Professional Documents
Culture Documents
MERVYN: Czasem tak sobie myślę, że chciałbym mieć małpę. Wy nie? Może nie szympansa,
ale na przykład gibona. Albo coś w tym rodzaju. Co bym z nią robił? Pozwalałbym jej włazić
gdzie by chciała? Mhm. Kupowałbym jej banany? Może. Ciekawe, czy małpy naprawdę
lubią banany, czy tak się tylko mówi, a im jest wszystko jedno? W dzisiejszym świecie media
wcisną ci każdy kit. Nie wiem, jak to jest z tymi małpami, bo często do ZOO nie chodzę. Kiedyś
chodziłem, jak byłem młodszy. Jak nie miałem nic innego do roboty. Ale potem ZOO zaczęło na
mnie działać depresyjnie. Wtedy zacząłem chodzić do ZOO na bani, ale to też nie pomagało,
więc szedłem na bani i planowałem, jak uwolnię zwierzęta. Ale nigdy żadnego nie uwoniłem,
odważny byłem tylko po pijaku. Czasem, na przykład, szedłem do klatki gibona, jeśli akurat
mieli gibona, wsadzałem palec przez kraty, a on mnie za niego ciągnął. I wcale się nawet nie
bałem. Gibon jakby wiedział, że jestem napruty i martwił się o mnie, i zastanawiał się dlaczego.
Ale zaraz potem myślałem sobie o gibonie: „Zobacz, co oni ci zrobili. Zamknęli cię w klatce, w
której wcale nie chcesz być i teraz z nudów ciągniesz mnie za palec, zamiast siedzieć sobie w
domu, w tropikalnej dżungli, i nie ciągnąć nic, czego nie masz ochoty ciągnąć. A jak już ciągnąć,
to na przykład banana z drzewa albo drugiego gibona za ogon. A potem pomyślałem, sam do
siebie, „Mój Boże, czy każda małpa, w każdym ZOO na świecie, zasypiając dziś wieczorem
myśli sobie: „Nie chcę siedzieć w tej klatce, ciągnąć za palec jakiegoś nawalonego frajera nie
wiedzieć po co. Chcę być w domu, w Afryce, czy gdzie to rosną lasy tropikalne, skakać sobie
z drzewa na drzewo, jeść banany i te rzeczy.“ Ale wtedy pomyślałem sobie, „Wcale nie, każdej
nocy śni jej się, że jest z powrotem w tropikalnym lesie, że je sobie banana, a wtedy bang! budzi
się – codziennie w przejebanej Arizonie. I znowu przychodzi ten naprany /fiej. I wtedy
przestałem chodzić do ZOO i zacząłem brać speedy. W znacznych ilościach. W końcu trafiłem
do pierdla i warunkiem zwolnienia za kaucją było, że zacznę pracować w tym zasranym hotelu.
Dlatego tu jestem. Wcale nie chciałem pracować w hotelu. Kto by chciał? No i dlatego, każdego
dnia żyję nadzieją, że coś się zdarzy. Może ktoś rzuci się z nożem na prostytutkę i będę musiał ją
uratować? Albo na jakieś lesbijki? Uratowałbym je, nawet gdyby były lesby. Trzeba pomagać
ludziom – nawet jak są inni niż ty. Może dostałbym medal od Związku Lesbijek. Medal za
obronę lesbijskiego życia. Ciekawe, czy takie są? Powinny być. (PAUZA) Ten jednoręki gościu.
No właśnie. Około północy zobaczyłem jak zeskakuje ze schodów przeciwpożarowych i znika w
ciemności z pistoletm w ręku. Wiedziałem, że ma broń. Wiedziałem, że to nie tłumik. Kłamca.
Czyli, ta niezła panienka musiała być na górze: martwa, albo w najlepszym razie umierająca.
Miałem nadzieję, że raczej umierająca niż martwa, bo wtedy mógłbym na przykład zatamować
jej krwotok własną koszulą, albo coś w tym stylu, i tak nawiązać rozmowę. Jasne, że gdyby był
wybór, czy ma być umierająca, czy na przykład związana, wybrałbym, żeby była związana. Nie
jestem zwyrol. Co się stało z tym jej czekoladowym koleżką, tego nie wiedziałem. Ale za to,
przypomniałem sobie, skąd go znam. To on, kutas jeden, wychujał mnie ze speedem, dwa lata
temu, w zimie. Dałem mu sześćdziesiąt dolców, a on powiedział, żebym poczekał, że zaraz
wróci. Czekałem, a on nie wrócił. Zwyczajnie nie wrócił. Stałem tam godzinę. W śniegu. Ten
czarny kutas pewnie stał gdzieś za rogiem i się brechtał. Dlatego zdrowo się wkurzyłem, jak
mnie nawet nie poznał w recepcji. Popatrzył na mnie, jakbym był powietrzem. (PAUZA) No i
jak zadzwoniła matka tego jednorękiego, od razu przełączyłem ją do jego pokoju. Co miałem
zrobić? Powiedzieć: „Bardzo mi przykro, ale synka chwilowo nie ma, zbiegł schodami
przeciwpożarowymi i zniknął w ciemności z pistoletem w dłoni.“ Dostałaby kobieta histerii. Już
i tak brzmiała z lekka histerycznie. No to wziąłem i ją przełączyłem. Niech sobie oni z nią radzą,
swołocz fekalna.
(POKÓJ HOTELOWY. SEKUNDY PO ZAKOŃCZENIU DRUGIEJ SCENY. WE WNĘTRZU
NIC SIĘ NIE ZMIENIŁO: NA PODŁODZE ROZRZUCONE DŁONIE, ŚWIECZKA SIĘ PALI,
MARILYN I TOBY PRZYKUCI KAJDANKAMI DO KALORYFERA. TOBY ROZMAWIA
PRZEZ TELEFON)
TOBY: Niestety, nie ma go, na chwilę wyszedł Mhm… czy coś przekazać? (PAUZA) Mmm…
Jestem jego kumplem. Znamy się od lat. (PAUZA) Mam głos jak czarnuch? Zgadza się, jestem
czarnuch. Dokładnie. Pani syn ma kumpla czarnucha. (PAUZA) Nie ma w tym nic podejrzanego.
Znamy się od niedawna. Powiedziałem, że od dawna? Przejęzyczyłem się. Od niedawna.
Przekażę mu, żeby do Pani zadzwonił jak tylko wróci. Dobrze? (PAUZA) Spadła pani z drzewa?
TOBY: Marilyn, proszę cię, pokaż mu cycki, albo coś… Zmuś go, żeby zadzwonił po gliny.
TOBY: (BLISKI PŁACZU) Bo nie chcę dzisiaj umrzeć, Marilyn. Po prostu nie chcę dzisiaj
umrzeć.
MARILYN: Przestań!
MERVYN: Taki był wasz plan? Muzeum? A on na mnie mówi, że jestem retard! Muzeum!
TOBY: A niechby się stawiał. Na to byłem przygotowany. Ale nie spodziewałem się mordercy-
psychopaty.
MERVYN: (PAUZA) Zrobi się jeszcze bardziej psychopatyczny, jak się dowie, że zabiłeś mu
matkę.
MERVYN: Czasem operator musi słuchać rozmów, żeby wiedzieć, czy goście nic
podejrzanego nie knują.
MERVYN: Wiecie co, cała ta sytuacja jest jak z tego przysłowia „Kto sobie nawarzył piwa, musi
je wypić“ Znacie? Tak mi to podpasowało.
TOBY: W którym kurwa miejscu ci ta sytuacja przypomina kurwa picie nawarzonego kurwa
piwa, co? Wyjaśnij mi kurwa tę analogię.
MERVYN: Z przyjemnością, Panie Mocny w Gębie…
TOBY: Słucham…
MERVYN: Obiecałeś dziś facetowi coś, czego nie miałeś. Myślałeś, że jest jeleń i wyciągniesz
od niego forsę. Dwa lata temu obiecałeś innemu facetowi coś, czego też nie miałeś, a może
miałeś, nie wiem na pewno, czy miałeś ten speed, czy nie; ale wiem na pewno, że zniknąłeś
z jego forsą i zostawiłeś go z gołą dupą na śniegu, jak jelenia. Tak było? Już widzisz analogię?
Już wiesz, co to za piwo? Będziesz ciągnął, stary, do dna!
TOBY: Mervyn, ja nie diluję speedem. Nigdy nie dilowałem. Diluję trawą.
TOBY: To nie byłem ja, Mervyn. To nie ja. Chyba nie jesteś jednym z tych cweli, dla których
każdy ciemnoskóry wygląda tak samo.
MERVYN: Jestem. Miałeś inne włosy ale ten sam kolczyk z trupią czaszką i koszulkę z Yodą.
MARILYN: Ale nie jesteśmy w sądzie, nie? Jesteśmy w pokoju pełnym martwych rąk i za
chwilę sami będziemy kurwa martwi!
(TOBY PRÓBUJE POWSTRZYMAĆ ŁZY, ALE NA PRÓŻNO. SIĘGA DO KIESZENI PO
PIENIĄDZE, WYJMUJE KILKA BANKNOTÓW I JAKIEŚ DROBNE…)
TOBY: (LICZY) Mam… dwadzieścia dziewięć dolarów i siedemdziesiąć pięć centów. (PAUZA)
I garść trawy.
MERVYN: Wezmę tyle, ile masz i pójdę zadzwonić. Ale nie robię tego dla ciebie, stary, robię to
dla niej. Bo dziewczyna jest Bogu ducha winna.
TOBY: Dzięki, Mervyn. Technicznie rzecz biorąc, ona jest tak samo zamieszana w tą aferę
z rękami, jak ja. Ale dzięki.
MERVYN: „Technicznie“ kurwa to wisisz mi jeszcze trzydzieści jeden dolarów i trzydzieści pięć
centów, jak już chcesz być taki „techniczny“.
MERVYN: Idę zadzwonić po gliny, a przy okazji spróbuję się dowiedzieć, gdzie mieszka ta jego
mamusia, niech wyślą do niej lekarza, może biedaczkę zreanimuje. Sami powinniście byli na to
wpaść, ale wy myślicie tylko o sobie, pieprzeni egoiści!
MARILYN: Pójdziesz już i zadzwonisz?
MERVYN: Hej! W razie gdyby wrócił, może lepiej, żeby zastał wszystko tak, jak było, co?
MARILYN: Trochę?