Professional Documents
Culture Documents
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
MAYBE NOT
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
Kendall Smith, jednej z moich najlepszych przyjaciółek.
Trwałaś przy mnie, odkąd byłyśmy dziećmi.
Bez Ciebie nie dokonałabym tego wszystkiego.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
1
*
– Warren.
Jej głosik jest taki słodki… Chyba mi się to śni.
– Warren, obudź się.
Przesłodki. Wręcz anielski.
Przez kilka chwil przyzwyczajam się do jej głosu, do tego, że mnie budzi i że
jest w mojej sypialni, wołając mnie po imieniu. Następnie powoli otwieram
oczy, przewracam się na plecy, po czym opieram się na łokciach i patrzę na nią.
Stoi w drzwiach naszej wspólnej łazienki. Włożyła za dużą koszulkę z logo
Sounds of Cedar i wygląda na to, że nic pod nią nie ma.
– Co się dzieje? – pytam.
Pragnie mnie. Po prostu mnie pragnie.
Krzyżuje ramiona na piersiach, przekrzywia głowę i mruży oczy. Patrzę, jak
zmieniają się w malutkie wściekłe szparki.
– Nie waż się wchodzić do mnie pod moją nieobecność, dupku.
Prostuje się, wraca do łazienki i trzaska drzwiami.
Patrzę na budzik. Jest druga w nocy. Trochę to trwało, ale doczekałem się
reakcji na swój dowcip. Ciekawe, czy czekała, aż zasnę, żeby tu wpaść, obudzić
mnie i na mnie nawrzeszczeć? Czy tak właśnie wyobraża sobie zemstę?
Co za amatorszczyzna.
Uśmiecham się do siebie i obracam na łóżku. I wtedy zaczyna się na mnie
lać woda.
Co jes t, kurwa?
Unoszę wzrok w chwili, gdy pusty kubek spada z wezgłowia i wali mnie
centralnie między oczy.
Zaciskam powieki, zawstydzony, że tego nie przewidziałem. Wstyd mi za
siebie. Będę musiał spać na ręcznikach, bo cały materac jest przemoczony.
Kiedy odrzucam kołdrę i zwieszam nogi, moje stopy trafiają na kolejne
naczynia z wodą. Próbując wstać, wywracam kilka z nich, co wywołuje efekt
domina. Pochylam się, usiłując powstrzymać kubki przed przewracaniem się, ale
tylko wszystko pogarszam. Poustawiała je tak blisko siebie, na całej podłodze,
że nie mogę znaleźć wolnego miejsca, żeby w nim stanąć.
Próbuję sięgnąć do szafki nocnej, równocześnie podnosząc prawą nogę, żeby
nie wywrócić kolejnych kubków, ale tracę równowagę i w rezultacie… tak.
Przewracam się. Prosto na stertę kubków pełnych wody. Po chwili mam już
zalany cały dywan.
Brawo, Bridgette.
– Jak się nazywa Bridgette? – pytam Brennana. Przez ostatnie pół godziny
wysłałem do niego pięć esemesów z tym pytaniem, ale nie odpisał, więc
ostatecznie do niego dzwonię. Jestem pewien, że znając jej nazwisko, bez
problemu wyguglam tytuł.
– Cox. A co?
Wybucham śmiechem.
– Bridgette Cox? Naprawdę?
Na linii przez chwilę panuje cisza.
– Co w tym śmiesznego? – pyta w końcu. – I do czego potrzebne ci jej
nazwisko?
– Bez powodu – odpowiadam. – Dzięki.
Rozłączam się bez wyjaśnień. Ostatnia rzecz, o jakiej powinien się
dowiedzieć, to że jego hipotetyczna siostra grała w pornosie.
Ale Co x? To rasowe nazwisko gwiazdki porno; brzmi jak cocks, czyli
kutasy! Zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
Następny kwadrans spędzam, szukając jej powiązań z seksbiznesem. Bez
skutku. Najwyraźniej występowała pod pseudonimem.
Drzwi mojej sypialni otwierają się raptownie. Zamykam pospiesznie laptop.
– Jedziemy – mówi Bridgette.
Wstaję i wkładam buty.
– Nie umiesz pukać? – pytam, idąc za nią przez salon.
– Serio, Warren? Mówi to facet, który przez ostatnie dwa tygodnie co
najmniej trzy razy zaskoczył mnie w łazience?
– Trzeba było zamykać drzwi – odgryzam się.
Bez słowa wychodzi z mieszkania. Zgarniam klucze z barku i ruszam za nią.
Ciekaw jestem, dlaczego nigdy się nie zamyka, kiedy idzie pod prysznic.
Pierwsze, co przychodzi mi do głowy: robi to specjalnie. Chyba się jej podoba
to, że na nią wpadam. Dlaczego w innym wypadku by się nie zamykała?
No i nosi ten cholerny mundurek kelnerki o wiele dłużej, niż powinna.
Wkłada go jakieś dwie godziny przed wyjściem do pracy i nie zdejmuje długo
po powrocie. Większość ludzi chodzi jak najkrócej w ciuchach roboczych,
jednak Bridgette najwyraźniej lubi świecić mi przed oczami gołym tyłkiem.
Zatrzymuję się na dole schodów i wpatruję w jej tyłek, gdy dziewczyna idzie
w kierunku mojego samochodu.
Ja cię kręcę. Ona mnie podrywa.
Kiedy nie udaje się jej otworzyć drzwi auta, odwraca się do mnie. Patrzy
wyczekująco, ja tymczasem dalej stoję, gapiąc się na nią z otwartymi ustami.
Podobam się jej.
– Otwieraj, Warren. Jezu…
Unoszę kluczyk, celuję w samochód i odblokowuję drzwi. Bridgette wsiada,
opuszcza osłonę przeciwsłoneczną i przegląda się w lusterku, poprawiając
włosy. Kiedy zajmuję miejsce za kierownicą, na moich ustach pojawia się
uśmiech.
Bridgette na mnie leci.
Nieźle się zapowiada.
Wycofuję auto z parkingu i wyjeżdżam na ulicę. Usiłuję się skupić na
jeździe, ale ciągle zerkam na jej nogi. Kładzie jedną z nich na desce rozdzielczej
i gładzi się po udzie. Trudno zgadnąć, czy mnie uwodzi, czy po prostu lubi
odgłos paznokci skrobiących o rajstopy.
Poprawiam się w fotelu i przełykam głośno ślinę. Nigdy jeszcze nie
znajdowaliśmy się tak blisko siebie przez tak długi czas. Napięcie między nami
jest ewidentne. Ciekawe, czy tylko ja je wyczuwam, czy ona też. Chrząkam
i staram się z godnością przejechać drogę do jej pracy. To najbardziej niezręczne
szesnaście kilometrów, jakie w życiu pokonywałem.
– Hm… – Usiłuję jakoś przełamać pierwsze lody. – Lubisz swoją pracę?
Bridgette śmieje się półgębkiem.
– Jasne, Warren. Uwielb iam ją. Uwielbiam, gdy stare oblechy łapią mnie
za tyłek, a pijaczki traktują moje cycki jak swoje zabaweczki.
Kręcę głową. Nie wiem, dlaczego przyszło mi do głowy, że rozmowa z nią
to dobry pomysł. Wypuszczam powietrze z płuc i rezygnuję z dalszych pytań.
Z nią po prostu nie da się gadać.
Przez kolejne trzy kilometry w samochodzie panuje milczenie. W końcu
słyszę, jak ciężko wzdycha. Zerkam na nią, ale nie odrywa wzroku od szyby.
– Dają niezłe napiwki – szepcze.
Uśmiecham się i z powrotem koncentruję na drodze przed sobą. Wiem, że
w ustach Bridgette to przeprosiny.
– Fajnie – mówię. To z kolei mój sposób na powiedzenie: „przeprosiny
przyjęte”.
Przez resztę drogi już się nie odzywamy. Kiedy zatrzymuję się przed
restauracją, wysiada z auta, po czym pochyla się i patrzy na mnie.
– Przyjedź po mnie o jedenastej w nocy.
Trzaska drzwiami, nie mówiąc „proszę”, „dziękuję” czy choćby „cześć”.
A jednak, chociaż jest najbardziej niegrzeczną osobą, jaką znam, nie mogę
przestać się uśmiechać.
Chyba jesteśmy sobie przeznaczeni.
*
Po powrocie do domu zabieram się do przeglądania pornosów dostępnych
w usłudze pay-per-view w naszej kablówce. Przez kilka godzin oglądam je
wszystkie w przyspieszeniu, wciskając pauzę za każdym razem, gdy widzę
dziewczynę choć trochę przypominającą Bridgette. Zakładam, że mogła nosić
perukę, więc nie ograniczam się tylko do kobiet o jej kolorze włosów.
Kiedy na kanapie obok mnie siada Ridge, zastanawiam się przez chwilę, czy
nie włączyć napisów, ale w końcu tego nie robię. Bądźmy szczerzy, filmów dla
dorosłych nie ogląda się dla dialogów.
Ridge szturcha mnie, żeby przyciągnąć moją uwagę.
– Skąd to nagłe zainteresowanie? – pyta, nawiązując do tego, że przez cały
dzień oglądam pornosa za pornosem.
Uznaję, że nie mogę sobie pozwolić na szczerość.
– Po prostu lubię porno – odpowiadam, wzruszając ramionami.
Kiwa głową, po czym wstaje.
– Nie będę kłamał – miga. – Robi się trochę niezręcznie. Gdybyś mnie
potrzebował, jestem na balkonie.
Włączam pauzę.
– Napisałeś jakąś nową piosenkę? – pytam.
Ridge sprawia wrażenie przygnębionego.
– Jeszcze nie – odpowiada, kręcąc głową.
Kiedy odchodzi, ogarniają mnie wyrzuty sumienia, że zapytałem. Nie wiem,
co się zmieniło przez ostatnie miesiące, ale nie jest już taki jak dawniej. Wydaje
się bardziej zestresowany niż zwykle i zaczynam się zastanawiać, czy nie
pokłócił się z Maggie. Twierdzi, że nie, ale nie miał jeszcze nigdy aż tak dużych
problemów z pisaniem muzyki dla zespołu, a wszyscy wiedzą, że muzycy
czerpią inspirację głównie z miłości.
Zawsze trochę zazdrościłem Ridge’owi i Brennanowi talentu. Właściwie to
zazdroszczę Ridge’owi wielu rzeczy. Na przykład tego, że wydaje się taki
dojrzały. Nie jest tak porywczy jak ja i chyba też bardziej ode mnie zwraca
uwagę na uczucia innych. Wiem, że Brennan też zawsze go podziwiał, więc
ciężko nam patrzeć, jak się z czymś boryka. Wiedział, w co się pakuje, gdy
zaczął chodzić z Maggie. Nie jestem pewien, czy jest coraz bardziej
nieszczęśliwy w tym związku, czy po prostu martwi się, że ona jest coraz
bardziej nieszczęśliwa z nim. Niezależnie od tego, o co chodzi, nie wiem, jak mu
pomóc.
Właściwie nie sądzę, żebym był w stanie to zrobić.
Przenoszę uwagę z powrotem na telewizor i przewijam na podglądzie
kolejne sceny. Trzy filmy dalej uświadamiam sobie, że już jedenasta i spóźniłem
się z odebraniem Bridgette.
Ch olera. Przy pornosach czas szybko mija.
Następne kilka minut to jakby ciąg dalszy przewijania na podglądzie.
Pokonuję piętnaście kilometrów do Hooters w rekordowym tempie. Widzę
Bridgette stojącą przed wejściem do restauracji z rękami skrzyżowanymi na
piersiach i przeszywającą gniewnym wzrokiem mój samochód. Otwiera drzwi
i wsiada.
– Spóźniłeś się.
Czekam, aż zamknie drzwi, i dopiero wtedy ruszam.
– Nie ma za co, Bridgette.
Czuję, że jest wściekła. Zżera mnie ciekawość, czy to z powodu mojego
spóźnienia, czy miała beznadziejną zmianę w pracy, jednak nie pytam. Ledwo
zajeżdżamy na osiedle, wyskakuje z samochodu, zanim jeszcze się zatrzymałem.
Wbiega po schodach i trzaska drzwiami.
Kiedy wchodzę do mieszkania, jest już w sypialni. Staram się być
wyrozumiały, ale to po prostu… cholernie chamskie z jej strony. Zafundowałem
jej przejażdżkę do pracy i z powrotem, a co otrzymałem w zamian? Nie trzeba
być ekspertem od savoir-vivre’u, by wiedzieć, że ta dziewczyna zachowuje się
po prostu niegrzecznie. Do diabła, jestem jednym z najbardziej niegrzecznych
ludzi, jakich znam, ale nawet ja nie potraktowałbym kogoś tak jak ona mnie.
Wchodzę do swojej sypialni, a stamtąd wprost do łazienki. Już tam jest, stoi
przy umywalce i myje twarz.
– Znowu problem z pukaniem? – pyta, przewracając oczami.
Nie zwracając na nią uwagi, podchodzę do sedesu. Podnoszę klapę,
rozpinam rozporek i zaczynam sikać. Słysząc, jak zaskoczona wciąga
gwałtownie powietrze, z ledwością powstrzymuję uśmiech.
– Serio? – pyta.
Dalej ją ignorując, kończę, po czym spuszczam wodę. Specjalnie zostawiam
podniesioną deskę i podchodzę do umywalki. Zobaczymy, kto jest większym
dupkiem, Bridgette.
Wyciskam pastę na szczoteczkę i zaczynam myć zęby. Szturcha mnie,
próbując mnie odepchnąć od kranu. Odpowiadam jej tym samym i dalej
szczotkuję zęby. Kiedy zerkam w lustro na nasze odbicia, podoba mi się to, co
widzę. Jestem kilkanaście centymetrów wyższy od niej, mam ciemniejsze włosy
i brązowe oczy, a nie tak jak ona zielone. Mimo to pasujemy do siebie. Stojąc
przy niej, widzę, że tworzylibyśmy ładną parę. Pewnie dorobilibyśmy się
słodkich dzieciaków.
Cholera.
Nie powinienem pozwalać sobie na takie myśli.
Bridgette kończy ścierać makijaż z twarzy, a potem też chwyta za
szczoteczkę. Przepychamy się, walcząc o miejsce przy kranie, prawdopodobnie
szorując zęby z większą zapalczywością niż kiedykolwiek przedtem.
Z wściekłością spluwamy do umywalki, szturchając się przy tym.
W końcu płuczę szczoteczkę i wkładam ją do uchwytu. Ona robi to samo.
Kiedy podstawiam dłonie pod wodę i pochylam się, żeby wypłukać usta,
Bridgette odpycha mnie, sprawiając, że zalewam wodą cały blat. Odczekuję
chwilę i gdy podstawia ręce pod kran, robię to samo. Woda jest wszędzie.
Zaciska palce na blacie i oddycha głęboko, próbując się uspokoić.
Najwyraźniej nie udaje jej się to, bo nagle podstawia dłoń pod kran i pryska mi
w twarz.
Zamykam oczy, próbując wczuć się w jej sytuację. Może miała dzisiaj
kiepski dzień. Może nie cierpi swojej pracy. Może nie cierpi swojego życia.
Wszystko to nie usprawiedliwia tego, że dotąd nie podziękowała mi za
podwózkę. Traktuje mnie, jakbym zniszczył jej życie, tymczasem próbuję jej we
wszystkim pójść na rękę.
Otwieram oczy i omijając ją wzrokiem, zakręcam kran, po czym biorę
ręcznik i wycieram twarz. Przygląda mi się uważnie, czekając na odwet.
Podchodzę do niej, a ona się cofa, dopóki nie dotyka pośladkami blatu. Cały
czas się we mnie wpatruje, kiedy się nad nią pochylam.
Niemal dotykamy się piersiami. Czuję jej gorący oddech, kiedy otwiera usta.
Już mnie nie odpycha. Sprawia wrażenie, jakby zachęcała mnie, bym posunął się
dalej, nie przerywał.
Opieram się dłońmi o blat po obu stronach, zamykając jej drogę ucieczki.
Wciąż nie protestuje i wiem, że gdybym spróbował ją pocałować, nie opierałaby
się. W innych okolicznościach już bym ją całował. Rozdzieliłbym językiem jej
usta, bo, kurwa, są przepiękne. Nie wiem, jakim cudem tyle jadu może
wypływać z tak delikatnych usteczek.
– Bridgette – mówię spokojnie.
Przełyka głośno ślinę, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Warren – odpowiada głosem tyleż zdecydowanym, co pełnym desperacji.
Uśmiecham się ledwie kilka centymetrów od jej twarzy. To, że dopuściła
mnie tak blisko siebie, dowodzi tylko słuszności mojej teorii. Ona mnie pragnie.
Pragnie, bym ją pieścił, całował i zabrał do łóżka. Zastanawiam się, czy
w sypialni jest równie dzika jak poza nią.
Pochylam się jeszcze niżej, a z jej ust wydobywa się cichutki jęk. Przenosi
spojrzenie z moich oczu na usta. Powoli zagryzam dolną wargę. Wpatruje się
w nią z wyraźną fascynacją. Serce podchodzi mi do gardła i czuję, że pocą mi
się dłonie. Nie jestem pewien, czy mogę to zrobić. Nie jestem pewien, czy dam
radę się jej oprzeć.
Sięgam za nią prawą ręką i biorę z blatu płyn do płukania ust. Gdy już nasze
wargi mają się zetknąć, odsuwam się i odkręcam nakrętkę z buteleczki. Nie
odrywając wzroku od Bridgette, nabieram płynu do ust, po czym zakręcam
flakonik i odstawiam na blat.
Widzę, jak pożądanie w jej oczach ustępuje miejsca wściekłości. Jest zła
zarówno na mnie, jak i na siebie. Może też zawstydzona. Kiedy dociera do niej,
że się zabawiłem jej kosztem, mruży oczy i wpatruje się we mnie z furią.
Podchodzę do umywalki, wypluwam płyn i wycieram usta ręcznikiem. A potem
ruszam do swojej sypialni.
– Dobranoc, Bridgette – rzucam na odchodnym.
Zamykam drzwi, opieram się o nie i przymykam powieki. Kiedy dobiega
mnie trzaśnięcie drzwi jej sypialni, oddycham z ulgą. Nigdy jeszcze nie czułem
równie wielkiego podniecenia. Nigdy też nie byłem tak dumny z siebie.
Wyrzeczenie się jej ust i tęsknego spojrzenia było najtrudniejszą rzeczą pod
słońcem. A także najważniejszą. Musiałem mieć wszystko pod kontrolą, bo ta
dziewczyna miała nade mną zbyt dużą władzę i nawet o tym nie wiedziała.
Gaszę światło i idę spać, próbując nie myśleć o tym, do czego o mało nie
doszło. Po kilku minutach kapituluję. Postanawiam wykorzystać obrazy, które
mam w głowie. Wkładam rękę w bokserki i myślę o jej pomarańczowych
spodenkach. I o jej ustach. A także o jej oddechu, gdy pochyliłem się nad nią.
Zamykam oczy i fantazjuję, co by się mogło stać, gdybym nie był aż tak
uparty. Nie skończyłoby się tylko na pocałunkach. Myślę też o tym, że znajduje
się zaledwie kilka metrów ode mnie. Mam nadzieję, że również ją trawi
frustracja.
Dlaczego ona jest taka wredna? W następnej chwili dociera do mnie, że nie
powinienem się dziwić. Przecież mam słabość do wrednych lasek.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
5
Prawie nie spałem tej nocy. Nie dawała mi spokoju świadomość, że jestem
z nią pod jednym dachem i że nie ma ani Ridge’a, ani Brennana. Tylko
ostatkiem sił powstrzymałem się przed zapukaniem do niej pod jakimś
pretekstem. Znam ją już jednak na tyle, by wiedzieć, że momentalnie by mnie
odrzuciła, tylko po to, by kontrolować sytuację.
Ridge’a i Brennana dalej nie ma, ona jest w pracy, a ja mam już dosyć tego
przeszukiwania pornosów. Trudno zliczyć, ile filmów dla dorosłych obejrzałem
przez dwa tygodnie. To śmieszne. Ile ich wszystkich nakręcono? Zawęziłem
obszar poszukiwań do tych wyprodukowanych w ostatnich kilku latach, bo
musiała mieć ponad osiemnastkę, kiedy w jednym z nich zagrała. Teraz ma
dwadzieścia dwa lata, co oznacza, że mam do przejrzenia filmy z ostatnich
czterech lat.
O rany… Mam obsesję.
Jestem jak stalker.
Właściwie to jes tem stalkerem.
Drzwi się otwierają i do mieszkania wchodzi Bridgette. Trzaska nimi tak
mocno, że aż się wzdrygam. Wchodzi do kuchni i zaczyna przeszukiwać szafki,
strasznie przy tym hałasując. W końcu opiera dłonie o barek i patrzy mi w oczy.
– Gdzie, do cholery, trzymacie alkohol?
Zgaduję, że ma zły dzień.
Wstaję i podchodzę do zlewu. Otwieram szafkę pod nim i wyjmuję butelkę
po płynie czyszczącym Pine-Sol. Nie zawracam sobie głowy szukaniem
kieliszka. Wygląda na osobę, która nie ma problemu z piciem z gwinta.
– Chcesz mnie zabić? – pyta, wpatrując się w butelkę.
Wciskam ją do jej rąk.
– Ridge’owi wydaje się, że wymyślił sposób, żebym nie wypijał mu całego
alkoholu. Przechowuje go w butelkach po płynach do czyszczenia.
Przystawia butelkę do nosa i krzywi się.
– Macie tylko whiskey?
Gdy kiwam głową, wzrusza ramionami, przystawia butelkę do ust, odchyla
głowę i pije potężny łyk.
Wyciera usta wierzchem dłoni, po czym oddaje mi butelkę. Piję i przekazuję
ją z powrotem. Wymieniamy się tak kilka razy, aż wreszcie jej gniew topnieje na
tyle, na ile to możliwe w świecie Bridgette. Zamykam butelkę i odstawiam ją do
szafki.
– Zły dzień? – pytam.
Opiera się o blat i ciągnie za gumkę przy swoich pomarańczowych
spodenkach.
– Najgorszy.
– Chcesz o tym pogadać?
Patrzy na mnie przez długie rzęsy, a potem przewraca oczami.
– Nie – odpowiada kategorycznym tonem.
Nie naciskam. Nawet nie wiem, czy naprawdę chciałbym słuchać jej
zwierzeń. Wszystko potrafi wyprowadzić ją z równowagi, więc pewnie
wkurzyła się z powodu jakiejś drobnostki, jak na przykład czerwone światło,
gdy jechała do domu. Reagowanie z taką złością na każdy aspekt życia musi być
naprawdę wyczerpujące.
– Co cię tak ciągle wkurza?
Śmieje się pod nosem.
– To proste – odpowiada. – Palanty, głupi klienci, gówniana robota,
beznadziejni rodzice, fałszywe przyjaciółki, kiepska pogoda i denerwujący
współlokatorzy, którzy nie umieją całować.
Śmieję się, słysząc tę ostatnią uwagę, która zapewne miała być przytykiem,
lecz zabrzmiała bardziej jak zachęta do flirtu.
– A ciebie co tak ciągle cieszy? – pyta. – Wszystko jest dla ciebie zabawą.
– To proste – odpowiadam. – Świetni rodzice, fakt, że w ogóle mam pracę,
oddani przyjaciele, słoneczne dni i współlokatorki, które grały w pornosach.
Odwraca pospiesznie wzrok, skrywając uśmiech, który na chwilę zagościł na
jej ustach. Jezu, wiele bym dał za to, żeby pozwoliła sobie na ten uśmiech.
Zrobiłbym wszystko, żeby go zobaczyć w pełni. Chyba jeszcze ani razu nie
widziałem, żeby się uśmiechała.
– To dlatego oglądasz tyle pornosów? Bo masz nadzieję, że znajdziesz ten,
w którym grałam?
Nie kiwam głową, ale też nią nie kręcę. Opieram się o blat kuchenny
i krzyżuję ręce na piersiach.
– Podaj mi jego tytuł – proszę.
– Nie – odpowiada pospiesznie. – Poza tym ja tam tylko statystowałam. Nie
robiłam niczego specjalnego.
Statystowała. To pomoże zawęzić obszar poszukiwań.
– To, że nie robiłaś niczego specjalnego, nie oznacza jeszcze, że w ogóle
niczego nie robiłaś.
Przewraca oczami, ale nie odchodzi, więc kontynuuję przesłuchanie:
– Byłaś naga?
– To był pornos, Warren. Nie grałam w swetrze.
To oznacza „tak”.
– Uprawiałaś seks przed kamerą?
Kręci głową.
– Nie.
– Ale obściskiwałaś się z jakimś gościem?
Ponownie kręci głową.
– To nie był gość.
A niech mnie…
Odwracam się i chwytam jedną ręką blatu, a drugą zaciskam w pięść
i unoszę w geście triumfu. Kiedy odwracam się z powrotem, okazuje się, że
Bridgette stoi w tym samym miejscu, ale wygląda na odprężoną. Powinienem
codziennie poić ją whiskey.
– Chcesz powiedzieć, że miziałaś się z dziewczyną? I to zostało utrwalone?
W filmie?
Uśmiecha się samymi kącikami ust.
– Uśmiechnęłaś się.
Momentalnie poważnieje.
– Nie.
Podchodzę do niej i kiwam głową.
– Tak, zrobiłaś to. Widziałem twój uśmiech.
Zaczyna kręcić głową, więc kładę rękę na jej karku. Otwiera szerzej oczy.
Wiem, że prawie na pewno zaraz mnie odepchnie od siebie, ale nie mogę się
powstrzymać. Ten uśmiech…
– Uśmiechnęłaś się, Bridgette – szepczę. – Musisz to przyznać, bo było to
kurewsko piękne.
Wciąga gwałtownie powietrze tuż przed tym, jak moje usta przywierają do
jej ust. Chyba nie spodziewała się tego pocałunku, ale nie protestuje. Jej wargi są
ciepłe i żywo reagują. Kiedy rozdzielam je językiem, pozwala mi na to.
Nie wiem, czy to dzięki whiskey, czy dzięki niej, ale serce bije mi jak
szalone. Sunę dłońmi w dół jej pleców, chwytam za pośladki i sadzam ją na
barku.
Nasze usta się rozdzielają i wpatrujemy się w siebie w milczeniu, nie
dowierzając, że żadne z nas tego nie przerwie. Kiedy uświadamiam sobie, że tak
się nie stanie, przykładam ręce do jej policzków, pochylam się i znów ją całuję.
Ten pocałunek różni się zdecydowanie od pierwszego. Tamten był
pospieszny i żarliwy, bo wiedzieliśmy, czym się skończy.
Ten jest nieśpieszny, głęboki i wydaje się wstępem do tego, co czeka nas
później. Tym razem, kiedy odrywam się od jej ust, by przenieść się na szyję, nie
odpycha mnie, wręcz przeciwnie, przyciska do siebie, pragnąc jeszcze bardziej.
– Warren – szepcze, przechylając głowę i dając mi pełniejszy dostęp do
siebie. – Jeśli chcesz uprawiać ze mną seks, musisz obiecać, że po wszystkim nie
staniesz się słodko pierdzącą przylepą.
Śmieję się, nie odrywając ust od jej szyi.
– Jeśli będziesz ze mną uprawiać seks, Bridgette, to ty staniesz się słodko
pierdzącą przylepą. Będziesz chciała więcej i więcej. Przylgniesz do mnie jak
folia spożywcza.
Kiedy wybucha śmiechem, odsuwam się od niej i spoglądam na jej usta,
a potem wpatruję się w oczy.
– Jezu…
Kręci głową, nic nie rozumiejąc.
– Co?
– Twój śmiech – wyjaśniam i całuję ją w usta. – Jest zajebisty – szepczę, po
czym unoszę ją z blatu i przechodzę z nią przez salon.
Gdy jesteśmy już w mojej sypialni, zamykam drzwi i przyciskam ją do nich.
Nie odrywając się od jej ciała, zdejmuję koszulkę, a potem chwytam jej bluzkę
i próbuję ściągnąć ją przez jej głowę.
– Nie masz pojęcia, ile razy marzyłem o tej chwili, Bridgette.
Pomaga mi pozbyć się swojej bluzki.
– A ja w ogóle o tym nie marzyłam – odpowiada.
– Pieprzysz – mówię z uśmiechem.
Biorę ją na ręce i zanoszę do łóżka. Ledwo ją na nim kładę i pojawiam się
nad nią, chwyta mnie za ramiona i przewraca na plecy, po czym rozpina moje
dżinsy. Próbuję odzyskać kontrolę i znaleźć się na górze, ale mi na to nie
pozwala. Siada na mnie okrakiem i kładzie ręce na moich ramionach,
przygważdżając je do łóżka.
– Ja tu rządzę – oświadcza.
Nie protestuję. Jeśli chce mieć władzę, proszę bardzo.
Prostuje się i sięga do tyłu, by rozpiąć stanik. Unoszę się, chcąc jej pomóc,
ale znów wciska moje ramiona w materac.
– Co ci mówiłam?
Ja cię kręcę. Ona nie żartuje.
Kiwam głową i skupiam uwagę na jej staniku. Powoli opuszcza ramiączka.
Nie mogę oderwać od niej wzroku. Chcę jej dotknąć, pomóc, ale nie pozwala mi
nic robić.
Kiedy w końcu go zdejmuje, oddech więźnie mi w płucach.
Ona jest doskonała. Jej piersi mają idealny rozmiar, są jakby dopasowane do
moich dłoni. Nie mogę się jednak o tym przekonać, bo nie wolno mi ich
dotknąć.
Czy może jednak wolno?
Z wahaniem unoszę ręce, chcąc poczuć miękkość jej skóry, ale natychmiast
je odpycha.
Co za tortury: mieć jej piersi przed sobą, lecz nie móc ich pieścić.
– Gdzie trzymasz gumki?
Pokazuję szafkę nocną przy łóżku. Schodzi ze mnie, otwiera szufladę
i przegląda jej zawartość, aż wreszcie znajduje to, czego szuka. Wracając,
wsuwa prezerwatywę między zęby. Tym razem na mnie nie siada. Wkłada
kciuki za pasek spodenek i zaczyna je zdejmować.
Jestem tak twardy jak jeszcze nigdy i czuję gwałtowne pulsowanie. Musi się
pospieszyć i znów na mnie usiąść.
Zostawia na sobie majteczki, po czym schyla się, zsuwa moje dżinsy,
a potem robi to samo ze slipkami. Prezerwatywę wciąż trzyma w zębach. Jej
włosy mają idealną długość, łaskocze mnie nimi jak piórkami za każdym razem,
gdy się nade mną pochyla.
Kiedy już jestem rozebrany, przenosi wzrok na najsztywniejszą część
mojego ciała. Uśmiecha się, patrzy mi w oczy i wyjmuje prezerwatywę z ust.
– Robi wrażenie – komentuje. – Nic dziwnego, że jesteś taki pewny siebie.
Traktuję ten przytyk jako komplement, bo znam już Bridgette na tyle, by
wiedzieć, że nie rozdaje tych ostatnich na prawo i lewo.
Ponownie mnie dosiada, cały czas mając na sobie majteczki. Pochyla się
i przyciska dłonie do moich przedramion. Kiedy nasze wargi i piersi się stykają,
z moich ust wydobywa się jęk. Jest niesamowita. Fantastyczna. Trochę się
martwię, bo właściwie jeszcze do niczego nie doszło, a ja już o mało nie
doszedłem.
Pocieram wilgotny materiał jej majtek, kiedy przesuwa się w górę i w dół,
zapewne najwolniej, jak może. Wsuwa mi język do ust, a ja wciąż usiłuję
chwycić ją za kark albo za biodra, ale za każdym razem mnie powstrzymuje.
Wyobrażałem sobie, że będzie próbowała rządzić w łóżku, jednak nie
spodziewałem się, że aż do tego stopnia. Nawet nie pozwala, bym jej dotknął.
To mnie, kurwa, doprowadza do szału.
– Otwórz usta – szepcze mi na ucho. Kiedy to robię, wsuwa mi między zęby
prezerwatywę. Przygryzam opakowanie, a dziewczyna gryzie jego drugi koniec,
a potem odsuwa się i je rozdziera.
Dobra, to było podniecające.
Bardzo p od niecające.
Powinniśmy zrezygnować z pracy i robić to na pełny etat.
Wyjmuje prezerwatywę z opakowania i wyprostowuje się. Patrzy w dół
i oblizuje usta, naciągając na mnie gumkę, a ja jęczę, bo dotyk jej rąk jest
zajebisty. To dla mnie za dużo. Chcę, żeby dotykała mnie po prostu wszędzie.
Wreszcie rozumiem, dlaczego goście pod wpływem podniecenia gadają
straszne głupoty, bo sam mam ochotę je bez przerwy powtarzać. Chcę jej
powiedzieć, że ją kocham i jesteśmy bratnimi duszami, i że musi za mnie wyjść.
Pod wpływem jej dotyku te bzdury same cisną mi się na usta.
Klęka i odsuwa na bok majteczki, a potem zaczyna się obniżać.
To już pewne. Bridgette jest najlepszą współlokatorką w moim życiu.
Krzywi się nieco, kiedy wprowadza mnie w siebie, a mnie od razu robi się
przykro, że sprawiam jej ból. Jednak nie na tyle przykro, bym powstrzymał się
przed uniesieniem bioder i wejściem w nią na całą długość.
Gdy tylko to następuje, jęczymy razem.
Nigdy jeszcze tak się nie czułem.
Mam wrażenie, jakby jej ciało pasowało idealnie do mojego. Żadne z nas nie
rusza się choćby na centymetr. W pokoju słychać jedynie nasze ciężkie oddechy,
gdy dajemy sobie chwilę na przyzwyczajenie się do nowej pozycji. Do tej
doskonałej chwili, która jest naszym udziałem.
– Ja pierdolę – szepczę.
– Mam nadzieję – odpowiada.
Kiedy zaczyna się poruszać, nie wiem, co robić. Chcę ją trzymać w talii, ale
wiem, że nie wolno mi tego robić. Patrzę jej w oczy, podczas gdy dalej się
porusza płynnymi, metodycznymi ruchami, mając zamknięte oczy i otwarte usta.
Po kilku minutach kapituluję. Nie mogę jej nie dotykać. Gdy chwytam ją za
biodra, próbuje odtrącić moje ręce, ale zaciskam palce mocniej, unosząc ją
i opuszczając na siebie. Kiedy okazuje się, że dzięki mojej pomocy doznania są
bardziej intensywne, przestaje się sprzeciwiać.
Chcę słyszeć jej jęki, lecz je wstrzymuje, tak jak się tego spodziewałem.
Przenoszę dłonie na jej plecy i przyciągam ją do siebie, aż nasze usta się
spotykają. Kładę jedną rękę z tyłu jej głowy, a drugą na biodrze, podczas gdy
ona dalej porusza się rytmicznie.
Powoli przenoszę dłoń z jej biodra na brzuch, a potem jeszcze niżej.
Wsuwam w nią palec i czuję ciepło oraz wilgoć. Jęczy prosto w moje usta, a ja
zaczynam ją pieścić. I wtedy nieruchomieje. Chwyta mnie za nadgarstek,
odsuwa moją dłoń i wciska ją znów w materac.
Otwiera oczy i patrzy na mnie, ponownie zaczynając się poruszać.
– Ręce przy sobie, Warren – ostrzega.
Kurczę, wszystko utrudnia. Pragnę znowu ją poczuć. Kiedy przestanę ją
dotykać, chcę jej posmakować. Chcę poczuć wilgoć i ciepło na języku.
Najpierw jednak pozwolę jej zrobić to tak, jak chce. Zamykam oczy
i przestaję starać się przejąć kontrolę. Skupiam się na jej mięśniach
zaciskających się na mnie. A także na tym, że za każdym razem, gdy jej ciało
spotyka moje, znajduję się w niej tak głęboko, jak tylko mogę.
Pochyla się i jej piersi kołyszą się nade mną, kiedy się porusza.
Tak właśnie wygląda raj.
Moje nogi się naprężają, a ręce szukają czegoś, czego mogą się chwycić.
Chyba wyczuwa, że zaczynam dochodzić, bo zaciska się jeszcze bardziej wokół
mnie, a jej ruchy stają się szybsze i gwałtowniejsze. Dalej mam zamknięte oczy,
gdy zaczynam się trząść.
Mam ochotę zakląć i krzyknąć, żeby dać jej znać, jak bardzo mi dobrze, ale
nie wydaję żadnego odgłosu. Jeśli nie pozwoliła mi siebie dotykać, na pewno nie
chce też słyszeć, jak wyrażam głośno swój zachwyt.
W dalszym ciągu się porusza, podczas gdy ja w milczeniu poddaję się
rozkoszy. Kiedy jest już po wszystkim, nieruchomieje. Otwieram oczy i widzę,
że się do mnie uśmiecha. Widząc, że na nią patrzę, poważnieje.
Mam ochotę przytulić ją do piersi. Mam ochotę przewrócić ją na plecy
i pieścić językiem do chwili, gdy zacznie wykrzykiwać moje imię z rozkoszy,
a nie z gniewu.
Tymczasem ona schodzi ze mnie, wstaje i rusza w kierunku łazienki.
– Dobranoc, Warren – rzuca na pożegnanie.
Drzwi łazienki się zamykają. Leżę na łóżku, mając mętlik w głowie.
Powinienem pobiec za nią, ale jestem zbyt wyczerpany, żeby się ruszyć.
W końcu udaje mi się dojść do siebie, a wtedy zdejmuję prezerwatywę,
wrzucam ją do kosza na śmieci w łazience i wchodzę do jej pokoju. Właśnie
kładzie się do łóżka. W chwili, gdy jej głowa dotyka poduszki, kładę się na niej
i ją całuję. Tak, jak się spodziewałem, odpycha mnie.
– Co ci mówiłam o byciu przylepą? – pyta, odwracając ode mnie twarz.
– Wcale nie jestem przylepą – protestuję i całuję ją w szyję. – Po prostu
jeszcze nie skończyliśmy.
Odpycha mnie.
– Jestem pewna, że skończyliśmy, Warren. Jakieś trzy minuty temu.
– J a skończyłem – podkreślam, patrząc jej w oczy. – Ty nie.
Próbuje się przewrócić na bok.
– Przestań – mówi, znów mnie odpychając.
Ja jednak nie rezygnuję. Obejmuję ją i powoli sunę ręką po jej brzuchu.
I wtedy jej dłoń ląduje na mojej twarzy.
Momentalnie się odsuwam i patrzę na nią w szoku.
Odsuwa się ode mnie i opiera plecami o zagłówek.
– Powiedziałam: przestań – mówi, jakby tłumacząc się z tego, że mnie
spoliczkowała.
Poruszam szczęką, nie do końca wiedząc, co robić. Lata doświadczeń
z dziewczynami, a nawet pornosy, które ostatnio obejrzałem, mówią mi, że coś
tu jest nie tak. Ludzie są z natury samolubni i to, że Bridgette nie chce rewanżu,
strasznie mnie dziwi.
– Czy… – Przerywam i patrzę jej w oczy. – Czy może coś błędnie
odczytałem? Bo…
– Rżnęliśmy się, Warren. Ale już skończyliśmy, pora spać.
Kręcę głową.
– Nie, Bridgette. To ty zerżnęłaś mnie. Odwaliłaś całą robotę i nawet nie
dałaś mi szansy, żebym zrobił ci dobrze. Nie rozumiem, dlaczego nie pozwoliłaś
się dotknąć.
Jęczy z frustracji.
– Nie ma sprawy, naprawdę. Było miło. – Odwraca wzrok. – Nie przepadam
za drugą częścią, więc wracaj spać.
Nie przepada za drugą częścią? Tą, w której osiąga niesamowity, wspaniały
orgazm?
– Dobra – odpowiadam. – Pójdę spać.
– Dziękuję – mamrocze.
– Ale najpierw – kontynuuję, unosząc palec – musisz mi odpowiedzieć na
jedno pytanie.
Przewraca oczami.
– Co takiego?
Nachylam się do niej i przyglądam się jej zafascynowany.
– Czy właśnie tak zawsze wygląda seks z tobą? Musisz mieć całkowitą
kontrolę nad sytuacją? Do tego stopnia, że nawet nie pozwalasz nikomu się
zaspokoić?
Kopie mnie, usiłując zwalić z łóżka.
– Nie będę rozmawiać z tobą na temat swojego życia seksualnego. Wracaj
do siebie.
Przesuwa się do tyłu, aż wreszcie jej głowa znajduje się na poduszce.
A wtedy odwraca się do mnie plecami i naciąga kołdrę na głowę.
Jasna cholera. To… Nawet nie wiem, co myśleć. Pierwszy raz kogoś takiego
spotykam. Ma poważny problem z kontrolą.
– Bridgette – szepczę, chcąc, żeby odwróciła się i zaczęła rozmawiać.
Ignoruje mnie, ja jednak nie daję za wygraną, ponieważ ta rozmowa musi się
odbyć.
– Chcesz powiedzieć, że gdy się z kimś kochasz, nigdy nie osiągasz
orgazmu?
Odrzuca kołdrę i przewraca się na plecy.
– Do tej pory to dla nikogo nie był problem – mówi gniewnym głosem.
Wybucham śmiechem i kręcę głową, bo z jakiegoś powodu niezmiernie
mnie to cieszy. To oznacza, że do tej pory była z samymi egoistycznymi
dupkami. Cóż, pokażę jej, co straciła.
Znów naciąga kołdrę na głowę i się ode mnie odwraca. Nie wstaję i nie
wychodzę, chociaż wiem, że tego ode mnie oczekuje. Unoszę kołdrę i kładę się
za nią, po czym obejmuję ją, przyciskam dłoń do jej brzucha i przyciągam do
siebie.
– Przestań, Warren – warczy. – Możesz mi wierzyć, jestem zadowolona ze
swojego życia seksualnego i nie potrzebuję żadnych dodatkowych okrzyków
rozkoszy… O Boże.
Przerywa, kiedy czuje mój dotyk między nogami.
Przytulam się do niej policzkiem.
– Zamknij się, Bridgette.
Ponieważ się nie rusza, przewracam ją na brzuch i kładę się na niej.
Unieruchamiam jej ramiona swoimi rękami, tak samo jak ona przedtem robiła to
mnie.
– Nie opieraj się – szepczę jej na ucho. – Przejmuję kontrolę. Masz robić, co
ci mówię. – Kiedy sunę językiem po jej uchu, na jej ramionach pojawia się gęsia
skórka. – Zrozumiano?
Jej oddech staje się płytki. Zaciska powieki i kiwa głową.
– Dziękuję – mówię.
Całuję jej kark i ramiona, a potem przenoszę usta na plecy. Całe jej ciało się
napina. Na myśl, że nigdy nie zaznała orgazmu, będąc z mężczyzną, znów mi
staje.
Chwytam ją za uda i rozszerzam jej nogi. Kiedy widzę, że zatapia twarz
w poduszce, na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Nigdy nie była tak bezbronna
i nie chce, żebym widział, jak dużą rozkosz jej daję.
I tak nie odrywam od niej wzroku, powoli wkładając w nią dwa palce
i czekając na pierwsze jęki.
Ponieważ nic nie słyszę, dodaję trzeci palec.
Wciskam czoło w poduszkę tuż obok jej twarzy i czekam na jej głos.
Cisza. Śmieję się cicho, bo wygląda na to, że mam przed sobą naprawdę
kawał roboty.
Wycofuję palce i przewracam ją na plecy. Wciąż ma zaciśnięte powieki,
więc chwytam ją za brodę i przyciskam usta do jej ust. Całuję ją mocno, aż
wreszcie zaczyna odwzajemniać pocałunek z taką samą zawziętością. Zanurza
palce w moich włosach i rozszerza nogi, czekając, aż w nią wejdę.
Więc wchodzę. Odsuwam na bok jej majtki i zanurzam się w niej tak szybko
i gwałtownie, że z jej ust wydobywa się jęk. O rany, myślę, chcę tego więcej.
O wiele więcej. Tyle że nie mam drugiej prezerwatywy i tym razem nie chodzi
o mnie, więc wysuwam się z niej, chwytam rękami jedną z jej piersi
i przystawiam ją do ust.
Wyznaczam szlak pocałunków w dół brzucha, a im niżej jestem, tym
bardziej naprężone staje się jej ciało. Wyczuwam wahanie i mam ochotę jak
najszybciej jej posmakować, lecz wiem również, że nie powinienem się za
bardzo spieszyć. Ponieważ znieruchomiała, dochodzę do wniosku, że się
zdenerwowała. Kładę ręce na jej biodrach i patrzę jej w oczy. Zagryza nerwowo
dolną wargę, wzrok ma przerażony.
– Nigdy nie pozwoliłaś nikomu tego robić, co? – pytam domyślnie.
Kręci głową.
– Nie lubię tego.
– Skąd wiesz?
Wzrusza ramionami.
– Wiem, i tyle.
Unoszę jej biodra i przesuwam w dół łóżka.
– Szkodzisz sobie przez ten upór.
Zaczynam zniżać usta, ale odpycha mnie i siada.
– Nie. Nie chcę.
Chwytam ją za biodra i ponownie kładę na plecach.
– Leż spokojnie i zamknij oczy, Bridgette.
Dalej patrzy z przerażeniem, odmawiając spokojnego leżenia, więc unoszę
się na rękach.
– Mogłabyś przestać być taka uparta i trochę się rozluźnić? Kurwa, kobieto.
Zamierzam zafundować ci najlepsze dziesięć minut życia. Nie utrudniaj mi tego.
Zagryza wargę z wahaniem, ale w końcu słucha moich słów i powoli kładzie
się na łóżku, z głową na poduszce.
Uśmiecham się z triumfem i ponownie przyciskam usta do jej brzucha.
Rozpoczynam tuż pod pępkiem, następnie wędruję w dół, aż do chwili, gdy
docieram do majtek. Chwytam za nie palcami i opuszczam na jej biodra i uda,
a potem zupełnie je ściągam. Rzucam je na podłogę, po czym unoszę jej nogę
i całuję delikatnie kostkę, potem łydkę, a następnie tylną stronę kolana,
przenoszę się na udo, aż w końcu dzielą mnie zaledwie centymetry od zbiegu jej
nóg. Czuję bijące od niej ciepło.
– Warren, proszę… – zaczyna protestować.
Dokładnie w tej samej chwili zanurzam w niej język, rozdzielając wargi.
Z krzykiem unosi biodra o kilka centymetrów, więc chwytam ją w pasie i kładę
z powrotem na łóżku.
Jest słodko-słona i gdy tylko znów moje usta spoczywają na niej, nabieram
przekonania, że zaspokoi w zupełności głód, jakiego kiedykolwiek zaznam przez
resztę życia.
Znów krzyczy, wciąż usiłując się ode mnie odsunąć.
– Och… Warren…
Dalej ją liżę, pochłaniam ustami, sunę językiem po każdej fałdce, tak że
w końcu nie pozostaje ani jeden centymetr jej ciała, którego bym nie
posmakował. Gdy zanurzam w niej palce, zaciska dłonie na moich włosach.
Wypełniam ją, pochłaniając językiem, a ona już mnie nie odpycha. Teraz wciska
moją twarz w siebie, błagając, bym przyspieszył.
Puszcza moje włosy i chwyta się kurczowo wezgłowia, równocześnie
otaczając nogami moje ramiona. W dalszym ciągu trzymam w niej palce,
podczas gdy ona wykrzykuje moje imię z każdym dreszczem, jaki przeszywa jej
ciało. Pieszczę ją, aż w końcu drżenie ustaje, a jęki milkną.
Całując wnętrze jej ud, wyjmuję z niej palce. Wędruję ustami do jej brzucha,
a potem kładę się na niej, pragnąc w nią wejść i zostać tam całą noc.
Chcę ją pocałować, lecz nie wiem, czy ona też tego chce. Niektóre
dziewczyny nie lubią się całować po wszystkim, jednak nie mogę powstrzymać
pragnienia ponownego posmakowania jej ust.
Ona chyba również tego pragnie, bo bez wahania przyciąga moją twarz
i całuje mnie z jękiem. Całe ciało mam napięte, znowu jej pragnę. Jedyne, co
może zaspokoić to pragnienie, to wejście w nią. I właśnie to robię.
Rozszerza uda, odpowiadając na moje ruchy. Wiem, że powinienem się
zatrzymać. Muszę się zatrzymać.
Tyle że nie wiem jak.
Nigdy jeszcze nie uprawiałem seksu bez prezerwatywy, jednak ta
dziewczyna sprawia, że nie umiem trzeźwo myśleć. Przez nią mogę tylko
oddawać się temu wspaniałemu uczuciu.
Muszę jednak przestać.
Przestań, Warren, przes tań, upominam siebie w myślach.
Jakimś cudem wychodzę z niej i przyciskam twarz do jej piersi, ciężko
dysząc.
Boże, to wręcz boli. W sąsiednim pokoju mam szufladę pełną prezerwatyw,
ale nie jestem pewien, czy tak daleko zajdę.
Przyciąga moją twarz do swojej i znów mnie całuje. Sunie dłońmi w dół
moich pleców i przyciska mnie do swojego ciepłego ciała, zmuszając do
poruszania się wraz z nią.
Co za niesamowite uczucie. To nie to samo co być w niej, ale dzięki jej
ruchom czuję się niemal równie wspaniale. Zamykam oczy i wtulam twarz w jej
szyję, przyspieszając.
Zanurzam palce w jej włosach i unoszę jej głowę. Patrzę Bridgette w oczy,
gdy razem dochodzimy. Krzywi się i czuję, jak znów zaczynają przechodzić ją
dreszcze.
– Warren – szepcze. – Pocałuj mnie.
Robię to.
Nasze usta się spotykają i wydobywają się z nich jęki. W następnej chwili
czuję ciepło rozlewające się między naszymi ciałami. Przytulam ją ze
wszystkich sił i całuję najmocniej, jak tylko mogę.
Przygniatam ją całym swoim ciężarem, nie mogąc już dłużej wytrzymać. Jej
dłonie zsuwają się z mojej szyi i opadają na łóżko. Chciałbym jej powiedzieć,
jaka jest cudowna i jak wspaniale się czuję. Jak fantastyczne ma ciało i że
właśnie zdobyła nade mną przewagę. Na zawsze.
Chciałbym jej to wszystko powiedzieć, nie udaje mi się jednak wykrztusić
ani słowa. Zamykam oczy z wyczerpania.
Rozkosznego wyczerpania.
*
– Warren.
Usiłuję otworzyć oczy, ale nie mogę. A może po prostu nie chcę. Chyba po
raz pierwszy w życiu zaznałem tak głębokiego snu. I oto nagle zostaję z niego
wyrwany.
Bridgette potrząsa moim ramieniem. Unoszę głowę i odwracam się do niej,
licząc na to, że ma ochotę na jeszcze jeden numerek. Uśmiecham się, patrząc na
nią zaspanymi oczami.
– Wracaj do siebie – mówi, kopiąc mnie. – Chrapiesz.
Zamykam z powrotem oczy, ale otwieram je raptownie, gdy czuję jej zimną
stopę na brzuchu. Z całych sił usiłuje mnie wypchnąć z łóżka.
– No już, jazda – jęczy. – Nie mogę zasnąć.
Udaje mi się jakoś wstać. Patrzę, jak przewraca się na brzuch, przykrywa
głowę poduszką i rozciąga się na materacu.
Powłócząc nogami, wychodzę z jej pokoju i przechodzę przez łazienkę do
siebie. Opadam na łóżko i zamykam oczy. Trzy sekundy później już śpię.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
6
Założę się, że jeszcze nigdy tak dobrze mi się nie spało. Chociaż dosłownie
wykopała mnie z łóżka, wciąż uważam się za zwycięzcę. Czuję się po prostu po
królewsku.
Biorę prysznic, ubieram się i dołączam do Ridge’a w kuchni. Właśnie
zmywa po śniadaniu, co jest o tyle dziwne, że żaden z nas nie jada śniadań.
Wszystko wyjaśnia wynurzająca się z jego pokoju Maggie.
– Dzieńdoberek, Maggie – witam ją z uśmiechem.
Wpatruje się we mnie ze zdziwieniem.
– A tobie co? – bąka.
W tej samej chwili otwierają się drzwi sypialni Bridgette. Patrzymy, jak
wchodzi do salonu. Kiedy czuje na sobie nasz wzrok, zatrzymuje się.
– Dzieńdoberek, Bridgette – mówię z triumfalnym uśmiechem. – Jak się
spało?
Na widok mojej miny przewraca oczami.
– Wal się, Warren – odpowiada, po czym wchodzi do kuchni i zaczyna
szperać w lodówce, szukając czegoś do jedzenia.
Odrywam od niej wzrok dopiero wtedy, gdy Ridge klepie mnie po ramieniu.
– Spaliście ze sobą? – miga.
Odruchowo kręcę głową.
– Nie – odpowiadam w języku migowym. – Może. Sam nie wiem. Tak jakoś
wyszło.
Maggie i Ridge wybuchają śmiechem. Mój przyjaciel chwyta swoją
dziewczynę za rękę i ciągnie ją w kierunku sypialni.
– Chodź – miga. – Nie chcę być tutaj w chwili, gdy Bridgette zrozumie swój
błąd.
Patrzę, jak znikają w pokoju Ridge’a, a potem odwracam się do Bridgette,
która piorunuje mnie wzrokiem.
– Powiedziałeś mu, że spaliśmy ze sobą?
Znów odruchowo kręcę głową.
– Nie musiałem, wiedział. Powiedziałem mu o tym już przedtem.
Bridgette przekrzywia głowę.
– Spaliśmy ze sobą dopiero tej nocy. Powiedziałeś mu o tym, zanim do tego
doszło?
Szczerzę zęby w uśmiechu.
– Miałem przeczucie.
Zadziera głowę i wpatruje się w sufit.
– Wiedziałam, że to był kiepski pomysł.
– To był ś wietny pomysł – protestuję.
Patrzy na mnie z tak wielką powagą, na jaką tylko może się zdobyć.
– To była jednorazowa sprawa.
Unoszę dwa palce.
– Właściwie zrobiliśmy to dwa razy.
Krzywi się z irytacją.
– Mówię serio, Warren. To się nie powtórzy.
– I bardzo dobrze – odpowiadam, podchodząc do niej. – Bo to było coś
okropnego, prawda? W ogóle nie sprawiało ci przyjemności. – Dalej się do niej
zbliżam, aż wreszcie staję tak blisko, że mógłbym jej dotknąć. – Zwłaszcza te
chwile, kiedy leżałaś na plecach, a mój język…
Przykłada rękę do moich ust, uciszając mnie, i patrzy na mnie zmrużonymi
oczami.
– Nie żartuję, Warren. To nic nie zmienia. Nie jesteśmy parą. Przygotuj się
na to, że będę przyprowadzać do domu innych facetów.
Kiedy cofa rękę, zaprzeczam:
– Nie będziesz.
Patrzy na mnie wyzywająco.
– Będę. To dlatego ostrzegałam cię, żebyś nie był przylepą.
Ha! Ona myśli, że to wszystko, na co mnie stać? Jeśli będzie się uśmiechać
i śmiać tak jak tej nocy, przekona się, jak wielkim przylepą potrafię być.
– Jeśli nie chcesz, żebym się do ciebie kleił, nic prostszego – mówię. – Po
prostu musisz przestać się do mnie uśmiechać. – Pochylam się i przybliżam usta
do jej ucha. – Jeśli się do mnie nie będziesz uśmiechała, nie będę chciał robić
z tobą tych wszystkich brzydkich rzeczy. Bo twój uśmiech jest niesamowity,
Bridgette.
Odsuwam się powoli i patrzę na nią. Próbuje uspokoić oddech, ale mnie nie
oszuka. Uśmiecham się i na jej ustach również pojawia się cień uśmiechu.
Dotykam palcem kącika jej warg.
– Ale z ciebie flirciara.
Spokojnie odsuwa mnie od siebie, bierze picie i bez słowa idzie do swojego
pokoju.
Przyciskam głowę do drzwi szafki i wzdycham ciężko. Co ja narobiłem? Co
ja takiego zrobiłem samemu sobie?
*
Dzisiaj Bridgette i ja mamy wolne. Cieszyłem się, że po naszym porannym
spotkaniu i przede wszystkim po ostatniej nocy znów będziemy się miziać. Ona
jednak mnie kompletnie ignoruje. Przez większość dnia nie ruszała się z pokoju
i traktowała mnie jak powietrze. Teraz jest już po jedenastej w nocy. Jutro rano
muszę być w pracy, a Bridgette ma poranne zajęcia na uczelni, więc moja
nadzieja na trzeci numerek pryska.
Nawet zamknęła się, biorąc prysznic.
Siedzę na brzegu łóżka i wspominam zeszłą noc, zastanawiając się, co
zrobiłem nie tak. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że nic. Byłem tak dobry, że
się wystraszyła, bo nie przywykła do gości, którzy mają nad nią władzę. Przy
mnie poczuła się słaba.
Nie podoba się jej to. Wyraźnie jest zafiksowana na punkcie władzy, a ja
namieszałem jej w głowie. Powinienem czuć się winny, jednak napełnia mnie to
dumą. Cieszę się, że jej to zrobiłem. Cieszę się, że powoli ją rozszyfrowuję.
A najlepsze jest to, że na pewno wróci po więcej. Może jeszcze nie tej nocy, ale
wróci, bo jest człowiekiem. Każdy człowiek ma słabości, a ja właśnie odkryłem,
co jest jej słabością.
To ja.
Wchodzę pod kołdrę i zamykam oczy, ale wiem już, że nie zasnę. Zupełnie
jakby ostatnia noc rozbudziła we mnie głód. Jeśli nie będę go zaspokajał każdej
nocy, nie zasnę. Liczę owce, gwiazdy, powtarzam cytaty biblijne, których
nauczyłem się jako pięciolatek. Wszystko na nic. Godzinę później nadal jestem
w pełni rozbudzony.
Zastanawiam się, czy ona również nie śpi.
Zastanawiam się, czy mi otworzy, jeśli do niej zapukam.
Odrzucam kołdrę i ruszam do drzwi, ale zaraz zawracam do szafki nocnej po
prezerwatywę. Mam na sobie tylko bokserki, więc wkładam ją za gumkę od
majtek i otwieram drzwi łazienki.
Cycki.
Jej cycki.
Mam je tuż przed sobą.
Stoi z ręką uniesioną do pukania. Wygląda na równie zaskoczoną jak ja. Ma
na sobie czarny koronkowy stanik i najbardziej skąpe majteczki, jakie widziałem
w życiu. Opuszcza rękę i patrzymy na siebie przez jakieś pięć sekund, a potem
wciągam ją do pokoju, zatrzaskuję drzwi i popycham ją na nie. Jej język
znajduje się w moich ustach szybciej niż moja ręka pod jej stanikiem.
– W tym właśnie śpisz? – pytam, obniżając jego ramiączka.
– Tak – odpowiada zdyszanym głosem, po czym przechyla głowę i przyciąga
moją twarz do szyi. – Czasami śpię też nago.
Jęczę i przywieram do jej ciała, gotów natychmiast w nią wejść.
– Podoba mi się to.
Odwracam ją, tak że przywiera piersiami do drzwi. Obejmuję ją i chwytam
za jedną z piersi, podczas gdy drugą ręką sunę w dół po jej pośladku. Ma na
sobie stringi. Maciupkie, cieniutkie, czarne, koronkowe, piękne stringi. Wsuwam
palce pod materiał, po czym ściągam je do kolan. Kiedy opadają do jej kostek,
odkopuje je na bok.
Stoję tuż za nią i sunę rękami po jej pośladkach.
– Oprzyj się dłońmi o drzwi – komenderuję.
Nie od razu wypełnia to polecenie. Wyczuwam jej wahanie. Wiem, że nie
chce znów oddać mi władzy, ale musi sobie uświadomić, że straciła ją w chwili,
gdy stanęła przed moimi drzwiami.
W końcu opiera dłonie na drzwiach. Pochylam się, odgarniam jej włosy
z szyi i przerzucam je przez ramię.
– Dziękuję – szepczę z ustami przy jej karku. Przyciągam ją do siebie, tak że
uderza o mnie pośladkami, po czym zdejmuję bokserki i otwieram
prezerwatywę.
– Pochyl się trochę niżej – rozkazuję.
Tym razem natychmiast wykonuje polecenie. Szybko się uczy.
Zaciskam palce w jej włosach i ciągnę na tyle mocno, żeby unieść jej twarz.
Z jej ust wydobywa się jęk, który sprawia, że nie mogę się powstrzymać przed
wejściem w nią, i to do samego końca.
– Jęknij jeszcze raz – szepczę.
Nie reaguje, więc znów ciągnę ją za włosy. Odgłos, jaki tym razem wydaje,
jest piękny i pełen żądzy. Kiedy wychodzę z niej na chwilę, a potem znów się
zagłębiam, ponownie odpowiada jękiem. Nie wytrzymam tak długo. Jej głos
doprowadza mnie do szaleństwa.
Przykrywam jedną z jej dłoni własną i ściskam ją, zapewniając sobie oparcie
potrzebne do swobodnego wchodzenia i wychodzenia z niej. Za każdym razem,
gdy jęczy, wchodzę nieco gwałtowniej. W końcu zaczyna jęczeć bez przerwy, co
jakiś czas wypowiadając moje imię, i już wiem, że tej nocy będę spał jak zabity.
Ponieważ czuję, że nie wytrzymam i zaraz dojdę, wysuwam się z niej
i odwracam ją twarzą do siebie. Unoszę jej nogę, zarzucam sobie na biodro i
z łatwością ponownie w nią wchodzę. Cały czas obejmuję ją w pasie, a drugą
ręką opieram się o drzwi. Wsuwam jej język w usta i pochłaniam każdy dźwięk,
jaki wydaje.
Trzyma mnie za kark. Sięgam za siebie i odtrącam jej ręce. Przyciskam jej
dłoń do jej piersi i przesuwam ją powoli w dół brzucha. Dotykamy się czołami
i patrzymy sobie w oczy.
– Zacznij się pieścić.
Otwiera szeroko oczy i kręci głową. Kładę dłoń na jej ręce i przyglądam się
temu miejscu, w którym stykają się nasze ciała. Przesuwam jej dłoń kilkanaście
centymetrów niżej, aż jej palce znajdują się tam, gdzie chcę.
– Proszę – dyszę, rozpaczliwie tego pragnąc.
Muszę pomóc sobie ręką, więc cofam ją i przyciskam do drzwi nad jej
głową. Wciąż obejmuję ją w pasie drugim ramieniem i powoli poruszam się
w niej. Nadal stykamy się czołami, jednak teraz patrzę na jej dłoń i palce, które
nieśmiało wprawia w niespieszne, okrężne ruchy.
– O kurwa – dyszę.
Patrzę na to dłuższą chwilę, aż wreszcie zaczyna się odprężać pod swoją
ręką i wtedy przenoszę wzrok z powrotem na jej twarz. Wychodzę z niej
i wpatruję się w nią, gdy odchyla głowę, zamyka oczy i otwiera usta. Wszystko,
co teraz myślę, to: całuj ją, całuj.
Kiedy nasze usta łączą się w delikatnym pocałunku, jęczy cicho. Smakuję jej
wargi językiem, przejeżdżając nim najpierw po górnej, potem po dolnej. Jęczy
coraz częściej i im mocniej przyciskam ją do drzwi, tym lepiej czuję jej rękę
poruszającą się między nami.
Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Nie wierzę, że mieszka tuż obok mnie
i zgodziła się ze mną podzielić tą cząstką siebie. Jestem najszczęśliwszym
facetem na tej planecie.
Znów zaczyna jęczeć, tyle że tym razem nie odrywam od niej ust,
pochłaniając wszystkie jęki. Napiera na mnie coraz bardziej, pragnąc, bym
całował ją mocniej, ja jednak nie chcę, bo czerpię z tego delikatnego pocałunku
zbyt wielką przyjemność. Uwielbiam na nią patrzeć, na jej zamknięte oczy,
otwarte usta, odkryte serce. Nie chcę jej całować. Chcę mieć otwarte oczy
i kontemplować każdą sekundę tego, co się dzieje.
Przestaję się w niej poruszać i czekam, aż dojdzie, bo jeśli dalej się będę
ruszał, nie wytrzymam dłużej. Otwiera oczy, zastanawiając się, dlaczego
przestałem, więc nachylam się do jej ucha.
– Już prawie doszłaś – szepczę. – Chcę na ciebie patrzeć.
Rozluźnia się, a ja dalej na nią spoglądam, pochłaniając każdy jej jęk i każdy
ruch, zupełnie jakbym był gąbką, a ona wodą.
Kiedy zaciska wokół mnie nogi, chwytam ją za biodra i znów zaczynam się
w niej poruszać. Jej jęki przechodzą w krzyki – wykrzykuje moje imię. Jakieś
dziesięć sekund później oboje drżymy, dyszymy, całujemy się i wreszcie
wzdychamy z ulgą.
Osuwa się w moich objęciach i kładzie głowę na mojej piersi. Przykładam
rękę do jej szyi i całuję delikatnie w czubek głowy.
Dopiero po dłuższej chwili udaje mi się uspokoić oddech i na tyle odzyskać
zdolność ruchu, żeby się powoli z niej wysunąć. Staje na podłodze i patrzy na
mnie. Nie uśmiecha się, jednak widzę spokój w jej oczach. To było dokładnie to,
czego potrzebowała. Dokładnie to, czego potrzebowałem ja.
– Dziękuję – mówi po prostu.
– Proszę bardzo – odpowiadam z szerokim uśmiechem.
Kiedy uświadamia sobie, że również zaczyna się uśmiechać, pochyla głowę
i nurkuje pod moim ramieniem. Wchodzi do łazienki i zamyka za sobą drzwi.
Opieram się o ścianę i osuwam na podłogę, nie mogąc zmusić nóg do powrotu
do łóżka. Gdybym nie musiał czekać, aż Bridgette skorzysta z łazienki,
usnąłbym tutaj, na podłodze.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
7
Dwie godziny później siedzę na kanapie, kiedy drzwi się otwierają. Tak jak
się spodziewałem, nie wraca sama. Tuż za nią wchodzi facet. Kładzie dłoń na
dole jej pleców, gdy Bridgette zdejmuje buty i patrzy na mnie.
– O, cześć, Warren – mówi, po czym pokazując na mnie, dodaje: – Guy, to
Warren. Warren, to Guy.
Przyglądam się mu. Mierzący ponad metr osiemdziesiąt metroseksualny
dupek. Do tego o imieniu Guy, czyli facet.
– Naprawdę masz na imię Guy?
Nie odpowiada. Patrzy na Bridgette, zupełnie jakby czuł się nieco nieswojo
z powodu tego, że w jej mieszkaniu zastał jakiegoś gościa. Założę się, że czułby
się o wiele bardziej nieswojo, gdyby wiedział, co na tej kanapie wyprawiałem
z Bridgette zaledwie dobę temu.
– Warren – zaczyna Bridgette fałszywie słodkim głosikiem – czy mógłbyś
zostawić nas samych?
Zerka przy tym wymownie na drzwi mojej sypialni, wyraźnie prosząc, bym
się wyniósł, żeby mogła w spokoju flirtować w salonie z Guyem. Mrużę oczy,
przypatrując się jej. Robi to celowo. Testuje mnie. Nie wie, że jestem bliski
wygranej.
– Jasne, Bridgette – odpowiadam z uśmiechem. Wstaję, podchodzę do Guya
i wyciągam do niego rękę. – Miło było poznać – mówię. Chłopak uśmiecha się
i oddycha z ulgą, myśląc, że już mu nie zagrażam. – Bawcie się dobrze.
Zostawię otwarte drzwi łazienki, na wypadek, gdyby któreś z was chciało z niej
skorzystać. – Pokazuję w kierunku łazienki, mając nadzieję, że rybka połknie
haczyk.
Proszę, niech ten facet o imieniu Guy zechce skorzystać z łazienki... Proszę...
Bridgette uświadamia sobie, że ten ostatni komentarz był nie w moim stylu.
Mruży oczy i wpatruje się we mnie. Idę do swojego pokoju, zamykam drzwi
i staję tuż za nimi. Nie zamierzam uronić ani sekundy z ich rozmowy. Jeśli
wymyśliła sobie, że mnie podda testowi albo poznęca się nade mną, zapraszając
do domu innego faceta, musiała się spodziewać, że będę podsłuchiwał.
Stoję z uchem przyciśniętym do drzwi co najmniej kwadrans. W ciągu tych
piętnastu minut facet chwali, jaki to jest świetny w:
– baseballu,
– futbolu,
– tenisie,
– różnych ciekawostkach (zmusza ją, żeby go z nich przepytała),
– pracy (jest handlowcem – oczywiście najlepszym z najlepszych.
W ostatnich czterech kwartałach miał najwyższe wyniki sprzedaży).
Okazuje się też, że dużo podróżuje po świecie (no jasne) i zna francuski
(oczywiście).
W trakcie tej wyliczanki Bridgette ziewa cztery razy. Mam wrażenie, że ta
rozmowa wyczerpuje ją bardziej niż mnie.
– Mogę skorzystać z łazienki? – pyta w pewnej chwili Guy.
Nareszcie.
Kiedy kilka chwil później słyszę trzaśnięcie drzwi do łazienki, przechodzę
z sypialni do salonu. Bridgette siedzi na kanapie z nogami opartymi na stoliku.
– Wyglądasz na totalnie znudzoną – zauważam.
– Fascynujący człowiek – odpowiada z fałszywym uśmiechem. – Tak dobrze
się bawię, że poproszę go, żeby został na noc.
Odwzajemniam uśmiech, wiedząc, że tak się nie stanie.
– W życiu się na to nie zgodzi, Bridgette – mówię. – Właściwie to jestem
pewien, że gdy tylko wyjdzie z łazienki, pożegna się i ucieknie.
Prostuje się na kanapie, a potem szybko wstaje. Podchodzi i dźgając mnie
palcem w pierś, pyta:
– Coś ty zrobił, Warren?
Drzwi do łazienki się otwierają i wychodzi z niej Guy. Bridgette odwraca się
do niego z tym swoim okropnym fałszywym uśmiechem na twarzy.
– Chcesz iść do mojego pokoju? – pyta, podchodząc do niego.
Chłopak zerka na mnie, ale ja kręcę głową. W ten sposób ostrzegam go, jak
facet faceta, żeby lepiej stąd zwiewał.
Podejrzewam, że nieźle wystraszył się tym, co zostawiłem w łazience. Patrzy
na drzwi, a potem przenosi wzrok na Bridgette.
– Właściwie to zaraz miałem wychodzić – mówi. – Zadzwonię.
Kolejne kilka sekund to najbardziej żenujące kilka sekund, jakich
kiedykolwiek byłem świadkiem. On chce uścisnąć jej dłoń, a Bridgette chce go
przytulić na pożegnanie, jednak ten się cofa, bojąc się, że będzie chciała go
pocałować, i otwiera szeroko oczy z przerażenia. Omija ją i kieruje się do drzwi.
– Miło było poznać, Warren. Zadzwonię, Bridgette – obiecuje i wychodzi.
Dziewczyna powoli odwraca się do mnie. Jej oczy są jak dwa diamenty – tak
ostre, że boję się, że poderżnie mi nimi gardło. Przestaję się uśmiechać i ruszam
do swojej sypialni.
– Dobranoc, Bridgette.
Prawie ci się udało.
Prawie.
– Ty sukinsynu!
Drzwi otwierają się na oścież i do mojego pokoju wpada Bridgette. Akurat
się uczyłem, ale na jej widok odkładam książki na bok. Wskakuje na łóżko
i zbliża się do mnie. Kiedy unosi ręce, okazuje się, że coś w nich trzyma.
Zauważam to dopiero w chwili, gdy wyciśnięta z tubki breja ląduje na mojej
głowie.
– M aś ć na hemoroidy?! – krzyczy, ciskając ją na podłogę, po czym
odkręca drugą tubkę, którą trzymała pod pachą. – Śro dek do u s uwania
k urzajek?! – Wyciska go na poduszkę.
Próbuję schować głowę pod kołdrą, ale wszystko już się klei. Łapię
Bridgette za nogi i przewracam na łóżko. Zaczyna mnie kopać i opróżniać
kolejne tubki.
– Lek na op rys zczkę?! – Zawartość tej tubki wyciska prosto na moją
twarz. – W głowie mi się nie mieści, że zostawiłeś to wszystko w naszej
łazience! Zachowujesz się jak mały chłopczyk. Zazdrosny mały chłopczyk!
Wyszarpuję tubkę z jej rąk, przewracam ją na plecy i przygniatam jej
ramiona do materaca.
– Ale z ciebie dupek! – krzyczy.
Usiłuję ją unieruchomić.
– Jeśli ja jestem dupkiem, to ty jesteś zimną, wyrachowaną i bezwzględną
suką!
Stękając, próbuje wyswobodzić się z mojego uścisku. Nie ustępuję,
równocześnie starając się ze wszystkich sił mówić do niej spokojnym głosem.
– O co ci chodzi, Bridgette? Co? Dlaczego przyprowadziłaś tutaj tego
faceta?
Przestaje walczyć i uśmiecha się. Wiedząc, że to reakcja na moją zazdrość,
wkurzam się jeszcze bardziej. Trzymam jej nadgarstki jedną ręką, a drugą
sięgam po kolejną tubkę z maścią. Otwieram ją i opróżniam na jej włosy.
Zaczyna się pode mną rzucać. Kurczę, ale jestem na nią wściekły.
Dlaczego ona to zrobiła?
Chwytam ją za brodę i unoszę jej głowę tak, żeby na mnie patrzyła.
W chwili, gdy uświadamia sobie, że nie pokona mnie fizycznie, kapituluje.
Dyszy, próbując złapać powietrze. Patrzy na mnie z wściekłością. Nie mam
pojęcia, dlaczego się złości, skoro to ona zaczęła i to ona wciąż miesza mi we
łbie.
Przybliżam czoło do jej czoła i zamykam oczy.
– Dlaczego? – dyszę. W pokoju zalega cisza. – Dlaczego go tutaj
przyprowadziłaś?
Wzdycha i odwraca głowę. Kiedy się odsuwam i spoglądam na nią,
dochodzę do wniosku, że na jej twarzy widać więcej bólu niż gniewu.
– A dlaczego ty pozwoliłeś się wprowadzić tej lasce? – pyta cichym głosem.
Domyślam się, że ta odpowiedź nie przyszła jej łatwo, bo udowadnia, że jej
na mnie zależy. Że nie tylko ja bałem się, że nowy współlokator stanie nam na
drodze. Wystraszyła się, że z nią skończę, a zacznę kręcić z Sydney. I dlatego
postanowiła zranić mnie pierwsza.
– Twoim zdaniem ta dziewczyna może zmienić to, co jest między nami? –
pytam. Unika mojego wzroku. Unoszę jej głowę i zmuszam do spojrzenia na
mnie. – To dlatego go tutaj ściągnęłaś?
Mruży oczy i przygryza wargi, nie chcąc przyznać, że poczuła się zraniona.
– Po prostu to powiedz – proszę. Chcę, żeby przyznała to na głos. Chcę, żeby
przyznała, że przyprowadziła go tutaj, bo była zraniona i przestraszona. Chcę,
żeby przyznała, że jednak ma serce. I że zajmuję w nim ważne miejsce.
Ponieważ milczy, mówię to za nią:
– Nigdy nie dopuściłaś nikogo na tyle blisko do siebie, żeby rozstanie z nim
mogło cię zranić, prawda? Jednak moje odejście by cię zraniło, dlatego
postanowiłaś zranić mnie pierwsza. – Przybliżam usta do jej ucha. – Udało ci się
– szepczę. – Kiedy zobaczyłem, jak wchodzisz z nim do mieszkania, poczułem
się potwornie zraniony. Nie zamierzam odchodzić, Bridgette, i nie jestem
zainteresowany żadną inną dziewczyną. Twoje gierki odniosły skutek odwrotny
do zamierzonego. Od tej chwili jedynymi facetami mającymi wstęp do tego
domu będą jego mieszkańcy. – Powoli odsuwam się od niej i patrzę jej w oczy. –
Rozumiesz?
Swoim zwyczajem Bridgette nie odpowiada. Jednak wiem również, że ten
brak odpowiedzi to jej sposób na przyznanie mi racji.
Oddycha o wiele ciężej niż kilka minut temu. Jestem prawie pewien, że ja
również, bo towarzyszy mi uczucie, jakby płuca przestały mi działać. Nie mogę
wciągać powietrza, chociaż bardzo się staram, zupełnie jakby zawładnęła mną
potrzeba jej całowania. Potrzebuję jej oddechu.
Przywieram do jej ust i całuję ją z taką zaborczością, o jaką się nie
podejrzewałem. Całuję ją tak rozpaczliwie, że zapominam o swojej złości.
Zanurzam język w jej ustach, a ona nie dość, że nie protestuje, to jeszcze
odpowiada równie rozpaczliwym pocałunkiem, chwyta moją twarz i przyciąga
do siebie. Czuję ją w tym pocałunku jak jeszcze nigdy przedtem. To
prawdopodobnie nasz najlepszy pocałunek, bo to pierwszy pocałunek, w który
wkładamy całych siebie.
Okazuje się również naszym najkrótszym pocałunkiem. Bridgette odsuwa
mnie od siebie, wyskakuje z łóżka, wypada z sypialni i trzaska drzwiami
łazienki. Przewracam się na plecy i wpatruję w sufit.
Co za trudna dziewczyna. A do tego frustrująca i totalnie nieprzewidywalna.
Reprezentuje wszystko to, czego nigdy nie chciałem. I wszystko, czego
potrzebuję.
Słysząc szum prysznica, wstaję i idę do łazienki. Kiedy okazuje się, że drzwi
są otwarte, serce zaczyna mi mocniej bić. Bo to sygnał, że chciała, żebym za nią
poszedł. Pozostaje jednak zagadką, co mam robić, skoro już tutaj jestem. Czy
chce, żebym ją wziął pod prysznicem? Czy oczekuje przeprosin? Mam coś
powiedzieć?
Trudno za nią nadążyć. Nigdy mi się to nie udaje. Dlatego robię to, co
zawsze – czekam, aż pokaże mi, czego potrzebuje. Wchodzę do łazienki
i sięgam po ręcznik, żeby zetrzeć z włosów tę cholerną maść. Potem opuszczam
deskę i siadam na niej, słuchając w milczeniu szumu wody. Bridgette na pewno
wie, że tu jestem, ale się nie odzywa. Wolałbym już, żeby się na mnie
wydzierała, niż zachowywała milczenie.
Pochylam się i wsuwam ręce między kolana.
– Czy ty się boisz, Bridgette?
Wiem, że mnie słyszy, lecz nie odpowiada. W jej języku to znaczy: tak.
Zwieszam głowę, obiecując sobie, że zachowam spokój. Ona właśnie tak
funkcjonuje. Nie potrafi inaczej. Przez dwadzieścia dwa lata swojego życia nie
zdołała się nauczyć kochać ani nawet porozumiewać z innymi. To nie jej wina.
– Czy kiedykolwiek byłaś zakochana?
To dosyć ogólne pytanie. Nie pytam o to, czy zakochała się akurat we mnie,
więc może się nie wkurzy.
Zza zasłony prysznicowej dobiega westchnienie.
– Żeby nauczyć się kochać, trzeba najpierw być kochaną – mówi cicho. –
Więc odpowiedź na to pytanie brzmi: nie.
Krzywię się. Co za smutne słowa. Nie spodziewałem się ich.
– Sama nie wierzysz w to, co mówisz.
Nie odpowiada. Milczy.
– Przecież musiała cię kochać mama – dodaję.
– Moja matka oddała mnie na wychowanie babce, kiedy miałam pół roku.
– Na pewno babcia cię kochała.
Za zasłonką rozlega się cichy, gorzki śmiech.
– Może i tak, ale nigdy się o tym nie przekonałam, bo rok później umarła. Po
jej śmierci zamieszkałam u ciotki, która nie szczędziła mi dowodów na to, że
mnie zupełnie nie kocha. Kochał mnie za to wujek. W najgorszym sensie tego
słowa.
Zaciskam powieki, pozwalając, by jej słowa wybrzmiały. Brennan nie
żartował, kiedy mówił, że miała ciężkie życie. Podchodzi do tego tak spokojnie,
jakby pogodziła się z tym, co ją spotkało, i że nie da się już nic zrobić. Zżera
mnie mieszanka gniewu i smutku.
– Bridgette…
– Nie przejmuj się, Warren. Pogodziłam się ze swoim życiem w jedyny
sposób, jaki znam. Udało się i nie ma potrzeby, żebyś ty albo ktoś inny próbował
mnie zrozumieć lub zmienić na lepsze. Nie mam problemu z tym, jaka jestem.
Zamykam usta i nie proponuję jej żadnych rad, tym bardziej że i tak nie
wiem, co powiedzieć. Okropnie się z tym czuję, ale mam ochotę zachęcić ją do
dalszych zwierzeń. Po prostu nie wiem, kiedy znów nadarzy się podobna okazja.
Bridgette niełatwo się otwiera i teraz już rozumiem dlaczego. Być może to
w ogóle pierwszy raz, kiedy udało się jej to zrobić.
– A twoja siostra? – pytam.
Wzdycha.
– To nawet nie jest moja rodzona siostra, tylko przyrodnia. Nigdy nie
mieszkałyśmy razem.
Powinienem skończyć już z pytaniami. Wiem, że powinienem, jednak nie
mogę. To, że prawdopodobnie nigdy nie wypowiedziała ani nie usłyszała słów
„kocham cię”, poruszyło mnie bardziej, niż się spodziewałem.
– Na pewno miałaś jakichś chłopaków, którzy cię kochali.
Śmieje się niewesoło, a potem wzdycha ze smutkiem.
– Jeśli zamierzasz przez całą noc zadawać mi takie pytania, to już lepiej,
żebyś mnie zerżnął.
Zakrywam usta dłonią. Jej słowa przeszywają bólem moje serce. To nie
może być prawda. Nikt nie może być aż tak samotny, prawda?
– Czy kiedykolwiek kogoś kochałaś, Bridgette?
Cisza. Kompletna cisza. W końcu jej głos rozbija ją niczym szkło.
– Trudno zakochiwać się w dupkach, Warren.
To słowa dziewczyny, którą w przeszłości stanowczo zbyt często raniono.
Wstaję i odsuwam zasłonkę. Stoi pod strumieniem wody. Makijaż spływa jej po
policzkach.
– Może po prostu jeszcze nie spotkałaś na swojej drodze tego właściwego
dupka.
Śmieje się przez łzy. Chociaż oczy ma smutne, uśmiecha się z wdzięcznością
i po raz pierwszy wydaje się całkowicie odkryta. Odnoszę wrażenie, jakby
wyciągała do mnie swoje serce, błagając, żebym go nie złamał. Jestem niemal
pewien, że jeszcze nigdy nie pokazywała nikomu, jaka jest bezbronna.
W każdym razie żadnemu mężczyźnie.
Wchodzę pod prysznic. Patrzy na mnie zszokowana, podczas gdy moje
ubranie szybko przemaka. Ujmuję jej twarz w dłonie i ją całuję.
Nie całuję jej szybko.
Nie całuję jej brutalnie.
Nie całuję jej mocno.
Delikatnie przyciskam usta do jej ust. Chcę, żeby poczuła to wszystko, na co
zawsze zasługiwała, a czego nigdy nie otrzymała. Zasługuje na to, aby poczuć
się piękna. A także ważna. Zasługuje na to, aby poczuć, że ktoś się o nią
troszczy. I ją szanuje. Zasługuje na to, aby wiedzieć, że co najmniej jedna osoba
na świecie akceptuje ją taką, jaka jest.
Zasługuje na to, aby to wszystko wiedzieć. I wiedzieć, że ja to wszystko
czuję. A może nawet ciut więcej.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
9
– Jest starsza czy młodsza od ciebie? – pyta Bridgette, gdy gaszę silnik.
– Dziesięć lat starsza.
Wysiadamy z auta i ruszamy do domu. Nie prosiłem jej, żeby tam ze mną
poszła. To, że nie chciała zaczekać w samochodzie, stanowi dowód, że runął
kolejny mur między nami.
Wbiegam po schodkach, po czym odwracam się do niej.
– Jako kogo mam cię przedstawić? – pytam. – Współlokatorkę? Znajomą?
Dziewczynę?
Wzrusza ramionami, nie patrząc mi w oczy.
– Wszystko mi jedno. Tylko się nie wydurniaj.
Uśmiecham się i pukam do drzwi. Słyszę cichutkie kroki, pisk i jakąś rzecz
spadającą na podłogę. Cholera, zapomniałem, jaki to dom wariatów. Chyba
powinienem był ją ostrzec.
Drzwi otwierają się i wita nas mój siostrzeniec Brody. Podskakuje z radości.
– Wujek Warren! – krzyczy, klaszcząc w dłonie.
Stawiam na podłodze paczkę, którą przysłała siostrze nasza mama, i biorę go
na ręce.
– Gdzie mama? – pytam.
Pokazuje za siebie.
– W kuchni – odpowiada. Ciągnie mnie za policzek, zmuszając, bym na
niego spojrzał. – Chcesz pobawić się w udawanie trupa?
Kiwam głową i stawiam go na dywanie. Pokazuję Bridgette, żeby weszła za
mną do środka, a potem dźgam Brody’ego palcem. Pada na podłogę, udając
śmiertelnie zranionego.
Stajemy nad nim z Bridgette, patrząc, jak wije się z bólu. Jego ciałem przez
chwilę wstrząsają konwulsje, po czym głowa opada bezwładnie na dywan.
– Jeszcze nigdy nie widziałem czterolatka, który by tak dobrze udawał trupa
– mówię do Bridgette.
Kiwa głową, spoglądając na mojego siostrzeńca.
– Jestem pod wrażeniem – twierdzi.
– Brody! – woła moja siostra z kuchni. – Czy to Warren?
Idę do kuchni, a Bridgette podąża za mną. Kiedy skręcam za róg, widzę, że
Whitney trzyma na jednej ręce Connera, drugą mieszając coś w garnku.
– Brody nie żyje, ale to faktycznie ja – mówię.
W tej samej chwili z elektronicznej niani stojącej obok kuchenki zaczyna
dobiegać płacz dziecka. Moja siostra wzdycha z irytacją i przywołuje mnie
ruchem ręki. Podchodzę i biorę od niej łyżkę.
– Mieszaj jeszcze co najmniej przez minutę, a potem zgaś garnek pod
ogniem.
– Chciałaś powiedzieć: ogień pod garnkiem?
– Wszystko jedno – odpowiada, podchodząc do Bridgette. – Potrzymaj
Connera. Zaraz wracam.
Bridgette odruchowo wyciąga ręce i moja siostra przekazuje jej dziecko.
Dziewczyna trzyma je tak daleko od swojego tułowia, jak tylko może, i patrzy
na mnie szeroko otwartymi z przerażenia oczami.
– Co mam z nim zrobić? – szepcze.
– Nigdy nie trzymałaś dziecka? – pytam z niedowierzaniem.
Bridgette kręci głową.
– Nie znam żadnych dzieci.
– To ja dziecko – odzywa się Conner.
Bridgette wciąga gwałtownie powietrze i patrzy na mojego siostrzeńca, który
wpatruje się w nią z mieszanką strachu i fascynacji.
– On mówi! – krzyczy. – Boże, ty mówisz!
Conner tylko się uśmiecha.
– Powiedz: kot – prosi Bridgette.
– Kot – powtarza.
Dziewczyna śmieje się nerwowo, ale wciąż trzyma go tak, jakby był
brudnym ręcznikiem. Gaszę ogień pod garnkiem, po czym podchodzę do niej.
– Conner nie sprawia problemów – uspokajam ją. – Popatrz, trzymaj go tak.
Przystawiam dziecko do jej biodra i zabezpieczam je z tyłu jej ręką. Zerka
nerwowo to na mnie, to na mojego siostrzeńca.
– Nie zesra się na mnie?
Śmieję się, a Conner chichocze. Klepie ją po piersiach i kopie nóżkami.
– Zeslasienamnie – powtarza ze śmiechem.
Zaskoczona Bridgette przykłada rękę do ust.
– On jest jak papuga – stwierdza.
– Warren! – woła Whitney ze szczytu schodów.
– Zaraz wracam – mówię.
Bridgette kręci głową i pokazuje na dziecko.
– Ale… ale… on… – jąka się.
Klepię ją po głowie.
– Nic ci nie będzie. Po prostu postaraj się go nie zabić przez najbliższe dwie
minuty.
Wbiegam po schodach i widzę Whitney stojącą w drzwiach pokoju
dziecinnego. Wyciera ścierką szyję.
– Nasiusiał mi na twarz – tłumaczy. Wygląda na wykończoną. Mam ochotę
ją uściskać i na pewno bym to zrobił, gdyby nie była cała w niemowlęcych
siuśkach. Podaje mi dziecko. – Zanieś go na dół, to wskoczę pod prysznic.
– Nie ma sprawy – odpowiadam.
Rusza do swojego pokoju, ale zatrzymuje się, zanim jeszcze zniknąłem na
schodach.
– Hej – mówi. Odwracam się do niej. – Kim jest ta dziewczyna? – miga.
Cieszę się, że użyła języka migowego, dzięki czemu Bridgette nie słyszała
pytania. Posiadanie rodziny, w której wszyscy znają ten język, zdecydowanie się
przydaje.
– To tylko moja współlokatorka – migam.
Uśmiecha się i znika w pokoju. Schodzę po schodach, tuląc dziecko do
piersi. Na dole przechodzę nad Brodym, który wciąż leży na podłodze, udając
trupa. Gdy docieram do kuchni, zatrzymuję się. Bridgette posadziła Connera na
wyspie kuchennej. Stoi przed nim, dzięki czemu dziecko nie może spaść, i unosi
palce, licząc razem z nim.
– Trzy. Policzysz do trzech?
Conner dotyka palcem koniuszków jej palców.
– Laz, dwa, czy – liczy. Oboje klaszczą, po czym mały dodaje: – Teraz ja.
Tym razem to Bridgette liczy na jego palcach. Opieram głowę o framugę
i przypatruję się ich zabawie.
Nie mam pojęcia, dlaczego dotąd praktycznie nie wychodziliśmy z sypialni.
W życiu nie zamieniłbym tego dnia na żadną z naszych nocy.
To właśnie taką Bridgette lubię. Tę część siebie mi ofiarowuje. Kiedy tak na
nią patrzę, dociera do mnie, że dzieli się sobą tylko z tymi, którzy jej zdaniem na
to zasługują.
– Na wszystkich swoich współlokatorów tak się gapisz? – szepcze mi
Whitney do ucha.
Stoi tuż za mną i badawczo mi się przygląda. Kręcę głową i przenoszę wzrok
z powrotem na Bridgitte.
– Nie, nie na wszystkich.
W chwili, gdy wypowiadam te słowa, już ich żałuję. Whitney w ciągu
najbliższej godziny zasypie mnie esemesami, w których domagać się będzie
szczegółów. Od jak dawna się znamy, skąd pochodzi, czy naprawdę ją
kocham…
Czas się zbierać.
– Gotowa? – pytam Bridgette i oddaję dziecko siostrze.
Bridgette zerka na mnie, po czym przenosi wzrok na Connera. Wydaje się
zasmucona faktem, że już wyjeżdżamy.
– Cieść, Blidzit – mówi Conner, robiąc jej „pa, pa”.
Dziewczyna wciąga gwałtownie powietrze i odwraca się do mnie.
– Jezu! Warren, on wypowiedział moje imię!
Conner dalej do niej macha. Po chwili dodaje:
– Zeslasienamnie.
Bridgette momentalnie ściąga go z wyspy kuchennej i stawia na podłodze.
– Gotowa – mówi pospiesznie, ruszając do drzwi.
Whitney pokazuje na Connera i patrzy na mnie.
– Czy on właśnie powiedział…
Kiwam głową.
– Też tak mi się wydaje, Whit. Chyba nie powinnaś używać brzydkich słów
przy dzieciach.
Całuję ją w policzek, po czym dołączam do Bridgette, która stoi nad leżącym
na podłodze Brodym.
– Naprawdę robi wrażenie.
Chłopiec leży dokładnie w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiliśmy.
– Mówiłem ci, że nie znam nikogo, kto lepiej udawałby trupa.
Przechodzę nad Brodym i otwieram przed nią drzwi. Kiedy wychodzimy na
dwór, biorę ją za rękę. Nie protestuje ani się nie wyrywa. Prowadzę ją do
samochodu, po czym odwracam ją i przyciskam do drzwi wozu. Dotykam jej
czoła i odgarniam z niego zabłąkany kosmyk.
– Nigdy nie sądziłam, że będę chciała mieć dzieci – mówi, spoglądając na
dom.
– Zmieniłaś zdanie?
Kręci głową.
– Nie bardzo. Ale nie miałabym nic przeciwko posiadaniu takiego Connera.
W takim wieku i na rok albo dwa. Potem pewnie by mi się znudził, ale przez rok
lub dwa lata mogłabym się nim zajmować. Mogłoby być fajnie.
– Może więc go porwiesz i odstawisz z powrotem do domu, kiedy będzie
miał pięć lat? – proponuję ze śmiechem.
Patrzy mi w oczy.
– Ale przecież wiedziałbyś, że to ja.
Uśmiecham się do niej.
– Nigdy bym cię nie wydał. Lubię cię bardziej niż jego.
Kręci głową.
– Za bardzo kochasz swoją siostrę, żeby jej to zrobić. To by się nie udało.
Musielibyśmy porwać jakieś inne dziecko.
Wzdycham.
– Chyba masz rację. Najlepiej dziecko celebryty. Zgarnęlibyśmy okup i już
nigdy nie wrócili do pracy. Oddalibyśmy bachora, zgarnęli kasę i do końca życia
całymi dniami uprawiali seks.
Bridgette uśmiecha się do mnie.
– Urodzony z ciebie romantyk. Jeszcze żaden chłopak nie proponował mi
porwania dla okupu.
Unoszę jej brodę, zbliżając jej usta do swoich.
– Jak już mówiłem, po prostu dotąd nie spotkałaś na swojej drodze tego
właściwego dupka.
Całuję ją pospiesznie na wypadek, gdyby Brody nagle ożył i nas podglądał.
Otwieram przed nią drzwi. Staje na palcach i całuje mnie w policzek, po
czym wsiada do auta.
Dla Brody’ego czy jakichkolwiek innych postronnych osób to zwykłe
cmoknięcie w policzek. Jednak dla kogoś, kto zna Bridgette tak dobrze jak ja, to
coś o wiele więcej. To deklaracja, że nie chce nikogo innego.
Ten pocałunek oznacza, że jesteśmy parą.
Ten pocałunek oznacza, że mam dziewczynę.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
10
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
Książkę tę dedykuję wszystkim członkiniom grupy Colleen
Hoover’s CoHorts.
Z wyjątkiem morderczyń. Tym dwóm jej nie poświęcam.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
PROLOG
Maggie
Sydney
Wciąż jeszcze czytam, gdy zaczyna pisać kolejnego esemesa. Kręci głową,
jakby nie chciał, żebym źle zrozumiała poprzednią wiadomość.
Ridge: Nie chodzi mi o to, że do wczoraj nie byłem wolny. Ani o to, że
nie czułem się wolny z powodu Maggie. Po prostu…
Chociaż mówi o tym wszystkim tak, jakby ulżyło mu, że w końcu dokonał
samolubnego wyboru, marszczy brwi, co sugeruje, że towarzyszy mu również
poczucie winy. Wyciągam rękę i wygładzam tę zmarszczkę, a potem obejmuję
dłońmi jego twarz.
– Nie czuj się winny. Wszyscy pragną twojego szczęścia. Zwłaszcza
Maggie.
Kiwa głową, a potem całuje wnętrze mojej dłoni.
– Kocham cię.
Wypowiadał te słowa wiele razy ostatniej nocy, ale słysząc je ponownie
rano, czuję się, jakbym słyszała je po raz pierwszy. Uśmiecham się i cofam rękę,
dzięki czemu mogę zamigać:
– Ja też cię kocham.
Wszystko to wydaje się takie nierealne – przede wszystkim to, że jest teraz
ze mną po tylu miesiącach marzeń. Ma rację. Życie bez niego było jak życie bez
powietrza. Wreszcie czuję, że mogę odetchnąć pełną piersią. I wiem, że nie
mówi tego, bo poczuł, że jego życie z Maggie nie było tym, czego pragnął.
Kochał ją. Wciąż kocha. To, co czuje, wynika z tego, że przez całe życie
podejmował decyzje, które miały być najlepsze dla innych, nie dla niego. Nie
sądzę, żeby żałował choć jednej z nich. Taki właśnie jest. I chociaż decydując
o byciu ze mną, zrobił wreszcie coś dla siebie, wiem, że nadal jest równie
wspaniałomyślny i bezinteresowny jak zawsze, dlatego dręczy go szczątkowe
poczucie winy. Tyle że wszyscy musimy od czasu do czasu postawić siebie na
pierwszym miejscu. Jeśli nie żyjesz dla siebie, nie możesz też żyć dla innych.
– O czym myślisz? – pyta, odgarniając moje włosy.
Kręcę głową.
– O niczym. Ja tylko… – Nie wiem, jak to wyrazić w języku migowym, więc
sięgam po telefon.
Ridge patrzy na mnie i śmieje się cicho, jakby to, co napisałam, było
kompletnie niedorzeczne. Pochyla się i całuje mnie delikatnie, po czym
odpisuje.
Wzrusza ramionami.
– Zdrzemnę się później – odpowiada i muska kciukiem moją wargę. –
Sprawdzaj dzisiaj co jakiś czas pocztę – dodaje, schylając się, by znowu mnie
pocałować.
Uwielbiam, gdy Brennan przesyła wersje demo piosenek napisanych przez
Ridge’a. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek znudziło mi się chodzenie z muzykiem.
Ridge wstaje z kanapy i ciągnie mnie za sobą.
– Wychodzę, więc możesz się przygotować do pracy.
Kiwam głową i całuję go na pożegnanie, ale nie mogę wrócić do sypialni, bo
dalej trzyma mnie za rękę. Kiedy się do niego odwracam, okazuje się, że patrzy
na mnie wyczekująco.
– O co chodzi?
Pokazuje na koszulkę, którą mam na sobie. J ego koszulkę.
– Musisz mi ją oddać.
Zerkam na nią i wybucham śmiechem. A potem zdejmuję ją powoli i mu ją
podaję. Przez chwilę pożera mnie wzrokiem, a potem wciąga koszulkę przez
głowę.
– To o której do mnie dzisiaj wpadniesz? – pyta, nie patrząc mi w oczy, ale
gapiąc się na piersi.
Ze śmiechem popycham go w kierunku drzwi. Otwiera je, kradnąc mi
ostatniego całusa, po czym wychodzi. Zamykam za nim i uświadamiam sobie po
raz pierwszy od dnia, kiedy się wyniosłam ze swojego starego mieszkania, że nie
mam już żalu do Huntera i Tori.
Przeciwnie, jestem im niewymownie wdzięczna. Ridge jest wart cierpienia,
jakie swego czasu spowodowali.
*
Kilka godzin później znajduję w skrzynce e-mailowej wiadomość do
Brennana. Wchodzę do toalety w pracy, zaszywam się w kabinie, nakładam
słuchawki na uszy i klikam w plik zatytułowany Set Me Free. Następnie opieram
się o ścianę, wciskam „play” i zamykam oczy.
Set Me Free
So here we go
A little more
Something I’ve been waiting for
Here we go
A little more
So here we go
A little more
Something I’ve been waiting for
Here we go
A little more
Kiedy piosenka dobiega końca, stoję jeszcze w milczeniu przez jakiś czas,
pozwalając, by łzy spływały mi po policzkach. To nie jest smutna piosenka,
jednak słowa, które Ridge napisał po nocy spędzonej ze mną, znaczą dla mnie
więcej niż jego poprzednie teksty. I chociaż rozumiałam, co miał na myśli tego
ranka, kiedy mówił, że po raz pierwszy czuje się wolny, nie wiedziałam dotąd,
jak bardzo się z tym identyfikuję.
Ty też mnie uwolniłeś, Ridge.
Wyjmuję słuchawki z uszu, chociaż mam ochotę ponownie nastawić tę
piosenkę i słuchać jej przez resztę dnia. Wracając z toalety, przyłapuję się na
tym, że nucę ją w pustym korytarzu z głupawym uśmiechem na twarzy.
– Ain’t no place I’d rather be, I got you and you got me…
* Tłumaczenia wszystkich tekstów piosenek na język polski znajdują się w Dodatku na końcu książki.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
2
Maggie
Nie ma ani jednej minuty, godziny i dnia mojego życia, żebym nie myślała
o śmierci. Jestem prawie pewna, że myślę o niej więcej niż przeciętna osoba.
Trudno tego nie robić, gdy się wie, że otrzymało się na tej ziemi zaledwie
wycinek czasu, jaki dano większości innych ludzi.
W wieku dwunastu lat zaczęłam szukać informacji na temat swojej choroby.
Nikt nigdy nie wyjaśnił mi, że mukowiscydoza ma określoną datę ważności. Ta
data nie dotyczyła samej choroby, ona dotyczyła życia.
Odtąd postrzegam życie zupełnie inaczej niż przedtem. Kiedy na przykład
jestem w dziale kosmetycznym jakiegoś sklepu i patrzę na krem na zmarszczki,
wiem, że nigdy nie będzie mi potrzebny. Raczej nie dożyję dnia, gdy moja skóra
zacznie się marszczyć.
Przechodzę do działu spożywczego i spoglądając na datę ważności jakiegoś
produktu, zastanawiam się, które z nas przetrwa dłużej. Ja czy musztarda?
Zdarza mi się dostawać zaproszenia na ślub, do którego został jeszcze rok.
Zakreślam datę w kalendarzu i głowię się nad tym, czy moje życie potrwa dłużej
niż to narzeczeństwo.
Myślę o śmierci nawet wtedy, gdy patrzę na noworodki. Świadomość, że nie
dożyłabym dorosłości swojego dziecka, skutecznie pozbawiła mnie ochoty na
posiadanie potomstwa.
Nie jestem w depresji. Nawet nie smuci mnie mój los. Pogodziłam się z nim
dawno temu.
Większość ludzi podchodzi do życia tak, jakby miało ono trwać sto lat.
Planują kariery, założenie rodziny, wakacje i w ogóle przyszłość, zupełnie jakby
mogli być pewni czegokolwiek. Ja działam zupełnie inaczej niż oni, wiedząc, że
nie mam najmniejszych szans na dożycie setki. Nie, i już. Biorąc pod uwagę mój
obecny stan zdrowia, będę mogła mówić o szczęściu, jeśli uda mi się przeżyć
jeszcze dziesięć lat. To właśnie dlatego myślę o śmierci w każdej minucie,
godzinie i dniu swojego życia.
A w każdym razie myślałam. Do dzis iaj.
Do chwili, gdy wyskakuję z samolotu i patrzę na ziemię, a ta wydaje mi się
tak odległa, że nie mogę powstrzymać śmiechu. I nie przestaję. Przez cały lot
śmieję się histerycznie, aż w końcu zaczynam płakać, bo to doświadczenie jest
tak piękne, tak upajające i tak dalece przekraczające moje oczekiwania. Przez
cały czas, gdy spadam z prędkością ponad stu sześćdziesięciu kilometrów na
godzinę, w ogóle nie myślę o śmierci. Myślę tylko o tym, jaką farciarą jestem, że
mogę to przeżyć.
Walcząc z wiatrem, ciągle powtarzam w myślach słowa Jake’a: „To życie!”.
Święta prawda. To najmocniejsze doświadczenie, jakiego zaznałam, i mam
ochotę je powtórzyć.
Minutę później jesteśmy już na ziemi. Lądowanie w wykonaniu Jake’a jest
nienaganne. Wciąż łączy nas uprząż, więc siadamy razem, ja z nogami
wyciągniętymi przed siebie, próbując złapać oddech. Dziękuję mu w duchu za
to, że daje mi chwilę, żebym się pozbierała.
Jake zaczyna rozpinać uprząż i wstaje. Wciąż siedzę, kiedy staje przede mną,
zasłaniając mi słońce. Patrzę na niego, odrobinę zawstydzona tym, że ciągle
jeszcze płaczę, ale nie na tyle, by próbować to ukryć.
– No i? – pyta, wyciągając do mnie rękę. – Jak było?
Chwytam jego dłoń, pozwalając podciągnąć się na nogi. Drugą ręką ocieram
z policzków łzy. Pociągam nosem.
– Ja chcę jeszcze raz.
Zanosi się śmiechem.
– Już teraz?
Potakuję.
– Tak. To było coś niesamowitego. Możemy skoczyć jeszcze raz?
Kręci głową.
– Samolot jest już wynajęty na resztę popołudnia. Ale mogę cię wpisać na
mój najbliższy wolny termin.
Uśmiecham się.
– Byłoby super.
Jake pomaga mi pozbyć się uprzęży, po czym podaję mu kask i gogle.
Wchodzimy do budynku. Idę zdjąć kombinezon. Kiedy wracam do kontuaru,
Jake właśnie drukuje zdjęcia i przegrywa filmik z mojego lotu.
– Wyślę ci go na e-mail – mówi, podając mi kopertę z wydrukowanymi
zdjęciami. – Mieszkasz pod tym adresem, który podałaś w formularzu?
Kiwam głową.
– Tak. Mam się spodziewać jakiejś przesyłki?
Odrywa wzrok od ekranu komputera i uśmiecha się do mnie.
– Nie, ale możesz spodziewać się mnie. Dzisiaj o siódmej.
O… Czyli nie żartował z tym świętowaniem. No dobra. Nagle strasznie się
denerwuję, jednak nic po sobie nie pokazuję. Uśmiecham się i pytam:
– Mam się jakoś specjalnie wystroić?
Wybucha śmiechem.
– Mógłbym zarezerwować stolik w eleganckiej restauracji, ale szczerze
mówiąc, jestem z tych, co wolą pizzę i piwo. Albo burgery czy tacos. W każdym
razie lokale, w których nie wymaga się noszenia krawata.
Uśmiecham się z ulgą.
– Świetnie – mówię, odsuwając się od kontuaru. – To do siódmej. Postaraj
się nie spóźnić.
Odwracam się i ruszam do drzwi. Tuż przed wyjściem słyszę, jak
odpowiada:
– Nie spóźnię się. W sumie możesz się mnie spodziewać nawet ciut
wcześniej.
*
Chodziłam z Ridge’em tyle czasu, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz
stresowałam się, co włożyć na randkę. Jeśli nie liczyć jego zachwytu stanikami
z zapięciem z przodu, nie pamiętam, żeby zwracał uwagę na to, co noszę pod
ubraniem. I oto grzebię w komodzie, próbując znaleźć bieliznę, która nie będzie
miała dziur i nie będzie kojarzyć się z babcinymi pantalonami.
Nie do wiary, że nie mam żadnych fajnych majtek.
Otwieram dolną szufladę pełną rzeczy, których z jakiegoś powodu obiecałam
sobie nigdy nie włożyć. Kiedy jednak odsuwam skarpetki nie do pary
i majteczki z dziurką, moim oczom ukazuje się coś, co każe mi zapomnieć
o poszukiwaniach.
To złożona na pół kartka. Nie muszę jej rozprostowywać, żeby wiedzieć, co
na niej się znajduje. Mimo to siadam na łóżku i patrzę. To lista, którą
sporządziłam ponad dziesięć lat temu, kiedy miałam zaledwie czternaście lat.
Lista rzeczy, które chcę zrobić przed śmiercią, Nie wiedziałam jeszcze wtedy,
jak ją zatytułować, dlatego napisałam: „Rzeczy, które chcę zrobić przed
osiemnastką”. Słowa „przed osiemnastką” skreśliłam, bo osiemnaste urodziny
spędziłam w szpitalu. Po powrocie do domu byłam tak rozżalona na cały świat
i na to, że nie udało mi się odhaczyć niczego z tej listy, że dodatkowo
zamazałam tę część nagłówka i całość zmieniłam na: „Rzeczy, które chcę zrobić.
Może któregoś dnia…”.
Na liście znajduje się zaledwie dziewięć pozycji.
Ridge
Natychmiast mi odpisuje.
Sydney: Nie. Ta piosenka podobałaby mi się, nawet gdybym cię nie
znała.
Ridge: Przez ciebie popadnę w samozachwyt. O której będziesz?
Sydney: Już jadę. Będą Warren i Bridgette?
Ridge: Zdaje się, że oboje pracują dziś na drugą zmianę.
Sydney: Super. Na razie.
Kręci głową.
– Ani trochę.
Język angielski w swojej mówionej postaci jest zadziwiający. Jednak
uwielbiam się go od niej uczyć. Poza jej fizyczną atrakcyjnością chyba
najbardziej mnie w niej kręci cierpliwość, z jaką podchodzi do mojej
niemożności usłyszenia czegokolwiek, a także jej pragnienie poznania
wszystkiego na ten temat. Na tym świecie nie ma wielu takich ludzi jak ona. Za
każdym razem, gdy miga coś do mnie, uświadamiam sobie, jakim jestem
szczęściarzem.
Przyciągam ją do siebie i szepczę jej na ucho:
– Miau…
Gdy ją odsuwam, już się nie śmieje. Patrzy na mnie tak, jakby właśnie
usłyszała najseksowniejszą rzecz pod słońcem. Potwierdza moje podejrzenia,
gdy zaczyna sunąć palcami po moich włosach i przyciąga do siebie moje usta.
Przewracam się na nią i rozdzielam jej wargi językiem. Kiedy zaczynam ją
całować, czuję wibracje jej jęku. I nagle jest już po mnie. Nie ma mnie.
Podobnie jak naszych ubrań. To tyle, jeśli chodzi o robienie tego pomału.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
4
Sydney
Śledzę wzrokiem palce, którymi Ridge sunie po moim brzuchu. Leżymy tak
obok siebie od jakichś pięciu minut. Kreśli koła na mojej skórze, nie odrywając
ode mnie wzroku. Co jakiś czas mnie całuje, lecz oboje jesteśmy zbyt
wyczerpani na kolejny raz.
Nie mam pojęcia, jakim cudem wciąż jest na chodzie. Ostatniej nocy prawie
nie spał, bo pisał piosenkę dla mnie. Mimo to, kiedy pojawiłam się tutaj półtorej
godziny temu, poszliśmy prosto do sypialni i naprawdę się nie oszczędzaliśmy.
Już prawie ósma i jeśli zaraz nie dostanę kolacji, zasnę, leżąc na tym łóżku.
Kiedy burczy mi w brzuchu, Ridge przyciska do niego dłoń i zaczyna się
śmiać.
– Głodna? – pyta.
– Poczułeś to pod palcami?
Kiwa głową.
– Wezmę prysznic, a potem coś przygotuję.
Całuje mnie, po czym wstaje i rusza do łazienki. Znajduję jego koszulkę,
wciągam ją przez głowę, a potem idę do kuchni, żeby się czegoś napić.
W chwili, gdy otwieram lodówkę, słyszę, jak ktoś za mną mówi:
– Cześć.
Krzyczę i otwieram na oścież drzwi lodówki, żeby ukryć za nimi goły tyłek.
Brennan siedzi na kanapie i się do mnie szczerzy.
Podobnie jak jego dwaj koledzy z zespołu, którym jeszcze nie zostałam
przedstawiona.
Brennan przechyla głowę.
– Tego wieczoru, kiedy cię poznałem, nie miałaś na sobie koszulki. A teraz
nie masz na sobie nic oprócz koszulki.
Nie pamiętam, żebym w całym swoim życiu czuła równie wielki wstyd. Nie
mam na sobie majtek i chociaż koszulka Ridge’a zasłania moje pośladki, nie
wiem, jak wrócić do jego sypialni, nie tracąc przy tym resztek godności.
– Cześć – bąkam, po czym macham ręką zza drzwi. – Moglibyście się
odwrócić, dopóki nie pójdę po dżinsy?
Śmieją się wszyscy trzej, ale uprzejmie wbijają wzrok w ścianę, dzięki
czemu będę mogła pobiec do pokoju Ridge’a. Jednak gdy zaczynam zamykać
lodówkę, otwierają się drzwi frontowe i do mieszkania wpada Warren.
Ponownie chowam się za drzwiami lodówki.
Za Warrenem pojawia się Bridgette. Warren trzaska drzwiami.
– Śmiało! – mówi, podczas gdy ona z zagniewaną miną przechodzi przez
salon do swojej sypialni. – Strzel focha i schowaj się w swoim pokoju, jak
zwykle!
Bridgette trzaska drzwiami. Patrzę na Warrena, który gapi się na Brennana
i jego kolegów siedzących na kanapie.
– Hej – wita się, ciągle mnie nie dostrzegając. – Co jest?
Żaden z nich nie patrzy na niego, bo przecież prosiłam, żeby się odwrócili.
– Hej, Warren – odpowiada Brennan, nie odrywając wzroku od ściany.
– Dlaczego gapicie się w ścianę?
Brennan pokazuje ręką w kierunku lodówki.
– Czekamy, aż pobiegnie do pokoju, żeby się ubrać.
Warren przenosi na mnie wzrok i jego oczy momentalnie nabierają blasku.
– Toż to balsam dla moich zbolałych oczu – mówi, rzucając klucze na barek.
– Wprawdzie ciągle się widujemy, ale to miło zobaczyć cię ponownie w tym
mieszkaniu.
Przełykam ślinę, usiłując z całych sił zachować spokój.
– Fajnie… znów tutaj być, Warren.
Pokazuje na lodówkę.
– Powinnaś już zamknąć te drzwi. W ten sposób marnuje się strasznie dużo
prądu. Jestem na to wyczulony, odkąd Ridge każe mi się dokładać do
rachunków.
Kiwam głową.
– Jasne, przepraszam, ale tak się składa, że nie mam na sobie majtek. Jeśli
dołączysz do chłopaków i zaczniesz się gapić w ścianę, zamknę te drzwi i wrócę
do pokoju Ridge’a.
Warren przechyla głowę, a potem robi dwa kroki w moim kierunku i staje na
palcach, zupełnie jakby chciał zajrzeć za drzwi lodówki.
– Widzisz?! – krzyczy Bridgette, stojąc w drzwiach sypialni swojego
chłopaka. – Właśnie o tym mówiłam, Warren! Flirtujesz, z kim popadnie!
Znów trzaska drzwiami.
Warren wzdycha ciężko, po czym rusza do swojego pokoju. Korzystając
z zamieszania, biegnę truchtem do sypialni Ridge’a. Zamykam za sobą drzwi
i opieram się o nie, zakrywając dłońmi twarz.
Za nic tam nie wrócę.
Ruszam w kierunku łazienki dokładnie w chwili, gdy Ridge otwiera drzwi.
Jest przepasany ręcznikiem, drugim osusza włosy. Otaczam go ramionami,
przytulam twarz do jego piersi i zaciskam powieki, kręcąc przy tym głową.
Odsuwa mnie od siebie i uważnie mi się przypatruje. Wolę nie myśleć, co widzi
– jestem tak zażenowana, że na przemian to jęczę, to się śmieję.
– Co się stało?
Kiwam głową na drzwi prowadzące do salonu i migam:
– Twój brat. Warren. Chłopaki z zespołu. Tam.
Potem pokazuję na swoje półnagie ciało i daję do zrozumienia, że jego
koszulka praktycznie nie zakrywa mi pośladków. Wpatruje się we mnie,
następnie przenosi wzrok na drzwi, a potem znów spogląda na mnie, mrużąc
oczy, jakby sobie coś przypominał.
– Kiedy poznałaś Brennana… nie miałaś na sobie bluzki, tylko stanik.
A teraz…
– Wiem – jęczę w odpowiedzi, opadając na łóżko.
Ridge ze śmiechem wkłada dżinsy, a potem nachyla się do mnie. Wydaje mi
się, że chce mnie pocałować, ale on tylko ściąga ze mnie swoją koszulkę. Po
chwili jest całkowicie ubrany, podczas gdy ja – całkowicie naga. Kiedy podaje
mi moje ciuchy, domyślam się, że chciałby oficjalnie mnie przedstawić
członkom zespołu. Tyle że ja mam ochotę zwinąć się w kulkę i ukryć, dopóki
wszyscy sobie nie pójdą.
Jakoś biorę się w garść i ubieram. Ridge uśmiecha się do mnie, jakby
wszystko to niezmiernie go śmieszyło. Dzięki temu uśmiechowi udaje mi się
pokonać wstyd. Jeszcze bardziej ośmiela mnie pocałunek, którym mnie obdarza,
popychając w kierunku drzwi.
Brennan siedzi na barku, machając nogami. Kiedy się uśmiecha na mój
widok, uderza mnie, jak bardzo Ridge i on są do siebie podobni, a jednocześnie
różni. Ridge podchodzi ze mną do kanapy, a dwaj członkowie Sounds of Cedar
wstają, żeby mi się przedstawić.
– Spencer – mówi wysoki brunet. To perkusista. Wiem, bo widziałam, jak
grają. Jednak dopiero teraz mam okazję poznać ich osobiście.
– Price – przedstawia się drugi, podając mi rękę. Gra na gitarze i śpiewa
w chórkach, i chociaż frontmanem w zespole jest Brennan, myślę, że Price
stanowi dla niego groźną konkurencję. Ma sposób bycia gwiazdy rocka, mimo
że ich muzyka nie jest do końca rockowa. To bardziej alternatywny pop. Jednak
z jego charyzmą mógłby grać wszystko. Brennan czasami skrywa się w cień
i pozwala mu błyszczeć.
– Sydney – przedstawiam się z wymuszoną pewnością siebie. – Miło was
w końcu poznać, chłopaki. Jestem wielką fanką waszego zespołu. – Macham
ręką w kierunku Brennana. – Niesamowite, jak szybko nagrywacie swoje
utwory.
– To my jesteśmy twoimi fanami – odpowiada Price ze śmiechem. – Ridge
miał długi okres bezpłodności, zanim wreszcie się pojawiłaś.
Otwieram szeroko oczy i spoglądam na Ridge’a, który z kolei patrzy na
Brennana tłumaczącego mu na język migowy wszystko, co mówimy.
– Bezpłodności? – powtarza Ridge na głos, patrząc na mnie, a potem na
Price’a.
– Mówię o artystycznej płodności – tłumaczy zakłopotany Price. – O tym, że
nie mogłeś pisać tekstów.
Jezu, ale zrobiło się niezręcznie.
– Zgłodniałem. – Brennan uderza dłońmi o blat. – Co jemy?
– Może chińszczyznę? – proponuję.
Podnosi komórkę i wpatruje się w nią.
– Oto dziewczyna, która wie, czego chce. Podoba mi się. – Przykłada telefon
do ucha. – Niech będzie chińszczyzna. Zaraz zamówię wielką górę żarcia.
Próbuję się na niego nie gapić. Nie potrafię pojąć, jakim cudem może być
tak bardzo podobny do Ridge’a fizycznie, a zarazem tak się od niego różnić
charakterem. Ridge jest dojrzały i odpowiedzialny, natomiast Brennan sprawia
wrażenie, jakby miał wszystko w dupie. Zupełnie jakby się niczym nie
przejmował, bo wie, że jego starszy brat zajmie się wszystkim, nawet
najmniejszą pierdołą.
– Na wypadek gdybyście nie zauważyli: pożarłem się z Bridgette –
informuje Warren, po czym siada na kanapie i zaczyna przeglądać wiadomości
w telefonie. Patrzy na mnie. – Twierdzi, że za dużo flirtuję.
– Taka jest prawda – odpowiadam ze śmiechem.
Warren przewraca oczami i mruczy pod nosem:
– Zdrajczyni. Po czyjej stronie jesteś?
– Nie ma żadnych stron, gdy w grę wchodzą fakty – stwierdzam. – Flirtujesz
ze mną. I z Bridgette. I ze staruszką, która mieszka w moim bloku. Kurczę,
flirtujesz nawet z jej psem. Flirciarz z ciebie, Warren.
– Ze mną też flirtuje – włącza się Spencer.
Warren wciąż przegląda esemesy. Jego uwagę przyciąga jeden z nich.
Śmieje się cicho, a potem spogląda na Ridge’a i Brennana.
– Maggie skoczyła dzisiaj na spadochronie.
Słysząc to imię, wstrzymuję oddech. Oczywiście patrzę od razu na Ridge’a,
który stoi obok Brennana, opierając się o barek. Brennan zakrywa dłonią
komórkę i mówi:
– No i bardzo dobrze.
Na Ridge’u ta wiadomość też nie robi wrażenia. Tylko kiwa głową.
– Wiem – przyznaje. – Pisała mi o tym. – Zerka na mnie przelotnie, po czym
przenosi wzrok na swój telefon.
Czuję suchość w ustach. Zaciskam wargi. Przypominam sobie tę chwilę, gdy
wyszłam z łazienki i zobaczyłam, jak wpatruje się w komórkę z zatroskaną
miną. Nie miałam pojęcia, co wywołało w nim taką reakcję, myślałam, że może
coś w pracy.
Tyle że to nie była praca. To była Maggie. Martwił się o Maggie.
Nie podoba mi się to, co czuję. Wyjmuję z kieszeni telefon i próbuję się
czymś zająć, ale stoję tylko jak ta głupia na środku pokoju. Brennan kończy
składać zamówienie w chińskiej restauracji, a Warren i Ridge nie odrywają się
od swoich komórek. Czuję się nie na swoim miejscu. Jakbym nie miała nic
wspólnego z tymi ludźmi. Brennan miga coś do Ridge’a i po chwili oni dwaj
oraz Warren rozpoczynają rozmowę w języku migowym. Robią znaki zbyt
szybko, żebym za nimi nadążyła, przez co odnoszę wrażenie, że nie chcą, bym
wiedziała, o czym mówią. Staram się ich ignorować, lecz nic nie poradzę na to,
że widzę miganie Warrena:
– Za bardzo się przejmujesz.
Na co Brennan odpowiada:
– Typowy Ridge.
W następnej chwili spogląda na mnie, przenosi wzrok na brata i sztywnieje.
– Sorki. Czy to nie dziwne? Nie powinniśmy gadać o Maggie. To naprawdę
dziwne. – Patrzy na Warrena, który rozpoczął rozmowę. – Stul dziób.
Warren w odpowiedzi nonszalancko macha ręką w moim kierunku.
– Sydney jest spoko – stwierdza, po czym odwraca się do drzwi sypialni
i krzyczy: – Nie jest WALNIĘTĄ ZAZDROSNĄ DZIEWCZYNĄ, JAK
NIEKTÓRE!
Chwilę później drzwi otwierają się na oścież.
– Nie jestem już twoją dziewczyną – oświadcza Bridgette. – Zerwałam
z tobą.
Warren sprawia wrażenie urażonego. A także zmieszanego. Unosi ręce.
– Niby kiedy?
– Niby przed chwilą. Właśnie przed chwilą z tobą zerwałam, dupku.
Trzaska drzwiami, lecz nikt nie zwraca na to specjalnej uwagi. Niektóre
rzeczy się nie zmieniają. Warren nawet nie wstaje z kanapy, żeby pobiec za nią
do pokoju.
Czuję wibracje komórki i zerkam na ekran.
Ridge: Cześć.
Kiedy czytam, sunie delikatnie dłońmi w dół moich ramion, w geście otuchy.
Niesamowite, o ile więcej potrafi wyrazić bez słów. Kiedy przystawił czoło do
mojego, odniosłam wrażenie, że mówi: „Jesteśmy jedną drużyną, Sydney. Ty
i ja”.
Z kolei dotyk jego dłoni stanowi odpowiednik tysiąca słownych zapewnień.
Spodziewałam się tego, że wciąż utrzymuje kontakt z Maggie. Nie
spodziewałam się natomiast, że będzie mi to aż tak bardzo przeszkadzać. To nie
tak, że moim zdaniem Ridge i Maggie robią coś złego. Po prostu czuję, że
zawsze będę dziewczyną, która stanęła między nimi, nieważne, jak bardzo się
będą przyjaźnić. Mogę przyjaźnić się z każdym przyjacielem Ridge’a, ale nie
sądzę, bym kiedykolwiek zaprzyjaźniła się z Maggie, więc przez to, że on się
z nią przyjaźni, czuję się jak piąte koło u wozu.
Dziwne uczucie. Nie podoba mi się ono, więc nic dziwnego, że moja reakcja
jest wyczuwalna. Zwłaszcza dla Ridge’a. Dostrzega każdą moją niewerbalną
wiadomość, bo to podstawa jego komunikowania się ze światem.
Oddaję mu telefon i próbuję się uśmiechnąć, lecz wiem, że uczucia mam
wypisane na twarzy. Obejmuje mnie i całuje w skroń. Wtulam twarz w jego
szyję i wzdycham.
– Rany, ale z was słodziaki – komentuje Brennan. – Przez was nabieram
ochoty na to, żeby z kimś chodzić. Na przykład przez tydzień.
Wybucham śmiechem i znów odwracam się plecami do Ridge’a.
– Niedługo będziesz miał pewną dziewczynę przez ponad tydzień –
przypomina mu Spencer. – Sadie ma być naszym supportem przez dwa
miesiące.
– Nawet mi nie przypominaj – jęczy Brennan.
Cieszę się, że się oderwę od ponurych myśli.
– Kto to jest Sadie? – pytam.
– Diablica – odpowiada Brennan, patrząc na mnie znacząco.
– Nazywa się Sadie Brennan – wyjaśnia Warren, wstając. – Nie mylić
z Brennanem Lawsonem. Przypadek sprawił, że jej nazwisko jest jego imieniem.
Przypadkiem było również to, że Brennan początkowo wziął ją za groupie.
Brennan chwyta rolkę papierowych ręczników i rzuca nią w Warrena.
– To była zwykła pomyłka.
– Chyba chcę poznać tę historię – stwierdzam.
– Nie ma mowy – protestuje Brennan.
W tej samej chwili, gdy wypowiada te słowa, Warren rzuca:
– Ja opowiem.
Wysuwa spod stołu jedno z krzeseł, odwraca je i siada twarzą do nas.
– Brennan ma pewne zwyczaje – mówi. – Sounds of Cedar nie są
powszechnie znanym zespołem, ale na scenie lokalnej mają grupę oddanych
fanów, a zwłaszcza fanek, które przychodzą po koncercie do garderoby.
Warren na użytek Ridge’a od razu tłumaczy swoje słowa na język migowy.
Wybucham śmiechem, gdy Brennan unosi głowę i wydaje z siebie jęk, po czym
miga: „Zamknij się”, równocześnie wypowiadając te słowa na głos. Nigdy mi
się nie znudzi patrzenie na to, jak tłumaczą na język migowy dosłownie
wszystko, co mówią. Dawno temu stało się to ich drugą naturą i nawet nie zdają
sobie sprawy, że to robią. Właśnie o to mi chodzi. Chcę nauczyć się
porozumiewać z Ridge’em z taką biegłością, żeby nie było między nami
żadnych barier. Taki mam cel.
– Czasami po koncercie, jeśli Brennan uzna jakąś laskę za niezłą, zostawia
jej karteczkę z adresem hotelu, pytając, czy chce pogadać na osobności.
W pięciu przypadkach na dziesięć pół godziny później laska puka do drzwi jego
pokoju.
– Raczej w dziesięciu przypadkach na dziesięć – prostuje Brennan.
Boże, ależ on i Ridge się różnią.
Warren przewraca oczami i kontynuuje:
– Tak się złożyło, że Sadie była jedną z tych dziewczyn, którym Brennan
wsunął karteczkę. Nie wiedział jednak, że wcale nie jest jego fanką. Ona z kolei
nie wiedziała, że jeśli Brennan zostawia dziewczynie karteczkę z adresem, to
znaczy, że chce ją przelecieć. Myślała, że chce się spotkać, żeby pogadać
o najbliższej trasie koncertowej zespołu, w której chciała wziąć udział jako
support. Jak się można domyślić, kiedy pojawiła się w jego hotelowym pokoju,
śmiechom i zabawom nie było końca.
Gdy patrzę na Brennana, zasłania dłońmi twarz, zupełnie jakby się wstydził.
– Nie cierpię tej historii.
Może sobie jej nienawidzić, mnie sprawia ona mnóstwo radości.
– Co się stało? – pytam.
Brennan jęczy.
– Nie możemy na tym skończyć?
– Nie – stwierdza Warren. – Zaraz będzie najlepsze.
Mimo że Brennan wygląda na zawstydzonego, postanawia sam dokończyć
opowieść.
– Powiedzmy, że ona już po kilku sekundach zrozumiała, po co ją tam
sprowadziłem. Z kolei mnie zrozumienie, że nie przyszła po to, żebym zdjął jej
bluzkę, zajęło trochę dłużej.
– O nie, biedna dziewczyna.
– Akurat! – odpowiada Brennan, krzywiąc się. – Mówiłem już, że to
diablica. Przy niej Bridgette to anioł.
– Słyszałam! – krzyczy Bridgette zza drzwi swojego pokoju.
Brennan wzrusza ramionami.
– Kiedy to prawda.
– Nie jest aż taka zła – włącza się Price. – Po prostu cię nienawidzi.
– Ale… jak rozumiem, jednak będzie waszym supportem? – upewniam się. –
A skoro tak, to chyba jednak aż tak bardzo cię nie nienawidzi.
Brennan kręci głową.
– Na bank mnie nienawidzi. Ale ma też wielki talent. Tylko dlatego jest
naszym supportem.
– Masz jakieś jej piosenki? – pytam. – Chętnie posłucham.
Brennan wchodzi na YouTube’a, przysuwa się do nas i podaje mi swoją
komórkę. Ridge odsuwa mnie i zeskakuje z barku, żeby wyjąć talerze na
chińszczyznę. Nic nie poradzę na to, że wpatruję się w filmik włączony przez
Brennana ze szczerym podziwem. Dziewczyna jest naprawdę ładna. A na
dodatek niezwykle utalentowana. Oglądam pierwsze wideo, później drugie, a
w końcu trzecie, zanim uświadamiam sobie, że Brennan w tym czasie w ogóle
się nie poruszył. Może sobie udawać, że w ogóle nie jest nią zainteresowany, ale
ogląda jej filmiki z zapartym tchem, ani na chwilę nie odrywając od nich
wzroku.
Kiedy włączamy czwarte wideo, przychodzi dostawca. Zapełniamy talerze
jedzeniem i siadamy przy stole. To pierwszy posiłek, jaki jemy z Ridge’em jako
para. Siedzi obok mnie z lewą ręką na moim udzie. Zjedliśmy przy tym stole
razem mnóstwo posiłków, próbując ze wszystkich sił siedzieć jak najdalej od
siebie. Cieszę się, że wreszcie mogę go dotykać, siedzieć przy nim i nie walczyć
zawzięcie z rodzącym się uczuciem.
Podoba mi się to.
Nagle drzwi łazienki między pokojami Warrena i Bridgette otwierają się na
oścież. Staje w nich Bridgette zawinięta w ręcznik, z mokrymi włosami, jakby
dopiero co wyszła spod prysznica. Wpatruje się w towarzystwo przy stole, a gdy
dostrzega Warrena, rzuca czymś w niego, uderzając go w pierś. Przedmiot
odbija się i ląduje na jego talerzu. W następnej chwili drzwi się za nią zamykają.
Wszyscy gapią się na Warrena. Unosi zagadkowy przedmiot i wpatruje się
w niego przez chwilę. Potem pociąga nosem i powoli odwraca głowę do
Ridge’a.
– Ser? Podłożyłeś mi kawałek s era?
Ridge usiłuje ukryć uśmiech.
Warren ponownie wącha ser, a potem gryzie kawałek. Zakrywam dłonią
usta, powstrzymując mdłości. Czy on naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego,
że Bridgette zapewne zdążyła tym serem wyszorować pewne części swojego
ciała, zanim się zorientowała, że to nie jest mydło?
Warren odkłada ser na talerz, zupełnie jakby właśnie dostał dokładkę.
Chociaż jestem odrobinę zdegustowana, muszę przyznać, że brakowało mi
ich kawałów. Ściskam nogę Ridge’a w wyrazie uznania.
Po kolacji wysyłam Ridge’owi esemesa, w którym piszę, że będę już lecieć.
Jutro muszę wcześniej wstać, a nie ma szans, żebym dojechała do domu przed
dziesiątą. Żegnam się z chłopakami, a Ridge odprowadza mnie na dół. Kiedy
dochodzimy do samochodu, otwiera przede mną drzwi, ale nie całuje mnie na
dobranoc. Czeka, aż usiądę za kierownicą, po czym obchodzi auto i zajmuje
miejsce dla pasażera.
Chwyta telefon, który właśnie położyłam na desce rozdzielczej, i mi go
podaje.
Kiwam głową, ale nie wydaje się przekonany. Nie wiem, jak mu powiedzieć:
„Przestań się z nią przyjaźnić!”, żeby przy tym nie wyjść na taką zazdrośnicę jak
Bridgette.
Sydney: Źle się z tym czuję. Trudno mi się pogodzić z tym, że się o nią
martwisz. Chociaż przejmowałabym się też, gdybyś zupełnie się od
niej odciął. Dziwne to wszystko. Chyba potrzebuję trochę czasu, żeby
do tego się przyzwyczaić.
Ridge: Fakt, martwię się o nią. I się o nią troszczę. Ale nie kocham jej,
Sydney. Kocham ciebie.
Kiedy kończę czytać, pochyla się do mnie, bierze moją twarz w dłonie
i powtarza:
– Kocham ciebie.
Jego szczera mina sprawia, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
– Wiem. Ja ciebie też kocham.
Wpatruje się we mnie przez chwilę, jakby myślał, że dojrzy choć cień
wątpliwości na mojej twarzy. Potem całuje mnie na pożegnanie, wysiada
z samochodu i wbiega po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz. Kiedy
dociera na górę, wysyła mi kolejnego esemesa.
Ridge: Śpisz?
Śmieję się.
Wpatruje się w tekst, a potem zrywa się z łóżka i zaczyna się rozglądać.
– Dżinsy? – pyta.
Pokazuję w kierunku salonu. Kiwa głową, jakby zapomniał, że przyszliśmy
tu nadzy. Pokazuje za siebie.
– Gitara. Mój samochód.
Wybiega z sypialni i chwilę później słyszę, jak wychodzi z mieszkania.
Patrzę na kartkę i jeszcze raz czytam tekst. Kiedy Ridge wraca z gitarą, mam już
kolejne dwa wersy:
When everything is changing
Baby you’re written in stone
Gdy kończę zapisywać refren, czyta całość. Potem podaje mi tekst i opiera
się o zagłówek. Pokazuje, żebym usiadła między jego nogami, więc przesuwam
się i odwracam do niego plecami. Przyciąga mnie do siebie, po czym chwyta
gitarę, tak że znajduje się tuż przede mną. Nie musi nawet prosić, bym wykonała
tę piosenkę. Zaczyna grać, opierając głowę o moją, a ja śpiewam, dzięki czemu
może poprawić utwór tam, gdzie jest taka potrzeba.
Kiedy pierwszy raz coś dla mnie grał, siedzieliśmy właśnie tak jak teraz.
Podobnie jak wtedy jestem pełna podziwu. Na myśl, że tworzy tak piękne
utwory, choć nawet ich nie może usłyszeć, trudno mi się skoncentrować na
tekście. Mam ochotę się odwrócić i patrzeć, jak gra. Jednak podoba mi się też to,
że siedzimy razem na łóżku, zagradza mi drogę swoją gitarą i co jakiś czas
całuje mnie w skroń.
Mogłabym to robić każdego wieczoru i wciąż nie miałabym dosyć.
Śpiewam, a on gra piosenkę trzy razy. Zawsze gdy dochodzimy do końca,
dokonuje poprawek. Po czwartym razie rzuca długopis na podłogę, po czym
odkłada gitarę na drugą połowę łóżka. Odwraca mnie, a ja siadam mu na
kolanach. Oboje się uśmiechamy.
Znaleźć coś, co się kocha, to jedno. Zupełnie czymś innym jest dzielenie się
tą miłością z kimś, kogo się kocha.
To coś niesamowitego i chyba po raz pierwszy zdajemy sobie sprawę z tego,
że możemy robić to razem przez cały czas. Pisać piosenki, całować się, kochać
i inspirować do pisania kolejnych piosenek.
Ridge mnie całuje.
– To mój nowy ulubiony kawałek.
– Mój też.
Przykłada ręce do moich policzków. Przygryza wargę i odchrząkuje.
– With you and me… all I need… is more of the same.
Boże. On ś piewa. Ridge Lawson śpiewa mi serenadę. Strasznie fałszuje,
ale łza spływa mi po policzku, bo to najpiękniejsze, czego byłam świadkiem, co
słyszałam i czułam.
Ociera mi łzę kciukiem i uśmiecha się do mnie.
– Aż tak koszmarnie?
Śmieję się i kręcę głową, a potem całuję go mocniej niż kiedykolwiek
przedtem, bo nie ma mowy, żeby udało mi się słowami wyrazić moją miłość.
Dlatego właśnie kocham go bez słów. Nie przerywając pocałunku, sięga za
siebie i wyłącza lampkę. Naciąga na nas kołdrę, a potem wsuwa moją głowę pod
swoją brodę i mnie obejmuje.
Żadne z nas nie mówi „kocham cię”. Zasypiamy.
Czasami dwoje ludzi łączy cisza tak głęboka i mocna, że wypowiedzenie
prostego „kocham cię” może wszystko zniszczyć.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
5
Maggie
Maggie
Otwieram oczy i przewracam się na drugi bok, żeby sprawdzić, czy sobie
poszedł.
Pos zedł.
Sunę dłonią po jego poduszce, zastanawiając się, czy można czuć większą
pustkę.
Ta noc była… no cóż… na pewno warta pozycji na mojej liście rzeczy do
zrobienia przed śmiercią. Prosto z restauracji pojechaliśmy do mnie. Dał mi
prowadzić. Gadaliśmy o samochodach, mojej pracy magisterskiej, o tym, że
chcę skoczyć na bungee. Zaproponował, że zawiezie mnie w miejsce, które
poleca, ale po chwili zorientował się, że byłaby to druga randka, więc poprawił
się i tylko podał mi adres. Weszliśmy do mieszkania, zanosząc się śmiechem, bo
kiedy wysiedliśmy z auta, akurat włączyły się zraszacze i strumienie wody
uderzyły nas prosto w twarze. Weszłam do kuchni i wzięłam ręcznik do rąk,
żeby się wytrzeć. Kiedy podałam go Jake’owi, rzucił go na podłogę i zaczął
mnie namiętnie całować, jakby nie mógł się tego doczekać od chwili, gdy mnie
po raz pierwszy zobaczył.
Nie spodziewałam się tego, ale jednocześnie pragnęłam, i chociaż dałam się
ponieść chwili, byłam również strasznie niepewna. W całym swoim życiu
miałam zaledwie dwóch partnerów seksualnych. Na dodatek obu kochałam
i byłam z nimi w związkach. Po raz pierwszy miałam uprawiać seks z kimś, do
kogo nic nie czułam. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Sprawę trochę
ułatwiała świadomość, że on również ma w tym względzie niewielkie
doświadczenie. Starałam się o tym pamiętać, podczas gdy pokrywał
pocałunkami moją szyję.
Po jakimś kwadransie pieszczot coś się we mnie odmieniło. Nie wiem, jak
on tego dokonał, lecz nagle wszystkie troski i obawy zniknęły. Podobnie jak
moje ubranie. Kiedy dotarliśmy do sypialni, zdecydowałam się w to wejść. Jake
również – i to na więcej sposobów niż jeden.
Było niesamowicie. Po wszystkim przeturlaliśmy się na plecy. Dokładnie
w chwili, gdy pomyślałam, że czas na niego, odwrócił się do mnie i zapytał:
– Czy istnieją jakieś zasady dotyczące randek na jedną noc, o których nie
wiem? Czy dopuszcza się na przykład tylko jeden numerek?
Wybuchnęłam śmiechem, a on znowu położył się na mnie. I o ile pierwszy
raz był całkiem niezły, ten drugi okazał się jeszcze lepszy. Bardziej intensywny.
Wolniejszy. Po prostu idealny.
Tym razem po wszystkim nie położył się na plecach. Położył się na boku,
objął mnie i wyszeptał: „dobranoc”. A potem mnie pocałował. Spodobało mi się
to, że nie powiedział „żegnaj”, bo dzięki temu nie musieliśmy myśleć o tym, że
wyjdzie, zanim się obudzę.
Zakładałam, że obudzę się dzisiaj szczęśliwa, a nie smutna.
Chociaż lekki smuteczek, że coś się skończyło, nie jest niczym złym. To
oznaka, że nie mogłam dokonać lepszego wyboru faceta na niezobowiązujący
seks. Gdyby to był ktoś inny, pewnie nie sprawiłoby mi to aż takiej
przyjemności. A wtedy nie czułabym się dobrze, odhaczając numer osiem na
swojej liście.
W sumie szkoda, że nie znalazłam w nim ani jednej wady. Ale jeszcze
większa szkoda by była, gdybym wdała się w coś, czego nie chciałam. Nie
chciałam znów znaleźć się w sytuacji, w której ktoś czułby się zobowiązany do
opieki nade mną.
Nie czułabym się dobrze z myślą, że ktoś wmawia sobie, że mnie kocha,
tylko dlatego, że jestem od niego zależna. Wolę być smutna niż żałosna.
Chwytam poduszkę, na której spał Jake (tę samą, którą jeszcze przed chwilą
gładziłam z tęsknoty), i zwalam ją z łóżka. Później wyrzucę ją do śmieci. Nie
chcę więcej czuć jego zapachu.
Podchodzę do komody i wyciągam z niej swoją listę. Odhaczam numer
osiem, a potem się jej przyglądam. Nagle polepsza mi się nastrój, bo
uświadamiam sobie, że numer osiem to chyba jedyna pozycja na tej liście, co do
której miałam pewność, że nigdy jej nie odhaczę, bo nie odważę się zrealizować
tego pomysłu.
Pieprzona Maggie Carson. Rządzisz.
Składam kartkę i wrzucam ją do górnej szuflady. Otwieram niższą i wyjmuję
z niej majtki i koszulkę bez rękawów. Po chwili jestem już ubrana.
Zaplanowałam na dzisiaj odwiedziny u dziadka, ale przedtem gofry i prysznic.
Najpierw gofry. Cieszę się na nie, bo prawie nic nie zjadłam na kolację.
Może nawet zrobię sobie dzisiaj pazurki. Wpatrując się w paznokcie, idę do
salonu. A tam zatrzymuję się, czując zapach bekonu. Wolno unoszę głowę
i widzę Jake’a stojącego przy kuchence.
I robiącego śniadanie.
Odwraca się i na mój widok się uśmiecha.
– Dzień dobry.
Nie odwzajemniam uśmiechu. Nic nie mówię. Nawet nie kiwam głową na
powitanie. Stoję nieruchomo, wpatruję się w niego i zastanawiam, jakim cudem
dwudziestodziewięcioletni facet może nie rozumieć znaczenia słów „noc bez
zobowiązań”. Kluczowe jest tu słowo „noc”. Zdecydowanie nie ma tu mowy
o poranku.
Przenoszę wzrok na koszulkę i majtki i nagle ogarnia mnie wstyd, chociaż
ostatniej nocy wystarczająco się na mnie napatrzył, aby znać każdy skrawek
mojego ciała. Splatam ramiona na piersiach.
– Co ty robisz? – pytam.
Jake patrzy na mnie. Widząc moją reakcję, nagle traci pewność siebie. Zerka
na kuchenkę, potem znów na mnie i jakby uchodzi z niego powietrze.
– Och… – bąka. – Myślałaś, że… No dobrze. – Kiwa głową, po czym
wyłącza kuchenkę. – Mój błąd – stwierdza, unikając mojego wzroku. Chwyta
szklankę stojącą obok kuchenki i pije łyk. Ciągle na mnie nie patrzy. – Głupio
wyszło. Chyba już pójdę. Ja tylko… – W końcu spogląda mi w oczy.
Obejmuję się ramionami jeszcze ciaśniej, bo źle się czuję z tym, że
doprowadziłam do takiej niezręcznej sytuacji, podczas gdy on wyraźnie
próbował zrobić coś miłego.
– Przykro mi z powodu mojej reakcji – mówię. – Po prostu nie
spodziewałam się, że jeszcze cię tu zastanę.
Jake kiwa głową, rusza w moim kierunku i sięga po buty, które w nocy
zostawił obok kanapy.
– Nie ma sprawy. Najwidoczniej błędnie odczytałem pewne sygnały. Wiem,
że wczoraj jasno przedstawiłaś swoje oczekiwania. Ale potem my… dwa razy…
i to było…
Zaciskam wargi.
Wkłada buty i staje przede mną, patrząc mi w oczy.
– To były tylko pobożne życzenia. – Pokazuje na drzwi. – Pójdę już.
Kiwam głową. Tak chyba będzie najlepiej. Właśnie zniszczyłam
wspomnienie tej nocy.
Hm… Właściwie to on je zniszczył. Weszłam do swojego salonu, pogodzona
z tym, że już nigdy go nie zobaczę, a on wszystko zniszczył, zakładając, że nie
marzę o niczym innym, tylko o tym, żeby mi rano zrobił śniadanie.
Dochodzi do drzwi, ale zwleka z ich otwarciem. Odwraca się i podchodzi.
Staje jakieś pół metra ode mnie i przechyla głowę.
– Jesteś pewna, że nie chcesz już się ze mną zobaczyć? Nie ma sposobu,
bym cię przekonał, żebyś dała mi jeszcze jedną szansę?
Wzdycham.
– Za kilka lat umrę, Jake.
Cofa się o pół kroku, nie odrywając ode mnie spojrzenia.
– O rany. – Przykłada dłoń do ust, po czym przesuwa nią po szczęce. – Serio
chwytasz się takiej wymówki?
– To nie wymówka, to prawda.
– Prawda, z której zdaję sobie sprawę – stwierdza ze złością.
Widzicie? Gdyby wyszedł, zanim się obudziłam, wszystko skończyłoby się
idealnie! A tak oboje będziemy sfrustrowani i pełni żalu.
Robię krok w jego kierunku.
– Umieram, Jake. Umieram. Co nam z tego przyjdzie? Nie chcę wychodzić
za mąż. Nie chcę mieć dzieci. Nie mam ochoty na kolejny związek, który
w końcu stanie się dla kogoś ciężarem. To prawda, lubię cię, a ta noc była
niesamowita. Ale właśnie dlatego nie powinno cię tu już być. Mam listę rzeczy
do zrobienia. Nie ma na niej zakochiwania się i kłótni z kimś o to, w jaki sposób
powinnam przeżyć ostatnie lata swojego życia. Dziękuję ci za tę noc. I za to, że
chciałeś mi zrobić śniadanie. Ale musisz wyjść.
Wzdycham ciężko i wgapiam się w podłogę, bo nie zniosłabym teraz jego
spojrzenia. Milczy przez dłuższą chwilę. Tak jakby przyswajał sobie wszystko
to, co powiedziałam. W końcu robi krok do tyłu, potem kolejny. Kiedy podnoszę
wzrok, idzie do drzwi. Otwiera je i wychodzi. Za progiem odwraca się, patrzy
mi prosto w oczy i rzuca:
– Tak między nami, Maggie. Ja tylko robiłem ci śniadanie. To nie były
oświadczyny.
Kiedy zamyka za sobą drzwi, wydaje mi się, że moje mieszkanie nie było
nigdy tak puste jak w tej chwili.
Nie cierpię tego. Nie cierpię wszystkiego, co mu powiedziałam. Nie cierpię
tego, jak bardzo żałuję, że to prawda.
Nie cierpię tej głupiej, pieprzonej choroby.
I nie cierpię tego, że powiedziałam mu to wszystko i zmusiłam go do
wyjścia, zanim skończył smażyć ten cholerny bekon. Wpatruję się w patelnię,
a potem wyrzucam całą jej zawartość do kosza.
Opieram się o blat i robię smutną minę. Czy Jake kończący swój związek
o dwanaście lat za późno jest lepszy, czy gorszy ode mnie, która zakończyłam
związek, zanim się jeszcze na dobre zaczął? Mogłabym go pokochać. Gdybym
miała wystarczająco dużo życia.
Kładę dłonie z tyłu głowy i się schylam. Próbuję zmniejszyć rozczarowanie.
Jednak to, że jestem rozczarowana facetem poznanym dwadzieścia cztery
godziny temu, jeszcze bardziej mnie rozczarowuje. Dojście do siebie zajmuje mi
kilka dobrych minut.
Wyjmuję z zamrażarki opakowanie gofrów, które zamierzałam zjeść na
śniadanie. Szkopuł w tym, że jakoś przeszła mi na nie ochota.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
7
Ridge
Sydney otwiera drzwi i wpada do pokoju. Siedzę przy biurku, kończąc stronę
internetową dla klienta. Podchodzi do łóżka i pada na nie, twarzą w dół.
Chyba miała ciężki dzień.
To pewnie moja wina, bo zostałem u niej na kolejną noc. Może powinienem
dać jej się wyspać. Od wtorku praktycznie się nie rozstajemy (z wyjątkiem
czasu, gdy jest w pracy). Wiem, że dopiero piątek, ale ciągłe przebywanie razem
nas wyczerpuje. W najlepszym sensie tego słowa.
Chciałbym, żeby ten wieczór był nieco spokojniejszy. Możemy zrelaksować
się przy telewizji i cały wieczór oglądać seriale. Potem pozwolę jej spać tak
długo, jak zechce. Pewnie zresztą do niej dołączę.
Podchodzę do łóżka, kładę się obok niej i odgarniam włosy z jej twarzy.
Otwiera oczy i uśmiecha się do mnie, chociaż sprawia wrażenie wykończonej.
– Miałaś zły dzień? – pytam.
Kręci głową i przewraca się na plecy. Unosi rękę, żeby powiedzieć coś
w języku migowym, ale najwyraźniej nie zna jakiegoś słowa, bo po chwili
kapituluje.
– Egzaminy – mówi w końcu.
Przekrzywiam głowę.
– Egzaminy?
Potakuje.
– Miałaś w tym tygodniu egzaminy?
Raz jeszcze potakuje.
Czuję się jak ostatni dupek. Wyjmuję telefon i piszę do niej.
A więc ogląda The Walking Dead. Super. Nagle nabieram ochoty na seks.
Szkoda, że już jej powiedziałem, że będziemy dziś leniuchować.
Sydney spogląda na drzwi sypialni.
– Ktoś puka – miga.
Wstaję, przechodzę przez salon i przystaję przy drzwiach mieszkania. Przez
wizjer widzę dziewczynę w uniformie FedExu. Kiedy otwieram, wręcza mi
paczkę. Kwituję odbiór i kładę przesyłkę na barku. Jest zaadresowana do mnie,
nie ma jednak adresu nadawcy.
– Dostałeś prezent? – miga Sydney, wchodząc do kuchni.
Wzruszam ramionami. Nie czekam na żadną paczkę. Kiedy ją otwieram,
w środku znajduję kolejny pakunek. Rulon. Znając Warrena, podejrzewam, że
przysłał mi rolkę papieru toaletowego ze swoją podobizną. Kiedy zaczynam
zrywać opakowanie, Sydney okrąża mnie, przechodząc do salonu. W jej ręce
dostrzegam telefon – celuje nim w moim kierunku.
– Nagrywasz mnie?
Kiwa głową i słodko się do mnie uśmiecha.
– To prezent ode mnie.
– Coś mi kupiłaś?
Jej nieśmiały uśmiech jest uroczy. Za każdym razem, gdy jestem zbyt
zmęczony, by choćby pomyśleć o tym, żeby ją rzucić na łóżko, robi coś, dzięki
czemu wstępują we mnie nowe siły i co każe mi wierzyć, że mógłbym przebiec
maraton.
Spoglądam na rulon, czując się cokolwiek nieswojo z powodu tego prezentu.
Jestem beznadziejny w wyborze prezentów. A jeśli ona jest jedną z tych, co
kupują najlepsze? Ja kiedyś dałem na święta swojemu dziewięcioletniemu bratu
chomika. Nie zdawałem sobie sprawy, że zdechł w pudełku. Brennan je
otworzył i przepłakał cały dzień.
Pomyśleć tylko, że ta piękna dziewczyna ma za chłopaka kogoś takiego jak
ja.
Inna sprawa, że strasznie trudno otwiera się ten rulon. Stawiam go na barku
i szarpię za wieczko.
Nagle ze środka bucha prosto w moją twarz chmura pyłu. Dzieje się to tak
szybko, że nawet nie udaje mi się na czas zamknąć ust. Odsuwam się od tego
cholernego rulonu i zaczynam pluć. Co się dzieje?
Podchodzę do zlewu i myję ręce i twarz. Kiedy przyglądam się dłoniom,
świecą się jak pieprzony jednorożec.
Brokat. Wszędzie brokat.
Na rękach, koszulce, blacie. W ustach. Patrzę na Sydney – turla się po
podłodze, wyjąc ze śmiechu. Śmieje się tak bardzo, że w oczach ma łzy.
Przysłała mi brokatową bombę.
Ja cię kręcę!
To chyba oznacza wznowienie wojny na kawały.
Przemywam usta, a potem spokojnie podchodzę do barku, miejsca, gdzie
przed chwilą doszło do eksplozji. Nabieram pełną garść brokatu. To może być
zabawa dla dwojga. Jej śmiech wcale nie ucichł. Śmieje się wręcz głośniej, gdy
widzi, że się zbliżam. Założę się, że do twarzy mi w brokacie.
Znałem słowo „pisk”, zanim dowiedziałem się, że może wiązać się ze
śmiechem, ale nie miałem pojęcia, jak brzmi. Kiedy jednak obrzucam ją
brokatem, jestem niemal pewien, że właśnie to robi. Piszczy.
Chwyta się za brzuch i przewraca na plecy. Łzy spływają jej po policzkach.
Boże. Oddałbym wszystko, by ją teraz słyszeć. Mnóstwo czasu spędzam,
wyobrażając sobie, jak brzmi jej głos, śmiech czy oddech, ale nie wystarcza mi
wyobraźni, żeby choć zbliżyć się do rozwiązania tej zagadki.
Widząc wyraz mojej twarzy, nagle przestaje się śmiać. Marszczy brwi
i miga:
– Jesteś zły?
Uśmiecham się i kręcę głową.
– Nie. Po prostu żałuję, że nie mogę cię teraz usłyszeć.
Poważnieje. Może nawet trochę smutnieje. Patrząc na mnie, przez chwilę
skubie dolną wargę. Potem przyciąga do niej moją rękę. Kucam na podłodze, po
czym wsuwam kolano między jej uda.
Może i nie słyszę jej tak, jak bym pragnął, ale czuję jej zapach, smak
i kocham ją. Sunę nosem po jej szczęce, aż nasze usta się stykają. A wtedy ona
wsuwa swój miękki język między moje wargi. To jak zaproszenie. Odpowiadam
tym samym, szukając w niej pozostałości śmiechu.
Zadziwiające, ile potrafi wyrazić pocałunkiem. Czasami mówi on więcej niż
jej znaki, esemesy czy głos. Dlatego momentalnie wyczuwam, że coś ją
rozprasza. Nie muszę tego słyszeć. Ona słyszy to za mnie. Wyczuwam jej
reakcję i już wiem. Odsuwam się i spoglądam na nią. Patrzy na drzwi łazienki
Bridgette i Warrena. Właśnie wychodzi z niej ta pierwsza. Na nasz widok staje
jak wryta. Spogląda na nas pokrytych brokatem i leżących razem na podłodze.
I wtedy następuje coś, zdawałoby się, nie do pomyślenia.
Bridg ette s ię u ś miecha.
A potem bez słowa robi krok nad nami i wychodzi z mieszkania. Patrzę na
Sydney, ciekaw, czy jest tak samo zszokowana jak ja. Gapi się na mnie szeroko
otwartymi oczami. Znów zaczyna się śmiać. Szybko przykładam ucho do jej
piersi, chcąc to poczuć, lecz jej śmiech zbyt szybko cichnie. Zaczynam ją więc
łaskotać. Czuję, że znów się śmieje, więc nadal ją łaskoczę, bo dzięki temu
mogę prawie usłyszeć jej śmiech.
Jej komórka leży obok mnie na podłodze, więc gdy nagle się rozjarza,
odruchowo na nią zerkam. Kiedy widzę imię nadawcy esemesa, przestaję ją
łaskotać.
Niczego nie zauważyła. Wciąż się śmieje, próbując mi się wyrwać. Klękam
i unoszę jej telefon. Podaję go jej, wstaję i odchodzę. Próbuję powściągnąć
gniew, kiedy chwytam ścierkę i zaczynam ścierać brokat z blatu. Po chwili
zerkam w jej kierunku, ciekaw reakcji. Okazuje się, że siedzi ze skrzyżowanymi
nogami, odpowiadając temu fiutowi.
Dlaczego w ogóle z nim gada?
Jakim cudem znów są w dobrych stosunkach?
„Dzięki, Syd”? Dlaczego nazywa ją Syd, zupełnie jakby miał prawo do
używania zdrobnień po tym, co jej zrobił? I dlaczego ona zachowuje się jakby
nigdy nic? Sięgam po swój telefon.
Ridge: Daj znać, jak już skończysz gadać ze swoim eks. Idę pod
prysznic.
Nie patrząc na nią, wychodzę z salonu do swojego pokoju, a potem kieruję
się do łazienki. Odsuwam zasłonę prysznicową, odkręcam wodę i zdejmuję
koszulkę. Mam ochotę wrzeszczeć. To pragnienie nie towarzyszy mi zbyt
często, ale wiem, że w takich sytuacjach jak ta dobrze by było móc sobie
wrzasnąć, dać upust frustracji. Zamiast tego ciskam koszulką o ścianę
i rozpinam dżinsy.
Kiedy drzwi łazienki się otwierają, żałuję, że ich nie zamknąłem na zamek,
bo naprawdę potrzebuję jeszcze minutki. Może dwóch albo trzech. Sydney
opiera się o framugę i unosi brwi.
– Serio?
Patrzę na nią wyczekująco. Co mam jej powiedzieć? Naprawdę myślała, że
się z tym pogodzę? Spodziewała się, że z uśmiechem zapytam, co u Huntera?
Podaje mi komórkę ze swoją rozmową z nim. Nie mam ochoty jej czytać, ale
zaciska moje palce na telefonie i pokazuje, żebym to zrobił. Kapituluję.
Patrzę na nią i przełykam ślinę, bo od bardzo dawna nie widziałem jej tak
wściekłej. Widziałem ją złą i sfrustrowaną, ale tak wściekłej nie widziałem jej
chyba od tego ranka, kiedy się obudziła w moim łóżku i dowiedziała się, że mam
dziewczynę.
Dlaczego tak zareagowałem? Ma rację. Okazywała mi ogromne zaufanie
i cierpliwość, a ja przy pierwszej okazji, gdy mogłem zrewanżować się tym
samym, wpadłem w złość i wybiegłem z pokoju.
Patrzę na nią, ciesząc się, że tak dobrze radzę sobie z odczytywaniem jej
komunikatów niewerbalnych. Chociaż próbuje to ukryć, widzę, że ten esemes
trochę ją uspokoił. Dlatego wysyłam jeszcze jedną wiadomość. Mogę ją
przepraszać całą noc, jeśli to tylko ukoi jej gniew.
Nie uśmiecha się, ale opiera o blat łazienkowy tuż przy mnie. Dotykamy się
ramionami. To bardzo delikatny dotyk, jednak w tej chwili wiele dla mnie
znaczy.
Może uważać to za wadę, ja jednak cieszę się z tej jej cechy. Zwłaszcza
teraz. Podnosi wzrok i wzrusza ramionami, jakby naprawdę już było po
wszystkim. Całuję ją pospiesznie w czoło.
Ridge: Moją wadą jest to, że jestem cały w brokacie. Mam go nawet…
Rozchylam dżinsy.
– Tam – mówię.
Zaczyna się śmiać, a ja się uśmiecham. Walić Huntera. Mam zdecydowanie
najlepszą dziewczynę, jaka kiedykolwiek chodziła po tej planecie.
Maggie
Jake
Gdy miałem dziesięć lat, tata zabrał mnie do Puerto Vallarta, żebym mógł
skoczyć na spadochronie.
Błagałem go, by zabrał mnie ze sobą, odkąd tylko nauczyłem się mówić,
jednak w Teksasie niełatwo uzyskać pozwolenie na skoki dla dziecka.
Był uzależniony od adrenaliny, tak samo jak jego syn. Z tego właśnie
powodu przez prawie całe moje dzieciństwo mieszkaliśmy w pobliżu aeroklubu
– to tam właśnie spędzał cały wolny czas. Większość ojców grała w niedzielę
w golfa. Mój skakał na spadochronie.
Zanim skończyłem liceum, miałem za sobą czterysta pięćdziesiąt skoków
z pięciuset wymaganych do uzyskania licencji instruktora. W ostatnim roku
nauki moje życie zmieniło się tak gwałtownie, że wykonanie ostatnich
pięćdziesięciu skoków zajęło mi kolejnych parę lat. Instruktorem zostałem
dopiero tuż po ukończeniu studiów medycznych. I choć Maggie towarzyszyła mi
w moim pięćsetnym skoku, to od dziesiątego roku życia co najmniej trzy razy
tyle skoków wykonałem solo.
Mimo tak dużego doświadczenia ten pięćsetny skok w duecie był
najstraszniejszym skokiem w mojej karierze. Jeszcze nigdy się tak nie bałem
w samolocie. Nigdy nie obawiałem się, że spadochron może się nie otworzyć.
Aż do tej pory nie martwiłem się o swoje życie. Po prostu gdyby ten skok się nie
udał, skreśliłoby to moje szanse na kolację z Maggie. A chciałem się z nią
umówić, odkąd ją zobaczyłem.
Sam byłem zaskoczony tym, jak na nią zareagowałem. Nie pamiętam, by
ktoś tak bardzo mnie urzekł. Wystarczyło jedno spojrzenie na nią, by coś się we
mnie przebudziło. Wiedziałem, że mam to w sobie, ale jeszcze nigdy się nie
ocknęło. Od tak dawna nie patrzyłem w taki sposób na dziewczynę, że
zapomniałem, w jakie osłupienie może wpaść wtedy człowiek.
Stała przy kontuarze, biorąc formularz od Coreya, który miał skakać z nią
w tandemie. Gdy tylko dotarło do mnie, że przyszła sama, odczekałem, aż
weźmie się do wypełniania dokumentów, i zacząłem błagać Coreya, by odstąpił
mi ten skok.
– Jake, jesteś tu raz w miesiącu. Masz inną pracę – bronił się. – Ja tu
przychodzę codziennie, bo potrzebuję kasy.
– Możesz zatrzymać kasę – zaproponowałem. – Wszystko ci oddam. Tylko
daj mi skoczyć.
Kiedy tylko usłyszał, że rezygnuję z pieniędzy, spojrzał na mnie jak na
durnia i machnął ręką w stronę Maggie.
– Cała twoja – stwierdził i poszedł sobie.
Przez chwilę nie potrafiłem opanować poczucia triumfu, ale potem znów na
nią spojrzałem, jak siedzi tam całkiem sama. Skok na spadochronie to dla
większości ludzi monumentalne przeżycie. Większość debiutantów nie
przychodzi samotnie. Prawie zawsze mają przy sobie kogoś, kto przeżywa tę
chwilę wraz z nimi, czy to również skacząc, czy czekając na ziemi na szczęśliwe
lądowanie.
Szczerze mówiąc, po raz pierwszy widziałem nowicjuszkę, która przyszła
bez nikogo. Jej niezależność mnie intrygowała, budząc jednocześnie odrobinę
lęku. I od chwili, kiedy podszedłem do niej, żeby zapytać, czy potrzebuje
pomocy w wypełnieniu papierów, w głębi mojego serca nic się nie zmieniło.
Bywają dni, kiedy nadal jestem zestresowany. Ciągle mnie intryguje. Nadal się
trochę boję.
I nie mam pojęcia, jak z tego wybrnąć.
Dlatego właśnie sterczę teraz w szpitalnym korytarzu, przed salą, do której
trafiła dwie godziny temu.
Gdy Vickie znalazła Maggie, byłem u innej pacjentki i o niczym nie
wiedziałem, bo pielęgniarka poradziła sobie sama. Powiedziała mi dopiero po
spotkaniu z dwoma kolejnymi pacjentami, kiedy Maggie leżała w szpitalu już od
godziny.
Z relacji Vickie wynikało, że zaniepokoiła się, gdy Maggie przez dłuższą
chwilę nie wychodziła z gabinetu, więc poszła sprawdzić, co się dzieje.
Dziewczyna leżała na podłodze, powoli odzyskując świadomość. Vickie
natychmiast zbadała jej cukier, a potem odesłała pod opieką do szpitala. Klinika,
w której pracuję, przylega do jego budynków, więc nasi pacjenci często tu
trafiają. Nie byłem jednak przygotowany na to, że nagły przypadek może okazać
się os obis tym.
Odkąd dowiedziałem się, co zaszło, nie mogłem się na niczym skupić.
Znalazłem w końcu kogoś na zastępstwo i poszedłem sprawdzić, co u Maggie.
I oto sterczę w korytarzu przed salą, w której leży, i sam nie wiem, co czuję i jak
rozwiązać tę sytuację. Byliśmy na randce, nagle pojawiła się możliwość drugiej.
Tyle że trafiła do szpitala i znajduje się dokładnie w takiej sytuacji, jakiej się
obawiała w związku z nami.
Choroba narzuca jej ograniczenia. Mam tego właśnie doświadczyć.
Drzwi się otwierają, a ja odsuwam się na bok, przepuszczając pielęgniarkę,
która kieruje się do gabinetu. Ruszam za nią.
– Przepraszam… – Dotykam delikatnie jej ramienia. Kiedy się zatrzymuje,
wskazuję na salę Maggie. – Poinformowaliście już jej rodzinę?
Pielęgniarka spogląda na moją służbową plakietkę.
– Tak – potwierdza. – Nagrałam się na sekretarce, gdy tylko do nas trafiła.
Myślałam, że to pacjentka doktora Kastnera – dodaje, spoglądając w dokumenty.
– Tak. Jestem jej kardiologiem. Była u nas w klinice, kiedy jej się
pogorszyło, więc wpadłem sprawdzić, co u niej.
– Kardiologiem? – dziwi się pielęgniarka, nie odrywając wzroku od karty
pacjenta. – Wiemy, że ma mukowiscydozę, ale nic o problemach z sercem.
– Badanie profilaktyczne – wyjaśniam, żeby ukrócić jej wścibstwo, które
przeszkadza w moim wścibstwie. – Chciałem wiedzieć, czy powiadomiono
rodzinę. Pacjentka jest przytomna?
Pielęgniarka kiwa głowa, ale dostrzegam na jej twarzy wyraz poirytowania,
jakby miała dość tego, że podważam jej kwalifikacje. Odchodzę, po czym
zatrzymuję się ponownie przed drzwiami sali, w której leży Maggie. Wciąż nie
potrafię się przełamać i wejść, bo nie znam jej na tyle, by wiedzieć, jakiej reakcji
ode mnie oczekuje. Jeśli zachowam się tak, jakby omdlenie w moim gabinecie
nie było niczym wielkim, może poczuć się dotknięta moją obojętnością. Jeśli
pokażę, że się martwię, może to wykorzystać jako argument przeciwko naszym
spotkaniom.
Gdyby łączyło nas coś więcej niż jednorazowa randka, następne parę minut
nie miałoby może aż tak wielkiego znaczenia. Ale skoro spotkaliśmy się tylko
raz, to jestem niemal pewien, że musi teraz żałować dzisiejszej wizyty, tego, że
mogę zobaczyć ją w takim stanie, a może nawet i tego, że poznała mnie we
wtorek. Wydaje mi się, że moje następne posunięcia będą mieć kluczowe
znaczenie dla tego, jak rozwinie się cała sytuacja.
Chyba nigdy tak bardzo nie przejmowałem się tym, jak wypadnę. Nie
przykładam znaczenia do tego, czy ktoś mnie lubi, zawsze robię i mówię to, co
chcę. Jednak teraz, przy Maggie, przydałby mi się jakiś podręcznik.
Muszę wiedzieć, czego ode mnie oczekuje, żeby znów mnie nie odepchnęła.
Naciskam klamkę, ale dosłownie w tej samej chwili dzwoni mój telefon.
Cofam się, nie chcąc, by Maggie zorientowała się, że sterczę pod drzwiami.
Odchodzę kilka kroków i spoglądam na ekran.
Uśmiecham się, widząc, że to Justice dobija się do mnie na FaceTimie.
Cieszę się, że zyskałem chwilę zwłoki przed spotkaniem z Maggie.
Przyjmuję połączenie i odczekuję parę sekund, bo tyle zwykle mija, zanim
aplikacja zadziała. Kiedy jednak wyświetla się okienko, nie widzę w nim twarzy
Justice’a. Zakrył ekran jakąś kartką. Mrużę oczy, próbując cokolwiek odczytać,
ale rozdzielczość nie pozwala.
– Za blisko aparatu – mówię.
Odsuwa kartkę o kilka centymetrów i widzę w prawym górnym rogu
zakreśloną liczbę 85.
– Całkiem niezły wynik, biorąc pod uwagę, że prawie całą noc oglądałeś
horrory – stwierdzam.
Justice patrzy na mnie z ekranu tak, jakbym to ja był dzieckiem, a on
rodzicem.
– Tato, dostałem czwórę. To moja pierwsza czwóra w tym roku. Powinieneś
mnie objechać, żebym już nigdy nie przynosił takich ocen.
Słysząc mój śmiech, patrzy na mnie z taką powagą, jakby bardziej był
rozczarowany brakiem mojego gniewu niż niższą oceną.
– Słuchaj – odpowiadam, opierając się o ścianę. – Obaj wiemy, że się
uczyłeś. Wściekałbym się, gdyby było inaczej. Ale dostałeś czwórkę, bo
poszedłeś za późno spać. A za to już cię ochrzaniłem.
Dziś w nocy obudziłem się o trzeciej i usłyszałem telewizor w salonie. Kiedy
poszedłem go wyłączyć, Justice siedział na kanapie z miską popcornu i oglądał
Wizytę. Ma obsesję na punkcie Shyamalana. Głównie z mojego powodu. Zaczęło
się od tego, że pozwoliłem mu obejrzeć Szósty zmysł. Miał wtedy pięć lat. Teraz
ma jedenaście, a obsesja sięgnęła apogeum.
Co mogę z tym zrobić? Ma to przecież po ojcu. Ale tyle samo co po mnie ma
też po swojej matce. Stresowała się każdym wypracowaniem i zadaniem
domowym przez całe liceum i studia. Musiałem ją kiedyś pocieszać, bo dostała
tylko dziewięćdziesiąt dziewięć punktów zamiast stu.
Justice również cierpi na nadmiar ambicji, ale walczy to w nim z ochotą
przesiedzenia całej nocy i oglądania strasznych filmów, kiedy nie powinien.
Rano, gdy go odwoziłem, musiałem go budzić przed szkołą.
Wiedziałem, że nie ma co się spodziewać cudów na teście z matematyki,
kiedy wysiadł, ocierając ślinę z ust, i powiedział:
– Dobranoc, tato.
Wydawało mu się, że odwiozłem go do matki. Nie mogłem przestać się
śmiać, widząc jego minę, gdy zrozumiał, że jest przed szkołą. Próbował wrócić
do samochodu, ale zamknąłem drzwi, zanim zaczął mnie błagać, żebym wypisał
mu zwolnienie.
Opuściłem szybę tylko na tyle, by mógł wcisnąć palce do środka.
– Błagam, tato. Nic nie powiem mamie. Daj mi się tylko wyspać.
– Wszystko ma swoje konsekwencje, Justice. Kocham cię, powodzenia i nie
śpij.
Odsunął dłoń i wycofał się przygnębiony, a ja pojechałem dalej.
Widzę na swoim ekranie, jak gniecie kartkę i rzuca ją za siebie. Przeciera
oczy.
– Zapytam pana Banksa, czy pozwoli mi to poprawić.
– Albo pogódź się z tymi osiemdziesięcioma pięcioma punktami – mówię ze
śmiechem. – To nie jest zła ocena.
Wzrusza ramionami i drapie się po policzku.
– Mama znowu wczoraj gdzieś była z tym facetem. – Mówi o tym takim
tonem, jakby nie przejmował się, że wkrótce może mieć ojczyma. To chyba
dobrze.
– Tak? Znowu nazwał cię gnojkiem i zmierzwił ci włosy?
Justice przewraca oczami.
– Nie. Tym razem nie było aż tak źle. On chyba nie ma dzieci. Mama
musiała mu wyjaśnić, że tak się nie mówi do jedenastolatków. A tak w ogóle to
kazała zapytać, czy jesteś dziś zajęty, bo znowu gdzieś się wybierają.
Wciąż dziwnie się czuję, słysząc o randkach Chrissy od naszego dziecka. To
dla mnie zupełnie nowe doświadczenie i nie wiem, jak sobie z tym radzić,
staram się tylko, żeby nie wyglądało jakoś dziwnie. To przecież ja to
skończyłem i nie było to łatwe. Zwłaszcza ze względu na dziecko. Jednak
świadomość, że Justice pozostał ostatnim, co nas łączyło, nie była dobra dla
żadnego z nas. Chrissy z początku ciężko to znosiła, ale tylko dlatego, że
wiedliśmy wygodne życie. Wiedziała, że pod tym jest pustka.
Jeśli chodzi o miłość, zawsze uważałem, że powinien w niej być jakiś
pierwiastek szaleństwa. Takiego, które sprawia, że chcesz z tym kimś spędzić
każdą chwilę swojego życia. A nasza miłość opierała się na odpowiedzialności
i wzajemnym szacunku. Nie było w niej szaleństwa, od którego zamiera serce.
Po narodzinach Justice’a oboje oszaleliśmy z miłości do niego i to
wystarczyło, aby utrzymać nas razem przez całe liceum, studia i większą część
rezydentury. Nasza miłość była jednak zbyt słaba, by przetrwać całe życie.
Rozstaliśmy się ponad rok temu, ale wyprowadziłem się dopiero przed
sześcioma miesiącami. Kupiłem dom dwie ulice od tego, w którym
wychowywaliśmy syna. Sąd przydzielił nam wspólną opiekę wraz
z wytycznymi, kto i kiedy się nim zajmuje, ale w ogóle się ich nie trzymamy.
Justice mieszka mniej więcej po równo u każdego z nas, lecz to on najczęściej
o tym decyduje, nie my. Przy tak bliskim sąsiedztwie wychodzi i wraca, kiedy
ma ochotę. Mnie to również pasuje. Bez trudu pogodził się z tą sytuacją i myślę,
że kontrola nad wizytami ułatwiła mu przetrwanie naszego rozstania.
Może nawet za bardzo.
Bo teraz, z jakichś niewyjaśnionych powodów, wydaje mu się, że interesują
mnie randki jego matki, choć raczej wolałbym pozostać nieświadomy. Tyle że
Justice ma dopiero jedenaście lat. Nadal jest niewinny w niemal każdym
znaczeniu tego słowa, więc cieszy mnie to, że opowiada mi o tej części swojego
życia, do której już nie należę.
– Słyszysz mnie, tato? – pyta. – Mogę dziś u ciebie zostać?
– Tak – odpowiadam, kiwając głową. – Jasne.
Obiecałem Maggie, że wpadnę dziś wieczorem, ale to było, zanim… Jestem
prawie pewien, że zostawią ją tutaj na noc, więc mam wolny piątkowy wieczór.
Zresztą dla Justice’a zawsze mam czas. Ciężko pracuję i mam liczne
zainteresowania, ale on zawsze ma pierwszeństwo. Przed wszystkim innym.
– Gdzie ty w ogóle jesteś? – Justice mruży oczy, wpatrując się w ekran. – To
nie jest twój gabinet.
Odwracam telefon, pokazując mu pusty korytarz i drzwi, za którymi leży
Maggie.
– W szpitalu. Odwiedzam chorą znajomą – wyjaśniam i znów kieruję kamerę
na siebie. – O ile ma ochotę na tę wizytę.
– A czemu miałaby nie mieć?
Patrzę na niego przez chwilę i kręcę głową. Nie chciałem wypowiedzieć tej
ostatniej części na głos.
– Nieważne.
– Pogniewała się na ciebie?
To strasznie dziwne rozmawiać z nim o kobiecie, z którą poszedłem na
randkę, a która nie jest jego matką. To, że mój syn zdaje się podchodzić do tego
dość swobodnie, nie oznacza jeszcze, że ja czuję się komfortowo, rozmawiając
z nim o swoich podbojach. Przysuwam telefon do twarzy i marszczę brwi.
– Nie rozmawiam o moim życiu uczuciowym.
– Przypomnę ci o tym, gdy sam zacznę chodzić na randki – odpowiada
Justice, naśladując moją minę.
Parskam śmiechem. Ma jedenaście lat, a jest bardziej wygadany niż
większość dorosłych.
– Dobra. Jeśli ci o niej opowiem, obiecasz, że powiesz mi, gdy pierwszy raz
pocałujesz dziewczynę?
Justice kiwa głową.
– Ale nic nie powiesz mamie.
– Stoi.
– Stoi.
– Ma na imię Maggie – wyjaśniam. – Byliśmy na randce we wtorek i wydaje
mi się, że mnie lubi, ale nie chce się ze mną spotykać, bo jej życie jest
w rozsypce. A teraz trafiła do szpitala i chcę ją odwiedzić, tylko nie wiem, co
zrobić, gdy już przejdę przez te drzwi.
– Jak to nie wiesz, co zrobić? – dziwi się Justice. – Przecież zawsze mi
powtarzasz, że trzeba być sobą, nie można udawać przed innymi.
Cieszę się, że zapadają mu w pamięć moje ojcowskie rady. Szkoda, że nie
trafiają do mnie.
– Masz rację. Wejdę tam i będę sobą.
– Prawdziwym sobą. A nie sobą lekarzem.
– Co to znaczy? – pytam ze śmiechem.
Justice przechyla głowę i robi minę, którą zapewne u mnie podejrzał.
– Jesteś fajnym tatą, ale kiedy wyłazi z ciebie lekarz, robisz się strasznie
nudny. Jeśli ją lubisz, nie gadaj z nią o pracy ani o medycynie.
Wyłazi ze mnie lekarz? Znów się śmieję.
– Masz jeszcze jakieś rady?
– Kup jej twixa.
– Twixa?
– Tak. – Justice kiwa głową. – Ja bym polubił kogoś, kto przychodzi
z twixem.
– Dobra rada. Powiem ci wieczorem, jak mi poszło.
Macha na pożegnanie, po czym kończy połączenie.
Wsuwam telefon do kieszeni i podchodzę do drzwi sali Maggie. Bądź sobą.
Biorę głęboki, uspokajający wdech i pukam. Czekam, aż się odezwie, dopiero
potem wchodzę. Kiedy już jestem w środku, widzę, że leży zwinięta w kłębek.
Na mój widok uśmiecha się i opiera głowę na łokciu.
Potrzebowałem tego uśmiechu.
Podchodzę do łóżka, a ona podnosi nieco wyżej zagłówek. Siadam na
krześle, patrząc, jak Maggie przewraca się na bok i kładzie głowę na poduszce.
Gładzę ją delikatnie po policzku, a potem całuję w usta. Zupełnie nie wiem, co
powiedzieć. Opieram brodę na ramie łóżka i muskam jej włosy.
Kocham to uczucie, które mi towarzyszy, gdy jestem przy niej. Zastrzyk
adrenaliny, jak w trakcie nocnego skoku. Jednak mimo adrenaliny i tego, że
głaszczę jej włosy, mimo jej powitalnego uśmiechu widzę w jej oczach, że mój
spadochron się nie otworzy i runę w otchłań, gdzie czeka mnie bolesne
zderzenie z ziemią.
Maggie na chwilę odwraca wzrok i nakłada maskę tlenową. Kiedy ją
zdejmuje, zmusza się do kolejnego uśmiechu.
– Ile lat ma twój syn?
Mrużę powieki, zastanawiając się, skąd o tym wie. Ale cisza panująca w sali
stanowi wystarczającą odpowiedź. Doskonale słychać wszystko, co dzieje się za
drzwiami.
Przestaję gładzić ją po włosach i dotykam jej dłoni, która spoczywa na
poduszce. Sunę palcem wokół wenflonu.
– Jedenaście.
– Wcale nie chciałam podsłuchiwać – tłumaczy się z uśmiechem.
– Nie ma sprawy. Nie chciałem ukrywać, że mam dziecko, tylko nie
wiedziałem, jak o tym wspomnieć na pierwszej randce. Jestem trochę
nadopiekuńczy wobec niego i miałem poczucie, że muszę go chronić przed tym
aspektem swojego życia, póki nie będę pewien, że chcę się tym dzielić.
Maggie kiwa głową, odwracając dłoń. Pozwala mi przez chwilę wodzić
palcem po swojej skórze, przyglądając się, jak sunie po dłoni, w dół nadgarstka,
aż do wenflonu. Potem znów patrzy mi w oczy.
– Jak ma na imię?
– Justice.
– Świetne imię.
Uśmiecham się.
– I świetny dzieciak.
Nie przestaję muskać jej dłoni, ale przez chwilę milczymy. Nie chcę się
angażować głębiej w rozmowę, bo wiem, czym to się skończy. Z drugiej strony,
jeśli się nie odezwę, ona może przejąć pałeczkę i znów zacząć mi wyjaśniać,
dlaczego nie możemy być razem.
– Jego matka ma na imię Chrissy – próbuję jakoś wypełnić ciszę. –
Chodziliśmy ze sobą, bo wiele nas łączyło. Oboje chcieliśmy studiować
medycynę. Oboje zostaliśmy przyjęci na ten sam uniwersytet. Tyle że na
początku ostatniej klasy liceum zrobiłem jej dziecko. Urodziła Justice’a tydzień
przed końcem szkoły.
Splatam jej palce ze swoimi. Kocham ją za to, że mi na to pozwala, podobnie
jak kocham trzymać ją za rękę.
– Nie do wiary, że mieliście dziecko w tak młodym wieku, a i tak zostaliście
lekarzami.
Cieszy mnie, że rozumie, jakie było to dla nas trudne.
– W czasie jej ciąży były takie chwile, kiedy myślałem o innym zawodzie.
Czymś łatwiejszym. Ale kiedy tylko go zobaczyłem, zrozumiałem, że nie chcę,
by kiedykolwiek pomyślał, że był dla nas przeszkodą tylko dlatego, że byliśmy
tacy młodzi. Zrobiliśmy wszystko, by osiągnąć cele, które sobie wyznaczyliśmy.
Studiowanie medycyny na pewno było wyzwaniem dla dwojga nastolatków
z maluchem. Ale mama Chrissy była, i jest, prawdziwym skarbem. Nie
dalibyśmy bez niej rady.
Kiedy kończę opowiadać, Maggie delikatnie ściska moją dłoń, jakby
gratulując dobrej roboty.
– A jakim jesteś ojcem?
Jeszcze nikt mnie nie pytał, jak się oceniam jako rodzic. Zastanawiam się
nad tym przez chwilę.
– Niepewnym – odpowiadam w końcu z całkowitą szczerością. –
W większości przypadków z góry wiadomo, czy będziesz w czymś dobry czy
nie. W rodzicielstwie nigdy nie wiesz, aż do chwili, gdy twoje dziecko dorośnie.
Ciągle się martwię, że wszystko robię źle, ale nie zorientuję się, dopóki nie
będzie za późno.
– Moim zdaniem to, że się tym zamartwiasz, jest wystarczającym dowodem,
że nie powinieneś się o to martwić.
Wzruszam ramionami.
– Może i tak. Ale dalej się martwię. Zawsze tak będzie.
Widzę lekkie wahanie na jej twarzy, gdy wspominam o swoich niepokojach.
Chciałbym to cofnąć. Nie chcę, by myślała, że mam nadmiar problemów. Ma się
skupić tylko na tu i teraz. Nie myśleć, co będzie jutro, za tydzień czy
w przyszłym roku. Ale o tym właśnie myśli. Widzę to w jej spojrzeniu – martwi
ją to, jak miałaby się wpasować w moje życie i czuć się z tym dobrze. Patrząc,
jak odwraca wzrok i skupia się na wszystkim, tylko nie na mnie, domyślam się,
że nie potrafi sobie tego wyobrazić.
Już wcześniej się wahała, a przecież wtedy myślała, że moim największym
zmartwieniem oprócz pracy jest pogoda w czasie skoków. Nawet jeśli
przychodząc dziś do mojego gabinetu, była gotowa dać mi szansę, pojawienie
się Justice’a nie tylko wszystko zmieniło, ale też wzmocniło postanowienie,
przez które wykopała mnie ze swojego domu.
Puszczam jej dłoń i głaszczę ją po policzku, chcąc, by znów na mnie
spojrzała. Kiedy w końcu to robi, wiem, że podjęła decyzję. Widzę, jak resztki
nadziei gasną w jej oczach. To zdumiewające, ile można przekazać jednym
spojrzeniem.
Muskam kciukiem jej usta.
– Tylko nie proś, żebym odszedł.
Ze zmarszczonymi brwiami wygląda na kompletnie rozdartą między tym,
czego pragnie, a tym, co jest jej potrzebne.
– Jake…
Milknie, nie mówiąc nic więcej. Moje imię zawisa ciężko w powietrzu.
Wiem, że nie zmienię jej postanowienia, i nie jestem nawet pewien, czy
powinienem próbować. Pragnę się z nią widywać, marzę, żeby ją lepiej poznać,
ale to by było nieuczciwe. To ona najlepiej zna swoją sytuację. Wie, co może
i jak powinno wyglądać jej życie. Nie mogę się spierać z jej argumentami, bo
jestem niemal pewien, że widziałbym to tak samo, gdyby nasze role się
odwróciły.
Może stąd to milczenie. Bo ją rozumiem.
Atmosfera w sali wyraźnie gęstnieje od napięcia, podniecenia
i rozczarowania. Próbuję sobie wyobrazić, jak mogłaby wyglądać nasza miłość.
Skoro spędzenie z nią jednej nocy napełniło mnie taką tęsknotą, mogę sobie
tylko wyobrażać, jak obłąkańczej miłości mógł to być początek.
W końcu trafiłem na kogoś, kto mógłby wypełnić pustkę w moim życiu.
Tyle że ona uważa, że jej śmierć tylko zwiększy tę pustkę. Cóż za ironia losu.
Nie do wytrzymania.
– Widziałaś się już z doktorem Kastnerem?
Kiwa głową, ale się nie odzywa.
– Coś się zmieniło z twoim zdrowiem?
– Wszystko dobrze. Muszę chyba tylko trochę odpocząć.
Nie potrafię stwierdzić, czy mówi prawdę, ale odpowiada trochę za szybko.
Prosi, żebym ją zostawił, lecz ja chcę jej tylko powiedzieć, że choć ledwie
się znamy, chcę być tu przy niej. Pomóc jej w odhaczeniu paru kolejnych rzeczy
z listy. Upewnić się, że będzie żyła, nie skupiając się ciągle na tym, że być może
ma mniej czasu niż inni.
Nic nie mówię, bo kim jestem, by zakładać, że jej życie będzie niepełne, jeśli
nie stanę się jego częścią? Tylko narcyz mógłby tak myśleć. Dziewczyna, którą
mam przed sobą, jest tą samą dziewczyną, która ledwie w tym tygodniu przyszła
sama do aeroklubu, żeby skoczyć na spadochronie. Muszę uszanować jej wybór
i odejść z tych samych powodów, dla których mnie tak pociągała od pierwszej
chwili: bo była niezależną twardzielką i nie potrzebowała, abym wypełnił pustkę
w jej życiu. W jej życiu po prostu nie ma na nią miejsca.
A ja chciałbym ją samolubnie błagać, by wypełniła moją.
– Nieźle ci szło to odhaczanie pozycji na liście. Obiecaj mi, że odhaczysz
jeszcze parę.
Kiwa głową, a po jej policzku spływa łza. Przewraca oczami, jakby była tym
faktem zażenowana.
– Sama nie wierzę, że płaczę. Ledwie cię znam. – Śmieje się, zaciskając
powieki, a potem znów na mnie patrzy. – Zachowuję się jak głupia.
– Nie – odpowiadam z uśmiechem. – Płaczesz, bo wiesz, że w innej sytuacji
byś się we mnie zakochała.
– W innej sytuacji zrobiłabym to już we wtorek – mówi, śmiejąc się ze
smutkiem.
Nie ma na to odpowiedzi. Pochylam się, żeby ją pocałować. Odwzajemnia
pocałunek, biorąc moją twarz w dłonie. Gdy nasze usta się rozdzielają,
przyciskam czoło do jej czoła i zamykam oczy.
– Prawie żałuję, że cię spotkałem.
– Ja nie. – Maggie kręci głową. – Jestem wdzięczna, że cię spotkałam.
Wypełniłeś jedną trzecią mojej listy.
Pochylam się z uśmiechem, marząc o tym, by być tak samolubnym, żeby
spróbować ją przekonać. Jednak musi mi wystarczyć świadomość, że to jedno
spotkanie miało dla niej znaczenie. Musi.
Całuję ją po raz ostatni.
– Mogę z tobą poczekać, aż przyjdzie ktoś z rodziny.
Wyraz jej twarzy nagle się zmienia. Potrząsa głową i odsuwa się ode mnie.
– Nic mi nie będzie. Możesz mnie zostawić.
Kiwam głową i wstaję. W końcu nic nie wiem o jej rodzinie, rodzicach ani
o tym, czy ma jakieś rodzeństwo. I właściwie nie chcę tu być, gdy się pojawią.
Po co mi spotkanie z najważniejszymi ludźmi w jej życiu, skoro sam nigdy nie
stanę się jednym z nich?
Raz jeszcze ściskam jej dłoń i patrzę na nią, starając się ukryć
rozczarowanie.
– Szkoda, że nie przyniosłem ci twixa.
Jej mina wyraża zaskoczenie, ale niczego nie tłumaczę. Cofam się, a Maggie
macha mi na pożegnanie. Odpowiadam tym samym i wychodzę bez słowa,
najszybciej, jak tylko się da.
Jako człowiek, który przez całe życie szukał adrenaliny, nie zawsze
podejmowałem najrozsądniejsze decyzje. Adrenalina prowokuje do robienia
głupot bez większego zastanowienia.
Bo głupotą było wywalić się na crossowym rowerze w wieku trzynastu lat
tylko dlatego, że chciałem wiedzieć, jak boli złamana kość.
Bo głupotą było kochać się z Chrissy, gdy mieliśmy po osiemnaście lat, bez
gumki tylko dlatego, że było to podniecające i bezmyślnie założyliśmy, że nie
poniesiemy żadnych konsekwencji.
Bo głupotą było skakanie tyłem z nieznanego klifu w Cancun tylko dlatego,
że miałem dwadzieścia trzy lata i rozkoszowałem się niewiedzą, czy pod wodą
czyhają na mnie jakieś skały.
A w wieku dwudziestu dziewięciu lat głupotą by było błaganie dziewczyny,
by rzuciła się na oślep w coś, z czego mogła zrodzić się szaleńcza miłość, za
którą tęskniłem całe życie. Kiedy ktoś zakochuje się tak mocno, to już nie ma
powrotu, nawet jeśli miłość się skończy. To wciąga jak bagno. Zostajesz w tym
na zawsze.
Myślę, że Maggie o tym wie. Mam nadzieję, że to dlatego mnie odpycha.
Nie broniłaby się przed tym tak gwałtownie, gdyby nie była przerażona, że
jej śmierć będzie też śmiercią drugiej osoby. Przynajmniej tyle mi zostanie na
odchodnym. Założenie, że dostrzegła łączący nas potencjał i musiała to
przerwać, nim oboje całkowicie się pogrążyliśmy.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
10
Ridge
Stoję przy zlewie, płucząc makaron i patrząc, jak Sydney kręci się po kuchni
i salonie, i wskazując różne przedmioty, miga do mnie ich nazwy. Poprawiam ją,
gdy się myli, ale zwykle dobrze sobie radzi. Pokazuje na lampę i miga „lampa”.
Potem czas na poduszkę, stół i okno. Pokazuje na ręcznik, którym owinęła
głowę, i miga „ręcznik”.
Potakuję, a ona odwdzięcza się uśmiechem i uwalnia włosy. Wilgotne
kosmyki opadają na ramiona, a ja wstydzę się przyznać przed samym sobą, ile
razy wyobrażałem sobie, jak pachną po wyjściu spod prysznica. Podchodzę
bliżej i obejmuję ją od tyłu, wtulając w nie twarz, by w końcu poczuć ten
zapach.
Potem wracam do kuchenki, zostawiając ją na środku salonu, skąd patrzy na
mnie, jakbym zwariował. Wzruszam ramionami, dodając sos do makaronu.
Nagle ktoś chwyta mnie za ramię. Od razu wiem, że to Warren. Odwracam się
do niego.
– Dla mnie i Bridgette też wystarczy?
Nie wiem, czemu nie zrobiliśmy tego u Sydney. Miałbym tam znacznie
większy spokój, a przecież nawet nie słyszę, więc tylko mogę się domyślać, o ile
spokojniej było tam dla niej.
– Nie zabraknie – migam, uświadamiając sobie, że muszę zaprosić Sydney
na prawdziwą randkę. Zabrać ją z tego mieszkania. Jutro to zrobię.
Dwunastogodzinna randka. Możemy pójść na lunch, a potem do kina i na
kolację i w ogóle nie przejmować się Warrenem i Bridgette.
Gdy wyjmuję z piekarnika chleb czosnkowy, Sydney rusza do łazienki.
Czuję lekkie zaniepokojenie, ale przypominam sobie, że na blacie wciąż leżą
nasze telefony. Pewnie musiała odebrać.
Wraca chwilę później, przykładając aparat do ucha. Śmieje się. Mam
wrażenie, że rozmawia ze swoją matką.
Chcę poznać jej rodziców. Nie opowiadała mi o nich zbyt wiele, wiem tylko,
że ojciec jest prawnikiem, a matka całe życie zajmowała się domem. Jednak
wygląda na to, że dobrze się z nimi dogaduje. Jedynymi jej znajomymi, jakich
poznałem, byli Hunter i Tori – i wolałbym o tym zapomnieć. Co innego jej
rodzice. Chcę ich poznać choćby tylko po to, by powiedzieć im, że wychowali
wyjątkową kobietę, którą pokochałem całym sercem.
Sydney uśmiecha się do mnie i pokazuje na telefon.
– Mama – miga, po czym podaje mi moją komórkę.
Odblokowuję ekran i widzę nieodebrane połączenie oraz nagranie w poczcie
głosowej. Ludzie rzadko do mnie dzwonią, bo wszyscy, którzy mnie znają,
wiedzą, że nie mogę odpowiedzieć. Zazwyczaj dostaję esemesy.
Uruchamiam aplikację do odczytywania wiadomości, ale otrzymuję
komunikat: „transkrypcja jest niemożliwa”. Wsuwam telefon do kieszeni,
czekając, aż Sydney skończy rozmowę. Puszczę jej nagranie ze skrzynki
i dowiem się, o co chodzi.
Wyłączam kuchenkę oraz piekarnik i biorę się do rozkładania talerzy na
stole, gdy Warren i Bridgette wyrastają jak spod ziemi i pytają, czy już gotowe.
Działają jak w zegarku. Znikają natychmiast, gdy przychodzi do sprzątania lub
płacenia rachunków, a wracają, gdy tylko pojawi się jedzenie. Umrą z głodu,
jeśli kiedykolwiek się wyprowadzą.
A może to ja powinienem się wyprowadzić? Niech sobie zatrzymają to
mieszkanie i nacieszą punktualnym płaceniem rachunków. Któregoś dnia tak
zrobię. Zamieszkam z Sydney. Ale jeszcze nie teraz. Najpierw muszę poznać
całą jej rodzinę, a ona musi mieć szansę pomieszkać samodzielnie, tak jak
zawsze chciała.
Sydney kończy rozmowę i siada obok mnie przy stole. Podsuwam jej telefon
i pokazuję na wiadomość w skrzynce.
– Możesz ją dla mnie odsłuchać?
Wcześniej prosiła mnie, żebym migał wszystko, co do niej mówię, więc tak
też robię. To pomoże jej w szybszej nauce. Podczas gdy odsłuchuje wiadomość,
nakładam makaron na jej talerz. Dorzucam kromkę chleba czosnkowego
i stawiam danie przed nią dokładnie w chwili, gdy odkłada komórkę.
Przez chwilę gapi się w ekran, a potem patrzy na Warrena zamiast na mnie.
Jeszcze nigdy nie widziałem u niej takiego spojrzenia. Nie jestem pewien, jak to
odczytać. Wygląda, jakby się wahała, a zarazem martwiła. Zupełnie mi się to nie
podoba.
– Co się stało?
Przysuwa do mnie telefon i sięga po szklankę z wodą.
– Maggie – wydusza w końcu z siebie, a moje serce zatrzymuje się na
chwilę.
Mówi coś jeszcze, ale nie miga, a ja nie mogę nic odczytać z ruchu jej warg.
Spoglądam na Warrena, który przekazuje mi jej słowa.
– Dzwonili ze szpitala. Maggie dziś do nich trafiła.
Nagle prawie wszystko zamiera. Prawie, bo Bridgette wciąż nakłada sobie
makaron. Przenoszę wzrok na Sydney, ale pije wodę i unika mojego spojrzenia.
Znów patrzę na Warrena. Spogląda na mnie, jakbym to ja miał wiedzieć, co
robić.
Nie mam pojęcia, dlaczego zachowuje się tak, jakby wszystko ode mnie
zależało. Maggie to także jego przyjaciółka. Patrzę na niego wymownie
i mówię:
– Zadzwoń do niej.
Patrzymy po sobie z Sydney, ale za cholerę nie wiem, jak sobie poradzić z tą
sytuacją. Nie chcę wyglądać na zbyt przejętego, lecz jak mam się nie
przejmować, skoro Maggie jest w szpitalu? Tyle że martwi mnie, jak to odbierze
Sydney. Wzdycham i ściskam jej dłoń pod stołem, czekając, aż Warren
dodzwoni się do Maggie. Sydney splata palce z moimi, ale drugą dłonią zakrywa
usta. Nie spuszcza wzroku z Warrena, który podnosi się z krzesła i rozmawia
przez telefon. Ja również siedzę i czekam. Tymczasem Bridgette pochłania
kolejną porcję makaronu, zagryzając chlebem.
Sydney nerwowo podskakuje noga, mój puls jest szybszy nawet niż jej
podrygiwanie. Rozmowa Warrena ciągnie się w nieskończoność. Nie mam
pojęcia, co mówi, ale jakoś w połowie Sydney krzywi się, puszcza moją rękę
i odchodzi od stołu. Ruszam za nią, ale zatrzymuję się, bo Warren kończy
rozmowę.
Stoję pośrodku salonu, gotów gonić Sydney, gdy Warren zaczyna do mnie
migać:
– Zasłabła u lekarza. Zatrzymali ją na badania.
Oddycham z ulgą. Pobyt w szpitalu z powodu hipoglikemii. To chyba
najlepszy z możliwych scenariuszy. Hospitalizacja, gdy złapała jakiegoś wirusa
czy przeziębienie, zwykle ciągnęła się tygodniami.
Wyraz twarzy Warrena sugeruje mi, że to nie wszystko. Czegoś mi jeszcze
nie przekazał. Musiał coś powiedzieć Maggie, skoro Sydney zdenerwowała się
na tyle, by wyjść.
– Coś jeszcze? – pytam.
– Płakała – wyjaśnia. – Wydawała się… przestraszona. Ale nie chciała nic
więcej powiedzieć. Obiecałem, że zaraz do niej zajrzymy.
Maggie nas tam potrzebuje.
Nie, to nieprawda. Maggie n ig dy nas nie potrzebuje. Za każdym razem
wydaje się jej, że sprawia niepotrzebny kłopot.
Musiało się stać coś poważnego.
Zasłaniam usta dłonią, czując, jak zamierają mi myśli.
Ruszam do swojej sypialni, ale przed drzwiami frontowymi widzę Sydney,
która włożyła buty i przewiesiła przez ramię torebkę. Wychodzi.
– Wybacz – mówi. – Nie wychodzę dlatego, że jestem zła. Po prostu muszę
to wszystko przemyśleć. – Macha niezdecydowanie ręką, a potem ją opuszcza.
Jednak nie wychodzi. Po prostu stoi, zupełnie zagubiona.
Podchodzę i ujmuję jej twarz w dłonie, ponieważ też jestem zagubiony.
Zamyka oczy, kiedy przyciskam czoło do jej czoła. Nie mam pojęcia, co zrobić
z tą sytuacją. Mam jej mnóstwo do powiedzenia, ale pisanie byłoby zbyt
powolne i nie jestem pewien, czy potrafię wyrazić na głos wszystko, co
chciałbym, i czy to w ogóle będzie dla niej zrozumiałe. Odsuwam się i biorąc ją
za rękę, ciągnę za sobą z powrotem do stołu.
Pokazuję Warrenowi, żeby pomógł nam się dogadać, gdyby zaistniała taka
potrzeba. Sydney siada na krześle, ja zajmuję miejsce naprzeciwko niej.
– Wszystko gra?
Wydaje się nie znać odpowiedzi na to pytanie. Kiedy jednak wreszcie ją
znajduje, nie rozumiem, co do mnie mówi, więc Warren musi mi to
przetłumaczyć.
– Próbuję, Ridge. Naprawdę się staram.
Ból, jaki wywołuje w niej ta rozmowa, przekonuje mnie, że muszę się skupić
na niej. Nie mogę jej zostawić w takim stanie. Patrzę na Warrena.
– Możesz sam do niej pojechać?
Wygląda na zawiedzionego moim pytaniem.
– Myślisz, że wiem, co robić? – Podnosi obie dłonie w wyrazie frustracji. –
Nie możesz jej tak zostawić tylko dlatego, że masz nową dziewczynę. Wiesz
przecież, że Maggie nikogo oprócz nas nie ma.
Jestem równie wkurzony swoim pytaniem, jak odpowiedzią Warrena.
Oczywiście, że nie zostawiam Maggie. Ale nie wiem, jak mam być jednocześnie
z nią i z Sydney. W ogóle o tym nie myślałem, gdy zrywaliśmy, ona pewnie też
nie. Jednak Warren ma rację. Co byłby ze mnie za człowiek, gdybym zostawił
dziewczynę, która przez ostatnie sześć lat była pod moją całkowitą opieką?
Wciąż jestem jej osobą pierwszego kontaktu. To dowodzi, na jak wiele wsparcia
może liczyć. Tyle że nie mogę tam posłać Warrena. Ledwie potrafi ogarnąć
samego siebie, a co dopiero Maggie. Tylko ja wiem, czego potrzebuje. Tylko ja
znam jej całą historię chorób, nazwy leków, które brała, nazwiska lekarzy,
wiem, co robić w nagłych przypadkach i jak używać jej domowej aparatury
tlenowej. Warren całkiem by się w tym pogubił.
Sydney myśli chyba podobnie, bo mówi coś do niego.
– Co zwykle robicie w takich sytuacjach? – tłumaczy mi jej pytanie.
– Zwykle Ridge jedzie wtedy do szpitala. Czasami jedziemy obaj. Ale Ridge
jeździ zawsze. Pomagamy jej wrócić do domu, odbieramy recepty, upewniamy
się, że niczego jej nie brakuje, ona się wścieka, bo twierdzi, że poradzi sobie bez
pomocy, i dzień albo dwa później zmusza nas, żebyśmy wrócili do domu.
Robimy tak, odkąd okazało się, że dziadek nie może się już dłużej nią
zajmować.
– Nie ma nikogo innego? – pyta Sydney. – Rodziców? Rodzeństwa?
Kuzynów? Wujków, ciotek, przyjaciół? Zaprzyjaźnionego listonosza?
– Ma jakichś dalekich krewnych, ale mieszkają w innym stanie. Nikt jej nie
odbierze ze szpitala. I nie ma nikogo, kto lepiej znałby jej stan od Ridge’a.
Sydney wygląda na zmęczoną.
– Naprawdę nikogo nie ma?
Kręcę głową.
– Przez sześć lat skupiała się tylko na nauce, swoich dziadkach i chłopaku.
Byliśmy dosłownie całym jej światem.
Sydney przyswaja przez jakiś czas moją odpowiedź. W końcu kiwa wolno
głową, jakby próbowała zrozumieć. Wiem, że jest tego dużo. Pewnie przez
ostatnie miesiące przekonywała samą siebie, że nie zejdę się już z Maggie. Nie
wiem, czy mogła przewidzieć, że nawet gdy nie będziemy razem, wciąż będę się
nią opiekował, kiedy nie będzie mogła sobie radzić sama.
Nie przeszkadzają jej sporadyczne esemesy, jakie wymieniamy, ale
ponieważ Maggie od miesięcy nie miała żadnych ataków, Sydney nie musiała
sobie jeszcze radzić z tym aspektem naszej przyjaźni. Tak bardzo skupiałem się
na tym, by mieć u Sydney jakiekolwiek szanse, że nawet mi nie przyszło do
głowy, że mogłaby mieć problem z taką sytuacją jak ta.
Kiedy to sobie uświadamiam, czuję się tak, jakby właśnie przygniotło mnie
tysiąc cegieł. Skoro Sydney nie potrafi się z tym pogodzić, co dalej? Czy będę
w stanie zostawić Maggie, wiedząc, że nie ma nikogo innego? Czy zostałem
właśnie zmuszony przez Sydney do wyboru między jej szczęściem a zdrowiem
Maggie?
Trzęsą mi się ręce i czuję coraz większe napięcie. Chwytam Sydney za rękę
i ciągnę ją do swojego pokoju. Zamykam za nami drzwi i opieram się o nie
plecami, a potem przyciągam ją do swojej piersi, przerażony, że postawiła mnie
w takiej sytuacji. I nie mogę jej o to winić. Gdybym prosił ją o wyrozumiałość
wobec dziwnego układu łączącego mnie z dziewczyną, w której przez lata się
kochałem, wymagałbym od niej wyjątkowego heroizmu.
– Kocham cię.
To jedyne, co jestem w stanie powiedzieć. Miga do mnie te same słowa.
Przywieramy do siebie i czuję, że Sydney płacze w moich ramionach. Opieram
policzek o jej głowę i przytulam ją, pragnąc rozproszyć wszelki smutek, jaki
może czuć. Mogę to zresztą zrobić. Wystarczy napisać do Maggie, że Sydney
sobie z tym nie radzi, więc nie możemy się już dłużej widywać.
Ale to by było nieludzkie. Czy Sydney mogłaby pokochać kogoś, kto potrafi
się tak kompletnie odciąć od innej osoby?
A gdyby poprosiła mnie, żebym to zrobił – już nigdy nie odezwał się do
Maggie – co z niej byłby za człowiek, skoro postawiłaby zazdrość nad zwykłą
ludzką przyzwoitość?
Sydney taka nie jest. Ja też nie. To dlatego sterczymy w ciemnościach, a ona
płacze w moich ramionach. Bo wiemy, co się dziś stanie. Pojadę w końcu do
Maggie. I to nie po raz ostatni, bo będzie mnie potrzebowała do momentu, aż
przestanę być jej potrzebny. Ale o tym w ogóle nie chcę teraz myśleć.
Wiem, że próbowałem postępować właściwie, ale nie zawsze mi się to
udawało. Mam wrażenie, że to moja karma. Muszę skrzywdzić Sydney, bo
skrzywdziłem Maggie. I sprawiam tym ból samemu sobie.
Podnoszę jej głowę i całuję ją w usta, obejmując jej twarz dłońmi. Łzy wciąż
spływają po jej policzkach i patrzy we mnie ze smutkiem. Ponownie ją całuje
i proszę:
– Pojedź ze mną.
Wzdycha i kręci głową.
– Za wcześnie. Maggie nie chce mnie tam.
Odgarniam jej włosy i całuję dwukrotnie w czoło. Cofa się i sięga do
kieszeni po telefon. Wpisuje wiadomość, ale moja komórka wciąż leży na stole,
więc podaje mi swoją, żebym przeczytał.
Piszę odpowiedź.
Ridge: Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham
cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię.
Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. KURWA, ALEŻ JA
CIĘ KOCHAM, SYDNEY.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
11
Maggie
Sydney
Nie wiem, co jest bardziej niezręczne: przyglądanie się temu, jak Ridge
wychodzi, żeby spędzić noc ze swoją byłą, czy to, że zostałam tu z Bridgette.
Zaraz po wyjściu Warrena i Ridge’a zadzwonił jej telefon. Odebrała i bez
słowa wyjaśnienia poszła do swojej sypialni. Wydawało mi się, że to jej siostra
dzwoni. Gadała z nią jakąś godzinę. A potem usłyszałam szum prysznica.
Teraz sprzątam i zmywam. Wiem, że Ridge mówił, żebym się tym nie
przejmowała, ale nie zasnęłabym, wiedząc, że resztki jedzenia walają się po
całej kuchni.
Właśnie wkładam ostatni widelec do szuflady, gdy Bridgette wynurza się
łaskawie z sypialni. Ma na sobie piżamę. Znów trzyma telefon przy uchu, jednak
tym razem zaszczyca mnie spojrzeniem.
– Nie masz nietolerancji glutenu ani nie jesteś wegetarianką, nie?
O rany. Naprawdę to zrobimy. Czuję dreszczyk emocji.
– Nie ma takiej pizzy, która by mi nie smakowała. – Kręcę głową.
Bridgette kładzie komórkę na blacie, włącza głośnik, po czym otwiera
lodówkę i wyjmuje z niej butelkę wina. Podaje mi ją, najwyraźniej licząc na to,
że ją otworzę. Szukam korkociągu.
– Pizza Shack – rozlega się męski głos. – Na wynos czy dostawa?
– Dostawa.
– Czym mogę służyć?
– Dwie duże ze wszystkimi dodatkami. Jedna na grubym, druga na cienkim.
Odkorkowuję butelkę, podczas gdy ona kontynuuje rozmowę.
– Ze wszystkimi dodatkami? – powtarza mężczyzna.
– Tak – odpowiada. – Ze wszystkim, co macie.
– Z serem feta też?
– Powiedziałam, że ze wszystkim.
Rozlega się stukanie paznokci o klawiaturę. Facet najwyraźniej wpisuje
zamówienie.
– Z ananasem?
Bridgette przewraca oczami.
– Jakieś trzy razy już mówiłam, że ze wszystkim. Z każdym rodzajem mięsa,
ze wszystkimi warzywami i owocami. Dajcie tam wszystko, co macie,
i przywieźcie nam tę cholerną pizzę!
Zastygam w bezruchu i wpatruję się w nią. Robi do mnie taką minę, jakby
miała do czynienia z największym durniem świata. Biedaczysko. Nie zadaje jej
już żadnych dodatkowych pytań. Prosi ją tylko o adres, a ona podaje numer
karty Warrena, po czym się rozłącza.
Zżera mnie ciekawość, co dostaniemy. Modlę się, żeby w tej restauracji nie
mieli sardynek ani anchois. Wlewam wino do kieliszków i podaję jeden
Bridgette. Pije łyk, a potem składa ręce na piersi, po czym podnosi kieliszek do
ust i uważnie mi się przygląda.
Jest naprawdę ładna, a do tego seksowna. Nie dziwię się, że Warren na nią
poleciał. Stanowią razem najciekawszą parę, jaką znam. To niekoniecznie
komplement.
Bridgette opiera się o barek i pije kolejny łyk.
– Nienawidziłam cię – stwierdza.
Mówi to takim zwyczajnym tonem, jakim ludzie zwykle prowadzą
niezobowiązującą pogawędkę. Przypomina mi koleżankę z dzieciństwa, Tasarę,
która miała niewyparzony język. Słowo daję, więcej czasu spędziła w kozie niż
na lekcjach. Chyba jednak właśnie dlatego mnie do niej ciągnęło. Była złośliwa,
ale przynajmniej szczera.
Co innego, jeśli jest się złośliwym i fałszywym. Jednak gdy jest się brutalnie
szczerym, można zjednać sobie sympatię innych.
Bridgette nie wygląda na kogoś, kto marnowałby czas na kłamstwa, i dlatego
się nie obrażam. Poza tym użyła czasu przeszłego. To pewnie największy
komplement, jakiego się od niej kiedykolwiek doczekam.
– Ja też zaczynam się do ciebie przekonywać, Bridgette – odpowiadam.
Przewraca oczami, a potem mija mnie i sięga do szafki pod zlewem.
Wyciąga z niej butelkę płynu do czyszczenia, a potem z innej szafki dwa
kieliszki. To wino nie wystarczy?
Nalewa trunek do kieliszków, po czym podaje mi jeden.
– Wino jest za słabe – wyjaśnia. – Czuję się naprawdę niezręcznie, kiedy
ludzie są dla mnie mili. Na to trzeba coś mocniejszego.
Śmieję się i biorę od niej kieliszek. Unosimy je jednocześnie, a ja wygłaszam
toast.
– Za kobiety, które nie potrzebują chłopaków, żeby się dobrze bawić. –
Stukamy się kieliszkami, a potem pijemy. Nie wiem nawet, co to jest. Może
whiskey? Nieważne. Liczy się tylko to, że nieźle kopie.
Znów napełnia kieliszki.
– Trochę za wesoły ten toast, Sydney – twierdzi.
Kiedy znów unosimy kieliszki, chrząka i mówi:
– Za zdrowie Maggie i jej zdolność przyjaźnienia się z byłymi chłopakami,
tak że są ciągle na jej zawołanie, mniejsza o to, że nie chodzi o seks.
Jestem zszokowana tym toastem. Trącamy się kieliszkami, po czym ona
osusza swój. Ja nie piję. Widząc, że jej słowa wprawiły mnie w osłupienie,
przystawia mi kieliszek do ust i przechyla. Kapituluję.
– Grzeczna dziewczynka – mówi.
Bierze mój kieliszek i w zamian wręcza mi wino, a potem siada na barku ze
skrzyżowanymi nogami.
– No dobra – wzdycha. – Co właściwie robią laski, kiedy się spotykają?
Nie przypomina mi nikogo, z kim spędzałam czas jako dorosła. Jest niczym
nieznane zwierzę. Mamy płazy, gady, ssaki, ptaki… i Bridgette. Wzruszam
ramionami i śmieję się cicho, a potem siadam na blacie kuchennym naprzeciwko
niej.
– Minęło sporo czasu, odkąd byłam na jakimś babskim wieczorze, ale myślę,
że powinnyśmy obrabiać dupy naszym chłopakom i zachwycać się Jasonem
Momoą.
Przekrzywia głowę.
– A kto to jest Jason Momoa?
Śmieję się, ale patrzy na mnie tak, jakby naprawdę nie wiedziała. Jezu.
Serio? Jak można nie mieć pojęcia, kim jest Jason Momoa?!
– Och, Bridgette – szepczę ze współczuciem. – Naprawdę nie wiesz?
Wciąż sprawia wrażenie bezradnej. Wyjmuję telefon, ale nie chce mi się
zeskakiwać z blatu.
– Wyślę ci jego zdjęcie.
Znajduję w necie fotografię i przesyłam ją. Odkąd się znamy, wysłałam jej
zaledwie jedną wiadomość. Wysłanie drugiej czyni nas chyba najlepszymi
przyjaciółkami.
Po wszystkim wracam do wiadomości i widzę, że przegapiłam esemes od
Ridge’a. Wysłał go pięć minut temu.
Ridge
Maggie
Sydney
Ridge: Nie mam pojęcia, co się działo przez ostatnie dziesięć minut.
Nikt mi nie przetłumaczył ani jednego słowa, a naprawdę ciężko
czytać z ruchu warg, kiedy wszyscy są wkurzeni i krążą w kółko.
Ridge: Tak czy owak, zanim położyłem się na łóżku Maggie, mogłem
pomyśleć, jak zareagowałabyś na ten widok. Co prawda, gdy tylko się
obudziłem, przeniosłem się na kanapę.
Sydney: Chyba nie dość szybko, skoro dopadła cię karma.
Ridge: Ten, kto powiedział, że karma to dziwka, chyba nigdy jej nie
widział. Do mnie karma odnosi się po przyjacielsku. Towarzyszy mi na
każdym kroku. Zawsze i wszędzie.
Uśmiecham się, jednak Ridge’owi chyba wcale nie jest do śmiechu. Żałuję,
że mamy za sobą kolejną kłótnię, a nie minął nawet jeszcze tydzień, odkąd
jesteśmy razem. Miejmy nadzieję, że nie jest to przedsmak tego, jak będzie
wyglądać nasz związek. Oczywiście do pierwszej kłótni doszło z jego winy.
Jednak tym razem…
Sama nie wiem. Ze słów Warrena wynika, że Ridge naprawdę stawia mnie
na pierwszym miejscu. Tyle że na drodze staje mu mnóstwo przeszkód. O ran y.
Czy właśnie nazwałam Maggie przeszkodą? To nie ona nią jest, tylko to, co
ostatnio wyprawia.
Ridge
Ridge: Chciałem uniknąć tej rozmowy, ale nie jestem pewien, czy
choć jedno moje uczucie ukryje się przed tobą.
Sydney: Nie jesteś aż tak łatwy do przejrzenia, jak ci się wydaje.
Ridge: Chyba dla ciebie jestem.
Sydney: Przekonajmy się, czy masz rację. Spróbuję ustalić, co cię
gryzie.
Ridge: Zgoda. Założymy się? Jeśli zgadniesz, zabiorę cię wieczorem
na randkę. Jeśli nie zgadniesz, ty zabierzesz mnie.
Sydney:;) Nigdy jeszcze nie byliśmy na randce.
Ridge: Musisz więc zgadnąć albo nie zgadnąć. Inaczej z randki nici.
Sydney: Dobra, spróbuję. Twoja mowa ciała wskazuje na to, że
myślami bawisz gdzie indziej. Sądząc z ostatnich dwudziestu
czterech godzin, te myśli dotyczą Maggie.
Ridge: Chciałbym, żebyś się myliła, ale zgadłaś. Wiesz, że te myśli są
całkowicie niewinne, prawda? Po prostu żałuję wszystkiego, co jej
powiedziałem.
Sydney: Rozmawiałeś z nią od chwili, gdy wyszedłeś z jej domu?
Ridge: Esemesowała do mnie potem z przeprosinami, ale nie
odpisałem. Byłem zbyt wściekły, żeby to zrobić. A teraz nie wiem, jak
odpowiedzieć, bo czuję się winny, a zarazem nie czuję, żeby
zasługiwała na przeprosiny. Mam mętlik w głowie. Dlaczego czuję się
winny, a jednocześnie nie chcę przepraszać za to, co zrobiłem?
Sydney: Myślę, że tak bardzo cię to wszystko uwiera, bo wiesz, że
gdybyście ty i Maggie byli w innej sytuacji, żadne z was nie
odezwałoby się już nigdy do tego drugiego. Za bardzo się od siebie
różnicie. Gdyby nie jej choroba, pewnie zakończylibyście ten związek
już dawno temu. Pogodzenie się z tym, że jesteś w jej życiu tylko
z poczucia obowiązku, na pewno sporo ją kosztowało.
Ona naprawdę kocha tę stronę mnie, której nie mogła pokochać Maggie.
Chyba dlatego właśnie tak dobrze nam razem. W końcu znalazłem osobę, która
kocha całego mnie.
Ridge: Sydney, nigdy cię nie zostawię, żeby uleczyć jej życie. Nie dam
rady bez ciebie. Kto mnie uleczy?
Potakuje.
Podnoszę wzrok znad kartki. Brennan dalej gra, wypróbowując różne tempa.
Sydney obserwuje mnie z uśmiechem. Niczego więcej mi nie potrzeba, żeby
dokończyć ten tekst. Przesiadam się do Brennana i pokazuję mu wersy, które już
mam, żeby dopasował do nich linię melodyczną. Podczas gdy on dokonuje
poprawek, ja kończę pisać tekst.
Niecałą godzinę później mamy już całą piosenkę. Jeszcze nigdy tak szybko
nam się wspólnie nie pisało. Brennan nie śpiewał jeszcze ani kawałka tego
tekstu na głos. Wracam do Sydney i przyciągam ją do siebie, czekając, aż
zaśpiewa całość. Gdy zaczyna grać, Sydney obejmuje mnie i kładzie głowę na
moim ramieniu.
Wake up early, go to bed late
That’s what I do, that’s my mistake
Tell me something and I forget
I’m not perfect, I’m far from it
Brennan kończy grać, jednak Sydney się nie rusza. Wtuliła się we mnie
i zacisnęła palce na mojej koszuli. Myślę, że potrzebuje chwili, aby dojść do
siebie.
Kiedy w końcu mnie puszcza, widzę w jej oczach łzy. Wyciera je palcami.
Brennan i ja czekamy, aż coś powie, ona jednak kręci głową.
– Nie każcie mi teraz mówić. Nie mogę.
Brennan uśmiecha się do mnie.
– Zaniemówiła z wrażenia. Znaczy podoba się. – Podnosi się z ławki. –
Pojadę do ciebie i nagram ten kawałek na telefon, dopóki mam jeszcze wszystko
w głowie. Podwieźć was?
Sydney potakuje i chwyta mnie za rękę.
– Tak, ale nie zostajemy u Ridge’a. Wracamy do mnie. Natychmiast.
Patrzę na nią, skołowany.
Odwzajemnia się stanowczym spojrzeniem.
– Most, chmura, pryszcz. I to już.
Kiedy ciągnie mnie do samochodu Brennana, uśmiecham się do siebie.
Chyba pokochała tę piosenkę.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
17
Sydney
Chociaż Ridge i Brennan wysiedli już z samochodu, nie ruszam się z miejsca
dla pasażera, nie odrywając wzroku od auta stojącego obok. To wóz Huntera.
Jednak to nie Hunter zatrzaskuje tylne drzwi, lecz Tori. Właśnie dlatego
zostałam w samochodzie. Nie spodziewałam się jej zobaczyć i naprawdę nie
chcę, żeby mnie zauważyła. Pewnie tym razem nie przyłożyłabym jej z piąchy,
ale i tak nie mam ochoty z nią gadać.
Tak czy owak, za późno na podobne rozważania, bo Ridge nie rozpoznaje
jej, tylko otwiera drzwi po mojej stronie akurat w chwili, gdy Tori okrąża przód
naszego wozu. Zatrzymuje się jak wryta i patrzy prosto na mnie.
Niech to szlag.
Podaję Ridge’owi rękę i powoli wysiadam. Tori wygląda tak, jakby
zobaczyła ducha. Jednak nie ucieka, na co miałam nadzieję. Wraca do
samochodu Huntera i stawia siatki z zakupami na masce. Potem odwraca się do
mnie i krzyżuje ręce na piersiach.
– Cześć – rzuca.
Mam wrażenie, że chce pogadać. A ja nie chcę zachowywać się w stosunku
do niej jak ostatnia jędza.
Patrzę na Ridge’a.
– Idź – migam. – To zajmie chwilę.
Ridge spogląda na Tori, a potem na mnie. Kiwa głową, po czym odwraca się
i rusza w ślad za Brennanem, który idzie do jego mieszkania.
Tori ładnie wygląda. Jak zawsze. Przyłapuję się na tym, że bezwiednie
poprawiam włosy.
– To twój chłopak? – pyta.
Patrzę na szczyt schodów. Ridge wchodzi do swojego mieszkania tyłem,
przyglądając się nam z niepokojem. Uśmiecham się do niego uspokajająco,
a gdy zamyka za sobą drzwi, przenoszę wzrok na Tori i też krzyżuję ręce na
piersiach
– Tak – odpowiadam.
W oczach Tori pojawia się błysk rozpoznania.
– To ten gość z balkonu, nie? Ten, któremu pisałaś teksty piosenek?
Nagle robię się ostrożna. Nie chcę jej wtajemniczać w cokolwiek, co dotyczy
mojego życia. Nawet nie wiem, dlaczego tu zostałam. Po prostu wyglądała tak,
jakby naprawdę zależało jej na zamienieniu ze mną kilku słów. Może potrzebuje
tego, żeby zapomnieć o tym, co zdarzyło się między nami.
Patrzę na auto Huntera. Na bocznej szybie dostrzegam kartkę z napisem „Na
sprzedaż”.
– Hunter sprzedaje samochód?
Tori odwraca się i patrzy na wóz.
– Tak. Wygląda na to, że to auto popowodziowe albo jakieś takie. W każdym
razie od dłuższego czasu straszliwie w nim śmierdzi.
Zasłaniam dłonią usta, żeby nie zobaczyła mojego uśmiechu. W końcu udaje
mi się spoważnieć i zaciskam palce na pasku torebki.
– To fatalnie – komentuję. – Wiem, jak bardzo kochał ten samochód.
Zaczyna dzwonić telefon Tori. Zerka na wyświetlacz i odbiera, odwracając
się ode mnie. Zupełnie jakby nie chciała, bym była świadkiem tej rozmowy.
– Czego? – szepcze. Sposób, w jaki rozpoczyna rozmowę, świadczy o tym,
że ma serdecznie dosyć rozmówcy. Zerka na okna swojego mieszkania i dodaje:
– Muszę jeszcze wtachać na górę zakupy. Daj mi chwilę.
Rozłącza się i wsuwa komórkę do kieszeni. Podchodzi do maski samochodu
i zabiera z niej zakupy. Staje przede mną, trzymając w każdej ręce dwie siatki.
– Yyy… – Wciąga gwałtownie powietrze, po czym równie szybko je
wypuszcza. – Może wybierzemy się kiedyś na kawę? Nadrobimy zaległości.
Chętnie posłucham o twoim nowym chłopaku.
Wpatruję się w nią przez chwilę, zastanawiając się, dlaczego w ogóle
przyszło jej do głowy, że się zgodzę. Nagle uświadamiam sobie, że byłam taka
jak ona w tym krótkim czasie, gdy przyjaźniłam się z Ridge’em, ale chociaż
Maggie musiała być tak wściekła na Ridge’a jak ja na Huntera, mało jest takich
zdrad na świecie, które bolą tak jak zdrada najlepszej przyjaciółki. To przecież
osoba, z którą dzieliłam życie. Mieszkałam z nią. Powierzałam jej swoje sekrety.
A ona cały czas mnie zdradzała.
Nie chcę z nią wyjść na kawę. Nie chcę nawet z nią teraz rozmawiać, udając,
że nie zraniła mnie dziesięć razy mocniej niż Hunter.
Kręcę głową.
– Nie wydaje mi się, żeby wspólna kawa była dobrym pomysłem.
Okrążam tył jej samochodu, oddalając się od niej. Przed schodami po raz
ostatni na nią patrzę.
– Naprawdę bardzo mnie zraniłaś, Tori. Bardziej niż Hunter. Mimo to
uważam, że zasługujesz na kogoś lepszego od faceta, który nawet nie zejdzie,
żeby ci pomóc z zakupami.
Wspinam się po schodach, oddalając się od niej, od tego śmierdzącego auta
i od smutnej prawdy, że nie znalazła jeszcze szczęścia. Zastanawiam się, czy
kiedykolwiek znajdzie.
Gdy wchodzę do mieszkania, Brennan siedzi na kanapie z gitarą. Kiwa
głową w kierunku pokoju Ridge’a. Gdy zaglądam do środka, mój chłopak leży
na brzuchu na łóżku, ściskając poduszkę. Podchodzę do niego, ale śpi. Wiem, że
ma za sobą ciężką dobę, więc go nie budzę. Niech trochę odpocznie.
Tymczasem Brennan zdążył się przenieść do stołu. Gra właśnie piosenkę,
którą dopiero co napisali z Ridge’em. Wchodzę do kuchni i nalewam sobie wina.
Zostało tylko na jeden kieliszek. Bridgette i ja osuszyłyśmy wszystkie zapasy.
Tylko patrzeć, jak Ridge zacznie trzymać wino w butelce po płynie do mycia
okien.
– Sydney?
Odwracam się do Brennana. Patrzy na mnie, opierając brodę na gitarze.
– Strasznie zgłodniałem. Mogłabyś zrobić mi tosta z serem?
Parskam śmiechem. W następnej chwili jednak uświadamiam sobie, że
mówił poważnie.
– Serio mam ci zrobić tosta?
– Mam za sobą naprawdę długi dzień, a nie umiem gotować. To Ridge
zawsze się tym zajmował.
– Jezu, ile ty masz lat? Dwanaście?
– Przestaw cyfry, a otrzymasz odpowiedź.
Przewracam oczami i otwieram lodówkę, by wyjąć ser.
– Nie wierzę, że to robię. Czuję, że rozczarowuję w tej chwili wszystkie
kobiety, które kiedykolwiek walczyły o równouprawnienie.
– To dotyczy tylko przypadków, gdy musisz gotować swojemu facetowi. Co
innego, gdy wyświadczasz przysługę przyjacielowi.
– Bardzo szybko przestaniemy być przyjaciółmi, jeśli będziesz mnie prosił
o zrobienie ci jedzenia za każdym razem, gdy odwiedzasz brata.
Brennan z uśmiechem koncentruje się na swojej gitarze. Gra kawałek,
którego nie znam. A potem zaczyna śpiewać.
Grilled cheese,
Grilled cheese,
Grilled cheese from Sydney.
Blake. Not Australia.
Gdy budzę się o siódmej, Ridge jeszcze śpi. W środku nocy nagle się ocknął,
zdjął dżinsy i buty, po czym znów zasnął.
Właśnie robię kawę, kiedy ze swojej sypialni wynurza się Warren i każe mi
przestać.
– Miałem zabrać was na śniadanie, nie pamiętasz?
Idzie obudzić Ridge’a, ale ten oświadcza, że potrzebuje jeszcze ze dwóch
godzin snu.
– Daj mu spokój – mówię. – Przebiorę się tylko z piżamy w coś normalnego
i możemy jechać.
– Tam, dokąd cię zabieram, piżamy są jak najbardziej dozwolone.
Nie mam pojęcia, dokąd jedziemy. Wiem tylko, że Bridgette też odmówiła
wstania, więc będę tylko ja i Warren. Wychodzi na to, że zjemy razem śniadanie
w piżamach, żeby uczcić negatywny wynik testu ciążowego Bridgette. Bez
Bridgette.
Wcale nie jest to dziwne.
– Czy to jakiś nowy bar śniadaniowy? – pytam Warrena. – To dlatego nigdy
o nim nie słyszałam?
Wcześniej powiedział mi, że nazywa się „Śniadania na chybcika”. Ta nazwa
mi się z niczym nie kojarzy.
– Nie jedziemy do baru.
Przeszywam go spojrzeniem, a on skręca na podjazd jakiegoś hotelu
i zatrzymuje się z boku budynku.
– Zaczekaj chwilę – mówi, wyskakując z auta. Bierze kluczyki ze sobą.
Siedzę i patrzę, jak staje obok bocznego wejścia do hotelu. Zaczynam pisać
do Ridge’a, żeby wyrazić niedowierzanie, że wpakowałam się w takie coś, ale
zanim udaje mi się wysłać wiadomość, jakiś typ o wyglądzie biznesmena
wychodzi z hotelu. Nawet nie zauważa, że Warren chwyta za klamkę
i przytrzymuje drzwi. Macha do mnie, więc wysiadam i podchodzę do niego,
kręcąc głową. W końcu rozumiem, czemu kazał mi zostać w piżamie. Po prostu
chce, żebyśmy wyglądali na gości hotelowych.
– Jaja sobie robisz? Serio mamy się zakraść na śniadanie do hotelu?
– To nie jest jakieś zwykłe śniadanie – odpowiada z uśmiechem. – Mają tam
gofry w kształcie Teksasu.
Nie do wiary, że tak właśnie wyobraża sobie zaproszenie kogoś na śniadanie.
– To oszustwo – szepczę, gdy wchodzimy do jadalni.
Sięga po talerz i wręcza mi go, po czym bierze drugi, dla siebie.
– Być może. Ale i tak nie pójdzie na twoje konto, bo to ja cię tu ściągnąłem.
Napełniamy talerze i siadamy przy stoliku przy oknie niewidocznym
z recepcji. Przez pierwsze dziesięć minut Warren opowiada o studiach. Tak
bardzo zaintrygował mnie wcześniejszą wzmianką o kole naukowym, że
zarzucam go teraz pytaniami. Jeszcze bardziej mnie intryguje, gdy okazuje się,
że jako przedmiot kierunkowy wybrał zarządzanie. Szok! Jakoś trudno mi
wyobrazić go sobie jako czyjegoś szefa, chociaż muszę przyznać, że sprawdza
się w roli menadżera Sounds of Cedar.
Chyba go nie doceniałam. W końcu ma pracę, studiuje, jest menadżerem
odnoszącego sukcesy lokalnego zespołu i potrafi uszczęśliwić Bridgette. Myślę,
że to jego uzależnienie od pornografii i niechęć do sprzątania po sobie zaważyły
na mojej ocenie jego osoby i tym, że postrzegałam go jako niedojrzałego.
Gdy kończymy jeść, Warren nakłada na tacę stertę babeczek i przynosi ją do
stolika.
– To dla Ridge’a i Bridgette – tłumaczy, przykrywając je serwetką.
– Jak często tu przychodzisz? – pytam. – Wyglądasz mi na doświadczonego
śniadaniowego złodziejaszka.
– Dosyć rzadko. Mam kilka takich hoteli w mieście. Dzięki temu w żadnym
z nich nie widuje się mnie za często. Nie chcę, żeby recepcjoniści zaczęli coś
podejrzewać.
Śmieję się, dopijając sok pomarańczowy.
– Ridge nigdy do mnie nie dołączył. Wiesz, jaki on jest – on i jego zasady.
Natomiast była ze mną parę razy Maggie. Lubiła dreszczyk emocji towarzyszący
tym naszym wypadom i ryzyko, że zostaniemy złapani. To dlatego nazwałem to
śniadaniami na chybcika. Kiedyś musieliśmy się zwijać, bo recepcjonista robił
obchód, spisując numery pokoi i przyporządkowując je do nazwisk.
Kiedy pada imię Maggie, spuszczam wzrok, nie chcąc dopuścić do siebie
myśli, że się przyjaźnią. Nie żeby mnie to obchodziło. Po prostu nie chcę o tym
słyszeć. Zwłaszcza tak wcześnie rano.
Widząc moją reakcję, Warren kładzie ręce na stole i przechyla głowę
w zamyśleniu.
– Nasza przyjaźń cię uwiera, co?
Kręcę głową.
– Nie tak bardzo, jak ci się pewnie wydaje. Martwię się raczej tym, że Ridge
strasznie stresuje się tą sytuacją.
– No cóż, wyobraź sobie, jak strasznie się nią stresuje Maggie.
Przewracam oczami. Domyślam się, jak strasznie stresuje się Maggie.
Jednak to, że się stresuje bardziej niż ja, nie znaczy jeszcze, że ja się w ogóle nie
stresuję.
– Powiedziałam Ridge’owi, że musi mi dać trochę czasu, żebym się do tego
przyzwyczaiła.
Warren śmieje się pod nosem.
– Musisz się pospieszyć. Mówiłem ci już kiedyś, że on nigdy od niej nie
odejdzie.
Doskonale pamiętam tamten wieczór. Warren mógł mi oszczędzić jego
przypominania. Staliśmy z Ridge’em przytuleni na korytarzu. Warren wszedł do
mieszkania i nie spodobało mu się to, co widział, bo w tym czasie Ridge jeszcze
chodził z Maggie. Ridge nie wiedział, że ktoś jeszcze jest w mieszkaniu, ale
Warren przed wejściem do swojego pokoju zadbał o to, bym dowiedziała się, co
na ten temat myśli. Jego słowa brzmiały: „Powiem to tylko raz i musisz mnie
posłuchać. On nigdy od niej nie odejdzie, Sydney”.
Opieram się na krześle, przyjmując postawę obronną, jak zawsze, gdy
Warren mówi o moim związku z Ridge’em. Wydaje mi się, że jak zwykle
posuwa się za daleko, chociaż czuję, że z coraz większą akceptacją
i zrozumieniem podchodzę do przyjaźni mojego chłopaka z Maggie.
– Mówiłeś – przyznaję – ale się myliłeś, bo ze sobą zerwali.
Warren wstaje i zaczyna zbierać resztki ze stołu. Wzrusza ramionami.
– Pewnie, że zerwali. Ale nie twierdziłem, że nie zerwą. Ja tylko ci
powiedziałem, że on od niej nigdy nie odejdzie. I nie odszedł, nie zostawił jej.
Dlatego może zamiast wmawiać sobie, że potrzebujesz trochę czasu, by oswoić
się z myślą, że ona zawsze będzie częścią jego życia, powinnaś przypomnieć
sobie, że wiedziałaś o tym już od dawna. Na długo przed początkiem waszego
związku.
Wpatruję się w niego oniemiała, podczas gdy wrzuca resztki do kosza na
śmieci. Następnie wraca do stolika i znów siada. Zdążyłam już zapomnieć, jakim
dupkiem potrafi być. Ponownie wracam pamięcią do jego słów, tyle że tym
razem zupełnie inaczej je interpretuję.
„On nigdy od niej nie odejdzie”.
Cały czas myślałam, że Warrenowi chodziło o odejście dosłowne, w sensie
zakończenia związku. Tymczasem on miał na myśli to, że Ridge nie odejdzie od
niej mentalnie, że Maggie zawsze będzie częścią jego życia.
– Wiesz, dzięki komu wszystko to może stać się łatwiejsze do zniesienia? –
pyta Warren.
Kręcę głową, już niczego nie będąc pewną.
Wbija we mnie wzrok.
– Dzięki tobie.
Co tak iego?
– Dzięki mnie? Niby co jeszcze miałabym zrobić? Nie wiem, czy
zauważyłeś, ale i tak już wykazuję się anielską cierpliwością.
Kiwa głową.
– Nie mówię o twojej cierpliwości – odpowiada, nachylając się do mnie. –
Rzeczywiście, jesteś cierpliwa. Nie jesteś natomiast skruszona. Skrzywdziłaś
dziewczynę będącą częścią życia Ridge’a. I chociaż twierdzi, że nie ma do
ciebie pretensji, winna jej jesteś przeprosiny. Przeprosiny nie powinny zależeć
od reakcji skrzywdzonej osoby. One się po prostu należą za to, że się kogoś
skrzywdziło.
Uderza dłońmi w stół na znak, że rozmowa dobiegła końca, i wstaje, biorąc
tacę z jedzeniem dla Ridge’a i Bridgette.
Serce podchodzi mi do gardła, gdy myślę o tym, że po tym wszystkim, co się
stało, miałabym stanąć twarzą w twarz z Maggie. Chociaż nie ponoszę
odpowiedzialności za urazy, jakie narastały w Ridge’u i Maggie przez lata
trwania ich związku, czuję się winna tego, że na chwilę zmieniłam się w Tori
i nigdy za to nie przeprosiłam Maggie.
– Chodź – mówi Warren, wyrywając mnie z otępienia. – Zdarzają się gorsze
nieszczęścia w życiu niż to, że ma się chłopaka z sercem wielkości słonia.
W drodze powrotnej w ogóle się nie odzywam. Zresztą Warren nie próbuje
wciągnąć mnie w rozmowę. Na miejscu okazuje się, że Ridge jeszcze śpi.
Zostawiam mu na łóżku kartkę:
Maggie
Moja matka zawsze była gwiazdą. Wszystko musiało kręcić się wokół niej,
nawet jeśli sprawa zupełnie jej nie dotyczyła. Gdy kogoś jej bliskiego spotkało
nieszczęście, umiała to powiązać z własnym życiem, tak że cudza tragedia
stawała się również jej tragedią. Wyobraźcie sobie, czym było dla niej
posiadanie córki z mukowiscydozą. Wreszcie nadeszła jej chwila. Mogła się
napawać ludzkim współczuciem, tym, że innym było żal jej i jej dziecka. Moja
choroba stała się większym problemem dla niej niż dla mnie.
Jednak nie trwało to długo, bo kiedy miałam trzy lata, firma wysłała ją na
jakiś czas do swojej filii w Paryżu. Zostawiła mnie z dziadkami pod pretekstem,
że jest tam dla mnie „za zimno” i byłoby jej „zbyt trudno” uczyć się życia
w nowym kraju z chorym dzieckiem u boku. Ojciec nigdy się mną nie
interesował, więc oddanie mnie jemu nie wchodziło w grę. Poza tym matka
obiecywała, że pewnego dnia ściągnie mnie do Paryża i zamieszkamy razem.
Sama była późnym dzieckiem swoich rodziców, a i mnie urodziła dopiero,
gdy miała pod czterdziestkę. W pewnej chwili dziadkom ciężko było zajmować
się nawet sobą, a co dopiero dzieckiem. Nic jej to jednak nie obchodziło. Co
więcej, jej pobyt w Paryżu z tymczasowego zmienił się w stały. Każdego roku,
gdy przyjeżdżała na święta, obiecywała, że zabierze mnie ze sobą. Jednak te
wizyty zawsze kończyły się w Nowy Rok, a ona wracała do Paryża beze mnie.
Niewykluczone, że za każdym razem przyjeżdżała z zamiarem zabrania mnie
ze sobą, ale po dwóch tygodniach spędzonych z córką przypominała sobie, z jak
wielką odpowiedzialnością wiąże się wychowywanie dziecka. Kiedyś myślałam,
że po prostu mnie nie kocha, ale pamiętam, że w wieku dziewięciu lat
zorientowałam się, że to moja choroba za to odpowiada. Nie ja.
I wtedy zrodziła się we mnie myśl, że jeśli przekonam matkę, iż potrafię
sama o siebie zadbać, weźmie mnie ze sobą i w końcu będziemy razem.
Tamtego roku przed świętami byłam wyjątkowo ostrożna. Pochłaniałam
wszystkie witaminy, jakie tylko wpadły mi w ręce, żeby tylko nie złapać
przeziębienia od kolegów i koleżanek z klasy. Dwa razy częściej, niż tego
potrzebowałam, korzystałam ze swojej kamizelki. Starałam się spać osiem
godzin każdej nocy. I chociaż tej zimy w Austin po raz pierwszy od wielu lat
spadł śnieg, nie chciałam wychodzić na dwór, by się nim nacieszyć, z obawy, że
się przeziębię i wyląduję w szpitalu akurat wtedy, gdy przyjedzie do nas matka.
Kiedy w końcu pojawiła się tydzień przed świętami, pilnowałam się, żeby
broń Boże ani razu nie kaszlnąć w jej obecności. Brałam leki na osobności.
Robiłam wszystko, co w mojej mocy, by uchodzić za okaz zdrowia, tak żeby nie
miała wyjścia i musiała zobaczyć we mnie dziecko, jakiego zawsze pragnęła.
I wzięła mnie ze sobą. Jednak w świąteczny poranek podsłuchałam, jak kłóci się
z moją babcią. Babcia powiedziała jej, że musi wrócić na stałe do Stanów, bo
martwi się o to, co stanie się ze mną po jej śmierci.
– Co pocznie Maggie, jeśli pomrzemy i nie będzie miała nikogo, kto by mógł
się nią zająć? Musisz wrócić i popracować nad lepszymi relacjami z córką.
Nigdy nie zapomnę odpowiedzi mojej matki.
– Niepotrzebnie martwisz się na zapas, mamo. Maggie jest tak ciężko chora,
że najprawdopodobniej umrze przed wami.
Byłam tak wstrząśnięta tym, co usłyszałam, że zaszyłam się w swoim pokoju
i nie odzywałam się do niej przez resztę jej pobytu. W sumie już nigdy więcej
nie odezwałam się do niej ani słowem. Skróciła swoją wizytę i wyjechała dzień
po świętach.
Odtąd była nieobecna w moim życiu. Dzwoniła do mojej babci co miesiąc,
czasem rzadziej, pytając, co słychać, ale już nigdy nie przyjechała do nas na
święta, bo za każdym razem mówiłam babci, że nie chcę jej widzieć. A potem,
gdy miałam czternaście lat, umarła. Jechała służbowo z Paryża do Brukseli i
w pociągu dostała ataku serca. Dopiero trzy stacje po tej, na której miała
wysiąść, ktoś to w ogóle zauważył.
Kiedy dowiedziałam się o jej śmierci, poszłam do sypialni i się rozpłakałam.
Jednak to nie jej śmierć wywołała moją rozpacz. Płakałam, bo chociaż zawsze
robiła wszystko dla efektu, nie podjęła nigdy efektownej próby uzyskania
mojego przebaczenia. Chyba po prostu łatwiej jej było wieść życie beze mnie.
Moja wściekłość na nią była silniejsza od tęsknoty.
Dwa lata później umarła babcia. Był to najdotkliwszy cios, jakiego zaznałam
w swoim życiu. Wciąż nie do końca pogodziłam się z jej odejściem. Kochała
mnie jak nikt inny, więc po jej śmierci poczułam dotkliwy brak miłości.
A teraz jeszcze mój dziadek – ostatnia z osób, które mnie wychowały –
został umieszczony w hospicjum z powodu ogólnego pogorszenia się stanu
zdrowia i zapalenia płuc. Jest za słaby, by walczyć z chorobą. Może umrzeć
dosłownie w każdej chwili, a ja z racji swojej mukowiscydozy i natury jego
choroby nie mogę go nawet odwiedzić i się z nim pożegnać. Prawdopodobnie
odejdzie jeszcze w tym tygodniu i tak jak się obawiała moja babcia, zostanę
całkiem sama.
Matka myliła się co do tego, że z powodu choroby umrę przed nimi.
Przeżyję ich wszystkich.
Wiem, że moje stosunki z nią wpływają negatywnie na wszystkie moje
związki. Trudno mi uwierzyć, że ktoś może kochać mnie mimo mojej choroby,
skoro nie udawało się to nawet mojej matce.
Udawało się jednak Ridge’owi. I to przez dłuższy czas. Chyba w tym
właśnie tkwił problem. Ridge i ja nie bylibyśmy ze sobą tak długo, gdyby nie
moja choroba. Za bardzo się różniliśmy. Dlatego myślę, że niezależnie od tego,
z jakiego typu ludźmi miałabym do czynienia – czy byliby oni zbyt samolubni,
żeby się mną zajmować, czy zbyt szlachetni, by przestać to robić – i tak
miałabym do nich pretensje. Wydaje mi się, że przez chorobę utraciłam jakąś
ważną część siebie.
Budzę się, myśląc o niej. Potem myślę o niej przez cały dzień. W końcu
zasypiam, też o niej myśląc. Nawet moje koszmary senne jej dotyczą. I chociaż
zarzekam się, że moja choroba to nie ja, gdzieś po drodze udało się jej mnie
pochłonąć.
W niektóre dni udaje mi się wyrwać z tej sieci, jednak przez większość
w niej tkwię. To dlatego nigdy nie chciałam, by Ridge ze mną zamieszkał.
Mogę, okłamując siebie i jego, utrzymywać, że stało za tym pragnienie
niezależności, jednak prawda jest taka, że nie chciałam mu pokazać swojej
mrocznej strony. Tej strony, która się częściej poddaje, niż walczy. Strony, która
częściej jest niezadowolona, niż docenia. Strony, która chce podchodzić do
choroby z godnością, podczas gdy w rzeczywistości ledwo ją stać na jej
lekceważenie.
Jestem przekonana, że każdy, kto walczy o życie, ma takie chwile, gdy wciąż
się poddaje. Tyle że w moim przypadku nie są to tylko chwile. Ostatnio to u
mnie norma.
Żałuję, że nie mogę wrócić do wtorku. Wtorek był świetny. We wtorek
obudziłam się z zamiarem podbicia świata. I we wtorkową noc nawet tak jakby
mi się to udało.
Potem jednak nadeszła środa rano, kiedy przesadziłam i wyrzuciłam Jake’a.
W piątek schowałam dumę do kieszeni, ale wylądowałam w szpitalu, do reszty
upokorzona. A potem nastąpił piątkowy wieczór, kiedy po prostu chciałam
zapomnieć o wzlotach i upadkach ostatnich kilku dni, ale kłótnia z Ridge’em
okazała się nowym zjazdem tygodnia.
O ile piątkowa noc była zjazdem, w sobotni ranek osiągnęłam dno.
A może to ten dzień nim jest. Sama nie wiem. Chyba jest tak samo.
Nie mogę się nawet skupić na studiach. Do końca zostały dwa miesiące
i czasami myślę, że Ridge miał rację. Pracowałam tak ciężko nad magisterką
tylko po to, żeby móc od razu rozpocząć doktorat i poczuć, że coś osiągnęłam.
Tymczasem powinnam poświęcić energię na coś bardziej wartościowego,
takiego jak pozyskanie przyjaciół i próba zbudowania życia poza uczelnią
i chorobą.
Starałam się coś sobie udowodnić. Ostatecznie został mi tytuł magistra, który
poza mną nikogo nie obchodzi.
Szkoda, że nie istnieje magiczna pigułka, która wyrwałaby mnie z tego
strasznego stanu. Jestem pewna, że gdyby to zależało od Warrena, ta magiczna
pigułka miałaby formę przeprosin. Zaesemesował do mnie dziś rano, żeby
przeprosić za to, że powiedział Ridge’owi o moim rzekomo opłakanym stanie,
ale potem opieprzył mnie za zamieszczenie zdjęcia Ridge’a śpiącego w moim
łóżku i stwierdził, że powinnam go za to przeprosić.
Nie odpisałam, bo nie miałam nastroju na dyskusje ze szlachetnym sir
Warrenem. Za każdym razem, gdy coś idzie nie tak, dobywa miecza i stara się
wszystko naprawić, nie zdając sobie sprawy, że przy okazji może nas zranić. Jest
jak żelki. Najpierw kwaśne, potem słodkie. Lub odwrotnie. Dla niego coś jest
albo czarne, albo białe, nie ma odcieni pośrednich. Prostolinijność czasami może
być wadą.
Muszę przyznać, że nigdy się nie zastanawiałam, co sobie myśli, ani nie
przejmowałam się, że mogę zranić jego uczucia. Wydaje się nieprzenikniony
i chyba z tego powodu uważa, że inni również tacy są. I chociaż doceniam to, co
robi, jedyne, co mogę mu odpisać, to: „Na razie nie chcę o tym gadać. Napiszę
jutro”.
Wiedziałam, że jeśli nie dam mu znaku życia, zjawi się u mnie, żeby się
upewnić, że nic się nie stało. Tylko dlatego doczekał się odpowiedzi.
Wygląda jednak na to, że mi się nie udało, bo właśnie rozlega się dzwonek u
drzwi. Może to jednak nie Warren. Założę się, że to właścicielka mieszkania.
Odkąd kilka miesięcy temu powiadomiłam ją, że niedługo wracam do Austin,
żeby rozpocząć doktorat, co niedziela przynosi mi bochenek chlebka
bananowego. Podejrzewam, że robi to tylko po to, by się upewnić, że jeszcze tu
mieszkam i nie dokonałam jakichś znaczących zniszczeń. Zresztą mniejsza
z tym, jakie są jej intencje, wścibstwo czy troska – to cholernie dobry chlebek
bananowy.
Otwieram drzwi z wymuszonym uśmiechem na twarzy, jednak momentalnie
poważnieję. To nie chlebek bananowy.
To Sy dney.
Mam mętlik w głowie. Patrzę ponad jej ramieniem, szukając Ridge’a, ale go
nie znajduję. Na podjeździe nie widzę też jego samochodu. Przenoszę wzrok na
nią.
– Jestem sama – oznajmia.
Dlaczego Sydney miałaby tu przyjeżdżać sama? Taksuję ją wzrokiem:
zwyczajne dżinsy i koszulka, japonki, jasne włosy zebrane w koński ogon. Nie
wiem, co ją tu sprowadza, ale jeśli aktualna dziewczyna pojawia się w domu
byłej, raczej nie wygląda tak zwyczajnie, nawet jeśli chce tylko pożyczyć
szklankę cukru. Kobiety lubią wywoływać zazdrość innych kobiet. Zwłaszcza
tych, które kiedyś sypiały z ich facetami. Większość kobiet pojawiłaby się
w domu byłej swojego chłopaka w ciuchach podkreślających walory figury,
pełnym makijażu i z idealną fryzurą.
Gdyby Sydney przyszła tu odstrzelona na maksa, pewnie zatrzasnęłabym jej
drzwi przed nosem. Wygląda jednak na to, że nie chce wywołać mojej zazdrości.
Dlatego cofam się o krok i zapraszam ją gestem do wejścia.
Do głowy przychodzi mi tylko jeden powód jej przyjazdu.
– Chcesz pogadać o tym poście na insta? – pytam domyślnie. To musi być
to. Przecież nigdy tu nie była. Inna sprawa, że nie rozmawiałyśmy od dnia, gdy
przeczytałam wszystkie wiadomości, które wymieniła z Ridge’em.
Sydney kręci głową i rozgląda się po salonie. Choć nie wygląda na
zdenerwowaną, wchodzi do środka tak ostrożnie, jakby groziło jej jakieś
niebezpieczeństwo. Ciekawe, czy Ridge wie o jej wizycie. Raczej nie dopuściłby
do tego, by jego dziewczyna przyjechała tutaj, by w jego imieniu się ze mną
policzyć. Ona zresztą też na taką nie wygląda.
A to oznacza, że chce się ze mną policzyć we własnym imieniu.
– Przepraszam, że wpadłam bez zapowiedzi – rozpoczyna. – Chciałam
zaesemesować, ale bałam się, że nie będziesz chciała mnie widzieć.
Rzeczywiście nie chcę, ale nie przyznaję tego głośno. Przyglądam się jej
przez chwilę, a potem przechodzę do kuchni.
– Napijesz się czegoś? – pytam.
Kiwa głową.
– Poproszę wodę.
Wyjmuję z lodówki dwie butelki i zapraszam ją do stołu. Coś mi mówi, że
lepiej, by ta rozmowa toczyła się właśnie tam niż na kanapie. Siadamy
naprzeciwko siebie. Sydney kładzie na stole kluczyki i komórkę, po czym
otwiera butelkę. Pije potężny łyk, zakręca butelkę i przytulając ją do siebie,
pochyla się nad stołem.
– Co ty tutaj robisz? – Nie chciałam, by mój głos brzmiał ostro, ale to
wszystko jest naprawdę dziwne.
Oblizuje spierzchnięte usta. Chyba też się denerwuje.
– Przyjechałam, żeby cię przeprosić – odpowiada rzeczowo.
Mrużę oczy, próbując zrozumieć jej słowa. Ostatniej nocy pokłóciłam się
z jej chłopakiem, a potem z głupoty i egoizmu zamieściłam na Instagramie jego
zdjęcie. I to ona ma mnie przepraszać? Węszę w tym jakiś podstęp.
– Za co chcesz mnie przeprosić?
Wzdycha, nie odrywając od mnie wzroku.
– Za to, że pocałowałam Ridge’a, choć wiedziałam, że chodzi z tobą. Nigdy
cię za to nie przeprosiłam, więc teraz to robię. To było cholernie podłe z mojej
strony.
Kręcę głową, ciągle nie wiedząc, co myśleć o tym, że przebyła taki szmat
drogi, by złożyć mi przeprosiny, których nie potrzebuję.
– Nie oczekiwałam od ciebie przeprosin. Nie byłaś ze mną w związku. To
Ridge był.
Sydney unosi nieznacznie kącik ust, jakby ulżyło jej, że nie jestem wściekła,
ale wie też, że jeszcze nie pora na uśmiech ulgi. Kiwa głową.
– Tak czy owak nie zasłużyłaś na to, co cię spotkało. Wiem, jak czuje się
zdradzona kobieta. Kiedyś przyłożyłam z piąchy dziewczynie, która spała
z moim chłopakiem, a ty nawet na mnie nie nakrzyczałaś za to, że się
zakochałam w twoim.
Cieszę się, że tak dużo rozumie.
– Po przeczytaniu waszych wiadomości nie bardzo wiedziałam, na które
z was mam być wściekła – przyznaję. – Oboje bardzo się staraliście zachować,
jak należy. Z tego, co mi opowiadał Ridge o twoim poprzednim związku,
wynika, że różnił się diametralnie od tego, co zaszło między tobą a Ridge’em.
Twojej przyjaciółki i chłopaka zupełnie nie obchodziły twoje uczucia, liczył się
tylko ich romans. Ty i Ridge przynajmniej próbowaliście mnie nie zranić.
Sydney kiwa głową.
– Wciąż się o ciebie troszczy – szepcze. – Bardzo się martwi, nawet teraz.
Pije kolejny łyk wody.
Przez jej słowa jeszcze bardziej żałuję tego, co zaszło między mną
a Ridge’em w weekend. Wiem, że się martwi. I czuję się, jakby to była moja
wina. Nie tylko dlatego, że nie dbam o siebie tak, jak by chciał, ale również
dlatego, że od początku obciążałam go tym wszystkim. Pozwoliłam sobie na
związek z nim, wiedząc, że nawet jeśli nam nie wyjdzie, w jakimś stopniu
pozostanę częścią jego życia, bo to po prostu dobry człowiek. Byłam w takiej
sytuacji, że nie mógł całkowicie ze mną skończyć i czuć się potem dobrze ze
sobą. To musi strasznie rozwalać Sydney, która wie, że nigdy nie uwolni się ode
mnie, chyba że sama ostatecznie postanowię całkowicie odseparować się od
Ridge’a. Po prostu niemożliwe jest wyeliminowanie mnie z jego życia, dopóki
wciąż mamy wspólnego przyjaciela.
Pochylam się i opieram łokcie na stole, ciągnąc palcami za rękawy bluzki.
– To dlatego tu przyjechałaś? – pytam, patrząc jej w oczy. – Powiedzieć mi,
że chcesz, bym zniknęła z waszego życia?
Spodziewam się, że teraz, gdy już odkryłam, dlaczego przyjechała tu aż
z Austin, kiwnie głową. Cały jej wstęp służył temu, by oczyściła sumienie,
zanim poprosi mnie uprzejmie, bym już nigdy więcej nie odzywała się do
Ridge’a. Tyle że ona nie kiwa głową. Ani też nią nie kręci. Po prostu gapi się na
mnie, jakby próbowała wymyślić odpowiedź, która by mnie nie uraziła.
– Ridge będzie się martwił o ciebie niezależnie od tego, czy będzie stanowił
część twojego życia czy nie. Jestem tutaj, bo chcę się upewnić, że wszystko u
ciebie w porządku. A jeśli nie, dowiedzieć się, jak mogę ci pomóc. Bo jeśli
wszystko u ciebie będzie grało, Ridge przestanie się martwić. A wtedy ja
przestanę się martwić o Ridge’a.
Nie wiem, jak zareagować na te słowa. Nie mam nawet pewności, czy nie
powinnam się na nią obrazić. Przecież właśnie przyznała, że zjawiła się tutaj nie
ze względu na mnie, ale ze względu na swojego chłopaka. Z jednej strony mam
ochotę ją stąd wyprosić, z drugiej jednak ulżyło mi, że to powiedziała. Bo gdyby
udała, że troszczy się o mnie, nie uwierzyłabym jej. Pod tym względem
przypomina trochę Warrena – jest prostolinijna aż do bólu.
Sydney wzdycha głęboko. Po chwili kontynuuje:
– Spędziłam mnóstwo czasu, usiłując wczuć się w twoje położenie.
Wmawiałam sobie, że będąc na twoim miejscu, wiele rzeczy zrobiłabym inaczej.
– Nie patrzy na mnie. Bawi się nalepką na butelce wody, unikając kontaktu
wzrokowego. – Na przykład bardziej dbałabym o swoje zdrowie. Albo nie
podejmowałabym irracjonalnych decyzji, takich jak wyjście ze szpitala wbrew
zaleceniom lekarzy. Tyle że łatwo mi mówić, bo tak naprawdę nie znajduję się
w twoim położeniu. Nie mam zielonego pojęcia, przez co przechodzisz, Maggie.
Nie wiem, jak to jest, gdy człowiek musi zażywać codziennie całą baterię
lekarstw albo częściej widuje się z lekarzem niż ze swoimi rodzicami. Nie
muszę się martwić o zarazki za każdym razem, gdy wychodzę na dwór albo gdy
ktoś mnie dotyka. Nie podporządkowuję całego swojego rozkładu dnia
zabiegom, bez których zwyczajnie nie mogę oddychać. Nie uzależniam każdej
życiowej decyzji od tego, jakie jest prawdopodobieństwo, że umrę w ciągu
najbliższych dziesięciu lat. I nie mogę siedzieć tutaj i przypuszczać, że gdybym
była na twoim miejscu, nie miałabym pretensji do Ridge’a o jego
nadopiekuńczość. Bo jedynym, co mnie z nim łączy, jest jego miłość. Nie
istnieją żadne inne czynniki. Dlatego mogę zrozumieć, dlaczego żywiłaś do
niego coraz większą urazę. Próbował cię chronić, podczas gdy ty chciałaś, żeby
ignorował twoją chorobę, bo dzięki temu ty również mogłabyś ją ignorować.
W końcu odrywa wzrok od butelki i ku swemu zaskoczeniu w jej oczach
dostrzegam łzy.
– Wiem, że w ogóle cię nie znam – ciągnie dalej. – Ale wiem też, że Ridge
nie byłby taki przybity, gdyby nie dostrzegał w tobie miliona zalet. Mam
nadzieję, że to właśnie te zalety pozwolą ci schować dumę do kieszeni
i zrozumieć, że powinnaś go przeprosić za to, że po wyjściu z twojego domu
poczuł się tak, jak wciąż się czuje. Zasługuje na to choćby ze względu na to, jak
bardzo cię kochał, Maggie.
Ociera łzę. Otwieram usta, by jej odpowiedzieć, ale nie mogę. Chyba jestem
w szoku. Nie spodziewałam się, że zjawi się tutaj, by namawiać mnie do
skontaktowania się z Ridge’em.
– Możesz myśleć, że go nie potrzebujesz – kontynuuje. – Być może to
prawda. Rzecz w tym, że Ridge potrzebuje ciebie. Musi wiedzieć, że znajdujesz
się pod czyjąś opieką i nic ci nie grozi, bo jeśli nie będzie miał takiej gwarancji,
zniszczy go poczucie winy i niepokój. Odpowiadając na twoje wcześniejsze
pytanie: nie, nie chcę, żebyś zniknęła z naszego życia. To przecież było twoje
życie. Twoje, Warrena i Ridge’a. Teraz, gdy jestem jego częścią, musimy się
wszyscy zastanowić, jak mnie do niego dopasować.
Nadal brakuje mi słów. Piję łyk wody, a potem powoli zakręcam butelkę,
wpatrując się w nią i unikając załzawionych oczu Sydney. Usiłuję przyswoić
sobie wszystko, co przed chwilą powiedziała.
– Dużo tego – mówię. – Muszę chwilę pomyśleć.
Sydney kiwa głową. Siedzimy w milczeniu, podczas gdy zastanawiam się
nad tym wszystkim. Podczas gdy zastanawiam się nad nią. Nie mogę jej
zrozumieć. Jakim cudem ktoś może być aż tak wyrozumiały? O wiele łatwiej
byłoby jej rozmawiać teraz z Ridge’em i przekonywać go, że go nie doceniam
i że zrobił już dla mnie wystarczająco dużo. Tymczasem ona przyjechała tutaj.
Na dodatek najprawdopodobniej bez jego wiedzy. Nie walczy o to, by wymazać
mnie z ich życia, do którego, bądźmy szczerzy, już nie należę. Ona walczy o to,
bym pozostała jego częścią. By wszyscy pozostali. By nikt nie został
wykluczony.
– Jesteś lepszą osobą niż ja – mówię w końcu. – Rozumiem teraz, dlaczego
Ridge się w tobie zakochał.
Sydney uśmiecha się nieśmiało.
– W tobie też się kiedyś zakochał, Maggie. I trudno uwierzyć, że nie miał ku
temu miliona powodów.
Wpatruję się w nią, zastanawiając się, czy to może być prawda. Zawsze
uważałam, że zakochał się we mnie z powodu mojej choroby. Nawet kiedyś mu
to wypomniałam. „Wydaje mi się, że najbardziej we mnie kochasz moją
chorobę” – powiedziałam mu w tym salonie, kiedy rozstawaliśmy się na dobre.
Ale może to nie była prawda. Może kochał we mnie… po prostu mnie
i chciał dla mnie jak najlepiej z powodu miłości do mnie, a nie dlatego, że miał
tak wspaniały charakter.
Boże, matka naprawdę zjebała mi życie. W sumie zero zdziwienia. Kiedy
człowiek ma matkę, która go nie kocha, czy może uwierzyć w to, że pokocha go
ktoś inny?
Sydney ma rację. Ridge zasługuje na mój szacunek. Podobnie jak zasługuje
na dziewczynę siedzącą ze mną przy stole. W tej sytuacji można było wybrać
wiele dróg, jednak Sydney wybrała tę najtrudniejszą. Kiedy ktoś wybiera tak
stromą ścieżkę, ośmiela do tego innych.
Początkowo może być ciężko i niezręcznie, ale cieszę się, że stała się częścią
naszego życia.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
19
Ridge
Chowam komórkę i patrzę na Maggie. Pyta, czy może się czegoś napić,
wskazując na lodówkę. To dziwne, nigdy wcześniej nie pytała, po prostu
wyciągała sobie coś do picia.
– Oczywiście – odpowiadam, kiwając głową.
Przez chwilę stoi nieruchomo, wgapiając się w zawartość lodówki. Dociera
do mnie, że nie mam żadnego dr. peppera. Wiedząc, że ma przyjść, zawsze
trzymałem zapas w lodówce, ale nie pojawiała się od miesięcy, a ja przestałem
go kupować, gdy się rozstaliśmy. Z początku wydawało się to dziwne,
brakowało mi ciężaru zgrzewki z napojami przy zakupach, lecz z czasem
przestałem o tym myśleć. Ważne, żeby kupić wodę i herbatę.
Maggie wyciąga w końcu dwie butelki wody i podaje mi jedną z nich.
– Dziękuję – mówię.
Pokazuje na stół i miga, pytając, czy mam dla niej chwilę.
Kiwam głową, boleśnie świadom, że mój telefon nie zawibrował. Albo
Sydney nie przeczytała mojej wiadomości, albo jest wkurzona wizytą Maggie.
Mam nadzieję, że to pierwsze. Jestem o tym wręcz przekonany. Sydney to
najrozsądniejsza osoba, jaką znam. Odpisałaby, nawet gdyby wkurzała się
z powodu Maggie.
Siadam u szczytu stołu, Maggie zajmuje krzesło po prawej. Zdejmuje żakiet
i opiera łokcie na stole. Wbija przez chwilę wzrok w swoje ręce, oddychając
spokojnie. W końcu patrzy na mnie i miga:
– Przyszłabym wcześniej, ale dwa dni temu zmarł mój dziadek. W niedzielę
wieczorem.
Natychmiast chwytam ją za dłoń i przyciągam do siebie, żeby przytulić.
Czuję się jak ostatni dupek. Wiedziałem przecież, że chorował. Niezależnie od
tego, co zaszło między nami w sobotni ranek, powinienem był sprawdzić, co u
jej dziadka. Umarł dwa dni temu, a ja nie miałem o tym pojęcia. Tylko dlaczego
nie wspomniała o tym przynajmniej Warrenowi?
Odsuwam się, żeby zapytać, czy wszystko gra, ale odpowiada, zanim udaje
mi się wykonać choćby jeden znak.
– Nic mi nie jest – miga. – Spodziewaliśmy się tego od jakiegoś czasu, wiesz
przecież. Ciotka przyleciała z Tennessee i pomogła mi dziś z wszystkimi
formalnościami. Postanowiłyśmy, że nie będzie nabożeństwa żałobnego. – Ma
lekko zaczerwienione i zapuchnięte oczy, jakby już swoje z tego powodu
wypłakała. – Ale nie po to tu jestem. Byłam w Austin i postanowiłam zajrzeć,
bo…
Milknie, żeby się napić i wziąć w garść. Zmiana tematu ze śmierci dziadka
musi być trudna. Wydaje się trochę wstrząśnięta, więc daję jej chwilę. W końcu
ociera usta rękawem i znów patrzy mi w oczy.
– Przyszłam, bo mam dużo do powiedzenia i chciałabym to zrobić, zanim
zdążysz mi przerwać. Wiesz, jak trudno mi przepraszać.
Przyszła mnie p rzep ro s ić? Coś takiego... Nie spodziewałem się tego.
Rzeczywiście, przeprosiny zawsze przychodziły jej z ogromną trudnością. To
jedna z różnic między nią a Sydney; ciężko mi się było przestawić. Sydney
szybko przebacza i prosi o wybaczenie, Maggie potrzebowała czasu do namysłu.
Tak jak teraz. Mija dobra minuta, zanim rzeczywiście zaczyna przepraszać.
– Mówiłeś mi kiedyś, że noszenie aparatu słuchowego ciągle przypominało
ci o tym, że nie słyszysz. A bez niego nawet o tym nie myślisz – miga. – Ja
właśnie tak czuję się ze swoją chorobą, Ridge. Z tymi wszystkimi lekarzami,
szpitalami, kamizelką i lekami. Wszystko mi ciągle o niej przypomina, ale kiedy
tylko udaje mi się tego uniknąć, całkiem przestaję o niej myśleć. Te chwile
normalności są bardzo miłe. Nasz związek był dla mnie na początku jednym
z tych wspaniałych momentów normalności. Dopiero zaczęliśmy się spotykać
i nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Ale im dłużej byliśmy razem, tym częściej
zauważałeś, że wolę być z tobą, niż iść na terapię czy badania.
Milknie na chwilę, jakby musiała się zebrać na odwagę. I chyba tak właśnie
jest. Czekam więc cierpliwie i nie przerywam, tak jak chciała.
– Po jakimś czasie zacząłeś się o mnie martwić – ciągnie dalej. –
Sprawdzałeś mój kalendarz, żeby mieć pewność, że dotrę na każdą wizytę.
Pisałeś po kilka razy dziennie, żeby przypomnieć mi o tabletkach. Raz nawet
przyłapałam cię na tym, że je liczysz, chcąc się upewnić, że na pewno biorę je
tak, jak powinnam. Wiem, że to wszystko robiłeś dla mojego dobra, dlatego że
mnie kochałeś. Ale zaczęłam cię utożsamiać ze wszystkim, czego chciałam
uniknąć: z wizytami u lekarzy, zabiegami i tak dalej. – Patrzy mi w oczy. –
Wciąż przypominałeś mi, że muszę żyć z tą chorobą. Nie wiedziałam, jak sobie
z tym poradzić.
Ociera dłonią łzę spływającą jej po policzku.
– Wiem, że nie zawsze to okazywałam, ale naprawdę jestem ci wdzięczna.
Naprawdę. Tak bardzo, że wszystko mi się miesza, bo mam też do ciebie żal,
tyle że ten żal bierze się ze mnie i nie ma żadnego związku z tobą. Wiem, że
robiłeś to wszystko, bo chciałeś jak najlepiej. Wiem, że mnie kochałeś. To, co ci
wtedy powiedziałam… nie jestem z tego dumna. I … – Jej wargi drżą, a po
policzkach ciekną łzy. – Przepraszam, Ridge. Naprawdę. Za wszystko.
Wypuszczam z siebie powietrze.
Muszę wstać z tego krzesła.
Przechodzę do kuchni i przynoszę jej serwetkę. Jednak nie siadam
z powrotem. Nie spodziewałem się tego i nie wiem teraz, jak jej odpowiedzieć.
Czasami nie wiem, co powiedzieć, i to ją denerwuje. A jest już wystarczająco
zdenerwowana. Zakładam ręce na kark i krążę po salonie. Zatrzymuję się, czując
wibracje telefonu. Natychmiast po niego sięgam.
Patrzę na nią i widzę, w jak strasznym jest stanie. Niepokoi się, masuje
dłonią kark i nie odrywa wzroku od telefonu, czekając na moją odpowiedź.
Podnoszę komórkę i robię jej zdjęcie, które wklejam do wiadomości.
Wysyłka zajmuje chwilę. Kiedy fotografia dociera na jej telefon, Sydney
natychmiast odwraca się do mnie. Patrzymy sobie w oczy.
Kręcę głową, ale nie dlatego że się na nią gniewam czy cokolwiek w tym
rodzaju. Kręcę z niedowierzeniem, że zebrała w sobie tyle sił, by pojechać do
mojej byłej dziewczyny, żeby naprawić nasze stosunki.
Jeszcze nigdy do nikogo nie czułem tak wielkiej wdzięczności.
Ruszam w jej kierunku, a ona odsuwa się od regału i stoi sztywno, próbując
przewidzieć, co zrobię. Nie mówię ani słowa, kiedy staję przed nią. Nie muszę.
Doskonale wie, co myślę, bo wystarczy, by była tuż obok, byśmy nawiązali
porozumienie. Jesteśmy idealnie zgrani: ona robi dwa kroki w tył, a ja robię dwa
kroki do przodu, dzięki czemu chowamy się między regałami.
Ko ch am cię.
Nie mówię tego ani nie migam. Po prostu to właśnie czuję, a ona to słyszy.
Podnoszę ręce i gładzę wierzchem dłoni jej policzek, próbując być równie
delikatny jak ona. Muskam opuszkami jej wargi, podziwiając ich kształt i każde
słowo, jakie z nich płynie. Zsuwam dłonie niżej i dotykam kciukami jej szyi.
Czuję jej przyspieszony puls.
Opieram się czołem o jej czoło i zamykam oczy. Chcę tylko czuć bicie jej
serca pod palcami. Poczuć jej oddech na swoich ustach. Rozkoszuję się tym
wszystkim, dziękując jej w myślach.
Szkoda, że znajdujemy się w miejscu publicznym. Podziękowałbym jej za to
na wiele innych sposobów, bez pomocy słów.
Przysuwam się bliżej, zmuszając ją, by oparła się plecami o regał. Podnoszę
jej głowę i zbliżam swoje usta do jej warg tak, że ledwie się dotykają. Czuję jej
szybki oddech i napawam się nim przez kilka chwil, a potem wsuwam język
w jej usta, by skraść jej jeszcze kilka oddechów. Jej wargi nigdy nie były tak
ciepłe i nęcące.
Opiera dłoń z kartką i markerem o moją pierś i próbuje się wyprostować.
Papier spada na podłogę. Sydney przekrzywia głowę i rozchyla usta, spragniona
kolejnych pocałunków. Chwytam ją za tył głowy i przyciskam do siebie,
wdychając jej oddech.
Całuję ją i kocham.
Kocham ją i całuję.
Całuję ją.
I jestem w niej po uszy zakochany.
Przerwanie tego pocałunku to najtrudniejsza rzecz w moim życiu. Sydney
kurczowo ściska moją koszulkę. Wciąż ma zamknięte oczy, gdy się od niej
odsuwam, więc przyglądam się jej, coraz bardziej przekonany, że karma być
może jednak wie, co robi. Może był jakiś powód tego całego syfu, jaki mi się
w życiu przytrafił. Nie byłoby równowagi, gdyby trafiło mi się szczęśliwe
dzieciństwo, a potem dostałbym od losu równie szczęśliwe życie jak to, które
będę dzielił z Sydney. Żebym mógł z nią być, potrzebne było takie dzieciństwo,
jakie miałem. Jest taka dobra i doskonała, że musiałem trochę pocierpieć, by
zostać tak hojnie wynagrodzony.
Dotykam jej dłoni, które wciąż zaciskają się na mojej koszulce. Kartka
spadła na ziemię, ale wciąż trzyma marker. Wyciągam go z jej palców, a ona
otwiera oczy, gdy wsuwam palce za kołnierzyk jej bluzki. Odsuwam go
odrobinę, odsłaniając skórę nad sercem. Zdejmuję zębami zakrętkę z markera
i przyciskam do odsłoniętego ciała, pisząc tuż nad sercem:
MOJE.
Nakładam zatyczkę na marker, całuję Sydney po raz ostatni i odchodzę.
To najlepsza z naszych rozmów, choć nie powiedzieliśmy ani słowa.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
20
Sydney
Siedzę w aucie Ridge’a i gapię się przez okno. Opuszkami palców muskam
napis, który noszę nad sercem od wtorkowego wieczoru. „Moje”. Po czterech
dniach zdążył już nieco wyblaknąć, ale na szczęcie był to niezmywalny marker,
a ja starałam się omijać to miejsce, szorując się pod prysznicem.
Tamtego wieczoru, zaraz po wyjściu Ridge’a z biblioteki, musiałam na
chwilę gdzieś usiąść. Jego wizyta wprowadziła mnie w takie oszołomienie, że
cudem nie zemdlałam. Nie trwało to nawet pięciu minut, ale było to
najintensywniejsze niecałe pięć minut w moim życiu. Tak bardzo, że
przekonałam koleżankę, żeby wzięła za mnie resztę zmiany, i pojechałam prosto
do mieszkania Ridge’a, by dokończyć to, co zaczął. Pięć minut w bibliotece
przeszło w dwie godziny w łóżku.
Trzy z czterech kolejnych nocy również spędziliśmy razem.
Powtórzył mi całą rozmowę z Maggie. Było mi strasznie przykro, że jej
dziadek zmarł parę godzin po mojej niedzielnej wizycie. Kiedy dowiedziałam
się, że mając to wszystko na głowie, znalazła czas, żeby przeprosić Ridge’a, mój
szacunek do niej jeszcze wzrósł. To naprawdę pomogło Ridge’owi, tak jakby po
ich wtorkowej rozmowie z jego ramion spadł olbrzymi ciężar. Ostatnie cztery
dni to były najlepsze chwile, jakie z nim spędziłam, odkąd się poznaliśmy.
Początkowo wszystkie nasze rozmowy toczyły się w cieniu poczucia winy
wobec Maggie. Po tym, jak w zeszłym tygodniu wybuchła między nimi kłótnia,
każda nasza rozmowa podszyta była niepokojem o nią. Jednak od wtorku za
każdym razem, gdy byliśmy sami, czułam, że naprawdę jesteśmy sami.
Wpuszczenie Maggie do naszego życia w jakiś sposób odsuwa ją jeszcze
bardziej od naszego związku. Brzmi to mało sensownie, ale tak jest. Skupienie
się na tym, że się przyjaźnią, zamiast na tym, że jest jego byłą, będzie miało na
dłuższą metę lepszy wpływ na nasz związek.
Miejmy nadzieję, że Bridgette też to wkrótce zrozumie. Bo na razie nie jest
tym zachwycona. Razem z Warrenem siedzi teraz z tyłu samochodu, a Ridge
prowadzi. Przez całą drogę do domu Maggie Bridgette nie odezwała się ani
słowem, bo tuż przed wyjściem pokłóciła się z Warrenem. Domagała się, żeby
jechać z nami, na co jej odpowiedział, że nie chce jej tam, bo nie potrafi być
miła dla Maggie. To ją wkurzyło. Wrócili do swojego pokoju, a my z Ridge’em
musieliśmy odczekać na kanapie, aż przestaną się kłócić.
Właściwie to zajęliśmy się całowaniem, więc w sumie mało nas obchodziło,
kiedy skończą. Jednak kłótnia najwyraźniej wciąż trwa. Zatrzymujemy się
właśnie na podjeździe przed domem Maggie, a jedyne słowa, jakie padają z ust
Bridgette, to:
– Muszę siku.
Wysiada, trzaskając drzwiami.
Bridgette nie należy do szczególnie rozsądnych osób, ale zaczynam ją lubić
i rozumieć. Jest jak otwarta książka, ale targa nią tyle uczuć, że mogłaby
zapełnić nimi wiele stron.
Nie musimy pukać do drzwi, bo Maggie staje w progu, gdy zatrzymujemy
samochód. O ile Bridgette mija ją bez słowa, Warren przytula ją na powitanie.
Również Ridge bierze ją w objęcia. Ja też, choćby dlatego, że wolę, by wszystko
dobrze się zaczęło.
– Ładnie pachnie – miga Ridge, rzucając kluczyki na stół.
– Lazania – odpowiada Maggie. – Czytam właśnie książkę, której
bohaterowie robią sobie lazanię za każdym razem, gdy muszą o czymś pogadać.
Pomyślałam, że może się przydać. – Maggie przygląda mi się, idąc do kuchni. –
Lubisz książki, Sydney?
– Uwielbiam – odpowiadam, zdejmując sweter i wieszając go na oparciu
krzesła. – Tylko nie mam na nie za dużo czasu. Co jest przykre, biorąc pod
uwagę, że pracuję w bibliotece.
Bridgette zamyka się w łazience, a Warren rzuca się demonstracyjnie na
kanapę, kryjąc twarz w poduszkach.
– Zabijcie mnie – mamrocze pod nosem.
– Czyżby kłopoty w raju? – pyta Maggie.
Warren unosi głowę, żeby na nią spojrzeć.
– W raju? Serio myślisz, że mieszkamy z Bridgette w raju?
– Kłopoty w szeolu? – poprawia się Maggie.
– Nawet nie wiem, co to znaczy – stwierdza Warren, siadając na kanapie.
– To jedna z nazw piekła.
– Ach tak. Wiesz, że nie łapię długich mądrych słów.
– To tylko pięć liter.
Przenoszę wzrok między nimi, śledząc ich rozmowę. W końcu jednak
zatrzymuję spojrzenie na Ridge’u, który stoi przede mną.
– Napijesz się czegoś? – pyta.
Kiwam głową. Rusza do kuchni i sięga do szafki, by przygotować nam coś
do picia. Dziwnie się czuję, patrząc, że zachowuje się w tym miejscu zupełnie
jak u siebie. Tak przecież kiedyś było i prawdopodobnie spędzał tutaj dużo
czasu. To jedna z tych rzeczy, z którymi będę musiała się pogodzić. Ridge
podaje mi szklankę wody i siada obok Warrena.
Idę do kuchni.
– Pomóc ci w czymś? – pytam Maggie.
Dziewczyna kręci głową i wkłada sałatkę do lodówki.
– Nie trzeba. Wszystko już gotowe oprócz lazanii. – Spogląda na Ridge’a
i Warrena. – Chcecie siąść przy stole i pogadać, zanim zjemy?
Warren klepie się w kolana.
– Gotowy – odpowiada, zrywając się z miejsca.
Idziemy we czwórkę do kuchni, gdzie dołącza do nas Bridgette. Maggie
siada u szczytu stołu, ja zajmuję miejsce obok Ridge’a, a Bridgette wybiera
drugi koniec stołu, chcąc, by dzieliło ją puste krzesło od Warrena, który tylko
kręci głową i całkiem ją ignoruje.
Maggie otwiera teczkę, która przed nią leży, a potem się prostuje i zaczyna
migać, równocześnie mówiąc. Lubię patrzeć, jak miga. Nie wiem czemu, ale
łatwiej mi ją zrozumieć niż Ridge’a czy Warrena. Może dlatego że ma
delikatniejsze ręce. Wydaje mi się też, że miga wolniej i jeśli to w ogóle
możliwe, wyraźniej.
– Dziękuję, że zgodziliście się na to spotkanie. – Spogląda na wszystkich,
a potem skupia się na mnie. – Zwłaszcza ty – dodaje.
Kiwam głową, ale wiem, że tak naprawdę powinna podziękować Warrenowi.
To on kopnął mnie w tyłek, zmuszając do tego, bym odezwała się do niej.
– Podjęłam parę decyzji, o których chciałabym porozmawiać od razu, bo
dotyczą kolejnego roku mojego życia. I tym samym waszego. – Kiwa głową
w kierunku korytarza i dopiero wtedy wszyscy zauważamy stojące tam kartony
do przeprowadzek. – Skończyłam staż i pisanie pracy magisterskiej, więc
postanowiłam wrócić do Austin. W środę właścicielka domu powiedziała, że
znalazła innego lokatora, dlatego muszę się wyprowadzić do końca miesiąca.
Wykorzystuję chwilę przerwy, by wtrącić się z pytaniem:
– A twoja lekarka nie jest stąd, z San Antonio?
Maggie kręci głową.
– Wynajmuje tutaj gabinet na jeden dzień w tygodniu, ale urzęduje w Austin,
więc to dla mnie też ułatwienie.
– Znalazłaś już jakieś mieszkanie? – pyta Warren. – Miesiąc kończy się za
parę dni.
– Tak – odpowiada Maggie. – Ale będzie wolne piątego kwietnia. Lokatorzy
dopiero się wyprowadzili i trzeba je odświeżyć.
– Na tym samym osiedlu co ostatnio? – drąży dalej Warren.
Maggie spogląda na Ridge’a. Wisi między nimi coś niewypowiedzianego.
W końcu dziewczyna kręci głową i odpowiada:
– Nie mieli niczego wolnego. Tym razem w północnym Austin.
Warren pochyla się i patrzy na nią w dziwny sposób, a z ust Ridge’a
wydobywa się ciężkie westchnienie. Nic z tego nie rozumiem.
– O co chodzi? – pytam. – Co jest nie tak z północnym Austin?
– To dość daleko od was – wyjaśnia Maggie, patrząc na mnie. – Ridge i ja…
kiedy jeszcze mieszkałam w Austin… wybieraliśmy mieszkania blisko szpitali
i lekarzy. To sporo ułatwiało.
– A sprawdzałaś na naszym osiedlu? – pyta Warren. – Wiem, że były wolne
mieszkania.
Bridgette chrząka z wyraźnym niezadowoleniem i kładzie na stole torebkę.
Wyjmuje z niej pilnik i bierze się do piłowania paznokci.
Wymieniamy spojrzenia z Maggie.
– Nie – odpowiada dziewczyna, kręcąc głową. – Ale na północy nie powinno
być źle. Mieszkam od roku w San Antonio i wszystko jest w porządku.
– Ja bym tego nie powiedział – oponuje Warren.
– Wiesz, o co mi chodzi. Nie przydarzyło mi się nic tak strasznego, że
umarłabym bez waszej pomocy. Myślę, że po drugiej stronie miasta też sobie
poradzę.
Ridge kręci głową.
– Umarłabyś w mojej łazience, gdyby Sydney cię nie znalazła. To, że miałaś
szczęście, nie oznacza, że to dobry pomysł.
– Właśnie – wtóruje mu Warren. – Mieszkasz na północy San Antonio, a my
na południu Austin, więc dojazd zajmuje zaledwie trzy kwadranse. Jeśli
przeprowadzisz się do północnego Austin, dotarcie do ciebie będzie trwało co
najmniej godzinę. Czasami ludzie mieszkają w tym samym mieście, a dojazd
jest dłuższy niż wtedy, gdy mieszkają w sąsiednich.
Maggie wzdycha.
– Nie stać mnie teraz na nic innego – mówi nieco ciszej. – Jedyne dostępne
mieszkania w pobliżu szpitala są dla mnie za drogie.
– To może znajdź jakąś pracę – wcina się Bridgette.
Wszyscy skupiamy się na niej, bo nikt chyba się nie spodziewał, że w ogóle
się odezwie. Ona zaś wpatruje się w Maggie, opierając pilnik na kciuku.
– Ciężko utrzymać posadę, gdy się regularnie ląduje w szpitalu – wyjaśnia
Maggie. – Trzy lata temu musiałam się zgłosić po zasiłek dla
niepełnosprawnych, żeby starczyło mi na czynsz.
Wydaje się nieco speszona, ale dobrze ją rozumiem. Bridgette nie owija
w bawełnę. Ani przy Maggie, ani przy nikim innym.
Odpowiedź Maggie wywołuje u niej jedynie wzruszenie ramion. Po chwili
znów zabiera się do piłowania paznokci.
– Tak jak już mówiłem – podejmuje Warren – sprawdziłaś, czy jest coś
wolnego na naszym osiedlu?
Maggie znów na mnie patrzy. Ja spoglądam na Ridge’a, a on odwzajemnia
spojrzenie. Rozumiemy się bez słów.
Kiwam głową. Choć gdyby się nad tym zastanowić, ten pomysł jest
całkowicie niedorzeczny, z jakiegoś powodu wcale tego nie czuję. Gdyby
zamieszkała tam, gdzie Ridge i Warren, wszyscy mieliby łatwiej. Naprawdę nie
wierzę, że chciałaby jeszcze raz spróbować kręcić z Ridge’em, więc w ogóle nie
czuję się zaniepokojona. Może jestem naiwna, ale powinnam ufać instynktowi.
A ten podpowiada mi, że lepiej, by Maggie mieszkała bliżej nas niż dalej.
– Zupełnie mi nie przeszkadza, że będziesz mieszkać na tym samym osiedlu
co Ridge, jeśli to właśnie cię powstrzymuje – zapewniam ją. – Gdy w zeszłym
roku zamieszkałam u Ridge’a i Warrena, mój były chłopak wprowadził się do
mojej byłej najlepszej przyjaciółki. Z naszego balkonu widzimy ich salon. Nic
dziwniejszego już mnie pewnie nie spotka.
Maggie uśmiecha się z wdzięcznością i patrzy na Bridgette. Ridge obejmuje
ramieniem oparcie mojego krzesła i pochyla się, żeby pocałować mnie w czoło.
Kocham te jego milczące podziękowania.
Bridgette patrzy Maggie w oczy. Nie wygląda na zachwyconą. W końcu
pochyla się do Warrena.
– To może, kurde, od razu odstąpmy jej pokój u nas, co, Warren? Będziemy
żyć jak jedna wielka rodzina.
– Przestań. – Warren wbija spojrzenie w sufit.
– Nie. Sam pomyśl. Ledwo się wprowadziłam, zaciągnąłeś mnie do łóżka.
Sydney się wprowadziła i Ridge zaczął się przy niej kręcić. Maggie też powinna
dostać szansę.
Zamykam oczy i powoli kręcę głową, po czym ją zwieszam. Dlaczego
Bridgette musi się tak zachowywać? Maggie próbuje zamordować ją wzrokiem.
– Wydaje mi się, że zapomniałaś, że już z nimi byłam, Bridgette. Miałam
swoją kolej, ale dziękuję, że o tym pomyślałaś.
– Spierdalaj – rzuca Bridgette.
Nagle wszystko bierze w łeb. Mam wrażenie, że sam Ridge nie rozumie, co
się dzieje. Słysząc słowa Bridgette, Maggie odsuwa krzesło i wstaje. Zamyka się
w swojej sypialni. Obie posunęły się stanowczo za daleko. Opieram głowę na
dłoniach.
– Dlaczego, Bridgette? – To jedyne, co mogę z siebie wydusić.
Patrzy na mnie, jakbym ją zdradziła, i macha dłonią w kierunku sypialni
Maggie.
– Jak możesz się na to zgadzać? Jest niewdzięczna, zawsze taka była, a teraz
wprowadzi się na nasze osiedle i jeszcze zmanipulowała wszystkich tak, że to
wygląda na twój pomysł!
Zastanawiam się nad tym chwilę. Ale tylko chwilę. W kolejnej podnoszę się
z krzesła i ruszam do sypialni Maggie. Naprawdę uważam, że Bridgette się myli.
Nie wierzę, że Ridge kochał osobę, która nie okazuje wdzięczności i manipuluje
innymi. To niemożliwe.
Kiedy otwieram drzwi, Maggie siedzi ze skrzyżowanymi nogami na łóżku
i ociera łzy. Siadam obok niej. Kiedy na mnie patrzy, jej spojrzenie jest
przepełnione poczuciem winy.
– Przepraszam. To było żałosne. Ale Bridgette nie ma racji, naprawdę nie
chcę wam się wtrącać do życia – szepcze, a z jej głosu można wyczytać, że zaraz
się znowu rozpłacze. – Gdyby to ode mnie zależało, wyprowadziłabym się tak
daleko, że dojazd zajmowałby wiele godzin. Ale próbuję się dostosować
z szacunku dla ich czasu.
W to akurat wierzę. Maggie na pewno chętniej zamieszkałaby gdzieś, gdzie
mogłaby sobie bezkarnie pofolgować.
– Wierzę ci – mówię. – I zgadzam się. Przyjechaliśmy, bo Warren i Ridge są
twoimi opiekunami, w razie gdyby coś ci się stało. Myślę, że nie musisz się
przejmować uczuciami Bridgette i moimi. Szczerze mówiąc, swoimi też nie.
Chodzi o to, jak ułatwić życie Warrenowi i Ridge’owi. A jeśli zamieszkasz tam
gdzie oni, na pewno będzie im łatwiej.
– Wiem – odpowiada Maggie. – Ale nie chcę skłócić Bridgette z Warrenem
i wydaje mi się, że to wy obie powinnyście podjąć decyzję, tylko że ona nigdy
się na to nie zgodzi. A ja nie mogę jej za to winić.
Racja. Z tym chyba wszyscy mogą się zgodzić. Odwracam się do drzwi.
– Bridgette! – krzyczę.
Słyszę szuranie krzesła i demonstracyjne tupanie, które zbliża się do drzwi
sypialni. Staje w progu, ale nie wchodzi dalej, tylko krzyżuje ręce na piersiach
i opiera się o framugę.
– Chodź tu – mówię, klepiąc łóżko.
– Tu mi dobrze.
Patrzę na nią jak na krnąbrne dziecko.
– Chodź tutaj natychmiast.
Bridgette wlecze się do łóżka i rzuca się na nie w poprzek. Zachowuje się
równie teatralnie jak Warren na kanapie. Ich podobieństwo strasznie mnie bawi.
Patrzy na mnie, unikając wzroku Maggie.
Opieram się o zagłówek i z przekrzywioną głową wpatruję się w Bridgette.
– Opowiesz nam, co czujesz?
Przewraca oczami i opiera głowę na dłoni.
– Cóż, doktor Blake – mówi głosem nasyconym sarkazmem – czuję, że była
dziewczyna naszych chłopaków chce zamieszkać na naszym osiedlu. Nie
podoba mi się to.
– A myślisz, że mnie się podoba? – pyta Maggie.
Bridgette patrzy jej w oczy. Zdecydowanie się nie lubią. W ogóle.
– Od jak dawna się znacie? – pytam.
– Wprowadziła się do Ridge’a i Warrena kilka miesięcy przed tobą –
odpowiada Maggie, mówiąc o niej tak, jakby nie leżała na tym samym łóżku. –
Początkowo próbowałam być dla niej miła, ale sama wiesz, jak to się potoczyło.
– Myślę, że wszystkie trzy powinnyśmy się napić – stwierdzam. To
poskutkowało w przypadku mnie i Bridgette. Może uda się też z Bridgette
i Maggie.
Maggie patrzy na mnie, jakbym zwariowała.
– To byłby koszmar.
Bridgette kiwa głową.
– Alkohol nie zmaże tego, co było między nią a Warrenem.
Maggie wybucha śmiechem, po czym zwraca się tym razem bezpośrednio do
Bridgette:
– Naprawdę uważasz, że istnieje choć cień szansy, że mogłabym znów się
zainteresować Warrenem? Nie bądź śmieszna.
Bridgette przewraca się na plecy i wpatruje w sufit.
– Nie martwię się tym, że ty zakochasz się w nim. Martwię się, że on
zakocha się w tobie. Ładna z ciebie laska, a Warren jest strasznie płytki i leci na
ładne laski.
Maggie i ja patrzymy po sobie. A potem obie zaczynamy się śmiać. Kręcę
głową, zaskoczona brakiem pewności siebie Bridgette.
– Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś najładniejszą z lasek? –
pytam. – Warren może i jest płytki jak kałuża latem, ale jest w tobie zakochany
po uszy.
– Nie chcę cię komplementować, bo jesteś dla mnie wredna – włącza się
Maggie – ale Sydney ma rację. Widziałaś swój tyłek? Wygląda jak dwa
przytulające się czipsy Pringles.
Co to w ogóle znaczy? Komentarz Maggie wywołuje uśmiech na twarzy
Bridgette, choć bardzo stara się go ukryć.
– Na miłość boską, pracujesz w Hooters – dodaje Maggie. – Gdybym ja się
tam pojawiła, odesłaliby mnie do diabła, biorąc za dwunastoletniego chłopca.
Bridgette odwraca głowę do Maggie.
– Nie przerywajcie… – mówi, zmuszając nas do dalszego obsypywania jej
komplementami.
Przewracam oczami i wyciągam nogę, kopiąc ją dla żartu w udo.
– Warren cię kocha. Skończ z tymi dziwacznymi kompleksami. Masz fart, że
twój chłopak ma tak duże serce, że chce zająć się jedną ze swoich najlepszych
przyjaciółek.
Maggie kiwa głową.
– To prawda. To dobry chłopak. Płytki, straszliwie zarozumiały
i niewątpliwie zboczony dobry chłopak.
Bridgette jęczy i siada na łóżku. Patrzy na mnie, po czym przenosi wzrok na
Maggie. Nie mówi, że cieszy się z tego, że Maggie zamieszka na naszym
osiedlu, ale też już nie protestuje przeciwko temu, więc uważam to za
zwycięstwo. Wstaje i kieruje się do drzwi, lecz zatrzymuje się przed olbrzymim
lustrem Maggie. Odwraca się i zerka przez ramię na swoje odbicie, trzymając się
obiema dłońmi za pośladki.
– Naprawdę myślisz, że moja pupa wygląda jak dwa przytulające się czipsy
Pringles?
Maggie chwyta poduszkę i rzuca nią w Bridgette, ta zaś klepie się po tyłku
i wychodzi z pokoju.
Maggie opada na łóżko i jęczy prosto w materac. Potem siada, przekrzywia
głowę i spogląda na mnie.
– Dziękuję. Nie wiedziałabym, jak sobie z nią poradzić. Przeraża mnie.
– Mnie też – odpowiadam, kiwając głową.
Bridgette i ja ostatnio się dogadujemy, ale i tak śmiertelnie się boję jej
gniewu.
Maggie wstaje z łóżka i wraca do salonu. Idę za nią. Kiedy już wszyscy
znów siedzimy przy stole, kładzie przed sobą swoją teczkę. Patrzę na Ridge’a,
a on uśmiecha się do mnie i mówi bezgłośnie:
– Kocham cię.
Nie wiem, czemu się rumienię, przecież ciągle to powtarza.
– Mają dwa wolne mieszkania – mówi Warren, przysuwając swój telefon do
Maggie. – Jedno na piętrze i jedno na parterze. To na parterze znajduje się na
drugim końcu osiedla, ale moim zdaniem w twojej sytuacji byłoby lepsze.
Maggie patrzy na wyświetlacz jego komórki.
– Tu piszą, że będzie dostępne dopiero od trzeciego. Zadzwonię tam rano i je
zarezerwuję. Na te kilka dni mogę się zatrzymać w hotelu.
– Strata forsy – włącza się Bridgette. – To tylko kilka dni. Zostań w mojej
starej sypialni. Albo Brennana. Obie stoją puste. – Wraca do piłowania
paznokci, jednak słowa, które przed chwilą wypowiedziała, są znaczące. To
najbliższe przeprosin, czego można od niej oczekiwać.
Ridge patrzy na mnie i ściska moją rękę pod stołem, po czym wysyła mi
esemesa.
Ridge: Jeśli nie masz nic przeciwko temu, na czas jej pobytu
zatrzymam się u ciebie.
Kiwam głową. Gdyby tego nie zaproponował, pewnie sama wyszłabym
z inicjatywą.
Nie jestem nawet pewna, czy mogłabym nie zgodzić się na jej obecność
przez kilka dni, ponieważ wszystko, co ma coś wspólnego z ludźmi siedzącymi
przy tym stole, już dawno temu przestało być normalne. Jak powiedział mi
kiedyś Warren: „Witaj w najdziwniejszym miejscu, w jakim kiedykolwiek
mieszkałaś”.
Teraz to rozumiem. Już z nimi nie mieszkam, jednak wiem, że to, co dzieje
się w tym mieszkaniu, podobnie jak i ciągłe zmiany jego mieszkańców,
przekracza wszelkie granice.
Warren wstaje od stołu, po czym zajmuje krzesło obok Bridgette. Chwyta jej
pilnik do paznokci i rzuca w głąb salonu. Następnie przybliża do niej swoje
krzesło i ją całuje.
Dziewczyna pozwala mu na to przez jakieś pięć sekund. To w równej mierze
urocze, jak krępujące.
Maggie przewraca oczami, a potem przesuwa teczkę w kierunku Ridge’a.
– Zmodyfikowałam swoją listę. Znajdują się na niej rzeczy, które chcę
zrobić, a ty powinieneś je zaakceptować. W zamian obiecuję, że lepiej o siebie
zadbam. Ale nie możesz mną dyrygować, chyba że dasz mi trochę czasu, aż się
dostosuję. Jestem w totalnej rozsypce i muszę mieć czas, by nad tym
popracować.
Ridge przygląda się przez chwilę liście, po czym patrzy na Maggie i miga
coś, czego nie rozumiem. Dziewczyna kiwa głową.
– Tak. Zamierzam skoczyć na bungee i nie możesz mi tego zabronić.
Pójdźmy na kompromis.
Ridge wzdycha i oddaje listę Maggie.
– Zgoda. Ale dołączysz do grupy wsparcia.
Maggie zaczyna się śmiać, Ridge natomiast zachowuje powagę.
– To nie kompromis – mówi dziewczyna. – To tortury.
Ridge wzrusza ramionami.
– To kompromis – stwierdza. – Jeśli ci się nie spodoba, możesz się wycofać.
Ale moim zdaniem będzie to dla ciebie korzystne. Nie sądzę, żeby ktokolwiek
z nas wiedział, przez co naprawdę przechodzisz. Dobrze by ci zrobiło pogadanie
z kimś, kto znajduje się w podobnej sytuacji.
Maggie jęczy i uderza trzykrotnie głową w stół. Zrywa się z krzesła i patrzy
na mnie.
– Dołączysz do mnie – postanawia, ruszając do kuchni.
– Do twojej grupy wsparcia? – pytam zdezorientowana. Nie mam pojęcia,
dlaczego mam cierpieć przez te ich kompromisy.
– Nie – odpowiada. – Nie do grupy wsparcia. Grupy wsparcia dla chorych na
mukowiscydozę działają tylko online. Skoczysz ze mną na bungee.
Skok na bungee. Hm… Była dziewczyna mojego chłopaka chce, żebym
rzuciła się głową w dół z mostu. Czy to nie ironia losu? Spoglądam na Ridge’a
i się uśmiecham. Zawsze chciałam skoczyć na bungee. Ridge kręci głową
i odwzajemnia uśmiech, jakby został pokonany.
– Zawsze zastanawiało mnie jedno – mówi Bridgette, patrząc na Maggie,
podczas gdy Warren idzie do salonu po pilnik do paznokci. – Dlaczego nie
pomyślisz o przeszczepie płuc? Czy to by cię nie uleczyło?
Też o tym myślałam, ale nie zdążyłam zapytać o to Ridge’a.
– To nie takie proste – odpowiada Warren, podając swojej dziewczynie
pilnik. – Mukowiscydoza atakuje nie tylko płuca, więc przeszczep nie
gwarantuje pełnego wyzdrowienia.
– Poza tym nie jestem jeszcze w tak poważnym stanie – dodaje Maggie. –
Do przeszczepu kwalifikują się tylko pacjenci z naprawdę złymi rokowaniami,
a jednocześnie na tyle dobrymi, by była pewność, że przeszczep się przyjmie.
Na szczęście mój stan zdrowia nie wymaga przeszczepu. To skomplikowane.
Fajnie by było mieć nowe płuca, ale nie chcę być zakwalifikowana do
przeszczepu, bo to by oznaczało, że jest ze mną naprawdę kiepsko.
Transplantacja może przedłużyć życie o kilka lat, ale równie dobrze może je
skrócić. Mówiąc szczerze, mam nadzieję, że w najbliższym czasie do tego nie
dojdzie.
– Poza tym medycyna cały czas się rozwija – włącza się Warren. – Dlatego
rozmawiamy tylko na temat najbliższej przyszłości, nie snujemy dalekosiężnych
planów. Gdybyśmy wybiegali myślami daleko, moglibyśmy stracić z oczu inne
możliwości. Maggie nie chce nam utrudniać życia, a my nie chcemy utrudniać
go jej. Na razie najlepiej będzie radzić sobie z najbliższymi problemami za
pomocą dostępnych narzędzi.
Ridge kiwa głową, po czym zwraca się do Warrena:
– Mam wrażenie, że przez większość czasu twój mózg znajduje się w stanie
uśpienia. A potem nagle dostaje kopa i zaczyna działać na najwyższych
obrotach.
Warren uśmiecha się do niego.
– Dzięki, Ridge.
– Nie jestem pewna, czy to był komplement – zauważa Maggie
z uśmiechem.
– A ja jestem pewien, że był – odpowiada Warren.
Śmieję się, bo moim zdaniem oboje mają rację.
Przez następne pół godziny zajadamy się lazanią, którą przygotowała
Maggie, i idziemy na kolejne kompromisy. Bridgette nie mówi zbyt dużo, ale
w ogóle nie jest wredna, co wydaje się sporym postępem w porównaniu z tym,
co działo się w chwili, gdy przekroczyliśmy próg tego mieszkania.
W końcu żegnamy się z Maggie, a Ridge bierze mnie za rękę i prowadzi do
samochodu. Zmusza też Warrena, żeby to on prowadził. Wydaje się to fair –
w końcu Ridge nas tu przywiózł. Cieszę się, że będę mogła wrócić do domu,
dzieląc z Ridge’em tylną kanapę samochodu.
Kiedy ruszamy z podjazdu, splata swoje palce z moimi. Drugą ręką wyjmuje
telefon i pisze esemesa.
Ridge: Jesteś jak zaklinaczka Bridgette. Nie wiem, jak ty to robisz.
Sydney: Nie jest taka zła. Moim zdaniem zawsze przyjmuje pozycję
obronną, bo nikt nigdy nie zadał sobie trudu, by do niej dotrzeć.
Ridge: No właśnie. Ty zadałaś sobie ten trud.
Sydney. Ja i Warren.
Ridge: On tylko dlatego, że chciał się z nią przespać. Chyba nie
spodziewał się, że się w niej zakocha. To była dla wszystkich
niespodzianka. Zwłaszcza dla niego.
Sydney: Masz wyjątkowych przyjaciół. Lubię ich.
Ridge: Teraz to również twoi przyjaciele.
Ściska moją rękę, po czym odpina mój pas i przyciąga mnie do siebie.
Następnie otacza mnie środkowym pasem i przytula.
– Tak lepiej – mówi.
Muska kciukiem moje ramię, po czym przenosi rękę w dół, tak że może
przesunąć palcem po zblakłych literach, które napisał nad moim sercem.
Przyciska usta do mojego ucha.
– Moje – szepcze.
Uśmiecham się i przykładam dłoń do jego serca.
– Moje – odszeptuję.
Ridge przywiera ustami do moich ust. Nic nie poradzę na to, że podczas tego
pocałunku nie mogę przestać się uśmiechać. Potem odsuwa się ode mnie, opiera
o drzwi samochodu i znów mnie przyciąga. Kładę nogi na siedzeniu i podwijam
je pod siebie, tuląc się do niego.
Dobrze się czuję. Wreszcie. Dawniej czułam się źle, jednak wszystko, co
wiąże się z nami, nie będzie już budzić takiego uczucia. Zawdzięczam to
w dużej mierze temu, że po tym wszystkim, co się stało, Maggie zechciała mi
przebaczyć, a nawet zaakceptować moją obecność w jej życiu.
Tak niewiarygodnie dużo zmieniło się w ostatnim roku. Myślałam, że rok,
w którym skończyłam dwadzieścia dwa lata, będzie najgorszy w moim życiu.
Tymczasem chłopak z gitarą na balkonie wszystko zmienił.
A teraz leżę w jego ramionach i nie mogę ani nie chcę przestać się
uśmiechać, bo wiem, że jego serce jest moje.
MOJE.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
21
Ridge
Sydney
Maggie
*
Minęły dwie godziny. Wzięłam prysznic, włożyłam piżamę i pięć tysięcy
razy sprawdziłam komórkę. Ridge wyszedł, by odebrać z restauracji kolację dla
wszystkich. Bridgette i Warren siedzą właśnie ze mną na kanapie. Warren tkwi
pośrodku. Gram w Toy Blast na telefonie, chociaż zupełnie mnie to nie
interesuje. Po prostu nie mogę oderwać wzroku od komórki. Czekam. I mam
nadzieję.
– Może Lesbijskie igraszki? – pyta Warren, szukając czegoś na swoim
telefonie.
– Pudło – odpowiada Bridgette.
Zerkam na niego, zachodząc w głowę, dlaczego wciąż rzuca dziwne tytuły
kojarzące się z filmami porno.
– Ślicznotki na Bali?
Bridgette wybucha śmiechem.
– Gdyby mnie było stać na wyjazd na Bali, żeby tam kręcić pornosy, nie
musiałabym harować w Hooters.
Warren odwraca się do niej.
– Zaraz… Od kiedy tam pracujesz? Czy ten pornos ma jakiś związek
z Hooters?
Wpatruję się w nich szeroko otwartymi oczami. O czym oni, do licha
ciężkiego, gadają?
Sydney siedzi przy stole kuchennym, robiąc jakiś projekt na studia. Musiała
wyczuć moją dezorientację, bo wyjaśnia:
– Bridgette całowała się z dziewczyną w pornosie, ale nie chce zdradzić
Warrenowi jego tytułu. Dlatego biedaczek tyle ich ogląda. Odnalezienie go stało
się jego życiową misją.
O rany.
– To wiele wyjaśnia – komentuję.
Warren patrzy na mnie.
– Jak myślisz, ile pornosów kręci się każdego roku?
Wzruszam ramionami.
– Nawet nie próbuję zgadywać.
– Zajebiście dużo. Właśnie tyle.
Kiwam głową, po czym przenoszę uwagę z powrotem na Toy Blast. Wolę
nie myśleć, ile pornosów musiał do tej pory obejrzeć Warren.
Ktoś puka do drzwi, a w następnej chwili je otwiera. To Brennan. Zrywam
się na równe nogi. Cieszę się, że wpadł, nie widziałam go do imprezy
urodzinowej Warrena.
– Maggie! – Ściska mnie na powitanie, a potem kładzie ręce na moich
ramionach i odsuwa mnie od siebie, żeby mi się przyjrzeć. – Co ty tutaj robisz?
Macham ręką w kierunku starej sypialni Bridgette.
– Zatrzymałam się tu na kilka dni, dopóki moje mieszkanie nie będzie
gotowe.
Kręci głową.
– Mieszkanie? Gdzie? Tu taj? – Wygląda na autentycznie zaskoczonego.
Dziwne, że Ridge mu o tym nie wspomniał. Kiedy dostrzega siedzącą przy stole
Sydney, robi krok do tyłu i patrzy na mnie ze zdziwieniem. Potem rozgląda się
po salonie. – A gdzie Ridge?
– Poszedł po kolację – odpowiada Warren. – Tacos. Mniam, mniam.
Wracam na kanapę i od razu sprawdzam komórkę, chociaż jej nie
wyciszałam, więc słyszałabym, gdyby ktoś dzwonił. Spoglądam na Brennana,
który skrobie się po głowie. Dosłownie skrobie się po głowie. Parskam
śmiechem.
– Wprowadzasz się na to samo osiedle? – pyta, po czym przenosi wzrok na
Sydney. – A ty się na to zgadzasz? – Znów patrzy na mnie. – Co się dzieje?
Widzę, że Sydney z ledwością powstrzymuje uśmiech.
– Witamy w dojrzałym świecie – odpowiada Brennanowi.
– Cyce jak donice? – pyta Warren swoją dziewczynę. Wszyscy się na niego
gapimy. Wzrusza ramionami. – No co? Wcale nie twierdzę, że jestem dojrzały.
Na szczęście w tej chwili wchodzi Ridge z zamówieniem. Brennan
momentalnie zapomina o naszych dziwnych ustaleniach, które dopiero co
wprawiły go w bezbrzeżne zdumienie, a Warren zrywa się z kanapy, myśląc
tylko o jednym. I nie, tym razem nie ma to nic wspólnego z pornosami.
Tacos są dobre na wszystko. Muszę o tym pamiętać.
Kiedy biorę talerz, rozlega się dzwonek komórki.
– Boże… – szepczę.
Sydney staje obok mnie.
– Boże… – wtóruje mi.
Przebiegam do salonu. Na wyświetlaczu widzę imię Jake. Gapię się na
Sydney wybałuszonymi oczami.
– To on.
– Odbierz! – krzyczy.
Zerkam na telefon.
– Kto to? – pyta Bridgette.
– Facet, który podoba się Maggie. Nie sądziła, że oddzwoni.
Bridgette spogląda na mnie wyczekująco.
– No odbierz! – mówi, pokazując na komórkę, wyraźnie na mnie wkurzona.
– Odbieraj! – wrzeszczy Sydney. Sprawia wrażenie równie zdenerwowanej
jak ja. To słodkie.
Uspokajam się, odchrząkuję i przesuwam palcem po wyświetlaczu.
A potem uciekam do sypialni i zamykam za sobą drzwi.
– Halo? – Nieważne, że przed chwilą chrząkałam. I tak słychać, że jestem
zdenerwowana.
– Cześć.
Opieram głowę o drzwi, słysząc jego głos. Czuję go każdą cząstką ciała.
– Przepraszam, że odrzuciłem połączenie – mówi. – Miałem zebranie.
Zapomniałem wyciszyć komórkę.
Ten wstęp wywołuje uśmiech na mojej twarzy. A więc nie wkurzył się, że
zadzwoniłam.
– Nie ma sprawy – odpowiadam. – Co słychać?
Wzdycha.
– Dobrze. U mnie wszystko dobrze. A u ciebie?
– Też dobrze. Kilka dni temu przeprowadziłam się do Austin, więc byłam
zajęta.
– Przeprowadziłaś się? – powtarza, chyba nie oczekując mojego
potwierdzenia. – Szkoda.
Siadam na łóżku.
– Niekoniecznie. Mam zasadę, że nie umawiam się z facetami z tego samego
miasta. Dzięki temu nie przytłaczają mnie swoją obecnością.
Śmieje się.
– Maggie, jestem tak zapracowany, że nie przytłaczałbym cię swoją
obecnością, nawet gdybyśmy mieszkali przy tej samej ulicy.
– Właściwie nie mam nic przeciwko temu, żebyś znowu mnie trochę
przytłoczył. W końcu już to zrobiłeś, gdy uprawialiśmy seks.
Spodziewam się, że się roześmieje. On jednak mówi tylko cichym głosem:
– Cieszę się, że zadzwoniłaś.
– Ja też. – Kładę się na łóżku, przyciskając dłoń do brzucha. Nigdy jeszcze
się tak bardzo nie denerwowałam, rozmawiając z facetem. Nigd y. Nie wiem,
jak powstrzymać ssanie w żołądku wywołane jego głosem, więc po prostu
trzymam rękę na brzuchu, zupełnie jakby to coś mogło dać.
– Nie mogę długo rozmawiać – odzywa się. – Jestem jeszcze w pracy. Ale
chciałbym ci coś powiedzieć.
Wypuszczam cicho powietrze z płuc, przygotowując się na najgorsze.
– Dobrze – szepczę.
Wzdycha ciężko.
– Wydaje mi się, że nie wiesz, czego chcesz. Zgadzasz się na randkę, ale
wyznajesz mi na niej, że nie chcesz spotkać się ze mną drugi raz. Po czym
zaciągasz mnie do łóżka i spędzamy ze sobą cudowną noc. Nie przeszkadza ci to
jednak wyrzucić mnie rano ze swojego domu, zanim jeszcze udaje mi się
dokończyć robienie ci śniadania. Kilka dni później zjawiasz się w moim
gabinecie tylko po to, by jeszcze tego samego dnia mnie spławić. A teraz
nagrywasz się na moją pocztę głosową. Nie proszę cię o nic więcej, tylko
o odrobinę konsekwencji. Nawet jeśli miałoby to oznaczać, że nigdy więcej nie
odezwiemy się do siebie. Po prostu… muszę wiedzieć, na czym stoję.
Zamykam oczy. Ma rację. Tak bardzo ma rację… Aż dziwne, że w ogóle
oddzwonił.
– Rozumiem. I myślę, że mogę ci to obiecać.
Milczy przez dłuższą chwilę. Podoba mi się to. Zupełnie jakbym w ciszy
lepiej go czuła. Mija jakieś pół minuty, zanim znów się odzywa.
– Nie było dnia, żebym nie chciał do ciebie zadzwonić – wyznaje.
Wcale nie cieszą mnie te słowa, wręcz przeciwnie. Doskonale wiem, jak się
czuł, i mam wyrzuty sumienia, że to przeze mnie.
– Nie było dnia, żebym nie chciała cię przeprosić – odpowiadam.
– Nie musisz mnie za nic przepraszać – stwierdza. – Byłaś pewna, że nie
chcesz się z nikim wiązać. A potem poznałaś mnie i spędziliśmy razem cudowną
noc, która zachwiała twoim postanowieniem. Cieszę się, że pokrzyżowałem ci
plany.
– Podoba mi się twoje niepowtarzalne spojrzenie na moje wyjątkowe
niezdecydowanie – odpowiadam ze śmiechem.
– Tak właśnie myślałem, że ci się spodoba. Słuchaj, muszę lecieć. Chcesz,
żebym zadzwonił wieczorem?
– Właściwie to… Masz jutro wolne?
– Jutro mam sympozjum, na którym muszę być. Potrwa od ósmej do
dziesiątej. Poza tym jestem wolny.
– Cały dzień?
– Cały dzień – potwierdza.
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek zapraszała faceta na randkę. To chyba
mój pierwszy raz.
– Jutro jadę z przyjaciółmi do Georgetown. Chcemy zwiedzić Inner Space
Cavern. Może masz ochotę się przyłączyć? A jeśli łażenie po jaskini z ludźmi,
których nie znasz, wydaje ci się trochę dziwne, możemy też spotkać się po
naszym powrocie.
– Z tobą nic nie będzie dziwne. Będę w Austin najpóźniej w południe.
Szczerzę się jak ostatnia kretynka.
– Super. Wyślę ci adres.
– Dobra – odpowiada i słyszę, że też się uśmiecha. – Do jutra, Pięćsetko.
Po zakończeniu rozmowy wpatruję się w komórkę, wodząc palcem po
ustach, z których wciąż nie schodzi uśmiech. Jak to możliwe, że nawet przez
telefon udaje mu się wypełnić mnie ciepłymi uczuciami?
Kiedy wchodzę do salonu, wszyscy się na mnie gapią. Sydney zastyga
z ustami pełnymi jedzenia. Wyjmuję dwa tacos z torby stojącej na kuchennym
stole, po czym rzucam:
– Będziemy musieli jechać dwoma samochodami, żeby się pomieścić.
Nic więcej nie mówię, ale widzę, że Sydney się uśmiecha.
Podobnie jak Bridgette, tyle że jej uśmiech wygląda nieco bardziej
złowieszczo.
– Super, Warren dostanie nowe zwierzątko do tresury.
Patrzę na jej chłopaka. A potem na nią. I nagle uświadamiam sobie, że Jake
spędzi z tą dwójką jutrzejszy dzień. Calutki dzień.
Gdzie ja miałam głowę?
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
24
Ridge
To był udany tydzień. Wres zcie. Ostatnie noce spędziłem u Sydney i jeśli
mam być szczery… nie mam ochoty od niej wychodzić. Uwielbiam przy niej
zasypiać. Uwielbiam się przy niej budzić. Uwielbiam z nią leniuchować. Wiem
jednak, że to bardzo świeży związek, który zdaje się mknąć z prędkością światła,
więc ostatnie, czego potrzebujemy, to wspólne zamieszkanie.
Jutro spędzę u niej ostatnią noc, a potem wracam do siebie. Naprawdę
wolałbym być tutaj z Syd niż w swoim mieszkaniu z Warrenem i Bridgette,
jednak muszę to zrobić, bo nie chcę rozpędzać naszego związku jeszcze
bardziej. Gdy zamieszkamy razem, pozostaniemy ze sobą już do śmierci.
Chciałbym, żeby Sydney zaznała trochę życia na własny rachunek, zanim
podejmie tak poważną decyzję.
Kończę myć zęby, po czym przechodzę do salonu. Sydney siedzi na kanapie
z laptopem na kolanach. Robi mi miejsce obok siebie. Kiedy siadam, przysuwa
się do mnie i zajmujemy nasze ulubione pozycje. Ja na wpół leżę, a ona kładzie
się na mojej piersi, pozwalając, bym otoczył ją ramieniem. Tak zwykle
spędzamy wspólne wieczory.
Ponieważ nie jesteśmy zwróceni do siebie twarzami, zwykle komunikujemy
się ze sobą za pomocą Messengera. Ona korzysta z niego na laptopie, ja na
telefonie. Lubię te nasze wieczory, gdy ona ma słuchawki na uszach i słucha
muzyki, rozmawiając ze mną. W ogóle lubię, gdy słucha muzyki. Lubię patrzeć,
jak kiwa stopą do rytmu. Lubię czuć jej głos na swojej piersi, gdy śpiewa.
Właśnie to robi, przeglądając listę utworów na iTunes. Ściągnęła ostatnią płytę
Sounds of Cedar. Wydali ją własnym sumptem kilka tygodni po tym, jak Sydney
się do nas wprowadziła, więc nie ma na niej jeszcze żadnego z naszych
wspólnych kawałków. Piosenki, które napisałem z Sydney, jeszcze się oficjalnie
nie ukazały.
To nie znaczy, że żaden z tych utworów nie jest nią zainspirowany. Po
prostu o tym nie wie. Patrzę, jak otwiera Messengera i coś do mnie pisze.
Parskam śmiechem.
Ridge: Tak.
Sydney: Miała o to do ciebie pretensje?
Ridge: Nie. A dlaczego miałaby mieć?
Sydney: Ze względu na tekst. Zwłaszcza te słowa:
A hundred reasons for the pain and only one on my mind.
When did looking out for you make me go blind?
Po prostu wydaje mi się, że gdyby tego uważnie posłuchała, mogłaby
zrozumieć, co chciałeś powiedzieć, i by ją to zraniło.
Czasami mam wrażenie, że Sydney lepiej rozumie moje teksty niż ja sam.
Ridge: Nawet jeśli Maggie odczytała te słowa dosłownie, nigdy się
z tym nie zdradziła. Wiesz, że moje teksty są bardzo szczere. Ale
Maggie chyba o tym nie wiedziała. Nie sądziła, że piszę o swoich
prawdziwych uczuciach. Chociaż tak jest, w taki czy inny sposób.
Sydney: Czy to nie będzie problem w naszym przypadku? Wiesz
przecież, że będę analizować każde słowo w każdym tekście.
Kręci głową.
Sydney: Wiedziałabym.
Kiedy utwór się kończy, zamyka okienko z tekstem i unosi rękę do oczu,
pewnie po to, żeby wytrzeć łzy. Głaszczę ją po głowie, podczas gdy znowu
pisze.
Pochylam się i muskam wargami jej włosy. Unosi głowę, dając mi dostęp do
swoich ust. Całuję ją, a ona się śmieje przez chwilę, po czym wraca do pisania.
Ridge: Na jaki?
Sydney: Ostatnio myślałam o psychologii. Albo poradnictwie czy
czymś takim. Tyle że musiałabym zacząć praktycznie od zera.
Ridge: Ludzie zmieniają zainteresowania. To się zdarza. Myślę, że
jeśli naprawdę chcesz zmienić ścieżkę kariery, lepiej to zrobić teraz
niż na przykład za dziesięć lat. Poza tym, jeśli moja opinia w ogóle ma
jakieś znaczenie, uważam, że byłabyś świetną psycholożką. Bez
wątpienia masz też dryg do muzyki. Ale przede wszystkim doskonale
radzisz sobie z ludźmi. Mogłabyś nawet połączyć jedno z drugim i iść
na muzykoterapię.
Sydney: Dziękuję. Sama nie wiem. Trochę boję się zaczynać wszystko
od początku, zwłaszcza że jestem już tak blisko magisterium.
Oznaczałoby to, że przez następne pięć lat byłabym bez kasy. To
mógłby być też problem dla ciebie, gdybyśmy zdecydowali się
zamieszkać razem. Nie mogłabym się dokładać do rachunków. Muszę
to jeszcze przemyśleć. Do końca studiów został mi niecały rok.
Ridge: Wcale nam dużo nie trzeba, żeby dać sobie radę. Myślę, że
o wiele ważniejsze jest to, co podpowiada ci serce. Tak długo, jak
będziesz robić to, czego naprawdę pragniesz, zrobię wszystko, co
w mojej mocy, by ci pomagać. Nieważne, czy to będzie kolejny rok na
studiach nauczycielskich, czy doktorat za dziesięć lat.
Sydney: Dodam to do pliku „Rzeczy, które powiedział Ridge” na
wypadek, gdybym kiedyś musiała się na to powołać. Bo jeśli zmienię
kierunek studiów, będę spłukana. Tak bardzo spłukana, że nie stać
mnie będzie nawet na nowe ciuchy. Przez najbliższe pięć lat będę
chodzić w jednej bluzce.
Ridge: Nawet jeśli wszystkie twoje ciuchy spłowieją, na tobie wciąż
będą wyglądać jak nowe.
Maggie
Jake
Kiedy ktoś mnie pyta, dlaczego zostałem lekarzem, a jest to częste pytanie,
udzielam banalnych odpowiedzi typu: chciałem ratować ludzkie życie, robić coś
ważnego, lubię pomagać innym.
Ws zy s tk o to bzd ury.
Zostałem lekarzem, bo uwielbiam adrenalinę.
Oczywiście te poprzednie odpowiedzi też są prawdziwe. Ale głównym
powodem jest adrenalina. Uwielbiam to, że ode mnie zależy czyjeś życie lub
śmierć. Uwielbiam sprawdzać swoje umiejętności, gdy czyjś stan nagle się
pogarsza. Uwielbiam satysfakcję ze zwycięstwa.
Urodziłem się, by rywalizować.
Istnieje jednak różnica między rywalizowaniem w ogóle a rywalizowaniem
z kimś innym. Nie rywalizuję z innymi lekarzami czy ludźmi. Rywalizuję
wyłącznie ze sobą samym. Nieustannie walczę, by doskonalić swoje
umiejętności, niezależnie, czy jestem na sali operacyjnej, skaczę na
spadochronie czy staram się być najlepszym ojcem dla Justice’a. Zawsze dążę
do tego, by jutro być lepszym sobą niż wczoraj. Nigdy nie chodzi o rywalizację
z kimś innym niż ja sam.
W każdym razie tak było aż do teraz. Mam nadzieję, że Ridge nie okaże się
lepszy ode mnie. Jeszcze się nie poznaliśmy, ale czuję niepokój, bo po raz
pierwszy w życiu mam spotkać się z byłym chłopakiem dziewczyny, która mi
się podoba. Nie byłem przygotowany na to, by zrobić to dzisiaj. Czy w ogóle
kiedykolwiek. Kiedy w liceum zaczynałem chodzić z Chrissy, byłem jej
pierwszym chłopakiem. Pierwszym, z którym się całowała. Pierwszym,
z którym była na randce. W ogóle pierwszym. Ponieważ potem spędziliśmy
razem ponad dziesięć lat, nigdy nie musiałem konkurować z innym facetem. Aż
do teraz.
Chyba mi się to nie podoba.
Na naszej pierwszej randce Maggie wspomniała, że Ridge w trakcie ich
związku poznał inną dziewczynę, co w konsekwencji doprowadziło do rozstania.
Nie znam gościa, ale instynktownie poczułem do niego niechęć. Wspomniała
też, że pisze muzykę dla jakiegoś zespołu. To sprawiło, że znielubiłem go
jeszcze bardziej. Nie żebym miał coś do muzyków, ale trudno z nimi
rywalizować, nawet jeśli jest się lekarzem.
Z tego, co mi o nim opowiadała, wynikało, że nie żałuje rozpadu ich
związku. Mimo to trochę nieswojo się czuję, wiedząc, że to jego mieszkanie,
Maggie to jego była, a ja mam spędzić dzień z jego przyjaciółmi. Raczej
niewielu gości dobrze by się czuło z myślą, że ich była dziewczyna sprowadza
do nich swojego nowego chłopaka, więc jeśli Ridge nie jest jakimś świętym,
prawdopodobnie mam powody do niepokoju. Nie podoba mi się, że po raz
pierwszy jestem zazdrosny o dziewczynę, a nawet jeszcze nie znam faceta, który
tę irracjonalną zazdrość wywołał.
To się jednak za chwilę zmieni, bo właśnie wychodzimy z Maggie z sypialni,
wyraźnie po to, by się poznać. Otwieram drzwi i odsuwam się na bok, żeby
Maggie mogła wejść do salonu pierwsza. Mijając mnie, patrzy mi w oczy
i mimo zdenerwowania uśmiecha się z wyrazem wdzięczności na twarzy.
Taką samą minę zrobiła, gdy pomagałem jej z wypełnianiem dokumentów
przed skokiem na spadochronie. Biła wówczas od niej nerwowa energia, którą
wyczuwałem z drugiego końca sali. Kiedy jednak usiadłem naprzeciwko niej,
uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością, a ja poczułem się tak, jakbym właśnie
wyskakiwał z nią z samolotu. Potrafi nieskończenie wiele wyrażać, nie mówiąc
ani słowa. Nie znam innej osoby, która umie odbyć całą rozmowę za pomocą
samych min.
W tej chwili jej mina mówi: „Wiem, że to dziwne, ale będzie dobrze”.
Zostawia drzwi otwarte i przechodzi przez salon. W kuchni stoi jakiś facet
odwrócony do nas plecami. Zdaje się, że rozmawia przez telefon. Obok barku
dostrzegam blondynkę, która właśnie wkłada buty. Słysząc, że wychodzimy
z sypialni, unosi głowę, a jej twarz się rozpromienia.
Maggie pokazuje na nią.
– Jake, poznaj Sydney.
Sydney kończy wkładać but na dywanie. Potem, skacząc na jednej nodze,
rusza w moim kierunku.
– Miło mi cię poznać – mówi, wkładając drugi but i wyciągając do mnie
rękę.
Ściskam jej dłoń.
– A mnie ciebie – odpowiadam.
Maggie wspominała wcześniej, jak ma na imię obecna dziewczyna Ridge’a.
Nie do końca wiem, jak to się udało, ale wygląda na to, że jakoś się dogadują, co
na pewno dobrze o nich świadczy. Sydney ma w sobie jakąś autentyczność.
Momentalnie ją polubiłem.
Nie mogę tego samego powiedzieć o facecie za nią, który wciąż stoi
odwrócony do nas plecami. Sprawia wrażenie zupełnie niezainteresowanego
poznaniem mnie. Domyślam się, że to Ridge, ale zanim udaje mi się zastanowić
nad tym, co oznacza jego reakcja i czy nie świadczy o chęci rywalizacji,
z jednego z pokoi wychodzą jeszcze dwie osoby.
Sądząc z przelotnego wyrazu paniki malującego się na twarzy Maggie, ten
facet to musi być Warren. W jego oczach widzę szelmowski błysk. Maggie
uprzedzała, że postawił sobie za cel, by ją dzisiaj zawstydzić.
Podchodzi z uniesionymi rękami, po czym bierze mnie w objęcia. Niechętnie
odwzajemniam uścisk. Od lat nie witałem się w ten sposób z innym facetem.
W moim środowisku przy prezentacji podajemy sobie dłonie, po czym
wymieniamy się informacjami na temat ulubionego pola golfowego, na którym
spędzamy niedziele.
W moim środowisku nie ma miejsca na uściski i poklepywanie się po
policzkach.
Czyli dokładnie na to, co teraz robi ten facet.
– Łał – komentuje. – Prawdziwy przystojniak z ciebie. – Zerka na Maggie. –
Dobra robota, Maggot. Ten koleś wygląda jak Kapitan Ameryka.
Parskam śmiechem i cofam się o krok. Nie jestem pewien, czy jego jedyną
intencją jest zawstydzenie Maggie. Chyba chce zawstydzić nas oboje.
– Warren, poznaj Jake’a – mówi Maggie, sprawiając wrażenie, jakby już
teraz miała go serdecznie dosyć.
Warren salutuje przede mną.
– Miło mi cię poznać, Jake.
O ile Warren reaguje z ogromnym entuzjazmem na nasze spotkanie, drugi
facet wciąż pozostaje niewzruszony. Ignoruje moją obecność, zupełnie
niezainteresowany tym, że tutaj jestem. Może dlatego Maggie mnie ostrzegała.
Wiedziała po prostu, że nie przez wszystkich będę mile widziany.
Przenoszę uwagę z powrotem na Warrena.
– Mnie również bardzo miło.
Mój nowy znajomy przedstawia swoją towarzyszkę.
– To moja dziewczyna Bridgette.
Ona jednak nie mówi ani słowa, tylko kiwa głową i podchodzi do lodówki.
Warren wskazuje na stojącego tyłem gbura.
– Poznałeś już Ridge’a? – pyta.
Kręcę głową.
– Jeszcze nie.
Nie wiem, czy w ogóle ch cę go poznać, skoro on wyraźnie nie jest
zainteresowany poznaniem mnie.
Warren przechodzi do kuchni i klepie Ridge’a w ramię. Kiedy ten się do
niego odwraca, Warren miga i równocześnie mówi:
– Jest tutaj Jake.
Ridge rozgląda się i w końcu nasze spojrzenia się spotykają.
Zawsze powtarzam Justice’owi, żeby nie osądzał ludzi zbyt pochopnie.
Tymczasem sam… okazałem się uprzedzonym dupkiem. Ridge nie lekceważył
mojej obecności. Po prostu o niej nie wiedział.
Okrąża barek i podchodzi do mnie.
– Cześć – mówi, potrząsając moją ręką. – Ridge Lawson.
Ton jego głosu momentalnie przekonuje mnie, że nie ignorował mnie
specjalnie, i potwierdza, że faktycznie jestem uprzedzonym dupkiem.
Z ulgą ściskam jego dłoń.
– Jake Griffin.
Nie wiem, czy Maggie specjalnie pominęła milczeniem fakt, że Ridge jest
głuchy, czy po prostu jego głuchota jest dla nich wszystkich czymś tak
normalnym, że zwyczajnie nie przyszło jej to do głowy. Tak czy owak, ulżyło
mi. Jeszcze pięć sekund temu, kiedy zakładałem, że jestem tu niemile widziany,
byłem gotów zakończyć tę wizytę. Jednak Ridge wydaje się równie szczerze
cieszyć na mój widok jak Sydney.
Nie żywię już zazdrości ani nie mam potrzeby rywalizacji. Wszystkie te
uczucia, które próbowałem powściągnąć, wychodząc z sypialni Maggie,
odpłynęły. Nie wiem, co w przeszłości łączyło tych ludzi poza tym, co
usłyszałem od niej (a zdradziła mi niewiele), ale wydaje się, że między nimi nie
ma żadnych animozji.
Tyle że nie rozmawiałem jeszcze z dziewczyną Warrena. Może jest
nieśmiała.
Przez następne kilka sekund dużo się dzieje. Ridge wkłada buty, Sydney –
kurtkę, Warren podchodzi do swojej dziewczyny… Bridgette, która właśnie
zamyka lodówkę, i próbuje ją pocałować, ale zostaje odepchnięty.
Patrzę na Maggie, a ona się do mnie uśmiecha.
– Wezmę sweter – mówi, po czym wraca do sypialni. Rozglądam się po
salonie i dostrzegam drzwi prowadzące do kilku pokoi. Maggie wspominała, jak
ona i Ridge się poznali, jednak wciąż nie wiem, co łączy pozostałych.
– Wszyscy jesteście współlokatorami? – pytam, patrząc na całą czwórkę. –
To dlatego się znacie?
Bridgette pije wodę z butelki, ale wyraźnie ożywia się, słysząc moje pytanie.
– Z chęcią ci wszystko wyjaśnię – odpowiada, zakręcając butelkę.
Maggie, która właśnie wyszła z pokoju ze swetrem, próbuje ją powstrzymać,
ale dziewczyna nie zwraca na nią uwagi.
– Warren i Ridge przyjaźnili się przez lata – tłumaczy, pokazując ręką
z butelką najpierw na jednego, potem na drugiego. Następnie wskazuje Maggie.
– Warren chodził z Maggie, ale to nie trwało długo, bo Ridge mu ją odbił.
Chwileczkę… Oni obaj chodzili z Maggie?
– Maggie i Ridge byli ze sobą sześć lat, ale to się skończyło, gdy w zeszłym
roku wprowadziła się tutaj Sydney. Teraz to ona jest z Ridge’em, ale już z nami
nie mieszka. Tymczasem zamieszkała u nas Maggie. Przynajmniej do chwili,
gdy będzie mogła się wprowadzić do swojego nowego mieszkania, znajdującego
się na tym samym osiedlu, na którym mieszkają jej dwaj byli chłopacy. –
Bridgette wbija we mnie spojrzenie. – Nie, to wszystko wcale nie jest dziwne.
Ani trochę. Zwłaszcza teraz, gdy wszyscy udajemy, że jesteśmy przyjaciółmi
i robimy to, co zwykle wspólnie robią przyjaciele. Po prostu super!
Ostatnie słowa Bridgette wypowiada bez cienia entuzjazmu.
Chyba co do niej również się myliłem. W ogóle nie jest nieśmiała.
Przez kolejne dziesięć sekund panuje absolutna cisza. To chyba najcichsze
dziesięć sekund w dziejach świata. Na twarzy Maggie dostrzegam wyraz
przerażenia. Sydney gromi Bridgette spojrzeniem. Bridgette spogląda na Sydney
i wzrusza ramionami, jakby nie zrobiła nic złego.
I wtedy dzwoni mój telefon.
Wszyscy wykorzystują to jako pretekst do rozejścia się po salonie. Wszyscy
z wyjątkiem Maggie, która stoi nieruchomo, patrząc na mnie i czekając na mój
kolejny ruch.
Wyjmuję z kieszeni komórkę, poznając po dzwonku, że to Chrissy. Dzwoni
tylko w poważnych wypadkach. Dawno minęły te czasy, gdy dzwoniliśmy do
siebie, by po prostu pogadać. Przesuwam palcem po ekranie, przykładam telefon
do ucha i pokazuję Maggie na jej sypialnię, dając jej do zrozumienia, że
potrzebuję trochę prywatności. Po wejściu do pokoju przymykam drzwi.
– Hej.
– Hej – odpowiada Chrissy zdyszanym głosem. Mam wrażenie, że biegnie,
prawdopodobnie wkładając w biegu kitel. – Wezwali mnie ze szpitala. Mogę
podrzucić do ciebie Justice’a?
Zamykam oczy. On ma już prawie dwanaście lat. Od czasu do czasu zostaje
sam, chociaż tylko wtedy, gdy jestem w pobliżu.
– W tej chwili jestem w Austin. – Ściskam kark. – Wrócę najwcześniej za
godzinę.
– W Austin? – powtarza. – Aha, dobra. Mogłabym wysłać go do Cody’ego,
ale obudził się w nocy z jelitówką. Mam zadzwonić do mamy?
Wpatruję się w drzwi pokoju.
– Nie, nie, już jadę. Zabiorę go do siebie na noc.
Chrissy dziękuje i się rozłącza. Patrzę na komórkę, zastanawiając się, jak
przyjmie to Maggie. Szkoda, że nie słyszała tej rozmowy, bo jeszcze gotowa
pomyśleć, że wymyśliłem wymówkę, żeby uciec stąd po przemowie Bridgette.
Wsuwam telefon do kieszeni i podchodzę do drzwi. Ledwo je otwieram,
napotykam jej wzrok. Stoi w kuchni, rozmawiając z Sydney.
– Możemy pogadać? – pytam, pokazując za siebie na jej pokój.
Kiwa głową, po czym wymieniają z Sydney spojrzenia. Po chwili jest już
w środku i zamyka za sobą drzwi.
– Słuchaj… – zaczyna – w ustach Bridgette wszystko to zabrzmiało strasznie
dziwacznie, ale przysięgam, że…
Unoszę rękę, przerywając jej.
– Maggie, wszystko gra. Wiem, że nie zapraszałabyś mnie tutaj, gdybyś była
zainteresowana kimś innym.
Oddycha z ulgą.
– To nie mogło się stać w gorszej chwili – ciągnę – ale właśnie dzwoniła
Chrissy, moja była żona. Justice jest chory, a ją wezwano do szpitala. Muszę
wracać do domu.
Na twarzy Maggie nie pojawia się wyraz zwątpienia, co najwyżej niepokój.
– Coś poważnego?
– Nie, to tylko grypa żołądkowa.
Kiwa głową, ale widzę, że jest rozczarowana. Ja też. Przyciągam ją do siebie
i ściskam na pożegnanie. Wtula się w moją pierś, utrudniając mi rozstanie.
– Tak to już jest, gdy dwoje lekarzy ma dziecko – mówię. – Jest się pod
telefonem w weekendy, w które nie jest się pod telefonem.
Odsuwa się i patrzy mi w oczy. Przykładam dłonie do jej policzków
i pochylam się, by ją pocałować. Uświadamiam sobie, że nasze fizyczne reakcje
są o krok dalej od całej reszty. Nawet ze sobą nie chodzimy, tymczasem to, jak
ją całuję i reaguję na nią, wskazuje na coś innego. To dlatego dbam o to, by nasz
pocałunek był zaledwie cmoknięciem. Nie chcę znowu jej przytłoczyć.
– Baw się dobrze.
Uśmiecha się.
– Zamierzam. Mam nadzieję, że Justice szybko wróci do zdrowia.
– Dziękuję. Przyślij mi fotki z jaskini. Zadzwonię do ciebie po twoim
powrocie, o ile nie będzie jeszcze za późno.
– Bardzo bym chciała – odpowiada. – Chcesz, żebym cię odprowadziła?
– Bardzo bym chciał.
Sydney
Ridge
Maggie
Właśnie posypuję pizzę serem, gdy słyszę chrobot klucza w zamku. Kiedy
otwiera drzwi, czuję lekkie podniecenie. To głupie, ale bardzo mi się podoba.
Fajnie się na niego patrzy. Ma na sobie sprane dżinsy, błękitną koszulę i czarny
krawat. A na twarzy uśmiech. Kiedy do mnie idzie, próbuje omieść wzrokiem
kuchnię, ale jego spojrzenie ciągle wędruje do mnie. Sądząc z tego, jak na mnie
patrzy, czekał na tę chwilę cały dzień.
– Nosisz fartuch lekarski w pracy?
Rzuca klucze na blat.
– Tak, w większość dni, ale zostawiam go w pracy. Do wysterylizowania. –
Nie odrywając ode mnie wzroku, poluzowuje krawat. – Powinnaś ze mną
zamieszkać – dodaje ze śmiertelnie poważną miną.
Parskam śmiechem.
– Dziękuję, ale nie skorzystam. Nie zostanę twoją służącą.
Odwracam się do blatu kuchennego i kończę układać dodatki na pizzy.
Jake zachodzi mnie od tyłu i obejmuje. Opieram się o niego, chłonąc jego
zapach. Przybliża usta do mojego ucha.
– Gdybyś była moją służącą, płaciłbym ci w orgazmach.
– Po dzisiejszym dniu zasługuję chyba na dwa.
Śmieje się, owiewając oddechem moją szyję.
– Biorąc pod uwagę stan mojej kuchni, winien ci jestem nawet więcej.
Rzucam na pizzę posiekaną cebulę i myję ręce. Wciąż za mną stoi, otaczając
mnie ramionami.
– Zostaniesz na noc? – pyta z nadzieją.
Nie chcę, żeby wyszło na to, że mi zależy, dlatego nie przyznaję się, że
zabrałam ciuchy na zmianę.
– Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja – odpowiadam.
Czuję, że kręci głową. Po chwili odwraca mnie twarzą do siebie.
– Nie, zróbmy krok naprzód. Zostań na noc.
– Dobrze.
Jestem za łatwa. Odwracam się od niego i wkładam pizzę do piekarnika.
– Ile czasu będzie się piec?
Zamykam drzwiczki i patrzę mu w oczy.
– Mniej więcej tyle, ile zajmie ci doprowadzenie mnie do jednego z tych
orgazmów, które jesteś mi winien.
Całuje mnie. Wres zcie. A potem bierze na ręce, idzie do sypialni i kładzie
mnie na idealnie pościelonym łóżku. Rozgląda się przez chwilę zaskoczony, że
również tutaj posprzątałam. Zostawia mnie i zagląda do łazienki. Kiedy również
ona okazuje się wysprzątana, otwiera drzwi pralni.
W końcu wraca do łóżka i kładzie się na mnie.
– Maggie Carson.
To wszystko, co mówi. Tylko moje imię i nazwisko. Z uśmiechem. A potem
znika mi z oczu, wędrując w dół mojego ciała i zatrzymuje się przy guziku od
dżinsów.
Wyraża swoją wdzięczność, a po wszystkim zostaje nam jeszcze pięć minut
do pizzy.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
30
Sydney
Jake
Sydney
*
Ridge i Warren są już na miejscu, pomagając zespołowi w przygotowaniach
do koncertu, więc Maggie, Bridgette i ja jedziemy tam same. Ridge nie będzie
dzisiaj grał. Powiedział, że czasami chce poczuć się jak widz.
Kiedy wysiadamy z samochodu, Maggie uśmiecha się nerwowo. Zatrzymuje
się i patrzy na budynek przed nami.
– Szkoda, że nie ma z nami Jake’a – szepcze.
Chwytam ją za rękę.
– Przyjedzie na następny. Spróbuj się dobrze bawić.
Chcę jak najszybciej być w środku, więc ciągnę ją za sobą i piszę do
Ridge’a, że jesteśmy już przy tylnym wejściu. Chwilę później drzwi się
otwierają i wychodzi przez nie Ridge. A za nim Warren. Trochę mi głupio, bo
Ridge bierze mnie w objęcia, Warren bierze w objęcia Bridgette i tylko Maggie
stoi tam samotna jak kołek.
Na szczęście nie trwa to długo.
Bo ledwo drzwi się zamykają, ktoś ponownie je otwiera. Z budynku
wychodzi Jake.
Cholernie trudno było utrzymać to przed nią w tajemnicy, ale naprawdę
chciał zrobić jej niespodziankę. Udało mu się pozamieniać na dyżury, lecz nic
jej nie powiedział. Zamierza zostać z nią aż do poniedziałkowego poranka.
Gdy tylko do Maggie dociera, że nie ma zwidów i to naprawdę on, podbiega
do niego, skacze mu w ramiona i wczepia się w niego niczym mała małpka
w rodzica, oplatając nogami jego biodra i zarzucając mu ręce na szyję. Kiedy
widzę, że Jake trzyma ją bez widocznego wysiłku, ogarnia mnie zazdrość, że nie
mogę tak wskoczyć na Ridge’a. To znaczy pewnie mogłabym, ale z pewnością
nie jestem tak lekka jak Maggie. Musimy poćwiczyć. Przydałby nam się ktoś do
asekuracji. I materac w razie upadku.
Są tacy zakochani… To zachwycające.
Ridge przybliża usta do mojego ucha i szepcze:
– Ślicznie wyglądasz.
Zasługuje na całusa. My też jesteśmy zachwycający.
Warren otwiera drzwi i przytrzymuje je, gdy ładujemy się do środka. Czuję
wibracje komórki, więc patrzę na Ridge’a, a on pokazuje, że wysłał mi esemesa.
Uśmiecham się. Wiem, że małżeństwo nie znajduje się na liście Maggie, ale
chyba na obecnym etapie swojego życia nie miałaby nic przeciwko temu, żeby
coś jeszcze do niej dodać. A Jake jest w niej zakochany po uszy. Przecież widzę,
jak na nią patrzy.
Sala jest wypełniona po brzegi. Na szczęście ktoś z ekipy zadbał o to, by
zostało dla nas trochę wolnego miejsca z przodu. Takie są zalety pisania
piosenek dla zespołu.
Jake i Maggie stoją obok nas. On za nią, otaczając ją ramionami. Kiedy
Brennan i reszta zespołu wchodzą na scenę, Maggie odsuwa się od niego
i zaczyna klaskać i podskakiwać. Nie mam pojęcia, kiedy ostatni raz była na ich
koncercie, ale wydaje się autentycznie podekscytowana. Myślę o tym, jak
wszystko się zmienia i że stanowiła część życia tych ludzi, kiedy zaczynali
karierę. Brennan i jego koledzy z zespołu z pewnością znaczą dla niej więcej,
niż myślałam.
W tej chwili jeszcze bardziej doceniam to, jak dużo wszyscy zrobiliśmy, by
znaleźć się na tym etapie. Gdyby nie udało nam się dogadać, Maggie musiałaby
wyrzec się dużej części swojego życia. Nigdy bym sobie tego nie darowała.
Przenoszę wzrok na Warrena i Bridgette, która nawet się uśmiecha
i klaszcze, gdy Brennan przedstawia członków zespołu. Warren przykłada dłonie
do ust i krzykiem wyraża entuzjazm, po czym obejmuje swoją dziewczynę
i całuje ją. Nie co dzień widuję ich w takich sytuacjach jak ta, ale to bez
wątpienia piękna chwila. Widać, że się kochają, chociaż wyrażają to w nieco
inny sposób niż większość ludzi.
Na tym właśnie polega potęga miłości, prawda? Przybiera wiele różnych
form, kształtów, rozmiarów i faktur. I wciąż się zmienia. Tak jak miłość Ridge’a
do Maggie. Wciąż tam jest… Tyle że w innej postaci. Za to właśnie kocham go
najbardziej. Za to, że nie przestał jej kochać. Nie przestał się o nią troszczyć.
Teraz, gdy Maggie jest jedną z moich najbliższych przyjaciółek, uwielbiam to
wszystko, bo wiem, że na to zasługuje. Zasługiwała na jego miłość, gdy była
jego dziewczyną, i zasługuje na nią teraz, będąc jego przyjaciółką.
Ridge przysuwa się do mnie i obejmuje mnie od tyłu, unosząc rękę do mojej
piersi. Przykłada dłoń do mojego gardła i przyciska głowę do boku mojej. Chce
usłyszeć ten koncert poprzez mnie, więc zaczynam śpiewać z zespołem. Dopiero
w połowie piosenki uświadamiam sobie, że płaczę.
Nie wiem czemu.
Po prostu tak bardzo go kocham. Kocham z nim być. I kocham jego
przyjaciół.
Po prostu… k ocham.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
33
Ridge
Zna wszystkie piosenki na pamięć. Nie mam pojęcia, kiedy nauczyła się
tych, które napisałem przed jej poznaniem. Ciekawe, czy zrobiła to specjalnie
dla mnie. Po to, by móc mi je zaśpiewać, gdy oglądamy zespół na scenie.
Kiedy piosenka dobiega końca i Sydney zaczyna klaskać, dostrzegam łzy
spływające jej po policzkach. Ocieram jedną z nich, a potem pochylam się,
całuję ją w usta i odchodzę. Próbuje mnie złapać za koszulkę, lecz znikam
w tłumie, zmierzając w kierunku sceny. Brennan powiedział, żebym dołączył do
nich po pierwszym kawałku i zagrał nową piosenkę, którą napisałem
w tajemnicy specjalnie dla Sydney.
Kiedy wchodzę na scenę, wyczuwam emocje publiczności, chociaż jej nie
słyszę. Wyraz twarzy tych wszystkich ludzi skaczących pod sceną, gorąco
buchające z reflektorów, uśmiech Sydney, kiedy w końcu znajduję ją w tłumie.
Nachylam się do mikrofonu i mówię, jednocześnie migając, dlaczego napisałem
ten kawałek.
– Sydney… – Uśmiecha się do mnie tak szeroko, że nie mogę się opanować,
muszę odwzajemnić ten uśmiech. – Tym razem napisałem dla ciebie wesołą
piosenkę. Pełną szczęścia. Bo… no cóż… uszczęśliwiasz mnie. Nieważne, co się
dzieje i co robimy… jesteśmy razem. I dzięki temu jestem cholernie szczęśliwy.
Śmieje się, a potem ociera łzy i miga:
– Ty mnie też uszczęśliwiasz.
Biorę gitarę od Brennana i czekam na jego sygnał. Potem zamykam oczy
i zaczynam grać, wypowiadając w myślach słowa, które Brennan głośno śpiewa.
Nie pamiętam, kiedy piosenka się skończyła ani kiedy Sydney zeszła ze
sceny i pojawiła się przede mną. Wiem tylko, że w jednej chwili jeszcze patrzę
na jej występ, a w następnej już ją całuję. Czuję, że zaczyna się kolejny utwór,
lecz dalej ją całuję. Wreszcie zanurzam palce w jej włosach, odrywam się od niej
i przyciskam czoło do jej czoła.
– Kocham cię – szepczę.
Kocham ją. Cholernie mocno ją kocham.
Nie wiem nawet, co grali potem. Mogłem się skupić tylko na Sydney. Po
koncercie wszyscy spotkaliśmy się z zespołem za kulisami, żeby uzgodnić,
dokąd idziemy na kolację. Podczas gdy inni rozmawiali, ja i Sydney staliśmy
w korytarzu i dalej się całowaliśmy.
A teraz jesteśmy na kolacji i z trudem trzymam ręce przy sobie.
Brennan i pozostali członkowie zespołu musieli już jechać, więc zostaliśmy
tylko Syd i ja, Maggie i Jake oraz Bridgette i Warren. Nie wiem nawet, po kiego
siedzimy przy jednym stole, skoro każda para jest zajęta sobą.
A przynajmniej tak był do tej pory. Bo oto nagle Warren przenosi uwagę na
Sydney.
– Musisz rozstrzygnąć nasz spór – mówi, mając na myśli Bridgette i siebie.
– O co chodzi?
– W tej piosence, w której zmieniłaś słowa… wspominasz o przysiędze. Czy
to znaczy, że chcesz wyjść za mąż?
Sydney wybucha śmiechem, po czym zerka na mnie. Po chwili przenosi
wzrok na Warrena i kręci głową.
– Kilka miesięcy temu doszliśmy razem do wniosku, że jeszcze nie jesteśmy
na to gotowi. Kiedy pisałam nowy tekst, zrozumiałam, że być może już jestem.
To znaczy… – Patrzy mi w oczy. – Też tak to zrozumiałeś? Nie chodziło mi
o to, że czekam na oświadczyny. Chciałam tylko dać znać, że kiedy będziesz
gotowy… nie odmówię. Bo ja już teraz jestem na to gotowa.
Też jestem na to gotowy. Jednak nie mówię jej tego. Zasługuje na bardziej
przemyślane oświadczyny.
– Poczekaj – mówi Warren, zanim udaje mi się odezwać. – Wstrzymajcie się
trochę. Bridgette i ja jesteśmy razem najdłużej z nas wszystkich. Powinniśmy się
chajtnąć jako pierwsi.
– Nie – oponuje Bridgette. – Jako pierwsi powinni się chajtnąć Jake
i Maggie. Ona ma mniej czasu.
Miałem nadzieję, że źle odczytałem jej słowa z ruchu warg, ale Sydney
z wrażenia opluwa się drinkiem, więc o pomyłce raczej nie ma mowy. Bridgette
ma szczęście, że Maggie się śmieje. Równie dobrze mogłaby zacząć ją dusić.
– No co? – pyta Bridgette tonem niewiniątka. – Przecież to prawda. – Patrzy
na Maggie. – Nie chciałam być wredna. Poważnie uważam, że powinnaś się
chajtnąć najszybciej, jak tylko się da. Rób wszystko, jeśli tylko masz taką
możliwość. To ma sens. Dodaj małżeństwo do swojej listy, i jazda!
Maggie czerwienieje, czując na sobie wzrok nas wszystkich. Bridgette zdaje
się nie przejmować tym, że ją zawstydziła. A może tego nawet nie zauważa.
– Nie możemy się tak od razu pobrać – odpowiada Maggie. – Znamy się
zaledwie od kilku miesięcy. Ze statystyk wynika, że im krócej ludzie ze sobą
chodzą, tym większe są szanse na to, że ich małżeństwo zakończy się
rozwodem.
Warren opiera brodę na dłoniach, udając zamyślenie. Zawsze zaczynam się
niepokoić, gdy Warren stara się wywołać wrażenie mądrzejszego, niż jest
w rzeczywistości.
– Może i tak – mówi. – Ale czym ryzykujesz, dodając małżeństwo do swojej
listy? Przecież ty i Jake możecie wiecznie ze sobą chodzić i nigdy się nie
dowiesz, jak to jest być żoną. Albo chajtnąć się, ryzykując, że w bonusie
dostaniesz rozwód, zanim umrzesz.
Jake unosi brwi i spogląda na Maggie.
– Wydaje mi się, że w tej sytuacji i wilk jest syty, i owca cała.
Maggie otwiera szeroko oczy, Jake uśmiecha się do niej i pije łyk drinka.
– Gdy się tak nad tym zastanowić, nabiera to sensu – kontynuuje. – Nie chcę
wyjść na starego konowała, ale twoje rokowania są gorsze niż moje. Dlatego
jestem gotów to zrobić, o ile ty również.
Maggie wpatruje się w niego w osłupieniu. Pozostali również. Chyba nikt się
nie spodziewał, że zgodzi się z Warrenem.
– Mam nadzieję, że to nie były oświadczyny – odzywa się w końcu Maggie.
– Bo nie powiedziałeś nawet, że mnie kochasz. Nie wspominając już
o pierścionku zaręczynowym.
Jake przez chwilę patrzy jej w oczy. A potem wyciąga do mnie rękę.
– Ridge, daj mi swoje kluczyki.
Bez wahania rzucam mu kluczyki. Maggie patrzy ze zdziwieniem, jak Jake
wychodzi z restauracji.
– Co on robi? – pyta. – Powiedziałam coś nie tak?
Warren kręci głową.
– Sukinsyn mnie wyprzedzi.
– W czym? – dziwi się Maggie.
Wydaje się zdezorientowana, ale żaden z nas nie zdradza, że wiemy, o co
chodzi. Po chwili Jake wraca i podchodzi do stołu. W ręce trzyma pudełeczko
z pierścionkiem, które mu dałem. Przed jego otwarciem staje u szczytu stołu
i patrzy na Maggie. Warren tłumaczy mi, co mówi.
– Maggie… wiem, że znamy się zaledwie kilka miesięcy. Ale to były
najszczęśliwsze miesiące mojego życia. Od chwili, gdy cię poznałem,
zawładnęłaś wszystkimi moimi myślami. Żałuję, że nie przygotowałem
odpowiedniej mowy i w ogóle, ale oboje lubimy spontaniczność. – Klęka
i otwiera pudełko.
Nikt z nas nie wie, co w tej chwili myśli Maggie. Możliwości są dwie. Wcale
nie mam pewności, czy wybierze tę, której pragnie jej ukochany.
Jake otwiera pudełeczko.
– Ten pierścionek należał do twojej babci. Wielka szkoda, że jej nie znałem,
bo chciałbym jej podziękować za to, że wychowała tak wspaniałą, niezależną
i cudowną kobietę. Kobietę, która jest idealna dla mnie. Niezależnie od tego, czy
za mnie wyjdziesz czy nie, ten pierścionek jest twój. – Wyciąga go z pudełeczka
i unosi jej rękę, po czym wsuwa go na jej drżący palec. – Jednak naprawdę
uczynisz mnie szczęśliwym człowiekiem, jeśli podejmiesz największe ryzyko
w swoim życiu i poślubisz mnie, chociaż wiesz o mnie bardzo mało, podobnie
jak o tym, czy do siebie pasujemy i…
Maggie przerywa mu skinieniem głowy i pocałunkiem.
Jasna cholera. Zrobił to.
Sydney płacze. Nawet Bridgette ukradkiem ociera łzę.
Warren wstaje i podnosi kieliszek wina, by wznieść toast.
– Bardzo wam gratuluję – mówi do Maggie i Jake’a, chociaż wciąż się
całują, nie zwracając na niego uwagi. – Chociaż jest mi też trochę przykro, bo to
miał być mój wieczór.
Ku zdziwieniu wszystkich wyjmuje z kieszeni pudełeczko. Otwiera je
i odwraca się do Bridgette.
– Bridgette, chciałem ci się dzisiaj oświadczyć. I tak to zrobię, chociaż
wkurza mnie, że Jake mnie wyprzedził. Zanim ubiegną mnie jeszcze Sydney
i Ridge, zapytam: wyjdziesz za mnie?
Bridgette patrzy na niego jak na wariata. Którym zresztą jest.
– Nie ukląkłeś przede mną – zauważa.
– Och… – Warren momentalnie się poprawia. – Wyjdziesz za mnie? Tak
lepiej?
Dziewczyna kiwa głową.
– Tak.
– Ale co: tak? – niecierpliwi się Warren. – Tak, bo wyjdziesz za mnie, czy
tak, bo tak lepiej?
Bridgette wzrusza ramionami.
– Jedno i drugie.
J as n a cho lera.
Co tu się, u licha ciężkiego, wyprawia?
Siadaliśmy do tego stołu jako sześć osób, które ze sobą chodzą. Teraz
czworo z nas jest już narzeczeństwem. Spoglądam na Sydney. Uśmiecha się
promiennie, jak zawsze, gdy patrzy na szczęście innych. Jake, Maggie i Sydney
klaszczą Warrenowi i Bridgette.
Warren odrywa się od narzeczonej i patrzy na Jake’a i Maggie.
– Gratki. Może i będziecie dłużej narzeczonymi, ale my za to jako pierwsi
weźmiemy ślub.
Maggie wybucha śmiechem.
– Skoro robisz z tego zawody…
– Chyba że… – Warren odwraca się do mnie – zrobimy to wszyscy razem.
Ridge poprosi Sydney o rękę, a potem pojedziemy wszyscy do Vegas.
Śmieję się. Jeśli w naszym związku istnieje coś, do czego podchodzę
poważniej niż do innych spraw, to z pewnością do kwestii oświadczyn. Mam już
wszystko zaplanowane. Piszę z tej okazji piosenkę, którą zagram na jednym
z koncertów Brennana. Sydney zasługuje na coś więcej niż oświadczyny pod
wpływem chwili.
– Daj spokój – przekonuje mnie Warren. – Na co tu czekać? Chyba nie
zamierzasz napisać piosenki miłosnej i zagrać jej na koncercie brata, tak jak już
to zrobiłeś dwa razy?
Co za kutas.
– Taki właśnie miałem plan… – migam przygnębiony.
– To strasznie przewidywalne. I słabe. Co innego sześcioro przyjaciół
biorących równocześnie ślub. Kurwa, to dopiero byłoby coś! Lećmy do Vegas
i zróbmy to!
Bridgette patrzy na mnie, składając błagalnie ręce i powtarza:
– Proszę, proszę, proszę...
Serce bije mi dwa razy szybciej niż jeszcze dwie minuty temu. Odwracam
się do Sydney, by sprawdzić jej reakcję. Uśmiecha się.
– Powiedz tylko kiedy – miga.
– Kiedy – mówię. Wyrzuciłem to z siebie szybciej, niż byłbym w stanie to
wymigać.
Sydney przywiera ustami do moich warg i oboje się śmiejemy. Chyba
właśnie się pobraliśmy.
Jasna cholera.
– Jutro kupię ci pierścionek. Jaki tylko zechcesz.
Kręci głową.
– Nie chcę pierścionka. Zróbmy sobie tatuaże.
– Ale to już w Vegas – włącza się Warren, wyjmując komórkę. – Sprawdzę
loty.
– Już ich szukam – odpowiada Jake, patrząc na swój telefon. – Musimy dbać
o zdrowie Maggie, więc jestem za tym, żeby wybrać jak najkrótszy lot. Umówię
jej też wizytę u swojego kolegi, żeby zbadał ją zaraz po wylądowaniu. Potem
możemy wyprawić wesele.
Nigdy bym się nie zgodził lecieć do Vegas z Maggie. Stanowczo bym
odmówił. Wygląda na to, że Jake pasuje do niej lepiej niż ja. Podejmuje
ryzyko… a jednocześnie zachowuje ostrożność. Przenoszę wzrok z niego na
Maggie. Wpatruje się ze łzami w oczach w swój pierścionek. Kiedy orientuje
się, że się jej przyglądam, uśmiecha się i mówi:
– Dziękuję.
Najwyraźniej wie, w jaki sposób Jake zdobył ten pierścionek.
Odwzajemniam jej uśmiech, ciesząc się, że uczestniczę w tak ważnej chwili.
Zawsze chciałem dla niej jak najlepiej. Teraz, gdy już znalazła szczęście, sam
nie mógłbym być szczęśliwszy.
Naprawdę bym nie mógł.
Bo to właśnie taka chwila. Wszyscy, których kocham, znaleźli się na
właściwych miejscach. Mój szalony najlepszy kumpel jest z jedyną dziewczyną
na tej planecie, którą można uznać za stworzoną dla niego. Moja wspaniała,
niesamowita była dziewczyna znalazła szczęście u boku faceta, który jest dla
niej lepszą przeciwwagą ode mnie.
I Sydney. Dziewczyna z balkonu, w której rozpaczliwie próbowałem się nie
zakochać.
Dziewczyna, w której i tak się zakochałem.
Dziewczyna, którą z pewnością będę kochał do szaleństwa aż do ostatniego
tchu.
Biorę jej rękę i unoszę ją do ust, po czym całuję w palec serdeczny, na
którym już wkrótce znajdzie się obrączka.
– Pobieramy się – mówię.
Potakuje, uśmiechając się do mnie.
– Mam nadzieję, że to nie jest kolejny głupi dowcip Warrena albo twój.
Wybucham głośnym śmiechem, a potem przyciągam ją do siebie i szepczę
jej na ucho:
– Nigdy nie będę żartował z mojej miłości do ciebie. Jutro zostaniesz moją
żoną.
Obejmuję ją i wtulam twarz w jej włosy. Niewykluczone, że Warren miał
rację. Może to, co przewidywalne, nie zawsze jest najlepsze. Trudno mi sobie
wyobrazić, by to wszystko mogło przebiec inaczej. Oto trzy osoby, które
kocham najmocniej na świecie, otrzymały to, na co zasługiwały, a nawet więcej.
Zaś co do mnie i Sydney… nasze „może kiedyś” właśnie zmieniło się
w „absolutnie na zawsze”.
===LxsiEyYTJlVkU2RVbFkzBmNTNQxtWWhcPgs5C2pdaQg+CW9dP107
PODZIĘKOWANIA
Set Me Free
(Ocaliłaś mnie)
I oto jest
Coś więcej
Tak bardzo na to czekałem
I oto jest
Coś więcej
I oto jest
Coś więcej
Tak bardzo na to czekałem
I oto jest
Coś więcej
Wylądowałem na dnie
Nie miałem gdzie podziać się
Myliłem upadek ze wzlotem
Nieodwracalne to potem
Zdrowaśka za grzechy
I nowy końca początek.
Przy tobie ocalałem
Z kurzu się otrzepałem
Z zamknięcia wydostałem
I wiem, nie mylę się
Że tylko tu żyć chcę
Poznałaś mnie, poznałem cię
Ocaliłaś mnie
(Same seats…)
(Wake up early…)
Zagubiony w sobie
Nieco cię zwodziłem
Aż wreszcie znalazłem
To, co utraciłem
Zapytaj każdego i szybko zrozumiesz
Że tylko o tobie myśleć teraz umiem
A kiedy czas minie, zrozumiesz i to
Że jesteś ty dla mnie lekiem na zło
Jesteś mym lekiem na zło
(Cheddar, swiss…).
(A hundred reasons…)
Setki są źródeł cierpienia
Więc czemu to się nie zmienia
Że szukając ciebie
doświadczam oślepienia?
(Well maybe…)
I będzie dobrze
ISBN 978-83-8135-856-9
www.otwarte.eu
Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o., ul. Smolki 5/302, 30-513 Kraków