You are on page 1of 3

Niczym lalka z sercem hula

Czy nauczył ktoś miłości,


Powiedział jakiej jest wartości?

Czy obdarzył ktoś uczuciem,


Które pielęgnuje się z wyczuciem?

Uczuciem miłości i pełności


Która przynosi tyle radości

Czy te braki w sercu trwogim


Nie spustoszą uczuć wzrokiem srogim

Czy nie spadnie z krzesełka


I nie rozpruje sobie supełka

Supełka istnienia, sensu


Czy to nie stanie się już bez sensu?

O, śmierci straszliwa!
Ta, co strach w opowieściach skrywa,
Co zimne zwłoki zostawia
I biedne dzieci w proch obraca.
Skoro wyrządzasz cos tak pozornego
Powiedz mi, wtem dlaczego?
Czy użyczę kiedyś dobra Twego?
Zrobisz ze mnie człowieka martwego?
Czyś jest szkaradą faktyczną,
Którą opisują Cię pryzmatyczną?
Czyś we łzach skąpana,
Jeśliś pomylisz się z rana?
Czy może stoisz bezdusznie,
Odkładając kosę posłusznie?

Przychodzimy na ten świat


Aż dobijemy setki lat

Jednak by dojść do wybawienia


Musimy przejśc przez tyle cierpienia:

Uczęszczamy do szkół
i nie wiadomo ile byś się kuł

I tak zawiedziesz swych rodziców


Nie przynosząc im prymusowych wyników,

Nie mogąc spełnić wymagań innych bezcelowo się starzejemy


A im strasi, tym bardziej tym wszystkim zmęczeni się stajemy,

Przepłakujemy tysiące nocy


Nie zdając sobie sprawy z cech pomocy

A gdy nam się w końcu udaje


kolejna szkoła utrapieniem się staje

To obgadywaie, to wyśmiewanie..
Ile mam tego znosić, o Panie!

Jeszcze powiedzą, żem za młody na problemy


Że to tylko dziecinne chimery

Bo przecież nie można mieć depresji


żyjemy pod wpływem żałosnej impresji!

Na końcu i tak umieramy


Czy nie lepiej zwolnić i zakleić te rany?
Zimne oczy
Miekke uda
Powiedzże mi moja luba

Czy posiądę Twą opiekę


Lub czy prędzej skórę spiekę

Może kiedyś odwzajemnisz


Albo chociaż nastrój zmienisz

Czasem nawet sobie myślę


Czy wszystkiego se nie zmyślę

Tak się starać całkowicie


By od Ciebie dostać tylko bicie

Zanurzasz swe ostrze


Znam Cię, o łotrze

Tyś jest szkaradą


Bez zmazy bladą

Tyś mnie odrodzisz


Gy już się zrodzisz

A ja w milczeniu
Spojrzę Ci w Cieniu

Twych pięknych oczy


Nikt nie przeskoczy

Gdy już się spojrzę


Od razu skorzę

Gdyż piękne masz lica


Niczym jak rudego lisa
A ja, z nożem w jedność stopiony
Krwią, szkarłatem sparzony
I Twą piekną posturę
Gdy widzę kosturę

Tylko leżę i podziwiam


Akceptując smierć, bywam

Wiedziałem, zbyt piękna


Byś taka rzetelna

To sobie pożyłem,
Ponoć zbyt długo tu byłem

Jesteśmy popychani przez wiatr


Żądamy tylu rzeczy

Czy czasem nie możemy się zatrzymać


Nie pędzić za pieniędzmi, karierą?

Pobyć sami ze sobą, lub z rodziną

Być w pobliżu natury


Spleść z nią warkocz

Wypocząć, ucieszyć się


By na drugi dzień nie męczyć się jak zwykle to robimy?
Żółty ogień woskowej świecy odbija się leniwie na jej twarzy
Uwydatnia jej ostrawe rysy żuchwy i nosa
Nadaje oczom blask, którego pragnie z utęsknieniem

Wzrok kieruję na jej plecy i szyję


Jestem pewien że ignorowała nieswoje uczucie

Jej pióro prześlizgnęło się po aksamitnym papierze


Uważnie patrzyła na soczyście nasiąkniętą obsydianowym atramentem stalówkę
Co jakiś czas plamiła ona swój drewniany stoliczek pozostawiając czarne dziury

Zegar zadudniał wybijając północ


Tym samym zbudził jej ulubiony kościsty księżyc
Podświetlił on swoim blaskiem niebo rażące już neonem

Podeszła do okna wbijając pusto wzrok w dal


Teraz jej kształty podświetlał krajobraz

Zmusił ją do wynucenia melodii


Urwała się gdy aromatyczna świeca zgasła

Nawet nie zauważyłem kiedy mrok pochłonął ją w całości


Zasnęła nareszcie w spokoju rozluźniając swoje mięśnie

Jej zgrabne ciało kręciło piruety


Deszcz moczący jej włosy i sukienkę wystukiwał melodię

Przymknęła powieki oddając swą duszę tańcu


Dłonie delikatnie falowały dodając elastyczności

Księżyc oświetlał je porcelanową buźkę


Podświetlając brokatowy cień na powiekach

Zbliżała się do jeziora


Połyskiwało w świetle księżyca

Jej alabastrowa sukienka zanurzyła się w cieczy


Ta natychmiast obudziła się ze snu

Poczuła ciepłą dłoń na sercu


Czy to miłość? Czy nostalgia?

Może i oba pokazały jej wyjście


Uśmiechnęła się do siebie

Leżała w białej pierzynie


Czekała wciąż na księcia zza morza

You might also like