You are on page 1of 672

Copyright © Remigiusz Mróz, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Greta Sznycer

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Aleksandra Deskur, Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka |

panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: © Tomasz Majewski

Zdjęcie autora: © Olga Majrowska

Fotografie na okładce: © SSPL | Getty Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci i zdarzeń

są przypadkowe.

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-67974-94-3

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl
Tomkowi Stawiszyńskiemu,

który – skądinąd nolens volens – dał mi asumpt

do napisania tej książki


Nie wierzę w astrologię.

Jestem Strzelcem,

a my jesteśmy sceptyczni.

Arthur C. Clarke
ROK 2024

Dorzecze Odry, województwo

lubuskie

Wieczór był ciepły, a powietrze drgało od

harmonijnego, jednostajnego śpiewu chmary

cykad. Na niebie przesuwały się pojedyncze

chmury, jak niedbałe pociągnięcia pędzla leniwego

malarza. Natura w rozkwicie i piękna pogoda

dowodziły, że świata nie obchodził horror, który od

trzech dni przeżywała Nina Pokora.

Nie wiedziała, gdzie jest. Nie miała pojęcia, kto

zamknął ją w tym pomieszczeniu. Nie była nawet

pewna, jak długo jest tutaj więziona.

Podążała tropem Rzeźnika znad Odry, jednego

z najbardziej brutalnych seryjnych morderców

w najnowszej historii Polski, jeśli nie

najbrutalniejszego. Od miesięcy nie mogła trafić na


żaden trop, a monstrum, które zostawiało za sobą

krwawy ślad pokiereszowanych ludzkich ciał, jawiło

się jej jako nieuchwytne.

A jednak musiała w jakiś sposób mu zagrozić.

Wniosek wydawał się logiczny, choć po tak długim

czasie bez wody umysł formułował je z coraz

większym trudem.

Kilka dni temu zjawiła się na Dolnym Śląsku, aby

zweryfikować niezbyt obiecującą, ale konieczną do

sprawdzenia poszlakę. Rozmawiała z mieszkańcami

niewielkiej wioski, potem wracała do samochodu.

Moment, kiedy chwytała za klamkę i dostrzegła

na lakierze odbicie jakiejś postaci, był ostatnim,

który zarejestrował jej umysł.

Potem ocknęła się tutaj.

W pomieszczeniu kilka na kilka metrów, niemal

całkowicie wyłożonym czarną pianką, jak jakieś

studio nagraniowe. Masywne drzwi były zamykane

na dwa potężne zamki, brakowało jakiegokolwiek

oświetlenia, a jedynym jego źródłem za dnia

okazało się upiornie małe okno, przez które Nina

mogła czasem obserwować świat zewnętrzny.

Zupełnie jakby ten, kto ją tu zamknął, chciał

torturować ją widokiem miejsca, do którego Pokora

nigdy nie wróci.

Nie odezwał się do niej słowem.

Nie pojawił się.

Nie dał jej wody.

Trzymał ją tutaj, jakby nie chciał od niej niczego

poza tym, by umarła.


Jak długo mogła tak pociągnąć? W normalnych

okolicznościach limit odwodnienia dla organizmu

wynosił trzy dni, ale dzięki ewidentnie grubym,

odizolowanym ścianom panowała tutaj dość niska

temperatura. Nina mogła liczyć na to, że wydłuży

ten okres.

Tyle, jeśli chodzi o teorię. Praktyka z godziny na

godzinę udowadniała jej, że było to zbyt

optymistyczne założenie.

Nigdy nie przypuszczała, że brak wody może

prowadzić do takiej katorgi. Owszem, wiedziała, że

organizm składa się z niej w siedemdziesięciu

procentach i kiedy jej zabraknie, zaczyna

gwałtownie, spazmatycznie się wyłączać. Nie

zakładała jednak, że może okazać się to tak

dotkliwą torturą.

Dawno przyzwyczaiła się do suchości w ustach,

języka klejącego się do spierzchniętych ust, bólów

i zawrotów głowy. Ale wszystko to stanowiło jedynie

preludium do udręki, która rozpoczęła się tego

dnia.

Miała wrażenie, że świadomość na przemian

włącza się i wyłącza, język puchnie i wypełnia całą

jamę ustną, a drgawki targają jej ciałem, jakby

opętał ją demon. Ledwo potrafiła podnieść rękę,

o wydobyciu głosu z gardła nawet już nie myślała.

Porywacz zresztą ignorował wszystkie jej groźby

i apele. Na dobrą sprawę nie wiedziała nawet, czy

ten, kto ją tu zamknął, nadal jest po drugiej

stronie.

Dziś jednak sytuacja się zmieniła. Kiedy Pokora

spała, przez niewielką, zamykaną klapę w drzwiach


ktoś wsunął do środka tekturowy talerzyk, jeden

z takich, jakie czasem podaje się na imprezach

urodzinowych dla dzieci. Znajdował się na nim

liścik.

Nina sięgnęła po niego z trudem, a kiedy go

otworzyła, długo nie mogła rozczytać, co się na nim

znajdowało. Obraz jej się rozmazywał, powieki

same opadały, a jej brakowało sił, by z nimi

walczyć.

W końcu udało jej się zmusić zmysły, by choć

przez moment nie odmawiały jej posłuszeństwa.

Wiadomość była krótka, napisana czarnym

długopisem.

„Rozbierz się,

usiądź z szeroko rozchylonymi udami przed

oknem.

Dostaniesz wodę”.

Nina resztkami sił zgniotła liścik.

Podczołgała się, ale nie w stronę okna. Kiedy

dotarła do ściany, zwinęła się w kłębek, a zaraz

potem zaczęła niekontrolowanie się trząść.

Wykonywanie poleceń nie miało żadnego sensu.

Rzeźnik znad Odry i tak zamierzał ją zabić.

Pobrano ze strony pijafka.pl


2

ul. Bagatela, Warszawa

Od kilku dni Olgierd Paderborn robił nie tylko za

ojca, ale także za matkę. Nie żeby mu to

przeszkadzało, wprost przeciwnie. Czuł się dobrze

w tej łączonej roli i wydawało mu się, że całkiem

nieźle zastępuje czternastoletniemu Ludiemu

drugie z rodziców. Może ten zresztą był w wieku,

kiedy to Paderowi łatwiej było nawiązać z nim

kontakt.

A przynajmniej tak można by wnosić ze zmian,

jakie ewidentnie nastąpiły w jego relacjach z Niną.

Prawda była jednak taka, że wiek syna nie miał tu

przesadnego znaczenia. Problem leżał po stronie

matki.

Po tym, co się stało z Langerem, nigdy do końca

nie wróciła do siebie. Bywały momenty, że

odpływała daleko myślami, nie chcąc konfrontować

się z tym, co tu i teraz. Uciekała przed

teraźniejszością, pędząc na oślep ku przyszłości


wypełnionej jedynym, co dawało jej nieco ukojenia

– służbą.

Olgierd nie wiedział dokładnie, czym się zajmuje

była żona. Nie rozmawiali wiele, choć utrzymywali

kontakty bardziej poprawne niż jeszcze rok

wcześniej. Jakiś czas temu powiedziała mu jedynie,

że pracuje nad sprawą i przez parę dni będzie poza

radarem.

„Poza radarem” było określeniem, które z Ludim

doskonale znali. Nina Pokora pozostawała jedną

z najlepszych oficerek CBŚP i nieraz pracowała pod

przykrywką, która uniemożliwiała kontakty

z rodziną. Żadnego z nich nie dziwiło, że od kilku

dni milczy. Syn zdawał się przywykły do tego nawet

bardziej, uznał w duchu Paderborn.

– Dobra, to ja lecę – rozległo się z korytarza.

– A śniadanie?

– Zjem po drodze.

– Co konkretnie?

– Mam jakiegoś batona.

– Moment – rzucił Olgierd, wstając od stołu

w kuchni.

Ludi próbował załatwić sprawę, przemykając

niezauważenie korytarzem, ale Paderborn szybko

znalazł się przy drzwiach wejściowych. Jedno

krótkie spojrzenie wystarczyło, by syn przewrócił

oczami, po czym wyciągnął z plecaka baton

białkowy Barebells o smaku białej czekolady

i migdałów. Jeden z jego zapasów – i najlepszy,

gdyby ktoś pytał Olgierda.


– To nie jest pełnowartościowe śniadanie –

zauważył Pader.

Wydawało mu się, że używa tonu, który łączy role

matki i ojca, ale kiedy usłyszał swoje słowa,

skojarzyły mu się bardziej z jakimś dziadersem.

– Nie? – spytał syn. – O ile mnie pamięć nie myli,

sam je jesz.

– Tylko jak wybitnie spieszy mi się do pracy –

odparł Olgierd.

– Mnie się dzisiaj wybitnie spieszy do szkoły.

– Wstałeś ponad godzinę temu.

– Ale musiałem się przygotować.

Paderborn zerknął na niemal idealnie ułożone

włosy syna. Musiał potraktować je jakimś niezbyt

ciężkim specyfikiem, może jakąś glinką, a potem

oprószyć mocno trzymającym lakierem. Teraz

wszyscy w jego wieku zdawali się chodzić do szkoły

tak, jakby mieli trafić na wystawę.

W jego czasach było inaczej. Narzucało się na

siebie byle co i wychodziło z domu, jeszcze ze

zlepionymi snem powiekami.

W jego czasach, Boże. To nie było przecież tak

dawno.

Poza tym sam przed momentem modelował przed

lustrem mniej lub bardziej udany pompadour. Od

kiedy wygolił włosy po bokach i znacznie przyciął

na górze, próbował osiągnąć efekt gdzieś między

Beckhamem a Bruno Marsem, z różnym skutkiem.

Ludi najwyraźniej miał to po nim.

– Zjem coś konkretniejszego w szkole – rzucił.


– Jasne.

– Przecież nie będę głodował.

– Mimo wszystko…

– To już nie środkowy plejstocen, żeby rodzice

musieli zdobywać i zapewniać jedzenie swoim

potomkom.

– Tak, ale…

– Zawsze robisz się helikopterowy, kiedy mamy nie

ma – uciął Ludwik.

Było w tym oczywiście sporo prawdy, Pader

jednak nie zamierzał otwarcie się do tego

przyznawać. Sięgnął po dwa kolejne batony,

a potem podał je synowi. Ten przyjął je z rezerwą,

jakby musiał dbać o linię.

– Najwyżej nie zjesz – rzucił Olgierd.

– To tak nie działa. Jak są, to się zjada.

– No to zjesz – uciął Paderborn i otworzył drzwi. –

A teraz do widzenia.

Ledwo syn wyszedł na klatkę, Olgierd uświadomił

sobie, jaki jest dzień tygodnia.

– A, czekaj – dodał. – Dzisiaj korepetycje

z matematyki.

Nigdy „korki”, zawsze pełna nazwa. Taka zasada

obowiązywała w tym domu.

– Niestety.

– Przyjadę po ciebie po szkole.

– Nie trzeba – odparł pod nosem Ludi. – Autobusy

zupełnie niespodziewanie dojeżdżają nawet na


Bielany.

– Przyjadę – powtórzył Paderborn.

Syn przez moment sprawiał wrażenie, jakby miał

zamiar protestować, ostatecznie jednak odpuścił.

– I zaparkuję pod samą szkołą, tak żeby wszyscy

wiedzieli – dodał na koniec Olgierd, po czym

z satysfakcją zamknął drzwi.

Spodziewał się usłyszeć jeszcze tylko cichy wyraz

dezaprobaty, a potem dźwięk oddalających się

kroków. Zamiast tego rozległo się pukanie do drzwi.

Uchylił je lekko.

– Tato, daj spokój – mruknął Ludwik.

– Stanę przecież dalej.

– Nie o to chodzi – odparł cicho syn. – Poza tym

barracudę słychać z kilometra.

Pader potraktował to jako całkowicie zasłużony

komplement dla swojego auta.

– Po prostu jestem później umówiony – dodał

Ludi.

– Z kim?

– No wiesz.

– Ze Stanem?

– No.

Olgierd robił wszystko, by nie wydać z siebie

typowo rodzicielskiego westchnięcia. Na próżno. Był

to drugi chłopak Ludiego, o którym wiedział.

Poprzedni, Maciek, był porządnym gościem,

ułożonym i spokojnym. Ten wprost przeciwnie.


– Wiem, co chcesz powiedzieć – zauważył Ludi.

– To może powinieneś wziąć sobie to do serca.

– Mhm…

– Jest dwa lata starszy.

– I to tak dużo?

– W tym wieku bardzo dużo.

Może naprawdę był helikopterowy? Właściwie

przecież powtarzał słowa, które kiedyś sam usłyszał

od swojego ojca. I które zignorował najpełniej, jak

tylko potrafił, wiążąc się z pewną starszą

dziewczyną.

No dobrze, oczywiście, że przesadzał. Ale jego rola

polegała na przesadzaniu.

– Spokojnie – odparł Ludwik. – W ciążę przecież

żaden z nas nie zajdzie.

– Ludi…

– Żartuję. Zabezpieczymy się.

Pader błagalnie uniósł wzrok.

– Dobra, dobra – dorzucił szybko syn. – Będziemy

się zachowywać.

Zamiast się cofnąć i skierować do windy, trwał

w bezruchu, jakby czekał na jakiś komentarz. Na

pozwolenie raczej nie musiał – ostatecznie jasne dla

niego było, że w przeciwieństwie do Niny Olgierd

zgodzi się niemal na wszystko.

– Ale przydałaby mi się porada – odezwał się

w końcu.

– O.
– Nie wiesz, kiedy wraca mama?

Cios był mocny i celny, Paderborn jednak nie dał

tego po sobie poznać.

– Nie – odparł. – Ale jestem nie mniejszą

skarbnicą porad niż ona.

– W sprawie facetów też?

– Cóż…

– To poczekam na nią – uciął Ludi, zanim Pader

zdążył znaleźć wyjście z sytuacji. – Pewnie na

dniach wróci na radar.

– Pewnie tak – przyznał Olgierd.

Ludwik znów się zawahał, jakby było coś jeszcze,

co trzymało go w progu.

– Nie mówiła ci, co robi? – spytał.

– Nie. Wiesz, jak jest, CBŚP nie chwali się swoimi

akcjami przed prokuraturą.

– Raczej mama przed tobą.

– To jedno i to samo.

Było w tym więcej prawdy, niżby chciał – i szybko

pożałował, że pozwolił tym słowom wydostać się

z ust. Niewykluczone, że ich związek rozpadł się

właśnie dlatego, że nadto utożsamili się z tymi

ludźmi, którymi byli w robocie. Wracając do domu,

nie zrzucali ciężaru prokuratora i oficerki CBŚP.

– I nie masz z nią żadnego kontaktu? – upewnił

się Ludwik.

– Nie – powtórzył Paderborn. – Jak zwykle jest

nieosiągalna.
Syn przestąpił z nogi na nogę.

– A nie mógłbyś pogadać z kimś w biurze? –

spytał. – Spróbować się dowiedzieć?

Tym razem to Olgierd zbliżył się nieco do drzwi.

Chwycił za ramę i otworzył je nieco szerzej.

– Tak bardzo potrzebujesz z nią pogadać? –

odezwał się.

– No… nie. W sumie nie.

– To o co chodzi?

– Sam nie wiem – odparł ciężko Ludi, a potem

wymusił uśmiech, jakby chciał zbagatelizować tę

nieuzasadnioną troskę. – Nieważne. Po prostu

pomyślałem, że…

– Spróbuję się czegoś dowiedzieć – przerwał mu

Paderborn.

Widział, że to nie wszystko, na co liczył syn.

Potrzebował dodatkowego zapewnienia, zupełnie

jakby fakt, że otrzyma je od jednego z rodziców,

mógł w jakikolwiek sposób je uprawdopodobnić.

– Wszystko z nią w porządku – dodał Olgierd. –

Wiesz, jaka jest. Jeśli ktoś ma z kimś jakiekolwiek

problemy, to tylko inni z nią.

Gdyby rzucił takie zdanie do kumpla, oznaczałoby

zupełnie co innego. Ludi odebrał je jednak

dokładnie tak, jak powinien.

Pożegnali się, po czym Paderborn szybko uporał

się z resztą śniadania, wybrał odpowiedni garnitur,

koszulę, krawat i poszetkę, zerknął na siebie

w lustrze i ruszył na zewnątrz.


Balansował już na granicy spóźnienia, a dziś

w prokuraturze okręgowej przy Chocimskiej sądny

dzień. Był to moment, w którym Paderborn miał

poznać nowego bezpośredniego przełożonego,

naczelnika Pierwszego Wydziału Śledczego.

Po prawdzie liczył na to, że to jemu przypadnie ta

funkcja – i pewnie tak by się stało, gdyby wzięto

pod uwagę liczbę nieumorzonych śledztw

i korzystnych wyroków sądowych, które dodatkowo

obroniły się w apelacji. Na tym pułapie decydowały

jednak często względy polityczne – i niewątpliwie

tym razem przeważyły.

Łatwo nie będzie, bo ktokolwiek przyjdzie na

miejsce poprzedniego naczelnika, będzie miał

świadomość, że to Pader był w kolejce do awansu.

Jego były szef zresztą sam spekulował, że to

właśnie Olgierd go zastąpi. Wiedział, że jest na

wylocie, oczywiste stało się bowiem, że zostanie

obciążony odpowiedzialnością za nieujęcie zabójcy,

którego media szumnie nazywały Rzeźnikiem znad

Odry.

Jeśli Paderborn miałby wybierać, postawiłby

raczej na bardziej opisowy przydomek. Jak Demon,

Monstrum czy po prostu Wyjątkowo Chory

i Całkowicie Popierdolony Skurwysyn znad Odry.

Takich jak on nie było wielu. Nawet Langer zdawał

się przy nim umiarkowanie skrzywiony, a to mówiło

więcej niż jakakolwiek tytulatura w mediach.

Ścigali go od 2013 roku – bez rezultatu. Mordował

na ścianie zachodniej, wzdłuż rzeki, od której wziął

swój przydomek. Najgłośniejsze zabójstwa miały

miejsce w Szczecinie, Oławie, Krośnie Odrzańskim


czy Głogowie, ale podobnych przypadków było

więcej.

Schemat zawsze był podobny: anonimowy donos

do lokalnej komendy lub komisariatu, ciało

powykrzywiane niczym jakaś makabryczna

instalacja artystyczna, umieszczona w wodzie lub

tuż przy niej.

Zero śladów, zero motywów, zero klucza doboru

celów. Byli to kobiety i mężczyźni w różnym wieku,

o różnym statusie społecznym i różnych profesjach.

Nic ich nie łączyło. Oprócz tego, że stali się ofiarami

Rzeźnika znad Odry.

Ktoś na górze najwyraźniej miał dosyć inercji,

która ogarnęła prokuraturę odpowiedzialną za

ujęcie tego człowieka. Poleciały głowy, a ta, która

potoczyła się najgłośniej, należała do naczelnika.

Olgierd nie wątpił, że na jego miejsce pojawi się

jakiś aparatczyk z politycznego nadania. Nie

przyniesie ze sobą żadnej wiedzy, za to mnóstwo

oczekiwań i pomysłów niemających nic wspólnego

z tym, jak powinny działać organy ścigania.

Wchodząc do budynku, Pader był gotów na

wszystko. Życie po raz kolejny udowodniło mu

jednak, jak bardzo się mylił.

– Szef już na ciebie czeka – oznajmiła mu jedna

z prokuratorek, mijając go w korytarzu.

– W swoim gabinecie?

– Mhm.

– Jaki jest?
– Sam zobaczysz – odparła, a potem znikła

Olgierdowi z pola widzenia.

Stanął przed drzwiami, na których nie

przytwierdzono jeszcze tabliczki, a potem krótko

nabrał tchu, jakby za moment miał się położyć na

ławce i wycisnąć sto kilogramów. Zapukał, po czym

ostrożnie wszedł do środka.

– Wreszcie – rozległ się znajomy głos.

Paderborn stał w progu, patrząc nierozumiejącym

wzrokiem na osobę, która zajmowała miejsce

jeszcze wczoraj należące do poprzedniego szefa.

Sprawiała wrażenie, jakby już czuła się jak

u siebie. I jakby on zdążył jej podpaść.

– Spóźniłeś się – dodała.

Olgierd trwał w bezruchu.

– I może zamknąłbyś za sobą drzwi?

Zrobił krok naprzód, niepewny, czy aby nie padł

ofiarą jakiegoś żartu. Machinalnie obrócił się

w kierunku prokuratorki, która przed momentem

oznajmiła mu, że nowy szef czeka, ale nie było już

po niej śladu.

– No, dawaj, Padre – ponagliła go Karolina

Siarkowska. – Nie mamy całego dnia na grę

wstępną.

Zamknął drzwi, a potem ostrożnie podszedł do

biurka.

– Siarka? – jęknął.

– We własnej osobie.

– Ale…
– Ale co? – przerwała mu Karolina. –

Spodziewałeś się starego spoconego dziada prosto

z jakiegoś biura poselskiego?

Zatrzymał się przed kobietą, która najwyraźniej

była jego nową przełożoną, i spojrzał na nią z góry.

– Właściwie tak – odparł.

– To się pomyliłeś.

– Niewiele.

Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, a on szybko

usiadł po drugiej stronie biurka.

– Co to ma być? – rzucił.

– Dla mnie? Awans. Dla ciebie? Właściwie chyba

błogosławieństwo.

– Siarka…

– No?

– Widzieliśmy się, kurwa, przedwczoraj.

– To prawda.

– Dlaczego nic mi…

– Po pierwsze byliśmy zajęci winem

i obgadywaniem nowego chłopaka twojego syna –

ucięła szybko. – Po drugie nie chciałam robić

spoilerów.

Odchylił się lekko, a potem wbił wzrok w sufit

gdzieś nad Siarkowską. Oczywiście, czego innego

się spodziewał? Czerpała z tej sytuacji nie mniejszą

przyjemność, niż miałoby to miejsce, gdyby role się

odwróciły. Też nie przygotowałby jej zawczasu na

coś takiego.
– Teraz przydałyby się gratulacje – zauważyła.

– Gratuluję.

– I jakiś upominek, żebym dobrze zapamiętała ten

dzień.

– Nie mam.

– To kup – poradziła. – Byle nie w godzinach

pracy, bo twoja szefowa tylko czeka na dobrą

okazję, żeby cię opierdolić.

Zatrzymał spojrzenie na jej oczach, przelotnie

myśląc o tym, jak będzie wyglądała ich współpraca.

Jeszcze kilka miesięcy temu nie miałby co do tego

żadnych wątpliwości – uznałby, że okaże się

modelowa i zupełnie nieproblematyczna.

Darzyli się wzajemnym szacunkiem i sympatią,

dobrze się dogadywali i potrafili sprawnie

współdziałać, nawet w trudnych okolicznościach.

Tak było kilka miesięcy temu. Od tamtej pory

jednak zdarzało im się coraz częściej wyskakiwać

na obiad, kolację, a nawet naprędce zorganizowany

lunch w przerwie pracy. Widywali się przynajmniej

raz w tygodniu i Paderbornowi trudno było

sobie przypomnieć ostatni raz, kiedy dzień upłynął

im bez wymienienia przynajmniej kilku

wiadomości, memów czy linków do MLH na

Instagramie.

Przegapił moment, w którym znaleźli się tak

blisko. Właściwie nie zastanawiał się nad tym aż do

teraz, kiedy musiał zmierzyć się ze świadomością

tego, że ich relacja wzbogaciła się o wymiar

zawodowy. W dodatku sprowadzający się do

nadrzędności służbowej Siarki.


Po raz kolejny potwierdzało się, że między ludźmi

nie istnieje coś takiego jak bezpieczna inwestycja.

Każdy związek obarczony jest ryzykiem, a ten

okazał się wyjątkowo.

Olgierd naraz uświadomił sobie, że mimowolnie

pozwolił ciszy szczelnie wypełnić pomieszczenie.

Szczęśliwie Karolina nie zamierzała w niej tkwić.

– I co się tak gapisz? – rzuciła.

– Analizuję, jak dużego mam pecha.

– Największego – odparła Siarkowska, wsuwając

się bardziej za biurko. – Bo od teraz będziesz

chodził jak w zegarku.

– Zawsze tak chodzę.

– Zobaczymy.

Paderborn uniósł bezradnie oczy.

– Sprawia ci to przyjemność? – mruknął.

– A jak ci się wydaje?

– Że zaraz umrzesz ze szczęścia.

Przytaknęła krótko, a uśmiech nie schodził z jej

twarzy.

– Poczekaj, aż zacznę ci wydawać polecenia

służbowe – oznajmiła. – Zasadniczo mogę zacząć

nawet teraz.

– Świetnie.

Karolina się podniosła, sięgnęła po żakiet

przewieszony przez krzesło, a potem wskazała

wzrokiem drzwi.

– Spadamy stąd – oznajmiła.


Olgierd tylko przez krótką chwilę zastanawiał się,

czy powinien o cokolwiek pytać. Potem po prostu

wstał.

– Nie zapytasz dokąd? – dodała Siarka.

– Nie.

– Takie masz do mnie zaufanie?

– Nie. Po prostu wiem, że jesteś w fazie pastwienia

się nade mną i skorzystasz z każdej okazji, żeby

dalej to robić.

Podszedł do drzwi, otworzył je, a potem przepuścił

w progu Karolinę. Ta obejrzała się przez ramię,

jakby samym wzrokiem chciała zarzucić na jego

kark sznur, na którym będzie prowadzić go po

korytarzu.

– Mamy trupa – powiedziała, ruszając ku wyjściu.

– Mhm – mruknął Pader. – Czyli lepszego startu

nie mogłabyś sobie wymarzyć.

– Ano nie.

– Co to za trup?

– Nieżywy.

Spojrzenie Siarkowskiej padło na Olgierda

w momencie, kiedy ten wymownie uniósł brwi. Było

w nim coś, co sugerowało, że to ostatni akcent,

który można by w przypływie dobrej woli uznać za

żartobliwy.

Po nim wyraz twarzy Karoliny wyraźnie

zmatowiał.

– Kolejna ofiara Rzeźnika – odezwała się,

odpowiedziawszy na krótkie skinienie jakiegoś


aplikanta.

Paderborn zaklął cicho, choć na dobrą sprawę

spodziewał się, że prędzej czy później zabójca znów

uderzy. Raczej prędzej. Od dziesięciu lat bowiem

mordował przynajmniej raz w roku. A w tym nie

pojawiła się jeszcze żadna nowa ofiara.

– Gdzie? – zapytał Olgierd.

– Na Górnym Śląsku. Konkretnie w Raciborzu.

– Ofiara w takim samym stanie, jak pozostałe?

Siarka na moment zamilkła, co w zupełności

wystarczało Paderbornowi za odpowiedź.

– Wiadomo, kim była?

– Kobieta, mniej więcej w naszym wieku – odparła

ciężko Karolina. – Poza tym żadnych danych. Brak

dokumentów i jakichkolwiek rzeczy osobistych.

Ciało było całkowicie nagie, nosiło znamiona

wykorzystywania seksualnego.

Olgierd przytrzymał drzwi, a potem wyszedł za

Siarkowską na zewnątrz.

– Jedziemy moim – rzucił.

Pobrano ze strony pijafka.pl


3

Plac Unii Lubelskiej, Śródmieście

Karolina doskonale pamiętała, co mówił właściciel

barracudy, kiedy przedstawiał ją po raz pierwszy.

No, może nie aż tak doskonale. Było coś

o cylindrach, chyba ośmiu, roczniku

sześćdziesiątym szóstym i pojemności, ale

najbardziej zapadły jej w pamięć słowa Padera, że

ten samochód ma nieco dłuższą drogę hamowania

niż większość aut na ulicach.

Mimo to z jakiegoś powodu zgodziła się, by

trzystasześćdziesięciokilometrową trasę zrobili

właśnie plymouthem.

Początkowo Siarka spodziewała się, że Olgierd nie

włącza radia, bo chce pogadać. Szybko wyprowadził

ją z błędu – ono po prostu nie działało.

Nie żeby miało to jakieś gigantyczne znaczenie.

Kiedy tylko wyjechali na trasę S8, odgłosy

z zewnątrz stały się tak uciążliwe, że i tak z trudem

dawało się cokolwiek usłyszeć.


– To nie był dobry pomysł – oznajmiła Karolina.

– Może i racja – przyznał Paderborn. – Właściwie

powinna się tym zająć lokalna prokuratura.

– Nie powinna.

– Bo?

– Bo mamy u siebie komórkę do spraw ujęcia

Rzeźnika znad Odry.

– Jaką znowu komórkę?

– Powołaną dziś rano przez nową naczelniczkę

Pierwszego Wydziału Śledczego – oznajmiła głośno

Siarkowska.

Olgierd na moment oderwał wzrok od jezdni

i rzucił jej krótkie spojrzenie.

– Niech zgadnę – mruknął. – Komórka jest

dwuosobowa.

– Brawo.

Karolina westchnęła bezsilnie, po czym dokręciła

korbę od szyby z płonną nadzieją, że to cokolwiek

pomoże.

– I nie to miałam na myśli – dodała.

– A co?

– To, że ten grat się zaraz rozleci.

– Uważaj na słowa.

– Zapewniam cię, że dobieram je dokładnie tak,

jak powinnam.

Olgierd zacisnął dłoń na kierownicy.

– To nie żaden grat, tylko cudo amerykańskiej…


– Gówno nie zmieni się w miód tylko dlatego, że je

tak nazwiesz – ucięła Siarka.

– Że co?

Stuknęła w radio, które przywodziło na myśl

sprzęt z czarno-białych filmów.

– Coś tu w ogóle poprawnie działa? – mruknęła.

– Kierunkowskazy.

– Coś jeszcze?

– Klamki.

– To wszystko?

– Wycieraczki chodzą prawie bez zarzutu.

Karolina poprawiła pas bezpieczeństwa, choć

nazywanie go w ten sposób było nieco na wyrost.

W przeciwieństwie do tych, w które wyposażone

były normalne auta, ten opinał wyłącznie brzuch.

I trudno było oprzeć się wrażeniu, że gdyby doszło

do wypadku, wyrządziłby więcej krzywdy, niż

przyniósł pożytku.

– W dodatku ledwo cokolwiek słychać – wytknęła.

– Wiem. O to chodzi.

Posłała mu krótkie, oddające cios spojrzenie, ale

postanowił je zignorować, udając, że coś na drodze

wymaga obecnie jego całkowitej uwagi. Przed nimi

tymczasem nie było ani jednego samochodu.

– Będziesz się teraz mścił? – rzuciła Siarka.

– Co ty. Za co niby?

– Że ci nie powiedziałam.
– Chciałaś zrobić mi niespodziankę, doskonale to

rozumiem.

Obróciła się w jego stronę, wciąż walcząc

z pasem, który ewidentnie był ustawiony dla kogoś,

kto nie jadł obfitego śniadania.

– Wal się, Padre – skwitowała.

– Tak się odzywa szefowa do swojego

podwładnego?

– Twoja szefowa dopiero się rozkręca.

– To podchodzi pod mobbing.

– Nie podchodzi – odparła spokojnie. – Dopiero

zacznie.

Kąciki ust Olgierda lekko się uniosły, choć

Karolina nie miała wątpliwości, że starał się je

powstrzymać. Przez moment milczeli, słuchając

narastającego niskiego dźwięku starego silnika.

Siarkowskiej przeszło przez myśl, że barracuda

nie przyspieszała – ona miarowo parła naprzód jak

jakiś ciężki okręt, pochłaniając z wolna asfalt przed

sobą. Nie była jednak tak głośna, jak niegdyś

wyobrażała to sobie Karolina. Właściwie miała

w sobie pewną delikatność.

– Jak to się w ogóle stało? – odezwał się nagle

Paderborn.

– W sensie?

– Rzadko ktoś przeskakuje z krajowej do

okręgowej. A już szczególnie na naczelnika

wydziału śledczego.

Siarka wzruszyła lekko ramionami.


– Padła propozycja stołka, to na nim usiadłam.

– Tak po prostu?

– A po co komplikować proste sprawy?

Olgierd zmrużył oczy w typowo prokuratorski,

czujny sposób. Cóż, jego podejrzliwość nie była dla

Karoliny żadną niespodzianką. Zakładała, że

prędzej czy później będą musieli odbyć rozmowę, na

którą właśnie się zanosiło.

– Nikt tak po prostu nie proponuje objęcia

wydziału śledczego przypadkowym ludziom

z prokuratury krajowej.

– To teraz twoim zdaniem jestem przypadkowa?

– Wiesz, o co mi chodzi – odparł szybko,

przesuwając masywną dłonią po cienkiej

kierownicy.

– Niespecjalnie.

Obrócił się do niej i przytrzymał jej spojrzenie

stanowczo za długo, by czuła się komfortowo.

– Gały przed siebie.

Olgierd wrócił do obserwowania drogi.

– Rzecz w tym, że nie masz doświadczenia –

odezwał się.

– A ty najwyraźniej oleju w głowie, bo inaczej

ugryzłbyś się w język.

Znów lekko się uśmiechnął.

– Musiałaś aktywnie zabiegać o tę posadę –

podjął.

– Raczej nie da się pasywnie zabiegać.


– Taa – mruknął. – I przypuszczam, że nie było

łatwo przekonać kogoś na górze, żeby ci ją dali.

Mieli świadomość, że w Poznaniu zajmowałaś się

głównie sprawami gospodarczymi, a od kiedy

trafiłaś do prokuratury krajowej, zasadniczo nie

miałaś styczności z realnymi śledztwami.

– Najwyraźniej robię dobre wrażenie.

– To nigdy nie ulegało wątpliwości – odparł nieco

ciszej Paderborn. – Podobnie jak twoje motywacje.

Siarka milczała.

– Mój były szef wyleciał, bo dał plamę

z Rzeźnikiem – podjął Olgierd. – A więc musiałaś

przekonać prokuratora generalnego, że to właśnie

ty będziesz w stanie ująć zwyrodnialca. Najpewniej

przygotowałaś sporo materiałów, może nawet

odkryłaś coś, czego wcześniej nikt nie znalazł.

I zrobiłaś z tego główny argument na rzecz swojego

awansu.

– Niezła teoria.

– Staje się jeszcze lepsza, kiedy zważymy na jeden

dość oczywisty fakt.

– Jaki?

– Że nie zależy ci na żadnych awansach.

Paderborn zjechał na lewy pas i szybko minął

ciężarówkę ciągnącą całą naczepę nowych,

identycznych aut elektrycznych, stanowiących

chyba dokładne przeciwieństwo antyekologicznej

barracudy.

– Zrobiłaś to wszystko z jednego prostego powodu.

– Żeby się nad tobą pastwić jako szefowa?


– Nie – odparł od razu Olgierd. – Choć też.

– To była jedna z głównych motywacji, Padre.

Machnął ręką, a potem niedbale przewiesił ją

przez górną część kierownicy.

– Chodzi ci o Langera – oznajmił.

– Doprawdy?

– Oczywiście. Doskonale wiesz, co powiedział

Ninie na odchodnym.

Paderborn się nie mylił, pamiętała doskonale

każde słowo, które Pokora im później

zrelacjonowała. Piotr Langer znalazł sposób na

bezkarność. Od lat podpinał się pod innych

seryjnych zabójców, imitując ich sposób

postępowania, właściwie co do joty kopiując modus

operandi.

Pozostawał niewykryty, bo wszyscy sądzili, że jego

ofiary należy przypisać innym mordercom. I między

innymi przez to trudno było mu cokolwiek

udowodnić. Bez konkretnych dowodów te

przestępstwa sprawiały wrażenie, jakby były po

prostu kolejnymi w ciągu danego zwyrodnialca.

– Siarka?

– No?

– Zakładasz, że albo już się podczepił pod

Rzeźnika znad Odry, albo zaraz to zrobi?

Karolina nie spieszyła się z odpowiedzią –

właściwie z tych samych powodów, dla których

zawsze z rezerwą podejmowała rozmowy na temat

Langera. Ludzie zarzucali jej niezdrową obsesję


śledczą. Argumentowali, że upatruje udziału Piotra

w sprawach, z którymi nie miał on nic wspólnego.

Ale Olgierd wiedział, do czego ten człowiek jest

zdolny. Doświadczył tego na własnej skórze.

– Tak – odparła w końcu.

– Dlaczego?

– A nie pamiętasz, co mówił Ninie?

– Właściwie to tylko ogólnie dał do zrozumienia,

że…

– Nie, wcześniej – ucięła Karolina. – Wtedy, kiedy

działała jeszcze pod przykrywką.

Paderborn przesunął rękę niżej, a potem mocno

złapał za dół kierownicy. Sprawiała wrażenie, jakby

pod jej naporem miała się złamać.

– Langer podziwia tego faceta – oznajmiła. –

Zazdrości mu dokonań i na bieżąco je śledzi.

– To jeszcze nie znaczy, że…

– To znaczy wszystko, Padre – ucięła. –

Skurwysyn nie przegapiłby takiej okazji. Albo już

któraś z ofiar tak naprawdę jest jego, albo dopiero

będzie.

– Nawet jeśli, to nic to nie zmienia.

Wiedziała aż za dobrze, do czego pije, ale nie

miała zamiaru się z nim zgadzać.

– Langer zrobi to samo, co wcześniej – podjął

Olgierd. – Skopiuje wszystko tak dokładnie, że nie

będzie widać różnicy. I nie zostawi żadnych śladów.

– Niekoniecznie – odparła od razu Siarka. – Tym

razem może być inaczej.


– Niby dlaczego?

– Bo popełnił jeden, kluczowy błąd.

– Jaki?

– Powiedział nam, jak działa.

Wiedziała, że to nieprzesadnie wiele. Ale

w przypadku tego człowieka właśnie tyle mogło

w zupełności wystarczyć. Jedno jedyne potknięcie

z jego strony okazałoby się śmiertelne, bo Karolina

tylko czekała, by je wykorzystać.

Było jednak coś jeszcze.

Coś, o czym nikomu nie powiedziała.

Przez moment jechali w milczeniu, a im dłużej

trwało, tym bardziej Siarka stawała się niepewna

tego, co działo się w głowie Paderborna. W końcu

postanowił się tym z nią podzielić.

– Powiedz mi – rzucił – chcesz złapać Langera czy

Rzeźnika znad Odry?

– Jednego i drugiego.

– Mimo wszystko powinnaś chyba…

– Poza tym nie wiemy, ile ofiar można przypisać

temu pierwszemu, a ile drugiemu.

I prawdopodobnie się nie dowiemy, dopowiedział

jej sceptyczny głos z tyłu głowy, który operował

tonem Olgierda.

– Prokurator generalny wie? – odezwał się Pader.

– A jak myślisz?

– Więc jest przekonany, że Rzeźnik to twój

priorytet.
On i cała reszta ludzi, których Karolina musiała

przekonać, by pozwolili jej objąć wydział śledczy.

Miała dosyć bezczynności i półśrodków, chciała

działać. Jeśli nie teraz, to kiedy? Była tak blisko

ujęcia Langera, tak blisko zapobieżenia

pojawieniu się kolejnych ofiar. Przy odrobinie

szczęścia być może teraz uda się to, czego wcześniej

nie osiągnęła.

Nie mogła jednak mówić o tym wprost. Przełożeni

nie chcieli słuchać o Piotrze Langerze, który już

kilkakrotnie został uniewinniony. Wynik potyczek

między nim a prokuraturą był druzgocący dla tej

drugiej, straty – niepowetowane. A od kiedy zaczął

współpracować, donosząc na innych

z przestępczości zorganizowanej, stał się

niespodziewaną żyłą złota.

Szczególnie po ostatnim nawet byle zająknięcie się

o planach wobec niego okazałoby się dla Karoliny

biletem w jedną stronę do pracy w archiwum.

– Tym razem go dorwiemy – odezwała się Siarka.

– Skąd ta pewność?

– Stąd, że ten jeden raz wiemy więcej niż on.

Paderborn sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar

na moment wypuścić kierownicę i skrzyżować ręce

na piersi w geście wymownego powątpiewania.

Zamiast tego jednak rzucił tylko Karolinie krótkie

spojrzenie.

– Twoje założenie było całkiem słuszne – odezwała

się.

– To znaczy?
– Że wiem na temat Rzeźnika znad Odry coś

więcej niż wy. I więcej niż Langer.

– Skąd? I co konkretnie?

– Od pewnej podcasterki.

– Słucham?

Siarkowska płytko zaczerpnęła tchu.

– Dziewczyna z Wrocławia – oznajmiła. – Zajmuje

się sprawą prawie od samego początku, cierpi na

agorafobię, więc nie wychodzi z domu i czasu ma aż

nadto, żeby…

– Bierzesz informacje od jakiejś podcasterki?

– A co w tym złego? – odparowała Karolina. –

Słuchałeś kiedyś Justyny Mazur albo Olgi Herring?

– Nie – odparł. – Mam za dużo zbrodni w robocie,

żeby zajmować się nimi po godzinach.

Coś w tym było, skwitowała w duchu Siarkowska,

choć Pader na dobrą sprawę nie wiedział, co traci.

Analiza dokumentacji przez osoby prowadzące

podcasty kryminalne częstokroć mogła zawstydzić

profesjonalnych śledczych, a nieraz wykraczała

poza to, co udało się ustalić w tym czy innym

komisariacie. Nikt publicznie tego nie przyznawał,

ale zdarzało się, że to właśnie z takiego

skrupulatnie przygotowywanego materiału brało się

poszlaki, których wcześniej brakowało.

– Mniejsza z tym – ucięła. – W każdym razie

dziewczyna prowadzi podcast Sekcja Zbrodni,

w którym…

– Zmyślna nazwa.

Karolina pominęła tę uwagę milczeniem.


– Robi materiały o zabójstwach i zaginięciach, ale

też niewyjaśnionych sprawach – podjęła.

– Jak bardzo niewyjaśnionych?

– Hm?

– W sensie porwań przez UFO czy…

– Powiedzmy, że czasem zagłębia się w metafizykę.

– Okej.

Było to „okej” z gatunku tych, które mówiły

absolutnie wszystko – i pozycjonowały drugą osobę

jako kogoś, kto musi bronić swoich racji.

– Wiem, co myślisz – rzuciła Siarka.

– Że musimy zatankować?

Karolina zerknęła na deskę rozdzielczą, na której

zamiast tradycyjnego napisu „fuel” lub symbolu

dystrybutora widniał gigantyczny napis

„GASOLINE”, jakby producent barracudy chciał

pokazać, że ta nie tyle spala benzynę, ile ją żre.

– To też – przyznała Siarkowska. – Ale oprócz tego

doszedłeś do wniosku, że oszalałam, zwracając się

do tej dziewczyny.

– Aż tak daleko bym nie poszedł.

– Ona wie, co robi.

– Mhm…

– I odkryła coś, co my pominęliśmy. I co ma

związek z Langerem.

– To znaczy?

Karolina trwała w bezruchu aż do momentu,

kiedy Paderborn był zmuszony na nią zerknąć.


Wtedy pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech.

– Dowiesz się wszystkiego od niej.

– Tyle że nie jedziemy do Wrocławia.

– Zrobimy sobie przystanek w drodze powrotnej.

– Nie ma mowy – odparł szybko Olgierd.

– To niedaleko.

– Niedaleko? Jakieś dodatkowe dwie godziny

drogi.

– Spieszy ci się gdzieś?

– Tak – mruknął. – Do domu.

Siarka położyła dłoń na jego plecach i przechyliła

głowę na bok.

– Ludi sobie poradzi – zapewniła. – Może nawet

zaprosi Stana na noc, żeby…

– Nie ma mowy.

Karolinie trudno było się nie uśmiechać, kiedy

słyszała, jak wiele nieuzasadnionej troski drgało

w tonie Paderborna. Jego syn nie był w ciemię bity,

nie spotykał się z byle kim. I nie należał do

nastolatków, którzy robiliby cokolwiek wbrew

swojej woli. Przeciwnie, jeśli już, to szedł pod prąd

temu, czego oczekiwali od niego inni.

– To tylko dwie godziny z Raciborza – powiedziała.

– Potem z Wrocławia będziemy mieć autostradę do

Łodzi i…

– Tam nie ma żadnej autostrady.

– Nie?

– Jest droga ekspresowa.


– Tak czy siak dobry dojazd – zauważyła

Siarkowska. – A z Łodzi pomkniemy już A2.

Odpowiedziało jej ciche westchnienie, które wzięła

za dobrą monetę. Właściwie nie musiała rozwodzić

się nad tym, co dokładnie spowodowało, że chce

zatrzymać się we Wrocławiu. Olgierd bowiem

zdawał sobie sprawę, że nie naciskałaby bez

powodu.

Rozumiał też, że z jakiejś przyczyny wolała, by to

dziewczyna prowadząca Sekcję Zbrodni sama

powiedziała mu o tym, do czego dotarła.

Nie naciskał więc, być może także dlatego, że

niespecjalnie pokładał wiarę w tych ustaleniach.

Karolina była jednak przekonana, że kiedy usłyszy,

co podcasterka ma do powiedzenia, zmieni zdanie.

Dotarli do przedmieść Raciborza w jakieś trzy

i pół godziny i tylko niewielką część tego czasu

poświęcili na analizę Rzeźnika znad Odry. Większa

przypadła na rozmowy o wszystkim innym – od

zupełnych pierdół, przez nowego chłopaka Ludiego,

aż po to, co obojgu ciążyło na sumieniu od dawna.

Nie porzucili tematu, nawet kiedy niewielką

gruntową drogą dojeżdżali do miejsca odnalezienia

zwłok.

– Więc? – rzuciła Siarka. – Jak ona się czuje?

– Nie wiem.

– Jak nie wiesz? To twoja była żona, z którą

spędziłeś…

– Od sprawy z Langerem prawie nie mam z nią

kontaktu.
Karolina powstrzymała ciche westchnięcie, które

chciało wyrwać jej się z ust. Powiedzieć, że czuła

się winna, to nie powiedzieć nic. Wciąż nie potrafiła

wybaczyć sobie tego, w co wciągnęła Ninę – i jak to

wszystko się skończyło.

– Odsunęła się – dodał Pader. – Nie chciała gadać

o tym, co było, skupiła się na pracy. Ludi coraz

więcej czasu spędzał u mnie, sam zaczął

przebąkiwać o tym, że z mamą nie jest dobrze.

A kiedy dziecko mówi coś takiego o rodzicu… Sama

rozumiesz.

Siarkowska lekko skinęła głową, ale nie

odpowiedziała.

Podjechali bliżej koryta Odry i skierowali się

w stronę kępy drzew tuż na nadbrzeżu. Widać już

było samochody i taśmy policyjne, brakowało

jednak przedstawicieli lokalnych mediów. Być może

przez te niemal cztery godziny wyciągnęli już ze

stróżów prawa wszystko, co było im potrzebne.

– Nie rozmawiałyście? – odezwał się nagle Olgierd.

Karolina nerwowo odchrząknęła.

– Próbowałam, ale…

– Zapewniła cię w typowy dla niej sposób, że

wszystko w porządku.

– Mniej więcej.

– Aha. Czyli jeszcze na dokładkę opierdoliła cię, że

robisz z niej ofiarę i tak dalej.

Siarka zmuszona była potwierdzić skinieniem

głowy.
– Spotkałyśmy się potem jeszcze kilka razy –

powiedziała. – Ale jak tylko zaczynałam temat

Langera, od razu go ucinała.

I trudno było jej się dziwić, skwitowała w duchu

Karolina.

– Wiesz, czym się teraz zajmuje? – dodała.

– Nie. Jakaś sprawa CBŚP, tylko tyle mi

powiedziała.

– Ech…

– Nie mogłabyś sprawdzić? – rzucił z wahaniem

Olgierd. – Ludi się trochę martwi.

– Popytam.

Paderborn podziękował jej za pomocą samego

wzroku, po czym wreszcie zatrzymał kołyszącą się

na nierównej drodze barracudę. Oboje wyszli z auta

mniej więcej w tym samym czasie, jakby od kilku

tygodni ćwiczyli przed mistrzostwami

w synchronicznym opuszczaniu pojazdów.

Lokalny stróż prawa w mundurze i śledcza

z tutejszej prokuratury rejonowej już na nich

czekali. On sprawiał wrażenie, jakby co rusz biegał

w maratonach, ona – jakby dzień zaczynała od

wyciskania na siłowni. Bynajmniej nie takich

przedstawicieli organów ścigania w małym

miasteczku spodziewała się Siarka – w dodatku

poczuła się w tym wysportowanym towarzystwie

nieco nie na miejscu.

Ostatnim razem biegała na studiach. Próbując

zdążyć na tramwaj linii 17, który jechał z Ogrodów

na Starołękę, spóźniona na zajęcia.


Wymienili się krótkimi uściskami dłoni

z policjantem i prokuratorką, po czym pierwszy

z nich uniósł taśmę i wprowadził ich na miejsce

ujawnienia zwłok.

Znajdowały się na piachu tuż nad rzeką.

Pozostawały całkowicie niewidoczne zarówno

z ulicy, jak i drogi gruntowej, którą nadjechała

barracuda. Na drugim brzegu rzeki również nie

było widać żadnego miejsca, z którego można by je

dostrzec.

– Kto ją znalazł? – spytał Olgierd.

– Nikt.

Paderborn i Siarka wymienili krótkie spojrzenia.

– Czyli dostaliście wiadomość – powiedziała

Karolina.

– Tak.

– Jaką?

Kobieta skinęła na jednego z kucających przy

zwłokach techników, który doskonale wiedział,

czego potrzeba. Podał Siarkowskiej niewielką

kartkę, szczelnie zapakowaną w woreczek na

materiał dowodowy.

– Nasz komendant znalazł to rano za wycieraczką

samochodu – oznajmił policjant.

Karolina kątem oka odnotowała, że Paderborn

stanął obok niej, by zobaczyć, jaką wiadomość tym

razem przekazał ten, którego nazywali Rzeźnikiem

znad Odry.

Nie różniła się od poprzednich.


Wielkimi, równymi literami zapisano miejsce,

w którym śledczy mieli odnaleźć zwłoki. Zabójca

nie dodał nic więcej, jakby tylko to się liczyło.

W chłodny sposób przekazywał jedyny istotny fakt,

nie dodając do tego ani podpisu, ani komentarza,

ani choćby słowa wyjaśnienia.

Karolina oddała kartkę technikowi i przeniosła

wzrok na ofiarę. Tak jak poprzednie, ta również

tkwiła w nienaturalnej pozie.

Ręce i nogi sprawiały wrażenie, jakby zostały

złamane, bo trudno było uznać, że stawy

w naturalny sposób dałoby się tak wykręcić.

Kończyny związano tak, by wyglądały jak

najdziwniej – i po raz kolejny Siarka pomyślała

o tym, że morderca zdaje się testować, jak bardzo

uda mu się powyginać ludzkie ciało.

Ofiara była zwrócona twarzą do rzeki, ale długie

włosy i wyraźne wcięcie w talii nie pozostawiały

wątpliwości, że mają do czynienia z kobietą.

Siarka zrobiła krok w kierunku nadbrzeża,

gotowa spojrzeć na oblicze osoby, która zginęła

w ewidentnych męczarniach. Zatrzymała się

jednak, dosłyszawszy dźwięk samochodu

nadjeżdżającego od strony ulicy.

– Spodziewacie się jeszcze kogoś? – odezwał się

Paderborn.

– Komendanta – odparł miejscowy policjant. –

Pojechał na kebab do Głodomora. Polecam, jakby

co.

Karolina nie sądziła, by mieli skorzystać

z jakiejkolwiek propozycji kulinarnej, i obróciła się


z powrotem w kierunku rzeki. Tylko na moment,

dźwięk silnika bowiem stał się głośniejszy i nie

przywodził na myśl żadnego radiowozu, który

znała.

Jednocześnie jednak nie był dla niej obcy.

Ledwo się ku niemu odwróciła, uświadomiła sobie

dlaczego.

Pod nadbrzeże podjeżdżał czerwony ford mustang

z tablicą rejestracyjną „W1 PIOTR”.

Pobrano ze strony pijafka.pl


ROK 2020

Adnotacje i spostrzeżenia

Niedziela, 15 marca 2020 roku.

Wschód słońca: godzina 5.49.

Zachód słońca: godzina 17.39.

Faza Księżyca: Ostatnia kwadra.

Słońce w znaku Ryb.

Liczba zakażeń COVID-19 ogółem: 4071. Zgonów:

46.

Obiekt: mężczyzna, mieszkaniec Mikolina. Wiek: 35

lat.

Trzymam go od trzech dni bez wody, tak jak

każdego wcześniej. I każdą. Płeć nie ma dla mnie

znaczenia, nikogo nie dyskryminuję. W moich


oczach wszyscy są równi, nikt nie jest lepszy ani

gorszy.

Pochodzą z wyżyn i nizin społecznych, zajmują się

odmiennymi rzeczami. Nic ich nie łączy. Nic oprócz

tego, że wszyscy mieszkają w miastach lub wsiach,

które znajdują się przy Odrze.

Nie mieszkają, mieszkali. Nigdy bowiem nie wrócą

już do swoich domów.

Ja do swojego także nie. Ale czyż nie jest tak, że

wszyscy możemy to powiedzieć w każdej podróży?

Wracamy w to samo miejsce, owszem, ale nie czeka

przecież na nas w identycznym stanie, w jakim je

zostawiliśmy. My bowiem się zmieniamy, a ono

razem z nami.

Każdy obiekt jest świadomy, że to koniec jego

drogi. A przynajmniej powinien być. Wbrew logice

jednak wszystkie te osoby od początku do końca

łudzą się, że jakimś cudem się uratują. Szczęśliwie

dla mnie. Gdyby było inaczej, jak można by

wymusić na nich cokolwiek? Brak nadziei

odebrałby mi walutę, którą mogę ich przekupić.

Ten jest już gotowy, by z nim zacząć. Od trzech

dni siedzi w pokoju, dostał tylko wiadro, do którego

się załatwia. Przez ten czas robił to samo, co

wszyscy poprzedni: groził, błagał, apelował.

Zazwyczaj opowiadają rzeczy zgoła absurdalne.

Niektórzy starają się odwoływać do mojego

człowieczeństwa, jakby miało okazać się ich

wybawieniem. Jakby stanowiło jakąś uniwersalną

wartość moralną, do której można się odnieść.

Zapominają, co od tysięcy lat dzieje się na wojnach.


Nie pamiętają o ślepym pędzie naprzód z jednym,

tylko jednym celem: by zabić drugiego człowieka.

Zaciera się w ich wspomnieniach tyle rzeczy, które

mieszczą się w pojęciu człowieczeństwa.

Niehumanitarne, masowe mordowanie zwierząt,

zżeranie ich martwych ciał poddanych obróbce

cieplnej. Gapienie się na ofiary wypadków

drogowych, szukanie krwi na postrzępionych

wrakach samochodów. Nienawiść do innych, bo

urodzili się gdzie indziej, bo inaczej myślą, bo mają

odmienny kolor skóry albo inaczej czują miłość.

Gardzenie tymi, którzy są niżej.

Gdyby tylko obiekty pamiętały, czym jest

człowieczeństwo, nigdy nie błagałyby, żeby o nim

pamiętać.

To irytujące. Ale jeszcze bardziej irytują mnie ci,

którzy zapewniają, przysięgają na wszystkie

świętości, że nikomu nie powiedzą, jeśli ich

wypuszczę.

Czy żałośnie wierzą, że tak się stanie? Jak

niewiele trzeba mieć w głowie, by uznawać to za

realną możliwość?

Jeszcze inni zalewają się łzami, mówiąc o swoich

dzieciach, rodzinie. Czy sądzą, że nie znam ich

sytuacji? Że znaleźli się tu przypadkowo?

Zanim wybiorę obiekt, długo mu się przypatruję.

Analizuję, oceniam, staram się przesądzić, czy jest

właściwy. Nie wybieram nikogo na chybił trafił,

byłoby to kompletne szaleństwo.

Może jednak nie należy się dziwić. Ci ludzie żyją

w świecie ogarniętym szaleństwem, spodziewają się


więc go także po mnie.

Kiedy obiekt z Mikolina śpi, robię to, co zawsze.

Wsuwam przez drzwi pierwszą wiadomość, a potem

obserwuję.

Zbudziwszy się, od razu ją zauważa. Rzuca się na

nią jak na koło ratunkowe, zupełnie nieświadomy,

że w istocie okaże się kotwicą, przez którą pójdzie

na dno.

Czyta, znów zaczyna ze mną negocjować. Dotarł

do momentu, kiedy jest w stanie obiecać mi

wszystko. Pieniądze, usługi, cokolwiek. Gotów

zabić, byleby uwolnić się z tego piekła.

Sytuacja, w której obecnie się znajduje, nie ma

jednak z piekłem nic wspólnego. Dopiero powoli ku

niemu zmierza.

Nie odpowiadam, nie nawiązuję kontaktu. To

pozbawione sensu. Czy naukowiec przyglądający

się zachowaniu myszy stara się do nich mówić?

Czekam, aż obiekt wreszcie zrozumie, że niczego

nie ugra. W końcu robi to, czego od niego

wymagam.

Pierwsze zadanie zawsze jest łatwe do wykonania.

Nie nastręcza żadnych trudności, nie powoduje

żadnego bólu. Wiąże się tylko z pewnym

dyskomfortem. Nie ma na celu sprawdzenia

czegokolwiek poza tym, czy obiekt jest gotów

współpracować.

Temu każę się rozebrać, a potem położyć na

plecach przed oknem z szeroko rozchylonymi

nogami.
Trochę czasu zajmuje mu wykonanie polecenia,

ostatecznie jednak to robi. Nie patrzę, nie

interesuje mnie zupełnie, jak wygląda.

Stawiam mu tylko jeden warunek: musi tak leżeć

aż do momentu, kiedy dostanie wodę. Jeśli się

poruszy, nie może na nią liczyć. Jeśli choć drgnie,

kiedy otworzę klapę w drzwiach, również.

Większość zachowuje się zgodnie z poleceniami,

nieliczni jednak próbują dopaść do klapy

w momencie, kiedy przekładam przez nią wodę.

Nie jest to żaden problem. Okienko jest na tyle

oddalone, że zawsze zdążę ją zamknąć. A nawet

gdyby jakimś cudem udało się obiektowi złapać

moją rękę, w drugiej zawsze trzymam nóż, którym

mogę ugodzić niepokornego buntownika lub

buntowniczkę.

Nigdy jeszcze jednak do tego nie doszło. Owszem,

niektórzy próbują w porę dostać się do zamykającej

się klapy, ale efekt jest tylko taki, że przez kolejne

dwa dni nie dostają wody.

Ci łamią się najszybciej, bo są już na skraju.

Pozostali – różnie.

Ten wygląda na takiego, który będzie się mieścił

w medianie.

Zachowuje się poprawnie, dostaje wodę. Uczy się,

że jeśli będzie wykonywał polecenia, przeżyje.

Nigdy nie daję im wiele płynów, bo zależy mi na

tym, by pozostawali nieco odwodnieni. Umysł jest

wtedy bardziej skory do współpracy.

Kolejna kartka informuje go, że następną porcję

wody otrzyma, jeśli stanie przed oknem, a potem


uda mu się doprowadzić samego siebie do

orgazmu.

Ponownie nie jest to dla mnie w żaden sposób

interesujące. Sprawdzam jedynie, czy obiekty są

gotowe postępować wbrew sobie i okolicznościom,

w których się znalazły. Wiedzą, że mogę

obserwować, jak się załatwiają – ale to łamie ich

ducha znacznie bardziej i uświadamia, że nie ma

między nami żadnego tabu.

Zależy mi na wykształceniu w nich dogłębnej

świadomości poniżenia. I osiągam to za każdym

razem. Niektórym zajmuje to więcej czasu, innym

mniej. Po fakcie sprawiają wrażenie, jakby to, co

właśnie zrobili, było najgorszym, czego można się

dopuścić.

Kiedy jednak dostają nieco wody, poczucie winy

i wstydu znika. Są gotowi na kolejne zadania,

znacznie trudniejsze.

I wreszcie przynoszące mi jakąś satysfakcję.

Pobrano ze strony pijafka.pl


ROK 2024

Miedonia, Racibórz

Dopiero za drugim razem słowa Karoliny dotarły do

Paderborna, w dodatku musiały zostać

wzmocnione dość wymownym gestem sugerującym,

by zachował spokój.

Zrobił to z trudem. Instynkt bowiem kazał mu

ruszyć prosto na ostatniego człowieka, który

powinien się tu znaleźć.

Piotr Langer wysiadł ze swojego mustanga

zadowolony i nonszalancki jak zwykle. Zamiast

zamknąć drzwi, oparł się o nie, po czym głęboko

wciągnął powietrze nosem. Pokiwał głową, jakby

doceniał fakt, że tutaj pachnie ono inaczej niż

w Warszawie.

– Trochę się wlekliście – rzucił do Siarki

i Olgierda.
Ci byli już przy taśmie policyjnej, lecz jej nie

minęli, zupełnie jakby stanowiła jakąś bezpieczną

dla obydwu stron granicę.

– Jechałeś za nami? – rzuciła Karolina.

– Momentami – przyznał Langer. – Ale przez

większość czasu się toczyłem.

Zerknął w kierunku granatowej barracudy

z dwoma białymi pasami biegnącymi wzdłuż maski.

– Piękne auto, ale potrzebuje naprawdę dużo

czasu, by nabrać prędkości.

Paderborn obniżył nieco taśmę i przełożył nad nią

najpierw jedną, potem drugą nogę. Siarka posłała

mu ostrzegawcze spojrzenie, jakby się obawiała, że

zrobi coś nieroztropnego, ostatecznie jednak poszła

za nim.

– Rzecz w tym, Langer, że jazda tym samochodem

nie polega na nabieraniu prędkości.

– Nie? Więc na czym?

– Na samym doświadczaniu bycia w niespiesznym

ruchu – odparł Olgierd, zbliżając się. – Cała

filozofia tego typu aut bliższa jest raczej żeglowaniu

po bezdrożach niż pędzeniu na złamanie karku po

autostradzie.

– Szkoda. Ten bezmyślny pęd ma swój urok.

Paderborn zatrzymał się po drugiej stronie

otwartych drzwi mustanga i skrzyżował ręce na

piersi, mimowolnie uwydatniając mięśnie dwugłowe

i trzygłowe ramion. Langer zdawał się

w najmniejszym stopniu tego nie odnotować.


Mierzyli się wzrokiem jak równy z równym,

sprawiając wrażenie, jakby za pomocą samego

spojrzenia mogli przesądzić, kto okaże się górą

w ewentualnym starciu.

Karolina nie miała zamiaru dłużej na to pozwalać.

– Co tu robisz? – rzuciła twardo.

Langer jeszcze przez moment patrzył na Olgierda,

jakby chciał pokazać, że nie obawia się tego, do

czego może prowadzić ta niewypowiedziana

prowokacja.

– Podziwiam przyrodę – odparł.

– Świetnie – mruknęła Siarka. – Rób to, póki

możesz, bo…

– O nie – uciął. – Znów pojawią się groźby

pozbawienia wolności?

– Od czasu do czasu najwyraźniej trzeba ci

przypomnieć, gdzie spędzisz resztę życia.

Piotr zbył tę uwagę lekkim, niewinnym

uśmiechem, który kojarzył się raczej z dzieckiem

niż z dorosłym facetem. Ale który mimo to – a może

właśnie przez to – miał w sobie coś upiornego.

Wciąż stał niedbale podparty o drzwi, teraz

koncentrując całą uwagę na Karolinie.

– Przytyłaś – oznajmił.

Siarka nie odpowiedziała.

– Twój kompan za to jeszcze bardziej przypakował.

I zmienił fryzurę.

– Brawa za spostrzegawczość – odezwał się

Paderborn.
Langer nawet na niego nie spojrzał.

– To chyba nieco problematyczne, prawda? –

spytał Karolinę. – Bo nadal chcesz się z nim

przespać, o ile się nie mylę.

Jeśli miał nadzieję na jakąś reakcję ze strony

któregokolwiek z prokuratorów, to się przeliczył.

– A może już do tego doszło? – spytał, w końcu

zerkając na Olgierda, a potem znów na Siarkowską.

– Nie, chyba nie. To nierozładowane napięcie

seksualne między wami jest wciąż wyczuwalne.

Paderborn zbliżył się jeszcze bardziej i położył

ręce na ramie drzwi mustanga.

– Dobra – rzucił.

– Skończmy to pierdolenie? – podsunął Piotr. – Bo

jest jednostronne?

Tym razem wyglądał, jakby opowiedział jakiś żart,

którego nikt inny nie pojmuje.

– Wybaczcie – dodał nieco zawiedziony. –

Parafrazuję tylko naszą wspólną znajomą.

Olgierd zmrużył oczy, chwytając metalowe

obramowanie mocniej, jakby miał zamiar

zatrzasnąć drzwi i tym samym sprasować Piotra

między nimi a resztą auta.

– Zapytam tylko raz – rzucił. – Co tu robisz?

– Właściwie powtarzasz po swojej towarzyszce,

więc…

– Więc albo usłyszymy odpowiedź, albo trafisz do

jednego z tutejszych radiowozów – ucięła Karolina.

Langer uniósł wzrok.


– Za co? – jęknął.

Żadne z nich nie zamierzało kontynuować tego

teatru. Znali Piotra dostatecznie, by wiedzieć, że

całą tę rozmowę zapewne rozegrał już na dziesięć

różnych sposobów, zanim w ogóle ją rozpoczął.

I przynosiło mu dziką radość to, że toczyła się tak,

jak sobie to zaplanował.

– Nic złego nie robię – dodał. – Przyjechałem do

jednej ze stolic Górnego Śląska, by zwiedzić miejski

rynek, tutejszą kotlinę, Arboretum Bramy

Morawskiej i przede wszystkim kaplicę zamkową

pod wezwaniem Świętego Tomasza

Kantuaryjskiego. Nie wiem, czy wiecie, ale

nazywana jest perłą gotyku śląskiego.

– Fascynujące – odparł Paderborn. – A teraz stąd

wypierdalaj.

Piotr zrobił wielkie oczy.

– Tak po prostu?

– Potrzebujesz, żebym ci to wytłumaczył inaczej?

– Chyba tak, panie prokuratorze – rzucił

niekonfrontacyjnym tonem Langer. – Bo nadal nie

wiem, co złego robię.

– Oddychasz – wytknęła Siarka.

Piotr położył dłoń na klatce piersiowej, jakby

został ugodzony w samo serce. Zaraz potem jednak

się otrząsnął i przechylił na bok, chcąc wypatrzeć,

co znajduje się za plecami Olgierda. Prokurator

równie szybko zrobił krok w tym samym kierunku.

– Niefortunne – ocenił Langer. – Kolejna ofiara

Rzeźnika znad Odry.


– Skąd ta pewność? – spytała z przekąsem

Karolina.

– Cóż, jesteśmy nad Odrą, a wokół unosi się

zapach śmierci.

– Który znasz aż za dobrze.

– Jak każdy – odparł Piotr i bezradnie rozłożył

ręce. – Prędzej czy później wszyscy musimy z nim

obcować.

– Dosyć tego – rzucił twardo Olgierd. – Albo stąd

znikasz, albo odpowiesz za utrudnianie pracy

wymiarowi ścigania. Wybieraj.

– Nie chciałem niczego utrudniać. Przeciwnie.

Znów zaczął wodzić wzrokiem od jednego do

drugiego, a potem po raz kolejny zerknął

w kierunku nadbrzeża.

– Mogę wam pomóc – dodał.

– Pomóż sobie – poradziła Karolina. – I zejdź nam

z oczu.

– Wtedy nie dowiecie się jednej ważnej rzeczy.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, Langer

westchnął teatralnie, a potem się wyprostował.

Zanim Paderborn zdążył jakkolwiek zareagować,

Piotr zatrzasnął drzwi mustanga.

– Konkretnie takiej, że ten zwyrodnialec

niebawem uderzy znów – oznajmił. – Bo ma kolejną

ofiarę.

– I niby skąd…

– Tą ofiarą jest twoja była żona, panie

prokuratorze – przerwał Piotr. – I zarazem moja


przyszła, tak się składa.

Pader i Siarka mimowolnie wymienili krótkie,

zdezorientowane spojrzenia.

– Co ty pierdolisz? – rzucił Olgierd.

– Problem tkwi właśnie w tym, że obecnie nic.

Paderborn ruszył ku niemu, nawet sobie tego nie

uświadamiając. Zapomniał o nietykalności

cielesnej, zapomniał o lokalnych policjantach,

którzy przypatrywali się całemu zajściu z oddali.

Dopiero kiedy złapał Langera za poły czarnej

koszuli, uzmysłowił sobie, co robi.

Piotr uśmiechnął się lekko, jakby tylko na to

czekał.

– Padre… – zaapelowała Karolina.

Olgierd nie miał zamiaru puszczać. Nie chodziło

o niemożliwe do przezwyciężenia emocje – te opadły

równie szybko, jak się pojawiły. Rzecz w tym, że

wypuszczając Langera tak szybko, pokazałby, że

popełnił błąd i dał się sprowokować.

Trwanie w tym pacie było jednak równie

nieroztropne.

W końcu popchnął Piotra na drzwi samochodu,

a potem otrzepał dłonie, jakby się czymś ubrudził.

Langer nagle spoważniał, co zawsze sprawiało, że

Olgierd czuł jakiś irracjonalny niepokój. Zaraz

potem Piotr odchrząknął, jakby chciał

zasygnalizować, iż to koniec żartów z jego strony.

– Nina zaginęła – oznajmił. – Była na tropie

Rzeźnika znad Odry.


– Co? – wypaliła Siarkowska.

– Nina Pokora, przed powrotem do panieńskiego

nazwiska znana jako Nina Paderborn, zaginęła, to

znaczy przepadła, siedemdziesiąt dwie godziny

temu. Była na tropie, to znaczy, że ścigała,

seryjnego zabójcę, który…

– Daruj to sobie.

– Na pewno? Wyglądacie, jakbyście potrzebowali

dodatkowych wyjaśnień.

Olgierd nie miał zamiaru dłużej tego słuchać.

Skinął na jednego z funkcjonariuszy, a kiedy ten

ruszył w jego stronę, wzrokiem zasugerował, by

zabrał ze sobą kolegę.

– Wyrzucenie mnie stąd będzie błędem – odezwał

się Langer. – W dodatku takim, którego będziesz

żałował latami.

– Nie sądzę.

– Rzeźnik ją porwał – kontynuował Piotr. –

Musiała trafić na coś konkretnego, zbliżyć się na

niebezpieczną odległość, inaczej…

– Mamy się go pozbyć, panie prokuratorze? –

uciął jeden z mundurowych, stając przy aucie.

– Tak.

Natychmiast ruszyli w kierunku Langera, a ten

uniósł otwarte dłonie, patrząc prosto w oczy

Olgierda.

– Po prostu mnie wysłuchaj.

Widząc, że niczego nie ugra, przeniósł wzrok na

Karolinę.
– A jeśli on nie potrafi, to chociaż ty spróbuj.

– Spierdalaj – rzuciła Siarkowska.

Piotr bezsilnie opuścił oczy, a potem zwiesił głowę.

Odstawiał typową dla siebie szopkę, na którą

Paderborn nie miał najmniejszego zamiaru się

nabierać. Ten człowiek nie znał emocji, nie

odczuwał ich. Potrafił jedynie je imitować – i kiedy

pojawiały się w większych odstępach czasu, a nie

zmieniały jak w kalejdoskopie, łatwo było się na to

złapać.

– Życie Niny jest zagrożone – dodał.

Olgierd zerknął na policjantów.

– Panowie – odezwał się.

Tyle im wystarczyło. Znalazłszy się przy Langerze,

wygłosili standardową formułkę wzywającą do

opuszczenia miejsca zdarzenia, po czym złapali go

za ramiona.

– Moment…

– Niech pan wsiada – polecił pod nosem jeden

z mundurowych.

– Poczekajcie chwilę, pozwólcie mi…

Drugi funkcjonariusz otworzył drzwi, a jego

towarzysz niemal synchronicznie złapał Piotra za

kark niczym zatrzymywanego podejrzanego,

którego trzeba wepchnąć do radiowozu.

– Dajcie mi powiedzieć! – zaapelował

dramatycznym tonem Langer.

Olgierd poczuł na sobie spojrzenie Karoliny, ale

nie planował na nie odpowiadać. Obserwowali nic

innego niż cyrk, który w najlepsze odstawiał ten


psychopata. Oczywiście wiedział, że Nina jest poza

radarem – z pewnością przyglądał się im

nieustannie. Zwyczajnie to wykorzystał,

zaspokajając jakąś chorą potrzebę, by napsuć im

krwi.

Nagle zaparł się o łuk drzwi mustanga,

sprawiając, że w głowie funkcjonariuszy od razu

zaświtała myśl o użyciu bardziej zdecydowanych

środków przymusu bezpośredniego.

– Rozmawialiście kilka dni temu o Stanie! – rzucił

głośno, zgięty wpół.

Karolina znów wbiła wzrok w Paderborna.

– Pokłóciliście się! – dodał Piotr. – Tuż przed jej

zaginięciem!

Olgierd trwał w bezruchu, szybko analizując,

skąd Langer mógłby czerpać wiedzę o Stanie

i o kłótni. Podsłuch? Nie, dbali o to, by

w miejscach, gdzie przebywali, żadnego nie było.

Sprzęt CBŚP szybko wyłapałby jakiekolwiek

urządzenia nagrywające.

– Pader? – spytała cicho Siarka i zawiesiła głos.

– Mówiłeś, że to nie jest chłopak dla Ludiego! –

ciągnął Langer, wciąż siłując się z policjantami.

Jeden z nich w końcu wykonał ruch, który nie

mógł umknąć nikomu choćby luźno związanemu

z organami ścigania. Odpiął kaburę i posłał

kontrolne spojrzenie Olgierdowi, jakby to on miał

tutaj decydować. Nie było pytające. Miało na celu

raczej upewnienie się, że nikt nie zaoponuje.

– W dodatku dwa lata starszy… – dodał bezsilnie

Piotr.
Policjant zaczął wyciągać broń, a Paderborn wciąż

nie potrafił przesądzić, co to wszystko oznacza.

– Poczekajcie – wyręczyła go w końcu Karolina.

Obaj mundurowi zamarli, jakby przyłapano ich na

czymś wstydliwym.

Siarkowska powoli zbliżyła się do auta i lekko

pochyliła, by spojrzeć Langerowi w oczy. Ten wciąż

stał zgięty i zaparty o mustanga, uniesienie głowy

wyraźnie kosztowało go trochę wysiłku.

– Mówię prawdę – zapewnił.

– I skąd niby ją znasz?

– Każ im mnie puścić, to się dowiesz.

Karolina zawahała się, ale tylko na moment.

Potem lekko skinęła głową do wyższego stopniem

funkcjonariusza, przekonana, że tyle wystarczy.

Mężczyzna jednak zamiast puścić Langera, spojrzał

na stojącego obok Olgierda.

– Pani prokurator wydała ci polecenie – oznajmił

Pader.

Dopiero teraz mundurowi odpuścili, a Siarka

pozwoliła sobie westchnąć z irytacją. Pewne rzeczy

się nie zmieniały, bez względu na to, czy w Pałacu

Prezydenckim siedziała kobieta, czy nie.

– Zostawcie nas – zwróciła się do funkcjonariuszy.

Nieco się ociągając, dwóch lokalnych stróżów

prawa odeszło, a ona odczekała na tyle długo, by

nie słyszeli rozmowy.

– Więc? – rzuciła.
Piotr potarł kark i skrzywił się, jakby nigdy nie

doświadczył tak daleko idącej przemocy ze strony

kogokolwiek.

– Au – powiedział.

Na Paderborna całe to przedstawienie działało jak

płachta na byka. I nie miał zamiaru dłużej tego

znosić.

– Posłuchaj mnie, kurwa, palancie – zaczął. –

Albo dasz sobie spokój z tym aktorzeniem, albo

odejdziemy kawałek gdzieś, gdzie nikt nas nie

zobaczy, i załatwimy to wszystko zupełnie inaczej.

Langer uniósł brwi.

– Jak bardzo niemoralna jest to propozycja? –

spytał.

Zanim Olgierd zdążył zareagować, szybko uniósł

ręce w przepraszającym geście, a wcześniejszą

powagę na jego twarzy na powrót zastąpiło

rozbawienie. Atrapy emocji przewijały się przez nią

tak szybko, że Piotr nie zdążył nawet mrugnąć.

– Nie mijam się z prawdą – oznajmił. – I dobrze

o tym wiecie.

Dwoje prokuratorów milczało.

– Nina zajmowała się sprawą Rzeźnika znad Odry

– dodał Langer. – Na nowo analizowała wszystkie

tropy, które pojawiły się na przestrzeni ostatnich

dziesięciu lat. Sprawdzała, czy czegoś nie

pominięto, i próbowała odnaleźć coś, co po latach

rzuciłoby nowe światło na dawne zabójstwa.

Piotr czekał na odpowiedź ze strony Siarki lub

Padera, ponownie jednak wyraźnie się rozczarował.


– Nie jesteście dziś zbyt rozmowni.

– Mów, co wiesz – poleciła Karolina.

– Jasne, jasne… – odparł z niezadowoleniem. –

Pamiętacie tę ofiarę z Mikolina? Sprzed paru lat?

Mężczyzna między trzydziestką a czterdziestką,

nogi złamane, stopy przyszyte do głowy, ręce

wykręcone do tyłu i skrępowane sznurem, zęby

wybite i wsadzone w oczodoły, a dodatkowo…

– Do czego zmierzasz? – ucięła Siarka.

Langer wydawał się zawiedziony, że nie dane mu

było dopełnić opisu stanu, w którym odnaleziono

ofiarę nieopodal ujścia Nysy Kłodzkiej do Odry,

w opolskim Mikolinie.

– Nina ponownie się temu przyjrzała – podjął. –

Oczywiste było zarówno dla niej i dla mnie, jak i dla

was, że Rzeźnik musi długo przebywać

w miejscach, gdzie poluje na ofiary. Poznaje ich

zwyczaje, rozkład dnia, wie, kiedy i gdzie

zaatakować, tak żeby…

– Do rzeczy, Langer.

Twarz Piotra na moment przybrała

naburmuszony wyraz.

– Śledczy, którzy zajmowali się tą sprawą, za

każdym razem przepytywali mieszkańców, starając

się zidentyfikować kogoś, kto pojawiłby się

w danym miejscu stosunkowo niedawno. Kto

odstawałby od reszty, opuścił okolicę niebawem po

zabójstwie, kto rzuciłby pracę i tak dalej. I za

każdym razem nic. Żadnego dobrego kandydata.

– I?
– Nina uznała, że musi wziąć pod lupę

najmniejszą miejscowość, w której doszło do

zabójstwa. Padło na Mikolin, który zamieszkuje

jakieś trzysta, może czterysta osób. Każdy zna tam

każdego, nie ma możliwości, żeby ci ludzie

przegapili kogoś nowego.

Piotr obszedł auto, a potem przysiadł na masce,

oparł się o nią i podsunął dalej. Otrzepał ręce i się

rozejrzał.

– Trochę się zakurzył.

– Mów dalej – poleciła Siarka.

– Niestety nie mam już wiele do przekazania –

odparł Langer z westchnieniem. – Nie mogłem

towarzyszyć Ninie, ale dzwoniła do mnie kilka dni

temu z Mikolina. Mówiła, że wpadła na jakiś trop.

Okazało się, że wprawdzie we wsi od lat nie

zamieszkał nikt nowy, ale jakiś czas przed

zabójstwem tamtego człowieka w okolicy regularnie

kursował srebrny volkswagen golf z całkowicie

przyciemnianymi szybami.

Paderborn starał się ignorować wstawki

insynuujące, że jego była żona nie tylko

utrzymywała kontakt z tym zwyrodnialcem, ale też

nawet w jakiś sposób z nim współpracowała.

Przychodziło mu to jednak z coraz większym

trudem.

– I? – mruknęła Karolina. – To tyle?

– Pewna kobieta twierdziła, że auto przejeżdżało

w te same dni tygodnia, o tej samej porze.

– Znaczy?
– Od poniedziałku do piątku około siedemnastej –

oznajmił Langer. – Zakładała, że ktoś po prostu

wraca z roboty, ale nie znała nikogo, kto jeździłby

z takimi szybami. Zresztą to nielegalne.

Ostatnie słowo zdawało się nie tyle

wypowiedziane, ile wyrecytowane.

– Rzecz w tym, że golf jeździł po ulicy

Odrzańskiej. A właśnie tamtędy codziennie do

domu z pracy wracał mężczyzna, który stał się

ofiarą tego psychopaty – ciągnął Langer. –

Nieszczęśnik pracował w firmie Kampex,

produkującej plandeki. Opinie na Google dość

dobre, choć jeden z kierowców zauważył, że jeśli

ktoś przyjeżdża zestawem, jest mało miejsca, żeby

potem obrócić i…

– Więc zakładasz, że ktoś obserwował go z tego

golfa?

– Nie ja – odparł Piotr. – Założyła to Nina.

– I skąd miałbyś to wiedzieć?

Langer niewinnie wzruszył ramionami.

– Trzeba być blisko osób, które się kocha –

oznajmił. – A ja kocham Ninę całym sercem,

miłością zarówno wieczną, jak i przedwieczną.

Karolina bezsilnie westchnęła.

– Nie jestem tym, za kogo mnie macie – zapewnił

Piotr. – Nie należę do facetów, którzy po nocnej

przygodzie prowadzą swoje zdobycze rankiem do

starbucksa tylko po to, by przypomnieć sobie ich

imię.
Wyglądał na wyjątkowo usatysfakcjonowanego

porównaniem, po które sięgnął, mimo to machnął

ręką, jakby podobne rzeczy przychodziły mu na

myśl nieustannie.

– Ale łączące nas uczucia są dla was nieistotne –

przyznał. – Dla was liczy się coś innego.

– I co to niby twoim zdaniem jest?

– To, że Nina i ja od dawna działaliśmy razem,

żeby ująć tego, który wam umyka – oznajmił

Langer, po czym znów spoważniał.

Zsunął się z maski i rozejrzał czujnie, jakby

spodziewał się gdzieś tutaj zagrożenia.

– A teraz ona potrzebuje pomocy – dodał. – Mojej

i waszej. Jakkolwiek może wam to nie…

Urwał, dostrzegłszy, że połowa jego audytorium

nagle uznała, że przedstawienie się zakończyło.

Paderborn odwrócił się i odszedł, nie mając

zamiaru słuchać ani słowa więcej z ust człowieka,

który otwierał je jedynie po to, by mącić i łgać.

Skinął na dwóch funkcjonariuszy.

– Wyrzućcie go stąd – powiedział. – A jak będzie

stawiał opór, przypierdolcie mu tak, żeby już się nie

podniósł.

Pobrano ze strony pijafka.pl


2

Dorzecze Odry, województwo

lubuskie

Nina zdołała wytrzymać jeszcze tylko jeden dzień,

nim w końcu zrobiła to, co polecił jej porywacz.

Logika i racjonalizm przestały cokolwiek znaczyć,

kiedy organizm łaknął choćby kropli czegoś, co

przyniosłoby ukojenie.

Wykonała pierwsze zadanie, siadając przed

oknem.

Wykonała także drugie, choć wydawało jej się, że

nigdy nie będzie w stanie tego zrobić. Trwało to

długo, wymagało zmuszenia się do czegoś pozornie

niemożliwego. Było dla Niny jak gwałt.

Głos rozsądku z tyłu głowy wciąż podpowiadał, że

tylko przedłuża swoje cierpienia. Że cokolwiek

zrobi, nie ma możliwości, by porywacz ją wypuścił.

Mamił ją w drugiej wiadomości, przekonując, że

nigdy nie widziała jego twarzy, więc jeśli będzie


postępowała zgodnie z poleceniami, pozwoli jej

odejść.

Bzdura. Nigdy nie miała najmniejszej szansy.

Kolejnego dnia pojawił się nowy liścik.

„Zjedz to, co Ci przygotuję”.

Zabójca nie dołączył do niego niczego więcej,

spodziewała się więc, że niebawem klapa

w drzwiach znów się otworzy. Niewiele to zmieniało,

była bowiem zbyt wąska, by szybko przełożyć przez

nią rękę. Ledwo mieścił się w niej podłużny, miękki

pojemnik na wodę, jakich używają biegacze. Soft

flask? Chyba tak to się nazywało.

Klapa otworzyła się parę godzin później, równie

dobrze jednak mogło minąć ich kilkanaście.

Porywacz zasłonił okno od zewnątrz, ani chybi

jakąś dźwiękoszczelną roletą, która sprawiała, że

w pokoju zalegała kompletna ciemność.

Dopiero chwilę po tym, jak przełożył przez otwór

płaski talerzyk z jedzeniem, pomieszczenie na

powrót wypełniło się światłem z zewnątrz.

Nina potrzebowała chwili, by jej oczy przywykły

do blasku.

Kiedy znów je otworzyła, zobaczyła na talerzyku

kawałek mięsa, a obok niego kartkę. Powoli ją

rozłożyła.

„To marynowany kawałek ludzkiej śledziony.

Jeśli zwymiotujesz, już nigdy nie dostaniesz ani

kropli”.

Pokora machinalnie odskoczyła, jakby uderzyła ją

fala gorąca buchająca z pożaru. Przylgnęła plecami


do przeciwległej ściany, po czym wbrew sobie

spojrzała na pomarszczone i oślizgłe

mięso połyskujące na talerzyku.

Pobrano ze strony pijafka.pl


3

Karolina Siarkowska nie zareagowała, kiedy dwóch

policjantów zmusiło Langera, by wsiadł z powrotem

do mustanga. Zamiast tego ruszyła za

Paderbornem, a po chwili usłyszała głośny dźwięk

silnika, który w niczym nie ustępował temu pod

maską barracudy.

Oboje stanęli za powykręcanym ciałem

anonimowej kobiety, która musiała zginąć

w okrutnych męczarniach.

– Padre…

Trwał z komórką przy uchu, czekając na

nawiązanie połączenia. Ostatecznie zaklął

w duchu, a potem wybrał inny numer. Skutek był

identyczny.

– Nie odbiera? – spytała Karolina.

– Nie – odparł Paderborn, po czym rzucił niedbałe

spojrzenie w kierunku odjeżdżającego czerwonego


forda. – Ale on doskonale wie, że Nina jest poza

zasięgiem. I wykorzystuje to, żeby wyprowadzić nas

z równowagi.

Chciała się dowiedzieć, czy jest pewien, ale nawet

tak pozornie nieszkodliwe pytanie byłoby jak

przyznanie, że w słowach Langera mogło tkwić

ziarno prawdy.

– Próbuje nas rozegrać, jak zawsze – dodał

Olgierd. – Nie możemy mu pozwolić na te gierki.

– A jeśli…

– Jeśli co? – wpadł jej w słowo. – Nina stała się

przez niego wrakiem człowieka, całkowicie ją

zniszczył. Spodziewasz się, że nagle coś jej odjebało

i zaczęła współdziałać z kimś, kto…

Paderborn urwał i pokręcił głową, jakby nawet

stawianie takiej hipotezy przechodziło jego pojęcie.

– Nie słyszysz, jak absurdalnie to brzmi? – spytał.

– Słyszę – przyznała Siarka. – Ale nie zawsze to,

co absurdalne, jest nieprawdziwe.

Olgierd machnął ręką, patrząc na ciało przed

nimi, a ona poczuła być może całkiem uzasadnione

wyrzuty sumienia, że dotąd nie zajęli się kobietą,

dla której tutaj przyjechali. Bogiem a prawdą

jednak, jej nie można już było pomóc.

– Łże jak pies – skwitował Pader. – Choć to dla

psa obelga.

Zbliżył się do ciała, a potem przyjrzał się temu, co

Rzeźnik znad Odry tym razem zrobił z rękoma

ofiary. Palce były powyginane na wszystkie strony,


przewiązane jakimiś cienkimi, lecz wytrzymałymi

linkami i przyszyte do przedramienia.

Zupełnie jak rozczapierzone szpony jakiegoś

demonicznego stworzenia, skwitowała mimowolnie

Karolina.

Jakieś kości w nadgarstkach musiały zostać

złamane, wydawało się bowiem niemożliwe, by ręka

wykrzywiła się w taki sposób. Coś w barku musiało

wyskoczyć ze stawów, by zabójcy udało się odgiąć je

do tyłu i nienaturalnie unieść.

Kobieta klęczała pochylona, jakby oddawała hołd

temu, co kryło się w podziemiach.

Kiedy Olgierd zaczął powoli obchodzić ciało,

Siarkowska mimowolnie się wzdrygnęła. Przeszła

jej przez głowę upiorna myśl, że jeśli Langer nie

mijał się z prawdą, a Nina rzeczywiście trafiła

w ręce tego człowieka, to…

Urwała, nim wniosek się wykrystalizował.

– Pader… – mruknęła.

– No?

– Dla pewności może zadzwonię do kogoś w CBŚP.

– Jeśli się do nich dobijesz – odparł. – Bo

najwyraźniej mają porę lunchową i niespecjalnie

spieszy im się do odbierania.

– To znajdę kogoś, od kogo odbiorą.

Paderborn się wyprostował, a potem lekko skinął

głową. Gest nie był przesadnie ekspresyjny, ale nie

musiał być, żeby Karolina dostrzegła w nim

zarówno ulgę, jak i wdzięczność.


Odeszła kawałek, pozwalając Olgierdowi na

przyjrzenie się zwłokom, a sobie na spokojną

rozmowę.

Człowiek, który był bezpośrednim przełożonym

Niny, rzeczywiście nie odbierał. Więcej szczęścia

Siarka miała z zastępczynią komendanta CBŚP,

którą poznała kiedyś podczas okołoministerialnej

imprezy.

Podstarzała inspektor nie wiedziała konkretnie,

czym zajmuje się Nina, co właściwie nie było

niczym dziwnym. Zapewniła jednak, że zaraz

zadzwoni do kogoś, kto powinien udzielić

Siarkowskiej wszystkich niezbędnych informacji –

oczywiście na tyle, na ile nie będzie godziło to

w dobro prowadzonego przez podkomisarz Pokorę

postępowania.

Karolina nie miała wątpliwości, że ta w istocie

jakieś prowadzi. Wbrew jednak temu, co twierdził

Langer, nie mogło mieć nic wspólnego z Rzeźnikiem

znad Odry. Nina wchodziła w skład Wydziału do

Zwalczania Zorganizowanej Przestępczości

Kryminalnej i Aktów Terroru, nie ścigała seryjnych.

Chyba że ci jednocześnie kwalifikowali się jako

przestępczość zorganizowana. Jak swego czasu

Piotr L.

Karolina odczekała chwilę, uznawszy jednak, że

trochę czasu minie, nim ktokolwiek się z nią

skontaktuje, ruszyła z powrotem w kierunku

Padera. Po dwóch krokach usłyszała dźwięk

dzwonka.

Odebrała od razu.
– Wiem, że mi wierzysz – rozległ się głos, którego

nie spodziewała się usłyszeć.

Niech go chuj.

– Widziałem to w twoich oczach.

Rozłączyła się, nim Langer zdążył dodać coś

więcej. Miała świadomość, że tylko się bawi. Nawet

gdyby jakimś cudem zasięgnął wiedzy o podobnym

zdarzeniu, nigdy nie przekazałby niczego wprost.

Użyłby tego do swoich chorych gierek, ot co.

Moment później telefon zadzwonił znów. Tym

razem kierunkowy wskazywał na numer

stacjonarny gdzieś w Warszawie.

– Tak?

– Pani prokurator Siarkowska?

– Zgadza się.

– Dobry – rzucił męski głos. – Podinspektor

Bednarz, WZZPKiAT CBŚP.

Karolina zamrugała z niedowierzaniem.

– Doszły mnie słuchy, że szuka pani mojej

podwładnej – dodał mężczyzna.

– Owszem.

– Mogę wiedzieć, w jakim celu?

– Nie – odparła Siarka. – Ale może pan mi

powiedzieć, gdzie obecnie jest podkomisarz Pokora

i jak się z nią skontaktować.

Odpowiedziało jej chwilowe milczenie.

– Jest pan tam?


– Jestem. Po prostu zastanawiam się, skąd ten

ton.

Karolina uniosła lekko głowę.

– Stąd, że jestem naczelniczką Wydziału

Śledczego w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie.

– I?

– I powinno ci to powiedzieć wszystko, co musisz

wiedzieć.

Mężczyzna po drugiej stronie linii prychnął

w sposób, który kazał Siarkowskiej sądzić, że gdyby

tylko miała głos nieco niższy, a dodatkowo była

wyposażona w jabłko Adama, ta rozmowa

przebiegałaby inaczej.

– Tak szybko przeszliśmy na ty? – spytał. – Ani się

obejrzymy, a…

– Nie zwykłam mówić per pan komuś, komu

zamierzam spierdolić całą karierę.

Odpowiedziało jej krótkie zawahanie. Tym razem

bez parsknięcia.

– Bo zdajesz sobie sprawę z tego, że mogę to

zrobić, prawda? – dodała Siarka. – Masz w tym,

kurwa, zakutym łbie na tyle dużo miejsca, żeby

pomieścić świadomość tego, jak zostaje się

naczelnikiem wydziału w warszawskiej okręgówce?

Nadal nic.

– Jeśli nie, to ci podpowiem – ciągnęła Karolina. –

Otóż musisz mieć całkiem niezłe układy z górą,

z ulicy raczej się tam nie dostaniesz. Z przypadku

także nie. Albo masz plecy, które pozwalają ci na

wiele, albo zostajesz na niższym stanowisku.


– Cóż…

– A kiedy przenosisz się z Prokuratury Krajowej,

to właściwie zachodzi pewność, że ministrowi nie

jest obojętne twoje zdanie.

Siarkowska usłyszała ciche chrząknięcie. I tylko

tyle.

– Jeśli więc nie chcesz, żebym zrobiła z tego

użytek, sugeruję, żebyś przestał mnie wkurwiać.

– Nie miałem zamiaru.

– W takim razie słucham: gdzie jest Nina?

Gdyby chodziło o bardziej newralgiczną

informację, zapewne tyle by nie wystarczyło.

Karolina spodziewała się jednak, że w tej sytuacji

facet będzie chciał po prostu mieć to jak najszybciej

z głowy.

I nie pomyliła się.

– Tydzień temu wzięła L4 – oznajmił podinspektor

Bednarz.

– Że co?

– Miała wrócić wczoraj, ale się nie pojawiła.

Siarka machinalnie obróciła się w stronę

Paderborna, który nadal skupiał się na ciele

kobiety nad rzeką.

– Założyłem, że cokolwiek ją złapało, najwyraźniej

jest upierdliwsze, niż myślała.

Sukinsyn. Nie mógł tak od razu?

– Dzwoniliście do niej? – rzuciła nerwowo

Karolina.
– Nie.

– I nie mówiła, co zamierza robić?

– A co ma robić na L4? Chorować.

– Kurwa mać…

– Ale o co chodzi?

Siarkowska rozłączyła się, nie czując się

zobligowana do udzielania temu człowiekowi

jakichkolwiek odpowiedzi. Zaraz potem wybrała

numer, z którego moment wcześniej do niej

dzwoniono.

Pobrano ze strony pijafka.pl


4

Lekki wiatr od rzeki niósł charakterystyczny

zapach, wzbudzający w Paderbornie sielskie

skojarzenia. Nijak nie pasował do tego, co się tutaj

wydarzyło i czego efekt mógł teraz obserwować.

Nie przyglądał się ciału nadto analitycznie. Nie

odzywał się do nikogo z kręcących się wokół ludzi,

ani policjantów, ani techników, ani pracowników

tutejszej rejonówki. Właściwie musiał sprawiać

wrażenie nieprzesadnie zainteresowanego

zwłokami.

– Coś panu powiedzieć? – rozległ się kobiecy głos

zza pleców Olgierda.

Ten obejrzał się i zobaczył podchodzącą do niego

techniczkę kryminalistyczną, która wcześniej

przedstawiła się jako Czarnecka. Imienia nie

pamiętał, nazwisko też niebawem zapomni.

Problem w tym, że wszystko inne na długo

pozostanie w jego pamięci.


– Nie trzeba – odparł.

– Nie chce pan wiedzieć, jak zginęła ofiara? Które

obrażenia zostały zadane post mortem, a które za

życia? Jaki był czas zgonu i co…

– Obawiam się, że nie muszę pytać – uciął Pader.

– I to realna obawa.

Czarnecka stanęła obok niego, a potem zsunęła

biały kaptur, ukazując mocno ściągnięte, niemal

całkowicie przylegające do głowy jasne włosy. Gest

zdawał się sugerować, że w takim razie cała jej

robota tutaj dobiegła końca.

Paderborn obrócił głowę w jej stronę.

– Ofiara zginęła od wielonarządowych urazów

wewnętrznych – powiedział ciężko. – Nie sposób

ustalić, który z ciosów pozbawił ją życia, bo było

ich tyle, że właściwie kilkanaście lub kilkadziesiąt

mogło okazać się tymi śmiertelnymi.

Czarnecka otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła.

Nie musiała odpowiadać. Wszyscy tutaj byli bowiem

świadomi tego, na jak dotkliwe i długie tortury

Rzeźnik znad Odry za każdym razem skazuje swoje

ofiary.

– Kości kończyn górnych i dolnych były łamane

w różnych miejscach – kontynuował jednostajnym

tonem Olgierd. – Część pośmiertnie, większość

jednak za życia ofiary. W dodatku niektóre noszą

znamiona samookaleczeń.

Krótkie zerknięcie w kierunku techniczki

potwierdziło, że Paderborn miał rację.

– Zupełnie jakby ofiary zostały zmuszone, by

same złamać sobie ręce – dodał.


– Okej…

– Sekcja zwłok wykaże kolejne obrażenia

charakterystyczne dla ofiar tego zabójcy. Jeśli ciało

umieszczono tutaj stosunkowo niedawno, w treści

żołądkowej zostanie wykryte niemal surowe mięso.

Czarnecka lekko się wzdrygnęła, mimo że

z pewnością słyszała i widziała już gorsze rzeczy.

A może nie? Może była miejscową, początkującą

lekarką, która została wezwana na miejsce

zdarzenia, bo w okolicy nie było nikogo innego?

Paderborn oderwał wzrok od powykrzywianego

ciała i odwrócił się w jej stronę.

– Pani stąd?

– Nie. Z centrali.

– A gdzie jest centrala?

– W Opolu.

Olgierd zmrużył lekko oczy i skinął głową.

– Tam też sporo widzieliście – odezwał się.

– Sporo – przyznała Czarnecka i z oporem

wskazała dłonią ciało. – Ale nie tyle.

Właściwie mógł to powiedzieć każdy śledczy

w jakimkolwiek miejscu w kraju, skwitował

w duchu Pader. Jedynym człowiekiem, który

pozostawiał po sobie równie makabryczny powidok,

był Piotr Langer. Choć on, w odróżnieniu od

Rzeźnika znad Odry, zdawał się czerpać

przyjemność także z tego, że ostatecznie kończy

cierpienia swoich ofiar.

Drugi z nich był jak upiorny demon, który

pragnął znęcać się już nie tylko nad ciałami, ale


nawet nad duszami tych, których wybrał.

– W gałki oczne wlano jakąś rozgrzaną czarną

substancję, która…

– Smołę – uciął Olgierd.

Czarnecka nerwowo odchrząknęła. Nic dziwnego,

każdy mógł bez trudu przypomnieć sobie to

uczucie, kiedy coś niewielkiego, ledwie pyłek,

wpada do oka. To, co przeżywały ofiary Rzeźnika,

było nie do objęcia umysłem.

– Skąd pan wie?

– Bo on zawsze postępuje tak samo.

Techniczka przesunęła się lekko w bok, potem

w drugi. Zupełnie jakby ciało robiło wszystko, by

przekonać umysł, że najwyższa pora się oddalić.

– Ale podobno są jakieś różnice – odezwała się.

– Hm?

– Tak mówiła ta dziewczyna w podcaście.

Olgierd skrzyżował ręce na piersi i wypełnił ją

powietrzem.

– Wie pan, Sekcja Zbrodni.

– Tak, kojarzę.

– Słuchał pan?

– Nie.

– Może pan powinien – zauważyła Czarnecka. –

Dziewczyna wykonała kawał dobrej roboty.

– To znaczy?

Techniczka rozpięła nieco suwak białego

kombinezonu i obróciła się w stronę Paderborna.


Spod szczelnego stroju buchnęła fala ciepła

i niezbyt przyjemny zapach dowodzący, że

Czarneckiej spieszyło się rano tak bardzo, iż

zapomniała o antyperspirancie. Zdawała się jednak

tego nieświadoma, Olgierd zaś nawet nie mrugnął.

– Twierdzi, że Rzeźnik eksperymentuje –

oznajmiła.

– W jakim sensie?

– Testuje tych wszystkich ludzi, sprawdza ich

wytrzymałość i gotowość do spełniania jego

zachcianek. Stawia im podobne albo nawet

identyczne zadania. Niektórzy wykonują je sami,

a jeśli tego nie zrobią, wyręcza ich. Tych bardziej

uległych traktuje lepiej, pozwala im pożyć dłużej,

a tych niechcących współpracować męczy i nie daje

im spokoju.

Paderborn cicho westchnął.

– To wszystko hipotezy pozbawione dowodów –

oznajmił. – Typowe szukanie sensacji i granie pod

podcastową publiczkę.

– To jak pan wyjaśni, że u jednych te same

obrażenia powstają ipso, a u innych post mortem?

– Na przynajmniej kilka różnych sposobów.

– A różnice w toksykologii? – spytała Czarnecka. –

Dziewczyna twierdzi, że niektórym ofiarom były

podawane środki przeciwbólowe. Pewnie tym,

którzy lepiej współpracowali.

– To także niekonkluzywne – zauważył Pader. –

Zabójca mógł po prostu chcieć dłużej znęcać się

nad niektórymi ofiarami i obawiał się, że z bólu

stracą przytomność.
– No nie wiem. Mnie się wydaje, że w tym

podcaście jest kilka dobrych teorii.

Nie tobie jednej, skwitował w duchu Olgierd, po

czym obrócił się w kierunku Siarkowskiej. Zrobił to

akurat w momencie, kiedy szła w jego stronę

szybkim krokiem, chowając telefon do kieszeni.

Zobaczywszy na jej twarzy silne emocje, od razu

ruszył jej naprzeciw.

Przyspieszyła, a on zrobił to samo.

– Co jest? – rzucił niepewnie.

– Nina od tygodnia jest na L4.

– Co?

– Rozmawiałam z jej przełożonym. Nie mają z nią

kontaktu, nie wiedzą, co…

– Zaraz.

– Nie jest na służbie, Padre – oznajmiła nerwowo

Karolina. – Cokolwiek robi, nie ma to nic wspólnego

z CBŚP.

Olgierd wstrzymał oddech, jakby dzięki temu

mógł także zatamować myśli, które napływały do

jego głowy.

– Ale…

– Musimy założyć, że coś się stało – ucięła Siarka,

jakby uznała za konieczne przedrzeć się przez fazę

wyparcia. – Nie zniknęłaby ot tak na tyle czasu. Nie

bez powodu.

Nie musiała tego mówić, świadomość, że nie

odcięłaby się od Ludiego, była u Paderborna

dotkliwie obecna. Nie potrafił jednak wydusić


z siebie niczego, co miałoby choćby minimalny

sens.

Mimo to spróbował.

– W takim razie Langer…

– Mógł mówić prawdę, przynajmniej częściowo –

wyręczyła go Siarkowska. – Ale równie dobrze mógł

całkowicie zełgać.

Olgierd gorączkowo powiódł wzrokiem

w kierunku, gdzie znikł czerwony mustang.

– Mógł sam ją porwać – dodała Karolina. –

I zamknąć gdzieś, gdzie zamierza potraktować ją

tak, jak Rzeźnik swoje ofiary.

Boże.

Obydwie wersje oznaczały praktycznie to samo.

Pobrano ze strony pijafka.pl


ROK 2015

Adnotacje i spostrzeżenia

Poniedziałek, 20 lipca 2015 roku.

Wschód słońca: godzina 04.37.

Zachód słońca: godzina 20.46.

Faza Księżyca: wzrastający sierp.

Słońce w znaku Raka.

Obiekt: kobieta, mieszkanka Krosna Odrzańskiego.

Wiek: 35 lat.

Spostrzeżenie: kobiety zdają się znacznie

logiczniejsze od mężczyzn. Niewątpliwie wykazują

też większą tolerancję na ból, ale to dla mnie nic

nowego.

Ta, która obecnie jest obiektem, wytrzymała bez

wody dni pięć.


Odmówiła rozebrania się, nie dokonała

samogwałtu. Długo powstrzymywała się przed

jakąkolwiek oznaką uległości, twierdząc, że

podjęcie przez nią współpracy okazałoby się

bezcelowe.

Powtarzała, skądinąd całkiem słusznie, że i tak ją

zabiję. Podkreślała przy tym, że w takim razie woli

sama odebrać sobie życie.

Nie była oczywiście w stanie tego zrobić.

Chciała odmówić mi satysfakcji z tego, co ją

spotykało, nie miała jednak żadnych narzędzi, by to

zrealizować. Uderzanie głową o piankę

wygłuszającą nic by nie dało, nie zdołałaby zadać

sobie ciosu na tyle mocnego, by uszkodzić mózg.

Podłoga była równie miękka, a lekkie kartonowe

talerzyki zostały zaprojektowane tak, by nawet

dzieci mogły się nimi bezpiecznie posługiwać.

Żadnych ostrych krawędzi, żadnych zagrożeń.

Kobieta długo trwała przy swoim, upierając się, że

umrze z odwodnienia. Nie doceniła jednak tego, jak

silny jest instynkt samozachowawczy.

W końcu się rozebrała. Potem zrobiła to, co

należy. Ostatecznie dostała mięso z adnotacją, iż

pochodzi z uda innej ofiary. Zjadła tylko kawałek,

po czym zwymiotowała. Czynność powtórzyła trzy

dni później, z zadowalającym skutkiem.

Po kilku kolejnych dniach otrzymała czwarte

zadanie.

Miała złamać sobie kość przedramienia. Do

osiągnięcia tego celu nie zostało dostarczone jej


żadne narzędzie pomocnicze, musiała liczyć

wyłącznie na siebie.

Długo się – nomen omen – łamała, ostatecznie

jednak zaczęła podejmować próby. Była silnie

odwodniona i głodna, balansowała na granicy

świadomości. Kiedy podjęła decyzję, otrzymała

w nagrodę kawałek upieczonej piersi, ale jej nie

spożyła.

Kilkakrotnie próbowała złamać sobie rękę, nim

w końcu unieruchomiła ją mocno za pomocą

drugiej, po czym całym ciężarem ciała zwaliła się

na nią tak, by kolano znalazło się mniej więcej na

środku przedramienia.

Co ciekawe, nie krzyknęła. Na jej twarzy pojawił

się grymas bólu, ale trudno stwierdzić, na ile był

reakcją powodowaną psychiką, a na ile realnym

cierpieniem. Biała kość przebiła zakrwawioną skórę

mniej więcej w połowie odległości od nadgarstka do

łokcia.

Kobieta starała się nie patrzeć na swoje

obrażenia, kiedy jednak to zrobiła, zaczęła płakać.

Odczołgała się w kąt pokoju i została tam na jakiś

czas.

Po godzinie dostała wodę.

Zaczęła nieudolnie próbować włożyć wystające

kości na miejsce, ale nie odniosła przy tym żadnych

sukcesów. Choć wcześniej nie krzyczała, w tamtym

momencie zaczęła. Towarzyszył jej wyraźny ból,

wedle moich ustaleń pojawiający się wskutek

spadku adrenaliny.
Nastąpiły dwa dni bez wody, kolejnego kobieta

otrzymała wiadomość o piątym zadaniu. Było to

ostatnie z tych najmniej inwazyjnych.

Miała wygiąć kolano do granic możliwości, po

czym podskoczyć i opaść na nie całym ciężarem

ciała tak, by zostało złamane.

Poradziła sobie za trzecim razem, ból pojawił się

od razu i całkowicie ją znokautował. Kiedy doszła

do siebie, dostała coś do ugaszenia pragnienia. Tym

razem nie była to woda, ale pochodzący ode mnie

mocz, o czym została poinformowana w krótkiej

wiadomości.

Wypiła.

W nagrodę otrzymała do zjedzenia kawałek mięsa,

nie wahała się ani przez chwilę.

Należało uznać, że jest gotowa do dalszych zadań.

Kolejne otrzymała po kilku dniach. Sprowadzało

się do wbijania sobie szpikulca w piersi tyle razy,

by cały jej brzuch pokrył się krwią. Została

poinformowana, że zbyt duże interwały między

jednym a drugim ciosem skutkować będą brakiem

wody przez następne dni.

Moment dostarczenia im szpikulca zawsze jest

kluczowy.

Oczywiście zdarzają mi się błędy, jak każdemu.

Czasem niewłaściwie oceniam gotowość obiektów

do współdziałania i nie doceniam, jak bardzo są

rozchwiane emocjonalnie.

Dochodziło niestety do sytuacji, w których obiekty

wykorzystywały szpikulec, by śmiertelnie się

ugodzić. Dalsze zadania trzeba było wykonać za


nie, już pośmiertnie, co nie przynosi wielkiej

satysfakcji.

Ciało ludzkie dziwnie się zachowuje, kiedy

pozbywa się duszy. Początkowo wiotczeje, by

następnie stężeć, zastygnąć w śmiertelnej pozie.

Kluczowy jest okres do trzech godzin po śmierci,

tuż przed tym, jak nastąpi rigor mortis. Czasem da

się wydłużyć go do ośmiu, potem jednak zachodzą

zmiany, przez które trudno cokolwiek zrobić

z ciałem. Trzeba czekać kolejne trzydzieści godzin,

nim na powrót zwiotczeje.

Lepiej się spieszyć. Jeśli nie dokona się

odpowiednich rzeczy w pierwszym etapie, potem

potrafią nastręczyć dużych trudności.

A już najlepiej mieć do czynienia z obiektami

żywymi.

Kobieta nie chciała umierać, zaczęła żyć

w delirium, w którym całkowicie omamił ją

irracjonalny scenariusz przetrwania.

W wiadomościach naturalnie była zapewniana

o tym, że jeśli wykona każde polecenie, będzie

mogła odejść.

Owszem, z poważnymi ranami, ale przeżyje. Wróci

do swojej córki, do swojego męża. Przejdzie

rekonwalescencję, nie będzie łatwo, ale sobie

poradzi. Lepiej się okaleczyć i żyć niż przestać

istnieć, prawda?

Odpowiadała twierdząco. Zarówno przy tych, jak

i kolejnych zadaniach.

Nie wytrzymała jednak długo.

Wciąż czekam na kogoś, kto wytrzyma.


Pobrano ze strony pijafka.pl
ROK 2024

Okolice Skorogoszczy, województwo

opolskie

Karolina długo próbowała powstrzymać jedyny

słuszny komentarz, jaki cisnął jej się na usta. Po

przeszło godzinie jazdy z Raciborza pozwoliła sobie

jednak w końcu na to, by go zwerbalizować.

– Skurwysyn pierdolony.

Pader tylko skinął głową.

Od kiedy odjechali w kierunku Opola, próbowała

dodzwonić się pod numer, którego wcześniej używał

Langer. Ten jednak kilkakrotnie odrzucił

połączenie, po czym wyłączył komórkę.

Wciąż była nieaktywna i Siarka doszła do

wniosku, że to ostatni raz, kiedy słyszy ten zasrany

głos na poczcie.
„Tutaj Piotr Langer. Miło mi, że próbujesz się

skontaktować, niestety w tej chwili nie mogę…”

Nie miała zamiaru ani wysyłać wiadomości, ani

się nagrywać. Ostatecznie pozwoliła sobie jednak

na to, by zostawić mu kilka niewybrednych słów.

– Co robimy? – spytała, odkładając telefon

w miejsce, które niegdyś służyło podróżującym

barracudą za popielniczkę.

Paderborn spojrzał na nią bezradnie.

– Nie wiem.

Nie było sensu się oszukiwać, że wpadną na

jakieś przełomowe rozwiązanie. Oboje zdawali sobie

sprawę, że po pierwsze, mają tylko jeden trop.

Prowadził do Mikolina, wsi, w której według

Langera Nina miała szukać jakichś poszlak.

I po drugie, że trop ten jest martwy. Jeśli Pokora

rzeczywiście coś tam znalazła i tym samym

ściągnęła na siebie uwagę Rzeźnika znad Odry, to

musieli uznać, że ten usunął to, czym Nina mogła

mu zagrozić.

– Gdzie on mówił, że ta ofiara pracowała? –

odezwał się Olgierd.

– W jakimś…

– Coś z namiotami?

– Nie – odparła Siarka. – Z plandekami.

– Ale pamiętam, że nazwa kojarzyła się

z namiotami i…

– Miała „ex” na końcu.

Pader pstryknął palcami.


– Kampex – powiedział.

– Chyba tak.

Karolina szukała w Google Maps, ale na próżno.

Najwyraźniej nikt nie przejął firmy i po kilku latach

nie było już po niej śladu. Przypuszczali jednak, że

wystarczyło zapytać kogokolwiek we wsi,

a dowiedzieliby się, gdzie się mieściła.

Spróbowali z pierwszym lepszym przechodniem.

Facet jechał na rowerze, wyraźnie zmęczony

słońcem i najpewniej także życiem. Zatrzymał się

leniwie i zerknął na barracudę bez emocji, jakby

podobne auta były tu na porządku dziennym.

Siarkowska otworzyła okno, mocując się nieco

z korbą.

– Dzień dobry – rzuciła, wychylając się.

– Bry.

– Wie pan może, gdzie się mieściła firma robiąca

plandeki, Kampex?

– Mhm.

Rozejrzał się, mrużąc oczy, jakby przed

wskazaniem kierunku musiał ustalić siłę wiatru,

rotację Ziemi i inne sprawy.

– A o co to chodzi? – bąknął.

– Po prostu musimy znaleźć to miejsce.

– No ale… po co? Już ktoś o to rozpytywał.

– Kto?

– Taka jedna, parę dni temu.

– To znaczy?
– Z policji. Pokazała legitymację, że komenda

główna.

Boże, a więc Nina rzeczywiście tutaj była.

Ale to oznaczało, że Langer przynajmniej

częściowo nie kłamał. Czy rzeczywiście było

możliwe, że z nim działała? Chęć ujęcia Rzeźnika to

jedno, ale zbratanie się z kimś równie bestialskim

to zupełnie co innego.

Nie, to było całkowicie absurdalne. Wprost nie do

wyobrażenia.

Nigdy nie podjęłaby współpracy z człowiekiem,

który wywołał w niej tak dużą traumę, że

praktycznie musiała usunąć się z własnego życia,

zatracić w pracy i wręcz zniknąć dla wszystkich ze

swojego otoczenia.

Siarka urwała tok myśli, kiedy Paderborn nagle

odpiął pas i nachylił się w stronę mężczyzny,

z którym rozmawiała.

– Co pan jej powiedział? – rzucił.

– A nie wiem, coś tam powiedziałem… – odparł

mieszkaniec wsi i zakasłał cicho. – Poratowała

dwiema dyszkami.

Karolina nie sądziła, by przekazał to w ramach li

tylko ciekawostki, czym prędzej więc sięgnęła do

torebki i wyjęła taki sam banknot, jakim zapewne

wcześniej „poratowała” tego człowieka Nina.

Przyjął bez mrugnięcia, jakby mu się należało.

– Pojedziecie prosto, do końca ulicy – oznajmił,

wskazując kierunek. – Potem w prawo, jakieś

trzysta, czterysta metrów, i w lewo. Zobaczycie


budynek, co stoi z dala od domów. Tam był

Kampex.

Odszedł, nim Siarkowska zdążyła podziękować,

ale Paderborn i tak nie miał zamiaru tracić czasu

i szybko wcisnął gaz. Minęli wskazany zjazd,

przejechali kilkaset metrów i zgodnie z poleceniem

skręcili w lewo. Ledwo znaleźli się na niewielkiej

uliczce dojazdowej, przekonali się, że nie są sami.

Pod wyraźnie opuszczonym, porzuconym

budynkiem stał samochód, który śnił się Karolinie

po nocach.

Czerwony mustang.

Siarka kątem oka odnotowała, jak Paderborn

napina wszystkie mięśnie.

– Tylko spokojnie – rzuciła szybko.

Jedyną odpowiedź stanowił fakt, że wskazówka

prędkościomierza drgnęła nie w tę stronę, w którą

trzeba, a barracuda skoczyła naprzód.

– Padre…

– Zabiję go, kurwa.

– Uspokój się.

Prędkość auta nadal rosła, zupełnie jakby Olgierd

zamierzał wbić się w forda stojącego przed

zniszczonym ogrodzeniem. Siarka zaparła się

o deskę rozdzielczą – i chyba właśnie to

uświadomiło mu, co w istocie robi.

Ocknął się jakby z jakiegoś transu, wdusił

hamulec, a tylne koła zaryły o ziemię, rozrzucając

ją na wszystkie strony.

– Zwariowałeś?
Pader rzucił jej krótkie, przepraszające spojrzenie,

a potem chwycił za klamkę i wypadł na zewnątrz.

Karolina szybko się rozejrzała, nigdzie jednak nie

dostrzegła Langera.

Pojawił się moment później, wychodząc

z budynku, w którym okna były powybijane,

a drzwi zapewne przeniesione gdzieś, gdzie

przydały się bardziej.

Ledwo Siarkowskiej udało się wysiąść

z barracudy, usłyszała głos nacierającego na Piotra

prokuratora.

– Gdzie ona jest?! – rzucił Paderborn.

– Sam chciałbym wiedzieć.

Karolina ruszyła w ich stronę z nadzieją, że zdąży,

nim będzie za późno. Zdawała sobie jednak sprawę,

że nawet kilka sekund może okazać się kluczowe.

Dopadła do Olgierda w momencie, kiedy ten

złapał Langera za fraki. Położyła Paderowi rękę na

ramieniu, a on w pierwszej chwili wyglądał, jakby

jakiś mimowolny odruch kazał mu odwinąć się

osobie, która stara się go powstrzymać.

Ostatecznie po prostu zastygł, trzymając czarną

koszulę Piotra, jakby miał zamiar ją rozerwać. Ten

zaś sprawiał wrażenie, jakby ewentualna

konfrontacja była mu całkowicie obojętna.

– Zapytam jeszcze tylko, kurwa, raz – syknął

Olgierd.

– Nie musisz. Odpowiedź będzie taka sama.

– Posłuchaj mnie, chuju jebany…


– Nie wiem, gdzie jest Nina – przerwał mu Langer.

– Wiem tylko, że to właśnie tutaj dotarła, zanim

urwał się z nią kontakt.

Patrzyli na siebie nieruchomymi spojrzeniami,

Karolina mogłaby przysiąc, że nawet nie mrugają.

W końcu usłyszała, jak Paderborn klnie przez

zaciśnięte usta, a potem wypuszcza Piotra tak,

jakby pozbywał się czegoś obrzydliwego.

Brakowało tylko, by otarł dłonie i się skrzywił.

Zamiast tego jednak odwrócił się i mocno

pocierając kark, odszedł o krok.

– Rozumiem ten naturalny instynkt – odezwał się

Langer. – I szanuję.

– Pierdol się, ty chory pojebie.

Kąciki ust Piotra uniosły się w charakterystyczny

dla niego, niepokojący sposób – tylko na jeden,

krótki moment, by uśmiech nie dotarł do oczu.

Właściwie gdyby Siarkowska nie wiedziała, czego

szukać na jego twarzy, z pewnością by to

przegapiła.

– Obaj ją kochamy – dodał Langer. – To całkowicie

zrozumiałe, że starasz się jak najszybciej znaleźć

winnego, ale zapewniam cię, że…

– Nie potrafisz nawet udawać miłości – wpadła mu

w słowo Karolina, wychodząc z założenia, że im

szybciej przerwie te brednie, tym lepiej.

Piotr powoli się do niej obrócił, a kiedy jego wzrok

padł na jej oczy, odniosła wrażenie, jakby przez

nieopatrzne wypowiedzenie jakiejś starodawnej

klątwy przywołała samego antychrysta.

– Skąd możesz to wiedzieć? – spytał Langer.


– A jak ci się wydaje?

– O ile mnie pamięć nie myli, nigdy nie wyznałem

ci miłości – zauważył, zbliżając się nieco. – A może

powinienem.

Siarka walczyła ze sobą, by się nie cofnąć, bo

każdy centymetr, który ich obecnie dzielił, zdawał

się na wagę złota.

– Jesteś naprawdę piękną kobietą – dodał Piotr.

– Odpuść sobie.

– Ale co? – odparł niewinnie. – Nie chcę

wprowadzać cię w dyskomfort, ale musisz przecież

zdawać sobie sprawę z tego, że zawsze postrzegałem

cię jako wyjątkowe, absolutnie niespotykane

zjawisko. Twoja inteligencja, pewność siebie,

wytrwałość i…

– Zamknij mordę – rzucił odwrócony do nich

plecami Olgierd.

Langer przyjął wręcz komicznie zawiedziony wyraz

twarzy, jakby jako naturszczyk trafił na deski

renomowanego teatru i za wszelką cenę próbował

pokazać, że potrafi grać.

Skupiał się na Karolinie, jakby to ona stanowiła

jego jednoosobową widownię.

– Nie słyszysz tego za często, prawda? – spytał.

Siarkowska nie odpowiadała, nawet się nie

poruszyła.

– A powinnaś codziennie – dodał Piotr. –

Zakładam jednak, że nie masz od kogo.

– Powiedziałem, żebyś się, kurwa, zamknął.


Paderborn obejrzał się przez ramię, a Karolina

szybko skorzystała z okazji i posłała mu spojrzenie

będące apelem o to, by nie dał się sprowokować.

W głębi ducha musiał zdawać sobie sprawę, że

Langerowi właśnie o to w tym wszystkim chodzi.

– Chętnych na pewno masz na pęczki – podjął

ten. – Może więc problem leży po twojej stronie? To

ten zawód miłosny z Kordianem wciąż się za tobą

ciągnie?

Żaden mięsień na twarzy Siarkowskiej nawet nie

drgnął.

– A może problemem jest nadmierne skupienie na

pracy? Od lat pniesz się w górę, być może także

dlatego, że nie masz żadnego balastu. Nic cię nie

hamuje. Ciąża nie wymusza przerwy w karierze,

dziecko nie budzi cię po nocach, partner nie

wpędza w depresję, kiedy okazuje się, że cię

zdradził.

Langer powiódł wzrokiem po nieboskłonie, jakby

tam miał znaleźć jakieś wskazówki co do tego, czy

się nie myli.

– Tak czy inaczej ktoś w końcu powinien cię

docenić – dodał. – Jeśli Olo nie jest na to gotowy, ja

chętnie się podejmę.

Skłonił się lekko, ale nie oderwał przy tym

spojrzenia od jej oczu. Nie po raz pierwszy

Karolinie przeszło przez myśl, że jego wzrok jest jak

upiorne ostrzeżenie, a skonfrontowanie się z nim

sprawia, że coś w człowieku zaczyna drżeć.

– Zawsze czułem, że łączy nas coś wyjątkowego –

powiedział. – I chyba nie powinno cię to dziwić, bo


mój gust w kwestii kobiet jest podobny jak

w kwestii herbaty.

Siarkowska uniosła brwi.

– Lubisz, kiedy jedno i drugie jest gorące

i zgorzkniałe? – rzuciła mimowolnie.

– Nie. Kiedy jest w torebce i pod wodą.

Siarka w końcu zebrała się w sobie i zrobiła krok

w jego kierunku, co wywołało w nim wyraźną

radość.

– Żartuję – dodał szybko i przewrócił oczami,

jakby jego samego dziwiło, że wymsknęło mu się

takie głupstwo. – Ale tylko co do tej herbaty.

Wszystko inne to prawda.

– W takim razie musisz się porządnie podszkolić

w udawaniu człowieka – zauważyła Karolina. – Bo

jeszcze przed momentem deklarowałeś miłość do

Niny, nie do mnie.

Rozłożył lekko ręce, jakby odpowiedź była

oczywista.

– Nie twierdzę, że połączy nas miłość – mruknął. –

To będzie zwykłe, ale naprawdę ostre rżnięcie.

Nie zdążył do końca wypowiedzieć ostatniego

słowa, nim Olgierd obrócił się i ruszył w ich stronę.

Tylko dłonie, które niemal natychmiast znalazły się

na jego klatce piersiowej, sprawiły, że się zatrzymał.

Karolina zerknęła na swoje ręce, a potem na

Padera. Natychmiast je cofnęła.

– U la, la… – odezwał się Piotr, osłaniając twarz. –

Aż iskry poszły.
Dwoje prokuratorów wymieniło krótkie

spojrzenia, nim Siarka się odsunęła. Na powrót

skupili się na człowieku, który stał tuż obok

i czerpał z tej sytuacji coraz więcej radości.

– Nie przeszkadzajcie sobie – powiedział. –

Przecież mogę zostawić was na moment samych.

Ruszył w kierunku samochodu, jakby

rzeczywiście miał taki zamiar.

– Nigdzie nie pójdziesz – rzucił Paderborn.

Piotr błyskawicznie się zatrzymał, jakby nadepnął

na minę.

– Nie? O rany, rany, jestem aresztowany?

Był to kolejny raz w ciągu ostatnich kilku lat,

kiedy Siarka pożałowała, że nie ma przy sobie

broni. I pozwolenia in blanco na to, by bez

ostrzeżenia strzelać do niebezpiecznych

psychopatów.

– Mów – odezwała się. – Wszystko, co wiesz.

Piotr oparł się o kawałek zniszczonego ogrodzenia,

który sprawiał wrażenie, jakby mógł wytrzymać

nieco ciężaru.

– Okej – rzucił wreszcie Langer. – Od czego

chcecie zacząć?

– Od początku.

– W takim razie na początku Bóg rzekł: „Niechaj

się stanie światłość!”. I stała się światłość. Bóg,

widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od

ciemności. I nazwał Bóg światłość dniem,

a ciemność nazwał… mną.

Karolina i Paderborn milczeli.


– Ale chyba chodziło wam o coś innego – zauważył

Piotr.

Musiał zdawać sobie sprawę, że balansuje na

cienkiej granicy, której przekroczenie wiązało się

z szybkim zakończeniem tej rozmowy. W końcu dał

temu wyraz, unosząc przepraszająco dłonie.

– Wybaczcie – powiedział. – Czasem po prostu nie

mogę się powstrzymać, widząc wasze miny.

Siarka głęboko westchnęła.

Nie było żadnego sposobu, by wejść w jakąkolwiek

sensowną interakcję z tym człowiekiem. Ba,

właściwie nie miała nawet pewności, czy obcują

z jednym.

– Dopiero zacząłem przeszukiwać tę posiadłość –

oznajmił, niedbale zarzucając głową w kierunku

rudery. – Z waszą pomocą pójdzie sprawniej.

– Niczego nie będziesz przeszukiwał – odezwał się

Olgierd.

– I powiesz nam dokładnie, co robiła tutaj Nina.

Siarkowska wciąż nie wiedziała, ile prawdy może

tkwić w słowach Langera, ale podstawowe założenie

śledcze kazało wywiedzieć się jak najwięcej. Potem

przyjdzie czas na to, by oddzielić ziarno od plew.

– Mówiłem wam, szukała śladów Rzeźnika znad

Odry.

– I znalazła coś? – spytała Karolina.

– Najwyraźniej, skoro ją dopadł.

– Co?
– Tego niestety nie wiem – odparł przyjaznym

tonem Piotr. – Odciski palców? Materiał DNA?

– Gdyby tak było, zgłosiłaby to CBŚP – zauważyła

Siarka. – A ja przed przyjazdem tutaj rozmawiałam

z jej przełożonym, który słowem nie wspomniał,

że…

– Z Bednarzem?

Karolina niepewnie potwierdziła, a Langer

machnął ręką, przywodząc na myśl starego,

doświadczonego życiem mędrca zbywającego

banialuki opowiadane przez tych, którzy niczego

istotnego jeszcze nie doświadczyli.

– To idiota – ocenił. – Nie wymacałby swojej dupy

w ciemności, nawet gdyby założył ręce za plecy.

Siarkowska nie miała na to żadnej dobrej

odpowiedzi.

– Nina bez trudu mogłaby go ominąć – dodał

Piotr. – I nie zostawić żadnych śladów swojego

dochodzenia.

– I w jakim celu miałaby to robić?

– To proste – odparł Langer. – Nie chciała, żeby

ktokolwiek przeszkodził jej w dopadnięciu

Rzeźnika. A już szczególnie nie koledzy z pracy.

– Bo?

– Bo chciała samodzielnie się z nim rozprawić, bez

aktów oskarżenia, bez tych amoralnych adwokatów

i sądów, które nie potrafią podjąć jedynej słusznej

decyzji, nawet gdy mają wszystko wyłożone czarno

na białym.
Piotr zrobił pauzę i przyjął wyraz twarzy

świadczący o tym, że przekazał właśnie jakąś

wybitną życiową mądrość. Nagle jednak uniósł

dłoń.

– To znaczy nie do końca samodzielnie –

sprostował. – Mieliśmy umowę, że zrobimy to

razem.

Karolina nie zamierzała pozwolić, by złapał ją na

ten haczyk. Paderborn również ewidentnie go

zignorował.

Zakładanie, że Pokora i Langer mieliby wspólnie

planować zabójstwo, było równie sensowne jak

twierdzenie, że Blanka Lipińska za kolejną książkę

znajdzie się na krótkiej liście nominowanych do

Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.

– Tak czy inaczej odpowiedzi są tam – rzucił Piotr,

wskazując budynek.

Siarka z trudem przyznała przed sobą, że na razie

muszą przynajmniej zachować pozory współpracy

z tym zwyrodnialcem.

– O ile nie zostały wyniesione – powiedziała.

– O, zapewniam cię, że nikt nic nie wynosił.

– I skąd ta pewność?

Langer znów uśmiechnął się w sposób

niesięgający jego oczu.

– Stąd, że w środku znajdują się zwłoki –

oświadczył. – W stanie dość zaawansowanego

rozkładu.

– Że co?

– Bez obaw – rzucił. – Widywałem gorsze.


Pobrano ze strony pijafka.pl
2

Mikolin, województwo opolskie

Olgierd Paderborn starał się ignorować zarówno

Langera, jak i wszystko to, co mogło się z nim

wiązać. Był tylko przykrą koniecznością, którą

należało znieść, by móc ruszyć dalej.

Ledwo odnotowywał jego obecność

w pomieszczeniu, stojąc nad drugimi zwłokami,

które widział tego dnia.

Piotr jednak nie ułatwiał zadania. Wciągnął

głęboko powietrze nosem, a potem cicho mlasnął.

– Po zapachu powiedziałbym, że leży tutaj od

czterech, pięciu dni – odezwał się.

– I nikt tu nie wszedł? – odparła Siarka.

– A dlaczego ktokolwiek by miał? To nie miejsce

na urbex.

Karolina przelotnie spojrzała na Langera, po czym

na powrót skupiła się na denacie. Leżał na

brzuchu, z widocznymi ranami wylotowymi na


plecach. Kończyny były nienaturalnie ułożone, co

kazało sądzić, że mężczyzna nie żył w trakcie

upadku. Nie próbował go złagodzić, w żaden

sposób się nie amortyzował.

– W mieście do takiej rudery ktoś pewnie by

zaszedł – dodał Langer. – Ale na wsi? Po co? Mają

tutaj opuszczonych miejsc na pęczki.

Olgierd nie sądził, by tak było, ale rzeczywiście

wyglądało na to, że nikt z okolicznych mieszkańców

nie miał powodu, by w ogóle interesować się tym

budynkiem. Nie było tutaj żadnych pustych

butelek, papierosów ani innych śmieci. Warstwy

kurzu i pyłu to potwierdzały.

Pader kucnął obok denata, mimowolnie

osłaniając twarz dłonią. Jedyną osobą, która nie

wykonała podobnego gestu, był Piotr. Sprawiał

wrażenie, jakby nie czuł unoszącego się fetoru.

– Kim jest ten facet? – odezwała się Karolina.

– Niestety nie wiem – odparł Langer. – Nie

przedstawił się, jak wszedłem.

– Daj sobie, kurwa, spokój.

– Ale z czym? Zazwyczaj są znacznie bardziej

rozmowni.

Zaczął chodzić wokół Olgierda i ciała, któremu

ten się przyglądał. Pocierał brodę, mrużył oczy,

wydawał cichy pomruk zastanowienia, aż w końcu

zatrzymał się tuż obok.

– Co widzisz, drogi prokuratorze? – odezwał się.

Olgierd go zignorował.
– Do niczego nie dojdziemy, jeśli nasza

komunikacja będzie tak jednostronna – zauważył

Piotr. – A musimy przecież…

– Zgłosisz to? – uciął Paderborn, zerkając na

Siarkę.

– Jasne.

– Z Opola jest niedaleko, na sygnale technicy

powinni tu być w jakieś dwadzieścia minut.

– Robi się.

– Hola – rzucił Langer. – Może najpierw

przyjrzyjcie się miejscu zbrodni.

Karolina mimowolnie się rozejrzała, jakby

zakładała, że faktycznie przeoczyli coś istotnego.

– Ach, wybaczcie – dodał Piotr. – Zapomniałem

o tym.

Sięgnął do tylnej kieszeni spodni, po czym nagle

wyciągnął z niej pistolet z długą lufą.

Paderborn zareagował instynktownie.

Natychmiast poderwał się na równe nogi i stanął

tak, by zasłonić Karolinę, po prawdzie jednak

nawet najbardziej błyskawiczna reakcja na nic by

się nie zdała, gdyby Langer zdecydował się

pociągnąć za spust.

Było jednak jasne, że nie ma zamiaru tego robić.

Spojrzał niepewnie na trzymaną broń, po czym

upuścił ją, jakby parzyła go w palce, i się cofnął.

– Sorry – pisnął. – Nie chciałem was przestraszyć.

– Co to, kurwa, jest? – rzuciła Siarkowska.

– Broń.
– Do chuja, Langer…

– Nie moja – odparł szybko. – Znalazłem przy

trupie.

Olgierd zawahał się, po czym zbliżył do pistoletu

i nogą odsunął go kawałek, byle dalej od tego

psychopaty.

– Nie poznajecie? – spytał.

– Nie – odparła machinalnie Karolina.

– To glock 17 w wersji tactical.

Paderborn nie bardzo wiedział, dlaczego to ma

być istotne, Piotr jednak sprawiał wrażenie, jakby

był zaskoczony, że musi tłumaczyć.

– Nie byle co – powiedział. – Normalne G17 są

używane powszechnie w polskiej policji, ale to… To

jest coś zupełnie innego. Charakterystyczny

szkielet w kolorze olive drab, do tego powiększony

przycisk zwalniania magazynka i dźwignia, lufa

dłuższa niż normalnie, aż sto dwadzieścia osiem

milimetrów, no i oczywiście gwint na końcu. Ten,

do którego możecie przykręcić na przykład impuls

IIA.

– Co?

– Taki tłumik od B&T. Ach, i jeszcze jedna rzecz:

przyrządy celownicze mają tutaj plamki trytowe,

które…

– Zmierzasz do czegoś? – przerwał mu Olgierd.

– Zawsze.

Paderborn ponaglająco uniósł brwi.


– To nie jest broń łatwa do zdobycia – oznajmił

Piotr. – O ile wiem, w Polsce posługują się nią tylko

dwie formacje. BOA i niektóre SPKP.

Nikt mu nie odpowiedział.

– To pierwsze oznacza Centralny, a drugie

Samodzielny Pododdział Kontrterrorystyczny

Policji.

Wciąż nic.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że komu jak

komu, ale prokuratorom tych skrótów nie trzeba

było rozwijać. Częstokroć współpracowali ze

wspomnianymi jednostkami, szczególnie zajmując

się przestępczością zorganizowaną.

– To oddziały Centralnego Biura Śledczego Policji,

gdybyście zapomnieli – dodał Piotr. – A zatem

formacji, w której służy Nina. I która nosi

dokładnie taką samą broń jak ta.

Kiedy spojrzał na glocka leżącego na podłodze,

uświadomił sobie chyba, że Siarkowska i Paderborn

milczą właśnie dlatego, że zdają sobie z tego

sprawę.

– Zaryzykowałbym więc twierdzenie, że ten

pistolet należy do niej – dorzucił Langer, po czym

szturchnął nogą zwłoki. – I że to z niego zginął ten

tutaj.

W każdym innym przypadku głos był dla

Paderborna jak sejsmograf pokazujący, co dzieje się

w środku człowieka. Jeśli jednak chodziło o tego,

którego słów teraz słuchał, wskazania okazywały

się sprzeczne.
Piotr w jednej chwili brzmiał jak zatroskany

samarytanin, by w drugiej ujawnić wyraźnie

psychopatyczne nuty. Nie sposób było przesądzić,

czy cała ta sytuacja go cieszy, czy wprost

przeciwnie.

Olgierd wciąż próbował go ignorować,

przychodziło mu to jednak z coraz większym

trudem.

Szczególnie że kiedy pochylił się nad pistoletem,

Langer rzucił w jego kierunku dwie przezroczyste

winylowe rękawiczki. Kiedy Pader posłał mu krótkie

spojrzenie, ten niewinnie uniósł wzrok.

– Wożę w aucie, czasem mi się przydają –

oznajmił. – A ty pewnie nie chciałbyś zatrzeć

żadnych śladów.

Paderborn naciągnął rękawiczki, kątem oka

dostrzegając, że Karolina kucnęła obok. Piotr

trzymał się z daleka, jakby uznał, że musi dać

dwójce prokuratorów czas na przyjrzenie się temu,

co on zdążył już przeanalizować.

Kiedy Olgierd się na niego obejrzał, przekonał się,

że faktycznie tak jest. Langer niespiesznie kierował

się do wyjścia.

– Poczekam na zewnątrz – oznajmił. – Tylko

zachowujcie się w miarę przyzwoicie. Zmarli patrzą

nawet po śmierci.

Zanim którekolwiek z nich zareagowało, wyszedł –

i mimo że znajdowali się w jednym pomieszczeniu

z rozkładającymi się zwłokami, w jakiś sposób

sprawiło to, że atmosfera stała się lżejsza.


– Dobra… – odezwała się cicho Siarka. – Co

myślisz?

– Że mogę strzelić do niego w tej rękawiczce i nie

zostawić żadnych śladów.

Karolina uśmiechnęła się blado, odpowiadając na

identyczny grymas po stronie Paderborna.

– Kuszące – oceniła.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo.

– Dobrze wiem.

Spojrzeli na siebie i niemal bezgłośnie westchnęli

w tym samym momencie. Zaraz potem Olgierd

podniósł broń. Przesunął palcem po laserowo

wygrawerowanym znakowaniu, które obejmowało

między innymi rok produkcji glocka, jego numer

seryjny i miejsce wytworzenia, wszystko zgodnie

z właściwym rozporządzeniem Komisji

Europejskiej.

– Trzeba to sprawdzić – odezwał się Pader.

– Wiem.

– Ale może nie w CBŚP.

Ta zwerbalizowana krótka myśl mówiła więcej niż

najdłuższy elaborat.

– W SRB? – spytała Karolina.

– Jeśli tam jest rejestrowana broń służbowa.

– Okej.

Siarkowska od razu zabrała się do roboty.

Podniosła się, odeszła kawałek z telefonem w ręce,

a potem wybrała jakiś numer. Zamiast

przysłuchiwać się rozmowie, Olgierd poświęcił całą


uwagę na próbę zrozumienia własnego

postępowania.

Miało tutaj miejsce zabójstwo, które należało

zgłosić.

Problem polegał na tym, że jeśli pistolet

rzeczywiście należał do Niny, to prawdopodobnie

właśnie ona zabiła tego człowieka. I być może nie

zrobiła tego w samoobronie.

Wszyscy wiedzieli, w jakim stanie od miesięcy się

znajdowała. Wszyscy pamiętali, do czego doszło,

kiedy ostatnim razem pracowała pod przykrywką.

I w jaki sposób uniknęła odpowiedzialności.

Przekroczyła granicę, za którą dla Paderborna

rozciągała się zupełnie nieznana rzeczywistość. Jak

bowiem żyć ze świadomością, że z zimną krwią

zamordowało się bezbronną, niewinną osobę?

Jak traktuje się wtedy ludzkie życie? Czy dalej ma

tę samą wartość? Czy może w człowieku

uruchamia się jakieś podświadome

oprogramowanie, które bagatelizuje je w systemie

aksjologicznym i sprawia, że aby żyć dalej, trzeba to

życie traktować w zupełnie innych kategoriach?

Uświadomiwszy sobie, że odpowiedzi mogą

znajdować się tuż przed nim, Olgierd odłożył glocka

i spojrzał na ciało mężczyzny.

Dwie rany wylotowe na plecach mogły świadczyć

o tym, że Nina jedynie się broniła. Szybkie, krótkie

pociągnięcie za spust w sytuacji bezpośredniego

zagrożenia. Dwukrotne, by mieć pewność.

Paderborn cicho zaklął, bo bynajmniej to do niego

nie przemawiało.
– Niedługo powinniśmy się dowiedzieć, na kogo

była wydana ta broń – rozległ się głos Karoliny.

– Okej.

Kucnęła obok, a potem wsparła ręce na kolanach

i podobnie jak Pader wbiła wzrok w denata.

– Co ustaliłeś?

– Na razie tylko tyle, ile widzisz. Dwa strzały.

Powiedział to tonem, który dawał pojęcie, co

o tym sądzi. W dodatku nawet nie obrócił ciała, nie

zerknął na głowę, nie sprawdził czegokolwiek

innego. Jakby te rany postrzałowe mówiły mu

wszystko, co potrzebował wiedzieć.

– To mogła być obrona konieczna – odezwała się

cicho Karolina.

– Mogła.

– Nina automatycznie wyciągnęła broń,

przeszkolenie wzięło górę, dwa automatyczne

pociągnięcia za spust…

Olgierd milczał.

– Nie da się tego wykluczyć – dodała Siarka. –

I o niczym to nie świadczy.

– Mimo wszystko… – odparł Paderborn. – Powinna

strzelić raz.

– A jeśli facet też był uzbrojony?

Oboje znali odpowiedź na to pytanie. Mimo to

Olgierd musiał je zwerbalizować.

– To gdzie w takim razie jest jego broń?

– Może zabrała ją ze sobą.


– I zostawiła służbową?

Siarkowska cicho zaklęła, jakby to jej było

trudniej przyjąć tę najbardziej niekorzystną dla

Niny wersję. W istocie może obydwoje mieli z tym

identyczny problem.

Olgierd w końcu otrząsnął się z chwilowego

marazmu i wskazał dłonią obydwie rany.

– Są w znacznej odległości od siebie – zauważył.

– No i?

– Gdyby wystrzały następowały jeden po drugim,

praktycznie bez żadnego interwału…

– Pociski trafiłyby niemal w to samo miejsce.

– Mhm – potwierdził niechętnie.

Langer wiedział to wszystko, kiedy sugerował, że

może nieroztropnie byłoby to zgłaszać. Jedna z kul

musiała trafić ofiarę w okolicach barku, druga po

przeciwnej stronie klatki piersiowej, może w płuco.

– Nie bierzesz pod uwagę jednego – podjęła

Karolina.

– Czego?

– Facet mógł rzucić się na Ninę, wszystko mogło

dziać się tak szybko, że zmienił pozycję w trakcie,

kiedy ona strzelała.

Paderborn głośno wypuścił powietrze przez usta.

– Niewykluczone – przyznał.

– Tak jak niewykluczone jest to, że facet oberwał

raz, zatoczył się na bok i zamiast spasować,

próbował atakować ponownie. I dopiero wtedy Nina

znów do niego strzeliła.


Olgierd się zawahał, ale tylko na moment.

Oczywiście, Siarka miała stuprocentową rację.

Uświadomiła mu także, że wchodząc tutaj, dał się

zaślepić czarnowidztwu i przyjął najgorszą możliwą

wersję. Do kurwy nędzy, właśnie dlatego śledczy

nie powinni zajmować się dochodzeniami, które

dotyczą ich bliskich.

Potrząsnął głową i upomniał się w duchu, by

odsunąć emocje i skupić się na pracy, którą znał.

Znów pochylił się nad ciałem.

– Wygląda na to, że Langer dobrze oszacował czas

zgonu – powiedział.

– Cóż… ma w tym pewne doświadczenie.

Paderborn odpowiedział krótkim uniesieniem

brwi.

– Ciało jest już mocno spuchnięte, przypuszczam,

że wizualnie przynajmniej podwoiło swoją masę –

odezwał się. – Spójrz na to, co się dzieje przy

biodrach. Organy muszą być już nabrzmiałe,

a wszystkie gazy z ich dekompozycji praktycznie

nadmuchały tę pustą powłokę.

Karolina lekko się skrzywiła.

– Na rękach widać zzielenienie – dodał Olgierd.

– Uwierzę ci na słowo.

– Plus ten odór jest tak dotkliwy, że niemożliwe,

by zwłoki leżały tu krócej niż pięć dni. Owady

pewnie trochę odpuściły, kiedy Langer tutaj wszedł

i wpuścił powietrze, ale i tak jest ich dość sporo.

Nie musiał o tym przypominać, bzyczenie much

było wyraźnie słyszalne.


– Jak go obrócimy, przesądzimy ostatecznie –

dorzucił Pader. – Jeśli z ust i oczu leje się krwista

piana, to potwierdzi, że minęło od trzech do pięciu

dni.

– Okej…

– To gotowa?

– Na co?

– Na obrócenie.

– Ale czekaj, przecież…

– Po prostu mi pomóż.

Wsunął ręce pod denata, zanim Siarkowska

zdążyła na dobre się zastanowić, czy posłuży mu

pomocną dłonią. Tak się stało i wspólnymi siłami

obrócili ciało w najbardziej humanitarny sposób,

jaki w tych okolicznościach można było zastosować.

Ze zwłok natychmiast buchnął fetor, który

sprawił, że oboje zasłonili usta i nos.

Karolina szybko się odwróciła, walcząc

z odruchem wymiotnym, a Paderborn machinalnie

podtrzymał jej włosy, zupełnie jakby uruchomił się

w nim jakiś instynkt pochodzący jeszcze

z licealnych i studenckich czasów, kiedy niejednej

koleżance zdarzało się wypić zbyt dużo zbyt szybko.

Siarka uspokoiła go ruchem ręki, wciąż jednak

odwrócona tyłem, jakby nie była pewna, czy

powstrzyma wymioty.

– Ja pierdolę… – syknęła.

– No.

– W życiu nie czułam czegoś tak…


Urwała, a z jej gardła wydobył się bulgoczący

dźwięk świadczący o tym, że chyba jednak nie uda

jej się uniknąć wyrzucenia na podłogę wszystkiego,

co dzisiaj zjadła.

– …kojarzącego się z gnijącym mięsem

i zepsutymi owocami? – podsunął Olgierd.

Karolina głośno przełknęła ślinę.

– To nawet częściowo tego nie opisuje, Padre –

odparła niewyraźnie. – Jak możesz w ogóle tak… –

Urwała, kiedy znów rozległ się bulgoczący odgłos. –

Kurwa mać…

– Będziesz rzygać?

– Nie.

– Jesteś pewna?

– Tak.

– Na ile procent?

– Na osiemdziesiąt – wydusiła Siarkowska.

Olgierd zakładał, że jeśli nie pożałowała jeszcze

przenosin z Prokuratury Krajowej, zaraz to zrobi.

Usłyszał, jak z trudem wypuszcza powietrze, ale nie

wciąga go z powrotem, zupełnie jakby się łudziła, że

zdoła pociągnąć trochę bez tlenu.

– Dobra – rzuciła. – Przyjrzyjmy się umarlakowi.

– Na pewno?

– Po prostu miejmy to, kurwa, za sobą – odparła.

Paderborn skinął głową, po czym oboje odwrócili

się w kierunku mężczyzny. Czy raczej tej jego

części, która przetrwała spotkanie z wszędobylskim

robactwem i insektami.
Ledwo spojrzeli na jego twarz, Siarka znów się

odwróciła.

Oczy ofiary były szeroko otwarte, tak samo jak

usta. Wylewała się z nich czerwona piana, w której

kłębiły się larwy jakichś owadów. Te, które się

wykluły, pokrywały siną i opuchniętą twarz, pełzały

także po szyi.

Nie to jednak zwracało uwagę Olgierda.

Przykuła ją rana postrzałowa dokładnie na skroni

tego człowieka.

Dowodziła, że padł ofiarą egzekucji.

Pobrano ze strony pijafka.pl


3

Stare Siołkowice, gmina Popielów

Kiedy zaparkowali pod dużym, białym domem

o spadzistym dachu, w którym mieściło się

centrum rehabilitacji, Karolina sięgnęła do

schowka pasażera. Jeśli nic nie zmieniło się

w barracudzie, od kiedy ostatnim razem w niej

siedziała, powinna być tu tak zwana awaryjna

paczka fajek.

Pader rzucił wprawdzie jakiś czas temu, nie

korzystał już nawet z tych elektronicznych

substytutów, ale z jakiegoś powodu woził w aucie

nieotwartą paczkę czerwonych marlboro.

Być może na okazje takie jak ta.

Siarka przerzuciła jakieś narzędzia i opakowania

po Bóg jeden wie czym, nim wreszcie znalazła to,

czego szukała.

– Nie po to tutaj są – odezwał się Olgierd.

– Hm?
– Nie na taką okoliczność je wożę.

– A na jaką?

Zamiast odpowiedzieć, przechylił się i zamknął

schowek, jakby sprawa była tak poważna, iż słowne

tłumaczenia na nic się nie zdadzą.

– Dobra, już dobra – rzuciła Karolina. – Chciałam

po prostu usunąć czymś ten odór z nosa, bo mam

wrażenie, że zostanie tam, kurwa, na zawsze.

Olgierd się zawahał.

– Kawa pomoże – odparł.

– O tej porze? Dziękuję bardzo.

– Mam na myśli mieloną. Znaczy nie do picia, do

wąchania.

– Co?

– Usuwa wszystkie zapachy, niejako resetuje ci

nos.

Siarka przeniosła wzrok na centrum

rehabilitacyjne, przed którym się zatrzymali.

– Myślisz, że nam trochę użyczą? – spytała.

– Lepiej żeby.

Oboje wysiedli z auta i powiedli wzrokiem po

okolicy. Stare Siołkowice, do których trafili, leżały

jakieś pięć kilometrów na północny wschód od

Mikolina. To tutaj znajdowało się najbliższe

miejsce, w którym mogli liczyć na nocleg.

Choć Karolina wciąż nie była pewna, czy

organizowanie go to dobry pomysł. Zrobiło się

wprawdzie ciemno, nie było sensu się łudzić, że

jeszcze dziś uda im się przeanalizować cokolwiek


na miejscu zbrodni, a ściąganie gigantycznych

LED-owych lamp raczej nie uszłoby uwagi nikogo

w okolicy.

Musieli zająć się tym jutro. Ale niekoniecznie

w liczbie mnogiej.

– Naprawdę możesz wracać, Padre – odezwała się,

stojąc przy barracudzie.

Spojrzał na nią z ukosa.

– O tej porze podróż zajmie ci może trzy godziny –

dodała. – Będziesz na Bagateli akurat, żeby

powiedzieć Ludiemu dobranoc i…

– Poradzi sobie.

– W to nie wątpię, ale…

– Ma czternaście lat, umie o siebie zadbać –

przerwał jej Paderborn.

Było w jego głosie coś, dzięki czemu Siarkowska

mogła dopowiedzieć sobie tę część zdania, której

nie zwerbalizował. „Gdyby wiedział, że robię

wszystko, by znaleźć jego matkę, zrozumiałby”.

– Zadzwonię do niego, jak tylko załatwimy tu

jakieś pokoje.

– Okej.

– Jest środek tygodnia, a on jest rozsądny. Wie, że

jutro musi wstać rano do szkoły, nawet przez myśl

mu nie przejdzie, żeby nocować poza domem albo

urządzać jakąś imprezę.

– Mhm.

– Jedzenie sobie zamówi. Uber, Bolt czy inny Wolt

działają na tym polu sprawniej niż ja w kuchni.


– No tak.

– Pranie robiłem wczoraj, musi tylko ściągnąć

rzeczy z suszarki.

– Jasne.

– W mieszkaniu wszystko jest okej, a nawet gdyby

się coś działo, zawsze może pójść do sąsiada

z piętra niżej, pana Czyżewskiego, który…

– W porządku, Padre – ucięła Karolina

uspokajającym tonem. – Przekonałeś mnie.

– To dobrze.

– Pytanie, czy siebie też – skwitowała z lekkim

przekąsem.

Machnął ręką, jakby opowiadała zupełne

kocopoły, a potem ruszył w kierunku wejścia, przy

którym stał pionowy baner z napisem „NOCLEGI”.

W porównaniu z Mikolinem Stare Siołkowice

jawiły się jako metropolia. Miały przynajmniej dwie

restauracje z prawdziwego zdarzenia, a w dodatku

mogły poszczycić się tradycyjnym polskim lokalem,

w którym serwowano kebaby. Były tu supermarket,

apteka, a także współczesny wyznacznik rozwoju

cywilizacyjnego – paczkomat.

Z tego, co Siarce udało się ustalić, mieszkało tutaj

bez mała tysiąc osób, ale atrakcji nie było wiele,

toteż nie zakładała problemów ze znalezieniem

pokoi w jedynym miejscu, które je oferowało.

Stojąc przed ladą, przekonała się jednak, że

nadzieja była na wyrost. Do centrum

rehabilitacyjnego przyjeżdżali ludzie z pobliskiego

Opola i najwyraźniej cenili sobie tutejsze spa,


zabiegi kosmetyczne i generalnie okazję do relaksu

z dala od zgiełku miasta.

– Mają państwo szczęście – oznajmiła kobieta

w recepcji. – Został nam ostatni wolny pokój.

Paderborn i Karolina zerknęli na siebie

niepewnie.

– Żartuje pani – odezwała się Siarkowska.

– Nie. To wprawdzie pokój dwuosobowy typu

basic, ale zapewniam, że wszystkie są utrzymane

w najwyższym standardzie.

– Ale…

– Jaka jest powierzchnia tego pokoju? – włączył

się Olgierd.

– Dwanaście metrów kwadratowych.

Siarka uniosła bezradnie wzrok.

– Jedno łóżko czy dwa? – spytał spokojnie

Paderborn, jakby mieli jakiś wybór.

– Jedno. Nieduże, ale z pewnością się państwo

zmieszczą.

– Mhm – mruknęła Karolina.

– Pokój oczywiście jest wyposażony w prywatną

łazienkę, a także w klimatyzację.

– Świetnie…

Kobieta najwyraźniej nie czuła potrzeby pytać, czy

się na niego decydują, wyciągnęła bowiem klucz

i z uśmiechem położyła go na ladzie.

– Zachęcam do skorzystania z naszej bogatej

oferty usług, od hydroterapii, przez kinezyterapię,


masaże, aż po zabiegi body detox oraz manicure

i pedicure.

– Dziękujemy – odparł Olgierd. – Na pewno

skorzystamy.

Zanim Karolina zdążyła choćby zastanowić się

nad tym, czy nie lepiej podjechać dwadzieścia

kilometrów do Opola i znaleźć tam dwa pokoje,

Paderborn już wyciągnął dowód osobisty i kartę.

Cóż, właściwie przesadnie jej to nie

przeszkadzało. Zbliżyła się do lady, położyła na niej

ręce i spojrzała na kobietę po drugiej stronie.

– Apteka kawałek dalej jeszcze otwarta? –

zapytała.

– Niestety nie. Do szesnastej trzydzieści.

– A, no tak.

Recepcjonistka spojrzała przelotnie na Padera, po

czym z powrotem utkwiła wzrok w Karolinie. Robiła

wszystko, by jej twarz niczego nie zdradziła, ale

poniosła dość sromotną klęskę.

– A czego państwo potrzebują? – spytała.

Oczywiście, nie pani, państwo. Zupełnie jakby

absolutnie nie było możliwości, by interesowało ich

cokolwiek poza zakupem prezerwatyw.

– Paru rzeczy – odparła Siarka. – Szczoteczki,

pasty, czegokolwiek.

– Ach…

Karolina nie wyczuła w tym krótkim

wykrzyknieniu ani nuty zażenowania. Paderborn

zaś zdawał się kompletnie nieświadomy

prowadzonej rozmowy, skupiony na chowaniu karty


i dowodu osobistego. Najwyraźniej jednak nic mu

nie umknęło, bo oznajmił, że zęby mogą umyć tak,

jak to bywało w warunkach polowych – za pomocą

palca i mydła. Siarka nie chciała nawet o tym

słyszeć.

– No to sama nie wiem – skwitowała

recepcjonistka. – Lewiatan jest do dwudziestej

pierwszej, więc jak się państwo pospieszą, jeszcze

zdążą.

– Daleko to? – zapytała Siarkowska.

– Minutę, dwie na piechotę. Jak państwo wyjdą,

to od razu w lewo i prosto. Będzie widać budynek

na skrzyżowaniu.

– Jasne.

Olgierd obejrzał się w kierunku wyjścia, Karolina

jednak powstrzymała go ruchem ręki.

– Zadzwoń do Ludiego – powiedziała. – Ja się

przejdę.

– Na pewno?

– Raczej się nie zgubię.

– Okej – odparł i potarł kark, jakby nie bardzo

potrafił ułożyć w głowie to, co powie synowi.

– Chcesz coś?

– A myślisz, że mają tam jakieś batony

proteinowe?

– Na tysiąc procent.

– To w takim razie może jakieś piwo. Albo dwa.

– Ewentualnie siedem?
Oboje blado się uśmiechnęli, po czym Siarkowska

klepnęła go w ramię i się odwróciła.

– Może lepiej wino – rzucił na odchodnym Pader.

– Może – przyznała.

Wyszła na ulicę i powiodła wzrokiem dookoła, jak

zawsze w podobnych sytuacjach żałując tego, że

częściej nie wyjeżdża z Warszawy z przyczyn

pozasłużbowych.

Ilekroć była w takim miejscu jak to, gdzie cisza,

spokój i niespieszne pędzenie żywota były wręcz

namacalne, myślała, że powinna przynajmniej od

czasu do czasu wyrwać się z ruchliwego miasta.

Sklep rzeczywiście znajdował się niedaleko –

i udało jej się zdążyć tuż przed zamknięciem.

Oferował dość szeroki wybór alkoholi już na samym

wejściu, natomiast w kwestii pozostałego

asortymentu było różnie. Tak czy inaczej

napakowała do koszyka z pewnością stanowczo

zbyt wiele rzeczy, które się nie przydadzą, poprosiła

kasjerkę w niebieskim wdzianku o dwie siatki,

a potem zaczęła pakować.

Przez chwilę nie mogła rozlepić siatek i trwało to

tak długo, że zrobiło jej się głupio. Mogłaby poślinić

palec, ale nawet przed pandemią miała przed tym

opory – po niej raz na zawsze pożegnała się

z podobnymi nawykami.

W końcu jej się udało. W duchu podziękowała

Bogu za tę łaskę, którą na nią zesłał, po czym

rozparcelowała butelki czerwonego wina do dwóch

toreb.
Tego typu trunki mieściły się na osobnym regale,

pod szyldem „Faktoria Win”. Najdroższe kosztowało

niecałe pięć dych, więc nie spodziewała się cudów,

ale też dziś żadnego nie potrzebowała. Musieli

z Paderem odreagować, równie dobrze mogła wyjść

z tego sklepu z czystą.

Upchała do siatek dwie szczoteczki, pastę, płyn do

płukania ust, dwie paczki chipsów i trochę rzeczy,

które udało jej się znaleźć w tekstyliach. Najdłużej

wybierała antyperspirant. Przez myśl przeszło jej,

że wygląda to jak zaopatrzenie na jakiś

niespodziewany piknik, a nie służbowy wyjazd,

który na razie sprowadzał się do wprost tragicznej

sytuacji.

Wyszła ze wszystkim na zewnątrz, niepewna, czy

cienkie torebki wytrzymają ciężar poupychanych

w nich zakupów.

Uszła ledwo kilka kroków, nim zza jej pleców

rozległ się głos, który doskonale znała. I przez

który praktycznie wrosła w ziemię.

– To bardzo nieuprzejme z waszej strony, że mnie

zostawiliście – powiedział Langer.

Karolina dopiero teraz kątem oka dostrzegła

mustanga stojącego na sklepowym parkingu.

Skurwysyn musiał za nimi jechać, a potem z oddali

śledzić ją aż tutaj. Poczekał, aż wejdzie do sklepu,

nim postawił auto tuż pod nim.

Piotr rozłożył bezradnie ręce, jakby mimo

najlepszych chęci nie rozumiał, co się wydarzyło.

– Pojechałem przecież tylko po coś do jedzenia –

wyrzucił jej. – Żeby lepiej nam się pracowało.


Fakt, że w ogóle myślał o jedzeniu, kiedy

w powietrzu unosił się fetor rozkładających się

zwłok, wokół bzyczały muchy, w oczodołach denata

kłębiły się jakieś insekty, a na jego spodniach

widniały zaschnięte fekalia, sam w sobie był

odrażający. Wyobrażanie sobie, że Langer zajadałby

chwilę później jakiegoś burgera, stojąc nad ciałem,

było ponad siły Siarki.

– Mogliście zadzwonić – dodał. – Albo chociaż

zostawić mi kartkę. „Cześć, Piter, to my, Siarka

i Pader. Zebraliśmy się, bo zrobiło się ciemno.

Dołącz do nas w najbliższym przyzwoitym hotelu,

spędzimy razem miło wieczór”.

Prokuratorka zrobiła krok w lewo, Piotr jednak

skopiował jej ruch, nie pozwalając jej przejść.

– Wystarczyłby esemes – dodał.

– Zejdź mi z drogi.

– Teraz? Rozmawiamy przecież.

– Właśnie skończyliśmy.

Karolina ruszyła naprzód, tym razem odbijając

nieco w prawo. Skutek był jednak dokładnie taki

sam jak wcześniej.

Powiodła wzrokiem dookoła, jakby istniała

szansa, że w tak małej wsi o tej porze jest

dostatecznie dużo gapiów, by Langer nie zrobił nic,

czego nie będzie się dało odwrócić. Powoli

zapadający mrok rozpraszała pojedyncza stara

latarnia, z której niemrawo sączył się żółtawy snop

światła. Z kierunku zaś, z którego przyszła

Siarkowska, nie było widać żadnej iluminacji poza

tą z domów stojących przy drodze.


Karolina uświadomiła sobie, że jest zdana

wyłącznie na siebie.

– Nie omówiliśmy nawet, co zamierzamy – odezwał

się Piotr.

– Omówiliśmy – odparła.

– W takim razie mnie w tych ustaleniach

pominięto.

– Nie bez powodu.

Langer skrzyżował ręce na piersi i przechylił głowę

na bok.

– Chcesz mi powiedzieć, że się mnie pozbywacie?

Ot tak?

– A co konkretnie sobie wyobrażałeś?

– Cóż… – odparł i uniósł głowę. – Z pewnością nie

to, że potraktujecie mnie tak oschle i po prostu

sobie pojedziecie, kiedy mnie nie będzie.

Odsunęliście mnie na boczny tor, a przecież mogę

się przydać.

– W jaki ludzko pojęty sposób?

Spojrzał z powrotem na nią, tym razem nagle

poważniejąc. Całe głupkowate rozbawienie, które

zazwyczaj mu towarzyszyło, w jednej chwili się

rozpłynęło, Siarkowska zaś zobaczyła w jego oczach

to, co musiało widzieć wiele ofiar tuż przed tym, jak

sprowadził na nie śmierć. Przekonanie o własnej

wyższości, arogancję, kompleks Boga. A ponad

wszystko postrzeganie drugiego człowieka jako

rzecz, z którą można pozwolić sobie na wszystko.

Karolina starała się nie dać po sobie poznać, jak

nieprzyjemne uczucie to wywołuje, ale w widoczny


sposób się wzdrygnęła.

– Wciąż tego nie zgłosiliście, więc uznaliście, że to

nie była obrona konieczna – powiedział Piotr. –

Słusznie, biorąc pod uwagę, że Nina przestrzeliła

temu człowiekowi czaszkę, przyłożywszy mu lufę do

skroni.

Podobnie jak dla niego, tak i dla nich nie ulegało

to najmniejszej wątpliwości. Wokół rany wlotowej

widać było obrażenia termiczne, które mógł

spowodować jedynie rozgrzany metal. W dodatku

skóra nie okazała się na tyle poszarpana, by mogli

się łudzić, że strzał został oddany z dużej

odległości.

Było coś jeszcze.

Kiedy zaczęli rozglądać się ze świadomością tego,

co powinni znaleźć, w końcu trafili na ślady

rozpryskowe. Znajdowały się na podłodze kawałek

dalej. Kawałki mózgu i czaszki, trochę krwi.

Kąt, pod którym padły na podłoże, jasno

dowodził, że ten, kto strzelał, stał nad ofiarą. Ta

natomiast klęczała.

Nie było sensu się oszukiwać. Wszystkie dowody

na miejscu zdarzenia przemawiały za tym, że Nina

dokonała tam egzekucji.

– Będziecie potrzebować specjalisty – dodał Piotr.

– I pech chce, że nie możecie wezwać żadnego

z Warszawy.

– I ty niby chcesz za niego uchodzić?

– Oczywiście – odparł cicho. – Zabiłem w życiu

więcej ludzi, niż ty poznałaś, droga Karolino.


Siarkowska miała wrażenie, że ślina stężała jej

w przełyku i całkowicie go zablokowała.

Musiała jak najszybciej oddalić się od tego

człowieka. Nerwowo nabrała tchu, a potem ruszyła

przed siebie, tym razem nie pokusiwszy się o to, by

odbić w którąkolwiek stronę. Tylko przez moment

łudziła się, że Langer zrobi jej miejsce.

Potem zatrzymała się tuż przed nim. Stanowczo

zbyt blisko, by nie opadł jej głęboki niepokój.

Stała z pełnymi siatkami, czując się jak idiotka,

która lekkomyślnie uchyliła drzwi do samego piekła

i nie miała dosyć oleju w głowie, by jak najszybciej

zawrócić.

Langer przesunął wzrokiem po jej ciele, a ona

odniosła wrażenie, jakby zostawiał przy tym na niej

jakiś ohydny śluz. Potem nagle poczuła jego dotyk

na dłoniach.

– Pozwól, że ci pomogę – szepnął. – Wydają się

ciężkie.

Siarka natychmiast się cofnęła.

– Spokojnie – rzucił Piotr. – Skąd ta porywczość?

– Odpierdol się.

– I jeszcze agresja – skwitował. – Zupełnie

niepotrzebna.

Pokręcił głową, jakby był głęboko zawiedziony, po

czym wziął się pod biodra.

– Przysięgam, jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz…

– To co?
W przypadku każdego innego człowieka miałaby

błyskawiczną odpowiedź. Jeśli jednak chodziło

o Langera, nic, co mogłaby powiedzieć, nie

zrobiłoby na nim wrażenia. Żadna groźba w jego

przypadku nie działała, na przestrzeni lat zadbał

bowiem o to, by wszystkie okazały się

bezpodstawne.

– Wylejesz na mnie ten listerine, który masz

w siatce? – spytał.

Karolina w końcu musiała pogodzić się z faktem,

że nie jest w stanie prowadzić tej rozmowy jak

równy z równym. Cofnęła się o krok, a Langer

zdawał się tylko na to czekać, w jego oczach

bowiem pojawił się niepokojący błysk.

– Czy może zaczniesz krzyczeć? – dodał.

– Spierdalaj – rzuciła, podnosząc jedną z siatek

i celując w Langera palcem.

Gest wyraźnie go rozbawił.

Siarkowska zrobiła krok w tył, mimo to Piotr

skrócił dystans.

– Naprawdę zawsze sądziłem, że powinniśmy

bliżej się poznać – powiedział cicho i westchnął.

Karolina nadal się cofała.

Była już niemal pewna tego, że jeśli potrwa to

jeszcze moment, zamachnie się którąś z toreb.

Wydawało się to jednak tyle nieuchronne, ile

nieroztropne. Obecnie trwał bowiem jakiś status

quo, dzięki któremu mogła się łudzić, że nic jej się

nie stanie. Miała irracjonalne przekonanie, że

naruszenie go w jakikolwiek sposób sprawi, iż

Langer zaatakuje.
I wszystko skończy się w ułamku sekundy.

Zakupy zostaną tutaj, rozsypane na parkingu.

Ona znajdzie się w czerwonym mustangu, który po

prostu odjedzie. Przez jakiś czas nikt nie trafi na

żaden ślad po niej. Aż w końcu przypadkowy

przechodzień odkryje gdzieś jej ciało.

Boże, musiała się otrząsnąć.

– Posłuchaj mnie, ty skurwielu – zaczęła.

Langer położył rękę na piersi, jakby mocno go

zraniła.

– Znów ta agresja? – spytał. – I to kiedy proponuję

ci nieco czułości?

Uśmiechnął się, zbliżając się jeszcze bardziej.

Wreszcie przez maskę tego nieprzeniknionego

opanowania zaczął prześwitywać obłęd. Karolina

zrobiłaby jednak wszystko, by go nie widzieć. By

nie patrzeć na tego prawdziwego, opętanego

szaleństwem Langera.

Naraz zrozumiała, że ono także może być

udawane.

Ten człowiek nie miał emocji, nie bywał

owładnięty żadną pasją. Odgrywał przed nią teatr.

I robił to tylko w jednym celu – by pokazać, co

zamierza.

– Spróbuj tylko mnie dotknąć.

Siarka nie upilnowała swojego głosu i wyłapała

w nim wyraźne drżenie. Miała nadzieję, że

pozostało niedostrzeżone przez Piotra, szybko

jednak się przekonała, że je wychwycił.


– Nie będę niczego próbował – zapewnił. – Po

prostu wezmę to, czego chcę.

Siarkowska zacisnęła dłonie na obydwu siatkach.

– A w tej chwili chcę ciebie – dodał Langer, po

czym powiódł wzrokiem po jej piersiach. – Nie masz

się czego obawiać, będę cię smakował kawałek po

kawałku, a potem…

Urwał, nagle zataczając się w bok, jakby porwała

go jakaś monstrualna siła.

Karolina dopiero teraz kątem oka dostrzegła

postać, która w półmroku pojawiła się tuż za

Langerem.

Ten upadł na jedno kolano, osłaniając tył głowy,

na którą przed momentem padł potężny cios.

Poderwał się od razu na równe nogi, ale błędnik

odmówił mu posłuszeństwa i Piotr zakołysał się na

boki.

Przez moment wyglądał jak pijany, który nie jest

w stanie sprawić, by świat przed oczami przestał

mu wirować. Mrugał, starał się utrzymać głowę

w pionie, ta jednak opadała to na lewo, to na

prawo.

Paderborn rzucił okiem na Karolinę

i przekonawszy się, że nic jej nie jest, ruszył prosto

na Langera.

Ten uniósł dłonie, starając się chyba uformować

gardę, ale ręce opadały mu w niekontrolowany

sposób.

Olgierd błyskawicznie znalazł się tuż przed nim,

wziął niewielki zamach, a potem uderzył mocnym


prawym sierpowym. Cios wylądował wprost pod

okiem Langera, pozbawiając go równowagi.

Piotr runął na ziemię, a Paderborn momentalnie

znalazł się nad nim. Złapał go za koszulę,

odrywając jeden z guzików, po czym przywalił mu

jeszcze raz. Tym razem krew trysnęła na kostkę,

którą wybrukowany był parking.

– Padre… – odezwała się słabo Karolina.

Spodziewała się, że nie usłyszy. Że będzie tłukł

Langera aż do momentu, kiedy będzie za późno,

a z jego twarzy zostanie miazga.

Od razu jednak obrócił głowę w jej kierunku,

jakby się spodziewał, że Karolina z jakiegoś powodu

potrzebuje jego pomocy.

Natychmiast skorzystała, posyłając mu błagalne,

znaczące spojrzenie.

Oboje wiedzieli, do czego takie pobicie może

prowadzić. Piotr Langer miał plecy nie tylko

w prokuraturze, ale także w polityce.

Wykorzystałby coś takiego jedynie na swoją

korzyść. A Olgierd w najlepszym wypadku zostałby

posadzony za biurkiem.

Karolina powoli do niego podeszła.

– Zostaw – powiedziała cicho.

Dyszał jeszcze, a ona dopiero teraz sobie

uświadomiła, że musiał popędzić w ich kierunku,

kiedy tylko dostrzegł z oddali mustanga. Uderzenie,

które jako pierwsze wylądowało na potylicy Piotra,

zyskało dzięki temu dodatkowy impet.


Właściwie trudno było uwierzyć, że po czymś

takim Piotr nie został po prostu całkowicie

znokautowany.

Paderborn potrzebował jeszcze chwili, by

uspokoić myśli, po czym wypuścił koszulę Langera.

Ten natychmiast padł na bruk, oddychając ciężko.

Olgierd podniósł się, otrzepał dłonie i ujął

Karolinę za ramię.

– Wszystko w porządku?

– Tak.

– Jak tylko zobaczyłem…

– Wiem – zapewniła, nadal czując, jak serce tłucze

się szaleńczo w klatce piersiowej. – I gdybyś zjawił

się chwilę później, mogłoby być różnie.

Oboje spojrzeli na ciężko dyszącego Langera,

który zdawał się balansować na granicy utraty

świadomości. Nie musieli rozważać, co z nim

zrobić.

Olgierd odebrał od Siarki torby, a potem po prostu

odeszli.

Pobrano ze strony pijafka.pl


4

ul. Warszawska, Stare Siołkowice

Piotr obrócił się na bok, kaszlnął i wypluł krew.

W głowie nadal mu huczało, ale nie miało to

najmniejszego znaczenia.

Wsparł się na dłoniach, a potem ociężale

podniósł.

Powiódł wzrokiem w kierunku hotelu, w którym

zatrzymali się na noc Karolina i Paderborn.

Znów splunął krwią.

Potem lekko się uśmiechnął. Będzie ciekawiej, niż

przypuszczał.

Pobrano ze strony pijafka.pl


5

ul. Michała, Stare Siołkowice

Wspólny pokój okazał się nie przekleństwem, ale

błogosławieństwem. Gdyby zostali ulokowani

w różnych, Pader ani chybi co parę minut pukałby

sprawdzić, czy wszystko w porządku. A ostatecznie

zapewne wyniósłby krzesło na korytarz i siedziałby

przed drzwiami.

Langer nie słynął bowiem z tego, że odpuszczał.

Przeciwnie, zdarzenie takie jak to pod sklepem

zazwyczaj działało na niego pobudzająco. W jego

chorym umyśle stanowiło wezwanie lub jakieś

zaproszenie do gry, któremu nie mógł się oprzeć.

Pierwsza godzina po wejściu do pokoju upłynęła

więc Paderbornowi i Karolinie na rozważaniu, czego

powinni się spodziewać. Druga na próbie powrotu

do tego, co było naprawdę istotne.

Wino nieco pomagało, choć w innych

okolicznościach raczej by go nie ruszyli. Tutaj

jednak butelka włoskiego shiraza smakowała,


jakby pochodziła z piwnicznych zbiorów

wyjątkowego konesera.

Siedzieli na niebieskiej dywanowej podłodze przy

łóżku i Olgierd niespecjalnie wiedział, dlaczego

wybrali akurat to miejsce. Siarka usiadła chyba

bezrefleksyjnie, a on dołączył.

Było mu nie do końca wygodnie w garniturowych

spodniach, ale nie miał specjalnego wyboru.

Marynarkę ściągnął i zawiesił w niewielkiej szafie,

gdzie zapewne przesiąknie bliżej nieokreślonym

zapachem. Krawat zostawił, szczerze

powiedziawszy, nawet nie czuł, że wciąż go ma na

sobie.

Wino popijali kulturalnie, ze szklanek, które stały

przy wodzie na szafce nocnej. Tym samym

uświadomili sobie, że nie pomyśleli, by kupić do

picia cokolwiek poza włoskim shirazem

i gruzińskim saperavi.

Ale właściwie przesadnie ich to nie martwiło.

Mieli inne powody do niepokoju.

– Tu nic nie jest przypadkowe, Padre – odezwała

się Karolina, wyciągając w jego kierunku pustą

szklankę.

Szybko dopił swoją resztkę, a potem zabrał się do

rozlewania końcówki shiraza. Okazało się jednak,

że butelka jest pusta. Zerknął na Siarkę, szybko

uzmysławiając sobie, że nie musi pytać.

– Co konkretnie masz na myśli? – rzucił,

otwierając saperavi.

– Że za Salusem stoi Langer.


– Hę?

Siarkowska machnęła ręką.

– To taki biegający dowcip Chyłki i Zordona –

odparła. – Oznacza z grubsza, że za całe gówno,

którego smród da się wyczuć, odpowiada Langer.

– Sensowne.

Paderborn polał najpierw jej, potem sobie. Nie

mógł opędzić się od myśli, że zamiast okładać

Piotra, mógł wejść do sklepu po jeszcze jedną

butelkę.

– Zastanów się – dodała Siarkowska.

– Cały czas to robię.

– Kto powiedział nam, że Nina zaginęła? Kto

wskazał nam miejsce, w którym potencjalnie

moglibyśmy znaleźć jakiś trop? Kto się tam

pojawił?

Olgierd upił łyk i się skrzywił. O ile poprzednie

wino potrafiło oszukać jego kubki smakowe, o tyle

to z pewnością nie.

Jedyną jego zaletą było to, że miało w sobie trochę

procentów. A oni, jeśli nie liczyć chipsów, pili

właściwie na pusty żołądek.

– Plus te jego tłumaczenia, że wiedział o tym

miejscu w Mikolinie, bo z Niną szukali Rzeźnika –

ciągnęła Karolina, kręcąc głową. – To bez sensu.

– Więc co sugerujesz?

– Że podążamy tropami, które podsuwa nam

Langer.
Pader milczał, wlepiając wzrok w nocne niebo za

oknem. W takich miejscach jak to wydawało się

rozleglejsze, ciemniejsze, kryjące znacznie więcej

niż w miastach.

– A w istocie może być tak, że to on porwał Ninę.

To on zabił tę kobietę nad Odrą w Raciborzu. I to

on zastrzelił faceta w Mikolinie. Może nie ma

żadnego Rzeźnika, przynajmniej teraz. Może facet

jest od lat nieaktywny, a może Langer w ogóle się

go pozbył i przejął jego modus operandi.

Olgierd osunął się lekko i ułożył głowę na skraju

łóżka.

– Nie możesz tego wykluczyć – dodała Karolina.

– Nie mogę.

– I to w dodatku dość korzystny wariant –

zauważyła.

– W jakim sensie?

– Takim, że cokolwiek by mówić, Nina w rękach

Langera jest bezpieczna.

Lekko się do niej obrócił, a ona spojrzała na niego

z ukosa.

– Że co? – jęknął.

Siarka napiła się, po czym też lekko się zsunęła

i ułożyła głowę podobnie jak on.

– Nie zrobi jej krzywdy – zauważyła.

– Bo ją kocha? Daj spokój.

– Wydaje mu się, że tak jest. Nie, nawet więcej.

W tej swojej chorej głowie jest pewien, że ją kocha.


Właściwie trudno polemizować, skwitował

w duchu Paderborn. Jeśli wszystko to, co

powiedziała mu na temat tego człowieka Nina, było

prawdą, to owszem – Piotr Langer żył

w przeświadczeniu, że znalazł tę jedyną. Swoją

drugą połówkę. Kobietę, na którą czekał całe życie.

Pytanie, czy Nina sama dobrze to rozszyfrowała.

– Może być też tak, że wcale nie zaginęła –

odezwał się po chwili Olgierd.

– Znaczy?

– Zdarza jej się być poza radarem, zwłaszcza

ostatnio. Ale wcześniej też nie było to nic, co

odstawałoby od ogólnie przyjętej normy.

– Czyli co? Twierdzisz, że aktualnie kogoś lub coś

rozpracowuje?

– Nie możesz tego wykluczyć – powtórzył po niej.

Siarkowska również wbijała wzrok w zasnute

mrokiem niebo, on miał jednak wrażenie, że kątem

oka w jakiś sposób patrzą na siebie. Znajdowali się

stanowczo za blisko, szczególnie od momentu,

kiedy też położyła głowę na łóżku. Nikomu jednak

nie spieszyło się do tego, by to zmienić.

– W takim razie nie możemy też wykluczyć, że

próbuje rozpracować Langera – zauważyła

Karolina.

– Ano nie.

– I że wchodząc w to, w jakiś sposób jej

przeszkadzamy.

– Mhm – potwierdził cicho Paderborn. – Jeśli

mamy na względzie, że to on nas w to wciągnął i to


właśnie on podsuwa nam wszystkie poszlaki…

– To trzeba uznać, że robi to na swoją korzyść.

Oboje cicho westchnęli w tym samym momencie.

Zerknęli na siebie, ale natychmiast wrócili do

obserwowania nieba, jakby działy się na nim jakieś

zjawiska, które można dostrzec jedynie raz na

kilkadziesiąt lat.

Przez moment oboje milczeli.

– Jest w tym trochę sensu – odezwała się w końcu

Karolina.

– Nawet sporo. Nie mamy żadnego twardego

dowodu na to, że Nina zaginęła.

– Oprócz broni.

– Która może nie należeć do niej – odparł Pader. –

Wszystko, co mamy, dostaliśmy od Langera.

Informacje o jej losie także.

– W sumie racja…

– I uwierzyliśmy, bo znał kilka faktów. O Stanie,

o kłótni.

– No tak.

– Ale o chłopaku Ludiego mógł się dowiedzieć

choćby z mediów społecznościowych,

zresearchować go, a potem założyć, że jego temat

będzie wiązał się z kłótniami.

Siarkowska znów potwierdziła.

– Nie przedstawił absolutnie nic na poparcie tezy,

że Ninie coś grozi. Ani na to, że poszła tropem

Rzeźnika.
Czuł, że umysł zachodzi mu mgłą, i nie był

pewien, czy nie kręcą się w kółko.

– Może więc to zgłośmy? – spytała Siarka.

– Trupa w Mikolinie?

– No.

Olgierd poruszył się nerwowo, jakby ubranie

zaczęło go uwierać.

– A jeśli tamten glock okaże się jej bronią? –

spytał.

– Nie musimy pamiętać, że znaleźliśmy go na

miejscu zabójstwa.

Paderborn nie spodziewał się usłyszeć podobnych

propozycji z ust Siarkowskiej, ale może nie wziął

pod uwagę długu, który jej zdaniem miała wobec

Niny. Może nawet czegoś więcej. Może towarzyszyło

jej dotkliwe poczucie winy?

Była odpowiedzialna za to, co się wydarzyło

z Langerem. Zaplanowała to, zorganizowała,

a potem prowadziła Ninę. I przekonała ją, by

dociągnąć to do końca, argumentując, że tylko

wtedy uda się ująć tego psychopatę.

Plan się nie powiódł, a całe poświęcenie Niny

poszło na marne.

– Tyle że może właśnie o to chodzi – dodała

Siarka.

– Hm?

– Langerowi.

– O co?

– Żebyśmy tak postąpili.


Teraz Pader zyskał pewność, że wino zasnuło jego

umysł, bo wniosek był logiczny i należało go przyjąć

już wcześniej. Ale może po prostu za bardzo skupił

się na tym, co za nimi, nie potrafiąc dostrzec tego,

co przed.

– Może zaaranżował to wszystko tak, żebyśmy

popełnili taki błąd – rozwinęła Karolina. – A wtedy

on wjedzie na białym koniu i przedstawi naszym

przełożonym niezbite dowody na to, że ukryliśmy

broń. Stracimy pracę, zanim zdążymy się połapać,

co się dzieje.

Olgierd zamknął na moment oczy, znów pozwolił

sobie na ciche westchnienie, a potem obrócił głowę

w kierunku Karoliny. Kiedy podniósł powieki,

przekonał się, że ona również zwróciła się w jego

stronę w jakimś geście bezradności.

Tym razem jednak żadne z nich nie uciekło

wzrokiem. Przeciwnie, spojrzenie Paderborna

przesunęło się po policzkach Siarki, a potem

zatrzymało na jej ustach. Jakby w odpowiedzi na to

jej wargi niemal niezauważalnie się rozchyliły.

Miał wrażenie, że w jakiś przedziwny sposób

skomunikowali się ze sobą tak, jak nigdy dotąd.

Serce zaczynało bić mu szybciej, oddech stawał

się nierówny, a płuca wołały o więcej tlenu, jakby

znalazł się w miejscu, gdzie go brakuje.

Trwali w bezruchu, żadne z nich nie pozwoliło

sobie nawet na najmniejsze drgnienie, obawiając

się, że tym samym wyślą jakiś dobitny, wyjątkowo

czytelny sygnał.
W końcu ciało Olgierda podjęło decyzję za niego.

Lekko obrócił się w kierunku Siarki, a ona

odpowiedziała podobnie.

Zwracali się ku sobie powoli, ostrożnie, jakby

w zwolnionym tempie, dając sobie czas

i sposobność na zapobieżenie temu, do czego oboje

zmierzali.

Znaleźli się tuż przy sobie, tak blisko, że

Paderborn mógł poczuć w oddechu Karoliny wino

i chipsy. Wydychane przez nią powietrze wpadało

prosto do jego ust, a on miał wrażenie, że napełnia

go czymś narkotycznym.

Miał ochotę całkowicie się temu poddać, pozwolić,

by go to wypełniło.

Nie poruszali się, nawet delikatnie się nie

dotknęli, ale oboje oddychali coraz szybciej. Sama

ta bliskość sprawiała, że działo się coś, co

paraliżowało zmysły i samo w sobie prowadziło do

uniesienia.

Karolina cicho, niemal niesłyszalnie jęknęła. Tyle

wystarczyło, by przerwać oddzielającą ich tamę.

Pobrano ze strony pijafka.pl


6

Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, co

wyzwoliła tym krótkim jęknięciem. I gdyby tylko

potrafiła je powstrzymać, z pewnością by się nie

wahała. Nie był to ani czas, ani miejsce na

zbliżenie. Oboje byli wycieńczeni, zagubieni w całej

tej sytuacji i nie myśleli trzeźwo.

Jednocześnie jednak wiedzieli, dokąd zmierzają.

I przez myśl im nie przeszło, by przestać.

Kiedy tylko Paderborn ją pocałował, całkowicie

mu się oddała – i czuła, że on zrobił dokładnie to

samo. Natychmiast się na siebie rzucili i w tej

krótkiej chwili wydawało się całkowicie niemożliwe,

że potrafili tak długo się przed tym powstrzymywać.

Całowali się raptownie, wściekle, jakby każde

zetknięcie ust i języków dostarczało im nie tylko

rozkoszy, ale także wyrządzało jakąś krzywdę.

Ledwo łapali oddech, łapczywie przesuwali dłońmi


po swoich ciałach, szukając miejsc, których od

dawna pragnęli.

W końcu zaczęli się podnosić, nie przestając się

całować. Zrobili przerwę tylko na chwilę, którą

Paderborn wykorzystał, by ściągnąć Karolinie

bluzkę, a potem rzucić ją niedbale na podłogę.

W odpowiedzi zaczęła rozwiązywać jego krawat, ale

natychmiast go zerwał i potraktował tak samo, jak

jej ubranie.

Zdążyła rozpiąć raptem dwa guziki jego koszuli,

nim ściągnął ją przez głowę. Oboje wykorzystali ten

moment, by szybko nabrać tchu, po czym Olgierd

raptownie się zbliżył, jakby nie był w stanie

wytrzymać ani sekundy bez niej.

Karolina odepchnęła go, oddychając przez zęby,

i nie odrywając spojrzenia od jego oczu, sięgnęła za

plecy. Rozpięła stanik i pozwoliła mu opaść

swobodnie na podłogę.

Stali w bezruchu, patrząc na siebie i dysząc,

jakby oboje mieli nie kochać się, ale zaatakować.

Zaraz potem Paderborn rzucił Siarkę na łóżko

i znalazł się na niej. Nadal się całując, przetoczyli

się w bok i tym razem to ona była na górze.

Przyparła jego ręce do wezgłowia z pełną

świadomością tego, że jeśli tylko zechce, będzie

w stanie się wyswobodzić. Nie poruszył się.

Po chwili wypuściła jego dłonie i odsunęła się,

przeciągając paznokciami po torsie Paderborna.

Kiedy dotarła do skórzanego paska, niedbale go

rozpięła, a potem zdjęła mu spodnie razem

z bokserkami.
Od razu pociągnął ją do siebie, a ona nie zdążyła

nawet pozbyć się bielizny. Kiedy obrócił ją na plecy,

jego ręce szukały gumki jej majtek, Karolina jednak

była szybsza. Nawet sekunda zwłoki wydawała się

w tej chwili wiecznością. Zdołała tylko podwinąć

spódnicę i odchylić majtki na bok, nim Olgierd

w nią wszedł.

Głośne jęknięcie wyrwało jej się z gardła, za nim

nadeszło kolejne. I jeszcze jedno. Rytmiczne jęki

współbrzmiały z jego coraz głośniejszym oddechem,

kiedy Pader poruszał się na niej szybciej i szybciej.

Łóżko skrzypiało, jakby miało się rozpaść,

Karolina jednak tego nie słyszała. Docierało do niej

wyłącznie głębokie, ekstatyczne pojękiwanie,

wpadające razem z oddechem Olgierda prosto do jej

ucha.

Świat wokół szybko znikał, a ona poczuła ciepło

w podbrzuszu. Zamknęła mocno oczy, wstrzymując

oddech i przyciskając do siebie Paderborna tak

mocno, jakby nie zamierzała go kiedykolwiek

wypuścić.

Mocno chwyciła jego pośladki i krzyknęła

w momencie, kiedy on lekko się zatrząsł i wyprężył

jak struna. Jej uda drżały w niekontrolowany

sposób, czego normalnie się wstydziła, teraz jednak

nie była tego nawet świadoma. Rzeczywistość się

rozpadła i Karolinie wydawało się, że nigdy nie

złoży się z powrotem w całość.

Olgierd dyszał ciężko, ona również. Odniosła

wrażenie, że nie tylko ich ciała zsynchronizowały

się w akcie uniesienia, ale także oddechy.

Nie chciała, by ta chwila minęła.


Przesunęła dłońmi po plecach Padera

i przycisnęła go mocno do siebie. Zareagował od

razu, wsuwając ręce pod nią. Chciała poczuć ciężar

jego ciała, on jednak z jakiegoś powodu pilnował

się, by jej nie przygnieść.

Zaczął lekko podnosić głowę, a Siarka zrozumiała,

że za moment spojrzą sobie w oczy. To, co się po

tym wydarzy, właściwie powie im wszystko

o czekającej ich przyszłości.

Trwała z zamkniętymi powiekami, czując, że

Olgierd odsunął się na tyle, by móc na nią spojrzeć.

Kiedy wreszcie na niego zerknęła, zobaczyła, że

Paderborn się uśmiecha. Parsknęła, jakby właśnie

opowiedział jakąś wyjątkowo dobrą anegdotę.

Zaraz potem zakryła dłonią oczy, ale równie

szybko ją cofnęła i znów położyła na jego plecach.

– Hej – odezwał się Olgierd, obejmując wzrokiem

jej twarz.

– Hej.

– Co robisz?

– Nic – odparła. – Teraz już nic.

– A przed chwilą?

Uniosła wzrok i głęboko zaczerpnęła tchu

z nadzieją, że to wszystko mu powie.

– Naprawdę musisz pytać? – odparła cicho.

– Właściwie to chyba nie.

Wysunął spod niej jedną rękę i przewrócił się na

bok. Moment później poczuła, jak dotyka jej uda.

– Są dość ekspresyjne.
Tym razem Siarkowska na dłużej położyła sobie

rękę na oczach.

– Jezu – rzuciła. – Nic na to nie poradzę.

– To dobrze, bo to jest wybitne.

– Wybitne? Tak to zamierzasz określać?

Kiedy spojrzała na niego spomiędzy palców,

zobaczyła, jak wzrusza ramionami.

– Cokolwiek bym teraz powiedział, będzie

eufemizmem.

Szturchnęła go lekko, a potem rozejrzała się za

swoim stanikiem. Zlokalizowawszy go, zaczęła się

podnosić, Pader jednak natychmiast złapał ją za

rękę i przyciągnął do siebie. Wylądowała z niezbyt

dużą gracją na jego klatce piersiowej. Rozluźniła

się.

Przez moment leżeli w ciszy, Karolina zaś

wsłuchiwała się we wciąż nierówne bicie serca

Olgierda.

– Gdybym wiedziała, włożyłabym inną bieliznę –

odezwała się w końcu.

– Jakoś niespecjalnie odnotowałem, jaką

aktualnie masz.

– No tak.

– Zresztą też bym się jakoś przygotował –

zauważył.

Potrzebowała krótkiej chwili, żeby ustalić, co

konkretnie ma na myśli.

– A, no tak – odparła.

– Mhm…
– Ja niestety też żadnego zabezpieczenia nie

przewidziałam – odparła.

Paderborn poruszył się nerwowo, co przyniosło jej

więcej satysfakcji, niż sądziła. Czekał, aż jakoś

spuentuje i oznajmi, że to tylko żart, Siarkowska

jednak nie miała zamiaru tego robić.

– Przykro mi, będziesz ojcem – dodała.

– Nawet tak nie…

– Złapałam cię na bachora – ucięła.

Nie przesuwając się, uniosła dłoń i na ślepo

położyła ją na twarzy Olgierda celem ustalenia, czy

ten się uśmiecha. Pacnęła go nieumyślnie w oko,

ale nawet nie pisnął.

– Nie mów, że nie chcesz drugiego dziecka –

dodała.

– Przestaniesz?

– Ale co? Mówię tylko, jak jest.

Mruknął z dezaprobatą, a ona pogładziła go po

włosach, po czym na powrót ułożyła wygodnie rękę.

Wtuliła się lekko w klatkę piersiową Padera

i zamknęła oczy. Nie spodziewała się, że ta bliskość

będzie jej dawała tyle błogości.

Owszem, od czasu do czasu była zmuszona, by

choćby rozważyć, że ich znajomość hipotetycznie

może przybrać taki kierunek. Jej przyjaciółki

podczas niejednej babskiej posiadówy o to zadbały,

a profil Padera na Insta był oglądany częściej niż

dno kieliszka.

Nigdy jednak nie wyobrażała sobie, że tak to

będzie wyglądało.
– Trzeba było się powstrzymać – dodała.

– To trzeba było mi to umożliwić.

– Więc teraz to moja wina?

– Oczywiście.

– I co niby takiego zrobiłam?

– Spojrzałaś na mnie.

Siarkowska cicho prychnęła.

– To nie są żarty – zastrzegł Paderborn. – Gdybyś

zobaczyła ten swój wzrok i usłyszała ten cichy jęk…

Boże. Sama byś się na siebie rzuciła.

– Wątpię.

Mogła jednak bez trudu odbić piłeczkę. Kiedy

zobaczyła jego wzrok, zupełnie inny niż

kiedykolwiek, puściły wszelkie zapory, które

dotychczas ich od siebie oddzielały. Nie myślała

o niczym, nawet o tym, że przydałoby się jakieś

zabezpieczenie.

– Odezwę się rano do mojej lekarki po e-receptę –

powiedziała Karolina. – A potem skoczymy do

apteki.

Olgierd zamilkł na jeden długi, dość osobliwy

moment.

– Okej – powiedział cicho.

Siarka zamknęła oczy, a potem pocałowała jego

klatkę piersiową. Był to zupełnie niewinny,

niemający prowadzić do czegokolwiek gest,

niespodziewanie jednak przerodził się w powtórkę

tego, co przed momentem oboje przeżyli.


Gdzieś między pocałunki próbowała wcisnąć

krótkie pytanie, ale znów rzucili się na siebie z taką

gorliwością, że nie potrafiła tego zrobić.

– Jesteś… – wymamrotała, praktycznie z jego

językiem w swoich ustach.

– Hm? – mruknął niewyraźnie.

– …pewien?

Pader lekko się odsunął, a fakt, że znów

oddychał, jakby przebiegł maraton, był dla niej jak

najlepszy komplement. Jej zaś kręciło się w głowie

tak bardzo, że przez moment nie wiedziała nawet,

o co pytała.

Olgierd szczęśliwie załapał.

– Ta tabletka dzień po działa chyba bez względu

na to, ile razy to zrobimy? – spytał.

– Chyba.

Nie potrzebował nic więcej.

Ona także nie.

Pobrano ze strony pijafka.pl


ROK 2022

Adnotacje i spostrzeżenia

Piątek, 1 kwietnia 2022 roku.

Wschód słońca: godzina 06.11.

Zachód słońca: godzina 19.08.

Faza Księżyca: nów.

Słońce w znaku Barana.

Obiekt: mężczyzna, mieszkaniec Głogowa. Wiek: 18

lat.

Chłopak jest w klasie maturalnej, dzięki czemu

cechuje się jeszcze dość dużym idealizmem

wynikającym z typowej dla tego wieku naiwności.

Pierwsza z tych cech mnie nie interesuje, druga jak

najbardziej. Potrzebuję ludzi naiwnych, bo ci

zawsze przetrwają dłużej niż realiści.


Obiekt sprawnie wypełnia kolejne zadania, jest

dobrze zbudowany, chodził na siłownię, a oprócz

tego ćwiczył jakieś sztuki walki. Gdyby doszło

między nami do konfrontacji, z pewnością byłby

górą. Ale nie dojdzie.

Można by sądzić, że ujęcie go nastręczało

problemów, tak jednak nie było.

Obecnie jest na skraju wycieńczenia, odwodniony,

wygłodzony i ze złamaną prawą kończyną górną.

Nie pozwalam mu także spać, w nocy grając głośną

muzykę.

Początkowo protestował i groził, teraz już

wyłącznie błaga. Sytuacja standardowa.

Dziś do zjedzenia otrzymał kawałek półsurowej

wątroby z informacją, iż pochodzi z ciała ludzkiego.

Leży na talerzyku przy drzwiach, na razie do niego

nie podszedł. Warto odnotować, iż obiekt wcześniej

nie otrzymał do jedzenia żadnego ludzkiego mięsa.

Teraz odsunął się na drugi koniec pomieszczenia,

jakby dzięki temu mógł nabrać dystansu do myśli,

które kłębią się w jego głowie.

– Proszę… – mówi. – Błagam…

Z niewieloma obiektami nawiązuję bezpośredni

kontakt na tak wczesnym etapie. Wolę pojawić się

jako pewna figura później, kiedy mój głos będzie

stanowił dla nich swoiste błogosławieństwo, niczym

jakieś demiurgiczne objawienie.

Tym razem robię wyjątek.

– Zjedz, a dostaniesz wody – oznajmiam.


Natychmiast się ożywia, mimo braku sił podrywa

się na równe nogi i rozgląda nerwowo, jakby starał

się zlokalizować mnie w pomieszczeniu.

Im dłużej obiekty tu pozostają, tym bardziej zdaje

się rzutować to negatywnie na ich zdolności

poznawcze. Przypomina mi to sytuację, kiedy

słucha się jakiegoś światłego naukowca czy

myśliciela przemawiającego w swoim ojczystym

języku, a potem doświadcza sytuacji, w której ten

stara się sklecić kilka zbornych słów w obcym.

Informuję obiekt, że jeśli nie spożyje mięsa,

sprowadzi na siebie okrutną śmierć z odwodnienia.

– Proszę cię… – jęczy chłopak. – Zrobię wszystko…

wszystko, co tylko chcesz.

Irytuje mnie ten brak konsekwencji. Chcę

przecież jednego: aby spożył mięso.

– Dlaczego to robisz? – pyta przez łzy. – Dlaczego?

Nie odpowiadam.

– Co ja ci zrobiłem? No co?

Wciąż nie udzielam żadnych wyjaśnień. Nie widzę

powodu.

– Za co to wszystko?

Wyłączam mikrofon, bo widzę, że nie jest gotowy

na jakiekolwiek rozmowy. Próba podjęcia ich na

tym etapie była błędem. Dała obiektowi złudną

nadzieję, że może w jakiś sposób do mnie

zaapelować.

Musi minąć cały dzień, nim w końcu rozumie, że

nie ma żadnej innej możliwości niż wykonywać

moje polecenia. Kawałek wątroby jest już jednak


nieświeży, a ja nocą celowo wpuszczam przez otwór

muchy, by obsiadły jedzenie.

Odzywam się dopiero wtedy, kiedy wschodzi

słońce.

– Widzisz, co zrobiłeś?

Tym razem nie reaguje tak nerwowo na mój głos.

Nie ma siły.

– Muchy zniosły larwy w twoim posiłku – dodaję.

– Błagam cię…

– To jednak nie zwalnia cię z obowiązku, by go

zjeść.

Mijają jeszcze trzy, cztery godziny, nim w końcu

się poddaje. Początkowo odgryza tylko niewielki

kawałek mięsa, a jego soki ściekają mu po brodzie.

Zamyka oczy, z których wciąż wylewają się łzy,

i przeżuwa tak, jakby miał zwymiotować.

Reguły obowiązują go tak samo jak innych. Jeśli

to zrobi, już nigdy nie dostanie ani kropli wody

i umrze.

Kilkakrotnie zatyka dłonią usta.

W końcu dochodzi do torsji, słusznie jednak nie

pozwala, by wymiociny opuściły jego usta. Połyka je

z powrotem.

Od początku wyglądał na dobrego kandydata,

a tym to potwierdza.

Kiedy kończy jeść, daję mu trzysta mililitrów

wody. Zasłużył na to.

Następnego dnia pozwalam, by po prostu był. I by

czasu w zamknięciu doświadczył jako tortury


samej w sobie.

Kolejnego otrzymuje konkretne zadanie. Na

talerzyku dostarczam mu niewielkie obcęgi, a na

nich kartkę. Informuję go, że ma wyrwać sobie

wszystkie paznokcie lewej ręki.

Mógłby użyć tego narzędzia do wyrządzenia sobie

krzywdy, ale tego nie robi. Po tym, jak sprawdził się

przy jedzeniu wątroby, nie mam wątpliwości, że jest

gotów działać zgodnie z moimi poleceniami.

Pierwszy paznokieć jest zawsze najłatwiejszy.

Obiekt nie wie jeszcze, z jak potwornym bólem się

to wiąże.

To pierwsze z zadań, które nastręcza wyjątkowych

trudności. Złamanie sobie ręki nie jest tak

skomplikowane, jak się wydaje. Grawitacja i masa

ciała robią swoje.

Tutaj jednak wymagane jest bezpośrednie

działanie od początku do końca. Musi chwycić,

potem z całej siły pociągnąć. I to naprawdę z całej

siły. Nawet niewielkie zawahanie sprawia, że nie

sposób tego dokonać.

– Masz dwie godziny – oznajmiam.

Nie próbuje mnie już przekonać, żeby go

oszczędzić. Wie, że nie ma to sensu. I rozumie, że

tylko dzięki wykonywaniu poleceń może ujść

z życiem. Mrzonka, ale nieustannie skuteczna.

Wyrywa sobie pierwszy paznokieć i wyje jak

ranne zwierzę. Krzyczy, uderza obcęgami o piankę

wygłuszającą, rzuca głową na boki, chwyta za

nadgarstek, robi same nieprzydatne i niepomocne

rzeczy.
Umysł panicznie szuka jakiegoś sposobu, by

zapobiec przeraźliwemu bólowi.

Obiekt potrzebuje sporo czasu, by wyrwać sobie

kolejny paznokieć. Niecałe dwie godziny później

jednak wszystkie leżą na podłodze, a z palców lewej

ręki leje się krew. Piękny widok.

I z pewnością zadanie, które warto powtórzyć

z każdym innym obiektem.

Pobrano ze strony pijafka.pl


ROK 2024

Stare Siołkowice, powiat opolski

Paderborn nie miał pojęcia, jak powitać dzień,

w którym zmaterializował się nagle, jakby z innego

świata. Obudził się obok Karoliny, która oddychała

cicho i miarowo, odwrócona do niego plecami.

Spod oczu dopiero wydostawały mu się powidoki

tego, do czego wczoraj doszło. Sączyły się jednak na

tyle niewyraźnie i powoli, że nie wiedział, na ile są

realne. Ani tym bardziej, do czego prowadzą.

Wstał cicho, by nie zbudzić Siarki, a potem

zamknął się w niewielkiej łazience. Skorzystał

z jednej ze szczoteczek, które wczoraj kupiła –

różowej, bo właśnie tę dostał nocą w przydziale –

a potem spojrzał na siebie w lustrze, próbując

ustalić, kto patrzy mu w oczy.


Kiedy wrócił do pokoju, cicho zabrał dwie puste

butelki po winie i postawił je obok kosza. Potem

podniósł ubrania Karoliny i zawiesił je w szafie

obok swojej marynarki.

Narzuciwszy na siebie koszulę i spodnie, wyszedł

na korytarz, a potem opuścił niewielki hotel,

centrum spa czy też ośrodek rehabilitacji. Jak

zwał, tak zwał. Ani chybi zapadnie mu w pamięć do

końca życia.

Podszedł do barracudy, otworzył ją, a potem wyjął

ze schowka pasażera paczkę czerwonych marlboro.

Chwilę zajęło mu wygrzebanie zapalniczki, ale

kiedy to zrobił, czym prędzej odpalił papierosa.

Zamknął oczy i zaciągnął się głęboko,

spodziewając się, że zacznie kaszleć. Nic takiego się

nie stało, zupełnie jakby płuca doskonale pamiętały

dostarczaną im właśnie smolistą substancję i nie

miały nic przeciwko.

Początkowo dym smakował osobliwie i niezbyt

kojarzył się Olgierdowi z przyjemnością, którą

pamiętał z dawnych lat. Stopniowo jednak zaczęło

się to zmieniać.

Paderborn stał przy budynku, patrząc na

niewielką murowaną kapliczkę obok. Palił powoli,

delektując się każdym sztachnięciem.

– No nieźle – rozległ się głos Karoliny.

Olgierd raptownie się rozejrzał, ale nigdzie jej nie

dostrzegł. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że

okno ich pokoju musiało wychodzić na tę stronę.

Wieczorem nie sprawdził nawet tego.

Zadarł głowę i lekko uniósł rękę z papierosem.


Nie miał pojęcia, jak powitać Siarkę. I właściwie

pewnym ułatwieniem było to, że nie obudzili się

w tym samym czasie w łóżku.

– To na takie wypadki była ta paczka? – spytała

Karolina.

– Cóż…

– Chyba żartujesz.

Pader niewinnie wzruszył ramionami i się

zaciągnął.

– W sumie powinienem pójść po nią w nocy –

powiedział. – Tuż po tym, jak…

– Popełniliśmy pierwszy z błędów – dopowiedziała

za niego Siarkowska.

Rzuciła to lekkim, typowym dla ich relacji tonem,

zupełnie jakby to, co się wydarzyło, zamierzała

traktować jako żart.

Paderborn się zawahał, ale tylko na moment.

Wiedział, że aby w ogóle mógł myśleć o stworzeniu

jakiegokolwiek dobrego wrażenia, odpowiedź z jego

strony powinna nadejść natychmiast.

Skorzystał jednak z dobrodziejstwa papierosa, by

dzięki niemu zyskać nieco czasu.

Moment wystarczył do zrozumienia, jak Karolina

chciała to rozegrać. W kategorii błędu, potknięcia.

Byli zmęczeni i pijani, w dodatku chwilę wcześniej

doświadczyli silnych emocji przez zajście

z Langerem. Oczywiście. Jak mógłby sądzić

inaczej?

Teraz była przecież jego przełożoną. W dodatku

miała swoje życie osobiste. Spotykali się na kawę


czy wino od miesięcy i nic nie poszło naprzód, więc

oczywiste wydawało się, że albo kogoś ma, albo jest

na najlepszej drodze, by mieć.

W porządku, szybko uznał w duchu Olgierd,

trzeba rzucić odpowiedź na tyle oględną, by

wynikało z niej tylko tyle, że przyjmuje to do

wiadomości.

– Ważne, że się podnieśliśmy – odparł.

– Jedno z nas nawet szybciej niż drugie –

wytknęła Siarkowska. – I zdążyło wymknąć się

niezauważone.

– Nie chciałem cię budzić.

– I tak już nie spałam.

Olgierd skinął głową, nie bardzo wiedząc, co

odpowiedzieć. I co konkretnie miało to oznaczać.

Karolina leżała w łóżku i słuchała, jak on krząta się

wokół? Nie odezwała się, nie zareagowała w żaden

sposób?

To właściwie ostatecznie potwierdzało, że

zamierzała uznać zdarzenia zeszłej nocy za niebyłe.

– Wezmę prysznic – odezwała się.

– Okej.

– Nie wiedziałam wczoraj, jaki antyperspirant ci

kupić, ale coś tam wrzuciłam do torby.

– Dzięki.

Dopiero teraz uświadomił sobie, że kiedy już

porządnie wstawiony wyciągał z torby szczoteczki

i pastę, dostrzegł dokładnie ten, którego zawsze

używał. Ciekawy zbieg okoliczności, nic poza tym.

Wątpił, żeby Siarka aż tak dobrze kojarzyła zapach.


Zaczęła zamykać okno, ale w ostatniej chwili się

powstrzymała.

– Wypal sobie jeszcze jednego – rzuciła.

– Hm?

– Jak już wróciłeś do nałogu, to w sumie nic nie

stoi na przeszkodzie.

Olgierd zmarszczył brwi, niepewny, czy to jakiś

żart.

– No co? – mruknęła Karolina.

– Nic.

– To co się krzywisz?

– Bo zastanawiam się, skąd ta nagła polityka

pronikotynowa.

W odpowiedzi dostrzegł bezsilne przewrócenie

oczami.

– Po prostu masz jeszcze przez chwilę nie wracać

– oznajmiła.

– Dlaczego?

– Bo to mały pokój.

Paderborn podszedł bliżej okna, przez co musiał

bardziej zadrzeć głowę.

– No i? – zapytał. – Zmieścimy się.

– Tyle że ta łazienka jest praktycznie w pokoju.

– To też mi specjalnie nie przeszkadza.

– Ale mnie tak – odparła Siarka. – Drzwi są tak

cienkie, że słychać nawet, jak ktoś sika.


Otworzył usta, chcąc właściwie powtórzyć to, co

poprzednio, nim zorientował się, że nie chodzi

o dźwięki sikania. Uśmiechnął się na tyle

inteligentnie, na ile potrafił, z nadzieją, że to

wystarczy.

– Potem zrobimy zmianę – oznajmiła Siarkowska.

– Ja wyjdę, ty zostaniesz.

– To brzmi jak jakieś ruchy wojsk.

– Weź daj spokój.

– Ty daj spokój – odparł. – Nie wiem, czy wiesz,

ale wczoraj przekroczyliśmy pewną granicę, po

której…

– Nie będę się przy tobie załatwiać.

– Przecież to nie przy mnie – zauważył. – Będę

oddzielony drzwiami, poza tym nie jest tak, że

przykładam do nich ucho i nasłuchuję.

Machnęła ręką, jakby miała tego dosyć.

– Po prostu zostań, kurwa, na dole – rzuciła.

– Na jak długo?

– Aż powiem – odparła pod nosem i szybko

zamknęła okno.

Nie mając przesadnie wielu możliwości,

Paderborn nabrał głęboko tchu i spojrzał na paczkę

czerwonych marlboro. Zapalenie było jednocześnie

najgorszym, jak i najlepszym, co go ostatnimi czasy

spotkało, nie miał jednak ochoty na powtórkę.

Przeszedł się ulicą, czerpiąc przyjemność z faktu,

że w porze, kiedy Warszawa pędziła już na złamanie

karku, trąbiła, przewalała się po szynach


i dostawała szału w korkach, tutaj nie działo się

praktycznie nic.

Kiedy wrócił na górę, Karolina zgodnie z planem

oznajmiła, że teraz ona opuszcza pokój, po czym

bez słowa znalazła się na korytarzu i zamknęła za

sobą drzwi.

Chwilę później się wymeldowali, czując na sobie

cokolwiek zaintrygowane spojrzenie recepcjonistki.

Jeśli trwała na posterunku także w nocy,

niewykluczone było, że słyszała odgłosy dochodzące

z nieodległego pokoju.

– Może nam pani polecić jakąś piekarnię? –

spytała Karolina.

– Niestety nie. Mieliśmy tutaj dwie świetne,

Luszczyk i Bulig, ale od kilku lat obydwie są już

zamknięte.

– Okej – odparła Siarka. – To gdzie można coś

zjeść na śniadanie?

– U nas. Mamy do dyspozycji gości kuchnię,

możemy także przygotować coś dla państwa. A jeśli

poczekają państwo do południa, to otwarta będzie

restauracja tuż obok.

Właściwie nie mieli czasu na jakiekolwiek

przygotowania, oboje byli zgodni, że przekąszą coś

po drodze, i świeże bułki wydawały się idealnym

rozwiązaniem.

Ostatecznie zakupili je w lewiatanie, razem

z kilkoma innymi rzeczami, po czym wymienili się

krótkimi, lecz znaczącymi spojrzeniami i pojechali

prosto do apteki. Karolina weszła do środka sama,

on został na zewnątrz, raz po raz łapiąc za komórkę


z myślą, by zadzwonić do Ludiego. Było jednak

stanowczo za wcześnie, syn o tej porze przewracał

się jeszcze z boku na bok.

Nagle Paderborna naszło, że nie powiedział mu,

by nastawił budzik. To on zawsze przypominał mu

o tym przed snem, a teraz, kiedy Ludi był sam…

Boże, co za absurd. Oczywiście, że syn nastawi

sobie budzik. Podobnie jak zrobi sobie herbatę,

przygotuje śniadanie i wyprawi się do szkoły.

Rodzicielstwo czasem obfitowało w doprawdy

absurdalne myśli.

Chwilę później Siarka wyszła z apteki, a on podał

jej butelkę pepsi max, którą kupiła w lewiatanie.

Odkręciła, napiła się, a potem wyjęła z siateczki

biało-fioletowe pudełko z napisem EllaOne. Szybko

wydostała z blistra pojedynczą tabletkę

i zdecydowanym ruchem wrzuciła ją do ust.

– Niesamowite, że nie można tego dostać bez

recepty – rzuciła, po czym popiła pepsi. – A gumek

na stacjach benzynowych jest tyle, że możesz

oczopląsu dostać.

– Cóż…

– Jak myślisz, za co łatwiej w razie czego uzyskać

rozgrzeszenie? Kobiecie za tabletkę czy facetowi za

prezerwatywę?

– Nie sprawdzałem.

Karolina otarła usta, zakręciła butelkę i wskazała

wzrokiem barracudę.

– Nie chodzisz do spowiedzi, Padre?

– W tej robocie jakoś się nie opłaca.


Nie rozwijał tematu, bo nie musiał. Rzeczy, które

należało robić na co dzień, z pewnością wypełniały

znamiona jakichś czynów zabronionych,

stypizowanych w kodeksach kanonicznych. A nawet

gdyby było inaczej, Paderowi nie spieszyłoby się do

wyznawania swoich grzechów przed ludźmi

należącymi do grupy zawodowej, w której działo się

ostatnimi czasy stanowczo za wiele złego.

Skierowali się w stronę Mikolina, a Olgierd raz po

raz zerkał na godzinę, czekając tylko, aż wybije

odpowiednia, by zadzwonić do syna.

Za którymś razem musiał wywołać go myślami,

bo rozległ się dzwonek i to właśnie jego imię

pojawiło się na wyświetlaczu. Pader odebrał od

razu i przełączył na głośnik, jako że barracuda

niefortunnie nie została wyposażona w Carplay ani

nic z tych rzeczy.

– Cześć – rzucił.

– Cześć – odparł Ludi.

– Już wstałeś?

Odpowiedziało mu chwilowe milczenie.

– A co w tym dziwnego?

– Zazwyczaj o tej porze jeszcze śpisz.

– Co ty. Normalnie tak wstaję – oznajmił Ludi.

– Przecież…

– Tylko nie zawsze ty już jesteś na nogach.

Wydawało się to niemożliwe, bo z doświadczenia

Padera wynikało, że wszyscy nastolatkowie byli

zasadniczo monstrami łapczywie pożerającymi


kolejne godziny snu. Przynajmniej o poranku.

Nocami zdawali się karmić niespaniem.

– Tak czy inaczej dzwonię, żebyś wiedział, że żyję,

że nie było żadnej imprezy i że wróciłem na noc do

domu.

– To już ustaliliśmy wczoraj.

– No tak – przyznał. – Nie zapłodniłem też nikogo,

jeśli to cię interesuje. A ty?

– Co?

– Wzięliście z Karoliną jeden pokój, więc…

Olgierd w panice sięgnął po telefon, ale wiedział

już, że jest za późno.

– Więc? – powtórzył Ludi. – Jak było?

Przez nerwowe ruchy Paderbornowi dopiero po

chwili udało się przełączyć rozmowę na normalny

tryb, po czym szybko przyłożył komórkę do ucha.

Czując na sobie rozbawione spojrzenie Siarki,

uzmysłowił sobie, że niewiele to zmienia.

Czekała na odpowiedź tak samo jak Ludi. I tak

jak on wiedziała, że musiał coś odpowiedzieć.

Nie, nie musiał. Był rodzicem. Mógł ignorować

wszystko, co mu się podobało.

– Zrób sobie porządne śniadanie – oznajmił. – Nie

żadne batony. Owsianka minimum.

– A są płatki?

– Powinny być.

– Ekspresowe?

– Zwykłe – odparł Olgierd.


– Wolę ekspresowe.

Paderborn zerknął na Karolinę, zastanawiając się

nad tym, jak ta dalsza część rozmowy jawi się z jej

perspektywy.

– Wiem – odparł. – Ale wyobraź sobie, że twój

organizm woli te, które mają jeszcze jakieś wartości

odżywcze.

– Błyskawiczne mają tylko niewiele…

– Po prostu gotuj je przez jakiś kwadrans, to nie

takie trudne.

– Nie mówię, że trudne – zauważył Ludwik. –

Tylko że łatwiej zalać wrzątkiem. Ewentualnie

w mikrofalówce, to zajmuje maks trzy minuty. I nie

trzeba w trakcie nic mieszać.

Olgierd niespecjalnie chciał prowadzić tę dość

typową poranną konwersację przy Siarkowskiej, nie

miał jednak dobrego pomysłu na to, jak zbyć temat.

Szczęśliwie Ludi sam się na to zdecydował.

Lub może nieszczęśliwie, wziąwszy pod uwagę

alternatywę.

– Udało ci się ustalić, co z mamą? – spytał.

– Nic nowego od wczoraj.

– Więc w CBŚP nie ogarniają nawet, gdzie jest?

– Nie ogarniają – odparł ciężko Pader. – Ale wiesz,

że to w jej przypadku nie jest powód do niepokoju.

Syn mruknął bez przekonania, po czym zapadła

długa cisza.

– Mieliśmy powtarzać rewolucję francuską przed

sprawdzianem – powiedział.
– Powtórzę z tobą, jak wrócę.

– A wiesz coś o zdobyciu Bastylii i Burbonach?

Cóż, zasadniczo w tym drugim względzie

Paderborn mógł wykazać się pewną wiedzą,

szczególnie że była to jedna z jego ulubionych

odmian whisky.

– Poczytam – zapewnił.

Ludi skwitował kolejnym pełnym powątpiewania

pomrukiem, a potem poprosił, by ojciec zadzwonił,

jeśli czegokolwiek się dowie. Olgierd zapewnił, że

tak zrobi, pożegnał syna i rozłączywszy się, wbił

wzrok przed siebie.

Miał nadzieję, że w ten sposób uświadomi Siarce,

jak bardzo nie chce komentować słów, które padły,

nim wyłączył głośnik.

– Więc gadacie sobie, co? – odezwała się.

– Mhm.

– O różnych rzeczach.

– Czasem.

– Też o tym, że bierzesz jeden pokój na noc

z koleżanką z pracy?

– Z przełożoną – sprostował, nie odrywając

wzroku od drogi.

Wybawieniem był fakt, że wjeżdżali już do

Mikolina i czas na jakiekolwiek luźne rozmowy się

skończył. A przynajmniej tak się wydawało

Olgierdowi.

– Racja – przyznała Siarkowska. – Ciągle

zapominam, że mogę ci wydawać polecenia


służbowe.

– Fakt, możesz.

– Szkoda, że nie pomyślałam o tym wczoraj

w nocy.

Zerknął na nią nieco zakłopotany, a jego konfuzja

pogłębiła się, kiedy zobaczył, że Karolinie cała ta

sytuacja sprawia niemałą frajdę.

– Myślałem, że chcesz uznać to za niebyłe –

zauważył.

– Chcę.

– W takim razie…

– Ale to nie znaczy, że nie mogę robić sobie z tego

jaj.

Paderborn przyspieszył nieco, nie przejmując się

tym, że jechali przez wioskę, która nie znajdowała

się na szczycie listy miejsc mogących pochwalić się

szerokimi i równymi drogami. Zaparkował pod

opuszczonym domem, a potem czym prędzej

opuścił auto.

– Nie uciekniesz, Padre – oznajmiła Siarka,

wychodząc z barracudy.

– Nie zamierzam.

Siarkowska cicho się zaśmiała, a on ruszył

w kierunku rudery.

– Co konkretnie cię bawi? – mruknął.

– Twoje zakłopotanie.

– Nie jestem zakłopotany.

– To jak to nazwiesz?
– W ogóle tego nie zrobię – odburknął. – Pewne

rzeczy powinny pozostać nienazwane.

Uchylił przekrzywioną furtkę i przepuściwszy

Karolinę, ruszył za nią w stronę wejścia.

– Naprawdę, nigdy się nie spodziewałam, że

potrafisz być taki skonfundowany.

– Ja też nie – odparł tak cicho, że z pewnością nie

mogła usłyszeć.

– Co?

– Nic.

Weszli do środka, machinalnie osłaniając usta,

jakby ich nozdrza doskonale zapamiętały unoszący

się tutaj zapach i wyzwoliły automatyczną reakcję.

Olgierdowi przeszło przez głowę, że mogli kupić

w aptece jakieś porządne maseczki. Przydałyby się

też rękawiczki, skoro nie mieli na podorędziu

żadnego zestawu kryminalistycznego ani…

Urwał myśl, kiedy uzmysłowił sobie, że

w opuszczonym budynku nie unosi się zapach

rozkładu.

– Siarka…

– Daj spokój – rzuciła, wciąż rozbawiona. – Nie

jesteś pierwszym gościem, który przespał się ze

swoją szefową.

– Nie o to mi chodzi.

– A o co? Na dziecko już za późno, wzięłam…

– Tu nie śmierdzi – uciął.

Karolina zerknęła na niego, a potem zmarszczyła

lekko brwi. Zamiast cokolwiek odpowiedzieć,


ruszyła w stronę pomieszczenia, gdzie wczoraj

znaleźli ciało.

Ciało, po którym dziś nie było śladu.

Zamiast niego na podłodze leżała złożona na pół

kartka.

– Skurwysyn… – syknęła Siarkowska, kiedy

Paderborn zbliżał się do pozostawionej wiadomości.

Podniósł ją i rozłożył, bez trudu domyślając się,

co się na niej znajduje.

„Moi Kochani,

posprzątałem trochę i wywietrzyłem.

Mam nadzieję, że wczorajsze zajście nie przekreśli

Waszej sympatii do mnie.

Kreślę się z rewerencją

Piotr

PS Zachowywaliście się wczoraj w nocy bardzo

głośno.

Nie mogłem spać, więc poniekąd się do Was

przyłączyłem”.

Pobrano ze strony pijafka.pl


2

ul. Odrzańska, Mikolin

Siarce zrobiło się niedobrze na samą myśl o tym, że

Langer albo stał pod oknami hotelu, albo wynajął

sobie pokój niedaleko. Nad tym, czy rzeczywiście

„poniekąd się przyłączył”, nie zamierzała nawet się

zastanawiać.

Nie, z pewnością nie. Chciał po prostu, by poczuła

się ohydnie. Sukinsyn próbował wylać wiadro gnoju

na coś, co było dla niej piękne, nieskazitelne. Nie

miała zamiaru mu na to pozwolić. Nie zbruka tych

wspomnień.

Karolina nie pamiętała, kiedy ostatnim razem

przeżyła coś podobnego. Być może nigdy. Nie

wiedziała nawet, że jest zdolna do tego, by aż tak

dać się porwać namiętności. Pader w jakiś sposób

wyzwolił w niej pokłady czegoś, co było zarazem

obce i całkowicie znajome, mimo że stykała się

z tym po raz pierwszy.


Jezu, to było jakieś szaleństwo. Ta intensywność,

te pozycje, to nienasycenie. Nie miała pojęcia,

o której poszli spać, ale z pewnością brakowało im

przynajmniej kilku godzin snu, by ich umysły

działały w miarę poprawnie.

Kiedy rankiem się obudziła, była absolutnie

przerażona. Nie do końca rozumiała, jak do tego

doszło ani co zrobili. I to jeszcze bez jakiegokolwiek

zabezpieczenia. Zgrywała pewną siebie, jakby

zdarzało jej się to wcześniej, a lekarka już któryś

raz wypisywała jej tę awaryjną tabletkę. Tak

naprawdę jednak Siarka wiedziała o niej jedynie

dlatego, że trafiła kiedyś na artykuł dotyczący

krajów, w których takie środki są ogólnodostępne

i nie wymagają recepty.

Obudziła się na długo przed Olgierdem, a kiedy

on w końcu otworzył oczy, nie miała pojęcia, co

robić. Obrócić się do niego i go pocałować?

Przytulić się? Powitać go w jakiś inny sposób?

Uznała, że najlepiej poczekać na jego ruch.

Kiedy wstał tak, by się nie obudziła, a potem

wymknął się ukradkiem, wszystko stało się jasne.

Żałował, chciał uniknąć niewygodnej rozmowy.

A ona nie miała zamiaru go do niej zmuszać.

Powinni zresztą skupić się nie na tym, do czego

między nimi doszło, ale na tym, co czekało

w Mikolinie.

A raczej co powinno czekać. W tej chwili

brakowało już nawet śladów świadczących o tym, że

doszło tu do jakiegokolwiek przestępstwa.


Piotr Langer miał oczywiste doświadczenie

w usuwaniu podobnych rzeczy. I zadbał o to, by

w tym wypadku nie ostała się nawet jedna

poszlaka.

Karolina wyciągnęła telefon, a potem wybrała jego

numer. Lub ten, którym aktualnie się posługiwał.

Podobnie jednak jak ostatnio, odpowiedziało jej

tylko automatyczne uprzejme nagranie nielicujące

z niczym, co reprezentował sobą ten człowiek.

Ledwo odsunęła komórkę od ucha, zobaczyła, że

ma powiadomienie o nowej wiadomości.

– Co jest? – rzucił Paderborn.

– Nie odbiera.

– Tego się domyśliłem. Ale twoja mina sugeruje,

że…

– Mam esemesa od gościa, który miał sprawdzić

rejestr broni.

– I? – spytał Olgierd. – Co ustalił?

Siarkowska otworzyła wiadomość i szybko

przebiegła po niej wzrokiem. Coś z tyłu głowy wciąż

próbowało jej podpowiedzieć, że pistolet nie należy

do Niny. Że Langer podłożył go, decydując się na

najbardziej prostacką, durną zagrywkę.

– Kurwa mać… – skwitowała.

Pader stanął obok i sam zerknął na wyświetlacz,

na którym widniała krótka, acz dostatecznie

wymowna informacja: „Glock jest zarejestrowany

jako broń służbowa przypisana podkomisarz Ninie

Pokorze z CBŚP”.
Kiedy Siarka podniosła głowę, napotkała

spojrzenie Olgierda, które mimowolnie przesunęło

się po jej włosach, jakby chciał je pogładzić.

Momentalnie się ocknął i dał krok w tył. A może

jego ciało zrobiło to samoczynnie.

Karolina udała, że tego nie zauważyła.

– Jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś sam

wybił te numery dla zmyłki? – spytała.

– Zerowe.

– Więc to pistolet Niny.

Paderborn zacisnął usta i skinął głową.

– A co za tym idzie…

– Wersja o porwaniu może być prawdziwa –

przyznał Olgierd.

Nagle to, co zrobili w nocy, wydało się Karolinie

jeszcze większym błędem. Nawet czymś więcej.

Może niepotrzebnie. Nie wiedziała przecież

dokładnie, jaka relacja łączy tych dwoje – i czy

w ogóle jakaś.

Boże, to wszystko teraz stało się nieistotne.

Należało skupić się na tym, by znaleźć Ninę.

To naprawdę była jej broń. A ta konkretna

podkomisarz nie należała do osób, które

dobrowolnie by się z nią rozstawały.

– Co robimy? – rzuciła Siarkowska.

Paderborn gorączkowo się rozejrzał, jakby istniała

szansa, że gdzieś tutaj znajduje się jeszcze świeży

trop, który pozwoli na podążenie za Niną. Lub jej

porywaczem.
Czy naprawdę mógł to być Rzeźnik znad Odry?

Człowiek, na którego ślad nikt nie trafił od przeszło

dziesięciu lat?

Wydawało się to niemożliwe. Ale Pokora w trakcie

całej swojej służby często dokonywała właśnie

rzeczy niemożliwych. I zazwyczaj nie robiła tego za

pomocą konwencjonalnych środków.

Karolina zerknęła na Padera, ten jednak zamiast

odpowiedzieć, utkwił wzrok w jakimś punkcie przy

oknie. Zaraz potem się ocknął i ruszył w jego

stronę, zasłaniając Karolinie widok.

– Skurwiel zostawił coś jeszcze – oznajmił, nim

zdążyła zapytać.

– Co?

Olgierd się schylił, a ona podeszła do niego

w momencie, kiedy rozkładał kolejną kartkę.

Zauważyła, że w drugiej dłoni trzyma zamknięty

foliowy woreczek.

– „Jeszcze jedno” – odczytał. – „Zanim

uprzątnąłem, pobrałem parę śladów.

Niewykluczone, że pozwolą na identyfikację

delikwenta, którego tutaj znaleźliśmy”.

Zerknąwszy na trzymany przez Padera pojemnik,

Karolina się wzdrygnęła. W środku znajdowało się

kilka włosów, kawałek ubrania, ale oprócz tego

także wyrwany ząb oraz to, czego uzyskanie

sprawiło Langerowi zapewne największą

przyjemność – oberżnięty palec wskazujący.

Właściwie nie powinno ich dziwić ani to, co

zostawił ten psychol, ani dlaczego ich tu ściągnął.

Jeśli przyjąć wersję, że to Rzeźnik porwał Ninę,


Piotr potrzebował kogoś, kto będzie w stanie zlecić

badania mające na celu ustalenie tożsamości

ofiary. Wyglądało bowiem na to, że stanowi ona

jedyny trop.

Chwilę po tym, jak ta myśl się pojawiła,

Siarkowska starała się na jej miejsce znaleźć inną.

Że to wszystko kolejna gierka Langera, że tak

naprawdę to on odpowiada za to, co stało się

Pokorze.

Tak podpowiadała logika śledcza. Ale też taki

scenariusz dyktowała podświadomość, która

starała się znaleźć jak najkorzystniejszy wariant

zdarzeń. A ten z pewnością nim był, Langera wszak

zamknąć było łatwiej niż człowieka, który uchodził

organom ścigania od dekady.

– Co teraz? – odezwała się Karolina.

Paderborn odłożył torebkę na parapet, a potem

powiódł wzrokiem dookoła. Ruszył w kierunku

jednej ze ścian, przyjrzał się jej uważnie, potem

skupił się na podłodze w miejscu, gdzie wczoraj

znajdowały się zwłoki.

Krążył po domu, jakby był przekonany, że coś

przegapili. Ale jednocześnie nie pokusił się o to, by

powiedzieć Siarce co.

– Padre?

Nie odpowiadał, przesuwając dłonią po framudze

drzwi prowadzących na korytarz. Karolina dała mu

czas, by dokończył to, co tak absorbowało jego

uwagę.

– Czego szukasz? – dodała po chwili.

– Nie wiem. Czegokolwiek.


– I?

– I na razie nie widzę żadnych oznak, że doszło

tutaj do jakiejkolwiek konfrontacji.

– Wyjąwszy to wszystko, co Langer usunął –

zauważyła Siarka, doskonale pamiętając rozbryzgi

krwi, po których nie było śladu.

Nie mogła wykluczyć, że inne dowody przepadły

w ten sam sposób.

– Tak, facet zginął w drodze egzekucji – odparł

ciężko Olgierd. – Ale co się stało wcześniej? Nina

przyszła tutaj, bo podążała tropem Rzeźnika,

a właściwie jednej z jego ofiar.

Siarka się rozejrzała.

– Weszła do budynku i zaczęła go sprawdzać –

podjęła. – Ale co konkretnie? Zostały tu tylko jakieś

śmieci.

– I książki.

Śmieci i książki, powtórzyła w duchu Karolina.

Niezbyt dobre połączenie, ale z jej doświadczenia

wynikało, że właśnie takie rzeczy najczęściej można

znaleźć w opuszczonych domach. Przypadkowi

goście, którzy do nich zaglądali, zazwyczaj wynosili

wszystko, co się dało, biblioteczki jednak zostawiali

z grubsza nietknięte.

Nieraz słyszała od prokuratorów, że tu i ówdzie

znaleźli jakieś cenne wydania dawnych powieści.

Cenne, oczywiście, dla moli książkowych.

Wystawienie tego na Allegro nie przyniosłoby wiele

profitów i być może dlatego niewielu łowców okazji

się nimi interesowało.


– Przejrzymy biblioteczkę? – rzuciła.

– Po co?

– Nie wiem – przyznała Siarkowska. – Ale jeśli

Nina zostawiła jakąś wskazówkę, to może właśnie

tam.

– Jaką znowu wskazówkę?

Karolina machinalnie niemal powtórzyła

odpowiedź na poprzednie pytanie. Owszem,

wydawało się to bez sensu, ale nie zamierzała tego

przyznawać.

– Chyba nie mamy przesadnie dużego wyboru –

zauważyła. – Jeżeli cokolwiek się tu ostało, to tylko

tam.

– Więc tak po prostu chcesz szukać na oślep?

Przez moment zastanawiała się, co powinna

dodać.

– Masz lepszy pomysł? – spytała w końcu.

Jego wzrok powiedział jej wszystko, co musiała

wiedzieć.

Oboje niespiesznie weszli do pokoju, w którym

leżały porozwalane stare książki, a potem zaczęli

mozolnie je przeglądać. Część znajdowała się

w pootwieranych szaach, większość jednak leżała

na podłodze. Wokół unosił się nieprzyjemny zapach

mokrych kartonów, wymieszany z długo

gromadzącym się kurzem.

Karolina raz po raz otwierała którąś książkę

i wiodła wzrokiem po kartach tytułowych.

Stary człowiek i morze Hemingwaya, który w 1970

roku ukazał się nakładem wydawnictwa Książka


i Wiedza, zapewne warty kilka złotych.

Niezwyciężona armada Jana Dobraczyńskiego

z 1966, wydana przez PAX, o której Siarka nigdy

nie słyszała. Get czy licho Kraszewskiego, rocznik

1961, z wydawnictwa LSW, równie enigmatyczna.

Choć w tym przypadku nie było to nic dziwnego,

ten autor bowiem wydał przeszło dwieście

trzydzieści pozycji. Do normalnych z pewnością się

nie zaliczał.

– I? – spytał Paderborn. – Masz coś?

Karolina podniosła stare wydanie jednej z pozycji

Conan Doyle’a, pod tytułem Sherlock Holmes

niepokonany. Rocznik 1978, książka ukazała się

nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

– Parę opowiadań o rozwiązywaniu zagadek –

odparła, unosząc bezradnie niewielką książeczkę. –

A ty?

Olgierd westchnął, potarł skronie, a potem się

podniósł.

– Nie wiem w sumie, czego się spodziewaliśmy –

mruknął. – Jak Nina miałaby cokolwiek tu

zostawić?

– Cóż… akurat tobie nie muszę chyba mówić, jak

niekonwencjonalnie potrafi działać.

– To bez sensu – odparł twardo. – I równie bez

sensu było twoje oczekiwanie, że naprawdę coś tu

znajdziemy.

Siarkowska odłożyła Sherlocka i sięgnęła po

kolejną książkę, ignorując tę uwagę. Wiedziała

bowiem doskonale, do czego prowadzi. Nie był to

przytyk, przeciwnie. Olgierd sugerował, że tak


dobra śledcza nie kieruje się podobnymi

mrzonkami.

– To jak? – nie dawał za wygraną. – Powiesz mi,

o co chodzi? I po co przeszukujemy te książki?

Karolina odłożyła kolejną pozycję, nawet nie

zerknąwszy, kto jest autorem.

– Chcę po prostu coś sprawdzić.

– Co? – spytał Pader.

– Roboczą hipotezę – odparła niechętnie. –

Wychodzę z założenia, że jeśli Nina ścigała

Rzeźnika lub jeśli to on ją ujął, niczego nie

znajdziemy.

Olgierd zmarszczył czoło i skrzyżował ręce na

piersi. Przez moment głowił się nad znaczeniem jej

słów.

– Bo żadne z nich nie zostawiłoby dla nas

wskazówki – dodała. – Ale jeśli to Langer dopadł

Ninę, to…

– To zapewne gdzieś tu jakaś jest – dokończył za

nią Paderborn. – Bo bez niej nie mógłby prowadzić

dalej swojej gry.

Wydawało jej się to dość logiczne. Piotr zawsze

zostawiał ślady – i robił to z premedytacją, by

ścigający go śledczy mogli ruszyć jego pozornym

tropem. Upajał się świadomością, że błądzą we

mgle, a on odgrywa rolę wszechmogącej istoty

sterującej ich postępowaniem.

Gdyby to wszystko zorganizował, zadbałby także

o to, by Siarkowska i Olgierd mieli czego się złapać.


Rzuciłby koło ratunkowe, a przynajmniej coś, co by

na nie wyglądało.

Tymczasem jednak próżno było tutaj szukać

jakiegokolwiek. Tonęli i nie mieli żadnego sposobu

na ratunek.

Ostatecznie Olgierd był zmuszony się z nią

zgodzić. Posłał jej porozumiewawcze spojrzenie, po

czym wrócili do analizowania znajdujących się tu

książek. Kiedy skończyli, przeszli do innego

pomieszczenia.

Sprawdzali pozostawione tu meble lub ich resztki.

Przyglądali się stropom, deskom podłogowym

i piecowi kaflowemu. Szukali czegokolwiek, co

choćby trochę odbiegało od normy.

Nie znaleźli niczego.

Niczego oprócz potwierdzenia, że to najwyraźniej

nie Piotr Langer stoi za zniknięciem Niny.

Wracając w miejsce, gdzie jeszcze niedawno

znajdowało się ciało zastrzelonego przez nią

człowieka, spojrzeli na siebie bezradnie.

Oboje mieli pełną świadomość tego, że zabrnęli

w ślepą uliczkę.

Co im pozostało? Gonić za kolejnymi tropami

prowadzącymi donikąd? Zidentyfikować zwłoki,

które zabrał stąd Langer? Sprawdzić te, które

odnaleziono nad Odrą w Raciborzu? Wszystko to

wydawało się w najlepszym wypadku

bezproduktywne.

Przeszukawszy chałupę wzdłuż i wszerz, zaczęli

zbierać się z powrotem do Warszawy. Oboje byli

zgodni, że w takiej sytuacji muszą zrewidować


wszystkie założenia – i koniec końców powiadomić

CBŚP o tym, co się dzieje.

Nina nie mogła dłużej być zdana wyłącznie na

siebie i łaskę szaleńca, który ją porwał.

A przynajmniej tak sądzili aż do momentu, kiedy

stała się rzecz zgoła niespodziewana – Paderborn

otrzymał od żony wiadomość.

Treść esemesa była krótka:

„Widziałam, że dzwoniłeś, sorry.

Jeszcze chwilę poza radarem.

Wszystko okej. Dam znać”.

Pobrano ze strony pijafka.pl


ROK 2024

Adnotacje i spostrzeżenia

Poniedziałek, 13 maja 2024 roku.

Wschód słońca: godzina 04.47.

Zachód słońca: godzina 20.17.

Faza Księżyca: wzrastający sierp.

Słońce w znaku Byka.

Obiekt: kobieta, zamieszkała w Warszawie. Wiek:

38 lat.

Nie jest taka jak inne obiekty. Niewykluczone, że

błędem było decydowanie się na kogoś, kto całe

życie zawodowe spędził w służbach, w dodatku

cieszył się w ich szeregach dość znaczącą estymą.

Wydawało się to jednak logicznym kolejnym

krokiem. Obiekty powinny być zróżnicowane pod


względem płci, wykonywanej działalności,

charakteru, sytuacji rodzinnej i społecznej et

cetera. Nie chodziło tutaj o żadne wyzwanie,

ryzykanctwo czy chęć zbliżenia się do

niebezpiecznej granicy. Przyświecały mi wyłącznie

przesłanki dyktowane stricte przez logikę.

Obiekt nie wykonał żadnego z powierzonych mu

istotnych zadań.

Kobieta nie zjadła dostarczonego jej mięsa, nie

złamała kości przedramienia, nie poraniła swoich

piersi. Zdecydowała się jedynie na rozebranie się,

przyjęcie odpowiedniej pozycji przed oknem

i dokonanie samogwałtu. Po tym coś się w niej

zmieniło. Przeprowadziła analizę sytuacji

i dopasowała do niej paradygmat swego

postępowania.

Nie jest to bunt, obiekt bowiem nie czerpie

z braku współpracy wyraźnej satysfakcji. Nie stara

się nawiązać kontaktu, po prostu ignoruje

dostarczane jej wiadomości. Nawet ich nie otwiera.

Jeśli tak dalej pójdzie, obiekt doprowadzi się do

śmierci z odwodnienia.

Nie mogę na to pozwolić.

Byłoby to fiasko niespotykanego dotychczas

rozmiaru. Owszem, bywały obiekty trudniejsze, nie

zawsze współpracujące, ale nigdy nie doszło do

podobnej sytuacji.

Wiem, że muszę dokonać pewnych zmian, inaczej

wszystko pójdzie na marne.

Podejmuję więc decyzję o nawiązaniu kontaktu.

Nie jest to precedens, dochodziło już do podobnych


wydarzeń. Czasem dawały obiektom złudną

nadzieję, innym razem sprawiały, że te traktowały

mój głos jako błogosławieństwo.

Jedne i drugie przypadki były dość intrygujące.

Ciekawe, jak będzie tym razem.

Długo zastanawiam się, jaki ton głosu przybrać

i jako kto się zaprezentować. Kogo ten konkretny

obiekt może oczekiwać? Kto będzie miał największe

szanse na wyzwolenie instynktu

samozachowawczego, który popchnie obiekt do

współpracy?

W końcu podejmuję decyzję.

Siadam w pokoju sterowania, przysuwam sobie

mikrofon i cicho odchrząkuję. Potrzebuję jeszcze

chwili, by zebrać myśli. Obserwuję kobietę przez

niewielki obiektyw w suficie, zakamuflowany

w czarnej piance wygłuszającej.

Żadna z osób, które trafiły do pomieszczenia, nie

była świadoma jego obecności. Zakładają, że skoro

zostali poproszeni o pewien ekshibicjonizm przed

oknem, to właśnie przez nie się im przyglądam.

Ale tak nie jest. Widzę wszystko z góry.

Także obiekt, który teraz leży na podłodze pod

jedną ze ścian, odwrócony do niej przodem. Co

myśli? Jaki ratunek sobie wyobraża, jaką mrzonką

się karmi?

Absolutnie kluczowe jest, by do niej dotrzeć.

Użyję modulatora głosu, choć nie zawsze to robię.

Zazwyczaj nie mam powodu, obiekty wszak i tak

nie będą miały sposobności, by powiedzieć


komukolwiek, jak brzmię. W tym wypadku jednak

chcę, by obiekt był nieco odseparowany od mojego

prawdziwego ja. Tak będzie lepiej.

– Witaj, Nino – odzywam się.

Nie porusza się, nawet nie drgnie.

Czekam na odpowiedź, ale na próżno.

Śpi? Czy tylko udaje?

Na tym etapie pragnienie i głód nie powinny

pozwolić jej na zamknięcie oczu.

Formułuję pod swoim adresem krytykę za to, że

obiekt otrzymał wodę na samym początku. Być

może wykonanie pierwszego zadania nie było aktem

słabości, ale przemyślanym działaniem.

Tak, mogło tak być.

Obiekt podążał tropem tego, kogo media nazywają

Rzeźnikiem znad Odry. Analizował ciała ofiar,

sprawdzał akta i wyniki sekcji zwłok. Kiedy tutaj

trafił, mógł się zorientować, że zostanie poddany

torturom.

Dobra śledcza nie wykluczałaby, że przynajmniej

część z nich realizuję rękami samych ofiar.

Założyłaby także, że zadania będą coraz

trudniejsze.

Logika podpowiadałaby w takiej sytuacji, by

spełnić to najmniej skomplikowane i dostać coś do

picia. Wydłużyć czas, spowolnić nieco zegar, który

odliczał do momentu odwodnienia.

Nina podjęła słuszną decyzję. Należy oddać jej

sprawiedliwość.
Wydaje jej się, że odniosła sukces – a fakt, że

słyszy mój głos, z pewnością to jej zdaniem

potwierdza. Myśli, że mnie złamała, że uzyskała

jakąś namiastkę inicjatywy.

Myli się.

Jestem w stanie bez trudu adaptować się do

zmieniających się okoliczności. Każdy obiekt jest

inny, każdy wymaga więc innego podejścia. Nie

mam problemu z tym, by je zastosować także dziś.

To zresztą nie pierwszy raz w tym konkretnym

przypadku. Co do zasady nigdy nie kontaktuję się

z bliskimi za pośrednictwem telefonów, które miały

przy sobie obiekty. Tutaj jednak zaszła taka

konieczność.

Olgierd Paderborn bowiem w asyście Karoliny

Siarkowskiej zaczął szukać swojej byłej żony. By

zapobiec nadmiernemu zamieszaniu oraz

angażowaniu zbyt dużych sił policyjnych, należało

zapewnić prokuratora, że wszystko jest

w porządku.

Nie nastręczało to żadnych trudności.

Odblokowanie telefonu za pomocą twarzy

nieprzytomnego obiektu było banalnie proste.

Następnie wystarczyło przejrzeć wszystkie

wiadomości, poznać styl pisania, używane emotki,

zwroty i tak dalej, po czym wysłać krótkiego

i prostego esemesa i wyłączyć komórkę.

Prokurator Paderborn dzięki temu zyskał

pewność, że z byłą żoną wszystko w porządku.

A ja mogę kontynuować.

– Nie powinnaś milczeć – mówię.


Obiekt wciąż ignoruje mój głos.

– Postarałaś się o to, by mnie usłyszeć, więc zrób

z tego użytek.

Pokora w końcu powoli się odwraca. Mija jeszcze

chwila, nim podnosi się z podłogi. Potem podchodzi

do okna i rozgląda się, podobnie jak wiele razy

wcześniej.

Teoria mówi, że obiekty należy zamykać

w pomieszczeniu pozbawionym okien. Psychika

ludzka ma odczuwać wtedy większy stres,

a klaustrofobiczne otoczenie ma go potęgować.

Ja jednak jestem zdania, że lepiej pokazać

obiektom to, co tracą – to, co pozornie jest na

wyciągnięcie ręki. Widok za oknem mówi sam.

Mówi za mnie.

„Zobacz, jak niewiele oddziela cię od normalnego

świata,

zobacz, jak niewiele trzeba, żeby tam wrócić,

musisz tylko wykonać kilka poleceń”.

Nina Pokora w oczywisty sposób nie jest podatna

na tego typu rudymentarną manipulację. Należy

zastosować wobec niej inne środki.

Czekam pięć minut, potem dziesięć. Daję

obiektowi jeszcze pięć dodatkowych, by myśli się

ułożyły.

– Milczeniem nic nie osiągniesz – odzywam się.

Nina odwraca się od okna, potem opiera się o nie

plecami. Zamyka oczy i unosi głowę, jakby szukała

w sobie jakichś ukrytych, dotychczas umykających

jej pokładów energii.


– Odzywaniem się też nie – zauważa.

– Słusznie.

A zatem kontakt został nawiązany. Najwyższa

pora.

Oczywiście gra między nami będzie prowadzona

tak, jakby żadna ze stron nie była świadoma, że

druga stara się ją manipulować. Ale mogę zrobić

coś, by to przerwać.

– Więc w czym upatrujesz ratunku? – pytam.

Pokora nie odpowiada.

– W retoryce? – dodaję.

Nina wciąż ripostuje wyłącznie ciszą.

– Zakładasz, że w jakiś sposób uda ci się nakłonić

mnie do popełnienia błędu? – rzucam. – A może

nawet do wypuszczenia cię? Może uznam, że jesteś

wyjątkowym przypadkiem zasługującym na to, by

nie spotkała cię śmierć?

Odwraca się do okna i opiera o nie dłońmi.

– Musiałabym być szalona, żeby tak myśleć –

odpowiada.

– Jesteś. W tych okolicznościach każdy jest.

Teraz powinna zapytać, dlaczego w ogóle się

w nich znalazła. Powinna próbować ustalić, o co

tutaj chodzi, jak długo będzie to trwało – i czemu

po prostu jej nie zabiję. Ale Nina tego nie robi.

– Nie tylko w tych – odpowiada. – W każdych

innych także.

Milczę, pozwalając mojej ciekawości narastać.


– Wszyscy jesteśmy szaleni – dodaje Pokora. – Od

czasu do czasu miewamy po prostu okresy, kiedy to

w nas przygasa. U jednych częściej niż u innych.

– Być może.

– Bez tego zwariowalibyśmy w świecie, który

z normalnym nie ma nic wspólnego.

Kiwam głową do monitora.

– Zresztą czym jest to, co nazywamy zdrowiem

umysłowym? – dodaje po chwili Nina. – Kto to

ustala? Jakieś gremium w Stanach Zjednoczonych

lub Unii Europejskiej, które najpierw przyjmuje

pewną normę, a potem bada odchylenia od niej? Na

jakiej podstawie?

Milczę, zastanawiając się, do czego to zmierza. Nie

mogę wykluczyć, że Pokora wkracza powoli w stan

jakiegoś delirium. Bardziej prawdopodobne wydaje

mi się jednak coś innego.

– Nie ma normy – ciągnie. – Wszyscy jesteśmy

inni, żaden wycinek naszego świata nie jest czarno-

biały. Każdy składa się z wielobarwnej mozaiki,

spośród której nie sposób wyciągnąć jakiegoś

jednego, konkretnego elementu, a potem uznać go

za normę, do której równać mają inni. To

absurdalne.

– Być może – powtarzam.

Tyle jej wystarcza.

– Wszystkie te zaburzenia sklasyfikowane w ICD-

11 i DSM-5 to najbardziej idiotyczna rzecz, na jaką

wpadła ludzkość – kontynuuje Pokora. – Jest ich

tam tyle, że każdy człowiek na planecie jest

w stanie przypisać któreś do siebie. Nie ma nikogo,


kto byłby całkowicie poza tymi klasyfikacjami,

nikogo. Nawet jeśli sprawia takie wrażenie, to tylko

złuda.

Urywa na moment, by nabrać tchu. Potem

wygląda gdzieś daleko przed siebie, w nieprzebrany

las.

– A skoro wszyscy jesteśmy według naukowców

„zaburzeni”, to jaki jest sens mówić o normie? Nie

ma normy. A w konsekwencji nie ma też zaburzeń.

Jest po prostu inność.

Piękne słowa, kwituję w duchu, ale nie

werbalizuję myśli.

Pokora zwiesza na moment głowę, po czym

odwraca się i zaczyna chodzić po pokoju, jakby

czegoś szukała. Zapewne przyzwolenia na dalsze

monologowanie.

– Zrozumiałam to, kiedy spotkałam Piotra –

odzywa się.

Nachylam się lekko w stronę monitora. Ciekawe.

– Wiesz, o kim mówię, prawda?

– Oczywiście.

Nina zatrzymuje się pod ścianą, a potem siada po

turecku. Sprawia wrażenie nieco bardziej

rozluźnionej, co wyraźnie kontrastuje z sytuacją,

w której się znalazła.

– Pokazał mi więcej, niż chciałam zobaczyć –

kontynuuje.

– Niewątpliwie.

– Uświadomił mi, że cały konwenans, który nas

otacza, nie jest naturalny – dodaje z przekonaniem


Nina. – To ludzie go ustanowili. I bynajmniej nie

jakaś demokratycznie wybrana reprezentacja

całego globu. Przeciwnie. Zrobiła to wąska grupa

ludzi, która od zawsze dyktuje innym warunki gry.

Nie musimy jednak się na to godzić, a…

– A ja to rozumiem – kończę za nią.

Pokora wodzi wzrokiem po pomieszczeniu.

– Do tego dążysz, prawda? – pytam. – Prowadzisz

ten monolog właśnie po to, by dać mi do

zrozumienia, że jesteś taka jak ja. Że przejrzałaś na

oczy. Że widzisz więcej, bo ktoś podobny do mnie ci

to pokazał. I w rezultacie że nie powinnaś być

ofiarą.

– Nie – odpowiada od razu Nina. – Nie to miałam

na myśli.

– Co w takim razie?

Krzyżuje ręce na piersi, a ja obserwuję jej

spierzchnięte od braku wody usta.

– To, że Piotr podzielił się ze mną tym, czym nie

dzielił się z nikim innym.

Marszczę lekko brwi, ale kiedy to sobie

uświadamiam, przestaję.

– Wiesz dlaczego? – pyta.

– Nie.

– Bo jestem dla niego ważniejsza niż ktokolwiek

inny – oznajmia Nina i się podnosi. – A to oznacza,

że zrobi wszystko, by cię znaleźć, pierdolony

skurwysynu.

Wielu rzeczy spodziewam się po obiektach. Ale

raczej nie tego, że będą mi grozić seryjnym zabójcą.


– Zaraz potem trafisz tu, gdzie ja teraz jestem –

dorzuca Pokora. – A ja połamię ci każdą jedną kość

w twoim, kurwa, ciele.

Wpatruję się w ekran, nie odpowiadając.

Ciekawi mnie, dokąd zmierza Nina i co konkretnie

chce osiągnąć. Zdaję sobie sprawę, że nie

podejmuje żadnych kroków, które nie miałyby

prowadzić do określonego celu. Zatem musi sądzić,

że w jakiś sposób uda jej się poprawić swoją

sytuację.

– Jak sądzisz, ile czasu zajmie mu trafienie na

twój trop? – dodaje.

Nadal nie podejmuję wątku.

– A może łudzisz się, że jeszcze nie zaczął mnie

szukać?

Wiem, że w końcu muszę odpowiedzieć. Moje

przeciągające się milczenie da jej niewłaściwe

pojęcie o tym, jak zapatruję się na jej groźby.

– Pamiętaj, że ma do dyspozycji znacznie więcej

niż śledczy, którzy szukają cię od dekady – ciągnie

Pokora. – Nie będzie zważał na zasady czy przepisy

prawa, procedury i inne przeszkody. Zrobi

wszystko, żeby mnie znaleźć.

– Nie wątpię.

– To nie wątp także w to, że zdechniesz

w męczarniach – rzuca twardo Nina, a ja

przyglądam się jej oczom.

Szukam w nich iskry szaleństwa, które

tłumaczyłoby tę jej pewność. Na próżno.


Orientuję się, że to, co mówi, to tylko zasłona

dymna.

Nie stara się mnie przestraszyć, nie grozi. Ona

próbuje coś ustalić.

– I jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, co jest

w stanie zrobić Piotr, by mnie znaleźć, to mogę cię

zapewnić, że podpali cały świat, jeśli zajdzie taka

konieczność. Wiesz dlaczego?

– Nie.

– Bo mnie kocha – odpowiada z emfazą Nina. –

Tak, jak nigdy nikogo nie kochał. Tak, jak nie da

się kochać.

– A ty? – pytam. – Odwzajemniasz to uczucie?

– A jak ci się wydaje?

Uśmiecham się i wreszcie rozumiem, do czego

zmierzała. Mam ochotę cicho się zaśmiać, więc

wyłączam na moment mikrofon i sobie na to

pozwalam. Ciekawe, naprawdę ciekawe.

Na powrót przełączam przycisk, zaświeca się

czerwone światełko.

– Wydaje mi się, że przyjęłaś błędną hipotezę –

mówię. – Mianowicie uznałaś, że jestem nim.

Pokora otwiera usta, nie odzywa się jednak.

– Założyłaś, że to Piotr Langer cię porwał

i przetrzymuje w tym pomieszczeniu, bawiąc się

z tobą tak, jak robił to ten, którego media określały

mianem Rzeźnika znad Odry.

Role się odwróciły i tym razem to ona nie wie, co

odpowiedzieć.
– To zrozumiałe – odzywam się. – Modulator głosu

z pewnością nie pomaga.

– W takim razie go wyłącz.

– Później – odpowiadam.

Fakt, że nie zaprzeczyła, dobitnie świadczy, że

wszystkie jej słowa miały na celu jedynie

potwierdzenie lub obalenie przyjętej tezy. Komuś

innemu mogłoby to umknąć, mógłby się na to

złapać.

Ja jednak nie łapię się na nic. Nigdy.

– Teraz mamy do przesądzenia coś innego –

dodaję.

– Co?

– To, czy złamiesz sobie rękę, czy umrzesz

z odwodnienia – odpowiadam.

Nie mam zamiaru dawać jej więcej szans.

Wyłączam mikrofon i wychodzę.

Wrócę dopiero wtedy, kiedy wykona zadanie.

Lub kiedy trzeba będzie zabrać ciało.

Pobrano ze strony pijafka.pl


ROK 2024

ul. Bagatela, Warszawa

Olgierd spodziewał się, że po powrocie do domu tu

i ówdzie będzie mógł namierzyć ślady pospiesznego

sprzątania i dostrzeże nie do końca udane próby

zatarcia materiału dowodowego.

Nic jednak nie wskazywało na to, by syn

podejmował się jednego albo drugiego. Przeciwnie,

mieszkanie Paderborn zastał dokładnie w takim

stanie, w jakim je zostawił.

Przebrał się szybko, rzucił krytycznym okiem na

swoją fryzurę, po czym włożył czystą koszulę, nowy

krawat i opuścił dom. Ludi miał jeszcze lekcje, co

nie przeszkodziło mu w wysłaniu esemesa

z pytaniem, czy udało się już ustalić, co z mamą.

Martwił się coraz bardziej, a Olgierd na dobrą

sprawę nie był pewien, czy to troska nie na wyrost.


Dostał wprawdzie od byłej żony esemesa, który

wszystko zmieniał, ale kiedy chciał oddzwonić,

komórka była już wyłączona. W sumie normalne,

jeśli bowiem Nina pozostawała pod przykrywką lub

uczestniczyła w jakiejś akcji, musiała czym prędzej

zadbać o to, by telefon jej nie zdradził.

Co więcej, wiadomość ewidentnie była pisana

przez nią. Ten sam styl, w dodatku pojawiło się

określenie „poza radarem”, które trudno uznać za

przypadkowe.

Ostatecznie Olgierd zapewnił syna, że z mamą

wszystko okej. Nie był jednak w stanie do końca

przekonać samego siebie, bo czymkolwiek

zajmowała się Nina, doprowadziło to do niejasnej

śmierci człowieka w Mikolinie.

Tych zwłok nie mogli poddać sekcji. Inne jednak

tak.

Paderborn wyszedł z budynku, wsiadł do

barracudy i pojechał do zakładu medycyny sądowej

przy Oczki. Ciało z Raciborza trafiło tutaj już

wczoraj, a sprawie została nadana priorytetowa

klauzula – do tej pory technicy powinni już

wiedzieć wszystko, co mogło interesować

prokuratorów.

Siarka czekała na niego pod budynkiem z jasną

elewacją, ozdobionym wysokimi kolumnami,

między którymi widniał dumny napis: „ZAKŁAD

MEDYCYNY SĄDOWEJ VNIWERSYTETV

WARSZAWSKIEGO”. Trudno było powiedzieć, czy

według większości ludzi rzymskie „U” przydaje

estymy temu miejscu, czy wprost przeciwnie, budzi

jedynie pełne politowania westchnięcie i pytanie


o to, jak często projektanci myśleli o Cesarstwie

Rzymskim.

Karolina również się przebrała, a on, widząc to,

poczuł ukłucie niespodziewanego żalu.

Zdecydowanie wolał ją w tych ubraniach, których

ściąganie wciąż doskonale pamiętał. Durna myśl,

ale przez to dość wyraźna.

Kiedy się zbliżył, Siarkowska podała mu kawę

w kubku ze starbucksa. Zerknął na napis z jej

imieniem i uniósł brwi.

– Nie wpadłam na to, żeby bardziej to

spersonalizować – mruknęła.

– Tak nawet milej.

– To co się krzywisz?

– Nie krzywię – odparł. – Doceniam.

– Jakoś nie widać.

Olgierd obrócił kubek w dłoni, wyraźnie

odczuwając wysoką temperaturę ratującego życie

płynu, który znajdował się w środku.

– Bo zastanawiam się, skąd to masz.

– A logo nic ci nie mówi?

– Mówi, ale…

– Zatrzymałam się przy Koszykowej po drodze.

Szybko przemierzył w myślach drogę z Saskiej

Kępy na Oczki i nijak nie wychodziło mu, że opłaca

się tamtędy przejeżdżać. No chyba że poleciałaby

Alejami, potem na rondzie Dmowskiego skręciła

w Marszałkowską i już dalej Koszykową tutaj. Ale


wbijałaby się zupełnie niepotrzebnie w największy

kibel w tym mieście.

– Pij, nie myśl – zakomenderowała.

Paderborn lekko rozszerzył oczy.

– Powinnaś była rzucić to polecenie

w Siołkowicach – zauważył.

– Nie musiałam.

Parsknął, a potem wgniótł kawałek plastiku

w pokrywce, by otworzyć ustnik, i podniósł kubek

do ust.

– Z mlekiem, syropem karmelowym i dwiema

dodatkowymi porcjami cukru – powiedziała

Siarkowska. – Tak jak lubisz.

Zawahał się, kiedy czuł już aromat kawy.

– Spokojnie – dodała. – Przecież szlajam się z tobą

czasem po kawiarniach.

– Co nie wyklucza zrobienia mi takiego świństwa.

– Nie śmiałabym.

Ostatecznie zaryzykował i przekonał się, że

w czarnym jak smoła ładunku kofeinowym nie ma

ani grama niczego, co by przeszkadzało.

Przez chwilę pili w milczeniu, jakby wejście

z kubkami do prosektorium stanowiło

przekroczenie jakichś granic. Może w pewnym

sensie było to uzasadnione. O ile ci pracujący

w środku mogli nawet podjadać między jedną

a drugą czynnością, o tyle gości obowiązywały

pewne obostrzenia.
Chyba że chodziło o wredną prawniczkę

z niewyparzonym językiem, której wszystko

wszędzie wolno, skwitował w duchu Paderborn.

– Co wiesz o Burbonach? – wypalił nagle.

– Hę?

– Nie w sensie amerykańskiej whisky, tylko…

– Skąd to pytanie?

– Bez powodu.

Znów na moment zamilkli, a Olgierd starał się pić

na tyle cicho, by nie było słychać siorbania. Ruch

o tej porze nie był wielki, większość dojeżdżających

do pracy już przewaliła się przez tę część miasta.

Można tutaj było nawet odnieść złudne wrażenie, że

żyje się w spokojnej metropolii.

– Dałeś ten woreczek od Langera do analizy? –

odezwała się Karolina.

Doskonale znała odpowiedź, ale najwyraźniej

potrzebowała pociągnąć dalej rozmowę. Pader nie

miał nic przeciwko, choć milczenie w jej

towarzystwie było równie przyjemne.

– Dałem – odparł.

– Powiedziałeś, żeby się pospieszyli?

– Powiedziałem.

– I przekazałeś, że nowa szefowa…

– Tak – uciął. – Ostrzegłem, że to okrutna hetera,

której lepiej nie podpadać.

Karolina pokiwała głową z zadowoleniem i upiła

łyk kawy. Nie musiał nawet pytać, jaką kupiła,

doskonale wiedział, co zawsze wybierała


w Starbucksie czy Coście. Raczej w tym drugim

miejscu, bo to właśnie je Siarka z jakiegoś powodu

preferowała. On chętniej zaglądał do tego

pierwszego, z czego zdawała sobie sprawę.

Przemknęło mu przez myśl, że od pewnego czasu

wyjątkowo często razem wychodzili lub urywali się

z roboty, by się spotkać. Wydawało się to jednak

tak naturalne, tak koleżeńskie, że nawet się nad

tym nie zastanawiał.

Dopili kawy, pozbyli się kubków, a potem weszli

do prosektorium. Nikt na nich nie czekał, rozeznali

się więc, gdzie znajduje się człowiek, którego

szukali, a potem skierowali się prosto do białych

drzwi sali sekcyjnej.

W środku było nieco inaczej, niż przedstawiały to

filmy i seriale kryminalne. Z pewnością mniej

mrocznie. I nie tak sterylnie, jak starano się to

wizualnie sugerować widzom niemogącym przez

ekran poczuć tutejszych zapachów.

Paderbornowi miejsca takie jak te kojarzyły się

raczej z gabinetami dentystycznymi. Może

odpowiadały za to duże lampy stojące na

wysięgnikach obok metalowych stołów, w których

znajdowały się liczne odpływy na płyny ustrojowe.

Było ich tak wiele, że właściwie przypominały duże

sitka.

Podłogi projektowano również głównie z myślą

o pragmatyczności. Pokrywały je szare posadzki,

łatwe do zmywania. Z tego samego powodu na

ścianach zazwyczaj znajdowały się jakiegoś rodzaju

płytki. Te tutaj miały kremowy odcień.


Oprócz tego tradycyjne metalowe lodówy,

przywodzące na myśl zaplecze kuchni w KFC.

I trochę elektronicznych sprzętów rodem z jakichś

pracowni RTG czy innych tego typu miejsc, które

Olgierdowi wydawały się zawsze jedną wielką

enigmą.

Kiedyś było zupełnie inaczej, przebywanie tu

wymagało pewnego przyzwyczajenia, jednak po

remoncie sprzed jakichś ośmiu lat sytuacja się

zmieniła. Jedyne, co pozostało takie samo, to

wszechogarniający chłód i zapach środków do

dezynfekcji.

– Na litość boską… – rozległ się chrapliwy głos zza

rogu.

Karolina i Pader obrócili się w kierunku

mężczyzny, który zbliżał się do nich w pełnym

umundurowaniu sekcyjnym.

– Gdzie czepki? – rzucił profesor Skibski. – Gdzie

ochraniacze na buty? Rękawiczki?

– My tylko… – zaczęła Siarka.

– Proszę wyjść – uciął patolog. – I wrócić

w odpowiednich strojach.

Z doświadczenia Olgierda wynikało, że czasem nie

trzeba było zadawać sobie tego trudu – wszystko

zależało od dnia, na jaki się trafiło. Dziś

najwyraźniej przypadał ten, kiedy Skibski nie

zamierzał stosować taryfy ulgowej.

Dwójka prokuratorów wyposażyła się więc

w odpowiedni sprzęt, a potem zaczęła się ubierać.

Kiedy Karolina nałożyła biały czepek, Paderborn

nie mógł przestać się jej przyglądać.


– No co? – mruknęła.

– Przypominasz mi kogoś.

– Chyba nie chcę wiedzieć kogo.

– To miłe skojarzenie – odparł. – Z kucharką

w mojej podstawówce.

– Spierdalaj.

– To była urocza kobieta.

– Mhm.

– W dodatku seksowna. Zawsze mi się podobało,

jak stała taka lekko spocona w tym swoim fartuchu

przy grochówce i zmysłowo mieszała, a wokół

unosił się zapach…

– Spierdalaj, Padre – powtórzyła Siarkowska, po

czym ruszyła z powrotem w kierunku sali

sekcyjnej.

– To był komplement – nie dawał za wygraną

Olgierd. – Gdybyś tylko widziała ten fartuch

w kwiatki i w plamy z oleju…

– Mam powtórzyć po raz trzeci?

– W dodatku nigdy nie zapomnę tego subtelnego

zapaszku, który roztaczała spod…

– Zamknij się wreszcie – ucięła Karolina, szybko

chwytając za klamkę.

Obróciła się do niego kontrolnie, a on łaskawie

skinął głową na znak, że przy ludziach nie będzie

robił wstydu.

– Niewiarygodne, że pojechałam dla ciebie po

kawę.
– Myślałem, że dla siebie też.

– Jakbym jechała dla siebie, to…

– Tobyś wybrała Costę – wszedł jej w słowo. –

Doceniam.

Też złapał za klamkę, ale zrobił to jedynie po to,

by dotknąć jej dłoni. Szybko ją cofnęła, a on

otworzył drzwi.

Tym razem Skibski przyjął ich nieco cieplej, po

czym podprowadził do jednej z lodówek i wyciągnął

szynę, na której znajdowało się interesujące ich

ciało.

– Bardzo się państwu spieszyło – mruknął.

– Niestety – zbyła szybko temat Karolina. – Udało

się panu zrobić sekcję?

– Owszem.

– I?

Skibski westchnął, patrząc na twarz młodej

kobiety.

– Sytuacja jest podobna jak w przypadku innych

ofiar tego zabójcy – powiedział. – Liczne złamania,

najpewniej ante mortem, mnóstwo obrażeń

wskazujących na dotkliwe tortury, przebite gałki

oczne z wlanymi w nie substancjami, wybite lub

wyrwane zęby, rany cięte i kłute, oberżnięty język,

uszkodzone narządy płciowe, powyrywane

paznokcie…

– Okej, rozumiemy – wtrąciła Siarkowska.

Profesor zerknął na nią z pretensją, jakby

przerwano mu recytację poematu, z którego

napisania był wyjątkowo dumny.


– Jakieś różnice w stosunku do wcześniejszych

ofiar? – zapytał Paderborn.

– Zasadniczo nie. Oczywiście te obrażenia

w szczegółach się różnią, ale modus operandi

sprawcy pozostaje taki sam. Ponownie sporo czasu

zajęło nam, cóż… ni mniej, ni więcej, tylko

rozprostowanie ciała.

– Jakieś ślady?

– Żadnych – odparł od razu Skibski. – W dodatku

utrudniona identyfikacja ofiary ze względu na

pozbawienie jej większości zębów i zdeformowanie

twarzy.

– DNA nie ma w bazie?

– Nie.

Profesor westchnął ciężko, a potem spojrzał na

dwoje prokuratorów takim samym wzrokiem, jakim

oni od początku zerkali na niego.

– Nikt nie zgłosił zaginięcia tej osoby? – spytał

z nadzieją w głosie.

Karolina pokręciła głową.

– A nawet jeśli, to nie sposób stwierdzić, skąd

pochodzi – uzupełniła. – Zabójca może porywać

ofiary w Szczecinie, a porzucać je w Olzie na

granicy z Czechami, sześćset kilometrów dalej.

– Mimo wszystko za każdym razem wybiera

miejsca wzdłuż Odry, więc…

– Ale nie mamy pojęcia, jak długo je więzi –

przerwała mu Siarkowska. – Sam pan wie, że

niektóre ze zwłok nosiły oznaki wielotygodniowego,

nawet kilkumiesięcznego głodzenia.


Skibski przez moment trwał w bezruchu, po czym

zwiesił głowę.

– Owszem – przyznał. – Nie ulega wątpliwości, że

tortury, którym ofiary zostają poddane, różnią się

czasem trwania.

– Ma pan jakiś pomysł dlaczego? – włączył się

Olgierd.

– Równie dobry, jak te pismaki, które się nad tym

rozwodzą – odburknął z wyraźną antypatią

profesor, jakby artykuły na temat Rzeźnika znad

Odry w mniej lub bardziej kolorowej prasie były

gorsze od samych morderstw.

Pader aż tak daleko by nie poszedł, choć czasem

miał wrażenie, że niektóre tabloidy po wynalezieniu

Rzeźnika cieszą się jak Wujek Sknerus zjeżdżający

po złocie na znanym memie.

– Ale to pół biedy – dodał Skibski. – Wiedzą

państwo, co jest najgorsze?

– Nie – odparła dla porządku Siarka.

Profesor wyglądał, jakby przed splunięciem na

podłogę powstrzymywał go jedynie fakt sterylności

tego pomieszczenia.

– Te podcasty. Przecież to jest onanizowanie się

ludzkimi tragediami.

– Tak bym tego nie nazwała.

– A jak?

– Próbą dotarcia do prawdy tam, gdzie nie ma ku

niej innej drogi.

– Niechże pani da spokój… – odbąknął. – To jest

granie na najniższych emocjach.


Olgierd również był sceptyczny, choć z pewnością

nie tak, jak ten człowiek. Właściwie rozważali, czy

z Mikolina nie pojechać prosto do Wrocławia na

rozmowę z autorką Sekcji Zbrodni. Ostatecznie

jednak uznali, że najpierw zwłoki, potem

podcasterka. Jeśli się pospieszą i pod Łodzią nie

będzie żadnych wypadków, zajadą do stolicy

Dolnego Śląska w trzy godziny.

Niektórzy tyle wracają z pracy do domu, jak się

tramwaj rozkraczy lub gdzieś na wylocie

z Warszawy dojdzie do stłuczki.

– Dobrze, panie profesorze… – odezwała się

Karolina. – Czyli sekcja nie wykazała niczego

przydatnego?

– Wiele rzeczy przydatnych do określenia

przyczyny zgonu, zadanych ran, a także…

– Ale jeśli chodzi o ustalenie tożsamości sprawcy?

Skibski sarknął cicho.

– To nic – przyznał. – I proszę mi wierzyć, że

jestem równie rozczarowany jak państwo. Badam

już siódme zwłoki, które pojawiły się za sprawą

tego… powiedzmy, człowieka.

Paderborn skrzywił się na samą myśl, że profesor

widział wszystkie te ciała, dokładnie tak samo

wykręcone, zdeformowane, ułożone w makabryczne

instalacje artystyczne. Niektóre miały jedne części

ciała poprzyszywane do drugich, by się trzymały.

U innych sprawca połamał kości i przywiązał części

kończyn sznurami.

Olgierd zerknął na dziewczynę leżącą na

metalowym stole. Mimo licznych obrażeń dopiero


teraz wyglądała, jakby zaznała nieco spokoju.

Było to jednak złudne. To, co przeżyła przed

śmiercią, i sposób, w jaki umarła, nie miały ze

spokojem nic wspólnego.

– Czytałem też raporty i wyniki wcześniejszych

sekcji – dodał Skibski. – I to naprawdę przekracza

moje pojęcie.

– Nasze też – odparła cicho Siarkowska.

Profesor pokiwał głową z bólem, który rzadko

widywało się w salach sekcyjnych. Z doświadczenia

Padera wynikało, że rezydujący tu ludzie dość

sprawnie uodparniają się na to, co rusza

wszystkich innych poza murami prosektoriów.

– Proszę mi wierzyć, że szukałem czegokolwiek, co

mogłoby pomóc – powiedział Skibski. – Na niczym

nie zależy mi bardziej niż na znalezieniu czegoś, co

pozwoli ująć tego zabójcę.

– Nie wątpimy w to – zapewniła Karolina.

– Ale po prostu nie ma niczego takiego – dodał

profesor, jakby nie usłyszał, po czym bezradnie

rozłożył ręce. – Nigdy nie spotkałem się ze sprawcą,

który byłby tak ostrożny, który nie zostawiłby

najmniejszego śladu, żadnej poszlaki. To naprawdę

niepojęte.

Olgierd powiódł wzrokiem po zamkniętych

półkach w chłodni. Ile osób, które się tam znalazły,

było w podobnej sytuacji? Ilu jeszcze czekało na to,

by zaznać choćby namiastki sprawiedliwości?

– Proszę mi powiedzieć, że mają państwo jakiś

trop, jakikolwiek – odezwał się Skibski. – Że istnieje

choćby hipotetyczna szansa, by go znaleźć.


Żadne z nich nie spieszyło się z odpowiedzią, nie

była bowiem tą, której patolog oczekiwał.

– Muszą go państwo dopaść – dodał.

– Zapewniam, że zrobimy wszystko, co…

– To za mało – przerwał Karolinie profesor. –

W tym wypadku to po prostu za mało. Nie można

pozwolić temu człowiekowi przebywać na wolności.

Nie można dopuścić, by pojawiały się kolejne ofiary.

Profesor bezsilnie opuścił ręce.

– Ktoś gdzieś w tej chwili cierpi katusze – ciągnął.

– A po nim horror przeżywać będzie kolejna osoba.

Prokuratorzy skinęli głowami, mimo że Skibski

właściwie nie oczekiwał żadnego smętnego

potwierdzenia.

– To się nie skończy – powiedział cicho. – Chyba

że ktoś położy temu kres.

Popatrzyli po sobie, ale się nie odezwali. Chwilę

później opuszczali zakład medycyny sądowej

z przekonaniem, że znajdują się dokładnie w tym

samym punkcie co wcześniej – na początku ślepej

uliczki, bez możliwości wydostania się z niej.

Paderborn po raz kolejny pożałował, że w Starych

Siołkowicach pozwolił sobie na papierosa. Od

tamtej pory mógł myśleć tylko o tym, żeby zapalić

kolejnego.

– Co sądzisz? – odezwała się Karolina.

– Że jest nieźle zasuszony.

– Hm?
– Skibski – odparł Olgierd. – Nic się nie starzeje.

Przypuszczam, że ukradkiem pije jakieś roztwory

z formaliną.

– Z pewnością – mruknęła w zamyśleniu

Siarkowska, a potem powiodła wzrokiem po ulicy.

W końcu zatrzymała go na granatowej barracudzie

stojącej kawałek dalej pod drzewem.

– Ale nie o to ci chodziło – rzucił Pader.

– Ano nie.

– Więc o co?

Obróciła się w kierunku gigantycznych kolumn

obok wejścia.

– Skibski ma rację, Padre – oznajmiła. – Takie

rzeczy się nie zdarzają.

– No nie wiem, świat jest pełen psycholi.

– Tak, ale…

– No?

– Oni nie są tak ostrożni – odparła ciężko. –

W końcu wpadają. Przez nieuwagę, niedopatrzenie,

chęć spróbowania czegoś nowego, poszukiwanie

większej adrenaliny, przypadek albo pecha.

Pader lekko skinął głową, bo właściwie miała

rację. To nie było trzydziestolecie między 1970

a 2000 rokiem, które nazywano złotą erą seryjnych

zabójców. Przy współczesnej technice śledczej,

możliwościach inwigilacji i powszechności internetu

nikt nie potrafił ukrywać się tak długo.

– Znam tylko jednego, który nie popełnia błędów –

odezwała się Karolina.


Żadne z nich nie musiało wypowiadać na głos

nazwiska. Wisiało nad nimi jak zły omen.

Paderborn obrócił się w jej kierunku i przez

moment zastanawiał, do czego konkretnie dąży.

Wydawało mu się, że wie, milczał jednak z obawy

przed tym, że znów znajdą się na grząskim gruncie

wyłożonym jego zarzutami o to, że Siarka ma

obsesję.

Westchnął, uznając, że prędzej czy później będzie

musiał rozbroić ten ładunek.

– Wiem, co sugerujesz – mruknął.

– O, doprawdy?

– Mhm – odparł. – Chcesz powiedzieć, że być może

nie ma żadnego Rzeźnika znad Odry. I nigdy nie

było.

Karolina wciąż patrzyła gdzieś w głąb ulicy.

Czekał chwilę, aż odpowie na jego spojrzenie, ale

kiedy uznał, że prędzej zobaczy Godota, również

odwrócił wzrok.

– Wydaje ci się, że to Langer od początku zabija –

dodał Pader. – I dlatego nie da się trafić na żadne

ślady.

– Cóż…

– Ale nie on jeden jest dobry w tym, co robi.

Niestety.

Karolina lekko potrząsnęła głową, a potem

obróciła się ku niemu.

– Nie to chciałam zasugerować – odparła.

– A co?
Miała zamiar odpowiedzieć, rozległ się jednak

dzwonek przychodzącej wiadomości, a Siarkowska

natychmiast sięgnęła po telefon, jakby czekała na

informację o tym, że wygrała w lotto.

Skojarzenie wydawało się Paderbornowi cokolwiek

bezsensowne, ale tylko przez moment. Zaraz potem

bowiem na twarzy Karoliny pojawiła się pełna

radości ulga.

– Mamy to – oznajmiła.

– Paulina Krupińska rozeszła się z mężem?

Siarka otworzyła usta, chcąc dokończyć

poprzednią myśl, ale w porę odnotowała pytanie

Olgierda.

– Co? – jęknęła.

– Nic. Myślałem, że ty też czekasz na swoją

szansę.

Machnęła ręką, opuszczając na to zasłonę

miłosierdzia, po czym podała mu swój telefon. Akt

nie tylko wielkiej odwagi, ale także nieroztropności,

skwitował w duchu Pader, myśląc o tym, ilu

kontaktom może zmienić nazwy i ile zdjęć sobie

przesłać.

– Po prostu spójrz – dodała Siarkowska.

Zerknął na otwartą wiadomość. Kiedy zobaczył,

od kogo pochodzi, od razu pomiarkował, że to

właśnie tego człowieka Karolina zaangażowała do

pomocy tam, gdzie nie mogła skorzystać

z oficjalnych kanałów.

„Mam tożsamość trupa od woreczka. W sumie

ciekawy człowiek.
Spotkajmy się za godzinę w CoffeeDesk przy

Wilczej.

Przynieś mnóstwo pieniędzy.

I jakbym się spóźnił, zamów mi bajgla.

Kormak”.

Pobrano ze strony pijafka.pl


2

ul. Wilcza, Śródmieście

W pierwszej chwili Paderborn był przekonany, że

przyszli za wcześnie. Zaraz jednak dostrzegł

chudzielca siedzącego kawałek dalej, przy wysokim

czteroosobowym stoliku. Wybrał go nie bez

powodu, nie był bowiem sam.

Kiedy podeszli z Siarkowską bliżej, dwaj

mężczyźni przy stoliku lekko się podnieśli, a potem

niezdarnie próbowali podać im ręce, wzajemnie

sobie przy tym przeszkadzając.

– Nie krzyżujmy strumieni – odezwał się Kormak.

Kordian Oryński spojrzał na niego

z powątpiewaniem.

– Bo co? – rzucił.

– Bo całe życie we wszechświecie przestanie

istnieć, a każda molekuła w twoim ciele eksploduje

z prędkością światła.

– Proszę cię.
– Nie ma powodów wątpić.

– Są – odparł Zordon. – Tyran zwany Vigo, Bicz

Karpat i Postrach Mołdawii, nie upadłby, gdyby

Pogromcy nie skrzyżowali strumieni.

– Bzdury opowiadasz – zauważył Kormak, podając

rękę najpierw Siarce, potem Paderowi. –

Skrzyżowali strumienie w przypadku Gozera.

– Nie sądzę.

Chudzielec sięgnął po telefon do kieszeni,

zupełnie jakby zamienił się w rewolwerowca na

Dzikim Zachodzie i zamierzał za pomocą kul

wyjaśnić rozmówcy, kto ma rację.

Paderborn w porę jednak uniósł otwarte dłonie.

– Możecie mi wyjaśnić, o czym mowa?

– Lepiej nie – odparła pod nosem Karolina.

Cała czwórka usiadła przy stole, Kormak

i Oryński jednak wciąż mierzyli się wzrokiem.

– Gozera pokonali, krzyżując strumienie – uparł

się szczypior. – Vigo poległ, bo ludzie przed

muzeum zaczęli śpiewać. Potem oberwał wiązkami

protonów i pozytywnie naładowanego szlamu.

Kordian otworzył usta, chcąc zaprotestować, ale

Siarkowska go ubiegła.

– Ma rację – oznajmiła.

Olgierd rozejrzał się bezradnie, odnosząc

wrażenie, że nagle znalazł się w jakimś innym

świecie.

– Pogromcy duchów – dodała Karolina. – Część

pierwsza i druga.
– Poważnie?

– Tak – włączył się Kormak, wciąż jednak patrząc

na Oryńskiego. – I nie byłoby między nami

rozbieżności, gdybyśmy po prostu sobie odświeżyli

te filmy, tak jak proponowałem na Święta. A nie

oglądali po raz setny pierwszy Powrót do

przyszłości.

– Oglądaliśmy, bo to arcydzieło.

– Nie przeczę, ale…

– I to zarówno jeśli chodzi o scenariusz, muzykę,

reżyserię, jak i grę – uciął Kordian. – Wszystko się

tam idealnie spina. A napisane to jest tak, że

szpilki nie wetkniesz.

– Mówię ci, że nie zamierzam dyskutować, ale…

– Długo tak będziecie…? – wtrąciła Karolina.

Obaj prychnęli cicho, jakby to pytanie ich uraziło.

– To poważne rozkminy – odezwał się chudzielec. –

Nie można pozwolić na jawną ignorancję wobec

popkultury lat osiemdziesiątych, która uformowała

całe pokolenia ludzi na…

– Jasne, że nie – ucięła Siarka. – Ale możecie

sobie roztrząsać te kwestie i krzyżować wszystko,

co chcecie, w domowym zaciszu.

Kordian i szczypior spojrzeli na siebie, jakby

w istocie mieli taki zamiar, choć nie byli do końca

pewni, czy są gotowi wstrzymać się do czasu, gdy

będą sami. Paderborn uznał, że to ostatni moment,

w którym może zainterweniować.

Uniósł lekko dłonie, skupiając na sobie uwagę

zebranych.
– Dobra – rzucił, po czym zerknął na Kordiana. –

Może zacznijmy od tego, co ty tu w ogóle robisz.

– Przyszedłem.

– Widzę – odparł Olgierd. – I nie zrozum mnie źle,

zawsze względnie dobrze cię zobaczyć, ale co ci do

naszej sprawy?

Oryński powiódł wzrokiem na boki.

– Chyłka go przysłała – wyręczył go Kormak.

– Hm?

Przez moment trwała cisza, którą w końcu

przerwał Kordian, przysuwając się do stołu

i szurając krzesłem po podłodze.

– Lubimy trzymać rękę na pulsie, kiedy chodzi

o skurwysyngera – oznajmił.

Pader od razu spojrzał na Karolinę.

– Nie mówiłam mu, że to ma z nim cokolwiek

wspólnego – zastrzegła.

– Nie musiałaś – odparł chudzielec.

Oryński pokiwał głową, jakby było to bardziej niż

oczywiste. Najwyraźniej wystarczył im sam fakt, że

Siarka próbowała załatwiać coś poza prokuraturą,

mimo że miała materiał dowodowy, który

wystarczyło przekazać któremuś z podwładnych, by

ustalić tożsamość ofiary.

– Chyłka też by przyszła – oznajmił Kordian. – Ale

jest na pilatesie.

– Przepraszam, na czym? – rzucił Paderborn.

– Na pilatesie. Takim dla kobiet z jej obecną

przypadłością.
Wszyscy po sobie spojrzeli, nie mogąc wyobrazić

sobie tej sytuacji.

– Jej słowa, nie moje – dodał Oryński.

Wielu rzeczy można było się spodziewać po tym

spotkaniu, ale z pewnością nie takich, uznał

w duchu Olgierd. Niechybnie będzie trzeba ten

temat zgłębić, najlepiej bezpośrednio z Chyłką,

teraz jednak na tapecie było coś innego.

Zanim jednak zdążył im o tym przypomnieć,

wyręczyła go Karolina.

– To nie do końca ta rewelacja, na którą liczyliśmy

– odezwała się.

– Mamy inne – odparł Kordian.

– Więc śmiało, nie zostawiajcie tego dla siebie.

– Może najpierw byście się wyposażyli w kawę?

– Właśnie – poparł go Kormak. – A nie tak

siedzicie jak jakieś nieparzystokopytne łożyskowce.

– Co? – jęknął Oryński.

Chudzielec bezradnie wzruszył ramionami, jakby

nie miał siły klarować rzeczy zgoła jasnych.

– Na przykład tapiry – odparł.

– A co ma, kurwa, tapir do tej sytuacji?

– To, że nie pije kawy – wyjaśnił Kormak. – Więc

analogia trafiona.

Wszyscy zamilkli tak, jakby właśnie przeniesiono

ich na stypę lub pogrzeb najbliższej osoby. Coś

umarło, nikt jednak nie wiedział, jak sobie z tym

poradzić. W końcu wyratowała ich kelnerka, która

zjawiła się, by przyjąć zamówienia.


– Weźcie sobie gwatemalski przelew z chemexa –

zasugerował chudzielec.

Karolina i Pader wymienili krótkie spojrzenia.

– Ma mniejszą kwasowość od tych z Afryki –

włączył się Oryński. – I przyjemne nuty czekolady.

– No i z chemexa macie pół litra, z aeropressu

dwieście mililitrów z hakiem, a z dripa…

Zawiesił głos z nadzieją, że zostanie wyręczony

przez kelnerkę. W sukurs jednak przyszedł mu ktoś

inny.

– Dwieście pięćdziesiąt mililitrów – dokończył

Kordian.

Siarka i Paderborn zamówili po niewielkim

espresso. Podziękowali, po czym oboje zogniskowali

znaczące spojrzenie na Kormaku. Ten nerwowo

odchrząknął, jakby tyle wystarczyło, by poczuł

presję.

– Dobra, już dobra – mruknął, sięgając do torby

stojącej pod stołem. – Nie można nawet chwilę

bezinteresownie pogadać…

Kordian westchnął, jakby też był niekontent, po

czym wszyscy skupili się na tablecie, który pojawił

się na stole. Chudzielec wprowadził hasło

wyglądające, jakby zostało ułożone przez pijanego

kota, który upadł na klawiaturę i dostał na niej

spazmów. Chwilę później na ekranie pojawił się

odpowiedni folder ze zrzutami ekranu.

Ewidentnie przedstawiały jakąś bazę danych, do

której Kormak nie powinien mieć dostępu.


– Wasz denat ma na imię jak senior rodu

Mostowiaków – oznajmił.

– Co? – rzuciła Siarka.

– Ten, co go Witold Pyrkosz grał, no.

– Lucjan? – podsunął Paderborn.

Sam nie wiedział, skąd u niego znajomość M jak

Miłość. O ile się orientował, nigdy nie widział nawet

jednego odcinka. Ale może wymazał coś z pamięci.

– Brawo – odparł szczypior i zaczerpnął tchu. –

Lucjan Bertoch, ksywa Bert, urodzony w Pile 12

czerwca 1990 roku. O ile wiadomo, nieżonaty ani

niezamężny. Ukończył studia na Wydziale

Historycznym Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego

w Bydgoszczy, tam też mieszka i głosuje

w wyborach.

Olgierd zmrużył lekko oczy.

– Względnie aktywny w mediach

społecznościowych – ciągnął Kormak. – Do 2019

roku głównie na Facebooku, od pewnego czasu

więcej na Instagramie. Twittera i TikToka brak, no

chyba że dobrze się tam zakamuflował. Z przeglądu

aktywności wynika kilka rzeczy, mianowicie że:

lubił zwierzęta, miał psa imieniem Gargul, pijał

wina biodynamiczne, lubił hiszpańską kuchnię i…

– Kormak – przerwała mu Siarkowska. – W czym

ma nam pomóc fakt, że facet lubił wina

biodynamiczne?

– No nie wiem. Może dobry śledczy potrafi coś

z tego wyciągnąć.
W odpowiedzi Karolina jedynie wykonała ruch

ręką, by kontynuował.

– Bert mieszkał sam w wynajmowanym

mieszkaniu przy ulicy Bielickiej – podjął

chudzielec. – Był związany z jakąś dziewczyną,

którą znał jeszcze ze studiów, ale rozstali się jakieś

dwa lata temu. Wygląda na to, że ciężko to przeżył,

bo później już nie związał się z nikim. Kolejnego

psa po Gargulku też nie miał.

Paderborn upił łyk espresso, niemal opróżniając

małą filiżankę. Kormak dalej relacjonował

niedawno zakończone życie tego człowieka, ale

Olgierd nie słuchał. Wodził wzrokiem po półkach

obok, na których stały zaparzacze do chemexa,

drippery, kawiarki i inne rzeczy niezbędne

każdemu zapalonemu miłośnikowi kawy.

Mimowolnie przeszła mu przez głowę

przypadkowa, cokolwiek durna myśl, że Lucjan

Bertoch być może też korzystał z tego typu

sprzętów. Wstawał codziennie rano, mocował filtr,

przelewał go wodą, by pozbyć się syntetycznego

zapachu, z aptekarską precyzją odmierzał ziarna,

mielił je na określoną grubość, a potem dokonywał

preinfuzji, po czym zalewał kawę.

Im dłużej Kormak mówił, tym dotkliwsze stawało

się uczucie zwane sonder. Występowało na

przykład, kiedy mijało się na ulicy przypadkowego

przechodnia i nagle człowieka nachodziła

świadomość, że ten ma swoje własne złożone, pełne

życie. Że wszyscy wokół je mają. Nie są statystami

w czyimś życiu, przeciwnie, prowadzą dokładnie

tak samo realną egzystencję.


W przypadku śledczych, którzy zajmowali się

ofiarami przestępstw, to uczucie także występowało.

Choć może rzadziej. Należało wszak uodpornić się

na krzywdę, by móc wymierzyć sprawiedliwość

temu, kto ją wyrządził.

Tyle że w przypadku Lucjana Bartocha mogło to

oznaczać oskarżenie Niny o zabójstwo.

– …a ostatnimi czasy chyba nadrabiał animowaną

część kanonu Star Wars, bo wrzucał jakieś storiki

z Wojen klonów.

– Okej – ucięła Siarkowska. – Wiesz, co mógł robić

w Mikolinie?

– Nie mam pojęcia.

– Najbledszego?

– Niestety – odparł Kormak i wzruszył wątłymi

ramionami. – Nie miał nawet samochodu, a to

jakieś czterysta kilometrów. Busy czy pociągi

niespecjalnie kursują na tej trasie, więc

przypadkowo by się tam nie zapędził.

– Więc po co? – powtórzyła Siarka. – Nie znalazłeś

nic świadczącego o tym, że miałby tam znajomych?

Może jednak poznał jakąś dziewczynę?

– W mediach społecznościowych na nic takiego

się nie natknąłem. Nic nawet pośrednio

wskazującego, żeby coś było na rzeczy.

Oryński cicho odchrząknął, upiwszy trochę kawy

z dużej filiżanki.

– Może trzeba pogrzebać bardziej – podsunął.

– Znaczy?

– No wiesz.
– Mam mu się włamać na konto?

– Ja tego nie powiedziałem.

– Ale zasugerowałeś.

Kormak zorientował się, że Paderborn wodzi

wzrokiem po asortymencie sklepu, po czym sam

utkwił spojrzenie w największym z chemexów.

– To nie takie proste, jak człowiek nie żyje –

zauważył. – Najłatwiej to zrobić, kiedy jeszcze

dycha. Można podesłać mu niewinnie wyglądający

link, zespoofować to czy tamto, a niektórych

wystarczy literalnie poprosić o dostęp. Z umarłymi

to dużo bardziej skomplikowana sprawa.

– Mimo wszystko mógłbyś…

Kordian urwał, kiedy rozległ się dźwięk

świadczący o tym, że ktoś próbuje się do niego

dodzwonić. Ręka machinalnie powędrowała

w kierunku klapy marynarki, ale kiedy Oryński ją

obmacał, uświadomił sobie, że komórkę ma

w spodniach.

Wciąż dzwoniła, kiedy ją wyciągał. Potem czym

prędzej odebrał.

– Nie… – rzucił na powitanie.

Przez moment tylko słuchał.

– Przecież miałaś spróbować – odparł pod nosem.

– Nie, to się nie kwalifikuje jako próba. Weszłaś

tam, postałaś pięć minut, a potem…

Urwał i znów musiał poświęcić chwilę jedynie na

odbieranie komunikatów z drugiej strony.

– Dzidziusiowo.pl to sensowne źródło – żachnął

się. – I jasno było tam napisane, że… Dobra, wiem.


Ale nie możesz tak od razu… No i co z tego? Nie,

czekaj, uznajmy, że nie pytałem.

Popełnił błąd polegający na tym, że nabrał tchu.

Rozmówczyni od razu wykorzystała chwilową ciszę

i zalała go potokiem słów, na który albo odpowiadał

monosylabami, albo tylko unosił wzrok.

– Jak nie, to nie – burknął w końcu.

Znów jakiś czas słuchał.

– Kupię po drodze. No, wiem, wiem. Z napisem

WW albo W. Tak, pamiętam. Nie, nie kupię tych,

które się tylko nadają do rzucania nimi w mój

pusty łeb. Tak, powtarzam po tobie po to, żeby inni

usłyszeli i mi współczuli. No, wiem.

Kordian westchnął i zamknął oczy.

– Tak, tak, ja ciebie też – mruknął i się rozłączył.

Podniósłszy powieki, głęboko westchnął.

– Sorry – rzucił. – Chyłka.

– Nigdy bym nie powiedział – odparł Kormak. – Co

chciała?

– Żebym kupił dobre nerkowce.

– A oprócz tego?

– Oznajmić, że ewakuowała się z pilatesu – odparł

Oryński. – Bo stwierdziła, że kręgosłup jest od

trzymania jej w pionie, a nie wyginania się jak

jakaś jebana łodyga. Cytuję.

– Aha.

– Dodała, że nie będzie dłużej przebywać w tym

pierdzikowie.
– W czym?

– W świątyni pierdzenia.

Kormak uniósł filiżankę, a potem ją odstawił.

– Twierdzi, że wszystkie zgrupowane tam cysterny

puszczają gazy, jakby chciały wypierdzieć finał

uwertury Rok 1812 Czajkowskiego.

– To ta, w której są armaty?

– Tak.

– Grubo.

Kordian potwierdził cichym mruknięciem.

– W każdym razie pilates odpada – oznajmił.

– Naprawdę nie wiem, na co liczyłeś.

– Na to, że posiedzi tam chociaż pół godziny –

odparł Kordian. – Poza tym artykuł na

dzidziusiowo.pl dowodził, że pilates na tym etapie

pomaga na dokuczliwe bóle kręgosłupa, obrzęki

nóg i uporczywe zaparcia.

– Niewiarygodne.

– Mówię ci tylko, jak jest. To poważne źródło.

– Nie – odparł chudzielec. – Niewiarygodne, że

Chyłka dała się w ogóle przekonać.

– Mam na nią duży wpływ.

– Mhm…

– I co to ma niby znaczyć?

– Nic.

– Z pewnością większy niż ty na Ankę.


– I na jakiej źle pojmowanej podstawie tak ci się

wydaje?

Siarka i Paderborn zerknęli na siebie, po czym

oboje w tym samym momencie odstawili puste

filiżanki po espresso. Zrobili to na tyle głośno, by

nie uszło to uwagi żadnego z mężczyzn siedzących

po drugiej stronie stołu.

Ci wyglądali, jakby dopiero teraz przypomnieli

sobie o obecności prokuratorów.

– Nie przeszkadzajcie sobie – odezwała się

Karolina.

Olgierd natychmiast zareagował, obawiając się, że

w ferworze walki nie wyłapali sarkastycznego tonu.

– Może najpierw załatwmy do końca sprawę

z Lucjanem – zasugerował.

– Okej – odparł Kormak.

– Jest jakaś szansa, żebyś uzyskał dostęp do jego

kont?

Chudzielec zmrużył lekko oczy, a potem pochylił

się i zajrzał pod stół.

– Co ty robisz?

– Sprawdzam, czy nie ma podsłuchu.

– Co?

– Bo prokurator najjaśniejszej Rzeczypospolitej

właśnie mi zasugerował, żebym…

– Jezus Maria, Kormaczysko – ucięła Siarkowska.

– Możesz nam z tym pomóc czy nie?

W jakiś sposób jej ton głosu i określenie, którego

użyła, sprawiły, że szczypior nagle spoważniał. Na


powrót się wyprostował i przysunął nieco do stołu.

– Spróbuję, ale w tych czasach prawie każdy ma

weryfikację dwuetapową.

– Więc nie ma szans?

– Szanse są zawsze. Pytanie, jak duże.

Siarkowska skinęła głową z wyraźnym zawodem,

ewidentnie świadoma tego, że odpowiedź padła

jedynie z kronikarskiego obowiązku.

– Może prędzej udałoby mi się dostać do kogoś

z jego znajomych – podjął Kormak. – Miał na Fejsie

trochę starszych ludzi, nie tak uważnych jak ta

dzisiejsza młodzież.

– Rodzina? – spytał Olgierd.

– Nie, znajomi o wspólnych zainteresowaniach.

– Znaczy? – włączyła się Karolina.

– A, bo nie dokończyłem. Lucjan. Interesował się

historią, to oczywiste, wziąwszy pod uwagę

kierunek studiów. Wygląda na to, że najbardziej

zajmowało go średniowiecze, brał zresztą udział

w jakichś spotkaniach rekonstrukcyjnych,

debatach i dyskusjach na temat rzeczy, które

wydają się kompletnie nieistotne dla ludzi

niemających na tym punkcie pierdolca. Swoją

drogą, nie stronił też od filozofii, a przynajmniej

o tym mogą świadczyć udostępniane memy

z Schopenhauerem, Bertrandem Russellem,

Kantem czy Platonem. Najwyraźniej jednak nie był

do końca racjonalistą, bo pojawiały się też wstawki

na temat astrologii, konkretnie kosmogramów

jakichś znanych ludzi. Nosił koszulki z poprawną

polszczyzną, więc…
– Co? – przerwała mu Siarka, nagle cała się

spinając.

– No wiesz, z chrząszczem, wieszczami i…

– Nie – ucięła. – To, co mówiłeś wcześniej.

Astrologia?

Szczypior mruknął cicho na potwierdzenie, ale

wyraźnie nie wiedział, dlaczego to miałoby być

jakkolwiek istotne. Paderborn również nie.

– Zdawał się dość wkręcony w temat – uzupełnił

Kormak. – Ja niby coś tam wiem, ale w postach

pisał o ascendentach, domach astrologicznych czy

jakichś Wielkich Try…

Zawiesił głos, poszukując w głowie tego terminu.

– Wielkich Trygonach – uzupełniła Karolina.

Pader spojrzał na nią z pewnym zaskoczeniem.

– Nie wiedziałem, że…

– Musimy się zbierać – oznajmiła.

– Co? Dokąd?

Nim zdążył zapytać o coś jeszcze, Siarkowska

nerwowo się podniosła. Cokolwiek się właśnie

wydarzyło, najwyraźniej miało dla niej kluczowe

znaczenie.

– Powiem ci po drodze – oznajmiła. – Chodź.

Pobrano ze strony pijafka.pl


3

Sępolno, Wrocław

Karolina była tu już drugi raz, dzięki czemu

wiedziała dokładnie, czego się spodziewać. Pader

bynajmniej. Kiedy zatrzymali się na stacji przy A1,

tuż za zjazdem na Łódź Centrum, Olgierd

skorzystał z okazji i przebiegł wzrokiem artykuł na

Wikipedii.

Tam zaś stało jak byk, że Sępolno zostało

zaprojektowane jako miasto ogród dla klasy

średniej, w którym znajdują się przede wszystkim

„wielorodzinne dwukondygnacyjne domy

szeregowe”. Była także mowa o przemyślanym

planie komunikacyjno-przestrzennym oraz o tym,

iż dużą część tego miejsca zajmuje zieleń publiczna

i przydomowe ogródki, do których można dojść

licznymi ścieżkami.

Tyle teoria.

Praktyka była jednak od niej nieco odmienna.


Siarka z pewną satysfakcją obserwowała rosnącą

konsternację Olgierda, kiedy jechali ulicą Okrzei

w kierunku budynku, w którym mieli się spotkać

z podcasterką.

Okolica przywodziła na myśl nie miasto ogród na

modłę starego Konstancina czy Podkowy Leśnej, ale

typową wschodnią Europę. Chodniki zniszczone

i nierówne, a ogródki właściwie niezasługujące na

to miano, pokryte wyleniałą trawą z symbolicznym

dodatkiem obumierających drzew.

Ogrodzenia niskie i powyginane, a część

zaparkowanych przy nich samochodów jakby

podstawiona, bo ktoś akurat kręcił film o początku

lat dziewięćdziesiątych. Tu i ówdzie z niewiadomych

przyczyn brakowało fragmentów niskich

metalowych płotów, a mieszkańcy zdecydowali się

zastąpić je taśmami przewieszonymi od jednego

słupka do drugiego.

Na najbardziej kolorowe elementy krajobrazu

wyrastały kubły na śmieci stojące luzem przy tym,

co niegdyś było ogródkami. Najwyraźniej nikt się

nie kwapił, by je chować, a potem wystawiać

właściwy w dzień odbioru tych czy innych odpadów.

Zamiast tego nierówno ustawione pojemniki kłuły

w oczy kolorami: żółcią, zielenią, niebieskim,

brązowym i czarnym.

– To tutaj – odezwała się Karolina.

– Na pewno?

Uniosła lekko telefon, na którym miała włączone

Google Maps. Barracuda jakimś cudem nie została

wyposażona w nawigację, toteż Siarka musiała za

nią robić.
– Zaparkuj i idziemy.

Olgierd zwolnił prawie do zera, ale się nie

zatrzymał.

– Mam pewne obawy – oznajmił.

– Ty?

– Nie o ciebie czy o mnie. O barracudę. Jak ją tu

zostawimy…

– Nic się nie stanie – ucięła Karolina. – I to

dokładnie ten budynek.

Oboje obrócili się w prawo, a Paderborn wbrew

sobie wjechał na krawężnik, po czym się zatrzymał.

Z wyraźnie ciężkim sercem wyłączył silnik i powiódł

wzrokiem po elewacji miejsca, do którego się

kierowali.

O ile ta trzymała się całkiem nieźle, o tyle

o dachu nie można było tego powiedzieć. Czerwone

dachówki wyglądały, jakby miały zostać

zdmuchnięte przy pierwszej wichurze,

a porastający je mech zdawał się sugerować, że

woda przynajmniej częściowo gdzieś się

zatrzymywała.

Dwoje prokuratorów wysiadło z auta i się

rozejrzało. Panowała tutaj niepokojąca cisza,

przywodząca na myśl tę, która poprzedza głośny

grzmot i szereg problemów.

– Idziemy? – rzuciła Siarka.

– No nie wiem.

Karolina uśmiechnęła się lekko i zerknęła na

barracudę.

– Nic jej nie będzie.


– Mimo wszystko wolałbym, żeby ktoś zwrócił na

nas uwagę i nas zaczepił.

– Po co?

– Żebyśmy mogli zaświecić legitymacjami

prokuratorskimi.

Siarkowska opuściła lekko głowę, patrząc na

Olgierda spod byka.

– Padre, zapewniam cię, że tutaj legitymacja ma

znacznie mniejszą siłę przebicia niż rozstaw twoich

barków.

– Tak myślisz?

– Mhm – potwierdziła cicho, po czym szturchnęła

go i ruszyła w kierunku taśmy służącej za szlaban

niepozwalający wjechać na parking przed

budynkiem. Kiedyś pełnił chyba funkcję ogródka,

potem jednak położono tutaj nierówne płyty

betonowe i o żadnych rabatkach nie było już mowy.

– Gdyby to wszystko odnowić, byłoby jak

najciekawsze dzielnice Barcelony – zauważył

Paderborn, kiedy kierowali się ku wejściu. –

Interesująca architektura, rozplanowanie jak

w Eixample, tyle że na planie półkola czy tam orła,

a oprócz tego sporo drzew i…

– Może w innych częściach jest inaczej.

Dotarli do podniszczonych drzwi, a Olgierd

machinalnie sięgnął do klamki. Karolina zrobiła to

w tym samym momencie, przez co ich ręce się

spotkały. Mimo to oboje po raz kolejny udawali, że

albo do dotyku nie doszło, albo nie miał

najmniejszego znaczenia.
Problem polegał na tym, że ilekroć się to działo,

przez ciało Siarki przechodził mocno wyczuwalny

impuls. Ponownie jednak go zignorowała.

Wchodzili schodami na drugie piętro, dalej snując

rozmowę na temat okolicy, zupełnie jakby właśnie

to było najważniejsze. W istocie Karolina potrafiła

myśleć tylko o tym, jak Paderborn zareaguje na

słowa podcasterki.

Kiedy ta im otworzyła, uniósł wysoko brwi,

najwyraźniej doświadczając tego samego

dysonansu co Siarkowska za pierwszym razem.

Z jakiegoś powodu spodziewała się kogoś jak

Justyna Mazur lub Olga Herring. Pięknej kobiety

emanującej pewnością siebie, ze świetnie

ułożonymi włosami, zawsze oprószonej nieco

niepokojącym światłem i tajemniczej.

Kamila Żymełka miała jednak wygląd typowo

radiowy, jak to się kiedyś mówiło, lub podcastowy,

jak może należałoby mówić teraz, gdyby Spotify nie

wprowadziło transmisji wideo. Fryzura w nieładzie,

cera naczynkowa pozostawiona samej sobie od lat,

wyraźny brak jakiegokolwiek ruchu i stare,

zatłuszczone okulary, które trzeba by nie tyle

przetrzeć, ile zanurzyć w occie lub płynie do

naczyń.

Miała odrobinę przymrużone oczy, jakby zawsze

była lekko na haju, mimo że jej twarz nie wyrażała

żadnego przyjemnego uniesienia właściwego

osobom, które nałogowo coś popalały.

Bluzę z kapturem miała nieco za dużą i być może

właśnie przez to wykształciła zwyczaj naciągania

rękawów i chowania w nich dłoni. Teraz także to


zrobiła, patrząc opuchniętymi, podkrążonymi

oczami na dwójkę prokuratorów stojących w progu

jej mieszkania.

Wyglądała na zahukaną, niepewną, wycofaną

osobę, Karolina wiedziała jednak, że to tylko

pozory.

– Bardziej wam się spieszyć nie mogło? – rzuciła.

Nie sprawiała wrażenia, jakby miała zamiar

wpuścić ich do środka.

– Przyjechaliśmy najwcześniej, jak tylko mogliśmy

– odparła Siarkowska.

– Umawialiśmy się na wczoraj.

Paderborn przyjął poprawny uśmiech, jakby

dzięki urokowi osobistemu mógł coś dla nich ugrać,

ale wystarczyło zerknąć na Żymełkę, by wiedzieć, że

nie przyniosło to zamierzonego efektu.

Karolina nie dodała, że po wyjściu z Coffeedesk

wbrew jej planom nie skierowali się prosto do

Wrocławia. Odłożyli wyjazd na następny dzień,

stwierdziwszy, że zanim dotrą na miejsce, będzie

stanowczo za późno. Tymczasem organizm zarówno

jednego, jak i drugiego domagał się choć odrobiny

snu.

– Tak, wiem – powiedziała Siarka. – Ale jesteśmy

trochę w rozjazdach.

– Jakich?

– Coś nas zatrzymało pod Opolem.

– To rzut kamieniem stąd – odparła Kamila. – I co

konkretnie?

– Sprawy zawodowe.
Żymełka nadal miętosiła rękawy, przypatrując się

im na zmianę. Mrużyła przy tym oczy, jakby dzięki

całemu swojemu podcasterskiemu doświadczeniu

mogła wyczytać z ich myśli wszystko, co chciała

wiedzieć.

– Truchło? – rzuciła.

– Zazwyczaj używamy określenia „denat”.

– Czyli zdechlak. Gdzie?

Olgierd cicho odchrząknął.

– Obawiam się, że nie możemy omawiać obecnie

prowadzonych…

Urwał, kiedy Żymełka zaczęła zamykać drzwi.

– Czekaj – rzucił szybko, chwytając za klamkę.

– Nie ma na co. Obawiam się, że nie mogę z wami

omawiać moich obecnie prowadzonych śledztw.

Prokuratorzy wymienili krótkie spojrzenia.

– Nie chcę od was szczegółów – dodała Kamila. –

Ale nie chcę też, żebyście źle zrozumieli tę sytuację.

– To znaczy? – spytał Pader.

Wskazała ręką siebie i ich.

– Jesteście w punkcie wymiany informacji –

oznajmiła. – Nie u ich charytatywnego źródła dla

prokuratury.

Karolina poczuła na sobie wzrok Paderborna,

a kiedy na niego zerknęła, doskonale rozszyfrowała

to, co kryło się w jego oczach. Było to pytanie

z gatunku „na ile możemy jej ufać?”.


Odpowiedź była oczywista. Siarka nie

przyjeżdżałaby tutaj, gdyby nie była pewna, że

dziewczyna potrafi dochować tajemnicy. Na dobrą

sprawę udowadniała jej to codziennie od kilku dni.

– Byliśmy w Raciborzu – odezwała się.

– To niezupełnie pod Opolem.

Karolina upomniała się w myśli, by być bardziej

precyzyjną w kontaktach z Żymełką. Z jakiegoś

powodu zwracała uwagę na wszystkie drobiazgi

i nieścisłości, nawet jeśli były kompletnie

nieistotne.

– Cóż…

– Po co tam byliście?

– Miejscowi odnaleźli ciało.

Olgierd chrząknął niepewnie, Siarkowska jednak

szybko posłała mu uspokajające spojrzenie.

Szczęśliwie tyle mu wystarczyło, choć przecież nie

musiało. Po drodze Karolina właściwie nie

powiedziała mu nic na temat tej dziewczyny ani

powodu, dla którego do niej jadą. Wychodziła

z założenia, że gdyby to zrobiła, efekt byłby

odwrotny do zamierzonego. Kamila Żymełka

musiała sama przekazać mu to, co odkryła. W tak

samo przekonujący sposób, jak wcześniej Siarce.

– Kolejna ofiara Rzeźnika?

– Na to wygląda – odparła Karolina.

– Hm.

– Myślisz, że…

– Nie wiem – ucięła podcasterka. – Muszę

sprawdzić.
Dopiero teraz się cofnęła, po czym odwróciła i po

prostu odeszła. Prokuratorzy uznali, że to

najbardziej wylewne zaproszenie, na jakie mogą

liczyć. Weszli do środka, a potem podążyli za

Żymełką do niewielkiego, ciemnego pokoju ze

statywami, blendami, licznymi obiektywami

i komputerem, który pełnił funkcję centrum

sterowania tym miejscem.

Kamila usiadła przy nim, ignorując gości. Przez

chwilę rytmicznie stukała w klawiaturę, potem

zaczęła sprawdzać jedną stronę internetową po

drugiej. Mruczała coś do siebie, wyświetlała kolejne

witryny, przeglądała jakieś schematy i wykresy,

całkowicie zanurzona w obcej prokuratorom

materii.

– Co to jest? – spytał cicho Paderborn.

– Zaraz wszystkiego się dowiesz.

– Wolałbym teraz.

Żymełka obejrzała się przez ramię i rzuciła mu

pełne pretensji spojrzenie. Uniósł przepraszająco

dłonie, ale nie wypadło to przekonująco. Cała jego

mowa ciała sugerowała, że nie ma pojęcia, po co

w ogóle tutaj są.

Kiedy po chwili otwierał usta, by o to zapytać,

Karolina powstrzymała go zdecydowanym ruchem

głowy. Ostatecznie spasował, po czym zaczął

szukać sobie miejsca. Najwyraźniej Kamila nie

przewidywała częstych odwiedzin, było tu bowiem

tylko jedno krzesło, aktualnie zajmowane przez nią.

Wreszcie dwoje prokuratorów przysiadło na

niewielkim stole, na którym rozłożone były jakieś


sprzęty do nagrywania i nieco materiałów na temat

tych czy innych zbrodni.

Musiało minąć jeszcze kilka minut, nim Żymełka

w końcu odwróciła się od komputera.

– Okej – rzuciła.

– Okej co? – mruknął Olgierd.

– Wiem już co i jak.

– To nie zachowuj tego dla siebie.

Kamila płytko nabrała tchu, wodząc wzrokiem po

suficie, zamiast skupiać się na którymkolwiek

z gości.

– Słońce ma ingres w Byku, Wenus jest w tej

chwili w Baranie, do którego progresję ma Mars,

a w dodatku doszło do retrogradacji Merkurego –

oznajmiła. – I zaraz będziemy mieć koniunkcję

Neptuna z Marsem.

Karolina znów niemal fizycznie poczuła

spojrzenie, które padło na nią ze strony

Paderborna.

– Co proszę? – rzucił.

– To dość oczywista sytuacja.

– Nie bardzo rozumiem.

Żymełka przeniosła na niego wzrok, ale jedynie

na moment.

– To nie Rzeźnik znad Odry zabił pod Raciborzem

– oznajmiła. – Zrobił to Piotr Langer.

Pobrano ze strony pijafka.pl


4

ul. Okrzei, Wrocław

Zamiast od razu odpowiedzieć, Paderborn podniósł

się, podszedł do okna i odciągnął zasłonę, która

całkowicie zatrzymywała światło słoneczne. Chciał

się tylko upewnić, że barracudzie nic nie jest, naraz

jednak zamarł, widząc czerwony muscle car

podjeżdżający do jego auta.

Mustang.

Ledwo ta myśl nadeszła, pojawiła się inna.

To nie żaden ford, ale dodge – konkretnie

challenger, łudząco podobny do modelu, który

upodobał sobie Langer. W dodatku na blachach

„EL”. Olgierd lekko pokręcił głową, karcąc się

w duchu za to, że najwyraźniej udziela mu się

obsesja Karoliny.

Potem obrócił się z powrotem do Żymełki.

– Chcesz nam powiedzieć, że przez analizę

ruchów gwiazd…
– Właściwie to planet – uściśliła Kamila. – I jednej

gwiazdy.

– …ustaliłaś, że gościa nad Odrą zabił Langer?

Podcasterka wzruszyła ramionami, jakby

odpowiedź nie była potrzebna, po czym niepewnie

zerknęła na Siarkę.

– Nie mówiłaś mu?

– Nie – odparła Karolina. – Stwierdziłam, że lepiej

będzie, jeśli sama to zrobisz. Od początku, po kolei,

zupełnie tak, jak mnie to wszystko przedstawiłaś.

Ale najwyraźniej nie wyszło.

– Najwyraźniej.

Olgierd byłby gotów założyć, że to jakiś niezbyt

dobry żart, gdyby nie to, że telepali się tutaj

przeszło trzy godziny i tyle samo będą jechać

z powrotem. Wcześniej się spodziewał, że nieco

mniej, bo pewnie we Wrocławiu zejdzie im do

późnego wieczoru i ruch będzie już znikomy.

Teraz wiedział, że nie zabawią tutaj tak długo.

– Okej – odparł. – W takim razie chyba możemy

się zbierać.

– Poczekaj…

– Na co? Wróżenie z fusów? Czy zdjęcia UFO?

Karolina zsunęła się ze stołu i podeszła do niego.

– Daj spokój.

– Z czym? Racjonalizmem?

– Po prostu daj jej szansę wytłumaczyć.


Pader mimowolnie skrzyżował ręce na piersi,

zupełnie nieświadom tego, jak zamkniętą postawę

przyjmuje.

– Jasne – powiedział. – Najpierw wytłumaczy mi

to, a potem, że Ziemia jest płaska, Biden jest

jaszczurką, a białe smugi kondensacyjne na niebie

to pozostałości nasienia wielkich, latających,

niewidzialnych waleni, które zapładniają inne

w podprzestrzeni.

– O tym ostatnim nic nie słyszałam – włączyła się

Żymełka.

Olgierd zerknął na nią kątem oka.

– Kwestia czasu.

Wyglądała, jakby nie była do końca pewna, czy

żartuje, czy nie. I jakby jej dezorientacja była

powodem, dla którego Kamila nie podjęła tematu.

Osobliwa jednostka, skwitował w duchu Pader –

i zrobiłby to, nawet gdyby nie wyskoczyła

z retrogradacją Merkurego.

– Zwijajmy się stąd – powiedział.

– Słuchaj…

– Zresztą powinna dobrze wiedzieć, że długo tu

nie zabawimy – przerwał Karolinie. – Gwiazdy

powinny jej to podpowiedzieć.

– To tak nie działa – odezwała się Żymełka.

– Szkoda. Wszyscy zaoszczędzilibyśmy nieco

czasu.

Siarkowska zbliżyła się na odległość, która

ostatnio dzieliła ich tylko, kiedy spali razem

w łóżku. Pader spojrzał w jej oczy i zobaczył


powagę, która z taką intensywnością rzadko w nich

gościła.

– Po pierwsze, uspokój się – poleciła.

– Jestem spokojny.

– Po drugie, zamknij się.

Olgierd cofnął lekko głowę.

– Po trzecie, posłuchaj, co Kamila ma do

powiedzenia.

Obawiał się, że będzie jeszcze po czwarte, Siarka

musiała jednak uznać, że tyle wytycznych

w zupełności wystarczy. Odczekała moment dla

pewności, po czym na powrót przysiadła na stole.

Klepnęła w blat obok siebie, jakby chciała

nakłonić jakiegoś zwierzaka, by zajął miejsce obok.

Paderborn został tam, gdzie stał, ze skrzyżowanymi

rękoma. Przez moment patrzył na Karolinę, zanim

skupił się na Żymełce.

Wciąż jakiś pierwiastek nadziei podpowiadał mu,

że obie się rozpromienią i dadzą do zrozumienia, że

tak tylko sobie żartują.

– Astrologia? – spytał. – Poważnie?

– Jest dość starą nauką – odparła Kamila.

– Raczej pseudonauką.

– Nie w tym rozumieniu tego słowa.

– A w jakim?

Żymełka naciągnęła na głowę kaptur bluzy, jakby

chciała w jakiś komiczny sposób upodobnić się do

dawnych szafarzy tajemnej wiedzy, zamkniętych

w klasztorach i studiujących enigmatyczne teksty.


– Kiedyś była tym, co teraz rozumiemy pod

słowem „nauka” – powiedziała. – Jej początki

sięgają trzech tysięcy lat przed naszą erą i nie bez

powodu do dziś jest nazywana wiedzą królewską.

Jeśli przestudiowałbyś to, co działo się

w średniowieczu…

– Może innym razem – uciął Olgierd. – Bo nie

przyszedłem tu na wykład z historii.

– Nie mam zamiaru dawać ci żadnego wykładu.

Jedynie nakreślić to, co dzisiaj się pomija, drwiąc

sobie z tematu.

– Cokolwiek by mówić, zasłużył sobie na to.

– Nie do końca on sam – odparła Żymełka. –

Bardziej przysłużyły się temu karykatury astrologii,

takie jak te ogólnikowe, nic niemówiące i bezdennie

głupie horoskopy w kolorowych magazynach. I te

tak zwane zodiakary, które je namiętnie czytają.

Wydawało mu się, że pojęcie zodiakar jest nieco

szersze, ale zachował to spostrzeżenie dla siebie.

– To czysty debilizm – dodała Kamila.

– W takim razie jednak się zgadzamy.

– Pomijając, że przez poziom ogólności te

horoskopy można dopasować do każdego

i wszystkiego, to opierają się tylko na twoim znaku

słonecznym, który jest jednym z wielu – ciągnęła

Żymełka, jakby nie usłyszała uwagi. – Jeśli jesteś

według tej gazetowej nomenklatury Koziorożcem, to

znaczy, że urodziłeś się między dwudziestym

drugim grudnia a dziewiętnastym stycznia, kiedy

Słońce było w tym znaku. Ale oprócz Słońca na

niebie było mnóstwo innych gwiazd, planet,


o Księżycu już nie wspominając. Każde z tych ciał

było w jakimś znaku, być może w Strzelcu,

Wodniku, Rybach, w jakimś zbiorze, w jakimś

położeniu względem innego. I każda z tych rzeczy

na ciebie wpływała. Mówienie czegokolwiek na

podstawie samego znaku słonecznego jest jak

twierdzenie, że lubisz jeść lody waniliowe, na

podstawie tego, że masz w kuchni łyżeczkę.

– Właściwie nie znam nikogo, kto by nie lubił.

Żymełka wyglądała, jakby miała pokręcić głową

i protekcjonalnie westchnąć, ale nie poruszyła się

ani o milimetr. Albo świadomie powstrzymywała się

od tego rodzaju ekspresji, albo miała jakieś kłopoty

z sygnałami niewerbalnymi.

– Astrologia jest starodawną, doskonaloną przez

tysiąclecia sztuką, a nie podstawą chwytliwych

kolorowych artykułów w tabloidach – ciągnęła. –

I powinno się ją traktować dokładnie tak, jak ma to

miejsce w przypadku alchemii.

– Czyli jako bzdurę?

– Nie. Jako przednaukę, z której wyrastają

dzisiejsze dziedziny wiedzy. A nie jako

psuedonaukę.

– To tylko terminy – odparł Olgierd – które niczego

nie zmieniają.

– Wręcz przeciwnie, zmieniają wiele.

– Niby co?

– Percepcję – odparła Żymełka, poprawiając

kaptur. – Astrologia nie aspiruje do współcześnie

pojmowanego miana nauki. Nikt sensowny nie

twierdzi, że nią jest. Zresztą nawet ci, którzy się nią


zajmują, podkreślają, że pewne synchroniczności

zachodzące między nami a wszechświatem wcale

nie muszą sprowadzać się do ciągu przyczynowo-

skutkowego.

Paderbornowi bynajmniej nie chciało się tego

słuchać. Takie rozważania mógł prowadzić przy

piwie czy winie w jakimś lokalu, w gronie

znajomych, z których niektórzy wierzyli w trafność

horoskopów, a inni nie.

Nie zaś w kontekście prowadzonego śledztwa.

Przeklął się w duchu za to, że nie drążył, kiedy

Siarka nie chciała podać konkretnego powodu, dla

którego muszą rozmówić się z Żymełką. Mógł się

domyślić, że jej rezerwa wynika z tego, że

poznawszy go, najpewniej by zawrócił.

Niechybnie argumentowałaby, że denat z Mikolina

interesował się astrologią. Ale byłoby to za mało,

stanowczo za mało, żeby przekonać Padera.

– Rozumiesz, do czego dążę? – spytała Kamila.

– Nie.

– Uznanie, że nie zachodzi ciąg przyczynowo-

skutkowy, to zrozumienie, że gwiazdy na nas de

facto nie wpływają.

Paderborn chciał czym prędzej jej przyklasnąć,

w porę się jednak zmitygował, czując, że

podcasterka prowadzi go na manowce. Wydawało

się raczej bezsensowne, że dezawuowałaby to, do

czego ewidentnie chciała ich przekonać. Czy może

raczej jego, Karolina bowiem wyglądała, jakby już

została urobiona.
W dodatku Żymełka zamilkła, czekając na

odpowiedź, jakby to on miał tutaj inicjatywę.

W porządku. Mógł ją wykazać.

– Więc przyznajesz, że podstawowe założenie

astrologii jest błędne – odparł. – A zatem że ona

sama nie działa.

– Nie.

– Właśnie to powiedziałaś.

– Nie – powtórzyła. – Powiedziałam co innego, ale

ty niedokładnie mnie słuchasz.

– Skoro nie ma przyczynowości między ruchami

gwiazd a nami, to…

– To nie znaczy, że jedno nie jest skorelowane

z drugim – wpadła mu w słowo Kamila. – Wysil się

na moment i wyobraź sobie początki astrologii,

parę tysięcy lat przed naszą erą w Sumerii.

Olgierd bynajmniej nie miał zamiaru bawić się

w jakieś eksperymenty myślowe. Szczęśliwie

Żymełka to wychwyciła i nie upierała się przy

wizualizowaniu sobie jakichkolwiek starożytnych

krain.

– Dobra, razem zastanówmy się po prostu, jak to

się zaczęło – oznajmiła. – Ktoś kiedyś musiał

zauważyć, że jak Księżyc jest w tym czy innym

punkcie, następują przypływy i odpływy.

W dodatku ludzie czują się wtedy różnie. Co więcej,

w zależności od tego, która gwiazda znajduje się na

niebie w momencie urodzin, dziecko ma takie, a nie

inne cechy…

– Trudno żeby nie miało, szczególnie wtedy – uciął

Paderborn. – Ktoś się rodził w zimie, to zazwyczaj


był chorowity, bo nie miał dostępu do tych

składników odżywczych, co dzieci rodzące się

w lecie.

Żymełka patrzyła na niego z pretensją, jakby nie

tyle wpadł jej w słowo, ile zaprzepaścił szansę, by

zrozumieć największą tajemnicę wszechświata.

– Nie o tym mówię – rzuciła. – Dążę do tego, że

ówcześni ludzie wiązali pojawienie się jakiejś

gwiazdy na nieboskłonie z konkretnymi

wydarzeniami na Ziemi. Na przykład wschodził

Syriusz, to Nil wylewał.

– Bo następowała określona pora roku, kiedy

w Egipcie padało – odparł Olgierd. – Nie było tym

nic metafizycznego.

– Właśnie.

Znów nie bardzo wiedział, dlaczego potwierdza.

– Ale tamtejsi uznawali to wydarzenie za

powiązane z Syriuszem, i tak powoli zaczęła

powstawać astrologia, którą znamy dziś. Ta gwiazda

się pojawiała, więc można było coś przepowiedzieć.

– Co było w istocie bzdurą.

– To nieistotne – odparła Kamila.

– Dla mnie chyba jednak tak.

– Bo nadal nie rozumiesz, do czego zmierzam.

– W takim razie mnie oświeć.

Żymełka ściągnęła kaptur, jakby możliwość

objęcia wzrokiem całej jej twarzy mogła jakoś

uprawdopodobnić tezy, które zamierzała postawić.


– Starożytni się mylili, wiązali ze sobą elementy

świata, między którymi nie występowała

przyczynowość – powiedziała Kamila. – Ale widzieli

jakąś korelację, bo ona tam zwyczajnie była. Nie

potrafili tylko stwierdzić prawdziwego powodu.

– Mhm.

– I dziś może być dokładnie tak samo – oznajmiła

Żymełka. – Możesz dostrzec na niebie retrogradację

Merkurego, która wydaje się bezpośrednio związana

z tym, że wszystkie twoje śledztwa prowadzą

donikąd, nic ci w pracy nie wychodzi i tak dalej. To

nie znaczy, że ruch Merkurego to powoduje.

Zakładanie czegoś takiego byłoby idiotyzmem, bo

co Merkurego obchodzisz ty i twoje śledztwa?

Paderborn uniósł lekko brwi, mając nadzieję, że

wyszło to dostatecznie sceptycznie.

– Jakiś związek jednak istnieje – dodała Kamila. –

Nie znamy jego powodu, tak samo jak Egipcjanie

nie mogli zrozumieć, dlaczego Syriusz zwiastuje

wylewanie Nilu. Ale tu nie o powód chodzi, ale

o sam fakt, że pewna korelacja występuje.

Na moment zamilkła.

– Tak samo jak starożytni, nie mamy dostatecznej

wiedzy – podjęła po chwili. – I jeśli śledzisz odkrycia

naukowe, to nie jest dla ciebie żadną nowiną, że

tak naprawdę nic nie wiemy o otaczającym nas

świecie. Nawet nie liznęliśmy tego, co kryje fizyka

kwantowa, a mimo to obaliła większość tego, czego

uczyliśmy się w szkołach. Nie mamy pojęcia, czym

są ciemna materia i ciemna energia, mimo że to

właśnie z nich w największej mierze składa się

wszechświat. Nie ogarniamy, czy ten będzie


rozszerzał się w nieskończoność, czy się zapadnie,

czy właściwie co się w ogóle z nim stanie. Nie

wiemy, czym był Wielki Wybuch. Nie potrafimy go

nawet nazwać, bo nie był ani niczym wielkim, ani

wybuchem. Nie było wtedy przestrzeni, czasu ani

niczego, co znamy dzisiaj. Jak w takim razie mamy

rozumieć coś, co dzieje się w skali kosmicznej?

Jakkolwiek Olgierd chciałby traktować ją jak

osobę szaloną i zodiakarę zaczytującą się

w kolorowych horoskopach, skutecznie mu to

utrudniała. Brzmiało to nie jak bajania kogoś na

oślep szukającego argumentów na poparcie swoich

tez, ale przemyślany wywód sensownej osoby.

Nie oznaczało to jednak, że był gotów dawać temu

wiarę.

– Wiesz, co konkretnie mówi astrologia? – spytała.

– Że Koziorożec i Byk to partnerzy na całe życie?

– Nie. Że wszystko jest ze sobą powiązane.

Pader czekał, aż podcasterka rozwinie, ale zrobiła

długą pauzę, jakby chciała dać mu szansę, by

przyswoił sobie tę mądrość.

– Unus mundus – dodała w końcu. – Jeden świat.

– To jakaś nowa ideologia?

– Dość stara. I sprowadzająca się do tego, że

wszyscy jesteśmy częścią wszechświata – odparła. –

Składamy się z tego samego, z czego gwiazdy

odlegle o setki milionów lat świetlnych. Mamy

w sobie dokładnie te same pierwiastki. Nie wydaje

ci się to dziwne?
– Dziwne? Tak. Świadczące o jakimś związku?

Nie.

– A jednak nasza historia jest pełna przykładów,

że ten występuje.

– Jak choćby…?

Oczy Kamili się rozszerzyły, dowodząc

niekłamanego zdziwienia, a może nawet zdumienia.

– Spójrz na podstawy współczesnej cywilizacji

zachodniej – odparła.

Paderborn jakoś nie widział w niej nic, co miałoby

cokolwiek wspólnego z astrologią, czuł jednak, że

nie musi werbalizować tej myśli. Jego wyraz twarzy

mówił sam za siebie.

– Nadal nie rozumiesz, prawda?

– Nie – przyznał. – Czekam na oświecenie.

– To zastanów się nad tym, jak zaczyna się

najpowszechniejszy mit w naszym świecie, który

znajduje się w najchętniej czytanej, najczęściej

drukowanej książce w historii.

Olgierd mógł pomyśleć tylko o jednej, która

nakładami biła wszystkie inne. Nie pasowała

jednak ani trochę do tego, o czym rozmawiali.

– Biblia – dodała Żymełka. – A konkretnie

moment narodzin Jezusa.

– To też było w gwiazdach?

– Oczywiście, przecież w Nowym Testamencie jest

o tym mowa niemal wprost.

– Chyba to przegapiłem na naukach

komunijnych.
Przez twarz Kamili przemknął łagodny, acz

protekcjonalny uśmiech.

– Trzej Królowie podążają za gwiazdą – oznajmiła.

– I to właśnie dzięki niej wiedzą, że narodził się

zbawiciel. To ona prowadzi ich do Betlejem.

– Mhm.

– Jest oczywiste, że nie chodziło o żadną gwiazdę

w sensie dosłownym, bo czym niby miałaby być ta

gwiazda betlejemska? Nauka nie wskazała żadnego

ciała niebieskiego, które by się kwalifikowało –

ciągnęła Żymełka. – Oczywiste więc jest, że chodziło

o pewną prognozę, dzięki której ci mężczyźni znali

datę i miejsce przyjścia na świat Jezusa.

Pader milczał, nie bardzo wiedząc, co właściwie

powinien odpowiedzieć. Może nic. Może powinien

po prostu wyjść.

– Zresztą wedle wszelkiego naukowego

prawdopodobieństwa to nie byli żadni królowie,

tylko ludzie nazywani w tekstach perskimi magami

– dodała Kamila. – Nie kojarzy ci się to z nikim? Nie

nasuwa się od razu teza, że to byli w istocie dawni

astrologowie? Mnie tak, bo kto inny miałby

wiedzieć, gdzie i kiedy się zjawić?

– Tyle że w Biblii jakoś nie ma o tym wzmianki.

– Oczywiście, że nie. Kościół wyparł astrologię,

wręcz zakazał jej praktykowania, bo kosmiczny

determinizm był nie do pogodzenia z podstawami

wiary. To nie gwiazdy są wszechwładne, ale Bóg.

Nie ma z góry ustalonego losu, jest wolna wola.

Wszystko, co udało się zrozumieć starożytnym,


Kościół odrzucił, bo osłabiał nie tylko jego pozycję,

ale też rząd dusz, który chciał sprawować.

Olgierd cicho westchnął.

– Możemy mnożyć przykłady, kiedy astrologia się

sprawdzała – podjęła mimo to Kamila. – Niechętnie

sięgam po ten konkretny, ale chyba nikomu nie

umknęło, że Hitler kierował się wskazaniami

astrologicznymi. I mamy na to konkretne,

weryfikowalne dowody, bo na przykład otwarcie

frontu i atak wojsk niemieckich następował wtedy,

kiedy tranzytujący Jowisz tworzył koniunkcję do

Słońca radix Hitlera.

– Okej – rzucił Paderborn. – Argumentum ad

hitlerum to zazwyczaj znak, żeby kończyć rozmowę.

Przeniósł jednoznacznie sugestywny wzrok na

Siarkę, po czym wskazał wzrokiem drzwi.

– Masz rację – odparła Żymełka. – W takim razie

weźmy Lady Gagę.

Olgierd nadal patrzył na Karolinę.

– Proszę cię… – jęknął.

– Zdajesz sobie sprawę, że planuje swoje występy

i trasy koncertowe po konsultacjach

astrologicznych?

– Nie.

– Angelina Jolie robi to samo. Planuje wszystkie

ważne wydarzenia w życiu i karierze w zgodzie

z predykcjami astrologicznymi, w dodatku zabiega

o to, by premiery jej filmów przypadały na

korzystne ułożenie planet.


– W takim razie Tomb Raider musiał przypadać na

wyjątkowo zły moment.

Kamila uniosła wzrok i przez moment trwała

w bezruchu, wyraźnie poszukując metody na

przebicie się przez mur rezerwy wzniesiony przez

rozmówcę.

– Bagatelizujesz coś, co przyjmowali ludzie

o znacznie wybitniejszych umysłach niż twój.

– Jak Lady Gaga?

– Jak chociażby Carl Gustav Jung – odparła

Żymełka. – Jeden z największych współczesnych

filozofów, który określał astrologię mianem

„podsłuchanej rozmowy bogów na nasz temat”.

– Okej.

– I zgadzam się z tobą, że to nie ma prawa działać.

Ale działa.

– A mimo to nie przedstawiłaś mi ani jednego

dającego się potwierdzić dowodu na poparcie tej

tezy.

– Nie?

Karolina cicho odchrząknęła, Pader zaś miał

nadzieję, że jest to zapowiedź ich rychłego

opuszczenia tego mieszkania. Zamiast jednak

ruszyć w kierunku drzwi, podeszła do Olgierda.

– Też byłam sceptyczna – powiedziała.

– A potem wypiłaś pół butelki wina i sceptycyzm

ci przeszedł?

– Nie.
Obróciła się w kierunku Żymełki, po czym

wskazała wzrokiem dokumenty leżące na stole

obok.

– Pokaż mu to, co pokazałaś mnie –

zasugerowała.

Kamila cicho westchnęła.

– Wolałabym przekonać go bez sięgania po te

rzeczy.

– Wiem – odparła Siarka. – Ale nie mamy na to

czasu.

Lekko się ociągając, Żymełka stanęła nad blatem,

a potem zaczęła przesuwać dokumenty. Były tu

materiały wszelkiego rodzaju, od aktów

urzędowych, przez notatki służbowe, aż po artykuły

z gazet na temat przeróżnych zbrodni.

Większość dotyczyła Rzeźnika znad Odry. I Piotra

Langera.

– To naprawdę konieczne? – mruknął Olgierd.

– Tak – odparła Siarkowska.

– Nie moglibyśmy po prostu…

– Poczekaj, aż zobaczysz, co ona znalazła – ucięła

Karolina.

Patrzył na nią długo, starając się wyczytać z jej

wzroku coś, co sprawia, że jest aż tak przekonana

do rewelacji Żymełki. Ewidentne było, że wszystko,

na co wpadła, opierało się na obliczeniach

astrologicznych, niemających nic wspólnego

z solidnymi dowodami.

Olgierd poczuł rozbawienie na myśl, że mógłby

stawić się w sądzie z kosmogramem Piotra Langera


i wnioskować o powołanie biegłego, który

wykazałby, że według gwiazd Sadysta z Mokotowa

brutalnie zarżnął co najmniej kilkanaście osób.

– Spójrz – odezwała się Siarka, kiedy Kamila

znalazła w końcu to, czego szukała.

Żymełka wycofała się, jakby chciała zasugerować,

że materiały nie wymagają ani komentarza, ani

dalszego przekonywania nawet największego

sceptyka.

Olgierd podszedł do nich ze skrzyżowanymi

rękoma, a potem omiótł je wzrokiem.

Zerknął na jeden, zmarszczył czoło, po czym

przeniósł wzrok na drugi.

Zaraz potem rozplótł ręce i położył je na stole.

Pochylił się lekko, jakby dzięki temu mógł lepiej

zrozumieć to, co na patrzył.

Nie, nie, rozumiał przecież doskonale.

Po prostu nie był gotów przyznać, że to wszystko

prawda.

Pobrano ze strony pijafka.pl


5

Dorzecze Odry, województwo

lubuskie

Zniekształcony głos porywacza odbijał się

złowieszczo w pomieszczeniu, w którym żadne echo

nie powinno występować. Dopiero kiedy upłynęła

chwila, Nina zrozumiała, że ten rezonans jest

złudny. Musiała minąć jeszcze jedna, nim do

Pokory dotarło, że w ogóle nie słyszy głosu.

Nie wiedziała, jak długo jest trzymana bez wody.

Gdyby miała zdać się jedynie na swoje pragnienie,

powiedziałaby, że tydzień. Nie, może nawet więcej,

dwa.

– Zrób to, co mówię, a dostaniesz pić – znów

rozległ się głos.

Nina kaszlnęła i odniosła wrażenie, jakby przy

tym wyrwała sobie część gardła. Skrzywiła się

i chwyciła za szyję, nie bardzo nawet wiedząc

dlaczego.
Boże, nigdy sobie nie wyobrażała, że można być

tak spragnionym i tak głodnym. Kiedy

przypominała sobie dni, w których po prostu nie

miała czasu czegoś przekąsić i w żołądku ziała

dotkliwa pustka, jawiło się to jak niewinne

preludium do tego, co teraz przeżywała. Trudno

było nawet porównać te dwie rzeczy.

– Burczy ci w brzuchu – usłyszała.

Pokora próbowała nie patrzeć na swojego

oprawcę, ale przychodziło jej to z trudem. W końcu

poddała się jakiejś sile, przez którą jej wzrok

grawitował ku niemu.

Porywacz siedział obok po turecku. Przechylał

głowę to na jedną, to na drugą stronę, ale nie miał

twarzy. Zamiast niej widniała czarna, bezdenna

dziura. I mimo że był tak blisko, Nina nie mogła go

dosięgnąć.

– Dlaczego tak się stawiasz? – odezwał się.

Wciąż mówił do niej zniekształconym głosem, co

wydawało się kompletnie bez sensu. Przecież był

tutaj.

Nina wiedziała, że patrzy prosto na nią, mimo że

nie miał oczu.

– Co ci to daje? – dodał.

– Wszystko.

– To znaczy? – zapytał rzeczowym tonem. – Jakąś

satysfakcję, że umierasz na swoich warunkach?

– Może…

– To tylko złuda. Umierasz, bo ja tak

postanowiłem.
Pokora zebrała się w sobie i zaczęła iść na

czworaka w kierunku tego człowieka. Ledwo jednak

do niego dotarła, nagle znikł. Z trudem się obróciła,

obejmując wzrokiem pomieszczenie.

Dostrzegła go dopiero po chwili. Znów siedział po

turecku, ale tym razem nie na podłodze. Unosił się

kilkadziesiąt centymetrów nad nią, a jego

nieistniejąca twarz zmieniała kolory jak

w kalejdoskopie.

Do uporczywej feerii w końcu dołączyły rozbłyski,

które sprawiały, że Pokorze zrobiło się słabo.

Chciała się cofnąć, ale nie miała dokąd.

– Na co ty liczysz? – odezwał się porywacz.

Tym razem rozpoznała głos. Należał do Piotra

Langera.

– Co konkretnie sobie wyobrażasz? – dodał.

– Że się stąd wydostaniesz? – dołączył się kolejny

głos. – I tak po prostu do nas wrócisz?

Ten również doskonale znała.

I tak bardzo pragnęła, by rzeczywiście tu

rozbrzmiał.

– Olo…

– Musisz spojrzeć prawdzie prosto w oczy – dodał

Olgierd. – Nie jesteś w stanie w żaden sposób się

stąd wydostać.

Nina osunęła się na podłogę, a potem znów powoli

zwinęła w kłębek.

– To co mam robić? – szepnęła.


Jej głos był tak cichy, że niemal niesłyszalny, ale

miała świadomość, że Olo zrozumiał pytanie.

– Powiedz mi… – dodała.

Nie odpowiadał, a jej przeszło przez myśl, że ją

porzucił. Zostawił tutaj na pastwę losu, nie dając

tego, o co go prosiła. Tego, co było jej niezbędne, by

zachować resztki nadziei.

– Nie mogę – rozległ się w końcu jego głos.

– Dlaczego?

– Bo czasem możesz zrobić tylko jedno – odparł. –

Zapomnieć o tym, co umrze wraz z tobą, i pamiętać

o tym, co przetrwa.

– Ale…

Sama nie wiedziała, jak dokończyć to zdanie.

A może po prostu bała się to zrobić, byłoby to

bowiem przyznaniem się do tego, że na horyzoncie

majaczy tylko jedno wyjście.

– Nie chcę umierać – wyszeptała.

Olgierd nie odpowiedział, a ona miała pewność, że

już nie wróci. Zamiast niego pojawi się on.

Ten, który jej wszystko odebrał.

– Dlaczego? – rozległ się jego zniekształcony głos.

Zacisnęła powieki i jeszcze szczelniej postarała się

zamknąć w pozycji embrionalnej.

– Boisz się śmierci przez wzgląd na piekło, Nina?

– spytał porywacz. – Zupełnie niepotrzebnie. Już

w nim jesteś.

Pobrano ze strony pijafka.pl


6

Sępolno, Wrocław

Kolejne materiały powoli przesuwały się po stole

jakby samoczynnie. Paderborn ledwo ich dotykał,

a jego dłonie wykonywały subtelne, spokojne

i automatyczne ruchy. Karolina skupiała się jednak

na jego twarzy – i bez zaskoczenia dostrzegała

zachodzącą na niej zmianę.

Inny człowiek mógłby się upierać, że to nie ma

sensu, tylko po to, by nie musieć zmieniać zdania.

Znała jednak Olgierda wystarczająco dobrze, by

wiedzieć, że kiedy przeanalizuje wnioski Żymełki,

zrozumie, że nie przyjechali tu nadaremno.

Doskonale wiedziała, jak brzmiałoby jego

pierwsze pytanie, gdyby Siarka sama powiedziała

mu o wszystkim wcześniej: skoro to takie

przełomowe rewelacje, dlaczego ta podcasterka ich

nie upublicznia? Z jego ust padłaby też od razu

odpowiedź: bo wie, że to brednie, i nie chce się

ośmieszać.
W istocie powód był jednak inny. Karolinie

bowiem sporo czasu zabrało przekonanie Żymełki,

by wstrzymała się z nagrywaniem odcinka na ten

temat. Koronny argument sprowadzał się do tego,

że jeśli teraz upubliczni swoje odkrycia, Langer

znów będzie o krok do przodu przed organami

ścigania. Przygotuje się na ruch z ich strony,

wymyśli, jak kolejny raz się wymknąć.

Kluczowe było nieujawnianie jakichkolwiek

informacji aż do momentu, kiedy śledztwo znajdzie

swój szczęśliwy finał. Na szali był wszak nie tylko

los samego Langera, ale także życie niewinnych

osób.

Ostatecznie Kamila się zgodziła, Siarka musiała

jednak obiecać jej wyłączność na materiały

z postępowania, kiedy to dobiegnie końca. I kiedy

Piotr trafi prosto do więzienia.

– Więc? – odezwała się Żymełka, kiedy Pader

wciąż analizował dokumentację.

Brak odpowiedzi był dostatecznie wymowny

i sprawił, że na twarzy Kamili pojawił się nikły

uśmiech.

Musiała minąć jeszcze chwila, nim Olgierd się

wyprostował.

– Możesz mi to wyjaśnić? – rzucił do Karoliny.

– Mogę – odparła Siarkowska, po czym zerknęła

na podcasterkę. – Ale ona zrobi to dużo lepiej.

Oboje obrócili się w kierunku Kamili. Ta nie

wyglądała, jakby czerpała przyjemność

z perspektywy przekabacenia Paderborna. Ale

Bogiem a prawdą, rzadko okazywała jakiekolwiek


wyraźne emocje. W jej oczach dało się jednak

dostrzec pewne poczucie wyższości nad tymi,

których uznawała za astrologicznych ignorantów.

– Dobra… – rzuciła. – Więc jak widzisz, wypisałam

wszystkie daty, w których następował zgon ofiar

Rzeźnika znad Odry.

– Tak, widzę – odparł Olgierd.

– I to mimo że nie miałam prawa ich znać,

prawda?

– Prawda.

– Bo nie podawaliście ich do publicznej

wiadomości ani…

– Tak – uciął Paderborn.

Żymełka zrobiła chwilową pauzę, demonstrując

niezadowolenie, że jej przerywa.

– Zresztą przypuszczam, że trochę czasu zajęło

waszym patologom ustalenie tego, co ja

przesądziłam dość szybko, mając już wszystkie

potrzebne dane.

Pader mógł się upewnić, czy Karolina zawczasu

nie przekazała jej tych ustaleń. Nie zrobił tego

jednak, świadomy, że nigdy nie dopuściłaby się

czegoś podobnego.

– Jak też doskonale widzisz, nie znam tylko

jednego czasu zgonu, tego z Nowej Soli, z tamtego

roku – dodała Kamila. – A to dlatego, że nie

odpowiadał za niego Rzeźnik znad Odry.

Żymełka podeszła do stołu, a oni obrócili się ku

niemu w momencie, kiedy przesunęła parę kartek.

Wskazała na rysunki, które za pomocą kolorowych


cienkopisów wykonała na dużych, śnieżnobiałych

arkuszach.

– Mapy nieba w momentach zabójstw – oznajmiła.

– Wszystkie poza jednym wpisują się w moją teorię.

Ale jeśli spojrzysz na mapę związaną z ofiarą

z Nowej Soli, to zobaczysz, że układ planet jest tu

zupełnie inny.

Paderborn milczał.

– Zacznij może od początku – podsunęła Siarka.

Kamila skinęła głową, jakby i tak zamierzała to

zrobić.

– Dobra, więc zaczęłam analizować dwa pierwsze

zabójstwa Rzeźnika znad Odry – podjęła. –

I zauważyłam ciekawą zależność.

– Jaką? – spytał Olgierd.

Wyglądało na to, że pytanie właściwie samo mu

się wyrwało, co przesadnie Karoliny nie dziwiło.

Jakiś czas temu była dokładnie na jego miejscu.

Choć dotarła w nie jako nieco mniejszy sceptyk,

astrologia bowiem zawsze przewijała się gdzieś na

peryferiach jej życia.

Nigdy nie kierowała się horoskopami, by

cokolwiek zaplanować, nawet nie brała ich

przesadnie do siebie. Były jednak obecne w jej

domu rodzinnym, doskonale pamiętała, jak matka

czytała je w tych czy innych gazetach, zawsze dla

niej, dla ojca, dla siebie.

Przepowiadały rzeczy, które potem najczęściej się

nie sprawdzały, ale się o tym zapominało. Matka

pamiętała jedynie o tych, które się ziściły –

i przypominała o nich reszcie.


– Więc? – spytał Pader. – Co to za zależność?

– Taka, że według mediów dwa pierwsze

zabójstwa, w 2013 i 2014 roku, miały miejsce tuż

po tym, jak doszło do koniunkcji Słońca

z Merkurym w znaku Panny.

Olgierd wyraźnie czekał na więcej, Żymełka

jednak z premedytacją zrobiła długą pauzę. Na tyle

długą, że ciąg dalszy wydawał się niepewny.

– I? – spytał Paderborn.

– Uznałam, że to dziwny przypadek. I że gdyby do

morderstw doszło nieco wcześniej, trafiłyby

dokładnie w koniunkcję. A ta w sposób oczywisty

wpływa pozytywnie na osoby spod znaku Panny,

dodatkowo Bliźniąt, Wodnika i Lwa. Gdyby ktoś

o jednym z tych znaków szukał dobrego momentu,

by przedsięwziąć jakąś ryzykowną…

– Czekaj – przerwał jej Pader. – Sugerujesz, że

Rzeźnik znad Odry mógłby wybrać te konkretne

dni, żeby gwiazdy mu sprzyjały?

– Tak.

Odpowiedź była na tyle zdecydowana i krótka, że

podanie jej w wątpliwość wydawało się czymś

karkołomnym.

– Tyle że daty się nie zgadzały – dodała Kamila. –

A przynajmniej tak założyłam na początku. Potem

uświadomiłam sobie, że media używają skrótu

myślowego. Piszą, że zabójstwo wydarzyło się tego

a tego dnia, ale tak naprawdę chodzi przecież

o dzień, w którym odnaleziono zwłoki. Do samego

aktu musiało dojść wcześniej.

– Pytanie, czy faktycznie doszło.


– Tak – włączyła się Siarkowska. – Sprawdziłyśmy

to.

Żymełka dla porządku lekko skinęła głową.

– Na tym zresztą nie poprzestałyśmy – dodała

Karolina. – I zweryfikowałyśmy, czy pozostałe daty

wskazane przez Kamilę się zgadzają.

– Pozostałe?

Podcasterka przesunęła kolejną kartkę na wierzch

stosu.

– Patrz – rzuciła. – Morderstwo z 2015 roku miało

miejsce dokładnie wtedy, kiedy uściśliła się Pełnia

Czystego Księżyca w Pannie. Wiesz, co to oznacza?

– Nie.

– Dla osób urodzonych pod tym znakiem jakiś

rytuał oczyszczenia.

Zanim Olgierd zaczął choćby myśleć

o sformułowaniu odpowiedzi, Żymełka przerzuciła

kolejną kartkę.

– 2016 – oznajmiła. – Czas zgonu ofiary zgodny

z momentem, kiedy Merkury kończył retrogradację.

To planeta opiekun Panny, choć chyba nie muszę

tego dodawać. Kiedy jest w ruchu wstecznym po

ekliptyce, nie dzieje się dobrze. Kiedy znów porusza

się we właściwym kierunku… cóż, osoba spod tego

znaku może szaleć.

Karolina zerknęła kontrolnie na Paderborna,

niepewna, jak to wszystko przyjmuje. Jego

sceptycyzm zdawał się na moment przytłumiony

realną ciekawością. Jakkolwiek bowiem Olgierd


oceniałby astrologię, nie mógł zaprzeczyć, że

zachodzą tutaj ewidentne związki.

Słuchał tego wszystkiego, czego Siarka wcześniej

się dowiedziała. O kolejnych latach, w których

kończyły się kwadratury i zaczynały trygony,

harmonijne aspekty, w których dochodziło do

korzystnych koniunkcji i w których tranzyty

danych planet rzutowały na to, co osoba spod

znaku Panny mogłaby osiągnąć.

– Widzisz już, w czym rzecz? – zapytała wreszcie

Żymełka.

Paderborn potarł kark, wciąż wodząc wzrokiem po

materiałach.

– Zabójca ma daleko idącą wiedzę astrologiczną –

oznajmiła Kamila.

– Albo korzysta z usług kogoś, kto mu ją

przekazuje.

– Fakt – przyznała podcasterka. – Przecież nie

musi wprost pytać o to, w który dzień odebrać

komuś życie, by zachodziło najmniejsze ryzyko

wykrycia. Wystarczy, że ktoś wskaże mu najmniej

ryzykowny moment na podejmowanie

upragnionych decyzji albo coś w tym rodzaju.

Możliwości jest sporo.

Karolina stanęła obok Padera, który nadal starał

się w jakiś sposób samemu ugryźć temat.

– Dodatkowo wiemy, że wybiera momenty

korzystne dla osób urodzonych w znaku Panny,

a więc logiczne jest, że to jego znak solarny. Czyli

znamy część jego daty urodzenia. Między


dwudziestym czwartym sierpnia a dwudziestym

trzecim września.

Olgierd w końcu podniósł wzrok.

– To już coś – rzucił.

– Nawet całkiem sporo – skorygowała Siarka.

– Cóż… w sądzie raczej nie pomoże nam to, kiedy

kto się urodził.

Karolina oparła się jedną ręką o stół, a drugą

wzięła się pod bok.

– Dlaczego nie? – rzuciła. – Jeśli będziemy mieć

prawdopodobnego oskarżonego, to nam sporo da.

Wykażemy, że kierował się tymi astrologicznymi

predykcjami pasującymi do Panny, a więc…

– Tyle że musimy go najpierw znaleźć.

– Znajdziemy.

Olgierd wyjrzał na niebo za oknem.

– Jak? – spytał. – Pytając o to gwiazdy?

– Poniekąd – odparła Siarkowska.

Przypuszczała, że nawet tak ostrożną odpowiedzią

narazi się na nieprzychylną reakcję Paderborna,

ten jednak zawieszał wzrok na chmurach z wolna

przesuwających się nad Wrocławiem.

– Już nam pomogły – dodała.

Zerknęła na Żymełkę, a ta od razu odebrała

sygnał, żeby przejąć pałeczkę.

– To dzięki nim ustaliłam, że Langer jest winny

jednego z zabójstw – oznajmiła.

– W jaki sposób?
Symptomatyczne wydawało się, że Pader stał do

nich tyłem, wyglądając za okno, zupełnie jakby

gdzieś na zewnątrz szukał potwierdzenia, że

ostatecznie to wszystko banialuki.

Kamila stanęła obok niego, ale nie obróciła ku

niemu głowy.

– Wszystkie daty zabójstw korelują ze zjawiskami

korzystnymi dla osoby, której znak słoneczny to

Panna – odezwała się.

– Ale Langer urodził się 12 lipca, kiedy Słońce

było w Raku – uzupełniła Karolina, stając po

drugiej stronie Paderborna.

Ani chybi poczuje się osaczony, ale być może

dzięki temu łatwiej przebiją się przez te resztki

sceptycyzmu, które powstrzymywały go przed

jednoznacznym przyjęciem słów Żymełki za prawdę.

– Wiesz, kiedy zginęła rzekoma ofiara Rzeźnika

znad Odry z 2023 roku, odnaleziona w Nowej Soli?

– spytała Siarka.

– W lipcu.

– A dokładnie?

– Nie pamiętam.

– Dziewiętnastego lipca – oznajmiła Karolina.

Pader na moment obrócił ku niej głowę.

– I? – spytał. – Chcesz postawić tezę, że Langer

zrobił sobie spóźniony prezent urodzinowy?

– Nie. Chcę postawić tezę, że według biegłych

ofiara była torturowana przez tydzień, a więc

niewykluczone, że zaczął to robić dwunastego lipca.


– To wciąż tylko dowody poszlakowe. Za mało, by

choćby postawić zarzuty.

– Zgoda – odparła Karolina.

Postarała się, by jej intonacja jasno dowodziła, że

nie ma zamiaru kontynuować. Żymełka odebrała

sygnał.

– Wykazaliśmy już, że Rzeźnik znad Odry jest

spod znaku Panny, prawda? – spytała.

– O tyle, o ile.

– W takim razie powinien zabijać wtedy, kiedy na

niebie zachodzą zjawiska dla niego

najkorzystniejsze.

– Mhm.

Kamila odwróciła się w stronę Padera.

– Lipiec tamtego roku był dla niego wprost

tragiczny – oznajmiła. – Dziesiątego Mars wszedł do

pierwszego domu, odpowiadającego za osobowość.

To planeta agresywna i wywołująca silne emocje, co

samo w sobie wykluczałoby dokonywanie rzeczy,

które wymagają absolutnej ostrożności i precyzji.

Olgierd również spojrzał na podcasterkę.

– W dodatku dziewiętnastego doszło do kolejnego

niekorzystnego dla Panny zjawiska – ciągnęła. –

Saturn znalazł się w opozycji do Marsa, przez co

osoby spod tego znaku odczuwały jeszcze większą

złość, frustrację i problemy z wiarą we własne

umiejętności.

Żymełka zrobiła krótką pauzę, jakby chciała

nadać tym słowom więcej doniosłości.


– Nie ma szans, żeby ktoś tak bardzo kierujący

się astrologią wybrał ten czas na jakiekolwiek

ryzykowne przedsięwzięcie – zakończyła. –

A odebranie komuś życia i próba ujścia z tym

bezkarnie chyba się do takich kwalifikuje.

– To po prostu nie mógł być Rzeźnik znad Odry –

poparła ją Siarkowska. – I wziąwszy pod uwagę, że

ofiara była męczona przez siedem dni, mamy tak

naprawdę tylko jednego solidnego kandydata.

Paderborn znów wyjrzał za okno, a ona

obserwowała szybkie, nerwowe ruchy jego gałek

ocznych.

– Langer podpiął się pod tego zabójcę w Nowej

Soli, Padre.

Wciąż nie odpowiadał.

– Mamy wszystkie dowody, których potrzebujemy.

– I co z nimi zrobimy? – rzucił. – Wiesz dobrze, jak

trudno jest wszcząć przeciwko niemu

postępowanie.

Pokręcił głową, a potem wycofał się w głąb

pomieszczenia. Zerknął mimowolnie na liczne

torebki przywożone przez kierowców UberEats czy

innego Glovo, które kłębiły się w rogu wraz

z pustymi pudłami po innych rzeczach

zamawianych online. W końcu zatrzymał się przy

stole i zatoczył ręką krąg nad blatem, jakby ten gest

sam w sobie miał być dostatecznie wymowny.

– I to jeszcze na podstawie astrologii? – mruknął.

– Nikt tego nie kupi.

– Nie musi – odparła Karolina. – Tak się składa,

że masz szefową, która to klepnie.


– Jezu… dlatego zabiegałaś o tę pozycję?

Siarka tylko wzruszyła ramionami, a potem

podeszła do Olgierda. Zawahała się, stając tuż

obok, po czym powoli uniosła dłoń i położyła mu ją

na plecach. Jego głowa lekko drgnęła, ale nawet nie

spojrzał na Karolinę. Ona zaś powoli cofnęła rękę,

przerywając kontakt.

– To pierwszy błąd, jaki Langer kiedykolwiek

popełnił – oznajmiła. – Nigdy dotąd się nie potknął,

nigdy nie zrobił niczego, co mogłoby sprowadzić na

niego realne zagrożenie.

– Ale teraz tak?

Szybko skinęła głową, nie chcąc, by Paderborn

choć dopuścił do siebie inną myśl.

– Langer nie miał pojęcia, że Rzeźnik morduje

tylko w określonych warunkach astrologicznych –

powiedziała. – I prawdopodobnie wciąż o tym nie

wie.

Paderborn jeszcze raz spojrzał na materiały.

– Mamy dowód na to, że ten sprawca nie popełnił

jednego z zabójstw, że ktoś się pod niego podszył –

dodała Karolina.

– Macie dużo więcej – zauważyła Żymełka.

Oboje odwrócili się do niej.

– Co? – rzucił Paderborn.

– Po pierwsze, datę kolejnego zabójstwa.

– Hm?

Na twarzy Kamili wreszcie pojawił się uśmiech na

tyle normalny, by nie trzeba było się wysilać, chcąc


go dostrzec.

– Rzeźnik znad Odry zabija regularnie, raz w roku

– podjęła. – W tamtym najwyraźniej z jakiegoś

powodu Piotr Langer zmusił go do przerwy. A może

gość uznał, że układ ciał niebieskich jest zbyt

niekorzystny, nie wiem. Tak czy inaczej w tym roku

zabije znów. A ja potrafię wydedukować, kiedy to

się stanie. Za kilka dni.

Karolina poczuła nieprzyjemne ciarki na rękach,

oznaczało to bowiem, że ktoś jest już więziony

i torturowany przez tego człowieka.

– Po drugie, może uda mi się ustalić, gdzie dojdzie

do tego morderstwa – dodała Żymełka.

– Co takiego? – rzucił Olgierd.

– Nie sądziłeś chyba, że ciała pojawiają się

w danych miejscach nad Odrą przypadkowo?

Myśli w głowie Karoliny podróżowały z prędkością

światła. Fakt faktem, astrologia miała także wymiar

lokalizacyjny – mając czyjś kosmogram, można było

ustalić, gdzie ta osoba powinna mieszkać, by

spełniać się zawodowo, uczuciowo, rodzinnie i tak

dalej. Miejsce na ziemi wszak wyznaczało to, jak

wygląda ekliptyka gwiazd.

– Jeśli rzeczywiście możesz to ustalić… – zaczęła

Siarkowska.

– To mamy szansę, żeby go złapać – dokończył za

nią Paderborn.

Kamila znów lekko się uśmiechnęła.

– Tak – przyznała. – Bo facet nie ma pojęcia, że

wiecie o wymiarze astrologicznym jego zabójstw.


Jezu, jeśli to faktycznie by się udało, osiągnęliby

dużo więcej niż tylko ujęcie Rzeźnika znad Odry.

Ktoś taki jak on nie miałby powodów wypierać się

swoich zabójstw, zresztą złapaliby go przecież na

gorącym uczynku.

Gdyby poświadczył, że to nie on zabił ofiarę

w tamtym roku, mieliby konkretne zeznanie do

materiału dowodowego. I jeśli udałoby im się

połączyć to z poszlakami wskazującymi na

Langera…

Mogliby doprowadzić do sytuacji odwrotnej do tej

z Ozyrysem. To inny seryjny pogrążyłby Piotra.

Pobrano ze strony pijafka.pl


7

ul. Wróblewskiego, Wrocław

Paderborn zatrzasnął drzwi barracudy tuż po tym,

jak Karolina z niej wysiadła, po czym powiódł

wzrokiem po przeszklonym froncie hotelu o dość

urokliwej nazwie – ZOO.

– Naprawdę niczego się nie uczymy – mruknął.

– Nie wiedzieliśmy przecież, że zostaniemy.

– Ale mogliśmy na wszelki wypadek wrzucić do

bagażnika chociaż podstawowe rzeczy podróżne.

– Następnym razem.

Ruszyli wraz z Karoliną w kierunku wejścia –

i tym razem wszystko wskazywało na to, że uda im

się wynająć dwa pokoje.

Do Warszawy wracać nie było sensu, Żymełka

bowiem oznajmiła, że może przygotować dla nich

to, czego potrzebują, dopiero na jutro rano.

W pierwszej chwili wydało się to Olgierdowi

celowym, może nawet złośliwym działaniem, Kamila


jednak szybko wyjaśniła, że dziś musi zmontować

odcinek i zamieścić go równo o osiemnastej.

Mieli zjawić się jutro około dwunastej,

maksymalnie trzynastej. Przy odrobinie szczęścia

do tej pory uda jej się nie tylko wydedukować datę

kolejnego zabójstwa, ale także miejsce, w którym

Rzeźnik znad Odry go dokona.

Wynająwszy dwa pokoje obok siebie, Karolina

i Pader rozeszli się do nich, by się trochę odświeżyć.

Za godzinę mieli się spotkać na dole, a w tak

zwanym międzyczasie zająć się telefonami.

Ona musiała rozmówić się z lokalną prokuraturą

okręgową, by w razie czego zorganizować

odpowiednie siły. On musiał porozmawiać z Ludim.

Syn oddzwonił po kwadransie z hakiem, a jego

głos jak zwykle nie zwiastował wielkich chęci do

rozmowy.

– Mhm? – mruknął na powitanie.

– Mnie ciebie też miło słyszeć.

– Daj spokój, tato. Mam przerwę. Chcesz coś?

– Nie, tak tylko dzwonię.

– To możemy później pogadać?

– Możemy – odparł szybko Paderborn. – Chciałem

ci tylko powiedzieć, że znów muszę zostać na noc.

– Uuu…

Niesamowite, że wystarczyło rzucić taką

informację, a syn od razu stawał się bardziej

zainteresowany rozmową.

– Znów z Karoliną?
– Niezupełnie.

– Aha. Czyli tym razem oddzielne pokoje?

– Tak.

– Ale na tym samym piętrze?

– Obok siebie.

Ludi cicho gwizdnął, a Olgierd już układał

w głowie odpowiednią formułkę, dzięki której będzie

mógł raz na zawsze wybić mu z głowy to, co właśnie

sugerował.

– To kto do kogo przyjdzie po tym, jak się niby

pożegnacie?

– Ludwik, proszę cię.

– Przecież to oczywiste.

– Bynajmniej – odparł Paderborn, chodząc po

hotelowym pokoju, jakby dzięki temu mógł uciec od

tematu. – Nie ma co być oczywiste.

– Jak sobie chcesz. Ale nie tylko ja to widzę.

Pader zatrzymał się przy oknie, odciągnął firankę

i wyjrzał w kierunku Hali Stulecia, do której w linii

prostej było stąd raptem kilkaset metrów.

Charakterystyczną bryłę przesłaniały liczne drzewa

rosnące przy ulicy, ale Olgierd i Siarka nie

zatrzymali się tutaj dla widoków. Hotel po prostu

był w miarę blisko Żymełki i wyglądał przyzwoicie.

– Mama też to wyłapała – dodał Ludi.

– Co?

– To napięcie między wami.


– O czym ty mówisz? – rzucił Paderborn. –

Rozmawiałeś z mamą?

– Nie że teraz. Dawno.

– O Karolinie i o mnie?

– Tak jest – przyznał syn.

Olgierd na dobrą sprawę nie wiedział, czy

powinien pociągnąć ten temat, czy szybko go

zakończyć. Ludi nie dał mu szansy na przesądzenie

tego.

– Dobra, zaraz się lekcja zaczyna – oznajmił

pospiesznie.

– Okej – odparł równie prędko Paderborn. –

Zakupy zrobiłem, więc niczego nie powinno

zabraknąć. Zobacz tylko, czy to mleko w lodówce

jest dobre, bo nie pamiętam, kiedy otwieraliśmy.

– Poniucham.

– I wyciągnij rzeczy ze zmywarki, żeby tam się nie

kisiły całą noc.

– Okej, okej.

– Mógłbyś też jutro rano podlać…

– Nie no, poważnie?

– Poważnie, dracena od tygodnia nie miała wody –

odparł Olgierd. – Tylko nie przelej.

– Czyli ile mam wlać?

– Tak, żeby nie było wody w podstawce.

– To znaczy?

Zanim Paderborn zdążył oszacować, ile normalnie

wlewa, usłyszał nieprzyjemne brzęczenie dzwonka


wzywającego uczniów na lekcję. Zapewnił, że wyśle

synowi precyzyjniejsze wytyczne esemesem,

a potem się pożegnał.

– Pa – odparł Ludi. – I zachowujcie się tam, nie

spieszy mi się do braciszka albo siostrzyczki.

Rozłączył się, zanim Olgierd zdążył go

zestrofować. Zerknął z niedowierzaniem na

komórkę, pokręcił głową, a potem poszedł do

łazienki.

Kiedy spotkali się z Karoliną w hotelowym lobby,

ta sprawiała wrażenie, jakby zdążyła wziąć

prysznic, nałożyć makijaż, pójść do fryzjera

i poddać się jakimś zabiegom regeneracyjnym.

– Co? – rzuciła, kiedy stał przed nią, zbity z tropu.

– Nic.

– To przestań się wślepiać, jakbym miała coś

między zębami.

– Sorry.

Chrząknął cicho i odwrócił się w kierunku drzwi,

jakby wcześniej ustalili, że faktycznie wychodzą.

Uświadomił sobie jednak, że Karolina nie ruszyła

się ani o centymetr.

– Wybierasz się dokądś? – rzuciła.

– Wydawało mi się, że…

Urwał, gorączkowo poszukując sensownego końca

tej myśli, który zagubił się gdzieś w jego głowie.

Podrapał się po karku i powiódł wzrokiem po lobby.

– Eee…
– Padre – zaczęła Siarkowska. – Wyjaśnisz mi,

dlaczego tak przekonująco udajesz imbecyla?

Nadal tarł kark.

– Nie wiem.

– Aha – odbąknęła.

Boże, było coraz gorzej. Co on właściwie robił?

I dlaczego?

Musiała minąć chwila, nim uświadomił sobie

winowajcę tego zajścia. Słowa syna wciąż krążyły

w jego głowie z taką prędkością, że wprawiały

wszystko inne w chaos.

– Ludi twierdzi, że Nina twierdzi, że coś między

nami jest – wyrzucił z siebie na jednym wydechu.

– Co proszę?

– Ludi twierdzi, że Nina twierdzi…

– Słyszałam obydwa twierdzenia – ucięła Karolina.

– Rozmawiał z nią?

– Nie że teraz.

Olgierdowi przeszło przez myśl, że dokładnie

powtarza słowa syna, bo sam nadaremno szuka

własnych. Weź się, kurwa, otrząśnij, powiedział

sobie w duchu.

– Okej… – odparła Karolina z intonacją pytającą.

Kiedy w żaden sposób na nią nie zareagował,

zbliżyła się nieznacznie i zmrużyła oczy.

– I to cię wyprowadziło z równowagi? – spytała.

– Chyba. To znaczy tak, na to wygląda.

– Czemu?
– A ja wiem?

Siarkowska westchnęła, po czym chwyciła go pod

ramię i pociągnęła w kierunku niewielkiego stolika.

Usadziwszy go po jednej stronie, sama zajęła

miejsce naprzeciwko.

– To kto ma wiedzieć? – spytała.

– Nie wiem. Ty?

Karolina przez moment wyglądała na całkowicie

zbitą z tropu, po czym uśmiechnęła się bezradnie.

– Ja nie mam pojęcia, co się dzieje w twojej

głowie, Padre – odparła. – Ani tym bardziej w sercu.

Wiesz, chciał odpowiedzieć. Doskonale wiesz.

Nie odezwał się jednak słowem.

– Dalej coś do niej czujesz? – zapytała.

– To chyba nie takie proste.

– Nie? – odparła z powątpiewaniem. – A mnie się

wydaje, że dość proste.

– Nie, jeśli uczucie ma wokół siebie bariery.

Siarka otworzyła usta, ale zawahała się przed

udzieleniem odpowiedzi. Wyglądała, jakby właśnie

stało się coś znaczącego, wręcz wiekopomnego.

Coś, co Paderborn musiał przegapić. Powiódł

wzrokiem po holu, nie dostrzegł jednak niczego, co

wprawiłoby Karolinę w taki stan.

W końcu pokręciła głową z lekkim uśmiechem.

– Ktoś mi kiedyś powiedział, że miłość nie zna

barier, reguł czy ograniczeń – powiedziała. –

Owszem, umysł czasem je widzi, ale serce nigdy.


Olgierd nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.

Wybrał więc najgorszą z możliwości.

– To skomplikowane.

Karolina poczekała, aż rozwinie, dała mu jednak

na to tylko parę sekund. Potem najwyraźniej

uznała, że nie będzie na siłę drążyła.

– W porządku – rzuciła.

Chciał powiedzieć, że to nie tak, że ma więcej do

przekazania. Jego wahanie znów jednak sprawiło,

że nie zdążył.

– Dzwoniłam do prokuratora okręgowego, temat

mamy załatwiony – oznajmiła Siarkowska.

Wreszcie jakiś wątek, który Paderborn mógł

omawiać jak przedstawiciel homo sapiens, a nie

jakiś samiec orangutana borneańskiego.

Wyprostował się i przegładził krawat dłonią.

– Co mu powiedziałaś?

– Że jutro będziemy możliwie w posiadaniu

istotnych informacji mogących prowadzić do ujęcia

Rzeźnika znad Odry.

– Ładna formułka.

– Powiedziałabym, że raczej brzydka – odparła

ciężko. – Ale wymagana.

– O Langerze nie wspominałaś?

– Nie.

I dobrze, podsumował w myśli Paderborn.

Rozmówca Karoliny z pewnością zaraz po telefonie

popytał tu i ówdzie na jej temat. Na papierze zaś

nie mogła robić przesadnie korzystnego wrażenia –


przenosiny z Prokuratury Krajowej na polecenie

ministra, w dodatku zarzuty o obsesyjne próby

aresztowania faceta, którego kolejne sądy

uniewinniały, a organy ścigania postrzegały jako

wartościowe osobowe źródło informacji.

– Dobra – rzucił Olgierd. – Więc co teraz?

– Zjemy coś.

– Miałem na myśli dłuższą perspektywę.

– A kto powiedział, że zamierzam szybko kończyć?

– spytała Karolina. – Jeden deser to minimum.

Pader oparł ręce na stoliku i pochylił się nieco.

– Potem możemy odwiedzić to tutejsze zoo –

dodała Siarka. – Zakładam, że jest gdzieś

w pobliżu, a hotelu nie nazwali przez wzgląd na to,

jak postrzegają klientów.

– Oby nie.

– Kolejny punkt programu to jakieś wino na

mieście – ciągnęła Karolina. – Mają tu chyba

starówkę, nie?

– Przypuszczalnie.

– Weźmiemy butelkę, nie więcej. Ewentualnie

zamówimy jeszcze coś na kieliszki.

– Jasne.

– Potem wracamy, rozchodzimy się do pokojów

i następuje cisza nocna.

– Siarka…

– Co? – spytała. – Nie podoba ci się plan?


– Podoba – odparł dla porządku. – Ale miałem na

myśli plan gry w sprawach zawodowych.

Siarkowska poprawiła poły żakietu, jakby co

najmniej przygotowywała się do wyjścia na

konferencję prasową przed gmachem Prokuratury

Krajowej.

– Urządzimy zasadzkę na Rzeźnika znad Odry –

powiedziała. – Ujmiemy go, jednocześnie ratując

niedoszłą ofiarę.

– O ile będzie jeszcze żyła.

– Myślę, że tak.

– I na czym opierasz to założenie?

– Na tym, że większość tych ludzi żyła, kiedy

trafiała nad rzekę – odparła Karolina. –

A w niektórych przypadkach ofiary same zajęły

miejsce, nim zabójca pozbawił ich życia i zaczął

manipulować ciałami. Przynajmniej według

techników.

Paderborn nie był co do tego przekonany,

szczególnie że wszyscy, z którymi rozmawiał,

podkreślali, jak trudny w odczytaniu jest obraz

kryminalistyczny. Ciała nosiły zbyt wiele śladów

obrażeń, były zbyt zdeformowane, by cokolwiek

jednoznacznie przesądzać.

– Potem weźmiemy się za Langera – dorzuciła

Siarka. – I jak z nim skończymy, pożałuje, że nigdy

nie zainteresował się astrologią.

Mimo że oboje próbowali nie poddawać się

bezpodstawnemu entuzjazmowi, świadomi, jak

wiele dzieli ich od upragnionego rezultatu, ich

rozmowy grawitowały w tym kierunku. Zarówno na


obiedzie, jak i w zoo, a także na obowiązkowych

tradycyjnych zakupach i ostatecznie na kolacji.

Postawili na gruzińską Chinkalnię

w Sukiennicach na rynku, zajęli stolik na

zewnątrz, a potem zamówili po chaczapuri.

Olgierd miał wrażenie, że już po jednej trzeciej

dania był pełny, na jakiś czas skupił się więc na

opróżnianiu swojego kieliszka saperavi,

tradycyjnego gruzińskiego wina wytwarzanego

w qvevri, dużych glinianych naczyniach w kształcie

jajka zakopywanych w ziemi. Było zupełnie inne niż

to z Lewiatana.

Kiedy docierali do końca butelki, oboje bili się

z myślami, czy zamówić kolejną.

– Jak sądzisz? – spytała Karolina, nie musząc

nawet precyzować, w czym rzecz.

– W sumie rano nigdzie nie jedziemy.

– Ano nie. I możemy się wyspać.

– W dodatku te placki są tak gigantyczne, że

alkohol słabiej działa.

– Fakt.

Paderborn nie potrzebował dalszych wytycznych

i szybko obrócił się w kierunku kelnerki, która

uwijała się przy jednym ze stolików obok. Chwilę

później mieli przed sobą kolejną butelkę saperavi.

Siarka uniosła kieliszek w jego stronę.

– Za złapanie skurwysyngera – rzuciła.

Olgierd chętnie się z nią stuknął, a potem napił

się, nie odrywając wzroku od jej oczu. Ona także

nawet na moment nie zerknęła w bok i miał


wrażenie, jakby ich spojrzenia nierozerwalnie się

splotły.

Siedzieli w Chinkalni zupełnie nieświadomi, że

wokół nie tylko restauracja się wyludnia, ale

pustoszeją też Sukiennice. Gdyby nie uprzejma

informacja ze strony obsługi, że już zamykają,

z pewnością nie zorientowaliby się w sytuacji.

Pojechali taksówką do hotelu, prowadząc

rozmowy na tematy jak najdalsze od tego, co

zamierzają zrobić, kiedy znajdą się przed swoimi

pokojami, zupełnie jakby dzięki temu mogli

uniknąć tego scenariusza.

Na miejscu podziękowali taksówkarzowi i ruszyli

do środka, Olgierd zaś pożałował, że nie

zdecydowali się wrócić z buta. Zajęłoby to pewnie

dobrą godzinę, może więcej. Ale odwlekliby to, co

miało się stać na korytarzu.

Jazda windą była horrorem, którego Pader się nie

spodziewał. Być może powinien, z jakiegoś powodu

to miejsce przecież potrafiło wprowadzić

w dyskomfort nawet tych, którzy w swojej

obecności czuli się całkiem nieźle. I nad którymi

nie wisiała jak widmo wyjątkowo kłopotliwa

sytuacja.

Stanęli przy drzwiach swoich pokoi, zawahali się,

a potem zaczęli szukać kart magnetycznych. Raz po

raz zerkali na siebie niepewnie.

– Ja mam – odezwał się w końcu Paderborn,

wyciągając swoją z wewnętrznej kieszeni

marynarki.

Boże, co za idiotyzm.
– Ja chyba zgubiłam.

Przez moment nie wiedział, czy mówi poważnie.

– Spokojnie, żartuję – mruknęła Karolina.

– Nie, ja wcale nie…

– Gdzieś ją mam.

Buszowała w torebce, nie podnosząc wzroku,

a Olgierd myślał o tym, że powinien w jakiś sposób

ją zapewnić, że jego milczenie nie wynikało

z obawy. Przeciwnie, z nadziei.

Chciał, by poszła z nim do pokoju. Albo on z nią.

Choć na chwilę, choć by zbliżyć się do siebie

w niezobowiązujący, przyjacielski sposób. Zaznać

trochę tej błogości, która towarzyszyła im

w Starych Siołkowicach.

Otworzył usta, by coś powiedzieć, mimo że nie

miał pojęcia co.

– Jest – powiedziała Karolina, triumfalnie

wyciągając kartę.

Zadowolenie w jej głosie było jak kubeł zimnej

wody.

Liczyła na to, że ją znajdzie. Nie miała

najmniejszego zamiaru choćby rozważać, że pójdzie

do jego pokoju.

A może to pijany umysł podsuwał takie wnioski?

Wypili stanowczo za dużo, po drugim winie

bowiem zdecydowali się całkowicie niepotrzebnie na

drinka, który umiarkowane alkoholowe

zamroczenie zamienił w nokaut. A mimo to Olgierd

miał teraz ochotę na więcej.


Ale nie, przecież rozumował całkiem logicznie.

Gdyby Siarka chciała wejść, dałaby jakiś wyraźny

sygnał.

Tymczasem zerknęła tylko na niego, uśmiechnęła

się lekko, a potem przyłożyła kartę do zamka. Ten

się otworzył, a ona uchyliła drzwi.

Czekała, ale zapewne tylko dlatego, że nie

wiedziała, jak pożegnać się w sposób, którego on

nie odczuje jako spławienia.

– No dobra – odezwała się.

– Tak… no to ten.

„Tak, no to ten?” Kurwa mać, jeśli to był szczyt

jego możliwości konwersacyjnych, być może lepiej

by było, gdyby w ogóle się nie odzywał. Jezu, co za

kompromitacja. Naraz jedyną słuszną możliwością

wydało mu się jak najszybsze zaszycie się

w pokoju.

Nie mógł jednak ot tak odejść.

– To śpij dobrze – rzucił.

– Ty też.

Przyłożył swoją kartę do drzwi, rozległ się

magnetyczny dźwięk, a Olgierd chwycił za klamkę.

– Rano się widzimy?

O Chryste przenajświętszy, festiwal idiotycznych

wypowiedzi trwał i Paderborn nie mógł w żaden

sposób go zakończyć. Nigdy więcej żadnych

drinków po winie.

– Na śniadaniu? – dodał błyskotliwie.

– O ile wstaniesz.
– Jakoś się zwlokę.

– Ustaw może budzik – rzuciła Karolina. – Chyba

że powiesz komuś, żeby cię zbudził.

Paderborn rzucił okiem w kierunku windy,

zachodząc w głowę, dlaczego miałby prosić obsługę

hotelową o usługę budzenia. Jego iPhone

w zupełności mu wystarczy, Olgierd zresztą latami

szukał odpowiednio nieinwazyjnego i dobrze

nastrajającego motywu muzycznego, który

codziennie wyrywałby go ze snu.

Ostatecznie padło na motyw muzyczny

z Supermana z 1978 roku, autorstwa Johna

Williamsa. Ilekroć Pader rankiem go słyszał,

praktycznie podrywał się spod kołdry.

– Wolę budzić się sam – odparł. – Angażowanie

kogoś zawsze wydaje mi się jakieś takie kłopotliwe.

– Jasne.

Zanim zdążył cokolwiek dodać, Siarka weszła do

pokoju. Zamykając drzwi, posłała mu jeszcze

krótkie spojrzenie.

– Dobranoc – rzuciła.

Chciał odpowiedzieć, ale nie zdążył, niewielki

przesmyk bowiem znikł. Olgierd jeszcze przez kilka

sekund stał na korytarzu, po czym westchnął

ciężko i wszedł do pokoju.

Szybkie ochlapanie się wodą nie przyniosło

zmartwychwstania, na które liczył. Chodził po

pokoju, zastanawiał się, ostatecznie uznał, że nie

ma sensu katować się myślami, które nie chciały

się wykrystalizować.
Zerknął na przybory, które kupili w biedronce

znajdującej się w tym samym budynku co hotel.

Wygodnie, choć sklep nie miał przesadnie dużego

wyboru tych rzeczy, na których najbardziej mu

zależało.

Zaczął mimowolnie rekapitulować nie tylko to, jak

chodzili z Siarką między półkami, szukając tej czy

innej pasty do zębów. Zaraz potem wracały kolejne

sceny z minionego dnia. W końcu Pader dotarł do

tych, które rozegrały się w hotelowym korytarzu.

Kurwa, czy on rzeczywiście powiedział to, co

powiedział?

Co za absurdalne, wewnętrznie sprzeczne pytanie.

Opadł ciężko na łóżko, przesunął dłońmi po

włosach i zaczął zastanawiać się nad słowami,

które padły ze strony Karoliny. Może źle je

zinterpretował? Umysł jednak odmawiał

posłuszeństwa, pogrążony w alkoholowej mgle.

Zasugerowała, że ktoś mógłby go obudzić? A on

odparł, że woli budzić się sam?

Nie, to chyba nie do końca tak było.

A może?

Myślał o obsłudze hotelowej, ale przecież ona

mogła mieć na myśli…

Olgierd poderwał się na równe nogi, chwycił

marynarkę, narzucił ją na siebie i ruszył do drzwi.

Otworzył je, wyszedł i zawahał się, patrząc

w kierunku pokoju Siarki. Nie, nie, stop, za dużo

sobie dopowiedział.
Gdyby chciała, żeby wszedł, dobitniej dałaby mu

to do zrozumienia.

Wrócił do pokoju.

Znowu wyszedł na korytarz.

Wrócił.

Wyszedł.

Znów znalazł się w pokoju. Ponownie ochlapał

twarz zimną wodą i uznał, że jak tak dalej pójdzie,

spędzi całą noc na wychodzeniu z pokoju

i wracaniu do niego.

Dobra, teraz byłoby już debilizmem nie pójść do

Siarki choćby po to, żeby mogła obśmiać jego

zachowanie. Ile on miał lat? Doznał jakiegoś

uszkodzenia mózgu, wskutek którego nastąpił

regres?

Pokręcił głową, spojrzał sobie w oczy w lustrze,

a potem znów opuścił pokój, tym razem z silnym

postanowieniem, by choćby zapukać do Karoliny.

Zawrócił w połowie drogi, słysząc, że otwierają się

drzwi windy. To głupie, ale nie chciał, by ktokolwiek

go zobaczył, zupełnie jakby jakiś przypadkowy gość

mógł stwierdzić, że Pader zrobił już kilka rundek.

Odczekał moment u siebie i w końcu znów stanął

przed pokojem Siarkowskiej.

Serce waliło mu jak młotem, kiedy unosił rękę.

Odwrócił głowę i zerknął w głąb korytarza. Potem

z powrotem popatrzył na drzwi.

Paradoksalnie zarazem czuł, że przekroczył

Rubikon, jak i że nie będzie w stanie czegokolwiek

postanowić.
Gdyby miał oszacować, jaki będzie ostateczny

efekt tych wewnętrznych zmagań, powiedziałby, że

pół na pół.

Na tym etapie wszystko mogło się zdarzyć.

Przesunął dłonią po koszuli, a potem wreszcie

podjął decyzję.

Pobrano ze strony pijafka.pl


8

Hotel ZOO, ul. Wróblewskiego

Po wejściu do pokoju Karolina oparła się plecami

o drzwi, zamknęła oczy i przez moment trwała

w bezruchu. Nie słyszała, czy Pader wrócił do

siebie, czy dalej stoi na korytarzu. Po tym jednak,

co dał jej do zrozumienia, zakładała, że nastąpiło to

pierwsze.

Woli budzić się sam.

Jak inaczej można by to interpretować?

Siarka odwiesiła żakiet, a potem na moment

usiadła na kanapie z telefonem, chcąc zająć myśli

czymkolwiek. Mogła czytać nawet o politykach

przerzucających gnój prosto na buty oponenta lub

kolejnych dramatach miłosnych polskich

celebrytów. Cokolwiek, byleby nie myśleć

o własnym.

W końcu stwierdziła, że to bez sensu. Potrzebuje

jeszcze jednego drinka, żeby oczyścić umysł.


Wyszła z pokoju i zerknęła na zamknięte drzwi

pokoju Padera. Nie miała oporów, by zapukać,

powiedzieć mu, co sądzi. Albo nie mówić nic. Tyle

że to on powinien wykonać pierwszy ruch.

Nie chodziło o żadne stereotypy płciowe, ale

o podstawy interakcji międzyludzkich. Karolinie

wydawało się, że inicjatywę powinna wykazać ta

strona, co do której intencji nie ma pewności.

Jej pozostawały oczywiste. Nie było w jej życiu

nikogo, kto mógłby uchodzić za odpowiednik Niny

dla Olgierda. Nie miał konkurencji.

Ruszyła w kierunku windy, wcisnęła parter,

a potem weszła do kabiny. Kiedy drzwi się

zasuwały, usłyszała, że ktoś wychodzi z pokoju.

Pader? Nie, z pewnością nie. Gdyby miał do niej

przyjść, zrobiłby to dużo wcześniej.

Zjechała na parter i skierowała się do hotelowego

baru, gdzie podświetlone butelki różnych trunków

dawały złudną nadzieję na zakończenie dnia

w radosny sposób. Wzięła drinka z ginem, a potem

się rozejrzała.

Była sama, co nieco komplikowało jej plan.

Zapytała barmana, czy ma papierosy, ten jednak

był niepalący. W końcu podeszła ze szklanką

w ręku do recepcji, licząc, że stojąca za ladą

kobieta okaże się osobą nieco mniej dbającą

o swoje zdrowie.

– Przykro mi – odparła dziewczyna i wzruszyła

ramionami. – Ale przed momentem jeden z gości

wyszedł na papierosa, jeśli dobrze widziałam.


Karolina obróciła się w kierunku wyjścia

i faktycznie dostrzegła faceta, który palił na

zewnątrz. Stał przy jednym ze stolików, sprawiając

nieco melancholijne wrażenie, być może przez

poskładane parasole i odwrócone krzesła na

stołach.

Chciała zapalić, ale nie na tyle, by wdawać się

w nocne rozmowy z obcym typem. Zależało jej

wyłącznie na spokoju. I samotności.

Hotelowy barman najwyraźniej to wychwycił, bo

kiedy tylko wróciła do baru, taktownie się oddalił.

Piła łyk za łykiem, powoli i bezmyślnie przesuwając

wzrokiem po butelkach na wystawie.

– Mogę? – rozległ się po chwili głos zza jej pleców.

Karolina obejrzała się na mężczyznę, który przed

momentem palił na zewnątrz.

– Zakazu nie ma – odparła.

– Na pewno?

Siarkowska powiodła wzrokiem dookoła.

– Pytam, bo trochę wyglądasz jak jeden z nich –

wyjaśnił facet, siadając na stołku obok.

– To może nie powinieneś pytać.

Uśmiechnął się, a potem skinął ręką w kierunku

krzątającego się w oddali barmana.

– Szczególnie że i tak zamierzałeś usiąść – dodała

Karolina.

– Czasem lepiej być zdecydowanym niż się wahać.

– Mhm.
Czuła nieprzyjemny zapach świeżo wypalonego

papierosa, który drażnił nie tylko jej nozdrza, ale

także coś w środku niej. A może odpowiadały za to

te banały, które słyszała.

– Co robisz we Wrocławiu? – spytał gość.

Siarka uniosła szklankę z ginem w momencie,

kiedy barman podawał mężczyźnie czystą whisky

z lodem.

– Piję – odparła.

– A oprócz tego?

– Poluję.

– Ale chyba nie na przypadkowych facetów

w hotelowych barach?

Skwitowała to milczeniem, ale pochwaliła go

w duchu za tę niewyobrażalną spostrzegawczość.

Napiła się i przesunęła językiem po wardze, by

kropla ginu nie spłynęła.

– Długo zostajesz? – spytał facet.

– Oby nie.

– Nie podoba ci się tu?

– W tej chwili? Niespecjalnie.

Cicho prychnął i pociągnął nieco whisky.

– Jesteś sama?

– Nie. Z niewidzialnym przyjacielem.

Powtórzył poprzednią reakcję, ale nieco bardziej

nerwowo. Wyraźnie nie wiedział, w którą stronę

skierować tę rozmowę, by zyskać choćby cień

szansy na to, że przestanie być jednostronna.


– Czym się zajmujesz? – wymyślił w końcu.

– Zawodowo? Spławianiem przypadkowych

fagasów w hotelowych barach.

Tym razem nie prychnął. Zamiast tego przewrócił

oczami, odstawił szklankę i zaczął się podnosić.

– Czekaj – rzuciła Karolina.

Zawahał się, choć wyraźnie nie spodziewał się

niczego dobrego.

– Masz papierosa?

Wyciągnął z kieszeni paczkę, a potem otworzył ją

i ustawił na blacie.

– Częstuj się.

Siarkowska wyciągnęła jednego, skinęła głową

w ramach podziękowania, a potem ruszyła na

zewnątrz, zanim mężczyzna zdążył cokolwiek

dodać. Wyszła przed hotel i dopiero wówczas

uświadomiła sobie, że nie poprosiła o ogień.

Obejrzała się przez ramię w momencie, kiedy gość

do niej dołączał. Nie najlepiej, ale przynajmniej nie

będzie musiała czekać na jakiegoś przypadkowego

nawalonego przechodnia.

Bez słowa uniósł dłoń, a ona wyciągnęła

spomiędzy jego palców zapalniczkę.

– Dzięki – mruknęła, podpalając sobie.

– Do usług.

– A teraz najchętniej wypaliłabym w samotności.

– Jest przereklamowana.
Karolina ciężko wypuściła dym, nawet nie

wiedząc, jak skomentować te trywializmy. Oddała

facetowi zapalniczkę z nadzieją, że to w jakiś

cudowny sposób uświadomi mu, iż rozmowa

skończona.

– Zawsze jesteś taka komunikatywna? – mruknął.

– Tylko kiedy zaczepiają mnie karykatury

przystojnych mężczyzn.

– Że co?

Wzruszyła obojętnie ramionami i znów się

zaciągnęła.

– Co ja ci takiego zrobiłem? – rzucił.

– O ile wiem, nic.

– Jakoś cię obraziłem czy coś?

– Nie.

– To skąd to chamstwo?

– To nie chamstwo – odparła pod nosem Siarka. –

Tylko próba uświadomienia jakiemuś półdebilowi,

że nie mam, kurwa, ochoty z nim rozmawiać.

Obróciła się w jego kierunku i nagle dostrzegła

w jego oczach złość. Uświadomiła sobie, że

podobnie jak ona musiał trochę wypić. I że nie

dawał za wygraną być może dlatego, że nie był

przyzwyczajony do przyjmowania odmów.

– Ktoś powinien nauczyć cię trochę pokory –

odezwał się.

Karolina spięła się, a on niespodziewanie zrobił

krok ku niej.
– Hej – rozległ się znany Siarce męski i stanowczy

głos zza ich pleców.

Facet z baru odwrócił się i spojrzał na mężczyznę,

który zbliżał się do nich spokojnym, acz

zdecydowanym krokiem kogoś, kto jest w stanie

pokonać wszystkie przeszkody, które spotka na

swojej drodze.

– Ta pani powiedziała, że nie ma ochoty z tobą

gadać.

– A ty, kurwa, kim niby jesteś?

Piotr Langer zatrzymał się przed facetem

i zmierzył go wzrokiem.

– Dobrym znajomym tej pani – odparł

z uśmiechem.

Karolina stała w bezruchu, bo mimo że umysł

wysyłał sygnały do ucieczki, nogi całkowicie

zdrętwiały. Spodziewała się właściwie wszystkiego,

tylko nie tego, że Langer podążył za nimi do

Wrocławia.

I że był dokładnie w tym miejscu, w którym się

zatrzymali.

W okamgnieniu wszystko, co robił nieznajomy,

wydało się jedynie bezproblemowymi bzdetami,

z którymi łatwo było sobie poradzić.

Prawdziwy kłopot stał teraz przed facetem z baru.

– Dobra, sprawa wygląda tak… – podjął Piotr.

Zamiast dokończyć, zaczął się rozglądać. W końcu

utkwił wzrok w chodniku nieopodal i pstryknął

palcami, jakby znalazł to, czego szukał.


– Są dwa scenariusze, według których może

potoczyć się ta sytuacja – oznajmił z lekkim

uśmiechem.

– O czym ty…

– Pierwszy: odwracasz się i odchodzisz. Drugi:

zostajesz, a ja rozłupię ci czaszkę o ten krawężnik.

Mężczyzna spojrzał na niego z niedowierzaniem.

– Jaja sobie, kurwa, robisz?

– Niezupełnie – odparł Piotr.

Stał wyprostowany, patrząc prosto w oczy

rozmówcy i nie mrugając. Nie czuć było od niego

alkoholu, nic nie wskazywało na to, by znajdował

się pod wpływem jakichkolwiek substancji. Nie

targały nim też żadne silne emocje. Mężczyzna

musiał to odnotować – i pewnie nie współgrało to

z tym, czego spodziewał się po ludziach, którzy

chcieliby go zaatakować.

– Odpowiednio wymierzony cios w podstawę

czaszki zazwyczaj prowadzi do zakłócenia

równowagi, utraty przytomności, a nawet zgonu –

dodał Langer.

Facet zerknął na Karolinę, ta zaś odsunęła się

o pół kroku. Znała Piotra, doskonale wiedziała, do

czego jest zdolny nawet w tak prozaicznej sytuacji.

A jej niepokój niewątpliwie rzutował na to, jak

sytuację odbierał mężczyzna.

– Ale nie od niego zaczniemy – kontynuował

Langer, wodząc wzrokiem po twarzy i szyi

rozmówcy. – Pierwsze uderzenie wymierzę w punkt

witalny bocznej powierzchni szyi, w taekwondo

zwany Mok Dongmaek. Znajduje się mniej więcej


w połowie długości mięśnia mostkowo-

obojczykowo-sutkowego. Cios nie wymaga dużej

siły, nawet niezbyt mocny wystarczy, by

spowodować utratę przytomności i oddechu.

Facet się rozejrzał.

– Potem będzie tylko ciekawiej – dodał Piotr. –

Zostań, jeśli chcesz się przekonać.

Mężczyzna prychnął, ale zrobił to w zupełnie inny

sposób niż poprzednio. Tym razem próbował

stworzyć wrażenie, że bagatelizuje sytuację, którą

w istocie zaczął traktować wyjątkowo poważnie.

Langer wciąż przyglądał mu się tak, jakby miał

przed sobą nie przeciwnika, tylko zwierzynę. Facet

w końcu machnął ręką i zaczął ostrożnie się

oddalać.

Zaległa cisza, raz po raz przerywana łopotaniem

zamkniętego dużego parasola na mocnym wietrze.

Karolina uświadomiła sobie, że została sama. I że

teraz to ona jest zwierzyną.

Pobrano ze strony pijafka.pl


9

Dorzecze Odry, województwo

lubuskie

Czas zdawał się tylko umownym konstruktem,

niemającym nic wspólnego z realnym światem. Był

to abstrakt wymyślony przez kogoś i dla kogoś –

z pewnością jednak nie dla Niny.

Nie miała pojęcia, ile go upłynęło, od kiedy

opuściły ją majaki. Równie dobrze mogła to być

godzina, jak i tydzień. Niejasno pomyślała o tym, że

być może właśnie o to chodziło Einsteinowi, kiedy

dowodził, że czas to pojęcie względne. Zależne od

układu odniesienia i poddające się dylatacji, a więc

rozszerzeniu.

Porywacz nie odezwał się do niej od momentu,

kiedy postawił ultimatum. Albo złamie sobie rękę,

albo nie dostanie niczego do picia i umrze

z odwodnienia.

Pokora nie wiedziała nawet, czy fizycznie jest

w stanie to zrobić. Organizm powoli się wyłączał,


a ona co jakiś czas odnosiła wrażenie, jakby traciła

kontrolę nad swoim ciałem.

Spełnienie polecenia porywacza wymagałoby

sporo siły. Musiałaby odpowiednio ułożyć rękę,

a potem mocno ją trzymając, opaść na nią ciężarem

całego ciała.

Nina tymczasem nie mogła nawet się poruszyć.

Naszło ją, że wszystko stracone. Że trzeba było

działać wcześniej, kiedy istniała jeszcze szansa, by

wypełnić zadanie.

Nie, nie, szybko odsunęła od siebie te wnioski.

Przecież chodziło mu właśnie o to, by tak myślała.

I by za każdym kolejnym razem nie zastanawiała

się nad tym, czy powinna postąpić zgodnie z tym,

co mówił porywacz.

Klapa w drzwiach nagle się otworzyła, a Pokora

zerknęła w jej kierunku mętnym wzrokiem.

Zobaczyła plik białych kartek, a na nim jakiś

niewielki metalowy przedmiot. Chciała podejść, ale

nie potrafiła utrzymać się na nogach. Zaczęła na

wpół czołgać się i iść na czworaka w kierunku

drzwi.

Dotarłszy do przesyłki, omiotła wzrokiem białe

kartki. Okazały się całkowicie puste.

– Czego… chcesz? – wychrypiała.

Jeśli życzył sobie, żeby coś na nich zapisała,

powinien dostarczyć jej choćby jakiś długopis. Jeśli

nie, mógł wyraźniej dać do zrozumienia, czego

oczekuje.

– Czego chcesz?! – krzyknęła.


A przynajmniej wydawało jej się, że tak zrobiła.

– Nie powinnaś się unosić – rozległ się

zniekształcony, niski głos. – Oszczędzaj siły.

Gorączkowo myślała nad celem, w jakim

dostarczył jej te kartki. Była świadoma, że

niebawem jej to oznajmi, ale odkrycie tego na

własną rękę wydawało się czymś, co mogłaby

postrzegać jako sukces.

Naraz przypomniała sobie, że dostarczono jej

jeszcze coś. Powiodła rozbieganym wzrokiem

dookoła i wypatrzyła metalowy przedmiot. Były to

obcążki do paznokci. Uniosła je lekko, starając się,

by obraz przed oczami się wyostrzył.

– Poobcinaj sobie paznokcie – polecił porywacz.

– Co?

Wydusiła to resztkami sił, w dodatku miała

wrażenie, że było to ostatnie, co wydobyło się z jej

ust. Gardło zdawało się całkowicie zaschnięte,

a język przyklejał się do podniebienia.

– Obetnij paznokcie u dłoni – dał się słyszeć głos.

– Przy oknie.

To jakiś chory fetysz? Właściwie Nina słyszała

o wszystkim, co mogło się nim stać, więc

przesadnie by jej to nie zdziwiło. Na Boga, miała

przecież do czynienia z Piotrem Langerem,

doświadczyła na własnej skórze, jak bardzo

skrzywiona może być ludzka psychika.

– Wykonaj polecenie – dodał głos. – Zaraz potem

otrzymasz coś do picia.


Był bardziej oficjalny niż wcześniej, a Pokorze

niejasno przeszło przez myśl, że może to inna

osoba. Dźwięk był przecież całkowicie

zniekształcony. Gdyby ktoś inny usiadł przed

mikrofonem, nie miałaby jak tego ustalić.

Przestała się nad tym głowić, kiedy instynkt

samozachowawczy przejął inicjatywę. Półświadomie

zbliżyła się do okna, a potem położyła przed nim

kartki i zaczęła nad nimi obcinać paznokcie.

Robiła je jakieś dwa tygodnie temu na Starym

Mokotowie. Poszła tam na malowanie hybrydą,

siedziała w niewielkim pokoiku, trzymając dłonie

pod lampą i rozmawiając z manikiurzystką

o dwójce jej dzieci.

Inny świat. Inna ona.

Teraz egzystowała w rzeczywistości rządzącej się

zupełnie odmiennymi prawami, w której odgrywała

rolę niedecyzyjnej statystki.

Nie miała już nawet wpływu na to, czy wykona

zadanie, czy nie.

Obcięła paznokcie, a potem podsunęła je na

papierze w kierunku okna, by lepiej było je widać.

– Zrzuć je na podłogę – odezwał się głos.

Nina zobaczyła, że jej ręce znów postępują

zgodnie z tym, co polecił porywacz.

– Teraz weź kartkę.

Zrobiła to.

– Przesuń nią szybko pod paznokciem – rozkazał

głos. – I zrób tak z każdym palcem po kolei.


Wzdrygnęła się na samą myśl, jak ogromny ból to

wywoła.

Ktokolwiek raz w życiu skaleczył się w ten sposób,

pamiętał go doskonale. Normalnie osłonięte nerwy

nie miały żadnej bariery ochronnej, nie były

przygotowane nawet na lekkie dotknięcie, co

dopiero na celowe zadawanie bólu.

– Jeśli będziesz udawać, zobaczę – dodał

porywacz. – I nie dostaniesz niczego do picia.

Nie miała wyjścia.

Zdawała sobie sprawę zarówno z tego, jak

i z powodu, dla którego ten człowiek zmienił sposób

postępowania. Wiedział, że nie zmusi jej do niczego

więcej. Jeszcze nie teraz. Postanowił więc

zastosować metodę małych kroków – będzie dawał

jej łatwiejsze do wykonania polecenia i stopniowo

przyzwyczajał ją do wykonywania rozkazów.

Ostatecznie dotrze do tych, które padły wobec

wszystkich innych ofiar. Na moment przed tym, jak

je uśmiercił.

Świadomość tego sposobu działania w niczym nie

pomagała. Pokora była przekonana, że nawet gdyby

usilnie próbowała kierować się pozyskaną wiedzą,

instynkty ostatecznie by zwyciężyły.

Przeciągnęła kartką pod pierwszym paznokciem

i syknęła, mocno zaciskając powieki. Ból przeszył

nie tylko jej palec, ale też całe ciało. W skroniach

pojawił się monstrualny ucisk, zęby zdawały się

rwać tak samo, jak skóra pod paznokciem.

– Kolejny – polecił głos.


Trzęsącą się ręką przyłożyła skraj kartki do palca.

Tym razem było trudniej, umysł wiedział już, czego

dokładnie się spodziewać.

Udało jej się przezwyciężyć podświadomy opór.

Raz i drugi.

Przy trzecim palcu krzyknęła z bólu. Miała

wrażenie, że coś rozrywa jej wszystkie nerwy i te

nigdy nie wrócą do pełnej sprawności.

– Świetnie – pochwalił ją porywacz. – Kontynuuj.

Kolejne przeciągnięcie, kolejny nokautujący, pełen

cierpienia cios. Musiała zmienić kartkę, brzeg

poprzedniej bowiem się wygiął. Z prawą ręką było

ciężej, szczególnie że ból rozrywał jej lewą.

Mimo to w końcu udało jej się zranić każdy

z palców. Upuściła kartkę, a potem opadła bezsilnie

na podłogę.

Po chwili usłyszała, jak klapa w drzwiach się

otwiera.

Kiedy obróciła się w jej kierunku i zobaczyła

plastikowy kubek z wodą, nagle odnalazła w sobie

ukryte zasoby sił. Rzuciła się na naczynie i objęła

je dłońmi, uważając, by palce go nie dotykały.

Podnosząc je do ust, czuła wyraźny nieprzyjemny

zapach.

Zawahała się.

– Nie mówiłem, że dostaniesz wody – odezwał się

porywacz.

Nina przekonała się, że jej dłonie się trzęsą,

zupełnie jakby walczyły z jakąś siłą. Być może tak

było. Cały organizm wołał o cokolwiek, co może


uchodzić za płyn. Umysł wzbraniał się jednak przed

tym, co trzymała w rękach.

– Powiedziałem tylko, że dostaniesz coś do picia.

Pokorą targnął dziwny spazm. Zamknęła oczy,

robiąc wszystko, by nie pociekły z nich łzy. Nie

chciała dawać temu skurwysynowi satysfakcji.

– To mój mocz – dodał to, co sama już doskonale

wiedziała. – Smacznego.

Pobrano ze strony pijafka.pl


10

Hotel ZOO, ul. Wróblewskiego

Wrocławiem pomiatał tej nocy silny wiatr, który nie

pozwalał Paderbornowi zmrużyć oka. Czy może

raczej nie pozwalałby, gdyby Olgierd rzeczywiście

planował zaznać trochę snu.

Owszem, położył się, ale myśli galopowały w jego

głowie z taką prędkością, że nie było sensu nawet

się oszukiwać. Zaklął cicho, odrzucił kołdrę,

a potem włożył spodnie i koszulę, po czym wyszedł

na korytarz.

Jeśli tego nie zrobi, będzie żałował do końca życia.

Do kurwy nędzy, zachowywał się jak jakiś zasrany

nastolatek, może nawet gorzej. Ludi w podobnej

sytuacji wykazałby się większą dojrzałością.

Stanął więc przed pokojem Karoliny, a potem

zapukał cicho do drzwi.

Czekał.

Mijały sekundy, które wydawały się godzinami.


Przestąpił z nogi na nogę, po czym ponowił próbę.

Nadal nic.

Zerknął na zegarek.

Było dość późno, najwyraźniej kręcił się w łóżku

dłużej, niż sądził. Może Siarka już spała? Jeśli nie

nękały jej podobne myśli co jego, z pewnością. Nie

miałaby powodu siedzieć po nocach.

Kurwa.

Kurwa, kurwa mać, przegapił swoją szansę.

Zapukał jeszcze raz, choć nadzieja na to, że tym

razem efekt będzie inny, właściwie już go opuściła.

Pokręcił bezradnie głową, nie dowierzając we

własną głupotę, a potem skierował się z powrotem

do swojego pokoju.

Otworzył drzwi, ale się zawahał.

– Jebać to – mruknął do siebie.

Obrócił się i ruszył szybkim krokiem w stronę

windy. I tak nie zaśnie, równie dobrze może więc

dobić się czymś, co z pewnością serwowano jeszcze

na dole. Najwyżej to Karolina będzie rano

prowadziła.

Zjechał na parter, ukłonił się recepcjonistce, po

czym dostrzegł gościa hotelowego przy barze.

Najwyraźniej nie tylko on nie mógł tej nocy zmrużyć

oka.

Usiadł na hokerze obok, zostawiając jeden między

nimi jako bufor. Kiwnął lekko głową tak, jak

kumplom na siłowni – w górę zamiast w dół.

Mężczyzna odpowiedział ledwo zauważalnym

gestem.
– Co podać? – spytał barman, stając przed

Paderbornem.

Ten zerknął na szklankę obok.

– Niepisana zasada mówi, że to samo – oznajmił.

– Whisky z lodem? Jameson może być?

– Może być.

Grube, niskie szkło szybko pojawiło się przed

Olgierdem, a po chwili wypełniło się tym, czym

powinno. Mężczyzna siedzący obok uniósł swój

trunek, stuknęli się.

– Zbyszek – powiedział.

– Olo.

Przypieczętowali to pociągnięciem solidnych

łyków, jakby był to jakiś starodawny rytuał. Pader

poczuł, że ciepło, które wypełniło jego żołądek,

przynosi też wytchnienie umęczonej psychice.

Powinien wziąć coś lżejszego. I nie mieszać.

Właściwie powinien spać, a nie przyjmować

jakikolwiek alkohol. Ale było mu wszystko jedno.

– Bezsenność? – spytał Zbyszek.

– Okolicznościowa.

– Znaczy?

Olgierd cicho westchnął i obrócił whisky na

blacie. Kostki lodu cicho uderzyły o brzeg szklanki.

– Powinienem być teraz gdzieś indziej –

powiedział.

Mężczyzna skinął głową i się napił, jakby uznał,

że to wszystko tłumaczy.
– A ty? – dodał Paderborn.

– Mam jutro wystawę w Hali Stulecia.

– Jaką?

– Multisensoryczny impresjonizm.

Zbyszek powiedział to, jakby chodziło o coś

wstydliwego, względnie po prostu niewywołującego

w nim żadnych pozytywnych emocji.

– Więc artyści nie sypiają dzień przed wystawą? –

spytał Olgierd.

– Żaden ze mnie artysta. Odpowiadam za

nagłośnienie, wizualizacje i tak dalej.

Napił się, a potem poprosił o kolejną porcję.

– A nie śpię, bo wszystkie kobiety to suki – dodał.

Świetnie, jakiś prostak z kompleksem, tylko tego

było mu trzeba. W pierwszej chwili Pader chciał

zaoponować, szybko jednak uznał, że lepiej byłoby

gadać z koniem.

– Żona się kurwi – oznajmił Zbyszek.

– Mhm.

– Po tych wszystkich latach… tylu jebanych

wyrzeczeniach z mojej strony i zapierdalania na

rodzinę.

Pader uznał, że musi czym prędzej dopić whisky

i się zbierać, nawet jeśli oznaczało to niepożądany

nokaut alkoholowy. Inaczej usłyszy całą historię

życia tego faceta, zabarwioną ewidentnym męskim

męczennictwem.

Szczęśliwie jednak rozmówca machnął ręką,

sygnalizując, że nie zamierza zagłębiać się


w szczegóły.

– A ty? – mruknął. – Żona, dzieci?

– Była. I jedno dziecko.

– Nie najgorszy układ. Płacisz?

– Hm?

– Alimenty? – sprecyzował Zbyszek. – Jakby co,

podam ci parę stronek, gdzie się takie rzeczy

załatwia.

– To znaczy?

– Są fora – oznajmił, jakby to wszystko mówiło. –

Wielu jest w takiej sytuacji, nawet sobie nie

wyobrażasz. I trzeba się uczyć na ich

doświadczeniach. Zresztą chętnie się dzielą.

Zbyszek obrócił się w jego kierunku i pochylił

lekko, jakby miał zamiar przekazać mu jakąś

tajemną wiedzę.

– Revolut to zbawienie – podjął. – Możesz

wyprowadzić tym z Polski tyle, ile chcesz. To nie

bank, więc nie podlega tym wszystkim bankowym

zasadom. Komornik ci tego nie zajmie, bo firma jest

zarejestrowana na Litwie, rozumiesz. Skarbówka

nie może nawet uzyskać wglądu, to znaczy ta

polska. Litewska by mogła, ale przecież nie będzie

się tobą interesowała. A jak założysz konto na

kogoś innego, to już w ogóle jesteś ustawiony.

Mężczyzna upił łyk i kaszlnął.

– Możesz zaniżyć dochody tak, jak ci się żywnie

podoba – skwitował z satysfakcją.

– Nie mogę.
– Możesz, możesz. Jak coś, dam ci namiar na…

– Nie w tym rzecz.

– A w czym?

– Moja robota trochę skomplikowałaby sprawę.

– Wszystko da się załatwić – upierał się Zbyszek. –

A co to za robota?

– Jestem prokuratorem.

Paderborn uważnie przyglądał się temu, jak mina

rozmówcy rzednie. Musiał przyznać, że było to

pewne pocieszenie po tym, jak dał plamę na

hotelowym korytarzu. Warto było tutaj przyjść

choćby po to, by to zobaczyć.

– A… – mruknął rozmówca. – Nie wiedziałem…

– Ale nawet gdybym nie był, wciąż uznawałbym

niepłacenie alimentów za najbardziej żałosną,

niemęską i godną potępienia rzecz, jakiej może

dopuścić się ojciec.

Zbyszek nerwowo się poruszył i odsunął nieco od

Paderborna. Ten jednak szybko skrócił dzielący ich

dystans, patrząc mu prosto w oczy, jakby obierał

azymut przed wyprowadzeniem uderzenia.

Mężczyzna zerknął na jego barki i ramiona.

– Jeszcze jakieś złoty rady? – dodał Olgierd.

– Słuchaj, sorry, że…

– Nie mnie przepraszaj, tylko swojego dzieciaka.

Zbyszek chrząknął niepewnie, dopił szybko

whisky i mruknął coś pod nosem, zbierając się do

wyjścia.
– Co powiedziałeś? – rzucił Paderborn.

– Nic.

Olgierd obrócił się i złapał go za ramię. Nawet

gdyby próbował się wyrwać, szanse miałby raczej

marne.

Barman zerknął na nich kontrolnie z oddali.

– Pytam: co powiedziałeś?

– Nic. Że z deszczu pod rynnę.

Paderborn zmarszczył brwi.

– Wcześniej była tu taka laska, dość chamsko

mnie potraktowała, to wszystko.

Zaczął cofać rękę, ale ostrożnie i powoli, jakby

zakleszczona na niej dłoń Olgierda stanowiła

wnyki, które mogą go poranić. Pader wypuścił

mężczyznę.

– Jaka laska? – zapytał.

– Nie wiem. Odjebana jak na randkę. Chciała

papierosa, ale nie towarzystwa.

– I dokąd poszła?

Zbyszek wskazał wzrokiem główne wyjście,

a Paderborn się zawahał. W hotelu nie było pełnego

obłożenia, a Karolina mogła chcieć zapalić.

Szczególnie jeśli jej też kłębiły się w głowie myśli

niepozwalające spać.

Jakkolwiek by było, nie zaszkodzi sprawdzić. Sam

zresztą też chętnie by zapalił.

Dopił whisky już sam, po czym skierował się do

wyjścia. Zatrzymał się przy recepcji, uznając, że

może lepiej po prostu zapytać, niż robić z siebie


idiotę przed jakąś obcą kobietą palącą na zewnątrz

fajkę.

– Przepraszam – rzucił.

– Tak? – odparła pracowniczka hotelu.

– Wychodziła może przed chwilą…

„Ta pani, z którą byłem”?

„Moja towarzyszka”?

Nagle sformułowanie sensownego zdania wydało

się bardziej kłopotliwe, niż Olgierd przypuszczał.

Szczęśliwie recepcjonistka wybawiła go krótkim

uśmiechem.

– Tak, parę minut temu – powiedziała. – Stała

przed wejściem z jakimś panem.

– Dziękuję.

Paderborn nabrał tchu, zebrał się w sobie,

a potem ruszył w kierunku drzwi. Teraz albo nigdy,

uznał w duchu. Zaprzepaścił już jedną szansę,

drugiej nie miał zamiaru.

Wyszedł na zewnątrz, wyciągnął paczkę

papierosów i się rozejrzał.

Nigdzie nie dostrzegł Karoliny.

Pobrano ze strony pijafka.pl


11

ul. Wróblewskiego, Dąbie

Olgierd przeszedł wzdłuż hotelu, dotarł na parking

i stanął bezradnie na jego skraju. Coraz większy

niepokój przekładał się na szybszy oddech

i niemiarowe bicie serca. Próbował odsuwać

od siebie niepokojące wnioski, ale przychodziło mu

to z coraz większym trudem.

Czym prędzej wrócił do recepcji hotelowej. Kobieta

od razu zwróciła na niego uwagę, widząc

zaalarmowany chód.

– Coś się stało? – spytała.

Pader rzucił okiem w kierunku baru. Hoker, na

którym siedział spotkany wcześniej mężczyzna, był

pusty.

– Szukam mojej towarzyszki – oznajmił.

Kobieta wychyliła się na bok, by lepiej widzieć to,

co znajdowało się przed przeszklonym frontem


hotelu. Zupełnie jakby musiała naocznie stwierdzić,

że Siarkowskiej tam nie ma.

– O, przed momentem tam paliła…

– Nie wróciła do pokoju?

– Nie.

– Może po prostu pani nie widziała?

– Cały czas tu stałam.

Oddech znów nieco przyspieszył, a serce zaczęło

już walić jak młotem. Olgierd jeszcze raz przeklął

się w duchu za debilizmy, które odstawiał

dzisiejszej nocy. Tym razem bardziej dosadnie.

– Mówiła pani, że wyszła na zewnątrz z jakimś

mężczyzną?

– Tak. Z tym, z którym siedział pan przy barze –

odparła pracowniczka. – Ale stali tam tylko przez

moment. Potem tamten pan wrócił do środka,

a jakiś inny zjawił się przy…

– Jaki inny?

Recepcjonistka wzruszyła ramionami, a Olgierd

pożałował, że nie zabrał ze sobą legitymacji

prokuratorskiej. Miał świadomość, że gdyby wyłożył

ją na blat, pracowniczka potraktowałaby sprawę

bardziej serio.

– Proszę się zastanowić.

– Przepraszam, ale się nie przyglądałam. Poza tym

jest dość ciemno, te lampy nie są zbyt…

– To bardzo istotne.

– Rozumiem, ale…
– Jesteśmy z Prokuratury Okręgowej w Warszawie

– uciął Paderborn. – Prowadzimy istotne śledztwo.

Nie mógł stwierdzić, na ile kobieta traktuje te

słowa poważnie. Z pewnością nie pomagał fakt, że

był w rozpiętej, krzywo włożonej koszuli, a w jego

oddechu dało się wyczuć wyraźną woń whisky.

– Ale tutaj? – spytała recepcjonistka.

– Tak. I niezwykle istotne jest, żeby mi pani

powiedziała wszystko, co widziała.

– O Boże, ale… ale chyba nie myśli pan, że tej

pani coś się stało?

– Nie wiem – odparł Olgierd. – Ale żeby to ustalić,

potrzebuję informacji.

Kobieta nerwowo się rozejrzała.

– Macie tu jakiś monitoring?

– Tak, oczywiście.

Paderborn spodziewał się, że bez legitymacji nie

uzyska wglądu, recepcjonistka jednak okazała się

nie tylko pomocna, ale też gotowa uwierzyć jego

słowom. Chwilę później stał już przed monitorem.

I patrzył na ostatnią rzecz, jaką chciałby widzieć.

Piotr Langer wyłonił się jakby znikąd. Podszedł do

Zbyszka, przez moment z nim rozmawiał, po czym

go spławił.

Zaraz potem stanął tak blisko Karoliny, jakby

miał zamiar ją pocałować.

Po krótkiej wymianie zdań oboje obrócili się

w prawo i ruszyli przed siebie, wychodząc z pola

widzenia obiektywu, który ich nagrywał.


– Jest jakaś kamera po drugiej stronie? – rzucił

Olgierd.

– Tak.

– Możemy zobaczyć?

Kobieta bez trudu wychwyciła w jego głosie

niepokój, który podziałał na nią jak dodatkowy

motywator. Szybko udało jej się odnaleźć właściwy

obraz.

Siarka i Langer szli ramię w ramię, Karolina nie

sprawiała wrażenia, jakby ten psychol czymkolwiek

jej zagroził. Przemknęli tyłami hotelu i po chwili

znów znikli z pola widzenia kamery.

– Dokąd mogli pójść? – rzucił nerwowo Pader.

– Nie wiem.

– A co jest w tym kierunku?

– Stadion Ślęzy i park – odparła recepcjonistka. –

A dalej to już Odra.

Na dźwięk tego słowa Olgierd spiął się jeszcze

bardziej.

– Jak dalej?

– Tuż obok. Może pięćset metrów.

Nie słyszał końcówki zdania, wybiegł bowiem

czym prędzej na zewnątrz.

Ledwo wyrobił na zakręcie i popędził prosto przed

siebie. Teren kawałek dalej był nieoświetlony, ale

bynajmniej mu to nie przeszkadzało. W tej chwili

nie liczyło się nic poza tym, by jak najszybciej

znaleźć się nad Odrą.


Przebiegł między drzewami, w oddali widząc już

osnutą mrokiem rzekę.

– Siarka! – krzyknął.

Odpowiedziały mu tylko wiatr i szum wody.

Przyspieszył, manewrując po niewielkich ścieżkach

i wypatrując tej, która najprędzej zaprowadzi go

nad rzekę.

– Karolina!

Wreszcie wybiegł spomiędzy drzew i znalazł się na

wybetonowanej ścieżce na nadbrzeżu. Powiódł

wzrokiem dookoła, ale Księżyc zapewniał zbyt mało

światła, by mógł dostrzec cokolwiek w oddali.

– Karolina! – krzyknął jeszcze raz.

Tym razem miał wrażenie, że coś dosłyszał. Starał

się obrać właściwy kierunek, ale przez wciąż

targający koronami drzew wiatr przychodziło mu to

z trudem.

Powtórzył nawoływania i w końcu usłyszał to, na

co tak bardzo liczył.

– Padre?

Obrócił się raptownie, bo głos dochodził zza jego

pleców. Musiał wytężyć wzrok, by dostrzec

zbliżającą się szybko Siarkę.

– Wszystko okej? – rzuciła.

– Co?

– Co ty tu robisz?

Pytania zbijały go z pantałyku i nie bardzo

rozumiał, dlaczego to ona je formułuje, a nie on.

– Jak to: co? – odparł szybko. – Gdzie Langer?


– Nie wiem.

– Nie wiesz?

Oddech powoli się uspokajał, ale krople potu

dopiero powoli pojawiały się na jego plecach. Serce

wciąż biło jak szalone, mimo że Karolina

ewidentnie nie znajdowała się w żadnym

niebezpieczeństwie.

– Jak to: nie wiesz? – powtórzył, wodząc wzrokiem

wzdłuż Odry. – Wrzuciłaś go do rzeki czy co?

– Chciałam.

Paderborn rozłożył ręce w geście poddania się,

dopiero teraz się orientując, że Siarkowskiej cała ta

sytuacja dostarcza ewidentnej radości.

– Ale nie przyszedł tu ze mną – dodała.

– To gdzie jest?

– Został w parku – odparła Karolina, wskazując

kierunek, z którego przybiegł Olgierd. – Musiałeś go

minąć.

Pader odwrócił się i zaklął pod nosem.

– A on musiał słyszeć, jak słodko mnie wołałeś.

– Słodko?

– Tym pełnym niepokoju i gotowości do działania

głosem.

Olgierd zamknął oczy z irracjonalną nadzieją, że

dzięki temu zniknie z tego świata. Kiedy je

otworzył, przekonał się, że Siarka stoi znacznie

bliżej.

– Tak się o mnie martwiłeś? – spytała.


– A nie miałem powodu? Znikłaś z największym

psycholem, jakiego…

– Poradziłabym sobie z nim.

Daleki był od niedoceniania Karoliny, szczerze

jednak wątpił, by ktokolwiek był w stanie

przeciwstawić się temu człowiekowi, kiedy ten

postanowi zaatakować. A pod lewiatanem

w Siołkowicach udowodnił, że nosił się wobec

Siarki właśnie z takim zamiarem.

Pader odetchnął głośno, a potem jeszcze raz

obejrzał się przez ramię.

– Powiesz mi, co się wydarzyło? – rzucił.

– Wolałabym jeszcze to odwlec.

– Bo?

– Bo nadal przeżywam tę twoją troskę o mnie.

– Daj spokój.

Siarkowska zbliżyła się jeszcze bardziej, a jej oczy

wyrażały jedynie rosnące rozbawienie. Jezu, co za

emocjonalna huśtawka. Zaledwie moment temu

Olgierd był przekonany, że ziścił się najczarniejszy

scenariusz. Teraz mierzył się ze świadomością, że

cokolwiek się stało, nie było ani trochę

niebezpieczne.

On zaś zrobił z siebie idiotę. Po raz kolejny tej

nocy.

– Wyglądasz na zakłopotanego, Padre – zauważyła

Karolina.

– Odpuścisz?

– Nie.
Chciał uciec od niej wzrokiem, ale patrzące na

niego oczy w jakiś sposób skutecznie to

uniemożliwiały.

– To powiedz mi chociaż, czego ten skurwiel

chciał.

Poważniejszy ton głosu podziałał, Siarka cofnęła

się o kilka centymetrów, które w tej sytuacji były

absolutnie kluczowe.

– Pogadać – odparła.

– I tyle?

– Tyle.

– O czym?

– O tym, że Nina została porwana.

– Mhm…

– Twierdzi, że powinniśmy mu uwierzyć, bo po

pierwsze nie miałby powodu nas okłamywać, a po

drugie prawda ma dla niego wartość absolutną.

Karolina zmrużyła oczy i się zawahała.

– Co ciekawe, bo Langer to zodiakalny Rak –

zauważyła. – A ten nie plasuje się jakoś wysoko

w rankingu najszczerszych. O ile dobrze pamiętam,

na szczycie jest Strzelec, który zawsze wali prosto

z mostu, nie bawi się w żadne gierki. Drugi jest

chyba Baran, charakteryzujący się wrodzoną

niechęcią do ściem i kłamstw.

– Nie zaczynaj.

– Tylko mówię.

– Okej – mruknął Pader.


– Panna też nie jest najgorsza w tym względzie.

Osoby urodzone pod tym znakiem są z gruntu

rozsądne i można zawsze polegać na ich słowie, bo

szczerość przyjmują jako podstawę każdej relacji.

– Siarka…

– Dobra, dobra. Doczytasz sobie kiedyś.

Rozejrzała się w sposób sugerujący, że szuka

miejsca, gdzie mogliby usiąść i spokojnie pogadać.

Na tej części bulwaru najwyraźniej nikt nie zadbał

o to, by spacerowicze mogli przycupnąć, ostatecznie

więc Karolina ruszyła niepozorną ścieżką

w kierunku rzeki.

– Idziesz? – rzuciła.

– Ale dokąd?

– Posiedzieć.

Czuł, że niewiele więcej się dowie, nawet jeśli

będzie próbował. Ruszył więc za Siarkowską, a gdy

ta moment później namierzyła dogodne miejsce na

trawie pod drzewem, usiadł obok.

Spodnie będą do prania, ale jakoś sobie poradzi.

Po powrocie do hotelu namoczy ręcznik i przetrze.

Obrócił głowę w kierunku Karoliny, myśląc o tym,

że jej spódnica też będzie wymagała

prowizorycznego czyszczenia. Dopiero po chwili

uświadomił sobie, że odpłynął myślami, i cicho

odchrząknął, z nadzieją, że uszło to uwagi Siarki.

– Zawiesiłeś się – wytknęła.

– Raczej zamyśliłem.

– Nad czym?
– W gruncie rzeczy nad twoim tyłkiem.

– Aha.

Powiódł wzrokiem po przeciwległym nadbrzeżu

Odry, dostrzegając jedynie niewyraźne światła

w oddali. Musiał się tam rozciągać jakiś park

podobny do tego po ich stronie, nie widać było

bowiem nawet łuny miejskich lamp.

– Chcesz o tym pogadać? – zapytała Karolina.

– O twoim tyłku? Chętnie.

– O tym, że o nim myślisz.

– To było dość mimowolne.

Oparł się jedną ręką o ziemię i przechylił w jej

kierunku.

– Ale jakkolwiek niefortunnie to brzmi, wolałbym

o Langerze.

– Au – odparła Siarkowska. – Porzucona dla

największego bydlaka pod słońcem.

Paderborn niewinnie wzruszył ramionami.

– W porządku – dodała i nieco spoważniała. –

Więc w pierwszej chwili myślałam, że zamierza ni

mniej, ni więcej, tylko pozbawić mnie życia.

– Sensowne założenie.

– Zapewnił jednak, że nie.

– Znaczy? – mruknął Olgierd. – Powiedział ci: „nie

zabiję cię”?

– Dokładnie tak, expressis verbis.

– Miło z jego strony.


Siarka głośno westchnęła, a potem osunęła się

nieco pod drzewem, by znaleźć wygodniejsze

oparcie.

– Dodał, że zawsze mnie cenił, że chętnie

poszedłby ze mną na kawę i że myśli o mnie

częściej, niż powinien.

– Poważnie?

– Niestety.

– Romantyk.

Dopiero teraz, przyglądając się jej, Pader doszedł

do wniosku, że schodzą z niej emocje. Tak

naprawdę nie wiedział, jak wyglądała interakcja,

którą teraz mu opisywała. I powinien założyć, że

była dość nerwowa.

– Większa część tej rozmowy dotyczyła właśnie

tego – ciągnęła.

– Ciebie?

– Mhm. Dopiero potem przeszedł do rzeczy,

próbując mnie przekonać, że jesteśmy jedynym

ratunkiem dla Niny.

– I przedstawił jakiś dowód na to, że została

porwana?

– Zasadniczo to, co wcześniej – odparła ciężko

Karolina. – Dorzucił tylko jedną rzecz.

– Jaką?

– Nadal utrzymuje, że współpracowali ze sobą,

żeby namierzyć Rzeźnika znad Odry, i na

potwierdzenie tego, że mieli bliski kontakt, podał

jakieś bzdury, które rzekomo masz kojarzyć.


Paderborn obrócił się do Siarkowskiej.

– Jakie bzdury?

– Coś o rewolucji francuskiej.

– Co?

– Twierdzi, że tuż przed zaginięciem Nina czytała

na ten temat. I że będziesz wiedział, co to oznacza.

Siarka rzuciła to lekkim tonem, najwyraźniej

bowiem od razu założyła, że to kolejne typowe dla

Piotra gierki. Kiedy jednak nie otrzymała

odpowiedzi, zerknęła niepewnie na Olgierda.

– Padre?

Ten się nie odzywał.

– O co chodzi?

– O to, że Ludi ma niedługo sprawdzian

z rewolucji francuskiej – odparł. – Dlatego na Oczki

pytałem cię o tych Burbonów.

Karolina otworzyła lekko usta, ale zrobiła to tylko

po to, by nabrać chłodnego nocnego powietrza.

– Nina miała z nim powtarzać – dodał. – Kurwa

mać…

– To nic nie znaczy – odparła szybko Siarkowska.

– Wiesz dobrze, że temu człowiekowi nie można

ufać. I że trzyma rękę na pulsie, jak tylko może. Nie

możesz wykluczyć, że dowiedział się o tym w jakiś

inny sposób.

– Jaki?

– Choćby śledząc kogoś z klasy i łącząc jedno

z drugim.
Olgierd otrzepał dłonie, po czym przesunął nimi

mocno po twarzy. Być może Karolina miała rację

i znów zbyt szybko przyjął najgorszy scenariusz. Po

prawdzie coraz ciężej było mu przesądzić, co jest

racjonalnym wnioskiem, a co wprost przeciwnie.

A dość szybko wypity przy barze alkohol nie

pomagał.

– To Langer – odezwała się. – Poznajesz, że

kłamie, po tym, że otwiera gębę.

– Może i tak.

– Co nie znaczy, że nie powinniśmy tego brać pod

uwagę i zrobić, co w naszej mocy, żeby to

zweryfikować.

Karolina dotknęła lekko ramienia Paderborna,

a on odniósł paradoksalne wrażenie, jakby z jednej

strony podpięto go pod elektrody, a z drugiej

załatano w nim jakąś pustkę. Uczucia pobudzenia

i błogości wydawały się z natury przeciwstawne,

Siarka jednak w jakiś sposób sprawiała, że do

siebie pasowały.

Kiedy to się zaczęło? Wydawało mu się, że jeszcze

przed momentem byli dobrymi znajomymi. Potem

przyjaciółmi. Nic jednak nie wskazywało na to, by

ta relacja przerodziła się w coś, co mogłoby

wprawiać go w taką konfuzję.

– CBŚP powinno zdwoić wysiłki, żeby ją

zlokalizować – odezwała się Karolina.

– Z całą pewnością.

– Zadzwonię rano do Bednarza. Niech uruchomi

swoich ludzi.

– Okej.
Siarkowska cofnęła dłoń, z pewnością odbierając

brak jakiejkolwiek reakcji Padera jako dość

wymowną sugestię.

– Pisała do ciebie coś jeszcze? – spytała.

– Nie. Nic poza tamtym esemesem.

Karolina przez chwilę zastanawiała się nad tym,

co oboje od dawna rozważali. Jakie zadanie

wymagało tak głębokiej konspiracji? Czy miało

cokolwiek wspólnego z człowiekiem, którego oni

w tej chwili szukali? Jeśli tak, na dobrą sprawę

mogli trafić na Ninę w najmniej oczekiwanym

momencie.

Nic jednak nie pozwalało Paderowi sądzić, że była

żona zajmowała się właśnie nim. Zresztą prędzej

czy później by o tym wspomniała, miała przecież

świadomość, że to warszawska okręgówka

koordynuje to śledztwo.

– Dowiem się, nad czym konkretnie pracowała –

odezwała się Siarka.

– Wątpię, żeby Bednarz był skory się tym dzielić.

– Potrafię być przekonująca.

– To fakt.

Nie chciał, by zabrzmiało to flirciarsko, użył więc

najbardziej neutralnego, wręcz obojętnego tonu, na

jaki go było stać. W jakiś sposób musiało ją to

dotknąć, bo obróciła ku niemu głowę z wyraźnym

zawodem.

– Ale chyba nie aż tak, jak mi się wydaje –

przyznała.

– W jakim sensie?
Lekko nachyliła się ku niemu, a w jej oczach

pojawiła się niespodziewana przewrotność.

– Na korytarzu wysyłałam ci pewne sygnały.

– Ty? Mnie?

– A kto komu innemu miałby?

Olgierd nerwowo się poruszył.

– I co to były za sygnały? – spytał.

– Cóż… zasadniczo sprowadzały się do jednego

prostego komunikatu.

– Czyli?

– Wejdź ze mną do pokoju i zerżnij mnie tak, jak

poprzednio.

Paderborn miał wrażenie, że serce nagle mu się

zatrzymało i już nigdy nie ruszy. A jednocześnie, że

za moment przebije się przez jego klatkę piersiową.

Trwał z lekko otwartymi ustami, nie wiedząc, co

odpowiedzieć.

– Ale…

– No? – ponagliła go Karolina.

– Właściwie to…

Przestań kluczyć, powiedział sobie w duchu. I to

natychmiast.

Powiódł wzrokiem dookoła z nadzieją, że to okaże

się dostatecznie sugestywne.

– Właściwie to ta trawa jest dość miękka –

zauważył.

Siarkowska lekko się uśmiechnęła, a potem

szturchnęła go łokciem.
– To była propozycja na wtedy, Padre.

– A na teraz jest jaka?

– Taka, żebyś mnie objął – odparła. – Tyle

w zupełności wystarczy.

Bez wahania zrobił to, co sugerowała. Otoczywszy

ją ramieniem, dał jej chwilę, by wybrała

najwygodniejszą pozycję, a potem mocno ją

przytulił. Nie musiał widzieć jej twarzy, żeby mieć

świadomość, że zamknęła oczy. On także to zrobił.

Zanurzali się powoli w nocnej ciszy, odnosząc

wrażenie, że niewiele dzieli ich od tego, by dawany

sobie wzajemnie spokój łagodnie wprowadził ich

w sen. Paderbornowi przeszło przez głowę, że

powinni być teraz w którymś z pokoi i pozwolić

sobie na to wytchnienie.

Siedzieli przez jakiś czas w milczeniu. Ona

oddychała miarowo, on myślał zarówno o nich, jak

i tym, co działo się wokół.

Po kilkunastu minutach zaczęli niespiesznie się

zbierać, Karolina wzięła go pod ramię, po czym

powolnym krokiem ruszyli z powrotem do hotelu.

Tym razem w korytarzu przed pokojami się nie

odezwali. Olgierd zbliżył się, pocałował ją w czoło,

a potem ruszył do swoich drzwi.

Niewiedza, co się między nimi dzieje, tym razem

nie przeszkodziła mu w śnie. Z jakiegoś powodu

niepewność co do ich przyszłości wydała się

mniejsza. Właściwie powoli nikła.

Rankiem poszli na śniadanie, oboje lekko

skacowani i dość mocno niewyspani. Krótki spacer

nad Odrą pomógł wrócić do świata żywych,


a okolica wyglądała za dnia zupełnie inaczej niż

nocą, utraciwszy część swojej magii.

Po Langerze nie było śladu i nic nie wskazywało

na to, że zamierza forsować swoją wersję. Być może

wreszcie uznał, że niczego w ten sposób nie

osiągnie. Zbyszka na śniadaniu także nie widzieli,

przynajmniej część problemów wydawała się więc

rozwiązana.

O jedenastej Karolina dostała esemesa od

Żymełki. Treść była lepsza, niż mogliby sobie

wymarzyć.

„Przyjeżdżajcie. Wiem, kiedy i gdzie pojawi się

kolejny trup”.

Zaraz potem spakowali nieliczne rzeczy, które

opłacało się ze sobą zabrać, po czym zeszli do

recepcji. Chwilę czekali, bo najwyraźniej kończyła

się doba hotelowa i trzy pary próbowały się

wymeldować, przy okazji negocjując ceny tego, co

znikło z barku.

Koniec końców pół godziny po esemesie byli już

przy Okrzei. Paderborn ponownie z duszą na

ramieniu zostawił auto przy ulicy, po czym

skierowali się na klatkę schodową. Drzwi

były otwarte, jakby nikt nie przejmował się

złodziejami, bo nie było czego kraść.

Zapukali do drzwi Żymełki i czekali.

Upłynęło kilkadziesiąt sekund, potem minuta.

Ponowili próbę, nikt jednak im nie odpowiadał.

Po kilku minutach stało się jasne, że dziewczyny,

która nigdy nie wychodziła na zewnątrz, nie ma

w domu.
Pobrano ze strony pijafka.pl
12

Dorzecze Odry, województwo

lubuskie

Przewartościowanie wszystkiego nigdy nie przyszło

Ninie tak łatwo jak teraz, gdy nawet wzięcie

oddechu wydawało się najtrudniejszą rzeczą, jaką

mogłaby zrobić.

Zaczynało docierać do niej, że koniec jest bliski.

Cokolwiek by się stało, jej życie dojdzie do kresu.

Kwestią otwartą pozostawało tylko, w jaki sposób.

Napoiwszy ją własnym moczem, porywacz

dostarczył jej metalowe klipsy, właściwie małe

wnyki, które miała zacisnąć na najbardziej czułych

miejscach ciała. Było ich dwadzieścia, a on życzył

sobie, by większość znalazła się w strefach

erogennych.

Nina nie zamierzała wypełniać tego zadania.

Ani tego, ani żadnego kolejnego.


Z tyłu głowy wciąż miała wszystkie

pokiereszowane, połamane jak zapałki ciała ofiar

Rzeźnika znad Odry, uformowane w perwersyjne,

bezkształtne instalacje. Złowróżbny głos

nieustannie podpowiadał, że ona skończy

dokładnie tak samo. A więc nie ma sensu, by

dodawać sobie cierpienia przed śmiercią.

Porywacz przekonywał, że bez wody znów pogrąży

się w niejasnych majakach, Pokora jednak go nie

słuchała. Odcięła się od zniekształconego głosu,

odwróciła tyłem do okna. Próbowała zapaść się

w sobie.

– Więc może mi powiesz, dlaczego mnie

zostawiłaś? – rozległ się głos zza jej pleców.

Znany, ciepły, niewyrażający żadnej pretensji.

Olo czasem potrafił w ten sposób rozmawiać

o trudnych rzeczach. Czasem nie. Nieraz przecież

wyprowadzała go z równowagi, ale on nie

pozostawał dłużny i robił wszystko, by ona także

straciła kontrolę.

Teraz wiedziała, że czeka na odpowiedź. Nigdy nie

poszli na żadną terapię, nie próbowali ratować

związku tak, jak być może powinni to zrobić.

Zamiatali kłótnie pod dywan i ignorowali fakt, że po

jakimś czasie zaczęli się o niego potykać. Nie

przegadywali niczego, co ich poróżniało. Zaklejali

rany i udawali, że te nie wymagają żadnego

leczenia, nawet jeśli systematycznie krwawiły.

– Nie wiem – odparła.

– Musiałaś przecież mieć jakiś powód.

– To była nasza wspólna decyzja…


– Chyba nie do końca.

Nina obróciła się na drugą stronę, by na niego

spojrzeć. Miał granatowy garnitur, śnieżnobiałą

koszulę i bordowy krawat. Wszystko leżało na nim

idealnie, jak zawsze. Śmiali się czasem, że Bytom

powinien mu płacić, bo ewidentnie ściągnęli sobie

z niego wymiary i pod nie projektowali swoje

kolekcje.

Olo tutaj nie pasował. Nie powinno go tutaj być.

– Pojawił się ktoś? – spytał. – Zakochałaś się?

– Nie.

– Jesteś pewna?

– Jestem – odparła. – Zawsze byłeś tylko ty.

– To co się stało?

Zawsze będziesz tylko ty, dodała w duchu.

Nawet gdyby dane było jej to przeżyć, jak mogłaby

pokochać kogoś innego? Po tym, co było między

nimi? Wszystko inne porówna przecież do tego, co

łączyło ją z Paderem. To była prawdziwa więź,

budowana latami, głęboka i wytrzymała.

Co się w takim razie stało? Sama powinna zadać

sobie to pytanie.

Przemknęło jej przez myśl, że właśnie to robi.

Olgierda przecież tu nie ma.

Kiedy jednak zamrugała, znów zobaczyła go

wyraźnie.

– To było szalone, intensywne uczucie –

powiedziała.

– Bez dwóch zdań.


– A takie może po prostu z czasem przeradzają się

w równie silną odwrotność.

Olo pokręcił głową, wyraźnie zawiedziony, że

poszła tym tokiem rozumowania.

– To bezsensowne – odparł.

Może miał rację, może chodziło o coś zupełnie

innego. Myśli jednak nie chciały układać się Ninie

w żaden logiczny kształt, gubiła je, na nowo

znajdowała, na dobrą sprawę nie wiedziała nawet,

czy na pewno należą do niej.

– Wydaje mi się, że problemem było coś innego –

odezwał się Pader.

– Co?

– Nie umiałaś ze mną żyć.

Skuliła się nieco na podłodze, nie mając pojęcia,

czy to ona stawia tę tezę, czy Olo zrobił to już

kiedyś, a ona dopiero teraz ją do siebie dopuściła.

– Umiałaś ze mną szaleć – dodał. – Chodzić po

knajpach, bawić się, jeździć po świecie i tak dalej.

Dopóki oboje byliśmy w ruchu, dopóki podpalały

nas te uczucia, wszystko było dobrze. Ale potem

osiedliśmy. Emocje się wyciszyły. I nie potrafiłaś się

w tym odnaleźć.

Nie mogła zaprzeczyć, bo tak właśnie się czuła.

Niby znalazła przy nim swoje miejsce, ale wciąż go

szukała.

Chciała być dobrą żoną, najlepszą matką.

Z każdym kolejnym rokiem przychodziło jej to

jednak z coraz większym trudem.


– Może za wcześnie zaczęliśmy to wspólne życie –

dodał Pader.

– Nie mieliśmy wyjścia.

Nigdy o tym nie rozmawiali, zupełnie jakby po

czasie uznali, że decyzja o dziecku była całkowicie

świadoma i nie wynikła z tego, że nie potrafili się

powstrzymać w momencie, kiedy mieli przerwę

z antykoncepcją.

– Myślisz, że gdyby nie Ludi, rozeszlibyśmy się

wcześniej? – spytała.

– Nie wiem. Mogłoby być zupełnie odwrotnie.

– To znaczy?

– Stopniowo ta cała namiętność i szaleństwo

przeradzałyby się w spokojniejsze uczucie – odparł

Olo. – Nie spadlibyśmy z tego tak nagle do

codziennej prozy życia.

Skinęła lekko głową, a potem na moment

zamilkła. Dlaczego w ogóle o tym rozmawiali? Do

czego miało to prowadzić?

Liczyła, że usłyszy od Olgierda coś, co da jej

nadzieję. Może pojawił się, bo chciał ją zapewnić, że

wszystko będzie dobrze? Że jej szuka i jest już

o krok od poznania miejsca, w którym jest

przetrzymywana?

Nic takiego jednak nie mówił. Zamiast tego

milczał, a to jego milczenie wydawało się złowrogie.

– O co chodzi? – zapytała.

– Zastanawiam się.

– Nad czym?
– Nad tymi początkowymi uczuciami.

Z trudem się do niego obróciła, a potem podłożyła

rękę pod głowę i zerknęła na niego. Miała wrażenie,

że zaczyna migotać. Że zaraz zniknie.

– Poczułaś to samo do Langera? – zapytał.

Pytanie powinno ją oburzyć. Nie wywołało w niej

jednak żadnych emocji.

– Próbowałam go rozpracować – odparła.

– To nie jest odpowiedź.

– Jest.

Olo się zawahał.

– Może masz rację – przyznał.

Gdyby naprawdę tu był, gdyby naprawdę

sformułował takie pytanie, ta rozmowa potoczyłaby

się w zupełnie innym kierunku. Nina podniosłaby

głos, oburzona, że w ogóle ma czelność coś takiego

insynuować.

Ona miałaby czuć coś do tego potwora? Do

człowieka, z którym musiała robić te wszystkie

rzeczy? Kogoś, kto postawił ją w sytuacji, w której

musiała odebrać życie niewinnej osobie? Kto sam

mordował Bogu ducha winne kobiety, dzieci?

Absurd. Jakim człowiekiem musiałaby być, żeby

cokolwiek do niego czuć?

– W sercu nie mieszka racjonalizm – odezwał się

Pader.

– Nie o niego mi chodzi.

– A o co?
– O moralność.

– Jest względna – zauważył.

Ale głos nie należał już do niego. Z ust Olgierda

wypływały słowa Piotra Langera, wypowiadane

właśnie przez niego.

– Pokochałaś mnie – powiedział. – A ja ciebie, na

swój sposób, także.

– Nie.

– Naprawdę chcesz się tak okłamywać?

Zamknęła oczy, nie dopuszczając do siebie tego,

czego musiała teraz wysłuchiwać. Umysł wariował,

szukał jakiegoś ratunku, chwytał się wszystkiego,

nawet wyjątkowo ostrej brzytwy.

Podświadomie bowiem chciała, żeby ktoś się

zjawił. By ktokolwiek przyszedł jej z pomocą, nim

będzie za późno.

Gdyby to był Langer…

Nie pozwalała swoim myślom płynąć w tym

kierunku, ale te mimowolnie w nim zmierzały.

Zaczęła wyobrażać sobie, jak Piotr się tu zjawia.

Jak robi, kurwa, porządek. On nie traciłby czasu

na żadne półśrodki, żadne procesy ani

dochodzenia. Gdyby tu był, trzymający ją w niewoli

człowiek skonałby w niewyobrażalnych

męczarniach.

– Dopuść do siebie to, co wyparłaś – dodał Piotr.

Jego głos stał się zniekształcony, brzmiał tak

samo jak ten porywacza. W dodatku płynął

z głośnika w suficie.

Nie, to urojenia. Nic takiego nie miało miejsca.


A może jednak?

Może to Langer był tym, który ją uwięził? I nie był

żadnym wybawcą, tylko katem?

Nie mógł pogodzić się z tym, że nic do niego nie

czuła, i w końcu postanowił zrobić to, co mu

pozostało. Zastosować jedyny znany sobie sposób,

by uśmierzyć ból.

Pokora nie potrafiła już zebrać myśli na tyle, by

dojść do jakiejkolwiek sensownej konkluzji. Raz

słyszała Olgierda mówiącego, że jej szuka i za

moment odnajdzie miejsce, gdzie jest

przetrzymywana. Zaraz potem to samo zapewnienie

składał Langer, rozwodząc się nad tym, co zrobi jej

niedoszłemu zabójcy.

Ten także w końcu się odezwał, by dać jej kolejne

zadanie.

Nie wykonała go, tak samo poprzedniego.

Następne wydawało się tym ostatecznym.

Porywacz dostarczył jej obcęgi z krótką informacją,

by wyrwała sobie zęby.

„Zrób to, a przeżyjesz”, kończył krótką

wiadomość.

Umysł Niny był w takim stanie, że nie potrafiła

realnie ocenić, czy w ogóle dałaby radę wykonać

polecenie.

Nie zamierzała tego rozważać. Nawet

półprzytomna miała świadomość, że przejrzała tego

człowieka na wylot.

Została jej tylko chwila, nim porywacz zabierze ją

gdzieś nad Odrę, zabije, a potem uformuje jej ciało


w monstrualny kształt.

Pobrano ze strony pijafka.pl


13

ul. Okrzei, Sępolno

Karolina chodziła tam i z powrotem po ulicy,

całkowicie nieświadoma zaciekawionych spojrzeń

mieszkańców, którzy co rusz odsuwali firanki, by

się przekonać, czy dzieje się coś wykraczającego

poza normę.

– Tak, jestem pewna, że została uprowadzona –

rzuciła nerwowo do telefonu, zatrzymując się przy

Paderze.

Zerknęła na niego, po czym włączyła głośnik

i umieściła komórkę między nimi.

Niemal od razu po wyjściu z budynku wybrała

numer miejscowego prokuratora, z którym wczoraj

omawiała pomoc przy prowadzonym przez siebie

śledztwie. Wtedy zdawał się do niej skory, dziś

jednak najwyraźniej wpływające na niego planety

były w niezbyt korzystnym ułożeniu.

– I jaki konkretnie ma pani dowód? – spytał.


– Taki, że byliśmy z nią umówieni.

– Cóż…

– Pół godziny temu dostaliśmy od niej wiadomość,

że na nas czeka.

– Może wyszła do sklepu? Może wezwało ją coś,

co…

– Dziewczyna ma agorafobię – włączył się Olgierd.

– Od lat nie wychodzi z domu i tylko siłą można by

ją do tego zmusić.

Odpowiedziało mu chwilowe milczenie po drugiej

stronie.

– Przepraszam, a pan to kto?

– Prokurator Paderborn, warszawska okręgówka –

odparł dla porządku Olgierd. – Ale czas na

kurtuazję będzie później. Teraz trzeba natychmiast

szukać tej dziewczyny.

– Proszę wybaczyć, ale…

– Nie rozumie pan, jak poważna jest sytuacja.

– Nie, nie rozumiem – przyznał miejscowy.

Siarka i Pader wymienili krótkie, pełne irytacji

spojrzenia.

– Dziewczyna wyszła z domu, należy się jej

pochwała – oznajmił rozmówca. – Przezwyciężyła

swoje lęki, wygrała sama ze sobą, udowodniła, że

jest silniejsza, niż…

– To tak nie działa – wpadła mu w słowo Karolina.

– Nie mnie to oceniać. Ani nie pani.

– Niech pan posłucha…


– Rozumiem, że byli państwo z nią umówieni, ale

o ile się nie mylę, nie było to formalne

przesłuchanie obwarowane rygorem stawiennictwa

– ciągnął tutejszy prokurator. – Nie ciążył też na

niej żaden zakaz opuszczania miejsca

zamieszkania, prawda?

Siarkowska zacisnęła usta, by nie powiedzieć zbyt

wiele – w duchu jednak obdarzyła rozmówcę

kilkoma niewybrednymi inwektywami. Kurwa mać,

temu człowiekowi do podjęcia czynności powinien

wystarczyć sam fakt, że inny prokurator traktuje

sprawę poważnie.

Ale czy na pewno? Mimowolnie przeszło jej przez

myśl, że gdyby sytuacja się odwróciła i świeżo

upieczony szef wrocławskiej okręgówki kręciłby się

po Warszawie, domagając się wszczęcia poszukiwań

jakiejś osoby, co do której nie zachodzi podejrzenie

uprowadzenia, Karolina mogłaby wykazać równie

dużo rezerwy.

Zawahała się z odpowiedzią, patrząc w kierunku,

z którego przyjechali. Gdzieś w oddali zobaczyła

przemykający ulicą czerwony samochód, który

natychmiast ją zaalarmował.

Mustang.

Nie, szybko skorygowała tę myśl. Auto było

podobne, w identycznym lakierze, ale zamiast logo

forda nad tablicą z województwa łódzkiego widniał

napis „DODGE”. Karolina lekko potrząsnęła głową,

uznając, że poddaje się paranoi.

– Ta dziewczyna została porwana – odezwał się

Olgierd.
Operował tonem na tyle spokojnym i wyważonym,

by nie uchodzić za rozgorączkowanego raptusa,

a ona podziękowała mu za to w duchu.

– Panie prokuratorze – podjął miejscowy. –

Zapewniam, że przy pierwszym dowodzie

wskazującym na to, że tak było, wszcznę

postępowanie.

– Ma go pan.

– Jakoś nie dostrzegam.

– To moje i prokurator Siarkowskiej słowo.

– Obawiam się, że jest niewystarczające.

Zobaczywszy na twarzy Paderborna gotowość do

otwartej konfrontacji, Siarka lekko dotknęła jego

ramienia.

– Ta dziewczyna pomagała nam w śledztwie –

podjęła. – Była w posiadaniu informacji, które

mogły doprowadzić nas do seryjnego zabójcy znad

Odry.

Prokuratorzy od dawna robili wszystko, by nie

używać medialnego określenia, a rozmówca

doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

– Tak, wiem, co miała dla państwa zrobić –

odparł. – Pytanie, czy zrobiła.

– Tak – rzucił Olgierd.

– Wysłała nam esemesa, w którym to

potwierdziła.

– Esemes to nie powód do ogłoszenia szeroko

zakrojonych poszukiwań – zauważył miejscowy. –

W dodatku nie widzę związku między nim


a zakładanym przez państwa działaniem ze strony

zabójcy.

– Znaczy?

– Skąd miałby wiedzieć, że coś znalazła? Jakim

cudem miałby na to wpaść?

Sensowne pytania. Od kiedy tylko Siarce wróciła

klarowność umysłu, zastanawiała się nad tym

samym. Kimkolwiek był Rzeźnik znad Odry, nie

dysponował przecież narzędziami, by obserwować

każdego, kto zajmował się astrologią.

Nawet jeśli śledził jakieś fora i nawet jeśli Żymełka

z nich wczoraj korzystała, szukając ludzi, którzy

mogliby jej pomóc, zabójca nie byłby w stanie jej

namierzyć. I jak wszedł do domu? Nie otwierała

byle komu.

Kurier? Dostawca jedzenia? Być może.

Wciąż jednak wydawało się nierealne, że ten

człowiek zadziałałby tak szybko.

– Jest jeszcze jedna możliwość – odezwała się

Karolina.

Poczuła na sobie początkowo niepewne, a potem

ostrzegawcze spojrzenie Padera. Bezgłośnie zdążył

wypowiedzieć tylko: „nie”.

– Jaka? – spytał miejscowy prokurator.

– Piotr Langer jest w tej chwili we Wrocławiu.

– Słucham?

– Naszedł nas nocą w hotelu. Być może ma jakiś

sposób, by śledzić nasze rozmowy, niewykluczone

zresztą, że jechał za nami na…


– To teraz Piotr Langer ją porwał?

– Być może.

W słuchawce rozległo się ciche westchnięcie,

a Siarkowska doskonale wiedziała, co je wywołało.

– Wie pani, popytałem trochę po naszej

wczorajszej rozmowie – podjął miejscowy. – Wiele

osób twierdzi, że ma pani obsesję na punkcie tego

człowieka. I ostrzegało mnie, że prędzej czy później

jego temat się pojawi.

Dalsza część rozmowy przebiegła w najgorszy

możliwy sposób. Każde zaprzeczenie ze strony

Karoliny było jak kolejne machnięcie łopatą w dole,

który sama sobie wykopywała. W końcu mężczyzna

przeprosił, stanowczo oznajmił, że musi kończyć,

a potem się rozłączył.

Siarka i Paderborn stali przy barracudzie, patrząc

na siebie wzrokiem mówiącym, że każde z nich

czeka, aż drugie zaproponuje jakiś sensowny

sposób działania.

Milczenie jednak się przeciągało, a w końcu

przerwał je Olgierd.

– Naprawdę myślisz, że to on? – spytał. – Langer?

– A ty myślisz, że pojawił się tutaj bez powodu?

– Powód z pewnością miał. Ale niekoniecznie taki.

– Więc jaki?

– Mógł chcieć po prostu się z nami zabawić,

w typowy dla siebie sposób.

Karolina obejrzała się na zniszczoną elewację

budynku, który przed chwilą opuścili. Tylko jedna

myśl świtała jej w głowie. Była tak wyraźna, tak


bezkompromisowa, że napełniała Siarkę absolutną

pewnością.

– Jak solidne wydawały ci się drzwi? – rzuciła.

– Co?

– Do mieszkania Żymełki.

– Nie chcesz chyba…

– To jedyne wyjście – ucięła. – Jesteśmy w ciemnej

dupie, Padre. I najgorsze jest to, że zabraliśmy ze

sobą lampy i się tu rozgościliśmy.

Odpowiedziało jej znaczące milczenie.

– Damy radę wyważyć te drzwi czy nie?

– Nie wiem.

– Ale nie wyglądały na zbyt mocne, prawda?

Paderborn niechętnie skinął głową, a potem

z równie wyraźną rezerwą ruszył za Siarkowską

z powrotem do budynku. Trudno było powiedzieć,

ile osób o tej porze jest w domach, ale zasadniczo

jedna wystarczy, by zaalarmować policję

o podejrzanym hałasie na klatce schodowej.

Nie szkodzi. Na tym etapie była to komplikacja,

z którą Karolina mogła żyć.

– Siarka, poczekaj…

– Na co? Aż ten psychol ją zabije?

– Nie mamy pewności, czy…

– Jeśli to nie Langer, to tym gorzej.

Olgierd przyspieszył kroku i złapał ją za rękę tuż

przed tym, jak weszła na klatkę. Spojrzała najpierw

na jego dłoń, potem na oczy.


– Może wydarzyło się coś innego – zauważył.

– Niby co? Ta dziewczyna od lat nie opuszczała

mieszkania, Padre. Nie pierdol mi tu o tym, że

nagle zapragnęła wyskoczyć do żabki.

Bezradnie wzruszył ramionami, jakby chciał

zasugerować, że musiałby być jasnowidzem, by

rozstrzygnąć, co się wydarzyło. Ona nie musiała.

Weszła do środka, słysząc Padera tuż za sobą.

– Może jakaś nagła sytuacja rodzinna albo…

– I nie odbiera? Nie odpisuje?

– Spróbuj może jeszcze raz.

– Próbowałam przed chwilą, do kurwy nędzy.

Mimo to, wchodząc po schodach, wyjęła komórkę,

czym prędzej wybrała numer i przyłożyła ją do

ucha.

– No i chuj – rzuciła. – Teraz nie ma już nawet

sygnału.

Olgierd milczał, idąc za nią.

– Jak mi zaczniesz mówić, że może rozładował się

jej telefon…

– Nie zacznę.

Szybko doszli do mieszkania Żymełki i przyjrzeli

się drzwiom. Ich kondycja była zbliżona do

przydomowego ogródka – pozostałość dawno

minionego świata, która wiele lat temu powinna

zostać wymieniona.

Gdyby ktoś chciał się tu włamać, nie miałby z tym

wielkiego problemu. Nikt jednak nie chciał.


– Dobra – rzuciła Karolina. – Ty spróbujesz je

wyważyć, ja będę krążyć po klatce i świecić

legitymacją prokuratorską.

– Czy ty siebie słyszysz?

– Głośno i wyraźnie – odparła. – A ty mnie?

Machnął ręką, jakby nie opłacało się odpowiadać.

– Padre…

– To szaleństwo.

– Większym szaleństwem byłoby nierobienie

niczego.

Potrzebował chwili, by na dobre usłyszeć te słowa,

a ona nie miała pojęcia, jaki będzie efekt. W końcu

jednak zobaczyła na jego twarzy to, na co tak

gorączkowo czekała. Zgodę.

– Naprawdę myślisz, że tyle wystarczy, żeby nikt

nie wezwał policji? – mruknął.

– Wystarczy.

Obawiała się, że jej pewność będzie dla

Paderborna niewystarczająca, ale kiedy pokiwał

głową i wziął niewielki rozbieg, zrozumiała, że

w pewnym momencie musiał zdecydować się jej

zaufać.

Przez chwilę przyglądała się, jak potężne kopniaki

lądują na drzwiach, a klamka i zamek powoli się

poddają. Przy odrobinie szczęścia to drugie po

prostu wypadnie. A nawet jeśli nie, to zawiasy

raczej nie sprawiały wrażenia, jakby miały

wytrzymać pod naporem czystej siły fizycznej.

Po chwili Pader zrobił przerwę, otarł pot z czoła

i obejrzał się przez ramię na Karolinę.


– Chcesz się zamienić? – spytał.

– Nie. Dobrze ci idzie.

Olgierd omiótł wzrokiem popękaną futrynę drzwi.

– Ale zdajesz sobie sprawę, że za to odpowiemy?

– W dupie to mam.

– Teraz tak, ale…

– Dla Kamili może liczyć się teraz każda minuta –

wpadła mu w słowo Siarka. – Nie stać nas na

formalności, ściąganie miejscowych

i przekonywanie ich, że mamy rację.

Jedyną odpowiedzią było to, że Paderborn oddał

jej marynarkę, a potem podwinął rękawy koszuli.

Zabrał się do roboty ze zdwojoną mocą, a Karolina

miała wrażenie, że jeszcze moment i dostaną się do

środka.

Głośne walenie w końcu ściągnęło dwie sąsiadki.

Ledwo jednak zobaczyły legitymację prokuratorską,

uznały, że nie chcą mieć nic wspólnego z tym, co

się tu dzieje. Nawet się jej nie przyglądały.

Siarkowska jednak musiała skorzystać z okazji.

– Widziały tu panie kogoś dziś rano? – spytała.

– Nie.

– Nikogo.

– Żadnego kuriera? Dostawcy jedzenia?

– A, ci to cały czas tu kursują – odparła jedna

z sąsiadek i machnęła ręką. – Ta dziewczyna, co tu

mieszka, to w ogóle nie wychodzi.

– I głośno muzyki słucha.


Rozmowie towarzyszyło łupanie, które przywodziło

na myśl nie tyle mężczyznę kopiącego w drzwi, ile

jakiś taran próbujący je sforsować.

– I nigdy nie widziały panie, żeby wychodziła?

– Nigdy.

Druga sąsiadka też pokręciła głową.

– A dziś jakiś kurier był?

– Nie, chyba nie.

Kobieta spojrzała na swoją towarzyszkę, a ta

potwierdziła ruchem głowy. Zaczęły rozprawiać

o tym, że w ich czasach było nie do pomyślenia,

żeby taka śliczna dziewczyna zamykała się w domu

i nie wychodziła. Dzisiejsza młodzież to już nie

potrzebuje drugiego człowieka, mówiły, bo wszystko

ma na tych ekranach i Bóg jeden wie czym.

– W porządku – ucięła Siarka. – Dziękuję.

Kiedy wróciła do Padera, ten z impetem wciąż

próbował wyważyć drzwi. Wyglądały, jakby za

moment miały w końcu spasować. I rzeczywiście

tak się stało. Klamka odpadła, a zamek został

wyłamany razem z zawiasami.

Ciężko dysząc, Olgierd zerknął na Karolinę.

– Zadowolona?

– Będę, jak w środku znajdziemy coś pomocnego.

Odsunęła nogą kawałki drewna i weszła do

mieszkania. Przez moment obawiała się, że ziści się

najgorszy ze scenariuszy, ten, który do tej pory

skutecznie od siebie odsuwała.

Weszła niepewnie do sypialni.


– Siarka? – spytał Paderborn. – Co robisz?

– Szukam ciała.

Olgierd był w innym pokoju, kiedy otwierała

drzwi. W powietrzu unosił się lekko duszący zapach

dobrze przespanej nocy, niewywietrzony rankiem

zaduch. Gdyby mieli odnaleźć zwłoki, poczuliby coś

zupełnie innego.

Nie, było przecież zbyt wcześnie, by zaczął się

proces rozkładu.

Karolina zaczęła się zastanawiać nad tym, czy

Langer zdążyłby zamordować swoją ofiarę i zniknąć

z miejsca zdarzenia w tak krótkim czasie.

Wydawało się to niemożliwe, ale Piotr

niejednokrotnie dokonywał rzeczy, które dało się

tak nazwać.

– Czysto – odezwała się Siarkowska.

– Tutaj też – odparł Pader.

Czekał na nią w pokoju, w którym Żymełka

nagrywała swoje podcasty. Wodził wzrokiem po

materiałach rozłożonych na stole, teczkach

z aktami ustawionych na półkach, a w końcu

skupił się na komputerze przy biurku.

– Nie wygląda, jakby doszło tu do jakiejś

szarpaniny – odezwała się Karolina.

Mruknął potwierdzająco.

– I nic nie wskazuje na to, żeby ktoś czegokolwiek

tu szukał.

– Mhm.

– Aż tyle masz do powiedzenia?


Opadł ciężko na krzesło przy biurku, a potem

obejrzał się na Siarkowską.

– A co byś chciała usłyszeć?

– Coś pomocnego.

– Chętnie bym coś zaoferował – bąknął. – Ale

sama widzisz, że to wygląda, jakby Żymełka po

prostu wyszła.

– Co jest niemożliwe.

Paderborn chciał włączyć komputer, kiedy

uświadomił sobie, że ekran jest wygaszony. Ruszył

myszką, a ten od razu się aktywował. Pokazało się

okienko logowania, on skwitował je cichym

westchnięciem.

– Mam na myśli to, że na razie nasze wejście

wygląda na całkowicie nieuzasadnione – zauważył.

– Już ci mówiłam, gdzie to mam.

Owszem, prędzej czy później będzie musiała się

z tego tłumaczyć przed kimś wysoko postawionym,

ale byłby to problem, tylko gdyby się okazało, że

Kamila rzeczywiście jest bezpieczna. W każdym

innym wypadku przełożeni uznają, że mieli

podstawy, by tu wtargnąć.

Olgierd kliknął w niewielki obrazek na środku

ekranu i przygotował się do wpisania pierwszego

lepszego hasła.

Ekran logowania tymczasem znikł i pojawiła się

tapeta.

Oczywiście, w jakim celu Żymełka miałaby

ustawiać hasło? Mieszkała sama – i z tego, co


mówiła przy poprzednim spotkaniu, Karolina była

jej pierwszym gościem od dawien dawna.

– Przynajmniej tyle – powiedział Paderborn.

Siarka przysunęła sobie krzesło i usiadła obok

niego. Spojrzeli na siebie, jakby nie potrafili

przesądzić, czy ta bliskość pozwoli im na skuteczne

analityczne działanie. Karolinie z pewnością je

utrudniała, toteż czym prędzej skupiła uwagę na

komputerze.

Pech chciał, że sięgnęła do myszki w momencie,

kiedy zrobił to Olgierd. Ich dłonie zetknęły się

i odskoczyły, jakby napotkały coś parzącego skórę.

– Sorry – rzucił Pader.

– To może…

– Chyba ty powinnaś…

Znów na siebie spojrzeli, a ilekroć się to działo,

Siarkowska miała wrażenie, że obydwojgu

w zastraszającym tempie ubywa lat. Było to

przyjemne uczucie, miało jednak też niekorzystną

stronę, bo w jakiś sposób pozbawiało ich

możliwości dojrzałego zmierzenia się z tą sytuacją.

– Może ty sprawdź dokumenty – odezwała się.

– Hm?

– Właściwie zrób cokolwiek, żeby nie było cię obok

mnie.

– Dlaczego?

– Bo się skupić nie mogę.

Kątem oka zauważyła, że obraca do niej głowę,

i zrobiła wszystko, by nie odpowiedzieć na jego


spojrzenie. Złapała za myszkę, a potem wyświetliła

ostatnie rzeczy, jakie Żymełka miała otwarte.

– Dalej tu siedzisz – zauważyła Siarka.

– Zgadza się.

– Mam ci wydać polecenie służbowe?

– Możesz próbować – odparł. – Ale i tak nigdzie się

nie wybieram.

Uśmiechnęła się lekko, a potem skupiła na tym,

co widniało na ekranie. Były to rozbudowane wersje

kosmogramu, jakie znała z portali takich jak

astro.com. Zawierały więcej planet, linie łączące

jakieś punkty wyglądały na jeszcze bardziej

skomplikowane.

Była to czarna magia w nie do końca

frazeologicznym rozumieniu tego pojęcia.

Jedno z okienek było przed innymi, na samym

środku ekranu. Ani chybi to nim zajmowała się

Żymełka, zanim zniknęła. I z jakiegoś powodu tego

nie wyłączyła. Nie miała czasu?

A może celowo zostawiła na wierzchu właśnie to

okno?

– Co to jest? – rzucił Olgierd.

– Radix. Mapa nieba w momencie czyichś

narodzin.

– Czyich?

Poszukała wzrokiem odpowiednich danych, ale

brakowało jakichkolwiek, które pozwoliłyby

stwierdzić, dla kogo został przygotowany ten

kosmogram.
– Słońce w Raku, w ósmym domu – odezwała się.

– I nie tylko ono. To samo dotyczy Marsa, Wenus,

Merkurego i Chirona.

– Okej, ale…

– Ascendent w Skorpionie – rzuciła bardziej do

siebie niż do Padera. – Księżyc w Wodniku.

Olgierd obrócił się w jej stronę.

– I? – spytał.

– Mocna reprezentacja Raka, praktycznie

zdominował cały kosmogram.

– Dobra, ale do kogo należy?

Siarkowska dopiero teraz uświadomiła sobie, że

nie odpowiedziała. Znała ten kołowy schemat dość

dobrze, sama mu się przyglądała.

Czytała też sporo na jego temat. Osoby urodzone

przy takim układzie gwiazd były targane silnymi

emocjami, nawet nimi udręczone. Cechowały się

enigmatycznością i magnetyzmem, kierowały się

często przede wszystkim swoimi pragnieniami.

– Do Langera – odparła.

– Na pewno?

– Na sto procent.

Paderborn nie wnikał, skąd wynika to

przekonanie. Może i dobrze. Karolina spędziła

godziny na analizowaniu tego kosmogramu

i próbach wyciągnięcia z niego czegoś, co mogłoby

okazać się przydatne.

W dużej mierze dawał obraz człowieka, którego

ścigała. Nie uwzględniał jednak, że demon, który


w nim drzemał, skrzywił go bardziej, niżby to

wynikało z ogólnych predykcji kosmologicznych.

– Więc co? – spytał Pader. – Potwierdziła, że to on

odpowiadał za przynajmniej jedno zabójstwo?

Znalazła jakiś dowód?

Karolina sprawdziła kolejne otwarte okienko. To

przedstawiało jakieś wykresy, ale nie miała pojęcia,

co konkretnie oznaczają. W następnym zobaczyła

plik tekstowy z równie enigmatycznymi dla niej

danymi.

Wyświetliła kolejne okno i całkowicie zdębiała.

Patrzyła na przeglądarkę, w której otwarta była

strona astro.com. A konkretnie ten jej dział, który

odpowiadał za analizy geograficzne.

– Co to jest? – rzucił Olgierd.

Siarka doskonale znała odpowiedź. Nieraz

widywała tę mapę świata, przedzieloną kolorowymi

pionowymi liniami, przy których widniały symbole

niezrozumiałe dla nikogo, kto nie interesował się

tematem.

– Mapa – odparła nieobecnym tonem Karolina.

– Widzę, że mapa, ale…

– To astrologia geograficzna, Padre – ucięła. – Na

podstawie twojej daty urodzenia pokazuje ci,

w którym miejscu odniesiesz największe sukcesy

w życiu zawodowym, prywatnym, gdzie będziesz się

rozwijał, gdzie odpoczniesz i tak dalej. Może ci dać

pojęcie o tym, gdzie najlepiej jeździć na wakacje,

ale też gdzie najlepiej się osiedlić. I właściwie

podpowiedzieć mnóstwo innych rzeczy.


Olgierd wodził wzrokiem po widocznych na mapie

wielobarwnych liniach, które wyginały się,

przecinały, krzyżowały albo od siebie oddalały.

– Wygląda na to, że Żymełka szukała jakiegoś

konkretnego miejsca – odezwała się Karolina.

– Jakiego?

– Tego, gdzie znajdzie się kolejne ciało? A może

tego, gdzie przebywa zabójca?

– I na jakiej podstawie miałaby to niby ustalić?

– Nie wiem – przyznała Karolina. – Ale mamy

spore zawężenie.

– Znaczy?

– Szukamy miejsca nad Odrą, prawda?

Oboje zbliżyli się nieco do monitora. Tylko jedna

z widocznych linii, zielona, z symbolem oraz

adnotacją DC, biegła w miejscu, gdzie istniała

szansa na skrzyżowanie się z nurtem tej rzeki.

Siarkowska szybko przybliżyła mapę. Przez

moment szukała na niej Odry, okazała się jednak

zbyt szczegółowa, żeby trafić na koryto. W końcu je

odnalazła, kiedy jednak przybliżyła jeszcze bardziej,

rzeka okazała się Wartą.

– Spróbuj trochę na zachód, w kierunku granicy –

zasugerował Pader.

Miał rację, Odra na pewnym odcinku oddzielała

przecież Polskę od Niemiec. Wystarczyło

wyśrodkować na jakimkolwiek mieście, które miało

ją w nazwie. Dzięki temu w końcu namierzyli rzekę

i zaczęli przesuwać mapę wzdłuż jej biegu.


Nagle napotkali na zieloną linię, która go

przecinała.

– Gdzie to jest? – rzucił nerwowo Olgierd.

Karolina nieznacznie oddaliła.

– Zielonogórski Las Odrzański – powiedziała. –

Między Sulechowem a Czerwieńskiem.

Miejsce wydawało się odludne, ale Siarka szybko

włączyła Google Maps, by sprawdzić, czy istotnie

nic znaczącego się tam nie mieści. Kawałek dalej

były jakaś przystań, kamień pamiątkowy i wyraźnie

widoczne starorzecze. Poza tym jednak nic.

– Wygląda na dobre miejsce, gdybyś chciała się

ukryć – zauważył Olgierd.

– To prawda.

Siarkowska przełączyła z powrotem na mapę

portalu astrologicznego i oddaliła nieco.

– Dobra, co to za linia? – spytał, wskazując

palcem zieloną pionową kreskę. – Co konkretnie

oznacza?

Kiedy Karolina na nią kliknęła, po prawej stronie

pokazały się wszystkie konieczne informacje.

– Descendent – oznajmiła.

– Czyli?

– Przeciwieństwo ascendentu.

– Siarka…

– Zachodzący punkt zodiaku – odparła. – O ile

wiem, chodzi o to, że planeta, która zachodzi za

horyzont w momencie naszego urodzenia, mówi

o naszych kontaktach z innymi ludźmi.


– Okej.

– Tutaj na descendencie jest Merkury.

Pader obrócił się w jej stronę, podczas gdy ona

czytała krótką informację, która widniała przy linii.

– Tutaj możesz osiągnąć jasność i zrozumienie we

wszystkich swoich relacjach – przetłumaczyła. –

Linia ta stanowi dobrą podstawę dla umów

i procesów prawnych.

Przebiegła wzrokiem po dalszej części, nim

znalazła to, czego szukała.

– Merkurialny wpływ tego miejsca sprawia, że

wszystko, co robisz, jest bardziej efektywne,

szczególnie jeśli te przedsięwzięcia wymagają

chłodnego, wyrachowanego i pozbawionego

sentymentów podejścia.

Karolina się wyprostowała, wbijając wzrok przed

siebie.

– To może być to – odezwała się.

– Ale…

– Jeśli zabójca szuka dobrego miejsca do

popełnienia przestępstwa, brzmi to jak całkiem

niezły kandydat.

Oddaliła szybko mapę, by potwierdzić to, co

przypuszczała.

– Linia tego descendentu w żadnym innym

miejscu nie krzyżuje się z Odrą – zauważyła.

– Więc myślisz, że on na tej podstawie wybiera

lokalizacje?
– Może – odparła. – Sam widzisz, ile jest tych linii

i jak muszą się zmieniać w zależności od tego, co

przyjmiesz za punkt centralny. A ten nie zawsze

musi być miejscem twojego urodzenia, możesz

wykorzystać lokalizację, w której obecnie się

znajdujesz, bo gwiazdy przecież rozkładają się

wtedy na nieboskłonie inaczej.

Paderborn zamilkł.

– Morderca może raz brać pod uwagę linię, gdzie

przecinają się na przykład Słońce i Mars, innym

razem linię ascendentu, Chirona, Medium Coeli…

– Niech to chuj – rzucił Olgierd, wyraźnie nie

odnotowawszy tych szczegółów.

Karolina musiała zgodzić się z jego oceną.

– Wygląda więc na to, że mamy miejsce – dodał. –

Potrzebny nam tylko konkretny moment.

– Czekaj…

– No?

Nadzieja w głosie Paderborna była tak wyraźna,

że Siarka nie bardzo wiedziała, jak powinna

powiedzieć mu o tym, co właśnie zauważyła.

Zamiast tego wskazała mu dane na górze ekranu,

mając nadzieję, że sam wszystko z nich odczyta.

– Co to jest? – rzucił.

– Informacja o tym, dla kogo był wygenerowany

ten wykres.

– No i?

– Znak słoneczny: Panna. Ascendent: Baran.

Znak księżycowy: Bliźnięta.


Olgierd ściągnął brwi, dopiero teraz zaczynając

rozumieć, w czym rzecz.

– Mówiłam ci, że Langer urodził się 12 lipca, kiedy

Słońce było w Raku – powiedziała Karolina. – Jego

ascendent to Skorpion, a Księżyc ma w Wodniku.

– Więc to nie on.

– Najwyraźniej, ale…

– Co?

– Pamiętasz, co powiedziała Żymełka, kiedy

analizowała wszystkie daty zabójstw, żeby wykazać,

że jedno z nich nie pasuje?

Prawdopodobnie nawet gdyby Paderborn to

zarejestrował, nie potrafiłby odtworzyć. Siarkowska

mogła jednak zrobić to bez problemu.

– Wszystkie pozostałe daty zabójstw korelują ze

zjawiskami korzystnymi dla osoby, której znak

słoneczny to Panna – powiedziała.

Pobrano ze strony pijafka.pl


14

Sępolno, Wrocław

Kilka godzin zajęło im przekopanie wszystkiego, co

było na komputerze Żymełki. I im więcej czasu

mijało, tym mniej doskwierała im świadomość, jak

niewiele go mają. W końcu musieli pogodzić się

z niepodważalnym faktem, że upłynęło go

stanowczo za dużo, by myśleć o skutecznym

ratunku dla Kamili.

Instynkt śledczy i doświadczenie kazały się

skupić na tym, co mogą wywieść z materiału

dowodowego – a konkretnie tej jego części, której

dotychczas nie zdążyli sprawdzić. Jeśli istniał jakiś

ratunek dla Żymełki, to właśnie tam.

Zabrali papiery, które trzymała rozłożone na stole,

i posegregowali mniej więcej tak, jak zostawiła je

podcasterka. Wykorzystując jeden z kartonów,

znieśli je do barracudy, po czym wrócili na górę, by

zamknąć mieszkanie.
Cudów nie zdziałali, w takiej sytuacji jednak

żadne z nich nie miało zamiaru się tym

przejmować. Należało wrócić do Warszawy,

przeanalizować cały materiał i liczyć na to, że

cokolwiek z niego wyciągną.

Pader zasiadł za kierownicą, gotowy uruchamiać

silnik, kiedy zorientował się, że Karolina nadal stoi

obok auta.

– Co jest? – rzucił.

– Jesteśmy padnięci, Padre.

– Nie pierwszy i nie ostatni raz w życiu, ale…

– Zjedzmy coś – ucięła. – Odsapnijmy, zbierzmy

siły.

– Jakoś nie jestem głodny.

Siarkowska otworzyła drzwi i oparła się o nie,

ewidentnie nie zamierzając wsiadać do auta.

– A myślisz, że ja jestem? – mruknęła.

– W takim razie wskakuj i spadamy stąd.

Zamknęła drzwi zbyt mocno i zbyt zdecydowanie,

by Olgierd mógł się łudzić, że ma cokolwiek do

gadania. Westchnął, a potem wysiadł z barracudy.

Karolina już wpatrywała się w komórkę.

– Kilka minut stąd jest latynoska restauracja –

zauważyła. – La Habana.

– Słuchaj, ja naprawdę…

– Nie obchodzi mnie, co ty naprawdę. Zaraz oboje

padniemy i nikomu się to nie przysłuży.

Najchętniej wsiadłby z powrotem do auta

i odjechał. Gdziekolwiek, byleby działać, byleby nie


pozostawać biernym. Mieli istotne informacje, mogli

zrobić z nich użytek. Tyle że tak naprawdę nie

prowadziły do niczego konkretnego.

Ostatecznie Pader skapitulował, świadomy, że

jego protesty na niewiele by się zdały Zanim jednak

obrócił się w stronę, którą wskazywała Karolina, ta

otworzyła bagażnik i zaczęła przeglądać materiały

w pudle.

– Co robisz?

– Biorę ostatnie rzeczy, nad którymi pracowała

Żymełka.

– Po co?

– Żeby się czymś zająć, czekając na jedzenie, i nie

musieć słuchać twojego gadania.

– Mhm.

Ruszyli na piechotę wąską uliczką Pierwszej

Dywizji w kierunku 8 Maja – Paderborn rozglądając

się na boki, Karolina skupiając na pierwszych

notatkach i wydrukach Kamili. Jeśli wnosić po jej

minie, nie zanosiło się na przełom.

Mijali stare garaże, zaparkowane byle jak

samochody i czekające na lepsze czasy przyczepy

kempingowe z przaśnymi firankami w oknach.

Zieleni było tu nieco więcej, choć składała się na

nią głównie dziko rosnąca natura.

Elewacje tu i ówdzie były odnowione, wciąż

jednak dało się odczuć w powietrzu exodus,

wydawało się bowiem, że każdy, kto mógł, opuścił

to miejsce. Zostali tylko ci, którzy mieszkali tu od

bez mała paru dekad.


Kiedy dotarli pod wskazany adres, Olgierd

powiódł wzrokiem na wszystkie strony.

– Gdzie ta knajpa?

– Na mapie jest tu – odparła Karolina, pokazując

mu telefon.

Miała rację, stali tuż przy rogu budynku,

restauracja powinna być w tym samym miejscu.

Zamiast tego jednak Paderborn dostrzegł gabinet

ginekologa. Dopiero po chwili wypatrzył drzwi, nad

którymi widniała niebieska reklama z napisem „La

Habana”.

– To wygląda jak wejście do jakiejś klatki

schodowej – zauważył.

– Czyli całkiem nieźle.

Przyjrzawszy się miejscu z bliska, zmienił zdanie.

Szyld przywodził na myśl raczej jakiś sklep. Tak czy

inaczej nie miał zamiaru wdawać się z Karoliną

w dyskusję – zamiast tego przytrzymał drzwi

i przepuścił ją w progu. Spodziewał się, że

niepozorny z zewnątrz lokal okaże się jakąś

wystawną, ukrytą perłą wrocławskiego świata

kulinarnego, kiedy jednak zobaczył płytki na

ścianach, pozwolił sobie na pewną rezerwę.

Atmosfera była jednak swojska i przyjazna,

a zapach kubańskich i hiszpańskich dań sprawił,

że żołądek wywrócił mu się na drugą stronę. Czym

prędzej złożyli zamówienie – Olgierd zdecydował się

na fritura de bacalao, czyli w gruncie rzeczy

kawałki dorsza w panierce, Siarka zaś na

empanadas z serem i szpinakiem.


Jedli w milczeniu, ona skupiona na materiałach,

którymi przykryła niemal cały dość duży stół, on

pogrążony we własnych myślach. Oscylowały wokół

jednego tematu.

– Jesteś pewna? – odezwał się z pełnymi ustami.

– Co do tego, że wezmę jeszcze te kulki

ziemniaczane?

– Co?

– Papas rellenas.

Paderborn potrząsnął głową, dopiero teraz zdając

sobie sprawę z tego, że odpłynął myślami dość

daleko.

– Mam na myśli te znaki zodiaku Langera –

podjął. – Może ci się coś pomyliło albo…

– Nie ma szans.

– Więc tak z pamięci jesteś w stanie je bez

żadnego zawahania wyrecytować?

– Tak – odparła. – I to nie tylko te, które ci

rzuciłam. Langer ma dużą koncentrację planet

w Raku. Mars, Wenus i Merkury są tam zamknięte,

w ósmym domu. No i oczywiście ma tam Słońce. To

wszystko wskazuje przede wszystkim na to, że

fascynuje się tajemnicą życia i śmierci, zgłębia ją

i…

– Dobra – przerwał jej Pader. – Czyli na tysiąc

procent tamta mapa nie dotyczyła jego.

– Na tysiąc dwieście.

Olgierd odłożył sztućce.

– W takim razie kogo?


– Nie wiem – odparła ciężko Karolina.

– Rzeźnika znad Odry?

– Na to wskazywałaby czysta logika – odparła

Siarkowska, rozglądając się.

W lokalu nie było wielu klientów, ci jednak, którzy

zdecydowali się dziś na kubańskie czy hiszpańskie

dania, raz po raz zerkali na dwójkę nietypowych

gości, którzy zaanektowali jeden wieloosobowy stół.

– To by znaczyło, że Żymełka jakimś cudem

namierzyła tego gościa – zauważył Paderborn.

– No tak.

– Jakim?

– Nie mam pojęcia – powtórzyła Karolina i też

odstawiła sztućce. – Ale przychodzi ci do głowy inne

wytłumaczenie?

Był tak samo pogubiony jak ona. Mieli przed sobą

konkret, nie wiedzieli jednak, jak z niego

skorzystać. Sama lokalizacja niewiele mówiła,

wszak mogła oznaczać wszystko. Niekoniecznie

miejsce kolejnego zabójstwa.

Ale nawet gdyby, to bez konkretnej daty błądzili

we mgle.

– Wywnioskowałaś coś z tego? – zapytał Olgierd,

wskazując dokumenty na stole.

– Na razie tyle, że nie wiem o astrologii absolutnie

nic.

– Chyba coś jednak wiesz.

Karolina przeczesała dłońmi włosy i odchyliła się,

lekko przy tym stękając. Jej kręgosłup ewidentnie


apelował o to, by spędziła choćby trochę czasu

w innej pozycji, nie pochylając się nad niczym.

– To są naprawdę szczegółowe rzeczy –

powiedziała. – A im więcej czytam, tym bardziej

zdaję sobie sprawę, o jak wielu nie mam zielonego

pojęcia.

– Może to dobrze o tobie świadczy.

– Daj spokój.

– Tylko mówię – burknął Pader. – Czasem

niewiedza dobrze świadczy o człowieku.

Siarkowska złożyła ręce na stole i przypatrzyła się

Olgierdowi.

– Chcesz prosty test na to, czy to działa? – rzuciła.

– Nie.

Krótko przewróciła oczami.

– Jakiś czas temu przeprowadzono w Stanach

badania – podjęła. – Zgadnij, jaki znak solarny ma

większość seryjnych zabójców.

– Królik?

– Rak, Padre – odparła pod nosem. – Wprawdzie

ex aequo z…

– I to ma mnie przekonać?

Karolina lekko się pochyliła, skrzywiła, a potem

na powrót wyprostowała.

– Do niczego nie zamierzam cię przekonywać –

powiedziała. – Chcę tylko, żebyś otworzył trochę

oczy i głowę.
– Na to, że te badania zapewne zleciła Fundacja

na Rzecz Uznania Raka za Najbardziej

Niebezpieczny Znak?

Siarka machnęła ręką i na powrót skupiła się na

materiałach. Przez moment je przesuwała, a on

zajął się swoim daniem.

– To działa, Padre – mruknęła, nie podnosząc

wzroku. – Nie wiem jak, nie wiem dlaczego, ale

działa. Niektóre spośród rzeczy pojawiających się

w twoim kosmogramie są tak szczegółowe, że to

niemożliwe, by tak się wstrzelić.

– To ogólniki pasujące do każdego.

– Niekoniecznie – odparła i spojrzała mu w oczy. –

Im więcej danych weźmiesz pod uwagę, tym

bardziej szczegółowa jest analiza.

– Bo ten, kto ją wykonuje, potrafi z ciebie czytać

rzeczy, które pomagają w…

– Nie – ucięła. – Czasem po drugiej stronie masz

nie człowieka, tylko algorytm zbudowany na bazie

wielu tysięcy lat doświadczeń astrologicznych.

Paderborn machnął ręką.

– Jak wklepałam do Google’a twój ascendent,

znak solarny i księżycowy, wiesz, co mi wyskoczyło?

– Że w poprzednim życiu byłem kapibarą?

– Że lubisz stare samochody.

Olgierd przechylił głowę na bok w geście

powątpiewania.

– Jakie było prawdopodobieństwo, że coś takiego

wyskoczy? – spytała Karolina. – Jak duże ryzyko

podejmowałyby osoby projektujące ten automat,


zakładając, że akurat wstrzelą się z motoryzacją?

To bez sensu. Gdybyś lubił najnowsze modele aut,

jak większość ludzi, sami by się zdyskredytowali.

– Aha.

– „Aha”? – przedrzeźniła go Siarka. – To jest twój

kontrargument?

Nie czuł przesadnej potrzeby analizowania, w jaki

sposób moment jego urodzenia miałby wpływać na

to, jakie samochody lubi. Ani tym bardziej

ustalania, dlaczego algorytm wypluł akurat to,

a nie coś innego.

Bardziej interesowała go inna kwestia.

– Czemu w ogóle mnie sprawdzałaś? – rzucił.

Karolina odchrząknęła cicho i opuściła wzrok na

materiały.

– I czy nie trzeba do tego godziny urodzenia?

– Trzeba.

– Więc…

Przesunęła jeden z dokumentów i położyła go na

kupce tych, które już przejrzała.

– Siarka?

– No co?

– Dzwoniłaś do urzędu, żeby się tego dowiedzieć?

– Może.

– Jezu… Przecież to tego potrzeba interesu

prawnego.

– Jakiś tam znalazłam.


Wyraźnie nie chciała, by drążył temat jej

determinacji, a on nie miał zamiaru wprowadzać jej

w zakłopotanie. Przesunął wzrokiem po jakichś

obliczeniach, którym się przyglądała.

– I co jeszcze ci tam wyszło? – spytał.

– Że jesteś wyjątkowym upierdliwcem.

– Do tego nie potrzebowałaś kosmogramu.

Uśmiechnęła się, ale wciąż na niego nie patrzyła.

– Że lubisz wysiłek fizyczny – podjęła. – I że

potrzebujesz go codziennie.

Miała rację, przynajmniej jeśli chodziło o to, że

ludzie stojący za algorytmami sporo ryzykowali.

Wystarczyło, by chodził na siłownię trzy razy

w tygodniu, a ta prognoza byłaby chybiona i czarno

na białym dowodziłaby, że astrologia to jedna

wielka hucpa.

Pader jednak faktycznie codziennie musiał choć

trochę się poruszać. Kiedyś systematycznie wstawał

bladym świtem, by zażyć dawki sportu, teraz

zazwyczaj decydował się na to wieczorami lub

nawet nocą. Nie było dla niego pory zbyt późnej –

szczęśliwie nie tylko dla niego. Siłownie wpuszczały

nocą na kod QR, a jeśli naprawdę nie miał czasu,

wybierał się na krótki bieg po śpiącym Mokotowie.

– Coś jeszcze? – spytał.

– Że weźmiesz rozwód.

– O Boże, w sensie, że jeszcze jeden?

Posłała mu krótkie, znaczące spojrzenie.

– I że będziesz musiał się postarać, żeby dziecko

na tym nie ucierpiało – dodała. – Plus, że musisz


uważać na kręgosłup. Więcej nie pamiętam.

– A brzmisz, jakbyś pamiętała.

– To może masz coś ze słuchem.

Ewidentnie coś więcej było na rzeczy, ale może

zbyt dalece dotyczyło ich relacji, by pociągnęła ten

temat. Właściwie Pader nie mógł się dziwić,

spodziewał się bowiem, że w takich analizach

wyskakują głównie rzeczy dość osobiste.

Strzał z kręgosłupem też wydawał się trafiony, bo

kiedy zaczynał z ciężarami, nie zawsze o niego dbał.

Konsekwencje błędów popełnionych na początku

ciągnęły się do dzisiaj.

To także było dość ryzykowne stwierdzenie, bo

sport wcale nie musiał oznaczać ćwiczeń siłowych.

Większość dyscyplin wpływała na kręgosłup raczej

korzystnie.

– A co tam gwiazdy mówią o mojej przyszłości?

Karolina westchnęła.

– Nie o to w tym chodzi – odparła.

– A o co?

– Astrologia nie przewiduje przyszłych zdarzeń,

Padre – oznajmiła łagodnym tonem Siarka, wciąż

przesuwając dokumenty. – Pokazuje ci raczej, na co

powinieneś zwrócić uwagę. Ma wartość

introspektywną. Pozwala ci lepiej zrozumieć

samego siebie, spojrzeć w głąb psychiki. I zrobić

użytek z tego, co…

Kiedy urwała, zrozumiał doskonale dlaczego.

Znalazła coś.
– Co jest? – rzucił szybko.

– Hm…

– Nie mrucz, mów.

Karolina skinieniem głowy zasugerowała mu, by

sam zobaczył, a on czym prędzej się podniósł,

obszedł stół i stanął obok niej. Pochylił się,

wspierając o blat i odnosząc wrażenie, że ta nagła

bliskość utrudni mu dostrzeżenie czegokolwiek, na

co Siarka zwróciła uwagę.

Wskazała palcem ciągi znaków, stopni kątowych

i jakichś symboli, które wprawdzie kojarzył

z planetami, ale nie potrafił ich przyporządkować

do czegokolwiek.

Jeden z wersów był potrójnie podkreślony, jakby

pojedyncza linia nie wystarczyła. Tuż obok widniało

kilka wykrzykników.

– Co to jest? – rzucił.

– Jakieś zjawisko astrologiczne – odparła

Karolina. – Tranzyty, które tego dnia…

Urwała, mrużąc oczy, jakby druk jakimś

sposobem nagle stał się mniejszy.

– Okej – rzuciła. – Ten pierwszy symbol to Słońce,

obok niego są Byk i Bliźnięta.

– I? O co chodzi?

– Najwyraźniej o to, że Słońce przechodzi tego

dnia z pierwszego znaku do drugiego.

– I to ma jakieś znaczenie?

– Nie wiem – odparła Siarkowska. – Ale spójrz, co

jest obok.
Te symbole także kompletnie nic mu nie mówiły.

Rozumiał tylko trójkąt między nimi, choć i on

zapewne miał jakieś ukryte znaczenie.

– Lilith ustawia się w trygonie do Wenus –

oznajmiła Karolina.

– Co?

– To harmonijny aspekt, sto dwadzieścia stopni…

– Siarka – uciął Olgierd. – Nic z tego nie łapię.

– Chodzi o kątową odległość między jednym

a drugim ciałem niebieskim – powiedziała

i machnęła ręką. – Nieważne. Liczy się to, że trygon

to korzystne ułożenie na ekliptyce.

Paderborn miał ochotę powtórzyć dokładnie to

samo, co przed momentem. Szczęśliwie Karolina to

dostrzegła.

– Z jakiegoś powodu Żymełka uznała, że to istotna

informacja – zauważyła. – Nic innego nie jest

podkreślone. A ona w dodatku nie wyglądała mi na

osobę, która często używałaby tylu wykrzykników.

– Ale co nam to daje?

– Wszystko.

Wyciągnęła telefon, a potem zaczęła szperać po

stronach, które sprawiały wrażenie, jakby zostały

zaprojektowane dobrych kilka lat temu i od tamtej

pory nie przeszły żadnej aktualizacji.

– Co robisz?

– Szukam – odparła.

– Widzę, ale czego?

Na moment oderwała wzrok od komórki.


– Mamy tutaj dwie daty, Padre – oznajmiła. –

Moment przejścia Słońca z Byka do Bliźniąt i ten

trygon Lilith z Wenus.

– Co to, kurwa, jest Lilith?

– Czarny Księżyc.

– Co?

– Wskazuje na twoje ukryte, często mroczne

instynkty. To ciemna strona duszy.

– Jak ostatnio sprawdzałem, wokół Ziemi krążył

tylko jeden Księżyc.

Karolina przez moment wklepywała coś na

ekranie, raz po raz zerkając na notatki Żymełki.

– Nie chodzi o realne ciało niebieskie – odbąknęła.

– Tylko o pusty punkt na elipsie.

– Ale…

Nie dokończył, Siarka bowiem odwróciła się do

niego tak raptownie, że musiał urwać. Całą sobą

komunikowała mu, że znalazła dokładnie to, czego

szukała.

– Mamy to, Padre – oznajmiła, sama chyba nie

dowierzając.

– Datę?

Skinęła głową powoli i z wyraźnym wahaniem.

– Jesteś pewna?

– Tak.

– Nie wyglądasz.

– Bo chyba nie do końca wierzę – odparła.


Potrząsnęła głową, jakby potrzebowała tego, by

myśli ułożyły się w coś, co nadawało się do

przekucia w zborny komunikat dla Olgierda.

– Obydwa te zdarzenia kosmiczne przypadają na

jeden dzień – oznajmiła. – Dwudziestego maja.

– Kurwa, to pojutrze.

Potwierdziła cichym mruknięciem.

– Słońce przejdzie z Byka do Bliźniąt dokładnie

o 14.59, trygon Lilith z Wenus będzie miał miejsce

trochę wcześniej, o 7.37.

Nagle otoczyła ich cisza tak szczelna, że wydawała

się odcinać ich od wszystkiego, co działo się

w lokalu. Muzyka zanikła, głosy innych klientów

również się rozpłynęły. Zostały jedynie

niewypowiedziane jeszcze słowa, które oni dwoje

już do siebie skierowali.

– Mamy miejsce – zwerbalizowała je Karolina. –

I mamy dokładny czas.

Paderborn poczuł na ramionach ciarki, które

powoli rozchodziły się po reszcie ciała.

Żymełka odkryła, gdzie zabójca zamierza zabić.

Pobrano ze strony pijafka.pl


ROK 2016

Adnotacje i spostrzeżenia

27 sierpnia 2016 roku.

Wschód słońca: godzina 05.39.

Zachód słońca: godzina 19.35.

Faza Księżyca: dąży do nowiu.

Słońce w znaku Panny.

Obiekt: kobieta, zamieszkała we Wrocławiu. Wiek:

26 lat.

Fizyczna i psychiczna wytrzymałość obiektu jest

imponująca, jakkolwiek jego zdolności

intelektualne wydają się ograniczone. Gdy poznała

ostatnie zadanie, wciąż wierzyła, że wykonanie go

jest drogą ku przeżyciu.


Otrzymała metalowe obcęgi i krótką informację,

by wyrwać sobie zęby.

Nie wszyscy byli w stanie dotrzeć do tego

momentu, co należy uznać za rozczarowujące, sam

test bowiem jest dość dobrym wyznacznikiem

ludzkiej natury.

Za każdym razem ciekawi mnie po pierwsze, czy

obiekt jeszcze wierzy, że czeka na niego ratunek,

a po drugie, czy będzie gotów zrobić to, o co jest

proszony.

Niełatwo wyrwać sobie ząb. Ból, który się z tym

wiąże, jest nie mniejszy niż psychiczny opór przed

dokonaniem samej czynności. Jeśli dodać do tego

metalowe obcęgi, które mają do tego posłużyć,

sytuacja komplikuje się dla obiektów jeszcze

bardziej.

Zapewniam ich jednak, że to już ostatnie, czego

muszą doświadczyć, by to wszystko się skończyło.

Nie mijam się z prawdą. Niedługo po tym

odbieram im życie, bo traci dla mnie jakąkolwiek

wartość poznawczą.

Czasem robię to w miejscu, gdzie potem

pozostawię zwłoki. Innym razem wcześniej, po czym

przewożę ciała w uprzednio upatrzoną lokalizację.

Nie sama Odra jest kluczowa, lecz woda. Wolę

jednak pozostawać w obrębie jednego naturalnego

cieku.

Obiekt, który obecnie obserwuję, zginie jutro,

kiedy Wenus wejdzie w koniunkcję z Jowiszem, pod

koniec obecnego znaku Panny, Księżyc zaś będzie

przebywał w Raku. Stanie się to pod Wrocławiem.


Na razie jednak kobieta jest przekonana, że

wymagam od niej jednego, ostatniego poświęcenia.

Zapewniam ją, że kiedy to zrobi, zostanie jej

dostarczona woda. Być może jakieś jedzenie,

oczywiście odpowiednio rzadkie.

Waha się, bije z myślami. To normalne.

– Nie masz się czym przejmować, Aniu –

zapewniam.

To jeden z niewielu obiektów, z którymi nawiązuję

bezpośrednią rozmowę. Od pewnego czasu nie

używam już modulatora głosu, chcę bowiem, żeby

Ania zobaczyła we mnie realną osobę.

I uświadomiła sobie, że skoro nie kryję się za

modulatorem, jestem bliżej niej. Istotne jest także

to, by słyszała łagodne nuty w moim głosie.

– Proszę… błagam cię, ja nie potrafię…

– Potrafisz – mówię. – To tylko chwilowy ból,

potem wszystko będzie dobrze.

– Nie mogę…

– To nie jest na całe życie – podnoszę ją na duchu.

– Jest mnóstwo możliwości, by wypełnić te ubytki.

Nic tak naprawdę nie tracisz. A zyskasz wolność.

Musisz tylko pokazać mi prawdziwą odwagę

i determinację. Muszę zobaczyć, że naprawdę

chcesz stąd wyjść. Że zasługujesz na powrót do

swojego świata.

Wierzy mi. Do tej pory przecież spełniała się

każda ze złożonych przeze mnie obietnic. Każde

mutylacyjne zadanie przynosiło dokładnie taki

rezultat, jakiego obiekt się spodziewał.


Woda za ogolenie głowy na zero, jedzenie za

poranienie piersi. Najbardziej opłacalne było

wykonanie zadania polegającego na umieszczeniu

w odbycie ostrego, poszarpanego kawałka metalu.

Krwotok był obfity, obrażenia wewnętrzne

oczywiste, obiekt otrzymał jednak za to miskę

kaszy oraz pół litra wody.

Po wszystkich minimalnych porcjach oraz

surowym mięsie, które wedle moich dość

przekonujących zapewnień było ludzkie, działało to

na przedmiot obserwacji w wyjątkowo korzystny

sposób.

Mięso w istocie pochodziło od lokalnych

dostawców, o czym informuję obiekt, by ten

zrozumiał, że sytuacja, w której się znajduje, nie

jest tak zła, jak się wydawało.

– To już ostatnia prosta – mówię.

– Boże…

Trochę trwa, nim Ania wreszcie złapie lewą górną

jedynkę w metalowe obcęgi. Obiekty zazwyczaj

zaczynają właśnie od tego zęba. Początkowo

niepewnie, krzywiąc się i płacząc, nie wykonują

jednego, szybkiego ruchu, tylko powoli ciągną.

To duży błąd.

– Musisz to zrobić mocno i zdecydowanie –

podsuwam. – Nie myśl o niczym poza przeżyciem.

Ania wydaje się z siebie długi, głośny krzyk,

chwyta mocniej obcęgi, drugą dłoń zaciska na

nadgarstku. Ciągnie z całej siły, aż głowa idzie jej

do przodu. Drze się wniebogłosy, czego nie

doceniam.
Wykonuje jednak zadanie. Krew leje się jej z ust,

mieszając się z płynem wyciekającym z nosa. Ząb

leży na ziemi, nieco ułamany. Odłamki zostały

w dziąśle i jeśli Ania przeżyłaby dostatecznie długo,

niewątpliwie miałaby z tego tytułu problemy.

Obcęgi nie są sterylne, z pewnością wda się

zakażenie.

– Kontynuuj – mówię.

Przy drugim zębie zawsze jest im ciężej, wiedzą

bowiem, jak ogromny wywołuje to ból. Czasem od

razu udaje im się go wyrwać, innym razem

potrzebują odpocząć. Przy trzecim czy czwartym

jest nieco lepiej, bierze górę jakaś wypadkowa

rezygnacji i instynktu przetrwania.

Przyglądam się, jak Ania wyrywa kolejny ząb,

a potem trzęsie się, łkając żałośnie. Widzę puste

miejsca w dziąsłach, których stara się nie dotykać

językiem. Zaraz potem zasłania dłońmi usta, jakby

wstydziła się mojego wzroku. Nie ma czego.

Pozwalam jej działać dalej, ale już tego nie

oglądam. Mam wszystko, czego potrzeba.

Nazajutrz odpalam silnik i jadę do wsi pod

Wrocławiem. Nikt nie powinien się tam nami

interesować, zawsze wybieram lokalizacje tak, by

mój samochód wyglądał na coś, co stoi na swoim

miejscu.

Rano wreszcie otwieram drzwi klatki, w której od

trzech i pół tygodnia trzymam Anię. Jest

półprzytomna, w kaszy bowiem znajdował się

środek, którego w weterynarii używa się do

usypiania zwierząt.
Przykładam ostrze noża rzeźnickiego do jej szyi,

myśląc o tym, jak szybko da się pozbawić człowieka

życia. Ale ja nie mam zamiaru tego robić. Dokonuję

dzieła powoli, bardzo powoli, raniąc wszystkie

części ciała, łamiąc kość po kości, przecinając

ścięgno po ścięgnie.

Ciało musi być odpowiednio przygotowane, by

uczynić z niego dzieło sztuki.

Potem umieszczam je w miejscu, gdzie policja je

odnajdzie.

Odjeżdżam, nie przejmując się śladami

traseologicznymi. Zazwyczaj wybieram drogi

dojazdowe utwardzone na tyle, by opony nie

zostawiały po sobie odcisków. A jeśli nie, dbam

o to, by zatrzeć trop lub staram się wybrać dzień,

w którym pada deszcz.

Wiem, że nic mi nie grozi. Umysł mam w formie,

a w trakcie koniunkcji Wenus z Jowiszem w Pannie

i Księżyca w Raku nic mi nie grozi.

Pobrano ze strony pijafka.pl


ROK 2024

Plac Unii Lubelskiej, Warszawa

Olgierd wracał do domu z torbą sportową

przewieszoną przez ramię, żałując, że nie został

w siłowni dłużej. Kolejne ćwiczenia pomagały mu

oczyścić umysł i nie myśleć o niczym poza

wykonywanymi powtórzeniami – co było szczególnie

pomocne w sytuacji, kiedy multum innych rzeczy

próbowało dobić się do jego głowy, jak teraz.

Kontynuowałby w najlepsze, dał sobie jednak

w kość tak mocno, że racjonalnie rzecz biorąc,

powinien na tym poprzestać. Gdy szedł przez plac

Unii, korciło go przez moment, by zawrócić.

Zamiast tego przyspieszył, jakby dzięki temu

udało mu się uciec od goniących go myśli,

a pozostawanie w ciągłym ruchu dawało mu jakieś


wytchnienie. Do pewnego stopnia być może tak

było, miasto jednak nie chciało współpracować.

Zatrzymał się na czerwonym świetle przed

przejściem dla pieszych i zaklął.

Niemal od razu wróciło wszystko to, co obracał

w głowie od wczoraj, kiedy wraz z Siarką

zrozumieli, co odkryli.

Mieli namiar na Rzeźnika znad Odry. Wiedzieli,

gdzie się zjawić, by uniemożliwić mu odebranie

życia zarówno ofierze, nad którą się obecnie znęcał,

jak i każdej kolejnej w przyszłości.

Problem polegał na tym, że niewiele mogli z tą

wiedzą zrobić.

Prokurator z Wrocławia w końcu zainteresował się

Żymełką na tyle, by sprawdzić jej mieszkanie.

I kiedy tylko odkrył, co się stało z drzwiami

wejściowymi, nie omieszkał poinformować

stosownych ludzi, znajdujących się w ogólnej

hierarchii wysoko ponad Karoliną.

Tylko cudem pozostała na stanowisku, ale

o jakichkolwiek dalszych gestach dobrej woli ze

strony przełożonych nie mogło być mowy. Ci co

racjonalniejsi podkreślali, że włamanie do

mieszkania Bogu ducha winnej obywatelki podważy

cały materiał dowodowy, który tam odnaleziono. Ci

co bardziej emocjonalni kazali Siarce jebnąć się

w łeb.

Nie pomógł też fakt, że wrocławski prokurator

raczył napomknąć o wersji z Langerem. Ledwo to

nazwisko padło, całe śledztwo Karoliny zostało

podane w wątpliwość.
Tłumaczenia, że mają trop oparty na wyliczeniach

astrologicznych, były gwoździem do trumny. W tej

sytuacji i tak należało uznać za sukces, że ich

głowy nie poleciały.

Koniec końców byli zdani wyłącznie na siebie.

I wiedzieli, że muszą udowodnić zasadność

prowadzonego śledztwa, by w ogóle myśleć

o pozostaniu na obecnych stanowiskach.

Światło zmieniło się na zielone, a Paderborn

ruszył przed siebie. Zrzucił torbę i wyjął komórkę,

chcąc sprawdzić, czy Nina nie próbowała się z nim

skontaktować. Wysłała mu wczoraj esemesa

o treści: „Jeszcze chwila poza radarem. Pamiętaj

o korkach Ludiego i ucałuj go ode mnie”.

W pierwszej chwili nie wiedział, o jakie korki

chodzi, bo syn nie grywał w piłkę. A już

z pewnością nie na żadnych boiskach z prawdziwą

murawą. Potem uprzytomnił sobie, że miała na

myśli korepetycje z matematyki.

Ojciec roku.

Tym razem jednak wiadomość widniejąca na

zablokowanym ekranie nie pochodziła od byłej

żony.

„Zadzwoń, jak skończysz się pocić”, pisała

Karolina.

Szybko wybrał kontakt i przyłożył telefon do

ucha.

– Dopiero teraz? – rzuciła na powitanie. – Ile ty

tam siedziałeś?

– Dwie godziny.
– Dłużej się nie dało?

– Dało się, ale byłoby to nierozsądne.

Siarkowska zamilkła, a on doskonale zdawał

sobie sprawę z tego, że cisza jest znacząca.

– Ostatnimi czasy robisz dużo rzeczy, które takie

są – zauważyła.

Mimowolnie się uśmiechnął.

– Bo masz na mnie zły wpływ – odparł.

– To teraz moja wina?

– Jeśli chodzi o babranie się w astrologii, tak.

– Dzięki temu babraniu wiemy, kiedy i gdzie

dojdzie do zabójstwa, Padre.

– I? – spytał. – Co konkretnie zamierzamy z tym

zrobić?

– A jak myślisz?

Myślał, że żadne z nich nie ma pozwolenia na

broń. A wyjątkowo by im się przydało, ponieważ

człowiek, którego mieli ująć, z pewnością nie zjawi

się z pustymi rękami.

Żadna z ofiar nie miała wprawdzie ran

postrzałowych, głównie kłute, ale Rzeźnik znad

Odry był zabójcą ostrożnym, przewidującym

i zabezpieczającym się na każdą ewentualność.

Także na taką, że ktoś trafi na jego trop.

Szczególnie teraz.

Ale skąd w ogóle wiedział, do czego dotarła

Żymełka? Jakim cudem tak szybko się

zorientował?
Odpowiedzi na te pytania prowadziłyby do

kluczowych, znacznie szerszych wniosków. Kłopot

polegał na tym, że Paderborn nie miał pojęcia, jak

miałyby brzmieć.

Kamili nie dało się śledzić, była cały czas

w domu. Z tego samego powodu niemożliwe

wydawało się włamanie. Może atak hakerski?

Zdawała się jednak zbyt dobrze obeznana w tych

kwestiach, by do tego dopuścić.

– Padre? – odezwała się Karolina, a on

uświadomił sobie, że stoi na przejściu dla pieszych

mimo tego, że wszyscy dawno ruszyli przed siebie.

Zrobił krok, ale światło znów zmieniło się na

czerwone.

– Zamyśliłem się – rzucił.

– Nad czym?

– Nad tym, co już próbowaliśmy rozkminić. Skąd

morderca wiedział, że Żymełka dotarła do tych

informacji.

Siarka wypuściła powietrze prosto w słuchawkę,

jakby chciała zasugerować, że to nie jest

wymarzony kierunek rozmowy.

– O ile niczego nie przegapiliśmy, nie miał

żadnego sposobu – dodał Olgierd.

– Więc może gwiazdy mu podpowiedziały.

– Jasne.

– Nie w sensie ezoterycznym.

– A jakim?
Pader uświadomił sobie, że zapomniał o przycisku

na przejściu. Dotknął żółtej puszki, starając się nie

myśleć o tym, ile gazylionów ludzi zrobiło to przed

nim.

– Kamila przecież musiała jakoś wyedukować się

w dziedzinie astrologii – podjęła Siarkowska. – Może

zasięgnęła języka u kogoś, u kogo nie powinna.

Albo zostawiła na jakimś forum trop, który pozwolił

mu połączyć jedno z drugim.

– No nie wiem… Jej ewentualne pytania nie mogły

być przecież aż tak szczegółowe.

– Może były wystarczająco.

Olgierd czekał jeszcze moment, nim w końcu

zabłysło zielone. Ruszył przed siebie razem

z kilkoma innymi przechodniami, przeciął tory

tramwajowe, skwerek Kaczmarskiego, a potem

Klonową, za którą formalnie kończył się Mokotów

i zaczynało Śródmieście.

Karolina nadal milczała, on także. Mimo to oboje

trwali na linii, jakby cisza nie przeszkadzała im

w porozumiewaniu się.

– Jutro się przekonamy – powiedziała Siarka,

kiedy on docierał do drzwi kamienicy przy Bagateli.

– Albo nie zdążymy nawet zobaczyć tego faceta,

zanim nas zabije.

– Widzę, że optymizm ci dopisuje.

Pader poprawił torbę na ramieniu i sięgnął do niej

po klucze.

– Wyciskanie nie pomogło? – dodała Karolina.

– Niespecjalnie. Cały czas obracałem to w głowie.


Gdyby poczekali we Wrocławiu na policję, gdyby

przekonali tamtego prokuratora, że trzeba wejść do

mieszkania. Gdyby nie pojawił się wątek Langera,

gdyby przełożeni nie mieli w pamięci tego, co

ostatnio się…

– To przestań – ucięła Siarka. – Szczególnie że

załatwiłam nam pomoc.

– Jaką?

– Zobaczysz na miejscu.

– Wolałbym…

– Muszę kończyć – powiedziała pospiesznie

Karolina, jakby się paliło.

– Bo?

Jej głos zanikł, a w jego miejsce pojawił się

nieprzyjemny sygnał. Paderborn kontrolnie zerknął

na wyświetlacz, jakby bez tego nie mógł

potwierdzić, że w istocie zakończyła połączenie.

Wjechał małą, telepiącą się windą na swoje piętro,

po czym otworzył ciężkie drzwi do mieszkania.

Z wnętrza dochodziła głośna muzyka – o ile mógł

stwierdzić, Royal Blood. Albo Palaye Royale.

W każdym razie coś, co brzmiało jak anglosaska

wersja Måneskin. Czy może ściślej: to grupa

z Włoch brzmiała jak tamci, bo jedni i drudzy

zaczynali wcześniej.

Olgierd wrzucił przepocony strój do kosza

w łazience, uznał, że to niemądre, wyciągnął,

zawiesił na kaloryferze, a potem poszedł do kuchni,

by zrobić sobie powysiłkowego shake’a

proteinowego.
Mijając salon, zatrzymał się jak rażony piorunem.

Jego syn leżał brzuchem na kanapie, na nim zaś

spoczywał jego chłopak. Przy czym „spoczywał” było

pewnym eufemizmem, wykonywał bowiem dość

energiczne ruchy posuwisto-zwrotne. Szczęśliwie

obaj mieli na sobie spodnie, więc wszystko działo

się niejako na sucho.

W pewnym momencie Stan obrócił głowę w bok,

jęcząc cicho. Jego wzrok padł na kompletnie

przerażonego, wrosłego w ziemię Paderborna.

– O kurwa! – krzyknął chłopak.

Natychmiast stoczył się z Ludiego, a ten zaśmiał

się z uczuciem, jakby wziął powód tej nagłej

ewakuacji za komplement.

Dopiero sekundę później zorientował się, w czym

rzecz. Popełnił ten sam błąd, co jego partner,

natychmiast obracając się do Olgierda.

Ten nadal stał w progu jak słup soli. I nie był

w tym tercecie jedynym podmiotem stojącym.

– Co ty… – odezwał się kompletnie zmieszany

Ludwik.

– Ja nic, tylko po prostu…

Pader wykonał ręką w kierunku korytarza ruch,

którego znaczenia właściwie sam nie był w stanie

rozszyfrować.

– Przyszedłem – dodał.

– Ale miałeś być później.

– Później? Nie. Zobacz, która godzina.


Ludi rozejrzał się w poszukiwaniu zegara, jakby

był w tym salonie po raz pierwszy w życiu.

Szczęśliwie drugi chłopak wyciągnął komórkę.

– O Jezu, już tak późno – rzucił. – Muszę się

zbierać, rodzice mnie zabiją.

Słuszny ruch, uznał w duchu Olgierd.

Chłopak minął go z pełnym konfuzji uśmiechem

i paniczną niemożnością wyduszenia z siebie

czegokolwiek.

Pader współodczuwał wszystkie te emocje.

Wciąż się nie poruszył, Ludwik za to się podniósł

i podszedł do sprzętu grającego, by nieco ściszyć

muzykę.

– Może trzeba było to zrobić wcześniej – zauważył

Olgierd. – Słyszelibyście, że…

– Nic złego nie robiliśmy.

– Nie mówię, że robiliście, ale…

– No co?

Wiedział, co kryje się pod podszewką tego

pytania. Czy gdyby przyłapał go z dziewczyną, jego

zakłopotanie byłoby takie samo?

Wiedział, że ten temat nie wracałby, jeśli na

samym początku, kiedy dowiedział się o orientacji

syna, zachowałby się nieco… normalniej. Szok był

jednak wtedy tak duży, że przemienił go w jakiegoś

imbecyla. A Ludi, chcąc nie chcąc, musiał

pamiętać, jak skonfundowany był wówczas ojciec.

Olgierd nabrał tchu, uniósł wzrok i ciężko

wypuścił powietrze.
– Ty w moim wieku nie robiłeś takich rzeczy? –

rzucił Ludi.

– Cóż… owszem, robiłem.

Może nawet nie na sucho, dodał bezgłośnie.

– To o co chodzi?

Paderborn zbliżył się, a potem przysiadł na

kanapie. Rzucił okiem w kierunku korytarza

i usłyszał, że Stan zamyka się w łazience.

– O to, że potrafię bez problemu napisać akt

oskarżenia, a potem uzasadnić i obronić go

w sądzie tak, żeby kwalifikacja prawna czynu

została taka, jak należy, ale czasem nie mam

pojęcia, jak zareagować na zmieniający się świat.

– Że co?

Olgierd wiedział, że zabrzmiało to niezbyt dobrze,

niemal jak przyczynek do tego, że „za moich czasów

to tylko chłopak z dziewczyną, a nie…”.

Obrócił się do syna i ujął jego twarz w dłonie,

ryzykując, że Ludi natychmiast się wyswobodzi.

– Ty jesteś całym moim światem – oznajmił. –

I dojrzewasz szybciej, niż jestem w stanie to

ogarnąć myślami.

– A…

– Z jednej strony wiem, co to oznacza. Z drugiej to

nie jest coś, w czym chciałbym uczestniczyć.

Ludwik cicho się roześmiał.

– Dzięki Bogu – odparł.

Pader skinął głową i przesunąwszy ręce na

ramiona syna, mocno go po nich poklepał i się


podniósł. Ruszył w kierunku swojego gabinetu, ale

zatrzymał się jeszcze w progu i obejrzał przez

ramię.

– Po prostu następnym razem ściszcie muzykę –

powiedział.

Nie czekał na reakcję Ludiego, ale widział, że

uśmiech nie schodzi mu z twarzy.

Właściwie mógłby zdecydować się na dłuższą

pogawędkę, uznał jednak, że przyjdzie na nią pora

w innych okolicznościach. Może takich, w których

Stan nie będzie sikał za ścianą obok.

Chwilę później chłopak wyszedł, nie siląc się ani

na przeprosiny, ani na pożegnanie. Najzwyczajniej

w świecie się ulotnił.

Będzie trzeba pogadać z Niną o jakimś wspólnym

froncie, uznał w duchu Olgierd. Jak tylko ta raczy

wrócić na radar.

Co się z nią działo? Czy faktycznie podążała tym

samym tropem, co on i Siarka?

Wydawało mu się to wątpliwe, bo do tej pory

zapewne poinformowałaby CBŚP i uwiarygodniła

wszystko to, co udało się ustalić dwójce

prokuratorów. Musiało to być coś innego, prawnie

wątpliwego, skoro zajmowała się tym poza

oficjalnymi kanałami.

Paderborn nie zamierzał się nad tym głowić.

Położył się wcześniej, by wstać jeszcze przed

słońcem. Mieli z Siarką przed sobą kilkugodzinną

podróż, jeśli chcieli zdążyć w okolice Zielonej Góry

na trygon Lilith z Wenus.


Ledwo jednak znalazł się w łóżku, słowa Langera

same zaczęły do niego wracać.

Umysł mimowolnie zarysował przed nim Ninę

i Piotra idących ramię w ramię przez Mikolin czy

inną wieś. Szukających właściwego domu,

w którym mogliby natknąć się na trop Rzeźnika

znad Odry.

Patrzyli na siebie zadowoleni, że razem biorą

w tym udział. Byli jak ta para seryjnych zabójców,

o których Ninie wspominał swego czasu Langer.

Olgierd otworzył oczy i przewrócił się na plecy.

Opowiedziała mu stanowczo za dużo o tym, co się

wydarzyło, gdy pracowała pod przykrywką. Cóż,

właściwie nie do końca jemu, bo adresatką tych

raportów była Karolina. Ale musiał je poznać. Nie

wyobrażał sobie, jak miałby świadomie z tego

zrezygnować.

Na papierze wszystko wyglądało jak nieomal

udana akcja. Profesjonalnie, bez niepotrzebnej

egzaltacji, opisane służbowym językiem.

Kiedy jednak Nina choćby napomknęła o tym na

żywo, Pader raz po raz dostrzegał silne emocje. I to

nie te, których się spodziewał.

Sposób, w jaki mówiła o Langerze…

Nie, to bzdura. Emocjonalny wytwór podejrzliwego

umysłu. Uznanie, że Nina mogłaby cokolwiek do

niego poczuć, byłoby nie tylko idiotyczne, ale także

godziłoby w jej człowieczeństwo.

Pader przewrócił się na bok, starając się

przekonać do tego, że w słowach Langera nie tkwi

nawet ziarno prawdy.


Zbudził się jeszcze przed świtem. Nie był pewien

ani wniosków, do których doszedł przed snem, ani

na dobrą sprawę niczego innego. Żałował, że

w ogóle się kładł, czuł się bowiem gorzej, niż zanim

to zrobił.

Szybko się wyszykował, po czym ruszył po

Karolinę na Saską Kępę.

Zachodził w głowę, kogo zastaną we wskazanym

miejscu. Czy rzeczywiście to właśnie tam Rzeźnik

znad Odry zamierzał zamordować?

Pytania mnożyły się w jego głowie, a on chciał za

wszelką cenę poznać odpowiedzi, jakiekolwiek by

były.

Siarkowska czekała na niego pod swoim domem,

zgodnie z zapowiedzią nie była sama. Paderborn

liczył wprawdzie na nieco większe posiłki, ale nie

miał zamiaru narzekać. Zaparkował, wysiadł z auta

i uścisnął dłoń komisarzowi Szczerbińskiemu.

– To co? – rzucił Szczerbaty. – Jedziemy?

Pobrano ze strony pijafka.pl


2

Okolice Sulechowa, powiat

zielonogórski

Granatowa barracuda zjechała z ekspresówki do

Zielonej Góry i pomknęła wąską drogą krajową

w stronę Zawady. Stamtąd już tylko kilkanaście

minut dzieliło ją od miejsca, gdzie linia

descendentu Merkurego z horoskopu

urodzeniowego zabójcy krzyżowała się z Odrą.

Kiedy Karolina wspomniała o tym

Szczerbińskiemu, spodziewała się usłyszeć śmiech.

A już z pewnością protekcjonalne uwagi wywołane

dokładnie tą samą niewiarą, co w przypadku

Padera.

Szczerbaty jednak przyjął to wszystko jako

sensowną hipotezę śledczą. I zgodził się, by

towarzyszyć dwójce prokuratorów.

Siarka przypuszczała, że ta dobra wola wynika

nie tyle z przekonania, że astrologia ma sens, ile

z poczucia winy. Komisarz wciąż miotał się między


lojalnością wobec munduru i odznaki

a podporządkowaniem Piotrowi Langerowi.

Ewidentnie nie poradził sobie z wyrzutami

sumienia po tym wszystkim, co zrobił na jego

polecenie. Nie były to wprawdzie grzechy ciężkie,

przynajmniej o ile Karolina wiedziała, ale

z pewnością ciągnęły się za Szczerbińskim, ilekroć

myślał o swojej karierze, moralności

i przyzwoitości.

Nikt nigdy nie ustalił, co takiego sprawia, że jest

gotów wyciągnąć do Langera pomocną dłoń, gdy

ten jej potrzebuje. Ewidentne było tylko to, że Piotr

jest w stanie wyegzekwować jedynie stosunkowo

niewielkie przysługi.

Tak czy inaczej Szczerbiński miał długi do

spłacenia. Siarka nie musiała o tym wspominać, by

wszyscy troje to rozumieli.

Rozejrzała się, starając się ocenić, gdzie się

znajdują. Wokół były jedynie pola i lasy, miejsce

zdawało się idealne do tego, co planował zrobić

zabójca. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek

przypadkowy się tutaj zapuszczał. Nie miałby

powodu.

Po pięciu minutach od opuszczenia ostatniej wsi,

Krępy, znaleźli się na rozjeździe, gdzie powinni

skręcić prosto do lasu. Wjazd był nierówny,

strzeżony typowym szlabanem, który w gruncie

rzeczy nie przeszkadzał nikomu, kto chciałby

pojechać dalej.

– To zawieszenie wytrzyma? – rzucił Szczerbaty

z tylnego siedzenia, na którym ledwo się mieścił.


Większość facetów, których znała Karolina,

odpowiedziałaby zupełnie automatycznie, że

„wytrzyma więcej niż ty” lub coś w tym stylu. Pader

jednak zwolnił prawie do zera i powiódł wzrokiem

po leśnym dukcie przed nimi.

Zaraz potem zerknął na Karolinę.

– Stąd nawigacja pokazuje pół godziny na

piechotę – oznajmiła.

Mieli jeszcze trochę czasu, zdążą bez problemu.

Tyle że tutaj barracuda będzie niechybnie rzucać

się w oczy.

– Spróbujmy jeszcze podjechać – odparł Olgierd.

Zatrzymali się przed zielono-białym szlabanem,

po czym unieśli go i ruszyli naprzód. Wertepy nie

były wielkie, z jakiegoś powodu Paderborn jechał

jednak dość wolno. I mimo że rosło w nich

wszystkich napięcie i wyczekiwanie konfrontacji, na

jego twarzy Siarka widziała jedynie troskę o auto,

jakby było przynajmniej członkiem rodziny.

Szybko przekonali się, że droga jest w lepszym

stanie, niż sądzili. Musiał tędy biec jakiś wytyczony

przez gminę szlak rowerowy lub do nordic walking,

względnie jakiś lokalny luminarz musiał lubić

chodzić tędy na grzyby.

Mijali powoli rozlewiska w starorzeczu Odry, radio

tylko trzeszczało, a wszystko wokół zdawało się

tętnić ukrytym życiem. W końcu postawili

samochód nieopodal nadbrzeża i wymieniwszy się

krótkimi spojrzeniami, poszli na przełaj przez

gęstwinę w kierunku rzeki.


Zbliżając się do niej, Szczerbiński odpiął kaburę

z pistoletem.

Karolina poczuła, że serce bije jej szybciej,

podchodzili bowiem do skraju lasu, za którym

rozciągało się już samo nadbrzeże. Fala gorąca

powoli oplatała jej ciało, oddech przyspieszał.

Zdawała sobie sprawę, że za chwilę trafią do

miejsca, gdzie może znajdować się zabójca.

Zerknęła nerwowo na zegarek.

Do momentu, na który wskazała w swoich

obliczeniach Żymełka, pozostało jeszcze pół

godziny.

Co mógł teraz robić Rzeźnik znad Odry?

Przygotowywać ciało? Czy może rozpoczynać już

to, po co się tutaj zjawił, tak by w momencie

koniunkcji Lilith z Wenus zadać ostateczny cios?

Podchodzili powoli i cicho, starając się nie

nadepnąć na żadną gałązkę, która niechybnie by

ich zdradziła. W błogiej ciszy poranka każdy dźwięk

zdawał się zwielokrotniony i nawet ich oddechy były

dla Karoliny jak praca jakichś gigantycznych

miechów.

Szczerbiński nagle zwolnił jeszcze bardziej, po

czym wyciągnął otwartą dłoń w uniwersalnym

geście „stop”. Przyczaił się, wyglądając przez drzewa

w kierunku rzeki i jednocześnie wyciągając pistolet.

Siarka poczuła, że serce jej się zatrzymuje.

Chciała zapytać, co widzi komisarz, miała jednak

świadomość, że nie może sobie pozwolić nawet na

najcichszy szept.
Szczerbaty w końcu odgarnął trochę gałęzi

i czujnie ruszył przed siebie z wyciągniętą bronią.

Kiedy minął ścianę lasu, Karolina zobaczyła, że

unosi pistolet.

Dwójka prokuratorów zerknęła na siebie, a potem

wyszła za nim.

Nie spodziewali się widoku, który zastali.

Zamiast zarośniętego, skrytego przed oczami

wszystkich brzegu zobaczyli dobrze utwardzoną,

solidną drogę leśną.

Poza nimi nie było tu nikogo.

Szczerbiński powiódł wzrokiem dookoła, odczekał

jeszcze moment, a potem schował służbowy pistolet

do kabury i ją zapiął.

– Jesteście pewni, że to tutaj? – rzucił.

– Tak.

– Na sto procent?

– Na tysiąc – odparła Siarkowska, również się

rozglądając.

Po drodze, na której się znajdowali, dałoby się

przejechać niewielkim samochodem. Na dobrą

sprawę mogli nadłożyć kilkaset metrów, by się na

nią dostać od strony rzeki, zamiast przebijać się

przez las.

Byli jednak przekonani, że element zaskoczenia

odegra kluczową rolę.

– No dobra – mruknął Szczerbaty. – Tyle że

ewidentnie nikogo tu nie ma.

Kucnął na drodze i przesunął po niej ręką.


– I nie wygląda na to, żebyśmy się z kimkolwiek

minęli.

Paderborn potwierdził cichym, pełnym

dezaprobaty mruknięciem.

– Zresztą lokalizacja nie jest najlepsza. Są z nią

dwa zasadnicze problemy.

– Znaczy? – rzuciła Siarka.

Olgierd milczał zamyślony, ze wzrokiem wbitym

gdzieś pomiędzy drzewa po drugiej stronie rzeki.

– Po pierwsze, łażą tędy ludzie z kijkami

i ewidentnie jeżdżą też na rowerach.

Komisarz wskazał ślady, doskonale widoczne na

szerokiej drodze. Miał rację, dało się dostrzec sporo

takich, które świadczyły zarówno o obecności

cyklistów, jak i ludzi uprawiających nordic walking.

Wszystkie były jednak nieco przykurzone, jakby

pochodziły przynajmniej z wczoraj.

– Zabójca sporo by ryzykował – dorzucił.

– Tylko jeśli byłby na widoku.

Oficer powiódł znaczącym wzrokiem po okolicy –

i właściwie nie musiał dodawać niczego więcej.

W lesie nie brakowało wprawdzie dogodnych

kryjówek, ale nie było w nich dostatecznie dużo

miejsca na dokonanie tego, co robił Rzeźnik znad

Odry.

Nadbrzeże było zbyt odsłonięte, w dodatku

kawałek dalej mieściła się przystań, do której

można było bez trudu dojechać autem, żeby zrobić

tam sobie ognisko czy grilla.

– A po drugie? – odezwał się Olgierd.


– Po drugie on w jakiś sposób musi

transportować te ciała, prawda?

Pader ani Siarka nie odpowiedzieli. Spędzało to

sen z powiek wielu śledczym, bo wydawało się

niemożliwe, by Rzeźnik znad Odry wszystkie swoje

wynaturzone instalacje tworzył na miejscu

znalezienia. Byłoby to zbyt czasochłonne,

narażałoby go na niebezpieczeństwo, że ktoś zwróci

na niego uwagę.

– W sensie, że musi przywozić tych ludzi

w stanie… prawie gotowym – podjął komisarz.

– Ale wciąż żywych – zauważyła Karolina.

– Skąd ta myśl?

– Stąd, że czeka na odpowiednie momenty, kiedy

dochodzi do korzystnych tranzytów, i…

– Dobra, mniejsza z tym – przerwał jej Szczerbaty.

– Chodzi mi o to, że nie może po prostu wsadzić ich

do bagażnika, bo cała instalacja poszłaby na

marne.

– Ano nie – przyznała Siarkowska.

– Musi transportować ofiary w takim kształcie,

w jakim później pokazuje je światu. Części z nich

nie mógłby nawet położyć, musiałby trzymać je

w pozycji pionowej.

– Zgadza się.

Istniało sporo roboczych hipotez i teorii na ten

temat, żadna jednak nie miała potwierdzenia

w materiale dowodowym. Sprawca wybierał

miejsca, gdzie ślady albo nie miały szansy się

utrwalić, albo gdzie mógł bez trudu je usunąć.


Często po zabójstwie występowały opady, zupełnie

jakby siły natury faktycznie sprzyjały temu

człowiekowi.

– Potrzebuje dużego auta – zauważył

Szczerbiński. – I wątpię, żeby tu nim dojechał.

Rozejrzał się, wskazał las za nimi, a potem obrócił

się w przeciwnym kierunku.

– Tam jest stanowczo za wąsko – dodał.

– Mógłby zostawić je na przystani – zauważyła

Karolina. – Jeśli prowadzi tam taka droga, jak ta,

z której zjechaliśmy do lasu, dałby radę dotrzeć

tam nawet czymś większym.

– I potem na rękach przeniósłby trupa?

– Niewykluczone – odparła Siarka i wzruszyła

lekko ramionami.

Na dobrą sprawę była gotowa przyjąć wszystko,

byleby nie przekreślać szansy, że są we właściwym

miejscu. Odwróciła się do Olgierda, który wciąż

wodził wzrokiem po linii drzew naprzeciwko.

– Padre? – rzuciła.

Ocknął się i zerknął na nią.

– Co myślisz?

– Że tamta linia przecina też nadbrzeże po drugiej

stronie.

Cała trójka skierowała tam wzrok. Rozciągały się

przed nimi pola, tu i ówdzie poprzetykane

pojedynczymi drzewami lub ich niewielkimi

skupiskami. Teren z pewnością na widoku, ale

łatwiej dostać się tam dużym autem.


Tyle że dałoby się dostrzec je z oddali, zabójca

byłby świetnie widoczny i prosiłby się o to, by ktoś

się nim zainteresował.

– Chcecie to sprawdzić? – odezwał się

Szczerbiński.

– Chyba nie ma sensu – odparła Siarka. –

Wszystko widać jak na dłoni.

– To może jednak nie ta godzina?

Karolina mruknęła potwierdzająco, choć oboje

z Paderem zgadzali się, że poranek był bardziej

prawdopodobnym wyborem niż godziny

popołudniowe. O tej porze przecież nikogo tutaj nie

było.

Olgierd odszedł kawałek w kierunku koryta rzeki,

a Siarkowska zerknęła na zegarek.

– Liczysz, że jeszcze się zjawi? – rzucił komisarz.

– Sama nie wiem. Powinien, jeśli ma trochę oleju

w głowie.

– Gdyby miał, znalazłby sobie inne zajęcie –

skwitował cicho Szczerbiński. – I nie planowałby

zabójstw zgodnie z tranzytami planet widzianymi

z Ziemi.

Zbyła temat milczeniem, odwracając się

w kierunku lasu. Miała nadzieję, że gdzieś

dostrzeże nieznaczny ruch, poruszoną gałąź,

krzyknie do Padera i Szczerbatego, po czym

wszyscy rzucą się na napastnika. Ujmą go i będzie

po wszystkim.

Mrzonki. Kompletne mrzonki.


Minęła chwila, nim Karolina ponownie sprawdziła

godzinę. Wybiła pora, kiedy nieistniejąca Lilith

i doskonale widoczna, najjaśniejsza na niebie

Wenus ustawiają się w trygonie.

Po Rzeźniku znad Odry jednak wciąż nie było

śladu.

Siarka powiodła wzrokiem dookoła, orientując się,

że Paderborn niemal znikł w oddali.

– Wszystko z nim okej? – rzucił Szczerbiński.

– Chyba też po prostu liczył na to, że cała ta

sprawa skończy się tu i teraz.

– Może się skończy. Tyle tylko, że za parę godzin.

Karolina westchnęła i skinęła głową.

– Może ta druga pora jest korzystniejsza? – dodał

komisarz.

– Jeśli ten psychol chce gapiów, to z pewnością.

– Wątpię, żeby dziś jacyś tu byli, nawet po

południu.

Siarkowska krótko zastanowiła się nad benefitami

trygonu i linii Merkurego na descendencie. Gdyby

ten był w retrogradacji, z pewnością wybór

pierwszego zjawiska byłby korzystniejszy. Ale o ile

wiedziała, w tej chwili nie był, poruszał się w swoim

normalnym kierunku.

Może więc zabójca rzeczywiście wybrał ten drugi

termin.

Lub to Żymełka całkowicie się pomyliła i byli

zarówno w niewłaściwym miejscu, jak i czasie.


Karolina zerknęła sugestywnie w kierunku

Padera, dając rozmówcy do zrozumienia, że na

moment dołączy do kolegi. Szczerbiński wsunął

dłonie do kieszeni starych jeansów i skinął głową

na znak, że pokręci się po okolicy.

Kiedy Siarka podeszła do Olgierda, ten stał przy

pustej przystani, jakieś pięćset metrów od miejsca,

gdzie linia descendentu przecinała Odrę. Były tu

ławki, stojaki na rowery i miejsce do rozpalenia

ognia, co zdawało się potwierdzać, że tak ostrożny

zabójca nie wybrałby podobnej lokalizacji.

Obróciwszy się jednak w stronę, z której przyszli,

Karolina przekonała się, że nie widzi

Szczerbińskiego. Może zatem nie wszystko

stracone.

Paderborn stał na niewielkim pomoście, czy może

raczej drewnianym pirsie z żółtymi pylonami, do

których zapewne mocowało się łódki czy kajaki.

Kiedy usłyszał Siarkowską, obejrzał się przez

ramię, ale nie przejawiał żadnych emocji.

Karolina stanęła obok niego. Nadal nic.

Szturchnęła go lekko, a on w odpowiedzi znów tylko

na nią popatrzył.

– Co jest, kurwa, Padre? – rzuciła w końcu.

– Sam nie wiem.

– To się łaskawie dowiedz – burknęła. – Bo za

kilka godzin możemy zmierzyć się z największym

zwyrodnialcem, jakiego zna polska kryminalistyka.

Olgierd skrzywił się, wydał jakiś nieokreślony

dźwięk, chyba połączenie cmoknięcia

i westchnienia, a potem sięgnął do kieszeni po


telefon. Wyświetlił wiadomości i podał Siarce

komórkę.

– Zbliżyliśmy się już tak, że chcesz się pochwalić

esemesami od innych kobiet?

– To od Niny.

– Widzę, że od Niny. Po co mi to pokazujesz?

Przesunęła wzrokiem po tekście, który wydawał

jej się typowym matczynym komunikatem

w sytuacji, kiedy nie ma czasu, by się rozwodzić.

– „Jeszcze chwila poza radarem” – odczytała

Karolina. – „Pamiętaj o korkach Ludiego i ucałuj go

ode mnie”.

– Mhm.

– Dalej nie widzę w tym nic, przez co powinieneś

wyglądać jak youtuber przyłapany na wysyłaniu

sprośnych wiadomości do nastolatków.

Odebrał komórkę i schował do kieszeni

marynarki.

– Ona tak nie pisze – zauważył.

– Znaczy jak?

– Nie mogę sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek

używała słowa „korki” zamiast „korepetycje”.

– Cóż, to chyba nie powód, żeby…

– Sam nawet przestałem tak mówić. I jak to

przeczytałem, w ogóle nie skojarzyłem z zajęciami,

tylko z butami.

– Może po prostu chciała zaoszczędzić czas.


– Dwie sekundy? – mruknął cicho. – Poza tym

ona naprawdę tego nie lubi.

– A co jest złego w korkach?

Olgierd przesunął dłońmi po karku, a potem

rozejrzał się bezradnie, jakby opuściły go siły

i szukał miejsca, żeby odpocząć.

– Nie wiem, jest przewrażliwiona na punkcie tego,

że nadaje się korepetycjom jakieś dziwne piętno –

odparł. – Jej matka była nauczycielką, to raz.

A dwa, że jeden z debilowatych kolegów Ludiego

kiedyś nabijał się z niego, chyba jeszcze

w podstawówce, że chodzi na korki, bo jest Corkym

i nie łapie na normalnych lekcjach. Nieważne,

w każdym razie jest mała szansa, że użyłaby tego

sformułowania.

Karolina obróciła się do niego i zawiesiła wzrok na

jego oczach. Widziała w nich coś więcej niż tylko

troskę o bliską osobę. Kołatał w nich przyczynek do

solidnej hipotezy śledczej.

– Nie możesz na podstawie jednego słowa… –

zaczęła.

– Wiem – uciął. – Ale nie daje mi to spokoju.

Skinął ręką w kierunku siedziska przy miejscu do

rozpalania ognia i oboje ku niemu ruszyli.

Przysiedli na pniu robiącym za ławkę, a Olgierd

sięgnął po jakiś patyk i zaczął rozgarniać popiół.

– Teoretycznie jest możliwe, że Langer nie kłamie –

podjął.

– Teoretycznie wszystko jest możliwe. Także to, że

na RMF-ie poleci kiedyś dobra muzyka.


Docenił to nikłym uśmiechem.

– Ale załóżmy na moment, że morderca ją

przetrzymuje.

– Okej.

– W takim układzie nie można by wykluczyć, że

dostałby się do jej telefonu. Mógłby sprawdzić nie

tylko, kiedy Ludi ma korepetycje, ale też przejrzeć

wiadomości. Wiedziałby dostatecznie dużo, żeby

spreparować kilka przekonujących esemesów.

Karolina od razu pokręciła głową.

– Rzeźnik nigdy tego nie robił, to nie jego modus.

– Tyle że nigdy nie porwał przedstawiciela

organów ścigania – zauważył Pader.

Powoli zaczęli rozważać ten scenariusz,

pogrążając się w długiej rozmowie. Kiedy zaś

dołączył do nich Szczerbiński, wciągnęli go

w dysputy. Nie wynikło z nich nic konkretnego,

wszyscy mieli jednak świadomość, że mogą być już

tylko o krok od uzyskania odpowiedzi.

Obeszli cały teren kilkakrotnie, starając się

poznać go na tyle, by Rzeźnik znad Odry ich nie

zaskoczył. Rozważali ściągnięcie tutaj lokalnej

policji pod jakimś pretekstem, stało się jednak

jasne, że jeśli Żymełka się myli, będzie to oznaczało

jeszcze większe problemy Siarkowskiej

i Paderborna.

Byli w trójkę. Szczerbaty miał broń. Element

zaskoczenia był po ich stronie.

I nic złego nie mogło się wydarzyć.


Tuż przed tym, jak wybiła godzina wskazana

przez Kamilę, ukryli się w lesie tak, by móc

spokojnie obserwować nadbrzeże, pozostając

niedostrzeżonymi. Z każdą upływającą minutą

Karolinie serce przyspieszało coraz bardziej, a tuż

przed momentem, kiedy Słońce miało przejść

z Byka do Bliźniąt, znów nagle się zatrzymało.

Nabrała powietrza w płuca i wstrzymała oddech,

jakby miała zanurzyć się pod wodą. Szybko

pożałowała, bo w niczym to bynajmniej nie

pomogło. Przeciwnie, sprawiło, że lekko zakręciło

jej się w głowie.

Usłyszała jakiś dźwięk z oddali, samochód. Ktoś

zaparkował przy przystani, wybrał lepszą drogę niż

oni.

Wyobraźnia starała się podsunąć Karolinie widok

nadchodzącego mordercy, brakowało jednak nawet

sylwetki, w którą ten mógłby się ułożyć.

Kogo zobaczy? Jak będzie wyglądał ten człowiek?

Czy faktycznie przyjechał tutaj z kolejną ofiarą?

A może ukrył ją gdzieś w okolicy?

Po drugiej stronie rzeki nikogo nie było i stało się

jasne, że jeśli Żymełka się nie myliła, za kilkanaście

sekund zobaczą tego, kogo ścigali.

Szczerbiński wyciągnął broń, Paderborn

przygotował się, by razem z nim ruszyć na

mordercę.

Wszyscy trwali w nerwowym wyczekiwaniu, które

zdawało się wziąć ich jako zakładników i tuż obok

podstawić tykającą bombę.


Karolina wypuściła cicho powietrze z płuc, kątem

oka dostrzegając, że ktoś się zbliża.

Po kilku krokach mogła już zobaczyć kto.

Piotr Langer szedł z kijkami do nordic walking

powolnym, spokojnym krokiem, rozglądając się jak

turysta.

Pobrano ze strony pijafka.pl


3

Las Odrzański, powiat zielonogórski

Jako pierwszy zza ściany lasu wyskoczył Olgierd,

w ostatniej chwili odnotowując tylko, że

Szczerbiński się zawahał. Zanim dotarło do niego,

co to konkretnie oznacza, zwrócił już na siebie

pełną uwagę Piotra.

– Na ziemię! – krzyknął Paderborn, pędząc ku

niemu.

Langer raptownie uniósł kijki, przyjmując

niewinny wyraz twarzy.

– Gleba! – powtórzył Olgierd.

Milion myśli przeszywało jego głowę, praktycznie

nokautując umysł.

To on był Rzeźnikiem znad Odry.

To on porwał Ninę.

To on uzyskał dostęp do jej telefonu.

– Na ziemię, kurwa! – powtórzył.


Co ze Szczerbińskim? Pobiegł za nim, gotowy

zatrzymać Langera? Czy zwyciężyło w nim to, co

sprawiało, że kilkakrotnie pomógł temu

człowiekowi?

Piotr wypuścił kijki z rąk, jakby chciał pokazać, że

nie ma wrogich zamiarów. Potem upadł na kolana

i zaplótł dłonie za głową w taki sposób, jakby

tygodniami ćwiczył tę choreografię.

– Spokojnie, panie prokuratorze – rzucił.

Olgierd znalazł się tuż przed nim, gotów złapać go

za ręce, wykręcić je i przydusić skurwysyna do

ziemi.

– Nie wiedziałem, że tu jest zakaz nordic walking.

– Zamknij, kurwa, ryj.

– Dlaczego od razu tak agresywnie? – spytał Piotr.

– Przecież grzecznie współpracuję.

Paderborn odsunął nogą jeden z kijków,

dostrzegając kątem oka, że Szczerbiński stanął tuż

obok. Broń miał wycelowaną, pytanie tylko w kogo.

Kiedy Olgierd kontrolnie się obejrzał, odetchnął.

Komisarz mierzył do klęczącego przed nimi

Langera.

– Widzę, że zebrała się tu wesoła gromadka –

odezwał się Piotr.

Zaraz dostrzegł Siarkowską, która zatrzymała się

przy nich, i cały rozpromieniał.

– Wszelki duch Pana Boga chwali! – rzucił. –

Myślałem, że to gay party, i pani prokurator się tu

nie spodziewałem.
Obrócił się w jej stronę całą górną partią ciała,

zupełnie jakby od pasa w dół był niemal

unieruchomiony.

– Czy może pani prokuratorki? – spytał. – Jak

wolisz?

Karolina zbliżyła się nieco i stanęła obok

Paderborna.

– O – dodał Langer. – Tak lepiej, ładnie się razem

prezentujecie.

– Zamknij mordę – rzuciła Siarka.

– I jacy zgodni jesteście!

Piotr przez moment przyglądał się im wzrokiem

widza jakiegoś serialu, który od pięciu sezonów

czekał, aż jego ulubiona para się zejdzie. Kręcił

lekko głową z niedowierzaniem, unosił brwi,

a wzrok miał rozmarzony.

Pader nie miał zamiaru tracić czasu na żadne

gierki. Oczywiste było, że niczego z niego nie

wyciągną, a on będzie lawirował tak długo, jak

uzna to za stosowne. Nie stać ich było na bawienie

się w to na jego warunkach.

Musieli jak najszybciej wsadzić go do celi,

postawić mu zarzuty i uświadomić, że tym razem

naprawdę wpadł. Tudzież że nie wywinie się z tego,

jeśli nie zacznie współpracować.

– W dodatku, jak doskonale pamiętamy,

kompatybilni seksualnie – podjął Piotr. – To

naprawdę ważne. Ale żebyście nie zrozumieli mnie

źle, nie znaczy to, że wszyscy muszą się pierdolić

jak dwa dzikie króliki na koksie. Ta kompatybilność

oznacza po prostu, że obydwie strony mają takie


samo lub podobne zapotrzebowanie na seks. Lub

go nie mają, bo w inny sposób zaspokajają

poczucie bliskości i…

– Daj sobie spokój, Langer – ucięła Karolina.

– Ale to istotne.

Olgierd obrócił się do Szczerbińskiego.

– Bierzmy się do roboty – polecił.

Komisarz wciąż celował do Piotra, a ten wciąż go

ignorował, jakby zupełnie nieświadomy, kto trzyma

wymierzony w niego pistolet. Właściwie jakby

w ogóle nie odnotował, że taka sytuacja ma

miejsce.

W końcu jednak Langer spojrzał na policjanta.

I w jednej chwili cała maska dobrego wujka opadła,

zastąpiona wyzutym z emocji, psychopatycznym

wyrazem.

– Chyba nie mnie się tutaj spodziewałeś –

zauważył cicho Piotr.

Szczerbaty zacisnął lekko usta.

– I teraz masz problem, panie komisarzu – dodał

Langer. – Bo z jednej strony tych dwoje oczekuje, że

postąpisz zgodnie z ich nadziejami i marzeniami,

a z drugiej ja oczekuję, że zachowasz się tak, jak ci

polecę.

Zaczął powoli się podnosić, Szczerbiński jednak

szybko zareagował, ściskając broń mocniej, jakby

miał zamiar strzelić.

Piotr popatrzył na niego jak na obcą formę życia,

Siarka i Pader zaś stali jak na rozgrzanych

kamieniach, z trudem wytrzymując w bezruchu.


Napięcie, które ich wszystkich oplotło,

doskwierało niemal fizycznie i sprawiało, że nie

sposób było racjonalnie myśleć.

– I co teraz będzie? – zapytał Langer.

Szczerbiński wciąż się nie odzywał, a Paderborn

zaczął się obawiać, że im dłużej będzie trwał ten

namysł, tym gorzej dla nich. Kurwa mać,

niedobrze. Gdyby tylko istniała uzasadniona

obawa, że zjawi się tu Langer, nigdy nie zabieraliby

Szczerbatego ze sobą.

Piotr przeniósł wzrok na Padera, potem na

Karolinę, jakby to od nich oczekiwał decyzji. Na

jego oblicze znów wstąpił sympatyczny wyraz, który

w jakiś sposób powodował, że ten człowiek wydawał

się jeszcze bardziej upiorny i perwersyjny.

– Może porozmawiajmy – odezwał się.

– W celi – odparła Siarka, po czym skinęła na

komisarza. – Szczerbaty, zakuj go.

– Ale dlaczego? – rzucił szybko Langer.

Wyglądał, jakby miał zamiar powoli się podnieść,

demonstrując, że jest nietykalny. Olgierd nie

potrafił przesądzić, do czego by to doprowadziło.

Czy Szczerbiński użyłby broni? Zagroziłby tym

chociaż? Czy może pozostałby bierny, w efekcie

pozwalając, by Langer i Paderborn się ze sobą

starli?

Raz bez trudu sobie z nim poradził, zaatakował

jednak wówczas z zaskoczenia. Teraz sytuacja była

zupełnie inna. A ten człowiek musiał znać się na

tajnikach fizycznej konfrontacji. Inaczej lista jego

ofiar byłaby znacznie krótsza.


– Co takiego zrobiłem? – drążył Piotr.

Paderborn z trudem przełknął ślinę, czując, że

zbliżają się do momentu, kiedy czas na rozważania

bezpowrotnie się skończy.

Na razie jednak miał sposobność, by sformułować

ostatnie zborne wnioski. Langer był Rzeźnikiem

znad Odry. A przynajmniej tym jego wcieleniem,

które kierowało się astrologią przy planowaniu

zabójstw.

Musiało tak być, skoro zjawił się akurat tu i teraz.

Kiedy więc przejął tożsamość tamtego mordercy?

Może był nim od samego początku? Lub prawie

samego?

Co z tym zabójstwem, które nie współgrało

z pobudkami astrologicznymi? Pader nie mógł

wykluczyć, że Żymełka się pomyliła. Owszem, była

obeznana, ale daleko jej było do specjalistki

w dziedzinie. Może nie uwzględniła czegoś, co miało

znaczenie.

– Naprawdę powinniście popracować nad

komunikacją – odezwał się Piotr. – Bo chciałbym

wreszcie się dowiedzieć, czym zawiniłem tym

razem.

Paderborn zbliżył się o krok i spojrzał na niego

z góry.

– Gdzie ona jest? – rzucił.

– Kto?

– Nina.

– W rękach szaleńca – odparł bezradnie Piotr. –

Starałem się wam to powiedzieć od samego


początku.

– A Żymełka? – włączyła się Karolina.

– Kto taki?

Siarkowska stanęła przy Olgierdzie, a on dzięki

temu poczuł, że jego niepokój spada. Wiedział

jednak, że to tylko złuda. Wciąż znajdowali się

w sytuacji, która mogła zakończyć się zarówno

sukcesem, jak i tragedią.

– Skończ z tymi zabawami – rzuciła Karolina.

– Jakimi zabawami?

Langer wychylił się lekko w bok, by zerknąć na

Szczerbińskiego, szybko jednak wrócił do

przypatrywania się dwójce górujących nad nim

prokuratorów.

– Zapewniam was, że gdybyśmy się w coś bawili,

wyglądałoby to zupełnie inaczej – oznajmił.

Zaraz potem zaczął powoli opuszczać ręce.

– Ani się, kurwa, rusz – ostrzegł go Paderborn.

– Muszę. Zegarek zaraz mi przypomni, że czas…

– Spróbuj tylko.

Piotr lekko się uśmiechnął.

– Mam taki zamiar – odparł.

Jego ręce powoli opadły, jakby jakaś siła

poluzowała krępujące go więzi, a on równie

spokojnie zaczął się podnosić.

– Na ziemię, kurwa! – krzyknął Olgierd.

Langer zastygł w całkowitym bezruchu, z jednym

kolanem podciągniętym pod klatkę piersiową,


gotowy, by wstać.

Paderborn obrócił się do Szczerbińskiego,

spodziewając się, że ten przyjdzie mu w sukurs.

Powtórzy komendę, poprze ją policyjną formułką

lub zwyczajną groźbą. Zobaczył jednak, że komisarz

wciąż trwa w swoistym zawieszeniu.

Niech go chuj, skwitował w duchu Pader.

Tyle dobrze, że Szczerbaty wciąż celował do Piotra,

nie do nich. Problem polegał na tym, że Langer

bynajmniej się tym nie przejmował.

Spokojnym i powolnym ruchem uniósł koszulkę,

którą miał na sobie, a wzrok Olgierda padł na

pistolet zatknięty za pasek.

Natychmiast zrobił krok, by znaleźć się między

Piotrem a Siarką, ta jednak złapała go za rękę,

jakby zamierzała oboje odciągnąć na bok.

– Szczerbaty! – krzyknęła.

Nic się nie wydarzyło.

Komisarz nawet się nie odezwał, a Piotr położył

rękę na pistolecie.

Nie ulegało wątpliwości, że gdyby zdecydował się

go użyć, zdążyłby to zrobić, zanim Paderborn

zdołałby zareagować. Pięści w starciu z bronią

palną miały takie szanse, jak mucha kontra

samolot pasażerski. Nie było sensu się łudzić, że

jest inaczej.

Piotr w końcu się podniósł, a potem zgiął się

wpół, jakby chciał pokłonić się Siarce i Paderowi.

Zamiast tego otrzepał spodnie, wyprostował się

i głęboko odetchnął.
– Pan komisarz nie jest skory do zatrzymania

mnie – oznajmił. – I to całkiem sensowne z jego

strony.

Paderborn i Siarkowska machinalnie się cofnęli,

a Langer wyjął pistolet. Oboje doskonale kojarzyli

ten model, ona widziała go pamiętnego dnia

w domku na drzewach w Nałęczowie, on nieco

później. BUL SAS II w wersji Air. Zarekwirowany,

a potem oddany Piotrowi, bo nie było żadnych

podstaw, by zatrzymać legalnie posiadaną broń.

Teraz Langer przyjrzał się pistoletowi, obracając

go w dłoni.

– Jak być może pamiętacie, mam pozwolenie –

zauważył.

Olgierd nadal czuł na ręce zaciśniętą dłoń Siarki.

– Noszę go do samoobrony, ale używam także do

celów sportowych – dodał Piotr.

Szczerbiński w końcu się ocknął i dał krok w jego

kierunku.

– Schowaj to – polecił.

– Chciałem tylko się pochwalić.

– Schowaj broń – powtórzył Szczerbaty.

Langer wydął usta, a potem zatknął pistolet

z powrotem za pasek spodni. Jeszcze raz je

otrzepał, wyraźnie niezadowolony, że pobrudziły się

ziemią. Potem powiódł wzrokiem po nadbrzeżu.

– Piękne okoliczności przyrody do takich

nieporozumień – zauważył.

Olgierd spojrzał na komisarza w momencie, kiedy

ten chował policyjnego glocka do kabury. Zaraz


potem ją zapiął.

Do kurwy nędzy, nie tak to miało wyglądać.

Zupełnie nie tak.

– Szczerbaty… – zaczęła ostrożnie Karolina.

Langer uniósł rękę w dobrotliwym geście

sugerującym, że nie ma potrzeby kłopotać nikogo

innego, on wszak może wszystko wyjaśnić.

– Jak mówiłem, komisarz zachowuje się wzorowo

– oznajmił. – Nie ma przecież żadnych podstaw

prawnych, żeby mnie zatrzymać, prawda?

– Słuchaj, ty skurwielu…

– I znów mocne słowa – uciął Piotr. – A ja

wolałbym zamiast nich usłyszeć powód, dla którego

chcecie mnie bezprawnie uwięzić.

Ruszył w kierunku lasu i wejrzał między drzewa,

zupełnie jakby starał się odegrać na żywo mema

z prezydentem. Potem obrócił się z powrotem do

reszty.

– No? – rzucił. – Jakie wydumane dowody tym

razem świadczą na moją niekorzyść?

– Dobrze, kurwa, wiesz – odparł Paderborn.

– Niespecjalnie. Nie wiem też, co tutaj robicie.

Oboje obrócili się w jego stronę, posławszy jeszcze

długie spojrzenie Szczerbińskiemu. Na pozór

zachowywał się całkowicie neutralnie. Nie

opowiadał się po żadnej ze stron, nie wyglądał na

gotowego, by w ogóle włączać się w tę konfrontację.

Fakty były jednak takie, że już to zrobił, chowając

broń.
– Więc? – dodał Langer. – Dowiem się, co was

ściągnęło?

– Może najpierw ty wyjaśnisz, co tu robisz –

syknęła Karolina. – Gdzie są te kobiety?

– Co do Niny, już mówiłem. Tej drugiej nie znam.

Siarka już otwierała usta, by odparować, Pader

powstrzymał ją jednak, dotykając lekko jej dłoni.

– A jeśli chodzi o moją obecność tutaj, cóż…

Piotr zerknął na kijki, które wcześniej wypuścił

z rąk, po czym zbliżył się do nich i je podniósł.

Przez moment wyglądał na rozbawionego

perspektywą popychania im wersji, że przyszedł

pospacerować.

Ostatecznie jednak wbił jeden kijek w ziemię,

a z drugim zbliżył się do Olgierda i Siarkowskiej.

Paderborn napiął mięśnie, gotowy odeprzeć atak.

Pistolet czy nie, nie miał zamiaru pozostawać

bierny.

Langer jednak zawrócił i odszedł kawałek,

wywijając kijkiem.

– Jak już wielokrotnie próbowałem wam wyjaśnić,

podążam tropem Niny – podjął. –

I w przeciwieństwie do was robię wszystko, by ją

odnaleźć.

Nikt się nie odezwał.

– Nie jest to łatwe, bo zwyrol, który ją porwał,

zaciera wszystkie ślady. Jedynym tropem był ten

niefortunny nieboszczyk w Mikolinie, ale, jak

rozumiem, niewiele wynikło z waszych ustaleń na

jego temat.
Langer zaczął wykonywać ruchy, jakby kosił

kijkiem trawę. Zaraz jednak dodał do tego sycząco-

brzęczący odgłos i stało się jasne, że imituje miecz

świetlny z Gwiezdnych wojen.

Przez moment skupiał się jedynie na tym,

w końcu jednak zastygł, wydał dźwięk chowającej

się wiązki, po czym opuścił kijek.

Kiedy obrócił się do pozostałych, jego wzrok mówił

jasno, że skończył wszelkie zabawy.

– Ten, którego nazywacie Rzeźnikiem znad Odry,

wie, że podpiąłem się pod jego zabójstwa – odezwał

się.

Paderborn poczuł ciarki na plecach i ramionach.

Nigdy nie przypuszczał, że usłyszy coś takiego

wprost. Prawdę. Przyznanie się. I to poważnym,

pozbawionym emocji, pełnym opanowania głosem.

Głosem, który był tak niecharakterystyczny dla

lubującego się w krotochwilach Langera.

– Mój błąd – dodał, z całej siły wbijając kijek

w ziemię. – Nie wziąłem pod uwagę, że daty

zabójstw mają związek z wydarzeniami na niebie.

Olgierd mógł niemal usłyszeć, z jakim trudem

Siarce przyszło przełknięcie śliny. Tak otwarte

przyznanie się przed nimi do zabójstwa było

całkowitym szaleństwem. Ale tylko pod warunkiem,

że przeżyją dostatecznie długo, by o tym komuś

opowiedzieć.

– To problem, ale możliwy do rozwiązania – dodał

Piotr, mrużąc lekko oczy. – Wystarczy, że umieszczę

w kryjówce tego człowieka szereg obliczeń

astrologicznych obarczonych pewnym błędem.


Paderborn zacisnął pięści, spodziewając się, że im

bliżej końca tych rewelacji, tym większe

prawdopodobieństwo, że Langer zaatakuje.

A może wysłuży się Szczerbińskim?

Na Boga, nie, przecież ten nie mógłby być aż tak

umoczony. Cokolwiek Piotr na niego miał,

z pewnością nie mogło wystarczyć, by im zagroził.

– Warunek ziszczenia się takiego scenariusza jest

jeden – dodał Langer. – Muszę znaleźć tego

człowieka.

Olgierd obrócił się lekko w kierunku

Szczerbatego. Tylko na tyle, by kątem oka móc

dostrzec, jak zachowuje się komisarz.

Ten wciąż trzymał się na bezpieczną odległość,

z pistoletem zamkniętym w kaburze. Do cholery, co

mogło teraz dziać się w jego głowie? Jak radził

sobie z tym wszystkim? Zachowywał spokój, bo

i tak znał ostateczny rezultat? Czy planował, jak

obrócić tę sytuację na ich korzyść?

– Rzeźnik znad Odry wie, że podążam jego tropem

– dodał Langer, opierając się o wbity w ziemię kijek.

– Ma świadomość, że się zbliżam. I zdaje sobie

sprawę, że kiedy go odnajdę, zrobię mu wszystko

to, czego nie zdąży zrobić Ninie.

Paderborn oddychał ciężko i nierówno, w ustach

miał coraz bardziej sucho. Co robić? Panicznie

układał możliwe sposoby ataku, żaden jednak nie

zakładał, że udałoby mu się dopaść Piotra, zanim

ten wyciągnie broń.

Może wówczas Szczerbiński zareaguje

instynktownie? Może wieloletnie przeszkolenie


weźmie górę nad lojalnością wobec Langera?

– Dlatego się ze mną skontaktował – dodał Piotr.

– Co? – wypaliła Siarkowska.

– Dziś rano dostałem od niego wiadomość.

Krótką, właściwie tylko pinezkę na mapach. Numer,

z którego przyszła, jest już oczywiście nieaktywny,

był to jakiś zagraniczny burner. Kupiony pewnie

przez podsklepowego żula, nie do namierzenia.

Langer wyprostował się i zaczął wkręcać kijek

w ziemię, jakby wyobrażał sobie, że robi coś zgoła

innego.

– Pinezka, jak się zapewne domyślacie, była wbita

dokładnie tutaj – oznajmił. – I teraz już wiem

dlaczego. Ten człowiek nie ściągnął mnie tutaj, żeby

ze mną rozmawiać, tylko żeby mnie unieszkodliwić.

Nie w sensie zabójstwa. W sensie napuszczenia was

na mnie. Bo z jakiegoś powodu wiedział, że tu

będziecie. Ciekawi mnie tylko jakiego.

Podniósł wzrok i przyjrzał się całej trójce.

– Zakładam, że skoro jesteśmy nad Odrą,

wykoncypowaliście, że właśnie tu miało dojść do

kolejnego zabójstwa? I dokładnie o tej porze?

Żadne z nich nie musiało potwierdzać.

– Oczywiście – dodał Piotr. – W takim razie

sprawca założył, że kiedy zastaniecie mnie tu

i teraz, uznacie, że to ja jestem Rzeźnikiem znad

Odry. Aresztujecie mnie, unieszkodliwicie i tym

samym zapewnicie mu bezpieczeństwo.

Przynajmniej na jakiś czas, ostatecznie przecież nic

na mnie nie macie.


Karolina otworzyła usta, ale się nie odezwała.

– Jest więc zupełnie oczywiste, że chciał grać na

czas – kontynuował Langer. – A to oznacza, że jest

już bliski tego, co sobie zaplanował. Zamordowania

Niny.

Piotr podniósł kijek, wziął duży zamach i cisnął

nim w kierunku wody. Ten poszybował wysoko,

kręcąc się jak śmigło, po czym znikł w odrzańskiej

toni. Langer na powrót obrócił się do dwójki

prokuratorów.

– Jeśli więc chcecie ją uratować, musicie

powiedzieć mi o wszystkim, co wiecie – oznajmił. –

A potem razem zajmiemy się tym, czym trzeba.

Pobrano ze strony pijafka.pl


4

Nad Odrą, Przystań Zielona Góra-

Krępa

Karolina nie dowierzała w to, co się dzieje.

Powolnym krokiem, ramię w ramię z Langerem,

dotarli do niewielkiej przystani, po której wcześniej

kręciła się z Paderbornem. Na końcu drogi stał

czerwony mustang, gdzieś w oddali właśnie nikło

dwoje rowerzystów, którzy musieli przed

momentem zatrzymać się tutaj na przerwę.

– Usiądźmy gdzieś i pogadajmy jak ludzie –

zasugerował Langer.

Fakt, że nikt nie zaoponował, zapewne dawał mu

niewypowiedzianą, wręcz dziką satysfakcję, nie

dawał jednak tego po sobie poznać. Przeciwnie,

zachowywał się tak, jakby realizował wespół

z resztą jakieś wiekopomne zadanie.

Sprawiał wrażenie człowieka odpowiedzialnego,

gotowego do działania i przede wszystkim skorego

do współpracy.
– Może na pomoście? – podsunął.

Siarka zerknęła na Paderborna, cały czas

czekając, aż ten wykorzysta moment nieuwagi

Piotra, doskoczy do niego, wykręci mu ręce

i sprowadzi go do parteru. Nic takiego się jednak

nie stało. I nie zanosiło się na to, by miało do tego

dojść.

Piotr zatrzymał się przed wejściem na pomost, na

próżno czekając na odpowiedź.

– Więc? – spytał.

Olgierd w końcu odpowiedział na spojrzenie

Karoliny, ale nie potrafiła wyczytać z jego oczu

niczego.

– O co wam chodzi? – dodał Langer.

Jego zachowanie i pytania były tak bzdurne, tak

absurdalne, że Siarkowska nie wiedziała nawet, jak

na nie odpowiadać. Obejrzała się na

Szczerbińskiego, jakby ten mógł jakimś cudem

sprawić, by Piotr poniechał tych kpin.

– Rozumiem, nie ufacie mi – podjął. – Nie winię

was za to.

Wielce, kurwa, wspaniałomyślnie, skwitowała

w duchu Karolina.

– Ale zastanówcie się: gdybym kłamał

o wiadomości, którą dostałem od tego psychopaty,

jak niby bym was znalazł?

– Tak samo jak we Wrocławiu – odezwała się

Siarka.

Zrobiła to z pewnym wahaniem, bo czuła się

trochę jak mała, samotna dziewczynka


pozostawiona nocą w opuszczonym domu. Dopóki

ignorowała niepokojące dźwięki i owijała się kołdrą,

wszystko było dobrze. W momencie jednak, kiedy

na nie zareagowała, budziły się przeraźliwe

demony, tylko czekające, by nawiązać kontakt.

Jeden z nich patrzył nieruchomym wzrokiem

prosto w jej oczy, upiornie zadowolony, że ktoś

odnotował jego obecność.

– Tam po prostu was śledziłem – odparł.

– Tutaj też mogłeś.

– Jakim cudem? – spytał i wskazał ręką gęsty las.

– Zaraz byście mnie zobaczyli.

Karolina w głębi ducha musiała się z nim zgodzić.

Nie było to oczywiście całkowicie niemożliwe, ale

dość mało prawdopodobne.

– Poza tym wygląda na to, że przyjechaliście tu

jakiś czas przede mną.

Powiódł wzrokiem po dwójce prokuratorów,

a potem założył dłonie za plecami jak grzeczny

uczniak.

– No więc jak miałbym tutaj trafić, gdybym nie

dostał tej wiadomości? – spytał.

– W bardzo prosty sposób – włączył się Olgierd.

– To znaczy? Oświeć mnie, Olo.

Zdrobnienie, którego używała Nina, w jego ustach

zabrzmiało obrazoburczo, w dodatku wysłało jasny

sygnał, że Piotr doskonale się bawi, a zatem łże jak

pies. Paderborn musiał odnieść podobne wrażenie,

ale z niczym się nie zdradził.


– Po tym, jak porwałeś Żymełkę, wszystko z niej

wyciągnąłeś – oznajmił. – Dowiedziałeś się zarówno

o miejscu, jak i czasie, gdzie według niej miał

pojawić się morderca.

– Absurd.

– Raczej bardzo prawdopodobna wersja.

Langer przewrócił oczami i zrobił to w sposób,

który bardziej pasowałby do kobiety niż mężczyzny.

– Ile razy będziemy to wałkować? – spytał. –

Nazwisko fajne, owszem, ale kompletnie nic mi nie

mówi.

Karolina zbliżyła się do niego, walcząc

z instynktem, który kazał jej raczej się oddalać niż

skracać dystans.

– Więc to przypadek, że zaginęła akurat wtedy,

kiedy ty pojawiłeś się we Wrocławiu? – rzuciła.

– Każdy moment naszego życia to przypadek.

– Litości…

– Nie rządzi nim nic innego, jak tylko

niepowiązane ze sobą losowe zdarzenia. Możemy

starać się nadawać im jakiś sens, ale koniec

końców to tylko daremna próba uporządkowania

chaosu.

Musiał dostrzec, że żadne z nich nie ma ochoty

wysłuchiwać jego zwyczajowych wynurzeń, bo

uniósł lekko rękę w przepraszającym geście.

– Dobrze, trzymajmy się faktów – powiedział. –

A one są takie, że prawie cały czas we Wrocławiu

spędziłem w czyimś towarzystwie. Kiedy zaginęła ta

wasza Żyłka?
– Żymełka.

– Niewielka różnica.

Nie odpowiedzieli zarówno na to spostrzeżenie, jak

i na postawione przez niego pytanie. Nie było sensu

podejmować wątku, który ostatecznie sprowadziłby

się do sfabrykowanego alibi.

– Ludzie, dajcie spokój – zaapelował. – Co mam

zrobić, żebyście byli gotowi mnie wysłuchać?

– Paść trupem – odparł Olgierd.

Langer popatrzył na niego z wyraźną goryczą.

– Naprawdę nie możesz na moment odłożyć na

bok naszych animozji? – zapytał Piotr. – Dla dobra

Niny?

W jakiejś zupełnie automatycznej reakcji

Paderborn pokręcił głową z uśmiechem.

– Teraz chcesz uchodzić za głos rozsądku? –

mruknął.

– Ktoś musi. Bo wy najwyraźniej jesteście tak

zafiksowani na moim punkcie, że nie dostrzegacie,

co się naprawdę dzieje.

Liczba mnoga była nieco na wyrost, dla Karoliny

bowiem stało się jasne, że Pader jest bliżej przyjęcia

wersji Langera niż ona. I pomyśleć, że wystarczył

jeden esemes, w którym nie zgadzało się mało

znaczące określenie.

Ale może taki jest atut życia w małżeństwie,

skwitowała w duchu Siarka. Tworzy się pewien

mikrokosmos, pełen swoistych słów, zachowań

i gestów, rozpoznawalnych jedynie dla dwójki ludzi,

którzy w nim uczestniczą.


Spojrzała na Olgierda, starając się przesądzić, na

ile jest pewny. Nie dostrzegła w nim żadnego

wahania i przeszło jej przez myśl, że być może

powinno jej w zupełności wystarczyć to

przekonanie, które w nim widziała.

Piotr jeszcze przez moment czekał na

kontrargument, skupiając się na Paderbornie. Ten

jednak nie miał zamiaru go formułować. Karolina

za to tak. Czuła potrzebę, by to zrobić, by stanowić

racjonalną przeciwwagę dla strachu, który

w całkiem uzasadniony sposób opadł Olgierda.

Ona jednak także zamilkła. Postanowiła zaufać

jego osądowi.

Liczyła tylko na to, że to nie będzie najgorszy

błąd, jaki w życiu popełniła.

– Co konkretnie proponujesz? – odezwał się Pader.

– Świetnie, że pytasz!

– Do chuja, Langer… skończ z tymi zabawami.

Piotr zrobił minę dotkniętego dziecka, a potem

ruszył w kierunku pomostu. Była to zwykła

i tandetna zagrywka mająca pokazać, po czyjej

stronie jest w tej chwili inicjatywa.

Siarkowska niemal błagalnie spojrzała na

Olgierda, ten jednak tylko westchnął, a potem

poszedł za Langerem.

– Pan komisarz poczeka – rzucił przez ramię Piotr.

– To rozmowa trzyosobowa.

Dotarli na koniec pomostu, Szczerbiński został na

nadbrzeżu. Obrócił się tyłem, jakby dzięki temu

miał usłyszeć jeszcze mniej słów, które padną.


– Co ty na niego masz? – odezwał się Paderborn,

gdy docierali na koniec pomostu.

– Ja? Nic.

– Szantażujesz go czymś?

– Nie. Po prostu mnie lubi.

Olgierd obrzucił go lekceważącym spojrzeniem,

które stanowiło odpowiednik machnięcia ręką.

Odpuścił. I słusznie, mieli w tej chwili ważniejsze

rzeczy do roboty.

Piotr zajął miejsce na skraju pomostu, a potem

zaczął dyndać nogami nad wodą.

– Siadajcie – zaproponował.

– Postoimy – odparła Karolina.

– Oho. To teraz ty mówisz w waszym imieniu?

Urocze.

Dwójka prokuratorów nie miała zamiaru łapać się

na tak niedbale zarzuconą przynętę.

– W sumie jesteś jego przełożoną, to daje ci pewne

kompetencje – dodał Piotr. – Z tego, co mogłem

usłyszeć, w łóżku też to ty…

Urwał, kiedy Paderborn ruszył gwałtownie w jego

kierunku, jakby zamierzał zrzucić go do wody.

Langer natychmiast uniósł dłonie.

– Już nie będę – obiecał.

Nawet on sam z pewnością sobie nie uwierzył.

– I macie rację, powinniśmy zająć się konkretami

– odparł. – A one są dość niepokojące.

– To znaczy? – rzucił niechętnie Pader.


Piotr obejrzał się przez ramię, a potem na powrót

skupił się na majtaniu nogami tuż nad lustrem

wody.

– Wziąwszy pod uwagę tylko i wyłącznie waszą

perspektywę, Żyłetka się pomyliła – oznajmił. –

Dostaliście wytyczne, przyjechaliście na miejsce,

nie ma nikogo. Kiedy jednak dodamy do tego moją

perspektywę, obraz sytuacji się zmienia.

Zrobił pauzę, w sposób oczywisty licząc na to, że

któreś z nich pociągnie ten wątek i dopyta, co

konkretnie ma na myśli. Żadne tego nie zrobiło.

– Zapytacie: jak się zmienia? – podjął więc sam. –

Otóż odpowiadam: skoro ja dostałem wiadomość od

zabójcy, który chciał mnie ściągnąć właśnie tu

i teraz, oznacza to po pierwsze, że Żymyłka się

jednak nie pomyliła.

– Żymełka, do kurwy nędzy – odezwała się

Karolina.

– Wybacz. Żymełkadokurwynędzy, oczywiście.

Nie skwitowała w żaden sposób, bo zasadniczo

nie nadawało się to do żadnego komentarza.

– Ewidentnie dobrze obliczyła te… no, wszystkie

te rzeczy, w które wierzą stare baby na targu i ich

wnuczki na TikToku – ciągnął Langer. – Równie

oczywiste jest to, że kiedy zabójca ją porwał,

wyjawiła mu to. Inaczej nie miałby pojęcia, że tu

będziemy.

Siarkowska potrafiła wyobrazić sobie także

wersję, że po tym, jak Kamila dostała się w ręce

Rzeźnika znad Odry, powtórzyła mu wszystkie


ustalenia, a ten – mimo iż były nietrafione –

postanowił je wykorzystać.

Jakkolwiek by było, efekt w zamierzeniu miał być

identyczny. Rzucenie podejrzeń na Langera

i sprawienie, że śledczy cały swój czas i uwagę

poświęcą właśnie jemu.

Czy naprawdę sama zaczynała iść tym tokiem

rozumowania? Nie brzmiało to w jej głowie już jak

tworzenie czysto hipotetycznych scenariuszy.

– Karolino? – odezwał się nagle Langer, a Siarka

uświadomiła sobie, że przekręcił się w bok i patrzy

prosto na nią.

Tego jeszcze brakowało, by odnosił się do niej

imieniem w wołaczu.

– Coś zaświtało w tej twojej pięknej, foremnej…

– Uważaj – przerwał mu Paderborn.

Piotr od razu się wyprostował i uniósł dłonie.

– Chcę się tylko dowiedzieć, o czym myśli pani

prokurator – zastrzegł. – Oczywiście pomijając

twoją muskulaturę, tak dobrze widoczną pod…

– O tym, że jeden dobrze wymierzony kopniak

przyniósłby mi sporo satysfakcji – ucięła Karolina.

Langer cały rozpromieniał. Tylko czekał na to, aż

ktoś rzuci mu rękawicę, podniósł się, niemal

podskakując, po czym otrzepał spodnie i ręce.

– Nie widzę przeszkód – oświadczył. – Chętnie

popływam, ale tylko pod warunkiem, że ty do mnie

dołączysz.

Nie miała zamiaru wdawać się w te przepychanki

i uznała, że najlepszą metodą będzie ich


ignorowanie.

– Twoja wersja nie trzyma się kupy – oznajmiła.

– Oj, zabolało.

Siarkowska minęła go i stanęła na skraju

pomostu, wyglądając w kierunku, gdzie mieścił się

punkt wskazany przez Kamilę. Powinna czuć się

nieswojo, stojąc praktycznie na krawędzi i mając za

plecami Langera. Fakt jednak, że tuż obok

znajdował się Olgierd, dawał jej niespodziewane

poczucie bezpieczeństwa.

Nawet w towarzystwie największego psychopaty,

jakiego znała.

– Rzeźnik znad Odry nie oddałby nam tego

miejsca – oznajmiła.

– Hm? – rzucił Paderborn.

– Wyobrażam sobie, że nie ma wielu lokalizacji

i dat, które odpowiadają temu, czego szuka –

podjęła Karolina. – Gdyby więcej spełniało kryteria,

zabijałby częściej. Tymczasem to zawsze

maksymalnie raz w roku.

– No tak – przyznał Olgierd.

– Jasne jest więc, że nie chciałby tracić miejsca

i terminu w tym roku tylko po to, żeby skierować

naszą uwagę na Langera – kontynuowała

z poczuciem, że trafia w sedno. – Gdyby tu i teraz

rzeczywiście zachodziły warunki, na które ten

człowiek czeka, wysłałby Langera w inne miejsce,

a Żymełkę wykorzystał, by to ona skierowała nas

na mylny trop. Napisałby esemesa z jej telefonu,

cokolwiek. Znalazłby sposób, bo byłoby to dla niego

kluczowe.
Karolina obróciła się do stojących za nią

mężczyzn.

– Nie zrobił tego, więc najpewniej jesteśmy

i w złym czasie, i w złym miejscu. I jest mu to na

rękę. Inaczej wysłałby nas w zupełnie inne, a sam

zjawił się tu, by dokonać kolejnego morderstwa.

Piotr skrzyżował ręce na piersi, a potem zagwizdał

cicho z uznaniem.

– No, no – odparł. – Jednak uczą was czegoś w tej

prokuraturze. Aż dziw, że mnie nigdy nie

złapaliście.

Paderborn całkowicie go zignorował, patrząc na

Karolinę.

– Co proponujesz? – zapytał.

– Jeszcze raz sprawdzić wyliczenia Żymełki.

Olgierd zmrużył oczy.

– Sami się w tym nie połapiemy – odparł. –

Potrzeba nam kogoś, komu te cyfry i schematy coś

mówią.

– Nie – odparła Siarka. – Potrzeba nam kogoś, kto

sam umie je rysować. I kto zrobi nam to wszystko

na nowo.

Miała głębokie przekonanie, że to jedyna rozsądna

rzecz, na jaką mogą się zdecydować.

I jedyna, która doprowadzi ich do Rzeźnika.

Jeśli ma rację i jeśli uda się ustalić, gdzie

konkretnie Żymełka się pomyliła, być może nie

wszystko stracone. Być może dowiedzą się

dokładnie, gdzie w tej chwili znajduje się zabójca ze

swoją ofiarą. Lub ofiarami.


Pobrano ze strony pijafka.pl
5

ul. Chocimska, Mokotów

Restauracja Różana była częstym kierunkiem

peregrynacji prokuratorek i prokuratorów z okręgu.

Na jej korzyść przemawiał zarówno fakt, że od

skweru Tarasa Szewczenki dzielił ją raptem

pięciominutowy spacer, jak i to, że serwowano tu

naprawdę dobre jedzenie. W ciepłych miesiącach

zaś działał ogródek, który w jakiś na poły magiczny

sposób sprawiał, że znikało się na moment ze

stolicy.

Tak było także teraz, kiedy wieczorową porą

Olgierd znalazł się tutaj z Siarką. Zielony

dziedziniec otoczony ze wszystkich stron

budynkami, z niewielką fontanną pośrodku, dawał

wytchnienie. Ze środka lokalu płynęła muzyka

grana na pianinie, a liczne światełka rozwieszone

między drzewami powoli się zapalały.

Można by odnieść wrażenie, że przyszli tu na

randkę, byli jednak w robocie. Rozłożyli swoje


materiały przy jednym z największych stolików na

zewnątrz i jeszcze raz je przejrzeli, czekając na

mężczyznę, który dostał je już wczoraj i od tamtej

pory analizował.

Miał zjawić się ze wszystkimi odpowiedziami,

których szukali.

Paderborn odsunął parę dokumentów i położył na

nich menu. Nie musiał nawet do niego zerkać,

zamówił to, co zawsze brał w Różanej – naleśniki

z rakami. Figurowały niby jako przystawka,

w istocie jednak wystarczały mu za danie główne.

Raz po raz spoglądał na siedzącą naprzeciwko

przy stoliku Karolinę, wahając się. Ta w końcu

znad menu wyłapała jego ukradkowe spojrzenia.

– Co? – rzuciła.

Olgierd wzruszył ramionami.

– Nic – odparł.

– To czemu tak robisz?

– Jak?

– Posyłasz mi krótkie, kontrolne spojrzenia.

– Wcale nie posyłam.

Karolina zamknęła menu i wydęła usta.

– Chcesz coś zaproponować, to proponuj –

oznajmiła.

– Naleśniki z rakami.

– Z rakami?

– To takie skorupiaki.
– Domyślam się, Padre, że nie serwują tutaj

nowotworów – odburknęła Siarka. – I dobre to?

– Pyszne.

– To wezmę.

Przyszli wcześniej, powinni spokojnie zdążyć

zjeść, nim zjawi się Jan Trejber, podobno jeden

z najbardziej uznanych astrologów w Polsce,

członek stosownego towarzystwa, a także

akademik, który popełnił przynajmniej kilka

poważanych tekstów na temat astrologii. Czy może

raczej obok astrologii, nikt chyba bowiem nie

doktoryzował się z niej per se, odkąd

wyeksmitowano ją z akademii i uniwersytetów

w siedemnastym czy może nawet osiemnastym

wieku.

– Coś jeszcze polecasz? – spytała. – Ewidentnie

jesteś obeznany.

– Bywam tu od czasu do czasu.

– I nigdy ze mną?

Zbył to niewinnym wzruszeniem ramion, sam

jednak zachodził dziś rano w głowę, dlaczego nigdy

tu nie wylądowali. Bywali przecież w tylu knajpach,

a Różana zawsze była blisko.

W końcu odnalazł powód. To miejsce kojarzyło mu

się z Niną.

Przychodzili tutaj dość często – i zawsze mieli je

w odwodzie, kiedy inne restauracje były niepewne,

bo być może w ten dzień mieli zamknięte lub

pracowali tylko do określonej pory. Różana była

niezawodna. Otwarta praktycznie przez cały rok,


świątek piątek, od dwunastej do północy minimum.

Maksimum właściwie nie było.

Przychodzili tu i sami na romantyczne kolacje,

i ze znajomymi, by porządnie się napić. Każda para

ma swoją knajpę. Ta była ich knajpą. I być może

przyjście tu z Karoliną wydawało mu się jakimś

nadużyciem.

Nie, nawet więcej. Sygnałem, że zaczyna się nowy

rozdział, na który Olgierd nie wiedział, czy jest

gotowy.

– Padre? – odezwała się Karolina.

– Hm?

– To nie było pytanie z gatunku „dlaczego

zamordowałeś mi matkę”.

– Uhm…

Zmrużyła lekko oczy, jakby wyczuła, że mimo to

trafiła nim w jakąś czułą strunę. Szczęśliwie zjawił

się kelner, który przyjął zamówienia, po czym

Paderborn szybko zmienił temat na ostatnie

doniesienia o nowelizacji Kodeksu karnego.

Powinni rozmawiać o czymś zupełnie innym,

a przynajmniej tak podpowiadał mu jakiś głos

z tyłu głowy. W istocie od kiedy opuścili okolice

Zielonej Góry, gadali wyłącznie o Langerze, jego roli

w tym wszystkim, specu od astrologii, którego

udało im się znaleźć, i tym, co z tego wszystkiego

wyniknie.

I o Ninie.

I o Żymełce.
W kółko się zastanawiali, co konkretnie zamierza

Rzeźnik. Nigdy nie zabijał więcej niż jedną osobę,

ale może nie wynikało to ze względów natury

astrologicznej, ale pragmatycznej?

Może teraz, kiedy Kamila postawiła go pod ścianą,

zdecydował się na podwójne zabójstwo?

Tak wskazywała logika. Gdyby bowiem chciał

uwięzić jedną z kobiet na dłużej, musiałby czekać

z morderstwem do przyszłego roku. Nie stać go było

na takie ryzyko.

Z drugiej strony to tylko gdybanie, stawianie

hipotez niepopartych żadnymi…

– Będzie dobrze – odezwała się nagle Karolina,

wyrywając go z pętli rozważań.

Pader się rozejrzał.

– Jak dostaniemy te naleśniki, z pewnością.

– Wiesz, o co mi chodzi.

Najwyraźniej uparła się, by nie pozwolić mu na

zbagatelizowanie tematu – a on zdawał sobie

sprawę, że w takiej sytuacji będzie trudno mu od

niego uciec.

– Znajdziemy ją – dodała Siarka. – Nic jej nie

będzie.

Powinna użyć liczby mnogiej, ale przecież

wiedziała, czyj los tak naprawdę spędza sen

z powiek Olgierdowi. Było to niedopuszczalne

podejście, jeśli chodziło o kodeks etyczny

prokuratora w służbie Rzeczypospolitej Polskiej.

Było też jednak całkowicie zrozumiałe, jeśli

chodziło o człowieka.
– Ten cały Trejber podobno jest naprawdę niezły –

ciągnęła Karolina. – I ma stopień naukowy na

poparcie tego.

– Wiem, wiem.

– Traktuje to wszystko z właściwym naukowcowi

dystansem, a w dodatku…

– Ma do astrologii podejście jungowskie, tak –

uciął Olgierd. – Dostrzega zdefiniowane przez niego

synchroniczności i tak dalej. Krótko mówiąc, nie

będzie nam kazał czyścić czakr, manifestować

bogactwa ani uprawiać afirmacji Bóg jeden wie

czego.

– Ano nie – przyznała Siarkowska. – Facet nawet

wygląda na takiego, co to prędzej padnie trupem,

niż uwierzy w coś niepopartego dowodami.

– Widziałaś go?

– Na stronie uczelni.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę, nim w końcu

zjawił się kelner z ich daniami. Miał jednak

niespodziewanie dodatkową porcję naleśników

z rakami na oddzielnym talerzu, jakby szef kuchni

uznał, że Pader jako stały klient zasłużył na bonus.

– Zamawialiśmy tylko dwie porcje – odezwała się

Karolina.

– A, tak. Ale pan, na którego państwo czekają,

poprosił o to samo.

Szybko się rozejrzeli.

– Jest w środku, chciał państwu pozwolić na

chwilę spokojnej rozmowy – wyjaśnił pracownik. –


Poprosił, by dać mi znać, kiedy będzie mógł

dołączyć.

Oboje nieco skonsternowani skinęli głowami na

znak, że jak najbardziej, można przekazać panu

wiadomość, szczególnie że przecież jego danie jest

już u nich na stole.

Ledwo kelner znikł w środku lokalu, wyłonił się

z niego mężczyzna, który domówił tę porcję. Nie był

jednak tym, którego się spodziewali.

– Nożeż kurwa, nie wierzę… – wydusiła

Siarkowska.

Langer szedł ku nim dziarskim krokiem,

sprawiając wrażenie, jakby w duchu nucił lub

śpiewał sobie jakąś piosenkę. Nie zatrzymał się

przy stoliku, od razu odsunął krzesło i zająwszy

miejsce, podniósł sztućce.

– To co? – spytał. – Smacznego?

– Co ty tu robisz? – rzuciła Karolina.

– Spędzam czas z moimi ulubionymi

prokuratorami, czekając na człowieka, który

wszystko nam wyjaśni.

Siarka wyglądała, jakby miała ochotę się

poderwać i przy wsparciu Padera wywlec tego

człowieka za fraki na zewnątrz. Względnie zmienić

stolik. Lub zadzwonić na komisariat i poprosić

o posiłki, ktoś bowiem nęka dwójkę przedstawicieli

organów ścigania.

Już otwierała usta, by zwerbalizować swoją

frustrację, kiedy Olgierd pod stołem położył dłoń na

jej kolanie. Szybko ją cofnął, ale tyle wystarczyło,


by kompletnie zdębiała. Spodziewał się mimo to

jakiejś reakcji, Karolina jednak milczała.

Z pewnością zachowanie spokoju nie przychodziło

jej z taką łatwością jak Paderbornowi. Jakkolwiek

by to brzmiało i jakkolwiek wpływało na Olgierda,

on i Langer podzielali ocenę sytuacji. Ona zaś wciąż

w głębi ducha była przekonana, że Piotr próbuje ich

rozegrać.

– Skąd wiedziałeś, gdzie będziemy? – odezwał się

Paderborn.

– Dedukcja.

Skwitował to milczeniem.

– Ciekawi cię, jaka dokładnie?

– Nie.

Mógł dopowiedzieć sobie wszystko, a może nawet

więcej. Zdawał sobie sprawę, jak dogłębny research

na temat Niny i niego musiał wykonać Langer. I jak

bardzo zależało mu na tym, by nieustannie

wiedzieć, gdzie jest i co robi dwójka prokuratorów.

Ani chybi wysłał za nimi kilku swoich najlepszych,

najbardziej zaufanych ludzi.

– To kiedy pan Jan się zjawi? – spytał Piotr.

– Za chwilę.

– Świetnie. Może zdążymy zjeść.

Robienie tego w towarzystwie Langera wydawało

się wprost absurdalne, w dodatku trudno było czuć

apetyt, kiedy obok swoim daniem rozkoszował się

zwykły psychopata i morderca.

Szczęśliwie dość szybko z opresji wybawił ich Jan

Trejber, który zjawił się przed czasem. Wszedłszy do


ogródka, przez moment wodził po nim wzrokiem.

Jako pierwszy wyłowił go Piotr i uniósł rękę

w gorączkowym geście, jakby istniało

niebezpieczeństwo, że nie zostanie dostrzeżony.

– Panie Janie! – krzyknął.

Astrolog podszedł do nich, przywitał się najpierw

z Karoliną, potem z Paderbornem, po czym wbił

wzrok w Piotra.

– Ach, dzień dobry, dzień dobry, panie doktorze –

odezwał się Langer.

Naukowiec podał mu rękę.

– Jan Trejber – przedstawił się.

Piotr skrzywił się, jakby ten w jakiś sposób już na

wstępie go zawiódł.

– Słońce w Raku, ascendent w Skorpionie,

a Księżyc w Wodniku – odparł.

– Słucham?

– Tak chyba lepiej się przedstawiać? Bo dzięki

temu wszystko pan już o mnie wie?

Trejber odsunął sobie krzesło i usiadł, rozpinając

brązową marynarkę, pod którą miał kremową

koszulkę bez żadnego logotypu.

– Nie wszystko – odparł.

Olgierd odniósł wrażenie, że w jego głosie

pobrzmiała nuta lekceważenia, co dobitnie

świadczyło o tym, że faktycznie nie wie wszystkiego

o człowieku, z którym rozmawia. Należało to czym

prędzej przerwać, nim Piotr na dobre zobaczy

w tym rozmówcy potencjalną ofiarę.


– Mniejsza z naszym niespodziewanym

towarzystwem – odezwał się Paderborn. – Udało się

panu coś ustalić?

– Całkiem sporo – odparł Jan Trejber.

– Czyli wie pan konkretnie, gdzie wcześniej został

popełniony błąd? – włączyła się Siarka.

Astrolog odetchnął ciężko, jakby przyszedł tutaj

prosto po przekroczeniu mety maratonu, w którym

próbował wyśrubować życiówkę.

– Owszem – przyznał. – Ale odkryłem też sporo

innych rzeczy.

– Jakich? – spytała Karolina.

– Cóż… dość zaskakujących, przyznam. Nie tyle

dla mnie, ile dla państwa.

Siarka przysunęła się bliżej stołu, Pader lekko się

nachylił. Jedynie Langer tkwił w całkowitym

bezruchu, z maską obojętności zastygłą na twarzy,

zupełnie niewzruszony tym, jak duże emocje drgają

w głosie naukowca.

– Więc? – odezwał się Olgierd.

– Niech pan mówi – dorzuciła Siarkowska.

Mężczyzna przesunął ręką po stole, jakby

z jakiegoś powodu poczuł, że musi wygładzić leżące

na nim niczym obrus materiały. Kiedy podniósł

wzrok, dało się dostrzec w jego oczach to, co

występuje u ludzi, którzy mają zbyt wiele do

powiedzenia.

– Nie wiem nawet, od czego zacząć – zauważył.

– Od samego początku – odparła Karolina.


Znów głębokie westchnięcie.

– W porządku – odparł. – Ale ostrzegam, że nie

będą państwo zadowoleni.

Pobrano ze strony pijafka.pl


6

Różana, ul. Chocimska

Siarka nie miała pojęcia, co takiego mogło sprawić,

że rozmówca wyglądał, jakby został porządnie

przeczołgany. Ani tym bardziej co takiego odkrył, co

wprawiło go w tak wyraźną rozterkę.

– No dobrze… – podjął. – Poddałem analizie

wszystkie te dokumenty, które mi państwo

zeskanowali.

Zerknął na kilka wykresów i tabelek.

– Od razu rzuciło mi się w oczy, że to robota

amatora. Wszystkie pochodzą z portalu astro.com,

ale stanowią efekt tylko tego, co można sprawdzić

w bezpłatnej wersji. W dodatku osoba, która

zajmuje się tym profesjonalnie, korzystałaby raczej

z jakiegoś programu, jak Urania czy coś w tym

stylu.

Urwał na moment, kiedy Langer zaczął kroić

swoje naleśniki z rakami. Wepchnął dość duży


kawałek do ust, a potem, zapamiętale przeżuwając,

przechylił głowę na bok, obserwując astrologa.

– Po tym, co państwo mi powiedzieli, założyłem, że

błędy mogły zostać popełnione już na samym

początku – kontynuował Jan Trejber. – Uznałem

więc, że nie ma sensu wchodzić w to na którymś

etapie. Lepiej wykonać wszystkie obliczenia od

nowa.

– I? – ponagliła go Siarka.

– Moje spostrzeżenia były dość… druzgocące.

– To znaczy?

– Osoba, która wykonywała dla państwa te

analizy, musiała mieć bardzo mgliste pojęcie

o astrologii.

– Tak, nie ukrywała tego.

Naukowiec chrząknął cicho i poprawił marynarkę,

jakby istotne było w tej chwili, czy dobrze leży na

jego barkach.

– Przepraszam, może użyłem zbyt łagodnego

określenia – mruknął. – Ta pani była skrajnie

niekompetentna.

Paderborn i Karolina krótko na siebie zerknęli,

a ona kątem oka dostrzegła, że nawet tak

zdawkowa wymiana spojrzeń sprawiła, iż Langer

teatralnie się ożywił. Zupełnie jak jakiś wujek czy

ciotka, którzy podczas obiadu rodzinnego tylko

czekają, aż dwoje niespokrewnionych ze sobą

latorośli w podobnym wieku okaże sobie sympatię.

– Zacznijmy od analizy zabójstwa, które miało

miejsce 3 sierpnia 2015 roku w Krośnie


Odrzańskim. Ofiarą była kobieta, ciało znaleziono

nad wodą.

– Konkretnie nad Odrą – sprostował Olgierd.

– To bez znaczenia. Chodzi tu o wodę.

– W jakim sensie?

– Dojdę do tego – odparł Trejber. – W każdym

razie analiza tamtej pani wskazywała, że tego dnia

miała miejsce Pełnia Czystego Księżyca w Pannie.

I zinterpretowała to jako wskazanie, że dla osób

urodzonych pod tym znakiem to…

– Rytuał oczyszczenia – dokończyła Karolina. –

Tak, pamiętam.

– Problem w tym, że… cóż, mówiąc wprost, to

kompletna bzdura.

– Co konkretnie?

– Wszystko – odparł ciężko astrolog. – W tamtym

dniu nie doszło do żadnej pełni, najbliższa była

dopiero 29 sierpnia. Zresztą ona sama w sobie nie

miałaby żadnego sensu pod kątem ogólnej

koncepcji zabójstw w sprzyjającym okresie.

Rozległ się głośny dźwięk odkładanych sztućców,

którym Langer chciał zwrócić na siebie uwagę. Na

próżno, Pader i Siarka skupiali się wyłącznie na

naukowcu.

– Wyjściowe założenie było takie, że sprawca

urodził się w znaku solarnym Panny – podjął Jan

Trejber. – A zatem między 24 sierpnia a 23

września.

– Zgadza się.
– I wszystkie ustalenia tamtej pani zdawały się to

potwierdzać.

– Tak jest – przyznała Karolina.

– Kłopot w tym, że te analizy były robione pod

tezę.

Astrolog powiódł wzrokiem po stole, namierzył to,

czego szukał, a potem wyciągnął na wierzch. Były

to mapy nieba z momentu, kiedy popełniono

kolejne zabójstwo.

– 28 sierpnia 2016 roku – powiedział. – Ofiarą

była kobieta, ciało znaleziono nad wodą, pod

Wrocławiem.

– Tak.

– Według tamtej pani czas zgonu odpowiadał

momentowi, kiedy Merkury kończył retrogradację.

Argumentowała, że to planeta będąca opiekunem

Panny i że…

– Kiedy ruch wsteczny się kończy, taka osoba

może szaleć.

Tego nie było w dokumentach, Siarkowska

pamiętała jednak słowa Kamili.

– Cóż, to już zależy od wielu innych czynników,

ale trzymajmy się tych faktów, które znamy.

– Oczywiście.

– Więc twierdzenie, iż Merkury kończył wówczas

retrogradację, jest kolejną brednią – odparł nieco

ostrzej Jan Trejber. – Znajdował się wtedy bowiem

w swoim normalnym ruchu, a retrogradację

rozpoczął dopiero 30 sierpnia. Dwa dni po

zabójstwie.
– Może dlatego zabójca wybrał ten dzień? –

podsunęła Karolina. – Żeby zdążyć przed ruchem

wstecznym?

Naukowiec od razu pokręcił głową.

– Nie działo się wtedy nic, co dla osoby urodzonej

w znaku solarnym Panny miałoby jakiekolwiek

istotne znaczenie.

– Mimo wszystko…

– Jeśli sprawca precyzyjnie wybiera momenty

i zna się na tym, miałby zupełnie inne powody do

postawienia właśnie na ten dzień.

Paderborn położył ręce na stole.

– Co ma pan na myśli?

– Zaraz do tego dojdę – znów powtórzył Trejber. –

Wróćmy jeszcze do dwóch pierwszych zabójstw,

które wedle tamtej pani wydarzyły się, kiedy na

niebie dochodziło do koniunkcji Słońca

z Merkurym w znaku Panny. To również bzdura,

nic takiego nie miało miejsca.

Siarkowska zerknęła na materiały, jakby chciała

się upewnić, że rozmówca niczego nie wymyśla.

– Nie wiem, jak duże szczegóły państwa

interesują, ale wystarczy powiedzieć, że wszystkie

opisane przez tamtą panią kwadratury, trygony,

inne aspekty, tranzyty i progresje były całkowicie

przestrzelone. I to nie minimalnie. One były po

prostu skrajnie idiotyczne.

Nikt się nie odzywał, Piotr zaś tylko otarł usta

serwetką.
– Wygląda to tak, jakby dziecko postanowiło

sobie, że wszystko musi wskazywać na znak

solarny Panny, a potem zaczęło dopasowywać do

tego rzeczywistość.

– Jest pan pewien? – spytała Karolina. – Że to nie

zwyczajny, uczciwy błąd gdzieś w samych

podstawach, który potem…

– Jestem pewien – odparł bez wahania Jan

Trejber. – Ta pani jest podcasterką, tak?

– Mhm – potwierdził cicho Olgierd.

– Znam wiele takich osób. Parają się quasi-

astrologią, wiążąc tę dziedzinę wiedzy z jakimś

przepowiadaniem przyszłości, stawianiem tarota

czy wróżeniem z fusów. W większości to osoby

poruszające się po bardzo mętnych wodach,

zarówno jeśli chodzi o motywacje, jak i samą

materię.

– Dobrze – włączyła się Karolina. – Więc wszystko,

co ustaliła Żymełka, jest chybione?

– Bez wyjątku.

Siarkowska mimowolnie wbiła bezradny wzrok

w Paderborna.

– Nie powiem, żeby mnie to dziwiło – ciągnął

astrolog. – Ta pani z pewnością chciała wykorzystać

sytuację, by zdobyć popularność… Choć właściwie

powinienem chyba powiedzieć, że nie tyle sytuację,

ile państwa.

Langer prychnął cicho, wciąż się nie odzywając.

– Musiała jednak trafić na coś, co pozwalało

zidentyfikować sprawcę – uparła się Karolina. –


Inaczej ten człowiek by jej nie porwał.

– Cóż…

– Może dokonała innych, poprawnych obliczeń?

I sprawca zabrał je, kiedy się do niej włamał?

– To już niestety poza moimi kompetencjami.

– Oczywiście – odparł Pader. – Zostańmy przy

pańskich.

Jan Trejber z powagą pokiwał głową.

– Co może nam pan w takim razie powiedzieć po

przeanalizowaniu tego od nowa?

– Zasadniczo wszystko, co chcą państwo wiedzieć.

Oczywiście w ramach tego, do czego w ogóle służy

astrologia.

– To znaczy?

– Wbrew pozorom nie można dzięki niej

przewidywać konkretnych zdarzeń czy powiedzieć,

gdzie…

– Mam na myśli to, co może nam pan powiedzieć

– przerwał Olgierd. – O tym, czym jest astrologia,

nasłuchałem się w ostatnim czasie stanowczo za

dużo.

Jan Trejber puścił tę uwagę mimo uszu.

– Mogę wskazać pewne cechy zabójcy, które

pomogą w przesądzeniu, kim jest – odparł. – Ale nie

wskażę państwu konkretnego człowieka.

– Każda informacja będzie na wagę złota –

zapewniła Karolina.

– W takim razie zacznijmy od tego, że zabójca

bynajmniej nie mógł urodzić się w znaku solarnym


Panny.

Piotr nieco się ożywił.

– A jeśli chodzi o Raka, panie Janie?

– Również nie.

– Czyli odpadam – oznajmił Langer. – Szkoda. Tak

liczyłem na to, że to ja.

Wszyscy zignorowali uwagę, a Paderborn

przeniósł wzrok na astrologa.

– Jest pan pewien? – rzucił.

– Jak najbardziej. I pan za moment również

będzie.

Trejber sięgnął do kieszeni marynarki, po czym

wyjął z niej niewielki notes. Otworzył,

przekartkował, a potem położył go na stole.

Sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar przekazać im

tajemną mądrość, skrywaną i pilnie strzeżoną od

pokoleń.

Jak wiele udało mu się ustalić? Na ile pomocna

mogła okazać się ta prawdziwa wiedza

astrologiczna, a nie ta pozorowana przez Żymełkę?

Karolina chciała poznać odpowiedzi na te pytania

nie mniej niż tożsamość sprawcy.

– Dobrze… – odezwał się Trejber. – Zaczynajmy.

Pobrano ze strony pijafka.pl


7

Restauracja Różana, Mokotów

Skupiając wzrok na naukowcu, Paderborn starał

się kątem oka cały czas kontrolować, co robi Piotr

Langer – zupełnie jakby ten w pewnym momencie

miał wyciągnąć nóż i zaszlachtować wszystkich

siedzących przy stole.

Ten w istocie jednak słuchał Trejbera z nie

mniejszym przejęciem niż Karolina i Pader.

Przerobili już część zabójstw, teraz astrolog dotarł

do tego, które wydarzyło się w 2015 roku. Olgierd

doskonale pamiętał ofiarę – około

trzydziestopięcioletnia kobieta, zwłoki zostały

znalezione w Krośnie Odrzańskim. Dokładny czas

zgonu określono na 3 sierpnia.

– Tego dnia doszło do koniunkcji Wenus

z Jowiszem – oznajmił. – I to warte zapamiętania,

bo te benefiki przewijają się przy każdym

z zabójstw.

– Benefiki? – spytała Siarka.


– Tak w astrologii określamy wyjątkowo korzystne

planety, przynoszące szczęście. Wiążą się z dobrym

losem, sprzyjającymi okolicznościami, pomagają

nam uzyskać to, czego potrzebujemy.

Karolina pokiwała głową, Paderborn zaś upchnął

tę informację gdzieś na obrzeżach pamięci.

Interesowały go konkrety, nie wywody na temat

terminologii astrologicznej.

– Wenus, Jowisz i Księżyc, proszę zwracać na nie

uwagę we wszystkim, co państwu przedstawię.

– Oczywiście.

– A zatem Wenus znajdowała się wtedy

w dwudziestym ósmym stopniu Lwa i, co ciekawe,

dokładna koniunkcja miała miejsce 4 sierpnia,

mimo to zabójstwo popełniono dzień wcześniej.

– I czemu to ciekawe? – odezwał się Olgierd.

– Bo wskazuje, że dzień wcześniej coś było dla

zabójcy absolutnie kluczowe.

– Wie pan co?

– Oczywiście – odparł Jan Trejber. – Wówczas

Księżyc był w Rybach.

– I to istotne dlaczego?

– Cóż, Ryby to znak wodny.

Wszyscy milczeli, czekając na puentę. Na próżno,

astrolog przeszedł bowiem do kolejnego

morderstwa, tym razem tego, które wydarzyło się

rok później.

– 28 sierpnia 2016 roku znów mamy koniunkcję

Wenus z Jowiszem, tym razem pod koniec znaku

Panny. Księżyc był wówczas w Raku.


– Czyli niespecjalnie pasuje – odezwała się Siarka.

– Wcześniej Księżyc w Rybach, później w Raku.

– Pasuje wprost idealnie.

– Pod jakim względem?

– To znaki wodne, pani prokurator.

Znów liczyli na więcej, Trejber jednak podjął

dalszy wywód. Powtórzył mniej więcej to samo,

dopóki nie dotarł do morderstwa z 2020 roku,

kiedy zaczynała się pandemia. Ofiarą był

mieszkaniec Mikolina.

– W tamtym roku na niebie nie było koniunkcji

Jowisza z Wenus – oznajmił. – Co samo w sobie

także jest ciekawe, prawda? Akurat wtedy, kiedy

świat pogrążył się w chaosie.

– A mimo to doszło do zabójstwa – zauważył

Pader.

– Tak, 2 kwietnia.

– Ma to jakiś sens? – spytała Karolina.

– Dość duży. Otóż mimo braku koniunkcji

interesujących nas planet, kiedy Wenus była pod

koniec znaku Byka, doszło na niebie do trygonu,

czyli harmonijnego aspektu. Stało się to 27 marca,

ale zabójca ponownie odczekał, aż Księżyc znajdzie

się w znaku wodnym, tym razem znów w Raku.

Olgierd dostrzegał powtarzający się schemat,

wciąż jednak niewiele mu to mówiło i liczył, że

astrolog w końcu wywiedzie z tego konkrety, które

pozwolą ruszyć naprzód.

Trejber kontynuował jednak w podobnym tonie,

zbliżając się do ostatniego z zabójstw.


– W 2022 roku ustalono czas zgonu na 26

kwietnia – powiedział. – Ta data w tym konkretnym

roku po prostu nie mogłaby być inna, doszło

bowiem wtedy do potrójnej koniunkcji Wenus,

Księżyca i Jowisza w… cóż, może zgadną państwo,

w jakim znaku?

Ani chybi w wodnym, uznał w duchu Pader.

Podobnie jak reszta, zachował jednak swój strzał

dla siebie.

– W znaku Ryb – dopowiedział Jan Trejber, po

czym spoważniał. – Natomiast dalej sytuacja robi

się skomplikowana. W zeszłym roku zabójstwo

zostało popełnione w zupełnie bezmyślny sposób,

niemający nic wspólnego z tym, co widniało na

niebie. Zupełnie jakby było przypadkowe.

– Lub jakby popełnił je ktoś inny – odezwała się

Karolina.

Wraz z Paderem wbili wzrok w mężczyznę, który

ze spokojem przysłuchiwał się relacji astrologa.

Langer uniósł brwi, jakby nie miał pojęcia, o czym

mowa.

– To prawda – przyznał Trejber. – Nie było wtedy

żadnej koniunkcji interesujących nas planet,

Księżyc nie był w znaku wodnym, po prostu nic się

nie spinało. Jakby morderstwo zostało popełnione

na chybił trafił.

– I pana zdaniem na sto procent nie mógł

popełnić go ten sam sprawca? – zapytała ostrzej

Siarka.

– Niczego nie wiem na sto procent. Ale wydaje mi

się niemożliwe, by dokonał tego nasz zabójca.


A więc dotarł do dokładnie takiej samej konkluzji

jak Żymełka. Może nie musiała znać szczegółów

i orientować się w meandrach astrologii, by

zrozumieć, że to najzwyczajniej w świecie się nie

spina.

Tyle że ona wskazała konkretnego alternatywnego

sprawcę.

– Udałoby się panu ustalić, jaki jest znak tego,

kto się podszył? – spytała Karolina.

– Niestety nie. W momencie zabójstwa ofiary

z Nowej Soli na niebie nie działo się nic znaczącego.

Olgierd nadal patrzył na Langera, który

zachowywał się tak, jakby to nie on był

przedmiotem rozmowy. Właściwie wyglądał, jakby

kompletnie się wyłączył.

W iście bezczelny sposób nie przejmował się ani

popełnionym błędem, ani tym, że się do niego

przyznał. Był przekonany, że nie istnieją żadne

dowody przeciwko niemu. A słowa dwójki

prokuratorów notorycznie podejrzewanych

o obsesję na jego punkcie nie mogły za takie

uchodzić.

Ale czy na podstawie tego, co mówił Trejber,

mogliby chociaż wszcząć przeciwko niemu

postępowanie? Przekonać odpowiednich ludzi

w prokuraturze, że tym razem jest szansa, by

uzyskać wyrok skazujący? I że Piotr Langer to nie

żadna ofiara systemu, ale pierdolony seryjny

zabójca?

Pierdolony seryjny zabójca, który siedział teraz

naprzeciwko i lekko się uśmiechał. Zadowolony


z siebie i absolutnie przekonany, że nic mu nie

grozi.

– Jeśli miałbym postawić jakąkolwiek tezę na

temat tego drugiego sprawcy, to jedynie taką, że nie

miał żadnej wiedzy astrologicznej.

Piotr lekko się nachylił.

– To komplement? – zapytał.

– W moim przekonaniu nie. Dyskredytowanie

wiedzy zbieranej od tysięcy lat tylko dlatego, że nie

potrafimy wyjaśnić, czego konkretnie dotyczy,

wydaje mi się przejawem ignorancji. Powinniśmy

badać astrologię, zastanawiać się nad nią na

uniwersytetach, nie zaś spychać ją do kolorowych

czasopism jako karykaturę samej siebie.

Paderborn wciąż zawieszał nieruchome spojrzenie

na Piotrze, nie umiejąc nawet ocenić, co dzieje się

teraz w jego głowie.

– Świat jest bardziej skomplikowany, niż sądzimy

– dodał Jan Trejber. – Wydaje mi się aroganckim

myślenie, że jesteśmy w stanie objąć umysłem całą

jego materię.

– Czyli astrologia dobra, naukowe dowody złe –

odparł Langer. – Zapamiętam.

– A jaki ma pan naukowy dowód na to, co

znajduje się w czarnej dziurze? Żaden. A mimo to

wiemy, że coś poza ich horyzontem zdarzeń istnieje.

Nie negujemy występowania samych czarnych dziur

tylko dlatego, że nie potrafimy określić, co…

– Zostawmy może te teoretyczne rozważania –

ucięła Karolina. – I cała ta pana analiza jest

fascynująca, ale jakie płyną z tego wnioski?


– Cóż, nie omówiliśmy jeszcze wszystkich

zabójstw.

Paderborn zmarszczył czoło, przekonany, że tak

właśnie zrobili.

– Zostało jeszcze jedno – dodał Trejber.

– Znaczy?

– To, które będzie miało miejsce jutro.

Karolina i Pader zerknęli na siebie niepewnie.

– Jest pan pewien, że… – zaczęła Siarkowska.

– Absolutnie.

– Dlaczego?

– Bo w tym roku dokładnie 22 maja będzie miała

miejsce koniunkcja Wenus z Jowiszem pod koniec

znaku Byka, a Księżyc znajdzie się Skorpionie, czyli

kolejnym znaku wodnym.

Pewność w głosie tego człowieka była tak duża, że

dopytywanie, czy na sto procent się nie myli, byłoby

bezsensowne.

– Rozumiem, że istnieje szansa, by temu zapobiec

– dodał Jan Trejber. – I być może informacje, które

mam państwu do przekazania, okażą się w tym

pomocne.

Paderborn wykonał ponaglający gest dłonią.

– Jak mówiłem, sprawca wybiera koniunkcje lub

trygony Wenus z Jowiszem, do których dochodzi

pod koniec znaków stałych, incydentalnie

zmiennych, a Księżyc jest w jednym ze znaków

wodnych, czyli w Rybach, Raku lub Skorpionie.

Robi to dlatego, by istniała korelacja między


wszystkimi miejscami, gdzie dokonuje zabójstw,

czyli nad wodą. Nie będę zagłębiać się w szczegóły,

ale to wszystko oznacza, że sprawca musiał urodzić

się jako Byk, Lew, Skorpion lub Wodnik.

Olgierd obawiał się, że Karolina dopyta

o konkretny ciąg dedukcyjny, najwyraźniej jednak

ufała astrologowi na tyle, że przyjęła to

bezdyskusyjnie.

– Zabójstwa w 2016 i 2022 roku zostały

popełnione przy znakach zmiennych Panny i Ryb,

pozostałych morderstw zaś dokonano przy znakach

stałych. Co istotne, Panna i Ryby nie aspektują

Wodnika i Lwa, więc trzeba je odrzucić. Skorpion

wydaje się dość wątpliwy, więc pozostaje przede

wszystkim Byk. A Bykiem, mili państwo, rządzą

Wenus i Księżyc, którymi to sprawca kieruje się

przy wyborze dat dokonywania swoich morderstw.

– Więc Byk? – spytała Karolina.

– Moim zdaniem tak, nie ma innej możliwości.

I wedle moich obliczeń sprawca musiałby urodzić

się pod koniec tego znaku, najprawdopodobniej 18

maja.

Paderborn musiał przyznać, że nie liczył na takie

konkrety. Daty urodzenia nie sposób było

przecenić, mogła okazać się przecież czymś

absolutnie kluczowym podczas ustalania

tożsamości zabójcy.

– To nie wszystko – dodał Trejber. – Wybory

dokonywane przez sprawcę wskazują także na inną

bardzo wyraźną zależność.

– Jaką? – zapytał Olgierd.


– Przede wszystkim Wenus to kobieta, Księżyc

także – oznajmił.

Pader poczuł nagły niepokój, który oplótł całe jego

ciało.

– Kiedy Wenus wchodzi w koniunkcję z Jowiszem,

który symbolizuje wielkie szczęście, korzystają na

tym przede wszystkim kobiety. Mogą wówczas

spełniać swoje marzenia i fantazje, z grubsza zrobić

wszystko to, na co mają ochotę.

Teraz Olgierd czuł już, jak ciarki przemykają po

jego przedramionach.

– Moim zdaniem jest więc pewne, że nie mają

państwo do czynienia z seryjnym zabójcą, ale

seryjną zabójczynią.

Paderborn nie słuchał.

W jego głowie jedne myśli odbijały się od siebie,

inne gorączkowo łączyły, starając się stworzyć

konkretny kształt. Zerknął na Karolinę, całkowicie

wytrącony z równowagi, i przekonał się, że ta

natychmiast sięgnęła po jedną z kartek.

– Nie… – jęknęła. – To niemożliwe…

Wiedział dokładnie, czego szuka.

Horoskopu urodzeniowego Kamili Żymełki.

Kiedy go podniosła, jej wyraz twarzy mówił

wszystko.

Podała Paderbornowi kartkę, on zaś zerknął na

dzień urodzenia podcasterki.

18 maja.

Pobrano ze strony pijafka.pl


8

ul. Chocimska, Mokotów

Karolina ledwo odnotowała fakt, że jakaś siła

podniosła ją z krzesła. Równie nieświadoma była

tego, że automatycznym ruchem zabrała torebkę

przewieszoną przez oparcie, a potem ruszyła przez

ogród w kierunku wyjścia.

Jeden z kelnerów usunął jej się z drogi, dziękując

za wizytę i zapraszając ponownie, ona jednak nie

słyszała ani jego, ani słów idącego za nią Olgierda.

Wyszła na ulicę i dopiero sięgnąwszy drżącą ręką

do torebki, zrozumiała, czego w niej szuka.

Wyciągnęła niedawno kupioną paczkę papierosów,

włożyła jednego do ust i próbowała podpalić. Wiatr

zdmuchnął płomień, a ręce trzęsły jej się tak, że nie

potrafiła skutecznie osłonić zapalniczki.

Naraz zobaczyła przed sobą Paderborna, który

otoczył jej dłonie swoimi. Spojrzał jej w oczy, a ona

zamknęła powieki. Potrzebowała chwili, by ten


dygot ustał, a dotyk Olgierda zdawał się w jakiś

sposób kotwiczyć ją w rzeczywistości.

Kiedy rozchyliła lekko usta, wyciągnął papierosa

spomiędzy jej warg i umieścił go między swoimi.

Szybko wyjęła następnego, a on podpalił najpierw

jej, osłaniając ogień, potem sobie.

Oboje zaciągnęli się głęboko.

– To jest po prostu, kurwa, niemożliwe – odezwała

się.

Pader wypuścił dym w górę i przesunął dłonią po

włosach.

– Nie wierzę – dodała Siarkowska.

– Nie ty jedna.

– Jakim cudem…

Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów,

postanowiła więc użyć tych, które pierwsze przyszły

jej na myśl.

– Pierdolona wywłoka…

Urwała, nie potrafiąc dokończyć. Werbalizowanie

tego upokorzenia wydawało się ponad jej siły.

– Jak, Padre? – powtórzyła. – Jak?!

– Nie wiem.

– Ta mała kurwa…

Karolina z całej siły cisnęła papierosem o chodnik

i znów zaklęła, na próżno szukając ujścia dla

buzujących w niej emocji.

– Przebiegła suka… – dodała. – Jak mogłam dać

się tak oszukać? Powiedz mi, Padre, no kurwa, jak?


– Nie ty, ale my.

Machnęła ręką z irytacją.

– Ty zjawiłeś się w momencie, kiedy byłam już

urobiona. I pomogłam jej przekonać cię, że to

wszystko prawda…

Wyciągnęła kolejnego papierosa, przeklinając się

w duchu za infantylne wyrzucenie poprzedniego.

Spojrzała znacząco na Olgierda, nim uzmysłowiła

sobie, że oddał jej zapalniczkę.

Podpaliła.

– Niech ją chuj – wycedziła. – Niech ją, kurwa,

chuj strzeli…

Zaciągnęła się głęboko, a wraz z dymem zdawała

się przyjść świadomość, że kiedy tylko te wybuchy

emocji się skończą, zrozumie, że mówi de facto

o Rzeźniku znad Odry.

Czy to naprawdę możliwe?

Jezu, oczywiście, że tak. Należało ufać

materiałowi dowodowemu, a ten głośno do nich

przemawiał.

Gdyby korzystali z usług jakiegoś nieznanego,

niezrzeszonego nigdzie astrologa, mogłoby

zachodzić podejrzenie, że to on mija się z prawdą.

Rozmawiali jednak z członkiem Polskiego

Towarzystwa Astrologicznego, Jan Trejber nie mógł

ot tak zełgać. Nie był anonimowy, a jego słowa

zostaną poddane weryfikacji – jeśli nie przez

kolegów, to przez biegłych powołanych przez

prokuraturę.

Nie ulegało żadnej wątpliwości, że mówi prawdę.


I że Kamila Żymełka przedstawiła fikcję

astrologiczną. Kompletne banialuki, które miały

skierować ich uwagę na kogoś innego.

– Nie mieliśmy tego jak zweryfikować – odezwał

się Olgierd.

– Weź mnie nie wkurwiaj.

– Nie mieliśmy – powtórzył. – I nie było powodu,

żeby konfrontować ją z innym specjalistą.

– Może powinnam to zrobić bez powodu, jeszcze

zanim wciągnęłam w to ciebie i…

– Przestaniesz z tą liczbą pojedynczą? – uciął, po

czym krótko się zaciągnął. – To idzie na konto nas

obojga.

Nie mogła się z tym zgodzić, ale nie był to dobry

moment, by w ogóle snuć takie rozważania.

Szczęśliwie Pader zgadzał się z nią w tej materii.

– Zastanówmy się, czy to w ogóle możliwe –

podjął.

– Nie ma co się zastanawiać.

– Mimo wszystko…

– Widziałeś ją przecież – ucięła Karolina. –

Niepozorna, cicha myszka. Bez trudu mogła

podejść zarówno tych mężczyzn, jak i kobiety. Uśpić

ich czujność, a w odpowiednim momencie ogłuszyć

albo podać im jakiś środek usypiający, cokolwiek.

Kurwa, przecież to musiało być dla niej banalnie

proste.

Paderborn ciężko odetchnął, a smużki dymu

uniosły się znad jego ust.


– I jeszcze ta bajka o agorafobii i niewychodzeniu

z domu, nożeż kurwa… – ciągnęła przez zęby

Siarka. – Jak można było tak łatwo to łyknąć?

– Nie mieliśmy powodu wątpić. Nawet jej sąsiadki

mówiły, że nie wychodzi.

– Bo pewnie robiła to nocami.

– Pewnie tak – przyznał Olgierd. – Wyjeżdżała pod

osłoną mroku i nigdy nie musiała tłumaczyć się

z tego, że długo jej nikt nie widuje, bo każdy

zakładał, że jest, tylko nie wyściubia nosa.

Karolina znów miotnęła pod nosem przekleństwo.

Dali się zrobić w tak prosty, tak oczywisty sposób,

udowadniając tym samym, jak łatwo uwierzyć

człowiekowi, kiedy jego powierzchowność buduje

spójny obraz.

– Dobra… – podjęła Siarka, wodząc

półprzytomnym wzrokiem po samochodach

zaparkowanych przy ulicy. – Nie ma się co

biczować.

– Zgoda.

– Musimy zacząć jakoś to ogarniać, Padre.

– Co konkretnie?

– To, co się wydarzyło.

– Cóż…

– Przez dziesięć lat ta pierdolona psychopatka

morduje, a w tamtym roku coś się zmienia –

rzuciła Karolina, zmuszając się, by jej ton

zabrzmiał na opanowany i stricte służbowy.

Podziałało to na Paderborna jak kubeł zimnej

wody. Widziała w jego oczach, że przestawił


zwrotnicę w głowie na typowo prokuratorskie tory.

– Wiemy, co się zmienia – odparł.

– Pojawia się Langer.

– I podszywa się pod nią przy jednym z zabójstw.

– Co jej wybitnie nie pasuje – zauważyła

Siarkowska. – Na tyle, że sama rezygnuje w tamtym

roku z zabójstwa.

– Ale dlaczego?

– Nie wiem. Może uznała, że to jakaś ujma?

– Może – przyznał Pader.

– Może to jakoś komplikuje coś w tej pieprzonej

sferze ezoterycznej? Albo faktycznie czekała na ten

trygon, o którym mówił Trejber? Mniejsza z tym.

Istotne jest to, że chce zadośćuczynienia. Nie

naprawi tego, co się stało, ale cały czas odczuwa

potrzebę, żeby jakoś to sobie wynagrodzić.

Olgierd podszedł do kosza, zgasił na nim

papierosa i upewniwszy się, że się nie tli, wrzucił go

do środka.

– Albo chce pokazać światu, że to w istocie nie

ona popełniła zabójstwo w Nowej Soli – odparł. –

Może widziała to jako pokrzyżowanie jakichś

istotnych planów zapisanych w gwiazdach, które ją

prowadziły?

– Nie można tego wykluczyć.

Paderborn krótko skinął głową.

– Więc myśli, jak udowodnić wszystkim, że ktoś

się pod nią podszył – podjął. – Ale jednocześnie się

nie zdradzać.
– Czeka. Długo czeka.

– No tak, nigdzie się jej nie spieszy.

– I w końcu się orientuje, że ścigamy Langera. Że

go zamknęliśmy, ale tylko na moment, bo okazał

się górą. Wtedy wpada na pomysł, by przedstawić

mi wersję z astrologią. Półprawdę. Tylko tyle, bym

miała dowód na to, że jedno z zabójstw nie zostało

popełnione przez Rzeźnika.

– Mhm…

– Ale robi dużo więcej, bo jej wywody jasno

wskazują na Langera.

– No tak.

– Jakim cudem? Skąd wiedziała?

– Dobre pytanie – odparł Olgierd, marszcząc brwi.

– Może uznała, że te wszystkie publikacje na jego

temat to prawda? Wielu podcasterów wciąż robi

o nim materiały, nie zważając na te wszystkie

wyroki uniewinniające.

– To fakt.

– Mogła uznać, że w Polsce jest tylko jedna osoba,

która potrafiłaby skopiować jej modus operandi.

Sadysta z Mokotowa.

Tym razem to Karolina ciężko odetchnęła.

– Więc kontaktuje się ze mną, podsuwa nam te

wszystkie poszlaki i dowody, a potem…

– Znika – dopowiedział Pader. – Bo może

planowała to od samego początku, a może dopiero

teraz uznała, że pora gdzieś się przenieść?

– Gdzie?
Olgierd rozłożył ręce, jakby Kamila miała

nieskończone możliwości. W pewnym sensie może

tak było.

– Część ofiar miała wyczyszczone konta – podjął. –

Za Żymełką nie poszła żadna nota, mogła

niezauważenie się przemieszczać, gdzieś zaszyć.

Może planuje nawet ucieczkę, kiedy to wszystko się

skończy.

– Albo powrót.

– Hm?

– Teoretycznie, z jej punktu widzenia nic nie stoi

na przeszkodzie – oznajmiła Siarkowska, walcząc

z uporczywą myślą, że ta kobieta jest równie

bezczelna i arogancka jak Langer. – Może po prostu

się pojawić za jakiś czas, oznajmić, że nie wie, o co

nam chodzi, bo po prostu wyjechała. Dlaczego

w ogóle zakładaliśmy, że coś jej się stało?

Oszaleliśmy? A jeśli zrobi się z tego dym, tym lepiej

dla niej, bo popularność jej podcastu podskoczy.

– A my nie będziemy mieli strzępka dowodu

przeciwko niej.

Karolina zaciągnęła się ostatni raz, po czym

wyrzuciła peta. Stanęła nad nim, ale zamiast go

zadeptać, patrzyła na niego, jakby w tym kawałku

niedopalonego papierosa kryła się jakaś prawda

o niej samej.

Paderborn stanął obok i czekał, aż podniesie

wzrok.

– Tyle że możemy mieć – odezwał się.

Siarka uniosła głowę.


– Co?

– Dowód na jej winę – odparł. – Możemy mieć

nawet dużo więcej, ujęcie na gorącym uczynku.

– I naprawdę myślisz, że…

– Tak – uciął szybko. – Żymełka nie ma pojęcia, że

znamy prawdę. Z jej punktu widzenia po

niespodziewanym wpadnięciu na Langera nad Odrą

to jego obarczamy całą winą. Nie zakłada, że

moglibyśmy mu uwierzyć, a więc też, że

moglibyśmy skonsultować się z jakimś astrologiem.

– Sama nie wiem.

– Każdy racjonalnie analizujący tę sytuację

człowiek uznałby, że nie ma najmniejszych szans,

byśmy uwierzyli Langerowi.

A mimo to właśnie to zrobiliśmy, skwitowała

w duchu. I najwyraźniej nie okazało się to błędem,

jakkolwiek trudno było to przed sobą przyznać.

Karolina obejrzała się w kierunku wejścia do

ogrodu, myśląc o tym, że być może powinni

zachować pozory. Zamknąć Piotra dla utrzymania

bezpiecznej wersji, po czym zrobić wszystko, by

ustalić, gdzie i kiedy ująć Żymełkę.

Wciąż jednak pewna rzecz nie dawała jej spokoju.

Drążyła jej umysł jak wyjątkowo nieustępliwa

kropla, tyle że nie prowadziła do żadnego

konkretnego efektu.

– Dalej nie wiemy, jaka jest jego rola w tym

wszystkim – odezwała się.

– Wygląda na to, że dość prosta. Podszył się,

a Żymełka…
– Ale skąd wiedział o porwaniu Niny? – wpadła

mu w słowo. – Faktycznie ze sobą współpracowali,

próbując namierzyć Rzeźnika?

Nie było sensu dłużej się łudzić, że Pokorę spotkał

jakikolwiek inny los. Wszelka logika wskazywała na

to, że to właśnie ona miała stać się kolejną ofiarą.

A to oznaczało, że w tej chwili balansowała już na

granicy życia i śmierci, niebezpiecznie przechylając

się na tę drugą stronę.

– Wątpię – odparł Olgierd.

– W takim razie co się wydarzyło? Kamila się

z nim skontaktowała?

Pader obrócił się w stronę wyjścia.

– Może powinniśmy go o to zapytać – oznajmił.

– Nawet na pewno. A potem dla zachowania

pozorów zamknąć go w jakimś areszcie i dać

Żymełce poczucie, że jest w pełni bezpieczna.

Paderborn szybko skinął głową.

Oboje otrząsnęli się z początkowego szoku

i zaczynali rozumieć, przed jak gigantyczną szansą

stanęli. Jeśli Janowi Trejberowi uda się ustalić

konkretne miejsce, w którym dojdzie do zabójstwa

podczas koniunkcji Wenus z Jowiszem w Byku

i wejścia Księżyca w Skorpiona, będą czekać.

I złapią zabójczynię na gorącym uczynku.

– Dobra, chodźmy – rzuciła Siarkowska.

Olgierd również nie zamierzał zwlekać, czasu było

już niewiele, by przygotować całą akcję i przekonać

Langera, by ten jeden raz postąpił tak, jak należało.

W każdej innej sytuacji Karolina uznałaby to za


całkowicie niemożliwe, w tej jednak mogło się udać.

W końcu to życie Niny było na ostrzu noża.

Kiedy wrócili do ogrodu, nie zauważyli jednak ani

Piotra Langera, ani astrologa. Stolik był pusty,

leżało na nim kilka banknotów i krótki liścik.

„Dzięki za miłe spotkanie i pomoc.

Kreślę się z rewerencją

Piotr”.

Pobrano ze strony pijafka.pl


9

Langer nie miał najmniejszego zamiaru czekać na

rozwój wydarzeń. Był zresztą przygotowany na wiele

ewentualności, także taką, że Jan Trejber

rzeczywiście okaże się krynicą wiedzy.

Zresearchował wszystko, co było do

zresearchowania. Wystarczyło kilka dobrze

wymierzonych gróźb tuż po tym, jak Siarka i Pader

odeszli, by zmusić tego człowieka do działania.

Były jak celne strzały prosto w organy witalne,

takie, po których człowiek już się nie podnosi.

Piotr wiedział, gdzie do szkoły chodzą córki

Trejbera. Znał ich plany zajęć i aktywności

pozalekcyjne. Potrafił podać temu mężczyźnie

nawet imiona i nazwiska nauczycielek, które na

temat dziewczynek wypowiadają się najcieplej.

Nie wymagało wiele przekonywania, by astrolog

wraz z nim opuścił Różaną wyjściem dla personelu,


po czym przez podwórka okolicznych budynków

wyszedł przez bramę na Puławską, tuż przy sklepie

zoologicznym.

Obok czekało zaparkowane bmw serii 7

w srebrnym lakierze, za kierownicą siedział Michaił

Olmow. Wyszedł, kiedy tylko zobaczył szefa, po

czym bez ogródek wpakował Trejbera do środka.

Kiedy wszystkie drzwi się zatrzasnęły, masywna

limuzyna włączyła się do ruchu, a Olmow ruszył

w kierunku Służewa. W jednym z domów Piotra,

tym razem w Józefosławiu, powinni być za jakieś

dwadzieścia pięć minut, może pół godziny.

Langer rozsiadł się wygodnie na tylnym siedzeniu,

po czym spojrzał na swojego towarzysza.

– Kluczowe jest teraz kilka rzeczy – odezwał się.

Jan Trejber z trudem przełknął ślinę.

– Jeden: lubię ludzi komunikatywnych.

Nic nie odpowiedział, co sprawiło, że Piotr poczuł

lekką irytację. Czy nie wyrażał się dostatecznie

klarownie?

– Takich, którzy potrafią odpowiadać na pytania.

Nadal nic.

– Rozumiesz?

– T-tak.

Astrolog patrzył niepewnie na lusterko, w którym

najpewniej widział odbicie oczu Rosjanina

z Wołgogradu, zaprawionego w bojach

i sprawiającego wrażenie, jakby potrafił zwichnąć

kark samym spojrzeniem.


– Proponuję ci skupić się na mnie – odezwał się

Piotr.

Trejber natychmiast obrócił do niego głowę, jakby

się obawiał, że dopuścił się jakiejś obrazy. Nic

z tych rzeczy, Langer nie miał się przecież za wielki

majestat. Liczył po prostu na sprawną

komunikację.

– Dwa – podjął. – Jak długo zajmie twoim kolegom

dotarcie do tego samego miejsca co tobie?

– Słucham?

Piotr trwał w bezruchu, ze wzrokiem utkwionym

w oczach rozmówcy. Liczył na to, że ten szybciej

dojdzie do siebie.

Żył w niebezpiecznym świecie, jego córki także.

Decydując się, by je mieć, powinien o tym

doskonale wiedzieć. I nie dziwić się, że ktoś kiedyś

zarysuje przed nim wizję tego, jak obrzyna im

kończyny, a sponiewierane kikuty rozrzuca

dociążone po Wiśle, by na zawsze spoczęły na jej

dnie.

– Jak długo innym astrologom zajmie

zidentyfikowanie wszystkich istotnych kwestii

dotyczących Kamili Żymełki? – powtórzył.

– Nie… nie wiem.

– Orientacyjnie.

– Boże… – wydusił Jan Trejber.

Najwyraźniej nawet ci, którzy wierzyli w rzeczy

sprzeczne z naukami Kościoła, chcieli mieszać do

kryzysowych sytuacji tego, który je ustanawiał.

Langer nie miał takiego zamiaru.


– Godzinę, dwie?

– Dłużej… znacznie dłużej.

– Nawet jeśli Siarkowska i Paderborn dostarczą

im tę wiedzę, którą im przekazałeś?

– Tak…

– Dlaczego?

– Będą musieli od nowa przeanalizować cały

kosmogram, obliczyć mnóstwo rzeczy…

– Świetnie – pochwalił go Piotr. – Więc mamy

trochę czasu.

– Ale…

– Na co, chciałbyś zapytać? – uciął Langer. – Na

przesądzenie, gdzie konkretnie ma jutro dojść do

zabójstwa.

Wiedział, że musi się spieszyć, by uprzedzić

dwójkę prokuratorskich gołąbeczków. Trochę czasu

zajmie im znalezienie kogoś, kto zastąpi Trejbera.

O tej porze nikt z jego kolegów ani nie powinien już

odbierać telefonu, ani sprawdzać maili. Może uda

się im namierzyć kogoś rano, ale zanim ten

człowiek powtórzy cały proces, który pozwoli na

wykoncypowanie daty i miejsca zabójstwa, będzie

już dawno po wszystkim.

Langer nie zamierzał bowiem czekać do ostatniej

chwili.

Nie chciał ujmować nikogo na gorącym uczynku,

nie było takiej potrzeby.

Jeśli się dowie, gdzie ma dojść do morderstwa,

zjawi się tam już teraz. Żymełka z pewnością

dawno znalazła odpowiednie miejsce i przewiozła


tam Ninę. Planowała z dużym wyprzedzeniem, nie

zdawała się na łut szczęścia. Wszystko musiało być

precyzyjnie obliczone i kilkakrotnie powtórzone, by

nic nie pokrzyżowało jej planów.

Fascynujące indywiduum, uznał w duchu Piotr.

Szkoda, że zdechnie.

Nie używał tego słowa na wyrost, zamierzał

bowiem potraktować ją jak podrzędną, nic niewartą

istotę, najgorszego karalucha, zwykłą szmatę.

Wyłupi jej oko tylko po to, by rzucić je na ziemię

i rozgnieść jak robaka. Oberżnie części ciała

i wepchnie tak głęboko do gardła, że będzie się

dławiła.

Ale długo nie odbierze jej życia. Będzie ostrożny,

ta suka bowiem zasłużyła na to, by zdychać

w najgorszych męczarniach.

Byłoby inaczej, gdyby nie porwała Pokory.

Byłoby inaczej, gdyby nie rzuciła mu wyzwania.

Nie przypuszczała nawet, co obudziła. I co ją

spotka.

– Więc? – spytał Langer. – Masz na ten temat

jakieś pojęcie?

– Nie, obawiam się, że to…

– W takim razie się zastanów – uciął Piotr. – To

bardzo istotne nie tylko dla mnie, ale też dla ciebie

i twoich córek.

Głowa mężczyzny lekko się zatrzęsła, jakby kark

nagle zamienił mu się w jakąś galaretowatą masę.

Langer z rozczarowaniem podsumował, że los Niny

spoczywa obecnie w rękach tak słabego człowieka.


Ale musiał liczyć na niego tylko przez chwilę.

Tylko do momentu, kiedy ten przedstawi mu

konkrety.

Potem zjawi się po Pokorę, rycerz na białym

koniu. Katując i dręcząc tę pożal się Boże

podcasterkę, pokaże Nince, jak bardzo ją kocha.

– Czego potrzebujesz? – dodał.

– Laptopa… wystarczy mi laptop.

Piotr odpiął pas, pochylił się między przednimi

siedzeniami i z niewielkiej torby po stronie

pasażera wyjął macbooka air. Zalogował się, po

czym podał Trejberowi.

– Do dzieła – rzucił. – Masz godzinę.

Pobrano ze strony pijafka.pl


10

ul. Bagatela, Śródmieście

Siarka i Paderborn weszli do mieszkania przy

Bagateli już kilkanaście minut po tym, jak Langer

wraz z astrologiem znikli. Od początku było dla

nich całkowicie jasne, co się wydarzyło. Próby

dodzwonienia się do któregoś z nich mogły

zakończyć się tylko fiaskiem, podobnie by było

w przypadku kontaktowania się z kimś innym

z Polskiego Towarzystwa Astrologicznego.

W końcu oboje usiedli z laptopem w salonie

i zaczęli gorączkowo szperać na stronie tej

organizacji. W zakładce „kontakt” była tylko ogólna

skrzynka, postanowili więc sprawdzić artykuły

i wykłady, zarówno te zbliżające się, jak i minione.

Wyciągali kolejne nazwiska, wpisywali je w Google

i starali się znaleźć jakiś namiar. Większość tych

ludzi udzielała konsultacji, nietrudno było więc

o numer telefonu czy adres mailowy.


Przez kwadrans próby skontaktowania się

z którymkolwiek z astrologów prowadziły donikąd.

Najwyraźniej trafiali na osoby, które ceniły sobie

równowagę między życiem zawodowym

i prywatnym, przez co o tej porze telefon szedł

w odstawkę.

– To nie ma sensu – rzuciła w końcu Karolina.

Pader zaklął cicho ze wzrokiem wbitym w kolejne

zakończone fiaskiem połączenie na komórce.

– Więc co proponujesz?

– Żebyśmy spróbowali sami.

– Jak?

– Astro.com – odparła Siarka, przysuwając sobie

laptopa. – Wprowadzimy dane Żymełki i…

– I nie wiemy nawet, czego szukać.

– Mapy.

– I nie znamy konkretnej godziny urodzenia, a to

podobno jest absolutnie kluczowe, żeby…

– Wszystko znajdziemy – ucięła Karolina.

– Gdzie? W papierach, których nie mamy, bo ten

psychol wszystko zabrał?

Kiedy stanęli przed pustym stołem, oboje wiedzieli

już, jak duży mają problem. Wszystkie te materiały

były oryginałami, a oni nie widzieli powodu, by

robić kopie. Jedyne, co znali, to sam dzień

urodzenia Żymełki, 18 maja.

– Siarka?

– To musi gdzieś być.


– Konkretnie w Urzędzie Stanu Cywilnego we

Wrocławiu – zauważył. – Który zaczyna robotę jutro

o ósmej rano. I to jak dobrze pójdzie.

Mógł sobie wyobrazić, że zanim ktoś zacznie

sprawdzać maile i odbierać telefony, będzie musiał

wypić kawę, pogadać z kolegami czy koleżankami,

uporządkować biurko, pójść na papierosa i tak

dalej.

Nie wyglądało to dobrze. Szczególnie wziąwszy

pod uwagę, że Langer miał w tej chwili wszystko,

czego potrzebował. Włącznie z Janem Trejberem.

– Może uda się z kimś skontaktować – podjęła

Karolina. – Wystarczy, że zjawi się tam jeden

pracownik, a…

– To nierealne.

– Musimy spróbować.

Paderborn wstał, odszedł kawałek, wrócił, po

czym oparł się o stół.

– W Warszawie przy dobrych wiatrach mogłoby się

udać – powiedział. – We Wrocławiu nikogo nie

znamy. A jak może pamiętasz, niespecjalnie dobrze

zapamiętali nas tam miejscowi prokuratorzy.

– Musisz być takim fatalistą?

– Nie muszę i nie jestem. To się nazywa realizm.

Usiadł z powrotem obok Siarki, która już

wyświetliła stronę astro.com i była gotowa do

wpisania konkretnej daty i miejsca urodzenia

Kamili Żymełki. Zerknął na zegarek, orientując się,

że Ludi miał wrócić od Stana za jakieś pół godziny,

ale zapewne napisze ojcu esemesa z pytaniem, czy


może zostać dłużej. Tym razem Olgierd przystanie

na to bez wahania.

– Musimy to ustalić – rzuciła Karolina. – Jak tylko

wprowadzimy dane, algorytm wypluje nam linie na

mapie. Znajdziemy taką, która…

– Tak, wiem, już to robiliśmy.

– No właśnie.

– Tyle że wtedy mieliśmy dane. Teraz nie.

Siarkowska rozejrzała się po salonie, jakby

istniała szansa, że Pader sam skserował kilka

istotnych materiałów i schował w bezpiecznym

miejscu.

– Tyle razy na to patrzyliśmy… – dodała Karolina.

– Ale nie mieliśmy powodu, żeby to zapamiętywać.

– Miejsce urodzenia to Wrocław.

– Mhm – mruknął bez przekonania Paderborn.

– 18 maja tysiąc dziewięćset…

Ewidentnie nie pamiętała nawet, czy w grę

wchodziła końcówka lat osiemdziesiątych, czy

początek dziewięćdziesiątych. O godzinie już nie

wspominając.

Na oko Żymełka mogła mieć zarówno trzydzieści,

jak i trzydzieści pięć lat. Może więcej, może mniej.

W astrologii zaś nie było sensu strzelać. O ile

Olgierd zdążył się zorientować, w kosmogramie

nawet minutowe przesunięcie potrafiło sprawić, że

wynik będzie diametralnie inny, bo coś wyląduje

w innym domu czy znaku. Czy jak to tam

konkretnie działało.
– Padre, patrzyłeś na te daty, na te schematy… –

odezwała się pod nosem Karolina.

– Patrzyłem.

– I nic? Nie wyłowisz niczego z pamięci?

Pokręcił głową, przekonany, że gdyby coś

rzeczywiście miał z niej wyciągnąć, zrobiłby to do

tej pory.

– Chociaż rocznik? – dodała Siarka.

– Sam w sobie nic nam nie da.

– Dziewięćdziesiąty? Dziewięćdziesiąty pierwszy?

Na pewno lata dziewięćdziesiąte.

Gdyby zmusiła go do jakiegoś strzału,

obstawiałby raczej ten drugi. Ale może Żymełka po

prostu wyglądała młodziej przez tę bluzę

z kapturem, brak makijażu i tak dalej? Nie sposób

było stwierdzić, nigdy nie widział jej w innych

okolicznościach. Potrafił sobie jednak wyobrazić, że

jakiś formalny strój i mocniejszy make-up dodałyby

jej paru lat.

– Nic? – powtórzyła Karolina.

Chciał powiedzieć, że nie ma co się łudzić,

zamiast tego jednak podszedł do ekspresu

i uruchomił go w tyle płonnej, co uniwersalnej

nadziei, że kawa podziała jak cudowny środek

zwiększający jego intelektualne moce przerobowe.

– 18 maja… – próbowała dalej Karolina. – Tysiąc

dziewięćset…

– Daj spokój.

Szybko wybrał espresso, by dźwięk mielenia

ziaren przykrył jej odpowiedź. Kiedy ostrożnie


obejrzał się przez ramię, piorunowała go wzrokiem.

– To nic nie da – dodał.

– Więc co proponujesz?

Poczekał, aż z dyszy spadną ostatnie krople kawy,

a potem postawił filiżankę przed Siarkowską.

Normalnie zapewne powiedziałaby, że o tej porze

nie wypije ani łyka. Ale normalnie w ogóle by jej

tego nie proponował.

– Mamy tylko jedno wyjście – oznajmił.

– Jakie?

– Dzwoń do Korodeckiego.

– I?

– Przedstaw mu wszystko – odparł. – Nie pomijaj

niczego, wyłóż wszystko na stół. Jeśli ten facet jest

tak rozgarnięty, jak mi się wydaje, zrozumie, że coś

jest na rzeczy. I że mamy szansę uratować Ninę.

Karolina powoli uniosła filiżankę i się napiła, nie

odrywając wzroku od oczu Padera.

– Może nam załatwić dane z aktu urodzenia

Żymełki ot tak – dodał. – Zadzwoni do wojewody

dolnośląskiego, ten znajdzie jakiegoś miejscowego

urzędnika samorządowego i albo zalogują się do

bazy danych, albo razem pojadą do USC. Chwilę

później będziemy wszystko mieli.

Siarka odstawiła kawę, ale zanim dotknęła

spodka, zmieniła zdanie i znów uniosła filiżankę.

Jeden szybki łyk sprawił, że naczynie się opróżniło.

I dał Olgierdowi jasny sygnał, że Karolina bierze się

do roboty.

Pobrano ze strony pijafka.pl


11

Nieopodal przekopu Rędzin,

województwo dolnośląskie

Kamila Żymełka zaparkowała swojego kampera

niedaleko miejsca, gdzie planowała umieścić ciało

Niny Pokory. Wciąż miała trochę czasu, nim

przystąpi do dzieła, Jowisz nie aspektował bowiem

jeszcze Wenus, a Księżyc nie wszedł w znak wodny,

Skorpiona.

Przedwczesne popełnienie tego zabójstwa byłoby

nie tylko lekkomyślne, ale wręcz skrajnie

kretyńskie. Jeszcze moment, a wszystkie ciała na

nieboskłonie ustawią się pod odpowiednimi kątami,

zapewniając jej całkowite powodzenie, a siłą rzeczy

także bezpieczeństwo.

Przeszło jej przez myśl, że poradziłaby sobie także

bez nich. Ale była to obraźliwa, ohydna konkluzja.

Owszem, pozbyła się zarówno depczącego jej po

piętach Langera, jak i dwójki prokuratorów,

napuszczając ich wszystkich na siebie, ale nie


dokonałaby tego, gdyby warunki były

niesprzyjające.

Langer.

Co za rozczarowanie.

Kiedy zorientowała się, że to on podszył się pod

nią, by popełnić zabójstwo w Nowej Soli, była

przerażona. Nie wiedziała, czy aby nie trafił na jej

trop – i czy nie zasadzi się na jej życie, by skraść jej

tożsamość.

Ale ten człowiek nic nie wiedział. Nawet się nie

zorientował, że momenty i miejsca zabójstw mają

coś wspólnego z ruchem gwiazd na niebie.

Tak czy inaczej stanowił jednak zagrożenie.

Żymełka skontaktowała się z nim jakiś czas temu,

wprost proponując mu spotkanie. Wiedziała, że nie

odmówi, bo ciekawość zżerała go nie mniej niż ją.

Wiedziała także, że przyjdzie sam, bo jest

aroganckim mężczyzną z kompleksem Boga,

przekonanym o swojej nieomylności i wyższości.

Nie miała jednak zamiaru ryzykować.

Na spotkanie z nim wysłała do Mikolina swojego

najbliższego, właściwie jedynego przyjaciela. Berta.

Człowieka, który od dziecka był przy niej.

Człowieka, który ją kochał. Dała mu

najpotężniejszą broń, jaką mógł wykorzystać

przeciwko Langerowi – informację, że Kamila

uwięziła Ninę Pokorę.

I że zabije ją, jeśli jej przyjacielowi choćby włos

z głowy spadnie.
To, co się wydarzyło później, uświadomiło

Żymełce, jak nieobliczalny jest Piotr Langer. Zabił

jej przyjaciela z zimną krwią, nie przejmując się ani

trochę losem swojej ukochanej. Jedyne, co go

obchodziło, to utrzymanie poczucia kontroli, które

Kamila chciała siłą mu wyrwać.

Niedługo potem ściągnął na miejsce dwójkę

prokuratorów. Żymełka wiedziała, co działo się

w opuszczonym budynku, Bert nosił bowiem

podsłuch o wielkości guzika. Nawet po śmierci jej

pomagał. Kochany, spolegliwy Bert.

Słuchała, jak Piotr starał się przekonać dwoje

oskarżycieli, że Nina rozpracowywała z nim

Rzeźnika znad Odry, że zaginęła, gdy była już

blisko poznania jego tożsamości.

Kamila nie sądziła, by którekolwiek z nich w to

uwierzyło.

Prawdy jednak także nie mogli odkryć –

a sprowadzała się do tego, że to Żymełka sama

zgłosiła się do Niny. Zapewniła, że ma istotne

informacje na temat mordercy. A gdy Pokora

stawiła się na spotkaniu, uległa temu samemu

mirażowi, co wielu innych na jej miejscu.

Widzieli w Kamili niegroźną, nieco zahukaną

osobę, która nie miałaby po pierwsze powodu, by

wyrządzić komukolwiek krzywdę, a po drugie

odpowiednich narzędzi.

Żymełka jednak szybko uzmysławiała im, jak

bardzo się mylili. Dosypanie do kawy środka

nasennego było najprostszą z możliwości. Zdarzało

jej się jednak i uderzyć kogoś prętem w potylicę,

i wstrzyknąć roztwór paraliżujący ciało.


W przypadku Niny wystarczyły proszki. Nie mogła

nawet zagrozić użyciem swojej broni służbowej,

którą Kamila przekazała potem Bertowi. I z której

ten zginął. Ale spełnił swoje zadanie, pomógł

w uwięzieniu Pokory.

Oficerka CBŚP ocknęła się już w kamperze, który

teraz Żymełka postawiła nieopodal miejsca, gdzie

stanie kolejna instalacja.

Samochód był kluczem do jej sukcesu. Wcześniej

jeździła innym, nieco mniejszym. Dało się w nim

zmieścić wygłuszone, zamykane pomieszczenie, ale

było klitką jeszcze ciaśniejszą niż ta, w której

trzymała Ninę.

Parkowała zazwyczaj na odludziu, ale nie zawsze.

Czasem wybierała po prostu miejsca, gdzie kamper

pośród innych, podobnych samochodów rzucałby

się w oczy najmniej. Izolacja akustyczna sprawiała,

że nikt nigdy nie zorientowałby się, co dzieje się

w środku. Grube okno zaś miało roletę zewnętrzną,

dzięki której efekt był podobny.

Na wszelki wypadek Kamila jednak zazwyczaj

czekała, aż złamie dany obiekt. Kiedy zaczynał się

poddawać, mogła pozwolić sobie na więcej. Dopóki

walczył i wierzył, że może w jakiś cudowny sposób

się wydostać, trzymała się z dala od cywilizacji.

Śledczy powinni wiedzieć, że Rzeźnik znad Odry

ma mobilną celę. Musieliby być bandą idiotów, by

tego nie zrozumieć.

Rzeźnik znad Odry.

Żymełka nienawidziła tego określenia.


Nie chodziło nawet o to, że brzmiało niepoważnie.

Irytowało ją, bo powinno brzmieć: Rzeźniczka znad

Odry.

Ale wszystko w swoim czasie.

Kiedy skończy z Niną, opowie światu to i owo,

zbuduje legendę. Jeśli zaś chodzi o Kamilę

Żymełkę, cóż, jej ostateczny los pozostanie

nieznany. Większość zakwalifikuje ją jako kolejną

ofiarę. Niektórzy może będą podejrzewali, że to ona

była Rzeźniczką.

Tak czy inaczej rozpocznie się nowy etap.

– Ale najpierw ty musisz zginąć – odezwała się,

stojąc nad Niną.

Pokora była nieprzytomna, ale ocknie się przed

śmiercią, już nad rzeką. Nie może wszak przegapić

tego, co na nią czeka.

Pobrano ze strony pijafka.pl


12

ul. Bagatela, Śródmieście

Komórka Siarkowskiej była jak tykająca bomba,

która za nic nie chce eksplodować. Dwójka

prokuratorów spoglądała na nią bez przerwy,

czekając na ten jeden, kluczowy telefon, który

wysadzi wszystko w powietrze.

W końcu rozległ się dźwięk dzwonka, a na

wyświetlaczu zobaczyli to, na co liczyli.

Karolina wyjaśniła ministrowi sprawiedliwości

wszystko, co musiał wiedzieć. Wiedziała, że po

ostatniej akcji, do której go przekonała, będzie

traktował jej słowa z rezerwą. Spodziewała się, że

zbagatelizuje wszystkie ustalenia. I zakładała, że

wyśmieje tropy astrologiczne.

Zamiast tego powiedział tylko:

– Jeśli jest szansa na dorwanie tego skurwiela,

trzeba z niej skorzystać.


Siarka nie wnikała, dlaczego nie użył feminatywu,

mimo że w mediach często po nie sięgał, mówiąc

o gościniach czy prezydentkach. Może wciąż nie

przestawił się na wersję, że Rzeźnik okazał się

w istocie Rzeźniczką.

Jakkolwiek by było, już niecałe pół godziny

później zadzwonił z aktualizacją.

Kamila Żymełka przyszła na świat 18 maja 1989

roku we Wrocławiu, problem polegał jednak na

tym, że dla osób urodzonych pomiędzy wrześniem

1955 a styczniem 1990 roku nie wpisywano

godziny narodzin do aktu, wtedy nie wymagały tego

bowiem przepisy.

Ona zaś była niezbędna, by stworzyć kosmogram.

Korodecki jednak się nie poddawał i wysłał

jakiegoś urzędnika, by ten sprawdził akty zbiorowe.

To do nich trafiały dokumenty z oddziałów

położniczych, na których figurował dokładny

moment przyjścia niemowlaka na świat.

Żymełka zrobiła to o godzinie 20.34.

Nic więcej nie było im potrzebne. Karolina szybko

podziękowała i niemal natychmiast się rozłączyła,

niepewna, czy minister w ogóle usłyszał jej słowa.

– Mamy to, Padre – rzuciła.

Właściwie nawet nie musiała go informować,

widział wszystko po jej zachowaniu. Oboje

natychmiast usiedli przed laptopem, a ona czym

prędzej kliknęła w jedną z zakładek. Na portalu

astrologicznym czekał już formularz do

wypełnienia.
Wprowadziła wszystkie dane i kliknęła moduł

geograficzny.

Mapę globu natychmiast przecięły kolorowe linie,

opatrzone na górze i na dole symbolami planet,

ascendentów, descendentów i innych rzeczy, które

miały wpływ na to, które lokalizacje i pod jakim

względem są dla Żymełki najkorzystniejsze.

Jedna z linii, pomarańczowa, wyróżniała się na

tle innych. Nie tyle kolorem, ile miejscem, które

przecinała. Już na odległym rzucie było bowiem

widać, że biegnie na północ od Wrocławia,

niechybnie krzyżując się z Odrą.

– Jasny chuj… – rzuciła pod nosem Karolina. – To

nie może być nic innego.

– Zbliż trochę – odparł ponaglająco Pader.

Szybko to zrobiła, ale musiała przyzoomować

kilkakrotnie, by zobaczyli, którędy konkretnie

biegnie pomarańczowa linia oznaczona symbolem

DC. Był to jeden z tych najbardziej podstawowych,

okrąg z kropką odnosił się do Słońca, DC zaś do

descendentu.

Istotna linia. Zbyt istotna, by Żymełka ją

zignorowała.

– Dobra – odezwała się Siarka. – Mamy miejsce

kawałek za mostem Rędzińskim…

– To ten na autostradzie?

– Chyba tak.

Był dość charakterystycznym elementem

obwodnicy Wrocławia, miał jeden wysoki, masywny


pylon, z którego liczne wanty opadały niby nici

pajęczyny. Nie sposób było go przegapić.

Linia descendentu Słońca przecinała rzekę

kawałek na zachód od mostu, może jakieś

siedemset, osiemset metrów. Na północnym

nadbrzeżu widniało oznaczenie jakiejś wiaty albo

miejsca turystycznego, na południowym coś, co

nazywało się „Ranczo nad Odrą”. W jednym

i drugim wypadku dało się dostrzec drogi

dojazdowe.

– Tu i tu mamy lokalizację stosunkowo

odosobnioną – zauważył Olgierd. – Ale jednocześnie

nie na tyle wyizolowaną, żeby nie dało się tam

przetransportować ciała.

– Obydwie kandydatury dobre.

– A ta linia? – spytał Paderborn, starając się

trzymać nerwy na wodzy. – Co oznacza?

– Słońce na descendencie.

– Czyli?

– Właściwie jeśli o nie chodzi, to nie ma dużego

znaczenia, czy jest w ascendencie, czy

w descendencie. Tu i tu pozwala ci lśnić,

jakkolwiek banalnie by to brzmiało. W pierwszym

wypadku to bardziej wsobne, wewnętrzne,

w drugim przeciwnie, ukierunkowane na innych

ludzi, to oni cię wtedy widzą. I wówczas, tak jak

Słońce, stajesz się centrum, wokół którego

wszystko się kręci. Dodatkowo jeśli jest na

descendencie, tak jak tu, będziesz doświadczać

jego energii poprzez innych ludzi.

– Ofiary?
– W tym wypadku tak.

– Więc to dobre miejsce dla Żymełki.

– Kurwa, Padre… idealne.

Nie trzeba było dodawać nic więcej, wszystko to,

co do tej pory zobaczyli, nasuwało jeden, oczywisty

wniosek: to właśnie tam ta psychopatka zamierza

zamordować Ninę.

Dwoje prokuratorów nawet nie zamknęło klapy

laptopa.

Już moment później siedzieli w barracudzie,

a chwilę potem jechali w kierunku Alei

Jerozolimskich, by czym prędzej wydostać się

z Warszawy na wylotówkę w kierunku Wrocławia.

Nawigacja była bezlitosna.

Trzy godziny i dwadzieścia minut.

Czas przejazdu zmalał trochę w okolicach Łodzi,

kiedy wskoczyli na trasę S8 – głównie za sprawą

tego, że Paderborn nie oszczędzał silnika swojego

samochodu. Gnał, jakby się paliło, a pęd wiatru

okalającego sportowy kształt plymoutha był tak

przeraźliwy, że oboje musieli podnosić głos.

Karolina badała teren na komórce, wciąż

gorączkowo starając się przesądzić, na który brzeg

rzeki powinni się kierować.

– Na północnym jest miejsce na ognisko, dość

dobra droga, miejsce do zaparkowania – referowała.

– Na zdjęciu satelitarnym widać jakieś pojazdy

z budowy, koparkę, więc może…

– A z kiedy jest zdjęcie?

– Z tego roku.
– Coś jeszcze?

– Tuż obok jest Las Rędziński, pewnie da się pod

niego podjechać, może nawet ukryć jakiś pojazd

w zaroślach.

Brzmiało to jak coś, czego poszukiwałaby

Żymełka. Z drugiej strony mogła zaparkować

gdziekolwiek, a w kluczowym momencie, w środku

nocy, podjechać na miejsce, gdzie miała zamiar

dokonać mordu.

Siarkowska zerknęła na zegarek.

Dotrą tam właśnie nocą. W dodatku będzie już 22

maja.

– A po drugiej stronie? – spytał Pader.

Karolina szybko przesunęła mapę, jakby już teraz

musieli ostatecznie wybrać.

– Ujście Ślęzy – powiedziała. – Więc w sumie

podwójny element wody.

– I myślisz, że to ma znaczenie?

– Dla niej tak.

Odpowiedziała bez wahania, bo mimo że

napełniało ją to pewnym niepokojem, czuła, że

rozumie tę kobietę. Zna przynajmniej część

ezoterycznych motywacji, które sprawiały, że

Kamila wybierała akurat te miejsca i daty.

– Poza tym taka sama droga dojazdowa, spokojnie

można się tam zatrzymać – ciągnęła. – Obok jest to

ranczo…

– Sprawdźmy je może.

– W Google’u figuruje w kategorii „jeździectwo”.


– Okej.

– Na zdjęciach widać głównie konie, są jakieś

ławy, toi toie, podobne miejsce do wypoczynku jak

po drugiej stronie. Tylko bardziej zorganizowane.

– Więc to jakiś teren szkoły jeździeckiej?

– Na to wygląda.

Siarka oddaliła nieco widok i zmrużyła oczy.

– Ale z satelity widać, że tam też coś kopią –

dodała. – Nie wiem, czy przypadkiem nie jakiś

mostek lub coś w tym stylu. Odra jest tam dość

wąska, brzegi są niedaleko siebie.

– Może już go zbudowali?

– Może, bo drogi z obydwu stron kończą się mniej

więcej w tym samym miejscu – przyznała. – Na

północnym brzegu to jest opisane jako Przystań

„Rędzin”, na południowym jako Przystań „Maślice”.

Na moment zamilkła, a potem na skraju pola

widzenia dostrzegła żarzące się czerwone światła.

Podniosła wzrok i zobaczyła dużą ciężarówkę, która

hamowała przed nimi, podczas gdy lewym pasem

jakiś idiota leciał ponad dwieście na godzinę.

– Dziwne – odezwała się.

– Chcę nas dowieźć, a nie zabić po drodze.

– Co?

Paderborn rzucił jej krótkie spojrzenie.

– Nie to, że ktoś nas wyprzedził – odparła. – Tylko

to, że linia descendentu Słońca biegnie dokładnie

w miejscu, gdzie mógłby powstać ten most. Wprost

idealnie się z nim spina.


– Aha.

– Tylko mówię – mruknęła.

– Zobacz lepiej, czy nie postawili tam tego mostu.

To by znacznie ułatwiło sprawę.

Miał stuprocentową rację.

Karolina zaczęła czytać, niestety znalazła

w internecie tylko jakieś stare artykuły. Ten, który

interesował ją najbardziej, opublikowano na

łamach internetowej wersji „Gazety Wrocławskiej”.

Pochodził sprzed jakichś dziesięciu lat i nosił tytuł

„Czy powstanie most nad Odrą pomiędzy ul.

Rędzińską i Żużlowców?”.

– Wygląda na to, że do lat siedemdziesiątych była

tam przeprawa promowa – podjęła Siarka. – Potem

jakaś barka władowała się w przepływający prom

i z niej zrezygnowano. Znów ciekawe, że akurat…

– A teraz?

Siarka zaczęła przeglądać resztę artykułu i te,

które automat powiązał z nim na podstawie

hashtagów.

– Są jakieś tłumaczenia urzędników – odparła. –

W gruncie rzeczy sprowadzają się do tego, że

miasto nie ma kasy. A poza tym niedaleko są inne

przeprawy.

– To znaczy?

Pytanie było absolutnie kluczowe. Od odpowiedzi

na nie zależało, jak wiele czasu zajmie im

przedostanie się z jednej strony na drugą, jeśli

pomylą się co do brzegu Odry.

– Wiesz, że to… – zaczął Olgierd.


– Wiem. Poczekaj chwilę.

Wybrała jeden punkt na północnym nadbrzeżu,

drugi na południowym. To, co pokazało się na

nawigacji, przyprawiło ją o palpitację serca.

– Kurwa mać… – syknęła.

– Tak źle?

– Przez most Milenijny jest najszybciej.

– To znaczy ile?

– Dwadzieścia pięć minut.

– A przez ten drugi, który był tuż obok? Z tym

pojedynczym pylonem?

– Dwadzieścia osiem minut – odparła ciężko

Karolina. – Musielibyśmy wjechać na autostradę

przy którymś z dalszych węzłów, stąd ten czas.

Zobaczyła, jak Olgierd mocniej zaciska palce na

kierownicy.

Nawet pięć minut w takiej sytuacji mogło mieć

kluczowe znaczenie. Nie, jakie pięć. Wystarczyłaby

minuta, żeby Kamila dostrzegła światła barracudy

po drugiej stronie brzegu i się spłoszyła.

Zanim dotrą do któregokolwiek z mostów, jej

dawno nie będzie. I z pewnością zdąży zadbać o to,

by nie było sensu myśleć o ratowaniu ofiary.

– To lepiej wybierzmy dobrze – odezwał się

Paderborn.

– Masz jakąś koncepcję?

– Niezbyt. Ale to ty wślepiasz się w tę komórkę od

przeszło godziny.
– I w niczym mi to nie pomaga.

– To zdaj się na intuicję.

Obróciła się do niego, Olgierd trwał jednak

w bezruchu, uważnie kontrolując to, co działo się

na drodze przed nimi. Słusznie, wziąwszy pod

uwagę wzrastającą prędkość, z jaką jechali.

– Więc chcesz zrzucić całą odpowiedzialność na

mnie? – spytała Karolina.

– Taki miałem plan.

– To przygotuj sobie inny.

Korzystając z tego, że przed nimi nie było żadnego

samochodu, zerknął na Siarkę.

– Jedno i drugie miejsce ma dla Żymełki plusy

i minusy – powiedział. – I obydwa na dobrą sprawę

się nadają. Nie ma znaczenia, które z nas strzeli,

prawdopodobieństwo pomyłki będzie identyczne.

Karolina cicho westchnęła, myśląc o tym, że to

w jakiś sposób optymistyczne założenie. Jej

wydawało się, że cokolwiek wybierze, pomyłka

będzie gwarantowana. Zupełnie jakby jakaś siła

prowadziła grę, w której oni byli jedynie pionkami –

i której zasad mimo licznych prób nie mogli

zrozumieć.

– Południe – powiedziała w końcu.

Czekała, aż Pader dopyta dlaczego. Szybko

uświadomiła sobie jednak, że nie ma zamiaru tego

robić.

– Okej – powiedział.

– Tak po prostu?
– Ufam twojej intuicji.

Siarkowska też chciałaby móc to powiedzieć

z taką pewnością w głosie.

– Jest tam lepszy dojazd, o tej porze i tak będzie

pusto – zauważyła.

– Okej – powtórzył Olgierd.

– Poza tym jest większa szansa, że to tam ktoś

rankiem trafi na ciało.

Nie musiał po raz trzeci potwierdzać, by wiedziała,

że nie ma potrzeby go przekonywać. Ale tak

naprawdę tego nie robiła. Próbowała przekonać

samą siebie.

Jechali przez moment w milczeniu, a Siarka

skupiała się na światłach samochodów pędzących

z naprzeciwka po drugiej stronie szosy. W końcu

zamrugała, próbując pozbyć się powidoków jasnych

rozbłysków.

– Chociaż… – podjęła.

– Hm?

– Wygląda na to, że na północnym brzegu jest

bezpieczniej.

– W jakim sensie?

– Mogłaby tam dłużej się przygotowywać

niezauważona. Zbadać dokładnie teren, może

nawet zaparkować gdzieś w pobliżu i zwyczajnie

czekać, aż się ściemni.

– Niewykluczone.

– Kurwa, Padre…

– Tylko potwierdzam twoje słowa.


– No właśnie.

– A co innego byś chciała?

Karolina obróciła głowę w kierunku okna.

Chciała, żeby zadecydował za nią, wpadł na jakiś

argument, którego nie sposób byłoby zbić. Prawda

jednak sprowadzała się do tego, że żadne z nich nie

mogło takiego wykoncypować.

Astrologia w tym konkretnym wypadku także nie

mogła pomóc. Nic w tym układzie nie wskazywało

na północ lub południe. Descedent wiązał się

jedynie z zachodem, bo oznaczał miejsce, gdzie

dane ciało niebieskie znikło za ekliptyką.

Chociaż…

– Północ – powiedziała.

– Jednak?

Potwierdziła krótkim mruknięciem.

– Nie lepiej iść za pierwszym instynktem? –

upewnił się Olgierd.

– Nie w tym wypadku – odparła cicho.

– Bo?

– Na osi kosmogramu descendent leży bliżej imum

coeli.

– Hm?

– To lokalny południk. Płaszczyzna, która

przechodzi przez zenit.

Paderborn wydał z siebie pytający pomruk

świadczący o tym, że nie ma pojęcia, o czym mowa.


– Nieważne – dodała Siarkowska. – W każdym

razie ten południk przecina ekliptykę na północy

i pod horyzontem.

Nie wiedziała, czy będzie miało to dla Żymełki

jakiekolwiek znaczenie, ale jeśli musiała wybierać

na jakiejkolwiek podstawie, to może najlepiej było

właśnie na tej, która wiązała się z astrologią.

Przynajmniej tak Karolina sądziła przez kolejne

pół godziny. Następne spędziła na rozważaniu

potencjalnych zalet miejsca po południowej stronie.

Potem znów uznała, że powinni sprawdzić północ.

Nie było żadnego sensu się nad tym zastanawiać.

W końcu zapewniła się w duchu, że północny

element imum coeli odegra kluczową rolę,

i skierowała swoje myśli na inny tor.

Godzinę później zjeżdżali z autostrady na węźle,

od którego odchodziła trasa S5 do Poznania. Stąd

od miejsca, na które postawiła Siarka, dzieliło ich

jakieś dziesięć minut.

Przecięli niewielkie osiedle na obrzeżach

Wrocławia, Lipę Piotrowską, po czym wjechali na

brukowaną drogę, która miała zaprowadzić ich do

celu. Ten był już niedaleko, raptem parę kilometrów

dalej.

Nie wyglądało na to, by droga była uczęszczana –

i lokalne władze chyba także specjalnie się nią nie

interesowały. Gdzieniegdzie kostka była tak

zniszczona, że zalano ją asfaltem, ten z kolei dawno

popękał.

W pewnym momencie jedno i drugie zostało

zastąpione krzywymi betonowymi płytami, na


których barracuda wydawała odgłosy zbliżone do

przewalającego się po torach pociągu.

– Ile jeszcze? – odezwał się Paderborn z wyraźnym

niepokojem.

Bynajmniej nie wywoływał go stan nawierzchni,

a Siarka doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Zerknęła na telefon.

– Kilka minut.

– Okej.

Nic więcej nie powiedział, ale nawet w tak krótkim

równoważniku zdania zdołał zawrzeć mnóstwo

narastających emocji. Jeśli serce waliło mu tak, jak

Karolinie, z pewnością ledwo zbierał myśli.

Oboje wiedzieli, że są już tylko o krok od celu.

Bliżej rzeki znów wjechali do zamieszkanej

okolicy, nawierzchnia nieco się poprawiła, choć

znak drogowy informował, że na odcinku niemal

pięciu kilometrów jest uszkodzona. A więc już do

samej rzeki.

Minęli kilkadziesiąt budynków, głównie starych,

poniemieckich domów, które zostały nie tyle

nadgryzione zębem czasu, ile niemal przez niego

pożarte. Znów powróciła kostka brukowa, która

z pewnością pamiętała czasy, gdy jeżdżono tędy

bryczkami.

Zaraz potem zaczął się las, a dwójka

prokuratorów zrozumiała, że jest już niemal na

miejscu.

– Trzeba gdzieś tu zostawić auto – odezwał się

Olgierd.
– Jesteś pewien?

Skinął głową.

– Nawet jak zgasimy światła, będzie słychać silnik.

– Ale jeśli się pomyliłam…

– To stracimy trochę czasu na dojście do

samochodu, wiem. Ale nie zaalarmujemy Żymełki

po drugiej stronie.

– O ile będzie po drugiej stronie.

Zwolnili, a potem zatrzymali się przy lesie, jakieś

sześćset metrów od rzeki. Na piechotę dojście do

niej miało zająć według nawigacji równo osiem

minut, ale oczywiste było, że się pospieszą.

Wysiedli z auta i oboje nabrali do płuc chłodnego

nocnego powietrza, w którym unosiła się osobliwa

mieszanka zapachu wody, drzew i mijanych

gospodarstw.

Popatrzyli po sobie, a potem ruszyli w kierunku

Odry.

Nasłuchiwali, ale na próżno. Docierały do nich

jedynie typowe dla takich miejsc odgłosy: szum

liści, pierwsze odzywające się nocne stworzenia,

a w oddali ujadanie psa. Zaraz dołączyły do niego

kolejne, jakby tylko na to czekały i musiały

przekazać sobie coś absolutnie kluczowego.

Pader i Siarka szli ostrożnie, ale żwawo.

Prawdopodobnie nawet gdyby postarali się nieco

zwolnić, na niewiele by się to zdało.

Karolina miała świadomość, że gdy tylko miną

zakręt, wszystko stanie się jasne. Żymełka musiała

korzystać z jakiegoś źródła światła, będzie je widać


z daleka. Od razu się przekonają, czy są po

właściwej stronie.

Podeszli ostrożnie pod ostatnie drzewa, a potem

powoli się wychylili, by zerknąć na przystań. Przez

chwilę trwali w bezruchu i całkowitej ciszy.

– Widzisz coś? – szepnęła Siarkowska.

– Nic.

– Kurwa mać…

– Ale po drugiej stronie też ciemno – odparł

Paderborn.

Dopiero teraz powiodła wzrokiem po

przeciwległym nadbrzeżu i uzmysłowiła sobie, że

Olgierd ma rację. Tam, podobnie jak tutaj, nie dało

się dostrzec żadnego, choćby lichego refleksu

światła.

– To gdzie ona jest? – rzuciła nerwowo Karolina.

Pader ruszył ostrożnie w kierunku zejścia do

rzeki – odcinka drogi, którym zapewne wodowano

przywożone tu motorówki i inne sprzęty wodne.

Siarka szła tuż za nim, rozglądając się w nadziei, że

wyłowi coś z mroku.

Ten wciąż jednak skrywał okolicę na tyle

szczelnie, że nie sposób było niczego wypatrzeć.

Niebo musiało być zachmurzone, nie dało się

bowiem dostrzec nawet łagodnej poświaty księżyca.

Powoli zbliżali się do rzeki, a Siarkowska mogła

bez trudu usłyszeć oddech zarówno Olgierda, jak

i swój. Jeden i drugi był nierówny, rwany, zupełnie

jakby coś zaciskało się na ich gardłach.


Oddychała przez otwarte usta, starając się

dostarczyć organizmowi jak najwięcej tlenu

w miejscu, które nagle wydawało się niemal

całkowicie go pozbawione. Powietrze stało, tężejąc

i coraz bardziej utrudniając im ruchy.

W końcu zatrzymali się na skrawku drogi do

wodowania łódek. Oczy przyzwyczaiły się nieco do

ciemności, mimo to kiedy Karolina zerknęła w toń

zanurzonej w nocy Odry, miała wrażenie, jakby

spoglądała wprost w środek czarnej dziury.

Obróciła się do Paderborna, a ten odebrał

niewerbalny sygnał i wzruszył ramionami.

Gdzieś powinno być coś widać. Słabe odbicie

światła, pojedynczą wiązkę, cokolwiek. Gdzieś

także powinno być coś słychać. Cichy głos, dźwięki

przygotowań do makabrycznej zbrodni.

Karolina zaklęła w duchu, oderwała wzrok od

Padera i ponownie powiodła nim po przeciwległym

brzegu. Nic. Kompletnie nic.

Czy to możliwe, że całkowicie się pomylili?

Miejsce zlokalizowali sami, być może

niewłaściwie. Siarka nie mogła wykluczyć, że

należało wprowadzić dane Kamili w jakiś inny

moduł na portalu. A może w ogóle nie skorzystali

z właściwej strony. Wiedziała przecież o Astro Seek,

a musiało być ich dużo więcej. Do tego programy,

które dokonywały obliczeń do astrologii

geograficznej.

Jezu, jeśli przestrzelili…

Nie, nie jeśli.


Wydawało się jasne, że trafili w złe miejsce. Może

linia descendentu w ogóle nie miała takiego

znaczenia, jak Karolina się spodziewała. Może była

jakaś inna, dużo bardziej istotna dla Żymełki.

Chciała rzucić pod nosem przekleństwo, kiedy

nagle rozległ się dźwięk niepasujący do spokoju

nocy. Cichy, ale jednocześnie na tyle głośny, że

zdawał się rozedrzeć ją na dwie części.

Krzyk kobiety.

– Padre? – rzuciła nerwowo Siarkowska, jakby to

jemu miało się udać lepiej zlokalizować kierunek.

Zanim zdążyła się do niego obrócić, usłyszała

przeraźliwy, podwójny huk.

Mógł oznaczać tylko jedno. Dwa wystrzały z broni

palnej.

Tym razem nie było wątpliwości, że doszły

z drugiego brzegu Odry.

– Kurwa mać! – syknęła Karolina.

Pomyliła się.

Byli po niewłaściwej stronie.

Natychmiast zaczęła obracać się w kierunku,

gdzie zostawili barracudę, spodziewając się, że

Paderborn zrobi to samo i czym prędzej puszczą się

pędem w stronę auta.

Olgierda jednak obok niej już nie było.

Zrzucając marynarkę, biegł ku rzece.

– Padre! – krzyknęła.

Zobaczyła tylko, jak pozbywa się z kieszeni

kluczyków, a potem wskakuje prosto do wody.


Pobrano ze strony pijafka.pl
13

Przystań „Maślice”

Piotr Langer długo rozważał, czy zajechać od strony

północnej, czy południowej. Ostatecznie uznał, że

ta druga wydaje się lepszym wyborem. Sam by na

nią postawił, szczególnie gdyby transportował ciało

większym samochodem. Po północnej dojazd był

gorszy, sporo ziemi. Nie opłacało się dokładać sobie

roboty z zacieraniem śladów traseologicznych.

Zostawił czerwonego mustanga kawałek od rzeki,

potem sprawdził swój pistolet. Lubił jego kształt,

podobało mu się, jak broń została zaprojektowana

– miała w sobie coś z myśli technicznej

charakterystycznej dla konstruktorów

amerykańskich muscle cars. Żadnych opływowych

kształtów, zamiast nich masywny, ciężki front,

który od razu pokazywał, że żarty się skończyły.

BUL SAS II miał długą, jasną lufę, stalowy

szkielet i polimerowy czarny chwyt, który sprawiał,


że pistolet leżał w dłoni tak, jakby został dla niej

stworzony.

Piotr zważył go, zatknął za pasek spodni, a potem

otworzył bagażnik mustanga. Wyjął niewielki,

mieszczący się w dłoni noktowizor i przyłożył go do

oka. Pierwszy lepszy monokular kosztował raptem

kilkaset złotych na Allegro, nie trzeba było nawet

fatygować się do sklepu z militariami.

Nie dostrzegłszy żadnego zagrożenia, ruszył

w kierunku rzeki, powoli i spokojnie.

Nigdzie mu się nie spieszyło, było jeszcze przed

północą. Miał czas.

Wprawdzie liczył na to, że Janowi Trejberowi uda

się uwinąć nieco wcześniej, ale nie miał zamiaru

narzekać. Wiedza o czasie i miejscu, gdzie

odnajdzie Żymełkę, była jak niespodziewane,

niewyproszone błogosławieństwo.

Langer nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że

astrolog grał na czas. Zupełnie jakby założył, że

jeśli trochę spowolni swoje analizy, sprawi, że

dwójka prokuratorów ich dogoni.

Zasadniczo nie było to niemożliwe.

Piotr nie miałby zresztą nic przeciwko, gdyby się

pojawili. Oczywiście pod warunkiem, że zdąży

zrobić to, po co tutaj przyjechał.

I załatwić kilka innych rzeczy.

Uśmiechnął się na samą myśl.

Zbliżał się do rzeki, raz po raz zatrzymując się

i skanując teren monokularem. Noktowizor miał

kilkukrotny zoom, ale Langer właściwie go nie


potrzebował. Teren nie był przesadnie wielki, a on

doskonale wiedział, czego szuka.

Oczywiste było dla niego, że Kamila porusza się

jakimś zaadaptowanym do swoich celów dużym

samochodem. Dostawczak, chłodnia, kamper albo

jakaś półciężarówka. Coś, w czym dałoby się

wydzielić niewielkie pomieszczenie… nie, właściwie

klatkę do przechowywania ludzi.

Wyciszenie jej nie byłoby żadnym problemem,

Piotr doskonale o tym wiedział. Wystarczyłyby

odpowiednie materiały, potrójne, grube szyby.

Wszystko dało się zrobić.

Żymełka dzięki temu mogłaby nie tylko bez trudu

transportować swoje ofiary, ale też zażegnać jedno

z największych niebezpieczeństw wykrycia. Nie

pozostawała w jednym miejscu. Jeśli gdzieś

zwróciła na siebie uwagę, przemieszczała się – i to

razem z ofiarą. Nie musiała jej przenosić, nie

musiała narażać się na dostrzeżenie przez

przypadkową osobę.

Mogła nieustannie zmieniać miejsce, podróżować

po kraju, bez trudu dokonywać kolejnych

przestępstw.

W innych okolicznościach Piotr szedłby teraz do

niej z gratulacjami i wyrazami uznania. Popełniła

jednak błąd. Porwała osobę, którą kochał, z którą

zamierzał spędzić resztę życia. Osobę, która była tą

jedyną.

Langer zatrzymał się przy linii drzew, znów

przyłożył noktowizor do oka i omiótł wzrokiem

okolicę. Pojazd zaparkowany na skraju drogi od

razu przykuł jego uwagę.


A więc kamper.

Duże, porządne auto, z którego można było

korzystać jak z małego mieszkania.

Czy ofiary wiedziały, że się w nim znajdują?

Z pewnością nie do końca. Musiały czuć, że są

w ruchu, chyba że Kamila pozbawiała je

przytomności w trakcie przewożenia z miejsca na

miejsce. Ale nawet jeśli nie, to nie miały pojęcia,

jakim konkretnie samochodem podróżują.

Piotr przez moment przyglądał mu się z każdej

strony.

Jedno z okien było zasłonięte roletą

antywłamaniową, z pewnością dodatkowo obłożoną

jakimś materiałem dźwiękochłonnym. Ani chybi to

tam Kamila trzymała swoje ofiary. W tej chwili Ninę

Pokorę.

Langer zachowywał spokój, świadomy, że do

zabójstwa nie dojdzie przed północą. Jego

ukochana żyła. Czekała na niego, wołała go

w duchu, wzywając na pomoc. Liczyła na to, że się

zjawi i wymierzy sprawiedliwość.

Nie miał zamiaru jej zawieść.

Piotr zakradł się pod kampera, zatrzymał przy

drzwiach od strony kierowcy i nasłuchiwał.

Żadnych dźwięków z wewnątrz, pojazd musiał być

naprawdę nieźle wyciszony.

Powoli nacisnął klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Nie

szkodzi, spodziewał się tego.

Przesunął po nich dłonią, zamykając na moment

oczy i upajając się świadomością, że w środku jest


osoba, która za moment w męczarniach zginie

z jego rąk. Po raz kolejny stanie się panem czyjegoś

życia i postanowi, w którym momencie się ono

zakończy.

Stało się jednak coś dziwnego, coś, czego się nie

spodziewał. Bardziej podniecała go myśl, że za

chwilę uratuje Ninę.

Ujawni się jako prawdziwy bohater, jej wybawiciel.

Po tym nie będzie mogła dłużej zaprzeczać, że ich

losy są splecione nićmi przeznaczenia. Że byli sobie

pisani już od momentu, kiedy pierwsze gwiazdy

wzeszły na niebie w momencie ich narodzin.

Langer uśmiechnął się lekko. Dziś był początek

wszystkiego.

To właśnie ten dzień będą wspominali jako

pierwszy na ich prawdziwie wspólnej drodze. Bez

manipulacji, bez oszustw, za to z prawdziwą,

wspaniałą miłością. Miłością, która zakwitnie

wspólną egzystencją i stworzeniem nowego życia.

Piotr miał już listę imion, zarówno dla chłopczyka,

jak i dla dziewczynki. Dwa jednak stały na jej

szczycie. Jeśli to będzie ona, Joanna. Jeśli on,

Kordian. Inaczej być nie mogło.

Nabrał głęboko tchu, upominając się w duchu, by

nie wybiegać za daleko w przyszłość. Nie chodziło

o żadne zapeszanie, nie wierzył w te dyrdymały. Nie

chciał po prostu zepsuć sobie niespodzianki.

Należał bowiem do ludzi, którzy zawsze wiedzieli,

czego się spodziewać. Już od najmłodszych lat jakiś

głos w głowie podpowiadał, jak zachowają się

rówieśnicy czy dorośli.


Teraz chciał, by wspólne życie z Ninką go

zaskoczyło. Nie, nawet więcej, by zaskakiwało go na

każdym kroku.

Będzie fantastycznie, uznał.

Zaraz potem wymierzył pistoletem w opony

kampera i zaczął strzelać.

Kilkakrotny huk musiał być słyszalny w środku.

By dopełnić dzieła, Langer wycelował w przednią

szybę i wywalił resztę magazynka. Odrzuciwszy go,

szybko zamontował drugi – pistolet był wyposażony

w lejek magwell, dzięki któremu czynność ta

przychodziła bez trudu nawet tym, którzy nie

korzystali z pamięci mięśniowej.

Kolejne dwa naboje trafiły w zamek przy

drzwiach, który ustąpił bez trudu.

Piotr przypuszczał, że na tym etapie Żymełka jest

już całkowicie zdezorientowana i przerażona.

Owszem, była profesjonalistką w tym, co robiła.

Ale nie stanowiła równej, pełnoprawnej oponentki.

Nie dla niego.

Brakowało jej bezkompromisowości, chowała się

za środkami odurzającymi i anonimowymi

torturami, bawiła się w jakieś instalacje

artystyczne i nigdy nie pozwoliła, by ktokolwiek się

do niej zbliżył.

Piotr czuł zaś podniecenie na samą myśl, że jakiś

śledczy jest blisko. Niby na wyciągnięcie ręki, ale

zawsze dostatecznie daleko, by Langer czuł się

jednocześnie w pełni bezpieczny.

Bo to on kontrolował sytuację.
To on dyktował warunki gry.

Zupełnie jak teraz, kiedy wszedł do kampera,

kopnął kolejne drzwi i wszedł do części, w której

mieściły się niewielki aneks kuchenny, stolik

i miejsce do spania.

– A kuku… – rzucił cicho.

Rozejrzał się, bez zaskoczenia odnotowując, że

Kamili nigdzie nie ma. Oczywiste dla niego było, że

kiedy tylko usłyszy wystrzały, zamknie się

w pomieszczeniu, gdzie trzymała Ninę.

Będzie groziła, że coś jej zrobi. Weźmie ją na

zakładniczkę.

Ale powinna pamiętać, co spotkało jej fagasa

w Mikolinie, kiedy chciała dyktować warunki gry.

– Jest tu kto? – dodał Piotr.

Podszedł do śmiesznie wąskich drzwi, przez które

otyła osoba przecisnęłaby się z trudem, a potem je

otworzył. Kibel przywodził na myśl ten

w samolotach tanich linii, prysznic był jak dla

liliputa.

Dlaczego Żymełka nie kupiła większego auta?

Mogła przecież zaadaptować coś, co zapewniłoby

elementarny komfort.

Miała pieniądze, wyczyściła wszak konta

niektórych ofiar. Odrobinę żałosne posunięcie,

jeśliby spytała Langera. Nie zamierzał jej jednak

tego wytykać.

– Wyjdziesz się przywitać? – kontynuował Piotr. –

Czy to ja mam powitać ciebie?


Dotarł na koniec kampera. Na niewielkim,

chowanym w ścianie biurku, które przywodziło na

myśl deskę do prasowania, stał otwarty laptop.

Ekran jeszcze nie wygasł, co potwierdzało, że

Kamila pierzchła, kiedy tylko rozległ się pierwszy

wystrzał.

To także wydało mu się żenujące.

On na jej miejscu dążyłby do konfrontacji, nie

ucieczki. Ale widocznie wiedziała, że przegra.

Musiało to być cokolwiek bolesne, arogancja

bowiem kazała jej wcześniej sądzić, że nic jej tutaj

nie grozi. Zostawiła fałszywe tropy, napuściła na

siebie obydwie ścigające ją strony, była bezpieczna.

Nie doceniła jednak Piotra. Nie doceniła jego siły

przekonywania.

A może instynktu śledczego Siarki i Paderborna?

Cóż, trzeba było oddać im sprawiedliwość,

szczególnie jemu. Wszak to on uwierzył, a jego

pewność przekonała Karolinę.

Och, Karolina. Wciąż podniecała go tym swoim

uporem, swoją obsesją i nieporadnością. Przyjdzie

kiedyś czas, że pokaże jej, jak bardzo, rżnąc ją

w każdej możliwej i niemożliwej pozycji.

Tak czy inaczej to Olgierd zasługiwał na

największą pochwałę. Okazał się kluczem, który

wszystko otwierał. Gdyby nie wyłapał jednej, małej

nieścisłości w esemesie spreparowanym przez

Kamilę, nigdy nie dałby wiary słowom Langera.

I Żymełka formowałaby teraz piękne, smukłe ciało

Niny w swoją bezdennie kretyńską instalację.


Piotr dotknął gładzika laptopa, by ten nie

przeszedł w stan uśpienia. Przysunął sobie krzesło,

a potem powoli zaczął sprawdzać, co znajduje się

w komputerze. I z radością odkrył kilka rzeczy,

które doskonale rozpoznawał.

Program do śledzenia obrazu z kamery

i nagrywania go.

Aplikację do obróbki wideo. Oprogramowanie do

zmieniania głosu i mikrofon. Dość porządny, Rode

NT1 najnowszej generacji. Oczywiście, ofiary

musiały przecież dobrze słyszeć, co Kamila miała

im do przekazania.

Piotr skupił się na obrazie z kamery.

Żymełka siedziała pod ścianą, trzymając

półprzytomną Ninę i przykładając jej nóż do gardła.

Zero zaskoczenia, Langer nie spodziewał się po

niej niczego innego.

Wzięcie zakładniczki w tej sytuacji było oczywiste.

Odchrząknął, a potem przysunął sobie mikrofon

niczym profesjonalny podcaster. Wyłączył aplikację

modulującą głos, chrząknął kilkakrotnie, wydał

z siebie serię samogłosek A–E–I–O–U–Y, szeroko

otwierając usta, a potem niemal dotknął nimi siatki

przed mikrofonem.

– Kłaniam się nisko, aż po samo klepisko –

powiedział.

Żymełka powoli podniosła wzrok w kierunku

kamery.

W przeciwieństwie do Niny wiedziała doskonale,

gdzie ta się znajduje.


Pewnym ukontentowaniem napełnił Piotra fakt, że

nie wyglądała ani na zszokowaną, ani na zbitą

z tropu. Przeciwnie, zachowywała całkowity spokój,

jakby to ona kontrolowała sytuację.

Świetnie! Zupełnie inaczej to sobie wyobrażał.

Obawiał się tego, że okaże się głupią, zestrachaną

siksą, w której nie zobaczy nawet cienia kogoś

zasługującego na uczciwą konfrontację. Tymczasem

Kamila jawiła się jako godny przeciwnik.

Jego szczęście było wprost niepojęte.

– Wypadałoby też się przywitać – dodał Piotr.

Z szerokim uśmiechem przeniósł wzrok na obraz

z kamery.

Żymełka jednak nie odpowiadała, prawie nie

zareagowała, jeśli nie liczyć tego, że odwróciła

wzrok od obiektywu.

– Halo – upomniał ją.

Wciąż nic.

Mina zaczęła Langerowi rzednąć. Nie tak to miało

wyglądać. Nie chciał, by ta kobieta okazała się

jednym z tych nadętych zabójców, traktujących się

śmiertelnie poważnie i przekonanych, że wypełniają

jakąś misję.

Nie, tylko nie to.

– Słyszysz mnie? – spytał.

Kliknął modulator głosu.

– Może tak?

Zaczął głośno dyszeć w słuchawkę, imitując

Dartha Vadera z Gwiezdnych wojen. Kiedyś


podziałało na Chyłkę, może teraz podobnie będzie

z tą kobietą.

Wciąż jednak go ignorowała, tym samym

rozczarowując i irytując coraz bardziej.

– Nie mamy czasu na obrażanie się – podjął. – Bo

jak się domyślasz, skoro ja cię znalazłem, niedługo

zrobią to inni.

Tylko odwróciła głowę.

Nie no, czego się spodziewała? Co chciała przez to

osiągnąć?

Będzie tam siedziała jak stara baba przy

konfesjonale, czekając na zbawienie? Co jej to niby

da?

Piotr musiał zmienić taktykę.

– Przepraszam, że wpadłem tutaj tak na pełnej

kurwie – odezwał się. – Czasem bywam porywczy.

Przez moment się nie poruszała, potem zerknęła

w obiektyw.

Nina była praktycznie nieprzytomna, nie

wiedziała, co się dzieje. Oczy miała półprzymknięte,

głowa zwisała jej bezwładnie, a sztych przyłożony

do szyi nie robił już na niej żadnego wrażenia. Może

nawet nie wiedziała, że tam tkwi.

Żymełka musiała podać jej więcej środków

nasennych lub innych. Logiczne, gdy wziąć pod

uwagę, że była już na ostatniej prostej.

– Co konkretnie próbujesz osiągnąć? – odezwał

się Piotr. – Zamierzasz przesiedzieć tam do

momentu, kiedy zjawią się nasi kochani

prokuratorzy?
Nadal nic.

– Dowodów mają w tym kamperze więcej, niż

potrzebują – dodał. – Same te filmiki, które

kolekcjonujesz na dysku, całkowicie cię pogrążą.

Nie masz dokąd uciec, nie masz jak się stąd

wydostać. Wszystkie szanse ratunku

zaprzepaściłaś, a teraz może cię spotkać tylko

jeden, doskonale znany ci los.

Skrzyżował ręce na piersi i odchylił się lekko od

mikrofonu.

– Próbujesz nakłonić mnie do samobójstwa,

Langer? – wreszcie rozległ się głos Kamili.

Pochodził jednak nie z komputera, ale zza pleców

Piotra.

Pobrano ze strony pijafka.pl


14

ul. Żużlowców, Rędzin

Pośpiech nie był jej sprzymierzeńcem. Kiedy

Karolina chwyciła kluczyki rzucone na ziemię przez

Padera, te natychmiast wypadły jej z ręki. Syknęła

głośno, znów się po nie schyliła, po czym puściła

się pędem w kierunku barracudy.

Dopadła do auta, myśląc o tym, co usłyszała.

Kobiecy krzyk. Dwa wystrzały.

Co to oznaczało? Kto krzyczał? Żymełka? Nina?

Siarka z trudem umieściła kluczyk w zamku,

potem szybko szarpnęła za drzwi i usiadła za

kierownicą. Przez moment nie mogła trafić

w stacyjkę, klnąc przy tym tak, jakby zapomniała

jakichkolwiek innych słów.

Odpaliła silnik, wbiła wsteczny i rozrzucając

ziemię spod kół, czym prędzej zawróciła.

Jak wiele czasu miał zająć dojazd na drugą stronę

rzeki? Boże, nie pamiętała, nie wiedziała nawet,


w którym kierunku powinna pojechać.

Ruszyła przed siebie, nie patrząc na drogę.

Skupiała się jedynie na komórce, na której

próbowała wprowadzić miejsce docelowe.

Z jakiegoś powodu nie wyskoczyło w ostatnio

wpisywanych.

– Kurwa mać! – krzyknęła Karolina, przelotnie

kontrolując teren przed sobą i przyspieszając.

W końcu udało jej się wprowadzić cel.

Jezu, dwadzieścia minut. Całe dwadzieścia

minut, w trakcie których mogło się wydarzyć

absolutnie wszystko.

Jak długo zajmie Paderowi przepłynięcie rzeki?

Musiała mieć tutaj osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt

metrów szerokości. Góra sto.

Jest już pewnie po drugiej stronie.

Pobrano ze strony pijafka.pl


15

Przystań „Maślice”, Wrocław

Piotr Langer wyprostował się, a potem powoli

obejrzał się przez ramię, spodziewając się

najgorszego.

W głosie Żymełki słyszał bowiem pewność siebie,

która charakteryzowała tylko jeden, określony

rodzaj ludzi: tych, którzy trzymali broń.

Nie pomylił się.

Kamila mierzyła do niego z niewielkiego, czarnego

glocka. Jego srebrny SAS II leżał zaś na biurku,

obok myszki.

– Zaskoczony? – odezwała się kobieta.

– Umiarkowanie.

– A sprawiasz wrażenie, jakbyś miał stan

przedzawałowy.

Langer zerknął na swój pistolet, potem na ekran

komputera. Wciąż widać było na nim ten sam


obraz, co przed momentem. Teraz jednak lekko się

zaciął, a Piotr zrozumiał, że to zapętlone nagranie.

– Zastanawiasz się, jakim cudem? – spytała

Kamila.

– Nie muszę.

– Nie?

Znów obrócił do niej głowę, uważając, by nie

wykonać żadnych nerwowych ruchów resztą ciała.

Zdawał sobie sprawę, że niewiele trzeba, by

Żymełka pociągnęła za spust.

– Zakładam, że ustawiłaś jakieś czujniki w lesie –

odezwał się. – Jedne z tych, które kupuje się na

zwierzynę?

– Może.

– Musiałem aktywować któryś, kiedy

sprawdzałem teren.

Lekko się uśmiechnęła, jakby cieszyło ją, że nie

musi tłumaczyć mu rzeczy oczywistych.

– Zrobiłaś więc najrozsądniejszą rzecz, jaką

mogłaś – ciągnął. – Weszłaś do celi, przyłożyłaś

Ninie nóż do gardła i nagrałaś

kilkudziesięciosekundowy, może minutowy filmik,

który teraz odtwarza się w zapętleniu. Potem

wyszłaś. Musiałaś jedynie poczekać na dobry

moment.

Na twarzy Kamili pojawił się uśmiech, ale znikł

z niej niemal od razu.

– Nie nazywam tego celą – odparła.

– Jak w takim razie?


– Laboratorium.

Jedno słowo, a tłumaczyło tak wiele.

W okamgnieniu Langer pojął wszystkie

motywacje, które przyświecały tej kobiecie.

Wszystkie powody, dla których robiła to, co robiła.

Nie było między nimi żadnych niedopowiedzeń,

żadnej niejasności.

Patrzyli na siebie w milczeniu, oboje to

rozumiejąc.

– Po co w takim razie te instalacje na brzegu

rzeki? – zapytał.

Żymełka wzruszyła ramionami.

– Nie mam co zrobić z ciałami po tym, jak kończę

swoje badania – odparła Kamila. – Niech mają

chociaż jakąś wartość artystyczną.

– Słusznie.

– Są nieistotne. Mają odwrócić uwagę.

– Od czego?

– Tego, co naprawdę ważne – odparła Kamila,

wskazując wzrokiem komputer. – Mieści się tam

więcej prawdy o ludziach niż we wszystkich

traktatach filozoficznych, badaniach

psychologicznych i eksperymentach społecznych.

Langer był umiarkowanie zainteresowany, nie

miał jednak zamiaru dawać tego po sobie poznać.

– I jaka to prawda? – spytał.

– Że jakiekolwiek ograniczenia nie są na nas

nałożone przez naturę, ale przez nas samych.

Jesteśmy fizycznie zdolni do wszystkiego, nawet do


zupełnie niewyobrażalnych rzeczy. Ergo:

w zobiektywizowanym sensie ograniczenia nie

istnieją, są tylko wytworem wychowania,

socjalizacji i przyswajania otaczających nas

wzorców.

Piotr zmrużył lekko oczy.

– I musiałaś skatować dziesięć osób, żeby się

o tym przekonać?

– Nie musiałam. Chciałam.

Rozumiał doskonale, nie trzeba było nic dodawać.

– A teraz powoli wstań – dodała Kamila. – I nie

wykonuj nerwowych ruchów, przez które mogłabym

omyłkowo pociągnąć za spust.

Langer się nie poruszył. Nie byłoby w tym nic

omyłkowego, ta kobieta zamierzała go zabić. Nie

chciała kolejnego obiektu badań, musiałaby

bowiem czekać zbyt długo na następne korzystne

ustawienie gwiazd na nieboskłonie.

Jedyne, czego chciała, to jak najszybciej pozbyć

się problemu.

Piotr powoli uniósł lewą rękę i spojrzał na

zegarek.

– Czekasz na coś? – rzuciła Kamila.

Pora była jeszcze stosunkowo wczesna. A już

z pewnością zbyt wczesna, by mógł liczyć, że dotrą

tutaj Siarka z Paderem. Nawet gdyby wyjątkowo się

pospieszyli i ustalili wszystko, co było im

potrzebne, nie dotrą tutaj prędzej niż za godzinę,

może nawet dwie.

– Głuchy jesteś? – dodała Żymełka.


– Nie.

Te krótkie, pozbawione emocji odpowiedzi

zazwyczaj z jakiegoś powodu wywoływały

w rozmówcach niepokój. Piotr nigdy do końca nie

zrozumiał dlaczego. Przecież odpowiadał tylko na

pytania, w dodatku dość precyzyjnie.

Na Kamili jednak nie robiły żadnego wrażenia,

miała bowiem przekonanie, że całkowicie kontroluje

sytuację. Czuła, że wybiła drapieżnikowi zęby

i choćby ten się na nią rzucił, nie zdołałby w żaden

sposób jej zagrozić.

– Co rozważasz? – zapytała.

Piotr niewinnie uniósł wzrok.

– To, czy udałoby ci się w porę mnie zaatakować?

– Gdzieżby.

– No tak… – mruknęła. – Słaba, niegroźna

kobieta. Jakie szanse miałaby w starciu z samym

Sadystą z Mokotowa?

– Nie przepadam za tym określeniem.

– Nie?

– Nie działam tylko na Mokotowie.

Kamila zaśmiała się cicho, ale była w tym jedynie

upiorność i zero radości.

– Cóż… nie my wybieramy sobie pseudonimy

w mediach, prawda? – zapytała.

– Prawda.

– Ja od dekady muszę znosić, że jestem

Rzeźnikiem znad Odry.


– To rzeczywiście niefortunne.

Wyglądała, jakby miała zbliżyć się do niego, wziąć

niewielki zamach i uderzyć go kolbą pistoletu

w czoło. Coś ewidentnie wyzwoliło w niej silne

emocje – i równie oczywiste było dla Piotra to, że

nie potrafi trzymać ich na wodzy.

Intrygujące. Zawsze mu się wydawało, że

sprawnie działać można tylko wtedy, kiedy się je

całkowicie wyciszy. Inaczej popełniało się błędy.

– Choć raz forma męska pasowała do sprawcy –

podjęła Żymełka. – Rok temu, w Nowej Soli.

Langer rozszerzył oczy i przechylił głowę na bok

jak psiak zaciekawiony tym, co robi jego pańcia.

– Często kradniesz owoce czyjejś pracy?

– Nie wydaje mi się, żebym to robił.

– Robisz – odparła twardo. – W bezczelny,

nienaukowy, kompletnie pozbawiony sensu sposób.

Jak troglodyta, który nic nie rozumie.

– Po prostu korzystam z okazji.

Kamila mocniej zacisnęła usta, ale szybko się

zorientowała, że okazuje nadmiar emocji,

i rozluźniła mięśnie twarzy. Nie chciała dać po

sobie poznać, jak bardzo się denerwuje. Cóż, za

późno, widział to doskonale.

– Potraktuj to jako rodzaj hołdu – odezwał się.

– Co?

– Złożonego tobie i twojemu kunsztowi.

Żymełka skrzywiła się, jakby raziło ją, że w ogóle

zdecydował się sprzedać jej taką wersję i liczył, że


wkupi się dzięki temu w jej łaski.

– Jak inaczej miałbym docenić tych wszystkich

was, którzy działacie w cieniu? – dodał wesoło

Piotr. – Wykupić szpaltę w jakiejś gazecie, żeby

zamieścić tam pochwałę? „Dla Rzeźniczki znad

Odry, z wyrazami głębokiego uznania, Piotr”?

Jego niefrasobliwe uwagi wyraźnie frapowały ją

coraz bardziej i nie sprawiała wrażenia, jakby miała

zamiar pozwolić mu na ich dalsze formułowanie.

Poważniała, ku głębokiemu rozczarowaniu

Langera. Wcześniej naprawdę mu się wydawało, że

mogłaby być jego bratnią duszą. Choć

w ostatecznym rozrachunku niewiele to zmieniało.

Mrużyła oczy, analizując go przeszywającym,

chłodnym spojrzeniem naukowca. Chyba naprawdę

sądziła, że nim jest, a Piotrowi przeszło przez głowę,

że gdyby zagłębił się w to, co zebrała na laptopie,

być może odkryłby znacznie więcej przemyśleń na

temat ludzkiej natury niż ten powierzchowny skrót,

który mu zaserwowała.

Naraz zrozumiał, że sam także stał się jakąś

namiastką obiektów jej badań.

– Oceniasz mnie? – spytał.

– Nie muszę.

– Nie?

– Jesteś chory – oznajmiła. – I widać to na

pierwszy rzut oka.

Langer ciężko westchnął, a potem zaplótł ręce na

karku. Nie protestowała, wszak w takiej pozycji był

mniej groźny niż w jakiejkolwiek innej. Pistolet


wciąż leżał na biurku, daleko poza zasięgiem

szybkiego chwytu.

– Często w innych widzimy refleksy naszych

ułomności – odezwał się. – Odbijają się w nich jak

w lustrze.

Żymełka trwała w bezruchu, wyraźnie niechętna,

by prowadzić dalszą rozmowę.

– Oszczędź sobie tego – odparła.

– To znaczy?

Skinęła głową w kierunku wyjścia, jakby nawet

nie miała zamiaru tracić czasu na werbalizowanie

polecenia, które było całkowicie oczywiste.

– Spieszy ci się gdzieś? – zapytał.

– Wstawaj.

– Naprawdę dobrze mi się tu siedzi.

– Wstań, Langer.

– I powiedz: nie jestem sam?

Żaden mięsień na jej twarzy nie drgnął, wzrok był

czysto analityczny. Wciąż musiała rozważać jego

naturę, a konkretnie tę część, która odpowiadała za

reagowanie na podobne sytuacje w dość

lekkomyślny sposób.

– Nie mam na to czasu – powiedziała.

– Oczywiście, że nie. Musisz przecież wytaszczyć

Ninę z tej celi, ustawić ją na brzegu, a potem zabić,

prawda?

– Tak.
Najwyraźniej wzięła przykład z jego krótkich,

prostych odpowiedzi. Uznał to za całkiem miły

ukłon w jego stronę.

– Widzisz, to stwarza pewien problem – oznajmił.

– Tak się bowiem składa, że mówimy o kobiecie,

która jest moim przeznaczeniem. Z którą mam

zamiar spędzić całą resztę życia, której chcę

towarzyszyć na dobre i na złe. O mojej jedynej.

Twarz Kamili zobojętniała jeszcze bardziej.

– Żadnego problemu nie widzę.

– Bo nie patrzysz tam, gdzie powinnaś.

Uniosła lekko brwi, ale było w tym więcej

obojętności niż realnego zaciekawienia.

– Chcesz jakiejś podpowiedzi? – dodał Piotr.

Nie odpowiadała, a on zrozumiał, że jest już

bliska tego, by pociągnąć za spust. Mierzyła tak, by

nie uszkodzić komputera, wyraźnie też nie chciała

brudzić w kamperze. Ostatecznie jednak uzna, że

nie ma innego wyjścia.

– Przyjęłaś jedno błędne założenie. Niczym jakaś

amatorka.

– I jakie niby miałoby być?

– Że kiedy przed momentem zacytowałem ten

szlagier Ich Troje, zrobiłem to tylko dla żartu.

Jeśli teraz zrozumiała jego uwagę, postanowiła ją

zignorować. Błąd. Na jej miejscu cofnąłby się

chociaż o krok i lekko obrócił głowę, by kątem oka

złowić, co się dzieje za jej plecami.

Względnie powinna poszukać w kamperze jakiejś

odbijającej światło powierzchni, dzięki której


przekonałaby się, że podczas gdy Piotr grał na czas,

Michaił Olmow zakradł się w charakterystycznym

dla siebie stylu, zupełnie bezgłośnie, we właściwe

miejsce.

Stał teraz tuż za Żymełką, gotowy, by zrobić

wszystko, co Langer mu nakaże. Wystarczyło jedno,

krótkie spojrzenie.

– Niestety mylnie założyłaś, że jestem takim

odludkiem jak ty – podjął Piotr. – A to nieprawda.

Jestem wyjątkowo towarzyski, uwielbiam ludzi.

Nadal uprzejmie się uśmiechał, niczym

sprzedawca samochodów, który upatrzył sobie

wyjątkowo skorego do nieplanowanych wydatków

klienta. Powoli opuścił dłonie, po czym skrzyżował

je na piersi.

Zaraz potem zerknął na Olmowa.

Ten natychmiast odebrał sygnał.

Wziął spory zamach i z siłą kopnięcia końskim

kopytem uderzył bronią prosto w potylicę Żymełki.

Jej oczy natychmiast zaszły mgłą, ciało runęło do

przodu. Langer miał sekundę, by zdecydować, czy

poderwie się, by ją złapać, czy się odsunie.

Zrobił to drugie, odpychając się na krześle w bok.

Kamila uderzyła z impetem o blat biurka,

rozrzucając wszystko, co się na nim znajdowało,

a potem wylądowała na podłodze. Nie wydała

żadnego dźwięku, nawet cichego, krótkiego

skomlenia.

Nokaut najwyraźniej był zbyt szybki.


Piotr skinął lekko głową do Olmowa, po czym

spojrzał z góry na Żymełkę. Obrócił ją nogą

i postawił but na jej brzuchu.

– No cóż… – powiedział. – Chyba czas obrobić

rzeźnika.

Pobrano ze strony pijafka.pl


16

Brzeg Odry, Maślice

Nina zwymiotowała obok rzeki, mimo że starała się

postępować tak, jak sugerował jej to Langer. Pij

powoli, mówił. Twój żołądek nie jest gotowy, by tak

szybko przyjąć tyle płynów. Przeżuwaj jeszcze

wolniej.

O ile mogła zmusić się do tego drugiego, do

pierwszego nie. Wypiła podaną przez niego wodę

zbyt łapczywie, przez co poczuła, jakby wszystko

w żołądku jej się zagotowało. Przez moment miała

wrażenie, że płyny wyleją się z niej z przodu

i z tyłu, szczęśliwie jednak skończyło się na

wymiotach.

Piotr stał tuż obok, podtrzymując jej włosy. Potem

podał jej butelkę wody i miętową gumę bez cukru,

słodzoną erytrytolem, o czym nie omieszkał jej

poinformować.

Zachowywał się tak, jak on.


Zupełnie jakby był to dla niego dzień jak co dzień.

Pokora jednak bynajmniej nie mogła tego

powiedzieć. Nie wiedziała, ile konkretnie czasu

minęło, od kiedy otworzył drzwi jej kaźni i wypuścił

ją na zewnątrz. Mogło to być zarówno pięć minut,

jak i godzina.

Jakkolwiek by było, jeszcze przed momentem była

przekonana, że umrze w męczarniach. Zdawała

sobie sprawę, że jej czas się skończył, że samochód

od dawna się nie porusza i że dotarli do miejsca,

gdzie pożegna się z życiem.

– Już dobrze – powiedział Langer, głaszcząc ją po

plecach.

Jego dotyk działał na nią jak dotknięcie

rozżarzonego pręta, a co gorsza, nie potrafiła tego

ukryć. Każdy fibr w jej ciele jednak krzyczał, by

choćby spróbowała. Bo ten człowiek to chory

psychol. Bo wydostała się z rąk jednego, by trafić

w ręce drugiego. I że jeśli nie rozegra tego

odpowiednio, spotka ją ten sam los, który zaglądał

jej w oczy jeszcze przed chwilą.

– Cała się trzęsiesz – dodał Piotr.

– Dziwisz się?

– Ani trochę – odparł cicho. – Ale byłaś dzielna,

jestem z ciebie dumny.

Miała ochotę znów się wyrzygać, tym razem prosto

na niego. Zamiast tego pochyliła się nad wodą,

nabrała trochę w dłonie i opłukała twarz. Nie

obchodziło jej, jak brudna musi być na tym

odcinku Odra.

Boże, naprawdę przeżyła.


Wydawało się to jakimś kompletnym absurdem.

Była już przecież martwa.

Kiedy Piotr się zjawił, leżała półprzytomna,

a udręczony umysł podsuwał jedynie myśl o tym,

że w istocie już nie żyje. Znalazła się w piekle, gdzie

powitał ją demon.

Musiała minąć chwila, by Nina pojęła, że Langer

rzeczywiście tutaj jest. Na dobre zrozumiała to

jednak dopiero, kiedy zwymiotowała środki,

którymi musiała naszprycować ją porywaczka.

– Jak? – spytała.

– Hm?

– Jak mnie znalazłeś?

– O, dzięki Siarce i Paderowi – odparł. – Wiesz, że

się ze sobą przespali?

Zaśmiał się cicho i bezradnie, jakby mówił

o dwójce nastolatków, którzy jakimś cudem

wymknęli się podczas wycieczki szkolnej i parzyli

w jakichś krzakach.

– Są prawie parą – dodał.

Pokora popatrzyła na niego spod opuchniętych

powiek, starając się ignorować rwanie i kłucie,

które rozlewały się po całym jej ciele. Cokolwiek

dała jej porywaczka, uśmierzało ból, teraz jednak

przestawało działać.

– On chyba chce bardziej niż ona, chociaż kto

wie? – kontynuował Langer. – Karolina ma

problemy z bliskością, z zaufaniem. Ale jeśli pokaże

jej, że może na nim polegać, myślę, że zaryzykuje.


Nina znów ochlapała twarz wodą, oddychając

ciężko.

– A ty jak sądzisz?

– Nie wiem – odparła z trudem.

Gardło nadal było jakby zalepione, słowa

z trudem się z niego wydobywały. W głowie jej się

kręciło, coś huczało w uszach. Wszystko to

sprawiało, że znów zaczęła wątpić, czy Langer

naprawdę tu jest, wydostał ją z tamtego przeklętego

kampera i teraz siedzi z nią nad rzeką.

– Jak mnie znalazłeś? – powtórzyła.

Choć właściwie nie była pewna, czy już zadała mu

to pytanie.

Piotr nabrał tchu, a potem zaczął mówić.

O astrologii, o descendencie Słońca,

o koniunkcjach i innych rzeczach, o których Nina

słyszała bodaj po raz pierwszy. Cieszył się przy tym

jak dziecko. Dodał też kilka słów o tym, że

zabójczyni próbowała go wrobić – i że nawet gdyby

jej obliczenia się obroniły, nie miałaby na to

najmniejszych szans. Użyła bowiem daty jego

urodzin z publicznych akt, a ta różni się od tej,

kiedy naprawdę zaszczycił ten świat swoją

obecnością.

– Ale mniejsza ze mną – rzucił i machnął ręką. –

Istotne w tej chwili jest to, że twój były i moja

niedoszła na tym etapie też już się połapali, gdzie

cię szukać. Zakładam, że do nas jadą.

Pokora się rozejrzała.

– Spokojnie – dodał Langer. – Sprawdzałem kilka

minut temu, są jeszcze kawałek drogi stąd.


– Sprawdzałeś?

– Mam kogoś, kto za nimi jeździ.

Oczywiście, musiał przecież kontrolować każdy

ruch kogokolwiek, kto mógł mu zagrozić lub wejść

z nim w jakąkolwiek interakcję.

– Zdążymy zrobić, co trzeba – dodał.

– To znaczy?

– Zajmiemy się Żymełką.

Kiedy podał jej to nazwisko na początku, miała

wrażenie, że to jakiś żart. Jej oprawczyni naprawdę

tak się nazywała? W ogóle nazywała się w jakiś

sposób? Wydawało się to z jakiegoś powodu

nierealne, całkowicie przeczące logice. Do tamtego

momentu Nina postrzegała tę osobę jako

demoniczną postać, niemającą nic wspólnego

z prawdziwym człowiekiem.

A mimo to okazała się istotą ludzką. Przynajmniej

w pewnym sensie. I trafiła dokładnie w to samo

miejsce, gdzie wcześniej przetrzymywała Ninę.

Czekała na śmierć.

– Sama się o to prosiła – dodał Langer.

Pokora nie miała pojęcia, co odpowiedzieć.

Nie miała nawet pojęcia, co czuła.

Nieraz czytała o więźniach obozów

koncentracyjnych wyzwalanych przez siły aliantów.

O tym, jak całe to bestialstwo, któremu byli

poddawani, przeradzało się w chęć zemsty. O tym,

jak amerykańscy żołnierze dawali im broń, a potem

odchodzili, pozwalając, by zrobili z niemieckimi

strażnikami to, co chcieli.


Nie miała pojęcia, czy ona byłaby w stanie poddać

się temu samemu.

– Wiesz, że próbowała mnie szantażować? – podjął

Piotr.

– Co?

– Tak było. Po tym, jak cię porwała, wysłała mi

wiadomość i ściągnęła mnie do Mikolina. Czekał

tam na mnie jej facet, ewidentnie nią oczarowany,

bo gotowy zrobić dla niej wszystko. To on woził

ofiary kamperem, kiedy ona udawała, że przez

agorafobię utknęła w swoich czterech ścianach.

Langer pokręcił głową z dezaprobatą, jakby te

pozory w jakiś sposób uwłaczały fachowi seryjnego

zabójcy. Nina lekko się wzdrygnęła.

– Miał na imię Lucjan. Zagroził mi, że cię zabiją,

jeśli nie wypełnię ich poleceń.

– I jakie to były polecenia?

– Miałem napisać przyznanie się do winy, wysłać

prokuraturze, a potem stawić się tam, gdzie sobie

tego życzyli.

– I co zrobiłeś?

Rozejrzał się, podniósł niewielki kamyk, po czym

wziął zamach i puścił kaczkę po nocnej, spokojnej

tafli Odry.

– Ubiłem tego człowieka tak, jak na to zasługiwał

– odparł lekkim tonem. – I zostawiłem jego gnijące

ciało insektom.

Pokorze znów zrobiło się słabo.

– A, wcześniej zabrałem mu broń. Twoją,

służbową – dorzucił. – Ale mniejsza z nim. Żymełce


i tak był obojętny, to nie była żadna prawdziwa

miłość. Nie jest zdolna do wyższych uczuć,

zwyczajnie biedaka wykorzystywała.

Znów pogładził Ninę po plecach, a ona

mimowolnie się zatrzęsła.

– No już – powiedział. – Wszystko jest dobrze.

Przez moment trwali w milczeniu, a Pokora

starała się stwierdzić, gdzie w ogóle się znajdują.

Langer podał miejsce, ale stało się to na samym

początku, kiedy nie docierały do niej żadne jego

słowa.

Podał jej wtedy coś, może jakiś środek cucący?

W każdym razie coś jej wstrzyknął. I cokolwiek to

było, działało coraz lepiej, myśli zaczynały powoli

się układać.

– Ale nie mamy dużo czasu – odezwał się po

chwili Piotr. – Jak tylko przyjadą Siarka i Padre,

Żymełka będzie pod ochroną prawa. Ale nie

sprawiedliwości.

Posłał jej delikatny uśmiech, z rozczarowaniem

jednak odnotował, że nie odpowiedziała tym

samym. Zmrużył oczy, jakby niepewny, dlaczego

humor jej nie dopisuje.

– Odjechać tym kamperem niestety nie możemy,

bo uszkodziłem silnik – dodał.

– No tak…

Co więcej mogła powiedzieć?

Jak w ogóle powinna się zachować?

Zanim znalazła choćby szczątkowe odpowiedzi,

poczuła, jak Piotr bierze ją pod rękę i pomaga jej


się podnieść.

– Chodź – powiedział. – Zrobimy jej wszystko to,

czego nie zdążyła zrobić tobie.

Kuśtykając, Nina pozwoliła, by poprowadził ją do

kampera. Z przerażeniem objęła wzrokiem pojazd,

który stał się miejscem jej katorgi. Wydawało się to

Pokorze nierealne, ale z zewnątrz wyglądał

niepozornie, nie było żadnego sposobu, by

ktokolwiek wiedział, co dzieje się w środku.

Przynajmniej wtedy. Teraz nosił ślady kul, przez

okno zaś można było dostrzec, że wewnątrz panuje

chaos.

Michaił Olmow stał przed zamkniętymi drzwiami

niewielkiego pomieszczenia, jakby miał stanowić

dodatkową gwarancję, że kobieta się z niego nie

wydostanie. Nie było takiej możliwości, Nina

przekonała się o tym w najbardziej bolesny ze

sposobów.

Langer podprowadził ją do laptopa, a potem

włączył ekran.

Pojawił się na nim obraz z niewielkiej kamery

umieszczonej gdzieś w suficie. Musiała być

niezwykle mała, Pokora bowiem znała każdy

centymetr tej przestrzeni i nigdy nie zauważyła

obiektywu.

– Wygląda na trochę przestraszoną – odezwał się

Piotr.

Nina patrzyła na ekran, ale nie mogła skupić się

na tym, co widziała. Wciąż miała wrażenie, że ma

przed sobą nie Żymełkę, ale siebie. Że to ona siedzi

pod ścianą, zlękniona jak dzikie zwierzę, które


wdepnęło we wnyki i nie potrafi zrozumieć, co się

wydarzyło.

– Spodziewałem się trochę godniejszej postawy –

dodał Langer. – A ty?

– Ja…

Nie potrafiła dokończyć, sama bowiem nie

rozpoznawała swoich myśli.

– Oczywiście wie, że zdechnie w męczarniach –

powiedział Piotr. – Ale czy to usprawiedliwia jej

postawę? Spójrz na tę szmatę. Wygląda żałośnie.

A widziała tyle śmierci, oprowadzała po niej tyle

osób. Naprawdę mogłaby wyciągnąć z tego jakieś

wnioski.

Pokręcił głową, wyraźnie niezadowolony, po czym

skinął na Olmowa. Ten otworzył drzwi.

– Chcesz sama? – zapytał Langer. – Czy pozwolisz

mnie?

– Ale…

Wycofała się, jakby świadomość tego, co za

moment się wydarzy, przybrała fizyczną formę i ją

odepchnęła.

Piotr uznał to za odpowiedź.

– Rozumiem, kochanie – odparł. – I nie dziwię ci

się.

Schylił się, a ona dopiero teraz się zorientowała,

że znalazł skrzynkę, w której Kamila trzymała

narzędzia przeznaczone dla swoich ofiar.

– To nie potrwa długo – zapewnił.


Wszedł do pokoju, zanim zdążyła cokolwiek

odpowiedzieć. Zaraz potem Michaił zamknął za nim

drzwi i stanął przy nich, całkowicie je zasłaniając.

Pokora wbiła wzrok w ekran laptopa i zobaczyła,

jak Langer podchodzi do swojej ofiary.

– Jak samopoczucie? – rzucił.

Żymełka podniosła się na trzęsących się nogach.

Nie wyglądała jak żaden seryjny zabójca, którego

Nina by kojarzyła.

Nie chodziło jednak ani o rysy twarzy, ani o fakt,

że była kobietą. Raczej o to, że Pokora patrzyła na

absolutnie przerażonego człowieka.

Człowieka skupiającego całą swoją uwagę na

skrzynce z narzędziami, którą Langer postawił tuż

przy wejściu.

Błąd.

Żymełka nie widziała bowiem pistoletu, który

Piotr miał zatknięty z tyłu za paskiem od spodni.

I po który sięgnął zaraz potem.

Było już zbyt późno, by Kamila w jakikolwiek

sposób zareagowała, Langer wystrzelił praktycznie

bez przymierzenia.

Trafił w kolano, z którego oderwały się kawałki

kości i mięśni. Krew trysnęła na bok, Żymełka

pisnęła, a potem machinalnie złapała się za nogę.

Piotr wyglądał, jakby miał strzelić drugi raz,

zamiast tego jednak zatknął broń z powrotem za

paskiem. Kucnął, zupełnie ignorując pojękiwania

Kamili, i zaczął wyciągać to, co znajdowało się

w skrzynce z narzędziami.
Wszystko, co wydarzyło się później, Nina

obserwowała jakby przez mgłę. Kilkakrotnie

budziła się w niej jakaś resztka człowieczeństwa,

nieprzyćmiona żądzą zemsty, wskutek czego

ruszała ku celi, by otworzyć drzwi.

Michaił Olmow jednak musiał otrzymać

precyzyjne wytyczne, by jej nie wpuszczać. Nie

miała szans, by jakkolwiek mu się przeciwstawić.

Raz czy dwa ją odepchnął, za trzecim razem

zagroził, że dostał pozwolenie, by „przemówić jej do

rozsądku w dostatecznie wymowny sposób”.

Nina nie wiedziała, czy dała z siebie wszystko. Nie

miała pojęcia, czy w ogóle chciała.

Nie obserwowała tego, co robi Piotr.

Była jednak świadoma, że wyszarpuje Żymełce

paznokcie, łamie jej palce, wyrywa zęby, nakłuwa

ciało, a potem obrzyna palce i siłą wpycha jej do

ust – komentował to bowiem na bieżąco. Krzyki,

jęki i piski nie ustawały nawet wtedy, kiedy

organizm Kamili powinien odmówić współpracy.

Pokora wiedziała, że Langer kontynuuje, tylko

dlatego, że dźwięki przeraźliwej katorgi wciąż

wybrzmiewały z głośników laptopa.

Nina chciała go zamknąć, Olmow jednak był

szybszy. Najwyraźniej dostał także rozkaz, by nie

pozwolić Pokorze ignorować tego, co właśnie robił

dla niej Langer.

Gdy Piotr zbliżał się do końca, otworzył drzwi.

Wyszedł z celi w lateksowych rękawiczkach,

a potem poprawił je i uśmiechnął się do Niny. Krew

pokrywała jego ubranie, twarz i włosy. Wydawał się


umiarkowanie zadowolony, jakby doświadczył tylko

namiastki czegoś, na co liczył.

– Chwila przerwy – oznajmił. – Pomyślałem, że

chcesz dokończyć sprawę.

Nina osunęła się na podłogę.

– Oj – dodał Langer. – Wszystko w porządku?

Schowała twarz w dłoniach i znów zaczęła się

trząść. Miała wysoką tolerancję na wszelkie, nawet

te niewyobrażalnie niegodziwe rzeczy. Ale nie taką.

Wydawało jej się, że żadna istota ludzka nie

miałaby wystarczającej.

– Dobrze, dokończę sam – dodał Piotr.

– Nie…

Langer się zawahał, a potem podszedł i kucnął

obok niej. Położył jej rękę na kolanie, a ona go nie

cofnęła. Kiedy podniosła na niego wzrok, wskazał

pomieszczenie, z którego właśnie wyszedł.

– Bez tego zawsze tam będziesz – powiedział.

– Nie… – powtórzyła.

Westchnął cicho, a ona mimowolnie skierowała

wzrok ku wnętrzu swojej kaźni. Zobaczyła Żymełkę

leżącą na boku, ciężko oddychającą,

z zakrwawioną, nieruchomą gałką oczną, z której

wyciekała czerwona maź.

– Musimy to zakończyć, żeby nie wracało – dodał

Langer.

– Proszę cię…

– O co?

– Wezwij służby… powiesz, że…


– Doskonale wiem, co mógłbym powiedzieć – uciął

Piotr. – Rzeźnik znad Odry znów zapolował.

Odebrał życie Bogu ducha winnej dziewczynie,

Kamili Żymełce, niestety. Ale powstrzymaliśmy go

przed odebraniem życia tobie. I mnie też,

oczywiście, bo przecież mogłem stać się kolejną

ofiarą.

Nina niejasno pomyślała, że nic, co tu się dzieje,

nie jest wynikiem przypadku. Langer miał

wcześniej przygotowany plan.

Nie, myliła się. Nie użył sformułowania

„doskonale wiem, co powiem”, tylko „co mógłbym

powiedzieć”. Nie zamierzał rozmawiać z żadnymi

służbami, chciał stąd zbiec, może razem z nią,

a może sam z Olmowem.

Pogłaskał kolano Pokory, a potem się podniósł.

Zerknął na laptopa, na którym znajdowały się

wszystkie obciążające go dowody.

– Spokojnie, zajmę się tym – zapewnił. – Ale

najpierw postawię ostatnią kropkę w historii tej

pokracznej dziwki.

Chciała złapać go za rękę, zatrzymać, zaapelować

do niego, by oszczędził Kamilę Żymełkę.

Nie zrobiła żadnej z tej rzeczy. I nie była pewna,

czy wynikało to z przekonania, że nie byłaby

w stanie, czy może wprost przeciwnie.

Piotr wrócił do pomieszczenia, zamknął się w nim,

a potem spojrzał z góry na ofiarę.

Wyjął ze skrzynki z narzędziami młotek, zważył go

w dłoni, wyraźnie nieukontentowany chwytem.

Potem zbliżył się do Żymełki.


– Radziłaś sobie przyzwoicie – odezwał się.

Kamila z trudem uniosła głowę, patrząc na niego

przymkniętym, opuchniętym okiem. Szyja trzęsła

jej się jak galareta i było jasne, że kobieta nie

wytrzyma w tej pozycji długo.

– Niestety wszystko, co zgromadziłaś, przepadnie

razem z tobą – dodał Piotr. – A ja puszczę z dymem

tę kanciapę na kółkach.

Żymełka kaszlnęła, z jej ust wydobyła się krwista

flegma. Langer szybko cofnął nogę, nie pozwalając,

by spadła na jego buty.

– Próbujesz coś powiedzieć? – spytał uprzejmym

tonem.

Pochylił się, ale nie uzyskał żadnego odzewu.

– Może przeprosić moją ukochaną?

Kamila znów kaszlnęła, teraz jednak sprawiała

wrażenie, jakby się dławiła. Z pewnością miała

liczne obrażenia wewnętrzne, Piotr tłukł w jej

brzuch i klatkę piersiową dość długo. W szyję

także. Być może tchawica była już uszkodzona.

Żymełka wydała z siebie chrapliwy dźwięk,

kojarzący się raczej z upiorem niż człowiekiem.

– Nie rozumiem – mruknął Langer. – Jak nie masz

nic do powiedzenia, po prostu się nie odzywaj.

Obrócił młotek w ręku niczym tenisista, u którego

podczas oczekiwania na serw przeciwnika włącza

się jakiś automatyczny odruch.

Zaraz potem uniósł narzędzie nad głowę Kamili.

– Umierasz – oświadczył.
Patrzył jej w oczy, wyraźnie na coś czekając. Ta

jednak tylko zamknęła jedyną sprawną powiekę.

Zaraz potem Piotr z całej siły opuścił ostrą

końcówkę młotka na jej głowę. Wyrwał kawałek

czaszki, rozrył skórę razem z włosami. Uderzył po

raz kolejny, a potem następny. Tłukł po twarzy,

karku, piersi.

Wydawał się metodyczny i spokojny, gdyby brać

pod uwagę jedynie sam wyraz jego twarzy, można

by się spodziewać, że rozwiązuje krzyżówkę lub gra

w warcaby.

Tymczasem to, co robił, nie miało nic wspólnego

nawet z zabójstwem. Jego bowiem już dokonał.

Teraz Piotr pastwił się nad zwłokami, bezczeszcząc

je w najgorszy możliwy sposób.

Nina kątem oka dostrzegła, że Michaił Olmow

krząta się po kamperze, nie rozumiała jednak, co

robi.

Na przemian odwracała wzrok i przykuwała go do

monitora.

Czuła jednocześnie, że to się dzieje całkowicie

poza nią i że wszystko, co się wydarzyło, było od

niej zależne.

Chwilę później Langer opuścił pokój, lecz Pokora

nawet tego nie odnotowała. Zapadła się w odmęcie

niezrozumienia, w zupełnie innym, odseparowanym

od realiów świecie.

Nagle rozległ się trzask, a ona mimowolnie

krzyknęła.

Zanim uświadomiła sobie, że Piotr rozbił

młotkiem laptopa, ten oddał dwa strzały prosto


w komputer.

Michaił powiedział coś, co sprawiło, że Langer

powstrzymał się przed kolejnymi, a do Niny dopiero

chwilę później dotarło, w czym rzecz. Olmow polał

całą przyczepę benzyną, zapach był przecież

doskonale wyczuwalny, ale jej umysł nie potrafił

właściwie przyjąć tego do wiadomości.

Piotr znów sięgnął po młotek i poprawił uderzenie

– skończył dopiero wtedy, gdy zyskał absolutną

pewność, że sprzęt będzie nie do odratowania.

Zaraz potem ocknął się, jakby wyszedł z jakiegoś

transu. Nabrał głęboko tchu i rozłożył ręce,

przywodząc na myśl turystę, który po długiej

podróży wreszcie znalazł się nad morzem lub

w górach, gdzie może cieszyć się upragnionym

czystym powietrzem.

– To koniec – oznajmił.

Podszedł do Niny i podał jej rękę, a jakiś

mimowolny impuls w jej ciele kazał skorzystać

z pomocy. Jak w jakimś koszmarze wychodziła

z Langerem na zewnątrz, a potem pozwoliła, by

odsunął ją od kampera.

– Chcesz? – spytał.

Nie odpowiedziała.

Michaił Olmow uniósł zapalniczkę, wykrzesał

ogień, po czym obojętnie wrzucił ją do pojazdu. Ten

zajął się ogniem natychmiast, a łuna, która się nad

nim uniosła, sprawiła, że postać nadbiegająca znad

rzeki stała się doskonale widoczna.

Pobrano ze strony pijafka.pl


17

Rondo Bartoszewskiego, Pilczyce

Granatowa barracuda wpadła na rondo z taką

prędkością, że nawet gdyby ktoś jechał z lewej,

Karolina nie zdążyłaby wyhamować. Minęło

piętnaście minut, od kiedy opuściła przystań na

północnym brzegu – od tej na południowym wciąż

dzieliło ją jeszcze kilka, ale miała zamiar znacznie

skrócić ten czas.

Przemknęła Maślicką pod autostradą, po czym

ostro skręciła w prawo i z całej siły, raptownie

kopnęła pedał gazu. Plymouth wyskoczył naprzód,

pędząc z nieprzepisową prędkością po wąskiej,

niemalże osiedlowej drodze.

Już z oddali Siarka dostrzegła łunę unoszącą się

nad rzeką.

– Co jest, do kurwy… – wyrzuciła wpółświadomie,

po czym wdusiła hamulec, zmuszona zwolnić przy

pętli autobusowej.
Zaraz potem zredukowała bieg i znów

przyspieszyła.

Za ostatnim zakrętem mogła już wyraźnie

dostrzec, co się dzieje. Kamper stał w płomieniach,

tuż obok Paderborn obejmował trzęsącą się Ninę,

a po Piotrze Langerze nie było śladu.

Karolina zahamowała na końcu drogi

i wyskoczyła z auta, nie fatygując się zamknięciem

za sobą drzwi. Od razu pobiegła w kierunku Pokory

i Olgierda, gorączkowo się przy tym rozglądając.

Im dłużej w drodze tutaj myślała o głosie, który

słyszeli, tym bardziej jej się wydawało, że należał do

Niny. Mimo to ta sprawiała wrażenie, jakby

wszystko było w porządku. Przynajmniej o tyle,

o ile, kiedy bowiem Siarkowska się zbliżyła, stało

się jasne, że Pokora jest wymęczona i ledwie żywa.

Miała liczne obrażenia, widocznie się trzęsła

i wyglądała, jakby miała osunąć się na ziemię

w momencie, kiedy Pader ją puści. On jednak

trzymał mocno, szczelnie otaczając ją ramionami.

Tak mocno, jakby to objęcie było jego

najistotniejszym zadaniem.

Siarka znów powiodła wzrokiem po terenie, który

oświetlały kołyszące się na wietrze języki ognia.

Gdzieś z oddali doszły ją podniesione głosy,

wyłapała też ledwie słyszalny dźwięk

syreny pożarowej.

– Padre? – rzuciła.

Olgierd dopiero teraz zdawał się odnotować jej

obecność, mimo że musiał słyszeć ryk silnika


swojego auta. Spojrzał na nią zbolałym, niepewnym

wzrokiem, ona zaś skupiała się na Pokorze.

– Wszystko w porządku? – dodała nerwowo

Karolina. – Co się stało?

Pokręcił głową tak lekko, jakby się obawiał, że

nawet nieznacznym ruchem mógłby wyrządzić byłej

żonie jakąś krzywdę. Zdawali się zamknięci

w odseparowanej od reszty, innej rzeczywistości, do

której Paderborn jedynie lekko uchylił Siarce drzwi.

– Wezwałaś służby? – spytał chrapliwym głosem.

– Tak. Już jadą.

Nie było to łatwe, pędziła tutaj bowiem tak, że

samo wybieranie krótkiego numeru na komórce

nastręczało problemu. Tylko cudem po drodze nie

uderzyła w nic, co niespodziewanie znalazło się

przed nią.

– Dobrze… – powiedział Olgierd.

Siarkowska się rozejrzała.

– Gdzie jest Żymełka? – rzuciła.

Olgierd nie odpowiedział. Zrobiła to za niego wciąż

wtulona w niego Nina.

– Tam.

Wskazała wzrokiem płonący kamper, jakkolwiek

nie musiała tego robić, by wszystko stało się jasne.

Karolina machinalnie ruszyła w jego kierunku,

jakby zmysły jeszcze nie odnotowały fali gorąca,

która buchała z pojazdu. Zdążyła zrobić jedynie

krok, nim na dobre zrozumiała, że nikogo nie

uratuje.
Spojrzała na Olgierda.

Nie przejmował się teraz ani tym, że nie zdołają

przesłuchać podejrzanej, ani tym, że z dymem

właśnie poszedł cały materiał dowodowy. Jedyne,

co miało dla niego znaczenie, znajdowało się w jego

objęciach.

Niedługo potem przyjechał wóz straży pożarnej ze

Złotnik i zahamował raptownie nieopodal

barracudy. Karolina skarciła się w duchu za to, że

nie usunęła auta, zanim zdała sobie sprawę, że

przecież nie ma pośpiechu.

Tutaj nie było już czego ratować.

Chwilę później zjawiła się karetka, a wraz z nią

samochód miejscowej policji. Służby ratunkowe

stawiły się tak prędko, że Siarka nie zdążyła choćby

pomyśleć o tym, by przepytać Olgierda.

Nawet bez tego miała jednak pewność, że Piotr

Langer tutaj był.

Podobnie oczywiste wydawało się, że to on spalił

kampera.

Co wydarzyło się wcześniej, Siarkowska mogła

tylko się domyślać.

Kiedy ratownicy zajęli się Niną, jedna ze

strażaczek podeszła do Paderborna, wyraźnie

zaniepokojona. Reszta ekipy ze Złotnik gasiła

kampera, było jednak dla nich jasne, że nie walczą

o niczyje życie.

– Wszystko z panem w porządku? – spytała

kobieta.

– Tak.
– Potrzebuje pan…

– Niczego nie potrzebuję – uciął.

Strażaczka omiotła powątpiewającym wzrokiem

jego mokre ubranie, po czym na moment znikła

i wróciła z kocem termicznym. Musiała uznać, że

ma do czynienia z wyjątkowo upartym

indywiduum, bo sama narzuciła mu go na

ramiona, a potem poprawiła.

Pader zerknął w kierunku otwartej karetki,

w której siedziała Nina.

– Co z nią? – spytał.

Kobieta obróciła się i uniosła brwi, jakby chciała

zasugerować, że nie jest właściwą adresatką takich

pytań.

Wahała się, zapewne nie chcąc formułować całej

litanii obrażeń, które były widoczne na ciele

pacjentki.

– Będzie dobrze – zapewniła w końcu, po czym

dostrzegła, że jeden z jej kolegów potrzebuje

pomocy z wężem gaśniczym, i ruszyła w jego

stronę.

Siarkowska i Olgierd wymienili krótkie spojrzenia,

echo słów kobiety bowiem z jakiegoś powodu

nabrało niepokojącego wydźwięku.

Czy rzeczywiście mogło być dobrze? Wiedzieli

przecież dokładnie, co Pokora tutaj przeżyła. Co

musiała przetrwać. Poniżenie, kary mutylacyjne,

zapewne wymierzane samej sobie, a do tego

wszystkiego przekonanie, właściwie absolutna

pewność, że za moment jej życie się skończy.


Kiedy Langer się tu zjawił, musiał być jak

błogosławieństwo. Upiorne, złowrogie, pochodzące

od samego diabła, ale jednak.

– Wiesz, co się stało? – odezwała się cicho Siarka.

– Nie do końca.

Pader wykonał nerwowy ruch ramionami,

zrzucając koc termiczny, Karolina jednak zdążyła

chwycić jego skraj, a potem na powrót umieścić na

swoim miejscu. Ściągnęła go mocno, nie tyle by

opatulić szczelnie Olgierda, ile pokazać mu, że tak

ma zostać.

– Langer zjawił się z Olmowem, kiedy było blisko

końca – podjął.

– I?

– Zakatował Żymełkę na oczach Niny.

– Jezu…

– Zrobił jej zasadniczo wszystko to, co ona

ofiarom. Potem zbezcześcił zwłoki.

Siarkowska wypuściła ciężko powietrze z płuc, nie

chcąc nawet myśleć o tym, co działo się w głowie

Pokory. Spojrzała na Paderborna, ten zaś

potrzebował chwili, by w ogóle sobie to uświadomić.

Kiedy odpowiedział na jej wzrok, wiedział

dokładnie, jakie pytanie się w nim kryło.

– Nie wiem, jak to się konkretnie rozegrało –

powiedział. – Nie brała aktywnego udziału, to na

pewno, ale…

– Nie udzieliła pomocy.

– Z pewnością nie – przyznał ciężko. – W dodatku

nie wiem, czy to nie będzie wyczerpywało znamion


współsprawstwa.

Właściwie wszystko było możliwe. Wystarczyło, by

Piotr wyłożył jej, co zamierza zrobić, a ona w szoku

w jakiś sposób w tym pomogła, co konstytuowałoby

porozumienie między nimi. Mogła trzymać drzwi,

podać mu nóż czy inne narzędzie, cokolwiek.

Mogła też zadać ostatni cios, co wypełniałoby

znamiona współsprawstwa sukcesywnego. I Pokora

odpowiadałaby wtedy za konkretny czyn, którego by

się dopuściła. Zabójstwo.

Nie sposób było na tym etapie stwierdzić, jak

zachował się udręczony umysł Niny. I jak wiele

konsekwencji mogło to za sobą pociągać.

– Dobra – rzuciła Karolina. – Co robimy?

– Nie mam, kurwa, pojęcia…

Siarka zbliżyła się do niego o krok.

– Mówiła ci coś, co mogłoby nam je dać?

– Tylko tyle, że dowody są zniszczone. Ślady

obecności Langera także.

– Więc nie chce o tym w ogóle wspominać?

Olgierd przesunął dłońmi po włosach, zbierając

z nich krople wody.

– Nie wiem – powtórzył. – Niech wróci do siebie,

a potem…

– Ona nie może liczyć na komfort wracania do

siebie – przerwała mu Karolina, wskazując

wzrokiem karetkę. – Jak tylko ratownicy z nią

skończą, dobiorą się do niej lokalni policjanci.

W dodatku zaraz będzie tu ktoś z wrocławskiej

prokuratury.
Pader zaklął cicho, rozglądając się.

– Musi przedstawić jakąś wersję – dodała

Siarkowska.

– I jaką niby by miała, co?

Karolina nie zaoferowała odpowiedzi, zdając sobie

sprawę, że to nie tylko pytanie retoryczne, ale też

służące jako mały akt oskarżenia, który Olgierd

właśnie jej wystawił.

– Mamy dokładnie tę samą niemożliwą sytuację,

co wcześniej – rzucił ostro. – Ona zezna przeciwko

niemu, on przeciwko niej. Nie pamiętasz już, co

konkretnie na nią…

– Pamiętam doskonale.

– Więc zastanów się, do cholery.

Zabrzmiało to chyba bardziej agresywnie, niż

Pader zamierzał, szybko bowiem opuścił wzrok

i syknął pod nosem.

– W dodatku jeśli przyłożyła rękę do śmierci

Żymełki…

– To byłoby całkowicie zrozumiałe.

– Dla ciebie i dla mnie może – odparł cicho

Olgierd. – Dla sądu? To nie jest żadna okoliczność

łagodząca.

– Może argumentować działanie w afekcie i…

– Daj spokój – uciął. – Resztki tego ciała będą

nosiły ślady tortur.

Siarka chciała zaprzeczyć, ale wedle wszelkiego

prawdopodobieństwa pożar nie trwał na tyle długo,


by ukryć te okrutne rzeczy, które Langer wyrządził

ofierze.

Tylko czy w ogóle mogła postrzegać Kamilę

Żymełkę w takiej kategorii? Kiedy o niej myślała,

widziała nieco zahukaną młodą kobietę

w niedopranych ciuchach, które powinny być

przynajmniej o rozmiar mniejsze.

Dawała się zwieść pozorom, pod którymi ta sama

kobieta była jedną z najbardziej ohydnych,

wynaturzonych istot ludzkich, jakie Karolina

spotkała na swojej drodze.

Jakkolwiek trudno było jej to przyznać,

zasługiwała na śmierć. Siarkowska nie potrafiła

jednak pogodzić się z tym, że ta nadeszła z rąk

innego monstrum.

Nie, nie mogła się zmusić, by w ogóle myśleć

w tych kategoriach.

Fakt, że ktoś zasługuje na śmierć, nie oznacza, że

powinna go spotkać.

I jakkolwiek byłaby uzasadniona, ten, kto ją

wymierzył, powinien ponieść konsekwencje.

Zasadność czy pozorna sprawiedliwość nie mogły

zwalniać nikogo z odpowiedzialności za zakończenie

czyjegokolwiek życia.

– To co proponujesz? – odezwała się. – Udawać, że

Langera tutaj nie było?

– W tej chwili tak.

– A potem?

Pader lekko się do niej obrócił.


– Zastanowimy się – odparł cicho. – Razem

z Niną.

Doskonale wiedziała, co to oznacza.

Znała Pokorę na tyle dobrze, by bez wahania

założyć, iż wystąpi u niej poczucie winy tak

monstrualne, że większość ludzi by się pod nim

ugięło. Ostatecznie jednak położy wyrzuty sumienia

na jednej szali, na drugiej zaś wychowywanie

swojego syna. I nie będzie musiała nawet ich

ważyć, by wiedzieć, jak należy postąpić.

Siarka spojrzała na dogasający kamper, który

przestał rozświetlać migotliwą łuną całą okolicę.

Teraz wypełniały ją sztuczne, chłodne światła

samochodów i pospiesznie rozstawionych lamp.

Strażacy polewali jeszcze pojedyncze miejsca obok

pojazdu, policjanci stali w bezruchu z rękami

w kieszeniach lub podpierając się pod boki,

ratownicy zaś kończyli opatrywać rany swojej

pacjentki.

Emocje opadały, po początkowym harmidrze nie

było już śladu.

Cisza powoli zalegała nad Odrą.

Pobrano ze strony pijafka.pl


18

ul. Wał Miedzeszyński, Praga-

Południe

Następnego dnia Paderborn nie kontaktował się

z Karoliną. Kolejnego także nie. Jeszcze następnego

podobnie. Odezwał się do niej dopiero po pięciu

dniach od wydarzeń, które miały miejsce we

Wrocławiu.

Nawet wtedy jednak nie powiedział jej

wszystkiego.

Nie powiedział, że niemal natychmiast wrócił do

stolicy Dolnego Śląska, nie informując o tym ani

jej, ani nikogo innego. Nie wyjawił, co robił – ani co

udało mu się znaleźć. Nie zająknął się słowem

o tym, że Nina wiedziała zarówno o podróży i jej

celu, jak i rezultatach.

Dopiero pięć dni później zadzwonił do Siarki –

i oznajmił, że będzie u niej w mieszkaniu za

kwadrans. Rozłączyła się szybciej, niż był w stanie

powiedzieć „do zobaczenia”.


Teraz jechali razem barracudą wzdłuż Wisły.

Radio wciąż nie działało, w schowku nadal czekała

paczka papierosów. Na pozór wszystko wyglądało

tak, jak wcześniej. W istocie jednak całkowicie się

zmieniło.

– Co to za praktyki, Padre? – odezwała się

Siarkowska.

– Hm?

– Nie odzywasz się tydzień, potem nagle…

– Pięć dni.

– Jeden pies – odparła pod nosem. – Potem nagle

dzwonisz i zjawiasz się w takim tempie, że ledwo

zdążyłam upiąć włosy.

Olgierd zerknął na luźny kok, z którym spokojnie

można by wyjść z salonu fryzjerskiego. Nie

skomentował jednak.

– Wyjaśnisz mi z łaski swojej, o co chodzi?

– Za chwilę.

Karolina posłała mu długie, pozornie pełne

dezaprobaty spojrzenie. Przebijała się jednak przez

nie wyraźna radość, że się widzą. I wprawdzie nie

planowała puszczać w niepamięć tego braku

kontaktu, ale najwyraźniej wbrew sobie to zrobiła.

Nie dzwoniła, kiedy się rozstali po powrocie do

Warszawy. Nie nagabywała go, wysłała tylko

jednego, krótkiego esemesa dzień po. Pytała, czy

wszystko w porządku, a on zapewnił, że tak i że

odezwie się niebawem.

Założyła, że przyszedł czas, by zajął się rodziną.


Wiedziała, że Nina zatrzymuje się u niego przy

Bagateli, że razem z Ludim dbają o nią najlepiej,

jak potrafią.

Poniekąd była to prawda, choć przez pierwszy

dzień Olgierda nie było na miejscu, musiał bowiem

załatwić sprawę we Wrocławiu.

– Za chwilę to ja każę ci się zatrzymać, a potem

wyjdę z tego grata – rzuciła Siarka.

– I po co te słowa?

– Po to, żebyś się ocknął. Mów.

– Ale co?

– Jezus Maria, Padre. Dokąd jedziemy.

– To się okaże.

Zabrzmiał, jakby miał dla niej jakąś

niespodziankę, więc szybko skarcił się w duchu.

Nie chciał, by tak to wypadło.

– Wiesz, co dzisiaj jest? – rzucił, by zmienić temat.

– Poniedziałek?

– Ale oprócz tego?

– Światowy Dzień Zadawania Durnych Pytań?

Pader zmienił pas na prawy i nieco zwolnił.

Właściwie rzadko to robił, teraz jednak nigdzie mu

się nie spieszyło. Przeciwnie.

– Księżyc aspektuje Saturna i Neptuna w sekstylu

– oznajmił.

– Co proszę?

– W dodatku przechodzi z Koziorożca do znaku

wodnego, a konkretnie do Wodnika.


– Co ty…

– Co więcej, jest trygon z Jowiszem i Uranem.

Karolina patrzyła na niego jak na osobę, którą

widzi pierwszy raz w życiu. Potrzebowała chwili, by

pojąć, że to, co przed momentem usłyszała,

rzeczywiście padło z jego ust.

– Żartujesz sobie?

– Nie. Sama sprawdź.

– Mam na myśli to, że wyryłeś to na pamięć.

Wzruszył lekko ramionami, jakby nie kosztowało

go to wiele wysiłku. W rzeczywistości jednak tak

było. Spamiętanie tego było bardziej

skomplikowane niż zakodowanie zmian z ostatniej

nowelizacji Kodeksu karnego, w dodatku nie był

pewien, czy czegoś nie pomylił.

– Mnóstwo harmonijnych aspektów z Księżycem –

skwitował.

– Mhm.

– Dobry czas na podejmowanie ważnych działań.

– Bez dwóch zdań – odparła z niedowierzaniem

Siarka.

Pader chciał dodać jeszcze kilka istotnych faktów

na temat tych konkretnych aspektów

astrologicznych, ale po wyrzuceniu z siebie

poprzednich miał w głowie pustkę. Zaległa nie do

końca wygodna cisza, którą raz po raz przerywał

szum mijających ich samochodów.

W końcu zatrzymali się na czerwonym świetle,

a Olgierd poczuł, że Siarka na niego zerka.


– Więc podejmujemy jakieś ważne działania? –

rzuciła.

– Może.

– Kurwa, Padre…

Ton głosu miała tak ambiwalentny, że zasadniczo

nie wiedział, czy dalej bawią się w miłe

przepychanki, czy może Karolina zaczyna tracić

cierpliwość. Spojrzawszy na nią, nie ustalił nic

więcej niż po głosie.

Może sama nie wiedziała, jak powinna na to

wszystko patrzeć? Może to przez jej wahanie

atmosfera stała się ciężka?

– Chciałem odezwać się wcześniej – powiedział

Paderborn.

– To trzeba było.

– Nie mogłem.

– Dlaczego nie?

– Musiałem sprawdzić kilka rzeczy.

Zerknął na nią tylko na moment, ale tyle

wystarczyło, by zobaczył wszystko, co istotne.

Karolina patrzyła na niego ze sztyletami w oczach,

gotowa ich użyć.

On tymczasem otworzył usta, by się odezwać,

zaraz jednak je zamknął tylko po to, by znów zrobić

to samo, a potem powtórzyć czynność. Nie miał

pojęcia, od czego zacząć. Na dobrą sprawę w ogóle

nie chciał jej o niczym opowiadać. Wolał wszystko

pokazać.

– Słuchaj – podjęła. – Rozumiem, że musiałeś

zająć się Niną. To w ogóle nie wymaga żadnych


tłumaczeń.

– No tak.

– I nie jest tak, że musimy codziennie się

kontaktować.

– Wiadomo.

– Pracujemy razem, spotykamy się od czasu do

czasu.

– Jasne.

Nie pamiętał wprawdzie, kiedy wcześniej

doświadczyli tak długiej… rozłąki? Wydawało się to

zbyt mocnym określeniem, lepiej byłoby myśleć

o tym w kategoriach braku kontaktu. Tyle że tak

naprawdę to właśnie silnie nacechowana emocjami

„rozłąka” była najwłaściwsza.

– Stare Siołkowice zostawiliśmy za sobą – dodała

Karolina.

– Zgadza się.

– I to nie rzutuje w żaden sposób ani na naszą

relację, ani na to, co między tobą i Niną.

– Tak jest.

– No – skwitowała Siarka. – Cieszę się, że sobie to

wyjaśniliśmy.

Owszem, miał wrażenie, że to zrobili, ale

w zupełnie inny sposób, niż Siarkowska to

sugerowała.

– Jedyne, o co mam do ciebie pretensje, to fakt, że

nie dałeś znać, jak ona się czuje – dorzuciła

Karolina.

Pader krótko westchnął.


– Jak powidok człowieka – odparł, cytując słowa

Pokory. – Nie wie, co było prawdziwe, a co nie.

Żymełka doprowadziła ją na skraj wytrzymałości,

właściwie niewiele brakowało, żeby organizm Niny

poddał się z odwodnienia i licznych obrażeń.

Siarka odwróciła wzrok, jakby miała trudności

nie tylko z wyobrażaniem sobie tego wszystkiego,

ale także słuchaniem o tym. Przez chwilę milczeli,

szczęśliwie jednak byli już tak blisko świateł, że

sznur samochodów zaczął żwawiej poruszać się

naprzód.

– Wraca do siebie? – spytała cicho Karolina.

– Sam nie wiem. Może, ale powoli. Głównie dzięki

Ludiemu.

– Dzięki tobie na pewno w nie mniejszym stopniu.

Przelotnie pomyślał o długich godzinach, które

spędziła w jego ramionach. Spali w jednym łóżku,

zdawało się to przynosić Ninie pewne wytchnienie

i poczucie bezpieczeństwa. Nie dziwił się. Był

elementem stabilnego życia, który jej

podświadomość doskonale znała.

Uważał jednak, by Nina nie zinterpretowała tego

jako coś więcej. Nie byłoby to fair ani wobec niej,

ani nikogo innego.

Zazwyczaj mógł oględnie ocenić, co przyniesie

przyszłość. W tym wypadku nie miał najmniejszego

pojęcia, przynajmniej jeśli chodziło o tę część jego

życia. W tej chwili Pokora sprawiała wrażenie, jakby

wszystkie te doświadczenia przywiodły ją do

uznania rodziny za najwyższą wartość.


Chciała, by byli razem, otwarcie o tym mówiła.

Olgierd nie miał pojęcia, jak reagować, powtarzał

więc, że najpierw powinna zająć się sobą, potem

wszystkimi innymi. Ostatecznie zaś łapał się na

tym, że chce zadzwonić do Karoliny i opowiedzieć

jej o wszystkim.

– Padre?

– Hm?

– Mówiłam, że twoja pomoc jest dla niej

nieoceniona.

Mruknął potwierdzająco. Mimo że nie był o tym

przekonany, Nina upierała się dokładnie przy tym

samym.

Przyspieszył nieco, żałując, że niepotrzebnie

odwlekał to, co na nich czekało. I to nie tylko

dlatego, że nie chciał dłużej prowadzić rozmowy na

ten temat.

– Co ma się dobrze skończyć, tak się skończy –

odezwała się Karolina.

Nie wiedział, co konkretnie ma na myśli.

Towarzyszyła mu jednak nadzieja, że to, co on.

Zjechali z Wału tuż za mostem Siekierkowskim,

kierując się na Rembertów i Wesołą. Minęli łukiem

Zakole Wawerskie, po czym granatowa barracuda

pomknęła Płowiecką w kierunku Czecha.

Karolina nie kojarzyła chyba do końca, gdzie

konkretnie się znajdują, dopóki Paderborn nie

zjechał w Aninie w kierunku instytutu kardiologii.

Siarka rozpoznała okolicę bezbłędnie.

– Co my tu robimy? – rzuciła nerwowo.


– Załatwiamy do końca to, co powinniśmy już

dawno.

– Słuchaj, cokolwiek wymyśliłeś…

– Zaufaj mi – uciął.

Nie mieli czasu na dłuższą dyskusję.

Podjeżdżali bowiem pod okazały, ogrodzony

wysokim murem dom przy Zorzy, pod którym

czekał na nich radiowóz z parą policjantów

w środku.

Paderborn zaparkował obok, po czym wysiadł

z auta i objął wzrokiem rezydencję Piotra Langera.

Pobrano ze strony pijafka.pl


19

ul. Zorzy, Anin

Brama otwierała się powoli, a Karolina spodziewała

się ujrzeć za nią ten sam widok, co wcześniej –

dokładnie tego samego aroganckiego skurwysyna

w szlafroku frotté i kapciach z Minionkami,

patrzącego na dwoje prokuratorów tak, jakby nie

byli godni choćby stać naprzeciwko niego.

Nie pomyliła się wiele. Jedyna różnica polegała na

tym, że Langer miał na sobie biały T-shirt, czarne

lniane spodnie i zwykłe kapcie. I wyjadał łyżeczką

resztki monte.

– Czołem – odezwał się, stając pośrodku wjazdu.

Zerknął znacząco na radiowóz, a potem na Padera

i Siarkę.

– Zawsze możecie wpadać bez zapowiedzi, ale

lepiej by było, gdybyście dali wcześniej znać –

powiedział. – Przygotowałbym dla was coś

ciekawego.
– Jeszcze będziesz miał okazję – odparł Olgierd.

– Doprawdy? To świetnie.

– I może to być gustownie opakowane, wręczone

do rąk własnych przyznanie się do winy –

dopowiedział Paderborn.

Piotr ostawił kubeczek i łyżeczkę, zaplótł dłonie

przed sobą i uniósł brwi.

– Winy… winy… – zaczął powtarzać. – Obawiam

się, że nie bardzo wiem, czym konkretnie miałbym

komuś zawinić.

Karolina zrobiła krok w jego kierunku, nie

potrafiąc powstrzymać emocji. Ilekroć widziała

lekceważące spojrzenie tej gnidy, słyszała pełen

wyższości głos i doświadczała jego

impertynenckiego zachowania, miała

niepohamowaną ochotę przywalić mu czymś

ostrym prosto między oczy.

– Ale może wy mnie olśnicie? – dodał.

– A może ty przestaniesz robić z siebie debila? –

syknęła Siarkowska.

– Przecież nawet jeszcze nie zacząłem.

Zbliżył się do nich na tyle, by dwójka policjantów

przy radiowozie nie mogła usłyszeć tego, co

ewidentnie zamierzał powiedzieć. Ci natychmiast

drgnęli nerwowo, Olgierd jednak obejrzał się przez

ramię i uspokoił ich ruchem dłoni.

– Zresztą to, co chciałbym wam przekazać, nie ma

nic wspólnego z debilizmami – dodał Langer. –

Wprost przeciwnie. Chciałbym zauważyć

i uprzejmie przypomnieć parze moich absolutnie


ulubionych prokuratorów, że nie ma żadnych

dowodów na to, bym zamordował choć jedną z ofiar

przypisywanych Rzeźnikowi znad Odry. Chyba że

uznamy te wynurzenia astrologiczne pewnej

podcasterki za materiał, który obroni się w sądzie.

Karolina zacisnęła usta, czując, że to samo robią

jej pięści.

– Dodam też, że ciało tego nieszczęśnika

z Mikolina, tak bardzo oddanego Żymełce, niestety

znikło. Wyparowało, rozpłynęło się w powietrzu.

A szkoda, bo przecież mogło mieć sporo śladów.

Gdybyście tylko zgłosili jego znalezienie, ech…

Uniósł wzrok, jakby nie mógł sobie przypomnieć,

co jeszcze zamierzał im powiedzieć. W końcu

cmoknął cicho i rozszerzył oczy, pozorując

spłynięcie gdzieś z góry wielkiej iluminacji.

– Ach, no tak – dorzucił. – Jest jeszcze ta

zwęglona kurwa.

Siarka spięła się jeszcze bardziej, dopiero teraz

kątem oka odnotowała jednak, że Olgierd jest

wyraźnie rozluźniony. Cóż, on miał czas, by

przygotować się psychicznie do tego spotkania.

Ona nie.

– Znalazły się na niej jakieś ślady? – spytał Piotr.

– Nie – odparł Paderborn.

– Jaka szkoda. Może udałoby się podać

w wątpliwość wersję Niny.

Nie dziwiło jej, że zna dokładnie treść złożonych

przez Pokorę wyjaśnień. Miał dojścia w świecie

polityki, w prokuraturze, a przede wszystkim

w policji. Mógł bez trudu uzyskać dostęp do


protokołów, w których Nina zeznała, że stoczyła

z porywaczką walkę na śmierć i życie, w której

trakcie doszło do uszkodzenia kanistra z benzyną

i zaprószenia ognia.

W innych okolicznościach śledczy drążyliby aż do

momentu, gdy dokopaliby się do prawdy. W tych

nie mieli najmniejszego zamiaru tego robić. Seryjną

zabójczynię w ich przekonaniu spotkało dokładnie

to, co powinno.

– Choć zawsze mogłaby zmienić zeznania,

prawda? – zapytał Piotr. – Problem w tym, że ja też.

Przezwyciężając naturalny odruch, który pojawiał

się, ilekroć ktokolwiek zbliżał się do urwiska,

Karolina dała krok w stronę Langera. Spojrzała mu

głęboko w oczy, szukając w nich czegoś, co

potwierdzałoby, że w istocie jest człowiekiem.

Nie odnalazła ani pojedynczego refleksu.

– Naprawdę byłbyś gotów to zrobić? – rzuciła.

– Oczywiście.

– A cała ta gadka o miłości?

– To nie żadna gadka – zapewnił. – Kocham Ninę

ponad życie. Ale tak duże emocje nie koncentrują

się tylko po stronie tych pozytywnych. Gdyby mnie

zdradziła w najgorszy, najbardziej niegodny

i perfidny sposób, pogrążony w rozpaczy zadałbym

jej dokładnie taki sam cios, jak ona mnie.

Rozplótł palce, a potem założył ręce za plecami.

– Obawiam się, że muszę wracać, zaraz zaczyna

się Ukryta prawda na TVN7.


– A ja obawiam się, że przegapisz ten odcinek –

odparł Pader. – I wszystkie kolejne.

– Doprawdy?

– Niestety.

Langer leniwie się uśmiechnął.

– Doceniam nasze wymiany uprzejmości –

zapewnił. – Ale naprawdę muszę lecieć.

Zaczął wylizywać resztki monte z opakowania,

Paderborn zaś powoli obrócił się w kierunku

radiowozu.

– Chyba że macie dla mnie coś jeszcze? – dodał

Piotr.

– Mamy.

Olgierd skinął na dwójkę policjantów, którzy

wyraźnie czekali na ten sygnał. Od razu ruszyli

w ich stronę, młody aspirant trzymał kciuki

zatknięte za paskiem, idąca obok niego starsza

sierżant zaś sięgnęła za plecy i wyjęła kajdanki.

– O kurczę – rzucił Langer, teatralnie upuszczając

pusty kubeczek po deserze. – Taka sytuacja?

Paderborn skinął głową, odpowiadając na lekki

uśmiech Piotra w ten sam sposób.

– Nie spodziewałem się, że kręcą was takie

zabawy – dodał Langer.

Obrócił się tyłem do reszty, a potem lekko uniósł

nadgarstki, by kobiecie łatwiej było zacisnąć na

nich kajdanki.

Kiedy znalazła się przy nim, natychmiast to

zrobiła.
Karolina nie mogła wprawdzie dostrzec twarzy

Langera, spodziewała się jednak, że znajomy chłód

metalu na przegubach dłoni nie robi na nim

najmniejszego wrażenia. Wiedział, że nawet jeśli

trafi do aresztu, zaraz z niego wyjdzie.

– Jestem zatrzymany, panie prokuratorze? –

odezwał się Piotr, spoglądając przez ramię na

Paderborna.

– Tak.

– Pod jakim zarzutem?

– Popełnienia czynu zabronionego z artykułu 148,

paragraf 2, punkt 1 Kodeksu karnego.

Langer gwizdnął pod nosem.

– Zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem? –

spytał. – Mój ulubiony typ kwalifikowany.

Paderborn skinął głową w kierunku radiowozu,

a dwoje policjantów szarpnęło zatrzymanym.

– Masz prawo do złożenia lub odmowy złożenia

oświadczenia w sprawie – odezwał się Olgierd, idąc

obok.

Siarka z wahaniem ruszyła za nim. Modliła się

w duchu o to, by Pader wiedział, co robi. Ostatnim,

czego potrzebowali, był kolejny medialny cyrk

z udziałem Langera, który podziała na

przełożonych jak płachta na byka.

– Dzięki za informację – odezwał się Piotr,

schylając się nieco pod naporem funkcjonariuszy. –

Nie wiedziałem.

– Przysługuje ci także prawo do zawiadomienia

osoby najbliższej lub innej wskazanej osoby, jak


również…

– …osoby zarządzającej przedsiębiorstwem i tak

dalej – dokończył Langer. – Tak, pamiętam zarówno

o tym, jak i o prawie do pomocy medycznej,

otrzymania odpisu protokołu i innych takich.

Całkiem niedawno to przerabialiśmy.

Paderborn chwycił go za ramię, przez co wszyscy

się zatrzymali.

– Masz również prawo do natychmiastowego

zwolnienia, jeżeli przyczyny zatrzymania przestały

istnieć – odezwał się.

– O, i z tego skorzystam na pewno.

– Nie sądzę.

Langer z trudem obrócił głowę w jego kierunku

i spojrzał na niego w sposób, który zawsze

sprawiał, że Karolina odczuwała, jakby

temperatura wokół spadła o kilka stopni. Był to

pusty wzrok, ukazujący bezmiar zła, który drzemał

w tym człowieku.

– Zapomniałeś o jednym – rzucił Piotr.

Na jego twarzy pojawił się niewielki, a przez to

upiorny uśmiech.

– O czym? – zapytał Paderborn.

– Przedstawieniu ofiary, na której niekorzyść

dopuściłem się tego rzekomego ohydnego czynu

zabronionego.

Olgierd westchnął ciężko, uniósł wzrok, a potem

schował ręce do kieszeni garniturowych spodni,

jakby nagle znalazł się na pikniku.


– Zostajesz oskarżony o zabójstwo ze szczególnym

okrucieństwem Kamili Żymełki, za co podlegasz

karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od

lat dwunastu, karze dwudziestu pięciu lat

pozbawienia wolności albo karze dożywotniego

pozbawienia wolności – oznajmił.

Siarka zmarszczyła czoło.

– Na poparcie aktu oskarżenia prokurator

prowadzący postępowanie przedłoży sądowi

materiał dowodowy w postaci zapisu wideo

z kamery umieszczonej w suficie kampera. Zapisu,

który został automatycznie załadowany do chmury

w momencie, kiedy dokonywałeś czynu.

Karolina znieruchomiała, Langer również.

Błędnie wcześniej wydawało jej się, że widziała

w jego oczach pustkę. Dopiero teraz odbiła się

w nich otchłań.

Pobrano ze strony pijafka.pl


EPILOG

Areszt Śledczy w Warszawie-

Białołęce

Joanna Chyłka weszła do pokoju widzeń i usiadła

naprzeciw oskarżonego. Przez chwilę patrzyła na

niego w milczeniu, myśląc o grożącej mu karze.

Minimum dwanaście lat, maksymalnie dożywocie

z możliwością warunkowego zwolnienia po

dwudziestu pięciu latach.

Nie brzmiało to źle. Szczerze mówiąc, lepiej

brzmiałaby tylko diagnoza nieuleczalnej

i wyjątkowo wyniszczającej choroby.

Chyłka nie potrafiła powstrzymać uśmiechu,

Langerowi jednak wyraźnie to nie przeszkadzało.

Przeciwnie, odpowiedział tym samym.

– Widzę, że cię to bawi – odezwał się.


– Raczej cieszy – odparła wesoło. – Bo nigdy nie

przypuszczałam, że dokonasz takiego

samozaorania pługiem wieloskibowym, ty

bezdennie głupi, tępy skurwysynu.

Podniosła się, nie potrafiąc usiedzieć w miejscu,

a potem spojrzała na Piotra z góry. Ten czerpał

wyraźną przyjemność z samego faktu spotkania,

jeszcze bardziej zaś zdawało się go radować to, jak

Joanna do niego podchodziła.

– Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, co na ciebie

mają? – dodała.

– Mniej więcej.

Chyłka wsparła się pod boki, co nieznacznie

uwydatniło jej ciążowy brzuch. Przelotnie

pomyślała o utyskującym na tę wizytę Zordonie,

który twierdził, że nie powinna teraz łazić po

aresztach śledczych – a już szczególnie nie po to, by

spotkać się z Piotrem Langerem.

Odparowała, że zawartość jej brzucha powinna się

przyzwyczajać.

– Całe nagranie z tego, co zrobiłeś, wylądowało

w chmurze Kamili Żymełki – oznajmiła. – Pader

odzyskał je z komputera w jej mieszkaniu.

– Pech.

Chyłka parsknęła.

– Pech to jest, kiedy siedzisz w samolocie obok

Caroline Derpienski, czekając na pozwolenie na

start, i nagle okazuje się, że przestrzeń powietrzna

na najbliższe dwie godziny została zamknięta –

odparła. – To, co ciebie spotkało, Langer, to

klasyczna, całkowita, nieodwracalna anihilacja.


– Tak bym tego nie nazwał.

– Nie? To wyobraź sobie, że na tym filmie jest

wszystko od momentu, kiedy wszedłeś do tej

kanciapy, aż do chwili, kiedy za pomocą twojego

ulubionego młotka udało ci się rozparcelować całe

ciało tamtej kobiety.

– To była Rzeźniczka znad Odry.

Joanna wciąż się uśmiechała.

– Mogła być nawet znad, kurwa, Amazonki –

rzuciła. – To nie jest okoliczność łagodząca.

– Ale powinna być.

– Tylko w twoim chorym umyśle.

Uśmiech na twarzy Langera nadal się trzymał,

stał się jednak nieco mniej wyraźny. Może po

prostu nie chciało mu się dłużej unosić kącików

ust. Tak czy siak było dla Chyłki jasne, że ten

człowiek nie odczuwa w tej chwili absolutnie

niczego – a zatem wszystko, co okazuje, to teatr.

Tym razem było w nim jednak coś innego. Coś,

czego nie potrafiła nazwać – i z czym wcześniej

w przypadku Langera się nie spotkała.

Świadomość braku kontroli?

Chyba tak. Po raz pierwszy w życiu bowiem

popełnił błąd, na który nie miał przygotowanej

żadnej wersji awaryjnej. Tak bardzo zatracił się

w tym, co chciał zrobić, tak bardzo dał się ponieść

swoim żądzom, mylnie rozumianym jako

dyktowana miłością chęć odwetu, że stracił

czujność.

Paderborn zaś doskonale to wykorzystał.


Niech go chuj, pochwaliła go w duchu Joanna,

naprawdę się postarał. Jak tylko Nina przedstawiła

mu szczegóły, założył, że Żymełka musiała mieć

kopie tego, co robiła. Wydawało się to dla niej zbyt

istotne, szczególnie że traktowała te wynaturzone

eksperymenty jako coś, co miało wartość naukową.

Spodziewał się jednak, że może odnaleźć na jej

wirtualnym dysku nagranie przedstawiające wersję

niekorzystną dla Pokory. Nie powiedział nikomu, że

po nie jedzie. Nie wiedział bowiem, czy w wypadku,

gdyby dowodziło winy jego byłej żony, przekazałby

je organom ścigania.

Właściwie nie musiał nawet mówić tego Chyłce.

Orientowała się w meandrach osobowości tego

człowieka na tyle dobrze, by samej to

wywnioskować. Podobnie oczywiste było dla niej to,

że między Siarką a Paderem pojawiło się coś, co nie

umrze śmiercią naturalną. Jeśli chcieli się tego

pozbyć, musieli wspólnie i w porozumieniu to

zamordować.

To jednak ich sprawa.

Ją w tej chwili interesował przede wszystkim

siedzący naprzeciwko mężczyzna, który był gotów

zrobić wszystko, byleby stała się jego obrończynią,

reprezentowała go przed sądem, zmierzyła się

z Paderem i po raz kolejny wyciągnęła go z opresji.

Miał z pewnością przygotowane zarówno

argumenty, jak i groźby. Wiedział, na jakich nutach

zagrać, by Chyłka uznała, że to nie żadne

obciążenie, ale wielka szansa w jej karierze.

I w momencie, kiedy zjawiła się w pokoju


przesłuchań, zrozumiał, że ma na to szansę.

Inaczej w ogóle by się nie fatygowała.

– Młotka oczywiście nie znaleźli – dodała. – Bo

najpewniej zabrałeś go ze sobą i pozbyłeś się gdzieś

nad rzeką.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– To niech ci będzie wiadomo, że Pader

bynajmniej go nie potrzebuje, żeby uzyskać wyrok

skazujący. W dodatku z najwyższym wymiarem

kary.

Piotr wydął dolną wargę jak smutny chłopczyk

z mema, mający za moment się rozpłakać.

– Każdy sędzia w Polsce wie, kim jesteś – dodała

Joanna.

– Ale nie każdy zna moje osiągnięcia.

– Nie musi – odparła twardo. – Koleżanki i koledzy

o wszystkim mu opowiedzą, a Siarka z Paderem

zadbają o to, by nic nie zostało pominięte.

Langer poruszył rękoma w górę, jakby chciał

przeczesać włosy, ale zapomniał o tym, że jego

dłonie są skute kajdankami. Klawisz pytał

wprawdzie, czy je zdjąć, Chyłka szybko jednak

wyjaśniła, że zaobrączkowane bydło to jedyne, do

jakiego jest w stanie się zbliżyć.

Kiedy dostała telefon z Białołęki, była

przekonana, że to któryś klient chce znać termin

rozprawy apelacyjnej, szanse przy kasacji lub

upewnić się co do utraconej nadziei na

przedterminowe zwolnienie. Połączenie przyszło

jednak nie z zakładu karnego, ale z aresztu

śledczego. Dzwoniącym był zaś Piotr Langer.


W pierwszej chwili nie dowierzała. I właściwie

przez całą rozmowę towarzyszyło jej podobne

uczucie. Dopiero kiedy skontaktowała się

z Paderem i ten wszystko potwierdził, dała wiarę

temu, że faktycznie ujęli skurwysyngera.

Gdyby nie znajdowała się w stanie, który mogła

określić jedynie mianem pieprzonego beczkowozu,

natychmiast otworzyłaby tequilę i piła z Zordonem

do upadłego – w zupełnie niefiguratywny sposób.

Zamiast tego musieli zdać się na mniej

wyskokową celebrację, pozwalając sobie na niczym

nieskrępowaną, wprost niedorzeczną ucztę w Hard

Rocku. Żałowała po fakcie, bo czuła się, jakby

zaszła w drugą ciążę. Było jednak warto.

Warto było również zgodzić się na to widzenie.

Choćby po to, by zobaczyć wyraz twarzy Piotra,

który z drapieżnika nagle stał się nawet nie ofiarą,

lecz truchłem. Upudrowanym, owszem, ale nadal

truchłem.

Podczas rozmowy z Paderem Chyłka musiała

kilkakrotnie migać się od odpowiedzi, czy będzie

bronić skurwysyngera. Powód telefonu był dla

Olgierda oczywisty – rezultat jednak nie do końca.

Wziąwszy pod uwagę przeszłość, prokurator

całkiem słusznie spodziewał się, że Joanna może

podjąć się obrony. Zapewne teraz układał już

kontrę na argumenty, które w jego przekonaniu

zamierzała podnieść na sali sądowej.

Działanie w afekcie, osobowość dyssocjalna,

choroba afektywna dwubiegunowa i tak dalej. Było

jeszcze kilka rzeczy, o których Pader z pewnością


pomyślał, realnie rzecz biorąc jednak, żadna z nich

nie mogła uratować Piotra Langera.

– O czym myślisz? – odezwał się nagle.

Joanna lekko uniosła podbródek.

– O tym, że gadanie z prawnikiem kosztuje cię

sporo pieniędzy – odparła. – Ale niegadanie z nim

kosztuje cię jeszcze więcej. Natomiast najwięcej

kosztuje cię, jeśli to ktoś inny z nim gada, a ty nie.

Langer zmarszczył czoło.

– Ale też o tym, że w Toy Story nigdy nie pokazali

nam zabawek z sex shopów – dodała Chyłka. –

Wyobrażasz sobie, jaki postrach by siały?

– Nie.

– To przypomnij sobie, jak duże są te lalki.

Piotr wyraźnie nie miał zamiaru tego robić, mimo

że wydawało się to czymś, nad czym w innych

okolicznościach chętnie by się pozastanawiał.

– Co jest, Langer? – dodała Joanna. – Naszła cię

smutna refleksja, że teraz to ty będziesz taką

zabawką w rękach współwięźniów?

Kąciki ust w końcu opadły.

Chyłka spodziewała się, że za moment znów pójdą

w górę, a Piotr równocześnie opuści głowę i pośle

jej jedno ze swoich najbardziej diabolicznych

spojrzeń. Tak zazwyczaj było – im bardziej zgrywał

kogoś, kto godzi się z losem i rozumie swoją

sytuację, tym większe było prawdopodobieństwo, że

za moment okaże się tym, który ostatecznie

triumfuje.
Teraz jednak nie miał do tego narzędzi.

Najmniejszych.

– Dobra – rzuciła, po czym pogładziła się po

brzuchu. – Zaczyna się borborygmus, więc na mnie

pora.

– Oczywiście.

Znała to monstrum na tyle dobrze, by wiedzieć,

co dzieje się teraz w jego głowie. Był przekonany, że

to licha zagrywka z jej strony. Jedna z odsłon gry,

którą prowadzili ze sobą od jakiejś dekady.

Zamiast wyjść, zatrzyma się w progu, obejrzy

przez ramię, a potem na odchodnym oznajmi mu,

że weźmie jego sprawę.

– Ale tobie życzę udanego pobytu – dodała, tocząc

wzrokiem po niewielkim pomieszczeniu. –

Słyszałam, że o tej porze roku temperatury są tu

jak w Dubaju.

Langer głośno i długo westchnął.

– To naprawdę konieczne? – spytał.

– Co?

– Wiem, jak wygląda dynamika naszej relacji, ale

mamy do omówienia kilka istotnych kwestii.

– Znaczy? – spytała Joanna, opierając się o blat

stołu. – Jeśli liczysz na jakieś instrukcje co do

robienia laski, zapewniam cię, że koledzy z celi

dogłębnie cię wyedukują.

Wzrok, którym ją obrzucał, był jakby nie jego.

Chyłka nie musiała sięgać pamięcią wstecz, by

wiedzieć, że jeszcze nigdy nie widziała na twarzy

Langera tego, co w tej chwili.


Pomyliła się, sądząc, że ten człowiek nie odczuwa

żadnych emocji.

Odczuwał.

– Zapewniam cię, że ani mrugniesz, będziesz

mistrzem – dodała, a potem wyprostowała się,

gotowa do wyjścia.

Wreszcie zrozumiał, że naprawdę zamierza to

zrobić.

– To będzie głośna sprawa – rzucił desperacko.

– Bez dwóch zdań.

– Cała Polska będzie przyglądała się procesowi

człowieka, który wymierzył sprawiedliwość

Rzeźnikowi znad Odry.

Joanna westchnęła, a potem obejrzała się

w kierunku drzwi.

– Poradzić ci coś? – spytała.

– Śmiało.

– Pamiętaj, kurwa, o feminatywach.

Zanim Piotr zdążył się odezwać, ruszyła w stronę

wyjścia. Głośno załomotała w drzwi, uśmiechnęła

się do strażnika, a potem z ulgą opuściła pokój

przesłuchań i areszt śledczy, zostawiając tam

człowieka, którego w żaden sposób nie byłaby

w stanie ustrzec przed wyrokiem skazującym.

Nawet gdyby chciała.

Na parkingu skierowała się prosto do czekającej

na nią iks piątki, obok której stał granatowy

plymouth barracuda. Na masce tegoż siedział

Paderborn, z rękoma skrzyżowanymi na piersi

i zadowoleniem wypisanym na twarzy.


– Jak było? – rzucił.

Joanna zatrzymała się obok niego, zawahała,

a potem potarła brzuch.

– Tak, że dopisałam „Olgierda” do potencjalnych

imion dla dziecka.

– Poważnie?

– Nie – odparła Chyłka. – Ale było blisko.

Otworzyła drzwi iks piątki, po czym zerknęła

jeszcze na prokuratora.

– Wybrałeś lokal? – spytała.

– Myślałem, że to twoja wyłączna kompetencja.

– Nie dzisiaj.

Paderborn cicho odetchnął.

– To dobrze – odparł. – Bo Karolina i Zordon

czekają na nas w Różanej.

Normalnie Chyłka musiałaby wykonać

przynajmniej pobieżny research, by stwierdzić, czy

dany lokal dysponuje odpowiednim menu, tym

razem jednak byłaby gotowa zjeść nawet glony

z kiełkami, by okazać wdzięczność i uznanie dla

tego, co odstawił człowiek stojący obok.

Ten chciał wsiąść do barracudy, uzmysłowił sobie

jednak, że Joanna z jakiegoś powodu się waha.

– Wszystko okej? – spytał.

Chyłka potwierdziła krótkim skinieniem głowy.

– Dobra robota – rzuciła, wsiadając do auta. –

Hemos pasado, Padre.

Pobrano ze strony pijafka.pl


POSŁOWIE

Będąc na finiszu pisania Langera, czyli pierwszej

części historii, która właśnie się zakończyła,

wiedziałem dwie rzeczy: po pierwsze, nie chcę pisać

kontynuacji. Po drugie, muszę to zrobić.

Niechęć wynikała z tego, że byłem przeładowany

okrucieństwem, przemocą i ogólnie rzecz biorąc

researchem związanym z seryjnymi zabójcami

i tym, co tkwi w ich psychice.

Przymus zaś z tego, że nie chciałem, by ten

zwyrodnialec odszedł wolno. Brakowało mi

pisarskiego katharsis, które sprawiłoby, że

uznałbym ten rozdział za zamknięty.

Miałem więc świadomość, że prędzej czy później

(raczej prędzej) zasiądę do pisania, ale nie będę

skupiał się już na tym, czym aktualnie zajmuje się

Piotr – wiedziałem, że cała opowieść będzie biegła

z punktu widzenia bohaterów, którzy w poprzedniej


części uratowali moje pisarskie zdrowie psychiczne:

Siarki i Paderborna.

Niniejszym więc składam na ich ręce

podziękowania, że wybawili mnie wówczas z opresji,

dając konieczne wytchnienie, a tym razem

przeprowadzili mnie niemal bezboleśnie przez

kolejny etap swojej historii.

Nie wydaje mi się, żeby powiedzieli ostatnie słowo,

podobnie jak Nina.

Nie jestem też przekonany, czy Langera można

uznać za uciszonego. Owszem, niechybnie trafi

tam, gdzie jego miejsce – wszakże jeśli Chyłka

mówi, że nie da się go wybronić, to trzeba uznać, że

naprawdę się nie da – ale przecież jakoś będzie tam

sobie radził.

A może nie? Po raz pierwszy, od kiedy o nim

piszę, utracił inicjatywę, a ciąg zdarzeń wymknął

mu się z rąk. Przestał kontrolować otaczający go

świat i znalazł się w sytuacji, która jest dla niego

cokolwiek nieznana. Odnalezienie się w niej może

okazać się wdzięcznym przyczynkiem do dalszych

odsłon tej historii.

Zanim jednak do tego dojdzie, z pewnością

wyskoczę na XXI piętro Skylight, sprawdzić, jak

radzą sobie skądinąd znani prawnicy. Tutaj Chyłka

i Zordon jedynie subtelnie o sobie przypomnieli, ale

mają przecież przed sobą cały nowy etap życia do

opowiedzenia.

Pozostaję niezmiernie wdzięczny zarówno im, jak

i Siarce, Paderowi tudzież całej reszcie bohaterów

za to, że nie pozwalają o sobie zapomnieć. Nie ma

nic przyjemniejszego w pisarskim żywocie niż


zasiadanie do pustej kartki, która nagle zaczyna

wypełniać się nie wiadomo skąd płynącymi

słowami opisującymi losy postaci pozornie

fikcyjnych, ale przecież w danym momencie tak

realnych, że niemal namacalnych.

Pisanie zarówno tej książki, jak i innych to dla

mnie wciąż przeżycie na wskroś magiczne, może

nawet ezoteryczne – i jeśli część tego czaru

przekłada się także na Twoje wrażenia, nie

pozostaje mi nic innego, jak powtórzyć ostatnie

słowa Joanny.

A skoro już o czarnoksięstwie mowa, pora

napomknąć o motywie przewodnim tej książki,

którym niespodziewanie stała się astrologia.

Zaczynając pisanie, wiedziałem o niej tyle, ile

o pługach wieloskibowych. Zwróciłem się więc po

pomoc do najbardziej rozsądnego człowieka, jakiego

znam – a przy okazji takiego, który orientuje się

w temacie – Tomka Stawiszyńskiego.

Czytałem wcześniej jego teksty na temat

astrologii, z ciekawością przyglądając się zarówno

poglądom Carla Gustava Junga, Jamesa Hillmana

czy innych, które referował i analizował, jak i jego

własnym tezom. Rzecz wydawała się

zastanawiająca, a już z pewnością wdzięczna

fabularnie, miałem bowiem poczucie, że ogrom

wiedzy astrologicznej daje tak szerokie możliwości

narracyjne, iż grzechem byłoby z nich nie

skorzystać.

(Swoją drogą polecam skądinąd świetną książkę

Tomka, Ucieczkę od bezradności, w której porusza


właśnie to zagadnienie – konkretnie w rozdziale

Bezradność wobec (nad)odpowiedzialności).

Ten ogrom okazał się jednak dla mnie całkowicie

przytłaczający. Ascendenty, domy, tranzyty,

progresje, trygony i inne koniunkcje same w sobie

stanowiły czarną magię, co dopiero mówić

o obliczaniu czegokolwiek.

Zwróciłem się więc po pomoc do doktora Piotra

Piotrowskiego, Prezesa Polskiego Towarzystwa

Astrologicznego, który właściwie wszedł trochę

w rolę śledczego. Otrzymał bowiem ode mnie kilka

kluczowych informacji na temat Żymełki, po czym

drogą dedukcji określił, dlaczego zabójstw miałaby

dokonywać wtedy a wtedy – tudzież co jest dla

morderczyni istotne, wziąwszy pod uwagę jej

horoskop urodzeniowy.

Składam więc wielkie dzięki na jego ręce, bo bez

jego pomocy ta książka zwyczajnie by nie powstała.

W pewnym momencie pracy nad nią byłem zresztą

bliski, by zrezygnować z jakichkolwiek motywów

astrologicznych – materia okazała się bowiem tak

obszerna, że uznałem, iż lepiej dać sobie parę

miesięcy na research i zagospodarować ją

w zupełnie innej książce, gdzie dostanie jeszcze

większą rolę do odegrania. Problem polegał na tym,

że ta bez astrologii nie chciała się kleić.

Próbowałem w tę, we w tę, nic. Przekonywałem się,

że to zbyt wdzięczny temat, żeby był tłem historii,

a nie pełnoprawnym bohaterem. Podsuwałem sobie

inne pomysły na modus operandi Żymełki,

obracałem w głowie kolejne koncepcje i ścieżki,

którymi mogłaby pójść ta historia.


Ostatecznie jednak tak się złożyło, że Księżyc

w Skorpionie miał trygon z Neptunem w Rybach.

A to, jak powszechnie wiadomo, nie tylko wpływa

korzystnie na wyobraźnię i doskonałe poruszanie

się w meandrach kreatywnej pracy, ale także

nastraja ludzi do zgłębienia astrologii.

Remigiusz Mróz

Opole–Warszawa, 18 października 2023

Pobrano ze strony pijafka.pl


SPIS TREŚCI

ROK 2024

1. Dorzecze Odry, województwo lubuskie

2. ul. Bagatela, Warszawa

3. Plac Unii Lubelskiej, Śródmieście

ROK 2020. Adnotacje i spostrzeżenia

ROK 2024

1. Miedonia, Racibórz

2. Dorzecze Odry, województwo lubuskie

4
ROK 2015. Adnotacje i spostrzeżenia

ROK 2024

1. Okolice Skorogoszczy, województwo opolskie

2. Mikolin, województwo opolskie

3. Stare Siołkowice, gmina Popielów

4. ul. Warszawska, Stare Siołkowice

5. ul. Michała, Stare Siołkowice

ROK 2022. Adnotacje i spostrzeżenia

ROK 2024

1. Stare Siołkowice, powiat opolski

2. ul. Odrzańska, Mikolin

ROK 2024. Adnotacje i spostrzeżenia

ROK 2024

1. ul. Bagatela, Warszawa

2. ul. Wilcza, Śródmieście

3. Sępolno, Wrocław

4. ul. Okrzei, Wrocław

5. Dorzecze Odry, województwo lubuskie

6. Sępolno, Wrocław
7. ul. Wróblewskiego, Wrocław

8. Hotel ZOO, ul. Wróblewskiego

9. Dorzecze Odry, województwo lubuskie

10. Hotel ZOO, ul. Wróblewskiego

11. ul. Wróblewskiego, Dąbie

12. Dorzecze Odry, województwo lubuskie

13. ul. Okrzei, Sępolno

14. Sępolno, Wrocław

ROK 2016. Adnotacje i spostrzeżenia

ROK 2024

1. Plac Unii Lubelskiej, Warszawa

2. Okolice Sulechowa, powiat zielonogórski

3. Las Odrzański, powiat zielonogórski

4. Nad Odrą, Przystań Zielona Góra-Krępa

5. ul. Chocimska, Mokotów

6. Różana, ul. Chocimska

7. Restauracja Różana, Mokotów

8. ul. Chocimska, Mokotów

10. ul. Bagatela, Śródmieście

11. Nieopodal przekopu Rędzin, województwo

dolnośląskie

12. ul. Bagatela, Śródmieście


13. Przystań „Maślice”

14. ul. Żużlowców, Rędzin

15. Przystań „Maślice”, Wrocław

16. Brzeg Odry, Maślice

17. Rondo Bartoszewskiego, Pilczyce

18. ul. Wał Miedzeszyński, Praga-Południe

19. ul. Zorzy, Anin

EPILOG. Areszt Śledczy w Warszawie-Białołęce

POSŁOWIE

Polecamy również

You might also like