Zapamiętaj to sobie.
Davian otworzył oczy i łańcuch z wolna ożył. Ogniwa
stopniowo ściemniały, pokrywając się wcześniejszą oleistą
czernią. Ciałem chłopaka wstrząsnął dreszcz, wyglądał tak, jakby
coś wyssało z niego krew i życie.
- Pod żadnym pozorem nie mów nikomu, że mnie widziałaś.
Zwłaszcza nie mnie. Oni Czytają... Przeczytali już tak wielu z nas.
W tej chwili nie sposób stwierdzić, czyj umysł jest bezpieczny -
Zauważył skonsternowaną minę dziewczyny i pokręcił głową. -
Naprawdę bardzo mi przykro. Zrozumiesz, kiedy nadejdzie pora.
Łańcuch drgnął i szarpnął chłopaka do tyłu. Wciągany w cień
Davian bez słowa spojrzał jej w oczy.
Mgnienie potem była już sama.

- 434 -
Rozdział 28.
Davian zmarszczył czoło.
Stał na wierzchołku niewysokiego wzgórza, w miejscu skąd
roztaczał się znakomity widok na zalaną srebrzystym blaskiem
dolinę. Otaczały go namioty. W niektórych migotały jeszcze
ogniki świec, lecz większość pogrążona była w ciemności. Bliski
pełni księżyc stał w zenicie; noc była pogodna i spływająca z
nieba łuna oświetlała obóz niemal równie jasno jak słońce. Czując
na skórze powiew zimnego, orzeźwiającego powietrza, zadrżał i
zatarł ręce, by je rozgrzać - choć w głębi ducha był niemal
pewien, że to nie jego ciało stoi na wzgórzu. Że powtarza się to,
co raz już przeżył.
Na skraju kręgu namiotów, dość daleko, krążyli strażnicy.
Gdzieniegdzie trzaskały ogniska, przy których żołnierze
zaśmiewali się rubasznie z opowiadanych przez kamratów
sprośnych dowcipów i historyjek. W środku obozowiska
powiewał sztandar - trzy przecinające się złote miecze na
czerwonym polu. Zatem armia króla Andrasa... Może wysłana
przeciwko najeźdźcom, których oglądał poprzednio? Tylko co ja
tu właściwie robię? - spytał sam siebie. Dlaczego to Widzę? Scena
wyglądała zwyczajnie, spokojnie.
I wtedy zobaczył. Cień bezgłośnie przemykał od namiotu do
namiotu. Davian zmrużył oczy i wytężył wzrok, niepewny, czy
naprawdę widział cokolwiek. Chwilę potem jednak zobaczył
ponownie. Niemal niedostrzegalny ruch, ciemniejsza plama na
czarnym tle. Na oczach Daviana bezszelestnie dotarła do
kolejnego namiotu, niezauważona przez żadnego z czuwających
żołnierzy.
Chłopak podszedł bliżej. Stawiał kroki ostrożnie, choć wiedział
przecież, że nic i nikt nie może go tu zobaczyć ani skrzywdzić.
- 435 -
Wśli znął się do środka i gdy oczy przywykły mu do ciemności,
stłumił okrzyk.
W namiocie nocowało dziesięciu piechurów, wszyscy leżeli
nieruchomo na pryczach. Mimo że pod płóciennym dachem
panował mrok, Davian wyraźnie zobaczył ciemniejące na ich
krtaniach rozcięcia. Doleciały go nikłe miarowe pluśnięcia.
Czując mdłości, uświadomił sobie, że słyszy kapanie sączącej się
z ran krwi. Zachwiał się, wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się w
poszukiwaniu tajemniczego cienia. Miał pewne podejrzenia, lecz
chciał je potwierdzić, zanim wizja dobiegnie końca.
Wzrok Daviana przykuł kolejny ukradkowy ruch. Natychmiast
pomknął w jego stronę. Wchodząc do namiotu tym razem, był
pewien, iż cień nadal tu jest. Szmer miarowych oddechów
niezbicie dowodził, że morderca nie zdążył dopełnić
makabrycznego dzieła.
Kiedy nareszcie zobaczył zabójcę, mimowolnie cofnął się o
krok. Nad jednym z posłań majaczyła czarna postać ze sztyletem
w dłoni. Ten nóż nie został jednak wykuty z metalu, wirował i
kłębił się, jakby utkano go wprost z ciemności. Widmowe ostrze
niemal z czułością musnęło szyję ofiary, trysnęła fontanna krwi.
Cień bez jednego odgłosu przemknął do sąsiedniej pryczy. Jego
niepokojąco płynny, gładki krok był aż nadto znajomy.
Sha’teth.
Wtem mroczna sylwetka zamarła. Odwróciła się powoli w
kierunku Daviana. Chłopak zastygł.
Niemożliwe, by upiór go zobaczył; musiało go zaniepokoić coś
innego. Oglądał przecież przyszłość. Nie przeniósł się do tego
obozu naprawdę.
Spod kaptura cienistej istoty doleciał go wilgotny odgłos
pociągnięcia nosem; sha’teth pochylił głowę i ruszył w stronę

- 436 -
chłopaka. Nie bezpośrednio, lecz klucząc i węsząc niczym idący
za tropem pies. Bardzo podobnie jak Orkoth.
- Czuję twój zapach, Shalician - szepnął morderca. Głos miał
ostry i ochrypły.
Przerażony Davian zacisnął kurczowo pięści. Potwór nie mógł
przecież wiedzieć, że on tu jest. A jednak podchodził coraz bliżej.
Strach nie pozwalał chłopakowi ruszyć choć palcem. Wreszcie
sha’teth zatrzymał się tuż przed nim.
Zadarł głowę i Davian zobaczył skrytą dotąd pod kapturem
odrażającą twarz. Bladą cerę przecinały niezliczone blizny; wyraz
niepokojąco ludzkich oczu przypominał spojrzenie ociemniałego,
a jednocześnie wydawał się bardzo świadomy i skupiony.
Zdeformowane usta wydęły się z pogardą.
- Nie powinno cię tu być - wysyczał mu prosto w oczy.

***

Davian obudził się z głośnym krzykiem.


Przez kilka sekund szamotał się gwałtownie na łóżku, czując w
głowie świdrujący ból. Pochylony nad posłaniem Malshash z
szeroko otwartymi oczyma trzymał go za ramiona. Chłopak
sięgnął dłonią do twarzy; kiedy ją cofnął, była cała we krwi.
Chciał coś powiedzieć, lecz z ust nie popłynęło ani jedno słowo.
Bolesne dudnienie w uszach zaczęło nagle słabnąć, otoczenie
straciło kontury.
Osunął się w ciemność.

***

- 437 -
Davian się ocknął.
Przypomniał sobie, gdzie jest i co się stało. Poderwał się
raptownie. Ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że siedzi w
szerokim, wygodnym łóżku. Zeskoczył na podłogę i podszedł do
okna, gdzie odkrył, iż pokój znajduje się na pierwszym piętrze -
zapewne wciąż był w budynku, do którego przyprowadził go
Malshash. Szarawa mgła i mdłe światło Deilannis nie pozwalały
ocenić pory dnia, lecz instynkt podpowiadał chłopakowi, iż
przespał co najmniej kilka godzin.
Wciąż miał na sobie ubranie, lecz nie było na nim ani śladu
krwi. Obejrzał dokładnie posłanie, lecz tam również nie znalazł
najmniej szej plamki. Czyżby śnił? Wojskowy obóz, sha’teth, a
potem to przebudzenie... Wszystko wydawało się tak rzeczywiste.
Czujnie nasłuchując, zszedł ostrożnie na dół, a kiedy stwierdził,
że jest zupełnie sam, skierował się do kuchni. Faktycznie nadal
był w domu Malshasha; w palenisku trzaskał ogień, a na stole
czekała owsianka z boczkiem. Zapach jedzenia sprawił, że z
brzucha chłopaka dobyło się głośne burczenie, choć przecież jadł
tuż przed snem.
Przez kilka chwil mierzył miskę podejrzliwym spojrzeniem,
lecz koniec końców głód zwyciężył z nieufnością. Davian usiadł i
zaczął łapczywie pożerać poczęstunek.
- Widzę, że trzeba było ugotować podwójną porcję - za jego
plecami rozległ się nieznajomy głos.
Chłopak zerwał się jak oparzony, przewracając w popłochu
krzesło. Odwrócił się i ujrzał starszego mężczyznę, na oko po
sześćdziesiątce, który najwyraźniej wciąż był na tyle dziarski i
zwinny, by przemieszczać się bez jednego szelestu. Włosy sięgały
mu ramion i były siwe, choć miejscami widniały wśród nich
pasma dawnej czerni. We wpatrzonych w Daviana orzechowych
oczach skrzyły się iskierki rozbawienia.
- 438 -
- Kim jesteś? - spytał chłopak, schwytany w pół drogi między
strachem a rozdrażnieniem.
Nieznajomy zrobił zdziwioną minę, po czym zaniósł się
śmiechem.
- Ach, oczywiście. Wygłupiłem się. - Podszedł bliżej. - To ja,
Malshash.
- Malshasha widziałem ledwie wczoraj. - Davian pokręcił
głową. - Nie jesteś nim.
- A jednak jestem. - Podający się za Malshasha staruszek zrobił
kolejny krok naprzód. - Już ci wczoraj tłumaczyłem. Jesteśmy
jedynymi ludźmi w Deilannis. Gdyby pojawił się tu ktoś inny,
niezwłocznie bym się o tym dowiedział.
- Nie rozumiem. - Davian pozwolił spiętym mięśniom nieco się
rozluźnić, aczkolwiek wciąż miał się na baczności.
- Potrafię zmieniać postać. Podejrzewam, że mógłbyś mnie
nazwać istotą zmiennokształtną - odparł Malshash, nakładając
drugą porcję owsianki. - Chociaż - zamarł na moment - prawda
wygląda nieco inaczej. Ja jedynie... pożyczyłem tę zdolność od
takiej istoty... - Wzruszył ramionami. - W rezultacie muszę z niej
korzystać przynajmniej raz dziennie. Gdybym zaprzestał, moc
zmiany postaci powróciłaby do poprzedniego właściciela. A to, i
musisz mi w tej kwestii zaufać, nie skończyłoby się pomyślnie ani
dla ciebie, ani dla mnie. - Uśmiechnął się pod nosem, jakby
powiedział coś nieskończenie zabawnego. - Nie muszę chyba
dodawać, że jeśli zobaczysz w tym mieście kogoś jeszcze,
również będę to ja.
- Nigdy nie słyszałem o ludziach, którzy potrafią zmieniać
wygląd. - Zaskoczony Davian potrząsnął głową.
- Ależ słyszałeś! - żachnął się Malshash. - Musiałeś chyba
słyszeć o Nethgalli Ath?

- 439 -
- Cóż, oczywiście, że tak. - Chłopak wydął usta. - Ale przecież
to tylko... - Urwał w pół zdania i raptownie zamrugał. - Wykradłeś
tę moc Nethgalli?
- Nie bój się. - Malshash wyszczerzył się od ucha do ucha. -
Nieprędko się tu pojawi - dodał, po czym wskazał niedokończony
posiłek. - Jedz. Odzyskasz siły.
- Dlaczego właściwie tak bardzo osłabłem? - rzucił poirytowany
Davian i nie czekając na dalsze zachęty, zabrał się do owsianki.
- Przyczyny są dwie - odparł Malshash. - Pierwszą jest poważna
utrata krwi, do której doszło wczorajszej nocy. Ponieważ jesteśmy
w Deilannis, zakładam, że nie użyłeś mocy Widzenia rozmyślnie,
prawda? Z początku nie byłem pewien, czy przeżyjesz, mimo że
liczne argumenty wskazywały, że tak.
- To znaczy, że ja sobie tego nie wyobraziłem?
- Obawiam się, że nie. - Malshash uśmiechnął się cierpko. -
Pozwoliłem sobie uśpić tę twoją zdolność, by podobna sytuacja
nie mogła się powtórzyć. W tej chwili nic ci już nie grozi.
Skonsternowany Davian pokręcił głową, lecz uznał, że ta
sprawa może zaczekać na swoją kolej.
- Wspomniałeś o dwóch przyczynach...
Malshash potaknął.
- Trafiłeś tutaj, przenosząc się w czasie - wyjaśnił spokojnym,
rzeczowym tonem. - Mówiąc bardziej precyzyjnie, wykroczyłeś
poza czas. Przez krótką chwilę, milionową część milionowej
części sekundy, a zarazem przez wieczność, istniałeś zupełnie
gdzie indziej.
Davian parsknął pustym śmiechem.
- Nie zrozumiałem ani jednego słowa.
- Zrozumiesz - westchnął Malshash. - Będziesz musiał
zrozumieć, o ile chcesz kiedykolwiek wrócić do swojej epoki.
- 440 -
- Co to ma znaczyć? - Chłopak zamarł w pół kęsa.
Malshash zmierzył go poważnym spojrzeniem.
- Widzisz, obecna chwila... Do dnia, w którym przyjdziesz na
świat, zostało jeszcze mniej więcej siedemdziesiąt lat.

***

Davian wpatrywał się tępo w ścianę pokoju, który stał się


niedawno jego pokojem.
Na rewelacje Malshasha nie zareagował najlepiej. Początkowo,
przekonany, że to żart, wybuchnął śmiechem. Kiedy gospodarz
uparcie powtarzał, że nie żartuje, chłopak zdecydowanie
protestował, a nawet nazwał go kłamcą i durniem. Niemniej w
głębi serca wiedział, że to prawda. W pewnym sensie przeczuwał
to, zanim Malshash powiedział cokolwiek. Poczuł w żołądku
mdlący strach, bał się, ponieważ tak niewiele rozumiał.
Ostatecznie wypadł wzburzony z kuchni i pobiegł do swojego
pokoju. Malshash zostawił go samemu sobie, uznał zapewne, że
Davianowi przyda się trochę czasu we własnym towarzystwie.
Chłopak zdawał sobie sprawę, iż niebawem będzie musiał zejść i
przeprosić. Tajemniczy gospodarz był mu potrzebny; wydawało
się, że wie wszystko, co w tej sytuacji wiedzieć należało. Między
innymi znał chyba sposób, w jaki Davian mógł wrócić do domu.
Dlatego też od mniej więcej godziny zbierał siły i odwagę, by
ponownie z nim porozmawiać.
W jego życiu działo się tak wiele - nie tylko dzisiaj, ale od kilku
dobrych tygodni. Zawsze miał się za człowieka o silnej psychice,
zdolnego przystosować się do niemal dowolnej sytuacji, jaką
mógł mu zgotować los. Jednak to, co usłyszał od Malshasha, w
powiązaniu z pozostałymi wydarzeniami... Za każdym razem, gdy

- 441 -
próbował objąć wszystko rozumem, miał wrażenie, iż głowa staje
mu w ogniu.
Wreszcie jednak wstał z łóżka i z duszą na ramieniu zszedł po
schodach.
Malshash wciąż siedział przy stole i popijał jakiś ciepły napój.
Rzucił okiem na wchodzącego chłopaka, lecz nie odezwał się
słowem. Davian usiadł naprzeciwko.
- Przepraszam - szepnął. - Powiedziałem kilka słów...
- Nie twoja wina - Malshash nie pozwolił mu dokończyć. -
Żałuję, że nie mogłem powiedzieć ci o tym łagodniej, ale tego
rodzaju nowin i tak nikt nie przyjmuje spokojnie, i to bez względu
na wykształcenie i wiedzę.
- Coś w tym jest - prychnął Davian i przeciągnął palcami przez
włosy. - Załóżmy więc, że na razie ci wierzę. Że jakimś cudem
cofnąłem się osiemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt lat w przeszłość.
- Wytłumaczę najlepiej jak potrafię. - Malshash pochylił głowę
na bok i zastanowił się. - Pamiętasz salę, w której się
spotkaliśmy?
- Tak. - Chłopak pokiwał głową. - Tę z kolumnami i ołtarzem
pośrodku.
- Z ołtarzem... - zachichotał Malshash. - Ale tak. Ten, jak
mówisz, ołtarz naprawdę nazywa się Jha’vett. Znajduje się w
samym środku miasta. Dokładnie wymierzonym, geometrycznym
środku. - Spojrzał z wyczekiwaniem, lecz Davian przyglądał mu
się bez emocji, nie rozumiejąc doniosłości tych słów. Malshash
westchnął. - Trzy tysiące lat temu tereny dzisiejszej Andarry
zasiedlił lud zwany Darecjanami. Byli uchodźcami ze zniszczonej
krainy. Podbili ten kontynent i rozpoczęli budowę Deilannis,
miasta, do którego rdzenni Andarczycy nie mieli wstępu, gdzie
mogli mieszkać jedynie wysoko urodzeni Darecjanie.

- 442 -
Wprowadzili te ograniczenia, ponieważ miasto było w istocie
bronią.
- Całe miasto?
Malshash potaknął.
- Niewykluczone, że największą, jaką kiedykolwiek stworzono,
aczkolwiek wówczas Darecjanie nie w pełni to rozumieli. Każdy z
tutejszych budynków, wszystkie ulice, najdrobniejsze kamienie,
wszystko to gromadzi Esencję i przesyła ją do Jha’vett. Ten twój
ołtarz skupia w sobie energię niewyobrażalnej wręcz skali.
Darecjanie, mimo iż byli wówczas w szczytowym okresie
rozwoju swej wiedzy i potęgi, konstruowali Jha’vett aż przez sto
pięćdziesiąt lat.
Davian poczuł, że brwi same unoszą mu się na czoło. Wszystkie
opowieści o Darecjanach podkreślały ich niesamowity talent do
pracy z Esencją.
- I co ten Jha’vett robi?
- Pozwala tworzyć rozpadliny - odpowiedział śmiertelnie
poważnie Malshash. - Pozwala opuścić czas, wykroczyć poza jego
naturalny nurt i przenieść się w inny moment. Naprzód. Wstecz.
Do dowolnie wybranej epoki. - Pokręcił głową. - Darecjanie
stworzyli to urządzenie, by cofnąć się w przeszłość, do czasów
poprzedzających zniszczenie ich ojczystej Lśniącej Krainy.
Chcieli ostrzec dawnych pobratymców przed nadciągającą
zagładą. Być może zamierzali też zabić odpowiedzialnego za
katastrofę człowieka i ją w ten sposób udaremnić.
- Czy coś takiego jest w ogóle możliwe? - Davianowi opadła
szczęka.
- Pewności nie ma nikt, aczkolwiek... zaczynam podejrzewać, że
nie. - Malshashowi wyrwało się głębokie, naznaczone żalem
westchnienie.
- Więc skończyło się na klapie?
- 443 -
- Niezupełnie - odparł gospodarz. - Jha’vett, jak sam widzisz,
działa. Ale jeśli nawet Darecjanie zdołali cofnąć się w przeszłość,
niczego nie odmienili. - Poderwał się z krzesła, zaczerpnął ze
stojącego na półce worka garść mąki, rozsypał ją na stole i
nakreślił w białym pyle linię. - Wyobraź sobie, że to jest czas.
Darecjanie sądzili, że cofając się do określonego punktu w
przeszłości, stworzą coś takiego. - Narysował drugą linię,
rozgałęzienie pierwszej. - Alternatywną wersję wypadków, w
której rzeczywistość przybierze kształt uzależniony od
wprowadzonych zmian. Myśleli, że człowiek może cofnąć się w
czasie, zabić własnych rodziców, zanim się spotkali, i przeżyć
resztę dni szczęśliwie w rzeczywistości, w której nigdy się nie
urodził. Możliwe więc, że Darecjanie naprawdę przenieśli się w
przeszłość, zrealizowali swój plan i żyją teraz w rzeczywistości
równoległej do naszej. - Malshash starł drugą linię. - Jednakże być
może istnieje tylko jeden nurt czasu. I tylko jeden możliwy ciąg
wydarzeń. Augurzy argumentowali za tą koncepcją od lat, lecz w
coś takiego nikt nie ma ochoty uwierzyć. Ludzie zbyt sobie cenią
ideę nieskończonych możliwości. Lubią myśleć, iż nie ma na
świecie rzeczy nieuniknionych. - W głos mężczyzny wkradła się
nuta irytacji. - A jednak im więcej rozumiem, tym bardziej
prawdopodobna wydaje mi się teoria nieuchronności. Jeden ciąg
czasu, w którym nikt nie dostaje drugiej szansy.
Czoło Daviana przecięła głęboka zmarszczka.
- Ale kiedy to się stało, nie byłem nawet w pobliżu Jha’vett. W
jaki sposób tam trafiłem?
Malshash poprawił się w krześle.
- Żył kiedyś pewien człowiek. Aarkein Devaed. Należał do osób
odpowiedzialnych za zniszczenie Lśniącej Krainy. Kiedy najechał
Andarrę, wyprzedził swoje oddziały i spróbował wykorzystać
Jha’vett do własnych celów. - Malshash na moment zawiesił głos.
- Nie zdołał go jednak uruchomić i tylko go uszkodził. Od tamtej
- 444 -
pory gromadzona przez miasto energia trafia niekiedy nie tam,
dokąd powinna. Ucieka, wypływa na zewnątrz. Tego rodzaju
zaburzenia są rzadkością, ale jeżeli rzeczywiście byłeś od Jha’vett
daleko, to jedyne wytłumaczenie.
- Tuż przed atakiem Orkotha widzieliśmy zjawy - przypomniał
sobie chłopak. - Jacyś ludzie pojawiali się i znikali na naszych
oczach. Czy to mógł być efekt działania takiego zaburzenia?
- Tak myślę. - Malshash pokiwał w zamyśleniu głową. -
Prawdopodobnie fala temporalna doprowadziła do przemieszania
się epok. Widziałem kiedyś takie zjawisko. - Zawahał się, jakby
szukał czegoś w pamięci, po czym wyłowił z kieszeni pierścień, a
w jego spojrzeniu zamajaczyły wyrzuty sumienia. Błyskotka była
srebrna i składała się z trzech skręconych ze sobą pasków metalu,
tworzących nieregular ny, płynny wzór. Uniósł go w dłoni. -
Zanim przejdziemy dalej, powinieneś się o czymś dowiedzieć. To
ja wykorzystałem Jha’vett, by cię tu sprowadzić. Zrobiłem to za
pomocą tego - przyznał skrępowany. - Potrzebowałem czegoś
twojego, jakiegoś osobistego przedmiotu. Czegoś, co było dla
ciebie bardzo ważne.
- A co to jest? - Davian znów przestał cokolwiek rozumieć.
- Twój pierścień. - Zdziwiony Malshash uniósł brew.
- W życiu go nie widziałem. - Chłopak pokręcił głową. Tak
charakterystyczny kształt na pewno by zapamiętał.
- Ach, zatem jeszcze do ciebie nie trafił. Ale trafi. W
przyszłości. - Malshash wzruszył lekko ramionami.
- Jak to możliwe? - obruszył się Davian. - Jak cokolwiek może
być dla mnie ważne, skoro nie widziałem tego na oczy?
- Pamiętaj, że kiedy pierścień wskazał ci drogę, tkwiłeś poza
czasem. Tam nie ma przyszłości ani przeszłości. Konkretny
moment, w którym pierścień stanie się dla ciebie ważny, nie był
istotny. Liczył się fakt, że kiedyś będzie.
- 445 -
Przez kilka chwil Davian przyglądał się gospodarzowi bez
słowa.
- Cóż, chyba znów muszę uwierzyć na słowo.
Malshash odpowiedział uśmieszkiem, po czym rzucił pierścień
Davianowi, który schwycił go w locie i uważnie obejrzał.
Błyskotki nie zdobił co prawda ani jeden klejnot, lecz tworzące go
metalowe paski spleciono ze sobą niezwykle kunsztownie.
- Co mam z tym zrobić? - spytał chłopak.
- Zatrzymaj - powiedział Malshash. - Noś go bez przerwy.
Nigdy, przenigdy się z tym pierścieniem nie rozstawaj. To on jest
kotwicą utrzymującą cię w tej epoce. Gdybyś zanadto się oddalił,
siła przyciągania twoich własnych czasów mogłaby przeważyć i
wciągnąć cię z powrotem w rozpadlinę.
- Przecież chyba właśnie na tym powinno mi zależeć, prawda? -
Davian zapatrzył się w połyskliwy metal. - Może wtedy mógłbym
wrócić?
- Nie. - Malshash pokręcił głową, na jego twarzy malowała się
powaga. - Davian, zrozum, że niebywały jest już sam fakt, iż
przeżyłeś podróż w tę stronę. Mówiąc wprost: to cud. Większość
ludzi, którzy trafiają do rozpadliny, ginie, rozszarpana przez
energie biorące udział w procesie przejścia. Jeżeli nawet komuś
uda się przeżyć, kończy jako obłąkaniec, żaden umysł nie jest w
stanie przetrwać poza czasem bez skazy.
- Większość? - powtórzył pytająco chłopak.
- Cóż... - Malshash poprawił się w krześle. - O ile mi wiadomo,
jak dotąd wszyscy - westchnął. - Ale ty wrócisz, obiecuję ci to.
Wcześniej jednak musisz opanować augurskie moce i nauczyć się
korzystać z kan. Dopiero potem będziesz mógł ruszyć w dalszą
drogę.
- I ty mógłbyś mnie tego wszystkiego nauczyć? - Davian
zerknął podejrzliwie.
- 446 -
- Ach, czyżbym nie wspomniał? - Malshash wyszczerzył się od
ucha do ucha. - Ja też jestem augurem - dodał z wyraźną
przyjemnością, przyglądając się wstrząśniętemu chłopakowi. -
Teraz zjedz sobie spokojnie - podjął, wstając z miejsca. -
Odpocznij. Wrócę po południu i wtedy pomyślimy o twojej
edukacji.
Zanim Davian zdołał pozbierać myśli, gospodarz wyszedł.
Chłopak jeszcze przez kilka dobrych chwil gapił się w drzwi z
rozchylonymi ustami.
- Zgadza się, nie wspomniałeś - mruknął wreszcie do siebie.
Sięgnął po sztućce i zabrał się do jedzenia. Nie był pewien, co
właściwie powinien w tej chwili czuć: strach czy ekscytację?

***

Po kilku godzinach ktoś zapukał do drzwi.


Davian leżał w swoim pokoju na łóżku i bezskutecznie
próbował zasnąć, w czym przeszkadzały mu rozbiegane myśli.
Bez przerwy starał się objąć rozumem wszystko, co rankiem
próbował mu wytłumaczyć Malshash. Wstał, otworzył i z niejaką
ulgą odnotował, iż gospodarz wygląda dokładnie tak samo jak w
porze śniadania.
- Chodźmy - rzucił Malshash.
Wyszli na ulicę i ruszyli przed siebie.
- Dokąd idziemy? - zainteresował się Davian, widząc, że idą
nową dla niego trasą.
- Do Wielkiej Biblioteki. Osobiście mogę nauczyć cię tego i
owego, przekazać kilka przydatnych sztuczek, ale najlepiej
będzie, jeśli większość wiedzy przejmiesz bezpośrednio od
Darecjan.
- 447 -
Chłopak pokiwał w milczeniu głową. Szli spokojnym,
spacerowym tempem i Davian musiał co kilka kroków zwalniać,
by nie wyprzedzić przewodnika. Na skórze raz po raz czuł
wywołujące ciarki wilgotne muśnięcia pasemek mgły.
- Nie boisz się, że zaskoczy nas Orkoth? - zapytał w pewnym
momencie nerwowo.
Malshash pokręcił głową.
- Orkotha nie musimy się obawiać.
- Jak to nie? - Davian uznał, że nie pozwoli się zbyć.
Mężczyzna przystanął i zrobił zniecierpliwioną minę. Zamknął
oczy i wykonał w powietrzu zawiły gest.
Mleczne opary zgęstniały. Powietrze przeszył skowyt -
rozdzierający uszy, mrożący krew w żyłach. Davian chciał rzucić
się do ucieczki, lecz powstrzymała go silna dłoń Malshasha, który
chwycił go za ramię.
Tuż przed nimi zmaterializował się Orkoth, równie koszmarny,
jak zapamiętał go chłopak. Spojrzenie pozbawionej oczu twarzy
przyprawiło go o kolejny dreszcz... Tym razem jednak monstrum
nie zachowywało się agresywnie. Po prostu stało w bezruchu.
I - co Davian uświadomił sobie ze zgrozą - czekało na
polecenia.
- Adruus ił. Devidri si Davian - rzucił Malshash, wskazując
chłopaka.
- Devidri si Davian - powtórzył wiernie potwór.
- Sha jannin di - dodał Malshash.
Bestia na to ukłoniła się - ukłoniła! - i rozpłynęła, zmieniając w
kłąb czarnego dymu. Po kilku sekundach mgła się rozrzedziła.
- Widzisz? - Augur spojrzał na Daviana. - Nie ma się czego bać.
Orkoth już cię zna i nie zaatakuje.

- 448 -
Chłopak stał jak sparaliżowany i przez parę chwil wpatrywał się
w plecy odchodzącego już Malshasha.
- Jakim cudem ty nad nim panujesz? - spytał, gdy dogonił go
truchtem.
- Dzięki kan. - Augur machnął lekceważąco ręką. - Jak już raz
się nauczysz, nie ma w tym nic trudnego. - Spojrzał na chłopaka i
uniósł lekko brew. - Ale masz chyba bardziej palące pytania,
nieprawdaż?
Davian miał wielką ochotę dowiedzieć się więcej na temat
kontrolowania potworów, lecz przypomniał sobie kilka
wątpliwości, które w ciągu ostatnich godzin nie dawały mu
spokoju.
- Czy kiedy wrócę - spytał - trafię do tego samego momentu, z
którego się przeniosłem? Uratuję Nihima?
- Jeżeli moje podejrzenia są słuszne, to nie. - Malshash pokręcił
głową. - W twojej teraźniejszości pozostała pewna część ciebie.
Cień twojego cienia. To właśnie on cię przyciągnie, gdy będziesz
już gotów. Po powrocie sam stwierdzisz, że w twojej epoce
minęło dokładnie tyle czasu, ile spędziłeś w tych czasach. -
Wzruszył ramionami. - Jha’vett potrafi prawa wszechświata
naginać, lecz nie może ich łamać.
Davian pokiwał głową. Miał nadzieję usłyszeć inną odpowiedź,
lecz wcale nie poczuł się zaskoczony.
- Dlaczego mnie tu sprowadziłeś? - podjął. - I w jaki sposób
zdobyłeś ten pierścień?
- Zrobiłem to, by się przekonać, czy mogę zmienić bieg
wypadków - odparł półgłosem Malshash, nie zwalniając kroku. -
A pierścień trafił w moje ręce dlatego, że ty go... zostawiłeś.
Podejrzewam, że z myślą o mnie.
- Czy to znaczy, że już się kiedyś spotkaliśmy?

- 449 -
- Nie w sensie ścisłym. - Augur pokręcił głową. - Ale owszem,
nasze ścieżki się ze sobą przecięły. W mojej przeszłości, a twojej
przyszłości. Przelotnie. Próbowałem powstrzymać cię przed
przeniesieniem się do tego czasu - przyznał skrępowany. - Ale
jestem przekonany, że pozbyłeś się tego pierścienia dlatego, że
wiedziałeś, co z nim zrobię. Wiedziałeś, że młodsza wersja ciebie
trafi właśnie tutaj - zaśmiał się z nutą goryczy. - Sprytnie
pomyślane.
Davian przez chwilę zastanawiał się, co to wszystko znaczy.
- Czyli... znasz moją przyszłość?
- Niezupełnie. - Malshash rzucił chłopakowi przepraszający
uśmiech. - Do wczoraj znałem jedynie twoje imię. Wiedziałem
też, że uda ci się przekroczyć rozpadlinę. I widziałem cię kiedyś...
Raz, z oddali... Miałeś wówczas jeszcze jedną bliznę. Na drugim
policzku. Z mojej perspektywy to bardzo dawne dzieje. -
Wzruszył ramionami. - Więcej na swój temat ode mnie się nie
dowiesz, wybacz.
Davian westchnął i pomasował skronie.
- Więc dlaczego wybrałeś właśnie mnie?
- Byłeś jedyną znaną mi osobą, która uszła z życiem z
rozpadliny. To był... pierwszy krok. Względnie prosty sposób na
sprawdzenie, czy przeszłość można zmienić.
- To znaczy, że chcesz wykorzystać Jha’vett, by wpłynąć na coś
w przeszłości?
- Tak. - Malshash zapatrzył się w dal. - A motywacje zachowam
dla siebie - dodał tonem wyraźnie wskazującym, iż więcej na ten
temat nie powie.
Po kilku kolejnych minutach przechadzki znaleźli się przed
wielkim gmachem. Fronton zdobiły marmurowe kolumny, a
całość wieńczyła gigantyczna kopuła. Wspięli się po schodach i
zatrzymali przed masywnymi podwójnymi wrotami. Malshash
- 450 -
wykonał jakiś gest i oba skrzydła rozchyliły się gościnnie, bez
jednego dźwięku.
- Oto Wielka Biblioteka Deilannis. - Zapraszająco skinął dłonią.
Weszli do środka i Davianowi opadła szczęka. Wnętrze skąpane
było w delikatnej żółtej poświacie, przypominającej nieco światło
panujące w szkolnej bibliotece w Caladel. Stali w wielkiej -
naprawdę przeogromnej - sali, której wszystkie ściany, dosłownie
każdy ich cal, zajmowały książki. Dalej z przodu chłopak
zauważył uchylone drzwi prowadzące do kolejnej sali, również
pękającej od zgromadzonych ksiąg.
- Jak tu cokolwiek można znaleźć? - rzucił, zarazem
zachwycony i przejęty.
- Na nasze szczęście Darecjanie byli przemyślnym plemieniem.
- Malshash uśmiechnął się szeroko i podprowadził chłopaka na
środek pomieszczenia, gdzie na niskim, płaskim cokole czekał
przezro czysty kamień o błękitnych ściankach. - Przytknij do
niego dłoń i pomyśl, czego chcesz się dowiedzieć.
Davian lekko musnął kamień.
- Ale ja przecież nie wiem, jakiej książki szukamy.
- Nie musisz znać tytułu. Po prostu zadaj w myślach pytanie.
Chłopak z lekko sceptyczną miną wziął głębszy oddech i się
skupił. Przyszedł do biblioteki, by nauczyć się korzystać z
augurskich mocy, które z kolei miały mu umożliwić powrót do
domu, do własnych czasów. Tego właśnie chciał się dowiedzieć.
Kryształ gwałtownie się rozjarzył; Davian cofnął dłoń jak
oparzony, aczkolwiek nie poczuł zupełnie nic. Z kamienia
wypłynęła smużka błękitnego światła i leniwie, lecz
zdecydowanie wyciągnęła się ku jednej ze ścian, by wreszcie
wskazać grzbiet niewielkiej czerwonej książki. Po chwili pojawiła
się druga świetlista macka i ta skierowała się w przeciwnym
kierunku. Moment później trąciła księgę stojącą na innym regale.
- 451 -
Kryształ wypuścił jeszcze trzy niebieskie wstęgi. Davian śledził
je zdumionym spojrzeniem. Gdy stało się jasne, iż kolejne już się
nie pojawią, podszedł do pierwszej z wytypowanych książek,
która tymczasem sama rozjarzyła się błękitem.
Ostrożnie zdjął ją z półki. Na okładce nie było tytułu, więc
otworzył na chybił trafił.
W miarę jak czytał, oczy otwierały mu się coraz szerzej. Trafił
na rozprawę drobiazgowo i uczciwie omawiającą najbardziej
skuteczne metody treningu odczytywania cudzych myśli. Po
chwili przerzucił parę stronic i zajrzał do innego rozdziału; ten
opisywał naturalne konsekwencje bycia augurem. Znalazł nawet
kilka ustępów poświęconych własnemu darowi - zdolności
wykrywania kłamstw.
Lektura okazała się fascynująca. Czytał o subtelnych metodach
wpływania na ludzkie myśli, umożliwiających manipulację
dowolną osobą. Poznawał rządzące tymi zjawiskami reguły,
czytał dyskusje na temat moralnych skutków korzystania z mocy.
Autorzy wyliczali też techniki pozwalające po powiązaniu dwóch
ludzkich jaźni zachować koncentrację i jasność umysłu.
Miał wszystko przed sobą. Opisane jasno, wyraźnie i po prostu
tak, jakby nie było w tym nic szczególnego.
Książka pochłonęła Daviana na dobre, wertował ją w tę i we w
tę, przeglądał dział za działem, aż wreszcie doleciało go ciche
chrząknięcie. Podniósł wzrok i spojrzał w rozbawione oczy
Malshasha. Zarumienił się - musiał tak stać i czytać przez dobre
kilkanaście minut.
- Przepraszam - rzucił speszony. - Ale to po prostu...
niesamowite.
- Najlepiej będzie, jeśli przynajmniej przejrzysz je wszystkie. -
Mężczyzna uśmiechnął się i zatoczył ręką dokoła. Chłopak
zauważył, że pozostałe wskazane przez świetliste macki tomy
- 452 -
nadal jarzą się błękitem. - Doradca myli się niezwykle rzadko.
Wybrał pozycje najbardziej pomocne w realizacji twoich
zamiarów.
- Nazwali ten kamień Doradcą? - Davian zerknął na niebieski
kryształ z kpiącym uśmieszkiem.
- Nie oni. - Malshash wzniósł oczy do nieba. - Ja go tak
nazwałem... Ty możesz inaczej. Ważne, żebyś z niego korzystał.
Zapoznaj się z teorią, a potem pomogę ci przekuć ją w praktykę.
Davian - kolejnym szerokim gestem objął całą bibliotekę - na tych
półkach zgromadzono całą wiedzę Darecjan. A oni, choć nie byli
chodzącymi ideałami, stworzyli najbardziej zaawansowaną
cywilizację w dziejach. Możesz mi wierzyć. - Odwrócił się i
ruszył do wyjścia. - Trafisz z powrotem? Ja wrócę za kilka dni.
- Wybierasz się dokądś? - Chłopak znieruchomiał.
- Na krótko.
- Ale... ale... - zająknął się Davian. - Miałeś mnie przecież
uczyć?
- I będę - zapewnił augur.
- A jeśli ktoś tu się pojawi? - chłopak nie rezygnował. - I czy
naprawdę Orkoth nic mi nie zrobi?
- Już ci tłumaczyłem - prychnął Malshash. - Orkoth cię nie
skrzywdzi. A poza nim nie masz się tu kogo ani czego bać.
- W takim razie... - Davian niepewnie wzruszył ramionami -
porozglądam się i zobaczę, czego dam radę się nauczyć, tak?
- Brawo - pochwalił z uśmiechem Malshash. - Ucz się pilnie. Im
szybciej poznasz podstawy, tym szybciej wrócisz do domu. - To
powiedziawszy, odwrócił się na pięcie i wyszedł z biblioteki.
Chłopak odprowadził augura wzrokiem rozbitka patrzącego za
oddalającym się okrętem. Wciąż nie wiedział, co o tym człowieku
myśleć; Malshash niechętnie opowiadał o sobie, lecz z drugiej
- 453 -
strony samo jego towarzystwo, obecność innego człowieka była
Davianowi bardzo potrzebna. W tej chwili, tak nagle
osamotniony, po raz pierwszy uświadomił sobie, jak głucha cisza
panuje w bibliotece i jak puste jest całe Deilannis.
Otrząsnął się z przygnębienia i wrócił spojrzeniem do książki.
Nie wszystkie wydarzenia ostatnich dni chciałby przeżyć
ponownie, lecz zyskał dzięki nim niesamowitą okazję, by zgłębić
naturę swoich mocy, na co stracił resztki nadziei, gdy wyszło na
jaw, że Ilseth Tenvar jest oszustem. Myśl o człowieku, który by
wyprawić go w tę podróż, uciekł się do kłamstwa, sprawiła, iż
twarz Daviana zastygła. Uświadomił sobie, że Tenvar
prawdopodobnie od samego początku wiedział, iż Ashę czeka
śmierć. Z determinacją zacisnął zęby i podjął decyzję.
Nauczy się tego wszystkiego, opanuje augurskie zdolności i
znajdzie sposób na powrót do własnych czasów. A wtedy zrobi,
co tylko zdoła, by powstrzymać słabnięcie Bariery.
A potem, wreszcie, ruszy tropem Ilsetha Tenvara.

- 454 -
Rozdział 29.
Caeden wybudził się ze snu.
Wstał i z grymasem na twarzy przeciągnął się, by rozruszać
zastałe mięśnie. Niebo zaczęło się rozjaśniać ledwie przed chwilą,
wschodzące słońce nie zdążyło jeszcze wychynąć ponad
majaczące za ich plecami góry.
Od Deilannis oddalili się zaledwie o dzień drogi, lecz on już
teraz czuł... mniej.
Przemożne poczucie swojskości, jakiego doznał w mieście -
wrażenie, iż zna tamtejsze budynki i aleje - słabło powoli, odkąd
tylko zostawili za sobą wszechobecną mgłę. Tam, w Deilannis,
czuł się silniejszy, bardziej pewny siebie. W tej chwili wszystko to
wydawało się zaledwie odległym wspomnieniem, na powrót
ogarnęła go wcześniejsza bezradność. Nie wiedział, kim jest. Nie
miał pojęcia, dlaczego ktoś wysłał do niego Daviana. Nie
wiedział, z jakiego powodu jest związany z Naczyniem Taerisa
ani w jaką aferę został właściwie wplątany. A zdecydowanie
najgorsze było, iż nie wiedział, czy jest winny tego, o co wszyscy
go oskarżają.
Przeciągnął dłonią po opasujących mu lewe przedramię
Kajdanach, starając się nie zwracać przy tym uwagi na blask
wilczego tatuażu. Rysunek jaśniał bez przerwy; Taeris nie
rozstawał się z brązowym sześcianem nawet na moment, choć
Caeden widział go po raz ostatni jeszcze w Thrindarze. Czuł
niekiedy pokusę, by go wykraść - mógłby to zrobić na przykład
wtedy, kiedy Taeris spał - lecz górę zawsze brała rozwaga.
Oszpecony starszy twierdził, że Naczynie może się okazać
niebezpieczne, a już raz mu przecież pomógł, ocalił mu życie.
Caeden wiedział, że musi odsunąć od siebie niepewność i po
prostu zaufać towarzyszom.
- 455 -
Niemniej kostka wabiła go niemal nie do wytrzymania. Nikt nie
wspominał o tym wprost, lecz wszyscy zdawali sobie sprawę, że
Naczynie może przywrócić mu pamięć. A choć Caeden bał się
tego momentu jak ognia, nieświadomość dręczyła go po stokroć
bardziej.
Westchnął i rzucił okiem na obóz budzący się z wolna do życia.
Odkąd stracili Daviana i Nihima, nastroje w grupie uległy, co
zrozumiałe, znacznemu pogorszeniu. Caeden nie był wyjątkiem.
Daviana zdążył polubić, a rozmowa, którą odbyli z Nihimem po
pojedynku, mocno go pokrzepiła. Nieobecność tej dwójki dawała
mu się we znaki i wciąż łapał się niekiedy na tym, że ogląda się
po drodze za siebie i wypatruje ich na horyzoncie.
Zauważył, że to samo równie często robi Wirr. Wbrew ponurym
przewidywaniom starszego nikt z towarzyszy nie uwierzył do
końca, że Davian i Nihim naprawdę zginęli.
Przeciągnął się raz jeszcze i pozdrowił skinieniem Taerisa, który
też był już na nogach i czujnie obserwował okolicę. Caeden starał
się tego po sobie nie pokazywać, lecz oglądając blizny szpecące
twarz mężczyzny, czuł się bardzo nieswojo. Bezustannie
przypominały mu o tym, o co oskarżało go Gil’shar. O tym, co
spotkało ciała zamordowanych wieśniaków.
Taeris skinął w odpowiedzi, zastanowił się i podszedł.
- Mogę ci zaufać?
Zaskoczony pytaniem, chłopak pokiwał głową.
- Tak, oczywiście - odpowiedział po chwili.
Taeris jeszcze przez kilka długich sekund patrzył mu twardo w
oczy. Wreszcie wyciągnął rękę i zanim Caeden zrozumiał, co się
dzieje, musnął jego Kajdany.
Chłopak poczuł na skórze coś zimnego i śliskiego. Bransoleta
spadła na ziemię. Coraz bardziej zbity z tropu Caeden aż
- 456 -
zamrugał. W jednej chwili stał się lżejszy i silniejszy. Wolny.
Nawet wilczy tatuaż zdawał się świecić jaśniej. Tak dobrze nie
czuł się od bardzo dawna, prawie zdążył zapomnieć, jakie to
wrażenie.
- Co robisz?! - wykrzyknął Aelric, który stał dotąd nieco dalej, a
teraz podbiegł do Taerisa.
Mężczyzna rzucił mu wymowne spojrzenie.
- Myślałem o tym całą noc. Caeden zasłużył na nasze zaufanie.
Nie zapominaj, że naszym tropem idą sha’teth. Wybierając trasę
przez Deilannis, zyskaliśmy nieco czasu, ale one nie zrezygnują.
A sam widziałeś, jakie to potężne istoty. Potrzebujemy każdej
pary rąk.
- Ale nie możesz go uwolnić! - Na twarz szermierza wypłynął
ponury grymas. - Przykro mi. - Spojrzał na Caedena. - Nie
twierdzę, że stanowisz dla nas zagrożenie, ale biorąc pod uwagę
wszystkie te oskarżenia...
- Aelric! - Oczy starszego rozjarzyły się przestrogą. - Caeden
wędruje z nami już od wielu tygodni. W Deilannis ocalił nam
życie, a ja ryzykuję własne, byle tylko doprowadzić go
bezpiecznie przed oblicze Rady. Odnoszę wrażenie, że w tej
kwestii mam prawo decyzji.
Caeden ściągnął brwi. Głos Taerisa wydał się nagle bardzo
cichy. Odległy. Spróbował się skoncentrować, bo ktoś jeszcze coś
mówił, lecz wszystkie dźwięki zlały się w niewyraźny, słabnący
szum.

Stał na szczycie wzgórza, a przed nim roztaczał się zapierający


dech w piersi widok - na pierwszym planie zielone pola i łagodne
wzniesienia, a dalej za nimi ocean, skrzący się w popołudniowym
słońcu niczym usiany brylancikami. Przyjemny powiew ciepłej
bryzy łagodnie zmierzwił mu włosy. Nagle uświadomił sobie, że
- 457 -
trzyma kogoś za rękę; spojrzał w bok i serce mocniej zabiło mu w
piersi.
Tuż obok niego stała najpiękniejsza kobieta, jaką widział w
swym życiu. Alabastrowej cery nie mąciła ani jedna skaza.
Rozpuszczone czarne włosy spływały lśniącym wodospadem aż po
wąską talię. Miała perfekcyjnie owalną twarz, pełne czerwone
wargi i policzki zaróżowione wskutek wspinaczki na wzniesienie.
Błękit jej oczu nie kojarzył się z morzem czy niebem, ale z czymś
znacznie głębszym, bardziej intensywnym, nieokreślonym.
Spojrzała na niego z uśmiechem i te piękne oczy rozbłysły. Skupiły
się na nim tak mocno, jakby był jedyną rzeczą na świecie,
jedynym, co ma jakiekolwiek znaczenie.
Obraz wyblakł, sceneria straciła barwy i zgasła. Caeden stał
teraz przed wielkim miastem. Mury, nawet oglądane z dystansu,
budziły złowróżbne wrażenie; na pierwszy rzut oka ocenił, że
sięgają ku górze na co najmniej sto stóp, a zapewne jeszcze wyżej.
Wzniesiono je z czarnego, najeżonego ostrymi krawędziami
kamienia.
Ponad murami wznosiło się samo miasto. Postawiono je na
wzgórzu; najbliższe budynki niknęły za fortyfikacjami, lecz
Caeden wyraźnie widział ulice i zabudowania w pobliżu centrum.
Nie dostrzegł jednak żadnego ruchu. Nie było strażników, nie
widział bram. Gdzieniegdzie na murze gorzały wielkie ognie,
czerwień i złoto płomieni były jedynymi żywymi barwami w
szaroburym pejzażu.
Noc; księżyc malował wszystko niesamowitą srebrzystą
bladością. Caeden stał na łące, aczkolwiek trawa w większości już
uschła bądź właśnie umierała. Obejrzał się przez ramię. Ani
jednego drzewa. Jak okiem sięgnąć tylko płaskie, jałowe pola. I
wszechobecna cisza. Milczał wiatr, milczały zwierzęta.

- 458 -
Ponownie znalazł się gdzie indziej. Znów był dzień - tak mu się
przynajmniej zdawało, ponieważ niebo zniknęło za potężnymi
chmurami czarnego dymu, bijącego znad płonących domów.
Wokół rozlegały się wrzaski umierających, nie do końca
zagłuszające pełne paniki i lęku okrzyki tych, którzy jeszcze żyli.
Spowijający go dym poderwał się ku górze - i nagle ujrzał dwie
ciemne sylwetki. Kształty miały z grubsza ludzkie, lecz były przy
tym nienaturalnie wysokie i chude.
Po chwili zobaczył je dokładniej. Pokryte czarną łuską istoty
mierzyły sobie przynajmniej dziewięć stóp. Ich smukłe, wijące się
ciała pozbawione były wyraźnie zarysowanych szyj. Głowy
przypominały wężowe łby, a kiedy zwróciły się w jego stronę,
ujrzał paszcze wypełnione rzędami drobniutkich, ostrych kłów.
Obie bestie wpatrywały się w niego wygłodniałym wzrokiem, bijąc
ogonami na boki. W ślepiach pobłyskiwała upiorna inteligencja.
Mgnienie potem skryły się wśród dymów, szybciej, niż byłby gotów
uwierzyć.
Klęczał. Podniósł głowę; dym zniknął. Znajdował się w
podziemnej pieczarze, sklepienie wisiało tak daleko w górze, że
ledwie je widział.
Cały spływał potem; nieco po lewej groźnie bulgotało jeziorko
płynnej skały. A przed sobą miał istotę sprawiającą wrażenie
ulepionej z czystego ognia. Jej skóra dymiła i skręcała się, jarzyły
się nawet końcówki włosów. Oczy jednak, wpatrzone w niego z
głęboką zadumą, były niewątpliwie ludzkie.
Ognista istota trzymała w ręku miecz i Caeden zrozumiał, że jest
to miecz z jakiegoś powodu bardzo ważny. Ostrze uginało
opływające je światło, spijało je i chłonęło, lecz Caeden zdołał
wypatrzyć wygrawerowane na klindze symbole, słowa w obcym
języku. Znał ten język i te słowa, lecz nie miał czasu się na nich
skupiać.
- 459 -
- Jesteś niegodny - odezwała się istota z mieczem w dłoni.
Przemówiła głosem szorstkim, głębokim i mądrym. - Przybywasz
po Licaniusa, lecz nie możesz go dostać.
I znów zmiana sceny. Tym razem doznanie było inne, choć nie
potrafił określić, na czym polega różnica. Stał pośrodku dużego,
otwartego pola; trwała noc, a łagodny wiatr sprawiał, że falujące
łany wysokiej trawy przypominały srebrzysto-czarne morze.
Widok był pełen kontrastów, blask księżyca bez mała oślepiał, a
nieprzeniknione cienie czerniały jak smoła. Popatrzył po sobie.
Ubrany był w czarną koszulę z przedniego jedwabiu. Tak gładko
przywierała do jego ciała. Znajome uczucie. Miłe.
Z rosnącego w oddali zagajnika rozkołysanych brzóz wyszedł
jakiś mężczyzna. Kiedy się zbliżył, Caeden zobaczył wysoką,
muskularną postać i ostre rysy, rozciągnięte w szerokim,
przyjaznym uśmiechu. Nieznajomy uniósł dłoń na powitanie;
Caeden ostrożnie odpowiedział identycznym gestem. Znów odniósł
wrażenie swojskości. Nie miał pojęcia skąd, lecz znał tego
człowieka.
- Tal’kamar! - zawołał mężczyzna, a w jego tonie zabrzmiała
jowialna, sympatyczna nuta. Zanim Caeden zdołał zareagować,
nieznajomy zamknął go w silnym, gorącym uścisku. - Wiedziałem,
że kiedyś tu wreszcie trafisz! Dobrze cię widzieć, stary druhu!
Caeden pokręcił głową.
- Czy to się dzieje naprawdę? - Ledwie zadał to pytanie,
zrozumiał, że odpowiedź będzie twierdząca. Poprzednie wizje były
niejasne i mgliste - niewykluczone, że stanowiły oglądane z
niecodziennej perspektywy wspomnienia. To jednak było coś
innego.
- Pewnie, że tak! - zachichotał nieznajomy. - Jesteśmy w
dok’enie. Twoim dok’enie, dodam dla jasności - powiedział i
zaraz potem jego uśmiech nieco przybladł. - Ty tak poważnie?
- 460 -
Caeden poczuł, że coś chwyta go za serce. Ten człowiek go znał,
prawdopodobnie był nawet jego przyjacielem.
- Przepraszam - rzucił pośpiesznie. - Wiem, że dziwnie to brzmi,
ale nie pamiętam nic, co wydarzyło się dawniej niż przed
miesiącem. Jeżeli mnie znasz...
- Zatem to prawda. - Uśmiech mężczyzny zgasł bez reszty, a w
jego głosie pojawił się smutek. Westchnął. - Na imię mam Alaris. -
Złożył dłoń na ramieniu Caedena. - Przyjaźnimy się, ty i ja.
Jesteśmy braćmi.
- Czy możesz mi powiedzieć, kim jestem? - Caeden lekko się
nachylił. - I skąd się tutaj wziąłem?
- Tak, oczywiście - rzucił Alaris przyjaźnie i rozejrzał się
dokoła. - Chociaż może chwila nie jest najbardziej stosowna.
- Dlaczego?
- Sam zobacz. - Alaris wskazał coś gestem.
Caeden obejrzał się przez ramię. Część pola zajmował czarny
cień; tam gdzie jeszcze niedawno kołysała się trawa, teraz nie
było już nic. Na jego oczach ciemność pochłonęła kolejny skrawek
łąki. Czując narastający w piersi lęk, zwrócił się z powrotem do
Alarisa.
- Co będzie, jeśli ten cień nas dosięgnie?
- Tobie nie stanie się nic - odpowiedział Alaris z uśmiechem. -
To twój dok’en.
- Dok’en? - Słowo brzmiało znajomo, lecz Caeden nie potrafił
przywołać z pamięci jego znaczenia.
Rozbawiony Alaris wywrócił oczyma.
- Sam stworzyłeś to miejsce, Tal’kamorze, już jakiś czas temu.
Dawniej miałeś takich wiele, a ja wiedziałem, gdzie większości z
nich szukać... Teraz jednak znam tylko to jedno. Ale skoro zdołałeś
tu trafić, to znaczy, że nie wszystkie wspomnienia straciłeś. -
- 461 -
Zmarszczył czoło i rozejrzał się uważniej dokoła. - Wszystkie
dok’eny powstają na wzór rzeczywistych miejsc, ale nie jestem
pewien, gdzie znajduje się to konkretne. Może gdzieś w Straconej
Krainie? Zawsze chętnie tam podróżowałeś. -Zerknął na
zbliżający się cień. - Ale, ale! Wygląda na to, że podtrzymanie
dok’ena sprawia ci kłopot, a ja muszę się ewakuować, zanim
wszystko zniknie, więc nie przedłużajmy. Gdzie jesteś?
Caeden się zawahał. Nie miał wątpliwości, że ten człowiek go
zna. Czy jednak był godny zaufania? Po chwili zastanowienia
pokręcił głową.
- Uciekamy z towarzyszami przed pogonią, a ja ciebie wciąż nie
poznaję - powiedział. - Przykro mi.
W spojrzeniu Alarisa zamajaczyło rozgoryczenie, lecz pokiwał
głową.
- Rozumiem - rzucił i nagle spojrzał uważniej. - Zaraz... Z
towarzyszami?
- Tak, podróżuję z kilkoma osobami. - Caeden nadal nie
wiedział, jak wiele powinien wyjawić. - Z Obdarzonymi.
Na twarzy Alarisa odmalowało się niezadowolenie.
- A kto was ściga?
- Potwory. Nazywają je sha’teth.
Oblicze Alarisa zastygło. Caedenowi wydało się, że widzi też
błysk strachu.
- Rozumiem - rzucił tylko tonem, w którym nie pozostało już
nawet wspomnienie radości.
- Słyszałeś o nich? Wiesz, czym są?
Alaris ponownie zerknął ponad ramieniem Caedena,
nadciągająca ciemność rozpraszała go coraz bardziej.
- Można tak powiedzieć. Ale to opowieść na inne spotkanie,
przyjacielu. - Chwycił Caedena za ramię. - Tal’kamarze, grozi ci
- 462 -
poważne niebezpieczeństwo. Jeśli twoi towarzysze dowiedzą się,
kim naprawdę jesteś, zabiją cię bez chwili wahania. Trwa wojna i
choć być może w tej chwili nic na to nie wskazuje, oni są naszymi
wrogami. - Oblicze Alarisa tchnęło śmiertelną powagą.
- Przecież ryzykowali dla mnie własne życie. - Caeden pokręcił
głową, jakby nie chciał przyjąć tych słów do wiadomości.
- Wyłącznie dlatego, że nie wiedzą, kim jesteś - odparł Alaris,
niespokojnie zerkając za plecy Caedena. - Odczytaj ich. Jeśli
uznasz, że nie są zdolni do tego, przed czym ostrzegam, zapomnij,
że kiedykolwiek powiedziałem na ich temat złe słowo.
- Ale ja... - Caeden wciąż kręcił głową. - Nie umiem - przyznał
nieco zawstydzony.
- Rozumiem - powiedział półgłosem Alaris, a w jego tonie
pojawiło się współczucie. - Robisz to tak... - zaczął i urwał. -
Przepraszam cię, Tal’kamarze. Za mało czasu, bym ci
wytłumaczył. - Zaczął się cofać. Caeden odwrócił się i zobaczył,
że cień jest tuż-tuż. - Dok’en zaraz się rozpadnie - podjął Alaris. -
Potem nie będziemy już mogli z niego korzystać. Bardzo możliwe,
że znów przez jakiś czas się nie zobaczymy... - Ponownie zawiesił
głos. Na jego twarzy ścierały się przez chwilę sprzeczne emocje.
Wreszcie podjął jakąś decyzję. - W Ilin Illan mieszka człowiek
nazwiskiem Hawrań Das. Odszukaj go w tajemnicy przed
towarzyszami. To kupiec handlujący drogimi gatunkami win, a
przy tym osoba, na której można polegać. Sam również się z nim
skontaktuję. Pomoże ci.
- Dlaczego miałbym ci ufać? - spytał niepewnie Caeden.
- Dlatego że jesteśmy braćmi i łączy nas więź, której nawet czas
nie zdoła rozerwać - powiedział Alaris i zamknął oczy. - Bywaj,
przyjacielu. Dobrze było cię zobaczyć.
- Zaczekaj! Jeszcze jedno. - Caeden zacisnął pięści; bał się
zapytać, ale musiał się tego dowiedzieć. - Zostałem oskarżony o
- 463 -
zbrodnię, której nie pamiętam. Podobno zabiłem wielu ludzi...
zamordowałem ich bez żadnego powodu. - Wbijał w Alarisa
uważne, pełne lęku spojrzenie. - Czy jestem takim człowiekiem?
Czy byłbym zdolny popełnić tak okrutną zbrodnię?
- Nie, Tal’kamarze - odpowiedział Alaris po chwili półgłosem. -
Na pewno nie bez powodu.
Zniknął i w tej samej chwili cień musnął Caedena.

***

- Caeden! - doleciał go głos Taerisa.


Potrząsnął głową, próbował skupić wzrok. Po chwili z
ciemności wyłoniło się otoczenie, świat odzyskał barwę i
wyrazistość. Leżał na ziemi. Oszpecony mężczyzna przyglądał się
mu z niepokojem, a pozostali, również z malującą się na twarzach
troską, trzymali się nieco z tyłu.
- Tylko spokojnie - poradził Taeris, widząc, że Caeden próbuje
się podnieść. - Padłeś nagle bez zmysłów.
Chłopak odczekał chwilę, po czym podparł się i usiadł.
Chwilowa dezorientacja minęła.
- Nic mi nie jest - zapewnił, wstając na równe nogi.
Jednocześnie poczuł nerwowy skurcz żołądka.
„Na pewno nie bez powodu”.
- Co się stało? - zapytał Wirr.
Caeden powiódł spojrzeniem po otaczających go zmartwionych
twarzach. Przez długą chwilę milczał. Potem zerknął na Aelrica,
wciąż wyraźnie niezadowolonego z faktu, że Taeris go uwolnił.
- Nic takiego, zwykłe omdlenie - powiedział.

- 464 -
- Pewnie skutki uboczne długotrwałego noszenia Kajdan. -
Taeris łagodnie poklepał go po ramieniu. - Nadajesz się do
podróży?
Caeden potaknął milczącym skinieniem. Myślami błądził już
gdzie indziej.
Havran Das.
Utrwalił nazwisko w pamięci i pomógł towarzyszom zwijać
obozowisko. Nie wiedział, czy może zaufać Alarisowi, lecz jedno
było dla niego pewne.
Kiedy dotrą do Ilin Ulan, dowie się więcej, znacznie więcej.

- 465 -
Rozdział 30.
Wirr w zamyśleniu pogrzebał patykiem w ognisku. Spojrzał na
trzy uśpione sylwetki, leżące na skraju chybotliwego kręgu
światła. Caeden wszystkich przeprosił i położył się dzisiaj
wcześniej niż zwykle. Mimo że twierdził, iż poranne omdlenie nie
zostawiło po sobie żadnych śladów, przez cały dzień wydawał się
nieswój.
Niedługo po rudzielcu na spoczynek udali się Aelric i Decja,
pozostawiając pierwszą wartę Wirrowi i Taerisowi.
Nie rozmawiali i chłopak był z tego zadowolony. Po
szaleństwie, jakim okazały się dwa ubiegłe dni, potrzebował
czasu, by dojść ze sobą do ładu. Jego myśli, jak ostatnio bardzo
często, odpłynęły ku utraconemu przyjacielowi. Wirr z wysiłkiem
przywołał w duchu oblicze Daviana i z premedytacją przyjął do
serca ból i żal, jakie zawsze się w takich chwilach pojawiały.
Wiedział, że powinien być mądrzejszy, nie powinien był
krzyczeć, nie powinien był nawet myśleć o korzystaniu z Esencji.
Powrócił do tamtej chwili. Przypomniał sobie dar’gaithina,
krzyki, rozpaczliwy bieg za Caedenem. Wtem jego czoło przecięła
zmarszczka. Od momentu ucieczki z Deilannis pewna myśl nie
dawała mu spokoju, z pozoru nieistotna, lecz coraz bardziej
natrętna. Teraz wreszcie nabrała kształtów.
- Co to był za budynek? - zapytał cicho, by nie zbudzić reszty.
- Słucham? - Wyrwany z zadumy Taeris drgnął i podniósł
spojrzenie.
- Co było w tym budynku? - powtórzył Wirr i lekko się nachylił.
- Tam, w Deilannis. Chciałeś wejść do środka. - Zmarszczka
pogłębiła się jeszcze bardziej. - Specjalnie poprowadziłeś nas
okrężną trasą, mam rację? Wiedziałeś, że nie idziemy prosto do
mostu. Caeden zwrócił na to uwagę, ale go zignorowałeś.
- 466 -
- To prawda - potwierdził po chwili Taeris.
W sercu Wirra zawrzało, z najwyższym trudem zapanował nad
głosem.
- Dlaczego? Tam zginęli Davian i Nihim. Mój przyjaciel i twój
przyjaciel nie żyją, bo tobie zależało na czymś tak bardzo, że
zaryzykowałeś głowy nas wszystkich. I właśnie dlatego powiesz
mi w tej chwili, co to był za budynek. Co było w środku? -
Chłopak mówił głosem zimnym i hardym, tonem, w którym
wściekłość czaiła się tuż pod powierzchnią.
- Broń. - Taeris nie wydawał się zaskoczony wybuchem Wirra,
był raczej zrezygnowany. - Broń stworzona do tego, by pokonać
samego Aarkeina Devaeda. Zaginiona tysiące lat temu. -
Westchnął. - Wirr, zbliża się pora, w której będzie nam potrzebny
oręż pozwalający zmierzyć się z groźbą z północy. Dlatego... tak,
zaryzykowałem nasze życie.
Gniew Wirra nieco ostygł, lecz wciąż jeszcze parzył.
- Co to niby za broń?
- Nie wiem - przyznał Taeris. - To część problemu. Musimy
dowiedzieć się, czym jest oraz w jaki sposób działa, zanim
nadejdzie decydująca chwila.
- Powinieneś był nam powiedzieć. - Chłopak pokręcił głową. -
Mieliśmy prawo wiedzieć - dodał wściekle. - Dlaczego akurat
teraz? Mieszkałeś w Desriel od lat. Dlaczego tak długo zwlekałeś?
- Dlatego że to miało spotkać tylko Nihima - odparł Taeris
zbolałym głosem i zwiesił głowę.
- Nie rozumiem... - Wirr zmarszczył brwi.
Taeris wziął głęboki haust powietrza.
- Przed wybuchem Niewidzialnej Wojny Nihim spotkał się z
pewnym augurem, który przepowiedział mu śmierć w Deilannis.
Ginąc, miał w jakiś sposób pomóc jednemu z najważniejszych
- 467 -
ludzi naszych czasów. Augur przyrzekł, że nikt inny nie zginie. Że
wszyscy poza Nihimem będą bezpieczni. - Pokręcił głową. -
Byłem pewien, że... że nic nam nie grozi. A Nihim nie dał sobie
wybić tego pomysłu z głowy, powtarzał, że to właściwa pora. I
uznałem, że skoro tylko on ma umrzeć, mogę zbadać broń
bezkarnie, że to moja jedyna szansa, by zrobić to bezpiecznie. -
Podniósł wzrok. - Przepraszam.
Wirr dostrzegł na oszpeconej twarzy poczucie winy - ciężar
równie wielki i prawdziwy jak ten, który dźwigał on sam.
Wyrzuty sumienia Taerisa nie miały jednak znaczenia. W
pewnym sensie wszystko pogarszały; dotąd Wirr mierzył się z
brzemieniem śmierci Daviana sam jeden, podczas gdy
odpowiedzialność była wspólna.
- Zaryzykowałeś nasze życie, bo dwadzieścia lat temu jakiś
augur opowiedział ci swoją wizję. A przecież doskonale
wiedziałeś, że ich wizje zaczęły zawodzić - syknął chłopak z
niedowierzaniem. Wstał z miejsca, ręce mu się trzęsły, gniew
mącił myśli. - Przejdę się.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł, bo...
- Dość już, Taeris - warknął Wirr najciszej jak potrafił. - Na
wszelki wypadek nie będę się oddalał.
Odszedł w mrok. Burza emocji, która zdążyła już nieco
przygasnąć, rozpętała się ze zdwojoną siłą. Do tej pory spychał
wszystkie uczucia w daleki kąt umysłu, lecz teraz zrozumiał, że
nie ma wyjścia. Musiał się z nimi uporać.
Znalazł powalone drzewo, mimo wieczornej wilgoci wciąż w
miarę suche, a przy tym oddalone od ogniska i reszty obozu.
Usiadł i przez kilkanaście długich minut patrzył w dal.
W pewnym momencie popłynęły mu łzy. Frustracja, oburzenie,
ból wypłynęły na powierzchnię i Wirr dał im ujście; zapłakał
bardziej gorzko, niż kiedy dowiedział się o rzezi Caladel. Płakał
- 468 -
tak żałośnie, jak nie robił tego od dzieciństwa, od dnia, gdy odkrył
swój Dar. Nie zostało mu nic. Nie istniało już nic z tego, co
zdobył przez ostatnie trzy lata, stracił wszystko bezpowrotnie.
Nie miał pojęcia, ile czasu tak siedział. Z pewnością bardzo
długo.

***

Wirr wrócił do obozu mniej więcej po godzinie.


Taeris przyjrzał się mu w milczeniu, a kiedy chłopak usiadł po
drugiej stronie ogniska, pokiwał głową. Wirr obrzucił mężczyznę
przeciągłym spojrzeniem, po czym odchrząknął.
- Nie jestem pewien, czy potrafię ci wybaczyć - odezwał się
półgłosem. Widząc, że Taeris otwiera usta, podniósł rękę. - Być
może kiedyś, z czasem. Niemniej rozumiem, co chciałeś zrobić.
Rozumiem, że według ciebie byliśmy bezpieczni. - Rysy chłopaka
zakrzepły w ponurą maskę, nachylił się. - Ale od tej pory koniec
już z sekretami. Od dzisiaj żadnych więcej tajemnic. Gdybyś
wyjaśnił nam wszystko zawczasu, być może zgodzilibyśmy się
pomóc. Być może moglibyśmy coś zmienić... Taeris, jesteśmy
młodzi, ale nie jesteśmy już dziećmi. I stoimy po twojej stronie.
Nie musisz nas okłamywać.
Mężczyzna powoli przechylił głowę na bok.
- Wszystko prawda. Ale muszą się do tego zastosować obie
strony.
Przez twarz Wirra przemknął grymas. Myślał o tym długo i
intensywnie i zdawał sobie sprawę, że jeśli chodzi o tajemnice, to
był równie winny jak Taeris.

- 469 -
- Dobrze zatem. - Skinął głową. - Pozwól, że zacznę. - Wstał,
okrążył ognisko i podał starszemu rękę. - Na początek się
przedstawię. Książę Torin Wirrander Andras.
- Syn Elociena Andrasa. - Taeris wbił puste spojrzenie w
wyciągniętą dłoń. Malujący się na jego twarzy szok był tak
komiczny, że chłopak cudem tylko powstrzymał się od śmiechu.
- We własnej osobie. - Pozwolił sobie na lekki uśmieszek.
- Przecież to bez sensu. - Mężczyzna wypuścił powietrze i nadął
policzki.
Uśmiech chłopaka zgasł, opuścił rękę. Nie takiej reakcji
oczekiwał.
- Jak to?
- Poznałem kiedyś Elociena Andrasa. I człowiek, którego
pamiętam, zabiłby własnego syna, gdyby tylko dowiedział się, że
jest Obdarzony. - Taeris spojrzał Wirrowi w oczy. - Ostatecznie to
on mnie skazał.
- Zmienił się. - Chłopak wzruszył ramionami. - Kiedy byłem
młodszy, rzeczywiście gorąco nienawidził Obdarzonych. Gdy
jednak odkrył, że i ja posiadam Dar, coś pękło. - Uśmiechnął się
do wspo mnień. - Tak strasznie się bałem. Wychowywałem się,
nazywając ich zaprzańcami, a potem okazało się, że i ja... Byłem
pewien, że ojciec mnie wydziedziczy, lecz stało się inaczej. Sam
wszystko zorganizował. Zmyśloną podróż na Calandrę. Tajne
spotkania z przedstawicielami Athian, byle umieścić mnie bez
rozgłosu w jednej ze szkół. Zaryzykował dla mnie wszystko. Był
niesamowity.
- A jednak był też lojalistą. - Taeris podrapał się po głowie. - I
to on stworzył Nakazy - przypomniał z powątpiewaniem. Nagle
otworzył szeroko oczy. - Na Prządki... chłopcze, Nakazy. Czy
odziedziczysz po ojcu więź z Naczyniem?
Wirr potwierdził nieznacznym skinieniem.
- 470 -
Oszołomiony mężczyzna pokręcił głową i na dłuższą chwilę
zamilkł.
- Nadzór nie będzie zachwycony, kiedy się dowie - zauważył
wreszcie.
- Już o tym myślałem - odparł oschle Wirr.
- Naturalnie, naturalnie. - Taeris spojrzał na chłopaka takim
wzrokiem, jakby zobaczył go nagle w zupełnie nowym świetle. -
Domyślam się, że to znaczy, iż nie wybierzesz się z nami do Tol?
- Tak będzie lepiej - potaknął Wirr. - Kiedy dotrzemy do miasta,
pojadę z Aelrikiem i Decją do pałacu. Ojciec ma nadzieję
utrzymać mój Dar w tajemnicy, dopóki nie zdobędę na dworze
stabilnej pozycji. Może nawet dłużej. Dlatego od Tol muszę się
trzymać jak najdalej. Nie warto, by ktoś mnie rozpoznał.
- Mądra decyzja. - Taeris przypatrzył się chłopakowi z
namysłem. - Czy to znaczy, że zastanawiałeś się, w jaki sposób
zmienić Nakazy?
- Tak jest, ale przemyślę to bardziej poważnie, kiedy nadejdzie
pora. A mam nadzieję, że nadejdzie jak najpóźniej. Nie jesteś
chyba zwolennikiem całkowitego ich zniesienia? - spytał, unosząc
brew.
- Nie - odburknął mężczyzna i nie dodał nic więcej.
- Mówisz, że poznałeś mojego ojca - zagaił Wirr po chwili
milczenia.
- Okazuje się, że nie - mruknął Taeris pod nosem. - Ale
owszem, spotkaliśmy się. Rozmawiałem z nim.
- Wiesz, pamiętam, jak o tobie opowiadał. Nie wyjawił mi
wszystkich szczegółów, te ostatecznie udało mi się wydobyć od
Karaliene, ale powiedział, że stanowisz doskonały przykład na
konieczność istnienia Paktu. Że dzięki tobie jak na dłoni widać,
dlaczego Obdarzonym nie wolno wierzyć.
- 471 -
- Od samego początku czułem, że mi nie ufasz - przyznał Taeris.
- Teraz rozumiem dlaczego.
Wirr zmierzył go wnikliwym spojrzeniem.
- Nad jednym zastanawiam się od dawna - odezwał się. -
Człowiek, o którym opowiadał ojciec, ten, którego opisała mi
Karaliene, był potworem. Taeris, oni się ciebie naprawdę bali. Lęk
Karaliene jestem w stanie zrozumieć, ale ojca? Gdyby skazano cię
w wyniku jakiegoś spisku, z pewnością by o tym wiedział.
- Może naprawdę sądził, że zabiłem tych ludzi za pomocą
Esencji. - Taeris wzruszył ramionami. - Każdy rozsądny nadzorca
bałby się człowieka potrafiącego obchodzić Nakazy.
Słowa zabrzmiały szczerze, lecz w oczach Taerisa pojawiło się
coś innego. Jakby wahanie, błysk niepokoju.
- Taeris, koniec z tajemnicami - przypomniał chłopak z
naciskiem. - Rozumiesz przecież, jak głęboko ci zaufałem,
wyjawiając swoją. Nikomu nie powiem, ale ja muszę wiedzieć.
Muszę wreszcie pogodzić to, co słyszałem, z człowiekiem,
którego mam przed sobą. - Nachylił się. - Widziałem cię też nocą
w Thrindarze. Z nożem w ręku. Więc powiedz mi prawdę, Taeris.
Skąd masz te wszystkie blizny?
Mężczyzna spojrzał niechętnie, po chwili pokiwał głową.
Zerknął przez ramię i upewnił się, że wszyscy pozostali śpią.
- Dobrze - odezwał się półgłosem. - Oto prawda. Wtedy, w
Caladel, zauważyłem, że kilku podejrzanych typków śledzi
Daviana. W pobliżu nie było ani jednego nadzorcy, więc
zachowując ostrożny dystans, poszedłem za nimi. Chciałem się
upewnić, że dzieciakowi nie stanie się krzywda. Kiedy mijał
gospodę, złapali go i wciągnęli do środka. Kiedy dopadłem do
drzwi, ze środka wychodził akurat nadzorca. Poprosiłem o pomoc,
ale odparł tylko, że chłopak nie jest Ob darzony, w związku z

- 472 -
czym nie może nic zdziałać. - Taeris wydął usta z odrazą. - Więc
wszedłem sam. Tamci już go bili.
Wirr słuchał, kiwając głową. Davian nigdy o tym dniu nie
opowiadał - nie potrafił sobie tamtych chwil przypomnieć - ale
Wirr wiedział z pogłosek, iż przyjaciel odniósł wiele poważnych
obrażeń.
- Prosiłem, żeby przestali, ale i mnie przyszpilili. Mówili, że nie
mogę im przeszkodzić, że Nakazy nie pozwolą mi kiwnąć palcem.
- Taeris się skrzywił. - Twój przyjaciel okazał się dzielnym
chłopcem. Wszystkie ciosy i kopniaki przyjmował bez słowa
skargi. Wtem któryś z nich zauważył na jego ramieniu Znamię.
Moim zdaniem przed zajściem go tam nie było. Podejrzewam, że
jego ciało nigdy wcześniej nie zaczerpnęło takiej ilości Esencji, by
zadziałały Nakazy. Tak czy inaczej, nastawienie oprychów nagle
się zmieniło. Kiedy byli przekonani, że dorwali zwykłego
posługacza, po prostu go tłukli. Gdy jednak zrozumieli, że posiada
Dar... - Zawiesił na chwilę głos. - Jeden z nich, mocno podpity,
sięgnął po nóż. Facet był wielki, na tyle duży, że nikt nie ważyłby
się stanąć mu na drodze, nawet gdyby chciał. Zaczął się drzeć,
wykrzykiwał coś o ojcu, który zginął z ręki augurów, i o tym, że
każdy, kto ma z nimi coś wspólnego, jest... skażony. -
Wspomnienia sprawiały Taerisowi wyraźną przykrość. - I zaczął
kaleczyć Davianowi twarz. Davian wrzeszczał, ale pozostali po
prostu przyglądali się bez słowa.
Wirr zadygotał. Od dawna zdawał sobie sprawę, że przyjaciela
spotkało coś strasznego, lecz nigdy dotąd nie wyobrażał sobie
tego zajścia tak obrazowo i dokładnie jak dziś.
- Co się stało potem? - zapytał.
- Potem... - Taeris przełknął ślinę - potem wszyscy po prostu...
przestali. Ci, którzy mnie trzymali, puścili, a ten wielki drań
obrócił nóż, przyłożył ostrze do własnej twarzy i... zaczął kroić. -
- 473 -
Zaczerpnął głęboko tchu. - Chwilę później to samo robiliśmy już
wszyscy. Jednocześnie. Ci, którzy nie mieli własnych noży,
szukali po stołach. Żaden z nas nawet nie jęknął, ale to wcale nie
znaczy, że nie bolało. - Mimowolnie dotknął policzka. - A Davian
po prostu stał i przyglądał się nam. Krew zalewała mu twarz,
ściekała na koszulę, ale wiem, co wi działem. To on do tego
doprowadził. W jakiś sposób przejął nad nami kontrolę.
- Co?! - wybuchnął Wirr. Poczuł, jak na twarz występuje mu
szkarłatny rumieniec gniewu. - Chcesz o wszystko obwinić
Daviana?!
- Chciałeś poznać prawdę - szepnął Taeris i rzucił okiem na
śpiące sylwetki, by sprawdzić, czy nikt się nie obudził. - Ja
ocalałem dzięki Rezerwie, ale wszyscy inni zginęli. Umarli w tej
samej chwili, padli na podłogę jak rażeni piorunem. A ja zaraz
potem odzyskałem panowanie nad ciałem. Zbadałem tych
oprychów, ale było po wszystkim. Nie wyczułem pulsu, nie
oddychali. Koniec. A kiedy wróciłem do Daviana, leżał już
nieprzytomny. Stracił zbyt wiele krwi.
Po chwili Tearis ciągnął:
- Musiałem dokonać wyboru. Ostatecznie zdecydowałem się
posłużyć Esencją. Inaczej bym go nie ocalił. Naturalnie zwabiłem
w ten sposób nadzorców. Zobaczyli te wszystkie ciała i zaczęli
domagać się wyjaśnień. - Wzruszył ramionami. - Wiedziałem,
jaka będzie kara, bez względu na to, jak do tego doszło i kto jest
winny. Ale ja byłem już starym człowiekiem, a Davian był
przecież dzieckiem. Nie wahałem się długo. Po prostu ich
okłamałem.
Wirr poczuł na plecach zimny dreszcz.
- I Davian nigdy sobie tego nie przypomniał?
- Dzięki Elowi łaskawemu - mruknął Taeris pod nosem. - W
ciągu ostatnich tygodni poznałem go na tyle dobrze, że jestem
- 474 -
pewien, iż nigdy by sobie tego nie wybaczył. - Nachylił się. -
Wirr, powiem ci coś bardzo ważnego. Moim zdaniem on sam nie
wiedział, co robi. Jego spojrzenie w tamtej chwili... Miał pusty
wzrok. Jakby był zupełnie gdzie indziej. Myślę, że owładnął nim
czysty odruch, instynkt samozachowawczy i nic więcej.
Wirr pokiwał powoli głową.
- A twoje blizny? I sytuacja, którą widziałem w Thrindarze?
- Od tamtego dnia począwszy - westchnął Taeris - jestem z
Davianem w jakiś sposób związany. Zupełnie jakby w moim
umyśle pozostało odbicie, ślad wydarzeń z gospody. Bywa, że
budzę się w nocy i okazuje się, że moment wcześniej się
okaleczyłem. Albo siedzę z nożem w ręku. Nigdy tych chwil nie
pamiętam, za to zawsze wiem, gdzie w danej chwili jest Davian.
To znaczy wiedziałem, bo po Deilannis... - Zapatrzył się w ogień.
- Czuję się tak, jakby nagle zdjęto mi obręcz, która od dawna
uciskała mi głowę. Podejrzewam, że teraz, kiedy nie ma już z
nami Daviana, te okaleczenia się nie powtórzą.
Wirr zastanowił się nad słowami mężczyzny. Opowieść składała
się w sensowną całość. Daviana w jakiś sposób ocaliła augurska
moc. A Taeris, przeświadczony, że przeznaczeniem chłopaka jest
coś innego, wziął winę na siebie.
- Wtedy... w lesie. Nie wpadłeś na nas przez przypadek.
Taeris pokręcił głową.
- W tamtej okolicy naprawdę znalazłem się z powodu
Caedena... Ale kiedy uświadomiłem sobie, jak blisko jest Davian,
zacząłem śledzić was. Chciałem się przekonać, co robicie w
Desriel. Mówiąc zupełnie szczerze, miałem nadzieję, że Davian
szuka mnie, że chce w jakiś sposób zerwać naszą więź - przyznał i
wskazał na swoje blizny. - Kiedy jednak zrozumiałem, że on nie
ma pojęcia, co wtedy zaszło, że nie potrafi korzystać z augurskich

- 475 -
zdolności... Cóż, dość się w życiu nacierpiał. Nie widziałem sensu
w obarczaniu go dodatkowym ciężarem.
Obaj na dłuższą chwilę zamilkli.
- Słusznie postąpiłeś, Taeris - stwierdził wreszcie Wirr.
Miał znacznie więcej pytań i domyślał się, że Taeris również
jest ciekaw wielu spraw dotyczących jego, lecz po wieczorze
pełnym nowin obaj chcieli po prostu posiedzieć w ciszy i
spokojnie pomyśleć, patrząc w płomienie.
Zadumał się tak głęboko, że kiedy ktoś postukał go w ramię,
prawie podskoczył.
- Moja kolej. - Aelric rzucił mu zmęczony uśmiech. - Odpocznij
sobie.
Wirr próbował zasnąć, lecz wciąż wracał myślami do Daviana i
opowieści Taerisa. Z jakiegoś powodu uwierzył, mimo że starszy
nie mógł przecież swych słów udowodnić. Ostatnie, co przyszło
mu do głowy, zanim odpłynął w sen, to smutna refleksja: szkoda,
że Davian nigdy się nie dowie, jak wiele poświęcił dla niego
Taeris.

- 476 -
Rozdział 31.
Asha, wygodnie umoszczona w fotelu, z uśmiechem na twarzy
słuchała szczebiotu Fessi.
Było już późno, lecz dzisiaj zupełnie się tym nie przejmowała.
Kiedy wróciła do swoich komnat, młoda augurka czekała już na
nią z raportem ze swojej ostatniej wizji. Z nieco krępującymi
formalnościami uporały się jednak bardzo szybko i spotkanie
przerodziło się w swobodną, przyjazną pogawędkę.
Rozmowa przeciągnęła się głęboko w wieczór. Fessi okazała się
dziewczyną otwartą, a nawet lekko niefrasobliwą, dzięki czemu
Asha błyskawicznie wyzbyła się rezerwy. Na notatkę nie zdążyła
jeszcze nawet zerknąć, lecz beztroskie zachowanie Fessi
wskazywało, że wizja nie ukazała nic naglącego, a mimo pory
Asha również nie próbowała nowej znajomej wyprosić. Nie miała
zamiaru sztucznie ucinać pierwszej naprawdę sympatycznej
rozmowy, jaka przydarzyła się jej od bardzo, bardzo dawna.
Co więcej, towarzystwo gadatliwej augurki nareszcie pozwoliło
jej oderwać myśli od tego, co wydarzyło się poprzedniego
popołudnia.
Ku irytacji Michała przez cały dzień była rozkojarzona. Nie
dość, że nad miastem zawisła groźba ze strony Armii Ślepców,
której nikt na dworze nie traktował z należytą powagą, to jeszcze
pojawił się Davian i tylko o nim była w stanie myśleć.
Czy spotkanie z chłopakiem wydarzyło się naprawdę, czy było
jedynie snem, rodzajem wizji? Czy Davian żył, czy tylko
podświadomość karmiła ją fałszywą nadzieją? Za każdym razem,
gdy zaczynała przychylać się do jednej z tych możliwości,
powracało dręczące wahanie.
- Czyli to dzięki twojej wizji Elocien znalazł Kola? - spytała, by
nie zatonąć na powrót we własnych myślach.
- 477 -
- Tak, było ich kilka - potaknęła Fessi. - Aczkolwiek dopiero
kiedy nakryłam go na czerpaniu Esencji z paleniska w kuźni,
zrozumiałam, dlaczego ukazuje mi się tak często. - Na moment
zawiesiła głos, a jej twarz rozświetlił szelmowski uśmieszek. -
Choć muszę przyznać, że niektóre z tych wizji były szalenie...
zajmujące - dodała z lekkim rumieńcem.
- To znaczy? - zaciekawiła się Asha.
- No wiesz... - Augurka chrząknęła. - Nie zawsze Widziałam go,
by tak rzec, w... kompletnym przyodziewku.
Asha przez chwilę przyglądała się dziewczynie z
niedowierzaniem, po czym parsknęła śmiechem.
- Tylko się nie wygadaj. On nie ma o tym pojęcia, nigdy nie
zdobyłam się na odwagę.
Rozbawiona Asha pokręciła głową, lecz nagle otrzeźwiała.
Przypomniała sobie wizję Kola.
- A jak on się teraz czuje? - spytała ostrożnie. - Kiedy
pojawiłam się w pałacu, nie był wniebowzięty.
- Kol? E tam, w porządku. - Fessi lekceważąco machnęła ręką. -
Dobrze wie, że skryba był nam potrzebny, i rozumie też, że Erran
nie wybrałby cię, gdybyś nie była godna najwyższego zaufania.
Historia z Shadraehinem niczego tu nie zmienia. - Wzruszyła
ramionami. - Ale tak, jasne, dopóki nie pozna się go bliżej, może
się wydawać chodzącą chmurą gradową. Kol potrzebuje sporo
czasu, żeby się otworzyć na nowe znajomości, a przedtem sprawia
wrażenie wiecznie naburmuszonego kloca. Za to kiedy człowiek
już przez ten etap przebrnie, zyskuje... cudownego przyjaciela.
Asha wyłowiła w głosie Fessi cieplejszą nutę i wymownie
uniosła brew. Policzki augurki ponownie lekko się zaróżowiły.
Przez chwilę siedziały w milczeniu. Ciszę przerwała dopiero
Asha, wskazując leżącą na biurku kartkę.

- 478 -
- Ta wizja... Czy to coś pilnego?
- Tylko jeśli chciałabyś oszczędzić mi jutrzejszej połajanki od
Traego.
Asha pokiwała ze współczuciem głową i zmarszczyła nos. Trae
był szefem pałacowej kuchni i jak wynikało z opowieści Fessi,
osobą niezbyt łatwą w obejściu. Pod pewnymi względami kojarzył
się dziewczynie z panną Alita z Caladel.
Wspomnienie szkoły wywołało falę smutku. Asha odepchnęła ją
od siebie, lecz zaraz potem powróciły też myśli o Davianie. Przez
chwilę mogła myśleć jedynie o tym, jak wczoraj wyglądał. Stary.
Wycieńczony. Pokryty bliznami i spętany łańcuchem.
- Asha? Dobrze się czujesz? - zaniepokoiła się Fessi. -
Powiedziałam coś nie tak?
- Nie... - Dziewczyna przetarła dłonią czoło. - To nic.
Czarnowłosa augurka zmrużyła powieki.
- Potrafisz już chronić umysł, a ja nie jestem tak utalentowana
jak Erran, ale przecież nawet ja widzę, że jednak coś cię męczy... -
Urwała, pochyliła się i spoważniała. - Słuchaj, ja wiem, jak to jest,
kiedy człowiek nie ma się komu wygadać. Elocien zawsze jest
zbyt zajęty i nasze kontakty ograniczają się w zasadzie do
składania raportów. Z Kołem i Erranem nie mogę otwarcie
rozmawiać z oczywistych powodów. Prawdę mówiąc, dzisiejszy
wieczór to dla mnie pierwsza od bardzo dawna okazja, by z kimś
szczerze pomówić... I bardzo ci za nią dziękuję. Więc jeśli mogę
się jakoś odwdzięczyć... Wyżal się. Przy mnie nie musisz się
krępować.
Asha nie odpowiedziała od razu. Od pewnego czasu przywykła
do skrytości i instynkt natychmiast podpowiedział, że powinna
milczeć... Nie posłuchała go jednak. Polubiła Fessi i wiedziała, że
może na niej polegać. Poza tym sama również już od bardzo

- 479 -
dawna nie miała okazji porozmawiać z drugim człowiekiem
otwarcie i prawdziwie.
Naturalnie nie mogła opowiedzieć augurce o Davianie. Bez
względu na to, czy spotkała się z nim naprawdę, czy tylko go
sobie wyśniła, wtajemniczanie kogokolwiek nie wydawało się
dobrym pomysłem. Za to wszystko, co wydarzyło się wcześniej...
to już zupełnie inna sprawa.
Tak więc Asha powoli, z początku niepewnie, opowiedziała
Fessi o Caladel. A także o swoim pobycie w Tol i o tym, co
wydarzyło się w Azylu. Oraz o spotkaniach z Jinem, Aelrithem i
Shadraehinem. Nie było to łatwe, momentami słowa więzły jej w
gardle, lecz cieszyła się, że może nareszcie wszystko z siebie
wyrzucić... podzielić się trudami i troskami dwóch ostatnich
miesięcy z osobą, która słuchała ze szczerym zainteresowaniem.
Fessi przez cały czas milczała i uważnie przyglądała się Ashy.
Kiedy w pokoju zaległa wreszcie cisza, dziewczyna rozpoczęła
własną opowieść. Przyszła na świat we wsi, gdzie wszyscy znali
się na wylot, i kiedy wyszło na jaw, że jest augurką, ktoś na nią
doniósł. Rodzice nie chcieli nawet pożegnać się z nastoletnią
córką, którą nadzorcy zabierali, wedle wszelkiego
prawdopodobieństwa, na pewną śmierć. Mówiła o tym, jak
dojmującą grozą przepełniają ją myśli o kresie życia. O tym, że
świadomość tego, co nieuchronne, nie pozwala jej niekiedy
zmrużyć oka przez całą noc.
Potem rozmawiały jeszcze przez chwilę, lecz zwierzenia
wkrótce wygasły i dziewczyny wstały z miejsc, tym bardziej że
dawno minęła już północ. Podeszły do drzwi i pożegnały się
serdecznym uściskiem.
- Wiem, że nie trafiłaś tu dla przyjemności, ale naprawdę się
cieszę, że z nami jesteś - powiedziała Fessi.
- Ja też - uśmiechnęła się Asha. Szczerze.
- 480 -
Została sama i zaczęła się szykować do snu. Do zarządzonej
przez Michała pobudki zostało ledwie kilka godzin, ale akurat
dzisiaj zupełnie jej to nie martwiło.
Nagle ktoś mocno zapukał do drzwi. Dziewczyna drgnęła,
pokręciła głową i uśmiechnęła się z politowaniem nad własną
płochliwością. Fessi musiała coś u niej zostawić.
Zamyślona otworzyła drzwi i ledwie zdążyła zarejestrować
widok twarzy pokrytej siecią czarnych linii. Zaraz potem
zaciśnięta pięść trafiła ją prosto w skroń.
Wszystko zagarnęła ciemność.

***

Asha jęknęła.
Leżała na boku na twardej drewnianej podłodze; poruszyła się i
syknęła. Koszmarnie bolała ją głowa. Z wysiłkiem uniosła
powieki - szczególnie silny opór stawiała lewa, sklejona lepką, na
wpół zakrzepłą krwią, która zapewne pokrywała też twarz i szyję.
Uderzyło ją światło, w pierwszej chwili zbyt jasne, by mogła
cokolwiek zobaczyć. Lampa. Niezgrabnie odwróciła się i uniosła,
by w końcu usiąść i oprzeć się plecami o ścianę z drewnianych
bali. Ręce miała związane na plecach, lecz nie potrzebowała ich,
by wiedzieć, że na czole ma spore rozcięcie; poza bólem
dowodziła tego plama krwi ciemniejąca w miejscu, w którym
przed chwilą spoczywała jej głowa. Dziewczyna wzięła głębszy
oddech i spróbowała się skupić.
Niewielkie pomieszczenie oświetlone było jedynie przez stojącą
na stole lampę; obok znajdowało się jeszcze krzesło, lecz poza
tym w pokoju nie było nic. Drzwi sprawiały wrażenie solidnych.
Mimo że niemal na pewno były zamknięte, Asha podeszła do nich
- 481 -
na kolanach, dźwignęła się na równe nogi, odwróciła i w tej
niewygodnej pozycji nacisnęła klamkę.
Nic z tego. Skrzywiła się, choć dokładnie takiego rezultatu się
przecież spodziewała. Starając się zachować spokój, potoczyła
wzrokiem dokoła. Krzyczeć nie było sensu; skoro nie słyszała z
zewnątrz żadnych dźwięków, to w pobliżu nie czekał raczej nikt
skory do pomocy. Co więcej, wolała nie zwracać na siebie uwagi
porywacza. Ta chwila mogła być jej najlepszą - bądź wręcz
jedyną - szansą na obmyślenie ucieczki.
Raz jeszcze przeszła przez pokój, sprawdzając po drodze więzy.
Póki co trzymały mocno, lecz doszła do wniosku, że z czasem
zdoła je poluzować. Ten, kto ją krępował, musiał się spieszyć.
Albo, na co miała nadzieję, był po prostu nieostrożny.
Zmarszczyła brwi i przywołała z pamięci obraz mężczyzny,
który ją zaatakował. Nie miała wątpliwości, że był Cieniem, a to
sugerowało - bardziej, niż tylko sugerowało - że przeciągającym
się milczeniem nadwerężyła cierpliwość Shadraehina. Z drugiej
strony Scyner nie wydał się jej człowiekiem w gorącej wodzie
kąpanym, nie miał też powodu podejrzewać, że Asha zamierza nie
dotrzymać umowy. Owszem, mógł spodziewać się pierwszych
informacji nieco wcze śniej, ale porwanie? Coś tu się nie
zgadzało; co takiego Scyner mógł osiągnąć, uprowadzając ją z
pałacu?
Za drzwiami zaszurały czyjeś kroki, więc dziewczyna czym
prędzej ułożyła się z powrotem na podłodze, składając głowę na
obrzydliwej, czerwonobrązowej kałuży Klucz zgrzytnął w zamku,
skrzypnęły otwierające się drzwi.
- Nadal jak zabita - burknął męski głos. - Ech, Teran, trzeba
było jej tak mocno nie walić. Shadraehin nie będzie zadowolony,
jeśli się dowie, że zrobiliśmy jej krzywdę.

- 482 -
- Shadraehin nie będzie zadowolony, jeśli się dowie, że w ogóle
jej dotknęliśmy - padła oschła odpowiedź. - A co do ciosu, to
przepraszam. Przy następnej okazji, kiedy będę chciał ogłuszyć
człowieka, spróbuję się miarkować. - Ten mężczyzna sprawiał
wrażenie bystrzejszego, bardziej elokwentnego. Po chwili ciszy
podjął: - Poza tym ona już się ocknęła. Wstawaj, dziewczyno.
Widzę przecież, że byłaś pod drzwiami, zostawiłaś ślady krwi.
Po krótkiej chwili wahania Asha przetoczyła się na bok i
usiadła. Na tyle spokojnie, na ile była w stanie, podniosła wzrok
na nieznajomych.
Bliżej stał Teran, ten, który ją uderzył. Tłustawy, niski Cień o
zaokrąglonej, rumianej i promiennej twarzy. Mijając go na ulicy,
Asha za nic na świecie nie pomyślałaby, że ma do czynienia z
porywaczem.
Drugiego kojarzyła z pałacu, aczkolwiek nigdy z nim nie
rozmawiała. Muskularny, krzepko zbudowany mężczyzna, z
pewnością nawykły do ciężkiej, fizycznej pracy.
- Co ja tu robię? - spytała półgłosem. Ból wciąż przyprawiał ją o
lekkie zawroty głowy, lecz starała się niczego po sobie nie
pokazać.
Wyższy porywacz nieprzyjemnie się skrzywił, lecz Teran
zareagował po prostu uśmieszkiem.
- Bezpośrednia. I to mi się podoba. - Chwycił stojące przy stole
krzesło, przysunął je sobie i usiadł naprzeciwko dziewczyny. -
Myślę, że wiesz, co tu robisz, Ashalio. Bardzo zależy nam na
informacjach, które obiecałaś Shadraehinowi. Tych informacjach,
które mu się należą.
Zacisnęła usta.
- Jak już tłumaczyłam waszym licznym posłańcom, niczego
jeszcze nie ustaliłam. Książę nadal nie ufa mi na tyle, by
wtajemniczać mnie w poważniejsze sprawy. - Pokręciła głową,
- 483 -
usilnie próbując wywrzeć na nich wrażenie rozdrażnionej, a nie
wylęknionej. - Po co miałabym kłamać?
- Tego nie wiem - przyznał Teran. - Niemniej od początku
mamy cię na oku i niech mnie Prządki, jeśli nie należysz do kręgu
zaufanych Elociena. Uczynił cię przecież przedstawicielką! Coś
przed nami ukrywasz, Ashalio. - Nachylił się w krześle. - Jestem
tego pewien.
- Więc może - Asha odpowiedziała spokojnym spojrzeniem -
najlepiej będzie, jeśli sprowadzisz tu Shadraehina, żebym mogła
wyjaśnić to z nim osobiście. - Jeżeli Davian miał rację i
Shadraehin była w rzeczywistości kobietą, ci dwaj nie mieli o tym
pojęcia.
Wyższy Cień niepewnie przestąpił z nogi na nogę, z chwili na
chwilę wydawał się bardziej zmieszany. Teran natomiast
ponownie rzucił jej lekki uśmiech. Wstał, podszedł i od
niechcenia uderzył Ashę na odlew w twarz; zachwiała się, zmąciło
się jej w oczach, do dotkliwego pulsowania pod czaszką dołączył
świeży ból.
- Widzę, że podsłuchałaś naszą rozmowę. Moje gratulacje -
podjął Teran jakby nigdy nic. - Rzecz w tym, Ashalio, że
Shadraehin chce, byśmy mieli cię na oku, dopóki nie wypełnisz
swojej części umowy. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie
okazało się, że mamy tu zostać i pilnować cię, nawet jeśli ci
najeźdźcy, ci Ślepcy, jak to mówią, wedrą się do miasta. Po prostu
zabronił nam wracać do Azylu z pustymi rękoma. - Grymas
wykrzywił mu twarz. - A mnie bardzo się nie podoba, że chcesz
nas tu zatrzymać w tak niepomyślnych okolicznościach. Tak więc
albo wypełnisz zawartą z Shadraehinem umowę i dostarczysz nam
informacji, albo... uprzykrzę ci życie. - Nachylił się raz jeszcze i
łagodnie musnął policzek Ashy.

- 484 -
Cofnęła się gwałtownie, świdrując Terana wściekłym
spojrzeniem.
- Damy ci trochę czasu. Będziesz mogła wszystko sobie
przemyśleć - dodał Cień, po czym skinął na milczącego
towarzysza i obaj wyszli, zamykając za sobą drzwi.
Dziewczyna przełknęła ślinę. Powiodła zrozpaczonym
wzrokiem dokoła, lecz nie zmieniło się nic. O ucieczce nie było
mowy. Zaczerpnęła haust powietrza i spróbowała nadać porządek
myślom. Miała skrępowane ręce, choć nawet gdyby była wolna,
jej szanse na pokonanie dwóch dorosłych mężczyzn prezentowały
się nader mizernie. W pałacu naturalnie zauważą jej zniknięcie,
lecz nikt przecież nie miał pojęcia, gdzie szukać.
Kiedy drzwi ponownie stanęły otworem - mniej więcej pół
godziny później - wiedziała już, co zrobić.
- Zgoda, powiem wam, co chcecie usłyszeć - obwieściła, gdy
tylko porywacze przekroczyli próg.
Muskularnemu natychmiast zaświeciły się oczy, lecz Teran
zmierzył ją nieufnym spojrzeniem.
- Nie myślałem, że jesteś z tych, co łatwo dają za wygraną -
zauważył.
- Od początku zamierzałam dotrzymać słowa. - Asha zgromiła
go wzrokiem. - Po prostu nie zdobyłam jeszcze twardych
dowodów - wyjaśniła ponurym tonem. - A bez nich moje
informacje będą dla Shadraehina bezwartościowe.
- Więc? Czegoś się dowiedziała?
- Strażnik północy odkrył, że za atakami stoi pewna frakcja w
łonie nadzoru. - Tak brzmiała jedna z bardziej wiarygodnych
teorii, jakie wymyśliła po wizycie w Azylu, kiedy czekała w Tol,
by odnalazł ją Elocien. Patrzyła Teranowi prosto w oczy, starając
się przekonać go samą siłą woli. - Próbuje to ukrywać, ale istnieją

- 485 -
pewne dokumenty, które wszystko potwierdzają. Podpisane
rozkazy.
- Domyślam się, że teraz poprosisz, byśmy cię uwolnili, żebyś
mogła je zdobyć? - prychnął Teran.
Asha włożyła w spojrzenie tyle pogardy, ile tylko zdołała w
sobie wykrzesać.
- Nawet gdybyście mnie puścili, nie mogłabym ich zdobyć ot
tak. Książę wykorzystuje mnie jako łącznika w kontaktach z
zamieszanym w ataki nadzorcą, który chce się wycofać. To on
zgodził się wykraść dla nas te papiery. Czekałam, by je od niego
dostać, a potem chciałam zanieść je prosto Pod Srebrny Szpon i
przekazać ludziom Shadraehina. - Uśmiechnęła się krzywo. - Jak
więc widzicie, gdybyście wstrzymali się choć na kilka dni, całe to
zamieszanie nie byłoby konieczne.
- Nie wypuścimy cię. - Teran zmrużył oczy.
- Więc sam idź na to spotkanie. - Zniecierpliwiona dziewczyna
pokręciła głową. - Idź Pod Biały Miecz. Miałam tam czekać w
tym tygodniu co wieczór. Nadzorca obiecał, że pojawi się, gdy
tylko nadarzy się okazja. Na imię ma Erran. Taki wysoki, w
niebieskim płaszczu. Naprawdę trudno go przeoczyć.
- I co mam mu powiedzieć? - W oczach Terana pojawiło się
wahanie. Zaczynał się łamać.
- Że Elocien przysyła cię w moim zastępstwie. Nie bój się, on
nie jest zbyt lotny. Wyda wam te dokumenty bez zająknienia.
Teran przez długą chwilę przyglądał się jej bez słowa, po czym
zdecydowanym ruchem skinął głową.
- Zgoda. Ale jeśli po tygodniu nadal nie będę mieć tych
papierów w ręku, twoje sprawy przybiorą niepomyślny obrót,
nawet bardzo niepomyślny.

- 486 -
- Nadzorca będzie czekać - rzuciła dziewczyna fałszywie
pewnym siebie tonem.
Erran opowiadał jej kiedyś, że Elocien regularnie posyła go do
gospody Pod Białym Mieczem, by zbierał informacje o życiu
miasta... Tylko czy spróbuje ją odnaleźć, akurat Czytając umysły
gości? Mogła jedynie uczepić się nadziei.
Trzasnęły drzwi i Asha wróciła na swoje miejsce pod ścianą.
Usiadła, przymknęła powieki i zaczęła oddychać powoli,
miarowo, by uspokoić rozkołatane serce. Postanowiła, że nie
przestanie wypatrywać innych okazji do ucieczki; nie mogła
uzależnić wszystkiego od powodzenia jednego planu.
Teraz jednak miała przynajmniej szansę. Dobre i to.

***

Asha obudziła się w zimnej, wilgotnej ciemności. Poruszyła się,


na co zesztywniałe mięśnie zareagowały gwałtownym bólem.
Krępujący jej przeguby powróz - tym razem złośliwie mocno
zaciśnięty przez Terana, który trzy dni temu odkrył, że rozsupłała
już jeden węzeł - parzył i zdzierał kolejne kawałki skóry.
Skrzywiła się, czując, jak śliskie ma dłonie od sączącej się z ranek
krwi. Rozejrzała się ponuro dokoła, choć w ciemności, w jakiej
pozostawiali ją noc w noc porywacze, nie było widać niczego.
Coś jednak wyrwało ją ze snu i nie był to ból, fetor ani nawet
coraz potężniejszy głód. Odkąd ją uprowadzono, jadła tylko raz i
była niemal pewna, że Teran nakarmił ją wyłącznie po to, by
dożyła chwili, gdy jej historia znajdzie potwierdzenie, a on
zdobędzie upragnione informacje.
Poruszyła ramieniem i przez jej twarz przebiegł grymas.
Ciekawe, czy kość jest złamana, zastanowiła się. Wieczorem, po
kolejnej bezowocnej wyprawie Pod Biały Miecz, Teran obdarzył
- 487 -
ją mocnym kopniakiem. Asha dzień w dzień wyczuwała w Cieniu
narastającą podejrzliwość, lecz uparcie obstawała przy swoim.
Przekonywała i tłumaczyła, starając się odgrywać swą rolę do
końca.
Musiała. W tej chwili wiedziała już, że porywacze są zbyt
ostrożni i nie dadzą jej szansy na ucieczkę. Nadal wyczekiwała
okazji, jednak najbardziej realna nadzieja spoczywała w Erranie.
Nie wiedziała, ile czasu minęło, lecz gdy znów doleciał ją nikły
szept, pogrążała się już w niespokojnej drzemce.
Asha.
- Kto tu? - Drgnęła i wytężając wzrok, zapatrzyła się w
ciemność.
Ciszej. To ja, Erran. Jestem na zewnątrz. Chwila ciszy. Nie
musisz mówić. Połączyłem nasze umysły, więc wystarczy, że
będziesz do mnie myśleć. Znów cisza. Jesteś cała i zdrowa?
Dziewczynie wyrwało się westchnienie ulgi: dwa głębokie,
rozedrgane oddechy.
Bywało lepiej. Cieszę się, że jesteś. Zawahała się. Przyszedłeś
sam?
Są ze mną Kol i Fessi. Elocien chciał przysłać swoich ludzi, ale
Odczytałem tego Cienia, którego przysłałaś Pod Biały Miecz.
Terana. Jeśli zwęszy choćby najdrobniejszy problem, zabije cię
bez wahania.
Zaplanował, że wtedy zamorduje też Pylą. Winą za twoją śmierć
obarczy jego, a siebie wybroni, twierdząc, że próbował cię
ratować.
No tak, oczywiście - pomyślała Asha posępnie. Imię Pyl nie
mówiło jej nic, lecz domyśliła się, że tak nazywa się wspólnik
Terana. Czyli co teraz? Wykradniecie mnie?

- 488 -
Fessi zbadała dom i wiemy już, w którym pokoju cię trzymają.
Pyl stoi na straży, Teran śpi. Fessi odbierze klucze Pyłowi,
otworzy drzwi i uciekniecie, nim ktokolwiek się zorientuje.
Jestem ranna - pomyślała Asha. Poza tym ostatnio nie dojadam i
mało piję. W dodatku mam związane ręce. Nie wiem, czy dam
radę biec.
Nieważne. Zobaczysz. Po prostu bądź gotowa.
Na tyle, na ile pozwalały więzy, rozruszała mięśnie. Oparła się o
ścianę i jak najciszej podsunęła ku górze, aż wreszcie stanęła
prosto. Ramię paliło żywym ogniem; gdy spojrzała w dół, ujrzała
przez dziury w poszarpanej, zakrwawionej bluzce paskudny siniec
- rozmytą plamę czerni, czerwieni i licznych odcieni fioletu.
Zachwiała się, w oczach zatańczyły jej mroczki.
Uwaga!
- Na Prządki!
Drzwi się otworzyły i pokój zalało jaskrawe, drażniące oczy
światło lampy. Zamrugała. Na progu stała Fessi. Augurka
wprawdzie nie krzyknęła, tylko szepnęła, lecz malujące się na jej
twarzy przerażenie dobitnie świadczyło o tym, jak fatalnie
musiała wyglądać Asha.
- Wiem, kąpiel nie byłaby od rzeczy - szepnęła ze słabym
uśmiechem.
Fessi pokręciła głową i chwyciła Ashę za ramię - szczęśliwym
zbiegiem okoliczności to zdrowe. Na moment przymknęła oczy,
po czym pospiesznie rozwiązała krępujący dziewczynę sznur.
- Dobra, teraz prędko - rzuciła augurka. - Pod żadnym pozorem
mnie nie puszczaj.
Asha wsparła się na przyjaciółce i wyszły na korytarz. Przy
każdym kroku Asha miała wrażenie, że lada moment któryś z
porywaczy zastąpi im drogę. Kiedy jednak dotarły do kolejnych
- 489 -
drzwi i zajrzały do otwierającego się za nimi pokoju, Asha
zmarszczyła brwi.
Pyl siedział przy stole plecami do nich i tasował karty. Nie to
jednak zwróciło jej uwagę. Ruchy Cienia były... ślimaczo wolne.
Albo jeszcze wolniejsze. W zdumieniu śledziła spojrzeniem karty,
które sunęły pomiędzy dłońmi porywacza tak ospale, że mogłaby
swobodnie pokonać dzielące ich dziesięć stóp i wyłowić dowolną
z powietrza. Zmian było więcej. Powietrze dziwnie zgęstniało, a
płomyk stojącej na stole świecy kołysał się tak powoli, że na
pierwszy rzut oka wydawał się nieruchomy. Nagle Asha
zrozumiała, co się stało, i odruchowo mocniej uczepiła się
czarnowłosej augurki. Pewnej nocy Fessi zdradziła w rozmowie,
że jej najpotężniejszą mocą jest spowalnianie czasu. Okazało się
właśnie, że nie koloryzowała.
Asha chciała od razu ruszyć do wyjścia, lecz Fessi
powstrzymała ją, kręcąc bez słowa głową. Zamknęła drzwi pustej
celi, przekręciła klucz w zamku, po czym podeszła do Pylą, który
nadal siedział wpatrzony w leniwie poruszające się karty, i
spokojnie zawiesiła mu klucze na pasku.
Minutę później były już na zewnątrz. Tylne drzwi
wyprowadziły je na świeżą, chłodną noc. Pora była na tyle późna,
że ulice wydawały się wyludnione, lecz Fessi utrzymała
spowolnienie czasu do chwili, gdy ukryły się w pobliskiej alejce,
gdzie czekali obserwujący dom Kol i Erran.
Gwałtowne pojawienie się dziewcząt wyraźnie zaskoczyło obu
augurów. Fessi, wycieńczona korzystaniem z mocy, osłabła i
wsparła się na Kołu. W uliczce panował półmrok, lecz nie było
ciemno i chłopcy od razu zauważyli, w jakim stanie jest Asha.
- Na Prządki! - szepnął Erran niemal tak samo przejętym tonem,
jak chwilę temu Fessi. - Dobrze się czujesz?

- 490 -
- Lepiej, niż wyglądam - odparła schrypniętym głosem Asha.
Zapewne miała rację; podarte ubranie pokryte było brązowymi
plamami, strąki włosów lepiły się do płatów zakrzepłej krwi, która
pokrywała strupami część jej twarzy. - Ale chętnie się czegoś
napiję.
Erran sięgnął do worka, który zabrał prawdopodobnie z myślą o
tej właśnie chwili, i podał dziewczynie butelkę. Asha przytknęła
szyjkę do warg, a kiedy chłodny płyn zwilżył jej gardło, wydała z
siebie błogie westchnienie.
Po chwili oddała butelkę i dopiero teraz zwróciła uwagę na
wyraz twarzy Kola. Augur wciąż milczał, lecz w jego hardym,
zimnym spojrzeniu tliła się furia.
- Kol, już dobrze - odezwała się łagodnie. - Naprawdę nic mi nie
jest.
- Nie jest dobrze. Jeśli potraktowali cię w ten sposób, to nie
może ujść im to płazem tylko dlatego, że cię wydostaliśmy.
Musimy dać jasny sygnał - wycedził przez zęby, po czym spojrzał
na pozostałą dwójkę. - Za parę minut będę z powrotem.
Zaniepokojona Fessi pokręciła głową.
- Kol, nie powinni widzieć twojej twarzy.
- Przypilnuję, by jej nie zapamiętali - odparł i ruszył w stronę
budynku, z którego niedawno wyszły dziewczyny. Mimo że z
pozoru był tylko szeroką plamą cienia na ciemnej ulicy, w
każdym jego kroku znać było determinację - Pyl jest silny -
zauważyła z troską w głosie Asha. - Wiem, że Kol też nie jest
ułomkiem, ale dwóch na jednego...
Tymczasem Kol zatrzymał się przed drzwiami i zamaszystym
ruchem cofnął zaciśniętą pięść.
Powietrze wokół jego ręki zafalowało; skupiającą się w niej
energię dało się wyczuć na odległość. Gdy augur uderzył, drzwi
nie stanęły otworem, nie pojawiło się na nich pęknięcie.
- 491 -
Rozleciały się w drobny mak, a do wnętrza buchnęła chmura
maleńkich drzazg. Rozległ się okrzyk bólu i zaskoczenia, Pyl
poczuł na skórze setki ukłuć.
- Przypilnujmy go, bo jeszcze kogoś zabije - mruknęła pod
nosem Fessi.
Całą trójką podbiegli do wejścia, Asha rzuciła do środka
nerwowe spojrzenie.
Kol siedział na leżącym twarzą do dołu Pyłu; potężny porywacz
szarpał się co sił, lecz w tym starciu był bez szans. Augur chwycił
go za ramię i gwałtownie wygiął je w tył; Asha skrzywiła się,
słysząc chrupnięcie pękających kości i ścięgien. Pyl wrzasnął, lecz
Kol uciszył go w jednej chwili; chwycił porywacza za włosy i
grzmotnął jego twarzą o podłogę.
W tej samej chwili drzwi do sypialni stanęły otworem i pojawił
się w nich rozchełstany, potargany Teran; w dłoni ściskał sztylet.
Obrzucił scenę zaskakująco spokojnym spojrzeniem.
- Jeśli się zbliżysz, zabiję - przestrzegł Kola.
Augur jakby nie usłyszał. Ruszył na porywacza równymi,
długimi krokami. Teran zrozumiał, że groźba nie podziałała, i
otworzył szeroko oczy. Zamachnął się nożem, lecz Kol
zanurkował pod ostrzem, złapał przeciwnika w nadgarstku i
mocno skręcił. Rozległ się ostry trzask, Teran zawył z bólu, a
sztylet upadł na podłogę.
Augur obrócił korpulentnym Cieniem niczym szmacianą lalką i
pchnął go na ścianę z taką siłą, że budynek zatrząsł się w
posadach.
Asha z niepokojem rozejrzała się po ulicy, lecz harmider nie
zwrócił niczyjej uwagi. Wygląd pobliskich budynków wskazywał,
że byli w Dolnym Mieście, najmniej zamożnej dzielnicy Ilin Illan.
Gwardziści zapuszczali się w te rejony dość rzadko, więc
mieszkańcy nie widzieli sensu w wołaniu o pomoc.
- 492 -
Kol naparł na szamoczącego się Terana i przyszpilił go do
ściany.
- Jeśli jeszcze raz jej dotkniesz... jeżeli cię znowu zobaczę...
jeśli spotka ją cokolwiek złego, to bez względu na to, kto będzie
odpowiedzialny... zabiję ciebie. Ciebie - wysyczał rozjuszony Kol.
- Gdybym miał czas na ukrycie trupa, zabiłbym cię już teraz.
Na oblicze Terana wypłynął złowrogi, wilczy uśmiech.
- Shadraehin...
- Nie boję się Shadraehina. - Kol złapał Cienia za rękę i
szarpnął. Ponownie chrupnęło, tym razem za wygraną dały
kolejne ścięgna i staw barkowy. Twarz Terana zbielała. -
Rozumiesz?
Cisza. Augur warknął i pociągnął za wyłamane ramię.
- Pytam, czy mnie rozumiesz?
- Tak - wydyszał porywacz.
Kol chwycił głowę Terana w dłonie i wyrżnął nią o ścianę. Asha
zadrżała i zastanowiła się, jak wiele zębów stracił jej oprawca,
który w tej samej chwili osunął się na podłogę i legł
nieprzytomny.
Kol jeszcze przez kilka chwil stał w bezruchu i wpatrywał się z
odrazą w ofiarę. Wreszcie podeszła do niego Fessi i złożyła mu
dłoń na ramieniu.
- Kol, musimy już iść - przypomniała łagodnie.
Augur skinął głową i wszyscy czworo wyszli z obskurnego
budynku. Po drodze Fessi rzuciła Kołowi i Erranowi znaczące
spojrzenie i chłopcy ustawili się po bokach Ashy, tak by mogła się
w dowolnej chwili na nich wesprzeć.
- Dziękuję - powiedziała dziewczyna, patrząc na trójkę
wybawców.

- 493 -
Kol i Erran odpowiedzieli poważnymi skinieniami, a Fessi po
prostu się uśmiechnęła i leciutko ścisnęła zdrowe ramię
przyjaciółki.
Nie mówiąc nic więcej, ruszyli ulicami uśpionego miasta z
powrotem do pałacu.

***

Kol zapukał do otwartych drzwi jej komnaty przed południem,


trzeciego dnia po akcji ratunkowej w Dolnym Mieście.
- Kol! - Asha wstała z uśmiechem zza biurka. - Wejdź, proszę.
Augur wszedł lekko onieśmielonym krokiem.
- Jak się czujesz?
- Michał uzdrowił mnie rankiem tuż po naszym powrocie,
więc... znacznie lepiej. - Na podkreślenie swych słów Asha
zamachnęła się ramieniem.
- To dobrze - rozpromienił się Kol. Dziewczyna wskazała
krzesło i wielkolud usiadł. Sprawiał wrażenie mocno speszonego.
- Już wcześniej chciałem cię odwiedzić, ale Elocien powiedział,
że trzeba dać ci odpocząć.
- Prawda, potrzebowałam tego - potaknęła.
Wprawdzie jej ciało wróciło do pełni zdrowia już wcześniej, ale
dopiero dzisiaj rano poczuła się gotowa stanąć twarzą w twarz z
innymi ludźmi. Mimo niełatwych doświadczeń kilku ostatnich
miesięcy ubiegły tydzień okazał się wyjątkowo trudny.
- Wysoki przedstawiciel Alac nie miał nic przeciwko?
- Nie. - Pokręciła głową. - Zapewnił, że mogę odpoczywać, ile
dusza zapragnie. - Rzuciła augurowi lekki uśmiech i wskazała
leżącą na nocnym stoliku opasłą księgę. - Co nie znaczy, że nie

- 494 -
zostawił mi roboty. Jak stwierdził: na wypadek gdybym się
nudziła.
- Aha, jasne - prychnął Kol. Rozejrzał się po komnacie i
zauważył kilka kolorowych bukietów w wazonach. - Widzę, że
nagle stałaś się bardzo popularna.
- Cóż - dziewczyna wzniosła oczy do nieba - można to i tak
nazwać.
Arystokraci nie znosili sytuacji, gdy członkowie innych
wielkich rodów wyprzedzali ich pod jakimkolwiek względem,
nawet jeśli chodziło o wyrazy fałszywego współczucia. Kwiaty i
najrozmaitsze podarki napływały więc niesłabnącym strumieniem,
odkąd tylko wróciła do pałacu.
Westchnęła. Nie zdołali ukryć przed dworzanami stanu, w jakim
ją odnaleziono, i choć Elocien próbował zachować w sekrecie
wydany zaraz po powrocie Ashy rozkaz aresztowania dwóch
Cieni, ktoś błyskawicznie powiązał fakty. Plotka obiegła miasto w
ciągu jednego dnia - wszędzie szeptano, że Shadraehin zaatakował
jednego ze swoich, porwał jedynego Cienia w Ilin Ulan, który
cieszył się względnie wysoką pozycją. Był to jaskrawy dowód dla
tych, którzy twierdzili, że ani przez chwilę nie zamierzał wspierać
Cieni na drodze dyplomatycznej.
Co gorsza, kiedy wysłani przez Elociena ludzie dotarli do
wiadomego domu w Dolnym Mieście, nie zastali tam nikogo.
Teran i Pyl wciąż krążyli na wolności.
- Nawet si’Bandin coś mi przysłał - podjęła po chwili cierpkim
tonem, otrząsając się z nieprzyjemnych rozważań. - A zwykle
przecież patrzy na mnie jak na chorego kundla, którego
najchętniej kazałby uśpić.
- Skąd ten cynizm, Ashalio? - Kol uśmiechnął się od ucha do
ucha. - Jestem pewien, że obdarowują cię ze szczerej troski i
dobrego serca. - Nagle spoważniał, wziął głęboki oddech i znów
- 495 -
wstydliwie utkwił spojrzenie w podłodze. - Posłuchaj, przede
wszystkim... chcę cię przeprosić. Za to, jak się wobec ciebie
zachowywałem. Tak wiele ostatnio wycierpiałaś, a ja traktowałem
cię jak... - nie dokończył.
- Wiesz - Asha zmierzyła augura uważnym spojrzeniem - ja
rozumiem dlaczego. Nie mam ci tego za złe - dodała półgłosem i
rozciągnęła wargi w przyjaznym uśmiechu. - Poza tym chyba
jakoś zdołam ci wybaczyć. Ostatecznie pomogłeś mnie uratować.
Niewykluczone, że ocaliłeś mi życie, a z całą pewnością
sprawiłeś, że Teran i Pyl już nigdy nie ważą się podnieść na mnie
ręki. A przecież nie musiałeś.
- No tak, ale... - Kol zacisnął pięści. - To, co Zobaczyłem w
wizji... przecież to nie twoja wina. Nie powinienem z tego
powodu tak się do ciebie odnosić. - Po raz kolejny zaczerpnął
głęboko tchu i nareszcie spojrzał dziewczynie w oczy. - Ashalio,
ja po prostu... Boję się. Przeraża mnie myśl, że to może się
wydarzyć już niedługo, a na całym świecie nie ma nikogo, z kim
mógłbym o tym porozmawiać. Ciężko było mi żyć już ze
wszystkimi innymi wizjami, ale świadomość, że nadchodzi to... -
Westchnął. - Często miałem ochotę zwierzyć się Fessi i Erranowi,
ale nawet gdybym mógł, to przecież dołożyłbym im tylko
zmartwień. Nie chcę być dla nikogo ciężarem.
Asha z wolna pokiwała głową; zaledwie przed tygodniem
właściwie to samo usłyszała z ust Fessi.
- Może nie jestem wymarzoną spowiedniczką, ale gdybyś chciał
po prostu pogadać...
- Dziękuję. - Kol rzucił jej blady uśmiech i z ulgą przetarł
dłońmi policzki. - Ale nie tylko dlatego przyszedłem. Elocien cię
wzywa. Podobno koniecznie musisz coś zobaczyć.

- 496 -
- Właściwie możemy iść od razu - stwierdziła po chwili
wahania, zmagając się z falą świeżo rozbudzonego niepokoju.
Odkąd wróciła do pałacu, ani razu jeszcze nie opuściła komnaty.
Kiedy znalazła się już w szerokim korytarzu, skurczony żołądek
nieco się rozluźnił. Wciąż spinała się na widok każdego mijanego
Cienia, lecz zdawała sobie sprawę, że podobne reakcje mogą się
powtarzać nawet przez dłuższy czas. Tak czy inaczej, z każdą
chwilą czuła się coraz bardziej swobodnie, a towarzystwo
potężnie zbudowanego Kola dodatkowo podnosiło ją na duchu.
Niebawem znaleźli się przed gabinetem księcia i tam się
pożegnali. Gdy Asha weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi,
Elocien po kazał jej stojące na środku pomieszczenia drewniane
pudło.
- Dostałem to mniej więcej godzinę temu. Posłaniec powiedział
strażnikom przy bramie, że mają dostarczyć to mnie, ale nie mam
cienia wątpliwości, że to przesyłka również do ciebie. - Podszedł
do pudła i przystanął. - Myślę, że powinnaś usiąść.
Zaintrygowana dziewczyna poszła za radą Elociena.
Książę delikatnie podważył wieko. Dziewczyna spojrzała do
środka i przebiegły ją ciarki.
Wpatrywały się w nią martwe głowy Terana i Pylą; na
splamionych krwią, spiętych twarzach zastygło przerażenie. Na
czole jednego z zabitych porywaczy leżał upstrzony szkarłatnymi
plamkami liścik. Zdjęta grozą Asha wstała i po chwili sięgnęła po
kartkę, którą odczytała, dygocąc na całym ciele. Notka została
napisana tym samym schludnym, precyzyjnym charakterem
pisma, który widziała we wspomnieniu Elociena z nocnego ataku
na siedzibę nadzoru.
Liścik był nad wyraz krótki. Zawierał tylko jedno słowo:
„Przepraszam”.

- 497 -
- Wychodzi na to, że miałaś rację. To nie Shadraehin zlecił
porwanie - zauważył półgłosem Elocien. - Za pomocą tej
przesyłki dopilnował, bym się o tym dowiedział i nie posłał w
rewanżu nadzorców. Jednocześnie dał do zrozumienia, że cię nie
zdradził.
Dziewczyna zadrżała raz jeszcze. Gardziła tymi ludźmi, a nawet
z zadowoleniem oglądała rozprawiającego się z nimi Kola, ale
to...? Czegoś takiego nie chciała. Zebrało się jej na mdłości.
Odwróciła wzrok.
- Przynajmniej mamy już pewność, że o nic mnie nie
podejrzewa. - Nic więcej nie była w stanie powiedzieć.
Wymieniła z księciem jeszcze kilka zdawkowych uwag i
wkrótce wróciła do siebie. Była zbyt zmęczona, by poczuć strach.
Przez ostatnie miesiące napatrzyła się na przemoc. Widziała jej
tyle, że to, co spotkało porywaczy, właściwie wcale jej nie
zaskoczyło.
Niemniej, gdy ułożyła się już w łóżku i zamknęła oczy,
zrozumiała, że nieruchomych spojrzeń Terana i Pylą nie wymaże
z pamięci przez bardzo długi czas.

- 498 -
Rozdział 32.
Po kamiennych korytarzach rozeszło się echo kroków. Davian
oderwał wzrok od księgi.
Zebrał się w sobie i wstał, zwracając się w napięciu ku
drzwiom. Mimo licznych zapewnień Malshasha w Deilannis bez
przerwy miał się na baczności. Miasto było zbyt... niesamowite i
dziwne, by mógł się w jego murach odprężyć.
Od nagłego zniknięcia Malshasha minęły cztery dni. Niemal
cały ten czas Davian poświęcił lekturom. Książki odkładał jedynie
po to, by coś zjeść i zaznać nieco snu. Po części wynikało to z
gigantycznej skali stojącego przed nim zadania; za każdym razem,
gdy wydawało mu się, że jakiś temat poznał już dostatecznie,
Doradca podsuwał mu teksty ukazujące zagadnienie z zupełnie
nowej perspektywy. Z drugiej strony, nauka stała się dla niego
ucieczką.
Przede wszystkim jednak odkrył w sobie zaciekłą determinację,
głód każący mu opanować każdą moc, o jakiej wspominały
zgromadzone w bibliotece księgi. Dotąd nigdy sobie tego nie
uświadamiał, lecz obserwując rówieśników posługujących się
Esencją swobodnie i bez wysiłku, czuł głęboką zawiść. Być może
więc teraz nareszcie nastał jego czas.
Do sali wmaszerował młody mężczyzna, niewiele starszy od
niego. Na widok Daviana rozciągnął usta w chłopięcym uśmiechu.
Miał jaskraworude włosy, mocno zarysowaną szczękę i krzywy
nos. Znajomym gestem pomachał ręką.
- Malshash? - upewnił się Davian.
- We własnej osobie. - Młodzik wesoło pokiwał głową. Był w
wybornym nastroju, podszedł zawadiackim krokiem do chłopaka i
rzu cił okiem na rozłożone na stole lektury. - Jak tam postępy?

- 499 -
- Mnóstwo już przeczytałem. - Davian wzruszył ramionami. -
Aczkolwiek kan wydaje mi się czymś, czego nie powinno się
poznawać na chybcika, więc w ten temat nie zagłębiałem się
zanadto. Wolałem zaczekać na ciebie. - Starał się mówić
swobodnym tonem, lecz w rzeczywistości nie mógł się już
doczekać chwili, w której będzie mógł sprawdzić, czy pochłaniana
od kilku dni wiedza teoretyczna naprawdę ma przełożenie na
praktykę.
- Grzeczny chłopczyk. - Malshash z aprobatą pokiwał głową. -
Ale podstawowe pojęcia opanowałeś, prawda?
Davian potwierdził.
- Same techniki mentalne wydają się stosunkowo proste. Prawdę
mówiąc, z kilkoma zetknąłem się już wcześniej, kiedy
próbowałem opanować Esencję. Nie sądzę, by sprawiły mi
większy kłopot. - W tym punkcie wykazał się fałszywą
skromnością. Wszystkie tego rodzaju techniki, jakich próbował, a
w pierwszych latach nauki poznał ich całkiem sporo, opanował do
perfekcji. Niestety, żadna nie pozwoliła mu skorzystać z Esencji.
- Ale rozumiesz chyba - podjął Malshash z uśmiechem - że
Esencja i kan bardzo się od siebie różnią? - Zmierzył chłopaka
przenikliwym spojrzeniem i Davian poczuł, że oddech nieco mu
przyspiesza. Odniósł niejasne wrażenie, że trafił przed oblicze
egzaminatora.
- Kan to moc zewnętrzna - wyrecytował. - Podczas gdy Esencję
czerpie się zwykle z wewnątrz organizmu, kan pochodzi z jednego
jedynego źródła, które w wymiarze fizycznym znajduje się gdzieś
w Deilannis. Mimo że kan można wykorzystywać w dowolnym
miejscu na świecie, najłatwiej ją pobrać właśnie tutaj.
- Wyczerpująco. - Malshash pochwalił go skinieniem. - Co
jeszcze?

- 500 -
- Esencja jest rodzajem energii. W wypadku Obdarzonych jest
to część ich własnej energii życiowej, przekształcona w siłę
mogącą wpływać na otoczenie. - Przygryzł wargę; starał się jak
najpełniej przekazać wszystko, czego nauczył się z książek. - Kan
natomiast energią nie jest. Nie da się za jej pomocą wyczarować
ognistej kuli ani podnieść choćby piórka. Nie można nią leczyć.
Kan za to jest w stanie wpływać na energię. W pewnym sensie
zajmuje w porządku istnienia pozycję nadrzędną nad Esencją. Tak
jak za pomocą Esencji możemy manipulować przedmiotami
fizycznymi, tak możemy manipulować Esencją, korzystając z kan.
- Czytaliśmy Detroena, jak widzę? Dobrze, bardzo dobrze. -
Malshash uśmiechnął się z uznaniem w oczach. - A co takiego
pisze Detroen na temat konsekwencji płynących z istnienia tej
hierarchii?
Davian dobrą chwilę wpatrywał się w posadzkę. Rozpaczliwie
wytężał pamięć.
- Są dwie. Po pierwsze, kan umożliwia dostęp do rzeczy,
których nie ima się Esencja, chodzi o byty niefizyczne. Przede
wszystkim Detroen wymienia tu czas. A po drugie, kan pozwala
wykorzystywać Esencję z nieosiągalną innymi metodami precyzją
i skutecznością. Detroen posługuje się przykładem człowieka
próbującego napić się ze stawu. Posługiwanie się samą Esencją
porównuje do nabierania wody w dłonie, podczas gdy
wykorzystanie kan byłoby tu raczej piciem za pomocą kubka.
- Bardzo lubię to porównanie - uśmiechnął się Malshash. - Ale
to nie wszystko. Detroen omawia tylko jeden aspekt wzajemnego
oddziaływania kan i Esencji.
- Kan w innych stanach można wykorzystywać również do
pobierania, wchłaniania bądź przechowywania Esencji. - Davian
bezwiednie zmarszczył czoło w namyśle. - Czytałem co nieco na
temat Przesycania, czyli sztuki tworzenia Naczyń. Kan
- 501 -
konserwuje zawartą w Naczyniach Esencję, zapobiega jej
rozpadowi do chwili, gdy ktoś wykorzysta ją zgodnie z funkcją
Naczynia. W niektórych przypadkach można też w ten sposób
pobierać Esencję od użytkownika Naczynia. - Przypomniał sobie
sześcian, który przyprowadził ich z Wirrem do Desriel. - To
jednak chyba dosyć zaawansowana technika, prawda?
- Owszem - rzucił oschle Malshash, lecz ponownie nagrodził
wywód chłopaka skinieniem. - Pominąłeś tylko jedną kwestię,
aczkolwiek ten temat również w tekstach pojawia się nieczęsto,
więc nie mogę cię winić. Otóż kan w swoim pierwotnym stanie
pochłania Esencję. Dzieje się tak, ponieważ w naturze obie te siły
nigdy ze sobą nie koegzystują, nie po to zostały stworzone. Można
z nich, choć wymaga to wprawy i wiedzy, korzystać jednocześnie,
lecz żadną miarą nie są to uzupełniające się moce.
- Nie po to zostały stworzone? - powtórzył pytająco Davian.
- Tę opowieść zostawmy na kiedy indziej. - Malshash machnął
ręką. - Teraz wystarczy, byś wiedział, że ucząc się posługiwać
jednocześnie kan i Esencją, musisz poznać specyfikę i narowy ich
obu. Znajomość jednej siły pod żadnym względem nie przekłada
się na wiedzę o drugiej.
- Tego problemu akurat nie przewiduję - mruknął chłopak.
- To znaczy? - spytał zaintrygowany Malshash.
Speszony Davian wbił spojrzenie w posadzkę.
- Bo ja... mam kłopot z Esencją. Nigdy w życiu nie udało mi się
nawet zaczerpnąć z własnej Rezerwy.
- Jak to? Przecież potrafisz korzystać z Esencji. - Malshash
zmarszczył brwi. - Na własne oczy widziałem, jak to robisz.
- Co?! Kiedy? - Na twarz chłopaka wypłynęło zdziwienie.
- Wtedy gdy się tu pojawiłeś. - Augur podrapał się po głowie. -
Po pokonaniu rozpadliny, kiedy zmaterializowałeś się na Jha’vett,
- 502 -
twoje ciało było skrajnie wycieńczone, ale zregenerowałeś się w
ciągu kilku sekund. Zużyłeś tak pokaźną porcję Esencji, że w
pewnym momencie zacząłeś dosłownie świecić.
- Próbowałem przez tyle lat... i nic, nie udało mi się ani razu. -
Davian wzruszył ramionami.
Brwi Malshasha niemal zbiegły się ze sobą.
- Nie ruszaj się - polecił. Podszedł do chłopaka i przyłożył mu
dłoń do czoła.
Davian poczuł, jak przepływa przez niego fala energii. Drgnął i
odskoczył, a kiedy podniósł wzrok, zobaczył na twarzy
mężczyzny wyraz osłupienia.
- Co się stało? - zaniepokoił się.
- Naturalnie. - Malshash zmrużył powieki i przyjrzał mu się
uważnie. - To przecież sensowne - burknął pod nosem. -
Powinienem był wcześniej zauważyć. - Niespodziewanie
wybuchnął śmiechem. - Powinienem był wyczuć. Chociaż to
bardzo subtelne. Praktycznie niezauważalne, jeśli ktoś nie wie,
czego szukać.
- O czym ty mówisz? - prychnął zniecierpliwiony Davian.
- Czy wiesz, dlaczego nikt przed tobą nie wykorzystał
rozpadliny do podróży w czasie? - zapytał po chwili
zastanowienia Malshash.
Chłopak bez słowa pokręcił głową.
- Dlatego że żadna żywa istota nie jest w stanie takiej podróży
przetrwać - podjął augur. - Energie tamtego wymiaru to kan w
czystej postaci; Esencja je przyciąga, a kiedy ją odnajdują, niszczą
jej źródło. Doszczętnie. - Zawiesił głos. - Davian, ty nie posiadasz
Rezerwy. Samo w sobie nie jest to u augura zjawiskiem
nadzwyczajnym. Poza tym jednak twoje ciało nie wytwarza

- 503 -
własnej Esencji. Nie tylko nie produkuje jej w nadmiarze, ale nie
wytwarza jej wcale.
- Przecież to niedorzeczne. - Chłopak potrząsnął głową. -
Wszystko, co żyje, potrzebuje Esencji.
Malshash parsknął śmiechem, sprawiał wrażenie
zachwyconego.
- Właśnie w tym rzecz, Davian! Ty w tym celu wykorzystujesz
kan. Pobierasz za jej pomocą Esencję z otoczenia, z każdego
dostępnego źródła. Prawdę mówiąc, ludzki organizm nie
potrzebuje przesadnie wielkich ilości. - Uśmiechnął się pod
nosem. - Dotąd myślałem, że to cud, że tak błyskawicznie
nauczyłeś się korzystać z kan, by przetrwać podróż przez
rozpadlinę. Tymczasem ty potrafiłeś to już wcześniej. Posługujesz
się kan instynktownie, nieświadomie. I robisz to od dnia, w
którym... no cóż, od dnia swojej śmierci.
- Nie rozumiem - szepnął pobladły Davian.
- To bardzo proste. - Malshash usiadł na krześle i wskazał
chłopakowi drugie. - Musiałeś kiedyś umrzeć. Nie wiem
dokładnie kiedy, ale przypuszczam, że musiało się to wydarzyć
bardzo dawno, tak dawno, że nie miałeś szansy zapamiętać. W
każdym razie to wtedy utraciłeś zdolność wytwarzania Esencji. Z
jakiegoś jednak powodu zadziałał instynkt i od tamtej pory
pobierasz energię życiową za pomocą kan. - Wzruszył ramionami.
- I tak się to toczyło. Trochę wykradłeś stąd, trochę stamtąd.
Czasem od ludzi, czasem ze świata przyrody. Ponieważ
wychowywałeś się wśród Obdarzonych, nie sprawiało ci to
najmniejszego problemu.
Po plecach chłopaka przebiegły lodowate ciarki.
- Chcesz mi powiedzieć, że jestem... trupem?
- Nie, skąd! - Malshash zamachał rękoma, lecz prawie od razu
zastygł. - To znaczy... tak. W pewnym sensie. Bo widzisz, jesteś
- 504 -
żywy jak wszyscy inni ludzie. Twoje serce bije, pompuje krew,
potrzebujesz jedzenia i snu. Tyle że... jak by to powiedzieć, jesteś
żywy inaczej. W którymś momencie twoje ciało dało za wygraną i
przestało działać. Bardzo możliwe, że była to kwestia minut czy
nawet sekund. Sam nie wiem, ile czasu trzeba, by źródło wygasło
na dobre. W każdym razie od tamtej pory twój organizm musi
pobierać Esencję spoza siebie. W przeciwnym wypadku
przestanie działać.
Skołowany Davian pokręcił głową.
- I co to oznacza? - Przeciągnął palcami przez włosy. -
Rozumiem chyba, co mówisz, ale... co z tego właściwie wynika?
- Moim zdaniem nic, czym powinieneś się martwić. - Malshash
wzruszył ramionami. - Robisz to przecież odruchowo, to dla
ciebie równie naturalne jak oddychanie, więc raczej nic ci nie
grozi, a poza tym, na ile jestem w stanie ocenić, nie pobierasz
takich ilości Esencji, by komukolwiek zaszkodzić. Dopóki więc
nie stracisz zdolności posługiwania się kan, będziesz żyć tak samo
jak wszyscy.
Davian milczał. Umarłem? - pomyślał i cofnął się w duchu do
dnia, kiedy naznaczyło go Znamię, gdy ocknął się w szkole ranny,
niezdolny ruszyć nawet palcem. Czyżby to stało się właśnie
wtedy? Myśl o tym, że w pewnym momencie umarł, że naprawdę
nie żył, przyprawiła go o skurcz trzewi.
- Nie powiem, by ta teoria jakoś specjalnie przypadła mi do
gustu - przyznał łamiącym się głosem.
- Doskonale cię rozumiem. - Malshash pokiwał głową. -
Niemniej tylko dzięki temu wciąż tutaj jesteś. Gdybyś nie umarł w
przeszłości, niechybnie zginąłbyś w rozpadlinie. - Uśmiechnął się,
zadowolony ze zgrabnie paradoksalnego stwierdzenia. - To
wszystko było ci pisane, Davian. Nie bez powodu posiadasz tę
moc. Pomyśl też o dobrych stronach. Twoje ciało jest świetnie
- 505 -
dostrojone do kan, a to znaczy, że w kilku miejscach będziemy
mogli... pójść na skróty. Wrócisz do domu, zanim się obejrzysz.
- Więc kiedy zaczynamy? - Myśl o powrocie przywróciła
chłopakowi dobry humor.
- Dziś po południu. - Augur poklepał go po plecach. -
Tymczasem wrzućmy coś na ząb. Nic jeszcze nie jadłem.
Davian skinął głową. Czuł się rozdarty pomiędzy wzbudzonym
przez odkrycie Malshasha przerażeniem a nadzieją, że wkrótce
znajdzie się we własnej epoce.
Zamyślony, bez słowa wyszedł za Malshashem z biblioteki.

***

Davian oczyścił umysł i poszukał w sobie kan.


Wyczuł ją już po kilku chwilach. Raczej niż czymkolwiek
fizycznym była brakiem, nieobecnością. Bardziej niż światło
przypominała cień.
- Świetnie - rzucił Malshash pod nosem.
Chłopak puścił uwagę mimo uszu. Ten akurat etap był łatwy.
Ćwiczyli już drugą godzinę. Trening okazał się dość frustrujący,
mimo że augur nie wydawał się ani trochę strapiony brakiem
postępów podopiecznego. Przeciwnie, sprawiał wrażenie
zadowolonego z tempa, w jakim Davian wyczuwał kan i jak
potrafił ją do pewnego stopnia kontrolować.
- Skup się - podjął Malshash. - Większą część umysłu
zabezpieczyłem, ale pozostawiłem dla ciebie jedno konkretne
wspomnienie. Moja pamięć stanie się twoją, aczkolwiek będziesz
świadom ich oddzielnej natury. Wystarczy, że posłużysz się kan,
by wkroczyć do mojego umysłu i nawiązać ze mną połączenie.
- Tylko tyle? Naprawdę? - zakpił Davian przez zęby.
- 506 -
Z czoła spłynęła mu kropelka potu. Kan była uparta i ulotna;
korzystanie z niej choćby przez kilka sekund przypominało próbę
utrzymania w dłoni cienia. Co gorsza, proces wchodzenia w
umysł innego człowieka był bardzo subtelny; wymagał zręczności
i tak wysokiego poziomu skupienia, jakiego chłopak nigdy sobie
nawet nie wyobrażał. Malshash od początku powtarzał, że
posługiwanie się kan jest sztuką znacznie trudniejszą do
opanowania niż korzystanie z Esencji, i Davian nie miał co do
tego wątpliwości. Gdyby Esencja była równie kapryśna jak kan,
po świecie chodziłoby zdecydowanie mniej Obdarzonych.
Niemniej tym razem zdołał ją utrzymać, nie tracąc przy tym
koncentracji. Nieśmiało wybiegł umysłem ku Malshashowi.
Wyraźnie poczuł, jak przenika przez kan, jak dzięki niej przekuwa
swą wolę na rzeczywistość. Dotknął umysłem jaźni augura i
poczuł na swojej drodze barierę - coś go powstrzymało. Naparł
ponownie.
Świat na moment zasnuła mgła; Davian się rozproszył i
wszystko prysło, w tym jego wyczucie kan. Zachłysnął się i złapał
za skronie. Miał wrażenie, jakby ktoś wylał mu na głowę wiadro
lodowatej wody.
Podniósł wzrok. Malshash świdrował go spojrzeniem.
- No i?
- Szedłeś wczoraj drogą - powiedział Davian, czując dreszcz
emocji. - Po drodze spotkałeś kupca, od którego kupiłeś coś do
jedzenia. I zanim wróciłeś tutaj, zjadłeś wszystkie najlepsze
przysmaki - prychnął.
Augur wpatrywał się w chłopaka jeszcze przez kilka chwil, po
czym rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Dokładnie tak było.
Davian odpowiedział własnym uśmiechem, wciąż badając w
myślach przejęte wspomnienie. Doznanie było dziwaczne.
- 507 -
Wiedział, że sam tych obrazów nie widział, lecz z drugiej strony
wyraźnie pamiętał otwarte pola, przyjemną pogodę, chciwy
uśmieszek handlarza, pewnego, że tak daleko od miasta może bez
wahania podyktować podwójną cenę. Niesamowite.
- Możemy spróbować jeszcze raz? - spytał, czując rosnącą
ekscytację.
- Będę musiał wybrać i odizolować inne wspomnienie, ale tak,
nie widzę przeszkód.
Chłopak energicznie pokiwał głową.
- I co? To już wszystko?
- Nie - zaśmiał się Malshash - to dopiero początek. Rozumienie
cudzych wspomnień... nie jest tak łatwe, jak się może wydawać. -
Urwał na moment. - Na przykład: powiedziałeś, że zjadłem
„najlepsze przysmaki”. Najlepsze w twojej ocenie czy mojej?
Davian otworzył usta i... zawahał się.
- Chyba... twojej - zaryzykował po chwili, marszcząc czoło. - Ja
nie przepadam za figami.
- Apogoda była...?
- Przyjemna? - dokończył Davian nieco niepewnie.
- Czyżby? - Malshash wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Niebo
było wolne od chmur czy tylko jaśniejsze niż tutaj, w mieście? A
może miałem po prostu dobry humor?
- Chmur, zdaje się, nie było. - Chłopak pokręcił głową. -
Żadnych nie pamiętam. Ale teraz, kiedy zapytałeś... sam już nie
wiem - przyznał.
Augur klepnął go w ramię.
- I to właśnie największa trudność. Mimo że widzisz to
wspomnienie bardzo wyraźnie, nie jest ono jedynie prostym
zapisem moich doznań zmysłowych. Doświadczasz wspomnienia
w taki sposób, w jaki przeżył je mój umysł. Pamięć jest zawsze
- 508 -
subiektywna i zabarwiona emocjami. Wspomnienia mogą nawet
ulegać z czasem przeobrażeniu, poddawać się wpływowi nowych
informacji. Odczytując to samo wspomnienie dwukrotnie, możesz
zobaczyć coś zupełnie innego.
- Czyli nigdy nie można być pewnym tego, co się widzi?
- Otóż to. Aczkolwiek nie chodzi o to, że wspomnieniom nie
można ufać w ogóle; to kwestia doświadczenia w interpretacji
obrazów. Poza tym... trzeba być ostrożnym. Czytając cudze
wspomnienia, czynimy je własnymi. A to może człowieka
zmienić. - Zawiesił głos i spojrzał na Daviana tak, jakby chciał
sprawdzić, czy uczeń potraktuje przestrogę odpowiednio
poważnie. - Kiedy opanujesz pracę ze wspomnieniami, pozostanie
jeszcze nauka Czytania bieżących myśli danej osoby. To dopiero
jest trudne. Nawet umysły niewyszkolonych ludzi chronione są
naturalnymi barierami. Trzeba nauczyć się je obchodzić, nikomu
nie czyniąc przy tym krzywdy.
- Naprawdę można w ten sposób wyrządzić krzywdę? - Czoło
chłopaka przecięła zmarszczka.
- Owszem. - Oczy Malshasha nagle spoważniały. - Davian,
wszystkie te moce są na swój sposób niebezpieczne. Nie można
włamać się przemocą do umysłu i liczyć na to, że umysł nie
będzie się bronić. A coś takiego może pociągnąć za sobą poważne
konsekwencje. Zaatakowany umysł może zostać nieodwracalnie
uszkodzony, a w skrajnych wypadkach jego właściciel może
nawet zginąć.
Davian gwałtownie pobladł, przypomniał sobie, co Taeris
opowiedział mu o przemytniku Anaarze.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, zanim zaczęliśmy
ćwiczyć?

- 509 -
- Postawiłem odpowiednie zabezpieczenia. - Augur machnął
lekceważąco dłonią. - Nie martw się, Davian. Nie zrobisz mi nic
złego.
- To dobrze - westchnął z ulgą chłopak.
- A przy okazji... - Malshash uniósł ostrzegawczo palec, lecz na
jego wargi powrócił uśmiech. - Powinieneś wiedzieć, że ja bez
przerwy chronię swój umysł przed próbami Czytania. Robię to
praktycznie odruchowo, nie zastanawiam się nad tym. Więc nie
wyobrażaj sobie, że mnie kiedyś przyłapiesz.
Davian uśmiechnął się szeroko; prawdę mówiąc, coś takiego nie
przyszło mu nawet do głowy. Wtem spojrzał poważniej.
- A ty mnie Czytałeś? - zapytał.
- O tak! - odparł Malshash i zachichotał, widząc przerażenie
malujące się na twarzy chłopaka. - Ale tylko troszeczkę. Chciałem
się z tobą trochę... zaznajomić, przekonać się, jakim jesteś
człowiekiem. - Machnął rękoma. - A gdybyś się zastanawiał, to
spokojnie, porządny z ciebie dzieciak.
Davian nie był pewien, roześmiać się czy wściec; po chwili
zastanowienia wybrał uśmiech.
- Widzę, że będziesz mnie musiał nauczyć stawiania zapór -
mruknął.
- Nic łatwiejszego. - Malshash pokiwał głową. - Wyobraź sobie
szkatułkę. Wszystko, co chcesz ochronić, musisz w niej schować i
zamknąć. Wspomnienia, myśli, uczucia. A to, czego ukrywać nie
chcesz, zostawiasz po prostu na zewnątrz. Zwykła technika ducho
wa. - Wzruszył ramionami. - Nic związanego z kan. Jak już
powiedziałem, umysł sam z siebie potrafi się bronić. Maskuje
myśli naturalnymi metodami. Z jakiegoś jednak powodu sztuczka
ze szkatułką wydatnie je wzmacnia. I jest praktycznie nie do
złamania.

- 510 -
- Coś to za proste. - Davian obrzucił augura nieufnym
spojrzeniem. - Skąd mam wiedzieć, że nie powiedziałeś mi tego
tylko po to, by dalej mnie do woli Czytać?
Malshashowi wyrwało się westchnienie.
- Mówiłeś, że jedną z twoich zdolności jest wykrywanie
kłamstw - przypomniał. - Skorzystaj z niej. Nie obrażę się.
- Ona nie działa na ludzi, którzy stawiają w umyśle bariery -
zauważył chłopak.
- Oczywiście, że działa. Bariery mogą co nieco maskować, ale
gdy widzisz, że ktoś kłamie, wasze umysły są w pewien sposób
powiązane. A wierz mi, ludzie wiedzą, kiedy kłamią. Czegoś
takiego nie da się w pełni ukryć, bez względu na talent i
doświadczenie. Być może oznaki są inne, niewykluczone, że zbyt
subtelne dla większości augurów, ale człowiek z twoim darem nie
powinien mieć kłopotu.
- Niczego takiego nie zauważyłem. - Davian pokręcił z
powątpiewaniem głową. Zawahał się. - Powiedz mi jakieś
kłamstwo, potem prawdę, a potem znowu nieprawdę.
- Nie spotkałem cię nigdy przedtem. - Malshash zaplótł ramiona
na piersi. - Urodzisz się dopiero za siedemdziesiąt lat. Podróże
przez rozpadlinę czasu są zupełnie bezpieczne.
- Jeszcze raz?
Malshash powtórzył i Davian odetchnął.
Rzeczywiście. Przy pierwszym i trzecim zdaniu poczuł leciutki
ból głowy, tępy nacisk na skroniach. Czuł to wiele razy wcześniej,
nie wiedział tylko, że powinien zwrócić na ten fakt uwagę. Nie
wiedział, czy powinien się cieszyć - w końcu zdrada Tenvara
mocno podważyła jego ufność we własną moc - czy wściec, że nie
odkrył tego znacznie wcześniej. Zdecydował, że lepiej się
ucieszyć.

- 511 -
- Działa. - Rzucił augurowi blady uśmiech, po czym uniósł
podejrzliwie brew. - Chociaż nadal nie mam pewności, że nie
dłubiesz mi w głowie.
- Przykro mi, Davian - zachichotał Malshash - ale twoje myśli
aż tak bardzo mnie nie interesują.
- No tak - uśmiechnął się chłopak. - Przepraszam.
- Prawdę mówiąc, wcale ci się nie dziwię. - Augur wzruszył
ramionami. - Kiedy człowiek dowiaduje się, do czego są zdolni
niektórzy, niełatwo potem o ufność. - Ziewnął i rozejrzał się
dokoła. - Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Wieczór już niedługo -
powiedział i ruszył w kierunku domu.
Davian przyjrzał się snującej się wokół mgle, lecz nie zauważył,
by ściemniała choć o ton. Światło w Deilannis nie zmieniało się
nigdy: w mieście bezustannie panował mdły, szarawy blask,
wystarczający do życia, lecz nigdy w pełni jasny, nigdy radosny.
Niemniej Malshash mieszkał tu zapewne na tyle długo, że
wiedział, kiedy dzień zmienia się w noc.
- Czyli jutro pracujemy dalej nad Czytaniem? - zainteresował
się chłopak, podbiegając za odchodzącym augurem, który dzisiaj
przybrał postać mężczyzny wysokiego, stawiającego bardzo
długie kroki.
- Nie. - Malshash pokręcił głową. - Podstawy złapałeś
błyskawicznie i wystarczy. Nie możemy tracić czasu na
szlifowanie każdej umiejętności z osobna. Jutro przejdziemy
dalej.
- Jak to? Już? Nie dowiem się o Czytaniu nic więcej?
- Tego nie powiedziałem - odparł Malshash lekko
poirytowanym tonem. - Jeśli nadarzy się okazja, wrócimy i do
tego.
- Mówisz, jakby mogło nam zabraknąć czasu. - Davian ściągnął
brwi.
- 512 -
- Bo może zabraknąć - przyznał augur po chwili zastanowienia.
Zerknął na prawą dłoń chłopaka, na palec, na którym pobłyskiwał
pierścień. - Nie przewidywałem, że pozostaniesz tu dłużej niż
kilka godzin. Zakładałem najwyżej dobę. Pierścień pozwolił cię tu
sprowadzić, lecz czas zacznie się w końcu dopominać swoich
naturalnych praw. A kiedy to nastąpi, musisz być przygotowany
jak najlepiej.
- Nie rozumiem. - W oczach chłopaka pojawiła się konsternacja.
- W mojej epoce utrzymuje cię pierścień - wyjaśnił Malshash. -
Ale tworzona przez niego więź nie jest zbyt trwała. Pamiętasz, jak
mówiłem, że w twoim czasie pozostał cień twojego cienia? Twoje
ciało ma swoje konkretne miejsce w rzece czasu i w każdej
sekundzie pobytu tutaj, teraz, zmagasz się z jej prądem. Lecz czas
stale dąży do naprawy tego, co z jego punktu widzenia jest
błędem, anomalią. W końcu cię odnajdzie i spróbuje ściągnąć z
powrotem.
- A tego nie chcemy. - Davian podrapał się po głowie.
- Nie - prychnął augur pod nosem. - Chyba że ci życie niemiłe. -
Westchnął i podjął łagodniejszym tonem: - Wiem, że już o tym
mówiłem, ale twoja druga przeprawa przez rozpadlinę będzie
równie niebezpieczna jak pierwsza. Może nawet bardziej, gdyż w
twojej epoce nie będzie nikogo, kto pomógłby ci odnaleźć
właściwą drogę, jak zrobiłem to ja. - Przystanął, a na jego twarzy
odmalowała się śmiertelna powaga. - Zdolności, których cię uczę,
same w sobie w niczym ci nie pomogą. Natomiast umiejętność
wyczuwania i swobodnego korzystania z kan będzie bezcenna.
Tylko ona może cię ochronić w trakcie powrotu. - Machnął ręką. -
I dlatego właśnie ćwiczymy, z tego powodu kazałem ci czytać te
wszystkie rozprawy i dlatego nie trwonimy czasu na doskonalenie
każdej mocy z osobna. Dlatego że w dowolnym momencie
dowolnego dnia możesz ponownie wpaść w rozpadlinę.
- 513 -
Chłopak pobladł i przez kilka sekund milczał.
- Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? - zapytał.
Malshash westchnął.
- Czy myślisz, że zdołałbyś skupić się spokojnie na książkach,
gdybym powiedział ci wcześniej?
- Nie - mruknął Davian po chwili zastanowienia. - Raczej nie.
- Ale teraz, kiedy już trenujesz? - Malshash pokiwał z
zadowoleniem głową.
- Będę się przykładać jeszcze bardziej.
- Sam więc widzisz. - Augur rzucił chłopakowi szeroki uśmiech.
- Zrobiłem to dla twojego dobra.
- Co nie znaczy, że musi mi się to podobać - żachnął się Davian.
- Nie, nie znaczy - potaknął radośnie Malshash.
Do domu wrócili w milczeniu.

- 514 -
Rozdział 33.
Caeden stał na dziedzińcu. Pocił się. Denerwował.
Nad jego głową wznosiło się dziewięć strzelistych wież Ilshan
Tereth Kal, otaczały go ze wszystkich stron - niewiarygodnie
wysokie i niesamowicie piękne; ich sylwetki, zgodnie z zamiarem
Budowniczych, snuły szeptane opowieści o spokoju i siłę.
Kryształowe ściany lśniły i skrzyły się w promieniach świtu;
przepływały przez nie błękitne pasma energii, roztańczone,
pląsające, śmigające na wszystkie strony po całym zamku. To one
były strażnikami Tereth Kal, nie w pełni rozumnymi, lecz zarazem
niewyżutymi z inteligencji. Cieszyły oczy, lecz wiedział, do czego
są zdolne, widział, co zrobiły, kiedy zaatakowali Velderanie. Był
to widok, jakiego nie widział przed nim żaden człowiek. Widok,
którego nikt nie powinien ujrzeć i pozostać przy życiu.
Na dziedziniec wpełzł Ordan. Caeden znał rasę Shalis na tyle
długo, że nauczył się rozpoznawać subtełne oznaki świadczące o
ich nastroju, Dzisiaj Ordana przepełniała determinacja.
Mag zatrzymał się tuż przed nim, czerwona skóra zamigotała w
świetle. W pełni wyprostowany mierzyłby przynajmniej dziewięć
stóp, lecz wiedziony uprzejmością zazwyczaj nieco skracał sploty,
dzięki czemu mógł rozmawiać z Caedenem twarzą w twarz.
Mimo wężowego, wijącego się ciała i braku nóg w Ordanie krył
się zaskakująco ludzki pierwiastek, czego nie dało się powiedzieć
o żadnym z jego braci. I być może dlatego Ordan został
rzecznikiem Caedena. To on przekonał Gniazdo, by pozwolono mu
tutaj trenować; on ręczył za Caedena, mimo jego licznych
niedociągnięć i powolnych postępów w nauce. Ordan był
zdecydowanie najbardziej ludzki spośród Shalis.

- 515 -
- Czyżby to dzisiaj? Czy dziś nastał ten dzień, Tal’kamarze? -
zapytał Ordan. Wężowy syk w jego słowach był w tej chwili ledwie
zauważalny.
- Jeśli Dreth dozwoli - odparł Caeden. Odpowiedź zabrzmiała
bardzo oficjalnie, lecz mówił szczerze.
- Zatem zaczynajmy - powiedział Ordan.
Skwierczący snop energii pomknął prosto ku niemu. Pojawił się
znienacka i sunął w powietrzu tak szybko, że Caeden ledwie zdołał
zareagować. Sięgnął do Rezerwy i wyobraził sobie tarczę,
pulsującą barierę, której błyskawica maga nie mogła przeszyć.
Poderwał ręce w ostatniej chwili; osłona zmaterializowała się tuż
przed nim, a magiczne wyładowanie eksplodowało pióropuszem
błękitnych iskier.
- Dobrze - pochwalił Ordan. - Ale pamiętaj, żadnych gestów,
żadnych słów. To wszystko oznaki umysłu, któremu brak
dyscypliny. Umysłu, który by działać, musi się uciekać do
tandetnych sztuczek.
Caeden skrzywił się, lecz pochylił głowę na znak zrozumienia.
To już dwa lata, odkąd zaczął tu ćwiczyć; szlifował zdolność
koncentracji, szkolił się w mentalnych technikach, jakie inni
Obdarzeni uznaliby za niewykonalne. A teraz posiadł je wszystkie
- zdobył cudowne moce, które większość ludzi wprawiłyby w
zachwyt. Ludzi, ale nie Shalis. Oni nadal spoglądali na niego,
jakby był małym dzieckiem lub, bardziej precyzyjnie,
zwierzątkiem, które dla rozrywki nauczyli dźwięków
artykułowanej mowy.
Ordan ponowił atak i tym razem Caeden zmusił ręce, by
pozostały u boków. Tarcza pojawiła się tak samo jak poprzednio,
lecz okazała się zbyt słaba; niewielka porcja energii przebiła się
na drugą stronę i trafiła go w ramię.

- 516 -
Jęknął z bólu i zacisnął szczęki. Spojrzał na przypaloną skórę,
na której natychmiast wykwitły bąble. Wiedział, że Shalis go nie
uleczą ani nie pochwalą, jeśli uzdrowi się sam. Mistrzowskie
panowanie nad Esencją można osiągnąć jedynie poprzez kolejne
próby, poprzez ból.
Warknął pod nosem. Był na siebie zły. Zdawał sobie sprawę, że
stać go na więcej. Zaczął ostrożnym krokiem krążyć wokół maga,
wypatrując znamiennego blasku - tak słabego, iż niemal
niewidzialnego - który zwiastował nadchodzący atak.
A kiedy go zobaczył, zamiast stawiać tarczę, rzucił się w lewo i
przeszedł do kontrataku. Wyobraził sobie, że ciało Ordana staje w
ogniu, po czym uwolnił pobraną z Rezerwy energię, tyle ile mógł,
by nie zagrozić życiu maga.
Ordan swobodnie sparował atak i westchnął.
- Nadał się powstrzymujesz - zauważył. Większość łudzi
usłyszałaby w tych słowach wściekłość. Była to jedna z cech
języka Shalis. Caeden wiedział jednak, iż była to łagodna
reprymenda, że mag skarcił go niemal z sympatią. - Czy walcząc
na śmierć i życie, zachowasz się tak samo?
- Oczywiście, że nie - odparł Caeden. - Nie chcę jednak
wyrządzić ci krzywdy.
Ordan zmierzył go wzrokiem, wężowe ciało zakołysało się z
gracją.
- Wiesz, że moi bracia sprowadzą mnie z powrotem. Wiesz, że
wolno ci mnie pokonać, Tal’kamarze. Mógłbyś odejść stąd już
dzisiaj. Mógłbyś powrócić do Silvithrin i stanąć do wałki z
Niszczycielami Cienia. Skąd twoje wahanie?
Caeden nie odpowiedział od razu, przez chwilę szukał w swym
sercu prawdziwej przyczyny.
- Boję się, że jeśli powrócę i stanę z nimi do wałki, stanę się taki
sam jak oni - szepnął. Wyznanie było niełatwe, lecz Shalis nie
- 517 -
wierzyli w subtelności, fałszywą skromność ani kłamstwa. Shalis
byli mądrzy. Być może właśnie dzięki tym szczerym słowom Ordan
zechce mu pomóc.
Jednak wężowy mag jedynie westchnął.
- Wszyscy zmagamy się z pokusami, Tal’kamarze. Każdy musi
stoczyć własną bitwę. - Zawiesił głos. - Nie wolno ich unikać,
przyjacielu. Nie wolno się przed nimi kryć. W przeciwnym razie
nigdy nie staniesz się kimś więcej, niż jesteś.
Caeden potaknął skinieniem. W głębi ducha liczył na
poważniejsze wsparcie. Z drugiej strony, w słowach przyjaciela
zawierał się głęboki sens. Nie mógł wiecznie kryć się przed tym,
co nieuchronne, ani on, ani jego ludzie.
- Zatem jeszcze raz. Zaczynajmy - rzucił posępnie i przyjął
pozycję.
Znów krążyli. Tym razem czuł w sobie dziwny spokój,
nerwowość gdzieś odpłynęła. Gdy Ordan zaatakował, nawet nie
przystanął; tarcza unicestwiła snop energii bardzo daleko od
niego. Sięgnął w głąb siebie i wyobraził sobie maga w
płomieniach. Nie tylko skórę, lecz także wnętrzności, wszystkie
sploty, od głowy po koniec ogona. Shalis byli wrażliwi na ogień.
Czerpał z Rezerwy coraz więcej mocy. Więcej. Więcej.
Uderzył.
Ordan czekał przygotowany, lecz jego osłona okazała się
niczym wobec energii, z jaką zaatakował Caeden. Tarcza prysła i
mag wrzasnął, gdy spowiły go jęzory ognia; pokryta łuskami
skóra zaczęła migotać, po czym stopiła się w niemiłosiernym
żarze. Caeden zmusił się, by patrzeć, choć miał wrażenie, że
pęknie mu serce. Jego przyjaciela czekało odrodzenie, jak
wszystkich Shalis. Wiedział jednak, że Ordan cierpi, i nienawidził
się za to. Lecz to było konieczne. Mag miał rację. Caeden musiał
wrócić do domu.
- 518 -
Na dziedzińcu pojawił się jeszcze jeden Shalis - Indral, domyślił
się Caeden, choć wszyscy byli bardzo podobni do siebie - i
podpełzł do dymiącego truchła Ordana. Uniósł je muskularnymi
ramionami delikatnie, bez trudu. Zwrócił się do Caedena.
- Będzie z ciebie dumny, Tal’kamarze - powiedział swym
niecodziennie wysokim głosem. Słowa były zwięzłe, lecz Caeden
wyczuł w nich nutę szacunku. Z ust Indrala, który od początku był
przeciwny jego szkoleniu, nie było to mało.
- Czy będę mógł z nim pomówić, zanim odejdę?- Caeden
spojrzał ze smutkiem na spalone zwłoki.
- Nie - odparł Indral z naciskiem. - Zakończyłeś już naukę, a
Ordan powróci dopiero za kilka miesięcy. Odrodzenie w Kuźniach
wymaga czasu. Ty musisz odejść znacznie wcześniej.
Caeden nie uznał, że Indral potraktował go nieuprzejmie.
Kierował się po prostu względami praktycznymi. Tacy właśnie
byli Shalis: bezceremonialni i nierzadko trudni do odczytania.
Rozejrzał się i zalała go fala żalu. Nigdy już tego miejsca nie
zobaczy, tego jednego mógł być pewien.
- Przekaż mu, że był to dla mnie zaszczyt - poprosił półgłosem.
- Przekażę. Żegnaj, Tal’kamarze - rzucił Indral i odpełzł, niosąc
ciało Ordana.
Caeden poruszył oparzonym ramieniem, skrzywił się z bólu i
skierował do swojej kwatery. Czas się pakować.
Czas wracać do domu.

Caeden otworzył oczy, skronie pokrywała mu lśniąca


warstewka potu.
Obrócił się na bok i zapatrzył w zabarwione przedświtem niebo.
Kolejny sen. I jak poprzednie, ten również szybko tracił
wyrazistość, rozmywał się; już teraz Caeden pamiętał jedynie
- 519 -
wyrwane z kontekstu szczegóły. Pamiętał wężowego przyjaciela,
istotę tak podobną do dar’gaithina. Pamiętał dziwną fortecę, w
której przez jakiś czas mieszkał.
Nikomu się do tych wizji nie przyznał. Wciąż słyszał echo
przestrogi Alarisa, w dodatku wizje były czasami - na przykład
dzisiaj - takie, że... gdyby powiedział im prawdę, pomyśleliby, że
zwariował. Lub gorzej, że im zagraża. A przecież Taeris uwolnił
go z Kajdan. Caeden nie chciał zmuszać mężczyzny, by ponownie
mu je założył.
Wkrótce wstali już wszyscy i ruszyli w dalszą drogę. Od kilku
dni wędrowali często uczęszczanymi drogami i wielu
napotkanych podróżnych niosło złowróżbne wieści.
Na północy działo się coś złego, podobno doszło do wrogiego
najazdu. Nikt nie znał szczegółów, lecz Caeden widział, że Taeris
z każdą zasłyszaną relacją niepokoi się coraz bardziej.
Bezwiednie potarł swój tatuaż. Fakt, że tajemniczy najeźdźcy
pojawili się właśnie na północy - tam gdzie znajdowała się Bariera
- wydał mu się znamienny. Jarząca się wilcza głowa bezustannie,
niepokojąco przypominała, iż prawdopodobnie jest z tą inwazją w
jakiś sposób związany.
Szli w przyjaznym milczeniu. Około południa szlak się
rozwidlił i gęsty strumień zmierzających z naprzeciwka
podróżnych nagle się urwał. Przez kilka następnych godzin
marszu nie widzieli żywej duszy i panująca między towarzyszami
cisza nabrzmiała stopniowo niepokojem.
Późnym popołudniem Taeris podniósł rękę. Zatrzymali się.
- Czujecie to? - zapytał i spojrzał na pozostałych.
Za odpowiedź wystarczył mu widok zmarszczonych nosów.
Decja uniosła do twarzy chusteczkę.
Powiewy wiatru gnały ku nim obrzydliwy fetor - ohydną woń
gnijącego mięsa. I nie był to zapach ulotny, chwilowy, jaki
- 520 -
roznosiłby się, gdyby mijali padłe zwierzę. Smród był silny i czuli
go już od dobrej chwili.
- Co to może być? - Wirr zawzięcie walczył z mdłościami.
- Nie wiem - Taeris pokręcił głową z niepokojem - ale coś mi
mówi, że niebawem się dowiemy.
Poszli dalej. Na drodze wciąż nie pojawił się ani jeden
człowiek. Gdy Caeden wspiął się na szczyt kolejnego na trakcie
wzniesienia i spojrzał na drugą stronę, mimowolnie się zachłysnął
i zastygł w pół kroku. Zza pleców doleciały go przerażone okrzyki
towarzyszy, którzy zdążyli zobaczyć to samo co on.
Ciała leżały wszędzie.
Szlak usłany był trupami na setki stóp naprzód, zwłoki
spoczywały na drodze i na poboczu, rzucone na sterty szarego
gruzu. Liczne wypatroszone ciała zaczynały już gnić w palących
promieniach słońca; jak okiem sięgnąć, pasły się stada padlino
żernych ptaków, które w ekstatycznym uniesieniu wydziobywały
gałki oczne i szarpały jelita, zupełnie nieprzejęte pojawieniem się
żywych ludzi.
Zdjęty grozą Caeden zdał sobie sprawę, że niektóre trupy
zostały z premedytacją ułożone w lubieżnych pozach. Części
mężczyzn odrąbano głowy, które zostały następnie pieczołowicie
przyszyte do kobiecych korpusów. Zmusił się i przyjrzał
uważniej. Męskie głowy widniały też na ciałkach dzieci.
Odwrócił się i zwymiotował, z niejaką ulgą odnotowując, że nie
jest w grupie wyjątkiem.
Gdy w żołądku nie zostało mu już nic, ponownie powiódł
wzrokiem po makabrycznym pejzażu. Czując zimny dreszcz,
uświadomił sobie, że nędzne kupy gruzu były jedynymi
pozostałościami sporego osiedla.
- Gahille - wyszeptał przerażony Taeris. - Byłem tu kiedyś.
Całkiem duże miasto. Mieli tu mury i lokalny garnizon.
- 521 -
Po murach zostało zaledwie wspomnienie - kilka sterczących z
trawy głazów. Nie ocalał ani jeden budynek. Przed nimi
rozciągała się płaska równina, upstrzona niewysokimi,
kamiennymi kopczykami.
- Kto mógł zrobić coś takiego? - spytał szeptem Caeden.
Dopadła go druga fala nudności.
- Sha’teth? - zasugerował Aelric. Młody arystokrata trzymał się
najlepiej z grupy, lecz i on przyglądał się krwawej scenie z lekko
pobladłą twarzą.
Taeris zaczerpnął głęboko powietrza, usilnie próbował nie
oddychać przez nos.
- Nie - rzucił po chwili. - Sha’teth nie zadaliby sobie tak wiele
trudu. Aż tak bardzo nie mogli się zmienić. Ktokolwiek to zrobił,
wyraźnie rozkoszował się swoim dziełem.
- Powinniśmy sprawdzić, czy ktoś nie ocalał - zauważył Wirr.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. - Taeris pokręcił głową. -
Niebezpieczeństwo wciąż może być blisko.
- Nie daruję sobie, jeśli przynajmniej nie spojrzymy - nacisnął
Wirr.
- Zgadzam się - poparł go Aelric. - Musimy poszukać.
- Jak chcecie - westchnął Taeris.
Ruszyli powoli naprzód, wypatrując jakichkolwiek oznak życia.
W tej chwili już wszyscy oddychali przez chustki. Niektóre ciała
były całkowicie przeżarte zgnilizną, inne z kolei wydawały się
niemal świeże; odór śmierci był przemożny, wyciskał Caedenowi
łzy z oczu.
Idący przed nim Taeris wypuścił niewielką smugę Esencji - zbyt
słabą, by uaktywnić ewentualne szukacze, lecz wystarczającą do
usunięcia paskudnej woni. Zabieg nie pozwolił pozbyć się smrodu
na dobre, lecz oddychali już znacznie swobodniej.
- 522 -
Wtem coś wyskoczyło spod linii rosnących przed nimi drzew.
Taeris zatrzymał grupę ostrzegawczym gestem. Chwilę potem
podbiegła ku nim dwójka ludzi, którzy przystanęli w miejscu,
gdzie kiedyś znajdował się miejski rynek. Wyraźnie nie chcieli
zbliżać się do umarłych. Taeris machnął dłonią i towarzysze
ruszyli naprzód.
Za sprawą wzmagającego się wiatru powietrze na dawnym
rynku pachniało znacznie lepiej. Na tyle dobrze, że Caeden
oderwał chusteczkę od twarzy. Gdy podszedł do nieznajomych -
kobiety i młodego chłopaka, być może piętnastolatka - wyraźnie
zobaczył ich przekrwione oczy, obszarpane odzienie i
pokrywające ręce sińce i zadrapania. Uciekinierzy.
Niewykluczone, że ukrywali się w okolicy od wielu dni.
- Kim jesteście? - zawołał chłopak. - Co tu robicie?
Caeden i pozostali zatrzymali się kilka kroków przed parą.
- Jesteśmy wędrowcami - wyjaśnił spokojnym tonem Taeris,
widząc na twarzach nieznajomych podejrzliwość i lęk. - Idziemy
do Ilin Ulan. Co się tu stało?
W kobiecie coś pękło. Podbiegła naprzód, zarzuciła Taerisowi
ręce na szyję i zaniosła się płaczem. Mężczyzna przez kilka chwil
stał, kompletnie nie wiedząc, co począć.
- Przepraszam. - Zawstydzona kobieta cofnęła się i osuszyła
oczy brudnym rękawem. - Od trzech dni nie widzieliśmy żywej
duszy. Od czasu, kiedy... - Znów zalała się łzami, na co podbiegł
do niej chłopak.
- Napadli nas - powiedział, próbując ją pocieszyć. Caeden nie
usłyszał w tonie nastolatka choćby krztyny nadziei, a młode oczy
wydały mu się martwe. - Żołdacy w zbrojach czarnych jak noc,
ludzie bez oczu. Nasza straż próbowała walczyć, ale tamci byli
strasznie szybcy. - Dzieciak zadrżał na samo wspomnienie. -
Trudno to nawet nazwać bitwą. Nie padł ani jeden najeźdźca.
- 523 -
Krew zastygła Caedenowi w żyłach. Odruchowo cofnął się o
krok. Dotąd martwił się przede wszystkim swoją rolą w
niepokojących wydarzeniach, ale to... Czegoś tak okropnego
nawet sobie nie wyobrażał.
- To dzieło najeźdźców? - W oczach Taerisa również płonęła
zgroza.
Chłopak, nawet na moment nie przerywając pocieszania
kobiety, zapewne matki, potaknął.
- Dowiedzieliśmy się, że nadciągają, ledwie kilka godzin
naprzód.
- Co to za jedni? - spytał wyraźnie poruszony Taeris. - Skąd
przybyli?
- Jeźdźcy, którzy nas ostrzegli, mówili, że tamci idą z północy.
Spoza Bariery. - Dzieciak nerwowo zatarł ręce, jakby spodziewał
się, że wrodzy żołnierze lada moment powrócą. - Ja tam nic nie
wiem, ale powiem tyle, że to nie byli zwyczajni ludzie. Byli
silniejsi i szybsi i jak mówiłem, ich hełmy nie miały otworów na
oczy. Tu się dzieje jakaś czarna magia, bez dwóch zdań. Pewnie
znowu zaprzańcy łby podnoszą. - Splunął na ziemię.
Twarz Taerisa wykrzywił nieprzyjemny grymas. Caeden kątem
oka zauważył, że i Wirr sposępniał.
- Chłopcze, Obdarzeni są przecież spętani Nakazami -
przypomniał starszy - ale wierzę ci. - Wskazał palcem kilka
większych głazów. - Usiądź, proszę. Opowiedz dokładnie, co
zaszło. Ważny jest każdy szczegół.
Młodzik pokręcił głową.
- Chciałbym, ale razem z matką daliśmy dyla, kiedy tylko
zobaczyliśmy, co się święci. Popędziliśmy do lasu, a potem
szliśmy przez całą noc, dopóki nie zmogło nas zmęczenie. -
Pomasował podrapane ramiona. - Tamci nie byli tacy jak nasi

- 524 -
wojacy. Ludzie wołali o litość, ale oni nie słuchali. Mężczyzn
zabili, a to, co potem zrobili kobietom... - Zawiesił głos.
- Już dobrze, chłopcze. - Taeris poklepał go po ramieniu. - I tak
bardzo nam pomogłeś. - Poprowadził oboje do kamieni, gdzie
mogli usiąść. - Jak się nazywacie?
- Ja Jashel. Mamę wołają Llys. - Chłopak wciąż drapał się po
ramionach.
- A ja mam na imię Taeris - przedstawił się starszy i rzucił
okiem na drzewa, spod których wyszli uciekinierzy. - Jak długo
ukrywaliście się w lesie, Jashel?
- Trzy dni - odparł chłopak. - Wczoraj wróciliśmy, ale żołnierze
nadal tu byli. Rozbili w mieście obóz. Rozbierali budynki jeden
po drugim, a trupy wyciągali na drogę. I układali je... o, tak jak
widzicie. - Przygryzł wargę. - Odeszli dopiero dziś w nocy. Kiedy
się pojawiliście, zastanawialiśmy się właśnie, co dalej.
Poszlibyśmy do Naser, ale matka ma coś z nogą. Nie ujdzie
takiego kawału.
Taeris skinął głową. Sięgnął do torby, wyciągnął bochenek
chleba i podał chłopcu. Jashel przyjął poczęstunek z
wygłodniałym spojrzeniem, przełamał pieczywo na pół, część
wcisnął w ręce matki, a drugą wepchnął sobie do ust.
Caeden przyglądał się jedzącemu chłopcu w milczeniu. Ten
dzieciak przeszedł w ciągu ostatnich dni więcej złego, niż
ktokolwiek powinien zaznać w ciągu całego życia.
- Trzeba ich pochować - oświadczył Jashel, przeżuwając ostatni
kęs chleba.
Taeris potrząsnął głową i zerknął na szlak. Caeden spojrzał w
ślad za nim. Ciał były setki.
- Jashel, przyrzekam, że ci ludzie zostaną pochowani jak należy
- obiecał Taeris. - Ale w tej chwili jest nas za mało.

- 525 -
- To moi przyjaciele. - Na policzki chłopaka wystąpił rumieniec.
- Gdzieś tam jest mój ojciec. Wiedział, że zginie, ale walczył po
to, byśmy mogli uciec! Zasługuje na pogrzeb!
Taeris spróbował wytrzymać oburzone spojrzenie Jashela, lecz
nie był w stanie. Odwrócił wzrok.
- Przykro mi, chłopcze.
- Nie wasza wina, panie - po raz pierwszy od dłuższej chwili
odezwała się Llys. Podeszła i zamknęła syna w gorącym uścisku. -
Jashel, nie możemy - podjęła. - Rozumiem cię i też chcę to zrobić,
ale jest ich po prostu zbyt wielu. - Uśmiechnęła się ze smutkiem. -
Żyjemy. Musimy zatroszczyć się o siebie. Tego chciałby twój
ojciec.
Chłopak zrobił taką minę, jakby chciał protestować, lecz po
chwili zwiotczały mu ramiona i ukrył twarz na matczynej piersi.
Zaszlochał przeciągle, głęboko. Speszony Caeden odwrócił twarz.
- Czy możemy jakoś pomóc? - spytał Taeris. - Możemy dać
wam prowiant, który wystarczy wam do Naser.
Llys pokręciła głową. Podkasała spódnicę, odsłaniając
napuchniętą, poczerniałą kostkę.
- Przez jakiś czas się nie nachodzę.
Taeris zastanowił się, po czym uklęknął przed kobietą i ujął jej
zwichniętą kostkę w dłonie. Zamknął oczy.
Pobudzona Esencją wypływającą z Taerisa, stopa Llys zaczęła
świecić. Kiedy mężczyzna oderwał ręce - ledwie po paru
sekundach - opuchlizna i sińce zniknęły bez śladu.
- Teraz będzie ci łatwiej. - Rzucił kobiecie zmęczony uśmiech.
Oszołomiona Llys kilka razy poruszyła nogą.
- Jesteś Obdarzony - szepnęła.

- 526 -
Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, w brzuchu Taerisa
utkwił nóż. Od tego momentu wszystko potoczyło się jakby w
zwolnionym tempie.
Starszy jęknął i padł na ziemię. Caeden od razu zrozumiał, że
ostrze weszło głęboko i cios jest zabójczy. Sztylety błysnęły w
dłoniach matki i syna, spojrzenia obojga spoczęły na Caedenie.
Ten zaś, pomimo strachu, zadał sobie w duchu pytanie, dlaczego
nie zauważył tego wcześniej. Ci dwoje nie byli po prostu
wyczerpani i wylęknieni. W ich oczach nie było życia.
Nie miał pojęcia skąd, lecz doskonale wiedział, co to oznacza.
Skoczył na Llys, by wyszarpnąć jej nóż z dłoni, lecz kobieta
stawiła nadspodziewanie silny opór. Drapała go po twarzy, po
ramionach, wszędzie, gdzie była w stanie sięgnąć. Syczała,
podkreślone czerwoną obwódką oczy lśniły dzikim blaskiem,
poruszała się z nadludzką sprawnością.
Z lewej strony mignął miecz Aelrica, uderzył niczym
błyskawica i przeszedł przez kark Jashela na sekundę przed tym,
nim ostrze chłopaka mogło dosięgnąć odsłoniętych pleców Decji.
Nagle błysnęło oślepiające wyładowanie Esencji i atakująca
Caedena kobieta zamarła, po czym padła na ziemię, jakby jej
kości zmieniły się w galaretę. Rudzielec spojrzał przez ramię i
zobaczył za sobą zdyszanego Wirra, który stał z wciąż
uniesionymi rękoma.
Caeden przyklęknął nad Taerisem, pozostali stłoczyli się obok.
Z upiornej, otwartej w brzuchu mężczyzny rany wyglądały jelita i
organy wewnętrzne; krew zbierała się na drodze ciemną, lśniącą
kałużą. Oczy miał otwarte, lecz oddychał płytko, a przy każdym
wydechu z jego piersi dobywał się obrzydliwy bulgot.
Taeris umierał.
- Trzeba go natychmiast uzdrowić. - Caeden rzucił Wirrowi
naglące spojrzenie.
- 527 -
- Nie wystarczy mi Rezerwy. - Chłopak przeciągnął palcami
przez włosy. - Zresztą nawet gdybym miał pełen zapas, nie wiem,
czy zdołałbym zaleczyć tak poważną ranę. - Zawahał się. - Ty
musisz to zrobić.
- Nie umiem. - W oczach Caedena zagościł lęk.
- Spróbuj sobie przypomnieć. - Wirr chwycił dłoń towarzysza i
przycisnął ją do brzucha leżącego mężczyzny. - Wiem, że
potrafisz, Caeden. Zamknij oczy i postaraj się wyczuć w sobie
Rezerwę. Kiedy ją znajdziesz, zaczerpnij z niej Esencji i przelej ją
prosto do rany. Kiedy przekażesz Taerisowi odpowiednią ilość,
jego ciało samo zajmie się resztą.
- Zrobię, co mogę. - Caeden głośno przełknął ślinę, serce waliło
mu jak młotem. Przymknął powieki.
- Zaczekaj. - Rysy Wirra wykrzywił grymas. - Nie wiem, czy się
nie pospieszyłem. Uzdrawianie to nie to samo co strzelanie czystą
energią. To proces bardziej delikatny, złożony. Esencją nie wolno
po prostu chlusnąć, powinna płynąć powoli. Jak woda w strudze. -
Przygryzł wargę. - Pamiętaj, Caeden. Jeśli nie wyczujesz różnicy i
przepływ okaże się zbyt gwałtowny, możesz go zabić.
- Może mógłbym to jakoś przećwiczyć? - Policzki rudowłosego
chłopaka pokryła bladość.
- Nie ma czasu - wtrącił Aelric. Pochylił się i położył
Caedenowi dłoń na ramieniu. - On zaraz umrze.
Caeden skinął z determinacją głową i skupił się na Taerisie.
Ignorując cieknącą mu między palcami krew, przycisnął dłonie do
rany. Odetchnął głęboko i zamknął oczy, poszukując w sobie
Rezerwy. Desperacko starał się przypomnieć sobie, jak to robił we
śnie.
I nagle, zanim w pełni zrozumiał, co się dzieje, ciepła Esencja
przepłynęła przez jego ciało i wylała się na zewnątrz.

- 528 -
Doznanie ustąpiło równie szybko, jak się pojawiło. Po chwili
wycieńczony Caeden usiadł na ziemi. Rana zniknęła,
pozostawiając po sobie jedynie świeżo zagojoną, różową bliznę.
Tylko... Taeris leżał w zupełnym bezruchu. Jego pierś nie
falowała. Wirr padł na kolana i przysunął ucho do ust mężczyzny,
nasłuchując jakichkolwiek oznak życia.
Przez kilka sekund nic... potem jednak starszym szarpnął
gwałtowny kaszel. Wysiłek wstrząsnął całym jego ciałem. Taeris
poderwał się, usiadł i odwrócił, po czym zwymiotował zebraną w
żołądku krwią. Gdy skończył, z wolna podniósł spojrzenie na
Caedena i pozostałych. Musnął dłonią miejsce po zasklepionej
ranie.
- Od dawna wiedziałem, że trzeba ci zdjąć te Kajdany - rzucił
słabym głosem.
Caeden uśmiechnął się z ulgą i rozluźnił. Kątem oka zobaczył,
że towarzysze również się odprężają. Pomógł Taerisowi wstać.
Ozdrowieniec przez chwilę poruszał na próbę kończynami, a gdy
stwierdził, że nic mu nie dolega, podszedł do leżących
napastników. Llys oczy miała zamknięte, lecz jej pierś rytmicznie
unosiła się i opadała.
- Musimy ją ze sobą zabrać - odezwał się Wirr.
- Nie, chłopcze - westchnął Taeris. - Tuż zanim mnie dźgnęła,
spojrzałem jej głęboko w oczy. Ciało może ma zdrowe, lecz
umysł straciła na dobre. Wykonuje polecenia, ale posługuje się
przy tym jedynie pamięcią. - Pogładził w zamyśleniu swój zarost.
- Widziałem już takich, dawno temu. Nazywaliśmy ich Echami.
Tych tutaj pozostawiono przy życiu rozmyślnie, w charakterze
pułapki. Jak widać, nastawionej na mordowanie Obdarzonych.
- Moim zdaniem ma rację - poparł go Caeden. Gdy wszyscy
zwrócili na niego zdziwione spojrzenia, oblał się rumieńcem. -

- 529 -
Nie wiem skąd, ale to samo przyszło mi do głowy od razu, kiedy
się na nas rzucili.
- Przecież... przedstawiła się nam. - Decja wpatrywała się w
ranną kobietę z niedowierzaniem. - Oboje byli tak bardzo
wstrząśnięci, zrozpaczeni...
- Tacy byli zapewne tuż przed przemianą. - Taeris wzruszył
ramionami. - Ale tamci ludzie już nie istnieją.
- Czyli - na twarz Wirra wypłynął nieprzyjemny grymas -
proponujesz, byśmy ją po prostu dobili?
- To właśnie proponuję - potwierdził półgłosem starszy. - Nic w
tym przyjemnego, ale tak po prostu trzeba. Jeśli ją zostawimy,
zabije kogoś innego.
- Nie masz pewności! - zaprotestowała Decja.
Taeris rzucił jej pełne smutku spojrzenie.
- Zwróciłaś może uwagę na ostatnią grupę ciał, które mijaliśmy
na drodze? Były wyraźnie świeższe od pozostałych. W dodatku
wszyscy mieli na sobie podróżne stroje. I były między nimi dzieci.
Już wtedy wydało mi się to dziwne...
Caeden rzucił okiem na trakt i poczuł, jak coś ściska go w
dołku. Nie zauważył tego wcześniej.
Decja uświadomiła sobie, co oznaczają słowa Taerisa, i
spochmurniała. Wbiła przerażone spojrzenie w Llys.
- Nie możemy jej zabić - rzuciła, choć już bez wcześniejszego
przekonania.
- Co więc proponujesz? - odparł Taeris. - Możliwości są trzy.
Pierwsza: Llys idzie z nami. Tylko że nie mamy nawet sznura,
żeby ją związać, a poza tym kto wie czym jeszcze mogłaby nas
zaskoczyć. Możliwość druga: zostawiamy ją tutaj. Wtedy albo
pójdzie naszym tropem i znów zaatakuje, albo przyczai się tutaj i
zaczeka na kolejnych pechowców. Jest wreszcie możliwość
- 530 -
trzecia: zabijamy ją. - Zaplótł ramiona na piersi. - Zrozumcie, ona
jest martwa już teraz. Jej ciałem i wspomnieniami posługuje się
jakaś inna siła. Llys nie jest człowiekiem. - Spojrzał na Wirra i
uniósł pytająco brew. - No, chyba że odkryłeś właśnie sposób na
obejście Nakazu Pierwszego.
Caeden spochmurniał, a Wirr uciekł spojrzeniem w bok.
Wyglądał, jakby miał zwymiotować. Taeris miał rację. Wirr
zaatakował Llys Esencją, co przecież nie powinno mu się udać.
- Zaczekajmy przynajmniej, dopóki się nie ocknie - podjął
upartym tonem Wirr. - Upewnijmy się.
- Osiągniecie tyle, że zaraz spróbuje was omotać, ale... - Taeris
westchnął i machnął ręką. - Dobrze. Niech będzie. Myślisz, że
dasz radę ją unieszkodliwić?
- Powinno się udać - potaknął Wirr i zastanowił się. - Myślisz,
że mądrze zrobimy, idąc dalej prosto do Ilin Illan? Depcąc po
piętach tej armii?
- Tak myślę. Jeśli inwazja zmieniła cokolwiek, to tyle, że tym
pilniej musimy dotrzeć do Tol Athian. Musimy zdążyć przed
nimi. Inaczej możemy nie dostać się za mury i Caeden nie
odzyska pamięci - stwierdził Taeris. - Ruszymy wschodnim
traktem, obejdziemy najeźdźców bokiem. Powinniśmy ich
wyprzedzić o przynajmniej kilka dni.
- Południowy szlak jest wygodniejszy - zauważył Wirr, kręcąc
głową. - Wątpię, byśmy dotarli do miasta z takim zapasem.
- Wirr, rozejrzyj się. - Taeris wskazał szerokim gestem
zrujnowane miasto. - Tej armii się nie spieszy. Nie wiem, czy
wszystko, co usłyszeliśmy od Jashela, to prawda, ale pewne jest,
że poświęcili sporo czasu, by rozebrać tutejsze budynki. W
dodatku nigdzie nie ma nawet śladu pożarów. Moim zdaniem nie
posłużyli się ogniem, by dym nie zaalarmował mieszkańców
sąsiednich miejscowości. Niemniej zniszczyli całe miasto, a z
- 531 -
ludźmi rozprawili się w niesłychanie okrutny sposób. Na to
wszystko potrzeba czasu, zwyczajna armia nie trwoniłaby go w
ten sposób.
- Dlaczego według ciebie to zrobili? - Caeden zapatrzył się w
rumowisko.
- Być może próbują wywabić królewskie wojska z Ilin Ulan. -
Taeris podrapał się po zarośniętym policzku. - Wolą stoczyć bitwę
na otwartym terenie, zamiast szturmować mury. Tak,
podejrzewam, że te zbrodnie mają sprowokować naszych.
Rozciągnięta na ziemi kobieta niespodziewanie jęknęła.
Wszyscy ostrożnie cofnęli się o krok. Oszołomiona Llys
potrząsnęła głową i powolnym ruchem wstała na równe nogi.
- Co się stało? - spytała niepewnie.
Zaraz potem zauważyła ciało Jashela i wrzasnęła. Z jej ust
popłynął rozdzierający serce, zbolały skowyt. Nie zwracając
uwagi na nikogo, podbiegła do zwłok syna, uklękła i wzięła jego
głowę w ramiona.
- Nie, nie, nie - łkała, kołysząc się miarowo w przód i w tył,
rozsmarowując krew dziecka na swej brudnej sukience. Raz po
raz powtarzała to jedno jedyne słowo: - Nie, nie, nie...
Taeris zerknął ukradkiem na Wirra i zobaczył malujące się na
jego twarzy smutek i przerażenie. Jęknął i mocno chwycił
złotowłosego chłopaka za ramię.
- Jedynie sobie utrudniasz - przestrzegł. - Ona będzie się
zachowywać jak dawna Llys aż do chwili, gdy zwęszy okazję do
ataku. Ukrywająca się w niej istota korzysta nie tylko z jej ciała.
Posługuje się też wspomnieniami. Zaufaj mi.
- Wirr, posłuchaj go - wtrącił zaniepokojony Caeden. On
również nie wątpił, że kobieta nadal jest niebezpieczna.

- 532 -
- Skąd niby to wszystko wiecie, co?! - Wirr zgromił spojrzeniem
ich obu. - Ty! - zwrócił się do Taerisa. - Twierdzisz, że widziałeś
coś takiego raz w życiu, w dodatku wiele lat temu. Nie masz
nawet pojęcia, czy nie istnieje jakieś lekarstwo! Może da się ją
uratować! Nie wolno jej tak po prostu zamordować! - Wyrwał się
starszemu, podszedł do Llys i uklęknął.
- Przykro mi - zagaił łagodnie. - Jak możemy ci pomóc?
Kobieta nie przestawała płakać, jej ciałem raz po raz wstrząsał
szloch. Wirr zerknął przez ramię i obrzucił towarzyszy bezradnym
spojrzeniem.
Llys zaatakowała z gracją kocicy. Wyszarpnęła sztylet z
martwej ręki syna i uderzyła. Ostrze zakreśliło w powietrzu
półokrąg prowadzący prosto ku sercu chłopaka. Zanim ktokolwiek
zdążył choć drgnąć, Decja poderwała łuk i wypuściła strzałę.
Pierzasty pocisk świsnął Wirrowi tuż obok ucha i ugodził Llys
w oko. Kobieta wydała z siebie krótki okrzyk, padła na ziemię i
zastygła.
Wszyscy wokół stali jak sparaliżowani; nawet Taeris wydawał
się zszokowany tempem, w jakim potoczyły się wypadki.
Wirr spojrzał na znieruchomiałe ciało, po czym powoli wstał.
- Dziękuję, Decja - powiedział ze smutkiem.
- Musimy ruszać. - Taeris skrzywił się i drgnął. - Nie wiadomo,
czy w pobliżu nie czai się ich więcej. Nie jesteśmy tutaj
bezpieczni.
Nikt nie zaprotestował. Poszli dalej, zostawiając grozę
zniszczonego Gahille za sobą. Choć żaden z towarzyszy nie
zaproponował tego na głos, maszerowali do późnej nocy.
Wszyscy chcieli rozbić obóz tak daleko od zbezczeszczonego
miasta, jak to tylko możliwe. Szli w ciężkiej, duszącej ciszy, lecz
za każdym razem, gdy ktoś zerkał w jego kierunku, Caeden
mimowolnie się spinał. Co prawda nie dawali mu tego odczuć,
- 533 -
lecz z pewnością odżyły w nich pytania o jego rolę w całej tej
historii - zastanawiali się, jaki ma związek z najeźdźcami. Oraz
jak dalece mogą mu zaufać.
Po tym, co zobaczyli dzisiaj, nie mógł mieć do nich pretensji.
Zacisnął zęby i przyspieszył kroku.

- 534 -
Rozdział 34.
Asha wpatrywała się w leżący na jej dłoni pierścień.
- Czy mi się wydaje, czy jesteś dziś jakaś rozkojarzona?
Drgnęła. Głos Errana rozległ się tuż za jej uchem. Zarumieniła
się i odwróciła.
- Przepraszam - rzuciła. - Co mówiłeś?
- Mówiłem, że znalazłem ten pierścień na półce z bronią. -
Augur ostrożnie zdjął srebrną obrączkę z dłoni dziewczyny. -
Pozwala atakować skoncentrowanymi wiązkami powietrza.
- To chyba nie jest przesadnie groźne? - Asha ściągnęła brwi.
- Wystarczy, by wybić dziurę w murze - zapewnił Erran.
- Skąd wiesz?
- Lepiej pomówmy o czymś innym. - Augur odłożył pierścień
na regał, tuż obok pary miedzianych rękawic. - W każdym razie
nie musimy go testować. Ostatecznie nie bez powodu trafił na
półkę z napisem „broń”.
- No tak, przepraszam. - Asha ponownie się zaczerwieniła.
Kiedy Elocien zaproponował, by pomogła Erranowi w
inwentaryzacji zgromadzonych przez nadzór Naczyń - przy czym
miała zwracać szczególną uwagę na wszystko, co mogło się
przydać w walce ze Ślepcami - uznała, że tego rodzaju zajęcie
może być całkiem przyjemne. W rzeczywistości okazało się, że
choć Erran potrzebował kogoś na wypadek, gdyby w trakcie
testów zrobił sobie krzywdę, to poza tym nie była w stanie mu
pomóc. Nudne było nawet obserwowanie go przy pracy; augur
wykazywał się daleko posuniętą ostrożnością i przelewał w
badane Naczynia jedynie minimalną ilość Esencji, przez co
większość z nich po prostu odmawiała współpracy.

- 535 -
Tak więc, nie mając wiele do roboty, dziewczyna pozwalała
myślom błądzić.
Od dnia, w którym do pałacu dotarła makabryczna przesyłka od
Shadraehina, minął już tydzień. Wywołane przez porwanie stany
lękowe dręczyły ją coraz rzadziej, więc częściej koncentrowała się
na Davianie. Miała wrażenie, że tajemnicze odwiedziny
przyjaciela zdarzyły się przynajmniej sto lat temu, i niekiedy
zaczynała powątpiewać we własną pamięć. Kiedy jednak się nad
tym zastanawiała - naprawdę mocno i głęboko - niezmiennie
dochodziła do wniosku, że spotkanie nie było jedynie snem.
- Nie ma za co - rzucił Erran i przyjrzał się jej z uwagą. - Czy...
coś się stało? Od rana jesteś bardzo milcząca.
- Nie. Wszystko w porządku.
- Cóż... w takim razie skup się, jeśli łaska. Nie bawimy się tu
książkami. Któreś z tych Naczyń może się okazać przydatne i nie
chciałbym go przeoczyć.
- Przepraszam - powtórzyła z jeszcze większą skruchą w głosie.
Augur miał rację. Nie powinna się rozpraszać.
Podeszła do nietkniętej jeszcze półki i wzięła do ręki
niebieskobiały kamień, wyrzeźbiony na kształt jakiegoś
abstrakcyjnego symbolu.
- Jaką według ciebie mamy szansę na znalezienie czegoś
naprawdę wartego uwagi? - spytała.
- Praktycznie zerową - odparł promiennie Erran. - Przeglądałem
to wszystko już parę razy. Najbardziej użyteczne okazały się
Woale, a na nie natknąłem się już ponad rok temu. - Wzruszył
ramionami. - Niestety, zajmuje to sporo czasu. Między innymi
dlatego, że nie mogę przelewać w te Naczynia zbyt wiele Esencji.
Kwestia bezpieczeństwa. Nie chcę dorobić się Znamienia ani
aktywować przypadkowego szukacza. Najczęściej więc próby

- 536 -
kończą się niczym. Co bez wątpienia zdążyłaś już zauważyć -
dodał z cierpkim uśmieszkiem.
Asha machinalnie skinęła głową. Patrzyła właśnie na stosik
niewielkich czarnych krążków, spoczywający na kolejnym regale
z Naczyniami. Dobrze wiedziała, do czego służą - wiele razy
obserwowała przemianę ludzi w Cienie.
Myśli dziewczyny ponownie uleciały z magazynu. Po raz
kolejny w ciągu kilku ostatnich dni przywołała z pamięci
wszystko, co usłyszała od Daviana. Czując na policzkach gorący
rumieniec gniewu, zastanowiła się nad tym, co wynikało z jego
wizyty.
A wynikało - o ile przyjaciel rzeczywiście ją odwiedził - że
Ilseth ją okłamał. Że opowieść o powodach, dla których uczynił ją
Cieniem, była właśnie tylko kłamstwem. Opowiastką. Bajeczką.
Zmyśleniem.
Tym razem frustracja i wściekłość rozgościły się w jej żołądku
na dobre. Miała wszystkiego dość. Była zmęczona tym, że ludzie
wciąż ją wykorzystują, męczyła ją ciągła niepewność, w co i
komu powinna wierzyć. Musiała raz na zawsze ustalić, jak
wygląda prawda.
Wzięła głębszy oddech.
- Czy gdybyś mnie Odczytał, mógłbyś poznać moje
wspomnienia z dnia, kiedy zostałam Cieniem? Z dnia ataku na
Caladel?
- Co? - Erran odłożył oglądane Naczynie na półkę.
Asha spojrzała mu głęboko w oczy. Wciąż czuła w trzewiach
gniew, gorący, palący, niemający ujścia.
- Czy mógłbyś zyskać dostęp do wspomnień, które ja sama
utraciłam? - rzuciła.

- 537 -
- Po co... Dlaczego tego chcesz? - Na twarzy augura
odmalowało się napięcie.
- Podejrzewam, że człowiek, który mnie zmienił, po prostu mnie
okłamał - wyjaśniła Asha. - Potrafisz?
- Nie wiem. - Erran z wolna pokręcił głową. - Nie jestem
pewien. Jest sporo niewiadomych. Jeżeli wspomnienie nie zostało
wymazane, lecz tylko odizolowane i zablokowane, to... może -
przyznał po chwili namysłu. - Ale to niebezpieczne. Asha, Cienie
nie bez powodu tracą to wspomnienie. Przypuszczam, że w grę
wchodzi jakiś mechanizm obronny. A grzebanie w umyśle, który
próbuje się chronić... Nie mam pojęcia, co może z tego wyniknąć.
- Czoło augura przecięła zmarszczka. - Poza tym, żeby zyskać
dostęp do tego wspomnienia, musiałbym złamać wszystkie
otaczające je bariery. A to oznacza, że będziesz go potem stale
świadoma. Nie sądzę, by...
W magazynie rozległ się metaliczny dźwięk. Asha zesztywniała
i rozejrzała się dokoła.
Erran zbladł. On również go usłyszał.
Ktoś otwierał drzwi.
- Nie ma czasu - szepnął chłopak. Poderwał coś z sąsiedniego
regału i rzucił dziewczynie. Asha chwyciła przedmiot w locie i
spojrzała. Woal.
Nie pytając o nic, przytknęła obręcz do ramienia.
Świat... zamigotał i zafalował.
Mgnienie później drzwi stanęły otworem. Do magazynu wszedł
wysoki, smukły nadzorca w niebieskim płaszczu. Wszedł i
zastygł, zaskoczony widokiem zapalonej lampy. Zaraz potem jego
wzrok padł na Errana, który stał plecami do drzwi i przypatrywał
się jednej z półek.

- 538 -
- Co tu robisz? - warknął gniewnie nadzorca. Gromki głos
poniósł się po całym magazynie.
Erran odwrócił się do przybysza i Asha mimowolnie pokręciła
głową w niemym podziwie dla aktorskiego talentu augura. Minę
miał zupełnie swobodną, nieco nawet nonszalancką.
- Ach, nadzorca Ionis - rzucił uprzejmym tonem i lekko się
ukłonił. - Książę Andras poprosił, bym coś tu przyniósł.
- Ja cię znam. - Ionis założył ramiona na piersi. - Ty jesteś tym
sługą, który raz po raz rozlewał napoje, kiedy kilka tygodni temu
Elocien zaprosił mnie na spotkanie. Nie wierzę ci. - Pokręcił
głową. - Wstęp do tej części pałacu jest dla większości surowo
wzbroniony i strażnik północy doskonale o tym wie.
- Książę Andras z pewnością chętnie potwierdzi. Prosił mnie
osobiście. - Erran rzucił nadzorcy urażone spojrzenie. Sięgnął do
kieszeni i wyłowił z niej pierścień, który kilka chwil temu
oglądała Asha. - Proszę, oto dowód. Zastanawiałem się właśnie,
na którą półkę go odłożyć.
Ionis zmrużył oczy i spojrzał na błyskotkę.
- Na tę, na której znajdziesz kawałek wolnego miejsca - burknął.
- W tym śmietniku od dawna nie ma żadnego porządku -
powiedział, po czym sam wyjął coś z kieszeni i położył na
najbliższym regale. - Oddaj ten pierścień i chodź ze mną. Dopóki
nie pomówię z Elocienem, nie spuszczę cię z oka. I lepiej dla
ciebie, żebyś mówił prawdę.
- Oczywiście, nadzorco. Cieszę się, że mogę pomóc.
Ionis zdawkowo skinął głową.
- Sam tu jesteś? - rzucił oschle.
- Sam.
Nadzorca omiótł magazyn nieufnym spojrzeniem, lecz po chwili
znów pokiwał głową, ewidentnie spokojniejszy.
- 539 -
- Więc chodźmy.
- Tylko wezmę klucz, który dostałem od księcia. Gdzieś go tutaj
położyłem... o, tam, na półce - powiedział ze wstydem Erran. -
Lepiej, żeby nie został. Mógłby utknąć na długo, bo kto wie kiedy
ktoś tu znowu zajrzy - stwierdził i ruszył w stronę regału, przy
którym stała Asha.
Dziewczyna dopiero po chwili zrozumiała, że słowa augura były
w rzeczywistości skierowane do niej.
Stawiając kroki najciszej jak potrafiła, wyminęła nadzorcę i
wymknęła się na zewnątrz. Gdy znalazła się już w korytarzu,
odetchnęła z ulgą. Erran miał rację, drzwi magazynu trzeba było
otwierać kluczem z obu stron.
Ruszyła truchtem w kierunku głównej części pałacu. Ledwie
nabrała pewności, że w pobliżu nikogo nie ma, zsunęła Woal z
ramienia. W pierwszym odruchu chciała udać się prosto do swojej
komnaty - niewiele brakowało, by wpadli, i miała olbrzymią
ochotę rzucić się po prostu na łóżko i odpocząć - po chwili jednak
zmieniła zdanie i skierowała się do gabinetu Elociena.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności dzisiaj przed drzwiami
księcia nie tłoczyli się interesanci; albo rozmówił się już ze
wszystkimi zaniepokojonymi arystokratami, albo znudził się ich
marudzeniem i odprawił precz. Asha obstawiała drugą z tych
ewentualności.
Zapukała. Po chwili otworzył sam Elocien. Zmarszczył czoło i
rozejrzał się po pustym korytarzu.
- Ashalio... to nie jest najbardziej sprzyjająca chwila...
- Mam pilną sprawę. Obiecuję, że nie zajmę wiele czasu.
Gdy znalazła się już w gabinecie, wyciągnęła z kieszeni Woal i
pokazała go księciu.

- 540 -
- Pomagałam Erranowi szukać Naczyń - powiedziała szybko. -
W pewnym momencie w magazynie pojawił się nadzorca. Ioanis,
jeśli się nie mylę. Ukryłam się dzięki temu, ale Erran nie zdążył.
Powiedział Ioanisowi, że ty go tam posłałeś ze srebrnym
pierścieniem.
Elocien spokojnie pokiwał głową. Minę miał taką, jakby
dokładnie takiego obrotu spraw oczekiwał.
- Dziękuję, Asha. Ionis nie będzie zadowolony, ale ten stan to u
niego rzadkość. Nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze. -
Umilkł na moment. - Myślę jednak, że powinnaś ten Woal
założyć.
- Po co? - zdziwiła się dziewczyna.
Ktoś zapukał do drzwi.
Elocien wstał z miejsca, a dziewczyna czym prędzej przytknęła
srebrną obręcz do ramienia. Książę upewnił się, że Asha stała się
niewidzialna, i otworzył.
- Ionis! Jakże miła niespodzianka! - rzucił Elocien jowialnie i
ustąpił nadzorcy w drzwiach. - Ach, jest też i Erran. Czym mogę
służyć?
Ionis nie wszedł.
- Ten tu młody człowiek twierdzi, że dostał ten klucz od ciebie -
przekazał klucz księciu - i że osobiście wysłałeś go, by ukrył coś
w starym skrzydle.
- Wszystko się zgadza. Srebrny pierścień - potwierdził Elocien.
- Erran służy mi od lat. Darzę go wielkim zaufaniem.
Nadzorca zacisnął usta, wsunął dłoń do kieszeni i zwrócił
pierścień księciu.
- Jesteś wolny - rzucił zwięźle, zwracając się do augura.
Erran z wyraźną ulgą na twarzy podziękował skinieniem i
zniknął.
- 541 -
- Może jednak wejdziesz? - Elocien zaprosił nadzorcę gestem.
Ionis odpowiedział twardym spojrzeniem.
- Wasza Wysokość, ten chłopak nie powinien się tam znaleźć -
rzucił. Wciąż stał na korytarzu.
- Naprawdę uważasz, że posłałbym go, gdybym nie wiedział, że
można mu zaufać? - spytał Elocien z westchnieniem.
- Wasza Wysokość nie może podejmować takich decyzji
samodzielnie. Nadzór nie będzie zachwycony.
Książę nieznacznie pochylił się ku rozmówcy i odezwał się
zmienionym tonem. Wciąż mówił przyjaźnie, lecz w każdym
słowie pobrzękiwała też stal.
- Nadzorem kieruję ja. Podobnie jak tobą. Dobrze będzie, jeżeli
będziemy o tym pamiętać.
- Wedle życzenia. - Nieporuszony Ionis zmierzył Elociena
butnym wzrokiem, odwrócił się, po czym zmienił zdanie i znów
spojrzał na księcia. - Co się z Waszą Wysokością dzieje? -
zapytał.
- Nie wiem, o czym... - zaczął Elocien.
- Owszem, wiesz. - Ionis badawczo popatrzył księciu w oczy. -
Dawniej wierzyłeś w naszą misję. W doniosłość naszego dzieła.
Wiesz, co w dzisiejszej sytuacji było najgorsze? Uwierzyłem temu
chłystkowi, zanim tu przyszliśmy. A jeszcze kilka lat temu nie
musiałbym nawet szukać u ciebie potwierdzenia. Z góry
wiedziałbym, że chłopak łże jak pies. - Nadzorca pokręcił głową i
zmrużył oczy. - Coś się zmieniło, tylko nadal nie udało mi się
zrozumieć co.
- Ionis, naprawdę nie wiem, o czym mówisz - stwierdził
zmęczonym głosem Elocien.
Nadzorca jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w strażnika
północy, po czym prychnął z nieskrywaną odrazą:
- 542 -
- Oczywiście, że nie. - Odwrócił się na pięcie i odszedł w głąb
korytarza.
Elocien odprowadził go wzrokiem i po chwili zamknął drzwi.
- Możesz to zdjąć.
Asha przez chwilę milczała. Przysłuchiwała się rozmowie
jednym uchem, lecz myślała o czymś innym. O czymś, co
zauważyła już za pierwszym razem, kiedy założyła Woal, a nad
czym nie miała czasu się zastanowić. Woal korzystał z jej Esencji.
Czerpał energię z jej Rezerwy. Pobierał jedynie niewielki
strumień, ale... Przymknęła oczy i spróbowała wyczuć Esencję.
Niczego nie znalazła, lecz chwilowe rozczarowanie odpłynęło,
gdy rozważyła sytuację dokładniej.
Sztuka tworzenia Naczyń została zapomniana przed setkami lat
i obecnie wiedza na temat ich działania była mocno ograniczona.
Skoro jednak Naczynie było w stanie korzystać z energii
Cienia...
Oznaczało to, że proces przemiany nie unicestwił jej Rezerwy,
ale po prostują zablokował.
A to być może oznaczało, że Davian miał rację. Być może
istniało lekarstwo, może wcale nie musiała być Cieniem do końca
życia.
Zadrżała z emocji i zsunęła Woal z ramienia, na powrót stając
się widzialna. Elocien zauważył jej minę i w jego oczach pojawiła
się troska.
- Co się stało?
Zawahała się, przez głowę przemknął jej cały tabun myśli.
Gdyby odkrycie dotyczyło wszystkich Naczyń i wszystkich
Cieni, pociągnęłoby to za sobą dalekosiężne skutki. Cienie nie
nosiły Znamion, nie krępowały ich Nakazy. Mogły za to do woli
posługiwać się Naczyniami. Bronią. Może nie tak skutecznie, jak
- 543 -
czynili to pełnoprawni Obdarzeni - w końcu większość Cieni nie
przeszła pomyślnie Prób - lecz każdy z nich tak czy inaczej wart
był w boju przynajmniej tyle, ile stu regularnych żołnierzy. Gdyby
tylko ktoś ich przekonał, by stanęli w obronie miasta...
Z drugiej strony, ufała Elocienowi, lecz on nie przestał być
strażnikiem północy. Czy poczułby się zobowiązany
poinformować o tej sprawie nadzór? Pomyślała o tym, jak bardzo
nadzorcy obawiają się Shadraehina oraz wszystkich Cieni, i
zadrżała ponownie. Domyślała się, w jaki sposób mogliby
zareagować.
Zaraz potem przypomniała sobie znalezione w Diariuszu opisy
wizji i zrozumiała, że nie ma wyboru. Augurzy Widzieli
najeźdźców na ulicach Ilin Illan. Nie mogła tej informacji
zachować dla siebie.
- Wydaje mi się... właściwie to jestem przekonana, że Woal
korzystał z mojej Rezerwy - powiedziała łamiącym się lekko
głosem.
Elocien przez kilka chwil mierzył ją pustym wzrokiem.
- Z twojej Rezerwy - powtórzył.
- Zdaję sobie sprawę, jak to brzmi. - Dziewczyna przetarła czoło
i spojrzała na srebrną bransoletę. - Ale naprawdę sobie tego nie
wymyśliłam.
- Na pewno się mylisz. - Strażnik północy pokręcił głową. -
Gdyby Cienie były zdolne posługiwać się Naczyniami,
wiedzielibyśmy o tym od dawna.
- Czyżby? - Asha spojrzała mu prosto w oczy - Pierwsze Cienie
pojawiły się dopiero po wojnie, a biorąc pod uwagę, jak jesteśmy
traktowani... nie wiem, ilu z nas miało w ogóle szansę zobaczyć
Naczynie, a co dopiero go dotknąć. Większość Cieni to
Obdarzeni, którzy nie przeszli Prób, nie zapominaj o tym. W Tol

- 544 -
Athian nie dopuszcza się Cieni do Naczyń. A nadzór nie
dopuszcza nas do... do niczego.
- Wzruszyła ramionami. - Prawdę mówiąc, nie znam też zbyt
wielu Cieni, którzy chętnie rozgłosiliby taką nowinę wszem
wobec.
Elocien wpatrywał się w dziewczynę przez kilka kolejnych
sekund, po czym rzucił coś w jej stronę.
- Udowodnij.
Asha zgrabnie schwyciła w powietrzu migocący przedmiot i
obejrzała go. Srebrny pierścień z magazynu.
- Erran twierdzi, że ta błyskotka potrafi wywalić dziurę w
ścianie - zauważyła.
- To pierwsze Naczynie, które testował. Wlał w nie tyle Esencji,
że przebiłby się nawet przez Ilin Tora - powiedział oschle Elocien.
- Wystarczy odrobina.
Asha skinęła głową i wyciągnęła rękę z pierścieniem przed
siebie. Już miała zamknąć oczy, gdy doleciało ją znaczące
chrząknięcie.
- Mimo wszystko nie celuj mi w głowę, bardzo proszę - rzucił
książę.
Uśmiechnęła się półgębkiem i odwróciła w stronę stojącej pod
ścianą biblioteczki. Nabrała powietrza w płuca. Skupiła się.
W pierwszej chwili nie stało się nic. Potem jednak... nawiązała
więź. Wyczuła gromadzącą się w pierścieniu energię.
Uwolniła ją...
...i odleciała gwałtownie do tyłu. Grzmotnęła o ścianę z taką
siłą, że poczuła to w zębach. Starannie ułożone w biblioteczce
księgi i dokumenty eksplodowały, tworząc chaotyczną,
rozfurkotaną papierową zamieć. Otumaniona Asha przyjęła

- 545 -
wyciągniętą dłoń księcia i wstała z podłogi z szeroko otwartymi
oczyma.
Przez chwilę oboje po prostu przyglądali się pobojowisku.
Uderzenie Esencji przebiło jedną z półek biblioteczki na wylot.
W murze za meblem siateczka pęknięć zbiegała się w wyraźnym
wgłębieniu.
- Na Prządki - rzucił Elocien. Spojrzał kolejno na ścianę, na
Ashę i znów na ścianę.
- Na Prządki - powtórzyła głucho.
Kilka najbliższych minut poświęcili na zaprowadzenie w
gabinecie względnego porządku. Układając papiery, milczeli,
pogrążeni we własnych rozmyślaniach. Wreszcie Elocien usiadł i
wskazał krzesło dziewczynie. Popatrzył na nią jak na wymagającą
rozwiązania łamigłówkę.
- Zakładając, że dotyczy to nie tylko ciebie, lecz wszystkich
Cieni w ogóle... - zaczął półgłosem. - Nie jesteście związani mocą
Nakazów, prawda?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Muszę to przemyśleć. - Elocien rozmasował skronie i się
skrzywił. - Tymczasem chcę, byś dała mi słowo, że nikomu o tym
nawet nie piśniesz. Dotyczy to także augurów. Gdyby ta
informacja wypłynęła... - Czoło księcia naznaczyły głębokie
zmarszczki. - Panika. Przesadne reakcje nadzoru i zapewne części
poddanych. Nie skończyłoby się to dobrze dla Cieni. Z drugiej
strony, każdy Cień, któremu wpadłoby w ręce Naczynie... -
Pobladł, wyglądał jak ciężko chory. - Wiem, że wielu Cieni to
porządni ludzie, Asha, ale równie liczni darzą nadzór gorącą
nienawiścią i pałają żądzą odwetu. Nie do końca im się dziwię,
aczkolwiek wciskając im broń do rąk...
Dziewczyna potaknęła; sama również zdążyła przemyśleć
implikacje i rozumiała, że książę ma rację.
- 546 -
- Masz moje słowo honoru - zapewniła. - Ale gdyby chodziło o
obronę przed Ślepcami?
- Nie. - Pokręcił głową. - Nawet w tym celu nie. - Uniósł rękę,
widząc, że Asha zamierza dyskutować. - Poza tym Cienie nie
stanowią zwartej organizacji i nie czują silnego związku z
miastem. Nawet gdybyśmy ich poinformowali, nie ma mowy,
byśmy zdołali z nich stworzyć karną jednostkę.
- Znam kogoś, kto potrafi. - Asha wymownie uniosła brew. - A
nawet już tego dokonał.
W oczach Elociena zagościło skrajne niedowierzanie.
- Po wszystkim, co zrobili? Po tym, co zrobili tobie? -
Potrząsnął głową. - Nie. Do tego jeszcze nie doszło.
- Przecież to nie on. A wiemy, że Ślepcy wedrą się do miasta...
- Mocno podejrzewamy - sprostował książę. - Póki co
dysponujemy armią liczącą dziewięć tysięcy żołnierzy. O
Tarczach strzegących Fedris Idri nawet nie mówię. Tak, jestem
zaniepokojony, Asha, ale nie do tego stopnia, by wydać w ręce
zgrai morderców najpotężniejszą broń świata. Tym bardziej że
zaraz po zwycięskiej bitwie ta sama broń zostałaby użyta
przeciwko nam. - Ponownie uciszył dziewczynę gestem. - Nie
twierdzę, że nie wezmę tego pod rozwagę. Ale z pewnością
jeszcze nie teraz.
Asha niechętnie pokiwała głową i podała Elocienowi pierścień.
Książę zawahał się i cofnął dłoń.
- Zatrzymaj go - powiedział. - Tylko nie pokazuj Ionisowi. -
Zawiesił głos. - Nie muszę też chyba tłumaczyć, że powinnaś na
niego bardzo uważać, jeśli zetkniesz się z nim w charakterze
przedstawicielki. To fanatyk, najbardziej zawzięty z zawziętych.
Gdyby mógł, zlikwidowałby wszystkich, którzy mają cokolwiek
wspólnego z Esencją.

- 547 -
- Będę uważać - obiecała dziewczyna.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, lecz niedługo potem Asha
przeprosiła i ruszyła z powrotem do swojej komnaty. Chciała
pobyć przez chwilę sama, uspokoić gonitwę myśli. Spróbować w
spokoju zrozumieć, co to wszystko znaczy.
Przemierzając pałacowe korytarze, wciąż oszołomiona
odkryciem, bawiła się trzymanym w dłoni pierścieniem i kręciła
głową. A więc jej Rezerwa pozostała nienaruszona. Była po
prostu... zablokowana. Czy Davian miał rację? Czy przemianę w
Cienia można odwrócić? Nagle zmarszczyła czoło i przystanęła.
Uświadomiła sobie coś jeszcze. Po raz pierwszy nabrała
absolutnej pewności, że naprawdę rozmawiała z Davianem, że
faktycznie pojawił się w jej sypialni. Wiedziała już, że nie był to
po prostu dziwaczny sen. Wsunęła pierścień na palec i poszła
dalej przed siebie. Miała wiele do przemyślenia.

***

Kiedy Asha weszła do wyciszonego pokoju, powitało ją


spojrzenie Errana.
- Sprytnie to rozegrałaś... Wiesz, wcześniej - powiedział, gdy
zamknęła za sobą drzwi. - Domyślam się, że Ionis nie był
szczególnie dumny z postawy Elociena?
- Nie był - przyznała. - Wprost przeciwnie. - Zajęła miejsce
naprzeciwko augura i przez chwilę milczała. - Słuchaj, zanim nam
przerwał...
- Asha - Erran nie pozwolił jej dokończyć - to niebezpieczne.
Nie mógłbym zagwarantować, że wyjdziesz z tego bez szwanku -
dodał z powagą w oczach. Najwyraźniej i on myślał o ich
rozmowie w magazynie.

- 548 -
Dziewczyna zaczerpnęła głęboki haust powietrza. Skoro Davian
naprawdę żył, to Ilseth kłamał. Oszukał ją i wszystkich
pozostałych. Łgał, mówiąc, dlaczego uczynił ją Cieniem. I musiał
mieć ku temu powód.
- Nic mnie to nie obchodzi - rzuciła półgłosem. - Chcę, żebyś
spróbował zwrócić mi wspomnienia. - Twarz Ashy zastygła w
zaciętą maskę. Spojrzała chłopakowi w oczy. - Chcę sobie
przypomnieć, co się stało w Caladel.

- 549 -
Rozdział 35.
Davian z szerokim uśmiechem krążył wokół prawie
nieruchomego Malshasha.
Kamień, który jego mentor wypuścił z dłoni ułamek sekundy
wcześniej, nadal powoli opadał ku ziemi. Obserwujący jego lot
Davian doliczył już w myślach do dziesięciu.
Stosowanie tej mocy ćwiczyli już od kilku dni. Wedle
Malshasha należało to do najtrudniejszych zdolności, a zarazem
najbardziej kluczowych dla pomyślnego powrotu Daviana do
własnych czasów. Enigmatyczny augur nie od początku chciał
pozwolić na jej trening w Deilannis - martwiła go bliskość
Jha’vett - lecz przemyślał sprawę i zdecydował, że ważniejsze
jest, by chłopak opanował ją jak najlepiej.
Początki okazały się mocno frustrujące; z wyjątkiem prób
korzystania z Esencji Davian nigdy nie miał z nauką mocy tak
poważnych problemów. Nawet teraz ociekał potem, gdy w
skupieniu sprawiał, że czas płynął wokół niego, prawie go nie
dotykając. Zarówno Malshash, jak autorzy traktatów mieli
poważny kłopot z należytym opisaniem tego procesu i Davian
wiedział już dlaczego. Przypominało to nieco próbę stanięcia
suchą stopą pośrodku rwącej strugi.
Pochylił się i chwycił spadający kamień, obejmując go
jednocześnie bąblem bezczasu, jak nazywał go w myślach. Było
to ważne, w przeciwnym wypadku kamień w rzeczywistości
osiągnąłby nienaturalną dla siebie prędkość i prawdopodobnie
uległby dezintegracji bądź się roztopił. Davian oddalił się na kilka
kroków od Malshasha i rozluźnił, pozwalając, by rzeka czasu
objęła go z powrotem.

- 550 -
Augur zamrugał i uświadomił sobie, że kamień gdzieś zniknął.
Podniósł spojrzenie na Daviana, który z uśmiechem otworzył dłoń
i z dumą pokazał mu skałkę.
- Doskonale! - Malshash również się uśmiechnął.
Pochwała była szczera, lecz dzisiaj augur nie wykazywał swego
zwykłego entuzjazmu. Chłopak wciąż nie zdołał rozgryźć
tajemnicy towarzysza, który na dzisiejszy ranek przywdział
oblicze przystojnego młodzieńca o czarnych włosach, ciemnej
skórze i przepastnych, przenikliwych oczach. Niekiedy, jak
właśnie teraz, Malshash nabierał dziwnego dystansu, innymi razy
zachowywał się jowialnie i towarzysko. Najczęściej wydawał się
po prostu smutny. Czasami podczas treningów Davian zauważał
na twarzy augura dojmujący ból.
Nie naciskał jednak, nie wypytywał. Zawsze kiedy próbował
zadać Malshashowi bardziej osobiste pytania, augur zamykał się
w sobie. Na te tematy najprościej na świecie nie chciał
rozmawiać.
Davian podziękował za komplement ukłonem. Poczucie sukcesu
wywołało w jego brzuchu przyjemne ciepło.
- Przymus jest fantastyczną motywacją - zakpił i wyszczerzył
zęby w uśmiechu. - Ale trzeba przyznać, że kan jest...
zachwycająca. Wszystkie te moce, zdolności. Nigdy sobie czegoś
takiego nie wyobrażałem. I nie przeżyłem.
Malshash przyjrzał mu się z uwagą.
- Rozumiem - powiedział po chwili. - Ale ostrożnie, nie ciesz
się zanadto. Większość augurów poznaje te moce za młodu. Pełne
ich opanowanie wymaga lat, nie tygodni.
- Jak to? - Uśmiech Daviana zgasł.
- Augur, zanim będzie mógł daną moc wykorzystać, powinien
się w niej szkolić przez rok i jeden dzień. Dotyczy to każdej
umiejętności z osobna. Ty - Malshash wzruszył ramionami - na
- 551 -
opanowanie wszystkich będziesz miał najwyżej parę tygodni. Jeśli
nam się poszczęści. Co gorsza, przez długi czas nie posiadałeś
żadnej mocy, a teraz nagle otrzymałeś wszystkie jednocześnie. Z
jednej strony bardziej je docenisz, z drugiej jednak grozi ci
nadmierna chęć ich wykorzystywania.
- Czyli co... nie ufasz mi? - Chłopak uniósł brew.
- Nie, nie w tym rzecz - zapewnił pospiesznie Malshash. -
Chodzi tylko o to, że na własne oczy widziałem, co wejście w
posiadanie tego rodzaju mocy może zrobić z najlepszym nawet
człowiekiem. Nie twierdzę, że coś takiego spotka akurat ciebie,
ale wierz mi, czeka cię wiele niełatwych prób. Będziesz mieć
okazje, naprawdę wiele okazji, by wykorzystać kan z korzyścią
dla siebie, ale niekoniecznie... moralnie. Davian, tego rodzaju
pokusy nie znikają. Nie bez powodu szkolenie powinno trwać tak
długo. Musisz być przygotowany do mierzenia się z wyborami,
przed którymi postawi cię posiadanie nowych zdolności.
- Oczywiście, rozumiem. - Chłopak potaknął skinieniem, choć
w głębi ducha czuł się lekko rozżalony. Jak Malshash mógł
zasugerować, że nadużyje swojej mocy?
Augur jeszcze przez chwilę mierzył go uważnym spojrzeniem.
- To dobrze - rzucił i pogładził się po podbródku. Davian dość
często zastanawiał się, czy w swojej pierwotnej postaci Malshash
nosił zarost, ponieważ gest ten powtarzał bardzo często,
niezależnie od aktualnego wyglądu. - Więc nad czym chciałbyś
popracować teraz?
Chłopak nie musiał się zastanawiać; wiedział, którą moc chce
wypróbować.
- Przewidywanie przyszłości - odpowiedział bez chwili
wahania.
Malshash zawahał się na krótki moment, lecz ostatecznie
pokręcił głową.
- 552 -
- Przykro mi, Davian. Wytłumiłem tę moc z premedytacją.
Korzystanie z niej tutaj jest po prostu zbyt niebezpieczne.
- Ale przecież właśnie ona najbardziej chyba przypomina
pokonywanie rozpadliny czasu? - zauważył chłopak. - Może więc
warto, bym zaryzykował?
- To i tak bez znaczenia - odparł nieco skrępowanym tonem
Malshash. - Wyzbyłem się władzy Widzenia dłuższy czas temu.
Po prostu nie potrafię - wyznał.
- Co? - Skonsternowany Davian ściągnął brwi. - Zrezygnowałeś
z niej? Z własnej woli? Dlaczego?
- Nieważne. - Augur zmęczonym gestem rozmasował sobie
kark. Jego ton niedwuznacznie sugerował, że nie ma ochoty
rozwijać te matu. - Istotne jest, że nie Widzę, więc niewiele mogę
ci w tej kwestii pomóc.
- Dlaczego nie chcesz mi wyjaśnić?
Malshash spojrzał chłopakowi prosto w oczy, w jego spojrzeniu
pojawił się lód.
- Dlatego że to nie twoja sprawa, Davian - syknął i uniósł dłoń. -
Zdaję sobie sprawę, że dla ciebie to żadna odpowiedź, ale innej
nie usłyszysz. Dlatego proszę cię, nie naciskaj.
Przez twarz Daviana przemknął grymas niezadowolenia, lecz
chcąc nie chcąc, pokiwał głową. Ostatecznie, skoro Malshashowi
tak bardzo zależało na zachowaniu tych wszystkich sekretów,
miał do tego prawo. Byle tylko nauczył go wszystkiego, co mogło
pomóc w powrocie do domu.
- Niech i tak będzie. Ale jeśli sam nie Widzisz, może jesteś
przynajmniej w stanie mi o tej mocy opowiedzieć? Księgi są
zgodne co do tego, że wizje augurów sprawdzają się
nieuchronnie... Tyle że, jak już ci mówiłem, w mojej epoce
odebrano im władzę właśnie dlatego, że ich przepowiednie
przestały się spełniać. Co to może oznaczać?
- 553 -
- Jeśli wnioski, do jakich doszedłem w ciągu dwóch ubiegłych
tygodni, są prawdziwe - zaczął Malshash z wahaniem - to znaczy,
że... wasi augurzy zostali wystrychnięci na dudka, Davian. Po
prostu padli ofiarą podstępu.
- Więc według ciebie przyszłości nie da się odmienić?
- Kiedyś wierzyłem, że można. Dawniej. Miałem na to wielką
nadzieję - przyznał augur. - Wszystko jednak, co widziałem...
Jestem przekonany, że zarówno przeszłość, jak przyszłość
pozostają niezmienne.
- Czyli nasz los jest z góry ustalony i rozstrzygnięty? - Chłopak
zmarszczył czoło. - I to bez względu na to, co zrobimy? Nie
można wpłynąć na przyszłe wydarzenia?
- Tak właśnie uważam. - Malshash pochylił głowę na bok. -
Aczkolwiek chyba nie w ten sposób, co myślisz - dodał
półgłosem. - Bo owszem, przyszłość jest niezmienna, ale nie
dlatego, że nasze wybory są nieistotne. Chodzi o to, że wszystkie
nasze uczynki w pewnym sensie już zmieniły przyszłość. Decyzje,
które podejmiesz jutro, ni czym nie różnią się od tych, jakie
podjąłeś wczoraj. Każdy twój postępek pociąga za sobą
konsekwencje, lecz sam w sobie jest niezmienny Moim zdaniem
jedyna różnica polega na tym, że swoje wczorajsze wybory już
znasz. Jutrzejszych jeszcze nie.
- Nie rozumiem. - Davian wydął wargi.
Malshashowi wyrwało się westchnienie.
- Przenosząc się do tej epoki, na krótki moment wykroczyłeś
poza nurt czasu. Znalazłeś się w wymiarze, w którym czas nie
istnieje. Gdzie nic nie oddziela od siebie wydarzeń i gdzie nie ma
niczego, co nadałoby im czasową rozciągłość. Tam wszystko
dzieje się jednocześnie i trwa przez wieczność. - Wzruszył
ramionami. - Krótko mówiąc, wszystko, co wydarzy się w
przyszłości, już się wydarzyło. My postrzegamy rzeczywistość
- 554 -
inaczej wyłącznie dlatego, iż obserwujemy ją przez soczewkę
czasu.
- Nie zgadzam się. - Davian potrząsnął głową. - Musi istnieć
jakieś inne wytłumaczenie.
- Więc nie jesteś wyznawcą Ela? - burknął Malshash.
Chłopakowi nie spodobał się ton pytania.
- Niezbyt gorliwym - odparł. - W moich czasach ta religia
została praktycznie wypleniona. Przynajmniej w Andarze.
- Czyżby? Ciekawostka... - Brew augura powędrowała ku górze.
Pokiwał do siebie głową. - Rozumiem. Zniszczono ją z powodu
tego, co, jak mówisz, spotkało augurów.
Davian potaknął.
- Gdy tylko ich przepowiednie zaczęły zawodzić, wiara wśród
poddanych osłabła. Po Niewidzialnej Wojnie lojaliści uznali, że
zanik augurskich mocy oznacza, że El albo nigdy nie istniał, albo
jego plany z jakiegoś powodu się nie powiodły bądź też umarł. I
doszli do wniosku, że bez względu na to, jak wygląda prawda,
nikt nie powinien oddawać mu czci.
- Tak postępują jedynie ludzie słabi - szepnął z westchnieniem
Malshash. - Mają odwagę wierzyć tylko w to, co można zobaczyć,
dotknąć i zmierzyć.
- Mnie się wydaje, że to dosyć logiczne rozumowanie. - Czoło
chłopaka naznaczyła zmarszczka.
- Zgadza się. - Augur ze smutkiem w oczach pokiwał głową. -
W tym szkopuł. Kiedy kapłani wskazują zdolności konkretnych
ludzi jako dowód na istnienie Boga, niebezpieczeństwo pojawia
się zawsze. Nawet w moich czasach wiarę w Ela zbyt często
uzasadnia się wyczynami augurów. A z twoich słów wynika, że
właśnie to przyniesie im ostateczną zgubę.
- Czyli ty wierzysz? - zapytał Davian.
- 555 -
- W jego istnienie? Tak - odpowiedział Malshash powoli po
chwili milczenia. - Czy wiesz, skąd wzięło się przekonanie, że
moc augurów jest tego dowodem?
Davian potaknął ruchem głowy, przypominając sobie nauki
panny Ality.
- El podobno stworzył wielki i doskonały plan, który miał go
doprowadzić do niepodzielnego panowania nad światem. Wielki
Projekt. Ten plan nie mógłby być doskonały, gdyby każdy
człowiek z osobna był kowalem swego losu i decydował o własnej
przyszłości... A wizje augurów pokazały, że przyszłość jest z góry
ustalona i niezmienna. - Poruszył brwią. - Było tak, dopóki nie
zaczęli się mylić.
- Otóż to - westchnął Malshash. - Wszyscy mają nas za wielkich
ludzi. Mądrych. Nietykalnych. Lecz przecież, Davian, ty też jesteś
augurem. Myślisz, że ciebie nie można zwieść?
Chłopak chciał zaprotestować, lecz ugryzł się w język.
Przypomniał sobie dzień, w którym pozwolił omamić się
Tenvarowi.
- Myślę, że można.
- A gdyby postanowiła cię zwieść istota naprawdę potężna? Siła
starożytna i złowroga? Gdyby wykorzystała w tym celu całą swą
wolę i moc?
- To właśnie spotkało augurów? - Policzki Daviana pobladły.
- Niewykluczone. - Malshash wzruszył ramionami. - Ja mogę
jedynie snuć domysły.
- Ta potężna istota... - Chłopak zmrużył oczy. - Starożytna i
złowroga? Miałeś na myśli Aarkeina Devaeda?
- Nie. - Przez twarz Malshasha przemknął grymas.
- Ale on istnieje, prawda? - Davian poruszył się niespokojnie. -
Żyje, choć upłynęło już tyle czasu?
- 556 -
- O tak! - Malshash parsknął niewesołym śmiechem. - Żyje, i to
jak! - dodał i wstał, sygnalizując koniec rozmowy. - Ale dość już
o tym. Zjedzmy coś, a potem wróćmy do ćwiczeń.
Zamyślony Davian pokiwał głową. Przez moment chciał,
zaintrygowany, wyciągnąć z Malshasha coś więcej, lecz kiedy
tylko otworzył usta, ciekawość ustąpiła pola ekscytacji, z jaką
czekał na naukę nowych zdolności.
- A moglibyśmy następnym razem spróbować zmiany postaci? -
spytał z wyraźną nadzieją w głosie.
- To kolejna moc, której stosowanie byłoby zbyt niebezpieczne -
odparł Malshash. - Wiesz, dlaczego nawet o niej nie słyszałeś,
zanim nie spotkałeś mnie? Żaden z augurów, którzy tę zdolność
odkryli, nie przekazał jej swym uczniom. Już sam ten fakt
powinien dać ci do myślenia. To naprawdę groźne.
Rozczarowany chłopak westchnął. Zmiana kształtów i Widzenie
były dwiema mocami, które chciał posiąść najbardziej ze
wszystkich.
- Chętnie zaryzykuję - podjął z uporem i nagle szeroko się
uśmiechnął. - Przecież widziałeś mnie w przyszłości. To chyba
znaczy, że kilka prób mnie nie zabije, co?
- Słusznie, ale nie potrzebujesz tej mocy, by wrócić do domu. -
Malshash wzruszył ramionami i rzucił Davianowi przepraszające
spojrzenie. - Nie mamy czasu na zbędne dodatki. Twoja więź z tą
epoką zacznie wkrótce słabnąć. Minęły już dwa tygodnie i prawdę
powiedziawszy, dziwię się, że problemy jeszcze się nie pojawiły.
A przy tym, według mnie, nadal nie jesteś gotów zmierzyć się z
rozpadliną czasu.
Chłopak odruchowo poczuł pokusę, by zaprotestować, lecz
zdołał się jej oprzeć.
- Dobrze więc - mruknął niechętnie. - Ja chyba zostanę tutaj i
jeszcze trochę poczytam. Idź zjedz sam.
- 557 -
Malshash zawahał się, lecz ostatecznie pokiwał głową.
- Zgoda. Coś ci przyniosę. Do zobaczenia za godzinę. -
Odwrócił się i wyszedł, ponownie zostawiając Daviana samego w
murach Wielkiej Biblioteki.
Przez chwilę chłopak siedział w bezruchu, pogrążony w
głębokiej zadumie. Wreszcie podjął decyzję. Podszedł do
Doradcy, złożył na nim dłoń, przymknął oczy i się skupił.
Błękitny promień strzelił prosto ku jednej z książek stojących na
pobliskim regale. Davian sięgnął po nią, przewertował kilkanaście
stronic, aż wreszcie znalazł poszukiwane miejsce - rozdział
zatytułowany „Zmiana kształtów, techniki i praktyka”.
Przebiegł tekst spojrzeniem i zmarszczył brwi. Rozdział był
długi zaledwie na stronę. Inne znane mu teksty omawiały
zdolność zmiany postaci równie pobieżnie. Wyglądało na to, że
Malshash miał rację. Umiejętność tę przekazywano z wielkim
ociąganiem.
Zawarty w tym traktacie opis procesu był w najlepszym razie
zdawkowy, lecz wydawał się prosty. Davian przeczytał cały ustęp
kilka razy, a kiedy nabrał pewności, że wszystko rozumie,
zamknął oczy.
Oczyma wyobraźni zobaczył Wirra. Autor księgi utrzymywał,
że osobie pragnącej zmienić wygląd wystarczała nawet przelotna
znajomość z człowiekiem, którego powierzchowność zamierzała
przyjąć. Davian uznał, że na początek najbezpieczniej będzie
spróbować przedzierzgnąć się w kogoś, kogo zna znakomicie.
Zaczerpnął kan i pozwolił mrocznej substancji, jednocześnie
rozgrzewającej i chłodzącej, rozgościć się w swoim wnętrzu.
Przywołał w duchu obraz przyjaciela, tak wyraźny, jak tylko
potrafił, a następnie przykazał ciału, by przybrało ten właśnie
kształt.
Przeszył go potworny ból.
- 558 -
Z gardła chłopaka wyrwał się wrzask, osunął się na posadzkę.
Miał wrażenie, że wszystkie jego zakończenia nerwowe smagane
są lodowatymi płomieniami; gałki oczne paliły, jakby ktoś skrobał
je rozgrzanym nożem. Poczuł, jak rozrastają się żebra; czuł, jak
wyciągają się kości, jak mięśnie kurczą się, spinają i zajmują
nowe pozycje pospołu z przeobrażającymi się ścięgnami.
Rozciągająca się skóra bolała tak, jakby miała za chwilę rozerwać
się na strzępy. Na języku pojawił się smak krwi.
I nagle wszystko dobiegło końca. Davian przez kilkanaście
minut leżał na zimnej, kamiennej posadzce, na przemian to tracąc
przytomność, to ją odzyskując, a jego umysł próbował pogodzić
się z nową sytuacją. Wreszcie chłopak z wysiłkiem uniósł się na
kolana, a chwilę potem stanął niezgrabnie na drżących nogach,
znacznie dłuższych od tych, do których nawykł od urodzenia. Był
teraz wyższy. Wszystko wokół, oglądane ze zmienionej
perspektywy, wydawało się nieco bardziej odległe.
Mimo łupania w kościach i żywego wspomnienia straszliwego,
niewyobrażalnego bólu uśmiechnął się pod nosem. Udało się.
Wszedł w boczny korytarz i ruszył do sali, w której, jak
pamiętał, wisiało lustro. Kiedy tylko spojrzał na szklaną taflę,
zastygł zdjęty grozą.
Nowa twarz i sylwetka prezentowały się względnie normalnie.
Zdecydowanie jednak nie należały do Wirra.
Ze zwierciadła wpatrywał się w niego starszy od przyjaciela
mężczyzna, przynajmniej trzydziestoletni. Miał przypominające
Wirra ciemnoblond włosy i zbliżony wzrost, lecz na tym
podobieństwa się urywały. Z twarzy wyciągał się haczykowato
wygięty nos, nad którym połyskiwały drobne, przypominające
czarne paciorki oczy. Gdy Davian pokusił się o uśmiech, kąciki
warg wygięły się ku górze, układając w grymas złośliwej
satysfakcji. Cerę miał nie tyle opaloną, ile zniszczoną wskutek
- 559 -
działania żywiołów, jak u doświadczonego żeglarza. Davian nie
miał pojęcia, czyją postać przyjął, był jednak pewien, iż nie
widział tego człowieka nigdy w życiu.
Spaloną słońcem twarz znaczyły blizny, mocniej rzucające się w
oczy od tych, które nosił Davian, z czym zresztą wiązało się jedno
z jego marzeń dotyczących zmiany wyglądu - pragnął mieć twarz,
której nic by nie szpeciło. Normalną.
- Davian? Gdzie się podziałeś? - zawołał od wejścia Malshash,
który wrócił wcześniej, niż zapowiadał. Chyba że Davian zemdlał
na dłużej, niż sądził.
Chłopak przez mgnienie zastanawiał się, czy nie cofnąć procesu
i nie ukryć tego, co zrobił. Natychmiast jednak zdał sobie sprawę,
że taki manewr nie mógł się powieść, a poza tym byłoby to zbyt
niebezpieczne. Prawdopodobnie i tak jedynie cudem przeżył
pierwszą przemianę i teraz do odzyskania własnego wyglądu
potrzebował pomocy Malshasha.
Powoli wrócił do głównej sali biblioteki, gdzie augur, akurat
zwrócony do chłopaka plecami, rozkładał na jednym ze stołów
poczęstunek.
- Tu jestem - rzucił Davian i aż drgnął. Głos, który popłynął z
gardła, był znacznie niższy i bardziej ochrypły od jego zwykłego.
Zaalarmowany Malshash obrócił się raptownie na pięcie. Zanim
chłopak zrozumiał, co się dzieje, był już sparaliżowany. Nie mógł
wykonać kroku, nie mógł kiwnąć palcem. Wbił w augura błagalne
spojrzenie.
- To ja. Zmieniłem postać. I ten... przepraszam.
Cisza. Davian podniósł wzrok. Malshash po prostu stał i
przyglądał się mu z miną bardziej przerażoną niż zagniewaną.
- Czyj to wygląd? - odezwał się wreszcie głęboko poruszonym
tonem.

- 560 -
- Nie jestem pewien. - Chłopak się skrzywił. - Wyobraziłem
sobie Wirra, swojego przyjaciela, ale wyszło coś takiego. Twarz
nie wydaje mi się zupełnie obca, ale raczej nigdy go nie
widziałem.
Malshash, wciąż mocno zaniepokojony, głośno przełknął ślinę.
Wykonał dłonią w powietrzu skomplikowany gest i Davian
odzyskał władzę nad ciałem.
- Musiałeś go kiedyś spotkać - stwierdził półgłosem. - Innego
wytłumaczenia nie widzę.
Malująca się na twarzy augura emocja była... niecodzienna. Nie
była to zwyczajna troska czy szok. Wyglądał, jakby nagle zaczął
się Daviana obawiać. Jakby spodziewał się ujrzeć w bibliotece
myszkę, a zamiast niej zastał lwa.
Chłopak wzruszył ramionami. Nawet pomijając dziwaczne
uczucie znalezienia się w cudzej skórze, to ciało nie podobało mu
się ani trochę. Bolało go wszystko, a zwłaszcza palce, których nie
mógł nawet ugiąć, nie czując przy tym tępego rwania w całej
dłoni.
- Przepraszam - powtórzył tonem najwyższej skruchy. - Głupio
zrobiłem. W dodatku bolało - mruknął i podrapał się po głowie. -
Pomożesz mi to odwrócić? Najlepiej tak, żebym nie musiał
odczuwać bólu. - Uśmiechnął się blado.
- Skoro udało ci się to przeżyć w jedną stronę, przeżyjesz też w
drugą. - Malshash pokręcił głową i westchnął. - Wystarczy, że
wyobrazisz sobie własną twarz i wszystko powtórzysz. Co do bólu
- na moment zawiesił głos - obawiam się, że jest nieunikniony.
Boli przy każdym przeobrażeniu.
Davian pobladł jeszcze bardziej. Za nic nie chciał przeżywać
takiego cierpienia powtórnie. Nagle uświadomił sobie coś innego.
- Ale to znaczy... - Otworzył szeroko oczy. - I ty to robisz
codziennie?
- 561 -
- Cóż - burknął Malshash - świetny sposób na otrząśnięcie się ze
snu.
- Ale po co? - wybuchnął chłopak. Myśl o mierzeniu się z tak
potwornym cierpieniem każdego poranka zmroziła go do szpiku
kości. - Dlaczego nie wrócisz po prostu do własnej postaci?
- Już ci tłumaczyłem, Davian - westchnął augur. - Zdolność
zmiany postaci odebrałem samej Ath. Jeżeli nie będę z niej
korzystać codziennie, wróci do właścicielki, a konsekwencje
byłyby... nieprzyjemne. Gorsze od przelotnego bólu. Nie mówiąc
o tym, że na zawsze utknąłbym w ciele, w którym akurat bym
przebywał. - Lekceważąco machnął ręką. - Wierz mi, gdyby
istniało lepsze wyjście, skorzystałbym z niego bez chwili wahania.
Davian spochmurniał, lecz pokiwał głową.
- Więc pewnie najmądrzej będzie, jeśli zrobię to od razu i będę
mieć z głowy - powiedział.
- Chcesz, żebym wyszedł?
- Nie. Przypilnujesz mnie. Przy tobie będę się czuł bezpieczniej.
Malshash podszedł do krzesła i usiadł.
Zgodnie z zapowiedzią proces powrotu do własnej postaci
okazał się równie bolesny jak wcześniejsza transformacja. Gdy
jednak echo ostatniego wrzasku Daviana wygasło i w Wielkiej
Bibliotece zapanowała cisza, chłopak stwierdził, że tym razem
pozostał w pełni przytomny. Nie poczuł też tak znacznej
dezorientacji jak przedtem. Przynajmniej tyle.
Malshash podszedł do Daviana i pomógł mu wstać z posadzki.
- Wróciłeś - potwierdził po chwili i z niedowierzaniem pokręcił
głową. - Uczysz się tak błyskawicznie, że zaczynam się bać -
zauważył i nagle spoważniał. - Ale nigdy już nie próbuj niczego w
ten sposób. Rozumiesz? Pierwsze próby korzystania z mocy są
zdecydowanie najbardziej niebezpieczne. Może nie grozi ci
- 562 -
śmierć, ale igrając z kan, możesz wyrządzić sobie naprawdę
poważną krzywdę.
Davian wbił wzrok w podłogę.
- Naturalnie, rozumiem - szepnął z pokorą, czując na policzkach
gorący rumieniec wstydu. W duchu łajał się za niecierpliwość i
zbytnią pewność siebie. Malshash uprzedzał go przecież, że w
normalnych okolicznościach nauka każdej z tych mocy wymaga
aż roku i jednego dnia. Nauczyciel wiedział, jak ważne jest dla
Daviana ich opanowanie, i wymagał od niego tyle, ile było w jego
ocenie realne. Davian musiał mu po prostu zaufać.
Augur poklepał chłopaka po plecach.
- Myślę, że popołudnie poświęcimy na powtórkę materiału.
Sprawdzimy, czy coś nie wyleciało ci z głowy.
- Że niby chwila wytchnienia? - uśmiechnął się Davian. - Proszę
bardzo. Przyda mi się.
Zasiedli do przyniesionego przez Malshasha posiłku. Davian
pochłonął łapczywie olbrzymią ilość chleba i owoców, po czym
zdziwił się, że z jego brzucha wciąż rozlega się burczenie. Już od
kilku dni jadł stopniowo coraz więcej, lecz coraz rzadziej czuł się
najedzony. Z drugiej strony, ostatnio pracował ciężej niż
kiedykolwiek wcześniej. To musiał być po prostu zwykły skutek
przemęczenia.
Po jedzeniu wrócili do nauki. Malshash zachowywał się tak,
jakby rano nie wydarzyło się nic niecodziennego. Niemniej
Davian wciąż miał w oczach nieznajome oblicze. Był pewien, że
nie widział ogorzałego mężczyzny nigdy w życiu. Cóż, jakieś
wytłumaczenie musiało jednak istnieć.
Po pewnym czasie na dobre pochłonęły go ćwiczenia i
zapomniał o obcej twarzy w zwierciadle, jak i o wszystkich
innych zmartwieniach. Nie dostrzegał nawet spojrzeń, jakie od

- 563 -
czasu do czasu rzucał w jego stronę augur. Niepewnych.
Zafrasowanych. Niespokojnych.

- 564 -
Rozdział 36.
Wirr rozciągnął mięśnie, spięte bardziej z nerwów niż wskutek
trudów podróży.
Kilka chwil wcześniej Taeris potwierdził jego własne domysły:
od Ilin Illan dzieliło ich niecałe pół dnia wędrówki. Zbliżali się do
miasta, w którym wychowywał się od dziecka, miasta, gdzie nie
był po prostu Wirrem, lecz Torinem Wirrandrem Andrasem.
Księciem. Miasta, gdzie ludzie na jego widok głęboko się kłaniali
bądź przyklękali. Gdzie wszyscy się do niego uśmiechali, nawet
jeśli czynili to z zaciśniętymi zębami. Już niedługo miał porzucić
życie, które kochał, by powrócić do świata, w którym większość
otaczających go osób nosiła na twarzy fałszywe maski.
Od dwóch dni zauważał po drodze znajome widoki.
Dzisiejszego ranka minęli bagna Eloin; wczoraj przeszli przez
Goeth, średniej wielkości mieścinę, w której znajdowały się
rezydencje jego dalekich krewnych. W tej chwili na horyzoncie
majaczył już wierzchołek Ilin Tora. Chłopak z każdym krokiem
czuł rosnący ciężar tego, co nieuchronne. Mimo że od dawna
wiedział, iż ten dzień nadejdzie, nadal całym sobą pragnął, by
stało się inaczej.
- Nad którym z licznych problemów głowisz się akurat teraz? -
doleciało go z boku. Łagodny ton.
Drgnął i odwrócił się. Tuż obok szła Decja, której mina
wskazywała, że rozbawienie toczy w niej walkę z troską.
Uśmiechnął się, aczkolwiek zdawał sobie sprawę, że nie jest to
najszczerszy uśmiech wszech czasów.
- Każdemu staram się poświęcić sprawiedliwą działkę uwagi -
odparł, starając się zdobyć na żartobliwy ton. Gdy na wargi
dziewczy ny wypłynął uśmiech, rozpromienił się prawie na dobre.
Zaraz potem uciekł spojrzeniem w bok. Poczuł się, jakby ktoś
- 565 -
zdzielił go pięścią w brzuch. Powrót do domu oznaczał między
innymi zdecydowanie rzadsze spotkania z Decją. Lub zupełny ich
brak.
- Zapewne jednak któryś wysuwa się na czoło? - dopytała.
Wirr mruknął pod nosem i się rozejrzał. Szli w pewnym
oddaleniu od towarzyszy, więc mógł rozmawiać swobodnie, nie
ryzykując, że ktoś ich podsłucha.
- Powrót na dwór - odpowiedział szczerze. - Gdzie będę musiał
udawać kogoś, kim nie jestem.
- W przeciwieństwie do paru ostatnich lat? - Dziewczyna
uniosła delikatnie brew.
- Ech, wiesz przecież, co mam na myśli - westchnął Wirr. - W
najbliższym czasie nie będę mógł nawet zerknąć na Obdarzonych.
Pojawią się też... inne ograniczenia. Dotyczące na przykład tego, z
kim będzie mi się wolno zadawać.
- Wiem. - Decja pokiwała z namysłem głową. - Ale -
uśmiechnęła się lekko - to wcale nie znaczy, że nie będziesz na
pewnych ludzi wpadać przypadkiem. Zupełnie niezamierzonym.
- Bez wątpienia. - Wirr wyszczerzył się od ucha do ucha. -
Czasami takich przypadków nie da się uniknąć - rzucił, lecz
chwila wesołości nie trwała długo i spoważniał. - Tak czy siak,
będzie zupełnie inaczej niż tutaj. - Sfrustrowany pokręcił głową. -
Nie będę mógł nawet pomóc w ustaleniu, co się stało w szkole.
Moje życie, całą moją przewidywalną przyszłość wypełnią lekcje
polityki przetykane wykładami strategii.
- Byle ta przewidywalna przyszłość w ogóle nadeszła -
zauważyła Decja. - Reszta ułoży się sama - dodała i krzepiąco
ścisnęła ramię chłopaka.
Wirr odpowiedział posępnym skinieniem. Od kilku dni
bezustannie szli pod prąd gęstniejącego strumienia podróżnych.
Im bardziej zbliżali się do miasta, tym więcej ludzi je opuszczało.
- 566 -
Wielu ciągnęło wózki i taczki po brzegi wypełnione osobistym
dobytkiem. Część z nich twierdziła, iż porzucają stolicę jedynie z
ostrożności i żarnierzają powrócić, gdy tylko królewskie wojska
rozprawią się z nadciągającym wrogiem. Nie wszyscy byli jednak
tak pewni swego.
- Wierzysz w te wszystkie opowieści o najeźdźcach? - spytał. -
Wiesz, że są silniejsi i szybsi od zwykłych ludzi?
- Sama nie wiem. - Decja wzruszyła ramionami. - Z jednej
strony to plotki, a plotkę bardzo łatwo rozdmuchać do przesady...
Wątpię, by, dajmy na to, Jashel i Llys mówili prawdę... Z drugiej
jednak... sami widzieliśmy, do czego zdolni są wrogowie. Jakąś
nadnaturalną mocą muszą chyba dysponować. - Westchnęła. -
Twojego stryja czekają ciężkie dni.
Wirr potaknął. Doszły ich też wymierzone w króla szemrania.
Ludziom nie podobało się, że zaostrzył ostatnio swoje
postępowanie wobec Obdarzonych. Większość była zdania, że w
obecnej sytuacji powinien raczej starać się zdobyć ich
przychylność, może nawet zastanowić się nad wprowadzeniem
zmian w treści Nakazów. Niełatwo było ocenić, ile w tych
pogłoskach prawdy, a ile to po prostu zrodzone z lęku wymysły.
Mimo jednak iż często były to jedynie półsłówka, przekaz był
jasny i wyraźny. Poddani się bali - bali się tego, co opowiadano na
temat Ślepców. Byli przerażeni i chcieli, by władza uporała się z
wrogiem wszelkimi dostępnymi metodami.
- Kimkolwiek ci Ślepcy są, mam wrażenie, że to, co
zobaczyliśmy po drodze, nie było najgorszym z ich postępków -
zauważył Wirr.
Wieści do Ilin Illan przybywały wraz z nielicznymi uchodźcami,
którzy okazali się na tyle dzielni lub głupi, by zgłosić się do
obrony stolicy. I wszyscy ci ludzie mówili o spalonych ze
szczętem wsiach, o całych wymordowanych miastach. O
- 567 -
mężczyznach, kobietach i dzieciach, których, bez względu na to,
czy stawiali opór, próbowali ucieczki, czy też się poddawali, z
zimną krwią mordowano i porzucano na pastwę dzikich zwierząt.
- Miejmy nadzieję, że decyzja o powrocie nie okaże się błędem.
- Biorąc pod uwagę okoliczności, innej podjąć nie mogliśmy -
wtrącił Taeris, który przed chwilą ich dogonił i usłyszał ostatni
fragment rozmowy. Spojrzał na Wirra i obniżył głos. - Niedługo
obaj z Caedenem będziemy musieli się z wami rozstać. Jeszcze
przed Fedris Idri.
Wirr potaknął. Już od pewnego czasu spodziewał się takiej
decyzji.
- Jeżeli mogę w czymkolwiek pomóc...
Oszpecony bliznami mężczyzna pokręcił głową i utkwił
spojrzenie w stopniowo rosnącej sylwetce Ilin Tora.
- Nie. Wirr, nie muszę chyba tłumaczyć. Wiem, że minęło
ładnych parę lat, a moja twarz wygląda teraz... inaczej, ale w
mieście będę musiał zachować ostrożność. Kojarzyło mnie wielu
nadzorców. Jeśli mnie złapią... cóż, powiedzmy po prostu, że
lepiej, byś się do mnie nie przyznawał.
Wirr ponownie skinął głową. Sam doskonale to wszystko
rozumiał, lecz świadomość ta pozostawiła mu w ustach gorzki
posmak. Starszy miał rację: Wirr nie mógł sobie pozwolić, by
ktokolwiek rozpoznał go w towarzystwie Obdarzonych, a co
dopiero w jednej grupie z osobnikami podejrzewanymi o
morderstwo.
- Myślę, że coś jednak mógłbym dla was zrobić. Nawet jeśli nie
bezpośrednio - podjął Wirr. - Moje imię niewiele jeszcze znaczy
w politycznych kręgach, ale przecież Karaliene z pewnością już
wróciła. Podejrzewam, że uda mi się ją namówić, by wykorzystała
koneksje, wywarła nacisk na Radę. To może się przydać, jeśli w
Tol coś pójdzie nie po waszej myśli.
- 568 -
- Żeby to zrobić, musiałbyś jej zdradzić, że ja i Caeden jesteśmy
w mieście. - Taeris uniósł brew. - A przy ostatnim spotkaniu nie
przypadliśmy jej zanadto do gustu.
- Prawda - zgodził się Wirr - ale od Thrindaru wiele się
zmieniło. Ty ostrzegałeś nas jeszcze przed inwazją, tłumaczyłeś,
że Bariera słabnie. A to przecież coś znaczy. Wiem, że ojciec i
stryj nie uwierzą w ani jedno słowo twojej teorii, ale Karaliene
zawsze myśli samodzielnie. Moim zdaniem uda się ją przekonać.
Taeris skinął głową, choć wciąż patrzył z powątpiewaniem.
- Cóż, Wirr, zostawię decyzję tobie. Zrobisz, jak uznasz za
stosowne - powiedział półgłosem.
- W takim razie spróbuję. Jeśli nie powiedzie się wam w Tol,
przyjdźcie do pałacu i pytajcie o Aelrica lub Decję. Przypilnuję,
by wiedzieli, co zrobić. W najgorszym wypadku po prostu was
odprawią.
- Naprawdę wiele to dla mnie znaczy. - Taeris klepnął chłopaka
po ramieniu. - Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale gdyby
Rada nie zechciała nas wysłuchać, skorzystam z propozycji.
Szczerze mówiąc, poza pałacem nie bardzo mielibyśmy dokąd się
zwrócić.
- Będę również nasłuchiwać doniesień o co bardziej głośnych
aresztowaniach - obiecał Wirr. - Gdyby doszło do najgorszego i
zostalibyście pojmani, zobaczę, co zdołam ugrać z nadzorem.
Ryzyko jest spore, ale w tej chwili najważniejsze jest
przywrócenie Caedenowi wspomnień.
- Wiesz, Wirr? - Taeris rzucił młodemu księciu lekki uśmiech. -
Dobrze cię mieć po swojej stronie - powiedział i obejrzał się przez
ramię na Caedena. - Powinienem mu wyjaśnić, czego może się
spodziewać - mruknął do siebie i zwolnił kroku.
Wirr zaczerpnął głęboko tchu i zerknął z ukosa na Decję.

- 569 -
- Cóż, już wkrótce wszystko się zmieni - powiedział ponurym
wbrew woli tonem.
Ilin Tora wznosiła się przed nimi w pełnej krasie, Wirr widział
nawet wąską szczelinę w górskim masywie: przełęcz Fedris Idri.
- Tak. - Zamyślona dziewczyna pokiwała głową. - Wszystko się
zmieni - powtórzyła nikłym szeptem.

***

Caeden podniósł spojrzenie. Przed momentem Taeris postukał


go w bark.
- Niedługo będziemy w mieście - poinformował naznaczony
bliznami mężczyzna. - Powinniśmy pomówić o tym, co dalej.
- Właśnie o tym myślałem. - Chłopak skinął głową. Zdążył już
wywnioskować, że Taeris nie pozostaje z włodarzami Tol w
najcieplejszych stosunkach, a jest za to osobą usilnie poszukiwaną
przez nadzór. Nic nie zapowiadało, by końcowy etap podróży
miał być łatwiejszy od poprzednich.
- Więc przede wszystkim wkrótce odłączymy się od grupy.
Jeszcze przed miastem.
- Dlaczego? - zdziwił się Caeden.
- Słusznie czy nie, jesteśmy poszukiwani za popełnienie
poważnych zbrodni, a tamci nie. - Taeris wzruszył ramionami. -
Aelric i Decja muszą chronić reputację, Wirr także nie powinien
być z nami kojarzony. I bez tego nie będzie mu łatwo.
- Ach tak... - Wyjaśnienie brzmiało rozsądnie, ale... Caeden
poczuł delikatne ukłucie zawodu. Poczuł się też zdradzony.
Rozumiał, że to irracjonalna gra emocji, ale ci ludzie byli przecież
jego najbliższymi, i jedynymi, przyjaciółmi.
Taeris zauważył minę towarzysza.
- 570 -
- To była moja decyzja - dodał ze współczującym uśmiechem. -
Uparłem się. Wszyscy zrozumieli moje powody, aczkolwiek
wiem, że sami by o to nie prosili.
Caeden otworzył usta, by odpowiedzieć.
Nagle panującą na szlaku ciszę przeszył wrzask.
Wszyscy zastygli. Na drodze tuż przed nimi rozpętał się chaos.
Idący w pobliżu podróżni rozproszyli się, uciekając czym prędzej
przez pola, byle dalej od spowitej w czerń sylwetki; postaci, na
której trudno było skupić spojrzenie, ponieważ mimo iż stała
zalana promieniami południowego słońca, wydawała się skryta w
cieniu. Otaczały ją ciała - cztery, przeliczył Caeden. Cztery
nieruchome ciała.
- Przygotuj się. - Taeris ścisnął go za ramię. - Tym razem nie ma
dokąd uciekać. Bez ciebie go nie pokonamy.
Sha’teth zaczął się zbliżać; sunął ku nim miarowym, spokojnym
krokiem, nijak niepasującym do pokonywanego w błyskawicznym
tempie dystansu. Decja zdążyła zerwać łuk z ramienia i napinała
już cięciwę; Caeden, jednocześnie oszołomiony i zafascynowany,
patrzył, jak dziewczyna wypuszcza strzałę. Mroczna istota
płynnie, nienaturalnie szybkim ruchem usunęła się na bok, a
pocisk, nie czyniąc jej szkody, zagrzechotał na trakcie daleko za
jej plecami. Aelric z mieczem w dłoni spróbował wysunąć się na
czoło, lecz ku uldze Caedena powstrzymał go szarpnięciem Wirr.
Nie stal miała rozstrzygnąć to starcie.
Zaledwie kilka chwil wystarczyło, by potwór stanął dwadzieścia
stóp przed nimi.
- Ostrzegałem cię, Taerisie Sarr - wysyczał. Jego twarz niknęła
w cieniu kaptura, lecz Caeden wyraźnie czuł, że złowrogie
spojrzenie cienia skupione jest właśnie na nim. - Powiedziałem, że
wystarczy, byś go wydał, a nikt inny nie zginie. Teraz za twoją
głupotę zapłacą wszyscy twoi towarzysze.
- 571 -
Caeden opuścił powieki i skoncentrował się. Zrozumiał, co musi
zrobić.
Wysforował się na kilka stóp przed towarzyszy, wyciągnął ręce
ku upiorowi i zaczerpnął ze swojej Rezerwy.
Buchnęła z niego wzburzona fala energii, oślepiający, szeroki
promień żółtobiałego światła. To właśnie była jego naturalna moc.
Pławił się w przepełniającej go sile, rozkoszował kolorami, które
nagle nabrały niezwykłej wyrazistości, upajał się całym sobą do
głębi. Tak, właśnie tak.
Uwolnił Esencję prawie bez wysiłku. Mało brakowało, a
wybuchnąłby śmiechem. Takie to proste, takie łatwe.
I nagle się potknął. Uderzyło go wspomnienie.

Zimny wiatr Talan Gol bezszelestnie omiatał wyludnione,


kamienne ulice. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Przyspieszył
kroku. Odosobnienie było dzielnicą Ilshan Gathdel Teth, w której
żadna istota nie pozostawała zbyt długo przy życiu, i choć był
potężny, nie miał ochoty sprawdzać, co je uśmierca.
Rzucił okiem na prawo - Gellen szedł tuż obok, zatopiony w
myślach, z pozoru nieporuszony przytłaczającą atmosferą miejsca.
Taki już był. Niewzruszony i skryty, odzywający się jedynie w
odpowiedzi na bezpośrednie pytania, a zarazem nieustannie
czujny i myślący. Godny, silny następca Chane.
- Co myślisz?- spytał Gellena.
Przez kilka chwil Gellen szedł dalej, jakby go nie usłyszał.
Wreszcie jednak westchnął.
- Myślę, że nawet stąd można ich w jakiś sposób wykorzystać.
Obrócić ich istnienie na naszą korzyść. Tworząc sha’teth,
Obdarzeni nie mieli pojęcia, z jakimi siłami igrają. Wątpię, by

- 572 -
zdołali nas powstrzymać, jeśli zdecydujemy się odebrać im ich
nowe zabawki.
Caeden skinął głową; sam myślał podobnie.
- W tym celu On musiałby posłać na drugą stronę któregoś z
nas.
Gellen nawet nie spojrzał w jego stronę, lecz Caeden zauważył,
że rysy towarzysza nieznacznie stężały.
- Wkraczasz na niebezpieczny grunt, Tal’kamarze - wyszeptał.
Caeden skrzywił się, lecz potaknął. Temat był rzeczywiście
niebezpieczny. Niemniej...
- Zagłosuj na mnie.
- Głosowałem na ciebie już trzy razy z rzędu. Niektórzy
zaczynają szemrać. On także nabrał podejrzeń.
- Nieważne. - Caeden wzruszył ramionami. - Sami sha’teth nie
stworzymy, dopóki ilshara nie zostanie złamana. A kiedy to
nastąpi, natarcie będzie już w toku. Andarczycy mają ich pięć.
Pięć! Jak sądzisz, co się stanie z naszą armią, jeśli wciąż będą je
wtedy kontrolować? - Zawiesił głos. - Gellen, tylko ja mogę to
zrobić. Dobrze o tym wiesz.
Gellen wydał z siebie wymijający pomruk, lecz Caeden wiedział,
że argument był celny. Jakiś czas szli w milczeniu.
- On sądzi, że zamierzasz go obalić - odezwał się Gellen.
Caeden gwałtownie pobladł.
- Co?! - okrzyk poniósł się po pustych ulicach. Zacisnął usta
dłonią. Jakakolwiek istota czyhała w Odosobnieniu, niemądrze
było zwracać jej uwagę.
Gellen powiódł spojrzeniem dokoła, bardziej z ostrożności niż
strachu.

- 573 -
- Wszystkie twoje wyprawy Na Zewnątrz. Zaniedbujesz
obowiązki przy Cyrarium. A co gorsza, ten incydent z Nethgallą.
To nie mogło się spodobać.
- Gdzieś o tym usłyszał? - prychnął Caeden, choć w głębi serca
nie był pewien, roześmiać się czy przestraszyć.
Stanęli przy furcie z czarnego żelaza. Caeden pchnął ją lekko i
uchylił na tyle, by mogli wejść do budynku.
- Gdzieś usłyszałem - odparł Gellen.
Na czole Caedena pojawiła się zmarszczka.
- Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że to nieprawda. - W pewnym
sensie jego słowa nie mogły być dalsze od prawdy.
- Rzecz jasna - rzucił gładko Gellen.
Weszli do środka.

***

Obrazy zniknęły. Triumfalny uśmiech Caedena zbladł.


Sha’teth stał dokładnie tak, jak stał przed chwilą. Trwał z
wyciągniętym przed siebie ramieniem, otaczała go czarna,
półprzejrzysta bańka o falujących ściankach.
Upiór opuścił dłoń i bąbel zniknął. Chłopaka doleciał ochrypły
śmiech.
- Ty naprawdę zapomniałeś, Tal’kamarze, czyż nie? - zapytał
stwór półgłosem z politowaniem. - Aelritha twój atak zaskoczył.
Khaerish i Methaniel okazali się tchórzami. Ja jednak jestem w
pełni gotów i wolny od lęku. - Sha’teth wciąż stał nieruchomo,
czekał.
Caeden się zawahał. Wspomnienie wywarło na nim bardzo silne
wrażenie. Podobnie jak poprzednim razem, wiele jego aspektów
- 574 -
było klarownych - nie zyskał jednak żadnych nowych informacji,
nie dowiedział się niczego, co pomogłoby mu ustalić własną
tożsamość. Poznał wygląd i imię Gellena, lecz poza tym, co przed
chwilą ujrzał, nie wiedział o nim nic. A to, co usłyszał na temat
sha’teth...
- Komu służysz? - spytał i spiął mięśnie, na wypadek gdyby
przeciwnik zaatakował.
- Czyż to nie ty nas wyzwoliłeś? - zachichotał upiór. - Zastanów
się, komu ty służysz, Tal’kamarze - dodał szeptem tak cichym, że
pozostali nie mogli ich usłyszeć. - Niełatwo za tobą nadążyć.
Caeden poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Nie odważył się
odwrócić, spojrzeć na towarzyszy.
- Służę przyjaciołom i służę Andarze. Wszelkie moje więzi i
zobowiązania z poprzedniego życia zostały zerwane - rzucił,
starając się tchnąć w swe słowa jak najwięcej pewności siebie.
Sha’teth ponownie zaniósł się skrzekliwym śmiechem.
- Nie możesz uciekać przed sobą bez końca.
Wtem mroczną istotę otoczył jasny blask, czas zwolnił. Z piersi
upiora wystrzeliły snopy światła, smugi energii pędzące ku
czwórce towarzyszy Caedena, który w okamgnieniu zrozumiał, że
jeśli ich dosięgną, zabiją.
Na powstrzymanie ataku miał ledwie chwilę; nawet jednak
świeżo odkryta zdolność panowania nad Esencją nie mogła mu
pozwolić na ocalenie wszystkich. Musiał dokonać wyboru, a nie
potrafił. Chciał ochronić wszystkich. Musiał uratować wszystkich.
Desperacko przywołał całą siłę woli i myślą spróbował
zatrzymać mordercze promienie.
Ciemne bańki, identyczne z tą, która moment wcześniej spowiła
sha’teth, objęły całą grupę. Skwierczące wiązki energii uderzyły

- 575 -
w ich powierzchnię i zniknęły bez śladu. Widząc to, sha’teth
wydał z siebie wściekły syk.
- Ach, więc to tak? Nie wszystko zapomniałeś - powiedział.
Caeden skinął głową, próbując ukryć fakt, że pojawienie się
ochronnych bąbli zaskoczyło go tak samo jak przeciwnika.
- Nie wszystko - powtórzył posępnym tonem. Ponownie
wyciągnął rękę ku ciemnej sylwetce.
Tym razem jednak nie posłużył się Esencją. Odnalazł coś
innego, coś, z czego skorzystał już, osłaniając przyjaciół tarczami.
Sha’teth znowu otoczył się bańką, lecz tym razem Caeden po
prostu ją... pchnął. Poczuł, jak ustępuje, jak ugina się pod
naporem. Opuścił powieki i wyobraził sobie, że rozszarpuje
opalizującą powłokę bąbla, rozrywa ją niczym pergamin.
Usłyszał wrzask, a kiedy otworzył oczy, sha’teth leżał na ziemi i
zwijał się z bólu.
- Nie! - zaskrzeczał upiór wściekle, rozpaczliwie. - To
niemożliwe!
Caeden ruszył naprzód, ignorując ostrzegawcze okrzyki
towarzyszy, którzy od momentu pojawienia się sha’teth nie
ruszyli się z miejsc. Stanął nad rozciągniętą na piachu istotą,
pochylił się i zdecydowanym szarpnięciem zsunął jej kaptur. Spod
czarnej tkaniny wyłoniła się twarz ludzka, lecz zdeformowana,
oblicze blade i pokryte bliznami. Jednak nie z tego powodu
Caeden mimowolnie się cofnął. Zrobił krok w tył, gdyż z dołu
wpatrywały się w niego oczy pełne bólu i gniewu. Ludzkie oczy.
Poza spojrzeniem nic już nie świadczyło, by sha’teth cierpiał.
Przestał się szamotać, a na jego twarzy odmalowało się coś
bliskiego ciekawości.
- Powinieneś o czymś wiedzieć. To ja go zabiłem - wyszeptał
cień. Nie było to wyznanie winowajcy; w jego tonie nie było
nawet cienia smutku czy skruchy. Była za to opętańcza radość.
- 576 -
- Kogo? - Caeden zmarszczył brwi.
Twarz sha’teth przebiegł grymas. Spróbował się podnieść, lecz
chłopak przygwoździł go do ziemi kolanami. Z jakiegoś
tajemniczego powodu w tej chwili stwór nie mógł korzystać ze
swych mocy.
- Od tak dawna chciałem ci to powiedzieć, nie mogłem się
doczekać. - W syku dało się słyszeć rozczarowanie.
- Caeden, dobij go! - zawołał z tyłu Taeris. - Nie pozwól się
omamić!
Caeden zawahał się i pochylił.
- O kim ty mówisz? - Zacisnął pięść. - Dlaczego mnie ścigałeś?
- wyszeptał. - Kto chce mojej śmierci? Dlaczego?
Sha’teth zaniósł się paskudnym rechotem.
- Odpowiem ci, ale powiem to tak, by również twoi przyjaciele
poznali prawdę. Muszą się dowiedzieć, kim jesteś. - Podniósł
głos. - Czy wszyscy mnie słyszą?! - zawołał.
Chłopak zareagował bez zastanowienia. Cofnął rękę i pozwolił
Esencji wypełnić pięść. Zaraz potem wbił ją prosto w
makabrycznie zdeformowaną twarz.
Błysnęło oślepiające światło, stwór wrzasnął po raz ostatni.
Gdy Caeden odzyskał wzrok, po przeciwniku została jedynie
sterta popiołu.
Klęczał, milczący i rozdygotany; klęczał bardzo długo.
Wreszcie poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Podniósł głowę i
zobaczył zatroskaną twarz Taerisa.
- Jesteś ranny? - usłyszał.
Chłopak z wysiłkiem podniósł się na równe nogi, wciąż
próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Zabił sha’teth. Czy
postąpił słusznie? Czy potwór naprawdę ogłosiłby prawdę o jego

- 577 -
pochodzeniu? A jeśli tak, to czy prawda przypadłaby mu do
gustu?
Ponuro wpatrywał się w popioły Teraz nie było już komu na te
pytania odpowiedzieć.
- Wyliżę się - odparł półgłosem.
Podszedł do nich Wirr i jak zahipnotyzowany zapatrzył się w
rozsypany na drodze pył. Zerwał się lekki wietrzyk i część
popielatych płatków odfrunęła na pobocze.
- Caeden, jak ty to zrobiłeś? - zapytał. - Te tarcze... Nigdy
czegoś takiego nie widziałem. To nawet nie była Esencja.
Caeden pokręcił tylko głową. Czuł, że zdolność korzystania z tej
nowej, niezwykłej mocy już dokądś odpływa, choć był
przekonany, że nie zniknie bez śladu. Z jakiegoś powodu Esencja
- posługiwanie się nią - rozbudzało wspomnienia, wyciągało je z
odmętów niepamięci. Nadal nie był pewien, czy to dobrze, czy
źle, lecz czegoś się przynajmniej dowiedział.
- Nie wiem - odpowiedział Wirrowi. - Zrobiłem to odruchowo,
same się pojawiły.
- I to w samą porę - zauważył Taeris, klepiąc go po plecach. -
Ocaliłeś nam życie, chłopcze.
Caeden zmusił się do uśmiechu.
- Może dzięki temu choć w części odpłaciłem za sprowadzenie
wam sha’teth na kark - zauważył cierpko.
- Przecież to nie twoja wina.
Caeden drgnął. Ostatnie zdanie wypowiedział Aelric, który
wciąż trzymał się z tyłu, lecz przyglądał się mu z aprobatą.
- To my jesteśmy twoimi dłużnikami, Caeden - dodał szermierz.
Nie wiedząc, co powiedzieć, Caeden podziękował skinieniem.
Przez kilka chwil całą piątką wpatrywali się bez słowa w
szczątki mrocznej istoty.
- 578 -
- Musimy iść - zmącił wreszcie ciszę Taeris. - Niedługo wrócą
inni podróżni i zaczną wypytywać.
Caeden rozejrzał się dokoła. Droga była zupełnie pusta, jeśli nie
liczyć porzuconych w popłochu bagaży i spoczywających nieco
dalej czterech ciał. Wszyscy pozostali wędrowcy zbiegli bardzo
daleko od traktu. Niemniej wielu pozostawiło na szlaku dorobek
całego życia. Rzeczywiście niebawem musieli powrócić.
- A te zwłoki? - przypomniał Wirr. - Nie możemy ich tak
porzucić.
- Nie mamy wyboru. - Taeris się skrzywił. - Ale jestem pewien,
że pogrzebią je inni uchodźcy.
Ruszyli więc naprzód, starannie omijając zakrwawiony odcinek
szlaku, na którym leżały ciała. Po kilku minutach marszu z
Caedenem zrównał się Taeris.
- No cóż. Wychodzi na to, że i ty jesteś augurem - zagaił
półgłosem. - Wirr miał rację. Nie ocaliłeś nas za pomocą Esencji.
Chłopak nie odpowiedział od razu. Sam się tego domyślał, lecz
dopiero teraz mógł się głębiej zastanowić.
- To był odruch - szepnął, nie odrywając wzroku od drogi. -
Sam nie wiem, jak to zrobiłem.
Taeris wydał z siebie nieartykułowany pomruk. Był wyraźnie
niezadowolony, lecz zrozumiał, że nic innego w tej kwestii nie
usłyszy.
- Co powiedział ci sha’teth? - zapytał. - Pod sam koniec?
- Jakieś bzdury. - Caeden wzruszył ramionami. - Bez ładu i
składu.
- Na przykład? - Taeris uniósł brew i pociągnął się za brodę. -
To mogło być ważne.
Chłopak się zawahał. Nie miał zamiaru wyjawić, co chciał
ogłosić upiór.
- 579 -
- Powiedział, że kogoś zabił. A kiedy spytałem kogo, spojrzał
jakby zawiedziony, że nie wiem, o kim mowa - odparł z nadzieją,
że ta część prawdy zaspokoi ciekawość starszego.
- Kolejna zagadka - westchnął mężczyzna i pomasował czoło. -
Ech, chłopcze, im szybciej odzyskasz pamięć, tym lepiej.
- Trudno zaprzeczyć - rzucił głucho Caeden.
Szli dalej. Jakiś czas potem zobaczyli wyraźnie Fedris Idri,
podobnie jak maszerujący od strony przełęczy nieprzerwany
strumień uchodźców.
Ilin Illan było bardzo blisko.

- 580 -
Rozdział 37.
Erran przestąpił z nogi na nogę. W jego oczach wciąż malowało
się powątpiewanie. Po chwili wziął głębszy oddech, wymienił
niespokojne spojrzenia ze stojącymi w kącie pokoju Elocienem,
Kołem i Fessi, a na koniec ponownie zwrócił się do Ashy.
- Jesteś pewna? Naprawdę chcesz to zrobić?
- Jestem pewna - potwierdziła dziewczyna, choć wypowiadając
te słowa, poczuła w brzuchu silny nerwowy ucisk. Prawdę
powiedziawszy, dzisiaj daleko jej było do wczorajszej pewności.
- Ashalio - wtrącił spokojnym tonem książę - czy rzeczywiście
jesteś przekonana, że starszy Tenvar cię okłamał? - Urwał na
moment.
- Nie pytam dlatego, bym ci nie wierzył, nie chciałbym jednak,
byś musiała przez to przechodzić bez poważnego powodu.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Muszę poznać prawdę - odpowiedziała zwięźle.
Elocien pochylił głowę na bok. Kol i Fessi rzucili dziewczynie
krzepiące uśmiechy, aczkolwiek z oczu obojga bił nieskrywany
niepokój. Erran nie owijał niczego w bawełnę, przedstawiając jej
wcześniej niebezpieczeństwa związane z próbą przywrócenia
wspomnień. W tej chwili już tylko westchnął.
- No dobrze... - mruknął i zaczął przechadzać się tam i z
powrotem, co chwila splatając nerwowo dłonie. - No dobrze... -
powtórzył.
- Gotowa?
Asha skinęła głową.
Młody augur zatrzymał się przed dziewczyną, nachylił i
przyłożył jej palce do skroni. Z początku nie wydarzyło się nic

- 581 -
szczególnego, potem jednak poczuła z tyłu głowy delikatny
nacisk, przypominający nieco zapowiedź ataku migreny.
Wrażenie zaczęło stopniowo narastać i po niedługim czasie
czaszkę Ashy wypełniło tępe, bolesne pulsowanie.
- Erran - rzuciła niepewnie - nie wiem, czy ja...
Nacisk ustąpił, jakby coś pękło pod zbyt dużym ciśnieniem.
W jej głowie rozeszło się łagodne ciepło. Doznanie nie należało
do nieprzyjemnych, aczkolwiek w pierwszym odruchu głośno się
zachłysnęła. Jej myśli, bez uprzedzenia, rozpierzchły się na
wszystkie strony, zmieszały ze sobą.
Erran cofnął się o krok i opuścił dłoń. Jego spojrzenie tchnęło
czystą grozą.
- Na Prządki! Tak bardzo mi przykro.
Mgnienie później uderzyła ją gwałtowna fala wspomnień.

***

Asha czuła za oczami dotkliwy ból, lecz zignorowała go i


zmusiła się, by podnieść powieki.
Próbując rozeznać się w sytuacji, powiodła spojrzeniem dokoła.
Co się właściwie stało?
Ujrzała w duchu postrzępione obrazy i drgnęła. W rozkołatanym
sercu wzbierała panika.
Ktoś napadł na szkołę. Nikt nie przeżył.
- Ashalio.
Odwróciła się i spojrzała prosto na jasnowłosego nadzorcę,
który przyglądał się jej z niepokojem. Wyglądał... znajomo.
Skonsternowana, przez kilka chwil wpatrywała się w jego twarz
bez słowa.
- 582 -
- Poznajesz mnie? - zapytał delikatnie.
- Tak - odpowiedziała. Wspomnienia z wolna układały się w
należytym porządku, strach odpływał, przeobrażając się w głęboki
żal. - Książę Andras. Elocien.
- Świetnie. - Elocien odetchnął z ulgą. Nachylił się, ujął ją za
rękę i delikatnie ścisnął. - Martwiliśmy się o ciebie.
- My? - Asha ponownie, z niejakim wysiłkiem, rozejrzała się
dokoła, lecz poza nią i księciem nie było tu nikogo. Po chwili
uświadomiła sobie, że znajdują się w jej sypialni.
- Tak, my wszyscy. Niedługo zacznie świtać, pozostali rozeszli
się do łóżek kilka godzin temu. Przespałaś niemal cały dzień.
- Tak długo? - Dziewczyna z trudem usiadła na posłaniu.
Elocien potaknął skinieniem. Spoważniał.
- Erran opowiedział nam, co zaszło. Wiemy, co zobaczyłaś,
zanim Tenvar uczynił cię Cieniem. - Pokręcił głową z
niedowierzaniem. - Ten list od Torina... Nie miałem o nim
pojęcia. Domyślam się, że Rada również nie wiedziała.
Asha uśmiechnęła się do wspomnienia. „Davian i ja musieliśmy
wyruszyć w pośpiechu”.
- On żyje - szepnęła, wciąż niepewna, czy naprawdę wolno jej
uwierzyć w taki obrót spraw. Zaraz potem jednak uśmiech
przygasł i obmyła ją fala gniewu. Myśli i pamięć stawały się z
każdą chwilą jaśniejsze, mogła je coraz sprawniej analizować,
rozważać, mierzyć się z nimi. - Co zrobiłeś ze starszym
Tenvarem?
- Poddaliśmy go obserwacji. - Przez twarz księcia przemknął
grymas.
- Musimy go zamknąć! - Dziewczyna pomyślała o wszystkich
zabitych w Caladel, o zakrwawionych trupach najbliższych
przyjaciół.
- 583 -
- Co najmniej zamknąć - dodała, rzucając księciu twarde
spojrzenie.
- Rozumiem, ale... nie takie to proste - stwierdził Elocien. -
Tenvar jest przecież Obdarzony. Istnieją pewne zasady, które nie
pozwalają nam bezpardonowo wkroczyć do Tol i go aresztować.
Ograniczają mnie prawa, których nie mogę złamać, nie posiadając
niepodważalnych, niezbitych dowodów. - Rzucił Ashy
przepraszające spojrzenie.
- Dopóki Tenvar pozostaje w Tol, obejmuje go jurysdykcja
Rady i jedynymi, którzy mogą go o cokolwiek oskarżyć i
wymierzyć karę, są Obdarzeni. To wynika wprost z Paktu.
- Przecież to on zrobił mnie Cieniem! - Asha przeszyła księcia
pełnym niedowierzania spojrzeniem. - Wbrew mojej woli.
Okłamał mnie co do Daviana. Pamiętam to! No i Erran wszystko
Zobaczył...
- Zobaczył, ale o tym nikt nie może się dowiedzieć -
przypomniał spokojnie Elocien. - A twoje wspomnienia? Jak
zamierzasz to wytłumaczyć Radzie? Możesz oskarżać, kogo tylko
chcesz, ale jeśli oni nie uwierzą, że naprawdę odzyskałaś pamięć,
jedynym skutkiem całego zamieszania będzie to, że Tenvar dowie
się, iż wiemy, co zrobił. - Westchnął. - W tej chwili naprawdę
możemy go jedynie obserwować. Przyrzekam ci natomiast, że
kiedy tylko nadarzy się okazja, by zrobić coś więcej, nie będę się
wahać.
Asha potrząsnęła głową, wciąż porządkowała myśli. Elocien
miał rację, powinna to wszystko rozumieć bez pytania.
- Wydajesz się bardzo spokojny.
- Na furię miałem cały dzień, zdążyła ostygnąć - odparł Elocien.
- Ale możesz mi wierzyć, do niedawna wcale nie byłem spokojny.
- Wstał z krzesła i kojącym gestem złożył jej dłoń na ramieniu. -

- 584 -
Jeśli czujesz się na siłach, dam znać reszcie. Chcieli wiedzieć,
kiedy się obudzisz.
Asha potaknęła, a kiedy książę wyszedł, ułożyła się na wznak i
zapatrzyła w sufit. Starała się zapanować nad wrzącymi w duchu
emocjami. Przejmująca żałoba i zgroza. Wściekłość na Tenvara.
Strach rozbudzony świadomością tego, do czego był zdolny się
posunąć.
Dla uspokojenia wzięła kilka głębokich oddechów i raz jeszcze
przemyślała to, co usłyszała od Elociena na temat Obdarzonych i
nietykalności Tenvara, jaką zapewniał mu pobyt w Tol. Wreszcie
w jej głowie zaczął formować się plan, początkowo jedynie
pomysł, niewyraźny zarys, lecz kiedy w sypialni pojawili się
Elocien z augurami, był już w pełni ukształtowany.
Kiedy wszyscy już ją wyściskali - szczególnie gorąco przytulił
Ashę Erran, którego ulga była tak wyraźna, że dziewczynie
zebrało się na śmiech - zwróciła się do księcia.
- Wiem chyba, w jaki sposób możemy rozwiązać problem z
Tenvarem. Wiem, jak go zamknąć - obwieściła.
Elocien zmarszczył czoło.
- Nie możemy ryzykować incydentu między pałacem a Tol
Athian, nie w obecnej sytuacji. Niedawne wystąpienia mojego
brata przeciwko Obdarzonym i tak już podniosły napięcie -
uprzedził.
- Nie brałbyś w tym udziału. Ani ty, ani nikt z obecnych -
zapewniła pospiesznie Asha. - A w razie porażki najgorsze
byłoby, że Tenvar dowie się, iż wróciła mi pamięć - dodała, po
czym nakreśliła swój pomysł.
Wszyscy czworo wysłuchali jej z uwagą, w milczeniu. Kiedy
umilkła, zapadła cisza. Augurzy i Elocien zastanawiali się nad
propozycją.

- 585 -
- Wszystko pięknie, ale dla ciebie to spore ryzyko - zauważył
wreszcie Erran. Chłopak wydawał się szczerze zaniepokojony. -
Nie wiadomo, jak zareaguje Tenvar.
- Poradzę sobie - stwierdziła Asha, patrząc mu głęboko w oczy.
Po chwili Erran skinął na znak zgody. Pozostali augurzy poszli
za jego przykładem. Bali się o nią, lecz nikt nie zamierzał
odwodzić jej od realizacji planu. I była im za to bardzo
wdzięczna.
Najdłużej rozważał pomysł dziewczyny książę, lecz ostatecznie
i on pokiwał głową.
- Trzeba ci więc zorganizować spotkanie ze starszym Eilinarem.
Potrzebujesz też dostępu do magazynu w starym skrzydle -
podsumował.
- Tak, to mi powinno wystarczyć.
- Zobaczę, co się da zrobić. - Elocien raz jeszcze pokiwał głową,
tym razem już tylko do własnych myśli.

***

Asha otworzyła drzwi gabinetu Ilsetha najmocniejszym


szarpnięciem, na jakie było ją stać. Huk poniósł się daleko w obie
strony korytarza.
Ilseth aż podskoczył. Gdy rozpoznał intruza, opadł z powrotem
na krzesło i spróbował przywołać na twarz swobodną minę.
- Ashalia. Czym mogę służyć? - spytał z chłodną uprzejmością.
- Na przyszłość radzę łagodniej obchodzić się z drzwiami.
Dziewczyna przystanęła tuż za progiem, odwróciła się,
zamknęła delikatnie gabinet, po czym zwinnie wyłowiła z
kieszeni klucz i bły skawicznie przekręciła go w zamku.
- Skąd masz ten klucz? - Ilseth ściągnął brwi.
- 586 -
- Nieistotne. - Asha schowała klucz z powrotem.
- Może rzeczywiście - odparł. Nie wydawał się spięty sytuacja
raczej go bawiła. - Z czym przychodzisz?
- Chcę, byś wiedział, że pamiętam.
- Co takiego pamiętasz?
- Wszystko - syknęła Asha przez zaciśnięte nagle gardło. -
Wiem, że Davian nie zginął, tylko zniknął. Wiem, że uczyniłeś
mnie Cieniem bez mojej zgody. I wiem też, że jesteś zamieszany
w atak na Caladel. - Starając się zapanować nad gniewem,
zacisnęła pięści. - A teraz powiesz mi dokładnie, co się tam stało.
Ilseth odpowiedział przymilnym, nonszalanckim uśmiechem,
aczkolwiek przez jego twarz przemknął cień zaskoczenia.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - westchnął. -
Niewykluczone, że coś ci się pomieszało. Wiem, że Cienie
miewają czasami niezwykle wyraziste sny o swojej przeszłości...
- Nie traktuj mnie jak pierwszej naiwnej! Chcę, byś się
przyznał. Opowiedz o wszystkim.
- Niby jak zamierzasz mnie do tego zmusić? - Na wargi
starszego wypłynął złośliwy, protekcjonalny uśmieszek. - Siłą? -
zachichotał. - Ashalio, przed działaniem Esencji chronią cię co
prawda Nakazy, ale nie myśl sobie, że jesteś ode mnie silniejsza
fizycznie.
Sięgnęła do kieszeni i wyjęła niewielki czarny krążek. Ujęła go
między kciuk i palec wskazujący i pokazała Ilsethowi.
- Wygląda znajomo?
Uśmiech mężczyzny zgasł, lecz starszy nadal siedział spokojnie,
niemal nieprzejęty.
- Ashalio, nie wiem, czy pamiętasz, ale jesteś Cieniem. - W jego
głosie dała się słyszeć drwiąca nuta. - Nie możesz się tym
posłużyć.
- 587 -
- Wcale nie muszę się tym posługiwać. - W kwestii jej zdolności
korzystania z Naczyń bardzo się mylił, ale nie musiał o tym
wiedzieć. - Wystarczy, że przyłożę ci ten drobiazg do karku. Bo
może zapomniałeś, ale ten dotyk paraliżuje. Ja pamiętam świetnie.
- Przeszyła Ilsetha pewnym siebie spojrzeniem. - Jedno muśnięcie,
a stracisz władzę nad ciałem. A ja będę mogła z tobą zrobić, co mi
się żywnie spodoba. I wiesz? Będziesz to wszystko czuć. Będziesz
wszystko widzieć i słyszeć. A jednocześnie nawet nie zakwilisz. -
Rozciągnęła wargi w lodowatym uśmiechu. - Spędzimy ze sobą
całe godziny i nikt się nie zorientuje.
W gabinecie na długą chwilę zapadła cisza.
- Nie jesteś taka - odezwał się w końcu Ilseth.
- Dawniej rzeczywiście nie byłam - przyznała dziewczyna. -
Kiedyś, zanim naznaczyłeś mnie tym. - Skinęła na swoją twarz.
Podeszła krok bliżej do biurka.
Ilseth zerwał się z miejsca i wykrzywił usta.
- Po co zadajesz sobie tyle trudu, dziecko? W tej części Tol nie
działa Pamięć. Nawet gdybym powiedział to, co chcesz usłyszeć,
nikt ci nie uwierzy. Za to wtrącą cię do więzienia. Ale jeśli stąd
wyjdziesz... nie będę cię ścigać. Przyrzekam.
- Przyrzekasz? - Asha zaśmiała mu się prosto w twarz. - Od razu
czuję się uspokojona.
Wykonała kolejny krok naprzód. Ilseth cofnął się od wciąż
dzielącego ich biurka. W tej chwili w jego oczach widniał już
prawdziwy lęk. Przez kilka sekund patrzył na zamknięte drzwi, a
kiedy zrozumiał, iż nie ma szans do nich dobiec, wymijając Ashę i
jej czarny krążek, porzucił wszelkie pozory spokoju.
- Durna dziewucho! - wycedził wściekle. - Miałaś zginąć razem
z tamtymi. I obiecuję ci, że zginiesz teraz. Ale nie tak szybko jak
oni. Wydam cię Czcigodnym. Czy wiesz, co oni z tobą zrobią?
Będziesz błagać o śmierć!
- 588 -
Asha zrobiła następny krok, dotarła już do biurka.
- Gdzie są Davian i Wirr? - spytała tonem, w którym dźwięczała
stal.
- Nie powiedziałbym ci, nawet gdybym wiedział - warknął
Ilseth i cały się sprężył. Szykował się do ataku.
Nagle wystrzelił do tyłu, jakby jakaś niewidzialna ręka
poderwała go z podłogi i przyparła do ściany. Wydał z siebie
donośny okrzyk zaskoczenia i zaczął się szamotać w
niewidzialnych pętach. Szeroko otwarte oczy zwróciły się ku
Ashy z niedowierzaniem.
- To niemożliwe! - wydyszał. - Nie możesz być...
- Dość tego!
Ilseth gwałtownie zwrócił głowę w stronę, z której dobiegł
nowy głos. Asha nie spuszczała wzroku z jego przerażonej
twarzy. Kątem oka zobaczyła starszego Eilinara, który moment
wcześniej zdjął z siebie Woal.
- Wie znacznie więcej, niż powiedział - rzuciła lodowatym
głosem. Nadal patrzyła prosto na Ilsetha.
- Nie wątpię - odezwał się zmęczonym tonem Nashrel. -
Powiedział jednak wystarczająco wiele, by się pogrążyć, a nie
chciałem bardziej ryzykować. Resztę i tak z niego wydobędziemy,
o to możesz być spokojna. - Spojrzał na Ilsetha ze smutkiem i
odrazą. - A ja cię broniłem, kiedy Ashalia wysunęła oskarżenie.
Ilseth miał przez moment taką minę, jakby zamierzał
protestować, upierać się przy swej niewinności, lecz widząc wyraz
twarzy Nashrela, jedynie splunął.
- Głupiec z ciebie, Nashrel - fuknął i raz jeszcze spróbował
oswobodzić ręce dzikim szarpnięciem. - Niczego się ode mnie nie
dowiesz. Trzeba było pozwolić dziewczynie, by wzięła mnie na
tortury. - Rzucił Ashy wilczy uśmiech.
- 589 -
Dziewczyna bez jednego słowa podeszła i przyłożyła mu czarny
krążek do karku.
Mięśnie twarzy i cała reszta ciała starszego w jednej chwili
zastygły w bezruchu.
- Ashalio, co robisz? - rzucił Nashrel. W jego tonie ciekawość
zdecydowanie przeważała nad niepokojem.
W tej chwili poruszały się już tylko gałki oczne Ilsetha, który
łypał to na dziewczynę, to na Nashrela. A Nashrel nie wiedział.
Wystarczyłoby, żeby Asha przyłożyła do czarnego krążka palec i
sięgnęła do Rezerwy, a Ilsetha spotkałby dokładnie taki los, jaki
on zgotował jej. Uniosła rękę... i pozwoliła jej opaść.
- Tylko dzięki temu jego towarzystwo mogło stać się w miarę
znośne - odparła, po raz pierwszy od wejścia do gabinetu
odrywając wzrok od twarzy Ilsetha. Spojrzała na Nashrela. -
Kiedy tylko czegoś się dowiesz, poinformujesz pałac? Tak jak się
umawialiśmy?
- Oczywiście. - Nashrel z namysłem przyglądał się Ilsethowi. -
Cała sprawa zostanie między tobą, mną i kilkoma zaufanymi
starszymi. Jeśli zdobędę jakiekolwiek informacje o twoich
przyjaciołach, dowiesz się natychmiast.
- Dziękuję, starszy Eilinarze.
Ponownie spojrzała na przyszpilonego do ściany, bezradnego
Ilsetha. Nagle poczuła wzbierające mdłości. Odwróciła się na
pięcie i wyszła.
Nie obejrzała się za siebie.

- 590 -
Rozdział 38.
Davian splótł palce, strzelił kostkami dłoni i rzucił Malshashowi
buńczuczny uśmiech.
- Dobrze, jestem gotów.
Starszy augur rozpromienił się i pokręcił głową.
- Pół życia próbowałeś użyć Esencji i nic. Skąd pewność, że uda
ci się akurat teraz?
- Bo to nie była moja wina. - Chłopak wzruszył ramionami. -
Uczono mnie szukać nie tam, gdzie trzeba - przypomniał. - W
szkole kładli nam do głów, że jedyną metodą na skorzystanie z
Esencji jest zaczerpnięcie jej z Rezerwy, tego wewnętrznego
zasobu energii, jaki znajduje się w ciele każdego Obdarzonego.
Problem w tym, że ja nie posiadam Daru i nie noszę w sobie
Rezerwy. Jestem augurem, więc muszę energię czerpać z
otaczającego mnie świata.
- Zgadza się - Malshash pochylił głowę na bok - ale sucha
wiedza nie wystarcza, to nawet nie połowa drogi. Wciąż musisz
się nauczyć kontrolować Esencję, ujarzmiać ją jak należy. Nie
zapominaj, że to energia, substancja bardzo aktywna. Esencja jest
siłą samą w sobie. W niczym nie przypomina kan.
- Podejrzewam, że naturę Esencji i metody jej wykorzystania
przestudiowałem bardziej dogłębnie niż jakikolwiek inny
Obdarzony w moim wieku - uśmiechnął się Davian. - Od dawna
czułem, że jeśli tylko zyskam do niej dostęp, będę się nią
posługiwać równie dobrze jak wszyscy inni.
- Cóż, znakomicie - pochwalił Malshash. - To ostatnia
umiejętność, jakiej mogę cię nauczyć, więc przekonajmy się
wreszcie, czy talent masz równie wielki jak pewność siebie.

- 591 -
Davian zaczerpnął głęboko powietrza i się skupił. Czuł kan
wszędzie dokoła, przenikała cały świat. Początkowo wydawała się
mu praktycznie niezauważalna, lecz teraz - po zaledwie dwóch
tygodniach ćwiczeń i nauki - był w stanie po nią sięgać i czerpać
praktycznie bez udziału myślenia. Malshash nigdy nie powiedział
tego wprost, lecz Davian dobrze wiedział, co oznaczają spojrzenia
augura, kiedy kolejne moce przyswajał sobie w ciągu jednego
popołudnia lub nawet jednej godziny. Był w tym dobry. Bardzo
dobry. Korzystał z nowych umiejętności równie naturalnie, jak
oddychał.
Skoncentrowany, skorzystał z kan, by wyostrzyć i rozszerzyć
swe zmysły, i rozejrzał się w poszukiwaniu nieomylnego blasku
Esencji. Ciało Malshasha aż pulsowało światłem, lecz od niego
nie zamierzał czerpać ani krztyny energii. Nie chciał przypadkiem
wyrządzić nauczycielowi krzywdy.
Skupił się jeszcze mocniej. Nieco dalej na drodze, wśród
wyjątkowo dziś gęstej mgły, coś się jarzyło. Ruszył w tamtą
stronę.
Spowijające światło opary powoli się rozproszyły, odsłaniając
wysoki dąb. Blask nie był jaskrawy, lecz obecność Esencji w
drzewie była niewątpliwa. Davian spróbował ją pobrać.
I trafił na jakąś przeszkodę.
Naparł mocniej, w pierwszej chwili spokojnie, lecz stopniowo
zaczęła w nim narastać frustracja. Pień drzewa otaczało w
promieniu kilku metrów coś, przez co jego usprawnione dzięki
kan zmysły nie mogły się przedrzeć. Skrzywił się i otworzył oczy.
- Wyraźnie widzę, że Esencja przepływa przez ten dąb -
prychnął poirytowanym tonem. - Ale za nic nie mogę się do niej
dobrać.
Malshash zaplótł ramiona na piersi, na jego wargach pełgały
zalążki uśmiechu.
- 592 -
- A przed chwilą taki był z ciebie chojrak.
- Dobra, niech ci będzie. - Davian zrobił skwaszoną minę. -
Wszystkiego jeszcze nie wiem - dodał z całą pokorą, jaką zdołał w
sobie odnaleźć. - Więc co robię nie tak?
- Czy nigdy nie zastanowiło cię, że wszystkie tutejsze drzewa są
zdrowe i starannie wypielęgnowane? - Malshash uniósł brew.
Davian rozejrzał się po okolicy. Faktycznie, rosnące szpalerem
wzdłuż ulicy dęby były bez wyjątku bujne i równo przystrzyżone;
musiały stanowić część architektonicznego projektu miasta.
- Masz rację. - Zmarszczył czoło. - Bo właściwie powinny już
dawno uschnąć, prawda?
- Są jak książki w bibliotece. - Augur wzruszył ramionami. -
Zostały utrwalone w stanie pierwotnym. - Zatoczył szerokim
gestem dokoła. - Deilannis zbudowano tak, by pobierało
niewielkie porcje Esencji z niemal wszystkiego z wyjątkiem
ludzkiego ciała. Cała zebrana w ten sposób energia trafia
następnie do Jha’vett. Z tego właśnie powodu Darecjanie musieli
uodpornić część obiektów na działanie kan. Gdyby tego nie
zrobili, drzewa w tym mieście nie zdążyłyby nawet wyrosnąć, a
co dopiero przetrwać w dobrym zdrowiu przez tysiące lat. -
Klepnął Daviana w plecy. - W każdym razie wystarczy, że
podejdziesz do drzewa blisko i go dotkniesz. Rzecz w tym, byś
znalazł się w obrębie tarczy, nie na zewnątrz.
- Czyli jednak wszystko robiłem dobrze! - Chłopak wzniósł
oczy do nieba.
- To niewykluczone. - Malshash wyszczerzył się w uśmiechu.
Davian ruszył w kierunku najbliższego pnia, lecz zawahał się i
zawrócił.
- Dlaczego ja jeszcze żyję? - zapytał półgłosem. - Mówiłeś,
zdaje się, że aby żyć, muszę czerpać Esencję spoza własnego
organizmu.
- 593 -
Malshash przez chwilę rozważał pytanie.
- Jeśli się nie mylę, sporadycznie ją pobierasz - zasugerował. -
Kilka razy próbowałem te momenty zaobserwować, ale wiązki
Esencji są tak cienkie i delikatne, że nawet ja mam kłopot z ich
dostrzeżeniem. Mimo że przecież wiem, czego szukam. -
Westchnął. - Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że się tym nie
zainteresujesz. Z pewnością wieczorem i rano czerpiesz Esencję z
paleniska. Biblioteka jest oddzielona od reszty miasta barierą,
więc kiedy przebywasz tam, bierzesz ją, jak myślę, z Doradcy. -
Zawiesił głos. - Zdarza się też, że kiedy masz poważniejszy
niedobór, odbierasz część mojej.
- Twojej? - Davian zastygł. Widział, że Malshash ma się dobrze,
więc nie podejrzewał, że robi mu krzywdę, lecz sama myśl o
wykra daniu cudzej Esencji, energii życiowej innego człowieka,
przyprawiła go o ciarki.
- Naprawdę niewielkie ilości. - Malshash machnął ręką. - Poza
tym potrzebowałeś tej energii, by się skupić.
Davian potrząsnął głową. Teraz, kiedy się nad tym zastanowił,
uświadomił sobie, że przez ostatnie dwa tygodnie praktycznie nie
sypiał. Przymykał oczy na godzinę, najwyżej dwie dziennie. Jak
to możliwe? Zmarszczył brwi. Dlaczego nie zwrócił na to uwagi
wcześniej?
Westchnął i wrócił do przerwanej rozmowy.
- Ale gdybym został w tym mieście sam, na ulicy, bez ognia... i
byłbym tu dostatecznie długo...
- Pewności nie mam. - Augur wzruszył ramionami. - Sugeruję
jednak, byś unikał sytuacji, w których mógłbyś się przekonać.
- Świetna rada - mruknął chłopak pod nosem. Jego wcześniejszy
entuzjazm nieco przygasł, przytłumiony świadomością tego, w jak
poważnym znalazł się niebezpieczeństwie.

- 594 -
Od kilku dni Malshash wymagał od niego coraz więcej; Davian
nie skarżył się i nie komentował, lecz rozumiał, iż oznacza to, że
zbliża się czas powrotu, ponownej przeprawy przez szarą otchłań.
Nerwowo obrócił tkwiący na palcu pierścień. Mimo ufności, jaką
nauczyciel pokładał w jego talencie, bez przerwy podkreślał, jak
groźna jest rozpadlina.
Davian potrząsnął głową, by oczyścić myśli, i podszedł
wreszcie do drzewa. Przyłożył dłoń do suchej, szorstkiej kory.
Zamknął oczy.
Natychmiast poczuł Esencję, pulsowała żywiołowo wewnątrz
dębu. Ostrożnie otoczył ją kan. Postąpił przy tym inaczej niż
zwykle - w normalnych okolicznościach kan pochłonęłaby
Esencję w okamgnieniu i zdławiła ją bez śladu. Ale Davian
ostrożnie rozmieścił kan wokół strugi energii drzewa, a potem ją...
utwardził. Częściowo postępował zgodnie z podpowiedziami
Malshasha, po części jednak kierował się instynktem. Ta
utwardzona kan, w nowej postaci, miała mu pozwolić pobrać
Esencję do swego ciała.
Początkowo nie stało się nic. Już po chwili jednak jaśniejący
strumień z wolna wyciągnął się ku niemu, wpłynął do dłoni i
pomknął przez ramię aż do piersi. Chłopak poczuł rozlewające się
po całym ciele ciepło i życie, intensywne i piękne. Uniósł powieki
i zobaczył, że jego dłoń lśni, pulsuje surową, czystą energią.
Davian odwrócił się w miejscu i cisnął porcją Esencji w pobliski
mur.
Skutek rozminął się z oczekiwaniami. Ściana nie eksplodowała i
nie obróciła się w stertę gruzu. Energetyczny pocisk zamrugał i
zniknął, wchłonięty przez samo powietrze. Naturalnie; przecież
Malshash dopiero co tłumaczył, że całe miasto jest gigantycznym
kolektorem Esencji. Trzeba było spróbować innej sztuczki.

- 595 -
Wciąż czując na całym ciele mrowienie, cofnął się od pnia i z
fascynacją obejrzał drzewo. Liście - jeszcze moment wcześniej
żywy, zielony akcent, jaskrawo odcinający się od mdławych
odcieni szarości Deilannis - skurczyły się i poczerniały. Również
sam pień i konary wyglądały, jakby marniały już od wielu lat.
Davian łagodnie trącił zeschłe drzewo i gwałtownie odskoczył,
gdy cały dąb rozpadł się i rozsypał w obłoku czarnego pyłu.
Chłopak zakaszlał i zaczął pluć, próbując pozbyć się drobinek z
płuc i posmaku martwego drewna z ust.
- Co się stało? - spytał.
- Pozbawiłeś drzewo energii życiowej. - Malshash wpatrywał
się w miejsce, gdzie przed chwilą rósł dąb. Teraz została tam
jedynie kupka miałkiej, przypominającej popiół substancji.
Pokręcił z niepokojem głową. - Davian, zabrałeś wszystko, co ten
dąb miał.
- Czyli dobrze, tak? - Chłopak dopiero teraz zdołał oczyścić
gardło.
- Zależy, jak na to patrzeć - odparł Malshash, sam wyraźnie
niepewny, co sądzić. - To z pewnością... niecodzienne.
Widywałem już takie zdarzenia, ale zawsze dochodziło do nich w
momentach krytycznej potrzeby i wielkiego stresu. Wtedy nie
było w tym nic dobrego. - Przez jego twarz przemknął cień. - Tak
czy inaczej, lekcję możemy uznać za udaną. Nie wątpię, że poza
Deilannis będziesz w stanie w razie potrzeby czerpać nawet
bardzo pokaźne dawki Esencji.
- To zdecydowanie dobrze. - Davian uśmiechnął się od ucha do
ucha.
Malshash uniósł palec.
- Posługując się tą mocą, musisz postępować bardzo, naprawdę
bardzo ostrożnie - przestrzegł półgłosem. - To, co zrobiłeś temu

- 596 -
dębowi, mógłbyś zapewne zrobić też człowiekowi. Choćby przez
zwykłą nieuwagę.
- Mógłbym kogoś zabić? - Davian spojrzał na czarny proch i
zbladł.
Augur potaknął skinieniem.
- Twoje ciało ma nawyk czerpania z każdego możliwego źródła
i w dowolnych ilościach. To po prostu instynkt
samozachowawczy. Zakładam, że właśnie dlatego pobrałeś z
drzewa tak wiele. Gdybyś coś takiego powtórzył na żywym
człowieku... cóż. Domyślasz się chyba, jakie są skutki utraty
energii życiowej.
- Będę ostrożny - obiecał chłopak. - Ale tak poza tym...? -
Zerknął na Malshasha niepewnie.
Augur parsknął śmiechem.
- Poza tym znakomicie, Davian. Ten piorun, który posłałeś na
ścianę? Myślę, że w dowolnym innym miejscu rozniósłbyś ją w
drobny mak.
- Nie wypadło tak widowiskowo, jak chciałem - przyznał
chłopak. - Gdybym tylko...
Niespodziewanie urwał. W jednej chwili cały jego żołądek
wypełnił się ostrym bólem, ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa.
Runął na ziemię i jęknął, trzymając się za brzuch. Za bardzo pusty
brzuch. Boleśnie pusty. Był tak bardzo głodny...
Malshash przyklęknął u boku Daviana i bez słowa wyłuskał z
kieszeni jabłko. Chłopak chwycił je w dłonie i pożarł wielkimi
kęsami. W miarę jedzenia ból zelżał. Wkrótce chłopak był już w
stanie usiąść.
- Co się ze mną stało? - spytał oszołomiony.
Augur nerwowo splótł dłonie.

- 597 -
- Twoja więź pęka, Davian. I tak wytrzymała znacznie dłużej,
niż uważałem za możliwe, ale koniec końców osłabła. Nasz
wspólny czas dobiega końca.
Davian kilka razy wciągnął głęboko powietrze.
- Teraz?
- Nie. - Augur pokręcił głową. - Mamy jeszcze kilka godzin.
Myślę, że dobrze będzie zaczekać do wieczora lub nawet do rana,
o ile tego rodzaju ataki nie przybiorą na sile. Zdążymy jeszcze
wykonać kilka dodatkowych ćwiczeń. Ważne, byś był jak
najlepiej przygotowany.
- Skąd wiedziałeś, żeby je zabrać? - Davian spojrzał na ogryzek.
- Pamiętasz, jak opowiadałem o cieniu cienia twojego ciała,
który pozostał w twojej epoce? On nie utracił swej fizycznej
natury - westchnął Malshash. - A już od dwóch tygodni nie jadł
ani nie pił.
- To znaczy, że... umieram? Tam? W swoich czasach?
- To wszystko jedynie hipotezy. - Nauczyciel przeciągnął
palcami przez włosy. - Ale tak, tak sądzę. Twoje tamtejsze ciało
nie potrzebuje tyle jedzenia i wody co normalny człowiek, ale
nawet ono nie może się karmić powietrzem.
- Czyli stąd się bierze ten mój głód - mruknął Davian i się
skrzywił. - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
- Uznałem, że dodatkowa presja w niczym ci nie pomoże.
Chłopak prychnął pod nosem, nie miał ochoty na dyskusje.
- Więc co teraz? - spytał.
- Przed momentem poczułeś wzmożenie więzi z twoim ciałem z
innej epoki. Rozpadlina próbuje naprawić anomalię, jaką jest twój
pobyt w moich czasach. Stara się odesłać cię z powrotem -
powiedział Malshash z westchnieniem. - My możemy jedynie

- 598 -
zerwać więź z tymi czasami. Jesteśmy natomiast w stanie wybrać
moment, w którym ten proces się rozpocznie.
- Poprzez zniszczenie tego? - Davian uniósł palec z
pierścieniem.
- Otóż to - potaknął augur i bacznie przyjrzał się
podopiecznemu. - Myślę, że raz jeszcze powinniśmy przećwiczyć
Czytanie. To znakomity trening skupienia, a tego w rozpadlinie
będziesz potrzebować najbardziej.
- A co z Kontrolą? - Davian już od pewnego czasu zastanawiał
się, kiedy Malshash nauczy go tej umiejętności. Kontrola
intrygowała go, od kiedy przeczytał o niej w jednej z ksiąg.
Zastanawiało go, czy mógłby tę zdolność posiąść. Od dawna
krążyły pogłoski, wedle których część augurów była w stanie
wpływać na myśli innych ludzi, aczkolwiek nikt właściwie nie
dawał im wiary. Davian wiedział, że nawet gdy augurzy wciąż
jeszcze sprawowali rządy w Andarze, większość poddanych
podchodziła do doniesień o istnieniu tej mocy bardzo sceptycznie.
- Nie. - Malshash pokręcił głową. - Kontrola jest jak zmiana
postaci. Korzystanie z niej jest nierozważne i niebezpieczne. -
Spojrzał chłopakowi głęboko w oczy. - Tym razem po prostu mi
zaufaj. Nie próbuj się do niej zabierać.
- Jak uważasz. - Davian wymijająco wzruszył ramionami. -
Zajmiemy się Czytaniem - dodał, starając się nie pokazać po sobie
zawodu. Ukoił myśli kilkoma głębokimi wdechami. - Jestem
gotów. Czego szukam?
- Tym razem odsłoniłem kilka różnych wspomnień. Sam się
przekonaj, co znajdziesz.
Davian skinął głową. Opuścił powieki i przecisnął się przez kan,
aż wreszcie znalazł się wewnątrz umysłu Malshasha. Wciąż nie
przywykł do tego doznania; wiedział, kim jest, znał wszystkie
swoje myśli, lecz kiedy próbował o czymś pomyśleć, reagował
- 599 -
umysł Malshasha, nie jego własny. A Davian mógł tę odpowiedź
ocenić własnym rozumem.
Odczekał moment, skupił się i rozpoczął przeglądanie myśli i
wspomnień nauczyciela.
Większość tkwiła bezpiecznie zamknięta w skrzyni. Te na
zewnątrz były w większości nudne i bez wyjątku świeże.
Dowiedział się, co Malshash jadł w ciągu kilku ostatnich dni. Jak
zaskoczony poczuł się błyskawicznymi postępami Daviana w
panowaniu nad kan. Odebrał niepokój, z jakim augur chciał go jak
najszybciej odesłać do właściwej epoki. Z tym wiązały się także
inne emocje - przykrość i ból - których Davian nie rozumiał, lecz
do stanowiących ich źródło wspomnień nie miał dostępu. Uczucia
było znacznie trudniej zabezpieczyć niż obrazy konkretnych,
zachowanych w pamięci wydarzeń.
Przyszło mu do głowy, by sprawdzić, gdzie Malshash mieszkał,
zanim osiadł w Deilannis. I znów natknął się na zamkniętą
skrzynię. Zastanowił się, gdzie nauczyciel przeszedł augurskie
szkolenie. Skrzynia. Zadał sobie pytanie, dlaczego Malshash tak
bardzo się zdenerwował, kiedy Davian posiadł moc zmiany
postaci. Skrzynia. Fru stracja chłopaka z wolna zaczęła zmieniać
się w gniew. Na co mu umiejętność, której działanie można tak
łatwo zablokować?
Wreszcie, zamiast wymyślać kolejne tematy, Davian wyobraził
sobie, że stoi tuż przed skrzynią. Skoncentrował się, chwycił za
wieko oburącz i pociągnął.
Pokrywa ustąpiła, w tej samej chwili doleciał go stłumiony
okrzyk Malshasha.

Znalazł się w dużym, podłużnym pomieszczeniu. W sali


zastawionej licznymi stołami, przy których siedzieli pogrążeni w
rozmowach, roześmiani ludzie, odziani w przepiękne, uroczyste
- 600 -
stroje. Sam również siedział, z tym że jego stół znajdował się na
podwyższeniu. Czując w sercu rosnące wzruszenie, powiódł
spojrzeniem po zebranych. Tak wielu gości. Jego przyjaciele i
krewni, wszyscy stawili się, by świętować wraz z nim. Zrobiło mu
cię przyjemnie ciepło i wcale nie tylko z powodu wypitego wina.
Czuł się szczęśliwy.

Davian starał się nie tracić czujności. Znał to uczucie.


Przeżywał wspomnienie, którego treści nie był w stanie odmienić.
Doświadczał tej chwili dokładnie tak, jak zapamiętał ją Malshash.
Zdawał sobie sprawę, że jakimś cudem zdołał się włamać do
ukrytych obszarów pamięci augura, wiedział, że ogląda bardzo
osobiste wspomnienie, lecz nie miał pojęcia, jak się z niego
wyrwać.

Spojrzał w lewo i zaparło mu dech w piersiach. Tuż obok


siedziała najpiękniejsza kobieta, jaką widział w swym życiu.
Długie, proste czarne włosy lśniły w świetle lamp. Była smukła,
obdarzona owalną twarzą, wielkimi niebieskimi oczami i
delikatnie zarysowanymi ustami. Kąciki pełnych warg uniosły się
łagodnie, gdy pochwyciła jego spojrzenie. Nachyliła się.
- Czyżbyś patrzył na coś, co ci się podoba?
Davian poczuł, że jego własne usta również składają się w
uśmiech.
- Myślę, że znasz odpowiedź. - Rozejrzał się. - Czy to źle, że
chciałbym, by moje własne wesele skończyło się jak najszybciej? -
spytał konspiracyjnym szeptem.
Kobieta - Davian nagle uświadomił sobie, że ma na imię
Elliavia - przysunęła się bliżej i złączyli się w przeciągłym,
namiętnym pocałunku. Gdzieś w tle rozległy się gwizdy i brawa.

- 601 -
- Ależ skąd... mężu - odpowiedziała równie cicho.
Davian oparł się wygodnie i nasycił się chwilą. To był ten
moment. Moment doskonały, znacznie lepszy, niż mógłby sobie
wyobrazić; lepszy niż wszystko, na co w życiu liczył. Raz jeszcze
spojrzał na Elliavię. Była zachwycająca. Poczuł, być może głębiej
niż kiedykolwiek wcześniej, że na nią nie zasługuje. Nikt na nią nie
zasługiwał. Być może właśnie dlatego spotkało go takie szczęście.
Okazał się najlepszym przybliżeniem dobrej partii, jakie zdołała
znaleźć.
Do Ell podszedł służący, lekko musnął jej ramię i szepnął kilka
słów. Skinęła głową i znów nachyliła się ku Davianowi, tak blisko,
że poczuł na uchu muśnięcie kobiecych warg.
- Zaraz wracam, ukochany - powiedziała, wpatrując się w
Daviana roziskrzonymi oczyma.
- Będę czekać. - Lekko ścisnął jej dłoń.
Gdy szła w ślad za służącym, odprowadził ją wzrokiem. W białej
sukni ślubnej wyglądała wprost oszałamiająco. Kiedy zniknęła za
drzwiami, wrócił spojrzeniem do gości. Pozdrawiał uprzejmymi
skinieniami mijających jego stół znajomych, przyjmował
gratulacje. Od bezustannego uśmiechu rozbolała go twarz -
rozbolała go naprawdę i dosłownie! Ale to nic. Nie należał do
ludzi, którzy radują się byle czym, lecz dzisiejszy wieczór był
zdecydowanie szczęśliwy.
Tak upłynęło pół godziny. W pewnym momencie przyłapał się na
tym, że co chwila zerka na drzwi, którymi wyszła jego młoda żona,
i spodziewa się lada chwila zobaczyć ją ponownie. Wciąż jednak
były zamknięte. Rozejrzał się po sali, lecz sługa, który po nią
przyszedł, również gdzieś zaginął.
Ostatecznie przywołał innego służącego, młodzika, który z
malującym się na twarzy zmęczeniem roznosił wśród gości napoje.
- Przepraszam - zagaił - widziałeś może moją żonę?
- 602 -
Chłopak obdarzył go takim spojrzeniem, jakby nie był pewien,
czy to nie żart, po czym powiódł wzrokiem dokoła, być może
Ucząc na to, że Elliavia stoi gdzieś w pobliżu. W końcu jednak
pokręcił głową.
- Przykro mi, lordzie Deshrel, niestety nie widziałem.
Davian ściągnął brwi i westchnął. Cóż, musi poszukać jej sam.
Wstał, pokonał labirynt porozsuwanych między stołami krzeseł i
wymknął się tymi samymi drzwiami, za którymi zniknęła Ell.
Przeszedł krótkim, oświetlonym samotną pochodnią
korytarzykiem, pchnął kolejne drzwi i znalazł się na zamkowym
dziedzińcu. Na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka. Nie
znał zamku Caer Lyordas zbyt dobrze, nie miał pojęcia, że to
przejście prowadzi na zewnątrz. Po co Ell miałaby wychodzić?
Dziedziniec był oświetlony, lecz noc była wietrzna i część
pochodni zgasła w podmuchach. Nikt nie zajął się ich ponownym
rozpaleniem, ponieważ uwaga większości gwardzistów skupiona
była na weselnej uczcie. Davian, lekko otumaniony wypitym
wcześniej winem, zaczął krążyć bez celu pod zamkowym murem.
W pewnym momencie coś zauważył. Ledwie iskierkę, rozbłysk
bieli na tle czarnej ziemi. Nie do końca pojmując, co widzi,
podszedł do rowu i zajrzał w mrok.
Krzyk wyrwał mu się z gardła, zanim na dobre zrozumiał.
Wrzeszcząc o pomoc, padł na kolana w błoto i przytulił do siebie
zakrwawioną głowę Ell. Jej niewidzące oczy spojrzały prosto na
niego, z nierównego rozcięcia na szyi wciąż sączył się
ciemnoczerwony płyn. Suknia jego żony uwalana była błotem i
rozdarta w taki sposób, że wolał nie myśleć o tym, co ją spotkało.
Szlochając, wyciągnął rękę i ostrożnie, łagodnym gestem zakrył
najbardziej intymne miejsca.
Doleciały go krzyki zwabionych jego wołaniem gości. Słyszał,
jak pierwsi nadbiegający zachłystują się przerażeniem. Nie
- 603 -
odwrócił się jednak, nie potrafił oderwać spojrzenia od Ell.
Kołysał się z nią w ramionach i płakał gwałtownie, zalewając
łzami jej piękną, lodowatą twarz.
Nie. To nie mogło się skończyć w ten sposób. Nie mógł
pozwolić, by tak się skończyło. Sięgnął do Rezerwy, głęboko,
głębiej niż kiedykolwiek przedtem. Zaczerpnął wszystko, co
znalazł. Zamknął oczy, złożył dłonie na wilgotnej skórze żony i
przelał w nią Esencję. Poczuł, jak rozcięcie na szyi zaczyna się
zrastać, jak pokrywające całe ciało sińce błędną i znikają.
Przelewał coraz to więcej energii, przykazując jej sercu, by
zaczęło na powrót bić, by wróciło w nią życie. Pozbywał się
Esencji w ilościach, które, jak wiedział, były już niebezpieczne.
Nic to. Poradzi sobie.
Kiedy jednak otworzył oczy, Ell nadal leżała w błocie,
wpatrzona w ponure niebo. Jej pierś nie falowała, skóra pozostała
zimna.
Nie miał pojęcia, jak wiele czasu minęło. Po prostu w pewnej
chwili poczuł na barku czyjąś dłoń. Ilrin, jego nauczyciel z
akademii.
- Kto to zrobił? - spytał Ilrin łamiącym się głosem. W oczach
mężczyzny groza spotykała się z gniewem, bólem i żalem. Ell
również była jego uczennicą.
Davian rozejrzał się dokoła. Jego wzrok padł na stojącego obok
chłopaka. Twarz skojarzył dopiero po chwili, lecz zaraz potem
jego cierpienie przerodziło się w rozpaloną do białości furię. To
on, sługa, który wyprowadził ją z zamku. Ten, za którym poszła na
śmierć.
W okamgnieniu stał już wyprostowany; poruszając się szybciej,
niż wydawało się możliwe, przemknął przez gęstniejący tłum
gapiów i zacisnął dłonie na krtani młodzika.

- 604 -
- Mów, co się stało! - wychrypiał głosem, w którym ledwie
rozpoznał swój własny.
- To kapłan... - wykrztusił z trudem służący, krew odpłynęła mu
z twarzy. - Ten, który udzielił wam ślubu. To on prosił, bym ją tu
sprowadził.
Davian wpatrywał się w chłopaka, czuł jedynie wściekłość. Ten
dzieciak wywabił Ell prosto w objęcia śmierci. Był współwinny.
Jego Rezerwa zaczęła się już odtwarzać. Wypełnił Esencją
ramię, a kiedy nadał mu siłę dziesięciu mężczyzn, obrócił
gwałtownym ruchem nadgarstek.
Kark chłopaka trzasnął jak sucha gałązka. Wstrząśnięci gapie
wydali z siebie głuchy jęk.
Davian zawirował w miejscu i rozejrzał się. Kapłan. Człowiek
rzekomo święty. To on był odpowiedzialny. Weselni goście
uskakiwali mu z drogi; kilku przyjaciół wołało go po imieniu,
prosili, by się opanował, lecz nikt nie stanął mu na drodze. Nikt
nie miał aż tyle odwagi.
Wiedzieli, że gdyby spróbowali go powstrzymać, nic by sobie z
tego nie robił. Odrzuciłby ich jednym ruchem ramienia, jakby
opędzał się od roju natrętnych much. Wiedział, że znajdzie
kapłana. Znajdzie i zabije, zada mu śmierć powolną i bolesną.
Poszukiwania nie zajęły mu wiele czasu. Posłał zmysł wzroku
wysoko ponad zamek i rozejrzał się po okolicy; niemal
natychmiast wypatrzył samotną postać biegnącą po północnej
drodze, raz po raz ślizgającą się na luźnym żwirze, którym
wysypano prowadzący w dół zbocza trakt. Nawet mimo
odległości, mimo mroku od razu rozpoznał brązową szatę.
Sunął przed siebie szybciej niż kiedykolwiek przedtem, a
przecież każdy krok stawiał z lodowatym rozmysłem i spokojem,
mocno kontrastującym z szalejącym w jego duszy ogniem. Szedł, a
otaczający go ludzie trwali dziwnie nieruchomo niczym kamienne
- 605 -
posągi. Równie leniwie wiał wiatr, niemal przestał czuć jego
smagnięcia; także płomienie pochodni kołysały się niecodziennie
ospale. Po drodze zabrał jedną ze sobą. Wyszedł przez zamkową
bramę i skręcił na północ.

Nie miał pojęcia skąd, lecz wiedział, że ci, którzy na niego


patrzyli, widzieli jedynie rozmyty, czerwony ognik, nic więcej.

Wyprzedził korpulentnego kapłana i stanął mu twardo na


drodze. Chciał zobaczyć jego twarz. Chciał ujrzeć spojrzenie
duchownego w momencie, gdy przesłoni je świadomość
nieuchronnej śmierci.
Widząc przed sobą Daviana, kapłan gwałtownie wyhamował.
Wysiłek zaróżowił mu policzki, lecz reszta twarzy była blada jak u
ducha. W oczach malowało się czyste przerażenie.
- Litości! - jęknął. Przewrócił się i zaczął cofać rakiem, tak
szybko jak tylko potrafił. - Litości. To nie ja. El mi świadkiem. To
nie ja!
Davian zmierzył wzrokiem ubłoconą szatę duchownego.
Ramiona miał nagie i pokryte długimi zadrapaniami. Na ten
widok wyparowały resztki opanowania.
Korzystając z Esencji, przyszpilił do ziemi ogarniętego paniką
kapłana. Najpierw skupił wolę na dłoniach. Do wtóru
przenikliwych wrzasków mały palec lewej ręki wygiął się do tyłu i
złamał z suchym trzaskiem. Davian zajął się następnym. Trzask.
Środkowy, wskazujący, kciuk. A potem druga dłoń. Trzask. Trzask.
Trzask. Davian ledwie był świadom tego, co robi. Chciał jedynie,
by ten człowiek poczuł taki sam ból, jaki w tej chwili rozdzierał
jego pierś. I gorszy.

- 606 -
Pracował metodycznie. Wyłamał kapłanowi wszystkie palce u
stóp. Nie, to za mało. Duchowny nadal nie wiedział, co znaczy
cierpieć naprawdę.
Skupił się. Przełal w ofiarę nieco Esencji i pozwolił, by złamane
kości się zrosły. Większość zastygła pod upiornie nienaturalnymi
kątami, prawdopodobnie wciąż promieniowały bólem.
Zaraz potem skierował strumień energii na krew kapłana.
Podgrzał ją. Z początku tylko trochę, delikatnie, lecz potem coraz
mocniej, aż wreszcie zawrzała.
Tym razem duchowny wrzasnął jak trzeba. Długie, bardzo
długie krzyki, pieśń przejmującego, przenikającego do samych
trzewi duszy cierpienia. Davian przyglądał się temu beznamiętnie,
nie czuł zupełnie nic. Żadnej satysfakcji. Nawet odrobiny
przykrości czy żalu. To nie była zemsta. Wymierzał
sprawiedliwość w jej czystej postaci. Sprawiedliwość i nic więcej.
Upewnił się, że wciąż przekazuje kapłanowi dość energii, by ten
zachował przytomność, po czym z kolejnej porcji Esencji utkał
brzytwę, ostrze cienkie i ostre. Szybkim, płynnym ruchem
nadgarstka wykastrował ofiarę. W tej chwili duchowny już milczał
- leżał po prostu z wygiętymi w pałąk plecami i od czasu do czasu
spazmatycznie podrygiwał. Jego umysł rozpaczliwie pragnął się
wyłączyć, lecz Davian skrzętnie pilnował, by wszystkie doznania
zmysłowe docierały do niego bez przeszkód. Wrząca, bulgocąca
krew z sykiem kapała na zimny piach. W ten właśnie sposób miał
umrzeć. Miał się wykrwawić powoli, w okrutnych męczarniach.
Davian ponownie upewnił się, czy kapłan otrzymał dość Esencji,
by zachować świadomość aż po kres, po czym nachylił się tak, by
umierający musiał spojrzeć mu prosto w oczy.
- To za Ell - szepnął.
Wstał, odwrócił się i ruszył powolnym krokiem w stronę zamku.

- 607 -
Oddalił się bardziej, niż sądził; od Caer Lyordas dzieliła go
przynajmniej mila. Jak to możliwe, że dobiegł aż tak daleko?
Spróbował sobie przypomnieć. Niestety, najświeższe wspomnienia
były mgliste, rozmyte...
Wtem nadeszła świadomość. Dotarło do niego, co się stało.
Czego się dopuścił. Padł na kolana i zwymiotował; wstrząsały nim
torsje, dopóki w żołądku nie zostało już nic. Kiedy nudności
ustały, podniósł się i na drżących nogach poszedł dalej ku
zamczysku. Gdzieś w głębi ducha rozumiał, co się z nim dzieje - to
szok.
Przed bramą czekała spora grupa ludzi, lecz przecisnął się
między nimi w milczeniu, ledwie słysząc padające zewsząd pytania
i pozbawione znaczenia wyrazy współczucia. Wyminął ich i
podszedł prosto do ciała żony. Ktoś podniósł ją z rynsztoka i
złożył pośrodku dziedzińca. Dłonie miała splecione na piersi.
Jakby na przekór pozie, zwłoki nie tchnęły spokojem. Suknia,
poszarpana i splamiona krwią, snuła zupełnie inną opowieść.
Prawdziwą.
Przystanął nad nią i obrzucił nieobecnym spojrzeniem. W duchu
czuł... pustkę. Nicość tak doskonałą, że aż dławiącą. Nic już nie
było ważne. Odeszła, odeszła tak nagle. Równie błyskawicznie i
bez uprzedzenia utraciło sens wszystko, co miało go jeszcze
spotkać.

- Nie - powiedział zupełnie mimowolnie. Uklęknął i delikatnie


pogładził jej policzek. - Nie.
Sięgnął głęboko w siebie i po raz kolejny zaczerpnął Esencji.
Mimo że tej nocy nie szczędził energii, Rezerwę znów miał
niemal pełną. Instynkt jednak podszeptywał mu, że nawet cała
jego moc nie pozwoli wytworzyć takiej ilości energii, by
sprowadzić ją z powrotem. Potrzebował więcej. Znacznie więcej.
- 608 -
Esencja czekała wszędzie dokoła. Wyczuwał jej tętno na całym
zamku i w okolicy. Drzewa i trawa. Płomienie pochodni.
Ludzie.
Na przemyślenia nie było czasu, każda sekunda zwłoki
stanowiła dodatkową przeszkodę. Sięgnął po Esencję i zaczął
przelewać ją w Ell. Nieruchome ciało rozjarzyło się nikłą, żółtawą
poświatą, lecz energii wciąż było za mało. Gdy jego własna
Rezerwa opróżniła się niemal do cna, zaczął pobierać Esencję z
otoczenia. Skrawkiem świadomości czuł więdnięcie traw, wiatr
przynosił ku niemu trzask padających na ziemię drzew.
Rozwieszone na zamkowych ścianach pochodnie gasły jedna po
drugiej.
Za mało.
Z jednej z komnat doleciał go krzyk. To padła pierwsza osoba,
której odebrał Esencję. Wrzaski rozległy się też gdzie indziej, lecz
milkły niemal natychmiast, w miarę jak Davian pozbawiał
kolejnych ludzi całego zapasu energii życiowej, chłonąc ją w
siebie i przekazując leżącej przed nim Ell. Przefiltrowany przez
jego zmysły świat stopniowo ciemniał, blask Esencji gasł coraz
szybciej, aż w końcu wokół nie zostało już nic. Ani jedna żywa
istota. Nikt i nic poza nim.
Rezerwę wyczerpał już dawno temu, wiedział jednak, że ma w
sobie więcej. Był tak blisko; niemal widział, jak jej pierś faluje w
rytm oddechu, jak gładkie policzki na powrót oblewa leciutki,
różowy rumieniec.
Sięgnął więc po własną Esencję, tę jej część, która
podtrzymywała przy życiu jego ciało. Do dna.
Poczuł odrętwienie ogarniające członki; ręka odpadła od
policzka Ell, zrywając więź na dobre. Czy się udało? Wytężył

- 609 -
słabnący wzrok, by zobaczyć jeszcze jej twarz, jej pierś, byle tylko
dostrzec najdrobniejszą choćby iskrę życia.
Był tak bardzo zmęczony.
Zamknął oczy.

Kiedy je na powrót otworzył, znowu był w Deilannis i miał


przed sobą Malshasha. Stał tak długą chwilę, zdjęty przerażeniem,
niepewny, co powinien powiedzieć. Na twarzy nauczyciela widać
było podobne wahanie, lecz w jego spojrzeniu pojawiło się też
coś, na widok czego Davian lękliwie zadrżał. Gniew, furia, gorąca
jak rozżarzone żelazo.
Chłopak nagle skojarzył. Widział już człowieka, który wyglądał
tak jak Malshash dzisiaj. Spotkał go na weselu, to on próbował go
pocieszyć. Ilrin.
Zaraz potem pojawiły się kolejne skojarzenia. Nie znał imion i
nazwisk, lecz pamiętał ich wyraźnie. Ludzi, których postacie
nauczyciel przybierał przez dwa ostatnie tygodnie.
Malshash jeszcze przez chwilę stał bez słowa, niemo wpatrując
się w Daviana, dysząc ciężko jak szybkobiegacz po
wyczerpującym wyścigu.
- Przygotuj się - warknął. - Odejdziesz stąd już dzisiaj.
Nie dodał nic więcej. Odwrócił się i ruszył przed siebie.
Moment później zniknął we mgle.

- 610 -
Rozdział 39.
Davian skubnął zębami kolejny paznokieć.
Siedział na stopniach przed wejściem do Jha’vett; uznał, że tu
właśnie powinien zaczekać na Malshasha, choć nie umówili się
wprost. W ciągu dwóch ostatnich godzin już kilka razy
zastanawiał się, czy nie poszukać augura, lecz za każdym razem,
gdy przychodziło mu to do głowy, przypominał sobie wyraz
twarzy, z jakim nauczyciel odchodził. Zadrżał na myśl o tym, co
zobaczył w jego wspomnieniu. Nie, nie zobaczył - przeżył.
Davian doświadczył rozdzierającej żałoby Malshasha, poczuł
targający nim szał. Wszystkie te emocje były potężniejsze i
bardziej pierwotne niż jakiekolwiek uczucie, jakiego doznał we
własnym życiu. Zdawał sobie sprawę, że Malshash uczynił coś
strasznego, coś upiornie złego. Z drugiej jednak strony sam był
przecież Malshashem - osobiście czuł nieodpartą potrzebę
wymierzenia sprawiedliwości, sam chciał zrobić dosłownie
wszystko, by przywrócić do życia zamordowaną żonę.
Mdliło go za każdym razem, kiedy sobie przypominał, lecz w
głębi ducha rozumiał.
Był też niemal pewien, że poznał powód, dla którego Malshash
przybył do Deilannis. Augur próbował dokonać tego, co udało się
jemu: przenieść się w przeszłość - aczkolwiek Malshash zamierzał
swą przeszłość odmienić, a pojawienie się Daviana dowiodło, że
to niemożliwe. I choć nie był temu żadną miarą winien, chłopak
poczuł nieprzyjemne ukłucie wyrzutów sumienia, że swoim
przybyciem zdruzgotał nadzieje mentora.
Po kilku kolejnych minutach z mlecznego oparu wyłoniła się
sylwetka Malshasha. Augur wracał w tej samej postaci co
poprzednio, lecz teraz wyglądał na znacznie starszego i bardzo

- 611 -
zmęczonego. Kroki stawiał niepewnie, spojrzenie miał raczej
smutne niż zagniewane.
Przystanął kawałek przed Davianem. Nie potrafił spojrzeć mu w
oczy, więc wbił wzrok w ziemię.
- No tak. Teraz już wiesz - odezwał się. - Przykro mi, że
musiałeś na to patrzeć.
Zaskoczony chłopak potrząsnął głową. Spodziewał się surowej
połajanki, i to w najlepszym razie.
- Przepraszam, że zajrzałem tam, gdzie nie miałem prawa -
odparł ze szczerym żalem w głosie.
Malshash parsknął krótkim śmiechem. Umilkł, pokręcił głową i
westchnął. Rozbawienie prysło bez śladu.
- Zapewne powinienem przeprosić za to samo. - Zbliżył się do
Daviana i nim chłopak zdążył cokolwiek zrobić, dłoń Malshasha
spoczęła na jego czole.
Jęknął cicho. Uderzyła go fala chłodu, gwałtowna, lecz
przelotna. Gdy augur cofnął rękę, świat wydał się Davianowi
naraz bardziej wyrazisty i przyćmiony.
- Coś ty mi zrobił? - rzucił chłopak.
- Wycofałem z twojego umysłu swój wpływ - odpowiedział
Malshash słabym głosem.
Davian otworzył szeroko oczy.
- Kontrolowałeś mnie? - Rozgniewany, podszedł krok naprzód.
- Przez cały czas mnie Kontrolowałeś?
- Nie. - W spojrzeniu augura pojawiła się skrucha, lecz mówił
zdecydowanie. - Nie Kontrolowałem. Wpływałem. Podsuwałem.
Nakierowywałem uwagę. - Uśmiechnął się blado. - Davian,
prawda wygląda tak, że jesteś posiadaczem wyjątkowego umysłu.
Nikt jednak nie byłby w stanie nauczyć się tego, co ty opanowałeś
w dwa krótkie tygodnie. Nie bez pomocy.
- 612 -
Chłopak już chciał zaprotestować, lecz nagle uświadomił sobie,
jak ciężko uczył się i ćwiczył. Sypiał godzinę, najwyżej dwie na
dobę. Dziwne, bardzo dziwne. Przypomniał sobie, że już kiedyś
się nad tym zastanawiał, lecz z jakiegoś tajemniczego powodu ani
razu nie poruszył tego tematu w rozmowie.
- To ty utrzymywałeś mnie na jawie. Ty wzmacniałeś mój
umysł - powiedział, czując, że jego gniew odpływa.
- Między innymi. - Malshash wzruszył ramionami. - Poza tym
pomagałem ci w koncentracji. Może aż za bardzo. - Pokręcił
głową. - Wciąż masz do mnie setki pytań. Na niektóre nie
chciałem odpowiadać, na inne nie potrafiłem, a żadne z nich nie
pomogłoby ci w przygotowaniach. Nie było czasu na odpowiedzi,
Davian. Dlatego uznałem, że musisz zapomnieć o pytaniach. -
Ściągnął usta. - Naprawdę mi przykro, ale musiałem cię tego
wszystkiego nauczyć. Gdybym postąpił inaczej, nie miałbyś w
rozpadlinie szans.
Chłopak zacisnął pięści. Pierwsze pytania właśnie zaczynały do
niego wracać. Nie wiedział tylko, od którego zacząć.
- Wytłumacz mi przynajmniej jedno.
- Zależy, o co zapytasz. - Malshash obrzucił go ostrożnym
spojrzeniem.
- Mówiłeś, że zdolność zmiany postaci wykradłeś Ath. I że
wyzbyłeś się daru Widzenia. - Zmieszany, wykonał nieokreślony
gest. - O niczym podobnym nie znalazłem wzmianki nigdzie. A
przetrząsnąłem niemal całą bibliotekę. Wcześniej też nie
słyszałem, by coś takiego było możliwe. Wszystkie te zdolnością
są przecież po prostu rozmaitymi zastosowaniami kan, czyż nie?
Skoro więc posiadasz jedną, dlaczego nie masz drugiej?
- To bardzo złożona kwestia. - Malshash pogładził się po
podbródku. - Zbyt skomplikowana, bym mógł udzielić w tej
chwili wyczerpującej odpowiedzi. Mówiąc jednak w skrócie, to
- 613 -
po prostu zawiły sposób wykorzystania Kontroli. Jestem trwale
powiązany z tym obszarem umysłu Ath, w którym zawiera się jej
zdolność zmiany postaci. Nie sama wiedza teoretyczna, lecz to, co
można chyba nazwać talentem bądź wprawą, jej unikalna
kombinacja instynktu i doświadczenia. Zmieniając postać,
korzystam naraz z jej talentu i własnego. A kiedy ona próbuje tego
dokonać, natrafia na swoistą duchową blokadę. Dopóki
podtrzymuję łączącą nas więź, efekt jest taki, jakby nie potrafiła
tego robić.
Davian zastanowił się i pokiwał głową.
- A kiedy pozbyłeś się Widzenia?
- To się odbyło na podobnej zasadzie - odparł augur. - Gdybym
spróbował coś teraz Zobaczyć, po prostu mi się nie uda. Mój
naturalny dar ku tej zdolności został zablokowany na stałe.
- Tak, ale dlaczego? Dlaczego oddałeś swój dar? - Chłopak
zmarszczył czoło. - I komu go przekazałeś?
- Oddałem go z powodu tego, co zobaczyłeś - westchnął
Malshash. - Widzenie działa w dwie strony, pozwala wybiegać w
przyszłość, lecz także oglądać przeszłość. Niewielu o tym wie.
Większość w zrozumiały sposób koncentruje się na przyszłych
wydarzeniach. A ja... - Pokręcił głową. - Kiedy Widzę, wracam do
tamtego dnia. Przeżywałem to wszystko raz po raz, za każdym
razem, gdy zamykałem oczy. W inny sposób nie potrafiłem tego
ukrócić. - Urwał. - A tym, komu tę zdolność przekazałem, nie
powinieneś się kłopotać.
Davian otworzył usta, lecz dobył się z nich tylko głuchy jęk.
Ciałem chłopaka zawładnął kolejny atak głodu. Miał wrażenie,
jakby żołądek próbował strawić sam siebie. Zdawał sobie sprawę,
że ten stan minie - czekając na Malshasha, doznał już trzech
takich napadów, lecz każdy kolejny był bardziej dotkliwy od
poprzedniego.
- 614 -
- Nie ma czasu, Davian. - Oczy Malshasha zasnuł cień
niepokoju. - Musimy to zrobić natychmiast.
Chłopak skinął głową i ruszył za nauczycielem, który wszedł do
gmachu i poprowadził go długim korytarzem. Po drodze w głowie
Daviana pojawiały się kolejne pytania.
- Zanim zniknę, powiedz mi jeszcze jedno - poprosił.
Augur zastanowił się, lecz skinął głową.
- Słucham.
- Dlaczego przemieniasz się w ludzi z wesela? Tych, których...
- Tych, których zabiłem - dokończył Malshash. Spojrzał na
chłopaka oczyma, w których gościł bezbrzeżny smutek. -
Naprawdę jeszcze się nie domyśliłeś?
- Czego miałbym się domyślić?
- Moc zmiany postaci - odpowiedział augur po chwili milczenia
- pozwala przedzierzgać się jedynie w umarłych.
- Ach... - Davian zawiesił głos.
Nauczyciel przyglądał się mu z wyczekiwaniem, lecz chłopak
nie miał pojęcia, jak powinien na tę wiadomość zareagować. Po
raz kolejny przypomniał sobie o zagadce jasnowłosego
mężczyzny, w którego przeobraził się sam. Czy to znaczyło, że
ten człowiek już nie żył? Niestety, wciąż ani o krok nie przybliżył
się do poznania jego tożsamości. Pojawiła się za to nowa
tajemnica: z jakiego powodu Malshash zataił przed nim akurat ten
szczegół?
Dotarli do olbrzymiej sali i Davian zobaczył czekający między
kamiennymi kolumnami Jha’vett. Kiedy podeszli bliżej, Malshash
wyciągnął coś spod płaszcza - niewielki, mieszczący się w dłoni
przedmiot, połyskujący nawet w tym mrocznym wnętrzu. Stanęli
się tuż przed ołtarzem i augur pokazał drobiazg chłopakowi.
- Zanim odejdziesz, czeka nas jeszcze jedno zadanie.
- 615 -
Davian nie wierzył własnym oczom. Na odlanej z brązu kostce
lśniły te same co zwykle dziwne, obce symbole. Wyrwał ją
augurowi z ręki i obejrzał uważniej.
Nie było cienia wątpliwości. Obracał w palcach to samo
Naczynie, które przywiodło go do Caedena.
- O co tu chodzi? Mów! - Potrząsnął kostką.
- Nie ma czasu. - Malshash pokręcił głową, po czym jedną dłoń
złożył na Naczyniu, a drugą przytknął chłopakowi do czoła;
błysnęło wyładowanie energii i Davian poczuł przenikające go
ciepło. Nie musiał nawet pytać, zrozumiał, że Malshash właśnie
powiązał go z sześcianem.
- Okłamałeś mnie, prawda? - Przeszył augura pełnym
niedowierzania spojrzeniem. - Wmawiałeś mi, że nie masz pojęcia
o mojej przyszłości... ale to było, zanim pokazałeś mi, jak
rozpoznawać kłamstwa mimo osłony.
Malshash nie zaprzeczył, po prostu schował Naczynie z
powrotem do kieszeni. Kiedy podniósł wzrok, popatrzył
Davianowi prosto w oczy.
- Odpowiadając na to pytanie, powiedziałbym ci naraz o
wszystkim, a to byłoby niebezpieczne dla nas obu. Umysł jest w
stanie do chować tylko tych tajemnic, których sam nie zna -
stwierdził półgłosem. - Sam mnie tego nauczyłeś, Davian.
- Ja cię nauczyłem... - Chłopak wpatrywał się w augura pustym
wzrokiem, myśli wirowały mu w głowie.
I nagle, bez uprzedzenia, doznał jeszcze jednego ataku. Padł na
kolana. Ból szarpał mu pierś, rozlewał się po całym brzuchu.
Davian był przekonany, że lada moment coś rozsadzi mu od
środka żołądek.
Malshash podbiegł, otoczył ucznia ramieniem i podtrzymał.
Chwilę potem pomógł Davianowi usiąść na kamiennej płycie.
Następnie wyciągnął ku niemu otwartą dłoń.
- 616 -
Chłopak niechętnie zsunął srebrny pierścień z palca. A więc to
już. Nadeszła z dawna zapowiadana chwila. Brzuch bolał go tak
mocno, że tym razem nie poczuł nawet zwykłego, nerwowego
napięcia.
- Więc powiedz mi tylko - jęknął, nie odrywając wzroku od
pierścienia - czy powinienem oddać tę kostkę Caedenowi,
człowiekowi, do którego mnie w mojej epoce doprowadziła?
- Tak - syknął niecierpliwie Malshash. - Ale teraz oczyść już
umysł. Pora się skupić.
Davian zacisnął zęby - jeszcze tyle pytań cisnęło mu się na usta
- i skinął głową. Dobrze rozumiał, że nawet nauki Malshasha nie
mogły go w pełni przygotować na to, co miało za moment
nastąpić. Sam augur przyznawał, iż jego wiedza na temat
rozpadliny jest czysto teoretyczna. Davian był prawdopodobnie
jedynym człowiekiem, który uszedł z niej z życiem, a teraz musiał
ten wyczyn powtórzyć.
Malshash położył pierścień na posadzce, przyklęknął i nakrył go
dłonią. Nim jednak zrobił cokolwiek, zadarł głowę i spojrzał na
chłopaka.
- Chcę, żebyś coś zapamiętał. Wiadomość ode mnie -
powiedział. - Zapamiętaj, że... było warto. To mnie zmieniło. I
że... naprawdę bardzo mi przykro.
Davian powtórzył wiadomość pod nosem i w tej samej chwili
spod dłoni augura dobył się blask.
- Komu mam to przekazać?
Malshash nie odpowiedział. Oderwał rękę od kamiennej płyty.
Z pierścienia została jedynie nieduża plama roztopionego metalu.
Augur wstał i zwrócił się do Daviaria, który w tej samej chwili
zauważył, że jego ciało zaczyna znikać.

- 617 -
- To przesłanie do ciebie - szepnął Malshash. - Pewnego dnia
zrozumiesz.
Wzburzony strumień szarości zmył Daviana z ołtarza. Chłopak
runął w odmęty rozpadliny.

***

Rzeka szarej nicości była równie przerażająca jak za pierwszym


razem. Teraz jednak umysł Daviana zareagował zgodnie z
wpojonymi odruchami. Po kilku chwilach całkowitego chaosu i
dezorientacji zdołał się skoncentrować i skupił bardziej na samym
nurcie pustki niż na próbach wyrwania się spod jego władzy. Prąd
stopniowo słabł, aż wreszcie płynął już niczym leniwa struga, a
nie rozjuszona rzeka. Davian unosił się, zawieszony w jej toni.
Nie czuł się swobodnie, lecz nie bał się już, że dziwne energie
tego wymiaru rozszarpią go na strzępy. Płynął przez sekundę,
przez godzinę, cały dzień - nie miał jak ocenić. Im dłużej
wpatrywał się w szarość, tym więcej wyławiał szczegółów. Tu
jaśniejsza plama, tam nieco ciemniejszy obrys. Zrozumiał, że
widzi miejsca, do jakich mógłby się udać; epoki, do których
mógłby się przenieść. Jednak nurt nie kierował go jeszcze ku
żadnej z nich. Czas próbował usunąć anomalię i chociaż Malshash
nie powiedział tego wprost, wydawało się logiczne, że
zawiadujące rozpadliną siły poniosą Daviana tam, dokąd powinien
trafić. Tak więc mijał kolejne wyłaniające się z nicości obszary -
portale, jak nazwał je w myślach - i czekał cierpliwie na znak.
A kiedy ten wreszcie się pojawił, nie można go było przeoczyć.
Szarość z jednej strony zniknęła, rozproszona przez blask tak
jaskrawy, że Davianowi przyszło do głowy skojarzenie z czystą
Esencją. Skierował się tam; nie walczył z prądem, ale jedynie

- 618 -
korygował nieznacznie kurs, prowadzący go niezmiennie ku
światłu. Wyciągnął rękę i dotknął.
Jęknął.
Jak długo tu leżał? Kamień, który czuł pod policzkiem, był
zimny i szorstki. Ciało miał słabe, wycieńczone spazmami głodu i
pragnienia. Odwrócił się.
Spojrzał prosto w szkliste, niewidzące oczy Nihima.
Otaczająca ciało kałuża zdążyła już wyschnąć. Davian leżał
wśród czarnych, kruchych płatków zakrzepłej krwi. Obrzucił
martwego kapłana smutnym spojrzeniem. Mimo wszystko miał w
głębi serca nadzieję, że Nihim przeżył, że ocaliło go jakieś
niewiarygodne zrządzenie losu. Wiedział, że nie powinien się
dziwić, kapłan musiał się przecież wykrwawić, a mimo wszystko
poczuł się zaskoczony.
Kątem oka zauważył za plecami Nihima znajomy kształt.
Dźwignął się na kolana, sięgnął po torbę, otworzył ją i wysypał
zawartość na ziemię: do cna przeżarte zgnilizną owoce. I kilka
twardych pasków solonego mięsa, które bez chwili namysłu
pochłonął. Najcenniejszym znaleziskiem okazała się jednak
menażka z wodą. Korciło go, by wypić cały zapas duszkiem, lecz
zdołał się powstrzymać i pił skromnymi łykami, tak by zwilżyć
gardło i spierzchnięte wargi. Pamiętał, że kilka przecznic dalej
stoi fontanna, lecz nie miał pojęcia, czy w tej epoce wciąż będzie
czynna.
Nadal czuł przemożną słabość. Przez moment zastanawiał się,
czy nie pochować Nihima, lecz odrzucił pomysł jako
niewykonalny - po pierwsze, nie miał dość sił, a po wtóre, niemal
całe Deilannis, aż po rogatki, było dokładnie wybrukowane.
Pożegnał więc kapłana niemym skinieniem i poszedł przed siebie.
Mimo świadomości, że ostatnim razem szedł tymi ulicami
dziewięćdziesiąt lat wcześniej, Davian czuł się jak u siebie w
- 619 -
domu; upływ czasu nie zmienił w Deilannis zupełnie nic.
Niemniej, gdy dotarł wreszcie do Wielkiej Fontanny i zobaczył
tryskające strumienie wody, poczuł głęboką ulgę. Nie tracąc ni
chwili, otworzył menażkę i zaczął pić, smakując każdy łyk
pieszczącej mu gardło chłodnej, ożywczej cieczy.
Niewiele to jednak zmieniło. Mięśnie wciąż miał sztywne i
obolałe, a przy każdym kroku przeszywały go od stóp do głów
sztylety bólu. Z trudem dokuśtykał do jednego z niewielu wciąż
zielonych drzew, oparł się o pień i zaczerpnął z niego Esencji.
Kiedy drzewo pokryło się czernią i rozsypało, poczuł się nieco
lepiej, choć do pełni sił wciąż było daleko. Podszedł więc do
kolejnego pnia, a potem do następnego, i jeszcze jednego, aż
zużył wszystkie drzewa.
Tak z każdą chwilą wracał do zdrowia, lecz do pełni formy
wciąż sporo brakowało. Wiedział, że w obecnym stanie nie da
rady opuścić miasta. Przeprawa przez rozpadlinę kosztowała go
niemal cały zapas Esencji.
Powolnym krokiem dotarł do domu, w którym mieszkali z
Malshashem. Wewnątrz zastał jednak tylko puste pokoje i
ogołocone szafki. Nie miał nawet czym rozpalić ognia.
Zamknął oczy i spróbował podejść do sytuacji racjonalnie.
Potrzebował Esencji. Był prawdopodobnie zbyt słaby, by dotrzeć
do Jha’vett, a poza tym nie miał pewności, czy powinien
ryzykować ponowne zbliżenie się do ołtarza. Z innych miejsc
wszelką energię wysysało samo Deilannis... z wyjątkiem
nielicznych punktów w rodzaju Wielkiej Biblioteki. Tak, nie był
w stanie wydostać się z miasta, ale tam mógł dojść.
Doczłapanie do celu zajęło mu - wedle ostrożnych szacunków -
mniej więcej pół godziny. Podobnie jak cała reszta miasta gmach
wyglądał identycznie, co do najdrobniejszego szczegółu, jak
niemal stulecie wcześniej. Na ostatnich nogach wtoczył się do
- 620 -
środka i skierował prosto do głównej sali. Na szczęście już na
progu powitała go bijąca od Doradcy chłodna, błękitna poświata.
Słaniając się, zanurzył dłonie w blask kryształu. Tym razem,
kiedy wiedział, czego szukać, poczuł ją wyraźnie. Nie potrafił jej
kontrolować, lecz jego ciało sięgało po Esencję instynktownie,
chłonęło ją samodzielnie, bez udziału woli.
Po chwili poczuł, jak rozluźniają się mięśnie, niemal od razu
ustał też ból głowy i brzucha. Davian odetchnął z ulgą,
wyprostował się i na próbę poruszył odważniej rękami i nogami.
- Nieźle, naprawdę nieźle - mruknął do siebie.
Już miał wyjść, gdy nagle się zawahał. Był przecież w Wielkiej
Bibliotece Deilannis. Był tutaj i potrafił korzystać z Doradcy.
Kiedy odwiedzał to miejsce poprzednio, jego umysł pozostawał
pod wpły wem Malshasha. Teraz był wolny. Miał więc, dosłownie
na wyciągnięcie ręki, całą wiedzę świata i nie był jej nawet
ciekaw?
Zdawał sobie sprawę, że powinien iść, lecz wiedział również, iż
podobna okazja może się już nigdy nie nadarzyć.
Ponownie wsunął dłonie w błękitną poświatę Doradcy i
przymknął oczy. Jaka dziedzina interesowała go najbardziej? O
mocach augurów naczytał się już mnóstwo i z tych ksiąg raczej
nie mógł dowiedzieć się wiele nowego. Potrzebował za to
informacji na temat wiszącej nad Andarrą groźby. Musiał się
dowiedzieć jak najwięcej na temat Aarkeina Devaeda i
najeźdźców, których oglądał w wizjach.
Przywołał z pamięci obraz ich pancerzy. Zobaczył w duchu ich
dziwny symbol - trzy faliste linie.
Otworzył oczy. Samotna wiązka błękitnego światła strzelała z
kolumny i wijąc się, znikała za drzwiami sąsiedniej sali. Davian
poszedł za jej wskazaniem i po chwili znalazł księgę, w której się
urywała: gruby tom w czarnej, skórzanej oprawie, leżący na
- 621 -
samym spodzie sterty innych książek na niewielkim stoliku w
kącie pomieszczenia.
Davian wziął księgę do ręki i otrzepał z kurzu. Na okładce nie
widniał żaden tytuł, więc otworzył na pierwszej stronie.
- „Darecjańskie baśnie i podania w jednym woluminie zebrane”
- odczytał na głos. Jak na książkę zawierającą informacje o
Devaedzie, dzieło zatytułowane było dość oryginalnie, lecz to na
nie padł wybór Doradcy. A Doradca nigdy go jeszcze nie zawiódł.
Ruszył z powrotem do głównej sali, by jak najszybciej
wyszukać kolejny tom. Gdy jednak stanął w wejściu, zastygł w
pół kroku.
Z Doradcy nie wyciągała się już ani jedna świetlista nić. Osłabła
także, i to znacznie, błękitna poświata.
Davian podbiegł i przykucnął, by mieć kryształ na wysokości
oczu.
- Nie - szepnął z irytacją. - Tylko nie to. Nie teraz. -
Wyprostował się, przytknął dłonie do Doradcy i skupił się na
mocach augurów. Świetnie wiedział, że w księgozbiorze
Deilannis znajduje się całe mnóstwo tekstów na ten temat.
Kiedy otworzył oczy, błękitna aura zgasła na dobre.
- Dwa tysiące lat - burknął Davian z niesmakiem - a nie mogłeś
zaczekać jeszcze głupich dziesięciu minut.
Sfrustrowany, kopnął kolumnę, większą szkodę czyniąc przy
tym własnej stopie niż Doradcy. Wiedział, co zaszło. Podobnie jak
wszystkie Naczynia, Doradca magazynował w sobie ograniczoną
ilość Esencji, a kiedy zaczynała się wyczerpywać, uzupełniał ją,
wykorzystywał energię z zasobów posługujących się nim
Obdarzonych. Davian sam pozbawił Doradcę całego zapasu
Esencji, wykorzystał ją, by powrócić do zdrowia. Coś za coś,
innego wyjścia nie miał, lecz nawet ta świadomość nie łagodziła
złości. Naturalnie Doradcę można było naładować, lecz do tego
- 622 -
potrzebne było inne źródło Esencji. Czyli akurat to, czego w tej
chwili nie miał.
Zawiedziony wcisnął swoje jedyne znalezisko pod pachę i
wyszedł z biblioteki, po czym ruszył pomiędzy milczącymi
budynkami Deilannis. Gdzieś w pobliżu zapewne wciąż krążył
Orkoth, lecz Davian wiedział już, że nie musi się bestii obawiać,
więc szedł środkiem ulicy, nawet nie próbując się kryć.
Mimo że osiągnięty w bibliotece sukces był w najlepszym razie
połowiczny, chłopak czuł w sercu lekkość, jakiej nie zaznał od
dłuższego czasu. Powrócił do swojej epoki. Ba, więcej! Poznał
moc augurów, a na dokładkę nauczył się posługiwać Esencją.
Wtem przystanął, przypomniał sobie bowiem, co się stało po
pierwszej przeprawie przez rozpadlinę. Podciągnął rękaw koszuli.
Skórę miał gładką; znalazł się z powrotem we własnych czasach,
lecz Znamię nie wróciło. Ciekawe. Być może gdyby nie zużywał
naraz zbyt dużych porcji Esencji, nie musiałby być posłuszny
Nakazom.
Wyobraził sobie minę, jaką zrobi Wirr, kiedy zobaczy jego
wolną od Znamienia rękę, a potem usłyszy o wszystkich
perypetiach. Uśmiechnął się do siebie. Przyjaciel był bez
wątpienia przekonany, że Davian nie żyje. Wprawdzie nie było w
tym może nic wesołego, lecz reakcja Wirra, kiedy zobaczy go
wchodzącego do pałacu, zapewne warta będzie zapamiętania.
Po chwili, po raz pierwszy od dwóch tygodni, jego myśli
popłynęły ku szkole.
Kiedy pozostawał pod wpływem Malshasha, żal po stracie
przyjaciół - tak dotkliwy przed przybyciem do Deilannis - był
wytłumiony. Koncentrując się na nauce, zapomniał o nim niemal
na dobre. Teraz, gdy znów był w pełni sobą, żałoba powróciła.
Była jednak słabsza, nie przypominała już bólu otwartej rany,
raczej ćmienie starej blizny. Rozpacz ustąpiła miejsca smutkowi.
- 623 -
Po raz pierwszy poczuł, że potrafi się z tym uporać. Że kiedyś
naprawdę będzie lepiej.
Do Mostu Północnego dotarł żywym, choć nieprzesadnie
szybkim krokiem. Dwa ostatnie tygodnie pozwoliły mu to miasto
w pewnym sensie polubić. Odkrył, że kiedy ogląda się
architekturę Deilannis, nie czując bezustannego strachu, można w
niej dostrzec prawdziwe piękno. Idąc przed siebie, chłonął
znajome widoki wdzięcznie obłych zabudowań, idealnie gładkich
arterii, milczących i wiecznie spowitych wszechobecnym,
upiornie białym oparem. Oglądał je po raz ostatni. Nie zamierzał
tu kiedykolwiek wracać, nie chciał już nigdy znaleźć się tak blisko
rozpadliny.
Pokonał most i kiedy wynurzył się z mgły, zalały go ciepłe,
jasne promienie słońca. Zamknął boleśnie porażone blaskiem
oczy, odwykłe od naturalnego, dziennego światła. Gdy już się do
niego przyzwyczaiły, wystawił twarz ku słońcu i przez chwilę po
prostu stał, kąpiąc się w jego blasku. W jego życiu. Teraz czuł to
wyraźnie. Nie musiał się nawet skupiać. Jego ciało pobierało z
promieni słońca energię, karmiło się nią.
Zaczerpnął jej nieco więcej i uśmiechnął się, czując gwałtowny
przypływ sił. Było mu tak przyjemnie. Tak dobrze, jak chyba
jeszcze nigdy dotąd.
Poszedł dalej przed siebie, aż most, mgły i całe Deilannis
zniknęły daleko za jego plecami. Kierował się na wschód.
Najwyższy czas odwiedzić Ilin Illan.

- 624 -
Rozdział 40.
Caeden szedł za przewodnikami przez plątaninę tuneli Tol
Athian i starał się niczym nie zdradzić dręczącego go strachu.
Taeris skierował się do Tol, ledwie tylko pożegnali towarzyszy.
Wędrówka ulicami Ilin Illan przebiegła spokojnie, mimo że
oszpecony bliznami mężczyzna kilka razy spuścił gwałtownie
głowę, gdy daleko przed nimi mignął niebieski płaszcz. Miasto
wydawało się dziwnie wyludnione - wszędzie panowała
niecodzienna cisza. W spojrzeniach podenerwowanych
przechodniów znać było niepokój, a wszystko to razem dobitnie
uświadamiało realność coraz bliższego zagrożenia.
Na miejscu bardzo szybko okazało się, że ich wizyta nie jest tu
niespodzianką. Gdy tylko Taeris poprosił o spotkanie ze starszym
Eilinarem, natychmiast założono im Kajdany i wpuszczono do
środka. Obecność trzech eskortujących ich mężczyzn sugerowała
jednak, że nie są najmilej widzianymi gośćmi.
Wreszcie strażnicy pokazali im otwarte drzwi niewielkiego,
urządzonego na biurową modłę pomieszczenia.
- Zaczekajcie tu - rzucił obcesowo jeden z przewodników, po
czym zatrzasnął drzwi, a grzechot klucza w zamku podkreślił moc
polecenia.
- Co się dzieje? - Caeden rzucił Taerisowi niepewne spojrzenie.
- Ktoś musiał ich poinformować, że się pojawię. - Starszy z
ponurą miną potarł czoło. - Może Karaliene albo... - zaklął.
- Co?
- Dras! To żmija! - jęknął Taeris. - W Thrindarze nie okazał mi
cienia sympatii, a wiedział, dokąd się udajemy. - Pokręcił głową. -
Mam nadzieję, że się mylę, ale...
Ktoś znowu przekręcił klucz i drzwi stanęły otworem.
- 625 -
Do środka wparadowało troje Obdarzonych, dwóch mężczyzn i
idąca na końcu kobieta, która zamknęła za nimi pokój. Pierwszy,
najwyraźniej najważniejszy, przystanął i zmierzył Taerisa
wnikliwym spojrzeniem zimnych, orzechowych oczu.
- Taeris. Szmat czasu - odezwał się po chwili, zbliżył jeszcze o
krok i wyciągnął dłoń. Nie uśmiechnął się, lecz jego zachowanie
świadczyło jeśli nie o przyjaźni, to przynajmniej o sporej dozie
szacunku.
- Nashrel. Dobrze cię widzieć. - Taeris zdecydowanie potrząsnął
dłonią Obdarzonego. - Nie wyglądasz na zaskoczonego moimi
odwiedzinami.
- Uprzedzono nas. Mniej więcej przed tygodniem otrzymałem
anonim. - Nashrel zerknął na Caedena. - Autor twierdził, że jesteś
żywy, naznaczony świeżymi bliznami i prawdopodobnie pojawisz
się tutaj z osobnikiem podejrzewanym o wielokrotne zabójstwo.
- Czyli jednak Dras - westchnął Taeris.
- Lothlar? - Brew Nashrela uniosła się na czoło.
- Wpadliśmy na siebie w Desriel. Długo by opowiadać.
- Z pewnością. - Nashrel wciąż wpatrywał się w Caedena. - To
prawda?
- To jeden z elementów tej długiej historii.
- Widzę, że będziemy jej musieli wkrótce wysłuchać - zauważył
Nashrel i odwrócił się. - Pamiętasz starszych Haemisha i Ciahn?
Nie chciałem zwoływać całej Rady. Nadzorca mógłby coś
zwąchać, ale ci dwoje... zgłosili się na ochotnika.
- Mówiąc wprost, nalegaliśmy. - Haemish był starszym
mężczyzną o pomarszczonej twarzy i siwiejących włosach, które
wielu innym ludziom przydałyby godności, jemu jednak tylko
dodawały lat. Uśmiechnął się złośliwie. - Uznałem, że muszę
dopilnować, by twoje zmartwychwstanie nie doprowadziło do
- 626 -
kolejnych podziałów, Sarr. Wystarczy szkód, których tu narobiłeś
pięć lat temu.
- Dość, Haemish. - Ciahn mogła niedawno przekroczyć
czterdziestkę, była atrakcyjną kobietą o zdecydowanej mowie
ciała. - Cie szę się, że żyjesz - zwróciła się z uśmiechem do
Taerisa. - Nikt tutaj nie uważał, że zasługiwałeś na ten wyrok.
Nikt - dodała z naciskiem, rzucając ostre spojrzenie w prawo.
Haemish burknął coś niezrozumiale, lecz potaknął ruchem
głowy.
- A więc twój młody przyjaciel... - Nashrel znów zainteresował
się rudzielcem.
- Nazywa się Caeden - przedstawił go Taeris i wskazał dłonią
starszych. - Caeden, jak się zapewne domyślasz, to starsi Nashrel,
Haemish i Ciahn. Możemy im zaufać.
- Bardzo mi miło - rzucił chłopak uprzejmie.
Nashrel i Ciahn pozdrowili go skinieniami, lecz Haemish
świdrował go wzrokiem pełnym nieudolnie skrywanej odrazy.
- Czyli to ty jesteś tym mordercą - prychnął i spojrzał na
Taerisa. - Będziesz musiał nam sporo wytłumaczyć.
- Haemish, proszę cię. - Nashrel rzucił Taerisowi przepraszające
spojrzenie i westchnął. - Niestety, trzeba mu przyznać rację.
Myślę, że czas, byśmy wysłuchali waszej opowieści.

***

Kiedy Taeris zakończył relację z wypadków kilku ostatnich


miesięcy, Caeden poczuł na sobie wzrok trójki starszych i zalał się
rumieńcem.
Po kilku chwilach milczenia jako pierwszy odezwał się Nashrel.
- Pokaż nam rękę - poprosił półgłosem.
- 627 -
Caeden podciągnął rękaw i odsłonił wilczy tatuaż, jedyne
znamię, jakie nosił na przedramieniu.
- To jeszcze niczego nie dowodzi - zauważył Haemish. -
Przecież wiedzielibyśmy, gdyby sha’teth wymknęły się nam spod
kontroli.
- Czyżby? - wtrąciła Ciahn.
- Myślę, że tak... - Haemish się skrzywił. - Chociaż... może
rzeczywiście nie. - Przetarł dłonią czoło i spojrzał na Taerisa. -
Ale powiedz mi, czy nadal uważasz, że za tym wszystkim stoi
Aarkein Devaed?
- Tak - przyznał Taeris po chwili wahania. - Wiesz, że tak.
- No i proszę - rzucił zadowolony z siebie Haemish. -
Samodzielnie myślące sha’teth. Wróg zdolny tworzyć Echa, co
było ponoć ulubioną sztuczką Devaeda. Starożytne monstra
czyhające w mgłach Deilannis. A w samym centrum nasz Taeris
Sarr, zbawca, jedyny człowiek zdolny nas ocalić. Wypełniający
tym samym prastare przepowiednie i dowodzący, że Alchesh
MePtac nie był wcale szalony. - Wymownie rzucił okiem na
Ciahn. - Nie wydaje ci się to znajome?
- Haemish, to było dawno temu - odparła karcącym tonem
Ciahn.
Przysłuchujący się wymianie zdań Taeris poczerwieniał na
twarzy.
- Haemish, ja nie proszę, byś mi uwierzył. Wystarczy, że
pomożesz Caedenowi odzyskać wspomnienia. Przekonajmy się,
do czego służy to Naczynie. A jeżeli nie wierzysz w jego Dar, po
prostu poddaj go próbie. Sam się przekonasz, jaką ma moc. W
najgorszym wypadku zyskasz potężnego sojusznika.
Haemish pokręcił głową.

- 628 -
- W najgorszym wypadku, Sarr, nauczymy nieskrępowanego
Nakazami mordercę korzystać z pełni mocy. - Westchnął. -
Najeźdźcy z północy... Ci tak zwani Ślepcy są zwykłymi ludźmi.
Nie prowadzą ze sobą dar’gaithinów, eletaiów ani innych
zapomnianych potworów z zamierzchłych czasów... Przyznajemy
natomiast, że są niebezpieczni... i właśnie dlatego Rada podjęła
już w tej sprawie decyzję.
- Mianowicie? - Taeris zesztywniał.
- O ile król nie zmieni treści Nakazów, miasto będzie musiało
radzić sobie samo. Skoro nie chcą naszego wsparcia, wybierzemy
wyjście najbardziej bezpieczne dla siebie. Zostaniemy tutaj, za
murami. W razie zwycięstwa przeciwnika podejmiemy
negocjacje. - Haemish patrzył oszpeconemu mężczyźnie prosto w
oczy.
- To prawda? - Przerażony Taeris spojrzał na Nashrela z
malującym się na twarzy niedowierzaniem.
Nashrel, który dotąd zachowywał milczenie, pokiwał ciężko
głową.
- Obawiam się, że tak - przyznał półgłosem. - Osobiście byłem
temu rozwiązaniu przeciwny, lecz retoryka, jaką od niedawna
posługuje się pałac... Taeris, to naprawdę groźne słowa. Król
przez całe panowanie wypowiadał się o Obdarzonych neutralnie,
lecz w ciągu ostatnich tygodni przemawia niczym lojalista. - Wbił
wzrok w ziemię. - Musimy zacząć myśleć o sobie.
- Przecież ukrywanie się za murami nic wam nie da. To nie
będzie taka wojna jak ostatnia - Taeris podniósł głos. - Ślepcy nie
będą z wami paktować. Mówiłem wam, co widzieliśmy w
Gahille!
- To tylko słowa - westchnął Haemish. - Taeris, to samo
przechodziliśmy przez ciebie już pięć lat temu i Tol niemal się
wtedy rozpadło. Devaed nie żyje, nie jest nawet pewne, czy
- 629 -
istniał. Musimy zmierzyć się z rzeczywistym najazdem, a nie
udawać, że wyciąga po nas szpony jakieś starożytne, uśpione od
wieków zło.
- Haemish, jesteś po prostu tępy! - jęknął Taeris.
Haemish zesztywniał, lecz Nashrel uniósł dłoń.
- Taeris, już raz nas okłamałeś. On ma prawo wątpić.
Na moment zapadła cisza.
- A Ilseth Tenvar? Sam powiedziałeś, że jest zdrajcą,
spiskowcem winnym śmierci setek Obdarzonych-uczniów. A
tłumaczyłem wam, że wysłał Naczynie Caedenowi, zanim się o
tych atakach dowiedziałem. To potwierdza przecież przynajmniej
część mojej historii. Poza tym chcecie chyba zrozumieć, w co
zamieszany był Tenvar. - Taeris zajrzał Nashrelowi głęboko w
oczy. - Znasz mnie. Na wiele spraw patrzymy odmiennie, ale nie
jestem głupcem. Nie ryzykowałbym życia, wracając do Tol tylko
po to, by naopowiadać wam bajek.
Nashrel wytrzymał spojrzenie Taerisa przez kilka sekund, po
czym ciężko westchnął.
- Wiem - przyznał niechętnie i popatrzył kolejno na pozostałych
starszych. - Usłyszeliśmy tu kilka naprawdę godnych uwagi
argumentów i moim zdaniem wyboru, przed jakim stanęliśmy, nie
powinniśmy dokonywać we troje. Trzeba sprawę omówić w
pełnym gronie - stwierdził, po czym zwrócił się z powrotem do
Taerisa. - Cokolwiek jednak postanowimy, nikt tu nie wyda cię
nadzorowi. Gwarantuję to swoim słowem honoru.
- Dziękuję. - Na twarzy Taerisa odmalowała się ulga. -
Rozważcie wszystko dokładnie, nie spieszcie się. Możemy z
Caedenem zaczekać...
- Ty możesz tutaj zaczekać. Jesteśmy ci to winni - uciął Nashrel,
powoli kręcąc głową. - Caedena jednak znamy wyłącznie z twojej
opowieści i doniesień o jego zbrodni. Byłoby z mojej strony
- 630 -
wielce nieodpowiedzialne, gdybym pozwolił mu spędzić ten czas
na wolności.
Caeden w jednej chwili sposępniał, spiął się na całym ciele.
Chcą go zamknąć? Wszystkie nerwy wręcz krzyczały, by coś
zrobił; przed oczyma natychmiast stanęły mu sceny z
poprzedniego więzienia. Zacisnął pięści, czoło zrosiły mu
kropelki potu.
Taeris z niepokojem zerknął na towarzysza.
- Doniesień o rzekomej zbrodni - poprawił starszego. -
Rozumiem, lecz muszę najpierw poprosić, byś przyrzekł, że kiedy
tylko podejmiecie decyzję, przekażecie Caedena z powrotem pod
moją opiekę, bez względu na to, co postanowicie. A także, że pod
kluczem włos nie spadnie mu z głowy.
- Oczywiście - odpowiedział Nashrel lekko zdziwionym tonem.
Taeris spojrzał na rudowłosego chłopaka i nieznacznie skinął
głową.
- On nas nie okłamie - zapewnił półgłosem. - Nic ci nie grozi.
Caeden zacisnął szczęki, lecz z wysiłkiem opanował się i
potaknął.
- Zatem wszystko ustalone - Taeris zwrócił się do Nashrela.
- Jeszcze tylko jedno - odparł starszy. - Musisz nam wydać
Naczynie.
- Co? - żachnął się mężczyzna. - Wolałbym...
- Ta kwestia nie podlega dyskusji.
Oczy Taerisa zapłonęły gniewem, lecz bez słowa sięgnął do
kieszeni i wyjął brązową kostkę. Caeden, jak zawsze, zobaczył
bijące z gładkich ścianek jaskrawe światło. Naczynie lśniło jak
słońce.
Taeris niechętnie przekazał je Nashrelowi.
- Czy wolno mi zachować przynajmniej drugie? - zapytał.
- 631 -
- Drugie? - Starszy podniósł wzrok znad sześcianu.
- To, które znalazłem w Desriel. - Taeris pokazał mu gładki
czarny kamień, rozmiarów ludzkiej dłoni. - Nie zdołałem jeszcze
ustalić, do czego służy, ale wydaje się nieszkodliwe. I nie ma
żadnego związku z Caedenem.
Nashrel dłuższą chwilę wpatrywał się w kamień bez słowa.
Caeden odniósł wrażenie, że starszy doskonale wie, co widzi.
- Co to takiego? - zainteresowała się Ciahn.
Nashrel milczał jeszcze przez kilka sekund.
- Ja... nie wiem - powiedział powoli. - Ale powinniśmy to
przejąć.
Taeris skrzywił się, lecz wydał także i to Naczynie. Kiedy
przechodziło z rąk do rąk, Caeden zauważył w oczach mężczyzn
szczególną iskrę. Porozumienie.
Po chwili Taeris złożył Caedenowi dłoń na ramieniu.
- Nie martw się. Nie zamkną cię na długo - zapewnił.
Nashrel zamienił kilka słów z kimś na korytarzu i minutę
później Caeden został wyprowadzony. Strażnik sprowadził
chłopaka po schodach do tunelu, w którym otwierał się szereg cel,
wykutych wprost w skale Ilin Tora. Wyglądem niewiele odbiegały
od zwykłych pieczar, odgrodzonych od korytarza stalowymi
kratami. Kiedy Caeden znalazł się w środku, uświadomił sobie, że
przestrzeni wystarcza jedynie na tyle, by mógł położyć się na
wznak. Głowę od sklepienia dzieliło ledwie kilka cali.
Podziękował losowi, że nie urodził się wyższy i że wbrew
wszystkiemu, co przeszedł, ciasne pomieszczenia nie napełniają
go szczególnym lękiem.
Strażnik zamknął celę na klucz i odszedł w stronę bardziej
przestronnej części więzienia, gdzie za biurkiem czekało na niego
krzesło.
- 632 -
- Siedź spokojnie, bez wygłupów, a świetnie się dogadamy -
zawołał przez ramię.
Korytarz oświetlony był kulami Esencji, lecz w samych celach
panował mrok. Caeden podszedł do kraty i rozejrzał się, mrużąc
oczy. Zerknął do celi naprzeciwko.
Wtem pojawiła się w niej ludzka twarz, chłopak zauważył w
ciemności błysk Kajdan. Nieznajomy rzucił mu szeroki,
triumfalny uśmiech.
Nawet w półmroku Caeden widział, że więzień patrzy prosto na
ciemniejący na jego ręce tatuaż. Wilcza głowa jaśniała słabiej niż
zwykle - Taeris i Naczynie musieli być w tej chwili daleko. Rzecz
ja sna, nieznajomy poświaty zobaczyć nie mógł, lecz sam symbol
był dostatecznie wyraźny - Dreh Kaaren si - rzucił mężczyzna. -
Sha tehl me’athris dar?
Zdanie zaakcentował pytająco, lecz poza tym chłopak nie
zrozumiał nic.
- Przykro mi. - Pokręcił głową. - Nie znam twojego języka.
Odpowiedź wprawiła nieznajomego w wyraźne zdumienie.
Przez kilka chwil patrzył na Caedena jak na ducha, po czym na
powrót zniknął w ciemniejszej części celi.
- Bełkot i tyle, kochanieńki - zawołał zza biurka strażnik. - Nie
zwracaj na niego uwagi. I tak mają go przenieść do głębszego
lochu. Tu siedzi tymczasowo. Podobno postradał rozum. Nic
dziwnego, że odkąd go zamknęli, gada bez ładu i składu.
Czoło Caedena przecięła zmarszczka. Nie zrozumiał wprawdzie
ani jednego słowa, ale brzmienie wypowiedzi wydawało się
zanadto harmonijne, a dźwięki zbyt regularne, by mógł to być
zwyczajny bełkot. Poza tym język wydał mu się... znajomy. Tak
jakby, gdyby tylko dostatecznie się skupił, mógł go sobie
przypomnieć.
- A co to za jeden? - zawołał w głąb korytarza.
- 633 -
- Nazywa się Tenvar. Ilseth Tenvar. - Caeden usłyszał wilgotny
odgłos siarczystego splunięcia. - Ma coś wspólnego z tymi
okropieństwami, co to ostatnio się w szkołach działy. Tylko nie
wiem co. Mnie tam niewiele mówią. Ale powiem tak: za
niewinność do lochu nie trafił, spokojna głowa. Szemrany typ i
już, ot co.
Chłopak pokiwał głową, aczkolwiek bardziej do siebie,
zwłaszcza że strażnik go nie widział. Ponownie wbił wzrok w celę
naprzeciwko i spróbował przeniknąć mrok spojrzeniem. Słyszał
już to nazwisko, to o tym człowieku wspominali Davian i Wirr.
To Tenvar próbował przesłać mu Naczynie. W dodatku znał go,
rozpoznał.
Usiadł w kącie, podciągnął kolana pod brodę i zaczął czekać,
czujnie obserwując. Mimo że dzieliły ich dwie solidne stalowe
kraty, wcale nie czuł się bezpiecznie.

***

By ktoś się wreszcie pojawił, otworzył celę i wyprowadził go do


głównego tunelu, musiały minąć długie godziny.
- I co powiedzieli? - Caeden uśmiechnął się z ulgą do
czekającego Taerisa.
Oszpeconą twarz starszego wykrzywił grymas.
- Dokładnie to samo co Haemish. Nie ma dowodu. Nic nie
wskazuje, że Ślepcy nie są zwyczajnymi ludźmi. Udzielenie ci
pomocy wiązałoby się ze zbyt dużym ryzykiem. - Pokręcił z
niesmakiem głową. - Według nich Ślepcy wywodzą się od nas, od
Andarczyków, którzy pod koniec Wojny Wieczności pozostali po
drugiej stronie Bariery. Rada zgadza się ze mną, że są
niebezpieczni, ale twierdzi, że nie są przy tym... szczególnie
groźni.
- 634 -
- To znaczy, że nie przywrócą mi wspomnień?
- Już prawie byli gotowi, ale... - Taeris urwał i westchnął. -
Widzisz, Caeden, oni mnie znają nie od dziś i tym razem nam to
nie pomogło. Przepraszam cię za to. Znalazło się kilku takich,
którzy uznali, że gra jest warta świeczki. Część nawet mi
uwierzyła, lecz większość jest w tej chwili po prostu zbyt...
wściekła. Czują się zdradzeni przez króla. Usłyszałem, że
dlaczego mają narażać się w imię miasta i przywracać ci pamięć,
skoro miasto nawet nie chce ich pomocy?
- Przecież oni też są w niebezpieczeństwie - zauważył Caeden.
- Rada ocenia sytuację inaczej. Zrozum, Tol Athian przetrwało
w czasach Niewidzialnej Wojny wszystkie, najcięższe nawet ataki
Vardina Shala i lojalistów. Są przekonani, że konflikt ze Ślepcami
skończy się podobnie.
- Więc co teraz? - zapytał chłopak po chwili milczenia.
- Idziemy do pałacu. Rozmawiałem już dzisiaj z Aelrikiem i
Decją i oboje są zdania, że zdołają przekonać księżniczkę, by nam
pomogła. A z jej poparciem będziemy mieli przynajmniej szansę
przemówić do rozumu niektórym w Tol.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - Caeden spojrzał na
Taerisa z powątpiewaniem. Wciąż dobrze pamiętał pogardę, z
jaką Karaliene patrzyła na niego w Thrindarze.
- Wcale nie twierdzę, że jest dobry - zauważył oschle starszy. -
Po prostu nie pozostaje nam nic innego.
Wyszli z Tol. W tej chwili, po południu, na ulicach zastali
większy ruch niż poprzednio. Taeris szedł pogrążony we
własnych myślach, jednak po pewnym czasie Caeden postukał go
w bark.
- Co tam, chłopcze?

- 635 -
- Muszę cię o coś zapytać - zaczął Caeden z wyraźnym
wahaniem. - W lochu... coś usłyszałem. Tym razem nie
zrozumiałem ani słowa, ale... brzmiało to jak mowa sha’teth. Czy
to w ogóle możliwe?
- Nie wiem. - Taeris ściągnął brwi. - Niewykluczone - dodał
ostrożnie. - Potrafisz może powtórzyć?
Caeden zmrużył oczy, starając się przywołać obce dźwięki z
pamięci.
- Dreh Kaaren si, sha tehl me’athris dar?
Brwi Taerisa uniosły się wysoko na czoło.
- „Panie czcigodny! Czy nastał już czas?” - przetłumaczył. -
Caeden, od kogo to usłyszałeś? I do kogo się zwracał? Ten język
jest... bardzo stary. I nieczęsto spotykany. - Przystanął i zmusił
chłopaka, by spojrzał mu prosto w oczy.
Caeden pokręcił głową, jego żołądek zwinął się nagle w ciasny
węzeł. Zdawał sobie sprawę, jakie wrażenie wywarłaby prawda.
Co stałoby się z zaufaniem, jakim darzył go Taeris.
- Nie wiem. W celi było ciemno. Po prostu usłyszałem.
- Wiem, że w tym samym lochu trzymają Ilsetha Tenvara. -
Taeris przygryzł wargę i zastanowił się. - Wygląda jednak na to,
że w Athian może działać więcej niż jeden zdrajca. - Ruszył dalej,
ponownie głęboko zamyślony.
Caeden przez chwilę patrzył za starszym towarzyszem, po czym
podbiegł do jego boku i posępnie zapatrzył się przed siebie.
Być może starsi z Rady mieli rację, pomyślał. Może nie powinni
mi ufać.

- 636 -
Rozdział 41.
Wirr obrzucił pałacową bramę chmurnym spojrzeniem.
W czasach pokoju stała niezmiennie otworem, zachęcając
wszystkich, bez względu na urodzenie i pozycję, do stawienia się
przed obliczem monarchy bądź jednego z królewskich sędziów,
którzy zawsze byli gotowi wysłuchać skarg poddanych. Dzisiaj
była zamknięta. Strzegło jej kilku gwardzistów, którzy na widok
Wirra i pozostałych przybrali nieco groźniejsze pozy.
- Idźcie stąd - rzucił jeden z nich, siwowłosy weteran, którego
chłopak nie pamiętał. - Dzisiaj wstęp do pałacu mają jedynie
dworzanie i osoby przybywające na umówione spotkania - dodał
ostrym tonem.
- Ethin, ty naprawdę mnie nie poznajesz? - zdziwił się Aelric i
podniósł brew.
Wartownik przez chwilę wpatrywał się w szermierza i nagle aż
drgnął.
- Młody Shainwiere! - Omiótł świeżym spojrzeniem resztę
grupy i zatrzymał wzrok na Decji. - Jest i twoja siostra! Ma się
rozumieć, ma się rozumieć... - Szorstkość wyparowała bez śladu. -
Przepraszam najmocniej. Księżniczka Karaliene prosiła, by
sprowadzić was do niej niezwłocznie, bez względu na porę dnia
czy nocy.
- Cóż - zawahał się Aelric - miałem nadzieję, że doprowadzę się
przedtem do ładu. - Wskazał swoje ubranie, noszące po podróży
wyraźne ślady zużycia, a gdzieniegdzie splamione też krwią.
- Bez urazy, Aelric - odparł Ethin z uśmiechem - ale mając do
wyboru narażenie się tobie lub księżniczce, zawsze wybiorę to
pierw sze. - Poufale poklepał młodego arystokratę po ramieniu. -
Słyszałem, że nieźle się sprawiłeś na Pieśni?
- 637 -
- Obawiam się, że mogłem lepiej - burknął pod nosem
szermierz.
Ethin dał znak innemu gwardziście, który otworzył bramę.
Odprowadził ich na dziedziniec.
- Drugie miejsce to i tak coś, chłopie. Masz przed sobą jeszcze
kopę lat - zauważył wesoło i zerknął na Decję. - Ufam, że i ty
miewasz się dobrze?
- Ja się po prostu cieszę, że wróciłam do domu, Ethin -
uśmiechnęła się dziewczyna.
Gwardzista zamknął za nimi bramę.
- Miejmy nadzieję, że będziecie mogli się nim cieszyć jak
najdłużej - dodał, kiedy już odchodzili. - Słyszeliście na pewno o
Ślepcach?
- Po drodze widzieliśmy ślady ich przemarszu. - Aelric spojrzał
w ziemię. - Nic przyjemnego.
Ethin spochmurniał i potaknął.
- Wszystkim ulży, kiedy generał Jasłftar już się z nimi rozprawi.
Ja tam go przy robocie nie widziałem, ale jeśli jest tak dobry, jak
ponoć był, kiedy służył pod Vardinem Shalem, to jestem pewien,
że nasi nie będą mieli większych problemów. - Rozejrzał się i
obniżył głos. - Jeszcze tylko słówko przestrogi. Rozwój sytuacji
nieszczególnie przypadł do gustu największym rodom. W tej
chwili obroną miasta dowodzi generał Parathe i moim zdaniem
widać już, że plotki się sprawdzają. Ludzie od początku gadali, że
lepszy z niego taktyk niż przywódca, że nie potrafi budzić zapału.
No i ma kłopot z wojskiem.
- Urwał na moment. - A król... cóż, powiem tyle, że Karaliene
bardzo się na wasz widok ucieszy. Myślę, że towarzystwo bliskich
dusz dobrze jej zrobi. Z-a-p-r-a-s-z-a-m-n-a~e-x-s-i-t-e-s-.-p-l
Wirr słuchał siwego gwardzisty z wielkim zainteresowaniem.
Fakt, że wielkie rody przysparzały władcom Andarry zmartwień,
- 638 -
nie był niczym nowym ani zaskakującym, ton Ethina wskazywał
jednak, że tym razem chodziło o coś więcej. O coś
poważniejszego.
Ruszyli przez labirynt pałacowych korytarzy. Zmieniło się tu
niewiele; za każdym rogiem Wirr natykał się na widoki
rozbudzające kolejne wspomnienia z dzieciństwa. To na tych
kobiercach bawili się z Karaliene. Uśmiechnął się lekko, gdy
mijali stojącą na kolumience wazę z kwiatami. To akurat uległo
zmianie. Kiedy był mały, tego rodzaju kruche dekoracje skrzętnie
z pałacu usunięto, gdyż w przeciwnym razie skończyłyby żywot w
tragicznym wypadku, spowodowanym przez niego bądź
księżniczkę. Tamte czasy jednak, niestety, dawno już odeszły w
przeszłość. Uśmiech Wirra zniknął, a myśli pomknęły z powrotem
ku nieodległej przyszłości.
Ethin zaprowadził ich do komnat księżniczki. Zatrzymali się
przed wejściem i poprosili o audiencję, zapowiadając się osobistej
pokojowej Karaliene. Kobieta zniknęła w środku i po chwili
wróciła.
- Księżniczka przyjmie natychmiast - zwróciła się do Ethina.
- Dobrze, to ja wracam na posterunek. - Siwowłosy strażnik
spojrzał na Aelrica i skinął głową. - Dobrze cię widzieć, chłopcze.
- Ciebie też, Ethin - uśmiechnął się arystokrata.
Wirr, Aelric i Decja weszli do komnaty Karaliene. Wirr z
niejakim zdziwieniem stwierdził, że pomieszczenie zostało
urządzone bez specjalnego przepychu; za młodu księżniczka
uwielbiała otaczać się wykwintnymi ozdobami i z upodobaniem
pławiła się w luksusach. W tej chwili siedziała na stojącym pod
ścianą krześle, z pozoru wydawała się swobodna, lecz zdradzały
ją podkrążone oczy - ciemnych półksiężyców nie był w stanie
ukryć nawet staranny makijaż. Wirr jeszcze nigdy nie widział na
jej twarzy tak wyraźnego zmęczenia.
- 639 -
Na widok gości Karaliene uśmiechnęła się słabo, a w jej oczach
na mgnienie zajaśniała ulga. Po chwili znów spoglądała ze swoim
zwykłym, spokojnym dystansem.
- Nelisi, możesz zostawić nas samych - zwróciła się do starszej
kobiety uprzejmie, lecz z naciskiem.
Pokojowa dygnęła i wyszła na korytarz. Gdy tylko zamknęły się
za nią drzwi, Karaliene zerwała się z krzesła, a jej twarz na powrót
rozświetlił uśmiech.
- Jesteście bezpieczni! - zawołała i rzuciła się na szyję kolejno
Decji i Aelricowi, na końcu wyściskała Wirra. - Tak długo to
trwało... a w dodatku nadciągają Ślepcy... - wyrzuciła z siebie na
jednym oddechu.
- Chwilami niewiele brakowało - przyznał Aelric. Odczekał, by
księżniczka usiadła, po czym zajął miejsce na jednym z krzeseł
naprzeciwko. Przyjrzał się jej uważnie. - Wyglądasz na
wyczerpaną... - Urwał i poczerwieniał, jakby dopiero teraz
przypomniał sobie, do kogo się zwraca. - Proszę o wybaczenie,
Wasza Wysokość. Nie chciałem sugerować, że...
Karaliene, ku powszechnemu w komnacie zaskoczeniu,
odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem. Pohamowała się
dość szybko, lecz ślady rozbawienia pozostały w kącikach jej ust
na dłużej.
- To prawdopodobnie pierwsza szczera uwaga, jaką usłyszałam
od kilku tygodni. - Westchnęła i rzuciła Aelricowi smutny
uśmiech. - Dajmy spokój z ceremoniami. Nikt nas tu nie
podsłucha. A zresztą ty też nie wyglądasz kwitnąco. -
Wymownym gestem wskazała pełne dziur, zakrwawione ubranie
szermierza.
- Dobrze, że Ethin mnie poznał przy bramie. - Aelric
uśmiechnął się z ulgą, wyraźnie zadowolony, że księżniczka nie
poczuła się dotknięta.
- 640 -
- Co racja, to racja. Miałeś trochę szczęścia - potaknęła
Karaliene, zamilkła na moment i przeniosła spojrzenie na Wirra. -
A gdzie twoi towarzysze?
- Taeris i Caeden poszli do Tol Athian. Chcą namówić
starszych, by ci pomogli przywrócić Caedenowi pamięć - wyjaśnił
chłopak i utkwił wzrok w posadzce. - A Davian... jemu się nie
udało.
- Tak bardzo mi przykro, Tor. - Uśmiech Karaliene zgasł.
Przez kilka chwil w komnacie panowała niczym niezmącona
cisza. Wreszcie księżniczka spojrzała na Aelrica.
- Wiesz już, kim jest Wirr?
Lekko zmieszany Aelric skinął bez słowa głową.
- Świetnie. W takim razie nie muszę żadnemu z was tłumaczyć,
jak ważne jest zachowanie szczegółów tej podróży w sekrecie.
- Nie musisz. Wszyscy będziemy milczeć - zapewnił młody
arystokrata.
Karaliene zwróciła się z uśmiechem do Decji.
- O waszych przygodach z pewnością jeszcze się nasłucham...
Najpierw jednak chciałabym pomówić z Torinem.
Decja skłoniła głowę, wzięła brata za rękę i wyprowadziła go na
korytarz.
- No cóż - westchnęła księżniczka, kiedy zostali już sami. -
Wygląda na to, że jestem ci winna przeprosiny.
- A to z jakiego powodu? - zdziwił się Wirr.
- Próbowałeś mnie ostrzec. Mówiłeś o Barierze. Na wiele
tygodni przed najazdem. - Dziewczyna się skrzywiła. - Powinnam
cię była posłuchać.
- Czyli teraz mi wierzysz?

- 641 -
- Przynajmniej w części... Co do reszty, byłabym głupia,
gdybym nie brała jej choćby pod rozwagę. Nikt wprawdzie nie
widział nawet śladu dar’gaithinów, ale niektóre doniesienia o
Ślepcach... - Umilkła i wymownie pokręciła głową.
- Amój ojciec?
- W tej chwili sam nie wie, co myśleć. Powiedziałam mu, że
znalazłeś się w Desriel dlatego, że badałeś problem Bariery, i że
wszystko mu wyjaśnisz zaraz po powrocie. Osiągnęłam tyle, że
zaczął się zastanawiać nad pochodzeniem Ślepców. - Spojrzała
chłopakowi prosto w oczy. - Tor, on będzie chciał poznać prawdę.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Ale obmyśliłem już, w jaki sposób
zrelacjonować mu tę historię, nie wspominając o Taerisie i
Caedenie. - Urwał na moment. - Bo zakładam, że ty mu nie
powiedziałaś...?
- O tym, że włóczysz się po świecie ze skazanym na śmierć
przestępcą? -prychnęła Karaliene. - Oczywiście, że nie.
- To dobrze - odetchnął Wirr. - Dlatego że powiedziałem
Taerisowi, by w razie niepowodzenia w Tol stawili się tutaj.
Obiecałem, że jeśli to będzie konieczne, postaramy się pomóc...
przekonać Radę, jak ważny jest Caeden. - Widząc, że Karaliene
otwiera usta, uniósł rękę. - Ale tylko jeśli im się nie uda, jeżeli nie
będą mieli innego wyjścia. Kara, ja tę propozycję naprawdę
poważnie przemyślałem. Oboje wiemy, że istnieją sposoby
wywarcia nacisku na Tol, które nie wymagają powoływania się na
twoje imię. - Wbił w księżniczkę błagalne spojrzenie, próbował
siłą woli sprawić, by zrozumiała. - Caeden jest kluczem do
wszystkiego. Musimy mu pomóc, jak tylko zdołamy.
A o ile nie zwąchają ich obu nadzorcy, nie przewiduję
większych problemów.
- Z wyjątkiem tego, że ja, księżniczka, w pełni świadomie
przyjmę w tym mieście dwóch przestępców, jednego oskarżonego
- 642 -
o wielokrotny mord, a drugiego już skazanego! - Karaliene
spojrzała z niedowierzaniem. - Ja powiedziałam jedynie, że w
hipotezach Sarra może być ziarno prawdy, ale nie, że można temu
człowiekowi zaufać. Tor, dla mnie to szalenie niezręczna sytuacja.
Przez twarz Wirra przebiegł grymas. Aż dotąd miał nadzieję, że
nie będzie musiał tego robić - nie chciał kalać pamięci Daviana
nawet przed Karaliene, która go przecież nie znała. Lecz Davian
już nie żył, a Taeris i Caeden potrzebowali wsparcia. Zaczerpnął
głęboki haust powietrza.
- Trzy lata temu Taeris złożył fałszywe zeznania. To nie on
zabił tych ludzi - powiedział, po czym w skrócie przedstawił
księżniczce ponurą historię wypadków tamtego dnia.
Karaliene przez cały czas słuchała w milczeniu.
- I ty mu wierzysz? - zapytała, kiedy skończył.
- Tak. Wszystko do siebie pasuje. Naprawdę wszystko. Od tego,
dlaczego nadzorcy uznali, że złamał Nakaz Pierwszy, aż po jego
blizny.
Karaliene westchnęła.
- Rzeczywiście, wiele by to wyjaśniało - przyznała, aczkolwiek
w jej głosie nadal pobrzmiewała nieufność. - Mnie samej niełatwo
ocenić, ale jeżeli ty szczerze wierzysz, że tak właśnie wygląda
prawda, uwierzę i ja. Jeśli Taeris i Caeden znajdą się w potrzebie,
wykorzystam swoje kontakty i sprawdzę, co możemy ugrać w
Radzie bez ujawniania tożsamości. - Księżniczka ściągnęła brwi. -
Wcześniej jednak spodziewam się, że przyprowadzisz swoich
nowych przyjaciół do mnie. Chcę z nimi pomówić. Nie udzielę
pomocy bezwarunkowo. Mam też wielką nadzieję, że nasi
ojcowie o niczym się nie dowiedzą, bo inaczej niech Prządki mają
nas w swojej opiece.

- 643 -
- Dziękuję, Kara - odetchnął z ulgą Wirr. - Odwdzięczę się -
obiecał, po czym nachylił się ku niej. - Powiedz, co się dzieje z
twoim ojcem?
- Co takiego słyszałeś? - Karaliene pobladła.
- Że wygłasza płomienne tyrady przeciwko Obdarzonym. Że nie
skłania się ku zmianom w Nakazach i nie chce nawet o tym
rozmawiać. - Czoło chłopaka przecięła zmarszczka. - To do niego
niepodobne.
- Masz rację - westchnęła księżniczka. - Ojciec jest... chory -
dodała zbolałym głosem. - Tak mi się wydaje. Nie umiem tego
wytłumaczyć. W jednej chwili zachowuje się jak zwykle,
praktycznie normalnie, a zaraz potem wpada w szał. Bez przerwy
czuje się zmęczony, a wszystko i wszystkich traktuje podejrzliwie.
Jak paranoik. W szczególności dotyczy to Tol Athian. Kiedy
nadeszły pierwsze wieści o najeździe, był przekonany, że to
podstęp. Że inwazję wymyślili Obdarzeni, by przymusić go do
zmiany treści Nakazów. Naprawdę to właśnie była jego pierwsza
myśl. - Aż zadrżała.
- Ale dlaczego?
- Tego nie wiem. - Karaliene przetarła czoło. - Nie chce
uwierzyć, że Ślepcy stanowią dla miasta realne zagrożenie. A
przecież słyszał, do czego są zdolni. Twojego ojca traktuje w
zasadzie jak powietrze, mnie samej też coraz trudniej przedrzeć
się przez jego gwardzistów i normalnie z nim porozmawiać. Nie
zawsze słucha nawet Laimana Kardaia, a przecież przyjaźnią się
od bez mała dwudziestu lat. - Urwała dla nabrania oddechu. -
Mocno się poci, poszarzał na twarzy, coraz mniej jada. Wszyscy
mówią, że to kwestia stresu, ale... naprawdę się martwię.
Wirr poczuł na plecach zimny dreszcz.
- Uważasz, że Ślepcy mają z tym coś wspólnego?

- 644 -
- Nie wiem. - Księżniczka załamała ręce. - W tym sęk.
Próbowałam z nim o tym pomówić, ale zbył mnie śmiechem. -
Przez twarz dziewczyny przemknął cień. - A nie mam odwagi
pójść z tą sprawą do któregoś z rodów.
- Słusznie. Wtedy w dodatku mielibyśmy na głowie zamach
stanu - zauważył Wirr.
Karaliene pokiwała głową.
- Sam więc widzisz - podjęła zmęczonym głosem. - Mam za
sobą kilka bardzo długich tygodni. Ale, na Prządki, dobrze mieć
cię z po wrotem. Tęskniłam.
- Ja za tobą też, Kara - rozpromienił się Wirr. - No to co teraz? -
Uniósł brew.
- Teraz... - księżniczka odpowiedziała słabym grymasem, który
wyglądał jak wspomnienie uśmiechu - wyprawimy ucztę z okazji
powrotu Torina Andrasa, na której będziemy świętować jego
wiekopomne przewagi na Calandrze. Jestem pewna, że
generałowie z wielką atencją wysłuchają opowieści o twoich
wyczynach.
- Czy to naprawdę konieczne? - jęknął chłopak. - Pamiętaj, że
zmierza ku nam wroga armia.
- Z perspektywy rodów to jedynie dodatkowy powód. -
Karaliene wzruszyła ramionami. - Po części dlatego, że wszyscy
zechcą zostać twoimi najlepszymi przyjaciółmi, a po części, że
większość z nich to skończeni durnie i skorzystają z każdej okazji,
by przynajmniej przez chwilę nie myśleć o rzeczywistych
problemach.
Wirr parsknął śmiechem.
- Skoro tak mówisz, to rzeczywiście musiało ci być ciężko.
- Nie masz pojęcia. - Księżniczka wzniosła oczy do nieba. - Tor,
to istne sępy. Nie uwierzyłbyś, ile propozycji zajęcia tronu
- 645 -
usłyszałam. Wystarczyłoby, żebym wystąpiła przed
Zgromadzeniem i ogłosiła, że ojciec nie jest w stanie sprawować
władzy. Naturalnie miałoby to ściśle określoną cenę. - Z goryczą
na twarzy pokręciła głową. - Tak czy inaczej, pomysł uczty poprą
wszyscy. Zresztą gdybyś wrócił po cichu i bez fanfar,
wyglądałoby to dość podejrzanie.
- Cudownie - rzucił kwaśno Wirr.
- Wiesz, że będziesz musiał do tego przywyknąć, prawda?
- Wiem, wiem. - Chłopak przygryzł wargę. - Skoro o tym
mowa... powinienem chyba spotkać się z rodziną. Poza tobą nikt
jeszcze nie wie, że wróciłem.
- Oczywiście, Torin. - Twarz księżniczki złagodniała.
Uśmiechnęła się. - Na pewno ci do nich spieszno. Jestem pewna,
że będą zachwyceni. Twój ojciec odchodził z niepokoju od
zmysłów.
Chłopak skrzywił się i zastanowił, jaka kara spotka go za
wycieczkę do Desriel. Pewną pociechą było, że nasłucha się na
osobności i dopiero po przyjemnym - taką miał nadzieję -
powitaniu.
- Prowadź - powiedział.
- Najpierw pozwól, że wyproszę dla ciebie jakąś zaciszną
komnatę. Powinieneś przed tym spotkaniem odpocząć. I umyć się
- dodała, omiatając spojrzeniem znużoną twarz i zniszczone
ubranie Wirra. - Jeśli matka zobaczy cię w tym stanie, z miejsca
zemdleje. Czekali już tak długo, że kolejna godzina ich nie zabije.
- Co prawda, to prawda - mruknął chłopak pod nosem.
Ruszył za Karaliene, szykując się w duchu na to, co miało
nieuchronnie nastąpić. Od dawna obawiał się ponownego
znalezienia się w centrum ludzkiej uwagi i fałszywych
uśmiechów.

- 646 -
A teraz nie miał już odwrotu.

***

Wirr czekał z nerwami napiętymi jak postronki.


Dopiero co spędził dwie godziny na słuchaniu cmoknięć
pałacowego krawca, mężczyzny w podeszłym wieku, który na
widok przyodziewku księcia niemal dostał ataku serca. Wcześniej
chłopak został wykąpany przez stadko służących - co samo w
sobie było niezwykle krępującym doświadczeniem - a następnie
przystrzyżono mu włosy, układając je w zgodzie z najnowszymi
trendami stolicy. Zarost, który od dnia wyjazdu z Thrindaru
zamienił się w krzaczastą brodę, przycięto do postaci schludnej
koziej bródki.
W następnej kolejności poczęstowano Wirra całymi naręczami
najnowszych wieści z Calandry, aczkolwiek wątpił, czy gdyby
ktoś rzeczywiście spróbował go z nich przepytać, przypomniałby
sobie chociaż połowę. Niemniej kilka faktów zapamiętał. Poza
tym w razie zbyt natrętnego przesłuchania zawsze mógł wykpić
się zmęczeniem.
W tej chwili czekał na spotkanie z rodziną - mieli go odwiedzić
ojciec, matka i młodsza siostra. Nie wiedział: cieszyć się czy
niepokoić? Czy ostatnie trzy lata bardzo ich zmieniły? Czy będzie
dla nich tym samym chłopcem co dawniej, czy może czas zmienił
ich relacje?
Po raz kolejny poprawił podjeżdżający ku górze rękaw i ze
zmarszczonym czołem spojrzał na koronkowy mankiet. Strój był
dzi waczny, niewygodny. Po tylu latach jego ciało odzwyczaiło
się od tego rodzaju ubrań. Znowu poczuł się jak małe dziecko,
które nie może samodzielnie decydować, co na siebie włożyć.

- 647 -
Skrzypnęły drzwi. Drgnął, odwrócił się i zobaczył w wejściu
znajomą, okrytą niebieskim płaszczem sylwetkę ojca, zza której
wyglądały matka i Deldri. Wszyscy przez moment mierzyli go
wzrokiem, jakby zdziwieni, że naprawdę powrócił.
A zaraz potem świat stracił kontury. Ojciec zamknął go w
gorącym uścisku, tak mocnym, że chłopak ledwie był w stanie
oddychać. Dawniej Elocien zawsze był pełen rezerwy; dzisiejsza
eksplozja emocji była tyleż nieoczekiwana, ile przyjemna. Do
wspólnego uścisku dołączyły wkrótce Geladra i Deldri. Z ust
matki wyrwały się dwa płaczliwe westchnienia.
Nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Za rodziną tęsknił równie
mocno, jak obawiał się powrotu - Wirrowi brakowało nawet ojca,
z którym przecież rzadko było mu po drodze.
- Dobrze was widzieć - powiedział, szczerząc się od ucha do
ucha, gdy wreszcie się rozdzielili.
- Tęskniliśmy. - Geladra rzuciła synowi czuły uśmiech i
osuszyła wilgotne oczy. Cofnęła się o krok i uważnie go obejrzała.
- Widzę, że Calandra ci posłużyła, Torin. Wyglądasz na silnego i
zdrowego.
Wciąż rozpromieniony potaknął skinieniem, aczkolwiek słowa
matki wzbudziły w nim falę wyrzutów sumienia. Geladra i Deldri
nie miały pojęcia, gdzie był naprawdę, nie wiedziały o tym nawet
teraz.
- Mam za sobą kilka bardzo ważnych lat. Ważnych i
wypełnionych wartościowymi doświadczeniami - powiedział
najzupełniej szczerze. - Czy moje listy dochodziły?
- Dochodziły - rzuciła lekko nadąsana Deldri. - Ale mogłeś
czasem opisać jakąś bitwę.
Podczas gdy ani ojciec, ani matka nie zmienili się zanadto -
Elocienowi być może przybyło kilka zmarszczek wokół oczu, a
we włosach matki było odrobinę więcej siwizny - Deldri przeszła
- 648 -
dramatyczną wręcz metamorfozę. Pulchniutka dziewięciolatka
zniknęła, a w jej miejsce pojawiła się wysmukła, tchnąca
pewnością siebie dziewczyna, na tyle wysoka, by patrzeć mu w
oczy bez zadzierania głowy.
- Niewiele miałem do opisywania - uśmiechnął się Wirr. -
Owszem, barbarzyńcy atakowali niekiedy naszą fortecę, ale były
to zwykle zdezorganizowane hordy i niczym nam nie zagrażali.
Deldri skinęła głową.
- Podobno wróciłeś razem z Aelrikiem Shainwiere’em -
zauważyła niespodziewanie.
- No... - Zaskoczony chłopak urwał na moment. - No... tak.
Spotkaliśmy się w drodze powrotnej.
- I jaki on jest? - Zafrapowana Deldri aż zastrzygła uszami.
- Na dręczenie brata plotkami będziesz mieć czas potem -
stwierdziła Geladra z westchnieniem. - Mamy wiele innych spraw
do omówienia - dodała surowo i usiadła. Wszyscy poszli za jej
przykładem.
Rozmawiali przez mniej więcej godzinę. Dość szybko
zapanowała swobodna atmosfera, możliwa do osiągnięcia jedynie
między krewnymi. Wirr starał się wspominać o Calandrze jak
najrzadziej, zamiast tego skupiał się na wydarzeniach z życia
innych. Najwięcej mówiły matka i siostra; szczególnie gadatliwa
okazała się, ku jego zdziwieniu, właśnie Deldri. Kiedy wyjeżdżał,
zostawiał dziewczynkę tak cichą, że często można było
zapomnieć o jej obecności...
Wreszcie Geladra zerknęła na Elociena, który delikatnie skinął
głową.
- Powinnyśmy już iść. - Pociągnęła córkę za rękę. - Ojciec i
Torin zajmą się teraz swoimi sprawami.

- 649 -
Deldri wydęła wargi, lecz posłuchała. Wstała z miejsca i przed
wyjściem czule rzuciła się bratu na szyję. Wirr odprowadził je
wzrokiem z szerokim uśmiechem.
- Deldri szybko dorasta - zauważył.
- Zbyt szybko. - Zamyślony książę pokiwał głową. - Już teraz
niektóre rody dopytują, którym z ich dziedziców bylibyśmy
zainteresowani.
- Naprawdę? - Chłopak pokręcił głową. - To dopiero sępy.
Elocien zmierzył syna uważnym spojrzeniem i zachichotał.
- Widzę, że odległość nie stępiła twojej niechęci do arystokracji
- stwierdził rozbawiony. Zaraz potem jednak uśmiech zgasł, a na
twarz księcia powróciła powaga. - Ulżyło mi, gdy dowiedziałem
się, że jesteś bezpieczny. Kiedy nadeszła wieść o szkole...
- Domyślam się, że powinienem ci co nieco wyjaśnić. - Wirr się
skrzywił.
Najbliższe pół godziny spędził, relacjonując ojcu wypadki
dwóch ostatnich miesięcy. Opowiedział niemal całą historię,
wyjawiając przy tym rolę, jaką odegrał w wydarzeniach Davian.
Było to bolesne, ale nie widział już powodu, by ukrywać przed
kimkolwiek moc przyjaciela. Pominął jednak nazwisko Taerisa i
fakt, że obaj z Caedenem przybyli z nim do miasta.
Elocien słuchał z niecodzienną wyrozumiałością. Był do tego
stopnia spokojny, iż Wirr przez chwilę zastanawiał się, czy nie
powiedzieć ojcu także o dwóch zbiegach... Błyskawicznie jednak
ten pomysł odrzucił. Ci dwaj potrzebowali jak najwięcej czasu na
przekonanie Rady Tol o konieczności zwrócenia Caedenowi
wspomnień, a nadzór mógłby jedynie pomieszać im szyki. W
dodatku pamiętał, co o Taerisie myślał ojciec. Aż nazbyt dobrze to
pamiętał. Przed trzema laty książę nazywał go „potworem”,
„najgorszym pośród Obdarzonych”.

- 650 -
Nie. Nie mógł ich zdradzić. Ryzyko było zbyt duże. Kiedy
skończył, Elocien przeciągle odetchnął.
- Wiele przeszedłeś. - Pokręcił głową. - Chciałbym się na ciebie
wściec za tę wyprawę do Desriel, ale... wychodzi na to, że dzięki
ucieczce zachowałeś życie. - Odchylił się w siedzeniu. -
Powinienem ci też powiedzieć... Zdemaskowaliśmy starszego,
który was zmanipulował i posłał do Desriel. Siedzi w tej chwili
pod kluczem w Tol Athian. Niestety, odmawia zeznań.
Wirr poczuł, że jego brwi unoszą się wysoko na czoło; po
wszystkich przygodach zapomniał, od czego zaczęła się podróż.
- To dobra wiadomość. - Pokiwał głową i stwierdził w duchu, że
będzie musiał złożyć Ilsethowi Tenvarowi wizytę.
- No dobrze. - Elocien nachylił się do syna. - Z listów wynikało,
że byłeś tam zadowolony, ale powiedz mi szczerze. Co myślisz o
tych kilku latach?
Wirr nie odpowiedział od razu.
- To był najszczęśliwszy okres mojego życia - przyznał po
chwili, czując zarazem żal i smutek. Wiedział, że te dwie emocje
już zawsze będą towarzyszyć jego wspomnieniom z Caladel.
- Cieszę się - uśmiechnął się książę. - Długo nie byłem pewien,
czy dobrze postąpiłem, posyłając cię do tej szkoły. - Przygryzł
wargę. - Ale biorąc pod uwagę, co dzieje się na dworze,
podejrzewam, że była to jedna z moich najlepszych decyzji.
- Masz na myśli stryja?
- Tak. - Elocien skinął głową. - Torin, on jest... chory... Myślę,
że...
Przerwało mu pukanie do drzwi. Po chwili stanęła w nich młoda
kobieta. Cień.
- Książę - zaczęła oficjalnym tonem, wpatrując się w jego ojca -
mam wieści, które jak sądzę... - Urwała.
- 651 -
Wirr drgnął, uświadomił sobie bowiem, że dziewczyna patrzy
teraz na niego z szeroko otwartymi ustami. Zarumienił się,
poprawił w siedzeniu... i nagle zmarszczył czoło. Było w niej coś
znajomego. Dopiero teraz przyjrzał się naznaczonej czarnymi
żyłami twarzy z większą uwagą.
- Asha? - szepnął z niedowierzaniem.
Mgnienie później wisiała mu na szyi.
- Wirr! - Dziewczyna tuliła go tak mocno, że ciężko mu było
nabrać powietrza. - To naprawdę ty?
Wybuchnął pełnym zdumienia śmiechem.
- Tak, to naprawdę ja, Ash! - rzucił, po czym przypomniał sobie,
gdzie jest. Wyplątał się z objęć przyjaciółki i spojrzał na ojca,
który przyglądał się scenie z rozbawioną miną.
- Ashę poznałem w Caladel - wyjaśnił. - Ale można jej zaufać.
Daję głowę. To żaden problem, że wie, gdzie byłem. - Zwrócił się
do dziewczyny. - Asha, może cię to zdziwi, ale muszę się do
czegoś przyznać.
Zrobiło się cicho. Elocien i Asha wymienili znaczące
spojrzenia.
- Ja wiem, Wirr. Chyba że wolisz, bym mówiła „Torin”? -
Zielone oczy dziewczyny sypnęły iskrami.
Wirr na kilka dobrych sekund zapomniał języka w gębie.
- Skąd...? - wydukał.
- Twój ojciec mi powiedział.
Chłopak rzucił okiem na Elociena, który potwierdził skinieniem.
- Ale... dlaczego? - Wirr potarł skronie. Przestawał cokolwiek
rozumieć.
- Dlatego że jej ufam - odparł zwięźle książę.

- 652 -
- Ale... bo przecież... ty... - urwał całkowicie zdezorientowany
Wirr.
- Elokwentny jak zawsze - zaśmiała się Asha.
Uśmiechnął się. W sercu czuł lekkość, jakiej nie zaznał, odkąd
dowiedział się o napaści na szkołę.
- Jak to możliwe? W jaki sposób uciekłaś? Skąd się tu wzięłaś?
I... - w tym miejscu uśmiech chłopaka nieco przygasł - na Prządki,
dlaczego jesteś Cieniem?
- Powoli, Wirr. Za dużo pytań naraz. To długa historia. -
Zawiesiła głos. - Ale ty również powinieneś coś wiedzieć...
Jestem teraz jedną z dwojga przedstawicieli Tol Athian.
Był pewien, że dziewczyna stroi sobie żarty. Zobaczył jednak,
że Asha patrzy z pełną powagą, więc pokręcił tylko głową.
- Ja chyba śnię - mruknął, wciąż uśmiechnięty.
Wtem Asha przygryzła wargę.
- Wirr... czy Davian jest z tobą?
W tym momencie chłopak spochmurniał, odwrócił wzrok.
- Ash, tak bardzo mi przykro - podjął łamiącym się głosem. -
On... Straciliśmy go.
Dziewczyna przez kilka sekund patrzyła mu w oczy bez słowa.
- Widziałeś, jak zginął? - spytała po chwili, kręcąc głową.
- Nie. - Zastygł, zaskoczony jej reakcją. - Ale... on nie żyje,
Ash. Też chciałbym wierzyć, że jest inaczej, ale...
- Wirr, Davian nie zginął. - W głosie Ashy brzmiała niezbita
pewność. Przez dłuższą chwilę patrzyła mu w oczy, po czym
uciekła spojrzeniem. - Wiem, że on żyje.
Elocien odchrząknął.
- Zapewne macie sobie wiele do opowiedzenia - powiedział i
chwycił syna za ramiona. - Muszę się zająć innymi sprawami, ale
- 653 -
ty zostań. Porozmawiajcie. Kiedy rozejdzie się wiadomość, że
wróciłeś, będziesz pod stałą obserwacją. Taka okazja może się
prędko nie powtórzyć.
Wirr skinął głową, wstał i raz jeszcze uścisnął ojca.
- Dobrze cię widzieć.
- Ciebie też - uśmiechnął się książę.
- Elocien. - Asha go zatrzymała. - Czy mogę mu powiedzieć...?
- Tak. - Książę lekko skinął głową i wyszedł.
Kiedy zostali sami, Wirr spojrzał na Ashę i uśmiechnął się od
ucha do ucha. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuł się lekko na
duchu.
- No dobra - podjął. - Opowiadaj mi teraz o wszystkim.

- 654 -
Rozdział 42.
Caeden przestąpił z nogi na nogę. Nie potrafił ukryć
skrępowania. Po raz któryś z rzędu rozejrzał się po przestronnym,
jasno oświetlonym pomieszczeniu. Bajecznie drogie meble
onieśmielały z równą siłą jak pozostałe luksusy, na jakie napatrzył
się, odkąd weszli do pałacu. Aelric swobodnie wyciągał się na
ustawionym nieco z boku, wyłożonym miękkimi poduchami
fotelu. Taeris także już siedział, lecz wyraz jego twarzy mocno
kontrastował ze spokojem arystokraty. Starszy był mocno spięty,
siedział przygarbiony, z pochyloną głową, i wpatrywał się pustym
wzrokiem w gruby kobierzec. Caeden świetnie rozumiał obawy
towarzysza. Do pałacu dostali się zaskakująco łatwo - Aelric
poręczył za nich przy bramie - lecz to był przecież łatwiejszy etap
zadania. Teraz musieli zyskać przychylność Karaliene - tej samej,
która w Thrindarze potraktowała ich z tak jawną nieufnością.
Musieli sprawić, by zamiast wydawać ich w ręce nadzoru,
udzieliła im pomocy. Caeden wiedział co prawda, że Aelric i
Decja pozostają z księżniczką w dobrych stosunkach, lecz i tak
nie zdziwiłby się, gdyby za moment drzwi stanęły otworem i do
komnaty wszedł oddział uzbrojonych po zęby gwardzistów. Mina
Taerisa sugerowała, że on również wyobraża sobie podobne
scenariusze.
Zagrzechotała klamka. Chłopak drgnął i wyprostował się. Taeris
i Aelric wstali z miejsc, po czym ukłonili się wchodzącej z gracją
Karaliene. Była sama. Caeden odetchnął z ulgą, a kiedy
uświadomił sobie, że nieco się spóźnia, skopiował zachowanie
towarzyszy i skłonił głowę.
Przez kilka chwil panowało niezręczne milczenie. Księżniczka
zmierzyła ich pełnym dezaprobaty wzrokiem, na co Caeden zalał
się rumieńcem wstydu. Niemniej, tak samo jak wcześniej w
- 655 -
Thrindarze, mimowolnie omiótł ją spojrzeniem od stóp do głów.
Nie tylko dlatego, że Karaliene była atrakcyjną dziewczyną - choć
niewątpliwie tak było i musiałby być ślepcem, by tego nie
dostrzec. Chodziło jednak także o jej szczególną... aurę. O
osobowość, dzięki której błyskawicznie przykuła uwagę
wszystkich obecnych przez sam fakt pojawienia się w komnacie.
Chłopak poczuł się niemal jak zahipnotyzowany.
Spuścił wzrok w ostatniej chwili, w której mógł to zrobić, nie
narażając się na zarzut grubiańskości. Na szczęście Karaliene
chyba nie zwróciła uwagi na jego spojrzenie. Usiadła i lekkim
ruchem ręki zezwoliła na to samo mężczyznom.
- Nie mogę wam poświęcić dużo czasu, lecz zanim zaczniemy,
jedno chcę powiedzieć jasno - oświadczyła, gdy wszyscy zajęli
już miejsca. - Przyszłam na to spotkanie, ponieważ ludzie, których
darzę zaufaniem, wierzą, że możecie pomóc w walce przeciwko
Ślepcom. To jednak nie znaczy, że wam ufam. - Omiotła ich
wnikliwym spojrzeniem, postukując o górne zęby równiutko
spiłowanym paznokciem. - Skoro to sobie wyjaśniliśmy...
rozumiem, iż Rada Tol Athian odmówiła wam wsparcia i chcecie,
bym wykorzystała swoje wpływy i sprawiła, by zmienili zdanie.
Zgadza się?
- Zgadza się, Wasza Wysokość. - Zaskoczony prostolinijnością
księżniczki Taeris aż zamrugał.
Zanim Karaliene powiedziała cokolwiek więcej, zerknęła na
siedzącego po drugiej stronie komnaty Aelrica.
- Jestem skłonna to zrobić - podjęła, aczkolwiek w jej tonie znać
było wyraźną niechęć. - Mój osobisty udział musi pozostać w
sekrecie, ale od pewnego czasu stara się wkraść w moje łaski
część rodów. Myślę, że znam przynajmniej jednego lorda, który
pozostaje w luźnym sojuszu z Tol Athian i zgodzi się dla mnie

- 656 -
wywrzeć na Radę pewien nacisk, nie zadając przy tym zbędnych
pytań o waszą tożsamość.
- Oczywiście, Wasza Wysokość - odezwał się Taeris. - Nie
jestem w stanie wyrazić, jak bardzo...
Potok słów zatamowała uniesiona dłoń Karaliene.
- Nie skończyłam. Moja pomoc wiąże się z pewnymi
warunkami. - Spojrzała Taerisowi głęboko w oczy. - Na szczęście
twoja... przeszłość została mi opowiedziana i wytłumaczona.
Poinformowano mnie również, że usiłowałeś nas ostrzec przed
słabnięciem Bariery, zanim ktokolwiek usłyszał o Ślepcach. Fakt
ten naturalnie przemawia na twoją korzyść i jestem osobiście
przeświadczona, że istotnie przybywasz tu pełen dobrych intencji.
W spojrzeniu Taerisa pojawił się błysk zaskoczenia, lecz nie
odezwał się, jedynie lekko pochylił głowę.
Karaliene zerknęła na Caedena i ciepły blask natychmiast
zniknął z jej oczu. Czując na sobie twardy wzrok księżniczki,
chłopak skulił się nieco na siedzeniu.
- Twój towarzysz z kolei pozostaje zagadką. Jest człowiekiem
oskarżonym o potworną zbrodnię i nie dbam o to, gdzie została
popełniona. Nie istnieją żadne dowody zaprzeczające jego winie.
Sam także nie jest w stanie dowieść swej niewinności.
Wpuszczając kogoś takiego przez bramę mojego miasta,
podejmuję olbrzymie ryzyko, bez względu na to, kto zdecydował
się za niego poręczyć. Biorąc powyższe pod uwagę, oczekuję od
niego znacznie więcej - mówiła chłodnym tonem, wciąż
zwracając się do Taerisa, jakby Caeden przepełniał ją odrazą.
Chłopak głośno przełknął ślinę i utkwił wzrok w posadzce.
Potraktowała go surowo, lecz rozumiał, że miała ku temu powody.
- Zrobię wszystko, czego tylko zażądasz, Wasza Wysokość -
odezwał się potulnie. Zdawał sobie sprawę, że jeśli nie przekonają

- 657 -
księżniczki, ich szanse na przełom w rozmowach z Tol będą
jedynie iluzoryczne.
Karaliene skinęła głową, podeszła do biurka i wyjęła coś z
szuflady. Caeden zobaczył w jej rękach czarną bransoletę i
gwałtownie pobladł.
- Chcesz, bym nosił Kajdany - rzucił szeptem.
- Tak. Co więcej, założę ci je osobiście - potwierdziła Karaliene,
patrząc rudzielcowi prosto w oczy. - Słyszałam liczne
zapewnienia o twej uczciwości, wielu ludzi sądzi, że możesz
odegrać kluczową rolę w obronie miasta przed Ślepcami. Bardzo
możliwe, że się nie mylą. Niemniej jednak to ja udzielam ci
schronienia. I to ja ponoszę odpowiedzialność za twoją obecność
w Ilin Illan. - Brew księżniczki wygięła się we wdzięczny luk,
wciąż patrzyła mu w oczy. - Będziesz nosić Kajdany i pod
żadnym pozorem nie opuścisz terenu pałacu bez mojego
wyraźnego zezwolenia. Przyjmujesz te warunki?
Caeden nie odpowiedział od razu. Wiedział, że wybór ma w
istocie niewielki, rozumiał też, jak wielkim cudem jest to, że
księżniczka skłonna jest udzielić im pomocy, lecz wzdragał się w
duchu na samą myśl o wsunięciu na ramię Kajdan. Co gorsza,
nosząc je, nie miał szans na to, by wymknąć się bez jej wiedzy na
spotkanie z Havranem Dąsem. Po chwili jednak westchnął
głęboko, podciągnął lewy rękaw i wysunął ramię ku Karaliene.
- Przyjmuję.
Księżniczka jeszcze przez chwilę świdrowała go wzrokiem.
Kiedy spotkali się spojrzeniami, Caeden niemal przestał
oddychać. Odniósł wrażenie, że niechęć w oczach dziewczyny
wciąż się pogłębia, i ponownie poczerwieniał, ponieważ
uświadomił sobie, że znów nieprzyzwoicie się gapi; spróbował
uciec spojrzeniem w bok, gdzie trafił na karcącą minę Aelrica, i
zarumienił się jeszcze bardziej. Koniec końców zwiesił głowę i
- 658 -
zapatrzył się w dywan. Zaraz potem skrzywił się, czując chłodne
dotknięcie Kajdan.
Czarny metal przemienił się w płyn, rozlał po ramieniu i
przywarł do skóry. Świat w jednej chwili poszarzał, barwy straciły
intensywność. Chłopak westchnął i poprawił rękaw.
Karaliene na mgnienie zastygła, po czym skinęła z
zadowoleniem głową.
- Dobrze, wyczuwam więź.
Następnie, dając wszystkim do zrozumienia, że sprawa Caedena
jest już zamknięta, zwróciła się do Taerisa:
- Ty również możesz się tu zatrzymać. Nadzorcy nieczęsto
pojawiają się w pałacu, więc byłbyś tu tak samo bezpieczny, jak
gdzie indziej w mieście. Myślę, że obaj powinniście odgrywać
nowych służących. Poproszę kogoś, by zorganizował wam
kwatery i stosowne odzienie. Jeśli będziesz chciał wyjść, nie
ściągając na siebie uwagi, skorzystaj z bramy dla służby.
Trzymajcie się z dala od głównych części pałacu i starajcie się
ograniczyć spacery do wieczorów, kiedy na korytarzach jest
luźniej. Obawiam się, że jeśli zostaniecie rozpoznani, nie zdołam
wam pomóc.
- To zrozumiałe. Dziękuję, Wasza Wysokość - powiedział
Taeris.
Karaliene pochyliła głowę na bok i zerknęła na Aelrica, który z
nieprzyjemnym wyrazem twarzy przyglądał się Caedenowi.
- Aelric, wskaż, proszę, gościom drogę do wschodniego
skrzydła i każ Bacirze przygotować dla nich jakieś lokum. Może
niech ich zakwateruje w tych pokojach w pobliżu ogrodów, gdzie
czasami uczymy się z Decją? Blisko stamtąd do mieszkań dla
służby, więc nikt nie nabierze podejrzeń, a jednocześnie rzadko
ktokolwiek tam zagląda.

- 659 -
- Naturalnie, Wasza Wysokość. - Aelric dopiero teraz oderwał
wzrok od Caedena i ukłonił się księżniczce.
Karaliene przyglądała się im jeszcze przez chwilę. Kiedy jej
oczy ponownie złowiły spojrzenie Caedena, chłopak poczuł
skurcz żołądka. Choć tym razem odwrócił się natychmiast, zaraz
przeklął się w duchu. Tego rodzaju zachowaniem mógł jedynie
napytać sobie biedy.
Księżniczka tymczasem lekko skinęła głową, dając do
zrozumienia, iż jest gotowa do wyjścia. Wszyscy trzej z
szacunkiem podnieśli się z miejsc.
- Rozpocznę starania - rzuciła, spoglądając na Taerisa, i
zniknęła za drzwiami.
Przez moment w komnacie panowało milczenie. Wreszcie
Aelric wskazał wyjście.
- Musimy ruszać. Im szybciej znajdziecie się w kwaterach, tym
mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś was zobaczy. - Kiedy
spojrzał na Caedena, jego oczy zasnuł złowróżbny cień.
Chłopak po raz kolejny poczerwieniał, lecz potaknął bez słowa,
zadowolony, że spotkanie przebiegło tak gładko. Wymienili z
Taerisem pełne ulgi spojrzenia i wyszli za Aelrikiem.

***

Caeden leżał na swoim nowym łóżku i wpatrywał się w sufit.


Już od kilku godzin daremnie próbował zasnąć, w czym
wydatnie przeszkadzały mu gorąca noc i jego własna frustracja.
Przez uchylone okno wpadł lekki, przynoszący chwilową ulgę
powiew, niosący ze sobą odległy pomruk miejskiego życia.
Chłopak był przekonany, iż północ minęła już dawno, lecz

- 660 -
odgłosy wskazywały, że Ilin Ulan również cierpiało dziś na
bezsenność.
Choć była to dopiero pierwsza noc w pałacu, nowa sytuacja już
teraz zaczynała mu doskwierać. Polityczne machinacje Karaliene
nie mogły przynieść natychmiastowego skutku i Caeden to
rozumiał. Przymusowa bezczynność bardzo mu się jednak nie
podobała. Czuł, że powinien działać, robić cokolwiek, byle nie
leżeć w pościeli z nadzieją, że Taeris bądź księżniczka zdołają
przekonać Radę, by udzieliła mu pomocy.
Wyjrzał za okno i po raz kolejny zastanowił się nad sposobem
nawiązania kontaktu z Havranem Dąsem, kupcem, o którym
wspomniał Alaris. Jakiś czas temu wyszedł z pokoju zażyć
świeżego powietrza i wykorzystał okazję do rozeznania się w
rutynowych trasach patroli gwardzistów. Co więcej, udało mu się
wypatrzyć niewielką furtkę zaopatrzeniową, która nocą mogła być
niestrzeżona. Poza tym spacerem zdążył odwiedzić jedynie
bibliotekę, gdzie ku swemu wielkiemu zadowoleniu wyszperał
niezwykle szczegółowy plan ulic i alejek Ilin Ulan.
Zlokalizowanie sklepu Havrana Dasa nie przysporzyło mu
najmniejszych trudności - przybytek był duży, wyraźnie
zaznaczony, a co więcej, znajdował się w Górnym Mieście,
całkiem blisko pałacu. Das musiał być wpływowym i zamożnym
człowiekiem. Caeden nie był pewien, czy odkrycie to sprawiło, że
poczuł się lepiej, czy wręcz przeciwnie. Póki co jednak nie miało
to większego znaczenia. Zdawał sobie sprawę, że o ile nie
wymyśli, jak pozbyć się Kajdan, znajomość adresu i pozycji
kupca nie zda się na nic.
Westchnął i wbił nienawistne spojrzenie w ciasno oplatającą mu
ramię czarną obręcz, bezustannie przypominającą, iż Karaliene
może go w dowolnej chwili odszukać. Może i otaczały go
przepych i bogactwa, lecz prawda wyglądała tak, że po raz
kolejny trafił do więzienia.
- 661 -
Stuknął w Kajdany palcem. Rozległ się metaliczny dźwięk, lecz
poza tym nie stało się nic. Przymknął powieki, skupił się i
spróbował się ich pozbyć siłą woli. Chciał, by zniknęły. Musiały
zniknąć. Nosząc je, nie miał szans poznać swej prawdziwej
tożsamości.
Nadal nic. Skrzywił się, otworzył oczy i na powrót wgapił
ponuro w sufit. Wcześniej, wędrując do miasta, czuł, że jego
podróż służy realizacji jakiegoś większego celu; wrażenie to
wzmagał dodatkowo nieustanny blask wilczego tatuażu i
pośpiech, jaki narzucał grupie Taeris. Teraz jednak tkwił w tym
pokoju sam jak palec, odcięty od towarzyszy, i czas zaczynał mu
się nieprzyjemnie dłużyć. Co gorsza, Naczynie zostało w Tol
Athian, w związku z czym tatuaż jaśniał w tej chwili bardzo słabo.
Wszystko to razem sprawiało, iż Caeden czuł, że dryfuje bez celu,
a szansa na poznanie prawdy o sobie wymyka mu się z rąk.
Potrzebę działania czuł głęboko w trzewiach, narastała niemal
do poziomu bólu. Czuł się zmęczony; powinien po prostu zasnąć.
Rankiem z pewnością ujrzałby wszystko w mniej niepokojących
barwach.
Pozostawała jednak świadomość, że nawet jeżeli poczuje się
lepiej, ani o krok nie przybliży się do rozwiązania tajemnicy
swojej tożsamości. A to przecież było dla niego celem
nadrzędnym. Zacisnął zęby, w piersi wzbierała mu frustracja,
silna i natarczywa.
Kajdany bez jednego dźwięku zsunęły się z ręki Caedena i
spadły na kołdrę.
Oszołomiony chłopak przez kilka chwil po prostu na nie patrzył.
Pozbył się ich. Dopiął swego, aczkolwiek nie miał pojęcia, w jaki
sposób. Wtem wpadł w popłoch. Karaliene na pewno to wyczuje,
prawda? Jednak o tej porze księżniczka prawdopodobnie spała,

- 662 -
więc być może zanim cokolwiek zauważy, on będzie miał parę
godzin dla siebie.
Przez kilka minut leżał w ciemności w zupełnym bezruchu,
nasłuchując, czy na korytarzu nie rozlegnie się tupot wojskowych
buciorów. Nie przyszedł nikt. Uspokojony nieco Caeden usiadł na
posłaniu i spojrzał na Kajdany. Mógł oczywiście spróbować
nałożyć je z powrotem, ale nie miał przecież gwarancji, że zdoła
je znowu zdjąć.
Nawet jednak gdyby udało mu się je ponownie aktywować,
wątpił, by zachowały więź z Karaliene. Teraz więc nadarzała się
prawdopodobnie jedyna okazja, zanim księżniczka uświadomi
sobie, że coś jest nie tak.
Z rozkołatanym sercem poszukał po omacku ubrania. Chwilę
potem wymknął się z pokoju i z napiętymi nerwami rozejrzał się
dokoła.
O tak późnej porze korytarze były puste i Caeden posuwał się
szybko. Wkrótce odkrył prowadzące do ogrodu drzwi, za którymi
prawdopodobnie nie stały straże. Wstrzymując oddech, uchylił je
delikatnie, spodziewając się lada moment usłyszeć okrzyki
wartowników. Pomylił się jednak, ciszę mącił tylko szum miasta.
Wyszedł z pałacu i łagodnie zamknął za sobą drzwi.
Ku uldze chłopaka noc była bezksiężycowa, dzięki czemu mógł
bez trudu ukrywać się w cieniu gęstych krzewów. Przycupnął za
kępą jakichś roślin, opanował oddech i wytężył słuch, starając się
wyłowić z milczącej nocy szmer kroków patrolu. W pewnej
chwili wydało mu się, że słyszy coś za plecami - szelest suchego
listowia - kiedy się jednak odwrócił, nie zobaczył nikogo.
Zapewne to tylko wyobraźnia.
Płynęły kolejne minuty. Wreszcie ujrzał zbliżający się,
podskakujący w mroku płomień pochodni. Caeden wstrzymał
oddech i pozwolił, by dwaj wartownicy przeszli obok jego
- 663 -
kryjówki. Gwardziści rozglądali się czujnie, lecz nie wydawało
się, by zauważyli cokolwiek niezwykłego.
Po chwili zniknęli. Caeden zmusił nogi do posłuchu i pobiegł
skulony przed siebie, gotów w każdej chwili uskoczyć w cień.
Wreszcie dotarł do furtki zaopatrzeniowej, która - jakby w
odpowiedzi na jego nadzieję - okazała się zamknięta jedynie na
solidną zasuwę; do jej otwarcia nie potrzebował klucza.
Odsunął ją ostrożnie, po czym wykorzystał drobną porcję
Esencji - niemożliwą do wykrycia kroplę - by podtrzymała
zasuwkę w górze, dzięki czemu mógł pchnąć furtę od zewnątrz.
Ocenił, że taka ilość Esencji ulegnie rozpadowi dopiero za kilka
godzin. Sama zasuwa natomiast wyglądała normalnie i
przechodzący w pobliżu strażnicy nie powinni się zorientować.
Wymknął się z ogrodu na boczną alejkę, ciemną teraz i pustą.
Miarowym krokiem ruszył ku głównej ulicy, opierając się
instynktowi, który popędzał go do biegu. Nie chciał się spieszyć,
w każdej chwili ktoś mógł go zobaczyć i wolał nie budzić
zbędnych podejrzeń. U wylotu alejki przystanął, przywołał w
myślach zaplanowaną trasę i ostrożnie wyjrzał zza rogu.
W oddali zobaczył czterech strażników, stojących pod główną
bramą pałacu. Mowa ciał wskazywała, że dręczy ich straszliwa
nuda. To dobrze. Za nic na świecie nie chciałby spotkać w tej
chwili nadgorliwców.
Odczekał chwilę, a gdy nabrał pewności, iż nikt nie patrzy w
jego stronę, wyszedł z alejki i ruszył w przeciwnym do bramy
kierunku, przez cały czas starając się pozostać w cieniu. Nie
oglądał się, nie usłyszał za sobą nawet jednego okrzyku.
Kiedy pałac zniknął już Caedenowi z oczu, serce zwolniło nieco
bieg. Szedł przed siebie żwawo i czujnie. Górne Miasto nawet
nocą prezentowało się wspaniale; wzdłuż szerokich, wygodnych
arterii pyszniły się wielkie rezydencje o nieskazitelnie białych
- 664 -
frontonach, pokrytych niesamowicie szczegółowymi
płaskorzeźbami - nieomylne świadectwo roboty Budowniczych.
Radość z przechadzki mącił jednak wszechogarniający lęk.
Mimo późnej godziny w części okien wciąż paliły się światła, a z
ogrodów najbogatszych mieszkańców Ilin Ulan dolatywały
skrawki rozmów. Nie usłyszał nic konkretnego, lecz cale miasto
tchnęło po prostu... niepokojem. Do Havrana Dasa nie było
daleko. Caeden przez kilka minut obserwował sklep z oddali;
ulicę jasno oświetlały latarnie, więc o ukradkowym włamaniu się
nie było mowy. Budynek był jednak piętrowy, więc istniała
możliwość, że Das nie tylko tu pracował, lecz także mieszkał.
Chłopak wziął głębszy oddech, podszedł do drzwi i zapukał na
tyle głośno, na ile starczyło mu odwagi.
Stał w ciszy przez czas, który wydał mu się wiecznością; już
miał odwrócić się i odejść, gdy po ulicy poniósł się chrobot
odsuwanego rygla i w wejściu otworzyła się wąska szpara, z
której wyjrzał przez szkła okularów mężczyzna w średnim wieku.
- Czego tu szukasz, chłopcze? - spytał ostro. - Wiesz, która
godzina?
Caeden nerwowo zakaszlał.
- Szukam Havrana Dasa.
Okularnik przez kilka chwil taksował go badawczym
spojrzeniem. Wreszcie uznał najwyraźniej, iż przybysz nie
stanowi większego zagrożenia, i uchylił drzwi szerzej.
- To ja - przyznał nieufnym tonem. - A ty coś za jeden, na
Prządki?
- Nazywam się Caeden - rzucił chłopak, po czym widząc wciąż
pusty wzrok Dasa, dodał: - Alaris powiedział, że będziesz na mnie
czekać.

- 665 -
Kupiec mimowolnie cofnął się o krok. Cała jego postawa
zmieniła się nie do poznania. Uśmiechnął się, lecz Caeden
wyraźnie zobaczył w jego spojrzeniu przelotną iskrę połączonego
z fascynacją strachu.
- Ależ naturalnie, naturalnie. - Havran otworzył drzwi na oścież
i zaprosił Caedena uprzejmym gestem. - Wejdź, proszę.
Caeden wszedł, a kupiec zamknął sklep i zasunął rygiel.
Wysoko uniósł trzymaną w ręku świecę, dzięki czemu Caeden
mógł odnaleźć drogę pomiędzy regałami uginającymi się od
butelek. Po chwili dotarli na zaplecze, gdzie Havran wskazał
gościowi miejsce przy długim stole. Caeden usiadł niepewnie;
wciąż nie wiedział, czego się po tym spotkaniu spodziewać.
- Tak, tak. - Havran zasiadł naprzeciwko chłopaka. - Alaris
nakreślił mi pokrótce twoją sytuację, lecz nawet on nie miał zbyt
wielu informacji. Nie powiedział na przykład, że odwiedzisz mnie
w takiej postaci. Być może gdyby...
W tym momencie oderwał spojrzenie od Caedena i zerknął
ponad jego ramieniem. Trwało to najwyżej ułamek sekundy i
gdyby nerwy nie wyostrzyły chłopakowi zmysłów, mógłby
niczego nie zauważyć.
Zareagował, wiedziony odruchem; zerwał się z siedzenia,
jednocześnie obracając.
Ostrze rozcięło powietrze tam, gdzie przed chwilą miał głowę, i
rozrąbało krzesło na dwie części.
Odpowiedział, niewiele myśląc. Zdzielił niedoszłego zabójcę
łokciem w twarz. Usłyszał chrzęst łamanego nosa, lecz nie
przerwał kontrataku. Pozwolił, by siła rozpędu poniosła go za
plecy opancerzonego przeciwnika. Płynnym ruchem chwycił go
za głowę i wkładając w to całą swą siłę, przekręcił w bok i do
dołu.

- 666 -
Trzask pękającego karku w cichym sklepie wydał się
ogłuszającym hukiem.
Havran zaczął się nieporadnie cofać. Caeden poczuł w brzuchu
gorący płomień wściekłości. Wystawiono go, został zdradzony.
Czy Alaris powiedział mu choć jedno słowo prawdy? Rozjuszony,
rzucił się na dygocącego kupca, poderwał go z ziemi
wspomaganym Esencją chwytem i przyparł do ściany.
- Dlaczego? - wycedził.
Havran zacisnął powieki i odwrócił twarz, by nie patrzeć
Caedenowi w oczy.
- Tal’kamarze, zaczekaj! To nie tak, jak myślisz! - zaskrzeczał
przerażony.
Nocną ciszę przeciął dobiegający z ulicy kobiecy okrzyk.
Caeden wahał się tylko przez chwilę; uwolnił kupca i ruszył do
drzwi. Usłyszał, że Havran pędzi za nim, lecz kobieta wrzasnęła
ponownie, tym razem bliżej. Chłopak odciągnął szarpnięciem
rygiel i wyskoczył ze sklepu, by natychmiast zastygnąć.
Mniej więcej pięćdziesiąt stóp od niego pięciu mężczyzn w
zbrojach napastowało młodą kobietę. Czterech stało wokół ofiary,
a piąty trzymał ją od tyłu, zaciskając jej usta dłonią. Dziewczyna
wierzgała i próbowała kąsać dławiącą rękę, lecz Caeden wyraźnie
widział, że jej opór z każdą chwilą słabnie.
Kiedy napastnik zmienił chwyt, Caeden ujrzał wyraźniej twarz
dziewczyny. Jego policzki oblekły się bielą. Znał tę gładką cerę i
delikatne rysy.
Karaliene.
Musiała wyczuć, że uwolnił się z Kajdan, i poszła jego śladem.
W tej chwili jednak nie miał czasu się tym przejmować. Zacisnął
zęby i ruszył biegiem w ich stronę. Kiedy dzieliło ich jakieś
trzydzieści stóp, jeden z mężczyzn zauważył go i ostrzegawczo
- 667 -
syknął. W jednej chwili Caeden miał przed sobą całą piątkę.
Zwolnił lekko, widząc, że dobywają mieczy. Czarne zbroje były
ledwie widoczne w mroku.
Mimo że żaden z nich nie miał na sobie charakterystycznego
hełmu, chłopak nie miał cienia wątpliwości, z kim ma do
czynienia. Biegł dalej. Nie zamierzał porzucić Karaliene na
pastwę Ślepców.
Stojący najbliżej przeciwnik zdał sobie sprawę, że Caeden jest
nieuzbrojony, i rozciągnął usta w szerokim, chciwym uśmiechu;
czekał w bezruchu, przygotowany, i spokojnie patrzył na
rozpędzonego chłopaka. Poruszył się dopiero wtedy, gdy Caeden
znalazł się w jego zasięgu - uderzył z kocią zwinnością,
nienaturalnie szybko. Rozmyty w pędzie miecz świsnął w
powietrzu i pomknął ku szyi chłopaka.
Czas zwolnił i ciałem Caedena zawładnęły odruchy, tak samo
jak w pojedynku z Aelrikiem.
Uchylił się i przesunął głowę pod klingą, jednocześnie zbliżając
się do przeciwnika. Obrócił się w miejscu i kopnął mężczyznę w
lewe kolano; instynktownie rozumiał, że w rzeczywistości
uderzenie będzie o wiele szybsze, a zatem znacznie silniejsze.
Skrzywił się, czując, jak pękają ścięgna. Kolano wygięło się w
bok, zaskoczony żołnierz wydał z siebie gardłowy okrzyk i runął
bezwładnie na ziemię.
Caeden płynnie odzyskał równowagę, chwycił w locie
spadający miecz i gładkim cięciem rozpłatał krtań leżącego.
Zostało czterech.
Uśmieszki towarzyszy zabitego zniknęły bez śladu. Ten, który
trzymał księżniczkę, uderzył ją mocno w głowę i odepchnął na
bruk jak worek. Caeden mógł jedynie bezradnie się temu
przyglądać, z nadzieją, że cios nie spowodował poważniejszych
obrażeń.
- 668 -
Wszyscy czterej ruszyli na niego jednocześnie, rozproszyli się i
otoczyli go, przez co nie wszystkich mógł mieć na oku. Wiedział,
że spowolnienie czasu wciąż działa - Karaliene upadała przez
kilka dobrych sekund - lecz żołnierze w czarnych zbrojach
poruszali się mimo wszystko sprawnie. Być może w porównaniu z
nim nieco ospale, lecz nie tak bardzo, jak by sobie życzył.
Zrozumiał, że nie może pozwolić, by ochłonęli, nie mogli zyskać
najmniejszej przewagiSkoczył naprzód, z wdziękiem wsuwając
się między dwa wirujące ostrza. Jedno świsnęło tak blisko, że
poczuł muśnięcie na włosach. Zaraz potem jego własny miecz
zakreślił w powietrzu morderczy łuk i klinga wgryzła się w
odsłonięty kark przeciwnika po lewej. Mężczyzna bez jednego
westchnienia pochylił się ku ziemi; nim upadł, Caeden wyszarpnął
mu zza pasa sztylet i zawirował na pięcie, ciskając nóż w
żołnierza, który zachodził go już od tyłu. Ostrze weszło w oko.
Umierający chwycił się za twarz. Spomiędzy palców buchnęła
fontanna krwi. Trzech. Dwóch.
Czarne zbroje były świetnie wykonane - sprawiały wrażenie
niemal niemożliwych do skruszenia zwyczajną bronią - żołnierze
zaniedbali jednak jednego: nie założyli hełmów. I teraz lenistwo,
czy może zbytnią pewność siebie, mieli przypłacić życiem.
Pozostała dwójka mierzyła go posępnymi spojrzeniami.
Rozsunęli się, by w danym momencie mógł śledzić ruchy tylko
jednego. Miał dotąd nadzieję, że widząc los, jaki spotkał ich
kompanów, rzucą się do ucieczki, lecz miny mężczyzn świadczyły
o determinacji. Jakby sprawność, z jaką walczył, dodatkowo ich
zaintrygowała.
Żołnierz z prawej wykonał fintę; kiedy Caeden drgnął w jego
stronę, ten z lewej dźgnął mocno i szybko, z zabójczą precyzją.
Chłopak okazał się jednak szybszy. Ruszył naprzód, w stronę
ostrza, i obrócił się nieznacznie w bok, tak że stal minęła jego
żebra dosłownie o cal. Korzystając z rozpędu, Caeden padł na
- 669 -
jedno kolano, chwycił przeciwnika wolną dłonią za nogę i
szarpnął ku górze.
Zanim padający żołnierz zderzył się z ziemią, Caeden,
spodziewając się ataku, przetoczył się ku ostatniemu
przeciwnikowi. Sypnęły skry, ostrze trafiło w kamień leżący tam,
gdzie przed chwilą znajdował się chłopak. Skupił się i dźgnął w
górę, mierząc w cienką szczelinę zbroi umożliwiającą zgięcie
kolana. Nagrodził go bolesny wrzask.
Nie chciał, by miecz zakleszczył się między stalowymi płytami,
więc wycofał go pospiesznie, poderwał się i mocnym cięciem
strącił upadającemu mężczyźnie głowę z karku.
Jeden.
Ostatni przeciwnik zdążył się podnieść. Ciężko dyszał, lecz w
jego oczach nadal lśniła nienaturalna zaciekłość. Caeden nie
widział nawet cienia strachu. Początkowo uznał to za dziwne, lecz
zaraz potem uświadomił sobie, jak sam musi wyglądać w oczach
mężczyzny. Spokojny. Opanowany. Skoncentrowany.
Dokładnie tak samo.
Zanim zdążył się nad tym zastanowić, przeciwnik zasypał go
serią gwałtownych ciosów. Caeden zablokował wszystkie - nie
bez trudu, lecz w tej chwili nie obawiał się już porażki. Pozwolił
żołnierzowi roztrwonić kolejną porcję sił, po czym odskoczył na
kilka stóp.
- Kim jesteś? - wydyszał. - Co tu robicie?
Przeciwnik zastygł i potrząsnął głową, jakby skonsternowany
pytaniem.
- Przybywamy, by cię powstrzymać, Tal’kamarze -
odpowiedział wyzutym z emocji głosem.
Skoczył naprzód, lecz był już wyraźnie zmęczony i Caeden
swobodnie zszedł z drogi ataku. Ponownie zadziałał odruch,
- 670 -
chłopak uniósł miecz w taki sposób, że mężczyzna sam nadział się
na ostrze, które rozorało mu twarz, pozostawiając głęboką, lecz
nie śmiertelną ranę.
Żołnierz z zalanym krwią policzkiem jęknął i ponownie zwrócił
się przeciwko Caedenowi.
Chłopak, niewiele myśląc, wyciągnął przed siebie rękę.
Wezbrała w nim oślepiająca burza energii i światła, wystrzeliła
z dłoni i trafiła przeciwnika prosto w pierś. Uderzenie powinno
było zmienić człowieka w obłoczek pary, lecz przeciwnik wciąż
stał. Nie zbliżał się, nie cofał. Na oczach zaskoczonego Caedena
czarna zbroja pochłaniała Esencję, wygaszając jej żar.
Chłopak zamarł i zaklął, kiedy uświadomił sobie, że wszystkie
szukacze w mieście wskazały nagle jego położenie. Musiał to
starcie zakończyć jak najszybciej.
Wziął zamach i wyrzucił miecz przed siebie. Ostrze weszło
żołnierzowi prosto w usta. Buchnęła krew, a w przepełnionych
grozą oczach mężczyzny pojawiło się bezgraniczne zdumienie.
Umarł, zanim padł na bruk.
Caeden przez kilka chwil stał w bezruchu. Zdyszany omiótł
wzrokiem pobojowisko. Wszędzie leżały zakrwawione trupy. Z
oddali doleciał go świst gwizdka miejskiego strażnika; walka
trwała najwyżej minutę, może jeszcze krócej, lecz ktoś musiał
usłyszeć brzęk stali. W stronę Caedena zmierzał zapewne cały
legion nadzorców. Musiał zniknąć.
Uklęknął przy Karaliene i odetchnął z ulgą. Dziewczyna
oddychała. Zarzucił nieprzytomną księżniczkę na ramię - prosząc
ją w duchu o wybaczenie tak gorszącego nietaktu - i najszybciej
jak tylko potrafił ukrył się w mrocznej alejce. Moment później za
jego plecami rozległy się kolejne gwizdki. Havran Das - który nie
pokazał się przez całą walkę - musiał zaczekać.

- 671 -
Caeden uświadomił sobie, że jest zmęczony. A raczej
wyczerpany. Adrenalina przestawała działać, podobnie jak dziwne
spowolnienie czasu. Musiał się zastanowić, co począć z Karaliene.
Księżniczka, co jasne, wiedziała. Wiedziała, że pozbył się
Kajdan i opuścił pałac - łamiąc za jednym zamachem oba
warunki, pod którymi udzieliła mu gościny. Jeśli zabierze ją tam z
powrotem, ona prawdopodobnie każe wtrącić go do lochu, ledwie
odzyska przytomność. W najlepszym razie.
Zaraz potem pomyślał o tym, co zrobił, o swobodzie, z jaką
zabił tych pięciu mężczyzn. Zadrżał, kiedy sobie to uświadomił w
pełni; w czasie walki wszystko wydawało mu się nierzeczywiste,
jakby przyglądał się sobie z zewnątrz. Zabijanie z pewnością nie
sprawiło mu przyjemności, lecz z drugiej strony nie wstrząsnęło
nim tak mocno, jak chyba powinno. Przełknął ślinę. Być może
jego miejsce naprawdę było w lochu.
Na pół idąc, na pół truchtając wyludnionymi ulicami,
gorączkowo się zastanawiał. Czy miał w ogóle jakikolwiek
wybór? Nie mógł przecież powstrzymać Karaliene przed
powrotem do pałacu; jednej rzeczy był pewien, tego mianowicie,
że nie jest zdolny jej uprowadzić ani zabić. Odkrycie to przyniosło
mu swego rodzaju ulgę, aczkolwiek samo w sobie stwarzało
dodatkowe komplikacje.
Ostatecznie doszedł do wniosku, że nie ma innego wyjścia, jak
wrócić i zmierzyć się z konsekwencjami. Mimo że przez większą
część zajścia księżniczka była nieprzytomna, Caeden miał
nadzieję, iż poczuje wobec niego choć promyk wdzięczności za
ocalenie życia. Nadzieja ta nie miała najmocniejszych podstaw,
lecz uczepił się jej kurczowo.
Do bocznej furtki dotarł bez przeszkód i ucieszył się, że nadal
jest otwarta, mimo że prawdopodobnie tuż po nim skorzystała z
niej Karaliene. Tym razem zaciągnął zasuwę starannie, po czym
- 672 -
ukrył się w krzewach i z dłonią na ustach księżniczki ponownie
odczekał, aż wyminą go patrolujący ogród strażnicy. Z sercem
łomocącym tak głośno, że bał się, iż dudnienie zagłuszy kroki
gwardzistów, przekradł się z powrotem do pałacu.
Spacer do komnaty księżniczki stanowił poważniejsze
wyzwanie. Caeden wiedział, dokąd iść - dzięki Aelricowi, który
drobiazgowo opowiedział im wcześniej, gdzie pod żadnym
pozorem nie powinni zaglądać - lecz problem stanowili
wartownicy, licznie strzegący wiodących do królewskich
apartamentów korytarzy. Caeden znalazł względnie bezpieczny
zakątek, złożył bezwładną Karaliene pod ścianą i rozmasował
zdrętwiały bark. Księżniczka jedynie z pozoru ważyła tyle co nic.
Przyjrzał się jej. W przyćmionym świetle, ze zmierzwionymi,
lecz wciąż lśniącymi włosami, wydawała się dziwnie spokojna.
Otrząsnął się. Gdyby w tej chwili ktoś go przyłapał, nie dożyłby
nawet przebudzenia się Karaliene, która mogłaby cokolwiek
wyjaśnić. Musiał ją zanieść do sypialni.
Zamknął oczy i ukoił nerwy głębokim, powolnym oddechem.
Księżniczka prawdopodobnie wymknęła się z komnat
niezauważona; żaden szanujący się strażnik nie pozwoliłby jej
włóczyć się samotnie po nocy. Musiała zatem mieć przygotowany
plan powrotu. Ostrożnie podniósł ją z ziemi i znalazł najbliższe
wyjście do ogrodu. Okrążył pałac, aż nabrał w miarę silnego
przekonania, iż trafił pod okna sypialni Karaliene. Mieszkała na
piętrze, lecz Caeden pamiętał prowadzące na balkon zgrabne,
kręte schody.
Wstrzymując oddech, ruszył na górę tak szybko, jak tylko mógł,
modląc się, by nikt nie wypatrzył w mroku skradającej się,
przygarbionej postaci. Z księżniczką na ramieniu nie mógł iść
szybko, a im wyżej był, tym bardziej czuł się odsłonięty. Raz po

- 673 -
raz przebiegały go ciarki, był niemal pewien, że zaraz ktoś
podniesie alarm.
Wreszcie jednak dotarł na balkon i z niezmierną ulgą zauważył,
że jedno z okien jest lekko uchylone. Otworzył je szerzej i
niezgrabnie wszedł do środka, uważając, by nie narobić hałasu.
Przed komnatą zapewne stali wartownicy i wpadliby do środka po
pierwszym podejrzanym dźwięku.
Zaniósł Karaliene do łóżka i łagodnie ułożył ją na posłaniu.
Drgnęła i znów wstrzymał oddech, lecz księżniczka po prostu
wygodniej się umościła. Nie otworzyła oczu.
Caeden wypuścił wstrzymywane powietrze, wyszedł przez okno
i zamknął je tak, że spadający haczyk trafił na właściwe miejsce.
Oszołomiony widokiem, przystanął na moment na balkonie. W
całym Ilin Illan nie było wyżej położonego punktu widokowego.
Rozciągające się przed nim miasto przypominało ożywioną mapę,
w świetle gwiazd widział zarysy wszystkich budowli. Wdzięcznie
ukształtowane białe gmachy wydawały się stąd jeszcze bardziej
przemyślane i spójne niż z dołu; nie było dwóch takich samych, a
jednak w pewien sposób składały się w całość, każdy z gracją
wpasowywał się w sąsiada. Dalej, poza labiryntem ulic, zobaczył
sunący po srebrzysto-czarnych falach rzeki statek, widoczny
jedynie dzięki falującym w ciemności latarniom.
Mimo że większość szczegółów przesłaniała noc, panorama
zapierała dech w piersiach. Caeden nie śmiał jednak marnować
czasu na podziwianie widoków z miejsca, w którym jego los
mogło przypieczętować przypadkowe spojrzenie gwardzisty.
Obejrzał się przez ramię, by ostatnim spojrzeniem upewnić się, że
Karaliene śpi.
Zamarł.

- 674 -
Księżniczka siedziała na łóżku i szeroko otwartymi oczyma
patrzyła prosto na niego. Na jej twarzy malowała się ciekawość,
nie było w niej niepokoju czy lęku.
Caeden nie czekał, aż Karaliene krzyknie. Czym prędzej zbiegł
po schodach, wyprzedzając patrol dosłownie o kilka chwil. Do
swojej kwatery dotarł niezauważony. Wyczerpany, zamknął drzwi
i rzucił się na łóżko, nie zważając na brudzącą pościel krew z
ubrań. Pod plecami poczuł coś twardego i chłodnego. Kajdany.
Bez chwili wahania sięgnął po nie i przyłożył sobie do
przedramienia.
Nic.
- To się nie uda. Ich nie można założyć samemu - rozległ się
głęboki głos.
Caeden w jednej chwili zeskoczył z łóżka, a gdy zobaczył
właściciela głosu, odprężył się tylko nieznacznie.
W drzwiach łączących jego pokój z sąsiednim stał Taeris.
Musiał czekać już od pewnego czasu i teraz przyglądał się mu w
napięciu - nie ze strachem może, lecz na pewno z przesadną dozą
ostrożności.
Caeden poczuł wypływający na twarz rumieniec. Wypuścił
Kajdany z dłoni, a te metalicznie zadzwoniły na podłodze. Trudy
całej nocy wreszcie dały o sobie znać. Opadł z powrotem na
posłanie i chwycił się za głowę.
- Przepraszam - powiedział.
Naprawdę żałował. Zawiódł zaufanie Taerisa. Zachowywał się
asekurancko, nie do końca pewien, komu uwierzyć. W tej chwili
zrozumiał, że musi wreszcie dokonać wyboru.
Oszpecony mężczyzna rzucił mu słaby, ledwie dostrzegalny
uśmiech, choć wciąż patrzył surowo.

- 675 -
- Wróciłeś. To już coś. - Podszedł do łóżka, przysiadł obok
chłopaka i złożył mu dłoń na ramieniu. - Mam jednak wrażenie,
że kilka spraw musimy omówić - dodał półgłosem.

- 676 -
Rozdział 43.
Caeden przyglądał się Taerisowi, który odchylił się lekko,
starając się przetrawić wszystko, co przed momentem usłyszał.
Ostatnie pół godziny wypełniła opowieść o wydarzeniach
wieczora i - w mniejszym zakresie - wszystkim, co je
poprzedzało. Chłopak opowiedział o tym, jak Alaris skontaktował
się z nim poprzez dok’en i przestrzegł przed wyjawianiem
informacji Obdarzonym. Przed ufaniem im w jakiejkolwiek
sprawie.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - Taeris był raczej
zamyślony niż zagniewany.
- Alaris twierdził, że jeśli dowiecie się, kim naprawdę jestem,
zabijecie mnie bez wahania. - Caeden zapatrzył się w podłogę.
- Bałeś się. - Starszy powoli pokiwał głową.
- Powinienem był ci zaufać - podjął chłopak, czerwony na
twarzy. - Nie wiem, dlaczego postąpiłem inaczej. Odkąd się
poznaliśmy, jesteś dla mnie dobry. Wierzysz we mnie.
- Zaufanie to jedno, chłopcze. Powierzenie drugiemu
człowiekowi własnego życia to zupełnie inna bajka. Nie powiem,
byś ułatwił nam stosunki w pałacu, ale... rozumiem cię. - Taeris
mówił łagodnym tonem, zaprawionym jedynie lekką nutą irytacji.
- Dziękuję - odpowiedział szeptem Caeden. Zastanowił się i
obrzucił towarzysza ciekawym spojrzeniem. - Długo tu na mnie
czekałeś?
- Przyszedłem zaraz po tym, jak poczułem wyładowanie
Esencji. Niewielu Obdarzonych w tych stronach mogłoby czegoś
takiego dokonać - zauważył oschle Taeris i przetarł czoło. - Ci
żołnierze, z którymi walczyłeś... Jesteś pewien, że to byli Ślepcy?

- 677 -
- Tak myślę. Nie mieli hełmów, ale nosili czarne zbroje. I
poruszali się znacznie szybciej niż zwykli ludzie.
- A jednak zabiłeś wszystkich pięciu. - Brew Taerisa
powędrowała ku górze.
- Potrafię to samo co oni - powiedział po chwili namysłu
Caeden. - Tylko... lepiej. I bez zbroi.
- Podejrzewasz, że to zbroje obdarzają ich mocą?
- Jestem pewien. - Caeden zdążył już tę kwestię przemyśleć. -
Spowalnianie czasu to jedna z umiejętności augurów; ci żołnierze
nie mogli być wszyscy augurami. A biorąc pod uwagę, że ich
pancerze wchłaniają Esencję...
- Jak powiedziałem, Caeden - Taeris pokiwał głową -
wyładowanie poczułem aż tutaj. Niedobrze. A nawet bardzo źle. Z
tego, co mówisz, wynika, że nawet gdyby Obdarzeni stanęli do
walki w obronie miasta, nie będą aż tak skuteczni, jak sądziliśmy.
- Wiem.
Na kilka chwil zapadła cisza. Starszy zaczął krążyć po pokoju.
- Pytanie brzmi: jak oni się tu dostali? Miasto jest podobno
zamknięte, a wszyscy przy bramach są dokładnie przeszukiwani.
Mężczyźni wiozący czarne zbroje z pewnością wzbudziliby
podejrzenia. - Zatrzymał się i zmarszczył czoło. - Chyba że byli tu
już od jakiegoś czasu i czekali w ukryciu. - Rzucił okiem na
Caedena. - Kiedy rozmawiałeś z Alarisem?
Chłopak przeliczył.
- Zaraz po wyjściu z Deilannis. Jakiś miesiąc temu?
Taeris pokiwał do siebie głową.
- Tydzień przed początkiem najazdu. Czyli mogli zostać
przysłani do pomocy Dąsowi. Mieli cię zabić. Myślę, że przybyli
do miasta jakieś dwa tygodnie temu. - Coś innego przyszło mu do
głowy i z niepokojem zapatrzył się w pustkę. - Chyba że pojawili
- 678 -
się tu w zupełnie innym celu, a Alaris po prostu wykorzystał ich
obecność.
- W innym celu? - Caeden przełknął ślinę. - Jakim?
- Zwiad. Sabotaż. Prządki wiedzą. - Taeris znów się zadumał i
po chwili pokręcił głową. - Tak czy inaczej, Ślepcy z jakiegoś
powodu się ciebie boją. Cokolwiek nosisz we wspomnieniach, nie
chcą, by to wyszło na jaw. - Przeciągnął dłonią po policzku. -
Mówiłeś Alarisowi, dokąd się wybierasz?
- Nie. - Caeden z wysiłkiem odtworzył rozmowę w pamięci. -
Ale wiedział, że podróżuję w towarzystwie Obdarzonych. Myślę,
że mógł się domyślić... Ale pewności nie miał, więc być może
Das pełnił rolę przynęty. Alaris zdawał sobie sprawę, że
poszukując prawdy, będę musiał pojawić się tutaj. I to raczej
wcześniej niż później, z powodu inwazji.
- Całkiem sensownie. - Taeris przygryzł wargę. - Chyba że...
- Chyba że co?
- Wiesz, Caeden - westchnął oszpecony mężczyzna - sporo o
tych Ślepcach myślałem. I od początku jedna rzecz nie daje mi
spokoju. Oni nie zachowują się jak armia zdobywców, nie starają
się utrzymać panowania nad podbitymi ziemiami. W dodatku,
gdyby naprawdę wysłał ich Aarkein Devaed, to dlaczego zaledwie
tysiąc ludzi? Wiemy przecież, że ma do dyspozycji co najmniej
dar’gaithiny. Dlaczego z nich nie korzysta? - Nachylił się ku
Caedenowi. - Natomiast zastanów się nad zbieżnością w czasie.
Skoro stanowisz dla nich zagrożenie... Być może kiedy Alaris
zdołał się z tobą skontaktować i zrozumiał, że masz szansę
odzyskać pamięć... Może uderzyli wcześniej, niż planowali?
Bariera osłabła, lecz wiemy przecież, że nadal stoi. Dlaczego więc
nie zaczekali, aż runie? Wtedy mogliby posłać na nas wszystkie
siły. - Pokiwał głową. - Moim zdaniem... cóż, niewykluczone, że
celem tego ataku jesteś ty, Caeden. Myślę, że mogli cię tutaj
- 679 -
przywabić i chcą cię dopaść, zanim sobie cokolwiek przypomnisz.
Dopóki jesteś słaby.
Caedenowi dreszcz przebiegł po plecach. Zastanowił się.
- To by znaczyło, że odpowiadam za wiele straconych istnień -
zauważył głucho.
- Nie. Nie wolno ci tak myśleć. To z pewnością jedynie
forpoczta właściwego natarcia Devaeda. Jedynym powodem, dla
którego się na ten atak zdecydował, dla którego postanowił nas
uprzedzić i pozwolić nam się przygotować, może być fakt, że w
jakiś sposób mu zagrażasz. Niewykluczone, że jako jedyna siła na
świecie. - Westchnął. - Chociaż to wciąż tylko hipoteza. Gdybym
jednak miał zgadywać, obstawiłbym, że on nie może dopuścić,
byś odzyskał wspomnienia.
- Jeżeli nawet masz rację, w celi niczego sobie nie przypomnę -
zauważył chłopak. - Księżniczka wie, że zdjąłem Kajdany.
Widziała mnie przez okno. Zamkną mnie, to tylko kwestia czasu.
- Przetarł znużone czoło i rzucił okiem na drzwi, wciąż
spodziewając się najścia wartowników.
- Prawda, zanim cokolwiek zaplanujemy, musimy poczekać na
ruch Karaliene - przyznał Taeris. - Jeśli zechce zakuć cię w
żelazo, będziemy musieli dostosować strategię. Podejrzewam
jednak, że najpierw cię przynajmniej wysłucha, a z tego, co
mówiłeś, wynika, że masz sporą szansę na jej wdzięczność.
- Wdzięczność? - Caeden spojrzał niepewnie.
Taeris uśmiechnął się szeroko.
- Widzisz, zawiodłeś jej zaufanie, ale... ocaliłeś jej życie.
Uratowałeś ją i przyniosłeś tutaj. A mogłeś przecież uciec i
zostawić ją na pewną śmierć. Tobie może się to wydawać
logicznym wyborem, ale nie wszyscy ludzie mają tak dobre serca.
- Wzruszył ramionami. - Wychowując się na dworze, Karaliene
zapewne napatrzyła się na tyle przejawów ludzkiego egoizmu, ile
- 680 -
nam nie zmieściłoby się w głowach. Jestem przekonany, że na
jakimś poziomie doceni twoje poświęcenie.
Chłopak ściągnął brwi. Bardzo chciał w to uwierzyć, lecz
przecież to z jego winy księżniczka znalazła się w
niebezpieczeństwie. Poza tym zbyt dobrze pamiętał jej
wcześniejsze karcące spojrzenia, by słowa starszego mężczyzny
mogły dodać mu otuchy.
- A jeśli nie każe mnie zamknąć? - zapytał.
- Wtedy nie zmieni się nic. Wciąż będę naciskać na Tol Athian i
nadal będziemy mieć nadzieję, że zadziałają kontakty Karaliene.
- Czyli póki co pozostaje mi tylko... czekać? - westchnął
Caeden.
- Zgadza się. Gdybyś uciekł, księżniczka założy najgorsze i
wszystko pójdzie na marne. - Taeris pokręcił głową. - Zresztą,
jeśli nie uda się z nią, zostanie nam broń ostateczna.
- Czyli? - Chłopak uniósł brew.
Starszy zawahał się, po czym wyciągnął z kieszeni niewielki
biały kamień.
- Jeszcze w Tol dałem drugi Kamień Podróżny Nashrelowi.
Mam nadzieję, że umieścił go tam, gdzie w Athian przechowują
wszystkie inne Naczynia. - Zmierzył kamyk ponurym
spojrzeniem. - W tej chwili nie jest jeszcze w pełni naładowany.
W pałacu mogę korzystać z Esencji jedynie małymi porcjami. Ale
za dwa dni powinien być gotów. Zamierzałem z niego skorzystać,
tylko gdyby Ślepcy podeszli zbyt blisko miasta, gdyby przepadła
szansa na przekonanie Rady. Jeśli wpadniesz, będziemy mogli
użyć go wcześniej i wyciągniemy cię z lochu.
Caeden popatrzył na kamyk z niejakim lękiem.
- Ale czy w Tol Athian nie zorientują się, że został użyty?

- 681 -
- Och tak. - Taeris energicznie pokiwał głową. - Starsi wykryją
portal, gdy tylko go otworzymy. Na odnalezienie i uruchomienie
Naczynia, które pozwoli ci odzyskać wspomnienia, będziemy
mieć jakieś kilkanaście minut. Przy dobrych wiatrach.
- A jeżeli Nashrel ukrył drugi Kamień Podróżny gdzie indziej?
- Wtedy nasza akcja dobiegnie końca bardzo szybko. - Taeris
westchnął i wsunął kamyk do kieszeni. - Ale zamartwianie się nic
nam w tej chwili nie da. Najlepiej zrobisz, jeśli spróbujesz się
trochę przespać. Cokolwiek postanowi Karaliene, mam nieodparte
wrażenie, że zrobi to dopiero rankiem.
- Dziękuję ci. Przede wszystkim za wyrozumiałość. - Caeden
pochylił głowę. - I jeszcze raz przepraszam, że nie powiedziałem
ci o Alarisie wcześniej. Wiem też, że dzisiaj narobiłem masę
kłopotów.
- Dla mnie najważniejsze, że wiesz już nareszcie, po czyjej
stoisz stronie - stwierdził Taeris z lekko nerwowym uśmiechem.
Pożegnał się skinieniem i zniknął za drzwiami.
Caeden zapadł w zadumę i przez kilka chwil spoglądał w
pustkę. Wreszcie jednak, idąc za radą towarzysza, ułożył się na
miękkim łóżku, przymknął oczy i spróbował zignorować
nerwowy ucisk w żołądku. Mimo wrażeń i zmęczenia sen nie
przychodził bardzo długo.

***

Caeden ziewnął.
Przez chwilę leżał w bezruchu, rozkoszując się wygodnym
posłaniem i fantastycznym wrażeniem rozespania. Miał niejasne
wrażenie, że w nocy zdarzyło się coś ważnego, nie do końca
jednak pamiętał, co takiego.
- 682 -
Wtem wspomnienia wróciły i chłopak raptownie usiadł, resztki
zmęczenia zniknęły bez śladu.
Świat za oknem wciąż tonął w ciemności, lecz na czarnym,
nocnym niebie odciskały się już pierwsze pasma szarówki. Był
więc ranek, choć nadal przed świtem. Chłopak uznał to za dobry
znak; podświadomie spodziewał się, że zostanie obudzony
znacznie wcześniej przez uzbrojonych po zęby strażników, którzy
pognają go prosto do lochu. Tymczasem wyglądało na to, że
księżniczka się na ten krok nie zdecydowała - bądź przynajmniej
odwlekała go w czasie.
Wstał i ubrał się, co zajęło mu akurat tyle czasu, że zdążył się
niemal uspokoić. W pewnej chwili jednak ktoś zdecydowanie
załomotał do drzwi i Caeden zamarł.
- Otwierać! - doleciał z korytarza ostry rozkaz.
Chłopak zerknął w kierunku okna i przez krótką, szaleńczą
chwilę zastanawiał się, czy nie uciec. Wiedział jednak, że nie
uszedłby nawet stu kroków.
Podszedł więc do drzwi i otworzył, starając się nie zdradzać
miną żadnych emocji. Ze zdumieniem ujrzał przed sobą Karaliene
we własnej osobie w asyście dwóch barczystych strażników o
wielce niezadowolonych spojrzeniach. Księżniczka stała z
zaplecionymi na piersi rękoma i wybitnie nieprzyjemnym
wyrazem twarzy. Mimo to na jej widok serce Caedena na moment
zabiło żywiej.
Odetchnął głębiej i zebrał się w sobie. Ostatecznie to była
księżniczka, osoba, od której w tej chwili zależał jego dalszy los.
Nie mógł sobie pozwolić na rozkojarzenie, bez względu na to, jak
ślicznie wyglądała.
- Wasza Wysokość - odezwał się z szacunkiem i w porę
przypomniał sobie o ukłonie. - Czym mogę służyć?

- 683 -
- Rozmową. - Karaliene weszła zamaszystym krokiem do
środka i pociągnęła chłopaka za sobą. - Na osobności - dodała z
ostrzegawczym błyskiem w oku, powstrzymując gwardzistów.
Drzwi trzasnęły tuż przed ich nosami.
Caeden zaczekał, by księżniczka usiadła, po czym zajął miejsce
naprzeciwko. Serce głośno łomotało mu w piersi; miał wrażenie,
że gdzieś w jego brzuchu zagnieździła się ciężka kula. Nadeszła
decydująca chwila. Starał się domyślić, jaka spotka go kara, lecz
wyraz twarzy dziewczyny pozostawał nieodgadniony.
- Nocą wykradłeś się z pałacu - stwierdziła beznamiętnie
Karaliene. - Znalazłeś sposób na pozbycie się Kajdan.
- To prawda, Wasza Wysokość. - Nawet nie próbował
zaprzeczać.
- Złamałeś oba warunki, pod którymi zgodziłam się ugościć cię
w pałacu. - Nachyliła się ku niemu. - Jedyne dwa warunki.
- Tak. - Chłopak z trudem przełknął ślinę. - Bo... - Urwał z
westchnieniem, nie miał pojęcia, od czego zacząć. Opadły mu
ramiona. - Przepraszam, Wasza Wysokość. Popełniłem błąd. - W
ostatnie zdanie włożył całą swą szczerość.
Księżniczka zmrużyła oczy i zmierzyła go przeciągłym
spojrzeniem. Wydawała się... skonsternowana. Jakby spodziewała
się po nim diametralnie odmiennej reakcji.
- Chciałeś uciec? - podjęła po chwili. - I w jaki sposób zdjąłeś
Kajdany?
Nie odpowiedział natychmiast, zamyślił się, chcąc wszystko
wytłumaczyć jak najlepiej.
- Nie, to nie była ucieczka. Planowałem tu wrócić - powiedział.
- Poinformowano mnie, że w tym mieście mieszka człowiek,
który wie co nieco na temat mojej przeszłości. Odwiedziłem go,
ale okazało się, że to pułapka. - W głosie Caedena dało się słyszeć
rozgoryczenie.
- 684 -
- Nie mogłeś po prostu poprosić mnie o zgodę? - Karaliene
wpatrywała się w niego badawczo, z powątpiewaniem.
- To... dość skomplikowane - wydukał i skrzywił się, słysząc,
jak wymijająco i nieszczerze zabrzmiała odpowiedź.
Zmarszczki na czole dziewczyny nieznacznie się pogłębiły,
aczkolwiek nadal wyglądała raczej na skonfundowaną niż
rozjuszoną.
- W takim razie dobrze będzie, jeżeli postarasz się mi wszystko
wytłumaczyć - rzuciła półgłosem.
Zawahał się, lecz ostatecznie westchnął i skinął głową. Mina
księżniczki dawała wyraźnie do zrozumienia, iż nic poza prawdą
nie pozwoli mu uniknąć lochu.
Wziął głębszy oddech i opowiedział wszystko, co mógł, o
spotkaniu z Alarisem.
Gdy skończył, suchość w gardle dawała mu się mocno we
znaki. Karaliene przeszyła go spojrzeniem i przez kilka chwil
myślała z kamienną twarzą. Wreszcie wstała, podeszła do toaletki
i napełniła szklankę wodą. Bez słowa wróciła na swoje miejsce i
podała naczynie Caedenowi.
Podziękował skinieniem i wychylił porządny łyk, korzystając z
tej chwili wytchnienia, by przygotować się na najgorsze.
- To byli Ślepcy, prawda? - spytała łagodnie Karaliene.
Zaskoczony chłopak aż zamrugał, ale potaknął.
- Tak, tak myślę.
- I zabiłeś ich wszystkich? - Księżniczka nie spuszczała z niego
oka. - Nadzorcy znaleźli nocą ciała. Sprawa miała pozostać w
sekrecie, ale od rana huczy o niej cały pałac.
- Musiałem. - Znów skinął głową, tym razem nieco niezręcznie.
Nie wspomniał, że pozostawił przy życiu Havrana Dasa. Jeżeli

- 685 -
kupiec naprawdę wiedział coś o jego tożsamości, to Caeden
musiał do niego dotrzeć, zanim znajdą go inni.
Karaliene przygryzła wargę.
- Ojciec rozkazał Drasowi Lothlarowi przebadać ich pancerze.
Czy to właśnie one sprawiają, że Ślepcy są tak szybcy? Kiedy
mnie złapali, czułam się jak... mucha w smole. Początkowo
próbowałam walczyć, ale przy każdym ciosie któryś z nich
chwytał mnie po prostu za nadgarstek. - Przebiegł ją dreszcz. - I
byli bardzo silni. Nienaturalnie silni. Nie wymyśliłam sobie tego,
prawda? To nie wyobraźnia?
- Nie - szepnął Caeden.
I znów przez chwilę po prostu obserwowała go w ciszy.
Naganne, karcące spojrzenia, jakie pamiętał z poprzednich
spotkań, gdzieś zniknęły. Dzisiaj sprawiała wrażenie po prostu...
zaintrygowanej.
- Widziałam to - odezwała się wreszcie. - Widziałam, jak na
nich ruszyłeś. Biegłeś tak szybko. I wdzięcznie, zupełnie jak... -
Pokręciła głową. - Prawie rozmywałeś się w pędzie, byłeś szybszy
nawet od nich. - Pytająco uniosła brew.
- Tak samo było z Kajdanami. - Caeden wzruszył ramionami. -
Posiadam jakieś... zdolności, które uaktywniają się, kiedy ich
potrzebuję. Ale nie potrafię ich kontrolować. Między innymi
dlatego Taeris uważa, że to ważne, bym odzyskał pamięć.
Twierdzi, że wtedy te moce zrozumiem i nauczę się nad nimi
panować. A potem wykorzystam przeciwko Ślepcom. - Zawiesił
głos na mgnienie. - Taeris podejrzewa, że mogę się okazać
augurem.
- To by się zgadzało - szepnęła pod nosem i raz jeszcze
skubnęła wargę zębami. - Więc czego chcesz?
- Słucham? - Caeden wbił w księżniczkę puste spojrzenie.

- 686 -
- Za ocalenie mi życia. - Niecierpliwie machnęła ręką. - Oboje
wiemy, że nie musiałeś mnie ratować.
- Oczywiście, że musiałem - zdziwił się chłopak. - Przecież oni
by cię zabili. - Taeris powiedział mu coś podobnego, lecz Caeden
nadal nie rozumiał. Porzucenie Karaliene w rękach Ślepców
nawet nie przeszło mu przez głowę, a kiedy sugerowali to inni,
był bliski oburzenia. - Nie uratowałem cię dla nagród.
Ponownie zrobiło się cicho. Karaliene wpatrywała się w niego
jak w czekającą na rozwiązanie zagadkę. Trwało to na tyle długo,
że Caeden poczuł się skrępowany.
- Wiedziałeś, że jeśli zostaniesz złapany poza pałacem, możesz
skończyć w więzieniu. - Nachyliła się ku niemu. - Wiedziałeś, że
cię śledziłam. A pomimo tego pokonałeś pięciu napastników i
przyniosłeś mnie z powrotem... Nie tylko do pałacu, ale do mojej
własnej sypialni... - Oczy dziewczyny zmieniły się w wąskie
szparki. - I niczego za to wszystko nie chcesz? - Mina księżniczki
była doskonale obojętna, nic nie zdradzało, co na ten temat myśli.
- Miło by było, gdybyś nie wtrąciła mnie do lochu - zauważył
po chwili wahania Caeden.
Karaliene niespodziewanie zaniosła się śmiechem.
- Ty mówisz poważnie. - Z niedowierzaniem pokręciła głową i
spojrzała na Caedena lśniącymi oczyma.
Nieco skołowany chłopak odpowiedział uśmiechem.
- To znaczy... nie gniewasz się?
- Nie - odparła. Na jej wargach pełgały zalążki wesołości,
założyła za ucho niesforny kosmyk jasnych włosów. - Może
faktycznie źle cię oceniłam - dodała tonem sugerującym, że tego
rodzaju pomyłki zdarzają się jej niezwykle rzadko. Rzuciła okiem
na drzwi. - Zwiedziłeś już pałac?
Zaprzeczył ruchem głowy.
- 687 -
- Może więc powinnam cię oprowadzić. - Księżniczka wstała.
- O tej porze, Wasza Wysokość? - Caeden również się podniósł
i spojrzał na okno, za którym nadal panowała ciemność.
- Nie chcę jeszcze kończyć tej rozmowy - Karaliene popatrzyła
wesoło - ale jeśli posiedzę tu dłużej, wątpię, czy strażnicy uznają,
że zajmujemy się wyłącznie konwersacją. - Nadal się uśmiechała.
- Nie muszą nam towarzyszyć, ale lepiej będzie, jeżeli nie
będziemy już zamknięci na osobności.
Caeden zaśmiał się nerwowo i poczuł wielką nadzieję, że nie
czerwieni się za bardzo.
- W takim razie prowadź, Wasza Wysokość. To dla mnie
zaszczyt.
- Caeden, dajmy spokój tytułom - prychnęła. - Uratowałeś mi
życie. Póki jesteśmy sami, możesz mi mówić Kara.
- Dobrze. - Skłonił głowę, wciąż nie do końca rozumiejąc ten
nagły obrót sytuacji.
Podeszli do drzwi. Karaliene otworzyła i natychmiast stała się
na powrót uosobieniem sztywnego, dworskiego formalizmu;
chłopak odniósł wrażenie, iż przybyło jej co najmniej sześć cali i
zaczęła górować nawet nad postawnymi gwardzistami.
- Zostawcie nas - rzuciła nieznoszącym sprzeciwu tonem. -
Oprowadzę Caedena po pałacu. Wasza obecność nie będzie mi
dłużej potrzebna.
- Wasza Wysokość... - Niższy z wartowników obrzucił ją
niespokojnym spojrzeniem. - Jeśli wolno zasugerować...
- Nie wolno - ucięła z kategorycznym ruchem dłoni księżniczka.
- Bez dyskusji. Wiem, że ojciec i stryj martwią się o moje
bezpieczeństwo, ale jestem dostatecznie dorosła, by decydować
sama za siebie.

- 688 -
Gwardzista otworzył jeszcze usta, lecz następne spojrzenie
Karaliene uciszyło go równie skutecznie jak siarczysty policzek.
Caeden starał się nie pokazywać po sobie rozbawienia, lecz
odchodzący strażnicy i tak pożegnali go nieprzyjemnymi,
nachmurzonymi minami. Kiedy zniknęli im z oczu, Karaliene się
odprężyła i ruszyli spacerowym krokiem przed siebie - nie bez
celu, ale spokojnie, niczym dwoje przyjaciół, gawędząc o
błahostkach.
Wkrótce nerwy Caedena ustąpiły. Rozmowa z księżniczką
toczyła się swobodnie, a ona sama, kiedy pozbyła się już
oficjalnej maski, okazała się czarującą dziewczyną. Poczuł się
dobrze. Do tego stopnia dobrze, że momentami musiał sobie
przypominać o dzielącej ich różnicy statusu.
Kiedy Karaliene na niego patrzyła, Caeden widział w jej oczach
ciepło i nic nie wskazywało, by chciała się znaleźć gdzie indziej...
Niemniej nie przestała przecież być księżniczką i był świadom, że
ta zaskakująca przyjaźń nie jest niczym innym jak sposobem, w
jaki dziewczyna wyraża swą wdzięczność.
Tak czy inaczej, czas płynął szybko i kiedy stanęli na balkonie,
z którego roztaczał się widok na przestronny, zalany już
porannym słońcem dziedziniec, miał wrażenie, że przechadzka
trwała zaledwie kilkanaście minut. Pod nimi ćwiczył oddział
żołnierzy, ostrza mieczy rzucały od czasu do czasu jaskrawe
refleksy. Caeden i Karaliene przez chwilę obserwowali trening
bez słowa. Sympatyczny nastrój rozmowy prysł, zastąpiony
świadomością nadciągającego zagrożenia. Żołnierze byli jak jeden
mąż posępni, nikt nie żartował, nie było słychać śmiechów.
- Bardzo chciałabym zrozumieć, dlaczego ci ludzie zachowują
się tak beztrosko - odezwała się półgłosem Karaliene.
- To znaczy? - Caeden zerknął na nią z ukosa.

- 689 -
- Generał Parathe składa ojcu regularne raporty - westchnęła - i
według niego żołnierze zaczęli... robić sobie wolne.
Prawdopodobnie poświęcają czas na picie i hulanki. Jednego dnia
nie stawiają się na służbę w ogóle, a nazajutrz przychodzą jakby
nigdy nic. Początkowo Parathe wymierzał kary, ale problem stał
się na tyle powszechny, że teraz już nie może tego robić. Za mało
ma ludzi. Jeżeli generał Jash’tar nie zatrzyma Ślepców, do obrony
miasta potrzebna będzie każda para rąk.
- Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie - powiedział Caeden.
Księżniczka spojrzała mu prosto w oczy; stała tak blisko, że
serce chłopaka znów zerwało się do szybszego biegu.
- Każdy to powtarza i właśnie to mnie martwi - szepnęła. -
Ojciec, przedstawiciele rodów, wszyscy są głęboko przekonani, że
najważniejsza okaże się nasza przewaga liczebna. Aż do
wczorajszej nocy byłam skłonna się z nimi zgodzić, ale teraz... -
Zadrżała i pokręciła głową. - Wiem, że Laiman Kardai wraz ze
stryjem przygotowują miasto do oblężenia, odkąd tylko pojawiły
się pierwsze doniesienia o Ślepcach. Ale poza nimi dwoma
wszyscy traktują ten najazd wyłącznie jak okazję do uzyskania
jakichś politycznych korzyści - zakończyła gorzko.
- Jak to?
- Ze względu na... niestabilność ojca. - Skrzywiła się. - Doszły
mnie plotki o tym, że przynajmniej dwa wielkie rody
przygotowują się do zmiany władzy. Nie planują zamachu, to
byłaby zdrada stanu, ale chcą mieć pewność, że jeśli tron wkrótce
opustoszeje, to ich kandydaci będą na tyle blisko, by na nim
zasiąść. - Wzruszyła ramionami. - A jak możesz sobie wyobrazić,
ja z tej perspektywy stanowię jedynie przeszkodę.
Caeden popatrzył na księżniczkę z niedowierzaniem.
- Przecież to niemożliwe, by ktoś świadomie dążył do dalszej
destabilizacji królestwa. Nie w takiej chwili.
- 690 -
- Widzę, że nie jesteś obyty z ludźmi posiadającymi prawdziwą
władzę, prawda? - zauważyła z cierpkim uśmieszkiem Karaliene. -
Weźmy choćby ubiegłą noc. Na twoim miejscu połowa
arystokratów zażądałaby sowitej nagrody za ocalenie mi życia. A
pozostali po prostu pozwoliliby, bym tam zginęła. - W jej
uśmiechu pojawił się cień smutku.
- Przykro mi. - Chłopak spojrzał na nią ze zgrozą. - Musi ci być
naprawdę ciężko.
- Nie zrozum mnie źle, Caeden. Jestem księżniczką, a z tą rolą
wiąże się naprawdę sporo korzyści. Nie muszę się mierzyć z
problemami, z jakimi codziennie zmaga się większość moich
poddanych. - Uśmiech dziewczyny zgasł na dobre. - Ale w takich
momentach jak obecny? Owszem, bywa mi ciężko.
Jeszcze przez chwilę przyglądali się żołnierzom.
- Jak myślisz, kim oni są? - odezwała się Karaliene, wskazując
na północ.
- W tej sprawie wierzę Taerisowi - odpowiedział Caeden po
zastanowieniu. - Myślę, że przysłał ich Aarkein Devaed.
- Ich zbroje... nie są zwyczajne. Wczoraj wieczorem, kiedy ich
dotykałam, natychmiast czułam mdłości.
- Czyli i ty mu wierzysz?
- Nie wiem. - Księżniczka z wolna pokręciła głową. - Wszystko
to wydaje mi się bardzo nierzeczywiste. Jakby nagle ożyły
legendy, które opowiada się dzieciom przed snem. - Spojrzała na
niego ciekawie. - Dlaczego właściwie mu uwierzyłeś?
- Po prostu. - Wzruszył ramionami. - Ja to wiem. Z jakiegoś
powodu wiem, że to nie są jedynie mity. Kiedy myślę o Aarkeinie,
czuję, że należy się go bać. - Westchnął. - Wychodzi na to, że
wiem wiele rzeczy, o których inni nie mają pojęcia.
Dziewczyna przez moment myślała.
- 691 -
- Może właśnie dlatego odebrano ci wspomnienia - podsunęła. -
Może dowiedziałaś się o Aarkeinie Devaedzie zbyt wiele?
- Może. - Przetarł czoło. Taeris również tego nie wykluczał. Ta
teoria wyjaśniałaby, dlaczego najeźdźcom, na co wiele
wskazywało, zależy głównie na nim. Caeden jednak nie sądził, by
tak wyglądała prawda. Tyle że nie potrafił uzasadnić, dlaczego tak
myśli. Wszystko było bardzo zagmatwane.
Karaliene zauważyła niepocieszony wyraz twarzy chłopaka.
Ostrożnie wyciągnęła dłoń i złożyła ją na jego przedramieniu.
- Jestem pewna, że tak czy inaczej, w końcu rozwikłasz tę
tajemnicę.
Caeden zastygł, znieruchomiał i wstrzymał oddech, jakby
księżniczka była ptakiem, którego mógł mimowolnie spłoszyć
zbyt gwałtownym ruchem. Nie cofnęła ręki. Przez dłuższą chwilę
stali bez słowa, przyglądając się ćwiczącym żołnierzom.
W pewnej chwili za ich plecami rozległy się kroki. Karaliene
odwróciła się wdzięcznie, a jej dłoń opadła wzdłuż ciała.
Caeden także się odwrócił i skrzywił na widok podchodzącego
Aelrica. Szermierz był - być może z wyjątkiem króla i strażnika
północy - ostatnią osobą, której chciał się pokazywać u boku
księżniczki. Przez ostatnie miesiące nasłuchał się dosyć dworskich
opowieści młodego arystokraty, by wiedzieć, że jest w Karaliene
beznadziejnie zakochany. Mroczna mina, z jaką spojrzał na
Caedena, wydatnie to przekonanie potwierdzała.
- Wasza Wysokość. - Aelric ukłonił się sztywno księżniczce. -
Szukałem cię dosłownie wszędzie. Twój stryj był wielce
niezadowolony, kiedy dowiedział się, że odprawiłaś strażników...
Zwłaszcza że uczyniłaś to po to, by pospacerować bladym świtem
ze sługą. - W tym miejscu zgromił Caedena oskarżycielskim
spojrzeniem. - Uznałem, że dobrze będzie, jeśli znajdę cię przed

- 692 -
nim. W przeciwnym wypadku mógłby zanadto zainteresować się
tożsamością twojego towarzysza.
Karaliene zawahała się i w pierwszej chwili można było odnieść
wrażenie, że zaprotestuje. Ostatecznie jednak po prostu ciężko
westchnęła.
- Dobrze. - Spojrzała na Caedena. - Przepraszam, ale naprawdę
muszę już iść.
- Nie wątpię, iż czekają cię znacznie ważniejsze sprawy, Wasza
Wysokość - uśmiechnął się chłopak. - Czuję się zaszczycony, że
poświęciłaś mi tych kilka chwil.
- Mam nadzieję, że wkrótce znów będziemy mogli
porozmawiać. - Obdarzyła go ciepłym spojrzeniem. Nadąsana
zerknęła na Aelrica i ruszyła z powrotem w stronę głównej części
pałacu.
Szermierz też miał już odejść, lecz przystanął i odwrócił się.
- Co się tu stało? - spytał.
Ani w jego zachowaniu, ani w samym pytaniu nie było nic
niewłaściwego, lecz Caeden wyraźnie wyczuł podskórne napięcie.
- Nic. Księżniczka była tak dobra, że oprowadziła mnie po
terenie. - Wzruszył ramionami.
- Nie o to pytam. - Aelric nie krył już niechęci. Zmrużył oczy. -
Wczoraj prawie nie mogła na ciebie patrzeć. A dzisiaj gawędzicie
sobie jak najlepsi przyjaciele?
Caeden odetchnął z ulgą. Ze słów szermierza wynikało, że nie
zauważył dłoni Karaliene na jego ramieniu.
- Zmieniła zdanie. Nie wiem dlaczego. - Bezradnie rozłożył
ręce.
- Rozumiem - rzucił Aelric po chwili milczenia. - Pozwolisz
jednak, że jedno powiem jasno. - Nachylił się i obniżył głos. -
Jeżeli dowiem się, że manipulujesz nią za pomocą jakichś
- 693 -
augurskich sztuczek, natychmiast położę temu kres. - W jego
spojrzeniu ścierały się sprzeczne emocje. - Nie życzę ci źle,
Caeden. Moim zdaniem kryje się w tobie coś... wyjątkowego. Ale
gdybym musiał w ten sposób ochronić Karaliene, nie zawaham się
i powiem o tobie Elocienowi i królowi. - Umilkł, odwrócił się na
pięcie i odszedł.
Caeden odprowadził go niespokojnym spojrzeniem.

- 694 -
Rozdział 44.
Kiszki wchodzącego do gospody Daviana donośnie zagrały
marsza.
Do środka przygnała go woń duszonego mięsa, mimo że
doskonale wiedział, iż nie stać go na posiłek. W ciągu ostatniego
tygodnia przeszedł szmat drogi i obliczał, że utrzymując tempo,
powinien dotrzeć do Ilin Ulan już za kilka dni. Wzmacniając ciało
Esencją, wędrował jak nigdy dotąd; gdy tylko zaczynało mu
doskwierać zmęczenie, po prostu czerpał energię z otoczenia. Od
momentu opuszczenia Deilannis spał ledwie dwa razy, a i to
krótko i przede wszystkim dlatego, że obawiał się skutków
długotrwałego braku snu, a nie z konieczności.
Esencja jednak nie zapobiegała jednej niedogodności: nie
uśmierzała głodu. W brzuchu Daviana znów rozległo się
burczenie, a ssanie w trzewiach nie ustawało od dawna. Rozejrzał
się. Gospoda, podobnie jak cała wioska, była niewielka; tego
wieczora gości można było policzyć na palcach jednej ręki i
sądząc po wyglądzie, byli to okoliczni chłopi.
- Dobry wieczór, przyjacielu. - Wyrosła przed nim śliczna
dziewczyna. - Czym mogę służyć?
Skrzywił się. Dobrze wiedział, jak się prezentuje - potargany,
ubranie w strzępach, a na plecach pusty worek. O wiele bardziej
niż dobrego klienta musiał przypominać potencjalnego
złodziejaszka.
- Nie mam pieniędzy - przyznał. - Ale chętnie odpracuję
posiłek. Zrobię, co tylko każecie. I nie musicie mnie karmić
wcześniej, ale...
- Dobrze. - Spojrzenie nieznajomej złagodniało. - Potem coś
wymyślimy. Wyglądasz na mocno zdrożonego. Siadaj, a ja
sprawdzę w kuchni. Może coś się znajdzie.
- 695 -
Davian odpłacił jej wdzięcznym uśmiechem. Dziewczyna była
naprawdę oszałamiająca - długie nogi i zielone, skrzące się w
świetle kominka oczy. W pierwszej chwili wydała mu się dziwnie
znajoma, choć nie był w stanie powiedzieć, z kim mu się
skojarzyła.
Opadł na stojące najbliżej krzesło. Ulżyło mu, choć wiedział, że
akurat odpoczynek nie jest mu najbardziej potrzebny. Po
niedługiej chwili dziewczyna wróciła i postawiła przed nim spory
talerz parującego mięsiwa i gotowanych warzyw.
Davian przyjrzał się jedzeniu z niedowierzaniem. W nielicznych
lokalach, których właściciele godzili się go nakarmić w zamian za
drobne usługi, porcje okazywały się w najlepszym razie skąpe.
- Nie wiem, jak mam za to dziękować - powiedział szczerze.
- Czasy są, jakie są, każdy czasem potrzebuje pomocy.
Davian spoważniał i pokiwał głową. O najeźdźcach usłyszał już
w pierwszym większym mieście, do którego trafił po drodze. Od
tamtej pory szedł jeszcze szybciej. Teraz dysponował mocami,
dzięki którym mógł wesprzeć Wirra i pozostałych w walce z
nadciągającym od strony Bariery przeciwnikiem. Musiał jedynie
dotrzeć do Ilin Illan, zanim będzie za późno.
- Jakieś nowiny? - spytał między kęsami.
- Ludzie gadają, że król Andras wysłał wojsko, ale wielu ludzi i
tak umyka z miasta. - Dziewczyna rzuciła mu uroczy uśmiech i
zwinnie się wśliznęła na krzesło naprzeciwko.
Davian znieruchomiał z pełnymi ustami. Dopiero teraz w pełni
docenił zalety jej urody. Dopasowana bluzka wyraźnie
podkreślała pełnię kształtów, do tego stopnia, że kiedy nieznajoma
się nachyliła, z przyzwoitości skupił wzrok na talerzu.
- Dobrze, że król wysłał armię - skomentował lekko
rozkojarzony. Zaraz potem przypomniał sobie wizję, jakiej doznał
w Deilannis, i się skrzywił. - Miejmy nadzieję.
- 696 -
- Miejmy nadzieję - powtórzyła dziewczyna z wesołym
uśmiechem, w jej oczach tańczyły iskierki. - Nazywam się Ishelle,
ale możesz mi mówić Shel.
- Miło cię poznać, Shel. Ja jestem Davin... znaczy Davian. -
Pokręcił głową i zarumienił się z powodu przejęzyczenia. Myśli
chłopa ka płynęły coraz bardziej ospale. Uśmiech Ishelle zmienił
charakter, nagle wydała mu się... smutna.
- Nie pamiętasz mnie, prawda? - spytała.
Zmarszczył czoło. Otworzył usta, by zapytać dziewczynę, co
właściwie ma na myśli, lecz z jakiegoś powodu język miał
znacznie grubszy niż zazwyczaj i zamiast słów wydał z siebie
nieartykułowany bełkot. Spróbował skupić wzrok na jej twarzy,
lecz świat zasnuła mgła.
Czując w duchu wzbierającą panikę, zrozumiał, że malująca się
w oczach Ishelle emocja nie jest smutkiem. Dziewczyna czuła się
winna.
Wstał, lecz niemal natychmiast poderwała się ku niemu twarda,
drewniana podłoga. Zobaczył ją tuż przed twarzą.
I wszystko zniknęło.

***

Davian potrząsnął głową i głośno jęknął.


Miał wrażenie, że czaszka lada moment pęknie mu na dwie
części. Każdy, najdrobniejszy nawet ruch dodatkowo pogarszał
sprawę. Miał spierzchnięte usta i sklejone powieki, lecz kiedy
spróbował przetrzeć twarz, odkrył, że ręce ma przywiązane do
boków. Z trudem otworzył oczy i powoli obracając głowę,
rozejrzał się dokoła.

- 697 -
Pomieszczenie było najzupełniej przeciętne. Z wyjątkiem łóżka,
na którym leżał, i dwóch krzeseł nie zobaczył żadnych mebli;
drewniany parkiet i ściany były nagie. Przez niewielkie okno
sączyło się światło - prawdopodobnie blask ulicznej latarni. Zatem
ranek jeszcze nie wstał.
Jak przez mgłę przypomniał sobie wypadki wieczora. Ishelle
musiała mu podać jakiś środek nasenny. Dlaczego? Nie miał
pojęcia, lecz jeśli dziewczyna uważała, że te nędzne więzy zdołają
go powstrzymać, to czekała ją spora niespodzianka.
Opuścił powieki, zaczerpnął kan i zaczął szukać. Źródła Esencji
- w tym ludzie - czekały dosłownie wszędzie. Wybór Daviana
padł na płonący w kuchennym palenisku ogień. Potrzebował
bardzo niewiele, był pewien, że nie zdusi nawet płomieni.
Zestalił pobraną Esencję, wyostrzył ją niczym brzytwę i rozciął
sznury, przy czym skrzywił się, kiedy przypomniał sobie sytuację,
w jakiej poznał tę sztuczkę. Kiedy więzy opadły, wstał i rozruszał
zesztywniałe mięśnie. Rozglądając się, zauważył, że ktoś założył
mu Kajdany. Niespecjalnie wpływało to na jego położenie -
bransoleta uniemożliwiała jedynie pobieranie energii z własnego
wnętrza, a tego nie potrafił tak czy inaczej - aczkolwiek poczuł
przypływ irytacji. Zaintrygowany, skoncentrował się i odkrył, że
Kajdany zawierają w sobie warstwę kan, powstrzymującą zawartą
w organizmie Esencję. Naturalnie. Postanowił przeprowadzić
eksperyment i dotknął metalowej obręczy za pomocą kan,
pociągnął. Kajdany odpadły i uderzyły z brzękiem o podłogę.
Davian uśmiechnął się od ucha do ucha.
Podszedł do drzwi, zaczerpnął jeszcze nieco Esencji z paleniska
i przelał ją w obolałe mięśnie. Błyskawicznie rozluźniły się i
wzmocniły. Położył dłoń na klamce.
- Imponujące - odezwał się ktoś za jego plecami.

- 698 -
Zawirował w miejscu i przyjął obronną pozycję. W kącie
pokoju stał jakiś mężczyzna; Davian był pewien, że jeszcze
chwilę temu nie widział tam nikogo.
- Kim jesteś? - Chłopak pobrał resztę energii z płomieni i
dodatkowo trochę z wrzątku, który bulgotał w zawieszonym nad
paleniskiem czajniku. Wciąż było tego niewiele, lecz w razie
potrzeby miał się czym bronić. - Dlaczego mnie uwięziłeś?
- Uwięziłem? - Nieznajomy uśmiechnął się i westchnął. - Muszę
cię przeprosić za zastosowaną przez Ishelle niezbyt może...
subtelną metodę postępowania. Otrzymała ścisłe polecenie
zatrzymania cię tutaj aż do mojego przybycia. Obawiam się, że
padłeś ofiarą nadgorliwości.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - warknął Davian.
Mężczyzna westchnął raz jeszcze.
- Nazywam się Driscin Throll. Jestem starszym z Tol Shen. -
Wyciągnął rękę. Gdy chłopak jej nie przyjął, opuścił ramię i
niecierpliwie wywrócił oczyma. - Nie jesteś więźniem. Jesteś tu
po to, bym mógł złożyć ci propozycję, nic ponadto. Proszę
jedynie, byś wysłuchał, co mam do powiedzenia, a potem ruszysz
dalej w swoją stronę.
- Rozumiem. - Davian obrzucił Driscina podejrzliwym
spojrzeniem, po czym skupił się, przeniknął przez kan i odszukał
umysł mężczyzny. Postanowił, że zanim na cokolwiek się zgodzi,
pozna szczegółowo zamiary rozmówcy.
Już po chwili natrafił jednak na niewidzialną barierę.
Zmarszczył czoło i naparł na tarczę, próbując się przedrzeć. Bez
skutku. Umysł Driscina chroniło inne źródło kan.
Driscin zauważył malujące się na twarzy chłopaka zaskoczenie i
rozciągnął usta w uśmiechu.
- Już raz pochwaliłem. Imponujące - powiedział z namysłem i
zerknął w kierunku wyjścia. - Shel, możesz się pokazać.
- 699 -
Davian spojrzał tam, gdzie Driscin, spodziewając się, że drzwi
staną otworem. Zamiast tego jednak powietrze zafalowało jak
ponad rozgrzanym piaskiem pustyni i nagle stanęła przed nimi
Ishelle; pojawiła się dosłownie znikąd. Chłopak mimowolnie
cofnął się o pół kroku.
- Co? Tej sztuczki nie znałeś? - spytała z zawadiackim
uśmieszkiem.
- Jesteś augurem? - Otworzył szeroko oczy. Tylko w ten sposób
potrafił to sobie wytłumaczyć. Był pewien, że sama Esencja nie
może uczynić człowieka niewidzialnym. Dziewczyna musiała
posłużyć się kan. I to również bez wątpienia ona sprawiła, że nie
zdołał Odczytać Driscina.
- Niespodzianka! - rzuciła.
- Uśpiłaś mnie - prychnął po chwili urażonym tonem. Myśli
Daviana z wolna odzyskiwały jasność, lecz wciąż czuł się lekko
otumaniony.
- Musiałam mieć pewność, że cię zatrzymam. - W głosie Ishelle
zabrzmiało coś bliskiego wyrzutom sumienia. - Wiedziałam, że
Driscin dotrze już za kilka godzin, ale masz przecież drażniący
nawyk znikania w niewyjaśnionych okolicznościach.
- Potem do tego wrócimy. - Driscin zamknął temat machnięciem
ręki. - Póki co, Davian, wystarczy powiedzieć, że wiemy, kim
jesteś.
- My? Czyli kto? - Chłopak skupił spojrzenie na mężczyźnie.
Tym razem miał pewność, że nie pozwoli się okłamać, nawet
gdyby próbowali.
- My, czyli sig’nari. Nazywają nas też prefektami -
odpowiedział Driscin. - Służymy augurom, jesteśmy ich oczami i
uszami, wypełniamy ich polecenia. A także wyszukujemy nowych
augurów.

- 700 -
- Sig’nari? - Davian uniósł brew z powątpiewaniem. - Już
kiedyś słyszałem tę bajeczkę - dodał.
- Ale to prawda - wtrąciła Ishelle. - Plotki o ich istnieniu
słyszałam na długie lata, zanim mnie wreszcie znaleźli.
- Od początku Niewidzialnej Wojny musimy niestety działać w
ukryciu - ciągnął Driscin. - Nie straciliśmy jednak czujności.
Wciąż czekamy. Kiedy jeden augur umiera, w ciągu kilku
najbliższych lat przychodzi na świat jego następca, na tym polega
cykl. Już w pierwszą noc wojny stało się więc jasne, że niebawem
urodzą się nowi augurzy. Tak więc od tamtej pory trwamy na
posterunku.
- Załóżmy na chwilę, że ci wierzę. - Davian zmarszczył czoło. -
Jak mnie wytropiłeś?
- Talmiel. - Driscin zmierzył chłopaka przenikliwym
spojrzeniem. - Pewien mieszkaniec tego miasta, człowiek o dość...
szemranej reputacji, pomógł dwóm chłopcom nielegalnie
przekroczyć granicę z Desriel. Obrabował ich, lecz niedługo
potem zapadł w niewyjaśnioną śpiączkę. Przez trzy dni nie było
wiadomo, czy w ogóle przeżyje. Ostatecznie odzyskał
świadomość, lecz nie pamiętał już ani incydentu z chłopcami, ani
ostatnich dwóch lat własnego życia. - Driscin wzruszył
ramionami. - Ludzie w Talmiel są wyjątkowo przesądni. Wieść
się rozeszła i w końcu dotarła do jednego z moich ludzi. Następnie
zdołaliśmy odtworzyć trasę waszej podróży aż do Thrindaru.
- A potem? - burknął Davian.
- Potem ja cię znalazłam - odpowiedziała Ishelle.
- Shel posiada dar niepospolity nawet wśród augurów.
Wystarczy jej jeden dotyk, a do końca życia wie, gdzie znajduje
się dana osoba - wyjaśnił Driscin.
- Pamiętam cię! - Davian wbił wzrok w dziewczynę. - Na targu.
Przypadkiem na ciebie wpadłem, przewróciłaś się - powiedział, na
- 701 -
co Ishelle zareagowała szerszym niż zwykle uśmiechem. - To
znaczy myślałem, że przypadkiem... - westchnął.
- Od tamtej pory śledziłam twoje ruchy aż do Deilannis -
podjęła. - Ale kiedy znalazłeś się już w mieście, było tak, jakbyś
się... rozpłynął. Wiedzieliśmy, że chcesz wrócić do Andarry, więc
od tamtej pory czekałam tutaj. Uznaliśmy, że koniec końców
będziesz musiał się na tym szlaku pojawić. Tkwiłam w tej dziurze
przez miesiąc. - Skrzywiła się. - Okrągły miesiąc. Kiedy znowu
cię wyczułam, byłam bliska kapitulacji. Jeszcze kilka dni, a bym
się stąd wyniosła. Jak to zrobiłeś? - Zmrużyła oczy. - Nikt dotąd
nie zdołał ukryć się przed moim darem.
- Być może jestem po prostu wyjątkowy - odparł Davian.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, na co odpowiedział lekkim
uśmiechem. Powoli się uspokajał. Ci dwoje posługiwali się
wprawdzie kontrowersyjnymi metodami, ale zaczynał wierzyć, że
nie chcą go skrzywdzić.
- Więc ilu augurów dotąd znalazłeś? - zwrócił się do starszego.
Driscin przestąpił z nogi na nogę.
- Razem z tobą i Ishelle... w sumie... dwoje - przyznał i zaraz
uniósł rękę. - Musisz zrozumieć, że to niełatwe zadanie.
Wymagające było nawet, gdy augurzy sprawowali jeszcze rządy.
Teraz, po podpisaniu Paktu, jest tysiąc razy trudniej.
- Chyba nie powinienem się dziwić. Wspominałeś, zdaje się, o
jakiejś propozycji. - Davian zaplótł ramiona na piersi.
- Przyłącz się do nas - odezwała się błagalnym tonem Ishelle. -
Davian, pomóż mi znaleźć więcej takich jak my. Będziemy ich
uczyć; ich i siebie nawzajem.
- Tylko w jakim celu? - Chłopak pokręcił głową.
- Najeźdźcy pochodzą z Talan Gol. - Driscin spoważniał. - Na
razie wiemy stosunkowo niewiele, ale wszystko wskazuje na to,
- 702 -
że Bariera słabnie. Bez augurów nie będzie komu jej wzmocnić i
nikt nie powstrzyma tego, co czyha po drugiej stronie.
- Sam chciałem to zrobić - stwierdził chłopak po chwili
zastanowienia. - Ale przecież kiedy byłem w Thrindarze, o
inwazji nie było jeszcze mowy.
Driscin nie kłamał, było jednak jasne, że nie mówi mu
wszystkiego.
- To prawda - potaknął mężczyzna. - Faktycznie ostatnio
zmieniliśmy nieco priorytety. Pierwotnie zamierzaliśmy po prostu
zebrać augurów razem. Uznaliśmy, że jeśli połączą siły, łatwiej im
będzie ukrywać się przed nadzorem, a w dodatku zaczną się
wzajemnie kształcić. Potem zamierzaliśmy wykorzystać wpływy
w Zgromadzeniu i doprowadzić do zmiany Paktu. A może nawet,
pewnego dnia, zwrócić augurom przynajmniej część władzy. -
Wzruszył ramionami. - To zresztą wciąż pozostaje naszym
ostatecznym celem.
Davian w zadumie spojrzał Driscinowi w oczy. Wrócił myślami
do rozmów z Wirrem.
- Niespecjalnie znam się na polityce, ale mam wrażenie, że nic z
tego szybko się nie ziści. Może nawet nie za mojego życia -
zauważył półgłosem.
- To od początku był dalekosiężny plan - odparł Driscin,
niestropiony pesymistycznym komentarzem chłopaka. - W
każdym razie najazd Ślepców zmienił sytuację. Zginęły już
tysiące ludzi i chociaż to straszne, uświadomiło również
wszystkim, jak ważni są Obdarzeni. A sposób, w jaki w ciągu
kilku ostatnich tygodni zachowuje się król, dodatkowo wzmaga
ogólną nerwowość. Coraz więcej poddanych widzi, że
uprzedzenia jednego tylko człowieka mogą pozbawić Andarrę
najpotężniejszej broni i ochrony. Głowę dam, że kiedy to
wszystko się skończy, ludzie zaczną na nowo popierać Tol,
- 703 -
zwykli ludzie, ale i członkowie Zgromadzenia. Nawet ci, którzy
nie darzą nas sympatią, coraz lepiej rozumieją, jak bardzo
jesteśmy potrzebni.
- To rzeczywiście sprzyjałoby Tol Shen. - Davian z wolna
pokiwał głową. - Niekoniecznie jednak augurom - zauważył.
- Myślę, że z czasem i nastawienie do was ulegnie zmianie.
Wystarczy, że wszyscy dowiedzą się, iż jedynie augurzy mogą
zabezpieczyć Barierę - odparł Driscin. - Moim zdaniem samo to
powinno wystarczyć do zmiany treści Paktu i zdjęcia zakazu
korzystania z augurskich mocy. Jeszcze kilka miesięcy temu nie
mogliśmy o takim postępie nawet pomarzyć.
Davian zastanowił się nad słowami starszego. Serce lekko mu
przyspieszyło. Naturalnie wciąż musieli liczyć na sporo
pomyślnych zbiegów okoliczności, lecz nie widział w wywodzie
Driscina poważniejszych luk. Plan naprawdę mógł się powieść.
- Rozumiem, że gdyby się to wszystko udało, chciałbyś, aby
augurów nadzorowało Tol Shen. Słowem, prosisz mnie, bym
wstąpił do Tol Shen - zrozumiał po chwili, czując gwałtowny
odpływ entuzjazmu.
- Rady Athian i Shen są zbyt zwaśnione, by w sprawie tej wagi
działać wspólnie - pokiwał głową Driscin. - Jakiekolwiek związki
z Tol Athian są obecnie polityczną trucizną. Augurzy natomiast
powinni wystąpić zjednoczeni i sprzymierzeni z jakąś... godną
zaufania siłą. W przeciwnym razie Zgromadzenie nigdy nie
potraktuje ich postulatów poważnie. Tol Shen stanowi jedyny
realny wybór.
Davian pokręcił głową. Nie był w stanie ukryć niechęci. Plan
wydawał się głęboko racjonalny, lecz chłopak nie potrafił
zapomnieć o otaczającej Tol Shen wątpliwej reputacji. Ci ludzie
byli chorzy na władzę, nie wahali się uciekać do podłych

- 704 -
manipulacji. Sama myśl o tym, że mieliby decydować o
przyszłości augurów, sprawiała, że czuł się nieswojo.
- Nie - zdecydował po chwili i zerknął na Ishelle. - Kiedy
najeźdźcy zostaną już pokonani, pomogę wam odbudować
Barierę, ale na tym koniec. Nie chcę wstępować do Shen.
Dziewczyna wzniosła oczy ku niebu.
- Domyślam się, że dlatego, iż wszyscy jesteśmy do szpiku
kości przeżarci złem? - spytała rozbawionym raczej niż
zagniewanym tonem. - Bo tego właśnie uczą w Athian, prawda?
Że Tol Shen pragnie wyłącznie władzy, a nie dobra, podczas gdy
Obdarzeni z Tol Athian są bez wyjątku świetlistymi przykładami
cnót wszelakich?
Driscin odezwał się, zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, i
jednocześnie uspokoił Ishelle ruchem dłoni.
- Wychowałeś się w szkole prowadzonej przez Athian i jesteś
nam niechętny. Ja to rozumiem. - Przeciągnął dłonią po czole. -
Jeśli jed nak niepokoi cię to, z jakimi ludźmi przestajesz, może
powinieneś uważniej się przyjrzeć swojemu przyjacielowi,
Taerisowi Sarrowi.
- Mówisz o tym, co zrobił przed trzema laty? - Na policzki
chłopaka wystąpił rumieniec. - To niezbyt fortunny przykład. To
ja jestem chłopcem, którego wówczas ocalił. Zabijając tych ludzi,
uratował mi życie. Osobiście nie mam mu nic do zarzucenia.
- Nadal nie znasz tej historii w całości - szepnął Driscin, kręcąc
głową. - Czy zastanawiałeś się może kiedykolwiek, skąd
pochodzisz? W jaki sposób trafiłeś do szkoły?
- Oczywiście. - Zbity z tropu Davian wbił w starszego niepewne
spojrzenie.
- Podejrzewamy, że Taeris wie - stwierdził Driscin. - A ponad
wszelką wątpliwość jasne jest, że to on sprowadził cię do Caladel,
to on podrzucił cię na próg szkoły. A potem cię obserwował,
- 705 -
śledził twoje postępy przez całe życie. Nie przez przypadek
odnalazł cię w Desriel i nie przez przypadek był tam, gdzie być
powinien, przed trzema laty.
Davian raz jeszcze pokręcił głową.
- O czymś takim na pewno by mi powiedział - rzucił,
aczkolwiek w duchu nie czuł się wcale pewny.
- To jeszcze nie wszystko - podjął starszy. - Całe to zajście w
Caladel ukartował osobiście. To Taeris podpowiedział tym
oprychom, że jesteś ze szkoły. Chciał, by cię zaatakowali. Dlatego
że tylko w takiej sytuacji, zmuszony do obrony, mogłeś odkryć
swoją moc.
- Nie wierzę - prychnął chłopak.
Zakręciło mu się w głowie. To nie mogła być prawda, a przecież
nie widział czarnego dymu, nie czuł bólu w skroniach. Nic,
dosłownie nic nie wskazywało, by Driscin kłamał.
- Jak niby się tego wszystkiego dowiedziałeś? Skąd? - fuknął,
ignorując nieprzyjemny ucisk w dołku.
Starszego wyręczyła Ishelle.
- Nie sądzisz chyba, że przegapiłam okazję i nie Odczytałam w
Thrindarze twoich towarzyszy? Miałam za mało czasu, żeby
wydobyć wszystko, ale Taeris był zbyt skupiony na planowaniu
ucieczki z Desriel, by postawić zaporę. Tak przy okazji, wiem, co
pomyśląłeś, kiedy na mnie wpadłeś. - Dziewczyna puściła oczko,
a kąciki jej warg wygięły się ku górze. Davian zrobił się czerwony
jak burak.
Mowę odzyskał dopiero po kilku chwilach.
- Nie. - Pokręcił głową. - Albo się mylicie, albo to jakiś podstęp.
Taeris nie jest taki.
Driscin spojrzał w zaciętą twarz chłopaka i westchnął.
- Możliwe, że musisz tę sprawę rozstrzygnąć na własną rękę.
- 706 -
- Jak niby miałbym to zrobić?
- Po prostu go zapytaj. - Ishelle złożyła mu dłoń na ramieniu. -
Umiesz przecież stwierdzić, gdy ktoś łże ci w żywe oczy.
Korzystasz z tego daru już od dobrych kilku minut. I wiesz, że my
cię nie okłamujemy, Davian. Przynajmniej spróbuj, sprawdź.
Jesteś to sobie winien.
Chłopak zacisnął zęby; wciąż miał ochotę się spierać, lecz
rozumiał, że w tej sytuacji byłoby to mało rozsądne.
- Cokolwiek się okaże, zdania o Tol Shen nie zmienię - rzucił.
- Nie rozumiem. Gdzie indziej chciałbyś się udać? -
Dziewczyna splotła ramiona na piersi. - W Tol Athian nie znasz
nikogo, nawet gdyby zechcieli cię przyjąć. Z twojej szkoły ocalał
jedynie Torin Andras, a możesz być pewien, że akurat on nie
będzie otaczać się Obdarzonymi.
- Skąd... - Urwał i skrzywił się. - Cóż, skoro wiesz o tym, wiesz
również, że jesteśmy przyjaciółmi. Razem z Wirrem, z Torinem,
osiągnę i tak więcej, niż współpracując z Tol Shen.
- Nie oszukuj sam siebie, chłopcze. - Driscin pokręcił głową. -
On jest księciem, synem strażnika północy. Być może
rzeczywiście łączy was przyjaźń, ale nie łudź się, bez względu na
to, co działo się w szkole, nie jesteście sobie równi. Nawet gdyby
chciał powitać cię w pałacu z otwartymi ramionami, nie będzie
mógł.
- To znaczy? - Chłopak ściągnął brwi.
- Znaczy, że jeśli zostaniesz w mieście, by pomagać księciu
Torinowi, będziesz żyć wiecznie w cieniu, przez cały czas w
ukryciu. Muszą upłynąć całe lata, by mógł się publicznie przyznać
do znajomości z augurem, i to bez względu na ewentualne zmiany
Paktu. - Zmierzył Daviana poważnym spojrzeniem. - Co gorsza,
twój wpływ na jego decyzje byłby w takich warunkach mocno
ograniczony. Zwykłe marnowanie talentu.
- 707 -
Davian przeszył starszego wściekłym wzrokiem. Argumenty
były silne, lecz nie chciał ich słuchać. Dotąd zakładał, że kiedy
dotrze już do Ilin Illan i skontaktuje się z Wirrem, wszystko po
prostu jakoś się ułoży. Że będzie mógł zostać na dworze i
pomagać swojemu jedynemu na świecie przyjacielowi.
Driscinowi ponownie wyrwało się westchnienie.
- Widzę, że cię nie przekonałem. Nic to. Może z czasem
zmienisz zdanie. Ale zgadzasz się przynajmniej, że Barierę należy
wzmocnić i zabezpieczyć?
- Tak. - Davian skinął głową.
- To dobrze. - Driscin wstał. - W pierwszej kolejności zrób
więc, co musisz. Idź do Ilin Ulan, pomóż, jak potrafisz. Ale
przemyśl wszystko, co dzisiaj usłyszałeś, a kiedy najeźdźcy
zostaną już pokonani, znajdź mnie w Tol Shen. Jeżeli nadal
będziesz skłonny pomóc jedynie w zabezpieczeniu Bariery, nikt
nie będzie cię naciskać. Masz na to moje słowo. - Pożegnał
chłopaka skinieniem, rzucił nieznaczny uśmiech Ishelle, po czym
wyszedł bez dalszych ceremonii.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Skrępowani Davian i Ishelle
mierzyli się niemymi spojrzeniami.
- Czyli? Jestem już wolny? Mogę iść? - spytał wreszcie chłopak,
w którym odżyła irytacja wywołana sposobem, w jaki go
potraktowali. Z tego samego powodu odezwał się mniej
uprzejmym tonem, niż zamierzał: prawie warknął.
- Możesz, możesz. - Dziewczyna z kpiącą miną uniosła ręce w
geście kapitulacji. - Chociaż myślę, że gdybyś najpierw coś zjadł,
przestałbyś tak na wszystkich prychać.
By dać do zrozumienia, że po prostu się droczy, okrasiła słowa
uśmiechem. Wskazała czekający na stoliku obok łóżka chleb z
masłem.
- Na pewno jesteś głodny.
- 708 -
Davian zerknął na tacę z niejaką podejrzliwością.
Ishelle zauważyła jego minę i parsknęła śmiechem.
- Nie, akurat w tym daniu nie ma nietypowych przypraw,
przysięgam.
W pierwszej chwili zamierzał odmówić, lecz znów zaburczało
mu w brzuchu. Nie jadł nic już od bardzo dawna, ostatnio
przełknął jedynie te kilka kęsów zaprawionej narkotykiem
potrawki. Co więcej, następna okazja na wypełnienie żołądka
mogła się nadarzyć dopiero w Ilin Ulan.
Z niepewną miną uszczknął skromny kęs pieczywa. Niemal od
razu poczuł, jak wracają mu siły, i pochłonął całą resztę, ani na
moment nie odrywając przy tym czujnego spojrzenia od Ishelle.
Co prawda nie wydawało się, by dziewczyna zamierzała go
skrzywdzić, lecz wciąż było zbyt wcześnie, by mógł jej zaufać.
Skończył jeść i otarł usta rękawem.
- Muszę ruszać. - Wstał z łóżka. - I tak zmarnowałem tu zbyt
wiele czasu.
- Do Ilin Ulan? - Czoło Ishelle przecięła zmarszczka. - Teraz?
W nocy? Jestem pewna, że padasz z nóg. - Wskazała na posłanie.
- Jeśli chcesz, możesz tu przenocować za darmo. - Uśmiechnęła
się, a w jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki. - W ramach
rekompensaty za uśpienie.
- Dzięki - mruknął kwaśno chłopak - ale nie trzeba.
- Więc może zawrzyjmy umowę - ciągnęła nieprzejęta, z
niegasnącym uśmiechem na ustach. - Chciałabym cię poczęstować
czymś do jedzenia. Ale nie Chlebem, tylko czymś naprawdę
konkretnym. I bez toksycznych ziół. Może wtedy zrozumiesz, że
nie życzę ci źle. Chętnie dotrzymam ci też towarzystwa.
- Chcesz mi towarzyszyć? Szkoda, bo już miałem się zgodzić -
fuknął cierpko Davian.
- 709 -
Nie skomentowała. Po prostu patrzyła mu w oczy z wesołym
uśmiechem i ostatecznie ustąpił. Pokusa zjedzenia solidnego
posiłku przeważyła.
- No dobrze - westchnął i wskazał dłonią drzwi. - Damy
przodem.
Zeszli po schodach i znaleźli się w głównej sali gospody.
Karczmarka, niska, okrąglutka kobiecina w średnim wieku, podała
nieba wem jedzenie. Gdy Ishelle sięgnęła po sakiewkę, gospodyni
odmówiła, twierdząc, że nie przyjmie zapłaty.
Gdy Davian obrzucił dziewczynę pytającym spojrzeniem,
wzruszyła ramionami.
- Siedzę tu od miesiąca. Polubiła mnie.
- Aha, między innymi dlatego, że znasz jej myśli na wylot -
zauważył Davian, przyglądając się nitkom kan łączącym Ishelle z
karczmarką. Smużki były cieniutkie, niemal niedostrzegalne, lecz
nie miał cienia wątpliwości. Nowa towarzyszka Czytała umysł
kobiety - Przecież nie robię nic złego.
Davian prychnął pod nosem i pokręcił głową. Malshash
wypowiadał się w tej sprawie jasno, lecz nie chodziło tu przecież
o nic więcej niż zdrowy rozsądek. I najzwyklejszą ludzką
przyzwoitość.
- Nie zgadzasz się? - Ishelle zdawała się szczerze zaskoczona.
- Nie, nie zgadzam. Ci ludzie... zwyczajni ludzie nie mogą się w
żaden sposób przed nami bronić. Jakie mamy prawo wtykać nosy
w ich najbardziej osobiste myśli?
- Coś mi mówi, że nie Odczytałeś jeszcze zbyt wielu ludzi, co? -
Tym razem to dziewczyna pokręciła głową. - Większość zasługuje
na wszystko, co ich spotyka. - Zwróciła uwagę na minę chłopaka i
z westchnieniem machnęła ręką. - No, nie dąsaj się. Przecież nie
każę ci nikogo Czytać.

- 710 -
Skupili się na posiłku. Przez chwilę jedli w milczeniu, lecz w
pewnym momencie Davian zamarł, widząc, że Ishelle wpatruje się
w niego zaciekawionym spojrzeniem. Uśmiechnęła się, rozsiadła
wygodniej na krześle i osuszyła kąciki ust serwetką.
- Opowiedz mi o Caladel - poprosiła, a kiedy zmarszczył brwi,
zamachała rękoma. - Nie, nie. Nie chcę słuchać o ataku. O tym i
tak wiem wszystko. Chciałabym się dowiedzieć, jak to jest
wychowywać się w szkole prowadzonej przez starszych z Athian.
- Lekko pokręciła głową. - Zawsze mi się wydawało, że to musi
być strasznie... nudne.
Davian gwałtownie wciągnął powietrze; jej beztroska,
trzpiotowata wzmianka o dokonanej w szkole rzezi mocno go
ubodła.
- Wolałbym o tym nie rozmawiać - mruknął sztywno i
spochmurniał.
Ishelle spojrzała mu w oczy i zwiesiła ramiona.
- Przepraszam - podjęła po kilku chwilach niezręcznego
milczenia. - Wiem, że bywam czasami zbyt... bezpośrednia.
Driscin twierdzi, że zanadto polegam na swoich mocach i
zapominam, jak powinna wyglądać prawdziwa rozmowa. Być
może ma rację.
Davian podniósł wzrok. Dziewczyna naprawdę wydawała się
szczerze zawstydzona. Odczekał jeszcze kilka sekund, po czym
westchnął i nachylił się nad blatem.
- Nie było nudno. - Włożył do ust kolejny kęs i przeżuł w
zamyśleniu. Przełknął. - Zawsze mieliśmy masę roboty. Nauka,
ćwiczenia. - Podrapał się po głowie. - Czasami wysyłano nas poza
szkołę ze sprawunkami.
- Coś mi mówi, że posługujemy się różnymi definicjami nudy. -
Ishelle rzuciła mu zadziorny uśmiech. Niemniej Davian wyczuł w
jej tonie nutę wdzięczności.
- 711 -
- To chyba ja nie najlepiej opowiadam - przyznał z goryczą. -
Miałem w Caladel przyjaciół. Wszystko było... proste. Ta szkoła
była moim domem. Pewnie może się to wydawać monotonne... i
w sumie chyba takie też było, ale po prostu uwielbiałem takie
życie. - Czując kolejny przypływ smutku, uświadomił sobie, jak
bardzo prawdziwe było ostatnie zdanie.
- Nie wyobrażam sobie, że mogłabym wysiedzieć tyle lat w
jednym miejscu - stwierdziła Ishelle. - Z tego, co mówisz, to po
prostu więzienie. Prawie identycznie ludzie musieli żyć w czasie
wojny w oblężonych Tol. Esencja i kan nie są ciekawe, o ile nie
można z nich korzystać w prawdziwym świecie.
Davian ucieszył się ze zmiany tematu i oparł się wygodniej.
- Domyślam się zatem, że ty nie wychowywałaś się w jednej ze
szkół prowadzonych przez Shen? I pewnie nie nosisz też
Znamienia? Zresztą gdybyś uczyła się w szkole, nie miałabyś
właściwie wyboru...
- Nie, na Prządki! - Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby
próbując się usprawiedliwić. - Pracuję w Tol Shen w kuchni. To
znaczy wtedy, kiedy nie podróżuję z Driscinem i nie poszukujemy
augurów.
On zawsze pilnuje, bym nie pobrała tyle Esencji, by objęły mnie
Nakazy. - Zmarszczyła czoło. - Ty to zrobiłeś, prawda?
Zawahał się, lecz ostatecznie potaknął skinieniem.
- Nie pamiętam tej chwili, ale... tak. - Zawiesił głos i zastanowił
się nad tym, co powiedział mu Driscin. Poczuł nagłą pokusę, by
zapytać Ishelle, co dokładnie zobaczyła, kiedy Odczytała umysł
Taerisa... Zdał sobie jednak sprawę, że bez względu na to, co
powiedziałaby dziewczyna, przed rozmową z samym Taerisem
nie uwierzy w ani jedno jej słowo.

- 712 -
Moment przeminął. Ishelle wyczuła, że Davian nie chce dłużej
rozmawiać o przeszłości. Przeszli więc do lżejszych tematów i
jedli. W pewnej chwili chłopak poczuł się naprawdę odprężony.
Wkrótce talerze były już wyczyszczone, a Davian przypomniał
sobie, iż czeka go daleka droga. Westchnął. Wciąż nie w pełni
ufał Ishelle, lecz wspólny posiłek stanowił przyjemną odmianę i
wytchnienie po trudach podróży.
- Niedługo muszę ruszać - zauważył. - Ale mam jeszcze jedno
pytanie. Czy możesz mi powiedzieć coś więcej o najeźdźcach?
Dziewczyna wzruszyła ramionami; być może Davian to sobie
wyobraził, lecz wydało mu się, że przez jej twarz przemknął cień
zawodu.
- Ostatnie wiadomości, jakie tutaj dotarły, mówiły, że armia
Andarry szykuje się do walnego starcia. Miejmy nadzieję, że na
tym ta wojna się skończy.
- Nie. - Davian pokręcił głową. - Jakiś czas temu coś...
Zobaczyłem. Widziałem rozbity pod Ilin Ulan obóz wrogów.
Właśnie dlatego tam idę. Gdyby rzeczywiście doszło do
oblężenia, w mieście będzie potrzebna każda para rąk. Ty też
mogłabyś się przydać. - Rzucił dziewczynie wymowne spojrzenie.
- We dwoje stanowilibyśmy poważną siłę.
- Nie - odpowiedziała po chwili namysłu. - To chyba nie dla
mnie.
Chłopak burknął coś pod nosem, lecz nie spodziewał się innej
odpowiedzi.
- Słyszałaś o tym, że król miałby zmienić treść Nakazu
Pierwszego, tak by Obdarzeni mogli stanąć do walki?
- Nic poza tym, o czym wspomniał Driscin. - Pokręciła głową. -
Ostatnio król Andras wygłosił kilka płomiennych mów przeciwko
Obdarzonym... więc jeśli miałabym wyciągać jakieś wnioski, to
zmiana Nakazów jest mało prawdopodobna. - Zmrużyła oczy. -
- 713 -
Ty naprawdę byłeś odcięty od świata, co? Davian, powiedz mi,
ale tak szczerze. Gdzieś ty się podziewał? Jak to zrobiłeś? - W
spojrzeniu dziewczyny rozgorzała ciekawość.
Skrzywił się, nie chciał rozmawiać o Deilannis. Z drugiej strony
widział malującą się na twarzy Ishelle determinację - za wszelką
cenę chciała się dowiedzieć, w jaki sposób ukrył się przed jej
Darem.
- Mam propozycję - zdecydował po krótkiej chwili. - Jeśli
nauczysz mnie stawać się niewidzialnym, powiem, dlaczego nie
mogłaś mnie wytropić.
- Ty pierwszy - odparła Ishelle.
- Nie ma mowy. - Uśmiechnął się. Połknęła haczyk.
- Na pewno chcesz akurat niewidzialności? Może coś interesuje
cię bardziej?
- Niewidzialność - rzucił z naciskiem.
- Cóż, dobrze - westchnęła dziewczyna i w roztargnieniu
okręciła sobie kosmyk włosów na palcu. - Nie jest to trudne,
wymaga tylko wprawy. Należy otoczyć się tarczą kan, lecz w taki
sposób, by zamiast wchłaniać Esencję, odbijała ją na zewnątrz i
zmieniała jej kierunek. Trochę jak wtedy, gdy czerpie się energię
z otoczenia. Chodzi o to, by skierować Esencję tak, jakby płynęła
przez pustą przestrzeń. - Uśmiechnęła się szeroko. - Prawdę
mówiąc, odkryliśmy to z Driscinem przez przypadek. Pewnego
dnia badaliśmy metody ochrony przed mentalnymi atakami, a tu
taka niespodzianka! - Wykonała zamaszysty gest rękoma. - Mało
brakowało, a Driscin zszedłby na serce.
- Wyobrażam sobie - uśmiechnął się Davian.
- On uważa, że w istocie najważniejsze jest zagięcie samego
światła - podjęła rozpromieniona Ishelle. - Twierdzi, że
zmanipulowana Esencja prowadzi promienie wokół tarczy, nie
pozwalając im przez nią przeniknąć.
- 714 -
Davian potoczył spojrzeniem po sąsiednich stołach, przy
których siedzieli rozbawieni goście.
- Chyba nie powinienem próbować w tej chwili - zauważył z
żalem w głosie.
- Wypróbuj na czymś nieożywionym. Na czymś małym. Nikt
nie zauważy - podpowiedziała Ishelle.
Davian zerknął na nią z aprobatą i się skupił. Nakrył swój talerz
ciasną, splecioną z kan siatką, po czym zmienił jej właściwości w
ten sposób, by uginała Esencję zgodnie z instrukcjami
dziewczyny. Nie stało się nic. Chłopak utwardził kan nieco
bardziej, przez co zaczęła działać niemal jak zwierciadło.
Talerz na jego oczach zafalował i zniknął.
Davian potrząsnął głową, lecz zaraz potem wyszczerzył się od
ucha do ucha.
- To się może przydać... - szepnął.
- Nawet nie masz pojęcia. - Ishelle puściła mu oczko z
uśmiechem. - Twoja kolej. - Nachyliła się w napięciu.
- Wiesz co? Rozmyśliłem się. - Spojrzał jej prosto w oczy.
Przez kilka chwil patrzyła na niego bez słowa.
- Okłamałeś mnie? - wydukała wreszcie, dławiąc się z
oburzenia.
- W życiu i tak bywa - odparł wesoło Davian. - Trzeba było
sprawdzić. Poza tym ty mnie podstępnie uśpiłaś. Teraz jesteśmy
kwita.
Dziewczyna przeszyła go spojrzeniem, w którym mieszały się
rozbawienie, złość, rozczarowanie i zaskoczenie.
- Ty mówisz poważnie. Naprawdę mi nie powiesz.
- Może zawrzemy nową umowę? - Davian wzruszył ramionami.
- Powiem, jeśli wybierzesz się ze mną do Ilin Illan.

- 715 -
- Kuszące. - Oczy Ishelle zmieniły się w wąskie szparki. - Tylko
że już nie wierzę, że dotrzymasz słowa. - Pokręciła głową i
uśmiechnęła się ze smutkiem. - Chyba będę musiała po prostu
zaczekać i wyciągnę to z ciebie w Tol Shen. - Urwała i
spoważniała. Popatrzyła mu prosto w oczy. - Skoro o tym mowa...
Pojawisz się tam, prawda?
- Jak tylko uporamy się z inwazją. - Chłopak pochylił głowę na
bok. - Ale jak już mówiłem, zostanę tam wyłącznie do momentu,
gdy wzmocnimy Barierę. - Oboje wstali zza stołu. - Dziękuję za
poczęstunek - dodał Davian.
- Dzięki za towarzystwo. - Ishelle skinęła głową i lekko się
uśmiechnęła. Ewidentnie była skłonna wybaczyć mu oszustwo. -
Uważaj na siebie. Nie chcę, żebyś zginął, zanim mi wreszcie
opowiesz o swoim zniknięciu. - Skinęła w kierunku schodów. -
Gdybyś zmienił zdanie co do noclegu, pokój czeka. Pierwsze
drzwi po lewej. Jest opłacony do jutra. Pomyślałam, że chętnie
odpoczniesz w normalnym łóżku. - Rzuciła mu jeszcze jeden
urokliwy uśmiech i zanim zdążył zareagować, odwróciła się z
wdziękiem na pięcie i zniknęła za drzwiami.
Davian patrzył za nią przez chwilę. Nie był pewien, czy
powinien się złościć, czy roześmiać.
Ostatecznie pokręcił tylko głową i poczuł, że na jego usta
wypływa mimowolny uśmiech.
Wciąż rozpromieniony wszedł po schodach na górę i zamknął
się w pokoju. Nie planował noclegu, lecz przed podjęciem
podróży chciał skorzystać z wygodnego łóżka i jasnego światła
lampy.
Postanowił ułożyć się ze swoją książką i poszukać informacji na
temat Aarkeina Devaeda.

- 716 -
Rozdział 45.
Davian wyciągnął się na posłaniu, wziął do ręki zabraną z
Wielkiej Biblioteki książkę i otworzył ją w miejscu, w którym
przerwał lekturę, wciąż zastanawiając się, dlaczego Doradca
wskazał mu akurat tę pozycję.
Opasły tom przeczytał już niemal od deski do deski, lecz jak
dotąd nic nie wskazywało, by miał do czynienia z czymś innym,
niż sugerowała strona tytułowa - zbiorem starych baśni i podań,
samych w sobie nawet ciekawych, lecz pozbawionych
praktycznego znaczenia.
Niemniej, kiedy przerzucił kilka kolejnych stronic, jego uwagę
zwróciła nieduża ilustracja. Zmarszczył brwi i przyjrzał się jej
dokładniej.
Obrazek przedstawiał żołnierza. Podczas gdy wszystkie
wcześniejsze ryciny w książce były niewiele więcej jak szkicami,
a część zbliżała się nawet do abstrakcji, ta jedna była niezwykle
wręcz szczegółowa, jakby pozował do niej model z krwi i kości.
Zbroja żołnierza tonęła w cieniu, lecz wzrok Daviana przykuł
przede wszystkim hełm. Nie było w nim otworów na oczy, a na
jego przedniej płycie widniał dziwny symbol - trzy wpisane w
okrąg faliste linie.
Znak identyczny z tym, który zobaczył w swej wizji.
Lekko drżącymi dłońmi chwycił księgę mocniej i przeczytał
widniejący pod ilustracją tekst:

Bądź pozdrowiony, królu zdrajców!


My, którzy cię znaliśmy, płaczemy nad utratą.
Jedynie cienie przetrwały:
Szept w miejsce krzyku, Staw miast oceanu,
- 717 -
Kopcący ogarek tam, gdzie ongiś słońce jaśniało.
Bądź pozdrowiony, królu zepsucia!
My, którzy ci służymy, czekamy na to, co nadejdzie.
Ty złamiesz Przysięgę.
Ty strzaskasz Ścieżkę.
Ty odśpiewasz Pieśń Dni żałobnym trenem.
Twoi ludzie zapłaczą łzami krwi i lodu.
I tylko polegli zaznają pokoju.

Davian przewrócił kartkę i zaczął czytać.

NIEWYKONALNE PRACE ALARAISA SHARA


(przekład z oryginału spisanego w języku wysokodarecjańskim)
Dawno, dawno temu w Lśniącej Krainie panował nieśmiertelny
król Alarais Shar.
Był władcą szeroko znanym jako jeden z wielkich królów; któż
wie, może nawet był wśród nich największym. To on położył
podwaliny pod traktat zawarty z okrutnymi Qui’tir z północy. To
on dowodził w ostatniej bitwie przeciwko Krainom Mroku i
wyszedł z niej zwycięsko, zamykając wrogów na zawsze poza
światem śmiertelnych. Rządził mądrze, sprawiedliwość wymierzał
szybko i zdecydowanie, a lud darzył go miłością.
Wiele rozprawiano o jego nieśmiertelności. Stal nie mogła
przebić jego skóry, ogień go nie parzył, a kości nie dawały się
złamać. Nikt nie wiedział, w czym upatrywać źródeł
długowieczności monarchy, lecz ze wszystkich magów Lśniącej
Krainy był on najbardziej potężnym. Pewnego dnia doszły
Alaraisa słuchy o nowej, rosnącej na wschodzie siłę.

- 718 -
O królu, który zjednoczył ziemie Kai i Derethmaru. Postanowił,
iż musi tego nowego władcę poznać. Chciał znaleźć w nim
sprzymierzeńca, lecz doniesienia o zwycięstwach tamtego były
mocno niepokojące i nadzieja nie była wielka.
Przemierzywszy w siodle wiele mil, dotarł do wielkiego miasta
Kyste. Budynki, niegdyś piękne i dumne, leżały w większości w
gruzach, a mieszkańcy wpatrywali się w przejeżdżającego
Alaraisa pustym wzrokiem, drżąc z zimna w obszarpanych
łachmanach, z brzuchami rozdętymi głodem. Na ulicach piętrzyły
się stosy umarłych, usypane tuż obok stert cuchnących śmieci.
Mimo że lud Kai od dawna poprzysiągł mieszkańcom Lśniącej
Krainy wrogość, Alarais, widząc ich nędzę, zapłakał rzewnymi
łzami. Gdy dotarł do bram pałacu, wrzał w nim już palący gniew.
Oczy Alaraisa gorzały wściekłością i tak właśnie stanął przed
człowiekiem, który Kai podbił, a teraz tak niewiele czynił dla
dobra nowych poddanych.
Alarais nie ujrzał na tronie człowieka takiego, jakiego się
spodziewał. Jako mężczyzna nowy król był olśniewający. Wysoki,
mocarny i gładkolicy. Prawdziwy wojownik, bohater w każdym
calu. W pewnym momencie jednak zaczął migotać, falować i
pulsować dziwną, nieziemską energią. Zdawał się raczej bytem
eterycznym, zjawą niż śmiertelnikiem z krwi i kości. Alarais
jednak nie poczuł lęku, a przed oczyma wciąż miał sceny ze
zniszczonego miasta. Stał przed tronem dumnie, czekając, by obcy
król go powitał, jak nakazuje obyczaj. Migocąca postać jednak
wpatrywała się weń w milczeniu, aż wreszcie cisza stała się
nieznośna.
- Nazywam się Alarais Shar, jestem królem Lśniącej Krainy -
przedstawił się i urwał, lecz mężczyzna na tronie nadal nie
odzywał się słowem. - Przybyłem, by zbadać, czy między naszymi
krainami może się zadzierzgnąć przyjazna więź. Zobaczyłem

- 719 -
jednak, jak wygląda Kyste. Widziałem cierpienie tutejszego ludu i
nie rozumiem jego przyczyny. Dlaczego nie ulżysz ich doli?
Nadal cisza. Rozmigotana postać przemówiła dopiero wtedy,
kiedy Alarais postanowił już odejść i wracać do domu.
- Jestem Ghash - poniosło się po sali - wieszczek Białej
Świątyni, herold Shammaelotha. Tych, o których się troszczysz,
nie ocali już nic. To właśnie Widziałem.
- Dlaczego tak mówisz?! - zawołał Alaris.
- Ujrzałem zagładę tych, którzy wciąż tu mieszkają - odparł
Ghash. - Zobaczyłem, co nadejdzie. Pomagać im teraz znaczyłoby
trwonić siły.
Alarais nie rozumiał.
- Skoro widzisz ich zagładę, dlaczego ich nie uratujesz?
- Dlatego że co zostało Zobaczone, nie może się odmienić. Ich
przeznaczenia nie odwróci nic, żaden wysiłek mój, żaden wysiłek
twój.
- Nie mogę się z tym pogodzić - rzucił Alarais z uporem.
- A jednak musisz - stwierdził Ghash. - Musisz, albowiem i twój
los znam z dawien dawna, Alaraisie Shar. Lśniąca Kraina
upadnie, a ty z własnej woli oddasz się pod moje rozkazy. I
wspólnie podbijemy świat.
Alarais zaśmiał się donośnie i Ghash pojął, iż niełatwo będzie
gościa przekonać.
- Pozwól, że dowiodę, iż moje słowa są prawdziwe - podjął. -
Wyznaczę ci trzy prace. Jeżeli wykonasz choć jedną z nich,
wycofam się z tych ziem. Jeśli nie wypełnisz żadnej, zostaniesz
mym sługą, a Lśniąca Kraina dostanie się w moje władanie.
- Nie mogę przyjąć wyzwania - odparł Alarais - nie wiedząc,
jakie prace zamierzasz mi wyznaczyć.

- 720 -
- Niech i tak będzie - skinął głową Ghash. - Wysłuchaj zatem:
pierwszym zadaniem będzie znalezienie poddanego, który byłby
godzien twej władzy; zadaniem drugim: odszukanie mężczyzny
wartego twej przyjaźni; trzecim: znalezienie kobiety godnej twojej
miłości.
Alarais zaniósł się śmiechem.
- Zaiste poważne wyzwania, potężny Ghashu. Jak wiele czasu
jesteś skłonny zaczekać, bym te prace wykonał?
- Jestem taki sam jak ty, Alaraisie - uśmiechnął się Ghash. -
Upływ czasu nie ma na mnie wpływu. Szukaj, jak długo zechcesz.
Wiem, że jesteś człowiekiem honoru. Wiem, że gdy zrozumiesz, iż
praca jest niewykonalna, sam dasz mi znać. Do tego czasu nie
wystąpię zbrojnie przeciwko twojej dziedzinie. - Urwał. - Proszę
jedynie, byś o tych pracach nie wspominał nikomu, nawet tym,
których do mnie przywiedziesz. Jeżeli złamiesz ten warunek,
uznam, że nie wykonałeś ani jednego zadania.
Alarais zadumał się na długi czas, lecz nie dostrzegł powodu, by
odmówić.
- Zgadzam się - powiedział.
Umowę przypieczętowali krwią, czemu zgodnie z wymogami
Starego Prawa świadczyli wszyscy dworzanie Ghasha.
Pewny swego Alarais, nie tracąc czasu, powrócił do Lśniącej
Krainy z sercem pełnym nadziel Minęło wiele lat i spotkał
nareszcie człowieka, którego uznał za poddanego najbardziej ze
wszystkich godnego jego władzy: wojownika imieniem Jadlis,
gorąco oddanego i mężnego zarazem. Alarais wybrał się z
Jadlisem do Kyste i z lekką duszą stanął przed majestatem
Ghasha.
- Potężny Ghashu - powiedział - z powodzeniem wykonałem
pierwszą ze swoich prac. Człowiek ten zwie się Jadlis. Jego
zręczność w boju jest niezrównana. Jego odwaga niewątpliwa.
- 721 -
Lojalność żarliwa i bezkresna. Oto poddany zaiste godny mej
władzy.
Ghash bez słowa zmierzył wojownika spojrzeniem. Pewność
Alaraisa rosła z każdą chwilą. Wreszcie gospodarz przemówił:
- Jako król - zwrócił się do Alaraisa - czy byłbyś gotów oddać za
swój lud własne życie?
- Oczywiście - odpowiedział Alarais. - Jak każdy dobry władca.
- Zatem i twoi poddani winni chętnie umierać dla ciebie.
- Tak - odparł po chwili wahania Alarais i sposępniał.
- Czy oddałbyś życie za swego króla?- Ghash spojrzał na
Jadlisa.
- Oddałbym - odparł z dumą w głosie wojownik.
- A gdyby rozkazał ci umrzeć tu i teraz?
- Także - rzucił niewzruszony Jadlis.
- Dlaczego?
- Z miłości do władcy. I do ojczyzny.
- Nie. - Ghash pokręcił głową. - Uczyniłbyś to, ponieważ
gotowość na śmierć przysparza ci chwały. Zyskujesz dzięki niej
szacunek w oczach przyjaciół, towarzyszy broni, nawet swego
króla. Odmowa śmierci byłaby aktem tchórzostwa i zdrady. Jesteś
gotów umrzeć, lecz tego nie chcesz. Wolisz po prostu śmierć od
wstydu. Umarłbyś, ponieważ nie miałbyś lepszego wyboru.
- To nieprawda - odpowiedział z niezmąconym spokojem Jadlis.
- Ależ prawda! - zakrzyknął Ghash. - Bo cóż by się stało,
gdybym ci powiedział, że istnieje wyjście lepsze? Wybór, dzięki
któremu żyjąc dalej, zyskałbyś poważanie, a nie hańbę?
Wojownik zmarszczył czoło.
- Skoro mój król uznał, że lepiej, bym umarł, to żyjąc dalej,
zawsze okryję się hańbą.
- 722 -
- Znakomicie. - Ghash rozciągnął wargi w przebiegłym
uśmiechu. - Oto, co proponuję, Jadlis. Twój król otrzymał
zadanie. Nieważne, że nie pozwolisz mu go wykonać, gdyż będzie
mógł spróbować ponownie. Aby je jednak wypełnić, poprosi cię,
byś poświęcił własne życie.
- Tak też uczynię! - rzucił donośnie Jadlis.
- Jaką jednak troską wykazuje się król, wydając ci tego rodzaju
rozkaz? - Ghash uniósł rękę. - Czyż nie powinien cię kochać jako
swego poddanego? Czy nie powinien strzec cię przed krzywdą, o
ile istnieje inna, lepsza droga? Prawda, jeśli go posłuchasz, król
zadanie wykona, a ty umrzesz z honorem. - Zawiesił głos. - Jeżeli
jednak odmówisz mu posłuchu, przekażę ci tę krainę. Uczynię cię
niezawisłym władcą. Twa żona zostanie królową, a dzieci
książętami. Będziesz mógł zawrzeć pokój z Lśniącą Krainą, którą
ja zamierzam obrócić w perzynę. Ludzie będą darzyć cię
szacunkiem i poważaniem za życia, nie po śmierci. - Ghash złożył
dłoń na ramieniu wojownika. - Walczysz o ideały swego monarchy
i to rzeczywiście powód do chluby. Mógłbyś jednak osiągnąć
znacznie więcej i więcej zdziałać. Twój król wybrał cię ze względu
na honor i wartość tego ducha. Stąd właśnie wiem, że nie ma
lepszego kandydata na władcę tej ziemi - powiedział, po czym
zwrócił się do Alaraisa: - Teraz Jadlis już wie, jaka jest stawka.
Rozkaż, by odebrał sobie życie.
- Nie zrobię tego. - Alarais pokręcił głową.
- Inaczej nie uznam tej pracy za wykonaną. - Ghash zmarszczył
brwi. - Ty jesteś gotów ponieść w imię poddanych ostateczną
ofiarę. Człowiek wart twej władzy winien być gotów uczynić to
samo.
Alarais zrozumiał, że Ghash ma rację.

- 723 -
- Jadlis - wyszeptał z ciężkim sercem - jesteś godnym i lojalnym
poddanym. Proszę cię, byś odebrał sobie życie, dla dobra sprawy.
Dla dobra twego króla i Lśniącej Krainy.
Jadlis zadumał się na długą chwilę, lecz w końcu pokręcił
odmownie głową.
- Przykro mi, królu, lecz on ma słuszność. Więcej dla Lśniącej
Krainy uczynię, pozostając przy życiu - powiedział, po czym
spojrzał na Ghasha. - Przyjmuję twoją ofertę.
Ledwie wypowiedział te słowa, padł martwy na posadzkę.
- Pierwsze zadanie nie zostało wykonane - ogłosił śpiewnie
Ghash. - Najbardziej lojalny z twoich poddanych odmówił
wykonania rozkazu i tym samym okazał się człowiekiem
niegodnym twej władzy.
Alarais wyszedł bez słowa, niosąc w ustach gorzki smak zawodu
i smutku.
Minęło sto lat, a wraz z nimi odpłynął w przeszłość ból
pierwszej porażki Alaraisa. Poznał w tym czasie młodego
człowieka imieniem Diadan, arystokratę z Lśniącej Krainy, który
w wyjątkowo tragicznych okolicznościach odziedziczył rodowy
majątek. Nie mając krewnych, Diadan zwrócił się do Alaraisa o
radę, jak prowadzić swe sprawy. W ten sposób władca stał się
najpierw jego mentorem, a potem, po kilku latach, serdecznym
przyjacielem. Mimo upływu czasu ciało Alaraisa nie poddawało
się starości, więc rzadko spotykał ludzi zarazem dość młodych, by
towarzyszyli mu na łowach i w turniejach, oraz mądrych i
błyskotliwych na tyle, by mógł toczyć z nimi zajmujące dyskusje.
Diadan celował we wszystkich tych obszarach, po wielokroć
wykazał się przyjacielską lojalnością i ani razu nie zawiódł
królewskiego zaufania z myślą o własnej korzyści. Alarais wziął
udział w ślubie młodzieńca jako gość honorowy, a Diadan stał się
prawą ręką monarchy.
- 724 -
Czas płynął. Po trzydziestu latach niesłabnącej przyjaźni król
uznał, że to właśnie Diadan jest człowiekiem, dzięki któremu
wykona swą drugą pracę. Udali się więc w podróż do Kyste i
stanęli przed obliczem Ghasha.
- Potężny Ghashu - zaczął Alarais - stoi przed tobą człowiek, z
którym łączy mnie więź trwalsza niż kamień. Człowiek, któremu
powierzyłbym własne życie i który, wiem o tym z pewnością,
złożyłby swój żywot w moje ręce. Mąż dorównujący mi honorem i
odwagą. Mój przyjaciel. Poznaj Diadana.
Ghash obrzucił Diadana milczącym spojrzeniem.
- I to przy jego pomocy chciałbyś wypełnić drugie zadanie?
- Tak - potwierdził Alarais.
- Wasza przyjaźń jest mocna - Ghash zwrócił się do Diadana.
- Choć nie łączy nas krew, Alarais jest dla mnie jak brat. -
Diadan skinął głową.
- Lecz krew was nie łączy - powtórzył Ghash z naciskiem. - Jego
czas się nie ima. Ty się starzejesz.
- To prawda - przyznał Diadan. - Nie dotrzymuję mu kroku jak
dawniej. Taki jednak nasz los. Nie mam mu za złe wiecznej
młodości, tak jak on nie zazdrości mi męskiej urody. - Rzucił
Alaraisowi szeroki uśmiech.
- Nie chcę mówić o zawiści - podjął Ghash półgłosem. - Chcę
mówić o czymś, czego mógłby sobie życzyć każdy człowiek na
świecie.
O szansie na odzyskanie utraconej młodości, na wieczne
trwanie w wiośnie życia. Na zdobywanie kolejnych skarbów
wiedzy i mądrości, nieokupione słabnięciem ciała. Na witalność i
siłę, jakich nigdy nie wykrzesze z siebie starzejący się człowiek.
Gdybym zaproponował ci taki właśnie dar, bez żadnych

- 725 -
dodatkowych warunków, całkowicie za darmo, czy byłbyś gotów
go przyjąć?
- Byłbym - odpowiedział Diadan bez chwili wahania.
Ghash pokiwał głową i zwrócił się do Alaraisa.
- Wiem, co w tej sprawie szepce twoje serce. Doradź mu jako
przyjaciel i przekonaj się, czy on jak przyjaciel ci zaufa.
Alarais jęknął w duchu. Diadan od dawna pragnął właśnie tego
i wiele już razy rozmawiali, co by to oznaczało. Był to być może
jedyny temat na świecie, w którym nie w pełni się zgadzali.
- Diadanie, druhu mój - odezwał się król serdecznym tonem -
nierzadko mówiliśmy o mojej długiej młodości. Dobrze wiesz, ile
bólu mnie kosztuje. Widzę, jak moi najbliżsi cierpią, więdną i
umierają; ty również byś tego doświadczył, na własne oczy
ujrzałbyś śmierć Siany, swej żony, a potem dzieci i wnucząt.
Pamiętam klęski i cierpienia sprzed tysiąca lat, pamiętam je
równie wyraźnie, jakby spotkały mnie wczoraj. Błagam cię zatem,
aczkolwiek znam twe najskrytsze myśli i wiem, jak silną czujesz w
tej chwili pokusę. Nie przyjmuj tego daru.
Diadan wysłuchał słów przyjaciela, lecz podobnie jak wcześniej,
nie przemówiły do niego wcale.
- Pomyśl tylko! - rzucił. - Moglibyśmy ścigać się konno jak
wówczas, gdy byłem młody. Moglibyśmy znowu przeżywać
wspólne przygody. Śmierć bliskich zapewne przyniosłaby mi ból,
lecz przecież mógłbym towarzyszyć im przez całe ich życie. Samo
to warte jest ceny!
Alarais zrozumiał, ku jakiej decyzji skłania się przyjaciel, i
postanowił go ostrzec. Już miał krzyknąć, lecz Ghash uniósł dłoń i
słowa uwięzły królowi w gardle.
Diadan podniósł spojrzenie na Ghasha. Całe jego oblicze
promieniało z emocji.

- 726 -
- Przyjmuję twą propozycję - powiedział.
W tej samej chwili padł bez życia na posadzkę.
- Drugie zadanie nie zostało wykonane - zaintonował Ghash. -
Najlepszy przyjaciel nie przyjął od ciebie rady, a zatem okazał się
niegodny twojej przyjaźni.
Alarais uklęknął nad ciałem przyjaciela i zapłakał. Niedługo
potem, nie odzywając się słowem, wyjechał z Kyste, niosąc w
sercu ciężar nie do udźwignięcia.
Król opłakiwał utraconą przyjaźń przez całe pokolenia.
Ostatnia praca legła na jego duszy nieznośnym brzemieniem, lecz
zdawał sobie sprawę, iż Ghash dowiedziałby się, gdyby po prostu
zrezygnował z jej wykonania. Tak więc szukał, lecz wciąż nie był
zadowolony. Rok w rok przez dwór Alaraisa przewijało się tysiąc
pięknych, lotnych, interesujących i uczciwych kobiet, lecz nie
znalazł żadnej, która byłaby bardziej wyjątkowa od pozostałych.
Zanadto przeszkadzała mu w miłości nieśmiertelność, wywoływała
zbyt wiele bólu. Tak wielkie ryzyko był gotów podjąć jedynie dla
największego uczucia. Z tego powodu nie wziął sobie żony już
wcześniej.
Upłynęło pięć wieków i Alarais spotkał na swej drodze Teravię,
księżniczkę z Shard. Niewiele kobiet, jakie król poznał w ciągu
swego długiego żywota, mogło równać się z nią urodą, a jednak
przywabił go ku niej jej rozum. A także ciepło i dobroć
charakteru, które z wolna zmiękczyły mu serce. Była mądra
mądrością czystej niewinności; dowcipna, lecz nigdy złośliwa;
urocza, choć nigdy nadskakująca. A poza tym wszystkim, ponad
wszystko, naprawdę darzyła Alaraisa szczerą miłością. Nie tylko
jako potężnego władcę, nie jako szlachetnego wojownika i
przemyślnego stratega. Kochała go jako człowieka, wraz ze
wszystkimi wadami i niedoskonałościami duszy.
A on pokochał ją.
- 727 -
Dzień ich wesela świętowano jak Lśniąca Kraina długa i
szeroka.
Ich małżeństwo opiewały legendy. Teravię kochał cały lud
Lśniącej Krainy; jako królowa dorównywała mądrością
małżonkowi, a królestwo zaznało bezprecedensowego okresu
pokoju. Alarais nigdy przedtem nie był tak szczęśliwy jak u boku
Teravii.
Była to miłość wielka, miłość prawdziwa, a jednak król nigdy
nie opowiedział swej królowej o trzeciej pracy. Nie poprosił, by
udała się z nim do Kyste na spotkanie z Ghashem. Wciąż ciążyła
mu śmierć Diadana - podobnie jak wcześniejsza zguba Jadlisa - a
myśl o utracie Teravii wydawała mu się najgorszą torturą na
świecie. Tak więc czekał, czekał z roku na rok, powtarzając sobie,
że spróbuje kiedy indziej.
Tak upłynęło sześć dekad i Teravia ciężko zaniemogła. Gdy
rozeszła się wieść o chorobie królowej, kraj zastygł w
niepewności. Wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci wbrew faktom
wierzyli, że żona monarchy mimo wszystko cudem ozdrowieje.
Czując, iż jej czas zbliża się ku końcowi, Teravia spotkała się
najpierw z przyjaciółmi, następnie z dziećmi i ze wszystkimi
należycie się pożegnała. Wreszcie został już tylko Alarais, który
uklęknął przy jej łożu i ujął żonę za rękę. Nawet naznaczona
upływem czasu, nawet umierająca, wciąż była przepiękna.
Uśmiechnęła się na jego widok.
- Mężu - szepnęła - skąd w tobie tyle smutku?
Opowiedział jej. Powiedział o Ghashu i trzech pracach.
Powiedział o Diadanie i jego klęsce. W miarę jak Alarais mówił,
uśmiech Teravii przeradzał się w grymas bólu i żalu.
- Dlaczego przez tyle lat mnie tam nie zabrałeś? - spytała. -
Czyżbyś wątpił, że łączy nas prawdziwa miłość?

- 728 -
- Nasza miłość jest bardziej niż prawdziwa. To miłość
największa i najprawdziwsza - odparł król ze łzami w oczach. - A
jednak bałem się. Bałem się, że utracę cię przed czasem, tak jak
straciłem najdroższego Diadana. - Przymknął oczy. - Nie
mógłbym znieść takiego ciężaru.
Przyjrzała się mu ze smutkiem, mocniej uścisnęła jego dłoń.
- Powinieneś był mi zaufać - wyszeptała. - Nie zawiodłabym cię,
ukochany.
Pałce królowej zwiotczały, iskra w jej oczach zgasła. Teravia,
Ostatnia Królowa Lśniącej Krainy, odeszła. Alarais wpatrywał się
w jej twarz i płakał gorzkimi łzami, gdyż wiedział, że wiedziony
egoizmem, nie tylko stracił szansę przekonania Ghasha do swojej
racji, lecz także pozwolił żonie umrzeć w przekonaniu, że jej nie
ufał.
Kiedy łzy przestały wreszcie mącić mu wzrok, stał ponownie w
Kyste, przed tronem Ghasha. W jaki sposób się tam znalazł, nie
miał pojęcia.
- Złamałeś jedyny warunek. Opowiedziałeś o naszej umowie.
- To prawda - przyznał Alarais.
- Lecz ona i tak nie żyje. - Ghash oparł się wygodniej. - Jeśli
sobie życzysz, przymknę na ten błąd oko.
Król pokręcił głową.
- Po tylu latach zdołałem znaleźć kobietę godną mojej miłości -
powiedział półgłosem - po to jedynie, bym odkrył, że to ja nie
byłem godzien jej. - Wyprostował grzbiet. - Poddaję się, potężny
Ghashu. Prawdę powiedziałeś: zlecone przez ciebie prace były
niewykonalne. Będę ci służyć, jak tylko zażądasz. Lśniąca Kraina
należy do ciebie. - Mówił szczerze, albowiem jego serce, cała jego
dusza zostały złamane.
Ghash powstał ze swego tronu.
- 729 -
- Dokonało się! - ogłosił radośnie, z płonącymi oczyma.
Założył Alaraisowi czarną Zbroję Telestezji i rozkazał mu
poprowadzić armię przeciwko Lśniącej Krainie.
Alarais wykonał rozkaz. Wymordował ludzi, których dawniej
przysięgał chronić. Lśniąca Kraina, pozbawiona króla, mając
przeciwko sobie siłę, jakiej nigdy tam nie widziano, osunęła się w
chaos i zniszczenie.
Tak właśnie kończy się opowieść o niewykonalnych pracach
Alaraisa Shara.

Davian przez kilka chwil wpatrywał się w księgę w zadumie.


Wciąż nie znalazł choćby jednej wzmianki o Aarkeinie
Devaedzie; gdyby nie nietypowa ilustracja, nie pomyślałby, że ta
legenda może mieć z nim cokolwiek wspólnego. Choć może
Devaedem był Alarais Shar? A może Ghash? Istniała również
możliwość, że sam się pomylił, wyobrażając sobie symbol przed
Doradcą, który wskazał mu po prostu bezużyteczny tom.
Sfrustrowany, zacisnął zęby.
Przeczytał opowieść raz jeszcze, lecz nie odkrył w niej nic
nowego. W końcu, niechętnie, trzasnął okładką, zaczerpnął z
lampy nieco Esencji i wstał z łóżka.
Pomyślał, że zajrzy do księgi ponownie i przeczyta pozostałe
podania, kiedy już dotrze do Ilin Illan. Teraz musiał ruszać w
drogę.

- 730 -
Rozdział 46.
Asha weszła do sali balowej i niemal opadła jej szczęka.
Tę część pałacu odwiedzała po raz pierwszy. Zawieszone pod
sklepionym sufitem tysiące kryształowych latarenek odbijały się
w wypolerowanej na wysoki połysk marmurowej posadzce,
igrając niezliczonymi refleksami we wzorzystych inkrustacjach ze
złota i białego marmuru. Wzdłuż ścian przestronnej komnaty
rozstawiono stoły, uginające się pod ciężarem błyszczących
srebrem pater i kielichów.
Łukowate okna z witrażami wpuszczały ostatnie promienie
zmierzchu; barwne szybki układały się w przeróżne sceny - bitwy,
słynne motywy z legend - zapierając dech w piersiach
wyrazistością kolorów i precyzją detali.
- Robi wrażenie, nieprawdaż? - szepnął stojący obok Michał.
- Owszem - skinęła głową - ale... nadal uważam, że nie powinni
tego robić. Nie teraz - stwierdziła półgłosem, kiedy ruszyli do
wskazanych przez służbę miejsc. Rozmasowała skronie i podjęła,
starając się ukryć przynajmniej część goryczy: - Naprawdę nie
rozumiem, dlaczego wszyscy na dworze próbują uciec przed
rzeczywistością.
Michał przez kilka sekund nie odpowiadał, po czym zerknął na
nią z ukosa.
- Ta uwaga nie dotyczy jedynie dzisiejszego wieczora, prawda?
- Nie. - Wcześniej oboje uczestniczyli w Tol Athian w
spotkaniu, na którym starszy Eilinar poinformował, że o ile
Nakazy nie ulegną zmianie, Obdarzeni nie wezmą udziału w
obronie miasta. - Przecież mogliby poważnie wpłynąć na losy
oblężenia. Chociażby uzdrawiając rannych. Rozumiem, że są
wściekli i uważają, że każe się im walczyć, nie dając jednocześnie
- 731 -
broni do ręki... Ale kryć się w Tol Athian, podczas gdy
nieprzyjaciel ruszy na mury... - Zniesmaczona pokręciła głową.
- Zgadzam się z tobą, ale myślę, że jednak do tego nie dojdzie. -
Michał rzucił jej krzepiący uśmiech. - Oddziały generała Jash’tara
lada moment zrobią ze Ślepcami porządek. A jeśli nawet nie, to
jestem pewien, że król pójdzie po rozum do głowy. - Wzruszył
ramionami. - Co do dzisiejszej uroczystości, strażnik północy ma
przecież pełne prawo świętować powrót jedynego syna. -
Rozejrzał się czujnie i obniżył głos. - Poza tym podejrzewam, że
król wykorzysta okazję i pokaże się dziś publicznie. Uciszyłby w
ten sposób krążące na jego temat pogłoski.
Asha westchnęła, lecz nie spierała się dłużej. Przyjrzała się
wypełniającym z wolna salę gościom. Wszyscy bez wyjątku
odziani byli tak zbytkownie, że jej nowa czerwona suknia
wyglądała niemal niechlujnie. Wiele twarzy rozpoznała; z
niektórymi zetknęła się, pełniąc obowiązki przedstawicielki, o
innych opowiedział jej wcześniej Michał. Jak zwykle tłumnie
stawili się reprezentanci pomniejszych rodów - si’Bandin, si’Dres
i si’Kal - którzy zajmowali miejsca w pobliżu jej stołu, popijając i
śmiejąc się do rozpuku. Wielkie rody - Tel’Rath, Tel’Shan,
Tel’An i Tel’Esh - również przysłały spore delegacje, lecz
przewodzący im lordowie nie byli aż tak jowialni.
Dziewczyna wzięła głębszy oddech, pozwoliła irytacji odpłynąć
i skupiła się na arystokratach.
- Wielkie rody - zwróciła się szeptem do Michała - nieczęsto
występują wspólnie na tak ogólnym forum, prawda?
Przedstawiciel spojrzał tam, gdzie ona.
- Nie. - Ściągnął brwi. - Zazwyczaj w ogóle unikają
pokazywania się razem.
Asha przyglądała się im jeszcze przez chwilę, po czym
przeniosła spojrzenie na miejsca rodziny królewskiej. Jakiś czas
- 732 -
temu stawiła już księżniczka Karaliene i dwie inne osoby, których
nazwisk nie znała. W pewnej chwili pojawił się także Dras
Lothlar - Obdarzony, doradca z Tol Shen - i usiadł ledwie dwa
krzesła od Karaliene. Księżniczka rzuciła mu niechętne
spojrzenie, co jednak ani trochę go nie zdeprymowało.
- Mamy całkiem dobre miejsca - zauważył szeptem Michał. Ich
najbliżsi sąsiedzi także już usiedli, lecz ogólny szmer rozmów był
tak przemożny, że nikt nie miał możliwości ich podsłuchać. -
Chociaż to samo można powiedzieć o delegacji z Shen. - Zerknął
posępnie na Lothlara. - Tu się dzieje coś dziwnego, zapamiętaj
moje słowa.
- Księżniczka nie była zachwycona towarzystwem
przedstawiciela Lothlara - zauważyła Asha.
- Prawda. Też to wychwyciłem. Również Ionis miał dosyć
kwaśną minę. Aczkolwiek to akurat żadna niespodzianka. -
Michał dyskretnie wskazał dziewczynie siedzącego sztywno
postawnego nadzorcę.
W tej samej chwili salę wypełnił dźwięk rogu i zapadła cisza.
Spojrzenia zebranych skupiły się na drzwiach, w których pojawił
się we własnej osobie, zapowiedziany uroczyście przez herolda,
król Andras. Mimo że władca nie sprawiał wrażenia człowieka aż
tak schorowanego, jak twierdzili niektórzy, w oczy rzucała się
bladość policzków i specyficzna kruchość sylwetki. Ashy
przemknęło przez myśl, że wygląda w tej chwili na o wiele
starszego niż pięćdziesiąt lat.
Za plecami monarchy wszedł majestatycznym krokiem książę w
imponującym oficjalnym stroju. Nawet jego zwykły niebieski
płaszcz wydawał się w tej chwili bardziej dekoracyjnym
dodatkiem niż praktycznym okryciem. Tuż za ojcem próg
przekroczył Wirr - tudzież Torin, jak teraz musiała go nazywać
dziewczyna. Już kilka dni temu, kiedy udało się im spędzić razem
- 733 -
całe popołudnie, ledwie przyjaciela poznała; dzisiaj odziany był w
strój równie elegancki jak książę, a kiedy zatrzymał się przy
swoim honorowym miejscu, po prawicy króla, powiódł po
gościach pewnym siebie wzrokiem.
- Nie jesteś sama - szepnął jej ktoś prosto do ucha.
- Słucham? - Asha drgnęła i odwróciła się.
Siedząca obok młoda kobieta rozciągnęła usta w
porozumiewawczym uśmieszku.
- Mówię o naszym młodym księciu. - Nieznajoma wskazała
królewski stół. - Wrócił jako dorosły mężczyzna. W tej chwili
wszystkie niezamężne dziewczęta w tej sali myślą tylko o jednym.
- Rozejrzała się. - Założę się zresztą, że niektóre mężatki także.
- Ależ ja wcale nie... - Asha spąsowiała i z trudem
powstrzymała chichot; sąsiadka wpatrywała się na powrót w
Wirra, i to bardzo zachłannie.
Słudzy zaserwowali pierwsze danie. Asha nie potrafiła jednak
skupić się na poczęstunku ani na podejmowanych przez Michała i
siedzące najbliżej osoby próbach nawiązania rozmowy. Zdawała
sobie sprawę, że zachowuje się nieuprzejmie - Michał rzucił jej
nawet kilka poirytowanych spojrzeń - lecz za każdym razem,
kiedy w polu jej widzenia pojawiał się Wirr, myśli dziewczyny
zaczynały błądzić zupełnie gdzie indziej.
Wciąż żałowała, że nie może opowiedzieć przyjacielowi o
wizycie Daviana. Tamtego popołudnia, kiedy wymieniali się
opowieściami, najbardziej bolało ją cierpienie malujące się na
twarzy przygnębionego Wirra, kiedy opowiadał o ucieczce z
Deilannis. Gdy dotarł do momentu, w którym Taeris przyznał, że
jego więź z Davianem uległa zerwaniu, o mały włos nie
zignorowała przestrogi i nie powiedziała mu o wszystkim.
Nie poddała się jednak pokusie i ponura chwila przeminęła.
Przez całą resztę popołudnia czuła się tak szczęśliwa jak nigdy w
- 734 -
ciągu kilku ostatnich miesięcy. Wirr także nie posiadał się z
radości, kiedy dowiedział się, że Asha mieszka w pałacu - i był
stosownie zaskoczony, gdy usłyszał, czym się dziewczyna
zajmuje. Gdyby w pewnym momencie nie pojawił się Elocien,
który potwierdził, iż Asha współpracuje z augurami, chłopak
zapewne nie uwierzyłby jej do końca.
Obserwując przyjaciela w tej chwili, raz po raz mimowolnie się
uśmiechała. W trakcie kolacji niewielkie grupki - najczęściej
dwulub trzyosobowe - podchodziły do księcia i dokonywały
oficjalnej prezentacji. Przedstawiani zginali się w ukłonach, wielu
wręczało prezenty. Wszyscy bez wyjątku zdawali się osobą
księcia onieśmieleni.
Czas płynął i w pewnej chwili królewski lokaj lekko trącił
Michała w ramię. Wysoki przedstawiciel Athian wstał z miejsca i
skinął dłonią na Ashę.
- Może choć teraz postaraj się skupić - mruknął półgębkiem,
gdy ruszyli między stołami w kierunku Wirra. - To nasza jedyna
szansa, by wywrzeć na księciu dobre pierwsze wrażenie, a fakt, że
jesteś Cieniem, z pewnością zwróci jego uwagę. Nie wiem, czy
już wie, czy nie, ale rozmowa bez wątpienia o ten temat zahaczy.
Dlatego chcę, byś była w pełni gotowa.
Asha nie wiedziała - zawstydzić się czy może jednak parsknąć
śmiechem. Ostatecznie ograniczyła się do potulnego skinienia.
Przez cały czas nie odrywała wzroku od Wirra, tak bez reszty
zaprzątniętego rozmową z młodą kobietą, która siedziała między
nim a księżniczką Karaliene - Michał wspomniał, że była to
wychowanka samego króla - że nie spostrzegł ich nadejścia.
Kiedy wreszcie podniósł wzrok i wysłuchał prezentacji, w jego
oczach zapłonęła wesołość.

- 735 -
- Michale, Ashalio - pozdrowił oboje lekkimi ukłonami - bardzo
mi przyjemnie was poznać. Jak rozumiem, jesteście
przedstawicielami Tol Athian?
Michał skłonił się głęboko, Asha w porę przypomniała sobie, iż
powinna dygnąć. Zdołała też powstrzymać cisnący się na wargi
uśmiech.
- Nie inaczej, Wasza Wysokość - odpowiedział Michał. - A cała
przyjemność leży po naszej stronie.
Wirr pochylił głowę na bok, po czym oparł się wygodniej na
krześle i bacznie się im przyjrzał.
- No proszę. Cień przedstawicielem... - Uniósł brew. -
Niezwyczajny wybór.
- Niezwyczajny, a zarazem taki, którego ani przez chwilę nie
musieliśmy żałować, panie - zapewnił Michał. - Asha wszystkiego
uczy się w lot, pewnego dnia Zgromadzenie wielce na jej
mądrości i wiedzy skorzysta. Lepszej osoby niż ona nie mógłbym
sobie na tym stanowisku wymarzyć.
Wirr pokiwał głową i wbił w dziewczynę intensywne
spojrzenie.
- Zaiste wielka to pochwała - zauważył, a w jego oczach wciąż
pełgała ledwie dostrzegalna iskierka rozbawienia. - Dobre słowa o
tobie słyszałem również z innych ust. Doprawdy jestem pod
wrażeniem.
- Dziękuję, Wasza Wysokość. - Asha zdołała zapanować nad
mimiką. - Wiele to dla mnie znaczy - dodała tonem tak
przejmującym, jak tylko potrafiła.
Kąciki ust chłopaka podkradły się ku górze. Miał właśnie coś
powiedzieć, gdy starszy mężczyzna - generał, jak domyśliła się po
mundurze - podbiegł do boku króla Andrasa i szepnął mu coś na
ucho. Monarcha zmarszczył brwi i wskazał oficerowi Elociena.

- 736 -
Książę usłyszał wiadomość, pobladł, wstał i podszedł do Wirra.
Widząc siedzącą naprzeciwko syna Ashę, zmarszczył lekko brwi,
lecz uspokoił się, gdy zauważył obok niej Michała. Pochylił się
nad ramieniem Wirra.
- Jesteś potrzebny, synu - powiedział spokojnie strażnik
północy. - Nasza armia została rozbita. - Przeniósł spojrzenie na
Michała i Ashę. - Wy dwoje również powinniście z nim pójść. Tol
Athian należy się głos w sprawach, które czekają na
rozstrzygnięcie.
- Naturalnie - potaknął pozieleniały na twarzy Michał.
Żołądek Ashy również zareagował na wieści gwałtownym
skurczem. Pomimo iż od dawna wiedziała, co się wydarzy, w
głębi ducha kurczowo trzymała się nadziei, że wypadki potoczą
się inaczej.
Ruszyli w ślad za Elocienem i Wirrem, zostawiając za sobą
bankietowy gwar, i przeszli do sąsiedniej komnaty. Król już
czekał i wskazał im miejsca. Obecni byli także księżniczka
Karaliene, Laiman Kardai i Dras Lothlar. Na twarzy ostatniego z
wymienionych, gdy tylko ujrzał Michała i Ashę, pojawił się
grymas niezadowolenia.
Listę uczestników narady dopełniał Ionis, który widząc
przedstawicieli Tol Athian, zrobił jeszcze bardziej zdegustowaną
minę.
- Co oni tu robią? - rzucił rozdrażnionym głosem, wskazując
Michała i Ashę.
- To ja ich zaprosiłem, Ionis - odparł Elocien. - Nasza rozmowa
bez wątpienia dotknie tematu Obdarzonych. Ci dwoje mają równe
prawo wziąć w niej udział jak my.
Ionis burknął coś pod nosem, jednak uległ pod spokojnym, lecz
zdecydowanym wzrokiem księcia. Gdy nadzorca zajął już

- 737 -
miejsce, ze swojego krzesła wstał mężczyzna w średnim wieku -
Asha rozpoznała generała Parathego.
- Jash’tar nie poniósł po prostu porażki. Jego oddziały zostały
zmasakrowane - oznajmił oficer. Pobrzmiewające w jego głosie
po waga i przygnębienie sprawiły, że Asha spochmurniała na
dobre.
Pozostali utkwili po prostu w generale nieme spojrzenia, kilka
twarzy zbielało.
- Jak do tego doszło? - zapytał Elocien. - Wedle rozkazów mieli
się okopać i powstrzymać postępy przeciwnika. W miarę
możności podjąć pertraktacje. A w razie konieczności rozpocząć
odwrót.
- To nie była otwarta bitwa. - Parathe pokręcił głową. - Ślepcy
na widok naszego wojska zatrzymali się i przez dwa dni nie
podejmowali żadnych działań. Jash’tar uznał, że najeźdźcy czują
przed nim respekt i być może będą skłonni negocjować. -
Westchnął. - Wasza Wysokość, prawdę mówiąc, sami nie
jesteśmy pewni, co się tam wydarzyło. Wiele wskazuje na to, iż
nasi ludzie poczuli się zbyt pewnie i nie wystawili odpowiednio
gęstych straży. Wrogowie wykorzystali osłonę nocy i jakimś
sposobem zakradli się do naszego obozu. Większość żołnierzy
zginęła we własnych namiotach, zanim jeszcze ogłoszono alarm.
A potem przeciwnicy zalali nasze pozycje i dorżnęli resztę.
Ocalała dosłownie garstka.
W komnacie zapadła przepełniona zdumieniem cisza.
- Garstka, czyli ilu, generale? - Wirr przerwał po chwili
milczenie.
- Z grubsza cztery setki - sprecyzował Parathe. - Może pięciuset.
Nie wiemy, ilu udało się znaleźć ratunek w pobliskich lasach.
Asha z trudem przełknęła ślinę. Usłyszała, jak siedzący obok
Michał gwałtownie wciąga powietrze.
- 738 -
- Jesteś pewien, że wszyscy pozostali zginęli? - Przez twarz
księcia przemknął grymas.
- Tak. - Generał wbił spojrzenie w splecione dłonie, nie był w
stanie patrzeć im w oczy. - Raport, który do mnie dotarł, pochodzi
sprzed kilku dni. W zależności od tempa marszu Ślepcy mogą tu
dotrzeć nawet już za dwa dni. Niewykluczone, że wcześniej.
Elocien nachylił się nad stołem; jego twarz nadal tchnęła
spokojem, lecz zaciśnięte na krawędziach blatu palce zbielały.
- Dysponujemy przynajmniej jakimiś nowymi informacjami o
ich siłach?
- Tak. - Parathe skinął głową. - Wiemy, że operują oddziałami
liczącymi po dziesięciu ludzi. Dziewięciu w tych dziwnych
hełmach i jeden, który nie bierze udziału w walce, zapewne
dowódca. Sprawiają wrażenie świetnie wyszkolonych. Trudno z
nimi walczyć, nawet gdy są w pojedynkę, lecz szczególnie
skuteczni są w grupie. - Westchnął. - Poza tym, Wasza
Wysokość... nic ponad to, co wiedzieliśmy wcześniej.
- A wiedzieliśmy, że są w pewien sposób nadnaturalni - warknął
Ionis, rzucając Drasowi i Michałowi oskarżycielskie spojrzenia,
jakby klęska wyniknęła z ich osobistej winy.
Strażnik północy wziął głęboki oddech i złożył dłoń na ramieniu
brata.
- To potężny cios i wielka strata, Wasza Wysokość - powiedział.
- Wiem, że jesteś temu przeciwny, lecz innej drogi nie ma.
Musimy zmienić treść Nakazów i umożliwić Obdarzonym
podjęcie walki.
Parathe poparł go zdecydowanym ruchem głowy.
- Przychylam się, Wasza Wysokość - odezwał się Dras. -
Kontyngent z Tol Shen mógłby stawić się na miejskich murach
nawet jutro wieczorem.

- 739 -
Michał, choć jego mina świadczyła, iż niechętnie zgadza się z
konkurentem, także potaknął skinieniem.
- Moje zdanie jest ci znane, Wasza Wysokość - wtrącił Ionis. -
Na nadzorze spoczywa obowiązek zapewniania poddanym
ochrony, a Nakazy nam to umożliwiają. Jakakolwiek ich zmiana
byłaby działaniem krótkowzrocznym. - Przeszył księcia ostrym,
prowokującym spojrzeniem.
Elocien skrzywił się lekko, lecz nie podjął wyzwania.
Król przez chwilę wpatrywał się pustym wzrokiem w stół.
Wreszcie pokręcił głową.
- Nie.
Zrobiło się cicho. Wszyscy obecni wymienili niepewne
spojrzenia. Ostatecznie Elocien odchrząknął.
- Bracie, z pewnością nie chcesz po...
Król grzmotnął pięścią w stół tak mocno i niespodziewanie, że
uczestnicy spotkania aż podskoczyli.
- Chcę powiedzieć NIE!!! - ryknął. Jego twarz przybrała
jaskrawoczerwoną barwę, z ust trysnęły drobinki śliny. Skronie
władcy zrosi ły grube krople potu. Asha straciła resztki
wątpliwości, mieli do czynienia z bardzo chorym człowiekiem. -
Naprawdę tego nie rozumiesz, Elocien? Ionis ma rację. Oni tego
właśnie chcą. Dążyli do tego od samego początku. - Obrzucił
wściekłym spojrzeniem Drasa, po czym popatrzył z furią na Ashę
i Michała. - Myślę, że to wy, zaprzańcy, stoicie za tym wszystkim.
Powinienem was powywieszać za zdradę. Wszystkich, co do
jednego! - Andras poderwał się zza stołu, jakby zamierzał
zrealizować groźbę natychmiast.
- Wasza Wysokość, ja... - Twarz Drasa oblekła śmiertelna
bladość. Urwał bezradnie w pół zdania, wyraźnie nie wiedział, co
powiedzieć.

- 740 -
- Kevran, siadaj proszę. - Tak głębokiego niepokoju na twarzy
Elociena Asha nie widziała nigdy dotąd. - Kwestią
odpowiedzialności zajmiemy się później. W tej chwili musimy
opracować plan obrony Ilin Ulan. Obdarzeni są naszą jedyną...
- Mamy sześć tysięcy ludzi - król nie pozwolił mu dokończyć. -
Mamy oddziały straży miejskiej. - Uspokoił się nieco, choć w jego
oczach wciąż tlił się obłęd. - Mamy też tych czterystu, którzy tu
wrócą. Mamy gotowych do boju mieszkańców. Ślepcy nie
dysponują statkami, więc od rzeki nas nie podejdą. Ich jedyna
droga do miasta wiedzie przez Fedris Idri. Znajdujemy się w
najlepiej chronionym mieście, jakie widziały dzieje. Zwyciężymy
także bez pomocy Obdarzonych. - Wykonał nieokreślony gest. -
Tłumaczę to wszystko w ramach uprzejmości, nie szukam
waszych rad. Decyzja w tej sprawie należy do mnie i tylko do
mnie.
Parathe otworzył usta, zapewne chciał zaprotestować, lecz
błyskawicznie rzucone przez księcia spojrzenie usadziło go w
miejscu. Generał, czego król nie zauważył, skinął niemal
niedostrzegalnie głową. Elocien rozumiał, że dalsze dyskusje
pogorszyłyby i tak trudną już sytuację.
- Ale co w takim razie z Obdarzonymi, Wasza Wysokość? -
odezwał się półgłosem Wirr.
- Niech walczą jak wszyscy normalni ludzie, z mieczem w
dłoni. Komu zbraknie odwagi, może uzdrawiać rannych. Ale póki
zasiadam na tronie, nie dopuszczę, by wykorzystali swą moc do
szerzenia przemocy. - Król rozejrzał się wokół stołu, wypatrując
oznak sprzeciwu. - Możecie odejść - zakończył.
Oszołomieni, skonsternowani, podnieśli się z miejsc bez słowa i
ruszyli do drzwi.

- 741 -
Asha rzuciła okiem na Wirra, miała nadzieję, iż wychwyci jego
spojrzenie, lecz chłopak był zbyt przygnębiony słowami króla i
nie patrzył w jej stronę.
Na korytarzu dziewczyna i Michał pożegnali się z pozostałymi i
poszli w swoim kierunku.
- Co o tym wszystkim myślisz? - zapytał półgłosem wysoki
przedstawiciel.
- Myślę, że plotki o chorobie króla nie były tylko plotkami -
odpowiedziała z niepokojem. - Nie panuje nad sobą.
- Zgadzam się. - Michał pokiwał głową z westchnieniem. - Co
gorsza, choć z niejakim zdziwieniem, to muszę przyznać ci rację
w sprawie ostatniej decyzji Tol Athian. Nie jestem tylko pewien,
czy ktokolwiek może jeszcze na nich wpłynąć. - Zerknął na
dziewczynę z ukosa. - Chcesz wyjechać?
- Wyjechać? - Asha rzuciła mu zaskoczone spojrzenie. - Nie.
Oczywiście, że nie.
Przyglądał jej się przez chwilę, po czym odetchnął z ulgą.
- To dobrze. Podejrzewam, że wielu arystokratów ucieknie już
rano, ledwie dotrze do nich wiadomość. Może nawet jeszcze nocą.
- Pokręcił z uśmiechem głową. - Zrozumiałbym, gdybyś
postanowiła odejść, ale... cóż, jeśli zmienisz zdanie, po prostu
uprzedź mnie zawczasu. Zaczynam cię lubić, Ashalio,
martwiłbym się, gdybyś zniknęła bez słowa.
- A ty zostaniesz? - Również się uśmiechnęła. Osobiście nawet
przez moment nie brała pod uwagę ucieczki, ale rozumiała, jak
silną pokusę musiało czuć wielu innych.
- Owszem. Teraz wrócę na bankiet i postaram się przekonać jak
najwięcej ludzi, by nie opuszczali miasta i podjęli walkę. Spróbuję
też zyskać poparcie dla jak najrychlejszej zmiany Nakazów.
Słyszałem, co mówił król Andras, ale może, jeżeli nacisk będzie
dostatecz nie silny... - Westchnął. - Nie byłoby od rzeczy, gdybyś
- 742 -
mi pomogła. W pojedynkę mogę wyjść na kogoś, kto zabiega
wyłącznie o swoje.
Dziewczyna skinęła głową i już miała się zgodzić, gdy w
drugim końcu korytarza wypatrzyła Elociena. Zawahała się.
- Przyjdę, jak tylko będę mogła - obiecała. - Najpierw muszę
pomówić z księciem.
- Dobrze, tylko naprawdę, jak najszybciej. - Zawiedziony
Michał pokiwał głową.
Przeprosiła go spojrzeniem i podbiegła za Elocienem, z którym
zrównała się na zakręcie korytarza.
- Przedstawicielka Chaedris - rzucił uprzejmie książę i rozejrzał
się, by sprawdzić, czy w pobliżu nie ma ciekawskich. - Wiem, że
nie powinienem się dziwić, ale nie spodziewałem się, że sytuacja
będzie aż tak fatalna. Ani że dojdzie do tego tak prędko.
- Właśnie. - Asha zerknęła na księcia. - Myślę, że najwyższy
czas, byśmy poszukali pomocy u wiadomego źródła.
- Nie, Ashalio. - Elocien skrzywił się i pokręcił głową,
aczkolwiek bez zwykłej pewności. - Domyślam się, o kim
mówisz, ale to niebezpieczni ludzie i nadal sądzą, że jesteś im coś
winna. Nie poślę cię tam, byś błagała o pomoc. Nie po tym, co
przeszłaś.
- Ale ja sama tego chcę. Poza tym nie mamy po prostu innego
wyjścia - zauważyła Asha. - Shadraehin jest w stanie
zorganizować Cienie, a my możemy ich uzbroić. Ich wsparcie
może przeważyć szalę, gdy dotrą tu Ślepcy. Rozumiem, że nie
możesz tego zaproponować oficjalnie, wiem, że nadzór nigdy się
na nic podobnego nie zgodzi, ale pozwól mi chociaż spróbować.
Jeśli nie zrobimy dla tego miasta wszystkiego, co w naszej mocy,
okażemy się tacy sami jak twój brat, który nie chce zmienić
Nakazów.

- 743 -
Elocien przez chwilę milczał. W końcu zwolnił i zatrzymał się.
Popatrzył Ashy prosto w oczy.
Skinął głową.
- Przejdźmy do mojego gabinetu - zaprosił półgłosem. - Trzeba
omówić szczegóły.

***

Wirr podniósł się z krzesła. W głowie wciąż wirowały mu słowa


generała Parathego.
W niewyjaśnionych okolicznościach, w jakiegoś rodzaju
zasadzce, straciło życie niemal dziewięć tysięcy żołnierzy. Nie
trzeba było militarnego geniusza, by zrozumieć, że straty tej skali
są wprost niebywałe. Niebywałe i niewyobrażalne.
- Torin - z oszołomienia wyrwał go głos króla. - Zostań. Chcę z
tobą porozmawiać.
Wirr skłonił się lekko i wrócił na miejsce, gdzie cierpliwie
zaczekał, by wszyscy pozostali opuścili komnatę.
Kiedy zostali sami, chłopak spojrzał ostrożnie nad stołem.
Karaliene nie przesadzała, opisując stan swojego ojca. Władca był
wymizerowany, pocił się i posiwiał. Mówiąc bez ogródek, był
cieniem człowieka, którego Wirr zachował w pamięci.
- Czym mogę służyć, stryju? - spytał, gdy cisza zaczęła się
nieprzyjemnie przeciągać.
Kevran nie odpowiedział od razu. Wreszcie jednak nachylił się
tak blisko, że ich twarze dzieliły jedynie cale.
- Mam do ciebie pytanie, Torin. Jedno jedyne pytanie. Po czyjej
stoisz stronie?
- Jak to po czyjej stronie? - Wirr oparł się odruchowi i nie cofnął
głowy.
- 744 -
- Nie udawaj durnia. - Król zgromił go spojrzeniem. - Dobrze
wiem, gdzie spędziłeś kilka ostatnich lat. - Ton władcy aż ociekał
irytacją. - Nie zapominaj, że sam pomogłem cię tam umieścić.
Jesteś jednym z nich. Albo byłeś. Dlatego też pytam. Jesteś
Obdarzonym czy jesteś księciem Andarry? Po czyjej stoisz
stronie?
- Nie wydaje mi się, bym musiał dokonywać wyboru. - Chłopak
pokręcił głową.
- Pakt sugeruje coś odwrotnego - zauważył Kevran. - Chyba że
zapomniałeś, co to słowo oznacza. Pakty zawiera się zwykle na
zakończenie wojny.
Wirr przygryzł wargę. Stryj perorował ze specyficzną zadyszką,
tonem szaleńca; mając do czynienia z kimkolwiek innym, chłopak
nie żywiłby najmniejszych wątpliwości, że ma przed sobą
człowieka niespełna rozumu.
- Zawsze będę czynić to, co najlepsze dla Andarry, stryju -
odpowiedział po chwili zastanowienia. - Nie widzę jednak siebie
po żadnej konkretnej stronie.
- Zatem wyrosłeś na głupca. - Kevran odchylił się w krześle, na
jego twarzy malował się zawód. - Obdarzeni to zdrajcy. Ich moc
jest jak zaraza, jak plama szpecąca cały świat. Nie wolno im ufać.
Ani jednemu.
Wirr stłamsił w sobie pokusę i nie wygłosił ciętej riposty.
Zachowanie króla wskazywało, że gdyby w tej chwili
zaprotestował, wszedłby na bardzo niebezpieczny grunt.
- Czy to już wszystko, Wasza Wysokość? - zapytał sztywno.
Król pochylił głowę i machnął niedbale ręką.
Wstrząśnięty do głębi Wirr powoli wstał z krzesła i wyszedł. Co
się stryjowi stało? Wyjeżdżając, zostawiał człowieka, który może
nie pałał do Obdarzonych miłością, ale także ich nie nienawidził.

- 745 -
Przeciwnie, to Kevran zawsze wykazywał się spokojem, podczas
gdy Elocien stosował płomienną, emocjonalną retorykę.
Zmartwienie pochłonęło go tak bardzo, że niemal wpadł na
Drasa Lothlara, który czekał tuż za drzwiami. Wirr przeprosił,
lecz kiedy próbował go obejść, mężczyzna zastąpił mu drogę.
Usta chłopaka wykrzywił grymas. Niewiele brakowało, by dał
się ponieść napiętym nerwom. Ugryzł się jednak w język i
zmierzył przedstawiciela Tol Shen spokojnym wzrokiem.
- Czym mogę służyć?
Dras rzucił mu uśmiech tak drapieżny, że Wirr poczuł na
plecach ciarki.
- Winienem się Waszej Wysokości przedstawić - zagaił
służalczo. - Nazywam się Dras Lothlar, jestem przedstawicielem
Tol Shen.
- Wiem, kim jesteś, przedstawicielu Lothlar - odparł Wirr,
starając się pokazać głosem irytację, nie niepokój. Czy Dras mógł
go pamiętać z Thrindaru? Dzisiaj Wirr wyglądał inaczej:
przystrzyżone wło sy, krótszy zarost, zamiast podróżnych łachów
miał na sobie drogie odzienie. W dodatku w Desriel spędzili w
swoim towarzystwie ledwie kilka minut. - Jak zapewne możesz
sobie wyobrazić, mam do omówienia z ojcem sprawy niezwykłej
wagi. Tak więc najmocniej przepraszam i...
- Ufam, że Calandra przypadła ci do gustu, książę? - Dras nawet
nie drgnął, mierzył chłopaka przenikliwym spojrzeniem. - Gdzie
dokładnie stacjonowałeś?
- W Ildorze - odparł Wirr bez wahania. Uczył się tego rodzaju
szczegółów już od kilku dni.
- Ach, pamiętam Ildorę. Urocze miejsce. - Dras mówił
swobodnie, lecz napięcie w jego oczach nie słabło.

- 746 -
- Trudno mi oceniać. Widziałem tam śmierć wielu porządnych
ludzi, którzy padli z rąk barbarzyńców. Nie są to
najprzyjemniejsze wspomnienia.
- Domyślam się, że odwiedziłeś tamtejszą gospodę? - Wyraz
twarzy Drasa pozostawał niezmienny. - Pod Żonglerem?
Wirr nie odpowiedział od razu. O Ildorze nasłuchał się wiele,
ale nikt nie wpajał mu nazw tamtejszych lokali. Co więcej, nazwę
Pod Żonglerem nosiła gospoda, do której posłała ich w Thrindarze
Karaliene. Spochmurniał.
- Nie-odparł.
- Nie? - zdziwił się Dras. - Ani razu? Kiedy ja tam byłem,
odwiedzano ją nader chętnie. - Ściągnął brwi. - Choć może to
pamięć płata mi figle. Może bywałem w tej gospodzie w jakimś
innym mieście.
Wirr z wysiłkiem zachował spokój. Skupił się na oddechu. Ten
człowiek wiedział.
- Jeżeli niczego więcej ode mnie nie potrzebujesz,
przedstawicielu, proszę zejść mi z drogi - warknął.
- Oczywiście, Wasza Wysokość - uśmiechnął się Dras. -
Najmocniej przepraszam. - Ustąpił na bok.
Wirr odszedł w swoją stronę. Nie odwracał się, lecz wciąż miał
przed oczyma przymilny wyraz twarzy przedstawiciela.
Obdarzeni z Tol Shen powinni w tej chwili zastanawiać się nad
metodami obrony miasta, a nie zabawiać się dworskimi gierkami
jakby nigdy nic.
Usilnie próbując wyprzeć Lothlara z głowy, skierował się do
gabinetu ojca, dokąd dotarł dokładnie w chwili, gdy otworzyły się
drzwi i na korytarz wyszła Asha. Popatrzyli na siebie lekko
zaskoczeni.
- Interesujący wieczór - zauważył ze smutnym uśmiechem Wirr.
- 747 -
Potaknęła skinieniem.
- Coś mi mówi, że twoich bankietów lepiej unikać - powiedziała
kwaśno. Wsunęła coś do kieszeni, klucz, zdaje się, po czym lekko
ścisnęła ramię przyjaciela. - Pogawędziłabym dłużej, ale Michał
potrzebuje pomocy, a potem...
- W porządku. Idź - powiedział Wirr i zawahał się. - Ash...
gdybyśmy się nie spotkali, zanim dotrą tu Ślepcy...
- To spotkamy się potem - stwierdziła z przekonaniem i się
uśmiechnęła.
Odprowadził ją wzrokiem. Nadal ciężko mu było uwierzyć, że
to naprawdę ona. Fakt, że dziewczyna wyszła cało z rzezi Caladel,
był cudem. A jej nowa rola w pałacu - współpraca z jego ojcem i
augurami - zdumiewała jeszcze bardziej. Westchnął i wszedł do
środka. Elocien, który przeglądał akurat jakieś dokumenty,
podniósł wzrok.
- Dobrze, że jesteś, Torin. Musimy wracać na bankiet. -
Dźwignął się z fotela.
- Na bankiet? - Wirr obrzucił ojca pustym wzrokiem. - Przecież
tam pewnie nikogo już nie ma.
- Dowiedzą się dopiero za jakieś dwie godziny. - Elocien niemal
wypchnął go za drzwi. - To znaczy, że mamy dwie godziny na
przekonanie zdolnych do walki, iż wciąż mamy szansę. Że nie ma
powodu do paniki.
- Chcesz powiedzieć, że będziemy kłamać. - Wirr się skrzywił.
- Tak - westchnął Elocien. - Będziemy kłamać.
Chłopak skinął tylko głową. Do sali balowej poszli spowici
przygnębiającą ciszą.

- 748 -
Rozdział 47.
Kiedy Davian zobaczył pałac, było jeszcze bardzo wcześnie, a
księżyc wciąż wisiał wysoko na niebie.
Z westchnieniem przyjrzał się wspaniałej budowli. Siedzibę
króla rozpoznał od razu, choć gmach częściowo przesłaniały
wysokie mury i rozległe, nieskazitelnie utrzymane ogrody. Mimo
że wciąż żywo pamiętał majestatyczną architekturę Deilannis,
potężne białe kolumny i eleganckie, wdzięcznie sklepione wrota
pałacu wywarły na nim silne wrażenie. Drażniący niepokój, który
od pewnego czasu czuł pod czaszką, nieco osłabł. Po wszystkim,
co go spotkało, fakt, że w ogóle dotarł do celu, przyniósł mu ulgę.
Zmęczonym gestem rozmasował kark i ruszył naprzód. W
srebrzystym blasku księżyca pałacowa brama wyglądała niemal
eterycznie. Poza wartownikami na ulicy nie było żywej duszy,
podobnie zresztą jak w całym mieście. Ilin Illan prezentowało się
wspaniale, lecz tchnęło przy tym... pustką.
W ciszy przedświtu żwir donośnie chrzęścił mu pod nogami i
wszyscy czterej gwardziści zmierzyli go czujnymi spojrzeniami,
zanim zbliżył się na pięćdziesiąt stóp.
- Wstęp wzbroniony! - rzucił jeden z nich, wychodząc przed
towarzyszy. Ton strażnika sugerował, że nie zamierzał wdawać
się w dyskusję.
Davian rozłożył ręce, by zrozumieli, że nie żywi złych
zamiarów.
- Muszę się spotkać z Aelrikiem Shainwiere’em lub jego siostrą
Decją - powiedział uprzejmie. - W bardzo pilnej sprawie.
- Przykro mi, chłopie, żadnych odwiedzin. - Wartownik pokręcił
głową. - Poza tym, jeśli Shainwiere’owie nie śpią, to pewnie
szykują obronę miasta... Nie mogę im przeszkadzać.
- 749 -
- Mam wieści na temat najeźdźców.
- Ach, takie buty... - Gwardzista z wyraźnym powątpiewaniem
uniósł brew. - Ciekawe, bardzo ciekawe. Przekaż te wieści mnie, a
ja już doniosę komu trzeba.
- Muszę z nimi porozmawiać w cztery oczy. - Chłopak
przeciągnął dłonią po czole. - Może powiedz im po prostu, że
chce się z nimi spotkać D avian.
- Na Prządki! - Strażnik wykrzywił usta. - Czego ty nie
rozumiesz? Wstęp wzbroniony i tyle. O tej porze nie wpuściłbym
cię, nawet gdyby cię znali.
Davian westchnął. Wolałby tego uniknąć, lecz stało się jasne, że
argumentami służbisty nie przekona.
Skupił się i posłał ku mężczyźnie kan. W umyśle gwardzisty
znalazł się z taką łatwością, że z zaskoczenia niemal zerwał więź.
Myśli żołnierza jednak w niczym nie przypominały tych, jakie
zastał w umyśle Malshasha - chłodnych, uporządkowanych,
wyrazistych. Tutaj panował... bałagan. Emocje mieszały się z
wrażeniami zmysłowymi, wśród których plątały się wspomnienia,
a wszystkie one wpływały wzajemnie na siebie, zniekształcając
się w niektórych wypadkach nie do poznania.
Davian skoncentrował się na teraźniejszości, starając się
zablokować wszystkie inne doznania, tak jak uczył go Malshash.
Zaraz potem wyczuł dotyczącą przyszłości nerwowość, poczucie
grozy. A także skierowaną ku niemu podejrzliwość, powiązaną z
całkowitym brakiem ochoty przepuszczenia go przez bramę.
Skierował umysł ku osobie Wirra - księcia Torina. Tu sprawy
miały się zupełnie inaczej. Przyjaciel okazał się z perspektywy
strażnika postacią potężną i onieśmielającą. Jedno słowo księcia
mogło zmienić żołnierskie życie na lepsze lub gorsze. W tym
momencie niewiele brakowało, a Davian pokręciłby głową z
niedowierzaniem.
- 750 -
Wycofał kan i westchnął.
- Skoro jesteś gotów ponieść konsekwencje, kiedy o tej sytuacji
usłyszy Torin... Kiedy dowie się, że odprawiłeś jego przyjaciela z
kwitkiem... - Urwał i odwrócił się.
- Zaraz. Co? - W głosie strażnika zabrzmiała nerwowa nuta. -
Książę? Nie wspomniałeś, że...
- Nie wydawało mi się, że muszę. - Davian przywołał na twarz
wyraz niezadowolenia. - Zapytałem o rodzeństwo Shainwiere, bo
wiedziałem, że Tor jest zajęty. Jestem jego starym druhem.
Jeszcze z Calandry - dodał, przypomniawszy sobie oficjalną
wersję wypadków. Podszedł do wartownika krok bliżej i spojrzał
mu głęboko w oczy. - Mam na imię Davian. To naprawdę pilna
sprawa.
Widząc, że żołnierz nadal się waha, chłopak nacisnął.
- Powiedz mu po prostu, że tu jestem. Jeśli okaże się, że mnie
nie zna albo nie zechce mnie widzieć, będziesz mnie mógł
zamknąć. - Rzucił mężczyźnie pewny siebie uśmiech. - Ale
zobaczysz, że wyjdzie na moje.
Gwardzista zastanawiał się jeszcze przez chwilę, po czym
nareszcie skinął głową i zniknął za wrotami pałacu.
Po kilku minutach pojawił się ktoś inny. Mężczyzna z
malującym się na twarzy niepokojem. Starszy i bogato odziany.
- Davian?
Chłopak potaknął.
- Nazywam się Laiman Kardai. Chodź ze mną, proszę. Prędko -
rzucił, po czym zwrócił się do jednego ze strażników: - Trevin,
ufasz mi?
- Oczywiście, mistrzu Kardai - odparł żołnierz.

- 751 -
- Jeśli ktokolwiek zapyta, powiedz, że gość poszedł sobie precz.
- Laiman wskazał ruchem głowy Daviana. - Że po prostu zniknął,
nie mówiąc, dokąd idzie.
Trevin przygryzł wargę, lecz pokiwał głową.
- Możemy i tak. - Jego koledzy poparli go milczącymi
skinieniami.
Czoło Daviana przecięła zmarszczka, lecz poszedł za
mężczyzną, o nic nie pytając. Przeszli przez bramę, minęli
przepiękny ogród i znaleźli się w głównym gmachu. Tam Laiman
kilka razy ostro zakręcił i wreszcie zaprosił Daviana do pustego
pokoju.
Zamknął drzwi, oparł się o nie plecami i odetchnął z wyraźną
ulgą.
- Co my tu robimy? - spytał skonsternowany chłopak.
- Obawiam się, że wywołałeś niemałe zamieszanie. - Laiman
zaprosił go gestem na krzesło. - Choć nie z własnej winy. Jestem
pewien, że książę Torin dołączy do nas już wkrótce.
- Ale co się stało?
Laiman westchnął.
- Dzisiaj odbyła się w pałacu uroczysta kolacja, po której kilku
lordów zostało, by omówić obronę miasta. W tej dyskusji brał
udział książę, a także jego ojciec, stryj i dwaj nadzorcy. Właśnie
mieliśmy kończyć, kiedy gruchnęła wiadomość, że przed bramą
czeka jeden z calandryjskich towarzyszy Torina. - Zmęczonym
gestem pokręcił głową. - Obaj wiemy, gdzie Torin naprawdę
spędził kilka ostatnich lat. I jak dotąd wiedziało o tym niewiele
innych osób.
Davian zastanowił się, niepewny, ile może nieznajomemu
ujawnić. Ostatecznie zmarszczył brwi i skupił się na jednym
wątku.
- 752 -
- Jak dotąd?
- Kiedy usłyszał to król Andras... stracił nad sobą panowanie. -
W oczach Laimana wciąż malował się szok. - Nie umiem tego
nazwać inaczej. Wstał i przy wszystkich wyjawił, gdzie bawił
Torin. Zdradził też, że książę posiada Dar. I dodał, że Torin
zamierza sprowadzić do pałacu swoich przyjaciół zaprzańców, by
mogli go zgładzić lub pozbawić władzy. - Wzruszył ramionami. -
Kiedy wychodziłem, książę starał się go właśnie uspokoić. Nie
sądzę, że ktoś nas widział, więc jeżeli Trevin dotrzyma słowa... a
dotrzyma... powinieneś być tu przez jakiś czas bezpieczny.
- Dziękuję. - Skołowany Davian skinął głową.
- Nie ma za co. Słyszałem opowieści Torina i wiem, kim jesteś.
Wiem też, czym jesteś. A w obecnej sytuacji chętnie przyjmiemy
wszelką pomoc. - Oczy Laimana zasnuł ponury cień. - Teraz
jednak muszę już wracać, zanim o mnie zapomną - dodał z
goryczą. - Zostań tutaj. Dopilnuję, by Torin dowiedział się, gdzie
jesteś.
Wyszedł na korytarz i zamknął drzwi. Wstrząśnięty Davian
został sam.
Drzwi otworzyły się ponownie mniej więcej pół godziny
później.
Davian poderwał się z siedzenia w napięciu, lecz kiedy ujrzał
pierwszą z wchodzących postaci, uśmiechnął się od ucha do ucha.
W drogim stroju i ze schludnie ułożonymi włosami Wirr był
niemal nie do poznania.
Zaraz potem Davian spojrzał na towarzyszącą przyjacielowi
dziewczynę; spotkały się ich oczy i przez moment oboje nawet nie
drgnęli. Była Cieniem, lecz rozpoznał ją w jednej chwili... choć to
przecież niemożliwe.
Zaraz potem podbiegła i padli sobie w objęcia.

- 753 -
- Asha? - Davian z trudem wykrztusił jej imię, emocje nie
pozwalały mu mówić.
Odsunął dziewczynę na wyciągnięcie ramion, spoglądał w
naznaczoną czarnymi liniami twarz, ledwie ważąc się wierzyć.
Przełknął głośno ślinę, poczuł wzbierające pod powiekami łzy.
Nawet jako Cień pozostała najpiękniejszą osobą, jaką widział w
swym życiu.
- Ale jak...?
Widząc malującą się na twarzy chłopaka konsternację,
wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
- Długa historia, Dav.
Wirr odchrząknął.
- Ciebie też dobrze widzieć, Dav. Miło, że żyjesz, i w ogóle.
Davian zaśmiał się w zachwycie, chwycił przyjaciela i mocno
przytulił do piersi.
- Na Prządki, Wirr! Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę. Po
Deilannis... - Pokręcił głową, a jego uśmiech osłabł o ton. -
Laiman powiedział, że narobiłem ci kłopotów. Przepraszam.
- Nie twoja wina. - Wirr wbił spojrzenie w podłogę i ściągnął
brwi. - Stryj jest bardzo chory. Jestem pewien, że i tak by się w
końcu wydało. - Przetarł twarz dłońmi. - Ale wiadomość już się
rozchodzi i nie mam pojęcia, co z tego wyniknie. Nie mogę tu
zostać na dłużej.
- Ani ja, Dav. - W oczach Ashy ścierały się sprzeczne emocje. -
Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym z tobą usiąść i o
wszystkim opowiedzieć, ale... Wirr znalazł mnie, akurat kiedy
wychodziłam. Zanim Ślepcy dotrą do miasta, mam sporo do
zrobienia. To ważne. Mogę ci poświęcić ledwie kilka minut. -
Rzuciła mu smutny uśmiech.

- 754 -
- Wiesz? Ona nawet na moment nie uwierzyła, że zginąłeś. - Na
twarzy Wirra odcisnęło się poczucie winy. - Też nie
powinienem... Nie zostawiłbym cię tam, w Deilannis, ale Taeris
stracił więź z twoimi Kajdanami, więc...
- W porządku, Wirr - uspokoił przyjaciela Davian. - I tak nie
mógłbyś nic zrobić. Wierz mi. - Wrócił spojrzeniem do
dziewczyny. - Ale skoro ty żyjesz... czy inni też?
- Nie. - Nachmurzyła się. - Jestem jedyna.
Pokiwał głową. Gdy zgasł ostatni promyk nadziei, poczuł w
sercu bolesne ukłucie, lecz radość ponownego spotkania z Ashą
okazała się o wiele silniejsza.
- Mimo wszystko to najprawdziwszy cud - powiedział z
niesłabnącym uśmiechem.
Wirr chwycił go za ramię, jakby chciał się upewnić, że
przyjaciel nie jest zjawą.
- Więc co się stało? Gdzieś ty był? - Zawiesił głos. - Nihim
wrócił razem z tobą?
- Nie. - Tym razem to Davian spochmurniał. - Nihim został w
Deilannis. Nie żyje. Co do reszty, trudno wszystko streścić w
kilku słowach. Skoro naprawdę musicie iść...
- Naprawdę muszę - przyznał Wirr z niechęcią.
Davian westchnął; rozumiał, co znaczy obowiązek, lecz miał
nieprzyjemne poczucie, że spotkanie z dawno niewidzianymi
przyjaciółmi kończy się stanowczo zbyt szybko.
- Macie jakieś pomysły, co mógłbym ze sobą zrobić? Mój plan
skończył się w chwili dotarcia do bramy pałacu - przyznał. - Ale
opanowałem kilka augurskich mocy. Z pewnością mógłbym się
do czegoś przydać.
Wirr i Asha wymienili spojrzenia.
- Potrafisz Czytać ludzi? - spytała dziewczyna.
- 755 -
- Tak, a co? - odparł Davian z uśmiechem, widząc dziwaczne
miny obojga. - Ale nie bójcie się. Was Czytać nie będę.
- Nie w tym rzecz, Dav. - Wirr pokręcił głową. Zawahał się. -
Chodzi o Ilsetha Tenvara - dodał poważnie.
- Gdzie on jest? - Na twarzy Daviana odmalował się gniew.
- Pod kluczem w Tol Athian - odpowiedziała Asha. - Ale nie
puszcza pary z ust.
- Rozmawialiśmy o tym kilka dni temu - podjął Wirr. - Ta
kostka dla Caedena, ataki, dzięki którym chcieli mnie znaleźć...
wszystko to jest w jakiś sposób związane z najazdem Ślepców.
- Więc jeżeli Odczytam Tenvara, istnieje szansa, że dowiemy
się czegoś, co wykorzystamy przeciwko Ślepcom - dopowiedział
Davian bez entuzjazmu.
Potarł czoło, poczuł w dołku nieprzyjemny ucisk. Gorąco
pragnął, by Ilseth odpowiedział za swoje uczynki, ale myśl o
stanięciu z tym człowiekiem twarzą w twarz przepełniła go
nagłym niepokojem.
- Domyślam się, że Caeden nie odzyskał pamięci?
- Rada nie chciała mu pomóc - powiedział Wirr. - Nie znam
szczegółów, ale Taeris chyba nadal próbuje na nich wpłynąć.
Davian przez chwilę trawił nowiny bez słowa.
- Tenvar naprawdę nic nie powiedział?
- Nie, w każdym razie nic nam nie przekazano - stwierdziła
Asha z nutą goryczy w głosie.
- Ostatnio stosunki między pałacem a Tol są nieco... napięte -
wyjaśnił Wirr z nieprzyjemnym grymasem. - Pewnie mogłeś się
tego domyślić, jeśli słyszałeś o wyczynach mojego stryja. Rada
praktycznie zerwała z nami kontakty. Niedawno poprosiliśmy o
widzenie z Tenvarem, ale odmówili. Niestety, Pakt im na to
pozwala.
- 756 -
Davian w zamyśleniu pokiwał głową.
- Czyli wy mnie tam nie wprowadzicie - zauważył. - Gdybym
chciał spotkać się z Tenvarem, musiałbym wyjawić, że jestem
augurem. - Podwinął rękaw, odsłaniając gładką skórę w miejscu,
gdzie kiedyś ciemniało Znamię. - Jeśli tego nie zrobię, będzie
ciężko.
Wirr i Asha przez chwilę wpatrywali się w niego zdumieni.
- Na Prządki! - szepnął Wirr. - Jak tyś... - Urwał i poirytowany
pokręcił głową. - Nie. Nie ma czasu. O wszystkim opowiesz,
kiedy to się skończy. Ale masz rację, musisz im powiedzieć, że
jesteś augurem. To jeden z powodów, dla których nie wysłaliśmy
jeszcze do Tol kogoś z naszych.
- Z naszych? O kim ty mówisz? - spytał skonfundowany
Davian.
- O naszych augurach. - Asha uśmiechnęła się szeroko, widząc,
że wyraz twarzy chłopaka zmienia się z zaskoczonego w
niedowierzający - Kolejna dłuższa historia. Niemniej tylko jeden z
nich potrafi Czytać ludzi, a jest w tej chwili bardzo potrzebny na
dworze. Gdybyśmy ujawnili prawdę o nim w Athian, już nigdy
nie miałby gwarancji, że nie dowie się nikt inny.
Davian przez kilka długich chwil milczał. Myślał.
- Tenvarowi udało się mnie okłamać. To znaczy, że potrafi
chronić umysł. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy jest sens w ogóle
próbować go Czytać.
- My o tym wiemy, Dav. Szansa na wydobycie przydatnych
informacji jest mizerna... ale myślę, że warto przynajmniej
spróbować. - Asha złożyła mu dłoń na ramieniu. - Chociaż jeśli
się nie zgadzasz, trudno. Na pewno pomożesz w inny sposób.
Stojący u boku dziewczyny Wirr poparł ją skinieniem.
Davian jeszcze przez chwilę rozważał coś w duchu.
- 757 -
- Zrobię to - rzucił półgłosem. - Skoro istnieje cień nadziei, nie
wolno rezygnować.
Wirr pospiesznie wyjaśnił przyjacielowi, jak dotrzeć do Tol, po
czym zerknął na drzwi. Naprawdę się spieszył.
- Niechętnie uciekam, Dav, ale nie mogę pozwolić, by nakrył
mnie tu jakiś nadzorca. Nakaz Czwarty, niech go El przeklnie, jest
w tej chwili bardzo niebezpieczny - dodał nerwowo. - Udam się
do Fedris Idri i zaczekam tam, aż ojciec da mi znać, że sytuacja
została opanowana. Mało prawdopodobne, by nadzór spróbował
ze mną zadrzeć, kiedy będę mieć przy sobie żołnierzy stryja. Jeśli
odkryjesz cokolwiek ważnego, znajdź mnie na murach. - Wziął
Daviana w objęcia. - Na Prządki, jak dobrze mieć cię z powrotem.
Po wszystkim uczcimy twoje zmartwychwstanie jak trzeba.
- Mam nadzieję. - Davian spojrzał na Ashę i oboje na mgnienie
zastygli. Zaraz potem dziewczyna rzuciła mu się na szyję, zetknęli
się policzkami.
- Bądź ostrożny - szepnęła. - Mamy tyle do omówienia.
- Wiem. - Uścisnął ją lekko. - Ty też na siebie uważaj.
- Trafisz do wyjścia? - Wirr czekał już w drzwiach.
- Tak. - Davian skinął głową. - O ile nie zatrzymają mnie przy
bramie.
- Nie zatrzymają - zapewnił Wirr. - Daj mi tylko pięć minut.
Uprzedzę ich - dodał i wyszedł.
Asha przystanęła na progu, rzuciła Davianowi przez ramię
jeszcze jeden przecudowny uśmiech i poszła za młodym księciem.
Davian usiadł i spróbował objąć rozumem wszystko, co się
właśnie wydarzyło. Asha żyła. Zdawało się to niemożliwe, było
zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Po wszystkich cierpieniach
ostatnich miesięcy ujrzał wreszcie promień nadziei i szczęścia. Aż
nie do wiary.
- 758 -
Nagle drzwi uchyliły się po raz kolejny i chłopak poderwał się z
miejsca.
- Davian? - W szparze ukazała się oszpecona bliznami twarz.
- Taeris! - Chłopak odprężył się i uśmiechnął z ulgą. - Czy są tu
dziś wszyscy moi znajomi? Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
- Przyjaciel szepnął mi słówko - odpowiedział z chytrym
uśmieszkiem Taeris. - Kiedy nasz największy obrońca popada w
obłęd, wieści rozchodzą się błyskawicznie.
- Ach tak. - Davian podszedł i wziął starszego w objęcia. -
Dobrze cię widzieć.
- Ciebie też, chłopcze. Na Prządki, ciebie też.
Davian zauważył widniejącą na policzku Taerisa świeżą bliznę,
o wiele bardziej różową od pozostałych.
- Gdzie Caeden? - zaniepokoił się chłopak. - Wszystko z nim
dobrze?
- Nic mu nie jest.
- A jego wspomnienia?
- Jak dotąd nic - westchnął Taeris. - Ale biorąc pod uwagę, jak
szybko nadciągają Ślepcy, już za kilka godzin przekonam się, czy
można coś w tej sprawie zdziałać - zapowiedział, po czym
nakreślił chłopakowi swój plan włamania do Tol Athian za
pomocą Kamieni Podróżnych.
Kiedy skończył, Davian pokiwał w zamyśleniu głową.
- Ja też się tam wybieram - powiedział. - Nie obiecuję, ale może
uda mi się zająć ich uwagę.
- Dzięki, chłopcze - uśmiechnął się Taeris. - A teraz mów.
Gdzie byłeś przez ten czas?
Davian otworzył usta, lecz w ostatniej chwili ogarnęło go
wahanie. Wciąż nie chciał wierzyć słowom Driscina, lecz
przecież... starszy z Tol Shen nie kłamał.
- 759 -
- Opowiem ci, ale najpierw ty musisz mi coś powiedzieć. Kiedy
zobaczyłeś mnie po raz pierwszy w życiu?
Zaskoczony pytaniem Taeris potrząsnął głową.
- Jak to? Mówiłem przecież. Tego dnia, kiedy cię napadli -
odparł z niepewną miną. - Dlaczego pytasz?
Chłopak zesztywniał. Wrażenie nie było silne, lecz naprawdę
się pojawiło: lekki ból w skroniach. Taeris kłamał i starał się to
przed nim ukryć.
- Rozumiem. - Zawiesił na moment głos i spróbował zapanować
nad wzburzonymi nagle emocjami. - Powiedz mi... czy ty to
wszystko ukartowałeś? Wtedy, kiedy zrobili mi to. - Uniósł rękę i
wskazał palcem swoją bliznę. - Czy to ty namówiłeś tych typów,
by zaczęli mnie napastować? Chciałeś, żebym wpadł w panikę i
ze strachu odnalazł ukrytą w sobie moc? Na tym polegał twój
plan, ale wszystko potoczyło się w fatalnym kierunku? Dlatego
mnie właśnie uratowałeś?
- Oczywiście, że nie. - Taeris raptownie pobladł. - Kto próbował
ci to wmówić? Nigdy bym... - Zobaczył wyraz twarzy Daviana i
umilkł.
Ból pojawił się ponownie, słabe, pulsujące kłucie. Jeszcze jedno
kłamstwo. Davian nie potrafił tego dłużej wytrzymać. Nie mógł
przebywać z tym człowiekiem w jednym pokoju.
- Taeris, muszę już iść - szepnął spiętym głosem. Serce
wypełniły mu niedowierzanie i zawód. - I wiesz co... Nie idź za
mną.
Wyszedł, nie dodając nic więcej, głuchy na ścigające go słowa
mężczyzny, skupiony na kłębiących się w duszy uczuciach. Nie
znalazł w pałacu sojuszników, na których liczył, lecz dowiedział
się przynajmniej, co powinien zrobić.
Najwyższy czas wyciągnąć prawdę z Ilsetha Tenvara.

- 760 -
Rozdział 48.
Nad dachami Ilin Illan wstawał nowy świt. Asha raźno szła
ulicami milczącego miasta. Mimo świadomości czekającego ją
zadania uśmiech ani na mgnienie nie schodził z jej ust.
Davian nie zginął. Żył. Przeczuwała to od samego początku,
lecz ostatecznej pewności nabrała dopiero wtedy, gdy ujrzała go
na własne oczy, gdy poczuła na sobie jego ramiona. Niestety,
spotkanie nie trwało długo i choć było to niełatwe, zdawała sobie
sprawę, że czas gra pierwszorzędną rolę. Musiała porozmawiać z
Shadraehinem jak najszybciej. Ślepcy byli coraz bliżej, od miasta
dzieliły ich jedynie dwa dni marszu, może jeszcze mniej.
Nacieszyć się sobą zdążą z Davianem potem, po wszystkim.
Jej uśmiech zgasł. Będą się mogli sobą nacieszyć, tylko jeżeli
przeżyją. Wyludnione aleje i naprędce zabite deskami witryny
sklepów niemo przypominały o tym, jak groźna jest sytuacja.
Wieści, które otrzymali wczorajszej nocy, rozeszły się
błyskawicznie; zamknięte były praktycznie wszystkie interesy,
stolicę Andarry spowiła cisza, a nieliczni przemykający ulicami
przechodnie rozmawiali ze sobą wyłącznie stłumionym szeptem.
Miasto - nawet Ashy, która nie odwiedzała go często - zdawało się
dziwnie odrealnione. Miała wrażenie, że nad budynkami zawisła
ołowiana chmura, brzemienna w przeczucie nieuchronnej zagłady.
Kierowała się do gospody Pod Srebrnym Szponem, jednego z
mniejszych lokali Środkowego Miasta, którego nazwę
zapamiętała ze spalonego przed miesiącem listu. Plan nie był
doskonały, lecz innej drogi do Azylu po prostu nie znała. Tylko
Pod Srebrnym Szponem mogła znaleźć kogoś, kto doprowadzi ją
do Shadraehina.
Kilka minut później stała już przed wejściem gospody -
piętrowego, ceglanego budynku - która jak wszystko w okolicy
- 761 -
okazała się zamknięta i pusta. Po minucie spędzonej na daremnym
zaglądaniu przez okna do tonącego w mroku wnętrza poddała się i
usiadła na progu.
Pół godziny później doleciał ją chrzęst żwiru. Ktoś nadchodził.
Podniosła wzrok i ujrzała zbliżającego się ku niej chudego
mężczyznę o dystyngowanym wyglądzie. Bladą twarz przecinała
siateczka smoliście czarnych linii.
- Ashalia Chaedris? - zapytał.
Skinęła głową.
- Chodź ze mną.
Asha odetchnęła w duchu z ulgą i dźwignęła się na równe nogi.
Ruszyła za mężczyzną, który powiódł ją opustoszałymi bocznymi
zaułkami, gdzie bardzo często jedynym dźwiękiem okazywał się
odgłos ich kroków. Przewodnik praktycznie przez cały czas ją
ignorował, z rzadka jedynie rzucał okiem przez ramię, by
sprawdzić, czy dziewczyna nadąża.
Jakiś czas potem dotarli do mieszkalnej części Środkowego
Miasta, a wreszcie prowadzący Ashę Cień zatrzymał się przed
niewielkim budynkiem i otworzył drzwi.
- Shadraehin czeka. - Zaprosił ją gestem do środka.
Wnętrze okazało się mroczne, zasłony były zaciągnięte, lecz
Asha zobaczyła Scynera, siedzącego wygodnie w fotelu pod
oknem. Po jego bokach stało dwóch potężnie zbudowanych Cieni,
którzy mierzyli ją bardzo nieufnymi spojrzeniami. Gospodarz
swobodnym gestem wskazał jej krzesło.
- Ashalia! - zawołał radośnie. - Sprytna z ciebie dziewczyna.
Odkąd zaczęłaś wypytywać wśród pałacowych Cieni o drogę Pod
Srebrny Szpon, dotarły do mnie aż trzy raporty.
- Zakładałam, że i tak wciąż mnie śledzicie, ale chciałam mieć
pewność - odparła, starając się nie zdradzić emocji.
- 762 -
- Rozumiem - mruknął Scyner i nachylił się lekko. - Chcę
zacząć od zapewnienia, że o poczynaniach Terana i Pylą
dowiedziałem się dopiero po fakcie. Wszystko to było wielce...
niefortunne.
- Myślę, że ci dwaj mogliby się z tobą zgodzić - odpowiedziała
półgłosem, czując lękliwy skurcz żołądka.
Scyner zmierzył ją uważnym spojrzeniem.
- Zapewne mogliby. - Po chwili zachichotał i usiadł prosto. -
Cóż więc, wybrałaś dość oryginalny moment, ale domyślam się,
że przychodzisz do mnie z jakimiś informacjami?
- Nie. W każdym razie nie na temat strażnika północy.
Scyner umilkł i wpatrywał się w nią przez kilka długich chwil.
- Teran twierdził, że od początku nie miałaś zamiaru o niczym
nam donosić - odezwał się wreszcie. - Miał rację, czyż nie?
- Miał - przyznała dziewczyna. - Odkąd poznałam prawdę o
tobie.
- Szczerość. - Scyner niemal niedostrzegalnie uniósł brwi. -
Zaskakujące, lecz potrafię taką postawę docenić. - Podrapał się po
głowie. - Niemniej stawiasz mnie w dość kłopotliwym położeniu.
Zawarliśmy umowę, Ashalio. Umowę, którą złamałaś, a wiesz
przecież, co spotyka ludzi, którzy nie dotrzymują danego mi
słowa. Dlaczego po prostu nie skłamiesz?
- Nie mam czasu na kłamstwa - odparła ponuro. - Mam za to
coś, co zainteresuje cię znacznie bardziej.
Scyner westchnął i pokręcił głową.
- Być może, ale póki co będę musiał cię spętać. Przynajmniej
dopóki nie usłyszę, z czym naprawdę przychodzisz. - Dał ruchem
głowy znak osiłkom, którzy natychmiast ruszyli naprzód.
Dziewczyna wyciągnęła przed siebie rękę.

- 763 -
Zdążyła jeszcze zauważyć zadziwione spojrzenie Scynera.
Zaraz potem obaj Cienie, którzy dotarli już na środek pokoju,
wystrzelili w powietrze i gruchnęli plecami o przeciwległą ścianę.
Wymachujące bezradnie ramię jednego z nich uderzyło w okienną
szybę. Szklane okruchy posypały się na podłogę.
Obaj ochroniarze padli nieprzytomni. Scyner, którego fotel
również został przewrócony przez gwałtowny podmuch, pozbierał
się błyskawicznie, wstał i spojrzał na dziewczynę szeroko
rozwartymi oczyma.
- A teraz - podjęła Asha, z trudem panując nad bliskim
załamania głosem - chciałabym się spotkać z prawdziwą
Shadraehin. Mam z nią do omówienia bardzo ważną sprawę.

***

Drzwi otworzyły się zaledwie po kilku minutach.


Stanęła w nich kobieta, która również była Cieniem, lecz jej
twarz promieniała przy tym uderzającym pięknem. Nawet
pokrywające ją czarne pasma podkreślały raczej wyrazistość
rysów, niż je szpeciły. Była wciąż młoda - starsza od Ashy
najwyżej o kilka lat - i poruszała się z pewnością i wdziękiem.
Weszła do środka i zanim zwróciła się do dziewczyny, omiotła
rozbawionym spojrzeniem leżących pod ścianą ogłuszonych
osiłków Scynera.
- Ashalia Chaedris, czy tak? - mówiła z wyraźnym obcym
zaśpiewem. - Sprawiasz dzisiaj niespodziankę za niespodzianką.
- To ty jesteś Shadraehin? - Dziewczyna uważnie się jej
przyjrzała.
- Tak, to ja. I nie kłopocz się prośbami o dowody. Nie
dostaniesz ich.
- 764 -
Asha przechyliła głowę na bok. Choć kobieta była rzeczywiście
dość młoda, jej sposób bycia i postawa przekonały ją praktycznie
od razu. Zaczerpnęła głęboko tchu.
- Przychodzę poprosić Cienie, byście przyłączyli się do
wspólnej walki przeciwko Ślepcom.
Wciąż rozbawiona Shadraehin uniosła brew.
- Dalece bardziej bezpiecznie byłoby uciec - zauważyła.
Nietypowa intonacja sprawiała, że każde płynące z jej ust
zdanie wydawało się niemal melodią. Asha nie potrafiła tego
akcentu umiejscowić.
- Z tego, co usłyszałam przed chwilą od Scynera, wnoszę, że nie
oczekujesz, byśmy po prostu chwycili za miecze? - Oczy kobiety
strzeliły przelotnie ku migocącemu na palcu Ashy pierścieniowi.
Dziewczyna na moment przygryzła wargę.
- Cienie są w stanie posługiwać się Naczyniami - wyjaśniła,
czując ogarniającą ją falę przerażenia. Tajemnica wyszła na jaw,
nie miała już odwrotu. - A ja mam dostęp do magazynu nadzoru.
Każdego Cienia, którego zdołasz zwerbować, mogłabym jeszcze
przed zmrokiem wyposażyć w potężną broń.
Shadraehin przez długą chwilę taksowała dziewczynę
milczącym, chłodnym spojrzeniem. Asha poczuła, że się
czerwieni.
- Jestem zainteresowana - odparła wreszcie kobieta. - Chociaż...
co nas powstrzyma przed odejściem, kiedy już tę broń
dostaniemy?
- Nic, jak sądzę - przyznała Asha. - Z tym że wasz Azyl
znajduje się tutaj, a choć z pewnością nie jesteście zwolennikami
porządków, jakie panują na powierzchni, to miasto jest waszym
domem. - Jeszcze raz nabrała głęboko powietrza. - Poza tym nie
wydajesz się osobą skłonną uciekać. Ani łamać umowy.
- 765 -
- To prawda. - Shadraehin powoli pokiwała głową i w
zamyśleniu postukała palcem o zęby. - A co się stanie po bitwie?
Zakładając, że utrzymamy miasto?
- To w pewnym zakresie zależy od was. - Asha się skrzywiła. -
Nadzór, rzecz jasna, zacznie się domagać zwrotu Naczyń. Jeśli ich
nie wydacie... wtedy nie mam pojęcia, co się wydarzy.
- Cokolwiek się stanie, władza zrozumie, iż Cienie stanowią
prawdziwą siłę. Wszystkie Cienie, nie tylko moi ludzie. A
pozbywając się Naczyń, staniemy się całkowicie bezbronni -
zauważyła kobieta.
- Tak, wiem. - Asha skinęła głową. - I zrozumiem, jeśli
Naczynia nie wrócą do magazynu. Chciałabym jednak twojego
słowa w innej sprawie. Skorzystacie z Naczyń wyłącznie do
obrony. Nie rozpoczniecie polowań na nadzorców, żadnego
zabijania. Nie chcę angażować was do obrony miasta po to tylko,
byście zaraz potem wywołali wojnę domową, która rozszarpie je
na strzępy od wewnątrz.
Tym razem Shadraehin milczała bardzo długo.
- Wystarczy ci moje słowo?
- A nie powinno?
Twarz kobiety rozświetlił ledwie dostrzegalny uśmiech.
- Powinno. I masz je. Oczywiście nie jestem w stanie poręczyć
za każdego Cienia, który dostanie w swe ręce Naczynie, ale ze
swojej strony będę nalegać, by wykorzystywali je wyłącznie do
obrony. - Koniuszkami dwóch złożonych palców musnęła swoją
pierś nad ser cem, a następnie przytknęła je do czoła Ashy. -
Niech będzie wszem wobec wiadome. Zawarłyśmy niniejszym
umowę - dodała oficjalnym tonem.
Asha pochyliła głowę i wypuściła z płuc nieświadomie
wstrzymywany oddech. Nie była pewna, do jakiego stopnia może

- 766 -
polegać na przyrzeczeniu Shadraehin, lecz zdawała sobie sprawę,
że więcej po prostu nie osiągnie.
- Dokąd dostarczyć Naczynia? - zapytała.
- O zmroku przyślę ludzi Pod Srebrny Szpon. Doszły mnie
słuchy, że w tej części miasta nie będzie już wtedy nadzorców.
Ani właściwie nikogo innego - zauważyła Shadraehin.
- Ile sztuk? - dopytała dziewczyna. W inwentarzu magazynu
widniały setki pozycji, więc nie obawiała się, że broni zabraknie.
- Sto powinno wystarczyć.
Asha zmrużyła oczy.
- Każdy Cień, który stawi się w gospodzie, dostanie jedno
Naczynie. Nie więcej - zapowiedziała.
- Myślę, że zbiorę właśnie około stu ludzi. - Shadraehin
pokiwała głową.
Lekko zaskoczona Asha zmarszczyła czoło. Wiadomość była
oczywiście pomyślna; im więcej Cieni chwyci za broń, tym
bardziej bezpieczne będzie Ilin Illan. Oczekiwała jednak
dwudziestu, najwyżej trzydziestu ludzi. Mieszkańcy zaczęli
opuszczać miasto, zanim jeszcze gruchnęła wczorajsza
wiadomość, a Cienie, nawet ci sprzymierzeni z Shadraehin, nie
mieli lepszego od innych powodu, by tu pozostać. Wręcz
przeciwnie. Dziewczyna przez kilka chwil mierzyła twarz kobiety
bacznym spojrzeniem.
- Wiedziałaś - rzuciła.
- O czym miałam wiedzieć? - Oblicze Shadraehin nie zdradziło
niczego, lecz Asha wypatrzyła w jej oczach nikłą iskierkę
zaskoczenia.
- Wiedziałaś, że Cienie mogą korzystać z Naczyń. Wiedziałaś,
że przyjdę do ciebie z tą propozycją.

- 767 -
Asha przypomniała sobie słowa Terana, który powiedział, że
będzie ją musiał szpiegować, nawet gdyby Ślepcy stanęli u bram.
Przypomniała sobie, iż otrzymał polecenie, by jej nie krzywdzić,
choćby i nie dotrzymała umowy. Spojrzała Shadraehin prosto w
oczy.
- To niczego nie zmienia. Masz moje słowo, ale powiedz
prawdę. Czy kiedy wysłałaś do mnie strażnika północy,
wiedziałaś, że do tego dojdzie?
Shadraehin przez kilka chwil nie odezwała się słowem.
Ostatecznie parsknęła śmiechem.
- Nie sądziłam, że zauważysz. - Pokręciła z westchnieniem
głową.
- Czyli jednak wiedziałaś?
- Nie do końca. Wiedziałam, że będziemy się bronić przed
Ślepcami za pomocą Naczyń. Wiedziałam też, że jedynie nadzór
dysponuje odpowiednią ich liczbą. A umieszczenie cię w
otoczeniu strażnika północy stanowiło jeden ze sposobów, w jaki
mogłam do tego doprowadzić.
Asha na moment zamarła. W pierwszym odruchu świadomość,
że Shadraehin wszystko zaplanowała, rozbudziła w niej
oburzenie, lecz w ostatecznym rozrachunku zmieniało to bardzo
niewiele.
- Czyli jesteś...?
- Augurem? Nie - odparła wyraźnie rozbawiona kobieta. -
Powiem ci, skąd to wszystko wiedziałam, jeśli ty mi zdradzisz, w
jaki sposób dowiedziałaś się, iż to nie Scyner jest Shadraehinem.
Kto ci powiedział, że jestem kobietą?
- Obawiam się, że nie mogę.
- Tego się spodziewałam. - Shadraehin westchnęła z żalem. -
Zatem ta zagadka musi jeszcze zaczekać na swoją porę. - Wstała,
- 768 -
dając znać, że uważa rozmowę za zakończoną. - Ach, Ashalio.
Wieczorem Pod Srebrnym Szponem nie będzie ani mnie, ani
Scynera. Przekażę jednak ludziom, by wykonywali twoje
polecenia. Zrobią, co zechcesz, i pójdą tam, gdzie wskażesz.
Asha poczuła się lekko zaskoczona, lecz pospiesznie skinęła
głową. Musiała wziąć na siebie wielką odpowiedzialność, lecz i
tak czuła się lepiej, niż gdyby rozkazy Cieniom wydawała
Shadraehin.
- Jeszcze jedna sprawa - powiedziała, również podnosząc się z
miejsca. - Mam dla ciebie wiadomość, której do końca nie
rozumiem. Podarek od kogoś, kto nazywa się Davian.
- Prezent od nieznajomego? - uśmiechnęła się kobieta.
Asha puściła krotochwilny ton Shadraehin mimo uszu.
- Wiadomość brzmi następująco: „Tal’kamar zaniesie Licaniusa
do Studni”.
Kobieta zastygła jak sparaliżowana. Przez ułamek sekundy na
jej twarzy widniała ekscytacja zmieszana z najgłębszym strachem,
aczkolwiek obie emocje szybko wygasły, zastąpione ciekawością.
Przez długą chwilę wpatrywała się dziewczynie w oczy.
- Jesteś pewna, że wiadomość brzmiała dokładnie tak? Słowo w
słowo?
Asha potaknęła i lekko zadrżała, czując na sobie intensywne
spojrzenie Shadraehin.
- I nie miałaś mi przekazać niczego więcej?
- Nie.
Przez kilka chwil kobieta w zadumie pocierała palcem
wskazującym o kciuk.
- Davian - powtórzyła szeptem. - Znakomicie. Przekaż mu,
proszę, że czuję się jego dłużniczką. - Zmierzyła Ashę wnikliwym
spojrzeniem i z szacunkiem skłoniła głowę. - Teraz jednak obie
- 769 -
jesteśmy potrzebne gdzie indziej. Ufam, że drogę znajdziesz
sama. Miło było cię poznać, Ashalio. Jestem pewna, że nasze
ścieżki jeszcze się kiedyś przetną. - Uśmiechnęła się na
pożegnanie, podeszła do drzwi i wyszła.
Spotkanie dobiegło końca.
Asha ruszyła z powrotem, nie po raz pierwszy roztrząsając w
duchu, co też mogła oznaczać wiadomość Daviana. Tym razem
jednak tajemnica dość szybko zeszła na dalszy plan; dziewczyna
przystanęła na moment na pustej ulicy, odetchnęła głęboko i
skierowała się do pałacu. Klucz do magazynu miała już w
kieszeni, a dzięki Woalowi mogła odbyć kilka kursów tam i z
powrotem zupełnie niepostrzeżenie.
Po drodze zauważyła przed sobą wojskowy patrol. Każdy ruch
żołnierzy świadczył o dręczącym ich napięciu. Doskonale
rozumiała, jak się w tej chwili czują.
Wszystko miało się niebawem rozstrzygnąć, lecz Asha nie miała
pojęcia, na czyją korzyść.
Już wkrótce.

- 770 -
Rozdział 49.
Idący u boku starszego Eilinara Davian spoglądał przed siebie
ponuro. Weszli właśnie na kolejne słabo oświetlone kamienne
schody, prowadzące jeszcze głębiej ku sercu Tol Athian.
- Wyczuwam w tobie gniew. - Nashrel zerknął na chłopaka
kątem oka.
- Bo jestem zły - odparł bezceremonialnie Davian.
Frustracja nie pozwalała mu zachować pozorów ogłady. Na
moment zacisnął zęby, lecz wreszcie skrzywił się, nie mogąc
pohamować nerwów.
- Ty i cała Rada popełniacie błąd. Zgoda na udział Obdarzonych
w uzdrawianiu rannych pozwoliłaby ocalić wiele istnień.
- Davian, jestem po twojej stronie. - Nashrel wykonał
uspokajający gest. - Gdybym tylko mógł postawić na swoim, już
teraz stalibyśmy na Tarczach - dodał łagodnie. - Inni jednak
wysunęli bardzo rozsądne argumenty. Pałac nie powinien
oczekiwać naszej pomocy, skoro nie chce zmienić Nakazów, co
pozwoliłoby nam bronić samych siebie.
- Przecież wy nawet z nimi nie rozmawiacie - prychnął Davian.
- Ponieważ rozmowy nie mają sensu, o ile zmiana Nakazów jest
wykluczona.
- Może gdybyście przynajmniej...
- Davian - Nashrel nie pozwolił mu dokończyć - tu nie chodzi
jedynie o upór króla w kwestii Nakazów. - Starszy przystanął i z
malującą się na twarzy powagą spojrzał chłopakowi w oczy. -
Żółć, jaką na nas wylewa... jawne groźby wymierzone w
Obdarzonych... Nie możemy o tym wszystkim po prostu
zapomnieć. Musisz zrozumieć...

- 771 -
My tutaj pamiętamy Niewidzialną Wojnę tak wyraźnie, jakby
wybuchła wczoraj. A płynące z pałacu sygnały budzą dawne
wspomnienia. I dawne lęki.
- Więc uznaliście, że najlepszym wyjściem będzie się ukryć i
czekać z nadzieją, że wojna skończy się sama?
Starszy obrzucił go surowym spojrzeniem.
- Więcej szacunku, chłopcze - powiedział cicho tonem, w
którym tuż pod powierzchnią czaił się gniew. Davian zalał się
rumieńcem, zrozumiał, że posunął się za daleko, lecz zanim
zdążył cokolwiek powiedzieć, Nashrel ruszył już dalej przed
siebie. - Rozumiem, jak musisz się czuć, ale starsi, członkowie
Rady, przeżyli w czasie ostatniej wojny rzeczy, jakie ty możesz
sobie najwyżej wyobrażać. Od tamtej pory dla wielu z nich te
mury stanowią jedyną gwarancję bezpieczeństwa. Na Prządki,
mógłbym wymienić przynajmniej czterech starszych, którzy nie
wyszli poza wrota Tol od bez mała dwóch dekad! W grę wchodzą
naprawdę głęboko zakorzenione obawy, Davian, takie, które
niełatwo pokonać. Zwłaszcza w sytuacji, gdy co rusz podsyca je
król.
- Może i masz rację - przyznał chłopak i pokręcił głową. - To
jednak wcale nie usprawiedliwia faktu, że postanowili całą resztę
zostawić samym sobie. Dawne lęki nie dają Obdarzonym prawa
do chowania głowy w piasek, kiedy miastu zagrażają Ślepcy.
Nawet starsi z Tol Shen to rozumieją.
Nashrel nie odpowiedział natychmiast. Im niżej schodzili, tym
węższe stawały się kolejne stopnie i korytarze; w tej chwili
Davian bez trudu dotknąłby łokciami obu ścian jednocześnie.
Stopniowo zmieniał się też wygląd samej tworzącej Ilin Tora
skały. Powyżej była jasnobrązowa i gładko ciosana; na dole
otoczyły ich powierzchnie groźnie czarne i nierówne,
przypominające bryły bazaltu. Powietrze pachniało stęchlizną i
- 772 -
było tak zimne, że mimo ciepłego płaszcza chłopaka raz po raz
przeszywały dreszcze.
- Masz nieco słuszności, Davian - odezwał się wreszcie Nashrel.
- Wiadomość o Shen bardzo mnie zaskoczyła. Niemniej Rada
podjęła już decyzję. Stało się. - Pokręcił głową. - Ciesz się, że
zezwolili ci na widzenie z Tenvarem. Prawdę mówiąc, wcale nie
byłem tego pewny, odkąd... wyraziłeś swoje niezadowolenie z
naszej decyzji. Nawet w zwyczajnych okolicznościach w Tol
Athian nie ma zwyczaju dopuszczania do więźniów osób z
zewnątrz.
- Mnie z kolei nie podobało się, że musiałem Czytać ich umysły
jak jakiś kuglarz na festynie - prychnął chłopak.
- Potrzebowali dowodu. Jak inaczej mieliby uwierzyć, że jesteś
augurem? To akurat było z ich strony przejawem rozsądku -
zauważył starszy z lekkim uśmiechem. - Tak czy inaczej, Fethrin i
Ielsa z pewnością żałują, że cię namówili.
- Sami sobie ukręcili sznur - mruknął Davian.
- Co racja, to racja - potaknął rozbawiony Nashrel.
Skręcili w jeszcze jeden tunel; tutaj jaśniejące kule Esencji
zniknęły, zastąpione tradycyjnymi pochodniami,
rozmieszczonymi na ścianach w tak znacznych odstępach, że
przejście tonęło niemal w ciemności. Jedynym dźwiękiem był
cichy stukot ich kroków na twardym kamieniu, lecz gęsty mrok
błyskawicznie pochłaniał nawet i te odgłosy.
W końcu znaleźli się w długim korytarzu, szerszym i lepiej
oświetlonym. W czarnych ścianach widniały żelazne drzwi,
zaopatrzone w niewielkie zakratowane okienka. Rozlegający się
od czasu do czasu kaszel i pochrząkiwania sugerowały, że w
lochu przebywa przynajmniej kilku lokatorów.

- 773 -
Zatrzymali się przed jedną z ostatnich cel w tunelu. Mimo
mroku Davian zobaczył skuloną wewnątrz sylwetkę. Starszy
otworzył drzwi.
- Wolałbym nie wchodzić tam bez broni - stwierdził chłopak.
Nashrel zawahał się, po czym wyciągnął zza pasa krótki sztylet.
- Jeśli go użyjesz do czegokolwiek poza samoobroną, każę
wyrzucić cię z Tol na zbity pysk. Natychmiast. I nie pomogą ci
żadne augurskie sztuczki.
- Oczywiście. - Davian skinął głową.
- Davian! - w celi rozległ się znajomy głos. - Jak widzę,
Obdarzeni wiedzą już, kim jesteś. I jeszcze cię nie wydali.
Szczęściarz! - Tenvar podszedł do drzwi i przycisnął twarz do
kraty w okienku. Cuchnął, jakby nie mył się od wielu dni,
rozrastający się swobodnie zarost nadawał mu niechlujny wygląd.
Davian obrzucił go wściekłym spojrzeniem, poczuł w trzewiach
gorącą furię.
- Cofnij się - warknął.
Więzień posłuchał.
Chłopak pchnął kratę ręką, w drugiej mocno ściskając nóż.
Wątpił, by osłabiony Tenvar zdołał go pokonać, ale nie chciał
podejmować zbędnego ryzyka. Wszedł do ciasnej celi ostrożnie,
lecz więzień siedział już pod przeciwległą ścianą. Mimo
opłakanego stanu sprawiał wrażenie rozluźnionego, a nawet
zadowolonego z siebie. Zarzucił nogę na nogę i rozparł się na
kamiennej ławie, jakby mościł się w najwygodniejszym fotelu
świata. W sercu Daviana rozgorzał świeży płomień gniewu.
- Przychodzę dowiedzieć się, dla kogo pracujesz. I jak można
zatrzymać Ślepców - rzucił na tyle spokojnie, na ile był w stanie.
- Ach - uśmiechnął się Tenvar - więc tak ich nazywacie?
Wyjątkowy brak fantazji. Dotarli już do miasta, prawda?
- 774 -
Wcześniej, niż myślałem - dodał wesoło. - Dziękuję uprzejmie za
wiadomości. Jak dotąd nikt nie chciał mi powiedzieć, kiedy
powinienem spodziewać się ratunku.
- Ratunku? - Davian zaniósł się gorzkim śmiechem. - Nigdzie
stąd nie pójdziesz, Tenvar. Prędzej cię zabiję, niż uwolnię.
- Grozisz mi śmiercią? - Więzień westchnął. - Och, Davian,
zapominasz, że trochę cię znam. Być może niezbyt dobrze,
przyznaję. Z pewnością jednak na tyle, by wiedzieć, że nie jesteś
typem zabójcy. Nie masz smykałki do przemocy.
Davian przez chwilę milczał, potem wziął głęboki oddech. Nie
przyszedł tu, by toczyć z Tenvarem dyskusje, i nie po to, by
wysłuchiwać prowokacyjnych komentarzy. Przybył tu w jednym
prostym celu - miał więźnia Odczytać.
Skupił się i wyczuł umysł Tenvara. Niemal natychmiast, bez
większego zaskoczenia, natknął się na zamkniętą skrzynię.
Davian zbadał ją myślą. Poza nią rozmaite wspomnienia krążyły
swobodnie, lecz tym nie poświęcił nawet odrobiny uwagi; skoro
Tenvar ich nie ukrył, były pozbawione znaczenia. Spróbował
przypomnieć sobie moment, w którym włamał się do skrzyni
Malshasha, lecz im dłużej wpatrywał się w więźnia, tym
mocniejsze stawały się zabezpieczenia.
- Davian, ja się chronię - przyznał łagodnym, niemal
rozbawionym tonem Tenvar. - Zabezpieczam swoje najbardziej
osobiste myśli od czterdziestu lat. Zacząłem jeszcze przed
upadkiem prawdziwych augurów. - Przedostatnie słowo naznaczył
drwiną. - Mojej tarczy nie przebijesz.
Davian nie odpowiedział, lecz pozwolił sobie na kilka sekund
rozproszenia. Ilseth w podtrzymanie osłony wkładał całą siłę woli;
gdyby chłopak spróbował otworzyć skrzynię przemocą,
prawdopodobnie nic by nie wskórał. Musiał w jakiś sposób

- 775 -
odwrócić uwagę więźnia, skierować ją gdzie indziej. Poczuł w
brzuchu nerwowe napięcie, lecz innego wyjścia nie było.
Pochylił się i najbardziej opanowanym ruchem, na jaki mógł się
zdobyć, wbił nóż prosto w udo Tenvara.
Zaskoczony więzień krzyknął z bólu; Davian tymczasem w tej
samej chwili, w której cofnął ostrze, zaatakował mentalną
skrzynię Tenvara. Osłona prysła jak bańka mydlana i chłopak aż
jęknął, gdy ból zalał mu umysł. Zignorował go, zacisnął pięści.
Za jego plecami rozległy się niewyraźne okrzyki Nashrela, który
wpadł właśnie do celi. Davian zrozumiał, że jeśli ma się
czegokolwiek dowiedzieć, musi działać błyskawicznie.
Poszukał sposobu na zatrzymanie Ślepców, lecz ku jego irytacji
okazało się, iż o samej inwazji Tenvar wie bardzo niewiele.
Chłopak uświadomił sobie, że nie ma w tym nic dziwnego. Gdyby
nosił w umyśle tak wartościową wiedzę, Devaed z pewnością już
dawno temu znalazłby metodę, by go zgładzić, czy to na
wolności, czy tutaj, w głuchym lochu Tol Athian.
Davian skoncentrował się więc na kwestii, która dręczyła go od
bardzo dawna. Dlaczego Tenvar podarował mu Naczynie?
Dlaczego wyprawił go w podróż tuż przed rzezią, w której zginęli
wszyscy ze szkoły? Po chwili zlokalizował poszukiwane
wspomnienie. Zrobił głęboki wdech.

Davian czekał.
Niewielki, ciemny pokój wypełniała wilgotna woń stęchlizny i
pleśni. Od czasu do czasu marszczył z odrazą nos. W kącie leżała
sterta starych pudeł, niektóre z nich zaczęły już butwieć. Poza tym
pomieszczenie było puste. Tak głęboko pod powierzchnią
naturalnie nie było okien, lecz ustawiona na środku podłogi lampa
zapewniała dość światła.

- 776 -
Miał nadzieję, że spotkanie nie potrwa długo. Gdyby ktoś zastał
go w tej części Tol Athian, tak daleko pod starożytnymi
fundamentami, musiałby zmierzyć się z pytaniami, na które nie
znalazłby łatwo odpowiedzi.
Zaczął się przechadzać tam i z powrotem, stawiając kroki
wzdłuż wytyczonej w wyobraźni trasy. Wezwanie nadeszło tak
nagle i tak bezpośrednio, że nie miał pojęcia, czego oczekiwać. Po
raz tysięczny zastanowił się, czy to może być pułapka. Wiadomość
została spisana w starożytnym dialekcie darecjańskiego; w
Andarze żyło czterech, najwyżej pięciu ludzi, którzy znali tę mowę,
więc podstęp był mało prawdopodobny. Dlaczego jednak
zawezwano go w tak kluczowym momencie - teraz, gdy był tak
bliski sukcesu - po prostu nie potrafił sobie wyobrazić.
Przeczesał włosy dłonią. Wciąż krążył, rozważając w duchu
wszelkie ewentualności. Żadna nie napawała optymizmem.
W pewnej chwili lampa zgasła i pomieszczenie pogrążyło się w
zupełnej ciemności. Zastygł w pół kroku. Skrzypnęły prowadzące
na schody drzwi. Po grzbiecie przebiegł mu dreszcz. Poczuł, jak
jeżą mu się włoski na karku.
- Przybyłeś - zadudnił z aprobatą głęboki głos.
Davian odwrócił się na pięcie. W pokoju na powrót zrobiło się
jasno, lecz blask lampy zastąpiła zimna, nienaturalnie blada
poświata. Tuż przed zamkniętymi drzwiami widniał nikły zarys
zakapturzonego mężczyzny w długim płaszczu. Twarz niknęła w
cieniu. Przybysz nie wszedł głębiej do środka.
- Nie mógłbym zignorować zaproszenia od pana, któremu
wszyscy służymy - odpowiedział Davian.
Nieznajomy musiał posługiwać się kan. Manipulował Esencją
tak, by oświetlić pokój, a samemu pozostać w mroku. Nie była to
więc pułapka, lecz coś znacznie bardziej przerażającego. Davian

- 777 -
nie miał też pojęcia, w jaki sposób jeden z nich zdołał przedostać
się na tę stronę Bariery.
Czyli nie byli jedynie mitem. Miał przed sobą jednego z
Czcigodnych.
- To dobrze. - Zakapturzony przybysz skinął głową. - W takim
razie nie zignorujesz też zleconego przez niego zadania - warknął
i Davianowi przemknęło przez myśl, że Czcigodny w jakiś sposób
zniekształca swój głos; niemożliwe, by ktokolwiek był aż tak
ochrypły z natury. Jego słowa chrzęściły niczym przesypywany
żwir.
Zdał sobie sprawę, że nie skupia się na tym, co ważne. Przez
chwilę rozważał ostatnie słowa nieznajomego.
- Okazja wypełnienia woli lorda Devaeda będzie dla mnie
zaszczytem - wypalił pospiesznie, niemal zbyt szybko i
niewyraźnie. Z Czcigodnymi nie należało igrać, lecz miał jedno,
palące od dawna pytanie... Wahał się przez chwilę, zbierał się na
odwagę i wreszcie przełknął z trudem ślinę. - Zanim przejdziemy
dalej... jeśli wolno zapytać... dlaczego teraz? Z całym szacunkiem,
lecz dlaczego ryzykujemy moją pozycję tutaj teraz, gdy cel jest tak
bliski? - Zbyt ciężko pracował, za dużo poświęcił, by odmówili mu
tej wiedzy.
Na długą chwilę zapadła cisza; Davian wprawdzie nie widział
zacienionej przez kaptur twarzy, lecz wyraźnie czuł siłę
świdrującego mu czaszkę spojrzenia.
- Czy wiesz, dlaczego na spotkanie wybrałem to miejsce?
Pytanie padło tak cicho, że Davian musiał wytężyć słuch.
Przestąpił z nogi na nogę, z każdą chwilą czuł się mniej pewnie.
- Nie.
- Wybrałem je, ponieważ te ściany nie mają Pamięci. -
Nieznajomy podniósł rękę i przeciągnął po kamieniu opuszkami

- 778 -
palców. - W tym pomieszczeniu, Tenvar, mogę robić, co mi się
żywnie podoba.
Nie otrzymał żadnego ostrzeżenia.
Z ust Daviana dobył się zduszony jęk, palec wskazujący jego
prawej dłoni stanął w ogniu; moment później jęk przeszedł w
krzyk bólu. Cierpiał. Rozrywane nerwy wrzeszczały. Ścisnął palec
z całej siły drugą ręką, lecz nic to nie dało; runął na podłogę i
spojrzał na dłoń. Palec zaczął pękać, otwierał się od czubka w
dół, najpierw odszedł paznokieć, a potem, w deszczu krwi i bólu,
ciało. Wreszcie rozszczepiła się sama kość, rozciągana na
wszystkie strony cieniutkimi, niepowstrzymanymi pasemkami
Esencji.
- Przestań! - zaszlochał, wijąc się bezradnie. Palec rozpadł się
już po drugi staw. Stękał, czując, jak mocno łomoce mu serce,
próbował się skupić na czymkolwiek, byle nie na bólu. - Już dość...
- zadławił się łzami.
Wreszcie, kiedy miał wrażenie, że minęła wieczność,
rozdzierająca jego ciało siła zniknęła. Opłynęła go Esencja, dłoń
zalał chłód, coś uderzyło o podłogę z wilgotnym mlaśnięciem. Ból
osłabł. Davian podźwignął się z kamienia i usiadł, po to tylko, by
zgiąć się wpół i zwymiotować podchodzącą do gardła, kwaśną
żółcią. Niewielki, leżący przed nim bezkształtny strzępek mięsa był
jedynym, co zostało mu z palca. Ciemniejąca jeszcze przed chwilą
na dłoni krew wyparowała, zamiast palca wskazującego miał w
tej chwili gładki, zabliźniony kikut. Koszmarny ból pozostawił po
sobie jedynie pulsujące wspomnienie.
- To było napomnienie - podjął szeptem przybysz. - Zauważ, że
karząc cię za bezczelność, wybrałem jedynie palec. Równie dobrze
mogłem ci odebrać... coś ważniejszego.

- 779 -
Davian zadygotał i zaczął cofać się rakiem, byle dalej od
zdeformowanego palca, dalej od tego, kto zadał mu tyle bólu. Po
chwili uderzył plecami o ścianę. Czcigodny mówił spokojnie dalej:
- Nie jesteś tu, by zadawać pytania. Jesteś, by służyć panu wedle
jego woli. Czy to rozumiesz?
Zdjęty przerażeniem, Davian energicznie pokiwał głową.
- A więc otrzymaliśmy twoją wiadomość. Uważasz, że ataki
escherii przyniosły wreszcie owoce, że spadkobierca ukrywa się w
Caladel?
Davian głośno przełknął ślinę. Znów potaknął skinieniem,
jeszcze bardziej zamaszyście.
- Nashrel uparł się, by w tym roku przeprowadzić tam Próby
wcześniej niż zwykle. Pozornie ze względu na kwestie praktyczne,
lecz to mizerna wymówka. Wydaje się jasne, że próbują w ten
sposób ocalić chłopaka. - Zawiesił głos. - Dopilnowałem, by wejść
w skład udającej się tam delegacji. Jeżeli moje podejrzenia są
słuszne, Eilinar wyjawi prawdziwy cel wyjazdu tuż przed podróżą.
- Dobrze. - Nieznajomy nagle się poruszył, zaczął się zbliżać.
Davian wbił grzbiet w ścianę jak mógł najmocniej, można było
pomyśleć, że próbuje zlać się z kamieniem. Przybysz zatrzymał się
tuż przed nim, majestatyczny, górujący.
Nagle jednym płynnym ruchem dobył coś spod płaszcza. Podał
przedmiot Davianowi.
- Weź to - polecił.
Davian z wyraźną niechęcią nachylił się, wyłowił ostrożnie
przedmiot spomiędzy palców Czcigodnego i gwałtownie cofnął się
z powrotem pod ścianę. Na mgnienie opuścił wzrok i zerknął.
Przedmiot był na tyle mały, że swobodnie mieścił się w dłoni.
Metalowa kostka. Kiedy po nią sięgał, rękaw przybysza podsunął
się nieco ku górze. Davian widział to tylko przez moment, ale
zdołał zauważyć wytatuowany na nadgarstku znak - ilsharat,
- 780 -
symbol Bariery - który zajaśniał w chwili, gdy jego palce dotknęły
sześcianu.
Czym prędzej podniósł wzrok z powrotem. Zdawał sobie sprawę,
że nie powinien był tatuażu zobaczyć. Tamten jednak na szczęście
nie zwrócił chyba na to uwagi.
- W szkole w Caladel uczy się chłopak imieniem Davian. Jest
augurem, praktycznie nieświadomym swoich mocy. Potrafi jednak
rozpoznawać kłamstwa rozmówców. Wiesz, jak temu darowi
przeciwdziałać?
- Naturalnie - powiedział oszołomiony Davian.
- To dobrze. Przekażesz mu tę kostkę i powiesz, że musi ją w
twoim imieniu dostarczyć. Nieistotne, w jaki sposób to uzasadnisz.
Przypilnuj tylko, by naprawdę ci uwierzył oraz by poczuł się
dostatecznie zmotywowany, by to zrobić. Pozwól mu opuścić
szkołę cało i w sekrecie.
Davian potaknął. W głowie tłoczyła mu się setka pytań, lecz
wiedział, iż większość musi zostawić dla siebie.
- Gdzie ma się z tą przesyłką udać?
- Na północ - padła odpowiedź. - Każ mu ruszyć na północ.
Potem sam się zorientuje, w którą stronę zmierzać.
- Mój panie. - Davian zakaszlał. - Może gdyby instrukcje były
bardziej konkretne, byłoby łatwiej... - Urwał, gdyż zdał sobie
sprawę, co mówi. - Wedle życzenia naszego pana. A co ze
spadkobiercą?
- Zginie zgodnie z planem. Razem z pozostałymi - odpowiedział
przybysz. - Nie przeżyje nikt, kto mógłby potwierdzić, że Davian
zaginął. Trzeba, byś zrozumiał, że to jest ważniejsze nawet od
zgładzenia Torina Andrasa. Davian musi dostarczyć ten sześcian
bez względu na cenę.

- 781 -
Davian stłumił grymas. To, co usłyszał przed chwilą, stało w
ostrej sprzeczności ze wszystkim, co mówiono mu wcześniej. Z
drugiej strony, nie miał wątpliwości, iż rozmawia z wysłannikiem
Aarkeina Devaeda. Cokolwiek spowodowało zmianę planów,
miało pozostać przed nim w sekrecie.
- Tak, to rzeczywiście ważne - szepnął wymijająco.
- Dzięki temu nasz pan będzie mógł powrócić z wygnania w
Talan Gol. Dzięki temu zwycięstwo będzie nasze, Tenvar. -
Nachylił się. - Czy taka motywacja ci wystarczy?
- Nie zawiodę - zdołał wydukać Davian, lecz tamten odwrócił
się już i szedł do wyjścia. W chwili gdy posłaniec dotarł do
dębowych drzwi, spowił go mroczny wir kan i zlał się z nim,
znikając na dobre. Pokój na powrót zatonął w ciemności.
Davian wbił się w kąt i z całej siły zacisnął powieki. Przytulił
obolałą dłoń do piersi i zadławił się płaczem, który teraz, w
samotności, zagroził gwałtownym wybuchem. Zastygł i trwał w
bezruchu przez długi, bardzo długi czas.

Davian z jękiem opuścił umysł Terwara. Zatoczył się w tył i


padł zaraz na ziemię, powalony przez Nashrela.
Pozwolił, by starszy poderwał go na równe nogi, pozwolił mu
pchnąć się brutalnie na ścianę. Wciąż był skołowany, zarówno
wskutek włamania do myśli więźnia, jak i tego, co w nich
zobaczył.
- Oddaj nóż! - syknął Nashrel podniesionym, spiętym głosem. -
I nie waż się drgnąć.
Davian rozluźnił chwyt, zakrwawiony sztylet upadł z brzękiem
na ziemię. Nieznajomy posłaniec był powiązany z kostką, tak
samo jak Caeden. Co to mogło oznaczać? Czyżby Caeden z nim
współpracował? A może sześcian był w przeszłości związany z
kimś innym? Przybysz z pewnością nie był Caedenem;
- 782 -
zakapturzona postać była zbyt wysoka i chuda, a ręka, którą
zobaczył, pomarszczona i blada, należała do znacznie starszego
człowieka.
Uderzyło go coś innego. Biorąc pod uwagę to, co nieznajomy
powiedział na samym końcu, dlaczego Malshash kazał mu
dostarczyć Naczynie Caedenowi... chyba że Malshashowi też
zależało na uwolnieniu Devaeda? Ta myśl zmroziła go do szpiku
kości. Ta możliwość nigdy przedtem nie przyszła mu do głowy,
lecz po tym, co właśnie zobaczył...
Zacisnął pięści. Wspomnienie Tenvara odsłoniło przed nim
rąbek tajemnicy, lecz wciąż nie wiedział najważniejszego. W
pewnym sensie niewiadome zaczęły się nawet mnożyć.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Ostre pytanie Nashrela sprowadziło go
na ziemię.
- Przepraszam. Ale ja naprawdę nie próbowałem go zabić -
zapewnił chłopak. - Chciałem tylko zmącić jego skupienie, inaczej
nie mógłbym go Odczytać. A wiedziałem, że lekką ranę będziesz
w stanie uleczyć. Nic mu nie grozi.
- Nie byłbym taki pewien.
Davian zmarszczył brwi i obrócił się, by sprawdzić, o czym
mówi Nashrel.
Ilseth leżał na podłodze z wybałuszonymi oczyma i szeroko
rozdziawionymi ustami. Nashrel zaleczył już ranę Esencją, lecz
wyraz twarzy więźnia był zupełnie... jałowy, wyzuty z życia. Pierś
unosiła się i opadała jak przedtem, lecz spojrzenie zgasło jak
zdmuchnięta świeca.
Davian mimowolnie się skrzywił. Przypomniał sobie przestrogi
Malshasha, który uprzedzał o możliwości wywołania trwałych
szkód w umyśle poddanym presji.
W pierwszej chwili poczuł zadowolenie, jakby w pewnym
sensie uczynił sprawiedliwości zadość.
- 783 -
Zaraz potem jednak wzdrygnął się i poczuł podchodzącą do
gardła żółć. Tak, chciał pomścić wszystkich zamordowanych w
Caladel. Chciał rewanżu za to, co spotkało Ashę. Przemoc jednak
naprawdę nie leżała w jego naturze.
A może?
Przełknął ślinę. Odkąd Odczytał w Deilannis wspomnienia
Malshasha, jego własne emocje stały się... niejasne. Do tej pory
żył z dziwnym przekonaniem, że to on zabił weselnych gości. A
teraz dziwił się, czując, że prawy palec wskazujący wciąż ma na
miejscu.
Potrząsnął głową, by oczyścić myśli. Postanowił, że
przeanalizuje to wszystko później. W tej chwili miał poważniejsze
zmartwienia. Raz jeszcze usłyszał w duchu skierowane do Ilsetha
słowa zakapturzonego posłańca: „Dzięki temu zwycięstwo będzie
nasze”. Zadrżał i nagle znieruchomiał.
- Musimy iść - rzucił nagląco do Nashrela.
- Ty z pewnością - prychnął starszy. - Ostrzegałem cię, czym się
skończy użycie przez ciebie tego sztyletu...
- Nie. - Davian spojrzał mu niecierpliwie w oczy. - Jest coś, o
czym powinieneś wiedzieć. Musisz mnie zaprowadzić tam, gdzie
przechowujecie Naczynia.
Z rozkołatanym sercem wyjaśnił Nashrelowi, na czym polega
niebezpieczeństwo. Bez względu na wszystko - bez względu na
to, czy Caeden sam był wrogiem, czy jedynie pionkiem w
nieprzyjacielskich rękach - nie mogli pozwolić, by choć zbliżył się
do brązowego sześcianu.

***

- 784 -
Caeden siedział obok Kary na niskim kamiennym murku i w
milczeniu trawił jej słowa.
Powiódł wzrokiem po pustym dziedzińcu; jak na razie jedynymi
ludźmi w pobliżu byli dwaj wysłani na wczesny patrol gwardziści.
Już wkrótce jednak plac miał wypełnić się wojskiem, a biorąc pod
uwagę ton ostatnich wiadomości, nastroje ćwiczących żołnierzy
będą bardziej ponure niż kiedykolwiek. Ślepcy rozbili armię
generała Jash’tara. Szli prosto na miasto.
Chłopak poczuł na plecach lekki dreszcz i wcale nie był pewien,
czy jedynie z powodu rześkości przedświtu. Rzucił okiem na
księżniczkę i czując dziwny ucisk w piersi, uświadomił sobie, że
ich wspólny czas dobiega końca. Ich poranne spotkania
przerodziły się w ciągu ostatniego tygodnia w swoisty rytuał;
Kara zwodziła wystawiane przez ojca straże, wymykała się z
sypialni i pukała do jego drzwi, a potem spędzali ze sobą długie
godziny na rozmowach.
Chociaż wiedział, że ze strony dziewczyny jest to jedynie wyraz
przyjaźni, dla niego te chwile stały się treścią życia. Tak, lubił
rozmawiać z Wirrem, Davianem, Taerisem i innymi, lecz w ich
towarzystwie bezustannie czuł na sobie brzemię przeszłości. Przy
Karze zapominał o nim na dobre. Z księżniczką rozmawiał
swobodnie i lekko, nawet kiedy dotykali poważnych tematów;
dzięki niej na kilka godzin dziennie wszystkie problemy świata
schodziły na dalszy plan; przy niej po prostu cieszył się bliskością
innego człowieka.
Dzisiaj jednak było inaczej. Już kiedy rankiem otworzył drzwi,
zauważył, że Kara jest wyczerpana. Teraz wiedział dlaczego.
- Więc kiedy tu dotrą? - dopytał, czując w brzuchu
nieprzyjemny ucisk.

- 785 -
- Za dwa dni, może wcześniej, jeśli zdecydują się na forsowny
marsz. Nikt nie wie na pewno - odparła i obrzuciła go uważnym
spojrzeniem. - Co w tej sytuacji zrobicie? Ty i Taeris?
Zawahał się. Nie opowiedział księżniczce o planie towarzysza -
nie z braku zaufania, lecz dlatego, iż nie chciał jej ponownie
postawić w niezręcznym położeniu. Poznał już Karę całkiem
dobrze i nie miał najmniejszych wątpliwości, że gdyby wiedziała,
iż zamierzają z Taerisem włamać się do Tol, czułaby wyrzuty
sumienia, że nie może udzielić im pomocy. I czułaby się
współodpowiedzialna za skutki ich misji.
Teraz jednak uświadomił sobie, że nie może też nie
wtajemniczyć jej zupełnie. Nie kazała mu ponownie założyć
Kajdan - jeśli zniknie bez słowa, uzna, że uciekł. Że porzucił
miasto. I ją samą.
Zanim się jednak odezwał, zauważył zmierzającego w ich stronę
Taerisa. Na oszpeconej twarzy starszego malował się głęboki
niepokój. Caeden skrzywił się, lecz pozdrowił towarzysza
skinieniem i wstał.
- Caeden - rzucił Taeris na poły z irytacją, na poły z ulgą, lecz
kiedy podszedł bliżej i rozpoznał dziewczynę, otworzył szerzej
oczy i złożył jej niski ukłon. - Wasza Wysokość... Obawiam się,
że jestem zmuszony pożyczyć na chwilę Caedena.
- Proszę bardzo. - Potaknęła sztywnym, powolnym skinieniem,
na powrót stając się chłodną, zdystansowaną córką monarchy,
osobą, którą Caeden widywał bardzo rzadko. Zwróciła się do
chłopaka z cieniem uśmiechu na ustach. - Być może nadarzy się
dziś następna okazja i zdołamy dokończyć rozmowę - dodała i
ruszyła w swoją stronę.
Caeden powiódł za nią pełnym frustracji wzrokiem. Świetnie
wiedział, z czym przychodzi Taeris.

- 786 -
- Wasza Wysokość! Chwileczkę! - zawołał nagle i pobiegł za
dziewczyną, ignorując zdziwioną minę starszego. - Wasza
Wysokość, chcę tylko powiedzieć, że nie jestem pewien, czy
będziemy mogli ze sobą porozmawiać, zanim dotrą tu Ślepcy -
zwrócił się do Kary z powagą, patrząc jej głęboko w oczy. -
Podejrzewam, że mogą mnie zatrzymać pewne... pilne sprawy.
Księżniczka przez chwilę spoglądała to na Caedena, to na
Taerisa. Po kilku sekundach skinęła na znak zrozumienia. Jej oczy
przepełnił smutek.
- W takim wypadku będziemy musieli zaczekać, aż wszystko się
skończy - stwierdziła półgłosem. Zbliżyła się do chłopaka,
miękkie wargi musnęły jego policzek. - Niech cię Prządki
prowadzą, Caeden.
Zaczerwienił się, przełknął ślinę.
- Ciebie też, Kara - powiedział na tyle cicho, by nie usłyszał go
Taeris.
Raz jeszcze skinęła głową, odwróciła się i bez słowa zniknęła za
drzwiami pałacu.
Caeden odprowadził ją wzrokiem, po czym wrócił do
czekającego mężczyzny.
- O nie - żachnął się Taeris, nie pozwalając mu dojść do słowa. -
Ja nie chcę o niczym wiedzieć - dodał i ułożył wargi w przelotny,
szelmowski uśmiech. - Słyszałeś już o Ślepcach? - Wesołość
prysła jak ręką odjął.
- Przed chwilą - odpowiedział Caeden. - Te Kamienie
Podróżne... - podjął z wahaniem. - Czy naprawdę nie mamy innej
możliwości?
- Teraz już nie - stwierdził Taeris. - I powinniśmy to zrobić
natychmiast. Jest na tyle wcześnie, że część Obdarzonych w Tol
może jeszcze spać. Dzięki temu zyskamy kilka dodatkowych
minut na przywrócenie ci pamięci. - Rozejrzał się dokoła. - Ale
- 787 -
nie możemy otworzyć portalu w tak uczęszczanym miejscu.
Jeszcze ktoś zauważy i nam przeszkodzi. Najlepiej będzie u mnie.
Caeden potaknął i ruszyli do pokoju Taerisa.
Po kilku minutach, kiedy wzięli kolejny zakręt, z ust starszego
wyrwał się cichy, wylękniony okrzyk. Zaniepokojony chłopak
przystanął w pół kroku i spojrzał prosto przed siebie. Zbliżał się
ku nim jasnowłosy mężczyzna w kosztownym, niebieskim
płaszczu. Jak na razie, pochłonięty lekturą trzymanych w ręku
dokumentów, nie zauważył ich obecności. Caeden zerknął na
Taerisa, który pochylił nisko głowę, starając się za wszelką cenę
ukryć twarz.
Już mieli się minąć, gdy nadzorca podniósł spojrzenie i
raptownie się zatrzymał, zdecydowanym gestem przykazując, by
zrobili to samo.
- Taeris Sarr - rzucił bez cienia wątpliwości.
- Książę Andras. - Oszpeconemu mężczyźnie opadły ramiona.
Caeden poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka. Książę należał do
grona osób, których starali się unikać za wszelką cenę. Taeris był
przekonany, że jeżeli Elocien odkryje ich obecność, natychmiast
trafią w ręce nadzoru.
Książę dłuższą chwilę wpatrywał się w nich bez słowa.
- Bądźcie bardziej ostrożni - rzucił, po czym skupił się z
powrotem na swoich papierach i odszedł.
Obaj wbili w plecy księcia skonsternowane spojrzenia.
- Nawet nie wezwał straży. Dlaczego? - Caeden nie posiadał się
ze zdziwienia.
- Nie... nie mam pojęcia. - Zbity z tropu Taeris potrząsnął
głową. - Ale lepiej bierzmy nogi za pas, bo się jeszcze rozmyśli.

- 788 -
Do celu dotarli bez dodatkowych przygód; nieliczni mijani na
korytarzach dworzanie zaprzątnięci byli własnymi myślami i szli
przed siebie pospiesznie, nie poświęcając im nawet spojrzenia.
Kiedy znaleźli się już w pokoju, Taeris zerknął na Caedena.
- Zanim przejdziemy do rzeczy - zaczął, wciąż sprawiając
wrażenie lekko wstrząśniętego - jedno chcę powiedzieć jasno. Nie
żartowałem, mówiąc, że to nasza ostatnia szansa. Zdołam
przenieść nas do Tol, ale z powrotem już nie. Jeśli Obdarzeni nas
złapią, trafimy do lochu i nikt nie zdoła nam pomóc...Więc
cokolwiek się stanie, ty musisz się wydostać za wszelką cenę. W
razie konieczności przemocą. Najważniejsze, byś dotarł do Tarcz,
zanim uderzą Ślepcy. Nawet gdybyś musiał mnie zostawić.
Caeden przez chwilę milczał. Chciał zaprotestować, zdawał
sobie sprawę, że to ostatni moment, by zmienić zdanie. Dokładnie
tej sytuacji spodziewał się, odkąd Taeris przedstawił mu swój
plan... Czy zdoła wywalczyć sobie drogę ucieczki z Tol Athian?
Był niemal pewien, że pod względem czysto fizycznym sił mu nie
zbraknie; jeżeli natomiast uda mu się odzyskać wspomnienia, być
może wystarczy także umiejętności.
Czy jednak nikogo przy tym nie skrzywdzi? To już zupełnie
inna kwestia. Jeżeli Obdarzeni czymkolwiek zawinili, to najwyżej
skrajnym uporem i Caeden za nic nie chciał, by ktokolwiek w Tol
przez niego ucierpiał. W głębi serca obawiał się, że jest to
nierealne.
Bo przecież musiał uciec - musiał zrobić wszystko, by stanąć do
walki ze Ślepcami.
- Rozumiem - powiedział niechętnie.
Taeris z wyraźną ulgą pokiwał głową.
- Jesteś gotów? - zapytał. - Nadzorcy zaczną nas szukać zaraz,
gdy tylko zaczniemy. Drugiego podejścia nie będzie.

- 789 -
Caeden wciągnął do płuc kilka głębszych haustów powietrza.
Zebrał się w sobie.
- Gotów.
Starszy uniósł dłoń nad leżącym na stole Kamieniem
Podróżnym i zamknął oczy. Z jego ręki przepłynął do kamyka
biały strumień energii. Mężczyzna trwał kilka sekund w bezruchu,
po czym zastopował Esencję i lekko zadygotał.
Wziął kamień do ręki i wyciągnął go przed siebie. Naczynie
zaczęło jaśnieć; przed Taerisem pojawiła się świetlista,
rozedrgana linia, która po chwili zaczęła wirować i rozrastać się,
aż wreszcie utworzyła okrąg o średnicy dwukrotnie przerastającej
Caedena.
Zaraz potem światło zgasło, pozostawiając po sobie zawieszoną
w powietrzu... dziurę.
Caeden spojrzał w głąb otworu i stwierdził, że widzi
pomieszczenie przypominające podziemny skład.
Zerknął niepewnie na towarzysza, który niecierpliwie ponaglił
go machnięciem.
- Idź. Prędko - syknął przez zęby Taeris. - Nie utrzymam portalu
zbyt długo.
Caeden zebrał się na odwagę i wszedł prosto do dziury.
Spodziewał się, że poczuje jakiegoś rodzaju opór, cokolwiek, lecz
znalazł się po prostu po drugiej stronie, zupełnie jakby skorzystał
z najzwyklejszych drzwi.
Taeris przeszedł tuż za nim; portal zamrugał i zniknął.
Mężczyzna żywym krokiem ruszył do pobliskiego stołu, podniósł
z blatu czarny, połyskujący kamień, wcisnął go do kieszeni i
zwrócił się do Caedena:
- No dobrze. Poszukajmy tego urządzenia.
Chłopak prawie go nie usłyszał.
- 790 -
Na jednej z półek, niezbyt daleko, leżał brązowy sześcian.
Naczynie płonęło jaskrawo niczym słońce, choć Caeden
wiedział, że w ten sposób postrzegają je jedynie on i Davian.
Taeris zapewne nawet jeszcze kostki nie zauważył. Także tatuaż
na ramieniu Caedena zaświecił jaśniej niż kiedykolwiek, blask był
widoczny nawet przez rękaw koszuli.
- Gdzie powinniśmy zacząć? - spytał, nie odrywając wzroku od
sześcianu.
Taeris przestąpił niepewnie z nogi na nogę, nerwowo zerknął na
drzwi magazynu.
- To jest duże. Kamienna kolumna. Wysoka, jeśli dobrze
pamiętam, na mniej więcej trzy stopy. Wystarczy, że...
Głos mężczyzny ucichł, odpłynął w dal.
Caeden podszedł do półki i wziął do ręki brązowe Naczynie.
Eksplozja niemal zwaliła go z nóg.
Zatoczył się i poderwał dłoń do oczu, by je osłonić przed
przeraźliwie intensywnym czerwonym światłem. Płonęło tuż
przed nim. Słyszał w tle okrzyki Taerisa, słyszał jego wrzaski,
lecz huk energii tłumił wszelkie dźwięki.
Gdy wzrok Caedena przywykł wreszcie do jasności, chłopak
poczuł ukłucie strachu. Miał przed sobą potężny wir czystego,
czerwonego ognia; płomień wirujący, falujący, sięgający od
podłogi aż po sufit. Wstrząśnięty wpatrywał się przez chwilę w
ognistą kolumnę, po czym zerknął na ściskaną w ręku kostkę.
Była ciepła, lecz jej blask - przed momentem tak jaskrawy -
zniknął bez śladu.
Podobnie jak zgasł jego tatuaż.
- Co to jest?! - przekrzykując ryk gorejącego słupa, spojrzał na
Taerisa.

- 791 -
- Nie wiem! - doleciało go ledwie słyszalne wołanie. - Ale lepiej
nie podchodź. Nie wiadomo, jakie to wywołuje efekty!
W tej samej chwili ktoś z rozmachem otworzył drzwi po lewej
stronie.
Caeden zerknął w bok i zobaczył wbiegającego z obłędem w
oczach Daviana. Chłopakowi deptał po piętach mężczyzna w
czerwonym płaszczu, w którym rozpoznał starszego Eilinara.
Obaj z przerażeniem spojrzeli na ognisty wir, po czym ruszyli
prosto na niego.
- Caeden! - wykrzyknął Davian, widząc w jego ręku Naczynie. -
Odłóż to!
Prawie go nie słuchał, nawet zdumienie i radość na widok
Daviana - żywego i w pełni zdrowia - zajęły mu myśli jedynie na
mgnienie. Wiedział, po prostu wiedział, że ten wir czeka właśnie
na niego. Ogniste podwoje otworzyły się wyłącznie z myślą o
nim. Miał przez nie wkroczyć... nie wiedział dokąd, lecz z
pewnością gdzieś, gdzie trafić powinien. Do miejsca, w którym
musiał się znaleźć.
Pokręcił głową.
- Przepraszam - zawołał naraz do Daviana i Taerisa. - Muszę to
zrobić.
- Caeden! Nie! - krzyczał Taeris. - Potrzebujemy cię tutaj!
Chłopak zamknął oczy. Uspokoił oddech.
Zaraz potem odwrócił się i co sił nogach popędził ku
płomienistemu tunelowi. Wyczuł jeszcze, że towarzysze próbują
zastąpić mu drogę, lecz był zbyt szybki. Nie mieli najmniejszych
szans.
Zebrał się w sobie i wskoczył prosto w wir.
Poczuł gorąco, przelotny żar tańczących na skórze płomieni.
Zaraz potem krzyki za jego plecami ucichły.
- 792 -
Był już zupełnie gdzie indziej.

- 793 -
Rozdział 50.
Wirr stał z Aelrikiem i Decją na chodniku Pierwszej Tarczy, z
lękiem wpatrując się w ciemniejącą z wolna zieleń rozciągających
się poza Fedris Idri równin. Czekali na pierwszy zwiastun
wrogiego pochodu.
Ślepcy zbliżali się do stolicy, i to bardzo szybko. Doniósł o tym
jeden ze zwiadowców generała Parathego, który wrócił do miasta
zdrożony, niemal zajeżdżając wierzchowca na śmierć. Najeźdźcy
przestali się ociągać; całą ostatnią noc maszerowali bez snu i bez
strawy. Pod miastem mieli się pojawić jeszcze przed
zapadnięciem zmroku.
Popołudnie gasło, przechodząc w wieczór, brama pod nimi
zaczęła się wreszcie zamykać. Wirr drgnął, gdy potężne wrota
zapieczętowały stolicę. Towarzyszący temu złowieszczy grzmot
wypełnił echem całą wąską przełęcz.
A po chwili zrobiło się cicho, umilkł niemal cały świat. Jeszcze
kilka minut wcześniej słyszeli szmer głosów kilkuset mężczyzn
składających się na załogę Pierwszej Tarczy, od czasu do czasu
dolatywały ich nawet nerwowe wybuchy śmiechu. Teraz, gdy
słońce zaczęło osuwać się pod horyzont, umilkli i oni.
Wirr poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Odwrócił się i spojrzał
prosto w poważne oblicze Aelrica.
- Jesteście pewni, że chcecie być właśnie tutaj? - spytał młody
szermierz półgłosem, zerkając przy tym również na siostrę. -
Druga Tarcza też będzie potrzebowała obrońców.
Wirr skrzywił się i rozejrzał, by sprawdzić, czy nikt ich nie
podsłuchuje. Ojciec uprzedził go, że walki rozleją się w końcu na
samo Ilin Illan, a on sam z kolei uznał, że musi o tym powiedzieć
Decji i Aelricowi. Nie chciał jednak, by wiadomość dotarła
również do żołnierzy. Większość z nich potrzebowała żywej
- 794 -
nadziei na zwycięstwo - wiary w jego możliwość - w przeciwnym
wypadku zabrakłoby im odwagi do walki.
Decja także musiała to rozumieć, ponieważ rzuciła bratu
karcące spojrzenie.
- Już o tym mówiliśmy. W walce wręcz moje umiejętności nie
zdadzą się na nic - szepnęła, znacząco potrząsając lukiem. - Chcę
się przydać, póki jeszcze mogę.
- Ja też będę najbardziej skuteczny, uzdrawiając rannych na
miejscu - dodał Wirr. - Umiem co najmniej tyle, ile Obdarzeni z
Shen. - Zerknął na grupkę podenerwowanych mężczyzn i kobiet w
czerwonych płaszczach, stojących na murze od strony miasta,
nieco za plecami żołnierzy. Tol Shen nie przysłało ich wielu, lecz
liczebność oddziału i tak mocno chłopaka zaskoczyła. Ich
obecność naprawdę mogła przeważyć szalę.
- Może i racja - burknął Aelric, widząc, na co patrzy chłopak. -
Chciałbym po prostu, byście oboje, kiedy przyjdzie co do czego...
trzymali się z tyłu. Ranni nie pomożecie nikomu - dodał szorstko i
przeniósł spojrzenie na równinę.
Wirr rzucił Decji porozumiewawczy uśmieszek; w ciągu
ostatniej godziny brat dziewczyny wygłosił przynajmniej kilka
podobnie brzmiących uwag.
- Będziemy uważać. - Poklepał Aelrica po plecach, po czym
podszedł na skraj muru i ostrożnie się wychylił, patrząc w dół na
twarde skały. Nie mógł się nadziwić, jak wysoko się znaleźli.
Poczuł lekkie zawroty głowy i cofnął się. Pierwsza Tarcza -
najdalej wysunięta z fortyfikacji Fedris Idri - strzelała pod niebo
na pięćdziesiąt stóp i rozciągał się z niej widok na wiele mil we
wszystkich kierunkach.
Wysokość nie była jedyną zaletą muru. Mimo że sama przełęcz
była wąska, obsadzić go mogły setki ludzi jednocześnie. Z
wąskiego parapetu wyciągały się też naprzód zakrzywione
- 795 -
kamienne szpikulce, układające się w symetryczne rzędy
gigantycznych brzeszczotów.
Jakiś czas temu postanowił osobiście sprawdzić, jak ostre są te
niewiarygodnie cienkie kolce, i skaleczył się już przy pierwszym
do tknięciu. Ojciec opowiadał mu kiedyś, że dzięki kunsztowi
Budowniczych zasieki te tną równie sprawnie jak brzytwy i
każdego próbującego wspiąć się na mur napastnika czeka z ich
strony bardzo nieprzyjemna niespodzianka. Co więcej, sam kształt
nachylonego parapetu sprawiał, że nie można ich było wyminąć.
Mimo wszystko Wirr nie czuł się teraz szczególnie bezpieczny.
- Jakieś wieści od generała Parathego? - zapytał. - Widziałem,
że chwilę temu z nim rozmawiałeś.
Aelric wzruszył ramionami.
- Mówi, że Ślepców jest najprawdopodobniej około tysiąca.
Natomiast w przełęczy zmieści się najwyżej dwustu jednocześnie,
więc to już coś. - Zawiesił głos, zerknął wzdłuż ustawionych w
szereg żołnierzy i obniżył głos. - Ma jednak wątpliwości co do
tego, jak nasi poradzą sobie w ogniu walki. Nie bez powodu nie
trafili do armii Jash’tara. Parathe twierdzi, iż wielu z nich miało
ostatnio problemy z dyscypliną. Zdarzało się, że nie kończyli
wyznaczonych ćwiczeń. Znikali na dzień lub dwa, Prządki wiedzą
gdzie, a potem jakby nigdy nic wracali. Nie są to ludzie, na
których człowiek chce polegać w godzinie próby.
- Jeszcze tego było nam trzeba - skrzywił się Wirr.
Aelric potaknął głuchym pomrukiem. Przez chwilę wszyscy
troje stali w milczeniu. Cisza opadła na barki Wirra niczym
ciężkie jarzmo. Zamyślił się tak bardzo, że kiedy ktoś klepnął go
w ramię, aż podskoczył. Odwrócił się.
- Davian! - zawołał radośnie.

- 796 -
Davian obdarzył przyjaciela zmęczonym uśmiechem i zaśmiał
się zaskoczony, gdy najpierw Aelric, a potem Decja zamknęli go
w gorących objęciach.
- Wirr mówił, że żyjesz, ale aż do teraz nie byłem pewien, czy
warto mu wierzyć. Dobrze cię widzieć - przywitał się szermierz.
- Was też - odpowiedział Davian. - Choć wolałbym was spotkać
w przyjemniejszych okolicznościach.
- Tol Athian...? - Wirr dostrzegł wyraz twarzy przyjaciela i
ogarnął go nagły niepokój.
- Nie poszło mi zbyt dobrze. - Chłopak urwał i z wahaniem
popatrzył na Aelrica i Decję.
- Dav, oni już o tobie wiedzą - wyjaśnił Wirr lekko
zakłopotanym tonem. - Po Deilannis nie widziałem powodu, by
cokolwiek dłużej ukrywać.
Davian odetchnął z ulgą i opowiedział o wszystkim, co zaszło w
Tol.
- Na Prządki - szepnął Wirr, kiedy przyjaciel umilkł. Poczuł w
żołądku nerwowy skurcz. - Więc rannymi zajmą się tylko
Obdarzeni z Shen, a na dodatek teraz musimy jeszcze uważać na
Caedena. Taerisa zamknęła Rada, tak?
Davian potaknął. Otworzył usta, by coś dodać, lecz w tym
samym momencie rozległ się okrzyk, po którym doleciał ich
niespokojny szmer. Żołnierze wskazywali palcami zalaną
gasnącym światłem dnia równinę. Wirr wytężył wzrok.
Horyzont usiany był ognikami pochodni.
- Niebawem zrobi się paskudnie - Aelric zwrócił się ściśniętym
głosem do Daviana. - Dasz radę walczyć?
Chłopak nie odpowiedział od razu. Wyglądał na równinę, jakby
widział coś niewidocznego dla pozostałych. Wreszcie potrząsnął
głową, wyraźnie próbując oczyścić myśli.
- 797 -
- Nie ma sensu, bym posługiwał się Esencją. Za mało tutaj
źródeł. Zresztą nawet gdyby było więcej, to kiedy pobrałbym tyle,
ile potrzebuję, natychmiast skrępowałyby mnie Nakazy. Ale może
uda mi się skorzystać z kan. - Przygryzł wargę. - Mogę też
walczyć mieczem, jeśli jakiś się znajdzie.
- Mieczem? - Wirr spojrzał na przyjaciela z powątpiewaniem. -
Dav, miecz znajdzie się zawsze, ale... czy naprawdę jest sens?
Davian zastanowił się i spojrzał na młodego szermierza.
- Aelric, zrozumiem, jeśli odmówisz, ale czy... czy mógłbym cię
Przeczytać? Jeżeli się zgodzisz, poznam twoje wspomnienia z
nauki fechtunku. Nie sądzę niestety, bym w ten sposób zbliżył się
poziomem do ciebie. Czytałem, że ze względu na różnice budowy
ciała umiejętności czysto fizyczne nie przechodzą z osoby na
osobę zbyt łatwo, ale z pewnością poznałbym przynajmniej
podstawy.
Aelric otworzył szeroko oczy, pokręcił głową i zmierzył
chłopaka przeciągłym spojrzeniem. Oblizał nerwowo usta. Wirr
był pewien, że odmówi.
- Niczego więcej nie zobaczysz? - zapytał.
- Niczego - zapewnił Davian.
- Skoro to ma ci pomóc. Zgoda. - Aelric pokiwał z wolna głową.
Davian ukłonił się mu z wdzięcznością i podszedł. Lekko
musnął palcami czoło szermierza, przymknął oczy i na chwilę
znieruchomiał. Wirr i Decja przyglądali się temu zaciekawionym
wzrokiem. Z pozoru jednak nie działo się nic niezwykłego.
Po kilku kolejnych chwilach Davian podniósł powieki i cofnął
się o krok.
- Dziękuję-rzucił.

- 798 -
- Co? To już wszystko? - Aelric z nieswoją miną rozmasował
czoło w miejscu, którego dotykał chłopak. - Niczego nie
poczułem.
- Tak - odparł Davian z uśmiechem. - Już wszystko.
- I jak? Udało się? - Wirr wpatrywał się w przyjaciela z
niekłamaną fascynacją.
- Najpierw muszę znaleźć miecz. - Davian wzruszył ramionami.
- Zresztą i tak wkrótce się przekonamy.
Wirr poszedł pomóc przyjacielowi zdobyć broń; kiedy wrócili
do towarzyszy, zachód słońca przeszedł już w zmierzch, a na
równinach przed Ilin Tora kładł się głęboki mrok, naznaczony
ostatnimi, słabnącymi pasmami światła.
Po niecałej minucie Wirr wypatrzył w oddali jakiś ruch. Kilka
chwil potem w innej części umocnień zagrał róg.
- Już tu są - mruknął Aelric pod nosem.
Z przesłaniającej równinę wieczornej szarugi wyłoniła się
połyskująca, czarna masa. Sunęła naprzód szybciej, niż wydawało
się to możliwe, i już po chwili wlała się w wąską gardziel
przełęczy. W mroku trudno było ocenić, lecz Wirr uznał, że pod
mur pędziło pomiędzy dwiema a trzema setkami wrogów.
- Gdzie reszta? - zastanowił się zdławionym ze zdenerwowania
głosem.
- To dopiero pierwsza fala. - Aelric pokręcił głową. - Wiedzą, że
posyłanie tu więcej niż dwustu żołnierzy jednocześnie to zwykła
strata energii.
Wirr nie odpowiedział. Kąsając nerwowo wargę, spojrzał na
Decję, która podeszła na skraj muru, gdzie pozycje zajęli już
pozostali łucznicy.

- 799 -
Padła komenda i dziewczyna przygotowała strzałę, cięciwę
napięła spokojnym, opanowanym ruchem. Wirr był pełen
podziwu. Nawet nie zadrżała jej ręka.
Zaraz potem Ślepcy znaleźli się w zasięgu i zasypały ich
pierzaste pociski. Chłopak spochmurniał, widząc, że napastnicy
prą dalej naprzód, nawet nie zwalniając. Łucznicy słali w dół
salwę za salwą, lecz strzały nie wywierały na wrogach
najmniejszego wrażenia. Wirr nie widział, by choć jeden żołnierz
w czarnej zbroi upadł. Żaden się nawet nie zachwiał.
Rozpędzona czarna masa uderzyła w mur dokładnie w chwili,
gdy na niebie zgasł ostatni promień słońca.
Kilka kolejnych minut wypełnił chaos.
Wszędzie wzdłuż Pierwszej Tarczy rozległy się wrzaski.
Napastnicy niczym widma pojawiali się na blankach, przez które z
nadludzką siłą i szybkością ściągali w otchłań obrońców.
Przypominali czarne cienie, milczące, pojawiające się znikąd i
błyskawicznie znikające za parapetem.
Wirr zaczął się już cofać, gdy wtem wychwycił kątem oka
odcinający się od nocnego nieba ciemniejszy kształt. Davian
skoczył naprzód i dobył miecza; rozległ się brzęk metalu bijącego
o metal, ostrze chłopaka natrafiło na opór i właściciel czarnego
pancerza runął w mrok.
- Nie potrzebują drabin - przestrzegł przyjaciela Davian. -
Cofnij się bardziej. Mogą się wspiąć w dowolnym miejscu.
- Jak to możliwe? - jęknął Wirr.
- To na pewno te zbroje - wtrąciła Decja. Dziewczyna również
odsunęła się od blanek, lecz wciąż wypuszczała kolejne strzały,
gdy tylko wyłowiła w ciemności poruszenie. Rzuciła okiem
wzdłuż muru. - W jakiś sposób pozwalają im wspinać się na
Tarczę.

- 800 -
Wirr spojrzał tam, gdzie ona. Na Pierwszej Tarczy wciąż było
gęsto od żołnierzy, choć andarskie szyki zaczynały już rzednąć.
Schodami od tyłu nadciągały posiłki, lecz chłopak wiedział, że to
próżny wysiłek. Ślepców było znacznie mniej, ale każdy
napastnik wart był co najmniej kilku obrońców.
- Ich pancerze blokują też kan - podjął posępnym tonem Davian,
tnąc mieczem następnego Ślepca. Nie walczył równie zwinnie jak
Aelric, lecz Wirr na pierwszy rzut oka zrozumiał, że fechtunek
przestał być dla przyjaciela obcą sztuką. - Nie mogę dostać się
przez te przeklęte hełmy, niech ich El...
- Cudownie - rzucił lekko zdyszany Aelric. Cofnął głowę,
uchylając się przed pędzącym z ciemności ostrzem. - Za murem
nic nie widać, w tych warunkach nie wytrwamy tu nawet godziny.
Domyślam się, że nie potraficie nic z tym zrobić?
Wirr zawahał się, po czym opuścił powieki i sięgnął do swojej
Rezerwy. Skupił się, zaczerpnął ostrożnie z zasobu płynnego
światła, po czym... skręcił je. Zagęścił i rozpalił, jak wiele razy
przedtem.
Tym razem nie stało się nic.
- Nakazy... Oby je... - burknął pod nosem. Zerknął na
cofającego się od krawędzi muru Aelrica i z frustracją pokręcił
przecząco głową. - Nadal jest tak, jakbym próbował skorzystać z
Esencji z zamiarem skrzywdzenia nieposiadających Daru.
Chaos się pogłębił. Wirr niechętnie opuszczał przyjaciół, lecz
wiedział, że jest potrzebny gdzie indziej. Dołączył do oddziału
Obdarzonych z Tol Shen i zajął się uzdrawianiem rannych
żołnierzy, którzy zdołali uciec z pierwszej linii. Okazał się
najsilniejszym członkiem grupy i poświęcił się pracy z
niezwykłym zapamiętaniem. Tylko w ten sposób mógł się
skoncentrować, zignorować wrzaski umierających, paskudną woń
odchodów przerażonych ludzi i gorący, lepki dotyk krwi.
- 801 -
Ostatecznie jednak Rezerwa Wirra zaczęła się kurczyć. Gdy
podniósł wzrok, andarska linia była już niebezpiecznie cienka,
groziła załamaniem. Doleciały go dwa krótkie sygnały rogu.
Dowódcy wzywali do odwrotu - do porzucenia Pierwszej Tarczy.
Chłopak ruszył do schodów i otępiałym ze zmęczenia wzrokiem
obejrzał się przez ramię. Zakuci w czerń żołnierze przelewali się
przez blanki, mordując wszystkich, którzy nie zdążyli przed nimi
umknąć.
Obrońcy przegrywali.

***

Zdjęta grozą Asha podniosła spojrzenie na Drugą Tarczę.


Odbijające się echem od ścian przełęczy krzyki ginących
przyprawiły ją o skurcz trzewi. Zerknęła za plecy na szereg
ciągnących za nią Cieni i nagle ogarnęła ją niepewność. Czyżby
przybyli za późno? Wiadomość o wcześniejszym od
spodziewanego ataku Ślepców dotarła do nich ledwie godzinę
temu i choć zrobiła wszystko, co w swojej mocy, by jak
najszybciej zorganizować swój nowy oddział, to Pierwsza Tarcza
padła już dawno.
Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w mur, po czym
zaczerpnęła głęboki haust powietrza, opanowała się i chwyciła za
ramię najbliższego żołnierza.
- Generał Parathe! Gdzie jest?
Mężczyzna z malującym się na twarzy zdumieniem spojrzał
ponad ramieniem dziewczyny na niewielką armię Cieni.
- Nie jestem pewien, czy...
- Po prostu mi powiedz - nacisnęła, starając się natchnąć głos
lodowatym gniewem.
- 802 -
Piechur pobladł i wskazał wierzchołek muru. Podziękowała
energicznym skinieniem i zwróciła się do Gaella, starszego
wiekiem Cienia, który pomógł jej rozdać Naczynia pozostałym.
- Na razie zaczekajcie tutaj. Sprawdzę, dokąd zechcą nas wysłać
- powiedziała.
Gaell pokiwał głową i wrócił do towarzyszy. Asha tymczasem
odbiegła. Gdy przepychała się ku Drugiej Tarczy, żołnierze
przystawali i przyglądali się zaintrygowani. Nikt jednak nie
próbował jej zatrzymać.
Przeskakując po dwa stopnie, wpadła na górę, gdzie niemal
natychmiast zauważyła generała Parathego. Już miała do niego
podbiec, gdy nagle zastąpił jej drogę chłopak w błękitnym
płaszczu.
- Co tu robisz?! - spytał złowróżbnym tonem młody nadzorca.
- Przybywam z pomocą - odparła dziewczyna, spoglądając mu
prosto w oczy. - Muszę pomówić z generałem. Przepuść mnie,
proszę.
Nadzorca spojrzał z powątpiewaniem.
- Bzdury gadasz. Złaź z muru! - warknął po chwili. - Doczekasz
się tylko...
Asha poruszyła dłonią, nieznacznie, ledwie dostrzegalnie.
Znalazła dziś chwilę na ćwiczenia z pierścieniem i umiała już
sprawnie regulować jego moc. A teraz bardzo się spieszyła.
Nadzorca zatoczył się w tył, jakby czyjaś niewidzialna ręka
pchnęła go w pierś, padł na ziemię i nim wreszcie znieruchomiał,
przejechał kilka dobrych stóp po murze.
Asha wyminęła leżącego, ignorując wstrząśnięte spojrzenia
wszystkich, którzy widzieli zajście.
- Generale Parathe! - zawołała, kiedy znalazła się dostatecznie
blisko.
- 803 -
Oficer spojrzał na dziewczynę i zmarszczył czoło, lecz
zdecydowanym gestem nakazał otaczającym go żołnierzom ją
przepuścić.
- Ashalia, zgadza się? - Przyjrzał się dziewczynie, nie kryjąc
zaciekawienia. - Przedstawicielka Tol Athian.
Potaknęła.
- Obawiam się niestety, że w tej chwili przychodzę w innej roli -
podjęła. - Mam ze sobą setkę Cieni i wszyscy jesteśmy
wyposażeni w Naczynia, które można wykorzystać przeciwko
Ślepcom. Proszę pokazać, gdzie będziemy najbardziej przydatni.
Generał wbił w nią oniemiałe spojrzenie.
- Czy macie może - odezwał się po chwili półgłosem -
jakikolwiek sposób na rozproszenie tej przeklętej ciemności? - W
oczach oficera zapłonęła iskierka nadziei.
Skinęła głową. Kilka Naczyń rzeczywiście wytwarzało spore
ilości światła, nawet jeśli nie we wszystkich przypadkach była to
ich pod stawowa funkcja.
- Mamy też Naczynia uzdrawiające - zauważyła, patrząc na
piechurów znoszących po schodach rannego kolegę.
Parathe zapatrzył się w spowijający Pierwszą Tarczę mrok.
- Dobrze, przyślij kilku swoich na górę - powiedział. -
Zobaczymy, co potraficie.
Asha odetchnęła z ulgą i czym prędzej wróciła do swojego
oddziału. Pojawienie się jej ludzi zdążyło wywołać u podnóża
Tarczy niejaki zamęt, lecz żołnierze mieli na szczęście zbyt wiele
na głowie, by mogło dojść do poważniejszych scysji. Wkrótce
wróciła do generała z niewielką grupką Cieni. Oficer
błyskawicznie rozlokował posiłki wzdłuż muru.
- A gdzie ja mam stanąć? - spytała, kiedy ostatni z jej
podkomendnych odbiegł na posterunek.
- 804 -
- Tobie nie wolno się narażać. - Parathe pokręcił głową. - Nie
znam twoich ludzi, a oni nie znają mnie. Będą posłuszni tylko
tobie i nie mogę dopuścić, by coś ci się stało.
Skrzywiła się, lecz uległa logice argumentu.
- Hael. - Parathe spojrzał na stojącego po jego prawicy
muskularnego i wysokiego żołnierza o siwych włosach, nad
którego okiem biegła cienka, stara już blizna. - Wydaj Cieniom
komendę.
Na dźwięk imienia dziewczyna zesztywniała. Czy to naprawdę
był ten Hael? Postać z wizji Errana? Zastanawiając się, gdzie
mogą być w tej chwili augurzy, przyglądała się żołnierzowi, który
dał znak dwóm Cieniom stojącym w tylnej części Tarczy. Nie
wyglądał szczególnie odmiennie ani bardziej groźnie niż cała
reszta obrońców muru. Przeniosła spojrzenie na Cienie. Obaj
trzymali w dłoniach długie i cienkie białe pręty. Na dany przez
Haela sygnał wymierzyli Naczynia w głąb przełęczy i zacisnęli
powieki. Zaraz potem dwie pulsujące smugi światła, dwa
strumienie energii popłynęły wzdłuż gładko ciosanych ścian
Fedris Idri. Zalany ostrym blaskiem świat nabrał wyrazistego
kontrastu. Na mgnienie zamarli wszyscy, jaskrawa biel
wstrząsnęła nawet Ashą, która przecież się jej spodziewała.
Wyjrzała za krawędź muru. Teraz wyraźnie ujrzała pnących się
ku górze i wchodzących na parapet żołnierzy w czarnych pancer
zach. Zadrżała na widok niepokojących, zaślepionych hełmów, a
kiedy rozpoznała wyryty na nich symbol, zrobiło się jej słabo.
Ten sam znak widziała na szyi Daviana, kiedy pamiętnej nocy
pojawił się w jej sypialni. To ten symbol nosił wycięty na skórze.
Z powrotem skupiła uwagę na wrogiej armii. W oddali, na
szczycie Pierwszej Tarczy, pośród rozrzuconych wszerz muru ciał
andarskich żołnierzy stali Ślepcy. Ci jednak nie mieli na sobie
hełmów.
- 805 -
Po prostu... stali. Nieruchomi, czujnie obserwujący.
- Asha?
Znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia. Rozejrzała się i czując
dreszcz na plecach, zobaczyła Wirra, który kilka stóp dalej klęczał
nad rannym mężczyzną. Chłopak wpatrywał się w nią z
najwyższym zdumieniem. Przelał w świeżo zagojony bok
żołnierza ostatnią porcję Esencji, wstał i podbiegł.
- Co tu robisz? - spytał z wyraźną troską w głosie.
Nad murem poniósł się przeciągły dźwięk rogu, ustalony przez
generała Parathego sygnał dla Cieni.
Tuż przed Drugą Tarczą rozpętała się wściekła burza światła,
wiatru i ognia.
Stojący na górze żołnierze jak jeden mąż zamarli i z trwogą
spojrzeli w przełęcz, którą zasnuły wieńce gęstego, wirującego
dymu. W kurzawie rozbłyskiwały od czasu do czasu czerwone
języki płomieni. Część obrońców zasłoniła uszy, gdy powietrze
rozdarły przeraźliwe odgłosy energetycznych wyładowań, pioruny
Esencji co chwila biły prosto w dno Fedris Idri.
Potężny burzowy podmuch bez ostrzeżenia uderzył we
wspinających się na mur Ślepców. Runęli w przepaść bezwładnie
niczym szmaciane kukły i z wrzaskiem zniknęli w kłębach
szkarłatnego dymu. Asha wypatrzyła kilku, którzy zdołali się
utrzymać, i poruszyła nadgarstkiem. Moment później dołączyli do
towarzyszy. Wirr stanął jak wryty i popatrzył na przyjaciółkę z
rozdziawionymi ustami.
- Książę Torinie! - Parathe przekrzyczał wypełniającą przełęcz
kakofonię. - Odpocznij. Wygląda na to, że ludzie Ashalii na
pewien czas opanowali sytuację.
Wirr rozejrzał się dokoła i zobaczył grupkę Cieni, którzy
dołączyli do Obdarzonych i wraz z nimi opiekowali się rannymi.
Ciężko odetchnął i Asha dopiero teraz zauważyła, jak bardzo
- 806 -
chłopak jest blady i wyczerpany. Nie miała pojęcia, ilu żołnierzy
uzdrowił, lecz było jasne, że dotarł do granic wytrzymałości.
Mimo zmęczenia zrobił taką minę, jakby chciał zaprotestować, i
dopiero po chwili niechętnie skinął głową.
- Gdybym mógł się przydać, wezwijcie mnie natychmiast! -
odpowiedział generałowi, po czym rzucił Ashy pytające
spojrzenie. Dziewczyna pokręciła głową. Postanowiła zostać. Ona
wciąż była potrzebna na górze.
Wirr uśmiechnął się blado i na pożegnanie uścisnął jej ramię, po
czym dołączył do szeregu wyczerpanych żołnierzy, noga za nogą
schodzących ze schodów.
Wkrótce grzmoty ataku Cieni ustały i wypełnioną dymem
przełęcz wzięła we władanie cisza. Wprawdzie od czasu do czasu
rozlegały się jeszcze przenikliwe wrzaski lub trzask wyładowań,
kiedy któryś Cień strzelał w chaos poniżej, lecz nieprzyjemne
dzwonienie w uszach Ashy stopniowo ucichło.
Gdy nabrała wreszcie pewności, że Ślepcy zawiesili natarcie,
podkradła się na skraj Tarczy i zerknęła w dół. Przestrzeń między
murami nadal wypełniały kłęby ciemnego dymu, lecz zdołała
stwierdzić, że przeciwnicy naprawdę się wycofali i zaczęli się
przegrupowywać na szczycie Pierwszej Tarczy, bezpieczni poza
zasięgiem broni Cieni.
Przedmurze zasłane było trupami. Żołądek podszedł Ashy do
gardła, kiedy uświadomiła sobie, jak niewiele ciał ma na sobie
czarne zbroje. Ślepcy albo zabrali swoich poległych, albo - i była
to bardziej ponura ewentualność - zginęła jedynie niewielka część
tych, którzy spadli z Drugiej Tarczy.
- Na jakiś czas ich powstrzymaliśmy - odezwał się Parathe,
który stanął obok dziewczyny i w zamyśleniu spojrzał na snujące
się w przełęczy dymy. - Podejrzewam, że te płomienie są zbyt

- 807 -
gorące nawet dla nich. Tyle że dno Fedris Idri to przecież same
skały. Ogień nie ma tam żadnego paliwa.
Asha pokiwała głową.
- Jeżeli będziemy się co jakiś czas zmieniać przy Naczyniach,
teoretycznie powinniśmy móc podtrzymać pożar bez końca -
odpowiedziała na nieme pytanie oficera.
- Prządkom niech będą dzięki! - Parathe wypuścił z ulgą
powietrze. - Gdybyście przybyli choć trochę później... - Urwał na
chwilę, po czym poklepał dziewczynę po ramieniu. - Zejdę na dół,
sprawdzę, jak tam wygląda sytuacja. Bądź czujna. Jeśli zobaczysz
cokolwiek niepokojącego, natychmiast po mnie poślij. Dzięki
wam zyskaliśmy przewagę, ale Ślepcy, niech ich El przeklnie, nie
wyglądają mi na takich, co się łatwo poddają. Do końca jeszcze
daleko - dodał, spoglądając poprzez czerwoną mgłę ku Pierwszej
Tarczy.
Asha odprowadziła generała spojrzeniem i zastanowiła się, czy
oficer zdaje sobie sprawę, jak bardzo prawdziwe były jego
ostatnie słowa.
- Tak, jeszcze bardzo daleko - szepnęła.

***

Wirr drgnął. Kolejne energetyczne wyładowanie ze skrzekiem


rozcięło powietrze. Suchy trzask odbił się pomiędzy ścianami
Fedris Idri.
Chłopak podniósł spojrzenie ku wierzchołkowi Drugiej Tarczy.
Zachwiał się. Wyczerpanie coraz częściej brało nad nim górę.
Zdawał sobie sprawę, że musi w końcu usiąść, odpocząć, lecz
krzyki umierających nie pozwalały mu ustać. Mimo że na murze
wciąż pracowali Obdarzeni z Shen i Cienie, on należał do
- 808 -
nielicznej garstki, która była w stanie uzdrawiać najpoważniej
rannych.
- Ciekawe, jak długo wytrzymają - odezwał się ktoś za jego
plecami.
Wirr odwrócił się i zobaczył Daviana, który również wpatrywał
się w mur. Przyjaciel był wyraźnie zmęczony, lecz poza tym cały i
zdrów.
- Davian! - Wirr z ulgą objął czarnowłosego chłopaka. -
Zgubiłem cię i nie wiedziałem, gdzie cię szukać...
Davian rzucił mu słaby uśmiech.
- Nie powiem, że było lekko, ale nic mi nie jest. Aelric i Decja
też są cali. Gdzieś się tu kręcą. Udało się nam wycofać zaraz po
tym, jak Cienie... Sam widziałeś, co zrobili. - Pokręcił głową,
jakby wciąż nie do końca wierzył w to, co się stało.
Wirr doskonale przyjaciela rozumiał. Sam nadal roztrząsał w
duchu wszelkie konsekwencje odkrycia, że Cienie mogą
posługiwać się Naczyniami.
- Widziałeś może Ashę? - spytał.
- To ona tu jest? - Davian zmarszczył czoło.
Wirr już miał odpowiedzieć, lecz zauważył swojego ojca, który
zbliżał się do nich w towarzystwie zmordowanego generała
Parathego. Rzucił Elocienowi zmęczony uśmiech i padli sobie w
ramiona.
- Poznaj mojego ojca - przedstawił księcia, gdy wyplątał się już
z uścisku.
- Wasza Wysokość... Generale... - Davian z lekko zmieszaną
miną uścisnął dłonie obu mężczyzn.
- Cieszę się, że mogę cię poznać - rzucił książę, patrząc w
zamyśleniu na Drugą Tarczę. - Torin wiele mi o tobie

- 809 -
opowiedział. Kiedy to wszystko dobiegnie wreszcie końca,
będziemy mieli mnóstwo spraw do przedyskutowania.
- Dav? - wtrącił Wirr, widząc minę przyjaciela. - Ojciec
naprawdę chce po prostu porozmawiać, to nic strasznego, wierz
mi.
- Oczywiście - potaknął Davian, choć w jego oczach pozostał
cień nieufności.
- Jak sytuacja na górze, generale? - Wirr zwrócił się do oficera.
- W tej chwili zupełnie dobrze - stwierdził Parathe. - Cienie
twierdzą, że mogą tak praktycznie w nieskończoność. Wygląda na
to, że zyskaliśmy dzięki nim przynajmniej trochę czasu. - Zawiesił
głos i zerknął na księcia niepewnie. - Więc może, gdyby król
zmienił jednak zdanie...
- Nie. Na to nie widzę najmniejszej szansy. - Elocien pokręcił
głową. - Jeśli cokolwiek się zmieni, to jedynie na gorsze.
Rozmawiałem z bratem niecałą godzinę temu. Powiedziałem, że
przegrywamy, że Ślepcy zmuszają nas do odwrotu, ale i to nie
pomogło. Obawiam się, że w obecnym stanie umysłu prędzej
pozwoli miastu spłonąć, niż zgodzi się dopuścić Obdarzonych do
walki.
Parathe pobladł jeszcze bardziej, lecz pokiwał głową.
- Cóż, musimy sobie radzić z tym, co już ma...
Kilkanaście stóp od nich gruchnęły o skałę dwa ciała.
Miażdżone płyty pancerzy zachrobotały na kamieniach.
Wszyscy czterej na moment zastygli, a potem jak jeden mąż
spojrzeli ku górze. Na całej Drugiej Tarczy rozległy się
naznaczone paniką wołania.
Wirr zmrużył oczy, rażone jasnym światłem, odbijającym się od
ścian przełęczy. Wyładowania Naczyń Cieni ustały; na murze,
gdziekolwiek spojrzał, coś się poruszało, lecz ze swego miejsca
- 810 -
nie widział szczegółów. Nie zabrzmiał jednak ani jeden sygnał do
odwrotu, a obrońców wciąż wydawało się zbyt wielu. Nic nie
wskazywało, by Cienie odniosły tak błyskawiczne zwycięstwo.
Niemniej, znów jakby znikąd, kolejnych dwóch wrzeszczących
ludzi runęło prosto z nieba. Zginęli na miejscu na dnie przełęczy.
- Na Prządki... - wyszeptał Parathe i zwrócił się do stojącego
nieopodal żołnierza, który ze zgrozą wpatrywał się w
znieruchomiałe trupy. - Nihk, sprawdź, co się tam, u licha,
wyprawia!
Żołnierz skinął głową i ruszył w stronę Tarczy. Ledwie uszedł
dwa kroki, odwrócił się na pięcie, a w jego dłoni błysnął miecz.
Stojący tuż obok piechur zdążył jeszcze wydać z siebie
ostrzegawczy okrzyk, lecz okazał się zbyt wolny. Klinga Nihka
przeszyła mu czaszkę; rozległ się obrzydliwy, wilgotny chrzęst.
Kilka następnych chwil wydało się Wirrowi długimi minutami.
Wszyscy w pobliżu jak sparaliżowani patrzyli na Nihka, który
wyszarpnął miecz z trupa. Jako pierwsi z szoku otrząsnęli się
Parathe i dwaj inni gwardziści. Sięgnęli po broń. Nihk ruszył
prosto na generała. Z wykrzywionymi wściekle ustami skoczył
naprzód, jednocześnie wyciągając przed siebie ostrze. Nie mógł
chybić.
Wtem miecz wyparował mu z rąk, a kiedy zmaterializował się
ponownie, tkwił już w jego szyi. Rękojeść ściskał w dłoni Davian.
Nihk padł na ziemię z przeszklonymi oczyma. Tryskająca z
rozciętego gardła krew zbrukała kamień.
Parathe stał jak wryty, jego ręka znieruchomiała na rękojeści do
połowy wyciągniętego miecza.
- Dziękuję - rzucił w oszołomieniu. - Ale jak...
- Nie mamy czasu. - Davian wskazał coś palcem.

- 811 -
Wirr spojrzał i uświadomił sobie nagle, jak blisko rozlegają się
zaskoczone okrzyki żołnierzy. Potoczył lękliwym spojrzeniem
dokoła.
Jak okiem sięgnąć, obrońcy miasta zwracali się przeciwko
sobie; piechurzy wyszarpywali miecze z pochew i skakali na
towarzyszy, zupełnie przy tym nie dbając o własne
bezpieczeństwo. Na całej przełęczy trwały szermiercze pojedynki,
gwardziści bronili się przed ludźmi, którzy jeszcze kilka chwil
temu byli ich sprzymierzeńcami. Wystarczyło niecałe pół minuty,
by względny spokój w niecce pomiędzy Drugą Tarczą a Trzecią
zmienił się w chaos.
- Zdrada! - stwierdził Parathe pustym głosem.
Wirr wciąż miał przed oczyma martwe spojrzenie Nihka.
- Nie. - Pokręcił głową i zwrócił się do generała. - Już to raz
widziałem. To tak zwane Echa. Niewiele na ten temat wiem, ale
tych ludzi w jakiś sposób kontrolują Ślepcy.
- Czyli nie walczą przeciwko nam z własnej woli? - Na twarzy
generała Parathego odmalowała się nadzieja. - Można ich jakoś z
tego stanu wyrwać?
- Nie - skrzywił się chłopak. - Nie są już ludźmi, którymi byli
wcześniej. Ktoś, kto staje się Echem, umiera - dodał posępnie. -
Daj znać swoim ludziom, by nie mieli skrupułów.
- Wirr ma rację - poparł przyjaciela Davian, wpatrujący się z
konsternacją w walczące najbliżej Echa. - Nie jestem ich w stanie
Odczytać. Jakby ich umysły zostały... wydrążone. - Zadrżał.
Parathe zerknął na chłopaka z nieswoim wyrazem twarzy, po
czym spojrzał z powrotem na młodego księcia.
- Jesteś tego pewien, Wasza Wysokość?
- Dostatecznie. - Wirr wyciągnął przed siebie rękę i skierował ją
na biegnące prosto na nich Echo.
- 812 -
W Rezerwie zostało mu niewiele energii, większość zużył,
pomagając rannym, lecz wystarczyło. Z palców chłopaka strzeliło
jaskrawe wyładowanie. Nieszczęsny mężczyzna odfrunął rażony
w tył.
- Oni już umarli - powtórzył ponuro, odpowiadając na zdumione
spojrzenia pozostałych. - A z całą pewnością nie są ludźmi.
Gdyby byli, nie mógłbym ich przecież atakować.
- Musimy się wycofać na Trzecią Tarczę - rzucił ciężkim tonem
Parathe. Minę miał taką, jakby miał lada moment zwymiotować.
Zanim jednak wydał komendę, z kłębowiska walczących
wyskoczył Hael, jego zastępca.
- Generale - wysapał, gdy dobiegł do grupki dowódców -
nieprzyjaciel zajął port i Dolne Miasto. Napierają bardzo mocno.
Próbują się przebić do Trzeciej Tarczy od tyłu. Jeżeli im się uda,
zamkną nas w pułapce.
- Jak mogło do tego dojść? - rzucił ostro Parathe, z każdą chwilą
coraz bledszy.
- Nikt nie wie, generale. Melduję, iż wiadomo tyle, że są już
wewnątrz murów. Jeśli mamy zachować szansę na utrzymanie
Górnego Miasta, musimy jak najszybciej ogłosić odwrót.
- Masz rację - odparł Parathe bez cienia wahania. - Walcząc na
dwóch frontach, przegramy - przyznał i zaklął. - Hael, daj sygnał.
Cofamy się. Przegrupujemy się w pałacu - zadysponował, po
czym zwrócił się do Elociena. - Strażniku północy, ci cholerni
Obdarzeni są nam potrzebni bardziej niż kiedykolwiek, niech ich
El... Bez dwóch zdań - mruknął z posępnym wyrazem twarzy. -
Pałac to najbardziej zdatna do obrony pozycja w mieście, ale nie
jestem pewien, jak długo go utrzymamy. I wsparcie Cieni
niewiele tu zmienia.
Głos rogu wezwał Andarczyków do odwrotu. Rozświetlające
przełęcz wyładowania Esencji nagle zgasły. Wirr spojrzał na
- 813 -
szczyt Drugiej Tarczy, tam gdzie panował największy zamęt, i
zamarł.
- Co jest? - syknął Davian, widząc minę przyjaciela.
- Asha została na górze.
Davian ruszył, zanim głos Wirra na dobre ucichł. Książę
popędził w ślad za przyjacielem; mniej więcej w połowie
wysokości schodów zastąpiły im drogę dwa zakute w zbroje Echa.
- Dav, skończyła mi się Esencja - rzucił ostrzegawczo Wirr i
widząc wahanie Daviana, dodał: - To już nie są ludzie. Zaufaj mi.
Davian skinął głową bez słowa. Wyciągnął rękę ku zbliżającym
się Echom.
W pierwszej chwili nie stało się nic. Potem jednak pomiędzy
bliższym napastnikiem a chłopakiem przepłynęło pulsujące pasmo
energii. Mężczyzna ryknął. Ugięły się pod nim kolana, a twarz...
twarz uwiędła, zupełnie jakby się w niewiarygodnym tempie
postarzała; zeschnięta na wiór skóra rozpadła się w drobny, biały
pył, który odpłynął na wietrze niczym pasemka dymu.
Drugi przeciwnik nawet nie zwolnił. Wciąż pędził na oślep ku
przyjaciołom. Davian odwrócił się ku niemu i uwolnił całą
pobraną przed momentem Esencję. Nie było to jednak kolejne
przypominające błyskawicę wyładowanie, jakiego spodziewał się
Wirr. Ten promień był... cieńszy. Twardszy.
Wiązka energii pomknęła naprzód, trafiła Echo w szyję i gładko
ją przecięła. Głowa żołnierza padła na stopnie i makabrycznie
podskakując, potoczyła się ku nim. Przez chwilę żaden z nich
nawet nie drgnął.
- No tak... Widzę, że Esencję jako tako opanowałeś - zauważył
zdyszany Wirr.
Przeszli nad bezgłowym trupem i ruszyli dalej pod górę.
Davian skinął głową, patrzył prosto przed siebie.
- 814 -
- Pod warunkiem że nie zaczerpnę zbyt dużo - mruknął bardziej
do siebie niż do przyjaciela. Wirr nie zrozumiał, lecz Davian nie
rozwinął, a na dopytywanie nie było czasu.
Po raz kolejny zostali zatrzymani dopiero na parapecie muru.
Tym razem drogę zastąpiły im aż cztery Echa. Żołnierze nie
ruszyli do ataku od razu, lecz skupili na chłopcach swe martwe
oczy.
- Wszystkim chyba nie dam rady. Jestem zmęczony i z każdą
chwilą trudniej mi korzystać z kan - burknął ponuro Davian i
dobył miecza. - Ale nie zostawię jej tu za...
Echa wystrzeliły w powietrze, przeszybowały nad blankami i
runęły na twardą skałę poniżej.
Davian i Wirr odruchowo odskoczyli w tył; tam gdzie jeszcze
przed momentem stali przeciwnicy, ujrzeli biegnącą w ich stronę
Ashę.
- Musicie stąd znikać! - rzuciła bezceremonialnie, gdy tylko ich
zauważyła. - Za mną! Rezerwa mi się kończy, ale dam radę
bezpiecznie doprowadzić was do Trzeciej Tarczy. - Minęła ich,
nie czekając na odpowiedź.
Chłopcy wymienili spojrzenia i pobiegli za przyjaciółką.
Asha jeszcze dwukrotnie oczyściła drogę, nim wreszcie dotarli
do trzeciego muru, gdzie czekał na nich ojciec Wirra, u którego
boku trwali mocno niespokojni Parathe i Hael.
Elocien z ulgą w oczach pozdrowił syna skinieniem i wszyscy
razem bez słowa ruszyli w stronę miasta. Kiedy jednak wyszli z
Fedris Idri, generał zatrzymał grupę raptownym gestem. Pochylił
głowę na bok, jego czoło przecięła zmarszczka.
- Nie słychać odgłosów walki - zauważył. - Powinniśmy... -
Urwał, nie kończąc zdania. Zakrztusił się, a na jego twarzy
odmalował się ból. Oczy niemal wyszły mu z orbit.

- 815 -
Stojący za dowódcą Hael cofnął się o krok. Jego sztylet ociekał
krwią. Wyszczerzył zęby i podniósł na nich szkliste spojrzenie.
Parathe osunął się na bruk, był martwy, zanim jeszcze uderzył o
ziemię.
Nie dając nikomu czasu na reakcję, Hael skoczył w kierunku
sparaliżowanego strachem Wirra, ostrze zamigotało jakby w
zwolnionym tempie.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Elocien ryknął i osłonił
syna własną piersią. Sztylet wszedł mu prosto w brzuch. Davian,
który szedł z Ashą nieco z przodu, zmaterializował się nagle u
boku Haela i przebił mu pierś mieczem. Obaj, Elocien i Hael,
padli bezwładnie. Z ust pierwszego dobył się słaby jęk, drugi
drgnął i zastygł na dobre.
Wirr wreszcie zdołał się poruszyć; uklęknął przy charczącym
ojcu i bezradnym gestem spróbował zatamować tryskającą z
rozpłatanego brzucha fontannę krwi. Przymknął powieki.
Zaleczenie tak poważnej rany wymagało dużej ilości Esencji;
musiał zużyć całą energię, jaką jeszcze posiadał. Miał nadzieję, że
to wystarczy.
- Nie, Torin. - Kąciki ust księcia pokryła krwawa piana. Mimo
że szeptał, mówił z przekonaniem. - Nie uzdrawiaj...
Wstrząśnięty chłopak spojrzał ojcu głęboko w oczy.
- Przecież umrzesz! - rzucił i pełnym złości gestem otarł z
policzków łzy. Nawet nie wiedział, że płacze. - Mogę cię
uratować!
Elocien uśmiechnął się smutno, z czułością i zamknął dłoń
Wirra w lekkim uścisku.
- Nie wolno ci - jęknął. - Torin, to był podstęp. Ślepcy znów
zaatakują przez Fedris Idri. Obdarzeni muszą stanąć do walki.
Inaczej zginiemy wszyscy, nie tylko ja.
- Ale...
- 816 -
- Przyrzeknij mi, Torin. - Palce Elociena słabły, resztki energii
wkładał w gorączkowe prośby. - Mąci mi się w oczach; być może
zaraz zacznę majaczyć, a chcę, żebyś poznał moją wolę.
Najważniejsza jest w tej chwili zmiana treści Nakazów.
Przysięgnij, że pozwolisz mi odejść.
Wirr przez dłuższą chwilę patrzył na ojca w bezruchu, po czym
wyprostował się, a ręce zwiesił wzdłuż boków.
- Przysięgam - powiedział, nie próbując nawet powstrzymać łez.
Książę odetchnął z ulgą. Oczy na moment zaszły mu szklistą
mgiełką, zakaszlał i jęknął. Gdy ponownie skupił wzrok na synu,
patrzył już... inaczej. W jego spojrzeniu majaczył strach.
- Torin? - wyszeptał. - Co się ze mną dzieje?
Wirr spojrzał niepewnie i przełknął ślinę. Zrozumiał, że
obserwuje skutki utraty krwi.
- Zostałeś ranny - wyszeptał przez zaciśnięte gardło. -
Uratowałeś mi życie.
- Jesteś jakiś starszy... - jęknął Elocien. - Nie pojmuję...
Wirr mocno chwycił ojca za rękę. Książę odchodził coraz
szybciej.
- Wszystko będzie dobrze. Zostanę tu aż do końca. Z tobą.
- Nie. - Elocien z rozpaczą w oczach potrząsnął głową. - Nie
chcę umierać! Pomóż mi. - Złapał syna za koszulę i przyciągnął
tak blisko, że Wirr widział już tylko ojcowski strach. - Pomóż mi,
synu! Błagam! Wiem, że możesz mnie uzdrowić. Nie pozwól mi
umrzeć!
- Przykro mi. - Chłopak odwrócił spojrzenie. Ledwie był w
stanie mówić. - Sam mi tego zabroniłeś. - Raz jeszcze głośno
przełknął. - Kocham cię, ojcze.
- Nie - szepnął Elocien. - Nie...

- 817 -
Dłoń zwisła mu bezwładnie, niewidzące oczy uniosły się ku
nocnemu niebu.
Wstrząsany szlochem Wirr pochylił się nad zwłokami ojca.
Odczekał kilka chwil, po czym zaczerpnął głęboko tchu, zadrżał,
stłumił emocje i otarł twarz, starając się zachować przynajmniej
pozory opanowania. Zdawał sobie sprawę, że żałobę powinien
odłożyć na potem. W tej chwili musiał dopilnować, by ofiara jego
ojca nie okazała się daremna.
- Och nie!
Wirr poderwał głowę. Asha wpatrywała się w nieruchome ciało
księcia z taką miną, jakby zrozumiała właśnie jakąś straszliwą
prawdę.
- Wirr, tak bardzo mi przykro - powiedziała cichym, lekko
oszołomionym głosem. Kręcąc głową, popatrzyła na obu
przyjaciół. - Przykro mi, ale muszę coś zrobić. Muszę, muszę...
iść.
Odbiegła, zanim zdążyli się choćby odezwać. Wirr odprowadził
dziewczynę wzrokiem, zbyt otępiały, by dziwić się jej
zachowaniu.
- Ogłoście alarm - rzucił głucho stojącym obok żołnierzom,
którzy przyglądali się mu z lękiem w oczach. - Ślepcy
wystrychnęli nas na dudka. Wszyscy z powrotem na Tarcze!
Popatrzył za odchodzącymi gwardzistami, po czym zwrócił się
do Daviana:
- Musimy iść do Tol Athian.
- Po co? - Davian nie odrywał spojrzenia od trzech leżących na
drodze ciał, zakrwawiony miecz kołysał się w jego bezwładnej
dłoni.
- Już czas położyć temu kres - odparł posępnie Wirr i podniósł
się z klęczek. - Pora zmienić Nakazy.
- 818 -
Rozdział 51.
Asha pędziła przez upiornie puste korytarze pałacu. Większość
zdolnych do walki dworzan już przed kilkoma godzinami stawiła
się w Fedris Idri; tu pozostali jedynie ludzie odpowiedzialni za
sprawowanie bezpośredniej władzy nad miastem i garstka tych,
którzy mimo że nie byli w stanie chwycić za broń, odmówili
ucieczki. Dziewczyna słuchała echa własnych kroków i ze
wszystkich sił starała się nie poddać panice na myśl o tym, co
dzieje się przy Tarczach. Próbowała się skupić na poszukiwaniu
kolejnego wyciszonego pokoju.
I zastanawiała się, czy ma nadzieję zastać w nim Errana, czy
wręcz przeciwnie.
Wizja augura rozgrywała się właśnie w jednym z wyciszonych
pokoi - Asha zajrzała nawet do swojej komnaty i ponownie
przeczytała opis, by sprawdzić, czy nie zawiera jakichś
dodatkowych wskazówek. Niestety, nie znalazła żadnej i nadal nie
wiedziała, gdzie konkretnie szukać przyjaciela. Nie miała też
pojęcia, dlaczego Erran Zobaczył śmierć Elociena jako swoją
własną.
Była niemal pewna, że właśnie to zaszło; opis pasował, a
martwy Hael nie mógł przecież zasztyletować augura. Co to
wszystko oznacza? Gdy biegła do pałacu, przyszła jej do głowy
pewna teoria, która z każdą chwilą wydawała się bardziej
sensowna.
A zarazem miała rozpaczliwą nadzieję, że bardzo się myli.
- Asha!
Obejrzała się przez ramię i zobaczyła biegnących w jej stronę
Kola i Fessi. Przystanęła i pozwoliła się dogonić. Zaraz potem
ruszyła dalej.

- 819 -
- Widzieliście Errana? - rzuciła.
Fessi pokręciła głową.
- Elocien kazał nam zostać w pałacu i czekać na wezwanie -
powiedziała z niepokojem. - Ale kilka godzin temu Erran gdzieś
zniknął. My też go szukamy.
- Moim zdaniem jest w którymś z wyciszonych pokojów -
stwierdziła Asha.
- Skąd wiesz? - Kol ściągnął brwi.
- On sam to przewidział. - Urwała. - Potrzebuje pomocy -
dodała po chwili.
Młodzi augurzy wymienili spojrzenia.
- Od ulubionego wyciszonego pokoju Errana dzieli nas kilka
korytarzy. Zagląda tam zwykle wtedy, gdy chce pobyć sam ze
sobą - podpowiedziała Fessi.
- Prowadźcie. - Asha skinęła głową.
Na miejsce dotarli niedługo potem. Drzwi okazały się
zamknięte, lecz ustąpiły już po pierwszym potężnym kopniaku
Kola. Na środku podłogi leżał nieruchomo Erran, wokół jego
głowy ciemniała kałuża krwi.
Wpadli do środka i uklękli wokół przyjaciela. Krew sączyła się
z jego oczu, ciekła z ust i uszu. Przerażona Asha odetchnęła mimo
wszystko z ulgą, Erran oddychał. Sprawdziła puls. Szybszy od
normalnego, lecz miarowy, stabilny.
Fessi wyciągnęła chusteczkę i kilkoma delikatnymi ruchami
oczyściła twarz chłopaka z krwi. Następnie z jednego z foteli
przyniosła poduszkę i wsunęła mu ją pod głowę. Zaraz potem
augur zatrzepotał powiekami i zaniósł się gwałtownym kaszlem.
Czerwone drobinki zrosiły mu koszulę.
- Spokojnie, Erran. Skup się na oddechu - podsunęła Asha. -
Żyjesz. Wszystko będzie dobrze.
- 820 -
- Chyba muszę uwierzyć na słowo - odparł chłopak i jęknął.
- Co się stało? - odezwał się Kol.
Erran zawahał się i zerknął na Ashę. Ledwie zobaczyła
malujące się na jego twarzy wyrzuty sumienia, zrozumiała, że jej
podejrzenia były słuszne. Sposępniała.
- Powiedz nam - rzuciła półgłosem. - Opowiedz o wszystkim.
Augur skinął powoli głową i natychmiast skrzywił się z bólu.
Uniósł się, podparł na łokciu i spojrzał przyjaciołom w oczy.
- Więc ja... coś przed wami ukrywałem. Przed wszystkimi -
podjął szeptem. - Pamiętacie, co mówiłem o swoim pierwszym
spotkaniu z Elocienem?
- Oczywiście - potaknęła Fessi.
- Tylko częściowo była to prawda. - Erran głośno przełknął
ślinę. - Rzeczywiście pojmali mnie nadzorcy i rzeczywiście
przyprowadzili do mnie Elociena. Przyszedł do mojej celi...
Byłem związany, a on... - Skrzywił się, wspomnienie wywołało na
jego twarzy bolesny grymas.
- Wszystko w porządku, Erran - powiedziała kojąco Asha.
Augur zaczerpnął głęboko powietrza i pokiwał głową.
- Zaczął mnie bić. Nie zadawał żadnych pytań, za to za każdym
razem, kiedy przerywał, żeby odpocząć, opowiadał mi jakąś
historię. Wszystkie dotyczyły augurów, których schwytał przede
mną... Tych, których... których zabił.
- To nieprawda! - Fessi gwałtownie się odsunęła, pobladła. -
Elocien nie mógł zrobić czegoś takiego.
- To nie był Elocien, jakiego poznaliście - podjął szeptem Erran.
- Mnie też już miał zabić, ale dosłownie w ostatniej chwili coś...
coś się stało. Jakimś cudem znalazłem się w jego umyśle.
Zmusiłem go, by przestał i sprowadził mnie na dół. Początkowo
chciałem mu kazać, by mnie uwolnił i o wszystkim zapomniał, ale
- 821 -
przyszło mi do głowy... - Wzruszył lekko ramionami. -
Pomyślałem, że po mnie będą przecież kolejni.
Kol przysiadł ciężko na piętach, znaczenie słów przyjaciela z
wolna zaczęło do niego docierać.
- Chcesz powiedzieć... Kontrolowałeś Elociena?
- Nie zawsze bezpośrednio, ale... tak. Przez trzy ostatnie lata. -
Erran wbił wzrok w podłogę, unikał spojrzeń. - Na początku po
prostu spędzałem większość dnia w tym pokoju i pilnowałem, by
nikogo nie zabił. Nie rozumiem, jak do tego doszło, ale po
pewnym czasie łącząca nas więź stała się... bardziej trwała,
mocniejsza. Łatwiej było ją podtrzymać i zyskałem nad księciem
większą kontrolę. Wreszcie w pewnym momencie moje myśli i
przekonania zaczęły zastępować jego własne. Zupełnie jakby nimi
nasiąkał. Koniec końców zaczął myśleć jak ja. I zaczął się też
zachowywać tak, jak zachowałbym się na jego miejscu ja, tyle że
z własnej woli. - Rzucił im zmieszane spojrzenie. - Od tamtej pory
musiałem jedynie uważać, by dawny Elocien nie przejął kontroli
nad nowym. W razie potrzeby po prostu poprzednią osobowość
tłumiłem.
W pokoju na dłuższą chwilę zapadła cisza. Wszyscy starali się
przyswoić rewelacje Errana.
- Naprawdę zamordował wcześniej wszystkich augurów, jakich
udało mu się pojmać? - spytała wyraźnie roztrzęsiona Fessi.
- Czterech. - Chłopak ze smutkiem pokiwał głową. - Jeden miał
dopiero osiem lat.
Krew odpłynęła augurce z policzków, odwróciła wzrok.
- Skoro tak, to... słusznie postąpiłeś, Erran. Szkoda, że mówisz
nam o tym tak późno, ale... dobrze zrobiłeś - przyznała półgłosem.
Kol z wahaniem otoczył dziewczynę ramieniem i poparł ją
niemym ruchem głowy.

- 822 -
- Ale dlaczego właściwie powiedziałeś nam teraz? - zapytał po
chwili.
Erran przygryzł wargę i rzucił okiem na Ashę.
- Kol, Elocien nie żyje - oznajmiła łagodnym szeptem. - Zginął
mniej więcej przed godziną.
Wielkolud wbił w nią głęboko poruszone spojrzenie.
- Co się stało? - spytał.
- Ślepcy podstępem wywabili nas z murów i... - Asha urwała.
Przed oczyma stanęły jej świeże wspomnienia. Przypomniała
sobie moment, w którym książę osłonił własnym ciałem Wirra;
ujrzała w duchu chwilę, gdy błagał syna, by go nie ratował, po to,
by Nakazy mogły zostać zmienione.
Erran zauważył wyraz jej twarzy i wbił wzrok w posadzkę.
- Został poważnie ranny - wyręczył Ashę. - Szczegóły nie są
istotne.
Dziewczyna spojrzała Erranowi w oczy, nie była pewna, co w
tej chwili czuje. Elocien zdobył jej zaufanie. Więcej, zdążyła go
naprawdę polubić.
- To ty wysłałeś Torina do Caladel! - zrozumiała nagle i zrobiło
się jej niedobrze.
- Tak. - Chłopak skinął głową. - To było na samym początku,
zanim przejąłem nad nim pełnię kontroli. Byłem pewien, że
Elocien go w końcu zabije. Kiedy patrzył na syna, miał w oczach
tyle gniewu i strachu... Niekiedy było to aż nie do wytrzymania.
Po prostu musiałem go stąd odesłać.
Asha z trudem przełknęła ślinę. Wirr był tak bardzo szczęśliwy i
dumny z przemiany, jaka zaszła w jego ojcu.
- Torin nie może się o tym dowiedzieć. Nigdy - rzuciła.
Erran otworzył usta, lecz uprzedził go ktoś inny.
- Augurzy - rozległo się od strony drzwi. - Więc to prawda.
- 823 -
Asha obróciła się do wejścia.
Na progu stał Scyner, swobodnie oparty o futrynę. Nie miała
pojęcia, od jak dawna podsłuchiwał; Kol zniszczył kopniakiem
zamek, a żadne z nich nie pomyślało, by choć przymknąć drzwi.
Zanadto skupili się na Erranie i jego opowieści.
- Scyner? - zaczęła niepewnie. - Co ty tu robisz?
- Śledziłem cię. Chciałem się przekonać, czy w gadaninie
Terana kryło się choć ziarno prawdy - odparł Cień i przetarł czoło.
- Szczerze mówiąc, oboje z Shadraehin byliśmy przekonani, że
wszystko sobie wymyślił, że szukał po prostu sposobu, by ocalić
życie. Wygląda na to, że jesteśmy mu winni przeprosiny.
W pokoju zapadła głucha cisza.
- A czego Shadraehin chce teraz? - spytała po chwili Asha,
twardo i beznamiętnie.
Scyner rozsiadł się na najbliższym szezlongu.
- Tak od razu do rzeczy - westchnął ze smutkiem. - Muszę
przyznać, że Shadraehin ogromnie się z twoich Naczyń ucieszyła,
Ashalio. Od początku chodziło jej właśnie o nie. Ale ja
przeczuwałem, że ukrywasz coś jeszcze. Wskazywał na to choćby
sam fakt, że uszłaś z życiem z rzezi w Caladel... A potem jeszcze
sposób, w jaki zareago wał na ciebie Aelrith... - Wzruszył
ramionami. - Podejrzewałem, że możemy dzięki tobie ugrać
znacznie więcej. I widzę, że miałem rację. - Z leniwym
uśmiechem wskazał ruchem głowy augurów.
- Nie myślisz chyba, że wam pomożemy - żachnął się stojący w
rogu pokoju Kol.
- Więc nie będziecie mieć mi za złe, jeśli doniosę królowi, co
się działo z jego bratem przez ostatnie trzy lata? - Brew Cienia
uniosła się wymownie na czoło.

- 824 -
- Bardzo jesteś pewien, że będziesz mieć ku temu okazję -
odparł wielkolud. - Tymczasem ja wciąż nie wiem, czy w ogóle
stąd wyjdziesz.
- Jeśli spróbujesz mnie zatrzymać, zabiję. - Scyner pochylił się
groźnie naprzód.
- Uważasz, że pokonasz trójkę augurów? Sam jeden? - zaśmiał
się niewesoło Kol.
- Pamiętam noc, kiedy zabiłem dwunastu - powiedział z
uśmiechem Cień. - A byli o wiele potężniejsi od was.
W pokoju zapadła grobowa cisza. Asha i pozostali rozważali
słowa Scynera.
Wtem Kol zesztywniał. Potoczył spojrzeniem po pokoju,
otworzył szeroko oczy i pobladł. Coś sobie uświadomił.
- Na Prządki! - jęknął zdławionym głosem i zwrócił się do
przyjaciół. Najdłużej wpatrywał się w Fessi.
- Uciekajcie - wydukał.
Asha zrozumiała, co się dzieje. O ułamek sekundy za późno.
- Kol, nie! Zaczekaj! - wrzasnęła i rzuciła się w stronę
wielkoluda.
Kol wydał z siebie dziki ryk i skoczył na Scynera.
Kolejne sekundy upłynęły jak w zwolnionym tempie. Scyner
zerwał się na równe nogi, zanim augur pokonał połowę dzielącej
ich odległości. Na spotkanie z szarżującym olbrzymem czekał już
ze sztyletem w dłoni. Błyskawicznymi ciosami dźgnął augura w
pierś, raz, dwa, trzy razy. Mimo niewiarygodnej prędkości ruchów
atakował chłodno, z precyzją.
Stojąca obok Ashy Fessi rozpłynęła się w powietrzu i pojawiła
tuż obok Cienia, zapewne chcąc go powalić. Scyner jednak
zawirował tak szybko, że Asha nawet tego nie zauważyła; jego
zaciśnięta pięść wystrzeliła naprzód i trafiła czarnowłosą
- 825 -
dziewczynę prosto w twarz. Fessi zatoczyła się w miejscu i padła
bez zmysłów na podłogęWciąż osłabiony Erran ruszył wściekle na
Scynera, lecz Asha chwyciła go w biegu za ramię i przytrzymała.
Zaraz potem obróciła się nieznacznie, uniosła rękę i przelała do
pierścienia ostatnie porcje energii z Rezerwy.
Scyner machnął dłonią jakby od niechcenia.
Dziewczyna powoli opuściła ramię, starając się zapanować nad
jego drżeniem. Gromadząca się w pierścieniu Esencja po prostu...
wyparowała.
- Naprawdę ogromnie żałuję - warknął Cień, rozglądając się po
pokoju. - To wszystko mogło się skończyć zupełnie inaczej. -
Ruszył do drzwi. - Aelrith nie żyje, Ashalio - podjął, przystając w
progu. - Zrozumiał, że umrze, gdy tylko cię zobaczył - powiedział
półgłosem.
- Ale wtedy, zanim zniknął, zdążyłem z nim porozmawiać.
Chciał cię zabić, lecz nie mógł. Wiesz może dlaczego?
Dziewczyna bez słowa pokręciła głową.
- Powiedział mi. Nie mógł cię zabić, ponieważ Aarkein Devaed
chciał dostać cię żywą - podjął Scyner. - Zostałaś przez niego
naznaczona i żadna ze służących mu istot nie może cię tknąć. -
Zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem. - Ciekawe, z jakiego
powodu?
Asha poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. To nie mogła być
prawda, choć jednak... W tonie Cienia pobrzmiewała specyficzna
nuta. Scyner traktował ją tak arogancko, z tak wielką pewnością
siebie, że nawet nie kłamał.
Cień zerknął na odzyskującą z wolna przytomność Fessi, po
czym popatrzył na Ashę.
- Jeszcze jedno. Shadraehin uważa, że król Andras jest poddany
zewnętrznej Kontroli, podobnie jak książę. - Skinął głową na
Errana.
- 826 -
- Myśl o oddaniu miasta we władanie Ślepców nie jest mi
szczególnie miła, więc niech twój przyjaciel sprawdzi, kto kieruje
królem. Nie warto, by nagle i niespodziewanie ogłosił kapitulację.
- Wbił w Errana uważne spojrzenie i postukał się w zęby
paznokciem. - Niedługo znów się spotkamy. Mam nadzieję, że w
bardziej przyjemnych okolicznościach.
Wyszedł, a kiedy jego kroki ucichły w korytarzu, Asha i Erran
podbiegli do Kola. Wielkolud nadal oddychał, lecz za każdym
razem, kiedy wypuszczał powietrze, na ustach wykwitały mu
bąbelki krwi. Zbolały wyraz twarzy rannego dał dziewczynie do
zrozumienia, że nie zostało mu wiele czasu.
Leżąca w kącie Fessi uniosła z trudem głowę.
- Co się... - Zauważyła Kola i głośno krzyknęła. Mgnienie
później klęczała już u boku przyjaciela.
Kol podniósł na nich przyćmione bólem spojrzenie.
- On był augurem. - Zakaszlał, targnął nim spazm. - Niech go El
przeklnie, był przedwojennym augurem.
- Cicho bądź, Kol. Teraz musisz odpocząć - szepnęła Fessi.
Rozejrzała się i Asha zrozumiała, że dziewczyna szuka
odpowiednio bogatego źródła Esencji, lecz w pokoju nie było
żadnego. Augurka desperacko przyłożyła dłonie do piersi
rannego, lecz Kol pokręcił głową i znów zakaszlał. Krew powoli
sączyła się ze wszystkich ran, pojawiła się także w kącikach ust.
- Rączek ci nie starczy, Fess - zażartował.
Moment później wzrok mu się zaszklił, a masywna pierś
znieruchomiała.
Fessi klęczała ze zwieszoną głową, długie włosy dziewczyny
opadały na policzki wielkoluda. Jej ciałem wstrząsał bezgłośny
płacz. Asha przyklękła obok przyjaciółki i otoczyła ją ramieniem.

- 827 -
Sama również poczuła wilgoć na twarzy. To nie mogła być
prawda. Przecież Kol nie mógł umrzeć, był taki duży, taki silny.
Na pewno zaraz się zbudzi, a potem będą się śmiać, wspominając,
jak wielkiego napędził im strachu.
Erran, oszołomiony, z wilgotnymi oczyma, uklęknął
naprzeciwko dziewcząt. Łagodnie oderwał dłonie Fessi od
zakrwawionej piersi Kola, po czym opuścił wielkoludowi
powieki.
Całą trójką klęczeli przez kilka minut bez słowa, opłakując w
ciszy śmierć przyjaciela.
Wreszcie Fessi podniosła głowę i przeszyła Ashę lodowatym
spojrzeniem.
- Wiedziałaś. Próbowałaś go powstrzymać - wycedziła. -
Wiedziałaś, a mimo to pozwoliłaś, by tutaj przyszedł!
- Fessi! - rzucił Erran. - To nie wina Ashy. Dobrze o tym wiesz.
- Wziął głęboki oddech. - Wiesz, ja też czytałem opis jego wizji.
Nie mogliśmy przewidzieć, że.... - Urwał, emocje odebrały mu
głos.
Fessi nie skomentowała, tylko na powrót zwiesiła głowę nad
zwłokami Kola, zastygła.
Jakiś czas potem Asha usiadła prosto. W jej głowie myśli
ścigały jedna drugą. Wszystko rozegrało się tak błyskawicznie. A
choć nie miała specjalnej ochoty o tym myśleć, na zewnątrz wciąż
trwała bitwa - nie było czasu na żałobę ani na roztrząsanie.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co usłyszała od Cienia.
- Erran - podjęła półgłosem - Scyner powiedział...
Augur nabrał głęboko powietrza i spojrzał jej w oczy.
- Myślę, że to niewykluczone - przyznał. - Czasami sam się nad
tym zastanawiałem, tylko nie pasują mi objawy. Sprawdzałem
nawet, ale... - Skrzywił się - Bez przerwy byłem powiązany z
- 828 -
Elocienem, przez co znacznie trudniej mi było wyczuwać kan.
Mogłem coś przeoczyć.
- W takim razie musimy z kimś o tym porozmawiać. - Asha
przygryzła wargę. - Nawet jeżeli odkryjemy, że król pozostaje pod
czyjąś Kontrolą, nie będziemy przecież mogli ot tak powiedzieć
wszystkim, by nagle przestali go słuchać. Potrzebujemy
człowieka, który wie, jak tego rodzaju sytuację rozegrać. -
Spojrzała Erranowi w oczy. - Czy mistrzowi Kardaiowi można
zaufać?
- Tak - przyznał augur.
- Więc poszukajmy go. - Asha baczniej przyjrzała się Erranowi,
który wyglądał, jakby miał za chwilę zemdleć. - Dasz radę?
- Nie mam większego wyboru - odparł posępnie chłopak.
Skinęła głową, odgarnęła z twarzy kosmyk włosów i zerknęła
na Fessi, która nadal klęczała obok martwego Kola, nie reagując
na nic. Erran zawahał się, lecz złożył przyjaciółce dłoń na
ramieniu.
- Fess - podjął delikatnie, łamiącym się głosem - wiem, że nie
jest ci lekko, ale możesz się nam przydać. Po Kola wrócimy
potem, obiecuję.
Nie odpowiedziała od razu. Dopiero po chwili pokręciła głową,
nie odrywając spojrzenia od zastygłej twarzy wielkoluda.
- W razie czego znajdziecie mnie tutaj - rzuciła.
Erran odczekał moment, po czym skinął głową. Przytrzymał się
wyciągniętego ramienia Ashy i wstał. Wychodząc, przystanęli
jeszcze w drzwiach i obejrzeli się na Fessi, która powolnymi
ruchami układała włosy martwego przyjaciela.
- Asha, musimy iść - przypomniał szeptem augur.

- 829 -
Skinęła głową i przełknęła ślinę. Coś ściskało ją w gardle.
Upewniła się, czy Erran pewnie trzyma jej ramię, i z wolna
pokuśtykali w kierunku Wielkiej Sali.

***

Drzwi Wielkiej Sali zastali, ku zaskoczeniu Ashy, otwarte.


Jeden z trzymających wartę gwardzistów rozpoznał ją i po
krótkiej chwili wahania przepuścił machnięciem oboje. Gdy
weszli, dziewczyna zmarszczyła brwi. Olbrzymie pomieszczenie
było praktycznie puste, tylko pod jedną ścianą grupka ludzi
prowadziła ściszoną rozmowę. Byli wśród nich przede wszystkim
przedstawiciele wielkich rodów, lecz z ulgą wypatrzyła również
Laimana. Królewski doradca zauważył ją chwilę potem.
Uśmiechnął się, przeprosił rozmówców i podszedł.
- Ashalia! - Oczy mężczyzny podkreślone były ciemnymi
półksiężycami, lecz wydawał się niemal wesoły. - Czym mogę
służyć?
- Co się stało? - Wskazała pusty tron. - Gdzie król? - dopytała z
wyraźnym niepokojem.
- Śpi. - Laiman obniżył głos. - Nadal nie znamy natury jego
przypadłości, ale wygląda na to, że po prostu... ustąpiła. Ledwie
kilka minut temu. Był właśnie w trakcie jednej z tyrad przeciwko
Obdarzonym i nagle... - Pokręcił głową. - Jakby coś w nim pękło.
Prawie upa dł, przez chwilę nie wiedział, gdzie jest i co się dzieje.
Kiedy jednak powiedziałem mu o Ślepcach, natychmiast
przekazał władzę Karaliene, a sam poszedł dojść do siebie w
komnacie.
Asha zerknęła z ukosa na Errana, który wzruszył tylko
ramionami. Dziewczyna na powrót zwróciła się do Laimana:
- Wiecie, co się zmieniło?
- 830 -
Doradca zawahał się, lecz skinął głową.
- Nakazy - szepnął. - Nie wiemy, jak brzmią nowe, ale Dras
poczuł ten moment wyraźnie. Zmieniła się treść Nakazów, a
niecałą minutę potem król odzyskał zmysły. - Widząc
skonsternowaną minę Ashy, pokręcił głową. - Nie mam pojęcia,
co to wszystko znaczy, ale na razie po prostu się cieszę. Karaliene
ma głowę na karku, a skoro Nakazy zostały zmienione, to mam
nadzieję, że Obdarzeni będą mogli pomóc w obronie.
Zaskoczona Asha znów pokręciła głową. Była zadowolona, że
Wirr dopiął swego, lecz nie miała pojęcia, z jakiego powodu
wpłynęło to również na władcę.
- Więc co teraz? - zapytała.
- Teraz? Teraz musimy zapędzić wszystkich z powrotem na
Tarcze - stwierdził Laiman ponuro i zerknął ku stojącym pod
ścianą arystokratom. - A skoro o tym mowa...
Asha zrozumiała w lot.
- Dziękuję, mistrzu Kardai. Niech Prządki mają cię w swojej
opiece.
- Was również... - Laiman pożegnał dziewczynę i Errana
skinieniem, po czym wrócił do lordów.
Asha z augurem wyszli z Wielkiej Sali i ruszyli z powrotem ku
wyciszonemu pokojowi.
- Co o tym wszystkim myślisz? - spytała po dłuższej chwili
dziewczyna.
- Nie wiem - przyznał Erran. - Brzmienie Nakazów nie powinno
mieć wpływu na działanie kan. Cieszę się, że król czuje się lepiej,
ale... to naprawdę nie trzyma się kupy.
Asha skinęła głową, sama była podobnego zdania.

- 831 -
Kiedy dotarli na miejsce, Fessi siedziała na kanapie i wciąż
wpatrywała się w leżącego na podłodze Kola. Nawet nie
podniosła spojrzenia.
Asha zerknęła niepewnie na Errana, po czym kucnęła przed
przyjaciółką.
- Fessi, król ozdrowiał - powiedziała. - Ale Ślepcy wciąż
nacierają. Powinniśmy wrócić na mury i pomóc.
Tym razem augurka drgnęła, lecz zamiast na Ashę popatrzyła na
Errana. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Ostatecznie
dziewczyna nieznacznie skinęła.
Erran odchrząknął.
- Asha... - zaczął dziwnie zmieszany - widzisz... my...
postanowiliśmy zniknąć z miasta - stwierdził nieco wstydliwie. -
Naturalnie możesz iść z nami.
- Co? - Asha popatrzyła kolejno na oboje augurów.
Musieli się porozumieć dzięki mocy Errana; dziewczyna
poczuła ukłucie złości. Nie naradzili się z nią, została wykluczona.
- Nie możecie uciec w takiej chwili! Poza tym nie macie jak!
- W porcie są jeszcze niewielkie statki. Arystokraci
przygotowali je na wypadek, gdyby padły Tarcze - wyjaśnił
chłopak. - Teraz nikt ich nie pilnuje, a zabierając tylko jeden,
nikogo nie narazimy.
Asha wbiła w chłopaka pełne niedowierzania spojrzenie.
- Czy wy w ogóle potraficie żeglować?
- Elocien potrafił. - Erran spojrzał jej w oczy. - Asha, nie
możemy tu zostać. Musisz zrozumieć. Scyner wie naprawdę
sporo... Albo spróbuje nas wykorzystać, albo nas wyda. Dopóki
nie wymyślimy, jak sobie z nim poradzić, nie będziemy tutaj
bezpieczni. Ani my, ani ty. Proszę - dodał z przejęciem. - Chodź z
nami.
- 832 -
Wahała się tylko przez mgnienie.
- Nie mogę. - Pokręciła głową. - Rzeczywiście rozumiem, ale...
po prostu nie mogę. - Urwała i złożyła dłoń na barku Fessi. -
Obiecuję, że zajmę się pogrzebem Kola.
- Dziękuję. - Fessi spojrzała na nią po raz pierwszy, odkąd
wrócili do pokoju.
Erran przez chwilę patrzył Ashy w oczy, po czym podszedł i
wziął ją w ramiona.
- Niech cię Prządki mają w opiece, Asha.
- Ciebie też, Erran. I ciebie, Fess. - Zerknęła na dziewczynę. -
Zachowam was w myślach. Uważajcie na siebie.
- Jeszcze się spotkamy, Asha. - Fessi uśmiechnęła się przez łzy.
Głos nieco się jej łamał, ale w oczach pobłyskiwała stal. -
Zobaczysz, niedługo wrócimy i porachujemy się ze Scynerem. -
Wstała i chwyciła Errana za rękę.
Zniknęli.
Asha przez dłuższą chwilę stała jak stała, nerwowo bawiąc się
pierścieniem. Niespodziewane odejście augurów dało jej do
myślenia. Zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście powinna
wracać i wspomóc obrońców Fedris Idri. Rezerwę miała na
wyczerpaniu; nie była pewna, jak długo zdoła skutecznie walczyć.
Nie czuła się też dobrze, zostawiając Kola na środku podłogi,
samotnego...
Szybko jednak uświadomiła sobie, że to jedynie wymówki.
Odetchnęła głęboko i wyprostowała ramiona. Nawet jeśli energii
wystarczy jej na jedną jedyną akcję, to powinna wrócić na Tarcze.
Po raz ostatni spojrzała na martwe ciało augura, odwróciła się i
wyszła z pałacu. Ruszyła w stronę Fedris Idri.

- 833 -
Rozdział 52.
Wirr, lekko zgarbiony, szedł przed siebie niespokojnym
krokiem. Ciążyło mu w tej chwili znacznie więcej niż tylko
nieprzyjemne mrowienie między barkami, wywoływane przez
spojrzenia starszego Eilinara.
W labirynt Tol zagłębiali się w martwej ciszy, mąconej jedynie
rozlegającym się od czasu do czasu nerwowym pokasływaniem
tego czy owego członka Rady. Chłopak skrzywił się pod nosem.
Kiedy stanął przed Obdarzonymi i oświadczył, że zamierza
zmienić treść Nakazów, nie został wcale przyjęty z otwartymi
ramionami. Podobnie nie wzbudził entuzjazmu, kiedy uparł się,
by towarzyszył mu przy tym Davian.
Zerknął na przyjaciela, który szedł obok, pogrążony we
własnych myślach. Nieustępliwość Wirra dosłownie rozjuszyła
Radę; jej członkowie, świadomi tego, co Davian zrobił Ilsethowi
Tenvarowi, posunęli się do tego, że uznali obecność chłopaka za
zagrożenie. Ostatecznie jednak Eilinar uległ. Wciąż może nie
zdołał pogodzić się z nową sytuacją - Wirr nadal, za każdym
razem gdy spoglądali sobie w oczy, dostrzegał w spojrzeniu
starszego tlący się gniew - lecz to nie miało żadnego znaczenia.
Przyszedł do Tol w jednym i tylko jednym celu: wypełnić wolę
umierającego ojca. Dopilnować, by jego ofiara nie poszła na
marne.
- Wiesz, ja naprawdę bym zrozumiał - niespodziewanie szepnął
Davian, jakby czytając przyjacielowi w myślach. - Nie musiałeś
ich tak besztać z mojego powodu.
- Sam tego zrobić nie mogę. - Wirr wzruszył ramionami. - A
potrzebowałem kogoś zaufanego.

- 834 -
- Może tak. - Davian pochylił głowę. - Aczkolwiek nadal wcale
się starszemu Eilinarowi nie dziwię. Po tym, co wydarzyło się
rano, też na jego miejscu nie chciałbym tu siebie widzieć.
- Dav - Wirr obrzucił towarzysza surowym spojrzeniem -
rankiem doszło po prostu do wypadku. Zrobiłeś coś, co zrobić
musiałeś, a szczerze mówiąc, Tenvar sobie na to zasłużył.
Davian wydął bez przekonania wargi, lecz skinął głową. Przez
chwilę wpatrywał się w przyjaciela bez słowa.
- A ty? Jak się trzymasz? - zapytał.
Wirr zacisnął zęby i przełknął ślinę, czując, że coś znowu
chwyta go za gardło. Udało mu się zepchnąć ból głęboko w
nieświadomość i nie chciał ponownie dopuścić go do głosu. Miał
coś do zrobienia i nie mógł pozwolić, aby przeszkodziły mu w
tym emocje.
- Na żałobę będzie czas potem. Teraz muszę spełnić życzenie
ojca - rzucił ponuro.
Davian raz jeszcze kiwnął głową. Nie musiał pytać o nic więcej,
rozumiał.
Po pewnym czasie stanęli przed sporych rozmiarów ciężkimi
drzwiami; starszy Eilinar przytknął dłoń do stalowej powierzchni i
zdjął strzegące wrót energetyczne zabezpieczenia. Uchylił
masywne skrzydło i przytrzymał je, przepuszczając całą grupę.
Wirr wszedł i rozejrzał się. Jedynym meblem w pomieszczeniu
był przysadzisty stół pośrodku, wykuty z tej samej czarnej skały,
która tworzyła ściany. Z pozoru nic godnego większego
zainteresowania.
Nashrel odczekał, dopóki nie zgromadzili się wszyscy starsi, po
czym podszedł do stołu i z malującą się na twarzy niemal nabożną
czcią zamknął oczy i złożył dłoń na blacie. Wymamrotał kilka
niewyraźnych słów i z jego palców przepłynął do kamienia
strumień Esencji.
- 835 -
Stół przybrał ciemniejszy niż dotąd odcień czerni, a na jego
powierzchni, gładkiej teraz i połyskliwej, zatańczyły odbicia
osadzonych w ścianach pochodni. Wtem pośrodku blatu coś
zafalowało i zamigotało. Z ożywającej kamiennej płyty zaczął się
wyłaniać i formować jakiś przedmiot.
Wirr otworzył szeroko oczy. Miał przed sobą coś do złudzenia
przypominającego bogato zdobioną tarczę, choć stanowczo zbyt
nieporęczną, zanadto wysoką i szeroką, by mógł się nią
posługiwać najpotężniejszy nawet człowiek.
- Wasza Wysokość, oto Naczynie, które pozwoli ci odnowić
Nakazy - wyjaśnił Nashrel, nawet na moment nie odrywając
wzroku od tarczy. - Aby tego dokonać, musisz złożyć na nim dłoń
i utrzymując miarowy strumień Esencji, wypowiedzieć na głos
zasady, którym chcesz podporządkować wszystkich Obdarzonych.
- I nic więcej? - Wirr zmarszczył czoło.
- Nic - odparł Nashrel. - Nowe Nakazy powinny zastąpić
poprzednie natychmiast. Jednak... podejmiesz pierwszą próbę
zmiany brzmienia Nakazów w historii, a to Naczynie nie jest
naszym dziełem, więc nie mogę zagwarantować, że nie pojawią
się jakiekolwiek skutki uboczne.
Obaj młodzieńcy przez chwilę wpatrywali się w tarczę. Wykuta
była ze stali niemal tak samo czarnej jak stół, na którym się
zmaterializowała. Gdy Wirr przyjrzał się dokładniej, zauważył
wyryte w niej finezyjne symbole. Były ich setki.
- Więc czyje to dzieło? - spytał niespodziewanie. - Skąd to
Naczynie pochodzi?
- Odpowiedź na to pytanie znają jedynie lojaliści - zauważył
Nashrel, przelotnie zerkając na chłopaka.
- A nie można tej tarczy po prostu zniszczyć? - zainteresował się
Davian.

- 836 -
- Właśnie z tego powodu powierzono ją opiece Athian. - Starszy
pokręcił głową. - Ukryto ją tutaj, a nie w pałacu. Podejrzewamy,
że gdyby uległa zniszczeniu, Nakazy pozostałyby w mocy na
wieki.
- Więc być może to właśnie należy zrobić - zadudnił za ich
plecami basowy głos.
Wirr odwrócił się w miejscu i zmarkotniał na widok błękitnego
płaszcza. Przecież wszyscy nadzorcy zostali wezwani do obrony
miasta, ten też powinien być w Fedris Idri.
Gdy nowo przybyły wstąpił w krąg światła, na twarzy chłopaka
pojawił się grymas.
- Ionis, bardzo mi przykro, ale moja decyzja jest nieodwołalna -
oświadczył półgłosem. - Obdarzeni muszą stanąć do walki. W
przeciwnym razie miasto upadnie, a my wszyscy zginiemy.
- Zatem zginiemy, Wasza Wysokość - odparł spokojnym głosem
Ionis. - Niezbyt to przyjemna perspektywa, przyznaję, lecz
niemniej lepsza niż powrót do życia pod butem zaprzańców.
Książę Torinie, ja pamiętam tamte czasy. Przeżyłem je osobiście.
Nie dopuszczę, by powróciły.
- Nie masz wyboru. - Wirr odwrócił się do nadzorcy plecami i
spojrzał na tarczę.
- Owszem, mam, książę Torinie. Na mocy Nakazu Czwartego
zabraniam ci posługiwać się Esencją bez mojej wyraźnej zgody.
Z ust chłopaka dobył się stłumiony okrzyk. Jego ręka zastygła w
powietrzu, ledwie kilka cali nad tarczą. Wyszczerzył zęby, skupił
się, całą siłą woli próbował rozkazać dłoni, by opadła niżej. Bez
skutku. Zamiast tego coś pchnęło go w tył.
Cofnął się o dwa kroki i ledwie stół znalazł się poza jego
zasięgiem, odzyskał swobodę ruchów. Z ogniem w oczach zwrócił
się do Ionisa:

- 837 -
- Nadzorco, musisz być mi posłuszny! Na Prządki, człowieku,
jestem przecież księciem! Jestem też nowym strażnikiem północy!
Albo pozwolisz mi działać swobodnie, albo zawiśniesz za zdradę!
- Przykro mi, Wasza Wysokość, ale nie zrobię tego. - Ionis
sprawiał wrażenie najzupełniej opanowanego. Spoglądał na
chłopaka bez cienia lęku, bez wątpliwości.
I nie bez powodu, jak uświadomił sobie ponuro Wirr. Dopóki
pierwotna treść Nakazów pozostawała w mocy, dopóty Ionis był
bezpieczny.
- Podejrzewam również, że kiedy o wszystkim dowie się król
Andras, to z naszej dwójki raczej ty spojrzysz w oczy katu - dodał
nadzorca.
Wirr drgnął, przypomniawszy sobie ostatnią rozmowę z stryjem.
- Czego chcesz? - rzucił.
Ionis nachylił się i zajrzał chłopakowi głęboko w oczy. Wirra
przebiegł dreszcz. W spojrzeniu nadzorcy gorzał fanatyczny
ogień, był to wzrok naznaczony obłędem.
- Chcę, byś stworzył nowy Nakaz. Tylko jeden. Nakaz
mówiący, że wszyscy Obdarzeni, każdy Obdarzony mężczyzna,
każda kobieta i dziecko, muszą jak najszybciej odebrać sobie
życie.
Wirr poczuł, że blednie. W milczącym dotąd pokoju rozległy się
ciche okrzyki grozy.
- Nie możesz... - odparł ostro Wirr. - Jesteś nadzorcą, złożyłeś
przysięgę. Nakaz Trzeci wiąże cię tak samo jak nas. Nie możesz
działać z zamiarem wyrządzenia krzywdy Obdarzonym, ani
fizycznej, ani żadnej innej.
- Cóż. - Ionis, wciąż nieprzejęty, przechylił głowę na bok. - Być
może gdyby chodziło o ciebie, ta zasada rzeczywiście by cię
powstrzymała. Nie wiem, czy o tym wiesz, lecz część nadzorców
- 838 -
interpretuje „krzywdę” bardzo szeroko i uważają, że nie wolno im
Obdarzonego nawet zdenerwować. - Postąpił krok naprzód, w
jego oczach zagrał blask pochodni. - Ale nie ja. Wasza moc, ten,
jak go zwiecie, „Dar” to nic więcej jak niebezpieczna zaraza.
Wierzę w to głębiej, niż wierzyłem w cokolwiek w życiu. Jak
zatem widzisz, książę Torinie, nakazując Obdarzonym
samobójstwo... nie wyrządzę im krzywdy. Wprost przeciwnie.
Uwalniając ich od choroby, wyświadczę im przysługę.
Wirr, wciąż czując na sobie przenikliwy wzrok Ionisa,
zadygotał. Nie chciał wierzyć w ani jedno słowo tego człowieka,
lecz wyraźnie widział w jego spojrzeniu okrutną, przeraźliwą
pewność. Chłopak wiedział, że nadzorca jest święcie przekonany,
iż zmuszając Obdarzonych do zbiorowego samobójstwa,
naprawdę im pomoże.
- Oszalałeś - powiedział łagodnie. - Ionis, moglibyśmy pomóc.
Moglibyśmy pokonać Ślepców.
- Wasza Wysokość, w ostatecznym rozrachunku liczą się
wyłącznie działania długofalowe - odparł nadzorca.
Przerażony Wirr zapatrzył się w otulonego błękitnym płaszczem
Ionisa. Spróbował podejść, lecz nieposłuszne ciało nawet nie
drgnęło; nie był pewien, czy działanie Nakazu Trzeciego opiera
się na obiektywnej prawdzie, czy subiektywnych przekonaniach,
lecz tak czy inaczej, nie mógł zrobić nic, mając na celu
skrzywdzenie nadzorcy.
Bezsilny, sfrustrowany, zacisnął zęby. Od dawna przeczuwał, że
jest to jego największa słabość; był to jeden z głównych
powodów, dla których utrzymywał swój Dar w sekrecie. Ojciec
od samego początku przewidywał, że w gronie nadzorców
znajdzie się człowiek, który nie oprze się pokusie ujarzmienia
księcia. Najwyraźniej zrozumiał to również Ionis, dostrzegł okazję
i umiejętnie ją wykorzystał.
- 839 -
Teraz musiał już tylko wydać rozkaz.
Nadzorca nachylił się ku chłopakowi.
- Książę Torinie, na mocy Nakazu Czwartego rozkazuję ci...
Nagle malujące się na jego twarzy zadowolenie zniknęło, urwał
w pół zdania. Wybałuszył oczy i zaczął chrapliwie dyszeć. Gdy
ciałem Ionisa wstrząsnęły niekontrolowane spazmy, odwrócił się i
popatrzył na Daviana.
- Co robisz? - jęknął.
Wirr rzucił okiem na przyjaciela. Davian nie robił zupełnie nic,
mierzył po prostu Ionisa ponurym spojrzeniem. Tymczasem z
gwałtownie podrygującego ciała nadzorcy wyciągały się ku niemu
cieniutkie pasemka światła i wnikały mu pod skórę.
Wtem strumień się zatrzymał.
- Uwolnij go - rzucił Davian spokojnie. - Proszę, nie chcę tego
robić. Zezwól mu zmienić treść Nakazów, a daruję ci życie.
Ionis zaniósł się okropnym kaszlem, wydawał się dwakroć
starszy niż jeszcze przed chwilą. Patrzył na Daviana w
najgłębszym przerażeniu, przez mgnienie wydawało się Wirrowi,
że posłucha.
Wtem jednak, ostatnim wysiłkiem woli, nadzorca odwrócił się i
zawołał:
- Książę Torinie, na mocy Nakazu Czwartego roz... - dalsze
słowa utonęły w rozpaczliwym, wściekłym wrzasku.
Ciało Ionisa znów zaczęło się starzeć. Twarz pokryła sieć
głębokich zmarszczek, schnące, więdnące policzki obwisły. Zaraz
potem zaczęły marnieć i gnić mięśnie, początkowo powoli, lecz z
każdą chwilą szybciej, aż wreszcie spod skóry wyjrzała biel kości.
Gdy z truchła wypłynęły ostatnie świetliste nitki, ogołocony z
ciała szkielet runął na podłogę i rozsypał się w obłoczku
drobnego, białego pyłu.
- 840 -
Wirr spojrzał na niewielki makabryczny stosik i poczuł na
plecach zimny dreszcz.
- Musiałem - powiedział ściszonym głosem Davian. Pokręcił
głową, jego dłonie i ramiona lśniły blaskiem odebranej Ionisowi
Esencji. - Musiałem mieć pewność, że nie dokończy.
Wirr zmierzył przyjaciela wnikliwym spojrzeniem; dopiero w
tej chwili zauważył, jak bardzo Davian się zmienił. Był...
twardszy. Jakby wszystko, czego doświadczył w ciągu kilku
minionych miesięcy, ostatecznie pozbawiło go niewinności.
Przemiana była subtelna, a mimo to niewątpliwa. Nadal miał
przed sobą dawnego przyjaciela, choć w bardziej ponurej, bardziej
udręczonej przez życie postaci.
Zaraz potem uświadomił sobie konsekwencje tego, co się
właśnie wydarzyło. Ból zawodu poczuł głęboko w piersi. Przecież
brakowało tak niewiele...
- Nie zmienię Nakazów. - Pokręcił głową, czując w sercu
narastający strach. - Ionis nie żyje, więc nie może wycofać
zakazu. Nadal nie mogę korzystać z Esencji.
Na kilka chwil zapadła cisza.
- A jeśli usuniemy Nakaz Czwarty? - Davian złożył mu dłoń na
ramieniu.
- To znaczy?
Davian skinął na wciąż leżącą na stole tarczę.
- Ionis zakazał ci jedynie korzystać z Esencji, o zmianie
Nakazów nie wspomniał słowem - zauważył. - A sam przecież
powiedziałeś, że potrzebujesz pomocy zaufanego człowieka. Więc
zaufaj mi, Wirr. Jeżeli mi pozwolisz, sam zmienię treść Nakazów
na dokładnie taką, jaką wybierzesz... Słowo w słowo. Z tego, co
mi mówiłeś, wystarczy twoja obecność. Ja zajmę się resztą.

- 841 -
Wirr poczuł wypływający na usta niespodziewany uśmiech. Już
od kilku dobrych tygodni nikt nie nazywał go Wirrem. Przyjemnie
było to imię znowu usłyszeć w rozmowie. Przechylił głowę na
bok.
Tak, Davian z pewnością wiele przeszedł, lecz nie przestał
przecież być jego przyjacielem. Mógł mu zaufać.
- Więc bierzmy się do roboty, zanim pojawią się jakieś nowe
komplikacje - stwierdził, ponownie zerkając na stosik białego
proszku, wszystko, co zostało z nadzorcy.
- Dobra myśl. - Davian pokiwał głową. - Energii powinno mi
wystarczyć, sporo pobrałem od Ionisa, ale musimy działać
szybko. Żeby móc wykorzystać Esencję, muszę ją utrzymać poza
swoim ciałem, a nawet ja nie potrafię powstrzymać procesów
rozpadu.
Wirr podszedł zdecydowanym krokiem do tarczy i ostrożnie
przyłożył do niej dłoń. Zgodnie z podejrzeniami Daviana teraz,
kiedy nie zamierzał posłużyć się Esencją osobiście, dotknął
stalowej powierzchni bez najmniejszego kłopotu. Przyjaciel rzucił
mu nerwowy uśmiech i również dotknął tarczy.
- Wasza Wysokość, jeśli wolno coś zauważyć... - Na twarzy
Nashrela malował się szczery niepokój. - Nie chcę urazić naszego
młodego Daviana - skinął uprzejmie głową - lecz jeśli
rzeczywiście potrzebujesz pomocy innego człowieka... czułbym
się zdecydowanie lepiej, gdybyś skorzystał z usług któregoś ze
starszych. Zwłaszcza po tym, co spotkało Ilsetha Tenvara, nie
dość, że człowieka Obdarzonego, to jeszcze pozostającego pod
naszą opieką... - Pokręcił głową. - Jeśli nie, to być może
powinieneś nową treść Nakazów uprzednio dokładnie spisać.
Ułożenie obecnych zajęło wiele miesięcy dyskusji i wymagało
trudnych negocjacji. Poświęćmy więc przynajmniej kilka minut na
ich przemyślenie. Chętnie doradzę jak najlepiej....
- 842 -
- Noszę w sobie te słowa od lat, wiem, jak powinny brzmieć -
Wirr nie pozwolił starszemu dokończyć. - Nie zamierzam urazić
waszej szacownej Rady, ale nikomu poza Davianem po prostu nie
ufam. To naprawdę aż tak proste - dodał i zwrócił się do
przyjaciela: - Dobrze. Wystarczy, że będziesz po mnie powtarzać,
jednocześnie przelewając w tarczę stały strumień Esencji. Całą
resztą powinno się zająć Naczynie.
Davian skinął głową, zaczerpnął głęboko powietrza i powiódł
spojrzeniem po twarzach starszych. Wszyscy obserwowali
wypadki ze szczerym zainteresowaniem.
- Jestem gotów - powiedział.
Wirr przymknął oczy i przywołał z pamięci nową treść
Nakazów:
- Przysięgam, że nie wykorzystam Esencji z zamiarem
wyrządzenia jakiejkolwiek krzywdy nieposiadającym Daru, z
wyjątkiem działania w samoobronie bądź płynącego z potrzeby
chronienia królestwa Andarry.
- Przysięgam - zawtórował po chwili wahania Davian - że nie
wykorzystam Esencji z zamiarem wyrządzenia jakiejkolwiek
krzywdy nieposiadającym Daru, z wyjątkiem działania w
samoobronie bądź płynącego z potrzeby chronienia królestwa
Andarry. - Słowom towarzyszył miarowy strumień wpływającej
do tarczy Esencji.
Wirr uwolnił nieświadomie wstrzymywany oddech. Naprawdę
ufał przyjacielowi, lecz gdyby Davian postanowił mimo wszystko
wpłynąć na kształt Nakazów, nikt nie mógłby mu przeszkodzić.
Pokrywające czarną tarczę symbole rozjarzyły się jasnym,
błękitnym światłem. Naczynie działało.
- Przysięgam - podjął Wirr - że nie wykorzystam Esencji z
zamiarem oszukania, zastraszenia czy wyrządzenia innego rodzaju
szkody nieposiadającym Daru, z wyjątkiem działania w
- 843 -
samoobronie bądź płynącego z potrzeby chronienia królestwa
Andarry.
Davian ponownie wyrecytował tekst słowo w słowo,
wypowiadając go starannie i powoli.
Wirr spojrzał na znaki, które ponownie zajaśniały, i uśmiechnął
się pod nosem.
- Przysięgam, że podobnie jak żaden nadzorca nie może mnie
zabić ani skrzywdzić, ja sam nie zabiję ani nie skrzywdzę żadnego
nadzorcy. - Mając świeżo w pamięci przypadek Ionisa, Wirr
wprowadził do Nakazu niewielką zmianę.
Davian powtórzył zdanie bez zająknienia. Gdy skończył, lekko
roztrzęsiony Wirr wyszczerzył się od ucha do ucha.
- Gotowe - wyszeptał.

***

Davian odetchnął z ulgą. Symbole na tarczy powoli wygasły.


Zmienili treść Nakazów. Powinien chyba wpaść w zachwyt. I
rzeczywiście coś poczuł, lecz to uczucie zmusiło go, by na powrót
spojrzał na spoczywającą na posadzce kupkę pyłu, w którą obrócił
się Ionis.
Pozostawienie nadzorcy przy życiu wiązałoby się ze zbyt
wielkim ryzykiem. Gdyby dostał choćby kilka sekund więcej,
gdyby udało mu się wypowiedzieć zdanie do końca, jedyne, co
Davian mógłby zrobić, to powstrzymać w ten sam sposób Wirra.
A mimo iż wiedział, jak wiele ludzkich istnień zależy od zmiany
Nakazów, wcale nie był pewien, czy byłby w stanie zabić
najlepszego przyjaciela.
Czoło chłopaka naznaczyła głęboka zmarszczka. Uświadomił
sobie - być może pierwszy raz aż tak dobitnie - jak poważnie
- 844 -
wpłynęło na niego przeżycie wspomnień Malshasha. Zabicie z
zimną krwią człowieka, nawet kogoś takiego jak Ionis, nawet w
imię wartości znacznie ważniejszej, powinno przecież wstrząsnąć
nim do głębi.
Nie wstrząsnęło.
Przetarł dłonią czoło i spojrzał na gładką skórę na
przedramieniu. Czy wszystko, co przeszedł, miało w ogóle sens?
Czy się udało? Wymienił spojrzenia z Wirrem. Nie zauważył, by
cokolwiek się zmieniło.
- Zrobiłem wszystko, co kazałeś - rzucił z niepokojem. - Czy...
Oczy uciekły Wirrowi w tył głowy, chłopak padł na ziemię.
Davian natychmiast rzucił się na pomoc, lecz zawahał się,
ponieważ poczuł na odsłoniętym przedramieniu bolesne
pieczenie. Niezbyt mocne, lecz zauważalne. Na skórze pojawił się
zarys znajomego tatuażu. Jaśniał nieznacznie, blaskiem
identycznym z tym, jaki chwilę temu roztaczały symbole na
tarczy. Na powrót spętały go Nakazy, aczkolwiek od teraz
brzmiały już inaczej. Ich moc związała wszystkich Obdarzonych.
Zalała go fala niepewności. Czy słusznie postąpił? Spojrzał na
członków Rady, którzy z fascynacją oglądali własne ramiona.
Ból ustąpił równie szybko, jak się pojawił. Światło zgasło.
- Czy to już? Dokonało się? - zapytał jeden ze starszych.
- Myślę, że tak. - Nashrel zerknął na swój tatuaż, a potem na
leżącego obok stołu Wirra. - Ale przekonać się możemy tylko w
jeden sposób. Wszyscy do broni! - Starsi, pogrążeni w
ożywionych rozmowach, zaczęli spiesznie opuszczać pokój.
Davian uklęknął przy przyjacielu. Wirr nie odzyskał
przytomności, lecz oddychał miarowo i głęboko.
- Żyje - stwierdził chłopak z ulgą. Zsunął z ramion swój
znoszony płaszcz i zwinął go w prowizoryczną poduszkę. Padając,

- 845 -
Wirr mocno uderzył głową o podłogę, lecz na szczęście nie
popłynęła krew.
Nashrel skinął głową. Kucnął po drugiej stronie nieruchomego
księcia i przyłożył mu dłoń do czoła. Z palców starszego
popłynęła wąska strużka Esencji.
- Nic mu nie jest - oświadczył po chwili. - Kłopot w tym, że
tutaj w pobliżu nigdzie nie ma łóżka. Bezpieczniej będzie, jeśli
zamiast go przenosić, zaczekamy, aż się ocknie.
- Ja z nim zostanę - zaproponował Davian. - Ty na pewno
musisz dopilnować masy spraw.
Nashrel wstał i ruszył do wyjścia. Zawahał się jednak już po
pierwszym kroku.
- Wiesz? Nikt nie miałby ci za złe... - rzucił półgłosem. -
Widziałem ten moment, zauważyłem twoją minę. Kusiło cię, by
zmienić jego Nakazy, przynajmniej odrobinę.
- Nie. - Davian pokręcił głową. - Wirr mi zaufał. A głowił się
nad tymi sprawami od dawna, znacznie dłużej niż ja. Nie
mógłbym go zawieść.
- Nie jestem pewien, czy ktokolwiek inny postąpiłby jak ty. -
Nashrel pokiwał w zadumie głową. - Może jednak wyszło na
dobre. Zresztą cóż, nowe Nakazy utrzymują pewne ograniczenia,
ale poprawa jest znaczna. Niech mnie El, jeśli się mylę.
Nagle w drzwiach coś zafurkotało. Do pokoju wpadł młody
mężczyzna w czerwonym płaszczu.
- Starszy Eilinarze! - rzucił potwornie zdyszany. - Pojawiły się
doniesienia, że Ślepcy znaleźli drogę do Tol. Widziano ich w
środku!
- Tutaj? Wewnątrz? Ale jak to? - prychnął z niedowierzaniem
Nashrel. - Przecież nie mogli pokonać Nieugiętych Wrót - dodał
lekceważąco. - Ktoś tu ma zwidy, Ralyse. Ślepcy nie przełamali
- 846 -
jeszcze nawet umocnień Fedris Idri, wiedziałbym o tym. A innej
drogi po pro stu... - Niespodziewanie urwał i pobladł. - Czy
większość naszych wyruszyła już do Tarcz? - zapytał, a kiedy
Ralyse skinął głową, Nashrel przygryzł wargę. - Przykaż więc
pozostałym, by mieli się na baczności. I niech ktoś stanie na
straży schodów na dolne poziomy, niech je El... - burknął, po
czym zwrócił się do Daviana. - Uniesiesz go?
- Myślę, że tak.
- W takim razie musimy zabezpieczyć tę salę i jak najszybciej
znikać.
Davian poderwał nieprzytomnego Wirra z podłogi i niezgrabnie
przerzucił go sobie przez ramię. Przyjaciel okazał się ciężki, lecz
nie na tyle, by nie dało się go ponieść.
- Taeris nas uprzedzał - mruknął pod nosem Nashrel, gdy co sił
w nogach wracali ku głównej części Tol. - Mówił, że sha’teth
powróciły, a my go nie posłuchaliśmy.
- Podejrzewam, że tylko w tej sprawie nas nie okłamał -
zauważył szeptem Davian.
Wkrótce znaleźli się w znanej chłopakowi części kompleksu.
Korytarze, na których zazwyczaj było aż gęsto od czerwonych
płaszczy, w tej chwili ziały pustką. Nashrel szedł przez
wyludnione tunele ze zmarszczonym czołem, w milczeniu.
W momencie gdy bezwładny Wirr zaczynał Davianowi ciążyć
nie na żarty, starszy wskazał chłopakowi drzwi.
- Tam znajdziesz łóżko. Ułóż go i odpocznij. Wrócę, gdy tylko
zorientuję się, co się tu, na Prządki, wyprawia.
Davian posłuchał i po chwili zamknął się w pokoju z Wirrem.
Panująca w Tol cisza działała mu na nerwy. Po drodze
zauważył, że mocno niepokoiła ona również starszego. Obaj
wiedzieli, że część Obdarzonych wyprawiła się na mury już
- 847 -
wcześniej; Wirr uparł się, by ruszyli do Fedris Idri jeszcze przed
zmianą Nakazów. Niemniej... ktoś przecież powinien tu zostać.
Davian czekał. Od czasu do czasu doglądając Wirra, próbował
zachować spokój. Minęło dziesięć minut. Trzydzieści. Godzina.
I wtedy rozległy się krzyki.
W pierwszym odruchu chłopak chciał otworzyć drzwi i
sprawdzić, co się dzieje, lecz w chórze okrzyków rozległ się jeden
głośniejszy i bardziej zbolały. Wrzask, który urwał się niemal
natychmiast.
W korytarzu na moment zrobiło się cicho. Zaraz potem doleciał
go odgłos ciężkich kroków.
Z narastającą w sercu paniką Davian podbiegł do leżącego
przyjaciela i się rozejrzał. W pokoju nie było niczego, co mogłoby
zastąpić broń, a wiedział, że w walce ze Ślepcami nie pomoże mu
ani kan, ani Esencja. Nie był zresztą pewien, czy powinien
ryzykować starcie wręcz w tak ciasnym pomieszczeniu.
Zacisnął pięści, by przestały drżeć, i starannie nakrył siebie i
Wirra utkaną z kan siatką.
Ktoś nacisnął klamkę, zachrobotało.
Davian utwardził osłaniającą ich warstwę kan, modląc się przy
tym gorączkowo, by wszystko przebiegło jak należy.
Drzwi uchyliły się, ukazując stojącego na progu Ślepca.
Żołnierz nie miał na głowie hełmu, lecz czarna zbroja wyglądała
dokładnie tak jak pancerze, które Davian oglądał we śnie. Omiótł
wnętrze spojrzeniem, które na mgnienie zastygło na łóżku, jakby
coś szczególnego zwróciło jego uwagę. Davian trwał w
całkowitym bezruchu i błagał w duchu przyjaciela, by nie wybrał
akurat tej chwili na zmianę pozycji.
Moment później Ślepiec cofnął się i - najwyraźniej przekonany,
że salka jest pusta - zamknął za sobą drzwi.
- 848 -
Chłopak odczekał kilka sekund, parę razy zaczerpnął głęboko
powietrza, po czym przysiadł na posłaniu obok Wirra, oparł czoło
o kolana i spróbował zapanować nad gwałtownym kołataniem
serca. Parę długich chwil potem z ust Wirra dobył się słaby jęk i
chłopak drgnął.
- Co się dzieje? - Przecierając oczy, podparł się na łokciu. -
Gdzie my jesteśmy? - Skrzywił się z bólu. - Na Prządki, moja
głowa...!
- Nadal w Tol - odpowiedział Davian, po czym zrelacjonował
przyjacielowi wypadki ostatniej godziny.
Gdy skończył, Wirrem wstrząsnął dreszcz. Minę miał taką,
jakby zrobiło mu się niedobrze. Odetchnął głęboko i spojrzał na
ciemnie jący na ramieniu tatuaż.
- Więc musimy się stąd jakoś wyrwać - zauważył. - Czy nowe
Nakazy na pewno działają?
- Tak przypuszczam - przyznał Davian. - Starsi z Rady też byli
przekonani.
- Zatem nie traćmy czasu - rzucił Wirr i dźwignął się z łóżka.
Kiedy był w pół drogi do drzwi, ktoś nagle je otworzył.
- Taeris! - zawołał radośnie Wirr.
Oszpecony mężczyzna skrzywił się i przyłożył palec do ust.
Lekko utykając, wszedł do środka.
- Nie tak głośno - mruknął i zamknął drzwi za sobą.
Davian przez długą chwilę mierzył starszego hardym
spojrzeniem. W głębi duszy wciąż czuł gorący gniew, lecz pora
zdecydowanie nie sprzyjała porachunkom. Cokolwiek między
nimi zaszło, musiało zaczekać na lepszy moment.
- Co ty tu robisz? - spytał ponurym tonem. - Wydawało mi się,
że cię zamknęli.

- 849 -
- Bo zamknęli. - Taeris spojrzał z niepokojem na drzwi. -
Nashrel mnie wypuścił. Przyszedł, kiedy zrozumiał, co się dzieje.
I to on mi powiedział, gdzie was szukać. Jeszcze zanim... - Wbił
wzrok w podłogę. - Nashrel nie żyje.
- Nie żyje? - Wirr zrobił się blady jak ściana. - Na Prządki, co
się tam dzieje?!
- Zginęła już większość Obdarzonych, którzy nie wyruszyli do
Tarcz wcześniej. Ślepcy ruszyli w głąb miasta, lecz kilka grup
nadal przeczesuje Tol, szukają niedobitków. - Taeris mówił cicho,
lecz w jego głosie wyraźnie pobrzmiewał lęk. - Nowe Nakazy
pozwalają korzystać z Esencji w walce, ale te przeklęte czarne
zbroje poważnie utrudniają zadanie. Zwłaszcza w zwarciu.
- Jak oni się tu dostali? - zapytał Davian.
- Według Nashrela weszli przez katakumby. - W tej chwili
twarz Taerisa była już zielonkawa. - Głęboko pod Tol znajduje się
labirynt starych tuneli. Któryś z nich podobno pozwala wyjść poza
masyw Ilin Tora. Niestety, nikt nie wie, gdzie tego wyjścia
szukać. - Rozmasował skronie. - To prawdziwy labirynt, ale
Nashrel podejrzewał, że właśnie z tej drogi korzystały sha’teth.
Właśnie tamtędy niepostrzeżenie wchodziły do miasta i je
opuszczały, by załatwić... swoje sprawy.
- Czyli sha’teth też są tutaj? - Daviana zmroził nagły dreszcz. -
Pomagają Ślepcom?
- Na to wygląda. - Taeris pokiwał głową.
- Jak się domyślam, Tol tej drogi nie pilnowało? - Twarz Wirra
wykrzywił grymas.
- Nie uważali, by to było konieczne. Osobiście nawet się im nie
dziwię - odparł Taeris. - Po tej stronie wyjście z katakumb
znajduje się w pobliżu Przekaźnika, stworzonego przez
Budowniczych źródła zasilającej Tol energii. Każda zbliżająca się
do niego żywa istota powinna zginąć w ciągu sekund. - Pokręcił
- 850 -
głową. - Myślę, że te czarne zbroje ochroniły Ślepców i przed
tym.
Na kilka chwil zapadło milczenie.
- No to co teraz? - Davian niespokojnie przestąpił z nogi na
nogę.
Taeris w zamyśleniu przygryzł wargę.
- Tutaj wiele nie zdziałamy. Jeżeli chcemy pomóc, musimy iść
tam, gdzie wciąż trwa walka.
Chłopcy zgodnie pokiwali głowami; Davian pomógł
przyjacielowi wstać i ucieszył się, widząc, że Wirrowi wracają
siły.
Taeris uchylił nieznacznie drzwi, wyjrzał ostrożnie na korytarz,
po czym skinął ręką.
Ruszyli przez Tol bez słowa, spokojnym truchtem. Prowadzący
pochód starszy sprawdzał drogę przy każdym zakręcie. Mniej
więcej po minucie dotarli do kolejnego korytarza i Davian niemal
się potknął.
Droga przed nimi usłana była rozrzuconymi w nieładzie
martwymi ciałami. Sądząc po czerwieni płaszczy, wszystkie
należały do Obdarzonych. Chłopak uklęknął przy najbliższych
zwłokach - młody mężczyzna, właściwie jego rówieśnik;
nieruchoma pierś i zaszklone, wpatrzone w sklepienie oczy.
Davian niepewnie podniósł się na równe nogi.
- Wszędzie jest tak samo - przestrzegł Taeris.
Poszli dalej przed siebie. Korytarze witały ich upiornym,
niepokojącym milczeniem, a niekiedy także widokiem kolejnych
ciał. Po drodze Wirr odebrał zabitym dwa sztylety. Davian nie był
pewien, w jaki sposób mogły pomóc w walce z uzbrojonymi w
miecze przeciwnikami, lecz kiedy przyjaciel podał mu jeden z
nich, wyciągnął rękę bez wahania.
- 851 -
Kolejne minuty płynęły w niesłabnącym napięciu. Davian
wytężał wzrok i słuch, próbując wyłowić pierwsze zwiastuny
niebezpieczeństwa, lecz niewiele to dało.
Dwie zakute w czarne zbroje sylwetki wyrosły przed nimi
zupełnie bez ostrzeżenia. Ci również nie mieli na sobie
charakterystycznych hełmów, lecz ich tożsamość nie budziła
niczyich wątpliwości.
Zanim ktokolwiek zareagował, Davian wyczuł, że Wirr
gromadzi Esencję; moment później wystrzelił ją ku żołnierzom,
mierząc prosto w odsłonięte głowy.
Ku przerażeniu Daviana energetyczne pociski wyparowały w
nicość tuż przed celem.
Zaczerpnął haust powietrza i skupił się. Tym razem zaatakował
sam. Znów jednak stało się to, co w czasie bitwy o Tarcze.
Chociaż Ślepcy nie mieli na sobie hełmów, otaczała ich
niewidzialna bariera, której wystrzeliwane przez Daviana wiązki
kan nie były w stanie przebić.
- Patrz, jednak kilku przegapiliśmy - warknął żołnierz po lewej.
Wirr i Davian cofnęli się niepewnie o krok. Obaj dobyli
sztyletów, wciąż patrząc na zbliżających się przeciwników. Mimo
że początkowo od Ślepców dzieliło ich ponad trzydzieści stóp,
mimo iż zakuci w zbroje mężczyźni szli spokojnie, niemal
spacerowym krokiem, pokonywali przestrzeń nienaturalnie
szybko.
- Noże, chłopcy. Rzucajcie! - ponaglił Taeris.
Wahali się jedynie przez ułamek sekundy. Zaraz potem sztylety
pomknęły ku zbliżającym się Ślepcom.
Taeris wyciągnął przed siebie rękę.
Noże na mgnienie zastygły w locie, jakby zatrzymane w czasie.
Ich ostrza skierowały się prosto ku twarzom żołnierzy. Ślepcy byli
- 852 -
szybcy, lecz Taeris okazał się szybszy. Sztylety rozmyły się w
locie. Tajem nicza bariera przeciwników skutecznie
powstrzymywała Esencję, lecz ze stalą nie radziła sobie aż tak
dobrze. Obaj wydali z siebie niewyraźne okrzyki, zbyt późno
spostrzegli niebezpieczeństwo.
Kierowane przez Taerisa noże weszły im prosto w oczy.
Ślepcy osunęli się na posadzkę, wokół ich głów rozlały się
szkarłatne kałuże krwi. Davian oparł się ciężko o ścianę i spojrzał
na starszego, który wyjmował właśnie noże z ociekających
szkarłatem oczodołów.
- Czyli te nowe Nakazy naprawdę działają - zauważył po chwili.
- Mieliśmy szczęście, że zdjęli hełmy. - Zmęczony Taeris skinął
głową. - Inaczej musielibyśmy uciekać. - Zwrócił broń chłopcom.
Ostrza uwalane były czerwienią. - Nie ociągajcie się. Do wyjścia
już niedaleko.
Davian sięgnął po nóż, starając się nie patrzeć na ciało, z
którego przed chwilą został wyszarpnięty. Żołądek podszedł mu
do gardła. Wkrótce czekała ich walka przeciwko Ślepcom z
hełmami na głowach, co gorsza, na odkrytym terenie, bez osłony,
jaką wcześniej zapewniały potężne Tarcze... Mimo zmiany treści
Nakazów wynik tego starcia pozostawał mocno wątpliwy.
Chłopak po raz pierwszy przyznał przed sobą, że nie widzi
większych szans na zwycięstwo Andarczyków.
Musieli jednak przynajmniej spróbować. Odetchnął głęboko,
wziął się w garść i skinął głową.
- Prowadź - rzucił Taerisowi.
Pobiegli przed siebie.

- 853 -
Rozdział 53.
Caeden z rozpaczą rozejrzał się po olbrzymiej pieczarze. Była
nie do odróżnienia od wielu innych, które przemierzył już
wcześniej, i zaczynał się bać, że krąży w kółko. Panujący pod
ziemią żar przyprawiał go o zawroty głowy. Olbrzymią otwartą
przestrzeń przecinała sieć wąskich, wyciosanych w czarnej skale
chodników. Ich zdradziecko pionowe ściany ciągnęły się daleko w
dół, aż po wrzącą, bulgocącą rzekę płynnej skały.
Część ścieżek gwałtownie się urywała, ich świeżo odłamane
krawędzie migotały, odbijając emanujący z dołu wściekle
czerwony blask. Inne sprawiały wrażenie solidnych... co wcale nie
powodowało, że perspektywa przejścia na drugą stronę jaskini
stawała się bardziej zachęcająca. Miał już za sobą kilka sytuacji,
gdy z pozoru bezpieczna droga zaczynała usuwać mu się spod
stóp.
Caeden otarł pot z czoła i odetchnął głęboko, by powstrzymać
zawroty głowy. Początkowo temperatura nie stanowiła większego
problemu, lecz wędrował przez te groty już od kilku godzin,
krocząc w ślad za rzeką lawy w nadziei na znalezienie wyjścia.
Był odwodniony i powoli tracił panowanie nad ciałem. A na tych
wąziutkich chodnikach jeden fałszywy krok mógł przypłacić
szybką, lecz bolesną śmiercią.
Zdawał sobie jednak sprawę, że zwlekając, niczego nie zyska.
Ze wzrokiem utkwionym daleko przed sobą ruszył w drogę.
Krocząc przez jaskinię, od czasu do czasu odruchowo dotykał
nadgarstka. Wilczy tatuaż zniknął jeszcze w Tol, zaraz po
dotknięciu brązowej kostki, i wciąż czuł się nieswojo przy braku
znajomej poświaty, którą bezustannie widział kątem oka, odkąd
tylko sięgał pa mięcią. Taeris zasugerował kiedyś, że jego więź z

- 854 -
Naczyniem ulegnie zerwaniu, gdy zostanie fizycznie domknięta, i
wyglądało na to, że się nie mylił.
Po kilku minutach przystanął, by złapać oddech. Ścieżka znikała
w ziejącej czarnej paszczy kolejnego tunelu. Kiedy jednak
przyjrzał się uważniej, serce mu przyspieszyło. Ten tunel
wyglądał inaczej niż pozostałe, coś się zmieniło.
Wejście otoczone było szeregiem wyrytych w skale symboli.
Zbliżył się ostrożnie i pragnienie odpoczynku zniknęło bez śladu.
Zalała go fala emocji. Nie był w stanie tajemniczych znaków
odczytać, lecz czuł, że są w pewien sposób znajome.
Nagle zrozumiał dlaczego.
Wysupłał z kieszeni Naczynie, które przeniosło go do tego
podziemia, i uniósł je tak, by na brązowe ścianki padła poświata
ognistej rzeki.
Rozciągnął wargi w triumfalnym uśmiechu.
Pismo nie było identyczne, ale... nie miał cienia wątpliwości.
Inskrypcje na kostce sporządzono tym samym alfabetem co napis
okalający wylot tunelu.
Wcisnął sześcian z powrotem do kieszeni i ostrożnie zanurzył
się w mrok.
Po wejściu zaciągnął się odmienionym powietrzem; tutaj było
znacznie chłodniejsze i w jednej chwili oczyściło mu myśli. Ze
świeżym zapałem ruszył przed siebie. Korytarz okazał się dłuższy
od poprzednich i chłopak wkrótce musiał oświetlać sobie drogę za
pomocą niewielkiej kuli Esencji.
Jaśniej zrobiło się dopiero po długich dziesięciu minutach
marszu. Caeden niepewnie przystanął. Zamiast kolejnej jaskini
miał przed sobą wejście do przestronnej sali o czarnych, gładkich
ścianach. Zawahał się jednak z powodu podłogi. Posadzkę
przecinały szczeliny, którymi spływały wąskie strumyki lawy,
spowijając pomieszczenie żywą czerwienią.
- 855 -
W pierwszej chwili uznał, że podłoże może być niestabilne, lecz
po chwili zmrużył oczy i cofnął się o krok. Siateczka pęknięć była
zbyt regularna, by mogła powstać dzięki wyrokom natury.
Strużki lawy układały się w symbole.
Przypominały te, które widział przy wylocie tunelu - to musiał
być ten sam język. Znaki pulsowały i jaśniały, cała posadzka
falowała w rozgrzanym powietrzu. To była przestroga. Nie miał
pojęcia skąd, po prostu o tym wiedział.
Oderwał wzrok od gorejących symboli i się rozejrzał. Sala była
pusta, jeśli nie liczyć stojącej pod przeciwległą ścianą niskiej
kolumny z kamienia, na której spoczywał nagi miecz.
Caeden obrzucił klingę zaciekawionym spojrzeniem. Z jakiegoś
niejasnego powodu wydawała się... żywa. Połyskiwała nie tylko
upiornym szkarłatem lawy, lecz również białym blaskiem,
przypominającym poświatę Esencji.
Poza tym nie było tu nic, żadnych innych drzwi. Jakby miejsce
to powstało wyłącznie z myślą o mieczu i niczym poza tym. Jakby
stanowiło poświęconą tej broni kapliczkę.
Zastanowił się. Instynkt podpowiadał mu, że jest tu intruzem, że
przypadkiem trafił gdzieś, gdzie nie miał prawa się znaleźć. Z
drugiej strony jednak... to kostka go tu przywiodła, więc musiał
być z tą salą w pewien sposób związany.
Wiedział też, że nie ma odwrotu. Najdalej za dwie godziny
czekała go śmierć z odwodnienia. W podziemnym labiryncie
pieczar nie mógł mieć nadziei na długie życie.
Ostrożnie postawił stopę za progiem i sprawdził, czy kamienna
posadzka wytrzyma. Wydawała się mocna. Caeden odetchnął
głęboko i wszedł odważniej. Znalazł się w środku.
Za jego plecami rozległ się donośny zgrzyt i nagle zatrzasnęły
się ukryte drzwi, odcinając salę od tunelu. Zdjęty zgrozą chłopak
spojrzał na zablokowane wyjście, po czym rozejrzał się, próbując
- 856 -
powstrzymać panikę. Nie widział jednak nic poza litą skałą.
Żadnego wyjścia, żadnego wejścia.
- Widzę, że ponownie postanowiłeś naruszyć spokój tego
miejsca - odezwał się ktoś miękkim głosem.
Caeden zamarł i spojrzał w tamtą stronę.
Pomiędzy nim a mieczem stał jakiś mężczyzna, choć chłopak
nie miał pojęcia, którędy nieznajomy mógł się tu dostać. Zwalczył
od ruch i nie przywarł plecami do ściany. Skóra mężczyzny
płonęła, jarzyła się czerwienią, nieco tylko ciemniejszą niż płynna
skała na zewnątrz. Jego włosy i odzienie również sprawiały
wrażenie wykonanych z pasemek lawy, lecz... oczy miał ludzkie.
Niebieskie, łagodne, inteligentne.
Bacznie wpatrzone w Caedena.
- Ja... przepraszam - wydukał chłopak i cofnął się. - Nie
chciałem.
- Oczywiście, że chciałeś. - Płonący nieznajomy zaczął krążyć
po sali, obchodząc Caedena dokoła. Jego postawa nie zdradzała
niczego, jedynie w oczach lśniła nieposkromiona ciekawość. -
Przybywasz po Licaniusa, jak zawsze. Pytanie brzmi tylko, w jaki
sposób dostałeś się tu tym razem? Sprowadził cię Wędrowiec?
Czy raczej ulitował się nad tobą Strażnik? A może zdobyłeś się
wreszcie na odwagę, by wrócić na Równinę Rozkładu, i
skorzystałeś z jednej z Kolumn? - mówił, nie zatrzymując się i nie
odrywając spojrzenia od twarzy chłopaka. - I znów nowe ciało.
Kim był nieborak, któremu je odebrałeś? Naprawdę sądziłeś, że
nas zwiedziesz? Że zwiedziesz mnie? Nie. Nie, tak nędznego
podstępu byś się nie chwycił, nie sądzę. Masz inny plan. Ty
zawsze masz plan. - Nareszcie przystanął, nieco bliżej osłupiałego
Caedena niż przedtem. - Więc? Chcesz mnie trzymać w
niepewności czy mam cię przegnać od razu?

- 857 -
- Przepraszam - odchrząknął chłopak - ale ja naprawdę... Sam
nie jestem pewien, co tutaj robię. Nie wiem nawet, gdzie to tutaj
jest. - Skrępowany przeczesał włosy palcami. - Kim jesteś? Znasz
mnie?
W spojrzeniu nieznajomego zapłonęło zaskoczenie.
- Tańczymy ten taniec bez mała od pięciu stuleci - odparł. -
Nazywam się Garadis ru Dagen i znam cię, Tal’kamarze. Znam
cię bez względu na to, jaką twarz przywdziewasz. Z nich
wszystkich ty jeden docierasz tak blisko. A jednak żaden z was
nie może go zabrać. Prawo jest niezmienne.
Caeden przełknął z trudem ślinę, nie wiedział, czy powinien
czuć niepokój, czy może ekscytację. Nagle skojarzył.
- Pięćset lat? - Caeden zaniósł się śmiechem. - Mówisz, że po
prostu dobrze się trzymam?
Gara dis odpowiedział beznamiętnym, milczącym spojrzeniem.
Śmiech chłopaka zgasł jak zdmuchnięta świeca.
Nagle w oczach płonącego mężczyzny zajaśniało zrozumienie.
Błyskawicznie znalazł się tuż przed Caedenem i mocno chwycił
go za głowę. Chłopak nie miał najmniejszej szansy na reakcję.
Dłonie Garadisa okazały się ciepłe, lecz nie palące, czego się
podświadomie spodziewał. Przez mgnienie poczuł we wnętrzu
umysłu coś obcego, trwało to dosłownie ułamek sekundy. Zaraz
potem Garadis uwolnił go i cofnął się, a na jego twarz wypłynął
wyraz głębokiego namysłu.
- Nie powinieneś był tu wracać - szepnął.
- Ale ja nie pamiętam, żebym odwiedzał cię kiedykolwiek
wcześniej - rzucił chłopak z niespokojnym spojrzeniem. - Moja
pamięć sięga jedynie na kilka miesięcy wstecz. Innych
wspomnień nie mam.

- 858 -
- Dlatego że zostały ci odebrane - wyjaśnił półgłosem Garadis. -
Usunięto ci je po to, byś mógł tu przybyć ponownie, teraz. Abyś
wrócił i podjął jeszcze jedną próbę. Nie pamiętasz nawet Andraela
ani powodu, dla którego związał nas tą umową. - Ostatnie zdanie
wypowiedział zamyślonym tonem, raczej do siebie niż Caedena.
Pokręcił głową. - Tak czy inaczej, jego Prawo stanowi jasno.
„Ten, kto przychodzi po Licaniusa, musi się spotkać z odmową”.
Ty jednak nie przyszedłeś po Licaniusa. Chcesz się dowiedzieć,
kim jesteś i w jaki sposób mógłbyś pomóc przyjaciołom. -
Przyjrzał się chłopakowi uważnie. W błękitnych oczach błysnęła
iskra fascynacji.
Caeden zmarszczył brwi i spróbował uporządkować wszystko,
co właśnie usłyszał. Garadis miał rację, imię Andrael nie mówiło
mu zupełnie nic. Za to leżący na kolumience miecz...
- To właśnie Licanius, prawda? - zapytał.
- Tak.
- Czy jeśli go dostanę, cokolwiek się zmieni? Czy z nim w ręku
zdołam pomóc przyjaciołom?
- Oczywiście - odpowiedział ściszonym głosem Garadis. Zajrzał
Caedenowi głęboko w oczy i ustąpił na bok. - Przeszedłeś Próby
pomyślnie. Po raz pierwszy od pięciuset lat. Jako Kustosz
odczytałem twe myśli i wspomnienia i nie znalazłem wśród nich
powodu, by odmówić ci Licaniusa. Miecz jest twój.
Caeden obrzucił ostrze niepewnym spojrzeniem, po czym
zwrócił się do Garadisa:
- Czy możesz przywrócić mi pamięć?
- Nie - odparł Kustosz - aczkolwiek jestem pewien, że ten, kto
może to uczynić, znajdzie cię już niebawem.
- A czy możesz mi przynajmniej wyjawić, kim jestem?

- 859 -
Garadis zmierzył go przenikliwym spojrzeniem, płonąca twarz
nie wyrażała niczego.
- Od czego winienem zacząć? Nazywasz się Tal’kamar, choć
pod tym właśnie imieniem zna cię bardzo niewielu. To ty, w imię
ideału, zniszczyłeś Saran’geth. Ty, kierując się pragnieniem
zemsty, dokonałeś rzezi Arathi. To ty, wiedziony miłością do
dawno zmarłej kobiety, stworzyłeś Równinę Rozkładu. - Urwał. -
Tobie Jala Terr zawdzięcza życie, choć byłeś świadom, że
zapłacisz za to pełnym stuleciem. Ty ukryłeś Weretha przed
Cieniami, ponieważ uznałeś, że dobry człowiek wart jest więcej
niż dobre imię. To ty nas zniszczyłeś, a potem, gdy darzyliśmy cię
najbardziej gorącą nienawiścią, ocaliłeś nas, okupując to utratą
tego, czego pragnąłeś najmocniej. - Pod sam koniec błękitne oczy
Garadisa zasnuł cień smutku. - Żyjesz od ponad czterech tysięcy
lat i uczyniłeś przez ten czas tyleż dobrego, ile złego. Tutaj,
między Lyth, jesteś postacią z legendy, jesteś kochany i
pogardzany, naraz sławny i okryty niesławą. Tyś jest Tal’kamar -
wyszeptał na koniec.
Po plecach Caedena przebiegł lodowaty dreszcz.
Wszystko to brzmiało nierealnie, było wprost nie do
pomyślenia, lecz jednocześnie pewna nuta w głosie wskazywała
niezbicie, że Kustosz mówi prawdę.
Oszołomiony skinął tylko głową.
- A teraz weź miecz - podjął Garadis.
Caeden głęboko odetchnął i przeszedł między dymiącymi
strumykami lawy, aż wreszcie stanął przed kamiennym cokołem.
Spojrzał na pokrywające klingę symbole i zmarszczył czoło.
- Co znaczą te słowa?
- To nie jest istotne - odparł Kustosz.
Caeden zawahał się i raz jeszcze spojrzał na majestatyczną,
pulsującą ogniem istotę. Postawa i rysy Garadisa wciąż nie
- 860 -
wyrażały najsłabszej nawet emocji, jedynie w samych oczach
jarzyły się niecierpliwe płomyki.
Chłopaka ogarnęła niepewność.
- Co właściwie Licanius robi? - spytał powoli, z
powątpiewaniem.
- Bo mogę chyba założyć, że nie jest to zwyczajny miecz?
- Możesz - potaknął Gara dis. - W tej kwestii krępuje mnie
jednak Prawo Andraela. Twój przyjaciel dopilnował, byśmy nie
mogli rozmawiać o konkretnych właściwościach tej broni. Z
nikim.
- Mój przyjaciel?
- Obawiam się, że na tę opowieść nie mamy dziś czasu.
- Czy jeśli przyjmę ten miecz, spotka mnie jakaś krzywda? -
Caeden wciąż nie był do końca przekonany.
Garadis odpowiedział beznamiętnym spojrzeniem.
- Jeżeli pytasz, czy Licanius obłożony jest energetycznymi
zabezpieczeniami, odpowiedź brzmi: nie, nie jest.
Caeden wnikliwie przyjrzał się ostrzu. Z bliska otaczająca broń
poświata wydawała się bledsza. Miał przed sobą przedniej roboty
miecz, lecz... nic poza tym. Nachylił się. Stalowa klinga również
pokryta była drobnymi symbolami - znaczenie tych znał.
- „Tym, którzy potrzebują mnie najbardziej”. Co to znaczy?
- To jeszcze jedno pytanie, które muszę zostawić bez
odpowiedzi.
- W głos Garadisa z wolna wkradała się irytacja, lecz Caeden
nadal nie palił się, by sięgnąć po miecz. Wciąż coś go
powstrzymywało.
- A co oznacza „Licanius”? Słowo brzmi z darecjańska. Tyle
chyba wolno ci zdradzić?

- 861 -
Kustosz przez dłuższą chwilę milczał.
- „Przeznaczenie” - powiedział wreszcie. - Właściwe znaczenie
tego słowa jest nieco odmienne, lecz w twojej mowie jego
najbliższym odpowiednikiem będzie właśnie „przeznaczenie”.
Caeden skinął głową. Wziął głębszy oddech, zacisnął palce na
rękojeści i podniósł miecz z kamiennej kolumny.
Wrzasnął.
Ból zajął całe ciało chłopaka; chciał wypuścić miecz z dłoni,
lecz mięśnie zacisnęły się konwulsyjnie, dodatkowo wzmacniając
chwyt. Wstrząsały nim kolejne fale cierpienia, na policzkach
zalśniły strużki łez.
Wtem, gdy był już pewien, że nie wytrzyma ani chwili dłużej,
ból ustąpił.
Caeden leżał na ziemi - szczęśliwie nie wpadł do jednego z
wypełnionych lawą kanalików - i nadal trzymał miecz. Jęknął i
rozwarł palce. Ostrze brzęknęło o kamień. Na lewym
przedramieniu chłopaka pojawił się nowy symbol. Wciąż jeszcze
świecił, lecz gasł bardzo szybko. Tym razem nie był to wilk, ale
jakieś inne zwierzę - może niedźwiedź?
Garadis, jak przed chwilą, stał w kącie sali. W jego spojrzeniu
malowało się wyraźne zadowolenie.
Caeden wstał chwiejnie z posadzki.
- Coś ty zrobił? - warknął ostro. - Mówiłeś, że nie ma żadnych
pułapek.
- Powiedziałem, że Licanius nie jest obłożony
zabezpieczeniami. Nic więcej - sprostował Garadis.
- Więc co to było, na Prządki? - syknął chłopak.
- Wiązanie. Ostateczne potwierdzenie umowy pomiędzy moim
ludem a Andraelem. Lyth zobowiązali się strzec Licaniusa do
momentu, gdy weźmie go do ręki ten, kto pomyślnie przejdzie
- 862 -
Próby. W zamian ten sam człowiek musi nas wyzwolić. Tak brzmi
umowa, której dotrzymania tak usilnie starałeś się uniknąć przez
kilka ostatnich stuleci. - Westchnął z zadowoleniem.
Caeden ponownie rzucił okiem na ramię. Znak zdążył zniknąć
bez śladu.
- Mam was uwolnić? Od czego? - spytał z niepokojem.
- Uwolnisz nas stąd, Tal’kamarze - odparł Garadis. - Od tego.
Nie przetrwamy bez surowej Esencji, którą wytwarza Res Kartha.
Dlatego musisz znaleźć sposób, byśmy mogli to miejsce opuścić,
nie płacąc za to istnieniem.
- Ale... - chłopak obrzucił Kustosza pustym wzrokiem - ja nic o
tych rzeczach nie wiem, nie rozumiem. To niemożliwe.
- Sam jednak na takie warunki przystałeś. - Błękitne oczy
Garadisa chciwie wpiły się w Caedena. - Na wykonanie zadania
masz rok i jeden dzień. W razie złamania paktu zaklęcie wiążące
zmusi cię, byś tu powrócił. Licanius przejdzie wtedy na własność
Lyth i będziemy nim mogli dowolnie dysponować. A jeśli do tego
dojdzie, wykorzystamy go w celu, do jakiego został stworzony.
- Rok? - Chłopak pobladł. W ostatnich słowach zabrzmiała
jawna groźba.
- I jeden dzień - dopowiedział Gara dis. - Do tego czasu miecz
należy do ciebie. Jeżeli jednak potem nadal nie będziemy mogli
swobodnie opuścić Res Karthy, Licanius zostanie ci odebrany.
Dlatego winieneś wszelkie decyzje podejmować bardzo
rozważnie.
Wciąż skołowany Caeden pokiwał głową. Odetchnął głębiej i
zastanowił się.
- Skoro chcesz mojej pomocy, to zechcesz też, bym przeżył
kilka najbliższych dni - zauważył. - Zamierzam wrócić do Ilin
Illan i stanąć do walki u boku przyjaciół. Jeśli możesz mnie w
jakikolwiek sposób wesprzeć...
- 863 -
- Chytry z ciebie negocjator - zaśmiał się Garadis. - Zawsze taki
byłeś. - Podszedł i ponownie przyłożył dłoń do czoła chłopaka.
W umyśle Caedena rozlało się ciepło, nieoczekiwane, lecz
całkiem przyjemne. Ugięły się pod nim kolana. Słabość jednak
szybko przeminęła.
- Teraz wiesz już wszystko, czego potrzebujesz, by walczyć -
oświadczył Kustosz. - Wiedza ta pozwoli ci posłużyć się
Licaniusem, gdy nadejdzie pora. Wiedz jednak jedno,
Tal’kamarze. To, z czym się wkrótce zmierzysz, jest zaledwie
pierwszym ciosem, kroplą zwiastującą ulewę. Burzę. - Pochylił
się nieznacznie i spojrzał Caedenowi prosto w oczy. - Ilshara,
którą wy zwiecie Barierą, słabnie. A kiedy ostatecznie zawiedzie,
twoi przyjaciele przegrają. Nie możesz ich chronić przez
wieczność - przestrzegł, po czym wyprostował się i skinął dłonią
za plecy chłopaka. Drzwi tunelu ponownie stanęły otworem. - Na
ciebie już czas.
- Jak mam stąd wyjść? - spytał Caeden z wahaniem.
Garadisowi wyrwało się westchnienie.
- Pozwól, że wrócę do pytania, które raz już zadałem. Jak się tu
dostałeś?
Chłopak wcisnął dłoń do kieszeni, wyciągnął brązową kostkę i
podał ją Kustoszowi.
Garadis przez kilka chwil wpatrywał się w Naczynie jak
osłupiały.
- Nie brak ci zuchwałości, Tal’kamarze - stwierdził półgłosem. -
Tego jednego odmówić ci nie można.
- Wiesz, jak ten sześcian działa?
- Wiem, tym bardziej że to mnie go wykradłeś. - Kąciki
dymiących warg Kustosza wygięły się lekko ku górze. - I
pomyśleć, że nawet nie zauważyłem jego braku.
- 864 -
Caeden poczuł, że oblewa go rumieniec.
- Ale ja nie wiem, jak to działa - przyznał ze wstydem. - Ja... ja
tylko dotknąłem... i ta kostka sama mnie tu przeniosła.
- Tak, to wiele wyjaśnia - zauważył oschle Garadis i westchnął.
- Ta kostka to Sześcian Portali. Może cię zabrać w dowolne
miejsce, jakie mu wskażesz. - Obrócił Naczynie w dłoniach. -
Każda ścianka odpowiada za inny cel podróży. Wystarczy przelać
porcję Esencji w ten znak - wskazał widniejący na każdej ze
ścianek symbol - i można się przenieść do wybranego celu.
Widzę, że wszystkie sześć miejsc docelowych już ustalono.
Zakładając, że wprowadzałeś je w kolejności, do następnego
powinieneś trafić dzięki tej ściance. - Pokazał palcem.
- Czy ten sześcian może mnie przenieść z powrotem do Ilin
Illan? - Caeden spochmurniał.
- Nie - odparł Garadis, po czym obrzucił chłopaka przeciągłym
spojrzeniem i z wyraźną niechęcią zwrócił mu Naczynie. -
Niemniej powstrzymując cię, nie zyskam niczego - dodał i
wykonał zamaszysty gest dłonią.
Świat nagle... skręcił się w sobie.
Caeden aż się zachłysnął. W powietrzu pojawiła się dziura,
przez którą widział zalaną mrokiem ulicę. Efekt był identyczny
jak wówczas, kiedy Taeris aktywował swoje kamienie, tyle że
Kustosz otworzył portal bez żadnych rekwizytów; z równą
swobodą, z jaką oddychał.
- Idź - rzucił Garadis. - Zrób, co musisz. Jednak przed upływem
roku i jednego dnia wróć z rozwiązaniem, inaczej utracisz
Licaniusa na zawsze.
- Wrócę. - Caeden skinął głową.
Bez chwili wahania przekroczył mieniący się portal i stanął na
bruku Ilin Ulan.

- 865 -
Rozdział 54.
Miasto płonęło.
Ciemną jak smoła noc rozświetlały jedynie nagie, szalejące
płomienie. Davian, który przed momentem padł z wyczerpania za
niebezpiecznie wątłym szeregiem andarskich żołnierzy, rozglądał
się z rosnącą rozpaczą. Wszystkie ulice, każdy widoczny z okolic
pałacu budynek świecił wściekłą czerwienią bądź ciemniał bez
życia, spowity równie złowróżbną ciszą.
Zdyszany chłopak potrząsnął głową, by oczyścić umysł i
przemyśleć sytuację. Wraz z Wirrem i Taerisem zdołali się
przedrzeć z Tol do Tarcz, lecz nie pozostali tam zbyt długo.
Większą część miasta wrogowie zajęli w ciągu pierwszej,
katastrofalnej w skutkach godziny po wkroczeniu Ślepców do Tol
Athian; zanim obrońcy zdołali ustalić, którędy nadciągają, Miasta
Dolne i Środkowe stały już w ogniu.
A po Tarczach... rozpaczliwy odwrót. Innej możliwości nie
mieli, jeśli nie chcieli wpaść w potrzask Fedris Idri. Ucieczką
kierował chaos. Ślepcy napierali od przodu i z tyłu, raz po raz
przebijali andarski szyk, nienaturalnie szybkie ostrza najeźdźców
cięły ze wszystkich stron jednocześnie. Ci, którzy nie padli,
skierowali się do pałacu, jedynej możliwej jeszcze do obrony
pozycji w mieście. Cofali się w plątaninie biegnących nóg,
panicznych wrzasków i krwi.
A potem, nagle, opadł na miasto całun głębokiej, złowieszczej
ciszy. Ślepcy szykowali się do następnego szturmu.
Prawdopodobnie już ostatniego, przemknęło wyczerpanemu
Davianowi przez myśl. Andarczycy, ci, którzy dotarli do siedziby
króla, zdołali się wpraw dzie przegrupować i stworzyć obronne
szyki, lecz straty były nieodwracalne. Czekała ich nieuchronna
porażka.
- 866 -
Ślepcy wykazali się przebiegłością. Od początku wiedzieli, że
rzucanie większych sił przeciwko Tarczom byłoby jałowe; w
wąskim gardle przesmyku trzystu piechurów, których
zdecydowali się wysłać, walczyło równie skutecznie, jak
walczyłby oddział dziesięciokrotnie liczniejszy. Owe trzy setki
wystarczyły jednak, by związać Andarczyków bojem w Fedris
Idri; trzystu Ślepców stanowiło dla miasta dostateczną groźbę. A
przy wsparciu, jakiego udzieliły im bezwolne Echa, atak wcale nie
sprawiał wrażenia pozorowanego.
Davian poruszył nogami, by nie pozwolić mięśniom
zesztywnieć. Wciąż obserwował cienką linię obrońców, którzy
nerwowo wpatrywali się w ciemną ulicę. Obdarzeni, opatuleni
czerwonymi płaszczami, stali ramię w ramię z Cieniami,
nadzorcami i zmordowanymi w boju żołnierzami. Widok
wydawał się nierzeczywisty, a z drugiej strony dobitnie
przypominał, w jak rozpaczliwym położeniu się znaleźli.
- Dziwne to, prawda? - Za plecami chłopaka rozległ się znajomy
głos.
Davian odwrócił się do Wirra, który również przyglądał się
niecodziennej armii obrońców.
- Tak - odpowiedział półgłosem. - Naprawdę bardzo dziwne.
Na jakiś czas zamilkli. Po chwili Wirr przysiadł obok
przyjaciela.
- Jak się trzymasz? - spytał łagodnie.
- Mniej więcej tak, jak się możesz domyślić. - Davian zakaszlał.
- Przez te ich zbroje, niech je El, jestem mniej więcej tak samo
przydatny jak Obdarzeni.
- To przecież niemało, Dav - zauważył Wirr. - I ty, i ludzie z Tol
Athian bardzo pomogliście. Gdybyśmy nie zmienili Nakazów,
pokonaliby nas już dawno.

- 867 -
Davian posępnie pokiwał głową, z całych sił starał się nie
okazywać frustracji. Aczkolwiek Esencja sama w sobie była w
walce z zakutymi w czarne zbroje Ślepcami bezużyteczna,
Obdarzeni przystosowali się do narzuconych przez przeciwnika
warunków; sięgnęli po miecze, włócznie, a nawet kamienie,
którymi ciskali z zabójczą pre cyzją. Nadnaturalna siła i prędkość
wrogów wydatnie jednak utrudniała walkę. Pojawienie się
Obdarzonych sprawiło, że najeźdźcy nacierali bardziej rozważnie
i tracili więcej ludzi niż przedtem. Na zmianę ostatecznego
rezultatu było już jednak za późno.
- Masz rację - przyznał po chwili - chociaż i Esencji już
niedługo nie będę mógł używać. Kończą się źródła. - Wskazał
widniejące za bramą pałacu ogrody. Tam, gdzie jeszcze przed
kilkoma godzinami zieleniły się gęste trawniki, gdzie kwitły
kwiaty i kołysały się ozdobne krzewy, w tej chwili rozciągała się
naga połać czarnej ziemi, przyprószonej gdzieniegdzie
kopczykami szarego pyłu.
Wirr pochylił głowę na bok, na jego twarzy obok niepokoju
malował się przede wszystkim głęboki smutek.
- Moja Rezerwa też się lada moment skończy. Kiedy nie
uzdrawiam, to walczę. Prawdę mówiąc, obawiam się, że to samo
tyczy się też reszty naszych Obdarzonych. - Rzucił okiem w głąb
tonącej w cieniu ulicy. - Niedługo będzie po wszystkim.
Davian powiódł wzrokiem za spojrzeniem przyjaciela. Stojące
w zwartym szyku oddziały zakutych w pancerze Ślepców dzieliło
od obrońców nieco ponad pięćset kroków - czekali tuż poza
zasięgiem strzał andarskich łuczników i na tyle daleko, by nie
mogli ich skutecznie nękać Obdarzeni ani Cienie. Nieco z boku
zauważył smukłą sylwetkę w czerni, postać patrzącą prosto w ich
stronę. Istotę o twarzy niknącej pod głęboko nasuniętym
kapturem.
- 868 -
- Czyli i sha’teth wreszcie się pojawiły. Pewnie po to, by nas
dobić - mruknął. Upiory jak dotąd nie brały udziału w walkach,
lecz wiele wskazywało, że niedługo się to zmieni. Davian ukoił
nerwy kilkoma głębszymi wdechami, próbując nie zwracać uwagi
na oblepiający mu przełyk kwaśny dym.
Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, pomiędzy obiema armiami
zajaśniał oślepiający, czerwony blask.
Davian odchylił się i osłonił oczy dłońmi. Intensywne
szkarłatne światło zgasło równie gwałtownie, jak się pojawiło, a
kiedy wzrok chłopaka na powrót przywykł do ciemności, ujrzał
stojącą w pół drogi między zwaśnionymi oddziałami samotną
postać.
- To Caeden - rzucił z niedowierzaniem i poderwał się z bruku
na równe nogi.
Na ulicy zapadło grobowe milczenie. Nikt, po żadnej ze stron,
nie wiedział, czego się spodziewać. Caeden rozejrzał się dokoła,
jakby próbując ustalić, gdzie jest. Najpierw powiódł spojrzeniem
po szeregu andarskich obrońców. Potem, powoli i spokojnie,
zwrócił się ku Ślepcom.
- Co on robi? - spytał szeptem Davian, starając się ukryć
narastający strach.
Caeden najpierw wziął do ręki brązowe Naczynie i zniknął... a
teraz znów się pojawił, dokładnie w chwili, w której groziła im
klęska. Przed oczyma stanęło mu wspomnienie Ilsetha. „Dzięki
temu zwycięstwo będzie nasze”.
- Spokojnie, Dav, zaczekajmy - rzucił Wirr ze świeżą nadzieją
w głosie.
Caeden wpatrywał się w Ślepców bez słowa. Z każdą
upływającą chwilą Davian coraz mocniej wątpił w dawnego
towarzysza.

- 869 -
Wreszcie jednak rudowłosy chłopak wziął głęboki oddech i
przemówił.
- Dam wam tylko jedną szansę - wykrzyknął ku czarnym
szeregom. Także Andarczycy słyszeli jego słowa wyraźnie, niosły
się daleko, odbijając echem od okolicznych budynków. -
Odejdźcie natychmiast. Wracajcie na drugą stronę Bariery.
Pierwszy szereg Ślepców rozstąpił się na boki i na czoło
wyszedł żołnierz bez hełmu. Davian otworzył szeroko oczy -
mimo odległości rozpoznał sylwetkę.
- Jestem Andan MasłTaan, zabójca Lih’khaaga, drugi miecz
Danaris - zawołał mężczyzna pewnym siebie tonem. Przyjrzał się
rudzielcowi i na usta wypłynął mu drwiący uśmieszek. - Mój lud
wyglądał tej chwili od dwóch tysięcy lat. Kim jesteś, chłopcze, że
śmiesz prosić, byśmy ustąpili, kiedy stoimy na progu triumfu
bardziej znamienitego, niż spodziewał się nawet sam Protektor?
Zrozum, dziecko. Ugasimy pragnienie waszą krwią. Zmielimy
wasze kości na piach. Wyryjemy wasze imiona na... - Potok słów
urwał się w pół zdania, a Andan wybałuszył szeroko oczy.
Caeden nie skinął nawet palcem, lecz dowódca Ślepców padł na
kolana, a odciśnięte na jego twarzy zaskoczenie błyskawicznie
przerodziło się w czystą grozę. Chwilę potem Davian zrozumiał,
co Caeden robi - nie miał tylko pojęcia, w jaki sposób, gdyż oficer
miał na sobie czarną zbroję. Davian zrozumiał, ponieważ
dokładnie to samo zrobił wcześniej Ionisowi.
Mash’aan wiądł, usychał. Oczy zapadły mu się w głąb czaszki,
skóra pokryła się zmarszczkami i zaczęła płatami odchodzić od
kości. Pancerz oficera rozpadł się nagle na tysiąc kawałków,
maleńkie, czarne krążki posypały się z brzękiem po bruku. Przez
kilka chwil jaśniała jeszcze w mroku biel szkieletu, lecz wreszcie i
on zmienił się w kupkę popielatego pyłu.

- 870 -
- Dam wam tylko jedną szansę - Caeden w głuchej ciszy
powtórzył przestrogę.
Nie drgnął ani jeden Ślepiec. Caeden obserwował ich jeszcze
przez moment, lecz w końcu wzruszył bezradnie ramionami.
- Niech i tak będzie - podjął już ciszej.
Przyglądający się dotąd z boku sha’teth ruszył naprzód
wężowym, trudnym do śledzenia w ciemności ruchem. Istota
rzuciła coś, czego Davian nie dosłyszał, lecz rudzielec zupełnie
się tym nie przejął. Spokojnie sięgnął po wiszący mu u boku
miecz.
Davian aż jęknął. Ostrze spiło z ulicy resztki światła, ugięło
cienie, które zaczęły wirować wokół klingi, ukrywając ją przed
ludzkim wzrokiem. Chłopak poczuł, że włoski na karku stają mu
dęba, opływające go pasma pierwotnej energii drgnęły, ożyły.
Sha’teth najpierw się zawahał, a kiedy pierwsze wrzaski
rozdarły powietrze, rzucił się do ucieczki.
Ślepcy padali na ziemię.
Niektórzy umierali, trzymając się za głowy, inni zdzierali z
siebie hełmy i elementy zbroi, jakby czarna stal zaczęła ich
znienacka parzyć. Wszechobecną woń dymu uzupełnił mdlący,
słodkawy fetor, który sprawił, że Davian w jednej chwili poczuł w
gardle zawartość żołądka.
Oszołomiony chłopak ponownie spojrzał na Caedena, lecz
rudzielec wciąż nie robił nic szczególnego. Stał po prostu z dłonią
na ręko jeści miecza i ze smutkiem oglądał padające szeregi
żołnierzy. Całe kolumny umierających. Po raz pierwszy od
początku bitwy szyk Ślepców zaczął się chwiać, poszczególni
piechurzy wyłamywali się i niepewnie cofali, próbując uniknąć
rozszalałej na ich oczach grozy.
Andarczycy poczęli wiwatować, lecz ich okrzyki bardzo szybko
ucichły. Niewielu chciało fetować rozgrywającą się na ich oczach
- 871 -
masakrę. Mrowie Ślepców, żołnierzy, którzy zaledwie kilka chwil
temu grodzili całą szerokość ulicy, leżało teraz w bezruchu,
otoczone tysiącami niewielkich, czarnych płytek, szczątkami
swych pancerzy. Wokół głów rozlewały się kałuże czerwonej
krwi, sączącej się z nosów i ust. Davian nie musiał podchodzić, by
mieć pewność, że żaden z nich nie żyje.
Wirr, nie odrywając wzroku od koszmarnych scen, przeciągnął
palcami przez włosy.
- Musimy pomówić z Caedenem. Nie wiemy, czy to już
wszyscy Ślepcy, czy czają się jeszcze gdzie indziej - zauważył.
Davian pochylił głowę i uważnie przyjrzał się podchodzącemu
do pozycji obrońców Caedenowi. Sylwetka chłopaka ciemniała na
tle płonących budynków. Oszołomieni żołnierze rozstąpili się, by
go przepuścić. Kilku wskazało mu Wirra. Zaraz potem rudzielec
zauważył przyjaciół i jego twarz rozświetlił zmęczony uśmiech.
- Nie macie pojęcia, jak się cieszę, że was widzę. Szczególnie
ciebie, Davian - dodał szczerym, ciepłym tonem. Przystanął tuż
przed chłopcami i rozejrzał się, oceniając zniszczenia. - A co z
Aelrikiem, Decją i Taerisem? - spytał już poważniej. - I co z...
księżniczką? - dodał nieco zmieszany.
- Wszyscy żyją - odpowiedział Wirr. - Przede wszystkim dzięki
tobie, Caeden. Pojawiłeś się dosłownie w ostatniej chwili.
Davian poparł przyjaciela milczącym skinieniem. Chciał zadać
nieoczekiwanemu wybawcy bardzo wiele pytań, lecz Wirr miał
przecież rację.
Na twarz rudzielca wypłynął wyraz ulgi.
- Chcę was przeprosić - podjął. - Niestety, nie mogłem wrócić
wcześniej... i nie mogę dłużej zostać. - Pokręcił głową. - Jeżeli
wszystko, czego się dowiedziałem, to prawda, to jest to dopiero
po czątek. Pierwsze uderzenie. Devaed wciąż gromadzi główne

- 872 -
siły, a wy musicie się przygotować. Wszyscy. - Z nachmurzonym
czołem wyłowił coś z kieszeni. - Ja też muszę.
Davian mimowolnie cofnął się o krok. Inskrypcje pokrywające
ścianki brązowej kostki zajaśniały czerwienią, odbijając blask
gorejących w dali pożarów. Wilczy symbol zniknął, lecz to wcale
nie uśmierzyło jego niepokoju.
- Caeden, zaczekaj - rzucił pospiesznie. - Niedawno Odczytałem
umysł Ilsetha Tenvara i... to Naczynie jest niebezpieczne. Przysłał
ci je ten sam człowiek, na którego rozkaz zabito wszystkich w
mojej szkole. Z jego słów wynika, że posługując się kostką,
pomożesz jedynie Devaedowi. Niewykluczone, że już mu w jakiś
sposób pomogłeś.
Caeden wbił w Daviana przeciągłe, zamyślone i niepewne
spojrzenie. Ostatecznie pokręcił powoli głową.
- Nie. Nie mam pojęcia, co takiego zobaczyłeś, ale dzięki temu
sześcianowi trafiłem dokładnie tam, dokąd powinienem. Gdybym
z niego nie skorzystał, nie byłbym w stanie wam pomóc, nie
powstrzymałbym Ślepców. - Odruchowo musnął rękojeść
wiszącego u pasa miecza. - Nie wiem, może nieświadomie
wystrychnąłem na dudka tego, kto mi je przysłał. Wiem jedno,
chciałem dostać tę kostkę, dążyłem do tego, a teraz muszę się
udać tam, dokąd mnie zabierze. Davian, ja po prostu wiem, że
muszę to zrobić. A ty musisz mi w tej sprawie zaufać.
- Tu nie chodzi o zaufanie, Caeden. - Davian się skrzywił. - Nie
możesz tak zniknąć bez słowa wyjaśnienia - dodał z naciskiem. -
Proszę, powiedz przynajmniej, gdzie byłeś i skąd masz ten miecz.
Pomóż nam zrozumieć, co się właściwie dzieje.
- Sam nie rozumiem. - Rudowłosy chłopak pokręcił głową. - A
nawet gdybym rozumiał, za bardzo się spieszę. - Zerknął
niespokojnie na grupkę zbliżających się Obdarzonych w
czerwonych płaszczach. - Nie mogę pozwolić, by cokolwiek mnie
- 873 -
tu zatrzymało. Czy to nadzór, czy Rada Tol Athian. Otrzymałem
ograniczoną ilość czasu i podejrzewam, że jeśli nie dotrzymam
warunków, konsekwencje będą poważne. A dotkną nas
wszystkich. - Popatrzył Davianowi prosto w oczy. - Przepraszam
cię. Tak po prostu musi być.
Davian zacisnął zęby. Caeden mówił prawdę... co jednak w tej
chwili nie miało najmniejszego znaczenia. Zalała go potężna fala
emocji - poczuł naraz całą frustrację, przejmujący do szpiku kości
strach, jakiego doznał w trakcie bitwy, ból, którego doświadczał w
ciągu ubiegłych miesięcy... Nie mógł ot tak pozwolić Caedenowi
odejść i mieć nadzieję, że nie wyniknie z tego nic złego. Wiedział
przecież, czym się to może skończyć.
Skupił się. Pozbawienie rudzielca takiej ilości Esencji, by go
osłabić, a przy tym nie skrzywdzić, stanowiło niełatwe wyzwanie,
lecz po wszystkim, czego Davian dokonał w ciągu kilku ostatnich
godzin, był pewien, że kontroluje swą moc w dostatecznym
stopniu. Wystarczyło jedynie Caedena unieruchomić, zatrzymać
go do momentu, w którym cokolwiek wytłumaczy.
Ledwie jednak zaczął, niemal się przewrócił.
Rezerwa Caedena nie była zwykłym zbiornikiem Esencji.
Była... ogromna. Bezkresne morze energii i światła. Zawahał się,
zastanowił, czy mądrze będzie kontynuować próbę. Nie miał
nawet pewności, czy będzie w stanie opróżnić Rezerwę tak
niepomiernej wielkości.
Wtedy jednak przypomniał sobie Caladel, przypomniał sobie
wszystkie pytania czekające na odpowiedź i długie miesiące
niepewności spędzone na dręczących próbach zrozumienia, jaką
odgrywa w tej historii rolę.
Zamknął oczy i utwardził zbudowany z kan pomost łączący go z
Caedenem.

- 874 -
Ogarnęła go gwałtowna, wezbrana powódź Esencji; uderzenie
było tak potężne, że zachwiał się na nogach. Tak wiele mocy.
Tyle energii. I wciąż płynęła niczym rozżarzona do białości rzeka.
Davian stracił przekonanie, że zdoła ją utrzymać. Z wysiłkiem
spojrzał Caedenowi w oczy, niepewny, czy chłopak cokolwiek
poczuł.
Caeden odpowiedział mu jedynie głęboko zasmuconym
uśmiechem.
Wpływający w Daviana strumień Esencji zmienił
niespodziewanie kierunek. Energia gwałtownie ruszyła z
powrotem do Caedena. Zgromadziła się jasną aurą wokół jego
dłoni i przedramion, oblała tors i głowę. Davian próbował
walczyć, zatrzymać rzekę, lecz Caeden okazał się zbyt silny.
Wyraz twarzy rudowłosego chłopaka pozostał praktycznie bez
zmian, jakby pojedynek wymagał od niego jedynie minimalnego
wysiłku. Jakby atak Daviana był jedynie drobną niedogodnością,
natrętną muchą, którą można odpędzić niedbałym machnięciem.
Nie minęła chwila, a całość wykradzionej Esencji powróciła do
właściciela. Dygocący z wysiłku Davian padł na kolana i podniósł
na Caedena niedowierzające, przymglone spojrzenie. Wokół
zrobiło się bardzo cicho.
Caeden przyglądał mu się przez chwilę, po czym zerknął na
szeregi Andarczyków. Davian odniósł wrażenie, że rudzielec
sunie wzrokiem po twarzach żołnierzy, szukając konkretnej
osoby.
Nie znalazł. Wyraźnie rozczarowany, opuścił powieki i
przekierował pobraną od Daviana energię do trzymanej w dłoni
kostki.
Huknęło i tuż obok zmaterializował się tunel o ścianach z
czystego ognia.

- 875 -
Caeden, zupełnie niespeszony bliskością szalejących płomieni,
zwrócił się do Wirra.
- Wirr, on nadciąga - przekrzyczał ryk żywiołu. - Przekaż
Taerisowi, by wszyscy byli gotowi. Nie wiem, kiedy będę mógł
wrócić.
Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, odwrócił się.
Skoczył prosto w kołowrót płomieni i zniknął.

***

Wirr wpatrywał się w gasnący portal, dopóki ulicą nie


zawładnęła z powrotem noc.
Skonsternowany rzucił okiem na Daviana, ignorując pytające
spojrzenia wszystkich w pobliżu, i pomógł przyjacielowi wstać.
- Dobrze się czujesz?
Davian nie odpowiedział od razu. Bez przerwy patrzył w punkt,
w którym jeszcze chwilę temu płonął ognisty tunel. Wreszcie
drgnął i pokręcił głową.
- Zrobiłem wszystko, co potrafię, atakowałem całą swą mocą, a
on nawet nie mrugnął - rzucił stłumionym szeptem. - Wirr, on jest
silny. Przerażająco silny.
Wirr powiódł wzrokiem za spojrzeniem przyjaciela.
- Biorąc pod uwagę, co dla nas zrobił, myślę, że powinniśmy się
cieszyć.
- Być może... - Davian popatrzył na Wirra z frustracją w oczach.
- Wiem, że powiedział, że ocalił nas wyłącznie dzięki tej kostce,
ale odkąd zobaczyłem wspomnienie Tenvara... To naprawdę nie
ma sensu. - Z niepokojem na twarzy przetarł czoło. - Czuję, że coś
nam umknęło. Coś ważnego.

- 876 -
- Nie chcę się spierać, Dav - stwierdził Wirr z westchnieniem -
ale w tej chwili niewiele możemy w tej sprawie zdziałać. Miejmy
nadzieję, że Caeden wie, co robi. - Obejrzał się na żołnierzy;
niektórzy wciąż jak oniemiali wpatrywali się w miejsce, w którym
nastąpiło spektakularne zniknięcie rudzielca, lecz pozostali zajęli
się bardziej naglącymi problemami. - Muszę znaleźć Karaliene.
Trzeba rozpocząć odbudowę. O Caedenie pomyślimy później.
Davian przytrzymał odchodzącego przyjaciela za rękę.
- Na pewno będziemy mieć na to czas? Wirr, wszyscy widzieli,
jak walczę. Nadzorcy też. Jeżeli już nie domyślili się, kim jestem,
to zaraz się domyślą.
Wirr zastygł, skrzywił się.
Nie chciał przyznać tego na głos, ale Davian miał rację;
wiedział, iż pomimo wszystkich niedawnych wydarzeń nadzór
zapewne wkrótce upomni się o jego przyjaciela. I chociaż pod
względem formalnym to Wirr sprawował teraz funkcję strażnika
północy, zakaz korzystania z augurskich mocy wynikał wprost z
Paktu - porozumienia przewyższającego mocą decyzje
jakiegokolwiek urzędnika. Poza tym Wirr wcale nie był
przekonany, czy teraz, gdy wszyscy wiedzieli o jego Darze,
zostanie faktycznie uznany za nowego naczelnika nadzoru.
- Niewykluczone, że przez jakiś czas nie będziesz się mógł
wychylać - stwierdził, próbując przewidzieć wypadki najbliższych
tygodni.
- Ale kiedy wszystko ucichnie, ludzie zrozumieją, że augurzy są
nam potrzebni. Bez nich przecież nie naprawimy Bariery. A
wtedy...
- Wtedy Zgromadzenie będzie zmuszone zrewidować Pakt i
usunąć przepisy o wyjęciu augurów spod prawa - dokończył
Davian z malującym się na twarzy zamyśleniem.

- 877 -
- Właśnie. - Zdziwiony Wirr aż zamrugał. Przyjaciel doszedł do
tego wniosku zaskakująco szybko. - Widzę na to całkiem sporą
szansę.
- Mam nadzieję - odpowiedział po chwili zastanowienia Davian.
- Naprawdę mam. Ale nie mogę zostać. Ryzyko jest za duże.
- A dokąd chcesz uciec? - Wirr nie krył zaskoczenia.
- Do Prythe. Do Tol Shen. - Widząc, że przyjaciel chce
zaprotestować, Davian uniósł dłoń. - Nie przystanę do nich na
zawsze. Zgodziłem się im pomóc opracować metodę wzmocnienia
Bariery. Co więcej, mają u siebie augura, więc tam chyba
przydam się najbardziej. Kiedy zabezpieczymy już Barierę, a
sytuacja w mieście naprawdę ulegnie zmianie, wrócę do ciebie. -
Rzucił przyjacielowi smutny, zmęczony uśmiech. - Zresztą z tego,
co widziałem, nawet nie martwiąc się o moje bezpieczeństwo,
będziesz miał pełne ręce roboty.
Wirr z niepocieszoną miną patrzył Davianowi w oczy. Nie był
w stanie zakwestionować zawartej w słowach przyjaciela logiki,
lecz nijak nie łagodziło to bólu. Dopiero co spotkali się ponownie,
a tymczasem los zgotował im następną rozłąkę. Pokiwał powoli
głową i zacisnął dłoń na ramieniu Daviana.
- Na Prządki... - Przełknął ślinę przez zaciśnięte gardło. - Ani
trochę mi się to nie podoba, ale rozumiem. - Rozejrzał się wokół i
uświadomił sobie, jak wiele w otaczającym ich tłumku przewija
się niebieskich płaszczy. - Czy Asha wie?
- Jeszcze nie. - Davian skrzywił się i wbił wzrok w czubki
butów.
- Więc idź, znajdź ją, zanim będzie za późno. Myślę, że zanim
ktoś się połapie, minie godzina, może dwie. Tymczasem postaram
się zająć nadzorców innymi sprawami.
- Dziękuję - rzucił szczerze Davian i skinął głową.
Wirr odwzajemnił gest przyjaciela.
- 878 -
- Tylko... niech Prządki mają cię w opiece, Dav - wydukał
łamiącym się głosem. - Dbaj o siebie.
- Ty też, Wirr. Do zobaczenia. - Davian również mówił z
pewnym trudem. Posłał przyjacielowi jeszcze jeden uśmiech,
odwrócił się i odszedł w stronę pałacu.
Wirr odprowadził go wzrokiem, po czym wziął głęboki oddech i
skupił się na wypatrywaniu osób, z którymi musiał jak najszybciej
porozmawiać. Bitwa dobiegła końca, lecz radość ze zwycięstwa
topniała bardzo szybko.
Wiedział, że prawdziwe wyzwania mają dopiero przed sobą.

***

Davian siedział na pałacowych schodach i rozpaczliwie zmagał


się z wyczerpaniem.
Asha siedziała tuż obok, ramię w ramię z nim, i choć od czasu
do czasu zmieniała pozycję, to ani na mgnienie nie przestawała go
dotykać, jakby chciała mieć pewność, że chłopak naprawdę tu
jest. Świetnie ją rozumiał. Kilka ostatnich godzin - kilka ostatnich
dni - przeminęło w oszałamiającym pędzie i dopiero teraz
wypadki zdawały się toczyć nieco wolniej, pozwalając wszystko
należycie przemyśleć. Właśnie dlatego czuł w tej chwili to samo
co dziewczyna. Asha żyła. Naprawdę żyła. To cud.
Zdawał sobie sprawę, że powinien był wyruszyć w drogę
znacznie wcześniej, lecz po raz kolejny odsunął nieprzyjemną
myśl. Mimo dręczącego ich fizycznego i emocjonalnego
zmęczenia już od dwóch godzin wymieniali się opowieściami,
zdeterminowani spędzić ze sobą jak najwięcej czasu. I kiedy tak
rozmawiali, groza niedawnych przeżyć odpłynęła gdzieś w dal,
przegnana przez wspólny śmiech i promienne spojrzenia. Chociaż

- 879 -
nie widzieli się od tak dawna, natychmiast odnaleźli dawny rytm.
Wbrew obawom Daviana między nimi nie zmieniło się nic.
Koniec końców jednak trudy dnia upomniały się o swoje i
rozmowa wygasła. W tej chwili oboje w zamyśleniu patrzyli po
prostu na zniszczone miasto.
Widok hipnotyzował. Czerwień pożarów w Dolnym i
Środkowym Mieście wciąż kładła się na stolicę Andarry piekielną
łuną, od której wyraźnie odcinały się kontury co wyższych
budynków. Żołnierze cały czas w pocie czoła walczyli z ogniem;
ledwie pół godziny wcześniej pożoga zajmowała niemal całe
Dolne Miasto, teraz płonęły już tylko nieliczne zabudowania w
pobliżu portu.
Mimo że nocna ciemność nie pozwalała tego zobaczyć, Davian
wiedział, że nad ich głowami unoszą się zbite kłęby dymu,
przesłaniające wszelkie gwiazdy, którym udało się wyjrzeć zza
chmur. Na szczęście łagodny wiatr z wolna odganiał opary poza
granice Górnego Miasta, pozostawiając jedynie swąd spalenizny,
który zdawał się oblepiać wszystko i wszystkich. Davian prawie
już do niego przywykł, lecz nadal co jakiś czas czuł w gardle
kwaśny posmak, a w płucach odzywało się nieprzyjemne
pieczenie.
Wokół pałacu wciąż roili się żołnierze i cywile. Lekarze i
Obdarzeni uzdrawiali ostatnich oczekujących pomocy rannych, a
ludzie nieposiadający wiedzy medycznej wspierali ich, jak tylko
mogli.
Mimo wszystko nastroje uległy zauważalnej poprawie. Nawet
stosunek wobec Obdarzonych wydawał się nieco inny niż przed
bitwą; przechodnie sami z siebie uśmiechali się do noszących
czerwone płaszcze mężczyzn i kobiet, niektórzy wręcz
przystawali, by zamienić kilka słów. Najcieplejsze jednak
uśmiechy kierowano ku Obdarzonym z Tol Shen. Wszyscy
- 880 -
żołnierze wiedzieli, kto od samego początku walczył ramię w
ramię z nimi, i choć nikt nie kwestionował wkładu Athian, to
właśnie Shen zyskało lwią część sympatii.
Co najciekawsze, nikt nie wydawał się specjalnie dotknięty
nową treścią Nakazów - co więcej, Davian zdążył zaobserwować,
że wielu ludzi przyjęło ją z ulgą. Zanosiło się na to, że dzisiejsza
noc przyniosła przynajmniej jedną zmianę na lepsze.
- Więc co teraz zrobisz, Asha? - zapytał.
- Nie jestem pewna. - Dziewczyna przygryzła wargę. - Będę
musiała pomówić z Michałem... o ile przeżył. Ostatnio widziałam
go jeszcze na Tarczach, potem gdzieś zniknął. - Umilkła i
zapatrzyła się w przestrzeń. - Poza tym zapewne czeka nas
dochodzenie. Nadzór zechce się dowiedzieć, w jaki sposób
Naczynia z jego magazynu trafiły w ręce Cieni. Nakazy uległy
zmianie, ale Pakt obowiązuje ten sam.
- Chcesz powiedzieć, że będą domagać się głów - skwitował
Davian półgłosem i zerknął ku Wirrowi, który zawzięcie
dyskutował z garstką arystokratów. - Jestem pewien, że
znajomość z nowym naczelnikiem nadzoru wydatnie ci pomoże.
- Może i tak. - Asha spojrzała tam, gdzie on. - Aczkolwiek teraz
wszyscy już wiedzą, że Wirr posiada Dar. Pozostali nadzorcy
będą kwestionować wszystkie jego decyzje. - Zwróciła się do
chłopaka. - A ty? Co z tobą?
Davian zawahał się, lecz rozumiał, że i tak odwleka ten moment
stanowczo zbyt długo.
- Muszę zniknąć z miasta. I to już naprawdę wkrótce.
Dziewczyna nagle posmutniała, lecz pochyliła głowę z
zainteresowaniem.
- Zastanawiałam się nad tym - przyznała. - Domyślam się, że
postanowiłeś skorzystać z propozycji Tol Shen? - spytała tonem
aż ciężkim od troski.
- 881 -
- Tylko dopóki nie wzmocnimy Bariery - zapewnił Davian
pospiesznie. - Potem wrócę. Obiecuję.
- Mam nadzieję, że wrócisz. - Asha powoli pokiwała głową. -
Historie, jakie opowiadali nam o Shen starsi.... Tutaj słyszałam
podobne opowieści i nie mam powodu w nie wątpić. Dav, im
naprawdę zależy wyłącznie na władzy. Jeśli ktoś taki jak ty
zacznie dla nich pracować, zrobią wszystko, by go zatrzymać.
Zrozumieją, że jesteś zbyt cenny, by mogli pozwolić ci odejść.
- Kto wie, może. - Chłopak się skrzywił. - Niemniej Bariera
słabnie, a z tego, co powiedział Caeden, wynika, że jej
podtrzymanie może być najważniejszym, co mogę zrobić. Na
Prządki, niewykluczone, że w tej chwili to w ogóle najważniejsza
rzecz na świecie. - Westchnął. - Gdyby sprawy wyglądały inaczej,
zostałbym z tobą i Wirrem. Caeden jednak ostrzegł, że grozi nam
coś znacznie gorszego niż dzisiejszej nocy. Skoro tak, muszę być
tam, gdzie jestem potrzebny najbardziej.
Dziewczyna ponownie przygryzła wargę, lecz mimo wyraźnej
niechęci skinęła głową.
- Powiedziałeś już Wirrowi?
- Tak, pożegnaliśmy się. - Davian po raz kolejny zauważył
kątem oka skrawek błękitnego płaszcza i nerwowo rozejrzał się
dokoła. Zwlekając, igrał z losem. - Wiem, jak bardzo nie podoba
ci się Shen, ale... może wybierzesz się ze mną? Z tego, co
powiedziałaś, wynika, że tam może byłabyś bardziej bezpieczna.
Z dala od nadzoru, Shadraehin i tego całego Scynera.
- Co miałabym tam robić? Kim być? - Pokręciła głową z
westchnieniem. - Służącą? Masz rację, Dav. Musimy być tam,
gdzie możemy pomóc. Moje miejsce jest tutaj.
Davian zmarkotniał, lecz zrozumiał. Z góry wiedział, że Asha
odpowie w ten sposób, podobnie jak wiedział, że oboje dokonali

- 882 -
właściwego wyboru. Co nie znaczyło, że z całego serca nie
wolałby, by wszystko ułożyło się inaczej.
- Jasne. - Skinął głową.
Nagle zobaczył machającą do nich postać w czerwonym
płaszczu. Gdy podeszła bliżej, zaskoczony aż zamrugał.
- Ishelle? - Podniósł się, pomógł wstać Ashy, po czym rzucił
augurce zmieszany uśmiech. - Co ty tu robisz?
Ishelle uniosła brew.
- Obiecałeś udzielić mi odpowiedzi, jeśli się tu pojawię -
przypomniała z poważną miną.
Davian przez chwilę patrzył na nią bez słowa. Dopiero po chwili
przypomniał sobie, o czym dziewczyna mówi, i wybuchnął
śmiechem.
Ishelle rozpromieniła się od ucha do ucha i przeniosła spojrzenie
na Ashę.
- Nazywam się Ishelle - przedstawiła się wesoło. - Poznaliśmy
się z Davianem kilka dni temu, na szlaku.
- Zdążył mi o wszystkim opowiedzieć - odparła Asha,
pozdrawiając augurkę uprzejmym skinieniem. - Jestem Asha.
Ishelle również się ukłoniła, aczkolwiek Davian odniósł
wrażenie, że w jej oczach zapłonęła iskra irytacji.
- Wybacz, że przeszkadzam - Ishelle zwróciła się z powrotem
do niego - ale jeden z moich znajomych - wskazała ręką grupkę
stojących kawałek dalej Obdarzonych - podsłuchał rozmowę
nadzorców. Mówili o tobie i byli podobno mocno... ożywieni.
Uznałam, że powinieneś wiedzieć.
- Cudownie. - Davian przeciągnął dłonią przez czoło.
- Nadal wybierasz się do Tol Shen? - Ishelle zmierzyła go
przenikliwym spojrzeniem.
Skinął głową.
- 883 -
- Więc przyłącz się do nas. Do Prythe jest daleko. Na pewno
wolisz podróżować w towarzystwie. - Augurka poprawiła poły
płaszcza. - Mamy jeden taki dla ciebie, a wyruszamy już zaraz.
Znikniemy z miasta, zanim ktokolwiek zacznie się zastanawiać,
kogo ze sobą zabraliśmy.
- Idź. - Widząc wahanie chłopaka, Asha złożyła mu dłoń na
ramieniu. - Oboje wiemy, że i tak za długo zamarudziłeś - dodała
z bladym uśmiechem. - Nie chcę, żebyś wpadł z mojego powodu.
Nagle zamknęła go w czułym uścisku. Davian otoczył ją
ramionami i na kilka chwil znieruchomieli w swoich objęciach. O
rzeczywistości przypomniało im dopiero wymowne chrząknięcie
Ishelle.
Kiedy się wreszcie rozdzielili, Asha posłała chłopakowi
pożegnalny uśmiech.
- Ach! - rzuciła, gdy miała już odejść. - Jeszcze jedno. -
Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła niewielki przedmiot, który
zamigotał w świetle pochodni. Wzięła Daviana za rękę i wsunęła
mu drobiazg w dłoń. - Jeśli będę nosić przy sobie, w końcu mi
zabiorą. Przechowaj to dla mnie, proszę. - Chłopak nie był
pewien, czy nie zwodzi go wyobraźnia, lecz wydało mu się, że
przyjaciółka ma wilgotne oczy. - Oddasz, kiedy się znowu
zobaczymy.
Uścisnęła go raz jeszcze, z całej siły, po czym odwróciła się na
pięcie i odeszła, nie pozwalając Davianowi powiedzieć ani słowa.
Powoli otworzył dłoń.
Srebrny pierścień. Trzy splecione w charakterystyczny sposób
paski kruszcu. Davian wbił w błyskotkę oszołomione spojrzenie.
Ostatnim razem widział ten pierścień w Deilannis, kiedy
zniszczył go Malshash.
Zamyślił się na długą, bardzo długą chwilę.

- 884 -
Wreszcie przestał się wahać. Wsunął pierścień na palec i czując
znajomy dotyk metalu, pokręcił głową. Odetchnął głęboko, skinął
głową Ishelle i wspólnie ruszyli ku czekającej już grupce
Obdarzonych.
Czekała go kolejna podróż.

- 885 -
Epilog.
Asha stała oparta o ścianę Wielkiej Sali, do której wpadły
właśnie przez okno pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Zmrużyła zmęczone oczy i powiodła spojrzeniem po
zgromadzonych wokół arystokratach. Wszyscy toczyli ściszone
rozmowy, poświęcone głównie szacowaniu wojennych szkód.
Informacje zebrane przez Tol Athian przekazała już jakiś czas
temu i zdawała sobie sprawę, że powinna w tej chwili wrócić do
komnaty i spróbować zasnąć, lecz nie pozwalała jej na to zbyt
świeża żałoba. Od zwycięstwa Andarczyków minęły zaledwie
godziny, a mimo to radość zdążyła prysnąć, zdławiona
świadomością poniesionych strat.
Do pałacu wróciła bardzo niedawno. Najpierw musiała
zidentyfikować ciało Michała.
Jej mentor poległ w czasie chaotycznej ucieczki spod Tarcz;
jedynym pocieszeniem było, że zginął od jednego ciosu. Wbite w
plecy ostrze przeszyło go gładko na wylot, prawdopodobnie nie
zdążył nic poczuć.
A jeszcze godzinę wcześniej przypilnowała zwłok Kola, które
pod jej czujnym nadzorem złożono w makabrycznie długim
szeregu czekających na pogrzeb umarłych. Ciężko było ponownie
oglądać martwego przyjaciela, zwłaszcza że odprowadzała go
sama. Erran i Fessi zrealizowali swój plan; Asha zajrzała do ich
komnat, lecz oboje zniknęli, nie pozostawiając po sobie nawet
śladu. Davian także wyruszył już w drogę. Wirr z kolei zajęty był
pertraktacjami ze skonsternowanymi i głęboko niezadowolonymi
przedstawicielami nadzoru. Obawiała się, że podobne rozmowy
zajmą mu przynajmniej kilka najbliższych dni.
Była przekonana, że zostając w mieście, postąpiła słusznie,
wiedziała, że tu jest jej miejsce. Przez to jednak wcale nie czuła
- 886 -
się ani trochę mniej samotna. Ledwie zdążyła o tym pomyśleć, na
usta wypłynął jej słaby uśmiech. W sali pojawił się wyraźnie
zmęczony Wirr i skierował się prosto w jej stronę.
- Przedstawicielko Chaedris... - Zatrzymał się przed Ashą i choć
również się uśmiechnął, zauważyła w jego spojrzeniu
zmartwienie.
- Co się stało? - spytała, zdjęta nagłym lękiem. Nie była pewna,
czy zniesie kolejne złe wieści. Ostatnio usłyszała ich stanowczo
zbyt wiele.
Wirr rozejrzał się ukradkiem, by sprawdzić, czy nikt ich nie
podsłuchuje.
- Nadzór chce przeprowadzić rewizję w gabinecie mojego ojca.
Ubrali to oczywiście w piękne słówka. Twierdzą, że ulżą mi w ten
sposób w pracy, i sami przejrzą większość papierów. Moim
zdaniem nabrali podejrzeń, iż ojciec wiedział o moim Darze. Są
wobec mnie bardzo nieufni, więc nie mogłem odmówić. Nie
chciałem sprawić wrażenia, że próbuję coś ukryć.
- Nie wiem, czy i jakie miał u siebie notatki, ale... - Asha nagle
pobladła.
- O tym właśnie mówię. - Wirr chwycił dziewczynę za dłonie; z
pozoru wyglądało to, jakby składał jej kondolencje, lecz poczuła
w ręku coś twardego i zimnego. Kawałek żelaza. Klucz. -
Przetrzymam ich jeszcze przez jakąś godzinę. Dłużej nie dam
rady. Nie zwlekaj.
Asha skinęła głową. Chłopak odwrócił się, by odejść, lecz
przystanął w pół kroku.
- Bądź ostrożna, Ash. Staraj się nie pokazywać ludziom -
poradził szeptem. - Jak na razie udaje mi się trzymać nadzorców
w ryzach, ale w kwestii Cieni zapanowała wśród nich prawdziwa
histeria. Oczywiście żadne oficjalne decyzje nie zapadły, ale jeśli
napatoczy się na ciebie nadzorca, który nie będzie wiedział, kim
- 887 -
jesteś... cóż, nie zdziwiłbym się, gdyby spróbował cię aresztować.
Tym bardziej że stanowisz w tej chwili łatwy cel.
Dziewczyna pokiwała ze smutkiem głową. Większość Cieni
ulotniła się niezauważona w ciągu pierwszej godziny po
zwycięstwie - zniknęli wraz z Naczyniami. Zanim ktokolwiek
zorientował się w sytuacji, Asha stała się jedną z dosłownie
garstki pozostałych w mieście Cieni.
Odprowadziła Wirra spojrzeniem, zaczerpnęła głęboko tchu i
ruszyła wyludnionymi korytarzami do swojej komnaty. Na
miejscu wyjęła z ukrycia Woal, wsunęła go na przegub i
odczekała, by zlał się z jej skórą. Świat zamigotał, a kiedy chwilę
później stanęła przed lustrem, ujrzała jedynie pusty pokój.
Zadowolona skinęła do siebie głową i wyszła. Pałac wciąż ział
pustką, więc kilka napotkanych po drodze osób wyminęła bez
większego trudu. Przed drzwiami gabinetu Elociena upewniła się,
że w korytarzu nie ma żywej duszy, po czym skorzystała z
kluczyka od Wirra, weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
Przez chwilę ze smutkiem w sercu rozglądała się po pokoju.
Zupełnie sama, bez krzepiącego wsparcia księcia, poczuła się w
tym miejscu... nieswojo. Przypomniała sobie dyskusje, jakie
toczyli tu z Elocienem. Zastanowiła się, jak często przy takich
okazjach rozmawiała nieświadomie z Erranem. I czy tak
naprawdę nie były to konwersacje z jednym i tym samym
człowiekiem.
Westchnęła i podeszła do biurka. Metodycznie przeczesała
szuflady i przejrzała wszystkie ścielące się na blacie papiery. Z
niemałą ulgą stwierdziła, że żaden z dokumentów nie zawiera
obciążających ją treści. Wyglądało na to, że Elocien - lub Erran -
skrupulatnie przestrzegał zasad bezpieczeństwa. Nawet w zaciszu
własnego gabinetu.
Po mniej więcej dziesięciu minutach w zamku zgrzytnął klucz.
- 888 -
Serce Ashy podeszło do gardła. Po cichu, ostrożnie, zamknęła
szufladę, w której właśnie myszkowała, i przeszła w kąt pokoju.
Wirr obiecywał godzinę, a od ich rozmowy upłynęło najwyżej
pół.
Gdy drzwi stanęły otworem i ujrzała w nich Laimana Kardaia,
odetchnęła z ulgą. Królewski doradca wiedział o istnieniu
augurów, był człowiekiem godnym zaufania. Przemknęło jej
nawet przez myśl, że pojawił się tu z dokładnie tych samych
powodów co ona.
Już miała zdjąć z ręki Woal, gdy ktoś zawołał Laimana po
imieniu. Doradca odwrócił się i z uśmiechem powitał kolejnego
przybysza.
- Taeris! - Laiman rozejrzał się, a gdy nabrał pewności, że są w
korytarzu sami, zaprosił oszpeconego mężczyznę do gabinetu. -
Widzę, że jednak cię wypuścili - dodał wesołkowato.
Asha uważnie przyjrzała się pokrytej bliznami twarzy. To
musiał być Taeris Sarr - człowiek, który podobno przed trzema
laty zorganizował pobicie Daviana. Zwróciła uwagę na mowę ciał
Taerisa i Laimana. Obaj zachowywali się wobec siebie
swobodnie, niczym dobrzy znajomi.
Taeris odpowiedział doradcy uśmiechem, choć oczy miał
wyraźnie zmęczone.
- Wypuścili, ale nadal nie pałają do mnie gorącą miłością.
Nieprędko zapomną, że wyprowadziłem ich w pole i za pomocą
Kamieni Podróżnych włamałem się do Tol, dowodząc tym
samym, jakimi są durniami. Mocno ich to wszystkich ubodło. Na
szczęście spektakl, jaki zafundował nam przed pałacem Caeden,
sprawił, że część członków Rady przemyślała sprawę i uznali, że
moje przestrogi nie były do końca wyssane z palca. - Opadł ciężko
na najbliższe krzesło. - I jak widać, to wystarczyło, bym nie
musiał gnić w celi.
- 889 -
W gabinecie na kilka chwil zapadła cisza. Laiman podszedł do
biurka i podobnie jak jakiś czas temu Asha zaczął przeglądać
zalegające tam papierzyska. Stojąca w rogu dziewczyna
przestąpiła niepewnie z nogi na nogę. Nie wiedziała, czy powinna
się pokazać.
- Słyszałem, że król wrócił do zdrowia - podjął Taeris.
- Zgadza się - odparł w roztargnieniu Laiman, przebiegając
wzrokiem jakiś dokument.
- Nie wydajesz się uradowany.
Doradca podniósł wzrok znad kartki.
- Z ostatnich dwóch miesięcy pamięta bardzo niewiele. -
Skrzywił się.
- Więc jednak Kontrola - wywnioskował Taeris i zmarszczył
brwi. - Mamy szczęście, że nie spróbowaliśmy posunąć spraw
dalej.
- I to mnie właśnie niepokoi. - Laiman wrócił do poszukiwań. -
Gdyby naprawdę Kontrolowali go Ślepcy, to wszystko nie
miałoby sensu. Potrafię, rzecz jasna, zrozumieć, dlaczego chcieli
zapobiec zmianie Nakazów, ale panując nad nim, mogli nam
przecież zaszkodzić znacznie bardziej. - Podrapał się po głowie. -
W dodatku dziwi mnie też moment, kiedy go uwolniono, tuż po
wprowadzeniu nowej treści Nakazów...
- Może dowiedzieli się, co zaszło, i uznali, że król na nic im się
już nie przyda? - zasugerował Taeris i wzruszył ramionami.
- W pierwszej chwili sam o tym pomyślałem, ale mówimy
przecież o królu. - Laiman pokręcił głową. - Ślepcy mogliby
zmusić go do kapitulacji. Prządki wiedzą, jak wtedy potoczyłyby
się wypadki, ale zapewniam cię, że nie skończyłoby się to
najlepiej. - Urwał na chwilę. - Zastanów się. Kto w obecnej
sytuacji najbardziej skorzystał na takim, a nie innym
postępowaniu króla?
- 890 -
- Nie licząc Ślepców? - Taeris zamyślił się, złożył dłonie w
piramidkę. - Cóż, teraz, kiedy okazało się, że zmiana Nakazów nie
oznacza końca świata, król wyszedł na upartego durnia. Nie ma
żadnego dowodu, że pozostawał pod cudzą Kontrolą, zresztą
większość nie ma nawet pojęcia o istnieniu tej mocy, więc tym
pałac tłumaczyć się nie może. Wychodzi więc na to, że... -
Zawiesił głos i spojrzał na Laimana z lekkim niedowierzaniem. -
My? Obdarzeni?
- Tol Shen, ściśle rzecz ujmując - uzupełnił doradca, zaglądając
do kolejnej szuflady. - Nie jest tajemnicą, że Rada Athian
postanowiła przeczekać i wytrwać w Tol aż do ewentualnej
zmiany brzmienia Nakazów. Za to wysłannicy Shen już od
samego początku bronili Tarcz i uzdrawiali rannych. - Zamilkł i
przetarł czoło. - Jedyne w miarę świeże wspomnienia króla
pochodzą z okresu, kiedy Karaliene przebywała poza miastem.
Kiedy mimo jego protestów doprowadziłem do tego, że wyjechali
z nią Lothlar i starsi z Shen.
Asha wpatrywała się w przerzucającego dokument za
dokumentem doradcę z najwyższym zdumieniem. Nie
spodziewała się, że będzie zdolny posunąć się do podobnego
oskarżenia.
W oczach sceptycznego dotąd Taerisa pojawił się jednak błysk
zainteresowania.
- Myślisz, że Shen ma wśród swoich augura?
- Nie. Gdyby w grę wchodził augur, odległość nie sprawiłaby
mu kłopotu, a Kevran nie wykazywałby żadnych objawów
fizycznych. Obaj jednak wiemy, że istnieją Naczynia pozwalające
sprawować nad ludźmi Kontrolę. Przypuszczam, że Lothlar
zdobył właśnie coś takiego.
Taeris przez chwilę milczał, sugestia doradcy wyraźnie go
zaniepokoiła.
- 891 -
- Nawet jeśli, to żeby twoja teoria miała choć trochę sensu, w
sprawę i tak musi być zamieszany augur - zauważył. -
Zachowanie króla zaczęło się zmieniać dwa miesiące temu, na
długo przed inwazją z północy. Z tego wynika, że Shen musiało
znać plany ataku z góry. A choć, nie przeczę, dla władzy zrobiliby
niemal wszystko, to jednak nie sprzymierzyliby się z wrogiem
takim jak Ślepcy. Na Prządki! Jeżeli rzeczywiście zaplanowali to
wszystko od początku do końca, musieli wiedzieć, że
zwyciężymy. A mogli się tego dowiedzieć wyłącznie dzięki
augurskiej wizji.
- Istnieje też inna możliwość. - Laiman zasunął z trzaskiem
ostatnią szufladę.
Skonsternowany Taeris zmarszczył czoło i zastanowił się.
Wreszcie zrozumiał, co sugeruje doradca.
- Nadal uważasz, że to oni mają brakujące strony z Diariusza.
Laiman z ponurą miną pokiwał głową i zajął miejsce
naprzeciwko Taerisa. Efekty przeszukania wyraźnie go
zadowoliły.
- Dobrze wiesz, że od dawna żywię podejrzenia co do
tożsamości złodzieja. Obaj też wiemy, że dla augurów w rodzaju
Jakarrisa, Elerana czy Siksa Oglądanie wypadków
rozgrywających się dwadzieścia lat naprzód nie stanowiło
szczególnego wyzwania. - Westchnął. - Oczywiście dowodu nie
mam... Być może Shen rzeczywiście ma własnego augura.
Zauważ jednak, że gdyby założyć, iż naprawdę wiedzieli o
najeździe z tak znacznym wyprzedzeniem, to wszystkie ich
polityczne machinacje z ostatnich dziesięciu lat okazują się nagle
szalenie logiczne. Jak dotąd nigdy na przykład nie rozumiałem,
dlaczego sprzymierzają się z pewnymi konkretnymi rodami.
Taeris zastanawiał się przez chwilę, po czym niechętnie pokiwał
głową.
- 892 -
- Więc tak, król okazuje się mało rozgarniętym bigotem, ludzie
przypominają sobie, jak wartościowi są Obdarzeni, a Shen
wykonuje najtrudniejszy krok ku odzyskaniu władzy Zdobywa
zaufanie ludu, podkopując jednocześnie pozycje lojalistów.
Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Mało prawdopodobne, by
udało się to wszystko zrealizować za sprawą czystego przypadku.
- Otóż to - przytaknął Laiman półgłosem.
Stojąca w rogu gabinetu Asha przysłuchiwała się rozmowie z
narastającym przerażeniem. Czy mogli mieć rację? W Diariuszu,
który pokazał jej Erran, rzeczywiście brakowało części stron;
królewski doradca musiał mówić właśnie o nich. Nie miała jednak
pojęcia, z jakiego powodu Obdarzeni z Tol Shen mieliby ufać tym
kilku wizjom, skoro inne zawarte w tej samej księdze okazały się
rażąco błędne. A co do króla... nie przyszło jej nawet do głowy,
nie potrafiła sobie wyobrazić, że mógł go Kontrolować ktoś poza
Ślepcami. Na samą myśl o tym poczuła mdłości.
Taeris natomiast sprawiał wrażenie po prostu zdenerwowanego.
- Na Prządki! Starsi z Shen prowadzą bardzo niebezpieczną grę,
nawet jak na swoje wyśrubowane standardy.
- Podjęli ryzyko, które właśnie się opłaciło. Zyskają więcej
wpływów, niż mieli od bardzo dawna. Gdy wspomniałem o
ewentualności, że król może pozostawać pod wrogą Kontrolą,
posunęli się do sugestii, że pałac wymyśla bajeczki, by odwrócić
uwagę od własnej niekompetencji. - Laiman wydął usta z
niesmakiem. - Ostatni sukces dodatkowo ich ośmielił.
Asha pokręciła z niedowierzaniem głową, na moment niemal
zapomniała, że jest niewidzialna. Czy Tol Shen naprawdę
wykorzystało wiedzę o zbliżającej się inwazji i śmierć tysięcy
ludzi do czysto politycznych celów? A Davian ledwie kilka
godzin temu właśnie do nich się udał...

- 893 -
- A teraz Davian, akurat on, rozpoczął z nimi współpracę -
zauważył Taeris, niemal wypowiadając na głos myśli dziewczyny.
Skrzywił się i przetarł czoło. - Próbowałem go znaleźć po bitwie,
ale dowiedziałem się, że już wyruszył... Chłopak przestał mi ufać,
zapewne z mojej winy, choć to niewiele zmienia. Thell, ja nadal
uważam, że Davian odgrywa w tej historii kluczową rolę. Obaj
przecież czytaliśmy Alchesha. Moim zdaniem jest równie ważny
jak Caeden, a niewykluczone, że bardziej.
- Zgadzam się. - Laiman uspokajająco uniósł dłoń. - Shen
zagrało z nim bardziej agresywnie, niż się spodziewałem. Jeśli
faktycznie starsi z Tol Shen są w posiadaniu brakujących
fragmentów Diariusza, to sam ten fakt może być istotny. Jak na
razie możemy jedynie próbować odkryć, czego od niego chcą.
Dopiero wtedy będziemy w stanie zaplanować kolejne posunięcia.
- Urwał na moment. - I jeszcze jedno, Taeris... Nie Thell. Teraz
nazywam się Laiman. Tylko i wyłącznie, nawet tutaj.
Thell. Asha zmarszczyła czoło i powtórzyła imię w myślach, by
je zapamiętać. Stwierdziła w duchu, że skoro doradca samego
króla posługuje się przybranym imieniem, powinna się
dowiedzieć dlaczego.
- Przepraszam. - Taeris skinął głową i na chwilę zapadł w
zadumę. Wreszcie odetchnął. - Na szczęście wciąż wiem, gdzie on
jest.
Laiman obrzucił przyjaciela niespokojnym spojrzeniem.
- Teraz mógłby zerwać więź. Myślę, że zrobiłby to, gdybyś
poprosił, bez względu na to, co o tobie myśli.
- Nie - odparł zdecydowanym tonem Taeris. - Muszę móc go
odszukać. To bardzo ważne. Poza tym chłopak ma w tej chwili
wystarczająco wiele kłopotów na głowie. Nikomu nie pomoże,
jeśli zrozumie, co zrobił. Minęły trzy lata i wydaje mi się, że

- 894 -
Davian zupełnie nie pamięta napaści. Moim zdaniem najlepiej dać
sprawie spokój, o ile nie wrócą do niej Torin lub Karaliene.
- Karaliene wie?
- Tylko pod tym warunkiem zgodziła się przyjąć mnie do
pałacu. Torin jej powiedział... Oczywiście zanim dowiedział się,
że Davian żyje.
Czoło Ashy naznaczyła głęboka zmarszczka. Kiedy rozmawiała
z Davianem po bitwie, chłopak wydawał się przekonany, że za
napaść na niego, tę, do której doszło przed trzema laty, odpowiada
Taeris. To jednak, co usłyszała teraz, sugerowało, że historia jest o
wiele bardziej skomplikowana. I znał ją Wirr. Postanowiła go
zapytać przy pierwszej nadarzającej się okazji.
- Tak czy inaczej, to zbyt niebezpieczne. - Laiman nachylił się
w krześle. - Wystarczy, że raz stracisz kontrolę, a będzie po tobie.
Nie myśl, że nie zauważyłem tej świeżej blizny - dodał lekko
oskarżycielskim tonem.
Taeris zbył uwagę machnięciem ręki.
- Radzę sobie już ponad trzy lata. Wytrzymam.
- No dobrze. - Laiman ściągnął brwi. - Ale uważaj na siebie.
- Oczywiście. - Taeris poprawił się w siedzeniu. Widać było, że
chce zmienić temat. - Słyszałeś może coś nowego o Ślepcach? Są
jeszcze w mieście?
- Nie - odparł Laiman. - Na ile zdołaliśmy ustalić, Caeden
okazał się bardzo skuteczny. A przy okazji, udało mi się obejrzeć
dokładnie jeden z ich pancerzy. Wykonane są z tego. - Wyciągnął
z kieszeni czarny krążek, uważając, by nie zadrasnąć się ostrą
krawędzią.
- Łuski dar’gaithinów? - Taeris zadrżał na sam widok. Dreszcz
przebiegł też Ashę.

- 895 -
- Zgadza się - potaknął Laiman posępnie. - Nauczyli się je ze
sobą łączyć.
- Czyli mamy ostateczne potwierdzenie. Za inwazją stał
Devaed.
- Na to wygląda. - Doradca potrząsnął głową. W jego spojrzeniu
pojawiła się frustracja. - Aczkolwiek dlaczego zdecydował się na
ten punktowy atak... zanim Bariera osłabła na tyle, by mógł posłać
na nas swoje główne siły... nie mam pojęcia - przyznał z
westchnieniem. - Twoja hipoteza dotycząca Caedena jest chyba
najlepszym wyjaśnieniem, jakie obecnie mamy. Wszystko w jakiś
sposób obraca się wokół niego. Udało ci się może porozmawiać z
nim po bitwie? Zanim zniknął?
- Nie... Ale Torin zamienił z nim kilka słów. Caeden stwierdził,
że to był dopiero początek, pierwsze uderzenie Devaeda. Radził,
byśmy przygotowali się na poważniejszy atak. Bardzo poważny.
Asha znów poczuła mdlące ukłucie niepokoju. O przestrodze
Caedena słyszała już od Daviana, lecz dopiero w tej chwili w
pełni uświadomiła sobie jej znaczenie. Miasto jedynie cudem
obroniło się przed tym pierwszym, słabym atakiem. Nie chciała
nawet myśleć, jak mógłby wyglądać silniejszy.
- Zasugerował może, co właściwie powinniśmy zrobić? - spytał
Laiman po chwili zastanowienia.
- Obawiam się, że nie. Ale, Laiman... chłopak miał przy sobie
miecz. Ostrze, na którego widok sha’teth uciekł z podkulonym
ogonem.
- Naprawdę? - Doradca uniósł brew. Asha zauważyła w jego
oczach iskrę zainteresowania. - Ta informacja jakoś mi dotąd
umknęła. Myślisz, że...? - Zawiesił głos.
- Możliwe - westchnął Taeris. - Nie jestem pewien. Nie
zdążyłem się dokładnie przyjrzeć. A Caedena zapytać już nie
możemy.
- 896 -
Zapadła cisza. Laiman zapatrzył się w trzaskające w kominku
płomienie. Po chwili wziął głęboki oddech.
- A skoro mówimy o sha’teth...
- Wiem. - Taeris pokiwał głową. - Wszystkie trzy uciekły.
Spojrzenie Laimana zasnuł cień, Asha zobaczyła w jego oczach
głęboki ból.
- To sha’teth wskazały Ślepcom drogę do Tol Athian -
powiedział ciężkim od wyrzutów sumienia głosem. - Z naszej
winy zginęło dziś bardzo wielu ludzi.
- Obawiam się, że lista naszych błędów jest znacznie dłuższa -
szepnął z goryczą Taeris.
W gabinecie znów na pewien czas zapadło milczenie. Asha
czekała z zapartym tchem. Nie była pewna, co oznaczała ostatnia
wymiana zdań... Zrozumiała za to, że gdyby ją przyłapali,
poniosłaby prawdopodobnie przykre konsekwencje.
Wreszcie Laiman wyprostował plecy, otrząsnął się z zadumy i
podniósł wzrok na Taerisa.
- Ale mam też dobre wieści. Chciałem ci powiedzieć dopiero
wtedy, gdy wiadomość będzie oficjalna, ale...
- Zamieniam się w słuch - zainteresował się Taeris.
- Rozmawiałem z Torinem i Karaliene i wspomniałem o śmierci
przedstawiciela Alaca. Oboje są zdania, że nasza młoda Ashalia
powinna kontynuować misję, lecz zgodzili się, iż nadal powinna
pracować pod kierownictwem osoby z większym
doświadczeniem. Wymieniłem twoje imię i odniosłem wrażenie,
że pomysł przypadł im do gustu. - Wzruszył ramionami. - Torin
chce z nią porozmawiać, kiedy sytuacja się uspokoi, ale
zakładając, że ani Ashalia, ani król nie wyrażą sprzeciwu...
- Czyżbyś zapomniał, że jestem poszukiwanym przestępcą? -
Taeris wbił w przyjaciela zdziwione spojrzenie.
- 897 -
- Jak sądzę, nasz świeżo upieczony strażnik północy zajmuje się
tą sprawą właśnie w tej chwili - rzucił wesoło Laiman. -
Ostateczne decyzje jeszcze nie zapadły, ale Torin planuje uchylić
ojcowski wyrok. A mimo protestów ze strony nadzoru wiele
wskazuje na to, że i król, i Karaliene chcą, by zachował
stanowisko, więc z tej strony nie przewiduję poważniejszych
kłopotów. - Uśmiechnął się lekko. - Tak więc... witaj na dworze,
przyjacielu.
Taeris przez kilka długich chwil nie odezwał się słowem. Był
wyraźnie oszołomiony.
- A... a Tol Athian?
- Cóż - zachichotał doradca - zakładam, że kiedy zostaniesz
mianowany ich przedstawicielem, będą zmuszeni przyjąć cię z
powrotem. Być może dzięki temu poważniej podejdą do twoich
teorii.
Taeris parsknął śmiechem, po czym usiadł wygodniej.
- Nie próżnowałeś. - Pokręcił głową z niedowierzaniem. -
Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować.
- Nie masz za co. - Wciąż uśmiechnięty doradca pochylił głowę
na bok i wskazał na drzwi. - Póki co powinniśmy znaleźć ci na
noc jakąś ustronną kwaterę. Lepiej, żeby zanim zapadną
rozstrzygnięcia, nie rozpoznał cię jakiś nad wyraz gorliwy
nadzorca.
- Prowadź. - Taeris podniósł się z miejsca. Jego postawa tchnęła
odnowioną siłą.
Wyszli na korytarz i przystanęli tuż za drzwiami, blokując drogę
ucieczki. Asha postąpiła ostrożnie krok naprzód, lecz nie miała
którędy wyjść. Zirytowana, zacisnęła pięść. Zdawała sobie
sprawę, że jeśli nie wydostanie się teraz, będzie musiała odczekać
długą chwilę, kiedy mężczyźni odejdą.

- 898 -
Nieświadomy rozterek dziewczyny Laiman uśmiechnął się do
przyjaciela.
- I cóż, po latach wreszcie będziesz mieć do dyspozycji trochę
pieniędzy i odzyskasz swobodę ruchów. Czym zajmiesz się w
pierwszej kolejności?
Taeris zamyślił się, miarowo postukując palcem w futrynę. Po
chwili nachylił się ku doradcy.
- Laiman - szepnął z błyskiem w oku - myślę, że czas, byśmy
zorganizowali wyprawę do Deilannis.
Trzask zamykanych drzwi zagłuszył odpowiedź Laimana.
Asha po raz kolejny została sama.

***

Caeden skradał się naprzód, rozpraszając mrok białym światłem


niewielkiej, pulsującej kuli Esencji.
Ponownie znalazł się pod ziemią, aczkolwiek otoczenie w
niczym nie przypominało gorącej Res Karthy. Wokół panowała
martwa cisza: szedł długim i wąskim wysypanym piachem
szybem, który coraz głębiej wgryzał się w wilgotną, pachnącą
pleśnią ziemię. Już od godziny nie pojawiła się ani jedna odnoga,
nie zobaczył żadnego pokoju, nie było zakrętów, nie zmieniało się
nachylenie tunelu. Od czasu do czasu w ścianach migotały żyły
kwarcu i rud metali, lecz poza tym nie zauważył nic godnego
uwagi.
Kiedy zaczął podejrzewać, że mimo wszystko nie przeniósł się
tam, dokąd powinien, podłoże się wyrównało.
Ściany przed Caedenem ustąpiły na boki, tworząc niewielką
salę, rodzaj przedsionka, w którym otwierały się przejścia do
dalszych korytarzy. Chłopak zatrzymał się z wahaniem. Odnogi
- 899 -
były cztery, we wszystkich panował jednakowo złowieszczy
mrok. Blask Esencji nie sięgał daleko, pozwolił jednak zauważyć,
że jeden z tuneli biegnie ku górze, drugi wiedzie głębiej pod
ziemię, a dwa pozostałe prowadzą na boki. Którą drogę wybrać?
Czy w ogóle iść dalej? Caeden nie miał nawet pojęcia, co tu robi,
więc wybierać mógł jedynie w ciemno.
Wtem w korytarzu po lewej, tuż za granicą światła, coś drgnęło
- doleciał go szmer, który po godzinie spędzonej w głuchej ciszy
wydał się nienaturalnie głośny. Chłopak wzdrygnął się,
odruchowo wygasił kulę, sięgnął do Rezerwy i posłał w głąb
tunelu strumień czystej energii. Na tyle silny, by ewentualnego
przeciwnika ogłuszyć, i zbyt słaby, by zabić.
Gdy z oczu Caedena ustąpiły wywołane jaskrawym rozbłyskiem
powidoki, ogarnęła go niczym niezmącona ciemność i pełne
napięcia milczenie. Odczekał kilka chwil z nerwami napiętymi jak
postronki, stał w bezruchu, nasłuchiwał. Nic, cisza.
Nagle jakaś niewidzialna siła poderwała go w górę, uniosła na
stopę i wcisnęła plecami w twardą ścianę. Otumaniony i
zdezorientowany Caeden zaczerpnął kolejną porcję Esencji - tym
razem tyle, ile tylko mógł - i wściekle zaatakował niewidocznego
napastnika. Ku jego przerażeniu napór na jego pierś i ramiona
nawet nie osłabł.
Przedsionek zalało światło; blask pozbawiony był wyraźnego
źródła, zupełnie jakby to sama ciemność przeobraziła się
znienacka we własne przeciwieństwo. Przed Caedenem stał jakiś
człowiek. Mężczyzna wpatrywał się w swego więźnia z
namysłem, z zaplecionymi na piersiach ramionami. Był stary i
niemal zupełnie łysy. Pomarszczoną twarz zdobiła olśniewająco
biała broda, błękitne oczy skrzyły się żywą inteligencją. Cały
emanował dziwną energią.

- 900 -
- Tal’kamar. A już zacząłem się zastanawiać, czy nie spotkało
cię coś złego - odezwał się starzec. - Widzę wszak, że wszystko
przebiegło zgodnie z planem. - Wskazał wiszący u boku chłopaka
miecz.
- Kim jesteś? - Caeden szarpnął się w niewidzialnych więzach. -
Gdzie jestem i co tutaj robię? - spytał ostro. Spróbował dobyć
Licaniusa, lecz bez powodzenia. Ręce miał jak z kamienia. Nawet
nie drgnęły.
- Ciebie też miło widzieć, stary druhu - uśmiechnął się
nieznajomy. - A teraz z przyjemnością odpowiem na twoje
pytania. Jestem Strażnikiem, Tae’shadon. Przyjaciele znają mnie
pod nazwiskiem Asar Shenelac. Znajdujesz się w Studniach Mor
Aruil. A ty, Tal’kamarze, przybyłeś tu, by sobie przypomnieć.
Caeden przez chwilę rozważał odpowiedź w milczeniu.
Wreszcie nakłonił spięte mięśnie, by się rozluźniły. Uznał, że
przynajmniej w tej chwili nic mu nie grozi.
- Z tym ostatnim będzie kłopot - stwierdził cierpko. - Moje
wspomnienia zostały wymazane.
- Nie wymazane - sprostował łagodnie Asar. - Zostały jedynie
ukryte.
- Więc uwolnij mnie i pokaż mi je! - warknął Caeden.
Ku jego zaskoczeniu nacisk ustąpił. Chłopak spadł niezgrabnie
na podłogę i przewrócił się na kolana. Natychmiast poderwał się
na równe nogi, lecz Asar wciąż stał spokojnie i obserwował go z
nieporuszonym wyrazem twarzy.
- Ty mnie znasz? - spytał poirytowany Caeden, strzepując kurz,
który pokrył jego i tak znoszone ubranie.
- Poznaliśmy się - odparł Asar. - Prosiłeś, bym zwrócił ci
wspomnienia, kiedy się tu pojawisz.

- 901 -
Caeden przez chwilę przyglądał się Strażnikowi w milczeniu.
Wreszcie wzruszył ramionami. Nie zamierzał się dziwić własnym
planom.
- Znakomicie. Nie traćmy więc czasu.
- To nie wszystko. - Asar pokręcił głową. - Poprosiłeś, bym
zwrócił ci jedynie pewne konkretne wspomnienia. Wyłącznie te,
które pomogą w nadchodzącej wojnie. Wbrew mojej radzie -
dodał po chwili wahania.
- Nie wszystkie? - Caeden zmarszczył czoło. - Dlaczego mi na
tym zależało?
- Myślę... - westchnął Asar - myślę, że chciałeś się zmienić.
Kłopot w tym, Tal’kamarze - nachylił się - że nie wiedząc, kim
byłeś, nie możesz wiedzieć, co powinieneś w sobie zmienić.
Po plecach chłopaka przebiegł zimny dreszcz. Kim musiał być,
by dobrowolnie chcieć wymazać część własnej przeszłości?
- Muszę ci uwierzyć na słowo - przyznał, powoli cedząc słowa. -
Jest jednak przynajmniej jedno dodatkowe wspomnienie, które
chciałbym odzyskać.
- Czyli? - Asar po raz pierwszy od początku rozmowy spojrzał
tak, jakby czegoś nie przewidział.
- Chcę odzyskać pamięć kilku ostatnich godzin, nim ocknąłem
się w lesie. To najświeższe wspomnienia z tych, które straciłem -
wy szeptał Caeden. Wiedział, że zorganizował to wszystko, by
stanąć do walki przeciwko Devaedowi, wiedział, po której stoi
stronie, lecz wciąż dręczyły go twarze tamtych wieśniaków, ich
oskarżenia i bezmyślna, paląca nienawiść. Za wszelką cenę musiał
zyskać pewność, że na nią nie zasłużył.
Po chwili zastanowienia Strażnik skinął głową.
- Zatem tym zajmiemy się w pierwszej kolejności.

- 902 -
Zanim chłopak zdążył zareagować, starzec podszedł bliżej i
przyłożył mu dwa palce do skroni.

Caeden wszedł z rozkołatanym sercem do wioski. Udało się;


pojawił się zaledwie kilkaset metrów dalej w głębi lasu, dokładnie
tam, gdzie planował. Nikomu nie przyjdzie do głowy szukać go
tutaj, w Desriel, przynajmniej o ile nie wygada się Tenvar, a był
przekonany, że odbierając mu palec, zapobiegł temu bardzo
skutecznie.
Woda Odnowy działała błyskawicznie; dni spędzonej w Lśniącej
Krainie młodości skryły się już za mgłą. Ocenił, że wszystkie
wspomnienia znikną mniej więcej za godzinę, wcześniejsze
eksperymenty wskazywały jednak, iż będą znikać w
chronologicznej kolejności. I bardzo dobrze. By wiedzieć, co
zrobić i dlaczego, potrzebował tylko wspomnień z kilku ostatnich
lat. Przyłapał się na tym, że ściska w dłoni rękojeść miecza.
Bardzo mocno, kurczowo. Nerwy. Odetchnął głęboko, z wysiłkiem
oderwał rękę od broni i spróbował iść naturalnie. Nie podobało
mu się to, co zamierzał uczynić, lecz rozważył drobiazgowo
wszelkie ewentualności i doszedł do wniosku, że innej drogi nie
ma. Czcigodni znali wszystkie jego twarze. Gdyby został
rozpoznany przed czasem, cały wysiłek poszedłby na marne.
Niewielu ludzi zwracało uwagę na przechodzącego Caedena.
Nawet w tak znacznej odległości od miasta wędrowcy nie
stanowili rzadkiego widoku. Nie martwił się, że go zapamiętają.
Wcześniej zastanawiał się, czy nie wybrać jakiegoś bardziej
odosobnionego miejsca - na przykład położonego na uboczu
gospodarstwa - lecz wiązałoby się to ze zbyt dużym ryzykiem.
Gdyby nikogo nie zastał, mógłby stracić pamięć, zanim znalazłby
kogoś innego.

- 903 -
Po kilku minutach bezcelowego spaceru wypatrzył młodego
chłopaka idącego do urokliwego, krytego strzechą domku,
stojącego w pewnej odległości od reszty zabudowań. Caeden
upewnił się, czy nikt nie patrzy, i podbiegł do nieznajomego.
Czując ukłucie wyrzutów sumienia, uświadomił sobie, że ma przed
sobą praktycznie jeszcze dziecko - rude włosy, niebieskie oczy i
niewinny uśmiech. Zapewne rolnik. Jak niemal wszyscy tutejsi.
- Przepraszam - zagadnął uprzejmie Caeden. - Chyba się
zgubiłem. Masz może mapę okolicy? - Zdawał sobie sprawę, że to
mało prawdopodobne, ale potrzebował po prostu wymówki.
Młodzik pokręcił głową i skinął na drzwi.
- Przykro mi, przyjacielu - odparł. - Mapy nie ma, ale jeśli
zajdziesz, może coś podpowiem.
- Bardzo chętnie - powiedział Caeden. Mimo że raz po raz czuł,
jak skręca mu się żołądek, starał się zachować neutralny wyraz
twarzy. Chłopak był tak ufny.
Chwilę potem znaleźli się w środku, trzasnęły drzwi.
- No dobrze - podjął chłopak, kierując się w stronę prostego,
zbitego z kilku desek stołu. - Jeśli mogę...
Długie, cienkie ostrze Caedena weszło mu w bok szyi, uniosło
się i przebiło mózg. Umarł, zanim jego ciało uderzyło w podłogę.
Caeden sprawdził, jak daleko sięga pamięcią. Nie znalazł ani
jednego wspomnienia sprzed oblężenia Al’gastu; niebezpiecznie
niedawne czasy, niedługo przed tym, jak zrozumiał, że Darecjanie
uciekli. Skupił się na pracy, obejrzał twarz chłopaka uważnie i
zaczął ją kroić. Było to straszne, raz po raz wstrząsały nim
mdłości, lecz tego ciała nikt nie mógł rozpoznać. Pochłonięty
makabrycznym obowiązkiem skoncentrował się na zapamiętanych
rysach młodzika. Zdjął go okrutny ból. Pękające kości przybierały
nowy kształt, mięśnie puszczały, skracały się i wyciągały. Caeden

- 904 -
zacisnął zęby, starał się działać metodycznie, precyzyjnie. Tego
rodzaju przemiana nie była dla niego nowością. Przywykł.
Niespełna minutę później było po wszystkim. Teraz musiał
jedynie pozbyć się zwłok i...
- Caeden? - rozległ się za drzwiami wesoły, kobiecy głos. -
Gdzie jesteś, synku?
Caeden spochmurniał. Nie miał czasu, nie mógł usunąć ciała.
Zastygł i zaczął modlić się w duchu, by kobieta nie weszła.
Jego nadzieje prysły wraz z przeszywającym wrzaskiem.
- Caeden! - Kobieta nie wiedziała, czy patrzeć na Caedena, czy
na leżącego na podłodze, oszpeconego trupa. - Coś ty zrobił?
Wstał. Ostrze wystrzeliło do przodu i gładko rozorało krtań
nieznajomej, nie pozwalając jej powiedzieć nic więcej.
Zabulgotała, wpatrzona w człowieka, w którym widziała swe
dziecko. W jej oczach groza mieszała się z bezgranicznym
zdumieniem. Nie rozumiała. Caeden odwrócił wzrok. Zobaczyła
go w tej postaci, widziała, co zrobił. Nie mógł ryzykować, nie
mógł pozwolić jej żyć.
Nim jednak zdążył zrobić cokolwiek więcej, przed domem
rozległy się wołania. Ktoś zamaszyście otworzył frontowe drzwi.
Caeden na mgnienie zamknął oczy i zaczerpnął głęboko
powietrza. Próbował sobie wmówić, że plan wcale nie wziął w łeb.
Ostatecznie naliczył trzydzieści jeden ciał - siedemnastu
mężczyzn, dziewięć kobiet i pięcioro zwabionych krzykami dzieci.
Zapewne większość mieszkańców wioski.
Głęboko przygnębiony wpatrywał się w zwłoki. Wydarzenia
potoczyły się błyskawicznie, a w miarę jak opuszczały go
wspomnienia, coraz trudniej było mu się skupić. Czy mógł tego
uniknąć? Użycie Kontroli nie wchodziło w grę-Alaris
zlokalizowałby go w kilka minut.

- 905 -
Ucieczka oznaczałaby pozostawienie przy życiu świadków, co
nieuchronnie doprowadziłoby do jego pojmania, a następnie
szybkiego procesu i nieudanej egzekucji. Mimo że przepływ
informacji pomiędzy Desriel a Tal Gol wciąż był ograniczony,
wiadomość o tym bez wątpienia dotarłaby także na drugą stronę
ilshary.
Nie. Teraz z pewnością zostanie aresztowany i oskarżony, lecz
sędziowie nie będą mieć dostatecznych dowodów, by go stracić.
Ryzyko istniało, ale miał pewność, że pozostanie ukryty przed
ludźmi, przed którymi powinien. Jak wiele razy w przeszłości,
zamknął swe serce, nie dopuścił do niego poczucia winy. Postąpił
najlepiej jak mógł w niepomyślnej sytuacji. Dokonał
praktycznego, niezbędnego wyboru.
Przytknął dłoń kolejno do każdego z ciepłych jeszcze trupów, po
czym pieczołowicie je oszpecił. Ci ludzie nie stracili życia na
darmo. Mimo że nie zachowa ich w pamięci, pozostaną w nim ich
Odciski; każdy z nich obdarzy go nową, niemożliwą do
wytropienia tożsamością, ciałem, które zapewni mu swobodę
ruchów poza Talan Gol. Nie chciał, by do tego doszło, lecz teraz
nie było sensu marnować okazji.
Sprawdził swoje wspomnienia i z przerażeniem stwierdził, że
najdawniejsze dotyczyło rozmowy z Ath. Zaledwie sto lat temu -
na krótko, zanim ostatecznie zrezygnował z nazwiska Aarkein
Devaed, zanim zrozumiał swe błędy i wkroczył na ścieżkę, która
doprowadziła go aż tutaj. Wiedział jeszcze, że nienawidził się za
wszystko, co uczynił, wiedział, że gardził człowiekiem, jakim stał
się jako Devaed, lecz szczegóły traciły już wyrazistość. Dziwne,
lecz w tej chwili nie miało to większego znaczenia. Już niebawem
uwolni się raz na zawsze.
Wreszcie odwrócił się od pomordowanych. Zdawał sobie
sprawę, że zostały mu najwyżej minuty - za mało czasu, by ukryć
ciała. Musiał uciekać, jak najbardziej się stąd oddalić.
- 906 -
Zerwał się do biegu.
Wpadł do lasu, nie zwracając uwagi na smagające go po rękach
i nogach gałęzie, na kolce szarpiące zakrwawione ubranie. Musiał
przeżyć kilka tygodni, dopóki nie znajdzie go Davian z Sześcianem
Portali. Musiał znaleźć się na tyle daleko od wioski, by Gil’shar
nie miało pewności co do jego winy. Jeśli spróbuje go stracić,
Czcigodni się o tym dowiedzą. A to zagroziłoby wszystkiemu.
Zagroziłoby...
Zdjęty nagłą niepewnością zmarszczył brwi. Dlaczego tak
pędzi? Gdzie właściwie jest? Spojrzał po sobie i z przerażeniem
zobaczył krew na dłoniach. Obejrzał się dokładnie, lecz poza
drobnymi zadrapaniami był cały.
Zaczerpnął głęboko powietrza, spróbował się skoncentrować.
Co robię w tym lesie? W serce wkradła się panika. Skąd
pochodzę? Jak się nazywam? Przez kilka długich minut stał w
miejscu, słuchając łomocącego serca, próbując przypomnieć sobie
cokolwiek. Bez skutku.
Ruszył przed siebie. Powoli zbliżał się wieczór, a cokolwiek się
stało, potrzebował pomocy.

Caeden zachłysnął się i wrócił do teraźniejszości.


Otumaniony stwierdził, że klęczy na zimnym kamieniu. Podłoże
tuż przed nim zbryzgane było wymiocinami; trzęsły mu się dłonie,
spazmy szarpały całym ciałem. Szlochał.
- To nieprawda! - Podniósł spojrzenie na Asara.
- Prawda. - Starzec zmierzył go beznamiętnym wzrokiem.
- Ale to niemożliwe! - Zakrztusił się i z rozpaczą w oczach
pokręcił głową. Policzki miał wilgotne od łez. W duchu ujrzał
twarze ludzi, których zabił; sunęły makabrycznym korowodem. -
Nie. Nie mogę nim być. Nie mogę być Aarkeinem Devaedem.
- 907 -
Nie. Przecież ja mam z Devaedem walczyć, mam pomóc ocalić
Andarrę... - Głos odmówił mu posłuszeństwa. - Nie mogę nim
być.
Asar patrzył bez słowa. Jedynie na mgnienie na jego twarzy
odmalowało się coś przypominającego współczucie.
- Jesteś, kim jesteś, Tal’kamarze - powiedział półgłosem. - Gdy
będziesz gotów dowiedzieć się więcej, przyjdź, znajdź mnie.
Nie dodając ani słowa więcej, odwrócił się i zniknął w ciemnym
korytarzu.
Caeden - Tal’kamar - został sam na sam z rozpaczą.

KONIEC KSIĘGI PIERWSZEJ

- 908 -
Podziękowania.
Wielkie dzięki należą się przede wszystkim czytelnikom wersji
alfa i beta powieści - Rossowi, Nicki, Chiarze, Aidenowi,
Brettowi, Jeremy’emu, Deanowi, Davidowi, Rexowi, Callumowi,
Timowi, Stuartowi i (oczywiście) Sonji. Czytanie pierwszych
rękopisów książki tej objętości wymaga wiele cierpliwości, a
wasze uwagi okazały się wprost bezcenne i bez nich ta powieść
nie stała by się tym, czym jest obecnie.
Dziękuję również Patowi, który przeczytał najwcześniejszy
szkic i zdołał wśród licznych wad dostrzec coś obiecującego. Do
dzisiaj nie mogę wyjść ze zdumienia, jak wielkiej pracy wymagała
moja opowieść, a Pat potrafił krytykę przyprawić odpowiednią
dozą taktu i słów zachęty, dzięki czemu zamiast popaść w
rozpacz, poczułem przypływ inspiracji.
Na koniec chcę też podziękować rodzinie za udzielane mi w
ciągu dwóch ostatnich lat wsparcie - w szczególności dziękuję
Sonji, mojej żonie, której miłość, nie gasnący optymizm i
zdolność uzdrawiania mojego kruchego ego pomogły mi nie
oszaleć w trakcie pracy nad tekstem. Powieść dedykuję właśnie
jej, gdyż wiem, że gdyby nie ona, nie zdołałbym jej napisać.

- 909 -

You might also like