You are on page 1of 488

Tytuł

oryginału: Maybe Someday

Copyright © by Colleen Hoover 2015

Copyright © for the translation by Piotr Grzegorzewski


2015

Przekład tekstów piosenek: Marcin Wróbel

Opieka redakcyjna: Agnieszka Urbanowska

Adiustacja: Anastazja Oleśkiewicz / Wydawnictwo JAK

Korekta: Maria Armata / Wydawnictwo JAK,


Joanna Hołdys / Wydawnictwo JAK

Projekt okładki: Eliza Luty

Fotografia na okładce: © iStockphoto.com / Chris


Gramly

ISBN 978-83-751-5785-7

www.otwarte.eu
Zamówienia: Dział Handlowy, ul. Kościuszki 37, 30-105
Kraków, tel. (12) 61 99 569
Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa
Znak, w której można kupić książki Wydawnictwa
Otwartego: www.znak.com.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com
Dla Carol Keith McWilliams
Drodzy Czytelnicy,
Maybe Someday to nie tylko książka. To
eksperyment, którym z radością chcielibyśmy się z
Wami podzielić.
Mieliśmy ogromną przyjemność współpracować ze
sobą podczas tworzenia ścieżki dźwiękowej
towarzyszącej tej opowieści. Staraliśmy się zapewnić
Wam jedyne w swoim rodzaju doświadczenie
czytelnicze.
Najlepiej słuchać piosenek wtedy, gdy ich teksty
pojawiają się w książce. Żeby to było możliwe, musicie
zeskanować kod, który znajduje się poniżej. Umożliwi
Wam on dostęp zarówno do piosenek, jak i do
dodatkowych materiałów, z których dowiecie się więcej
o naszej współpracy.
Dziękujemy, że zdecydowaliście się uczestniczyć w
tym projekcie. Był on dla nas, twórców, niesamowitym
przeżyciem. Mamy nadzieję, że będzie nim również dla
Was.
Colleen Hoover i Griffin Peterson

Żeby posłuchać piosenek, zeskanuj powyższy kod.


Konieczne będzie do tego pobranie aplikacji Microsoft
Tag. Gdy już to zrobisz, przybliż do kodu swój telefon i
ciesz się tym, co nastąpi. Jeśli chcesz uzyskać dostęp do
tych materiałów, możesz również odwiedzić stronę
www.maybesomedaysoundtrack.com.
PROLOG

Sydney

Właśnie dałam dziewczynie w twarz. Nie jakiejś


pierwszej lepszej dziewczynie. Mojej najlepszej
przyjaciółce i zarazem współlokatorce.
Choć biorąc pod uwagę to, co zdarzyło się pięć minut
temu, powinnam była chyba powiedzieć: byłej
współlokatorce.
Zaczął jej krwawić nos i już po chwili pożałowałam
tego, że ją uderzyłam. Potem jednak przypomniałam
sobie, jaką jest wredną i kłamliwą suką, i zapragnęłam
znów jej przywalić. I zrobiłabym to, gdyby nie odciągnął
mnie od niej Hunter.
Więc z braku laku walnęłam jego. Niestety, nic mu
nie zrobiłam. Czego się nie da powiedzieć o mojej ręce.
Nie wiedziałam, że bicie kogoś może być aż tak
bolesne. Nie żebym jakoś szczególnie się zastanawiała
nad tym, jak to jest kogoś bić. A jednak znów nabrałam
na to ochoty, kiedy popatrzyłam na SMS-a, którego
przysłał mi Ridge. Następny, z którym muszę się
policzyć. Wiem, że właściwie nie miał nic wspólnego
z tym wszystkim, ale mógłby przysłać mi tę wiadomość
nieco wcześniej. Dlatego jemu też bym z chęcią
przyłożyła.

Ridge: Wszystko gra? Może chcesz u mnie


przeczekać deszcz?

Oczywiście, że nie chcę. Pięść boli mnie


wystarczająco mocno i bez wizyty u niego.
Odwracam się i patrzę na jego balkon. Opiera się
o przesuwne drzwi, trzyma w dłoni telefon i patrzy na
mnie. Jest już prawie ciemno, ale światła latarni
stojących na dziedzińcu padają na jego twarz. Wpatruje
się we mnie swoimi ciemnymi oczami i uśmiecha się do
mnie z żalem, a ja z miejsca zapominam, dlaczego
byłam na niego zła. Przeczesuje dłonią włosy opadające
na czoło i wygląda na jeszcze bardziej zmartwionego.
A może jest mu wstyd. W sumie powinno.
Postanawiam nie odbierać i pokazuję mu środkowy
palec. Kręci głową i wzrusza ramionami, jakby chciał
powiedzieć: „Jak sobie chcesz”, a potem wraca do
mieszkania i zasuwa za sobą drzwi.
Wkładam komórkę z powrotem do kieszeni, żeby nie
zmokła, i rozglądam się po dziedzińcu osiedla, na
którym mieszkam od dwóch miesięcy. Kiedy się tu
wprowadzałyśmy, gorące teksańskie lato właśnie
pochłonęło ostatnie oznaki wiosny, dziedziniec jednak
wciąż był pełen życia. Jaskrawoniebieskie i fioletowe
hortensje rosły wzdłuż chodników prowadzących do
klatek schodowych i do fontanny na środku dziedzińca.
Teraz lato wkroczyło w najmniej atrakcyjny okres
i od dawna nie ma wody w fontannie. Hortensje
natomiast są żałosnym przypomnieniem radości, jaką
czułam, kiedy wprowadziłyśmy się tutaj z Tori. W tej
chwili dziedziniec dziwnie przypomina stan, w jakim się
znajduję. Pokonana i smutna.
Siadam na krawędzi pustej betonowej fontanny,
opieram się łokciami o dwie walizki skrywające
większość moich rzeczy i czekam na taksówkę. Nie mam
pojęcia, dokąd jechać, ale wiem, że wszędzie będzie mi
lepiej niż tutaj. Nawet gdyby oznaczało to bezdomność.
W sumie mogłabym zadzwonić do rodziców, lecz od
razu zaczęłoby się gadanie, w którym jak refren
powtarzałyby się słowa: „A nie mówiliśmy?”.
A nie mówiliśmy, że to nie najlepszy pomysł, żebyś
wyjeżdżała tak daleko, Sydney?
A nie mówiliśmy, żebyś nie zadawała się z tym
chłopakiem?
A nie mówiliśmy, żebyś wybrała prawo zamiast
muzyki? Sfinansowalibyśmy ci studia.
A nie mówiliśmy, żebyś uważała na kciuk, kiedy
kogoś bijesz?
No dobra, może nigdy nie mówili o właściwych
technikach uderzania, ale skoro są tacy mądrzy, to
powinni.
Zaciskam pięść, potem rozprostowuję palce, w końcu
znów zaciskam. Ręka straszliwie mnie boli. Powinnam
do niej przyłożyć lód. Współczuję facetom. Bicie kogoś
jest do bani.
Wiecie, co jeszcze jest do bani? Deszcz. Zawsze pada
w najmniej odpowiednim momencie, tak jak teraz, kiedy
jestem bezdomna.
W końcu przyjeżdża taksówka, więc wstaję i ciągnę
za sobą walizki na kółkach. Taksówkarz wysiada
i otwiera bagażnik. A ja nagle uświadamiam sobie, że nie
mam przy sobie torebki.
O kurde.
Odwracam się i patrzę na miejsce, gdzie siedziałam,
a potem spoglądam na ramię, jakbym liczyła na to, że
torebka w magiczny sposób się na nim pojawi. Już wiem,
gdzie jest. Rzuciłam ją na podłogę, zanim walnęłam Tori
w ten jej sztuczny nosek à la Cameron Diaz (nawiasem
mówiąc, zdecydowanie za niego przepłaciła).
Wzdycham ciężko. A potem zanoszę się śmiechem.
To, że nie wezmę torebki, było do przewidzenia.
Gdybym ją wzięła, mój pierwszy dzień bezdomności
byłby zdecydowanie zbyt łatwy.
– Przepraszam – mówię do taksówkarza, który ładuje
do bagażnika już drugą walizkę. – Rozmyśliłam się.
Odwołuję kurs.
Wiem, że jakiś kilometr stąd znajduje się hotel.
Gdybym zebrała się na odwagę, żeby wrócić po torebkę,
mogłabym pójść tam na piechotę i wynająć pokój,
dopóki nie wymyślę, co dalej. I tak już bardziej nie
przemoknę.
Taksówkarz wyjmuje walizki z bagażnika, stawia je
przede mną na krawężniku, po czym bez słowa wsiada
z powrotem do auta i odjeżdża. Mam wrażenie, że mu
ulżyło.
Naprawdę wyglądam aż tak żałośnie?
Biorę walizki i podchodzę z powrotem do fontanny.
Patrzę na swoje mieszkanie i zastanawiam się, co by się
stało, gdybym poszła po torebkę. Narobiłam niezłego
zamieszania. Chyba jednak wolę moknąć na deszczu, niż
wrócić.
Siadam na walizce i zastanawiam się nad tą sytuacją.
Mog​łabym zapłacić komuś, żeby poszedł tam za mnie.
Ale komu? Na dworze nikogo nie ma, a poza tym skąd
pewność, że Hunter i Tori oddadzą nieznajomej osobie
moją torebkę?
Wszystko do dupy. Wiem, że ostatecznie zadzwonię
do którejś ze swoich przyjaciółek, ale na razie jeszcze za
bardzo się wstydzę, żeby się przyznać którejś z nich, że
przez ostatnie dwa lata nie wiedziałam, co się święci.
Byłam ślepa.
Już teraz nie podoba mi się bycie
dwudziestodwulatką, a będę nią jeszcze przez 364 dni.
To wszystko jest tak bardzo do dupy, że aż... płaczę?
Świetnie. Jeszcze na dodatek płaczę. Nie mam
torebki, płaczę, mam problem z agresją i jestem
bezdomna. I chociaż nie chcę się do tego przyznać,
chyba również jestem załamana.
No tak. Teraz płacz przeszedł w szloch. Właśnie tak
zachowują się załamani ludzie.
– Strasznie leje. Lepiej się pospiesz.
Podnoszę wzrok i widzę przed sobą jakąś
dziewczynę. Trzyma w ręce parasolkę i patrzy na mnie
z niepokojem, równocześnie przestępując z nogi na nogę
i czekając, aż coś zrobię.
– Zaraz zmoknę. Szybciej.
Mówi znudzonym tonem, zupełnie jakby
wyświadczała mi Bóg wie jaką przysługę, a ja
okazywałabym jej skrajną niewdzięczność. Unoszę ze
zdziwieniem brwi i patrzę na nią, osłaniając dłonią oczy
przed deszczem. Nie mam pojęcia, dlaczego tak bardzo
przejmuje się tym, że zmoknie, skoro ma na sobie tak
skąpy strój. Spoglądam na koszulkę, która ledwo
zakrywa jej pępek, i nagle uświadamiam sobie, że to
mundurek sieci restauracji Hooters.
Czy tego dnia coś jeszcze jest mnie w stanie zdziwić?
Oto w strugach deszczu siedzę na walizkach, w których
mam prawie cały swój dobytek, i pozwalam, żeby mną
pomiatała jędzowata kelnerka z Hooters.
Ciągle jeszcze gapię się na jej koszulkę, kiedy
chwyta mnie za rękę i podciąga na nogi.
– Ridge uprzedzał mnie, że się tak zachowasz.
Spieszę się do pracy. Chodź ze mną, pokażę ci
mieszkanie.
Chwyta jedną z moich walizek, wyciąga rączkę
i popycha w moim kierunku. Sama bierze drugą, po
czym szybko ucieka do budynku. Ruszam za nią,
w sumie tylko dlatego, że chcę odzyskać bagaż, który mi
zabrała.
Zaczyna iść po schodach. W pewnym momencie
odwraca się do mnie i krzyczy:
– Nie wiem, jak długo u nas będziesz, ale powiem ci
jedno: trzymaj się z dala od mojego pokoju.
Dociera do mieszkania i otwiera drzwi, nawet nie
patrząc, czy za nią idę. Dochodzę do szczytu schodów,
zatrzymuję się i przyglądam paproci rosnącej w doniczce
przy drzwiach. Najwyraźniej gorąco jej nie zaszkodziło.
Liście ma bujne i zielone, zupełnie jakby pokazywała
latu środkowy palec. Uśmiecham się do roślinki. Jestem
z niej dumna. W następnej chwili jednak czuję ukłucie
zazdrości. Szkoda, że nie jestem tak odporna jak ona.
Odwracam wzrok, po czym kręcę głową
i z wahaniem wchodzę do nieznanego mi mieszkania.
Jego rozkład jest podobny do naszego, tyle że
mieszkanie Tori i moje ma tylko dwie sypialnie, a tutaj
są cztery. Natomiast salon z aneksem kuchennym jest
takiej samej wielkości.
Jedyną rzucającą się w oczy różnicą jest to, że nie ma
tu żadnej kłamliwej, podstępnej suki z zakrwawionym
nosem. Nie widać również brudnych naczyń i ubrań Tori
walających się wokół.
Dziewczyna stawia moją walizkę przy drzwiach,
a potem odsuwa się i czeka, aż... Cóż, właściwie to nie
wiem, na co czeka.
Przewraca oczami, chwyta mnie za rękę i odciąga od
drzwi.
– Co jest? Umiesz w ogóle mówić?
Zaczyna zamykać drzwi, ale nagle zamiera, po czym
odwraca się i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Zaraz... Ty chyba nie jesteś... – Uderza się nagle
dłonią w czoło. – Jezu, ty jesteś głucha!
Co takiego? Pogięło ją? Chcę zaprzeczyć, ale nie daje
mi dojść do słowa.
– Boże, Bridgette – mamrocze pod nosem do siebie.
Pociera dłońmi policzki i jęczy, zupełnie nie zwracając
na mnie uwagi. – Czasami brakuje ci wrażliwości.
O rany. Ta dziewczyna ma prawdziwy problem
z relacjami z ludźmi. Zachowuje się strasznie jędzowato,
chociaż wyraźnie tego nie chce. Myśli, że jestem głucha.
Nawet nie wiem, jak na to zareagować. Kelnerka kręci
głową, jakby była zawiedziona swoją postawą, a potem
patrzy mi prosto w oczy.
– MUSZĘ... ZARAZ... IŚĆ... DO... PRACY! – mówi
donośnie i przeraźliwie wolno. Krzywię się i odsuwam
o krok. Mam nadzieję, że zrozumie dzięki temu, że ją
doskonale słyszę, ona jednak nic nie zauważa. Pokazuje
na drzwi na końcu korytarza. – RIDGE... JEST... U...
SIEBIE!
Zanim udaje mi się wydukać, żeby przestała się
drzeć, wychodzi.
Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Ani co robić.
Stoję przemoknięta do suchej nitki pośrodku nieznanego
mi mieszkania, a w sąsiednim pokoju znajduje się jedyna
osoba poza Hunterem i Tori, której mam ochotę
przywalić. Skoro już o Ridge’u mowa, dlaczego
właściwie wysłał po mnie swoją stukniętą dziewczynę?
Wyjmuję komórkę i zaczynam pisać do niego SMS-a,
kiedy nagle drzwi jego pokoju się otwierają.
Wychodzi na korytarz z naręczem koców i poduszką.
Patrzy mi prosto w oczy, a ja wciągam gwałtownie
powietrze. Mam nadzieję, że tego nie zauważył. Po
prostu nigdy jeszcze nie widziałam go z bliska.
Z odległości kilku kroków jest jeszcze przystojniejszy
niż widziany z balkonu po drugiej stronie dziedzińca.
Chyba jeszcze nigdy nie widziałam równie
sugestywnego spojrzenia. Mam wrażenie, że wystarczy,
że tylko na mnie zerknie tymi swoimi ciemnymi oczami,
a już będę na jego rozkazy. To spojrzenie jest tak
przenikliwe i intensywne, że... Jezu, muszę przestać się
na niego gapić!
Uśmiecha się znacząco, po czym mija mnie
i podchodzi do kanapy.
Mimo jego przystojnej i nieco niewinnej twarzy chcę
na niego nawrzeszczeć za to, że mnie oszukiwał. Nie
powinien był czekać ponad dwa tygodnie na to, żeby mi
powiedzieć. Mogłabym wtedy lepiej to wszystko
zaplanować. Nie rozumiem, jak przez dwa tygodnie
mogliśmy tyle ze sobą gadać, a on nie zdobył się na to,
żeby mi powiedzieć, że mój chłopak i najlepsza kumpela
się pieprzą.
Ridge rzuca koce i poduszkę na kanapę.
– Nie zostanę tutaj – mówię, chcąc oszczędzić mu
czasu. Wiem, że mi współczuje, ale ledwie go znam
i będę się czuła o niebo lepiej w hotelowym pokoju, niż
śpiąc na obcej kanapie.
Tyle że na hotelowy pokój potrzeba pieniędzy.
A tak się składa, że w tej chwili ich nie mam.
Są w mojej torebce, a ta leży w mieszkaniu po
drugiej stronie dziedzińca, gdzie znajdują się jedyne
osoby na świecie, których nie mam ochoty więcej
widzieć.
Może jednak ta kanapa to nie taki zły pomysł.
Ridge zaściela kanapę, a potem się odwraca
i przygląda moim przemoczonym ciuchom. Patrzę na
malutką kałużę, która powstała na środku pokoju.
– Przepraszam – mruczę pod nosem. Włosy
przykleiły mi się do twarzy, a mokra koszulka
prześwituje, tak że widać pod nią wyraźnie różowy
stanik. – Gdzie łazienka?
Kiwa głową w kierunku najbliższych drzwi.
Odwracam się, otwieram walizkę i zaczynam ją
przeszukiwać, a Ridge wraca do swojej sypialni. Cieszę
się, że nie wypytuje mnie o to, co się stało po naszej
wcześniejszej rozmowie. Nie jestem w nastroju, żeby
o tym mówić.
Wyjmuję legginsy, bluzkę na ramiączkach
i kosmetyczkę, po czym idę do łazienki. Trochę mnie
uwiera, że to mieszkanie jest tak bardzo podobne do
mojego, różnic tu naprawdę niewiele. Łazienka jest
dokładnie taka sama, drzwi po prawej prowadzą do
jednej sypialni, drzwi po lewej do drugiej. Jedna z nich
na pewno należy do Ridge’a. Ciekawi mnie, kto zajmuje
drugą, ale nie na tyle, żeby otworzyć drzwi. Kelnerka
z Hooters wyraźnie powiedziała, że mam trzymać się
z dala od jej pokoju. Coś mi się wydaje, że nie żartowała.
Zamykam na zasuwkę drzwi wiodące do salonu,
a potem podobnie postępuję z drzwiami do obu sypialni,
żeby mieć pewność, że nikt nie wejdzie. Nie mam
pojęcia, kto tu mieszka poza Ridge’em i kelnerką, ale
ktokolwiek to jest, nie chcę, żeby na mnie wpadł.
Zdejmuję przemoczone ciuchy i wrzucam je do
umywalki, żeby nie zamoczyć podłogi. Odkręcam
prysznic i czekam, aż zacznie lecieć ciepła woda.
Dopiero wtedy pod niego wchodzę. Stoję pod
strumieniem z zamkniętymi oczami, ciesząc się, że już
nie moknę na dworze. Równocześnie jednak wcale mnie
nie cieszy to, gdzie jestem.
W życiu się nie spodziewałam, że dzień moich
dwudziestych drugich urodzin zwieńczą prysznic
w obcym mieszkaniu i spanie na kanapie należącej do
chłopaka, którego znam zaledwie od dwóch tygodni.
A wszystko to przez dwie osoby, na których zależało mi
najbardziej na świecie i którym najbardziej na świecie
ufałam.
1

Dwa tygodnie wcześniej

Sydney

Przesuwam drzwi i wychodzę na balkon, ciesząc się,


że słońce skryło się za budynkiem naprzeciwko, dzięki
czemu temperatura powietrza spadła do poziomu, który
można uznać za idealny dla jesieni. Jakby na sygnał
z drugiej strony dziedzińca zaczynają dobiegać dźwięki
gitary. Rozpieram się wygodnie na krześle. Wmówiłam
Tori, że piszę pracę zaliczeniową, bo nie chciałam się
przyznać, że codziennie, punktualnie o ósmej
wieczorem, wychodzę na balkon tylko po to, żeby
posłuchać gitary.
Od kilku tygodni chłopak z mieszkania naprzeciwko
siada na balkonie i gra co najmniej przez godzinę. Co
wieczór wychodzę na nasz balkon i go słucham.
Zauważyłam, że inni sąsiedzi również pojawiają się
na balkonach o tej porze, nikt jednak nie jest tak
wiernym słuchaczem jak ja. Nie rozumiem, jak ktoś, kto
choć raz słyszał jego piosenki, może nie chcieć ich
słuchać codziennie. Tyle że muzyka zawsze była moją
pasją, więc może dlatego trochę bardziej uzależniłam się
od dźwięków jego gitary niż inni. Od dzieciństwa gram
na pianinie i uwielbiam komponować, chociaż z nikim
jeszcze nie dzieliłam się tym, co napisałam. Dwa lata
temu nawet zmieniłam kierunek studiów na wychowanie
muzyczne. Zamierzam zostać nauczycielką muzyki,
chociaż gdyby to tylko zależało od mojego ojca, dalej
studiowałabym prawo.
– Mierne życie jest zmarnowanym życiem –
powiedział mi, kiedy przyznałam się do zmiany
kierunku.
Mierne życie... Bardziej mnie to śmieszy, niż oburza,
ponieważ ojciec jest najbardziej niezadowoloną z życia
osobą, jaką znam. A do tego prawnikiem. I gdzie tu sens?
Znany mi już utwór kończy się i chłopak zaczyna
grać kawałek, którego jeszcze nie grał. Znam już na
pamięć jego nieoficjalną playlistę, ponieważ co wieczór
ćwiczy te same utwory w takiej samej kolejności. Nigdy
jednak nie słyszałam tej piosenki. To, że powtarza
określone akordy, przekonuje mnie, że utwór powstaje
właśnie teraz, na gorąco. Cieszę się, że mam okazję być
świadkiem procesu twórczego – zwłaszcza że chociaż
zagrał tylko kilka akordów, ten kawałek już zdążył się
stać moim ulubionym. Wszystkie te utwory sprawiają
wrażenie jego własnych. Ciekawe, czy gdzieś występuje,
czy pisze je ot tak, dla zabawy.
Pochylam się, opieram ręce na barierce i patrzę na
niego. Jego balkon znajduje się dokładnie po drugiej
stronie dziedzińca, na tyle daleko, że nie czuję się
niezręcznie, a jednocześnie na tyle blisko, że mam
pewność, iż nigdy nie patrzę na niego, kiedy w pobliżu
znajduje się Hunter. Coś mi się nie wydaje, by mu się
spodobało, że jestem pod tak dużym wrażeniem talentu
tego gościa.
Mimo to nie jestem w stanie z tego zrezygnować.
Każdy, kto choć raz obserwował, z jaką pasją gra ten
chłopak, musi być pod wrażeniem. Podoba mi się, że
cały czas ma zamknięte oczy, skupiając się na każdym
uderzeniu strun. Najbardziej lubię, kiedy siedzi po
turecku, trzymając gitarę pionowo między nogami.
Przyciska ją do piersi i gra niczym kontrabasista, cały
czas z zamkniętymi oczami. Ten widok jest tak
hipnotyzujący, że czasami wstrzymuję powietrze i zdaję
sobie z tego sprawę dopiero w chwili, gdy zaczyna mi go
brakować.
I do tego jest zabójczo przystojny. A przynajmniej
wygląda na takiego z tej odległości. Jego niesforne
jasnobrązowe włosy opadają mu na czoło za każdym
razem, gdy patrzy na gitarę. Jest za daleko, żebym
dostrzegła kolor oczu czy rysy twarzy, ale szczegóły nie
mają znaczenia w zestawieniu z pasją, z jaką podchodzi
do swojej muzyki. Ma w sobie pewność siebie, której nie
sposób się oprzeć. Zawsze podziwiałam muzyków,
którzy są w stanie całkowicie zawładnąć publicznością.
Marzyłam, że też mi się to kiedyś uda, ale chyba nie
mam tego czegoś.
Natomiast ten gość to ma. Jest pewny siebie
i utalentowany. Zawsze miałam słabość do muzyków, ale
jestem realistką. Są ulepieni z innej gliny. Rzadko
stanowią dobry materiał na chłopaka.
Patrzy na mnie tak, jakby umiał czytać w myślach,
i na jego twarzy pojawia się uśmiech. Nie przerywa
grania. Jego wzrok sprawia, że czerwienieję. Opuszczam
ramiona, kładę zeszyt na kolanach i wbijam w niego
wzrok. Strasznie mi wstyd, że przyłapał mnie na tym, że
się na niego gapię. Nie żebym robiła coś złego, po prostu
dziwnie się czuję, wiedząc, że chłopak zdaje sobie
sprawę, że mu się przypatrywałam. Kiedy podnoszę
wzrok, okazuje się, że wciąż na mnie patrzy, tyle że już
się nie uśmiecha. Jego spojrzenie sprawia, że serce
zaczyna mi szybciej bić, dlatego ponownie koncentruję
się na swoich notatkach.
Weź się w garść, Sydney, bo skończysz jako stalker.
– A, tu jesteś – rozlega się za mną pogodny głos.
Odwracam się i widzę wchodzącego właśnie na balkon
Huntera. Usiłuję ukryć to, że jestem zdziwiona na jego
widok, bo przecież powinnam pamiętać, że przyjedzie.
Na wypadek gdyby mój gitarzysta wciąż patrzył,
postanawiam uraczyć Huntera powitalnym pocałunkiem.
Mam nadzie​ję, że dzięki temu już nie będę tak bardzo
wyglądać na stalkera, a trochę bardziej na zwykłą
dziewczynę, która odpoczywa na balkonie. Kiedy
chłopak pochyla się nade mną, żeby mnie pocałować,
przyciągam go do siebie, kładąc mu dłoń na karku.
– Zrób mi miejsce – mówi Hunter. Spełniam jego
prośbę i wstaję z krzesła, a on siada za mną, po czym
przyciąga mnie do siebie i otacza ramionami.
Dźwięki gitary raptownie się urywają. Kiedy
spoglądam na drugi koniec dziedzińca, gitarzysta
przeszywa nas gniewnym spojrzeniem, a potem wstaje
i znika w swoim mieszkaniu. Miał dziwny wyraz twarzy.
Zupełnie jakby się wkurzył.
– Jak zajęcia? – pyta Hunter.
– Nuda, nie ma o czym gadać. A co u ciebie? Jak
w pracy?
– Ciekawie – odpowiada, odgarniając mi włosy
z karku. Po chwili czuję tam dotyk jego ust. Wytycza
pocałunkami szlak do mojego obojczyka.
– To znaczy?
Ściska mnie mocniej, a potem opiera brodę na moim
ramieniu i ciągnie mnie do tyłu.
– W czasie lunchu wydarzyło się coś dziwnego –
mówi. – Byliśmy z jednym z chłopaków we włoskiej
restauracji. Jedliśmy na tarasie. Właśnie miałem zapytać
kelnera, co proponuje na deser, kiedy zza rogu wyjechał
radiowóz. Zatrzymał się przed restauracją i wyskoczyło
z niego dwóch policjantów z wyciągniętą bronią. Zaczęli
krzyczeć coś w naszym kierunku, a kelner wymamrotał
tylko: „O kurde”. Powoli podniósł ręce, policjanci
wskoczyli na taras, przewrócili go na ziemię i zakuli
w kajdanki dosłownie u naszych stóp. Potem przeczytali
mu jego prawa, podciągnęli na nogi i zaprowadzili do
radiowozu. Przy samych drzwiach kelner odwrócił się do
mnie i krzyknął: „Polecam tiramisu!”. Wepchnęli go do
samochodu i odjechali.
Odwracam się do niego i patrzę mu prosto w oczy.
– Poważnie? Nie wymyśliłeś sobie tego?
– Przysięgam, Syd – odpowiada ze śmiechem. – To
było po prostu szaleństwo.
– I co? Zamówiliście to tiramisu?
– Pewnie, że tak. Tak dobrego jeszcze nie jadłem. –
Całuje mnie w policzek i odsuwa od siebie. – Skoro już
o tym mowa, to umieram z głodu. – Wstaje, po czym
podaje mi rękę i podciąga mnie na nogi. – Upichciłaś coś
dzisiaj?
– Dopiero co jadłyśmy sałatkę, zaraz ci zrobię.
Wchodzimy do mieszkania i Hunter siada na kanapie
obok Tori. Moja współlokatorka trzyma na kolanach
otwarty podręcznik, usiłując równocześnie uczyć się
i oglądać telewizję. Wyjmuję z lodówki składniki
i przyrządzam sałatkę. Mam wyrzuty sumienia, że
zapomniałam, że Hunter ma dzisiaj przyjść. Zwykle coś
z tej okazji gotuję.
Chodzimy ze sobą od prawie dwóch lat. Kiedy się
poznaliśmy, ja byłam na drugim roku college’u, a on na
ostatnim. Od lat przyjaźnił się z Tori. Gdy
zamieszkałyśmy razem i się zakumplowałyśmy, zaczęła
nalegać, żebym go poznała. Jej zdaniem pasowalibyśmy
do siebie. Miała rację. Po zaledwie dwóch randkach
staliśmy się oficjalnie parą i odtąd świetnie nam się
układa.
Oczywiście mamy lepsze i gorsze chwile, zwłaszcza
odkąd Hunter się przeprowadził i dojazd do niego
zajmuje ponad godzinę. Kiedy w ostatnim semestrze
znalazł pracę w biurze rachunkowym, zaproponował,
żebyśmy zamieszkali razem. Odmówiłam, tłumacząc, że
zanim zrobię tak poważny krok, muszę zdobyć licencjat,
jednak szczerze mówiąc, po prostu się tego boję.
Zamieszkanie z nim wydaje mi się czymś
ostatecznym, przypieczętowującym mój los. Wiem, że
następnym krokiem będzie małżeństwo i przez to
zaprzepaszczę szansę na to, żeby pomieszkać trochę
sama. Zawsze miałam jakąś współlokatorkę, a odkąd stać
mnie na wynajmowanie mieszkania, mieszkam z Tori.
Nie powiedziałam jeszcze Hunterowi o swoich
zamiarach. Obiecałam sobie jednak, że zrobię to, zanim
wyjdę za mąż. Za dwa tygodnie kończę dopiero
dwadzieścia dwa lata, więc nie muszę się spieszyć.
Przynoszę talerz z sałatką do salonu.
– Po cholerę to oglądasz? – pyta Hunter moją
przyjaciółkę. – Jedyne, co robią te wszystkie laski, to
pieprzą głupoty na swój temat.
– I właśnie dlatego to oglądam – odpowiada Tori, nie
odrywając wzroku od telewizora.
Hunter mruga do mnie porozumiewawczo, a potem
bierze talerz i kładzie nogi na stoliku.
– Dzięki, kotku. – Odwraca się do telewizora
i zaczyna jeść. – Skoczysz jeszcze po piwo?
Kiwam głową i wracam do kuchni. Otwieram
lodówkę i patrzę na półkę, na której Hunter przechowuje
swoje piwa. Nagle uświadamiam sobie, że tak to się
właśnie zaczyna. Najpierw ma swoją półkę w lodówce.
Potem będzie miał swoją szczoteczkę w łazience,
a następnie szufladę w komodzie. W końcu jego rzeczy
tak bardzo pomieszają się z moimi, że nigdy nie uda mi
się zacząć żyć na własną rękę.
Masuję ramiona, próbując odegnać zakłopotanie.
Czuję się tak, jakbym właśnie zobaczyła przed sobą
swoją przyszłość. Nie jestem pewna, czy mi się ten
widok podoba.
Czy naprawdę jestem na to gotowa?
Czy naprawdę jestem gotowa na to, żeby codziennie
czekać na niego z kolacją?
Czy jestem gotowa na to, żeby wieść z nim codzienne
życie? Uczyłabym cały dzień muzyki, a on prowadziłby
czyjeś księgi rachunkowe, następnie wracalibyśmy do
domu i ja przygotowywałabym kolację i „skakała po
piwo”, a on kładłby nogi na stoliku i mówił do mnie
„kotku”. Potem kładlibyśmy się do łóżka i kochali do
jakiejś dziewiątej wieczorem, żebyśmy nazajutrz nie byli
zmęczeni, obudzili się na czas, ubrali i poszli do pracy.
I tak w kółko, dzień za dniem.
– Ziemia do Sydney! – woła Hunter i dwukrotnie
pstryka palcami. – Piwo, kotku.
Szybko biorę puszkę, wracam do salonu, podaję mu
piwo, a potem idę do łazienki. Odkręcam prysznic,
zamykam drzwi i siadam na podłodze.
Nasz związek należy uznać za udany. Hunter jest dla
mnie dobry i mnie kocha. Nie mam pojęcia, dlaczego za
każdym razem gdy myślę o naszej wspólnej przyszłości,
ogarnia mnie zniechęcenie.

Ridge

Maggie pochyla się nade mną i całuje mnie w czoło.


– Muszę już lecieć.
Leżę na plecach, opierając głowę i ramiona na
zagłówku. Maggie siedzi na mnie okrakiem i patrzy ze
smutkiem. Żałuję, że obecnie mieszkamy tak daleko od
siebie, ale dzięki temu wszystkie nasze wspólne chwile
nabrały wyjątkowego znaczenia. Biorę ją za ręce
i przyciągam do siebie, mając nadzieję, że uda mi się ją
przekonać, żeby jeszcze nie wychodziła.
Śmieje się i kręci głową. Całuje mnie pospiesznie,
potem ze mnie schodzi. Nie pozwalam jej jednak odejść.
Rzucam się na nią, przyciskam do materaca, po czym
celuję w nią palcem.
– Musisz... – pochylam się i całuję koniuszek jej nosa
– zostać jeszcze jedną noc.
– Nie mogę. Mam zajęcia.
Chwytam ją za nadgarstki i kładę jej ręce nad głową,
później przyciskam wargi do jej ust. Wiem, że nie
zostanie. Nigdy jeszcze nie opuściła ani jednego dnia
zajęć, chyba że była tak chora, że nie mogła się ruszyć.
W sumie nie miałbym nic przeciwko temu, żeby się
trochę rozchorowała, dzięki temu mógłbym ją zmusić do
pozostania ze mną w łóżku.
Puszczam ją i delikatnie sunę palcami po jej rękach.
Potem obejmuję dłońmi jej twarz i całuję po raz ostatni,
po czym niechętnie odsuwam się od niej.
– Idź. Tylko uważaj na siebie. Daj mi znać, kiedy
dojedziesz do domu.
Kiwa głową i wstaje z łóżka. Sięga za mnie, bierze
koszulkę i wkłada ją przez głowę. Patrzę, jak chodzi po
pokoju i zbiera rzeczy, które ostatniej nocy ściągałem
z niej w pośpiechu.
Po pięciu latach większość par zamieszkuje razem.
Maggie jest jednak inna. Ma ogromną, wręcz
zatrważającą potrzebę niezależności. To zrozumiałe,
biorąc pod uwagę, jak wyglądało jej dotychczasowe
życie. Gdy się poznaliśmy, opiekowała się dziadkiem.
Przedtem pomagała mu w opiece nad babcią, która
umarła, gdy Maggie miała szesnaście lat. Teraz, kiedy
dziadek znajduje się w domu opieki, dziewczyna
wreszcie ma szansę na odrobinę własnego życia,
i chociaż ogromnie pragnę, żeby była tu ze mną, wiem
również, jak bardzo to dla niej ważne. Dlatego muszę się
pogodzić z tym, że cały rok będzie mieszkała w San
Antonio, a ja tutaj, w Austin. I niech mnie diabli, jeśli
stąd wyjadę, zwłaszcza do San Antonio.
No, chyba że mnie poprosi.
– Przekaż bratu, że życzę mu powodzenia. – Na
odchodnym zatrzymuje się jeszcze w drzwiach. –
I przestań się obwiniać, Ridge. Muzycy mają blokady
twórcze, podobnie jak pisarze. Odzyskasz jeszcze
natchnienie, zobaczysz. Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Uśmiecha się i wychodzi z pokoju. Wiem, że stara
się mnie pocieszyć, ale nie mogę przestać się tym
martwić. Nie mam pojęcia, czy to dlatego, że Brennan
tak bardzo mnie naciska w sprawie tych piosenek, czy
dlatego, że jestem kompletnie wyprztykany z pomysłów,
ale słowa po prostu nie spływają na papier. A bez
satysfakcjonujących tekstów trudno być zadowolonym ze
swojej muzyki.
Moja komórka wibruje. To SMS od Brennana.
Sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.

Brennan: Minęło już kilka tygodni. Powiedz, że


coś masz.
Ja: Pracuję nad tym. Jak trasa?
Brennan: Nieźle, ale przypomnij mi, żebym
zabronił Warrenowi wpisywać w grafik aż tyle
koncertów.
Ja: To dzięki koncertom staniecie się znani.
Brennan: STANIEMY. Przestań się zachowywać
tak, jakbyś nie był członkiem zespołu.
Ja: Nie będę, jeśli nie pokonam tej cholernej
blokady.
Brennan: Może powinieneś więcej wychodzić.
A może w twoim życiu jest za mało
dramatycznych zdarzeń. Zerwij z Maggie dla
dobra sztuki. Zrozumie. Cierpienie stanowi
doskonałą inspirację. Wystarczy posłuchać
muzyki country.
Ja: Świetny pomysł. Powtórzę Maggie, że to
zaproponowałeś.
Brennan: Nic, co powiem ani co zrobię, nie
sprawi, że Maggie mnie znienawidzi. Pocałuj ją
ode mnie i bierz się do pisania. Nasza kariera
zależy od ciebie.
Ja: Dupek.
Brennan: O! Czyżbyś się wkurzył? Wykorzystaj
to. Napisz gniewny protest song o tym, jak
bardzo nienawidzisz swojego młodszego brata,
a potem mi go przyślij ;–)
Ja: Zrobię to, gdy w końcu zabierzesz rzeczy ze
swojego dawnego pokoju. W przyszłym miesiącu
ma się wprowadzić siostra Bridgette.
Brennan: Znasz tę całą Brandi?
Ja: Nie. Dużo tracę?
Brennan: Nie. Po prostu przygotuj się na
mieszkanie z dwiema Bridgette.
Ja: O kurde.
Brennan: No właśnie. Pogadamy później.

Wychodzę z SMS-a Brennana i zaczynam pisać do


Warrena.

Ja: Zaczynamy szukać współlokatora. Brennan


nie zgodził się na Brandi. Możesz przekazać tę
wiadomość Bridgette. Wiem, jak się lubicie.
Warren: Ale z ciebie złamas.

Śmieję się i zeskakuję z łóżka, a potem wychodzę


z gitarą na balkon. Dochodzi ósma. Wiem, że ta
dziewczyna już tam czeka. Podejrzewam, że to, co
zamierzam zrobić, wyda jej się strasznie dziwne, ale co
mi szkodzi spróbować. W sumie nie mam nic do
stracenia.
2

Sydney

Bezwiednie wystukuję stopą rytm i śpiewam tekst,


który ułożyłam do tej piosenki, kiedy on nagle przestaje
grać. Nigdy jeszcze nie przerywał w trakcie utworu.
Zdziwiona spoglądam w jego stronę. Pochyla się do
przodu i patrzy prosto na mnie. Unosi palec wskazujący,
jakby chciał powiedzieć: „poczekaj”, po czym odstawia
gitarę i wbiega do mieszkania.
Co on, do diabła, wyprawia?
I dlaczego tak bardzo się denerwuję?
Wraca, trzymając plik kartek i mazak.
Coś pisze. Co jest, do cholery?
Unosi dwie kartki. Mrużę oczy, żeby zobaczyć, co na
nich napisał.
Numer telefonu.
O kurde. Zapisał mi swój numer telefonu?
Ponieważ nie ruszam się przez kilka chwil, chłopak
potrząsa ze zniecierpliwieniem kartkami, pokazuje na
nie, a potem na mnie.
To jakiś wariat. Nie zadzwonię do niego. Nie ma
mowy. Nie zrobię tego Hunterowi.
Chłopak kręci głową, po czym chwyta kolejną kartkę,
coś na niej pisze i ją pokazuje.

Puść mi SMS-a.

Ponieważ nadal się nie ruszam, pisze coś na


odwrocie.

Mam pytanie.

Pytanie? To wydaje się bezpieczne. Kiedy znów


unosi kartki ze swoim numerem telefonu, biorę komórkę
i wpisuję go. Wpatruję się w wyświetlacz przez kilka
chwil, nie do końca wiedząc, co napisać, a potem
decyduję się na:

Ja: Co to za pytanie?

Patrzy na swoją komórkę. Kiedy dostaje wiadomość,


na jego twarzy pojawia się uśmiech. Upuszcza kartki
i zaczyna pisać SMS-a. Po chwili mój telefon wibruje.
Waham się chwilę, a potem patrzę na wyświetlacz.

On: Śpiewasz pod prysznicem?

Kręcę głową. Moje podejrzenia się potwierdziły.


Chce mnie poderwać. No jasne, to przecież muzyk.

Ja: Co to w ogóle za pytanie? Mam chłopaka.


Tracisz tylko czas.

Wciskam „wyślij”, a potem patrzę, jak czyta moją


wiadomość. Śmieje się, co mnie strasznie wkurza.
Głównie dlatego, że jego uśmiech jest jak... emotikon
z uśmiechem. Nie wiem, jak to inaczej opisać. Zupełnie
jakby razem z ustami śmiała się cała jego twarz.
Ciekawe, jak to wygląda z bliska.

On: Wiem, że masz chłopaka, i wcale nie chcę


cię poderwać. Chcę tylko wiedzieć, czy śpiewasz
pod prysznicem. Cenię osoby, które to robią. Od
twojej odpowiedzi zależy, czy zadam ci następne
pytanie.

Czytam tę długaśną wiadomość, podziwiając go za


zdolność szybkiego pisania. Faceci zwykle nie są w tym
tak dobrzy jak dziewczyny, jego odpowiedzi jednak
nadchodzą błyskawicznie.

Ja: Tak, śpiewam pod prysznicem. A ty?


On: Nie.
Ja: Jak możesz cenić osoby, które śpiewają pod
prysznicem, skoro sam tego nie robisz?
On: Może cenię je właśnie dlatego, że sam tego
nie robię.

Ta rozmowa nie ma sensu.


Ja: Do czego była ci potrzebna ta niezwykle
ważna informacja?

Wyciąga przed sobie nogi i opiera stopy na barierce


balkonu, a potem patrzy na mnie przez kilka chwil.
W końcu przenosi uwagę na swój telefon.

On: Po prostu chcę wiedzieć, skąd znasz teksty


moich piosenek, skoro ich jeszcze nie napisałem.

Momentalnie czerwienieję ze wstydu. Ale wtopa.


Wpatruję się przez dłuższą chwilę w tekst
wiadomości, a potem przenoszę wzrok na niego. Patrzy
na mnie z kamienną twarzą.
Dlaczego nie przyszło mi do głowy, że mnie widzi?
Nie pomyślałam, że może zauważyć, że śpiewam do jego
muzyki. Aż do ostatniego wieczoru w ogóle nie
zdawałam sobie sprawy, że mnie dostrzega. Robię
głęboki wdech, żałując, że nasze spojrzenia się spotkały.
Nie wiem, dlaczego jestem aż tak bardzo zakłopotana.
Czuję się tak, jakbym pogwałciła jego prywatność. To
żałosne.

Ja: Zdecydowanie wolę piosenki z tekstem niż


bez. Zmęczyło mnie zastanawianie się, jakie są
teksty twoich piosenek, więc sama ułożyłam
słowa do kilku z nich.
Odczytuje mojego SMS-a, a potem patrzy na mnie –
tym razem bez choćby cienia uśmiechu na twarzy. Nie
podoba mi się to jego poważne spojrzenie. Serce mi od
niego szybciej bije. Z drugiej strony jego uśmiech też
przyspiesza bicie mojego serca. Wolałabym, żeby jego
twarz wydawała mi się nieatrakcyjna i pozbawiona
wyrazu, ale to chyba niemożliwe.

On: A możesz mi je wysłać?

O nie. Nie ma takiej opcji.

Ja: Nie ma takiej opcji.


On: Proszę...
Ja: Nie.
On: A gdybym bardzo, ale to bardzo poprosił?
Ja: Wybacz, ale nie.
On: Jak masz na imię?
Ja: Sydney. A Ty?
On: Ridge.

Ridge. Pasuje do niego to imię. Idealne dla kogoś


o ciągotkach muzyczno-artystycznych.

Ja: Sorki, Ridge, ale moje teksty nie nadają się


do czytania. A ty nie piszesz tekstów do swoich
utworów?
Zaczyna odpowiadać i jest to bardzo długi SMS. Jego
palce śmigają po klawiszach telefonu. Boję się, że uraczy
mnie całą epistołą. Podnosi wzrok i w tej samej chwili
moja komórka wibruje.

Ridge: Wydaje mi się, że cierpię na coś w rodzaju


blokady twórczej. To dlatego chciałbym, żebyś
przysłała mi teksty, które śpiewasz, gdy ja gram.
Nawet jeśli według ciebie są głupie, z chęcią je
przeczytam. Jakimś cudem znasz wszystkie moje
piosenki, chociaż nigdy nikomu ich nie grałem, nie
licząc prób na balkonie.

Skąd wie, że znam wszystkie jego piosenki? Nagle


zdaję sobie sprawę, że chłopak obserwuje mnie trochę
dłużej, niż mi się początkowo wydawało, i przykładam
dłoń do policzka, który znów piecze mnie ze wstydu.
Wygląda na to, że nie ma na świecie osoby, która
miałaby mniejszą intuicję ode mnie. Widzę, że Ridge
znów pochylony jest nad komórką, więc przenoszę wzrok
na swój telefon i czekam na kolejną wiadomość.

Ridge: Widzę, jak całym ciałem reagujesz na


muzykę. Stukasz stopą, ruszasz głową. Czasami
specjalnie zwalniałem, żeby się przekonać, czy to
zauważysz. Zawsze to robiłaś. Nieruchomiałaś,
wyczuwając, że coś jest nie tak. Musisz więc
mieć słuch i wyczucie muzyki. A skoro śpiewasz
pod prysznicem, to pewnie i niezły głos. To z kolei
oznacza, że możesz mieć dryg do pisania
tekstów. Dlatego chcę je zobaczyć.

Wciąż jeszcze czytam, kiedy przychodzi następny


SMS.

Ridge: Błagam. Mam nóż na gardle.

Robię głęboki wdech, żałując, że ta rozmowa w ogóle


się zaczęła. Nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób
doszedł do tych wszystkich wniosków, skoro nawet nie
zauważyłam, że mnie obserwuje. W pewnym sensie
zmniejsza to nieco moje zażenowanie. Jednak to, że chce
poznać moje teksty, trochę mnie niepokoi. Śpiewam, ale
nie na tyle dobrze, by wiązać z tym swoją zawodową
przyszłość. Moją pasją jest sama muzyka a nie jej
wykonywanie. I chociaż uwielbiam pisać teksty
piosenek, nigdy nikomu ich nie pokazywałam. Wydaje
mi się to czymś zbyt intymnym. Już chyba bym wolała,
żeby próbował mnie wulgarnie poderwać.
Drgam przestraszona, kiedy komórka znów wibruje.

Ridge: No dobra, zawrzyjmy układ. Wybierz jedną


moją piosenkę i prześlij mi tekst do niej. Potem
dam ci spokój. Zwłaszcza gdy okaże się głupi.

Śmieję się. A potem wzdrygam. On nie odpuści.


Chyba muszę zmienić numer telefonu.

Ridge: Pamiętaj, że znam twój numer, Sydney.


Nie dam ci spokoju, dopóki nie przyślesz mi
tekstu co najmniej jednego kawałka.

Jezu, on naprawdę nie zamierza zrezygnować.

Ridge: A poza tym wiem, gdzie mieszkasz. Jeśli


będzie trzeba, uklęknę przed twoimi drzwiami.

Wrrr!

Ja: No dobra. Skończ już z tymi pogróżkami.


Jedna piosenka. Ale musisz ją najpierw zagrać,
bo nie mam spisanego tekstu.
Ridge: Zgoda. Którą piosenkę wybierasz? Zaraz
ją zagram.
Ja: Jak mam ci powiedzieć, o którą mi chodzi?
Przecież nie znam ich tytułów.
Ridge: Ja też nie. Unieś rękę, kiedy do niej dojdę.

Odkłada telefon i bierze do rąk gitarę, a potem


zaczyna grać jedną z piosenek. To jednak nie ta, o którą
mi chodzi, więc kręcę głową. Przechodzi do następnego
kawałka, a ja znów potrząsam przecząco głową. W końcu
rozlegają się znajome akordy jednego z moich
ulubionych utworów. Unoszę rękę, a on uśmiecha się, po
czym zaczyna grać tę piosenkę od początku. Otwieram
notes, biorę długopis i spisuję słowa, które ułożyłam.
Musiał zagrać ją trzy razy, zanim udało mi się spisać
tekst do końca. Zapada zmierzch i już ledwo co widać.

Ja: Jest już za ciemno, żeby mi się udało to


odczytać. Wejdę do środka i prześlę ci go SMS-
em, ale musisz mi obiecać, że nigdy więcej już
mnie o to nie poprosisz.

W blasku wyświetlacza komórki, którą trzyma, widzę


jego uśmiech. Kiwa głową, a potem bierze gitarę i wraca
do mieszkania.
Idę do swojego pokoju i siadam na łóżku.
Zastanawiam się, czy mogę jeszcze się rozmyślić. Czuję,
że ta nasza rozmowa zniszczyła mój cowieczorny relaks
na balkonie. Już nigdy więcej nie wyjdę o ósmej
wieczorem, żeby go posłuchać. Podobało mi się to
bardziej, gdy myślałam, że nie wie o mojej obecności.
To były tak jakby moje własne, prywatne koncerty. Teraz
będę zbyt świadoma jego obecności, żebym mogła się
nimi cieszyć. Jestem wściek​ła, że to zniszczył.
Ze smutkiem przepisuję tekst i go wysyłam, po czym
wyciszam telefon, zostawiam go na łóżku i idę do
salonu. Chcę zapomnieć, że to się w ogóle stało.

Ridge
Kurde, niezła jest. Naprawdę niezła. Brennan
zakocha się w tym tekście. Wiem, że będziemy musieli
podpisać z nią umowę i coś jej odpalić. Ale opłaca się,
zwłaszcza jeśli pozostałe teksty są tak dobre jak ten.
Pytanie tylko, czy Sydney zgodzi się nam pomóc.
Wyraźnie nie wierzy w swój talent. To jednak
najmniejsze z moich zmartwień. O wiele większym jest
to, jak przekonać ją do tego, żeby przysłała mi więcej
tekstów. Albo zgodziła się napisać je razem ze mną. Nie
wydaje mi się, żeby jej facet był tym zachwycony. Skoro
już o nim mowa, to w życiu nie widziałem większego
dupka. Wczoraj wieczorem wyszedł na balkon i całował
oraz tulił Sydney jak najtroskliwszy chłopak pod
słońcem. A potem, ledwie dziewczyna weszła do
mieszkania, pojawił się na balkonie z tą drugą laską.
Sydney pewnie akurat brała prysznic, bo tych dwoje
zachowywało się tak, jakby mieli włączony minutnik.
Laska otoczyła go nogami w pasie i zaczęła całować
szybciej, niż zdążyłem mrugnąć okiem. I to wcale nie
zdarzyło się pierwszy raz. Ciągle jestem świadkiem
takich scen.
Tak naprawdę nie do mnie należy informowanie
Sydney o tym, że jej chłopak pieprzy jej współlokatorkę.
A już na pewno nie napiszę jej o tym w SMS-ie. Ale
gdyby Maggie mnie zdradzała, oczywiście chciałbym
o tym wiedzieć. Po prostu nie znam Sydney jeszcze na
tyle dobrze, żeby mówić jej o takich rzeczach. A poza
tym osoby przekazujące złe wieści zwykle obwinia się
o wszystko. Zwłaszcza gdy zdradzana osoba nie chce
uwierzyć w to, że jest zdradzana. Mógłbym wysłać jej
anonimową wiadomość, ale ten dupek, jej chłopak,
pewnie by się z tego jakoś wy- tłumaczył.
Dlatego na razie będę milczał. To nie moja sprawa
i dopóki się lepiej nie poznamy, Sydney nie ma powodu,
żeby wierzyć moim słowom.
Telefon wibruje w mojej kieszeni. Wyjmuję go,
mając nadzieję, że to Sydney przysłała mi więcej
tekstów. Okazuje się jednak, że to SMS od Maggie.

Maggie: Jestem już prawie w domu. Do


zobaczenia za dwa tygodnie.
Ja: Nie chciałem, żebyś esemesowała, kiedy
będziesz prawie w domu, tylko wtedy, gdy
będziesz w domu. Przestań esemesować
w czasie jazdy.
Maggie: Dobra.
Ja: Przestań!
Maggie: Dobra!

Rzucam komórkę na łóżko i postanawiam nie


odpowiadać. Dzięki temu nie będzie miała pretekstu,
żeby do mnie napisać, dopóki nie dojedzie do domu. Idę
do kuchni po piwo, a potem siadam na kanapie obok
drzemiącego Warrena. Wciskam guzik pilota, żeby
sprawdzić, co oglądał.
Pornosa.
No tak. Facet nie ogląda filmów, w których nie ma
rozbieranych scen. Mam już zmienić kanał, kiedy
wyrywa mi pilota z rąk.
– To mój wieczór.
Nie wiem, czy to Warren, czy Bridgette postanowili,
że będziemy się dzielić telewizorem, ale był to
beznadziejny pomysł. Zwłaszcza że do tej pory nie
jestem pewien, który wieczór jest mój, chociaż formalnie
rzecz biorąc, to moje mieszkanie. Mogę mówić
o szczęściu, gdy oboje raz na kwartał mi zapłacą.
Dopuściłem do tego, bo Warren to mój najlepszy kumpel
od ogólniaka, a Bridgette... Cóż, jest dla mnie taka
wredna, że nawet nie chce mi się zaczynać z nią
rozmowy. Unikam tego, odkąd Brennan pół roku temu
pozwolił się jej tutaj wprowadzić. Na razie nie brakuje
mi kasy, bo pracuję, a Brennan daje mi swoją dolę, więc
machnąłem na to ręką. Ciągle nie mam pojęcia, jak
Brennan poznał Bridgette i co ich łączy, ale mój brat
wyraźnie się o nią troszczy. Nie wiem, dlaczego to robi,
bo według mnie jedyną zaletą tej dziewczyny jest to, że
zupełnie nieźle wygląda w mundurku sieci Hooters.
Oczywiście momentalnie przypominam sobie słowa,
które wypowiedziała Maggie, kiedy dowiedziała się, że
Bridgette się do nas wprowadza.
– Nic mnie to nie obchodzi tak długo, jak mnie z nią
nie zdradzasz. Jeśli jednak byś mnie zdradził, byłaby to
najgorsza rzecz, jaka by się mogła stać. Z miejsca bym
z tobą zerwała, a tobie by serce pękło i oboje bylibyśmy
nieszczęśliwi. Pogrążyłbyś się w rozpaczy i już nigdy
byś się nie pozbierał. Dlatego jeśli już masz mnie
zdradzić, najpierw upewnij się, że to będzie najlepsze
bzykanko twojego życia. Bo zapewniam cię, że będzie
zarazem ostatnie.
Nie miała najmniejszego powodu do niepokoju,
jednak obraz, który odmalowała, był tak przerażający, że
nigdy nawet nie spojrzałem na Bridgette w tym jej
mundurku.
Jakim cudem moje myśli zawędrowały tak daleko?
Dlatego właśnie mam blokadę twórczą. Ostatnio nie
potrafię się skupić na niczym ważnym. Wracam do
swojego pokoju, żeby przepisać tekst Sydney
i zastanowić się, jak dodać go do muzyki. Chcę do niej
zaesemesować, żeby wiedziała, co sądzę o jej
twórczości, ale ostatecznie tego nie robię. Powinienem
potrzymać ją trochę w niepewności. Doskonale wiem,
jak to jest wysłać komuś cząstkę siebie, a potem czekać
na werdykt. Mam zamiar przetrzymać ją na tyle długo,
żeby zapragnęła przysłać mi więcej tekstów, gdy
w końcu powiem jej, że jest genialna.
Może to trochę okrutne z mojej strony, ale ta
dziewczyna nie ma pojęcia, jak rozpaczliwie potrzebuję
jej pomocy. Kiedy już ostatecznie znalazłem swoją
muzę, nie pozwolę jej się wymknąć.
3

Sydney

Jeśli mój tekst mu się nie spodobał, mógłby


przynajmniej podziękować. Wiem, że nie powinnam się
tym przejmować, a jednak się przejmuję. Tym bardziej
że w ogóle nie chciałam wysyłać mu tego tekstu. Nie
oczekiwałam pochwał, ale to, że tak bardzo o niego
błagał, a teraz w ogóle się nie odzywa, strasznie mnie
wkurza.
Na dodatek od prawie tygodnia nie pojawia się na
balkonie o zwykłej porze. Mnóstwo razy miałam do
niego napisać, lecz gdybym to zrobiła, pomyślałby, że
mi zależy na jego opinii. Nie chcę, żeby mnie to
obchodziło. Ale biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo
jestem rozczarowana, chyba jednak mnie obchodzi.
Wkurza mnie to, że tak bardzo chcę, żeby mu się ten
tekst spodobał. A jednocześnie bardzo podoba mi się
myśl, że przyczyniłabym się do powstania piosenki.
– Zaraz przywiozą jedzenie. Zdążę jeszcze wyjąć
ubrania z suszarki – mówi Tori.
Otwiera drzwi mieszkania i słyszę znajome dźwięki
gitary dobiegające z zewnątrz. Zamyka za sobą drzwi,
a ja mimo woli biegnę do pokoju i po cichu wychodzę na
balkon z książkami w ręce. Przycupnę sobie gdzieś tutaj,
może mnie nie zauważy.
On jednak patrzy prosto na mnie. Nie pozdrawia
mnie uśmiechem ani choćby skinieniem głowy, po
prostu dalej gra. Ciekawe, czy zamierza udawać, że do
naszej ubiegłotygodniowej rozmowy w ogóle nie doszło.
Nie mam nic przeciwko temu, sama z chęcią bym
poudawała.
Gra znaną mi piosenkę i już po chwili zapominam
o swoim zawstydzeniu tym, że uznał mój tekst za głupi.
Próbowałam go ostrzec.
Wciąż jeszcze gra, kiedy kończę zadanie, odkładam
książkę i zamykam oczy. Przez chwilę panuje cisza,
a potem zaczyna grać kawałek, do którego wysłałam
tekst. W połowie utworu przerywa na kilka chwil, nie
otwieram jednak oczu. Znów zaczyna, a moja komórka
wibruje.

Ridge: Nie śpiewasz.

Patrzy na mnie z uśmiechem na ustach, a potem


przenosi wzrok na gitarę i kończy grać. Następnie bierze
komórkę i wysyła mi kolejnego SMS-a.

Ridge: Chcesz wiedzieć, co myślę o twoim


tekście?
Ja: Nie. Jestem pewna, że wiem, co myślisz.
Minął już tydzień, odkąd ci go wysłałam. Spoko.
Mówiłam ci, że jest głupi.
Ridge: Sorki, że się nie odzywałem. Musiałem
wyjechać z miasta na kilka dni. Sprawy rodzinne.

Nie wiem, czy to prawda, ale trochę mi ulżyło, że to


nie z mojego powodu nie wychodził na balkon.

Ja: Wszystko gra?


Ridge: Tak.
Ja: To dobrze.
Ridge: Powiem to tylko raz, Sydney. Gotowa?
Ja: Jezu, nie. Wyłączam komórkę.
Ridge: I tak wiem, gdzie mieszkasz.
Ja: No dobra.
Ridge: Jesteś super. Ten tekst jest niesamowity.
Nie masz pojęcia, jak bardzo pasuje do muzyki.
Skąd się to w tobie bierze? I jak możesz to
skrywać przed innymi? Przez swoją nieśmiałość
wyrządzasz światu wielką krzywdę. Zgodziłem
się, że nie będę prosił o więcej, ale zrobiłem to
tylko dlatego, że nie spodziewałem się czegoś tak
fantastycznego. Musisz mi przysłać więcej
tekstów. Proszę, proszę, proszę.

Oddycham z ulgą. Aż do tej chwili nie zdawałam


sobie sprawy, jak bardzo zależy mi na jego opinii. Nie
mam jeszcze odwagi na niego spojrzeć. Cały czas
wpatruję się w wyświetlacz telefonu. Nie odpisuję,
ponieważ wciąż upajam się tymi komplementami. Gdyby
napisał tylko, że tekst mu się podoba, przyjęłabym to
z ulgą, i tyle. Jednak jego dalsze słowa są niczym
schody, a każdy komplement jest kolejnym stopniem,
który pokonuję w drodze na sam szczyt świata.
O rany. Wygląda na to, że ten jeden SMS ośmielił
mnie na tyle, że mam ochotę wysłać mu kolejny tekst.
W życiu bym się tego nie spodziewała. To przekracza
granice mojej wyobraźni.
– Jest już żarełko – mówi Tori. – Chcesz zjeść tutaj?
Odrywam wzrok od telefonu i patrzę na nią.
– Yyy... tak, poproszę.
Tori przynosi mi talerz.
– Do tej pory nie miałam okazji przyjrzeć się temu
facetowi – mówi, gapiąc się na Ridge’a grającego na
gitarze. – Muszę przyznać, że niezły z niego
przystojniak, chociaż nie lubię blondynów.
– Właściwie to nie blond, tylko brąz.
– Blond – prostuje Tori. – Tyle że ciemnoblond.
Prawie brąz. Podoba mi się ta jego rozczochrana fryzura,
a poza tym jest tak świetnie zbudowany, że jakoś
przeboleję, że nie jest brunetem.
Tori bierze swoje picie i siada, nie odrywając od
niego wzroku.
– Może jestem trochę za bardzo wybredna. W końcu
jakie znaczenie ma kolor włosów? I tak będę w nich
zanurzać ręce po ciemku.
Kręcę głową.
– Ma prawdziwy talent – zauważam. Wciąż jeszcze
nie odpowiedziałam na jego SMS-a, ale nie sprawia
wrażenia, że nie może się go doczekać. Nie odrywa
wzroku od gitary, nie zwracając na nas uwagi.
– Ciekawe, czy ma dziewczynę – zastanawia się Tori.
– Chętnie wypróbowałabym jego inne talenty.
Nie mam pojęcia, czy Ridge z kimś chodzi, ale czuję
ukłucie zazdrości. Tori jest bardzo ładna i wiem, że jeśli
tylko zechce, owinie go sobie wokół palca. Jeśli chodzi
o kontakty z płcią przeciwną, bez skrępowania bierze to,
co chce. Dotąd jakoś nie miałam z tym problemu.
– Nie chciałabyś chodzić z muzykiem – stwierdzam,
jakbym miała w tym względzie jakieś doświadczenie. –
Poza tym jestem pewna, że Ridge kogoś ma. Kilka
tygodni temu widziałam go na balkonie z dziewczyną.
To nawet nie jest kłamstwo. Rzeczywiście kiedyś
widziałam tam jakąś dziewczynę.
Tori patrzy na mnie ze zdziwieniem.
– Skąd wiesz, jak ma na imię?
Wzruszam ramionami, jakby to była drobnostka. Bo
i jest to drobnostka.
– W zeszłym tygodniu potrzebował pomocy przy
tekście piosenki, więc mu ją przesłałam SMS-em.
Tori prostuje się gwałtownie.
– Znasz jego numer telefonu?
Nie podoba mi się oskarżycielski ton jej głosu.
– Spokojnie, Tori. W ogóle go nie znam. Po prostu
wysłałam mu tekst piosenki.
Wybucha śmiechem.
– O nic cię nie oskarżam, Syd – odpowiada, unosząc
dłonie w obronnym geście. – Wcale się nie dziwię, że
twoja miłość do Huntera blednie w obliczu kogoś
takiego. – Pokazuje w kierunku Ridge’a. – To grzech nie
skorzystać z okazji.
Przewracam oczami.
– Dobrze wiesz, że nigdy nie zrobiłabym tego
Hunterowi.
Wzdycha i opada z powrotem na krzesło.
– Tak, wiem.
Obie wpatrujemy się w Ridge’a. Właśnie kończy
piosenkę. Unosi komórkę i coś pisze, a potem wraca do
gitary i zaczyna kolejny utwór. W tej samej chwili mój
telefon wibruje.
Tori wyciąga po niego rękę, ale ją uprzedzam.
– To od niego, prawda? – pyta. Czytam wiadomość.

Ridge: Chcę jeszcze. Gdy tylko Barbie sobie


pójdzie.

Aż się wzdrygam na samą myśl, że Tori mogłaby


przeczytać tego SMS-a. Po pierwsze, jest dla niej
obraźliwy. Po drugie, całkiem opacznie zrozumiałaby
jego pierwszą część. Kasuję wiadomość i wyłączam
komórkę na wypadek, gdyby przyjaciółka mi ją wyrwała.
– Przesyłacie sobie świńskie SMS-y! – wykrzykuje
z triumfem. Bierze pusty talerz i wstaje. – To się nazywa
sexting. Miłej zabawy.
Nie podoba mi się, że według niej mogłabym to
zrobić Hunterowi. Wyjaśnię jej to jednak kiedy indziej.
Na razie znajduję w notesie stronę z tekstem piosenki,
którą właśnie gra Ridge, po czym przepisuję ją do
telefonu, wysyłam i wchodzę do mieszkania.
– Było pyszne – mówię, wstawiając talerz do zlewu.
– To chyba moja ulubiona włoska knajpa w całym
Austin.
Siadam obok Tori na kanapie, usiłując przejść do
porządku dziennego nad tym, że myśli, że zdradzam
Huntera. Im bardziej będę się bronić, tym mniej będzie
mi wierzyć.
– À propos, właśnie coś sobie przypomniałam –
mówi moja przyjaciółka. – W tej włoskiej restauracji
jakiś tydzień temu przydarzyło mi się coś bardzo
śmiesznego. Byłam tam na lunchu z... mamą.
Siedziałyśmy na tarasie. Kelner właśnie proponował nam
deser, kiedy nagle zza rogu wyjechał radiowóz na
sygnale...
Wstrzymuję oddech, bojąc się tego, co zaraz usłyszę.
Co jest? Hunter twierdził, że był tam z kolegą
z pracy. Raczej nieprawdopodobne, żeby Tori i on
znaleźli się tam osobno w tym samym czasie.
Ale dlaczego w takim razie twierdzili, że byli tam
z kim innym?
Serce podchodzi mi do gardła. Robi mi się niedobrze.
Jak oni mogli...
– Syd? Dobrze się czujesz? – Tori patrzy na mnie
z troską. – Wyglądasz, jakbyś zaraz miała zwymiotować.
Przykładam dłoń do ust, bojąc się, że ma rację. Nie
mam siły jej odpowiedzieć. Nie mam siły na nią
spojrzeć. Nie mam siły nawet na to, żeby powstrzymać
drżenie rąk.
Dlaczego spotkali się w tajemnicy przede mną?
Nigdy nie spotykają się beze mnie. Nie ma powodu, żeby
to robili. Chyba że coś razem knuli.
Coś knuli?
Chwila, moment...
Przykładam rękę do czoła i kręcę głową. To chyba
najgłupsza chwila w całym moim niespełna
dwudziestodwuletnim życiu. No jasne, że się spotkali.
No jasne, że coś ukrywają. Przecież w przyszłą sobotę
mam urodziny.
Czuję się straszliwie głupio, że podejrzewałam ich
o coś złego, i ogarnia mnie poczucie winy.
– Wszystko gra? – pyta Tori.
Kiwam głową.
– Tak.
Postanawiam nie wspominać o tym, że wiem o jej
spotkaniu z Hunterem. Nie chcę psuć niespodzianki.
– Chyba zaszkodziło mi to włoskie jedzenie. Zaraz
wracam.
Idę do swojego pokoju i siadam na brzegu łóżka.
Usiłuję pozbierać myśli. Jestem pełna wątpliwości,
a zarazem targa mną poczucie winy. Wiem, że żadne
z nich nie zrobiłoby tego, o co ich podejrzewałam.
A jednak przez krótką chwilę w to wierzyłam.

Ridge

Miałem nadzieję, że pierwszy tekst nie okaże się


fuksem, ale po zobaczeniu drugiego i dodaniu do niego
muzyki muszę napisać do Brennana. Nie mogę już dłużej
ukrywać przed nim istnienia tej dziewczyny.

Ja: Zaraz prześlę ci dwie piosenki. Nie musisz mi


mówić, co o nich sądzisz, na pewno ci się
spodobają. Daj sobie więc spokój z zachwytami,
lepiej pomóż mi rozwiązać pewien problem.
Brennan: O kurde! Żartowałem z tą Maggie.
Powiedz, że jej nie rzuciłeś, żeby odzyskać wenę.
Ja: Mówię serio. Znalazłem dziewczynę wprost
stworzoną dla nas.
Brennan: Sorry, stary, ale nie wciągaj mnie w to
gówno. W końcu jesteśmy braćmi.
Ja: Przestań bredzić, Brennan. Chodzi mi o jej
teksty. Są świetne. I nie wkłada w ich pisanie
żadnego wysiłku. Potrzebujemy jej. Nigdy w życiu
nie napisałbym czegoś równie dobrego. Musisz je
zobaczyć. Jestem pewien, że ci się spodobają
i zgodzisz się, że powinniśmy je od niej kupić.
Brennan: Pogięło cię? Nie stać nas na
wynajmowanie tekściarzy. Zażąda tantiem. Ani
nam, ani pozostałym chłopakom z zespołu się to
nie opłaci.
Ja: Nie skomentuję tego, dopóki nie przeczytasz
tych tekstów. Wysłałem ci je mailem.

Odkładam telefon i zaczynam chodzić po pokoju.


Muszę mu dać trochę czasu na przeanalizowanie tego, co
mu wysłałem. Serce wali mi jak oszalałe i straszliwie się
pocę, chociaż w pokoju wcale nie jest gorąco. Brennan
musi się zgodzić. Boję się, że jeśli nie wykorzystamy jej
tekstów, czeka mnie kolejne pół roku uderzania głową
w ścianę.
Po kilku minutach komórka wibruje. Skaczę na łóżko
i ją podnoszę.

Brennan: Dobra. Wysonduj, ile za to będzie


chciała, i daj mi znać.

Uśmiecham się i podrzucam telefon. Mam ochotę


krzyczeć z radości. W końcu się uspokajam i biorę
komórkę, żeby do niej napisać. Przez chwilę
zastanawiam się nad treścią SMS-a, bo nie chcę jej
wystraszyć. W końcu jest jeszcze zielona.

Ja: Możemy pogadać? Mam dla ciebie


propozycję. Spokojnie, to nie to, co myślisz,
chodzi o muzykę.
Sydney: Niech będzie. Nie powiem, żebym się nie
mogła doczekać, za bardzo się stresuję. Mogę
zadzwonić do ciebie jutro po pracy?
Ja: Pracujesz?
Sydney: Tak. W bibliotece w kampusie. Na ogół
do południa, z wyjątkiem tego weekendu.
Ja: To pewnie dlatego cię tam nie widziałem.
Zwykle zwlekam się z łóżka dopiero w okolicach
lunchu.
Sydney: To chcesz, żebym zadzwoniła?
Ja: Puść SMS-a. Może udałoby się nam spotkać
w ten weekend?
Sydney: Pewnie tak, ale najpierw muszę pogadać
z chłopakiem. Nie chcę, żeby zaczął podejrzewać,
że chodzi o coś więcej niż tylko teksty.
Ja: Jasne.
Sydney: Jeśli chcesz, możesz przyjść jutro na
moją imprezę urodzinową. To wszystko ułatwi, bo
mój chłopak tam będzie.
Ja: Masz jutro urodziny? W takim razie
wszystkiego najlepszego. O której?
Sydney: Jeszcze nie wiem. To chyba ma być
niespodzianka. Napiszę do ciebie jutro, gdy już się
czegoś dowiem.
Ja: OK.

Mówiąc szczerze, wcale mi się nie podoba, że będzie


tam jej chłopak. Wolałbym pogadać z nią na osobności.
Ciągle nie wiem, czy jej mówić o tym, co dzieje się
między tym dupkiem a jej współlokatorką. Na pewno
najpierw musi się zgodzić na wykorzystanie swoich
tekstów. Jak widać, działam z pobudek egoistycznych.
Ale podoba mi się, że chce być z nim szczera, mimo że
on na to nie zasługuje. Może też powinienem powiedzieć
o tym Maggie? Do tej pory nie przyszło mi do głowy, że
to w ogóle może być jakiś problem.

Ja: Hej. Jak się ma moje kochanie?


Maggie: Twoje kochanie pada na twarz. Ta
magisterka mnie wykończy. A jak się ma moje
kochanie?
Ja: Super. Znaleźliśmy z Brennanem tekściarkę.
Jest naprawdę dobra. Po twoim wyjeździe udało
mi się doszlifować dwie piosenki.
Maggie: Świetnie! Nie mogę się doczekać, kiedy
je przeczytam. Może w przyszły weekend?
Ja: Ty przyjedziesz do mnie czy ja mam
przyjechać do ciebie?
Maggie: Ja przyjadę do ciebie. Muszę się
oderwać od tego wszystkiego. Kocham cię.
Ja: A ja ciebie. Nie zapomnij, że widzimy się
dzisiaj na Skypie.
Maggie: Pewnie, że nie zapomnę. Już wyjęłam
ładne ciuszki.
Ja: Mam nadzieję, że to tylko żart. Wolę cię bez
nich.
Maggie: ;–)

Zostało jeszcze osiem godzin.


Zgłodniałem.
Rzucam telefon na bok. Otwieram drzwi pokoju
i odskakuję do tyłu, bo ktoś ustawił pod drzwiami
piramidę z różnych rzeczy. Pierwsza leci w moją stronę
lampa, potem stolik nocny, potem jeszcze jedna lampa
i jeszcze jeden stolik.
Cholerny Warren.
Mam już powyżej uszu tych jego dowcipów.
Napieram ramieniem na kanapę, która została dosunięta
do drzwi mojego pokoju, po czym przesuwam ją na
środek salonu, przeskakuję przez nią i idę do kuchni.

Ostrożnie nakładam pastę do zębów na spodnią część


ciasteczka Oreo, potem kładę na niej górną część
i delikatnie przycis​kam. Następnie wkładam je
z powrotem do paczki ciastek Warrena. W tej samej
chwili wibruje mój telefon.

Sydney: Mógłbyś coś dla mnie zrobić?

Nie ma pojęcia, ile rzeczy bym dla niej zrobił.


Jestem zdany na jej łaskę i niełaskę.

Ja: O co chodzi?
Sydney: Mógłbyś wyjrzeć przez okno i powiedzieć
mi, czy coś podejrzanego dzieje się w moim
mieszkaniu?

O kurde! Czyżby już wiedziała? Co mam jej


powiedzieć? Wiem, że to samolubne z mojej strony, ale
naprawdę wolałbym najpierw porozmawiać z nią o jej
tekstach, dopiero potem o chłopaku.

Ja: Dobra. Poczekaj chwilę.

Podchodzę do drzwi balkonowych i patrzę na drugi


koniec dziedzińca. Nie widzę tam nic nadzwyczajnego.
Jest już jednak dosyć ciemno, więc mogę się mylić. Nie
jestem pewien, co miałbym tam zobaczyć, dlatego
postanawiam nie wdawać się w szczegóły.

Ja: Nic tam nie widzę.


Sydney: Serio? A rolety są podciągnięte? Jest
ktoś w środku?

Patrzę raz jeszcze. Rolety są podciągnięte, ale


jedyne, co widzę z tej odległości, to blask telewizora.

Ja: Chyba nikogo nie ma. Nie miałaś mieć dzisiaj


imprezy?
Sydney: Tak myślałam. Ale teraz sama już nie
wiem.

W tej chwili dostrzegam poruszenie za jednym


z okien. Jej współlokatorka właśnie wchodzi do salonu.
Zaraz za nią idzie chłopak Sydney. Oboje siadają na
kanapie, ale w sumie widzę tylko ich stopy.

Ja: Zaraz. Twój chłopak i przyjaciółka siedzą na


kanapie.
Sydney: Dobra. Sorki za kłopot.
Ja: A co z dzisiejszym wieczorem? W końcu
będzie ta impreza?
Sydney: Nie mam pojęcia. Hunter mówił, że jak
wrócę, wyjdziemy do jakiejś knajpki, ale
myślałam, że kłamie. Wiem, że on i Tori jakiś czas
temu spotkali się na lunchu. Myślałam, że planują
przyjęcie niespodziankę, ale najwidoczniej się
myliłam.
Krzywię się. Wygląda na to, że przyłapała ich na
kłamstwie i pomyślała, że spotkali się dlatego, że
planowali imprezę dla niej. Jezu... Nie znam tego gościa,
ale i tak mam wielką ochotę iść tam i spuścić mu łomot.
Dzisiaj są jej urodziny. Nie mogę jej o tym
powiedzieć w takim dniu. Wciągam powietrze, a potem
postanawiam poradzić się Maggie.

Ja: Jesteś zajęta? Mam pytanie.


Maggie: Słucham.
Ja: Gdyby w twoje urodziny znajoma odkryła, że
cię zdradzam, chciałabyś się od razu o tym
dowiedzieć czy wolałabyś, żeby poczekała z tymi
rewelacjami?
Maggie: Jeśli pytasz czysto hipotetycznie, zabiję
cię, bo przez ciebie o mało nie dostałam zawału.
Jeśli to nie jest pytanie czysto hipotetyczne,
zabiję cię z tego samego powodu.
Ja: Przecież wiesz, że to nie o mnie chodzi. Nie
masz dzisiaj urodzin ;–)
Maggie: Kto kogo zdradza?
Ja: Dzisiaj są urodziny Sydney. Tej dziewczyny od
tekstów. Tak się składa, że wiem, że jej chłopak
ją zdradza. I chyba nadeszła pora, żeby jej o tym
powiedzieć, bo właśnie coś zaczyna
podejrzewać.
Maggie: Jezu... Nie chciałabym być na twoim
miejscu. Ale jeśli ona coś podejrzewa, a ty masz
pewność, że on ją zdradza, to musisz jej o tym
powiedzieć. W przeciwnym razie wyjdzie na to, że
zataiłeś prawdę.
Ja: Tak właśnie myślałem, że to powiesz.
Maggie: Powodzenia. Ale i tak cię zabiję.

Siadam na łóżku i piszę SMS-a do Sydney.

Ja: Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Mam nadzieję,


że nie prowadzisz?
Sydney: O kurde. Są tam jednak goście? Całe
tłumy?
Ja: Nie, nie ma nikogo poza twoim chłopakiem
i przyjaciółką. Po pierwsze, przepraszam, że
piszę o tym dopiero teraz. Nie wiedziałem, jak to
zrobić, bo ledwo się znaliśmy. Po drugie,
przepraszam, że robię to w twoje urodziny, ale
i tak czuję się jak ostatni palant, że tak długo
zwlekałem. A po trzecie, przepraszam, że
dowiesz się tego z SMS-a, ale zależy mi na tym,
żebyś poznała prawdę przed powrotem do domu.
Sydney: Przerażasz mnie, Ridge.
Ja: Może powiem to prosto z mostu. Twoja
kumpela kręci z twoim chłopakiem.

Wysyłam wiadomość i zamykam oczy. Właśnie


zniszczyłem jej urodziny. A kto wie, może też coś
więcej.

Sydney: Ridge, oni od dawna się przyjaźnią.


Pewnie coś źle zinterpretowałeś.
Ja: Jeśli siedzenie na kolanach faceta i całowanie
go z języczkiem nazywasz przyjaźnią, to
przepraszam. Dla mnie to coś więcej. To trwa od
kilku tygodni. Wydaje mi się, że wymykają się na
balkon, kiedy akurat bierzesz prysznic.
Sydney: Jeśli już jesteś taki szczery, dlaczego nie
powiedziałeś mi o tym na samym początku?
Ja: Nie tak łatwo powiedzieć o czymś takim
drugiej osobie. Niby kiedy jest ten właściwy czas?
Mówię ci o tym teraz, bo zaczęłaś coś
podejrzewać.
Sydney: Proszę, powiedz, że to jakiś okrutny żart.
Nie masz pojęcia, co czuję.
Ja: Przykro mi, Sydney. Naprawdę.

Czekam cierpliwie na jej odpowiedź. Bezskutecznie.


Zastanawiam się, czy znów do niej nie napisać, ale
wiem, że potrzebuje trochę czasu.
Kurde, ale ze mnie dupek. Pewnie się na mnie
wkurzyła. Nie mam prawa mieć do niej o to pretensji.
Chyba mogę się pożegnać z tymi tekstami.
Drzwi się otwierają gwałtownie i do mojego pokoju
wpa​- da Warren. Rzuca we mnie ciastkiem. Uchylam się
i trafia w zagłówek.
– Dupek! – krzyczy. A potem wybiega z pokoju
i trzaska za sobą drzwiami.
4

Sydney

Jestem w szoku. Jakim cudem ten dzień nagle


zmienił się w koszmar? Rano miałam jeszcze
przyjaciółkę, chłopaka, torebkę i dach nad głową. A teraz
stoję naga, zziębnięta i cierpiąca pod obcym prysznicem
i od pół godziny gapię się w ścianę. Przysięgam, jeśli to
jakaś gigantyczna urodzinowa podpucha, nie odezwę się
już nigdy do nikogo ani słowem. Nigdy, przenigdy.
Wiem jednak, że to nie dowcip. Choć bardzo bym
chciała, żeby nim był. Od chwili gdy weszłam do
mieszkania i stanęłam przed Hunterem, wiedziałam, że
wszystko, co napisał Ridge, to prawda. Zapytałam go
wprost, czy sypia z Tori. Ich miny wydałyby mi się
nawet zabawne, gdyby nie to, że nie zaprzeczył.
W jednej chwili cały mój świat legł w gruzach. Chciałam
osunąć się na podłogę i płakać. Poszłam jednak jak
gdyby nigdy nic do swojego pokoju i zaczęłam się
pakować.
Tori z płaczem wbiegła tam za mną. Usiłowała mi
wytłumaczyć, że to nic takiego, że sypiali ze sobą już
dawniej, zanim mnie poznali. To, że to dla nich nic nie
znaczy, zraniło mnie chyba jeszcze bardziej. Gdyby to
było dla nich ważne, może jakoś umiałabym zrozumieć
ich zdradę. Skoro jednak to nic dla nich nie znaczyło,
czemu cały czas to robili? Chyba te jej słowa były dla
mnie najgorsze ze wszystkiego. To właśnie wtedy jej
przywaliłam.
Na domiar złego kilka minut po tym, gdy Ridge
powiedział mi o Hunterze i Tori, straciłam pracę.
Wydaje mi się, że w większości bibliotek krzywo się
patrzy na pracownice, które nagle zaczynają płakać
i rzucać książkami o ściany. Nic nie poradzę jednak na
to, że w chwili gdy dowiedziałam się, że mój chłopak
sypia z moją współlokatorką, znajdowałam się w dziale
romansów. Głupiutkie, ckliwe okładki książek leżących
na wózku przede mną naprawdę mnie wkurzyły.
Zakręcam wodę i wychodzę spod prysznica, a potem
się ubieram.
Po włożeniu suchych ciuchów mój stan fizyczny
nieco się poprawia. Równocześnie jednak z każdą
mijającą minutą robi mi się ciężej na sercu i jestem
coraz bardziej załamana. Ostatnie dwie godziny
unieważniły całe dwa lata mojego życia.
To mnóstwo czasu, żeby związać się z dwojgiem
ludzi. Ufałam im bardziej niż komukolwiek innemu
w swoim życiu. Nie mam pewności, czy w końcu
wyszłabym za Huntera i czy zostałby ojcem moich
dzieci, ale strasznie boli mnie to, że ufałam mu na tyle,
by wyobrażać go sobie w obu tych rolach, a okazał się
kimś zupełnie innym, niż myślałam.
Chyba to, że się co do niego myliłam, wkurza mnie
bardziej niż to, że mnie zdradzał. Skoro nie potrafię
właściwie ocenić nawet najbliższych mi osób, nie
powinnam już nikomu zaufać. Nigdy. Nienawidzę ich za
to, że mi to zrobili. Odtąd będę sceptycznie podchodzić
do wszystkich, którzy pojawią się w moim życiu.
Wracam do salonu. Pali się jedynie lampa stojąca
przy kanapie. Patrzę na komórkę. Jest dopiero po
dziewiątej. Kiedy byłam pod prysznicem, przyszło kilka
SMS-ów. Siadam więc na kanapie i zaczynam je
przeglądać.

Hunter: Proszę, zadzwoń. Musimy pogadać.


Tori: Nie gniewam się, że mi przyłożyłaś. Proszę,
zadzwoń.
Hunter: Martwię się o ciebie. Gdzie jesteś?
Ridge: Przepraszam, że nie powiedziałem ci
wcześniej. Wszystko gra?
Hunter: Przyniosę ci torebkę. Tylko napisz, gdzie
jesteś.

Rzucam telefon na stolik i opadam na kanapę. Nie


mam pojęcia, co robić. Oczywiście nie chcę gadać
z żadnym z nich, do czego jednak mnie to doprowadzi?
Na razie nie mogę sobie pozwolić na wynajęcie
mieszkania. Nie stać mnie na kaucję i opłacenie czynszu.
Większość moich znajomych ze studiów mieszka
w akademikach, więc zatrzymanie się u nich również nie
wchodzi w rachubę. W sumie pozostały mi tylko dwie
możliwości: albo zadzwonię do rodziców, albo z czystej
oszczędności przeproszę się z Hunterem i Tori.
Tego wieczoru żadna z tych opcji mnie nie pociąga.
Cieszę się, że Ridge pozwolił mi się tu zatrzymać.
Przynajmniej nie spłuczę się na hotel. Nie mam pojęcia,
dokąd pójdę, kiedy obudzę się rano, ale do tej chwili
zostało jeszcze jakieś dwanaście godzin. Do tego czasu
będę mogła do woli nurzać się w nienawiści do całego
wszechświata i użalaniu się nad sobą.
A najlepiej się to robi, pijąc.
Potrzebuję alkoholu. I to strasznie.
Przechodzę do kuchni i zaczynam przeszukiwać
szafki. Nagle słyszę, że drzwi do pokoju Ridge’a się
otwierają. Kiedy się odwracam, właśnie z niego
wychodzi.
Jego włosy są zdecydowanie jasnobrązowe.
Przegrałaś, Tori.
Ma na sobie wyblakłą koszulkę i dżinsy i jest na
bosaka. Przygląda mi się z zaciekawieniem. Trochę mi
głupio, że przyłapał mnie na myszkowaniu po szafkach.
Odwracam się szybko, żeby nie zauważył, że się
rumienię.
– Muszę się napić – mówię. – Masz jakiś alkohol?
Patrzy na swój telefon i coś pisze. Albo nie ma
podzielnej uwagi, albo obraził się na mnie za to, jak go
dzisiaj potrakto​wałam.
– Przepraszam, że byłam dla ciebie taka wredna, ale
sam musisz przyznać, że to, co dziś przeżyłam, trochę
mnie usprawiedliwia.
Wsuwa komórkę do kieszeni i patrzy na mnie, ale nie
odpowiada na moje beznadziejne przeprosiny. Ściąga
tylko usta i unosi brwi.
Z chęcią trzasnęłabym go w te uniesione brewki.
Kurde, o co mu chodzi? Jak dotąd najgorszą rzeczą, jaką
mu zrobiłam, było pokazanie środkowego palca.
Przewracam oczami, zamykam ostatnią szafkę
i wracam na kanapę. Biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej
się znalazłam, zachowuje się jak ostatni dupek. Dotąd
wydawał mi się miłym gościem, ale zaczynam się
zastanawiać, czy nie lepiej będzie wrócić do Tori
i Huntera.
Unoszę telefon, spodziewając się kolejnego SMS-a
od swojego byłego chłopaka, ale to wiadomość od
Ridge’a.

Ridge: Musisz mówić zwrócona twarzą do mnie,


inaczej pozostaną nam tylko SMS-y.

Czytam tę wiadomość kilka razy, ale nie ma dla mnie


najmniejszego sensu. Nie rozumiem, o co mu chodzi.
Zaczynam się martwić, że ma nierówno pod sufitem,
a w takim razie nic tu po mnie. Patrzymy sobie w oczy.
Widzi moje zmieszanie, ale wciąż nic nie wyjaśnia.
Zamiast tego pisze kolejnego SMS-a. Patrzę na
wyświetlacz telefonu.

Ridge: Jestem głuchy, Sydney.

Głuchy?
Jak to?
Zaraz, naprawdę GŁUCHY?
Ale jak to możliwe? Przecież tyle razy
rozmawialiśmy...
Wracam pamięcią do tych dwóch tygodni naszej
znajomości i nie potrafię sobie przypomnieć choćby
jednej sytuacji, w której słyszałam jego głos.
Czy dlatego właśnie Bridgette myślała, że jestem
niesłysząca?
Gapię się w telefon, chcąc ukryć zakłopotanie. Nie do
końca wiem, co o tym myśleć. Nic nie poradzę na to, że
czuję się zdradzona. Kolejna pozycja, którą powinno się
dopisać do listy rzeczy, które zdołują Sydney w jej
urodziny. Nie dość, że nie powiedział mi, że mój chłopak
mnie zdradza, to jeszcze zapomniał wspomnieć, że jest
głuchy?
Z drugiej strony nie miał przecież takiego
obowiązku. Ech... sama już nie wiem. Mimo wszystko
mam do niego żal.

Ja: Dlaczego nie powiedziałeś mi, że nie


słyszysz?
Ridge: A dlaczego ty nie powiedziałaś mi, że
słyszysz?

Pochylam głowę ze wstydem. Ma rację.


No dobra, przynajmniej w nocy nie będzie słyszał
mojego płaczu.

Ja: Masz jakiś alkohol?

Wybucha śmiechem i kiwa głową. Otwiera szafkę


pod zlewem i wyjmuje z niej butelkę płynu do naczyń.
Następnie z innej szafki wyciąga dwie szklanki
i przelewa do nich zawartość butelki.
– Co ty wyprawiasz? – pytam zaskoczona.
Widząc, że nie reaguje, przypominam sobie, że
przecież mnie nie słyszy. Minie jeszcze trochę czasu,
zanim się przyzwyczaję. Podchodzę do niego. Kiedy
stawia butelkę na blacie, podnoszę ją i czytam, co jest
napisane na etykiecie. Śmieje się i podaje mi szklankę.
Podstawia swoją pod nos i pokazuje, bym zrobiła to
samo. Z wahaniem zbliżam ją do nosa i wyczuwam
zapach whiskey. Stukamy się szklankami, po czym
pijemy. Wciąż jeszcze otrząsam się z powodu
obrzydliwego smaku trunku, kiedy Ridge pisze kolejnego
SMS-a.

Ridge: Nasz współlokator ma niezdrowy stosunek


do alkoholu, więc musimy go przed nim chować.
Ja: Tak bardzo go nienawidzi?
Ridge: Tak bardzo nie lubi wydawać na niego
kasy.

Kiwam głową ze zrozumieniem, biorę butelkę po


płynie do naczyń, napełniam szklanki i pijemy drugą
kolejkę. Krzywię się, czując falę gorąca spływającą
gardłem i rozchodzącą się po całym ciele. Potrząsam
głową i otwieram oczy.
– Umiesz czytać z ruchu warg? – pytam.
Wzrusza ramionami, a potem bierze notes i długopis,
które najwyraźniej nie przypadkiem leżą na blacie.

To zależy od warg.

Jest w tym trochę sensu.


– A z moich?
Potakuje i ponownie bierze do ręki długopis.

Przeważnie nie mam problemu z czytaniem


z ruchu warg. Ale też nauczyłem się zgadywać, co
ludzie zamierzają powiedzieć. Wynika to z sytuacji,
w jakiej się znajdujemy, i z ich mowy ciała.

– To znaczy? – Odpycham się dłońmi od blatu


i siadam na barku. Pierwszy raz spotkałam kogoś
niesłyszącego. Nie wiedziałam, że będę miała tyle pytań.
Albo mam już trochę w czubie, albo po prostu nie chcę,
żeby wracał do siebie. Nie mogę zostać sama, bo znów
zacznę myśleć o Hunterze i Tori.
Ridge odkłada notes i bierze mój telefon. Rzuca mi
go, po czym siada obok mnie na stołku barowym.

Ridge: Kiedy jestem w sklepie i kasjerka coś do


mnie mówi, na ogół domyślam się, o co jej chodzi.
Tak samo z kelnerką w restauracji. To naprawdę
proste w przypadku rutynowych sytuacji.
Ja: A teraz? To nie jest rutynowa sytuacja.
Podejrzewam, że raczej niewiele bezdomnych
dziewczyn spało na twojej kanapie. Więc skąd
wiesz, co mówię?
Ridge: Z grubsza zadajesz mi takie same pytania
jak wszyscy, którzy właśnie dowiedzieli się, że nie
słyszę. Właściwie niczym się od nich nie różnisz.

Trochę mnie to martwi, bo zdecydowanie nie chcę


być taka jak wszyscy. Odpowiadanie na wciąż te same
pytania musi być strasznie nudne.

Ja: Tak naprawdę wcale mnie to nie interesuje.


Zmieńmy temat.

Ridge patrzy na mnie i się uśmiecha.


O kurde. Nie wiem, czy to przez whiskey, czy przez
to, że od dwóch godzin jestem singielką, ale ten uśmiech
zdecydowanie na mnie działa.

Ridge: Pogadajmy o muzyce.

– Dobrze – odpowiadam i kiwam głową.

Ridge: Chciałem porozmawiać o tym z tobą dziś


wieczorem. I dopiero potem zniszczyć ci życie.
Wyszło, jak wyszło. W każdym razie chcę, żebyś
pisała teksty dla mojego zespołu. Zarówno do
piosenek, które już napisałem, jak i do tych, które
napiszę w przyszłości.

Nie od razu mu odpowiadam. W pierwszej chwili


chcę go zapytać o ten zespół, ponieważ z chęcią
zobaczyłabym go na żywo. Potem chcę się dowiedzieć,
jakim cudem gra na gitarze, skoro nie słyszy, ale
wolałabym nie wyjść na jedną z tych wścibskich osób,
o których pisał. Ostatecznie jednak postanawiam
odmówić, bo pisanie dla kogoś tekstów wiąże się ze zbyt
wielką presją. A presja to ostatnia rzecz, jakiej pragnę po
dzisiejszym dniu.
Kręcę głową.
– Nie. Chyba nie jestem zainteresowana.

Ridge: Zapłacimy ci.

Przykuwa tym moją uwagę. Czyżby na horyzoncie


pojawiła się trzecia możliwość?

Ja: O jakiej zapłacie mówimy? Wciąż uważam, że


musisz być niespełna rozumu, skoro chcesz,
żebym pisała ci teksty, ale trafiłeś akurat na
chwilę, kiedy jestem bezdomna i potrzebuję forsy.
Ridge: Dlaczego ciągle nazywasz siebie
bezdomną? Naprawdę nie masz się gdzie
podziać?
Ja: Mogłabym zatrzymać się u rodziców, ale
musiałabym zmienić kierunek studiów. Mogę też
wrócić do swojej współlokatorki, ale chyba nie
chcę słyszeć, jak się w nocy pieprzy z moim
byłym chłopakiem.
Ridge: Aleś ty sarkastyczna.
Ja: Chyba tylko to mi pozostało.
Ridge: Możesz zamieszkać tutaj. Akurat szukamy
czwartego współlokatora. Jeśli pomożesz nam
z tekstami, będziesz mogła mieszkać tu za
darmo, dopóki nie staniesz na nogi.

Czytam dwukrotnie tego SMS-a, a potem kręcę


głową.

Ridge: To dopóki nie znajdziesz mieszkania.


Ja: Nie. Nawet cię nie znam. A poza tym twoja
dziewczyna z Hooters mnie nie cierpi.
Ridge wybucha śmiechem.

Ridge: Bridgette nie jest moją dziewczyną.


I w sumie rzadko tu bywa, więc nie musisz się nią
przejmować.
Ja: To wszystko jest za bardzo pokręcone.
Ridge: A masz jakieś inne możliwości? Nawet nie
było cię stać na taksówkę. Jestem twoją ostatnią
deską ratunku.
Ja: Stać mnie na taksówkę. Po prostu zostawiłam
torebkę w mieszkaniu, a nie chciałam po nią
wracać.

Ridge czyta mojego SMS-a i marszczy brwi.

Ridge: Mogę po nią iść, jeśli chcesz.

Patrzę na niego.
– Naprawdę?
Uśmiecha się i idzie do drzwi. Nie pozostaje mi nic
innego, jak ruszyć za nim.

Ridge

Wciąż pada, a wiem, że Sydney dopiero co włożyła


suche ciuchy, dlatego na dole klatki schodowej piszę do
niej SMS-a.
Ja: Poczekaj tutaj, bo znowu zmokniesz. Załatwię
to sam.

Kręci głową.
– Nie. Idę z tobą.
Cieszę się, że nie reaguje na moją głuchotę tak, jak
się spodziewałem. Większość osób czuje się nieswojo
w moim towarzystwie, nie wiedząc, jak się ze mną
komunikować. Najczęściej podnoszą głos i mówią
powoli i wyraźnie, tak jak Bridgette. Chyba myślą, że
jeśli będą się wydzierać, jakimś cudem ich usłyszę. To
jednak nic nie daje, no, może poza tym, że mam niezły
ubaw, kiedy mówią do mnie jak do idioty. Wiem, że nie
wynika to z ich braku szacunku do mnie. To zwykła
ignorancja. Do tego stopnia się przyzwyczaiłem, że
w ogóle nie zwracam na to uwagi.
Zwróciłem jednak uwagę na reakcję Sydney... bo
właściwie jej nie było. Kiedy się dowiedziała o mojej
głuchocie, po prostu usiadła na barku i dalej ze mną
rozmawiała, tyle że za pomocą SMS-ów. Na szczęście
szybko pisze.
Przechodzimy przez dziedziniec i stajemy przed jej
klatką schodową. Wchodzę po schodach, w pewnej
chwili jednak zauważam, że Sydney została na dole.
Sprawia wrażenie strasznie zdenerwowanej. Mam
wyrzuty sumienia, że w porę nie zdałem sobie sprawy
z tego, jakie to dla niej ciężkie przeżycie. Wiem, że
zapewne cierpi bardziej, niż to pokazuje. To musi być
straszne dowiedzieć się, że twoja najlepsza przyjaciółka
i twój chłopak ze sobą sypiają. A przecież minęło
zaledwie kilka godzin od chwili, gdy się o tym
przekonała. Wracam do niej, chwytam ją za rękę
i uśmiecham się uspokajająco. Wzdycha ciężko, po czym
idzie ze mną po schodach. Przed drzwiami klepie mnie
po ramieniu. Odwracam się do niej.
– Mogę tu zaczekać? – pyta. – Nie chcę ich widzieć.
Kiwam głową, zadowolony, że nie mam
najmniejszych problemów z czytaniem z ruchu jej warg.
– Ale jak zazgrzytasz o swoją kolebkę? – pyta.
A w każdym razie tak mi się wydaje. Wybucham
śmiechem, domyślając się, że tym razem nic nie
zrozumiałem. Widząc moje zmieszanie, powtarza raz
jeszcze, ale dalej nie rozumiem. Wyciągam telefon,
dzięki czemu może to napisać.

Sydney: Ale jak zapytasz o moją torebkę?

No tak, o tym nie pomyślałem.

Ja: Spoko, Sydney, przyniosę ci ją. Zaczekaj


tutaj.

Kiwa głową. Piszę jeszcze jednego SMS-a, po czym


podchodzę do drzwi i pukam. Nikt nie otwiera, więc
ponownie pukam, tym razem mocniej. Drzwi się
uchylają i staje w nich przyjaciółka Sydney. Przez chwilę
patrzy na mnie z ciekawością, potem odwraca się
i spogląda w głąb mieszkania. Drzwi otwierają się
szerzej i pojawia się w nich Hunter. Kiedy mówi coś
w stylu: „słucham, o co chodzi?”, unoszę telefon z SMS-
em wyjaśniającym, że przyszedłem po torebkę Sydney.
Czyta go, po czym kręci głową.
– Coś ty, kurde, za jeden? – pyta. Wyraźnie nie
podoba mu się, że przyszedłem tu w imieniu Sydney.
Tymczasem dziewczyna wycofuje się, a on otwiera drzwi
jeszcze szerzej, a potem krzyżuje ręce na piersiach
i piorunuje mnie wzrokiem. Przykładam rękę do ucha
i kręcę głową, dając do zrozumienia, że nie słyszę.
Nieruchomieje na chwilę, a potem odchyla głowę do
tyłu, wybucha śmiechem i znika w głębi mieszkania.
Zerkam na Sydney, która stoi blada u szczytu schodów,
nie spuszczając ze mnie wzroku. Mrugam do niej
porozumiewawczo, próbując ją uspokoić. Hunter wraca,
przykłada kartkę papieru do drzwi i coś pisze. Po chwili
podstawia mi kartkę pod nos.

Pieprzysz ją?

Jezu, co za złamas. Wyciągam rękę po długopis


i kartkę, a kiedy mi je podaje, zapisuję swoją odpowiedź.
Czyta ją i zaciska szczęki. Zgniata kartkę, rzuca ją na
podłogę, a potem, zanim udaje mi się uchylić, zadaje mi
cios pięścią.
Cóż, powinienem być na to przygotowany.
W drzwiach ponownie pojawia się dziewczyna. Zdaje
się, że krzyczy, ale nie mam pojęcia na kogo ani co.
W tej samej chwili pojawia się przy mnie Sydney. Mija
mnie i wchodzi do mieszkania. Patrzę, jak znika
w pokoju, a potem wraca z torebką. Dziewczyna
zastępuje jej drogę i kładzie ręce na jej ramionach, lecz
Sydney odtrąca je i uderza dziewczynę pięścią w twarz.
Tym razem drogę zastawia jej Hunter. Klepię go po
ramieniu, a kiedy się odwraca, walę go prosto w nos.
Zatacza się do tyłu, a Sydney patrzy na mnie szeroko
otwartymi oczami. Chwytam ją za rękę i wyciągam
z mieszkania. Ruszamy biegiem w kierunku schodów.
Na szczęście wreszcie przestało padać. Oboje
biegniemy na drugą stronę dziedzińca. Odwracam się
kilka razy, żeby sprawdzić, czy nikt nas nie goni.
Wbiegamy po schodach, po czym otwieram drzwi
swojego mieszkania i odsuwam się, żeby przepuścić
Sydney. Zatrzaskuję drzwi, a potem pochylam się
i opieram dłonie na kolanach, usiłując złapać oddech.
Co za dupek. Nie mam pojęcia, co Sydney w nim
widziała. To, że z nim chodziła, stawia pod znakiem
zapytania trzeźwość jej ocen.
Patrzę na nią, spodziewając się, że będzie zapłakana,
ale okazuje się, że się śmieje. Siedzi na podłodze
i chichocze. Widząc jej reakcję, nie mogę powstrzymać
uśmiechu. Przypominam sobie, jak bez wahania
przyłożyła tamtej dziewczynie w twarz, i dochodzę do
wniosku, że jest twardsza, niż mi się wydawało.
Zerka na mnie i wciąga powietrze, chcąc się
uspokoić. Unosi torebkę i szepcze: „dziękuję”. Następnie
wstaje, odgarnia mokre włosy z twarzy i idzie do kuchni.
Przegląda kilka szuflad, zanim znajduje ścierkę do
naczyń. Zwilża ją pod kranem i przywołuje mnie gestem
ręki. Opieram się o blat kuchenny, a ona chwyta mnie za
brodę i odchyla twarz na lewo. Krzywię się z bólu, kiedy
przyciska ścierkę do mojej wargi. Dopóki jej nie
dotknęła, nie zdawałem sobie sprawy, że jest rozcięta.
Płucze zakrwawioną ścierkę nad zlewem, po czym znów
przykłada ją do moich ust. Zauważam, że ona również
ucierpiała. Chwytam ją za rękę i uważnie się jej
przyglądam. Jest spuchnięta.
Biorę od niej ścierkę i ścieram krew z twarzy,
a potem wyjmuję z szafki plastikowy woreczek
i napełniam go kostkami lodu. Chwytam ją za rękę
i przykładam do niej woreczek, później daję jej znak, że
przez jakiś czas powinna go przytrzymywać. Opieram się
o blat i wyjmuję telefon.

Ja: Musiałaś ją nieźle walnąć, skoro masz tak


bardzo spuchniętą pięść.

Odpisuje mi, trzymając komórkę jedną ręką. Drugą,


z woreczkiem lodu, opiera na blacie.
Sydney: To chyba dlatego, że w sumie walnęłam
ją dzisiaj dwa razy. A raz Huntera.
Ja: No, no! Jestem pod wrażeniem. Ale też
trochę przerażony. Czy trzy walnięcia to twoja
zwykła dzienna dawka?
Sydney: Raczej życiowa.

Wybucham śmiechem.
Wzrusza ramionami i odkłada telefon. Przykłada
woreczek z lodem do moich ust.
– Warga ci spuchła – wyjaśnia.
Zaciskam palce na blacie. Czuję się skrępowany tą
sytuacją. Ona jednak najwyraźniej nie. Zastanawiam się,
co by na to wszystko powiedziała Maggie, gdyby nagle
stanęła w drzwiach.
Muszę to przerwać.

Ja: Masz ochotę na tort urodzinowy?

Uśmiecha się i potakuje.

Ja: Nie mogę prowadzić, bo upiłaś mnie whiskey,


ale może masz ochotę się przejść? W Park’s
Diner mają świetne desery. To jakiś kilometr stąd.
Chyba już nie będzie padać.

– Muszę się przebrać – mówi Sydney. Wyciąga


z walizki ubrania i idzie do łazienki. Zamykam butelkę
po płynie do naczyń i wstawiam ją z powrotem do szafki
pod zlewem.
5

Sydney

Jemy tort w całkowitym milczeniu. Siedzimy


w boksie z nogami wyciągniętymi przed siebie.
Przyglądam się tłumowi wypełniającemu restaurację
i zastanawiam się, jak to jest nic nie słyszeć. Chyba
jestem nieco zbyt bezceremonialna, ale muszę go o to
zapytać.

Ja: Jak to jest być niesłyszącym? Czujesz się tak,


jakbyś miał jakiś sekret, o którym nikt nie wie?
Jakbyś miał nad wszystkimi przewagę, bo
głuchota wyostrzyła ci pozostałe zmysły
i dysponujesz nadludzkimi mocami?

Czytając to, co napisałam, zachłystuje się piciem,


a potem śmieje się jak wariat. Nagle dociera do mnie, że
to jedyny dźwięk, jaki dotąd wydobył się z jego ust
w mojej obecności. Wiem, że niesłyszący mówią, on
jednak przez cały wieczór nie wypowiedział ani jednego
słowa. Nawet do kelnerki. Albo pokazywał wybrane
potrawy w menu, albo zapisywał ich nazwy na kartce.

Ridge: Szczerze mówiąc, nigdy tak o tym nie


myślałem. Ale podoba mi się twój sposób
rozumowania. Właściwie to nie wiem, jak to jest
być głuchym. To dla mnie całkowicie naturalne.
Trudno mi to z czymś porównywać, bo nie słyszę
od urodzenia.
Ja: Przepraszam. Znowu byłam wścibska. Chyba
byłabym tak samo bezradna, gdybyś poprosił
mnie, żebym porównała bycie dziewczyną
z byciem chłopakiem.
Ridge: Nie przepraszaj. Podoba mi się to, że
interesujesz się mną na tyle, żeby mnie o to
pytać. Większość moich znajomych czuje się
z tym do tego stopnia nieswojo, że w ogóle nic
nie mówią. Trudno mi nawiązywać przyjaźnie, ale
nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Dzięki temu mam samych wypróbowanych
przyjaciół i nie muszę zadawać się z bandą
ciemniaków i dupków.
Ja: Dobrze wiedzieć, że się do nich nie zaliczam.
Ridge: Szkoda, że nie można tego samego
powiedzieć o twoim byłym.

Wzdycham ciężko. Ridge ma rację. Wielka szkoda,


że nie przejrzałam gierek Huntera.
Zjadam ostatni kawałek tortu.
– Dziękuję – mówię i odkładam widelczyk. Mówiąc
szczerze, do czasu, gdy mnie tu zaprosił, zdążyłam już
zapomnieć, że mam dziś urodziny.
Wzrusza ramionami, jakby to był drobiazg. Tak
jednak nie jest. Trudno mi uwierzyć, że po ostatnich
przeżyciach jestem w tak dobrym nastroju. A wszystko
dzięki Ridge’owi. Kto wie, gdzie bym teraz była
i w jakim stanie psychicznym, gdyby nie on.
Dopija swój napój, a potem się prostuje i kiwa głową
w kierunku drzwi. Pora się zbierać.
Przestało mi już szumieć w głowie od alkoholu
i kiedy wychodzimy z restauracji, czuję, że znów
pogrążam się w smutku. Ridge chyba zauważa moją
zbolałą minę, bo klepie mnie po plecach, po czym
wyciąga z kieszeni komórkę.

Ridge: On nie zasługiwał na ciebie.


Ja: Wiem. Ale boli mnie, że kiedyś myślałam, że
zasługuje. A poza tym bardziej zraniła mnie Tori
niż on. Na niego jestem po prostu wkurzona.
Ridge: W sumie nie znam gościa, ale mnie też
wkurzył. Nie wyobrażam sobie, jak musisz się
czuć. Dziwne, że jeszcze nie obmyśliłaś jakiejś
zemsty.
Ja: Nie jestem na tyle sprytna. W sumie szkoda,
bo z chęcią bym się zemściła.

Ridge zatrzymuje się i odwraca do mnie. Unosi brwi,


a na jego twarzy pojawia się łobuzerski uśmiech. Zdaje
się, że coś mu przyszło do głowy. Z trudem tłumię
śmiech.
– No dobra – mówię, choć nawet nie wiem, na czym
miałby polegać jego plan. – Byle w granicach prawa.

Ridge: Nie wiesz przypadkiem, czy Hunter


czasami nie zostawia otwartego samochodu?

– Ryba? – dziwię się, marszcząc ze wstrętem nos.


Wstąpiliśmy po drodze do sklepu spożywczego, gdzie
Ridge kupił olbrzymią, pokrytą łuskami rybę.
Podejrzewam, że to część jego wymyślnego planu
zemsty, ale równie dobrze może być po prostu głodny.

Ridge: Jeszcze tylko taśma klejąca.

Podchodzimy do półki z artykułami biurowymi.


Bierze rolkę taśmy.
Świeża ryba i taśma klejąca.
Ciągle nie wiem, co planuje, ale podoba mi się,
dokąd to zmierza.

Przed blokiem pokazuję Ridge’owi samochód


Huntera. Potem biegnę do mieszkania po zapasowe
kluczyki, które ciągle powinnam mieć w swojej torbie.
Tymczasem Ridge owija rybę taśmą. Wracam na dół
i podaję mu kluczyki.

Ja: Co takiego zrobimy z tą rybą?


Ridge: Patrz i ucz się, Sydney.

Podchodzimy do wozu Huntera. Ridge otwiera drzwi


od strony pasażera. Każe mi oderwać kilka pasków
taśmy klejącej, a sam sięga pod fotel. Przyglądam się
uważnie, na wypadek gdybym w przyszłości chciała się
jeszcze na kimś zemścić. Przyciska rybę do spodu
siedzenia, po czym przytwierdza ją paskami taśmy
klejącej, które mu podaję. Z najwyższym trudem
powstrzymuję śmiech. Kiedy już jest pewien, że ryba się
nie odklei, zamyka drzwi i rozgląda się dookoła
z niewinną miną. Przykładam dłoń do ust, żeby się nie
roześmiać. Ridge’owi udaje się zachować stoicki spokój
i jak gdyby nigdy nic odchodzimy od samochodu.
Dopiero na schodach wybuchamy śmiechem.

Ridge: W ciągu najbliższej doby w jego


samochodzie zacznie potwornie śmierdzieć.
Ja: Jesteś geniuszem zła. Gdybym cię nie znała,
pomyślałabym, że już to kiedyś robiłeś.

Śmieje się i wchodzimy do mieszkania. Ściągamy


buty, a on rzuca taśmę na blat kuchenny. Idę do łazienki.
Przed wyjściem z niej upewniam się, że drzwi do jego
sypialni nie są zamknięte na zasuwkę. W salonie znów
pali się tylko lampa przy kanapie. Kładę się i po raz
ostatni sprawdzam wiadomości w telefonie.

Ridge: Dobranoc. Przepraszam, że zniszczyłem ci


urodziny.
Ja: Dzięki tobie nie było tak źle.

Wkładam komórkę pod poduszkę, przykrywam się


kocem i zamykam oczy. Ledwo jednak zapada cisza,
uśmiech zamiera mi na twarzy. Czuję, że do oczu
napływają mi łzy, naciągam więc koc na głowę
i przygotowuję się na długą noc cierpienia. Nieźle
bawiłam się z Ridge’em, nie zmienia to jednak tego, że
mam za sobą najgorszy dzień życia. Nie rozumiem, jak
Tori mogła mi coś takiego zrobić. Przyjaźniłyśmy się
przez prawie trzy lata. Zwierzałam się jej ze
wszystkiego. I miałam do niej bezgraniczne zaufanie.
Mówiłam jej rzeczy, których nigdy nie powiedziałabym
Hunterowi.
Dlaczego poświęciła naszą przyjaźń dla seksu?
Nigdy jeszcze nie czułam się tak bardzo zraniona.
Przykładam koc do oczu i zaczynam szlochać.
Wszystkiego najlepszego, Sydney.

Dobiega mnie chrzęst żwiru pod czyimiś stopami.


Dlaczego, do diabła, ktoś chodzi po podjeździe?
I dlaczego w ogóle to słyszę?
Zaraz... Gdzie ja jestem?
Czy wczorajszy dzień naprawdę się wydarzył?
Niechętnie otwieram oczy, ale razi mnie słońce, więc
przykładam poduszkę do twarzy i daję sobie trochę
czasu, żeby się przyzwyczaić. Dziwne dźwięki stają się
jednak głośniejsze, więc w końcu łypię okiem spod
poduszki. I wtedy dociera do mnie, że nie jestem
u siebie.
No tak. Przypominam sobie. Leżę na kanapie Ridge’a
i mam dwadzieścia dwa lata. Najgorszy wiek pod
słońcem.
Odrzucam poduszkę na bok i z jękiem mrużę oczy.
– Kim jesteś i dlaczego śpisz na mojej kanapie? –
rozlega się tuż przy mnie niski głos.
Podskakuję wystraszona. Wpatrują się we mnie
czyjeś oczy. Odsuwam się od nich, żeby im się lepiej
przyjrzeć.
To oczy faceta. Faceta, którego nie znam. Siedzi na
podłodze przed kanapą z łyżką w ręce. Zanurza ją
w misce, a potem wkłada ją do ust. Ponownie rozlega się
chrzęst. To wcale nie żwir pod stopami, to odgłosy
przeżuwania.
– Jesteś naszą nową współlokatorką? – pyta
z pełnymi ustami.
Kręcę głową.
– Nie – mamroczę. – Jestem przyjaciółką Ridge’a.
Przekrzywia głowę i wpatruje się we mnie
podejrzliwie.
– Ridge ma tylko jednego przyjaciela – stwierdza. –
Ja nim jestem.
Ładuje do ust kolejną łyżkę płatków. Ani myśli się
ode mnie odsunąć.
Siadam, żeby zwiększyć nieco odległość między
nami.
– Czyżbyś był zazdrosny?
Facet nie odrywa ode mnie wzroku.
– Jak się nazywa? – pyta.
– Kto jak się nazywa?
– Twój przyjaciel Ridge – odpowiada zaczepnie.
Przewracam oczami i kładę głowę na oparciu kanapy.
Nie mam pojęcia, co to za jeden, i naprawdę nie mam
ochoty rywalizować z nim o tytuł najlepszego
przyjaciela Ridge’a.
– Nie wiem, jak się nazywa. Nie wiem też, jak ma na
drugie imię. Wiem tylko, że ma niezły prawy sierpowy.
A śpię na tej kanapie tylko dlatego, że mój chłopak
postanowił dla zabawy zacząć bzykać moją
współlokatorkę, a ja nie miałam ochoty na to patrzeć.
Kiwa głową.
– Nazywa się Lawson. I nie ma drugiego imienia.
Zupełnie jakby ten ranek nie zaczął się już
wystarczająco beznadziejnie, nagle do salonu wchodzi
Bridgette.
Chłopak na podłodze ładuje do ust kolejną łyżkę
płatków i w końcu odrywa ode mnie wzrok.
– Dzieńdoberek, Bridgette – mówi sarkastycznym
tonem. – Jak się spało?
Dziewczyna patrzy na niego przelotnie i przewraca
oczami.
– Wal się, Warren – warczy w odpowiedzi.
Facet przenosi wzrok z powrotem na mnie i uśmiecha
się kpiąco.
– To Bridgette – szepcze. – W ciągu dnia udaje, że
mnie nienawidzi, za to w nocy mnie kocha.
Wybucham śmiechem. Nie jestem przekonana, czy
Bridgette w ogóle jest zdolna do miłości.
– Cholera jasna! – krzyczy, chwytając się blatu, żeby
nie upaść. – Jezu Chryste! – Kopie moją walizkę, która
stoi obok barku. – Powiedz swojej przyjaciółeczce, że
jeśli chce tutaj zostać, musi przenieść klamoty do
swojego pokoju!
Warren robi przerażoną minę, po czym odwraca się
do Bridgette.
– Co ja jestem twój służący? Sama jej powiedz.
Bridgette pokazuje na walizkę, o którą się potknęła.
– ZABIERAJ... SWOJE... MANATKI... Z KUCHNI!
– krzyczy, a potem wybiega do swojego pokoju.
Warren odwraca się do mnie.
– Dlaczego ona myśli, że jesteś głucha? – pyta ze
śmiechem.
Wzruszam ramionami.
– Nie mam pojęcia. Doszła do takiego wniosku
wczoraj wieczorem. Jakoś nie chciało mi się
wyprowadzać jej z błędu.
Śmieje się jeszcze głośniej.
– Typowe – stwierdza. – Masz jakieś zwierzęta?
Kręcę głową.
– A masz coś przeciwko pornosom?
Jakimś cudem nasza rozmowa niepostrzeżenie
przerodziła się w grę „Dwadzieścia pytań”. Mimo to
odpowiadam.
– Ogólnie rzecz biorąc nie, natomiast nigdy bym
w żadnym nie wystąpiła.
Patrzy na mnie w milczeniu, odrobinę zbyt długo
analizując moje słowa.
– Masz jakichś wkurzających znajomych? – pyta
w końcu.
Kręcę głową.
– Moja najlepsza przyjaciółka okazała się
zdradziecką suką. Zerwałam z nią.
– Jak często bierzesz prysznic?
Wybucham śmiechem.
– Raz dziennie, ale co jakiś czas zdarza mi się
odpuszczać. W każdym razie nigdy nie trwa on dłużej
niż piętnaście minut.
– Gotujesz?
– Tylko wtedy, gdy jestem głodna.
– Sprzątasz po sobie?
– Pewnie częściej niż ty – odpowiadam. Podczas
naszej rozmowy co najmniej trzy razy użył swojej
koszulki jako serwetki.
– Słuchasz disco?
– Wolałabym jeść drut kolczasty.
– No dobra. Chyba możesz zostać.
Siadam po turecku.
– Nie wiedziałam, że to rozmowa kwalifikacyjna.
Zerka na moje walizki.
– Ty potrzebujesz mieszkania, a my mamy wolny
pokój. Jeśli go nie weźmiesz, Bridgette w przyszłym
miesiącu umieści w nim swoją siostrę, a to ostatnia
rzecz, jakiej Ridge i ja chcemy.
– Nie mogę tutaj zostać.
– Dlaczego? Przecież i tak będziesz musiała znaleźć
sobie jakiś kąt. Co jest nie tak z tym? Przynajmniej nie
będziesz już musiała się błąkać.
Tak naprawdę to Ridge stanowi problem.
A konkretnie to, że mi się podoba. Jestem singielką od
niecałej doby i tej nocy powinien mi się przyśnić
koszmar z Hunterem i Tori w rolach głównych.
Tymczasem w całkiem przyjemnym śnie nawiedził mnie
Ridge.
Nie mogę jednak o tym powiedzieć Warrenowi. Po
części dlatego, że wywołałoby to kolejne pytania,
a częściowo dlatego, że właśnie pojawił się bohater
moich marzeń sennych.
Warren mruga do mnie porozumiewawczo, a potem
wstaje i podchodzi z miską do zlewu. Patrzy na Ridge’a.
– Poznałeś już naszą nową współlokatorkę? – pyta.
Ridge pokazuje mu coś na migi. Warren kręci głową
i odpowiada tym samym. Siedzę na kanapie i przypatruję
się tej niemej konwersacji, skrycie podziwiając Warrena.
Nie spodziewałam się, że zna język migowy. Ciekawe,
czy nauczył się go specjalnie dla Ridge’a. Może są
braćmi? Warren wybucha śmiechem, a Ridge zerka
w moim kierunku i wraca do swojego pokoju.
– Co takiego powiedział? – pytam, bojąc się, że
Ridge już mnie tu nie chce.
Warren wzrusza ramionami.
– Dokładnie to, czego się spodziewałem –
odpowiada, po czym znika za drzwiami swojej sypialni.
Po chwili wraca. Na głowie ma czapkę, a w ręku pęk
kluczy. – Powiedział, że wy dwoje już się dogadaliście. –
Wkłada buty. – Idę do pracy. Tam jest twój pokój.
Możesz zanieść do niego walizki. Rzeczy Brennana rzuć
po prostu w kąt. – Otwiera drzwi i wychodzi na korytarz,
po chwili jednak wraca. – Aha, jeszcze jedno. Jak masz
na imię?
– Sydney.
– No dobrze, Sydney. Witaj w najdziwniejszym
miejscu, w jakim kiedykolwiek mieszkałaś.
Po chwili już go nie ma.
Nie jestem pewna, czy mi się to wszystko podoba, ale
czy mam jakieś inne wyjście? Wyjmuję telefon spod
poduszki. Zaczynam pisać do Ridge’a, bo nie
przypominam sobie, żebyśmy ostatniej nocy dogadali się
w sprawie mieszkania. Zanim jednak udaje mi się
skończyć, przychodzi SMS od niego.

Ridge: I jak? Pasuje ci?


Ja: A tobie?
Ridge: Ja byłem pierwszy.
Ja: Tak, ale tylko pod warunkiem że tobie pasuje.
Ridge: Cóż, to chyba oznacza, że jesteśmy
współlokatorami.
Ja: Skoro tak, to czy możesz coś dla mnie
zrobić?
Ridge: Co takiego?
Ja: Jeśli kiedyś będę miała chłopaka, nie bądź
taki jak Tori i nie zacznij z nim sypiać, dobra?
Ridge: Niczego nie mogę obiecać.

Kilka chwil później pojawia się w salonie


i podchodzi do moich walizek. Wnosi je do mojego
nowego pokoju, po czym przywołuje mnie ręką. Kładzie
walizki na łóżku i wyjmuje z kieszeni komórkę.

Ridge: Ciągle jest tu trochę rzeczy Brennana.


Zapakuję je do pudła, które postawię w kącie.
Zabierze je przy okazji. Pewnie będziesz chciała
zmienić pościel.

Patrzy na mnie niepewnie, a ja wybucham śmiechem.


Następnie pokazuje na drzwi do łazienki.

Ridge: Masz wspólną łazienkę ze mną. Kiedy


będziesz w środku, musisz zamknąć drzwi na
korytarz i do sypialni. Nie słyszę szumu prysznica,
więc jeśli nie chcesz, żebym na ciebie wpadł,
musisz pamiętać o tym, żeby się zamknąć.

Podchodzi do drzwi łazienki i zapala światło


w środku, a potem znów koncentruje się na telefonie.

Ridge: W całym mieszkaniu zamontowałem


włączniki światła na zewnątrz pomieszczeń. To
najprostszy sposób, żeby przyciągnąć moją
uwagę, bo przecież nie słyszę pukania. Jeśli
będziesz chciała skorzystać z łazienki, po prostu
wciśnij ten włącznik. Jeżeli zaś będziesz czegoś
ode mnie chciała, wystarczy, że wciśniesz
włącznik, który znajduje się przy drzwiach mojej
sypialni. Zwykle mam przy sobie telefon, więc
możesz też esemesować.

Pokazuje mi, w której szufladzie znajdują się świeże


poszewki, a potem opróżnia komodę z rzeczy Brennana.
– Czy te meble zostają?
Kiwa głową.

Ridge: Tak, możesz z nich korzystać do woli.

Rozglądam się po pokoju, który niespodziewanie stał


się moim nowym domem, a potem uśmiecham się do
Ridge’a.
– Dziękuję.
Odwzajemnia uśmiech.

Ridge: W razie gdybyś czegoś potrzebowała,


przez kilka następnych godzin będę u siebie. Po
południu wybieram się na zakupy. Jeśli chcesz,
możesz się przyłączyć.

Salutuje mi na pożegnanie. Siadam na krawędzi


łóżka i odpowiadam mu tym samym gestem. A potem
opadam na materac i wzdycham z ulgą.
Skoro już mam gdzie mieszkać, przydałaby mi się
jeszcze jakaś praca. I może jeszcze samochód, bo dotąd
korzystałam z wozu Tori. Potem zadzwonię do rodziców
i powiem im, że się przeprowadziłam.
A może jeszcze się z tym wstrzymam? Poczekam
kilka tygodni i zobaczę, jak się ułoży.

Ridge: Byłbym zapomniał, to nie ja pisałem po


twoim czole.

Co takiego?
Podbiegam do komody i po raz pierwszy tego dnia
przeglądam się w lustrze. Na swoim czole widzę napis:
„Ktoś pisał po twoim czole”.

Ridge

Ja: Dzieńdoberek. Jak tam magisterka?


Maggie: Mam ściemniać, że wszystko
w porządku, czy mogę dać upust złości?
Ja: Dawaj upust.
Maggie: Mam dość, Ridge. Nie cierpię jej. Ślęczę
nad nią po kilka godzin dziennie i jedyne, na co
mam ochotę, to wziąć kij baseballowy i zrobić ze
swoim komputerem to, co bohaterowie Życia
biurowego zrobili z kserokopiarką. Gdyby ta
praca była dzieckiem, bez wahania oddałabym ją
do adopcji. A gdyby była słodkim włochatym
szczeniaczkiem, porzuciłabym ją na środku
ruchliwego skrzyżowania i odjechała z piskiem
opon.
Ja: A potem byś po nią wróciła i bawiła się z nią
całą noc.
Maggie: Mówię poważnie, Ridge. Chyba zwariuję.
Ja: Wiesz, co myślę na ten temat.
Maggie: Tak, wiem. Nie wnikajmy w to teraz.
Ja: Sama chciałaś. Po co ci taki stres?
Maggie: Przestań.
Ja: Nie przestanę, Maggie. Nie zamierzam
milczeć, skoro oboje wiemy, że mam rację.
Maggie: Właśnie dlatego nigdy ci się nie żalę, bo
od razu wszystko sprowadza się do jednego.
Prosiłam, żebyś przestał. Błagam, Ridge, daj
spokój.
Ja: OK.
Ja: Przepraszam.
Ja: To jest ten moment, kiedy piszesz: „Nie ma
sprawy, Ridge, kocham cię”.
Ja: Jesteś tam jeszcze?
Ja: Nie rób tego, Maggie.
Maggie: Byłam siusiu. Nie jestem na ciebie zła.
Po prostu nie chcę już o tym gadać. Co u ciebie?
Ja: Uff! U mnie wszystko dobrze. Mamy nową
współlokatorkę.
Maggie: Myślałam, że ma się wprowadzić
dopiero w przyszłym miesiącu.
Ja: To nie siostra Bridgette. To Sydney. Wiesz, ta
dziewczyna, o której opowiadałem ci kilka dni
temu. Po tym, jak powiedziałem jej o zdradzie
chłopaka, znalazła się na bruku. Pozwoliliśmy
z Warrenem jej zostać, dopóki nie znajdzie
mieszkania. Spodoba ci się.
Maggie: Więc uwierzyła w to, co mówiłeś o jej
chłopaku?
Ja: Tak. Najpierw się wkurzyła, że nie zrobiłem
tego wcześniej, ale już jej przeszło. O której
będziesz w piątek?
Maggie: Jeszcze nie wiem. Powiedziałabym, że
to zależy od tego, jak mi pójdzie z pisaniem
pracy, ale nie chcę już o niej przy tobie
wspominać. Będę, kiedy będę.
Ja: W takim razie zobaczymy się, kiedy się
zobaczymy. Kocham cię. Daj znać, kiedy
wyjedziesz.
Maggie: Ja też cię kocham. I wiem, że się po
prostu martwisz. Nie wymagam od ciebie, żebyś
akceptował moje decyzje, ale dobrze by było,
gdybyś je rozumiał.
Ja: Rozumiem je, kotku. Kocham cię.
Maggie: Ja ciebie też.

Opieram głowę o zagłówek i ukrywam twarz


w dłoniach. Mam dosyć. Jasne, że rozumiem jej decyzję,
ale nigdy się z nią nie pogodziłem. Jest tak strasznie
uparta, że nie wiem, jak do niej dotrzeć.
Wstaję i wsuwam telefon do kieszeni, po czym
podchodzę do drzwi. Kiedy je otwieram, z kuchni
dochodzi smakowity zapach.
Bekon.
Siedzący przy kuchennym stole Warren na mój
widok uśmiecha się szeroko i pokazuje na swój talerz.
– Ta dziewczyna to prawdziwy skarb – miga do mnie.
– Tylko jajka jej nie wyszły. Ale zjem je, żeby nie robić
jej przykrości. Reszta jest pyszna.
W towarzystwie osób słyszących Warren z szacunku
do nich zwykle miga i jednocześnie mówi. Kiedy tylko
miga, wiem, że jego słowa przeznaczone są tylko dla
mnie. Tak właśnie jest w tym wypadku. Wyraźnie nie
chce, żeby Sydney, która krząta się w kuchni, wiedziała,
o czym mówimy.
– I nawet zapytała, jaką kawę lubimy – miga.
Spoglądam w kierunku kuchni. Sydney uśmiecha się
do mnie, więc odwzajemniam uśmiech. Dziwię się, że
jest w tak dobrym humorze. Od naszego powrotu ze
sklepu kilka dni temu prawie w ogóle nie ruszała się ze
swojego pokoju. Kiedy wczoraj Warren poszedł do niej,
żeby zapytać, czy nie chce czegoś zjeść, zastał ją
płaczącą na łóżku, więc dał jej spokój. Nawet myślałem,
żeby zobaczyć, co u niej, ale przecież i tak w niczym nie
mogę jej pomóc. Na wszystko trzeba czasu. Cieszę się,
że dzisiaj przynajmniej zwlekła się z wyrka.
– Nie patrz teraz w jej kierunku. Zauważyłeś, co ona
ma na sobie? Ta sukienka, stary! – Warren zaciska zęby,
jakby samo patrzenie na nią sprawiało mu fizyczny ból.
Kręcę głową i siadam naprzeciwko niego.
– Później sobie popatrzę.
Uśmiecha się do mnie.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że chłopak
ją zdradził. Gdyby nie to, jadłbym na śniadanie ciastka
Oreo z nadzieniem z pasty do zębów.
Wybucham śmiechem.
– Przynajmniej nie musiałbyś już myć zębów.
– To była najlepsza decyzja w naszym życiu – mówi.
– Może potem poprosimy ją, żeby poodkurzała w tej
sukience, podczas gdy my będziemy siedzieć na kanapie
i się na nią gapić.
Warren śmieje się z własnego dowcipu, mnie jednak
wcale nie jest do śmiechu. Tak się składa, że ostatnie
zdanie nie tylko wymigał, ale wypowiedział na głos.
Zanim udaje mi się go ostrzec, obok mnie przelatuje ze
świstem ciastko. Warren dostaje nim prosto w twarz.
Podskakuje zszokowany i patrzy na Sydney. Dziewczyna
podchodzi do stołu z groźną miną. Podaje mi talerz,
a potem stawia na stole trzeci talerz i siada.
– Powiedziałem to na głos, prawda? – upewnia się
Warren, a ja potakuję. Patrzy niepewnie na Sydney, ta
jednak wciąż przeszywa go groźnym spojrzeniem. – No
co, to przecież był komplement.
Sydney śmieje się i kiwa głową. Bierze telefon
i pisze SMS-a. Patrzy na mnie przelotnie i nieznacznie
kręci głową. W tej samej chwili w mojej kieszeni
wibruje komórka. Najwyraźniej dziewczyna do mnie
napisała, ale nie chce, żeby Warren o tym wiedział. Od
niechcenia wkładam rękę do kieszeni, wysuwam z niej
telefon i ukradkiem patrzę na wyświetlacz.

Sydney: Nie jedz jajek.

Spoglądam na nią ze zdziwieniem, zastanawiając się,


co z nimi nie tak. Sydney pogrąża się w rozmowie
z Warrenem i jednocześnie wysyła mi kolejnego SMS-a.

Sydney: Dodałam do nich płynu do naczyń


i zasypki dla niemowląt. Kiedy następnym razem
będzie chciał mi coś napisać na czole, dobrze się
nad tym zastanowi.
Ja: Kiedy zamierzasz mu powiedzieć?
Sydney: Nie zamierzam.
Warren: O czym esemesujesz z Sydney?

Warren patrzy na mnie podejrzliwie. W ręce trzyma


komórkę. Po chwili unosi widelec do ust i przełyka
kolejny kęs jajek. Na ten widok wybucham śmiechem.
Momentalnie sięga przez stół, wyrywa mi z rąk komórkę
i zaczyna przeszukiwać SMS-y. Próbuję odzyskać
telefon, ale trzyma go poza moim zasięgiem. Kiedy
w końcu dociera do właściwej wiadomości, zamiera na
kilka sekund, a potem wypluwa na talerz wszystko, co
miał w ustach. Rzuca mi komórkę i sięga po szklankę.
Pije łapczywie, później zrywa się od stołu i celuje
palcem w Sydney.
– Nagrabiłaś sobie, mała – mówi. – Chcesz wojny?
Będziesz ją mieć.
Dziewczyna przygląda mu się z kpiącym uśmiechem.
Kiedy jednak Warren wybiega do swojego pokoju
i trzaska drzwiami, Sydney traci pewność siebie i patrzy
na mnie wystraszona.

Sydney: Ratunku! Potrzebuję nowych pomysłów.


Nie znam się na tych waszych żartach.
Ja: To prawda. Płyn do naczyń i zasypka dla
niemowląt? Naprawdę potrzebujesz pomocy. Na
szczęście masz przed sobą mistrza.

Uśmiecha się, po czym zaczyna pałaszować


śniadanie.
Zanim udaje mi się przełknąć pierwszy kęs,
z sypialni wychodzi Bridgette. Z ponurą miną idzie do
kuchni i nakłada sobie jedzenie. Ze swojego pokoju
wynurza się też Warren. Siada przy stole.
– Wyszedłem tylko dla lepszego efektu – wyjaśnia. –
Jeszcze nie skończyłem jeść.
Bridgette siada, zjada kawałek bekonu, po czym
mierzy spojrzeniem Sydney.
– TY... TO... ZROBIŁAŚ? – pyta, pokazując
przesadnym gestem na jedzenie. Przekrzywiam głowę
i patrzę na nią ze zdziwieniem. Mówi do Sydney tak
samo jak do mnie, jakby była głucha.
Przenoszę wzrok na Sydney. Kiwa w odpowiedzi
głową.
– DZIĘKUJĘ! – wykrzykuje Bridgette, po czym
próbuje jajek.
I momentalnie wypluwa je na talerz.
Krztusząc się, sięga po picie.
– NIE... BĘDĘ... JADŁA... TEGO... GÓWNA! –
wrzeszczy do Sydney. Wraca do kuchni, strąca jedzenie
z talerza do kosza na śmieci, a potem wraca do siebie.
Gdy tylko drzwi się za nią zamykają, wszyscy troje
wybuchamy śmiechem.
– Dlaczego Bridgette myśli, że Sydney jest głucha? –
pytam Warrena, kiedy śmiechy milkną.
– Nie wiemy – odpowiada. – Ale na razie nie
wyprowadzamy jej z błędu.
Śmieję się, choć wcale nie jest mi do śmiechu. Od
kiedy to Warren mówi o sobie i Sydney per „my”?
Zupełnie mi się to nie podoba.

Światło w moim pokoju zapala się i gaśnie, więc


zamykam laptopa i podchodzę do drzwi. W przedpokoju
stoi Sydney ze swoim laptopem w ręce. Podaje mi kartkę
papieru.

Nauczyłam się już wszystkiego, czego miałam się


nauczyć w tym tygodniu. Nawet wysprzątałam całe
mieszkanie (oczywiście z wyjątkiem pokoju
Bridgette). Warren nie pozwolił mi oglądać telewizji,
bo to podobno nie mój wieczór (cokolwiek to znaczy).
Mogę trochę posiedzieć u ciebie? Muszę się czymś
zająć, bo inaczej znów zacznę myśleć o Hunterze
i użalać się nad sobą, co nieuchronnie doprowadzi
mnie do wyciągnięcia z szafki pod zlewem butelki po
płynie do naczyń, a nie chcę tego, bo nie chcę zostać
alkoholikiem tak jak ty.

Uśmiecham się i zapraszam ją gestem do środka.


Rozgląda się dookoła. Jedynym miejscem do siedzenia
jest moje łóżko, więc pokazuję na nie, a potem siadam
i kładę laptopa na kolanach. Siada po drugiej stronie.
– Dzięki – odpowiada z uśmiechem i wgapia się
w ekran swojego komputera.
Dziś rano próbowałem puścić mimo uszu komentarz
Warrena na temat jej sukienki, lecz trudno było nie
zwrócić na nią uwagi, zwłaszcza że on tak otwarcie to
zrobił. Nie mam pojęcia, co za dziwne gierki uprawia
z Bridgette, ale przeszkadza mi to, że tak dobrze
dogaduje się z Sydney.
A jeszcze bardziej przeszkadza mi to, że mi to
przeszkadza. Nie jestem nią zainteresowany, więc nie
wiem, dlaczego siedzę tutaj i o tym myślę. Gdyby
stanęła obok Maggie, nie miałbym najmniejszych
wątpliwości, że to ta druga jest bardziej w moim typie.
Moja dziewczyna to drobna brunetka o ciemnych oczach.
Sydney stanowi jej przeciwieństwo. Jest od niej wyższa
i ma pełniejsze kształty, które sukienka tylko
uwydatniła, co tłumaczy, dlaczego tak bardzo spodobała
się Warrenowi. Całe szczęście, że się przebrała i stanęła
w moich drzwiach w szortach i koszulce. To trochę
ułatwia sprawę. Koszulki, które nosi, są zwykle na nią
o wiele za duże. Podejrzewam, że kiedy się pakowała,
zabrała przypadkiem trochę T-shirtów Huntera.
Maggie ma zawsze proste włosy, tymczasem fryzurę
Sydney trudno jednoznacznie zaklasyfikować. Wydaje
się, że zależy od pogody, co niekoniecznie jest takie złe.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ją siedzącą na balkonie,
myślałem, że ma brązowe włosy, okazało się jednak, że
po prostu były mokre. Gdy po jakiejś godzinie
oderwałem się od gitary, zobaczyłem, jak Sydney
wchodzi do mieszkania. Do tego czasu jej włosy zdążyły
całkowicie wyschnąć i blond falami spływały jej na
ramiona. Dzisiaj natomiast się kręcą i są uczesane
w niedbały kok.

Sydney: Przestań się na mnie gapić.

O kurde.
Śmieję się nerwowo, próbując wziąć się w garść.

Ja: Wyglądasz na smutną.

To prawda. Nawet tego wieczoru, kiedy się u mnie


pojawiła, wyglądała weselej. Może po prostu wreszcie to
wszystko do niej dotarło.

Sydney: Możemy pisać na laptopach? To dla


mnie o wiele łatwiejsze niż SMS-y.
Ja: Jasne. Jak się nazywasz? Dodam cię do
znajomych na Fejsie.
Sydney: Blake.

Otwieram laptopa. Kiedy znajduję jej profil na


Facebooku, wysyłam jej zaproszenie. Niemal
natychmiast je akceptuje i zaczynamy czatować.

Sydney: Cześć, Ridge’u Lawsonie.


Ja: Cześć, Sydney Blake. Teraz lepiej?

Kiwa głową.

Sydney: Jesteś programistą?


Ja: Widzę, że prześledziłaś mój profil? Tak.
Pracuję w domu. Dwa lata temu skończyłem
inżynierię komputerową.
Sydney: Ile masz lat?
Ja: Dwadzieścia cztery.
Sydney: Błagam, powiedz, że gdy się ma
dwadzieścia cztery lata, życie wygląda o wiele
lepiej niż wtedy, gdy się ma dwadzieścia dwa.
Ja: Zobaczysz, jeszcze będzie dobrze. Może
jeszcze nie w tym tygodniu ani w następnym, ale
na pewno wszystko się ułoży.

Wzdycha ciężko i pociera dłonią kark. Po chwili


wraca do pisania.

Sydney: Tęsknię za nim. Czy to nie głupie? Za


Tori zresztą też. Ciągle ich nienawidzę i życzę im
jak najgorzej, ale brakuje mi tego, co mnie łączyło
z Hunterem. To mnie naprawdę dotknęło. Na
początku myślałam, że będzie mi lepiej bez niego,
teraz jednak czuję pustkę.

Nie chcę wydać się nieczuły, ale jednocześnie nie


jestem dziewczyną, więc nie powiem jej, że to, co czuje,
jest normalne. Bo dla mnie wcale nie jest.

Ja: Tęsknisz jedynie za jego wyobrażeniem. Nie


byłaś z nim szczęśliwa nawet wtedy, gdy nie
miałaś pojęcia, że cię zdradza. Byłaś z nim tylko
dlatego, że było ci z tym wygodnie. Brakuje ci
bycia w związku, ale nie samego Huntera.
Przez dłuższą chwilę patrzy na mnie zmrużonymi
oczami, potem przenosi wzrok na ekran laptopa.

Sydney: Skąd wiesz, że nie byłam z nim


szczęśliwa? A właśnie że byłam. Dopóki nie
dowiedziałam się o jego zdradzie, naprawdę
myślałam, że to ten jedyny.
Ja: Nieprawda. Chciałaś, żeby to był ten jedyny,
ale wcale nie czułaś, że nim jest.
Sydney: Zachowujesz się teraz jak palant, wiesz?

Odstawiam laptopa i podchodzę do biurka. Biorę


notes i długopis, a potem siadam obok niej. Otwieram
notes na stronie, na której zapisałem pierwszy tekst, jaki
mi przysłała.

Przeczytaj go

piszę na górze strony i kładę notes na jej kolanach.


Spogląda w dół, a potem bierze ode mnie długopis.

Nie muszę go czytać, sama go napisałam.

Przysuwam się do niej, kładę notes na swoich


kolanach i zakreślam refren.

Przeczytaj to tak, jakbyś nie była osobą, która to


napisała.
Niechętnie zagląda do notesu i czyta.

You don’t know me like you think you do


I pour me one, when I really want two
Oh, you’re living a lie
Living a lie
You think we’re good, but we’re really not
You coulda fixed things, but you missed your shot
You’re living a lie
Living a lie*

Kiedy już jestem pewien, że zdążyła to przeczytać,


piszę:

Te słowa płynęły prosto z twojego wnętrza,


Sydney. Wmawiasz sobie, że lepiej ci było z nim, ale
sama przeczytaj, co napisałaś. Przypomnij sobie, co
czułaś, kiedy to pisałaś.

Zakreślam jeszcze kilka wersów i czytam je wraz


z nią.

With a right turn, the tires start to burn


I see your smile, it’s been hiding for a while
For a while
Your foot pushes down against the ground
The world starts to blur, can’t remember who you
were
Who you were

Sydney nie odrywa oczu od notesu. Po jej policzku


spływa łza. Pospiesznie ją ściera.
Bierze długopis i pisze:

To tylko słowa, Ridge.

Odpowiadam:

To twoje słowa. Słowa, które płynęły z twojego


wnętrza. Twierdzisz, że bez niego czujesz pustkę, ale
czułaś ją również wtedy, gdy był z tobą. Przeczytaj to
do końca.

Robi głęboki wdech, po czym znów zagłębia się


w lekturze.

I yell, slow down, we’re almost out of town


The road gets rough, have you had enough
Enough

You look at me, start heading for a tree


I open up the door, can’t take any more
Any more

Then I say,

You don’t know me like you think you do


I pour me one, when I really want two
Oh, you’re living a lie
Living a lie

You think we’re good, but we’re really not


You coulda fixed things, but you missed your shot
You’re living a lie
Living a lie

* Tłumaczenia wszystkich tekstów piosenek na język polski znajdują


się w dodatku na końcu książki.
6

Sydney

Ciągle wpatruję się w słowa zapisane w notesie.


Czyżby Ridge miał rację? Czyżby ten tekst wyrażał
moje prawdziwe uczucia?
Nigdy specjalnie nie kombinowałam podczas pisania
tekstów, bo zawsze wydawało mi się, że nikt ich nie
przeczyta, więc nie ma znaczenia, co kryje się za
słowami. Kiedy się jednak nad tym zastanowić, może
z tego powodu do głosu dochodziły moje prawdziwe
emocje? Trudniej byłoby mi napisać tekst, gdybym
musiała wymyślić, jakie uczucia ma wyrażać. Teksty,
które są przekombinowane, nie są szczere.
Ridge ma całkowitą rację. Ułożyłam ten tekst wiele
tygodni temu, kiedy jeszcze nie wiedziałam o Hunterze
i Tori.
Opieram się o zagłówek i ponownie otwieram
laptopa.

Ja: No dobra, wygrałeś.


Ridge: To nie zawody. Po prostu staram ci się
uświadomić, że może to zerwanie było ci
potrzebne. Nie znam cię za dobrze, ale z tych
tekstów wynika, że już od jakiegoś czasu chciałaś
żyć na własną rękę.
Ja: Twierdzisz, że mnie za dobrze nie znasz, ale
wygląda na to, że znasz mnie lepiej niż ja sama.
Ridge: Mówię tylko, co widzę w tych tekstach.
A skoro już o nich mowa, masz ochotę mi
pomóc? Przed wysłaniem ich Brennanowi muszę
je dopasować do muzyki. A wiadomo, co dwie
pary uszu, to nie jedna. Taki żarcik.

Śmieję się i daję mu kuksańca.

Ja: Jasne. Co mam robić?

Wstaje i bierze do rąk gitarę, po czym kiwa głową


w kierunku balkonu. Nie chcę tam z nim iść. Nic mnie
nie obchodzi to, czy jestem gotowa rozstać się
z Hunterem, ale mam pewność, że nie jestem gotowa
rozstać się z Tori. Wychodzenie na balkon na pewno mi
nie pomoże.
Marszczę nos i kręcę głową. Patrzy w kierunku
mojego dawnego mieszkania, po czym zaciska usta
i kiwa głową. Podchodzi do łóżka i siada tuż obok mnie.

Ridge: Chciałbym, żebyś zaśpiewała przy moim


akompaniamencie. Będę cały czas na ciebie
patrzył, żeby wiedzieć, w którym miejscu jesteś.
Ja: Nie ma mowy. Nie zaśpiewam w twojej
obecności.

Przewraca oczami.

Ridge: Boisz się, że będę się śmiał z tego, jak


śpiewasz? Przecież ja cię NIE SŁYSZĘ,
SYDNEY!

Wykrzywia usta w tym swoim irytującym uśmiechu.

Ja: Cicho bądź. Niech będzie.

Odkłada telefon i zaczyna grać. Tuż przed


rozpoczęciem mojej partii wokalnej spogląda na mnie,
ale ja, zamiast śpiewać, wstrzymuję oddech. Nie ze
zdenerwowania, lecz z wrażenia. Jest po prostu
niesamowity.
Nie przerywa, po prostu gra od początku. Biorę się
w garść i zaczynam śpiewać. Pewnie nigdy w życiu nie
odważyłabym się na to, gdybym nie wiedziała, że Ridge
mnie nie słyszy. Chociaż trochę wkurza mnie to, że tak
intensywnie się we mnie wpatruje.
Po każdej zwrotce przerywa i notuje coś na kartce.
Patrzę z ciekawością. To kartka z zeszytu nutowego.
Zapisuje na niej nuty wraz z tekstem.
Pokazuje na jedną z linijek, a potem bierze do ręki
telefon.
Ridge: W jakiej tonacji tutaj śpiewasz?
Ja: H-dur.
Ridge: Nie sądzisz, że zabrzmi to lepiej, jeśli
zaśpiewasz trochę wyżej?
Ja: Nie wiem. Mogę spróbować.

Ponownie gra drugą część piosenki, a ja zgodnie


z jego radą śpiewam w wyższej tonacji. O dziwo, miał
rację. Brzmi to teraz o wiele lepiej.
– Skąd wiedziałeś? – pytam.
Wzrusza ramionami.

Ridge: Po prostu wiedziałem.


Ja: Ale skąd? Przecież nie słyszysz.
Ridge: Nie muszę słyszeć. Ja to wyczuwam.

Kręcę głową, nie pojmując. Mogę zrozumieć, że


nauczył się grać na gitarze. Dzięki dobremu
nauczycielowi i ciągłym ćwiczeniom mógł
w zadowalającym stopniu opanować technikę. To jednak
nie wyjaśnia, skąd wie, w jakiej tonacji powinno się
śpiewać i która tonacja jest lepsza.

Ridge: Co się dzieje? Wyglądasz na zmieszaną.


Ja: Bo jestem. Nie rozumiem, w jaki sposób
jesteś w stanie rozróżnić wibracje, czy co tam
wyczuwasz. Zaczynam podejrzewać, że dla żartu
udajesz głuchego.
Ridge wybucha śmiechem, a potem przesuwa się na
łóżku i opiera plecami o zagłówek. Odkłada gitarę na
bok, wyciąga nogi przed siebie, rozwiera je i klepie
materac między nimi.
Co takiego? Otwieram szeroko oczy. Nie ma mowy,
żebym tam usiadła. Kręcę głową.
Wzdycha i bierze do rąk telefon.

Ridge: Chodź tu. Chcę ci pokazać, w jaki sposób


czuję. Nie bój się, nie próbuję cię uwieść.

Waham się jeszcze chwilę, ale jego mina przekonuje


mnie, że zachowuję się dziecinnie. Odwracam się
plecami do niego i siadam ostrożnie między jego
nogami, starając się o niego nie opierać. Bierze gitarę
i umieszcza ją przede mną, a potem przyciąga ją wraz ze
mną do siebie. Chwilę potem sięga po telefon.

Ridge: Zagram akord i powiesz mi, co czujesz.

Potakuję, a on dotyka palcami strun. Powtarza kilka


razy ten sam akord. Po wszystkim unoszę telefon.

Ja: Czuję wibrowanie gitary.

Kręci głową i pisze kolejnego SMS-a.

Ridge: Wiem, że czujesz wibrowanie gitary,


głupia. Pytam o to, w którym miejscu swojego
ciała je czujesz.
Ja: Zagraj jeszcze raz.

Zamykam oczy i tym razem staram się potraktować


to poważnie. Pytałam go, jak wyczuwa dźwięki. Usiłuje
mi to zademonstrować, więc powinnam przynajmniej
spróbować to zrozumieć. Gra ten sam akord kilka razy,
a ja bardzo staram się skoncentrować, ale czuję wibracje
właściwie wszędzie, zwłaszcza w klatce piersiowej, do
której przyciśnięta jest gitara.

Ja: Trudno powiedzieć, Ridge. Właściwie czuję je


w całym ciele.

Odsuwa mnie od siebie, odkłada gitarę i wychodzi


z pokoju. Czekam cierpliwie, ciekawa, co teraz zrobi.
Wraca, trzymając coś w zaciśniętej pięści. Wyciąga ją do
mnie, więc podstawiam pod nią rozwartą dłoń.
To zatyczki do uszu.
Siada za mną, a ja ponownie moszczę się między
jego nogami, po czym wkładam zatyczki. Zamykam oczy
i opieram głowę na jego ramieniu. Podnosi gitarę
i przyciska ją do moich piersi. Jego głowa delikatnie
opiera się o moją i nagle uświadamiam sobie, w jak
intymnej sytuacji się znajdujemy. Nigdy jeszcze nie
siedziałam w taki sposób z chłopakiem, z którym bym
nie chodziła.
O dziwo, z nim jednak wydaje mi się to całkiem
naturalne. Sprawia wrażenie, że chodzi mu tylko
o muzykę. Podoba mi się to. Jestem pewna, że gdyby to
Warren znajdował się na jego miejscu, jego dłonie wcale
nie spoczywałyby na gitarze.
Czuję, jak leciutko porusza rękami, więc wiem, że
gra, chociaż tego nie słyszę. Koncentruję się na
wibracjach w moim ciele. Kiedy już wiem, gdzie
dokładnie je czuję, przykładam dłoń do piersi i klepię się
po niej. Czuję, że Ridge kiwa głową, nie przestając grać.
Tym razem czuję wibrowanie niżej. Przesuwam dłoń,
a chłopak ponownie potakuje.
Odsuwam się i odwracam twarzą do niego.
– O rany...
Unosi ramiona i uśmiecha się nieśmiało. Cudowny
widok.

Ja: Coś niesamowitego. Ciągle nie rozumiem, jak


udaje ci się grać, ale przynajmniej już wiem, co
czujesz.

Wzrusza tylko ramionami. Uwielbiam jego


skromność. A przecież jest najbardziej utalentowanym
człowiekiem, jakiego znam.
– O rany – powtarzam, kręcąc głową.

Ridge: Przestań. Nie przepadam za


komplementami. Zawstydzają mnie.
Odkładam telefon i oboje wracamy do laptopów.

Ja: W takim razie musisz przestać być aż tak


dobry. Chyba nie zdajesz sobie sprawy ze
swojego talentu. Wiem, że zaraz powiesz, że to
kwestia wytężonej pracy, ale tysiące osób
mogłyby pracować równie ciężko jak ty, a w życiu
nie skomponowałyby równie dobrych piosenek.
Teraz, gdy mi już to wytłumaczyłeś, rozumiem
z grubsza, jak to jest z tą gitarą, ale dalej nie
wiem, w jaki sposób wyczuwasz wokal. Jakim
cudem rozpoznajesz, jaką barwę ma czyjś głos
i w której tonacji najlepiej zabrzmi?
Ridge: Właściwie nie umiem rozróżniać brzmienia
głosu. Nie „słyszę” osoby, która śpiewa, tak jak
„słyszę” gitarę. Potrafię dopasować głos do
melodii dlatego, że przeanalizowałem mnóstwo
zapisów nutowych piosenek i nauczyłem się,
które tonacje pasują do których nut. To nie
przyszło w naturalny sposób. Ciężko nad tym
pracowałem. Uwielbiam muzykę i chociaż jej nie
słyszę, nauczyłem się ją rozumieć i doceniać
w inny sposób niż większość ludzi. Gorzej mi szło
z pisaniem melodii. Mnóstwo razy zdarzało się, że
skomponowałem jakąś piosenkę, a Brennan
mówił mi, że nie możemy jej wykorzystać, bo za
bardzo przypomina jakiś inny utwór albo nie brzmi
tak dobrze, jak mi się wydawało.
Może sobie mówić, co chce, ale i tak jestem pewna,
że siedzę obok muzycznego geniusza. Nie wierzę, że
doszedł do tego wszystkiego samą ciężką pracą. To
znaczy, na pewno to nie zaszkodziło, bo każdy talent
wymaga wysiłku, by mógł się rozwinąć. Ale jego talent
jest po prostu niesamowity. Aż strach pomyśleć, czego
Ridge dokonałby, gdyby słyszał.

Ja: W ogóle coś słyszysz? Cokolwiek?

Kręci głową.

Ridge: Miałem kiedyś aparat słuchowy, ale okazał


się bezużyteczny. Jestem osobą z całkowitą
utratą słuchu, dlatego nie pomagał mi w słyszeniu
głosów czy dźwięków gitary. Słyszałem jakieś
odgłosy, lecz nie potrafiłem ich zidentyfikować.
Mówiąc szczerze, ten aparat ciągle mi
przypominał, że nie słyszę. Bez niego w ogóle
o tym nie myślę.
Ja: Jak to się stało, że zapragnąłeś nauczyć się
grać na gitarze, chociaż wiedziałeś, że nigdy jej
nie usłyszysz?
Ridge: Dzięki Brennanowi. W dzieciństwie chciał
się nauczyć grać. Dołączyłem do niego.
Ja: Mówisz o tym gościu, który tu przedtem
mieszkał? Od jak dawna się znacie?
Ridge: Od dwudziestu jeden lat. To mój młodszy
brat.
Ja: Gra z tobą w zespole?

Patrzy na mnie z zakłopotaniem.

Ridge: Nie opowiadałem ci o naszej kapeli?

Kręcę głową.

Ridge: Brennan jest naszym wokalistą


i gitarzystą.
Ja: Kiedy będziesz miał jakiś koncert? Chętnie cię
zobaczę.

Śmieje się przez dłuższą chwilę.

Ridge: Ja nie gram. Za dużo z tym zachodu.


Brennan uparł się, że muszę mieć tyle samo
udziałów w zespole co on, bo napisałem
większość utworów. Twierdzi, że beze mnie
kapela nie osiągnęłaby tyle, ile osiągnęła. Dla
mnie to trochę śmieszne, ale dla świętego
spokoju się zgodziłem. Kiedy jednak zrobi karierę,
zmienimy umowę. Nie chciałbym odnosić
wrażenia, że go wykorzystuję.
Ja: Jeśli on nie ma z tym problemu, to ty również
nie powinieneś go mieć. A dlaczego z nimi nie
grasz?
Ridge: Kilka razy grałem. To jednak strasznie
trudne. Nie słyszę innych członków zespołu, więc
nie wiem, czy gram w tym samym tempie co oni.
Poza tym zespół jest teraz w trasie, a ja nie
mogłem wyjechać, więc tylko wysyłam im nowe
kawałki.
Ja: Dlaczego nie mogłeś wyjechać z nimi?
Przecież pracujesz zdalnie?
Ridge: Mam inne zobowiązania. Ale kiedy
przyjadą do Austin, wezmę cię na koncert.

„Wezmę cię”. Podoba mi się ta perspektywa.

Ja: Jak się nazywacie?


Ridge: Sounds of Cedar.

Zamykam raptownie laptopa i patrzę mu w oczy.


– No nie żartuj!
Kiwa głową, a potem pochyla się i otwiera mojego
laptopa.

Ridge: Słyszałaś o nas?


Ja: No pewnie! Wszyscy w kampusie o was
słyszeli! W zeszłym roku graliście przecież prawie
w każdy weekend. Hunter was uwielbia.
Ridge: Ach tak. Ten jeden raz chciałbym mieć
o jednego fana mniej. Więc widziałaś Brennana
w akcji?
Ja: Tylko raz, i był to jeden z waszych ostatnich
koncertów. Ale mam w telefonie większość
waszych piosenek.
Ridge: O rany, jaki ten świat jest mały. Jesteśmy
o krok od podpisania kontraktu. To dlatego tak
bardzo stresuję się z powodu tych piosenek.
I dlatego musisz mi pomóc.
Ja: Jezu! Właśnie sobie uświadomiłam, że będę
pisać teksty dla SOUNDS OF CEDAR!!!

Odkładam laptopa na bok, po czym przewracam się


na brzuch, krzyczę na cały głos i wymachuję nogami.
O ja cię! Ale super!
Biorę się w garść, puszczając mimo uszu śmiech
Ridge’a, po czym siadam z powrotem na łóżku i kładę
laptopa na kolanach.

Ja: Więc to ty napisałeś większość piosenek?

Potakuje.

Ja: A tekst „Something”?

Ponownie potakuje. Poważnie zastanawiam się, czy


to się dzieje naprawdę. Oto siedzę obok autora tekstu
jednej ze swoich ulubionych piosenek.

Ja: Zaraz jej posłucham. Skoro ty


zinterpretowałeś mój tekst, ja zinterpretuję twój.
Ridge: Napisałem tę piosenkę dwa lata temu.
Ja: I co z tego? To twoje słowa. Słowa, które
płynęły z twojego wnętrza, Ridge ;–)

Rzuca we mnie poduszką. Śmieję się i przeglądam


folder z muzyką w telefonie. Kiedy znajduję odpowiedni
utwór, wciskam „play”.

SOMETHING

I keep on wondering why


I can’t say ’bye to you
And the only thing I can
Think of is the truth

It’s hard to start over


Keep checkin’ that rearview, too
But something’s coming
Something right for you
Just wait a bit longer

You’ll find something you wanted


Something you needed
Something you want to have repeated
Oh, that feeling’s all right

You’ll find that if you listen


Between all the kissing
What made it work
Wound up missing
Oh, that seems about right

I guess I thought that we would


Always stay the same
And I can tell that you find
Somebody to blame

And I know in my heart,


In my mind, it’s all a game
Our hopes and wishes
Won’t relight the flame

Just wait a bit longer


You’ll find something you wanted
Something you needed
Something you want to have repeated
Oh, that feeling’s all right

You’ll find that if you listen


Between all the kissing
What made it work
Wound up missing
Oh, that seems about right
You don’t ever have to wonder
’Cause you will always know
That what we had was for sure
For sure
Now that thing is no more
No more

You’ll find what you wanted


You’ll find what you needed
You’ll find what you wanted
You’ll find what you needed
You’ll find what you needed

Kiedy piosenka dobiega końca, siadam z powrotem


na łóżku. Miałam go zapytać o ten tekst i o to, co się za
nim kryje, ale nie jestem pewna, czy chcę. Mam ochotę
posłuchać ponownie tego utworu, tym razem nie czując
na sobie jego wzroku, ponieważ naprawdę trudno mi się
skoncentrować, kiedy na mnie patrzy. Opiera podbródek
na dłoniach i przygląda mi się od niechcenia. Ledwie mi
się udaje powstrzymać uśmiech. Ridge natomiast
uśmiecha się bez skrępowania, a potem pochyla nad
telefonem.

Ridge: Czy mi się zdaje, czy zachowujesz się jak


szalona fanka?

Wcale ci się nie zdaje.


Ja: Wcale nie jestem twoją fanką. Nie schlebiaj
sobie. Wiem doskonale, że zmieniasz się
w geniusza zła, kiedy chcesz się na kimś zemścić.
Byłam też świadkiem twojego zaawansowanego
alkoholizmu. Po czymś takim trudno zostać czyjąś
fanką.
Ridge: Mój ojciec był alkoholikiem. Uważaj na to,
co mówisz.

Patrzę na niego przepraszająco.


– Wybacz. Żartowałam.

Ridge: Ja też.

Kopię go w kolano i przeszywam gniewnym


spojrzeniem.

Ridge: To znaczy nie do końca. Mój ojciec


naprawdę jest alkoholikiem, ale gówno mnie
obchodzi, czy sobie z tego żartujesz.
Ja: Teraz już nie będę. Zepsułeś całą zabawę.

Wybucha śmiechem, po czym zapada niezręczna


cisza. Uśmiecham się szeroko i znów pochylam się nad
telefonem.

Ja: Mogę cię prosić o autograf?

Przewraca oczami.
Ja: Proooszę! A czy mogę pstryknąć sobie z tobą
słit focię? Jestem w łóżku Ridge’a Lawsona!

Śmieję się, Ridge jednak nie wygląda na


rozbawionego.

Ja: A podpiszesz mi się na piersiach?

Odstawia laptopa na bok, bierze mazak z nocnego


stolika i odwraca się z powrotem do mnie.
Tak naprawdę wcale nie chcę tego autografu. Mam
nadzieję, że zna się na żartach.
Ściąga zatyczkę, po czym przewraca mnie na plecy
i przykłada mazak do mojego czoła.
Próbuje mi się podpisać na twarzy?
Zginam nogi w kolanach i staram się go odepchnąć.
Kurde, prawdziwy z niego siłacz. Jedną moją dłoń
przygniata kolanem, a drugą ręką. Równocześnie próbuje
się podpisać na mojej twarzy. Z krzykiem i śmiechem
usiłuję odwrócić głowę, ale z każdym moim ruchem
flamaster maże mnie po policzku.
Nie jestem w stanie go pokonać, więc w końcu
wzdycham i nieruchomieję. Odrywa mazak od mojej
twarzy, zeskakuje ze mnie i nakłada zatyczkę,
uśmiechając się kpiąco.
Sięgam do laptopa.

Ja: Nie jesteś już moim mistrzem w robieniu


żartów. Właśnie rozpocząłeś trzecią wojnę
światową. Idę wygooglować, w jaki sposób się
zemścić.

Biorę laptopa pod pachę i wychodzę w milczeniu


z pokoju, nic sobie nie robiąc z jego śmiechu. Kiedy
przechodzę przez salon, Warren uważnie mi się
przygląda.
– Trzeba było tu zostać i obejrzeć ze mną pornosa –
mówi, patrząc na moją pomazaną twarz.
– Właśnie ustaliliśmy z Ridge’em nowy grafik
wieczorów telewizyjnych – kłamię. – Przypadły mi
czwartki.
– Nie ma mowy – protestuje Warren. – To już jutro.
Czwartki są zarezerwowane na czwartkowe wieczory
z porno.
– Już nie. Trzeba było mnie zapytać podczas
rozmowy kwalifikacyjnej, w które dni oglądam
telewizję.
Z jego ust wydobywa się jęk.
– Dobra – kapituluje. – Oddam ci czwartki, ale pod
warunkiem że znów włożysz tamtą sukienkę.
– Spaliłam ją – odpowiadam ze śmiechem.

Ridge

– Dlaczego oddałeś Sydney dzisiejszy wieczór


telewizyjny? – miga Warren i siada obok mnie na
kanapie. – Wiesz dobrze, jak uwielbiam czwartkowe
noce. W piątki mam wolne.
– Wcale nie gadałem z nią o naszych wieczorach
telewizyjnych.
Warren spogląda nienawistnie na drzwi pokoju
dziewczyny.
– A to kłamczucha. A tak w ogóle to skąd ją znasz?
– To branżowa znajomość. Pisze teksty dla naszej
kapeli.
Warren wybałusza na mnie gały, a potem prostuje się
na kanapie z urażoną miną, zupełnie jakbym go zdradził.
– Nie sądzisz, że menedżer powinien wiedzieć
o takich sprawach?
Śmieję się i migam.
– Świetny pomysł. Hej, Warren, Sydney została
naszą tekściarą. Teraz już wiesz.
Marszczy brwi.
– A nie sądzisz, że menedżer powinien
przedyskutować z nią finansowy aspekt tej sprawy? Jaki
procent jej dajemy?
– Żaden. Czułaby się winna, kasując nas, skoro nie
płaci czynszu. Na razie stanęło na tym.
Wstaje i piorunuje mnie wzrokiem.
– Skąd wiesz, że można jej zaufać? I co się stanie,
jeśli którąś z piosenek, jakie napisze, wydamy na płycie?
Jesteś pewien, że nagle nie zażąda tantiem? I wreszcie,
dlaczego, do jasnej cholery, ty już nie piszesz tekstów?
Wzdycham. Poruszaliśmy ten temat tyle razy, że aż
boli mnie głowa, gdy o tym pomyślę.
– Nie mogę. Wiesz, że nie mogę. To tymczasowe
rozwiązanie, do momentu gdy przezwyciężę blokadę
twórczą. I spokojnie, zgodziła się przekazać nam prawa
do swoich tekstów.
Warren opada z powrotem na kanapę.
– Nie dołączaj nikogo do składu bez konsultacji ze
mną, dobra? Czuję się pominięty.
Krzyżuje ręce na piersiach i robi naburmuszoną
minę.
– A czemu to mój mały Warrenek się dąsa?
Obejmuję go, a potem, nic sobie nie robiąc z tego, że
próbuje mnie odepchnąć, siadam mu na kolanach i całuję
w policzek. Uderza mnie w ramię, usiłując wyswobodzić
się z mojego uścis​ku. Śmieję się, lecz śmiech zamiera mi
na ustach, bo nagle mój wzrok pada na Sydney, która
właśnie weszła do salonu. Gapi się na nas bez słowa.
Warren sunie dłonią w górę mojego uda i kładzie głowę
na moim ramieniu, a ja delikatnie klepię go po policzku,
po czym obaj spoglądamy na nią z minami niewiniątek.
Kręci głową i wraca do swojego pokoju.
– Szkoda, że w nocy znów nie mogłem się oprzeć
Bridgette, bo widzę, że Sydney ma na mnie ochotę –
miga Warren.
Wybucham śmiechem, wiedząc, że Sydney po
ostatnim tygodniu prawdopodobnie na dłuższy czas ma
dosyć facetów.
– Wierz mi, ta dziewczyna marzy tylko o tym, żeby
trochę pobyć sama.
Warren kręci głową.
– Nieprawda, ta dziewczyna marzy o mnie.
Zastanawiam się, jak podstępnie nakłonić ją do seksu.
– Bridgette – przypominam mu. Sam nie wiem,
czemu to robię. Nigdy dotąd nie przypominałem mu
o Bridgette, gdy gadał o innych dziewczynach.
– Niszczysz moje marzenia – miga, opierając się na
kanapie, i w tej samej chwili dostaję SMS-a.

Sydney: Mogę cię o coś zapytać?


Ja: Tak, ale pod warunkiem że już nigdy mnie nie
zapytasz, czy możesz mnie o coś zapytać.
Sydney: Niech będzie. Wiem, że nie powinnam
o nim myśleć, ale zżera mnie ciekawość. Co on
napisał na tej kartce, kiedy poszliśmy po moją
torebkę? I co takiego mu odpisałeś, że cię
walnął?
Ja: To prawda, nie powinnaś o nim myśleć, ale
jestem zszokowany, że dopiero teraz o to pytasz.
Sydney: To powiesz mi czy nie?

Wolałbym nie przytaczać tego dosłownie, ale skoro


tak jej zależy...
Ja: Napisał: „Pieprzysz ją?”.
Sydney: Jezu! A to dupek!
Ja: Zgadza się.
Sydney: A co mu odpisałeś?
Ja: Napisałem: „Jak myślisz, czemu przyszedłem
po tę torebkę? Zapłaciłem jej za numerek, ale nie
miała wydać ze stówy”.

Czytam raz jeszcze tę wiadomość, bo nie jestem


pewien, czy te słowa są tak śmieszne, jak mi się
wydawało.
A potem spoglądam w kierunku jej sypialni. Drzwi są
otwarte na oścież. Sydney podchodzi szybkim krokiem
do kanapy. Nie wiem, czy to na widok jej gniewnej miny,
czy dłoni przybliżających się do mojej twarzy osłaniam
rękami głowę i chowam się za Warrenem. On jednak nie
zamierza służyć mi za tarczę i podrywa się z kanapy.
Skulony przyjmuję z pokorą spadające na mnie razy.
I z trudem tłumię śmiech, bo Sydney bije jak baba.
Zupełnie nie tak jak w przypadku Tori.
Kiedy się cofa, ostrożnie odrywam ręce od głowy.
Wraca do swojego pokoju i trzaska drzwiami.
Warren stoi przy kanapie z rękami na biodrach.
Patrzy to na mnie, to na drzwi sypialni Sydney. W końcu
unosi ręce i kręci głową, po czym maszeruje do siebie.
Chyba powinienem ją przeprosić. To był tylko żart,
ale mog​łem przewidzieć, że się wkurzy. Pukam do niej
kilka razy. Nie otwiera, więc esemesuję.

Ja: Mogę wejść?


Sydney: To zależy, czy masz drobne, bo dalej nie
mam wydać ze stówy.
Ja: Wtedy wydawało mi się to śmieszne.
Przepraszam.

Po kilku chwilach drzwi się otwierają. Unoszę brwi


i uśmiecham się do niej. Patrzy na mnie ze złością
i podchodzi do łóżka.

Sydney: Przykro mi, że to napisałeś, ale


rozumiem, czemu to zrobiłeś. To palant i na twoim
miejscu pewnie też chciałabym go wkurzyć.
Ja: To prawda, że to palant, ale mogłem inaczej
mu odpisać. Jeszcze raz przepraszam.
Sydney: Pewnie, że mogłeś. Zamiast sugerować,
że jestem dziwką, mogłeś na przykład odpisać:
„Chciałbym być takim szczęściarzem”.

Śmieję się, a potem wychodzę z jeszcze jedną


propozycją.

Ja: Mogłem też odpisać: „Pieprzę ją tylko wtedy,


gdy jesteś jej wierny. Czyli nigdy”.
Sydney: Albo: „Nie, nie pieprzę. Szaleję za
Warrenem”.
Dobrze przynajmniej, że sobie z tego żartuje.
Naprawdę mi przykro, że wtedy to napisałem, ale
w tamtej chwili jakoś mi to pasowało.

Ja: Wczoraj wieczorem nie skończyliśmy roboty.


Masz ochotę napisać ze mną trochę pięknych
piosenek?
7

Sydney

Ridge odkłada gitarę dopiero ponad godzinę później.


W tym czasie w ogóle ze sobą nie piszemy, bo chcemy
maksymalnie wykorzystać to, że jesteśmy na fali.
Pracuje nam się razem naprawdę nieźle. On gra od nowa
wciąż tę samą piosenkę, a ja leżę na jego łóżku
z notesem przed sobą i spisuję słowa, które przychodzą
mi do głowy. W większości przypadków kończy się to
tym, że zgniatam kartkę i ciskam ją na drugi koniec
pokoju, po czym biorę się na nowo do pisania. Udaje mi
się jednak napisać prawie cały tekst, w którym on skreśla
jedynie dwa wersy, które mu się nie spodobały. To już
pewien postęp.
Z jakiegoś powodu uwielbiam te chwile, gdy
wspólnie tworzymy. Wszystkie moje troski i złe myśli
odchodzą w niepamięć. To miłe.

Ridge: Dokończmy tę piosenkę. Usiądź tak,


żebym mógł widzieć twoje usta, kiedy będziesz
śpiewać. Chcę mieć pewność, że wszystko gra,
zanim wyślę ją Brennanowi.
Trąca struny, a ja zaczynam śpiewać. Nie spuszcza ze
mnie wzroku, przyglądając mi się tak uważnie, że aż
czuję się nieswojo. Może stara się nadrobić to, że nie
może się wypowiedzieć.
Sam niewiele daje poznać po sobie. Przez większość
czasu panuje nad wyrazem twarzy. Nie mam pojęcia,
o czym myśli. Jest mistrzem komunikacji niewerbalnej.
Jestem pewna, że nawet gdyby mógł mówić, wcale by
nie musiał. Wystarczyłyby same spojrzenia.
Jestem nieco skrępowana, kiedy na mnie patrzy, więc
zamykam oczy, starając się śpiewać z pamięci. Trudno
mi się śpiewa przy nim. Kiedy spisywałam pierwszy
tekst, też grał na gitarze, tyle że siedział na swoim
balkonie, jakieś dwieście metrów ode mnie. Mimo to,
chociaż udawałam, że piszę z myślą o Hunterze,
wyobrażałam sobie, że to Ridge śpiewa.

A LITTLE BIT MORE

Why don’t you let me


Take you away
We can live like you wanted
From place to place

I’ll be your home


We can make our own
’Cause together makes it pretty hard
To be alone

We can have everything we ever wanted


And just a little bit more
Just a little bit more

Przerywa, więc i ja nie śpiewam dalej. Kiedy


otwieram oczy, okazuje się, że gapi się na mnie
bezmyślnie.
Chociaż nie, wcale nie bezmyślnie, wręcz
przeciwnie, zastanawia się nad czymś. Mruży oczy
i wiem już, że właśnie wpadł na jakiś pomysł.
Rozgląda się za telefonem.

Ridge: Mogę coś sprawdzić?


Ja: Tylko pod warunkiem że nigdy więcej nie
zapytasz o to, czy możesz coś sprawdzić.
Ridge: Niezłe, ale zupełnie bez sensu.

Śmieję się, po czym poważnieję i kiwam głową, wolę


nie myśleć, co takiego chce sprawdzić. Klęka, a potem
kładzie ręce na moich ramionach i zaczyna się pochylać.
Usiłuję wstrzymywać oddech, lecz mi się nie udaje. Nie
mam pojęcia, co on wyprawia i dlaczego się do mnie
przybliża, ale... O ja cię!
Dlaczego serce nagle zaczyna mi tak mocno bić?
Popycha mnie na plecy. Sięga za siebie i unosi gitarę,
a potem kładzie się obok mnie, a instrument umieszcza
przy moim drugim boku.
Uspokój się, serce. Błagam, przestań tak mocno bić.
Ridge ma wyostrzone zmysły, z łatwością cię wyczuje
dzięki wibracjom materaca.
Przysuwa się do mnie z wahaniem, jakby nie był
pewien, czy mu na to pozwolę.
Pozwolę, no pewnie że tak.
Patrzy na mnie, wyraźnie się zastanawiając nad
kolejnym ruchem. Jestem pewna, że nie próbuje się do
mnie dobierać. Niezależnie od tego, co zamierza,
napełnia go to o wiele większym strachem, niż mogłaby
napełnić zwykła próba pocałunku. Przygląda się mojej
szyi i piersiom, zupełnie jakby czegoś szukał. W końcu
jego wzrok zatrzymuje się na moim brzuchu.
Jezu, co on zamierza zrobić? Chce mnie tam
dotknąć? Chce poczuć, jak śpiewam? Jeśli chce to
poczuć, musi mnie dotknąć.
Sięga po komórkę.

Ridge: Ufasz mi?


Ja: Już nikomu nie ufam. W tym tygodniu moja
wiara w ludzi legła w gruzach.
Ridge: A możesz ją odbudować dosłownie na
pięć minut? Chcę poczuć twój głos.

Wciągam powietrze, a potem patrzę na niego


i potakuję. Odkłada telefon, nie odrywając ode mnie
wzroku. Wpatruje się we mnie tak, jakby chciał mnie
uspokoić, rezultat jednak jest odwrotny do
zamierzonego. Dopiero teraz naprawdę wpadam
w panikę.
Wsuwa rękę pod mój kark.
O nie.
Teraz jest jeszcze bliżej.
Jego twarz góruje nad moją. Drugą rękę przekłada
ponad moim ciałem i przyciąga gitarę do mojego boku.
Wciąż patrzy na mnie uspokajająco.
Tyle że wcale mnie nie uspokaja. W ogóle, nic a nic.
Zniża głowę i przykłada policzek do mojej piersi.
Super. Teraz już na sto procent wyczuje bicie serca.
Mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Nie mam
jednak na to czasu, ponieważ Ridge właśnie zaczyna
trącać palcami struny gitary. Uświadamiam sobie, że gra
obiema rękami, jedną wciąż trzymając pod moją głową,
a drugą unosząc nade mną. Jego głowa nadal spoczywa
na moich piersiach, a włosy łaskoczą mnie w szyję.
Słodki Jezu... I ja niby mam teraz śpiewać?
Usiłuję się uspokoić, oddychając głęboko, ale w tej
pozycji to nie takie proste. Jak zwykle przegapiam
chwilę, w której powinnam wejść z partią wokalną,
i Ridge zaczyna grać od początku. Tym razem udaje mi
się do niego dołączyć, chociaż ledwo mnie słychać, bo
wciąż brakuje mi powietrza.
W końcu odzyskuję pewność siebie. Zamykam oczy
i próbuję sobie wyobrazić, że nadal siedzę na jego łóżku.

I’ll bring my suitcase


You bring that old map
We can live by the book
Or we can never go back

Feeling the breeze


Never felt so right
We’ll watch the stars
Until they fade into light

We can have everything we ever wanted


And just a little bit more
Just a little bit more

Wybrzmiewa ostatni akord, lecz Ridge nie odkłada


gitary. Jego palce zastygają na strunach. Ucho przyciska
do mojej piersi. Oddycham głęboko. Z każdym wdechem
jego głowa się unosi.
Wzdycha, a potem przewraca się na plecy, nie
patrząc na mnie. Kilka minut leżymy w całkowitej ciszy.
Nie mam pewności, jak mu się udaje zachować
obojętność, ja jestem tak zdenerwowana, że może mnie
spłoszyć najmniejszy ruch. Wciąż nie wyciąga ręki spod
mojej głowy, więc nawet nie wiem, czy już zakończył
ten swój mały eksperyment.
Nie wiem również, czy jestem w stanie się poruszyć.
Co ty wyprawiasz, Sydney?
Zdecydowanie nie powinnam tak reagować. Minął
dopiero tydzień od mojego rozstania z Hunterem.
Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję (i jakiej chcę), to
zakochiwanie się w tym facecie.
Niewykluczone jednak, że już jest za późno.
Cholera.
Unoszę głowę i patrzę na niego. Trudno orzec, co
wyraża jego mina. Gdybym miała zgadywać,
powiedziałabym, że myśli: „Och, Sydney, nasze usta są
tak blisko siebie... Zróbmy im przysługę i pozwólmy im
się zetknąć”.
Jego wzrok pada na moje wargi. Jestem pod
wrażeniem swoich telepatycznych zdolności. Oddycha
spokojnie, rozchylając swoje pełne usta.
Zaskakuje mnie to, że słyszę jego oddech. Wydawało
mi się dotąd, że ma pełną władzę nad każdym odgłosem,
jaki wydaje. Podoba mi się, że w takiej chwili jak ta
jednak nad tym nie panuje. Chociaż utrzymuję, że chcę
być samotna, niezależna i silna, nic nie poradzę na to, że
jedyne, czego pragnę, to żeby przejął władzę nade mną.
Nie mam nic przeciwko temu, aby nagle znalazł się na
mnie, przycisnął te swoje niesamowite usta do moich
warg i sprawił, że będę całkowicie zależeć od jego
oddechu.
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk przychodzącej
wiadomości. Ridge zamyka oczy i odwraca głowę
w przeciwnym kierunku. Wzdycham, wiedząc, że nie
mógł słyszeć tego SMS-a, więc to nie z jego powodu się
odwrócił. Czuję się przez to trochę niezręcznie, bo chyba
za dużo sobie wyobrażałam. Sięgam za siebie i po
omacku szukam telefonu.

Hunter: Jesteś już gotowa na rozmowę?

Przewracam oczami. Cóż za wyczucie czasu. Przez


prawie tydzień ignorowałam jego SMS-y, mając
nadzieję, że w końcu zrozumie, że już nie ma u mnie
szans. Kręcę głową i odpowiadam.

Ja: To już właściwie nękanie. Przestań się ze mną


kontaktować. Z nami koniec.

Ridge

Daj już sobie spokój z tym poczuciem winy, Ridge.


Nie zrobiłeś nic złego. Ani nic złego nie robisz. Serce
bije ci tak mocno tylko dlatego, że nigdy nie czułeś
czyjegoś śpiewu. To było coś wspaniałego. Normalna
reakcja na taką wspaniałą rzecz. I tyle.
Oczy mam wciąż zamknięte i ciągle trzymam rękę
pod jej głową. Powinienem ją stamtąd zabrać, ale jeszcze
nie doszedłem do siebie.
A poza tym chcę, żeby zaśpiewała kolejną piosenkę.
Wiem, że to dla niej krępujące, lecz muszę sprawić,
że pokona to uczucie, bo się boję, że taka okazja już się
nie powtórzy.

Ja: Mogę zagrać kolejny kawałek?

Trzyma telefon, esemesując właśnie do kogoś, kto


nie jest mną. Zżera mnie ciekawość, czy tym kimś nie
jest przypadkiem Hunter, ale nie patrzę na wyświetlacz
jej telefonu, chociaż bardzo tego chcę.

Sydney: Dobrze. A co, pierwszy nie zrobił na


tobie wrażenia?

Śmieję się. Myślę, że zrobił o wiele większe


wrażenie, niż chciałbym przyznać. Chyba musiała to
zauważyć, kiedy pod koniec piosenki jeszcze bardziej się
do niej przytuliłem. Ale to, jak jej głos oddziałuje na
mnie, jest o wiele ważniejsze od tego, jak oddziałuje na
mnie cała ona.

Ja: Nigdy nie „słuchałem” nikogo w taki sposób.


Po prostu coś niesamowitego. Nie wiem nawet,
jak to opisać. Chociaż byłaś tu cały czas
i śpiewałaś, więc chyba nie muszę tego robić.
Szkoda, że sama nie mogłaś tego poczuć.
Sydney: Cieszę się. Nie zrobiłam nic
wyjątkowego.
Ja: Zawsze chciałem poczuć, jak ktoś śpiewa
moje piosenki, ale trochę niezręcznie było mi
o coś takiego prosić któregoś z chłopaków
z zespołu. Wiesz, o co mi chodzi?

Wybucha śmiechem i potakuje.

Ja: Zagram kawałek, który ćwiczyliśmy wczoraj


wieczorem, a potem jeszcze raz ten ostatni.
Może być? Jeśli jesteś zmęczona, po prostu
powiedz.
Sydney: Nie, w porządku.

Odkłada telefon, a ja znów kładę głowę na jej


piersiach. Całe moje ciało walczy ze sobą. Lewa półkula
przekonuje mnie, że to jednak nie do końca w porządku,
prawa chce, żeby Sydney znów zaśpiewała, żołądek
jakby się skurczył, a serce policzkuje się jedną ręką,
a obejmuje drugą.
Trzeba kuć żelazo, póki gorące. Chwytam gitarę
i zaczynam grać. Zamykam oczy i wsłuchuję się
w uderzenia serca tej dziewczyny, nieco wolniejsze niż
przy pierwszej piosence. Czuję na policzku wibracje jej
głosu i ogarnia mnie wzruszenie. Jest tak, jak sobie
wyobrażałem, tylko tysiąc razy intensywniej. Wibracje
jej głosu cudownie mieszają się z wibracjami gitary.
Chciałbym poczuć skalę jej głosu, trudno jednak
będzie to zrobić bez dotykania jej dłońmi. Odrywam rękę
od gitary, przestając grać. Sydney momentalnie milknie.
Kręcę głową i kreślę palcem koło, dając jej do
zrozumienia, że chcę, by dalej śpiewała.
Po chwili znów czuję wibracje jej głosu. Nie
odrywając ucha od jej piersi, kładę dłoń na jej brzuchu.
Odrobinę się napina, ale nie przestaje śpiewać. Czuję jej
głos w całym ciele. W głowie, w piersi, pod dłonią.
Odprężam się i po raz pierwszy w życiu słyszę
brzmienie czyjegoś głosu.

Obejmuję Maggie w pasie i przyciągam ją do siebie.


Czując, że się opiera, przytulam ją jeszcze mocniej. Nie
chcę, żeby już jechała do domu. Uderza mnie w czoło
i próbuje wyrwać się z mojego uścisku.
Przewracam się na plecy, żeby mogła wstać z łóżka,
ale zamiast to zrobić, klepie mnie po policzkach.
Otwieram oczy i widzę nad sobą twarz Sydney. Porusza
ustami, lecz mam zbyt zamg​lone spojrzenie, żeby
zrozumieć, co mówi. Sprawę pogarsza jeszcze lampa
stroboskopowa świecąca mi prosto w oczy.
Zaraz... Przecież ja nie mam takiej lampy.
Siadam na łóżku. Sydney podaje mi komórkę
i zaczyna pisać SMS-a. Tyle że mój telefon się
rozładował. Zasnęliśmy czy co?
Światło. Zapala się i gaśnie.
Wyrywam Sydney telefon i sprawdzam godzinę:
piętnaście po ósmej. Przy okazji czytam wiadomość,
którą do mnie napisała.

Sydney: Ktoś stoi pod drzwiami.

Warren nie wstałby dzisiaj tak wcześnie. W piątek


ma wolne.
Piątek.
Maggie.
CHOLERA!
Zrywam się z łóżka i ciągnę za sobą Sydney.
Wygląda na zszokowaną, ale nic mnie to nie obchodzi –
najważniejsze, żeby jak najszybciej wróciła do siebie.
Otwieram drzwi łazienki i pokazuję jej na migi, żeby
tam weszła. Spełnia moją prośbę, ale po chwili wraca do
sypialni. Wypycham ją z powrotem do łazienki. Odtrąca
moje ręce.
– Mój telefon! – krzyczy, pokazując na łóżko.
Podnoszę go i piszę SMS-a.

Ja: Przepraszam, ale to chyba Maggie. Nie może


cię tu zastać. Opacznie by to zrozumiała.

Podaję jej komórkę. Odczytuje wiadomość, po czym


patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem.
– Kto to jest Maggie?
Kto to jest Maggie? Jak może nie pamiętać...
O-o...
Czy to możliwe, że nie wspominałem jej o Maggie?
Biorę od niej telefon.

Ja: Moja dziewczyna.

Spogląda na wyświetlacz telefonu i zaciska szczęki.


Powoli przenosi wzrok na mnie, a potem wyrywa mi
aparat, wybiega do łazienki i zamyka drzwi tuż przed
moim nosem.
Naprawdę nie spodziewałem się takiej reakcji.
Nie mam jednak czasu, żeby to wyjaśniać, bo światło
cały czas miga. Otwieram drzwi i widzę przed sobą
Warrena. Opiera się ramieniem o framugę. Nigdzie ani
śladu Maggie.
Oddycham z ulgą i padam na łóżko. To mogło się
skończyć naprawdę źle. Patrzę na Warrena. Wyraźnie ma
do mnie jakąś sprawę.
– Dlaczego nie odpowiadasz na SMS-y? – miga.
– Komórka mi padła.
Sięgam po telefon i podłączam go do ładowarki.
– Nigdy ci się to nie zdarza.
– Kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
Kiwa głową, ale widać po nim, że coś podejrzewa.
A może po prostu popadam w paranoję.
– Coś przede mną ukrywasz – miga Warren.
To chyba jednak nie paranoja.
– Przed chwilą zaglądałem do pokoju Sydney. –
Przygląda mi się podejrzliwie. – Nie ma jej tam.
Zerkam na drzwi łazienki, a potem przenoszę wzrok
z powrotem na przyjaciela. Zastanawiam się, czy
powiedzieć mu prawdę. W końcu nie zrobiliśmy nic
złego.
– Wiem. Była tutaj.
– Całą noc?
Kiwam głową.
– Pracowaliśmy nad tekstami. W końcu zasnęliśmy.
Zachowuje się trochę dziwnie. Gdybym go nie znał,
mógłbym pomyśleć, że jest zazdrosny. Chwila, moment.
On naprawdę jest zazdrosny.
– Przeszkadza ci to?
Wzrusza ramionami.
– Trochę tak – miga.
– Dlaczego? Przecież prawie każdą noc spędzasz
w łóżku Bridgette.
Kręci głową.
– To nie tak.
– Więc jak?
Odwraca wzrok, sprawiając wrażenie zakłopotanego.
W końcu wzdycha ciężko i miga imię Maggie. Znów
patrzy mi w oczy.
– Nie możesz tego robić, Ridge. Kiedy przed laty
postanowiłeś z nią być, powiedziałem ci, co o tym
myślę. Ale skoro już z nią jesteś, zrobię wszystko, żebyś
tego nie popsuł, chociaż pewnie będę cię strasznie
wkurzał.
Krzywię się, bo już teraz mnie wkurza.
– Nie mów w ten sposób o moim związku z Maggie.
Uśmiecha się przepraszająco.
– Wiesz, co mam na myśli, Ridge.
Wstaję i podchodzę do niego.
– Od jak dawna jesteśmy najlepszymi kumplami?
Wzrusza ramionami.
– Tylko tym dla ciebie jestem? Najlepszym
kumplem? Myślałem, że trochę więcej dla ciebie znaczę
– żartuje, lecz mnie wcale nie jest do śmiechu. Kiedy
zdaje sobie z tego sprawę, szybko poważnieje. – Od
dziesięciu lat.
– Dziesięć. Dziesięć lat. Myślę, że to wystarczająco
długo, żebyś mnie dobrze poznał.
Potakuje, widzę jednak, że nie jest do końca
przekonany.
– Na razie – migam. – Zamknij za sobą drzwi.
Wracam do łóżka, a kiedy oglądam się za siebie,
Warrena już nie ma.
8

Sydney

Dlaczego jestem aż tak wkurzona? Przecież nic złego


nie zrobiliśmy.
Czy jednak zrobiliśmy?
Nie pamiętam nawet, co zaszło ostatniej nocy, zanim
zasnęliśmy. W zasadzie do niczego nie doszło, chociaż
z drugiej strony trudno to bagatelizować. To chyba
dlatego jestem taka wkurzona i zdezorientowana.
Najpierw przez całe dwa tygodnie nie wspomniał mi
o Hunterze. Potem zapomniał powiedzieć, że jest głuchy,
chociaż akurat w tym wypadku nie mam prawa być na
niego zła. W końcu nie miał obowiązku mi o tym mówić.
Ale Maggie?
Jego dziewczyna?
Jak mógł nie wspomnieć przez trzy tygodnie, że ma
dziewczynę?
Jest taki sam jak Hunter. Ma genitalia, ale brak mu
serca. Chyba powinnam mówić do niego Hunter. Może
zresztą powinnam tak mówić do nich wszystkich. Od
teraz wszystkich mężczyzn będę tak nazywać.
Tata powinien dziękować Bogu, że nie studiuję
prawa. Trudno sobie wyobrazić osobę, która by gorzej
się znała na ludziach niż ja.

Ridge: Fałszywy alarm. To był Warren.


Przepraszam.
Ja: PIEPRZ SIĘ.
Ridge: ???
Ja: Nawet nie próbuj.

Kilka chwil gapię się w milczący telefon. Potem


z łazienki dobiega pukanie do moich drzwi. Do pokoju
wchodzi Ridge z uniesionymi rękami. Patrzy na mnie ze
zdziwieniem, zupełnie jakby nie miał pojęcia, czemu się
wkurzyłam. Śmieję się gorzko.

Ja: Do tej rozmowy potrzebne będą laptopy.


Mam ci dużo do powiedzenia.

Odpalam komputer, a Ridge wraca do swojego


pokoju. Czekam, aż się zaloguje, po czym zaczynamy
czatować.

Ridge: Możesz mi wyjaśnić, czemu jesteś


wkurzona?
Ja: Hm... Zaraz ci wszystko wyliczę. Po
pierwsze, masz dziewczynę. Po drugie, masz
dziewczynę. Po trzecie, skoro masz dziewczynę,
to co takiego robiłam w twojej SYPIALNI? Po
czwarte, masz dziewczynę!
Ridge: To prawda, mam dziewczynę. Ale ty byłaś
w moim pokoju dlatego, że pracowaliśmy nad
tekstami. Nie przypominam sobie, żeby wczoraj
między nami doszło do czegoś, co by
usprawiedliwiało twoją reakcję. Czy jednak się
mylę?
Ja: Ridge, znamy się od trzech tygodni, a ty
w tym czasie nie zająknąłeś się, że z kimś jesteś.
A skoro już o Maggie mowa, to czy ona w ogóle
wie, że się tu wprowadziłam?
Ridge: Oczywiście, mówię jej o wszystkim.
Słuchaj, to nie tak, że specjalnie ci o niej nie
mówiłem, słowo. Po prostu nigdy nie było okazji,
żeby o niej wspomnieć.
Ja: Dobra, mogę jakoś przejść do porządku
dziennego nad tym, że mi o niej nie powiedziałeś,
ale nie mogę przejść do porządku dziennego nad
tym wszystkim, co między nami zaszło.
Ridge: A niby co takiego zaszło?
Ja: No tak, typowy facet.
Ridge: Dzięki.
Ja: Czy możesz szczerze powiedzieć, że kiedy
myślałeś, że Maggie stoi za drzwiami,
zachowywałeś się całkiem naturalnie i tak, jakbyś
nie miał nic na sumieniu? Mnie się wydaje, że nie
chciałeś, żeby mnie zobaczyła, bo uważałeś, że
robiłeś ze mną coś, o czym nie powinna wiedzieć.
Wiem, że po prostu zasnęliśmy, ale jak twoim
zdaniem wyglądaliśmy? Myślisz, że spodobałoby
jej się to, że całą noc mnie obejmowałeś
z policzkiem przytulonym do mojej piersi? Albo to,
że przedtem siedziałam między twoimi nogami?
Myślisz, że uśmiechnęłaby się do ciebie
i pocałowała na przywitanie, gdyby nas na tym
przyłapała? Wątpię. Jestem pewna, że
skończyłoby się to tak, że dałaby mi w twarz.

Dlaczego właściwie aż tak bardzo mnie to wkurza?


Sfrustrowana uderzam głową w zagłówek.
Kilka chwil później w drzwiach łazienki ponownie
pojawia się Ridge. Przygryza nerwowo dolną wargę.
Sprawia wrażenie spokojniejszego niż poprzednim
razem. Wchodzi wolno do mojego pokoju, a potem siada
na skraju łóżka i kładzie na kolanach laptopa.

Ridge: Przykro mi.


Ja: Akurat. Zresztą nieważne. Idź sobie.
Ridge: Serio, Sydney. W ogóle tak do tego nie
podchodziłem. Nie chcę, żeby między nami było
coś nie tak. Lubię cię. Świetnie się z tobą bawię.
Ale jeśli niechcący dałem ci do zrozumienia, że są
widoki na coś więcej, to nie pozostaje mi nic
innego, jak cię przeprosić.
Z całych sił próbuję powstrzymać łzy.

Ja: Nie jestem wściekła dlatego, że myślałam, że


między nami dzieje się coś więcej. NIE CHCĘ,
żeby między nami coś się działo. Jestem singielką
niecały tydzień. Wkurzam się dlatego, że była
taka chwila, a może nawet dwie, kiedy byliśmy
bliscy przekroczenia tej granicy, choć żadne z nas
tego nie chciało. I moim zdaniem to, że nie
powiedziałeś mi o swojej dziewczynie, było po
prostu nie w porządku w stosunku do mnie. Czuję
się tak...

Opieram głowę na zagłówku i zaciskam powieki, raz


jeszcze tłumiąc łzy.

Ridge: Jak się czujesz?


Ja: Czuję się tak, jakbyś prawie zrobił ze mnie
Tori. Wczoraj wieczorem byłam już bliska tego,
żeby cię pocałować. Gdybym to zrobiła, stałabym
się drugą nią. A wszystko przez to, że nie
wspomniałeś mi, że masz dziewczynę. Nie chcę
być drugą Tori, Ridge. Nie masz pojęcia, jak
bardzo boli mnie jej zdrada. Nigdy nie zrobię tego
żadnej dziewczynie. To dlatego jestem wkurzona.
Nawet nie znam Maggie, a przez ciebie czuję się
tak, jakbym już ją zdradziła. Może naprawdę nie
chciałeś, ale to ty ponosisz za to winę.
Ridge kończy czytać i kładzie się na łóżku. Przykłada
dłonie do czoła i robi głęboki wdech. Oboje milczymy,
myśląc o całej tej sytuacji. Po kilku minutach siada.

Ridge: Nie wiem, co mam powiedzieć. Jeszcze


raz przepraszam. Masz rację. Na swoje
usprawiedliwienie mam tylko to, że byłem święcie
przekonany, że wiesz o Maggie. Chciałbym też,
żebyś wiedziała, że nigdy bym tego jej nie zrobił.
To prawda, nie chciałbym, żeby była świadkiem
tego, co działo się między nami ostatniej nocy, ale
głównie dlatego, że ona nie rozumie, na czym
polega proces tworzenia muzyki. To coś
niesłychanie intymnego, a ponieważ nie słyszę,
muszę posłużyć się dłońmi, żeby zrozumieć to, co
dla innych jest całkowicie naturalne. To tyle. Nie
chciałem, żeby między nami do czegoś doszło. Po
prostu byłem ciekawy. Zaintrygowany.
I popełniłem błąd.
Ja: Rozumiem. Kiedy poprosiłeś, żebym ci
zaśpiewała, ani przez chwilę nie podejrzewałam
cię o nieczyste intencje. To wszystko wydarzyło
się tak szybko, że ciągle jeszcze nie mogę się
otrząsnąć ze zdumienia, że nagle obudziłam się
w twoim łóżku, a światło migało. A zaraz potem
wyskoczyłeś jeszcze z tą dziewczyną. To było już
za dużo. Wierzę ci, kiedy mówisz, że wydawało ci
się, że o niej wiem.
Ridge: Dziękuję.
Ja: Ale musisz mi coś obiecać. Przyrzeknij, że
nigdy nie staniesz się Hunterem, a ja nie będę
Tori.
Ridge: Przyrzekam. A poza tym to niemożliwe, bo
jesteśmy o wiele bardziej utalentowani od nich.

Podnosi wzrok i obdarza mnie tym swoim


emotikonowym uśmiechem. Oczywiście odruchowo
odpowiadam tym samym.

Ja: A teraz wynoś się stąd. Chcę się wreszcie


wyspać. Ktoś przez całą noc ślinił mi się na biust
i głośno chrapał.

Ridge wybucha śmiechem. Przed wyjściem wysyła


mi jeszcze jedną wiadomość.

Ridge: Cieszę się, że ją poznasz. Chyba się


polubicie.

Zamyka laptopa i wraca do swojego pokoju.


Ja z kolei naciągam kołdrę na głowę.
Nic nie poradzę na to, że wolałabym, żeby nie miał
dziewczyny.

*
– Nie, już się wprowadziła – mówi Bridgette.
Przytrzymując komórkę ramieniem, właśnie informuje
siostrę, że zajęłam wolną sypialnię. Całkowicie ignoruje
fakt, że znajduję się w tym samym pokoju.
Wiem, że wreszcie powinnam jej uświadomić, że nie
jestem głucha. Tak czy inaczej, powinna być trochę
ostrożniejsza. Skąd wie, że nie czytam z ruchu warg?
– Nie wiem, to znajoma Ridge’a. Żałuję, że go
posłuchałam, kiedy poprosił mnie, żebym wyszła na
deszcz i ją tu sprowadziła. Podobno chłopak ją wyrzucił
i nie miała się gdzie podziać.
Siada przy barku plecami do mnie. Przez chwilę
śmieje się ze słów swojej rozmówczyni.
– Mnie to mówisz? Widocznie lubi przygarniać
przybłędy.
Zaciskam palce na pilocie, usiłując zwalczyć chęć
przyłożenia jej nim w głowę.
– Mówiłam ci, żebyś nie pytała mnie o Warrena –
mówi tymczasem dziewczyna i ciężko wzdycha. –
Dobrze wiesz, że mnie cholernie wkurza, ale... nie mogę
bez niego żyć.
Zaraz... Czy ja dobrze słyszałam? Czyżby Bridgette
wykazywała jakieś uczucia?
Ma szczęście, że lubię Warrena, inaczej już dawno
pilot wylądowałby na jej ślicznej główce. A poza tym
właśnie ktoś puka, na tyle głośno, by oderwać mnie od
planów zrobienia jej krzywdy.
Bridgette wstaje, odwraca się do mnie i pokazuje na
drzwi.
– KTOŚ... PUKA!
A potem, jak gdyby nigdy nic, idzie do swojego
pokoju.
Cóż za gościnność.
Podchodzę do drzwi, domyślając się, że
prawdopodobnie stoi za nimi Maggie. Kładę rękę na
klamce i staram się uspokoić oddech.
Raz kozie śmierć.
Otwieram i staję oko w oko z jedną
z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widziałam.
Ma proste kruczoczarne włosy, które opadają na opalone
ramiona. Uśmiecha się do mnie. Wprost promienieje.
Kiedy widzę te jej piękne bielutkie ząbki, nie pozostaje
mi nic innego, jak odwzajemnić uśmiech, chociaż wcale
nie mam na to ochoty.
Miałam nadzieję, że okaże się brzydka jak noc. Sama
nie wiem czemu.
– Sydney? – pyta. To zaledwie jedno słowo, ale od
razu orientuję się, że podobnie jak Ridge jest
niesłysząca. Ale w odróżnieniu od niego mówi. I to
całkiem nieźle.
– Tak. A ty pewnie jesteś dziewczyną Ridge’a? –
odpowiadam z udawanym entuzjazmem. Chociaż
właściwie nie wiem, czy jest udawany. Jej radosne
usposobienie sprawia, że czuję się fantastycznie w jej
towarzystwie. Kto wie, może nawet trochę się cieszę, że
ją poznałam?
Dziwne.
Obejmuje mnie na powitanie. Zamykam drzwi, a ona
zdejmuje buty i podchodzi do lodówki.
– Ridge mi o tobie dużo opowiadał – mówi, po czym
wyjmuje z lodówki butelkę z wodą, a z szafki szklankę. –
To super, że pomagasz mu pokonać blokadę twórczą.
Biedak strasznie się stresował. – Wsypuje do szklanki
kostki lodu, a potem wlewa wodę. – Jak ci się tu
mieszka? Znosisz jakoś Bridgette? Warren zresztą też
czasami potrafi być upierdliwy. – Patrzy na mnie
wyczekująco, ja jednak wciąż nie mogę się otrząsnąć
z pierwszego wrażenia. Jest taka... Miła? Sympatyczna?
Pogodna?
Uśmiecham się do niej i opieram o blat kuchenny.
Zastanawiam się, jak się z nią komunikować. W końcu
uznaję, że skoro zachowuje się tak, jakby słyszała, będę
do niej mówić normalnie.
– Podoba mi się tu. Choć nigdy dotąd nie mieszkałam
z tyloma osobami, więc jeszcze trochę czasu minie,
zanim się przyzwyczaję.
Uśmiecha się i zakłada kosmyk włosów za ucho.
Wrr... Nawet uszy ma śliczne.
– To dobrze – odpowiada. – Ridge opowiadał mi, jak
beznadziejne miałaś urodziny, i że zabrał cię na tort, ale
coś mi się wydaje, że jednak odpowiednio ich nie
uczciłaś.
Mówiąc szczerze, nie podoba mi się, że wspomniał
jej o tym, że postawił mi tort urodzinowy. A nie podoba
mi się to dlatego, że chyba rzeczywiście mówi jej
o wszystkim. A także dlatego, że mnie nie mówi
o niczym. Z drugiej strony – niby dlaczego miałby mi
o czymkolwiek mówić?
Nie cierpię swoich uczuć. I nie cierpię swoich
wyrzutów sumienia. Jedne i drugie prowadzą ze sobą
ciągłą wojnę, a ja nie jestem pewna, ku czemu powinnam
się skłaniać.
– Musimy dzisiaj wyprawić ci urodziny – stwierdza
Maggie.
– My?
Kiwa głową.
– Tak. Ja, ty, Ridge i Warren, jeśli akurat nie jest
zajęty. Możemy też zaprosić Bridgette, choć to chyba nie
najlepszy pomysł. – Idzie w kierunku sypialni Ridge’a.
Przed drzwiami odwraca się do mnie. – Będziesz gotowa
za godzinę?
Wzruszam ramionami.
– Jasne.
Znika w pokoju. Stoję nieruchomo i nasłuchuję.
Właściwie dlaczego to robię?
Krzywię się, słysząc chichot Maggie.
Zapowiada się niezła zabawa.
Ridge

– Na pewno nie chcesz zostać wieczorem w domu?


Maggie kręci głową.
– Po takim tygodniu ta biedaczka potrzebuje trochę
rozrywki. Ja zresztą też dostałam w kość. Wiesz, staż,
magisterka... Muszę się trochę od tego wszystkiego
oderwać. – Całuje mnie w podbródek. – Wezwiemy
taksówkę, żebyś mógł się napić, czy chcesz prowadzić?
Doskonale wie, że nie piję, gdy ona to robi. Nie mam
pojęcia, czemu ciągle próbuje na mnie tych swoich
psychologicznych sztuczek.
– Sprytne posunięcie – migam. – Poprowadzę.
Wybucha śmiechem.
– Muszę jeszcze się przebrać. Wychodzimy za
godzinę.
Próbuje się ode mnie odsunąć, ale obejmuję ją w talii
i przewracam na plecy. Wiem, że przygotowania nigdy
nie zajmują jej dłużej niż pół godziny. A to daje nam
dobre trzydzieści minut do wykorzystania na
przyjemniejsze rzeczy.
– W takim razie pomogę ci się rozebrać.
Zdejmuję jej bluzkę przez głowę i mój wzrok pada na
koronkowy stanik.
– Nowy?
Potakuje i uśmiecha się do mnie uwodzicielsko.
– Kupiłam go specjalnie dla ciebie. Ma zapięcie
z przodu, tak jak lubisz.
Naciskam klamerkę.
– Dziękuję. Nie mogę się doczekać, żeby je
wypróbować.
Śmieje się i klepie mnie po ramieniu. Ściągam jej
stanik, a potem przywieram wargami do jej ust.
Przez następne pół godziny przypominam sobie, jak
bardzo mi jej brakowało. Przypominam sobie, jak bardzo
ją kocham. Przypominam sobie, jak nam ze sobą dobrze.
Ciągle muszę przypominać to sobie, bo w ostatnim
tygodniu zacząłem już zapominać.

Ja: Bądź gotowy za pół godziny. Wychodzimy.


Warren: Mowy nie ma, jutro mam pierwszą
zmianę.

Musi iść. Nie chcę być sam z Maggie i Sydney.

Ja: A właśnie że pójdziesz z nami. Widzimy się za


pół godziny.
Warren: Nie idę. Miłej zabawy.
Ja: Idziesz. Pół godziny.
Warren: Nie idę.
Ja: Idziesz.
Warren: Nie.
Ja: Tak.
Warren: Nie.
Ja: Proszę cię. Nie zapominaj, że coś mi jesteś
winien.
Warren: Niby co?
Ja: A na przykład roczny czynsz.
Warren: To cios poniżej pasa. Niech ci będzie.

Uff. Nie wiem, jak Sydney się zachowuje po kilku


drinkach, ale jeśli ma tak słabą głowę jak Maggie, to sam
sobie z nimi nie poradzę.
Kiedy wychodzę z pokoju, Maggie właśnie wyciąga
z szafki pod zlewozmywakiem butelkę po płynie do
naczyń. Unosi ją, jakby chciała zapytać, czy mam
ochotę, ale kręcę głową.
– Doszłam do wniosku, że zaoszczędzę trochę kasy,
jeśli zacznę pić już tutaj. Jak myślisz, może Sydney też
ma ochotę?
Wzruszam ramionami, po chwili jednak wyciągam
komórkę.

Ja: Masz ochotę na drinka przed wyjściem?


Sydney: Nie, dziękuję. Nie jestem pewna, czy
dzisiaj w ogóle mam ochotę na picie. Ale wy się
nie krępujcie.
– Nie chce – migam do Maggie. W chwili gdy
dziewczyna wlewa whiskey do szklanki, ze swojego
pokoju wychodzi Warren.
O cholera. Już po moim schowku.
Chłopak nie sprawia wrażenia zaskoczonego.
– Ja też chcę – prosi. – Skoro już Ridge zmusił mnie
do wyjścia, spiję się tak, że tego pożałuje.
Patrzę na niego ze zdziwieniem.
– Od jak dawna wiesz, że w tej butelce nie ma płynu
do naczyń?
Wzrusza ramionami.
– Jesteś głuchy, Ridge. Nie masz pojęcia, ile razy
stawałem za twoimi plecami, a ty o tym nie wiedziałeś.
Nagle oboje z Maggie zaczynają wpatrywać się
w jakiś punkt za mną. Widząc ich zszokowane miny,
momentalnie się odwracam.
O kurde.
Nie powinienem był tego robić.
W drzwiach swojego pokoju stoi Sydney. Nie jestem
jednak pewien, czy to naprawdę ona. Nie ma bowiem na
sobie za dużej o kilka numerów koszulki ani nie paraduje
z niedbale podpiętymi włosami i nieumalowana.
Dziewczyna, która stoi przed nami, jest ubrana w prostą
czarną sukienkę bez ramiączek. Jej blond włosy są
rozpuszczone i podejrzewam, że prawdopodobnie pachną
równie pięknie, jak wyglądają. Sprawiając wrażenie,
jakby mnie nie dostrzegała, mówi: „dzięki” Maggie albo
Warrenowi. Jedno z nich najwyraźniej głośno
skomentowało jej wygląd. Uśmiecha się do nich, ale
w następnej chwili unosi ręce i krzyczy: „nie!”, a ja
czuję na swoich plecach kropelki jakiegoś płynu.
Kiedy się odwracam, Warren i Maggie kaszlą i plują
do zlewu. Warren przepłukuje usta wodą z kranu, a jego
mina dobitnie świadczy o tym, że bardzo mu nie smakuje
to, czego się przed chwilą napił.
– Co to za cholerstwo? – krzyczy Maggie, krzywiąc
się i plując.
Sydney biegnie do kuchni, zasłaniając dłonią usta. Za
wszelką cenę usiłuje się nie roześmiać.
– Przepraszam – powtarza w kółko.
Co tu się, do diabła, dzieje?
Warren w końcu bierze się w garść i odwraca do
Sydney. Jestem mu wdzięczny, że mówiąc, jednocześnie
miga. Domyślając się, jak bardzo osamotniony się czuję
wśród ludzi, którzy słyszą, zawsze miga, kiedy jestem
obok.
– Czy my właśnie napiliśmy się płynu do naczyń? –
pyta, piorunując wzrokiem dziewczynę. Odpowiada mu,
a on na mój użytek tłumaczy jej słowa na język migowy.
– To nie wy mieliście się tego napić, tylko Ridge. Ale
nie przejmujcie się, to nie był płyn do naczyń. Nie
chciałam go zabić. To po prostu sok jabłkowy z octem.
Chciała mi zrobić kawał.
Ale się jej nie udało.
Śmiejąc się, piszę do niej.

Ja: To było niezłe. Ale i tak twój plan nie wypalił.

Pokazuje mi środkowy palec.


Zerkam na Maggie. Na szczęście się z tego śmieje.
– Nie ma mowy, żebym tu zamieszkała – mówi.
Podchodzi do lodówki i wyjmuje mleko. Oboje
z Warrenem przepłukują nim usta, żeby pozbyć się
obrzydliwego posmaku.
– Chodźmy – mówi w końcu Warren. – Dobrze, że to
Ridge prowadzi, bo za trzy godziny nie będę już mógł
ustać na nogach.
9

Sydney

Nie mam zielonego pojęcia, dokąd jedziemy, ale


staram się ze wszystkich sił sprawiać wrażenie
zainteresowanej. Siedzę z tyłu z Warrenem, który
opowiada mi o zespole i o roli, jaką w nim odgrywa.
Zadaję odpowiednie pytania i kiwam głową
w odpowiednich chwilach, ale myślę o czymś zupełnie
innym.
Wiem, że nie powinnam się spodziewać, że ból
szybko minie, ale ten dzień jest najgorszy od dnia moich
ostatnich urodzin. Zdaję sobie sprawę, że gdyby nie
Ridge, ten tydzień byłby znacznie gorszy. Nie wiem, czy
to dlatego że jego obecność jest dla mnie pewnego
rodzaju odskocznią, czy naprawdę zaczynam się w nim
zakochiwać, ale w jego towarzystwie czułam się prawie
szczęśliwa. Tylko wtedy nie myślałam o tym, co zrobili
mi Hunter i Tori.
Teraz jednak, kiedy patrzę, jak trzyma za rękę
Maggie, wcale mi się to nie podoba. Nie podoba mi się,
że od czasu do czasu gładzi kciukiem jej dłoń. Nie
podoba mi się, jak ona patrzy na niego. A już najmniej
mi się podoba to, jak on patrzy na nią. Przedtem nie
podobało mi się, że kiedy zeszliśmy po schodach, ich
palce splotły się ze sobą. A także to, że kiedy dotarliśmy
do samochodu, otworzył przed nią drzwi, a gdy wsiadała,
położył rękę na dole jej pleców. Nie podobało mi się, że
kiedy wycofywał, toczyli ze sobą niemą rozmowę. I to,
że śmiał się niemal ze wszystkiego, co mówiła, a potem
przytulił ją do siebie i pocałował w czoło. Przede
wszystkim jednak nie podoba mi się, że przez to
wszystko wydaje mi się, iż dobre chwile z ostatniego
tygodnia już nie powrócą.
Nic się nie zmieniło. Nie zaszło między nami nic
ważnego i wiem, że dalej będzie tak jak do tej pory.
Wciąż będziemy razem pisać teksty. On będzie chciał
słuchać, jak śpiewam. I nadal będzie ze mną na
koleżeńskiej stopie, więc nie powinnam się przejmować
tą sytuacją.
Wiem, że w głębi serca wcale nie chciałabym z nim
być, zwłaszcza na obecnym etapie mojego życia. Wiem,
że muszę trochę pobyć sama. Chcę tego. Ale wiem
również, że na dnie mojego serca tliła się iskierka
nadziei. I chociaż nie byłam na to gotowa, myślałam, że
może jednak. Zakładałam, że może kiedyś, gdy już będę
gotowa, łącząca nas przyjaźń rozwinie się w coś więcej.
Teraz, kiedy pojawiła się Maggie, wiem już, że
o żadnym „może kiedyś” nie będzie mowy. „Może
kiedyś” nigdy nie nastąpi. On kocha ją, a ona kocha jego.
Nie mogę mieć o to do nich pretensji, bo to, co ich łączy,
jest naprawdę piękne. To, w jaki sposób na siebie patrzą,
jak się zachowują w swoim towarzystwie i jak wyraźnie
się o siebie troszczą, uświadamia mi bolesną prawdę:
otóż z Hunterem nigdy czegoś podobnego nie zaznałam.
Może kiedyś również do mnie uśmiechnie się
szczęście, nie będzie to jednak związane z Ridge’em.
Kiedy zdaję sobie z tego sprawę, ostatnia iskierka
nadziei, która tliła się we mnie przez ten burzliwy
tydzień, gaśnie.
Jezu, ale mam doła.
Nienawidzę Huntera.
Nienawidzę Tori.
W tej chwili jestem tak przygnębiona, że nienawidzę
nawet siebie.
– Płaczesz? – pyta Warren.
– Nie.
– A właśnie że tak.
Kręcę głową.
– Nie.
– Ale byłaś tego bliska – stwierdza, patrząc na mnie
ze współczuciem. Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga
do siebie. – Głowa do góry, mała. Może poznasz dzisiaj
kogoś, kto wybije ci z tej pięknej główki wszelkie myśli
o tym dupku, który był twoim chłopakiem.
Śmieję się i klepię go po ramieniu.
– Sam bym się zgłosił, ale Bridgette nie lubi się
dzielić – dodaje. – Na wypadek gdybyś jeszcze nie
zauważyła: straszna z niej jędza.
Znów się śmieję, gdy jednak napotykam w lusterku
wstecznym wzrok Ridge’a, uśmiech zamiera mi na
ustach. Przeszywa mnie gniewnym wzrokiem, po czym
znów koncentruje się na drodze.
Przez większość czasu pozostaje dla mnie
nieprzenikniony, teraz jednak mogłabym przysiąc, że
w jego oczach pojawił się błysk zazdrości. To, że
przyłapałam go na tym, poprawia mi trochę nastrój.
Wcale jednak nie jestem z tego powodu dumna.
Wygląda na to, że dwudzieste drugie urodziny
zatruły moją duszę. Skąd u mnie nagle tak okropne
reakcje?
Zatrzymujemy się na parkingu przed klubem.
Byłyśmy tu kilka razy z Tori. Cieszę się, że nie jest to
miejsce zupełnie mi nieznane. Warren podaje mi rękę
i pomaga wysiąść z samochodu, a potem prowadzi do
wejścia.
– Proponuję ci układ – mówi. – Przez cały wieczór
będę trzymał ręce przy sobie, dzięki czemu faceci nie
będą podejrzewać, że jesteś we mnie szaleńczo
zakochana. Nienawidzę psów ogrodnika i nie zamierzam
być jednym z nich. Jeśli jednak któryś z tych kolesi
uczyni coś, co ci się nie spodoba, po prostu daj mi znak,
a podejdę i zrobię z nim porządek.
Kiwam głową.
– Całkiem niezły plan. Co ma być tym znakiem?
– Nie wiem. Na przykład możesz się zmysłowo
oblizać. Albo ścisnąć piersi.
Daję mu kuksańca.
– Może po prostu podrapię się w nos?
Wzrusza ramionami.
– Niech będzie.
Otwiera drzwi i wszyscy wchodzimy do środka.
Muzyka jest tak ogłuszająca, że Warren musi mi
krzyczeć do ucha.
– Na galerii są wolne loże! Chodźmy tam!
Ściska mnie za rękę, po czym odwraca się do Ridge’a
i Maggie i pokazuje, żeby poszli za nami.

Nie musiałam używać tajnego sygnału uzgodnionego


z Warrenem, a jestem tu już od ponad dwóch godzin.
Tańczyłam z kilkoma facetami, ale gdy tylko piosenka
dobiegała końca, uśmiechałam się grzecznie i wracałam
do loży. Warren i Maggie sprawiają wrażenie, jakby
wypili hektolitry alkoholu, Ridge jednak nie wziął do ust
ani kropli. Jeśli nie liczyć jednego drinka, którego zaraz
po przyjściu postawił mi Warren, ja również nie piję.
– Bolą mnie stopy – skarżę się.
Maggie i Ridge tańczyli kilka razy, lecz tylko przy
wolnych kawałkach. Postanowiłam na to nie patrzeć.
– Nie! – protestuje Warren, próbując postawić mnie
na nogi. – Chcę tańczyć!
Kręcę głową. Jest tak pijany, że każda próba tańca
z nim kończy się tym, że wracam z parkietu totalnie
podeptana.
– Ja z tobą zatańczę – oświadcza Maggie. Przechodzi
ponad Ridge’em i Warren bierze ją za rękę. Schodzą po
schodach i w ten sposób ja i Ridge po raz pierwszy tego
wieczoru zostajemy sami.
Nie podoba mi się to.
Podoba.
Nie.
Tak.
A nie mówiłam? Zatruta dusza. Zepsuta, zatruta
dusza.

Ridge: Dobrze się bawisz?

Nieszczególnie, ale kiwam głową, bo nie chcę wyjść


na irytującą, zrozpaczoną dziewczynę, która pragnie
popsuć wszystkim nastrój.

Ridge: Muszę ci coś powiedzieć. To jedna z tych


rzeczy, które nieświadomie mogłem przed tobą
zataić. Teraz próbuję się zrehabilitować.

Patrzę na niego wyczekująco.

Ridge: Warren jest zakochany w Bridgette.


Czytam tego SMS-a aż dwukrotnie. Dlaczego mi
o tym mówi? Odpowiedź może być tylko jedna: myśli,
że lubię Warrena.

Ridge: Chciałem to wyjaśnić, bo straszny z niego


flirciarz. Nie chcę, żebyś znów cierpiała. I tyle.
Ja: Dzięki za troskę, ale naprawdę niepotrzebnie
się denerwujesz. Nie jestem nim zainteresowana.

Uśmiecha się.

Ja: Miałeś rację. Polubiłam Maggie.


Ridge: Wiedziałem, że tak będzie. Wszyscy ją
lubią. Jest bardzo miła.

Podnoszę wzrok i rozglądam się wokół. Nagle


rozlegają się pierwsze dźwięki piosenki Sounds of Cedar.
Przesuwam się na kanapie i wyglądam za barierkę.
Warren i Maggie stoją przy stole didżejskim. Warren
rozmawia z didżejem, podczas gdy Maggie tańczy obok
niego.

Ja: Grają jeden z twoich kawałków.


Ridge: Serio? To pewnie jak zwykle sprawka
Warrena. Który? „Getaway”?
Ja: Tak. Skąd wiedziałeś?

Przykłada dłoń do piersi i się uśmiecha.


Ja: O rany. Naprawdę umiesz tak rozpoznać
swoje piosenki?

Potakuje.

Ja: Opowiedz mi coś więcej o Maggie. Dobrze


się porozumiewa. I naprawdę nieźle tańczy. Czy
ma mniejszy ubytek słuchu niż ty?
Ridge: Tak, stosunkowo niewielki. Z aparatem
słuchowym słyszy praktycznie wszystko. To
dlatego tak dobrze mówi i tańczy. Ja tańczę tylko
do wolnych kawałków.
Ja: Czy to dlatego Maggie mówi, a ty nie?

Przez dłuższą chwilę patrzy mi prosto w oczy. Potem


przenosi wzrok na komórkę.

Ridge: Nie. Mógłbym mówić, gdybym chciał.

Powinnam na tym poprzestać. Wiem, że pewnie


irytują go moje pytania, ale w końcu ciekawość
zwycięża.

Ja: To dlaczego tego nie robisz?

Wzrusza tylko ramionami.

Ja: Chciałabym wiedzieć. Musi być jakiś powód.


To znacznie ułatwiłoby ci życie.
Ridge: Po prostu nie robię. Wcale mi to nie jest
potrzebne.
Ja: Tak, dopóki są przy tobie Maggie i Warren.
Dlaczego miałbyś mówić, skoro oni cię w tym
wyręczają?

Wysyłam wiadomość, po czym uświadamiam sobie,


że nie powinnam była tego pisać. Inna sprawa, że
Maggie i Warren rzeczywiście go we wszystkim
wyręczają. Za każdym razem kiedy przy naszej loży
pojawiała się kelnerka, to oni mu coś zamawiali.
W ostatnim tygodniu Warren postąpił podobnie co
najmniej kilka razy.
Ridge czyta moją wiadomość, a potem patrzy mi
w oczy. Sprawia wrażenie skrępowanego. Natychmiast
zaczynam żałować tego, co zrobiłam.

Ja: Przepraszam. Nie chciałam cię urazić. Po


prostu zauważyłam, że pozwalasz, żeby cię
wyręczali w różnych sprawach. Nie musieliby tego
robić, gdybyś mówił.

Moje wyjaśnienia wprawiają go w jeszcze większe


zakłopotanie.

Ja: Wybacz. Już nie będę. Nie powinnam cię


osądzać, bo nie mam pojęcia, jak to jest
znajdować się w takiej sytuacji jak ty. Po prostu
chciałabym zrozumieć.

Przygląda mi się, przygryzając dolną wargę.


Zauważyłam, że robi to za każdym razem, kiedy się nad
czymś zastanawia. Zasycha mi w gardle. Odrywam od
niego wzrok, wkładam słomkę do ust i piję. Kiedy
w końcu ponownie na niego patrzę, okazuje się, że
właśnie pisze SMS-a.

Ridge: Przestałem mówić, kiedy miałem dziewięć


lat.

Ta wiadomość działa na mnie jeszcze bardziej


elektryzująco niż jego wcześniejsze spojrzenie. Nie mam
pojęcia, czemu tak się dzieje.

Ja: Dlaczego?
Ridge: Wyjaśnienie tego zajmie mi trochę czasu.
Ja: Nie szkodzi. Możesz mi o tym napisać
w domu na laptopie.

Przesuwa się na kanapie i wygląda przez barierkę.


Podążam za jego wzrokiem. Maggie i Warren wciąż
okupują stół didżejski. Uspokojony Ridge wraca na
swoje miejsce i pochyla się nad komórką.

Ridge: Nie zanosi się na to, żeby szybko wrócili,


więc mamy trochę czasu. Brennanowi i mnie nie
poszczęściło się, jeśli chodzi o rodziców. Oboje
byli uzależnieni. Może zresztą nadal są. Nie
wiemy, bo od lat nie utrzymujemy z nimi kontaktu.
Moja matka większą część naszego dzieciństwa
przeleżała w łóżku, faszerując się tabletkami
przeciwbólowymi. Ojciec spędził większą część
naszego dzieciństwa w barach. Kiedy miałem
pięć lat, zapisali mnie do szkoły dla niesłyszących.
To tam nauczyłem się języka migowego.
Wracałem do domu i uczyłem go Brennana.
Miałem pięć lat i nigdy do tego czasu z nikim nie
rozmawiałem. Tak bardzo pragnąłem kontaktu, że
zmusiłem swojego dwuletniego braciszka, żeby
nauczył się znaków oznaczających ciastko czy
okno tylko po to, żeby mieć z kim rozmawiać.

Serce podchodzi mi do gardła. Spoglądam na niego,


lecz nie odrywa wzroku od telefonu.

Ridge: Wyobraź sobie mój pierwszy dzień


w szkole. Nagle uświadomiłem sobie, że istnieje
sposób porozumiewania się, który mogę
opanować. Kiedy zobaczyłem migające dzieci,
byłem w szoku. Przez pierwsze pięć lat życia nie
wiedziałem, że mogę rozmawiać z innymi.
W szkole uczyłem się wypowiadania słów,
czytania, migania. Przez następne lata
przekazywałem to wszystko Brennanowi.
Opanował język migowy równie dobrze jak ja.
Chciałem, żeby go znał, ale równocześnie nie
chciałem wykorzystywać go jako tłumacza
w kontaktach z rodzicami. Starałem się do nich
mówić. Oczywiście nie słyszałem swojego głosu
(wiedziałem tylko, że nie brzmi on tak jak głos
ludzi słyszących), lecz chciałem się porozumiewać
z nimi właśnie w ten sposób, bo przecież nie znali
języka migowego. Pewnego dnia, kiedy mówiłem
coś do ojca, on powiedział Brennanowi, żebym
się zamknął. Nie rozumiałem, dlaczego jest na
mnie zły. Odtąd powtarzało się to za każdym
razem, gdy próbowałem mu coś powiedzieć.
Mówił Brenannowi, że mam przestać gadać i że
Brennan ma być naszym tłumaczem. W końcu
zrozumiałem, że ojciec po prostu nie lubi
brzmienia mojego głosu. Wstydził się tego, że nie
słyszę. Nie chciał, żebym się odzywał publicznie,
bo ludzie wtedy orientowali się, że jestem głuchy.
Uciszał mnie za każdym razem, gdy próbowałem
to robić. Pewnego dnia w domu wściekł się tak
bardzo, że zaczął wydzierać się na Brennana.
Doszedł do wniosku, że skoro dalej próbuję
mówić, to najwyraźniej brat nie przekazał mi, że
mi tego zabronił. Tego dnia był naprawdę
strasznie pijany i stracił panowanie nad sobą, co
mu się zresztą często zdarzało. Uderzył Brennana
tak mocno w głowę, że mój braciszek stracił
przytomność.

Łzy napływają mi do oczu. Próbuję się uspokoić,


robiąc głęboki wdech.

Ridge: Brennan miał wtedy zaledwie sześć lat,


Sydney. Sześć lat. Nie chciałem dać ojcu
kolejnego powodu do bicia, więc tego dnia
przestałem mówić. Potem po prostu weszło mi to
w nawyk.

Kładzie telefon na stole i krzyżuje ramiona na


piersiach. Chyba nie czeka na moją odpowiedź. Może jej
nawet nie chce. Wiem, że widzi łzy spływające mi po
policzkach, ale nie reaguje. Robię kolejny głęboki
wdech, a potem sięgam po serwetkę, żeby wytrzeć oczy.
Nie chcę, żeby mnie taką widział, ale nie mogę się
opanować. Uśmiecha się do mnie łagodnie i wyciąga
rękę, żeby dotknąć mojej dłoni, ale w tej samej chwili
przy naszej loży pojawiają się Warren i Maggie.
Ridge cofa rękę i patrzy na nich. Dziewczyna
obejmuje Warrena i śmieje się nie wiadomo z czego.
Warren z kolei usiłuje się złapać tylnej ścianki loży,
chcąc zachować równowagę, ale mu się to nie udaje.
Zrywamy się z Ridge’em z miejsc, żeby im pomóc.
Ridge zajmuje się swoją dziewczyną, ja przytrzymuję
chłopaka. Warren przyciska czoło do mojego czoła.
– Syd, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że ten palant
cię zdradził. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że się do
nas wprowadziłaś.
Śmieję się i odsuwam od siebie jego twarz. Ridge
kiwa głową w kierunku wyjścia. Potakuję na znak, że
rozumiem. Gdyby wypili jeszcze po jednym,
musielibyśmy ich zanosić do samochodu.
– Podoba mi się twoja sukienka, Syd. Wiesz, ta
niebieska. Ale błagam, nie wkładaj jej więcej. – Warren
opiera głowę na mojej skroni. – Nie podoba mi się, jak
wygląda w niej twój tyłeczek. Bo jestem pewien, że
kocham Bridgette, ale kiedy masz na sobie tę sukienkę,
kocham twój tyłeczek.
O rany. Musi być naprawdę bardzo pijany, skoro
wyznał, że kocha Bridgette.
– Już ci mówiłam, że spaliłam tę sukienkę –
odpowiadam ze śmiechem.
– To dobrze. – Wzdycha z ulgą.
Kiedy dochodzimy do wyjścia, Ridge bierze Maggie
na ręce. Dziewczyna otacza ramionami jego szyję, oczy
ma zamknięte. Przy samochodzie otwiera oczy, bo Ridge
stawia ją na ziemi. Próbuje sama iść, ale się potyka.
Kiedy Ridge otwiera tylne drzwi, Maggie dosłownie
pada na siedzenie. Ridge przesuwa ją i już po chwili jego
towarzyszka opiera się o drzwi z zamkniętymi oczami.
Następnie chłopak pokazuje Warrenowi, by ten wsiadał.
Warren klepie go po policzkach i mówi:
– Strasznie mi cię szkoda, kolego. Założę się, że
trudno ci powstrzymać się przed pocałowaniem Sydney.
Nawet mnie jest trudno, a przecież nawet w połowie nie
lubię jej tak bardzo jak ty.
Wsiada do samochodu i opiera się o Maggie. Cieszę
się, że jest zbyt pijany, by migać. Ridge zapewne
niewiele zrozumiał z jego przemowy. Śmieje się i łapie
przyjaciela za nogę, która wystaje z wozu. Wpycha ją do
środka i zamyka drzwi, podczas gdy ja wciąż przeżywam
słowa Warrena.
Ridge otwiera drzwi od strony pasażera. Ruszam
w ich kierunku, lecz w chwili gdy czuję na dole pleców
jego rękę, staję jak wryta.
Patrzymy sobie w oczy. Jego dłoń pozostaje w tym
samym miejscu, kiedy podchodzę wolno do samochodu.
Odrywa ją ode mnie dopiero wtedy, gdy pochylam się,
by wsiąść. Czeka, aż usiądę w fotelu, po czym zamyka za
mną drzwi.
Opieram głowę na zagłówku i zamykam oczy,
wystraszona tym, jak ten prosty gest na mnie podziałał.
Słyszę, że zajmuje miejsce za kierownicą i włącza
silnik, ale nie otwieram oczu. Nie chcę na niego patrzeć.
Nie chcę czuć tego, co czuję, kiedy to robię. Nie podoba
mi się, że z każdą kolejną minutą spędzoną w jego
towarzystwie coraz bardziej przypominam Tori.
Moja komórka wibruje. Zmuszam się do otwarcia
oczu. Ridge trzyma swój telefon i patrzy na mnie.
Ridge: Rzadko jej się to zdarza. Może z jakieś
trzy razy w roku. Ostatnio ma dużo stresów
i chciała o nich zapomnieć. To pomaga.
Ja: Przecież jej nie oceniam.
Ridge: Wiem. Po prostu chciałem, żebyś
wiedziała, że nie jest takim alkoholikiem jak ja.

Mruga do mnie porozumiewawczo, a ja parskam


śmiechem. Spoglądam na tylne siedzenie. Warren leży
na Maggie. Oboje już odpłynęli. Piszę kolejnego SMS-a.

Ja: Dziękuję za historię, którą mi opowiedziałeś


w klubie. Nie musiałeś tego robić i pewnie nawet
nie chciałeś. Tym bardziej dziękuję.

Patrzy na mnie kątem oka, a potem przenosi uwagę


na komórkę.

Ridge: Nikomu jeszcze o tym nie mówiłem. Nawet


Brennanowi. Był tak mały, że pewnie nawet nie
pamięta tego, co się wydarzyło.

Odkłada telefon, wrzuca wsteczny bieg i zaczyna


cofać.
Dlaczego jedyne pytanie, jakie mi w tej chwili
przychodzi do głowy, to czy opowiedział o tym Maggie?
Przecież nie powinno mnie to obchodzić. W ogóle nie
powinno, a jednak obchodzi.
Podczas jazdy włącza radio. Nie rozumiem tego.
Przecież i tak go nie słyszy.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że nie zrobił
tego dla siebie.
Zrobił to dla mnie.

Ridge

W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy


restauracji dla kierowców i kupujemy coś do jedzenia.
Po zaparkowaniu na osiedlowym parkingu piszę do
Sydney.

Ja: Weź żarełko i idź do mieszkania, a ja ich


obudzę.

Dziewczyna bierze dwa napoje i torbę pełną jedzenia.


Wchodzi do naszego bloku, podczas gdy ja otwieram
tylne drzwi samochodu. Budzę Warrena i pomagam mu
wysiąść. Potem podobnie robię z Maggie. Ma kłopoty
z utrzymaniem się na nogach, dlatego biorę ją na ręce
i zamykam auto. Idę po schodach zaraz za Warrenem.
Ubezpieczam go na wypadek, gdyby stracił równowagę.
Po dotarciu do mieszkania Warren wtacza się do
swojego pokoju, a ja wnoszę Maggie do siebie. Kładę ją
na łóżku, po czym rozbieram ją i przykrywam kołdrą.
Następnie idę do kuchni. Sydney wyjęła z torby jedzenie.
Jest już prawie północ, a ja nie miałem nic w ustach od
lunchu. Siadam naprzeciwko niej.

Ja: Skoro znasz już jeden z moich najgłębiej


skrywanych i najmroczniejszych sekretów,
z chęcią poznałbym jakiś twój.

Uśmiecha się i odpisuje.

Sydney: Masz jeszcze jakieś inne?


Ja: Teraz rozmawiamy o tobie. Jeśli mamy razem
pracować, muszę wiedzieć, w co się ładuję.
Opowiedz mi o swojej rodzinie. Są tam jacyś
alkoholicy?
Sydney: Nie, tylko skończone dupki. Tata jest
adwokatem i nie może mi darować, że nie
studiuję prawa. Mama zajmuje się domem.
W całym swoim życiu nie przepracowała ani
jednego dnia. Jest świetną matką, ale zarazem
straszną pedantką. Wiesz, taką Bree Van De
Kamp z „Gotowych na wszystko”.
Ja: Masz rodzeństwo?
Sydney: Nie. Jestem jedynaczką.
Ja: W życiu bym nie pomyślał. Ale też nie
przyszłoby mi do głowy, że jesteś córką
adwokata.
Sydney: Dlatego że nie jestem pretensjonalną,
rozpieszczoną snobką?
Uśmiecham się do niej i kiwam głową.

Sydney: Dzięki. Faktycznie staram się taka nie


być.
Ja: Nie chcę być niegrzeczny, ale skoro twój
ojciec jest prawnikiem i utrzymujesz kontakt
z rodzicami, to dlaczego do nich nie zadzwoniłaś,
kiedy nie miałaś gdzie się podziać?
Sydney: Mojej mamie zależało przede wszystkim
na tym, żebym nie skończyła tak jak ona. Nie ma
wykształcenia i jest całkowicie zależna od męża.
Wychowała mnie na osobę niezależną
i odpowiedzialną i jest dumna, że nigdy ich o nic
nie prosiłam. Czasami jest mi ciężko, zwłaszcza
gdy naprawdę potrzebuję pomocy, ale jakoś mi
się udaje związać koniec z końcem. Nie proszę
ich o pomoc również dlatego, że ojciec od razu by
mi wytknął w niezbyt miły sposób, że gdybym
studiowała prawo, nie miałabym kłopotów, bo
pokrywałby wszystkie koszty.
Ja: To znaczy, że sama musisz sobie opłacać
naukę, ale gdybyś zmieniła kierunek na prawo,
studia sfinansowałby ci ojciec?

Kiwa głową.

Ja: To trochę nie w porządku.


Sydney: Mówiłam już, że ojciec to skończony
dupek. Ale nie mogę o wszystko obwiniać
rodziców. Za wiele rzeczy jestem im wdzięczna.
Dorastałam we względnie normalnym domu,
oboje żyją i są zdrowi, i na swój sposób mnie
wspierają. Są lepsi od większości innych
rodziców. Nie podoba mi się, że niektórzy
obwiniają rodziców o całe zło, jakie im się
przydarzyło w życiu.
Ja: Całkowicie się z tobą zgadzam. To dlatego
w wieku szesnastu lat wyprowadziłem się
z domu. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje
ręce.
Sydney: Poważnie? A co z Brennanem?
Ja: Wziąłem go ze sobą. Oficjalnie mieszkał dalej
z rodzicami, w rzeczywistości ze mną. No
i z Warrenem. Kumplowaliśmy się od
czternastego roku życia. Jego rodzice są głusi,
dlatego zna język migowy. Kiedy wyniosłem się
z domu, pozwolili mnie i Brennanowi zamieszkać
u siebie. Rodzice wciąż byli prawnymi opiekunami
mojego brata, ale z tego, co wiem, zabierając go
od nich, wyświadczyłem im tylko przysługę.
Sydney: To bardzo miłe ze strony rodziców
Warrena, że pozwolili wam zostać u siebie.
Ja: Tak, to wspaniali ludzie. Nie mam pojęcia,
dlaczego Warren tak bardzo im nie wyszedł.
Sydney wybucha śmiechem.

Sydney: A co się stało z Brennanem, kiedy


wyjechałeś do college’u? Został z nimi?
Ja: Nie, właściwie mieszkaliśmy u nich tylko
siedem miesięcy. Kiedy skończyłem siedemnaście
lat, przeprowadziliśmy się na swoje. Przerwałem
naukę i zdałem eksternistycznie maturę, dzięki
czemu mogłem pójść wcześniej do college’u.
Sydney: O rany. Czyli to ty wychowywałeś brata?
Ja: Nie do końca. Brennan mieszkał ze mną, ale
nigdy nie był typem człowieka, którego można
wychowywać. Wyprowadziliśmy się od rodziców
Warrena, kiedy miał czternaście lat, a ja
siedemnaście. Chciałbym powiedzieć, że byłem
odpowiedzialny i dojrzały, ale to nieprawda.
Nasze mieszkanie stało się jedną wielką
imprezownią, a mój brat balował równie często
jak ja.
Sydney: Trudno mi w to uwierzyć. Sprawiasz
wrażenie osoby wyjątkowo odpowiedzialnej.
Ja: Pewnie nie bawiłem się aż tak intensywnie,
jak mógłbym, biorąc pod uwagę to, że w tak
młodym wieku miałem do dyspozycji wolną chatę.
Na szczęście cała kasa szła na czynsz i rachunki,
więc nie zdążyłem nabrać złych nawyków. Po
prostu lubiliśmy imprezować. Kiedy Brennan miał
szesnaście lat, a ja dziewiętnaście, założyliśmy
zespół, który zaczął pochłaniać nam każdą wolną
chwilę. W tym samym roku zacząłem chodzić
z Maggie, dzięki czemu się uspokoiłem.
Sydney: Chodzisz z Maggie od dziewiętnastego
roku życia?

Zamiast odpisać, kiwam głową. Przez to


esemesowanie prawie nie tknąłem jedzenia. Biorę się
wreszcie za burgera. Sydney idzie w moje ślady. Po
jedzeniu sprzątamy ze stołu. Potem dziewczyna macha
mi na pożegnanie i idzie do swojej sypialni. Siadam na
kanapie i włączam telewizor. Po jakimś kwadransie
przełączania kanałów w końcu zatrzymuję się na kanale
filmowym. Nie ma napisów, ale nie chce mi się ich
włączać. I tak jestem zbyt zmęczony, żeby czytać
i nadążać za fabułą.
Nagle drzwi sypialni Sydney się otwierają.
Dziewczyna sprawia wrażenie zaskoczonej, widząc, że
jeszcze nie poszedłem spać. Ma na sobie jedną z tych
swoich za dużych koszulek. Jej włosy są mokre.
Wycofuje się do swojego pokoju, ale po chwili wraca
z komórką w ręce i siada obok mnie na kanapie.

Sydney: Nie chce mi się spać. Co oglądasz?


Ja: Nie wiem, dopiero się zaczęło.

Podkurcza nogi i kładzie głowę na oparciu kanapy.


Gapi się w telewizor, a ja gapię się na nią. Muszę
przyznać, że Sydney, która poszła dzisiaj z nami do
klubu, całkowicie się różni od Sydney, która siedzi przy
mnie. Nie ma makijażu, fryzura jest daleka od ideału,
a koszulka dziurawa. Widząc to wszystko, nie mogę
opanować śmiechu. Gdybym był Hunterem, dałbym
sobie w twarz.
Nagle schyla się po komórkę i jej wzrok pada na
mnie. Mógł​bym odwrócić się z powrotem do telewizora,
udając, że wcale się na nią nie gapiłem, ale to by było
głupie. Na szczęście nie komentuje, koncentrując się na
pisaniu SMS-a.

Sydney: Oglądasz bez napisów?


Ja: Jestem zbyt zmęczony, żeby czytać. Czasami
oglądam filmy bez napisów i próbuję zgadnąć, co
mówią bohaterowie.
Sydney: Chcę spróbować. Wyłącz głos. Zrobimy
sobie nieme kino.

Śmieję się. Nieme kino? Na to nie wpadłem.


Wciskam odpowiedni guzik na pilocie. Sydney przenosi
uwagę z powrotem na ekran, a ja znów nie mogę oderwać
od niej wzroku.
Nie wiem, skąd się to wzięło, ale po prostu nie mogę
przestać się na nią gapić. Siedzi kilkadziesiąt
centymetrów ode mnie. Nie dotykamy się. Nie
rozmawiamy. Ona nawet nie zwraca na mnie uwagi.
A mimo to mam wyrzuty sumienia, jakbym robił coś
złego. Przecież tylko patrzę. Skąd więc to poczucie
winy?
Próbuję sobie wmówić, że to nic takiego, w gruncie
rzeczy jednak wiem doskonale, o co chodzi.
Moje wyrzuty sumienia nie wynikają z tego, że na
nią patrzę. One są związane z tym, jakie uczucia we mnie
to wywołuje.

To już drugi raz budzę się w taki sposób. Odtrącam


rękę, która klepie mnie po policzkach, i otwieram oczy.
Nad sobą widzę Warrena. Rzuca mi kartkę papieru,
a potem uderza mnie w czoło. Idzie do drzwi, bierze
kluczyki i wychodzi.
Dlaczego tak wcześnie poszedł do pracy?
Unoszę telefon. Szósta rano. Wcale nie jest aż tak
wcześnie.
Siadam na kanapie. Sydney leży zwinięta w kłębek
na jej drugim końcu i śpi. Patrzę na kartkę zostawioną
przez Warrena.

Może jednak powinieneś być u siebie i spać ze


swoją dziewczyną, co?

Zgniatam kartkę, po czym wrzucam ją do kosza na


śmieci. Następnie podchodzę do kanapy i potrząsam
ramieniem Sydney. Dziewczyna przewraca się na plecy
i przeciera oczy, a potem patrzy na mnie.
Uśmiecha się na mój widok. Tylko tyle. A jednak
czuję nagłe uderzenie gorąca w całym ciele. Znam to
uczucie, nie wróży nic dobrego. Zdecydowanie nie.
Ostatni raz czułem się tak, gdy miałem dziewiętnaście
lat.
Kiedy zakochałem się w Maggie.
Pokazuję Sydney na drzwi sypialni, dając jej do
zrozumienia, że powinna tam wracać, a potem idę do
siebie. Ściągam dżinsy i koszulkę i po cichu kładę się na
łóżku obok Maggie. Obejmuję ją, przyciągam do swojej
piersi i przez następne pół godziny próbuję zasnąć,
powtarzając niczym zdarta płyta:
Kochasz Maggie.
Maggie jest stworzona dla ciebie.
Ty jesteś stworzony dla niej.
Potrzebuje cię.
Jesteś szczęśliwy, kiedy z nią jesteś.
Z nikim innym nie powinieneś być.
10

Sydney

Minęły dwa tygodnie, odkąd pracowaliśmy


z Ridge’em nad tekstami. Kilka dni po powrocie Maggie
do domu wyjechał na sześć dni w pilnych sprawach
rodzinnych. Nie wytłumaczył, o co dokładnie chodzi, ale
przypomniałam sobie, że kiedy mieszkałam jeszcze
z Tori, też zniknął z tego powodu na kilka dni.
Słyszałam przypadkowo, jak Warren rozmawia przez
telefon z Brennanem. Z tej rozmowy wynikało, że
wyjazd Ridge’a nie wiąże się w żaden sposób z jego
bratem. Ridge jednak nigdy nie wspominał o innych
członkach swojej rodziny. Kiedy kilka dni temu wrócił,
zapytałam go, czy wszystko gra, a on odpowiedział, że
tak. Wyraźnie nie miał ochoty wdawać się w szczegóły,
a ja uznałam, że to nie moja sprawa.
Koncentruję się więc na nauce. Co jakiś czas próbuję
też napisać tekst, ale nie bardzo mi to wychodzi bez
muzyki. Ridge jest już w domu od kilku dni, na razie
jednak rzadko wynurza się z pokoju, nadrabiając
zaległości w pracy. Nic nie poradzę na to, że
zastanawiam się, czy specjalnie nie trzyma mnie na
dystans.
Dużo czasu spędzam z Warrenem i wiele się
dowiedziałam o jego związku z Bridgette. W ogóle się
z nią nie widuję, więc podejrzewam, że dalej myśli, że
jestem głucha.
Z tego, co mi opowiadał Warren, wynika, że ich
związek trudno uznać za typowy. Chociaż Bridgette od
dawna przyjaźni się z Brennanem, poznali się
z Warrenem dopiero pół roku temu, kiedy dziewczyna
się do nich wprowadziła. Warren twierdzi, że za dnia
żyją jak pies z kotem, za to w nocy... Pewnego dnia
usiłował odmalować mi szczegóły, ale uciszyłam go,
zanim zabrnął za daleko.
Teraz też chciałabym, żeby się zamknął. Za pół
godziny muszę wyjść na zajęcia i powinnam się jeszcze
trochę pouczyć, Warren jednak uznał, że to idealna
chwila, żeby opowiedzieć mi o ostatniej nocy, kiedy nie
pozwolił Bridgette zdjąć mundurka z Hooters, bo
uwielbia odgrywać różne role. Boże, kogo to obchodzi?
Na szczęście Bridgette wychodzi ze swojego pokoju.
Chyba po raz pierwszy naprawdę się cieszę na jej widok.
– Dzieńdoberek, Bridgette – mówi Warren, wodząc
za nią wzrokiem. – Jak się spało?
– Wal się, Warren – odpowiada dziewczyna.
Uświadamiam sobie nagle, że to ich zwykłe poranne
powitanie. Bridgette wchodzi do kuchni i patrzy najpierw
na mnie, a potem na Warrena siedzącego obok mnie na
kanapie. Mruży oczy i odwraca się do lodówki. Ridge
siedzi przy stole kuchennym, nie odrywając wzroku od
laptopa.
– Nie podoba mi się, że ta laska ciągle się przy tobie
kręci – mówi Bridgette. Stoi odwrócona do nas plecami.
Warren zerka na mnie i wybucha śmiechem. Wiem,
że Bridget​te ciągle myśli, że jestem głucha, ale to, co
o mnie mówi, nie jest zbyt zabawne.
Odwraca się i patrzy na Warrena.
– Śmieszy cię to? Ta dziewczyna ma na ciebie
zdecydowanie zły wpływ. Nie masz nawet na tyle
przyzwoitości, żeby poczekać, aż wyjdę z domu? –
Ponownie odwraca się do nas plecami. – Najpierw
wciska Ridge’owi ckliwą historyjkę, żeby pozwolił jej tu
zostać, a teraz wykorzystuje to, że znasz język migowy,
żeby z tobą flirtować.
– Przestań, Bridgette. – Warren poważnieje, widząc,
jak mocno zaciskam palce na książce. Chyba się boi, że
zaraz walnę nią Bridgette w głowę. I jest to uzasadniona
obawa.
– To ty przestań, Warren – odpowiada, znów
odwracając się do niego. – Przestań ładować mi się do
łóżka w nocy albo przestań przesiadywać z tą szmatą na
kanapie w dzień.
Uderzam książką o kolana, po czym tupię nogami ze
złości i z frustracji. Nie wytrzymam z tą dziewczyną ani
chwili dłużej.
– Zamknij się, Bridgette! – krzyczę. – Stul wreszcie
dziób! Nie mam pojęcia, dlaczego myślisz, że jestem
głucha. Wcale nie jestem. Podobnie jak nie jestem
szmatą i nie używam języka migowego do flirtowania
z Warrenem. Nawet nie znam języka migo​wego!
Przestań się wreszcie wydzierać, kiedy coś do mnie
mówisz!
Bridgette przechyla swoją ładniutką główkę i otwiera
szeroko usta. Wpatruje się we mnie w milczeniu przez
kilka chwil. Wszyscy w pokoju zamarli. Przenosi wzrok
na Warrena i wyraz złości malujący się na jej twarzy
przeradza się w wyraz cierpienia. Odwraca wzrok
i wybiega do swojego pokoju.
Ridge wpatruje się we mnie, prawdopodobnie
zastanawiając się, co się dzieje. Kładę głowę na oparciu
kanapy i wzdycham.
Miałam nadzieję, że mi ulży, tak się jednak nie stało.
– I w ten sposób straciłem wszelkie szanse na
odgrywanie jakichkolwiek ról – mówi Warren. – Wielkie
dzięki, Sydney.
– Wal się, Warren – odpowiadam. Zaczynam
rozumieć zachowanie Bridgette.
Odkładam książkę i podchodzę do drzwi jej sypialni.
Pukam, ale nie otwiera. Pukam raz jeszcze, po czym
naciskam klamkę i uchylam drzwi.
– Bridgette?
O drzwi uderza poduszka.
– Wynoś się z mojego pokoju!
Otwieram szerzej drzwi. Bridgette siedzi na łóżku
z kolanami przyciągniętymi do piersi. Na mój widok
pospiesznie wyciera oczy i odwraca twarz.
Dopiero teraz czuję się naprawdę podle. Siadam na
skraju łóżka, jak najdalej od niej. Mimo wyrzutów
sumienia trochę się jej boję.
– Przykro mi – mówię.
Przewraca oczami i naburmuszona opada na łóżko.
– Nieprawda – odpowiada. – Ale cię nie winię.
Zasłużyłam sobie na to.
Patrzę na nią ze zdziwieniem. Czy ona naprawdę to
powiedziała?
– Nie będę cię okłamywać, Bridgette. Zachowujesz
się trochę jędzowato.
Śmieje się cicho, po czym zasłania ręką oczy.
– Wiem. Nic na to nie poradzę, że ludzie mnie
wkurzają. Wcale nie chcę taka być.
Kładę się obok niej.
– Więc nie bądź. O wiele łatwiej jest nie być jędzą,
niż nią być.
Kręci głową.
– Mówisz tak tylko dlatego, że nią nie jesteś.
Wzdycham. Niezależnie od tego, co myśli na mój
temat, ostatnio czuję się strasznie jędzowato.
– Jestem gorsza, niż myślisz. Może nie wyrażam
uczuć tak otwarcie jak ty, ale mam złe myśli. A ostatnio
również złe intencje. Zaczynam myśleć, że nie jestem aż
taka fajna, jak mi się wydawało.
Bridgette milczy przez kilka chwil. W końcu
wzdycha ciężko i siada.
– Mogę cię o coś zapytać?
Również siadam i potakuję.
– Czy ty i Warren... – Przerywa. – Dobrze się
dogadujecie i ciekawa jestem, czy...
Uśmiecham się, bo wiem już, o co chce zapytać.
– Warren i ja jesteśmy przyjaciółmi i nigdy nie
będziemy dla siebie nikim więcej. Tak się składa, że jest
beznadziejnie zakochany w pewnej jędzowatej kelnerce
z Hooters.
Bridgette uśmiecha się, a potem nagle poważnieje
i patrzy na mnie.
– Kiedy właściwie Warren dowiedział się, że myślę,
że jesteś głucha?
Zastanawiam się chwilę.
– Następnego dnia rano po moim wprowadzeniu się
do was – odpowiadam i krzywię się, żałując swoich słów.
Podejrzewam, że Warrena czeka bliskie spotkanie
z jędzowatą stroną osobowości Bridgette. – Proszę, miej
dla niego trochę litości. Może dziwnie to okazuje, ale
naprawdę cię lubi. A może nawet kocha. Wtedy gdy to
mówił, był nawalony, więc nie można mieć pewności.
Gdyby można było usłyszeć, jak czyjeś serce
przestaje na chwilę bić, z pewnością bym to usłyszała
właśnie teraz.
– Naprawdę tak powiedział?
Kiwam głową.
– Dwa tygodnie temu. Właśnie wychodziliśmy
z klubu i był zalany w trupa, ale powiedział, że jest
pewien, że cię kocha. Chyba jednak nie powinnam była
ci tego mówić.
Bridgette wbija wzrok w podłogę i milczy kilka
chwil. W końcu spogląda na mnie.
– Wiesz, zwykle po pijaku ludzie są bardziej
szczerzy niż wtedy, gdy są trzeźwi.
Kiwam głową, nie będąc pewna, czy tak jest
naprawdę, czy Bridgette sobie to wymyśliła. Wstaje
i podchodzi szybko do drzwi. Otwiera je i wychodzi.
O, nie.
Zamierza zabić Warrena i to będzie moja wina.
Ruszam za nią, gotowa ponieść konsekwencje swoich
czynów. Kiedy jednak wpadam do salonu, okazuje się, że
Bridgette właśnie siada na kolanach Warrena. Chłopak
patrzy na nią szeroko otwartymi oczami. Najwidoczniej
nie jest do tego przyzwyczajony.
Bridgette ujmuje jego twarz w dłonie, a on
z wahaniem obejmuje ją w pasie. Dziewczyna wzdycha
i patrzy mu prosto w oczy.
– Nie wierzę, że mogłam się zakochać w takim
głupim dupku jak ty – mówi.
Warren wpatruje się w nią przez kilka sekund,
usiłując w pełni zrozumieć to, co właśnie powiedziała,
a potem zaczyna ją szaleńczo całować. Podnosi się
z kanapy, trzymając Bridgette w ramionach, później
zanosi ją do swojej sypialni i zatrzaskuje nogą drzwi.
Uśmiecham się, ponieważ Bridgette jest chyba
jedyną dziewczyną na świecie, która w jednym zdaniu
umie nazwać kogoś dupkiem i wyznać mu miłość.
A Warren jest chyba jednym z niewielu facetów, którym
mogłoby się to spodobać.
Wydają się dla siebie stworzeni.

Ridge: Jak ci się to udało? Spodziewałem się


raczej, że go udusi. Byłaś tam z nią zaledwie dwie
minuty, a już nie może się od niego oderwać.
Ja: Moim zdaniem nie jest taka zła, na jaką
wygląda.
Ridge: Serio?
Ja: No, może nie do końca. Ale to właśnie w niej
lubię. Jest zawsze sobą.

Ridge uśmiecha się, odkłada telefon i wraca do


laptopa. Jest jakiś dziwny. Trudno mi dokładnie określić,
na czym to polega, ale widzę to w jego wzroku. Sprawia
wrażenie zrozpaczonego. Albo smutnego. A może po
prostu jest zmęczony?
W zasadzie wygląda tak, jakby dręczyło go to
wszystko po trochu. Strasznie mi go szkoda. Kiedy go
poznałam, wydawało mi się, że wszystko ma poukładane.
Teraz, gdy znam go lepiej, wcale nie jestem tego taka
pewna. Być może mam przed sobą człowieka, którego
życie jest chaosem, a przecież zobaczyłam dopiero
wierzchołek góry lodowej.

Ridge: Ciągle mam jeszcze mnóstwo roboty, lecz


do wieczora powinienem się wyrobić. Jeśli chcesz
popracować nad nową piosenką, wiesz, gdzie
mnie szukać.
Ja: Dobrze. Mam dzisiaj zajęcia do późna, ale
około siódmej powinnam już być w domu.

Uśmiecha się zdawkowo i idzie do swojego pokoju.


Wiem już, co kryje się za większością jego min. Ta,
z którą miałam właśnie do czynienia, jest oznaką
zdenerwowania.

Ridge

Kiedy mija siódma, a ona się nie pojawia, dochodzę


do wniosku, że nie ma ochoty pisać dziś tekstów,
i próbuję sobie wmówić, że mi to nie przeszkadza.
Dopiero kilka minut po ósmej światło w moim
pokoju zaczyna migać. Od razu serce mocniej mi bije.
Oszukuję sam siebie, że ta reakcja wynika z miłości do
muzyki, ale gdyby tak było, to czemu nie jestem tak
podekscytowany, kiedy piszę piosenki w samotności?
Albo z Brennanem?
Zamykam oczy, odkładam gitarę i robię kilka
wdechów, usiłując się uspokoić. Od naszej ostatniej
muzycznej sesji minęły tygodnie. Tamtego wieczoru
pozwoliła mi słuchać swojego śpiewu i całkowicie
zmieniło to charakter naszych relacji.
Tyle że to nie jej wina. Nie jestem nawet pewien, czy
moja. To chyba po prostu wina natury. Pociąg do kogoś
to podstępny potwór. Niech mnie diabli, jeśli nie zdołam
go pokonać.
Na pewno mi się uda.
Otwieram drzwi. Wchodzi do mojego pokoju,
trzymając notes i laptopa. Podchodzi pewnym krokiem
do łóżka i siada na nim, po czym włącza komputer. Ja
włączam swój.

Sydney: Nie mogłam się skupić na zajęciach, cały


czas myślałam o tekstach. Nic jednak nie
napisałam, bo najlepiej mi to wychodzi, kiedy
grasz. Brakowało mi tego. Początkowo wydawało
mi się, że to nie dla mnie, i strasznie się
denerwowałam, ale potem to pokochałam.
Kocham to, kocham to, kocham! Dobra, bierzmy
się do roboty.

Uśmiecha się do mnie i uderza dłońmi o materac.


Opieram głowę na zagłówku i zaczynam grać utwór,
nad którym właśnie pracuję. Jeszcze nie skończyłem, ale
mam nadzieję, że z jej pomocą jakoś się z nim uporam.
Gram tę piosenkę kilka razy, a Sydney zerka na mnie
co jakiś czas, potem coś zapisuje. Gestami daje mi znać,
żebym przerwał, wrócił do poprzedniej zwrotki,
przeszedł do następnej albo zaczął kawałek od początku.
Grając, nie odrywam od niej wzroku, i tak jakoś
ciągniemy to przez ponad godzinę. Mnóstwo wyrazów
przekreśla, robiąc przy tym dziwne miny. Nie jestem
pewien, czy to dobrze, czy źle.
W końcu prostuje się, wyrywa kartkę z notesu,
a potem zgniata ją i wrzuca do kosza na śmieci. Zamyka
notes i kręci głową.

Sydney: Przykro mi, Ridge. Pewnie jestem za


bardzo zmęczona, bo nic sensownego nie
przychodzi mi do głowy. Możemy spróbować
jeszcze raz jutro wieczorem?

Potakuję, starając się ukryć rozczarowanie. Nie lubię,


kiedy jest sfrustrowana. Bierze laptopa i notes i idzie do
łazienki. W drzwiach odwraca się i mówi:
– Dobranoc.
Ledwo wychodzi, zrywam się z łóżka i grzebię
w koszu na śmieci. Wyjmuję z niego zmiętą kartkę
i rozprostowuję ją na łóżku.

Watching him from here


So far away
Want him closer than my heart can take
I want him here I want
Maybe one of these days Someday

To tak jakby przypadkowe zdania, niektóre


przekreślone, inne nie. Próbuję jakoś zrozumieć ich sens.

I’d run for him you, if I could stand


But I can’t make that demand
I can’t be his right now
Why can’t he take me away

Czuję się trochę tak, jakbym pogwałcił jej


prywatność. Ale czy naprawdę to zrobiłem? Przecież
współpracujemy, powinienem mieć prawo czytać to, co
napisała.
Jest coś niepokojącego w tym tekście. Jest inny od
poprzednich. Mam wrażenie, że nie dotyczy Huntera.
Mam wrażenie, że może dotyczyć mnie.
Nie powinienem tego robić. Nie powinienem brać do
ręki telefonu i zastanawiać się, jak przekonać ją do tego,
by skończyła dziś ze mną pisanie tej piosenki.

Ja: Nie gniewaj się, ale przeczytałem twój tekst.


Chyba wiem, z czego bierze się twoja frustracja.
Sydney: Może z tego, że jestem gównianą
tekściarą i stać mnie było na napisanie tylko kilku
tekstów?

Biorę gitarę i idę do jej sypialni. Pukam i otwieram


drzwi, bo dochodzę do wniosku, że nie zdążyła się
jeszcze rozebrać, przecież wyszła ode mnie najwyżej
dwie minuty temu. Siadam na jej łóżku, a potem biorę jej
długopis i notes. Kładę na notesie kartkę z jej ostatnim
tekstem i zapisuję kilka zdań.

Pamiętaj, że w zespole, dla którego piszesz, są


sami faceci. Wiem, że może być ci trudno pisać teksty
z męskiego punktu widzenia, bo zdecydowanie nie
jesteś mężczyzną. Ale jeśli spróbujesz się przestawić
na inny sposób myślenia, może się uda ruszyć
z miejsca. Może jest ci trudno dlatego, że chociaż
wyrażasz własne uczucia, wiesz, że ostatecznie będzie
to śpiewał facet. Spróbuj się przestawić i zobaczymy.

Czyta to, co napisałem, a potem unosi długopis


i przesuwa się na łóżku. Patrzy na mnie, po czym
pokazuje na gitarę. Czyli jednak spróbuje. Siadam na
podłodze, stawiam gitarę pionowo i przyciągam ją do
siebie. Pracując nad nową piosenką, czasami gram
właśnie w taki sposób. Dzięki temu lepiej czuję wibracje.
Zamykam oczy, opieram głowę na gitarze
i zaczynam grać.
11

Sydney

Jezu, on znowu to robi. Znowu mnie hipnotyzuje.


Kiedy poprzednim razem widziałam, jak podczas gry
trzyma gitarę w taki sposób, nie miałam pojęcia, że nie
słyszy. Myślałam, że po prostu chce uderzać w struny
pod innym kątem. Teraz jednak wiem, że czyni to po to,
by lepiej poczuć muzykę. I z niejasnych powodów
jeszcze bardziej mnie to kręci.
Powinnam zastanawiać się nad tekstem, ale nie mogę
oderwać od niego wzroku. Gra z zamkniętymi oczami.
Kiedy kończy, szybko wbijam spojrzenie w notes, bo
wiem, że zaraz otworzy oczy. Udaję, że coś piszę, a on
chwyta gitarę w normalny sposób, opiera się o komodę
i zaczyna grać ten kawałek jeszcze raz.
Tym razem koncentruję się na tekście i myślę o tym,
co Ridge napisał kilka minut temu. Ma rację. Nie brałam
pod uwagę tego, że te teksty będzie śpiewał facet.
Skupiłam się na przelewaniu na papier własnych uczuć.
Zamykam oczy i próbuję sobie wyobrazić Ridge’a
śpiewającego tę piosenkę.
Próbuję nie wypierać już tego, co do niego czuję,
i wykorzystać to przy pisaniu. Otwieram oczy i skreślam
pierwszą linijkę tekstu, a potem piszę ją na nowo.

Watching him from here


Seeing something from so far away
Get a little closer every day
Thinking that I want to make it mine

Wydaje mi się, że tak naprawdę nie jestem w stanie


dziś pisać dlatego, że każda linijka dotyczy Ridge’a,
i wiem, że kiedy to przeczyta, zorientuje się, że piszę
o nim. Zresztą – już się chyba zorientował, bo przecież
wyciągnął ten tekst z kosza na śmieci i go przeczytał.
Dziwię się, że mimo to chce, żebym go dokończyła.
Przechodzę do drugiej zwrotki, starając się nie
zapominać o jego radzie.

I’d run for him you if I could stand


But I can’t make that demand
What I want I can’t demand

’Cause what I want is you


Skreślam stare wersy i zastępuję je nowymi, podczas
gdy Ridge raz po raz gra ten kawałek.

If I could be his, I would wait


And if I can’t be yours now
I’ll wait here on this ground
Till you come, till you take me away
Maybe someday

Maybe someday
Kartka staje się w końcu nieczytelna, dlatego
otwieram notes i przepisuję wszystko na czysto. Ridge
w tym czasie nie gra. Kiedy w końcu unoszę wzrok,
pokazuje na kartkę. Chce przeczytać, co napisałam.
Kiwam głową.
Siada obok mnie na łóżku i pochyla się nad notesem.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że może się
domyślić, że ten tekst jest bardziej o nim niż o Hunterze.
Ogarnia mnie coraz większa panika. Przybliża do siebie
notes, ale wciąż leży on na moich kolanach. Ridge
przywiera do mnie ramieniem, a jego twarz jest tak
blisko, że czułby mój oddech na policzku... gdybym go
nie wstrzymywała. Podążam za jego wzrokiem
i przyglądam się słowom, które właśnie czyta.

I try to ignore what you say


You turn to me
I turn away

Ridge unosi długopis i podkreśla ostatnią linijkę, po


czym patrzy na mnie, pokazuje długopisem na siebie
i udaje, że pisze w powietrzu. Daje mi w ten sposób do
zrozumienia, że chce coś dopisać.
Kiwam głową, bojąc się, że nic mu się nie podoba.
Przyciska długopis do kartki tuż przy fragmencie tekstu,
który podkreślił, a potem patrzy na mnie z niepokojem.
Ciekawa jestem, co go wywołało. Przenosi wzrok
z powrotem na kartkę. Wciąga powietrze do płuc,
ostrożnie je wypuszcza i w końcu zaczyna pisać.
W milczeniu obserwuję, jak przepisuje cały tekst,
w niektórych miejscach dodając coś od siebie.

MAYBE SOMEDAY

Seeing something from so far away


Get a little closer every day
Thinking that I want to make it mine

I’d run for you if I could stand


But what I want I can’t demand
’Cause what I want is you

And if I can’t be yours now


I’ll wait here on this ground
Till you come
Till you take me away
Maybe Someday
Maybe Someday

I try to ignore what you say


You turn to me, I turn away
But Cupid must have shot me twice
I smell your perfume on my bed
Thoughts of you invade my head
Truths are written, never said

And if I can’t be yours now


I’ll wait here on this ground...

You say it’s wrong, but it feels right


You cut me loose, then hold on tight
Words unfinished, like our song

Nothing good can come this way


Lines are drawn, but then they fade
For her I bend, for you I break

And if I can’t be yours now


I’ll wait here on this ground...

Kładzie długopis na kartce i przenosi wzrok na mnie.


Pewnie liczy na to, że jakoś skomentuję to, co napisał, ja
jednak nie mogę. Próbuję nie zastanawiać się nad tym,
na ile tekst, który dopisał, jest prawdziwy. Przypominam
sobie, co powiedział pierwszego wieczoru podczas
naszej współpracy: „To twoje słowa. Słowa, które
płynęły z twojego wnętrza”.
Chodziło mu o to, że w każdym tekście jest jakaś
prawda, ponieważ wyraża uczucia osoby, która go pisze.
Ponownie spoglądam na kartkę.
For her I bend, for you I break

Nie mogę tego zrobić. Nie zapytam go o to. Nie chcę.


To wszystko wydaje się takie dobre. Jego słowa, jego
bliskość, jego oczy szukające moich i przyprawiające
mnie o szybsze bicie serca. Nie mogę zrozumieć, jak coś
tak dobrego może być zarazem takie złe.
Przecież nie jestem zła.
Ani zły nie jest Ridge.
Jak to możliwe, że dwoje dobrych ludzi, mających
dobre intencje, wikła się w coś tak niesamowicie złego?
Ridge sprawia wrażenie coraz bardziej
zaniepokojonego. Odrywa ode mnie wzrok i unosi
telefon.

Ridge: Dobrze się czujesz?

Czy dobrze się czuję? Jasne, że tak. To właśnie


dlatego dłonie mi się pocą, brakuje mi powietrza
i zaciskam palce na prześcieradle, żeby nie zrobić
czegoś, czego nigdy sobie nie wybaczę.
Kiwam głową, a potem delikatnie odsuwam go od
siebie, wstaję i idę do łazienki. Zamykam za sobą drzwi,
opieram się o nie, po czym zamykam oczy i powtarzam
w duchu słowo, od którego od tygodni nie mogę się
uwolnić.
Maggie, Maggie, Maggie, Maggie, Maggie.
Ridge

Po kilku minutach w końcu wraca do sypialni.


Uśmiecha się do mnie, po czym podchodzi do łóżka
i bierze telefon.

Sydney: Przepraszam. Zrobiło mi się słabo.


Ja: Dobrze się już czujesz?
Sydney: Tak. Napiłam się wody. Jestem
zachwycona tym tekstem, Ridge. Jest idealny.
Przyjrzymy mu się jeszcze czy na dzisiaj dajemy
sobie spokój?

Z chęcią bym mu się jeszcze przyjrzał, ale Sydney


wygląda na zmęczoną. Chciałbym również znów poczuć
jej śpiew, lecz to chyba nie jest najlepszy pomysł. Już
i tak mam wyrzuty sumienia w związku z tym, co
wyraziłem we fragmentach tekstów, które dopisałem.
Nie ma co ukrywać, że dotyczą one Sydney. Zdawałem
sobie z tego sprawę, nie powstrzymało mnie to jednak,
ponieważ najważniejsze dla mnie było to, że znów piszę.
Od miesięcy nie napisałem ani słowa i nagle, w ciągu
kilku minut, tak jakby mgła się rozproszyła i słowa
zaczęły wypływać z mojego wnętrza bez najmniejszego
wysiłku. Pisałbym dalej, gdyby nie to, że i tak
posunąłem się za daleko.
Ja: Dajmy sobie spokój. Jestem naprawdę
zadowolony z tego kawałka, Syd.

Uśmiecha się, a ja biorę gitarę i wracam do swojego


pokoju.
Przez następne kilka minut wprowadzam tekst
i akordy do programu do edycji muzyki w laptopie.
Kiedy już wszystko jest gotowe, klikam „wyślij” i piszę
do Brennana.

Ja: Właśnie wysłałem ci pierwszy szkic nowego


kawałka wraz z tekstem. Chciałbym, żeby Sydney
to jak najszybciej usłyszała, więc jeśli udałoby ci
się w tym tygodniu nad tym popracować i odesłać
z powrotem, byłbym wdzięczny. Chyba dobrze by
było, żeby wreszcie miała okazję posłuchać
swojego dzieła.
Brennan: Właśnie czytam. Niechętnie przyznaję,
że miałeś rację. Ona naprawdę wydaje się
wprost stworzona dla nas.
Ja: Sam widzisz.
Brennan: Daj mi godzinę. Nie mam nic innego do
roboty, więc mogę się tym zająć.

Godzinę? Wyśle mi to jeszcze dzisiaj? Natychmiast


esemesuję do Sydney.

Ja: Jeszcze nie zasypiaj. Za godzinę będę miał


niespodziankę dla ciebie.
Sydney: Yyy... No dobra.

Czterdzieści pięć minut później dostaję od Brennana


maila z załącznikiem zatytułowanym Maybe Someday –
wersja demo. Otwieram plik w telefonie, znajduję
w szufladzie w kuchni słuchawki i idę do Sydney.
Pukam, a ona otwiera i wpuszcza mnie do pokoju.
Siadam na łóżku i pokazuję, żeby do mnie dołączyła.
Patrzy na mnie pytająco, ale podchodzi do łóżka. Podaję
jej słuchawki. Wkłada je do uszu i kładzie się obok mnie.
Przygląda mi się nieufnie, jakby myślała, że to jakiś
dowcip.
Wyciągam się przy niej i podpieram na łokciu,
a potem wcis​kam „play”. Kładę telefon między nami
i zaczynam ją obser​wować.
Po kilku sekundach odwraca głowę w moją stronę.
– Boże... – mówi i patrzy na mnie tak, jakbym
właśnie ofiarował jej cały świat.
Niesamowicie przyjemne uczucie.
Uśmiecha się i przykłada dłoń do ust, a jej oczy
wypełniają się łzami. Odwraca twarz, prawdopodobnie
nieco zawstydzona swoją reakcją. Niepotrzebnie.
Miałem nadzieję, że zobaczę właśnie coś takiego.
Przypatruję się jej, kiedy słucha nagrania. Jej twarz
wyraża mnóstwo emocji. Uśmiecha się, wzdycha,
a potem zamyka oczy. Kiedy piosenka się kończy, patrzy
na mnie i prosi:
– Jeszcze raz.
Uśmiecham się i ponownie wciskam guzik „play”.
Dalej ją obserwuję, lecz w chwili gdy uświadamiam
sobie, że śpiewa, uśmiech zamiera mi na ustach.
Niespodziewanie czuję ukłucie zazdrości.
Wiele lat żyję w świecie ciszy, ale nigdy jeszcze do
tego stopnia nie pragnąłem słyszeć. Chciałbym usłyszeć
jej śpiew tak bardzo, że to aż boli. Serce o mało nie
wyskoczy mi z piersi. Dopiero gdy dziewczyna drga
przestraszona i odwraca się do mnie, zdaję sobie sprawę
z tego, że przyłożyłem rękę do jej piersi. Kręcę głową,
nie chcąc, by przerywała. Potakuje, ale czuję, że serce
zaczyna jej szybciej bić. Wyczuwam wibracje jej głosu,
lecz materiał oddzielający moją dłoń od jej ciała nieco
mi przeszkadza. Przesuwam rękę wyżej, na jej szyję.
Przytulam się, przywierając piersią do jej boku. Potrzeba
usłyszenia jej jest tak wielka, że zapominam o istnieniu
granic, których nie wolno mi przekraczać.
Wibracje zanikają. Sydney przełyka ślinę i wpatruje
się we mnie dokładnie z takim samym uczuciem, z jakim
pisała ten tekst.

Say it’s wrong, but it feels right.

Właśnie tak to czuję. Wiem, że nie powinienem


myśleć o niej tak, jak myślę, ani czuć do niej tego, co
czuję, nic nie poradzę jednak na to, że w jej obecności
wydaje mi się, że nie ma w tym nic złego.
Sydney już nie śpiewa. Wciąż trzymam rękę na jej
szyi, twarz ma zwróconą w moją stronę. Przesuwam dłoń
wyżej, owijam wokół palca kabel i wyciągam z jej uszu
słuchawki. A potem kładę rękę na jej karku. Moja dłoń
dopasowuje się do tyłu jej głowy, zupełnie jakby była
stworzona do tego, by ją podtrzymywać. Delikatnie
przyciągam ją do siebie, a ona przewraca się na bok.
Dotykamy się piersiami i nagle czuję przemożną
potrzebę przytulenia jej całej.
Przykłada dłonie do mojej szyi, a potem zagłębia
palce w moich włosach. Jesteśmy tak blisko siebie, że
wydaje mi się, że stworzyliśmy swój własny świat,
z którego nic nie może wydostać się na zewnątrz.
Muska oddechem moje usta i chociaż go nie słyszę,
wyobrażam sobie, że przypomina bicie serca. Opieram
czoło na jej czole i czuję, że w moich płucach formuje
się jakiś dźwięk. Kiedy wydobywa się z moich ust,
zaskoczona Sydney rozchyla wargi. Przywieram do nich
ustami, rozpaczliwie szukając ukojenia.
I znajduję je. Czuję się tak, jakby wszystkie tłumione
uczucia wobec niej nagle wydostały się na wolność i po
raz pierwszy, odkąd ją poznałem, mogę oddychać pełną
piersią.
Przeczesuje palcami moje włosy, a ja przyciągam jej
głowę jeszcze bardziej do siebie. Nasze języki się
spotykają. Jej ciało jest ciepłe i miękkie, a wibracje z jej
ust wnikają w głąb mojego ciała.
Zaciskam usta na jej ustach, potem je otwieram, po
czym robię to ponownie, tym razem z większym
zdecydowaniem. Sydney sunie dłońmi w dół moich
pleców, a ja dotykam ręką jej talii. W tym samym czasie
nasze języki tańczą ze sobą do muzyki, którą słyszą
jedynie nasze usta. Determinacja i zapalczywość, z jaką
się całujemy, dowodzą, że oboje staramy się jak
najwięcej skorzystać, dopóki jeszcze ta chwila trwa.
Bo wiemy, że nie będzie trwać wiecznie.
Ściskam ją mocno w pasie. Serce mam rozdarte.
Jedna połowa w tej chwili należy do Maggie, druga do
dziewczyny obok mnie.
Nie doświadczyłem jeszcze w swoim życiu niczego,
co byłoby równie dobre, będąc zarazem tak strasznie
bolesne.
Odrywam się od jej ust i przez chwilę oboje ciężko
dyszymy. Sydney wciąż mnie obejmuje. Nie pozwolę,
żeby nasze usta znów się zetknęły, dopóki nie
rozstrzygnę, którą część mojego serca chcę ocalić.
Przyciskam czoło do jej czoła, nie otwierając oczu
i z trudem łapiąc powietrze. Nie próbuje mnie
pocałować, czuję, że jej ciałem wstrząsa tłumiony
szloch. Otwieram oczy i patrzę na nią.
Chociaż ma zaciśnięte powieki, po jej policzkach
spływają łzy. Odwraca ode mnie twarz, przykłada rękę
do ust, po czym się odsuwa. I wtedy dociera do mnie, co
właśnie zrobiłem.
Zrobiłem to, czego nigdy nie miałem robić.
Zrobiłem z niej Tori.
Krzywię się, a potem się pochylam i delikatnie całuję
ją w ucho. Biorę ze stolika nocnego długopis, chwytam
ją za rękę i piszę na jej dłoni:

Przepraszam.

Całuję ją w rękę i podnoszę się z łóżka. Otwiera na


chwilę oczy i zerka na dłoń. Zaciska pięść i przyciska ją
do piersi, a potem zaczyna szlochać, wtulając twarz
w poduszkę. Zabieram ze sobą gitarę, telefon i swój
wstyd... i zostawiam ją zupełnie samą.
12

Sydney

Nie chcę wstawać. Nie chcę iść na zajęcia. I nie chcę


dziś szukać pracy. Chcę tylko leżeć z poduszką
przyciśniętą do oczu. Poduszka tworzy barierę między
mną a wszystkimi lustrami w mieszkaniu.
Nie chcę patrzeć w lustra, bo się boję, że zobaczę,
kim naprawdę jestem: dziewczyną bez skrupułów
i moralności.
Nie wierzę, że wczoraj go pocałowałam.
Nie wierzę, że on pocałował mnie.
Nie wierzę, że kiedy się ode mnie oderwał
i zobaczyłam wyraz jego twarzy, wybuchnęłam płaczem.
W życiu bym nie przypuszczała, że jedną miną może
wyrazić tak wielki żal i smutek. To był jeden
z największych ciosów, jakie zadano mi w życiu.
Większy od tego, który zadał mi Hunter. I większy od
tego, który zadała mi Tori.
Ból, jakiego doznałam, patrząc na jego twarz, był
jednak niczym w porównaniu z poczuciem winy
i wstydem, które mnie ogarnęły, kiedy pomyślałam
o tym, co zrobiłam Maggie. Co on zrobił Maggie.
W chwili gdy położył rękę na mojej piersi i przytulił
się do mnie, powinnam była poderwać się z łóżka i kazać
mu się wynosić z mojego pokoju.
Tyle że tego nie zrobiłam. Nie potrafiłam.
Im bliżej mnie się znajdował i im dłużej na siebie
patrzyliśmy, tym większe pragnienie trawiło moje ciało.
Nie chodziło mi o zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Pragnęłam zaznać ukojenia. Pragnęłam wreszcie
zaspokoić pożądanie, które tak długo musiałam tłumić.
Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z jego siły.
Pożądanie pochłania każdą cząstkę ciebie, wyostrzając
wszystkie zmysły. Wyostrza zmysł wzroku i nagle
możesz się skupić tylko na osobie przed tobą. Wyostrza
zmysł powonienia i nagle zdajesz sobie sprawę z tego, że
dopiero co umyła włosy i ma na sobie świeżo wyprane
ubranie. Wyostrza zmysł dotyku i nagle po twojej skórze
przebiegają ciarki, czujesz mrowienie w koniuszkach
palców i pragniesz tylko cudzego dotyku. Wyostrza
zmysł smaku i nagle twoje usta stają się spragnione,
a ich pragnienie zaspokoić mogą tylko cudze usta
pragnące tego samego.
Najbardziej jednak wyostrzył mi się zmysł słuchu.
Kiedy Ridge włożył mi słuchawki do uszu i puścił
muzykę, włosy zjeżyły mi się na ramionach, przebiegł po
mnie dreszcz, a bicie mojego serca dostosowało się do
rytmu piosenki.
Chociaż Ridge rozpaczliwie tego pragnął, nie mógł
tego wszystkiego doznać. W tamtej chwili wszystkie
pozostałe zmysły musiały skapitulować wobec braku
tego, którego pragnął najbardziej. Pragnął mnie słyszeć
tak bardzo, jak pragnęłam tego ja.
To, co wydarzyło się między nami, nie wynikało
z naszej słabości. Ridge nie zaczął sunąć dłonią po mojej
twarzy dlatego, że akurat leżałam obok, a jemu zebrało
się na pieszczoty. Nie przytulił się do mnie dlatego, że
mu się podobam, i wiedział, że będzie przyjemnie. Nie
zaczął mnie całować dlatego, że to lubi.
Staraliśmy się to zwalczyć, ale musieliśmy ulec,
ponieważ nasze uczucia są o wiele silniejsze niż
pożądanie. Z pożądaniem łatwo wygrać. Zwłaszcza gdy
jego jedynym orężem jest wzajemny pociąg.
O wiele trudniej jest wygrać walkę z własnym
sercem.

Odkąd obudziłam się godzinę temu, w domu panuje


całkowita cisza. Im dłużej tutaj leżę i myślę o tym, co się
stało, tym mniejszą mam ochotę go zobaczyć. Wiem
jednak, że im dłużej będę zwlekać, tym trudniejsza
będzie nasza rozmowa.
Ubieram się i idę do łazienki umyć zęby. Z jego
sypialni nie dobiega żaden dźwięk. Wiem, że zwykle
późno chodzi spać i późno wstaje. Postanawiam go nie
budzić. Zaczekam na niego w salonie. Mam nadzieję, że
Warren i Bridgette są zajęci sobą w sypialni albo po
prostu śpią. Tego ranka chyba nie zniosłabym ich
towarzystwa.
Otwieram drzwi i wchodzę do salonu.
Po czym staję jak wryta.
Odwróć się, Sydney. Odwróć się i wracaj do siebie.
Przy barku stoi Ridge. To jednak nie na jego widok
znieruchomiałam. Sprawił to widok dziewczyny, którą
trzyma w ramionach. Dziewczyny, którą tuli.
Dziewczyny, w którą się wpatruje tak, jakby tylko ona
się dla niego liczyła. Dziewczyny, przez którą moje
„może kiedyś” zamienia się w „nigdy”.
Ze swojego pokoju wynurza się Warren.
– Cześć, Maggie – mówi. – Myślałem, że
przyjedziesz dopiero za dwa tygodnie.
Słysząc jego głos, dziewczyna się odwraca. Wzrok
Ridge’a pada na mnie. Ridge momentalnie się prostuje
i usztywnia, nieznacznie dystansując się od Maggie.
Ciągle nie ruszam się z miejsca. Może ja też
dystansuję się od całej tej trójki.
– Zaraz wychodzę – odpowiada Maggie, jednocześnie
migając. Ridge odsuwa się od niej i przenosi na nią
wzrok. – Mój dziadek wylądował wczoraj w szpitalu.
Przyjechałam w nocy. – Odwraca się, delikatnie całuje
Ridge’a w usta, po czym rusza w kierunku drzwi. – To
nic poważnego, ale zostanę z nim do jutrzejszego
wypisu.
– Przykro mi – komentuje Warren. – Ale będziesz na
mojej weekendowej imprezie, prawda?
Imprezie?
Maggie potakuje i wraca do Ridge’a. Zarzuca mu
ręce na szyję, a on obejmuje ją w pasie – dwa proste
ruchy, które całkowicie mnie dobijają.
Całuje ją z zamkniętymi oczami. Przykłada dłonie do
jej twarzy, a potem odrywa się od jej ust i całuje ją
w czubek nosa.
Auć.
Maggie wychodzi. Chyba nawet mnie nie zauważyła.
Ridge zamyka za nią drzwi, po czym patrzy mi w oczy.
Jego mina jest dla mnie zupełnie nieczytelna.
– Co dziś robimy? – pyta Warren, zerkając to na
mnie, to na przyjaciela. Żadne z nas nie odpowiada.
Dalej na siebie patrzymy. W końcu Ridge ledwie
zauważalnie kiwa głową w kierunku swojej sypialni.
Odwraca się do Warrena i coś miga, a ja idę do siebie.
Niesamowite, o ilu rzeczach muszę przypomnieć
swojemu organizmowi. A wydawałoby się, że jest to
instynktowna wiedza.
Wdech, wydech.
Skurcz, rozkurcz.
Uderzenie, uderzenie, przerwa. Uderzenie, uderzenie,
przerwa.
Wdech, wydech.
Wchodzę do łazienki i kieruję się do sypialni
Ridge’a. Wyraźnie chce pogadać. Nadal uważam, że
lepiej zrobić to teraz, niż czekać nie wiadomo jak długo.
Do jego drzwi mam zaledwie kilka kroków.
Normalnie pokonanie tej odległości zajmuje mi kilka
sekund. Tym razem trwa to długie minuty. W końcu
uspokajam się na tyle, by położyć rękę na klamce.
Wchodzi do swojego pokoju dokładnie w tym samym
czasie, kiedy ja zamykam drzwi do łazienki.
Zatrzymujemy się i spoglądamy na siebie. Niech to już
wreszcie się skończy, nie wytrzymam tego dłużej.
Podchodzimy do jego łóżka. Waham się chwilę.
Dochodzę do wniosku, że do tak poważnej rozmowy
potrzebny mi będzie laptop. Daję znak, żeby poczekał,
i wybiegam do swojego pokoju. Kiedy wracam, Ridge
siedzi już na łóżku ze swoim laptopem na kolanach.
Siadam, opieram się o zagłówek i włączam swój. Nic
jeszcze nie napisał, więc to ja zaczynam.

Ja: Dobrze się czujesz?

Patrzy na mnie ze zdziwieniem. Po chwili pochyla


się z powrotem nad laptopem i odpowiada.

Ridge: W jakim sensie?


Ja: W każdym. Domyślam się, że po tym, co
wczoraj zaszło, trudno było ci się zobaczyć
z Maggie. Dlatego pytam.
Ridge: Chyba mam mętlik w głowie. Jesteś na
mnie zła?
Ja: A powinnam?
Ridge: Biorąc pod uwagę wczorajsze wydarzenia,
to tak.
Ja: Równie dobrze to ty mógłbyś być zły na mnie.
Nie twierdzę, że nie jestem przygnębiona, ale czy
gniewanie się na ciebie w czymś nam pomoże?
Wzdycha ciężko, po czym opiera głowę na zagłówku.
Zamyka na chwilę oczy, a potem mi odpisuje.

Ridge: Maggie zjawiła się wczoraj godzinę po


moim powrocie do pokoju. Byłem pewien, że
zaraz wparujesz do mnie i powiesz jej, jakim
jestem dupkiem, bo cię pocałowałem. To samo
myślałem, kiedy zobaczyłem cię dzisiaj stojącą
w salonie.
Ja: Nigdy jej nie powiem, Ridge.
Ridge: Dziękuję. I co teraz?
Ja: Nie wiem.
Ridge: Chyba nie możemy zamieść tego pod
dywan i udawać, że nic się nie stało. Nie sądzę,
żeby to było możliwe w naszym wypadku. Mam ci
mnóstwo do powiedzenia i boję się, że jeśli nie
powiem tego teraz, to już nigdy się na to nie
odważę.
Ja: Ja też mam ci dużo do powiedzenia.
Ridge: Ty pierwsza.
Ja: Nie, ty pierwszy.
Ridge: Może zrobimy to jednocześnie? Kiedy
skończymy, w tej samej chwili wciśniemy „wyślij”.
Ja: Zgoda.

Nie mam pojęcia, co mi napisze, ale nie może to


wpłynąć na to, co napiszę mu ja. Udaje mi się umieścić
w swojej wiadomości dokładnie to, co zamierzałam.
Potem czekam na Ridge’a. Kiedy kończy, patrzy na mnie
i kiwa głową. Oboje wciskamy „wyślij”.

Ja: Wydaje mi się, że to, do czego doszło między


nami, wydarzyło się z wielu powodów. Podobamy
się sobie, mamy wiele ze sobą wspólnego
i myślę, że w innych okolicznościach mogłoby
nam być ze sobą dobrze. Potrafię sobie
wyobrazić siebie z tobą, Ridge. Jesteś
inteligentny, utalentowany, zabawny, empatyczny,
szczery, a do tego trochę złośliwy, co mi się
akurat podoba ;–). Nie potrafię nawet opisać
tego, co czułam wczorajszego wieczoru. Nigdy
jeszcze nikt mnie tak nie rozpalił jednym
pocałunkiem. To nie znaczy, że mam tylko dobre
wspomnienia. Dręczy mnie też ogromne poczucie
winy.
Myśl o tym, że moglibyśmy być parą, ma dla
mnie sens, ale zarazem w ogóle go nie ma. Nie
można skończyć związku w tak burzliwy sposób,
jak ja to zrobiłam, i spodziewać się, że w ciągu
kilku tygodni znajdzie się szczęście u boku kogoś
innego. Minęło za mało czasu i wciąż mam ochotę
pożyć trochę sama, niezależnie od wszystkiego.
Nie wiem, co siedzi ci w głowie, i dlatego trochę
się boję wysłać tę wiadomość. Mam nadzieję, że
chcesz tego samego co ja. A ja chciałabym,
żebyśmy spróbowali zapomnieć o tym, co się
stało, i dalej pisali razem piosenki, przyjaźnili się
i robili kawały Warrenowi. Nie jestem gotowa,
żeby to zakończyć, lecz jeśli mój pobyt tutaj jest
dla ciebie zbyt trudny do zniesienia albo czujesz
się winny, kiedy jesteś z Maggie, mogę się
wyprowadzić. Powiedz tylko słowo, a to zrobię.
To znaczy wiem, że tak naprawdę nie
WYPOWIESZ tego słowa. NAPISZ je, a się
wyprowadzę. (Wybacz ten kiepski żart, ale
chciałam jakoś rozładować atmosferę).

Ridge: Przede wszystkim chcę cię przeprosić.


Wybacz, że cię w to wciągnąłem. Przykro mi,
powinienem być silniejszy. Przykro mi, że nie
dotrzymałem słowa i stałem się drugim Hunterem.
Ale najbardziej przepraszam cię za to, że wczoraj
zostawiłem cię zalaną łzami. Wyjście z twojego
pokoju bez choćby próby rozwiązania problemu
było najgorszą rzeczą, jaką mogłem zrobić.
Chciałem wrócić i pogadać z tobą, ale gdy
w końcu zebrałem się na odwagę, zjawiła się
Maggie. Gdybym wiedział, że przyjedzie,
ostrzegłbym cię. Kiedy dziś rano zobaczyłem
twoją minę, gdy przyglądałaś się mnie i Maggie,
zrozumiałem, że chyba jeszcze nikogo tak bardzo
nie zraniłem jak ciebie.
Nie mam pojęcia, co ci chodzi po głowie, ale
powiem ci jedno. Niezależnie od tego, co do
ciebie czuję, i od tego, czy moim zdaniem
mogłoby się nam udać, nigdy jej nie zostawię.
Kocham ją. Kocham ją od chwili, kiedy ją
poznałem, i będę ją kochał aż do śmierci.
Nie myśl jednak, że mi na tobie nie zależy. Żyłem
w przekonaniu, że nie można kochać dwóch osób
jednocześnie. Udowodniłaś mi, że byłem
w błędzie. Nie zamierzam się okłamywać
i wmawiać sobie, że nic do ciebie nie czuję,
podobnie jak nie zamierzam w tej sprawie
okłamywać ciebie. Po prostu liczę na to, że mnie
zrozumiesz i przejdziemy przez to razem. Wierzę,
że nam się uda. Jeśli komuś na tym świecie ma
się udać po czymś takim pozostać przyjaciółmi, to
właśnie nam.

Czytamy swoje wiadomości. Ja czytam jego nawet


kilka razy. Nie spodziewałam się po nim takiej
szczerości i otwartości. Przede wszystkim nie sądziłam,
że przyzna się, że mu na mnie zależy. Nawet przez
chwilę nie oczekiwałam od niego, że będzie chciał dla
mnie zostawić Maggie. To by było najgorsze
rozwiązanie z możliwych. Gdybyśmy od tego
rozpoczynali nasze wspólne życie, na pewno nic by
z tego nie wyszło. Nasz związek byłby zbudowany na
zdradzie i kłamstwie, a na takim fundamencie nie uda się
wznieść niczego trwałego.

Ridge: Jestem z nas dumny. Oboje wykazaliśmy


się wielką dojrzałością...

Śmieję się.

Ja: To prawda.
Ridge: Nie masz pojęcia, jak wielką ulgę
przyniosła mi twoja wiadomość. Od chwili gdy
wyszedłem z twojego pokoju, czułem się tak,
jakby przygniatał mnie ciężar wszystkich
dziewięciu planet (bo Pluton na zawsze
pozostanie dla mnie planetą). Ulżyło mi dopiero
teraz, gdy okazało się, że nie nienawidzisz mnie,
nie jesteś na mnie zła i nie obmyślasz właśnie
okrutnej zemsty. Dziękuję.
Ja: Spokojnie. Kto powiedział, że nie obmyślam
okrutnej zemsty? ;–) Skoro już jesteśmy ze sobą
tacy szczerzy, to czy mogę ci zadać pytanie?
Ridge: Co ci mówiłem o pytaniu o to, czy można
zadać pytanie?
Ja: Jezu, nie wierzę, że cię pocałowałam. Jesteś
taki WKURZAJĄCY!
Ridge: LOL. Co to za pytanie?
Ja: Trochę się martwię. Wyraźnie mamy problem
z tym, że się sobie podobamy. Jak można to
zwalczyć? Chcę z tobą pisać piosenki, ale
podczas naszej współpracy zdarzały się chwile,
które za bardzo nie ucieszyłyby Maggie. Chyba
po prostu trudno mi się oprzeć, kiedy jestem
w szale twórczym. Chciałabym się dowiedzieć,
jak mogłabym zmniejszyć swoją atrakcyjność.
O ile to w ogóle możliwe.
Ridge: Na twoim miejscu postawiłbym na
egocentryzm. Jest bardzo nieatrakcyjny. Jak tak
dalej pójdzie, już za tydzień nie będę mógł znieść
twojego widoku.
Ja: Dobra. A co z twoją atrakcyjnością?
Opowiedz mi o czymś, co może mnie do ciebie
skutecznie zniechęcić.

Śmieje się.

Ridge: W niedzielę wstaję tak późno, że myję


zęby dopiero w poniedziałek.
Ja: Niezły początek. Ale chcę jeszcze.
Ridge: Niech no się zastanowię. Kiedy miałem
piętnaście lat, zabujałem się w pewnej
dziewczynie. Warren nie wiedział o tym i poprosił
mnie, żebym ją zapytał, czy nie chciałaby się
z nim umówić. Zrobiłem to, a ona się zgodziła.
Najwidoczniej jej się podobał. Powiedziałem mu,
że odmówiła.
Ja: Ridge! To było okropne!
Ridge: Wiem. Teraz kolej na ciebie.
Ja: Kiedy miałam osiem lat, pojechaliśmy na
Coney Island. Chciałam lody, ale rodzice mi ich
nie kupili, bo miałam na sobie nową bluzeczkę
i Bree Van De Kamp bała się, że ją pobrudzę.
Kiedy przechodziliśmy koło kosza na śmieci,
zauważyłam, że leży w nim nadgryziony rożek.
Gdy rodzice się odwrócili, wyciągnęłam go
z kosza i momentalnie pochłonęłam.
Ridge: Tak, to było obrzydliwe. Ale miałaś
zaledwie osiem lat, więc się nie liczy. Potrzebuję
czegoś z mniej odległych czasów. Z ogólniaka?
Albo z college’u?
Ja: Już wiem! Kiedy chodziłam do ogólniaka,
nocowałam u dziewczyny, której za dobrze nie
znałam. Pieściłyśmy się. Wcale mi się to nie
podobało, ale miałam siedemnaście lat i byłam
ciekawa, jak to jest.
Ridge: I to ma mnie do ciebie zniechęcić?
W ogóle się nie liczy.
Ja: Lubię wąchać pyski małych szczeniaczków.
Ridge: O, to już lepiej. Ja nie słyszę swoich
bąków, więc czasami nie pamiętam, że inni mogą
je słyszeć.
Ja: O, tak. To zdecydowanie przedstawia cię
w mniej korzystnym świetle. Chyba mi wystarczy
na jakiś czas.
Ridge: To jeszcze ty, żeby było po równo.
Ja: Kiedy kilka dni temu wracałam z kampusu,
zobaczyłam, że na parkingu nie ma samochodu
Tori. Korzystając ze swoich starych kluczy,
weszłam do jej mieszkania, bo potrzebowałam
kilku rzeczy, o których wcześniej zapomniałam.
Przed wyjściem naplułam do wszystkich butelek
z alkoholem.
Ridge: Naprawdę?

Kiwam głową, zbyt zawstydzona, żeby odpisać.


Wybucha śmiechem.

Ridge: Dobra, chyba wystarczy. Spotkajmy się


u mnie o ósmej, zobaczymy, czy uda nam się
trochę popracować. Jeśli w trakcie pracy
zauważysz, że przydałoby nam się małe
przypomnienie tego, jacy jesteśmy ohydni, po
prostu daj mi znak.
Ja: Umowa stoi.

Zamykam laptopa i zaczynam podnosić się z łóżka,


ale łapie mnie za nadgarstek. Patrzy na mnie z poważną
miną. Bierze długopis, po czym pisze na mojej dłoni:

Dziękuję

Przygryzam wargi i kiwam głową. Puszcza moją rękę


i wracam do swojego pokoju. Próbuję nie zwracać uwagi
na to, że żadne ohydne szczegóły dotyczące jego osoby
nie są w stanie powstrzymać szybszego bicia mojego
serca. Patrzę na swoją pierś.
Hej, serce. Słyszysz mnie? Wypowiadam ci wojnę.

Ridge

Gdy tylko drzwi się za nią zamykają, zamykam oczy


i wzdycham.
Cieszę się, że nie jest zła. Cieszę się, że nie chce się
mścić. Cieszę się, że jest rozsądna.
Cieszę się również, że wydaje się silniejsza ode
mnie, bo ja w jej obecności czuję się całkowicie
bezradny.
13

Sydney

W naszej współpracy nie zmieniło się właściwie nic


oprócz tego, że siadamy półtora metra od siebie. Od
czasu naszego nieszczęsnego pocałunku udało nam się
skończyć kilka piosenek i chociaż pierwszego wieczoru
czuliśmy się trochę niezręcznie, w końcu wpadliśmy we
właściwy rytm. W każdym razie nie rozmawiamy
o pocałunku ani o Maggie, podobnie jak nie rozważamy,
czemu on gra na podłodze, a ja piszę teksty na łóżku. Nie
mamy potrzeby mówienia o tym, ponieważ oboje
wszystko to wiemy.
To, że przyznaliśmy, że się sobie podobamy, wcale
nie sprawiło, że ten problem zniknął (na co mieliśmy
nadzieję). Czuję się trochę tak, jakby w pokoju był słoń.
Zajmuje on coraz więcej miejsca, aż w końcu
rozpłaszcza mnie na ścianie, wyciskając ze mnie ostatni
oddech. Wmawiam sobie, że będzie lepiej, ale od
pocałunku minęły już prawie dwa tygodnie i wcale nie
jest lepiej.
Na szczęście w przyszłym tygodniu mam dwie
rozmowy w sprawie pracy. Jeśli uda mi się gdzieś
zahaczyć, przynajmniej rzadziej będę bywać w domu.
Zarówno Warren, jak i Bridgette pracują i studiują, więc
prawie ich nie ma. Nigdy mnie nie opuszcza myśl, że
przez większą część dnia jesteśmy z Ridge’em tylko we
dwoje.
Ze wszystkich tych wspólnych chwil najbardziej nie
cierpię tych, które Ridge spędza pod prysznicem.
Właśnie jest pod nim teraz. A nie cierpię ich dlatego, że
obsesyjnie myślę wtedy o tym, że znajduje się tuż za
ścianą kompletnie nagi.
Oj, Sydney, Sydney.
Woda przestaje lecieć i rozlega się odgłos
przesuwania zasłonki prysznicowej. Zaciskam powieki,
usiłując sobie go nie wyobrażać. To chyba dobry
moment na włączenie muzyki. Muszę rozproszyć myśli.
Nagle rozlega się pukanie do drzwi wejściowych.
Wyskakuję z łóżka i idę do salonu, ciesząc się, że choć
na chwilę mogę przestać myśleć o tym, że Ridge pewnie
właśnie się ubiera.
Nawet nie zawracam sobie głowy popatrzeniem przez
wizjer przed otwarciem drzwi. To błąd z mojej strony.
U szczytu schodów stoi Hunter. Patrzy na mnie
przepraszająco. Wygląda na zdenerwowanego. Na jego
widok serce podchodzi mi do gardła. Od naszego
ostatniego spotkania minęło kilka dobrych tygodni.
Zaczęłam już zapominać, jak wygląda.
Ma włosy dłuższe niż zwykle, co mi przypomina, że
to ja zawsze wysyłałam go do fryzjera. Fakt, że się
zaniedbał, czyni go w moich oczach jeszcze bardziej
żałosną postacią.
– Może powinnam wysłać Tori numer twojego
fryzjera? Masz beznadziejną fryzurę.
Krzywi się, słysząc imię Tori. A może dlatego, że nie
padłam mu w ramiona?
– Dobrze wyglądasz – mówi, uśmiechając się do
mnie.
– Bo jest mi dobrze – odpowiadam. Sama nie wiem,
czy to kłamstwo, czy prawda.
Drapie się po szczęce i odwraca ode mnie. Wyraźnie
żałuje, że tutaj przyszedł.
Jakim cudem się tu znalazł? Skąd wiedział, gdzie
mieszkam?
– Jak mnie znalazłeś? – pytam, przekrzywiając głowę
i przypatrując mu się z ciekawością.
Zerka ukradkiem na drugi koniec dziedzińca,
w kierunku mieszkania Tori. Wyraźnie nie chce, żebym
drążyła ten temat. Pewnie wydałoby się wtedy, że stale
odwiedza moją byłą współlokatorkę.
– Możemy pogadać? – pyta. W jego głosie nie
słychać już dawnej pewności siebie.
– Jeśli cię wpuszczę i przekonam, że między nami
koniec, przestaniesz do mnie esemesować?
Kiwa głową, więc odsuwam się i pozwalam mu wejść
do salonu. Podchodzę do stołu i siadam na krześle. Nie
chcę, żeby rozpierał się wygodnie na kanapie. Idzie
w kierunku stołu, rozglądając się po pokoju. Zapewne
szuka informacji na temat mieszkających tu osób.
Wolno wysuwa krzesło spod stołu. Jego wzrok pada
na buty Ridge’a stojące obok kanapy. Cieszę się, że je
zauważył.
– Więc teraz mieszkasz tutaj? – pyta opanowanym
głosem.
– Na razie – odpowiadam, a mój głos jest jeszcze
bardziej opanowany. Jestem dumna, że udaje mi się
zachować spokój. Nie ukrywam, że jego widok sprawia
mi ból. Oddałam mu dwa lata swojego życia. Nie da się
z miejsca odciąć od wszystkich uczuć, jakie się do kogoś
żywiło. Minie jeszcze trochę czasu, zanim znikną. Na
razie wymieszały się z potężną dawką nienawiści. Mam
mętlik w głowie. Nigdy bym nie przypuszczała, że
kiedyś będę do niego czuła niechęć. Podobnie jak nigdy
bym nie przypuszczała, że może mnie zdradzić.
– Twoim zdaniem to bezpieczne? Zamieszkać
z facetem, którego się ledwie zna?
Spogląda na mnie z dezaprobatą, zupełnie jakby miał
prawo mnie osądzać, po czym siada na krześle.
– Ty i Tori nie daliście mi zbyt dużego wyboru,
prawda? W dniu swoich urodzin znalazłam się nagle bez
dachu nad głową. Chyba raczej powinieneś mi
pogratulować, że tak dobrze sobie poradziłam z tym
wszystkim. Tymczasem ty siedzisz tutaj i mnie osądzasz.
Przez chwilę się dąsa, a potem opiera łokcie na stole,
przyciska dłonie do czoła i zamyka oczy.
– Proszę cię, Sydney. Nie przyszedłem tutaj, żeby się
kłócić ani żeby się tłumaczyć. Przyszedłem tutaj, żeby ci
powiedzieć, jak bardzo mi przykro.
Jeśli jeszcze czegoś od niego chcę, to usłyszeć jego
przeprosiny. Jeżeli chciałabym od niego dwóch rzeczy,
byłyby nimi przeprosiny i pożegnanie.
– No to dawaj – mówię. – Masz swoją szansę.
Powiedz mi, jak bardzo ci przykro.
Mój głos nie jest już opanowany. Mam ochotę sobie
przyłożyć, bo w tej chwili sprawiam wrażenie smutnej
i zrozpaczonej. Nie chcę, żeby to zauważył.
– Przykro mi, Sydney – mówi, wyrzucając z siebie
szybko słowa. – Naprawdę bardzo mi przykro. Wiem, że
to nie sprawi, że poczujesz się lepiej, ale ja i Tori nic do
siebie nie czujemy. Choć nie jest to żadne
usprawiedliwienie, sypialiśmy ze sobą na długo przed
tym, jak poznaliśmy ciebie. Ale to wszystko. To był
tylko seks. Kiedy się pojawiłaś w naszym życiu, po
prostu nie wiedzieliśmy, jak to zakończyć. Choć pewnie
nie ma to dla ciebie sensu, to, co czuję do ciebie, nie ma
nic wspólnego z tym, co czuję do Tori. Kocham cię. Jeśli
tylko dasz mi jeszcze jedną szansę, nigdy już się do niej
nie odezwę.
Serce bije mi tak mocno, jak wtedy, gdy
dowiedziałam się, że ze sobą sypiają. Robię głęboki
wdech, żeby się uspokoić i mu nie przywalić.
Jednocześnie zaciskam pięści, żeby się uspokoić i nie
zacząć go całować. Nigdy w życiu nie pozwolę mu do
siebie wrócić, ale mam mętlik w głowie, ponieważ
strasznie brakuje mi tego, co nas łączyło. Było to proste
i dobre uczucie. Na dodatek przez ostatnie kilka tygodni
cierpiałam jak nigdy dotąd.
W największe pomieszanie wprawia mnie jednak to,
że cierpiałam nie dlatego, że nie mogłam być
z Hunterem. Cierpiałam dlatego, że nie mogłam być
z Ridge’em.
Uświadamiam sobie nagle, że większym wstrząsem
dla mnie było to, że pojawił się w moim życiu Ridge, niż
to, że zniknął z niego Hunter. Ale to wszystko
popieprzone.
Nagle drzwi sypialni się otwierają. Do salonu
wchodzi Ridge. Ma na sobie tylko dżinsy. Moje ciało
natychmiast reaguje na jego widok. Najbardziej jednak
podoba mi się to, że za chwilę Hunter odwróci się i go
zobaczy.
Ridge zatrzymuje się przy stole i spogląda na
Huntera. Ten się odwraca, żeby zobaczyć, na kogo
patrzę. Na twarzy Ridge’a maluje się niepokój
wymieszany z gniewem. Piorunuje mnie wzrokiem
i wiem już dokładnie, co sobie właśnie myśli.
Zastanawia się, co, do diabła, robi tu Hunter. Mnie
zresztą również ta myśl nie daje spokoju. Kiwam głową
uspokajająco, dając mu znać, że nie potrzebuję pomocy.
Patrzę w kierunku drzwi jego sypialni, sugerując mu tym
samym, że ja i Hunter potrzebujemy odrobiny
prywatności.
Ridge jednak się nie rusza. Nie podoba mu się, że
właśnie odesłałam go do jego pokoju. Nie ufa Hunterowi
na tyle, by zostawiać mnie z nim samą. Wie, że nie
usłyszy mojego głosu, jeśli będę go z jakiegoś powodu
potrzebowała. W każdym razie zdecydowanie nie pasuje
mu moja niema prośba. Mimo to kiwa głową i wraca do
swojego pokoju, nie omieszkawszy przedtem przeszyć
Huntera gniewnym wzrokiem.
Mój były chłopak odwraca się do mnie. Tym razem
już nie przeprasza.
– Co to, kurde, miało być? – pyta. Jest wyraźnie
zazdrosny.
– To był Ridge – odpowiadam. – Zdaje się, że już
mieliście okazję się poznać.
– Czy wy... no wiesz?
Nim udaje mi się odpowiedzieć, do salonu wraca
Ridge z laptopem w ręce. Siada na kanapie, otwiera
laptopa i opiera stopy na stoliku, nie spuszczając przy
tym wzroku z Huntera.
Niezmiernie mi się podoba to, że Ridge nie chce
zostawić mnie z nim sam na sam.
– To w zasadzie nie twoja sprawa – odpowiadam. –
Ale nie, nie chodzimy ze sobą. Ma dziewczynę.
Hunter parska śmiechem. Nie mam pojęcia, co w tym
takiego zabawnego, lecz strasznie mnie to wkurza.
Krzyżuję ramiona na piersiach i przeszywam go
gniewnym wzrokiem.
Hunter pochyla się w moją stronę i patrzy mi prosto
w oczy.
– Czy to nie ironia losu, Sydney? – pyta.
Kręcę głową, nie rozumiejąc. Widząc moje
zmieszanie, znów się śmieje.
– Usiłowałem ci wytłumaczyć, że to, co łączyło mnie
z Tori, było czysto fizyczne. Nic nie znaczyło dla
żadnego z nas. Nawet nie próbowałaś mnie zrozumieć.
Nie przeszkadza ci to jednak robić słodkich oczu do
swojego współlokatora, który ma dziewczynę. Nie
sądzisz, że to lekka hipokryzja z twojej strony? Nie
wmówisz mi, że przez te dwa miesiące, odkąd tu
mieszkasz, nie przespałaś się z nim. Jak możesz nie
dostrzegać, że to, co oboje robicie, w ogóle się nie różni
od tego, co robiłem z Tori? Nie usprawiedliwisz swojego
postępowania, jeśli mi nie wybaczysz.
Szczęka mi opada. Staram się powściągnąć gniew.
Przed walnięciem go pięścią między oczy powstrzymuje
mnie tylko to, że wiem już, jakie jest to bolesne dla
uderzającego.
Odczekuję kilka sekund, chcąc się uspokoić. Zerkam
na Ridge’a, który cały czas mi się przypatruje. Domyśla
się zapewne, że Hunter właśnie przekroczył granicę.
Zaciska palce na obudowie laptopa, przygotowany, żeby
błyskawicznie odstawić go na bok, jeśli tylko będę go
potrzebowała.
Tyle że ja nie będę potrzebowała Ridge’a. Sama
sobie poradzę.
Przenoszę wzrok z powrotem na Huntera. Patrzę mu
prosto w oczy. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby
mu je wydrapać.
– Ridge ma świetną dziewczynę, która nie zasługuje
na to, żeby ją zdradzić. Na szczęście dla niej zdaje sobie
sprawę z tego, jakim ona jest skarbem. Chcę przez to
powiedzieć, że mylisz się co do tego, że z nim sypiam.
Otóż nie, nie sypiam. Oboje wiemy, że byłoby to nie
w porządku wobec jego dziewczyny, dlatego się
hamujemy. Powinieneś wreszcie wbić sobie do łba, że to,
że ci staje w obecności jakiejś dziewczyny, nie oznacza
jeszcze, że musisz ją zaliczyć!
Podnoszę się z krzesła. W tej samej chwili Ridge
odstawia laptopa i wstaje z kanapy.
– Zabieraj się stąd, Hunter. Po prostu idź sobie stąd –
mówię, nie mogąc już dłużej znieść jego widoku.
Strasznie mnie wkurza to, że postawił znak równości
między sobą a Ridge’em. Jeśli ma dość oleju w głowie,
to się stąd wyniesie.
Wstaje i idzie do drzwi. Wychodzi, nie patrząc na
mnie. Nie wiem, czy poszło mi tak łatwo dlatego, że
w końcu zrozumiał, że nie chcę, żeby do mnie wrócił,
czy dlatego, że Ridge sprawiał wrażenie, jakby miał
zamiar skopać mu dupę.
Coś mi mówi, że Hunter nie będzie mnie już
niepokoił.
Wciąż patrzę na drzwi, kiedy nagle wibruje moja
komórka. Wyciągam ją z kieszeni i odwracam się do
Ridge’a. Trzyma swój telefon, patrząc na mnie
z niepokojem.

Ridge: Dlaczego tu przyszedł?


Ja: Chciał porozmawiać.
Ridge: Wiedziałaś, że przyjdzie?

Patrzę na niego i nagle zauważam, że ma zaciśnięte


szczęki i nie wygląda na zadowolonego. Czyżby był
zazdrosny? Nie chce mi się w to wierzyć.

Ja: Nie.
Ridge: Czemu go wpuściłaś?
Ja: Chciałam wysłuchać jego przeprosin.
Ridge: I co? Przeprosił?
Ja: Tak.
Ridge: Nigdy więcej go nie wpuszczaj.
Ja: Nie planowałam tego. Nawiasem mówiąc,
zachowujesz się jak palant.

Spogląda na mnie i wzrusza ramionami.

Ridge: To moje mieszkanie, nie chcę, żeby tu


przyłaził. Nigdy więcej go tu nie wpuszczaj.

Nie podoba mi się jego nastawienie, a jeszcze mniej


mi się podoba to, że wypomniał mi, że to jego
mieszkanie. To cios poniżej pasa, przypomnienie, że
jestem na jego łasce i niełasce. Nie odpowiadam.
Rzucam komórkę na kanapę, żeby nie pisał do mnie
więcej, i idę do swojego pokoju.
Kiedy jestem już przy drzwiach, emocje biorą górę.
Nie wiem, czy to dlatego, że znów widziałam Huntera,
czy dlatego, że Ridge okazał się takim dupkiem. Tak czy
owak, czuję łzy napływające mi do oczu i żałuję, że
znów pozwoliłam się zranić.
Ridge chwyta mnie za ramię i odwraca do siebie, ja
jednak wbijam wzrok w ścianę za nim. Nie chcę nawet
spojrzeć mu w oczy. Wkłada mi z powrotem telefon do
ręki, chcąc, żebym przeczytała wiadomość, którą właśnie
wysłał, ale nie ustępuję. Zamierzam znów rzucić
komórkę na kanapę, Ridge jednak w porę ją łapie i siłą
próbuje włożyć mi ją do ręki. Tym razem kapituluję, ale
to pozorna kapitulacja, bo wyłączam telefon i dopiero
wtedy rzucam go na kanapę. Patrzę mu wyzywająco
w oczy. Przeszywa mnie wściekłym spojrzeniem. Robi
dwa kroki w kierunku stolika, chwyta długopis i wraca
do mnie. Bierze mnie za rękę, ale wyrywam się, nadal
nie chcąc wiedzieć, co usiłuje mi powiedzieć. Wystarczy
już przeprosin na dzisiaj. Próbuję się od niego odwrócić,
lecz chwyta mnie za ramię, przyciska je do drzwi i coś
na nim pisze. A potem rzuca długopis na kanapę i wraca
do swojego pokoju. Patrzę na swoje ramię.

Jeśli naprawdę chcesz z nim być, to następnym


razem go wpuść.

Mam dość. Widząc te złośliwe słowa, już nie mogę


powstrzymać płaczu. Wbiegam do swojego pokoju,
a potem do łazienki. Odkręcam wodę, nalewam mydło
w płynie na swoje dłonie i zaczynam zmywać napis.
Robię to wszystko, płacząc. Nie podnoszę wzroku, kiedy
drzwi do jego pokoju się otwierają, ale widzę go kątem
oka, gdy zamyka drzwi za sobą i powoli idzie w moją
stronę. Nadal szoruję rękę, powstrzymując łzy, kiedy
sięga po mydło.
Bierze trochę na dłoń, a potem zaciska palce na
moim nadgarstku. Delikatność jego dotyku rani moje
serce. Namydla moją skórę w miejscu, gdzie słowa się
zaczynają. Opuszczam drugą rękę i chwytam się
krawędzi umywalki, pozwalając, żeby zmył swoje słowa.
Przeprasza.
Trze moją skórę kciukami, zmywając swoje słowa.
Wciąż patrzę na swoje ramię, ale czuję na sobie jego
wzrok. Wiem, że muszę głębiej oddychać, kiedy stoi
przy mnie. Staram się spowolnić oddech. Wreszcie na
mojej skórze nie ma ani śladu tuszu.
Chwyta ręcznik i wyciera moje ramię, a potem mnie
puszcza. Unoszę rękę do piersi i przytrzymuję ją drugą
dłonią, nie wiedząc, co robić. W końcu podnoszę wzrok,
patrzę mu w oczy i od razu zapominam, dlaczego się na
niego gniewałam.
Spogląda na mnie przepraszająco. Wydaje mi się
nawet, że z pewną tęsknotą. Odwraca się i wychodzi
z łazienki. Po chwili wraca z moim telefonem. Włącza
go i mi go podaje. Opiera się o umywalkę, patrząc na
mnie z żalem.

Ridge: Przepraszam. Nie to miałem na myśli.


Pomyślałem sobie, że może chcesz przyjąć jego
przeprosiny, i to mnie tak wkurzyło. Zasługujesz
na kogoś lepszego niż on.
Ja: Zjawił się bez zapowiedzi. Nigdy bym do
niego nie wróciła, Ridge. Miałam nadzieję, że jego
przeprosiny pomogą mi szybciej zapomnieć
o zdradzie.
Ridge: I co, pomogły?
Ja: Nie bardzo. Jestem bardziej wkurzona niż
przed jego przyjściem.

Kiedy Ridge czyta mojego SMS-a, napięcie malujące


się na jego twarzy maleje. Jego reakcja mogła być
wyrazem zazdrości. Nie podoba mi się, że napełnia mnie
to zadowoleniem. Nie podoba mi się również, że za
każdym razem gdy jestem zadowolona w związku z tym,
co zrobił Ridge, potem mam wyrzuty sumienia.
Dlaczego wszystko między nami musi być tak bardzo
skomplikowane?
Żałuję, że nie mogę sprawić, by wszystko było
proste. Nie wiem, jak to zrobić.

Ridge: Napiszmy o nim piosenkę. To może


pomóc.

Patrzy na mnie z przebiegłym uśmiechem na twarzy


i momentalnie mięknie mi serce. W następnej chwili
oczywiście robi mi się wstyd.
Choć raz chciałabym zareagować inaczej.
Kiwam głową i idę za nim do jego pokoju.

Ridge

Znowu siedzę na podłodze. To nie jest


najwygodniejsze miejsce do grania, ale lepsze niż
leżenie na łóżku obok niej. Nigdy nie mogę się skupić na
muzyce, kiedy jesteśmy tak blisko siebie.
Poprosiła, żebym zagrał jedną z piosenek, które
grałem podczas swoich prób na balkonie, więc to nad nią
pracujemy. Leżąc na brzuchu, pisze w notesie. Od
pewnego czasu używa podczas naszych sesji ołówka.
Wyciera go gumką, a potem znów pisze. Wyciera i pisze.
Siedzę na podłodze, już nie gram. Zagrałem tę piosenkę
tyle razy, że Sydney zna melodię na pamięć. Czekam, nie
spuszczając z niej wzroku.
Uwielbiam patrzeć na to, jak bez reszty koncentruje
się na tekstach. Zupełnie jakby przebywała we własnym
świecie. Od czasu do czasu zakłada za ucho włosy, które
opadają jej na twarz. Najbardziej lubię patrzeć, jak
wyciera gumką słowa. Za każdym razem kiedy gumka
dotyka papieru, Sydney zagryza górną wargę.
Nie podoba mi się, że tak to lubię, mam w związku
z tym wyrzuty sumienia. Zastanawiam się, co by było
gdyby, i wyobrażam sobie rzeczy, których nie
powinienem sobie wyobrażać. Wyobrażam sobie na
przykład, że leżę obok niej na łóżku, kiedy ona pisze.
Wyobrażam sobie, że zagryza usta, kiedy ja znajduję się
zaledwie kilka centymetrów od niej, patrząc na słowa,
które napisała. Wyobrażam sobie, że podnosi wzrok
i zauważa, jak na mnie działa swoimi drobnymi,
niewinnymi gestami. Wyobrażam sobie, że odwraca się
na plecy i kusi, żebyśmy razem stworzyli tajemnice,
które nigdy nie opuszczą tych czterech ścian.
Zamykam oczy, próbując powstrzymać te fantazje.
Mam takie poczucie winy, jakbym chciał wprowadzić je
w życie. Podobnie się czułem dwie godziny temu, kiedy
myślałem, że Sydney może wrócić do Huntera.
Byłem wkurzony.
I zazdrosny.
Nie powinienem był czuć tego, co czułem, i myśleć
o tym, o czym myślałem, i to mnie przeraża. Do tej pory
nie miałem problemu z zazdrością. Nie podoba mi się to,
w kogo się zmieniam pod wpływem Sydney. Zwłaszcza
że zazdrość, którą czuję, nie ma nic wspólnego
z dziewczyną, z którą jestem w prawdziwym związku.
Wzdrygam się, kiedy coś uderza mnie w czoło.
Otwieram oczy i patrzę na Sydney. Śmieje się, pokazując
na telefon. Unoszę go i czytam wiadomość.

Sydney: Śpisz? Jeszcze nie skończyliśmy.


Ja: Nie. Tylko myślę.

Przesuwa się na łóżku, żeby zrobić mi miejsce,


i klepie materac.

Sydney: To myśl tutaj. Mam większość słów, ale


zacięłam się przy refrenie. Nie jestem pewna,
czego chcesz.

Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, że nie powinniśmy


pisać razem na łóżku. Sydney jednak potrzebuje mojej
pomocy, więc muszę wziąć się w garść i skupić się na
tekście. Odkładam gitarę, wstaję, a potem podchodzę do
łóżka i układam się obok niej. Zabieram notes z jej rąk
i kładę go przed sobą, żeby przeczytać, co napisała.
Ładnie pachnie.
Cholera.
Staram się stępić swoje zmysły, choć wiem, że to na
nic. Ze wszystkich sił koncentruję się na słowach, które
napisała. Jestem pod wrażeniem, z jaką łatwością jej to
przyszło.

Why don’t we keep


Keep it simple
You talk to your friends
And I’ll be here to mingle

But you know that I


I want to be
Right by your side
Where I ought to be

And you know that I


That I can see
The way that your eyes
Seem to follow me

Po przeczytaniu tych trzech zwrotek oddaję jej notes


i biorę do ręki komórkę. Mam mętlik w głowie, bo nie
spodziewałem się takiego tekstu. Nie wiem, czy mi się
podoba.

Ja: Myślałem, że piszemy piosenkę o Hunterze.

Wzrusza ramionami i odpowiada.

Sydney: Próbowałam, ale Hunter okazał się


niezbyt inspirujący. Nie musisz tego tekstu
wykorzystywać, jeśli ci się nie podoba. Mogę
spróbować czegoś innego.

Patrzę na tę wiadomość, nie wiedząc, co


odpowiedzieć. Nie podoba mi się ten tekst. Nie dlatego
jednak, że jest niedobry, ale dlatego, że słowa, które
napisała, są zbyt prawdziwe. Mam wrażenie, jakby
czytała w moich myślach.

Ja: Jest świetny.

Uśmiecha się do mnie.


– Dziękuję – mówi.
Odwraca się na plecy i przyłapuję się na tym, że ta
chwila, ten wieczór i jej sukienka z dużym dekoltem
podobają mi się bardziej, niż powinny mi się podobać.
Kiedy wreszcie spoglądam na jej twarz, okazuje się, że
dziewczyna cały czas na mnie patrzy, wyraźnie
świadoma tego, co się dzieje w mojej głowie. Niestety,
oczy nie kłamią.
Kiedy żadne z nas nie odwraca wzroku, przełykam
gulę w gardle.
Nie pakuj się w kłopoty, Ridge.
Na szczęście Sydney wstaje.

Sydney: Nie wiem, co zrobić z refrenem. Ta


piosenka jest bardziej optymistyczna niż
poprzednie. Napisałam trzy różne wersje, ale
żadna mi się nie podoba. Utkwiłam w miejscu.
Ja: Zaśpiewaj jeszcze raz.

Wstaję i biorę gitarę, a potem siadam na krawędzi


łóżka. Zwracamy się do siebie twarzami – ja gram, a ona
śpiewa. Kiedy dochodzimy do refrenu, milknie i wzrusza
ramionami, pokazując, w którym miejscu ma problem.
Biorę notes i czytam tekst kilka razy. Patrzę na nią
i piszę to, co pierwsze przychodzi mi do głowy.

And I must confess


My interest
The way that you move
When you’re in that dress

It’s making me feel


Like I want to be
The only man
That you ever see

Przerywam i znowu na nią spoglądam, czując się


dokładnie tak, jak to opisałem w tekście. Chyba oboje
wiemy, że teksty, które piszemy, są o nas, to nas jednak
nie powstrzymuje. Istnieje niebezpieczeństwo, że przez
to wpadniemy w kłopoty. Patrzę na kartkę i do głowy
przychodzi mi dalsza część tekstu.

Whoa, oh, oh, oh


I’m in trouble, trouble
Whoa, oh, oh, oh
I’m in trouble now

Nie patrzę na Sydney, kiedy piszę. Skupiam się na


słowach, które wydają się wypływać spod moich palców,
gdy jesteśmy razem. Nie pytam, co mnie inspiruje ani co
one oznaczają.
Nie pytam... bo to dla mnie jasne.
To jednak tylko sztuka. To nie to samo co działanie,
choć czasem ma się takie wrażenie. Pisanie tekstów nie
jest tym samym co powiedzenie komuś o swoich
uczuciach.
A może jednak jest?
Patrzę na kartkę i piszę dalej.
Gdy dochodzę do końca, jestem tak nabuzowany, że
nie czekam na jej opinię, tylko szybko oddaję jej notes,
biorę gitarę i zaczynam grać, chcąc, żeby jak najszybciej
zaśpiewała refren.
14

Sydney

Nie patrzy na mnie. Nawet nie wie, że nie śpiewam.


Nie mogę tego zaśpiewać. Wiele razy słuchałam tej
piosenki, gdy grał ją na balkonie, ale aż do tej pory nie
miała takiego ładunku emocjonalnego.
To, że on nie może nawet na mnie patrzeć, sprawia,
że piosenka staje się zbyt osobista. Wydaje się, jakby
była piosenką skierowaną bezpośrednio do mnie.
Odwracam notes, nie chcę czytać tych słów. Ten kawałek
to kolejna rzecz, która nie powinna się była zdarzyć,
chociaż jest to moja nowa ulubiona piosenka.

Ja: Myślisz, że Brennan mógłby nagrać wersję


demo? Chcę ją usłyszeć.

Po wysłaniu SMS-a trącam Ridge’a stopą, a kiedy na


mnie spogląda, pokazuję na telefon. Podnosi go, czyta
wiadomość i kiwa głową. Nie odpowiada ani na mnie nie
patrzy. W pokoju robi się strasznie cicho bez dźwięków
jego gitary. Zerkam na swoją komórkę. Nie podoba mi
się to, że tak niezręcznie się czujemy w swoim
towarzystwie, więc go zagaduję, żeby wypełnić pustkę.
Kładę się na plecach i zadaję pytanie, które chodzi mi po
głowie od jakiegoś czasu.

Ja: Dlaczego nie ćwiczysz już na balkonie tak jak


kiedyś?

Od razu na mnie patrzy. Sunie wzrokiem po całym


moim ciele. Potem przenosi uwagę na telefon.

Ridge: Niby po co? Już cię tam nie ma.

Ta szczera odpowiedź sprawia, że cała moja silna


wola rozpada się na kawałeczki. Nerwowo zagryzam
wargę, potem powoli podnoszę wzrok. Patrzy na mnie,
jakby żałował, że nie jest kimś takim jak Hunter, który
myśli tylko o sobie.
Nie tylko on.
Chcę być dzisiaj Tori tak bardzo, że to aż boli. Chcę
być taka jak ona. Mieć w dupie szacunek do siebie i ani
przez chwilę nie myśleć o Maggie. W każdym razie na
tyle długo, żeby zrobił to, co – jak wynika z jego tekstu –
chciałby zrobić.
Patrzy na moje usta i momentalnie muszę je zwilżyć.
Patrzy na moje piersi i zaczynam oddychać głębiej,
niż oddychałam.
Patrzy na moje nogi i muszę je skrzyżować, bo mam
wrażenie, że rozbiera mnie wzrokiem.
Zamyka oczy. Teraz, gdy już wiem, jak na niego
działam, myślę, że w jego tekście jest więcej prawdy, niż
chciałby, żeby było.

It’s making me feel like I want to be the only man


that you ever see.

Ridge nagle wstaje, rzuca telefon na łóżko, a potem


idzie do łazienki i trzaska drzwiami. Słyszę, że odsuwa
zasłonę prysznicową i odkręca wodę.
Kładę się na plecach i wypuszczam powietrze.
Jestem wytrącona z równowagi, skonfundowana i zła.
Nie podoba mi się sytuacja, w której się znaleźliśmy,
i wiem, że choć nic nie zrobiliśmy, nie ma w niej
niczego niewinnego.
Siadam na łóżku, potem szybko wstaję. Muszę wyjść
z tego pokoju, zanim mnie osaczy. Kiedy odchodzę od
łóżka, na materacu wibruje komórka Ridge’a. Patrzę na
wyświetlacz.

Maggie: Dzisiaj tęsknię za tobą jeszcze bardziej


niż zwykle. Kiedy skończysz pisać z Sydney,
możemy pogadać na Skypie? Muszę cię
zobaczyć ;–)

Patrzę na wiadomość.
Nienawidzę tego SMS-a.
Nienawidzę tego, że Maggie wie, że razem pisaliśmy.
Nienawidzę tego, że on jej wszystko mówi.
Chcę, żeby te chwile należały tylko do mnie
i Ridge’a, do nikogo więcej.

Wyszedł spod prysznica dwie godziny temu, ale


ciągle nie mogę się zmusić do tego, żeby opuścić swój
pokój. Umieram z głodu i naprawdę powinnam iść do
kuchni. Nie chcę go jednak widzieć, bo nie podoba mi się
to, jak się potoczyły sprawy między nami. Nie podoba
mi się to, że oboje wiemy, że prawie przekroczyliśmy
dzisiaj granicę.
Właściwie ją przekroczyliśmy. Choć nie
wprowadzamy w czyn tego, co myślimy i czujemy,
pisanie tekstów okazuje się równie szkodliwe.
Pukanie do moich drzwi. Wiem, że to Ridge. Serce
mnie zdradza i bije jak oszalałe. Nie wstaję, żeby
otworzyć drzwi, bo sam je otwiera. Ma w ręku słuchawki
i komórkę. To oznacza, że ma coś, czego powinnam
posłuchać. Kiwam głową i podchodzi do łóżka. Wciska
przycisk „play” i siada na podłodze. Piosenka się
zaczyna i przez następne trzy minuty ledwo oddycham.
Ridge i ja ani na chwilę nie odwracamy od siebie wzroku
przez cały czas jej trwania.

I’M IN TROUBLE

Why don’t we keep


Keep it simple
You talk to your friends
And I’ll be here to mingle

But you know that I


I want to be
Right by your side
Where I ought to be

And you know that I


That I can see
The way that your eyes
Seem to follow me

And I must confess


My interest
The way that you move
When you’re in that dress

It’s making me feel


Like I want to be
The only man
That you ever see

Whoa oh, oh, oh


I’m in trouble, trouble
Whoa oh, oh, oh
I’m in trouble, trouble
Whoa oh, oh, oh
I’m in trouble now

I see you some places


From time to time
You keep to your business
And I keep to mine

But you know that I


I want to be
Right by your side
Where I ought to be

And you know that I


That I can see
The way that your eyes
Seem to follow me

And I must confess


My interest
The way that you move
When you’re in that dress

It’s making me feel


Like I want to be
The only man
That you ever see

Whoa oh, oh, oh


I’m in trouble, trouble
Whoa oh, oh, oh
I’m in trouble, trouble
Whoa oh, oh, oh
I’m in trouble now

Ridge

Maggie: Zgadnij, z kim się dzisiaj spotykam.


Ja: Z Kurtem Vonnegutem?
Maggie: Zgadnij jeszcze raz.
Ja: Z Andersonem Cooperem?
Maggie: Nie, ale blisko.
Ja: Z Amandą Bynes?
Maggie: Bardzo śmieszne. Z TOBĄ. Spędzisz ze
mną całe dwa dni. Staram się oszczędzać, ale
kupiłam ci dwa nowe staniki.
Ja: Jak udało mi się znaleźć dziewczynę, która
wspiera moje transwestyckie ciągotki?
Maggie: Codziennie zadaję sobie to pytanie.
Ja: O której będziesz?
Maggie: To zależy od magisterki.
Ja: No tak. Nie rozmawiajmy więc o tym. Postaraj
się być przed szóstą. Jutro są urodziny Warrena
i chcę spędzić z tobą trochę czasu, zanim zwalą
się tu jego zwariowani kumple.
Maggie: Dzięki, że mi przypomniałeś! Co mam mu
kupić?
Ja: Nic. Sydney i ja zrobiliśmy mu kawał.
Poprosiliśmy wszystkich gości, żeby zamiast
kupować prezenty wpłacili pieniądze na cel
charytatywny. Będzie wkurzony, kiedy ludzie
zaczną mu dawać karty z potwierdzeniem, że
wpłacili w jego imieniu kasę.
Maggie: Jesteście podli. Mam coś przynieść?
Ciasto?
Ja: Nie, mamy wszystko, co potrzeba. Czuliśmy
się źle po tym żarcie, więc postanowiliśmy upiec
pięć różnych ciast, żeby się zrehabilitować.
Maggie: Jedno ma być czekoladowe.
Ja: Nie zapomniałem o tobie. Kocham cię.
Maggie: Ja też cię kocham.

Zamykam rozmowę z Maggie i otwieram


nieprzeczytaną wiadomość od Sydney.

Sydney: Zapomniałeś o zapachu waniliowym,


kretynie. Był na liście. Numer 5. Teraz musisz
wrócić do sklepu.
Ja: Może następnym razem napiszesz to
staranniej i będziesz odpisywać na SMS-y, które
wysyłam ze sklepu, bo nie mogę rozszyfrować,
co kryje się pod punktem piątym na liście.
Wracam za dwadzieścia minut. Nagrzej piekarnik
i daj znać, jeśli coś ci się jeszcze przypomni.

Śmieję się i wkładam telefon do kieszeni. Potem


biorę kluczyki i jadę do sklepu. Znowu.

Jesteśmy przy cieście numer trzy. Zaczynam


wierzyć, że osobom z talentem muzycznym brakuje
talentów kulinarnych. Sydney i ja świetnie sobie
radzimy, pisząc muzykę, ale gdy trzeba wymieszać kilka
składników w kuchni, nasz brak finezji i wiedzy jest
ewidentny.
To ona nalegała, żebyśmy sami upiekli ciasta, ja
skłaniałem się ku gotowym. Ale to fajna zabawa, więc
nie narzekam.
Wkłada trzecie ciasto do piekarnika i nastawia zegar.
Odwraca się i mówi: „Trzydzieści minut”, po czym siada
na blacie kuchennym.

Sydney: Będzie jutro twój brat?


Ja: Spróbują być. O siódmej wieczorem grają
jako support w San Antonio. Jeśli spakują się na
czas, powinni tu się zjawić przed dziesiątą.
Sydney: Cały zespół? Poznam cały zespół?
Ja: Tak. I na pewno złożą autograf na twoim
biuście.
Sydney: O ja cię!
Ja: Jeśli te litery naprawdę układają się
w dźwięk, to bardzo się cieszę, że nie słyszę.

Śmieje się.

Sydney: Skąd wzięła się nazwa Sounds of


Cedar?

Kiedy ktoś pyta, jak wpadłem na pomysł tej nazwy,


odpowiadam, że po prostu fajnie brzmi. Ale Sydney nie
mogę okłamać. Jest w niej coś takiego, co wyciąga
historie z mojego dzieciństwa, których nigdy nikomu nie
opowiadałem. Nawet Maggie.
Maggie zapytała kiedyś, dlaczego nie mówię na głos
i jak wpadłem na pomysł nazwy zespołu, ale nie lubię
opowiadać o rzeczach, które mogłyby ją zmartwić. Ma
dość swoich problemów. Nie potrzebuje moich
historyjek z dzieciństwa. Należą do przeszłości i nie ma
powodu, żeby je poruszać.
Co innego Sydney. Wydaje się tak ciekawa mnie,
mojego życia, ludzi w ogóle, że łatwo jej się zwierzać.

Sydney: Wygląda na to, że muszę się


przygotować na niezłą historię, bo wyglądasz tak,
jakbyś nie chciał odpowiedzieć na to pytanie.

Odwracam się i opieram plecami o blat, na którym


siedzi.

Ja: Lubisz ckliwe opowieści, co?


Sydney: Tak. Chcę jeszcze.

Maggie, Maggie, Maggie...


Często powtarzam imię Maggie, kiedy jestem
z Sydney. Zwłaszcza wtedy gdy Sydney mówi coś
w rodzaju: „chcę jeszcze”.
Ostatnie dwa tygodnie upłynęły spokojnie.
Oczywiście kilka razy znaleźliśmy się w sytuacji
podbramkowej, ale jedno z nas zazwyczaj jest na tyle
szybkie, żeby przypomnieć drugiemu, jakie jest ohydne,
i wracamy na właściwe tory.
Oprócz tego zdarzenia sprzed dwóch tygodni, kiedy
nasza sesja skończyła się tym, że musiałem wziąć zimny
prysznic, najtrudniejszy dla mnie moment przypadł dwie
noce temu. Nie wiem, co takiego jest w jej śpiewie.
Wystarczy, że na nią patrzę i doznaję takiego samego
uczucia jak wtedy, gdy przyciskam ucho do jej piersi czy
kładę dłoń na jej szyi. Kiedy zamyka oczy i zaczyna
śpiewać, słowa, jej pasja i uczucia, które z niej
wypływają, są tak potężne, że czasami zapominam, że jej
nie słyszę.
Tego wieczoru pisaliśmy tekst nowej piosenki i nie
mogliśmy się porozumieć. Musiałem poczuć jej śpiew
i choć oboje byliśmy temu niechętni, skończyło się na
tym, że przycisnąłem głowę do jej piersi i położyłem
dłoń na jej szyi. Kiedy śpiewała, od niechcenia położyła
swoją dłoń na mojej głowie i palcami głaskała mnie po
włosach.
Mógłbym tak leżeć z nią całą noc.
Pozostałbym w tej pozycji, gdyby nie to, że każdy jej
ruch sprawiał, że chciałem więcej. Musiałem w końcu
się od niej oderwać. Pragnąłem jej tak bardzo, że nie
mogłem myśleć o niczym innym. W końcu poprosiłem,
żeby opowiedziała mi o jakimś ohydnym zdarzeniu ze
swojego życia, a ona po prostu wstała i wyszła z mojego
pokoju.
To, że dotykała moich włosów, było czymś bardzo
naturalnym, biorąc pod uwagę, w jakiej pozycji się
znajdowaliśmy. Każdy chłopak zrobiłby to swojej
dziewczynie, gdyby tuliła się do jego piersi, i to samo
zrobiłaby dziewczyna swojemu chłopakowi. Tyle że my
nie jesteśmy parą.
Nasza współpraca jest inna od wszystkiego, czego
zaznałem w życiu. Głównie ze względu na fizyczną
bliskość, której doświadczamy dzięki wspólnemu pisaniu
muzyki, i fakt, że czasami muszę używać zmysłu dotyku,
żeby zastąpić słuch. Kiedy więc jesteśmy w takich
sytuacjach, granice się zacierają, a reakcje stają się
niezamierzone.
Chciałbym powiedzieć, że zapomnieliśmy o naszym
wzajemnym pociągu do siebie, ale prawda jest taka, że
mój rośnie z każdym dniem. Nie zawsze jest mi ciężko.
Tylko przez większość czasu.
Cokolwiek się między nami dzieje, wiem, że Maggie
by tego nie pochwaliła, i próbuję być fair w stosunku do
niej. Ponieważ jednak nie umiem stwierdzić, gdzie leży
granica między tym, co właściwe, a tym, co niewłaściwe,
czasami trudno pozostać po właściwej stronie.
Tak jak teraz.
Patrzę na swój telefon. Muszę napisać jej
wiadomość. Sydney stoi za mną, jej dłonie masują moje
ramiona. Przez to, że tak dużo piszemy i siedzę na
podłodze, a nie na łóżku, mam problemy z kręgosłupem.
Naturalne dla niej stało się masowanie moich pleców,
kiedy wie, że mnie bolą.
Czy pozwoliłbym jej to robić, gdyby Maggie była
w pokoju? Jasne, że nie. Czy ją powstrzymuję? Nie.
A powinienem? Zdecydowanie tak.
Mam pewność, że nie chcę zdradzić Maggie. Nigdy
nie byłem tego typu facetem i nie chcę nim się stać.
Problem w tym, że nie myślę o Maggie, kiedy jestem
z Sydney. Czas, który spędzam z Sydney, spędzam
z Sydney i o niczym innym nie myślę. I odwrotnie –
czas, który spędzam z Maggie, spędzam z Maggie. Nie
myślę wtedy o Sydney.
Jest tak, jakby chwile spędzane z Sydney i z Maggie
upływały na dwóch innych planetach. Planetach, których
ścieżki się nie krzyżują i strefy czasowe nie zachodzą na
siebie.
W każdym razie do jutra.
W przeszłości spędzaliśmy już razem czas, ale nie
robiliśmy tego od chwili, kiedy przyznałem sam przed
sobą, co czuję do Sydney. I choć nigdy nie chciałbym,
żeby Maggie się dowiedziała, że darzę uczuciem kogoś
innego, martwię się, że się zorientuje.
Wmawiam sobie, że jeśli tylko włożę w to trochę
więcej wysiłku, nauczę się kontrolować swoje uczucia.
Ale potem Sydney patrzy na mnie albo robi lub mówi
coś i czuję, że część mojego serca, które należy do niej,
nagle się powiększa. A ja wolałbym, żeby pozostała
mała. Martwię się, że nasze uczucia to jedyna rzecz
w naszym życiu, nad którą nie mamy kontroli.
15

Sydney

Ja: Co tak długo? Książkę piszesz?

Nie wiem, czy masowanie mu pleców działa na niego


usypiająco, ale od pięciu minut gapi się w telefon.

Ridge: Sorki. Zamyśliłem się.


Ja: Widzę. Więc dlaczego Sounds of Cedar?
Ridge: To długa historia. Przyniosę laptopa.

Otwieram Facebooka w telefonie. Kiedy wraca,


opiera się o blat jakiś metr ode mnie. Wiem, że zrobił to
specjalnie, i przez to czuję się nieswojo, bo zdaję sobie
sprawę, że nie powinnam masować mu pleców. To lekka
przesada, biorąc po uwagę, co się między nami
wydarzyło, ale czuję, że jego ból pleców to moja wina.
Nie skarży się, że musi grać na podłodze, ale wiem,
że czasami sprawia mu to ból. Zwłaszcza po takiej nocy
jak ostatnia, kiedy pracowaliśmy przez bite trzy godziny.
Poprosiłam, żeby grał na podłodze, bo sytuacja była
trudniejsza, kiedy siedział obok mnie na łóżku. Gdybym
tak bardzo nie uwielbiała jego gry, nie stanowiłoby to
problemu.
Ale nadal uwielbiam. Uwielbiam też jego, choć to nie
do końca odpowiednie słowo. Nie chcę definiować tego,
co do niego czuję, bo nie pozwalam swoim myślom
podążać w tym kierunku. Ani teraz, ani nigdy.

Ridge: Graliśmy razem dla zabawy od pół roku,


zanim zaproponowano nam występ w lokalnej
knajpie. Potrzebowali nazwy zespołu, żeby
wpisać ją do grafiku. Nigdy wcześniej nie
myśleliśmy o sobie jako o prawdziwym zespole,
bo to była tylko zabawa, ale tego wieczoru
zgodziliśmy się, że dla takich rzeczy jak występ
w restauracji dobrze by było mieć nazwę.
Wszyscy jakieś proponowaliśmy, ale nie
mogliśmy się ze sobą zgodzić. W pewnej chwili
Brennan zasugerował, żebyśmy się nazwali Freak
Frogs. Roześmiałem się i powiedziałem, że to jest
nazwa dla zespołu punkowego, a nasze brzmienie
jest bardziej akustyczne. Wkurzył się
i odpowiedział, że głuchelec nie powinien
wydawać opinii na temat tego, jak coś brzmi –
taki żart młodszego braciszka.
W każdym razie Warrenowi nie spodobała się
bezczelność Brennana i zadecydował, że to ja
mam wybrać nazwę i wszyscy mają się na nią
zgodzić. Brennan się wkurzył i wyszedł.
Powiedział, że nie chce być w zespole.
Wiedziałem, że to po prostu napad złości –
rzadko je miewał, ale kiedy się pojawiały,
rozumiałem je. Właściwie nie miał rodziców
i wychowywał się sam. Biorąc to pod uwagę, był
naprawdę dojrzały. Powiedziałem chłopakom, że
chcę przemyśleć nazwę. Chciałem wybrać taką,
która miałaby dla nas wszystkich jakieś
znaczenie, a zwłaszcza dla Brennana.
Pomyślałem o tym, od czego zaczęło się moje
słuchanie muzyki.
Brennan miał wtedy jakieś dwa lata, ja miałem
pięć. Już ci opowiadałem, jacy byli nasi rodzice,
więc nie będę do tego wracał. Oprócz tego, że
mieli nałogi, lubili też imprezować. Wieczorem
wysyłali nas do naszych pokoi, a do nich
przychodzili znajomi. Zauważyłem, że rano
Brennan zawsze miał tę samą pieluchę, w której
kładł się spać. Nigdy go w nocy nie karmili, nie
zmieniali pieluch ani nawet nie sprawdzali, czy
oddycha. Tak pewnie było od niemowlęctwa, ale
nie zauważyłem tego aż do czasu, kiedy
poszedłem do szkoły. Nie wolno nam było
wychodzić z pokoi w nocy. Zdaje się, że kiedyś
zostałem za to ukarany. Czekałem, aż impreza się
skończy i rodzice pójdą spać, a potem
wychodziłem z pokoju i szedłem do Brennana.
Problem polegał na tym, że nie słyszałem, a więc
nie wiedziałem, kiedy muzyka się skończyła i czy
poszli spać, bo nie mogłem otwierać drzwi. Nie
chciałem ryzykować, więc przyciskałem ucho do
podłogi i wyczuwałem wibracje muzyki. Każdej
nocy leżałem tak nie wiadomo jak długo,
czekając, aż muzyka ucichnie. Zacząłem
rozpoznawać piosenki po tym, jak je czułem przez
podłogę, i nauczyłem się przewidywać, jaka
piosenka będzie następna, bo rodzice każdej
nocy puszczali te same płyty. Kiedy muzyka
cichła, nadal przyciskałem ucho do podłogi
i czekałem na kroki rodziców, które oznaczały, że
poszli spać. Gdy wiedziałem, że droga jest wolna,
szedłem do pokoju Brennana i przyprowadzałem
go do siebie. Dzięki temu, jeśli obudził się
z płaczem, mogłem mu pomoc. I to nas prowadzi
do głównego wątku tej historii, czyli tego, skąd
wzięła się nazwa zespołu. Nauczyłem się
odróżniać dźwięki dzięki temu, że w nocy
przyciskałem ucho do cedrowej podłogi. Stąd
Sounds of Cedar – dźwięki cedru.

Wdech, wydech.
Uderzenie, uderzenie, przerwa.
Skurcz, rozkurcz.
Nie zdaję sobie sprawy, jak bardzo jestem spięta,
dopóki nie widzę moich białych kłykci trzymających
telefon. Nie ruszamy się przez chwilę. Staram się
wyrzucić obraz pięcioletniego Ridge’a z głowy.
Serce mi krwawi.

Ja: To tłumaczy, dlaczego tak dobrze rozróżniasz


wibracje. Pewnie Brennan zgodził się, kiedy mu
powiedziałeś o nazwie, bo jak by mógł tego nie
docenić?
Ridge: Brennan nie zna tej historii. Znów jesteś
pierwszą osobą, której o czymś opowiedziałem.

Podnoszę wzrok i wciągam powietrze, lecz


zapominam nagle, jak robi się wydech. Ridge stoi jakiś
metr ode mnie, ale czuję się tak, jakby każda część
mojego ciała, na którą patrzy, była przez niego dotykana.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu znów zaczynam się
bać. Boję się, że w pewnym momencie oboje nie
będziemy mogli się powstrzymać.
Kładzie laptopa na blacie i krzyżuje ramiona. Zanim
spojrzy mi w oczy, jego wzrok spoczywa na moich
nogach, a potem powoli przesuwa się w górę mojego
ciała. Ma zmrużone oczy i skoncentrowany wzrok. To,
jak na mnie patrzy, sprawia, że mam ochotę otworzyć
zamrażarkę i wskoczyć do środka.
Jego oczy skupiają się na moich ustach i cicho
przełyka ślinę, potem sięga ręką do tyłu po telefon.

Ridge: Pospiesz się, Syd. Opowiedz o jakiejś


ohydnej rzeczy, którą zrobiłaś, i to już.
Zmuszam się do uśmiechu. Nie chcę tego robić.
Walczę ze swoimi palcami, kiedy poruszają się po
ekranie komórki.

Ja: Czasami, kiedy jestem sfrustrowana, czekam,


aż się odwrócisz, i wykrzykuję niemiłe rzeczy pod
twoim adresem.

Śmieje się, a potem spogląda na mnie. „Dziękuję”,


mówi bezgłośnie.
Pierwszy raz wypowiedział jakieś słowo. Gdyby nie
to, że odszedł, błagałabym, żeby zrobił to jeszcze raz.
Serce: 1.
Sydney: 0.

Dopiero po północy kończymy dodawanie lukru do


ostatniego ciasta. Ridge zmywa ostatni składnik z blatu,
a ja owijam folią formę do pieczenia i stawiam ją obok
czterech pozostałych form.

Ridge: Czy w końcu uda mi się poznać cię od


twojej pijackiej strony?
Ja: Obawiam się, że tak.

Uśmiecha się i gasi światło. Idę do salonu


i wyłączam telewizor. Warren i Bridgette powinni tu być
za jakąś godzinę, więc zostawiam lampę w salonie
włączoną.

Ridge: Czy to będzie dla ciebie dziwne?


Ja: Upicie się? Nie. Dobrze sobie z tym radzę.
Ridge: Mówię o Maggie.

Patrzę na niego. Stoi przed drzwiami swojego pokoju


i wpatruje się w telefon. Nie szuka kontaktu wzrokowego
ze mną. Wygląda na zdenerwowanego.

Ja: Nie martw się o mnie, Ridge.


Ridge: Nic na to nie poradzę. Postawiłem cię
w niezręcznej sytuacji.
Ja: Nieprawda. Nie zrozum mnie źle, ale
pomogłoby, gdybyś nie był taki przystojny. Mam
nadzieję, że Brennan jest do ciebie podobny.
Dzięki temu, kiedy ty będziesz nadrabiał
zaległości z Maggie, ja się upiję i zabawię z twoim
bratem.

Wciskam „wyślij” i od razu jęczę w duchu. Co ja


sobie myślałam? To nie było zabawne. Miało być, ale
jest po północy, a ja nigdy nie jestem zabawna po
północy.
Cholera.
Ridge wpatruje się w telefon. Zaciska szczęki, kręci
głową, a potem spogląda na mnie, jakbym mu właśnie
wbiła nóż w serce. Opuszcza ramię i wolną ręką
przeczesuje włosy, po czym idzie do swojego pokoju.
Jestem do bani.
Biegnę do niego i kładę dłoń na jego ramieniu, żeby
się odwrócił. Odpycha ją, ale się odwraca. Staję przed
nim, żeby musiał na mnie patrzeć.
– Żartowałam – mówię bardzo powoli, bardzo
wyraźnie. – Przepraszam.
Na jego twarzy wciąż maluje się wyraz
rozczarowania, podnosi jednak telefon i pisze
wiadomość.

Ridge: W tym właśnie tkwi problem, Sydney.


Powinnaś bzykać się, z kim chcesz, a ja nie
powinienem się tym przejmować.

Wciągam powietrze. Najpierw mnie wkurza ta


wiadomość, ale potem skupiam się na jednym słowie,
które ujawnia całą prawdę kryjącą się za jego
wypowiedzią.
„Nie powinienem”.
Nie napisał: „Nie przejmuję się”. Napisał: „Nie
powinienem się tym przejmować”.
Spoglądam na niego. Serce mi pęka, kiedy widzę
cierpienie malujące się na jego twarzy.
On nie chce tego czuć. Ja nie chcę, żeby to czuł.
Co ja z nim wyprawiam?
Przeczesuje dłońmi włosy, patrzy na sufit i zamyka
oczy. Stoi tak przez chwilę, a potem wzdycha, kładzie
dłonie na biodrach i wbija wzrok w podłogę.
Czuje się tak bardzo winny, że nawet nie może na
mnie spojrzeć.
Podnosi rękę, nie patrząc na mnie, chwyta mnie za
nadgarstek i przyciąga do siebie. Mocno przyciska mnie
do piersi, obejmuje ramieniem, a drugą rękę kładzie
z tyłu mojej głowy. Jego policzek spoczywa na czubku
mojej głowy. Wzdycha ciężko.
Nie odsuwam się od niego, żeby wysłać mu SMS-em
kolejny opis jakiejś obrzydliwej rzeczy, którą zrobiłam.
Nie sądzę, żeby teraz tego potrzebował. Przytula mnie
inaczej niż w ciągu ostatnich kilku tygodni, kiedy
musieliśmy się rozdzielać, żeby od​dychać.
Przytula mnie tak, jakbym była częścią niego –
zranionym przedłużeniem jego serca – i jakby zdawał
sobie sprawę, że to przedłużenie trzeba odciąć.
Stoimy tak przez kilka minut, a ja zaczynam się
w tym wszystkim gubić. To, jak mnie przytula, daje mi
obraz tego, jak mogłoby być między nami. Próbuję
zepchnąć na tył głowy te dwa słowa, które zawsze
próbują się wydostać, kiedy jesteśmy razem.
Może kiedyś.
Dźwięk kluczy rzucanych na blat odwraca moją
uwagę. Odsuwam się. Ridge robi to samo. Spogląda
ponad moim ramieniem w kierunku kuchni, więc się
odwracam. Warren właśnie wszedł do mieszkania. Stoi
do nas tyłem i ściąga buty.
– Powiem to tylko raz i musisz mnie posłuchać –
mówi. Tylko ja mogę go słyszeć, więc wiem, że mówi do
mnie. – On nigdy od niej nie odejdzie, Sydney.
Idzie do swojego pokoju, nie patrząc za siebie, więc
Ridge nie wie, że nas widział. Drzwi się zamykają, a ja
odwracam się do Ridge’a. Oczy ma utkwione w drzwiach
pokoju Warrena. Kiedy spogląda na mnie, wiem, że
żałuje, że nie może dać głośno wyrazu swoim uczuciom.
Odwraca się i idzie do swojego pokoju.
Stoję nieruchomo, kiedy dwie ogromne łzy spływają
po moich policzkach, zostawiając na nich smugi wstydu.

Ridge

Brennan: Kocham deszcz. Będę trochę wcześniej.


Ale sam. Chłopaki się nie wyrobią.
Ja: To do zobaczenia. Aha, pamiętaj, żeby zabrać
jutro swoje rzeczy z pokoju Sydney.
Brennan: A ona też będzie? W końcu poznam
dziewczynę, która jest dla nas stworzona?
Ja: Tak, będzie.
Brennan: Nie wiem, jakim cudem dotąd o to nie
zapytałem. Ładna jest?

O nie, tylko nie to.


Ja: Nawet o tym nie myśl. Za dużo ostatnio
przeszła, żebyś dodał ją do listy swoich panienek.
Brennan: Czyżby ktoś tu znaczył teren?

Rzucam komórkę na łóżko, nie zawracając sobie


głowy odpowiedzią. Wiem, że w przypadku Brennana
najgorsze, co mogę zrobić, to uczynić z Sydney owoc
zakazany.
Kiedy ostatnio zażartowała sobie, że się z nim
zabawi, po prostu starała się rozładować atmosferę.
Mimo to przestraszyłem się nie na żarty.
Nie chodziło o to, co napisała, tylko o moją
odruchową reakcję. Miałem ochotę cisnąć telefonem
o ścianę i rozwalić go na milion kawałeczków, a potem
pchnąć ją na tę samą ścianę i zrobić jej tak dobrze, że już
nigdy nie pomyśli o żadnym innym facecie.
Wcale mi się nie podoba, że tak się zachowuję. Może
nie powinienem zniechęcać Brennana. Pewnie mnie
i Maggie wyszłoby na dobre, gdyby Sydney kogoś
poznała.
O nie, po moim trupie.
Fala zazdrości, która mnie oblewa, ma rozmiary
tsunami.
Wychodzę z pokoju, żeby pomóc Sydney
w przygotowaniu kolacji, zanim zjawią się goście.
Zatrzymuję się, kiedy widzę, że pochylona szuka czegoś
w lodówce. Ma na sobie tamtą niebieską sukienkę.
Nie cierpię, kiedy Warren ma rację. Wolno wędruję
wzrokiem w dół jej opalonych nóg, a potem w górę.
Wzdycham ciężko i przez chwilę zastanawiam się, czy
nie poprosić jej, żeby się przebrała. Nie wiem, czy uda
mi się to wytrzymać. Zwłaszcza w obecności Maggie.
Sydney prostuje się i odwraca. Widzę, że coś mówi,
ale najwyraźniej nie do mnie. Wyciąga z lodówki jakąś
miskę. Jej usta wciąż się poruszają, więc rozglądam się
dookoła, żeby się zorientować, z kim rozmawia.
I w tej chwili dwie połówki mojego serca, które do
tej pory trzymały się na cieniutkiej niteczce, ostatecznie
się rozdzielają.
Przed drzwiami łazienki stoi Maggie. Przygląda mi
się surowo. Ta połowa mojego serca, która należy do
niej, momentalnie wpada w panikę.
Udawaj niewiniątko, Ridge. Udawaj niewiniątko.
W końcu tylko na nią patrzyłeś.
Uśmiecham się.
– Cześć, kochanie – migam, podchodząc do niej.
Moja niewinna mina trochę ją uspokaja. Odwzajemnia
uśmiech i zarzuca mi ręce na szyję. Obejmuję ją w pasie
i całuję po raz pierwszy od dwóch tygodni.
Jezu, ale się za nią stęskniłem.
Cudnie pachnie, cudnie smakuje i w ogóle jest cudna.
Cholernie mi jej brakowało. Całuję ją w policzek,
podbródek i czoło. Cieszę się, że tak mi ulżyło na jej
widok. Bałem się, że nie będę w stanie wykrzesać
z siebie entuzjazmu.
– Muszę do łazienki. Mam za sobą długą podróż.
Krzywi się, a ja jeszcze raz ją całuję. Kiedy jest już
za drzwiami, powoli odwracam się do Sydney.
Otwarcie wyznałem jej, co czuję do Maggie, wiem
jednak, że wcale nie ułatwia jej to patrzenia na nas
w takich sytuacjach. To chyba sytuacja patowa. Czy
powinienem narazić na szwank swój związek z Maggie,
żeby nie urazić uczuć Sydney? Czy raczej urazić uczucia
Sydney, żeby nie narazić na szwank swojego związku
z Maggie? I tak źle, i tak niedobrze. Nie ma dobrego
wyjścia. Jestem rozdarty podobnie jak moje serce.
Nasze spojrzenia się spotykają. W następnej chwili
przenosi wzrok na stojący przed nią tort. Umieszcza na
nim świeczki. Kiedy kończy, uśmiecha się do mnie.
Widząc moją zmartwioną minę, pokazuje na siebie
palcem, a potem unosi kciuk.
Uspokaja mnie w ten sposób, że nic jej nie jest.
Obmacuję na jej oczach swoją dziewczynę, a ona jeszcze
mnie uspokaja?
Jej cierpliwość i zrozumienie, z jakimi podchodzi do
tej popieprzonej sytuacji, powinny mnie cieszyć,
przynoszą jednak dokładnie odwrotny efekt. Jestem
rozczarowany, bo przez to lubię ją jeszcze bardziej.
I tak źle, i tak niedobrze.

*
O dziwo, Maggie i Sydney świetnie się razem bawią,
przygotowując składniki na chili con carne. Nie mogąc
tego znieść, wycofuję się do swojego pokoju pod
pretekstem nawału pracy. Najwyraźniej nie mam
zdolności aktorskich Sydney. Czuję się nieswojo za
każdym razem, kiedy Maggie mnie całuje, siada mi na
kolanach czy sunie zmysłowo palcami po mojej piersi.
W sumie to dość dziwne. W towarzystwie nigdy nie
okazuje mi uczuć tak otwarcie, więc albo znaczy
terytorium, albo już się dobrały z Sydney do butelki po
płynie do naczyń.
Maggie wchodzi do pokoju w chwili, gdy akurat
zamykam laptopa. Siada na skraju łóżka, a potem
pochyla się do mnie z kokieteryjnym uśmiechem.
Odkładam laptopa i odwzajemniam uśmiech.
Gramoli się na moje kolana, po czym siada twarzą do
mnie. Unosi brwi i przekrzywia głowę.
– Gapiłeś się na jej tyłek.
O cholera.
Miałem nadzieję, że ta chwila nie nastąpi.
Śmieję się i przyciągam Maggie do siebie.
W następnej chwili puszczam ją i zaczynam migać.
– Kiedy wyszedłem z pokoju, akurat wypinała pupę
prosto na mnie. Jestem tylko facetem. Faceci zwracają
uwagę na takie rzeczy.
Całuję ją w usta. Już się nie uśmiecha.
– Jest bardzo sympatyczna – miga. – I ładna. Do tego
zabawna. I utalentowana. I...
Jej słowa sprawiają, że czuję się jak ostatni drań.
Chwytam ją za ręce.
– Nie jest tobą – migam. – Żadna ci nie dorówna,
Maggie. Nigdy.
Uśmiecha się z powątpiewaniem. Kładzie dłonie na
mojej twarzy, a potem przenosi je na szyję. Pochyla się
i przyciska usta do moich warg z taką siłą, jakby chciała
odegnać strach.
Strach, który poczuła przeze mnie.
Całuję ją ze wszystkich sił, próbując sprawić, żeby
zapomniała o swoich zmartwieniach. Ostatnia rzecz,
jakiej potrzebuje, to dodatkowy stres.
Mimo to kiedy odrywa się ode mnie, pełna jest
negatywnych emocji, które przez pięć lat pomagałem jej
zagłuszyć.
– Ridge... – waha się chwilę, a potem spuszcza wzrok
i wzdycha ciężko. Serce mi się kraje, gdy widzę, jak
bardzo jest zaniepokojona. Unosi wzrok i patrzy mi
w oczy. – Czy powiedziałeś jej o mnie? Czy wie?
Przygląda mi się badawczo, szukając w moich oczach
odpowiedzi na pytanie, którego nie powinna była
zadawać.
Naprawdę tak słabo mnie zna?
– Na miłość boską, Maggie! Oczywiście, że nie. Niby
dlaczego miałbym jej o tym powiedzieć? W końcu to
twoja prywatna sprawa. Bez twojej zgody nigdy tego nie
zrobię.
Jej oczy wypełniają się łzami. Mruga gwałtownie
powiekami. Opieram głowę na zagłówku. Ta dziewczyna
nie ma pojęcia, jak daleko bym za nią poszedł.
Patrzę jej w oczy.
– Na koniec świata... – migam, rozpoczynając nasze
ulubione powiedzenie.
Na jej twarzy pojawia się niewesoły uśmiech.
– I z powrotem – kończy.
16

Sydney

Ktoś mnie rozbiera. Kurde, kto to?


Odpycham rękę, która zdążyła już opuścić mi
spodenki do kolan. Usiłuję przypomnieć sobie, gdzie
jestem, dlaczego tu jestem i jak się tu znalazłam.
Impreza.
Tort.
„Płyn do naczyń”.
Wylewam „płyn do naczyń” na sukienkę.
Przebieram się.
Piję jeszcze więcej „płynu do naczyń”.
Znacznie więcej.
Patrzę, jak Ridge i Maggie okazują sobie miłość.
Boże, on naprawdę ją kocha. Widzę, jak się w nią
wpatruje z drugiego końca pokoju. Jak jej dotyka. Jak się
z nią porozumiewa.
Ciągle czuję zapach alkoholu. A także jego smak,
gdy oblizuję usta.
Tańczyłam...
Piłam ciągle „płyn do naczyń”...
A właśnie! Wymyśliłam sobie zabawę. Za każdym
razem gdy Ridge okazywał miłość Maggie, wychylałam
szklaneczkę. Niestety, robił to cholernie często.
Kurde, kto mi ściąga spodenki?
Usiłuję otworzyć oczy, ale trudno powiedzieć, czy mi
się udaje. Niby są otwarte, a jednak nic nie widzę.
Jezu, jestem pijana i ktoś mnie rozbiera.
Zaraz mnie zgwałci!
Staram się odkopnąć ręce, które dotarły już do moich
stóp.
– Sydney! – krzyczy ze śmiechem jakaś dziewczyna.
– Przestań.
Znam ten głos.
– Maggie?
Przysuwa się i materac obok mnie lekko się zapada.
Gładzi mnie delikatnie po głowie. Zaciskam powieki,
a potem mrugam kilka razy. Wreszcie udaje mi się
przyzwyczaić wzrok do ciemności. Maggie tymczasem
próbuje rozpiąć mi bluzkę.
Dlaczego ona, do licha ciężkiego, ciągle mnie
rozbiera?
Boże! Maggie chce mnie zgwałcić!
Uderzam ją w rękę. Chwyta mnie za przegub.
– Sydney! – woła ze śmiechem. – Cała jesteś
w wymiocinach. Próbuję ci pomóc.
Cała jestem w wymiocinach?
To tłumaczy ten potężny ból głowy. Nie tłumaczy
jednak, dlaczego się śmieję. No właśnie, dlaczego się
śmieję? Czyżbym wciąż była pijana?
– Która godzina? – pytam.
– Nie wiem. Noc jeszcze młoda. Najwyżej koło
północy.
– Naprawdę?
Kiwa głową, a potem znów się śmieje.
– Zwymiotowałaś na Brennana.
Brennana? Poznałam Brennana?
Mam wrażenie, że z trudem skupia wzrok na mojej
twarzy.
– Powiedzieć ci coś w sekrecie? – pyta.
– Dobra, ale pewnie i tak tego nie zapamiętam, bo
chyba ciągle jestem pijana.
Uśmiecha się do mnie i pochyla w moją stronę.
– Nie znoszę Bridgette – szepcze.
Wybucham śmiechem.
Maggie usiłuje zdjąć mi bluzkę, ale śmieje się tak
bardzo, że musi przerwać swoje starania, żeby złapać
oddech.
– Ty też jesteś pijana? – pytam.
Oddycha głęboko, próbując przestać się śmiać.
– Aż za bardzo. Wydawało mi się, że już zdjęłam
z ciebie tę bluzkę, ale nagle wróciła na miejsce. Nie
wiem, ile ich masz na sobie, ale... – Przygląda się ze
zdziwieniem rękawowi bluzki, który wciąż znajduje się
na moim ramieniu – Boże, myślałam, że już go
ściągnęłam, a on znowu tu jest.
Siadam na łóżku i pomagam jej się rozebrać.
– Dlaczego jestem już w sypialni, skoro dopiero
północ?
Wzrusza ramionami.
– Nie mam pojęcia, co właśnie powiedziałaś.
Jest taka zabawna. Sięgam do stolika nocnego
i włączam lampkę. Maggie zwleka się z łóżka i pada na
podłogę. Kładzie się na brzuchu i zaczyna robić śnieżne
anioły na dywanie.
– Nie chcę jeszcze spać – mówię.
Przewraca się na plecy i patrzy na mnie.
– To nie śpij. Mówiłam Ridge’owi, żeby pozwolił ci
zostać, bo świetnie się bawimy, ale kiedy
zwymiotowałaś na Brennana, kazał zaprowadzić cię do
łóżka. – Siada. – Chodź, jeszcze trochę się zabawimy.
Chcę więcej ciasta.
Wstaje, a potem podciąga mnie na nogi.
– Ale przecież mnie rozebrałaś. – Dąsam się.
Przygląda się mojej bieliźnie.
– Gdzie kupiłaś ten stanik? Jest super.
– W JCPenney.
– Ridge uwielbia staniki z zapięciami z przodu, ale
ten twój jest naprawdę super. Chcę taki.
– Przecież możesz kupić taki sam – odpowiadam
z uśmiechem. – Zostaniemy stanikowymi bliźniaczkami.
Ciągnie mnie do drzwi.
– Pokażmy go Ridge’owi. Może uda mi się go
namówić, żeby mi taki kupił.
Uśmiecham się. Mam nadzieję, że mu się spodoba.
– Dobra.
Maggie otwiera drzwi i wyciąga mnie do salonu.
– Ridge! – krzyczy. Śmieję się, bo to przecież bez
sensu. I tak jej nie usłyszy.
– Cześć, Warren – mówię, zobaczywszy go na
kanapie. – Wszystkiego najlepszego.
Bridgette siedzi obok niego i piorunuje mnie
wzrokiem. Pewnie zazdrości mi stanika.
Warren kręci głową i zaczyna się śmiać.
– Mówisz to jakiś pięćdziesiąty raz, chociaż dopiero
teraz naprawdę pasuje, bo wyglądasz, jakbyś właśnie
wyskoczyła z tortu.
Po drugiej stronie Bridgette siedzi Ridge. Podobnie
jak Warren kręci głową.
– Maggie chce wiedzieć, czy podoba ci się mój stanik
– mówię. Ciągnę Maggie za rękę, chcąc, żeby odwróciła
się do niego i przetłumaczyła moje słowa na język
migowy.
– Jest bardzo ładny – przyznaje Ridge, przyglądając
się mu z uniesionymi brwiami.
Uśmiecham się, ale w następnej chwili poważnieję.
Czy on właśnie...? Puszczam rękę Maggie
i podchodzę do niego.
– To ty mówisz? – pytam zdziwiona.
– A czy właśnie nie zadałaś mi pytania?
Przeszywam go wściekłym spojrzeniem, tym
bardziej że Warren wybucha śmiechem.
Jezu...
To on nie jest głuchy?
Cały czas mnie okłamywał? To był jeden z jego
dowcipów?
Mam ochotę go udusić. Jego i Warrena. Łzy
napływają mi do oczu. Mam już się na niego rzucić,
kiedy nagle czyjaś silna dłoń chwyta mnie za nadgarstek
i wykręca rękę do tyłu. Odwracam się i widzę przed
sobą... Ridge’a.
Patrzę znów na kanapę i kto na niej siedzi? Ridge.
Warren tarza się ze śmiechu. Ridge numer 1 również.
Tyle że kiedy się śmieje, nie śmieje się całą twarzą, tak
jak Ridge numer 2. I ma krótsze i ciemniejsze włosy niż
Ridge numer 2.
Ridge numer 2 obejmuje mnie w pasie i przerzuca
sobie przez ramię.
Wiszę teraz głową w dół, twarzą do jego pleców.
Jego bark wbija mi się w brzuch.
To nie wpłynie dobrze na mój żołądek.
Niesie mnie z powrotem do mojego pokoju. Unoszę
głowę i patrzę na Warrena i Ridge’a numer 1, który – jak
sobie nagle uświadamiam – w rzeczywistości jest
Brennanem. Zamykam oczy, ponieważ boję się, że zaraz
zwymiotuję na Ridge’a numer 2.
Siedzę na czymś zimnym. To podłoga.
Gdy tylko uświadamiam sobie, gdzie mnie przyniósł,
wyciągam ręce i po omacku szukam sedesu. A potem
czuję się tak, jakbym cały wieczór jadła spaghetti. Ridge
przytrzymuje moje włosy, podczas gdy sedes wypełnia
się „płynem do naczyń”.
Żałuję, że nie jest to prawdziwy płyn do naczyń.
Przynajmniej nie musiałabym się myć.
– Podoba ci się jej stanik? – pyta Maggie,
chichocząc. – Wiem, że ma zapięcie z tyłu, ale zobacz,
jakie ma śliczne ramiączka!
Dotyka ramiączka mojego stanika. Ridge odciąga jej
rękę. Unosi ramię i domyślam się, że coś miga.
Maggie prycha.
– Nie chcę jeszcze iść spać.
Ridge znów coś miga. Dziewczyna wzdycha
i wychodzi z łazienki.
Kiedy wreszcie kończę, Ridge wyciera mi twarz
ręcznikiem. Opieram się plecami o wannę i spoglądam
na niego.
Nie wygląda na zadowolonego. Właściwie to
wygląda na wściekłego.
– No co, to przecież impreza – mamroczę i znów
zamykam oczy.
Wkłada ręce pod moje ramiona i wynosi mnie
z łazienki. Zaraz... czy my jesteśmy w jego pokoju?
Kiedy kładzie mnie na łóżku, otwieram oczy. Maggie
śmieje się do mnie z poduszki obok.
– Jupi! To impreza z nocowaniem – mówi,
uśmiechając się półprzytomnie. Chwyta mnie za rękę i ją
ściska.
– Jupi – odpowiadam.
Ridge przykrywa nas kołdrą i zamykam oczy.

Ridge

– Jak to się stało, że się w to wpakowałeś?


Stoimy z Warrenem przy łóżku i patrzymy na
Maggie i Sydney. Śpią przytulone do siebie po lewej
stronie łóżka, bo prawa strona jest pokryta wymiocinami
Maggie.
Wzdycham.
To było najdłuższe dwanaście godzin mojego życia.
Warren kiwa głową, a potem klepie mnie po plecach.
– Powinienem zostać i pomóc ci w ich ogarnianiu,
ale wolę udawać, że mam coś lepszego do roboty.
Odwraca się i wychodzi. W drzwiach mija się
z Brennanem.
– Muszę już lecieć – miga mój brat. – Zabrałem
swoje rzeczy z pokoju Sydney.
Przygląda się Sydney i Maggie.
– Powinienem powiedzieć, że fajnie było poznać
Sydney, ale mam wrażenie, że dziewczyna, którą wczoraj
poznałem, nie była prawdziwą Sydney.
– Wierz mi, że nie – odpowiadam ze śmiechem. –
Może następnym razem.
Macha mi na pożegnanie i wychodzi.
Odwracam się i patrzę na nie, przytulone do siebie
w łóżku. Dwie połówki krwawiącego ironią serca.

Przez cały ranek towarzyszyłem im, gdy kursowały


pomiędzy koszem na śmieci a łazienką. W porze lunchu
Sydney wreszcie przestała wymiotować i poszła do
swojego pokoju. Teraz jest już późne popołudnie, a ja
karmię łyżeczką Maggie i próbuję ją zmusić do wzięcia
lekarstwa.
– Muszę się po prostu wyspać – miga. – Nic mi nie
będzie.
Przewraca się na bok i przyciąga kołdrę do brody.
Zakładam jej kosmyk włosów za ucho, po czym
opuszczam dłoń na jej ramię i kreślę koła kciukiem.
Leży zwinięta w kłębek z zamkniętymi oczami. Wygląda
tak krucho, że z chęcią owinąłbym się wokół niej niczym
kokon, żeby ją chronić przed światem.
Mój wzrok przyciąga komórka leżąca na stoliku
nocnym. Jej wyświetlacz błyska. Okrywam Maggie
szczelniej kołdrą, schylam się, całuję ją w policzek, po
czym sięgam po telefon.

Sydney: Wiem, że już strasznie dużo dla mnie


zrobiłeś, ale czy mógłbyś jeszcze poprosić
Warrena, żeby ściszył tego pornosa?

Śmieję się i piszę do niego.

Ja: Ścisz tego pornosa. Jest tak głośno, że nawet


ja go słyszę.

Idę do pokoju Sydney, żeby sprawdzić, jak się czuje.


Leży na plecach, gapiąc się w sufit. Siadam na skraju
łóżka i odgarniam kosmyk z jej czoła.
Odwraca się do mnie i na jej twarzy pojawia się
uśmiech. Podnosi telefon. Jest tak słaba, że wydaje się,
że komórka waży ze dwadzieścia kilogramów.
Zabieram jej telefon i kręcę głową, chcąc ją
przekonać, że powinna odpocząć. Kładę aparat na stoliku
nocnym i z powrotem przenoszę wzrok na nią. Jej głowa
leży na poduszce. Włosy opadają falami na ramiona.
Muskam je palcami, zachwycając się tym, jakie są
miękkie w dotyku. Przytula policzek do mojej dłoni.
Przesuwam kciukiem po jej kości policzkowej. Powieki
jej opadają. Przypominam sobie tekst piosenki, który
napisałem, myśląc o niej.
Lines are drawn, but then they fade.
For her I bend, for you I break.

Kim ja się stałem? Jeżeli nie potrafię powściągnąć


uczuć do innej dziewczyny, to czy w ogóle zasługuję na
Maggie? Wolę nie odpowiadać na to pytanie, bo wiem,
że jeśli nie zasługuję na Maggie, to również nie
zasługuję na Sydney. Nie zniosę myśli, że mógłbym
którąś z nich stracić, a co dopiero obie. Unoszę rękę
i muskam palcami jej twarz. Sunę po linii włosów, po
szczęce, podbródku, a potem sięgam do ust. Powoli je
obrysowuję palcami, czując na nich ciepło jej oddechu.
Otwiera oczy, a ja widzę w nich znajomy lęk.
Sięga do moich palców. Przykłada je do ust i całuje,
a potem kładzie je na swoim brzuchu.
Patrzę na nasze ręce. Rozwieramy palce
i przykładamy dłonie do siebie.
Nie wiem za dużo o ludzkim ciele, ale założę się, że
jest jakiś nerw, który łączy dłoń bezpośrednio z sercem.
Splatamy palce i zaciskamy je na naszych dłoniach.
Pierwszy raz trzymam ją za rękę.
Wydaje się, że trwa to wieczność Wszystkie nasze
uczucia skupiają się w naszych dłoniach, w palcach,
którymi od czasu do czasu się muskamy.
Nasze dłonie idealnie do siebie pasują, podobnie jak
i my.
Sydney i ja.
Jestem pewien, że ludzie napotykają na swojej
drodze osoby, które do nich idealnie pasują. Niektórzy
nazywają je pokrewnymi duszami. Inni – prawdziwymi
miłościami. Są tacy, którzy uważają, że człowiek może
spotkać w życiu więcej niż jedną taką osobę. Zaczynam
wierzyć, że to prawda. Od chwili gdy wiele lat temu
poznałem Maggie, wiedziałem, że idealnie do mnie
pasuje. Nie miałem co do tego najmniejszych
wątpliwości.
Wiem jednak również, że tak samo jest z Sydney. Co
więcej, ona nie tylko do mnie pasuje, ale jest ze mną
idealnie wręcz zestrojona. Czuję wszystko to co ona.
Rozumiem ją bez słów. Wiem, że pragnie dokładnie
tego, co mogę jej dać, i że ona może dać mi to, czego
pragnę ja, choćbym nawet nie zdawał sobie z tego
sprawy.
Rozumie mnie. Szanuje. Zadziwia. Zaskakuje. Odkąd
się poznaliśmy, ani razu nie miałem wrażenia, że moja
niepełnosprawność w ogóle jest niepełnosprawnością.
Wiem też, że mnie kocha. A to po raz kolejny
dowodzi, że już dawno powinienem zrobić to, co za
chwilę zrobię.
Niechętnie sięgam po długopis leżący na stoliku
nocnym. Otwieram jej dłoń i piszę:

Musisz się wyprowadzić.

Zaciskam jej palce, nie chcąc, by przeczytała to


w mojej obecności. Wychodzę z pokoju, zostawiając za
sobą całą połowę swojego serca.
17

Sydney

Patrzę, jak zamyka za sobą drzwi. Przyciskam dłoń


do piersi, bojąc się przeczytać to, co na niej napisał.
Widziałam to w jego oczach.
Widziałam w nich ból, żal, lęk... i miłość.
Trzymam dłoń przyciśniętą do piersi. Nie chcę
czytać słów, które tam napisał, bo wiem, że pozbawią
mnie całkowicie nadziei na nasze „może kiedyś”.

Drgam gwałtownie i otwieram oczy.


Nie wiem, co mnie obudziło, ale wyrwało mnie
z mocnego snu. Jest ciemno. Siadam na łóżku
i przykładam rękę do czoła, krzywiąc się z bólu. Nie
czuję już mdłości, ale jeszcze nigdy w życiu tak mnie nie
suszyło. Muszę się napić wody.
Wstaję, przeciągam się, po czym zerkam na budzik:
2.45.
Całe szczęście. Mam jeszcze jakieś trzy dni na
wyleczenie się z kaca.
Idę w kierunku łazienki, kiedy nagle wyczuwam coś
dziwnego. Nie do końca wiem dlaczego, ale muszę się
zatrzymać.
Nagle poczułam się tu obco. W ogóle nie mam
wrażenia, że idę do swojej łazienki. Jest ona moja
w o wiele mniejszym stopniu niż łazienka w poprzednim
mieszkaniu. Tamtą uważałam za swoją. Podobnie jak
uważałam za swoje tamto mieszkanie i meble, które się
w nim znajdowały.
Tutaj nic nie jest moje. Nie mam tu nic swojego poza
rzeczami, które przyniosłam w dwóch walizkach tamtego
wieczoru, gdy się tu wprowadziłam.
Komoda? Pożyczona.
Łóżko? Pożyczone.
Czwartkowy wieczór telewizyjny? Pożyczony.
Kuchnia, salon, cała moja sypialnia. Wszystko to
należy do kogoś innego. Czuję się tak, jakbym pożyczyła
od kogoś życie. Czuję się tak, jakbym pożyczała
wszystko od dnia, kiedy tu zamieszkałam.
Do diabła, pożyczyłam nawet chłopaka. Ridge nie
jest mój. I nigdy nie będzie. Trudno mi się z tym
pogodzić, lecz mam już dość tej ciągłej walki ze swoim
sercem. Nie zniosę tego dłużej. Nie zasługuję na tę
samoudrękę.
Chyba powinnam się wyprowadzić.
Zrobię to.
Wyprowadzka jest jedynym sposobem na wyleczenie
się z Ridge’a. Nie mogę już tutaj być. Nie wytrzymam
jego obecności.
Słyszysz, serce? Jesteśmy kwita.
Uśmiecham się na myśl, że w końcu zaznam życia na
własną rękę. Mam poczucie spełnienia. Otwieram
łazienkę, zapalam światło i... natychmiast przyklękam.
Jezu...
O nie.
Nie, nie, nie, nie, nie!
Chwytam ją za ramię i przewracam na plecy. Jest
bezwładna i blada.
Boże!
– Ridge!
Przeskakuję nad nią i dobiegam do drzwi jego
sypialni. Krzyczę tak głośno, że aż drze mnie w gardle.
Chcę otworzyć drzwi, ale jestem tak zdenerwowana, że
nie udaje mi się nawet nacisnąć klamki.
Nagle Maggie zaczyna mieć drgawki. Wracam do
niej, pochylam się i unoszę jej głowę, a potem
przykładam ucho do jej ust, żeby się upewnić, że
oddycha. Szlochając, wciąż wykrzykuję jego imię.
Wiem, że mnie nie słyszy, ale boję się puścić jej głowę.
– Maggie! – krzyczę.
Nie mam pojęcia, co robić.
Zrób coś, Sydney.
Kładę ostrożnie jej głowę na podłodze i biegnę do
drzwi – tym razem nie mam z nimi problemu. Wpadam
do pokoju i ruszam do jego łóżka.
– Ridge! – krzyczę, potrząsając jego ramieniem.
Odruchowo zasłania się ręką, ale opuszcza ją, widząc, że
to ja. – Maggie! – krzyczę histerycznie, pokazując na
łazienkę. Patrzy na puste miejsce obok siebie, a potem na
otwarte drzwi. Wyskakuje z łóżka i wbiega do łazienki.
Po chwili jest już przy Maggie. Klęka i otacza jej głowę
ramionami.
Patrzy na mnie i coś pokazuje. Kręcę głową. Nie
mam pojęcia, co usiłuje mi powiedzieć. Pokazuje na
łóżko, ja jednak dalej nie wiem, o co mu chodzi. Jego
frustracja rośnie z każdą chwilą.
– Ridge, nie wiem, o co mnie prosisz!
Uderza ze złością w szafkę, a potem przykłada rękę
do ucha, jakby trzymał telefon.
Potrzebna mu komórka.
Biegnę do pokoju i szukam jej gorączkowo na łóżku
i na stoliku nocnym. W końcu znajduję pod poduszką
i wracam do niego. Odblokowuje ją i przekazuje mnie.
Wybieram numer pogotowia, przykładam telefon do
ucha i czekam, klęcząc obok niego.
Patrzy na mnie ze strachem i przyciąga głowę
Maggie do piersi. Czeka nerwowo, aż się połączę. Co
jakiś czas całuje jej włosy, próbuje zrobić coś, żeby
otworzyła oczy.
Kiedy wreszcie zgłasza się dyspozytorka,
bombarduje mnie dziesiątkami pytań. Na żadne z nich
nie umiem odpowiedzieć. Podaję nasz adres, bo tylko to
wiem, a ona zadaje mi jeszcze więcej pytań. W ogóle nie
umiem się z nią dogadać.
– Jest na coś uczulona? – pytam Ridge’a, powtarzając
pytanie dyspozytorki.
Wzrusza ramionami i kręci głową, nic nie
rozumiejąc.
– Czy to się już zdarzało?
Ponownie kręci głową. W dalszym ciągu nie ma
pojęcia, o co pytam.
– Czy ma cukrzycę?
W kółko zadaję mu te pytania, ale wciąż mnie nie
rozumie. Dyspozytorka bombarduje pytaniami mnie, ja
bombarduję nimi Ridge’a, ale oboje jesteśmy zbyt
zdenerwowani, żeby mógł czytać z moich ust. Oboje
jesteśmy też przerażeni. I oboje jesteśmy zrozpaczeni, że
nie możemy się porozumieć.
– Czy nosi bransoletkę medyczną? – pyta
dyspozytorka.
Sprawdzam jej nadgarstki.
– Nie, niczego takiego nie ma.
Patrzę w sufit i zamykam oczy, wiedząc, że jestem
całkowicie nieprzydatna.
– Warren! – krzyczę nagle.
Wypadam z łazienki i ruszam do pokoju Warrena.
Podbiegam do jego łóżka i potrząsam jego ramieniem,
cały czas trzymając telefon w drugiej ręce.
– Warren! Musisz nam pomóc! Maggie!
Otwiera szeroko oczy i zrywa się z łóżka. Wyciągam
w jego stronę rękę z telefonem.
– Zadzwoniłam na pogotowie, ale nie rozumiem nic
z tego, co próbuje mi powiedzieć Ridge!
Bierze ode mnie komórkę i przykłada do ucha.
– Ona ma CFRD! – krzyczy do telefonu.
CFRD?
Idę z nim do łazienki i patrzę, jak miga coś do
Ridge’a, nie wypuszczając komórki z ręki. Ridge miga
coś w odpowiedzi i Warren biegnie do kuchni. Otwiera
lodówkę i bierze z drugiej półki jakąś torebkę. Wraca do
łazienki i klęka obok Ridge’a. Odkłada komórkę na
podłogę i odsuwa ją kolanem.
– Warren, ona miała mnóstwo pytań! – protestuję.
– Wiemy, co robić, zanim przyjedzie karetka –
odpowiada. Wyjmuje z torebki strzykawkę i podaje ją
Ridge’owi, a ten wkłuwa się w brzuch dziewczyny.
– Czy ona jest cukrzykiem? – pytam, przypatrując się
bezradnie niemej rozmowie Warrena i Ridge’a. Zostaję
zignorowana, ale specjalnie mnie to nie dziwi. Obaj
sprawiają wrażenie, że robią to nie po raz pierwszy.
Jestem zbyt zdezorientowana, żeby dalej na to patrzeć.
Odwracam się, opieram o ścianę i zamykam oczy,
próbując się uspokoić. Kilka chwil później rozlega się
pukanie do drzwi.
Zanim udaje mi się zareagować, Warren wybiega
z łazienki i wpuszcza ratowników. Wycofuję się do
salonu, nie chcąc przeszkadzać. Wszyscy wokół wydają
się doskonale wiedzieć, co się dzieje.
Dalej się cofam i schodzę wszystkim z drogi, aż
wreszcie dotykam łydkami kanapy. Opadam na nią
wyczerpana.
Ratownicy kładą Maggie na noszach i idą do drzwi.
Ridge rusza za nimi. Warren wychodzi z jego sypialni
i rzuca mu buty. Ridge wkłada je, a potem miga coś do
przyjaciela i wychodzi.
Warren znika w swoim pokoju. Po chwili wychodzi
z niego ubrany i z czapką baseballową w ręce. Bierze
swoje klucze i idzie do pokoju Ridge’a. Wraca z torbą
z jego rzeczami i kieruje się do wyjścia.
– Zaczekaj! – krzyczę. Odwraca się do mnie. –
Telefon. Będzie potrzebował telefonu.
Biegnę do łazienki, podnoszę komórkę Ridge’a
z podłogi i zanoszę ją Warrenowi.
– Jadę z wami – mówię, wkładając buty.
– Nie.
Patrzę na niego zaskoczona ostrością jego głosu.
Zaczyna zamykać przede mną drzwi. Walę w nie dłonią.
– Jadę z wami! – powtarzam, tym razem bardziej
stanowczo.
Przeszywa mnie wściekłym spojrzeniem.
– On cię tam nie potrzebuje, Sydney.
Nie mam pojęcia, o co mu chodzi, ale wkurza mnie
ton jego głosu. Przepycham się obok niego
i wychodzimy razem na korytarz.
– Jadę – powtarzam uparcie.
Kiedy docieramy na dół, karetka właśnie odjeżdża.
Ridge stoi z rękami za głową i patrzy w ślad za nią. Na
nasz widok rusza do swojego samochodu. Idziemy za
nim.
Warren siada za kierownicą, Ridge obok niego. Mnie
pozostaje miejsce z tyłu.
Wyjeżdżamy z parkingu. Warren jedzie bardzo
szybko, aż wreszcie doganiamy karetkę.
Widzę, że Ridge jest przerażony. Obejmuje się
ramionami, nerwowo porusza kolanem, bawi się
rękawem koszuli i zagryza dolną wargę.
Wciąż nie wiem, co dolega Maggie. Boję się, że
może z nią być bardzo źle. Wolę jednak o to nie pytać
Warrena.
Nerwowość Ridge’a sprawia, że robi mi się go żal.
Przesuwam się na brzeg siedzenia i kładę rękę na jego
ramieniu. Chwyta moją dłoń i ściska ją mocno.
Chcę mu pomóc, ale nie potrafię. Nie wiem jak.
Mogę myśleć tylko o tym, jak bezradna się czuję, jak
bardzo cierpi Ridge i jak bardzo się boję o Maggie,
ponieważ gdyby coś jej się stało, chyba by tego nie
przeżył.
Unosi drugą rękę i również nią ściska moją dłoń.
Potem przechyla głowę i całuje mnie w rękę. Spada na
nią pojedyncza łza.
Zamykam oczy, przyciskam czoło do tyłu jego fotela
i zaczynam płakać.

Jesteśmy w poczekalni.
To znaczy Warren i ja. Ridge od godziny siedzi przy
Maggie. Przez cały ten czas Warren nie odezwał się do
mnie ani słowem.
Dlatego ja też się do niego nie odzywam. Pewnie ma
jakiś powód, ale naprawdę nie jestem w nastroju, żeby
się bronić. W końcu nie zrobiłam mu nic złego.
Garbię się na krześle i otwieram wyszukiwarkę
w telefonie. Chcę się dowiedzieć, o czym Warren mówił
dyspozytorce z pogotowia.
Wpisuję „CFRD” i wciskam „enter”. Moją uwagę
przyciąga już pierwszy wynik: cukrzyca związana
z mukowiscydozą.
Klikam link, ale prowadzi mnie on tylko do różnych
typów cukrzycy. To mi nic nie wyjaśnia. Słyszałam
o mukowiscydozie, ale nie tyle, żeby wiedzieć, co to
oznacza dla Maggie. Klikam więc link z napisem:
„Czym jest mukowiscydoza?”. W następnej chwili serce
zaczyna mi mocno bić, a w oczach stają łzy.
Ciężka choroba genetyczna zagrażająca życiu.
Nieuleczalna.
Średnia życia z mukowiscydozą: trzydzieści pięć lat.
Nie mogę dalej czytać. Płaczę. Płaczę nad Maggie,
ale i nad Ridge’em.
Kiedy zamykam wyszukiwarkę w telefonie, mój
wzrok pada na rękę. Wciąż znajdują się na niej słowa,
które napisał Ridge. Jeszcze ich nie czytałam.

Musisz się wyprowadzić.

Ridge

Kiedy wychodzę zza rogu do poczekalni, Warren


i Sydney zrywają się z miejsc.
– Co z nią? – miga Warren.
– Lepiej. Odzyskała przytomność.
Warren kiwa głową. Sydney patrzy to na mnie, to na
niego.
– Zdaniem lekarzy alkohol i odwodnienie mogły
wywołać u niej... – Przerywam, widząc, że usta Warrena
pozostają nieruchome.
– Przetłumacz to jej – migam, wskazując głową
Sydney.
Warren patrzy na nią przelotnie, po czym przenosi
wzrok z powrotem na mnie.
– To nie jej sprawa – miga.
Kurde, o co mu chodzi?
– Ona się martwi o Maggie. Oczywiście, że to
również jej sprawa. Przetłumacz jej, co powiedziałem.
Warren kręci głową.
– Nie przyjechała tu dla Maggie, Ridge. Nic jej nie
obchodzi, w jakim jest stanie. Ona tu przyjechała tylko
ze względu na ciebie.
Opanowuję złość i staję tuż przed nim.
– Przetłumacz to. I to już.
Warren wzdycha, lecz nie odwraca się do
dziewczyny. Patrząc mi w oczy, mówi i jednocześnie
miga.
– Ridge mówi, że z Maggie wszystko dobrze.
Odzyskała przytomność.
Mam wrażenie, że z Sydney uchodzi napięcie.
Kładzie ręce z tyłu głowy i oddycha z ulgą. Mówi coś do
Warrena, a on na chwilę zamyka oczy, po czym miga.
– Sydney chce wiedzieć, czy nie przynieść wam
czegoś z mieszkania.
Patrzę na nią i kręcę głową.
– Zatrzymają ją do jutra, żeby monitorować poziom
cukru we krwi. Jeśli będziemy czegoś potrzebowali,
przyjdę po to jutro. Zatrzymam się na kilka dni u niej
w domu.
Warren tłumaczy moje słowa. Sydney potakuje.
– Wracajcie, zdrzemnijcie się trochę.
Sydney podchodzi i przytula mnie z całych sił,
a Warren kiwa głową. Odwraca się do wyjścia, ale
chwytam go za ramię i zmuszam, by na mnie popatrzył.
– Nie wiem, czemu jesteś na nią wkurzony, ale
proszę cię, nie zachowuj się jak palant. Wystarczy, że ja
się tak zachowywałem.
Potakuje i idą do drzwi. Sydney spogląda na mnie
przez ramię i uśmiecha się niewesoło. Odwracam się
i idę do sali Maggie.
Zagłówek jej łóżka jest podniesiony. Jest podłączona
do kroplówki, która ma uzupełnić ilość płynów
w organizmie. Sunie za mną wolno wzrokiem, kiedy idę
do jej łóżka.
– Przepraszam – miga.
Kręcę głową, nie chcąc żadnych przeprosin.
– Przestań. Nie miej wyrzutów sumienia. Jak to
często powtarzasz: jesteś młoda. A młodzi ludzie robią
szalone rzeczy, takie jak upijanie się i rzyganie przez
dwanaście godzin.
Śmieje się do mnie.
– Tak, ale zawsze powtarzasz, że nie powinno to
dotyczyć młodych ludzi, którzy są poważnie chorzy.
Przystawiam do łóżka krzesło i siadam na nim.
– Jadę z tobą do San Antonio. Zostanę kilka dni,
dopóki nie nabiorę pewności, że wszystko gra.
Wzdycha i wbija wzrok w sufit.
– Nic mi nie jest. To tylko kwestia insuliny. – Patrzy
znów na mnie. – Nie możesz mnie niańczyć za każdym
razem, kiedy się zdarza coś takiego.
Zaciskam szczęki ze złością.
– Ja cię nie niańczę, Maggie. Ja cię kocham i dbam
o ciebie. To co innego.
Zamyka oczy i kręci głową.
– Jestem już zmęczona ciągłym wałkowaniem tego
tematu.
Ja też.
Opieram się na krześle i przyglądam się jej ze
skrzyżowanymi ramionami na piersiach. Jej odmowa
przyjmowania pomocy była do niedawna zrozumiała, nie
jest już jednak nastolatką i naprawdę nie wiem, dlaczego
nie ma ochoty rozpocząć następnego etapu. Pochylam się
i dotykam jej ramienia, chcąc przyciągnąć jej uwagę.
– Musisz przestać być taka uparta i zafiksowana na
swojej niezależności. Jeśli nie zaczniesz o siebie dbać,
twoje pobyty w szpitalu będą coraz dłuższe. Pozwól mi
się tobą zająć. Pozwól mi być przy tobie. Bez przerwy
zamartwiam się na śmierć. Za bardzo stresujesz się
swoim stażem, nie wspominając już o magisterce.
Rozumiem, że chcesz prowadzić normalne życie i robić
wszystko to, co nasi rówieśnicy: studiować, pracować... –
Przerywam na chwilę, po czym przechodzę do rzeczy. –
Gdybyśmy zamieszkali razem, mógłbym ci o wiele
bardziej pomagać. Ułatwiłoby to życie nam obojgu.
A gdyby wydarzyło się znowu coś złego, byłbym przy
tobie i nie musiałabyś leżeć sama na podłodze aż do
śmierci!
Spokojnie, Ridge.
No dobra, przesadziłem. Naprawdę przesadziłem.
Wbijam wzrok w podłogę, ponieważ nie jestem
jeszcze przygotowany na jej odpowiedź. Zamykam oczy
i próbuję się uspokoić.
– Maggie – migam, patrząc w jej załzawione oczy. –
Kocham cię. Po prostu boję się, że pewnego dnia wyjdę
ze szpitala bez ciebie. I to będzie moja wina, bo
dopuściłem do tego, że odmówiłaś mojej pomocy.
Usta zaczynają jej drżeć. Zagryza wargę.
– Za jakieś dziesięć albo piętnaście lat i tak się to
stanie, Ridge. I tak wyjdziesz ze szpitala beze mnie.
Nieważne, jak będziesz się starał, i tak mnie nie ocalisz.
Nie uratujesz mnie. Oboje wiemy, że jesteś jedną
z niewielu osób, jakie mam na tym świecie, więc do
dnia, kiedy już absolutnie nie będę miała siły, żeby się
sobą zająć, nie chcę być dla ciebie ciężarem. Wiesz, jak
bardzo nie daje mi spokoju to, że niszczę ci życie? Nie
mieszkam sama dlatego, że mam tak silną potrzebę
niezależności. Mieszkam sama dlatego, że... – Przerywa,
żeby wytrzeć łzy spływające jej po policzkach. –
Mieszkam sama dlatego, że chcę, żebyś mnie jak
najdłużej kochał. Nie chcę stać się dla ciebie ciężarem
czy smutnym obowiązkiem. Chcę być miłością twojego
życia. To wszystko. Proszę, zostawmy to tak, jak jest.
Zostawmy to do czasu, gdy naprawdę będziesz musiał iść
za mną na koniec świata.
Ledwo tłumiąc szloch, pochylam się i całuję ją
w usta. Biorę jej twarz w dłonie i kładę się obok niej na
łóżku. Obejmuje mnie i przyciąga do siebie, a ja robię
wszystko, co w mojej mocy, by ochronić ją przed
niesprawiedliwością tego złego, przeklętego świata.
18

Sydney

Zamykam drzwi samochodu Ridge’a i idę za


Warrenem po schodach do mieszkania. Żadne z nas
przez całą drogę ze szpitala nie powiedziało ani słowa.
Jego zacięta mina zdawała się mówić: nie gadaj do mnie.
Nie odrywałam więc wzroku od bocznej szyby,
powstrzymując się od wszelkich pytań.
Wchodzimy do mieszkania. Warren rzuca klucze na
barek i zamyka drzwi. Nie patrząc na mnie, idzie do
swojej sypialni.
– Dobranoc – rzucam za nim. Niewykluczone, że
mówię to nieco sarkastycznym tonem, ale przynajmniej
nie krzyczę: „Pieprz się, Warren!”, na co mam wielką
ochotę.
Odwraca się do mnie. Patrzę na niego z niepokojem,
bo na pewno nie chce mi życzyć dobrej nocy. Mruży
oczy i przekrzywia głowę.
– Mogę cię o coś zapytać? – mówi w końcu,
przyglądając mi się z ciekawością.
– Pod warunkiem że już nigdy więcej nie zapytasz
o to, czy możesz mnie o coś zapytać.
Mam ochotę się roześmiać, że posłużyłam się
jednym z tekstów Ridge’a, Warren jednak wcale nie
wygląda na rozbawionego. Robi się jeszcze niezręczniej.
Przestępuję z nogi na nogę.
– Co to za pytanie, Warren?
Krzyżuje ramiona na piersiach i podchodzi do mnie.
Przełykam nerwowo ślinę.
– Chcesz, żeby ktoś cię przeleciał?
Wdech, wydech.
Skurcz, rozkurcz.
Uderzenie, uderzenie, przerwa. Uderzenie, uderzenie,
przerwa.
– Co takiego? – udaje mi się wyjąkać. Jestem pewna,
że się przesłyszałam.
Pochyla głowę, tak żeby nasze oczy znajdowały się
na tej samej wysokości.
– Może po prostu chcesz, żeby ktoś cię przeleciał? –
powtarza. – Bo jeśli tylko o to chodzi, mogę rzucić cię
zaraz na kanapę i tak wyobracać, że już nigdy więcej nie
pomyślisz o Ridge’u.
Patrzy mi w oczy zimnym wzrokiem.
Nie działaj pochopnie, Sydney.
Przez kilka chwil jestem w stanie tylko kręcić głową
z niedowierzaniem. Dlaczego to powiedział? Dlaczego
powiedział coś tak obraźliwego? To nie jest Warren,
jakiego znam. Nie wiem, co to za dupek stoi przede mną,
ale z pewnością nie Warren.
Ostatecznie jednak przechodzę do działania. Biorę
zamach i po raz czwarty w życiu moja pięść spotyka
czyjś policzek.
O kurde!
To boli.
Warren chwyta się za twarz. Otwiera szeroko oczy
i patrzy na mnie ze zdziwieniem. Odsuwa się o krok. Nie
odrywam od niego wzroku.
Chwytam się za dłoń i przykładam ją do piersi,
wkurzona, że znów zafundowałam sobie ból ręki. Na
razie jednak nie idę do kuchni po lód. Może trzeba
będzie przyłożyć mu jeszcze raz.
Nie mogę wyjść ze zdumienia, że przez ostatnią dobę
podchodzi do mnie z tak jawną niechęcią. Próbuję sobie
przypomnieć, co takiego mu powiedziałam albo
zrobiłam, że zapałał do mnie aż taką nienawiścią.
Wzdycha i odchyla głowę do tyłu, przeczesując
palcami włosy. Nic mi nie wyjaśnia i choć staram się go
zrozumieć, nie mogę. Nie zrobiłam mu nic, co dawałoby
podstawy do takiego traktowania.
Może właśnie na tym polega problem. Może właśnie
to, że nic mu nie zrobiłam – czy też raczej nie zrobiłam
niczego z nim – tak bardzo go wkurzyło.
– Czy to zazdrość? – pytam. – Czy to przez nią stałeś
się tą nędzną namiastką człowieka? Bo się z tobą nie
przespałam?
Robi krok w moim kierunku, a ja natychmiast się
cofam i padam ma kanapę. Kuca przede mną.
– Nie chcę się z tobą pieprzyć, Sydney. I na pewno
nie jestem zazdrosny.
Odsuwa się od kanapy. I ode mnie.
Tak mnie wystraszył, że mam ochotę jeszcze tej nocy
spakować walizki, wynieść się stąd i jak najszybciej
o wszystkim zapomnieć.
Zakrywam dłońmi oczy i zaczynam płakać. Warren
wzdycha ciężko i siada obok mnie. Przesuwam się w róg
kanapy, byle dalej od niego. Siedzimy w milczeniu przez
kilka minut. Mam ochotę uciec do swojego pokoju, lecz
tego nie robię. Czuję się tak, jakbym musiała kogoś
zapytać o zgodę. Nie wiem nawet, czy to jeszcze mój
pokój.
– Przepraszam – odzywa się w końcu. – Naprawdę
bardzo mi przykro. Po prostu... próbuję zrozumieć, co ty,
do diabła, wyprawiasz.
Ocieram łzy bluzką i patrzę na niego ze zdziwieniem.
Sprawia wrażenie zasmuconego. W ogóle go nie
rozumiem.
– O co ci chodzi, Warren? Zawsze byłam dla ciebie
miła. Byłam miła nawet dla twojej jędzowatej
dziewczyny, a wierz mi, to wymaga pewnego wysiłku.
– Wiem – odpowiada. – Wiem, wiem, wiem. Jesteś
miła. – Splata palce i na chwilę wyciąga przed siebie
ramiona. – Wiem też, że masz dobre intencje. I masz
dobre serce. I naprawdę niezły prawy sierpowy – dodaje
z uśmiechem. – To chyba dlatego właśnie jestem taki
wściekły. Bo skoro jesteś taka dobra, to czemu jeszcze
się stąd nie wyprowadziłaś?
Te słowa bolą mnie bardziej niż jego wulgarna
propozycja sprzed kilku minut.
– Jeśli ty i Ridge tak bardzo mnie tu nie chcecie,
dlaczego czekaliście aż do tego weekendu, żeby mi
o tym powiedzieć?
Moje pytanie chyba go zaskakuje. Zerka na mnie
kątem oka, po czym szybko odwraca wzrok. Zamiast
jednak odpowiedzieć, zadaje własne pytanie.
– Czy Ridge opowiadał ci o tym, jak poznał Maggie?
Kręcę głową, zbita z tropu tym, dokąd zmierza ta
rozmowa.
– Miałem siedemnaście lat, a Ridge właśnie skończył
osiemnastkę – mówi. Opiera się na kanapie i wpatruje
w swoje dłonie.
Przypominam sobie, że Ridge wspominał, że zaczął
chodzić z Maggie, kiedy miał dziewiętnaście lat, ale nie
przerywam.
– Byliśmy ze sobą jakieś sześć tygodni i...
Tym razem nie wytrzymuję.
– My? – pytam niepewnie. – Ty i Ridge?
– Nie, kretynko. Ja i Maggie.
Usiłuję ukryć to, że jestem zszokowana, ale on nawet
na mnie nie patrzy.
– Maggie najpierw była moją dziewczyną. Poznałem
ją na festynie na rzecz głuchych dzieci. Moi rodzice
zasiadali w komitecie organizacyjnym.
Kładzie ręce na karku.
– Byliśmy tam razem z Ridge’em. Kiedy ją
zobaczyliśmy, pomyśleliśmy, że to najpiękniejsza
dziewczyna świata. Na moje szczęście zauważyłem ją
jakieś pięć sekund przed nim, więc zdążyłem krzyknąć:
„Zamawiam!”. Oczywiście żaden z nas nie liczył na to,
że ma u niej jakieś szanse. Znasz ją. Jest niesamowita.
Przerywa na chwilę, po czym opiera nogę na stoliku
przed kanapą.
– W każdym razie bajerowałem ją cały dzień.
Oczarowywałem ją swoim zabójczym ciałem.
Śmieję się, ale tylko z grzeczności.
– Zgodziła się ze mną umówić. Przez całą randkę ją
rozśmieszałem, a potem zawiozłem do domu
i pocałowałem przed drzwiami. Było super, więc
zapytałem, czy nie umówiłaby się ze mną jeszcze raz.
Zgodziła się. Po drugiej randce przyszła kolej na trzecią.
Polubiłem ją. Dobrze nam było ze sobą, bo śmiała się
z moich dowcipów. Dogadywała się też z Ridge’em, co
było dla mnie bardzo ważne. Dziewczyna i najlepszy
kumpel muszą się dogadywać, w przeciwnym razie jedno
z nich będzie cierpieć. Na szczęście w tym wypadku
wszystko świetnie się układało. Na czwartej randce
zapytałem, czy chce zostać moją dziewczyną. Zgodziła
się. Byłem szczęśliwy, bo wiedziałem, że to najbardziej
zarąbista laska, z jaką dotąd chodziłem i z jaką
kiedykolwiek będę chodził. Nie mogłem tylko pozwolić
jej odejść, zwłaszcza zanim ją zaliczyłem. – Wybucha
śmiechem. – Pamiętam, co powiedziałem Ridge’owi
jeszcze tego samego wieczoru. Powiedziałem mu, że
jeśli na świecie jest jedna laska, którą muszę
rozdziewiczyć, to jest nią Maggie. Zrobię to, choćby
miało mi to zająć sto randek. Odwrócił się do mnie
i zamigał: „A jeśli miałoby ci to zająć sto jeden
randek?”. Roześmiałem się, bo nie załapałem, co ma na
myśli. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że jemu również
podoba się Maggie, i nie rozumiałem tych wszystkich
mądrości, które wygłaszał. Do tej pory ich nie
rozumiem. Kiedy teraz wspominam tę sytuację i to, jak
siedział tam i słuchał tych wszystkich bzdur, które
wygadywałem na jej temat, dziwię się, że już wtedy mi
nie przywalił.
– A przywalił ci? – dziwię się. – Dlatego, że gadałeś
o tym, że chcesz ją posunąć?
Kręci głową. Chyba mu jest głupio.
– Nie – mówi cicho. – Dlatego, że to zrobiłem.
Wzdycha ciężko, po czym kontynuuje.
– Zostaliśmy na noc u Ridge’a i Brennana. Maggie
spędzała tam ze mną mnóstwo czasu. Chodziliśmy ze
sobą od jakichś sześciu tygodni. Wiem, że dla dziewicy
to niewiele czasu, ale dla faceta to cała wieczność.
Leżeliśmy w łóżku i powiedziała mi, że jest gotowa
pójść na całość, ale najpierw musi mi coś powiedzieć.
Uznała, że mam prawo to wiedzieć, że nie czułaby się
w porządku, gdyby utrzymywała to w tajemnicy.
Pamiętam, że spanikowałem, bo pomyślałem, że zaraz
się dowiem, że kiedyś była facetem albo coś w tym stylu.
– Wpatruje się we mnie z uniesionymi brwiami. – No co.
Niektórzy transwestyci są naprawdę zarąbiści. – Śmieje
się i znów patrzy przed siebie. – To właśnie wtedy
powiedziała mi o swojej chorobie. O statystykach
umieralności... o tym, że nie chce mieć dzieci... o tym,
ile czasu jej jeszcze zostało. Powiedziała, że chciała,
żebym poznał prawdę, na wypadek gdybym robił sobie
nadzieje na dalszą przyszłość. Powiedziała, że
prawdopodobieństwo, że dożyje czterdziestki, jest
bardzo niewielkie. Powiedziała, że chce być z kimś, kto
to zrozumie. Z kimś, kto się z tym pogodzi.
– Nie chciałeś wziąć na siebie tak dużej
odpowiedzialności? – pytam domyślnie.
Kręci wolno głową.
– Sydney, co mnie obchodziła odpowiedzialność?
Byłem siedemnastoletnim gówniarzem, który leży
w łóżku z najpiękniejszą dziewczyną, jaką widział
w swoim życiu. A na dodatek wszystko, o co ta
dziewczyna prosi, to odrobina miłości. Kiedy
wypowiadała takie słowa jak „przyszłość” i „mąż”
i mówiła, że nie chce mieć dzieci, z trudem
powstrzymywałem się od przewracania oczami, bo
uważałem, że to wszystko lata świetlne ode mnie. Do
tego czasu będę z milionem dziewczyn. Nie wybiegałem
myślami aż tak daleko w przyszłość. Zrobiłem po prostu
to, co zrobiłby każdy inny facet na moim miejscu.
Zapewniłem ją, że jej choroba w niczym mi nie
przeszkadza i że ją kocham. A potem pocałowałem ją,
rozebrałem i pozbawiłem dziewictwa.
Zwiesza głowę ze wstydem.
– Zaraz po jej wyjściu pobiegłem do Ridge’a
i pochwaliłem się, że w końcu udało mi się zaliczyć
dziewicę. Chyba wdałem się w zbyt wiele szczegółów.
Wspomniałem też o swojej rozmowie z Maggie
i opowiedziałem mu wszystko o jej chorobie. Byłem
brutalnie szczery, chwilami aż do przesady. Przyznałem,
że ta sytuacja trochę mnie przerasta, ale zerwę z nią
dopiero za jakieś dwa tygodnie, żeby nie wyjść na
skończonego dupka. To właśnie wtedy mi przywalił.
– Dobra robota, Ridge – komentuję.
Warren kiwa głową.
– Chyba po prostu lubił ją o wiele bardziej, niż się do
tego przyznawał, ale siedział cicho, pozwalając, żebym
robił z siebie głupka przez całe sześć tygodni. Zawsze
lubił się poświęcać. Nie to co ja. Pozostał lojalny, ale po
tej nocy stracił do mnie szacunek. Strasznie mnie to
bolało, Sydney. Był mi bliski jak brat. Poczułem się tak,
jakbym rozczarował jedyną osobę, którą naprawdę
podziwiałem.
– Więc zerwałeś z Maggie i Ridge zaczął z nią
chodzić?
– I tak, i nie. Po południu długo o tym
rozmawialiśmy. Ridge jest naprawdę niezły w tych
wszystkich gadkach szmatkach. Zgodziliśmy się, że
musimy przestrzegać naszego braterskiego kodeksu
i Ridge nie powinien chodzić z panienką, którą dopiero
co zaliczyłem. Tyle że on zdążył ją już polubić. I to do
tego stopnia, że chociaż było mu ciężko, umówił się
z nią dopiero wtedy, gdy minął wyznaczony termin.
– Termin?
Warren kiwa głową.
– Tak. Nie pytaj, skąd to wytrzasnęliśmy, ale
uzgodniliśmy, że musi odczekać równo rok. Uznaliśmy,
że to wystarczająco długo. Jeśli po roku zaprosi ją na
randkę, nie będzie to wyglądało już tak dziwnie. W tym
czasie Maggie pewnie będzie się spotykała z innymi
facetami i nie będzie to już wyglądało tak, jakby przeszła
bezpośrednio z mojego łóżka do łóżka Ridge’a. Bo mimo
wszystko byłoby to zbyt dziwne nawet dla takiego luzaka
jak ja.
– Czy Maggie dowiedziała się o jego uczuciach?
W trakcie tego wyznaczonego czasu?
Warren kręci głową.
– Nie. Maggie nigdy się nie dowiedziała, że lubił ją
tak bardzo, że przez te dwanaście miesięcy nie był ani
razu na randce. Zaznaczył sobie nawet w kalendarzu
dzień, w którym upływał ustalony termin. Nigdy o niej
nie wspominał ani o nią nie pytał. Ale założę się, że
zapukał do jej drzwi dokładnie tego dnia, który
zaznaczył. Chwilę się wahała, zwłaszcza że wiedziała, że
będzie musiała się widywać ze mną. W końcu jednak
wszystko się ułożyło. Dzięki wytrwałości Ridge’a
związała się wreszcie z właściwym facetem.
– O rany – wzdycham. – To dopiero poświęcenie.
Odwraca się do mnie i patrzy mi w oczy.
– No właśnie – potwierdza stanowczym głosem,
zupełnie jakbym trafiła w punkt. – Nie znam drugiej
osoby, która byłaby równie skłonna do poświęceń jak on.
Jego przyjaźń to najlepsze, co mi się mogło przydarzyć.
A jego miłość to najlepsze, co mogło przydarzyć się
Maggie.
Unosi stopy i siada na kanapie twarzą do mnie.
– Przeszedł prawdziwe piekło dla tej dziewczyny,
Sydney. Ciąg​łe pobyty w szpitalu, jazda w tę
i z powrotem, żeby się nią zajmować, rezygnowanie
z własnych planów. Ale ona na to wszystko zasługuje.
Jest jedną z najczystszych, najbardziej bezinteresownych
osób, jakie znam. Na całym świecie nie ma takich
dwojga, którzy by do tego stopnia na siebie zasługiwali.
Dlatego tak bardzo boli mnie, kiedy widzę, jak na ciebie
patrzy. Widziałem, jak się pożeraliście oczami na
imprezie. Za każdym razem kiedy rozmawiałaś
z Brennanem, spoglądał na was z zazdrością. Do chwili
gdy się pojawiłaś, nie widziałem, żeby żałował swojego
wyboru i poświęcenia dla Maggie. Zakochał się w tobie,
Sydney, i wiem, że ty o tym wiesz. Wiem jednak
również, że nigdy nie zostawi Maggie. Kocha ją. Nigdy
by jej tego nie zrobił. Kiedy więc widzę, jak bardzo jest
rozdarty między tym, co do ciebie czuje, a swoim
życiem z Maggie, po prostu nie rozumiem, dlaczego
ciągle tu jesteś. Nie rozumiem, dlaczego zadajesz mu
tyle bólu. Każdego dnia twojego pobytu tutaj widzę, że
patrzy na ciebie tak, jak dotąd patrzył tylko na Maggie,
i chcę wypchnąć cię za te cholerne drzwi i powiedzieć,
żebyś już nigdy nie wracała. Ale wiem, że to nie twoja
wina. Wiem. Cholera, do tej nocy nie miałaś nawet
w połowie pojęcia, przez co przechodził. Ale teraz już
wiesz. I chociaż cię uwielbiam i uważam, że jesteś
najfajniejszą laską, jaką znam, nie chcę cię więcej
widzieć. Zwłaszcza teraz, gdy już znasz prawdę
o Maggie. I wybacz szczerość, lecz jeśli uważasz, że
twoja miłość do Ridge’a wystarczy, żebyście się zeszli
po śmierci Maggie, to jesteś w błędzie. Bo Maggie nie
umiera, Sydney. Maggie żyje. I jej obecność będzie
silniejsza niż miłość Ridge’a do ciebie.
Ukrywam twarz w dłoniach i wybucham płaczem.
Warren obejmuje mnie i przyciąga do siebie. Nie wiem,
dlaczego płaczę, ale serce boli mnie tak bardzo, że chcę
wyrwać je ze swojej piersi i wyrzucić je przez balkon
Ridge’a, na którym całe to zamieszanie się zaczęło.
Ridge

Maggie śpi od kilku godzin. Jak zwykle podczas


pobytu z nią w szpitalu wolę nie zasypiać. Po pięciu
latach wiem już, że lepiej w ogóle nie spać, niż drzemać
od czasu do czasu.
Otwieram laptopa i wchodzę na Fejsa, po czym
sprawdzam, czy Sydney jest online. Nie mieliśmy okazji
porozmawiać o mojej prośbie wyprowadzki. Nie mogę
znieść myśli, że nie wiem, co ona na to. Nie powinienem
się z nią kontaktować właśnie w tej chwili, lecz chyba
jeszcze gorzej zostawić jakieś niedopowiedzenia.
Niemal natychmiast odpowiada na moje powitanie.
Sposób, w jaki to robi, rozprasza przynajmniej
częściowo moje lęki. Nie wiem, czemu zawsze
spodziewam się, że zachowa się nieodpowiedzialnie,
przecież zawsze wykazywała się dojrzałością,
niezależnie od sytuacji.

Sydney: Jestem. Jak się czuje Maggie?


Ja: Dobrze. Po południu ją wypisują.
Sydney: To świetnie. Martwiłam się.
Ja: A właśnie, dziękuję za pomoc.
Sydney: Daj spokój, jaką pomoc. Czułam się,
jakbym wam tylko przeszkadzała.
Ja: Nie gadaj głupot. Nie wiadomo, co by się
stało, gdybyś jej nie znalazła.

Czekam na odpowiedź, Sydney jednak milczy. Chyba


jedno z nas powinno zaproponować temat dalszej
rozmowy. Czuję się odpowiedzialny za całą tę sytuację,
więc postanawiam chwycić byka za rogi.

Ja: Masz chwilę? Chciałbym powiedzieć ci coś


ważnego.
Sydney: Tak, ja tobie też.

Zerkam na Maggie. Śpi wciąż w tej samej pozycji.


Czuję się niezręcznie, rozmawiając w jej obecności
z Sydney, niezależnie od tego, jak bardzo niewinna jest
ta rozmowa. Biorę laptopa, wychodzę na pusty korytarz
i siadam przy drzwiach sali, w której leży Maggie.

Ja: Podoba mi się bardzo, że przez ostatnie


miesiące byliśmy ze sobą szczerzy. Mówię to
dlatego, że nie chcę, abyś odniosła mylne
wrażenie co do tego, dlaczego chcę, żebyś się
wyprowadziła. Nie chcę, żebyś myślała, że
zrobiłaś coś złego.
Sydney: Nie musisz się tłumaczyć. Wystarczająco
już nadużyłam twojej gościnności, a ty i bez tego
masz dosyć problemów. Dziś rano Warren znalazł
mi mieszkanie, ale mogę się tam wprowadzić
dopiero za kilka dni. Mogę do tego czasu zostać
u ciebie?
Ja: Jasne, że tak. Kiedy pisałem ci, że musisz się
wyprowadzić, nie chodziło mi o to, żebyś zrobiła
to od razu, tylko w najbliższej przyszłości. Zanim
wszystko stanie się dla mnie zbyt ciężkie do
zniesienia.
Sydney: Przepraszam, Ridge. Nie chciałam, żeby
to się stało.

Wiem, że chodzi jej o to, co do siebie czujemy.


Wiem dokładnie, o co jej chodzi, bo ja też tego nie
chciałem. W sumie robiłem wszystko, co w mojej mocy,
żeby to powstrzymać, ale wiadomo – serce nie sługa.
W każdym razie Sydney naprawdę nie ma za co mnie
przepraszać.

Ja: Nie przepraszaj. To nie twoja wina, Sydney.


Mówiąc szczerze, nawet nie jestem pewien, czy
moja.
Sydney: Zwykle gdy dzieje się coś złego, to
jednak z czyjejś winy.
Ja: Tyle że w naszym przypadku nie działo się nic
złego. Na tym właśnie polega nasz problem.
Dobrze nam ze sobą. Nasz związek ma sens.
Wszystko by się świetnie układało, gdyby nie...

Przerywam na chwilę, żeby pozbierać myśli. Nie


chcę powiedzieć czegoś, czego potem będę żałował.
Wciągam powietrze, a potem staram się jak najlepiej
opisać to, co czuję w związku z sytuacją.

Ja: Nie mam najmniejszych wątpliwości, że


w innym życiu bylibyśmy dla siebie idealni. To po
prostu nasze obecne życie nie jest dla nas
idealne.

Nie odpowiada przez kilka minut. Nie wiem, czy


trochę nie przesadziłem, ale niezależnie od jej reakcji
musiałem jej to powiedzieć. Mam już zamknąć laptopa,
kiedy na ekranie pojawia się wiadomość od niej.

Sydney: Jeśli czegoś się dzięki temu wszystkiemu


dowiedziałam, to że Hunter i Tori nie do końca
zniszczyli moją ufność. Zawsze szczerze mówiłeś
mi o swoich uczuciach. Nigdy nie mijaliśmy się
z prawdą. Wspólnie szukaliśmy dróg wyjścia.
Dziękuję, że udowodniłeś, że tacy faceci jak ty
jednak istnieją, że nie wszyscy są tacy jak Hunter.

Jakimś cudem sprawia, że wydaję się o wiele


bardziej niewinny, niż naprawdę jestem. Chciałbym być
choć w przybliżeniu tak silny, za jakiego mnie uważa.

Ja: Nie dziękuj mi, Sydney. Nie powinnaś tego


robić, bo przecież poniosłem sromotną klęskę: nie
udało mi się nie zakochać w tobie.
Przełykam ślinę i klikam „enter”. Czuję się teraz
bardziej winny niż tego wieczoru, kiedy ją pocałowałem.
Czasami słowa mają większy wpływ na czyjeś serce niż
pocałunki.

Sydney: To ja pierwsza poniosłam klęskę.

Czytam tę wiadomość i nagle pojmuję w pełni


nieuchronność naszego pożegnania. Czuję to każdą
cząstką swojego ciała i jestem zszokowany własną
reakcją. Opieram głowę o ścianę i próbuję sobie
przypomnieć, jak wyglądał mój świat, zanim pojawiła
się w nim Sydney. To był dobry świat. Spójny. Potem
jednak wkroczyła do niego ona i potrząsnęła nim tak,
jakby był delikatną, łatwo tłukącą się śnieżną kulą.
Teraz, kiedy odchodzi, wydaje mi się, że śnieg opadnie,
a mój świat znów będzie stabilny. Ale choć powinienem
czuć ulgę, jestem przerażony. Strasznie się boję, że już
nigdy nie poczuję tego, co czułem przez ten krótki czas,
gdy była w moim świecie.
Każda osoba, która wywarła na kogoś tak wielki
wpływ, zasługuje na odpowiednie pożegnanie.
Wracam do sali, w której leży Maggie. Wciąż śpi,
podchodzę więc po cichu do jej łóżka, całuję ją leciutko
w czoło i zostawiam jej kartkę z wiadomością, że jadę do
mieszkania, żeby zabrać kilka rzeczy, zanim ją wypiszą.
A potem wychodzę, by należycie pożegnać się
z drugą połówką mojego serca.
*

Stoję przed drzwiami pokoju Sydney i zbieram się na


odwagę, by zapukać. Powiedzieliśmy sobie już wszystko,
co należało powiedzieć, a pewnie nawet to, czego nie
należało. Muszę jednak zobaczyć się z nią ostatni raz.
Kiedy wrócę z San Antonio, jej już tu nie będzie.
A ponieważ potem nie zamierzam się z nią kontaktować,
wiem, że to ostateczne pożegnanie, i chce mi się wyć
z bólu.
Gdybym mógł zdobyć się na obiektywizm, na pewno
kazałbym sobie zapomnieć o Sydney i być całkowicie
wierny Maggie. Wmawiałbym sobie, że Sydney nie
zasługuje na pożegnanie, nawet po tym wszystkim, co
razem przeszliśmy.
Czy jednak życie naprawdę jest czarno-białe? Czy
sytuacja, w jakiej się znalazłem, jest jednoznaczna? Czy
pomimo lojalności wobec Maggie nie powinienem brać
pod uwagę uczuć Sydney? Chyba nie mogę pozwolić jej
odejść jak gdyby nigdy nic. Z drugiej strony – jeśli jej na
to nie pozwolę, będę nielojalny w stosunku do Maggie.
Nie mam pojęcia, jak mi się udało narobić takiego
bałaganu, wiem tylko, że jedyny sposób, by to
zakończyć, to zerwać wszelkie kontakty z Sydney. Kiedy
ostatniej nocy trzymałem ją za rękę, uświadomiłem
sobie, że nic na tym świecie nie powstrzyma mojego
serca od tego, by czuło to, co czuje.
Nie jestem dumny z tego, że Maggie nie zajmuje już
całego mojego serca. Walczyłem o to. Ciężko o to
walczyłem, ponieważ nie chciałem, by to się stało.
Walka dobiegła końca, a ja nie jestem pewien, czy
wygrałem, czy przegrałem. Nie jestem nawet pewien,
w skład której drużyny wchodziłem ani komu
kibicowałem.
Pukam lekko do drzwi Sydney, a potem opieram się
dłońmi o framugę i patrzę w dół. Jedna połowa mnie ma
nadzieję, że mi nie otworzy, druga – z ledwością
powstrzymuje się przed wyważeniem tych cholernych
drzwi.
Kilka chwil później stoimy naprzeciw siebie. Wiem,
że to nasz ostatni raz. Sydney otwiera szeroko swoje
błękitne oczy i patrzy na mnie z mieszanką strachu,
zaskoczenia, a może nawet ulgi. Nie ma pojęcia, co
myśleć o tym, że stoję przed nią. Jej zmieszanie jest na
swój sposób pocieszające. Dobrze wiedzieć, że nie tylko
ja jestem w takim stanie, że oboje ulegamy podobnym
emocjom. Tkwimy w tym razem.
Sydney i ja.
Jesteśmy tylko dwiema zagubionymi duszami
przerażonymi perspektywą niechcianego pożegnania.
19

Sydney

Uspokój się, serce. Uspokój się, proszę.


Nie chcę, żeby tu stał przede mną. Nie chcę, żeby na
mnie patrzył z miną, która odzwierciedla moje uczucia.
Nie chcę, żeby cierpiał tak, jak ja cierpię. Nie chcę, żeby
tęsknił za mną tak, jak ja będę tęsknić za nim. Nie chcę,
żeby kochał mnie tak, jak ja kocham jego.
Chcę, żeby był teraz z Maggie. Chcę, żeby chciał być
teraz z Maggie, bo znacznie łatwiej by mi było, gdybym
wiedziała, że moje uczucie jest nieodwzajemnione.
Gdyby nie było mu tak ciężko, łatwiej by mi było
zapomnieć o nim i pogodzić się z jego wyborem.
Świadomość tego, że nasze pożegnanie jest dla niego
równie bolesne jak dla mnie, podwaja moje cierpienie.
Nie mogę tego znieść, ponieważ wiem, że nikt nie
będzie pasował do mnie lepiej niż on. Czuję się tak,
jakbym zmarnowała jedyną szansę na wyjątkowe życie
i pogodziła się z jego mierną wersją, w której nie ma
Ridge’a. W uszach brzmią mi słowa mojego ojca:
„Mierne życie jest zmarnowanym życiem”. Zastanawiam
się, czy jednak nie miał racji.
Przez kilka chwil przyglądamy się sobie, usiłując
zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Bada wzrokiem
moją twarz, jakby zapisywał mnie w pamięci. Tyle że to
ostatnie miejsce, w którym pragnę być.
Zrobiłabym wszystko, by pozostać jego
teraźniejszością.
Opieram głowę o otwarte drzwi sypialni i wpatruję
się w jego ręce zaciśnięte na framudze. Nigdy już nie
zobaczę ich na gitarze. Nigdy już nie będą mnie trzymały
za rękę. Nigdy już nie będą mnie dotykały, żeby mógł
poczuć, jak śpiewam.
A jednak te ręce nagle sięgają w moją stronę
i obejmują mnie tak mocno, że nie wyrwałabym się
z tego uścisku, nawet gdybym chciała. Ale ja nie chcę.
Odwzajemniam uścisk. Obejmuję go z taką samą
desperacją. Szukam ukojenia, przytulając się do jego
piersi, podczas gdy on przyciska policzek do mojej
głowy. Staram się dostosować do jego ciężkiego,
niekontrolowanego oddechu. Nie jest to jednak łatwe, bo
piersi rozdziera mi właśnie szloch.
Ogarnia mnie tak ogromny smutek, że nawet nie
próbuję już powstrzymać płaczu. Płaczę z powodu
śmierci czegoś, co tak naprawdę nigdy nie miało szansy
żyć.
Śmierci naszej miłości.
Obejmujemy się przez kilka minut. Wolę ich nie
liczyć, bojąc się, że jeśli będzie ich zbyt dużo, ten uścisk
wyda się niestosowny. Chyba też się tego obawia, bo
przenosi ręce z mojej talii na ramiona, po czym odsuwa
się ode mnie. Odrywam twarz od jego koszuli, wycieram
oczy i dopiero wtedy na niego patrzę.
Puszcza moje ramiona i z wahaniem przykłada dłonie
do mojej twarzy. Przez kilka chwil patrzy mi prosto
w oczy. Zaczynam nienawidzić siebie, bo za bardzo mi
się to podoba.
Uwielbiam, gdy patrzy na mnie tak, jakbym tylko ja
się liczyła. Jakbym była tą jedną jedyną. W końcu on jest
dla mnie tym jednym jedynym. Przypominam sobie
słowa piosenki, które napisał.

It’s making me feel like I want to be the only man


that you ever see.

Patrzy to na moje usta, to na moje oczy, zupełnie


jakby nie mógł się zdecydować, czy woli mnie
pocałować, patrzeć na mnie czy do mnie mówić.
– Sydney – szepcze.
Wciągam gwałtownie powietrze i przykładam rękę
do piersi. Moje serce właśnie rozpadło się na kawałeczki
na dźwięk jego głosu.
– Nie... mówię... za... dobrze – mówi cicho
i niepewnie.
O, moje biedne serce. Nie wiem, czy to wytrzymam.
Każde słowo, które dociera do moich uszu, ma ogromną
moc. Nie chodzi o brzmienie jego głosu czy intonację,
lecz o to, że wybrał właśnie tę chwilę, żeby przemówić
po raz pierwszy od piętnastu lat.
Waha się, jakby układał w myślach, co powiedzieć.
Dzięki temu moje serce i płuca mają czas, żeby wrócić
do normalnego funkcjonowania. Jego głos brzmi
dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam, słysząc tyle razy
jego śmiech. Jest nieco niższy od śmiechu i tak jakby
nieostry. Kojarzy mi się z fotografią. Rozumiem słowa,
ale są one niewyraźne. Zupełnie jakbym patrzyła na
nieostrą fotografię.
Z miejsca zakochuję się w jego głosie. W tym
nieostrym zdjęciu, które wywołuje swoimi słowami.
W... nim.
Bierze płytki oddech, po czym wzdycha i kontynuuje:
– Chcę... żebyś... to usłyszała – mówi, trzymając
moją głowę w dłoniach. – Nigdy... nie będę... żałował.
Uderzenie, uderzenie, przerwa.
Skurcz, rozkurcz.
Wdech, wydech.
W tej chwili ostatecznie przegrywam wojnę ze
swoim sercem. Nawet nie zastanawiam się nad
odpowiedzią na jego słowa. Mówią za mnie łzy. Pochyla
się i przyciska usta do mojego czoła. Potem opuszcza
ręce i powoli odsuwa się ode mnie. Z każdym jego
ruchem pęka mi serce. Niemal słyszę, jak się kruszy.
Niemal słyszę, jak pęka na pół i rozbija się na podłodze
tuż przy mnie.
Chociaż wiem, że powinien już iść, ledwo się
powstrzymuję od błagania go, żeby został. Mam ochotę
paść przed nim na kolana i błagać go, żeby to mnie
wybrał. Gotowa jestem nawet błagać go o to, żeby jeśli
mnie nie wybierze, przynajmniej mnie pocałował.
Ostatecznie jednak udaje mi się zapanować nad sobą,
bo wiem, że Maggie zasługuje na niego bardziej ode
mnie.
Opuszczam ręce i patrzę, jak cofa się o kolejny krok,
przygotowując się do wyjścia. Nagle słyszę dobiegające
z kieszeni buczenie swojej komórki i drgam nerwowo,
odrywając od niego wzrok. Po chwili zaczyna wibrować
jego telefon. Równocześnie wyjmujemy z kieszeni
komórki. Wymieniamy spojrzenia. Sygnał ze świata
zewnętrznego działa na nas jak zimny prysznic.
Przypominam sobie, że jego serce należy do kogoś
innego i właśnie się żegnamy.
Przyglądam się, jak czyta SMS-a. Nie jestem
w stanie oderwać od niego wzroku, żeby przeczytać
swoją wiadomość. Na jego twarzy maluje się cierpienie.
Powoli kręci głową.
Krzywi się z bólu.
Aż do tej pory nigdy nie byłam świadkiem czyjegoś
kompletnego załamania. To, co przeczytał, dogłębnie
nim wstrząsnęło.
Już na mnie nie patrzy. Ściska telefon w dłoni
i wypada z pokoju. Wychodzę do salonu i patrzę
przestraszona, jak otwiera drzwi na oścież i wybiega na
korytarz. Nie zamyka za sobą drzwi, więc widzę, jak
zbiega po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz.
Wyraźnie chce jak najszybciej dotrzeć na miejsce.
Patrzę na telefon i odblokowuję go. Na wyświetlaczu
pojawia się numer Maggie. Otwieram SMS-a i widzę, że
oprócz mnie dostał go również Ridge. Czytam go
uważnie, natychmiast rozpoznając słowa.

Maggie: „Maggie zjawiła się wczoraj godzinę po


moim powrocie do pokoju. Byłem pewien, że
zaraz wparujesz do mnie i powiesz jej, jakim
jestem dupkiem, bo cię pocałowałem”.

Podchodzę do kanapy i siadam, bojąc się, że nie


utrzymam się na nogach. Ta wiadomość pozbawiła mnie
tchu, siły i resztek godności.
Próbuję sobie przypomnieć, na czym Ridge pisał te
słowa.
Na laptopie.
O nie. Nasze wiadomości.
Maggie właśnie czyta nasze wiadomości. Nie, nie,
nie.
Ona tego nie zrozumie. Zobaczy tylko słowa, które ją
zranią. Nie będzie zdawać sobie sprawy, jak bardzo
Ridge z tym walczył.
Przychodzi kolejna wiadomość. Nie mam ochoty jej
czytać. Nie chcę patrzeć na naszą rozmowę oczami
Maggie.

Maggie: „Żyłem w przekonaniu, że nie można


kochać dwóch osób jednocześnie. Udowodniłaś
mi, że byłem w błędzie”.

Wyciszam komórkę i rzucam ją na kanapę, a potem


zaczynam płakać.
Jak mogłam jej to zrobić?
Jak mogłam zrobić jej to, co zrobiono mnie, skoro
wiedziałam, że to najgorsze uczucie pod słońcem?
Nigdy jeszcze tak bardzo nie było mi wstyd.
Kilka minut później wciąż użalam się nad sobą,
kiedy nagle uświadamiam sobie, że drzwi do mieszkania
ciągle są otwarte na oścież. Zostawiam telefon na
kanapie i podchodzę do nich, żeby je zamknąć, ale mój
wzrok przyciąga taksówka, która zatrzymu​je się przed
naszym blokiem. Wysiada z niej Maggie. Patrzy na
mnie, po czym zamyka drzwi. Nie jestem gotowa na to,
żeby się z nią widzieć, więc szybko schodzę jej z oczu.
Nie mam pojęcia, czy powinnam się zaszyć w swoim
pokoju, czy zostać w salonie i spróbować jej wyjaśnić, że
Ridge jest niewinny.
Jak mam jednak tego dokonać? Przecież czytała
nasze rozmowy. Wie, że się pocałowaliśmy. Wie, że
przyznał, że mnie kocha. Nieważne, jak bardzo będę ją
przekonywać, że zrobił wszystko, co mógł, żeby do tego
nie dopuścić – nie zmienia to w niczym faktu, że facet,
którego kocha, przyznał się, że kocha inną. Nic tego nie
usprawiedliwia. Strasznie się czuję z tego powodu.
Wciąż stoję w salonie przy otwartych drzwiach,
kiedy Maggie dociera do szczytu schodów. Przygląda mi
się z surowym wyrazem twarzy. Wiem, że na sto procent
nie przyszła do mnie, więc otwieram szerzej drzwi
i cofam się. Mija mnie z opuszczoną głową, najwyraźniej
nie chcąc na mnie patrzeć.
Nie mam do niej żalu. Sama też nie mogłabym na
siebie patrzeć. Prawdę mówiąc, będąc na jej miejscu,
dałabym sobie w twarz.
Maggie bez śladu delikatności rzuca laptopa Ridge’a
na blat kuchenny. Potem rusza do jego pokoju. Słyszę,
jak przerzuca jakieś rzeczy. W końcu pojawia się
z walizką w jednej ręce i z kluczykami do swojego
samochodu w drugiej. Wciąż stoję bez ruchu przy
drzwiach. Mija mnie, znów na mnie nie patrząc, ale tym
razem ściera dłonią łzę z policzka.
Bez słowa opuszcza mieszkanie, a potem schodzi po
schodach i idzie prosto do swojego samochodu.
Chciałam, żeby powiedziała mi, że mnie nienawidzi.
Chciałam, żeby mi przyłożyła i zwyzywała mnie od suk.
Chciałam, żeby zrobiła coś, co mnie rozwścieczy, bo
teraz jest mi jej strasznie żal i wiem, że nic, co bym
powiedziała, nie polepszyłoby jej nastroju. Jestem tego
pewna, bo niedawno sama znajdowałam się w równie
przykrej sytuacji jak ta, w jakiej postawiliśmy ją
z Ridge’em.
Po prostu zrobiliśmy z niej Sydney.

Ridge

Trzeci i zarazem ostatni SMS przychodzi, kiedy


zatrzymuję się przed szpitalem. Wiem, że więcej ich nie
będzie, ponieważ to cytat z rozmowy, którą odbyłem
z Sydney niecałe dwie godziny temu. To była moja
ostatnia wiadomość do niej.

Maggie: „Nie dziękuj mi, Sydney. Nie powinnaś


tego robić, bo przecież poniosłem sromotną
klęskę: nie udało mi się nie zakochać w tobie”.

Nie zniosę tego dłużej. Rzucam komórkę na fotel


pasażera i wysiadam z samochodu, a potem wbiegam do
szpitala. Otwieram drzwi do jej sali, zastanawiając się,
co zrobić, żeby mnie wysłuchała.
Wchodzę do środka i serce podchodzi mi do gardła.
Nie ma jej.
Przyciskam dłonie do czoła i zaczynam chodzić po
pustej sali, zastanawiając się, jak to wszystko naprawić.
Przeczytała dosłownie wszystko. Wszystkie moje
rozmowy z Sydney, które toczyliśmy na Fejsie. Poznała
każde uczucie, o którym napisaliśmy, każdy żart, jaki
zrobiliśmy, każdą ohydną rzecz, do której się sobie
przyznaliśmy.
Jak mogłem być tak lekkomyślny?
Przez dwadzieścia cztery lata swojego życia nie
zaznałem takiej nienawiści. Nienawiści, która całkowicie
zagłusza wyrzuty sumienia. Nienawiści, która
usprawiedliwia działania, które w innym wypadku
byłyby niewybaczalne. Nienawiści, którą się czuje każdą
cząstką ciała i duszy. Nigdy nie nienawidziłem niczego
ani nikogo tak mocno, jak w tej chwili nienawidzę
samego siebie.
20

Sydney

– Płaczesz? – pyta Bridgette, wchodząc do


mieszkania. W jej głosie nie słychać współczucia. Za nią
wchodzi Warren, lecz na mój widok staje jak wryty.
Nie wiem, od jak dawna siedzę bez ruchu na kanapie,
ale wciąż nie na tyle długo, by w pełni docierało do mnie
to, co się stało. Wciąż mam nadzieję, że to był tylko sen.
Koszmar. Nie tak powinno się to wszystko potoczyć.
– Sydney? – mówi Warren z wahaniem. Wie, że stało
się coś złego, jestem pewna, że zdradzają mnie
podpuchnięte, przekrwione oczy.
Próbuję odpowiedzieć, ale ostatecznie rezygnuję.
Chociaż jestem w to bezpośrednio zaangażowana, nie
czuję się upoważniona do tego, żeby dzielić się z innymi
prywatnymi sprawami Ridge’a i Maggie.
Na szczęście Warren nie naciska, bo do mieszkania
wpada Ridge. Skutecznie odwraca uwagę Bridgette
i Warrena ode mnie.
Przeciska się między nimi i idzie prosto do swojego
pokoju. Kilka chwil później wychodzi z łazienki. Patrzy
na Warrena i miga. Warren wzrusza ramionami i coś
odpowiada. Oczywiście nie rozumiem nic z ich niemej
rozmowy.
Kiedy Ridge ponownie coś miga, Warren przenosi
wzrok na mnie.
– O czym on mówi? – pyta.
Wzruszam ramionami.
– Tak się składa, że od naszej ostatniej rozmowy nie
zdążyłam się nauczyć języka migowego. Skąd niby mam
wiedzieć?
Nie wiem, skąd u mnie ten sarkazm, Warren jednak
mógł się spodziewać takiej reakcji na swoje pytanie.
Kręci głową.
– Gdzie jest Maggie, Sydney? – Pokazuje na laptopa
Ridge’a stojącego na blacie kuchennym. – Ridge
twierdzi, że Maggie miała jego komputer, więc musiała
tu być po wyjściu ze szpitala.
Patrzę na Ridge’a, chcąc mu odpowiedzieć, choć nie
mogę zaprzeczyć, że czuję zazdrość, kiedy widzę, jak
bardzo jest przejęty losem Maggie.
– Nie wiem, gdzie jest. Weszła tutaj, zostawiła
laptopa, spakowała się i wyszła. To było jakieś pół
godziny temu.
Warren tłumaczy moje słowa Ridge’owi. Kiedy
kończy, Ridge przeczesuje drżącą ręką włosy, po czym
podchodzi do mnie. Przeszywa mnie wściekłym
wzrokiem i zaczyna migać. Krzywię się na ten widok, ale
jednocześnie się wkurzam. Skąd te jego nagłe pretensje?
– Chce wiedzieć, jak mogłaś pozwolić jej wyjść –
tłumaczy Warren.
Zrywam się z kanapy i patrzę Ridge’owi prosto
w oczy.
– A co miałam zrobić? Zamknąć ją w szafie? Nie
możesz być na mnie wściekły z tego powodu! To nie ja
nie skasowałam wiadomości, których nikt inny poza
nami nie powinien był czytać!
Nie czekam, aż Warren skończy tłumaczyć moje
słowa. Idę do swojej sypialni, trzaskam drzwiami
i padam na łóżko. Kilka chwil później słyszę, jak Ridge
trzaska drzwiami do swojego pokoju. Hałas jednak nie
cichnie. Rzuca przedmiotami o ściany, wyładowując się
na wszystkim, co tylko ma pod ręką.
Przez hałasy dobiegające z sypialni Ridge’a nie
słyszę pukania do drzwi mojego pokoju. Do środka
wchodzi Warren. Zamyka drzwi, po czym opiera się
o nie plecami.
– Co się stało? – pyta.
Odwracam od niego głowę. Nie chcę odpowiadać na
to pytanie, nie chcę na niego nawet patrzeć. Wiem, że
wszystko, co powiem, zwiększy tylko jego
rozczarowanie mną i Ridge’em. A nie chcę, żeby czuł się
jeszcze bardziej rozczarowany Ridge’em.
– Wszystko gra? – Jego głos dobiega tym razem
z bliska. Siada przy mnie na łóżku i kładzie rękę na
moich plecach. Czując jego dotyk, znów się załamuję
i ukrywam twarz w ramionach. Mam wrażenie, że tonę,
i nie mam już nawet siły, by zaczerpnąć powietrza.
– Wspominałaś Ridge’owi o jakichś wiadomościach.
Czy Maggie przeczytała coś, co mogło ją wkurzyć?
Odwracam się do niego i patrzę mu w oczy.
– Zapytaj Ridge’a, Warren. Nie powinnam
opowiadać ci o sprawach Maggie.
Warren zaciska usta i kiwa głową, zastanawiając się
nad czymś.
– Myślę, że jednak powinnaś. Czy całe to
zamieszanie nie jest przypadkiem związane z tobą? Poza
tym nie mogę o to zapytać Ridge’a. Nigdy jeszcze nie
widziałem go w takim stanie i szczerze mówiąc, trochę
się go boję. Ale martwię się o Maggie. Dlatego musisz
mi o wszystkim opowiedzieć. Może jestem w stanie
jakoś pomóc.
Zamykam oczy i zastanawiam się, jak najprościej
odpowiedzieć na jego pytanie.
Znów na niego patrzę.
– Nie złość się na niego. Nie zrobił nic złego. Po
prostu zapomniał skasować kilka wiadomości.
Warren przechyla głowę i mruży oczy, patrząc na
mnie z powątpiewaniem.
– Jeśli tylko o to chodzi, to dlaczego Maggie go
unika? Rozumiem, że w wiadomościach, które
przeczytała, nie było nic złego? I to, co się dzieje między
wami, również nie jest złe?
Nie podoba mi się protekcjonalny ton jego głosu.
Odsuwam się od niego i dopiero wtedy odpowiadam.
– To, że Ridge był szczery podczas swoich rozmów
ze mną, nie jest niczym złym. To, że coś do mnie czuje,
również trudno uznać za coś złego, zwłaszcza że wiesz,
jak bardzo próbował zwalczyć to uczucie. Człowiek nie
ma władzy nad swoim sercem, Warren. Może mieć
władzę jedynie nad swoimi czynami. Ridge udowodnił,
że ją ma. Stracił kontrolę nad sobą tylko raz, na jakieś
dziesięć sekund. Potem, za każdym razem gdy znów go
kusiło, odchodził. Jedyny błąd, jaki popełnił, to że nie
skasował tych wiadomości. Powinien był to zrobić dla
dobra Maggie. Nie udało mu się jej ochronić przed
gorzką prawdą, że ludzie nie wybierają, w kim się
zakochują. Mogą jedynie wybrać, kogo dalej będą
kochać. – Wbijam wzrok w sufit, usiłując powstrzymać
łzy. – Ridge wybrał miłość do Maggie. Dlaczego ona
tego nie dostrzega? To go dobija bardziej niż ją.
Kładę się na łóżku. Warren dalej siedzi obok mnie,
nie ruszając się i nic nie mówiąc. Dopiero po dłuższej
chwili wstaje i podchodzi do drzwi.
– Chciałbym cię przeprosić – mówi.
– Za co?
Spuszcza wzrok i przestępuje z nogi na nogę.
– Uważałem, że nie jesteś go warta. – Patrzy mi
w oczy. – A jednak jesteś. Obie z Maggie zasługujecie na
niego. Po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy, nie
zazdroszczę mu.
Wychodzi, a ja jakimś cudem czuję się troszeczkę
lepiej i zarazem o wiele gorzej.
Dalej leżę na łóżku. Nasłuchuję hałasów
dochodzących z pokoju Ridge’a, ale nic nie słyszę.
W mieszkaniu panuje całkowita cisza. Jedyne, co
wszyscy słyszymy, to utrzymujący się odgłos pękania
serca Maggie.
Biorę do ręki komórkę po raz pierwszy od chwili,
gdy ją wyciszyłam. Okazuje się, że kilka minut temu
Ridge przysłał mi SMS-a.

Ridge: Zmieniłem zdanie. Masz się wyprowadzić


już dzisiaj.

Ridge

Wrzucam do torby kilka rzeczy, mając nadzieję, że


mi się przydadzą, kiedy dotrę do jej domu. Nie mam
pojęcia, czy Maggie w ogóle będzie chciała mnie
widzieć, muszę jednak być optymistą. Nie wyobrażam
sobie, co bym zrobił, gdyby było inaczej. Nie przyjmuję
do wiadomości, że to już koniec.
Wiem, że cierpi i że w tej chwili mnie nienawidzi,
ale musi zrozumieć, jak wiele dla mnie znaczy i że
zakochałem się w Sydney wbrew swojej woli.
Zaciskam pięści, zastanawiając się, dlaczego w ogóle
wysyłałem wiadomości do Sydney. I dlaczego ich nie
skasowałem. Chyba nigdy nie przypuszczałem, że
Maggie będzie miała okazję je przeczytać. A poza tym
po prostu nie czułem się winny. Nie chciałem zakochać
się w Sydney, ale cóż – stało się. Wypieranie uczuć do
niej kosztowało mnie wiele wysiłku. Właściwie na swój
sposób byłem dumny, że udało mi się nad nimi
zapanować.
Maggie jednak na pewno patrzy na to w zupełnie
inny sposób i w sumie jej się nie dziwię. Znam ją na tyle,
żeby wiedzieć, że jeśli przeczytała wszystkie
wiadomości, bardziej wkurzyło ją to, że połączyło mnie
z Sydney coś ważnego, niż to, że ją pocałowałem. A ja
chyba nie jestem w stanie wytłumaczyć się z tego, co do
niej poczułem.
Biorę torbę i komórkę i idę do kuchni po laptopa.
Kiedy dochodzę do blatu, zauważam, że z komputera coś
wystaje. Gdy go otwieram, okazuje się, że do ekranu
przytwierdzona jest karteczka samoprzylepna.

Ridge,
nie miałam zamiaru czytać Twoich prywatnych
wiadomości, ale kiedy otworzyłam laptopa, po prostu
pojawiły się przed moimi oczami. Przeczytałam je
wszystkie i bardzo teraz tego żałuję. Proszę, zanim do
mnie przyjedziesz, daj mi trochę czasu, żebym to
wszystko przemyślała. Skontaktuję się z Tobą za kilka
dni.
Maggie

Za kilka dni?
Ona chyba żartuje. Nie ma mowy, żebym tyle
wytrzymał. Będzie dobrze, jeśli uda mi się dotrwać do
końca tego dnia.
Rzucam torbę w kierunku swojego pokoju.
W najbliższym czasie nie będzie mi potrzebna. Opieram
się łokciami o barek i zgniatam kartkę w ręce. A potem
gapię się na laptopa stojącego przede mną.
Cholerny komputer.
Dlaczego nie zabezpieczyłem go hasłem? Dlaczego
wziąłem go ze sobą do szpitala? Dlaczego wszystkiego
nie skasowałem? Dlaczego w ogóle coś pisałem do
Sydney?
Nigdy jeszcze tak bardzo nie nienawidziłem
zwykłego przedmiotu. Zatrzaskuję klapę i z całych sił
walę w niego pięścią. Chciałbym móc usłyszeć jego
trzask. Chciałbym móc usłyszeć odgłos, jaki towarzyszy
mojemu waleniu w niego pięścią. Chciałbym usłyszeć,
jak pęka podobnie jak moje serce.
Wyprostowuję się, po czym podnoszę laptopa
i uderzam nim o blat. Kątem oka widzę Warrena
wychodzącego z pokoju, jestem jednak tak wkurzony, że
nic mnie nie obchodzi hałas, jaki robię. Dalej uderzam
komputerem o blat, ale nie zmniejsza to w niczym
nienawiści, jaką do niego czuję, ani nie przynosi
satysfakcjonujących mnie zniszczeń. Warren podchodzi
do szafki kuchennej. Wyciąga z niej coś i podchodzi do
mnie. Przerywam na chwilę i patrzę na niego. Podaje mi
młotek. Biorę go, a potem cofam się o krok i z całych sił
walę nim w laptopa. Tym razem na klapie pojawiają się
pęknięcia. Z każdym uderzeniem jest ich coraz więcej.
Od razu lepiej.
Uderzam młotkiem raz po raz i patrzę, jak kawałki
plastiku lecą na wszystkie strony. Przy okazji robię
strasznie dużo wgłębień w blacie, ale nic mnie to nie
obchodzi. Blat da się zawsze naprawić. Tego, co ten
komputer zrobił Maggie, nie.
Kiedy po laptopie zostaje już tylko wspomnienie,
odkładam młotek na blat. Ciężko dysząc, odwracam się,
osuwam na podłogę i opieram plecami o szafki.
Warren siada naprzeciwko mnie, opierając się
o ścianę.
– I co, lepiej? – miga.
Kręcę głową. Wcale nie czuję się lepiej, tylko gorzej.
Teraz już wiem, że to wcale nie na laptopa jestem
wściekły. Tak naprawdę jestem wściekły na siebie.
– Mogę ci jakoś pomóc?
Zastanawiam się chwilę. Odzyskam Maggie tylko
wtedy, gdy udowodnię jej, że już nic nie łączy mnie
z Sydney. Żeby to się udało, muszę zerwać wszelkie
kontakty z tą dziewczyną. Trudno będzie to zrobić,
mając ją w sąsiednim pokoju.
– Pomożesz Sydney w wyprowadzce? – migam. –
Jeszcze dzisiaj?
Warren patrzy na mnie z rozczarowaniem.
– Dzisiaj? Mieszkanie będzie gotowe do
wprowadzenia dopiero za trzy dni. Poza tym potrzebne
jej meble. Te, które zamówiliśmy dziś rano, zostaną
dostarczone dopiero w dniu przeprowadzki.
Wyjmuję z kieszeni portfel i wyciągam z niego kartę
kredytową.
– W takim razie zabierz ją do hotelu. Będę go opłacał
do chwili, gdy będzie mogła się wprowadzić do nowego
mieszkania. Muszę się jej pozbyć na wypadek, gdyby
Maggie wróciła. Sydney nie może tutaj zostać.
Warren bierze ode mnie kartę i przypatruje się jej
kilka chwil. Potem przenosi wzrok z powrotem na mnie.
– To naprawdę beznadziejne posunięcie, biorąc pod
uwagę, że to twoja wina. Nie oczekuj, że to ja jej
powiem, że ma się dzisiaj wyprowadzić. Jesteś jej winien
przynajmniej tyle.
Muszę powiedzieć, że reakcja Warrena jest dla mnie
sporym zaskoczeniem. Jeszcze wczoraj nienawidził
Sydney. Dzisiaj wydaje się ją chronić.
– Już jej napisałem, że musi się dzisiaj wyprowadzić.
Bądź tak dobry i zadbaj o to, żeby bez przeszkód
wprowadziła się do nowego mieszkania. Daj jej
wszystko, czego będzie potrzebowała. Jedzenie,
dodatkowe wyposażenie, wszystko, co będzie chciała.
Gdy się podnosimy, drzwi do pokoju Sydney się
otwierają. Wychodzi tyłem, ciągnąc za sobą dwie
walizki. Odwraca się i na mój widok zastyga w bezruchu.
Kiedy widzę łzy w jej oczach, dociera do mnie, jak
podle ją potraktowałem. Nie zasłużyła na to. Nie zrobiła
nic, co usprawiedliwiałoby moje postępowanie. Moje
wyrzuty sumienia przekonują mnie ostatecznie, że musi
się wyprowadzić. Dowodzą, że wciąż mi na niej zależy.
Bo mi zależy. Jezu, i to jak bardzo.
Odrywam od niej wzrok i spoglądam na Warrena.
– Dziękuję, że jej pomożesz – migam i idę do
swojego pokoju. Nie chcę patrzeć, jak Sydney odchodzi.
Nie wierzę w to, że w ciągu kilku godzin straciłem
zarówno ją, jak i Maggie. A jednak to prawda.
Warren chwyta mnie za ramię i zmusza do tego, bym
się odwrócił.
– Nie zamierzasz się z nią nawet pożegnać? – miga.
– Nie chcę się z nią żegnać, skoro tak naprawdę
wcale nie chcę, żeby odchodziła.
Wchodzę do siebie, ciesząc się, że przynajmniej nie
usłyszę odgłosu zamykanych drzwi. Chyba nie
wytrzymałbym tego.
Biorę telefon i wyciągam się na łóżku. Wybieram
numer Maggie i piszę SMS-a.

Ja: Dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała.


Kocham cię bardziej, niż myślisz. Nie zamierzam
wypierać się niczego, co powiedziałem Sydney,
bo to wszystko prawda, zwłaszcza fragmenty
dotyczące ciebie i tego, jak bardzo cię kocham.
Wiem, że cię zraniłem, ale nie masz pojęcia, jak
bardzo starałem się nad tym zapanować.
Błagam, nie kończ tego w taki sposób.

Wciskam „wyślij” i przykładam telefon do piersi.


A potem zaczynam płakać.
21

Sydney

– Daj mi je – mówi Warren i bierze moje walizki.


Znosi je po schodach, a ja idę za nim. Kiedy docieramy
do jego samochodu, uświadamiam sobie, że nawet nie
wiem, dokąd jadę. Nie sięgam myślami tak daleko.
Kiedy Ridge napisał, że mam się wyprowadzić już
dzisiaj, po prostu spakowałam się i wyszłam, nie mając
pojęcia, co pocznę przez najbliższe trzy dni. Moje nowe
mieszkanie nie jest jeszcze gotowe, ale żałuję, że nie
mogę w nim być. Chcę znaleźć się jak najdalej od
Ridge’a, Maggie, Warrena, Bridgette, Huntera i Tori.
– Ridge poprosił mnie, żebym na razie zawiózł cię do
hotelu, ale może chciałabyś jechać w jakieś inne
miejsce?
Warren siedzi już za kierownicą, a ja obok niego. Nie
zapalił jeszcze silnika. Patrzymy na siebie.
Jezu, jestem taka żałosna. Ciężko mi na sercu.
– Śmiechu warte, co? – mówię.
– Co takiego?
Pokazuję na siebie.
– To. – Opieram głowę na zagłówku i zamykam oczy.
– Powinnam wrócić do rodziców. Widać nie jestem do
tego stworzona.
Warren wzdycha.
– Do czego? Do studiów? Do prawdziwego życia?
Kręcę głową.
– Do niezależności. Hunter miał rację, kiedy mówił,
że lepiej dla mnie byłoby, gdybym zamieszkała z nim,
a nie sama. Przynajmniej co do tego się nie mylił.
Znamy się z Ridge’em niecałe trzy miesiące, a udało mi
się w tym czasie zniszczyć jego związek z Maggie. –
Patrzę przez szybę na jego pusty balkon. – Udało mi się
też zniszczyć naszą przyjaźń.
Warren włącza silnik, a potem ściska mnie za rękę.
– Dzisiaj masz zły dzień, Syd. Naprawdę fatalny.
Czasami potrzebujemy takich dni, żeby spojrzeć
z właściwej perspektywy na te dobre. – Puszcza moją
dłoń i wyjeżdża z miejsca parkingowego. – Wcale nie
musisz wracać do rodziców. To tylko trzy dni.
– Nie stać mnie na hotel. Wydałam wszystkie
oszczędności na meble i kaucję. Zawieź mnie po prostu
na dworzec autobusowy. Zatrzymam się na kilka dni
u rodziców.
Biorę telefon, chcąc do nich zadzwonić, lecz Warren
wyrywa mi aparat z ręki.
– Po pierwsze, przestań się obwiniać o kłopoty
Ridge’a i Maggie. Ridge jest dorosły i potrafi odróżnić
dobro od zła. Poza tym to on był w związku, a nie ty. Po
drugie, powinnaś pozwolić, żeby Ridge zafundował ci
hotel, bo kazał ci się wyprowadzać w ostatniej chwili.
Choć uwielbiam gościa, to muszę przyznać, że trochę
przegiął. Więc jest ci co nieco winien.
Patrzę na oddalający się pusty balkon.
– Dlaczego od dnia, kiedy poznałam Ridge’a, czuję
się tak, jakby mnie sponsorował? – Odrywam wzrok od
balkonu, czując narastający gniew, chociaż nawet nie
wiem, na kogo jestem wściekła. Może na miłość? Tak,
chyba jestem zła na miłość.
– Nie mam pojęcia, dlaczego tak się czujesz –
odpowiada Warren. – Ale musisz przestać. Nigdy nas
o nic nie prosiłaś.
Kiwam głową. Chciałabym się z nim zgodzić.
Może Warren ma rację. Ridge jest tak samo winny
jak ja. To on był w związku. Powinien poprosić, żebym
się wyprowadziła, gdy tylko zdał sobie sprawę, że
zaczyna coś do mnie czuć. Dzisiaj zresztą też powinien
mi dać trochę więcej czasu na wyprowadzkę. Przez niego
czuję się bardziej jak kula u nogi niż jak ktoś, o kogo
powinien się troszczyć.
– Masz rację, Warren. I wiesz co? Jeśli Ridge za to
płaci, chcę, żebyś zawiózł mnie do naprawdę porządnego
hotelu. Takiego ze służbą hotelową i minibarem pełnym
buteleczek „płynu do naczyń”.
Warren wybucha śmiechem.
– I to rozumiem.
Ridge

Minęły siedemdziesiąt dwie godziny.


Trzy dni.
Wystarczająco dużo czasu, żebym dokładnie
przemyślał, co powinienem powiedzieć Maggie.
Wystarczająco dużo czasu, żeby Warren dał mi znać, że
Sydney w końcu wylądowała w nowym mieszkaniu. Nie
zdradził, gdzie ono się znajduje, ale to chyba dobrze.
Siedemdziesiąt dwie godziny to również
wystarczająco dużo czasu, żebym uświadomił sobie, że
tęsknię za Sydney prawie tak samo jak za Maggie.
I wystarczająco dużo czasu, żebym zdał sobie sprawę, że
nie wytrzymam kolejnego dnia bez rozmowy z Maggie.
Muszę mieć pewność, że wszystko u niej gra. Nie mogę
sobie znaleźć miejsca, odkąd ją straciłem.
Odkąd straciłem je obie.
Podnoszę komórkę i przez kilka minut ściskam ją
w dłoni, zbierając się na odwagę, żeby napisać SMS-a.
Boję się, co mi odpowie. W końcu piszę, po czym
zamykam oczy i naciskam „wyślij”.

Ja: Gotowa na rozmowę?

Wbijam wzrok w telefon, czekając na wiadomość od


niej. Chcę wiedzieć, jak się czuje. Chcę przedstawić jej
moją wersję zdarzeń. Dobija mnie świadomość, że myśli
o mnie jak najgorzej. Od chwili gdy dowiedziała się
o mnie i Sydney, brakuje mi powietrza.

Maggie: Nigdy nie będę gotowa, ale chcę to już


mieć za sobą. Cały wieczór jestem w domu.

Pragnę się z nią spotkać, lecz chyba w równym


stopniu ta perspektywa mnie przeraża. Nie chcę widzieć,
jak cierpi.

Ja: Będę za godzinę.

Biorę torbę z rzeczami i wychodzę. Pora jechać do tej


połówki mojego serca, która najbardziej potrzebuje
naprawy.

Mam klucz do jej mieszkania. Mam go od trzech lat


i w tym czasie ani razu nie dzwoniłem do jej drzwi.
Teraz jednak to robię i wcale mi się to nie podoba.
Czuję się tak, jakbym pytał o zgodę na przekroczenie
niewidzialnej bariery, której w ogóle nie powinno być.
Odsuwam się od drzwi i czekam.
Po kilku boleśnie długich chwilach Maggie otwiera.
Patrzy mi przelotnie w oczy, po czym cofa się, żeby
mnie przepuścić. W trakcie jazdy wyobrażałem ją sobie
z włosami w nieładzie, makijażem rozmazanym od
ciągłego płaczu i w nieświeżej piżamie – typowym stroju
dziewczyny, która właśnie straciła zaufanie do
ukochanego.
Chyba wolałbym, żeby wyglądała zgodnie z moimi
wyobrażeniami, niż tak jak wygląda w rzeczywistości.
Ma na sobie dżinsy, a włosy starannie zebrała w kucyk.
Żadnych smug pod oczami ani powiek spuchniętych od
płaczu. Zamykając drzwi, lekko się do mnie uśmiecha.
Przyglądam się jej bacznie, ponieważ nie bardzo
wiem, co robić. Oczywiście instynkt podpowiada mi, że
powinienem ją objąć i pocałować. Rzecz w tym, że nie
bardzo mu ufam. Czekam więc, aż wejdzie do salonu.
Ruszam za nią, mając nadzieję, że zaraz się do mnie
odwróci i rzuci mi się w ramiona.
Rzeczywiście się odwraca, ale o żadnym rzucaniu się
w ramiona nie ma mowy.
– No i? – miga. – Co proponujesz?
Patrzy na mnie ze zbolałą miną. Wiem, że jest jej
ciężko, ale przynajmniej chce się z tym wszystkim
zmierzyć.
– Może przestaniemy zachowywać się tak, jakbyśmy
byli sobie obcy? – migam. – To były najtrudniejsze trzy
dni w moim życiu. Nie wytrzymam kolejnej chwili bez
przytulenia cię.
Zanim ma szansę odpowiedzieć, biorę ją w ramiona.
Nie opiera się, wręcz przeciwnie – obejmuje mnie
mocno. Przycis​kam policzek do jej głowy i czuję, że
zaczyna płakać.
Właśnie takiej Maggie potrzebuję. Bezbronnej
Maggie. Maggie, która wciąż mnie kocha mimo tego,
w co ją wpakowałem.
Zaciągam ją na kanapę i sadzam sobie na kolanach.
Nadal się obejmujemy, żadne z nas nie wie, jak
rozpocząć rozmowę. Przyciskam usta do jej włosów.
Żałuję, że nie mogę wyszeptać jej swoich przeprosin
na ucho. Żeby je wymigać, musiałbym wypuścić ją ze
swoich objęć, a tego zdecydowanie nie chcę. Są takie
chwile, gdy oddałbym wszystko za możliwość
porozumiewania się w taki sposób jak większość ludzi.
Wolno unosi głowę i niechętnie pozwalam, by się
nieco odsunęła. Przykłada dłonie do mojej piersi i patrzy
mi w oczy.
– Kochasz ją? – pyta.
Nie miga tego pytania, tylko je wypowiada. To chyba
dlatego, że nie przychodzi jej ono z łatwością. Być może
nawet nie chce poznać odpowiedzi i podświadomie liczy
na to, że go nie zrozumiem.
Ja jednak je zrozumiałem.
Unoszę jej dłonie do ust i całuję, po czym migam.
– Kocham ciebie, Maggie.
Udaje jej się zachować spokój.
– Nie o to pytałam.
Odwracam wzrok, nie chcąc, by zauważyła panikę
w moich oczach. Zamykam je i dochodzę do wniosku, że
kłamstwo w niczym nam nie pomoże. Maggie jest
bystra. A poza tym zasługuje na szczerość, czyli coś,
czego do tej pory ode mnie nie otrzymywała. Otwieram
oczy i patrzę na nią. Nie odpowiadam prostym „tak” lub
„nie”. Wzruszam ramionami, ponieważ naprawdę nie
wiem, czy kocham Sydney. Czy to w ogóle możliwe,
skoro kocham Maggie? Przecież jedno serce nie jest
w stanie kochać dwóch osób jednocześnie.
Odwraca wzrok i schodzi mi z kolan. Zamyślona
krąży po pokoju. Wiem, że moja odpowiedź sprawiła jej
ból, ale wiem również, że kłamstwo zraniłoby ją jeszcze
bardziej. W końcu odwraca się do mnie.
– Mogłabym przez całą noc zadawać ci naprawdę
nieprzyjemne pytania, ale nie chcę tego. Miałam
wystarczająco dużo czasu, żeby to wszystko przemyśleć,
i mam ci mnóstwo do powiedzenia.
– Jeśli te nieprzyjemne pytania ci pomogą, to je
zadawaj, proszę. Byliśmy razem pięć lat. Nie dopuszczę
do tego, żeby ta sprawa nas rozdzieliła.
Kręci głową, a potem siada na drugim końcu kanapy.
– Nie muszę zadawać pytań, bo znam już wszystkie
odpowiedzi. Chcę tylko porozmawiać z tobą o tym, co
dalej.
Nie podoba mi się, dokąd to zmierza. Nic a nic mi się
nie podoba.
– Przynajmniej pozwól mi się wytłumaczyć. Nie
możesz podjąć decyzji o naszej przyszłości przed
poznaniem mojej wersji zdarzeń.
Ponownie kręci głową. Serce podchodzi mi do gardła.
– Ale ja ją znam, Ridge. Znam ciebie, znam twoje
serce. Czytałam twoje rozmowy z Sydney. Wiem, co mi
chcesz powiedzieć. Chcesz mnie zapewnić, że mnie
bardzo kochasz. I że zrobiłbyś dla mnie wszystko.
Chcesz mnie przeprosić, że zakochałeś się w innej, choć
bardzo się starałeś do tego nie dopuścić. Chcesz mi
powiedzieć, że kochasz mnie o wiele bardziej, niż mi się
wydaje, i że nasz związek jest dla ciebie o wiele
ważniejszy od twojej miłości do Sydney. Chcesz mi
powiedzieć, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, żeby
to naprawić, jeśli tylko dam ci drugą szansę. Pewnie też
zamierzasz być ze mną brutalnie szczery i przyznać się
do uczucia do Sydney. Od razu mnie jednak zapewnisz,
że nie da się go porównać do tego, co czujesz do mnie.
Wstaje, po czym siada obok mnie. W oczach ma łzy,
udaje jej się jednak je powstrzymać. Odwraca się do
mnie i znów miga.
– I wiesz co, Ridge? Nawet ci wierzę. I wszystko to
rozumiem. Naprawdę. Czytałam wasze rozmowy. To
było zupełnie tak, jakbym na żywo śledziła wasze
zmagania z tym, co rodziło się między wami. Wciąż
sobie powtarzałam, że powinnam wylogować się
z twojego konta, ale nie mogłam. Przeczytałam te
rozmowy chyba z milion razy. Analizowałam każde
słowo, zdanie, każdy znak przestankowy. Chciałam
znaleźć coś, co dowodziłoby twojej nielojalności
względem mnie. Chciałam natrafić na miejsce, w którym
pojawiłoby się to podłe męskie usprawiedliwienie, że to,
co do niej czułeś, miało charakter czysto seksualny. Jezu,
Ridge... Tak bardzo pragnęłam znaleźć ten fragment, ale
go nie znalazłam. Wiem, że ją pocałowałeś, ale nawet
ten pocałunek wydawał się łatwy do wybaczenia po tym,
jak o nim otwarcie porozmawialiście. Nawet ja, twoja
dziewczyna, jestem gotowa go wybaczyć.
Nie twierdzę, że tak jest ze wszystkim, co zrobiłeś.
Zaraz po tym pocałunku powinieneś był poprosić ją,
żeby się wyprowadziła. Ba, powinieneś ją o to poprosić,
gdy zorientowałeś się, że istnieje choć cień szansy, że ci
się podoba. Stało się, jak się stało. Znam cię na tyle
dobrze, żeby wiedzieć, że się w niej zakochałeś. To, co
zrobiłeś, z pewnością zasługuje na potępienie. A jednak
jestem w stanie to zrozumieć. Tyle że nie zamierzam
dzielić się z nią twoim sercem, Ridge. Po prostu nie
mogę.
Nie, nie, nie, nie, nie. Szybko przyciągam ją do
siebie, chcąc opanować narastającą panikę.
Ma prawo być załamana. Ma prawo być wkurzona
i przerażona. Z jednym się nie pogodzę. Z tym, że tak
łatwo przeszła nad tym do porządku dziennego.
Czując łzy pod powiekami, trzymam ją mocno
w ramionach, zupełnie jakby miało ją to przekonać, co
czuję. Kręcę głową, usiłując nie dopuścić do tego, by ta
rozmowa zmierzała tam, dokąd zmierza.
Przyciskam wargi do jej ust i ujmuję jej twarz
w dłonie. Rozpaczliwie próbuję jej pokazać, co czuję, nie
odrywając się od niej.
Rozchyla usta i całuję ją. Robiłem to stale przez
ponad pięć lat, nigdy jednak z taką desperacją
i strachem.
Jej usta mają posmak łez, nie jestem pewien moich
czy jej, bo oboje płaczemy. Odsuwa się od mojej piersi,
chcąc coś powiedzieć, ale nie dopuszczam do tego. Nie
chcę, żeby mnie zapewniała, że pogodziła się z tym, że
zakochałem się w Sydney.
Bo nie powinna się była z tym pogodzić. W ogóle.
Prostuje się i odsuwa ode mnie, po czym ociera łzy.
Przykładam drżącą rękę do ust.
– To jeszcze nie wszystko. Mam ci o wiele więcej do
powiedzenia. Chciałabym skorzystać z okazji i wyrzucić
to z siebie. Zgoda?
Kiwam głową, chociaż naprawdę nie mam ochoty jej
słuchać. Podciąga nogi na kanapę. Obejmuje je
ramionami i opiera brodę na kolanach, nie patrząc na
mnie. Przez dłuższą chwilę nic nie mówi, pogrążona
w myślach.
Czekam w milczeniu, nie mając już na nic siły.
W końcu opuszcza ręce i powoli unosi głowę.
Spogląda mi w oczy.
– Pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy? – pyta.
W jej oczach pojawia się weselszy błysk i moja
panika nieco maleje. Kiwam głową.
– Zwróciłam na ciebie uwagę, zanim zauważyłam
Warrena. Kiedy Warren do mnie podszedł, miałam
nadzieję, że to ty go wysłałeś. Pamiętam, że spojrzałam
na ciebie ponad jego ramieniem. Chciałam się do ciebie
uśmiechnąć, żebyś wiedział, że też mi się podobasz. Ale
wtedy okazało się, że Warren podszedł do mnie, bo sam
był mną zainteresowany. Byłam rozczarowana. Coś
w tobie niesamowicie mnie pociągało. Warren tego nie
miał. Ty jednak nie wydawałeś się mną zainteresowany.
Warren był fajny, więc zgodziłam się z nim umówić.
Zamykam oczy i przyswajam sobie to, co właśnie
usłyszałem. Nie wiedziałem o tym i nie jestem pewien,
czy chcę się o tym dowiadywać akurat w tej chwili.
Chwilę później otwieram oczy, dzięki czemu może
kontynuować.
– Przez ten krótki czas, kiedy chodziłam
z Warrenem, odbyliśmy kilka krótkich rozmów i kilka
razy popatrzyliśmy sobie w oczy. Zawsze cię to bardzo
peszyło. Wiedziałam, że to dlatego, że ci się podobam.
Ale twoja lojalność względem Warrena była tak wielka,
że nie pozwalałeś sobie na nic więcej. Zawsze
podziwiałam to w tobie, wiedziałam, że do siebie
pasujemy. Mówiąc szczerze, potajemnie miałam
nadzieję, że jednak zdradzisz przyjaciela i mnie
pocałujesz czy coś w tym stylu, bo szalałam za tobą.
Nawet nie jestem pewna, czy byłam z Warrenem dla
niego samego. Podejrzewam, że byłam z nim ze względu
na ciebie. Po zerwaniu z Warrenem myślałam, że już cię
nigdy nie zobaczę. Mijały kolejne tygodnie, a ty się ze
mną nie kontaktowałeś. To przerażało mnie do tego
stopnia, że pewnego dnia pojawiłam się w twoim
mieszkaniu. Akurat cię nie było, ale był Brennan. Chyba
domyślił się, czemu przyszłam, bo pocieszył mnie
i wyjaśnił, że po prostu potrzebujesz trochę czasu.
Opowiedział mi o twojej umowie z Warrenem i o tym, że
naprawdę coś do mnie czujesz, ale twoim zdaniem
postąpiłbyś nie w porządku, gdybyś dał wyraz swoim
uczuciom już teraz. Potem pokazał mi datę zakreśloną
w kalendarzu. Nigdy nie zapomnę tego, co wtedy
poczułam. Od tej chwili odliczałam dni pozostałe do
twojego poja​wienia się u mnie.
Ociera łzę. Zamykam na chwilę oczy. Zwalczam chęć
ponownego przytulenia jej do siebie, choć nie jest mi
łatwo. Nie miałem pojęcia, że u mnie była. Brennan
nigdy mi o tym nie wspominał. Z jednej strony jestem na
niego zły, że trzymał to w tajemnicy, z drugiej – mam
ochotę go uściskać za to, że opowiedział Maggie o moich
uczuciach.
– W ciągu tego roku oczekiwania zakochałam się
w tobie. Zakochałam się w twojej lojalności wobec
Warrena. Zakochałam się w twojej lojalności w stosunku
do mnie. Zakochałam się w twojej cierpliwości i sile
woli. Zakochałam się w tym, że pragnąłeś zapewnić nam
dobry początek. Czekałeś cały rok, ponieważ chciałeś,
żeby wszystko było tak, jak być powinno. Wierz mi,
Ridge, doskonale wiem, jak ciężko ci musiało być, bo
czekałam razem z tobą.
Ocieram łzę z jej policzka, po czym słucham dalej.
– Obiecałam sobie, że nie dopuszczę do tego, by
moja choroba stanęła nam na drodze. Nie dopuszczę do
tego, bym przez nią nie straciła dla ciebie głowy. Nie
dopuszczę do tego, żebym przez nią cię odtrąciła.
Zapewniałeś, że moja choroba nie ma dla ciebie
znaczenia, a ja rozpaczliwie pragnęłam w to wierzyć.
Oboje się okłamywaliśmy. Wydaje mi się, że najbardziej
we mnie kochasz właśnie moją chorobę.
Oddech więźnie mi w gardle. Jeszcze nigdy żadne
słowa tak bardzo mnie nie bolały.
– Dlaczego to powiedziałaś, Maggie?
– Wiem, że to brzmi dla ciebie absurdalnie, bo
widzisz to zupełnie inaczej. To przez to, jaki jesteś.
Przez twoją lojalność. Przez to, że aż do przesady
kochasz innych. Chcesz się opiekować wszystkimi
wokół: mną, Brennanem, Warrenem... i Sydney. Właśnie
taki jesteś. Widząc to, jak potraktował mnie Warren,
zapragnąłeś wkroczyć i zostać moim bohaterem. Nie
twierdzę, że nie kochasz mnie dla mnie samej. Po prostu
uważam, że kochasz mnie w niewłaściwy sposób.
Dotykam dłonią czoła, usiłując odgonić ból głowy.
Nie zniosę tego dłużej. Jak można się tak
nieprawdopodobnie mylić.
– Maggie, przestań. Nie chcę tego dłużej słuchać.
Najwyraźniej zamierzasz wykorzystać swoją chorobę
jako pretekst do zerwania. Mówisz tak, jakbyś już
położyła na nas krzyżyk. To mnie przeraża. Nie po to tu
przyjechałem. Chcę, żebyś walczyła wraz ze mną, a nie
przeciwko mnie. Chcę, żebyś walczyła o nas.
Przekrzywia głowę i powoli nią kręci.
– Nie zamierzam o nas walczyć, Ridge. Każdego
cholernego dnia walczę o to, żeby przeżyć. Powinnam
cieszyć się tym, co jest między nami, ale nie umiem.
Żyję w bezustannym strachu, że cię czymś zmartwię albo
rozgniewam. Najchętniej trzymałbyś mnie pod kloszem.
Nie chcesz, żebym podejmowała jakiekolwiek ryzyko ani
robiła cokolwiek, co wywoła u mnie choćby minimalny
stres. Nie widzisz sensu w tym, żebym studiowała, skoro
oboje wiemy, jaki mnie czeka los. Nie widzisz sensu
w tym, żebym pracowała, bo wydaje ci się, że nie
powinnam się przemęczać, a w ogóle to najlepiej by
było, gdybym po prostu pozwoliła się sobą zaopiekować.
Nie rozumiesz mojej tęsknoty za sportami
ekstremalnymi. Wściekasz się, kiedy wspominam
o podróżowaniu, bo uważasz, że to dla mnie zbyt
niebezpieczne. Nie jeździsz w trasy ze swoim bratem, bo
chcesz być na miejscu, w razie gdybym zachorowała.
Poświęciłeś tak wiele rzeczy po to, żebym ja nie musiała
nic poświęcać, że czasami czuję się stłamszona.
Stłamszona?
Naprawdę ją tłamszę?
Wstaję i przez dłuższą chwilę chodzę po pokoju,
robiąc głębokie wdechy. Kiedy już uspokajam się na
tyle, by odpowiedzieć, wracam na kanapę i siadam
twarzą do Maggie.
– Nie chcę cię tłamsić, Maggie. Chcę cię chronić. Nie
mamy tak dużo czasu jak inne pary. Co złego w tym, że
chcę go maksymalnie wydłużyć?
– Nic. Tyle że wcale nie jestem pewna, czy to dla
mnie takie dobre. Zawsze się czuję tak, jakbyś próbował
być moim ratownikiem. Nie potrzebuję ratownika,
Ridge. Potrzebuję kogoś, kto pozwoli mi zanurkować
w oceanie i będzie trzymał kciuki, żebym się nie utopiła.
Ty nie pozwoliłbyś mi się nawet zbliżyć do oceanu. To
nie twoja wina, po prostu taki już jesteś.
Wciąż mam wrażenie, że szuka pretekstu do
rozstania.
– Myślisz, że tego właśnie chcesz – migam. –
Nieprawda. Nie wmówisz mi, że wolałabyś być z kimś,
kto pozwoli ci niepotrzebnie ryzykować, niż z kimś, kto
robi, co może, żeby jak najbardziej przedłużyć ci życie.
Wzdycha ciężko. Trudno powiedzieć, czy przyznaje
mi w ten sposób rację, czy to raczej wyraz frustracji, że
się mylę. Patrzy mi w oczy, po czym przysuwa się do
mnie i na chwilę przyciska usta do moich warg. Kiedy
jednak unoszę rękę do jej twarzy, momentalnie się
wycofuje.
– Przez całe życie mam świadomość, że w każdej
chwili mogę umrzeć. Nie masz pojęcia, jak to jest.
Spróbuj choć na chwilę postawić się w mojej sytuacji.
Gdybyś wiedział, że twoje dni są policzone,
zadowalałoby cię życie na pół gwizdka? Czy raczej
wolałbyś wycisnąć z niego, ile się da? Chcesz, żebym
żyła na pół gwizdka, Ridge. Nie mogę tego zrobić.
W chwili śmierci chcę wiedzieć, że zrobiłam wszystko,
co chciałam, widziałam wszystko, co chciałam widzieć,
i kochałam wszystkich, których pragnęłam kochać. Nie
chcę już żyć na pół gwizdka, a ty masz taki charakter, że
nie będziesz stał obok i spokojnie patrzył, jak robię te
wszystkie rzeczy, które jeszcze chciałabym robić
w życiu. Przez pięć lat kochałeś mnie tak, jak nikt przed
tobą. A moja miłość coraz bardziej dorównywała twojej.
Nie chcę, żebyś miał co do tego jakiekolwiek
wątpliwości. Ludzie wiele rzeczy biorą za coś
oczywistego, nie chciałabym, żebyś myślał, że cię nie
doceniam. Nie zasługuję na to wszystko, co dla mnie
robisz, i chciałabym, żebyś wiedział, ile to dla mnie
znaczy. Są jednak chwile, gdy czuję, że nasze wzajemne
oddanie nas ogranicza. Nie pozwala nam naprawdę żyć.
Ostatnie dni pomogły mi zrozumieć, że jestem z tobą
tylko dlatego, że się boję, że złamię ci serce. Jeśli jednak
nie znajdę w sobie odwagi, żeby z tobą zerwać, będę cię
ciągle blokować. A przy okazji blokować siebie. Czuję,
że nie mogę żyć pełnią życia ze strachu, że cię zranię,
a ty nie możesz żyć po swojemu, bo jesteś zbyt lojalny
względem mnie. I muszę z bólem serca przyznać, że
chyba lepiej mi będzie bez ciebie. Może kiedyś też
przyznasz, że lepiej ci beze mnie.
Opieram łokcie na kolanach i odwracam się od niej.
Nie chcę już patrzeć, co do mnie mówi. Czuję się tak,
jakby jej słowa nie tylko łamały mi serce, ale wręcz
łamały serce wewnątrz mojego serca.
Strasznie mnie to wszystko boli, lecz oprócz tego
jestem śmiertelnie przerażony, bo przez chwilę brałem
pod uwagę, że Maggie może mieć rację.
Może wcale mnie nie potrzebuje.
Może rzeczywiście ją tłamszę.
Może nie jestem jej bohaterem, którym zawsze
starałem się być, może ona w tej chwili w ogóle nie
potrzebuje bohatera. Bo niby czemu miałaby
potrzebować? Ma kogoś o wiele silniejszego ode mnie:
siebie.
Kiedy sobie uświadamiam, że może mnie nie
potrzebować, kompletnie się załamuję. Żal, poczucie
winy i wstyd całkowicie pozbawiają mnie sił.
Czuję, że otacza mnie ramionami. Przyciągam ją do
siebie, pragnąc zaznać ciepła jej ciała. Kocham ją nad
życie i w tej chwili chcę tylko, by to wiedziała, nawet
jeśli to nic nie zmieni. Przytulam ją, dotykam czołem jej
czoła i oboje zaczynamy płakać. Tulimy się z całą siłą,
jaka nam jeszcze pozostała. Łzy spływają po jej
policzkach, gdy siada mi na kolanach.
– Kocham cię – mówi, a potem przyciska usta do
moich warg. Przywieram do niej tak mocno, jakbym
chciał wniknąć do jej wnętrza. Mam wrażenie, że moje
serce to właśnie próbuje zrobić, zanurzyć się w jej piersi
i na zawsze tam pozostać.
22

Sydney

Okazuje się, że internet będę miała dopiero


w przyszłym tygodniu. Oczy bolą mnie od czytania
i chyba również od płaczu. Z pozostałości kredytu
studenckiego udało mi się wpłacić zadatek na samochód,
ale dopóki nie znajdę pracy, i tak nie stać mnie na
paliwo. Im szybciej ją znajdę, tym lepiej, bo chyba
w nieco zbyt różowych barwach widziałam mieszkanie
na swoim. Kusi mnie, żeby odzyskać pracę w bibliotece,
nawet jeśli musiałabym o to błagać na kolanach. Po
prostu muszę się czymś zająć.
Straszliwie mi się nudzi.
Tak bardzo, że patrzę na ręce i liczę na palcach różne
przypadkowe rzeczy, których w ogóle nie ma sensu
liczyć.
Jeden: o tylu osobach nieustannie myślę (Ridge).
Dwa: tylu osobom życzę złapania choroby
wenerycznej (Hunter i Tori).
Trzy: tyle miesięcy minęło od mojego zerwania
z tym kłamliwym draniem, który był moim chłopakiem.
Cztery: tyle razy od mojej wyprowadzki był u mnie
Warren, żeby sprawdzić, co słychać.
Pięć: tyle razy Warren zapukał do moich drzwi
w ciągu ostatnich trzydziestu sekund.
Sześć: od tylu dni nie widziałam Ridge’a.
Siedem: tyle kroków dzieli moją kanapę od drzwi.
Otwieram. Warren nawet nie czeka, aż go zaproszę
do środka. Uśmiecha się i przeciska obok mnie.
W dłoniach trzyma dwie białe torby.
– Kupiłem tacos – wyjaśnia. – Wracając z pracy,
przejeżdżałem obok restauracji i pomyślałem, że może
masz ochotę.
Stawia torby na blacie kuchennym, po czym siada na
kanapie.
Zamykam drzwi i odwracam się do niego.
– Dzięki za tacos, ale skąd mam wiedzieć, że to nie
jakiś kawał? Może na przykład zamieniłeś wołowinę na
tytoń?
Warren uśmiecha się do mnie. Najwyraźniej jest pod
wrażeniem.
– Genialny pomysł, Sydney. Wreszcie załapałaś, o co
w tym chodzi.
Śmieję się i siadam obok niego.
– Tyle że nie mam współlokatorów, którym
mogłabym robić kawały.
Ze śmiechem klepie mnie w kolano.
– Bridgette wraca z pracy dopiero o północy. Masz
ochotę iść do kina?
Odchylam do tyłu głowę i ciężko wzdycham. Nie
podoba mi się to, że wpada tu tylko dlatego, że jest mu
mnie żal. Nie potrzebuję współczucia.
– Warren, nie musisz tu codziennie przyjeżdżać, żeby
sprawdzić, co u mnie. Wiem, że chcesz być miły, ale nic
mi nie jest.
Odwraca się twarzą do mnie.
– Nie przyjeżdżam tu dlatego, że jest mi cię żal.
Jesteśmy przyjaciółmi. Brakuje mi ciebie. A poza tym
trochę mi głupio, że tak beznadziejnie cię potraktowałem
tamtej nocy, kiedy Maggie zabrano do szpitala.
Kiwam głową.
– To prawda, tamtej nocy zachowałeś się jak dupek.
– Wiem – odpowiada ze śmiechem. – Nie martw się,
Ridge nie pozwala mi o tym zapomnieć.
Ridge.
Boże, czuję ból, nawet słysząc to imię.
Widząc moją minę, Warren zdaje sobie sprawę, że
powiedział o jedno słowo za dużo.
– Cholera, przepraszam.
Podnoszę się z kanapy, chcąc uniknąć zakłopotania.
Naprawdę nie chcę o tym gadać.
– Jesteś głodny? – pytam, idąc do kuchni. – Lepiej,
żebyś był, bo ostatnią godzinę spędziłam przy garach.
Warren wybucha śmiechem, po czym idzie za mną
do kuchni i bierze jedno taco. Rozpakowuję drugie
i opieram się o barek, zanim jednak udaje mi się je wziąć
do ust, czuję mdłości. Szczerze mówiąc, przez te sześć
dni od wyprowadzki prawie nic nie jadłam i mało
spałam. Źle się czuję z tym, że przeze mnie ktoś cierpi.
Maggie nie zasłużyła na to wszystko, co jej
zafundowaliśmy. Łatwo się domyślić, jak potoczyły się
sprawy między nią a Ridge’em. Nie pytam o to Warrena
z oczywistych powodów. Zresztą to nic nie zmieni. Teraz
jednak czuję się tak, jakby ciekawość wydrążyła w moim
sercu ogromną dziurę. Przez ostatnie trzy miesiące
żałowałam, że Ridge ma dziewczynę. W tej chwili
pragnę tylko tego, żeby mu wybaczyła.
– O czym myślisz?
Spoglądam na Warrena, który opiera się o blat i się
na mnie gapi. Wzruszam ramionami i odkładam na bok
nieruszone taco, a potem wbijam wzrok w swoje stopy,
bojąc się, że jeśli spojrzę na niego, odgadnie moje myśli.
– Posłuchaj – mówi, pochylając głowę, żeby
przyciągnąć mój wzrok. – Wiem, że nie pytasz o niego,
bo wiesz równie dobrze jak ja, że musisz zostawić
przeszłość za sobą. Ale jeśli masz jakieś pytania, chętnie
na nie odpowiem. Odpowiem na nie, bo jesteśmy
przyjaciółmi i dlatego to mój obowiązek.
Wciągam głęboko powietrze, a potem, zanim je
jeszcze do końca wypuszczę, pytam.
– Co u niego?
Warren zaciska szczęki. Przez chwilę wydaje mi się,
że żałuje, że zachęcił mnie do zadawania pytań.
– W porządku. To znaczy, będzie w porządku.
Kiwam głową, ale po tym pytaniu od razu pojawiają
się miliony innych.
Czy pozwoliła mu wrócić?
Czy pytał o mnie?
Czy wydaje się szczęśliwy?
Czy twoim zdaniem jest mu mnie żal?
Postanawiam na razie zadać tylko jedno. Nie jestem
pewna, czy w tej chwili zniosłabym wszystkie jego
odpowiedzi. Przełykam ślinę, po czym patrzę mu w oczy.
– Czy Maggie mu przebaczyła?
Warren odwraca wzrok. Prostuje się, staje plecami do
mnie i kładzie dłonie na blacie. Zwiesza głowę i ciężko
wzdycha.
– Nie jestem pewien, czy powinienem ci o tym
mówić. – Milczy przez chwilę, a potem odwraca się do
mnie i kontynuuje. – Wybaczyła mu. Z tego, co mi
mówił, wynika, że zrozumiała, co się działo między tobą
i Ridge’em. Nie twierdzę, że w ogóle jej to nie obeszło,
ale mu wybaczyła.
Ta odpowiedź całkowicie mnie załamuje.
Przykładam rękę do ust, chcąc powstrzymać płacz,
a potem odwracam się od Warrena. Jestem zawstydzona
swoją reakcją i uczuciami. W następnej chwili czuję
ulgę, że mu wybaczyła, ta ulga jednak wymieszana jest
z żalem. Właściwie to do końca nie wiem, co czuję.
Chyba ulżyło mi ze względu na Ridge’a, natomiast żal
mi jest siebie.
Warren ponownie wzdycha. Głupio się czuję, że
widział moją reakcję. Nie powinnam była o to pytać.
Kurde, dlaczego to zrobiłam?
– Jeszcze nie skończyłem, Sydney – szepcze Warren.
Kręcę głową, wciąż odwrócona do niego plecami.
Wyrzuca z siebie to, co chciał jeszcze dodać.
– Wybaczyła mu to, co się wydarzyło między wami,
ale to otwo​rzyło jej również oczy na to, dlaczego tak
naprawdę byli razem. Zrozumiała, że właściwie nie chce,
żeby Ridge do niej wrócił. Ridge powiedział mi, że
Maggie ma jeszcze mnóstwo do przeżycia, ale przez
niego musi żyć na pół gwizdka, bo ciągle ją tłamsi.
Ukrywam twarz w dłoniach, zbita z tropu swoją
reakcją. Jeszcze kilka chwil temu czułam żal dlatego, że
mu wybaczyła. Teraz czuję go, bo jednak tego nie
zrobiła.
Zaledwie trzy miesiące temu siedziałam w strugach
deszczu przed blokiem, święcie przekonana, że już
wiem, co to znaczy cierpieć z miłości.
A jednak się myliłam. Cholernie się myliłam.
Dopiero teraz naprawdę cierpię.
Teraz.
W tej chwili.
Warren obejmuje mnie i przyciąga do siebie. Wiem,
że nie powinien widzieć mnie w takim stanie, i naprawdę
staram się ze wszystkich sił powstrzymać łzy. Płacz nic
tu nie da. Nie pomógł przez ostatnie trzy dni, to i teraz
nie pomoże.
Odsuwam się od Warrena i podchodzę do blatu.
Odrywam z rolki papierowy ręcznik i ocieram nim
powieki.
– Nie cierpię uczuć – mówię i pociągam nosem.
Warren śmieje się i kiwa głową.
– A jak myślisz, dlaczego chodzę z dziewczyną, która
jest ich całkowicie pozbawiona?
Wzmianka o Bridgette sprawia, że parskam
śmiechem. Z trudem go powstrzymuję i ocieram resztki
łez. Rozstanie Ridge’a i Maggie nie zmienia w niczym
mojej sytuacji. To, jak ostatecznie potoczą się sprawy
między nimi, nie ma wpływu na to, co dzieje się między
Ridge’em a mną. Wszystko się pokomplikowało i jedy​‐
nie odległość oraz czas mogą to zmienić.
– Pójdę z tobą do kina – mówię do Warrena. – Ale
pod warunkiem że nie chcesz mnie wyciągnąć na
pornosa.

Ridge

– Oddaj mi te cholerne kluczyki, Ridge – miga


Warren.
Kręcę głową trzeci raz w ciągu pięciu minut.
– Oddam ci je, jeśli podasz mi jej adres.
Przeszywa mnie gniewnym wzrokiem, ale nie
ustępuje. Mam kluczyki już prawie cały dzień, ale za nic
w świecie mu ich nie oddam, dopóki nie przekaże mi
informacji, których potrzebuję. Wiem, że minęły dopiero
trzy tygodnie, odkąd Maggie ze mną zerwała, lecz nie
potrafię przestać myśleć o tym, jak na Sydney wpłynęło
to wszystko, co jej zrobiłem. Muszę wiedzieć, czy
wszystko u niej gra. Wytrzymałem tak długo bez
kontaktowania się z nią tylko dlatego, że nie jestem
pewien, co jej powiedzieć, kiedy w końcu się
zobaczymy. Wiem jedynie, że muszę ją zobaczyć, bo
inaczej już nigdy nie prześpię całej nocy. Od ponad
trzech tygodni mam z tym problem. Mój umysł wymaga
uspokojenia.
Warren siedzi naprzeciwko mnie przy stole.
Przenoszę wzrok z powrotem na laptopa. Chociaż bardzo
bym chciał zwalić winę za wszystko, co się stało, na
komputery, w gruncie rzeczy wiem, że stało się to przeze
mnie. Dlatego jakoś to przebolałem i kupiłem nowego
laptopa. Ostatecznie od komputerów zależą moje do-
chody.
Warren sięga przez stół i zatrzaskuje laptopa,
zmuszając mnie, bym na niego spojrzał.
– Nic dobrego z tego nie wyniknie – miga. – Od
twojego rozstania z Maggie minęły dopiero trzy
tygodnie. Nie dam ci adresu Sydney. Nie ma potrzeby,
żebyś się z nią widział. A teraz oddaj mi kluczyki albo
wezmę twój samochód.
Uśmiecham się zadowolony z siebie.
– Powodzenia w szukaniu moich kluczyków. Są
w tym samym miejscu, w którym schowałem twoje.
Kręci głową ze złością.
– Dlaczego jesteś takim dupkiem? W końcu udało jej
się zamieszkać na swoim. Dziewczyna żyje tak, jak chce,
i nieźle sobie radzi, a ty zamierzasz tam wtargnąć i znów
jej namieszać w głowie?
– Skąd wiesz, że dobrze sobie radzi? Gadałeś z nią?
Rozpacz kryjąca się za tym pytaniem nieco mnie
zaskakuje. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy
z tego, jak bardzo chcę, żeby wszystko u niej grało.
– Tak, widzieliśmy się parę razy. Bridgette i ja
jedliśmy z nią wczoraj lunch.
Opieram się na krześle wkurzony, że nic mi o tym
nie powiedział. Czuję jednak również ulgę, że Sydney
nie tkwi w swoim mieszkaniu pogrążona w depresji.
– Pytała o mnie? Wie o mnie i Maggie?
Kiwa głową.
– Wie. Zapytała, jak wyglądają sprawy między wami,
więc powiedziałem jej prawdę. Od tego czasu nie
poruszała tego tematu.
Jezu Chryste, to, że zna prawdę, powinno ukoić mój
ból, tymczasem tylko go zwiększa. Wolę nie myśleć, jak
odbiera teraz to, że się z nią nie kontaktuję. Pewnie jest
przekonana, że ją o wszystko obwiniam. Pochylam się
i patrzę błagalnym wzrokiem na Warrena.
– Proszę, podaj mi jej adres.
Kręci głową.
– Oddaj mi moje kluczyki.
Tym razem to ja kręcę głową.
Przewraca oczami, po czym zrywa się od stołu
i biegnie do swojego pokoju.
Otwieram swoje SMS-y do Sydney. Przeglądam je,
podobnie robię każdego dnia. Mam nadzieję, że w końcu
zbiorę się na odwagę i do niej napiszę. Boję się, że
łatwiej jej będzie mnie pogonić za pośrednictwem
telefonu, niż gdybym stanął w drzwiach jej mieszkania.
Właśnie dlatego nie piszę. Chociaż nie chcę przyznać
racji Warrenowi, to właściwie wiem, że nic dobrego
z naszego spotkania by nie wynikło. Wiem, że nie pora
na rozpoczynanie poważnego związku. Gdybym ją
zobaczył, tylko bardziej zacząłbym za nią tęsknić. To
jednak, co powinienem zrobić, i to, co zrobię, to dwie
różne sprawy.

Światło w moim pokoju zapala się i gaśnie. Kilka


chwil później ktoś potrząsa gwałtownie moim
ramieniem. Uśmiecham się, wciąż jeszcze
półprzytomny, wiedząc, że ściągnąłem Warrena
dokładnie tam, gdzie chciałem. Odwracam się i patrzę na
niego.
– Co się stało? – migam.
– Gdzie one są?
– Co gdzie jest?
– Moje gumki, Ridge. Gdzie je, do diabła,
schowałeś?
Wiedziałem, że jeśli nie uda się z kluczykami, na
pewno podziała na niego kradzież prezerwatyw. Cieszę
się tylko, że zanim zostawił Bridgette w swoim łóżku
i wpadł do mojego pokoju, włożył majtki.
– Chcesz je odzyskać? – migam. – Podaj mi jej adres.
Warren przykłada dłonie do policzków. Sądząc
z grymasu, który pojawia się na jego twarzy, właśnie
jęczy.
– Zapomnij. Zaraz pojadę do sklepu.
Siadam na łóżku.
– Niby jak zamierzasz pojechać do sklepu? Mam
twoje kluczyki, pamiętasz?
Waha się przez chwilę, a potem uśmiech
rozpromienia jego twarz. Chyba właśnie przyszedł mu do
głowy jakiś wspaniały pomysł.
– Wezmę samochód Bridgette.
– Powodzenia w szukaniu jej kluczyków.
Warren gapi się na mnie przez kilka chwil. W końcu
garbi ramiona i odwraca się do komody. Chwyta
długopis i kartkę papieru, coś na niej pisze, po czym ją
zgniata i rzuca nią we mnie.
– Tu masz jej adres, dupku. A teraz oddawaj
kluczyki.
Rozkładam kartkę i przypatruję się jej uważnie,
chcąc się upewnić, że naprawdę napisał na niej jakiś
adres. Potem wyciągam zza stolika nocnego paczkę
prezerwatyw i rzucam mu ją.
– To powinno ci na razie wystarczyć. Powiem ci,
gdzie są twoje kluczyki, kiedy potwierdzę, że to na
pewno jej adres.
Warren wyjmuje z opakowania prezerwatywę,
pozostałymi rzuca we mnie.
– Weź je ze sobą. Przydadzą ci się, bo to na pewno
jej adres.
Odwraca się i wychodzi z pokoju. Zaraz po jego
wyjściu zrywam się z łóżka, ubieram i wychodzę
z mieszkania.
Nawet nie wiem, która godzina.
I nic mnie to nie obchodzi.
23

Sydney

Dźwięki wywołują wspomnienia.


Zdarza się to często, ale głównie wtedy, gdy słyszę
piosenki. Zwłaszcza te, które podobały nam się
z Hunterem. Jeśli słuchałam jakiejś piosenki
w szczególnie przygnębiającej chwili, a potem słyszę ją
znowu, powracają wszystkie uczucia, które jej
towarzyszyły poprzednim razem. Niektóre piosenki
kiedyś uwielbiałam, a teraz w ogóle nie mogę ich
słuchać. Przywołują wspomnienia i uczucia, których nie
chcę ponownie do- świadczać.
Ostatnio jednym z takich „wywoływaczy
wspomnień” stał się dla mnie dźwięk przychodzącego
SMS-a.
A konkretnie dźwięk towarzyszący SMS-om Ridge’a.
To fragment wersji demo naszej piosenki Maybe
Someday. Przypisałam go do SMS-ów od niego zaraz po
pierwszym wysłuchaniu tego kawałka. Chciałabym
powiedzieć, że ten dźwięk wywołuje negatywne
skojarzenia, ale nie jestem tego pewna. Nasz pocałunek
w trakcie trwania tej piosenki z pewnością doprowadził
do poczucia winy, sam w sobie jednak nie był taki zły.
Prawdę mówiąc, jego wspomnienie wciąż rozgrzewa
moje serce do czerwoności. I często o nim myślę.
Zdecydowanie częściej, niż powinnam.
Tak jak teraz, gdy z głośnika komórki dobiega
właśnie fragment naszej piosenki, wskazując na to, że
dostałam SMS-a.
Od Ridge’a.
Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że jeszcze
kiedyś usłyszę ten dźwięk.
Przewracam się na łóżku, sięgam na stolik nocny
i trzęsącymi się palcami chwytam telefon. Ta wiadomość
dokonuje takiego spustoszenia w moim ciele, że na
chwilę zapomina ono, jak właściwie funkcjonować.
Przyciskam komórkę do piersi i zamykam oczy, zbyt
zdenerwowana, żeby przeczytać jego słowa.
Uderzenie, uderzenie, przerwa.
Skurcz, rozkurcz.
Wdech, wydech.
Powoli otwieram oczy, unoszę telefon, po czym go
odblokowuję.

Ridge: Jesteś w domu?

Że co, proszę?
Niby dlaczego interesuje się tym, czy jestem
w domu? Przecież nawet nie wie, gdzie mieszkam. Poza
tym dał mi jasno do zrozumienia, do kogo należy jego
serce, kiedy trzy tygodnie temu kazał mi się
wyprowadzić.
Ale jestem w domu i wbrew rozsądkowi chcę, żeby
o tym wiedział. Mam ochotę podać mu swój adres
i zaproponować, żeby przekonał się osobiście, czy jestem
w domu.
Wybieram jednak bezpieczniejszy wariant. Coś
bardziej lakonicznego.

Ja: Tak.

Odrzucam kołdrę i siadam na krawędzi łóżka. Gapię


się w komórkę, bojąc się nawet mrugnąć.

Ridge: Nie otwierasz. Pomyliłem drzwi?

O Jezu!
Mam nadzieję, że pomylił. A może jednak liczę na
to, że nie pomylił? Trudno powiedzieć. Cieszę się, że jest
tutaj, ale równocześnie strasznie mnie to wkurza.
Targają mną sprzeczne uczucia. To strasznie
wyczerpujące.
Zrywam się z łóżka, wypadam z sypialni i biegnę do
drzwi. Wyglądam przez wizjer. Stoi na korytarzu.

Ja: Jesteś przed moimi drzwiami, więc niczego


nie pomyliłeś.
Wciskam „wyślij” i jeszcze raz przybliżam oko do
wizjera. Opiera się dłonią o drzwi i wpatruje w telefon.
Widzę jego zbolałą minę i domyślam się, jak ciężką
wewnętrzną walkę toczy. Mam ochotę otworzyć i rzucić
mu się w ramiona. Zamykam oczy i przyciskam czoło do
drzwi, grając na zwłokę. Nie chcę podjąć pochopnej
decyzji. Ciągnie mnie do niego i wiem, że nie skończy
się na samym wpuszczeniu go do środka.
Tyle że to nie przysłuży się żadnemu z nas. Rozstał
się z Maggie zaledwie kilka tygodni temu. Jeśli jest tu
dla mnie, niech lepiej odwróci się i odejdzie. To
niemożliwe, żeby nam się udało, skoro wiem, że wciąż
jest załamany po rozstaniu z inną. Zasługuję na coś
więcej, niż może mi w tej chwili zaoferować. W tym
roku przeszłam zbyt wiele, żeby ktoś jeszcze sobie ze
mną tak pogrywał.
Nie powinno go tu być.

Ridge: Mogę wejść?

Odwracam się i opieram plecami o drzwi.


Przykładam komórkę do piersi i zaciskam powieki. Nie
chcę czytać jego słów. Nie chcę widzieć jego twarzy.
Przez niego zapominam o tym, co dla mnie ważne. W tej
chwili nie jest dla mnie wcale najlepszą opcją, zwłaszcza
biorąc pod uwagę to, przez co ostatnio przeszedł.
Powinnam odsunąć się od tych drzwi i go nie wpuszczać.
Wszystko we mnie woła jednak, żeby zrobić coś
przeciwnego.
– Proszę, Sydney.
To zaledwie szept dobiegający zza drzwi, ale
doskonale słyszę słowa. Słyszę je każdą cząstką siebie.
Zrozpaczony ton głosu i przede wszystkim to, że
wypowiedział te słowa na głos, kompletnie mnie
rozwala. Pozwalam, by to serce zdecydowało za mnie,
i powoli odwracam się twarzą do drzwi. Przekręcam
klucz w zamku, odsuwam zasuwkę i ciągnę za klamkę.
Bez posługiwania się słowem „niesamowity” trudno
opisać uczucia, które mną targają, kiedy widzę go przed
sobą.
Wszystko, co czuję, jest absolutnie niesamowite.
Niesamowite jest to, że moje serce tak bardzo wyrywa
się do niego. Niesamowite jest to, że kolana mi się
uginają. Niesamowite jest to, że moje usta pragną
przywrzeć do jego warg.
Ze wszystkich sił staram się ukryć wrażenie, jakie
robi na mnie jego obecność, więc odwracam się od niego
i idę do salonu.
Nie wiem, czemu się tak zachowuję, ale czy nie jest
to normalne? Często usiłujemy ukryć nasze uczucia
przed tymi, którzy powinni je poznać. Ludzie skrywają
emocje, zupełnie jakby ujawnianie ich było czymś złym.
W tej chwili moją naturalną reakcją jest odwrócenie
się do niego i objęcie go, niezależnie od tego, co go tu
sprowadziło. Pragnę otoczyć go ramionami, wtulić twarz
w jego pierś, pozwolić, by mnie objął. Mimo to stoję
odwrócona do niego plecami, udając, że zupełnie tego
nie chcę.
Dlaczego?
Wciągam powietrze, chcąc się uspokoić, a potem,
kiedy słyszę, że zamyka za sobą drzwi, odwracam się do
niego. Stoi kilka kroków dalej, nie odrywając ode mnie
wzroku. Widząc napięty wyraz jego twarzy, domyślam
się, że podobnie jak ja robi wszystko, by powstrzymać
swoje naturalne reakcje. Tylko dlaczego?
Przez dumę?
Strach?
Zawsze niezmiernie mi się podobało w naszych
relacjach to, że byliśmy ze sobą szczerzy i niczego nie
udawaliśmy. Mówiłam, co myślałam, on zresztą
również. Nie podoba mi się ta zmiana.
Próbuję się do niego uśmiechnąć, choć nie mam
pewności, czy mi się to uda. Mówię do niego,
wypowiadając słowa jak najstaranniej, żeby nie miał
problemu z czytaniem z ruchu warg.
– Przyszedłeś tu, żebym ci przypomniała, jaka jestem
ohydna?
Wybucha śmiechem. Wyraźnie mu ulżyło, że nie
jestem na niego zła.
Bo nie jestem. Nigdy nie byłam. I nigdy nie miałam
do niego pretensji o to, że podjął takie, a nie inne
decyzje. Jeśli mam mu coś za złe, to tylko ten pocałunek,
który był tak niesamowity, że żadne inne nie mogą się
z nim równać.
Siadam na kanapie i spoglądam mu w oczy.
– Wszystko gra? – pytam.
Kiedy wzdycha, szybko odwracam wzrok. Trudno
znajdować się w tym samym pokoju co on, jeszcze
trudniej utrzymywać z nim kontakt wzrokowy. Wchodzi
do salonu i siada obok mnie.
Myślałam o dokupieniu mebli, ale na razie stać mnie
było tylko na kanapę. Uwielbiam na niej przesiadywać.
Zresztą wcale nie jestem pewna, czy brakuje mi innych
mebli. Dzięki temu, że jest tu tylko kanapa, nie miał
wyjścia – musiał na niej usiąść i dotyka teraz nogą
mojego uda. Fala gorąca obmywa moje ciało. Patrzę na
nasze kolana i nagle uświadamiam sobie, że mam na
sobie T-shirt, w którym położyłam się spać. Byłam tak
zszokowana tym, że stoi pod drzwiami mojego
mieszkania, że nie zwróciłam uwagi na to, jak
wyglądam. I tak mam na sobie tylko za dużą bawełnianą
koszulkę sięgającą do kolan, a moja fryzura to na pewno
jeden wielki koszmar.
On natomiast jest ubrany w dżinsy i koszulkę z logo
Sounds of Cedar. Powiedziałabym, że jestem
nieodpowiednio ubrana, gdyby nie to, że mam strój
stosowny do tego, co zamierzałam zrobić, zanim się
pojawił – a zamierzałam iść spać.
Ridge: Nie wiem, czy u mnie wszystko gra.
A u ciebie?

Zdążyłam już zapomnieć, że o to zapytałam.


Wzruszam ramionami. Jestem pewna, że będzie grać,
ale nie zamierzam go oszukiwać i mówić, że już tak jest.
Chyba żadne z nas nie wyszło z tego wszystkiego bez
szwanku. Ja nie mogę pogodzić się ze stratą Ridge’a,
a Ridge – ze stratą Maggie.

Ja: Przykro mi z powodu Maggie. Strasznie się


z tym czuję. Mam nadzieję, że jeszcze zmieni
zdanie. Pięć lat to kawał czasu. Szkoda by było
to tracić przez jedno nieporozumienie.

Naciskam „wyślij” i w końcu na niego patrzę. Czyta


moją wiadomość, po czym zerka na mnie. Jego skupiona
mina sprawia, że brakuje mi tchu w piersiach.

Ridge: To nie było nieporozumienie, Sydney. Ona


rozumiała to wszystko aż za dobrze.

Czytam tę wiadomość kilka razy. Mógłby rozwinąć


tę myśl. Niby co nie było nieporozumieniem? Przyczyna
zerwania? Jego uczucie do mnie? Nie pytam go jednak
o to, przechodząc bezpośrednio do pytania, które jest dla
mnie najważniejsze.

Ja: Dlaczego tu przyszedłeś?


Przez chwilę porusza szczękami, po czym
odpowiada.

Ridge: Mam sobie iść?

Patrzę na niego i kręcę głową. Potem waham się


chwilę i potakuję. W końcu wzruszam ramionami.
Uśmiecha się rozbrajająco. Wydaje mi się, że rozumie,
z czego wynika moje zmieszanie.

Ja: To zależy od tego, po co tu przyszedłeś. Czy


dlatego, że chcesz, żebym pomogła ci odzyskać
Maggie? Czy dlatego, że ci mnie brakuje? Czy
dlatego, że chcesz, żebyśmy znowu byli
przyjaciółmi?
Ridge: A jeśli z żadnego z tych powodów? Tak
naprawdę to nie wiem, co mnie tu przyniosło.
Tęsknię za tobą tak straszliwie, że to aż boli, ale
z drugiej strony żałuję, że cię poznałem. Dzisiaj
chyba jest ten dzień, kiedy przeważa to pierwsze.
Dlatego ukradłem Warrenowi kluczyki i zmusiłem
go, żeby podał mi twój adres. Po prostu
poszedłem za podszeptem serca.

Jego brutalna szczerość wzrusza mnie i wkurza


równocześnie.

Ja: A co z jutrem? A jeśli jutro będzie ten dzień,


w którym będziesz żałował, że mnie poznałeś?
Co wtedy mam zrobić?

Intensywność jego spojrzenia wytrąca mnie


z równowagi. Być może próbuje zgadnąć, czy przemawia
przeze mnie złość. Nie mam pewności, czy tak jest, czy
nie. Nie mam pewności, co myśleć o tym, że nawet nie
wie, dlaczego tu przyszedł.
Nie odpowiada na mojego SMS-a, a to dowodzi
jednego: targają nim równie sprzeczne uczucia jak mną.
Pragnie ze mną być, a zarazem tego nie chce.
Pragnie mnie kochać, ale nie wie, czy powinien.
Pragnie się ze mną widywać, ale wie, że nie
powinien.
Pragnie mnie pocałować, ale ból po tym pocałunku
może być równie mocny jak to, co czułam, gdy po
naszym pierwszym pocałunku wyszedł z pokoju. Nagle
robi mi się głupio, że tak się na niego gapię. Siedzimy
zbyt blisko siebie, chociaż moje ciało jest przeciwnego
zdania i ciągle mi to sygnalizuje. Pragnie, by nastąpiło
to, co nastąpić nie może.
Ridge rozgląda się po mieszkaniu, po czym pochyla
się nad telefonem.

Ridge: Podoba mi się tutaj. Dobra dzielnica.


Sprawia wrażenie bezpiecznej.

Z trudem opanowuję śmiech. Jego próby


prowadzenia niezobowiązującej pogawędki są z góry
skazane na niepowodzenie. To się nie uda. W tej chwili
nie możemy być przyjaciółmi. Nie możemy też zostać
parą – zbyt wiele czynników przemawia przeciwko temu.
Mimo to postanawiam odpowiedzieć mu w podobnym
tonie.

Ja: Lubię tu mieszkać. Dziękuję, że zanim się tu


przeniosłam, zasponsorowałeś mi hotel.
Ridge: Przynajmniej tyle mogłem zrobić. To było
absolutne minimum.
Ja: Oddam ci kasę, jak tylko dostanę pierwszą
wypłatę. Udało mi się odzyskać pracę
w bibliotece, więc zrobię to już w przyszłym
tygodniu.
Ridge: Przestań. Nie chcę o tym nawet słyszeć.

Nie mam pojęcia, co mu odpisać. Cała ta sytuacja


jest dosyć niezręczna. Starannie omijamy wszelkie
drażliwe tematy. Chyba brakuje nam odwagi.
Kładę telefon na kanapie wyświetlaczem do dołu.
Daję mu w ten sposób do zrozumienia, że chcę to
przerwać. Nie podoba mi się, że nie jesteśmy sobą.
Pojmuje aluzję i odkłada swoją komórkę na
podłokietnik kanapy. Potem wzdycha ciężko i opiera
głowę na zagłówku. Cisza, jaka zapada, sprawia, że czuję
przemożną chęć ujrzenia świata z jego perspektywy. To
pragnienie wydaje mi się jednak niemożliwe do
zrealizowania. Ludzie słyszący traktują zbyt wiele
rzeczy jak coś oczywistego. Nigdy tego nie pojmowałam
w takim stopniu, jak rozumiem to teraz. W dalszym
ciągu nie odzywamy się do siebie. Jego westchnienie
interpretuję jako wyraz irytacji jego własną postawą.
Kiedy nagle wstrzymuje oddech, rozumiem, jak dużo go
kosztuje trzymanie siebie samego w ryzach.
W każdym razie podejrzewam, że dzięki
przebywaniu w świecie ciszy potrafi odczytywać ludzkie
zachowanie w inny sposób niż ludzie, którzy słyszą.
Zamiast wsłuchiwać się w mój oddech, przygląda się
mojej podnoszącej się i opadającej klatce piersiowej.
Zamiast słuchać westchnień, prawdopodobnie obserwuje
moje oczy, ręce i postawę. Może w tej chwili przechyla
twarz w moją stronę dlatego, że chce wyczuć, o czym
myślę.
Czuję się tak, jakby czytał we mnie jak w otwartej
księdze. Uwaga, z jaką mi się przygląda, każe mi
kontrolować wyraz swojej twarzy i każdy oddech.
Zamykam oczy i opieram głowę na zagłówku, wiedząc,
że się we mnie wpatruje i próbuje wyczuć moje intencje.
Chciałabym po prostu odwrócić się do niego
i powiedzieć mu, jak bardzo za nim tęskniłam. Jak wiele
dla mnie znaczy. Jak okropnie się czuję ze
świadomością, że zanim mnie poznał, sprawiał wrażenie
szczęśliwego. Chciałabym mu powiedzieć, że chociaż
oboje teraz żałujemy naszego pocałunku, nie oddałabym
go za żadne skarby świata.
W takich chwilach jak ta jestem wdzięczna losowi,
że Ridge nie słyszy. Gdyby słyszał, powiedziałabym mu
wiele rzeczy, których bym potem żałowała.
Tymczasem wiele rzeczy pozostaje
niewypowiedzianych i żałuję, że nie mogę zdobyć się na
odwagę, by je jednak wypowiedzieć.
Ridge przesuwa się na kanapie, więc oczywiście
otwieram oczy, chcąc zaspokoić ciekawość. Przechyla
się przez podłokietnik, sięgając po coś. Kiedy odwraca
się do mnie, widzę w jego dłoni długopis. Uśmiecha się
łagodnie, a potem unosi moją rękę. Przysuwa się
i przyciska długopis do mojej dłoni.
Przełykam ślinę i patrzę na niego, ale nie odrywa
wzroku od poruszającego się długopisu. Mogłabym
przysiąc, że na ustach Ridge’a błąka się uśmiech. Kiedy
kończy, unosi moją dłoń do ust i dmucha delikatnie, żeby
tusz szybciej wysechł. Kiedy ściąga wilgotne wargi, robi
mi się naprawdę gorąco. Opuszcza moją dłoń i wreszcie
patrzę na to, co napisał.

To był tylko pretekst, żeby dotknąć twojej ręki.

Śmieję się cicho. Głównie dlatego, że te słowa są


naprawdę niewinne i miłe w porównaniu z tym, co pisał
na moich rękach w przeszłości. Poza tym siedzę z nim na
tej kanapie przez jakieś dziesięć minut, marząc o tym,
żeby mnie dotknął, a potem okazuje się, że on marzył
dokładnie o tym samym. To takie dziecinne, jakbyśmy
byli nastolatkami. Jestem prawie zawstydzona, że tak
bardzo pragnę jego dotyku, ale jednocześnie nie
pamiętam, żebym kiedykolwiek pragnęła czegoś
bardziej.
Na razie nie puszcza mojej ręki, a ja nadal patrzę
z uśmiechem na napis, który wykonał. Kiedy muskam
kciukiem wierzch jego dłoni, gwałtownie wciąga
powietrze. Ten niewinny gest chyba skruszył jakąś
niewidzialną barierę, ponieważ momentalnie chwyta
mnie za rękę. Splatamy palce. Ciepła jego dłoni nie da
się porównać do gorąca, które w tej chwili rozlewa się po
całym moim ciele.
Boże, jeśli samo trzymanie się za ręce wywołuje we
mnie takie reakcje, nie wyobrażam sobie, jak czułabym
się, gdybyśmy robili coś więcej.
Oboje wpatrujemy się w swoje dłonie, czując ich
pulsowanie. Muska palcem mój kciuk, po czym puszcza
dłoń i ponownie sięga po długopis. Tym razem przyciska
go do mojego nadgarstka. Wędruje powoli w górę
mojego przedramienia, rysując prostą linię. Nie
powstrzymuję go. Po prostu się przyglądam. Po dotarciu
do łokcia ponownie zaczyna coś pisać.

To tylko kolejny pretekst, żeby cię dotknąć.

Unosi moją rękę i dmucha na nią łagodnie, nie


spuszczając ze mnie wzroku. Potem przyciska delikatnie
usta do swojego napisu i całuje go literka po literce, cały
czas patrząc mi w oczy. Kiedy dociera do ramienia,
przez ułamek sekundy czuję na skórze jego język.
To chyba dlatego z moich ust wydobywa się jęk.
Tak, to musiał być jęk.
Jezu, jak to dobrze, że nie mógł go usłyszeć.
Odrywa usta od mojej ręki i wpatruje się we mnie,
ciekaw mojej reakcji. Jego oczy są ciemne, a wzrok
przenikliwy. Przygląda się moim ustom, oczom, szyi,
włosom, piersiom. Sprawia wrażenie, jakby nie mógł się
na mnie napatrzeć.
Ponownie przyciska długopis do mojej skóry,
rozpoczynając w miejscu, w którym przerwał. Sunie nim
wolno w górę mojego ramienia, cały czas pożerając mnie
wzrokiem. Kiedy dociera do rękawa mojego T-shirtu,
unosi go delikatnie, odsłaniając moje ramię. Robi
malutki znaczek długopisem, po czym powoli przybliża
się do mnie. Kiedy czuję dotyk jego warg na swojej
skórze, opieram głowę na zagłówku kanapy. Jego ciepły
oddech owiewa moje ramię. W ogóle nie przejmuję się
tym, że po mnie rysuje. Później to wszystko zmyję.
W tej chwili pragnę tylko, by nie odrywał ode mnie
długopisu, dopóki wkład się nie wyczerpie.
Odsuwa się i puszcza moją rękę, po czym przekłada
długopis do drugiej ręki. Opuszcza rękaw mojej
koszulki, a potem ciągnie za kołnierzyk i odkrywa
obojczyk. Przyciska długopis do mojego ramienia i nie
odrywając ode mnie wzroku, wędruje ostrożnie do mojej
szyi. Wyraźnie się ożywia i chociaż dalej postępuje
bardzo ostrożnie, wiem doskonale, co chciałby zrobić
w tej chwili i gdzie zamierza umieścić długopis. Wcale
nie musi tego wyrażać słowami, jego wzrok mówi za
niego.
Sunie powoli długopisem w górę po mojej szyi.
Przekrzywiam głowę. Ledwo to robię, słyszę świst
powietrza wydmuchiwa​nego między zębami. Zatrzymuje
się tuż pod moim uchem. Zaciskam powieki. Kiedy
Ridge się pochyla, mogę mieć tylko nadzieję, że serce mi
nie eksploduje. Mam wrażenie, że może to nastąpić
w każdej chwili. Jego usta dotykają lekko mojej skóry
i nagle coś zaczyna trzepotać mi przed oczami.
A może to tylko trzepocze moje serce?
Sunę dłonią w górę jego ramienia i kładę ją z tyłu
jego głowy, nie chcąc, żeby się odrywał od tego miejsca.
Ponownie dotyka językiem mojej szyi, ale nie pozwala,
bym go tam zatrzymała. Odsuwa się i patrzy na mnie.
Jego oczy błyszczą z radości. Doskonale wie, że
doprowadza mnie do szaleństwa.
Odrywa długopis od miejsca pod moim uchem,
zjeżdża po szyi i zatrzymuje się we wgłębieniu nad
obojczykiem. Przed poca​łowaniem miejsca, które
właśnie zaznaczył, obejmuje mnie w talii, podnosi
i sadza na swoich kolanach.
Chwytam się jego ramion, a kiedy przyciąga mnie do
siebie, wciągam gwałtownie powietrze. Koszulka
podwinęła mi się, odsłaniając uda. Ponieważ pod nią
mam tylko majtki, boję się, że mogę się znaleźć
w sytuacji, z której bardzo trudno będzie mi się
wyplątać.
Nie odrywając wzroku od mojej szyi, sunie dłonią po
moim udzie i biodrze, a potem w górę mojego ciała, aż
do włosów. Kładzie rękę z tyłu mojej głowy, a potem
przyciąga moją szyję do ust. Ten pocałunek jest
mocniejszy i nie tak ostrożny jak poprzednie. Wsuwam
palce w jego włosy i tulę się do niego.
Wyznacza pocałunkami szlak w górę mojej szyi, aż
wreszcie dociera do podbródka. Nasze ciała przywierają
do siebie. Ridge kładzie rękę w dole moich pleców
i jeszcze bardziej zmniejsza dystans między nami.
Nie mogę się ruszyć ani złapać tchu. Zastanawiam
się, gdzie się podziała ta silna Sydney. Gdzie jest
Sydney, która wie, że to nie powinno się zdarzyć?
Później jej poszukam. Gdy Ridge skończy już swoje
zabawy z długopisem.
Przestaje całować mój podbródek i unosi głowę.
Nasze usta znajdują się tak blisko siebie, że prawie się
dotykają. Odrywa rękę od moich pleców i ponownie
przykłada długopis do mojej szyi. Kiedy czuję jego
dotyk na swojej skórze, przełykam ślinę, próbując
zgadnąć, gdzie teraz przesunie długopis.
W górę czy w dół, w górę czy w dół. A zresztą –
wszystko jedno.
Zaczyna sunąć nim w górę, ale nagle się zatrzymuje.
Odrywa długopis od szyi, potrząsa nim, potem znów
dotyka szyi. Ponownie sunie nim w górę i ponownie się
zatrzymuje. Odsuwa się ode mnie i przygląda się
długopisowi, marszcząc brwi. Wygląda na to, że właśnie
wyczerpał się wkład. Patrzy na mnie, po czym rzuca
długopis na podłogę.
Wpatruje się w moje usta. Dochodzę do wniosku, że
to tam właśnie miała się skończyć trasa długopisu. Oboje
ciężko dyszymy, wiedząc doskonale, co za chwilę
nastąpi. To będzie nasz drugi raz. Czy wpłynie na nas tak
samo jak pierwszy?
Wydaje mi się, że Ridge jest równie przerażony jak
ja.
Opieram się całym swoim ciężarem na jego ciele,
ponieważ nigdy jeszcze nie czułam się tak słaba. Nie
mogę myśleć, nie mogę się ruszać, nie mogę oddychać.
Mogę tylko... pragnąć.
Przykłada dłonie do moich policzków i patrzy mi
w oczy.
– Twój ruch – szepcze.
Jezu Chryste, ten głos...
Wpatruję się w niego, nie będąc pewna, czy podoba
mi się to, że przekazuje mi władzę. Najwyraźniej chce,
żeby to była moja decyzja.
Kiedy robimy coś, czego nie powinniśmy robić,
fajnie jest później zwalić winę na kogoś innego. Wiem,
że nie powinniśmy dopuścić do sytuacji, której potem
będziemy żałować. Mogę to jeszcze zatrzymać. Mogę go
poprosić, żeby wyszedł. Lepiej zrobić to teraz niż
później, gdy wszystko skomplikuje się jeszcze bardziej.
Mogę zejść z jego kolan i powiedzieć mu, że nie
powinniśmy tego robić, ponieważ nie miał nawet czasu,
żeby wybaczyć sobie to, co stało się z Maggie. Mogę
powiedzieć mu, żeby sobie poszedł i wrócił dopiero
wtedy, gdy będzie pewien, z kim chce być.
O ile ten dzień w ogóle nastąpi.
Wiele rzeczy mogę, powinnam i muszę zrobić,
żadnej z nich jednak zrobić nie chcę.
Ostatecznie nie wytrzymuję presji, choć trudno
o gorszą chwilę na to, żeby się rozkleić. Po prostu nie ma
gorszej.
Zaciskam powieki, usiłując powstrzymać się od
płaczu. Bezskutecznie. Czuję łzę spływającą mi wolno
po policzku. To zdecydowanie najwolniejsza łza świata.
Otwieram oczy. Ridge przygląda się łzie i coraz mocniej
zaciska szczęki. Chcę ją otrzeć, ale w końcu dochodzę do
wniosku, że byłoby to nieuczciwe względem niego. Moje
łzy mówią o wiele więcej o tym, jak się czuję, niż
udałoby mi się przekazać w SMS-ie.
Może po prostu chcę, żeby wiedział, że cierpię.
Może chcę, żeby też cierpiał.
Kiedy łza w końcu dociera do mojego podbródka,
Ridge unosi wzrok. Jestem zaskoczona tym, co widzę
w jego oczach.
Łzy.
To, że cierpi dlatego, że ja cierpię, nie powinno od
razu sprawiać, że chcę go pocałować. A jednak sprawia.
Jest tutaj, ponieważ mu na mnie zależy. Jest tutaj,
ponieważ za mną tęskni. Jest tutaj, ponieważ znów chce
poczuć to, co poczuliśmy przy naszym pierwszym
pocałunku. Ja też tego chcę. Chcę to poczuć raz jeszcze
od chwili, gdy jego wargi oderwały się od moich ust
i wyszedł z pokoju.
Odrywam ręce od jego ramion i kładę je z tyłu jego
głowy, po czym przysuwam się do niego tak blisko, że
nasze usta się muskają.
Uśmiecha się do mnie.
– Dobry ruch – szepcze.
Przyciska wargi do moich ust i nagle wszystko poza
tym przestaje się liczyć. Poczucie winy, smutek, obawa,
co stanie się po tym pocałunku. Wszystko to odpływa
w niepamięć w momencie, gdy nasze usta się spotykają.
Delikatnie rozwiera językiem moje wargi. Z chwilą gdy
go czuję w swoich ustach, zamieszanie panujące w moim
sercu i głowie nagle ustępuje.
Jego pocałunkom powinny towarzyszyć komunikaty
ostrzegawcze. Nie mogą dobrze wpływać na serce. Sunie
dłonią po moim udzie, a potem wkłada ją pod koszulkę.
Przesuwa rękę na moje plecy i przyciąga mnie do siebie,
równocześnie unosząc swoje biodra.
O.
Ja.
Cię.
Z każdym rytmicznym ruchem jego ciała staję się
coraz słabsza. Muszę się koniecznie czegoś złapać, bo
czuję się tak, jakbym spadała. Chwytam się jego
koszulki i włosów i cicho jęczę. Czując głos
wydobywający się z mojego gardła, szybko odrywa się
od moich ust i zaciska powieki, dysząc ciężko. Po chwili
je otwiera i wpatruje się w moją szyję.
Wyciąga rękę spod koszulki, po czym przykłada ją
do mojej szyi.
Słodki Jezu...
Przyciska delikatnie dłoń, wpatrując się w moje usta.
Sama myśl o tym, że chce poczuć, co ze mną
wyprawia, powoduje, że zaczyna mi się kręcić w głowie.
Udaje mi się patrzeć mu w oczy na tyle długo, by
dostrzec, jak zwykłe pragnienie zmienia się w dzikie
pożądanie.
Nie odrywając dłoni od tyłu mojej głowy, przyciąga
mnie do siebie z większą niecierpliwością i przywiera
wargami do moich ust. W chwili gdy nasze języki znów
się spotykają, z moich ust wydobywa się tyle jęków, że
zapewne nie jest w stanie za nimi nadążyć.
Właśnie tego chciałam. Chciałam, żeby się tu zjawił
i powiedział mi, jak bardzo za mną tęskni. Chciałam
wiedzieć, że mu na mnie zależy i że mnie pragnie.
Chciałam znów poczuć dotyk jego ust, żeby udowodnić
sobie, że uczucia, jakich doznałam za pierwszym razem,
nie były moim wymysłem.
Teraz jednak, gdy już to wszystko otrzymałam, nie
jestem pewna, czy mam wystarczająco dużo siły, żeby to
przetrwać. Wiem, że w chwili gdy to się skończy i Ridge
wyjdzie z mojego mieszkania, moje serce znów uschnie
z żalu. Im bardziej się na niego otwieram, tym bardziej
go potrzebuję i bardziej cierpię, wiedząc, że właściwie
wciąż nie należy do mnie.
Ciągle nie jestem przekonana, że znalazł się tutaj
z właściwych powodów. Nawet jeśli, to i tak za
wcześnie. Nie wspominając już o tych wszystkich
pytaniach, które nie dają mi spokoju. Próbuję o nich
zapomnieć i są chwile, kiedy mi się to naprawdę udaje.
Na przykład wtedy gdy muska dłońmi mój policzek albo
całuje mnie w usta, zapominam o wszystkich pytaniach,
od których – jak mi się zdawało – nie sposób uciec. Ale
kiedy odrywa usta od moich warg, żeby złapać oddech,
i patrzy mi w oczy, wszystkie te pytania powracają
i zbierają się z przodu mojej głowy, aż wreszcie są tak
ciężkie, że wywołują łzy.
Gdy wątpliwości powracają, zaciskam palce na jego
ramionach. Napieram na niego całym ciałem. Odrywa się
od moich ust. Widząc zwątpienie malujące się na mojej
twarzy, kręci głową, żeby powstrzymać mnie od
analizowania tego, co właśnie dzieje się między nami.
Patrzy na mnie błagalnie, gładząc mnie po policzku, po
czym przyciąga mnie do siebie i próbuje znów
pocałować. Ja jednak wyrywam się z jego objęć.
– Ridge, nie... – mówię. – Nie mogę.
Kręcę głową, kiedy zaciska rękę na moim
nadgarstku. Puszcza mnie, a ja wstaję z jego kolan.
Podchodzę do zlewu w kuchni i nalewam mydło
w płynie na ręce, a potem zaczynam ścierać tusz
z ramienia. Wyjmuję z szuf​lady ścierkę, następnie ją
zwilżam i przyciskam do szyi. Łzy spływają mi po
policzkach, kiedy próbuję zmyć z siebie ślady długopisu
– dowody tego, co właśnie zaszło między nami. Dowody,
które sprawiają, że o wiele trudniej wyzwolić mi się spod
jego wpływu.
Ridge staje za mną i kładzie ręce na moich
ramionach. Odwraca mnie twarzą do siebie, a kiedy
widzi, że płaczę, patrzy na mnie przepraszająco
i wyjmuje ścierkę z mojej dłoni. Odgarnia mi włosy
z ramienia, po czym delikatnie trze kark, ścierając tusz.
Widać, że strasznie mu głupio, że doprowadził mnie do
płaczu, ale to nie jego wina. To nigdy nie była tylko jego
wina. To nie była wina jednej osoby. To była wina nas
obojga.
Kiedy kończy ścierać tusz, rzuca ścierkę na blat,
a potem przyciąga mnie do piersi. Ulga, którą
natychmiast czuję, czyni to wszystko jeszcze gorszym.
Pragnę doznawać tego cały czas. Pragnę Ridge’a cały
czas. Pragnę, by te krótkie chwile wspólnego szczęścia
rozciągnęły się na całe nasze życie. Wiem jednak, że na
razie nie ma na to szans. W pełni rozumiem to, co
powiedział: że czasami za mną tęskni, a kiedy indziej
żałuje, że mnie poznał. W tej chwili ja też żałuję, że
w ogóle wyszłam na balkon, kiedy po raz pierwszy
usłyszałam dźwięki jego gitary.
Gdybym nigdy nie poczuła się z nim taka szczęśliwa,
nie brakowałoby mi tego po jego odejściu.
Ocieram łzy i odsuwam się od niego. Mamy wiele do
omówienia, dlatego podchodzę do kanapy, znajduję
nasze telefony i wracam, żeby podać mu jego komórkę.
Opieram się o blat, zamierzając zacząć pisać, ale chwyta
mnie za rękę i przyciąga z powrotem do siebie. Opiera
się o barek i obejmuje mnie od tyłu. Całuje mnie w bok
głowy, po czym przybliża usta do mojego ucha.
– Zostań tutaj – szepcze, nie chcąc wypuścić mnie ze
swoich objęć.
Dziwne, czasami wystarczy, że ktoś nas przytulał
kilka minut, żebyśmy potem już nigdy nie czuli się tak
samo. W chwili gdy ten ktoś wypuszcza cię z objęć,
czujesz się tak, jakby zabrał ze sobą jakąś część ciebie.
To chyba dlatego Ridge tak rozpaczliwie pragnie teraz
mojej bliskości.
Czy tak samo pragnie również bliskości Maggie?
Tego rodzaju pytania bez przerwy krążą mi po
głowie. Tego rodzaju pytania sprawiają, że nie wierzę, że
Ridge kiedykolwiek będzie zadowolony z rozwoju
sytuacji, bo ostatecznie stracił Maggie. A ja nie chcę być
drugą opcją.
Opieram głowę na jego ramieniu i zaciskam powieki,
starając się ze wszystkich sił, by moje myśli znów tam
nie zawędrowały. Wiem jednak, że muszę poruszyć ten
temat, jeśli chcę kiedykolwiek zaznać spokoju.

Ridge: Żałuję, że nie umiem czytać w twoich


myślach.
Ja: Wierz mi, ja też tego żałuję.

Śmieje się cicho i tuli mnie w swoich ramionach.


Z policzkiem wciąż przyciśniętym do mojej głowy pisze
kolejnego SMS-a.

Ridge: Zawsze dzieliliśmy się ze sobą swoimi


myślami. Nie chciałbym, żeby to się zmieniło.
Możesz mi powiedzieć, co tylko chcesz, Sydney.
Właśnie to zawsze najbardziej mi się w nas
podobało.

Dlaczego wszystkie słowa, które wypowiada i pisze,


zapadają mi tak głęboko w serce?
Robię głęboki wdech, a potem wypuszczam
powietrze. Otwie​- ram oczy i spoglądam na wyświetlacz
telefonu, bojąc się zadać jedyne pytanie, na które
naprawdę nie chcę znać odpowiedzi. I tak je jednak
zadam, bo chociaż tego nie chcę, muszę ją poznać.

Ja: Co byś zrobił, gdyby w tej chwili do ciebie


napisała i powiedziała, że żałuje swojego wyboru?
Wyszedłbyś stąd bez zastanowienia?

Moja głowa zastyga w miejscu, ponieważ jego klatka


piersiowa nagle przestaje się podnosić i opadać.
Nie słyszę już jego oddechu.
Jego uścisk nieznacznie się rozluźnia.
Serce podchodzi mi do gardła.
Nie muszę czytać jego odpowiedzi. Nie muszę jej
nawet słyszeć. Wyczuwam ją każdą cząstką ciała.
Nie żebym się spodziewała, że ta odpowiedź może
być inna. W końcu spędzili ze sobą pięć lat. To raczej
oczywiste, że ją kocha. Nigdy nie twierdził inaczej.
Po prostu miałam nadzieję, że się mylił.
Wyrywam się z jego uścisku i idę szybkim krokiem
do sypialni. Chcę się w niej zamknąć i nie wychodzić,
dopóki sobie nie pójdzie. Nie chcę, żeby widział moją
reakcję. Nie chcę, żeby zrozumiał, że kocham go tak
samo, jak on kocha Maggie.
Wchodzę do sypialni. Kiedy jednak chcę zamknąć za
sobą drzwi, okazuje się, że Ridge mnie dogonił. Odwraca
mnie twarzą do siebie.
Patrzy mi w oczy, jednocześnie rozpaczliwie usiłując
się wysłowić. Otwiera usta, po chwili je jednak zamyka.
Puszcza mnie, po czym odwraca się i przeczesuje
palcami włosy. Zaciska dłonie na karku, a potem
kopnięciem zamyka drzwi i jęczy sfrustrowany. Opiera
się przedramieniem o drzwi i przyciska do nich czoło.
Stoję nieruchomo i patrzę, jak toczy wewnętrzną walkę
ze sobą. Sama przez to przechodziłam.
Nie zmieniając pozycji, wyjmuje telefon i odpowiada
na mojego SMS-a.

Ridge: To pytanie jest nie fair.


Ja: Podobnie jak to, że się tu dzisiaj zjawiłeś.

Odwraca się do mnie i opiera plecami o drzwi.


Przykłada dłonie do czoła, a potem zgina nogę w kolanie
i kopie drzwi. Obserwowanie, jak nie może się
zdecydować, z kim tak naprawdę pragnie być, sprawia
mi więcej bólu, niż mogę wytrzymać. Zasługuję na
więcej, niż w tej chwili może mi dać. Jego wewnętrzna
walka rani mnie do żywego. To po prostu za dużo.

Ja: Chcę, żebyś stąd wyszedł. Nie wytrzymam już


ani chwili dłużej twojej obecności. Przeraża mnie,
że chciałbyś, żebym była nią.

Zwiesza głowę i wbija wzrok w podłogę. Cały czas


na niego patrzę. Wcale nie zaprzecza, że wolałby być
w tej chwili z Maggie. Nie tłumaczy się ani nie
zapewnia, że kocha mnie bardziej od niej.
Nie odzywa się... bo wie, że mam rację.

Ja: Wyjdź stąd. Proszę. I jeśli naprawdę ci na


mnie zależy, nie wracaj.

Powoli unosi głowę i patrzy mi w oczy. Nigdy


jeszcze nie widziałam, żeby jego twarz wyrażała tyle
emocji.
– Nie – mówi pewnym głosem.
Zaczyna iść w moją stronę, a ja zaczynam się cofać.
Patrzy na mnie błagalnie. W chwili gdy moje nogi
dotykają brzegu łóżka, chwyta moją twarz w dłonie
i przyciska wargi do moich ust.
Kręcę głową i go odpycham. Cofa się i krzywi,
wyraźnie sfrustrowany z powodu niemożności
porozumienia się ze mną. Rozgląda się po pokoju
w poszukiwaniu czegoś, co przekonałoby mnie, że się
mylę, lecz ja już wiem, że w tej sytuacji nic nam nie
pomoże. On też w końcu to zrozumie.
Spogląda na łóżko, a potem przenosi wzrok na mnie.
Chwyta mnie za rękę i ciągnie do jego boku. Kładzie
ręce na moich ramionach i popycha mnie, dopóki nie
usiądę. Nie mam pojęcia, co wyprawia, więc się nie
sprzeciwiam.
Na razie.
Dalej mnie popycha, aż wreszcie leżę na wznak.
Prostuje się i zaczyna ściągać koszulkę. Kiedy zdejmuje
ją przez głowę, próbuję wstać z łóżka. Jeśli myśli, że
seks naprawi to, co jest między nami, jest głupszy, niż
myślałam.
– Nie – mówi raz jeszcze, widząc, co próbuję zrobić.
Pewność jego głosu sprawia, że zamieram, po czym
kładę się z powrotem na materacu. Klęka na łóżku,
bierze poduszkę i umieszcza ją obok mojej głowy.
A potem kładzie się tuż przy mnie. Pod wpływem jego
bliskości napinam się cała. Unosi telefon.

Ridge: Posłuchaj mnie, Sydney.

Wpatruję się w tę wiadomość, spodziewając się


jakiegoś ciągu dalszego. Kiedy przekonuję się, że go nie
będzie, patrzę na niego ze zdziwieniem. Kręci głową
i wyrywa mi telefon z rąk, po czym rzuca na bok. Bierze
mnie za rękę i przykłada ją do swojego serca.
– Tutaj – mówi, klepiąc mnie po dłoni. – Posłuchaj
mnie tutaj.
Serce podchodzi mi do gardła, kiedy uświadamiam
sobie, czego od mnie oczekuje. Przyciąga mnie do siebie,
a ja nie protestuję. Delikatnie kładzie moją głowę na
piersi i poprawia się na łóżku, żeby mi było wygodniej.
Kiedy wyczuwam bicie jego serca, momentalnie się
uspokajam.
Uderzenie, uderzenie, przerwa.
Uderzenie, uderzenie, przerwa.
Uderzenie, uderzenie, przerwa.
Po prostu coś pięknego.
Piękne jest jego brzmienie.
Piękna jest jego troska.
Piękna jest jego miłość.
Przyciska usta do mojej głowy.
Zamykam oczy... i zaczynam płakać.

Ridge

Obejmuję ją tak długo, że nie jestem pewien, czy


przypadkiem nie zasnęła. Mam jej mnóstwo do
powiedzenia, ale nie chcę się ruszać. Uwielbiam dotyk
jej ciała, kiedy leżymy przytuleni. Poza tym boję się, że
jeśli się poruszę, dojdzie do siebie i znów każe mi wyjść.
Minęły dopiero trzy tygodnie od naszego rozstania
z Maggie. Kiedy Sydney zapytała mnie, czy wróciłbym
do niej, nie odpowiedziałem tylko dlatego, że bałem się,
że mi nie uwierzy.
Kocham Maggie, ale szczerze mówiąc, nie wydaje mi
się, żeby nasz związek miał jeszcze sens. Wiem
doskonale, na czym polegał nasz błąd. Początek naszego
związku był tak romantyczny, jakby to była jakaś baśń.
Mieliśmy po dziewiętnaście lat. Ledwo się znaliśmy. To,
że czekaliśmy na siebie cały rok, sprawiło, że oparliśmy
nasze uczucie na fałszywych nadziejach
i wyidealizowanej wizji miłości.
Gdy w końcu zostaliśmy parą, chyba bardziej
zakochaliśmy się w swoich wyobrażeniach niż
w prawdziwych nas. Oczywiście kochałem ją. Wciąż ją
kocham. Ale do chwili gdy poznałem Sydney, nie
miałem pojęcia, do jakiego stopnia moja miłość do
Maggie wynikała z mojego pragnienia uratowania jej.
Maggie miała rację. Przez pięć lat starałem się być
bohaterem, który ją ochroni. Problem w tym, że
bohaterki nie potrzebują ochrony.
Kiedy Sydney zaskoczyła mnie dzisiaj swoim
pytaniem, chciałem odpowiedzieć, że nie chcę wrócić do
Maggie. Kiedy napisała mi, że przeraża ją, że chciałbym,
żeby była nią, pragnąłem wziąć ją w ramiona
i udowodnić, że nie chcę być z żadną inną. Chciałem
powiedzieć jej, że żałuję tylko, że nie zorientowałem się
wcześniej, do której z nich bardziej pasuję. Z którą
z nich powinienem być. Którą z nich kocham prawdziwą
miłością, a nie tą wyidealizowaną.
Milczałem, bo bałem się, że nie zrozumie. Tak wiele
razy wybierałem Maggie zamiast niej, że Sydney we
mnie zwątpiła. I chociaż wiem, że scenariusz, który
odmalowała, nigdy się nie spełni, ponieważ ja i Maggie
pogodziliśmy się z tym, że to już koniec, nie jestem
pewien, czy nie wróciłbym do niej. Moja decyzja nie wy-
nika​łaby jednak z tego, że bardziej pragnę być z Maggie.
Nie wynikałaby nawet z tego, że bardziej ją kocham.
Tylko jak mam o tym przekonać Sydney, skoro mnie
samemu trudno to zrozumieć?
Nie chcę, żeby Sydney czuła się jak druga opcja,
skoro wiem, że jest jedyną możliwą opcją.
Obejmuję ją i biorę do ręki swój telefon. Podnosi
głowę, opiera brodę na mojej piersi i patrzy na mnie.
Oddaję jej komórkę, a ona znów przykłada ucho do
mojego serca.

Ja: Chcesz wiedzieć, dlaczego tak bardzo mi


zależało na tym, żebyś mnie posłuchała?

Nie odpisuje. Po prostu kiwa głową, nie odrywając


jej od mojej piersi. Wodzi ręką po moim ciele. Jej dotyk
jest tak niesamowity, że zrobię wszystko, by nie stał się
tylko wspomnieniem. Kładę lewą rękę z tyłu jej głowy
i ciągnę ją delikatnie za włosy.

Ja: To długa historia. Masz tu jakiś notes?

Kiwa głową i odrywa się ode mnie. Sięga do stolika


nocnego i podaje mi notes i długopis. Opieram się
o zagłówek, ona jednak nie przysuwa się do mnie.
Chwytam ją za nadgarstek i rozkładam nogi, po czym
pokazuję, żeby położyła się między nimi. Przysuwa się,
obejmuje mnie w pasie i ponownie przykłada ucho do
mojego serca. Opieram notes na kolanie i przyciskam
policzek do czubka jej głowy.
Chciałbym, żeby był jakiś prostszy i szybszy sposób
opowiedzenia jej o wszystkich ważnych dla mnie
sprawach. Chciałbym patrzeć jej w oczy i mówić o tym,
co czuję i myślę, ale nie mogę, i strasznie mnie to
wkurza. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak przelewać
swoje uczucia na papier. Leży nieruchomo, tuląc się do
mojej piersi, a ja przez prawie piętnaście minut spisuję
swoje myśli. Kończę i podaję jej notes. Zmienia pozycję,
tak że plecami przywiera teraz do mojej piersi. Otaczam
ją ramionami i tulę, podczas gdy czyta mój list.

Sydney

Nie mam pojęcia, czego się spodziewać po tym


liście, ale gdy tylko podaje mi kartkę, pochłaniam
wzrokiem jego treść. To, że nasza wzajemna
komunikacja jest utrudniona, sprawia, że chcę jak
najszybciej przyswoić każde słowo, jakie otrzymuję od
niego w jakiejkolwiek postaci.

Nie wiem, czy naprawdę jestem bardziej


świadomy bicia swojego serca niż inni ludzie, ale
skłaniam się do myśli, że tak. Dzięki temu, że nie
słyszę świata zewnętrznego, mogę się bardziej skupić
na tym wewnątrz mnie. Brennan powiedział mi
kiedyś, że słyszy bicie swojego serca tylko wtedy, gdy
wokół jest całkowicie cicho, a on leży nieruchomo.
W moim przypadku jest inaczej, bo w moim świecie
zawsze panuje cisza. I zawsze jestem świadomy bicia
swojego serca. Zawsze. Znam jego rytm. Wiem, kiedy
przyspiesza i kiedy zwalnia, a nawet kiedy mogę się
tego spodziewać. Czasami wyczuwam reakcję
swojego serca, zanim jeszcze informacja o niej
dojdzie do mózgu. Zawsze byłem w stanie ją
przewidzieć... W każdym razie było tak jeszcze kilka
miesięcy temu.
Tego wieczoru, kiedy pierwszy raz wyszłaś na
balkon, dostrzegłem zmianę. Była niewielka, ale
jednak była. Tak jakby dodatkowe uderzenie.
Zlekceważyłem je, ponieważ nie chciałem myśleć, że
może mieć coś wspólnego z Tobą. Cieszyłem się, że
moje serce pozostaje wierne Maggie, i nie chciałem
tego zmieniać.
Potem, kiedy zobaczyłem, że śpiewasz moją
piosenkę, to znów się wydarzyło. Tyle że tym razem
nie mogłem już udawać, że nic się nie stało. Moje
serce przyspieszało za każdym razem, kiedy
widziałem poruszenie Twoich ust. Zaczynało bić
w momentach, kiedy nigdy wcześniej nie biło. Tego
wieczoru, kiedy zobaczyłem, że śpiewasz moje
piosenki, musiałem zejść z balkonu i dokończyć próbę
w mieszkaniu, bo nie podobało mi się, co wyczyniasz
z moim sercem. Po raz pierwszy poczułem się tak,
jakbym w ogóle nie miał nad nim władzy. To było
straszne.
Wtedy gdy wyszedłem ze swojego pokoju, a Ty
stałaś w salonie przemoczona do suchej nitki... mój
Boże, nie wiedziałem, że serce może tak mocno bić.
Znałem je na wylot, ale nigdy jeszcze nikt nie
wywołał takiej reakcji jak Ty. Najszybciej, jak tylko
mogłem, położyłem koce na kanapie, pokazałem Ci,
gdzie jest łazienka, i wróciłem do siebie. Oszczędzę
Ci szczegółów tego, co musiałem robić, żeby się
uspokoić, gdy byłaś pod prysznicem.
Nie przejmowałem się reakcją swojego
organizmu. To coś całkiem normalnego. W tamtej
chwili moje serce należało jeszcze wyłącznie do
Maggie. Moje serce biło tylko dla niej. Zawsze tak
było, lecz im więcej czasu spędzałem z Tobą, tym
więcej tych uderzeń serca kradłaś. Robiłem, co
mogłem, żeby to powstrzymać. Przez jakiś czas
wmawiałem sobie, że jestem silniejszy od swojego
serca. To dlatego pozwoliłem Ci zostać. Myślałem, że
to, co czuję do Ciebie, to tylko pociąg fizyczny, i że
wystarczy, jeśli od czasu do czasu sobie o Tobie
pofantazjuję. Wkrótce potem odkryłem jednak, że
fantazjuję o Tobie zupełnie inaczej, niż faceci
fantazjują o dziewczynach, które im się podobają. Nie
wyobrażałem sobie, że Cię całuję, kiedy nikogo nie
ma w pobliżu. Nie wyobrażałem sobie, że ładuję Ci
się do łóżka w środku nocy i robię z Tobą te wszystkie
rzeczy, których oboje pragnęliśmy. Nie – ja
wyobrażałem sobie, że śpisz w moich ramionach.
Wyobrażałem sobie, że budzę się obok Ciebie rano.
Wyobrażałem sobie Twój uśmiech i Twój śmiech,
a nawet to, jak Cię pocieszam, gdy płaczesz.
Zdałem sobie w pełni sprawę ze swoich kłopotów
dopiero tamtej nocy, gdy włożyłem do Twoich uszu
słuchawki i patrzyłem, jak śpiewasz piosenkę, którą
wspólnie napisaliśmy. Patrząc, jak z Twoich ust
wydobywają się słowa, których nie mogę usłyszeć,
poczułem, jak bardzo boli mnie z tego powodu serce,
i uświadomiłem sobie, że nie jestem w stanie
kontrolować tego, co się dzieje między nami. Moja
siła została pokonana przez słabość do Ciebie.
W chwili gdy moje usta dotknęły Twoich, moje serce
rozpękło się na dwie połówki. Od tej pory jedna
z nich należała do Ciebie. Biła tylko dla Ciebie.
Wiedziałem, że tej nocy powinienem był poprosić
Cię, żebyś się spakowała, ale nie mogłem się do tego
zmusić. Sama myśl o rozstaniu była zbyt bolesna.
Postanowiłem, że poproszę Cię o to następnego dnia,
ale kiedy to wszystko przedyskutowaliśmy, łatwość,
z jaką poradziliśmy sobie z tą sytuacją, stała się dla
mnie kolejną wymówką, żeby tego nie zrobić.
Wiedziałem, że oboje z tym walczymy, i to dało mi
nadzieję, że odzyskam jeszcze dla Maggie tę część
serca, którą straciłem dla Ciebie.
W weekend, kiedy odbywała się impreza Warrena,
zrozumiałem, że jest już za późno. Przez całą imprezę
starałem się na Ciebie nie patrzeć. Nie być zbyt
ostentacyjny. Próbowałem poświęcać całą uwagę
Maggie, tak jak powinienem. Wszystkie te wysiłki nie
uratowały mnie jednak przed tym, co nastąpiło
nazajutrz. Poczułem to, kiedy wszedłem do Twojego
pokoju i usiadłem obok Ciebie na łóżku.
Poczułem, że oddałaś mi swoje serce.
Co gorsza, Sydney, pragnąłem tego. Pragnąłem
Twojego serca bardziej niż czegokolwiek innego na
świecie. To stało się w chwili, gdy chwyciliśmy się za
ręce. Moje serce dokonało wyboru i tym wyborem
byłaś Ty.
Mój związek z Maggie był udany i nie chciałem
go zniszczyć. Kiedy Ci powiedziałem, że kocham ją od
chwili, gdy się poznaliśmy, i będę ją kochał do
śmierci, mówiłem szczerze. Kochałem ją, kocham
i zawsze będę kochał. To niesamowita dziewczyna,
która zasługuje na o wiele więcej, niż otrzymała od
życia. Do dziś mnie to wkurza, kiedy tylko o tym
pomyślę. Zamieniłbym się z nią miejscami, gdybym
tylko mógł. Niestety, to niemożliwe. To tak nie działa.
Więc nawet gdy już wiedziałem, że znalaz​łem w Tobie
to, czego nie znalazłem w Maggie, to mi nie
wystarczało. Niezależnie od tego, jak bardzo mi na
Tobie zależało i jak głębokie żywiłem do Ciebie
uczucia, to było wciąż za mało, żebym zostawił
Maggie. Skoro nie mogłem odmienić jej losu, mogłem
przynajmniej zapewnić jej jak najlepsze życie. Nawet
jeśli oznaczałoby to, że musiałbym poświęcić pewne
aspekty swojego życia, zrobiłbym to bez wahania
i nigdy bym tego nie żałował. Nawet przez chwilę.
Dopiero trzy tygodnie temu zdałem sobie sprawę
z tego, że najlepszym wariantem życia dla niej jest
życie beze mnie. Potrzebowała czegoś dokładnie
przeciwnego, niż mogłem jej dać. Teraz już to wiem.
Ona również to wie. I pogodziliśmy się z tym.
Dlatego kiedy pytasz mnie, czy wybrałbym ją czy
Ciebie, nie mogę Ci udzielić prostej odpowiedzi. Tak,
w tej chwili prawdopodobnie odszedłbym od Ciebie,
gdyby mnie o to poprosiła. Wciąż jestem lojalny
wobec niej. Co innego gdybyś zapytała mnie, kogo
wolę. Z kim bardziej pragnę być. Której z was
bardziej pragnie moje serce. Bo moje serce już
dawno podjęło decyzję, Sydney.

Przykładam notes do piersi i płaczę. Ridge wysuwa


się spode mnie i kładzie mnie na plecach, po czym
patrzy mi w oczy.
– Ciebie – mówi głośno. – Moje serce... pragnie
ciebie.
Słysząc te słowa, zaczynam szlochać. Obejmuję go
i przycis​kam usta do jego piersi. Tam gdzie bije jego
serce. Całuję go tam raz po raz, dziękując bez słów za to,
że dał mi pewność, że nie jestem odosobniona w tym, co
czuję.
Kiedy ponownie przykładam głowę do poduszki,
kładzie się obok mnie, a potem przyciąga mnie do siebie.
Dotyka dłonią mojego policzka i powoli przybliża się,
żeby mnie pocałować. Jego wargi pieszczą moje usta tak
delikatnie, że czuję się tak, jakby trzymał w rękach moje
serce i bał się, że je upuści.
Chociaż jestem przekonana, że zrobi wszystko, żeby
je chronić, wciąż boję się mu je oddać. Nie zrobię tego
do chwili, gdy nie nabiorę pewności, że jest to jedyne
serce, które trzyma.

Nie otwieram oczu, ponieważ nie chcę, żeby


wiedział, że słyszę, jak wychodzi. Czuję jego pocałunek.
Czuję, jak wysuwa spode mnie ramię. Słyszę, jak wciąga
koszulkę przez głowę. Słyszę, jak szuka długopisu.
Słyszę, jak pisze list do mnie, i słyszę, jak kładzie go na
poduszce obok mnie.
Czuję, że opiera się na ręce przy mojej głowie.
Muska ustami moje czoło, a potem podnosi się
i wychodzi. Kiedy słyszę trzaśnięcie drzwi, przewracam
się na bok i naciągam kołdrę na głowę, żeby nie raziły
mnie promienie słońca. Gdybym nie musiała iść do
pracy, przeleżałabym w tej pozycji cały dzień, płacząc.
Po omacku szukam listu. Kiedy go wreszcie znajduję,
wciągam go pod kołdrę i czytam.

Sydney,
jeszcze kilka miesięcy temu myśleliśmy, że mamy
wszystko poukładane. Ja byłem z dziewczyną, z którą
miałem spędzić całe życie, a Ty z facetem, który – jak
myślałaś – zasługuje na Ciebie.
Spójrz na nas w tej chwili.
Chcemy być wolni, żeby móc się kochać, ale na
przeszkodzie stoją nam nieodpowiedni czas
i lojalność. Oboje wiemy, czego chcemy, ale nie
wiemy, jak to osiągnąć. Czy raczej: kiedy to
osiągnąć. Szkoda, że wszystko nie jest już takie proste
jak wtedy, gdy miałem dziewiętnaście lat.
Moglibyśmy zaznaczyć odpowiednią datę
w kalendarzu i zacząć odliczać dni pozostałe do
mojego pojawienia się w drzwiach Twojego
mieszkania i początku naszego związku.
Nauczyłem się jednak, że sercu nie można
nakazać, kiedy, kogo i jak ma pokochać. Serce robi,
co chce. Od nas zależy najwyżej to, czy pozwolimy
naszemu życiu i głowie dogonić serce.
Wiem, że tego właśnie najbardziej chcesz. Czasu.
I chociaż bardzo pragnę zostać tutaj i pozwolić,
by sprawy między nami się rozwinęły, jest coś, czego
pragnę jeszcze bardziej. Pragnę, żebyś ze mną była,
a wiem, że to niemożliwe, jeśli będę Cię poganiał.
Domyślam się, dlaczego wczoraj wahałaś się, czy
mnie wpuścić: nie jesteś jeszcze na to gotowa. Być
może ja też nie. Zawsze twierdziłaś, że chcesz trochę
pobyć sama, a ostatnia rzecz, jakiej chcę, to
rozpoczynanie nowego związku, gdy ledwo
pogodziłem się z końcem związku z Maggie.
Nie wiem, kiedy będziesz gotowa, żeby ze mną
być. Może za miesiąc, a może za rok. Niezależnie od
tego, kiedy to nastąpi, chcę, żebyś wiedziała, że
jestem całkowicie pewien, że nam się uda. Po prostu
to wiem. Jeśli komuś na tym świecie ma się udać
znaleźć miłość, to właśnie nam.
Ridge

PS Przez większość nocy przyglądałem się, jak


śpisz, więc jedną ze swoich fantazji mam już z głowy.
Na nieszczęście Brennana napisałem też słowa
piosenki. Nie miałem ze sobą gitary, więc zmusiłem
go, żeby o piątej rano nagrał wersję demo. Dzięki
temu mogłem Ci ją zostawić.
Pewnego dnia zagram Ci ją wraz z innymi
kawałkami, które napiszę, gdy będziemy żyli osobno.
Do tego czasu musisz cierpliwie czekać.
Powiedz tylko kiedy.

Składam list i przyciskam go do piersi. Chociaż boli


mnie, że odszedł, wiem, że powinnam mu na to
pozwolić. Sama go o to prosiłam. Potrzebujemy czasu. Ja
potrzebuję czasu. Muszę zaczekać do chwili, gdy nie
będę miała najmniejszych wątpliwości, że możemy być
razem. Ma rację. Moja głowa musi dogonić serce.
Pocieram palcami powieki, po czym biorę komórkę.

Ja: Możesz do mnie wpaść? Potrzebuję pomocy.


Warren: Jeśli przez to, że dałem wczoraj
Ridge’owi twój adres, to przepraszam. Zmusił
mnie do tego.
Ja: To nie ma z tym nic wspólnego. Chcę
poprosić cię o przysługę.
Warren: Przyjadę zaraz po pracy. Mam wziąć
gumki?
Ja: Bardzo śmieszne.

Wychodzę z SMS-a i znajduję piosenkę, którą


przysłał mi Ridge. Wyjmuję z szuflady słuchawki, po
czym opadam na poduszkę i wciskam przycisk „play”.

IT’S YOU

Baby, everything you’ve ever done


Underneath this here sun
It doesn’t even matter anymore
Oh, of this I’m sure
’Cause you’ve taken me
Places I want to be
And you show me
Everything that I could ever
Want to see
You, you know it’s
You know it’s you

I think about you every single day


Trying to think of something better to say
Maybe hi, how are you
Not just anything will do
’Cause you’ve taken me
Places I want to be
And you show me
Everything that I could ever
Want to see
You, you know it’s
You know it’s you
24

Ridge

Ja: Właśnie patrzę na twój terminarz na marzec.


Osiemnastego jesteś wolny.
Brennan: Dlaczego mam wrażenie, że chcesz
mnie tego osiemnastego zagnać do roboty?
Ja: Planuję koncert i potrzebuję twojej pomocy.
Nic wielkiego, tu, na miejscu.
Brennan: Jaki znów koncert? Całego zespołu?
Ja: Nie, tylko nas dwóch. Może jeszcze Warren,
jeśli się zgodzi.
Brennan: Czemu mam przeczucie, że to ma coś
wspólnego z Sydney?
Ja: Czemu mam przeczucie, że nic mnie nie
obchodzą twoje przeczucia?
Brennan: To ona powinna wyjść z propozycją.
Naprawdę powinieneś odpuścić, dopóki nie
będzie gotowa. Wiem, co do niej czujesz, dlatego
nie chcę, żebyś to spieprzył.
Ja: Do osiemnastego marca zostały jeszcze trzy
miesiące. Jeśli do tego dnia nie podejmie decyzji,
po prostu jej to ułatwię. I od kiedy to zacząłeś
udzielać rad w sprawie związków? Kiedy ostatnio
w jakimś byłeś? Zaraz, nigdy.
Brennan: Zgodzę się, pod warunkiem że
przestaniesz kłapać jadaczką. Co mam zrobić?
Ja: Chcę, żebyś znalazł trochę czasu na
doszlifowanie kilku kawałków.
Brennan: Czyżbyś pokonał blokadę twórczą?
Ja: Ktoś mi kiedyś powiedział, że cierpienie
stanowi doskonałą inspirację. Niestety, miał rację.
Brennan: To musiał być jakiś mądry gość.

Kończę wymianę SMS-ów z Brennanem i piszę do


Warrena.

Ja: Osiemnastego marca. Potrzebna mi sala.


Najlepiej mała. Chcę, żebyś pojawił się tam tego
dnia z Sydney.
Warren: Czy ma wiedzieć, że za tym stoisz?
Ja: Nie, okłam ją.
Warren: Nie ma sprawy. Jestem w tym dobry.

Odkładam komórkę, biorę gitarę i wychodzę na


balkon. Od naszego ostatniego spotkania minął już
prawie miesiąc. W ogóle do siebie nie piszemy. Wiem,
że Warren jest z nią w stałym kontakcie, ale nic mi nie
mówi, więc w końcu przestałem pytać. Chociaż strasznie
za nią tęsknię i jestem gotów błagać ją na kolanach, żeby
dała nam szansę, wiem, że oboje potrzebujemy czasu.
Wciąż istnieje niebezpieczeństwo, że zaczniemy to za
wcześnie. Musimy poczekać, aż będziemy na to gotowi.
Mam wrażenie, że ja już jestem gotów. Może jest mi
łatwiej, bo wiem, na czym stanęło z Maggie i do kogo
należy moje serce. Sydney nie ma co do tego pewności.
Jeśli potrzebuje czasu, żeby się o tym przekonać,
poczekam. Byle niezbyt długo. Do osiemnastego marca
zostały zaledwie trzy miesiące. Mam nadzieję, że do
tego dnia będzie już gotowa, bo chyba dłużej bez niej nie
wytrzymam.
Przysuwam krzesło do barierki, opieram na niej ręce
i patrzę na jej dawny balkon. Za każdym razem kiedy tu
wychodzę i widzę jej puste krzesło, robi mi się ciężko na
sercu. W moim mieszkaniu nie zostało nic, co mogłoby
mi o niej przypominać. Zabrała ze sobą wszystkie swoje
rzeczy, których zresztą nie miała wiele. Tylko wtedy gdy
wychodzę na balkon, czuję, że jestem blisko niej.
Opieram się na krześle i długopisem zapisuję słowa
kolejnej piosenki, myśląc przy tym o Sydney.

The cool air running through my hair


Nights like these, doesn’t seem fair
For you and I to be so far away
The stars all shimmer like a melody
Like they’re playing for you and me
But only I can hear their sounds.
Biorę gitarę i zaczynam pracować nad pierwszymi
akordami. Chciałbym, żeby nowe piosenki przekonały ją,
że jesteśmy gotowi, muszą więc być doskonałe. Wkurza
mnie to, że tak wiele zależy od pomocy Warrena. Mam
nadzieję, że w sprawie Sydney można na nim bardziej
polegać niż w przypadku regularnego płacenia czynszu.
25

Sydney

– Nie idę.
– A właśnie że idziesz – mówi Warren, strącając
moje nogi ze stolika. – Strasznie się nudzę. Bridgette
pracuje cały weekend, a Ridge robi Bóg wie co, z Bóg
wie kim.
Serce podchodzi mi do gardła i patrzę na niego
niepewnym wzrokiem.
Wybucha śmiechem.
– Wiedziałem, że się tym zainteresujesz. – Chwyta
mnie za ręce i podciąga na nogi. – Żartowałem. Ridge
siedzi w domu, pracując i tak jak ty rozczulając się nad
sobą. Szykuj się. Przysięgam, że jeśli dziś ze mną nie
wyjdziesz, zmuszę cię do tego, żebyś w moim
towarzystwie obejrzała pornosa.
Wyswobadzam dłonie z jego uścisku i idę do kuchni.
Wyjmuję kubek z szafki.
– Nie mam ochoty dziś wychodzić, Warren. Cały
dzień miałam zajęcia i tylko dzisiaj nie pracuję
wieczorem w bibliotece. Na pewno znajdziesz kogoś
innego, kto z tobą pójdzie.
Wyjmuję z lodówki karton soku i nalewam napój do
kubka. Opieram się o blat i piję łyk, patrząc na
nadąsanego Warrena. Wygląda naprawdę uroczo, kiedy
się dąsa, często więc podpuszczam go tylko po to, żeby
zobaczyć tę minę.
– Posłuchaj, Syd – mówi, wchodząc do kuchni.
Wysuwa spod barku stołek i siada. – Mogę być z tobą
brutalnie szczery?
Przewracam oczami.
– Tak jakbym mogła cię powstrzymać.
Kładzie ręce na blacie i pochyla się w moją stronę.
– Jesteś żałosna.
Parskam śmiechem.
– I to już wszystko? To ma być ta twoja brutalna
szczerość?
Kiwa głową.
– Jesteś żałosna. Podobnie jak Ridge. Od tej nocy,
kiedy dałem mu twój adres, zachowujecie się jak para
złamasów. Dla niego w tej chwili liczy się tylko praca
albo muzyka. Żadnych kawałów, nic. A ty? Za każdym
razem kiedy tu przychodzę, siedzisz nad książkami.
Nigdy nie wychodzisz. I nie chcesz już słuchać moich
historyjek o seksie.
– Nieprawda – przerywam mu. – Nigdy nie chciałam
ich słuchać.
– Nieważne – odpowiada, kręcąc głową. – I tak
jesteście żałośni. Wiem, że potrzebujesz czasu i tak
dalej, i tak dalej, ale to nie znaczy, że masz całymi
dniami rozpamiętywać swoje życie i tracić okazje do
zabawy. Ja w każdym razie chcę się bawić. Tyle że już
nie mam z kim, a wszystko to twoja wina, bo tylko ty
możesz wyrwać Ridge’a i siebie z tego depresyjnego
nastroju. Więc tak, jesteś żałosna. Jesteś żałosna,
żałosna, żałosna. A jeśli chcesz choć na kilka godzin
przestać taka być, musisz się przebrać i ze mną wyjść.
Trudno mi się z tym nie zgodzić. Rzeczywiście
jestem żałosna. Żałosna, żałosna, żałosna. Tylko Warren
potrafi tak prosto, a zarazem celnie opisać czyjś stan.
Wiem, że przez kilka ostatnich miesięcy zachowywałam
się po prostu beznadziejnie. To, że Ridge również, nie
stanowi dla mnie żadnej pociechy. W końcu jego
zachowanie wynika wyłącznie z tego, że wciąż czeka, aż
się przełamię i z nim skontaktuję.
Przypominam sobie ostatnie słowa jego listu:

Powiedz tylko kiedy.

Próbuję to powiedzieć od chwili, gdy przeczytałam


ten list, wciąż jednak za bardzo się boję. Nigdy nie
czułam do nikogo tego, co czuję do Ridge’a, i sama myśl
o tym, że nam się nie uda, paraliżuje mnie do tego
stopnia, że nie jestem w stanie się do niego odezwać. Po
prostu mam wrażenie, że im dłużej czekamy i więcej
czasu mamy na zagojenie się naszych ran, tym większe
są szanse na to, że uda się nasze „może kiedyś”.
Zaczekam do chwili, gdy będę mieć pewność, że
całkowicie zapomniał o Maggie. Zaczekam do chwili,
gdy będę mieć pewność, że jest gotów w pełni mi się
oddać. Zaczekam do chwili, gdy będę mieć pewność, że
nie będę miała poczucia winy, że znów komuś zaufałam.
Nie wiem, kiedy to nastąpi, i cierpię na myśl o tym,
że moje niezdecydowanie go blokuje.
– Sio – mówi Warren, wypychając mnie z kuchni. –
Idź się przebrać, ale już!

Nie wierzę, że dałam się na to namówić. Po raz


ostatni sprawdzam w lustrze makijaż i biorę torebkę.
Warren na mój widok kręci tylko głową. Naburmuszam
się i wznoszę ręce do nieba.
– Co tym razem ci się nie podoba? – wzdycham. –
Jestem nieodpowiednio ubrana?
– Wyglądasz świetnie, ale chcę, żebyś włożyła tamtą
niebieską sukienkę.
– Przecież mówiłam ci, że ją spaliłam.
– Akurat – odpowiada, pchając mnie w kierunku
sypialni. – Miałaś ją na sobie w zeszłym tygodniu. Włóż
ją i możemy wychodzić.
Odwracam się do niego.
– Wiem, z jakich powodów lubisz tę sukienkę. To, że
chcesz, żebym ją miała na sobie, jest trochę obrzydliwe.
Mruży oczy.
– Posłuchaj, Syd. Nie chcę być niegrzeczny, ale przez
ostatnie miesiące trochę przytyłaś. W tych dżinsach
masz strasznie wielki tyłek. W niebieskiej sukience nie
będzie aż tak bardzo rzucał się w oczy. Włóż ją, jeśli nie
chcesz, żeby wszyscy nas wytykali palcami.
Przez chwilę mam ochotę mu przywalić, wiem
jednak, że ma po prostu specyficzne poczucie humoru.
Wiem również, że może nalegać na tę niebieską sukienkę
z całkiem innego powodu. Próbuję nie myśleć, że ten
powód ma coś wspólnego z Ridge’em, bo w sumie
w każdej sytuacji, w jakiej się znajduję, prędzej czy
później zaczynam o nim myśleć. To nic nowego.
Z drugiej jednak strony Warren znany jest z tego, że ma
niewyparzony język, więc całkiem możliwe, że mówił
szczerze. Prawda jest taka, że jedzeniem wypełniłam
pustkę powstałą w moim życiu po rozstaniu z Ridge’em.
Przyglądam się krytycznie swojemu brzuchowi i klepię
się po nim, a potem przenoszę wzrok z powrotem na
Warrena.
– Ale z ciebie dupek.
– Wiem – potwierdza i kiwa głową.
Jego niewinny uśmiech sprawia, że momentalnie
wybaczam mu chamską uwagę. Przebieram się
w niebieską sukienkę, ale postanawiam zachowywać się
dziś jak pies ogrodnika i odstraszać od niego wszystkie
dziewczyny. Palant.
*

– O rany. Tu jest... inaczej – mówię, rozglądając się


dookoła. Lokal nie przypomina klubów, do których
zwykle chodzi Warren. Jest o wiele mniejszy, nie ma
nawet parkietu. Przy końcu sali stoi niewielka scena, ale
dziś nikt nie gra. Słychać muzykę z szafy grającej,
a goście siedzą przy stolikach i cicho ze sobą
rozmawiają. Warren wybiera stolik pośrodku sali.
– Ale z ciebie skąpiradło – komentuję. – Nawet nie
zamówiłeś nic do jedzenia.
Śmieje się.
– W drodze do domu postawię ci hamburgera.
Wyjmuje komórkę i esemesuje do kogoś, więc znów
rozglądam się po klubie. Przytulnie tu. Dziwne, że
Warren zaprosił mnie w takie miejsce. Chyba jednak nie
ma złych zamiarów, bo w ogóle nie zwraca na mnie
uwagi.
Jest skoncentrowany na swoim telefonie i na
drzwiach. Nie rozumiem, dlaczego chciał dziś wyjść,
a jeszcze mniej rozumiem, czemu wybrał akurat ten
lokal.
– Właściwie to ty jesteś żałosny, nie ja – mówię. –
Przestań mnie wreszcie ignorować.
Nawet na mnie nie patrzy, kiedy odpowiada.
– Nic nie mówisz, więc formalnie rzecz biorąc, wcale
cię nie ignoruję.
Moja ciekawość rośnie. Dziwnie się zachowuje.
Zupełnie jak nie on.
– Co się z tobą dzieje, Warren? – pytam.
Ledwo zadaję to pytanie, odrywa wzrok od telefonu,
uśmiecha się do kogoś za mną i wstaje.
– Spóźniłaś się – zauważa. Odwracam się i widzę
Bridgette zmierzającą do naszego stolika.
– Wal się, Warren – odpowiada z nikłym uśmiechem.
Warren obejmuje ją i całują się przez kilka krępujących
dla mnie sekund. Kiedy już jestem przekonana, że
brakuje im powietrza, klepię go po ramieniu. Odrywa się
od swojej dziewczyny, mruga do niej, po czym wysuwa
krzesło.
– Muszę iść do klopa – mówi do Bridgette. A potem
celuje we mnie palcem. – A ty się stąd nie ruszaj.
To brzmi jak rozkaz i wkurza mnie strasznie, bo jest
dzisiaj naprawdę chamski. Kiedy odchodzi od stolika,
odwracam się do Bridgette.
– Warren twierdził, że cały weekend pracujesz –
zauważam.
Wzrusza ramionami.
– Pewnie powiedział tak dlatego, że pasowało to do
skomplikowanego planu, który przygotował na ten
wieczór. Kazał mi tu przyjść, żebym nie pozwoliła ci
wyjść, kiedy się o wszystkim dowiesz. Aha, miałam ci
o tym nie mówić, więc gdy wróci, udawaj głupią.
Serce zaczyna mi szybciej bić.
– Proszę, powiedz mi, że żartujesz.
Kręci głową i unosi rękę, wzywając kelnera.
– Chciałabym, żeby to były żarty. Musiałam poprosić
koleżankę, żeby mnie dzisiaj zastąpiła. Przez to jutro
pracuję na dwie zmiany.
Chwytam się za głowę. Żałuję, że dałam się namówić
na ten wypad. Właśnie sięgam po torebkę, zamierzając
wyjść, kiedy na scenie pojawia się Warren.
– Jezu... – jęczę. – Co on wyprawia, do cholery?
Robi mi się niedobrze. Nie mam pojęcia, co on knuje,
ale coś mi mówi, że to nic dobrego.
Stuka w mikrofon, potem reguluje jego wysokość.
– Dziękuję wszystkim za przybycie. Nie żeby ktoś
o czymś wiedział, bo to koncert niespodzianka. Mimo to
dziękuję.
Poprawia jeszcze raz mikrofon, po czym macha do
naszego stolika.
– Chciałbym cię przeprosić, Syd, za to, że cię
okłamałem. Wcale nie przytyłaś i twój tyłek wygląda
naprawdę super w tych dżinsach. Musiałem jednak jakoś
cię przekonać do włożenia tej sukienki. Aha, i wcale nie
jesteś żałosna. To też było kłamstwo.
Kilka osób przy stolikach zaczyna się śmiać, ja
jednak jęczę i chowam twarz w dłoniach. Mimo
wszystko zerkam na niego zza rozcapierzonych palców.
– No dobra, jedziemy z tym koksem, nie? Mamy dziś
dla was kilka nowych kawałków. Niestety, nie pojawi się
tu dzisiaj cały zespół, bo... – Patrzy wymownie na
malutką scenę. – Wszyscy by się tu nie zmieścili.
Dlatego przed wami tylko niewielka część Sounds of
Cedar!
Serce o mało nie wyrywa mi się z piersi. Kiedy
publiczność zaczyna klaskać, zamykam oczy.
Proszę, niech to będzie Ridge.
Proszę, niech to nie będzie Ridge.
Jezu, kiedy wreszcie na coś się zdecyduję?
Słyszę jakieś odgłosy dobiegające ze sceny, ale boję
się otworzyć oczy. Tak bardzo pragnę, żeby to był on, że
to aż boli.
– Hej, Syd – mówi Warren do mikrofonu. Robię
głęboki wdech, żeby się uspokoić, po czym otwieram
oczy i niepewnie spoglądam na niego. – Pamiętasz, jak
kilka miesięcy temu powiedziałem ci, że czasami
potrzebujemy złych dni, żeby spojrzeć z właściwej
perspektywy na te dobre?
Chyba kiwam głową. Nie mam pewności, bo nie
czuję już swojego ciała.
– Cóż, dzisiaj jest jeden z tych dobrych dni. Tych
naprawdę dobrych. – Pokazuje na mój stolik. – Niech
ktoś postawi tej dziewczynie drinka, bo jest strasznie
spięta.
Przysuwa mikrofon do jednego z trzech stołków
stojących na scenie. Ktoś stawia przede mną szklankę.
Opróżniam jej zawartość jednym haustem. Odstawiam
szklankę na stół i unoszę wzrok w samą porę, żeby
zobaczyć ich wchodzących na scenę. Najpierw idzie
Brennan, a zaraz za nim Ridge z gitarą.
O ja cię. Wygląda niesamowicie. Pierwszy raz widzę
go na scenie. Czekałam na tę chwilę od dnia, kiedy
pierwszy raz usłyszałam na balkonie, jak gra. No
i proszę, oto moje marzenie staje się rzeczywistością.
Wygląda dokładnie tak, jak wyglądał, kiedy
widziałam go po raz ostatni... po prostu niesamowicie.
Najwyraźniej wtedy też wyglądał niesamowicie, tylko
nie chciałam tego przyznać, wiedząc, że nie jest mój.
W tej chwili nie mam już takich obiekcji. Jest po prostu
śliczny. Zachowuje się bardzo pewnie i wcale się temu
nie dziwię. Jego ramiona wydają się po prostu stworzone
do trzymania gitary. Instrument tak bardzo do niego
pasuje, jakby był naturalnym przedłużeniem jego ciała.
W jego oczach nie dostrzegam już cienia poczucia winy,
który dostrzegałam w przeszłości. Uśmiecha się, jakby
ciesząc się z tego, co zaraz nastąpi. Ten uśmiech
rozpromienia jego twarz, a nawet całą salę. W każdym
razie tak mi się wydaje. Idąc na swoje miejsce, zerka
kilka razy w stronę publiczności, ale chyba mnie nie
zauważa.
Siada na środkowym stołku. Brennan zajmuje
miejsce po jego lewej ręce, a Warren po prawej. Ridge
miga coś do przyjaciela i ten pokazuje na mnie. Ridge
wreszcie mnie zauważa. Zasłaniam dłońmi usta,
opierając łokcie na stoliku. Uśmiecha się i kiwa do mnie
głową. Serce zaraz rozsadzi mi pierś. Nie mogę się
uśmiechnąć, pomachać mu ani nawet kiwnąć głową.
Jestem zbyt zdenerwowana, żeby się poruszyć.
Brennan przybliża usta do mikrofonu.
– Mamy kilka nowych piosenek... – zaczyna.
Ridge przyciąga mikrofon do siebie, nie dając bratu
dokończyć.
– Sydney – mówi – kilka tych piosenek napisałem
z tobą. Pozostałe napisałem dla ciebie.
Słyszę pewną różnicę w jego głosie. Nigdy nie
słyszałam, żeby mówił tak dużo i głośno. Wydaje mi się
również, że mówi o wiele wyraźniej, zupełnie jakby
nieostra fotografia nagle nabrała ostrości. Najwyraźniej
trochę nad tym popracował. Kiedy to sobie
uświadamiam, w moich oczach pojawiają się łzy,
chociaż jeszcze nawet nie usłyszałam żadnej piosenki.
– Jeśli wciąż nie jesteś gotowa, nie szkodzi – mówi. –
Zaczekam tak długo, jak chcesz. Mam tylko nadzieję, że
nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy dzisiaj
wieczorem zrobili sobie przerwę.
Odsuwa mikrofon, po czym wpatruje się w swoją
gitarę. Brennan ponownie przybliża usta do mikrofonu
i spogląda na mnie.
– Skorzystam z okazji, że nie może mnie usłyszeć,
i powiem, że to wszystko bzdury. Ridge nie może już
dłużej czekać. Po prostu nie daje rady. Dlatego proszę,
zlituj się i powiedz mu dzisiaj, jaką decyzję podjęłaś.
Śmieję się, ocierając łzy.
Ridge gra pierwsze akordy I’m in Trouble i w końcu
rozumiem, dlaczego Warren tak bardzo upierał się przy
tej sukience. Brennan pochyla się do mikrofonu
i zaczyna śpiewać, a ja zastygam w bezruchu, kiedy
Warren miga tekst piosenki, podczas gdy Ridge
koncentruje się na palcach dotykających strun. Patrzę jak
zahipnotyzowana na to piękne widowisko, które we
trójkę wyczarowują za pomocą słów i gitary.

Ridge

Kiedy piosenka dobiega końca, patrzę na nią.


Płacze, ale łzom towarzyszy uśmiech. Właśnie to
miałem nadzieję zobaczyć, unosząc wzrok znad gitary.
To, że widzę ją po raz pierwszy od chwili, gdy
pocałowałem ją na pożegnanie, wzrusza mnie bardziej,
niż myślałem. Staram się za wszelką cenę nie
zapominać, po co tu jestem, ale mam ogromną ochotę
rzucić gitarę, podbiec do Sydney i zacząć ją całować jak
wariat.
Zamiast tego, nie odrywając od niej oczu, zaczynam
kolejny kawałek, który pomogła mi napisać. To Maybe
Someday. Uśmiecha się i przyciska dłoń do piersi.
W takich chwilach jak ta naprawdę cieszę się, że nie
słyszę. Nic mnie nie rozprasza i mogę w pełni skupić się
na niej. Czuję muzykę wibrującą w mojej piersi, kiedy
wpatruję się w jej usta, gdy śpiewa tę piosenkę aż do
ostatniego wersu.
Zamierzałem zagrać jeszcze kilka innych kawałków,
które stworzyliśmy razem, ale widząc ją, zmieniam
zdanie. Chcę, żeby posłuchała nowych piosenek, które
napisałem dla niej, ponieważ koniecznie muszę
zobaczyć, jak na nie zareaguje. Zaczynam pierwszą
z nich, wiedząc, że Warren i Brennan bez problemu
dostosują się do tej zmiany. Oczy jej zaczynają
błyszczeć, kiedy uświadamia sobie, że tego utworu
jeszcze nie zna. Pochyla się i koncentruje na nas trzech.

Sydney

W angielskim alfabecie jest tylko dwadzieścia sześć


liter.
Można by pomyśleć, że z tyloma literami niewiele
można zrobić.
Można by pomyśleć, że kiedy wymiesza się je
i połączy w słowa, mogą one wywołać tylko ograniczoną
liczbę uczuć.
A jednak tych uczuć może być nieskończenie wiele
i ta piosenka jest dowodem na to. Nigdy nie zrozumiem,
w jaki sposób kilka prostych słów połączonych ze sobą
może kogoś zmienić, a jednak ten utwór i jego słowa
całkowicie mnie odmieniają. Czuję się tak, jakby „może
kiedyś” zamieniło się we „właśnie teraz”.

HOLD ON TO YOU

The cool air running through my hair


Nights like these, doesn’t seem fair
For you and I to be so far away

The stars all shimmer like a melody


Like they’re playing for you and me
But only I can hear their sound

Maybe if I ask them they will play for you


I try wishing on one, maybe I’ll try two
It doesn’t look like there’s much for me to do

I want to hold on to you


Just like these memories I can’t undo
I want to hold on to you
Without you here that’s kind of hard to do
I want to hold
I want to hold on to you

The front seat’s empty, and I know


When it’s just me I seem to go
To places I never wanted to

I need you here to be a light


Star in the sky brighten up my night
Sometimes I need the dark to see

So come on, come on, turn it on for me


Just a little light, and I’ll be able to see
Promise like a comet you won’t fly by me

I want to hold on to you


Just like these memories I can’t undo
I want to hold on to you

Without you here that’s kind of hard to do


I want to hold
I want to hold on to you

Ridge

Kończę grać i od razu przechodzę do następnego


kawałka, nie dając sobie czasu na to, żeby na nią
spojrzeć. Boję się, że jeśli na nią spojrzę, stracę do reszty
motywację do pozostania na scenie. Bardzo pragnę do
niej podejść, ale wiem też, że koniecznie musi wysłuchać
kolejnej piosenki. Poza tym nie chcę, żeby myślała, że
usiłuję coś na niej wymóc. Jeśli jest gotowa być ze mną,
wie, czego od niej oczekuję. A jeśli nie, uszanuję jej
decyzję.
Wiem jednak również, że jeśli do końca tej piosenki
nie będzie na to gotowa, to chyba już nigdy nie będzie
gotowa.
Wpatruję się przez chwilę w swoje palce
przesuwające się po gryfie gitary. Potem patrzę
porozumiewawczo na Brennana, który nachyla się do
mikrofonu, zaczynając śpiewać. Zerkam na Warrena,
a ten rozpoczyna migać słowa piosenki.
Wodzę wzrokiem po publiczności i ponownie
znajduję Sydney.
Nasze spojrzenia się spotykają.
Nie odwracam wzroku.

Sydney

– O rany – szepcze Bridgette. Podobnie jak ja nie


może oderwać oczu od sceny. To samo dzieje się zresztą
ze wszystkimi obecnymi na sali. Nic dziwnego, ta trójka
tworzy razem wspaniały zespół.
Kiedy pomyślę, że słowa tej piosenki napisał Ridge,
ba, że napisał je dla mnie, nie mogę otrząsnąć się
z szoku. Nie mogę też przestać się na niego patrzeć.
Przez całą piosenkę prawie się nie ruszam. I prawie nie
oddycham.

LET IT BEGIN

Time went fast


Time went fast till it was gone
You think it’s right
You think it’s right until it’s wrong

Even after all this time


I still want you
Even after all my mind
Put me through

So won’t you
Won’t you let it begin
So won’t you
Won’t you let it begin

You hold it out


You hold your heart out in your hand
I snatch it up
I snatch it up fast as I can

Even after all this time


I still want you
Even after all my mind
Put me through

I stand here at your door


Until you come and let me in
I want to be your end
But you gotta let it begin

So won’t you
Won’t you let it begin
So won’t you
Won’t you just say when

Ridge

Nie odrywamy od siebie wzroku. Przez całą piosenkę


jest całkowicie skupiona na mnie, a ja na niej. Kończę
grać, ale się nie ruszam. Czekam, aż jej głowa i życie
dogonią serce. Mam nadzieję, że nastąpi to już wkrótce.
Tego wieczoru. W tej chwili.
Ociera łzy, a potem coś mi pokazuje. Unosi palec
wskazujący lewej ręki i przybliża do niego palec
wskazujący prawej, po czym zakreśla koło i koniuszki jej
palców się dotykają.
Nie mogę się ruszyć.
Ona umie migać.
Właśnie powiedziała do mnie: „kiedy”.
Nigdy bym się tego nie spodziewał. Nigdy nawet
bym jej o to nie poprosił. To, że podczas naszej rozłąki
nauczyła się migać, jest najwspanialszą rzeczą, jaką
ktokolwiek dla mnie zrobił.
Kręcę głową, nie mogąc uwierzyć, że ta cudowna,
piękna i dobra dziewczyna jest naprawdę moja. Ależ ja ją
kocham.
Uśmiecha się do mnie, ja jednak dalej stoję jak słup.
Widząc moją reakcję, wybucha śmiechem i znów
miga to słowo: „kiedy, kiedy, kiedy”.
Brennan klepie mnie po plecach. Patrzę na niego.
Śmieje się do mnie.
– Idź – miga, pokazując na Sydney. – Idź do swojej
dziewczyny.
Momentalnie rzucam gitarę na podłogę i zbiegam ze
sceny. Kiedy widzi, że do niej biegnę, wstaje od stolika.
Jest zaledwie kilka kroków ode mnie, ale droga do niej
wydaje mi się wiecznością. Patrzę na jej sukienkę
i przykazuję sobie w myślach, żeby nie zapomnieć
podziękować Warrenowi. Mam przeczucie, że ma z tym
coś wspólnego.
Staję przed nią i patrzę jej w oczy. Są pełne łez.
Uśmiecha się do mnie i spoglądamy na siebie bez choćby
cienia poczucia winy, smutku, żalu czy wstydu.
Zarzuca mi ręce na szyję, a ja przyciągam ją do
siebie i zanurzam twarz w jej włosach. Przyciskam jej
głowę do swojej piersi i zamykam oczy. Trzymamy się
siebie kurczowo, jakbyśmy bali się puścić.
Wyczuwam, że płacze, i odsuwam się na tyle, by móc
spojrzeć jej w oczy. Kiedy unosi głowę, wydaje mi się,
że nigdy nie widziałem piękniejszych łez.
– Migasz – mówię głośno.
Uśmiecha się.
– A ty mówisz. I to dużo.
– Nie jestem w tym za dobry – przyznaję. Wiem, że
trudno mnie zrozumieć, i wciąż czuję się nieco
skrępowany za każdym razem, gdy coś mówię, ale
uwielbiam patrzeć jej w oczy, kiedy wsłuchuje się w mój
głos. Mam ochotę wypowiadać przy niej wszystkie
słowa, jakie tylko zdołam.
– Ja też nie jestem dobra w języku migowym –
odpowiada. Odsuwa się ode mnie i zaczyna migać. –
Warren mi pomagał. Na razie znam około dwustu słów,
ale wciąż się uczę.
Minęło kilka miesięcy od naszego ostatniego
spotkania i chociaż wierzyłem, że wciąż chce ze mną
być, czasami ogarniały mnie wątpliwości. Zacząłem
podważać słuszność naszej decyzji o odłożeniu na
później rozpoczęcia związku. Nigdy bym jednak nie
pomyślał, że Sydney wykorzysta te kilka miesięcy, by
nauczyć się porozumiewać ze mną w taki sposób, jaki
zawsze był poza zasięgiem moich rodziców.
– Właśnie zakochałem się w tobie na zabój – mówię,
po czym zerkam na Bridgette, która wciąż siedzi przy
stoliku. – Widziałaś to, Bridgette? Widziałaś, jak
zakochiwałem się w niej na zabój?
Bridgette przewraca oczami, a Sydney wybucha
śmiechem. Patrzę na nią.
– Mówię serio. To było jakieś dwadzieścia sekund
temu. Zakochałem się w tobie na zabój.
Uśmiecha się do mnie i wypowiada następne zdanie
wolno, żebym nie miał kłopotów ze zrozumieniem.
– Ja byłam pierwsza.
Przyciskam wargi do jej ust. Od chwili gdy ostatni
raz ich smakowałem, nie mogłem przestać myśleć o tym,
kiedy znów będę miał okazję to zrobić. Przyciąga mnie
do siebie, a ja całuję ją na przemian to mocno, to
delikatnie, to szybko, to wolno. Całuję ją w każdy
możliwy sposób, bo tak też zamierzam ją kochać:
w każdy możliwy sposób. Opłacało się wytrwać
w uczuciu, by teraz zaznać tego pocałunku. Ten
pocałunek wart jest wszystkich tych łez, cierpienia, bólu,
walki i oczekiwania.
Ona też jest tego wszystkiego warta.
A nawet więcej.

Sydney

Jakoś w końcu udaje nam się dotrzeć do mojego


mieszkania, choć nasze usta rzadko się od siebie
odrywają. Ridge wypuszcza mnie z objęć, żebym
otworzyła drzwi, cierpliwości starcza mu jednak tylko na
przekręcenie klucza w zamku. Śmieję się, kiedy napiera
ramieniem na drzwi i wpycha mnie do środka. Zamyka
drzwi i odwraca się do mnie twarzą. Przez kilka chwil
tylko na siebie patrzymy.
– Cześć – mówi po prostu.
– Cześć – odpowiadam ze śmiechem.
Rozgląda się nerwowo po pokoju, po czym
z powrotem przenosi na mnie wzrok.
– To co, chyba wystarczy? – pyta.
Unoszę ze zdziwieniem brwi, ponieważ nie do końca
rozumiem, o co mu chodzi.
– Co wystarczy?
– Wystarczy rozmów na dziś – odpowiada,
uśmiechając się do mnie.
Ach.
Teraz rozumiem.
Kiwam głową, a on podchodzi do mnie i mnie całuje.
Pochyla się nieznacznie, potem kładzie ręce na moich
biodrach i mnie podnosi. Otaczam go nogami w pasie,
a on trzymając dłonie na moich plecach, idzie ze mną do
sypialni.
Choć mnóstwo razy widziałam takie sceny w filmach
i czytałam o nich w książkach, nigdy żaden mężczyzna
jeszcze nie zanosił mnie do łóżka. Chyba to pokocham.
Wszystko wskazuje na to, że to będzie jedna
z ulubionych rzeczy, jakie będę robić z Ridge’em.
Tak myślę do momentu, kiedy Ridge zamyka drzwi
sypialni kopniakiem. Być może to polubię jeszcze
bardziej.
Delikatnie kładzie mnie na łóżku i chociaż żałuję, że
już mnie nie nosi, rozczarowanie wynagradza mi fakt, że
znajduję się teraz pod nim. Każdy jego kolejny ruch jest
bardziej zmysłowy od poprzedniego. Waha się chwilę,
a potem sunie wzrokiem po moim ciele, w końcu
zatrzymuje się na rąbku mojej sukienki. Podciąga ją, a ja
unoszę się tylko na tyle, by mógł ściągnąć mi ją przez
głowę.
Wstrzymuje oddech, widząc, że mam teraz na sobie
jedynie cieniutkie figi. Zaczyna obniżać się nade mną, ja
jednak odpycham jego pierś i kręcę głową, dając mu do
zrozumienia, że teraz jego kolej. Uśmiecha się, po czym
szybko ściąga koszulkę i znów się pochyla nade mną.
Ponownie go odpycham. Z ociąganiem podnosi się
i patrzy na mnie z udawaną złością. W odpowiedzi
pokazuję na jego dżinsy. Podnosi się z łóżka i dwoma
szybkimi ruchami pozbywa się reszty ubrania, które
ląduje na podłodze, ale nawet nie wiem gdzie, bo moje
oczy są teraz zajęte czymś innym.
Znów mam go nad sobą, tym razem jednak go nie
powstrzymuję. Otaczam go nogami w pasie, zarzucam
mu ręce na plecy i przywieram ustami do jego warg.
Pasujemy do siebie tak idealnie, jakbyśmy byli do
tego celu stworzeni. Jego lewa ręka pasuje idealnie do
mojej, kiedy unosi ją nad moją głowę i przyciska do
materaca. Jego język idealnie pasuje do mojego języka,
kiedy pieści moje usta. Jego prawa ręka idealnie pasuje
do mojego uda, kiedy wbija palce w moją skórę
i zmienia położenie swojego ciała.
Odrywa wargi od moich ust i kosztuje mojego
policzka... szyi... ramienia...
Nie wiem, czy to możliwe, żeby jego pieszczoty
nadawały mojemu życiu większy sens, ale właśnie tak
się czuję. Wszystko, co wiąże się ze mną, z nim
i z życiem, nabiera większego sensu, kiedy jesteśmy
razem tak jak w tej chwili. Dzięki niemu czuję się
piękniejsza. Ważniejsza. Bardziej kochana. Bardziej
pożądana. Z każdą mijającą chwilą staję się też coraz
bardziej zachłanna, pragnąc każdej części jego ciała.
Odpycham się od jego piersi. Potrzebuję nieco
miejsca, bo zamierzam migać. Spogląda na moje dłonie
i uświadamia sobie, co chcę zrobić. Mam nadzieję, że się
nie pomylę, bo od naszego ostatniego spotkania
ćwiczyłam to zdanie zaledwie tysiąc razy.
– Zanim to zrobimy, muszę ci coś powiedzieć.
Odsuwa się ode mnie o kilka centymetrów i patrzy na
moje ręce, czekając.
– Kocham cię – migam.
Na jego twarzy maluje się ulga. Pokrywa
pocałunkami moje dłonie, a potem wyślizguje się
spomiędzy moich nóg i odsuwa się ode mnie. Już
zaczynam się bać, że doszedł do absurdalnego wniosku,
że powinniśmy przestać, kiedy pochyla się i przykłada
ucho do mojej piersi.
– Chcę poczuć, jak to mówisz.
Przyciskam usta do jego włosów, po czym delikatnie
go przytulam.
– Kocham cię, Ridge – szepczę.
Obejmuje mnie mocniej w pasie, a ja powtarzam te
słowa raz po raz.
Przyciskam jego głowę do piersi obiema rękami.
Puszcza moją talię i sunie dłonią po moim brzuchu. Pod
wpływem jego dotyku moje mięśnie się naprężają. Kreśli
palcami zmysłowe kręgi na mojej skórze. Milknę,
skupiając się na jego dotyku, ale on nagle przestaje.
– Nie czuję, jak to mówisz – skarży się.
– Kocham cię – powtarzam szybko. Ledwo
wypowiadam te słowa, jego palce rozpoczynają na nowo
pieszczoty. Gdy milknę, znów się zatrzymują.
Nagle załapuję, o co w tym chodzi. Uśmiecham się
i znów mówię, że go kocham.
Wsuwa palce pod gumkę moich majtek i znów
cichnę. Naprawdę trudno mi mówić, gdy jego dłoń jest
tak blisko. W ogóle trudno cokolwiek robić. Kiedy nie
czuje mojego głosu, jego ręka zamiera. Ponieważ pragnę,
żeby dalej się poruszała, udaje mi się wydyszeć:
– Kocham cię.
Jego ręka obniża się, po czym znów się zatrzymuje.
Zamykam oczy i znów to mówię. Powoli.
– Kocham... cię.
To, co zaczyna teraz wyprawiać jego ręka, każe mi
powtarzać te słowa bezustannie.
Znowu.
I znowu.
I znowu.
I znowu, i znowu, i znowu, aż wreszcie moje majtki
niespodziewanie lądują na podłodze, a ja powtarzam te
słowa wiele razy, coraz szybciej i coraz głośniej, aż
w końcu zaczynam prawie krzyczeć. Dalej porusza ręką,
przekonując mnie, że jest chyba najlepszym słuchaczem,
jakiego znam.
– Kocham cię – szepczę po raz ostatni i mój oddech
staje się płytki. Jestem zbyt wyczerpana, by
wypowiedzieć te słowa raz jeszcze. Moje ręce zsuwają
się z jego głowy i bezwładnie lądują na materacu.
Unosi głowę i przesuwa się, dopóki jego twarz nie
znajduje się tak blisko mojej, że muskamy się nosami.
– Ja też cię kocham – odpowiada, uśmiechając się
z dumą.
Również się uśmiecham, ale poważnieję, kiedy
niespodziewanie wstaje z łóżka. Jestem zbyt wyczerpana,
żeby wyciągnąć do niego ręce. Na szczęście po chwili
wraca. Rozdziera opakowanie z prezerwatywą, nie
odrywając ode mnie wzroku.
Patrzy na mnie tak, jakbym tylko ja się dla niego
liczyła na całym świecie. Przepełniają mnie proste
emocje. Nie miałam pojęcia, że mogę aż tak bardzo na
kogoś reagować. Nie miałam pojęcia, że mogę kogoś aż
tak bardzo pragnąć. Nie miałam pojęcia, że potrafię
z kimś aż tak współodczuwać.
Ridge unosi rękę i ociera łzę z mojej skroni, a potem
mnie delikatnie całuje, wywołując jeszcze więcej łez. To
idealny pocałunek w idealnym momencie. Chyba
domyśla się, co czuję, bo moje łzy w ogóle go nie
niepokoją. Wie, że nie są to łzy żalu ani smutku. To po
prostu łzy. Łzy wzruszenia z powodu poruszającej
chwili, która przerosła moje fantazje.
Czeka cierpliwie na moją zgodę, więc kiwam głową.
Niczego więcej nie potrzebuje. Przykłada policzek do
mojego policzka i próbuje we mnie wejść. Zamykam
oczy i usiłuję się odprężyć, ale całe moje ciało jest
napięte.
Dotąd uprawiałam seks tylko z Hunterem, który
w porównaniu z Ridge’em prawie nic dla mnie nie
znaczył. Myśl o tym, że doświadczę tego z Ridge’em,
jest dla mnie tak stresująca, że nie jestem w stanie się
rozluźnić.
Wyczuwa mój lęk i nieruchomieje. Cieszę się, że jest
taki empatyczny. Spogląda mi w oczy swoimi
ciemnobrązowymi oczami. Chwyta moje ręce i unosi je
nad moją głowę, a potem splata swoje palce z moimi
i przyciska je do materaca. Pochyla się do mojego ucha.
– Chcesz, żebym przestał?
Pospiesznie kręcę głową.
Śmieje się cicho.
– W takim razie rozluźnij się, Syd.
Przygryzam wargę i potakuję, zachwycona tym, że
powiedział głośno „Syd”. Muska nosem zarys mojej
szczęki, a potem przybliża wargi do moich ust. Każdy
jego dotyk obmywa mnie falą gorąca, ale nie rozwiewa
moich obaw. Ta chwila wydaje się tak doskonała, że boję
się, że ją zniszczę. Nie może być już lepiej, więc
z pewnością będzie gorzej.
– Denerwujesz się? – pyta Ridge. Jego oddech muska
moje usta. Wysuwam język, przekonana, że jeśli tylko
się postaram, uda mi się posmakować jego słów.
Kiwam głową, a on uśmiecha się do mnie łagodnie.
– Ja też – szepcze. Ściska mocniej moje ręce, po
czym kładzie głowę na mojej nagiej piersi. Czuję, jak
jego ciało podnosi się i opada z każdym moim
oddechem. Wzdycha i nagle moje mięśnie opuszcza
napięcie. Jego ręce są nieruchome, nie bada nimi mojego
ciała ani nie słucha, jak śpiewam czy mówię, że go
kocham.
Leży nieruchomo, ponieważ mnie słucha.
Słucha bicia mojego serca.
Unosi głowę i patrzy mi w oczy. Zdaje się, że wpadł
na jakiś pomysł.
– Masz zatyczki do uszu? – pyta.
Zatyczki do uszu?
Robię zdziwioną minę, ale pokazuję na stolik nocny.
Otwiera szufladę i przez chwilę w niej grzebie. Kiedy
w końcu znajduje zatyczki, wciska mi je do ręki
i pokazuje, żebym wetknęła je do uszu.
– Dlaczego?
Uśmiecha się, całuje mnie i przybliża usta do mojego
ucha.
– Chcę, żebyś usłyszała, jak cię kocham.
Spoglądam na zatyczki, a potem patrzę na niego
pytająco.
– Jak mam coś usłyszeć, mając zatkane uszy?
Kręci głową, a potem przykłada dłonie do moich
uszu.
– Nie tutaj – mówi. Przesuwa rękę na moją pierś. –
Chcę, żebyś słyszała mnie tutaj.
To wyjaśnienie mi wystarcza. Szybko umieszczam
zatyczki w uszach, a potem kładę głowę na poduszce.
Hałas wokół mnie powoli cichnie. Nie byłam świadoma
tych wszystkich dźwięków, dopóki się od nich nie
odcięłam. Nie słyszę już tykania zegara. Nie słyszę już
hałasu za oknem. Nie słyszę szelestu prześcieradła pod
nami, poduszki pod głową czy skrzypienia łóżka.
Nic nie słyszę.
Chwyta mnie za rękę i rozwiera moją dłoń, po czym
przykłada ją do mojego serca. Następnie sięga do mojej
twarzy i zamyka mi oczy. Odsuwa się ode mnie. W ogóle
mnie nie dotyka.
Nie czuję też, żeby się ruszał.
Jest cicho.
Jest ciemno.
W ogóle nic nie słyszę. Nie mam pewności, czy to
właśnie tego chciał.
Nie słyszę niczego poza całkowitą ciszą. Słyszę to,
co Ridge słyszy przez całe swoje życie. Jedyna rzecz,
której jestem świadoma, to bicie mojego serca. Nic
więcej. Zupełnie nic.
Zaraz...
Bicie mojego serca.
Otwieram oczy i patrzę na niego. Siedzi na łóżku
kilka centymetrów ode mnie i się uśmiecha. Wie, że to
słyszę. Uśmiecha się łagodnie, a potem odrywa moją
rękę od mojej piersi i kładzie ją na swojej. Łzy ponownie
wypełniają mi oczy. Nie wiem, czy na niego zasługuję,
ale co do jednej rzeczy mam pewność. Tak długo, jak
będę tego doświadczać, moje życie nie będzie mierne.
Moje życie z Ridge’em będzie niezwykłe.
Kładzie się na mnie i przykłada swój policzek do
mojego, po czym nieruchomieje na kilka długich sekund.
Nie słyszę jego oddechu, ale czuję go na swojej szyi.
Nie słyszę jego ruchów, ale je czuję.
Moja ręka wciąż dotyka jego piersi, więc skupiam się
na biciu jego serca.
Uderzenie, uderzenie, przerwa.
Uderzenie, uderzenie, przerwa.
Uderzenie, uderzenie, przerwa.
Czuję, jak całe moje ciało odpręża się pod nim,
podczas gdy on dalej porusza się najdelikatniej, jak tylko
można. Przyciska swoje biodra do moich bioder na dwie
sekundy, potem wycofuje się na krótką chwilę, a potem
znów przysuwa. Porusza się tak kilka razy, a ja czuję, że
z każdym jego rytmicznym ruchem moje pożądanie
rośnie.
A im większe jest moje pożądanie, tym bardziej
niecierpliwa się staję. Chcę poczuć na swoich ustach
jego wargi. Chcę poczuć jego ręce na całym swoim ciele.
Chcę poczuć, jak we mnie wchodzi i sprawia, że jestem
całkowicie jego.
Im więcej myślę o tym, czego od niego chcę, tym
żywiej reaguję na jego delikatne ruchy. A im żywiej
reaguję, tym szybciej biją nasze serca.
Uderzenie, uderzenie, przerwa.
Uderzenieuderzenie, przerwa.
Uderzenieuderzenieprzerwa.
Uderzenieuderzenieprzerwa.
Im szybciej biją nasze serca, tym szybsze są jego
ruchy. Jedne dopasowują się do drugich.
Robię gwałtowny wdech.
Ridge porusza się w rytm mojego serca.
Obejmuję go ręką za szyję i skupiam się na
uderzeniach jego serca, nagle uświadamiając sobie, że
nasze serca są idealnie ze sobą zsynchronizowane.
Zaciskam nogi na jego biodrach i unoszę się ku niemu,
chcąc, żeby dzięki niemu moje serce zabiło jeszcze
szybciej. Sunie wargami po moim policzku, aż w końcu
dociera do moich ust. Nie całuje ich jednak. Cisza wokół
sprawia, że zwracam baczniejszą uwagę na jego oddech
na swojej skórze. Po chwili skupiam się z powrotem na
mojej dłoni przyłożonej do jego piersi i czuję, jak nagle
wciąga gwałtownie powietrze. Kilka chwil później
wzdycha i czuję, jak jego słodki oddech muska moje
usta.
Wdech, wydech.
Wdech, wydech.
Wdech, wydech.
Jego oddech staje się szybszy, kiedy wkłada język do
moich ust i delikatnie pieści nim czubek mojego języka.
Gdybym nie miała zatyczek w uszach, na pewno
usłyszałabym teraz swój jęk. Reaguję tak za każdym
razem, gdy jest przy mnie. To już chyba odruch.
Kładę dłoń z tyłu jego głowy, pragnąc go mocniej
poczuć. Przyciągam go do siebie z taką gwałtownością,
że z jego ust wydobywa się jęk. Czuję ten jęk, w ogóle go
nie słysząc, i jest to chyba najbardziej zmysłowe
doświadczenie w moim życiu. Jego głos wnika do
mojego wnętrza. Gdybym mogła słyszeć, nigdy bym tego
nie doznała.
Ridge kładzie przedramiona na materacu po obu
stronach mojej głowy. Odrywam dłoń od jego piersi,
chcąc przytulić go z całych sił, których zresztą niewiele
mi zostało.
Wycofuje się, a potem zdecydowanym ruchem we
mnie wchodzi, wypełniając mnie całą.
Nie mogę...
Moje serce...
Kurczę, udało mu się właśnie uciszyć moje serce. Już
go w ogóle nie czuję. Jedyne, co czuję, to jego ruchy... na
mnie... w moim wnętrzu... we mnie. Całkowicie mnie
pochłaniają.
Z zamkniętymi oczami wsłuchuję się w niego,
chociaż nic nie słyszę, doświadczając go w ciszy, tak
samo jak on doświadcza mnie. Rozkoszuję się tym całym
pięknem: gładkością jego skóry, jego oddechem
i naszymi jękami, które w końcu stają się nie do
odróżnienia.
W dalszym ciągu badamy w ciszy nasze ciała,
odkrywając w nas miejsca, które do tej pory mogliśmy
sobie tylko wyobrażać.
Moje ciało znów zaczyna się napinać, ale tym razem
nie dlatego, że jestem zdenerwowana. Czuję, jak jego
mięśnie naprężają się pod moimi dłońmi, i ściskam jego
ramiona, gotowa, by dojść wraz z nim. Przyciska
policzek do mojego policzka i jęczy, wykonując
równocześnie dwa ostatnie, długie pchnięcia, i w tej
samej chwili z moich ust również wydobywa się jęk.
Jego ciało przeszywa spazm. Mimo to wsuwa dłoń
między nasze ciała i przyciska ją do mojego serca. Drży
przy mnie, a ja robię, co mogę, by ukoić własne drżenie.
W końcu uspokaja się i znów dostosowuje do rytmu
mojego serca.
Jego ruchy stają się tak delikatne, że ledwie je
wyczuwam. Nagle uświadamiam sobie, że płaczę. Nie
mam pojęcia dlaczego, ponieważ to było najbardziej
niesamowite przeżycie, jakiego kiedykolwiek doznałam.
Może właśnie dlatego płaczę.
Ridge rozluźnia się i całuje mnie tak delikatnie
i długo w usta, że w końcu przestaję płakać, po czym
zapada całkowita cisza, wypełniona jedynie biciem
naszych serc.

Ridge

Zamykam drzwi do łazienki i wracam do łóżka. Jej


twarz oświetlona jest blaskiem księżyca wpadającym
przez okna. Uśmiecha się do mnie, kiedy kładę się obok.
Wsuwam rękę pod jej ramiona, a potem kładę głowę na
jej piersi i zamykam oczy.
Kocham jej brzmienie.
Kocham ją. Wszystko w niej. Kocham to, że nigdy
mnie nie osądza. Kocham to, że mnie rozumie. Kocham
to, że chociaż ją zraniłem, zawsze popierała moje
decyzje, niezależnie od tego, jak bardzo były dla niej
niekorzystne. Kocham jej szczerość. Kocham jej
bezinteresowność. A najbardziej kocham to, że to ja
jestem tym, który może ją za to wszystko kochać.
– Kocham cię – wyczuwam jej słowa.
Zamykam oczy i słucham, jak ciągle powtarza to
zdanie. Przykładam ucho do jej serca, rozkoszując się jej
zapachem, dotykiem, głosem, jej miłością.
Nigdy jeszcze nie czułem tylu rzeczy naraz.
Nigdy nie chciałem poczuć więcej.
Unoszę głowę i patrzę jej prosto w oczy.
Jest teraz częścią mnie.
A ja jestem częścią niej.
Pokrywam delikatnymi pocałunkami jej nos, usta
i podbródek, a potem znów przyciskam ucho do jej serca.
Po raz pierwszy w życiu słyszę absolutnie wszystko.
Podziękowania

Tak wiele osób zasługuje na podziękowania, a tak


mało mam na to miejsca.
Nie ukończyłabym żadnej książki, gdyby nie ci,
którzy okazywali mi nieustanne wsparcie i nie szczędzili
słów zachęty. Oto osoby zasługujące na podziękowanie
za to, że towarzyszyły mi podczas procesu pisania
książki (kolejność przypadkowa):
Christina Collie, Gloria Green, Autumn Hull,
Tammara Webber, Tracey-Garvis Graves, Karen
Lawson, Jamie McGuire, Abbi Glines, Marion Archer,
Mollie Harper, Vannoy Fite, Lin Reynolds, Kaci Blue-
Buckley, Pamela Carrion, Jenny Aspinall, Sarah Hansen,
Madison Seidler, Aestas, Natasha Tomic, Kay Miles,
Sali-Benbow Powers, Vilma Gonzalez, Crystal Cobb,
Dana Ferrell, zawsze oddana Kathryn Perez i wiele
innych osób, które spotkałam na swojej drodze.
Dziękuję dziewczynom z mojego fanpage’a. Nie
mam słów. Z wyjątkiem tych siedemnastu słów.
Dziękuję Joelowi i Julie Williamsom za niesamowitą
pomoc.
Tarryn Fisher za to, że była moją powierniczką
i pilnowała, żebym nie straciła poczucia rzeczywistości.
Mojemu mężowi i synom za to, że są najwspanialszą
czwórką mężczyzn na tej planecie.
Elizabeth Gunderson i Carol Keith McWilliams za
wsparcie, wiedzę i pomoc. Jesteście po prostu piękne.
Nie ukończyłabym tej książki bez was.
Jane Dystel i całemu zespołowi Dystel & Goderich
za nieustające wsparcie.
Judith Curr, wydawcy Atria Books, i jej zespołowi za
to, że ich pomoc wykraczała daleko poza ich zwykłe
obowiązki. Okazaliście mi nieocenione wsparcie.
Mojej redaktorce Johannie Castillo. Powiedzieć, że
się denerwowałam, dostarczając ci plik z pierwszą
książką, to jak nic nie powiedzieć. Tymczasem nie
powinnam się była w ogóle denerwować. Stworzyłyśmy
wspaniały zespół. Jestem szczęśliwa, że cię mam.
OGROMNE podziękowania dla członków zespołu
Maybe Someday. Są to: Chris Peterson, Murphy Fennell
i Stephanie Cohen. Naprawdę wymiatacie.
I wreszcie chciałabym podziękować Griffinowi
Petersonowi. Tysiąckrotne dzięki. Nie można nie
wspomnieć o twoim talencie i pracowitości, przede
wszystkim jednak dziękuję ci za wsparcie oraz
entuzjazm.
Och, zapomniałabym o Davie i Kubusiu Puchatku.
Im też dziękuję. A co, nie wolno?
Dodatek

*** You don’t know me like you think you do

Nie znasz mnie wcale. Tylko ci się wydaje,


Że wiesz, czego chcę.
Kłamstwem twoje życie jest,
Kłamstwem jest.

Myślisz: to nic takiego, choć to naprawdę koniec.


Mogłeś to wszystko naprawić – zostało zniszczone.
Kłamstwem twoje życie jest,
Kłamstwem jest.

*** With a right turn, the tires start to burn

Gwałtownie skręcamy, spod kół lecą skry,


Uśmiech na twej twarzy, starasz się go skryć.
Starasz się go skryć.

Wciskasz gaz do dechy, aż podwozie drży,


Świat się nam rozmazał, nie znam twojej twarzy.
Nie znam tej twarzy.
*** I yell, slow down, we’re almost out of town

Krzyczę z całej siły: zatrzymaj się, dość!


Miasto już za nami, nie masz jeszcze dość?
Nie masz dość?

W twoich oczach mord, gdy jedziesz na drzewo,


Próbuję wyskoczyć, bo już nie chcę tego.

Potem mówię ci:

Nie znasz mnie wcale. Tylko ci się wydaje,


Że wiesz, czego chcę.
Kłamstwem twoje życie jest,
Kłamstwem jest.

Myślisz: to nic takiego, choć to naprawdę już koniec.


Mogłeś to wszystko naprawić – zostało zniszczone.
Kłamstwem twoje życie jest,
Kłamstwem jest.

TO CUDOWNE UCZUCIE

Wciąż nie wiem,


Dlaczego nie możemy się rozstać.
I chodzi mi po głowie,
Że prawda jest prosta.
Trudno zacząć od nowa,
Na życie patrzeć, co w tyle,
Ale coś tutaj nadciąga,
Coś, na co czekasz już chwilę.

Odkryjesz swoje pragnienie,


Spełnisz swoje marzenie,
Z nadzieją na powtórzenie.
To cudowne uczucie.

Poznasz, jeśli chcesz słuchać,


Gdzieś między pocałunkami,
Które stały się obojętne.
A ja wzruszam ramionami.

Chociaż wierzyłem w tę miłość,


Widzę jednak wyraźnie,
Że wszystko się już zmieniło,
Znalazłaś kogoś, kto weźmie
Całą winę na siebie.

A ja wiem, w głębi ducha,


Że to gierka dla ciebie.
Nasze plany, nadzieje
Nie ożywią płomieni.
Ale coś tutaj nadciąga,
Coś, na co czekasz już chwilę.
Odkryjesz swoje pragnienie,
Spełnisz swoje marzenie
Z nadzieją na powtórzenie.
To cudowne uczucie.

Poznasz, jeśli chcesz słuchać,


Gdzieś między pocałunkami,
Które stały się obojętne,
Nie martw się jednak o nic.

To, co było między nami,


To prawdziwa była miłość.
Była miłość.
Teraz nie ma po niej śladu,
Wszystko się wypaliło.
Wypaliło.

Odkryjesz swoje pragnienie,


Spełnisz swoje marzenie,
Odkryjesz swoje pragnienie,
Spełnisz swoje marzenie,
Odkryjesz swoje pragnienie,
Spełnisz swoje pragnienie.
WIĘCEJ

Dlaczego nie chcesz,


Żebym cię zabrał
Gdzieś, gdzie spełnią się marzenia.
Znajdźmy sobie gdzieś
Miejsce do osiedlenia.

Dla nas, tylko we dwoje,


Możemy spełnić marzenia,
A nawet więcej.
Nawet więcej.

*** I’ll bring my suitcase

Spakuję swoją walizkę,


Ty przygotuj nam mapę.
Możemy żyć po bożemu
Albo uciekać przed światem.

Ciepła bryza na twarzy


Kołysze jak nic innego,
Spoglądamy w nocne niebo
Pełne światła gwieździstego.

Dla nas, tylko we dwoje.


Możemy spełnić marzenia,
A nawet więcej.
Nawet więcej.

*** Watching him from here

Patrząc na niego
Z oddali,
Pragnę być bliżej, niż mogę znieść.
Chcę go tutaj chcę
Może któregoś dnia kiedyś.

*** I’d run for him you, if I could stand

Gnałabym do niego ciebie, ile sił,


Ale nie mogę żądać,
Byś moim teraz był.
Dlaczego nie chce mnie?

***Watching him from here/ Seeing something from


so far away
Patrząc na niego
Dostrzegam coś w oddali
Coraz bliżej niż dalej.
I marzę, by mi tego nie zabrali.

*** If I could be his, I would wait/ And if I can’t be


yours now

Jeśli nie mogę być z tobą,


Czekał będę,
Aż przyjdziesz,
Aż zabierzesz mnie gdzieś.
Może kiedyś.
Może kiedyś.

*** I try to ignore what you say

Przemilczam twoje słowa.


Odwracam się, gdy patrzysz.

MOŻE KIEDYŚ

Coś nadciąga z oddali,


Każdego dnia zbliża się,
Myśląc, że ja tego chcę.
Uciekałbym, gdybym mógł,
Bo nie dostanę, czego chcę.
Bo to ciebie chcę.

Refren:
Jeśli nie mogę być z tobą,
Czekał będę,
aż przyjdziesz,
Aż zabierzesz mnie gdzieś.
Może kiedyś.
Może kiedyś.

Przemilczam twoje słowa.


Odwracam się, gdy patrzysz.
Dwie strzały Amora w mym grzbiecie,

Woń twych perfum w pościeli.


Wypełniasz moje myśli.
Prawda jest tylko na piśmie. Nie mówi jej nikt.

Refren:
Jeśli nie mogę być z tobą...

Twierdzisz: to złe, a mi dobrze z tym jest.


Odpychasz mnie, a potem mnie chcesz.
Niewypowiedziane słowa, jak nasza piosenka.
Nic z tego nie wyjdzie.
Zakreślamy coraz bardziej wyblakłe granice,
Pochylam się przed nią, łamię się przed tobą.

Refren:
Jeśli nie mogę być z tobą...

*** Say it’s wrong, but it feels right.

Twierdzisz: to złe, a mi dobrze z tym jest.

*** Why don’t we keep / Keep it simple

Nie komplikujmy,
Niech będzie prosto.
Ty pogadasz z ludźmi,
Ja wtopię się między nich.

Choć wiesz, że jestem tu


I chcę tu być
Tylko dla ciebie,
Tam moje miejsce.

I wiesz, że widzę,
Jak twoje spojrzenie
Podąża wciąż za mną.
*** And I must confess / My interest
Muszę przyznać,
Że fascynuje mnie,
Jak się poruszasz
W tej sukience.

Czuję się jak


Jedyny facet,
Na którego spojrzałaś.

*** Whoa, oh, oh, oh

Och, wpadłem w kłopoty,


Kłopoty. Och, wpadłem w kłopoty,
Kłopoty aż potąd.

KŁOPOTY

Nie komplikujmy,
Niech będzie prosto.
Ty pogadasz z ludźmi,
Ja wtopię się między nich.

Choć wiesz, że jestem tu


I chcę tu być
Tylko dla ciebie,
Tam moje miejsce.

I wiesz, że widzę,
Jak twoje spojrzenie
Podąża wciąż za mną.

Muszę przyznać,
Że fascynuje mnie,
Jak się poruszasz
W tej sukience.
Czuję się jak
Jedyny facet,
Na którego spojrzałaś.

Och, wpadłem w kłopoty,


Kłopoty. Och, wpadłem w kłopoty,
Kłopoty aż potąd.

Jeżdżę w różne miejsca,


To tu, to tam.
Ty masz swoje sprawy,
A ja o swoje dbam.

Choć wiesz, że jestem tu


I chcę tu być
Tylko dla ciebie,
Tam moje miejsce.

I wiesz, że widzę,
Jak twoje spojrzenie
Podąża wciąż za mną.

Muszę przyznać,
Że fascynuje mnie,
Jak się poruszasz
W tej sukience.

Czuję się jak


Jedyny facet,
Na którego spojrzałaś.

Och, wpadłem w kłopoty,


Kłopoty. Och, wpadłem w kłopoty,
Kłopoty aż potąd.

*** Lines are drawn, but then they fade.

Zakreślamy coraz bardziej wyblakłe granice.


Pochylam się przed nią, łamię się przed tobą.
*** It’s making me feel / like I want to be

Czuję się jak


Jedyny facet,
Na którego spojrzałaś.

TO TY

Cokolwiek kiedyś zrobiłaś


Na tym padole łez,
Nie ma już dzisiaj znaczenia.
Liczy się tylko to,

Że zabrałaś mnie
Do miejsc, o których marzyłem.
Pokazałaś mi
Wszystko, o czym kiedyś śniłem.
Wiesz, że to...
Wiesz, że to właśnie ty.

Nie wiem, co mam powiedzieć,


Gdy myślę o tobie codziennie.
Cześć, jak się masz –
To mało,
Bo zabrałaś mnie
Do miejsc, o których marzyłem.
Pokazałaś mi
Wszystko, o czym kiedyś śniłem.
Wiesz, że to...
Wiesz, że to właśnie ty.

*** The cool air running through my hair

Łagodna bryza w moich włosach,


Noce, co są jakby sen.
Jesteśmy od siebie tak daleko,
A światło gwiazd niesie melodię,
Grając dla ciebie i dla mnie.
Ale tylko ja je słyszę.

PRZY TOBIE

Łagodna bryza w moich włosach,


Noce, co są jakby sen.
Jesteśmy od siebie tak daleko,

A światło gwiazd niesie melodię,


Grając dla ciebie i dla mnie.
Ale tylko ja je słyszę.
Jeśli je poproszę, zagrają też dla ciebie.
Spróbuję raz czy dwa,
I tak nie mam co robić,
Bo marzę, by być przy tobie.
Nie mogę zapomnieć wspomnień,
Bo marzę, by być przy tobie.
Bez ciebie wszystko jest trudne,
Więc marzę.
Marzę, by być przy tobie.

Patrzę na pusty fotel i wiem,


Że doszedłem gdzieś,
Gdzie wcale nie chcę już być.

Potrzebne mi twoje światło,


Blask gwiazd, co rozświetli ten mrok,
A czasem ciemność pozwala mi lepiej zobaczyć.
Sprowadź dla mnie, sprowadź, proszę,
Trochę światła, bym widzieć mógł znów.
Obiecaj, że nie będziesz kometą, która wyminie
mnie,

Bo marzę, by być przy tobie.


Nie mogę zapomnieć wspomnień,
Bo marzę, by być przy tobie.
Bez ciebie wszystko jest trudne,
Więc marzę.
Marzę, by być przy tobie.

ZACZNIJMY

Czas mija szybko.


Mija, aż wszystko znika.
Tak dobrze jest,
Tak dobrze, że źle.
I myślisz, że dobrze jest,
Tak dobrze, aż źle.

Choć tak wiele minęło,


Wciąż pragnę cię.
Choć tak wiele myślałem
O tym, co stało się.

Dlaczego nie chcesz,


by to się wszystko zaczęło?
Dlaczego nie chcesz,
by to się wszystko zaczęło?

Nie ruszasz się,


Stojąc z sercem na dłoni.
Porwę je,
Porwę je, jak tylko się da.
Choć tak wiele minęło,
Wciąż pragnę cię.
Choć tak wiele myślałem
O tym, co stało się.

Wciąż stoję na twoim progu,


Czekając, aż wpuścisz mnie.
Będę dla ciebie końcem,
Ale ty musisz chcieć.

Dlaczego nie chcesz,


By to się wszystko zaczęło?
Dlaczego nie powiesz?
Dlaczego nie powiesz mi kiedy?

You might also like