Professional Documents
Culture Documents
PLAGA CIENI
Przełożył Rafał Lisowski
Dla Cya, Marge, Johna i Gladys, którzy
udowadniają, że dziadkowie mogą być przyjaciółmi i
bohaterami
Rozdział I
Nypsiki
Pewnego dusznego sierpniowego dnia Seth pędził ledwie widoczną ścieżką, wpatrując się
w bujną roślinność po lewej stronie drogi. Wysokie omszałe drzewa rzucały cień na soczyste
morze krzewów i paproci. Był cały mokry - z powodu tej wilgotności pot nie chciał schnąć. Co
jakiś czas chłopiec oglądał się przez ramię. Denerwował go każdy najlżejszy szmer w krzakach.
Baśniobór to niebezpieczny teren do samotnych wypraw, a co gorsza, Seth strasznie się bał, że
ktoś go tu zobaczy, tak daleko od ogrodu.
Przez całe długie lato nabrał wprawy w potajemnych ucieczkach do lasu. Wypady z
Coulterem były fajne, ale trafiały się zbyt rzadko, żeby zaspokoić apetyt na przygodę. Samotne
zapuszczanie się w głąb rezerwatu miało w sobie coś szczególnego.
Seth zdążył poznać las dookoła domu i choć dziadkowie się martwili, to dowiódł sam
sobie, że potrafi bezpiecznie eksplorować okolicę. Aby unikać śmiertelnych zagrożeń, rzadko
oddalał się od ogrodu, a także omijał miejsca, o których wiedział, że są niebezpieczne.
Dziś zrobił wyjątek.
Dziś wyruszył na potajemne spotkanie.
Mimo iż był przekonany, że dobrze zrozumiał wskazówki, to zaczynał się martwić, czy
jakimś cudem nie przeoczył ostatniego znaku. Dotychczas nigdy nie szedł tą ścieżką, znajdującą
się w sporej odległości od domu. Wciąż bacznie wpatrywał się w krzaki po lewej stronie szlaku.
Tego lata przez Baśniobór przewinęło się wiele osób. Przy śniadaniu dziadek Sorenson
poinformował Setha, Kendrę, Coultera i Dale’a, że wieczorem wrócą Warren i Tanu. Seth cieszył
się na spotkanie z przyjaciółmi, ale wiedział, że im więcej par oczu w domu, tym trudniej będzie
się wymknąć na samowolne wyprawy. Dziś zapewne po raz ostatni na jakiś czas miał wybrać się
na taką wycieczkę.
Kiedy już tracił nadzieję, zauważył długi patyk z ogromną szyszką na czubku wbity w
ziemię nieopodal ścieżki. Niepotrzebnie się martwił, że go przeoczy - znaku nie dało się z niczym
pomylić. Zatrzymał się obok niego, a potem wyjął kompas z zestawu kryzysowego, odnalazł
północny wschód i ruszył przed siebie, niemal prostopadle do słabo widocznej ścieżki.
Teren łagodnie się wznosił. Seth musiał ominąć jakieś kolczaste rośliny W górze, na
liściastych gałęziach, ćwierkały ptaki. W nieruchomym powietrzu unosił się motyl o dużych
barwnych skrzydłach. Ponieważ chłopiec rano wypił mleko, wiedział, że to faktycznie motyl.
Gdyby to była wróżka, zobaczyłby ją w prawdziwej postaci.
- Pssst! - syknął jakiś głos z krzaków. - Tutaj.
Gdy Seth się obrócił, spostrzegł satyra Dorena, który wyglądał zza krzewu o szerokich
lśniących liściach. Dał znak, by chłopiec się zbliżył.
- Cześć, Doren - powiedział cicho Seth, podchodząc do satyra.
Za krzakiem krył się też Nowel. Miał nieco dłuższe rogi, nieco bardziej rude włosy i nieco
bardziej piegowatą skórę niż Doren.
- Gdzie bydlak? - spytał Nowel.
- Obiecał, że przyjdzie - zapewnił Seth. - Mendigo pracuje za niego w stajni.
- Jak się nie pojawi, to nici z umowy - zagroził Nowel.
- Bez obaw - odparł chłopiec.
- Masz towar? - spytał Doren.
Usiłował zabrzmieć nonszalancko, ale nie potrafił ukryć desperackiego spojrzenia.
- Czterdzieści osiem baterii R14 - oznajmił Seth.
Rozpiął torbę i pozwolił satyrom sprawdzić jej zawartość. Wcześniej tego lata dał im w
nagrodę kilkadziesiąt baterii, ponieważ w bardzo trudnych okolicznościach pomogli mu zakraść
się wraz z siostrą do domu dziadków. Satyrowie zdążyli już rozładować całą tę partię, oglądając
telewizję na przenośnym odbiorniku.
- Doren, popatrz tylko na te baterie - wydyszał Nowel.
- Czekają nas długie godziny rozrywki! - wyszeptał jego kompan podniosłym tonem.
- Naoglądamy się sportu!
- I kryminałów, sitcomów, kreskówek, telenowel, teleturniejów, talkshow, reality show -
wymieniał z uwielbieniem Doren.
- A ile tam będzie uroczych pań! - zamruczał Nowel.
- Nawet reklamy są super - dodał podniecony Doren. - Same cuda techniki!
- Gdyby Stan się dowiedział, nieźle by się wkurzył - wymamrotał wesoło drugi satyr.
Seth zdawał sobie sprawę, że to prawda. Dziadek Sorenson dokładał wszelkich starań,
żeby do rezerwatu trafiało jak najmniej zdobyczy techniki. Chciał uchronić magiczne stworzenia
przed wpływem nowoczesności. Nawet u siebie w domu nie miał telewizora.
- No to gdzie złoto? - zapytał chłopiec.
- Już niedaleko - odparł Nowel.
- Odkąd Neron przeniósł gdzieś swoje zbiory, znacznie trudniej je zdobyć - wyjaśnił
Doren przepraszającym tonem.
- To znaczy niełatwo znaleźć takie dostępne sprostował jego towarzysz. - Bo w
Baśnioborze jest dużo skarbów, o których wiemy.
- Ale zazwyczaj są albo chronione, albo obłożone klątwą. Na przykład znamy wspaniały
składzik klejnotów schowanych w jamie pod pewnym głazem. Proszę bardzo, można je sobie
wziąć, jeśli ktoś ma ochotę na nieuleczalną infekcję skóry.
- Jest też bezcenna kolekcja pozłacanej broni w zbrojowni strzeżonej przez rodzinę
mściwych ogrów - dodał Nowel.
- Ale niedaleko znajduje się sporo łatwo dostępnego złota - zapewnił Doren.
- A mnie wciąż się wydaje, że należy mi się wyższa zapłata, skoro muszę wam pomóc je
zdobyć - poskarżył się chłopiec.
- Ejże, Seth, nie bądź niewdzięczny! - skarcił go Nowel. - Ustaliliśmy cenę, a ty na nią
przystałeś. Uczciwy układ. Wcale nie musisz nam pomagać. Możemy odwołać transakcję.
Seth zerkał to na jednego kozła, to na drugiego. Westchnął, po czym zapiął torbę.
- Chyba masz rację. Za duże ryzyko.
- Albo może podbijmy twoją prowizję o dwadzieścia procent - wypalił Nowel, kładąc
włochatą rękę na torbie.
- Trzydzieści - odparł chłodno Seth.
- Dwadzieścia pięć - skontrował satyr.
Chłopiec ponownie rozpiął suwak.
Doren klasnął w dłonie i zatupał kopytami.
- Kocham happy endy.
- Będzie po wszystkim dopiero wtedy, gdy dostanę złoto - przypomniał Seth. - Na pewno
będzie moje? Nie muszę się bać wściekłych trolli?
- Ani klątw - dodał Nowel.
- Ani potężnych istot żądnych odwetu - obiecał Doren.
Seth skrzyżował ręce na piersiach.
- To po co wam moja pomoc?
- Ten składzik to kiedyś była darmocha - wyjaśnił Nowel. - Najłatwiejsza forsa w całym
Baśnioborze. Przy wsparciu twojego przerośniętego ochroniarza znowu będzie na wyciągnięcie
ręki.
- Hugo nikogo nie będzie musiał pobić, prawda? - upewnił się chłopak.
- Spoko - odparł satyr. - Już to omawialiśmy. Golem nie skrzywdzi nawet muchy.
Doren uniósł dłoń.
- Słyszycie? Ktoś tu idzie.
Seth nic nie słyszał. Nowel zaczął węszyć.
- To golem - oznajmił.
Po kilku chwilach chłopiec wyczuł ciężkie kroki zbliżającego się Hugona. Wkrótce
olbrzym się pojawił. Przebijał się przez zarośla. Potężny golem o proporcjach małpy
człekokształtnej, ulepiony z ziemi, gliny i kamienia, miał nieproporcjonalnie duże dłonie i stopy.
Obecnie jedno ramię było nieco krótsze niż drugie. Stracił kończynę w starciu z Ollochem
Żarłocznym i mimo częstych kąpieli błotnych ręka jeszcze nie do końca odrosła.
Golem przystanął. Górował nad Sethem oraz satyrami, którzy sięgali mu ledwo do klatki
piersiowej.
- Set - zamruczał głębokim głosem, brzmiącym tak, jakby tarły o siebie wielkie kamienie.
- Cześć, Hugo - odrzekł chłopiec.
Golem dopiero od niedawna próbował wymawiać proste słowa. Rozumiał wszystko, co
się do niego mówiło, ale sam bardzo rzadko się odzywał.
- Miło cię widzieć, dryblasie. - Doren uśmiechnął się szeroko i wesoło pomachał mu na
powitanie.
- Będzie robił, co trzeba? - spytał Nowel półgębkiem.
- Nie musi się mnie słuchać - powiedział Seth. - Formalnie nie mam nad nim kontroli tak
jak dziadkowie. Ale uczy się samodzielnie podejmować decyzje. Przez wakacje wypuszczamy
się we dwóch na różne wyprawy. Zwykle zgadza się na wszystko, co proponuję.
- Może być - stwierdził Doren. Klasnął i zatarł ręce. - Nowel, mój współposzukiwaczu
złota, wygląda na to, że znowu rozkręcimy interes.
- Kiedy mi w końcu wyjaśnicie, co tu robimy? - spytał Seth błagalnym tonem.
- Słyszałeś kiedyś o nypsikach? - odrzekł Nowel.
Chłopiec zaprzeczył ruchem głowy.
- Takie maleństwa - rozwinął myśl Doren. - Najmniejsi przedstawiciele magicznego ludu.
Obaj satyrowie wyczekująco przyglądali się Sethowi, ale on znów pokręcił głową.
- Są najbliżej spokrewnione ze skrzatami, ale jeszcze mniejsze - wyjaśnił Nowel. - Jak
wiesz, skrzaty to eksperci w reperowaniu, wykorzystywaniu gotowych materiałów i kreatywnym
recyklingu. Nypsiki także są mistrzami rzemiosła, ale wolą zaczynać od zera. Pozyskują surowce
ze źródeł naturalnych.
Doren nachylił się do ucha Setha.
- Fascynują je błyszczące metale i kamienie - szepnął w zaufaniu. - Mają nie lada
smykałkę do znajdowania takich rzeczy.
Nowel puścił oko.
Chłopiec założył ręce na piersiach.
- A niby dlaczego nie miałyby potem odebrać swojego skarbu?
Satyrowie parsknęli śmiechem. Seth zmarszczył brwi. Nowel położył mu dłoń na
ramieniu.
- Seth, nypsiki są o, takie duże. - Kciukiem i palcem wskazującym odmierzył mniej
więcej centymetr.
Doren parsknął, usiłując powstrzymać się od śmiechu.
- Nie potrafią latać i nie dysponują magią ofensywną.
- W takim razie dalej nie rozumiem, po co wam moja pomoc - stwierdził Seth.
Kozły przestały chichotać.
- No bo owszem, mają pewien przydatny talent: potrafią budować pułapki i sadzić
niebezpieczne rośliny - wytłumaczył Doren. - Najwyraźniej maluchom nie spodobało się, że
egzekwujemy sobie z Nowelem daninę, więc się obwarowały, żebyśmy się do nich nie dostali.
Ale dzięki Hugonowi bez trudu sforsujemy zabezpieczenia.
Seth zmrużył oczy.
- A dlaczego nypsiki nie poproszą dziadka o pomoc?
- Bez obrazy - odparł Nowel - ale wiele istot w Baśnioborze woli znosić mężne trudy,
byle tylko uniknąć zaangażowania ludzi. Nie martw się, że pętaki uciekną po pomoc do Stana.
Twój dziadek na bank się o tym nie dowie. To co ty na to? Zgarniemy trochę złota za friko?
- Prowadźcie - powiedział chłopiec, po czym zwrócił się do golema: - Hugo, czy chcesz
nam pomóc w odwiedzeniu nypsików?
Hugo uniósł glinianą dłoń. Kciuk i palec wskazujący prawie się stykały. Potem
nieznacznie kiwnął głową.
Zaczęli brnąć przez zarośla. W pewnym momencie Nowel ostrzegawczo uniósł pięść.
Znajdowali się na skraju polany. Seth zobaczył rozległą łąkę z trawiastym pagórkiem na samym
środku. Strome zbocza kończyły się gwałtownie sześć metrów nad ziemią, zupełnie jakby szczyt
był całkiem płaski.
- Hugo musi nas zabrać do wnętrza tego pagórka - szepnął Nowel.
- Pomożesz? - spytał golema Seth.
Hugo bez wysiłku posadził sobie Dorena na jednym ramieniu, Nowela na drugim, a
chłopca ułożył w zgięciu dłuższej ręki. Ruszył przez łąkę wielkimi susami. U stóp wzgórza
chwasty wokół jego stóp zaczęły się wić i kłapać paszczami. Seth widział, jak cierniste pnącza
oplatają kostki golema, a zielone główki mięsożernych roślin kąsają go w łydki.
- Oto właśnie część problemu - wskazał Doren. - Maluchy obsadziły granice swojego
terytorium całą masą jadowitych zielsk.
- Wredne paskudztwo - mruknął Nowel. - Po nim przez tydzień utykałem.
- Całe szczęście, żeśmy uszli z życiem - stwierdził Doren. - Musimy dostać się na drugą
stronę wzniesienia.
- Na stokach roi się od pułapek - wyjaśnił Nowel. - Na przeciwległym zboczu jest ukryte
wejście.
- Hugo, obejdź pagórek - polecił Seth.
Agresywne rośliny nadal się wiły, smagały i gryzły, lecz golem maszerował przed siebie,
nie zważając na ich ataki. Po przeciwległej stronie wzgórza znaleźli nieregularny głaz wielkości
człowieka, wciśnięty w zbocze u samej podstawy. Przed kamieniem zebrała się gęsta masa
żółtego szlamu.
- Niech Hugo odepchnie głaz - zasugerował Doren.
- Hugo, słyszałeś - powiedział chłopiec.
Golem stanął w śliskim mule. Maź chlupała mu o stopy. Wolną dłonią przesunął kamień,
zupełnie jakby zrobiono go z tektury. Pod spodem znajdował się wlot tunelu.
- Niech nas postawi przy wejściu - odezwał się Nowel.
- I niech trzyma szlam na bezpieczną odległość - dodał Doren.v
- Proszę, wykonaj polecenie - zwrócił się Seth do golema. Hugo postawił na ziemi
najpierw chłopca, a potem satyrów.
Następnie odwrócił się i zaczął wyrzucać maź. Chlustała w powietrzu ciągnącymi się
kleksami.
- Przydatny jest - przyznał Nowel, wskazując olbrzyma ruchem głowy.
- Też sobie musimy takiego sprawić - zgodził się Doren. Seth przyglądał się ścianom
tunelu. Były wykonane z białego kamienia z niebieskimi i zielonymi żyłkami, a całą ich
powierzchnię od ziemi aż po strop pokrywały kunsztowne płaskorzeźby. Chłopiec przesunął
palcem po misternych deseniach.
- Niekiepskie - skomentował Nowel. Seth odsunął się od ściany.
- Nie do wiary, ile tu szczegółów - powiedział.
- Poczekaj, aż zobaczysz Siedem Królestw - odparł Doren. Wszyscy trzej poszli dalej
krótkim tunelem. Strop znajdował się na tyle wysoko, że nie musieli się kulić.
- Uważaj, gdzie stąpasz - ostrzegł Nowel - bo możesz zdeptać nypsika. To też są żywe
istoty, ich życie znaczy tyle samo co nasze. Jeśli przypadkiem któregoś zabijesz, stracisz ochronę
gwarantowaną przez traktat założycielski Baśnioboru.
- On coś o tym wie, bo raz nadepnął na wóz dostawczy i ogłuszył woźnicę - wyjawił
Doren.
- Ale on w końcu doszedł do siebie! - błyskawicznie zaznaczył Nowel.
- Nie widzę w korytarzu żadnych nypsików - oznajmił jego kompan zgięty nad
marmurową posadzką.
- W takim razie stąpajcie ostrożnie, kiedy wyjdziemy po drugiej stronie - zasugerował
Nowel.
Gdy Seth wyłonił się z tunelu, niespodziewanie oślepiło go słońce. Wzgórze nie miało
szczytu - cały środek wydrążono, więc zbocza tworzyły kolisty mur wokół niezwykłej
społeczności.
- Patrzcie no! - wymamrotał chłopiec.
Cała przestrzeń wewnątrz pagórka była jakby miastem w miniaturze, pełnym malutkich
zamków, rezydencji, fabryk, magazynów, sklepów, młynów, teatrów, aren i mostów.
Architektura była tu różnorodna i skomplikowana - Seth widział strzeliste iglice, spadziste dachy,
kręte wieże, kruche łuki, bajkowe kominy, barwne baldachimy, kładki z kolumnadami,
wielopoziomowe ogrody oraz lśniące kopuły. Nypsiki budowały tylko z najlepszych gatunków
drewna i kamienia. Używały metali szlachetnych i klejnotów, by dodać blasku wielu wymyślnym
konstrukcjom. Od sadzawki umieszczonej w samym centrum rozchodził się promieniście
skomplikowany system nawadniania, złożony z kanałów, akweduktów, stawów oraz tam. Łączył
siedem rozległych, gęsto zaludnionych społeczności.
- Naciesz oczy widokiem Siedmiu Królestw nypsików - powiedział Nowel.
- Widzisz tamten kanciasty budynek? - spytał Doren, wskazując coś palcem. - Ten z
kolumnami, stoją przed nim rzeźby. To skarbiec koronny Trzeciego Królestwa. Możemy od
niego zacząć, jeśli nie będą chciały po dobroci.
Wśród olśniewających gmachów Siedmiu Królestw - z których najwyższe ledwo sięgały
Sethowi do kolan - pomykały tysiące maleńkich ludzików. Na pierwszy rzut oka przypominały
insekty. Chłopiec pogrzebał w zestawie kryzysowym, a potem przykucnął nieopodal wylotu
rzeźbionego tunelu, gdzie ekipa nypsików prowadziła wykopy. Przyjrzał się miniaturowym
robotnikom przez lupę. Byli elegancko ubrani i choć nie mieli nawet centymetra wzrostu,
wyglądali dokładnie tak jak ludzie. Grupka zaczęła uciekać, żywo gestykulując i wskazując Setha
palcami. Rozbrzmiały dzwoneczki, a wiele nypsików chowało się w budynkach albo dziurach w
ziemi.
- Boją się nas - stwierdził Seth.
- I mają rację! - huknął Nowel. - Próbowali przegonić nas, swoich olbrzymich
suwerenów, drapieżnymi roślinami i mięsożernym szlamem.
- Popatrz! Tam, przy basenie - jęknął Doren, wyciągając dłoń. - Zburzyli nasze pomniki!
Wierne podobizny Nowela i Dorena, mierzące nieco ponad trzydzieści centymetrów,
leżały zniszczone obok pustych cokołów.
- Komuś tu woda sodowa uderzyła do głowy warknął Nowel. - Kto śmiał zbezcześcić
Monument Suwerenów?
Na gwarnych ulicach wciąż panował rwetes. Spanikowane tłumy tłoczyły się, żeby czym
prędzej pochować się w gmachach. Dziesiątki nypsików na złamanie karku zbiegały z rusztowań
nieukończonego budynku. Na dachu królewskiego skarbca zgromadziły się ludziki uzbrojone w
miniaturowy oręż.
- Przy rogu zbiera się delegacja - zauważył Doren, wskazując półmetrową wieżę
zwieńczoną dużym perłowym megafonem.
Nowel puścił oko do Setha.
- Pora rozpocząć negocjacje.
- To na pewno w porządku? - spytał chłopiec. - Tak zabierać złoto tym maluchom?
Doren klepnął go w plecy.
- Nypsiki właśnie po to żyją, żeby węszyć gniazda rudy. Odbierając im trochę bogactwa,
zapewniamy im zajęcie!
- Bądźcie pozdrowieni, Nowelu i Dorenie - zabrzmiał cieniutki głosik. Nawet
wzmocniony siłą megafonu był piskliwy i ledwo słyszalny. Seth i satyrowie, stąpając ostrożnie,
nachylili się trochę bliżej. - My, nypsiki Trzeciego Królestwa, radujemy się waszym z dawna
wyglądanym powrotem.
- Czyżby? - odparł Nowel. - Trujące zielska to nie jest powitanie, jakiego się
spodziewaliśmy.
Przed udzieleniem odpowiedzi nypsiki na wieży naradzały się przez chwilę.
- Przykro nam, że środki ochronne wprowadzone ostatnimi czasy okazały się kłopotliwe.
Uznaliśmy, że to konieczne dla zagwarantowania bezpieczeństwa przed pewnymi podejrzanymi
łupieżcami.
- Maluch gada zupełnie tak, jakby to nie o nas chodziło - mruknął Doren.
- W dyplomacji to oni są całkiem nieźli - przyznał Nowel. Potem odezwał się głośno: -
Zauważyłem, że nasze pomniki bardzo podupadły. Już od dawna należy nam się danina.
Delegacja na wieży znów poszemrała między sobą, zanim nypsik odpowiedział:
- Wyrażamy ubolewanie, jeśli dopatrzyliście się braku uznania z naszej strony.
Odwiedziliście nas w trudnej chwili. Jak wiecie, od niepamiętnych czasów Siedem Królestw
nypsików żyło w pokoju i dobrobycie, mąconym jedynie przez obelżywe nagabywania pewnych
olbrzymich cudzoziemców. Ale teraz nadeszły ciężkie czasy. Szóste i Siódme Królestwo
zjednoczyły się i wypowiedziały wojnę pozostałym. Niedawno ich siły zdziesiątkowały Czwarte.
Nasze oraz Drugie przyjęły tysiące uchodźców. Trwa oblężenie Piątego Królestwa. W
Pierwszym mówi się o ucieczce, exodusie do nowej ojczyzny. Jak wam wiadomo, my, nypsiki,
nigdy nie byliśmy wojowniczy. Nie ulega wątpliwości, że Szóste i Siódme Królestwo znalazły
się pod złowrogim wpływem. Obawiamy się, że nie spoczną, póki nie podbiją nas wszystkich.
Ich okręty właśnie zbliżają się do naszych brzegów. Boję się, że Siedem Królestw wkrótce
pogrąży się w mroku. Jeśli pomożecie nam w tej strasznej godzinie, to sowicie was
wynagrodzimy.
- Pozwólcie, że się zastanowimy - odrzekł NoWel, po czym odciągnął Dorena i Setha na
stronę. - Myślicie, że to podstęp? Nypsiki często nadrabiają małe rozmiary nie lada
przebiegłością.
- Widzę dużą flotę czarnych okrętów w centralnej sadzawce - stwierdził Doren.
Co prawda, najokazalszy ze statków był nie większy niż but Setha, ale faktycznie
nadciągały ich dziesiątki.
- Ano - przyznał Nowel. - Patrzcie w lewo. Czwarte Królestwo rzeczywiście jest w ruinie.
- Ale kto to słyszał, żeby nypsiki prowadziły wojny? - dziwił się Doren.
- Powinniśmy pogadać z Siódmym Królestwem - postanowił jego kompan. - Poznamy ich
wersję wydarzeń.
- Niedługo wrócimy - zapewnił nypsiki z wieży Doren.
Potem wraz z Nowelem zaczęli się oddalać.
- Kim jesteś? - zapiszczał głosik w megafonie. - Ten bez rogów.
- Ja? - Chłopiec przyłożył dłoń ¿o piersi. - Nazywam się Seth.
- O, mądry, rozważny Secie! Proszę, spraw, by koźle olbrzymy przyszły nam z pomocą.
Nie pozwól, aby uwiodła ich podła starszyzna zdradzieckich królestw.
- Zobaczę, co da się zrobić - obiecał chłopak, a później pognał za Nowelem i Dorenem,
pilnując, żeby nie rozgnieść żadnych nypsików.
Dogonił satyrów pod murem jednego z królestw, zbudowanym z czarnego kamienia. Na
blankach powiewały kruczoczarne sztandary. Ulice były prawie puste. Większość widocznych
tam nypsików nosiła zbroje oraz broń. Tutaj również znajdowała się wieża z megafonem.
- Dawniej nie mieli tego muru - powiedział Doren.
- I nie pamiętam, żeby wszystko było takie czarne - dodał Nowel.
- Rzeczywiście wyglądają bardziej wojowniczo - przyznał Doren.
- O, wchodzą na wieżę - spostrzegł jego towarzysz, skinieniem głowy wskazując czarny
megafon.
- Witajcie, godni suwerenowie - zapiszczał głosik. - Powróciliście w porę, aby stać się
świadkami kulminacji naszych starań i wziąć udział w podziale łupów.
- Dlaczego wypowiedzieliście wojnę pozostałym królestwom? - spytał Nowel.
- To wasza zasługa - odparł mówca. - Siedem Królestw wysłało wiele ekip na
poszukiwanie metod uniemożliwienia waszego powrotu. Nikt nie zaszedł dalej niż moi
wysłannicy. Wiele się nauczyliśmy. Zyskaliśmy szersze spojrzenie. Podczas gdy pozostałe
królestwa wznosiły obwarowania, my po cichu gromadziliśmy wsparcie wewnątrz Szóstego i
Siódmego, a potem zaczęliśmy budować machiny wojenne. Bądź co bądź, jak sami dobrze
wiecie, po co tworzyć, skoro można brać?
Nowel i Doren wymienili niepewne spojrzenia.
- Czego od nas oczekujecie?
- Zwycięstwo już jest nieuniknione, ale jeśli pomożecie przyspieszyć nasz triumf,
wynagrodzimy was znacznie hojniej niż inne królestwa. Większość naszych bogactw kryje się
pod ziemią.
To tajemnica, której tamci nigdy by wam nie zdradzili. Na pewno prosili was o wsparcie
w powstrzymaniu naszej siły. Ponieślibyście katastrofalne konsekwencje. Sprzymierzyliśmy się z
nowym panem, który pewnego dnia zawładnie wszystkim. Jeśli sprzeciwicie się nam,
sprzeciwicie się i jemu. Każdy, kto stanie mu na drodze, sczeźnie. Dołączcie do nas. Unikniecie
gniewu naszego mocodawcy i będzie czekać was wielka nagroda.
- Mogę pożyczyć lupę? - spytał Doren Setha.
Chłopiec podał mu szkło. Satyr przekroczył mur miasta i stanął na pustym placu, a potem
przykucnął, by przyjrzeć się postaciom na wieży.
- Chyba powinniście to zobaczyć - odezwał się do towarzyszy poważnym tonem.
Doren odsunął się, żeby przez lupę mógł popatrzeć Nowel, a następnie Seth. Maleńcy
ludzie na wieży różnili się wyglądem od pozostałych, których dotąd widział chłopiec. Mieli szarą
skórę, krwistoczerwone oczy, a z ich ust wystawały kły.
- Co się stało z waszymi obliczami? - zapytał Nowel.
- Ujawniła się nasza prawdziwa postać - odparł głos przez megafon. - Tak wyglądamy,
gdy opadnie wszelka iluzja.
- Są pod wpływem jakiejś wichrzycielskiej siły - syknął Doren.
- Nie pomożecie im, prawda? - upewnił się Seth.
Nowel pokręcił głową.
- Nie. Ale może byłoby mądrze nie opowiadać się także przeciwko nim. Chyba
powinniśmy w ogóle się nie mieszać. - Zerknął na Dorena. - Za chwilę mamy spotkanie gdzie
indziej.
- Zgadza się - poparł go kumpel. - Prawie bym zapomniał o naszym kolejnym spotkaniu.
Nie chcemy rozczarować… tych, no… hamadriad. Nie możemy się spóźnić. Lepiej już
pójdziemy.
- Wcale nie jesteście umówieni - odparł oskarżycielsko Seth. - Nie możemy pozwolić,
żeby dobre nypsiki spotkała zagłada.
- Skoro taki z ciebie bohater - powiedział Nowel - to idź zatrzymać okręty.
- Ja miałem was tu wprowadzić - zripostował chłopiec. - Jeśli chcecie dostać baterie,
musicie sami zapracować na złoto.
- Słusznie gada - przyznał Doren.
- Na nic nie musimy pracować - stwierdził Nowel. - Wystarczy, że weźmiemy, co
potrzeba, ze skarbca Trzeciego Królestwa, a później się stąd zmyjemy.
- Nie ma mowy. - Seth pomachał dłonią. - Nie przyjmę kradzionego. Nie po tym numerze
z Neronem. Trzecie Królestwo zaoferowało uczciwą nagrodę za pomoc. Przecież sam mi
mówiłeś, że nypsiki nikomu nie zrobią krzywdy. Czy to się zmieniło tylko dlatego, że teraz część
z nich przeszła na stronę zła? Wiecie co? Nawet zrzeknę się tych swoich dwudziestu pięciu
procent.
- Hmm. - Nowel pogładził brodę.
- Pomyśl tylko o tych wszystkich programach w telewizji - przekonywał go Doren.
- W porządku - zgodził się w końcu satyr. - Nie chciałbym zobaczyć tej malutkiej
cywilizacji w ruinie. Ale nie miejcie do mnie pretensji, jeśli zaczną nas gonić te dziwne nypsiki i
ich nikczemni mocodawcy.
- Pożałujesz tego - krzyknęły wrogie nypsiki przez megafon.
- Czyżby? - odparł Nowel, po czym przebił kopytem mur miasta.
Wyrwał megafon z wieży i wyrzucił go z wydrążonego wzgórza.
- Pójdę powstrzymać oblężenie Piątego Królestwa - zaproponował Doren.
- Nie mieszaj się - polecił mu Nowel. - Wystarczy, że ze mną będą mieli porachunki.
- Nieźle ci zaszli za skórę. - Drugi satyr zachichotał. - Co oni teraz zrobią?
- Tutaj wchodzi w grę jakiś mroczny wpływ - stwierdził ponuro tamten. - Ale skoro mam
się im przeciwstawić, równie dobrze mogę dokończyć robotę. - Zerwał dach z solidnie
wyglądającego budynku, wybrał z wnętrza garść miniaturowych sztabek złota i wpakował je do
torebki, którą nosił na pasie. - Oto dla was nauczka - powiedział, ponownie sięgając do skarbca. -
Nigdy nie wygrażajcie swym olbrzymim suwerenom. Robimy, co nam się podoba.
Następnie wszedł do sadzawki. Woda w żadnym miejscu nie sięgała mu wyżej niż do
włochatych łydek. Nabrał w dłonie całą flotyllę i zaniósł ją z powrotem do Siódmego Królestwa.
Połamał maszty, a okręty rozrzucił po mieście.
- Uważaj, żeby nikogo nie zabić - upomniał go Doren.
- Jasne, że uważam - odparł Nowel.
Brodził przez sadzawkę, wzburzając fale, które roztrzaskiwały się o kruche nabrzeże.
Kiedy porzucił ostatnie statki na pustym placu targowym, przeszedł do Piątego Królestwa i
zaczął zgniatać malutkie katapulty oraz machiny oblężnicze atakujące ufortyfikowane budynki w
mieście, między innymi główny zamek.
Seth skupiony obserwował wydarzenia. W pewnym sensie wyglądało to tak, jakby
rozpieszczony bachor rozwalał swoje zabawki. Kiedy jednak chłopak dokładniej się przyjrzał,
spostrzegł, jak działania satyra wpływają na życie wielu nypsików. Z punktu widzenia tych
małych ludzi po ich świecie rozbijał się stumetrowy olbrzym, w ciągu kilku minut zmieniając
losy rozpaczliwej wojny.
Nowel zgarnął z Piątego Królestwa setki nacierających żołnierzy i postawił ich z
powrotem w Siódmym, później zburzył kilka mostów zapewniających wojskom Szóstego dostęp
do Piątego. Skradł kilka złotych dekoracji z dumnych budowli Szóstego Królestwa, a potem
zaczął systematycznie niszczyć tamtejsze fortyfikacje obronne. W końcu wrócił do wieży
Siódmego, na której dawniej znajdował się megafon.
- Ostrzegam was: zaniechajcie wojny albo jeszcze tu wrócę. Następnym razem już tak nie
oszczędzę waszych królestw. - Odwrócił się do Setha i Dorena. - Chodźmy.
Chłopiec i satyrowie podeszli do Trzeciego Królestwa znajdującego się obok tunelu, który
prowadził do Hugona.
- Zrobiliśmy co w naszej mocy, by powstrzymać waszych przeciwników - oświadczył
Nowel.
- Chwała naszym olbrzymim suwerenom! - zawołał głosik przez perłowy megafon. -
Tego dnia po wsze czasy będziemy obchodzić święto ku czci waszego męstwa. Odbudujemy
wasze pomniki i nadamy im niedoścignionej świetności. Proszę, weźcie z naszego skarbca, co
tylko chcecie.
- Z miłą chęcią - odrzekł Nowel. Otworzył sobie mur, a potem wygarnął z wnętrza
maciupkie złote, srebrne i platynowe monety, a także parę dość rzadkich kamieni szlachetnych. -
Pilnujcie się. Z waszymi koleżkami w Szóstym i Siódmym Królestwie coś jest bardzo nie tak.
- Niech żyje Nowel! - zakrzyknął cienki głosik. - Niech żyje Doren! Niech żyje Seth! Oto
mądre rady naszych bohaterskich obrońców!
- Wygląda na to, że chwilowo zrobiliśmy swoje - stwierdził Doren.
- Niezła robota - pochwalił Seth i klepnął Nowela w plecy.
- Całkiem przyzwoity dorobek jak na jeden dzień. - Satyr pociągnął nosem, poklepując
pękate torby. - Parę królestw uratowanych, parę innych upokorzonych, skarb zdobyty. Chodźmy
zważyć łup. Seriale czekają.
Rozdział II
Znowu razem
Dla Kendry Sorenson całkowita ciemność już nie istniała. Dziewczynka siedziała w
chłodnym korytarzu lochu pod głównym domem w Baśnioborze oparta plecami o kamienną
ścianę. Kolana podciągnęła pod brodę. Przed nią stała duża skrzynia ze złoconymi zdobieniami.
Przypominała te, których używają magicy w sztuczkach ze znikającą asystentką. Mimo braku
światła Kendra z łatwością dostrzegała kontury Skrzyni Ciszy. Co prawda, w korytarzu panował
mrok, a kolory były niewyraźne, ale w przeciwieństwie do innych - nawet goblinów strażników,
które pilnowały lochu - dziewczynka nie potrzebowała świecy ani pochodni, żeby bez trudu
poruszać się po ciemnych zakamarkach. Wyczulony wzrok to jeden z efektów zmian, jakie
zeszłego lata wywołały w niej wróżki, czyniąc ją wróżkokrewną.
Kendra wiedziała, że wewnątrz Skrzyni Ciszy czeka Vanessa Santoro. W głębi duszy
bardzo chciała porozmawiać z dawną przyjaciółką, mimo że Vanessa zdradziła rodzinę
Sorensonów i o mało nie przyczyniła się do ich śmierci. Dziewczynką nie kierowało jednak czułe
wspomnienie dawnych pogawędek. Kendra pragnęła wyjaśnienia ostatniej wiadomości, którą
Vanessa nagryzmoliła na posadzce celi, zanim skazano ją na karę więzienia w Skrzyni.
Gdy tylko odkryła list, natychmiast powiedziała o nim dziadkom. Stan Sorenson przez
parę minut wytężał wzrok z grymasem na twarzy, wpatrując się w lśniące litery w widmowym
blasku umitkowej świecy. Długo rozważał niepokojące oskarżenia pozostawione przez
zdesperowaną zdrajczynię. Kendra wciąż pamiętała jego pierwszy werdykt: „Albo to najbardziej
zatrważająca prawda, z jaką się w życiu spotkałem, albo najgenialniejsze kłamstwo”.
Po niemal dwóch miesiącach wcale nie zbliżyli się do potwierdzenia lub obalenia
prawdziwości listu. Jeśli Vanessa nie kłamała, to Sfinks, największy sprzymierzeniec opiekunów
Baśnioboru, w istocie był arcywrogiem w przebraniu. Kobieta oskarżała go o wykorzystywanie
bliskiego związku z obrońcami magicznych rezerwatów do realizacji intryg Stowarzyszenia
Gwiazdy Wieczornej.
Jeśli z kolei wiadomość była fałszywa, to Vanessa oczerniała najpotężniejszego
przyjaciela opiekunów, aby wywołać waśń oraz spowodować, że wypuszczą ją z niewoli. Bez
pomocy z zewnątrz musiała pozostać w Skrzyni Ciszy w stanie zawieszenia tak długo, aż jej
miejsca nie zajmie ktoś inny. Teoretycznie mogła więc stać na baczność w czarnym milczeniu
przez całe stulecia.
Kendra potarła łydki. O ile ktoś tymczasowo nie zastąpi Vanessy wewnątrz Skrzyni,
wypuszczenie jej dawnej przyjaciółki na krótką rozmowę będzie niemożliwe. Do tego kobieta
okazała się narkobliksem. Zanim ją zdemaskowano, w ciągu wakacji ugryzła niemal wszystkich
ludzi w Baśnioborze. Oznaczało to, że jeśli opuściłaby Skrzynię Ciszy, mogłaby nimi sterować,
gdy tylko zasną.
Na rozmowę z Vanessą Kendra musiała poczekać do czasu, aż wszyscy wyrażą zgodę.
Kto wie, kiedy to będzie? Gdy ostatnio omawiali ten temat, nikt nie opowiedział się za tym, żeby
dać więźniarce szansę złożenia szczegółowych wyjaśnień. Dziadkowie podzielili się niepokojącą
wiadomością z Warrenem, Tanu, Coulterem, Dale’em i Sethem, którzy przysięgli dochować
tajemnicy. Każdy dołożył starań, żeby zweryfikować prawdziwość słów zapisanych na
więziennej podłodze. Oby Tanu i Warren, wracający dziś wieczorem z misji, przynieśli jakieś
lepsze wieści. Czy w przeciwnym razie pozostali wreszcie uznają, że nadeszła pora wysłuchać
tego, co ma do powiedzenia Vanessa? Kusiła sugestią, że wie więcej, niż napisała w liście.
Kendra była przekonana, że kobieta rzuci trochę światła na całą sprawę. Postanowiła ponownie
zagłosować za rozmową.
Na końcu korytarza zatańczyło migotliwe światło. Zza winkla wyszedł Slaggo. Obleśny
goblin w jednej dłoni niósł wiadro zarośnięte pleśnią, a w drugiej ściskał pochodnię. Na widok
Kendry przystanął.
- Znowu się czaisz w lochu? - mruknął. - Możemy ci znaleźć robotę. Zarobek jest
bezkonkurencyjny. Lubisz surowe mięso kury?
- Nie będę wam przeszkadzać w zabawie - odburknęła dziewczynka.
Nie była zbyt miła wobec Slaggo ani Wursza, odkąd nieomal nakarmili nią uwięzionych
dziadków.
Goblin uśmiechnął się obrzydliwie.
- Ale się dąsasz. Myślałby kto, że w Skrzyni zamknęli twojego ulubionego pieska.
- Wcale nie tęsknię za Vanessą - odparła Kendra. - Po prostu rozmyślam.
Slaggo głęboko odetchnął i rozejrzał się wokół.
- Rzeczywiście trudno o bardziej inspirujące otoczenie - przyznał. - Nic tak nie pobudza
umysłowo jak daremne jęki skazańców.
Ruszył przed siebie, oblizując usta. Był niski, kościsty i zielonkawy. Miał oczy jak
paciorki oraz uszy przypominające skrzydła nietoperza. Kendra tymczasowo miała dwadzieścia
centymetrów wzrostu, więc teraz wyglądał znacznie groźniej.
Goblin nie minął jej, ale znowu przystanął. Tym razem spojrzał na Skrzynię Ciszy.
- Ciekawe, kto tam wcześniej siedział - mruknął jakby sam do siebie. - Zastanawiałem się
nad tym codziennie przez kilkadziesiąt lat… A teraz nigdy się już nie dowiem.
Odkąd Skrzynię Ciszy sprowadzono do Baśnioboru, przebywał w niej ten sam więzień,
dopóki Sfinks nie zastąpił go Vanessą. Uważał, że tylko w takim zamknięciu narkobliks nie
będzie w stanie sterować śpiącymi. Jeśli ostatnia wiadomość Vanessy była zgodna z prawdą, a
Sfinks to wróg, prawdopodobnie w ten sposób uwolnił dawnego, potężnego wspólnika. Jeżeli zaś
Vanessa kłamała, to po prostu przetransportował więźnia w inne miejsce. Nikt nie poznał
tożsamości tajemniczego skazańca. Był skuty łańcuchami, a na głowie miał zgrzebny jutowy
worek.
- Ja też chętnie bym się dowiedziała, kto to jest - przyznała Kendra.
- Wiesz, powąchałem go sobie - powiedział od niechcenia Slaggo, zerkając na nią z
ukosa. - Schowałem się w cieniu, kiedy Sfinks go wyprowadzał. - Goblin był z tego wyraźnie
dumny.
- Możesz mi coś o nim powiedzieć? - Kendra połknęła haczyk.
- Zawsze miałem dobry węch - pochwalił się Slaggo. Otarł nozdrza przedramieniem i
zakołysał się na piętach. - To na pewno facet. W jego zapachu wyczułem coś dziwnego,
nietypowego, trudnego do rozpoznania. Strzelam, że to nie do końca człowiek.
- Ciekawe - stwierdziła Kendra.
- Szkoda, że nie udało mi się poniuchać z bliska - jęknął goblin. Spróbowałbym, ale ze
Sfinksem lepiej nie zadzierać.
- Co o nim wiesz?
Slaggo wzruszył ramionami.
- Tyle co wszyscy. Podobno jest mądry i ma dużą moc. Pachnie jak zwykły człowiek.
Jeżeli tak naprawdę jest czymś innym, to świetnie się maskuje. Tak czy inaczej wydaje się bardzo
stary. Ma zapach z innej epoki.
Goblin oczywiście nie miał pojęcia o liście Vanessy.
- Wygląda na dobrego człowieka - powiedziała Kendra.
Slaggo znów wzruszył ramionami.
- Chcesz trochę brei? - Podsunął dziewczynce wiadro.
- Obejdzie się - odparła Kendra, usiłując nie wdychać ohydnej woni.
- Prosto z ognia - zachwalał gobflin.
Kiedy dziewczynka pokręciła głową, ruszył dalej przed siebie.
- Miłego siedzenia w ciemności - rzucił na pożegnanie.
Kendra prawie się uśmiechnęła. Slaggo nie zdawał sobie sprawy, jak dobrze widzi, kiedy
nie ma światła. Pewnie mu się wydawało, że dziewczynka uwielbia tkwić sama w mroku.
Oczywiście to prawda, że ostatnio często samotnie spędzała czas w lochu, więc niezbyt się
pomylił.
Kiedy zniknął z pola widzenia, a migotliwy blask pochodni zmalał w oddali, Kendra
wstała. Przyłożyła dłoń do gładkiego drewna Skrzyni Ciszy. Chociaż Vanessa ich zdradziła,
okazała się kłamcą i łatwo było zgadnąć, dlaczego mogła udawać, że dysponuje wartościowymi
informacjami, to dziewczynka wierzyła w treść listu na podłodze celi i chciała się dowiedzieć
czegoś więcej.
***
Seth przyszedł na kolację z miną pokerzysty. Coulter, ekspert od magicznych
przedmiotów, przyrządził klopsy podane z pieczonymi ziemniakami, brokułami i świeżą bułką.
Wszyscy już siedzieli przy stole - dziadek, babcia, Dale, Coulter i Kendra.
- Tanu i Warren jeszcze nie przyjechali? - spytał chłopiec.
- Zadzwonili kilka minut temu - powiedział dziadek, pokazując swą nową komórkę. -
Samolot Tanu miał opóźnienie. Właśnie jedzą coś po drodze. Powinni być tu za jakąś godzinę.
Seth kiwnął głową. Popołudnie zakończyło się bardzo korzystnie. Przed kolacją zdążył
schować złoto w pokoju na strychu, który dzielił z Kendrą. Woreczek ze skarbem owinął w
sportowe spodenki i wepchnął na spód szuflady. Aż nie mógł uwierzyć, że udało mu się ukryć
zdobycz, zanim ktoś mu przeszkodził. Teraz musiał już tylko zachować zimną krew.
Ciekaw był, ile warte jest to złoto. Pewnie przynajmniej kilkaset tysięcy dolców. Nieźle
jak na prawie trzynastolatka.
Jedyny kłopot to nypsiki. Jako opiekun Baśnioboru Stan Sorenson na pewno wiedział o
ich istnieniu. Seth był przekonany, że dziadek życzyłby sobie usłyszeć o tym, co je spotkało.
Spróbowałby wówczas lepiej poznać sprawę. Kto był owym nikczemnym władcą, o którym
wspominały wojownicze nypsiki? Czy mogło chodzić o Sfinksa? W Baśnioborze nie brakowało
podejrzanych kandydatów. Choć Nowel podjął działania w obronie dobrych nypsików przed tymi
złymi, Seth nie miał wątpliwości, że to nie koniec konfliktu. Jeśli nic nie zrobi, dobre nypsiki
mogą zostać unicestwione.
Mimo to chłopak się wahał. Jeżeli wszystko wygada, dziadek dowie się o jego
wyprawach w zakazane rewiry Baśnioboru. Wtedy nie tylko straci przywileje, ale niemal na
pewno będzie musiał zwrócić złoto. Seth aż się cały skulił w sobie na myśl o tym, jak bardzo
wszyscy byliby rozczarowani jego postawą.
Oczywiście w grę wchodziła możliwość, że dziadek sam odkryje źródło problemu z
nypsikami podczas zwykłej opieki nad rezerwatem. Jednakże biorąc pod uwagę, jak mocno się
ufortyfikowały te stworzenia, być może w najbliższym czasie Stan wcale nie zamierzał ich
odwiedzać. Czy w porę zauważy, co się dzieje, żeby zapobiec tragedii? Odkąd Kendra znalazła
pożegnalny list od Vanessy, wszyscy byli tak zajęci wydarzeniami poza Baśnioborem, iż Seth
przypuszczał, że nieprędko ktoś zajrzy do nypsików. Może nawet dziadek w ogóle nic o nich nie
wiedział?
- Jeszcze dziś zbierzemy się, żeby omówić odkrycia Tanu i Warrena, prawda? - W tonie
Kendry słychać było zaniepokojenie.
- Oczywiście - potwierdziła babcia, nakładając brokuły na talerz.
- Wiadomo, czy im się powiodło? - spytała dziewczynka.
- Wiemy tylko tyle, że Tanu nie znalazł Maddoksa - odrzekł dziadek. Miał na myśli
handlarza wróżek, który zapuścił się do upadłego rezerwatu w Brazylii. - A Warren sporo
podróżował. Nie mogliśmy ryzykować omawiania przez telefon szczegółów naszego tajnego
problemu.
Seth polał klopsy keczupem, a potem zaczął jeść. Trochę za ostre, ale pyszne.
- A nasi rodzice? - zapytał. - Ciągle się upierają, żebyście odesłali nas z powrotem?
- Kończą nam się wymówki - przyznał dziadek. Zmartwiony spojrzał na babcię. - Już za
kilka tygodni szkoła.
- Nie możemy wrócić do domu! - zawołała Kendra. - A już na pewno dopóki nie
sprawdzimy, czy Sfinks jest niewinny. Stowarzyszenie wie, gdzie mieszkamy, i wcale nie boi się
nas tam szukać.
- W pełni się zgadzam - powiedział dziadek. - Kłopot w tym, jak przekonać waszych
rodziców.
Kendra i Seth spędzali w Baśnioborze całe wakacje pod pretekstem opieki nad
kontuzjowanym dziadkiem. Kiedy tu przyjechali, rzeczywiście jeździł na wózku, ale uleczył go
artefakt wydobyty z odwróconej wieży. Zgodnie z pierwotnym planem dzieci miały zostać w
rezerwacie tylko kilka tygodni. Po rozmowach telefonicznych dziadkom udało się przedłużyć ten
okres do ponad miesiąca. Kendra i Seth opowiadali rodzicom, jak świetnie się bawią, a babcia z
dziadkiem podkreślali, że bardzo im pomagają.
Po miesiącu dziadek słyszał wyraźnie, że jego syn i synowa naprawdę się niecierpliwią,
więc zaprosił ich na tydzień. Wraz z babcią uznali, że najlepiej będzie pozwolić im odkryć
prawdę o Baśnioborze. Wtedy można by otwarcie porozmawiać o niebezpieczeństwie, w jakim
znalazły się dzieci. Niestety, chociaż podsuwali im wiele tropów, Scott i Marla zupełnie się nie
połapali. W końcu Tanu przygotował dla nich herbatkę, która czyniła ich podatnymi na sugestie,
a wtedy dziadek, ubrany w fałszywy gips, ustalił z nimi, że Kendra i Seth zostaną tu jeszcze
przez miesiąc. Teraz ten czas znów się kończył.
- Tanu wraca - przypomniał Seth. - Może znowu podsunie tacie trochę herbatki?
- Potrzebujemy czegoś więcej niż tymczasowe rozwiązania - odrzekła babcia. - Obecne
zagrożenie może się utrzymywać całymi latami. Możliwe, że teraz, gdy artefakt opuścił
Baśniobór, Stowarzyszenie Gwiazdy Wieczornej nie jest już wami zainteresowane. Instynkt
podpowiada mi jednak coś innego.
- Mnie też - zgodził się dziadek, znacząco spoglądając na Kendrę.
- Nie możemy zmusić rodziców, żeby zobaczyli, co kryje się pod iluzją? - zapytała
dziewczynka. - A gdyby tak dać im mleka i pokazać wróżki? Albo zaprowadzić do Wioli w
stodole?
Dziadek pokręcił głową.
- Sam nie wiem. Całkowita niewiara to silny czynnik hamujący. Można pozostać ślepym
na ewidentną prawdę bez względu na to, co zrobią bądź powiedzą inni.
- Mleko by na nich nie zadziałało? - zdziwił się Seth.
- Możliwe, że nie - potwierdził dziadek. - Między innymi dlatego pozwalam niektórym
odkryć tajemnice Baśnioboru poprzez odnajdywanie wskazówek. Po pierwsze, dzięki temu sami
mogą zdecydować, czy chcą poznać prawdę. Po drugie, ciekawość osłabia niewiarę. Żeby mleko
podziałało, nie potrzeba bardzo głębokiej wiary, ale całkowitą niewiarę trudno przezwyciężyć.
- Myślicie, że nasi rodzice w ogóle nie wierzą? - spytała Kendra.
- Jeśli chodzi o możliwość istnienia mitycznych istot, najwyraźniej nie - przyznał dziadek.
- Zostawiłem im znacznie więcej oczywistych tropów niż tobie i Sethowi.
- Ja podczas jednej rozmowy niemal otwarcie powiedziałam im prawdę o Baśnioborze i
mojej roli - dodała babcia. - Przerwałam, gdy zorientowałam się, że gapią się na mnie takim
wzrokiem, jakby chcieli mnie odwieźć do wariatkowa.
- W jakimś stopniu ich niewiara może im zapewnić bezpieczeństwo - rzekł dziadek. -
Ochroni ich przed wpływem czarnej magii.
Seth się skrzywił.
- Chcecie powiedzieć, że magiczne stwory istnieją tylko wtedy, kiedy w nie wierzymy?
Dziadek otarł usta serwetką.
- Nie. Istnieją bez względu na naszą wiarę. Ale zwykle jej odrobina jest potrzebna, żeby
wejsć z nimi w kontakt. Co więcej, większość magicznych istot tak bardzo nie lubi niewiary, że
trzyma się od niej z daleka, tak my unikamy nieprzyjemnych zapachów. To jeden z powodów,
dla których wiele stworzeń postanowiło uciec do rezerwatów.
- Czy ktoś z nas byłby w stanie przestać w nie wierzyć? - zastanawiała się Kendra.
- Nie zawracaj sobie głowy - fuknął Coulter. - Nikt nie starał się tak jak ja. Większość z
nas po prostu musi sobie jakoś radzić.
- Ciężko wątpić, kiedy już się miało z nimi styczność - przyznał Dale. - Wiara zmienia się
w pewność.
- Są tacy, którzy dowiadują się o tym świecie i postanawiają od niego uciec - powiedziała
babcia. - Unikają rezerwatów oraz substancji otwierających oczy, takich jak mleko Wioli.
Odwracając się od tego, co magiczne, pozwalają, żeby wiedza pozostała uśpiona.
- Ja myślę, że to zdrowy rozsądek - mruknął Coulter.
- Wasi dziadkowie Larsenowie przedwcześnie zrezygnowali z zaangażowania w nasze
tajemne stowarzyszenie - wyjaśnił dziadek.
- Dziadkowie Larsenowie wiedzieli o magicznych stworach?! - krzyknął Seth.
- Tyle co my, jeśli nie więcej - odparła babcia. - Wycofali się, gdy się urodziłeś.
Wiązaliśmy z waszymi rodzicami ogromne nadzieje. Zapoznaliśmy ich ze sobą i po cichu
wspieraliśmy ich zaloty. Kiedy Scott i Marla okazali się niezainteresowani naszym sekretem,
dziadkowie Larsenowie stracili zapał. - Zaprzyjaźniliśmy się z Larsenami, gdy wasi rodzice byli
dziećmi - dodał dziadek.
- Chwileczkę - przerwała Kendra. - Czy dziadkowie naprawdę zginęli przypadkowo?
- Z tego, co zdołaliśmy ustalić, to tak - odrzekła babcia.
- Opuścili naszą społeczność dziesięć lat wcześniej - powiedział dziadek. - Spotkał ich po
prostu tragiczny wypadek.
- Nigdy bym nie zgadł, że wiedzieli o tajnych rezerwatach - przyznał Seth. - Nie
wyglądali na takich.
- Ale właśnie tacy byli - zapewniła babcia. - Umieli natomiast dotrzymywać tajemnicy, a
także odgrywać role. W swoim czasie sporo dla nas szpiegowali. Oboje należeli do organizacji
Rycerzy Świtu.
Kendra nigdy nie przypuszczała, że zmarli dziadkowie dysponowali tą samą tajną wiedzą
co Sorensonowie. Teraz jeszcze bardziej za nimi tęskniła. Byłoby super dzielić się z nimi tą
niesamowitą tajemnicą! Dziwne, że dwa małżeństwa znające sekret doczekały się dzieci, które
nie chciały uwierzyć.
- Jakim cudem przekonamy rodziców, żeby pozwolili nam tu zostać? - spytała Kendra.
- Będziemy się nad tym dalej głowić - obiecała babcia i puściła oko. - Mamy jeszcze jakiś
tydzień.
Dokończyli posiłek w milczeniu. Podziękowali Coulterowi za klopsy, a później wspólnie
posprzątali naczynia ze stołu.
Dziadek zaprowadził ich do salonu, gdzie wszyscy usiedli. Kendra kartkowała bardzo
starą książkę z baśniami. Wkrótce zazgrzytał klucz i otworzyły się drzwi frontowe. Do domu
wszedł Tanu, znawca eliksirów - wysoki Samoańczyk o mocnych przygarbionych barkach. Jedno
muskularne ramię wisiało na temblaku, owinięte bandażem. Z drugiego zwisała pękata torba,
wybrzuszona od dziwnych kształtów. Za nim pojawił się Warren.
Miał na sobie skórzaną kurtkę, a jego brodę pokrywał trzydniowy zarost.
- Tanu! - zawołał Seth, biegnąc na spotkanie potężnego Samoańczyka. - Co się stało?
- O to ci chodzi? - Tanu wskazał na obandażowane ramię.
- Aha.
- Spartaczony manikiur - wyjaśnił mężczyzna z błyskiem w oku.
- Ja także wróciłem - przypomniał Warren.
- Jasne, ale ty się nie zakradałeś do upadłego rezerwatu w Ameryce Południowej - odparł
lekceważąco Seth.
- Ale też miałem parę groźnych przygód - wymamrotał Warren. - Fajnych.
- Cieszymy się, że obaj wróciliście cali i zdrowi - odezwała się babcia.
Młody mężczyzna rozejrzał się po salonie, a potem nachylił się do Tanu.
- Wygląda na to, że spóźniliśmy się na jakieś spotkanie.
- Nie możemy się doczekać, aż opowiecie nam, co odkryliście - powiedziała Kendra.
- A dacie najpierw trochę wody? - Warren pociągnął nosem. - Pomożecie z bagażami?
Albo chociaż serdecznie uściśniecie nam dłonie? Zupełnie jakby interesowały was tylko
informacje.
- Odpuść sobie ten teatr i siadaj - wtrącił się Dale.
Warren rzucił bratu chmurne spojrzenie.
Do pokoju weszli Tanu i Seth. Usiedli obok siebie. Warren zajął miejsce na sofie przy
Kendrze.
- To dobrze, że wszyscy tu jesteśmy - oznajmił dziadek. - Tylko my, zebrani w tym
pokoju, jesteśmy świadomi oskarżenia Sfinksa o zdradę. Gdyby okazało się to prawdą,
oznaczałoby, że rozległa sieć jego szpiegów, zarówno z wyboru, jak i mimowolnych, czai się
wszędzie. Jeśli jednak oskarżenia są fałszywe, to nie pora na rozpuszczanie pogłosek, które
mogłyby doprowadzić do waśni. Jestem pewien, że po wszystkim, co wspólnie przeszliśmy,
możemy ufać sobie nawzajem.
- Co nowego odkryliście? - zapytała babcia.
- Niewiele - przyznał Tanu. - Dostałem się na teren brazylijskiego rezerwatu. Panuje tam
chaos. Lycerna, gadzi demon, obaliła wszelki porządek. Jeśli Maddox zadekował się w
bezpiecznym miejscu, to może nic mu nie jest, ale nie zdołałem go namierzyć. Natomiast
dostarczyłem wannę i zostawiłem zakodowane instrukcje wskazujące, gdzie ją ukryłem. Maddox
wie, jak jej używać.
- Dobra robota - pochwalił Coulter.
- Jaką wannę? - spytał Seth.
Coulter spojrzał na dziadka, a ten kiwnął głową.
- Taką wielką, staromodną, blaszaną. Tak się akurat składa, że jest powiązana
transprzestrzennie z identyczną wanną, która stoi tu na strychu.
- Nic nie zrozumiałem - odparł Seth.
- Chwileczkę - rzekł Coulter.
Wstał i udał się do sąsiedniego pokoju. Wrócił ze sponiewieraną skórzaną torbą.
Pogrzebał w niej przez moment, po czym wyciągnął dwie blaszane puszki.
- Działają tak samo jak wanny, ale na mniejszą skalę. Nieraz używałem ich do przesyłania
wiadomości. Proszę, zajrzyj do środka. - Podał Sethowi jedną z puszek.
- Pusta - oznajmił chłopiec, sprawdziwszy wnętrze.
- Zgadza się - potwierdził Coulter. Potem wyjął z kieszeni monetę i wrzucił ją do swojej
puszki. - Zobacz teraz.
Seth spojrzał do środka i zobaczył tam ćwierćdolarówkę.
- Widzę monetę! - zawołał.
- Tę samą, którą wrzuciłem - wyjaśnił Coulter. - Puszki są połączone. Dzielą między sobą
wspólną przestrzeń.
- Więc teraz mamy dwie monety? - spytał chłopiec.
- Tylko jedną - sprostował mężczyzna. - Wyjmij ją.
Seth ścisnął ćwierćdolarówkę w dłoni. Coulter uniósł naczynie.
- Widzisz? Moja zniknęła. Wyjąłeś ją ze swojej puszki.
- Super - wydyszał Seth.
- Jeśli Maddox znajdzie wannę, może przez nią wrócić do domu - powiedział Coulter. -
Jedyny problem polega na tym, że ktoś po naszej stronie musi go wyciągnąć. Bez pomocy z
zewnątrz może wyjść tylko z tej wanny, do której wszedł.
- Więc gdyby ktoś pomógł nam na tamtym końcu, moglibyśmy dostać się do
brazylijskiego rezerwatu przez starą wannę na strychu? - spytał chłopiec.
Babcia uniosła brwi.
- Jeśli masz ochotę ryzykować, że pożre cię monstrualny wążdemon, to owszem.
- Zaraz - wtrąciła Kendra. - Dlaczego Tanu po prostu nie wrócił przez wannę?
Samoańczyk zachichotał.
- Zamierzałem jej użyć, ale poza dostarczeniem wanny chciałem również ustalić, czy z
brazylijskiego rezerwatu zabrano artefakt. Niestety nie odkryłem, gdzie go schowano. Lycerna
odcięła mi drogę ucieczki do wanny. Całe szczęście, że dałem radę przeleźć przez mur.
- Mówimy o waszej części strychu, prawda? - zapytał Seth. - Tej tajnej, a nie tej, gdzie
nocujemy.
- Bingo - przyznała babcia.
- Jak sobie rozwaliłeś rękę? - zaciekawił się chłopiec.
- Szczerze? - odrzekł Tanu z zażenowaniem. - Spadając z muru na ziemię.
- Myślałem, że cię ten demon chapsnął - westchnął Seth nieco rozczarowany.
Samoańczyk uśmiechnął się smętnie.
- Wtedy już by mnie tu nie było.
- Czy są jakieś poszlaki, że do upadku brazylijskiego rezerwatu przyczynił się Sfinks? -
chciał wiedzieć dziadek.
- Nie znalazłem tam nic, co by go obciążało. Był w tamtych okolicach wkrótce po tym,
jak zaczęły się problemy, ale przecież zawsze pojawia się tam, gdzie coś się sypie. Nie mam
pojęcia, czy przybył, żeby pomóc, czy żeby przeszkadzać.
- Warren, a jak tobie się powiodło? - zapytał dziadek. - Jakieś wieści o piątym tajnym
rezerwacie?
- Ciągle nic. Wciąż słyszę o tej samej czwórce, o której już wiemy: Australia, Brazylia,
Arizona, Connecticut. Nikt nie zna położenia piątego.
Dziadek pokiwał głową. Wydawał się odrobinę rozczarowany, ale nie zaskoczony.
- A co z tą drugą sprawą?
- Sfinks umie zacierać ślady - przyznał Warren, teraz już całkiem poważny, - A o kogoś
takiego jak on nie pyta się wprost. Próbując ustalić jego pochodzenie, czułem się tak, jakbym
błąkał się po labiryncie pełnym ślepych zaułków. Wystarczy, że zrobię parę kroków w jakimś
nowym kierunku, a rozbijam się o ścianę. Byłem w Nowej Zelandii, na Fidżi, w Ghanie, Maroku,
Grecji i na Islandii. Sfinks mieszkał w przeróżnych miejscach. W każdym mają odmienną teorię
na temat tego, kim jest i skąd się wziął. Niektórzy twierdzą, że jest awatarem zapomnianego
egipskiego boga. Inni myślą, że to wąż morski skazany na życie na suchym lądzie. Jeszcze inni
widzą w nim arabskiego księcia, który zdobył nieśmiertelność, oszukując diabła. Każda wersja
jest całkiem inna, a co jedna, to bardziej naciągana. Rozmawiałem, z kim tylko się dało: z
opiekunami, magicznymi istotami, historykami, przestępcami. Gość jest jak duch. Historie, które
słyszałem, zbytnio różnią się od siebie. Myślę, że sam rozpuścił te plotki, żeby wywieść w pole
każdego, kto szuka prawdy tak jak ja teraz.
- Sfinks zawsze spowijał się tajemnicą. Właśnie dlatego jest taki podatny na oskarżenia
Vanessy - przyznał dziadek.
- O czym ona świetnie wiedziała - zwrócił uwagę Coulter. - Łatwo oczerniać kogoś
takiego jak on. To dzieje się nie po raz pierwszy.
- Owszem, ale takie oskarżenia to zwykle bezpodstawny bełkot wystraszonych - odrzekła
babcia. - Tym razem poszlaki są przerażająco trafne. Wyjaśnienia Vanessy idealnie pasują do
wydarzeń.
- Nie bez powodu nie skazuje się ludzi w procesach poszlakowych - powiedział Tanu. -
Przekonaliśmy się na własnej skórze, jak przebiegła potrafi być Vanessa. Mogła zgrabnie
wykorzystać fakty, żeby wymyślić wiarygodne kłamstwo.
- Mam też inne wieści - oznajmił Warren. - Odbędzie się walne zgromadzenie Rycerzy
Świtu, pierwsze od ponad dziesięciu lat. Muszą się stawić wszyscy członkowie.
Coulter westchnął.
- To nigdy nie jest dobry znak. Ostatnio byłem na walnym zgromadzeniu, gdy na jaw
wyszły dowody na odrodzenie się Stowarzyszenia Gwiazdy Wieczornej.
- Ty też jesteś Rycerzem? - spytał go Seth.
- Na wpół emerytowanym. W zasadzie nie powinniśmy się ujawniać, ale sądzę, że jeśli
komukolwiek mogę ufać, to właśnie wam. Poza tym i tak wkrótce zejdę z tego świata.
- Jest coś jeszcze - mówił dalej Warren. - Kapitan chce, żebym przyprowadził Kendrę.
- Co?! - wykrzyknął dziadek. - To oburzające!
- Na zgromadzenia są zapraszani wyłącznie Rycerze - powiedziała babcia.
- Wiem, wiem, nie zabijajcie posłańca - odparł Warren. - Chcą przyjąć ją w swoje szeregi.
- W jej wieku?! - Dziadek poczerwieniał. - Na porodówce też już rekrutują?
- Wszyscy przecież wiemy, kto jest Kapitanem - dodał Warren - chociaż nigdy nie
ujawnia tożsamości.
- Sfinks? - zgadła Kendra.
Dziadek w zamyśleniu kiwnął głową, skubiąc dolną wargę.
- Czy podali jakieś wyjaśnienie?
- Kapitan zasugerował, że Kendra ma zdolności, które pomogą nam przetrwać
nadciągającą burzę.
Dziadek ukrył twarz w dłoniach.
- Co ja narobiłem? - jęknął. - To ja zdecydowałem, żeby przedstawić ją Sfinksowi. Teraz
on chce wykorzystać jej umiejętności. Kto wie, czy w szczytnych, czy w niecnych celach?
- Nie możemy jej puścić - stwierdziła stanowczo babcia. - Jeśli Sfinks jest także
przywódcą Stowarzyszenia, to z pewnością pułapka. Kto wie, ilu Rycerzy stoi po jego stronie?
- Współpracowałem z wieloma - odezwał się Tanu. - Widziałem, jak ryzykują i
poświęcają życie. Mógłbym ręczyć, że większość z nich to prawdziwi obrońcy rezerwatów. Jeśli
działają na niekorzyść naszej sprawy, to dlatego, że dali się nabrać.
- Ty też jesteś Rycerzem? - zapytał Seth. - Warren, Tanu, Coulter i Vanessa są Rycerzami
Świtu - powiedział dziadek. - Z Vanessą raczej słabo wyszło - przypomniał chłopiec. - Kolejna
słuszna uwaga - przyznała babcia. - Nawet jeśli Sfinks jest uczciwy, to jej przypadek dowodzi, że
wśród Rycerzy kryje się co najmniej kilku zdrajców. Spotkanie z nimi wszystkimi może być
niebezpieczne dla Kendry.
- Gdzie się odbędzie? - zapytał dziadek.
Warren podrapał się w skroń.
- Nie powinienem mówić, ale połowa z nas jutro dostanie oficjalne zaproszenia, a druga
połowa ma prawo wiedzieć. Pod Atlantą, w domu Wesleya i Marion Fairbanksów.
- Kto to? - spytał Seth.
- Miliarderzy, wielbiciele wróżek - wyjaśniła babcia. - Mają prywatną kolekcję wróżek i
wirkosiów.
- Za które słono zapłacili - uzupełnił dziadek. - Fairbanksowie nie zdają sobie sprawy z
zakresu działania naszej społeczności. Nigdy nie byli w rezerwacie. To ludzie z zewnątrz,
użyteczni, gdy są potrzebne fundusze lub koneksje.
- A do tego mają wielką rezydencję, idealną na zgromadzenia - dopowiedział Coulter.
- Ale ostatnie było dziesięć lat temu, prawda? - zapytała Kendra.
- Ostatnie walne - sprecyzował Tanu. - Na walne zgromadzenie muszą przybyć wszyscy,
bez żadnych wykrętów. Dyskrecja ma dla Rycerzy bardzo duże znaczenie, więc takie spotkania
są rzadkością. Zwykle zbieramy się w mniejszych grupach. Na większe zgromadzenia
przybywamy w przebraniu. Tylko Kapitan zna tożsamość wszystkich członków bractwa.
- A on być może jest zdrajcą - powiedziała Kendra.
- Właśnie - zgodził się Warren. - Ale nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy odmówić.
Dziadek spojrzał na niego i uniósł brew. Ruchem dłoni dał mu znak, żeby rozwinął myśl.
- Jeżeli Sfinks rzeczywiście jest naszym wrogiem, to okazanie mu podejrzliwości jest
ostatnią rzeczą, na jaką możemy sobie pozwolić. Gdyby wiedział, że odkryliśmy jego sekret, to
zgodnie z oskarżeniami Vanessy jego zemsta byłaby straszna.
Dziadek niechętnie pokiwał głową.
- Gdyby chciał zadziałać przeciwko Kendrze, to raczej nie wtedy, gdy powinien ją
chronić. Zdaje sobie sprawę, że wielu Rycerzy podejrzewa go o bycie Kapitanem. Ciekawe,
dlaczego zażyczył sobie jej obecności.
- Może ma talizman, który trzeba naładować - zasugerowała babcia. - Zdolność Kendry
do ładowania magicznych przedmiotów za pomocą dotyku jest niespotykana.
- Możliwe, że to artefakt z Brazylii - mruknął Tanu.
Na samą myśl o konsekwencjach wszyscy zamilkli.
- Ale przecież Sfinks może być po naszej stronie - przypomniał Coulter.
- Kiedy ma się odbyć zgromadzenie? - zapytał dziadek.
- Za trzy dni - powiedział Warren. - Wiesz, że zawsze powiadamiają w ostatniej chwili,
żeby uniknąć sabotażu.
- Ty też jesteś Rycerzem? - zainteresował się Seth.
- Kiedyś byłem - odrzekł dziadek. - Żaden z opiekunów nie należy do bractwa.
- Jedziesz na spotkanie? - zapytała Kendra.
- Zgromadzenia są przeznaczone tylko dla aktualnych członków.
- Będziemy tam Tanu, Warren i ja - oznajmił Coulter. - Zgadzam się, że bez względu na
prawdziwe zamiary Sfinksa, Kendra powinna pojechać na spotkanie. Nie opuścimy jej nawet na
chwilę.
- Nie możemy wymyślić wiarygodnego wytłumaczenia jej nieobecności? - zastanawiała
się babcia.
Dziadek powoli pokręcił głową.
- Gdybyśmy nie wątpili w uczciwość Sfinksa, zrobilibyśmy, co w naszej mocy, żeby
spełnić jego prośbę. Wszelkie wymówki wzbudzą jego podejrzliwość. - Następnie spojrzał na
Kendrę. - A co ty uważasz?
- Chyba lepiej, jeśli pojadę - powiedziała dziewczynka. - Bywałam już w trudniejszych
sytuacjach. Żeby mnie skrzywdzić, Sfinks musiałby się ujawnić. Poza tym miejmy nadzieję, że
Vanessa kłamała. Nie sądzicie, że dobrze byłoby z nią porozmawiać?
- Tylko jeśli chcemy, żeby jeszcze bardziej zamieszała nam w głowach - parsknął Coulter.
- Jakże moglibyśmy wierzyć w cokolwiek, co powie? Ona jest zbyt groźna. Moim zdaniem nawet
gdybyśmy pozwolili jej choć przez chwilę odetchnąć świeżym powietrzem, i tak byśmy się jej
przysłużyli. Niezależnie od tego, czy kłamała, czy pisała prawdę, jedynym celem tego listu było
wydostanie się ze Skrzyni Ciszy.
- Muszę się z tym zgodzić - przyznała babcia. - Myślę, że gdyby mogła podać więcej
dowodów potwierdzających jej oskarżenia, zrobiłaby to w tamtej wiadomości. I tak list był
wyjątkowo długi.
- Gdyby jej zarzuty okazały się prawdziwe, Vanessa może nam się jeszcze bardzo przydać
- powiedział dziadek. - Być może w szeregach jej organizacji są inni, których mogłaby
zdemaskować. Jeśli tylko damy jej taką możliwość, to na pewno wykorzysta informacje jako
kartę przetargową, żeby uniknąć powrotu do Skrzyni Ciszy. W tej chwili nie mam siły łamać
sobie głowy nad tą sprawą. Na razie wolałbym samodzielnie szukać dowodów. Może wasza
czwórka dowie się czegoś więcej na walnym zgromadzeniu.
- Czyli jadę? - zapytała Kendra.
Dorośli w milczeniu wymienili spojrzenia, po czym kiwnęli głowami.
- W takim razie został nam do omówienia już tylko jeden problem - stwierdził Seth.
Teraz patrzyli na niego wszyscy obecni w pokoju.
- Jak mi załatwić zaproszenie.
Rozdział III
Wymiana informacji
Dougan i Warren szłi przodem przez okazały hol główny. Mijając jedną ze zbroi, Kendra
dostrzegła własne wykrzywione odbicie na wypolerowanym napierśniku - anonimową srebrną
maskę wyzierającą spod kaptura. Gavin zrównał się z dziewczynką.
- Super, że zdążyliśmy się tak świetnie poznać - powiedział z przekąsem.
- Nie dali nam zbyt dużo czasu - potwierdziła Kendra.
- Wiesz, ja nie zawsze się jąkam. Nasila mi się, kiedy czuję się skrępowany. Nie cierpię
tego. Jak już się zacznie, to za bardzo skupiam się na słowach, a wtedy robi się coraz gorzej.
- Nie masz się czym przejmować.
Podążali holem w milczeniu. Gavin, wbijając wzrok w ziemię, tarł skrawek rękawa
między palcami. Cisza zaczęła być niezręczna.
- Fajny zamek - zauważyła Kendra.
- Niezły - przyznał chłopak. - Śmieszne, wydawało mi się, że na pewno będę
najmłodszym Rycerzem, a tu właściwie na samym początku poznaję kogoś, kto pobił mnie o dwa
lata. Może jeszcze się okaże, że Kapitan to tak naprawdę kosmicznie wysoki trzecioklasista.
Kendra się uśmiechnęła.
- W październiku kończę piętnaście lat.
- A więc młodsza o półtora roku. Musisz mieć jakiś niesamowity talent.
- Najwyraźniej ktoś tak uważa.
- Nie czuj presji, żeby o nim mówić. Ja o swoim też nie mogę opowiadać. - Dotarli już
niemal do końca holu. Gavin potarł bok maski. - Te maski są najgorsze. Natychmiast dostaje się
klaustrofobii. Ciągle nie jestem do końca przekonany. Wydaje mi się, że dzięki maskom zdrajcy
mogą się łatwiej ukryć. Ale przecież ci wszyscy goście zajmują się tym dłużej niż ja. Taki system
na pewno ma jakieś zalety. Wiesz, po co zwołali zebranie?
- Nie, a ty?
- Wiem co nieco. D…D…Dougan wspomniał, że niepokoi ich Stowarzyszenie, więc
zaostrzyli środki bezpieczeństwa.
Na końcu holu przeszli przez duże drzwi do przestronnej sali balowej. Pomieszczenie
było oświetlone sznurami maleńkich białych lampek. Lśniąca drewniana podłoga odbijała ich
łagodny blask. Stało tu dwadzieścia okrągłych stołów rozlokowanych w taki sposób, aby
wszystkie miejsca znajdowały się możliwie jak najbliżej mównicy na scenie. Przy każdym stole
było sześć krzeseł, a większość z nich zajmowali Rycerze. Kendra naliczyła ich już co najmniej
setkę.
Puste miejsca zostały jedynie najdalej od sceny. Warren i Dougan zajęli dwa ostatnie
krzesła przy stole pośrodku sali. Kendra, Gavin oraz Estelle przeszli na sam tył i usiedli na trzech
krzesłach daleko od wejścia. Dziewczynka ledwie zdążyła przysunąć się do stołu, gdy wszyscy
Rycerze powstali. Do mównicy w świetle jupitera podszedł Kapitan. Złota maska błyskała w
ostrym świetle. Rozległa się burza oklasków.
Dał znak, żeby słuchacze usiedli. Brawa ucichły, a zebrani znów zajęli miejsca za stołami.
- Dziękuję wam za przybycie mimo zaproszenia w ostatniej chwili - odezwał się Kapitan
do mikrofonu. Tym razem mówił dostojnym męskim głosem z angielskim akcentem. - Staramy
się ograniczyć walne zgromadzenia do minimum, jednak uznałem, że okoliczności
usprawiedliwiają nadzwyczajną naradę. Nie wszyscy Rycerze zdołali dotrzeć. Z siedmioma nie
mogliśmy się skontaktować, dwóch jest w szpitalu, a dwunastu wykonuje zadania, których
priorytet przewyższa dzisiejsze zebranie. Wiecie, że nie lubię marnować słów. Przez ostatnie pięć
lat Stowarzyszenie było aktywniejsze niż kiedykolwiek w przeszłości. Jeśli rezerwaty nadal będą
upadać w tym tempie, za dwadzieścia lat nie pozostanie ani jeden. Co więcej, wiemy, że
Stowarzyszenie dokonało infiltracji naszego bractwa. Nie mówię tu o wycieku sekretnych
danych, ale o obecności pełnoprawnych członków tej organizacji pośród nas w szatach i
maskach.
Te ostatnie słowa wywołały poruszenie. W całej sali Rycerze szeptali między sobą.
Kendra słyszała niejeden okrzyk oburzenia.
Kapitan uniósł dłonie.
- Bezsporna zdrajczyni została zatrzymana, a szkodzie, jaką zamierzała wyrządzić, udało
się zapobiec. Wielu z was zapewne zauważyło nieobecność starych znajomych. Część z nich
znajduje się wśród wspomnianych dwudziestu jeden Rycerzy, którzy z uzasadnionych przyczyn
nie zdołali stawić się na spotkanie. Inni zaś mogą należeć do grupy siedemnastu członków
wydalonych przeze mnie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.
To oświadczenie sprowokowało kolejną falę przyciszonych komentarzy. Kapitan
odczekał, aż szepty ustaną.
- Nie twierdzę, że cała ta siedemnastka to zdrajcy. Mają jednak niepokojące powiązania.
Zbyt często spoufalali się z wątpliwymi osobami. Z niepożądaną swobodą wyjawiali tajne
informacje. Niech ich los posłuży za ostrzeżenie dla pozostałych. Nie będziemy tolerować
ujawniania sekretów i nie zniesiemy nawet podejrzenia nielojalności. Gra toczy się o za dużą
stawkę, a zagrożenie jest zbyt wielkie. Teraz odczytam nazwiska wydalonych Rycerzy, na
wypadek gdyby wciąż próbowali pozyskać od nas wiadomości.
Wymienił siedemnaście nazwisk. Kendrze nic one nie mówiły.
- Jeśli ktokolwiek z was zna konkretny powód, dlaczego powinienem ponownie rozważyć
decyzję wobec danej osoby, proszę skontaktować się ze mną po spotkaniu. Nie znajduję
przyjemności w usuwaniu sprzymierzeńców. Wszyscy ci Rycerze mogli się okazać bardzo
pomocni w nadchodzących dniach, tygodniach, miesiącach i latach. Przerzedzanie naszych
szeregów nie jest moim celem. Wolę jednak być osłabiony niż okaleczony. Proszę każdego z was
o ustanowienie nowego standardu lojalności, dyskrecji i czujności. Nie zdradzajcie tajemnic,
nawet innym Rycerzom, chyba że jest to wiedza niezwykle istotna dla waszego rozmówcy.
Proszę, zgłaszajcie wszystkie podejrzane wydarzenia, a także wszelkie nowe informacje, jakie
odkryjecie. Mimo naszych usilnych starań wśród nas wciąż mogą być zdrajcy.
Na chwilę zamilkł, pozwalając, by sens ostatnich słów dotarł do słuchaczy. W sali
panowała cisza.
- Zwołałem was tu również po to, by poprosić o wiadomości. Każdy z was zdaje sobie
sprawę z istnienia rezerwatów poukrywanych na całym świecie. Oprócz nich jest także kilka
takich, o których mało kto wie, nawet wśród Rycerzy Świtu. Ja sam nie jestem świadom
położenia wszystkich. Niektórzy z was dysponują wiedzą o części tych miejsc. Ku mojemu
niewysłowionemu zaniepokojeniu obecnie nawet te najstaranniej ukryte rezerwaty stały się
obiektem ataków. Co więcej, to właśnie na nich zaczyna się koncentrować działalność
Stowarzyszenia. Proszę wszystkich, którzy potrafią zlokalizować te ostoje albo chociaż słyszeli
pogłoski na temat ich położenia, żeby podzielili się tą wiedzą ze swoimi Porucznikami lub też
bezpośrednio ze mną. Nawet jeśli jesteście przekonani, że wiemy już o wszystkim, co możecie
nam powiedzieć, zachęcam, żebyście tego nie przemilczeli. Wolę kilka razy usłyszeć to samo, niż
ryzykować, że coś przeoczę. Skoro Stowarzyszenie z tak dużym powodzeniem odnajduje te
najtajniejsze rezerwaty, to nadszedł czas, aby Rycerze zaczęli odgrywać aktywniejszą rolę w ich
ochronie.
Znowu rozbrzmiały dyskusje. Jedna z zamaskowanych postaci przy stole Kendry
mruknęła:
- Wiedziałem, że do tego dojdzie.
Dziewczynce wcale się to nie podobało. Jeśli Sfinks był Kapitanem, a przy tym zdrajcą,
taki rozwój wydarzeń był mu bardzo na rękę. Przekazałby Stowarzyszeniu Gwiazdy Wieczornej
całą wiedzę Rycerzy Świtu. Kendra mogła jedynie mieć nadzieję, że się myli.
- Pozwólcie, że na koniec skoncentruję się na czymś pozytywnym. Wszystko wskazuje na
to, że wkraczamy w najmroczniejszy etap naszej długiej historii. Stajemy jednak na wysokości
zadania. Mimo ciężkich prób odnosimy istotne zwycięstwa i wciąż jesteśmy o krok przed
naszymi wrogami. Nie wolno nam ustawać w wysiłkach. Tylko dzięki gorliwej pracy oraz
codziennym aktom heroizmu pokonamy nieprzyjaciół. Są zdeterminowani, cierpliwi, przebiegli.
Lecz ja znam każdego z was i wiem, że stać nas na triumf. Nadchodzą najstraszniejsze chwile,
ale jestem pewien, że również najwspanialsze. Trwają przygotowania, które pomogą przetrwać
nadciągającą burzę. Tego wieczoru sporo z was otrzyma nowe zadania. O wiele was już
prosiliśmy i o wiele jeszcze poprosimy. Składam hołd waszemu dawnemu, obecnemu i
przyszłemu męstwu. Dziękuję.
Kapitan zszedł z mównicy. Kendra podniosła się z krzesła, by dołączyć do owacji na
stojąco. Klaskała, ale bez entuzjazmu. Czy naprawdę Rycerze o krok wyprzedzali
Stowarzyszenie Gwiazdy Wieczornej? A może właśnie wysłuchała przywódcy Stowarzyszenia w
przebraniu?
Gavin nachylił się ku niej.
- Niezła przemowa. Krótka i treściwa.
Dziewczynka kiwnęła głową.
Brawa ucichły, a Rycerze zaczęli odchodzić od stołów. Gavin oraz Estelle dokądś
powędrowali i Kendra została sama w otoczeniu zamaskowanych nieznajomych. Podeszła do
ściany z kotarą. Odkryła tam szklane drzwi wiodące na dwór. Spróbowała nacisnąć klamkę i
przekonała się, że wyjście jest otwarte, więc wymknęła się w mrok.
W górze, nad drucianym zadaszeniem, gwiazdy rozjaśniały bezksiężycowe niebo
niezliczonymi kropeczkami światła. Kendra trafiła do niewielkiego siatkowego pomieszczenia.
Na przeciwległym końcu zauważyła drzwi, również zrobione z siatki. Gdy przekroczyła ich próg,
znalazła się w olbrzymiej klatce. Wkoło widziała bujną roślinność - przeróżne drzewa i paprocie.
Pośród nich wił się sztuczny strumień poprzecinany wieloma krętymi ścieżkami. W powietrzu
czuło się intensywną woń kwiatów.
W tej zamkniętej gęstwinie unosiły się rozmaite egzotyczne wróżki, lśniące łagodnym
blaskiem między liśćmi i konarami. Kilka zgromadziło się nad miejscem, w którym strumyk
rozlewał się w sadzawkę. Oglądały własne rozżarzone odbicia. Większość miała olśniewające
skrzydła i niezwykłe ubarwienie. W mroku skrzyły się długie zwiewne ogony. Na pobliskiej
gałęzi przysiadła puchata szara wróżka. Miała skrzydła jak ćma oraz kępki różowego futerka.
Inna, biała i błyszcząca, wleciała do pękatego kwiatu, przemieniając go w delikatną latarnię.
Dwie podfrunęły do Kendry, po czym zawisły przed nią w powietrzu. Jedna była duża i
pierzasta, a jej głowę okalał finezyjny wachlarz piór. Druga miała z kolei bardzo ciemną skórę
oraz wymyślne motyle skrzydła w tygrysie paski. Z początku dziewczynce wydawało się, że
zwróciły na nią szczególną uwagę, ale potem zrozumiała, że po prostu przeglądają się w jej
srebrnej masce.
Kendra przypomniała sobie, że państwo Fairbanksowie są kolekcjonerami wróżek.
Oczywiście tych istot nie można było trzymać w domu - jeśli pojmana wróżka spędzi noc pod
dachem, zmieni się w diablika. Najwyraźniej olbrzymia klatka nie kwalifikowała się jako
zamknięta przestrzeń.
- W odbiciu tej wygiętej maski masz głowę wielką jak dynia - zachichotała pierzasta do
swej towarzyszki.
- A ty z mojej perspektywy masz zadek jak balon - odparła ta pasiasta. - Ejże, dziewczęta
- odezwała się Kendra. - Bądźcie miłe. Wróżki wyglądały na oszołomione. - Słyszałaś to? -
zdziwiła się pierzasta. - Ona mówi perfekcyjnie po silviańsku! Tak naprawdę Kendra mówiła po
angielsku, ale wróżko krewność powodowała, że wiele magicznych stworzeń słyszało jej słowa
we własnych językach. W ten sposób rozmawiała już z wróżkami, diablikami, goblinami,
najadami i skrzatami.
- Zdejmij maskę - poleciła pasiasta wróżka.
- Nie powinnam - odparła dziewczynka.
- Nonsens - pierzasta również nie ustępowała. - Pokaż nam swoje oblicze.
- Nie ma tu żadnych ludzi - dodała jej towarzyszka.
Kendra uchyliła maskę, żeby zobaczyły jej twarz, po czym szybko znów ją nałożyła.
- Ty jesteś… nią!- wydyszała pierzasta.
- Więc to prawda - zapiszczała pasiasta. - Królowa wybrała sobie ludzką służebnicę.
- Jak to? - zdziwiła się Kendra.
- Nie zgrywaj takiej skromnej - skarciła ją pierzasta wróżka.
- Wcale nie zgrywam - odparła dziewczynka. - Nikt nie mówił nic o żadnej służebnicy.
- Jeszcze raz zdejmij maskę - zażądała pasiasta.
Kendra uniosła srebrną zasłonę. Wróżka wyciągnęła dłoń.
- Mogę? - zapytała.
Dziewczynka kiwnęła głową.
Wróżka maleńką dłonią dotknęła jej policzka. Zaczęła świecić coraz jaśniej, aż w końcu
rzucała pomarańczowe pasy na okoliczną roślinność. Kendra zmrużyła oczy, oślepiona ognistym
blaskiem.
Wróżka cofnęła dłoń i nieco odfrunęła. Jej blask osłabł tylko odrobinę. Wokół nich z
zaciekawieniem zgromadziły się inne.
- Ależ ty świecisz - powiedziała Kendra, zasłaniając oczy dłonią.
- Ja? - Pasiasta wróżka się roześmiała. - Żadna z moich towarzyszek nie patrzy na mnie.
Jestem tylko księżycem, który odbija światło słońca.
- Przecież ja wcale nie świecę - odparła dziewczynka, zauważywszy, że dwadzieścia
wróżek wokół nich rzeczywiście wpatruje się właśnie w nią.
- Nie w tym samym spektrum co ja - przyznała pasiasta. - Ale lśnisz dużo, dużo mocniej.
Gdybyś świeciła w moim spektrum, wszystkie byśmy oślepły.
- Yolie, nic ci nie jest? - spytała pierzasta wróżka.
- Chyba przesadziłam, Larino - zaniepokoiła się tamta. - Chcesz iskierkę?
Pierzasta wróżka podfrunęła do pasiastej. Yolie ucałowała ją w czoło. Zaczęła przygasać,
a Larina coraz bardziej się rozświetlała. Gdy się rozdzieliły, jaśniały mniej więcej równym
blaskiem.
Larina przyjrzała się swym wielobarwnym piórkom, jaskrawym jak nigdy dotąd.
Świetlista aura otaczała ją niczym tęcza.
- Przepięknie! - krzyknęła.
- To już mogę znieść - stwierdziła wciąż lśniąca Yolie. - To naprawdę jest śmiertelna
służebnica? - spytała błyszcząca biała wróżka, która wcześniej rozświetliła kwiat.
- Jeszcze masz wątpliwości? - zawołała Larina.
- Rozpaliłaś się, bo mnie dotknęłaś? - zdziwiła się Kendra.
- Masz w sobie pokłady magicznej energii, jakich do tej pory nie spotkałam - powiedziała
Yolie. - Czujesz to, prawda?
- Nie - przyznała dziewczynka.
Wiedziała jednak, że kryje się w niej zaczarowana moc. Jak inaczej mogłaby ładować
niedziałające przedmioty? Zerknęła przez ramię w stronę siatkowych drzwi oraz przesłoniętego
kotarą wejścia do sali balowej. A gdyby ktoś wyszedł do ogrodu, kiedy miała odsłoniętą twarz i
rozmawiała z wróżkami? Kendra natychmiast założyła maskę.
- Proszę, nie mówcie o mnie innym ludziom. Moja tożsamość musi pozostać w tajemnicy.
- Nic nie zdradzimy - obiecała Larina.
- Musimy rozproszyć energię - zasugerowała Yolie. - Świecimy zbyt jasno. Gołym okiem
widać różnicę.
- W rośliny? - zaproponowała Larina.
Jej towarzyszka zachichotała.
- Ogród zbyt szybko by rozkwitł. Nadmiaru energii nie da się z niczym pomylić.
Powinnyśmy rozprzestrzenić ją między sobą, a dopiero potem podzielić się odrobiną z roślinami.
Wszystkie wróżki zakrzyknęły wesoło, po czym zbliżyły się do dwóch najjaśniejszych.
Zaczęły wymieniać pocałunki, aż w końcu każda z nich świeciła tylko odrobinę mocniej niż na
początku.
- Czy chcesz nam coś powiedzieć? - zapytała Larina.
- Dziękuję, że dotrzymacie mojej tajemnicy - odezwała się dziewczynka.
- Mogłabyś wydać nam rozkaz w imieniu królowej - zasugerowała Yolie.
- Rozkaz?
- Jasne. Jeśli chcesz, żeby sekret się nie wydał.
Kilka innych wróżek rzuciło Yolie piorunujące spojrzenia. Niektóre wręcz trzęsły się ze
złości.
- W porządku - rzekła niepewnie Kendra. - W imieniu królowej rozkazuję wam
zachowanie mojej tożsamości w tajemnicy.
- Czy możemy coś jeszcze dla ciebie zrobić? - zapytała Larina. - Życie tutaj jest tak
przeraźliwie nudne.
- Zawsze przydadzą mi się wiadomości. Co wiecie o Kapitanie Rycerzy Świtu?
- Rycerze Świtu? - zdziwiła się Larina. - Kogóż oni obchodzą?
- Ja też jestem Rycerzem - odparła dziewczynka.
- Wybacz nam - wtrąciła Yolie. - Większość spraw śmiertelników wydaje nam się dość…
trywialna.
- Zapewniam, że moje pytanie takie nie jest - oświadczyła Kendra.
- Zwracałyśmy na Rycerzy zbyt mało uwagi, żeby wiedzieć, o co pytasz - wytłumaczyła
przepraszająco Larina. - Wiemy o nich tylko tyle, że Wesley Fairbanks oddałby całe swoje
bogactwo, żeby zostać jednym z nich.
- Czy państwo Fairbanksowie to dobrzy ludzie? - zapytała Kendra.
- Tak nam się wydaje - powiedziała Yolie. - Traktują nas życzliwie i dbają o wróżki, jak
tylko mogą. Niektóre z nas kilkakrotnie zniżyły się nawet do rozmowy z Marion po angielsku.
- Czy znają jakieś tajemnice?
Wróżki spojrzały po sobie, jakby miały nadzieję, że któraś z nich dysponuje
informacjami.
- Niestety nie - rzekła w końcu Yolie. - Mało wiedzą o naszym rodzaju. Jesteśmy dla nich
po prostu pięknym zjawiskiem. Spróbujemy rozpuścić wieść, że pragniemy odkryć tożsamość
Kapitana Rycerzy Świtu.
- Byłabym wdzięczna - oznajmiła Kendra. - Nie wiecie nic o tajnych rezerwatach,
prawda?
Usłyszała za sobą otwierane drzwi. Podskoczyła i się obróciła. Zamaskowana postać
ubrana w szaty gnała do siatkowego wejścia. Dziewczynka oblizała wargi. Kto to mógł być?
- Kendra? - odezwał się Warren. - Chcą ci przydzielić zadanie.
- W porządku - powiedziała, a potem znów spojrzała na wróżki. - Więc jak z tymi tajnymi
rezerwatami?
- Niestety - odrzekła Larina. - Nic o nich nie wiemy. Większość z nas żyła w naturalnym
środowisku.
- Dziękuję wam za pomoc - pożegnała się Kendra.
- Cała przyjemność po naszej stronie - zapiszczała wesoło Yolie. - Odwiedzaj nas czasem.
Warren przytrzymał Kendrze drzwi i dziewczynka wyszła.
- Ciesz się, że nikt cię nie zauważył w towarzystwie gadatliwych wróżek - powiedział. -
Jakoś tak samo wyszło - przeprosiła Kendra. - Zobaczyliśmy z Tanu, że wychodzisz. Wdaliśmy
się w rozmowę, zagradzając drzwi. Cały czas miałem cię na oku zza kotary. Dowiedziałaś się
czegoś?
- Nie za bardzo. Oprócz tego, że tym wróżkom najwyraźniej nikt nie przekazał, że
powinny mnie chłodno traktować.
Kendra miała ochotę wyjawić więcej, ale tylko dziadkowie, Seth i Sfinks wiedzieli, że jest
wróżkokrewna. Zbyt wiele by zdradziła, gdyby opowiedziała o tym, jak wróżki nazwały ją
służebnicą królowej. Większość przyjaciół Kendry w Baśnioborze sądziła, że jej zdolności to
konsekwencja owróżkowienia, zjawiska nieco częstszego niż to, co ją faktycznie spotkało.
Od ponad tysiąca lat nikt nie stał się wróżkokrewny, więc Kendra nie miała skąd poznać
szczegółów. Chociaż wiedziała, że wróżki podzieliły się z nią magią, która teraz spoczywała w
niej tak samo jak w nich, to do tej pory nie słyszała, żeby ktoś nazwał ją służebnicą królowej, i
nie za bardzo rozumiała, co to mogło znaczyć. Miała świadomość, że wróżkokrewność pozwala
jej widzieć w ciemności, rozumieć języki spokrewnione z silviańskim, opierać się pewnym
formom kontroli umysłu, ładować magiczne przedmioty, a najwyraźniej także dzielić się energią
z wróżkami. Sfinks zasugerował, że drzemią w niej również inne zdolności, które dopiero
czekają na odkrycie. Ponieważ mogłaby stać się celem osób zainteresowanych wykorzystaniem
jej talentów, dziadek nalegał, aby wróżkokrewność pozostała tajemnicą nawet wobec zaufanych
przyjaciół. z ogrodu.
Warren otworzył drzwi do sali balowej, gdzie czekała rosła, barczysta postać.
- Wszystko w porządku? - zapytał Tanu.
Warren kiwnął głową. Przeprowadził Kendrę przez gwarną salę aż do głównego holu.
- Kto się z nami zobaczy? - spytała dziewczynka.
- Twój Porucznik - odrzekł mężczyzna. - Prędkie spotkanie musi oznaczać, że twoja misja
jest ważna. Każdy Rycerz czeka na rozmowę z Kapitanem i swoim Porucznikiem.
- Co myślisz o tej całej przemowie Kapitana? - zapytała Kendra.
- Omówimy to potem na osobności.
Wrócili do tego samego pokoju, w którym wcześniej spotkali się z Kapitanem. Przy
kominku stała osoba w masce ze złotymi zdobieniami. Gdy Warren i Kendra zamknęli drzwi,
Dougan zdjął maskę, a potem dał znak, żeby zrobili to samo.
- Jak ci się podobało pierwsze spotkanie w roli Rycerza? - spytał dziewczynkę.
- Byłam zdenerwowana - przyznała.
- Dobrze, między innymi o to chodziło - rzekł mężczyzna. - Musimy być czujni jak nigdy
dotąd. Jesteś gotowa przyjąć zadanie?
- Jasne.
Dougan wskazał na sofę. Warren i Kendra usiedli obok siebie. Dougan wciąż stał. Dłonie
splótł za plecami.
- Warren, słyszałeś kiedyś o Zaginionej Górze?
Warren zmarszczył brwi.
- Nie kojarzę.
- Na pewno orientujesz się, że istnieją inne tajne ostoje takie jak Baśniobór - powiedział
Dougan. - Zaginiona Góra to jedno z takich miejsc.
- Ten rezerwat w Arizonie - domyślił się Warren. - Wiem o jego istnieniu, ale nie znałem
nazwy. Nigdy tam nie byłem.
- Zaginiona Góra leży na ziemi Nawahów. Co wiecie o przedmiotach ukrytych w tajnych
rezerwatach?
- Istnieje pięć tajnych rezerwatów, a w każdym z nich znajduje się artefakt - powiedziała
Kendra. - Wszystkie razem mogą otworzyć Zzyzx, główne więzienie demonów.
- Kapitan wspomniał, że o tym wiesz - rzekł Dougan. - Ochrona tych artefaktów przed
niepożądanym użyciem to główne zadanie Rycerzy Świtu. Mamy powody przypuszczać, że
Stowarzyszenie dowiedziało się o położeniu Zaginionej Góry. Skierowaliśmy tam niewielki
zespół, żeby wydobył artefakt i przetransportował go w bezpieczne miejsce. Wysłannicy
napotkali pewne trudności, więc osobiście udam się tam, żeby dokończyć operację. Kendra musi
mi towarzyszyć, żeby naładować magiczny przedmiot, zanim go wydostaniemy. Rozumiem, że
ma taką moc.
Warren uniósł dłoń.
- Parę pytań. Po pierwsze, jakie kłopoty napotkał zespół?
- Znaleźli jaskinie, w których ukryto artefakt. Pułapki strzegące przedmiotu okazały się
zbyt wielkim wyzwaniem. Jeden z wysłanników zginął, a drugi jest ciężko ranny.
- Brzmi jak idealna sytuacja dla czternastolatki - mruknął Warren. - Dlaczego musicie
naładować artefakt?
- Kapitan uważa, że jeśli będzie działał, to wykorzystamy jego moc, żeby skuteczniej go
ukryć.
- Czy wie, który to artefakt?
- Nie.
- Czy aktywacja nie uczyni go jeszcze groźniejszym, gdyby wpadł w niepowołane ręce?
Dougan splótł ramiona na piersiach.
- Naprawdę myślisz, że Stowarzyszenie nie znajdzie sposobu, żeby naładować artefakty,
jeśli położy na nich łapy? Uzupełnienie ich mocy może co najwyżej poprawić bezpieczeństwo
Kendry. Stowarzyszenie nie będzie musiało polować na nią w tym celu.
Warren wstał z kanapy i potarł twarz dłońmi.
- Dougan, bądź ze mną szczery. Czy Kapitan to Sfinks? - spytał, bacznie wpatrując się w
Porucznika.
- To jedna z wielu popularnych teorii - uśmiechnął się Dougan. - Żadna z tych, które
znam, nie jest prawdziwa.
- Właśnie to bym powiedział, gdybym chciał ukryć prawdę, zwłaszcza jeśli jedna z teorii
trafiałaby w sedno.
- To samo powiedziałbyś, gdyby wszystkie były fałszywe - odparł Dougan. - Warren,
muszę cię ostrzec: takie przesłuchanie jest niedopuszczalne.
Warren pokręcił głową.
- Nie mogę wyjaśnić dlaczego, ale moje pytanie jest bardzo ważne. Nie interesuje mnie
tożsamość Kapitana, jeśli to nie Sfinks. Przysięgnij.
- Nic ci nie przysięgnę. Nie przeginaj, Warren. I tak będę musiał powiadomić Kapitana o
twoim nagłym zainteresowaniu jego lub jej tożsamością. Nie pogarszaj sprawy. Złożyłem
przyrzeczenie. W trosce o nas wszystkich nie mogę wyjawiać żadnych informacji na temat
przywódcy Rycerzy.
- W takim razie Kendra nie pojedzie do Zaginionej Góry - stwierdził Warren. - Jeśli to
konieczne, zrzeknie się członkostwa. - Spojrzał na dziewczynkę. - Czy przeszkadzałoby ci,
gdyby twoja kariera w bractwie Rycerzy Świtu była najkrótsza w historii?
- Zrobię wszystko, co uważasz za stosowne - odparła Kendra.
- Nie podoba mi się szantaż - warknął Dougan.
- A mnie nie podoba się kompletna niewiedza - zripostował Warren. - Dougan, przecież
mnie znasz. Nie pytam o nic tylko po to, żeby zaspokoić ciekawość. Mam ważny powód.
Porucznik potarł czoło.
- Słuchajcie… Obiecacie zachować tę wiadomość dla siebie? Nikomu ani słowa!
- Obiecuję - odrzekł Warren.
Kendra kiwnęła głową.
- Kapitanem nie jest Sfinks. Lubimy tę plotkę, bo odwraca uwagę od prawdy, więc nie
psujcie tego efektu. A teraz powiedz mi, dlaczego miałoby to znaczenie, gdyby przywódcą był
właśnie on?
- Co wiesz o wydarzeniach, które tego lata miały miejsce w Baśnioborze? - zapytał
Warren.
- Czy działo się tam coś niecodziennego?
- Skoro pytasz, to znaczy, że nic ci nie mogę zdradzić. To wcale nie są sprawy najwyższej
wagi, po prostu zachowuję daleko posuniętą ostrożność. Taki już mam zwyczaj, kiedy decydują
się losy świata. Jeśli Kapitan uzna, że powinieneś wiedzieć, co się wydarzyło, wtedy będziemy
mogli o tym porozmawiać.
- Rozumiem. Wyjawiłem ci to, co chciałeś usłyszeć. Czy jesteś gotów ustąpić i pozwolić
Kendrze pojechać ze mną do Zaginionej Góry?
- Kto jeszcze tam jedzie?
- Tylko ja, Kendra i Gavin.
- Ten nowy chłopak?
- Został przyjęty, bo jego pomoc będzie niezbędna do poruszania się po jaskiniach -
wyjaśnił Dougan. - Ustąpisz?
- Nie. Ale jeśli obiecasz trzymać Kendrę z dala od jaskiń, jeśli pozwolisz mi jej
towarzyszyć, a ona się zgodzi, wówczas się zastanowię. Mogę się nawet przydać. Sam całkiem
nieźle radzę sobie z pułapkami.
- Muszę to skonsultować z Kapitanem - odrzekł Porucznik.
- Naturalnie - zgodził się Warren. - Chcę porozmawiać z Kendrą na osobności, żeby
ustalić, czy jest gotowa.
- W porządku. - Dougan założył maskę i ruszył do drzwi. - Poczekajcie tutaj. Niedługo
wrócę. - Następnie wyszedł.
Warren przykucnął obok Kendry.
- I co myślisz? - szepnął.
- Czy tutaj może być podsłuch?
- Wątpliwe. Ale niewykluczone.
- Sama nie wiem - powiedziała Kendra. - Cały czas się martwię, że przez Vanessę boimy
się własnego cienia. Gdyby Sfinks był przyjacielem, a ty pojechałbyś z nami, zgodziłabym się
bez wahania.
- Ja patrzę na to w następujący sposób - szepnął Warren. - Jeśli Sfinks jest przyjacielem,
to jasne, chętnie pomogę, ale jeżeli to wróg, wówczas tym bardziej muszę się dostać do tego
rezerwatu. Wydaje mi się ogromnie podejrzane, że chcą zdobyć kolejny artefakt, zwłaszcza że
tak zależy im na odnowieniu ładunku. Dalej nie jestem przekonany, że Kapitanem nie jest Sfinks.
Dougan to dobry gość, ale byłby gotów skłamać, żeby ochronić tak wielki sekret. Zresztą nawet
jeśli Kapitan to ktoś inny, może być tylko marionetką. Tak czy inaczej Sfinks często wymienia
się tajemnicami z bractwem Rycerzy.
- Może on jest po naszej stronie - przypomniała Kendra.
- Może - zgodził się Warren. - Ale gdyby tak było, to nie wyobrażam sobie, że mógłby
chcieć, aby ktokolwiek wiedział o lokalizacji tylu artefaktów, włącznie z nim samym. Jakby mało
było oskarżeń Vanessy, to pomysł poszukiwania tylu potężnych przedmiotów w tak krótkim
czasie jest moim zdaniem mocno wątpliwy. W końcu nie bez kozery ukryto je oddzielnie. -
Nachylił się jeszcze bardziej, tak że jego usta niemal dotykały ucha Kendry, a potem szepnął
najciszej, jak tylko się dało: - Muszę dostać się do rezerwatu nie po to, żeby pomóc im pozyskać
artefakt, ale żeby zdobyć go samemu. To z pewnością będzie koniec mojego członkostwa w
bractwie Rycerzy Świtu, ale nikt nie powinien znać położenia tak wielu artefaktów, zwłaszcza
skoro może chodzić o naszego wroga.
- W takim razie powinniśmy jechać - podsumowała Kendra.
- To stawia cię w bardzo trudnej sytuacji - szeptał dalej Warren. - Nawet wyjazd do
Zaginionej Góry, żeby pomóc w zdobyciu artefaktu, jest dla ciebie zbyt ryzykowny, a co dopiero
próba kradzieży! Będziesz udawać niewinną. Nie zaangażuję cię bezpośrednio. Udam, że
wykorzystuję swoją rolę opiekuna do własnych celów. Mimo to istnieje szansa, że Dougan uzna
cię za współodpowiedzialną. Nie mogę ci zagwarantować bezpieczeństwa, ale Tanu, Coulter i
Stan będą wiedzieć, gdzie jesteś. Zadbają o to, żebyś wróciła do domu.
Kendra zamknęła oczy i przycisnęła dłoń do czoła. Na samą myśl o odstawieniu takiego
numeru skręcało ją w trzewiach. Ale gdyby Stowarzyszenie zdołało otworzyć Zzyzx, nastąpiłby
koniec świata. Warto podjąć wyzwanie, od którego wywracają się wnętrzności, żeby temu
zapobiec, prawda?
- W porządku - powiedziała. - Jeżeli z nami pojedziesz, to się zgadzam.
- Przykro mi, że stawiam cię w takiej sytuacji - szepnął Warren. - Stan urwałby mi łeb.
Ale chociaż nie podoba mi się takie ryzyko, a do tego możemy się mylić, to chyba trzeba
spróbować.
Kendra pokiwała głową.
Siedzieli w milczeniu, słuchając trzaskania polan w kominku. Choć oczekiwanie trwało
znacznie dłużej, niż Kendra się spodziewała, to wcale się nie nudziła. W myślach wciąż
analizowała sytuację i starała się przewidzieć rozwój wydarzeń. Było to niemożliwe, ale mimo
wszystko nabrała mocnego przekonania, że wraz z Warrenem muszą udać się do Zaginionej
Góry, żeby sprawdzić, czego mogą się tam dowiedzieć. A może także - co mogą ukraść.
Po niemal godzinie wrócił Dougan. Od progu zdjął maskę.
- Przepraszam, że musieliście czekać - zaczął. - Kapitan ma teraz urwanie głowy.
Przyznał, że z powodu okoliczności związanych z kłopotami w Baśnioborze, o których nie może
mnie poinformować, macie powody do szczególnej ostrożności. Warren, jeśli Kendra zgadza się
ruszyć jutro rano do Zaginionej Góry, możesz jej towarzyszyć.
Obaj mężczyźni spojrzeli na dziewczynkę.
- Ja się zgadzam - oznajmiła.
Trochę żal jej było Tanu i Coultera. Bez względu na to, jak przedstawią sprawę,
dziadkowie na pewno się wściekną!
Rozdział VI
Plaga
Seth rzucił piłkę baseballową tak mocno i wysoko, jak tylko potrafił. Chodziło o to, żeby
Mendigo miał trudności z jej złapaniem. Prymitywny drewniany pajac ludzkich rozmiarów rzucił
się w pogoń, przez trawnik, gdy tylko piłka zaczęła szybować w powietrzu. Miał na dłoni
rękawicę baseballową, a na głowie - czapeczkę. Złote haki pełniące funkcję stawów zabrzęczały,
gdy skoczył za żywopłot i wyciągnął się jak struna, żeby chwycić piłkę.
Zwinnie wylądował, robiąc przewrót, a gdy tylko stanął na nogach, odrzucił ją do Setha.
Piłka świsnęła w powietrzu. Nie frunęła wysokim łukiem, ale w linii prostej, a gdy wpadła w
rękawicę chłopca, aż go zabolała ręka.
- Nie rzucaj tak mocno - poinstruował Seth. - W moich dłoniach są nerwy.
Pajac przykucnął, gotów do kolejnego niemożliwego chwytu. Seth trochę z nim porzucał
piłką, a potem zrobił kilka rundek odbijania. Teraz był przekonany, że w zawodowej lidze
baseballa Mendigo mógłby liczyć na kontrakt opiewający na miliony dolarów. Ani razu nie
upuścił piłki i nie zepsuł żadnegó rzutu. Kiedy grał jako miotacz, kierował piłki dokładnie tam,
gdzie Seth mu kazał, z taką prędkością, jakiej tylko sobie zażyczył. Z kolei jako pałkarz odbijał
proste piłki w dowolnym wskazanym kierunku, a także wybijał je poza boisko szybkimi,
płynnymi uderzeniami. Oczywiście problemem mogły okazać się uprawnienia. Seth nie znał
polityki Major League Baseball w odniesieniu do wielkich magicznych kukiełek.
- Popisówka! - zawołał Seth, po czym wyrzucił piłkę wysoko w powietrze. Mendigo
puścił się biegiem, jeszcze zanim opuściła dłoń chłopca. Kiedy się zbliżył, przełożył rękawicę z
dłoni na stopę, zwinnie wykonał gwiazdę i złapał piłkę w pozycji do góry nogami. Potem
odrzucił ją do Setha, wciąż z niezłą mocą, ale już nie tak jak poprzednio.
Chłopak cisnął piłkę bokiem w innym kierunku. Gra z Mendigiem była fajną zabawą,
choć Seth wiedział, że tak naprawdę pajac robi za jego niańkę. W domu panowała napięta
atmosfera, odkąd Coulter i Tanu wrócili z informacją, że Warren oraz Kendra wybrali się z misją
zleconą przez Rycerzy Świtu. Choć chłopiec nie znał szczegółów, i tak zżerała go zazdrość.
Dziadkowie ciężko znieśli tę wiadomość. Teraz troszczyli się o Setha jeszcze bardziej niż
dotąd. Teoretycznie trzydniowy szlaban nawet na wycieczki pod opieką dobiegł już końca, ale
tego popołudnia nie pozwolili mu towarzyszyć Coulterowi i Tanu.
Gdy inni wyjechali, dziadek miał oko na nypsiki. Odkrył, że te wojownicze wciąż usiłują
podbić sąsiadów. Próbował różnych metod, ale nic ich nie przekonało. W końcu uznał, że
jedynym sposobem na uratowanie nieskażonych nypsików będzie przeniesienie ich w inne
miejsce. Obecnie Coulter oraz Tanu szukali dla nich dogodnego środowiska. To rutynowe
zadanie, ale dziadek zakazał Sethowi wypraw do lasu, dopóki nie odkryją pochodzenia nowego
podgatunku mrocznych istot.
Mendigo odrzucił piłkę, a, chłopiec cisnął ją ponownie - w prawo, nieco niżej niż
ostatnio. Drewniany pajac ruszył za nią, ale potem się zatrzymał, pozwalając, żeby upadła na
trawę i potoczyła się do klombu. Seth wziął się pod boki. W przeciwieństwie do Hugona
Mendigo nie miał własnej woli - jedynie wykonywał rozkazy. A obecny rozkaz brzmiał: gramy w
piłkę.
Pajac, wciąż nie zwracając na nią uwagi, wystartował pędem w stronę Setha. To
zaskakujące. Kiedyś Mendigo służył wiedźmie Muriel, ale tego lata wróżki pomogły Kendrze
złamać tę więź. Teraz przyjmował dyspozycje wyłącznie od baśnioborskiego personelu. Okazał
się tak przydatny, że dziadek zniósł wobec niego ograniczenia niepozwalające przekraczać barier
wokół ogrodu i domu.
Dlaczego więc teraz szarżował na Setha?
- Mendigo, stój! - wrzasnął chłopak, ale pajac nie zareagował.
Dziadek wydał mu stałe polecenie niewypuszczania Setha poza ogród. Czyżby
Mendigowi coś się pomyliło? Przecież wcale nie znajdowali się w pobliżu granicy lasu.
Kiedy dopadł chłopca, pochylił się, oplótł go ramionami wokół nóg, poderwał w górę i
popędził do domu. Seth, przerzucony przez drewniane ramię, widział, jak w ich stronę frunie
grupka kilkunastu mrocznych wróżek. Nigdy dotąd takich nie widział. Ich skrzydła nie lśniły w
świetle dnia. Strój nie błyszczał.
Chociaż na bezchmurnym niebie żarzyło się słońce, spowijał je cień. Za każdą ciągnęła
się wątła ciemna wstęga. Zamiast jasnością, promieniowały cieniem.
Prędko się zbliżały, ale dom był już niedaleko. Mendigo gwałtownie skręcał, by unikać
atramentowych smug cienia, którymi ciskały wróżki. Wszędzie, gdzie uderzała czarna energia,
roślinność natychmiast marniała. Trawa schła i blakła, kwiaty więdły i traciły barwę, liście
zwijały się i też usychały. Ciemna pręga trafiła Mendiga w plecy, zostawiając na brązowym
drewnie czarne koło.
Pajac zignorował schody, wspiął się przez barierkę werandy i potuptał do tylnego wejścia.
Gdy postawił Setha na ziemi, chłopak otworzył drzwi, a potem kazał Mendigowi wejść do
środka. Następnie zatrzasnął je za sobą i zaczął wołać dziadka.
Teraz już rozumiał zachowanie drewnianej kukły. Obowiązywało ją jedno nadrzędne
polecenie: chronić mieszkańców Baśnioboru. Mendigo wyczuł zbliżające się wróżki i wiedział,
że nadciągają kłopoty. Seth miał nieprzyjemne myśli, że gdyby nie on, pewnie teraz leżałby na
trawniku jako brązowy skurczony trup, ludzki odpowiednik przegniłego banana.
- Co się stało? - zapytał dziadek, wyłaniając się z gabinetu.
- Właśnie w ogrodzie zaatakowały mnie złe wróżki - wydyszał chłopiec.
Dziadek spiorunował go spojrzeniem.
- Znowu je łapałeś?
- Nie, przysięgam, wcale ich nie prowokowałem. Te są inne. Dzikie i mroczne. Popatrz za
okno.
Obaj podeszli do szyby. Grupa posępnych wróżek właśnie znęcała się nad krzewami
różanymi. Zielone liście brązowiały, a płatki w jaskrawych barwach stawały się czarne.
- Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem - zdumiał się dziadek i ruszył do wyjścia.
- Nie! - zawołał Seth. - Rzucą się na ciebie.
- Muszę zobaczyć - odparł dziadek, po czym otworzył drzwi.
Wróżki natychmiast pognały w stronę werandy, strzelając cienistymi smugami. Stan
prędko wycofał się do wnętrza. Magiczne stworzenia zawisły tuż przed balustradą. Niektóre się
śmiały. Inne robiły miny. Wysuszyły jeszcze parę roślin doniczkowych na tarasie, po czym
odfrunęły.
- Nigdy nie słyszałem o takich istotach - powiedział dziadek. - Jakim cudem dostały się
do ogrodu?
- Wleciały, jakby to było ich miejsce - odparł Seth. - Zupełnie jak wszystkie wróżki. -
Wróżki to istoty światłości. - Dziadek mówił słabym, niepewnym głosem, jakby nie chciał
uwierzyć w to, co zobaczył.
- Część nypsików też stała się mroczna - przypomniał chłopiec.
Dziadek zmarszczył czoło i potarł brodę.
- Te wróżki nie były w upadłym stanie. Kiedy wróżka zmienia się w diablika, traci prawo
wstępu do ogrodu. To jest jakaś mroczna forma, nieokreślona zmiana, która zapewnia im
nieskrępowany dostęp w pobliże domu. Nic mi o tym nie wiadomo. Może do czasu, aż
wyjaśnimy sytuację, powinienem wprowadzić tymczasowy zakaz dla wszystkich wróżek. Nie
wiem, czy da się wykluczyć tylko te mroczne.
- Babcia dalej na zakupach? - spytał Seth.
- Tak. Wróci najwcześniej za godzinę. Dale jest w stajni. Tanu i Coulter wciąż szukają
miejsca dla dobrych nypsików.
- Co powinniśmy zrobić?
- Zadzwonię do Ruth - stwierdził dziadek. - Muszę ją ostrzec, żeby uważała, gdy wejdzie
do ogrodu. Wyślę Mendiga, żeby sprowadził Dale’a.
- Możemy się jakoś skontaktować z Tanu i Coulterem?
- Nie, ale jest z nimi Hugo. Musimy zaufać, że potrafią o siebie zadbać. - Następnie
dziadek zwrócił się do wielkiego pajaca: - Mendigo, jak najprędzej sprowadź Dale’a ze stajni.
Strzeż go przed niebezpieczeństwem i unikaj wszystkich mrocznych istot takich jak te wróżki.
Potem otworzył drzwi. Kukła wybiegła na werandę, przeskoczyła balustradę i popędziła
przez trawnik.
- Co ja mam robić? - zapytał Seth.
- Obserwuj sytuację przez okna. Nie wychodź z domu. Daj mi znać, gdybyś zobaczył coś
niezwykłego. Kiedy już porozmawiam z babcią, spróbuję połączyć się ze Sfinksem.
Potem dziadek szybko się oddalił. Tymczasem Seth chodził z pokoju do pokoju.
Wyglądał przez kolejne okna w poszukiwaniu mrocznych wróżek. Poddał się po trzech
okrążeniach. Najwyraźniej wszystkie odleciały.
Żeby sprawdzić to przypuszczenie, otworzył drzwi i wyszedł na taras. Czyż dziadek przed
chwilą nie zrobił tego samego, tyle że w obecności wróżek? Chłopak był gotów do odwrotu, ale
nie zaatakowały go żadne ciemne istoty. Może dziadek zdążył zakazać im wstępu? Seth usiadł w
fotelu i patrzył na ogród.
Dotarło do niego, że po raz pierwszy jest sam poza domem, odkąd dostał szlaban za
odwiedziny u nypsików. Natychmiast poczuł chętkę, by dać dyla do lasu. Dokąd by poszedł?
Może na kort tenisowy, żeby sprawdzić, co u Dorena i Nowela. Albo nad staw - porzucać
kamieniami w najady.
Nie. Po tej panice z wróżkami niechętnie musiał przyznać dziadkowi rację: to chyba głupi
moment, żeby włóczyć się po lesie. Poza tym, gdyby dał się złapać, dostałby wieczny szlaban, a
dziadek na zawsze straciłby do niego zaufanie.
Zauważył, że w okolicy fruwa kilka zwykłych wróżek. Zbliżyły się do martwych róż i
zaczęły uzdrawiać je lśniącymi błyskami.
Zwiędnięte płatki rozkwitały. Prostowały się zwinięte liście. Suche gałązki stawały się
giętkie i zielone.
Najwyraźniej wróżki wciąż miały wstęp do ogrodu - tamte musiały więc opuścić go
dobrowolnie. Seth obserwował dalszy ciąg prac nad przywracaniem życia zniszczonej
roślinności. Nie próbował się zbliżyć, żeby lepiej widzieć. Nawet te ładne wróżki wcale za nim
nie przepadały. Nadal miały do niego żal, że zeszłego lata przez przypadek zmienił jedną z nich
w diablika. Mimo że go ukarały, wróżka odzyskała dawną postać, a Seth bardzo przepraszał, to
zazwyczaj wciąż go lekceważyły.
Kiedy pod nieobecność mrocznych wróżek jego ekscytacja prysła, zaczął się strasznie
nudzić. Gdyby dziadek ufał mu na tyle, żeby powierzyć klucze do lochu, pewnie znalazłby sobie
tam coś do roboty. Żałował, że Mendigo jeszcze nie wrócił. Żałował, że nie może zamienić się
miejscami z Kendrą i wyruszyć na misję tak tajną, że nikt nie zdradził mu szczegółów. Nieomal
żałował nawet tego, że nie pojechał z babcią po zakupy!
Czym mógł się zająć? W pokoju na strychu była masa zabawek, ale przez te wakacje tak
często się nimi bawił, że przestały go interesować. Może porwie parę swoich ubrań i zostawi je
skrzatom do naprawy. Zawsze ciekawie było oglądać ulepszenia, jakie wymyśliły.
Wstał i już miał wrócić do domu, gdy z lasu wyłoniła się ulotna postać. Mglista
półprzejrzysta sylwetka sunęła w stronę werandy. Seth zauważył z przerażeniem, że wygląda jak
Tanu, tylko że jest zwiewna i bezcielesna.
Czy Tanu zginął? Czy jego duch wrócił, żeby nawiedzać dom? Seth obserwował
zbliżającą się zjawę. Miała ponurą minę.
- Jesteś duchem? - zapytał chłopiec.
Ulotny Tanu pokręcił głową, a potem zrobił taki gest, jakby pił coś z butelki.
- Eliksir? - spytał Seth. - Faktycznie, masz eliksir, który nadaje gazową postać. Kendra
mówiła, że Warren użył go, kiedy walczyliście z tą wielką panterą!
Tanu kiwnął głową i podleciał bliżej. Podniósł się lekki wietrzyk, który zniósł go z kursu,
a do tego chwilowo rozwiał jego mglistą sylwetkę. Kiedy ustał, Tanu znów zlał się w całość, a
potem dalej płynął aż do werandy. Seth nie mógł się powstrzymać - przesunął dłoń przez
niematerialnego Samoańczyka. Gaz przypominał raczej jakiś proszek niż mgłę. Nie przyklejał się
do ręki.
Tanu pokazał gestem, żeby Seth otworzył drzwi. Chłopiec wykonał polecenie, a potem
ruszył za nim do wnętrza.
- Dziadku, Tanu wrócił! I jest zrobiony z gazu!
W domu Tanu stał się bardziej skupiony, więc było go lepiej widać. Seth machnął ręką
przez brzuch Samoańczyka. Opary poruszyły się i zawirowały.
- O co chodzi, Tanu? - zapytał dziadek. Wpadł do pokoju z komórką w dłoni. -
Napotkaliście kłopoty?
Tanu kiwnął głową.
- Gdzie Coulter? Coś mu się stało?
Samoańczyk znów potwierdził.
- Nie żyje?
Tanu lekko pokręcił głową i wzruszył ramionami.
- Potrzebuje naszej pomocy?
Tanu obrócił dłonią w prawo, a później w lewo.
- Nie natychmiastowej?
Samoańczyk skinął głową.
- Jesteśmy w bezpośrednim niebezpieczeństwie?
Tym razem Tanu zaprzeczył.
- Jak szybko wrócisz do zwykłej postaci?
Tanu zmarszczył czoło, a następnie uniósł dłoń z rozczapierzonymi palcami.
- Pięć minut? - upewnił się dziadek. Samoańczyk potwierdził.
Otworzyły się tylne drzwi domu. Do wnętrza wszedł Dale z Mendigiem.
- Co się dzieje? - spytał, próbując pojąć odmieniony wygląd Tanu. - Mendigo pojawił się
w stajni i mnie porwał.
- Mamy problem - wyjaśnił dziadek. - Mroczne wróżki zaatakowały Setha w ogrodzie.
Tanu zaczął żywo gestykulować z szeroko otwartymi oczami.
- Ciebie też zaatakowały mroczne wróżki? - zapytał Seth. Samoańczyk wycelował palec
w chłopca, gwałtownie kiwając głową.
- Zauważyłeś dziś coś niezwykłego u jakichś istot? - spytał dziadek Dale a.
- Nic w stylu mrocznych wróżek - odparł tamten.
- Dzwoniłem do Ruth. Będzie się ostrożnie zbliżać do domu. Ze Sfinksem wciąż nie mogę
się połączyć.
- Kiedy znów będzie miał stałą formę? - zapytał Dale, spoglądając na Tanu.
- Za parę minut.
- Mogę iść po wodę?
- Chyba wszystkim nam się przyda - stwierdził dziadek. Poszli do kuchni, gdzie Dale
rozlał chłodną wodę z lodówki do wysokich szklanek. Podczas gdy Seth pił, Tanu scalił się i
znowu był sobą. Szybkiej transformacji towarzyszyło krótkie syczenie.
- Przepraszam was za to - powiedział. - Nie wiem, czy dałbym radę uciec bez pomocy
eliksiru.
- Co się stało? - spytał spokojnie dziadek. Tanu wypił łyk wody.
- Zgodnie z planem rozglądaliśmy się za nowym domem dla pokojowych nypsików.
Sprawdzaliśmy tę sierpowatą łąkę niedaleko dawnej lokalizacji Zapomnianej Kaplicy.
Kojarzycie?
- Jasne - odparł Dale.
Dziadek kiwnął głową. i
- Ja też bym kojarzył, gdyby mi było wolno eksplorować okolicę - burknął Seth.
- Natrafiliśmy na sprzeczkę wróżek. Krążyły wokół siebie jak samoloty podczas walki
powietrznej. Niektóre były jasne, a inne ciemne. Z tego, co widzieliśmy, gdy tylko ciemne
dotykały ustami tych jasnych, ich blask natychmiast gasł i stawały się takie jak tamte. Ale jasne
wróżki nie odczarowywały mrocznych.
- Ile ich było? - spytał dziadek.
- Co najmniej trzydzieści. Z początku starcie wydawało się wyrównane, ale wkrótce
mrocznych wróżek zrobiło się trzy razy więcej. Uznaliśmy z Coulterem, że musimy to
powstrzymać, zanim wszystkie zostaną odmienione. On ma taki kryształ, od którego każdemu
kręci się w głowie. Miał nadzieję, że wprowadzi do bitwy dość zamieszania, żeby jasne wróżki
zdołały uciec. Kiedy tylko weszliśmy na polanę, mroczne zaprzestały walki i rzuciły się na nas.
Nie było czasu do namysłu. Coulter zawołał, żebym wypił eliksir gazowy. Hugo zasłonił nas
przed atakiem. Trafiły go jakąś mętną magią, od której zwiędła porastająca go trawa. Cały był w
czarnych śladach. Coulter wysoko uniósł kryształ i kazał Hugonowi uciekać do stodoły. To była
dobra decyzja, bo golem okazał się bezsilny wobec tylu malutkich wrogów. Hugo wykonał
polecenie, a wtedy wróżki obskoczyły Coultera. Kryształ zaburzał ich lot. Większość rozbiła się
o ziemię, ale kilka zdołało wylądować na Coulterze. Zaczęły go gryźć, a potem zniknął.
- Włożył rękawiczkę niewidkę? - zapytał Seth z nadzieją w głosie. - Nie - odparł Tanu. -
Po prostu zniknął. Kiedy wróżki rzuciły się na mnie, wypiłem eliksir. W porę zmieniłem się w
gaz. Były wściekłe, przelatywały przeze mnie, ostrzeliwały promieniami czerni, ale kiedy
zobaczyły, że to na nic, odleciały.
- Nie mogły zabić Coultera - stwierdził Dale. - Może są mroczne, ale wciąż obowiązują je
warunki traktatu. Znajdowaliście się na neutralnym gruncie. Mogłyby mu odebrać życie tylko
wtedy, gdyby on wcześniej zabił kogoś w Baśnioborze.
- Właśnie dlatego myślę, że nie zginął - powiedział Tanu. - Chyba rzuciły na niego jakąś
klątwę. Albo uczyniły go niewidzialnym, albo dokądś teleportowały. Zostałem tam i
przeczesałem teren, ale nie znalazłem żadnych dowodów na jego niewidzialność. Żadnych
wgnieceń na trawie w miejscach, gdzie mógłby stać lub leżeć. Gdyby tylko wydał jakiś dźwięk,
na pewno bym go usłyszał, a tam panowała cisza. Nic więcej nie wiem. Czym prędzej wróciłem
tutaj.
- Jesteś pewien, że Coulter również nie przybrał mrocznej postaci? - zapytał dziadek. - Po
prostu zniknął?
- Tak to widziałem. Może zmienił się w trawę, w komara albo w tlen. A może się
skurczył. Możliwe, że jakimś cudem tych mrocznych stworzeń nie obowiązują reguły i Coulter
nie istnieje już w żadnej postaci.
Dziadek westchnął i zwiesił głowę. Gdy znowu ją uniósł, wyglądał okropnie.
- Martwię się, że nie mogę dalej pełnić obowiązków opiekuna. Może jestem już za stary?
Straciłem do tego dryg? Pewnie powinienem złożyć rezygnację i poprosić Przymierze
Strażników o wyznaczenie kogoś na moje miejsce. Spotyka nas katastrofa za katastrofą, a cenę
mojej niekompetencji płacą najbliższe mi osoby.
- To nie twoja wina - pocieszał go Tanu, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Wiem, że jesteście
z Coulterem starymi przyjaciółmi.
- Nie proszę o współczucie - odparł dziadek. - Po prostu staram się być obiektywny. W
ciągu roku dwukrotnie zostałem pojmany. Za każdym razem rezerwat znalazł się na skraju
upadku. Być może jestem dla Baśnioboru i jego mieszkańców bardziej zawadą niż pomocą.
- Nie zawsze da się uniknąć skomplikowanych sytuacji - powiedział Dale. - Ale ty
potrafisz znieść trudności i wychodzisz z nich zwycięsko. Było tak już wcześniej i teraz też na
pewno będzie.
Dziadek pokręcił głową.
- Ostatnio nie rozwiązałem żadnego problemu. Gdyby nie to, że moje wnuki ryzykowały
życiem, wy wszyscy służyliście pomocą, a do tego mieliśmy mnóstwo szczęścia, Baśniobór
ległby już w gruzach.
Seth nigdy nie widział dziadka tak przygnębionego. Jak mu dodać otuchy?
- Za pierwszym razem to ja ściągnąłem kłopoty - odezwał się prędko. - A potem Vanessa
nas zdradziła. Ty nie zrobiłeś nic złego.
- A tym razem? - spytał dziadek spokojnym, smutnym głosem. - Nie tylko niechcący
puściłem twoją siostrę na niebezpieczną misję tysiące kilometrów stąd, ale na dodatek wysłałem
mojego najstarszego przyjaciela do grobu. Jak mogłem przeoczyć sygnały ostrzegawcze?
- Tylko wtedy stracisz zdolność dowodzenia, jeśli uwierzysz w takie bzdury - powiedział
łagodnie Tanu. - Nikt by tego nie przewidział. Myślisz, że Coulter albo ja tak beztrosko
podeszlibyśmy do wróżek, gdybyśmy przeczuwali niebezpieczeństwo? Nadeszły niespokojne
czasy. Baśniobór z rozmysłem atakują groźni wrogowie. Do tej pory sobie z nimi radziłeś, my
też. Zjechałem cały świat, ale nie znam nikogo, kto nadawałby się do opieki nad tym rezerwatem
bardziej niż ty, Stan.
- Popieram - odezwał się Dale. - Nie zapominaj, do kogo zapewne należałoby powołanie
nowego opiekuna, gdybyś ustąpił, nie wskazując następcy.
- Do Sfinksa? - domyślił się Seth.
- To on cieszy się największym zaufaniem wśród obrońców - przyznał dziadek.
- Coulter pewnie żyje - stwierdził Tanu. - Weź się w garść, Stan. Potrzebujemy dobrego
planu.
- Dziękuję wam, Tanu, Dale, Seth. - Dziadek zacisnął usta. Jego spojrzenie nabrało
hardego wyrazu. - Musimy zdobyć informacje. Ze Sfinksem nie można się skontaktować. Biorąc
pod uwagę, że znaleźliśmy się w wyjątkowych okolicznościach, chyba pora sprawdzić, co
jeszcze wie Vanessa.
Slaggo i Wursz prowadzili zatęchłym korytarzem lochu chudą człekokształtną postać,
która przypominała ptaka. Skuty więzień miał głowę jak mewa, a jego ciało pokrywały szare
wypadające pióra. Slaggo niósł pochodnię, obok zaś szedł dziadek, oświetlając całą trójkę
latarką. Kiedy snop światła zawędrował zbyt wysoko i błysnął ptakowatemu w czarne jak
paciorki oczy, tamten odchylił głowę, po czym wściekle zaskrzeczał. Wursz szarpnął za łańcuch
przymocowany do żelaznej obroży więźnia. Ptakowaty zatoczył się na bok. Dziadek wyłączył
latarkę.
- Gotowi? - pytał, zerkając na Tanu, Dale’a i babcię.
Tanu trzymał w rękach kajdany, Dale - pałkę, a babcia dzierżyła kuszę. Każde z nich
skinęło głową.
Dziadek otworzył przód Skrzyni Ciszy, ukazując pustą przestrzeń, w której mogła się
zmieścić jedna osoba. Goblińscy strażnicy wprowadzili ptakowatego więźnia do wnętrza.
Dziadek zamknął drzwi, a wtedy skrzynia obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Zebrani
zobaczyli identyczne drzwi po drugiej stronie. Stan je otworzył. W środku, ubrana w babciną
podomkę, stała Vanessa z lekkim uśmiechem na ustach. Światło latarki podkreślało jej szlachetne
rysy twarzy. Skóra kobiety była bledsza, niż kiedy Seth widział ją ostatnio, ale w ciemnych
oczach tlił się ogień. Chłopiec musiał przyznać, że wciąż była oszałamiająco piękna.
- Ile czasu minęło? - zapytała.
Wyszła ze skrzyni i wyciągnęła ręce przed siebie, żeby Tanu mógł ją zakuć w kajdany.
- Sześć tygodni - odparł dziadek.
- Gdzie moje zwierzęta?
- Część wypuściliśmy. Inne przekazaliśmy osobom, które potrafią się nimi opiekować.
Vanessa pokiwała głową, jakby usatysfakcjonowana tą odpowiedzią. Łagodny uśmiech
zmienił się w drwiący grymas.
- Niech zgadnę: Kendry już tu nie ma, a Baśniobór nawiedziła jakaś katastrofa.
Dziadkowie wymienili ostrożne spojrzenia.
- Skąd wiedziałaś? - spytała babcia.
Vanessa podniosła skute ręce wysoko nad głowę i wygięła plecy. Zamknęła oczy.
- Niektóre środki bezpieczeństwa stosowane przez Sfinksa są przewidywalne, kiedy już
się zrozumie, w jaki sposób działa. Podobnie spodziewałam się, że wbije mi nóż w plecy i
zamknie w tej żałosnej skrzyni.
- Jak to przewidziałaś? - zapytał dziadek.
Nie zginając kolan, Vanessa pochyliła się do przodu i dotknęła dłońmi ziemi u swych
stóp.
- Wypuściliście mnie ze skrzyni i macie strasznie poważne miny, więc na pewno pojawiły
się kłopoty. Rozważcie okoliczności. Sfinks nie może dopuścić, żeby odkryto jego tożsamość
jako przywódcy Stowarzyszenia Gwiazdy Wieczornej. Nawet bez mojego listu istnieje
wystarczająco dużo śladów jego intryg, żebyście w końcu sami nabrali podejrzeń. Udało mu się
zdobyć artefakt i uwolnić poprzedniego lokatora Skrzyni Ciszy. Ten rezerwat nie jest mu już
potrzebny. Wobec tego następnym krokiem powinno być zniszczenie Baśnioboru razem z wami
wszystkimi. Oczywiście z wyjątkiem Kendry, która bez wątpienia jeszcze mu się przyda. Na
pewno wymyślił dobrą wymówkę, żeby w porę ją stąd zabrać. Grozi wam potworne
niebezpieczeństwo. Zrozumcie, że kiedy Sfinks popełnia jakąś zbrodnię, likwiduje każdy dowód.
A potem na wszelki wypadek puszcza z dymem całą okolicę. - Vanessa zaczęła machać skutymi
rękami na boki i obracać się w biodrach. - Nie macie pojęcia, jak dobrze jest móc się rozciągnąć.
- Czy podejrzewasz, w jaki sposób chce zniszczyć Baśniobór? - zapytał dziadek.
Vanessa uniosła brew.
- Część strategii Sfinksa jest przewidywalna. Inne nie. Ale cokolwiek obmyślił, zapewne
nie da się tego powstrzymać. Baśniobór jest zgubiony. Chyba byłabym bezpieczniejsza,
gdybyście wsadzili mnie z powrotem do Skrzyni Ciszy.
- Nie martw się - odparła babcia. - Zrobimy to.
- Domyślam się, że nie w pełni pojmujesz obecne zagrożenie - zwróciła się Vanessa do
dziadka.
- Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się z czymś takim.
- Opowiedzcie. Może pomogę. Pracowałam dla Stowarzyszenia już jakiś czas.
Vanessa zaczęła dreptać w miejscu, wysoko podnosząc kolana.
- Stworzenia zamieszkujące Baśniobór stają się mroczne - powiedział dziadek. - Jak dotąd
najwyraźniejszą zmianę zaobserwowaliśmy u wróżek i nypsików. Istoty światłości przekształcają
się pod względem wyglądu i zachowania w stworzenia mroku. Nie chodzi tu o upadłe wróżki,
które zostają diablikami. Widzieliśmy, jak owijają się cieniem i używają magii, żeby niszczyć i
szkodzić, zamiast odżywiać i upiększać.
- I ten stan się rozprzestrzenia? - zapytała Vanessa, cały czas szybko poruszając nogami.
- Jak magiczna zaraza - odparł dziadek. - Co gorsza, mroczne wróżki mogą przekraczać te
same granice co jasne, na przykład barierę wokół ogrodu.
Na twarzy kobiety pojawił się wyraz podziwu.
- Nikt tak jak Sfinks nie wymyśli nowych sposobów na wyniszczenie rezerwatów. Nigdy
nie słyszałam o pladze podobnej do tej, którą opisujesz. Niech zgadnę: choć mu nie ufasz, i tak
zwróciłeś się do niego o pomoc, ale nie masz odzewu.
Dziadek kiwnął głową.
- Nie odpowiada, ponieważ spodziewa się, że wkrótce zginiesz. Masz dwie możliwości:
porzucić rezerwat albo usiłować obmyślić sposób walki z tą zarazą, ponieść klęskę i wtedy
opuścić rezerwat. Obstawiam, że wybierzesz tę drugą drogę.
- Opuszczenie Baśnioboru nie wchodzi w grę - oświadczył dziadek. - Najpierw zrobimy
wszystko, żeby go uratować. A już na pewno musimy odkryć pochodzenie tej plagi, tak by nie
powtórzyła się gdzie indziej.
Vanessa przestała biec w miejscu. Lekko dyszała.
- Bez względu na to, czy uratowanie Baśnioboru jest możliwe, zbadanie charakteru zarazy
ma sens. Są jakieś poszlaki?
- Jeszcze nie - odrzekł dziadek. - Dopiero dziś zrozumieliśmy, jak dynamicznie się
rozprzestrzenia.
- Mogłabym pomóc, gdybyście mi pozwolili - zaproponowała kobieta. - Magiczne istoty
to moja specjalność.
- A także sterowanie ludźmi w czasie snu - przypomniała babcia.
- Możecie postawić straż - zasugerowała Vanessa.
- Zanim otworzyliśmy skrzynię, ustaliliśmy, że do niej wrócisz - powiedział dziadek.
- W porządku. Kiedy wszystko inne zawiedzie i zmienicie zdanie, to wiecie, gdzie mnie
szukać - odparła Vanessa. - Szczerze mówiąc, w Skrzyni Ciszy wcale nie jest tak źle jak
myślałam. Gdy stoi się tam przez jakiś czas w ciemności, wpada się w trans. To nie jest
całkowity sen, ale człowiek się wyłącza, zupełnie traci poczucie czasu. Nie czułam głodu ani
pragnienia… chociaż teraz chętnie bym się napiła.
- Czy potrafisz przedstawić twarde dowody na to, że Sfinks jest zdrajcą? - zapytała
babcia.
- Będzie o nie trudno. Znam imiona innych zdrajców. Nie tylko ja infiltrowałam bractwo
Rycerzy Świtu. Znam też pewien sekret, od którego mózg by wam eksplodował. Ale oczywiście
wyjawię tego typu informacje wyłącznie w zamian za wolność. Na marginesie, gdzie jest
Kendra? - spytała niby od niechcenia.
- Pomaga w tajnej misji - wyjaśnił dziadek.
Vanessa parsknęła śmiechem.
- Tak prędko wziął się za zdobycie kolejnego artefaktu?
- Nic nie mówiłem o…
Kobieta przerwała mu jeszcze głośniejszym wybuchem śmiechu.
- Jasne. - Zachichotała. - Kendra wcale nie jest w Arizonie albo w Australii. Mimo to aż
trudno uwierzyć, że po tylu latach Sfinks stracił cierpliwość i rzucił się do finiszu na złamanie
karku. Wiadomo, kto z nią pojechał?
- Dość już jej powiedzieliśmy! - odezwała się babcia.
- W porządku - odrzekła Vanessa. - Radźcie sobie ze Sfinksem. I z zarazą. I już widzę, jak
Kendra wróci żywa.
Weszła z powrotem do Skrzyni Ciszy i przyglądała im się zadowolona z siebie.
- A tobie życzę powodzenia w wydostaniu się stąd - odparła babcia. Gdy zatrzaskiwała
drzwi skrzyni, Vanessa szeroko otworzyła oczy. Babcia odwróciła się do pozostałych. - Nie
pozwolę, żeby zrobiła z nas zakładników naszych lęków.
- Kiedyś możemy potrzebować jej pomocy - powiedział dziadek.
Skrzynia Ciszy się obróciła, a wtedy babcia znów ją otworzyła. Slaggo i Wursz
wyprowadzili ptakowatego więźnia.
- Jestem gotowa pracować dwa razy ciężej, byleby tego uniknąć - odparła.
- Nie mamy kontaktu z Warrenem, więc informacje o potencjalnych zdrajcach i tak w
najbliższym czasie nie pomogą Kendrze - stwierdził dziadek. - Vanessa nie potrafi dowieść, że
Sfinks stoi na czele Stowarzyszenia. Poza tym wszystko wskazuje na to, że podobnie jak my
mogłaby tylko zgadywać, jak walczyć z zarazą. Chyba na razie nie musimy jej więcej
przepytywać.
- Co teraz? - zapytał Seth.
- Trzeba ustalić, jak zaczęła się plaga - rzekł dziadek - żeby odkryć, jak ją powstrzymać.
Rozdział VII
Zaginiona Góra
Pusta droga gruntowa ciągnęła się przed Kendrą ku horyzontowi i znikała w rozedrganym
blasku gorącego powietrza. Pustynny krajobraz kołysał się, kiedy pikap podskakiwał na
powierzchni nierównej jak tarka. Wokół rozciągała się surowa okolica - pofałdowane równiny
były poprzecinane kamienistymi wąwozami oraz płaskowyżami z litej skały. Z kratek
wentylacyjnych w desce rozdzielczej buchało ciepławe powietrze, które za nic nie chciało się
ochłodzić.
Nie trzymali się cały czas dróg. Przez wiele kilometrów pokonywali bezdroża, by dotrzeć
do odosobnionego, ukrytego celu wyprawy. Podróżny nie trafi do Zaginionej Góry, kierując się
wskazówkami dla kierowców pobranymi z internetu.
Samochód prowadził milczący Indianin Nawaho o ziemistej cerze. Był chyba po
pięćdziesiątce. Nosił biały, nieskazitelnie czysty kapelusz kowbojski oraz sznurową krawatkę.
Kendra próbowała wciągnąć go w rozmowę - odpowiadał na wszystkie bezpośrednio zadane
pytania, ale nigdy nie rozwijał myśli ani sam o nic nie pytał. Nazywał się Neil. Raz był żonaty,
przez niecały rok. Nie miał dzieci. Pracował w Zaginionej Górze, odkąd był nastolatkiem.
Zgadzał się, że dzień jest gorący.
Warren, Dougan i Gavin leżeli na platformie pikapa wraz z bagażami. Kapelusze
osłaniały ich twarze od słońca. Wystarczyło, żeby Kendra przypomniała sobie, że jadą w pyle i
upale, aby zdusić w sobie wszelkie pretensje wobec kiepskiej klimatyzacji w aucie.
- Już niedaleko - odezwał się Neil.
Były to jego pierwsze spontanicznie wymówione słowa od czasu, gdy na małym lotnisku
we Flagstaff powiedział: „Wezmę twoją walizkę”.
Kendra nachyliła się do przodu. Szukała jakiegoś charakterystycznego punktu pośród
spalonego słońcem pyłu i turkusowej bylicy. Jedynym, co zwróciło jej uwagę, był niski płot z
trzech linii drutu kolczastego, który właśnie zamajaczył na horyzoncie. Ciągnął się w obie strony
jak okiem sięgnąć. Drogę przecinała zniszczona drewniana brama. Zawieszono na niej wyblakły
znak „Wstęp wzbroniony”. Białe litery wymalowano na czerwonym tle.
- Nie widzę tu nic poza płotem - powiedziała Kendra.
Neil spojrzał na dziewczynkę. Tak bardzo mrużył oczy, że wydawały się zamknięte.
- Widzisz płot?
- Jasne. Z drutu kolczastego. Czy on kogokolwiek powstrzymuje?
- Jeżdżę tą drogą od trzydziestu lat - rzekł Neil - a i tak nie widzę płotu, dopóki go nie
minę. Mocne zaklęcie dekoncentrujące. Muszę się skupić na drodze. Zawsze jest ciężko. Walczę
z ochotą, żeby zawrócić, chociaż dokładnie wiem, dokąd jadę.
- Aha - powiedziała Kendra.
Nie powinna zdradzać, że czary dekoncentrujące nie mają na nią wpływu, ale nie przyszło
jej do głowy żadne wytłumaczenie tego, że z łatwością zobaczyła płot. Widziała go wyraźnie:
trzy równoległe linie drutu kolczastego przymocowanego do wąskich zardzewiałych słupków.
Pikap dotarł do bramy. Neil zatrzymał wóz, wysiadł, otworzył ją, wsiadł z powrotem, a
następnie znów ruszył naprzód. Gdy tylko auto minęło linię ogrodzenia, pojawiła się przed nimi
góra stołowa. Tak bardzo dominowała nad okolicznym krajobrazem, że Kendra nie mogła pojąć,
jakim cudem nie zauważyła jej aż do tej pory. Płaskowyż nie tylko był ogromny, lecz także
przedstawiał się imponująco - jego strome zbocza barwiły pasy bieli, żółci, pomarańczu i
czerwieni.
- Witajcie w Zaginionej Górze - powiedział Neil, znów zatrzymując pojazd.
- Ja to zrobię! - zawołał Warren, gdy Indianin otworzył drzwi, żeby znowu wysiąść.
Podbiegł i zamknął bramę. Po chwili z powrotem wskoczył na platformę pikapa, a Neil
zatrzasnął drzwi.
Kendra zaczęła dostrzegać, że olbrzymi płaskowyż to niejedyne urozmaicenie krajobrazu
po tej stronie płotu. Nagle pełno było wysokich kaktusów saguaro z zaokrąglonymi ramionami
wycelowanymi w niebo. Między nimi rosły drzewa Jozuego. Ich powyginane konary wykręcały
się w niewiarygodne kształty.
- Jeszcze minutę temu nie było takich kaktusów - powiedziała Kendra.
Neil pokręcił głową.
- Takich nie. Mamy tu różnorodny las.
Pikap przyspieszył. Zaczęła się utwardzona droga. Asfalt był tak ciemny, jakby niedawno
go położono.
- To jest właśnie ta zaginiona góra? - spytała Kendra, patrząc na płaskowyż.
- Góra stołowa, która zniknęła, gdy powstała ta ostoja. Tutaj nazywamy ją Malowaną
Górą. Prawie nikt o tym nie wie, ale Nawahowie między innymi dlatego otrzymali największy
rezerwat w całym kraju, żeby ukryć to uświęcone miejsce.
- Czy Nawahowie są tu opiekunami?
- Nie tylko. Jesteśmy tu nowi w porównaniu z ludem Pueblo.
- Rezerwat jest tu od dawna? - spytała Kendra.
W końcu jej się udało. Neil się rozkręcił!
- To najstarszy rezerwat na kontynencie, założony setki lat przed europejską kolonizacją.
Na początku kierowali nim przedstawiciele starożytnej rasy, którą ludzie z zewnątrz nazywali
Anasazi. Rezerwat założył perski mag. Chciał, żeby to miejsce pozostało tajemnicą. W tamtych
czasach po drugiej stronie Atlantyku nikt nie wiedział o tej ziemi. Cały czas nieźle sobie radzimy
z tym, żeby nie znaleźć się na mapach.
- Malowanej Góry nie widać zza płotu? - zapytała Kendra.
- Nawet z satelity - oświadczył z dumą Neil. - Ten rezerwat to odwrotność fatamorgany.
Nie widać nas, chociaż naprawdę tu jesteśmy.
Dziewczynka zauważyła wróżki fruwające pośród kaktusów. Część była jasna, ze
skrzydłami motyli lub ważek, ale większość odznaczała się bardziej ziemistymi barwami - a
często również łuskami, kolcami lub pancerzykami ochronnymi. Ich skrzydła przypominały
Kendrze żuki i szarańcze. Jedna brązowa puszysta wróżka poruszała nawet skórzastymi
skrzydłami nietoperza.
Gdy pikap wyjechał zza zakrętu, pojawiły się nowe gatunki kaktusów. Niektóre miały
liście niczym miecze, inne - długie i wiotkie ramiona, a jeszcze inne - czerwonawe kolce. Uwagę
Kendry zwrócił duży królik o krótkich rozgałęzionych rogach. Siedział obok kępy okrągłych
kaktusów i ruszając nosem, węszył w powietrzu.
- Ten zając ma rogi! - zawołała dziewczynka.
- To szakalop - odrzekł Neil. - Przynoszą szczęście. - Zerknął na Kendrę, nie obracając
głowy. - Piłaś dziś mleko?
- Warren ma jakieś masło o takim samym działaniu - powiedziała wymijająco.
Warren rzeczywiście dysponował taką substancją, wytwarzaną z mleka olbrzymiego
morsa żyjącego w rezerwacie na Grenlandii. Nawet zjadł go trochę dzisiaj, żeby widzieć
magiczne istoty Zaginionej Góry. Kendra nie wspomniała tylko o tym, że z nią się nie podzielił,
ponieważ nie potrzebowała już mleka do oglądania prawdziwej postaci zaczarowanych stworzeń.
Pikap wjechał na szczyt wzniesienia, a wtedy wyłoniły się główne zabudowania
Zaginionej Góry. Kendra najpierw spostrzegła ogromny kompleks puebla. Wyglądał jak
dwadzieścia parę sprytnie zestawionych sześciennych domów z suszonej cegły. Miały ciemne
okna bez szyb. Z czerwonawobrązowych ścian wystawały drewniane belki. Obok stała biała
hacjenda z dachem pokrytym czerwoną dachówką, zbudowana na planie podkowy. Wyglądała na
znacznie nowszą niż pueblo. Górowała nad nią wieża ciśnień ustawiona na długich palach.
Po drugiej sfronie pustej przestrzeni znajdowały się dwie inne budowle. Jedną z nich była
olbrzymia drewniana konstrukcja z łukowatym dachem z aluminium. Choć w okolicy nie było
pasa startowego, Kendra zastanawiała się, czy to nie jest hangar. Druga budowla to niewysoka
struktura przykryta kopułą osłaniającą spory obszar. Z dużego otworu tuż nad ziemią wystawał
olbrzymi czarny łeb krowy jeszcze większej niż Wiola. Krowa żuła siano z wielkiego koryta.
Widok gigantycznej głowy na poziomie gruntu oznaczał, że1 pod kopułą musi się znajdować
głęboki dół, w którym mieszka to olbrzymie zwierzę.
Auto podążało krętą drogą, a w końcu zatrzymało się na placu przed hacjendą wyłożonym
płytkami. Zanim Neil zdążył zgasić silnik, otworzyły się drzwi frontowe budynku. Na progu
pojawiła się niewysoka Indianka. Srebrne włosy splotła w kok, na ramionach zaś nosiła barwną
chustę. Choć jej miedzianą skórę pokrywały zmarszczki, maszerowała energicznym krokiem, a
oczy miała pełne życia.
Za nią wyłoniło się kilka innych osób. Brzuchaty mężczyzna o wąskich ramionach,
długich kończynach oraz gęstych siwych wąsach szedł obok smukłej Indianki o szerokiej szczęce
i wydatnych kościach policzkowych. Za nimi wyszła z kolei piegowata kobieta z krótkimi
brązowymi włosami. Pchała przed sobą wózek z pulchnym Meksykaninem o okrągłej twarzy.
Kendra wysiadła z auta, a Warren, Dougan i Gavin zeskoczyli z platformy.
- Witajcie w Zaginionej Górze - odezwała się starsza kobieta z siwym kokiem. -
Nazywam się Rosa, jestem opiekunką tego rezerwatu. Cieszymy się z waszej wizyty.
Wszyscy się przedstawili. Młodsza wysoka kobieta to Mara, córka Rosy. Milczała.
Tyczkowaty wąsacz nazywał się Hal. Kobieta pchająca wózek miała na imię Tammy i wyglądało
na to, że zna się z Douganem. Facet na wózku to Javier. Nie miał jednej nogi, a druga była
unieruchomiona szyną.
Postanowiono, że Warren i Dougan porozmawiają z Rosą, Tammy i Javierem w
hacjendzie. Neil oraz Mara pomogli mężczyznom zanieść bagaże do domu, więc Kendra oraz
Gavin zostali sami z Halem, który mial ich oprowadzić po rezerwacie.
- To ci dopiero! - rzekł Hal, kiedy reszta zniknęła z zasięgu wzroku. - Niebo wali się nam
na głowy, a oni przysyłają parę nastolatków. Bez obrazy. W Zaginionej Górze człowiek o
sprawnym umyśle na samym początku uczy się, że pozory mylą.
- K…k…kto zginął? - zapytał Gavin.
Hal uniósł brwi.
- Skoro wam nie powiedzieli, to chyba ja też nie powinienem.
- Czy Javier został ranny w tym samym czasie? - zastanawiał się nastolatek.
- Podobno - odparł Hal, zahaczając kciuki o szlufki dżinsów.
Dzięki temu Kendra zwróciła uwagę na jego ciężką srebrną sprzączkę z dostojnym
łosiem.
- Gorąco dziś - powiedziała.
- Skoro tak uważasz - odrzekł Hal. - Zaczęła się pora deszczowa. W tym tygodniu padało
przez dwie noce. Od lipca ochłodziło się o parę stopni.
- C…co nam pan pokaże? - spytał Gavin.
- Co tylko chcecie. - Hal uśmiechnął się, błyskając złotym zębem. - Czujcie się jak
ważniaki, bo możecie skończyć jako sztywniaki. Boże broń.
- W…w…wie pan, po co przyjechaliśmy? - zapytał chłopak.
- Nie moja sprawa. Pewnie przez jakąś głupotę na Malowanej Górze. I to niebezpieczną,
sądząc po Javierze. Ja tam się nie wtrącam.
- Czy Tam my pracowała razem z Javierem i tym kimś, kto zginął? - spytała Kendra.
- Zgadza się - potwierdził Hal. - Wszystko się pokiełbasiło, więc wezwali kawalerię.
Byliście już kiedyś w takim rezerwacie?
Gavin kiwnął głową. - Tak - powiedziała Kendra. - No to pewno już wiecie, po co ta
krowa. - Mężczyzna ruchem głowy wskazał budynek z kopułą. - Wołamy ją Mazy. Ostatnio jest
trochę niespokojna, więc się do niej nie zbliżajcie, zwłaszcza kiedy je. Niektórzy mieszkają w
pueblu, ale wy dostaniecie pokoje w domu. Będziecie wdzięczni, jak tylko poczujecie ciąg od
wentylatorów.
- A ten budynek, który wygląda jak hangar? - zapytała Kendra.
- To muzeum - odparł Hal. - Zdaje się, że jedyne w swoim rodzaju. Zostawimy je na
koniec.
Podniósł plastikowe wiadro z przykrywką i metalową rączką, a potem wrzucił je na
platformę pikapa, którym przyjechał Neil. Wyciągnął z kieszeni kluczyki, żeby otworzyć drzwi.
- Przejedziemy się - powiedział. - Wszyscy zmieścimy się z przodu.
Kendra wspięła się do kabiny i usiadła pośrodku. Hal obszedł auto, żeby wsiąść od strony
kierowcy. Złapał za kierownicę, a następnie podciągnął się do wnętrza.
- Miło i przytulnie - skomentował, przekręcając kluczyk w stacyjce. Zerknął na Kendrę i
Gavina. - Nie mówcie, że jesteście zakochani!
Oboje pospiesznie pokręcili głowami.
- Nie protestujcie już tak bardzo - zaśmiał się, wycofując auto. Potem ruszył drogą
gruntową. - Wiem, na pewno myślicie, że jeżeli nie liczyć budynków i Malowanej Góry,
kompletnie nic tu nie ma. Ale zdziwicie się, ile tu ukrytych źródeł, wąwozów, labiryntów z
piaskowca. Nie mówiąc o tym, że najwięcej dzieje się pod ziemią.
- Jaskinie? - spytał Gavin.
- I to jakie! - zawołał Hal. - W niektórych komnatach zmieściłoby się boisko futbolowe i
jeszcze zostałoby trochę miejsca.
Mamy tutaj aż siedem skomplikowanych systemów jaskiń, w sumie ciągną się one przez
setki kilometrów. Myślę, że pewnego dnia odkryjemy, że wszystkie się łączą. Gdyby wpuścić tu
ludzi, to byłaby światowa mekka grotołazów. Oczywiście, jak się pewnie domyślacie, nigdy nie
wiadomo, na co można się tam natknąć. Lepiej zostać na powierzchni, podziwiać wspaniałe
wąwozy i pierwszorzędne pagórki.
- Jakie istoty mieszkają w jaskiniach? - spytała Kendra.
- Nie chcę się tym interesować. Jasne, któregoś dnia kopnę w kalendarz, ale to nie
ciekawość mnie wykończy. Zresztą wcale nie trzeba tam zaglądać, żeby wiedzieć, że roi się w
nich od najprzeróżniejszych straszydeł, jakie tylko gnębiły ludzkość od początku świata. No,
zaczynamy zwiedzanie. Patrzcie przed siebie.
Gdy wyjechali zza urwistej skały, ich oczom ukazała się stara hiszpańska misja z
pojedynczą dzwonnicą. Brązowe ściany budynku wznosiły się i opadały łagodnymi krzywiznami.
Pikap zajechał od tyłu, gdzie znajdował się cmentarz otoczony niskim murkiem.
Hal zatrzymał auto.
- Ta misja oraz pueblo to najstarsze budynki na naszym terenie - powiedział. - Park
sztywnych to jeden z najciekawszych punktów. Mieści się tu nie tylko największa kolekcja
zombi na świecie, ale do tego jedna z najstarszych! - Otworzył drzwi wozu i zeskoczył na ziemię.
Kendra zerknęła na Gavina, żeby sprawdzić, jak zareagował na tę wiadomość, ale chłopak
też już wysiadał. Od strony cmentarza dobiegał brzęk wielu dzwonków.
- Zombi? - zapytała Kendra z niedowierzaniem. Wysunęła się z kabiny, zeskoczyła i
tupnęła stopami o grunt. - W sensie: martwi ludzie?
- Nie ludzie - uściślił Hal. - Nie tacy jak ty i ja. - Wziął plastikowe wiadro z platformy
pikapa. - Zombi mają mózgi nie większe niż pijawka. I są mniej więcej równie ludzkie.
- Czy to bezpieczne? - upewniała się Kendra.
Mężczyzna podprowadził ich do małej żelaznej furtki w murze cmentarza.
- Zombi mają tylko jeden popęd: głód. Wystarczy go zaspokoić, a stają się niezbyt
groźne. Mamy tu najlepszy system, o jakim w życiu słyszałem.
Kendra weszła za Halem i Gavinem przez furtkę na teren cmentarza. Nagrobki nie
okazały się zbytkowne. Wszystkie były małe, stare, białe jak kość, a przy tym tak wytarte, że
tylko tu i ówdzie z trudem dało się odczytać pojedyncze litery czy cyfry. Przy każdym grobie na
niewysokiej tyczce ze sznurkiem zamocowano dzwonek. Sznurki znikały pod ziemią. Spośród
niemal dwustu dzwonków na cmentarzu w tej chwili dzwoniło co najmniej trzydzieści.
- Trochę z tym było roboty - powiedział Hal. - Nieźle wytresowali te zombiaki. Jeszcze tu
wtedy nie pracowałem. Kiedy truposze robią się głodne, dzwonią. Gdy już sobie trochę
podzwonią, to przynosimy im miazgę. - Uniósł wiadro. - Tak długo, jak je karmimy, siedzą
spokojnie.
Hal podszedł do najbliższego brzęczącego dzwonka. Przykucnął, uniósł przezroczystą
rurkę, która znikała w ziemi, i wyciągnął z niej korek. Z tylnej kieszeni wyjął lejek.
- Możesz potrzymać? - zwrócił się do Gavina.
Gavin przytrzymał lejek w rurce, a Hal zdjął wieko z wiadra i zaczął wlewać maziowaty
czerwony płyn. Kendra odwróciła wzrok, kiedy brylasta zawiesina popłynęła w dół. Mężczyzna
przestał nalewać, zatkał rurkę i ruszył do kolejnego rozkołysanego dzwonka. Dziewczynka
zauważyła, że ten poprzedni przestał dzwonić.
- Co by było, jeśli przestalibyście je karmić? - zainteresował się Gavin, gdy wetknął lejek
w następną rurkę.
- Chyba się domyślasz - odrzekł Hal, nalewając obrzydliwą maź. - Głód by narastał, aż w
końcu zombi wylazłyby na powierzchnię i same zaczęły szukać pożywienia.
- A dlaczego ich nie nakarmić do syta, a potem odkopać i spalić? - zapytała Kendra.
- To nie byłoby zbyt humanitarne - skarcił ją Hal, przechodząc do kolejnego grobu. -
Może nie rozumiesz. Zombi, w przeciwieństwie do niektórych nieumarłych, nie mają ludzkiej
iskry. Ukrócenie cierpień człowieka uwięzionego w takiej postaci mógłbym uznać za akt litości.
Ale zombi jest pozbawione człowieczeństwa. Zombi to coś innego. Zagrożony gatunek, mówiąc
szczerze. Ani ładny, ani uroczy. Niezbyt bystry i niezbyt prędki. To wytrwałe drapieżniki, w
pewnych okolicznościach zabójcze, ale słabo potrafiące się bronić. Znaleźliśmy sposób
zaspokojenia ich żądzy, który nikomu nie robi krzywdy, a jednocześnie pozwala nam chronić ten
gatunek, więc go wykorzystujemy, nawet jeśli jest mało apetyczny. Niewiele się różnimy od
ekologów ratujących od wyginięcia brzydkie nietoperze, pająki albo komary. Nasze rezerwaty
istnieją po to, żeby otaczać opieką wszystkie magiczne istoty, i piękne, i wstrętne.
- To chyba ma sens - przyznała Kendra. - Mogę poczekać w samochodzie?
- Jak sobie życzysz - odparł Hal, po czym rzucił jej kluczyki.
Odbiły się od jej palców i upadły na suchy grunt obok jednej z rurek. Po chwili wahania
dziewczynka porwała je z ziemi. Potem wybiegła z cmentarza.
Idąc do wozu, przez chwilę pomyślała, że chętnie zamieniłaby się miejscami z bratem. W
raju według Setha karmienie podziemnych zombi krwistą miazgą to pewnie najlepsza rozrywka.
Ona z kolei z milą chęcią spędziłaby trochę czasu z dziadkami, poczytała stare dzienniki i
wyspała się w znajomym łóżku.
W kabinie rozkręciła klimatyzację, ciepławy powiew ze wszystkich wylotów skierowała
wprost na siebie. Okazało się to tylko odrobinę skuteczniejsze niż chłodzenie się przy pomocy
suszarki do włosów. Wyobraziła sobie, że ucieka w upale przed hordą wygłodniałych zombi, w
końcu dostaje udaru, pada na ziemię i daje się pożreć. Potem w myślach zobaczyła, jak Hal
wygłasza poruszającą mowę na jej pogrzebie, w której wyjaśnia, że śmierć Kendry stanowiła
piękną ofiarę, pozwalającą, aby szlachetne zombi żyły dalej i zachwycały członków przyszłych
pokoleń, bezmyślnie próbując ich zjeść. Przy jej farcie to było absolutnie możliwe.
W końcu Hal i Gavin wrócili z cmentarza. Hal wstawił wiadro na tył wozu, a następnie
usiadł za kierownicą.
- Zeszła niemal cała miazga - powiedział. - Na szczęście zwykle biorę więcej, niż trzeba.
Dwadzieścia dzwonków to już jest ruchliwy dzień. Trzydzieści dwa to prawie rekord.
- D…d…d…d…dokąd teraz? - zapytał Gavin.
Kendra zauważyła, że kiedy się jąka, jedną dłoń zaciska w pięść.
- Zaliczymy parę punktów, a potem wrócimy do muzeum - powiedział Hal.
Zawiózł ich do starego młyna z przykrytą studnią. Później pokazał nawadniane pola,
gdzie grupka mężczyzn i kobiet w pocie czoła uprawiała kukurydzę oraz inne rośliny. Wskazał
też nieckowate zagłębienie w ziemi, gdzie podobno uderzył meteor, a także obwiózł wokół
olbrzymiego drzewa Jozuego liczącego kilkaset gałęzi. W końcu znów zobaczyli hacjendę i
kompleks puebla. Hal zatrzymał auto przed muzeum.
Kendra z Gavinem podeszli za nim do niewielkich drzwi, które znajdowały się tuż obok
większych wrót umieszczonych na rolkach. Hal je otworzył i weszli do środka. Hangar był
jednym ogromnym pomieszczeniem. Przez wysokie okna wpadało światło dzienne. Mężczyzna
włączył lampy, by rozproszyć pozostałe cienie.
- Witajcie w Muzeum Historii Nienaturalnej - powiedział. - To największa na świecie
kolekcja wolno stojących szkieletów magicznych istot oraz innych pokrewnych eksponatów.
Tuż przed Kendrą stał humanoidalny szkielet dwa razy wyższy od człowieka. Czaszka
zwężała się w ścięty szpic i miała trzy oczodoły ułożone w trójkąt. Tabliczka z brązu
informowała, że to tryklop mezopotamski.
Za nim ulokowano wiele innych. Były tam kości konia połączone z ludzkim torsem
zamiast końskiego karku i łba, szkielet ogra ustawiony tak, jakby walczył z dziewięcioma
szkieletami karłów, krowi łeb wielkości przyczepy kempingowej, delikatne szkieleciki wróżek
zawieszone na drucikach, a także gigantyczny człekokształtny szkielet z zakrzywionymi kłami
oraz nieproporcjonalnie grubymi kośćmi. Ten ostatni miał rozmiary połowy wysokiej hali.
Kendra zauważyła również inne egzotyczne eksponaty. Na hakach wisiała ogromna
łuskowata skóra, sucha i wiotka, najwyraźniej zrzucona przez istotę o czterech kończynach i
wężowym ciele. W szklanej gablocie znajdowała się jaskrawa kolekcja skorupek jaj. Niektóre
były wielkie, a inne - malutkie. Wzdłuż całej jednej ściany umieszczono przedziwne bronie oraz
zbroje. Nad wejściem sterczały gigantyczne złote rogi.
Mimo mnogości ciekawych okazów Gavin natychmiast ruszył w kierunku niewątpliwej
głównej atrakcji. Kendra z Halem podreptali za nim. Dogonili go, gdy stanął na środku
pomieszczenia i podparł się pod boki.
Czwartą część powierzchni hali zajmował szkielet olbrzymiego smoka otoczony kolistą
barierką. Kendra przyglądała się długim smukłym kościom skrzydeł, ostrym pazurom na czterech
stopach, kręgom wijącego się ogona i eleganckiej szyi, a także groźni nym zębom w potężnej
rogatej czaszce. Mleczne kości były półprzezroczyste, jakby wykonane z kwarcu albo mlecznego
szkła. Nadawało to szkieletowi eterycznego wyglądu.
- Kto śmiał wystawić na pokaz prawdziwe kości smoka? - syknął Gavin przez zaciśnięte
zęby.
- Zgadza się, prawdziwe - rzekł Hal. - W przeciwieństwie do pewnych okazów, które są
rekonstrukcjami i w ogóle, to jest pełny, oryginalny szkielet smoka. Nigdzie indziej takiego nie
znajdziecie.
- Kto to zrobił? - powtórzył Gavin. Oczy mu płonęły.
Hal w końcu zauważył, że chłopak się zdenerwował.
- Tuż przed tobą jest tabliczka.
Wściekły Gavin pewnym krokiem pomaszerował przed siebie, żeby przeczytać napis na
brązowej płycie przymocowanej do barierki.
Chłopak tak mocno ścisnął barierkę, że na dłoniach zarysowały się ścięgna. Wziął
rozedrgany oddech, a potem obrócił się gwałtownie. Ciało miał spięte i łypał na Hala w taki
sposób, jakby zaraz zamierzał go uderzyć.
- Czy nikt wam nigdy nie powiedział, że szczątki smoka są święte?
Niewzruszony Hal odwzajemnił spojrzenie.
- Łączy cię ze smokami szczególna więź?
Gavin spuścił wzrok i rozluźnił mięśnie. Po chwili odezwał się spokojniejszym głosem:
- M…mój tata z nimi pracował.
- Nie gadaj! - mruknął Hal z podziwem. - Niewielu ma wystarczająco silny charakter do
takiej roboty. Mogę zapytać, jak się nazywał?
- Charlie Rose. - Gavin nie podniósł wzroku.
- Twój ojciec to Chuck Rose?! - wydyszał mężczyzna. - Od czasów samego Pattona tylko
jego jednego można by nazwać poskramiaczem smoków! Nie wiedziałem, że Chuck miał syna!
Chociaż w sumie zawsze był deczko skryty. Co tam u twojego staruszka?
- Nie żyje.
Twarz Hala posmutniała.
- Aha. Nie doszły mnie wieści. Przykro mi, naprawdę. Nic dziwnego, że widok smoczego
szkieletu tak cię rozdrażnił.
- Tata ciężko pracował, żeby chronić smoki - powiedział Gavin, w końcu podnosząc
wzrok. - Ich dobro było dla niego priorytetem. Wiele mnie o nich nauczył. O Pattonie Burgessie
nie słyszałem zbyt wiele.
- Patton to już historia. Zmarł ponad sześćdziesiąt lat temu. To zrozumiałe, że twój ojciec
niewiele o nim wspominał. Miłośnicy smoków najchętniej unikają tego tematu. Plotka, co
prawda nigdy niepotwierdzona, głosi, że Patton był ostatnim śmiertelnikiem, który zgładził
dorosłego smoka.
Kendra usiłowała zachować opanowany wyraz twarzy. Gdyby zdradziła, co wie o
Pattonie Burgessie, powiązałoby ją to z Baśnioborem. Lepiej udawać, że nigdy o nim nie
słyszała.
- Zgładził dorosłego smoka? - spytał Gavin z uśmiechem. Najwyraźniej w ogóle w to nie
wierzył. - Czy twierdził, że zabił właśnie tego?
- Jak opowiadał mi dziadek, a miał okazję poznać Pattona, on nigdy nie twierdził, że zabił
smoka. Tak naprawdę to wręcz przeciwnie. Mówił, że trafił na Ranticusa, śledząc podejrzanych
handlarzy, którzy grabili jego narządy i sprzedawali je po kawałku.
- Ranticus należał do dwudziestki zaginionych smoków - powiedział Gavin. - Ta
mniejszość nie chciała się schronić w rezerwatach.
- Wystawiając go na pokaz, nie mamy złych intencji - odrzekł Hal. - Jak już, to
okazujemy mu szacunek. Zachowujemy, co się da. Przecież nie liczymy sobie za bilety.
Gavin pokiwał głową.
- Z p…p…powodu mojego taty smoki znaczą dla mnie więcej niż wszystkie inne istoty.
Przepraszam, jeśli zachowałem się niewłaściwie.
- Nie ma sprawy. Przykro mi, że nie znałem twojej historii. Na pewno inaczej bym to
rozegrał.
- Na przykład by mnie pan tu nie przyprowadził? - zapytał Gavin.
- Masz mnie.
- Te kości są piękne - odezwała się Kendra, ponownie koncentrując się na fantastycznym
szkielecie.
- Nie przychodzi mi do głowy nic, co byłoby lżejsze i mocniejsze zarazem - powiedział
Hal.
Gavin również spojrzał na eksponat.
- Mogą je unicestwić tylko inne smoki. Czas i żywioły nie mają szans.
Przez kilka minut w milczeniu podziwiali szczątki. Kendrze wydawało się, że mogłaby
patrzeć na ten szkielet przez resztę dnia. Odnosiło się wrażenie, że smoki są magiczne aż do
szpiku kości.
Hal pomasował swój krągły brzuch.
- Też byście coś wtrząchnęli? - zapytał.
- Chętnie bym coś zjadł - przyznał Gavin.
- Jak pan je z tymi wąsami? - zaciekawiła się Kendra, gdy ruszyli ku wyjściu.
Hal czule pogładził zarost.
- Zachowują smak na dłużej.
- Przepraszam, że zapytałam - odparła dziewczynka, krzywiąc twarz.
W milczeniu wyszli z muzeum. Hal minął pikapa i powędrował w stronę hacjendy.
- Serio, cieszę się, że was poznałem - powiedział, gdy zbliżyli się do drzwi frontowych. -
Jedno z was jest trochę przewrażliwione na punkcie zombi, a drugie ciutkę za bardzo kocha
smoki, ale przecież wszyscy mamy jakieś dziwactwa. A tak w ogóle, to podwójnie się cieszę, bo
Rosa nigdy tak dobrze nie gotuje jak wtedy, gdy mamy gości.
- Lubi pan Rosę? - spytał Gavin.
- Pewno, że lubię. To moja żona i w ogóle, więc nie wypada narzekać. Zaginiona Góra
różni się od innych rezerwatów, bo od zawsze opiekunem jest kobieta. To dziedzictwo ludu
Pueblo, gdzie ziemia jest przekazywana w linii żeńskiej. Wkrótce Rosę pewnie zastąpi Mara.
Trudny z niej orzech do zgryzienia. Lojalna jak mało kto, ale niezbyt przyjazna.
Hal otworzył drzwi. Poprowadził ich korytarzem do przestronnej jadalni. Powietrze w
hacjendzie było chłodniejsze i bardziej wilgotne niż na zewnątrz. Kendra, zauważyła, że przy
oknie mruczy duży wentylator. Warren oraz Dougan siedzieli już przy stole z Rosą i Marą.
- Właśnie się zastanawialiśmy, kiedy przyjdziecie - powiedziała Rosa. - Gdzieś ty ich
zabrał? Do Kolorado?
- Tu i tam - odparł Hal niespeszony. - Karmiliśmy zombi i w ogóle.
Z koszyka na stole podwędził nacho z niebieskiej kukurydzy, a potem szybko cofnął rękę,
zanim Rosa zdążyła grzmotnąć go chochlą.
- To musiało być bardzo apetyczne - stwierdził Warren i rzucił Kendrze znaczące
spojrzenie.
- J…j…jesteśmy gotowi coś zjeść - powiedział Gavin.
- A my jesteśmy gotowi was nakarmić - odrzekła Rosa z uśmiechem. - Zupa z enchiladą,
tamale i zapiekanka z kukurydzą.
Tammy wprowadziła do jadalni Javiera na wózku, po czym wszyscy zaczęli dzielić się
jedzeniem. Gdy Rosa nałożyła czerwonawej zupy do talerza Kendry, dziewczynka usiłowała
przegnać myśli o zombi. Potrawy wyglądały i smakowały nieco inaczej niż dania kuchni
meksykańskiej, jakie dotychczas jadła. Smakowały jej, nawet jeśli były nieco zbyt pikantne.
Przy obiedzie rozmawiano o wszystkim i o niczym. Najwięcej mówił Hal, a Mara nie
odzywała się wcale. Po skończonym posiłku Warren z Douganem przeprosili, a następnie zabrali
ze sobą Kendrę oraz Gavina. Warren zaprowadził Kendrę do sypialni z widokiem na podwórko, a
potem zamknął drzwi.
- Dougan omawia sprawy z Gavinem - powiedział. - To będzie twój pokój. Nie
powinniśmy tu długo zabawić. Jutro wybieramy się po artefakt. Zgodzili się, żebym im
towarzyszył. Ty musisz tylko cierpliwie czekać.
- Co się stało poprzednio? - spytała Kendra.
Warren przysunął się bliżej i ściszył głos.
- Poszli tam Javier, Tammy oraz facet imieniem Zack. Wejście do skarbca znajduje się na
szczycie Malowanej Góry i zdaje się, strasznie trudno tam dotrzeć. Zaprowadził ich Neil,
ponieważ zna drogę, ale później czekał przed wejściem. Rosa powierzyła im klucz do skarbca,
więc weszli bez kłopotu i pokonali kilka pułapek. A potem natknęli się na smoka.
- Żywego? - zapytała Kendra.
- Zack, który dowodził, zginął, zanim skapowali, co się dzieje. Javier stracił nogę i zranił
drugą. Nie został ugryziony, ale uderzony ogonem. Tammy i on mieli szczęście, że w ogóle uszli
z życiem. Nie za bardzo umieli opisać smoka, lecz są pewni, że to właśnie on ich zaatakował.
- Tata Gavina pracował ze smokami - powiedziała dziewczynka.
- I to dlatego sprowadzili tu Gavina. Wygląda na to, że chłopak ma naturalny dar
poskramiacza. Dla jego bezpieczeństwa nikomu o tym nie mów. Ojciec właśnie z tego powodu
utrzymywał jego istnienie w tajemnicy. Gdyby ktoś się dowiedział, Gavin stałby się takim
samym celem jak ty.
- Kto to jest poskramiacz smoków?
Warren usiadł na łóżku.
- Żeby to pojąć, najpierw musisz zrozumieć smoki, prawdopodobnie najpotężniejszą rasę
magicznych stworzeń. Żyją tysiące lat, potrafią rozrastać się do rozmiarów bloków
mieszkalnych, są przerażająco inteligentne, a magia przepełnia do głębi całe ich jestestwo.
Niemal każdy śmiertelnik, który spróbuje z nimi rozmawiać, natychmiast zostanie sparaliżowany
i będzie całkiem bezbronny. Poskramiacz smoków umie uniknąć tego efektu. Jest w stanie
prowadzić prawdziwą rozmowę.
- I wtedy kontroluje smoka? - zapytała Kendra.
Warren zachichotał.
- Smoka nie da się kontrolować. Ale te istoty są tak bardzo przyzwyczajone do
obezwładniania innych samym wzrokiem, że człowiek, którego nie potrafią złamać, wydaje im
się niezwykle intrygujący. To niebezpieczna gra, ale czasem smoki gotowe są spełniać życzenia
takich osób, między innymi pozwalają im przeżyć.
- Więc Gavin spróbuje przejść obok smoka?
- Taka jest koncepcja. Dopiero teraz dowiedziałem się o bestii, ale jemu powiedzieli już
wcześniej. Chyba się na to pisze. A ja jestem na tyle głupi, że pójdę z nim.
- A gdyby rozmowa zawiodła? Zdołacie go zabić?
- Żartujesz? Czym? Smocze łuski są jak z kamienia, a kości twarde niczym diament.
Każdy smok dysponuje unikalnymi mocami, nie mówiąc już o zabójczych kłach, pazurach i
ogonie. No i nie zapominaj, że poza wyjątkowymi osobami wszyscy inni na ich widok
kamienieją ze strachu. Smoki to najdoskonalsi drapieżcy.
- Hal mówił, że Patton Burgess kiedyś podobno zgładził smoka - powiedziała Kendra.
- Jakim cudem zaczęliście mówić o zabijaniu smoków? - zdziwił się Warren.
- Mają tu w muzeum smoczy szkielet. Podarowany przez Pattona.
- Patton zawsze zaprzeczał takim pogłoskom. Nie widzę powodu, żeby mu nie wierzyć.
W dawnych czasach wielcy czarownicy poznali magię, która pozwalała niszczyć smoki. Właśnie
dlatego dały się przekonać do schronienia w Siedmiu Azylach. Ale ostatni czarownik potrafiący
zgładzić te stworzenia chodził po ziemi setki lat temu. W naszych czasach jedyni ludzie
zabijający smoki, o jakich słyszałem, to kłusownicy znęcający się nad maleństwami. Zresztą
nawet tacy kłusownicy są rzadcy, bo bardzo krótko żyją.
- Co to jest Siedem Azylów?
- Rezerwaty wyższego poziomu niż te, które dotąd poznałaś. Pewne magiczne istoty są
zbyt potężne, żeby znieść opiekę ludzi. Wtedy wysyła się je do jednego z Siedmiu Azylów.
Prawie nikt nie wie, gdzie się znajdują. Ja też nie. Ale zbaczamy z tematu.
- Chcesz ukraść artefakt smokowi - podsumowała Kendra.
- Blisko. Zamierzam przemknąć się obok smoka, żeby pomóc Douganowi zdobyć
artefakt, ukraść mu go i schować w bezpieczniejszym miejscu.
- Myślisz, że Gavin naprawdę zdoła zagadać smoka?
- Jeśli potrafi tyle, ile twierdzi Dougan, to jest to możliwe. Jego ojciec był
najsławniejszym znawcą smoków na świecie. Nawet wśród opiekunów oraz Rycerzy Świtu
smoki to wciąż stworzenia z legend. Nigdy nie widziałem żywego. Mało kto z nas widział. Ale
Chuck Rose żył wśród nich miesiącami i badał ich zwyczaje. Nawet jednego sfotografował.
- Jak zginął?
Warren westchnął.
- Pożarty przez smoka.
Rozdział VIII
Cieniolud
Seth wycisnął pastę na szczoteczkę i zaczął szorować zęby. Ledwo widział własne odbicie
w lustrze. Sytuacja w Baśnioborze robiła się tak napięta, że prawie przestał zazdrościć siostrze
wyjazdu. Prawie. Czasami wciąż wyobrażał sobie, jak Kendra z Warrenem spuszczają się na
linach do egipskiego grobowca, a potem ogniem z karabinów maszynowych koszą zastępy mumii
i kobr. Taka superprzygoda była lepsza od tajemniczej zarazy, przez którą wróżki traciły blask.
Chłopak splunął do umywalki, ochlapał twarz wodą, a następnie wyszedł z łazienki i
ruszył po schodach na strych. Właśnie uczestniczył w długiej rozmowie z dziadkami, Tanu oraz
Daleem, a teraz starał się przetrawić nowe informacje, a także wykombinować sposób, żeby
wszystkich uratować. Gdyby tylko mógł udowodnić, że ożywieńca wcale nie pokonał fuksem,
może następnym razem zabrano by go na tajną misję.
Na szczycie schodów przystanął i oparł się o framugę. Gasnące światło zmierzchu lśniło
purpurą w oknie na strychu. Dziadek wraz z resztą obmyślali listę możliwych źródeł plagi. W
Baśnioborze przebywały podobno cztery ważne demony: Bahumat, na dobre uwięziony pod
wzgórzem, Olloch Żarłoczny, unieruchomiony w lesie do czasu, aż jakiś głupek go nakarmi,
Graulas, bardzo stary demon praktycznie w stanie hibernacji, a także mieszkający w asfaltowym
jeziorze Kurisok, ale jego nikt nigdy nie widział.
Wbrew sobie Seth zerknął na dzienniki piętrzące się obok łóżka Kendry. Dzięki lekturom
siostra już wcześniej dowiedziała się o jeziorze asfaltu. Czyżby te księgi naprawdę mogły
zawierać wiadomości, które przeoczyli dziadek oraz pozostali? Raczej nie. A nawet gdyby, to nic
nie stoi na przeszkodzie, żeby sami wzięli się do czytania.
Dorośli stwierdzili, że spośród tych czterech demonów najgroźniejsi byli Bahumat i
Olloch, ponieważ nigdy nie przystali na warunki traktatu. Większość magicznych istot w
Baśnioborze musiała zobowiązać się do przestrzegania zasad wyznaczających nienaruszalne
granice oraz określających, w jakim stopniu wolno krzywdzić inne stworzenia. Pewnych barier
Graulas i Kurisok zobowiązali się nie przekraczać. Złożyli przysięgi, których nie mogli złamać.
Oba demony zagrażały jedynie głupcom wkraczającym na ich teren. Jednakże Bahumat
znajdował się w Baśnioborze, jeszcze zanim uchwalono traktat, natomiast Olloch przybył tu jako
gość, co nakładało na niego pewne ograniczenia, lecz mimo wszystko pozwalało narobić
kłopotów, gdyby tylko urósł w siłę. Przynajmniej Seth tak to zrozumiał.
Najważniejsze, że zarazy przypuszczalnie nie wywołał żaden z tych demonów, w każdym
razie bezpośrednio. Nie dysponowały dostatecznymi możliwościami. W lochu przetrzymywano
kilku potencjalnych sprawców, ale Dale upewnił się, że wszyscy wciąż tkwią w niewoli. W
bagnie mieszkała wiedźma, która wyszkoliła Muriel, jednak babcia uważała, że starucha nie ma
takiej mocy, a pozostali przyznali jej rację. Na terenie rezerwatu leżało także trujące trzęsawisko
pełne nikczemnych stworzeń, ale nie mogły one przekraczać ściśle wyznaczonych granic. To
samo dotyczyło mieszkańców tunelu położonego nieopodal domostwa Nerona. Dziadek
wymienił również wiele innych mrocznych istot żyjących w Baśnioborze, lecz żadna z nich nie
opanowała tak dobrze czarnej magii, żeby rozpętać zarazę.
W końcu, kiedy zabrakło podejrzanych, Seth zapytał, co straszy w starej rezydencji.
Zanim dorośli odpowiedzieli, chcieli usłyszeć, skąd chłopiec wie o istocie zamieszkującej dom.
Dotąd nie wspomniał, że zajrzał tam po ucieczce przed Ollochem. Bał się, że będą źli, bo wszedł
do środka. Wyjaśnił, że zgubił się w lesie i miał nadzieję, że z dachu zobaczy, gdzie się znajduje.
Potem opowiedział o przerażającej trąbie powietrznej, która nagle się poderwała i wygoniła go z
domu.
Dziadek wyjaśnił, że nie wiadomo, co mieszka w starej rezydencji. Willa upadła podczas
nocy kupały ponad sto lat temu. Ówczesny opiekun, Marshal Burgess, stracił życie, a jego
następców ostrzegano, by omijali to miejsce.
- Cokolwiek zalęgło się w posiadłości - podsumował dziadek - pochodzi z rezerwatu.
Nawet jeśli uciekło z zatrutego trzęsawiska, nie powinno dysponować wystarczającą mocą, żeby
wywołać zarazę. Zaleta traktatu polega na tym, że wiemy, jakie istoty tu mieszkają. Są
skatalogowane.
- Jak to możliwe, że któraś z nich została w rezydencji po nocy kupały? - zdziwił się
Tanu. - Z nastaniem poranka winowajca powinien był otrzymać nakaz powrotu do siebie.
- Teoretycznie każda istota mogła tam pozostać, jeśli tylko zdołała zmienić wpis w
rejestrze. Prawdopodobnie to właśnie się stało - wyjaśnił dziadek. - Za pomocą rejestru można
modyfikować bariery oraz zezwalać na dostęp. Patton Burgess wyrwał z niego najważniejsze
kartki z traktatem i zdołał z nimi uciec. W przeciwnym razie rezerwat mógł upaść. Zapis traktatu
znajduje się teraz w obecnym rejestrze, ale zmiany wyrządzone w starej rezydencji były
nieodwracalne.
W takim razie to nie trąba powietrzna. Ani demony. Ani, najwyraźniej, żadna inna istota
w całym Baśnioborze. A mimo to zaraza była faktem. W końcu postanowili przespać się z
nierozstrzygniętym problemem. Jedyna stanowcza decyzja podjęta tego dnia dotyczyła wpisu do
rejestru, który zakazywał wszystkim wróżkom wstępu do ogrodu.
Seth powędrował do okna, żeby popatrzeć na purpurowy zmierzch. Odskoczył
gwałtownie na widok czarnej sylwetki na tle rozświetlonego nieba. Wpadł na stojący obok
teleskop, ale zdołał go złapać, zanim kosztowny sprzęt runął na ziemię. Potem znów obrócił się
do okna. Spodziewał się, że przycupniętej postaci już tam nie będzie.
Ona jednak pozostała i wcale nie była sylwetką - ale trójwymiarowym cieniem o
kształtach człowieka. Cieniolud pomachał do Setha. Chłopiec bez przekonania odpowiedział tym
samym…
Cieniolud potrząsnął pięściami jakby podekscytowany i pokazał, żeby Seth otworzył
okno. Chłopiec pokręcił głową. Cieniolud wskazał na siebie, później na wnętrze pokoju, a
następnie znów wykonał gest otwierania okna.
Seth w zeszłe wakacje wpakował się w nie lada kłopoty, kiedy wpuścił pewną istotę przez
to samo okno na strychu. Udawała małe dziecko, ale okazała się zdradzieckim goblinem. Gdy
tylko stwór znalazł się w środku, sprowadził do domu inne okropieństwa. Zanim tamta noc
dobiegła końca, dziadek dostał się do niewoli, a Dale tymczasowo zmienił się w ołowiany posąg.
Seth zapamiętał tę lekcję. Tego lata podczas nocy kupały nie ruszał się z łóżka. Wcale go nie
kusiło, żeby wyjrzeć przez okno.
Oczywiście noc kupały różniła się od pozostałych nocy, ponieważ tylko wtedy w
Baśnioborze znikały wszystkie bariery, a koszmarne potwory mogły wejść do ogrodu. W
zwyczajny wieczór groźne istoty nie miały prawa kucać pod oknem Setha. Czy to znaczyło, że
cieniolud jest przyjazny?
Z drugiej strony, przyjazne stworzenia ostatnio także stały się groźne. Może cieniolud
kiedyś miał prawo wstępu do ogrodu, a teraz przeszedł na stronę zła i próbuje nabrać Setha! Albo
to on rozpętał zarazę! Chłopiec zadrżał na samą myśl - czarna jak atrament postać zdawała się
prawdopodobnym kandydatem na inicjatora plagi, która zastępowała światłość cieniem.
Seth zaciągnął zasłony i odsunął się od okna. Co powinien zrobić? Musi komuś
powiedzieć!
Zbiegł ze strychu i pognał do pokoju dziadków. Drzwi były zamknięte, więc załomotał w
nie pięścią.
- Proszę! - zaprosiła go babcia.
Otworzył drzwi. Ani ona, ani dziadek nie przebrali się jeszcze w nocną bieliznę.
- Coś pojawiło się za moim oknem - pospiesznie wyszeptał Seth.
- Jak to? - zapytał dziadek.
- Cieniolud. Żywy cień w kształcie człowieka. Chciał, żebym go wpuścił. Kto jeszcze
poza wróżkami ma wstęp do ogrodu?
- Hugo i Mendigo - odparła babcia. - I oczywiście skrzaty, które mieszkają pod ogrodem i
wolno im wchodzić do domu. Stan, coś jeszcze?
- Każda inna istota potrzebuje zaproszenia - powiedział dziadek. - Na przykład parę razy
wpuszczałem satyrów.
- A jeśli to ten cieniolud rozpętał zarazę? - zasugerował Seth. - Może to jakaś istota, o
której nie wiedzieliśmy, że jest w rezerwacie? Mroczny wróg, który ma dostęp do ogrodu, ale nie
do domu?
Dziadek w zamyśleniu zmarszczył czoło.
- Ogród jest zabezpieczony tak, żeby większość istot, również niespodziewanych gości,
nie mogła wejść. Z jakiejś przyczyny natura tego cienioluda powoduje, że nie wszystkie reguły
mają wobec niego zastosowanie.
- Przynajmniej nie może się dostać do domu - powiedziała babcia.
Dziadek ruszył do drzwi.
- Lepiej chodźmy po Tanu i Dale’a.
Seth podążył za dziadkami. Sprowadzili tamtych, a następnie wyjaśnili im sytuację.
Gęsiego weszli po schodach na strych - dziadek na przedzie, a Seth z tyłu. Odsunęli teleskop i
zgromadzili się przy zasłoniętym oknie. Babcia ściskała kuszę, a Tanu miał gotowy eliksir.
Dziadek odsunął kotarę, odsłaniając pusty kawałek dachu ledwie widocznego w
gasnącym świetle zmierzchu. Seth przecisnął się do szyby. Rozglądał się na wszystkie strony.
Cieniolud zniknął.
- On tu był - zapewnił chłopiec.
- Wierzę ci - odrzekł dziadek. - Serio! - nie ustępował Seth. Czekali i obserwowali.
Dziadek świecił latarką przez nieco wypukłe szyby. Nie dostrzegli ani śladu intruza. W końcu
dziadek wyłączył światło.
- Na noc zostaw okno zamknięte - ostrzegł chłopca Tanu. - Jeżeli tamten wróci, zawołaj
mnie. Jeśli nie, to rano przeszukam dach.
Tanu, Dale i dziadek wyszli z pokoju. Babcia zatrzymała się na szczycie schodów.
- Nic ci nie będzie? - spytała.
- Nie boję się - odparł Seth. - Po prostu miałem nadzieję, że odkryłem coś ważnego.
- Zapewne tak właśnie jest. Nie otwieraj okna.
- Nie otworzę.
- Dobranoc, skarbie. Słusznie postąpiłeś, dając nam znać.
- Dobranoc.
Babcia wyszła.
Chłopiec przebrał się w piżamę i położył do łóżka. Zaczął podejrzewać, że cieniolud
powrócił i siedzi teraz tuż za oknem. Pewnie stwór nie chciał, żeby inni go zobaczyli, ale gdyby
teraz Seth wyjrzał przez szybę, na bank by tam był i w milczeniu prosił, żeby go wpuścić.
Nie potrafiąc pozbyć się tego wrażenia, chłopak podszedł do okna i odsunął zasłonę.
Cienioluda nie było.
***
Nazajutrz rano Tanu wyszedł na dach za oknem na strychu, ale nie znalazł ani śladu
nieproszonego gościa. Seth wcale się nie zdziwił. Od kiedy cienie zostawiają ślady?
Przy śniadaniu dziadek próbował nakazać chłopcu, aby w ogóle nie wychodził z domu.
Seth tak bardzo narzekał, że w końcu Stan się zgodził, żeby bawił się z Mendigiem w ogrodzie, o
ile ktoś będzie ich pilnował z werandy.
Dziadkowie, Tanu i Dale spędzili cały dzień na studiowaniu dzienników oraz innych
książek z obszernej biblioteki. Usiłowali znaleźć jakąkolwiek wzmiankę o zarazie, która dotknęła
istoty w Baśnioborze. Na zmianę czytali na werandzie. Mendigo dostał polecenie, żeby zanieść
Setha do domu, gdyby tylko zdarzyło się coś podejrzanego.
Dzień upłynął bez niespodzianek. Seth grał z Mendigiem w futbol i baseball, a po
południu poszedł popływać. Przy obiedzie i kolacji słuchał rozmów sfrustrowanych dorosłych,
którzy nie zdołali natrafić na informacje wyjaśniające wydarzenia w Baśnioborze. Dziadek wciąż
nie mógł dodzwonić się do Sfinksa.
Po kolacji Seth wybłagał jeszcze parę minut na dworze. W ogrodzie był Hugo, który
niedawno skończył robotę w stodole. Chłopiec chciał zobaczyć, co się stanie, gdy Mendigo
zmierzy się z golemem w baseball.
W masywnej dłoni Hugona kij do gry wyglądał jak zapałka. Seth poinstruował golema,
żeby uderzył piłkę, najmocniej jak potrafi, a Mendigowi kazał wykonać szybki rzut. Potem
odsunął się, żeby nie roztrzaskali mu czaszki. Uznał, że nie potrzebują łapacza.
Mendigo cisnął piłkę z oszałamiającą prędkością. Hugo zamachnął się, trzymając kij w
jednej ręce, i wystrzelił ją prosto w niebo. Seth usiłował śledzić oddalającą się kulę, ale nie był w
stanie. Wiedział, że gdy piłka przelatywała nad drzewami po drugiej stronie ogrodu, wciąż się
wznosiła, a więc musiała wylądować głęboko w lesie.
Seth spojrzał na Tanu, który siedział na werandzie i podziwiał zachód słońca, popijając
herbatkę ziołową.
- Mogę wysłać Mendiga po piłkę?
- Proszę bardzo - odparł Tanu. - Jeśli uważasz, że jest tego warta.
- Może została z niej miazga - zaśmiał się Seth.
- Rzeczywiście Hugo nieźle rąbnął.
Chłopiec kazał Mendigowi przynieść piłkę, ale pajac ani drgnął. Kiedy komendę
powtórzył Tanu, kukła pobiegła przez trawnik prosto do lasu.
Właśnie wtedy Seth zauważył cienioluda, który wchodził do ogrodu nieopodal miejsca,
gdzie Mendigo zniknął między drzewami. Zjawa szybko sunęła w stronę chłopca. Seth wycofał
się na taras.
- Tam jest - powiedział do Tanu i wskazał ręką. - Ten cieniolud.
Zdezorientowany Samoańczyk spojrzał we wskazanym kierunku.
- Między drzewami? - spytał.
- Nie, o tam, w ogrodzie. Właśnie idzie przez klomb.
Tanu wpatrywał się przez dłuższą chwilę.
- Nic nie widzę.
- Jest na trawniku, zbliża się, bardzo szybko się przemieszcza.
- Wciąż go nie widzę - odrzekł Tanu i zaniepokojony zerknął na chłopca.
- Myślisz, że zwariowałem? - zapytał Seth.
- Lepiej wejdźmy do domu - stwierdził Samoańczyk, wycofując się w stronę drzwi. - To,
że ja go nie mogę zobaczyć, wcale nie oznacza, że ty go nie widzisz. Gdzie teraz jest?
- Prawie doszedł do werandy.
Tanu pokazał gestem, żeby Seth ruszył za nim. Potem zamknęli za sobą drzwi.
- Mamy problem! - zawołał Samoańczyk. Pozostali wbiegli do pomieszczenia. - O co
chodzi? - zapytał dziadek. - Seth widzi cienioluda w ogrodzie - powiedział Tanu. - Ja nie.
- Jest na werandzie - oznajmił Seth, wyjrzawszy przez okno obok drzwi.
- Gdzie? - zainteresował się dziadek. - O tam, przy fotelu bujanym.
- Czy ktoś jeszcze go widzi? - spytała babcia.
- Ja nie - zaprzeczył Dale.
- Pokazuje nam, żebyśmy wyszli na dwór - poinformował chłopiec. Babcia wzięła się pod
boki i spojrzała na niego’ podejrzliwie.
- Nie podpuszczasz nas, prawda? Seth, to byłby fatalny kawał. Sytuacja w Baśnioborze
jest zdecydowanie zbyt…
- Wcale nie zmyślam! Nigdy nie skłamałbym na temat czegoś tak ważnego. Nie mam
pojęcia, dlaczego go nie widzicie!
- Opisz go - poprosił dziadek.
- Tak jak mówiłem wczoraj wieczorem, wygląda jak cień człowieka, tyle że
trójwymiarowy - zaczął Seth. - Niewiele więcej mogę powiedzieć. Podnosi lewą rękę, a prawą na
nią pokazuje. O rany!
- Co takiego? - zaciekawiła się babcia.
- Brakuje mu małego palca i kawałka serdecznego.
- Coulter - rozpoznał dziadek. - A w każdym razie jakaś jego postać.
- Albo coś, co chce, żebyśmy uwierzyli, że to on - dodała babcia.
Dziadek podszedł do wejścia.
- Ostrzeż nas, gdyby ruszył w moją stronę - zwrócił się do Setha, po czyni uchylił drzwi.
Wychynął na zewnątrz i odezwał się przez szparę: - Jeśli jesteś przyjacielem, stój tam, gdzie
jesteś.
- Nie rusza się - poinformował Seth.
- Czy jesteś Coulterem Dixonem? - zapytał dziadek.
- Kiwnął głową.
- Czego chcesz?
- Pokazuje, żebyśmy za nim poszli.
- Możesz mówić?
- A teraz pokręcił głową. Wskazuje na mnie. Daje znak, żebym za nim szedł.
- Seth nie pójdzie z tobą - powiedział dziadek. - Pokazuje na siebie, a potem na wnętrze
domu. Chce wejść. - Nie możemy cię zaprosić! Możliwe, że jesteś naszym przyjacielem, twój
umysł jest nienaruszony i tylko zmieniłeś postać, albo…
- Uniósł kciuk i kiwa głową - wtrącił Seth.
- Albo możesz być skrzywioną wersją Coultera, dysponujesz całą jego wiedzą, ale masz
wrogie intencje. - Dziadek zamknął drzwi, po czym odezwał się do pozostałych: - To za duże
ryzyko. Nie możemy go wpuścić ani pójść za nim prosto w pułapkę.
- Robi błagalne gesty - oznajmił Seth.
Dziadek zamknął oczy, uspokoił się, a potem znowu otworzył drzwi.
- Pomóż mi zrozumieć, co się dzieje - poprosił. - Czy możesz swobodnie poruszać się po
rezerwacie?
- Kciuk w górę - powiadomił chłopiec.
- Nawet po miejscach, do których zwykle nie mamy dostępu?
- A teraz nawet dwa kciuki. To musi być coś ważnego.
- I znalazłeś coś, co musimy zobaczyć?
- Macha dłonią, jakby chciał powiedzieć: „tyle o ile”.
- Możesz nas zaprowadzić do jakiejś ważnej informacji?
- Dwa kciuki.
- I to coś pilnego? Sytuacja jest dramatyczna?
- Kciuk w górę.
- A jeśli tylko ja pójdę? - zaproponował dziadek.
- Kciuk w dół.
- Musi iść Seth?
- Kciuk w górę.
- Czy Tanu i ja możemy mu towarzyszyć?
- Wzruszył ramionami.
- Nie wiesz? Czy możesz się dowiedzieć?
- Kciuk w górę.
- Pójdź i dowiedz się, czy możemy iść. Nie wyślę Setha samego. Mam nadzieję, że to
rozumiesz. Nikt z nas nie może ci towarzyszyć, zanim nie potwierdzimy, że nie jesteś wrogą
wersją siebie i nie zamierzasz nas zdradzić. Daj nam czas do namysłu. Czy możesz wrócić rano?
- Kręci głową - poinformował Seth. - Pokazuje gestem jakąś kulę. A teraz zasłania oczy.
Chyba chce powiedzieć, że nie może wychodzić na słońce. Zgadza się, usłyszał, co mówię.
Podniósł kciuk.
- W takim razie jutro wieczorem - zaoferował dziadek.
- Kciuk w górę.
- Spróbuj obmyślić jakiś dowód, że możemy ci zaufać.
- Stuka palcem w skroń, jakby chciał przekazać, że się zastanowi. A teraz odchodzi.
Dziadek zamknął drzwi.
- Nie wyobrażam sobie, jak możemy się przekonać, że to ten sam Coulter, którego
kochamy i któremu wierzymy. Przecież może dysponować całą jego wiedzą, a mimo to stanowić
zagrożenie.
- Dlaczego nie może sam wejść do domu? - zastanawiał się Dale.
- Pewnie by mógł, gdybyśmy zostawili drzwi otwarte - zauważył Tanu. - W tej chwili nie
ma ciała. Nie jest na tyle niematerialny, żeby przeniknąć przez drzwi, ale nie potrafi sam ich
otworzyć.
- Jak ustalimy, że jest po naszej stronie? - zapytał Seth.
- Dziadek chyba ma rację - odezwała się babcia. - Nie wiem, czy to w ogóle możliwe.
- Sytuacja jest na tyle trudna, że gdyby pozwolił mi pójść ze sobą, podjąłbym ryzyko -
powiedział dziadek. - Ale nie pozwolę, żeby Seth to zrobił.
- Ja też mogę zaryzykować - stwierdził chłopiec. - Wcale się nie boję.
- Dlaczego tak się upiera, żeby Seth z nim poszedł? - zapytał Dale.
- Bo tylko on go widzi - odparł Tanu.
- Rzeczywiście - przyznał dziadek. - Nic dziwnego, że nie chciał się zgodzić, żebyśmy
poszli bez Setha. Za bardzo szukałem jakiegoś głębszego znaczenia.
- Tak czy inaczej - wtrąciła babcia - wahał się, czy pozwolić, żeby towarzyszyli mu inni.
Dlaczego tylko Seth go widzi?
Nikt nie miał pomysłu.
- Na pewno nie robisz z nas wariatów? - spytała ponownie babcia, przebiegle
przyglądając się chłopcu.
- Słowo honoru.
- To nie jest jakaś sztuczka, żeby wymknąć się z domu i wyprawić do lasu? - nie
ustępowała.
- Uwierz, gdyby zależało mi tylko na pójściu do lasu, już bym tam był. Przysięgam, że nie
zmyśliłbym takiej historii. Nie mam pojęcia, dlaczego tylko ja go widzę.
- Seth, ja ci wierzę - powiedział dziadek. - Ale nie podoba mi się to nic a nic. Ciekawe,
czy cienisty Coulter mógłby objawić się nam wszystkim, gdyby chciał. Czy świadomie wybrał
właśnie Setha? Musimy zrobić, co tylko się da, żeby to jakoś zrozumieć. Pytania bez odpowiedzi
coraz bardziej się piętrzą. Proponuję znów porozmawiać z Vanessą. Jeśli może nam posłużyć
jakąkolwiek pomocą, to właśnie teraz nadszedł czas, żeby z niej skorzystać. Może pracując dla
naszych wrogów, zetknęła się z takim zjawiskiem cienioluda.
- Vanessa nie jest lekarstwem na wszystko - odezwała się babcia. - Najprawdopodobniej
potrafi tylko naśladować nasze przypuszczenia.
- Ale nasze przypuszczenia nie zdają się na zbyt wiele - stwierdził dziadek. - Czas
upływa. Powinniśmy przynajmniej sprawdzić.
- Sam mogę wejść do skrzyni, jeśli to przyspieszy sprawę - zadeklarował Dale. - Pod
warunkiem że mnie wypuścicie.
- Vanessa wróci do środka - obiecała babcia.
Poszła po kuszę, a dziadek wziął latarkę. Tanu udał się po kajdanki, ale wrócił z pustymi
rękami.
- Widział ktoś moje kajdanki? Znalazłem tylko klucze.
- Czy w ogóle zdjąłeś je Vanessie? - spytała babcia.
W jej tonie było coś takiego, co sugerowało, że zna odpowiedź.
Zeszli po schodach do piwnicy. Gdy stanęli przed Skrzynią Ciszy, Dale otworzył drzwi i
wszedł do wnętrza. Babcia zamknęła wieko, skrzynia się obróciła, a kiedy Ruth znowu ją
otwarła, w środku stała Vanessa z kajdankami na rękach.
- Dzięki, że mnie skuliście - powiedziała, wychodząc z pudła. - I bez tego czuję się jak w
taniej sztuczce magicznej. Jakieś nowe wieści?
- Coulter przybrał mroczną cienistą postać - oznajmił dziadek. - Nie może mówić.
Najwyraźniej chce się z nami podzielić jakąś wiadomością, ale nie wiemy, czy powinniśmy mu
zaufać.
- Ja też nie wiem - stwierdziła Vanessa. - Macie pomysł, jak wybuchła zaraza?
- A ty? - odparła babcia oskarżycielskim tonem.
- Miałam trochę czasu do namysłu. Wy coś wykombinowaliście?
- Szczerze mówiąc, nie potrafimy sobie wyobrazić, jakim cudem plaga mogła mieć
początek tutaj - przyznał dziadek. - Bahumat jest uwięziony, Olloch unieruchomiony, a pozostałe
potężne demony są związane warunkami traktatu. Nie przychodzi nam do głowy żadna istota w
Baśnioborze, która potrafiłaby spowodować coś takiego.
Gdy mówił, na ustach Vanessy pojawił się uśmiech. Z każdą chwilą stawał się coraz
szerszy.
- I nie przyszedł wam do głowy najbardziej oczywisty wniosek?
- Że zaraza pochodzi spoza Baśnioboru? - zapytała babcia.
- Niekoniecznie. Pomyślałam o innej ewentualności. Ale nie chcę wracać do skrzyni.
- Nie ma sposobu na cofnięcie więzi, którą utworzyłaś, gdy nas ugryzłaś? - zapytał
dziadek.
- Mogłabym skłamać i powiedzieć, że jest taki sposób - odparła Vanessa. - Sam wiesz, że
te połączenia są stałe. Chętnie złożę przysięgę, że nigdy więcej ich nie wykorzystam.
- Już wiemy, ile warte jest twoje słowo - przypomniał dziadek.
- Biorąc pod uwagę, że Sfinks to teraz bardziej mój wróg niż wasz, możecie mi zaufać w
znacznie większym stopniu, niż myślicie. Jestem oportunistką. Wiem, kiedy przychodzi pora
zmienić strony.
- I potrafisz rozpoznać, kiedy możesz się dopuścić tak wielkiej zdrady, żeby Sfinks
przyjął cię z powrotem - odparła babcia. - Albo może Sfinks tak naprawdę jest naszym
sprzymierzeńcem, a twój prawdziwy szef będzie ogromnie zadowolony, że nam się wymkniesz.
- Skomplikowana sprawa - przyznała Vanessa.
- Vanesso - odezwał się dziadek - jeśli nie pomożesz nam ocalić Baśnioboru, możesz
tkwić w tej skrzyni przez całą wieczność.
- Żadne więzienie nie jest wieczne - odparła kobieta. - Zresztą chociaż wydajecie się ślepi,
wcześniej czy później dojdziecie do tego samego wniosku co ja.
- W takim razie niech to będzie wcześniej - rzekł dziadek, po raz pierwszy podnosząc
głos. - Jeszcze trochę, a uznam, że Skrzynia Ciszy jest dla ciebie za dobra. Mogę ci załatwić
przeniesienie do Korytarza Lęku. Nie musielibyśmy się już długo martwić tym, że potrafisz
sterować nami we śnie.
Vanessa zbladła.
Seth niewiele wiedział o Korytarzu Lęku. Orientował się, że znajduje się on po drugiej
stronie lochu, za krwistoczerwonymi drzwiami, a tamtejsi więźniowie nie potrzebują pożywienia.
Najwyraźniej Vanessa znała więcej szczegółów.
- Powiem wam - uległa. - Oczywiście wolałabym trafić do Korytarza Lęku, niż zdradzić
wiadomość, za którą mogłabym wykupić wolność. Ale to nie jest ta informacja. Poza tym nie za
bardzo pomoże wam zrozumieć, jak zaczęła się zaraza, choć powinna rzucić trochę światła na
winowajcę. Czy jesteście pewni, że poprzedni mieszkaniec Skrzyni Ciszy opuścił rezerwat razem
ze Sfinksem?
- Widzieliśmy, jak odjeżdżają… - babcia nie dokończyła.
- Czy obserwowaliście ich przez cały czas pod różnymi kątami? - naciskała Vanessa. -
Czy istnieje możliwość, że Sfinks wypuścił więźnia, zanim przejechał przez bramę?
Dziadkowie wymienili spojrzenia. Potem dziadek popatrzył na Vanessę.
- Patrzyliśmy, jak się oddalali, ale nie na tyle bacznie, żeby mieć pewność, że się mylisz.
Twoja teoria jest wiarygodna.
- Zważywszy na okoliczności - odrzekła kobieta - powiedziałabym wręcz, że
prawdopodobna. Nie ma innego wyjaśnienia.
Seth wzdrygnął się na myśl o tym, że tajny więzień owinięty grubym płótnem krąży po
rezerwacie, zmieniając wróżki i nypsiki w mroczne stworzenia. Musiał przyznać, że to
najbardziej przekonująca hipoteza, jaką dotąd rozważali.
- Co wiesz o tym więźniu? - zapytała Vanessę babcia.
- Niewiele więcej niż wy. Nie mam pojęcia, kim jest ani jak wywołał plagę, ale metodą
eliminacji można stwierdzić, że właśnie on wygląda na winowajcę. A to na pewno nie stawia
Sfinksa w dobrym świetle.
- Masz rację, powinniśmy byli wziąć pod uwagę tę ewentualność - stwierdził dziadek. -
Chyba w głębi serca jeszcze nie pogodziłem się ze świadomością, że Sfinks może być naszym
największym wrogiem.
- To wciąż same domysły - przypomniała babcia, choć bez przekonania.
- Czy dysponujesz innymi informacjami, z jakich moglibyśmy skorzystać? - zapytał
dziadek.
- Nie takimi, które rozwiążą tajemnicę tej plagi - przyznała Vanessa. - Potrzebowałabym
czasu, żeby osobiście ją zbadać. Gdybyście pozwolili mi pomóc, niewątpliwie bym się przydała.
- I tak mamy mało rąk do pracy bez konieczności pilnowania cię na każdym kroku.
- W porządku. Moglibyście tym razem zabrać te okowy?
Tanu rozpiął i zdjął jej kajdanki. Vanessa zrobiła krok do tyłu i ponownie znalazła się w
skrzyni. Puściła oko do Setha. Chłopak pokazał jej język. Babcia zamknęła drzwi, pudło się
obróciło, a z wnętrza wyszedł Dale.
- Zaczynałem się martwić, że to wszystko był wyszukany podstęp, żeby się mnie pozbyć -
powiedział i potrząsnął ramionami, jakby zrzucał z siebie niewidzialne pajęczyny.
- Wydawało ci się, że to długo trwało? - zapytał Seth.
- Wystarczająco długo - odrzekł Dale. - Tam się traci zmysły. Człowiek nic nie słyszy, nic
nie widzi, nic nie czuje. Przestaje się odbierać jakiekolwiek wrażenia. Wydawało mi się, że
jestem umysłem pozbawionym ciała. To niemal odprężające, ale nie w przyjemny sposób. Nie
mam pojęcia, jakim cudem Vanessa po wielu tygodniach w tej pustce jest w stanie układać pełne
zdania.
- Nie wiem, czy cokolwiek może sprawić, że zabraknie jej słów - stwierdziła babcia. -
Ona jest pokrętna jak mało kto. Bez względu na wszystko nie możemy jej w niczym ufać.
- Nie zdobędzie naszego zaufania - zapewnił dziadek. - Ale może nam się jeszcze
przysłużyć informacją. Zachowuje się tak, jakby wciąż miała asa w rękawie, a nie jest głupia,
vvięc pewnie to prawda. Jak zdołamy odkryć tożsamość zakapturzonego więźnia?
- Czy Neron mógł coś zobaczyć w swoim kamieniu jasnowidzenia? - spytała babcia.
- Możliwe - odrzekł dziadek. - A jeśli nie, może jeszcze mu się to uda.
- Pójdę go zapytać - zaproponował Seth.
Poprzednie odwiedziny u trolla skalnego były ekscytujące. Chciwy stwór chciał wziąć go
sobie na służącego w zamian za zlokalizowanie dziadka.
- Nic z tych rzeczy - zaoponowała babcia. - Poprzednio do pomocy przekonał go masaż.
Może ta sama propozycja podziała i tym razem.
- Znając Nerona, skoro już poznał twoje zdolności, to zanim zgodzi się pomóc, każe ci
zostać jego stałą masażystką - stwierdził dziadek. - Poprzednio nie wiedział, co to masaż.
Kluczem była niespodzianka. Udowodniłaś, że ciekawość motywuje go silniej niż bogactwo.
- To może wyjątkowy eliksir? - rozważał Tanu.
- Albo coś nowoczesnego? - włączył się Seth. - Komórka lub aparat fotograficzny?
Dziadek przyłożył dłonie do ust, jakby się modlił.
- Trudno zgadnąć, co zadziała, ale warto spróbować czegoś w tym stylu. Przy grasujących
istotach odmienionych przez zarazę najtrudniejsze może się jednak okazać samo dotarcie do
Nerona.
- A jeśli plaga przemieniła i jego? - zastanawiał się Dale.
- Skoro istoty jasności stają się mroczne, to może te mroczne będą jeszcze mroczniejsze? -
zasugerował Tanu.
- Możliwe, że bardziej nam się poszczęści, jeżeli pójdziemy za Coulterem - przypomniał
Seth.
- Nie zdołamy odpowiedzieć na te pytania, dopóki na coś się nie zdecydujemy i nie
podejmiemy ryzyka - oznajmił dziadek. - Prześpimy się z tym. Postanowimy jutro.
Rozdział IX
Ścieżki
Kendra zbudziła się w środku nocy z piskiem. Właśnie cichł huk pioruna. Czuła się
wzburzona i zdezorientowana. Hałas wyrwał ją ze snu tak gwałtownie jak cios w twarz. Mimo że
to jej druga noc w Zaginionej Górze, ciemny pokój z początku wydał się nieznajomy - dopiero po
chwili rozpoznała rustykalne meble z sękatego drewna.
Czy dom został trafiony gromem? Chociaż Kendra jeszcze przed momentem spała, była
przekonana, że nigdy w życiu nie słyszała równie głośnego pioruna. Zupełnie jakby w jej
poduszce eksplodował dynamit. Usiadła na łóżku i spuściła nogi na podłogę. Zamigotało
olśniewające światło, tak jasne, że rzucało cienie. Niemal natychmiast dołączył do niego kolejny
ogłuszający trzask gromu.
Dziewczynka zasłoniła uszy, a potem podeszła do okna, by wyjrzeć na ciemny
dziedziniec. Ponieważ chmury przesłaniały wszystkie gwiazdy, a w hacjendzie nie paliły się
żadne lampy, na zewnątrz powinno być całkiem czarno.
W półmroku dostrzegła zarysy kaktusów. Na podwórku znajdowały się ścieżki wyłożone
płytkami, dróżki wysypane żwirem, przeróżne pustynne rośliny, a pośrodku stała fontanna.
Dziewczynka spodziewała się zobaczyć, jak jeden z wyższych kaktusów płonie po uderzeniu
pioruna, ale nic takiego się nie działo. Nie padał deszcz. Wokół panowała cisza. Kendra była
spięta. Czekała na kolejny błysk oraz huk.
Ale zamiast tego zaczął padać deszcz. Przez kilka sekund lekko kapał, ale zaraz potem
lunął jak z cebra. Kendra otworzyła okno, żeby nacieszyć się aromatem mokrej pustynnej ziemi.
Na parapecie usiadła wróżka ze skrzydłami chrząszcza. Łagodnie lśniła zielonym blaskiem, miała
zachwycającą twarz i była pulchniejsza niż wszystkie, które Kendra widziała do tej pory.
- Deszcz cię zaskoczył? - zapytała Kendra.
- Woda mi nie przeszkadza - zaświergotała wróżka. - Jest bardzo odświeżająca. To małe
oberwanie chmury minie za parę minut.
- Zauważyłaś błyskawicę?
- Trudno jej było nie spostrzec. Ty jesteś niemal równie jasna jak ona.
- Już to wcześniej słyszałam. Chcesz wejść do mojego pokoju?
Wróżka zachichotała.
- Nie mam wstępu dalej niż na ten parapet. Późno już, a ty nie śpisz.
- Obudził mnie piorun. Czy wróżki często nie kładą się spać przez całą noc? - Nie
wszystkie. A w każdym razie nie ja. Ale nie chciałam przegapić burzy. Tak rzadko się tutaj trafia.
Uwielbiam ulewy.
Deszcz padał już nieco łagodniej. Kendra wystawiła rękę za okno, by poczuć wielkie
krople na dłoni. Chmury rozświetliła błyskawica, ale błysnęła dalej niż poprzednio i była
przygaszona przez mgłę. Kilka chwil później rozległ się grom.
Kendra zastanawiała się, co teraz robi Warren. Mniej więcej godzinę przed zachodem
słońca wyruszył do skarbca wraz z Douganem, Gavinem, Tammy i Neilem. Kto wie, może już
wrócił. Albo zjadł go smok.
- Moi przyjaciele wyprawili się w tę pogodę - powiedziała Kendra.
Wróżka zachichotała.
- Ci, którzy próbowali wspiąć się na górę?
- Widziałaś ich?
- Tak.
- Martwię się o nich.
Wróżka znów się zaśmiała.
- To nie jest śmieszne. Wyruszyli z niebezpieczną misją.
- Właśnie, że jest. Myślę, że nigdzie nie poszli. Nie znaleźli drogi na górę.
- Nie weszli tam? - zdziwiła się Kendra.
- Wspinaczka bywa dość kłopotliwa.
- Ale przecież Neil zna drogę.
- Wygląda na to, że raczej znał. Deszcz ustaje.
Miała rację. Teraz już tylko ledwie kropiło. Wilgotne, ziemiste powietrze pachniało
cudownie.
- Co wiesz o Malowanej Górze? - spytała Kendra.
- Nie chodzimy tam. W pobliże góry owszem, cała formacja ma uroczą aurę. Ale w
tamtym miejscu drzemie dawna magia. Twoi przyjaciele mają szczęście, że nie zdołali się
wspiąć. Dobranoc.
Wróżka zeskoczyła z parapetu i z bzyczeniem odfrunęła w noc. Przeleciała nad dachem,
po czym zniknęła Kendrze z oczu.
Dziewczynka poczuła się samotna. Gdzieś na niebie zamigotała błyskawica. Po paru
sekundach mruknął piorun.
Kendra zamknęła okno i wróciła do łóżka. W głębi duszy miała ochotę sprawdzić, czy
Warren jest w swoim pokoju, ale poczułaby się niezręcznie, gdyby się okazało, że zakłóca mu
sen. Na pewno rano usłyszy, co się stało.
***
Kendra nigdy nie jadła huevos rancheros, ale bardzo jej zasmakowały. W życiu nie
przyszło jej do głowy, żeby połączyć jajka ze świeżym guacamole, i uznała, że wiele przez to
straciła. Warren, Dougan i Gavin jedli wraz z nią śniadanie, podczas gdy Rosa krzątała się w
kuchni.
- Więc nie znaleźliście drogi na szczyt - odezwała się dziewczynka, krojąc jedzenie
brzegiem widelca.
Kiedy wstała i wzięła prysznic, pozostali siedzieli już przy stole. Na razie nikt ani słowem
nie wspomniał o misji.
- Skąd wiesz? - zapytał Warren.
- Nie macie śladów po zębach.
- Bardzo zabawne - odparł Dougan i zerknął przez ramię, jakby się martwił, że ktoś
podsłucha.
- Serio - wtrącił Warren.
Kendra zrozumiała, że nie powinna wspominać Douganowi i Gavinowi o swej zdolności
rozmowy z wróżkami.
- Wystarczyło zerknąć na wasze twarze i od razu wszystko wiedziałam. Zachowujecie się
zbyt normalnie.
- Neil powiedział, że góra bywa kapryśna - wyjaśnił Warren. - Na wzniesienie prowadzi
wiele ścieżek, ale żadna z nich nie jest stała. Otwierają się tylko dla określonych osób o
konkretnych porach.
- Wypożyczcie helikopter - odparła Kendra, po czym zjadła kolejny kęs jajka.
- Neil mówi, że góra na to nie pozwoli - stwierdził Dougan.
- Ja mu wierzę - wtrącił Gavin. - Cz…cz…cz…czuć magię tego miejsca. Człowiek aż się
robi ospały. Szkoda, że nie widziałaś miny Tammy, kiedy okazało się, że nie ma ścieżki. Mówiła,
że poprzednio była całkiem wyraźna.
- Neilowi też się to nie spodobało - dodał Warren. - Chyba dotąd ten jego szlak wydawał
się niezawodny.
- Wspinaczka po ścianach masywu zawsze stanowiła wyzwanie - odezwała się Rosa.
Podeszła do stołu, wycierając dłonie w ścierkę. - Ostrzegałam was, że nie będzie łatwo.
Zwłaszcza po tym, jak poszli tam inni i zakłócili spokój.
Kendra przypomniała sobie ożywieńca, który strzegł wejścia do skarbca w Baśnioborze.
Czy tutaj strażnikiem była sama góra?
- Droga na szczyt może być zamknięta przez jakiś czas - powiedział Neil, wchodząc do
jadalni ze swym białym kapeluszem kowbojskim w dłoni. Na nogach miał dżinsy oraz buty
trekkingowe. - Czasem nie było ani jednej ścieżki przez pięćdziesiąt lat albo i dłużej.
- Nie możemy czekać - oznajmił Dougan. - Musimy się tam dostać.
- Góry nie da się zmusić - odparł Neil. - Nie traćcie nadziei. Chcę zabrać Kendrę i
rozejrzeć się u podnóża.
- Kendrę? - zdziwił się Warren.
- Kiedy wjeżdżaliśmy do rezerwatu, widziała płot okalający Zaginioną Górę. Skoro Droga
Zmierzchu jest zamknięta, może z takim wzrokiem Kendra wypatrzy inną.
Dziewczynka zauważyła, że Gavin i Dougan przypatrują się jej z zainteresowaniem.
- Chętnie zerknę, jeśli pan sądzi, że to pomoże.
- Pójdę z wami - zadeklarował Warren.
Neil kiwnął głową.
- Mara również nam potowarzyszy. Kiedy będziecie gotowi do drogi?
- Dajcie nam dwadzieścia minut - poprosił Warren.
Zerknął na Kendrę, by upewnić się, że to jej odpowiada.
- Powinno wystarczyć - powiedziała.
Warren prędko pochłonął resztę śniadania. Kendra zrobiła to samo. Gdy skończyli, udali
się do jej pokoju. Mężczyzna zamknął drzwi.
- Skąd tak naprawdę wiedziałaś, że nie znaleźliśmy drogi na Malowaną Górę? - zapytał.
- Wczoraj w nocy powiadomiła mnie o tym wróżka.
- Na pewno pozostali nie uwierzyli, że podpowiedziała ci intuicja, ale wątpię, czy będą się
dopytywać. Bądź ostrożna, gdy wspominasz o swoich mocach. Dougan ma świadomość, że
potrafisz ładować magiczne przedmioty. Inni nie wiedzą nawet to.
- Przepraszam. Będę uważać.
- Musimy zachować czujność. Douganowi i Gavinowi chyba możemy zaufać, ale nie chcę
zdawać się na przypuszczenia. Jestem przekonany, że Stowarzyszenie ulokowało swoich ludzi
tak, żeby artefakt trafił w ich ręce. Pamiętaj, w Baśnioborze pierwotny plan zakładał, że Vanessa
i Errol sami ukradną artefakt. Tutaj zdrajcą może być ktoś, kto nie od dziś mieszka w rezerwacie.
Albo może to Tammy lub Javier.
- Mam nadzieję, że to był Zack - powiedziała Kendra.
Warren uśmiechnął się szeroko. - Fajnie by było, prawda? Troszkę powęszyłem. Tammy
jest tutaj, bo umie odnajdywać i unieszkodliwiać pułapki. Javier to wytrawny zbieracz
składników. Pracował dla paru największych handlarzy. Nieraz wychodził obronną ręką z
karkołomnych sytuacji. Cieszą się doskonałą reputacją, ale to samo można było powiedzieć o
Vanessie.
- Martwisz się Neilem albo Marą? - zapytała Kendra.
- Skoro nawet Sfinks jest podejrzany, to każdy może być. Nie ufam nikomu. Postaraj się
nie wychodzić z hacjendy, chyba że w moim towarzystwie.
- Myślisz, że znajdę jakiś szlak?
Warren wzruszył ramionami.
- Nie działają na ciebie zaklęcia dekoncentrujące. Prędzej ty coś znajdziesz niż ja. - Chyba
powinniśmy już ruszać. Neil i Mara czekali przed domem w brudnym dżipie z włączonym
silnikiem. Warren wraz z Kendrą usiedli z tyłu. Niezbyt długo jechali drogą. Malowana Góra z
każdą chwilą rosła w przedniej szybie. W pewnym momencie Neil zmusił wóz do podjazdu pod
tak stromą pochyłość, iż Kendra martwiła się, że auto za chwilę stanie na tylnych kołach i runie
w dół. Dramatyczna jazda po wyboistym trakcie zakończyła się na płaskim obszarze usianym
ostrymi głazami.
Kilkaset metrów surowego terenu dzieliło ich od miejsca, gdzie skalna ściana Malowanej
Góry wznosiła się w niebo.
- Ale wysoko - powiedziała Kendra.
Osłaniając oczy dłonią, podniosła wzrok ku szczytowi kolorowego masywu. Na
jasnobłękitnym niebie nie było prawie żadnej chmurki.
Neil stanął obok niej.
- Rozglądaj się za jakimiś uchwytami, sznurem, jaskinią, schodami, ścieżką… Za
czymkolwiek, co zapewniałoby dostęp. Większość osób zazwyczaj nie potrafi dostrzec żadnej
drogi na szczyt. Nie widzą jej nawet doświadczeni alpiniści. Szlaki stają się dostępne tylko w
określonych momentach. Na przykład do niedawna Droga Zmierzchu pojawiała się o zachodzie
słońca. Obejdziemy górę kilka razy.
- Znacie jakieś inne ścieżki poza Drogą Zmierzchu? - zapytał Warren.
- Orientujemy się, że istnieją, ale nie wiemy, gdzie ich szukać - odparł Neil. - Drugi
pewny szlak to Droga Hulanek. Otwiera się w świąteczne noce. Najbliższa okazja nastąpi
podczas równonocy jesiennej.
- Wspinaczka w noc hulanek to szaleństwo - odezwała się Mara dźwięcznym altem. -
Samobójstwo.
- Impreza w sam raz dla mnie - zażartował Warren.
Mara nie skomentowała tego.
- Co będzie, jeśli dostaniecie się na szczyt, a potem nie będziecie mogli zejść? - zapytała
Kendra.
- Zwykle na dół prowadzi wiele ścieżek - odrzekł Neil. - Górze zależy na tym, aby
przybysze sobie poszli. Nigdy nie miałem kłopotów z zejściem ani nie słyszałem, żeby
przytrafiły się komuś innemu.
- Może nie przeżył nikt, kto mógłby o nich opowiedzieć - zauważył Warren.
Neil wzruszył ramionami.
- Czy Droga Zmierzchu znowu się otworzy? - spytała Kendra.
Neil uniósł ręce.
- Trudno stwierdzić. Zgaduję, że dopiero za wiele lat. Ale sprawdzimy dziś wieczór.
Może twój bystry wzrok dostrzeże coś, co mi umknęło.
Kendra zauważyła, że z przekłutych uszu Neila zwisają beżowe królicze łapki.
- Na szczęście? - spytała, wskazując kolczyki.
- Łapy szakalopa - oznajmił Indianin. - Skoro mamy znaleźć szlak, potrzebujemy
wszelkiego możliwego szczęścia.
Dziewczynka powstrzymała się od wypowiedzenia oczywistej uwagi - że łapki
najwyraźniej nie przyniosły szczęścia samemu szakalopowi.
Ruszyli dookoła masywu. Rzadko się odzywali. Neil głównie wpatrywał się w litą skałę z
odległości kilku kroków. Mara podeszła bliżej, gładziła kamień, a czasem opierała policzek o
jego surową powierzchnię. Kendra przypatrywała się górze najbaczniej jak umiała, z bliska i z
daleka, ale nie zauważyła ani śladu ścieżki.
Słońce prażyło bezlitośnie. Neil pożyczył Kendrze kapelusz z szerokim rondem oraz krem
ochronny. Kiedy w końcu obeszli wzniesienie i wrócili do dżipa, mężczyzna wyjął z wozu
lodówkę turystyczną. Usiedli w cieniu, by zjeść kanapki oraz bakalie.
Po południu zerwał się ciepły wietrzyk. Najciekawsze rzeczy Kendra widziała, gdy
odwracała się od skalnej ściany. Wtedy od czasu do czasu dostrzegała w oddali wróżki czy
szakalopy. Zastanawiała się, czy te ostatnie mają Neilowi za złe, że nosi takie kolczyki. Żadne
istoty, nawet owady, nie zbliżały się do samej góry. Panowała tu ciężka atmosfera. Gavin miał
rację, w powietrzu było coś usypiającego, otumaniającego.
Skrupulatnie wykonali kolejną rundę wokół masywu, a potem rozłożyli się w cieniu.
Zjedli suszone owoce oraz paski suchej wołowiny, które Neil zabrał na obiad. Indianin
powiadomił ich, że kolejna tura wokół Malowanej Góry potrwa na tyle długo, że o zachodzie
słońca znajdą się w odpowiednim miejscu, aby poszukać Drogi Zmierzchu.
Gdy maszerowali dalej, z południa nadciągnęły ołowiane chmury. Przystanęli, żeby się
napić, a Mara przypatrywała się ciemnym kłębom na niebie.
- Dziś w nocy będzie nie lada burza - ostrzegła.
Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, między skałami zaczął gwizdać wiatr. Podczas
mocniejszych podmuchów ów stały, upiorny jęk narastał, przeradzając się w okropne wycie i
przenikliwe piski. Złowrogie chmury przesłoniły większą część nieba. Tam, gdzie zachodziło
słońce, przebijały zza nich fantastyczne barwy.
- Powinien tu być - powiedział Neil, wpatrując się w litą skałę. - Kręty szlak.
Mara nachyliła się do skalnej ściany, zamknęła oczy i przycisnęła dłonie do kamienia.
Kendra wytężała wzrok, usiłując zmusić swoje oczy, by pokonały wszelkie zaklęcia, jakie
mogłyby ukrywać ścieżkę. Neil, wyraźnie poirytowany, przechadzał się wte i wewte. Warren stał
z założonymi rękami i tylko jego oczy się poruszały. Za nimi słońce w końcu zniknęło za
horyzontem.
Wyjątkowo silny powiew zerwał Kendrze kapelusz z głowy i dziewczynka aż się
zachwiała. Wiatr zaniósł się kakofonicznym skowytem.
- Powinniśmy wracać do dżipa - stwierdził Neil i po raz ostatni omiótł wzrokiem górę.
- Droga Zmierzchu jest zamknięta - oznajmiła Mara poważnym tonem.
Gdy szli do zaparkowanego wozu, o skały za ich plecami zaczął bębnić deszcz. Każda
kropla zostawiała mokry ślad wielkości dziesięciocentówki. Po kilku minutach kamienie
pociemniały od wilgoci, stały się śliskie, a miejscami bardzo zdradliwe.
Dżip znajdował się już w zasięgu wzroku, ale oni musieli jeszcze przedrzeć się przez
bezładne sterty mokrych kamieni. Ostro padało. Choć Kendra miała przemoczone ubranie, to
dzięki ciepłemu powietrzu nie drżała z zimna. Zerknęła przez ramię, a wtedy zobaczyła
wodospad spływający po ścianie góry. Przystanęła. Woda nie ściekała pionowo, lecz pod kątem,
to stromo, to znów płasko, tworząc burzliwy wartki strumień. Nie był jednak naturalny - potok
huczał po spadzistych stopniach wyrzeźbionych w skale.
- Stójcie! - zawołała dziewczynka. - Patrzcie na ten wodospad!
Pozostała trójka zatrzymała się i spojrzała na stromy masyw.
- Wodospad? - zapytał Warren.
- Nie taki prawdziwy - poprawiła się Kendra. - Woda pędzi po schodach.
- Widzisz schody? - zainteresował się Neil. Kendra wskazała palcem podnóże góry i
powiodła dłonią wzwyż. - Chyba biegną na sam szczyt. Są takie wyraźne, aż trudno uwierzyć, że
wcześniej były ukryte! Trzeba poczekać, dopóki nie wyschną. Trudno się wspinać przy takiej
ilości wody.
- Zalane Schody - powiedziała Mara z zachwytem w głosie.
- Ja wciąż nic nie widzę - oświadczył Warren.
- My też nie - potwierdził Neil. - Zaprowadź nas pod same stopnie.
Wszyscy poszli za Kendrą, która zabrała ich znów do ściany masywu. Dotarcie do
schodów nie zajęło dużo czasu. Tam, gdzie się kończyły, wodospad spływał do ciemnej szczeliny
w ziemi. Kendra stanęła na krawędzi i zerknęła w dół. Dna nie było widać. Słyszała, jak woda
pieni się w odległych głębinach.
- Dziwne, że nie wpadliśmy w ten rów, kiedy wcześniej okrążaliśmy górę - zauważyła
dziewczynka, odwróciwszy się do pozostałych.
- Nie widzę żadnej dziury - przyznał Warren.
- Czy możesz wprowadzić mnie na schody? - poprosił Neil.
Kendra wzięła go za rękę, powiodła dookoła szczeliny, a potem wzdłuż skalnej półki, aż
w końcu oboje stanęli na najniższym stopniu. Zimna woda oblewała im łydki.
- Teraz pan widzi? - zapytała Kendra.
- Wprowadź mnie kilka stopni w górę.
Kendra postawiła stopę na pierwszym śliskim kamiennym schodku - ostrożnie, gdyż
woda co prawda nie była głęboka, ale płynęła wartko. Prowadząc za sobą Neila, weszła na cztery
kolejne i nagle się poślizgnęła. Zanurzyła rękę oraz oba kolana w lodowatym strumieniu, a
mężczyzna pomógł jej wstać.
- Wystarczy - powiedział. Powoli wrócili na skalną półkę, obeszli rozpadlinę i dołączyli
do Warrena i Mary.
- Nie widziałem schodów, dopóki nie zaczęliście się wspinać - oznajmił Warren. - A
potem ciągnęły się tylko przez jakieś pięć stopni przed wami. Musiałem się mocno skupić, żeby
cały czas was widzieć.
- Ja widziałem przed sobą piętnaście stopni, później schody się urywały - zrelacjonował
Neil.
- Ciągną się do samego końca - poinformowała Kendra. - Tu i ówdzie skręcają, czasami
docierają do skalnych półek, ale biegną aż na szczyt. Czy burza skończy się do rana?
- Kiedy deszcz ustanie, schody znikną - rzekła Mara. - Właśnie dlatego nawet z tym
swoim wzrokiem wcześniej nie zauważyłaś ani stopni, ani szczeliny. Od stuleci nikt nie odnalazł
Zalanych Schodów. Wielu uważało, że to tylko legenda.
- Trzeba się po nich wspinać w deszczu? - zdziwiła się Kendra. - Ciężko będzie!
- Może to jedyna okazja - zwrócił się Neil do Warrena.
Tamten kiwnął głową.
- Powinniśmy przywieźć tu pozostałych.
- Kendra musi nas poprowadzić - oświadczył Neil. - Czułem potęgę czaru. Żeby w ogóle
za nią pójść, wytężyłem całą siłę woli. Bez niej nie mamy szans.
Warren zmarszczył czoło. Woda ściekała mu z wilgotnych włosów i spływała po twarzy.
- Trzeba znaleźć inny sposób.
Neil pokręcił głową.
- To i tak istny cud. Inna droga może się nie objawić przez wiele lat. Może powinniśmy
zostawić w spokoju to, co znajduje się tam na górze. Jest dobrze strzeżone.
- Zaprowadzę was, skoro mnie potrzebujecie - odezwała się Kendra. - Ktoś musi iść obok
i pilnować, żeby woda mnie nie zmiotła.
- Kendro, nie - zaoponował Warren. - Nie gna nas bezpośrednie zagrożenie. Nie musisz
tego robić.
- Jeśli nie zdobędziemy tego, po co tu przyszliśmy, może zrobić to ktoś inny - odparła
dziewczynka. - Nie muszę wchodzić do skarbca. Wystarczy, że dotrę z wami na szczyt.
- Może poczekać ze mną na zewnątrz - zaproponował Neil.
- Podczas burzy na tej górze mogą się dziać dziwne rzeczy - ostrzegła Mara.
Wiatr zawył jakby dla podkreślenia jej słów.
- Schronimy się w starym punkcie pogodowym - powiedział Indianin. - Podczas ostatniej
wyprawy spokojnie tam czekałem.
Kendra zerknęła na Warrena. Nie wyglądał na w pełni przekonanego. Chyba liczył, że się
zgodzi, ale nie chciał na nią naciskać.
- To ważna sprawa - nalegała dziewczynka. - Po co tu jestem, jeśli nie po to, żeby pomóc,
skoro tylko mogę? Chodźmy.
Warren spojrzał na Neila.!
- Ostatnio na szczycie nie napotkałeś kłopotów?
- Nie zetknąłem się z żadnym zagrożeniem. Częściowo może miałem szczęście.
Oczywiście na górze nie zawsze jest bezpiecznie.
- Sądzisz, że potrafisz ochronić Kendrę? - Tak myślę. - Czy ten deszcz jeszcze trochę
potrwa? - Warren zwrócił się do Mary. - Przelotnie będzie padał jeszcze co najmniej parę godzin.
Ponownie ruszyli do dżipa. - Możemy zebrać pozostałych i być gotowi do powrotu za pół
godziny - stwierdził Warren. - Macie sprzęt do wspinaczki? Liny? Uprzęże? Karabińczyki?
- Dla naszej szóstki? - spytał Neil. - Może. Wezmę wszystko, co mamy.
Zamilkli. Decyzja zapadła. Zamierzali podjąć próbę.
Idąc za towarzyszami przez mokre kamienie, Kendra usiłowała nie wyobrażać sobie, jak
gdzieś wysoko na zalanych wodą schodach paraliżuje ją strach i na widok olśniewającej
pustynnej panoramy dostaje lęku wysokości. Choć Warren tak bardzo w nią wierzył, żałowała, że
nie może wycofać swej propozycji.
Rozdział X
Mroczne rany
Seth leżał pod kołdrą w swoim łóżku. Z wyjątkiem butów był kompletnie ubrany, trzymał
dłonie splecione za głową i wpatrywał się w ukośny sufit pokoju na strychu. Rozmyślał nad
różnicą między odwagą a głupotą, na którą dziadek Sorenson często zwracał mu uwagę. Seth
sądził, że jest uzbrojony w przydatne definicje. Głupota jest wtedy, gdy podejmuje się ryzyko bez
sensownego powodu, a odwaga - kiedy specjalnie się ryzykuje, żeby osiągnąć coś ważnego.
Czy w przeszłości bywał głupi? Jasne! Głupie było wyjrzenie przez okno w noc kupały,
choć ostrzegano go, by tego nie robił. Jedyna korzyść polegała na zaspokojeniu ciekawości, a w
konsekwencji o mało nie zginęła jego rodzina. W te wakacje również parę razy podjął ryzyko z
wątpliwych powodów. Oczywiście, kiedy niebezpieczeństwo wydawało się niewielkie, odrobina
głupoty wcale mu nie przeszkadzała.
Bywał jednak również odważny. Przedawkował eliksir męstwa, żeby stawić czoła
ożywieńcowi i uratować rodzinę. Ryzyko się opłaciło.
Czy wymknięcie się z domu po to, żeby pójść do lasu za cienistymi wersjami Tanu i
Coultera, wiązało się z zagrożeniem? Naturalnie. Pytanie, czy ryzyko było uzasadnione.
Tego popołudnia Tanu tuż za oknem zakończył przemianę w cienioluda. Czekał w mroku
werandy aż do zmierzchu, a następnie wyruszył do lasu. Po kilku godzinach, gdy jeszcze bardziej
ściemniło, milczące cienie Tanu i Coultera powróciły. Widoczne tylko dla Setha, stały w
ogrodzie w połowie drogi między domem a lasem, więc dziadek mógł do nich mówić z werandy.
Tanu pokazał dwa wyprostowane kciuki, sygnalizując, że wszystko w porządku. Obaj dali znak,
żeby Seth poszedł z nimi. Zaprosili również dziadka. Coulter za pomocą pantomimy
zaproponował, że wyruszy na zwiady, żeby uniknąć konfrontacji z groźnymi istotami.
Jednak dziadek odrzucił propozycję. Oznajmił, że jeśli Tanu i Coulter wymyślą jakiś
sposób, żeby mógł z nimi pójść sam, bez Setha, wówczas chętnie się zgodzi. Kiedy to mówił,
chłopiec stał za nim i robił subtelne gesty. Ukradkiem wskazał na dziadka i pokręcił głową,
potem skierował palec na siebie, później na nich dwóch, a wreszcie puścił oko. Nikt poza nim nie
widział, jak Tanu uniósł dłoń na znak, że zrozumiał komunikat.
W domu od jakiegoś czasu panowała cisza. Jeśli Seth chciał spełnić zamierzenie, które
zasygnalizował dwóm postaciom, to właśnie nadszedł ten moment. Jednak się wahał. Czy
naprawdę powinien zlekceważyć jasne polecenie dziadka i powierzyć swój los cienistym
wersjom Tanu i Coultera? Gdyby obaj mieli na uwadze jego dobro, czy pozwoliliby mu
wymknąć się z domu wbrew woli Stana? Seth liczył na ich pewność, że nic mu nie grozi, a
dziadek później jeszcze im podziękuje.
Jakie były ewentualności? Być może zamierzali go zaprowadzić prosto w pułapkę, gdzie
zginie albo sam zmieni się w cień. Z drugiej strony mógł też wyjaśnić tajemnicę plagi,
odczarować Tanu oraz Coultera i uratować Baśniobór.
Wyskoczył spod kołdry, włożył buty i zaczął wiązać sznurówki. Koniec końców dziadek
był gotów położyć swoje życie na szali, ponieważ cienie jego dwóch przyjaciół przypuszczalnie
chciały pomóc. Poszedłby za nimi, gdyby tylko mógł to zrobić sam, ponieważ nie chciał narażać
wnuka na niebezpieczeństwo. Dla Setha był to dowód, że warto zaryzykować. Skoro dziadek tak
bardzo go kochał, że nie pozwalał mu podjąć uzasadnionego ryzyka, chłopiec musiał działać za
jego plecami.
Gdy już zawiązał buty, wysunął spod łóżka zestaw kryzysowy. Po chwili na palcach
zszedł po schodach, krzywiąc się przy każdym skrzypnięciu stopni. Na dole cały dom wciąż był
ciemny i cichy. Seth pognał korytarzem, a potem zszedł na parter do sieni. Zakradł się do
gabinetu dziadka, pociągnął za łańcuszek zapalający lampę na biurku, a następnie zaczął szperać
w torbie z eliksirami Tanu. Po obejrzeniu kilku butelek w końcu trafił na tę, której szukał, zabrał
ją, a torbę zamknął.
Zgasił światło, po czym bezszelestnie udał się do tylnych drzwi. Otworzył je kluczem i
wymknął się na dwór, gdzie księżyc zalewał ogród srebrnym blaskiem.
- Tanu? - syknął Seth głośnym szeptem. - Coulter?
Zza żywopłotu wyłoniły się dwa człekokształtne cienie. Jeden z nich był wyższy i
bardziej barczysty. Seth wdrapał się na balustradę werandy, a później zeskoczył na trawnik. W tej
samej chwili w jego stronę ruszyły dwie kolejne postaci. Jedna była znacznie wyższa od Tanu, a
druga nieco drobniejsza niż Coulter.
Seth otworzył flakonik, który podwędził z gabinetu, i wychłeptał eliksir. Zanim Mendigo
z Hugonem zdążyli się zbliżyć, chłopiec czuł już w całym ciele pieniste mrowienie. Unosił się w
powietrzu jako ulotna wersja siebie. Mendigo i Hugo bezskutecznie usiłowali go złapać.
Oczywiście, że dziadek mu nie ufał. Oczywiście, że ustawił koło domu tych dwóch z
poleceniem, żeby nie wypuścili go z ogrodu. Czy to wina Setha, że Stan nie ukrył eliksirów
Tanu?
Oba cienie dały chłopcu znak, żeby udał się za nimi. Skoncentrował myśli na poruszaniu
się do przodu, a wtedy popłynął w ich kierunku najszybciej jak mógł. Mendigo podążał za nim,
bez przerwy usiłując go chwycić. Chłopiec czuł coś jakby bąbelkowanie w miejscach, przez które
przechodziły drewniane ręce kukły. Przesuwał się przeraźliwie wolno. Hugo podszedł do domu i
zaczął walić pięścią w ścianę. Seth starał się nie przejmować, kiedy w oknach zapaliły się
światła.
Już prawie dotarł do pierwszych drzew, kiedy z tyłu usłyszał wołanie Dale’a.
- Seth, posłuchaj dziadka i natychmiast tu wracaj.
Nie chciał się nawet obejrzeć i tylko pokręcił głową.
Gdy doszedł na skraj lasu, z werandy odezwał się dziadek.
- Seth, poczekaj, wróć! Tanu! Coulter! Stójcie, posłuchajcie mnie. Skoro chcecie to
zrobić, przynajmniej pozwólcie, żebym do was dołączył.
Cienie stanęły. Seth zdecydowanie pokręcił głową, a potem skrzyżował i rozkrzyżował
ręce na piersiach. To podstęp. Jak tylko odzyska zwykłą postać, dziadek zaciągnie go do domu.
Pomachał ręką, popędzając Tanu i Coultera do dalszego marszu.
- Seth! - odezwał się stanowczo dziadek. - Nie poganiaj ich. Tanu, Coulter, jeśli
rzeczywiście nad sobą panujecie, zaczekajcie na mnie.
Cieniste postaci wzruszyły ramionami w stronę chłopca i nadal stały nieruchomo. Seth
jeszcze bardziej gorączkowo zasygnalizował, żeby Tanu i Coulter szli dalej. Przecież świetnie
znali dziadka!
- Mendigo! - zawołał Stan. - Dość. Pójdziesz ze mną i Sethem. Hugo, sprowadź wózek.
Domyślam się, że to najszybszy sposób dotarcia na miejsce?
Tanu potwierdził ruchem głowy. Seth obrócił się i kiwnął głową do dziadka.
- Musimy poczekać, aż odzyskasz stałą postać - rzekł Stan. - Pójdę po latarkę i ubiorę się
bardziej stosownie.
Wrócił do domu. Seth znów pomachał rękami, dając znak, żeby Tanu i Coulter
zaprowadzili go do lasu, ale oni zaprzeczyli ruchem głowy.
- Widziałem to! - krzyknął Dale z werandy. - Przestań ich namawiać. Twój dziadek
dotrzyma słowa. Naprawdę zamierza wam towarzyszyć, a jeśli chcesz znać moje zdanie, to z nim
lepiej sobie poradzisz, niż gdybyś poszedł sam.
Seth się rozluźnił. Unosił się w mroku obok cieni swych przyjaciół. Jeśli dziadek chciał
go oszukać, to chyba jeszcze będzie czas na opracowanie nowej strategii ucieczki.
Stan wrócił w stroju odpowiednim do wyprawy. Polecił Dale’owi, żeby zaczekał na
babcię. Gdyby nie wrócili lub też pojawili się jako cienie, ci dwoje mieli uciekać z Baśnioboru.
Seth podpłynął do Hugona, który stał w bezruchu, gotów pociągnąć drewniany wózek, jakby to
była olbrzymia riksza. Tanu i Coulter wsiedli do środka, to samo uczynili dziadek oraz Mendigo.
Do czasu zmiany postaci Seth musiał sunąć obok.
W końcu męczące oczekiwanie dobiegło końca, przez chłopca przelała się musująca fala i
nareszcie mógł wdrapać się do wózka. Cienie siedziały na przodzie. Dziadek oraz Seth
przycupnęli z tyłu.
- Robię to wbrew sobie - powiedział Stan.
- Musimy zaryzykować - odparł Seth najdojrzalszym tonem, na jaki umiał się zdobyć. -
Nie opuszczę Tanu i Coultera, skoro możemy im pomóc.
- Hugo, jedziemy - zarządził dziadek.
Wózkiem szarpnęło i golem w żwawym tempie ruszył ścieżką przez mrok. Setha omiatało
ciepłe nocne powietrze. Na rozstaju dróg Tanu wskazał właściwy kierunek. Seth poinformował o
tym dziadka, a ten wydał polecenie Hugonowi.
Niezmordowany golem ciągnął za sobą wózek ścieżką, która niegdyś prowadziła do
Zapomnianej Kaplicy, a potem skręcił kolejno w kilka innych, aż w końcu znaleźli się na
wyboistym zarośniętym szlaku. Seth nigdy dotąd go nie widział. Pojazd podskakiwał na
nierównym gruncie. Wreszcie Tanu i Coulter dali znak, żeby się zatrzymać.
Dziadek włączył latarkę. Oświetlił łagodny, porośnięty trawą stok wiodący do stromego
wzgórza z wejściem do jakiejś groty.
- Nie mów, że wskazują na jaskinię - odezwał się dziadek.
- Owszem - odparł Seth. - Już zeskoczyli z wózka.
- Jeszcze możemy zawrócić. To legowisko Graulasa, jednego z najstraszliwszych
demonów w Baśnioborze. Wchodząc tam, zdalibyśmy się na jego łaskę. To samobójstwo.
Coulter wskazał na wejście do groty, a następnie cienistym palcem postukał się w skroń.
- Graulas wie coś ważnego - zrelacjonował Seth.
Tanu i Coulter jednocześnie pokiwali głowami, po czym dali znać, żeby tamci poszli za
nimi.
Dziadek nachylił się do chłopca, by szepnąć mu coś na ucho:
- Graulas to prawdopodobnie najpotężniejszy demon w Baśnioborze, choć w minionych
latach hibernował. To ostatnia istota, która z własnej woli dzieliłaby się z nami swoją wiedzą.
Tanu wskazał wlot jaskini, wyciągnął wyprostowany kciuk, później zaczął otwierać i
zamykać wolną dłoń, naśladując mówienie, a w końcu pokazał na Setha.
- Graulas chce ze mną rozmawiać? - zapytał chłopiec. - Dziadku, obaj wyprostowali
kciuki. To tutaj chcieli mnie zaprowadzić. Poczekaj, a ja pójdę zobaczyć, o co chodzi.
Dziadek ścisnął Setha za ramię.
- Przyszedłem tu, żeby sprawdzić, co zamierzają. Gdyby ich plan był obiecujący, wcale
bym się nie sprzeciwiał. Ale to jest szaleństwo. Mendigo i Hugo nie mogą wkroczyć na
terytorium demona. Traktat też nas tam nie ochroni. Wycofujemy się.
- Dobra - powiedział Seth, opierając się o tył wózka.
Dziadek poluzował uścisk.
- Tanu, Coulter, prosicie o zbyt wiele. Wracamy do domu.
Seth nagle mu się wyrwał, zeskoczył z wózka i pognał pod górę w stronę wejścia do
groty. Skoro Mendigo i Hugo nie mogą za nim pójść, dziadek nie zdoła go zatrzymać.
- Mendigo, sprowadź tu Setha! - warknął Stan.
Drewniana kukła wyskoczyła z pojazdu i prędko zbliżała się do chłopca. Nagle stanęła jak
wryta jakieś piętnaście kroków od drogi. Seth nadal biegł po stoku, ale Mendigo już nie mógł go
gonić.
Dziadek wstał i podparł się pod boki.
- Secie Michaelu Sorensonie, natychmiast wracaj do wózka!
Chłopak zerknął za siebie, ale się nie zatrzymał. Cieniste postacie Coultera i Tanu biegły
po obu jego stronach. Jaskinia była już blisko.
- Poczekaj! - wrzasnął dziadek nerwowo. - Idę z wami.
Sethowi nie podobała się rezygnacja w jego głosie.
Przystanął. Obserwował dziadka, który przedzierał się przez wysoką trawę z latarką w
dłoni.
- Możesz nam towarzyszyć, ale nie zbliżaj się do mnie na wyciągnięcie ręki.
Dziadek spojrzał na niego piorunującym wzrokiem. Seth widział, jak sztywnieją mu
mięśnie twarzy.
- Jedyną rzeczą straszniejszą niż to, co zastaniemy w tej jaskini, będzie twoja kara, jeśli
jakimś cudem przeżyjemy.
- Jeśli przeżyjemy, to znaczy, że podjąłem właściwą decyzję.
Seth odczekał, aż dziadek znajdzie się mniej więcej dziesięć kroków od nich, a wtedy
znów ruszył w stronę groty.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że idziemy na pewną śmierć? - spytał ponuro dziadek.
- Któż może nam więcej powiedzieć o mrocznej pladze niż demon? - odparł Seth.
Przed wejściem do jaskini stał wysoki drewniany pal. Z czubka dyndały pordzewiałe
żelazne kajdany. Wyglądało na to, że kiedyś przykuwano tu więźniów. Seth wzdrygnął się na
samą myśl. Cienie Tanu oraz Coultera nie przekroczyły linii wyznaczanej przez słup. Seth
pomachał ręką na znak, żeby ruszyły za nim, ale pokręciły głowami i pokazały, żeby poszedł
sam.
Wlot jaskini był tak duży, że mógłby tam wjechać szkolny autobus. Wkroczywszy do
wnętrza, chłopiec zrozumiał, że martwiąc się o to, ‘by dziadek nie powstrzymał go przed
uratowaniem Baśnioboru, nie zastanowił się nad tym, czy przypadkiem nie powinien
powstrzymać sam siebie. Miał nadzieję, że Tanu i Coulter nie są w niewoli tego demona.
Gładkie ziemne ściany i podłoże korytarza sprawiały wrażenie, jakby jaskinia nie
powstała naturalnie, ale została wydrążona. Seth szedł do przodu, tunel dwukrotnie zakręcał, a w
końcu się rozszerzał, tworząc zatęchłe pomieszczenie o sklepionym stropie, z którego wystawało
parę powyginanych korzeni.
Przegniłe połamane meble mieszały się tutaj z bezładnymi stertami bladych kości. Na
wielkim uginającym się stole znajdowało się dużo spleśniałych książek oraz woskowe kleksy
roztopionych świec. Pod jedną ze ścian leżały dziurawe beczki, rzucone bez ładu i składu. Ciekła
z nich zjejczała zawartość. Pośród szczątków rozbitych skrzyń Seth zauważył błysk klejnotów.
W najdalszym, zaokrąglonym krańcu komnaty pajęczyny przysłaniały wielki zgarbiony
kształt. Na podłodze siedziała guzowata postać, oparta o ścianę i przechylona na bok. Seth
zerknął przez ramię na dziadka. Stan stał nieruchomo i tylko dłoń z latarką mu drżała.
- Poświeć na to coś w kącie - poprosił chłopiec.
W tej chwili snop światła był skierowany na zagracony stół.
Dziadek nie zareagował. Nawet nie drgnął.
Wtedy odezwał się głos, głębszy niż Seth potrafił sobie dotąd wyobrazić, powolny i
ospały, jakby mówiący balansował na skraju śmierci.
- Nie… boisz się… mnie?
Seth zmrużył oczy i spojrzał na spowity pajęczynami kształt w rogu pomieszczenia.
- Oczywiście, że się boję - przyznał, podchodząc bliżej. - Ale moi przyjaciele powiedzieli,
że chcesz ze mną rozmawiać.
Postać drgnęła. Pajęcze sieci zafalowały, a kłęby kurzu wzbiły się w powietrze.
- Nie… czujesz… strachu… tak… jak w zagajniku? - W głosie istoty dały się słyszeć
smutek i zmęczenie.
- Z ożywieńcem? Skąd o tym wiesz? Rzeczywiście nie czuję takiego przerażenia. Wtedy
nie mogłem nad nim zapanować.
Kształt w kącie znów się poruszył. Jedna z największych pajęczyn nadęła się leniwie i
rozerwała. Dudniący głos nabrał trochę mocy.
- Twojego dziadka… opanował teraz taki strach. Weź… jego latarkę… i podejdź bliżej.
Seth zbliżył się do Stana, który wciąż tkwił bez ruchu. Delikatnie dźgnął go w żebra, ale
jedyną reakcją było lekkie drgnięcie. Dlaczego tak znieruchomiał? Czy Graulas skoncentrował
swą moc właśnie na nim? Przebiegła cząstka natury Setha podsunęła mu myśl, że gdyby wyszli
stąd żywi, a dziadek pozostał w takim stanie, to chłopak wymigałby się od kary. Wyszarpnął
latarkę z dłoni Stana.
- Czy nic mu nie będzie? - zapytał.
- Nie.
- To ty jesteś Graulas?
- Tak. Podejdź bliżej.
Przedzierając się przez gnijące szczątki, Seth zbliżył się do demona. Stwór odgarniał
pajęczyny grubą sękatą dłonią. Z jego ubrania unosiły się tumany kurzu. Chłopiec zaczął się
krztusić. Zasłonił nos i usta, żeby nie czuć obrzydliwego smrodu. Chociaż demon siedział na
podłodze, a na dodatek przechylał się na bok, Seth sięgał mu ledwie do napęczniałego ramienia.
Chłopiec mimowolnie się cofnął, gdy promień latarki oświetlił twarz stwora. Jego skóra
przypominała łeb indyka: czerwona, pofałdowana i obwisła, zupełnie jakby trawiła ją potworna
infekcja. Demon był łysy i nie miał widocznych uszu. Z boków szerokiej czaszki odchodziły
kręcone rogi barana, a zimne czarne oczy przesłaniało mleczne bielmo.
- Czy… uwierzyłbyś… że niegdyś… byłem jednym z sześciu… najstraszniejszych… i
najbardziej poważanych… demonów… na świecie? - spytał Graulas, dysząc z trudem.
Całe jego ciało chwiało się z wysiłku przy każdym rzężącym oddechu.
- Jasne - odrzekł Seth. Demon pokręcił głową. Zakołysały się obwisłe fałdy czerwonej
skóry.
- Nie traktuj mnie protekcjonalnie.
- Nic z tych rzeczy. Wierzę ci.
Graulas zakaszlał. Pajęczyny zafurkotały, zawirował kurz. - Przez setki lat… nic… mnie
nie zainteresowało - zawarczał ze znużeniem. Zamknął oczy. Oddychał teraz wolniej, a jego głos
był spokojniejszy. - Seth, przybyłem do tego żałosnego zoo, żeby umrzeć, ale do takich jak ja
śmierć przychodzi powoli, tak strasznie powoli. Głód mi niestraszny. Choroba mnie nie dotyka.
Drzemię, lecz nie odpoczywam.
- Dlaczego przybyłeś tutaj, żeby umrzeć?
- Chciałem pogodzić się ze swym losem. Zaznałem prawdziwej wielkości, Seth. Upadek z
najwyższych, oszałamiających szczytów wprost w najgłębsze dno jest druzgoczący, kiedy ma się
świadomość, że mogło się temu zapobiec, oraz pewność, że już nigdy nie odzyska się tego, co
stracone. Życie ma tylko takie znaczenie, jakie sami mu nadamy, a ja przestałem się łudzić
bardzo dawno temu.
- Przykro mi - powiedział Seth. - Wielki pająk chodzi ci po ramieniu.
- To nic - wysapał demon. - Nie wezwałem cię tutaj po to, żebyś mi współczuł. Chociaż
trwam w uśpieniu, nie mogę stłumić wszystkich swych talentów. Bez świadomego wysiłku, bez
pomocy narzędzi ani czarów, cały ten rezerwat z wyjątkiem kilku miejsc nie ma przede mną
tajemnic. Mierzi mnie daremna monotonia tego miejsca i usiłuję ją ignorować, zamknąć się w
sobie, a mimo to wiem, co się tu dzieje. Nic mnie nie intrygowało… dopóki nie pojawiłeś się ty. -
Graulas otworzył pokryte bielmem oczy.
- Ja?
- Twoja odwaga w zagajniku mnie zaskoczyła. Zaskoczenie to uczucie, o którym niemal
zapomniałem. Widziałem już tak dużo, że zawsze wiem, czego się spodziewać. Oceniam
prawdopodobieństwo różnych rezultatów i moje przewidywania zawsze są słuszne. Zanim twoje
starcie z ożywieńcem dobiegło końca, eliksir przestał działać. Widziałem, jak opuszcza cię
sztuczna brawura. Twoja śmierć wydawała się pewna, a jednak, wbrew mojemu przekonaniu,
zdołałeś wyciągnąć gwóźdź. Nawet gdybyś był dojrzałym, zaprawionym w bojach herosem o
legendarnej sławie, wytrenowanym i uzbrojonym w zaklęcia oraz talizmany, i tak zrobiłbyś na
mnie duże wrażenie. Ale że takiego wyczynu dokonał zwykły chłopiec? To mnie wielce
zaskoczyło.
Seth nie wiedział, co powiedzieć. Obserwował demona i czekał.
Graulas pochylił się do przodu.
- Zastanawiasz się, dlaczego cię tu sprowadziłem.
- Żeby sprawdzić, jak smakuję?
Demon spojrzał na chłopca posępnie.
- Żeby ci podziękować za pierwszą niespodziankę od wielu stuleci.
- Nie ma za co.
Graulas lekko pokręcił głową. A może tylko poruszył oczami?
- W podzięce chcę obdarzyć ciętym, czego ci teraz trzeba: wiedzą. Zapewne cię ona nie
uratuje, ale któż to wie? Może znów mnie zadziwisz. Sądząc po twoim wyczynie w zagajniku,
nierozsądnie byłoby zakładać, że do czegokolwiek jesteś niezdolny. Usiądź.
Seth przycupnął na przewróconym przegniłym regale. - Ożywieniec bez gwoździa był
niczym - zaskrzeczał Graulas. - Mizerną istotą umocnioną potęgą talizmanu o wielkiej, mrocznej
sile. Twoi przyjaciele powinni byli włożyć więcej wysiłku w odnalezienie tego przedmiotu.
- Tanu szukał godzinami - odparł Seth. - W końcu uznał, że pewnie uległ zniszczeniu,
kiedy go wyciągnąłem.
- Talizman o takiej mocy niełatwo unicestwić. Kiedy twój przyjaciel zaczął go szukać,
było już za późno.
- Co się z nim stało?
- Najpierw pomyśl, co stało się z tobą. Jak myślisz, dlaczego tylko ty dostrzegasz cienie
przyjaciół?
- To działanie tego gwoździa?
Graulas oparł się o ścianę i zamknął oczy. Przez jego obrzydliwą twarz przemknął wyraz
cierpienia, zupełnie jakby zmagał się z jakimś nagłym bólem. Po chwili się odezwał, nie
podnosząc powiek.
- Talizman zostawił w tobie ślad. Ciesz się, że nie dotknąłeś gwoździa gołym ciałem,
ponieważ zostałbyś opętany. Zyskałeś zdolność postrzegania niektórych mrocznych właściwości
ukrytych przed wzrokiem większości ludzi. Jesteś również odporny na magiczny strach.
- Serio?
- Moja obecność napawa istoty ludzkie paraliżującym lękiem. Podobną aurą emanował
ożywieniec. Wywoływanie przerażenia to część mojej natury. Jeśli masz wątpliwości, spójrz
tylko na swego dziadka.
Seth wstał, potrząsnął ramionami i wygiął palce.
- Rzeczywiście się nie boję. To znaczy, oczywiście martwię się, że może mnie
oszukujesz, że zabijesz mnie i dziadka, ale nie paraliżuje mnie strach tak jak wtedy z
ożywieńcem.
- To nadzwyczajne widzenie, jakie posiadłeś, może ci pomóc odnaleźć źródło magii
odmieniającej istoty w Baśnioborze - powiedział Graulas. - Możesz zaufać swym przyjaciołom
przekształconym w cienie. Jako tak wątłe istoty, ludzie miewają zaskakująco mocne strony.
Jedną z nich jest opanowanie. Ta sama magia, która odmieniła istoty w Baśnioborze, nie zdołała
skazić umysłów Coultera i Tanugatoi.
- Dobrze wiedzieć - stwierdził Seth.
Graulas na chwilę zamilkł. Wciąż siedział z zamkniętymi oczami i głośno dyszał.
- Czy interesuje cię moja wiedza na temat źródeł obecnych kłopotów w Baśnioborze? -
Czy to ma coś wspólnego z więźniem, którego wypuścił Sfinks?
Demon otworzył oczy.
- Bardzo dobrze. Wiesz może, kto to jest?
- Więc Sfinks rzeczywiście jest zdrajcą? - wykrzyknął Seth.
- Nie, nikt z nas nie zna tożsamości więźnia. A ty?
Graulas oblizał usta. Jego język miał siny kolor i pokrywały go wrzody.
- Jego obecności nie sposób z niczym pomylić, choć mało kto zdołałby wyczuć jego
prawdziwą tożsamość. To Navarog, książę demonów, smoczy władca.
- Więzień był smokiem?
- Najpotężniejszym ze wszystkich mrocznych.
- Wyglądał jak człowiek.
- Oczywiście zmienił postać. Wiele smoków potrafi przyjąć ludzką formę, gdy im to
odpowiada. Navarog nie powrócił do prawdziwego kształtu na terenie rezerwatu. Miał w
Baśnioborze do odegrania bardziej dyskretną rolę.
Seth usiadł z powrotem na przegniłym regale.
- Powiedziałeś: „miał”. Czy już go tu nie ma?
- Opuścił Baśniobór tego samego dnia, kiedy Sfinks go uwolnił. Nigdy formalnie nie
przyjęto go na teren rezerwatu, więc nie powstrzymywały go żadne granice. Ale zanim zniknął,
narobił tu szkód. Najpierw udał się do zagajnika po gwóźdź. Mroczny talizman wkopał się
głęboko w ziemię i właśnie dlatego Tanugatoa nie mógł go znaleźć, ale wyłonił się na wezwanie.
Potem Navarog zaniósł go Kurisokowi.
- Temu drugiemu demonowi?
- W Baśnioborze jest niewiele miejsc, których nie mogą zgłębić moje zmysły. Jednym z
nich jest dom i ogród, w którym mieszkasz z dziadkami. Kolejne to dawna rezydencja
opiekunów. Ostatnie stanowi maleńki teren rządzony przez Kurisoka. Nie potrafię stwierdzić, co
takiego zrobił z gwoździem Navarog, ale gdy opuścił włości demona, nie miał już ze sobą
talizmanu. Następnie uciekł z rezerwatu.
- Dokąd poszedł?
- Odkąd związałem się z tym rezerwatem, moja wizja nie wykracza poza jego granice -
wyjaśnił Graulas. - Nie zgadnę, dokąd udał się smok tak potężny jak Navarog.
- Więc żeby uratować Baśniobór, muszę pokonać Kurisoka - zauważył Seth.
- Ciekawie byłoby obserwować, jak próbujesz stawić mu czoła - mruknął Graulas z
błyskiem w oku. Coś w tym spojrzeniu podpowiadało chłopcu, że demon się z nim bawi. - Nie
pytaj mnie, dlaczego Navarog poszedł do Kurisoka. Nie wiem, czy ten demon dokonał
jakichkolwiek wielkich czynów, ale ja o takich nie słyszałem. Czasem siał zniszczenie, ale
brakuje mu zdolności biegłego stratega. Był taki czas, kiedy smoczy władca przyszedłby z
talizmanem prosto do mnie.
- Chcesz mnie wykorzystać, żeby załatwić rywala?
- Rywala? - Graulas zamruczał prawie tak, jakby się śmiał. - Dawno przestałem
porównywać się z innymi.
- Jak mogę powstrzymać Kurisoka?
- Ten demon to bardziej cień niż istota z krwi i kości. Żeby wejść w kontakt ze światem
materialnym, przywiązuje się do żywiciela. W zamian za pożyczoną postać fizyczną, napełnia go
mocą. W zależności od tego, z kim się symbiotycznie zjednoczy, rezultaty mogą być imponujące.
- Czyli nie działa sam.
- Jak długo żyję, nigdy nie widziałem, żeby ciemność odmieniała istoty tak zaraźliwie, jak
to się dzieje w tym rezerwacie. Nie wiem, jak do tego doprowadzono. Kurisok jest związany
przysięgą, więc nie może wykraczać poza granice swego terytorium w Baśnioborze. Musiał się
sprzymierzyć z jakąś potężną istotą, a gwóźdź z pewnością wzmacnia jego możliwości.
- Czy ten gwóźdź działa inaczej na Kurisoka niż wcześniej na ożywieńca?
- Z pewnością. To zbiornik mrocznej siły. Bez niego ożywieniec nie byłby zbyt groźny, a
tak stał się jedną z najstraszliwszych i najniebezpieczniejszych istot w Baśnioborze. Kurisok
nawet bez gwoździa miał wielką moc. Kiedy wszedł w posiadanie talizmanu, jego siła mogła
osiągnąć skalę, która wyjaśniałaby tę epidemię ciemności.
- Jesteś demonem, no nie? - rzekł Seth z powątpiewaniem. - Bez obrazy, ale czy ta cała
plaga nie powinna cię cieszyć?
Graulas zakasłał. Jego dogorywające ciało drgnęło.
- Wahadło wciąż kołysze się między jasnością a mrokiem. Dawno przestało mnie to
zajmować. Dopiero ty na nowo wzbudziłeś moje zainteresowanie. Ciekaw jestem, jak poradzisz
sobie z tym zagrożeniem.
- Zrobię, co tylko potrafię. Czy możesz mi jeszcze coś powiedzieć?
- Resztę musisz odkryć z pomocą przyjaciół - oświadczył Graulas. - Masz mało czasu.
Mroczna infekcja szerzy się w nieubłaganym tempie. Na terenie rezerwatu są tylko dwa
bezpieczne miejsca, ale i one nie będą utrzymywać się wiecznie. Nie widzę kaplicy Królowej
Wróżek, ponieważ odpycha ciemność. Wiele istot światła schroniło się wokół jej stawu. Z kolei
centaury oraz inne stworzenia wycofały się na chronioną ziemię w najdalszym kącie Baśnioboru.
Kryją się wewnątrz kamiennego kręgu, który nie dopuści mroku do środka. Te punkty upadną
jako ostatnie.
- No i jeszcze nasz dom - dodał Seth.
- Skoro tak mówisz - odparł Graulas. - Teraz muszę już odpocząć. Zabierz dziadka i idź
stąd. To kolejny sukces, jaki możesz dodać do swojej listy. Niewielu śmiertelników znalazło się
w mojej obecności i przeżyło, żeby o tym opowiedzieć.
- Jeszcze coś - rzekł chłopiec. - Skąd Coulter i Tanu wiedzieli, że można ci ufać?
- Coulter przeczesywał rezerwat w poszukiwaniu źródła zarazy. Przyszedł do mnie. W
jego obecnym stanie widzę go i słyszę bez trudu, ale nie mogę zrobić mu krzywdy.
Powiedziałem, że chcę się z tobą podzielić pewną informacją i jestem twoim szczerym
wielbicielem. Później przekonałem także Tanugatoę. Na twoje szczęście mówiłem prawdę. Idź,
uratuj to głupie, żałosne zoo, jeśli masz odwagę.
Graulas zamknął oczy. Jego miękka pomarszczona twarz oklapła, a potem przechylił się
do przodu, jakby stracił przytomność.
Seth wypuścił latarkę z ręki, tak że zadyndała na jego nadgarstku, wrócił do dziadka i
chwycił go pod pachy. Tym sposobem wybudził go z transu, a następnie pomógł mu wyjść z
jaskini. Na zewnątrz czekali Coulter oraz Tanu. Gdy obaj Sorensonowie znaleźli się znów w
świetle księżyca, dziadek wzdrygnął się i zaczął machać rękami. Seth przestał go trzymać.
- Jesteśmy na zewnątrz! - wydyszał Stan.
- Graulas nas puścił - odrzekł chłopiec. - Słyszałeś cokolwiek, co mówił?
- Urywane fragmenty - oznajmił dziadek, marszcząc brwi. - Koncentracja była niezwykle
trudna. Jak to możliwe, że pokonałeś strach? I to zimno?
- W zasadzie to tam było raczej duszno - stwierdził Seth. - Wygląda na to, że jestem
odporny na magiczny lęk. To ma jakiś związek z tym, że przeżyłem spotkanie z ożywieńcem.
Musimy sobie uciąć długą pogawędkę.
Dziadek pochylił się i otrzepał spodnie.
- Zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że nie możemy wierzyć w prawdomówność
Graulasa.
- Jasne. Ale musimy wziąć pod uwagę to, co powiedział. Jestem prawie pewny, że nie
kłamał. Gdyby nam źle życzył, mógłby sobie spokojnie siedzieć i oglądać naszą porażkę. A tak,
przynajmniej mamy parę poszlak.
Dziadek kiwnął głową, a potem ruszył w stronę Hugona i wózka.
- Ale wszystko po kolei: najpierw wróćmy do domu.
Rozdział XIV
Powrót do domu
Wschodziło słońce, zalewając Malowaną Górę złotym blaskiem. Ruiny puebla rzucały
długie cienie poza kraniec najbliższego urwiska. Po walącym się murze biegła wychudzona
jaszczurka. Od czasu do czasu zatrzymywała się w zupełnie nieprzewidywalnych momentach.
Spragniona ziemia i wysuszone powietrze już dawno wchłonęły wodę deszczową. Ciepły wiatr
oraz nieliczne puszyste chmurki na niebie pozwalały myśleć, że burza była tylko snem.
Kendra, Dougan, Gavin i Warren maszerowali po czerwonawej skale, oddalając się od
ruin. Gdy dotarli na skraj płaskiego szczytu, Kendra zerknęła w dół na jakiegoś drapieżnego
ptaka, który zataczał w locie szerokie kręgi, a jego brązowe skrzydła przechylały się w
podmuchach wiatru. Powietrze było oszałamiająco czyste. Pustynna panorama - rozległe połacie
ziemi oraz kamienia poorane wąwozami i znaczone przez skaliste wzgórza - była tak ostra, jakby
Kendra włożyła niezbędne okulary korekcyjne.
Wyjście z jaskini okazało się niemal równie mozolne co wejście. Po szczegółowych
poszukiwaniach i badaniach uznali, że artefakt nie został ukryty ani zakamuflowany -
rzeczywiście go tam nie było. Warren ostrzegł Kendrę, żeby nie mówiła Douganowi ani
Gavinowi o treści napisu. Ostatecznie każdy zabrał parę skarbów, a potem opuścili komnatę.
Gdy wrócili do legowiska Chalize, Kendra zdołała powstrzymać się od patrzenia na
metaliczną smoczycę. Tymczasem Gavin podarował miedzianej bestii najpiękniejsze spośród
bogactw wyniesionych ze skarbca. Następnie Warren zbadał powietrze w jaskini z dławistrąkami.
Przestało być trujące. Przejście przez komnatę nie należało do łatwych, ale wszyscy dali radę.
Kendra nie patrzyła na Neila, który - jak poinformował Warren - był już prawie całkiem
roztopiony.
Podczas przeprawy przez rozpadlinę dziewczynka spadła, ale znajdowała się niedaleko
drugiego brzegu, więc Warren bez trudu ją wciągnął. Inni przemierzyli czeluść bez kłopotów.
Gdy znaleźli się na platformie, z której pierwotnie wyruszyli, Dougan włożył klucz, po czym
wjechali z powrotem do kivy.
Ponieważ nie wiedzieli, jakich wrogów mogą napotkać, wyjściu na szczyt góry
towarzyszyło duże zdenerwowanie. Gavin szedł przodem. Wszyscy poczuli ogromną ulgę, gdy
nie zastali ani śladu istot, które zaatakowały ich zeszłej nocy.
Wędrując wzdłuż krawędzi płaskiego szczytu, Kendra ściskała laskę deszczu odebraną
człowiekowikojotowi. W jej kieszeniach brzęczały klejnoty. Gavin zatrzymał ciężką złotą koronę
wysadzaną szafirami i teraz miał ją na głowie. Dougan niósł kielich wykonany z kryształu i
platyny. Warren włożył na palce kilka pierścieni, a w dłoni trzymał miecz z perłową rękojeścią
schowany w pochwie.
Mniej więcej w połowie drpgi wzdłuż obwodu góry znaleźli stromą ścieżkę wiodącą w
dół krętymi serpentynami. Nigdzie nie napotkali żadnych przeszkód. Dzień robił się coraz
gorętszy, łagodny wiatr ustał, a na stoku wciąż panował spokój.
Gdy dotarli na sam dół, Kendra wcale się nie zdziwiła, że zygzak dróżki, którą podążali,
zniknął. Ruszyli wokół podnóża w kierunku pojazdów. W pewnym momencie między dwoma
wysokimi głazami, kształtem przypominającymi pociski, Gavin dostrzegł zwłoki Tammy.
Chłopak wraz z Douganem podeszli, żeby dokładniej się przyjrzeć, natomiast Warren
poprowadził Kendrę trasą z dala od ciała.
Dżip oraz pikap stały nieopodal. Warren i Kendra czekali przy autach, aż zjawili się
Dougan i Gavin, niosąc zawinięty tobół. Warren podbiegł, żeby im pomóc. Wspólnie ostrożnie
położyli zwłoki Tammy na platformie pikapa.
- Nie mamy kluczyków do dżipa - stwierdził Dougan. - Zostały z Neilem.
- Pojadę z tyłu - zaproponował Gavin.
- Zanim wrócimy do hacjendy, mam propozycję - rzekł Dougan. - Na wypadek gdyby
wśród nas wciąż był zdrajca, na przykład ktoś pracujący w rezerwacie, sugeruję udawać, że misja
zakończyła się powodzeniem. - Mężczyzna uniósł platynowokryształowy kielich. - Zamkniemy
ten przedmiot w pancernej kasecie, tak jakby to on był artefaktem. Może w ten sposób
sprowokujemy nieprzyjaciela. - Szczelnie owinął naczynie swoim ponczo.
- Świetny pomysł - pochwalił Warren.
- Poza tym nie zaszkodziłoby wysłać wiadomości, że zdobyliśmy artefakt - wtrąciła
Kendra. - Po takiej dezinformacji Stowarzyszenie nie będzie go szukać gdzie indziej.
- O ile to nie oni go stąd ukradli - mruknął Gavin.
- To prawdopodobny scenariusz - przyznał Dougan. - Ale zanim nie dowiemy się czegoś
więcej o brakującym przedmiocie, najlepszym sposobem na wprowadzenie Stowarzyszenia w
błąd będzie ogłoszenie zwycięstwa.
W drodze do hacjendy Kendra siedziała między Douganem a Warrenem. Dręczyły ją
wyrzuty sumienia, ponieważ nie powiedziała towarzyszom, że artefakt prawdopodobnie wcale
nie wpadł w ręce Stowarzyszenia Gwiazdy Wieczornej i znajduje się w Baśnioborze. Zapłacili
bardzo wysoką cenę za dotarcie do ostatniej komnaty skarbca, więc dziewczynka czuła się
ogromnie nieszczęśliwa, że zostawia ich z przekonaniem o całkowitym niepowodzeniu misji. Ale
jeśli Sfinks był zdrajcą, to wraz z Warrenem nie mogli ryzykować, że tak ważna wiadomość
dotrze do niego za pośrednictwem Dougana i Gavina.
Kendra starała się zapomnieć o Tammy leżącej na platformie pikapa. Żal jej było Gavina,
gdyż musiał jechać obok zwłok. Nie chciała też myśleć o dzielnym, cichym Neilu, który w
nagrodę za bohaterskie uratowanie jej życia został powoli pochłonięty przez dziwaczne balony w
jaskini.
Przez cały ranek dziewczynka niewiele mówiła i nie zmieniło się to podczas jazdy. Miała
¡napięte mięśnie. Swędziały ją oczy. Niebezpieczeństwo zmusiło ją do najwyższej czujności
przez całą noc, więc teraz, gdy nic im już nie groziło, znacznie trudniej było nie zważać na
zmęczenie. Wóz zajechał przed hacjendę, a wtedy z domu wyszli Rosa, Mara i Hal. Kiedy
pasażerowie wysiadali z pikapa, ten ostatni powoli ruszył naprzód.
- Tammy? - spytał, spoglądając na zawinięte zwłoki. Dougan potwierdził skinieniem.
- Nie ma dżipa - zauważył Hal. - Rozumiem, że Neil też sobie nie poradził.
- Dławistrąki - oznajmił Dougan.
Hal pokiwał głową i odwrócił wzrok. Rosa zagryzała pięści, tłumiąc płacz. Oparła się o
Marę, która zachowała stoicki wyraz twarzy. Patrzyła przed siebie hardym wzrokiem ciemnych
oczu. Wobec ich rozpaczy Kendrze zbierało się na płacz.
- Wszedł do skarbca - rzekł Hal.
To było stwierdzenie z pytaniem w domyśle.
- Na szczycie masywu napotkaliśmy poważne komplikacje - wyjaśnił Warren. - Neil
zachował się jak prawdziwy bohater. Gdyby nie on, nikt z nas nie dotarłby do jaskini. Spędzenie
nocy na górze oznaczałoby pewną śmierć, więc on i Kendra zeszli do środka razem z nami.
- Jak się domyślam, zobaczyliście, że był skórołazem - stwierdził Hal.
- Zmienił się w cisawego ogiera i zaniósł nas w bezpieczne miejsce - powiedział Gavin.
- Czy znaleźliście to, na czym wam zależało?
Dougan uniósł kielich, wciąż owinięty w jego ponczo.
- Wyjedziemy, jak tylko znajdziemy jakiś lot.
- Skontaktujemy się przez radio ze Stu - zaproponował Hal. - Zajrzy do internetu i
zarezerwuje wam bilety. Na pewno macie za sobą nie lada noc. - Oparł dłoń na karoserii pikapa. -
Wejdźcie do domu, ja się zajmę tą młodą damą.
Kendra ruszyła za Warrenem do hacjendy, unikając kontaktu wzrokowego z Rosą i Marą.
Co musiały sobie o nich myśleć - obcych ludziach, którzy przybyli do ich rezerwatu, zaciągnęli
jednego z ich przyjaciół na niebezpieczną górę, żeby zdobyć jakiś artefakt, a teraz wrócili z
wieścią o jego śmierci i nawet nie można go pochować?
- Wszystko w porządku? - spytał ją Warren.
Dziewczynka nie wyobrażała sobie, że chciałby usłyszeć prawdę, więc tylko pokiwała
głową.
- Świetnie się spisałaś - oświadczył. - To był istny koszmar. Odpocznij trochę, dobrze?
Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała.
- Dzięki - odrzekła Kendra.
Weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Ściągnęła buty i skarpetki, rzuciła się na
łóżko, ukryła twarz w poduszce, a potem zaczęła płakać. Łzy i stłumiony szloch pomogły
wyrzucić z siebie strach oraz żal minionej nocy. Wkrótce zawładnęło nią wyczerpanie. Zasnęła i
nic się jej nie śniło.
***
Gdy się zbudziła, przez okno wlewał się różowy blask. Otarła śpiochy z oczu, a potem
cmoknęła wargami. Czuła w ustach suchość i nieświeży smak. Usiadła. Była lekko otumaniona,
trochę bolała ją głowa. Nieregularny sen zawsze źle jej robił.
Ktoś zostawił jej szklankę wody na nocnej szafce. Napiła się, zadowolona, że może
przepłukać niesmak z buzi. Poczłapała do drzwi, wyszła na korytarz i udała się do kuchni. Mara
podniosła wzrok. Właśnie wycierała stół.
- Na pewno jesteś głodna - odezwała się tym swoim ochrypłym głosem.
- Odrobinę - przyznała Kendra. - Tak mi przykro z powodu Neila.
- Wiedział, czym ryzykuje - odparła Mara bezbarwnym tonem. - Wolisz coś lekkiego?
Zupę i tosta?
- Niech pani sobie mną nie zawraca głowy. Później coś przegryzę. Widziała pani
Warrena?
- Jest na podwórku.
Kendra pobiegła korytarzem. Płytki chłodziły ją w bose stopy. Kiedy wyszła na dwór,
żwir ścieżki - ciepły, mimo że słońce już zachodziło - chrzęścił pod jej nogami i kłuł ją w
podeszwy. W powietrzu bzyczało kilka wróżek. Warren, z dłońmi splecionymi za plecami, stał
nieopodal kwitnącego kaktusa na dróżce wyłożonej kafelkami.
- Obudziłaś się - powiedział.
- Pewnie nie zasnę przez całą noc.
- Może. Dam głowę, że jesteś bardziej zmęczona, niż myślisz. Mamy bilety na lot jutro o
jedenastej rano.
- Super. Podszedł do niej. - Tak się zastanawiałem… Chciałbym ostrzec Dougana przed
Sfinksem, nie zdradzając wszystkiego, co wiemy. Wyjawić mu tyle, żeby zaczął zwracać uwagę.
- Dobra.
- Sfinks nie może się dowiedzieć, że go przejrzeliśmy, ale uważam, że całkowite
ukrywanie naszych podejrzeń również będzie błędem. Czekałem na ciebie. Chcę, żebyś
potwierdziła moją wersję. Nie mów nic więcej niż ja. Czy to brzmi głupio?
Kendra zastanowiła się przez chwilę.
- Zdradzenie prawdy komukolwiek to duże ryzyko, ale chyba potrzebujemy kogoś takiego
jak Dougan, żeby miał oko na Sfinksa.
- Zgadzam się. Jako Porucznik Rycerzy Świtu Dougan ma świetne koneksje. Nie
przychodzi mi do głowy żaden inny wysoko postawiony Rycerz bardziej godny zaufania niż on.
Warren zaprowadził Kendrę z powrotem do domu. Zbliżyli się do zamkniętych drzwi i
zapukali.
- Proszę - zawołał Dougan.
Weszli do uporządkowanej sypialni podobnej do pokoju, w którym nocowała
dziewczynka. Dougan siedział przy biurku i pisał coś w notesie.
- Musimy porozmawiać - powiedział Warren.
- Jasne.
Dougan wskazał na łóżko. Sam siedział na jedynym krześle. Jego goście spoczęli na
materacu.
- Nastały niepewne czasy - zaczął Warren. - Chciałbym zasięgnąć twojej opinii. Kendra
może potwierdzić moje słowa. Pamiętasz, kiedy męczyliśmy cię o tożsamość Kapitana?
- Owszem - odparł Dougan, a jego ton był wyraźną sugestią, żeby nie próbowali tego
ponownie.
- W końcu zaczęliśmy rozmawiać o Sfinksie. Bez względu na jego związek z Rycerzami
Świtu od dawna zalicza się go do najbardziej zaufanych współpracowników bractwa. Jako
Porucznik znajdujesz się blisko Kapitana, więc chciałbym, żebyś coś wiedział. Zdajesz sobie
sprawę z tego, że Baśniobór jest jednym z pięciu tajnych rezerwatów, prawda?
- Tak.
- Czy wiesz, że tego lata Sfinks usunął stamtąd artefakt?
Dougan patrzył na niego w milczeniu z lekko zaciśniętymi ustami. Niemal
niedostrzegalnie pokręcił głową.
- W takim razie zapewne nie słyszałeś również o tym, że zabrał ze sobą więźnia
zamkniętego dotąd w najbezpieczniejszej celi w całym rezerwacie? Kogoś, kto przebywał tam,
odkąd założono Baśniobór. Anonimowego skazańca okrytego ponurą sławą.
Dougan odchrząknął.
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Całemu wydarzeniu towarzyszyły podejrzane okoliczności. Żadne bezpośrednio nie
obciążają Sfinksa jako zdrajcy, ale jeśli wziąć pod uwagę charakter naszej misji, a także to, że gra
toczy się o wysoką stawkę, chcę, żeby jeszcze ktoś poza Sfinksem wiedział, że artefakt opuścił
Baśniobór, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Dougan skinął głową.
- Widziałaś artefakt? - spytał Kendrę.
- I to w działaniu. Sama go naładowałam. Sfinks przybył do Baśnioboru i osobiście go
zabrał.
- Jeśli wcześniej powiedziałeś nam prawdę i Sfinks nie jest przywódcą Rycerzy, to musisz
dopilnować, żeby Kapitan dowiedział się o sprawie - rzekł Warren. - Jeżeli z kolei wprowadziłeś
nas w błąd i to Sfinks jest Kapitanem, niech te szczegóły pozna jeszcze co najmniej jeden
Porucznik. Żadna osoba nie powinna sprawować kontroli nad kilkoma artefaktami.
- Rozumiem konsekwencje - odparł Dougan spokojnym głosem.
- Dysponujemy jedynie domysłami - oznajmił Warren. - Potraktuj to jako krok
zapobiegawczy. Nie chcemy niesłusznie oskarżać niewinnego sprzymierzeńca. Ale jeżeli Sfinks
rzeczywiście działa na rzecz wroga, proszę, nie pozwól, żeby dotarły do niego nasze podejrzenia.
Jeśli jest zdrajcą, to świetnie zakamuflował swój sekret i nie cofnie się przed niczym, żeby nie
wyszedł on na jaw.
- Żeby się przed nim ochronić, moglibyście oskarżyć go publicznie.
- Wahamy się przed tym… - zaczął Warren.
- Bo jeśli jest po naszej stronie, to potrzebujemy go jak nigdy dotąd - dokończył za niego
Dougan. - Rozpuszczanie fałszywych oskarżeń wzbudziłoby atmosferę podejrzliwości i
niezgody.
- A jeśli jako prawdziwy sprzymierzeniec Sfinks dba o to, żeby nikt nie dowiedział się o
lokalizacji kilku artefaktów, to nie chcemy mu tego utrudniać. Oby nasze podejrzenia okazały się
błędne. Ale nie mogę zlekceważyć nawet cienia możliwości, że mamy rację. Skutki byłyby
koszmarne.
- Wręcz katastrofalne - zgodził się Dougan. - Teraz rozumiem, dlaczego wypytywaliście
mnie o Kapitana. Będę trzymał usta na kłódkę i miał oczy szeroko otwarte.
- O nic więcej nie prosimy - zapewnił Warren. - Uznałem, że możemy na tobie polegać.
Wybacz, że zawracamy ci tym głowę.
- Nie przepraszaj. Właśnie w ten sposób Rycerze pilnują siebie nawzajem. Nikt nie jest
poza podejrzeniem. Dzieląc się ze mną wątpliwościami, podjąłeś słuszną decyzję. Czy chcecie
opowiedzieć o czymś więcej?
- Nic mi nie przychodzi do głowy - odrzekła Kendra.
- Dla ścisłości - dodał Warren - wiemy o czterech tajnych rezerwatach: o tym tutejszym,
w Brazylii, Australii i o Baśnioborze. Nie znamy piątego.
- Szczerze mówiąc, my też nie - przyznał Dougan poważnym tonem. - Właśnie dlatego
robimy wszystko, żeby czegoś się o nim dowiedzieć. Bardzo długo uważaliśmy, że tę tajemnicę
należy zostawić w spokoju. Choć rzadko otwarcie o tym mówiliśmy, większość z nas sądziła, że
jeśli Rycerze podzielą się wiedzą, to poznamy lokalizację wszystkich pięciu punktów. Chodzą
słuchy, że sam również prowadziłeś prywatne badania na ten temat.
Warren wstał i zaśmiał się cicho.
- Najwyraźniej wcale nie były takie prywatne, jak sądziłem. Położenie tych czterech
rezerwatów to wszystko, co mi wiadomo, a zresztą znałem je, jeszcze zanim na serio zacząłem
węszyć.
- Przyjrzę się dokładniej sprawie Sfinksa i dam ci znać, jeśli odkryję coś ważnego -
obiecał Dougan. - Poinformuj mnie, gdybyś dowiedział się czegoś nowego.
- Masz to jak w banku - odrzekł Warren, a następnie wraz z Kendrą wyszli z pokoju.
***
Nazajutrz rano Kendra zbudziła się tuż po wschodzie słońca. Obok niej na łóżku leżał
western Louisa L’Amoura w twardej oprawie, pożyczony z regału w pokoju dziennym. Okazało
się, że towarzystwo książki było jej znacznie mniej potrzebne, niż sądziła. Jeszcze przed północą,
kiedy przeczytała dopiero jedną trzecią powieści, zaczęły jej ciążyć powieki. Położyła głowę na
poduszce - i to było ostatnie, co pamiętała.
Odłożyła książkę na szafkę nocną i zgasiła lampkę do czytania. Czuła się zbyt cudownie
wypoczęta, żeby próbować dalej spać, więc postanowiła się ubrać. Czy inni też już wstali?
Na korytarzu za drzwiami jej pokoju panował spokój. Poszła do kuchni, gdzie również
nikogo nie zastała. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby w całej hacjendzie to ona obudziła się
pierwsza. Z trudem wyobrażała sobie, że wszyscy mogli przespać wschód słońca.
Gdy otworzyła drzwi frontowe, zobaczyła Gavina, który maszerował w poprzek podjazdu.
- Dzień dobry! - zawołała.
- Skoro tak mówisz - odparł.
- Co się stało?
- Javier zniknął. Razem z kasetką.
- Co?
- Popatrz na dżipa.
Kendra zerknęła za plecy Gavina na wóz terenowy zaparkowany na podjeździe. Wczoraj
wieczorem Hal z Marą wzięli zapasowe kluczyki i sprowadzili go z powrotem do hacjendy. W
oponach nie było powietrza.
- Poprzecinał wszystkie gumy? - zapytała Kendra.
- A pikapa nigdzie nie znaleźli - dodał Gavin. - Jeżdżą teraz po okolicy konno i na
motorach w poszukiwaniu śladów.
- Więc Javier był szpiegiem?
- N…n…n…na to wygląda. Całe szczęście, że artefakt to tylko przynęta. Ale Dougan i
tak wydawał się bardzo zmartwiony. Co prawda, Javier ma wątpliwą przeszłość, bo kiedyś
oferował usługi temu, kto zaproponował najwyższą cenę, ale w ostatnich latach okazał się bardzo
rzetelny. Dougan mówi, że skoro Javier potajemnie pracował dla Stowarzyszenia, to zdrajcą
może być każdy.
- Co teraz? - zastanawiała się Kendra.
- Tak czy inaczej wyjeżdżamy zgodnie z planem. Właśnie zamierzałem zjeść śniadanie.
- Dlaczego nikt mnie nie obudził?
- Mnie właściwie też nie. Chcieli, żebyśmy odpoczęli po wczorajszym dniu. Wyciągnął
mnie z łóżka warkot motorów. M…m… mam okno od frontu. Zgłodniałaś?
Wszedł do domu i ruszył do kuchni. Wziął mleko z lodówki, a potem płatki śniadaniowe
ze spiżarni.
- Chętnie zjem miskę płatków - stwierdziła Kendra. - Masz ochotę na sok pomarańczowy?
I tosty?
- Poproszę.
Podczas gdy nalewała sok i wkładała pieczywo do tostera, Gavin nakrył do stołu, postawił
butelkę mleka między miskami płatków oraz znalazł konfiturę ż malinojeżyn. Kendra
posmarowała tost masłem, nalała mleka do talerza, po czym zaczęła jeść.
Myli miski w zlewie, kiedy do hacjendy spiesznym krokiem wszedł Dougan. Tuż za nim
podążał Warren.
- Udało się? - spytał Gavin.
- Pikap został porzucony przy wjeździe do rezerwatu - odrzekł gorzko Dougan. - Javier
podziurawił dętki. Najwyraźniej po drugiej stronie płotu czekał na niego wspólnik.
- Czy mimo to damy radę dotrzeć na lotnisko? - zatroskała się Kendra. - Hal ma zapasowe
opony. - Dougan nalał sobie szklankę wody. - Po wszystkim, co się wydarzyło, wydaje się niemal
stosowne, żeby nasz pobyt zakończył się kolejną przykrą sprawą. Nie zdziwię się, jeśli Rycerze
Świtu już nigdy nie zostaną wpuszczeni na teren rezerwatu.
- Jesteśmy chyba przeciwieństwem łapek szakalopa - przyznał Warren. - Ale możemy się
pocieszyć, że przynajmniej to nie my będziemy musieli powiadomić naszego nikczemnego
pracodawcę, że straciliśmy nogi i zdemaskowaliśmy się tylko po to, żeby ukraść fałszywy
artefakt. Myślę, że z nas wszystkich to właśnie Javiera czeka najgorszy dzień. - Potem zatarł ręce.
- Pora na terapię kulinarną. Co jest na śniadanie?
Seth siedział na podłodze obok łóżka, skulony nad zatęchłym dziennikiem. Przeszukiwał
stronę po stronie w poszukiwaniu słów takich jak „Graulas” i „Kurisok”. Zerknął na zegar.
Dochodziła północ. Kendra mogła pojawić się w każdej chwili. Nie chciał, aby się dowiedziała,
że zaczął czytać pamiętniki Pattona. Wypominałaby mu to do końca życia.
Wzrok chłopca natrafił na słowo „Kurisok”. Zatrzymał się, żeby przeczytać cały
fragment:
Dziś ponownie odwiedziłem terytorium powierzone Kurisokowi. Wciąż przypuszczam, że
demon odegrał kluczową rolę w tragedii, która zgubiła mojego wuja. Jej szczegółów nie
zamierzam opisywać w niestrzeżonym tomie takim jak niniejszy dziennik. Po prawdzie, jeżeli
mój żal po tej katastrofie nigdy nie ustanie, to być może w ogóle nie przedstawię jej w detalach.
Wystarczy powiedzieć, że przekroczyłem granicę królestwa Kurisoka i podglądałem jego
tlące się jezioro asfaltu. Musiałem znieść obrzydliwy zapach, ale nic mi z tego nie przyszło. Nie
śmiem zapuścić się głębiej na jego terytorium, ponieważ pozbawiony wszelkiej ochrony byłbym
bezbronny i oddał życie nadaremno. Z niechęcią przyznaję, że tego typu dochodzenie wobec
Kurisoka to bezowocne przedsięwzięcie, zamierzam więc posłuchać rad i nie wkraczać więcej na
jego ziemię.
Waham się przed pozostawieniem mej ciotki losowi, ale kobieta, którą znalem, już nie
istnieje. Obawiam się, że jej straszliwy stan jest nieodwracalny.
Seth znalazł już wcześniej kilka komentarzy na temat Kurisoka i jego asfaltowego jeziora,
ale żaden fragment nie zawierał tylu informacji, ile przekazał mu Graulas. Chłopiec natrafił
również na wiele wzmianek o tragedii, jaka spotkała wujka Pattona, ale tutaj po raz pierwszy
Patton otwarcie przyznawał, że to Kurisok mógł mieć udział w jego zgubie. Dotąd Seth nie czytał
również o dziwnej dolegliwości, na którą cierpiała ciotka dawnego opiekuna.
Na schodach na strych zadudniły kroki. Seth się wzdrygnął, niezdarnie zatrzasnął
dziennik, a potem schował go pod łóżko. Usiłował przyjąć swobodną pozę, kiedy drzwi się
otworzyły i Dale wetknął głowę do pokoju.!
- Wrócili.
Seth stanął na nogi, zadowolony, że osobą na schodach okazał się Dale, a nie Kendra.
Jego siostra miała niewiarygodny talent do wyczuwania, kiedy coś kręci, a nie chciał, aby się
dowiedziała, że w końcu się złamał i został molem książkowym, podczas gdy ona przeżywała
przygody.
Ruszył za Dale’em na parter. Dotarli do sieni w tej samej chwili, w której przez drzwi
frontowe weszła babcia, obejmując ramieniem Kendrę. Warren i dziadek wnieśli bagaże, po
czym zamknęli za sobą drzwi.
Seth podszedł do siostry i niechętnie zgodził się ją przytulić. Później zrobił krok w tył.
Spiorunował dziewczynkę groźnym wzrokiem.
- Jeśli znowu biliście się z trzygłową latającą panterą, to będziecie musieli mi kupić
środki na depresję.
- Nie - odparła Kendra. - Tylko ze smokiem.
- Ze smokiem?! - wydyszał Seth z zazdrością. - Przegapiłem walkę ze smokiem?
- To nie była walka - wyjaśnił Warren. - Musieliśmy się przemknąć.
- Dokąd wyście pojechali, że musieliście się przemykać obok smoków? - jęknął Seth.
Bał się odpowiedzi, ale i tak musiał zapytać.
- Do innego tajnego rezerwatu - odrzekła ogólnikowo Kendra, zerkając na babcię.
- Możesz mu zdradzić. Jeszcze dziś wszyscy wymienimy się informacjami. Sporo się tu
zdarzyło, a i wy na pewno macie wiele do opowiedzenia. Żeby działać dalej, musimy złożyć
wszystko w całość.
- Byliśmy w Arizonie, w rezerwacie, który nazywa się Zaginiona Góra - oznajmiła
Kendra. - Szukaliśmy kolejnego artefaktu. Pomagałam karmić zombi.
Seth pobladł.
- Karmiłaś zombi? - szepnął z podziwem. Walnął się pięścią w udo. - Dlaczego mnie tak
torturujesz?! Pewnie nawet ci się nie podobało!
- W ogóle - przyznała dziewczynka.
Seth zakrył oczy rękami.
- Chyba właśnie dlatego przytrafiają ci się najbardziej superowskie rzeczy, że jesteś zbyt
dziewczyńska, żeby się tym cieszyć!
- Ty za to miałeś okazję porozmawiać z niezwykle starym i potężnym demonem -
przypomniał mu dziadek.
- Wiem, i było ekstra, ale jej to pewnie w ogóle nie obchodzi - jęknął Seth. - Na bank się
cieszy, że nie ona musiała to zrobić. Żeby mi pozazdrościła, musiałbym poprowadzić paradę,
jadąc na jednorożcu, a baletnice śpiewałyby pieśni o miłości.
- Nie próbuj wciskać mi własnych skrytych marzeń - odparła Kendra ze złośliwym
uśmieszkiem.
Seth poczuł, że trochę się rumieni.
- A ty nie próbuj udawać, że wolałabyś zobaczyć smoka zamiast jednorożca.
- Może masz rację - przyznała. - Zwłaszcza gdyby ten jednorożec nie usiłował mnie
zahipnotyzować i zjeść. Ale smoczyca była naprawdę niesamowita. Cała lśniła miedzianym
blaskiem.
- Smoczyca? - zdziwił się Seth. - Ten smok to była dziewczyna? Od razu mi trochę lepiej.
- Wiem, że już późno - wtrącił dziadek - ale uważam, że z wymianą informacji i
opracowaniem planu nie powinniśmy czekać do jutra. Przeniesiemy się do salonu?
Dziadek, babcia, Kendra, Seth, Warren i Dale zostawili bagaże w holu, po czym zajęli
miejsca w pokoju dziennym. Ku oszołomieniu wszystkich z wyjątkiem Kendry Warren
poinformował, że artefakt z Zaginionej Góry został przeniesiony do Baśnioboru przez Pattona
Burgessa. Opowiedział też w szczegółach o tym, jak Javier ukradł przynętę. Dziadek zaznajomił
Kendrę oraz Warrena z losami Tanu i Coultera, którzy zmienili się w cienie, a także
zrelacjonował treść rozmowy Setha z Graulasem.
- Nie do wiary, że ten stary demon puścił was wolno - zdziwił się Warren. - Naprawdę
myślisz, że można mu ufać?
- Jestem pewien, że nie - odrzekł dziadek. - Ąle zastanowiłem się, trochę postudiowałem,
i teraz uważam, że chyba mówił prawdę. Może z nudy, może w ramach jakiegoś zawiłego planu
Stowarzyszenia albo po prostu po to, żeby zemścić się na rywalu.
- Może naprawdę był pod wrażeniem mojego bohaterstwa - dodał nieco obruszony Seth.
- Chyba rzeczywiście, w przeciwnym razie w ogóle nie zwróciłby na ciebie uwagi. Ale
wątpię, czy sam podziw skłoniłby go do wyjawienia tak istotnych informacji.
- Ja pozostaję sceptyczna. Wcale nie jestem pewna, czy w ogóle powiedział prawdę -
przyznała babcia. - Graulas to pokrętny typ. Nie mamy jak potwierdzić tego, co zdradził o
Kurisoku.
- Z drugiej strony nie znaleźliśmy niczego, co obalałoby jego wiadomości - odparł
dziadek. - Demon pokroju Graulasa ot tak nie zaprasza ludzi do swojej jaskini i nie pozwala im
ujść z życiem. Był bezczynny od wieków, a przez dziesięciolecia trwał w hibernacji. Coś
naprawdę musiało wzbudzić jego zainteresowanie i wytrącić go z odrętwienia.
- Może spowodowała to sama plaga - stwierdziła babcia. - Niewykluczone, że jego
jedynym motywem jest udział w destrukcji tego rezerwatu. Czy my czytaliśmy te same
dzienniki? Graulas nigdy nie ukrywał pogardy dla Baśnioboru. Postrzega to miejsce jako swój
hańbiący grób.
- Ja też nie do końca rozumiem jego postępowanie, ale w wyjaśnieniach demona jest
wiele wiarygodnych elementów - nie ustępował dziadek. - Zgadzają się z tym, co Vanessa
mówiła nam o Sfinksie. Pasują do faktu, że nigdy nie znaleźliśmy gwoździa, który Seth
wyciągnął z szyi ożywieńca. Poza tym demon wskazał prawdopodobne źródło zarazy. Dziś rano
wraz z Hugonem zbadaliśmy staw, w którym teraz mieszka Lena. Rzeczywiście magia strzegąca
kapliczki odpiera ciemność. Zgodnie ze słowami Graulasa schroniło się tam wiele istot światła.
- Nie wydaje ci się, że na twoją opinię rzutuje desperacja? - zaniepokoiła się babcia.
- Oczywiście, że tak! Żeby łapać się ostatniej deski ratunku, trzeba mieć taką deskę! To
pierwsza sensowna poszlaka, odkąd Vanessa podsunęła nam myśl, że w sprawę może być
wplątany więzień ze Skrzyni Ciszy. Wreszcie możemy się na czymś skupić, a na dodatek brzmi
to wiarygodnie.
- Rozmawialiście z Vanessą? - zainteresowała się Kendra.
- I to dwa razy - odparł z zadowoleniem Seth, rozkoszując się piorunującym spojrzeniem
siostry.
- Co mówiła?
Babcia wyjaśniła, że Vanessa wskazała dawnego więźnia jako potencjalne źródło zarazy,
zaproponowała pomoc w poszukiwaniu lekarstwa, a także zasugerowała, że zna tożsamość
innych szpiegów w szeregach Rycerzy Świtu.
- Tak właśnie się spodziewałam, że może dysponować przydatną wiedzą - stwierdziła
Kendra.
- Jaki będzie nasz następny krok w sprawie Kurisoka? - zapytał Warren.
- Oto jest pytanie - odrzekł dziadek. - Skoro demon potrafi związać się z innymi istotami,
w ten sposób powołując na świat nową istotę, nagle okazuje się, że musimy ponownie rozważyć
każde stworzenie w Baśnioborze jako potencjalne źródło zarazy. Któż to wie, jaki związek
wywołał to plugastwo?
Seth miał coś do dodania, ale chciał to bardzo starannie ubrać w słowa:
- Dzisiaj, kiedy bawiłem się na strychu, niechcący potrąciłem jeden dziennik i otworzył
się na stronie o Kurisoku. - Wzrok wszystkich skupił się teraz na nim. - Patton uważał, że to
właśnie Kurisok przyczynił się do zgładzenia jego wujka.
- To jeden z wielkich sekretów Pattona - mruknęła babcia. - Nigdy do końca nie wyjaśnił,
w jaki sposób skończył jego wuj, ale ewidentnie miało to związek z upadkiem starej rezydencji.
Właśnie dlatego nikomu nie wolno przekraczać jej progu. Czy możliwe, żeby Kurisok dotarł
poza granice swego terytorium?
Dziadek pokręcił głową.
- Nie mógł osobiście wydostać się ze swego królestwa. Podobnie jak Graulas tkwi
przywiązany do swojego skrawka terenu, nawet w noce hulanek. Ale z pewnością mógł
zaaranżować zamęt z daleka.
- Zastanawiam się, czy nie powinniśmy chwilowo opuścić Baśnioboru - powiedziała
babcia. - Zaraza błyskawicznie się rozprzestrzeniła.
- Byłem gotów wyjechać, gdybyśmy nie znaleźli żadnych nowych wskazówek - odrzekł
dziadek - ale pojawiły się dwa powody, żeby zostać. Musimy zbadać potencjalne źródło zarazy, a
poza tym mamy prawo przypuszczać, że na terenie rezerwatu jest ukryty drugi artefakt.
Babcia westchnęła.
- W dziennikach czy księgach historycznych nie ma ani słowa…
Dziadek uniósł palec.
- Patton nigdy nie wyjawiłby tak ważnej informacji, a przynajmniej nie napisałby jej
otwarcie.
- Ale zostawił ją na miejscu zbrodni? - odparła z powątpiewaniem babcia.
- W runicznym języku, którego nie rozpoznali Warren, Dougan ani Gavin - przypomniał
dziadek. - To jakaś rzadka mowa wróżek, dlatego jedynie Kendra potrafiła ją rozszyfrować. Ruth,
jeśli artefakt rzeczywiście może tu być, muszę pozostać w Baśnioborze, dopóki go nie
znajdziemy lub nie ustalimy, że to nieprawda.
- Może przynajmniej powinniśmy odesłać dzieci? - zasugerowała babcia.
- Większe niebezpieczeństwo czyha na nie poza granicami Baśnioboru. Być może
nadejdzie chwila, gdy będą musiały stąd uciec, i to razem z wami wszystkimi, ale chwilowo
myślę, że są bezpieczne, jeśli tylko pozostaną w domu.
- Ja nie - sprostował Seth. - Nie mogę zostać za zamkniętymi drzwiami. Graulas
powiedział, że muszę wykombinować, jak powstrzymać Kurisoka.
Dziadek poczerwieniał.
- I właśnie dlatego nie powinieneś się w to mieszać. Najprawdopodobniej chciał cię
wciągnąć w niebezpieczeństwo. Skoro gwóźdź otworzył ci oczy na niektóre mroczne elementy,
to kto wie, czy nie wpływa na ciebie jeszcze w inny sposób? Z nas wszystkich to ty powinieneś
najbardziej unikać ryzyka.
Warren zachichotał.
- Wobec tego należy go zamknąć w Skrzyni Ciszy.
Seth uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Daję słowo, Seth, jeżeli podczas tego kryzysu nie będziesz się zachowywał dojrzale, to
dla twojego dobra posłucham rady Warrena - obiecała babcia.
- A nasi rodzice? - zapytała Kendra. - Rozmawialiście z nimi?
- Powiedzieliśmy, że w czwartek wyślemy was do domu.
- W czwartek?! - wykrzyknęła dziewczynka.
- Dzisiaj jest piątek - stwierdził Seth. - Wracamy do domu za sześć dni?
- Ściśle rzecz biorąc, to już sobota - zauważył Dale. - Minęła północ.
- To był jedyny sposób, żeby zyskać trochę czasu - wyjaśnił dziadek. - Tydzień później
zaczyna się szkoła. Zdążymy coś wymyślić.
Seth w zadumie postukał palcem w skroń.
- Jeśli dzięki temu wymigamy się od szkoły, może powinniśmy zamknąć rodziców w
lochu.
- Zrobimy, co będzie konieczne - westchnął dziadek. Najwyraźniej nie potraktował tej
uwagi tak humorystycznie, jak tego oczekiwał Seth.
Rozdział XV
Niedziela skrzatów
Hugo prędko szedł przez ogród. Ciągnął pusty wózek przez żywopłoty i klomby, a w
końcu oparł go o werandę. Warren otworzył tylne drzwi domu, po czym zeskoczył na wózek,
rozglądając się dookoła w poszukiwaniu wróżek. W zaciśniętych pięściach trzymał garście
proszku błyskowego. Po chwili dał znak pozostałym, żeby do niego dołączyli.
Dziadek, babcia, Kendra, Seth i Dale władowali się do pojazdu. Każdy taszczył namiot
albo śpiwory.
- Hugo, pędź nad staw tak szybko, jak tylko potrafisz - polecił mu dziadek.
Wózek gwałtownie ruszył naprzód. Kołysał się i podskakiwał, kiedy golem sadził szalone
susy przez ogród. Kendra straciła równowagę i upadła na kolana. Wyciągnęła garść proszku
błyskowego z woreczka, który powierzyła jej babcia. Pozostali też już to zrobili, z wyjątkiem
Dale’a. On w jednej dłoni trzymał sieć, a w drugiej - łuk bloczkowy. Przez ramię przerzucił
kołczan ze strzałami.
Przejechali przez ogród, nie napotykając wróżek. Potem Hugo pognał drogą gruntową.
Kendra wiedziała, że wejście na teren nad stawem znajduje się niedaleko. Już zaczynała wierzyć,
że dotrą tam bez przygód, kiedy w oddali pojawiła się grupka mrocznych wróżek.
- Są tam, przed nami - oznajmił dziadek.
- Widzę - potwierdził Dale.
- Poczekajcie, aż się zbliżą - ostrzegł Warren. - Przy tej prędkości proszek nie zawiśnie w
powietrzu, żeby nas ochronić. Musimy trafiać bezpośrednio.
Wróżki się rozdzieliły, po czym zaatakowały wózek ze wszystkich stron. Dziadek, który
stał na przodzie, cisnął proszek przed siebie szerokim łukiem. Błysnęło, zamigotały iskry i część
szarżujących istot skręciła na bok. Kendra również rzuciła w powietrze garstkę lśniącego
srebrnego pyłu. Trzasnęła elektryczność. W chwili zetknięcia z niebezpieczną substancją wróżki
padały na ziemię.
Hugo gnał do przodu, od czasu do czasu skręcając gwałtownie, by ominąć rozpędzone
wróżki. Mroczne istoty piszczały przy kontakcie z pyłem, ale uparcie strzelały w wózek smugami
cienia. Oślepiające błyski migotały za każdym razem, gdy ciemna energia zderzała się z
proszkiem.
Dostrzegali już wysoki żywopłot okalający staw. Od drogi odbijała wąska ścieżka, która
wiodła przez szparę w roślinności. Wejścia na teren strzegli trzej mroczni satyrowie o łbach
równie koźlich jak kopyta.
Dale machnął siecią, żeby odgonić wróżki. Zbitą formacją zaatakowały z boku, ale babcia
przysmażyła je proszkiem.
- Hugo, przebij się przez satyrów! - krzyknął dziadek.
Golem pochylił głowę i pognał w stronę wejścia. Dwaj satyrowie złapali trzeciego, a
następnie cisnęli go w powietrze jak akrobatę. Sami zaraz potem uskoczyli z toru szarżującego
olbrzyma. Ten frunący przemknął nad Hugonem, szczerząc kły i wyciągając włochate ramiona.
Warren w samą porę odciągnął dziadka na bok. Kozioł zwinnie wylądował na wózku, lecz
ułamek sekundy później Dale rzucił się na niego i obaj wypadli z pojazdu.
Hugo bez niczyjego rozkazu odskoczył od wózka, ale pchnął go jeszcze po raz ostatni, tak
by przejechał przez szparę w żywopłocie. Następnie długimi susami popędził w stronę Dale’a,
który wciąż tarzał się po ziemi z satyrem. Z kołczana na plecach mężczyzny wysypała się połowa
strzał. Pozostali satyrowie rzucili się na Hugona z dwóch stron. Golem, w ogóle nie gubiąc
kroku, machnął rękami na boki. Jednocześnie rąbnął obu napastników, którzy pofrunęli przez
zarośla, kręcąc młynki w powietrzu.
Dale zdołał się uwolnić od kozła i właśnie stawał na nogi, kiedy Hugo chwycił
mrocznego satyra za ramię, poderwał go do góry, a potem kopnął tak mocno, że warcząca bestia
przeleciała pół dystansu do głównej drogi. Golem wziął Dale’a w ramiona, po czym przebiegł
przez szparę w żywopłocie wprost na polanę przylegającą do stawu.
Kiedy wózek wreszcie się zatrzymał, Kendra i cała reszta zaczęli wiwatować. Do
żywopłotu w różnych miejscach podlatywały dziesiątki mrocznych wróżek, ale żadna nie
przekraczała tej granicy. Skażeni satyrowie zdążyli się podnieść. Stali teraz w świetle przesmyku,
szczerząc zęby w bezsilnej złości. Hugo ostrożnie postawił Dale’a na ziemi. Mężczyzna był
wstrząśnięty, ubranie miał porwane i ubrudzone ziemią. Krwawił mu otarty łokieć.
- Niezła robota, bracie - odezwał się Warren, zeskakując z wózka. Natychmiast zbadał
Dale’a. - Bestia chyba cię nie ugryzła, co?
Starszy z mężczyzn pokręcił głową. Warren mocno go objął.
Dziadek wykaraskał się z wózka, a następnie zaczął przyglądać się Hugonowi. Zwracał
szczególną uwagę na plamy w miejscach, gdzie wróżki odbarwiły go strzałami mrocznej energii.
- Brawo, Hugo! - zawołał Seth.
- Dobry refleks, Hugo - pochwalił go dziadek.
Golem rozdziawił gębę w kamienistym uśmiechu.
- Nic mu nie będzie? - zatroskał się chłopiec.
- Większość ziemnego i skalistego budulca Hugona jest tymczasowa - wyjaśnił dziadek. -
On cały czas pozbywa się materiału oraz pozyskuje nowy. Jak sam widziałeś, z czasem może mu
odrosnąć kończyna. Zaraza musiałaby sięgnąć bardzo głęboko, żeby go odmienić.
Podczas gdy dziadek mówił, Hugo zmiótł z siebie poszarzałą ziemię. Wyglądał teraz jak
nowy.
Z wysokiej pozycji na wózku Kendra rozejrzała się po okolicy. Staw wyglądał tak samo,
jak go zapamiętała - otoczony pobielanym chodnikiem z desek łączącym dwanaście misternych
altanek. Od wewnątrz żywopłot był starannie przystrzyżony, a trawnik sprawiał wrażenie świeżo
skoszonego.
Tu jednak kończyły się znajome elementy. Na parkowej polanie wokół stawu nigdy
jeszcze nie panował taki tłok. Wszędzie furkotały setki wróżek wszelkich barw i odmian. Na
drzewach nad wodą przycupnęły egzotyczne ptaki, w tym kilka złotych sów o ludzkich twarzach.
Na chodniku oraz w altankach dokazywali satyrowie, stukali kopytami o drewniane deski,
uganiając się za wesołymi pannami, które wyglądały młodo jak licealistki. Z boku, po jednej
stronie stawu, mężczyźni i kobiety w strojach domowej roboty, niscy i krępi, rozbili schludne
obozowisko.
Na przeciwległym brzegu stało kilka wysokich eleganckich kobiet pogrążonych w
rozmowie. Miały na sobie powłóczyste szaty kojarzące się Kendrze z listowiem. W najdalszym
kącie, tuż pod żywopłotem, dziewczynka dostrzegła dwóch centaurów, którzy jej się przyglądali.
- Seth, Stan, Kendra! - zawołał jowialny głos. - Jak fajnie, że wpadliście!
Gdy Kendra się obróciła, zobaczyła Dorena. Biegł w stronę wózka, wesoło fikając. Za
nim podążał nieznajomy satyr o nogach porośniętych białym wełnistym futrem w brązowe
plamki.
- Doren! - krzyknął Seth, zeskakując z pojazdu. - Tak się cieszę, że uciekłeś Nowelowi!
- To była totalnie epicka gonitwa - chełpił się satyr uśmiechnięty od ucha do ucha. -
Uratowały mnie ostre zakręty. Urósł, ale jest mniej chyży niż kiedyś. Za to wytrwała z niego
bestia. Gdyby nie przyszło mi do głowy zwiać tutaj, wcześniej czy później by mnie dorwał.
Kendra wysiadła z wózka.
Białonogi satyr szturchnął kumpla łokciem.
- To jest Verl - poinformował Doren.
Verl ucałował Kendrę w dłoń.
- Jakże miło mi panią poznać - mruknął wazeliniarskim tonem z niedorzecznym
półuśmieszkiem.
Miał krótkie różki i dziecinną twarz.
Doren rąbnął Verla w ramię.
- Nie przystawiaj się do niej, zakuta pało! To wnuczka opiekuna.
- Sam się tobą chętnie zaopiekuję - nie ustępował Verl, wciąż bezwładnie trzymając dłoń
Kendry.
- Idź sobie lepiej popływać - powiedział Doren i odprowadził go kilka kroków dalej, po
czym wrócił.
Dziewczynka zignorowała młodszego satyra, który odwrócił się, puścił do niej oko i
pokiwał palcami.
- Nie zwracaj uwagi na Verla - rzekł Doren. - Trochę mu odbija przez te wszystkie nimfy
zamknięte razem z nim w jednej przestrzeni. Zwykle nie zbliżają się do niego nawet na odległość
krzyku. Gość całe życie ciągle dostaje kosza.
- Nie do wiary, ile tu różnych stworzeń - zachwycał się Seth.
Kendra spojrzała w tę samą stronę co brat. Zobaczyła gromadkę kudłatych płowych istot
podobnych do małp, które skakały jak akrobaci na dachu altanki. Każda z nich miała parę
dodatkowych rąk lub nóg.
- Zostało niewiele bezpiecznych miejsc - oznajmił Doren. - Schronienie znalazło tutaj
nawet trochę nypsików. Wszystkie, które nie stały się mroczne. To niecałe pół królestwa.
Właśnie budują wioskę pod jedną z altanek. Szybko się uwijają.
- Kim są tamte wysokie kobiety? - zapytała Kendra.
- Te majestatyczne damy to driady Nimfy leśne. Bardziej przystępne niż nimfy wodne, ale
znacznie mniej żwawe niż hamadriady, które uwielbiają flirtować.
- Co to są hamadriady? - zainteresował się Seth.
- Wszystkie driady to istoty lasu. Hamadriady są powiązane z konkretnymi drzewami. To
te żwawe dziewczęta spoufalające się z satyrami.
- Przedstawisz mnie jakiemuś centaurowi? - poprosił chłopiec.
- Sam miałbyś więcej szczęścia - odrzekł cierpko Doren. - Centaury są strasznie
zarozumiałe. Wbiły sobie do głowy, że satyrowie są frywolni. Najwidoczniej wystarczy, że ktoś
od czasu do czasu lubi się troszkę zabawić, a już nie nadaje się na stosowne towarzystwo. Ale
proszę bardzo, idź się przywitać. Może razem sobie postoicie i wspólnie będziecie łypać na
wszystkich spode łba.
- Czy ci mali ludkowie to krasnale? - spytała Kendra.
- Wcale się nie cieszą, że musieli uciec na powierzchnię. Ale lepsze to niż nic. Przeróżne
istoty znalazły tu schronienie. Pojawiło się nawet parę skrzatów, a to dla was chyba niedobre
wieści.
- Straciliśmy kontrolę nad domem - wyjaśnił Seth. - Złe skrzaty zwinęły rejestr.
Doren ze smutkiem pokręcił głową.
- Z paskudnymi sytuacjami tak bywa, że kiedy już chyba nie może być gorzej, jeszcze
bardziej się komplikują.
- Dorenie - odezwał się dziadek, podchodząc z boku - jak się trzymasz? Tak mi przykro z
powodu Nowela.
Przez twarz satyra przemknął wyraz żalu.
- Jakoś sobie radzę. Był z niego kawał gadatliwego głąba, któremu tylko panienki w
głowie, ale to mój najlepszy przyjaciel. Przykro mi z powodu tego waszego wielkiego kumpla
wyspiarza.
- Musimy rozstawić namioty - oznajmił dziadek. - Pomożesz nam?
Nagle Doren zrobił się nerwowy.
- No tak, właśnie… Bardzo bym chciał, ale jest pewna sprawa, obiecałem paru krasnalom,
że wpadnę i zobaczę, czy już się zadomowiły. - Zaczął się wycofywać. - Oczywiście wy jesteście
dla mnie znacznie ważniejsi niż oni, ale nie mogę pozwolić, żeby nasza wyjątkowa więź
uniemożliwiła wypełnienie solennego przyrzeczenia, zwłaszcza że te maluchy są tu takie
zagubione.
- To zrozumiałe - stwierdził dziadek.
- Jeszcze sobie pogadamy, jak już skończycie z… no… tego… jak już się trochę
zadomowicie. - Odwrócił się i oddalił pospiesznie.
Dziadek otrzepał dłonie, jakby strząsał pył.
- Najlepszy sposób, żeby pozbyć się satyra, to wspomnieć o jakiejś robocie.
- Dlaczego go pogoniłeś? - zdziwił się Seth.
- Bo satyrowie potrafią trajkotać godzinami, a Kendra musi się ze mną wybrać na molo.
- Teraz? - zapytała dziewczynka.
- Nie ma powodu zwlekać.
- Niech zgadnę - odezwał się Seth. - Mnie to nie dotyczy.
- Zbyt wielu widzów może utrudnić kontakt - odrzekł dziadek. - Możesz za to pomóc
Warrenowi i Dale’owi w rozstawianiu namiotów. Kendro, nie zapomnij fotografii Pattona.
Seth ruszył z dziadkiem i Kendrą w stronę wózka, a potem skręcił i pognał za rządkiem
przechodzących krasnali. Żaden nie sięgał mu wyżej niż do pasa.
- Co słychać, panowie? - zagadał.
Gdy krasnale podniosły głowy, chłopiec zobaczył, że mimo rzadkich wąsów są to
wyłącznie kobiety. Jedna z nich splunęła mu pod nogi. Odskoczył przed lecącą flegmą.
- Przepraszam, jestem krótkowidzem - powiedział.
Krasnale poszły dalej, więcej nie zwracając na niego uwagi.
Seth pobiegł w stronę stawu. Kto by tam chciał rozstawiać jakieś namioty, kiedy w
jednym miejscu specjalnie dla jego przyjemności zgromadzono tyle niesamowitych istot? Poza
tym Warren i Dale zostawieni samym sobie będą mieli okazję, żeby zacieśnić braterskie więzy.
Liczba satyrów robiła na chłopcu duże wrażenie. W gruncie rzeczy do tej pory wydawało
mu się, że Doren i Nowel są sami w całym Baśnioborze. Ale teraz naliczył co najmniej
pięćdziesiąt brykających kozłów. Niektórzy byli starsi, jedni mieli gołe torsy, inni nosili
kamizelki. Występowały przeróżne kolory filtra: od czarnego, przez brązowy, rudy, złoty i szary,
aż po biel.
Satyrów cechowała niespożyta energia. Uganiali się za hamadriadami, tańczyli w
gromadkach, siłowali się na ręce, uprawiali zapasy, a także zmagali się w improwizowanych
grach akrobatycznych. Znajomość z Dorenem i Nowelem nieco pozbawiła ich tajemniczości.
Setha bardziej ciekawiło spotkanie ze stworzeniami, których dotąd nie widział.
Podkradł się do garstki smukłych driad. Było ich około dwudziestu, a każda miała co
najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu. Skórą niektórych przypominała barwą brązową cerę Indian,
inne były blade, a jeszcze inne - rumiane. Długie loki driad przeplatały liście i gałązki.
- Dobrze kombinujesz, brachu - Seth usłyszał głos przy uchu. Wzdrygnął się, obrócił, a
wtedy okazało się, że obok niego stoi Verl i gapi się na driady. - Hamadriady to dziewczątka, ale
te tutaj to prawdziwe kobiety.
- Wcale nie szukam dziewczyny - zapewnił go Seth.
Satyr uśmiechnął się lubieżnie i mrugnął.
- Jasne, żaden z nas nie szuka. My, obyci w świecie dżentelmeni, jesteśmy ponad to.
Słuchaj no, gdybyś potrzebował wsparcia, to daj mi znać. - Popchnął Setha w stronę dostojnych
dam. - Rudą zostaw dla mnie.
Obie rudowłose driady, które dostrzegł chłopiec, były wyższe od Verla co najmniej o
głowę. W towarzystwie niewyżytego satyra Seth nagle poczuł się skrępowany. Te kobiety
okazały się nie tylko piękne, lecz także onieśmielające ze względu na niezwykły wzrost oraz
sporą liczebność. Chłopiec wycofał się zmieszany.
- Nie, Seth, nie! - panikował Verl, ewakuując się w ślad za nim. - Nie pękaj! Przecież już
byłeś tuż-tuż. Ta czarna tam po lewej puszczała do ciebie oko. Chcesz jakiś tekścik na
przełamanie lodów?
- Speszyłeś mnie - mruknął Seth, kontynuując rejteradę. - Ja tylko chciałem poznać jakąś
driadę.
Verl pokręcił głową ze zrozumieniem, po czym poklepał chłopca po plecach.
- Jak my wszyscy.
Seth poruszył ramionami, żeby wywinąć się satyrowi.
- Muszę trochę pobyć sam.
Verl uniósł ręce.
- Potrzebujesz nieco przestrzeni, chłopie. Świetnie to rozumiem. Chcesz, żebym cię krył?
Przeganiał pasożytów?
Seth gapił się na satyra, nie za bardzo rozumiejąc, o czym on mówi.
- Może i tak.
- Masz to jak w banku. Powiedz no, jak poznałeś Nowela i Dorena?
- Przypadkiem podkradałem zupę ogrzycy. A co?
- On się mnie pyta: „a co”! Żarty sobie robisz? Nowel i Doren to przecież najfajniejsi
satyrowie w całym Baśnioborze. Ci kolesie potrafią poderwać laski jednym mrugnięciem z
pięćdziesięciu metrów!
Seth zaczynał pojmować, że Verl to satyrzy odpowiednik szkolnego ofermy. Żeby się go
pozbyć, musiał się wykazać odrobiną finezji.
- Ej, Verl, właśnie widziałem, jak ta ruda się na ciebie gapiła.
Satyr zbladł.
- Ściemniasz.
Seth usiłował zachować kamienną twarz.
- Powaga. A teraz mówi coś na ucho do koleżanki. Ale cały czas na ciebie patrzy.
Verl przygładził włosy dłonią.
- A teraz? Co robi?
- Aż nie wiem, jak to opisać. Normalnie pożera cię wzrokiem. Powinieneś pójść z nią
pogadać.
- Ja? - pisnął satyr. - Nie, nie, jeszcze nie teraz. Lepiej, żeby te emocje tliły się przez jakiś
czas.
- Verl, to jest twoja chwila. Nigdy nie będzie lepszej. - Kumam, co mówisz, ale miałbym
wyrzuty sumienia, pchając się na twoje terytorium. Serio, Seth, odbieranie kumplowi zdobyczy
to nie w moim stylu. - Uniósł pięść. - Szczęśliwych łowów!
Chłopiec odprowadził wzrokiem satyra, który czym prędzej gdzieś czmychnął. Potem
skupił wzrok na centaurach. Odkąd zobaczył ich po raz pierwszy, ani drgnęli. Od pasa wzwyż
obaj byli niesamowicie barczystymi, muskularnymi mężczyznami o bardzo groźnych minach.
Jeden z nich miał ciało srebrzystego konia, drugi - czekoladowego.
Po zetknięciu z driadami nieprzystępni centaurowie nagle wydawali się dużo mniej
onieśmielający.
Seth ruszył w ich stronę. Obserwowali go, więc szedł ze spuszczoną głową. Nie dało się
zaprzeczyć - to były najbardziej imponujące istoty w zasięgu wzroku.
Zbliżywszy się, wreszcie podniósł oczy. Centaurowie patrzyli na niego spode łba. Złożył
ręce na piersiach, a później zerknął przez ramię. Usiłował udawać swobodnego i zblazowanego.
- Te głupie satyry doprowadzają mnie do szału - powiedział.
Centaurowie spoglądali na niego bez słowa.
- Normalnie nie da się w spokoju przetrawić tych wszystkich bieżących wydarzeń. I
przeanalizować ważnych kwestii. No nie?
- Drwisz sobie z nas, młodociany człowieku? - zapytał srebrny centaur melodyjnym
barytonem.
Seth postanowił porzucić odgrywaną rolę.
- Chciałem was tylko poznać.
- Zwykle nie zadajemy się z innymi - stwierdził srebrny.
- Ale wszyscy tu utknęliśmy - odparł Seth. - Równie dobrze możemy zawrzeć znajomość.
Centaurowie ponuro spojrzeli na chłopca.
- Nasze imiona trudno wymówić w waszym języku - rzekł brązowy. Miał głębszy,
bardziej szorstki głos niż jego towarzysz. - Moje można przetłumaczyć jako Krzepkonogi.
- Mnie możesz nazywać Chmuroskrzydły - przedstawił się ten drugi.
- Ja nazywam się Seth. Jestem wnukiem opiekuna tego rezerwatu.
- Powinien trochę lepiej poćwiczyć tę opiekę - zadrwił Krzepkonogi.
- Wcześniej już kiedyś uratował Baśniobór - przypomniał chłopiec. - Dajcie mu trochę
czasu.
- Takiemu zadaniu nie podoła żaden śmiertelnik - stwierdził Chmuroskrzydły. Seth
przegonił muchę. - Mam nadzieję, że nie macie racji. Nie zauważyłem tu zbyt wielu centaurów.
Chmuroskrzydły rozpostarł ramiona, napinając tricepsy. - Większość naszych pobratymców
znalazła schronienie w innej kryjówce. - W kamiennym pierścieniu? - zapytał Seth. - Wiesz o
Grunholdzie? - Krzepkonogi był wyraźnie zdziwiony. - Ale nie z nazwy. Po prostu słyszałem, że
w Baśnioborze istnieje jeszcze jedno miejsce, które odpycha mroczne istoty.
- Powinniśmy być właśnie tam, z naszymi towarzyszami - rzekł Krzepkonogi.
- To dlaczego tam nie pobiegniecie? - zasugerował Seth.
Chmuroskrzydły tupnął kopytem.
- Grunhold leży daleko stąd. Biorąc pod uwagę, jak bardzo rozprzestrzeniła się ciemność,
taka wyprawa byłaby nieodpowiedzialna.
- Czy wasi pobratymcy też zostali zarażeni?
Krzepkonogi się skrzywił.
- Kilku. Dwaj towarzysze, którzy razem z nami prowadzili zwiad, przemienili się i
zagonili nas aż tutaj.
- Ale już niedługo w Baśnioborze nie będzie żadnego bezpiecznego miejsca - wieszczył
Chmuroskrzydły. - Wątpię, czy jakakolwiek magia może bez końca opierać się
wszechogarniającej ciemności.
- Przedstawiliśmy się - oznajmił Krzepkonogi. - A teraz, młodociany człowieku, jeśli
pozwolisz, wolelibyśmy porozmawiać we własnym języku.
- Jasne, miło was było poznać - odrzekł Seth i pomachał ręką.
Centaurowie nic nie powiedzieli, nie zaczęli również konwersacji między sobą. Chłopiec
odszedł rozczarowany, że nie usłyszał, jak brzmi ich mowa. Był przekonany, że surowym
wzrokiem wwiercają mu się w plecy. Doren miał rację. Centaury to głupki.
***
Kendra spoglądała w dół na oprawioną fotografię. Nawet mimo staromodnej fryzury i
bujnych wąsów Patton był uderzająco przystojnym mężczyzną. Nie uśmiechał się, ale w jego
minie kryło się coś takiego, że wprost biła od niego swawolna zuchwałość. Oczywiście być może
dziewczynka myślała w ten sposób, ponieważ przeczytała tak wiele wpisów z jego dziennika.
Dziadek wszedł wraz z nią na molo odchodzące od podstawy jednej z altanek. Obok, nad
powierzchnią stawu, wisiał hangar na łodzie zaprojektowany przez Pattona. Tafla wody była
niemal całkiem gładka. Kendra nie widziała ani śladu najad. Jej wzrok powędrował w stronę
wysepki na środku jeziorka, gdzie między krzakami kryła się kapliczka Królowej Wróżek.
- Chyba przy okazji poproszę Lenę, żeby oddała nam miskę - poinformowała
dziewczynka.
- Tę z kapliczki? - spytał dziadek.
- Jakiś czas temu rozmawiałam z pewną wróżką, nazywa się Shiara. Przekazała mi, że
najady zatrzymały ją sobie jako trofeum.
Dziadek zmarszczył czoło.
- Najady strzegą kapliczki. Wydawało mi się, że przekazanie im miski to najlepszy
sposób, żeby wróciła na miejsce, skoro wejście na wyspę jest zakazane.
- Shiara powiedziała, że nie zostałabym ukarana, gdybym zwróciła ją osobiście. Czułam,
że mówi prawdę. Tak sobie myślałam, że gdybym odzyskała miskę…
- Mogłabyś ją wykorzystać jako wymówkę, żeby wrócić na wyspę i wspomnieć Królowej
Wróżek o pladze. Szanse nie wydają się zbyt wielkie, ale możemy przynajmniej zapytać.
- W porządku - odparła Kendra.
Ruszyła po molu. Obejrzała się przez ramię, gdy zauważyła, że dziadek nie idzie za nią.
- Zostanę tutaj i pozwolę ci zawołać Lenę - oznajmił. - Ja ostatnio nie miałem szczęścia.
Kendra podeszła aż na koniec pomostu. Zatrzymała się kilka kroków od krawędzi.
Wiedziała, że musi stać na tyle daleko od wody, żeby najady nie mogły jej złapać.
- Leno, to ja, Kendra! Musimy porozmawiać.
- Patrzcie, kogo tu przywiało razem z bezdomnymi szczurami lądowymi - odezwał się
złośliwy głos spod powierzchni.
- Myślałam, że ta kukła dawno zdążyła ją udusić - stwierdził inny.
Kendra się skrzywiła. Podczas jednej z jej wcześniejszych wizyt nad stawem najady
wypuściły Mendiga. Wciąż wykonując rozkazy wiedźmy Muriel, pajac złapał dziewczynkę i
poniósł na wzgórze, gdzie niegdyś stała Zapomniana Kaplica.
- Równie dobrze możecie od razu zawołać Lenę - oświadczyła. - Przyniosłam jej prezent,
który na pewno chętnie zobaczy.
- Równie dobrze możesz od razu odkuśtykać na tych swoich niezdarnych szczudłach -
zrugał ją trzeci głos. - Lena nie chce mieć nic wspólnego z naziemnymi gamoniami.
Kendra jeszcze bardziej podniosła głos:
- Leno, przyniosłam ci portret twojego ulubionego szczura lądowego. Fotografię Pattona.
- Idź wykop sobie dołek i się w nim połóż - syknął pierwszy głos z odrobiną desperacji. -
Nawet taka przygłupia połykaczka powietrza powinna pojąć, kiedy jej towarzystwo jest niemile
widziane.
- Zestarzej się i zdechnij - parsknęła inna najada.
- Kendro, zaczekaj! - zawołał znajomy głos, senny i melodyjny.
W stawie pojawiła się Lena. Jej twarz, obrócona ku górze, znajdowała się tuż pod
powierzchnią wody. Nimfa wyglądała jeszcze młodziej, niż kiedy Kendra widziała ją ostatnio. W
czarnych włosach nie pozostał już ani ślad siwizny.
- Leno - powiedziała dziewczynka - potrzebna nam twoja pomoc.
Lena spojrzała na Kendrę swoimi ciemnymi oczami w kształcie migdałów.
- Wspomniałaś o fotografii.
- Patton jest na niej bardzo przystojny.
- Co Lenę obchodzi jakieś stare pożółkłe zdjęcie? - pisnął któryś z głosów.
Inne najady zachichotały.
- Czego potrzebujesz? - spytała Lena poważnie.
- Mam powód przypuszczać, że Patton przywiózł do Baśnioboru drugi artefakt. Chodzi mi
o te ważne artefakty. Takie, jakimi interesuje się Stowarzyszenie Gwiazdy Wieczornej. Wiesz
coś o tym?
Lena patrzyła na Kendrę.
- Pamiętam. Patton kazał mi przysiąc, że nie zdradzę tego sekretu, chyba że będzie to
absolutnie konieczne. Ten człowiek był zabawny z tymi swoimi tajemnicami. Zupełnie jakby one
miały jakikolwiek sens.
- Leno, koniecznie musimy znaleźć ten przedmiot. Baśniobór stanął na skraju upadku.
- Znowu? Chcesz wymienić zdjęcie na informację o artefakcie? Kendro, woda je
zniszczy.
- Nie samą fotografię - odrzekła dziewczynka. - Tylko zerknięcie. Ile czasu minęło, odkąd
ostatni raz go widziałaś?
Przez moment Lena wyglądała na zranioną, ale niemal natychmiast na jej twarz powrócił
spokój.
- Nie rozumiesz, że odnalezienie artefaktu jest bez znaczenia? Tam na górze wszystko się
kończy. Wszystko jest przelotne, iluzoryczne, krótkotrwałe. Możesz mi pokazać jedynie płaski
obraz mojego ukochanego, pamiątkę pozbawioną życia. Prawdziwego człowieka już nie ma. Tak
jak i ty kiedyś przeminiesz.
- Leno, skoro to naprawdę nie ma znaczenia - odezwał się dziadek z głębi mola - to
dlaczego nie chcesz nam powiedzieć? Dla ciebie ta informacja jest nieistotna, ale tu i teraz, przez
ten krótki czas, kiedy żyjemy, jest dla nas bardzo ważna.
- Teraz ględzi ten stary - poskarżyła się niewidoczna najada.
- Nie odpowiadaj mu, Leno - zasugerowała inna. - Przeczekaj go. Umrze, zanim się
zorientujesz.
Kilka głosów zachichotało.
- Leno, czy zapomniałaś już o naszej przyjaźni? - zapytał dziadek.
- Proszę, wyjaw nam - nalegała Kendra. - Zrób to dla Pattona. - Uniosła fotografię.
Lena szeroko otworzyła ocży. Jej twarz wynurzyła się spod wody, a usta bezgłośnie
wypowiedziały jego imię.
- Nie zmuszaj nas, żebyśmy cię wciągnęły z powrotem - odezwała się któraś z najad.
- Tylko mnie dotknijcie, a przysięgam, że was opuszczę - mruknęła Lena, oczarowana
zdjęciem, które trzymała Kendra. Potem spojrzała na dziewczynkę. - W porządku. Może
faktycznie tego by sobie życzył. Ukrył artefakt w starej rezydencji.
- Gdzie dokładnie?
- Będzie go trudno znaleźć. Idźcie na drugie piętro, do pokoju najdalej wysuniętego na
północ. Sejf z artefaktem pojawia się co poniedziałek w samo południe tylko na minutę.
- Czy jest do niego jakiś klucz?
- Szyfr: dwa razy w prawo do trzydziestu trzech, raz w lewo do dwudziestu dwóch, a
potem w prawo do trzydziestu jeden.
Kendra obejrzała się na dziadka. Właśnie notował numery.
- Zapisałeś? - upewniła się. - Trzydzieści trzy, dwadzieścia dwa, trzydzieści jeden -
powtórzył, dziwnie spoglądając na Lenę.
Jego dawna gosposia wstydliwie odwróciła wzrok.
- Mam jeszcze jedno pytanie - oznajmiła Kendra. - Co Kurisok zrobił wujkowi Pattona?
- Nie wiem - odrzekła Lena. - Patton nigdy mi o tym nie opowiadał. Widziałam, że to
bardzo bolesne wspomnienie, więc nie nalegałam. Pod koniec życia chyba chciał się ze mną
podzielić tą historią. Wiele razy powtarzał, że pewnego dnia ją usłyszę.
- Więc nic nie wiesz o Kurisoku? - Tylko tyle, że to demon mieszkający w tym
rezerwacie. I że być może ma związek ze zjawą, która przywłaszczyła sobie rezydencję.
- Jaką zjawą?
- To było, zanim popadłam w śmiertelność. Jak mówiłam, nigdy nie poznałam
szczegółów. Zjawa, która zniszczyła Marshala, z pewnością wciąż mieszka w tym domu. Patton
ukrył tam artefakt, ponieważ wiedział, że będzie dobrze strzeżony.
- Marshal był wujkiem Pattona?
- Marshal Burgess.
- Jeszcze coś. Srebrna misa. Dała mi ją Królowa Wróżek.
Lena kiwnęła głową.
- Zapomnij o niej. Wrzuciłaś ją do jeziora, więc ją sobie wzięłyśmy.
- Potrzebuję tej miski - oświadczyła Kendra. Pozostałe najady parsknęły serdecznym
śmiechem. - Tylko dzięki niej bezpiecznie zbliżę się do królowej. Być może ona jedna jest w
stanie pomóc nam w powstrzymaniu zarazy.
- Podejdź bliżej wody, to sama ci ją dam - zadrwiła niewidoczna najada.
Kilka innych głosów zachichotało perliście.
- Ta miska to ich najdroższa pamiątka - wyjaśniła Lena. - One… my nigdy jej nie
oddamy. Lepiej już pójdę. Moje siostry robią się niespokojne, gdy spędzam zbyt dużo czasu
blisko powierzchni.
Kendra poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
- Leno, czy jesteś szczęśliwa?
- Wystarczająco. Siostry postarały się mnie zrehabilitować. To było miłe z twojej strony,
że pozwoliłaś mi zobaczyć Pattona, choć ten widok odświeżył dawne rany. W zamian za twoją
życzliwość wyjawiłam ci to, co chciałaś wiedzieć. Ciesz się czasem, który ci pozostał.
Po tych słowach Lena zanurzyła się w wodzie. Kendra patrzyła za nią, ale staw był
głęboki i najada prędko zniknęła.
Dziadek podszedł do dziewczynki i oparł dłonie na jej ramionach.
- Dobra robota, Kendro. Świetna robota.
- Ten pomarszczony złapał tę wstrętną - skomentował któryś z głosów.
- Wepchnij ją do wody! - zawołał inny.
- Chodźmy stąd - powiedziała Kendra.
Rozdział XVII
Przygotowania
Najokazalszy z trzech namiotów, które Dale zabrał z domu, był największym prywatnym
namiotem, jaki kiedykolwiek widział Seth. Kwadratowe monstrum miało boki w żółtofioletowe
pasy oraz stromy, wygięty dach, który piął się w górę aż do centralnego masztu z proporcem na
czubku. Klapa nad szerokim wejściem wspierała się na prętach i tworzyła całkiem spory daszek.
W mniejszych namiotach również nie brakowało miejsca, ale ich rozmiary oraz kolorystyka nie
były tak dziwaczne.
Seth usiadł przy wejściu do namiotu, w którym mieli zamieszkać on, Warren oraz Dale.
Dziadkom przypadł ten największy, natomiast Kendra dostała własny, co wcale mu się nie
podobało, ale nie potrafił wymyślić żadnego sensownego argumentu przemawiającego za innym
podziałem kwater. Postanowił, że jeśli nadal będzie ładna pogoda, to zanocuje w którejś z
altanek.
Do namiotu dziadka zbliżyła się bosa driada. Jej długie kasztanowe włosy sięgały poniżej
pasa, a szata przywoływała wspomnienia o jesiennych liściach. Przykucnęła, żeby zmieścić się w
wejściu. Ile ona wobec tego miała wzrostu? Dwa metry piętnaście? Jeszcze więcej?
W ciągu ostatniej godziny Seth widział wiele ciekawych postaci, które wchodziły do
namiotu dziadka lub też stamtąd wychodziły. Jednak kiedy sam chciał zajrzeć do środka, babcia
przegoniła go, obiecując, że będzie mógł wziąć udział w rozmowie już wkrótce.
W powietrzu przemknęła czerwona wróżka o skrzydłach jak płatki kwiatu. Seth nie
zorientował się, czy wyłoniła się z namiotu, czy też przeleciała górą. Na moment zawisła
niedaleko chłopca, a potem zniknęła z pola widzenia.
Seth w zamyśleniu wyrywał kępki trawy. Postanowił, że nie da się dłużej wykluczać. Nie
ulegało wątpliwości, że dziadkowie woleli zbierać wiadomości oraz opinie w sposób
pozwalający im na dawkowanie informacji i przekazywanie mu jedynie tych faktów oraz
pomysłów, które ich zdaniem nadawały się dla jego wątłego móżdżku. Al&przecież
wysłuchiwanie pełnych wieści z ust samych magicznych stworzeń to połowa zabawy! Bez
względu na to, co sobie myśleli dziadkowie, Seth świetnie zdawał sobie sprawę, że jest już na
tyle dojrzały, żeby znieść wszystko, o czym tam rozmawiają. Poza tym, czy to jego wina, że te
ściany są takie cienkie?
Wstał, po czym obszedł żółtofioletowy namiot od tyłu. Usiadł w cieniu na trawie i oparł
się plecami o materiał. Wytężał słuch, jednocześnie usiłując wyglądać na bezczynnego i
znudzonego. Niestety, słyszał wyłącznie okrzyki satyrów bawiących się na chodniku.
- Nic nie usłyszysz - powiedział Warren, wychodząc zza rogu namiotu.
Seth zerwał się na nogi z miną winowajcy.
- Ja tylko chciałem odpocząć w cieniu.
- Namiot jest magicznie dźwiękoszczelny. Wiedziałbyś to, gdybyś pomógł nam go
rozstawić.
- Przepraszam, byłem…
Warren uniósł dłoń.
- Gdyby nasze role się odwróciły, ja też chciałbym poznać wszystkie tutejsze stworzenia.
Nie martw się, gdybyś naprawdę był nam potrzebny, przyszedłbym po ciebie. Dobrze się
bawiłeś?
- Centaury okazały się niezbyt miłe.
- Widziałem, że z tobą rozmawiały. To już duże osiągnięcie.
- O co z nimi chodzi?
- Krótko mówiąc: to arogancja. Umieszczają siebie na szczycie wszelkiego stworzenia.
Wszystko inne jest niegodne ich uwagi.
- To trochę jak wróżki - zauważył Seth.
- Tak i nie. Wróżki są próżne i nudzi je większość naszych spraw, ale nawet jeśli udają, że
jest zupełnie inaczej, to naprawdę obchodzi je, co o nich myślimy. Z kolei centaurów nie
interesuje nasz podziw. Nie robi on na nich wrażenia. Jeśli już, to przyjmują go za coś
oczywistego. W przeciwieństwie do wróżek faktycznie uważają całą resztę istot za gorszą od
siebie.
- Niczym się nie różnią od mojego nauczyciela matmy - stwierdził Seth.
Warren uśmiechnął się szeroko.
Chłopiec dostrzegł kilka mrocznych wróżek, które unosiły się tuż nad najbliższą
krawędzią żywopłotu.
- Przecież ta zaraza dotyka centaurów tak samo jak wszystkich innych.
- W przeciwnym razie w ogóle nie wykazaliby zainteresowania - odparł Warren. - Trzeba
im oddać sprawiedliwość, że są tacy wyniośli nie bez powodu. Centaurowie często okazują się
wybitnymi myślicielami, utalentowanymi artystami i mężnymi wojownikami. Ich największą
wadą jest właśnie duma.
- Seth! - zawołała babcia z. drugiej strony namiotu. - Dale! Warren! Kendra! Chodźcie
naradzić się z nami.
- No i proszę - rzekł Warren, jakby sam poczuł ulgę. - Koniec oczekiwania.
W głębi duszy Seth zastanawiał się, czy Warren przypadkiem nie zawędrował na tył
namiotu właśnie po to, żeby po cichu przekonać się o jego dźwiękoszczelności. Razem przeszli
do wejścia, mijając wyniosłą driadę w jesiennych szatach oraz podstarzałego satyra o białej
koziej bródce i głębokich zmarszczkach od śmiechu. Kendra rozpięła swój namiot i wyszła na
dwór. Dale przybiegł od strony obozowiska krasnali. Dziadkowie stali przy drzwiach swego
namiotu. Zaprosili wszystkich do środka. Oboje wyglądali na zmęczonych i zatroskanych.
Namiot był tak duży, że Seth nie zdziwiłby się, gdyby stały tam meble, jednak zobaczył
tylko dwa zwinięte śpiwory oraz trochę sprzętu w kącie. Zebrani usiedli na podłodze - dość
wygodnej dzięki temu, że pod spodem znajdowała się sprężysta trawa. Promienie słońca, które
sączyły się przez żółtofioletowy materiał, oświetlały wnętrze dziwnym blaskiem.
- Mam pytanie - powiedziała Kendra. - Skoro złe skrzaty ukradły rejestr, to dlaczego nie
mogą po prostu zmienić reguł i wpuścić tutaj mrocznych istot?
- Większość granic w Baśnioborze została wyznaczona na mocy traktatu założycielskiego,
więc nie podlegają zmianie, dopóki on obowiązuje - wyjaśniła babcia. - Rejestr pozwalał jedynie
regulować wstęp na teren całego rezerwatu oraz określać, które stworzenia mogą przekraczać
bariery otaczające nasz dom. Magiczne zapory chroniące ten teren różnią się od wielu
pozostałych. Prawie wszystkie granice powstały po to, żeby odgrodzić określone gatunki. Istnieją
miejsca, gdzie wstęp mają wróżki, satyrowie albo olbrzymy mgielne i tak dalej. Niektóre
stworzenia mogą poruszać się po większej przestrzeni niż inne w zależności od tego, jak duże
zagrożenie stanowią dla pozostałych. Ponieważ większość barier jest zorientowana na gatunek, to
kiedy istoty światła zmieniły się w istoty mroku, zachowały dawne przywileje.
- Jednakże granica wokół stawu jest oparta właśnie na przynależności do sił światła lub
mroku - poinformował dziadek. - Kiedy jakieś stworzenie zaczyna czerpać moc z ciemności, traci
wstęp.
- Jak długo to miejsce może się opierać ciemności? - zapytał Seth.
- Sami chcielibyśmy wiedzieć - odrzekła babcia. - Może bardzo długo. A może jeszcze
tylko przez godzinę. Możemy być pewni tylko tego, że znaleźliśmy się pod ścianą. Wyczerpały
się prawie wszystkie rozwiązania. Jeżeli nie podejmiemy skutecznych działań, wkrótce rezerwat
upadnie.
- Naradziłem się z najbardziej zaufanymi przedstawicielami zgromadzonych tu istot -
oznajmił dziadek bardziej oficjalnym tonem - żeby zbadać, jak dużego wsparcia możemy
oczekiwać od poszczególnych ras. Zamieniłem parę słów z co najmniej jednym delegatem prawie
wszystkich gatunków z wyjątkiem skrzatów i centaurów. Ogólnie rzecz biorąc, stworzenia, które
się tutaj schroniły, czują się na tyle przyparte do muru i przerażone plagą, że w razie potrzeby
chyba możemy liczyć na znaczną pomoc.
- Nie chcieliśmy jednak, żeby przysłuchiwały się naszej rozmowie, kiedy będziemy
omawiać strategię - przyznała babcia. - Zatailiśmy przed nimi część kluczowych informacji.
Gdyby te stworzenia zostały zarażone, większość, jeśli nie wszystkie, obróciłyby się całkowicie
przeciwko nam.
- Dlaczego one się tak totalnie zmieniają? - zapytała Kendra. - Seth mówił, że Coulter i
Tanu nawet po transformacji dalej nam pomagali.
- Zadałaś trudne pytanie - odrzekł dziadek. - Krótka odpowiedź brzmi tak, że ludzie, jako
śmiertelne, niemagiczne istoty, inaczej reagują na zarazę. Zaczarowane stworzenia zazwyczaj są
po prostu takie, jakie są. Mają mniejszą samoświadomość niż ludzie, polegają bardziej na
instynkcie. My jesteśmy pełni sprzeczności. Nasze przekonania nie zawsze stoją w harmonii z
instynktem, a zachowanie niekoniecznie odpowiada przekonaniom. Ciągle miotamy się między
dobrem a złem. Toczy się w nas wojna między tym, kim jesteśmy, a tym, kim chcielibyśmy
zostać. Mamy sporą wprawę w zmaganiu się z samymi sobą. W rezultacie znacznie lepiej niż
magiczne istoty umiemy stłumić naturalne skłonności, żeby świadomie kształtować swoją
tożsamość.
- Nie kumam - przyznał Seth.
- W każdym człowieku drzemie potencjał zarówno światła, jak i ciemności - mówił dalej
dziadek. - W ciągu całego naszego życia ćwiczymy przychylanie się do którejś z tych opcji.
Gdyby osławiony bohater podjął kilka innych decyzji, mógłby stać się nikczemnym draniem.
Domyślam się, że kiedy Tanu i Coulter zostali przemienieni, ich umysły oparły się mrokowi w
sposób niepojęty dla większości zaczarowanych stworzeń.
- Dalej nie rozumiem, jak ktoś tak miły jak Nowel mógł nagle stać się taki zły - stwierdził
chłopiec.
Dziadek uniósł wyprostowany palec.
- Przeważającej części magicznych istot nie postrzegam w kategoriach dobra lub zła. To,
czym są, w dużej mierze wpływa na ich zachowanie. Żeby być dobrym, trzeba dostrzegać różnicę
między dobrem a złem i świadomie starać się podążać słuszną ścieżką. Żeby być prawdziwie
złym, należy postępować odwrotnie. Dobro i zło to kwestia wyboru. Istoty mieszkające w
Baśnioborze są natomiast stworzeniami światła lub cienia. Niektóre mają duszę budowniczych,
inne to urodzeni opiekunowie, jeszcze inne kochają zabawę. Część z nich jest z natury
niszczycielami, część oszustami, część łaknie władzy. Jedne kochają światło, inne wielbią
ciemność. Ale jeśli zmieni się ich naturę, bez większego oporu przemianie ulegnie także
tożsamość. Tak jest wtedy, gdy wróżka staje się diablikiem albo kiedy diablik odzyskuje postać
wróżki. - Dziadek zerknął na babcię. - Za bardzo filozofuję?
- Odrobinkę - przyznała.
- Na pytania zaczynające się od „dlaczego” zawsze najtrudniej odpowiedzieć - rzekł Dale.
- Zwykle raczej się zgaduje, niż wie coś na pewno.
- Chyba rozumiem, o co wam chodzi - stwierdziła Kendra. - Demon taki jak Bahumat
automatycznie nienawidzi i niszczy, bo nie widzi innej opcji. Nie kwestionuje własnych decyzji
ani nie walczy z sumieniem. Naprawdę zły jest ktoś taki jak Muriel. Ona świadomie postanowiła
służyć siłom mroku.
- Więc Nowel zachowywał się zupełnie inaczej, bo przestał być Nowelem - podsumował
Seth. - Zaraza kompletnie go opanowała. Stał się czymś innym niż do tej pory.
- Tak właśnie to z grubsza wygląda - potwierdził dziadek.
Warren westchnął..
- Gdyby wygłodniały niedźwiedź zjadł mi rodzinę, to chociaż nie miał podłych zamiarów,
chociaż po prostu zachowywał się jak niedźwiedź, jego natura mimo wszystko sprawiła, że jest
zagrożeniem, więc i tak bym go zastrzelił. - Sprawiał wrażenie rozdrażnionego tą rozmową.
- Owszem, drapieżnika należałoby powstrzymać - zgodziła się babcia. - Stan zwracał
tylko uwagę na ważne rozróżnienie. Nie obwiniałbyś niedźwiedzia w ten sam sposób jak
odpowiedzialną osobę.
- Rozumiem tę różnicę - odparł Warren. - Ja mam na temat magicznych stworzeń inne
zdanie. Mogę wymienić wiele istot, które bez względu na swoją naturę świadomie decydują się
na dobre albo złe czyny. Obarczam mroczne stworzenia większą odpowiedzialnością za to, czym
są i co robią, niż Stan.
- I masz do tego prawo - stwierdził dziadek. - To w gruncie rzeczy akademicka dyskusja,
choć niektórzy podzielający twoje zdanie posłużyliby się nim jako argumentem przemawiającym
za unicestwieniem wszystkich mrocznych istot, co uważam za obrzydliwe. Zgadzam się, że
stworzenia światła potrafią być zabójcze. Wystarczy wspomnieć o najadach, które topią
niewinnych dla zabawy. Sama Królowa Wróżek uśmierci każdego, kto bez zaproszenia postawi
stopę w pobliżu jej kapliczki. Z kolei stworzenia mroku potrafią pomagać: spójrzcie tylko na
Graulasa, który podzielił się z nami ważną wiedzą, albo gobliny rzetelnie pilnujące lochu.
- Odłóżmy na bok tę fascynującą debatę - przerwała mu babcia z irytacją w głosie. - W tej
chwili za wszelką cenę musimy powstrzymać zarazę. Znajdujemy się na krawędzi zniszczenia.
Wszyscy pokiwali głowami.
Dziadek poprawił koszulę. Wyglądał na odrobinę rozgoryczonego. Postanowił zmienić
temat:
- Lena nie wiedziała o Kurisoku dużo więcej niż my. Potwierdziła tylko, że miał
konszachty z istotą, która obecnie sprawuje kontrolę nad starą rezydencją. Powiedziała natomiast
bardzo dużo na temat drugiego artefaktu. - Następnie powtórzył szczegóły dotyczące położenia
sejfu, pory, gdy się pojawia, oraz kombinacji potrzebnej do jego otwarcia.
- Domyślacie się, który to artefakt? - zapytał Warren.
- Lena nic o tym nie mówiła - odparła Kendra.
- Może dawać władzę nad czasem lub przestrzenią - zasugerowała babcia. - Może
wspomagać widzenie. Albo zapewniać nieśmiertelność. Takie są podobno moce czterech
nieodnalezionych artefaktów.
- Sądzicie, że pomoże nam odwrócić skutki plagi? - zastanawiał się Seth.
- Miejmy nadzieję - odrzekła babcia. - Tymczasem naszym najpilniejszym zadaniem jest
jego odnalezienie. Oprócz tego wyprawa do rezydencji to będzie przydatny rekonesans.
Wszystko, czego dowiemy się o Kurisoku i jego wspólnikach, może nam pomóc w wyjaśnieniu
tajemnicy plagi.
Dale głośno odchrząknął.
- Nie chcę z tobą polemizować, ale biorąc pod uwagę wszystko, co wiemy o starej
rezydencji, szanse, że wyjdziemy stamtąd żywi, mogą być niezbyt wielkie.
- Wiemy, że dom nawiedziło coś przerażającego - przyznał dziadek. - Ale te pogłoski
rozniósł Patton, który miał powód, żeby odstraszyć ludzi od tego miejsca.
- Bo ukrył tam artefakt - uzupełniła Kendra.
- Co więcej - ciągnął Stan - wiemy o kimś, kto nieświadomie tam wszedł i przeżył.
Wzrok wszystkich obecnych padł na Setha.
- To fakt - przyznał chłopiec. - Tamtego dnia jeszcze nie piłem mleka. Właśnie uciekłem
od Ollocha, więc nie widziałem, jak co wygląda w rzeczywistości. Szczerze mówiąc, może tylko
dlatego wyszedłem stamtąd żywy.
- Ja również się nad tym zastanawiałam - stwierdziła babcia.
- Poruszanie się po rezerwacie, kiedy nie wypiło się mleka, ma swoje zalety i wady -
powiedział dziadek. - Są dowody na to, że jeśli nie widzimy magicznych istot, one muszą się
bardziej wysilić, żeby zobaczyć nas. Na dodatek wiele mrocznych stworzeń karmi się strachem.
Jeśli nie rozpoznamy ich prawdziwej postaci, strach maleje, a wraz z nim ich motywacja do
wyrządzania krzywdy.
- Ale kiedy nie widzi się magicznych istot, to jeszcze nie znaczy, że ich tam nie ma -
wtrącił Dale. - Wałęsanie się po rezerwacie bez mleka to najlepszy sposób, żeby wpakować się w
śmiertelną pułapkę.
- I to jest właśnie ta wada - potwierdził dziadek.
Babcia z przejęciem pochyliła się do przodu.
- Ale skoro wiemy, dokąd chcemy się udać i co nas tam czeka, a przy tym podczas drogi
w obie strony będziemy się trzymać ścieżki, to niewypicie mleka może nam zapewnić przewagę
niezbędną, żeby przemknąć się obok zjawy i dotrzeć do sejfu. Seth, ile czasu spędziłeś w
rezydencji, zanim wygoniła cię trąba powietrzna?
- Parę minut. Na tyle długo, żeby wejść na najwyższe piętro, wydostać się na dach,
zorientować się, gdzie jestem, wrócić do pokoju i ruszyć z powrotem korytarzem.
- Rezygnacja z mleka rzeczywiście brzmi najsensowniej - zauważył Warren. - Mówicie,
że sejf pojawi się jutro?
- W południe - sprecyzował dziadek. - A potem dopiero za tydzień. Nie możemy pozwolić
sobie na zwłokę.
- A co z czasem letnim? - spytała babcia. - O tej porze roku południe czasu
standardowego to u nas trzynasta.
- Skoro sejfu strzeże zjawa, wyczucie czasu będzie kluczowe - przyznał jej mąż. - Kiedy
wprowadzono czas letni?
- Około pierwszej wojny światowej - odrzekła babcia. - Pewnie już po tym, jak sejf
znalazł się w rezydencji.
- W takim razie będziemy się kierować czasem standardowym - postanowił dziadek. -
Miejmy nadzieję, że ten sejf nie jest taki sprytny jak moja komórka, która przestawia się sama.
Musimy znaleźć się w owym pokoju jutro o trzynastej.
- Mogę się tym zająć razem z Dale’em - zaproponował Warren.
- Ja też powinienem iść - stwierdził Seth. - Wtedy Coulter i Tanu będą mogli robić za
zwiadowców.
- I tak nie wyjdą na słońce - przypomniał mu dziadek. - A przecież musimy to zrobić koło
południa. W zasadzie skoro nie mogą nam pomóc, na wszelki wypadek nie należy im wspominać
o naszej operacji.
- Może jutro będzie pochmurno. - Seth nie dawał za wygraną. - Zresztą tylko ja byłem już
wcześniej w rezydencji. Wiem, o którym pokoju mówiła Lena. A co, jeśli zjawa wywołuje
magiczny strach? Tylko mnie jednego nie sparaliżuje!
- Rozważymy twoją dzielną propozycję - obiecał dziadek.
- Nie wyobrażam sobie sukcesu bez strat własnych - oznajmiła babcia, marszcząc czoło. -
Nie stać nas na porażkę. Zbyt wiele od tego zależy. Do sejfu musi jednocześnie podejść wiele
osób z różnych stron. Ktoś polegnie, ale inni na pewno się przedostaną.
- Zgadzam się - oświadczył dziadek. - Dale, Warren, Ruth i ja powinniśmy przypuścić
zmasowaną ofensywę.
- I ja - nie ustępował Seth.
- Ja też mogę iść z wami - zasugerowała Kendra.
- Ty nie jesteś w stanie zamknąć oczu na magiczne stworzenia - przypomniał jej dziadek.
- Ponieważ je widzisz, a także jesteś widzialna, mogłabyś niechcący zdradzić naszą obecność.
- Może wam się przydać ktoś, kto wam powie, co się tak naprawdę dzieje - stwierdziła
dziewczynka.
- Weźmiemy ze sobą morsowe masło - odrzekł Warren. - Skorzystamy z niego, jeśli
zajdzie potrzeba.
- No więc pójdziemy w piątkę - odezwał się Seth takim tonem, jakby to już zostało
postanowione. - Plus Hugo.
- Hugo, rzeczywiście - powiedział dziadek. - Ale nie wiem, czy w piątkę.
- Jak chcecie, to mogę się nawet trzymać z tyłu - zaproponował Seth. - Wejdę do środka
tylko pod warunkiem, że to będzie miało sens. A jak nie, to się wycofam. Zastanówcie się. Jeżeli
się nie uda, to i tak mamy przechlapane. Równie dobrze mogę iść z wami i trochę wam pomóc.
- Rozsądnie mówi - przyznał Warren. - A jeśli opanuje nas strach, to Seth bardzo nam się
przyda. Przecież wiemy, że taki strach istnieje.
- W porządku - zgodził się dziadek. - Seth, możesz iść z nami. Ale Kendra nie. To nic
osobistego, skarbie. Twoja zdolność widzenia mogłaby zniweczyć nasz jedyny atut.
- Czy potrzebujemy pomocy jakichś innych istot? - zapytał chłopiec. - Wątpię, czy zdołają
wejść do rezydencji - stwierdziła babcia. - Ale mogą odwrócić uwagę wrogów - zasugerował
Warren. - Wywołać zamieszanie gdzie indziej. Za żywopłotem czeka bardzo dużo mrocznych
stworzeń.
- Dobry pomysł - przyznał dziadek i nagle się ożywił. - Moglibyśmy wysłać kilka grup w
różnych kierunkach. Wróżki, satyrów i driady.
- A najlepiej centaurów - dodała babcia.
- Życzę powodzenia - mruknął Dale.
- Seth dziś z nimi rozmawiał - powiedział Warren. - Może zdołalibyśmy połechtać ich
dumę.
- Może posłuchałyby dzieci, pod warunkiem że robiłyby wrażenie dostatecznie
zdesperowanych - zastanawiał się dziadek. - Tak czy siak, porozmawiam z przedstawicielami
pozostałych gatunków. Zdobędziemy wystarczające wsparcie, żeby jutro wywołać zamęt.
Pamiętajcie, rano nie wolno nam jeść morsowego masła. Staw będzie otoczony przez motyle,
kozy, świstaki i jelenie.
- A złote sowy? - zainteresowała się Kendra. - Te z ludzkimi twarzami.
- Astrydzi? - zapytała babcia. - Niewiele o nich wiadomo. Rzadko reagują na inne istoty.
- Przygotuję wózek - oznajmił Dale. - Jeśli wszyscy będziemy ślepi i czymś się
przykryjemy, może Hugo zdoła nas niepostrzeżenie przemycić do rezydencji.
- Nie zaatakują go? - zdziwił się Seth.
- Golem to niełatwy cel - wyjaśniła babcia. - Wielu potencjalnych wrogów nie zechce go
niepokoić, jeśli pomyślą, że jest sam.
Dziadek zatarł ręce.
- Nie mamy wiele czasu. Do dzieła.
***
Zachodziło słońce, kiedy Kendra i Seth brnęli przez pustą połać trawy w kierunku
centaurów. Złoty blask rozświetlał pękate mięśnie torsu, barków oraz ramion dwóch postaci,
które stały nieruchomo, ze stoickim spokojem spoglądając w stronę stawu.
- Uważam, że nie powinieneś ze mną iść - syknęła Kendra. - Jesteś zbyt wybuchowy.
Musimy ich szczerze błagać.
- Myślisz, że jestem kompletnym idiotą? - oburzył się jej brat. - Każdy umie błagać!
Dziewczynka spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Naprawdę potrafisz pokornie prosić zarozumiałych głupków o przysługę?
Seth przez chwilę się zawahał.
- Oczywiście - oświadczył w końcu.
- Lepiej tego nie zepsuj - ostrzegła Kendra, zniżając głos do szeptu. - Pamiętaj, że
płaszcząc się przed centaurami, tak naprawdę nimi manipulujemy. Duma to ich słabość, a my
zamierzamy ją wykorzystać, żeby zdobyć to, czego nam potrzeba. Zaczną się chełpić, ale jeśli
spełnią nasze prośby, to my będziemy górą.
- A jak nas odeślą z niczym?
- To przynajmniej zyskamy satysfakcję, że próbowaliśmy - odparła zwyczajnie Kendra. -I
na tym się skończy. Nie możemy sobie pozwolić na dodatkowe kłopoty. Od jutrzejszego dnia
zbyt wiele zależy Będziesz się umiał zachować?
- Tak. - Tym razem Seth powiedział to z większym przekonaniem.
- Chodź za mną - poleciła dziewczynka.
- Najpierw cię przedstawię.
Gdy się zbliżali, centaurowie w ogóle nie zwracali na nich uwagi. Nawet gdy stanęli tuż
przed nimi, obaj wciąż wpatrywali się w coś nieokreślonego w oddali.
- Krzepkonogi, Chmuroskrzydły, to moja siostra Kendra - odezwał się Seth. - Bardzo
chciała was poznać.
Chmuroskrzydły opuścił wzrok, by spojrzeć na dwójkę dzieci. Krzepkonogi - nie.
- Przychodzimy do was z misją niecierpiącą zwłoki - poinformowała Kendra.
Chmuroskrzydły przyglądał się jej przez moment. Zadrgało srebrne futro.
- Już odrzuciliśmy zaproszenie waszego dziadka do narady.
- Nie przyszliśmy po to, żeby je powtórzyć - odrzekła dziewczynka. - Obmyśliliśmy plan
zdobycia przedmiotu, który może nam pomóc w pokonaniu zarazy. Wiele innych istot obiecało
nam wsparcie, ale bez was jesteśmy pozbawieni przywództwa.
Teraz spojrzeli na nią obaj centaurowie.
- Musimy odwrócić uwagę mrocznych stworzeń, które pilnują tego terenu - mówiła dalej -
żeby mój dziadek oraz kilka innych osób zdołali się wymknąć na poszukiwanie tego przedmiotu.
Wszystkim pozostałym istotom brakuje prędkości i talentu potrzebnego, żeby poprowadzić
szarżę przez główny przesmyk w żywopłocie.
- Tylko skażeni centaurowie byliby dla nas wyzwaniem - przyznał Chmuroskrzydły,
spoglądając na Krzepkonogiego.
- Bez trudu zostawilibyśmy w tyle satyrowskie straże - ocenił ten drugi.
- Skąd możemy wiedzieć, że ten plan jest godzien naszego przywództwa? - zapytał
Chmuroskrzydły.
Kendra zawahała się i zerknęła na brata.
- Żeby zrealizować tę misję, mój dziadek jest gotów zaryzykować życie swoje i swojej
rodziny - powiedział Seth. - Nie mamy gwarancji, że się uda, ale to przynajmniej jakaś szansa.
- Bez waszej pomocy nigdy się nie przekonamy, czy mogło się udać - stwierdziła z
przesadą Kendra. - Prosimy.
- Potrzebujemy was - dodał jej brat. - Jeśli plan wypali, uratujecie Baśniobór przed
niekompetentnym nadzorem naszego dziadka. - Zerknął na Kendrę, szukając aprobaty.
Centaurowie nachylili się do siebie i zaczęli się cicho naradzać.
- Brak przywództwa to faktycznie wasz problem - oznajmił Krzepkonogi. - Ale wraz z
Chmuroskrzydłym uznaliśmy, że nas on nie interesuje. Musimy odrzucić waszą propozycję.
- Co?! - wrzasnął Seth. - Mówicie poważnie?! Wobec tego bardzo się cieszę, że pół
rezerwatu zobaczy, kto nawet nie kiwnął palcem, kiedy Baśniobór był zagrożony.
Kendra spiorunowała brata wzrokiem.
- Niewiele nas obchodzi los satyrów i ludzi, a jeszcze mniej dbamy o ich reakcję na naszą
obojętność - oświadczył Chmuroskrzydły.
- Tak czy inaczej dzięki - powiedziała Kendra.
Złapała brata za ramię, żeby go odciągnąć, ale się wyrwał.
- Dobrze - parsknął Seth. - Ale ja tam jutro idę. Macie być z czego dumni: nie starczyło
wam nawet tyle odwagi, ile ma zwykły ludzki chłopiec.
Centaurowie zesztywnieli.
- Czy mnie słuch myli, czy ten szczeniak nazwał nas tchórzami? - spytał Chmuroskrzydły
niepokojącym tonem. - Nasza decyzja, żeby nie poprowadzić waszej akcji dywersyjnej, nie ma
nic wspólnego ze strachem. Uznaliśmy jedynie, że to działanie jest bezcelowe.
Krzepkonogi wbił w Setha wściekłe spojrzenie.
- Jestem pewien, że ten młodociany człowiek źle się wyraził.
Seth skrzyżował ramiona na piersiach i bez słowa odwzajemnił spojrzenie.
- Jeśli nie cofnie tej obelgi - rzekł groźnie Krzepkonogi - to będę się domagał
natychmiastowej satysfakcji. Nikomu, małemu czy dużemu, nie pozwolę szargać mojego honoru.
- Że niby pojedynek? - spytał Seth z niedowierzaniem. - Chcesz dowieść swojej odwagi,
bijąc dzieciaka?
- To słuszne spostrzeżenie - przyznał Chmuroskrzydły, kładąc dłoń na ramieniu
towarzysza. - Zadając się z wieprzami, tylko się zbrukamy.
- Jesteście dla nas martwi - oznajmił Krzepkonogi. - Odejdźcie.
Kendra próbowała odciągnąć brata, ale Seth okazał się zbyt silny.
- Kupa mięśni i zero kręgosłupa - warknął chłopiec. - Chodź, weźmiemy sobie na
przywódcę któregoś satyra. Albo może krasnala. Zostawmy te tchórzliwe kucyki, niech dalej
udają, że mają honor.
Kendra miała ochotę go udusić.
- Z litości zlekceważyliśmy twoją zniewagę - wściekał się Krzepkonogi - a ty wciąż nie
chcesz ustąpić?
- Podobno jestem martwy - przypomniał Seth. - Trzymaj się jednej wersji, zrzędo.
Krzepkonogi zacisnął pięści. Mięśnie jego przedramion się naprężyły, a na potężnej szyi
nabrzmiały żyły.
- W porządku. Jutro o świcie rozstrzygniemy kwestię mojego honoru.
- Nic z tego - odparł Seth. - Nie biję się z osłami. Najbardziej martwią mnie twoje pchły.
No i jeszcze prawdziwe problemy, które trzeba rozstrzygnąć. Proszę bardzo, możesz mnie
zamordować w moim namiocie.
- Po tym, jak z premedytacją go obraziłeś, Krzepkonogi ma prawo wyzwać cię na
pojedynek - potwierdził Chmuroskrzydły. - Jestem świadkiem tej rozmowy. - Następnie zrobił
ręką gest wskazujący teren wokół. - Co więcej, to schronienie stworzeń światła. Jako człowiek
jesteś tu intruzem. Podobnie jak najady w stawie Krzepkonogi również mógłby cię bezkarnie
zgładzić, gdyby tylko zechciał.
Kendrę ścisnęło w żołądku. Seth robił wrażenie poruszonego.
- Ale w ten sposób wcale nie obroniłby swojego dobrego imienia - powiedział chłopiec
niemal opanowanym głosem. - Jeśli zależy wam na honorze, poprowadźcie jutro akcję
dywersyjną.
Centaurowie zbliżyli głowy i zaczęli cicho rozmawiać. Po chwili odsunęli się od siebie.
- Secie Sorensonie - zaintonował doniośle Krzepkonogi - jak długo żyję, nigdy nie
zostałem tak otwarcie znieważony. Twoje słowa są niewybaczalne. Jednakże nie uszło mojej
uwagi, że z twej strony był to nierozważny fortel mający na celu pozyskanie mojego wsparcia,
jakże odmienny od nieporadnych pochlebstw, których początkowo próbowaliście. Za bezczelne
odrzucenie mojego wyzwania powinienem cię zgładzić tu i teraz. Jednak w uznaniu
desperackiego męstwa, którym zostały podyktowane twoje słowa, chwilowo cię oszczędzę i
zapomnę o tej rozmowie, jeśli padniesz na kolana, będziesz błagał o litość, przyznasz się do
niepoczytalności oraz okrzykniesz siebie nędznym tchórzem.
Seth się zawahał. Kendra szturchnęła go łokciem. W końcu pokręcił głową.
- Nie. Nie zrobię tego. Wtedy rzeczywiście byłbym tchórzem. Cofam tylko to, co
powiedziałem o moim dziadku, że źle zarządza rezerwatem. To prawda: próbowaliśmy wam
schlebiać.
Brzęknął metal i Krzepkonogi dobył ogromnego miecza. Kendra wcześniej nie zauważyła
pochwy wiszącej u jego boku. Centaur uniósł wysoko klingę.
- Nie czerpię z tego przyjemności - warknął groźnie.
- Mam lepszy pomysł - ubiegł go Seth. - Jeżeli jutro poprowadzicie dywersję, a ja wrócę
żywy, to stanę do pojedynku. Wtedy będziesz mógł obronić swój honor tak, jak chcesz.
Kendra odniosła wrażenie, że centaur poczuł ulgę. Zamienił kilka słów z
Chmuroskrzydłym.
- Dobrze - rzekł. - Osiągnąłeś swój cel, choć nie za darmo. Jutro poprowadzimy waszą
akcję dywersyjną. Następnego dnia o świcie rozstrzygniemy kwestię twojego zuchwalstwa.
Kendra wzięła brata za rękę. Tym razem pozwolił, żeby go odprowadziła. Odezwała się
dopiero wtedy, gdy znacznie oddalili się od centaurów.
- Oszalałeś? - Siłą woli musiała się opanować, żeby nie krzyknąć na cały głos.
- Przekonałem ich do pomocy - odparł Seth.
- Wiedziałeś, że są aroganccy, wiedziałeś, że mogą się nie zgodzić, ale i tak ich obrażałeś!
Mogłeś dać się zabić, a to nie tylko głupie, lecz na dodatek utrudniłoby nam ratowanie
Baśnioboru!
- Ale jakoś wciąż żyję - stwierdził chłopiec i poklepał się po tułowiu, jakby zdziwiony, że
jest w jednym kawałku.
- O dziwo. Tylko pewnie już niedługo.
- Przynajmniej przez dwa dni.
- Nie bądź taki prędki. Jeszcze nie poinformowaliśmy dziadków, co się stało.
- Nie mów im - poprosił Seth nagle płaczliwym tonem. - I tak wszystko już się okropnie
poplątało. Zrobię, co tylko zechcesz, tylko nic nie mów.
Kendra uniosła ręce.
- Teraz to mnie błagasz.
- Jak im powiesz, nie pozwolą mi pójść do rezydencji, a przecież mnie potrzebują. Poza
tym na darmo będą się martwić. Stracą koncentrację i zaczną popełniać błędy. Słuchaj, potem
będziesz im mogła powiedzieć. Zrobisz ze mnie tak wielkiego głupka, jak tylko ci się podoba.
Ale dopiero po wyprawie do rezydencji.
Argumentacja brata miała sporo sensu.
- Dobra - zgodziła się Kendra. - Poczekam do jutrzejszego popołudnia.
Seth uśmiechnął się tak szeroko, że od razu zapragnęła zmienić zdanie.
Rozdział XVIII
Stara rezydencja
Kendra samotnie oparła się o gładką balustradę altanki. Obserwowała dziesiątki istot,
które zajmowały miejsca na polu. Driady i hamadriady skupiały się wokół wgłębienia, gdzie
można się było przedostać przez żywopłot. Doren poprowadził oddział satyrów przez główną
szczelinę przy ścieżce. Lśniące formacje wróżek patrolowały powietrze. Krzepkonogi i
Chmuroskrzydły zajęli pozycje pośrodku pola, w pobliżu Hugona i wózka.
Nie wszystkie istoty brały udział w mobilizacji. Większość wróżek fruwała wokół
porośniętych roślinnością kratownic drewnianego chodnika i bawiła się wśród kwiatów. Krasnale
jak jeden mąż skryły się w swych namiotach. Skarżyły się dziadkowi, że bieganie nie jest ich
mocną stroną. Pochowały się też stworzenia bardziej przypominające zwierzęta. Wiele nimf i
satyrów oglądało wydarzenia z innych altanek.
Nawet w cieniu południowy żar był nie do zniesienia. Kendra wachlowała się wiotką
dłonią. Nie widziała Setha, babci, Warrena ani Dale’a. Położyli namiot i schowali się pod nim na
wózku. Z przodu stał dziadek. Podparty pod boki nadzorował ostatnie przygotowania.
Kendra dotrzymała słowa i nie powiedziała nikomu o umowie Setha z Krzepkonogim.
Dziadkowie ogromnie się ucieszyli na wieść, że centaurowie wezmą udział w akcji dywersyjnej.
Dziewczynka bardzo się starała udawać równie radosną.
Dziadek uniósł chustkę, przez chwilę nią pomachał, a potem upuścił. Gdy jedwabny
kwadrat opadał na ziemię, Chmuroskrzydły wspiął się na tylne nogi. Końskie mięśnie napięły się
pod srebrnym futrem. Ściskał w dłoni olbrzymi łuk. Przez szerokie plecy przewiesił kołczan
pełen strzał wielkich jak oszczepy. Krzepkonogi zamaszystym ruchem wyciągnął z pochwy swój
potężny miecz. Polerowana stal zalśniła w blasku słońca.
Obaj pognali w kierunku przesmyku w żywopłocie. Rozpędzone kopyta wzbijały kępki
trawy. Galopowali z taką prędkością, że Kendrze aż zabrakło tchu. Ramię w ramię przebili się
przez odstęp, tratując mrocznych satyrów, którzy usiłowali stanąć im na drodze.
Dwudziestu kozłów z wściekłym okrzykiem oderwało się od żywopłotu po obu stronach
przejścia. Popędzili w ślad za centaurami, rozpierzchając się na wszystkie strony. Pomknęło za
nimi kilka hamadriad. Chociaż satyrowie byli szybcy i zwinni, nimfy zawstydzały ich, bardziej
frunąc, niż biegnąc, i bez wysiłku oddalając się od pościgu.
Kendra uśmiechnęła się pod nosem. Żaden oczarowany satyr nigdy nie miał szans
dogonić hamadriady, która nie chciała dać się złapać.
W różnych miejscach pola driady i satyrowie przeciskali się przez ukryte szpary w
żywopłocie, często na czworakach. Wróżki przelatywały górą i wzbijały się w niebo, gonione
przez swe cieniste siostry. Satyrowie obserwujący zamieszanie z drewnianego chodnika gwizdali,
tupali nogami i wykrzykiwali. Ze stawu wynurzyło się wiele najad. Ociekając wodą, przyglądały
się szeroko otwartymi oczami.
Wśród tego zamieszania Hugo ruszył naprzód, ciągnąc za sobą wózek. Dziadek schował
się pod namiotem wraz z pozostałymi. Kendra wstrzymała oddech, kiedy olbrzymi golem przez
nikogo niezatrzymywany przebiegł przez szparę w żywopłocie. Wkrótce zniknął jej z pola
widzenia.
Za wózkiem wybiegło kilka rosłych driad i rozdzieliło się na różne strony. Za nimi
furkotały zwiewne szaty i długie włosy. Satyrowie i hamadriady zaczęli wracać przez główne
wejście oraz szczeliny w żywopłocie. Jedni się śmiali, inni wyglądali na wzburzonych.
Kendra obejrzała się w stronę najad. Ich wodo rostowe włosy lśniły od szlamu, a mokre
twarze były zaskakująco młode i delikatne jak na istoty, których ulubioną rozrywką było topienie
ludzi. Dziewczynka skrzyżowała spojrzenie z jedną z nich, po czym pomachała. W reakcji
wszystkie natychmiast zanurkowały do wody.
Przez następne kilka minut wróciło jeszcze więcej wróżek, satyrów i driad. Kolejne istoty
pojawiające się na polu wokół stawu trafiały w objęcia przyjaciół. Większość odwracała się, z
niepokojem wyczekując brakujących bliskich.
Upływały minuty, a powroty stawały się coraz rzadsze. Obaj centaurowie wpadli przez
szczelinę w żywopłocie na pełnym biegu, z bokami pokrytymi pianą, zmuszając gromadę
mrocznych wróżek do zaprzestania pościgu. Chmuroskrzydłemu zostały w kołczanie tylko dwie
strzały.
Niecałą minutę później w wejściu zjawił się Doren walczący z kilkoma mrocznymi
satyrami. Wiódł za sobą gromadkę zdesperowanych towarzyszy. Pół tuzina kozłów rozepchnęło
przeciwników na boki i wpadło przez szparę wprost w ramiona kolegów.
Na skraju pola Kendra zobaczyła znajomą postać. Śnieżnobiałe futro Verla było umazane
kurzem, a ślady ugryzień i zadrapań szpeciły mu tors oraz ramiona. Satyr z wysiłkiem zrobił krok
naprzód. Przedarł się aż tutaj, ale teraz wytrzeszczył oczy w panice, nie mogąc przekroczyć
niewidzialnej bariery. Kendra obserwowała, jak jego dziecinna twarz wykrzywia się i przybiera
bardziej kozi wygląd, a białe futro zaczyna ciemnieć. Beczący czarni satyrowie dopadli go z tyłu,
powalili na ziemię i przygnietli całą kupą. Gdy po paru chwilach znowu wstał, miał głowę kozła
oraz owłosienie czarne jak sadza.
Satyrowie i hamadriady wycofali się z przesmyku. Kendra zeszła po schodkach altany i
pobiegła do Dorena.
- Udało im się uciec? - zapytał.
- Tak - powiedziała dziewczynka. - To okropne, co spotkało Verla.
- Paskudna sprawa - przyznał Doren. - Przynajmniej większość z nas zdołała wrócić.
Najgorzej zrobiło się wtedy, gdy stado mrocznych wróżek okrążyło jedną z najpotężniejszych
driad. Prędko ją przemieniły, a wtedy załatwiła wielu naszych. Widzę, że centaurowie też dotarli
cali i zdrowi.
Doren skinął głową w stronę Krzepkonogiego i Chmuroskrzydłego, którzy stali otoczeni
wianuszkiem ożywionych satyrów i ponuro znosili ich zachwyty.
- Szybcy byli - oceniła Kendra.
Centaur przytaknął ruchem głowy. Spróbował zetrzeć błoto z obojczyka.
- Rzeczywiście potrafią biegać. I umieją się bić. Chmuroskrzydły jedną strzałą przybił do
drzewa dwóch satyrów. Krzepkonogi wrzucił mroczną driadę do rowu. W końcu pojawił się
ciemny centaur i zmusił ich do odwrotu.
Krzepkonogi i Chmuroskrzydły ruszyli kłusem, oddalając się od swych wielbicieli.
Kendra z rozpaczą przyglądała się wydatnej muskulaturze pleców tego pierwszego. Jeśli Seth
przeżyje wyprawę do rezydencji, mocarny centaur będzie na niego czekał. Zastanawiała się, czy
nie byłoby lepiej, gdyby jej brat został cieniem.
Przebywając pod płachtą namiotu wraz z czterema osobami, Seth oddychał nagrzanym,
nieświeżym powietrzem. Zamknął oczy i usiłował skupić się na czymś innym niż własny
dyskomfort. Wyobrażał sobie, jak przyjemnie byłoby wytknąć głowę na zewnątrz i cieszyć się
pędem wiatru, kiedy Hugo gnał drogą. Dzień był gorący i parny, ale to nic w porównaniu z
duszną atmosferą pod plandeką.
Cały poranek okazał się dla Setha surrealistyczny. Chłopak patrzył na kozły oraz jelenie
przechadzające się po polu, a także świstaki zgromadzone w obozie nad stawem. Dziadek długo
omawiał plany z dwoma końmi, a później wydawał polecenia dziwnie ruchomej kupie kamieni.
Kendra powiedziała bratu, który kozioł to Doren. Posłużyła również za tłumacza, kiedy
życzyli sobie nawzajem szczęścia. Seth słyszał wyłącznie beczenie.
W jego oczach cała scena wokół stawu wyglądała tak idiotycznie, że przez chwilę
zastanawiał się, czy mleko nie pomieszało wszystkim w głowach. Kiedy jednak sterta kamieni
podniosła go z trawy i łagodnie postawiła na wózku, nie ulegało wątpliwości, że dzieje się tu
wiele rzeczy, których oczy chłopca po prostu nie dostrzegają.
Wózek gwałtownie podskoczył i Seth uderzył czaszką o ściankę. Złapał się za głowę,
przeczołgał na środek zatłoczonego pojazdu, po czym oparł ją na splecionych ramionach.
Spróbował się odprężyć, wdychając ciepłe, duszne powietrze.
Przez pierwszą część podróży był nerwowy, ponieważ wiedział, że w każdej chwili mogą
ich napaść mroczne stworzenia. Jednak w miarę upływu czasu atak zdawał się coraz mniej
prawdopodobny. Wyglądało na to, że plan zadziałał. Teraz wystarczyło już tylko dotrzeć do
rezydencji i nie udusić się po drodze.
Nuda oraz niewygoda prędko stały się dla Setha największym problemem. Leżąc prawie
bez ruchu, cały mokry od potu, wyobrażał sobie, że jego twarz znajduje się tuż pod wylotem
klimatyzatora, który owiewa go zimnym powietrzem. Marzył o szklance lodowatej wody. Tak
zimnej, że od chłodu szkła bolały ręce i mrowiły zęby.
Tkwił wyciągnięty obok Warrena. Miał ochotę z nim porozmawiać albo chociaż szeptem
się poskarżyć, ale surowo zakazano mu się odzywać. Posłusznie zastosował się do polecenia, nie
ruszał się i milczał. Powstrzymywał się, nawet gdy zbierało mu się na kaszel. Tymczasem wózek
bez przerwy toczył się naprzód.
Seth wsunął rękę do kieszeni i zaczął się bawić porcją morsowego masła owiniętą w
plastikową folię. Każdy z uczestników wyprawy dostał trochę na wypadek sytuacji, w której
widzenie magicznych stworzeń okazałoby się lepsze niż dobrowolna ślepota. Chłopiec miał
ochotę zjeść teraz masło tylko po to, żeby odwrócić własną uwagę od nieprzyjemnego otoczenia.
Dlaczego nie zabrał cukierków? Albo wody? Z rozpaczą myślał o swym wspaniałym zestawie
kryzysowym, który został w domu pod łóżkiem. Jak on mógł o nim zapomnieć, kiedy schodził po
schodach z pułapkami? Przecież tam były żelki!
Jazda stała się bardziej uciążliwa, zupełnie jakby Hugo ciągnął wózek po ogromnej tarce.
Seth zacisnął zęby, żeby przestały dzwonić. Od tych wibracji aż się nie dało myśleć.
W końcu wózek gwałtownie się zatrzymał. Chłopiec usłyszał szelest - to dziadek
wyglądał spod przykrycia.
- Jesteśmy na skraju ogrodu, który otacza rezydencję - poinformował cicho Stan. - Tak jak
się obawiałem, Hugo nie może iść dalej. Wysiadamy, nie widzę zagrożenia.
Seth z ulgą wyczołgał się spod namiotu. Uspokoił się, widząc, że wszyscy są równie
spoceni i czerwoni na twarzy jak on. Ubranie kleiło mu się do ciała. Choć powietrze nie okazało
się aż tak świeże, jak oczekiwał, to mimo wszystko wolał je od dusznego wnętrza wózka.
Za pojazdem ciągnęła się ścieżka z kamiennych płyt. Po bokach stały resztki starych
domków i szałasów. Wiele płyt znajdowało się nie na swoim miejscu, a spomiędzy szczelin
wyrastały wysokie chwasty. Nierówna powierzchnia drogi wyjaśniała niedogodności ostatniego
odcinka jazdy. Seth już kiedyś tędy szedł - powinien był się domyślić!
Przed nimi ścieżka się zapętlała, tworząc kolisty podjazd, z którego wchodziło się do
imponującej rezydencji. W porównaniu z drogą mocno nadszarpniętą zębem czasu oraz
walącymi się zabudowaniami dom był w doskonałym stanie. Miał trzy kondygnacje, a przed
wejściem stały cztery majestatyczne kolumny. Pnącza porosty szare ściany, a okna zostały
przykryte ciężkimi zielonymi okiennicami.
Seth wpatrywał się w rezydencję z szeroko otwartymi ustami. Od jego ostatniej wizyty
nastąpiły tu upiorne zmiany. Z przeróżnych stron do budynku biegły setki cienkich czarnych
przewodów. Wchodziły do wnętrza przez ściany, kilka było dość grubych, ale większość -
nitkowata i trudno widoczna. Cieniste sznury rozbiegały się stąd we wszystkich kierunkach,
wiele z nich znikało w ziemi, a niektóre wiły się wśród okolicznej roślinności.
- O co chodzi z tymi drutami? - zapytał Seth.
- Drutami? - powtórzył dziadek.
- Sznurkami, przewodami, nie wiem, jak to nazwać - uściślił chłopiec. - Są wszędzie.
Pozostali spojrzeli na niego z troską.
- Nie widzicie ich? - Seth już znał odpowiedź.
- Żadnych sznurów - potwierdził Warren.
- Widziałem już coś takiego - oznajmił chłopiec. - Podobne przewody ciągnęły się za
mrocznymi istotami. Wygląda na to, że wszystkie prowadzą właśnie tutaj.
Dziadek wydął usta i głośno odetchnął.
- Odkryliśmy wskazówki sugerujące, że winowajcą jest istota, która w jakiś sposób
połączyła się z Kurisokiem. Mieliśmy też informację, że zjawa nawiedzająca rezydencję jest
powiązana z demonem.
- Co to może być za istota? - zapytał Warren.
- Jakakolwiek - odrzekł dziadek. - Kiedy związała się z Kurisokiem, stała się zupełnie
nowym bytem.
- Ale skoro się z nim złączyła, to jakim cudem znajduje się tutaj? - dziwił się Dale. -
Przecież Kurisok musi przebywać na swoim terytorium.
Stan wzruszył ramionami.
- Jeśli miałbym zgadywać, to obstawiam jakąś zdalną więź. Wygląda na to, że coś
przypominającego mroczne przewody łączy potwora zamieszkującego rezydencję ze wszystkimi
odmienionymi stworzeniami w rezerwacie.
- Czy mimo to idziemy szukać artefaktu? - zapytał Warren.
- Nie widzę innego rozwiązania - odrzekł dziadek. - Baśniobór może nie przetrwać
kolejnego tygodnia. To pewnie nasza jedyna szansa. Poza tym nie możemy myśleć o pokonaniu
istoty, która się tu zalęgła, dopóki nie ustalimy, czym ona jest.
- Zgadzam się - powiedziała babcia.
Dale i Warren pokiwali głowami.
Dziadek zerknął na zegarek.
- Lepiej już ruszajmy, bo w przeciwnym razie ucieknie nam okazja.
Zostawiwszy Hugona, Stan poprowadził ich ku frontowym schodkom rezydencji. Seth
cały czas był bardzo czujny. Wypatrywał podejrzanych zwierząt, ale nie zauważył żadnych
śladów życia. Żadnych ptaków, wiewiórek ani owadów.
- Cicho - mruknął nieufnie Dale.
Dziadek uniósł dłoń i wykonał palcem wskazującym kolisty gest sugerujący, żeby zrobili
rundę wokół domu. Teraz, gdy znajdowali się już tak blisko, Seth nie mógł uniknąć dotknięcia
niektórych przewodów. Z ulgą stwierdził, że są równie nienamacalne jak cienie. Po drodze w
każdej chwili był gotów na to, że zostaną zaatakowani, zwłaszcza ilekroć wychodzili zza rogu,
ale obeszli całą rezydencję, nie napotykając przeszkód. Znaleźli kilka okien ulokowanych na tyle
nisko, żeby można było wejść przez nie do wnętrza. Odkryli również tylne drzwi.
- Poprzednio drzwi frontowe też były niezamknięte? - szepnął dziadek do Setha.
- Zgadza się.
- Ruth i ja wejdziemy od przodu - postanowił Stan. - Warren rozpocznie od tylnych drzwi.
Dale, wybierz któreś z bocznych okien. Seth, zostań na zewnątrz. Gdybyśmy ponieśli klęskę,
natychmiast wracaj do Hugona i poinformuj o wydarzeniach siostrę oraz resztę istot, chyba że
jakiś niezwykle ważny powód nakaże ci inny tok postępowania. Jeżeli sami zmienimy się w
cienie, spróbujemy się z wami skontaktować. Niech wszyscy zapamiętają: interesuje nas pokój na
drugim piętrze wysunięty najdalej na północ. - Wskazał dłonią północny kraniec budynku. - To
pewnie na końcu jakiegoś korytarza. Nie zapomnijcie szyfru do sejfu: trzydzieści trzy,
dwadzieścia dwa, trzydzieści jeden. - Spojrzał na zegarek. - Mamy około siedmiu minut.
- Jaki będzie sygnał do działania? - zapytał Warren.
- Zagwiżdżę - odparł Stan, unosząc dwa palce do ust.
- Miejmy to już za sobą - powiedział Dale.
Obaj bracia pobiegli i zniknęli za rogiem domu, tymczasem dziadkowie ruszyli po
schodkach. Stan spróbował otworzyć drzwi frontowe, a gdy okazały się niezamknięte, zrobił krok
wstecz, po czym spojrzał na zegarek. Seth tak mocno zaciskał pięści, że kiedy rozprostował
palce, zobaczył, że paznokcie zostawiły sierpowate ślady.
Nie odrywając wzroku od zegarka, dziadek powoli uniósł palce do ust. Ciszę rozdarł
przeszywający gwizd. Babcia, ściskając w jednej ręce kuszę, a w drugiej garść proszku
błyskowego, weszła za nim przez drzwi frontowe, które dziadek zamknął za sobą.
Seth usłyszał trzask drewna oraz brzęk rozbijanego szkła dochodzące z boku domu.
Domyślił się, że to Dale dostaje się do wnętrza przez okno. Następnie znów nastała cisza.
Chłopiec rozprostował palce i zaczął stukać stopą o ziemię. W dłoniach czuł tętno.
Wpatrywanie się w uśpiony dom było istną torturą. Musiał zobaczyć, co tam się dzieje. Jakim
cudem miał ocenić, czy pojawił się jakiś niezwykle ważny powód, żeby ruszyć z pomocą, skoro
nie znał przebiegu wydarzeń?
Wszedł po schodkach na ganek, popchnął drzwi i zerknął do środka przez powstałą
szparę. Dom był taki, jakim go zapamiętał - ładnie umeblowany, ale pokryty warstwą kurzu i
obwieszony pajęczynami. Dziadkowie znieruchomieli u podnóża szerokich schodów. Na
szczycie wirował słup kurzu sięgający aż do sufitu. Wszystkie sznury i przewody różnej grubości
zbiegały się w tej trąbie powietrznej, tworząc masę cienia z grubsza przypominającą ludzką
sylwetkę.
Seth przekroczył próg. Powietrze wydawało się mocno schłodzone. Z ust chłopca
wydobywały się białe kłęby pary. Dłoń, w której babcia trzymała kuszę, drżała, jakby Ruth
usiłowała udźwignąć ogromny ciężar.
Wirujący słup kurzu sunął w dół schodów. Zmartwiali dziadkowie ani drgnęli, żeby zejść
mu z drogi. Chociaż Seth nie odczuwał tego samego paraliżującego strachu co oni, to chłód był
prawdziwy, a widok - przerażający. Chłopiec wiedział, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, jego
dziadkowie będą zgubieni. Czarne serce plagi cienia podążało prosto na nich.
Wyciągnął z kieszeni morsowe masło, rozerwał folię, zanurzył palec w papce, a potem
włożył go do ust. Kiedy przełknął, widok stał się wyraźniejszy. Słup kurzu zniknął, zastąpiony
przez widmową kobietę owiniętą powłóczystymi czarnymi szatami. Jej bose stopy unosiły się
parę centymetrów nad schodami.
Rozpoznał ją! To ta sama zjawa, która rok temu, w noc kupały ukazała się za oknem na
strychu! Walczyła po stronie Muriel i Bahumata w bitwie o Zapomnianą Kaplicę!
Wszystkie mroczne nici biegły właśnie do niej. Skóra i strój kobiety były zalane cieniem.
Zamiast oczu miała czarną pustkę. Falujące wstęgi materiału wyciągały się w kierunku dziadków
i przesuwały zupełnie jak poruszane jakimś powolnym powiewem.
- Dziadku! Babciu! - wrzasnął Seth. Nie zareagowali. - Stan! Ruth! Uciekajcie!
Wykrzyczał te słowa łamiącym się głosem. Dziadkowie ani drgnęli. Zjawa przystanęła.
Przez moment jej bezduszne oczodoły wpatrywały się w chłopca. Popędził w stronę babci i
dziadka. Gnał szybciej niż widmowy materiał, ale miał do pokonania większą odległość. Czarne
kosmyki dotarły pierwsze. Oplotły dziadków niczym macki. Seth zahamował z poślizgiem i
patrzył przerażony, jak oblewa ich ciemność.
Potem się obrócił i wybiegł przez drzwi frontowe. Jego dziadkowie zmienili się w cienie.
Musiał się pospieszyć. Może jeszcze zdąży uratować Dale’a lub Warrena.
Pędząc dookoła domu, z trudem usiłował przekonać samego siebie, że znajdzie sposób na
przywrócenie dziadkom normalnej postaci. I Tanu. I Coulterowi. Zastanawiał się, ile czasu
pozostało do pojawienia się sejfu. Nawet jeśli nikomu innemu się to nie uda, koniecznie musiał
się dostać do tego pokoju na górnym piętrze i zdobyć artefakt.
Nietrudno było stwierdzić, przez które okno Dale wszedł do środka - zdradzały to
wyrwana okiennica i rozbita szyba. Seth podskoczył, złapał się parapetu i podciągnął. Dale stał
nieruchomo w zakurzonym salonie plecami do okna.
- Dale, wracaj - syknął chłopiec. - Musisz uciekać.
Mężczyzna nie dał znaku, że usłyszał ostrzeżenie. Nie drgnął. Za nim, w drzwiach, Seth
zobaczył zjawę, która sunęła w ich kierunku.
Chłopiec zeskoczył z okna i pognał na tył domu. Pomyślał, że może podczas gdy
widmowa dama będzie zajęta Dale’em, on zdoła wbiec po schodach.:
Gdy otworzył tylne drzwi, zastał Warrena rozciągniętego na ziemi na przeciwległym
końcu kuchni w takiej pozycji, jakby usiłował czołgać się naprzód.
Ile czasu zajęłoby wyciągnięcie go na dwór? Czy z tego powodu Seth przegapi okazję na
przemknięcie się po schodach? Możliwe, ale przecież nie mógł go tak zostawić! Przykucnął,
wziął Warrena pod ramiona i zaczął wlec go w stronę drzwi po wyłożonej kafelkami podłodze.
- Seth - wydyszał mężczyzna.
- Jesteś przytomny? - spytał zdziwiony chłopiec.
Warren podciągnął nogi i Seth pomógł mu wstać.
- Tak mi zimno… jak w zagajniku - wybełkotał.
- Musimy się pospieszyć -.wykrzyknął Seth. Popędził przez kuchnię, ale Warren nie
poszedł za nim. Ponownie robił wrażenie sparaliżowanego.
Chłopiec wrócił i złapał go za ręce. W oczach mężczyzny znów zatliło się życie.
- Twój dotyk… - wymamrotał Warren.
- Biegnijmy! - powiedział Seth.
Trzymając dłoń przyjaciela, poprowadził go przez dom w stronę sieni. Mężczyzna
zataczał się i stawiał kroki na sztywnych nogach, ale zachowywał przyzwoite tempo. Dotarli do
schodów, po czym ruszyli na górę. Zdyszany Warren się potknął, więc Seth dalej parł,
podpierając się wolną ręką. Robił, co mógł, żeby ciągnąć go za sobą.
Kiedy zerknął w dół, zobaczył, jak mroczna zjawa wraca do sieni. Jej szaty powiewały z
senną powolnością. Sunęła ku nim, unosząc się i płynąc naprzód.
Dotarli do korytarza na pierwszym piętrze. Minęli wiszącą na ścianie fotografię Pattona
oraz Leny. Seth trzymał Warrena oburącz - taki kontakt zdawał się dodawać mu sił. Słaniając się
na nogach, dobiegli do podnóża schodów wiodących na górę w tej samej chwili, gdy widmowa
kobieta znalazła się w holu i zaczęła przemieszczać się w ich stronę.
Przyjaciele pokonali już większość stopni, kiedy Warren niefortunnie się potknął. Jego
dłoń wymknęła się z uścisku Setha. Stoczył się z kilku schodów i zatrzymał nieruchomo. Seth
natychmiast do niego doskoczył. Chwycił ręce mężczyzny w obie dłonie.
Warren patrzył na niego nierównomiernie rozszerzonymi źrenicami. Z kącika ust ściekała
mu krew.
- Idź - wyszeptał bezgłośnie.
Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął garść proszku błyskowego.
Cienista zjawa stanęła u podnóża schodów, ciągnąc za sobą niezliczone ciemne sznury.
Warren cisnął w nią proszkiem. Nic nie błysnęło ani nie zaskwierczało. Jej furkoczące szaty
płynęły w stronę intruzów.
Seth puścił dłoń przyjaciela, po czym pognał na górę po dwa stopnie naraz. Jeśli nie
zdobędzie artefaktu, to całe poświęcenie pójdzie na marne. Popędził korytarzem na drugim
piętrze w stronę północnego krańca rezydencji. Poczuł ulgę, że bez Warrena może poruszać się
tak szybko. Ani na chwilę nie spuszczał z oczu końca holu. Bez wytchnienia pracował nogami i
rękami, aż w końcu uderzył ramieniem w drzwi, jednocześnie łapiąc za klamkę.
Okazały się zamknięte.
Seth zrobił krok w tył i kopnął je. Zadrżały, lecz się nie otworzyły. Od siły uderzenia
zabolała go łydka. Kopnął ponownie, ale bez skutku. Trochę się cofnął, przykucnął, a później
zaszarżował z opuszczonym ramieniem - przemienił się w pocisk wycelowany nie w drzwi, ale
gdzieś za nie. Drewno pękło i otworzyły się gwałtownie. Chłopiec wpadł do środka, a potem
wylądował na czworakach.
Podniósł się, po czym zamknął za sobą drzwi, na ile to w ogóle było możliwe. Pokój, do
którego właśnie się włamał, był szeroki. Miał dwa okna zasłonięte okiennicami. Podłogę z
twardego drewna przykrywał orientalny dywan. Wzdłuż jednej ze ścian stały półki pełne książek.
Obok łóżka z baldachimem znajdowała się przestrzeń wypoczynkowa z kilkoma fotelami. Nie
było widać żadnego sejfu.
Czy prawidłowo uwzględnili czas letni? Czy sejf już zniknął? A może dopiero się pojawi?
Możliwe, że już tutaj był, ale ukryty. Bez względu na poprawną odpowiedź Seth miał tylko kilka
sekund, zanim dołączy do pozostałych jako cień.
Dopadł do regału, po czym zaczął gorączkowo zrzucać całe naręcza książek z nadzieją, że
w ścianie znajdzie ukryty sejf. Gdy to nic nie dało, obrócił się i rozbieganym wzrokiem rozejrzał
po pokoju. I oto się pojawił, stał w kącie, gdzie jeszcze przed chwilą było pusto - ciężki czarny
sejf, niemal równie wysoki jak Seth. Pośrodku miał srebrną tarczę szyfrową.
Chłopiec długimi susami przemierzył pomieszczenie i rozpoczął wprowadzanie kodu.
Tarcza obracała się gładko, zupełnie inaczej niż ta z szafki w szkolnej szatni - tamta chodziła
opornie i cicho pstrykała, gdy wybrało się właściwą liczbę. Seth dwukrotnie obrócił tarczę w
prawo do numeru trzydzieści trzy, potem raz w lewo do dwudziestu dwóch, a wreszcie z
powrotem do trzydziestu jeden. Gdy pociągnął za klamkę, drzwi otworzyły się bezgłośnie.
Na dnie sejfu leżał tylko jeden przedmiot: złota kula o średnicy mniej więcej trzydziestu
centymetrów. Na polerowanej powierzchni mieściły się różne pokrętła i przyciski. Seth nie
potrafił sobie wyobrazić, do czego może służyć to dziwne urządzenie.
Wyciągnął kulę z sejfu. Okazała się nieco cięższa, niż przewidywał. Już kiedy wszedł do
pokoju, było tu zimno, ale teraz temperatura gwałtownie spadała. Jak blisko znajdowała się
cienista dama? Może tuż za drzwiami.
Podbiegł do okna i otworzył okiennice. Po drugiej stronie nie znalazł dachu - tylko
trzykondygnacyjny spadek wprost do ogrodu. Seth zaczął desperacko wciskać guziki na kuli.
I nagle nie był już sam.
Pojawił się przed nim wysoki, wąsaty mężczyzna. Miał białą koszulę z podwiniętymi
rękawami, szare spodnie na szelkach oraz wysokie czarne buty. Był dość młody i dobrze
zbudowany. Seth widział go już na fotografiach, więc błyskawicznie go rozpoznał. To Patton
Burgess.
- Jesteś najmłodszym kasiarzem, jakiego w życiu spotkałem - powiedział mężczyzna
przyjaznym tonem. Zajaz potem jego mina uległa zmianie. - Co się dzieje?
Drzwi otwarły się z hukiem. Cienista zjawa zawisła na progu. Na czole Pattona pojawiły
się krople potu. Spróbował się obejrzeć, lecz jego ciało tylko słabo drgnęło. Seth wziął go za
rękę, a wtedy mężczyzna obrócił się, żeby zerknąć na widmo.
- Witaj, Efiro.
Zjawa postąpiła krok do tyłu.
- Co się z tobą stało? - Patton cofał się w stronę okna, nie puszczając dłoni Setha. - Cóż,
ciemność to zawsze równia pochyła.
- Tam nie ma dachu - ostrzegł cicho chłopiec.
Patton obrócił się i wdrapał na parapet. Puścił rękę Setha, a następnie skoczył - nie w dół,
lecz w górę. Złapał się okapu nad oknem, po czym zamachał nogami, podciągając się na dach. Po
chwili wyciągnął rękę.
- Chodź! - zawołał.
Efira wpłynęła do pokoju z gniewem wypisanym na twarzy. Sunęła w stronę Setha,
rozwijając strzępy materiału. Chłopiec ścisnął kulę pod pachą, a potem ślepo zawierzył
Pattonowi: wspiął się na parapet, złapał wyprostowaną rękę mężczyzny i się odepchnął. Patton
mocno zacisnął mu dłoń wokół nadgarstka, po czym wciągnął go na dach.
- Musimy stąd uciekać - oznajmił Seth.
- Kim jesteś?
- Wnukiem opiekuna. Baśniobór jest na skraju zniszczenia.
Patton pognał po dachu. Gonty stękały i trzaskały pod jego stopami. Seth ruszył za nim.
Mężczyzna biegł w stronę narożnika, gdzie rosło wysokie drzewo. Chyba nie zamierzał skakać!
Bez chwili wahania odbił się od podłoża i pofrunął w powietrzu. Złapał za gałąź, która
wygięła się, a potem pękła. Puścił ją, po czym złapał tę znajdującą się poniżej. Przekładając dłoń
za dłonią, przesunął się aż do pnia. Następnie się podciągnął i usiadł okrakiem na konarze.
- Rzuć mi Chronometr.
- Pan myśli, że tam skoczę?
- Kiedy skok jest jedyną opcją, to się skacze, i to tak, żeby wyszło. Dawaj.
Seth rzucił kulę Pattonowi, który zwinnie chwycił ją jedną ręką.
- W którą gałąź mam celować?
- Na lewo od mojej - odparł mężczyzna. - Widzisz ją? Zostawiłem ci najlepszą.
Ta gałąź znajdowała się co najmniej trzy metry od krawędzi dachu, półtora albo dwa
metry poniżej. Łatwo w nią nie trafić. Seth już sobie wyobrażał, jak jego dłonie odbijają się od
niej i nie dają rady jej uchwycić.
- Nie myśl - polecił mu Patton. - Zrób parę kroków do tyłu i skacz. To wygląda gorzej, niż
jest w rzeczywistości. Każdy dałby radę.
Seth spojrzał na odległą ziemię. Upadek z tej wysokości oznaczał niemal pewną śmierć.
Cofnął się. Gonty zatrzeszczały mu pod nogami.
Obejrzał się przez ramię i zobaczył sunącą ku niemu zjawę. Właśnie takiej motywacji
potrzebował. Zrobił trzy kroki, po czym rzucił się z dachu. Spadał, a gałąź zbliżała się do jego
wyciągniętych rąk. Uderzenie było mocne, ale chłopak wytrzymał. Konar wygiął się i zadrżał,
lecz nie pękł.
Podobnie jak wcześniej Patton, Seth dłoń za dłonią przesunął się aż do pnia. Tymczasem
mężczyzna już schodził z drzewa. Seth ruszył na dół w brawurowym tempie. Bał się cienistej
damy, która została na górze. Na końcowych trzech metrach nie było konarów. Chłopiec zawisł
na ostatniej gałęzi, a potem się puścił. Patton go złapał.;
- Masz stąd jakąś drogę ucieczki? - zapytał.
- Hugo - odparł Seth. - Golem. - Prowadź. Pobiegli przez ogród. Kiedy chłopiec spojrzał
za siebie, nie widział już Efiry. - Gdzie ona się podziała? - Efira nienawidzi światła słonecznego -
wyjaśnił Patton. - Wyjście na dach musiało jej sprawić duży ból. Nigdy nie była zbyt szybka, a
teraz zdaje się jeszcze bardziej przytłoczona niż kiedykolwiek. Wie, że nas nie złapie,
przynajmniej nie poprzez pościg. Masz może pojęcie, co się z nią stało?
- Zna pan ożywieńca z zagajnika w dolinie czterech wzgórz?
Patton zerknął na niego ze zdziwieniem.
- Rzeczywiście, znam.
- Uważamy, że Kurisok zdobył gwóźdź, który dawał moc ożywieńcowi.
- W jaki sposób ożywieniec go stracił?
Dotarli do wózka i wdrapali się do wnętrza.
- Hugo, biegnij - wydyszał Seth. - Do stawu, najszybciej jak potrafisz. - Pojazd ruszył po
zaniedbanej drodze. Chłopiec znalazł jeszcze trochę proszku błyskowego i podzielił się z
Pattonem. - W zasadzie to ja go wyciągnąłem.
- Ty? - Mężczyzna był oszołomiony. - Jak?
- Za pomocą kombinerek i eliksiru odwagi.
Patton spojrzał na Setha z szerokim uśmiechem.
- Coś mi mówi, że będziemy się świetnie rozumieć.
- Niech pan wypatruje mrocznych istot - powiedział chłopiec. - Przez Kurisoka, tę cienistą
damę, no i gwóźdź po całym Baśnioborze rozeszła się zaraza, która zmienia stworzenia światła w
stworzenia ciemności. Mroczne wróżki, krasnale, satyrowie, driady, centaurowie, skrzaty… co
kto chce. Kiedy ciemność dopada ludzi, zmieniają się w cienie.
Na twarzy Pattona pojawił się uśmieszek.
- Wygląda na to, że wylądowałem w gorszych tarapatach, niż myślałem.
- A właśnie - wtrącił Seth. - Skąd się pan tu wziął? Pan nawet nie jest stary.
- Chronometr to jeden z artefaktów. Pozwala władać czasem. Nikt nie zna wszystkich
jego możliwości, ale ja nauczyłem się paru sztuczek. Wcisnąłem pewien guzik, wiedząc, że kiedy
ktoś ponownie go naciśnie, przeskoczę do tego punktu w czasie i zostanę tam na trzy dni.
Najwyraźniej ty to zrobiłeś i w ten sposób mnie przywołałeś.
- Bez żartów.
- Użyłem tego przycisku tylko na wszelki wypadek, dla lepszej ochrony. Uznałem, że jeśli
Chronometr zwinie jakiś złodziej, to wcześniej czy później naciśnie guzik, a wtedy ja będę mógł
odebrać mu artefakt. Nie wyobrażałem sobie, że znajdę się w takich opałach.
- Mój dziadek, Stan Sorenson, został cieniem. Babcia też. Wszyscy poza moją siostrą
Kendrą.
- Dlaczego jedziemy nad staw?
- Władzę nad domem przejęły mroczne skrzaty. Staw odpycha odmienione istoty.
- No tak, kapliczka. - Patton pogrążył się w zadumie. Po chwili odezwał się z wahaniem: -
A co z Leną? Czy już odeszła?
- Nie. W zasadzie to znowu jest najadą.
- Co? To niemożliwe.
- Ostatnio dzieje się sporo niemożliwych rzeczy - odparł Seth. - Długa historia. To
właśnie Lena powiedziała nam o sejfie. Chyba powinniśmy schować się pod namiotem. -
Chłopiec zaczął podnosić płachtę.
- Dlaczego?
- Wszędzie pełno mrocznych istot. Przed przyjazdem do rezydencji nie wypiliśmy mleka.
Schowaliśmy się pod namiotem, żeby nas nie zaczepiły.
Patton pogładził wąsy.
- Nie muszę pić mleka, żeby widzieć tutejsze stworzenia.
- Ja właśnie zjadłem trochę morsowego masła, więc też je widzę. Może chowanie się
niewiele nam pomoże.
- Po tym, co się wydarzyło, idę o zakład, że czeka nas groźna zasadzka. Lepiej unikać
ścieżek. Niech Hugo zostawi wózek i poniesie nas na przełaj.
Seth zastanowił się nad tym pomysłem.
- To może się udać - stwierdził.
- Oczywiście, że tak. - Patton puścił do niego oko.
- Hugo, stój - rozkazał chłopiec. Golem wykonał polecenie. - Zostawiamy wózek tutaj.
Masz nas jak najszybciej zanieść przez las aż nad staw. Postaraj się, żeby nie zobaczyły nas
żadne istoty. I weź namiot, przyda nam się w obozie.
Golem zarzucił sobie namiot na plecy, wziął Setha pod jedno ramię, Pattona pod drugie, a
potem zszedł z drogi i ciężko tupiąc, pognał między drzewa.
Rozdział XIX
Pojedynek
- Mimo że Lena wróciła do wody wbrew swojej woli, to została tam na własne życzenie -
podsumował Patton, kiedy wraz z Sethem i Kendrą spoglądali na molo z jednej z altanek.
Chociaż wyruszył na rozmowę z Leną pełen pewności siebie, teraz zdawał się
denerwować jej potencjalną reakcją.
- Zgadza się - potwierdziła Kendra. - Ale zawsze bardzo żywo reagowała, ilekroć o panu
wspominałam. Myślę, że przypłynie, gdy ją pan zawoła.
- Najady to osobliwe istoty - odparł Patton. - Ze wszystkich baśnioborskich stworzeń
właśnie one są według mnie najbardziej samolubne. Wróżki zainteresują się nami, jeśli będziemy
im schlebiać. Centaurowie się wściekną, gdy zostaną znieważeni.
Ale o uwagę najady niezwykle trudno. Zajmują się tylko obmyślaniem kolejnej rozrywki.
- To dlaczego zawracają sobie głowę topieniem ludzi? - spytał Seth.
- Dla zabawy, jakżeby inaczej? W tym zachowaniu jest niewiele złej woli. Pływanie to
jedyne, co potrafią. Pomysł, że woda może kogoś zabić, wydaje się:im prześmieszny. Nigdy nie
mają dość. Poza tym najady są zapalonymi kolekcjonerkami. Lena wspomniała mi kiedyś, że
mają całą komnatę pełną ulubionych błyskotek i szkieletów.
- Ale Lena jest inna niż wszystkie - stwierdziła Kendra. - Zależy jej na panu.
- Osiągnięcie tego sukcesu zajęło mi wiele lat - westchnął Patton. - Mam nadzieję, że
powrót do wody go nie zniweczył. To właśnie jej zainteresowanie moją osobą w końcu oddzieliło
ją od towarzyszek. Po trochu zaczynała myśleć o kimś innym niż o sobie. Polubiła moje
towarzystwo. Pozostałe najady nienawidziły jej za to. Nie cierpiały, że znalazła powód, by się
zastanawiać, czy życie to coś więcej niż tylko bezproduktywny egocentryzm. Teraz jednak
obawiam się, że jej umysł mógł powrócić do dawnego stanu. Mówicie, że Lena z czułością
wspomina nasze małżeństwo?
- Po pana śmierci chyba nie umiała już sobie znaleźć miejsca - powiedziała Kendra. -
Podróżowała po świecie, ale w końcu wróciła tutaj. Wiem, że nie cierpiała starości.
- Nic dziwnego - uśmiechnął się Patton. - Lena nie lubi wielu aspektów bycia śmiertelną.
Z mojego punktu widzenia jesteśmy małżeństwem od pięciu lat i to nie jest łatwy związek. Tuż
zanim tu przybyłem, mieliśmy straszną kłótnię. Ciągle się nie pogodziliśmy. W moim czasie
dostała propozycję powrotu do wody. Przypuszczałem, że jest gotowa z niej skorzystać. Cieszę
się, że w końcu nasze małżeństwo przetrwało. To co, dowiemy się, czy mnie jeszcze chce? - Z
trwogą przyglądał się powierzchni wody.
- Musimy ją przekonać, żeby zabrała miskę - przypomniała Kendra. - Niech przynajmniej
spróbuje.
Podczas rozmowy w altance opowiedziała Pattonowi, w jaki sposób stała się
wróżkokrewna, i wyjaśniła, że zamierza wykorzystać miskę, aby po raz drugi zbliżyć się do
Królowej Wróżek.
- Szkoda, że nie mam tu swoich skrzypiec - ubolewał mężczyzna. - Wiem, jaką melodię
bym teraz zagrał. Zdobycie względów Leny było wystarczająco trudne za pierwszym razem, ale
wtedy dysponowałem czasem i środkami. Mam nadzieję, że zareaguje przychylnie. Wolałbym się
bić z kolejnym centaurem, niż odkryć, że jej uczucie osłabło.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać - stwierdził Seth.
Patton zszedł po schodkach altanki, a następnie ruszył w stronę mola. Wygładził koszulę i
poprawił rękawy. Seth chciał iść za nim, ale Kendra go powstrzymała.
- Powinniśmy obserwować stąd - oznajmiła.
Patton maszerował po pomoście.
- Szukam Leny Burgess! - zawołał. - Mojej żony.
W odpowiedzi zabrzmiało kilka nakładających się głosów.
- Nie może być.
- Przecież on nie żyje.
- Wcześniej skandowali jego imię.
- To jakaś sztuczka. - Głos ma ten sam. Kiedy Patton dotarł na skraj mola, ze stawu
wychynęło kilka głów. - Wrócił! - O nie! - Diabeł we własnej osobie! - Nie pozwólcie, żeby go
zobaczyła. Woda przy krańcu pomostu zabulgotała. Lena wychyliła głowę, spojrzała na niego
szeroko otwartymi oczami, po czym prędko znów została wciągnięta pod powierzchnię. Po
chwili wynurzyła się raz jeszcze.
- Patton?
- Jestem tu, Leno. Co robisz w stawie? - Mówił swobodnym tonem z nutką zaciekawienia.
Głowa Leny ponownie zniknęła w głębinie. Woda się zakotłowała.
Znowu słychać było głosy:
- Widziała go!
- Co teraz zrobimy?
- Strasznie się wije!
- Puśćcie mnie albo natychmiast opuszczę ten staw! - wrzasnęła Lena.
Chwilę później znów pojawiła się nad powierzchnią wody. Patrzyła na mężczyznę jak
urzeczona.
- Jak to możliwe? - zapytała.
- Przeniosłem się w czasie - wyjaśnił. - Będę tu tylko trzy dni. Potrzebujemy, pomocy…
Lena uniosła dłoń, by go uciszyć.
- Zamilcz, człowieku - nakazała surowym tonem. - Po długim mozole powróciłam do
prawdziwego życia. Nie próbuj mnie omamić. Muszę mieć trochę czasu i spokoju, żeby ułożyć
myśli. - Potem mrugnęła okiem i zniknęła pod powierzchnią.
Kendra słyszała pomruk aprobaty zaskoczonych najad. Patton ani drgnął.
- Słyszałeś, co powiedziała - zawołał złośliwy głos. - Wracaj do grobu!
Tę uwagę nagrodził nerwowy chichot. Potem Kendra usłyszała inne, rozpaczliwe krzyki.
- Zatrzymać ją!
- Łapać ją!
- Złodziejka! - Zdrajczyni! Spod wody przy końcu pomostu Lena wystrzeliła w powietrze
jak delfin. Patton złapał ją w mocnym uścisku, mocząc sobie koszulę oraz spodnie. Najada miała
na sobie błyszczącą zieloną halkę. Jej długie lśniące włosy, ciężkie od wody, spływały na
ramiona niczym szal. W płetwiastej dłoni ściskała srebrną miskę z kapliczki Królowej Wróżek.
Oparła czoło o czoło Pattona. Jej wargi znalazły jego usta. Gdy złączyli się w pocałunku, błona
pławna między jej palcami znikła.
Wokół mola najady klęły i zawodziły.
Ściskając Lenę w ramionach, Patton ruszył do altanki. Kendra z Sethem zeszli po
schodkach. Mężczyzna postawił ukochaną na ziemi.
- Witaj, Kendro - odezwała się Lena z serdecznym uśmiechem.
Wydawała się znajoma - jej oczy, jej twarz, jej głos - lecz jednocześnie jakże inna. Była
trochę wyższa niż kiedyś, miała gładką, nieskazitelnie czystą skórę oraz krągłe, gibkie ciało.
- Jesteś piękna - powiedziała Kendra. Wyciągnęła ręce, by ją przytulić.
Lena zrobiła krok do tyłu i tylko ścisnęła jej dłoń.
- Cała się zamoczysz. Moja droga, aleś ty urosła. A Seth! Prawdziwy olbrzym!
- Tylko w porównaniu z malutkimi najadami - odrzekł chłopiec z wyraźnym
zadowoleniem.
Gdy się wyprostował, przewyższał ją o pół głowy.
- Będziesz miała Pattona tylko przez trzy dni - przypomniała Kendra, martwiąc się, że
przyjaciółka pożałuje swej decyzji.
Lena podała jej nienaruszoną misę, a potem z uwielbieniem popatrzyła na męża, gładząc
go po twarzy.
- Zostawiłabym staw, nawet gdyby to miały być trzy minuty.
Patton pochylił głowę i potarł nosem o jej nos.
- Chyba chcą zostać sami - stwierdził zdegustowany Seth, ciągnąc Kendrę za rękaw.
Patton spojrzał mu w oczy.
- Nie odchodźcie. Jest wiele rzeczy do omówienia.
- Żółtofioletowy namiot jest dźwiękoszczelny - poinformował chłopiec.
- Świetnie.
Trzymając Lenę za rękę, mężczyzna zaprowadził ją po schodkach do altanki.
- Niedługo przed śmiercią obiecałeś mi, że pewnego dnia znów będziemy razem, młodzi i
zdrowi - rzekła. - Wtedy myślałam, że masz na myśli niebo.
Patton uśmiechnął się kpiarsko.
- Zapewne chodziło mi właśnie o tę chwilę. Ale w niebie też będzie miło.
- Nie masz pojęcia, jak wspaniale znów być młodą - ekscytowała się Lena. - Ty też
wyglądasz prawie chłopięco. Ile masz lat, trzydzieści sześć?
- Niewiele się pomyliłaś.
Lena zatrzymała się, oswobodziła dłoń z uścisku Pattona i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Chwileczkę. Na początku naszego małżeństwa przeniosłeś się do przyszłości, żeby mnie
odwiedzić, i nic mi nie powiedziałeś.
- Na to wygląda.
- Ty i te twoje sekrety. - Znów wzięła go za rękę. Ruszyli dalej przez pole w stronę
pasiastego namiotu. - Co robiłeś, zanim się tu znalazłeś?
- Moją ostatnią czynnością było wciśnięcie guzika na Chronometrze - wyjaśnił Patton
poufnym tonem. Skinieniem głowy wskazał kulę niesioną przez Setha. - Właśnie chowałem go w
rezydencji. Użyłem przycisku, który miał mnie przetransportować w czasie do chwili, gdy znów
ktoś go naciśnie.
- I to byłem ja - oznajmił Seth.
- Wiadomość o artefakcie przekazałeś mi dopiero, gdy byłeś już po sześćdziesiątce -
zbeształa męża Lena. - Rzadko wiedziałam, co robisz.
- Właśnie się pokłóciliśmy - ciągnął Patton. - O zasłony w naszej sypialni. Pamiętasz?
Zaczęło się od zasłon, a skończyło na tym, jak to nie dotrzymuję wcześniejszych obietnic…
- Pamiętam tę sprzeczkę! - rzekła Lena z nostalgią. - Wtedy chyba po raz ostatni
podniosłeś na mnie głos. To był dla nas obojga trudny okres. Głowa do góry. Niedługo potem
złapaliśmy rytm. Mieliśmy wspaniałe małżeństwo, Pattonie. Czułam się przy tobie jak królowa i
rewanżowałam ci się z łatwością.
- Nie mów mi zbyt wiele. - Mężczyzna zasłonił uszy. - Wolałbym się o tym przekonać
sam.
Dotarli do namiotu i weszli do środka. Patton opuścił klapę, by zasłonić drzwi. Usiedli na
ziemi naprzeciw siebie.
- Nie mogę uwierzyć, że tak ochoczo opuściłaś staw - oświadczyła Kendra. - Próbowałam
cię wyciągnąć, odkąd tam trafiłaś.
- To było przesłodkie, że po mnie przyszłaś - odparła Lena. - Pamiętam, gdy po raz
pierwszy usiłowałaś mnie namówić. Mój umysł był wtedy zamglony. Działał inaczej. Sporo
straciłam ze swej śmiertelnej tożsamości. Nie tak wiele, żeby czuć się jak w domu, ale dosyć, by
się stamtąd nie ruszyć. Życie w stawie jest tak proste, że trudno to opisać. Praktycznie
pozbawione znaczenia, lecz równocześnie wolne od bólu, a w zasadzie niemal bezmyślne. Pod
wieloma względami wcale nie tęskniłam za śmiertelnością. W pewnym sensie powrót do wody
był jak śmierć. Nie musiałam się już borykać z żyjącymi. Dopóki nie zobaczyłam Pattona,
chciałam dalej być martwa.
- A jak teraz działa twój umysł? - spytał mężczyzna.
- Znów jestem starą sobą - stwierdziła Lena. - Albo raczej młodą. W tym stanie
świadomości, z tobą lub bez ciebie, nigdy nie wybrałabym otępienia w stawie. Czar działa na
mnie tylko wówczas, gdy tam jestem. Opowiedzcie mi o tej pladze.
Kendra i Seth streścili wszystkie szczegóły dotyczące zarazy. Seth powiedział o spotkaniu
z Graulasem oraz o sznurkach biegnących do Efiry w rezydencji. Lena zasmuciła się, słysząc, że
dziadek, babcia i pozostali zmienili się w cienie. Patton zdziwił się na wieść o Navarogu.
- Jeśli rzeczywiście odzyskał wolność, to jeszcze będzie o nim głośno. Według ksiąg
Navarog jest powszechnie uważany za najgroźniejszego i najbardziej zepsutego ze smoków.
Uznaje się go za księcia wśród demonów. Nie cofnie się przed niczym, żeby oswobodzić bestie
uwięzione w Zzyzx.
Następnie rozmowa zeszła na temat artefaktów. Kendra i Seth powtórzyli to, co wiedzieli
o wszystkich pięciu, a także opowiedzieli o wydobyciu przedmiotu o leczniczej mocy z
odwróconej wieży. Potem Kendra streściła wydarzenia w Zaginionej Górze. Poinformowała też,
że Rycerzom Świtu brak informacji o jednym z tajnych rezerwatów.
- Zatem odwrócona wieża kryła Piaski Świętości - stwierdził Patton. - Nigdy tego nie
sprawdzałem. Wolałem nie naruszać pułapek.
- Dlaczego zabrał pan Chronometr z Zaginionej Góry? - spytała Kendra.
Patton podrapał się w wąsy.
- Im więcej myślałem o mocy artefaktów mogących otworzyć bramy wielkiego więzienia
demonów, tym mniej mi się podobało, że tyle osób zna miejsce ich ukrycia. Rycerze Świtu mają
dobre intencje, ale tego typu organizacje utrzymują sekrety przy życiu i pomagają im się
rozprzestrzeniać. Znałem tylko jedną osobę na całym świecie, której mógłbym powierzyć tak
wrażliwą informację: siebie. Postanowiłem więc dowiedzieć się jak najwięcej na temat
artefaktów, żeby utrudnić ich odnalezienie. W końcu udało mi się przetransportować tylko ten z
Zaginionej Góry.
- Jak pan przeszedł obok smoka? - zapytała Kendra.
Patton wzruszył ramionami.
- Mam trochę różnych talentów, wśród nich umiejętność poskramiania smoków.
Bynajmniej nie jestem najznakomitszym poskramiaczem, jakiego kiedykolwiek spotkacie, a
szczerze mówiąc, ledwo daję sobie radę, ale potrafię z nimi normalnie rozmawiać, nie tracąc nad
sobą kontroli. Artefaktu w Zaginionej Górze strzegł nikczemny smok imieniem Ranticus, zepsuty
do szpiku kości.
- Tak się nazywał ten smok w muzeum - przypomniała sobie Kendra.
- Zgadza się. Pod Zaginioną Górą kryją się rozległe sieci jaskiń. Długo je zgłębiałem, a w
końcu dowiedziałem się o gromadzie goblinów mającej dostęp do legowiska Ranticusa. Wielbiły
go, a tajnym przejściem zanosiły mu dary, głównie w formie pożywienia. Zgładzenie smoka to
nie lada wyczyn. Zadanie raczej dla czarodziejów, a nie wojowników. Istnieje jednak pewne
rzadkie ziele zwane córą rozpaczy. Można z niego wytworzyć toksynę znaną jako smocza zguba,
jedyny jad zdolny otruć smoka. Odnalezienie tego ziela i wyprodukowanie specyfiku samo w
sobie było skomplikowanym zadaniem. Kiedy już miałem toksynę, przebrałem się za goblina, po
czym zaniosłem Ranticusowi martwego wołu nasączonego trucizną.
- Ranticus jej nie wywąchał? - zdziwił się Seth.
- Smocza zguba jest niewyczuwalna. W przeciwnym razie nie zadziałałaby na smoka.
Poza tym byłem starannie przebrany, do tego stopnia, że nosiłem skórę goblina.
- Otruł go pan? - zawołał chłopiec. - I udało się? Czyli rzeczywiście był pan pogromcą
smoków!
- Chyba teraz mogę się już do tego przyznać. Za życia nie chciałem, żeby to się rozeszło.
- Niektóre plotki rozpuszczałeś sam - skarciła go Lena.
Patton przekrzywił głowę i odciągnął kołnierzyk.
- Odłóżmy na bok moją pychę. Po pozbyciu się Ranticusa pokonałem strażników
artefaktu, oddział upiornych rycerzy. O tej walce wolałbym zapomnieć. Potem, żeby uniknąć
podejrzeń, że Chronometr został skradziony, musiałem umieścić w jaskiniach nowego stróża.
Gdy inne sprawy zawiodły mnie do Gadziej Opoki, jednego ze smoczych azylów, podwędziłem
stamtąd jajo, a potem zawiozłem je do Zaginionej Góry. Smoczycę, która się z niego wykluła,
nazwałem Chalize i miałem na nią oko, kiedy była mała. Wkrótce gobliny ją polubiły, więc moja
pomoc przestała być potrzebna. Ileś lat później podarowałem kości Ranticusa muzeum.
- Zabił pan jeszcze jakieś inne smoki? - spytał zaciekawiony Seth.
- Zabicie smoka to nie zawsze coś dobrego - odparł poważnie Patton. - Smoki
przypominają ludzi bardziej niż wszystkie inne magiczne istoty. Potrafią nad sobą panować.
Niektóre są dobre, inne złe, a wiele lokuje się gdzieś pomiędzy. Nie ma dwóch identycznych, a
niewiele już naprawdę podobnych.
- I żaden smok nie pochwala zabicia innego przez kogoś spoza ich gatunku - dodała Lena.
- Większość uważa to za niewybaczalną zbrodnię. Właśnie dlatego zależało mi na tym, żeby
czyny Pattona pozostały niepotwierdzone.
Seth wycelował w nią palec.
- Powiedziałaś „czyny”. Tak jakby tych smoków było więcej.
- To nie jest dobry moment na wspominanie dawnych przygód niezwiązanych z naszą
obecną sytuacją - stwierdził Patton. - Mogę za to uzupełnić trochę brakujących elementów tej
układanki. Dużo wiem o Efirze. Nawet więcej, niżbym chciał. - Spuścił wzrok. Mięśnie jego
szczęki stężały. - Oto tragiczna historia, której nikomu jeszcze nie opowiedziałem. Myślę jednak,
że nadeszła pora.
- Kiedyś powtarzałeś, że pewnego dnia ją poznam - przypomniała Lena. - Czy właśnie to
miałeś na myśli?
- Możliwe - odparł mężczyzna, splatając dłonie. - Dawno temu Baśnioborem zarządzał
mój wuj, Marshal Burgess. Oficjalnie nigdy nie pełnił funkcji opiekuna, ponieważ tytuł zachował
mój dumny dziadek. Scedował jednak wszystkie obowiązki na Marshala, który znakomicie dbał
o rezerwat. Nie był najlepszy w bitce, ale rekompensował to wielkimi zdolnościami w zakresie
dyplomacji oraz ogromnym darem mentorskim. Miał jednak słabość do kobiet. Potrafił
przyciągać ich uwagę jak mało kto, ale nie umiał poprzestać na jednej. Przeżył wiele skandali
oraz trzy nieudane małżeństwa, zanim zadurzył się w pewnej hamadriadzie. Ze wszystkich nimf
drzewnych w Baśnioborze właśnie ona była najbardziej bystra, energiczna, skłonna do flirtu,
wciąż roześmiana i zawsze gotowa zainicjować kolejną zabawę lub pieśń.
Kiedy już zwróciła uwagę Marshala, dostał obsesji na jej punkcie. Nie spotkałem żadnej
kobiety, która potrafiła się mu oprzeć, kiedy ruszał na podbój. Ta hamadriada nie stanowiła
wyjątku. Ich zaloty były krótkie i namiętne. Pośród żarliwych obietnic o wiecznej wierności
porzuciła las, żeby zostać jego żoną. Nie wydaje mi się, by Marshal zamierzał ją zdradzić. Jak
sądzę, naprawdę wierzył, że się ustatkuje. Że zdobycie hamadriady wreszcie poskromi jego
niespokojne serce. Jego nawyki okazały się jednak bardzo głęboko zakorzenione. Wkrótce
zauroczenie zaczęło słabnąć. Owa hamadriada była naprawdę niezwykłą kobietą godną
kochającego towarzysza. Prędko stała się moją ulubioną krewną. Co więcej, to dzięki jej
poradom zostałem owróżkowiony. Niestety nasza zażyłość nie trwała długo i skończyła się
tragicznie. Małżeństwo z Marshalem wytrzymało zaledwie kilka miesięcy. Hamadriada była
zdruzgotana. Porzuciła nieśmiertelność z fałszywych pobudek. Zdrada dotknęła ją do żywego.
Zatruła jej rozsądek. Efira zostawiła Marshala i zniknęła. Szukałem, ale nie mogłem jej odnaleźć.
Minęło wiele lat, zanim w końcu rozszyfrowałem, co się z nią stało.
- Ta widmowa dama to pana ciotka! - wykrzyknął Seth.
- Zaczynam rozumieć, dlaczego zataiłeś przede mną tę historię - stwierdziła smutno Lena.
- Efira dostała obsesji na punkcie odzyskania statusu hamadriady - ciągnął Patton. - Nic
jej nie obchodziło, że taka możliwość nie istnieje. Uważała, że to jedyne godne zadośćuczynienie
niesprawiedliwego potraktowania. W desperacji rozwiązała jeden z węzłów Muriel Taggert.
Potem odwiedziła bagienną wiedźmę, która skierowała ją do Kurisoka. W końcu to właśnie on
dobił z nią targu, zapewniając powrót do nieśmiertelnego życia. Żeby zrozumieć, co wam teraz
powiem, musicie wiedzieć, że życie hamadriady jest nierozerwalnie związane z konkretnym
drzewem.
Gdy ono umiera, driada ginie razem z nim, chyba że więź zostanie przeniesiona na nowe
drzewo wraz z nasieniem tego starego. Ponieważ rośliny wciąż odradzają się na nowo,
hamadriady są praktycznie nieśmiertelne. Jednocześnie drzewa stanowią również ich słabość. To
gorliwie strzeżona tajemnica. Kiedy Efira została śmiertelnikiem, straciła więź ze swym
drzewem. Jednak każdy rzucony czar można odwrócić. Wciąż wiedziała, gdzie ono się znajduje.
Na polecenie Kurisoka własnoręcznie je ścięła, spaliła, a ostatnie nasiono przyniosła demonowi.
Co prawda, połączenie Efiry z drzewem zostało zerwane, ale magię zawsze można naprawić.
Wykorzystując swe niezwykłe talenty, Kurisok sprzągł się z nasieniem, a za jego pomocą z Efirą,
odtwarzając dawną więź.
- Ale - nie została znów hamadriadą - zrozumiała Kendra. Dreszcz przebiegł jej po
plecach. - Zmieniła się w coś innego.
- Coś nowego - potwierdził Patton. - Stała się mroczna i widmowa, naznaczona
demoniczną mocą. Była jakby negatywem swej dawnej postaci. Więź z Kurisokiem wzmogła jej
mściwe uczucia. Ponieważ nie utraciła prawa wstępu do rezydencji, wróciła tam, by zniszczyć
Marshala oraz wszystkich pozostałych domowników. Udało mi się wyrwać z rejestru
najważniejsze strony traktatu i uciec.
- Jak pan to wszystko poskładał w całość? - zapytała Kendra.
- Odkrycie prawdy mnie pochłonęło. Musiałem wiedzieć. Wiele szczegółów to tylko moje
wnioski, ale jestem przekonany, że są słuszne. Przesłuchałem Muriel oraz bagienną wiedźmę.
Znalazłem drzewo, które ścięła Efira. W końcu odwiedziłem asfaltowe jezioro. Zobaczyłem tam
mroczne drzewko. Szkoda, że nie podjąłem wtedy ryzyka i nie spróbowałem go zniszczyć. Teraz
przypuszczalnie gwóźdź ożywieńca dołączył do przeklętej rośliny, wzmacniając potęgę Kurisoka
i moc Efiry. Pewnie właśnie z tego powodu ciemność, która zatruła jej duszę, stała się zaraźliwa.
Tak jak demon przeistoczył ją, gdy zamieszkał w drzewie, obecnie za jej pośrednictwem może
przemieniać innych.
- Odwiedził pan kiedyś Efirę? - spytała dziewczynka.
- Rzadko zbliżałem się do rezydencji. Zostawiałem jej listy, a potem moje zdjęcie z Leną,
gdy wzięliśmy ślub. Nigdy mi nie odpowiedziała. Do środka wszedłem tylko raz: żeby schować
Chronometr w sejfie.
- Jak pan umieścił tam ten sejf? - zainteresował się Seth.
- Wyprawiłem się w równonoc wiosenną - wyjaśnił Patton. - W poprzednią noc hulanek
zauważyłem, że Efira krąży wtedy po rezerwacie. Ryzykowałem, ale ukrycie artefaktu w
bezpiecznym miejscu było tego warte.
- Pattonie - odezwała się czule Lena. - Jakim ciężarem musiała być dla ciebie ta
opowieść! Jakim zmartwieniem podczas naszych zalotów i małżeństwa! Jak to możliwe, że się
we mnie zakochałeś?
- Już rozumiesz, dlaczego nie chciałem o tym mówić. Gdy poczułem do ciebie słabość,
przysiągłem sobie, że nasz związek będzie inny. Że będziemy mieć wszystko, czego brakowało
Efirze. Ale ta historia i tak mnie prześladowała. Wciąż prześladuje. Każdy, kto znał los Efiry i
Marshala, kwestionował mój rozsądek, kiedy wyprowadziłem cię z wody. Odprawiłem tych,
którzy nie chcieli milczeć. Mimo mojej determinacji, by nasze małżeństwo rozkwitało,
miewałem jednak chwile zwątpienia. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak ta wiedza wpłynęłaby
na ciebie, zwłaszcza że ryzyko było znacznie większe.
- Cieszę się, że nie dowiedziałam się o tym w pierwszych latach naszego związku -
przyznała Lena. - Wtedy ten trudny okres byłby jeszcze gorszy. Ale zrozum jedno: Efira zdawała
sobie sprawę, że to niebezpieczne, zanim dokonała wyboru. Tak jak my wszystkie. Bez względu
na zdradę nie musiała zaprzepaszczać swojego życia. I chociaż wiem, że nie chcesz, żebym
wyjawiała ci sekrety naszej wspólnej przyszłości, powiem tyle: podjęłam właściwą decyzję.
Udowodniłam to, wybierając cię ponownie, prawda?
Patton z trudem powstrzymywał emocje. Na jego zaciśniętych pięściach nabrzmiały żyły.
Zdołał tylko kiwnąć głową.
- Jakaż to dla ciebie niesprawiedliwa sytuacja, Pattonie. Przyszło ci ze mną rozmawiać po
tym, jak doświadczyłam całości naszego śmiertelnego związku. Jeszcze nie jesteś w zupełności
tym mężczyzną, którym dopiero się staniesz. W twoim życiu nasze małżeństwo wciąż nie
osiągnęło pełni rozkwitu. Nie chcę ci nic sugerować. Odkrywając przed tobą naszą przyszłość,
obarczyłabym cię konsekwencjami. Poczułbyś się zobowiązany do niej doprowadzić. Nie martw
się, niech to samo przyjdzie. Gdy wspominam przeszłość, dociera do mnie, że kochałam
wszystko: i mężczyznę, jakim byłeś na początku, i tego, którym później się stałeś.
- Dziękuję - powiedział Patton. - To wyjątkowe okoliczności. Muszę przyznać, że
poczułem ulgę, przybywając tu i przekonując się, że czeka na mnie mój najlepszy przyjaciel.
- Część tych słów powinniśmy zostawić na później - rzekła Lena, zerkając na Kendrę i
Setha.
- No tak. Teraz wszyscy znacie sekret Efiry i Kurisoka.
- Zostało najważniejsze pytanie - odezwał się Seth. - Jak ich powstrzymamy?
Zapadło milczenie.
- Sytuacja jest bardzo trudna - przyznał Patton. - Będę z wami szczery: nie mam pojęcia.
Rozdział XXI
Wróżkokrewna
Seth czekał wraz z Leną w altance obok hangaru. Ani na drewnianym chodniku, ani w
innych pawilonach nie kręcili się satyrowie, driady lub krasnale. Zgodnie z prośbą Pattona
trzymali się na uboczu.
Kendra i Patton rozsiedli się w łodzi. W spokoju wracali do brzegu, najwyraźniej
ciągnięci przez te same najady, które niedawno ich atakowały. Seth bardzo chciał zobaczyć, co
jego siostra robiła na wyspie, ale prawie cały czas zasłaniały ją krzaki. W pewnej chwili Lena
opisała oślepiający blask, ale on w ogóle go nie widział.
- Super uciekałaś przed tymi najadami - powiedział.
- Zrobiłabym wszystko, żeby nie pozwolić im utopić mojego męża - odrzekła Lena. -
Jakąś cząstką duszy zawsze będę kochać moje siostry, ale one potrafią być takie uciążliwe!
Cieszę się, że miałam pretekst, żeby im trochę podokuczać.
- Myślisz, że Kendrze się udało?
- Na pewno nawiązała kontakt. Tylko królowa mogła rozkazać najadom, żeby
doprowadziły ich bezpiecznie na brzeg. - Lena zmrużyła oczy. - Na wyspie coś się zmieniło. Nie
umiem tego sprecyzować. Po tym błysku całą okolicę przeniknęła jakaś nowa atmosfera.
Z zaciśniętymi ustami, w zamyśleniu przyglądała się, jak łódka wpływa do hangaru.
Seth zbiegł po schodkach na molo. Stanął przed drzwiami budyneczku w tej samej chwili,
gdy Kendra i Patton stamtąd wyszli.
- Stało się coś dobrego? - zapytał.
- Całkiem niezłego - odparła Kendra.
- Co to za jajko? - zainteresował się chłopak.
- To kamyk - sprostowała jego siostra, mocno zaciskając na nim palce. - Wszystko wam
opowiem, ale dopiero w namiocie.
Patton objął Lenę.
- Byłaś wspaniała - rzekł, po czym cmoknął ją w usta. - Jakkolwiek wcale mi się nie
podobało, że tak bardzo zbliżałaś się do tych najad. Nikt tak chętnie nie wciągnąłby cię na dno
stawu jak one.
- I nikogo nie byłoby im tak trudno złapać - odparła zadowolona z siebie Lena.
Wspięli się po stopniach do altanki, a potem zeszli na trawiaste pole. Prędko ruszyły w
ich stronę trzy niezwykle rosłe driady, przesłaniając drogę do namiotu.. Pośrodku szła driada
najwyższa z całej trójki. Seth widział ją już wcześniej, gdy naradzała się z dziadkami. Jej
kasztanowe włosy spływały aż za talię. Ta po jej lewej ręce wyglądała jak Indianka i miała na
sobie szaty w ziemistych kolorach. Z kolei ta po prawej była platynową blondynką ubraną w
suknię przypominającą zamarznięty wodospad. Pełne wdzięku driady przewyższały Pattona co
najmniej o głowę.
- Witaj, Lizette - mężczyzna serdecznie pozdrowił tę środkową.
- Daruj sobie powitania, Pattonie Burgessie - odparła melodyjnym, lecz surowym głosem,
patrząc na niego z góry z chmurną miną. - Co zrobiłeś z kapliczką?
- Kapliczką? - spytał Patton ze zdziwieniem, zerkając przez ramię. - Coś jest nie tak?
- Została zniszczona - oznajmiła stanowczo blondynka.
- Po tym, jak nas odesłałeś - dodała Indianka.
Lizette wpatrywała się w Kendrę zmrużonymi oczami.
- A twoja przyjaciółka świeci jaśniej niż słońce.
- Chyba nie sugerujecie, że ją zburzyliśmy - zaprotestował Patton z oburzeniem. - Nie
tylko nie mieliśmy takiego pragnienia, ale i możliwości! Królowa Wróżek unicestwiła kapliczkę
ze znanych jej powodów.
- Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że ten rezerwat na zawsze stracił kontakt ź Jej
Wysokością - powiedziała Lizette. - Uważamy, że to nie do przyjęcia.
Wszystkie trzy groźnie pochyliły się do przodu.
- Bardziej nie do przyjęcia, niż gdyby Baśniobór i wszyscy jego mieszkańcy
nieodwracalnie pogrążyli się w ciemności? - spytał Patton.
Driady nieco się odprężyły.
- Czy masz jakiś plan? - zapytała Lizette.
- Czy Kendra kiedykolwiek świeciła jaśniej? - wykrzyknął mężczyzna. - Jej lśnienie to
dobry znak. Dajcie nam kilka minut, żebyśmy mogli naradzić się na osobności. Potem ogłosimy
plan odbicia Baśnioboru, strategię sformułowaną przez samą Królową Wróżek.
Patton zerknął na Kendrę, jakby licząc na to, że jego słowa są zgodne z prawdą.
Dziewczynka lekko kiwnęła głową.
- Obyście mieli zadowalające wyjaśnienie tej profanacji - złowrogo zagroziła Lizette. -
Dzisiejszy dzień pozostanie dniem żałoby aż po kres liścia i strumienia.
Patton uniósł dłoń i poklepał driadę po ramieniu.
- Utrata kapliczki to bolesny cios dla wszystkich kochających światłość. Pomścimy tę
tragedię.
Lizette odsunęła się na bok. Patton powiódł pozostałych między ponurymi driadami.
Choć chwilowo się uspokoiły, ewidentnie wciąż nie były usatysfakcjonowane.
Gdy Seth, Kendra i Lena dotarli do namiotu, Patton wszedł zaraz za nimi, po czym
opuścił klapę.
- Co się stało? - zapytał Seth.
- Królowa Wróżek zniszczyła kapliczkę, żeby stworzyć to. - Kendra uniosła kamyk.
Patton zmrużył oczy.
- Nic dziwnego, że świecisz teraz znacznie jaśniej. - Nie widzę żadnego światła -
poskarżył się chłopiec. - Ono jest widoczne tylko dla niektórych - wyjaśniła Lena, przymykając
powieki. - A dlaczego nie dla mnie? - zapytała Kendra. - Kamyk był jasny tylko wtedy, gdy
Królowa Wróżek go tworzyła.
- Blask kamienia zapewne złączył się z twoją wewnętrzną światłością - powiedział Patton.
- Własne światło czasem trudno rozpoznać. Domyślam się, że widzisz w ciemności.
- Tak - potwierdziła dziewczynka.
- Niezależnie od tego, czy to zauważasz, Kendro, nosisz w sobie wielką światłość - rzekł.
- Dzięki kamykowi twój blask jeszcze bardziej się nasilił. W oczach tych, którzy to dostrzegają,
lśnisz jak latarnia.
Kendra zacisnęła dłoń na kamyku.
- Królowa Wróżek napełniła go całą mocą chroniącą kapliczkę. Kiedy go stąd wyniosę,
mroczne istoty uzyskają wstęp nad staw. Jeśli dotkniemy kamykiem gwoździa wbitego w
drzewo, oba przedmioty zniszczą się nawzajem.
- Super! - zawołał Seth.:
- Jest pewien haczyk. Królowa Wróżek ostrzegła, że osoba, która tego dokona, zginie.
- Żaden problem. - Patton lekceważąco machnął ręką. - Osobiście rozwiążę ten problem.
- Nie ma mowy - zaprotestowała nerwowo Lena. - Musisz do mnie wrócić. Twoje życie
nie może się tu skończyć.
- To, co razem przeżyliśmy, już się wydarzyło. Nic, co tutaj zrobię, nie może tego
zmienić.
- Nie próbuj mnie nabrać, Pattonie - warknęła kobieta. - Znosiłam twoje uspokajanie
przez dziesiątki lat. Znam cię lepiej niż ty siebie. Zawsze szukasz wymówek, żeby chronić
innych własnym kosztem. Częściowo decydujesz się na to ze szlachetnego poczucia obowiązku,
ale głównie dla dreszczyku emocji. Świetnie zdajesz sobie sprawę, że jeśli nie wrócisz do
przeszłości, możesz wymazać większość naszego związku. Cała moja historia się zmieni. Nié
zgadzam się na utratę wspólnego życia.
Patton miał spojrzenie winowajcy.
- Z podróżą w czasie wiąże się wiele niepewności. O ile mi wiadomo, Chronometr to
jedyne sprawne urządzenie o takim działaniu, jakie kiedykolwiek powstało. Mnóstwa szczegółów
nigdy nie sprawdzono. Pamiętaj, że w twojej przeszłości wróciłem z podróży w czasie. Niektórzy
twierdzą, że nic, co teraz zrobię, nie może zaprzeczyć tej rzeczywistości. Jeśli zginę podczas
mojej wizyty w tym czasie, to gdzieś indziej, w alternatywnej linii czasu, może istnieć Lena,
której nigdy więcej nie zobaczę. Ale twoja historia jest bezpieczna. Bez względu na to, co się ze
mną stanie, ty najprawdopodobniej będziesz tu trwała tak, jakby nic w twojej przeszłości nie
uległo zmianie.
- To jakaś licha teoria - zaoponowała Lena. - Jeśli się mylisz i nie wrócisz do swojego
czasu, możesz całkowicie zmodyfikować historię. Musisz się tam bezpiecznie cofnąć. Czekają
cię ważne powinności. Chodzi nie tylko o moje dobro, ale niezliczonych innych osób. Pattonie,
mam za sobą długie, pełne życie. Jeśli ktoś z nas musi się z nim pożegnać, powinnam to być ja.
Odejdę bez żalu. Spotkanie z tobą to idealna kulminacja mojej śmiertelności. - Spojrzała na męża
z tak nieskrywanym uwielbieniem, że Seth musiał odwrócić wzrok.
- Dlaczego w ogóle ktoś musi umierać? - zapytał chłopiec. - Nie można rzucić kamieniem
w ten gwóźdź? Wtedy nikt nie musiałby ich łączyć własnoręcznie.
- Możemy spróbować - rzekł Patton. - Wiąże się z tym dodatkowy element ryzyka. Już
samo zbliżenie się do drzewa będzie dużym wyzwaniem.
- Ja to mogę zrobić - stwierdził Seth.
Lena przewróciła oczami.
- Jeśli chodzi o kandydatów do złączenia talizmanów, ty oraz Kendra nie wchodzicie w
grę.
- Czyżby? - odparł chłopak. - A jeśli przyjdziemy na miejsce i tylko mnie nie sparaliżuje
strach?
- Możliwe, że Efira nie jest w stanie roztaczać magicznego strachu z taką łatwością jak
wewnątrz swej siedziby - stwierdził Patton. - Może nawet nie da rady dotrzeć do królestwa
Kurisoka. Poza tym jako poskramiacz smoków również jestem dość odporny.
- W domu pan znieruchomiał - przypomniał mu Seth.
Mężczyzna przekrzywił głowę i leciutko skinął głową.
- Jeśli zajdzie potrzeba, chwycisz mnie za rękę i doprowadzisz blisko, a ja zaniosę kamień
przez resztę drogi.
- Mam go trzymać jak najdłużej, żeby zachował pełnię mocy - wtrąciła Kendra. - Może ja
powinnam to zrobić.
- Nie, dzieciaki - odparł stanowczo Patton. - Oto mój nowy cel: przetrwać całe życie, nie
pozwalając, żeby jakieś dziecko poświęciło się w moim imieniu.
- Ponieważ jestem wróżkokrewna, mogę rozkazywać wróżkom - powiedziała Kendra. -
Czy mogłyby nam jakoś pomóc?
- Rozkazywać wróżkom? Niby od kiedy? - wypalił Seth. - Właśnie się dowiedziałam. -
Więc każ którejś z nich połączyć kamyk z gwoździem! - zawołał chłopiec z entuzjazmem. -
Wróżki zawsze mnie nie cierpiały. A może zniszczyłyby gwóźdź wszystkie razem?
- Seth! - skarciła go Kendra. - To nie jest śmieszne!
- Zmuszenie wróżki do wykonania misji samobójczej mogłoby mieć poważne
konsekwencje - ostrzegł Patton. - Nie podoba mi się to.
- A mnie bardzo! - oznajmił Seth, uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Może zapytałabym, czy któraś zgłosi się na ochotnika? - zaproponowała Kendra. -
Wiecie, wtedy żadnej bym nie zmuszała.
- Takie myślenie do niczego nie doprowadzi - stwierdziła Lena. - Żadne stworzenie
światła nie wkroczy do królestwa Kurisoka.
Kendra uniosła jajowaty kamyk.
- Królowa Wróżek powiedziała, że jak długo to ja go trzymam, parasol światłości ochroni
wszystkich w pobliżu.
- To dopiero przydatna wiadomość - zamyślił się Patton. - Jeśli moc chroniąca to miejsce
wdarłaby się do bastionu mroku, to może napływ pozytywnej energii pozwoliłby na wstęp istot
światła.
- Zacznijmy rekrutować wróżki! - Seth ochoczo klasnął w dłonie. - Lepiej, żeby to były
one niż my.
- Ich pomoc może być naszym planem rezerwowym - odrzekł Patton. - Ale ostrzegam:
wróżki są potwornie niesolidne. Powinniśmy absolutnie wykluczyć zmuszanie którejkolwiek,
żeby zginęła w naszym imieniu. Więcej nadziei wiążę z nakłonieniem bardziej odpowiedzialnych
sprzymierzeńców, aby do nas dołączyli i pomogli dostać się do drzewa.
- Jeśli wszystko inne zawiedzie, ja wykonam zadanie - oświadczyła Lena. - Jestem młoda,
jestem zwinna, jestem silna. Dam radę.
Patton skrzyżował ramiona.
- Pozwólcie, że skoryguję mój najnowszy cel: chcę również przetrwać całe życie, nie
pozwalając, żeby w moim imieniu zginęła moja żona. Jeśli wróżka dobrowolnie nie zniszczy
talizmanów, rzucę kamieniem. Mam bardzo celne oko. Wówczas nikt nie będzie dotykał
przedmiotów, kiedy się zetkną.
- A jeśli nie trafisz? - zapytała Lena.
- Wtedy będziemy się martwić.
- Po pattońsku to oznacza: „połączę je własnoręcznie” - fuknęła kobieta. Patton niewinnie
wzruszył ramionami. - Czy nie przyszło ci do głowy, że dla świata więcej znaczysz żywy niż
martwy? - lamentowała.
- Gdybym miał zginąć, robiąc coś niebezpiecznego, stałoby się to już dawno temu.
Lena pacnęła go dłonią.
- Mam nadzieję, że nie doczekam dnia, gdy wszystkie twoje przechwałki wreszcie się
zemszczą.
- Doczekasz - odparł Patton. - Będziesz ze mnie szydzić i wytykać mnie palcem.
- Chyba że wylądujesz w trumnie - mruknęła.
- To kiedy zaczynamy? - zapytał Seth.
- Wkrótce zajdzie słońce - stwierdził Patton. - Powinno nam towarzyszyć w tej mrocznej
wyprawie. Proponuję wyruszyć jutro o poranku z tyloma sprzymierzeńcami, ilu zechce nas
wesprzeć.
- Ja też pójdę, no nie? - upewnił się chłopiec.
- Nie możemy cię zostawić samego bez ochrony przed mrocznymi wpływami - odrzekł
mężczyzna. - To nasz ostateczny gambit, wszystko albo nic. Czy czeka nas triumf, czy porażka,
zrobimy to razem, gromadząc wszystkie nasze zdolności i środki.
- Skoro mowa o talentach… - wtrąciła Lena. - Seth powinien iść do szpary w żywopłocie,
żeby sprawdzić, czy nie przybyły do nas cienie z wiadomościami.
Dopiero w tej chwili chłopiec spostrzegł, jak bardzo poczerwieniał blask zachodzącego
słońca rozświetlający żółtofioletowe ściany namiotu.
- Pójdę natychmiast - postanowił.
- Idę z tobą - zaproponowała Kendra.
- Lena i ja poszukamy wsparcia wśród innych mieszkańców Baśnioboru - stwierdził
Patton. - Powiemy im, że Królowa Wróżek dała nam moc, która pozwoli stawić czoła
Kurisokowi i odwrócić działanie zarazy. Nie chcemy zdradzać szczegółów na wypadek, gdyby
wieść miała dotrzeć do nieprzyjaznych uszu.
- Kumam - oznajmił Seth, po czym wyszedł z namiotu.
Pozostali ruszyli za nim. Pattona natychmiast otoczyli satyrowie, driady, krasnale oraz
wróżki, ale Kendra z Sethem zdołali przecisnąć się przez tłum i skierowali się do głównego
wejścia. Za dziewczynką pofrunęło kilka wróżek, jakby miały ochotę się do niej zbliżyć, lecz
kiedy Patton zaczął objaśniać sytuację, prędko pomknęły ku niemu.
Gdy rodzeństwo dotarło do szczeliny w żywopłocie, stacjonujący tam mroczni satyrowie
cofnęli się na sporą odległość. Kilku gniewnie beczało. Patrząc na Kendrę, mrużyli oczy i
zasłaniali dzikie twarze włochatymi łapami.
- Wygląda na to, że oślepiasz ześwirowanych satyrów - zauważył Seth. - Myślisz, że ten
twój kamyk przegoni babcię i dziadka?
- Może mój blask im pomoże - zasugerowała dziewczynka.
Seth rozciągnął się na trawie. Słońce wisiało tuż nad wierzchołkami drzew na zachód od
pola.
- Już niedługo będą mogli tu przyjść.
- Jak myślisz, kto z nich się pojawi?
- Mam nadzieję, że cała szóstka.
Kendra kiwnęła głową.
- Szkoda, że ich nie zobaczę.
- No, chyba jedna osoba nie może zagarnąć wszystkich magicznych zdolności na świecie.
Zresztą niewiele tracisz. Z wyjątkiem sylwetek nie za bardzo można ich rozpoznać.
Zaczął skubać małe niebieskie kwiatki, które rosły wśród trawy. Kendra usiadła na ziemi
z kolanami podciągniętymi pod brodę. Rękami objęła nogi. Po polu snuły się cienie, aż w końcu
słońce zaszło i całą polanę spowił zmierzch.
Dziewczynce odpowiadało milczenie, a Seth nie mógł znaleźć siły, żeby zagaić rozmowę.
Spoglądał przez szparę w żywopłocie z nadzieją, że do mrocznych satyrów majaczących po
drugiej stronie dołączy jakiś znajomy cień. Kiedy zgasł rudy blask zachodzącego słońca, spadła
temperatura. Nie było już upalnie, a po prostu ciepło.
W końcu spomiędzy gromady niespokojnych satyrów wyłonił się pojedynczy czarny
kształt. Sylwetka opornie posuwała się w stronę żywopłotu, jakby opierała się powiewom
potężnego wiatru. Seth usiadł.
- Zaczyna się.
- Kogo widzisz? - spytała Kendra.
- Jest niski i chudy. Pewnie Coulter. - Seth krzyknął: - Coulter, to ty?
Postać z wyraźnym wysiłkiem uniosła dłoń, by. pokazać brakujące palce. Nadal parła
przed siebie, ale każdy krok zdawał się coraz trudniejszy.
- Strasznie się męczy - powiedział chłopiec. - To na pewno przez twój blask.
- Mam się wycofać?
- Może.
Kendra wstała i odeszła od szpary.
- Czekaj! - wrzasnął jej brat. - Coulter macha rękami. Pokazuje, żebyś wróciła. Nie,
więcej: chce, żebyś do niego podeszła.
- A jeśli to nie Coulter? - zmartwiła się dziewczynka.
- I tak nie przekroczy wejścia. Bylebyś nie podeszła tak blisko, żeby mógł cię złapać.
Oboje zbliżyli się do szpary i zatrzymali dwa kroki przed nią. Coulter pochylił się
naprzód, cały drżał z każdym trudnym krokiem, ale wciąż poruszał stopami.
- Gdzie on jest? - zapytała Kendra.
- Już prawie przy szczelinie. Wygląda, jakby miał zemdleć.
Coulter poczłapał jeszcze kilka kroków. Przystanął, pochylił się i oparł dłoń na udzie.
Drżąc na całym ciele, usiłował unieść drugą rękę, ale ledwie zdołał ją podźwignąć.
- Sięga w naszą stronę - poinformował Seth. - Podejdź trochę bliżej.
- Nie mogę pozwolić, żeby mnie dotknął! - zawołała Kendra.
- Jeszcze tylko kroczek. Chyba podszedł już tak blisko, jak tylko dał radę.
- Może jednak się cofnę?
- Coulter chce, żebyś była blisko niego.
Ostrożnie zrobiła pół kroczku naprzód. Nagle Seth dostrzegł pod cieniem błysk ciała.
- Widzę go! - wrzasnęła Kendra, unosząc dłonie do ust. - Przynajmniej częściowo. I to
bardzo słabo.
- Ja też. Do tej pory nie zauważyłem, żeby cienie tak potrafiły. Chyba go leczysz. Tak!
Kiwa głową. Podejdź bliżej!
- A jeśli mnie zarazi?
- Tylko kawałek. Wciąż cię nie dosięgnie.
- Może tylko udaje, że nie da rady się zbliżyć?
- Upadł na kolana! - krzyknął Seth.
- Widzę - odparła Kendra i zrobiła kolejne pół kroczku w stronę szpary.
Coulter błysnął wyraźniej. Był zgarbiony, obie dłonie wspierał na udach. Miał udręczoną
twarz, wykrzywioną w straszliwym wysiłku. Usiłował trzymać głowę uniesioną, ale powoli ją
pochylał.
- Pomóż mu! - jęknął chłopiec.
Kendra stanęła w przesmyku w żywopłocie, po czym chwyciła Coultera za ramię.
Natychmiast pojawił się wyraźnie. Wpadł przez szparę i legł na ścieżce, głośno dysząc.
- Coulter! - zawołał Seth. - Wróciłeś!
- Ledwo - stęknął mężczyzna czerwony ze zmęczenia. - Niewiele brakowało. Dajcie… mi
chwilkę.
- Tak się cieszymy, że żyjesz! - radowała się Kendra. Obraz przed jej oczami rozmazywał
się od łez.
- Powinniśmy… odsunąć się… od wejścia - wydyszał Coulter, oddalając się na
czworakach od szpary w żywopłocie.
- Właśnie zwiało dwóch satyrów - oznajmił Seth.
- Będą chcieli… roznieść wieści… że Kendra potrafi zwalczyć mrok - wysapał
mężczyzna.
Usiadł na ziemi i głęboko oddychał. Stopniowo zaczął się odprężać.
- Widziałeś mój blask? - spytała Kendra.
Coulter zaśmiał się pod nosem.
- Czy widziałem? Parzył mnie i oślepiał. Miałem wrażenie, że mnie pochłonie. Palił
inaczej niż słońce, bo ono powodowało wyłącznie ból. Zimny ból. A twoja jasność nie tylko
trawiła mnie jak ogień, lecz także przyciągała. Dawała mi ciepło. Poczułem je po raz pierwszy,
odkąd zostałem odmieniony przez ciemne wróżki. Mrok, który wziął mnie w posiadanie, zaczął
pierzchać przed twoją światłością i to mi dało nadzieję. Pomyślałem, że jeśli tylko dostatecznie
się do ciebie zbliżę, to albo zginę, albo zostanę oczyszczony. Tak czy inaczej moja lodowata
egzystencja dobiegnie końca.
- Co czułeś jako cień? - spytał Seth.
Coulter się wzdrygnął.
- Było mi zimniej, niż potrafię opisać. Ciało zwykłego człowieka wcześniej straciłoby
czucie, zanim zdążyłoby zaznać podobnego chłodu. Pod wpływem promieni słonecznych to
wrażenie narastało, cierpienie stawało się nie do zniesienia. Jako cień z trudem mogłem się
skoncentrować. Moje emocje opanował zamęt. Czułem się porzucony. Całkiem pusty. Umysł
chciał się wyłączyć. Wciąż mnie kusiło, żeby się poddać i utonąć w tej pustce. Ale wiedziałem,
że muszę z tym walczyć. Tanu pomógł mi zachować poczytalność po tym, jak sam został
przemieniony.
- Gdzie on jest? - spytała Kendra. - A inni? Widziałeś dziadków?
Coulter pokręcił głową.
- Nie ma ich. Wszystkich. Na krótko zobaczyłem się z Warrenem i Dale’em. Jako cienie
mogliśmy się komunikować. To bardziej telepatia niż rozmowa. Ostrzegli mnie, że ona ich ściga.
Że zabrała już Stana i Ruth. Rozdzieliliśmy się z zamiarem spotkania w umówionym
punkcie. Nie pojawili się. Przyszedłem tutaj, licząc na to, że zdołam was powiadomić o ich losie.
Świeciłaś, zbliżyłem się i oto jestem.
- Co zrobiła im Efira? - zapytała dziewczynka. - Tak ma na imię? Warren i Dale
przypuszczali, że gdzieś ich więzi, ukrywa. Trudno powiedzieć. Kendro, dlaczego lśniłaś tak
jasno?
- Już przestałam?
Coulter przyjrzał jej się uważnie.
- Pewnie nie, ale teraz tego nie widzę.
Dziewczynka zerknęła na mrocznych satyrów, którzy odsunęli się jeszcze dalej od wyrwy
w żywopłocie.
- Później opowiemy o wszystkich szczegółach. Tam, gdzie nikt nas nie podsłucha.
Królowa Wróżek ofiarowała mi podarek pełen jasnej energii. - Kendra zniżyła głos do szeptu. -
On może nam pomóc w powstrzymaniu zarazy.
- Mnie uleczył - odrzekł Coulter. - Chociaż diabelnie bolało. To chyba będzie jedno z
moich najgorszych wspomnień. - Rozprostował ramiona. - Wygląda na to, że we trójkę musimy
uratować pozostałych.
- Pomoże nam Patton Burgess - poinformował Seth.
Coulter zachichotał.
- Jasne. Pewnie Robin Hood też nas wesprze. Powinniśmy się jeszcze rozejrzeć za
Wilhelmem Tellem.
- On mówi poważnie - potwierdziła Kendra. - Patton przeniósł się w czasie. Jest tutaj.
Gdy Lena go zobaczyła, znów porzuciła staw, więc i ona do nas dołączyła.
Coulter nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu.
- Przestańcie ze mnie dworować.
- Czy żartowalibyśmy w tak trudnej chwili? - odparł Seth.
- Wychowałem się na historiach o Pattonie Burgessie - powiedział mężczyzna, coraz
bardziej podekscytowany. - Zawsze marzyłem, żeby go poznać. Zmarł niedługo przed moimi
narodzinami.
- Chyba nie będziesz rozczarowany - zapewnił Seth.
- Możesz chodzić? - spytała Kendra. - Bo jak nie, to go tu sprowadzimy.
Coulter stęknął i podniósł się na nogi. Zachwiał się, ale Seth go podtrzymał.
- Tylko się nade mną nie użalajcie - stęknął mężczyzna. - Niech no się trochę pozbieram.
Zaczął iść w stronę namiotu ostrożnym, nieco chwiejnym krokiem. Seth szedł blisko,
żeby go złapać, gdyby stracił równowagę. Po chwili Coulter stąpał już pewniej, a jego postawa
stała się bardziej naturalna.
- Idą - oznajmiła Kendra, wskazując przeciwny kraniec pola. Patton i Lena prędko się
zbliżali, trzymając się za ręce. - No proszę - mruknął Coulter. - Kto by pomyślał, że będzie mi
dane poznać Pattona Burgessa we własnej osobie?
- Widzę, że znaleźliście przyjaciela! - zawołał Patton do Kendry i Setha.
- Coulter! - krzyknęła Lena. - Ileż to czasu minęło!
Podbiegła ku niemu w tanecznych krokach, złapała go za ręce i zmierzyła wzrokiem.
- Jak ty młodo wyglądasz - zachwycił się Coulter.
- Patton Burgess - przedstawił się dawny opiekun Baśnioboru, wyciągając do niego dłoń.
Starszy mężczyzna w oszołomieniu chwycił ją i uścisnął.
- Coulter Dixon - wydukał onieśmielony, jakby spotkał gwiazdę rocka.
- Rozumiem, że był pan cieniem? - spytał Patton.
- Nęcony przez blask Kendry doczołgałem się najbliżej jak potrafiłem. Gdy wyciągnęła
rękę, żeby mnie dotknąć, jej światłość wygnała ze mnie cały mrok.
Patton przyjrzał się dziewczynce.
- Wygląda na to, że ryzyko, które się opłaciło, to ryzyko warte podjęcia. Z drugiej strony,
gdybyś została zarażona, byłoby po nas, zanim jeszcze na dobre zaczęliśmy.
- Jak poszło z innymi? - zapytał Seth.
- Jutro możemy liczyć na solidne wsparcie - prognozował mężczyzna. - Dołączysz do nas,
Coulterze?
- Oczywiście - odparł tamten, nerwowo przesuwając dłonią po prawie łysej czaszce, by
przygładzić cienki kosmyk na samym środku. - To ulga, że tu jesteś.
- Ucieszę się, jeśli będę mógł pomóc - odrzekł Patton. - Ale naszą nadzieją jest Kendra.
Powinniśmy udać się do namiotu, gdzie zdradzimy ci resztę szczegółów. Jutrzejszy dzień
zdecyduje o losie Baśnioboru.
Rozdział XXIII
Mrok
Ranek był już upalny, kiedy Kendra się zbudziła. Długo spała, więc czuła się otumaniona.
Patton z Leną spędzili noc w dużym namiocie, a Seth i Coulter w tym drugim. Dziewczynka
leżała na plecach ze śpiworem splątanym wokół nóg. Czuła się lepka od potu. Jakim cudem się
nie obudziła w tej duchocie?
Wciąż miała w dłoni jajowaty kamyk. Ściskała go tak samo jak wówczas, gdy zasypiała.
Pogładziła palcami jego gładką powierzchnię. Nie świecił ani nie grzał, a mimo to miał w sobie
tyle mocy, żeby jednym dotykiem przywrócić Coulterowi prawdziwą postać. Czy taki sam dotyk
wystarczyłby do odczarowania każdej mrocznej istoty? Towarzysze Kendry optymistycznie
podchodzili do tej perspektywy.
Myśl o czekającym ją zadaniu sprawiała, że dziewczynka pragnęła z powrotem zapaść w
sen, w którym nic jej się nie śniło. Jeśli Królowa Wróżek miała rację, tego dnia musiał zginąć
ten, kto złączy kamyk z mrocznym gwoździem. Kendra miała nadzieję, że Seth albo Patton
znajdą jakiś kruczek, że rzut kamieniem albo podobna sztuczka pomoże rozstrzygnąć sprawę bez
niczyjej śmierci. Zastanawiała się jednak, czy gdyby wszystko zawiodło i nikt inny nie mógł tego
dokonać, to ona znalazłaby w sobie dość odwagi, żeby zdobyć się na poświęcenie. Warto byłoby
stracić życie, jeśli to oznaczało uratowanie rodziny i przyjaciół. Miała nadzieję, że jest dość
dzielna, aby podjąć niezbędne kroki, jeżeli wymagałaby tego sytuacja.
Wsunęła kamyk do kieszeni, a potem włożyła i zawiązała buty. Podczołgała się do
wyjścia, odpięła suwak, po czym wydostała się na zewnątrz. Świeże powietrze, chociaż gorące,
przyniosło jej ulgę po dusznej ciasnocie namiotu. Na ile tylko umiała, spróbowała na ślepo
przyczesać włosy palcami. Po nocy spędzonej w ubraniu strasznie chciała wziąć prysznic.
- Wstała! - krzyknął Seth. Podbiegł do niej, a na ramionach miał plecak z Chronometrem.
- Czyli jednak jeszcze się dziś wyrobimy.
- Dlaczego mnie nie obudziliście? - spytała dziewczynka z wyrzutem.
- Patton nam nie pozwolił - odparł jej brat. - Chciał, żebyś była wypoczęta. My wszyscy
jesteśmy gotowi.
Obróciwszy się, Kendra zobaczyła, że przestrzeń między namiotami a przesmykiem w
żywopłocie zajmuje imponujący tłum satyrów, driad, krasnali i wróżek. Wszyscy patrzyli na nią.
Omiotła wzrokiem całe zgromadzenie. Boleśnie zdawała sobie sprawę, że właśnie wyłoniła się z
namiotu w tym samym stroju, który miała na sobie wczoraj.
Z dala nadszedł Hugo. Ciągnął wózek, a po bokach szli Chmuroskrzydły i Krzepkonogi.
W wózku siedzieli Patton, Lena oraz Coulter.
- Skąd Hugo wytrzasnął wózek? - spytała Kendra.
- Patton wysłał go po niego o świcie - wyjaśnił Seth.
- Centaurowie idą z nami?
- I prawie wszyscy inni też - opowiadał podniecony chłopiec. - Po pierwsze, Patton
powiedział im, że jak tylko wyjdziemy za żywopłot, ten teren przestanie być chroniony. A po
drugie, wszyscy go szanują, nawet Krzepkonogi.
- Dzień dobry, Kendro! - huknął wesoło Patton, kiedy Hugo zatrzymał się obok
rodzeństwa. Z nogą opartą o krawędź wózka wyglądał niezwykle dziarsko. Czyżby zdążył
wyprać oraz naprawić ubranie? - Wypoczęta i gotowa do wyprawy?
Kendra z Sethem obeszli golema, żeby stanąć obok pojazdu.
- Chyba tak - oznajmiła dziewczynka.
- Znalazłem trzy ochotniczki gotowe pomóc nam złączyć talizmany, gdyby zaszła taka
konieczność - poinformował Patton, wskazując trzy wróżki unoszące się w powietrzu nieopodal.
Kendra rozpoznała niebieskowłosą, srebrnoskrzydłą Shiarę, a także smukłą albinoskę o
czarnych oczach, która niosła ją podczas bitwy z Bahumatem. Trzecia była mała nawet jak na
wróżkę. Miała płomieniste skrzydła przypominające kształtem płatki kwiatu.
- Witaj, Kendro - powiedziała Shiara. - Jesteśmy zdecydowane oddać wszystko, żeby
wypełnić ostatnie życzenie, które nasza Królowa przekazała przez tę świętą kapliczkę.
- To tylko plan rezerwowy - przypomniał im Patton. - Wszystkie trzy musicie pozostać
ukryte przez cały czas trwania bitwy. Nie poprosimy was o wsparcie, chyba że będzie to
absolutnie konieczne.
- Nie zawiedziemy naszej Królowej - pisnęła ruda wróżka najcieńszym głosikiem, jaki
Kendra w życiu słyszała.
Patton zeskoczył z wózka.
- Zgłodniałaś? - spytał, podsuwając dziewczynce orzechy i leśne owoce owinięte
serwetką.
- Nie mam apetytu - przyznała Kendra.
- Lepiej coś przegryź - zachęcał ją Coulter. - Potrzebujesz energii.
- W porządku - uległa.
Patton podał jej zawiniątko.
- Wiesz, gdyby wróżki miały odpowiednią motywację, mogłyby przygotować Hugona do
walki.
Kendra żuła chrupiące orzechy i owoce. Te pierwsze były gorzkie.
- To się na pewno nadaje do jedzenia? - zapytała.
- Są bardzo pożywne - oświadczył Patton. - Prosiłem wróżki o pomoc w wyposażeniu
Hugona, ale większość odmówiła.
- Ja się zaofiarowałam - zaskrzeczała albinoska.
- Wy musicie oszczędzać siły. Kendro, żeby golem został odpowiednio uzbrojony, muszą
się tym zająć prawie wszystkie wróżki.
- Mam wydać rozkaz? - spytała dziewczynka, gryząc kolejny niesmaczny kęs.
Patton przekrzywił głowę i dotknął wąsów.
- Wysiłek je zmęczy, ale Hugo w najlepszej formie bardzo by się nam przydał.
Kendra wypluła orzechy.
- Przepraszam, ale dostaję torsji. Macie trochę wody?
Lena rzuciła Pattonowi manierkę z wózka. Odkorkował ją, następnie podał Kendrze, a ta
wypiła łapczywie kilka łyków. Woda miała metaliczny posmak. Dziewczynka otarła usta
rękawem.
- No więc? - spytał Seth, zerkając na Hugona.
Czy wróżki posłuchają jej polecenia? Kendra uznała, że tylko w jeden sposób się o tym
przekona.
- Ten rozkaz nie będzie dotyczył was trzech - zwróciła się do tercetu lojalnych wróżek.
- Zrozumiano - odrzekła Shiara. - Wróżki Baśnioboru! - zawołała Kendra najbardziej
autorytatywnym tonem, na jaki umiała się zdobyć. - Dla dobra tego rezerwatu w imieniu
Królowej rozkazuję wam przygotować golema Hugona do bitwy.
Wróżki zleciały się pędem ze wszystkich stron. Zaczęły wirować wokół Hugona, tworząc
skrzące się, wielobarwne tornado. Niektóre fruwały zgodnie z ruchem wskazówek zegara, inne
odwrotnie, śmigały obok siebie, nigdy się nie zderzając. W golema trafiały jasne błyski światła.
Liczne wróżki odłączały się od rozpędzonego wiru, by utworzyć szersze kręgi. Podczas gdy
niektóre wciąż gorączkowo orbitowały, nieruchome poświaty pozostałych dźwięczały
dziesiątkami nakładających się melodii.
Ziemia zadrżała. Ostre kamienie wystrzeliły u stóp Hugona. Golem zatoczył się, kiedy
grunt pod nim zaczął się kotłować. Jego ciało oplotły pnącza niczym sznury. Wzburzona gleba
wpływała do jego potężnych nóg, Hugo pęczniał, robił się coraz szerszy, grubszy i wyższy.
Wirująca kolumna wróżek rozpierzchła się, a zaśpiewy przycichły. Wiele wróżek powoli
sfrunęło na ziemię. Były kompletnie wyczerpane. Połać gruntu, na której przebywał Hugo, stała
się stabilniejsza.
Golem ryknął przerażająco. Urósł o kilkadziesiąt centymetrów, był też znacznie bardziej
masywny. Na torsie i kończynach przecinały się brązowe pnącza najeżone długimi kolcami. Z
ramion, rąk oraz nóg sterczały kawałki skałek, ostre niczym groty strzał.
Z pleców wystawały ząbkowane kamienne płyty. Grupka wróżek wręczyła mu olbrzymią
maczugę wykonaną z długiego kawałka drzewa zakończonego głazem rozmiarów kowadła.
Gdy tego dokonały, także i one opadły na trawę wycieńczone. Te, którym zostało jeszcze
trochę energii, fruwały ospale. Kilka z leżących na ziemi straciło przytomność.
- Jak się czujesz, Hugo? - krzyknął Seth.
Kamieniste usta golema rozchyliły się w dziurawym uśmiechu.
- Duży.
Jego głos był głębszy i bardziej szorstki niż kiedykolwiek.
- Niech wszystkie wróżki, które chcą z nami wyruszyć, wsiądą do wózka - zawołał
Patton. - Zdolne do ruchu powinny pomóc omdlałym towarzyszkom. - Wyjął z kieszeni
niewielkie pudełeczko z kości słoniowej, po czym skinął na Shiarę i dwie ochotniczki. - Wasze
miejsce jest tutaj.
Wróżki posłusznie wleciały do środka.
Lena lekko zeskoczyła z pojazdu, by pozbierać z ziemi nieprzytomne istoty. Coulter,
Patton i Seth również jej pomagali. Wiele wróżek osiadło na wózku o własnych siłach.
Z początku Kendra obserwowała pozostałych w milczeniu. Na jej rozkaz wróżki zużyły
całą swą energię aż do granic wyczerpania. Skrajne osłabienie oznaczało, że podczas
nadchodzącego starcia setki z nich mogły zostać przemienione, a mimo to ani jedna nie
odmówiła. Świadomość, że ma moc narzucenia innym swej woli, była otrzeźwiająca, a nawet
straszna.
Kendra uklękła, żeby podnieść bezwładne wróżki. Ostrożnie układała na dłoni ich
wiotkie, kruche ciałka. Cała garść nieprzytomnych istot niemal w ogóle nic nie ważyła.
Przezroczyste skrzydełka przyklejały się do jej skóry niczym lepkie kawałki bibułki. Wróżki na
jej dłoni zaczęły jasno świecić, ale żadna się nie zbudziła. Kiedy układała je w wózku,
zrozumiała, dlaczego musi bardzo uważać ze swą nową zdolnością. Nie chciałaby mimowolnie
skrzywdzić tych maleńkich przepięknych stworzeń.
Patton wdrapał się na wózek i zamachał rękami. Całe pole zamarło w bezruchu, a
wszystkie oczy zwróciły się na niego.
- Jak wiecie, zarządzałem tym rezerwatem przez kilkadziesiąt lat - odezwał się mocnym
głosem. - Darzę Baśniobór oraz wszystkie zamieszkujące go istoty głęboką miłością. Dotąd nie
spotkałem się z niebezpieczeństwem podobnym temu, które dziś nam zagraża. Baśniobór nigdy
nie był bliższy zagłady. Zaraz wyruszamy w marsz na bastion ciemności. Niektórzy z nas może
nie zdołają tam wkroczyć, ale zachowam dozgonną wdzięczność wobec każdego, kto spróbuje.
Jeśli pomożecie nam przedostać się do drzewa nad jeziorem asfaltu, położymy kres pladze cienia.
Ruszamy?
Odpowiedział mu gromki okrzyk. Satyrowie wymachiwali pałkami, driady - laskami, a
krasnale - młotami bojowymi. Centaurowie majestatycznie wspięli się na tylne nogi.
Krzepkonogi wysoko uniósł miecz, a Chmuroskrzydły potrząsnął ogromnym łukiem. Widok był
imponujący, dopóki Kendra nie przypomniała sobie, ¿e wystarczyłoby jedno ugryzienie, żeby ci
wszyscy sprzymierzeńcy zmienili się we wrogów.
- Gotowa? - spytał Patton, schylając się, by podać jej rękę.
Dziewczynka zauważyła, że Seth, Lena i Coulter zdążyli dołączyć do niego na wózku.
Wyczerpane wróżki leżały bezpiecznie. Nadeszła pora, aby wyruszyć.
- Chyba tak - odrzekła, przyjmując wyciągniętą dłoń.
Patton z łatwością wciągnął Kendrę do pojazdu.
- Hugo - powiedział - chroniąc nas zgodnie z potrzebą, proszę, dowieź nas do drzewa nad
asfaltowym jeziorem w sercu terenów Kurisoka. Poruszaj się prędko, ale nie zostawiaj w tyle
naszych towarzyszy, chyba że wydam szczególne polecenie.
Przy swoim nowym wzroście golem musiał się niezdarnie garbić, żeby nie podrywać
przodu wózka zbyt wysoko. Kiedy ruszyli, Kendra wpatrywała się w sterczące kamienie i ostre
kolce. Hugo wyglądał tak, jakby wstąpił do gangu harleyowców.
Krasnale, driady oraz satyrowie rozstąpili się, by zrobić miejsce dla wózka, a następnie
pobiegli obok niego i za nim. Pojazd dotarł do szpary w żywopłocie, a wtedy stacjonujący tam
mroczni satyrowie zaczęli się wycofywać. Kiedy przeciął linię graniczną, Kendra nie odczuła nic
szczególnego. Zerknęła w tył. Wokół stawu i altanek na razie nic się nie zmieniło.
Mroczni satyrowie czmychnęli przed nimi do lasu. Hugo skręcił w dróżkę wiodącą w
stronę wzgórza, gdzie kiedyś stała Zapomniana Kaplica. Hamadriady podskakiwały obok wózka,
a niektóre trzymały się za ręce z satyrami. Wysokie driady podążały tym samym tempem w
większej odległości. Sunęły między drzewami i wcale nie przeszkadzały im zarośla. Obaj
centaurowie również przedzierali się przez las - rzadko w ogóle było ich widać. Krasnale biegły
za wózkiem. Poruszały się niezgrabnie, ciężko dyszały, ale nie zostawały w tyle.
- Twój blask otacza nas jak kopuła - powiedział Patton do Kendry.
- Ja go nie widzę - odparła.
- Nabrał kształtów, dopiero gdy przekroczyliśmy linię żywopłotu - wtrąciła Lena. - Wtedy
stał się wyraźny: jasna półkula z nami w samym środku.
- Czy obejmuje wszystkich? - zainteresowała się dziewczynka.
- Sięga daleko za najodleglejsze driady - zapewnił Patton. - Ciekawe, jak skutecznie
odpycha wrogów. - Wskazał drogę przed nimi.
Grupa przeciwników zastawiła zasadzkę. Ścieżkę przecinała sterta kłód i ciernistych
krzewów tworząca imponującą barykadę.
Po obu jej stronach czyhali przykucnięci mroczni satyrowie oraz zle krasnale. Kendra
zauważyła też, że zza barykady wyglądały dwie rosłe kobiety o matowoszarej skórze i białych
włosach. Ciemne driady miały surowe, piękne rysy oraz zapadnięte oczy. Ponad barierą fruwały
cieniste wróżki.
Hugo maszerował naprzód, ani nie przyspieszał, ani nie zwalniał. Kendra ścisnęła kamyk
w dłoni. Satyrowie i hamadriady trzymali się boków wózka, a driady mknęły przez las obok
drogi. Krasnale hałaśliwie stąpały z tyłu.
Gdy pojazd znalazł się siedemdziesiąt metrów od zapory, mroczne driady zasłoniły oczy.
Kolejne dziesięć metrów, a zarówno one, jak i podli satyrowie oraz okropne krasnale zaczęli się
wycofywać. Ciemne wróżki się rozproszyły. Kiedy wózek był pięćdziesiąt metrów od barykady,
wśród stworzeń mroku trwała już pełna ewakuacja. Większość porzuciła ścieżkę, by uciekać
przez las.
Hamadriady, krasnale i satyrowie okalający wózek krzyknęli triumfalnie.
- Hugo, oczyść drogę - polecił Patton.
Golem odłożył maczugę, a następnie płynnymi ruchami poodrzucał ze ścieżki bale oraz
głazy. Lądowały w lesie z głuchym łomotem.
- Wygląda na to, że mamy solidną ochronę - rzekł Patton do Kendry. - Twój blask nawet
nie musiał ich dotykać. Ciekawe, co by się wtedy stało.
Gdy Hugo skończył torować drogę, bez polecenia dalej pociągnął wózek. Minęli dawną
lokalizację Zapomnianej Kaplicy i wkrótce ruszyli ścieżkami nieznanymi Kendrze. Napotkali
dwie kolejne niestrzeżone barykady, ale nigdzie nie dostrzegli ani śladu mrocznych stworzeń.
Najwyraźniej wieści prędko się rozchodziły.
Przekroczyli nieznajomy most, a potem podążyli dróżką tak wąską, że wózek ledwo się
mieścił. Kendra nigdy nie zapuściła się równie daleko od domu dziadków. Satyrowie i
hamadriady dreptali obok pojazdu, nie tracąc radosnego nastroju. Tylko spocone, zasapane
krasnale robiły wrażenie zmęczonych.
- Widzę czarny mur - oznajmił Seth, kiedy znaleźli się na szczycie łagodnego wzniesienia.
- Po drugiej stronie wszystko jest przyćmione.
- Gdzie? - spytał Patton, marszcząc brew.
- Przed nami, obok tego wysokiego kikuta drzewa.
Mężczyzna podrapał się w wąsy.
- Tam zaczyna się królestwo Kurisoka - odrzekł - ale nie dostrzegam ciemności.
- Ja też nie - potwierdził Coulter.
- Widzę jedynie, że drzewa za tym kikutem mają w sobie mniej życia - dodała Lena.
Seth uśmiechnął się z dumą.
- Wygląda jak mur zrobiony z cienia.
- Czeka nas próba - stwierdził Patton. - Mam nadzieję, że wszyscy, którzy będą blisko
Kendry, zdołają przekroczyć granicę. W przeciwnym razie nasza piątka pójdzie dalej pieszo.
Do wózka przykłusowali centaurowie. Chmuroskrzydły trzymał strzałę założoną na
cięciwie. Krzepkonogi ściskał w dłoni miecz. Kendra zauważyła, że jeden z palców jego wolnej
dłoni jest przebarwiony i spuchnięty.:
- Dotarliśmy do upadłego rejonu - potwierdził Chmuroskrzydły. - Jeśli nie dostaniemy się
do środka, będziemy nękać wrogów i spróbujemy wywabić część z nich - oznajmił Krzepkonogi.
Patton podniósł głos:
- Zgrupujcie się w pobliżu wózka. Jeśli ktokolwiek nie zdoła przekroczyć granicy
ciemnego królestwa, Krzepkonogi odprowadzi go do ostatniego bezpiecznego miejsca w
Baśnioborze, z którego korzysta jego gatunek. Jeśli zaś damy radę przebić się przez mrok,
trzymajcie się niedaleko nas i za wszelką cenę chrońcie dzieci.:
Podczas tej przemowy Hugo ani na chwilę się nie zatrzymał. Wielki kikut drzewa obok
drogi znajdował się coraz bliżej. Wszystkie istoty, nawet driady, stłoczyły się wokół pojazdu.
- Mur się cofa - poinformował Seth.
- Blask przed nami gaśnie - oznajmił Coulter chwilę później.
- Wygląda na to, że światłość i mrok znoszą się nawzajem, wskutek czego powstaje
neutralne terytorium - zgadywała Lena. - Przygotujcie się na kłopoty.
Mijając pień, Hugo nie przystanął. Cała reszta stworzeń wciąż im towarzyszyła.
- Nie sądziłem, że moje kopyta kiedykolwiek staną na tej plugawej ziemi - mruknął
Chmuroskrzydły z pogardą.
- Już nie widzę naszej kopuły - ostrzegł cicho Patton. - Tylko lekki blask wokół Kendry.
- Mrok trzyma się od nas z daleka. Otacza nas dużym kręgiem - powiedział Seth.
Kendra nie zauważyła ani niezwykłego światła, ani ciemności, dostrzegła jedynie wijącą
się ścieżkę, która znikała w gęstwinie drzew. Spośród nich wyłonił się groteskowy centaur. Miał
czarne futro oraz kasztanową skórę. W dłoni dzierżył ciężki buzdygan. Jego gęsta grzywa
zaczynała się na czubku głowy i biegła środkiem szerokich pleców. Był znacznie wyższy niż
Krzepkonogi czy Chmuroskrzydły.
- Intruzi, strzeżcie się! - warknął głębokim głosem. - Zawróćcie natychmiast albo
zostaniecie unicestwieni.
Brzęknęła cięciwa. To Chmuroskrzydły wypuścił strzałę z łuku. Mroczny centaur ruszył
buzdyganem, odtrącając pocisk.
- Jesteś zdrajcą naszej rasy, Burzogłowy - odezwał się oskarżycielsko Krzepkonogi. -
Zejdź nam z drogi.
Tamten obnażył brudne zęby.
- Oddajcie dziewczynę i odejdźcie w spokoju.
Chmuroskrzydły nałożył kolejną strzałę na cięciwę. Lekko zmienił cel, a wtedy mroczny
centaur również poruszył buzdyganem.
- Nie mam czystej linii strzału - mruknął Chmuroskrzydły.
- Proszę o zezwolenie na atak - warknął Krzepkonogi, zerkając z ukosa na Pattona.
- Naprzód! - ryknął mężczyzna, dobywając miecza. Kendra rozpoznała tę broń: Warren
zabrał ją ze skarbca w Zaginionej Górze. Pewnie wziął miecz ze sobą, gdy oni poszli po namioty.
- Do ataku!
Wózkiem szarpnęło, kiedy Hugo ruszył na centaura. Kendra chwyciła się poręczy, żeby
nie wylecieć tyłem. Spuściła wzrok w obawie, że zmieniając pozycję, mogłaby zdeptać
nieprzytomne wróżki. Usłyszała tupot kopyt Krzepkonogiego i Chmuroskrzydłego. Gdy spojrzała
w górę, zobaczyła, jak mroczny centaur wywija buzdyganem nad głową. Potężne mięśnie
kasztanowego ramienia napinały się groźnie.
Spomiędzy drzew wyłonił się jego towarzysz, trochę mniejszy niż Burzogłowy. Za nim
szły cztery ciemne driady, kilku satyrów oraz dwa tuziny minotaurów. Wśród tych ostatnich
dominowali kudłaci i rozczochrani. Kilku miało złamane rogi. Część była ciemno umaszczona,
niektórzy - rudobrązowo lub siwo, a paru przypominało wręcz blondynów. Ponad wszystkimi
istotami górowało trzech gigantycznych mężczyzn ubranych w zabłocone futra. Mieli długie
upaćkane włosy oraz gęste brody zlepione asfaltem. Mimo że Hugo urósł, sięgał im ledwie do
pasa.
- Olbrzymy mgielne! - wrzasnął Seth.
- Hugo, trzymaj nas z dala od olbrzymów - polecił Patton.
Wózek skręcił, żeby ominąć trójkę kolosów. Krzepkonogi i Burzogłowy ruszyli na siebie
pełnym galopem. Giganci pognali, by przeciąć drogę pojazdowi. Satyrowie, hamadriady oraz
driady zbliżali się do mrocznych satyrów, ciemnych driad i minotaurów. Zdyszane krasnale
biegły z tyłu, z trudem dotrzymując innym kroku.
Krzepkonogi i Burzogłowy starli się jako pierwsi. Burzogłowy odbił miecz
Krzepkonogiego swoim buzdyganem, po czym obaj zderzyli się, a następnie runęli na ziemię.
Strzała z łuku Chmuroskrzydłego przebiła ramię ciemnego centaura. Driady rzuciły się na
minotaurów, wywijając laskami. Z gracją się kręciły, podskakiwały i robiły zwinne uniki, do woli
okładając przeciwników mocnymi ciosami. Bez wysiłku zdeklasowały kosmate bestie. Kiedy
jednak do walki przystąpiły mroczne driady, wkrótce dwie jasne zostały ugryzione, a wtedy cała
reszta musiała się wycofać i przegrupować.
Gdy olbrzymy mgielne zbliżały się ogromnymi krokami, stało się jasne, że Hugo nie
zdoła im uciec.
- Hugo, zaatakuj olbrzymy! - polecił Patton. Golem zostawił wózek, po czym z wysoko
wzniesioną maczugą długimi susami ruszył na wroga. Pierwszy z olbrzymów zamachnął się na
niego pałką, ale Hugo umknął przed ciosem, po czym grzmotnął go w rzepkę. Gigant zawył i
zwalił się na ziemię. Dwaj pozostali skręcili, by ominąć golema. Hugo rzucił się na jednego z
nich, lecz ten, nie odwracając płomiennego wzroku od Kendry, uchylił się z łatwością.
Lizette, najwyższa z driad, gnała obok jednego z olbrzymów. Sięgała mu niewiele ponad
kolano. Dźgała go w goleń drewnianą laską, aż w końcu rozsierdzony obrócił się i zaczął tupać,
usiłując ją zdeptać. Minimalnie unikając każdego stąpnięcia coraz bardziej zirytowanego kolosa,
odciągała go byle dalej od wózka.
Pojazd się zatrzymał, a Patton, Lena i Coulter zeskoczyli na ziemię. Wobec ostatniego z
olbrzymów wydawali się maciupcy. Monstrualna bestia usiłowała kopnąć Pattona, ale on
wykonał zwrot w bok, unikając uderzenia. Gigant spróbował go złapać, a wtedy mężczyzna
rozharatał mu dłoń.
- Patton! - zawołała Lena, która obeszła potwora od tyłu.
Patton rzucił żonie miecz. Złapała go za rękojeść i rozcięła olbrzymowi tył pięty. Gigant
padł, trzymając się za rozdarte ścięgno.
Kolos, którego wcześniej powalił Hugo, ruszył przed siebie z dzikim wyrazem na twarzy.
Golem wrócił i unieruchomił go dwoma celnymi ciosami.
Olbrzym usiłujący zdeptać Lizette zauważył, że jego towarzysze padli, a wtedy spojrzał
wprost na Kendrę. Skrzywił się, zostawił driadę i pognał ku dziewczynce. Hugo rzucił maczugą -
kamień rozmiarów kowadła trafił giganta w tył czaszki. Potwór poleciał do przodu. Jego
wyciągnięte ramiona zatrzymały się zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od wózka. Na moment
uniósł głowę, popatrzył niewidzącym spojrzeniem, a potem znów opadł twarzą w piach.
Gigant, którego pocięła Lena, podniósł się do pozycji siedzącej. Poczołgał się naprzód z
głośnym rykiem. Kopnął wózek, przewracając go i rozłupując na kawałki. Kendra pofrunęła w
powietrze, ale nie wypuściła kamienia z dłoni. Boleśnie wylądowała na plecach i nagle
stwierdziła, że nie jest w stanie nabrać powietrza do płuc. Szeroko rozwarła usta, a mięśnie klatki
piersiowej napinały się raz za razem. Nie mogła zrobić ani wdechu, ani wydechu. Ogarnęła ją
panika. Czy złamała kręgosłup? Czy była sparaliżowana?
W końcu zdobyła się na rozpaczliwy haust i znowu mogła oddychać. Wokół niej fruwały
wróżki, anemicznie machając skrzydełkami. Szukały schronienia przy wywróconym wózku.
Hugo dogonił olbrzyma zranionego przez Lenę. Potwór jednym ciosem powalił bezbronnego
golema, warknął i spojrzał na pięść okaleczoną przez ostre kamienie oraz kolce.
Seth przyklęknął obok siostry.
- Nic ci nie jest?
Kendra kiwnęła głową.
- Tylko na chwilę zabrakło mi tchu.
Chłopiec podniósł się i pomógł jej wstać.
- Wciąż go masz?
- Tak.
Seth spojrzał jej przez ramię, a wtedy szeroko otworzył oczy.
- Nadchodzą posiłki!
Kendra gwałtownie się obróciła. W ich stronę - z innego kierunku niż pozostałe mroczne
istoty - zbliżało się sześć ciemnych driad. Nad ich głowami sunął groźny rój cienistych wróżek.
Dziewczynka zerknęła za siebie. Patton, Lena i Coulter walczyli z piątką minotaurów.
Chmuroskrzydły siłował się z mrocznym centaurem, który na pewno był odmienionym
Krzepkonogim. Burzogłowy oraz jego ranny towarzysz siali spustoszenie wśród hamadriad i
satyrów, zmieniając ich w stworzenia ciemności. Olbrzym, któremu Lena rozcięła ścięgno, mimo
obrażeń wciąż bronił się przed Hugonem.
Seth i Kendra wymienili znaczące spojrzenia. Oboje rozumieli, że nikt nie przyjdzie im z
pomocą.
Sześć mrocznych driad natarło z nadludzką prędkością, nisko i zwinnie jak dzikie koty w
dżungli. Nadlatujące wróżki zalały rodzeństwo strumieniami ciemności. Nie miała ona żadnego
wpływu na Kendrę, ale trafiony Seth jęknął. Jego ubranie pociemniało, a ciało stawało się
niewidzialne, gdziekolwiek uderzyły smugi cienia. Część słabowitych jasnych wróżek wzbiła się
w powietrze, żeby przeszkodzić tym mrocznym, lecz prawie wszystkie natychmiast zostały
przemienione.
- Kendra, uciekaj! - ponaglał siostrę Seth.
Niewidzialna plama rozlewała mu się po policzku.
- Nie tym razem - odparła dziewczynka.
Ciemne driady były zbyt szybkie, aby miała choć cień szansy.
Prędko się zbliżały. Ich czerwone oczy lśniły, a wąskie wargi odsłaniały szpetne kly.
Któraś z nich chwyciła Setha, jedną ręką poderwała go z ziemi, po czym wbiła mu zęby w szyję.
Rzucał się, ale mocno go trzymała i już po chwili chłopiec zniknął.
Cała szóstka otoczyła Kendrę kręgiem, zdawały się jednak niechętne do ataku.
Dziewczynka groźnie uniosła kamyk. Driady, krzywiąc się, zrobiły kilka kroków wstecz. Jedna z
nich, z żelazną determinacją na twarzy, rzuciła się naprzód i złapała Kendrę. Gdy tylko szare
palce zacisnęły się wokół jej nadgarstka, całe ciało istoty uległo przemianie. Blade cienkie włosy
stały się ciemne i kręcone. Poszarzała skóra nabrała zdrowych rumieńców. Wysoka piękna
kobieta zdziwiona odskoczyła od Kendry i zwróciła się ku niedawnym towarzyszkom.
Kendra rzuciła się na kolejną mroczną driadę. Gdy niespodziewająca się tego ofiara
niepewnie zatoczyła się w tył, dziewczynka klepnęła ją w ramię. Driada natychmiast odzyskała
kremową cerę, rude włosy oraz powłóczyste szaty. Śliczna istota, którą Kendra odmieniła jako
pierwszą, powaliła i przygniotła do ziemi kolejną mroczną siostrę. Dziewczynka podbiegła i
dotknęła jej policzka. Nagle driada znów stała się wysoką Azjatką.
Wokół nadgarstka Kendry zacisnęły się niewidzialne palce. Zaraz potem pojawił się Seth.
- Zrobiłbym to szybciej, gdybyś się ciągle nie ruszała - wydyszał. Ledwo stał na nogach.
- Nie ma czasu - odparła dziewczynka, ruszając w pogoń za czwartą driadą.
Czuła się jak na placu zabaw. To był taki berek z bardzo wysoką stawką. Trzy mroczne
istoty uciekały już z pełną prędkością. Seth wlókł się z tyłu.
Driada, którą goniła Kendra, stale się oddalała, więc dziewczynka przystanęła, by
rozważyć skuteczniejsze posunięcie. Wokół wózka ciemne wróżki przemieniały ogromne zastępy
tych jasnych. Były zbyt małe i zwinne, żeby Kendra traciła czas, próbując ich dotknąć, więc
zwróciła uwagę gdzie indziej. Dobre krasnale wreszcie dogoniły walczących i teraz powalały
minotaury za pomocą swoich młotów. Strona mroku również miała wsparcie - gobliny i mroczne
krasnale. Do walki włączały się kolejne ciemne wróżki. Przeistaczały satyrów oraz hamadriady.
Seth złapał siostrę za ramię.
- Mamy kłopoty.
Zaraz potem sama dostrzegła zagrożenie. Olbrzym mgielny, który wcześniej został
ogłuszony, teraz odzyskał przytomność i ospale czołgał się w ich stronę. Nie miała pojęcia, w
jaki sposób podziała na niego talizman, ponieważ gigant nie był przemieniony - podobnie jak w
przypadku goblinów czy minotaurów mrok był po prostu częścią jego natury.
Kiedy zaczęła się wycofywać, ort rzucił się naprzód i zanurkował ku niej z taką
prędkością, że ucieczka okazała się niemożliwa. Gdy tylko jego ogromna łapa zacisnęła się
wokół talii dziewczynki, przez ułamek sekundy błysnęło oślepiające światło, po czym gigant
odskoczył w konwulsjach i znowu padł nieprzytomny. Poparzona dłoń dymiła, cała w bąblach.
Błysk chwilowo oślepił wszystkie istoty ciemności. Kendra podbiegła do mrocznej wersji
Krzepkonogiego, który właśnie usiłował wbić zęby w Chmuroskrzydłego. Ten drugi dzielnie
pchnął dawnego towarzysza ku dziewczynce, a ona klepnęła go w bok tułowia. Krzepkonogi
natychmiast odzyskał zwykłą postać.
Chmuroskrzydły pokazał jej kasztanową ranę na ramieniu. Bardzo szybko się
rozprzestrzeniała. Kendra zaleczyła ją dotykiem.
- Imponujące - przyznał.
Starcie wciąż trwało, ale mroczne stworzenia, nieustępliwie odmieniając satyrów,
krasnale i driady, starały się teraz trzymać jak najdalej od Kendry. Hugo przyduszał jednego z
olbrzymów, aż ten wreszcie padł na ziemię. Trzy driady, którym dziewczynka przywróciła dawną
postać, pomagały Pattonowi, Lenie, Coulterowi i Lizette w walce z grupą mrocznych hamadriad.
Pół twarzy Pattona, a także jedna dłoń stały się niewidzialne.
Kendra z Sethem pospieszyli z pomocą. Mroczne hamadriady wycofały się, obierając
łatwiejsze cele.
Patton objął dziewczynkę i natychmiast odzyskał normalną postać.
- Świetnie sobie radzisz, moja droga, ale mroczne stworzenia szybko przeobrażają zbyt
wielu naszych sprzymierzeńców. Musimy dostać się do drzewa, zanim nikt nam już nie zostanie.
- Znam drogę - odezwała się driada, którą Kendra odmieniła jako pierwszą. - Nazywam
się Rhea.
- Hugo, Krzepkonogi, Chmuroskrzydły! - zawołał Patton. Golem oraz centaurowie
przybiegli natychmiast. - Doprowadźcie nas do drzewa. Będziemy podążać za Rheą.
Dwie inne odczarowane driady zdecydowały, że zostaną tutaj i pomogą w walce. Lizette,
odziana w rozdarte szaty, postanowiła towarzyszyć Rhei.
Krzepkonogi wrzucił sobie Kendrę i Setha na grzbiet. Chmuroskrzydły niósł Pattona.
Hugo zabrał Coułltera oraz Lenę.
- Prowadźcie - poprosił Chmuroskrzydły.
Rhea oraz Lizette biegły przodem, Krzepkonogi za nimi, Hugo po jednej, a
Chmuroskrzydły po drugiej stronie. Krzepkonogi galopował tak zwinnie, iż Kendra w ogóle nie
bała się, że spadnie. Trzymała kamyk wysoko w górze. Mroczne istoty pierzchały na boki,
ustępując im z drogi. Gdy się obejrzała, zobaczyła, że dwaj mroczni centaurowie oraz kilka driad
podążają za nimi w pewnej odległości.
Rhea w oszałamiającym tempie zagłębiała się w las, z którego wcześniej wyłoniły się
ciemne stworzenia. Drzewa rosły gęsto, ale niemal brakowało zarośli. Kendra mocno ściskała
kamień. Pnie śmigały z prawa i z lewa.
Wkrótce gwałtownie zatrzymali się na skraju misowatej kotliny. Dziewczynka miała
wrażenie, że zaglądają w głąb krateru. Pośrodku głębokiej niecki wrzał zbiornik szlamu. Czarną
parującą powierzchnię co jakiś czas przebijały powolne bąbelki. Jedyną rośliną w całej
kamienistej dolinie było poskręcane bezlistne drzewo nad asfaltowym jeziorem. Wydawało się
jeszcze czarniejsze niż kipiąca breja.
Driady zeskoczyły po stromym zboczu kotliny, a centaurowie ruszyli w ślad za nimi.
Kendra odchyliła się w tył i mocno ścisnęła nogami boki Krzepkonogiego, gdy ten pomknął w
dół. Jego kopyta bardziej nadawały kierunek upadkowi, niż niosły ich do przodu. W końcu teren
się wyrównał, a ona i Seth jakimś cudem wciąż siedzieli na grzebiecie wierzchowca, który teraz
kląskał głośno po kamienistej ziemi.
Z kryjówek pośród głazów i jam w ziemi wyłoniło się trzech mrocznych centaurów,
cztery driady, kilku hobgoblinów odzianych w zbroje, a także opasły cyklop uzbrojony w
berdysz.
Do czarnego drzewa było już niedaleko - może z pięćdziesiąt metrów, jednak drogę
tarasowało wiele mrocznych stworzeń.
- Skupcie się blisko Kendry! - polecił Patton.
Chmuroskrzydły, Krzepkonogi, Rhea, Lizette i Hugo zatrzymali się z poślizgiem.
Za ich plecami zadudniły kopyta. Po stromym stoku pędzili dwaj mroczni centaurowie w
towarzystwie kolejnych przeistoczonych driad.
- Jej dotyk rozpędzi ciemność - uprzedził Burzogłowy.
- Nie moją - huknął gruby cyklop.
- Ciebie poparzy - ostrzegł centaur. - Samym dotykiem pokonała olbrzyma. - Poruszył się
niezręcznie.
Cyklop robił wrażenie niepewnego.
- Nie lękajcie się - w kotlinie zabrzmiał chłodny, przeszywający głos.
Oczy wszystkich zwróciły się ku krawędzi niecki za udręczonym drzewem. Po stoku
spływała widmowa kobieta owinięta cieniem. Jej szaty dziwnie falowały, jakby znajdowały się
pod wodą.
- O nie - wydyszał Seth zza Kendry.
- Tutaj dziewczynka nie może wyrządzić trwałej szkody - mówiła dalej Efira. - To nasze
królestwo. Mój mrok zgasi jej iskrę.
- Nie zbliżaj się, Efiro! - krzyknął Patton. - Nie przeszkadzaj nam. Niesiemy wybawienie
z posępnego więzienia, na które zostałaś skazana.
Kobieta roześmiała się lodowatym śmiechem pozbawionym radości.
- Nie powinieneś był się do tego mieszać, Pattonie Burgessie. Nie potrzebuję ratunku.
- To nas nie powstrzyma - oświadczył nieco ciszej.
- Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie głębi mojej potęgi - zamruczała Efira, nadal się
zbliżając.
- Nadmiar mroku potrafi oślepić - ostrzegł Patton.
- Podobnie jak nadmiar światła - odparła.
Unosiła się teraz z przodu drzewa, tak by osłonić je przed wrogami.
- Wkrótce zrozumiesz to lepiej niż kiedykolwiek. - Patton dźgnął Chmuroskrzydłego
piętami. - Naprzód! Hugo, zgnieć nieprzyjaciół!
Hugo postawił na ziemi Lenę oraz Coultera, po czym ruszył na spasionego cyklopa.
Wielkolud zdążył mu wbić berdysz w bok, ale zaraz potem Hugo złapał go i cisnął wprost w
jezioro asfaltu. Rhea i Lizette rozpoczęły starcie z mrocznymi driadami. Odgoniły je od
centaurów. Chmuroskrzydły i Krzepkonogi, bębniąc kopytami po kamienistym gruncie,
pogalopowali przed siebie, aby rozpędzić nieprzyjaciół na boki. Patton na grzbiecie
Chmuroskrzydłego szarżował na Efirę. Dał znak Krzepkonogiemu, żeby zrobił łuk i zaszedł ją od
tyłu.
Chcąc przeszkodzić obu centaurom, widmowa kobieta sunęła w bok. Mroczne wici jej
szaty rozpływały się w obie strony. Gdy tylko dosięgnęły Chmuroskrzydłego, nogi się pod nim
złożyły i runął na skalistą ziemię. Złamał prawą przednią nogę oraz prawą rękę. Patton
wyswobodził się, po czym zwinnie przetoczył na nogi. Chwilę później Chmuroskrzydły wstał.
Utykał niezdarnie, lecz był teraz wyższy, potężniejszy, a jego skóra przybrała kasztanową
barwę.:
Kolejna macka materiału owinęła się wokół przedniego kopyta Krzepkonogiego. Centaur
zatrzymał się gwałtownie, głośno stękając. Zachwiał się, ale nie przewrócił. Zaczął się
przemieniać tak jak Chmuroskrzydły, jednak wkrótce transformacja ustała. Kendra poczuła, jak
kamyk rozgrzewa się w jej dłoni. Centaur, którego dosiadała, również zdawał się cieplejszy.
Ręka dziewczynki żarzyła się na czerwono. Spomiędzy palców wymykały się olśniewające
promienie światła. Istoty mroku się cofnęły. Krzepkonogi zadrżał, na moment pociemniał, a
następnie odzyskał zwykłą postać.
- Efira nie może go zmienić - szepnął Seth. W stronę centaura pełzły kolejne kosmyki
mrocznej tkaniny. Kamyk robił się nieprzyjemnie gorący. Na twarzy Efiry malowała się ponura
koncentracja. Krzepkonogi dyszał coraz szybciej. Cały drżał, jego udręczone mięśnie napinały
się boleśnie. Jak przez mgłę Kendra dostrzegała, że Hugo siłuje się z ciemną istotą, w którą
zmienił się Chmuroskrzydły.
Świadoma, że w jej dłoni jaśnieje kamień, rozchyliła palce, zalewając okolicę ostrym
białym blaskiem. Mroczne stworzenia odsuwały się coraz dalej, wyły, zasłaniały oczy dłońmi.
Efira syknęła. Oplotła Krzepkonogiego jeszcze większą liczbą macek.
Centaur zacisnął pięści, ścięgna naprężyły się na jego szerokim karku. Wrzasnął z bólu na
całe gardło, a potem nogi się pod nim ugięły i bez życia osunął się na ziemię. Kamyk już nie
świecił. Krzepkonogi przestał oddychać.
Powłóczysty materiał szat Efiry ześlizgnął się z martwego centaura i wyciągnął w stronę
Kendry. Dziewczynka odepchnęła się od ciała Krzepkonogiego. Próbowała uciec przed
mrocznymi wstęgami, ale jedna z nich otarła się o jej ciało. W tej samej chwili kamień błysnął
jasno, a cały skrawek tkaniny zniknął strawiony białym płomieniem.
Efira wrzasnęła i zatoczyła się jak po fizycznym ciosie. Pozostałe macki materiału cofnęły
się od Kendry i Setha.
- Kendro! - zawołał stanowczo Patton. - Kamień!
Stał niedaleko Efiry, znacznie bliżej czarnego drzewa niż dziewczynka. Ufając jego
ocenie, rzuciła mu kamyk. Złapał go oburącz. Coulter i Lena gnali w jego stronę. Hugo wrzucił
okaleczonego Chmuroskrzydłego do asfaltowego jeziora.
Krzywiąc się, Efira uniosła rękę otwartą dłonią do przodu. Kendrę oblała fala strachu.
Dziewczynka zauważyła, że zarówno jej skóra, jak i kamień w dłoniach Pattona zaczynają
świecić. Czuła, że strach próbuje nią zawładnąć, ale spalał się, zanim dotarł w głąb duszy Lena i
Coulter już nie biegli. Stali bez ruchu, drżeli. Coulter upadł na kolana.
Patton również się trząsł. Zrobił kilka sztywnych kroków. Sięgały ku niemu powłóczyste
pasma tkaniny. Seth popędził w jego stronę. Dotarł na miejsce o ułamek sekundy wcześniej niż
macki i złapał Pattona za rękę.
Ściskając kamyk między kciukiem a palcem wskazującym, mężczyzna dotknął nim
najbliższej mrocznej wstęgi. Błysnął ogień i materiał zniknął.
Efira zaskrzeczała. Ponownie cofnęła długie pasma tkaniny. Coulter się podniósł, a Lena
znów pognała w stronę męża. Groźnie unosząc kamień i trzymając Setha za rękę, Patton obiegł
widmową kobietę. Patrzyła na niego w bezsilnym gniewie. Obróciła się w miejscu, żeby śledzić
go wzrokiem.
Patton puścił Setha i polecił gestem, aby wrócił do siostry. Chłopiec niechętnie się
wycofał. Efira zamknęła oczy i uniosła dłonie. Lena znów się zatrzymała, a Kendra jasno
świeciła. Patton podążał naprzód jakby przytłoczony wielkim ciężarem. Chyba opanowywał go
paraliż, ale nogi wciąż brnęły w stronę czarnego drzewa. Kiedy znajdował się już tylko trzy
metry od niego, podniósł rękę z kamykiem tak, jakby celował rzutką do tarczy..
Wtedy Kendra po raz pierwszy dostrzegła gwóźdź u podstawy pnia. Efira otworzyła oczy
i zawyła. Patton rzucił kamień łagodnym ruchem. Świecący pocisk obracał się w powietrzu,
podążając po idealnej trajektorii, by uderzyć w gwóźdź. Kiedy byl już blisko, nagle zmienił
kierunek lotu. Pofrunął w bok i potoczył się po skalistym gruncie w stronę asfaltowego jeziora.
- Co się stało? - krzyknął Seth z niedowierzaniem.
- Odepchnęły się nawzajem - jęknęła Kendra.
Skrawki mrocznego materiału rozciągnęły się od Efiry w stronę Pattona, który klęczał
skulony w pobliżu ciemnego drzewa. Urywanymi ruchami wyciągnął z kieszeni małe pudełko.
Gdy je otworzył, z wnętrza wyfrunęły trzy wróżki. Zaraz potem mężczyznę oplotły macki
tkaniny i zniknął.
Mroczne driady oraz hobgobliny obskoczyły Hugona. Okładały go mieczami i biły
pałkami, usiłując wpędzić do zbiornika asfaltu. Golem stawiał im zaciekły opór, a od czasu do
czasu sam zadawał ciosy.
Ciemny centaur Burzogłowy galopował wzdłuż brzegu cuchnącego jeziora. Nie ulegało
wątpliwości, że kieruje się w stronę kamienia. Shiara doleciała tam jednak jako pierwsza. Gdy
tylko dotknęła kamyka, jej naturalny blask wzmógł się po stokroć. Lśniąc oślepiająco, spadła na
ziemię. Wyglądało na to, że zemdlała. Jej towarzyszki spróbowały podnieść kamień i również
straciły przytomność, świecąc przy tym porażającą światłością.
Kendra i Seth rzucili się biegiem w stronę kamyka, chociaż wiedzieli, że centaur ich
przegoni, a Efira zagradzała drogę. Burzogłowy schylił się, żeby go podnieść. Natychmiast nieco
zmalał, a jego kasztanowa skóra odzyskała zdrowy, naturalny kolor. Końska sierść stała się biała,
nakrapiana szarymi plamkami.
Centaur natychmiast upuścił błyskający kamyk, jakby to był gorący węgielek.
- Burzogłowy! - zawołała Kendra, zatrzymując się z poślizgiem obok Leny. - Ten kamyk
jest nam potrzebny!
Efira sunęła w stronę odczarowanego centaura, wyciągając ku niemu wszystkie macki.
Burzogłowy z grymasem na twarzy podniósł kamień i rzucił, na moment zanim czarne kosmyki
oplotły go, ponownie przemieniając w mroczną istotę.
Kamyk poleciał o wiele za daleko. Poszybował nad głowami Kendry i Setha, odbił się
parę razy od twardego podłoża, a w końcu zatrzymał niedaleko Coultera. Czołgając się na
czworakach, tak jakby dźwigał na plecach ogromny ciężar, mężczyzna zbliżył się do jajowatego
kamienia. Efira raptownie się obróciła i uniosła dłoń. Coulter na chwilę zamarł w bezruchu.
Potem zaczął chwiejnie brnąć przed siebie. Pot ciekł mu z czoła, a twarz wykrzywiała się z
wysiłku. Kiedy nie był już w stanie dalej się czołgać, pełzł na brzuchu. Jego ręka powoli sunęła
naprzód, aż w końcu schwyciła kamień. Cały drżąc, zmienił uchwyt - położył kamyk na palcu
wskazującym, chyba zamierzał pstryknąć go kciukiem.
- Tutaj! - krzyknęła Kendra, machając rękami.
- Seth… - syknęła unieruchomiona Lena.
Chłopiec złapał ją za rękę. Teraz, gdy mogła się swobodnie poruszać, oboje pobiegli w
stronę drzewa. Lena gnała tak chyżo, że Seth ledwo nadążał przebierać nogami.
Coulter mocno pstryknął kciukiem i wystrzelił kamyk. Jajowaty pocisk pomknął po
ziemi. Zatrzymał się o parę metrów od Kendry. Efira popłynęła w tamtym kierunku, jej zimne
oczy płonęły. Kendra rzuciła się na kamień, podniosła go, a potem obróciła się w stronę
nadciągającej zjawy.
Efira szeroko rozpostarła cieniste szaty i wyciągnęła dłonie w jej stronę. Dziewczynka
oraz kamień jasno zaświecili. Kendra uświadomiła sobie, że strach ześlizguje się po powierzchni
jej ciała, ale nie dociera do głębi. Widok Efiry był co prawda przerażający - miał w sobie
wszystko, czego bała się tamtej pierwszej nocy, gdy zobaczyła zjawę przez okno na strychu - ale
teraz Kendrę interesowało jedynie doniesienie kamienia do gwoździa.
Efira zbliżała się, zachłannie poruszała ramionami, rozczapierzała palce. Tym razem nie
zamierzała posłużyć się tkaniną - pragnęła fizycznego kontaktu.
Kendra poczuła, jak czyjeś palce zaciskają jej się na kostce. Gdy spojrzała w dół,
zobaczyła Pattona na czworakach. Przyczołgał się do niej niewidzialny. Miał wymizerowaną
twarz, jakby odpłynęła z niego cała witalność. Podniósł dłoń, w milczeniu ofiarując się wziąć
talizman.
- Kendro! - Czysty głos Leny zabrzmiał zza pleców Efiry. - Rzuć kamień!
Dziewczynka ledwie widziała dawną najadę przez falujące pasy ciemnego materiału.
Trzymali się za ręce z Sethem. Brakowało czasu na podjęcie spokoj nego, przemyślanego
wyboru. Jednocześnie przemknęło Kendrze przez głowę kilka różnych myśli. Jeśli widmowa
kobieta zdoła jej dotknąć, być może zniszczy kamień, a wtedy problem gwoździa i Kurisoka
stanie się nierozstrzygalny. Patton sprawiał wrażenie, że nie zdoła ponownie dotrzeć do drzewa,
zwłaszcza że Efira zagradzała mu drogę. Wyglądał na wycieńczonego.
Kendra rzudła kamyk.
Podanie nie było idealne, ale Lena wyciągnęła się i zdołała go złapać.
Efira obróciła się, obierając nowy cel.
Lena i Seth zbliżyli się do czarnego drzewa. Zaczęło się trząść, zupełnie jakby wyczuwało
zagrożenie. Gałęzie zakołysały się i zaskrzypiały. Uniósł się korzeń, jak gdyby drzewo
próbowało uciec.
Patton skierował słabą dłoń w stronę żony.
- Nie - szepnął.
Kendra nigdy w życiu nie słyszała, żeby w jakimś słowie brzmiał taki żal, takie poczucie
klęski.
Kilka metrów od drzewa Lena odepchnęła Setha. Na chwilę spojrzała Pattonowi w oczy.
Jej spojrzenie było czułe, na ustach błądził półuśmiech. Potem skoczyła. Wylądowała tuż przed
gwoździem, a następnie rwanymi ruchami popełzła przed siebie niczym kukiełka, której odcięto
połowę sznurków. Pień odrażającego drzewa nieco się wygiął. Wyprostowana ręka Leny powoli,
mozolnie wyciągała się ku niemu, aż w końcu kamień zetknął się z gwoździem.
Przez moment całe światło i cały mrok zdawały się wchłonięte przez te dwa przedmioty,
zupełnie jakby świat implodował w tym jednym punkcie. Wkrótce fala uderzeniowa rozpłynęła
się na zewnątrz, jasna i ciemna, zimna i gorąca. Nie uderzyła w Kendrę - przeszła na wylot, na
chwilę ogołacając ją z wszelkich myśli. Każda cząsteczka ciała wpadła w wibrację, zwłaszcza
zęby i kości.
Po chwili nastąpiła cisza.
Kendra powoli odzyskiwała zmysły. Przed nią kuliła się Efira. Nie była już nieludzkim
widmem, ale zalęknioną kobietą w czarnych szmatach. Rozchyliła usta, jakby chciała coś
powiedzieć, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Dwukrotnie zamrugała szeroko otwartymi
oczami. Potem resztki jej ciemnych szat rozwiały się, a ciało zaczęło się starzeć, aż w końcu się
rozsypało, obrócone w chmurę kurzu i popiołu.
Dalej stało rozerwane drzewo. Straciło swą nienaturalną czerń - było teraz przegniłe do
cna. Obok znajdowała się bezwładna, mulista, ciemna gruda. Dopiero widząc zęby i pazury,
Kendra zrozumiała, że tylko tyle pozostało z Kurisoka. Nieopodal, rozciągnięty na wznak, leżał
Seth. Nieznacznie się poruszał. Tuż przy podstawie pnia, twarzą ku ziemi spoczywała bez ruchu
Lena.
Za plecami Kendry odczarowany Chmuroskrzydły wykaraskał się z jeziora asfaltu.
Kuśtykał na zranionej nodze, ociekając gęstą, parującą mazią. Nieco dalej hobgobliny uciekały
przed centaurami i driadami, które odzyskały zwykłą postać. Seth usiadł i przetarł oczy.
Krzepkonogi wciąż leżał bez życia tam, gdzie padł.
Patton, odziany w poplamione strzępy, podźwignął się na nogi, zrobił parę chwiejnych
kroków, po czym runął na skalistą ziemię. Znowu wstał i ponownie upadł. Zaczął się czołgać na
czworakach, aż wreszcie dotarł do Leny, przyciągnął ją do siebie i przytulił do piersi. Szarpany
spazmami, kołysał w ramionach jej bezwładne ciało.
Rozdział XXIV
Pożegnania
Uwielbiam pisać ostatnie słowa powieści. To cud, kiedy historia, która dotąd żyła w
abstrakcyjnej postaci w moich myślach, nabiera realnych kształtów. Miesiące potrzebne na to, by
przełożyć pomysły na słowa, kumulują się w przypływie ogromnej satysfakcji, kiedy wreszcie
kończę pierwszą fazę pracy i mogę przejść do szlifowania opowieści. Bez względu na
niedoskonałości wstępnego szkicu odczuwam ogromną ulgę, wiedząc, że całość istnieje już poza
moją wyobraźnią.
Do tego, że trzecia powieść o Baśnioborze ujrzała światło dzienne, przyczyniło się wiele
osób. Moja wyrozumiała żona oraz dzieci nie tylko pomagają mi znaleźć czas na pisanie oraz
promocję książek - dzięki nim reszta życia ma sens. Wstępne opinie mojej żony zawsze
pozwalają mi nadać kształt pomysłom i sprawiają, że piszę lepiej.
Osoby, które jako pierwsze czytają moje maszynopisy i dzielą się przemyśleniami, to
moja żona Mary, Chris Schoebinger, Emily Watts, Tucker Davis, Pamela i Gary Mull, Summer
Mull, Bryson i Cherie Muli, Nancy Fleming, Randy i Liz Saban, Mike Walton, Wesley Saban,
Jason i Natalie Conforto oraz rodzina Freemanów. Ty Muli też bardzo chciał mnie wesprzeć, ale
na drodze stanęły mu liceum oraz gry komputerowe. Moja siostra Tiffany była zwolniona z
obowiązku pomocy, ponieważ jest bardzo zajęta w Brazylii.
Po raz kolejny Brandon Dorman stworzył niesamowite grafiki. Centaur, którego
narysował na okładkę, jest tak odlotowy, że drzemiący we mnie dziesięciolatek przybił mi piątkę.
Richard Erickson nadzorował etapy projektowania, Emily Watts sprowadzała mnie na ziemię
jako redaktor, a Laurie Cook zajmowała się typografią. Jestem ogromnie wdzięczny za ich
wartościowy wkład!
Wielkie uznanie z mojej strony należy się działowi marketingu w wydawnictwie Shadow
Mountain pod kierownictwem Chrisa Schoebingera. W skład zespołu wchodzą również Gail
Halladay, Patrick Muir, Angie Godfrey, Tiffany Williams, MaryAnn Jones, Bob Grove i Roberta
Stout. Moja siostra Summer Mull po raz kolejny została koordynatorem mego tournee.
Towarzyszyła mi, kiedy odwiedzałem szkoły, by uczestniczyć w spotkaniach na temat czytania i
tworzenia. Jestem jej ogromnie wdzięczny za pomoc oraz towarzystwo. Chcę również
podziękować Boydowi Ware’owi oraz działowi sprzedaży, Lee Broadheadowi, Johnowi
Rose’owi i Lonniemu Lockhartowi, a także wszystkim ludziom z Shadow Mountain, którzy
wykonali tyle dobrej roboty, aby moje książki trafiły w ręce czytelników.
Kiedy podróżowałem po kraju, odwiedzając szkoły, biblioteki i księgarnie, wiele osób
otworzyło przede mną swoje domy. Dziękuję rodzinie Bagby z Kalifornii, McCalebom z Idaho,
Goodfellowom z Oregonu, Adamsom z Marylandu, Novickom z Kalifornii, Colleen i Johnowi z
Missouri, Flemingom z Arizony, klanowi Panos z Kalifornii, MacDonaldom z Nevady, Brownom
z Montany, Millerom z Wirginii, Wirigom z Ohio, dobrym ludziom z Monmouth College oraz
Gary’emu Mullowi z Connecticut. Szczególna wdzięczność należy się Robertowi Marstonowi
Fanneyowi, autorowi cyklu Luthiel’s Song, który pomógł rozpuszczać wieści w internecie.
Do tej pory w podziękowaniach nie wspomniałem o Nicku Jacobie. W liceum był jednym
z moich najlepszych przyjaciół i często poświęcał czas na czytanie bzdur, jakie wtedy pisałem.
Jego uwagi i słowa zachęty były dla mnie bardzo ważne w czasach, gdy dopiero stawałem się
pisarzem.
Dziękuję także Tobie, drogi Czytelniku, za dalsze zainteresowanie cyklem o Baśnioborze.
Już teraz pracuję nad czwartym tomem. Jeśli podobają Ci się te historie, proszę, powiedz o nich
innym. Twoja rekomendacja może wiele zdziałać!
Wpadnijcie na strony brandonmull.com i fablehaven.com, żeby dowiedzieć się więcej o
mnie i moich książkach*.
Polskich czytelników zapraszamy również na polską stronę cyklu: www.basniobor.pl.
Tematy do dyskusji
1. Przez cały cykl o Baśnioborze Seth ma kłopoty z posłuszeństwem. Jak myślicie, czego
nauczył się na ten temat od czasu pierwszej książki? Pod jakim względem w tym tomie jest
bardziej posłuszny? A pod jakim nie?
2. Rycerze Świtu cenią osoby o szczególnych zdolnościach. Jakie talenty wyróżniają Was
spośród innych ludzi?
3. W Zaginionej Górze Hal chce chronić zombi, mimo że są dziwne i obrzydliwe.
Zgadzacie się z nim? Dlaczego? Na świecie żyje wiele groźnych, brzydkich i nieprzyjemnych
zwierząt. Czy uważacie, że należy chronić przed wyginięciem nawet te okropne? Dlaczego tak
myślicie?
4. Baśnioborskie istoty dotyka zaraźliwa plaga cienia. Czy znacie jakieś dowody na to, że
zło bywa zaraźliwe? Rozwińcie tę myśl.
5. Dziadek Sorenson uważał, że stworzenia znajdujące się pod wpływem zarazy nie są
odpowiedzialne za swoje czyny. Nie do końca również obwiniał mroczne ¡istoty. W jaki sposób
doszedł do takiego wniosku? Dlaczego Warren się z nim nie zgadzał? Jakie są argumenty na
poparcie obu punktów widzenia?
6. Czy zgadzacie się z dziadkiem, że wszyscy ludzie mają w sobie potencjał do czynienia
zarówno dobra, jak i zła? W jaki sposób nasze wybory określają to, kim jesteśmy? 7.Wiele
postaci wspierało Kendrę i Setha w trudnych sytuacjach (między innymi dziadek, babcia, Dale,
Lena, Tanu, Coulter, Warren, Gavin, Dougan i Patton). Gdybyście mieli kłopoty, którą z tych
osób chcielibyście mieć po swojej stronie? Dlaczego?
8. Na dachu starej rezydencji Patton powiedział Sethowi: „Kiedy skok jest jedyną opcją,
to się skacze”. Co miał na myśli? W jaki sposób Patton ilustruje to stwierdzenie? Czy przychodzi
Wam do głowy jakaś sytuacja, w której musieliście zrobić coś trudnego, ponieważ było to
konieczne?
9. Dlaczego na końcu powieści Lena była gotowa poświęcić życie? Jaki wpływ miała jej
ofiara na związek z Pattonem? Czy bezinteresowne poświęcenie może wzmocnić każdy związek?
10. Niewiara sprawia, że rodzice Kendry nie widzą magicznych istot w Baśnioborze. W
jaki sposób niewiara czyni nas ślepymi na otaczające nas możliwości?
11. Gdybyście mogli widzieć w ciemnościach jak Kendra, wywąchać każdy zapach jak
gobliny albo poruszać się tak zwinnie jak driady, to którą z tych zdolności byście wybrali?
Dlaczego? Jak wykorzystalibyście ten dar?
12. Gdybyście mieli czterdzieści lat i zamknięto by Was w Skrzyni Ciszy na pół wieku, a
potem wypuszczono, to wciąż bylibyście czterdziestolatkami. Wyobraźcie sobie, że w chwili
zamknięcia w Skrzyni mieliście dziesięcioletnie dziecko. Ile lat miałoby po Waszym wyjściu?
Czy traktowalibyście je inaczej? Jak? A jak ono traktowałoby Was? Dlaczego?
13. Gdybyście mogli spędzić w Baśnioborze jeden dzień z Kendrą i Sethem, co
chcielibyście zobaczyć jako pierwsze? Którą istotę chcielibyście najpierw poznać?
14. Co byście zrobili, gdyby Seth próbował Was wyciągnąć do lasu bez zgody dziadka?
15. Jak opisalibyście osobowość centaurów? A driad? Albo wróżek? Co jest zaletą każdej
z tych istot? A słabością? Które z tych zalet i słabości znajdujecie w sobie?