You are on page 1of 181

CHOMIKO_WARNIA

Tytuł oryginału: It Starts with Us


Copyright © 2022 by Colleen Hoover.
First paperback edition published by Atria Books, a Division of Simon & Schuster, Inc., October
2022
Fragmenty tej powieści zostały opublikowane w książce It Ends with Us
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2022
Copyright © for the translation by Aleksandra Żak

Wydawca prowadzący: Olga Orzeł-Wargskog


Redaktor prowadzący: Anna Małocha
Przyjęcie tłumaczenia, adiustacja i korekta: Pracownia 12A
Projekt okładki: Danielle Mazzella di Bosco
Adaptacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Monika Drobnik-Słocińska
Fotografie na okładce: kwiaty na wodzie – © Tanja Ivanova / Moment / Getty Images, piasek –
© Wuttichok Panichiwarapun / Shutterstock
Fotografia autorki: Julien Poupard

Wszystkie cytaty z It Ends with Us za wydaniem:


Colleen Hoover, It Ends with Us, tłum. Anna Gralak, Kraków 2017.

ISBN 978-83-8135-726-5

Ta książka ukazuje fikcyjną rzeczywistość. Imiona i nazwiska, postacie, miejsca oraz


wydarzenia opisane w powieści są wytworami wyobraźni autorki, a wszelkie podobieństwo czy
odniesienia do rzeczywistych wydarzeń, miejsc, osób żyjących lub zmarłych są całkowicie
przypadkowe.

www.otwarte.eu

Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o.


ul. Smolki 5/302
30-513 Kraków

Wydanie I, 2022

Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl

Na zlecenie Woblink
woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska


Tę książkę dedykuję dzielnej i śmiałej Marii Blalock
Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku,
ta książka jest kontynuacją It Ends with Us i zaczyna się dokładnie w miejscu, gdzie
zakończyła się fabuła pierwszego tomu. Aby wrażenia z lektury były jak najlepsze, polecam
czytanie It Starts with Us jako drugiego tomu dwutomowej serii.
Po wydaniu It Ends with Us nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek będę pisać sequel.
Nie wyobrażałam sobie też, że książka będzie tak ciepło odebrana przez tylu czytelników. Jestem
ogromnie wdzięczna wszystkim, którym historia Lily dała taką moc, jaką mnie daje historia
mojej mamy.
Kiedy It Ends with Us zyskała popularność na TikToku, zalały mnie prośby o to, by dalej
opowiadać o Lily i Atlasie. Jak mogłabym odmówić społeczności, która zmieniła moje życie? Tę
powieść napisałam jako podziękowanie za ogromne wsparcie i dlatego chciałam wam dać coś
znacznie lżejszego.
Lily i Atlas na to zasługują.
Mam nadzieję, że ucieszy was opowieść o ich drodze.
Z miłością
Colleen Hoover
Rozdział pierwszy

Atlas

Błędny zapis słowa „pier doła” wypisanego czerwonym sprejem na tylnych drzwiach
Bib’s przypomina mi o matce.
Zawsze robiła po pierwszej sylabie krótką pauzę, jakby to były dwa oddzielne słowa. Za
każdym razem, gdy to słyszałem, miałem ochotę się roześmiać, ale trudno było się na to zdobyć,
bo zawsze kierowała tę obelgę do mnie.
– Pier… doła – mamrocze Darin. – To pewnie jakiś dzieciak. Większość dorosłych wie,
jak to się pisze.
– Zdziwiłbyś się.
Dotykam farby, ale nie lepi się do palców. Autor napisu musiał go wysmarować zaraz po
tym, jak wczoraj zamknęliśmy.
– Myślisz, że celowo zrobił błąd? – pyta. – Sugeruje, że jesteś takim pierdołą, że można
dostać od ciebie doła?
– Skąd wniosek, że to o mnie? Może chodzić o ciebie albo o Brada.
– To twoja restauracja. – Darin zdejmuje kurtkę i używa jej, by wyciągnąć duży kawałek
szkła z rozbitego okna. – Może to jakiś niezadowolony pracownik.
– To ja mam niezadowolonych pracowników?
Nie przychodzi mi do głowy nikt na liście płac, kto zrobiłby coś takiego. Ostatni raz
pożegnałem pracownicę pięć miesięcy temu – rozstaliśmy się w pokoju, po prostu skończyła
studia.
– Był taki facet na zmywaku, zanim zatrudniłeś Brada. Jak on się nazywał? Miał imię po
jakimś minerale czy coś, strasznie dziwne.
– Quartz – odpowiadam. – To była ksywka.
Już od dawna nie myślałem o tym facecie, że wątpię, by po tak długim czasie wciąż miał
do mnie żal. Zwolniłem go zaraz po otwarciu, bo dowiedziałem się, że nie myje naczyń, o ile nie
widzi na nich jedzenia. Szklanki, talerze, sztućce – wszystko, co wracało ze stolika do kuchni
i wyglądało na w miarę czyste, po prostu odkładał na suszarkę.
Gdybym go nie zwolnił, inspektor sanitarny kazałby nam zamknąć restaurację.
– Powinieneś zadzwonić na policję – mówi Darin. – Musimy złożyć wniosek o wypłatę
z ubezpieczenia.
Zanim zdążę się sprzeciwić, Brad staje w tylnych drzwiach, pod jego butami chrzęści
rozbite szkło. Był w środku i spisywał inwentarz, by ustalić, czy coś skradziono.
Drapie się po zarośniętej twarzy.
– Zabrał grzanki.
Przez chwilę milczymy skonsternowani.
– Powiedziałeś „grzanki”? – pyta Darin.
– Tak. Zabrali wszystkie grzanki przygotowane wczoraj wieczorem. Ale chyba niczego
innego nie brakuje.
Czegoś takiego na pewno się nie spodziewałem. Jeśli ktoś włamał się do restauracji i nie
zabrał sprzętów ani niczego wartościowego, to pewnie był po prostu głodny. Znam taką
desperację z własnego doświadczenia.
– Nie będę tego zgłaszał.
Darin odwraca się do mnie.
– Czemu?
– Bo mogliby złapać tego, kto to zrobił.
– O to przecież chodzi.
Wyciągam z kosza puste pudło i zaczynam zbierać odłamki szkła.
– Raz włamałem się do restauracji. Ukradłem kanapkę z indykiem.
Brad i Darin wpatrują się we mnie.
– Byłeś pijany? – pyta Darin.
– Nie, głodny. Nie chcę, żeby kogoś aresztowali za kradzież grzanek.
– No dobra, a jeśli jedzenie to dopiero początek? Może następnym razem ten ktoś wróci
po sprzęty? – pyta Darin. – Czy kamera monitoringu ciągle jest popsuta?
Od miesięcy zadręcza mnie, żebym zlecił naprawę.
– Byłem zajęty.
Darin bierze ode mnie pudło ze szkłem i zaczyna zbierać pozostałe odłamki.
– Powinieneś się tym zająć, zanim wróci. Może nawet dzisiaj spróbuje się włamać do
Corrigan’s, skoro w Bib’s tak łatwo mu poszło.
– W Corrigan’s działa monitoring. I wątpię, by ten, kto to zrobił, dopuścił się wandalizmu
w mojej nowej restauracji. Nie włamał się tu celowo, tylko dlatego, że akurat przechodził.
– Taką masz nadzieję – mówi Darin.
Otwieram usta, by odpowiedzieć, ale przerywa mi powiadomienie o esemesie. Chyba
nigdy wcześniej nie wyciągnąłem telefonu w takim tempie. Kiedy widzę, że to nie od Lily, trochę
markotnieję.
Wpadłem na nią dziś rano, kiedy załatwiałem różne sprawy. Zobaczyliśmy się po raz
pierwszy od półtora roku, ale była spóźniona do pracy, a ja właśnie dostałem esemesa od Darina
z informacją o włamaniu. Rozstaliśmy się w niezręcznej atmosferze i obiecała, że napisze do
mnie, kiedy dotrze do pracy.
Od tamtej chwili minęło półtorej godziny i wciąż się nie odezwała. Półtorej godziny to
nic, a jednak coraz bardziej gryzie mnie przekonanie, że Lily żałuje tego wszystkiego, co
powiedzieliśmy sobie w ciągu pięciu minut na chodniku.
Ja na pewno nie żałuję tego, co sam powiedziałem. Może dałem się porwać chwili – gdy
zobaczyłem jej szczęście i dowiedziałem się, że już nie jest mężatką. Ale każde moje słowo było
szczere.
Jestem na to gotowy. Bardziej niż gotowy.
Wyświetlam jej kontakt w telefonie. Przez ostatnie półtora roku chciałem do niej napisać
mnóstwo razy, ale kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, to jej pozostawiłem decyzję o kolejnym
kroku. Miała tyle na głowie, że nie chciałem jeszcze bardziej komplikować jej życia.
Ale teraz jest singielką i chyba jest w końcu gotowa znów dać szansę temu, co mogłoby
się między nami wydarzyć. Jednak miała półtorej godziny na rozmyślania o naszej rozmowie,
a to dość dużo czasu, by zacząć żałować. Każda minuta bez wiadomości będzie dla mnie jak cały
cholerny dzień.
W moim telefonie wciąż figuruje jako Lily Kincaid, więc zmieniam nazwę kontaktu
z powrotem na Lily Bloom.
Widzę, że Darin zagląda mi przez ramię, zerkając na wyświetlacz telefonu.
– To nasza Lily?
Brad się ożywia.
– Pisze do Lily?
– Nasza Lily? – dziwię się. – Widzieliście ją tylko raz.
– Dalej jest mężatką? – pyta Darin.
Potrząsam głową.
– No i brawo – rzuca. – Była w ciąży, prawda? Co jej się urodziło? Chłopiec czy
dziewczynka?
Nie chcę rozmawiać o Lily, bo jeszcze nie ma o czym. Nie chcę wyolbrzymiać tego, co
może się wydarzyć.
– Dziewczynka, i to jest ostatnie pytanie, na jakie odpowiadam. – Zwracam się do
Brada: – Theo dziś przyjdzie?
– Jest czwartek. Będzie tutaj.
Wchodzę do restauracji. Jeśli będę z kimś rozmawiał o Lily, to tylko z Theo.
Rozdział drugi

Lily

Ręce ciągle mi się trzęsą, chociaż wpadłam na Atlasa już prawie dwie godziny temu. Nie
wiem, czy to dlatego, że jestem zdenerwowana, czy może przez to, że odkąd weszłam do
kwiaciarni, nie miałam czasu nic zjeść. Nawet przez pięć sekund nie mogłam przemyśleć tego, co
się dziś wydarzyło, a tym bardziej sięgnąć po śniadanie, które ze sobą zabrałam.
Czy to się naprawdę wydarzyło? Czy naprawdę zadałam Atlasowi serię tak niezręcznych
pytań, że będzie mi wstyd do następnego lata?
Ale on nie wydawał się skrępowany. Chyba się bardzo cieszył, że mnie widzi, a kiedy
mnie uściskał, miałam wrażenie, że coś, co we mnie drzemało, nagle zbudziło się do życia.
Ale dopiero przed chwilą udało mi się pójść do łazienki i nawet gdy patrzę na siebie teraz
w lustrze, trochę chce mi się płakać. Jestem brudna, na koszulce mam rozsmarowaną marchewkę,
lakier na paznokciach jest do poprawy gdzieś tak od stycznia.
Nie to, żeby Atlas oczekiwał albo chciał ideału. Po prostu mnóstwo razy wyobrażałam
sobie, że na niego wpadam, ale w żadnej z tych fantazji nie zdarzało się to podczas wariackiego
poranka, pół godziny po tym, jak jedenastomiesięczna panna zaatakowała mnie warzywną papką.
On wyglądał świetnie. I pachniał wspaniale.
Ja pewnie pachnę własnym mlekiem.
Jestem tak roztrzęsiona przez to, co może przynieść nasze przypadkowe spotkanie, że
przygotowanie wysyłek dla dostawcy zajęło mi prawie dwa razy więcej czasu niż zwykle. Nawet
nie sprawdziłam dziś na stronie, czy są nowe zamówienia. Ostatni raz zerkam na siebie w lustrze
i widzę tylko wyczerpaną, przepracowaną samotną matkę.
Wychodzę z łazienki i wracam do kasy. Wyciągam zamówienie z drukarki i zaczynam
wypisywać bilecik. Nigdy dotąd tak bardzo nie potrzebowałam zająć czymś myśli, dlatego cieszę
się, że mamy dziś tyle pracy.
To zamówienie na bukiet róż dla jakiejś Grety od jakiegoś Jonathana. Wiadomość brzmi:
„Przepraszam za wczoraj. Wybaczysz mi?”.
Wzdycham. Nie znoszę układać kwiatów na przeprosiny. Zawsze daję się wciągnąć
w myślenie o tym, za co ten ktoś przeprasza. Nie przyszedł na randkę? Spóźnił się? Pokłócili się?
Uderzył ją?
Czasami mam ochotę zapisać na liściku numer do pobliskiego schroniska dla ofiar
przemocy domowej, ale muszę sobie przypominać, że nie każde przeprosiny wiążą się z czymś
tak okropnym jak to, za co sama byłam przepraszana. Może Jonathan to przyjaciel Grety i chce
jej poprawić nastrój. Albo mąż, może trochę przegiął w żartach.
Niezależnie od przyczyny mam nadzieję, że kwiaty znaczą coś dobrego. Wsuwam
karteczkę do koperty, którą układam w bukiecie. Kładę ją na półce z bukietami do doręczenia
i sięgam po następne zamówienie, kiedy dostaję esemesa.
Rzucam się po telefon, jakby wiadomość miała ulec samozniszczeniu, jeśli nie
przeczytam jej w trzy sekundy. Patrzę na wyświetlacz i kulę się. To nie od Atlasa, tylko od
Ryle’a.
Mogę jej dać frytki?
Szybko odpisuję:
Tak, ale miękkie.
Telefon ze stukiem opada na kontuar. Nie chcę, żeby za często jadła frytki, ale Ryle jest
z nią tylko dzień lub dwa w tygodniu, więc dbam o jej odżywianie, kiedy jest ze mną.
Miło było nie myśleć o Ryle’u przez kilka minut, ale esemes przypomniał mi o jego
istnieniu. A dopóki istnieje on, to obawiam się, że jakikolwiek związek czy nawet przyjaźń
między mną a Atlasem zaistnieć nie może. Co pomyśli Ryle, jeśli zacznę się spotykać z Atlasem?
Jak by się zachował, gdyby kiedyś musieli się spotkać?
Może za bardzo wybiegam w przyszłość.
Wpatruję się w telefon i zastanawiam, co napisać Atlasowi. Powiedziałam mu, że napiszę
po otwarciu sklepu, ale klienci czekali, jeszcze zanim otwarłam drzwi. A teraz, po wiadomości
od Ryle’a, przypomniałam sobie, że i on ma swoje miejsce w tej historii, dlatego już sama nie
wiem, czy w ogóle powinnam pisać do Atlasa.
Drzwi się otwierają i w końcu wchodzi moja pracownica Lucy. Zawsze sprawia wrażenie
ogarniętej, nawet jeśli widzę, że ma zły humor.
– Dzień dobry, Lucy.
Odrzuca włosy z twarzy i z westchnieniem odstawia torebkę na kontuar.
– No nie wiem, czy taki dobry.
Nie emanuje dziś serdecznością. To dlatego ja albo Serena – która też tu pracuje –
siedzimy zwykle na kasie co najmniej do jedenastej, a Lucy układa kwiaty z tyłu. O wiele lepiej
jej idzie z klientami, kiedy wypije już kawę albo pięć.
– Właśnie się dowiedziałam, że nasze wizytówki na stoły nie przyszły, bo już ich nie
produkują i jest za późno, żeby je domówić. A ślub za niecały miesiąc!
W przygotowaniach do tego ślubu tyle rzeczy poszło źle, że trochę mam ochotę jej
doradzić, żeby go odwołała. Ale nie jestem przesądna. Mam nadzieję, że ona też nie.
– Teraz modne są własnoręcznie wykonane wizytówki – rzucam na pocieszenie.
Lucy wywraca oczami.
– Nie znoszę prac ręcznych – mamrocze. – Teraz już nawet nie mam ochoty na ten ślub.
Czuję się, jakbyśmy planowali go dłużej, niż byliśmy wcześniej parą. – To akurat prawda. –
Może po prostu to odwołamy i polecimy do Vegas. Ty wzięłaś cichy ślub, prawda? Żałujesz?
Nie wiem, do którego jej zdania odnieść się najpierw.
– Jak to nie znosisz prac ręcznych? Pracujesz w kwiaciarni. A ja się rozwiodłam, więc
oczywiście żałuję cichego ślubu. – Podaję jej plik zamówień, których jeszcze nie
przygotowałam. – Ale sam ślub był fajny – przyznaję.
Lucy idzie na tyły i zajmuje się resztą zamówień, a ja wracam myślami do Atlasa. I do
Ryle’a. I do armagedonu – bo tak można opisać to, co się dzieje w mojej głowie, gdy myślę
o nich dwóch równocześnie.
Nie mam pojęcia, jak to miałoby wyglądać. Kiedy wpadliśmy na siebie z Atlasem, reszta
świata, łącznie z Ryle’em, została gdzieś w tyle. Ale teraz myśli o Ryle’u znowu sączą mi się do
głowy. Nie w ten sam sposób, co kiedyś – teraz przypominają raczej blokadę na jezdni. Moje
życie uczuciowe było ostatnio prostą drogą bez wybojów i zakrętów, głównie dlatego, że od
ponad półtora roku nic się w nim nie działo. Za to teraz mam wrażenie, że jadę po błotnistej
drodze z przeszkodami, i to w stronę przepaści.
Czy w ogóle warto? Oczywiście Atlas jest tego wart.
Ale czy my jesteśmy tego warci? Czy to, że moglibyśmy zostać parą, warte jest stresu
wywołanego przez nasz związek w innych sferach naszego życia?
Od tak dawna nie byłam w takiej rozterce. Chciałabym zadzwonić do Allysy
i opowiedzieć jej o spotkaniu z Atlasem, ale nie mogę. Wie, co wciąż czuje do mnie Ryle. Wie,
jak by zareagował, gdybym wpuściła Atlasa do swojego życia.
Z matką nie mogę porozmawiać, bo to matka. Chociaż ostatnio się zbliżyłyśmy, nigdy nie
będę umiała swobodnie z nią rozmawiać o swoich związkach.
Jest tylko jedna kobieta, z którą bez oporów porozmawiam o Atlasie.
– Lucy?
Lucy wychodzi z tylnej części kwiaciarni, wyciągając z ucha słuchawkę.
– Wołałaś mnie?
– Możesz mnie na chwilę zastąpić? Muszę iść coś załatwić. Wrócę za godzinę.
Rusza do kasy, a ja sięgam po torebkę. Odkąd urodziła się Emerson, rzadko mam czas dla
siebie, dlatego zdarza mi się uszczknąć godzinę tu czy tam w trakcie pracy, kiedy ktoś może
mnie zastąpić.
Czasami lubię posiedzieć z własnymi myślami, a nie da się tego zrobić przy dziecku, bo
nawet kiedy zasypia, ja pozostaję w trybie „matka”. A w pracy, ponieważ ciągle jest ruch, rzadko
zdarza się, by przez dłuższą chwilę nikt mi nie przerywał.
Przekonałam się, że samotne siedzenie w samochodzie i słuchanie muzyki, a czasem
zajadanie deseru z Cheesecake Factory to najlepszy sposób na rozplątanie myśli.
Parkuję samochód tak, by mieć widok na port w Bostonie, odchylam siedzenie i sięgam
po notes i długopis, które ze sobą zabrałam. Nie wiem, czy to zadziała równie skutecznie, jak
czasem działa deser, ale muszę uwolnić myśli – tak jak to robiłam w przeszłości. Ta metoda
często pomaga, kiedy chcę, by w mojej głowie zapanował ład. Tym razem mam jedynie nadzieję,
że dzięki niej nie pogrążę się w kompletnym chaosie.
Droga Ellen,

zgadnij, kto wrócił.

Ja.

I Atlas.

Oboje wróciliśmy.

Wpadłam na niego, gdy jechałam z Emmy do Ryle’a. Świetnie było go zobaczyć. Chociaż
poczułam się z tym wspaniale i ukoiła mnie świadomość, w jakiej sytuacji jest teraz każde z nas,
to rozmowa skończyła się nieco niezręcznie. Musiał coś pilnie załatwić w restauracji, a ja się
spieszyłam – byłam spóźniona na otwarcie kwiaciarni. Przed rozstaniem obiecałam, że do niego
napiszę.

Chcę napisać. Naprawdę. Zwłaszcza że na jego widok przypomniałam sobie, jak bardzo
tęsknię za uczuciem, które mnie ogarnia w jego obecności.

Nawet nie docierało do mnie, jaka się czułam samotna, aż do chwili, gdy dziś rano
porozmawialiśmy przez kilka minut. Ale od rozwodu z Ryle’em… chwila.

O rany, nie opowiadałam ci o rozwodzie.

Minęło zbyt wiele czasu, odkąd do ciebie pisałam. Cofnę się trochę.
Po urodzeniu Emmy postanowiłam, że powinnam na stałe rozstać się z Ryle’em. Gdy tylko
przyszła na świat, poprosiłam go o rozwód. Zrobiłam to właśnie wtedy nie dlatego, że chciałam
być okrutna. Po prostu nie wiedziałam, co postanowię, do chwili, gdy wzięłam ją w ramiona
i zrozumiałam całą sobą, że zrobię, co tylko się da, by przerwać zaklęty krąg przemocy.

Tak, rozwód bolał. Tak, miałam złamane serce. Ale nie, nie żałuję. Ten wybór pomógł mi
zrozumieć, że czasem najtrudniejsze decyzje mogą przynieść to, co najlepsze.

Nie będę kłamać i pisać, że za nim nie tęsknię, bo tęsknię. Tęsknię za tym, jak czasem
między nami było. Tęsknię za rodziną, którą mogliśmy stworzyć dla Emerson. Ale wiem, że
podjęłam właściwą decyzję, chociaż czasami czuję się przytłoczona jej ciężarem. To trudne,
ponieważ wciąż muszę utrzymywać kontakty z Ryle’em. Wciąż ma wszystkie te zalety, w których
się zakochałam, a teraz, gdy już z nim nie jestem, rzadko widzę wady, przez które nasz związek się
zakończył. Chyba ma to związek z tym, że pokazuje mi się z jak najlepszej strony. Musiał ulec i za
bardzo się nie stawiać, bo wiedział, że mogłabym zgłosić wszystkie przypadki przemocy domowej,
której się wobec mnie dopuścił. Mógłby stracić znacznie więcej niż żonę, dlatego gdy ustalaliśmy
podział opieki, wszystko potoczyło się w bardziej przyjaznej atmosferze, niż się spodziewałam.

Może dlatego, że ja byłam mniej wojownicza od niego. Prawnik był ze mną szczery, kiedy
powiedziałam, że chcę wyłącznej opieki. O ile nie miałam zamiaru wyciągać na sali sądowej
naszych najgorszych brudów, to niewiele mogłam zrobić, żeby zabronić Ryle’owi spotkań
z Emerson. A nawet gdybym poruszyła temat przemocy domowej, to zdaniem prawnika rzadko
zdarza się, by nienotowany, odnoszący sukcesy i gotowy do spotkań ojciec, który udziela
wsparcia finansowego, został pozbawiony jakichkolwiek praw.

Miałam dwie możliwości. Mogłam go zgłosić i zacząć ciągać po sądach, co skończyłoby


się najpewniej ustaleniem opieki wspólnej. Mogłam też spróbować wypracować z Ryle’em ugodę,
która zadowoli nas oboje, i nie zniszczyć przy tym naszej relacji współopiekunów Emerson.

Można powiedzieć, że osiągnęliśmy kompromis, chociaż nie ma na świecie takiej ugody,


która sprawiłaby, że czułabym się dobrze, wysyłając córkę do tak wybuchowego człowieka. Ale
w kwestii opieki mogłam tylko wybrać mniejsze zło i mieć nadzieję, że Emmy nigdy nie pozna go
od tej strony.

Chcę, by miała więź z ojcem. Nigdy nie zamierzałam jej od niego izolować. Pragnę po
prostu zapewnić jej bezpieczeństwo, dlatego błagałam Ryle’a, by w pierwszych latach jej życia
zgodził się na jednodniowe wizyty. Nie powiedziałam mu wprost, że nie do końca mu ufam, jeśli
chodzi o dziecko. Chyba powiedziałam, że to przez karmienie piersią i przez jego ciągłe dyżury,
ale jestem pewna, że wie, dlaczego wolałam, by nie zostawała z nim na noc.

Nie rozmawiamy o dawnej przemocy. Rozmawiamy o Emmy i o pracy, w obecności córki


przyklejamy do twarzy uśmiechy. Czasami mam wrażenie, że to wszystko wymuszone i sztuczne,
przynajmniej z mojej strony, ale tak jest lepiej, niż gdybym przegrała z nim w sądzie. Będę się
sztucznie uśmiechać aż do jej osiemnastki, o ile dzięki temu nie będę musiała dzielić się opieką
i częściej narażać córki na to, co w jej ojcu najgorsze.

Póki co dobrze się układało, o ile nie liczyć tego, że czasem próbuje robić ze mnie
wariatkę, i jego niechcianych zalotów. Chociaż podczas sprawy rozwodowej jasno pokazałam
mu, co czuję, on wciąż ma nadzieję na nas. Czasem mówi coś, co wskazuje, że jeszcze nie
pogodził się z rozstaniem na zawsze. Niestety Ryle jest chyba chętny do współpracy w znacznej
mierze dlatego, że liczy na mój powrót, jeśli przez dość długi czas będzie grzeczny. Wbił sobie do
głowy, że z czasem zmięknę.

Ale nie będzie tak, jak sobie wymarzył, Ellen. W końcu się od niego zdystansuję i szczerze
mówiąc, mam nadzieję, że zbliżę się do Atlasa. Jest za wcześnie, żeby wiedzieć, czy to w ogóle
możliwe, ale wiem na pewno, że nigdy nie zbliżę się znów do Ryle’a – nieważne, ile czasu upłynie.

Minął prawie rok, odkąd poprosiłam go o rozwód, ale prawie dziewiętnaście miesięcy od
kłótni, która doprowadziła do naszej separacji. To znaczy, że od półtora roku jestem singielką.

Półtora roku przerwy przed kolejnym potencjalnym związkiem to mnóstwo czasu – może
to by mnie przekonało, gdyby chodziło o kogoś innego niż Atlas. Ale nie wyobrażam sobie, by to
się mogło udać. A jeśli napiszę do Atlasa, a on zaprosi mnie na lunch? Lunch pójdzie świetnie –
tego jestem pewna – i potem umówimy się na kolację? A kolacja doprowadzi do tego, że znów
podejmiemy wątek, który urwał się, gdy byliśmy młodsi? A potem oboje będziemy szczęśliwi,
znów się zakochamy i on zagości w moim życiu na stałe?

Wiem, że chyba uprzedzam fakty, ale przecież mowa o Atlasie. O ile ktoś nie wszczepił mu
innej osobowości, to chyba obie wiemy, jak łatwo mi go pokochać, prawda, Ellen? Dlatego tak
się waham – bo przeraża mnie myśl, że to się uda.

A jeśli się uda, to jak Ryle będzie się czuł z faktem, że jestem w nowym związku? Emerson
ma prawie rok i cały ten czas udało się przeżyć bez większych dramatów, ale wiem, że to dlatego,
że znaleźliśmy dobry rytm, którego nic nie zaburzyło. Dlaczego więc czuję, że choćby drobna
wzmianka o Atlasie wywoła tsunami?

Oczywiście Ryle nie zasługuje na to, bym tak się tym wszystkim martwiła, ale wiem, że
potrafiłby zrobić z mojego życia uczuciowego prawdziwe piekło. Dlaczego on ciągle zajmuje tyle
przestrzeni w moich wielowarstwowych rozważaniach? Tak właśnie się czuję – jakby te cudowne
rzeczy miały się wydarzyć, ale kiedy już się z nimi oswajam, dochodzę do punktu, w którym wciąż
podejmuję decyzje na podstawie potencjalnych reakcji Ryle’a.

To jego reakcji boję się najbardziej. Chciałabym mieć nadzieję, że nie będzie zazdrosny,
ale będzie. Jeśli zacznę się spotykać z Atlasem, Ryle wszystko wszystkim utrudni. Chociaż wiem,
że podjęłam właściwą decyzję, rozwodząc się z nim, muszę ponieść konsekwencje tej decyzji.
Jedną z nich jest to, że dla Ryle’a Atlas zawsze będzie tym, kto rozbił nasze małżeństwo.

Ryle jest ojcem mojej córki. Niezależnie od tego, jaki mężczyzna pojawi się w moim życiu
albo z niego zniknie, Ryle zostanie w nim na zawsze i to jego będę musiała udobruchać, jeśli chcę
dla swojej córki spokoju. A jeśli Atlas Corrigan znów pojawi się w moim życiu, Ryle’a nie będzie
się dało udobruchać.

Chciałabym, żebyś mogła mi powiedzieć, jaką decyzję podjąć. Czy mam zrezygnować
z tego, co na pewno by mnie uszczęśliwiło, żeby obecność Atlasa nie wywołała zamętu?
Czy może w moim sercu na zawsze pozostanie po nim wielka wyrwa, o ile nie pozwolę mu
jej wypełnić?

Czeka na wiadomość ode mnie, ale ja chyba potrzebuję więcej czasu, żeby to przemyśleć.
Nawet nie wiem, co mu napisać. Nie wiem, co robić.

Dam ci znać, kiedy coś wymyślę.

Lily
Rozdział trzeci

Atlas

– „Wreszcie dotarliśmy do brzegu?” – pyta Theo. – Naprawdę jej tak powiedziałeś? Na


głos?
Wiercę się zażenowany na kanapie.
– Kiedy byliśmy młodsi, zbliżył nas film Gdzie jest Nemo?
– Zacytowałeś kreskówkę. – Theo dramatycznie kręci głową. – I nie zadziałało. Minęło
ponad osiem godzin, odkąd na nią wpadłeś, a ona wciąż nie napisała.
– Może jest zajęta.
– A może za bardzo się narzucałeś – odparowuje Theo, pochylając się do przodu. Zaciska
dłonie między kolanami i skupia się na innej kwestii: – No dobra, to co się stało, kiedy już
wypowiedziałeś wszystkie żenujące kwestie?
Jest brutalny.
– Nic. Oboje musieliśmy jechać do pracy. Spytałem, czy wciąż ma mój numer, a ona
odpowiedziała, że zna go na pamięć, a potem się…
– Chwila – przerywa Theo. – Zna twój numer na pamięć?
– Podobno.
– No dobra. – Widzę w jego oczach nadzieję. – To coś znaczy. Nikt już nie zapamiętuje
numerów.
To samo sobie pomyślałem, ale zastanawiałem się też, czy nie nauczyła się go na pamięć
z innych powodów. Kiedy go zapisałem i włożyłem do jej etui na telefon, zrobiłem to z myślą
o nagłych sytuacjach. Może trochę się obawiała, że kiedyś będzie go potrzebować, więc nauczyła
się go na pamięć, choć nie ze względu na mnie.
– No to co mam robić? Napisać do niej? Zadzwonić? Czekać, aż sama się odezwie?
– Minęło osiem godzin, Atlas. Uspokój się.
Od jego rad dostaję zawrotu głowy.
– Dopiero co zachowywałeś się, jakby osiem godzin bez esemesa to było za długo.
A teraz każesz mi się uspokoić?
Theo wzrusza ramionami i odpycha się nogą od mojego biurka, obracając się na krześle.
– Mam dwanaście lat. Nawet jeszcze nie mam telefonu, a ty mnie pytasz o esemesową
etykietę?
Dziwi mnie, że jeszcze nie ma telefonu. Nie spodziewałbym się, że Brad będzie surowym
ojcem.
– Czemu nie masz telefonu?
– Tata mówi, że go dostanę, jak skończę trzynaście lat. Jeszcze dwa miesiące – wzdycha.
Theo co jakiś czas przychodzi do restauracji po szkole, odkąd pół roku temu
awansowałem Brada. Powiedział mi, że gdy dorośnie, chce być terapeutą, więc pozwalam mu
ćwiczyć na sobie. Na początku odbywaliśmy te rozmowy przez wzgląd na niego. Ale ostatnio
czuję, że to ja na nich korzystam.
Brad zagląda do mojego gabinetu, szukając syna.
– Chodźmy. Atlas ma dużo pracy.
Gestem każe synowi wstać, ale chłopak dalej kręci się na krześle.
– To Atlas mnie tu zawołał. Potrzebował rady.
– Nigdy nie zrozumiem, co wy tu robicie – mówi Brad, pokazując na mnie i Theo. –
Jakich rad udziela ci mój syn? Jak unikać obowiązków domowych i wygrywać w Minecrafta?
Theo wstaje i się przeciąga.
– Tak naprawdę to gadamy o dziewczynach. A w Minecrafcie nie chodzi o wygrywanie,
tato. To bardziej jak zabawa w piaskownicy. – Theo zerka na mnie przez ramię, wychodząc
z gabinetu. – Po prostu do niej napisz. – Mówi to tak, jakby rozwiązanie było oczywiste. Może
ma rację.
Brad odciąga go od drzwi.
Siadam z powrotem na krześle i wpatruję się w pusty wyświetlacz telefonu. Może
nauczyła się na pamięć niewłaściwego numeru.
Otwieram jej kontakt i się waham. Theo może mieć rację. Może rzeczywiście za bardzo
się narzucałem. Gdy na siebie dziś wpadliśmy, powiedzieliśmy sobie niewiele, ale nasze słowa
miały znaczenie i cel. Może to ją przestraszyło.
A może… mam rację i zapamiętała zły numer.
Zamieram z palcami nad klawiaturą telefonu. Chcę do niej napisać, ale nie chcę naciskać.
Oboje jednak wiemy, że moje i jej życie ułożyłoby się zupełnie inaczej, gdybym w przeszłości
nie popełnił tylu błędów w relacji z nią.
Przez lata wmawiałem sobie, że moje życie nie jest dość dobre, by mogła być jego
częścią, ale Lily zawsze do niego pasowała. I to idealnie. Nie chcę tym razem pozwolić jej odejść
bez odrobiny wysiłku z mojej strony. Najpierw upewnię się, że ma mój właściwy numer.
Miło było cię dziś zobaczyć, Lily.
Czekam, żeby sprawdzić, czy odpisze. Kiedy widzę na wyświetlaczu trzy migające
kropki, wstrzymuję oddech w oczekiwaniu.
Wzajemnie.
Zbyt długo wpatruję się w jej odpowiedź, licząc, że po niej przyjdzie kolejna wiadomość.
Ale nie przychodzi. Dostaję tylko tyle.
Jedno słowo – ale potrafię czytać między wierszami.
Wzdycham zrezygnowany i rzucam telefon na biurko.
Rozdział czwarty

Lily

Od narodzin Emerson sytuacja między mną a Ryle’em jest raczej nietypowa. Chyba
rzadko się zdarza, by pary składały papiery rozwodowe i odbierały akt urodzenia dziecka w tym
samym czasie.
Chociaż Ryle rozczarował mnie tym, że to przez niego musiałam podjąć decyzję
o zakończeniu naszego małżeństwa, nie chciałam mu zabraniać budowania więzi z naszą córką.
Współpracuję z nim, na ile mogę, uwzględniając jego napięty harmonogram. Czasami nawet
zawożę mu Emmy do pracy, by mógł ją zobaczyć w przerwie na lunch.
Dostał też klucz do mojego mieszkania przed narodzinami Emerson. Dałam mu go tylko
dlatego, że mieszkałam sama i bałam się, że zacznę rodzić, a on będzie musiał dostać się do
środka. Ale nie oddał mi go po jej narodzinach, chociaż planowałam go o to poprosić. Korzysta
z niego od czasu do czasu, kiedy ma późno operację i może spędzić z Emmy trochę więcej czasu
po moim wyjściu do pracy. Dlatego nie poprosiłam, by mi go oddał. Ale ostatnio zaczął z niego
korzystać przy odwożeniu Emmy do domu.
Tuż przed zamknięciem kwiaciarni napisał, że Emmy jest zmęczona, więc zabierze ją do
mnie i położy spać. Przyjeżdża do mieszkania tak często, że zaczynam się zastanawiać, czy tylko
z Emmy chce spędzać więcej czasu.
Kiedy w końcu docieram do domu, drzwi nie są zamknięte na klucz. Ryle jest w kuchni.
Podnosi na mnie wzrok, kiedy słyszy, jak zamykam drzwi za sobą.
– Kupiłem obiad – mówi, podnosząc torbę z mojej ulubionej tajskiej knajpy. – Jeszcze nie
jadłaś, prawda?
Nie podoba mi się to. Coraz bardziej się tu zadomawia. Ale i tak jestem już emocjonalnie
wyczerpana tym dniem, więc potrząsam głową i uznaję, że zmierzę się z tym innym razem.
– Nie jadłam. Dzięki.
Kładę torebkę na stole i przechodzę przez kuchnię w stronę pokoju Emmy.
– Właśnie ją położyłem – ostrzega.
Zatrzymuję się tuż pod drzwiami i przyciskam do nich ucho. Jest cicho, więc odsuwam
się i idę do kuchni, nie budząc jej.
Czuję się okropnie z tym, że odpowiedziałam Atlasowi tak zdawkowo, ale to spotkanie
z Ryle’em potwierdza wszystkie moje obawy. Jak mam cokolwiek zacząć z kimś nowym, skoro
były ciągle przywozi mi obiad i ma klucz do mojego mieszkania?
Muszę ustalić z Ryle’em wyraźne granice, zanim w ogóle zacznę myśleć o związku
z Atlasem.
Ryle wybiera butelkę czerwonego wina z mojego stojaka na stole.
– Mogę otworzyć?
Wzruszam ramionami, nakładając sobie na talerz pad thai.
– Nie krępuj się, ale ja nie piję.
Ryle odkłada butelkę i decyduje się na szklankę herbaty. Ja wyciągam z lodówki wodę
i oboje siadamy przy stole.
– Jak dzisiaj Emmy? – pytam.
– Trochę marudna, ale miałem dużo spraw do załatwienia. Chyba po prostu zmęczyło ją
ciągłe wsadzanie do fotelika i wyciąganie. Było lepiej, kiedy pojechaliśmy do Allysy.
– Kiedy masz następny wolny dzień? – pytam.
– Nie wiem. Dam ci znać.
Wyciąga rękę i kciukiem ściera coś z mojego policzka. Trochę się krzywię, ale on tego
nie widzi. A może udaje, że nie widzi. Nie wiem, czy rozumie, że za każdym razem, gdy jego
ręka się do mnie zbliża, reaguję negatywnie. Znając Ryle’a, pewnie myśli, że się skrzywiłam, bo
między nami zaiskrzyło.
Po narodzinach Emmy zdarzyło się parę chwil, kiedy czułam, jak między nami iskrzy.
Robił albo mówił coś uroczego, albo trzymał Emmy na rękach i jej śpiewał, a ja czułam, jak
narasta we mnie to znajome pragnienie. Jednak za każdym razem udawało mi się jakoś z tego
otrząsnąć. Wystarczy jedno złe wspomnienie, by natychmiast wymazać wszelkie przelotne
uczucia pojawiające się w jego obecności.
To była długa, wyboista droga, ale te uczucia w końcu całkiem zanikły.
Myślę, że zawdzięczam to swojej liście powodów, dla których postanowiłam się z nim
rozwieść. Czasami po jego wyjściu idę do sypialni i czytam ją, by przypomnieć sobie, że taki
układ jest najlepszy dla nas wszystkich.
No cóż. Może nie dokładnie taki. Wciąż chciałabym dostać z powrotem swój klucz.
Nabieram kolejny kęs makaronu, kiedy słyszę, jak z mojej torebki po drugiej stronie stołu
dochodzi stłumiony sygnał wiadomości. Rzucam widelec i szybko sięgam po telefon, zanim
zdąży to zrobić Ryle. Nie to, że czytałby moje esemesy, ale ostatnie, czego teraz sobie życzę, jest
to, żeby z pozorowaną uprzejmością podawał mi telefon. Może zobaczyć, że esemes jest od
Atlasa, a ja nie jestem gotowa na burzę, jaką by to wywołało.
Ale to nie od Atlasa. Wiadomość jest od mamy. Przysłała zdjęcia Emmy zrobione parę
dni temu. Odkładam telefon i sięgam po widelec, ale Ryle się we mnie wpatruje.
– To od mamy – wyjaśniam.
Nie mam pojęcia, po co mu to mówię. Nie jestem mu winna wyjaśnienia, ale nie podoba
mi się to, jak się na mnie gapi.
– A miałaś nadzieję, że od kogo? Praktycznie rzuciłaś się przez stół po telefon.
– Od nikogo.
Biorę łyk wody. Wciąż się gapi. Nie mam pojęcia, jak dobrze potrafi mnie wyczuć Ryle,
ale chyba wie, że kłamię.
Nawija makaron na widelec i wbija wzrok w talerz z zaciśniętą szczęką.
– Spotykasz się z kimś? – Teraz w jego głosie słychać napięcie.
– Co prawda to nie twoja sprawa, ale nie.
– Nie mówię, że to moja sprawa. Chcę zwyczajnie pogadać.
Nie odpowiadam, bo to kłamstwo. Jeśli niedawno rozwiedziony mężczyzna pyta byłą
żonę, czy się z kimś spotyka, to na pewno nie jest zwyczajna rozmowa.
– Myślę, że w którymś momencie powinniśmy poważniej porozmawiać o randkach –
mówi. – Zanim któreś z nas pojawi się z inną osobą w obecności Emerson. Może ustalić jakieś
reguły.
Kiwam głową.
– Myślę, że musimy ustalić także wiele innych reguł.
Mruży oczy.
– Na przykład?
– Co do twojego dostępu do mojego mieszkania. – Przełykam ślinę. – Chciałabym dostać
z powrotem swój klucz.
Ryle przez chwilę patrzy na mnie ze stoickim spokojem. Potem wyciera usta i mówi:
– Nie mogę położyć córki spać?
– W ogóle nie o to mi chodzi.
– Wiesz, że jestem zabiegany, Lily. I tak ledwie udaje mi się ją widywać.
– Nie mówię, że masz ją rzadziej widywać. Po prostu chcę, żebyś mi oddał klucz. Cenię
sobie swoją prywatność.
Widzę na jego twarzy zdenerwowanie. Jest na mnie zły. Spodziewałam się tego, ale on
wyolbrzymia sytuację. To nie ma żadnego związku z tym, jak często moim zdaniem powinien się
widywać z Emmy. Po prostu nie chcę, by miał łatwy dostęp do mojego mieszkania. Nie bez
powodu się wyprowadziłam i z nim rozwiodłam.
Ta zmiana nie będzie wielka, ale jest potrzebna – inaczej utkniemy na zawsze w tym
niezdrowym układzie.
– W takim razie zacznę zabierać ją do siebie na noc.
Mówi to z pełnym przekonaniem i wyczekuje mojej reakcji. Na pewno czuje, że
natychmiast ogarnia mnie dyskomfort.
Mój głos pozostaje spokojny:
– Chyba nie jestem na to gotowa.
Ryle ze szczękiem opuszcza widelec na talerz.
– Może musimy zmienić ugodę dotyczącą opieki.
Te słowa doprowadzają mnie do wściekłości, ale jakoś udaje mi się nie wybuchnąć.
Wstaję i podnoszę talerz.
– Serio, Ryle? Proszę cię o klucz do swojego mieszkania, a ty grozisz mi sądem?
Taki układ ustaliliśmy wspólnie, ale on zachowuje się tak, jakby był bardziej korzystny
dla mnie niż dla niego. Wie, że mogłabym się z nim sądzić o wyłączną opiekę po wszystkim, co
przez niego przeszłam. Nigdy nawet nie doprowadziłam do jego aresztowania. Powinien być
wdzięczny za moją wspaniałomyślność.
Docieram do kuchni, odstawiam talerz i chwytam za krawędź blatu, opuszczając głowę
między ramiona. Uspokój się, Lily. Mówi to przez emocje.
Słyszę, jak Ryle wzdycha z żalem, a potem idzie za mną do kuchni. Pochyla się nad
blatem, kiedy ja płuczę talerz.
– Możesz przynajmniej podać mi jakiś termin? – odzywa się już ciszej. – Kiedy będę
mógł ją zabierać na noc?
Przyciskam biodro do blatu i odwracam się do niego.
– Kiedy będzie umiała mówić.
– Dlaczego wtedy?
To okropne, że zmusza mnie, bym powiedziała to na głos.
– Żeby mogła mi powiedzieć, jeśli coś się stanie, Ryle.
Gdy dociera do niego pełne znaczenie moich słów, przygryza dolną wargę i nieznacznie
kiwa głową. Widzę, jak w żyłach na jego szyi pulsuje frustracja. Wyciąga z kieszeni swoje
klucze i odpina ten do mojego mieszkania. Rzuca go na blat, po czym rusza do wyjścia.
Kiedy chwyta kurtkę i znika za drzwiami mieszkania, czuję w piersi znajome ukłucie
wyrzutów sumienia. Jak zawsze przychodzą po nich wątpliwości: „Czy jestem dla niego za
ostra?” i „A może naprawdę się zmienił?”.
Znam odpowiedzi na te pytania, ale czasami dobrze jest przeczytać przypomnienie. Idę do
sypialni i wyciągam listę z pudełka na biżuterię.
1) Uderzył cię w twarz, bo się zaśmiałaś.
2) Zepchnął cię ze schodów.
3) Ugryzł cię.
4) Próbował zmusić cię do seksu.
5) Przez niego musieli ci założyć szwy.
6) Twój mąż kilkakrotnie skrzywdził cię fizycznie. Takich sytuacji byłoby coraz więcej.
7) Zrobiłaś to dla swojej córki.
Przesuwam palcem po tatuażu na ramieniu, czując drobne blizny pozostawione przez jego
zęby. Jeśli Ryle zrobił mi to wszystko w najlepszym okresie naszego związku, do czego byłby
zdolny w najgorszym?
Składam listę i chowam ją z powrotem do pudełka na następny raz, kiedy będę
potrzebować przypomnienia.
Rozdział piąty

Atlas

– Na pewno chodzi mu o ciebie – mówi Brad, wpatrując się w graffiti.


Wandal, który przedwczoraj zaatakował Bib’s, wczoraj postanowił zrobić to samo
w mojej najnowszej restauracji. W Corrigan’s uszkodzone są dwa okna, a na drzwiach od tyłu
wypisano sprejem kolejną wiadomość.
Jeb się Sratlas.
Ten ktoś dodał „sr” i podkreślił „sra” w moim imieniu. Przez chwilę zbiera mi się na
śmiech, ale dzisiaj mam taki nastrój, że odechciewa mi się żartów.
Wczoraj wandalizm niemal mnie nie ruszał. Nie wiem, czy to przez spotkanie z Lily, po
którym wciąż byłem wniebowzięty, ale gdy dziś się obudziłem, myślałem tylko o tym, że
najwyraźniej mnie unika. Dlatego zniszczenia w mojej nowej restauracji bolą nieco bardziej.
– Sprawdzę nagrania z kamer. Mam nadzieję, że zobaczę coś przydatnego.
Wciąż nie wiem, czy chcę iść na policję. Jeśli to ktoś, kogo znam, to może przynajmniej
będę mógł się z nim rozmówić, zanim do tego dojdzie.
Brad idzie za mną do gabinetu. Włączam komputer i otwieram program monitoringu. On
chyba wyczuwa moją frustrację, bo nie odzywa się, kiedy przez kilka minut szukam nagrań.
– Tutaj – mówi, wskazując lewy dolny róg monitora. Spowalniam odtwarzanie i po chwili
widzimy sylwetkę.
Kiedy wciskam „play”, nie wiemy, co o tym myśleć. Ktoś leży nieruchomo, skulony, na
schodach z tyłu restauracji. Przez jakieś pół minuty wpatrujemy się w monitor, a potem cofam
nagranie. Znacznik czasu wskazuje, że ten ktoś siedział na schodach ponad dwie godziny. Bez
koca w bostońskim październiku.
– Czy ten człowiek tam spał? – zastanawia się Brad. – Nie obchodziło go, czy zostanie
złapany, prawda?
Przewijam nagranie jeszcze trochę, aż widać, jak ta osoba wchodzi w kadr po raz
pierwszy, nieco po pierwszej w nocy. Jest ciemno, więc trudno dostrzec rysy twarzy, ale to chyba
ktoś młody. Raczej nastolatek niż dorosły.
Rozgląda się przez kilka minut i grzebie w śmieciach. Sprawdza zamek w tylnych
drzwiach. Wyciąga sprej i wypisuje swoją błyskotliwą wiadomość.
Puszką próbuje wybić okna, ale w Corrigan’s są one trzyszybowe, więc w końcu wandal
się nudzi albo męczy próbą zrobienia dość dużej dziury, by wejść do środka, tak jak w Bib’s.
Wtedy kładzie się na schodach i zasypia.
Tuż przed wschodem słońca budzi się, rozgląda i idzie sobie, jakby to wszystko się
w ogóle nie wydarzyło.
– Poznajesz go? – pyta Brad.
– Nie, a ty?
– Nie.
Zatrzymuję nagranie w miejscu, gdzie chyba najwyraźniej widać postać, ale obraz jest
ziarnisty. Ten człowiek ma na sobie dżinsy i czarną bluzę z kapturem zaciągniętym ciasno, by
ukryć włosy.
Nie zdołalibyśmy go rozpoznać, gdybyśmy zobaczyli go na żywo. Obraz nie jest
wystarczająco wyraźny, a wandal nie spojrzał ani razu w kamerę. Dla policji to nagranie nie
byłoby w ogóle przydatne.
I tak wysyłam sobie plik na mejla. W chwili, gdy wciskam „wyślij”, brzęczy jakiś telefon.
Zerkam na swój, ale to Brad dostał esemesa.
– Darin pisze, że w Bib’s wszystko w porządku. – Chowa telefon do kieszeni i rusza do
drzwi gabinetu. – Zacznę sprzątać.
Czekam, aż plik skończy się wysyłać, a potem znów włączam nagranie, czując raczej
litość niż irytację. To mi przypomina o chłodnych nocach, które spędziłem w tamtym
opuszczonym domu, zanim Lily zaproponowała mi schronienie w swojej sypialni. Na samą myśl
niemal czuję chłód w kościach.
Nie mam pojęcia, kto to mógł być. Niepokojące jest, że wypisał na drzwiach moje imię,
a jeszcze bardziej niepokojące – że czuł się dość swobodnie, by zostać na dwugodzinną drzemkę.
Prawie jakby rzucał mi wyzwanie, bym się z nim rozmówił.
Na moim biurku zaczyna wibrować telefon. Sięgam po niego, ale nie rozpoznaję numeru.
Zwykle nie odbieram takich połączeń, ale wciąż mam w pamięci Lily. Może do mnie dzwonić ze
służbowego telefonu.
O rany, ale jestem żałosny.
Podnoszę telefon do ucha.
– Halo?
Po drugiej stronie słyszę westchnienie. To kobieta. Chyba jej ulżyło, że odebrałem.
– Atlas?
Też wzdycham, choć nie z ulgą. Wzdycham, bo to nie jest głos Lily. Nie wiem czyj, ale –
jak się okazuje – każdy, kto nie jest Lily, przynosi rozczarowanie.
Odchylam się na fotelu.
– Mogę w czymś pomóc?
– To ja.
Nie mam pojęcia, kim jest „ja”. Wracam myślami do byłych, które mogłyby do mnie
dzwonić, ale żadna z nich nie ma takiego głosu. Żadna z nich nie uznałaby też, że je rozpoznam,
jeśli powiedzą po prostu: „To ja”.
– Kto mówi?
– Ja – powtarza z większą emfazą, jakby to mogło coś zmienić. – Sutton. Twoja matka.
Natychmiast odsuwam telefon od ucha i znów patrzę na numer. To chyba jakiś dowcip.
Skąd matka ma mój numer? Czemu w ogóle chciałaby go mieć? Minęły lata, odkąd jasno mi
powiedziała, że nie chce mnie więcej widzieć.
Nic nie mówię. Nie mam jej nic do powiedzenia. Wyciągam szyję i pochylam się do
przodu, czekając, aż w końcu mi powie, dlaczego usiłowała się ze mną skontaktować.
– Ja… eee…
Milknie. Słyszę w tle telewizor. To chyba teleturniej The Price is Right. Niemal
wyobrażam ją sobie, jak siedzi na kanapie z piwem w jednej ręce i papierosem w drugiej, choć
jest dopiero dziesiąta rano. Gdy dorastałem, zwykle pracowała na nocki, więc jadła kolację,
a potem oglądała teleturniej, zanim położyła się spać.
Tę porę dnia lubiłem najmniej.
– Czego chcesz? – pytam ostro.
Wydobywa z głębi gardła jęk i chociaż minęło wiele lat, czuję, że jest zirytowana. W tym
jednym oddechu słyszę, że nie chciała do mnie dzwonić. Robi to, bo musi. Nie kontaktuje się ze
mną, by przeprosić, ale dlatego, że jest w desperacji.
– Umierasz? – pytam. Tylko to powstrzymałoby mnie przed zakończeniem rozmowy.
– Pytasz, czy umieram? – Powtarza moje pytanie ze śmiechem, jakbym był nierozsądny
i głupi, jakbym był „pier… dołą”. – Nie, nie umieram. Mam się świetnie.
– Potrzebujesz pieniędzy?
– A kto ich nie potrzebuje?
Całe napięcie, jakie przy niej czułem, wraca w ciągu tych kilku sekund rozmowy.
Natychmiast się rozłączam. Nie mam jej nic do powiedzenia. Blokuję numer, żałując, że
pozwoliłem jej tak długo mówić. Powinienem był się rozłączyć, gdy tylko powiedziała mi, kim
jest.
Pochylam się nad biurkiem i chowam głowę w ramionach. Żołądek ściska mi się po
wszystkim, co się przed chwilą wydarzyło.
Szczerze mówiąc, jestem zdziwiony własną reakcją. Spodziewałem się, że kiedyś może
do tego dojść, ale wyobrażałem sobie, że mnie to nie obejdzie. Sądziłem, że gdy ponownie
pojawi się w moim życiu, będę tak samo obojętny jak wtedy, gdy to ona wypędziła mnie ze
swojego. Ale wtedy byłem obojętny na wiele rzeczy.
A teraz wręcz lubię swoje życie. Jestem dumny z tego, co osiągnąłem. Nie mam zamiaru
pozwalać, by wkroczył w nie ktoś z mojej przeszłości i temu zagroził.
Przesuwam dłońmi po twarzy, ścierając z siebie ostatnich kilka minut, a potem odpycham
się od biurka. Wychodzę na zewnątrz, by pomóc Bradowi przy naprawach, i robię, co mogę, by
zostawić tę chwilę za sobą. Ale jest trudno. Czuję się, jakby przeszłość zalewała mnie ze
wszystkich stron, i zupełnie nie mam z kim o tym porozmawiać.
Po kilku minutach pracy w milczeniu mówię do Brada:
– Musisz kupić Theo telefon, ma prawie trzynaście lat.
Brad się śmieje.
– Musisz sobie znaleźć dorosłego terapeutę.
Rozdział szósty

Lily

– Zdecydowałaś już, co robisz na urodziny Emerson? – pyta Allysa.


Allysa i Marshall urządzili dla swojej córki Rylee tak wielkie przyjęcie urodzinowe, że
mogłaby to być huczna szesnastka.
– Chyba po prostu dam jej kawałek tortu i parę prezentów. Nie mam miejsca na wielkie
przyjęcie.
– Możemy urządzić coś u nas – proponuje Allysa.
– Kogo miałabym zaprosić? Będzie miała roczek, nie ma koleżanek i kolegów. Nawet
jeszcze nie mówi.
Allysa przewraca oczami.
– Nie urządzamy kinderbalów dla naszych niemowlaków tylko po to, żeby zaimponować
przyjaciółkom.
– Jesteś moją jedyną przyjaciółką i nie muszę ci imponować. – Podaję Allysie
zamówienie z drukarki. – Przyjść dziś na kolację?
Spotykamy się na kolacji co najmniej dwa razy w tygodniu u nich. Ryle od czasu do
czasu wpada, ale celowo planuję wizyty w te wieczory, kiedy ma dyżur. Nie wiem, czy Allysa to
zauważyła. Jeśli tak, to pewnie mnie nie wini. Mówi, że przykro jest patrzeć na Ryle’a w mojej
obecności – ona także uważa, że wciąż ma nadzieję na nas. Woli spędzać z nim czas, kiedy mnie
nie ma w pobliżu.
– Dziś przyjeżdżają rodzice Marshalla, pamiętasz?
– A, tak. No to powodzenia.
Allysa lubi rodziców Marshalla, ale chyba nikt tak naprawdę nie cieszy się na goszczenie
u siebie teściów przez cały tydzień.
Odzywa się dzwonek nad drzwiami i obie równocześnie podnosimy wzrok. Ale świat
Allysy pewnie nie zawirował tak jak mój.
W naszą stronę idzie Atlas.
– Czy to jest…
– O Boże – mamroczę pod nosem.
– No rzeczywiście jest bogiem – szepcze Allysa.
Co on tu robi?
I dlaczego wygląda jak bóg? Przez to decyzja, którą rozważałam, staje się znacznie
trudniejsza. Nie potrafię nawet wydobyć z siebie głosu, by się z nim przywitać. Uśmiecham się
tylko i czekam, aż do nas podejdzie, ale mam wrażenie, że droga od drzwi do kontuaru ciągnie
się w nieskończoność.
Idąc, nie odrywa ode mnie wzroku. Kiedy staje przed nami, w końcu zerka na Allysę
i uśmiecha się. Potem znów odwraca się do mnie, kładąc na blacie plastikową miskę z pokrywką.
– Przywiozłem ci lunch – mówi swobodnie, jakby robił to codziennie i jakbym mogła się
tego spodziewać.
Ach, ten głos. Zapomniałam, jak potrafi we mnie rozbrzmiewać.
Biorę od niego miskę, ale nie wiem, co powiedzieć, gdy Allysa kręci się obok
i nasłuchuje. Posyłam jej znaczące spojrzenie. Udaje, że nie zauważa, ale kiedy nie przestaję się
gapić, w końcu się poddaje.
– No dobra. Pójdę ukwiecić… kwiaty. – Odchodzi i zostawia nas samych.
Skupiam się na lunchu przywiezionym przez Atlasa.
– Dziękuję. Co to jest?
– Nasz weekendowy specjał – mówi Atlas. – Nazywa się makaron à la „dlaczego mnie
unikasz”.
Śmieję się. A potem krzywię.
– Nie unikam… – Potrząsam głową, wzdychając krótko, choć wiem, że nie potrafię go
okłamywać. – No dobrze, unikam cię. – Opieram się łokciami o kontuar i chowam twarz
w dłoniach. – Przepraszam.
Atlas milczy, więc w końcu podnoszę na niego wzrok. Chyba jest szczery, kiedy pyta:
– Chcesz, żebym sobie poszedł?
Potrząsam głową i gdy tylko to robię, skóra w kącikach jego oczu nieco się marszczy. To
ledwie uśmiech, ale i tak czuję, jak zalewa mnie fala ciepła.
Wczoraj, kiedy na niego wpadłam, tak wiele mu powiedziałam. Teraz jestem zbyt
skołowana, by mówić. Nie wiem, jak mam z nim poważnie rozmawiać o wszystkim, co przeszło
mi przez myśl w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, skoro przy nim czuję, że brakuje mi
słów.
Tak samo na mnie działał, kiedy byłam młodsza, ale wtedy byłam bardziej naiwna. Nie
wiedziałam, jak rzadko zdarzają się mężczyźni tacy jak Atlas, a zatem nie miałam pojęcia, jakie
to szczęście, że pojawił się w moim życiu.
Teraz już wiem, dlatego przeraża mnie myśl, że mogę to spieprzyć. Albo że Ryle może to
spieprzyć.
Podnoszę przyniesioną miskę z makaronem.
– Smakowicie pachnie.
– I jest smaczny. Sam go przyrządziłem.
Powinnam się roześmiać albo chociaż uśmiechnąć, ale moja reakcja nie pasuje do
rozmowy. Odstawiam miskę. Kiedy znów na niego patrzę, widzi, jak ze sobą walczę. Zerka na
mnie pokrzepiająco. Niewiele do siebie mówimy, ale sygnały niewerbalne wystarczają.
Spojrzeniem przepraszam go za to, że przez ostatnią dobę milczałam, a on bez słowa mówi, że
nic nie szkodzi. Oboje zastanawiamy się, co dalej.
Atlas powoli przesuwa rękę po kontuarze, zbliżając ją do mojej. Podnosi palec
wskazujący i muska nim mój mały palec. Ten drobny, niezwykle czuły gest doprowadza moje
serce do szaleństwa.
Cofa rękę i zaciska pięść, może dlatego, że poczuł to samo co ja. Odchrząkuje.
– Mogę do ciebie wieczorem zadzwonić?
Właśnie mam skinąć głową, kiedy Allysa nagle wypada z zaplecza z szeroko otwartymi
oczami. Pochyla się i szepcze:
– Ryle zaraz tu będzie.
Krew ścina mi się w żyłach.
– Co takiego?
Nie chodzi mi o to, żeby powtórzyła. Po prostu jestem w szoku, ale ona i tak powtarza:
– Ryle właśnie podjeżdża. Przed chwilą napisał. – Macha ręką w stronę Atlasa. – Masz
dziesięć sekund, żeby go schować.
Atlas na pewno widzi kompletne przerażenie na mojej twarzy, kiedy na niego patrzę, ale
z całkowitym spokojem pyta:
– Gdzie mam pójść?
Wskazuję na swój gabinet i popędzam go w tamtą stronę. Kiedy już jesteśmy w środku,
ogarniają mnie wątpliwości.
– Może tu wejść. – Zakrywam drżącą dłonią usta i myślę, a potem wskazuję na schowek
przy gabinecie. – Możesz się tam ukryć?
Atlas patrzy na schowek, a potem na mnie. Wskazuje na drzwi.
– W schowku?
Słyszę dzwonek przy drzwiach i czuję, że sprawa jest coraz bardziej paląca.
– Proszę…
Otwieram drzwi do pomieszczenia. To nie jest idealne miejsce, by ukryć człowieka, ale
jest tam trochę miejsca. Atlas się zmieści.
Nawet nie potrafię spojrzeć mu w oczy, kiedy mnie mija i wchodzi do środka.
Chciałabym zapaść się pod ziemię. Co za wstyd.
– Bardzo cię przepraszam – mamroczę tylko, po czym zamykam drzwi.
Robię, co mogę, by się opanować. Allysa gawędzi z Ryle’em, kiedy wychodzę
z gabinetu. Wita mnie skinieniem głowy, ale potem znów odwraca się do siostry, która szuka
czegoś w torebce.
– Wcześniej tu były – mówi.
Ryle z niecierpliwością stuka palcami o kontuar.
– Czego szukasz? – pytam.
– Kluczyków. Przypadkiem je ze sobą zabrałam, a Marshall potrzebuje SUV-a, żeby
przywieźć rodziców z lotniska.
Ryle wyraźnie się irytuje.
– Na pewno ich nie odłożyłaś, kiedy powiedziałem, że po nie przyjadę?
Przekrzywiam głowę, wpatrując się w Allysę.
– Wiedziałaś, że tu będzie?
Jak mogła zapomnieć mi powiedzieć, że przyjeżdża Ryle, kiedy pojawił się Atlas?
Robi się trochę czerwona.
– Rozproszyły mnie… niespodziewane wydarzenia. – Triumfalnie podnosi dłoń. –
Znalazłam! – Kładzie je na dłoni Ryle’a. – No to na razie, możesz już jechać.
Ryle robi krok w stronę drzwi, ale potem się odwraca i zaczyna węszyć.
– Co tak ładnie pachnie?
Oboje z Allysą równocześnie patrzą na miskę. Ona przyciąga ją do siebie i obejmuje.
– Zrobiłam lunch dla siebie i Lily.
Ryle unosi brew.
– Ty go ugotowałaś? – Sięga po miskę. – Muszę to zobaczyć. Co to jest?
Allysa się waha, a potem podaje mu miskę.
– No wiesz, drobiowo… mięsna… barabadoula. – Podnosi na mnie wytrzeszczone oczy.
Ależ ona nie potrafi kłamać.
– Drobiowe co? – Ryle zdejmuje pokrywkę i przygląda się zawartości. – Wygląda na
makaron z krewetkami.
Allysa odchrząkuje.
– No wiesz, ugotowałam krewetki w… bulionie drobiowym. Dlatego nazywa się to
drobiowo-mięsna barabadoula.
Ryle nakłada pokrywkę i patrzy na mnie z troską, przesuwając miskę w stronę Allysy.
– Na twoim miejscu zamówiłbym pizzę.
Reaguję wymuszonym śmiechem, Allysa też. To, że obie się śmiejemy, jest zbyt sztuczne
jak na żart, który nawet nie był zabawny.
Twarz Ryle’a się zmienia. Cofa się parę kroków, patrząc na nas podejrzliwie. Chyba
przywykł do tego, że mamy prywatne żarty, których on nie rozumie, bo nawet nas o to nie pyta.
Odwraca się i wychodzi z kwiaciarni, żeby szybko zawieźć Marshallowi kluczyki. Obie z Allysą
stoimy jak posągi, dopóki nie mamy pewności, że znalazł się poza zasięgiem naszych głosów.
Potem patrzę na nią z niedowierzaniem.
– Drobiowo-mięsna baraba… co? Wymyślasz nowy język czy jak?
– Musiałam coś powiedzieć – broni się. – Ty stałaś jak kołek! Nie dziękuj.
Czekam parę minut, by mieć pewność, że Ryle zdążył odjechać. Wychodzę przed sklep
i sprawdzam, czy jego samochód zniknął. Potem ze skruchą wracam do gabinetu i idę do
schowka, żeby powiedzieć Atlasowi, że może iść. Przed otwarciem drzwi wzdycham.
Atlas czeka cierpliwie, opierając się o półkę ze skrzyżowanymi ramionami, jakby
ukrywanie się w schowku w ogóle nie stanowiło dla niego problemu.
– Bardzo cię przepraszam. – Nie wiem, ile razy będę musiała to powtórzyć, żeby
wynagrodzić mu to, co właśnie dla mnie zrobił, ale jestem gotowa zrobić to jeszcze tysiąc razy.
– Poszedł sobie?
Kiwam głową, ale Atlas, zamiast wyjść ze schowka, chwyta mnie za rękę, wciąga do
środka i zamyka drzwi.
Teraz oboje tu jesteśmy.
W ciemności. Wystarcza jednak światła, bym zobaczyła błysk w jego oku, za którym
kryje się powstrzymywany uśmiech. Może nie znienawidził mnie za to doszczętnie.
Puszcza moją dłoń, ale gdy jesteśmy tu we dwoje, jest tak ciasno, że nasze ciała ocierają
się o siebie. Żołądek mi się ściska, więc przywieram plecami do półki, starając się nie przywrzeć
do niego, ale mam wrażenie, że on otula mnie niczym ciepły koc. Jest tak blisko, że czuję zapach
jego szamponu. Oddycham spokojnie, starając się zapanować nad nerwami.
– No to jak? Mogę? – pyta szeptem.
Nie mam pojęcia, o co mu chodzi, ale chcę odpowiedzieć zdecydowanym „tak”. Zamiast
odpowiadać twierdząco na niewiadome pytanie, liczę w myślach do trzech. Potem się odzywam:
– Czy co możesz?
– Zadzwonić wieczorem.
Aha. Od razu wrócił do naszej rozmowy przy kontuarze, jakby Ryle w ogóle nam nie
przerwał.
Przygryzam dolną wargę. Mam ochotę się zgodzić, bo chcę, żeby do mnie zadzwonił, ale
chcę też, by wiedział, że fakt, iż ukryłam go w schowku przed Ryle’em, zwiastuje, jak mogą
przebiegać nasze kolejne spotkania, ponieważ Ryle jako ojciec Emerson zawsze będzie częścią
mojego życia.
– Atlas… – zaczynam, jakbym miała powiedzieć zaraz coś okropnego, ale on mi
przerywa:
– Lily. – Wymawia moje imię z uśmiechem, jakby nic, co dodam po jego imieniu, nie
mogło być okropne.
– Moje życie jest poplątane. – To nie miało być ostrzeżenie, ale tak brzmi.
– Chcę ci pomóc je rozplątać.
– Boję się, że przez twoją obecność poplącze się jeszcze bardziej.
Unosi brew.
– Poplącze się twoje życie czy Ryle’a?
– Jego poplątanie to moje poplątanie. Jest ojcem mojej córki.
Atlas odrobinę opuszcza głowę.
– No właśnie. Jest jej ojcem, a nie twoim mężem, więc nie powinnaś z troski o jego
uczucia rezygnować z czegoś, co może być drugą najlepszą rzeczą w twoim życiu.
Mówi to z takim przekonaniem, że serce aż dudni mi w piersi. Druga najlepsza rzecz
w moim życiu? Chciałabym, żeby jego wiara w nas była zaraźliwa.
– A co jest na pierwszym miejscu?
Zerka na mnie znacząco.
– Emerson.
Gdy słyszę, jak mówi, że moja córka jest najlepszą rzeczą w moim życiu, niemal się
rozpływam. Obejmuję się ramionami i powstrzymuję uśmiech.
– Zamierzasz mi to utrudnić, prawda?
Atlas powoli kręci głową.
– Na pewno nie chcę być dla ciebie trudnością, Lily.
Porusza się i drzwi zaczynają się otwierać, a do schowka wlewa się światło. Stoi twarzą
do mnie, jedną dłoń trzyma na klamce, a drugą opiera o ścianę.
– O której najlepiej do ciebie zadzwonić?
Wydaje się w tej rozmowie taki swobodny, że mam ochotę wciągnąć go z powrotem do
schowka i pocałować, żeby choć część jego pewności i cierpliwości spłynęła na mnie.
Mam sucho w gardle, gdy mówię:
– Kiedy chcesz.
Przez ułamek sekundy zerka na moje usta, a ja czuję to spojrzenie całym ciałem. Ale
potem zamyka drzwi i zostaję sama w schowku.
Zasłużyłam sobie.
Mieszanina wstydu, zdenerwowania i może nawet odrobina pożądania sprawia, że płoną
mi policzki. Nie ruszam się aż do chwili, kiedy słyszę cichy odgłos dzwonka nad drzwiami.
Wachluję się, gdy parę chwil później Allysa otwiera drzwi schowka. Szybko opuszczam
dłonie do bioder, by ukryć to, jak działa na mnie Atlas.
Allysa krzyżuje ręce na piersi.
– Zamknęłaś go w schowku?
Garbię się zawstydzona.
– No wiem.
– Lily! – Chyba się na mnie zawiodła, ale co ona zrobiłaby na moim miejscu? Na nowo
ich sobie przedstawiła? – To znaczy cieszę się, że to zrobiłaś, bo nie wiem, jak by się to mogło
skończyć, ale… zamknęłaś go w schowku. Po prostu go tam wepchnęłaś jak starą kurtkę.
Fakt, że wałkuje ten temat, wcale nie pomaga mi się pozbierać. Stukając obcasami, idę na
przód kwiaciarni, a Allysa depcze mi po piętach.
– Nie miałam wyboru. Atlas to jedyny facet na świecie, którego Ryle nie zaakceptowałby
jako mojego chłopaka.
– Wybacz, że pozbawię cię złudzeń, ale jedynym facetem, którego Ryle zaakceptowałby
jako twojego chłopaka, jest on sam.
Nie odpowiadam, bo przeraża mnie myśl, że to prawda.
– Chwila – mówi Allysa. – Czy Atlas jest twoim chłopakiem?
– Nie.
– Ale właśnie powiedziałaś, że Ryle nie zaakceptowałby go jako twojego chłopaka.
– Powiedziałam tak, bo gdyby Ryle go tu zobaczył, pomyślałby, że się spotykamy.
Allysa zbita z tropu opiera ramiona na kontuarze.
– Czuję się teraz zupełnie pominięta. Musisz mnie wtajemniczyć w wiele spraw.
– Wtajemniczyć? To znaczy?
Udaję zajętą: przyciągam do siebie wazon i przekładam w nim kwiaty. Allysa mi go
zabiera.
– Przywiózł ci lunch. Dlaczego to zrobił, jeżeli ze sobą nie rozmawiacie? A jeśli
rozmawiacie, to czemu nie powiedziałaś o tym mnie?
Wyciągam wazon z jej rąk.
– Wpadliśmy na siebie wczoraj. To nic wielkiego. Ostatni raz rozmawiałam z nim przed
narodzinami Emmy.
Allysa znowu chwyta wazon.
– Codziennie wpadam na dawnych znajomych. Ale nie przywożą mi lunchu.
Przesuwa wazon z powrotem w moją stronę. Jest niczym atrybut mówcy – ta, która go
ma, może się odezwać.
– Twoi znajomi pewnie nie są szefami kuchni. Szykowanie ludziom lunchu to część jego
pracy.
Przesuwam wazon z powrotem w jej stronę, ale ona się nie odzywa. Intensywnie się
skupia, jakby starała się odczytać moje myśli i przejrzeć na wylot słowa, które uważa za
kłamstwa. Zabieram jej wazon.
– To naprawdę nic. Jeszcze nic. Jeśli coś się zmieni, dowiesz się jako pierwsza.
Ta odpowiedź na chwilę ją zadowala, ale potem na jej twarzy widzę przebłysk jakiegoś
odczucia. Allysa odwraca wzrok. Nie wiem, czy to niepokój, czy smutek. Nie pytam, bo wiem,
że to dla niej trudne. Zapewne myśl o tym, że ktokolwiek poza Ryle’em przywozi mi lunch,
trochę ją smuci.
W idealnej rzeczywistości Allysa miałaby brata, który nigdy mnie nie skrzywdził, a ja
wciąż byłabym jej bratową.
Rozdział siódmy

Atlas

– Kiedy obrabiasz flądrę, zawsze trzymaj nóż w ten sposób.


Pokazuję, jak zeskrobywać łuski tępą stroną noża, zaczynając od ogona, ale Theo
odwraca wzrok, kiedy tylko zaczynam.
– Ohyda – mamrocze, zasłaniając usta. – Nie dam rady.
Przechodzi na drugą stronę blatu, żeby oddalić się nieco od przedmiotu lekcji gotowania.
– Tylko usuwam łuski. Nawet jej jeszcze nie rozciąłem.
Theo wydaje odgłos, jakby miał zwymiotować.
– Nie interesuje mnie praca z jedzeniem. Wolę pozostać twoim terapeutą. – Wdrapuje się
na blat. – A skoro już o tym mowa: napisałeś do Lily?
– Tak.
– Odpisała?
– Tak jakby. To był krótki esemes, więc postanowiłem, że zawiozę jej dziś lunch, żeby
sprawdzić, jak się z tym wszystkim czuje.
– Śmiałe zagranie.
– Przez całe życie unikałem wobec niej śmiałych zagrań. Tym razem chciałem mieć
pewność, że wie, czego chcę.
– O nie – mówi Theo. – Co takiego ckliwego jej powiedziałeś o rybach, plażach
i brzegach?
Niepotrzebnie powtórzyłem mu to, co mówiłem Lily o dopłynięciu do brzegu. Teraz nie
da mi spokoju.
– Siedź cicho. Sam pewnie nawet nie rozmawiałeś z dziewczyną. Masz dwanaście lat.
Theo się śmieje, ale potem widzę, jak robi się zakłopotany, kiedy myśli, że nie patrzę.
Milknie, chociaż wokół nas panuje harmider. W kuchni jest teraz oprócz nas co najmniej pięć
osób, ale wszyscy są tak skupieni na pracy, że nikt nie zwraca uwagi na moją rozmowę z Theo.
– Ktoś ci się podoba? – pytam.
Wzrusza ramionami.
– Tak jakby.
Moje rozmowy z Theo są zwykle jednostronne. Lubi zadawać pytania, ale rzadko na nie
odpowiada, dlatego jestem ostrożny.
– Tak? – Staram się przybrać swobodny ton, żeby opowiedział coś więcej. – Co to za
dziewczyna?
Theo wpatruje się w swoje dłonie. Skubie kciuk, ale widzę, że po moim pytaniu trochę się
skulił, jakbym zrobił coś nie tak.
A może jakbym powiedział coś nie tak.
– Albo chłopak – dodaję dla jasności, szeptem, żeby tylko on mnie usłyszał.
Theo natychmiast podnosi na mnie wzrok.
Nie musi niczego potwierdzać ani niczemu zaprzeczać. Całą prawdę mówi mi
przyczajony w jego spojrzeniu lęk. Znów skupiam się na przygotowywanej rybie i pytam tak
nonszalancko, jak tylko potrafię:
– Chodzisz z nim do szkoły?
Theo nie odpowiada od razu. Nie wiem, czy jestem pierwszą osobą, przed którą odsłonił
tę część swojej tożsamości, więc chcę potraktować go z troską, na jaką zasługuje. Chcę, by
wiedział, że ma we mnie sojusznika, liczę też jednak, że potrafi dostrzec sojusznika także
w swoim ojcu.
Rozgląda się, by się upewnić, że nikt nie stoi w pobliżu na tyle długo, by przysłuchiwać
się rozmowie.
– Już od roku chodzimy obaj na kółko matematyczne.
Szybko wypowiada to krótkie zdanie, jakby chciał je z siebie wyrzucić i więcej go nie
powtarzać.
– Tata wie?
Theo potrząsa głową. Patrzę, jak przełyka ślinę, a razem z nią swoje obawy.
Kończę usuwać łuski i odkładam nóż, po czym podchodzę do zlewu znajdującego się
najbliżej Theo, by umyć ręce.
– Znam twojego tatę od dawna. Nie bez powodu jest jednym z moich najlepszych
przyjaciół. Nie otaczam się ludźmi, którzy nie są dobrzy.
Widzę, że kiedy to mówię, stopniowo ogarnia go spokój, domyślam się też jednak, że
czuje się niezręcznie i chce pewnie zmienić temat.
– Powiedziałbym, że do kogoś, kto ci się podoba, warto napisać esemesa, ale jesteś chyba
ostatnim dwunastolatkiem na tej planecie, który nie ma telefonu. W takim tempie nigdy się
z nikim nie umówisz. Pewnie do końca życia zostaniesz bez pary i bez komórki.
Theo czuje ulgę, słysząc, że się z niego podśmiewam.
– To dobrze, że jesteś szefem kuchni, a nie terapeutą. Dajesz fatalne rady.
– Czuję się urażony. Moje rady są dobre.
– Jasne, Atlas. Jak tam sobie chcesz.
Widzę, że się rozluźnia. Idzie za mną, gdy wracam do blatu.
– Zaprosiłeś Lily na randkę, kiedy odwiedziłeś ją w pracy?
– Nie. Zrobię to dzisiaj. Zadzwonię do niej po powrocie do domu.
Kładę ostatni kawałek przygotowanej flądry na patelni, a potem ruszam do zamrażarki
i po drodze mierzwię Theo włosy.
– Słuchaj, Atlas…
Zatrzymuję się. W jego oczach widzę obawę, ale jeden z kelnerów otwiera drzwi
i przechodzi między nami. Theo nie mówi tego, co zamierzał. Ale nie musi.
– Nic nie powiem, Theo. Zasada poufności działa w obie strony.
To go chyba uspokaja.
– To dobrze, bo gdybyś coś pisnął mojemu tacie, ja bym mu powiedział, jakie masz
lamerskie teksty na podryw. – Theo drwiąco przytyka dłonie do policzków. – W końcu
dotarliśmy do plaży, mój mały wielorybku.
Rzucam mu ostre spojrzenie.
– Wszystko poprzekręcałeś.
Theo wskazuje coś po drugiej stronie kuchni.
– Patrz! Przed nami ląd, niech pcha nas prąd!
– Przestań.
– A niech to, Lily, łódź nam wywrócili!
Wciąż chodzi za mną po kuchni i się ze mnie naśmiewa, kiedy kończy się zmiana jego
ojca. Nigdy nie cieszyłem się bardziej, że już wychodzi.
Rozdział ósmy

Lily

Jest prawie dziewiąta trzydzieści wieczorem, a ja nie mam żadnych nieodebranych


połączeń. Emerson zasnęła półtorej godziny temu, a budzi się zwykle przed szóstą rano. Ja kładę
się około dziesiątej, bo jeśli nie prześpię co najmniej ośmiu godzin, to potem chodzę jak zombie.
Ale jeżeli Atlas nie zadzwoni przed dziesiątą, to nie wiem, czy w ogóle zasnę. Będę się
zastanawiać, czy powinnam była jeszcze siedemdziesiąt razy przeprosić za to, że wepchnęłam go
dziś do schowka.
Idę do umywalki, żeby zacząć wieczorną pielęgnację skóry, i zabieram ze sobą telefon.
Miałam go ze sobą bez przerwy, odkąd przyszedł dzisiaj w porze lunchu i powiedział, że
wieczorem zadzwoni. Trzeba było ustalić, co to znaczy „wieczorem”.
Dla Atlasa to może być jedenasta.
Dla mnie to może być ósma.
Pewnie mamy zupełnie inne definicje poranka i wieczoru. On jest wziętym szefem
kuchni, który wraca do domu odpocząć dopiero po północy, a ja o siódmej wieczorem jestem już
w piżamie.
Telefon wydaje jakiś odgłos, ale to nie dzwonek. To sygnał przychodzącego połączenia
przez FaceTime.
Niech to nie będzie Atlas.
Nie jestem gotowa na rozmowę wideo, właśnie nałożyłam peeling. Zerkam na telefon –
no oczywiście, to on.
Odbieram i szybko odwracam kamerkę, żeby mnie nie widział. Kładę telefon na
umywalce i przyspieszam oczyszczanie.
– Pytałeś, czy możesz zadzwonić. To jest wideorozmowa.
Słyszę, jak się śmieje.
– Nie widzę cię.
– No tak, bo myję twarz i przygotowuję się do spania. Nie musisz mnie widzieć.
– Muszę, Lily.
Od jego głosu czuję ciarki na skórze. Odwracam kamerę i podnoszę telefon z miną
wyrażającą „a nie mówiłam?”. Mokre włosy wciąż mam zawinięte w ręcznik, jestem ubrana
w koszulę nocną, która chyba należała do mojej babki, a z twarzy nie zmyłam jeszcze zielonej
piany.
On uśmiecha się łagodnie i seksownie. Siedzi na łóżku w białym podkoszulku, oparty
o czarny drewniany zagłówek. Kiedy byłam u niego w domu – jedyny raz – nie widziałam
sypialni. Ma niebieską ścianę, w odcieniu dżinsu.
– Warto było się zdecydować na połączenie wideo – mówi.
Odkładam z powrotem telefon, tym razem skierowany na mnie, i kończę spłukiwanie.
– Dziękuję za lunch.
Nie chcę za bardzo go chwalić, ale to był najlepszy makaron, jaki w życiu jadłam.
A jadłam go po dwóch godzinach, bo dopiero wtedy mogłam zrobić sobie przerwę na posiłek.
– Smakował ci makaron à la „dlaczego mnie unikasz”?
– Sam wiesz, że był pyszny. – Kończę mycie i idę do łóżka. Opieram telefon o poduszkę,
po czym kładę się na boku. – Jak ci minął dzień?
– Minął dobrze – odpowiada, ale nie przekonuje mnie; jego głos przycichł na słowie
„dobrze”.
Robię minę pokazującą, że mu nie wierzę.
Na chwilę odwraca wzrok od ekranu, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Mam po prostu cięższy tydzień, Lily. Ale teraz już jest lepiej. – Unosi kąciki ust
w nieznacznym uśmiechu, którym mnie zaraża.
Nawet nie musimy rozmawiać o błahostkach. Mogłabym po prostu wpatrywać się
w niego w milczeniu przez godzinę.
– Jak się nazywa twoja nowa restauracja? – Wiem, że nazwał ją swoim nazwiskiem, ale
nie chcę, by wiedział, że ją googlowałam.
– Corrigan’s.
– Podajecie tam to samo co w Bib’s?
– W zasadzie tak. To bardziej wykwintne potrawy, ale inspirowane kuchnią włoską. –
Przewraca się na bok i opiera o coś telefon, naśladując moje ułożenie. Jest jak za dawnych
czasów, kiedy rozmawialiśmy do późna na moim łóżku. – Nie chcę mówić o sobie. Jak ty się
miewasz? Jak tam kwiaciarnia? Jaka jest twoja córka?
– Dużo pytań naraz.
– Mam jeszcze o wiele więcej, ale zacznijmy od tych.
– No dobrze. Cóż. Mam się dobrze. Zazwyczaj jestem wyczerpana, ale czego się
spodziewać? W końcu prowadzę firmę i jestem samotną matką.
– Nie wyglądasz na wyczerpaną.
Śmieję się.
– To zasługa oświetlenia.
– Kiedy Emerson kończy rok?
– Jedenastego. Chyba będę płakać. Ten pierwszy rok minął tak szybko.
– To niesamowite, jaka jest do ciebie podobna.
– Tak myślisz?
Kiwa głową, a potem pyta:
– Ale w kwiaciarni wszystko dobrze? Jesteś tam szczęśliwa?
Kołyszę głową z boku na bok i robię minę.
– Jest w porządku.
– Czemu tylko w porządku?
– Nie wiem. Chyba jestem tym zmęczona. Albo po prostu ogólnie zmęczona. To wiele
pracy, w dodatku żmudnej i za niewielkie pieniądze. Co prawda jestem dumna z sukcesu i z tego,
że to ja go osiągnęłam, ale czasami marzę o pracy przy taśmie w fabryce.
– Znam to – mówi. – Myśl o tym, że można po prostu wrócić do domu i nie myśleć
o pracy, jest kusząca.
– Nudzi cię czasem praca szefa kuchni?
– Czasami. Tak naprawdę dlatego otworzyłem Corrigan’s. Postanowiłem, że bardziej
skupię się na zarządzaniu, a mniej na roli szefa kuchni. Gotuję przez kilka wieczorów
w tygodniu, ale sporo czasu poświęcam na kwestie biznesowe obu restauracji.
– Spędzasz w pracy mnóstwo czasu?
– Tak. Ale nie aż tyle, żeby nie dało się znaleźć czasu na randkę.
Uśmiecham się na te słowa. Bawię się rąbkiem kołdry, unikając wzroku Atlasa, bo wiem,
że się czerwienię.
– Zapraszasz mnie na randkę?
– Tak. A ty się zgadzasz?
– Znajdę jakiś wolny wieczór.
Teraz oboje się uśmiechamy. Ale potem Atlas odchrząkuje, jakby miał dodać coś
nieprzyjemnego.
– Mogę ci zadać trudne pytanie?
– Tak. – Staram się ukryć niepokój.
– Wspomniałaś dzisiaj, że twoje życie jest poplątane. Jeśli z tego… jeśli z nas… coś
będzie, to czy dla Ryle’a to naprawdę będzie problem?
Nie waham się nawet przez chwilę.
– Tak.
– Dlaczego?
– Nie lubi cię.
– Konkretnie mnie czy każdego faceta, z którym mogłabyś się spotykać?
Marszczę nos.
– Ciebie. Konkretnie ciebie.
– Przez bójkę w mojej restauracji?
– Przez wiele rzeczy – przyznaję. Przewracam się na plecy i podnoszę telefon. – Wini cię
za większość naszych kłótni. – Atlas jest wyraźnie zbity z tropu, więc rozwijam temat, ale tak, by
go za bardzo nie zawstydzić. – Pamiętasz, jak byliśmy nastolatkami i pisałam w dzienniku?
– Tak. Chociaż nigdy nie pozwoliłaś mi niczego przeczytać.
– No cóż, Ryle znalazł dzienniki. I je przeczytał. I nie spodobało mu się to, co przeczytał.
Atlas wzdycha.
– Lily, byliśmy dzieciakami.
– Najwyraźniej zazdrość nie ma daty ważności.
Atlas przez chwilę zaciska usta, jakby starał się powstrzymać frustrację.
– Naprawdę źle mi z tym, że stresujesz się jego potencjalną reakcją na to, co jeszcze się
nawet nie wydarzyło. Ale rozumiem. To przez twoją niefortunną sytuację. – Patrzy na mnie
uspokajająco. – Będziemy się posuwać do przodu krok po kroku, dobrze?
– Niech te kroki będą bardzo powolne.
– Umowa stoi. Powolne kroki. – Atlas poprawia poduszkę pod głową. – Pamiętam, jak
patrzyłem na ciebie, gdy pisałaś w dziennikach. Zawsze się zastanawiałem, co o mnie piszesz.
I czy w ogóle jest tam coś o mnie.
– Prawie wszystko było o tobie.
– Ciągle je masz?
– Tak, w pudle w szafie.
Atlas się prostuje.
– Przeczytaj mi coś.
– Nie. Broń Boże.
– Lily.
Patrzy na mnie z taką nadzieją i ekscytacją, ale ja nie dam rady czytać mu na głos przez
FaceTime swoich myśli z nastoletnich lat. Na samą myśl robię się czerwona.
– Proszę…
Zasłaniam dłonią twarz.
– Tylko bez błagania. – Ulegnę tym błękitnym maślanym oczom, jeśli nie przestanie tak
na mnie patrzeć.
Widzi, że zaczynam tracić determinację.
– Lily, odkąd byłem nastolatkiem, pragnąłem się dowiedzieć, co o mnie myślisz. Tylko
jeden akapit. Daj mi tylko tyle.
Jak mogłabym mu odmówić? Wzdycham i pokonana rzucam telefon na łóżko.
– Daj mi dwie minuty.
Idę do szafy i wyciągam pudło. Niosę je na łóżko i zaczynam przerzucać dzienniki,
szukając czegoś, czego nie będę się musiała za bardzo wstydzić.
– Co mam ci przeczytać? Jak opowiadam o naszym pierwszym pocałunku?
– Nie, robimy powolne kroki, pamiętasz? – mówi półżartem. – Zacznij od czegoś
z początku.
Tak będzie dużo łatwiej. Chwytam pierwszy dziennik i przeglądam go, aż znajduję coś, co
wydaje się krótkie i niezbyt poniżające.
– Pamiętasz, jak przyszłam do ciebie z płaczem, bo moi rodzice się kłócili?
– Pamiętam – mówi.
Opiera się o poduszkę i kładzie jedną rękę za głową.
Przewracam oczami.
– Tak, ułóż się wygodnie, żeby popatrzeć, jak palę się ze wstydu – mamroczę.
– To przecież ja, Lily. To my. Nie ma się czego wstydzić.
Jego głos działa na mnie uspokajająco jak zawsze. Krzyżuję nogi, w jednej ręce trzymam
telefon, a w drugiej dziennik, i zaczynam czytać:
Kilka sekund później tylne drzwi się otworzyły i Atlas spojrzał za mnie, a potem popatrzył
w prawo i w lewo. Dopiero kiedy zobaczył moją twarz, zauważył, że płaczę.

– Co ci jest? – spytał, odsuwając się.

Wytarłam łzy koszulką i uświadomiłam sobie, że zamiast zaprosić mnie do środka,


wyszedł na zewnątrz. Przycupnęłam na schodach werandy, a on usiadł obok mnie.

– Wszystko w porządku – powiedziałam. – Po prostu jestem wściekła. Czasami płaczę,


kiedy jestem wściekła.

Wyciągnął rękę i założył mi włosy za ucho. Spodobało mi się to i nagle przestałam być
taka wściekła. Potem objął mnie ramieniem i przytulił, tak że moja głowa oparła się o jego ramię.
Nie wiem, jak udało mu się mnie uspokoić bez słów, ale zdołał to zrobić. Niektórzy ludzie po
prostu działają na innych uspokajająco i on do nich należy. Zupełne przeciwieństwo mojego ojca.

Siedzieliśmy tak przez chwilę, aż zobaczyłam, że zapala się światło w moim pokoju.

– Powinnaś już iść – szepnął.

Obserwowaliśmy, jak moja mama wchodzi do pokoju i się rozgląda. Dopiero wtedy
zdałam sobie sprawę, że Atlas ma doskonały widok na mój pokój.

Wracając do domu, myślałam o tym, co robiłam w czasie, kiedy Atlas mieszkał


w opuszczonym budynku. Próbowałam sobie przypomnieć, czy chodziłam po pokoju po zmierzchu
przy włączonym świetle, bo zazwyczaj w nocy mam na sobie tylko koszulkę.

I właśnie to jest najdziwniejsze, Ellen: w zasadzie miałam nadzieję, że chodziłam.


Lily

Kiedy kończę czytać, Atlas się nie uśmiecha. Wpatruje się we mnie poruszony, a ciężar
jego spojrzenia sprawia, że ściska mi się serce.
– Byliśmy tacy młodzi. – W jego głosie słyszę odrobinę bólu.
– Wiem. Zbyt młodzi, by mierzyć się z tym, co nas spotkało. Zwłaszcza ty.
Atlas już nie patrzy na telefon, ale kiwa głową, zgadzając się. Nastrój się zmienił, czuję,
że teraz on myśli o czymś zupełnie innym. Wracam myślami do tego, co próbował wcześniej
zbyć, gdy mówił, że ma po prostu „ciężki tydzień”.
– Co cię trapi?
Ponownie zerka w stronę telefonu. Przez chwilę mam wrażenie, że znów to zbagatelizuje,
ale on tylko wzdycha i opiera się wyżej o zagłówek.
– Jakiś wandal atakuje restauracje.
– Obie?
Kiwa głową.
– Tak, zaczęło się parę dni temu.
– Myślisz, że to ktoś, kogo znasz?
– Nie rozpoznaję tej osoby, a nagrania z monitoringu są niewyraźne. Jeszcze nie
zgłosiłem tego na policję.
– Dlaczego?
Marszczy brwi.
– Wydaje mi się, że to ktoś młody, może nastolatek. Chyba się martwię, że może być
w podobnej sytuacji jak ja dawno temu. Bez grosza. – W jego spojrzeniu nie ma już tyle
napięcia. – A jeśli on nie będzie miał swojej Lily, która go ocali?
Dopiero po kilku sekundach dociera do mnie znaczenie jego słów. Kiedy już je
rozumiem, nie uśmiecham się. Przełykam ślinę przez ściśnięte gardło, licząc, że nie dostrzeże, co
się we mnie dzieje. Nie pierwszy raz wspomniał, że wtedy go ocaliłam, ale zawsze, gdy to mówi,
mam ochotę zaprzeczyć. Nie ocaliłam go. Po prostu się w nim zakochałam.
I doskonale rozumiem dlaczego. Jaki właściciel firmy martwi się losem osoby niszczącej
jego własność bardziej niż wyrządzonymi szkodami?
– Troskliwy Atlas – szepczę.
– Co mówiłaś? – pyta.
Nie zamierzałam powiedzieć tego na głos. Przesuwam dłonią po rozgrzanym karku.
– Nic takiego.
Atlas odchrząkuje i pochyla się do przodu. Uśmiecha się odrobinę.
– Wróćmy do dziennika – mówi. – Zastanawiałem się, czy się wtedy domyśliłaś, że widzę
twoją sypialnię, bo po tamtym wieczorze strasznie często zostawiałaś zapalone światło.
Śmieję się, zadowolona, że rozluźnił atmosferę.
– Nie miałeś telewizora. Chciałam dać ci coś do oglądania.
Wzdycha.
– Lily, musisz mi pozwolić przeczytać resztę.
– Nie.
– Zamknęłaś mnie dzisiaj w schowku. Pokazanie mi dzienników to dobry sposób na
przeprosiny.
– Myślałam, że się nie obraziłeś.
– Może poczułem się urażony po czasie. – Powoli zaczyna kiwać głową. – Tak… teraz
zaczynam to czuć. Jestem bardzo urażony.
Śmieję się i słyszę, jak za ścianą narasta płacz Emmy. Wzdycham, bo nie chcę się
rozłączać, ale nie jestem też mamą, która zostawia dziecko samo, żeby się wypłakało.
– Emmy się budzi. Muszę kończyć. Ale jesteś mi winien randkę.
– Kiedy? – pyta.
– Mam wolne niedziele, więc może w sobotę?
– Jutro jest sobota – mówi. – Ale posuwamy się powoli.
– W sumie… jest dość powoli, licząc od naszego pierwszego spotkania. Od momentu,
kiedy się poznaliśmy, do naszej pierwszej randki minęło wiele lat.
– O szóstej?
Uśmiecham się.
– Idealnie.
Gdy tylko to mówię, Atlas na dwie sekundy zaciska powieki.
– Chwila. Jutro nie mogę. Cholera. Mamy w restauracji imprezę, będę potrzebny.
W niedzielę?
– W niedzielę mam Emmy. Wolę poczekać, zanim cię z nią poznam.
– Rozumiem – mówi Atlas. – W kolejną sobotę?
– Będę miała czas zorganizować kogoś do opieki.
Atlas się uśmiecha.
– No to jesteśmy umówieni. – Wstaje i zaczyna się przechadzać po sypialni. –
W niedziele masz wolne, prawda? Mogę do ciebie zadzwonić w tę niedzielę?
– Kiedy mówisz „zadzwonić”, to masz na myśli wideorozmowę? Tym razem chcę się
przygotować.
– Nawet gdybyś chciała, nie mogłabyś być nieprzygotowana – odpowiada. – Tak,
zadzwonię przez FaceTime. Po co marnować czas na rozmowę telefoniczną, skoro mogę na
ciebie patrzeć?
Podoba mi się ten zalotny Atlas. Muszę na dwie sekundy przygryźć wargę, żeby
powstrzymać uśmiech.
– Dobranoc, Atlas.
– Branoc, Lily.
Nawet jego spojrzenie, gdy się żegnamy, sprawia, że ściska mi się żołądek. Rozłączam się
i wciskam twarz w poduszkę. Piszczę, jakbym znów miała szesnaście lat.
Rozdział dziewiąty

Atlas

– Pokaż mi zdjęcie – mówi Theo.


Siedzi na schodach od zaplecza i patrzy, jak zbieram rozbite szkło i śmieci po trzecim
incydencie, który miał miejsce wczoraj w nocy. Brad zadzwonił dziś rano i powiedział, że znów
zaatakowano Bib’s. Razem z Theo spotkali się tu ze mną, żeby posprzątać, chociaż mówiłem im,
żeby się nie fatygowali. Nie lubię ściągać ludzi do pracy w jedyny dzień, kiedy mają wolne.
– Nie mam jej zdjęcia – mówię.
– Czyli jest brzydka?
Wrzucam do kontenera pudło ze szkłem.
– Jest piękna, zupełnie nie z mojej ligi.
– Brzydka też byłaby nie z twojej ligi – komentuje z kamienną twarzą. – Nie ma konta
w mediach społecznościowych?
– Ma, ale ustawiła je jako prywatne.
– Nigdzie nie jesteście znajomymi? Na Facebooku? Instagramie? Masz w ogóle
Snapchata?
– A co ty wiesz o Snapchacie? Nawet nie masz telefonu.
– Mam swoje sposoby – odpowiada.
Jego ojciec wychodzi na zewnątrz z workiem na śmieci. Otwiera go i zaczynamy wrzucać
porozsypywane śmieci, a Theo dalej siedzi na schodach.
– Pomógłbym, ale dopiero co brałem prysznic – mówi.
– Brałeś prysznic wczoraj – rzuca Brad.
– Tak, i dalej jestem czysty. – Theo znów zwraca się do mnie: – Masz konta w mediach
społecznościowych?
– Nie, nie mam na to czasu.
– No to skąd wiesz, że jej konta są prywatne?
Parę razy próbowałem ją wyszukać w sieci i choć niechętnie się do tego przyznaję, to nie
ma chyba na świecie osoby, która nigdy nie googlowała ludzi ze swojej przeszłości.
– Wyszukiwałem ją. Trzeba mieć profil i ją obserwować, żeby widzieć jej posty.
– No to załóż profil i zacznij ją obserwować – mówi Theo. – Naprawdę, czasami
wszystko komplikujesz bardziej, niż trzeba.
– To jest skomplikowane. Ma byłego męża, który mnie nie lubi i gdyby zobaczył, że
jesteśmy znajomymi w sieci, to ona mogłaby mieć problemy.
– Dlaczego cię nie lubi? – pyta Theo.
– Wdaliśmy się w bójkę. Tutaj, w restauracji – mówię, wskazując głową budynek.
Theo unosi nieznacznie brwi.
– Serio? Taką prawdziwą bójkę?
Brad się prostuje.
– Chwila. To był mąż Lily?
– Myślałem, że wiesz – mówię.
– Nikt z nas nie wiedział, kto to ani dlaczego się z nim bijesz. Ale nigdy wcześniej ani
potem nie widzieliśmy, żebyś wyrzucał kogoś z restauracji. Teraz już wszystko rozumiem.
Rozmawiam o tym chyba po raz pierwszy, odkąd to się wydarzyło. Pamiętam, że zaraz po
bójce wyszedłem i już tamtego wieczoru nie wróciłem, więc nikt nie miał okazji mnie o to
zapytać. Kiedy w kolejny poniedziałek wróciłem do pracy, ludzie pewnie wyczuwali mój nastrój
i domyślali się, że wciąż nie chcę o tym rozmawiać.
– O co się pobiliście? – pyta Theo.
Zerkam na Brada, bo on wie, przez co przeszła Lily. Opowiedziała o tym jemu
i Darinowi, gdy byli u mnie w domu. Ale Brad chyba woli mnie pozostawić decyzję, czy będę
z Theo szczery. Zwykle mówię szczerze niemal o wszystkim, ale nie mam prawa opowiadać
o prywatnych sprawach Lily.
– Nawet nie pamiętam – mamroczę.
Myślę, że dla Theo mogłaby to być lekcja, jak nie należy traktować partnera, ale to jest
część życia Lily, o której wolę nie mówić pod jej nieobecność. To również część jej życia,
w którą nie powinienem był się mieszać, chociaż gdybym mógł cofnąć czas, niczego bym nie
zmienił. Tamtego wieczoru, gdy uderzyłem Ryle’a, moja reakcja była niedojrzała, ale i tak się
hamowałem. Miałem ochotę zrobić mu znacznie większą krzywdę. Nigdy nie byłem tak wściekły
na drugiego człowieka – nawet na matkę czy ojczyma. Nawet na ojca Lily.
Można kogoś nie lubić za to, jak nas traktuje, ale zupełnie inny gniew odczuwa się, gdy
źle traktowana jest osoba, którą podziwiamy najbardziej na świecie.
W mojej kieszeni zaczyna brzęczeć telefon. Szybko go wyciągam i widzę, że Lily
odpowiada na moje połączenie przez FaceTime sprzed godziny. Prowadziła samochód
i powiedziała, że zadzwoni, kiedy dotrze do domu.
Od piątkowego połączenia wymieniliśmy kilka esemesów, ale nie mogłem się doczekać
naszej kolejnej rozmowy twarzą w twarz.
– To ona? – ożywia się Theo.
Kiwam głową i usiłuję wyminąć go na schodach, ale on wstaje i idzie za mną do
restauracji.
– Serio? – pytam, odwracając się do niego.
– Chcę zobaczyć, jak wygląda.
Muszę odebrać, zanim połączenie się skończy, dlatego przesuwam palec po ekranie,
próbując zamknąć Theo drzwi przed nosem.
– Zrobię zrzut ekranu. Idź pomóc tacie.
Aplikacja nas łączy, a Theo wciąż próbuje się wepchnąć do środka.
– Hej – mówię, uśmiechając się do Lily na ekranie.
– Hej – odpowiada Lily.
– Daj zobaczyć – szepcze Theo i wsuwa rękę za drzwi, usiłując zabrać mi telefon.
– Daj mi chwilę, Lily.
Trzymam telefon przy piersi, żeby nic nie widziała. Otwieram drzwi od zaplecza dość
szeroko, by przycisnąć dłoń do twarzy Theo. Przestawiam go na najwyższy stopień.
– Brad, zabierz dzieciaka.
– Chodź tutaj, Theo – mówi Brad. – Pomóż mi z tym.
Chłopak jest zawiedziony, ale w końcu ulega i odwraca się do ojca.
– Ale ja jestem czysty – mamrocze.
Zamykam drzwi i odsuwam telefon od piersi. Lily się śmieje.
– Co to było?
– Nic takiego. – Idę do gabinetu i zamykam drzwi na klucz, żeby mieć trochę
prywatności. – Jak ci mija dzień? – pytam, siadając na kanapie.
– Dobrze. Właśnie wróciłam z lunchu z mamą i jej chłopakiem. Poszliśmy do kanapkarni
na Borden, urocze miejsce.
– Jak ona się miewa?
Jeszcze nie rozmawialiśmy o jej rodzicach, powiedziała mi tylko, że ojciec zmarł.
– Naprawdę dobrze – mówi Lily. – Jej facet ma na imię Rob. Uszczęśliwia ją, choć trochę
dziwnie widzieć, jak mama ekscytuje się facetem. Ale lubię go.
– Teraz mieszka w Bostonie?
– Tak, przeprowadziła się po śmierci ojca, żeby być bliżej mnie.
– To dobrze. Cieszę się, że masz tu rodzinę.
– A ty? Twój wujek dalej mieszka w Bostonie?
Mój wujek?
A, no tak. Powiedziałem jej tamto. Zaciskam dłoń na karku i krzywię się.
– Mój wujek. – Nie pamiętam, co jej wtedy wmówiłem, to było tak dawno. – Mój wujek
zmarł, kiedy miałem dziewięć lat, Lily.
Marszczy brwi zdezorientowana.
– Nie, przeprowadziłeś się do wujka, kiedy miałeś osiemnaście lat. Dlatego odszedłeś.
Wzdycham, żałując, że nie mogę na nowo przeżyć naszych wspólnych chwil sprzed lat
i cofnąć tego, co jej powiedziałem albo co pominąłem, by jej nie ranić. Ale czy nie jest tak, że
każdy chciałby cofnąć się w czasie i na nowo przeżyć okres nastoletni?
– Okłamałem cię. Nie miałem wtedy wujka w Bostonie.
– Co? – Ciągle potrząsa głową, próbując to wszystko zrozumieć, ale chyba nie jest na
mnie zła. Raczej zbita z tropu. – No to z kim zamieszkałeś?
– Z nikim. Nie mogłem bez końca zakradać się do twojej sypialni. Wiedziałem, że to się
źle skończy, a poza tobą nie miałem w tamtym mieście niczego, co mogłoby mi pomóc
w poprawie sytuacji. W Bostonie były schroniska i możliwości. Powiedziałem ci, że mój wujek
ciągle żyje, żebyś się o mnie nie martwiła.
Lily opiera głowę o zagłówek i na chwilę zamyka oczy.
– Atlas. – Wymawia moje imię ze współczuciem. Kiedy znów na mnie patrzy, mam
wrażenie, że powstrzymuje łzy. – Nie wiem, co powiedzieć. Myślałam, że masz rodzinę.
– Przepraszam, że cię okłamałem. Nie zrobiłem tego ze złośliwości, po prostu chciałem ci
oszczędzić…
– Nie przepraszaj – przerywa Lily. – Postąpiłeś słusznie. Zbliżała się zima, a w tamtym
domu mógłbyś nie przetrwać. – Ociera łzę. – Nie potrafię sobie wyobrazić, jakie to było trudne.
Przeprowadzka do Bostonu w tak młodym wieku, bez niczego. Bez nikogo.
– Ułożyło się – odpowiadam z uśmiechem. – Wszystko się ułożyło. – Próbuję wyciągnąć
ją z nastroju, w który ją wpędziłem. – Nie myśl o tym, jak z nami było, ale o tym, gdzie jesteśmy
teraz.
Uśmiecha się i ociera oczy.
– A ty gdzie teraz jesteś? W swoim gabinecie?
– Tak. – Obracam telefon, żeby mogła go zobaczyć. – Jest mały. Tylko kanapa
i komputer, ale rzadko tu bywam. Większość czasu spędzam w kuchni.
– Jesteś w Bib’s?
– Tak. Obie restauracje są w niedzielę zamknięte, przyjechałem tylko posprzątać.
– Nie mogę się doczekać wizyty w Corrigan’s. To tam pójdziemy na naszą randkę
w następną sobotę?
Śmieję się.
– Na pewno nie zabiorę cię na randkę do którejś ze swoich restauracji. Ludzie, z którymi
pracuję, są zbyt ciekawi mojego życia prywatnego.
Uśmiecha się promiennie.
– To zabawne, ja też jestem ciekawa twojego życia prywatnego.
– Dla ciebie jestem otwartą księgą. Co chcesz wiedzieć?
Przez chwilę się zastanawia, a potem odpowiada:
– Chcę wiedzieć, kim są ważni dla ciebie ludzie. Kiedy byliśmy nastolatkami, nikogo nie
miałeś, ale teraz jesteś dorosłym przedsiębiorcą z przyjaciółmi i całym życiem, o którym bardzo
niewiele wiem. Kim są bliscy Atlasa Corrigana?
Nie wiem, jak na to odpowiedzieć inaczej niż śmiechem.
Ale ona się nie uśmiecha, więc chyba pyta raczej z troski niż z ciekawości. Patrzę na nią
łagodnie, chcąc sprawić, by martwiła się choć odrobinę mniej.
– Mam przyjaciół. Niektórych poznałaś dawno temu w moim domu. Nie mam rodziny,
ale nie czuję przez to pustki. Lubię swoją karierę i swoje życie. – Milknę na chwilę, a potem
dodaję zupełnie szczerze: – Jestem szczęśliwy, jeśli nad tym się zastanawiasz.
Widzę, jak unosi się kącik jej ust.
– To dobrze. Zawsze byłam ciekawa, co się z tobą stało. Próbowałam cię znaleźć
w mediach społecznościowych, ale mi się nie udało.
Śmieję się, bo przecież przed chwilą rozmawiałem o tym z Theo.
– Niewiele korzystam z takich portali. – Gdybym jej powiedział, że korzystałbym z nich
codziennie, gdyby jej profile nie były prywatne, to zgodnie z rozumowaniem Theo mógłbym ją
odstraszyć. – Mam profile restauracji, ale zarządzają nimi pracownicy. – Opieram głowę
o kanapę. – Jestem na to zbyt zajęty. Parę miesięcy temu pobrałem TikToka, ale to był błąd.
Któregoś wieczoru wciągnął mnie na parę godzin i następnego dnia spóźniłem się na spotkanie.
Zaraz usunąłem aplikację.
Lily się śmieje.
– Zrobiłabym chyba wszystko, żeby zobaczyć, jak kręcisz filmiki na TikToka.
– Nie ma takiej opcji.
Coś na chwilę odciąga uwagę Lily i widzę, jak zaczyna się podnosić na łóżku, ale potem
się zatrzymuje.
– Zaczekaj chwilę, muszę odłożyć telefon.
Opuszcza telefon, ale chyba nie wie, że w kadrze coś widać, a po chwili ustawia telefon
pod innym kątem. Obiektyw jest skierowany na nią, a ja widzę, jak przestawia Emerson z jednej
piersi do drugiej. To trwa zaledwie kilka sekund, niemal za krótko, żeby do mnie dotarło, co się
dzieje. Chyba nie chciała skierować obiektywu na siebie.
Kiedy zauważa telefon, na chwilę otwiera szeroko oczy, a potem dotyka telefonu i ekran
robi się czarny. Kiedy znów widać jej twarz, patrzy na mnie przez palce.
– Przepraszam cię bardzo.
– Za co?
– Chyba właśnie sporo ci pokazałam.
– Tak, ale nie powinnaś za to przepraszać. To ja powinienem dziękować.
Śmieje się i chyba jest wdzięczna za ten komentarz.
– Już to przecież widziałeś – odpowiada, wzruszając ramionami z uroczym
zażenowaniem. Poprawia poduszkę pod ręką, na której trzyma Emerson podczas karmienia. –
Próbuję ją odstawić, bo niedługo skończy rok. Zeszłam już do jednego karmienia dziennie, ale
w niedziele jest trudno, bo jestem z nią przez cały dzień. – Marszczy nos. – Przepraszam. Pewnie
nie masz ochoty słuchać o karmieniu piersią.
– Nie przychodzi mi do głowy żaden temat, który mógłby mnie znudzić, gdy ty o nim
opowiadasz.
– Na pewno coś wymyślę przed naszą randką – mówi, uznając mój komentarz za
wyzwanie.
Odwraca wzrok od telefonu. Nie widzę Emerson, ale wiem, że Lily na nią patrzy, bo na
twarzy ma uśmiech, który pojawia się tylko wtedy, gdy mówi o córce albo się jej przygląda. To
uśmiech pełen dumy i jeden z moich ulubionych wyrazów twarzy Lily.
– Zasypia – szepcze Lily. – Muszę kończyć.
– Tak, ja też chyba powinienem już kończyć.
Nie chcę, żeby Brad i Theo musieli sprzątać większość szkód na zewnątrz beze mnie.
– Może zadzwonię wieczorem, jeśli chcesz – mówi Lily.
– Oczywiście, że chcę.
Przypominam sobie, że Theo chciał zobaczyć zdjęcie Lily, więc zanim się rozłącza,
szybko robię zrzut ekranu. Rozlega się wyraźny odgłos, a Lily z zaciekawieniem przekrzywia
głowę.
– Czy ty właśnie…
– Chciałem mieć twoje zdjęcie – mówię szybko. – Pa, Lily.
Kończę rozmowę, zanim ogarnie mnie zbyt duży wstyd. Nie miałem pojęcia, że będzie
słychać ten odgłos i że ona go usłyszy. Lepiej, żeby Theo to docenił.
Otwieram drzwi do gabinetu i widzę, jak Brad zamiata kuchnię. Jestem zdezorientowany,
bo kuchnię sprzątamy po zamknięciu, a szkody były tylko na zewnątrz.
– Wczoraj nie sprzątnęli podłóg?
– Kuchnia jest czysta, tylko udaję, że zamiatam – mówi.
Widzi moją zdziwioną minę, więc dodaje:
– Chciałem, żeby Theo musiał posprzątać większość bałaganu na zewnątrz, skoro tak go
to obrzydza. Ojcowie tak robią.
– Aha. Wszystko jasne.
Nic nie jest jasne, ale zostawiam Brada udającego, że zamiata, i wychodzę na zewnątrz.
Theo krzywi się, podnosząc jakiś śmieć koniuszkami palców.
– Co za obrzydlistwo – mamrocze, wrzucając śmieć do worka. – Musisz zatrudnić
ochroniarza albo coś, tego już za wiele.
Niezły pomysł.
Pokazuję Theo wyświetlacz telefonu, żeby zobaczył zdjęcie Lily.
Zaskoczony cofa głowę.
– To jest Lily?
– To jest Lily. – Chowam telefon do kieszeni i zabieram od niego worek.
– Już rozumiem. – Opada na stopień.
– Co rozumiesz?
– Dlaczego tak ci przy niej odwala i zaczynasz gadać głupoty.
Nie uważam, żebym gadał przy niej głupoty, ale ma rację co do jednego. Jest tak piękna,
że czasem naprawdę mi przy niej odwala.
– Nie mogę się doczekać, kiedy zaczniesz chodzić na randki – mówię. – Będę się z ciebie
nabijał bez końca.
Rozdział dziesiąty

Lily

– Mamo, to nic takiego, naprawdę. – Trzymam telefon między policzkiem i ramieniem. –


Jestem już u Allysy, to żaden kłopot.
– Na pewno? Rob mówił, że może jej popilnować.
– Nie, Rob musi się zaopiekować tobą.
– No dobrze. Powiedz Emmy, że babunia ją przeprasza.
– Babunia? Taką masz teraz ksywkę?
– Wypróbowuję ją – mówi. – Nie podoba mi się „babcia”.
Od narodzin Emmy sprawdzała już cztery różne określenia, ale żadne nie przylgnęło na
stałe.
– Kocham cię, mamo. Wracaj do zdrowia.
– Ja też cię kocham.
Kończę rozmowę, a potem wyciągam Emmy z fotelika samochodowego. Czuję ulgę,
widząc, że samochód Ryle’a nie stoi na przeznaczonym dla niego miejscu. Nie planowałam
przyjeżdżać do budynku, w którym oboje z Allysą mają mieszkania, ale mamę i Emmy dopadła
w tym tygodniu ta sama choroba.
Wczoraj była kolej Emmy. Kiedy odebrałam ją od mamy, miała podwyższoną
temperaturę. Najbardziej gorączkowała o drugiej w nocy – nic nie pomagało. Ale zanim
musiałam zacząć się szykować do pracy, temperatura już spadła. Za to po południu rozchorowała
się mama, więc musiałam odebrać Emmy w połowie dnia pracy. Na chwilę spanikowałam, bo
dziś wieczorem mam randkę z Atlasem. Myślałam, że będę musiała ją odwołać, ale Allysa mnie
uratowała.
Nie powiedziałam jej, po co mi opiekunka. Napisałam do niej z pytaniem, czy popilnuje
Emmy przez parę godzin po południu i wieczorem, a ona odpisała dwoma słowami:
Dawaj ją.
Ostrzegłam, że Emerson miała wczoraj gorączkę, ale spędzają z Rylee tyle czasu razem,
że już się nie martwimy, że się wzajemnie pozarażają – i tak zdarza się to co drugi tydzień.
Zresztą to pewnie właśnie od Rylee zaraziła się Emmy.
Pukam do drzwi Allysy, a kiedy otwiera, natychmiast wyciąga ręce po Emerson.
– Chodź tu do mnie – mówi. Przyciąga do siebie bratanicę i mocno ją przytula. – Jak ona
cudnie pachnie. Rylee już nie pachnie niemowlakiem. Tak mi smutno.
Otwiera drzwi, żeby zaprosić mnie do środka, a kiedy wchodzę z torbą na pieluchy,
w końcu zauważa, w co jestem ubrana.
– Chwila – mówi. Wskazuje mnie palcem i przesuwa go z góry na dół. – Co to ma być?
Dlaczego mam pilnować Emmy?
Nie chcę jej mówić, dokąd się wybieram, ale to przecież Allysa. Wyczuwa mnie lepiej niż
ktokolwiek inny. Widzi, jak się waham, i od razu trafia w dziesiątkę.
– To jest strój na randkę? – szepcze, a potem zamyka drzwi do mieszkania. – Z tym
greckim bogiem?
– Z Atlasem. Tak. Proszę, nie mów nic bratu.
W tym momencie zauważam, że niedaleko, w salonie, stoi Marshall. Od razu zasłania
uszy i rzuca:
– Nic nie słyszałem. Nic nie widzę. Lalalalala… – Przechodzi przez przedsionek i znika
w kuchni.
Allysa lekceważąco macha ręką.
– Nie przejmuj się nim, potrafi być całkiem neutralny.
Pokazuje, żebym poszła za nią do salonu. Rylee jest w kojcu, więc Allysa podchodzi do
niej z Emmy.
– Rylee, zobacz, kto przyjechał!
Dziewczynka uśmiecha się na widok mojej córki. Obie już zaczynają okazywać radość,
gdy są razem. To wspaniale, że są w podobnym wieku. Różnica sześciu miesięcy staje się coraz
mniej znacząca, w miarę jak Emmy robi się starsza.
– Dokąd on cię zabiera?
Wygładzam ubranie, a potem zdejmuję z niego paproch.
– Na kolację, ale nie wiem, do jakiej knajpy. Mam nadzieję, że się za bardzo nie
wystroiłam.
– To wasza pierwsza randka? Wyglądasz na zdenerwowaną.
– Tak, to nasza pierwsza randka, i tak, jestem zdenerwowana. Ale to inne, dobre
zdenerwowanie. Już go dobrze znam, więc nie mam wrażenia, że spędzę wieczór z nieznajomym.
Allysa przez chwilę łagodnie mi się przygląda.
– Wydajesz się radosna. Tęskniłam za twoją radością.
– No wiem. Ja też. – Pochylam się, by ucałować Emmy i Rylee. – Wrócę wcześnie.
Muszę jeszcze pojechać do kwiaciarni i zamknąć za Lucy. Atlas odbierze mnie stamtąd. Wrócę
pewnie około dziewiątej trzydzieści. Jeśli możesz, postaraj się, żeby wcześniej nie zasnęła.
– Dlaczego wracasz tak wcześnie? Lamuska.
– Wczoraj nie spałam, jestem wyczerpana. Ale nie chcę odwoływać randki, mam zamiar
przez nią przebrnąć.
– Ech, macierzyństwo. – Allysa przewraca oczami. – Nie będę jej kładła, idź się bawić.
Napij się kawy, energy drinka czy czegoś.
Już nie zliczę kaw, które dziś wypiłam.
– Kocham cię, dzięki, że mnie uratowałaś – mówię, wychodząc.
– Od tego jestem – odpowiada śpiewnym głosem.
Rozdział jedenasty

Atlas

Chciałem, żeby dzień płynął szybciej, więc postanowiłem, że pomogę w kuchni w Bib’s,
chociaż byli dzisiaj wszyscy pracownicy. Teraz cuchnę czosnkiem. Już trzeci raz próbowałem
zmyć z siebie ten zapach – bez skutku. Jeśli zaraz nie wyjdę, spóźnię się na spotkanie z nią.
Robimy powolne kroki, więc odbieram ją z pracy, a nie z mieszkania. Nie mam pojęcia,
gdzie teraz mieszka ani czy wyprowadziła się z budynku, do którego przyjechałem prawie dwa
lata temu, kiedy potrzebowała pomocy. Nie wiem dlaczego, ale miejsce zamieszkania to coś,
o czym jeszcze nie rozmawialiśmy. Może nawet nie wie, że parę miesięcy temu sprzedałem dom
i przeprowadziłem się do miasta. Ciekaw jestem, jak daleko od siebie teraz mieszkamy.
– Czuję wodę kolońską – mówi Darin, kiedy mnie mija. Zatrzymuje się w drodze do
zamrażarki i przygląda mi się uważniej. – Dlaczego jej użyłeś? I po co się wystroiłeś?
Wącham swoje dłonie.
– Nie czuć ode mnie czosnku?
– Nie, czuć od ciebie przygotowania do wyjścia. Wychodzisz?
– Tak. Ale wrócę przed zamknięciem. Chyba zostanę tu na noc i sprawdzę, czy uda mi się
złapać osobę, która niszczy restauracje.
Między incydentami było kilka dni spokoju, ale wczoraj wandal uderzył po raz czwarty.
Szkody nie były duże. Tym razem znaleźliśmy tylko porozrzucane wszędzie śmieci. Sprzątanie
ich było znacznie łatwiejsze niż zamalowywanie graffiti. Może dlatego, że Brad ciągle ściąga do
pomocy Theo. Powinienem chyba ostrzec chłopaka, że im więcej będzie się skarżył na jakiś
obowiązek, tym większe prawdopodobieństwo, że będzie do niego zmuszany.
Planuję dziś rozmówić się z osobą, która odpowiada za zniszczenia, i sprawdzić, czy
odkryję jej motywację i zdołam uspokoić, zanim zaangażuję w sprawę policję. Jestem
przekonany, że większość rzeczy można rozwiązać zwykłą szczerą rozmową, a nie dramatyczną
interwencją, ale zupełnie nie wiem, z kim mam do czynienia.
Darin pochyla się i pyta cicho:
– Z kim się umówiłeś? Z Lily?
Wycieram ręce i raz kiwam głową.
Darin się uśmiecha i odchodzi. Fajnie, że moi przyjaciele lubią Lily. Wspominali o niej
parę razy po naszym pokerowym wieczorze, ale chyba czuli, że mnie to drażni. Nie lubię
rozmawiać o Lily w okresie, gdy nie była częścią mojego życia.
Ale teraz wygląda na to, że znów się w nim zadomowi. Może. Może dlatego tak się
denerwuję – wiem, że Lily podejmuje wielkie ryzyko, spotykając się dziś ze mną. Jeśli nasza
relacja pójdzie do przodu, może to negatywnie wpłynąć na jej życie. Może właśnie dlatego dwie
godziny temu zacząłem czuć wielką presję, by sprawić, że ta randka okaże się warta ryzyka.
Ale śmierdzę tak, jakbym panicznie bał się wampirów, czyli już idzie nie po mojej myśli.
Kiedy wjeżdżam na parking, jest za pięć szósta. Lily chyba na mnie czekała, bo wychodzi
z kwiaciarni i zamyka za sobą drzwi na klucz, zanim zdążę wysiąść.
Gdy tylko ją widzę, denerwuję się jeszcze bardziej. Wygląda niesamowicie. Ma na sobie
czarny kombinezon i szpilki. Wkłada kurtkę i spotykamy się na środku parkingu.
Pochylam się i witam ją krótkim pocałunkiem w policzek.
– Wyglądasz bosko.
Mógłbym przysiąc, że gdy to mówię, trochę się czerwieni.
– Naprawdę? Wczoraj w nocy nie spałam. Mam wrażenie, że wyglądam na
dziewięćdziesiąt lat.
– Czemu nie spałaś?
– Emmy przez całą noc miała gorączkę. Teraz już czuje się lepiej, ale… – Lily ziewa. –
Przepraszam. Przed chwilą wypiłam kawę, zaraz zacznie działać.
– Nie szkodzi. Ja nie jestem zmęczony, ale za to śmierdzę czosnkiem.
– Lubię czosnek.
– To dobrze.
Lily odchyla się na obcasach i zerka na swój strój.
– Nie wiedziałam, jak się ubrać, bo nigdy nie byłam w tej restauracji.
– Ja też tam nie byłem, więc nie mam pojęcia. Ale czuję, że ty będziesz tam pasować.
Wybrałem nową restaurację, którą miałem ochotę wypróbować. Jedzie się tam jakieś
czterdzieści pięć minut, ale uznałem, że dzięki temu będziemy mieli czas pogawędzić i nadrobić
zaległości.
– Mam dla ciebie prezent – mówi. – Jest w moim samochodzie, pójdę po niego.
Idę za nią i patrzę, jak wyciąga coś ze schowka. Kiedy mi to podaje, nie mogę
powstrzymać uśmiechu.
– To twój dziennik?
Wczoraj wieczorem przeczytała mi jeszcze jeden krótki akapit, ale głośne czytanie tak ją
zawstydziło, że nie chciała kontynuować.
– Jeden z dzienników. Zobaczymy, jak nam dziś pójdzie, zanim dam ci drugi.
– Jasne, nie ma presji.
Prowadzę ją do swojego samochodu i otwieram drzwi od strony pasażera. Gdy je za nią
zamykam, znów zaczyna ziewać
Źle się z tym czuję – może jest zbyt zmęczona na tę randkę? Nie mam pojęcia, jak to jest
wychowywać dziecko. Czuję się trochę samolubny, że nie zaproponowałem przełożenia randki,
dlatego zanim ruszymy, odzywam się:
– Jeśli wolisz pojechać do domu i się przespać, możemy to zrobić w kolejny weekend.
– Atlas, nie ma niczego, co wolałabym teraz robić. Wyśpię się po śmierci. – Zapina pas. –
Faktycznie czuć od ciebie czosnek.
Zdaje się, że żartuje. Lily bez przerwy żartowała, kiedy byliśmy młodsi. To jedna
z rzeczy, które w niej uwielbiałem – że zawsze sprawiała wrażenie, jakby była w dobrym
nastroju pomimo wszystkich okropności wokół. Tę samą siłę podziwiałem u niej w czasie, gdy
z nią byłem i dowiedziała się o ciąży na pogotowiu. Wiem, że był to jeden z najgorszych okresów
w jej życiu, ale potrafiła się z nim mierzyć z uśmiechem na twarzy, a nawet przez cały pokerowy
wieczór imponowała moim przyjaciołom swoim poczuciem humoru.
Ludzie różnie reagują na stres i żaden z tych sposobów nie musi być zły, ale Lily robi to
z godnością. A godność jest czymś, co mnie w ludziach najbardziej pociąga.
– Jak udało ci się wyrwać w sobotni wieczór? – pyta Lily.
Wolałbym teraz nie prowadzić samochodu – chcę na nią patrzeć, kiedy odpowiadam.
Nigdy nie widziałem, by wyglądała tak… kobieco? Czy to komplement? Sam nie wiem. Pewnie
na wszelki wypadek nie powinienem mówić tego głośno, ale kiedy się w sobie zakochaliśmy,
żadne z nas nie było osobą, którą dziś uznalibyśmy za dorosłą. Tego wieczoru jest inaczej.
Jesteśmy dorośli, mamy swoje ścieżki kariery, ona jest matką, szefową, niezależną kobietą. To
cholernie seksowne.
Jako dorośli mieliśmy okazję spędzić czas razem tylko w okresie, kiedy teoretycznie
ciągle była z Ryle’em, więc źle się czułem, myśląc o niej tak, jak myślę teraz. O tym, że jej
pragnę.
Skupiam się na drodze i staram się podtrzymać rozmowę, ale chyba jestem trochę
speszony. To mnie zaskakuje.
– Jak udało mi się wyrwać… – mówię, udając, że zastanawiam się nad pytaniem, a nie
rozmyślam o tym, jak bardzo mam ochotę się na nią gapić. – Zatrudniam ludzi godnych zaufania.
Lily odpowiada uśmiechem.
– Zawsze pracujesz w weekendy?
Kiwam głową.
– Zwykle mam tylko wolną niedzielę, bo wtedy restauracje są zamknięte. A czasem też
poniedziałek.
– Co najbardziej lubisz w swojej pracy?
Zadaje dziś mnóstwo pytań. Zerkam na nią kątem oka i uśmiecham się.
– Czytanie recenzji.
Wydaje taki odgłos, jakby była w szoku.
– Przepraszam, powiedziałeś „recenzji”? Czytasz recenzje swojej restauracji?
– Wszystkie, co do jednej.
– Co? O Boże, ty chyba nie masz żadnych kompleksów. Ja każę Serenie prowadzić nasze
konta społecznościowe, żeby nie patrzeć na recenzje.
– Twoje są świetne.
Odwraca się w moją stronę niemal całym ciałem.
– Czytasz recenzje mojej kwiaciarni?
– Tak samo jak firmy każdego znajomego przedsiębiorcy. Czy to dziwne?
– Nie jest to niedziwne.
Włączam kierunkowskaz.
– Lubię czytać recenzje. Mam wrażenie, że wiele mówią o właścicielach firm, poza tym
chcę wiedzieć, co ludzie myślą o moich restauracjach. Konstruktywna krytyka pomaga. Nie mam
doświadczenia, którym szczyci się wielu szefów kuchni, a krytycy to często najlepsi nauczyciele.
– A co wyciągasz z czytania recenzji firm innych ludzi?
– Tak naprawdę nic. Po prostu mnie to bawi.
– Mam jakieś kiepskie recenzje? – Lily odwraca wzrok i znów siada przodem do kierunku
jazdy. – Nieważne, nie odpowiadaj. Będę udawać, że wszystkie są świetne i że wszyscy
uwielbiają moje bukiety.
– Bo naprawdę wszyscy je uwielbiają.
Zaciska usta, usiłując powstrzymać uśmiech.
– A co w swojej pracy lubisz najmniej?
Podoba mi się to, że zadaje różne pytania znienacka. Przypominają mi się wieczory, kiedy
siedzieliśmy razem do późna, a ona zasypywała mnie pytaniami.
– Aż do zeszłego tygodnia były to inspekcje sanitarne – przyznaję. – Są bardzo stresujące.
– Dlaczego do zeszłego tygodnia? Co się zmieniło?
– Pojawił się wandal.
– Znów zaatakował?
– Tak, w tym tygodniu dwa razy.
– I wciąż nie masz pojęcia, kto to?
Potrząsam głową.
– Najmniejszego.
– Masz jakieś wkurzone byłe?
– Wątpię. Raczej nie są takie.
Lily zrzuca szpilki i wciąga jedną nogę na siedzenie, żeby się wygodniej usadowić.
– W ilu poważnych związkach byłeś?
Nie cofnęła się przed tym. No dobra.
– W „poważnych”, czyli w jakich?
– Nie wiem. Dłuższych niż dwa miesiące?
– W jednym – mówię.
– Jak długo byliście razem?
– Nieco ponad rok. Poznałem ją, kiedy byłem w wojsku.
– Dlaczego zerwaliście?
– Zamieszkaliśmy razem.
– I dlatego zerwaliście?
– Wtedy chyba naprawdę do nas dotarło, że do siebie nie pasujemy. A może po prostu
chcieliśmy w tamtym czasie od życia różnych rzeczy. Ja skupiałem się na karierze, a ona na tym,
jak się ubierać do klubów, do których nie miałem siły z nią chodzić. Kiedy skończyłem służbę
wojskową i wróciłem do Bostonu, ona została i wprowadziła się do loftu z dwiema
przyjaciółkami.
Lily się śmieje.
– Nie wyobrażam sobie ciebie w klubie.
– No wiem. Chyba dlatego nie mam dziewczyny.
Na mój telefon dzwonią z Corrigan’s. Dzwonek odzywa się, zanim mam czas sam zadać
jej pytanie.
– Muszę odebrać – mówię.
– Śmiało.
Odbieram telefon przez Bluetooth. Okazuje się, że to problem z zamrażarką i muszę
wykonać jeszcze dwa telefony, żeby ustalić wszystko z serwisantem, który tam jedzie. Kiedy
w końcu znów mogę się skupić na Lily, zerkam na nią i widzę, że śpi z głową opartą na ramieniu.
Słyszę, jak cichutko pochrapuje.
Chyba kawa nie zadziałała.
Pozwalam jej przespać całą drogę do restauracji. Wjeżdżamy na parking za dziesięć
siódma. Jest ciemno, a restauracja wygląda na zatłoczoną, ale mamy jeszcze kilka minut do pory
rezerwacji, więc pozwalam jej odpocząć.
Jej chrapanie jest tak samo rozczulające jak ona sama. Delikatne, niemal niesłyszalne.
Kręcę krótki filmik, żeby móc sobie z niej później pożartować, a potem sięgam na tylne siedzenie
po jej dziennik. Wiem, że powiedziała, bym nie czytał w jej obecności, ale w zasadzie tego nie
robię. Przecież śpi.
Otwieram go na pierwszej stronie i zaczynam czytać.
Pierwszy wpis wciąga mnie bez reszty. Mam wrażenie, że czytając, łamię jakąś zasadę,
ale to ona mi go dała.
Czytam drugi wpis. Potem trzeci. Potem w aplikacji w telefonie anuluję naszą rezerwację,
bo jeśli nie obudzę jej teraz, to się spóźnimy. Wolę, żeby ktoś inny dostał nasz stolik – Lily chyba
od dawna potrzebowała tego snu.
Poza tym chcę przeczytać jeszcze jeden wpis. Zabiorę ją na kolację gdzieś indziej, kiedy
się obudzi.
Każde słowo przenosi mnie z powrotem do okresu, gdy mieliśmy po kilkanaście lat.
Wiele razy mam ochotę się śmiać z tego, co pisze i jak pisze, ale powstrzymuję się, żeby jej nie
przestraszyć.
W końcu czytam fragment, który niemal na pewno poprzedza nasz pierwszy pocałunek.
Patrzę na zegarek i widzę, że siedzimy tu od pół godziny, ale Lily ciągle mocno śpi, a ja nie
mogę przerwać w połowie wpisu. Czytam dalej, mając nadzieję, że zdążę skończyć, zanim się
obudzi.
– Muszę ci coś powiedzieć – odezwał się.
Wstrzymałam oddech, nie wiedząc, czego się spodziewać.
– Skontaktowałem się dzisiaj z wujkiem z Bostonu. Kiedyś mieszkaliśmy u niego z mamą.
Pewnego razu mi powiedział, że gdy wróci z podróży służbowej, będę mógł się u niego zatrzymać.
Powinnam była bardzo się ucieszyć. Powinnam była się uśmiechnąć i mu pogratulować.
Zamiast tego zdałam sobie sprawę, jaka jestem niedojrzała, bo kiedy zamknęłam oczy, zrobiło mi
się żal samej siebie.
– I pojedziesz? – spytałam.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Najpierw chciałem to omówić z tobą.
Leżał tak blisko mnie, że czułam ciepło jego oddechu. Poza tym zauważyłam, że pachnie
miętą, i zaczęłam się zastanawiać, czy używa butelkowanej wody, żeby umyć zęby, zanim do mnie
przyjdzie. Kiedy ode mnie wychodził, zawsze dawałam mu mnóstwo wody.
Przyłożyłam rękę do poduszki i zaczęłam skubać wystające z niej piórko. Wydobyłam je
całe i obracałam w palcach.
– Atlas, nie wiem, co powiedzieć. Cieszę się, że będziesz miał gdzie mieszkać. Ale co ze
szkołą?
– Mogę ją skończyć tam.
Pokiwałam głową. Wyglądało na to, że już podjął decyzję.
– Kiedy wyjeżdżasz?
Zastanawiałam się, jak daleko jest Boston. Pewnie o kilka godzin drogi stąd, ale jeśli nie
ma się własnego samochodu, to tak, jakby był w innym świecie.
– Nie jestem pewny, czy wyjadę.
Upuściłam piórko na poduszkę i cofnęłam rękę.

– Co cię powstrzymuje? Wujek zaproponował ci dach nad głową. To dobrze, prawda?

Zacisnął usta i potaknął. Wziął piórko i zaczął je obracać w palcach. Odłożył je


z powrotem na poduszkę, a potem zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Przyłożył palce do
moich ust.

Boże, Ellen. Myślałam, że padnę trupem. Nigdy dotąd nie czułam aż tylu rzeczy naraz.
Przez kilka sekund trzymał palec na moich ustach, a potem powiedział:

– Lily, dziękuję ci. Za wszystko.

Podniósł rękę, przeczesał mi włosy, przysunął się i pocałował mnie w czoło. Oddychałam
tak szybko, że musiałam rozchylić wargi, żeby złapać więcej powietrza. Widziałam, że jego klatka
piersiowa faluje równie mocno jak moja. Spojrzał na mnie i skupił wzrok na moich ustach.

– Czy ktoś już cię całował, Lily?


Pokręciłam głową i zbliżyłam twarz do jego twarzy, bo zapragnęłam, żeby to się
natychmiast zmieniło. Inaczej nie byłabym w stanie oddychać.

Wtedy – prawie jakbym była delikatna jak skorupka jajka – ostrożnie dotknął wargami
moich warg i po prostu zastygł. Nie wiedziałam, co robić, ale wcale się tym nie przejmowałam.
Nie przeszkadzałoby mi, gdybyśmy tak leżeli przez całą noc – to by mi wystarczyło.

Jego usta zamknęły się na moich i chyba zadrżała mu ręka. Zrobiłam to samo co on – też
zaczęłam poruszać ustami. Poczułam, jak koniuszek jego języka muska moje wargi, i pomyślałam,
że zaraz zemdleję. Zrobił to jeszcze raz, a potem znowu, więc zaczęłam go naśladować. Kiedy
nasze języki się spotkały, lekko się uśmiechnęłam, bo wcześniej dużo myślałam o swoim
pierwszym pocałunku. Gdzie nastąpi, z kim… W życiu bym nie zgadła, że będzie wyglądał właśnie
tak.

Atlas lekko popchnął mnie na plecy, ujął za policzek i całował dalej. Robiło się coraz
lepiej, bo z każdą chwilą czułam się pewniej. Najbardziej podobał mi się moment, kiedy się
odsunął i spojrzał na mnie, a potem zaczął całować jeszcze mocniej.

Nie wiem, ile czasu się całowaliśmy. Długo. Tak długo, że rozbolały mnie usta, a powieki
zaczęły opadać. Jestem pewna, że kiedy zasypialiśmy, jego wargi nadal dotykały moich.

Nie rozmawialiśmy więcej o Bostonie.

Nadal nie wiem, czy wyjeżdża.

Lily

O rany.
O rany.
Zamykam dziennik i zerkam na Lily. Opisała nasz pierwszy pocałunek tak szczegółowo,
że czuję się gorszy od samego siebie sprzed lat.
Czy to naprawdę wyglądało właśnie tak?
Pamiętam tamtą noc, ale byłem o wiele bardziej zdenerwowany, niż to opisała Lily.
Zabawne: gdy masz kilkanaście lat, myślisz, że jesteś jedynym niedoświadczonym
i zdenerwowanym człowiekiem na świecie. Myślisz, że prawie każdy inny nastolatek ogarnia
swoje życie o wiele lepiej niż ty, ale wcale tak nie jest. Oboje byliśmy wystraszeni. I zadurzeni.
I zakochani.
Ale ja zakochałem się w niej na długo przed naszym pierwszym pocałunkiem. Kochałem
ją bardziej niż kogokolwiek na świecie przed tą chwilą. Chyba kochałem ją bardziej niż
kogokolwiek w życiu po tamtej chwili.
I chyba nadal kocham.
Jest tyle rzeczy, których Lily nie wie o tamtej części mojego życia. Tyle chcę jej teraz
powiedzieć, kiedy już przeczytałem jej wersję. To oczywiste, że nie ma pojęcia, jak ważną rolę
odegrała wtedy w moim życiu. W okresie, kiedy wszyscy się ode mnie odwracali, Lily jako
jedyna nie zawiodła.
Wciąż mocno śpi, więc wyciągam telefon i otwieram aplikację z notatnikiem. Zaczynam
pisać, opowiadać o tym, jak wyglądało moje życie, zanim się w nim pojawiła. Nie zamierzałem
pisać aż tak dużo, ale okazuje się, że mam jej wiele do powiedzenia.
Mija kolejne dwadzieścia minut, zanim kończę, i jeszcze pięć, zanim Lily w końcu się
przebudza.
Odkładam telefon do wgłębienia na kubek. Sam nie wiem, czy pozwolę jej przeczytać to,
co właśnie napisałem. Może poczekam kilka dni. Kilka tygodni. Chce, żebyśmy posuwali się do
przodu powoli, a ja nie wiem, czy to, co napisałem pod koniec tego listu, pasuje do jej tempa.
Podnosi rękę i drapie się w głowę. Ma twarz odwróconą do okna, więc nie widzę, kiedy
otwierają się jej oczy, ale wiem, że się obudziła, bo prostuje się w fotelu. Wygląda przez chwilę
za okno, a potem odwraca głowę w moją stronę. Do policzka przykleiło jej się parę kosmyków.
Opieram się o drzwi i patrzę na nią spokojnie, jakby to było zupełnie normalne
zachowanie na pierwszej randce.
– Atlas. – Wymawia moje imię, jakby to były zarazem przeprosiny i pytanie.
– Nie szkodzi. Byłaś zmęczona.
Chwyta telefon i patrzy na godzinę.
– O Boże. – Pochyla się do przodu, opierając łokcie o uda i chowając twarz w dłoniach. –
Nie wierzę.
– Lily, nic się nie stało. Naprawdę. – Podnoszę dziennik. – Dotrzymałaś mi towarzystwa.
Zerka na niego, a potem wzdycha.
– Co za wstyd.
Rzucam dziennik na tylne siedzenie.
– Wiele się z niego dowiedziałem.
Lily uderza mnie żartobliwie w ramię.
– Przestań się śmiać. Jestem zbyt zażenowana, żeby to było śmieszne.
– Nie bądź. Jesteś wyczerpana. I pewnie głodna. Zjemy burgery w drodze powrotnej.
Lily dramatycznie opada na swoje siedzenie.
– Szef wykwintnej restauracji zabierze dziewczynę na fast food, bo przespała randkę.
Czemu nie? – Opuszcza osłonę z lusterkiem i widzi przyklejone do policzka włosy. – O rany,
jestem kompletną mamuśką. Czy to nasza ostatnia randka? Tak. Już wszystko popsułam? Nie
miałabym ci tego za złe.
Wrzucam wsteczny bieg.
– Jest wręcz przeciwnie po wszystkim, co właśnie przeczytałem. Chyba nic nie przebije
tej randki.
– Masz bardzo niskie standardy, Atlas.
Jej żarty z samej siebie są urocze i pociągające.
– Mam pytanie o twój dziennik.
– Jakie?
Wyciera z twarzy rozmazany tusz. Wydaje się teraz taka zrezygnowana, gdy myśli, że
popsuła nam randkę. Ale ja nie mogę przestać się uśmiechać.
– W noc, kiedy pierwszy raz się całowaliśmy… celowo wrzuciłaś koce do pralki? Czy to
był taki wybieg, żebym musiał spać w twoim łóżku?
Marszczy nos.
– Aż tyle przeczytałeś?
– Długo spałaś.
Zastanawia się nad moim pytaniem, a potem przyznaje się kiwnięciem głowy.
– Wtedy chciałam przeżyć z tobą swój pierwszy pocałunek, a nie doszłoby do tego,
gdybyś dalej spał na podłodze.
Pewnie ma rację. Zadziałało.
Wciąż działa, bo gdy czytałem jej opis naszego pierwszego pocałunku, wróciło do mnie
wszystko, co poczułem dzięki niej tamtej nocy. Mogłaby przespać całą drogę do domu, a ja i tak
uważałbym, że to najlepsza randka w moim życiu.
Rozdział dwunasty

Lily

– Nie wierzę, że pozwoliłeś mi tyle spać. – Minęło dziesięć minut, a mnie ze wstydu
wciąż przewraca się w żołądku. – Przeczytałeś cały dziennik?
– Przerwałem po naszym pierwszym pocałunku.
To dobrze. Niezbyt duży wstyd. Ale gdyby przeczytał o naszym pierwszym razie teraz,
kiedy ja spałam w samochodzie obok niego, chybabym się z tego nie podniosła.
– To niesprawiedliwe – mamroczę. – Musisz dla równowagi zrobić coś żenującego, bo
teraz mam wrażenie, że kompletnie popsułam nam wieczór.
Atlas się śmieje.
– Myślisz, że jeśli ja zrobię coś, czego będę się wstydził, to uznasz wieczór za lepszy?
Kiwam głową.
– Takie reguły rządzą wszechświatem. Oko za oko, wstyd za wstyd.
Atlas stuka kciukiem o kierownicę, a drugą ręką pociera twarz. Potem kiwa głową
w stronę telefonu wrzuconego do wgłębienia na kubek.
– Otwórz notatnik na moim telefonie. Przeczytaj pierwszą notatkę.
O rany. Tylko żartowałam, ale i tak błyskawicznie chwytam jego telefon.
– Jakie masz hasło?
– Dziewięć-pięć-dziewięć-pięć.
Wpisuję liczby, a potem zerkam na jego ekran startowy. Każda aplikacja w odpowiednim
folderze. Żadnych nieprzeczytanych esemesów, jeden nieprzeczytany mejl.
– Ale z ciebie maniak porządku. Jaki człowiek ma jednego nieprzeczytanego mejla?
– Nie lubię bałaganu – mówi. – Skutek uboczny służby wojskowej. A ty ile masz
nieprzeczytanych mejli?
– Tysiące.
Otwieram notatnik i klikam na najnowszy wpis. Gdy tylko widzę dwa pierwsze słowa,
opuszczam telefon i przyciskam go do uda wyświetlaczem do dołu.
– Atlas.
– Lily.
Czuję, jak mój wstyd niknie w wielkiej gorącej fali oczekiwania.
– Napisałeś list do „drogiej Lily”?
Powoli kiwa głową.
– Dosyć długo spałaś.
Kiedy na mnie zerka, jego uśmiech blednie, jakby niepokoił się tym, co napisał. Znów
patrzy przed siebie, a ja widzę, jak przełyka ślinę.
Opieram głowę o okno pasażera i zaczynam po cichu czytać.
Droga Lily,
pewnie będzie ci strasznie wstyd, kiedy się obudzisz i zrozumiesz, że zasnęłaś na naszej
pierwszej randce. Trochę za bardzo się cieszę na twoją reakcję. Ale kiedy po ciebie przyjechałem,
wydawałaś się taka zmęczona, że teraz z radością patrzę, jak odpoczywasz.
Ostatni tydzień to był kompletny odjazd, prawda? Zaczynałem myśleć, że już nigdy nie
będę ważną częścią twojego życia, a potem nagle się pojawiłaś.
Mógłbym pisać dalej o tym, ile dla mnie znaczyło to przypadkowe spotkanie, ale
obiecałem terapeucie, że przestanę cię zasypywać banałami. Nie martw się, zamierzam wiele razy
złamać tę obietnicę, ale prosiłaś, żebyśmy szli do przodu powoli, dlatego odczekam jeszcze kilka
randek.
Zamiast tego wezmę z ciebie przykład i opowiem o naszej przeszłości. Tak będzie
sprawiedliwie. Pozwoliłaś mi przeczytać swoje najintymniejsze myśli z okresu, gdy byłaś bardzo
wrażliwa, więc ja chyba też powinienem dać ci wgląd w swoje życie w tamtym czasie.
Moja opowieść jest nieco trudniejsza. Postaram się oszczędzić ci najgorszych szczegółów,
ale nie wiem, czy zdołasz naprawdę poczuć, ile znaczyła dla mnie nasza przyjaźń, jeśli nie
dowiesz się, przez co przeszedłem, zanim się pojawiłaś.
Trochę ci już opowiadałem – jak znalazłem się w takiej sytuacji, dlaczego musiałem
mieszkać w tamtym opuszczonym domu. Ale czułem się bezdomny już wcześniej, przez długi czas.
Tak naprawdę przez całe życie, chociaż miałem dom, matkę, a czasami też ojczyma.
Nie pamiętam, jak wyglądało moje życie, kiedy byłem mały. Wyobrażam sobie, że może
dawno, dawno temu ona była dobrą matką. Pamiętam wycieczkę na Cape Cod, gdzie pierwszy
raz próbowaliśmy krewetek w kokosowej panierce, ale jeśli ona była przyzwoitą matką poza tym
jednym dniem, tym jednym posiłkiem, to nie zapisało się to w mojej pamięci.
Moje najważniejsze wspomnienia to długie godziny spędzane w samotności albo ciągłe
schodzenie jej z drogi. Szybko się złościła i szybko reagowała. Przez jakieś pierwsze dziesięć lat
mojego życia była ode mnie silniejsza i szybsza, więc spędziłem sporą część tej dekady,
ukrywając się przed jej ciosami, papierosami i przed ostrzem jej języka.
Wiem, że była zestresowana. Była samotną matką, pracowała na nocki, żeby mnie
utrzymać, ale chociaż wtedy usprawiedliwiałem ją na wiele sposobów, to poznałem wiele
samotnych matek, które dobrze sobie radzą i nie posuwają się do tego, co robiła ona.
Widziałaś moje blizny. Nie będę się wdawał w szczegóły, ale choć już wtedy było źle,
sytuacja pogorszyła się jeszcze, gdy pojawił się jej trzeci mąż. Kiedy się poznali, miałem
dwanaście lat.
Nie miałem wtedy pojęcia, że najbliższy rok będzie dla mnie jedynym spokojnym okresem.
Była ciągle poza domem, z nim, a kiedy wracała, miała niezły nastrój, bo się zakochała. To
zabawne, że miłość do partnera ma tak wielki wpływ na to, jak ludzie traktują własne dzieci.
Ale po dwunastych urodzinach przyszły trzynaste, a potem Tim się do nas wprowadził
i przez kolejne cztery lata żyłem w prawdziwym piekle. Jeśli akurat nie złościła się na mnie
matka, złościł się Tim. Kiedy byłem w domu, ciągle ktoś na mnie wrzeszczał. Gdy byłem w szkole,
oni niszczyli dom podczas kłótni, a ode mnie oczekiwali, że będę sprzątał po powrocie.
Życie z nimi było koszmarem. Zanim w końcu miałem dość siły, żeby się bronić, Tim
zdecydował, że nie chce już ze mną mieszkać.
Matka wybrała jego. Zmusiła mnie, żebym się wyniósł. Nie musieli mnie dwa razy prosić,
wyprowadziłem się bardzo chętnie, ale tylko dlatego, że miałem się gdzie podziać.
Do czasu. Byłem poza domem trzy miesiące, kiedy przyjaciel, u którego pomieszkiwałem,
przeprowadził się z rodziną do Kolorado.
W tamtym okresie nie miałem nikogo innego, nie miałem gdzie się podziać, a nawet
gdybym miał, to brakowało mi pieniędzy, żeby tam pojechać. Musiałem więc wrócić do matki
i prosić, żeby pozwoliła mi znów zamieszkać w domu.
Wciąż pamiętam dzień, kiedy tam poszedłem. Nie było mnie tylko trzy miesiące, a budynek
już się rozpadał. Trawnik ostatni raz kosiłem ja – jeszcze przed tym, jak mnie wyrzucili. Nie było
moskitier w oknach, a w miejscu gałki i zamka w drzwiach ziała okrągła dziura. Wyglądało to
tak, jakby nie było mnie wiele lat.
Samochód matki stał na podjeździe, ale nie było auta Tima. Jej samochód tkwił tam chyba
już od jakiegoś czasu. Maska była podniesiona, wokół leżały porozrzucane narzędzia, a z puszek
po piwie – co najmniej trzydziestu – ktoś ułożył piramidę przed drzwiami do garażu.
Na popękanej ścieżce prowadzącej do drzwi leżała sterta gazet. Pamiętam, jak je
podniosłem i ułożyłem na jednym ze starych metalowych krzeseł, żeby wyschły, a potem
zapukałem do drzwi.
Dziwnie się czułem, pukając do drzwi domu, w którym przez lata mieszkałem, ale jeśli
przypadkiem Tim tam jednak był, to nie zamierzałem ich otwierać bez pozwolenia. Wciąż miałem
klucz, ale Tim jasno się wyraził, że zgłosi wtargnięcie, jeśli będę próbował go kiedyś użyć.
Nie mógłbym go użyć nawet, gdybym chciał. Nie było już zamka.
Słyszałem, jak ktoś idzie przez salon. Poruszyła się zasłona na przeszkleniu w drzwiach
i zobaczyłem spoglądającą zza niej matkę. Przez parę sekund wpatrywała się we mnie
nieruchomo.
W końcu odrobinę uchyliła drzwi. Wystarczająco, żebym zobaczył, że o drugiej po
południu wciąż ma na sobie piżamę – czyli za dużą koszulkę ze zdjęciem zespołu Weezer, którą
zostawił jeden z jej byłych. Nie znosiłem tej koszulki, bo zespół był fajny. Za każdym razem, gdy
ją wkładała, odrobinę się do nich zniechęcałem.
Spytała, co tu robię, a ja nie chciałem od razu jej tego mówić. Zamiast tego spytałem, czy
Tim jest w domu.
Otworzyła drzwi jeszcze szerzej i skrzyżowała ręce tak mocno, że jeden z członków
zespołu na koszulce wyglądał, jakby obcięła mu głowę. Powiedziała, że Tim jest w pracy,
i spytała, czego chcę.
Poprosiłem, żeby mnie wpuściła. Przez chwilę się zastanawiała, a potem zerknęła ponad
moim ramieniem, by rozejrzeć się po ulicy. Nie wiem, czego tam szukała. Może bała się, że jakiś
sąsiad zobaczy, jak pozwala synowi na odwiedziny.
Otworzyła przede mną drzwi i poszła do sypialni, żeby się przebrać. Pamiętam, że
w domu panował niepokojący półmrok. Wszystkie zasłony były zaciągnięte, więc traciło się
orientację co do pory dnia. Tym bardziej że zegarek na kuchence migał i spóźniał się o ponad
osiem godzin. Gdybym wciąż tu mieszkał, to też bym naprawił.
Gdybym wciąż tu mieszkał, zasłony byłyby odsłonięte. Na kuchennych blatach nie
zalegałyby brudne naczynia. Nie brakowałoby zamka, podwórko byłoby zadbane, nie byłoby
sterty mokrych gazet z wielu dni. W tamtym momencie zrozumiałem, że to dzięki mnie ten dom
jakoś się trzymał przez te wszystkie lata, kiedy dorastałem.
To dało mi nadzieję. Nadzieję, że może zrozumieli, że raczej im się przydam, a nie będę
przeszkadzał, i że pozwolą mi wrócić do domu do czasu, aż skończę liceum.
Na stole kuchennym zobaczyłem zamek do zamontowania, więc go podniosłem i zacząłem
mu się przyglądać. Pod nim był rachunek. Sprawdziłem datę: zamek kupiono dwa tygodnie
wcześniej.
Pasował do drzwi wejściowych. Nie wiedziałem, dlaczego Tim go nie założył, skoro miał
go od dwóch tygodni, więc znalazłem narzędzia w szufladzie w kuchni i otworzyłem opakowanie.
Matka wyszła z pokoju parę minut później. Kiedy się pojawiła, nowa gałka i zamek były już na
swoim miejscu.

Zapytała, co robię, więc przekręciłem gałkę i otworzyłem drzwi, żeby pokazać, że


wszystko działa.

Nie zapomnę jej reakcji. Westchnęła i powiedziała:


– Po cholerę ty robisz takie rzeczy? Jakbyś chciał, żeby on cię nienawidził. – Wyrwała mi
z ręki śrubokręt i dodała: – Może lepiej już idź, zanim się dowie, że tu byłeś.

Nigdy nie umiałem się dogadać z mieszkańcami tego domu, między innymi dlatego, że ich
reakcje były zawsze jakby nie na miejscu. Kiedy pomagałem w domu nieproszony, Tim twierdził,
że chcę mu zrobić na złość. Kiedy z czymś nie pomagałem, oskarżał mnie o lenistwo i brak
wdzięczności.

– Nie chodzi mi o to, żeby wkurzyć Tima – powiedziałem. – Naprawiłem ci zamek


w drzwiach. Chciałem tylko pomóc.

– Zrobiłby to, kiedy tylko znalazłby trochę czasu.

Jednym z problemów Tima było to, że on zawsze miał czas. Nigdy nie utrzymał pracy
dłużej niż przez pół roku i więcej czasu spędzał na hazardzie niż z moją matką.

– Znalazł pracę? – spytałem.

– Szuka.

– To właśnie teraz robi?

Widziałem po jej minie, że Tim nie pojechał rozglądać się za pracą. Gdziekolwiek był, na
pewno przysparzał matce jeszcze większych długów. To właśnie przez jej długi czara goryczy
w końcu się przelała i musiałem wynosić się z domu. Kiedy zobaczyłem stertę niezapłaconych
rachunków z karty kredytowej na jej nazwisko, spytałem o nie Tima.

Nie spodobało mu się to. Wolał, gdy byłem jeszcze niemal dzieckiem, a nie chłopakiem
bliskim dorosłości, którym się teraz stałem. Wolał, kiedy można mną było pomiatać i się nie
broniłem. Kiedy mógł mną manipulować, a ja go na tym nie przyłapywałem.

Przestałem taki być, kiedy skończyłem piętnaście lat. Gdy Tim zrozumiał, że już nie
stanowi dla mnie fizycznego zagrożenia, próbował zniszczyć moje życie na inne sposoby. Jednym
z nich było pozbawienie mnie miejsca zamieszkania.

W końcu przełknąłem dumę i wszystko jej wyłożyłem. Powiedziałem, że nie mam gdzie się
podziać.

Wyraz twarzy matki był nie tylko pozbawiony empatii, ale wręcz pełen irytacji.

– Chyba nie prosisz, żebyśmy przyjęli cię z powrotem po wszystkim, co zrobiłeś?

– Po wszystkim, co zrobiłem? To znaczy po tym, że mu nie odpuściłem, bo jego hazardowy


nałóg wpędził cię w długi?

Wtedy nazwała mnie pierdołą. A raczej pier dołą. Zawsze źle wymawiała to słowo.
Próbowałem ją błagać, ale szybko zmieniła się z powrotem w osobę, do której
przywykłem. Rzuciła we mnie śrubokrętem. To stało się tak nagle i nieoczekiwanie, nawet bez
żadnej kłótni, że nie zdążyłem się uchylić. Dostałem w sam środek brwi, tuż nad lewym okiem.

Potarłem brew palcami i zobaczyłem na nich smugi krwi.

A przecież poprosiłem tylko, żeby pozwoliła mi wrócić do domu. Nie byłem bezczelny. Nie
wyzywałem jej. Po prostu przyszedłem, naprawiłem jej drzwi i próbowałem ją przekonać,
a skończyło się krwawiącą raną.

Pamiętam, jak patrzyłem na palce i myślałem: „To nie Tim to zrobił. To moja matka”.

Przez długi czas winiłem Tima za to, co układało się w naszym domu źle, ale to ona była
źródłem całego tego zła. Tim po prostu jeszcze wszystko pogorszył.

Pamiętam, jak myślałem, że wolałbym umrzeć, niż znów z nią zamieszkać. Aż do tamtej
chwili miałem w sobie jeszcze jakąś resztę uczuć do niej. Nie wiem, czy to była odrobina
szacunku, ale byłem w stanie docenić to, że utrzymała mnie przy życiu, kiedy byłem dzieckiem.
Jednak czy to nie jest najbardziej podstawowy obowiązek rodzica, który zdecydował się
sprowadzić dziecko na świat?

W tamtej chwili zrozumiałem, że przypisywałem jej zbyt duże zasługi. Fakt, że nie było
między nami więzi, tłumaczyłem tym, że była samotną matką, ale na świecie było wiele
zabieganych samotnych matek, które jakoś nawiązywały relacje z dziećmi. Matek, które stawały
w ich obronie, kiedy dzieci były źle traktowane. Które nie odwracały wzroku, gdy trzynastoletni
syn po otrzymaniu kary kończył z podbitym okiem i spuchniętą wargą. Które nie pozwalały
mężom wyrzucać na ulicę dzieci chodzących do szkoły. Które nie rzucały im w twarz
śrubokrętami.

Chociaż zrozumiałem, że troska jest dla niej czymś zupełnie obcym, po raz ostatni
spróbowałem wykrzesać z niej odrobinę człowieczeństwa:

– A mogę przynajmniej zabrać parę swoich rzeczy, zanim pójdę?

– Ty nic nie masz – odpowiedziała. – Musieliśmy zrobić miejsce.

Po tych słowach nie byłem w stanie na nią spojrzeć. Miałem wrażenie, że najbardziej na
świecie chce wymazać mnie ze swojego życia. W tamtym momencie obiecałem sobie, że pomogę
jej to zrobić.

Krew kapała mi na oko, kiedy odchodziłem z domu.

Nie potrafię opowiedzieć, jak wyglądała reszta tego dnia. Czułem się tak kompletnie
niechciany, niekochany, samotny. Nie miałem nikogo. Nic. Ani pieniędzy, ani własnych rzeczy,
ani rodziny.
Tylko ranę.

Młodzi ludzie są bardzo podatni na wpływ otoczenia. Gdy przez lata słyszysz, że jesteś
niczym, od wszystkich, dla których powinieneś coś znaczyć, to sam zaczynasz w to wierzyć.
I stopniowo zaczynasz się stawać niczym.

Ale potem poznałem ciebie, Lily. I chociaż byłem niczym, to kiedy ty na mnie patrzyłaś,
udawało ci się coś dostrzec. Coś, czego ja sam nie widziałem. Byłaś pierwszą osobą w moim
życiu, która zainteresowała się tym, jakim jestem człowiekiem. Nikt wcześniej nie pytał mnie
w ten sposób o mnie. Po tych kilku miesiącach, które spędziłem, poznając ciebie, przestałem czuć,
że jestem niczym. Dzięki tobie poczułem, że jestem interesujący i wyjątkowy. Twoja przyjaźń
nadała mi wartość.

Dziękuję ci za to. Nawet jeśli ta randka do niczego nie doprowadzi i już nigdy się nie
spotkamy, zawsze będę ci wdzięczny, że dostrzegłaś we mnie coś, czego nie widziała moja własna
matka.

Jesteś moją ulubioną osobą, Lily. A teraz już wiesz dlaczego.

Atlas

Czuję w gardle, jak zbiera mi się na płacz. Nie potrafię wydusić słowa w odpowiedzi na
to, co właśnie przeczytałam. Kładę telefon na nodze i ocieram oczy. Szkoda, że teraz prowadzi
samochód – gdybyśmy stali na parkingu, objęłabym go i przytuliła tak mocno, jak jeszcze nikt go
nie przytulał. Pewnie bym go też pocałowała i zaciągnęła na tylne siedzenie, bo nikt nigdy nie
opowiadał mi czegoś tak smutnego w tak rozbrajający sposób.
Atlas wyciąga rękę i sięga po swój telefon. Odkłada go z powrotem do wgłębienia na
kubek, a potem bierze mnie za rękę. Splata palce z moimi i ściska moją dłoń, wpatrując się
w drogę. Ten gest sprawia, że serce zaczyna kołatać mi w piersi. Kładę na jego dłoni drugą dłoń.
Gdy tak trzymamy się za ręce, przypominają mi się podróże autobusem, kiedy siedzieliśmy
w milczeniu, smutni i zmarznięci, i trzymaliśmy się siebie nawzajem.
Wyglądam za okno, a on patrzy na drogę. W drodze do miasta żadne z nas nie mówi ani
słowa.
Zatrzymujemy się i kupujemy burgery na wynos zaledwie parę kilometrów od mojej
kwiaciarni. Atlas wie, że nie chcę, żeby Emerson zbyt późno kładła się spać, więc jemy na
parkingu Kwiaciarni Lily Bloom. Nasza rozmowa, odkąd wjechaliśmy do miasta i zamówiliśmy
burgery, jest znacznie lżejsza. Zauważyłam, że już nie czuję wstydu. Dzięki temu, że Atlas się
przede mną otworzył, nasza randka została zresetowana i wróciliśmy na właściwą drogę.
Rozmawiamy o wszystkich miejscach, do których podróżowaliśmy. On odwiedził ich
znacznie więcej niż ja – dzięki temu, że służył w marines. Był w pięciu różnych krajach, a ja
poza Stanami odwiedziłam tylko Kanadę.
– Nie byłaś nawet w Meksyku? – pyta Atlas.
Wycieram usta serwetką.
– Nigdy.
– Nie pojechaliście z Ryle’em w podróż poślubną?
Ech. Niezbyt miło jest słyszeć jego imię w samym środku tej randki.
– Nie, wzięliśmy cichy ślub w Vegas. Nie mieliśmy czasu na podróż poślubną.
Atlas bierze łyk swojego napoju. Przeszywa mnie wzrokiem, jakby chciał wyczytać moje
niewypowiedziane myśli.
– Chciałaś mieć wesele?
Wzruszam ramionami.
– Sama nie wiem. Wiedziałam, że Ryle nigdy nie chciał ślubu, więc kiedy powiedział, że
powinniśmy polecieć do Vegas i się pobrać, uznałam, że to okazja, która może mi uciec.
Uznałam chyba, że cichy ślub jest lepszy niż żaden.
– A jeśli znów wyjdziesz za mąż? Myślisz, że zrobisz to inaczej?
Śmieję się z tego pytania i od razu kiwam głową.
– Oczywiście. Chcę mieć wszystko. Kwiaty, druhny i cały ten szajs. – Wrzucam do ust
frytkę. – I romantyczną przysięgę, i jeszcze bardziej romantyczną podróż poślubną.
– Gdzie byś się wybrała?
– Do Paryża. Do Rzymu. Do Londynu. Nie mam ochoty siedzieć gdzieś na gorącej plaży.
Chcę zobaczyć wszystkie romantyczne miejsca w Europie, kochać się w każdym mieście i mieć
zdjęcie, jak się całuję przed wieżą Eiffla. Chcę jeść croissanty i trzymać się za ręce
w tramwajach. – Wrzucam do papierowej torby puste opakowanie po frytkach. – A ty?
Atlas ujmuje mnie za wolną dłoń. Nie odpowiada. Po prostu się do mnie uśmiecha
i ściska moją rękę, jakby to, czego pragnie, było tajemnicą, której nie może jeszcze ujawnić.
Gdy tak trzymamy się za ręce, czuję się zupełnie naturalnie. Może dlatego, że jako
nastolatkowie robiliśmy to wiele razy – w każdym razie siedzenie z nim w samochodzie
i nietrzymanie go za rękę wydaje się dziwniejsze.
Pomimo wpadki, jaką było moje zaśnięcie na randce, cały wieczór przebiegł
w swobodnej, naturalnej atmosferze. Bycie przy nim jest jak moja druga natura. Przesuwam
palcem po jego nadgarstku.
– Muszę już jechać.
– Wiem – odpowiada, pocierając kciukiem mój kciuk. Brzęczy jego telefon, więc sięga po
niego wolną ręką i czyta esemesa. Wzdycha cicho, a to, w jaki sposób wrzuca telefon z powrotem
do wgłębienia na kubek, podpowiada mi, że się zirytował.
– Wszystko w porządku?
Atlas usiłuje się uśmiechnąć, ale zupełnie mu to nie wychodzi. Nie zmylił mnie i dobrze
o tym wie. Ucieka wzrokiem i patrzy na nasze dłonie. Odwraca moją dłoń wnętrzem do
góry i zaczyna przesuwać po niej palcami. Jego dotyk jest jak uderzenie pioruna – przez całe
moje ciało przebiega prąd.
– W zeszłym tygodniu dzwoniła do mnie matka.
To wyznanie mnie zaskakuje.
– Czego chciała?
– Nie wiem, rozłączyłem się, zanim mi powiedziała, ale założę się, że potrzebuje kasy.
Znowu splatam dłoń z jego dłonią. Nie wiem, co mu powiedzieć. To musi być trudne: nie
mieć kontaktu z matką przez prawie piętnaście lat, a potem odebrać od niej telefon, kiedy czegoś
potrzebuje. Tak bardzo się cieszę, że moja matka jest obecna w moim życiu.
– Nie chciałem cię tym obarczać, kiedy się spieszysz. Zostawmy jakieś tematy do
rozmowy na drugą randkę. – Uśmiecha się do mnie i atmosfera natychmiast się zmienia. To
niezwykłe, że jego uśmiech ma tak wielki wpływ na to, co ja czuję w środku. – Chodź,
odprowadzę cię do samochodu.
Śmieję się. Mój samochód stoi dosłownie pół metra dalej. Ale Atlas biegnie do drzwi
pasażera, otwiera je i pomaga mi wysiąść. A potem robimy krok i już jesteśmy przy moim
samochodzie.
– Fajny spacer – rzucam, drocząc się z nim.
Posyła mi przelotny uśmiech. Nie wiem, czy miał być zalotny, ale nagle pomimo chłodu
czuję, jak robi mi się gorąco. Atlas zerka przez moje ramię i wskazuje głową na auto.
– Masz tam więcej dzienników?
– Wzięłam ze sobą tylko ten jeden.
– Szkoda – odpowiada.
Opiera się ramieniem o mój samochód, więc ja robię to samo, stając twarzą do niego.
Nie wiem, czy się teraz pocałujemy. Nie miałabym nic przeciwko, ale jadłam przed
chwilą cebulę, a wcześniej ponad godzinę spałam, więc pewnie niezbyt przyjemnie mi pachnie
z ust.
– Mam szansę na poprawkę? – pytam.
– Jaką poprawkę?
– Tej randki. Na następnej chciałabym być przytomna.
Atlas się śmieje, ale potem nagle przerywa. Przez chwilę się we mnie wpatruje.
– Zapomniałem, jak z tobą jest fajnie.
Jego słowa mnie zaskakują, bo nie powiedziałabym, że dawniej fajnie spędzaliśmy czas.
W najlepszych momentach było smutno.
– Myślisz, że wtedy było fajnie?
Wzrusza jednym ramieniem.
– No wiesz, oczywiście był to najgorszy okres w moim życiu. Ale wspomnienia z tobą
z tamtego czasu wciąż należą do moich ulubionych.
Po tym komplemencie się czerwienię. Dobrze, że jest ciemno.
Ale ma rację. Dla nas obojga to był trudny okres, ale chwile spędzone z nim to najlepsze,
co pamiętam z młodzieńczych lat. „Fajnie” to chyba najlepsze słowo, by opisać to, co udało nam
się osiągnąć. A jeśli było nam razem fajnie w tak kiepskim dla nas obojga okresie, to ciekawe,
jak może być, gdy życie jest wspaniałe.
To dokładne przeciwieństwo tego, co w zeszłym tygodniu myślałam o Ryle’u. Moje życie
w czasie, gdy Atlas był przy mnie, wyglądało fatalnie, ale on zawsze był wspaniały i mnie
szanował. A przez mężczyznę, którego wybrałam sobie na męża, przeżyłam poniżenie, na jakie
nikt nie zasługuje… chociaż wszystko tak dobrze się układało.
Jestem wdzięczna Atlasowi, bo wiem, że to do niego porównuję teraz ludzi, których
spotykam. To do niego powinnam była porównać Ryle’a już na samym początku.
Między nami w idealnym momencie pojawia się podmuch chłodnego wiatru. Byłaby to
dla Atlasa świetna wymówka, żeby mnie przytulić, ale on tego nie robi. Zamiast tego narasta
między nami milczenie, aż zostaje do zrobienia tylko jedno. Albo pocałunek, albo pożegnanie.
Atlas odgarnia mi z czoła kosmyk włosów.
– Jeszcze cię nie pocałuję.
Chciałabym, żeby nie dostrzegł mojego rozczarowania, choć wiem, że je widać. Kurczę
się przed nim jak pęknięty balonik.
– Czy to kara za to, że zasnęłam?
– Oczywiście, że nie. Po prostu jestem onieśmielony po tym, jak przeczytałem o naszym
pierwszym pocałunku.
Parskam śmiechem.
– Onieśmielony kim? Sobą samym?
Kiwa głową.
– Nastoletni Atlas widziany twoimi oczami był niezłym uwodzicielem.
– Tak samo jak dorosły Atlas.
Jęczy cicho, jakby już teraz chciał zmienić zdanie co do pocałunku. Ten jęk sprawia, że
sytuacja staje się nieco poważniejsza. Atlas odsuwa się płynnie od samochodu i już po chwili stoi
tuż przede mną. Przyciskam plecy do drzwi auta i podnoszę na niego wzrok, licząc, że wycałuje
mnie teraz za wszystkie czasy.
– Poza tym chciałaś, żebyśmy szli do przodu powoli…
Cholera. Faktycznie. Jeśli mnie pamięć nie myli, powiedziałam nawet „bardzo powoli”.
Niech mnie szlag.
Atlas pochyla się do przodu, a ja zamykam oczy. Czuję jego oddech na policzku,
a potem – przelotny pocałunek w skroń.
– Dobranoc, Lily.
– Dobrze.
Dobrze? Dlaczego powiedziałam „dobrze”? Znów płonę ze wstydu.
Atlas cicho się śmieje. Kiedy otwieram oczy, on już się oddala i rusza do drzwi kierowcy
w swoim aucie. Przed odjazdem opiera rękę na dachu samochodu i mówi:
– Mam nadzieję, że się dzisiaj wyśpisz.
Kiwam głową, ale nie wiem, czy to będzie możliwe. Mam wrażenie, że cała kofeina, jaką
dzisiaj wypiłam, zaczęła działać właśnie teraz. Po tej randce nie zdołam zasnąć. Będę myśleć
o liście, który pozwolił mi przeczytać. A kiedy nie będę o nim myśleć, to będę do świtu wracać
pamięcią do naszego pierwszego pocałunku, zastanawiając się, jak będzie wyglądał sequel.
„Płynie się dalej, płynie, płynie…”
Znajoma melodia z Gdzie jest Nemo? rozlega się w salonie Allysy i Marshalla, kiedy
otwieram drzwi ich mieszkania.
Gdy przechodzę przez kuchnię, Marshall stoi przed otwartą na oścież lodówką. Kiwa
głową na powitanie, a ja macham, ale nie zagaduję go, bo pragnę przytulić Emerson.
Kiedy wchodzę do salonu, zaskakuje mnie widok Ryle’a na sofie. Nie wspomniał, że ma
dzisiaj wolny wieczór. Emerson śpi na jego piersi, a Allysy nigdzie nie ma.
– Hej.
Ryle nie podnosi wzroku, żeby się przywitać, ale nie musi tego robić – wiem, że coś mu
nie pasuje. Widzę jego napiętą szczękę – niezawodną oznakę złości. Chcę wziąć Emerson na
ręce, ale wygląda tak spokojnie, że pozwalam jej spać na piersi Ryle’a.
– Kiedy zasnęła?
Ryle wciąż wpatruje się w telewizor, jedną rękę opierając opiekuńczo na pleckach Emmy,
a drugą trzymając uniesioną za głową.
– Na początku tego filmu.
Rozpoznaję scenę i domyślam się, że to było jakąś godzinę temu.
Allysa w końcu wchodzi do pokoju i zmienia drętwą atmosferę.
– Cześć, Lily. Przepraszam, że zasnęła, bardzo się staraliśmy, żeby wytrzymała.
Patrzymy na siebie jeszcze przez chwilę. Bez słowa przeprasza mnie za to, że Ryle tu jest.
Ja bez słowa mówię jej, że nie szkodzi. Są rodzeństwem, nie mogę oczekiwać, że on nie
przyjdzie, kiedy wie, że ona opiekuje się jego córką.
Ryle wykonuje gest w stronę Allysy.
– Możesz położyć Emerson na materacyku? Muszę porozmawiać z Lily.
Jego ostry ton niepokoi zarówno mnie, jak i Allysę. Znów na siebie zerkamy, kiedy
podnosi Emerson z piersi Ryle’a. Pragnienie, by ją przytulić, jeszcze rośnie, kiedy Allysa kładzie
ją na materacyku.
Ryle wstaje i po raz pierwszy, odkąd weszłam, patrzy mi w oczy. Przygląda mi się
uważniej, zauważa mój strój i szpilki. Widzę, jak powoli przełyka ślinę. Unosi podbródek,
wskazując, że chce ze mną porozmawiać na tarasie na dachu.
Czegokolwiek ma dotyczyć ta rozmowa, woli ją odbyć na osobności.
Wychodzi z mieszkania i rusza na dach, a ja patrzę na Allysę pytająco. Kiedy Ryle nie
może nas usłyszeć, mówi:
– Powiedziałam mu, że miałaś dziś imprezę.
– Dzięki. – Obiecała, że nie wspomni Ryle’owi o mojej randce, ale nie wiem, dlaczego
jest taki wściekły, skoro nie wie, gdzie byłam. – Dlaczego jest zły?
Allysa wzrusza ramionami.
– Nie mam pojęcia. Kiedy przyszedł godzinę temu, wszystko było w porządku.
Lepiej niż inni wiem, że Ryle w jednej chwili wygląda na spokojnego, a w następnej
potrafi być całkowitym przeciwieństwem spokoju. Ale zwykle umiem się domyślić, co go
sprowokowało.
Dowiedział się, że byłam na randce? Dowiedział się, że byłam z Atlasem?
Kiedy już jestem na dachu, widzę, jak Ryle opiera się o balustradę i patrzy w dół. Żołądek
już całkiem mi się ścisnął. Obcasy stukają po posadzce, gdy idę w jego stronę.
Ryle zerka na mnie przelotnie.
– Wyglądasz... ładnie.
Mówi to tak, jakby to miała być obelga, a nie komplement. A może tak mi się wydaje
przez poczucie winy.
– Dziękuję. – Opieram się o balustradę i czekam, aż powie, o co mu chodzi.
– Czy ty właśnie wróciłaś z randki?
– Byłam na imprezie – postanawiam ciągnąć kłamstwo Allysy. Nie ma sensu rozmawiać
z nim szczerze, bo jest za wcześnie, żeby wiedzieć, czy wyjdzie nam z Atlasem, a prawda tylko
zdenerwowałaby Ryle’a. Opieram się plecami o balustradę i krzyżuję ręce na piersi. – O co
chodzi, Ryle?
Czeka przez chwilę, a potem w końcu się odzywa:
– Dzisiaj pierwszy raz widziałem tę kreskówkę.
Czy on chce sobie po prostu pogawędzić, czy coś go wkurzyło? Cała ta rozmowa jest dla
mnie niezrozumiała.
Aż w końcu rozumiem.
Czasami bywam taką idiotką. Oczywiście, że jest zły. Kiedyś przeczytał wszystkie moje
dzienniki. Wie, ile znaczy dla mnie ten film, po tym, co o nim napisałam. Ale teraz, kiedy już go
zobaczył, w końcu skojarzył fakty. Wygląda na to, że dodał sobie też parę własnych faktów.
Teraz odwraca się do mnie i patrzy tak, jakby czuł się zdradzony.
– Nazwałaś naszą córkę Dory? – Robi krok w moją stronę. – Wybrałaś jej drugie imię ze
względu na swoją relację z tamtym mężczyzną?
Natychmiast czuję pulsowanie w skroniach. Tamten mężczyzna. Odwracam wzrok,
zastanawiając się, jak to właściwie ubrać w słowa. Kiedy wybierałam dla Emerson drugie imię,
nie robiłam tego ze względu na Atlasa. Ten film znaczył coś dla mnie na długo przed tym, jak on
pojawił się w moim życiu. Ale pewnie powinnam była się zastanowić, zanim podjęłam
ostateczną decyzję co do imienia.
Odchrząkuję, szykując się na wyznanie prawdy.
– Wybrałam to imię, ponieważ kiedy byłam młodsza, inspirowałam się tą postacią. To nie
miało związku z nikim innym.
Ryle śmieje się z irytacją i rozczarowaniem.
– Nieźle bajerujesz, Lily.
Chcę się z nim kłócić, dowieść swego, ale zaczynam się denerwować. Jego zachowanie
sprawia, że przypominam sobie cały strach, jaki wobec niego czułam. Staram się rozładować
sytuację ucieczką.
– Jadę do domu.
Ruszam w stronę schodów, ale on mnie wyprzedza. Staje między mną a drzwiami na
klatkę schodową. Nerwowo cofam się o krok. Wkładam rękę do kieszeni, szukając telefonu – na
wypadek, gdybym musiała go użyć.
– Zmienimy jej drugie imię – oświadcza.
Odpowiadam mu stanowczym, spokojnym głosem:
– Nazwaliśmy ją Emerson po twoim bracie. To twój wkład w jej imię. Jej drugie imię to
mój wkład. Tak jest sprawiedliwie. Nadinterpretowujesz całą tę sytuację.
Usiłuję go ominąć, ale on też się przesuwa.
Zerkam przez ramię, by ocenić odległość, jaka dzieli mnie od barierki. Nie sądzę, by był
zdolny zrzucić mnie z dachu, ale przecież nie spodziewałam się też, że zepchnie mnie ze
schodów.
– Czy on wie? – pyta Ryle.
Nie musi wypowiadać imienia Atlasa, żebym wiedziała, o kim mówi. Czuję, jak ogarnia
mnie poczucie winy, i boję się, że Ryle je wyczuwa.
Atlas wie, że Emerson ma na drugie imię Dory – zupełnie świadomie mu o tym
powiedziałam. Ale naprawdę nie nazwałam swojej córki ze względu na niego. Zrobiłam to dla
siebie. Dory była moją ulubioną postacią, zanim jeszcze dowiedziałam się o istnieniu Atlasa
Corrigana. Podziwiałam jej siłę i nazwałam tak Emerson dlatego, że siła jest właśnie tą cechą,
której najbardziej życzę swojej córce.
Ale gdy widzę reakcję Ryle’a, mam ochotę zacząć go przepraszać, bo Gdzie jest Nemo?
naprawdę znaczy coś zarówno dla mnie, jak i dla Atlasa. Wiedziałam o tym, kiedy pobiegłam za
Atlasem na ulicy, by powiedzieć mu o jej drugim imieniu.
Może Ryle ma prawo się złościć.
Ale w tym właśnie tkwi problem. Ryle może się złościć, ale to nie znaczy, że ja zasługuję
na wszystko, co jego złości towarzyszy. Znów daję się złapać w tę samą pułapkę – zapominam,
że nic, co zrobiłam, nie usprawiedliwiało jego skrajnych reakcji.
Może nie jestem ideałem, ale nie zasługuję na to, by bać się o swoje życie za każdym
razem, gdy popełnię błąd. Może był to błąd, który należy omówić, ale ja nie czuję się
komfortowo, rozmawiając o nim z Ryle’em na dachu bez świadków.
– Denerwujesz mnie. Możemy zejść na dół?
Gdy tylko to mówię, postawa Ryle’a kompletnie się zmienia. Zachowuje się, jakbym go
głęboko uraziła.
– Lily, daj spokój. – Odsuwa się od drzwi i odchodzi aż na drugą stronę tarasu. – Kłócimy
się. Ludzie się kłócą. Chryste. – Odwraca się do mnie plecami.
I znów robi ze mnie wariatkę. Chce wpędzić mnie w poczucie, że mój strach jest
nieracjonalny, choć tak naprawdę jest w pełni uzasadniony. Przez chwilę się w niego wpatruję
i zastanawiam, czy to koniec kłótni, czy ma coś jeszcze do powiedzenia. Chcę, żeby to był
koniec, więc otwieram drzwi na klatkę schodową.
– Lily, zaczekaj.
Zatrzymuję się, bo jego głos jest znacznie spokojniejszy, więc zaczynam wierzyć, że
może uda nam się po prostu podyskutować, a nie na siebie naskakiwać. Znów do mnie podchodzi
ze zbolałą miną.
– Przepraszam. Wiesz, jak się czuję ze wszystkim, co go dotyczy.
Wiem i właśnie dlatego mam takie wątpliwości co do tego, czy Atlas powinien znów stać
się częścią mojego życia. Sama myśl o tym, że musiałabym powiedzieć Ryle’owi, sprawia, że
zbiera mi się na wymioty. Zwłaszcza teraz.
– Zezłościłem się, gdy się dowiedziałem, że drugie imię naszej córki wybrałaś celowo,
żeby mnie zranić. Nie możesz oczekiwać, że coś takiego nie będzie miało na mnie wpływu.
Opieram się o ścianę i krzyżuję ręce na piersi.
– To nie miało żadnego związku z tobą czy z Atlasem. Chodziło wyłącznie o mnie.
Przysięgam.
Wypowiedziane imię Atlasa zawisa między nami w powietrzu, jakby było namacalne,
jakby Ryle mógł wymierzyć mu cios.
Ryle kiwa głową. Widzę na jego twarzy napięcie, ale chyba akceptuje tę odpowiedź.
Naprawdę nie wiem, czy powinien. Może faktycznie podświadomie zrobiłam to, żeby go zranić.
Teraz już naprawdę nie wiem. Jego złość sprawia, że przestaję być pewna swoich intencji.
To wszystko wydaje się takie okropnie znajome.
Oboje przez chwilę milczymy. Pragnę tylko pójść do Emerson, ale Ryle ma chyba więcej
do powiedzenia, bo przysuwa się i opiera rękę o ścianę przy mojej głowie. Czuję ulgę, że nie
wydaje się już zły, ale nie wiem, czy podoba mi się wyraz jego oczu, który pojawił się w miejsce
gniewu. Nie pierwszy raz patrzy na mnie w ten sposób od naszej separacji.
Czuję, jak cała sztywnieję, gdy on stopniowo zmienia zachowanie. Przysuwa się parę
centymetrów, jest za blisko, a potem pochyla głowę.
– Lily – szepcze ochryple. – Co my wyprawiamy?
Nie odpowiadam, bo nie wiem, dlaczego o to pyta. Po prostu rozmawiamy. On zaczął.
Podnosi rękę i zaczyna się bawić kołnierzykiem mojego kombinezonu wystającym spod
kurtki. Kiedy wzdycha, czuję we włosach jego oddech.
– Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdybyśmy mogli po prostu…
Ryle milknie – może zastanawia się nad tym, co chce powiedzieć. Nad słowami, których
ja nie chcę słuchać.
– Przestań – szepczę, nie pozwalając mu dokończyć.
Nie kończy zdania, ale nie odsuwa się. Mam wrażenie, że przysunął się jeszcze bliżej. Nie
zrobiłam niczego, co mogłoby mu zasugerować, że może tak się do mnie przystawiać. Nie robię
nic, co dawałoby mu nadzieję na nas – poza kulturalnym zachowaniem wobec ojca mojej córki.
To on ciągle próbuje przekraczać moje granice i zmusza do balansowania między tym, co dla
mnie w porządku, a co nie. Naprawdę mam już tego dość.
– A jeśli się zmieniłem? – pyta. – Tak naprawdę.
W jego oczach widzę szczerość i ból.
To na mnie w ogóle nie działa. Zupełnie.
– Nie obchodzi mnie, czy się zmieniłeś, Ryle. Mam taką nadzieję. Ale nie do mnie należy
sprawdzanie, czy tak jest.
Te słowa mocno go ranią. Widzę, że musi przełknąć przykrą odpowiedź, którą – dobrze
o tym wie – powinien zachować dla siebie. Milknie, przestaje na mnie patrzeć i nade mną wisieć.
Parska sfrustrowany, a potem się cofa i idzie w stronę schodów – mam nadzieję, że do
własnego mieszkania. Zatrzaskuje za sobą drzwi.
Z oczywistych powodów nie idę zaraz za nim. Potrzebuję chwili dla siebie. Muszę
pomyśleć.
Nie pierwszy raz spytał mnie, co my wyprawiamy – jakby nasz rozwód był dla mnie jakąś
gierką. Czasami rzuca to przelotnie, czasem pyta w esemesie. Czasami udaje, że to żart. Ale za
każdym razem, gdy sugeruje, że nasz rozwód jest zupełnie bez sensu, widzę, co tak naprawdę
robi. To próba manipulacji. Myśli, że jeśli będzie traktował nasz rozwód jak jakiś wygłup, to
w końcu się z nim zgodzę i pozwolę mu wrócić.
Jego życie byłoby łatwiejsze, gdybym mu na to pozwoliła. Życie Allysy i Marshalla
mogłoby być dzięki temu łatwiejsze, bo nie musieliby chodzić na paluszkach wokół naszego
rozwodu i być ostrożni wobec Ryle’a.
Ale moje życie nie byłoby łatwiejsze. Nie ma nic łatwego w strachu o własne
bezpieczeństwo za każdym razem, gdy popełni się jakiś błąd.
Życie Emerson też nie byłoby łatwiejsze. Ja przeżyłam takie życie. Mieszkanie w takim
domu wcale nie jest łatwe.
Zanim zejdę na dół, czekam, aż ujdzie ze mnie złość, ale tak się nie dzieje. Z każdym
kolejnym stopniem coraz bardziej narasta. Mam wrażenie, że reaguję za mocno na to, co się
właśnie wydarzyło – a może sama siebie wyszkoliłam, by tak myśleć, gdy rozmawiam
z Ryle’em. Może to trochę przez to, a trochę przez niewyspanie. Może to przez randkę
z Atlasem, którą prawie popsułam. Cokolwiek zmusza mnie do tak intensywnej reakcji, czuję, jak
dogania mnie tuż pod drzwiami do mieszkania Allysy.
Potrzebuję chwili, by zapanować nad emocjami, zanim pójdę do córki. Dlatego siadam na
podłodze na korytarzu i rozładowuję się, płacząc. Lubię płakać w samotności. Niestety zdarza mi
się to regularnie, ale ostatnio często jestem przytłoczona. Rozwód jest przytłaczający, bycie
samotną matką jest przytłaczające, prowadzenie firmy jest przytłaczające, rozmowy z byłym
mężem, który wciąż mnie przeraża, są przytłaczające.
Poza tym ogarniają mnie wątpliwości, kiedy Ryle sugeruje, że nasz rozwód to był błąd.
Bo czasami naprawdę się zastanawiam, czy życie by mnie tak przytłaczało, gdybym wciąż miała
męża, który odciążałby mnie nieco przy wychowaniu dziecka. A czasami zastanawiam się, czy
nie przesadzam, zabraniając córce spędzania nocy u ojca. Niestety nie ma instrukcji obsługi do
relacji międzyludzkich i ustaleń między rodzicami.
Nie wiem, czy każde moje posunięcie jest właściwe, ale robię, co mogę. Nie potrzebuję
dodatkowo jego manipulacji i robienia ze mnie wariatki.
Chciałabym być w domu – mogłabym pójść prosto do pudełka na biżuterię i wyciągnąć
listę z powodami rozstania. Powinnam zrobić jej zdjęcie, żeby zawsze mieć ją w telefonie.
Naprawdę za szybko zapominam, jak trudne bywają rozmowy z Ryle’em, jak potrafi mi namącić
w głowie.
Jak ludziom udaje się wyrwać z takiego zaklętego kręgu, kiedy nie mają środków, jakie
miałam ja, ani wsparcia przyjaciół i rodziny? Jak udaje im się zachować siłę w każdej sekundzie
każdego dnia? Mam wrażenie, że wystarczy jeden słabszy moment w obecności byłego, by
przekonać siebie, że podjęło się złą decyzję.
Każdy, kto odszedł kiedyś od manipulującego, stosującego przemoc małżonka i nie
wrócił, zasługuje na medal. Na pomnik. Na cholerny film o superbohaterze.
Społeczeństwo od dawna wielbi niewłaściwych bohaterów. Jestem pewna, że mniej siły
potrzeba, żeby podnieść wieżowiec niż by na stałe odejść z przemocowej relacji.
Parę minut później wciąż płaczę, kiedy słyszę, jak otwierają się drzwi do mieszkania
Allysy. Podnoszę wzrok i widzę, że Marshall wychodzi z dwoma workami śmieci. Zatrzymuje
się, gdy widzi, jak siedzę na podłodze.
– Ojej.
Rozgląda się, jakby miał nadzieję, że ktoś inny mi pomoże. Tyle że ja nie potrzebuję
pomocy. Chciałam po prostu chwili wytchnienia.
Marshall stawia worki na ziemi i podchodzi. Siada naprzeciw mnie i wyciąga nogi.
Speszony drapie się po kolanie.
– Nie wiem, co powiedzieć. Nie jestem w tym dobry.
Jego skrępowanie sprawia, że śmieję się przez łzy. Macham ręką z frustracją.
– Nic mi nie jest. Po prostu czasami muszę sobie popłakać, kiedy pokłócę się Ryle’em.
Marshall podciąga nogę, jakby chciał wstać i ruszyć do Ryle’a.
– Zrobił ci krzywdę?
– Nie. Nie, był dość spokojny.
Marshall rozluźnia się i znów siada na podłodze, a ja sama nie wiem czemu – może
dlatego, że to on pechowo teraz przede mną siedzi – wylewam na niego swoje przemyślenia.
– W tym chyba właśnie tkwi problem. Tym razem chyba naprawdę miał prawo być na
mnie zły i zachował się w miarę spokojnie. Czasami się kłócimy i prowadzi to jedynie do różnicy
zdań. A kiedy to się zdarza, zaczynam się zastanawiać, czy przesadziłam, kiedy poprosiłam
o rozwód. To znaczy wiem, że nie. Wiem, że nie przesadziłam. Ale on potrafi zasiać we mnie
ziarno wątpliwości, że może coś mogłoby się poprawić, gdybym tylko dała mu więcej czasu, by
mógł nad sobą popracować. – Głupio mi, że obarczam tym wszystkim Marshalla. To wobec
niego niesprawiedliwe, jest najlepszym przyjacielem Ryle’a. – Przepraszam. To nie twoja
sprawa.
– Allysa mnie zdradziła.
Słowa Marshalla odbierają mi głos na dobrych pięć sekund.
– C… co?
– Dawno temu. Przepracowaliśmy to, ale cholera, bolało jak diabli. Złamała mi serce.
Potrząsam głową, usiłując przetworzyć tę informację. Ale on mówi dalej, więc próbuję
nadążyć.
– Było między nami kiepsko. Chodziliśmy do różnych szkół i próbowaliśmy związku na
odległość, byliśmy młodzi. Zresztą to nie było nic wielkiego. Całowała się po pijanemu z jakimś
chłopakiem na imprezie, zanim sobie przypomniała, jaki jestem fantastyczny. Ale kiedy mi
powiedziała… Nigdy w życiu nie byłem tak wściekły. Nic mnie tak wcześniej nie zraniło.
Chciałem się zemścić, chciałem ją zdradzić, żeby wiedziała, jakie to uczucie, chciałem jej
podziurawić opony, narobić długów na kartach kredytowych i spalić jej ubrania. Ale niezależnie
od tego, jaki byłem zły, to kiedy stała przede mną, nigdy, nawet przez sekundę, nie myślałem
o tym, by ją fizycznie skrzywdzić. Jeśli już, to chciałem ją przytulić i wypłakać się na jej
ramieniu. – Marshall patrzy na mnie szczerze. – Kiedy myślę o tym, że Ryle cię uderzył…
Ogarnia mnie niewiarygodna złość. Bo go kocham. Naprawdę. Od dzieciństwa jest moim
najlepszym przyjacielem. Ale też nie znoszę go za to, że nie jest lepszy. Nie zrobiłaś i nie
mogłabyś zrobić niczego, co usprawiedliwiłoby przemoc mężczyzny wynikającą z gniewu.
Pamiętaj o tym, Lily. Dobrze zrobiłaś, że odeszłaś. Nigdy nie powinnaś czuć się przez to winna.
Powinnaś czuć jedynie dumę.
Nie miałam pojęcia, jak bardzo mi to wszystko ciąży, ale po słowach Marshalla czuję taką
ulgę, że mogłabym się unosić w powietrzu.
Te słowa chyba nie mogłyby znaczyć dla mnie aż tyle, gdyby wypowiedział je ktoś inny.
Fakt, że moją decyzję popiera człowiek, który kocha Ryle’a jak brata, dodaje mi pewności siebie.
I siły.
– Mylisz się, Marshall. Jesteś w tym cholernie dobry.
Marshall się uśmiecha, a potem pomaga mi wstać. Bierze worki ze śmieciami, a ja
wchodzę do ich mieszkania, by mocno przytulić córeczkę.
Rozdział trzynasty

Atlas

To niesamowite, że w jeden wieczór może stać się zarówno to, na co od lat liczyłem, jak
i to, czego od lat się obawiałem.
Gdybym nie dostał tego esemesa właśnie wtedy, gdy odwoziłem Lily, na pewno bym ją
pocałował. Ale nie chcę, by cokolwiek odciągało moją uwagę od naszego pierwszego pocałunku
w dorosłości.
Esemesa wysłał Darin – pisał, że moja matka jest w Bib’s. Nie powiedziałem o tym Lily,
bo wcześniej jej nie wspominałem, że matka próbowała wrócić do mojego życia. A potem, gdy
tylko opowiedziałem o telefonie od niej, pożałowałem tego. Randka szła świetnie, a ja narażałem
ją, kończąc tak ponuro.
Nie odpisałem Darinowi, bo nie chciałem przerywać chwil z Lily. Ale już po skończeniu
randki, gdy każde z nas pojechało w swoją stronę, też mu nie odpisałem. Jeździłem po mieście
przez pół godziny i zastanawiałem się, co zrobić.
Mam nadzieję, że matka znudziła się oczekiwaniem. Nie spieszyłem się do restauracji, ale
teraz tu jestem i chyba muszę się z tym zmierzyć. Wygląda na to, że uparła się, by ze mną
porozmawiać.
Parkuję w alejce za Bib’s, żeby móc wejść od zaplecza, jeśli ona czeka w lobby albo przy
stoliku. Nie wiem, czyby mnie poznała, gdyby mnie zobaczyła, ale wolę mieć przewagę i podejść
do niej na swoich warunkach.
Darin zauważa, że wszedłem od zaplecza, i od razu podchodzi.
– Dostałeś esemesa?
Kiwam głową i zdejmuję płaszcz.
– Tak. Dalej tu jest?
– Uparła się, że zaczeka. Posadziłem ją przy stoliku ósmym.
– Dzięki.
Darin patrzy na mnie ostrożnie.
– Może to nie moja sprawa, ale… Mógłbym przysiąc, że mówiłeś, że twoja matka nie
żyje.
Gdy to słyszę, niemal wybucham śmiechem.
– Nie mówiłem, że nie żyje, tylko że jej nie mam. A to różnica.
– Mogę powiedzieć, że cię dziś nie będzie. – Chyba wyczuwa zbliżającą się burzę.
– Nie trzeba. Mam przeczucie, że nie pójdzie sobie, dopóki z nią nie porozmawiam.
Darin kiwa głową, a potem odwraca się z powrotem do swojego stanowiska w kuchni.
Cieszę się, że nie zadaje zbyt wielu pytań, bo nie mam pojęcia, dlaczego ona tu jest ani
nawet kim teraz jest. Pewnie chce forsy. Może nawet dałbym jej pieniądze, gdybym dzięki temu
nie musiał odbierać od niej telefonów ani jej widywać.
Powinienem się na coś takiego przygotować. Idę do gabinetu i wyciągam z sejfu plik
gotówki. Potem ruszam przez drzwi do kuchni i przechodzę do sali. Chwilę się waham, a potem
zerkam na stolik ósmy.
Kiedy to robię, czuję ulgę, widząc, że jest odwrócona do mnie plecami.
Uspokajam się głębokim oddechem i ruszam w jej stronę. Nie chcę się przytulać ani
udawać uprzejmości, więc zaraz po tym, jak mnie dostrzega, siadam dokładnie naprzeciwko niej.
Ma tę samą obojętną minę, którą znam od zawsze, kiedy patrzy na mnie ponad stołem. Jej
usta drgają w delikatnym grymasie, ale tak też było zawsze. Bez przerwy, choć nieświadomie, się
krzywi.
Wygląda na zniszczoną. Ostatni raz widzieliśmy się jakieś trzynaście lat temu, ale wokół
jej oczu i ust jest tyle nowych zmarszczek, jakby minęły całe dekady.
Przez chwilę mi się przygląda. Wiem, że wyglądam zupełnie inaczej, niż kiedy mnie
ostatnio widziała, ale nie daje po sobie poznać, że jest zaskoczona. Zachowuje całkowity
stoicyzm, jakbym to ja miał odezwać się pierwszy. Nie robię tego.
– To wszystko twoje? – pyta w końcu, ogarniając gestem restaurację.
Kiwam głową.
– Rany.
Gdyby ktoś nas obserwował, może pomyślałby, że jest pod wrażeniem. Ale nie znają jej
tak jak ja. To jedno słowo miało być krytyką, jakby mówiła: „Rany, Atlas. Przecież ty jesteś na
coś takiego za głupi”.
– Ile potrzebujesz?
Przewraca oczami.
– Nie przyszłam po pieniądze.
– Więc o co chodzi? Potrzebujesz nerki? A może serca?
Odchyla się na krześle i opiera ręce na kolanach.
– Zapomniałam, jak trudno się z tobą rozmawia.
– No to po co dalej próbujesz?
Matka mruży oczy. Znała mnie tylko w okresie, kiedy się jej bałem. Już nie czuję strachu.
Tylko wściekłość i rozczarowanie.
Parska, a potem znów kładzie ręce na stole i krzyżuje je. Wbija we mnie wzrok.
– Nie mogę znaleźć Josha. Liczyłam, że z nim rozmawiałeś.
Wiem, że minęło sporo czasu, odkąd się widzieliśmy, ale za żadne skarby nie mogę sobie
przypomnieć nikogo o imieniu Josh. Kim, do cholery, jest Josh? Nowym chłopakiem, o którym
jej zdaniem powinienem wiedzieć? Czy ona dalej ćpa?
– Ciągle mi to robi, ale nigdy nie trwało to aż tyle. Jeśli nie zacznie znów chodzić na
lekcje, grożą mi zarzuty o uchylanie się od obowiązku szkolnego.
Kompletnie się pogubiłem.
– Kim jest Josh?
Odchyla głowę, jakby w irytacji, że nie nadążam.
– No przecież Josh to twój młodszy brat. Znowu uciekł.
Mój… brat?
Brat.
– Wiedziałeś, że rodzicom grozi więzienie, jeśli ich dzieci nie chodzą do szkoły? Mogą
mnie zamknąć, Atlas.
– To ja mam brata?
– Wiedziałeś, że jestem w ciąży, kiedy uciekłeś.
Nie miałem pojęcia…
– Nie uciekłem, tylko mnie wyrzuciłaś.
Nie wiem, dlaczego to wyjaśniam, jest tego w pełni świadoma. Próbuje zrzucić na mnie
winę. Ale to, że mnie wtedy wyrzuciła, nabiera teraz sensu. Spodziewali się dziecka, nie było dla
mnie miejsca w ich planach.
Sfrustrowany podnoszę ręce i splatam dłonie za głową. Jestem w szoku. Potem znów
opieram się o stół i pochylam do przodu.
– Mam brata? Ile ma lat? Kto jest jego… to syn Tima?
– Jedenaście. Tak, Tim jest jego ojcem, ale odszedł wiele lat temu. Nawet nie wiem, gdzie
teraz mieszka.
Potrzebuję chwili, by to wszystko do mnie dotarło. Spodziewałem się czegokolwiek,
tylko nie tego. Mam mnóstwo pytań, ale najważniejsze to dowiedzieć się, gdzie jest ten dzieciak.
– Kiedy widziałaś go ostatni raz?
– Jakieś dwa tygodnie temu – mówi.
– Zgłosiłaś to na policji?
Krzywi się.
– Oczywiście, że nie. Nie zaginął, tylko próbuje mnie wkurzyć.
Muszę przycisnąć palce do skroni, żeby nie podnieść głosu. Wciąż nie rozumiem, jak
mnie znalazła, dlaczego myśli, że jedenastolatek chce jej dać nauczkę, ale teraz jestem
całkowicie skupiony na tym, by go odnaleźć.
– Wróciłaś do Bostonu? To tutaj zaginął?
Matka jest zbita z tropu.
– Wróciłam?
Jakbyśmy mówili w różnych językach.
– Wróciłaś tutaj czy dalej mieszkasz w Maine?
– O rany – mamrocze, jakby coś sobie przypominała. – Wróciłam jakieś dziesięć lat temu.
Josh był jeszcze niemowlakiem.
Mieszka tu od dziesięciu lat?
– Aresztują mnie, Atlas.
Od dwóch tygodni nie może znaleźć dziecka i bardziej się martwi aresztowaniem niż
synem. Niektórzy nigdy się nie zmieniają.
– Czego ode mnie potrzebujesz?
– Sama nie wiem. Miałam nadzieję, że się do ciebie odzywał i że może wiesz, gdzie jest.
Ale skoro nawet nie wiedziałeś o jego istnieniu…
– Dlaczego miałby się do mnie odzywać? On o mnie wie? Co wie?
– Poza tym, jak masz na imię? Nic. Nigdy cię przy nas nie było.
Adrenalina przepływa przeze mnie z taką prędkością, że ledwie udaje mi się usiedzieć.
Kiedy pochylam się do przodu, całe moje ciało się napina.
– Wyjaśnijmy coś. Mam młodszego brata, o którym nie miałem pojęcia, a on myśli, że nie
obchodziło mnie jego istnienie?
– Nie sądzę, żeby o tobie rozmyślał, Atlas. Przez całe jego życie byłeś nieobecny.
Ignoruję jej przytyk, bo się myli. Każde dziecko w tym wieku rozmyślałoby o bracie,
który je ponoć porzucił. Na pewno nienawidzi swojego wyobrażenia o mnie. Zresztą to pewnie
właśnie on… O cholera. No jasne.
To wiele wyjaśnia. Mógłbym się założyć o obie restauracje, że to on odpowiada za ich
zniszczenia. I to dlatego błąd w graffiti przypomniał mi o matce. Chłopak ma jedenaście lat, na
pewno potrafił wyszukać informacje o mnie.
– Gdzie mieszkasz? – pytam.
Widzę, jak skręca się na kanapie.
– Jesteśmy w trakcie przeprowadzki, więc od paru miesięcy mieszkamy w Risemore Inn.
– Wróć tam na wypadek, gdyby się pojawił – radzę.
– Nie stać mnie już na to. Jestem w trakcie zmiany pracy, więc mieszkam od paru dni
z koleżanką.
Wstaję i wyciągam pieniądze z kieszeni. Rzucam je na stół.
– Czy numer, z którego do mnie dzwoniłaś, to twoja komórka?
Kiwa głową, przesuwając pieniądze po stole i biorąc je do ręki.
– Zadzwonię, jeśli się czegoś dowiem. Wracaj do hotelu i postaraj się wynająć ten sam
pokój. On potrzebuje, żebyś tam była, jeśli wróci.
Matka kiwa głową i po raz pierwszy wydaje się nieco zawstydzona. Zostawiam ją z tym
uczuciem bez pożegnania. Mam nadzieję, że czuje przynajmniej ułamek tego, co ja odczuwałem
z jej winy przez tyle lat. I co pewnie czuje teraz przez nią mój młodszy brat.
Nie do wiary. Wydała na świat człowieka i nie przyszło jej do głowy, żeby mi
powiedzieć?
Od razu ruszam przez kuchnię na zewnątrz. Nie ma teraz nikogo w alejce, więc przez
chwilę skupiam się na tym, by się opanować. Chyba nigdy nie byłem w takim szoku.
Jej dziecko biega po ulicach Bostonu całkiem samo, a ona czeka cholerne dwa tygodnie,
żeby cokolwiek z tym zrobić? Nie wiem, czemu mnie to tak dziwi. Ona taka jest. Zawsze taka
była.
Mój telefon zaczyna dzwonić. Jestem taki wzburzony, że mam ochotę cisnąć nim
o śmietnik, ale kiedy widzę, że to Lily próbuje się połączyć przez FaceTime, uspokajam się.
Przesuwam palcem po ekranie, gotów powiedzieć jej, że to nie jest odpowiednia chwila,
ale na widok jej twarzy zmieniam zdanie – chwila jest idealna. Czuję ulgę, że się ze mną
kontaktuje, chociaż od naszego spotkania upłynęła zaledwie godzina. Oddałbym wszystko, żeby
móc ją teraz przytulić.
– Hej.
Staram się zapanować nad głosem, ale przebija w nim ostry ton. Wyczuwa to, bo na jej
twarzy dostrzegam niepokój.
– Wszystko w porządku?
Kiwam głową.
– Wszystko się skopało, odkąd wróciłem do pracy. Ale nic mi nie jest.
Posyła mi nieco smutny uśmiech.
– Mój wieczór też jest skopany.
Wcześniej tego nie zauważyłem, ale Lily wygląda, jakby płakała. Ma szkliste,
podpuchnięte oczy.
– A z tobą wszystko w porządku?
Sili się na kolejny uśmiech.
– Będzie w porządku. Chciałam ci tylko podziękować za dzisiejszy wieczór, zanim pójdę
spać.
Żałuję, że nie stoi teraz przede mną. Nie lubię patrzeć, jak się smuci – za bardzo
przypomina mi to jej smutek w okresie, gdy byliśmy młodsi. Wtedy przynajmniej byłem na tyle
blisko, że mogłem ją przytulić. Może jeszcze mi się to uda.
– Czy przytulenie poprawiłoby ci nastrój?
– No jasne. Ale jak się trochę prześpię, będzie w porządku. Porozmawiamy jutro?
Nie mam pojęcia, co się wydarzyło między naszą randką a tą rozmową, ale wygląda na
pokonaną. Ja sam czuję się bardzo podobnie.
– Przytulanie zajmuje dwie sekundy, a będzie ci się lepiej spało. Wrócę tutaj, zanim się
zorientują, że wyszedłem. Podaj mi swój adres.
Przez jej przygnębienie przebija lekki uśmieszek.
– Chcesz przejechać osiem kilometrów tylko po to, żeby mnie przytulić?
– Mógłbym nawet przebiec osiem kilometrów po to, żeby cię przytulić.
Uśmiecha się jeszcze szerzej.
– Wyślę ci adres esemesem. Ale nie pukaj za głośno, właśnie położyłam Emmy.
– Do zobaczenia.
Rozdział czternasty

Lily

Minęło sporo czasu, odkąd byłam z kimś na randce, więc jeśli przytulanie oznacza tak
naprawdę coś innego, to ja nic o tym nie wiem.
Przytulanie na pewno nadal oznacza tylko przytulanie.
Ledwie ogarniam media społecznościowe, a za slangiem w ogóle nie nadążam.
Przysięgam, że jestem najmniej oblatanym millenialsem, jakiego znam. Jakbym przeskoczyła
przez pokolenie X prosto na terytorium boomerów. Jestem millenialsem-boomerką.
Boollenialsem. Moja matka jest boomerką, a pewnie więcej wie o tych sprawach niż ja – to ona
ma nowego faceta. Powinnam do niej zadzwonić i poprosić o radę.
Myję zęby na wypadek, gdyby przytulanie miało oznaczać pocałunek. Potem dwa razy się
przebieram i ostatecznie znów wkładam piżamę, w której byłam, kiedy do niego zadzwoniłam.
Za bardzo się staram wyglądać, jakbym się nie starała. Bycie kobietą jest czasem takie głupie.
Chodzę nerwowo po mieszkaniu, czekając, aż zapuka. Nie wiem, dlaczego się tak
denerwuję – dopiero co spędziliśmy razem trzy godziny.
No dobrze, półtorej, jeśli nie liczyć mojej drzemki w samym środku randki.
Po kilkudziesięciu kolejnych krokach słyszę delikatne pukanie do drzwi mieszkania.
Wiem, że to Atlas, ale i tak zerkam przez wizjer.
Wygląda dobrze nawet zniekształcony przez szkiełko. Uśmiecham się, widząc, że także
się przebrał. Zmienił tylko wierzchnią warstwę, ale to też się liczy. Kiedy się wcześniej
widzieliśmy, miał na sobie gruby czarny płaszcz, a teraz jest ubrany w zwykłą szarą bluzę.
O Boże, ale mi się podoba.
Otwieram drzwi, a Atlas nie czeka nawet sekundy od chwili, gdy nasze spojrzenia się
spotykają. Od razu bierze mnie w ramiona.
Przytula mnie tak mocno, że mam ochotę spytać, co takiego strasznego wydarzyło się
w ciągu ostatniej godziny, ale nie robię tego. Po prostu w milczeniu odwzajemniam uścisk.
Opieram policzek o jego ramię i cieszę się jego pokrzepiającą bliskością.
Atlas nie wszedł nawet do mojego mieszkania. Stoimy w progu, jakby przytulanie wciąż
znaczyło tylko przytulanie. Jego woda kolońska ładnie pachnie. Przywodzi na myśl lato – jakby
chciał przeciwstawić się mrozowi. Wcześniej tak się martwił, że czuć od niego czosnek, ale ja
czułam tylko tę samą wodę kolońską.
Podnosi dłoń i delikatnie kładzie ją na mojej głowie.
– W porządku?
– Teraz tak. – Mój głos jest zniekształcony, gdy tak się w niego wtulam. – A u ciebie?
Wzdycha, ale nie mówi, że u niego w porządku. Jego odpowiedź zawisa w tym
westchnieniu, a po chwili Atlas powoli mnie puszcza. Podnosi dłoń i przesuwa palcami po
kosmyku moich włosów.
– Mam nadzieję, że się dziś wyśpisz.
– A ja mam nadzieję, że ty też – odpowiadam.
– Nie wracam do domu, zostaję dziś w restauracji. – Otrząsa się, jakby żałował, że to
powiedział. – To długa historia. Muszę już wracać. Jutro ci o wszystkim opowiem.
Mam ochotę zaprosić go do środka i wyciągnąć z niego wszystkie szczegóły już teraz, ale
wyczuwam, że gdyby był w nastroju, sam by mi je wyznał. Ja na pewno nie jestem w nastroju, by
rozmawiać o tym, co się wydarzyło między mną a Ryle’em. Dlatego nie będę go zmuszać, by
mówił, co jemu zepsuło wieczór. Chciałabym po prostu jakoś mu pomóc.
Ożywiam się, gdy przychodzi mi do głowy coś, co może poprawić mu nastrój.
– Chcesz kolejną lekturę?
W jego oczach widzę przebłysk ekscytacji.
– Tak, poproszę.
– Zaczekaj.
Idę do sypialni i szukam w pudełku kolejnego dziennika. Znajduję go i mu zanoszę.
– W tym jest więcej scen – żartuję.
Atlas bierze dziennik do ręki, a drugą ręką obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie.
A potem szybko skrada mi całusa. Jest tak delikatny i przelotny, że dopiero po fakcie dociera do
mnie, że mnie pocałował.
– Dobranoc, Lily.
– Dobranoc, Atlas.
Żadne z nas się nie porusza. Czuję, że kiedy się rozdzielimy, to może zaboleć. Atlas
przyciąga mnie do siebie jeszcze bliżej, a potem przysuwa usta do miejsca nad moim
obojczykiem, gdzie pod koszulką skrywa się tatuaż. On nawet nie wie o jego istnieniu. Całuje go
nieświadomie, a potem niestety odchodzi.
Zamykam drzwi i przyciskam do nich czoło. Ogarnia mnie znajome uczucie zauroczenia,
ale tym razem towarzyszy mu obawa i wahanie, chociaż to przecież Atlas, a Atlas jest dobrym
człowiekiem.
Winię za to Ryle’a. To on odarł mnie z tej resztki zaufania do mężczyzn, której nie
straciłam przez ojca.
Ale owo zauroczenie podpowiada mi, że Atlas może przywrócić to, co zabrał Ryle.
W brzuchu czuję na przemian motyle na wspomnienie Atlasa i bolesne wiercenie na myśl o tym,
jak czułby się z tym Ryle.
Im większą radość sprawiają mi chwile spędzone z Atlasem, tym bardziej boję się chwili,
gdy będę musiała powiedzieć o wszystkim Ryle’owi.
Rozdział piętnasty

Atlas

Kiedy byłem w wojsku, stacjonowałem z kolegą, który miał rodzinę w Bostonie. Jego
ciocia i wujek mieli przejść na emeryturę i chcieli sprzedać restaurację. Nosiła nazwę Milla’s
i kiedy odwiedziłem ją któregoś roku na przepustce, zakochałem się w niej. Mógłbym
powiedzieć, że to dzięki jedzeniu albo dzięki temu, że była w Bostonie, ale tak naprawdę
zakochałem się dlatego, że pośrodku sali restauracyjnej pozostawiono rosnące drzewo.
To drzewo przypominało mi o Lily.
Ze wszystkich rzeczy mogących przypominać człowiekowi o pierwszej miłości drzewo
jest chyba ostatnie na liście. Drzewa są przecież wszędzie. Pewnie dlatego myślałem o Lily
codziennie, odkąd skończyłem osiemnaście lat – ale może też dlatego, że do dziś czuję, że
zawdzięczam jej życie.
Nie wiem, czy to dzięki drzewu, czy przez to, że restauracja była niemal w pełni
wyposażona i miała personel – w każdym razie zapragnąłem ją kupić, kiedy wystawili ją na
sprzedaż. Nie miałem zamiaru zostawać właścicielem restauracji zaraz po wojsku. Planowałem
popracować jako szef kuchni i zdobyć doświadczenie, ale kiedy pojawiła się ta szansa, nie
mogłem jej zaprzepaścić. Wykorzystałem pieniądze zaoszczędzone podczas służby w marines,
zaciągnąłem kredyt dla firmy, zmieniłem nazwę i stworzyłem nowe menu.
Czasami mam poczucie winy w związku z sukcesem Bib’s, jakbym sobie na niego nie
zapracował. Nie tylko odziedziczyłem personel, który już wiedział, co robi, odziedziczyłem też
klientów. Nie zbudowałem wszystkiego od zera – dlatego dopada mnie syndrom oszusta, kiedy
ludzie gratulują mi sukcesu Bib’s.
Z tego powodu otworzyłem Corrigan’s. Nie wiem, czy chciałem dowieść coś
komukolwiek poza sobą samym, ale pragnąłem sprawdzić, czy dam sobie radę. Chciałem
wyzwania, jakim jest stworzenie czegoś od zera i patrzenie, jak kwitnie i się rozrasta. Lily
napisała o czymś podobnym w swoim dzienniku sprzed lat – o tym, jaką radość sprawia jej
doglądanie rosnących roślin.
Może dlatego bardziej pragnę chronić Corrigan’s niż Bib’s – stworzyłem to miejsce
z niczego. I może dlatego więcej wysiłku wkładam w jego ochronę. W Corrigan’s jest działający
monitoring i znacznie trudniej jest się tam włamać niż do Bib’s.
Postanowiłem zatem spędzić noc w Bib’s, chociaż teraz przyszła kolej na Corrigan’s, jeśli
dzieciak zaplanował sobie ataki naprzemienne. Pierwszego wieczoru włamał się do Bib’s,
drugiego zaatakował Corrigan’s, zrobił sobie parę dni przerwy, a potem do trzeciego i czwartego
incydentu doszło w Bib’s. Może się mylę, ale mam przeczucie, że znów się tu pojawi, zanim
wróci do Corrigan’s – z tej prostej przyczyny, że łatwiej było mu się dostać do gorzej
zabezpieczonej restauracji. Mam tylko nadzieję, że dziś nie jest jeden z wieczorów, kiedy
postanowi nie przyjść.
Na pewno tu przyjdzie, jeśli jest głodny. W Bib’s łatwiej mu będzie zdobyć jedzenie,
dlatego chowam się za śmietnikiem i czekam. Przyciągnąłem sobie jedno z poobijanych krzeseł,
z których korzystają palacze podczas przerw, i zabijam czas lekturą. Słowa Lily dotrzymują mi
towarzystwa. Robią to aż za dobrze, bo kilka razy tak się wciągnąłem w czytanie, że
zapomniałem o czujności.
Nie mam pewności, czy dzieciak niszczący moje restauracje to syn mojej matki, ale czas
zaginięcia się zgadza. A malowane sprejem obelgi pod moim adresem mają sens, jeśli ich
autorem jest chłopak, który mnie nienawidzi. Nie przychodzi mi do głowy nikt inny, kto miałby
lepszy powód, by się na mnie wściekać, niż młody chłopak z poczuciem, że starszy brat go
porzucił.
Jest prawie druga w nocy. Zerkam na aplikację z monitoringiem Corrigan’s, ale tam też
nic nowego się nie dzieje.
Wracam do czytania dziennika, chociaż ostatnich kilka wpisów było trudnych. Nie
miałem pojęcia, jak bolesny był dla Lily mój wyjazd do Bostonu. Wyobrażałem sobie wtedy, że
raczej jej zawadzam. Nie wiedziałem, ile jej zdaniem wnosiłem do jej życia. Czytanie listów,
które wtedy pisała, okazało się o wiele trudniejsze, niż się spodziewałem. Myślałem, że
poznawanie jej myśli będzie fajną zabawą, ale kiedy zacząłem, przypomniałem sobie, jak okrutny
był dla nas los w dzieciństwie. Już niezbyt wiele o tym myślę, bo całkiem oddaliłem się od życia,
jakie wtedy prowadziłem, ale w tym tygodniu jestem zmuszony znów przyglądać się tamtym
chwilom z różnych perspektyw. Informacje we wpisach w dzienniku, moja matka, odkrycie, że
mam brata – mam wrażenie, że wszystko, przed czym uciekałem, powoli mnie zatapia.
Ale jest też Lily i fakt, że pojawiła się w moim życiu w idealnym momencie. Zawsze
pojawia się właśnie wtedy, gdy potrzebuję liny ratunkowej.
Przerzucam pozostałe kartki dziennika i widzę, że jestem już w połowie jej ostatniego
wpisu. Niewiele pamiętam z tamtego wieczoru przez to, jak fatalnie się skończył. Trochę się
wzbraniam przed tym, by doświadczyć go z jej perspektywy, ale muszę się dowiedzieć, jak się po
tym czuła przez te wszystkie lata.
Otwieram ostatni wpis i czytam od miejsca, w którym skończyłem.
Wziął mnie za ręce i powiedział, że zaciągnie się do wojska wcześniej, niż planował, ale
nie mógł wyjechać bez podziękowania. Wyjaśnił, że nie będzie go przez cztery lata i że ostatnią
rzeczą, jakiej by chciał, byłoby to, żebym zrezygnowała ze swojego życia z powodu chłopaka,
który nie będzie się ze mną widywał ani kontaktował.

Przy następnych słowach jego niebieskie oczy wypełniły się łzami. Miałam wrażenie, że
stały się zupełnie przezroczyste.

– Lily, życie jest dziwne. Żyjemy tylko przez określony czas, więc musimy zrobić wszystko,
co w naszej mocy, żeby jak najlepiej wykorzystać dane nam lata. Nie powinniśmy ich marnować
na czekanie na coś, co wydarzy się w odległej przyszłości albo nie wydarzy się w ogóle.

Wiedziałam, co ma na myśli. Że zaciąga się do wojska i nie chce, żebym na niego czekała.
W zasadzie wcale ze mną nie zrywał, bo tak naprawdę nigdy nie byliśmy razem. Byliśmy po
prostu dwojgiem ludzi, którzy pomagali sobie nawzajem, a przy okazji się w sobie zakochali.

Trudno było dać się wypuścić z objęć komuś, kto tak naprawdę nigdy do końca mnie
w nich nie trzymał. Przez cały czas, który ze sobą spędziliśmy, obydwoje chyba wiedzieliśmy, że
to nie będzie trwało wiecznie. Nie jestem pewna dlaczego. Może w normalnych okolicznościach,
gdybyśmy byli razem jak typowe nastolatki i on miałby zwyczajne życie rodzinne, moglibyśmy
tworzyć parę. Parę, która po prostu ze sobą jest i nie doświadcza okrucieństwa ze strony bliskich.

Tego wieczoru nawet nie próbowałam go nakłonić do zmiany zdania. Czuję, że łączy nas
więź, jakiej nie byłby w stanie zniszczyć nawet ogień piekielny. Czuję, że mógłby spędzić ten czas
w wojsku, a ja pobyłabym nastolatką, a potem, gdy przyszłaby właściwa pora, wszystko znowu
wróciłoby na właściwe tory.

– Chcę ci coś obiecać – powiedział. – Jeśli moje życie będzie wystarczająco dobre, żebyś
mogła zostać jego częścią, odnajdę cię. Ale nie chcę, żebyś na mnie czekała, bo być może nigdy
się tak nie stanie.

Nie spodobała mi się ta obietnica, bo oznaczała jedną z dwóch rzeczy. Albo myślał, że nie
dożyje końca służby, albo uważał, że jego życie nigdy nie będzie dla mnie wystarczająco dobre.

Jego życie już teraz było dla mnie wystarczająco dobre, ale pokiwałam głową i zmusiłam
się do uśmiechu.

– Jeśli po mnie nie wrócisz, sama cię odnajdę. I to nie będzie przyjemne, Atlasie
Corriganie.

Moja pogróżka go rozbawiła.

– To nie będziesz musiała długo szukać. Dobrze wiesz, gdzie będę.

Uśmiechnęłam się.

– Tam, gdzie wszystko jest lepsze.

Odpowiedział uśmiechem.

– W Bostonie.

A potem mnie pocałował.

Ellen, wiem, że jesteś dorosła i doskonale zdajesz sobie sprawę, co się dzieje później, ale
mimo to się krępuję, opisując ci, co się działo przez następne dwie godziny. Powiedzmy po
prostu, że dużo się całowaliśmy. Dużo się śmialiśmy. Dużo się kochaliśmy. Dużo wzdychaliśmy.
Bardzo dużo. I obydwoje musieliśmy zasłaniać sobie usta i zachowywać się jak najciszej, żeby
nas nie przyłapano.

Kiedy było po wszystkim, przytulił mnie. Leżeliśmy ciało przy ciele, serce przy sercu.
Pocałował mnie i spojrzał mi prosto w oczy.

– Lily, kocham cię. Kocham cię całą. Kocham cię.

Wiem, że ludzie często rzucają takie słowa, zwłaszcza tacy w naszym wieku. Często robią
to przedwcześnie i bez większego uzasadnienia. Ale kiedy usłyszałam je od niego, wiedziałam, że
nie chodzi o zwykłe zauroczenie. To było inne „kocham cię”.

Wyobraź sobie tych wszystkich ludzi, których spotykasz w życiu. Jest ich tak wielu.
Przybywają jak fale i jak fale odchodzą. Niektóre fale są znacznie większe od innych i zostawiają
większy ślad. Czasami przynoszą ze sobą przedmioty z dna morza i wyrzucają je na brzeg. Ślady
na piasku dowodzące, że fale tam były, jeszcze długo po przypływie.

Właśnie o tym mówił Atlas, kiedy wyznał mi miłość. Dawał mi do zrozumienia, że jestem
największą falą, jaką kiedykolwiek widział. I tyle ze sobą przyniosłam, że mój ślad zostanie w nim
na zawsze, nawet gdy woda się cofnie.

Kiedy powiedział, że mnie kocha, dodał, że ma dla mnie prezent urodzinowy. Wyjął małą
papierową torebkę.

– To niewiele, ale tylko na to było mnie stać.

Otworzyłam torebkę i wyjęłam najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam – magnesik


z napisem „Boston”. Poniżej malutkimi literkami dopisano: „Tu wszystko jest lepsze”.
Powiedziałam, że zachowam ten magnesik na zawsze i ilekroć na niego spojrzę, pomyślę o nim,
o Atlasie.

Na początku tego listu wspomniałam, że szesnaste urodziny były jednym z najlepszych dni
w moim życiu. I do tej chwili tak właśnie było.

Lecz nagle wszystko uległo zmianie.

Nie spodziewałam się Atlasa, więc nie pomyślałam o tym, żeby zamknąć drzwi do pokoju.
Ojciec usłyszał, że z kimś rozmawiam, a kiedy wszedł do środka i zobaczył obcego chłopaka
w moim łóżku, wściekł się bardziej niż kiedykolwiek dotąd. A Atlas był na przegranej pozycji, bo
nie przygotował się na to, co się później stało.

Nie zapomnę tej chwili aż do śmierci. Zupełnej bezradności Atlasa, gdy ojciec rzucił się
na niego z kijem bejsbolowym. Moje krzyki przerywał tylko trzask łamanych kości.

Nie wiem, kto wezwał policję. Jestem pewna, że mama, ale choć minęło pół roku, nigdy
nie rozmawiałyśmy o tamtej nocy. Kiedy policja wpadła do mojego pokoju i odciągnęła ojca,
Atlas był tak zakrwawiony, że trudno byłoby go rozpoznać.

Dostałam histerii.

Histerii!

Nie tylko musieli zabrać Atlasa do szpitala, musieli też wezwać karetkę dla mnie, bo nie
mogłam oddychać. To był pierwszy i jedyny atak paniki, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam.

Nikt nie chciał mi powiedzieć, gdzie jest Atlas ani jak się czuje. Ojca nie aresztowali za to,
co zrobił. Wydało się, że Atlas pomieszkiwał w opuszczonym domu i że był bezdomny. Ojca
podziwiano za bohaterski czyn – uratowanie córki przed bezdomnym, który omotał ją i nakłonił
do seksu.

Ojciec powiedział, że zhańbiłam całą rodzinę, dostarczając miastu tematu do plotek.


I musisz wiedzieć, że ludzie nadal o tym plotkują. Słyszałam dziś w autobusie, jak Katie mówi
komuś, że próbowała mnie ostrzec przed Atlasem. Powiedziała, że od pierwszej chwili wiedziała,
że to typ spod ciemnej gwiazdy. Gówno prawda. Gdyby Atlas jechał wtedy ze mną, pewnie
ugryzłabym się w język i zareagowała dojrzale, tak jak mnie uczył. Ale w tych okolicznościach tak
się wkurzyłam, że odwróciłam się i kazałam jej spadać. Powiedziałam, że Atlas był lepszym
człowiekiem, niż ona kiedykolwiek będzie, i że jeśli jeszcze raz usłyszę, jak mówi o nim coś złego,
to pożałuje.

Katie tylko przewróciła oczami i powiedziała:

– Jezu, Lily, zrobił ci pranie mózgu? Był brudnym, bezdomnym złodziejem i pewnie ćpał.
Wykorzystał cię dla jedzenia i seksu, a ty go jeszcze bronisz?

Miała szczęście, że autobus zatrzymał się przed moim domem. Złapałam plecak i wyszłam,
a kiedy znalazłam się u siebie w pokoju, przepłakałam bite trzy godziny. Teraz boli mnie głowa,
ale wiedziałam, że poczuję się lepiej, tylko jeśli wreszcie przeleję to wszystko na papier. Przez pół
roku odwlekałam napisanie tego listu.

Bez urazy, Ellen, ale dalej boli mnie głowa. Podobnie jak serce. Może dzisiaj nawet
bardziej niż wczoraj. Ten cholerny list w ogóle mi nie pomógł.

Chyba zrobię sobie przerwę w pisaniu do Ciebie. Kiedy do Ciebie piszę, przypominam
sobie o Atlasie, a to za bardzo boli. Dopóki do mnie nie wróci, będę po prostu udawała, że
wszystko jest w porządku. Będę udawała, że płynę, choć tak naprawdę tylko dryfuję. Z trudem
trzymam głowę nad powierzchnią wody.

Lily

Kończę czytać ostatnią stronę i zamykam dziennik.


Nie wiem, jak się z tym czuję – czuję wszystko po trochu. Wściekłość, miłość, smutek,
szczęście.
Zawsze fatalnie się czułem z tym, że nie mogłem sobie przypomnieć większości tamtego
wieczoru, choć bardzo się starałem wrócić myślami do wszystkiego, co sobie powiedzieliśmy.
Fakt, że Lily to spisała, jest dla mnie darem – chociaż smutnym.
W tamtym czasie było w moim życiu mnóstwo rzeczy, których nie chciałem jej mówić,
bo bałem się, że jest na nie zbyt krucha. Chciałem tylko chronić ją przed tym, co złe w moim
życiu, ale gdy przeczytałem jej słowa, zrozumiałem, że nie potrzebowała ochrony. Może nawet
pomogłaby mi się z tym wszystkim uporać.
Mam ochotę napisać jej kolejny list, ale jeszcze bardziej chcę być przy niej i rozmawiać
o tym twarzą w twarz. Wiem, że idziemy do przodu powoli, ale im więcej z nią przebywam, tym
bardziej nie mogę się doczekać kolejnego spotkania.
Wstaję, by zanieść dziennik do środka i wziąć coś do picia na czas oczekiwania, ale
zamieram, gdy tylko się podnoszę. Po drugiej stronie alejki stoi latarnia oświetlająca budynek jak
reflektor. W plamie światła porusza się jakiś cień. Cień przemieszcza się po ścianie budynku
w przeciwnym kierunku, jakby to, co go rzuca, zmierzało w moją stronę. Cofam się o krok, by
nie zostać dostrzeżonym.
Ktoś w końcu się pojawia. Dzieciak dopada drzwi od zaplecza.
Nie wiem, czy to mój brat, ale to na pewno ta sama osoba, którą widziałem na
monitoringu Corrigan’s. Te same ubrania, ta sama bluza zaciągnięta wokół twarzy.
Nie wychodzę z ukrycia, obserwuję – nabieram coraz większego przekonania, że ten
człowiek jest dokładnie tym, za kogo go uważam. Jest zbudowany tak jak ja. Nawet porusza się
jak ja. Wypełnia mnie niepokój, bo chcę go poznać. Chcę mu powiedzieć, że nie jestem zły i że
wiem, przez co przechodzi.
Nie mam pewności, czy wcześniej w ogóle byłem zły na wandala, zanim dowiedziałem
się, że może nim być mój brat. Trudno się złościć na dziecko, tym bardziej na takie
wychowywane przez tę samą matkę, która próbowała wychować mnie. Wiem, jak to jest, gdy
człowiek musi robić, co się da, żeby przetrwać. Wiem też, jak to jest, gdy zrobiłoby się wszystko,
by ktoś cię dostrzegł. Ktokolwiek. Gdy byłem dzieckiem, czasami chciałem być po prostu
zauważony. Mam przeczucie, że właśnie o to tutaj chodzi.
Liczy na to, że go złapię. To jest przede wszystkim wołanie o uwagę.
Bez chwili wahania rusza prosto do drzwi od zaplecza. To miejsce stało się dla niego
znajome. Sprawdza, czy są zamknięte na klucz. Kiedy się nie otwierają, wyciąga z bluzy nową
puszkę farby w spreju. Czekam, aż ją podniesie, i wtedy postanawiam się ujawnić.
– Źle ją trzymasz.
Mój głos go zaskakuje. Kiedy odwraca się i podnosi na mnie wzrok, widzę, jaki jest
młody, i serce ściska mi się tak mocno, jakby miało zaraz pęknąć. Wyobrażam sobie, że Theo
mógłby błąkać się tu sam w środku nocy.
Strach w jego oczach zdradza młody wiek. Kiedy ruszam w jego stronę, cofa się o krok
i rozgląda, szukając drogi ucieczki. Ale nie próbuje wiać.
Pewnie jest ciekaw, co się stanie. Czy nie dlatego ciągle tu przychodzi?
Wyciągam rękę, żeby wziąć od niego puszkę. Waha się, a potem mi ją podaje. Pokazuję
mu, jak ją właściwie trzymać.
– Jeśli złapiesz ją tak, to nie będzie kapać. Trzymasz ją za blisko.
Kiedy mi się przygląda, przez jego twarz przebiegają najróżniejsze emocje – od złości
przez fascynację po poczucie zdrady. Obaj milczymy, widząc, jacy jesteśmy do siebie podobni.
Obaj wdaliśmy się w matkę. Ta sama linia szczęki, jasne oczy, te same usta i nawet mimowolny
grymas. Trudno mi się z tym oswoić. Pogodziłem się z myślą, że nie mam rodziny, a teraz on stoi
tu przede mną. Zastanawiam się, co czuje, kiedy odwzajemnia moje spojrzenie. Oczywiście
złość. Rozczarowanie.
Opieram się ramieniem o budynek i patrzę na niego, nie chcąc niczego ukrywać.
– Nie wiedziałem o twoim istnieniu, Josh. Dowiedziałem się kilka godzin temu.
Dzieciak wciska ręce do kieszeni bluzy i wbija wzrok w stopy.
– Gówno prawda – mamrocze.
To, że jest tak twardy w tak młodym wieku, smuci mnie. Ignoruję jego pełną złości
odpowiedź i wyciągam klucze, żeby otworzyć drzwi od zaplecza.
– Jesteś głodny? – Przytrzymuję przed nim drzwi.
Wygląda, jakby miał ochotę wiać, ale po chwili wahania pochyla głowę i wchodzi do
środka.
Zapalam światło i ruszam do kuchni. Sięgam po składniki na tosty z serem i zaczynam
mu je szykować, a on się przechadza i wszystkiemu przygląda. Dotyka różnych przedmiotów,
otwiera szuflady i szafki. Może analizuje, co zabrać przy kolejnym włamaniu. A może
ciekawością próbuje zamaskować lęk.
Wykładam jedzenie na talerz, kiedy w końcu się odzywa:
– Skąd wiesz, kim jestem, skoro nie miałeś pojęcia o moim istnieniu?
To mogłoby doprowadzić do długiej rozmowy, a ja wolałbym ją odbyć, kiedy jemu
będzie wygodniej. Tu, w kuchni, nie ma stołu z krzesłami, więc wskazuję na drzwi prowadzące
do jadalni. Lampy wskazujące wyjścia dają dość światła i nie muszę włączać oświetlenia sali.
– Usiądź tutaj. – Wskazuję stolik ósmy, a on siada dokładnie tam, gdzie parę godzin temu
siedziała jego matka. Zaczyna jeść, gdy tylko stawiam przed nim talerz. – Czego się napijesz?
Przełyka ślinę, a potem wzrusza ramionami.
– Czegokolwiek.
Wracam do kuchni i nalewam mu wody z lodem, a potem siadam na kanapie naprzeciw
niego. Jednym haustem wypija połowę szklanki.
– Była tu dziś twoja matka – mówię. – Szuka cię.
Krzywi się, dając do zrozumienia, że go to nie obchodzi, a potem wraca do jedzenia.
– Gdzie mieszkasz?
– Tu i tam – odpowiada z pełnymi ustami.
– Chodzisz do szkoły?
– Ostatnio nie.
Pozwalam mu zjeść jeszcze kilka kęsów, a potem znów się odzywam. Bardzo nie
chciałbym go odstraszyć zbyt wieloma pytaniami.
– Dlaczego uciekłeś? – pytam. – Przez nią?
– Przez Sutton?
Kiwam głową. Zastanawiam się, jak wygląda ich relacja, skoro nawet nie nazywa jej
mamą.
– Taa, pokłóciliśmy się. Zawsze się kłócimy o jakieś gówno. – Zjada ostatni kęs i wypija
duszkiem resztę wody.
– A twój tata? Tim?
– Odszedł, kiedy byłem mały. – Rozgląda się po sali i zatrzymuje wzrok na drzewie.
Kiedy znów na mnie patrzy, przekrzywia głowę. – Jesteś bogaty?
– Gdybym był, tobym ci nie powiedział. Już parę razy próbowałeś mnie okraść.
Widzę na jego ustach cień uśmieszku, ale Josh nie pozwala mu się w pełni rozwinąć.
Rozluźnia się nieco na kanapie i ściąga z głowy kaptur. Na twarz opadają mu kosmyki
przetłuszczonych brązowych włosów, które odgarnia. Wygląda, jakby od dawna potrzebował
wizyty u fryzjera – włosy są po bokach za długie i zbyt nierówne, żeby to był efekt strzyżenia.
– Powiedziała, że odszedłeś przeze mnie. Powiedziała, że nie chciałeś mieć brata.
Powstrzymuję złość. Zabieram mu talerz po jedzeniu i szklankę, a potem wstaję.
– Dopiero dziś się o tobie dowiedziałem, Josh. Przysięgam. Gdybym wiedział, byłbym
przy tobie.
Przygląda mi się uważnie ze swojego miejsca. Zastanawia się, czy może mi zaufać.
– Teraz już o mnie wiesz. – Mówi to, jakby rzucał mi wyzwanie, żebym się poprawił.
Żebym dowiódł, że świat nie jest aż taki zły.
Wskazuję głową drzwi do kuchni.
– Masz rację. Chodźmy.
Nie wstaje od razu.
– Dokąd?
– Do mnie. Mam dla ciebie pokój, o ile przestaniesz tyle przeklinać.
Unosi brew.
– A co ty jesteś, jakiś religijny popapraniec?
Pokazuję mu gestem, żeby wstał.
– Jedenastolatek, który ciągle klnie pod nosem, wygląda na desperata. To robi wrażenie
dopiero, kiedy ma się co najmniej czternaście lat.
– Nie mam jedenastu lat, tylko dwanaście.
– Aha. Matka mówiła, że jedenaście. Tak czy siak jesteś za młody, żeby tak kozaczyć.
Josh wstaje i idzie za mną przez kuchnię.
Odwracam się i patrzę na niego, przechodząc przez drzwi.
– A tak w ogóle to „pierdoła” pisze się razem. To jedno słowo.
Wygląda na zaskoczonego.
– Kiedy to napisałem, zdawało mi się, że dziwnie wygląda.
Odkładam talerze do zlewu, ale jest prawie trzecia nad ranem, a mnie nie chce się
zmywać. Gaszę światło i przepuszczam Josha przodem przez drzwi od zaplecza. Kiedy je
zamykam, pyta:
– Powiesz Sutton, gdzie jestem?
– Jeszcze nie wiem, co zrobię – przyznaję. Zaczynam iść alejką, a on biegnie za mną.
– I tak myślę o tym, żeby pojechać do Chicago. Pewnie nie zostanę u ciebie dłużej niż na
jedną noc.
Śmieję się – ten dzieciak chyba nie sądzi, że pozwolę mu zwiać do innego miasta, skoro
już wiem o jego istnieniu. W co ja się pakuję? Mam przeczucie, że od teraz będę miał dwa razy
więcej obowiązków.
– Mamy jeszcze jakichś braci albo siostry, o których nie wiem? – pytam.
– Tylko bliźniaki, ale mają dopiero po osiem lat.
Zatrzymuję się i wbijam w niego wzrok.
Posyła mi uśmiech.
– Żartuję. Jesteśmy tylko my dwaj.
Potrząsam głową i naciągam mu kaptur na uszy.
– Niezły z ciebie numer.
Uśmiecha się, kiedy docieramy do mojego samochodu. Ja też się uśmiecham, ale po
chwili czuję w środku ukłucie niepokoju.
Znam go od pół godziny. Dowiedziałem się o nim dzisiaj. Ale nagle czuję, że będę się
nim opiekował przez całe życie.
Rozdział szesnasty

Lily

Po narodzinach dziecka traci się poranki.


Dawniej otwierałam oczy i parę minut leżałam w łóżku, a potem sięgałam po telefon, by
sprawdzić, co przegapiłam, kiedy spałam. Piłam kawę, szłam pod prysznic i tam planowałam
w myślach dzień.
Teraz, kiedy mam Emmy, jej poranny płacz zrywa mnie z łóżka i jestem na jej usługach,
zanim jeszcze zdążę się wysikać. Śpieszę, żeby ją przewinąć, ubrać, nakarmić. Zanim skończę
poranne matczyne obowiązki, jestem już spóźniona do pracy i ledwie mam czas zrobić te same
rzeczy dla siebie.
Dlatego tak mnie cieszą niedzielne poranki. Mam wrażenie, że to jedyny dzień
w tygodniu, kiedy zaznaję odrobiny spokoju. Gdy Emmy budzi się w niedzielę, zawsze zabieram
ją do swojego łóżka. Leżymy razem, słucham jej gaworzenia i nie ma żadnego pośpiechu, żeby
wstać albo dokądś dotrzeć.
Czasami, na przykład teraz, znowu zasypia, a ja patrzę na nią przez długi czas –
zachwycając się cudem macierzyństwa.
Sięgam po telefon i robię jej zdjęcie, żeby wysłać Ryle’owi, ale waham się przed
wysłaniem. W ogóle nie tęsknię z Ryle’em, ale w takich chwilach jest mi smutno, że on nie może
przeżywać takich chwil z nami, a ja nie mogę uczestniczyć w ich wspólnych radościach. Nie ma
nic lepszego niż zachwycanie się swoim dzieckiem z osobą, z którą się je poczęło, dlatego
zawsze staram się wysyłać mu zdjęcia i filmiki. Ale wciąż jestem zdenerwowana po
wczorajszym i nie chcę jeszcze się z nim kontaktować. Zachowuję zdjęcie na spokojniejszy
dzień.
Cholerny Ryle.
Rozwód jest trudny. Wiedziałam, że tak będzie, ale jest znacznie ciężej, niż się
spodziewałam. A radzenie sobie z rozwodem, kiedy ma się dziecko, jest jeszcze bardziej
skomplikowane. Trzeba utrzymywać z byłym kontakt przez resztę życia. Trzeba albo znaleźć
sposób na wspólne zorganizowanie urodzin, albo wymyślić coś, żeby dwa osobne przyjęcia były
w porządku. Trzeba planować, które święta każde z was będzie spędzać z dzieckiem, które dni
tygodnia, a czasami nawet które godziny dnia.
Nie można pstryknąć palcami i po prostu mieć z głowy osobę, z którą wzięło się ślub,
a potem rozwód. Jest się na nią skazanym. Na zawsze.
Jestem skazana na znoszenie uczuć Ryle’a do końca życia. I szczerze mówiąc, zaczynam
mieć dość tego, że ciągle jest mi go żal, martwię się o niego, boję się go, że przejmuję się jego
uczuciami.
Jak długo mam czekać z chodzeniem na randki, żeby zazdrość Ryle’a nie była
uzasadniona? Jak długo mam czekać, zanim powiem mu, że jestem z Atlasem, jeśli rzeczywiście
zaczniemy spotykać się na poważnie? Jak długo, zanim będę mogła podejmować decyzje
dotyczące własnego życia, nie martwiąc się o jego uczucia?
Telefon mi wibruje. Dzwoni mama. Zanim odbiorę, wymykam się z łóżka i idę do salonu.
– Hej.
– Mogę dziś wziąć Emerson?
Śmieję się z tego, jak otwarcie olewa swoją córkę, skoro ma już wnuczkę.
– U mnie wszystko w porządku, a u ciebie?
Moja matka kocha Emerson tak mocno jak ja – jestem tego pewna. Kiedy Emmy
skończyła sześć tygodni, mama zaczęła zabierać ją na kilka godzin, a ja pracowałam. Mała nawet
spała u babci w zeszłym miesiącu – po raz pierwszy od narodzin spędziła beze mnie noc. Zasnęła
u mamy i żadna z nas nie chciała jej budzić, więc wróciłam po nią rano.
– Jesteśmy z Robem w okolicy, moglibyśmy za dwadzieścia minut po nią przyjechać.
Jedziemy do ogrodu botanicznego, pomyślałam, że fajnie byłoby ją tam zabrać. Tobie na pewno
przyda się przerwa.
– Tak, jasne. Ubiorę ją.
Pół godziny później słyszę pukanie do drzwi. Otwieram i wpuszczam do środka mamę
z Robem. Ona przecina salon i biegnie prosto do Emmy, która leży na macie na podłodze.
– Cześć, mamo – rzucam kpiącym tonem.
– Ale ma śliczne ubranko – woła mama, biorąc Emmy na ręce. – Ja jej to kupiłam?
– Nie, odziedziczyła po Rylee.
Fajnie, że Rylee jest pół roku starsza. Nie trzeba było kupować Emmy zbyt wielu ubrań,
bo Allysa mnóstwo mi ich oddaje. Poza tym zawsze są w świetnym stanie, bo Rylee chyba nigdy
nie nosi niczego dwa razy.
Emmy ma na sobie strój, w który była ubrana Rylee na przyjęciu z okazji pierwszych
urodzin. Miałam nadzieję, że trafi w końcu do Emmy, bo jest naprawdę słodki. To różowe
legginsy w zielone arbuzy i zielona bluzka z długim rękawem, z nadrukowanym na środku
plasterkiem arbuza.
Mama kupiła Emmy prawie całą resztę garderoby, łącznie z niebieską kurteczką, którą jej
właśnie wkładam.
– To nie pasuje do stroju – mówi mama. – Gdzie ta różowa, którą jej kupiłam?
– Jest za mała. To jest kurtka, a ona ma roczek. Nieważne, czy pasuje, czy nie.
Mama parska, a ja widzę po jej minie, że Emmy wróci dziś do domu w nowiutkiej
kurteczce. Całuję małą w policzek i ruszają do drzwi.
Podaję Robowi torbę z pieluchami, a on zarzuca ją sobie na ramię.
– Chcesz, żebym poniósł małą? – pyta mamę.
Ona mocniej przytula Emmy.
– Ja ją wezmę. – A do mnie mówi przez ramię: – Wrócimy za kilka godzin.
– O której mniej więcej?
Zwykle nie ustalam z nią godziny, ale myślę o tym, żeby zapytać Atlasa, co teraz robi.
Może pójdziemy na lunch, skoro oboje mamy dziś wolny dzień, a ja jestem bez dziecka.
– Napiszę. A co? Wybierasz się gdzieś? – pyta. – Myślałam, że będziesz odsypiać.
Nie ośmielam się jej wyznać, że może wymknę się na spotkanie z facetem. Zasypałaby
mnie tyloma pytaniami, że nie zdążyliby przed zamknięciem ogrodu botanicznego.
– Tak, pewnie po prostu pośpię. Ale będę miała włączony telefon. Bawcie się dobrze.
Mama jest już za drzwiami i idzie korytarzem, ale Rob się zatrzymuje i zerka na mnie.
– Zaparkuj samochód na tym samym miejscu. Jeśli go przestawisz, zauważy i zacznie
zadawać pytania. – Puszcza do mnie oko, a ja już wiem, że umie mnie przejrzeć lepiej niż ona.
– Dzięki za ostrzeżenie – szepczę.
Zamykam drzwi i idę po telefon. Śpieszyłam się, żeby ubrać i wyprawić Emmy, więc nie
patrzyłam na komórkę od rozmowy z mamą. Mam nieodebrane połączenie od Atlasa sprzed
dwudziestu minut.
Czuję ukłucie oczekiwania. Mam nadzieję, że ma dziś wolne. Przy użyciu obiektywu
telefonu sprawdzam, jak wyglądam, a potem oddzwaniam do niego przez połączenie wideo.
Kiedy po raz pierwszy zadzwonił do mnie w ten sposób, czułam się głupio, ale teraz
wydaje się to naturalne. Zawsze chcę zobaczyć jego twarz. Lubię widzieć, co ma na sobie, gdzie
jest i jakie robi miny, kiedy do mnie mówi.
Uśmiecham się, gdy tylko słyszę odgłos wskazujący, że odebrał. Podnosi telefon, a kiedy
w końcu orientuję się, na co patrzę, zauważam, że stoi w nieznanej mi kuchni. Jest biała,
świetlista i inna od tej, którą zapamiętałam z wizyty w jego domu przed dwoma laty.
– Dzień dobry – mówi z uśmiechem, ale wygląda na zmęczonego. Albo właśnie wstał,
albo zaraz zaśnie.
– Hej.
– Dobrze się spało? – pyta.
– Tak. W końcu. – Mrużę oczy, próbując zobaczyć, co jest za jego plecami. – Zrobiłeś
remont kuchni?
Atlas zerka przez ramię, a potem znowu na mnie.
– Przeprowadziłem się.
– Co? Kiedy?
– W tym roku. Sprzedałem dom i kupiłem inny bliżej restauracji.
– Aha. Fajnie. – Bliżej restauracji, czyli bliżej mnie. Ciekawe, jak daleko od siebie teraz
mieszkamy. – Gotujesz teraz?
Atlas kieruje obiektyw telefonu na blat. Jest tam patelnia z jajkami, sterta bekonu,
pankejki i… dwa talerze. Dwie szklanki soku. Serce mi się ściska.
– Dużo jedzenia – mówię, usiłując ukryć zalewającą mnie falę zazdrości.
– Nie jestem sam – odpowiada, znów kierując kamerkę na twarz.
Chyba wyraźnie widać po mnie rozczarowanie, bo od razu potrząsa głową.
– Nie, Lily. To nie… – Śmieje się i chyba trochę wstydzi. Jego reakcja jest urocza, ale
jeszcze mnie nie uspokaja. Podnosi telefon nieco wyżej, aż widzę, kto stoi za nim. Nie wiem, kto
to taki, ale na pewno nie inna kobieta.
Jakiś chłopak.
Chłopak, który wygląda zupełnie jak Atlas i patrzy wprost na mnie oczami identycznymi
jak oczy Atlasa. Czy on ma dziecko, o którym nie wiem?
Co tu się dzieje?
– Myśli, że jestem twoim synem – odzywa się młody. – Wystraszyłeś ją.
Atlas natychmiast kieruje telefon z powrotem na swoją twarz.
– To nie mój syn, tylko brat.
Brat?
Atlas przesuwa telefon tak, że znów widać jego brata.
– Przywitaj się z Lily.
– Nie.
Atlas przewraca oczami i rzuca mi przepraszające spojrzenie.
– Trochę z niego dupek. – Mówi to w jego obecności.
– Atlas! – szepczę. Wszystko w tej rozmowie jest dla mnie szokiem.
– Nie szkodzi, on wie, że jest dupkiem.
Widzę, jak młody śmieje się za jego plecami, więc wiem, że Atlas żartuje. Ale jestem
kompletnie zbita z tropu.
– Nie miałam pojęcia, że masz brata.
– Ja też nie wiedziałem. Dowiedziałem się wczoraj po naszej randce.
Wspominam poprzedni wieczór oraz to, że wyraźnie coś go dręczyło, gdy dostał esemesa,
ale nie wpadłam na to, że chodzi o sprawę rodzinną. To chyba wyjaśnia, dlaczego matka
próbowała się z nim skontaktować.
– Chyba masz dzisiaj sporo na głowie.
– Zaczekaj, nie rozłączaj się jeszcze. – Wychodzi z kuchni i przechodzi do drugiego
pokoju, żeby porozmawiać ze mną na osobności. Zamyka drzwi i siada na łóżku. – Bułeczki
potrzebują jeszcze dziesięciu minut, możemy pogadać.
– Nieźle. Pankejki, a do tego bułeczki. Szczęściarz z niego, ja na śniadanie wypiłam kawę
bez mleka.
Atlas się uśmiecha, ale jego spojrzenie pozostaje poważne. Przy bracie sprawiał wrażenie,
jakby był w dobrym nastroju, ale teraz, gdy jest sam, dostrzegam w jego postawie napięcie.
– Gdzie jest Emmy? – pyta.
– Mama zabrała ją na parę godzin.
Kiedy dociera do niego, że oboje mamy wolne, a ja jestem bez Emmy, wzdycha, jakby
był zawiedziony.
– Czyli naprawdę masz wolny dzień?
– Nie szkodzi, idziemy do przodu powoli, pamiętasz? Poza tym nie co dzień dowiadujesz
się, że masz młodszego brata.
Przeczesuje palcami włosy i wzdycha.
– To on niszczył moje restauracje.
Te słowa mnie zaskakują. Muszę dowiedzieć się więcej.
– Dlatego matka próbowała do mnie zadzwonić w zeszłym tygodniu. Chciała wiedzieć,
czy się odzywał. Teraz czuję się jak sukinsyn, że ją zablokowałem.
– Przecież nie wiedziałeś. – Stoję w swoim salonie, ale do tej rozmowy chcę usiąść.
Podchodzę do kanapy i stawiam telefon na podłokietniku, podpierając go uchwytem. – On
wiedział o tobie?
Atlas kiwa głową.
– Tak, i myślał, że ja o nim wiedziałem, dlatego wyładowywał złość na moich
restauracjach. Pomijając fakt, że musiałem przez niego wydać tysiące dolarów, wydaje się
dobrym dzieciakiem. W każdym razie takim, który ma potencjał, by być dobrym. Sam nie wiem.
Przeszedł sporo tego samego co ja z matką, nie sposób stwierdzić, jak to na niego wpłynęło.
– Czy twoja matka też tam jest?
Atlas kręci głową.
– Jeszcze jej nie powiedziałem, że go znalazłem. Rozmawiałem ze znajomym prawnikiem
i stwierdził, że im wcześniej jej powiem, tym lepiej, nie będzie mogła tego wykorzystać
przeciwko mnie.
Wykorzystać przeciwko niemu?
– Chcesz zostać jego prawnym opiekunem?
Kiwa głową bez wahania.
– Nie wiem, czy Josh tego chce, ale nie wyobrażam sobie innej możliwości. Wiem, jaką
ona jest matką. Wspomniał, że chce znaleźć ojca, ale Tim jest od niej jeszcze gorszy.
– Jakie masz prawa jako jego brat? Masz jakieś w ogóle?
– Żadnych, o ile matka się nie zgodzi, żeby ze mną mieszkał. Niezbyt się cieszę na tę
rozmowę. Odmówi tylko po to, żeby zrobić mi na złość, ale… – Atlas wzdycha ciężko. – Jeśli on
z nią zostanie, to nie będzie miał żadnych szans. Już jest twardszy ode mnie w jego wieku.
Bardziej wściekły. Boję się, w co może przemienić się ten gniew, jeśli Josh nie zyska w życiu
stabilności. Ale skąd mam wiedzieć, czy ja jestem do czegoś takiego zdolny? A jeśli zryję mu
beret bardziej niż matka?
– Nie będzie tak, Atlas. Wiesz, że tak nie będzie.
Przyjmuje moje słowa z przelotnym uśmiechem.
– Łatwo ci mówić, ty masz wrodzony talent do wychowywania dzieci.
– Po prostu dobrze udaję – odpowiadam. – Nie mam pojęcia, co robię. Żaden rodzic tego
nie wie. Wszyscy zmagamy się z syndromem oszusta i idziemy na żywioł na każdym kroku.
– Dlaczego jest to równocześnie krzepiące i przerażające? – pyta.
– Tymi dwoma słowami podsumowałeś rodzicielstwo.
Wypuszcza powietrze.
– Chyba powinienem tam wrócić i upewnić się, że mnie nie okrada. Zadzwonię później,
dobrze?
– Dobrze. Powodzenia.
Jego bezgłośne „do widzenia” jest cholernie seksowne.
Kiedy się rozłączam, opadam na kanapę i wzdycham. Uwielbiam to uczucie po rozmowie
z nim. Jestem cała w skowronkach, pełna energii i szczęśliwa, nawet gdy rozmowa jest tak
szokująca i chaotyczna jak ta.
Chciałabym wiedzieć, gdzie mieszka. Wpadłabym na przelotnego przytulasa, tak jak on
wczoraj wieczorem. Przykro mi, że musi się z tym mierzyć, ale zarazem cieszę się, że mu się to
przydarzyło. Trudno mi sobie wyobrazić, jaki był samotny, odkąd go poznałam – nie miał
w swoim życiu nikogo z rodziny.
Do tego ten biedny chłopak. To jak powtórka z młodości Atlasa – jakby nie wystarczało
jedno dziecko tak bardzo niekochane przez matkę.
Rozbrzmiewa odgłos powiadomienia o esemesie. Uśmiecham się, widząc, że to od niego.
Uśmiecham się jeszcze szerzej, widząc, że to długa wiadomość.
Dziękuję, że jesteś teraz w moim życiu największym pokrzepieniem. Dziękuję, że zawsze
jesteś promykiem wskazującym mi drogę, gdy jestem zagubiony. Niezależnie od tego, czy
oświetlasz mnie celowo, czy nie. Jestem wdzięczny za ciebie. Tęskniłem za tobą. Powinienem
był cię pocałować.
Kiedy kończę czytać, zasłaniam usta dłonią. Jestem tak pełna emocji, że nie wiem, gdzie
je podziać.
Josh ma szczęście, że pojawiłeś się w jego życiu.
Mija zaledwie kilka sekund, gdy Atlas reaguje na moją wiadomość serduszkiem. Potem
wysyłam następną.
I masz rację. Powinieneś był mnie pocałować.
Na tę wiadomość też reaguje serduszkiem.
Rozdział siedemnasty

Atlas

Josh mi nie ufa, ale przekabacę go. Mogę się założyć, że nie ufa nikomu, więc nie biorę
tego do siebie. Jeśli jego dzieciństwo wygląda choć trochę podobnie do mojego, to na pewno jako
dwunastolatek jest już tak zhardziały, jak nie powinien być żaden dzieciak.
Chociaż co chwilę rzuca mi nieufne spojrzenia, wyczuwam też, że go intryguję. Nie
zadaje zbyt wielu pytań, ale po jego oczach widzę, że ma ich na końcu języka tysiące. Nie
wiedzieć czemu żadnego z nich nie wypowiada głośno. Pewnie zastanawia się, dlaczego tak mu
wczoraj odpuściłem, kiedy się dowiedziałem, że to on niszczył mi restauracje. Zastanawia się też
pewnie, czemu o nim nie wiedziałem i jak to możliwe, że jestem zupełnie inny niż moja matka
i Tim.
Niezależnie od tego, co myśli, stara się zbyt wiele nie zdradzać. Nie chcę, żeby czuł się
niezręcznie, więc podczas śniadania mówię głównie ja. To nie aż takie trudne – mam do niego
tyle samo pytań, co on do mnie. Między innymi dlatego nie mogłem wczoraj spać, kiedy w końcu
dotarliśmy do mojego domu. Nasłuchiwałem, czy nie próbuje się wymknąć. Rano byłem
w szoku, gdy zobaczyłem, że ciągle tu jest.
Chociaż moje pytania go pewnie irytują, pamiętam, jak to jest mieć dwanaście lat.
Chciałem tylko, żeby ktoś się mną zainteresował, nawet gdyby miał udawać. Jeśli jego życie jest
choć trochę podobne do mojego, to od dwunastu lat jest ignorowany, a ja nie pozwolę, by czuł się
tak pod moim dachem. Ale zadaję mu tylko łatwe pytania. Stopniowo przejdę do tych
trudniejszych.
Josh je poszczególne składniki śniadania pojedynczo. Najpierw bułeczkę, potem bekon.
Zaczyna kroić pankejki, kiedy pytam:
– Czym się interesujesz? Masz jakieś hobby?
Bierze kęs i unosi nieco jedną brew, ale nie wiem, czy to reakcja na jedzenie, czy na moje
pytanie.
– A co?
– Nie wiesz, po co pytam cię, czym się interesujesz?
Kiwa głową zesztywniały.
– Nie było mnie przy tobie przez dwanaście lat. Chcę się dowiedzieć, kim jesteś.
Josh odwraca wzrok i wkłada do ust kolejny kęs.
– Mangą.
To mnie zaskakuje. Ale dzięki Theo wiem, co to takiego.
– Jaki jest twój ulubiony komiks?
– One Piece. – Potrząsa głową, jakby chciał cofnąć odpowiedź. – Nie, moim ulubionym
jest chyba Chainsaw Man.
Dalej nie mogę brnąć w tę rozmowę, jeśli nie chcę wyjść na ignoranta.
– Jeśli chcesz, możemy dziś pójść do księgarni.
Kiwa głową.
– Dobre pankejki.
– Dzięki.
Patrzę, jak popija sok, a kiedy odstawia szklankę, pyta:
– A ty czym się interesujesz? – Wskazuje głową talerz. – Poza gotowaniem.
Nie wiem, jak odpowiedzieć. Większość czasu poświęcam restauracjom. Cały wolny czas
spędzam na naprawach w domu, praniu, spaniu.
– Lubię kanał kulinarny.
Josh chichocze.
– Jakie to smutne.
– Dlaczego?
– Powiedziałem „poza gotowaniem”.
Kiedy w taki sposób ponawia pytanie, okazuje się, że jest trudniejsze, niż sądziłem.
– Lubię muzea – mówię. – I chodzić do kina. I podróże. Po prostu żadnej z tych rzeczy
nie robię.
– Bo ciągle pracujesz?
– Tak.
– No i mówiłem. Smutne.
Pochyla się nad talerzem, żeby ugryźć jeszcze kawałek pankejka.
Pytania zapoznawcze obracają się przeciwko mnie, więc przechodzę do sedna:
– O co się pokłóciliście?
Wzrusza ramionami.
– Często nawet nie wiem, co w ogóle zrobiłem źle. Ona się po prostu wścieka bez
powodu.
Znam to. Przez chwilę pozwalam mu jeść, a potem zadaję kolejne pytanie:
– Gdzie mieszkałeś?
Nie patrzy na mnie. Chwilę bawi się jedzeniem na talerzu, a potem odpowiada:
– W twojej restauracji. – Powoli przesuwa wzrok z powrotem na mnie. – Masz
w gabinecie bardzo wygodną kanapę.
– Spałeś w środku? Od jak dawna?
– Od dwóch tygodni.
Jestem w szoku.
– Jak tam wchodziłeś?
– Nie ma alarmu, a ja po kilku próbach nauczyłem się otwierać zamek wytrychem. Ale do
drugiej za trudno było się włamać.
– Umiesz otwierać… – Nie potrafię powstrzymać śmiechu. Brad i Darin rzucą mi
w twarz: „A nie mówiliśmy?”. – Dlaczego od spania przeszedłeś do niszczenia?
Josh patrzy na mnie niechętnie.
– Nie wiem. Chyba się wściekłem. – Odsuwa talerz i odchyla się na krześle. – I co teraz?
Muszę do niej wrócić?
– A czego byś chciał?
– Chcę mieszkać z tatą. – Drapie się po łokciu. – Pomożesz mi go znaleźć?
Mam taką samą ochotę znaleźć Tima, jak miałem, żeby znaleźć matkę – czyli żadną.
– A wiesz coś o nim?
– Chyba mieszka teraz w Vermoncie. Tylko nie wiem gdzie.
– Kiedy go ostatni raz widziałeś?
– Parę lat temu. Ale on już nie wie, gdzie mnie szukać.
Po Joshu widać teraz jego wiek. Jest delikatnym chłopakiem porzuconym przez ojca, ale
niechcącym tracić nadziei. Nie chcę mu jej odbierać, więc tylko kiwam głową.
– Zobaczę, co da się zrobić. Ale na razie muszę dać znać twojej matce, że nic ci nie jest.
Muszę do niej zadzwonić.
– Dlaczego?
– Jeśli tego nie zrobię, będzie to można uznać za porwanie.
– Nie, jeśli jestem tu z własnej woli – odpowiada.
– Nawet w takim wypadku. Jesteś za młody, żeby decydować, gdzie chcesz mieszkać,
a w tym momencie matka jest twoją prawną opiekunką.
Widzę, jak rośnie jego irytacja. Dźga śniadanie z ponurą miną, ale przestaje jeść.
Odchodzę, żeby zadzwonić do Sutton. Odblokowałem jej numer po tym, jak wczoraj
wyszła z restauracji, na wypadek, gdyby musiała się ze mną skontaktować. Nawiązuję połączenie
i przykładam telefon do ucha. Po paru sygnałach w końcu wita mnie zaspanym: „Halo?”.
– Hej. Znalazłem go.
– Kto mówi?
Zamykam na chwilę oczy i czekam, aż się obudzi i przypomni sobie, że jej syn zaginął.
Po paru sekundach milczenia mówi:
– Atlas?
– Tak. Znalazłem Josha.
Słyszę po jej stronie szelest, jakby zeskakiwała z łóżka.
– Gdzie był?
Nie chcę odpowiadać na to pytanie. Wiem, że ona jest jego matką, ale mam poczucie, że
to nie jej sprawa – raczej nietypowa opinia.
– Nie jestem pewien, gdzie był, ale teraz jest ze mną. Posłuchaj… Zastanawiałem się, czy
mógłby na trochę ze mną zostać. Odpoczęłabyś.
– Chcesz, żeby mieszkał tam z tobą?
Krzywię się, słysząc, jak akcentuje ostatnie słowo. To będzie trudniejsze, niż sądziłem.
Ona należy do ludzi, którzy będą się kłócić dla samej kłótni, niezależnie od tego, co tak naprawdę
chcą osiągnąć.
– Zapisałbym go do szkoły i pilnowałbym, żeby chodził na lekcje – przekonuję. –
Uniknęłabyś problemów w związku z wagarami.
Przez chwilę nic nie słychać, może się zastanawia.
– Ale z ciebie męczennik – mamrocze. – Przywieź go z powrotem. I to już. – Rozłącza
się.
Dzwonię do niej trzy razy, ale za każdym razem przełącza mnie na pocztę głosową.
– To nie zabrzmiało obiecująco – mówi Josh.
Stoi w drzwiach kuchni. Nie wiem, ile usłyszał z tego, co mówiłem, ale przynajmniej nie
słyszał jej słów.
Chowam telefon do kieszeni.
– Mówi, że masz dzisiaj wrócić. Ale jutro zadzwonię do prawnika. Jeśli chcesz, mogę
nawet wezwać opiekę społeczną. Po prostu w niedzielę niewiele mogę zrobić.
Kiedy to mówię, z Josha jakby uchodzi powietrze.
– A dasz mi przynajmniej swój numer telefonu? – pyta takim tonem, jakby się bał, że
odmówię.
– Oczywiście. Nie porzucę cię, skoro już wiem o twoim istnieniu.
Skubie dziurę w rękawie i ze wzrokiem wbitym w podłogę mówi:
– Nie miałbym ci za złe, gdybyś się na mnie wściekł. Sporo cię kosztowałem.
– Owszem – stwierdzam. – Te grzanki były drogie.
Josh po raz pierwszy tego ranka się śmieje.
– Stary, te grzanki były tak pyszne, że ja pierdolę.
Wzdycham.
– Nie mów tak.
Przejeżdżamy przez cały Boston i widzimy Risemore Inn. Jechaliśmy czterdzieści pięć
minut w korkach, a przecież jest niedziela. Kiedy wjeżdżamy na parking, Josh zwleka z wyjściem
z samochodu. Po prostu siedzi w milczeniu na miejscu pasażera i wpatruje się w budynek, jakby
to było ostatnie miejsce, w którym chciałby się znaleźć.
Żałuję, że muszę go oddać matce, ale po rozmowie z Sutton znów zadzwoniłem do kolegi
prawnika. Powiedział, że jeśli chcę to zrobić właściwie i pozbawić ją amunicji, to mogę go tylko
odwieźć. Dodał, że jeśli potem będę chciał się z nią sądzić, to będę musiał zatrudnić prawnika
i przejść procedury.
Wszystko poza procedurami może świadczyć przeciwko mnie.
Okazuje się, że nie można po prostu porwać brata, nawet jeśli się wie, że jest
w niebezpieczeństwie.
Chciałem bardziej szczegółowo wyjaśnić to Joshowi – dać mu znać, że nie zostawiam go
na jej pastwę – ale uparł się, że chce się przenieść do taty, więc nawet nie wiem, czy w ogóle
zechce mieszkać ze mną. Nie wiem zresztą, czy jestem gotów wychowywać młodszego brata, ale
dopóki żyję, nie zostawię go z własnej woli i bez walki pod stałą opieką tej kobiety.
Muszę wymyślić, co teraz zrobię, ale na razie nie chcę, żeby znalazł się w sytuacji, kiedy
nie ma co jeść albo brakuje mu pieniędzy na przedłużenie pobytu w hotelu. Wyciągam portfel
i podaję mu kartę kredytową.
– Mogę ci zaufać i ci to dać?
Josh patrzy na kartę kredytową w mojej dłoni i trochę szerzej otwiera oczy.
– Nie wiem, dlaczego miałbyś to robić. Przez ostatnie dwa tygodnie niszczyłem ci lokale.
Przesuwam kartę w jego stronę.
– Korzystaj z niej przy opłacaniu podstawowych potrzeb. Jedzenia, doładowania do
telefonu. – Po drodze się zatrzymaliśmy i kupiłem mu telefon na kartę, żebyśmy mogli pozostać
w kontakcie. – Może nowych ubrań, które będą pasować.
Josh niechętnie bierze ode mnie kartę.
– Nawet nie wiem, jak się tego używa.
– Po prostu przeciągasz przez terminal. Ale nie mów Sutton, że ją masz. – Wskazuję na
jego telefon. – Ukryj ją między telefonem a etui.
Zdejmuje etui z telefonu i wsuwa do niego kartę. A potem mówi:
– Dziękuję. – Kładzie dłoń na drzwiach samochodu. – Wejdziesz z nią porozmawiać?
Kręcę głową.
– Chyba lepiej, żebym tego nie robił. Tylko bym ją rozzłościł.
Josh wzdycha, a potem wysiada z samochodu. Przez parę sekund na siebie patrzymy,
a potem w końcu zamyka drzwi.
Czuję się jak skończony drań, zostawiając go tutaj. Ale muszę to zrobić właściwie. Jeśli
go nie oddam, mogłaby mnie pozwać. A znając ją, pewnie by to zrobiła. Najlepiej, jeśli dzisiaj go
zostawię, a jutro, gdy tylko zacznie się tydzień, będę dzwonił i szukał sposobu, by ściągnąć go do
siebie.
Wiem, że jeśli z nią tu zostanie, to nie będzie miał w życiu żadnych szans. Ja miałem
szczęście, że znalazłem Lily. Uratowała mnie. Ale nie wiem, czy jest na świecie dość szczęścia,
żeby nas obu uratowała przypadkowa nieznajoma.
Josh ma tylko mnie.
Siedzę w samochodzie, gdy przechodzi przez parking. Wspina się po schodach i puka do
drugich drzwi od końca. Zerka na mnie przez ramię, więc macham i w tej samej chwili drzwi się
otwierają.
Nawet ze swojego miejsca na parkingu widzę w oczach Sutton wściekłość. Od razu
zaczyna na niego wrzeszczeć. A potem uderza go w twarz.
Mam rękę na klamce, jeszcze zanim Josh zdąży zareagować na uderzenie. Teraz Sutton
trzyma go za ramię i wciąga go do pokoju hotelowego. Jestem parę metrów od samochodu, kiedy
widzę, jak Josh potyka się na progu i znika w środku.
Z walącym w piersi sercem przeskakuję stopnie. Docieram do drzwi, jeszcze zanim ona je
zamknie. Josh ciągle próbuje wstać, ale matka wisi nad nim i wrzeszczy:
– Mogłam trafić do więzienia, ty gnojku!
Nie ma pojęcia, że stoję tuż za nią. Przytrzymuję jej rękę w nadgarstku i odciągam ją od
Josha, podnosząc ją i rzucając na materac za moimi plecami. Wszystko dzieje się tak szybko, że
zaskoczona Sutton nie ma czasu zareagować.
Pomagam bratu wstać. Jego telefon leży kawałek dalej na podłodze, więc chwytam go
i podaję mu, a potem popędzam do wyjścia.
Do Sutton dociera, co się dzieje, i zeskakuje z łóżka. Wychodzi za nami.
– Oddawaj go!
Czuję teraz na sobie jej dłonie. Szarpie mnie za koszulę, próbując zmusić, żebym się
zatrzymał albo przesunął, by mogła chwycić Josha.
Popędzam go dalej.
– Idź do samochodu.
Biegnie dalej po schodach, a ja się zatrzymuję i odwracam w jej stronę. Wciąga
gwałtownie powietrze, widząc na mojej twarzy zupełną furię. Potem uderza mnie w pierś
i popycha.
– To mój syn! – wrzeszczy. – Zadzwonię na policję!
Wzburzony wybucham śmiechem. Mam ochotę jej powiedzieć, żeby sobie dzwoniła.
Mam ochotę na nią krzyczeć. Ale przede wszystkim chcę zabrać od niej Josha. Nie będę stał
i patrzył, jak niszczy mu życie.
Nawet nie mam energii, żeby w ogóle coś powiedzieć. Ta kobieta nie jest warta moich
słów. Po prostu odchodzę i zostawiam ją rozwrzeszczaną jak za dawnych czasów.
Josh siedzi już na przednim siedzeniu samochodu, kiedy do niego docieram. Zatrzaskuję
drzwi i ściskam obiema dłońmi kierownicę, zanim uruchomię silnik. Przed jazdą muszę się
opanować.
Josh wydaje się zadziwiająco spokojny w obliczu tej sytuacji. Zastanawiam się, czy tak
właśnie wyglądają zwykle ich rozmowy, bo nawet nie przyspieszył mu oddech. Nie płacze. Nie
przeklina. Po prostu na mnie patrzy, a ja rozumiem, że moją reakcję w tej chwili zapamięta
pewnie na całe życie.
Przesuwam dłonie po kierownicy i spokojnie wydycham powietrze.
Josh ma zaczerwieniony policzek, a na czole małą krwawiącą ranę. Wyciągam ze
schowka chusteczkę i podaję mu, a potem opuszczam osłonę, żeby widział, gdzie się wytrzeć.
– Widziałem, jak cię uderzyła, ale skąd masz ranę?
– Chyba uderzyłem się o stolik RTV.
Powoli i spokojnie, Atlas. Wrzucam wsteczny bieg i wyjeżdżam z parkingu.
– Może powinniśmy podjechać na pogotowie, żeby to obejrzeli. Sprawdzą, czy nie masz
wstrząśnienia mózgu.
– Nie trzeba, zwykle sam wiem, kiedy mam wstrząśnienie mózgu.
Zwykle sam wie? Gdy tylko to słyszę, zaciskam szczękę. Dociera do mnie, że nie mam
pojęcia, jakie piekło przeszedł ten chłopak i że dopiero co chciałem go z powrotem do niego
wysłać.
– Lepiej się upewnić – mówię, choć tak naprawdę myślę: „lepiej, to udokumentować,
gdybyśmy potrzebowali później dowodów jej przemocy”.
Rozdział osiemnasty

Lily

Minęło pięć dni, odkąd widziałam Atlasa. Staram się nie stresować tym, jacy jesteśmy
zajęci, bo wiem, że będzie lepiej, kiedy już będę się czuła dość pewnie, by pozwolić mu
przebywać z Emmy. Ale odpowiedzialnie będzie poinformować jej ojca, że się z kimś widuję,
zanim ten ktoś spotka się z małą.
Jestem po prostu sfrustrowana faktem, że to, co odpowiedzialne, jest też przerażające.
Planuję to odkładać tak długo, jak się będzie dało. Cierpliwość to żaden wstyd.
W tym tygodniu jest nas mniej w kwiaciarni, bo zbliża się wesele Lucy. Atlas załatwia
kwestie prawne związane z opieką, prowadzi dwie firmy i opiekuje się nastolatkiem. Poza tym
gorączka mojej mamy z zeszłego tygodnia zmieniła się w regularną grypę, więc nie mogła
w ogóle opiekować się Emmy. Przepracowałam w tym tygodniu trzy dni i dwa razy zabrałam ją
ze sobą do pracy.
To był piekielny tydzień. Nie było czasu nawet na przelotnego przytulasa.
Ryle i Marshall zabrali dziś dziewczynki do zoo. Emmy pewnie jest za mała, żeby jej się
podobało, więc dla Ryle’a będzie to ciekawy dzień.
Zmiana opieki rano przebiegła w porządku, chociaż nie rozmawialiśmy od czasu dyskusji
na dachu o jej drugim imieniu. Był trochę oschły, ale wolę jego oschłość od okazjonalnych
subtelnych zalotów.
Allysa dziś ze mną pracuje, bo nie musi opiekować się Rylee. Nadrobiłyśmy zaległości
i właśnie przyniosła kawę. Wysłałyśmy godzinę temu wszystkie zamówienia i po raz pierwszy od
mojej randki z Atlasem w zeszłym tygodniu miałyśmy okazję porozmawiać na osobności.
Allysa podaje mi kawę, a potem klika myszką komputera, żeby sprawdzić, czy są nowe
zamówienia on-line.
– Co włożysz na ślub Lucy? – pytam.
– Nie idziemy.
– Co?
– Nie możemy. Będzie czterdziesta rocznica ślubu rodziców, razem z Ryle’em urządzamy
kolację niespodziankę.
Wspominała mi o tym, ale nie miałam pojęcia, że to będzie tego samego dnia co ślub
Lucy.
– Tylko wtedy Ryle mógł się wyrwać – mówi.
Markotnieję. Harmonogram Ryle’a jest do kitu. Wiem, że z czasem będzie lepiej, kiedy
już będzie miał dłuższy staż jako chirurg, ale nawet gdy jego godziny pracy nie utrudniają mu
opieki, to moja najlepsza przyjaciółka musi wybierać między weselem a rodzicami.
Wiem, że to nie jego wina, ale lubię po cichu obwiniać go o rzeczy, na które nie ma
wpływu. Taka mała satysfakcja.
– Czy Lucy wie, że cię nie będzie?
Allysa kiwa głową.
– Dobrze to przyjęła. Dwie gęby mniej do wykarmienia. – Upija łyk kawy. – Zabierasz
Atlasa?
– Nie zaprosiłam go. Myślałam, że przyjdziecie z Marshallem, i nie chciałam, żebyście
znów musieli dla mnie kłamać.
Źle się czułam z tym, że poprosiłam Allysę o opiekę nad Emmy, kiedy szłam na randkę,
bo wiedziałam, że jeśli temat wypłynie, będzie musiała okłamać Ryle’a. I faktycznie była do tego
zmuszona.
– Kiedy planujesz powiedzieć Ryle’owi, że znów spotykasz się z facetami?
Wzdycham.
– A muszę to robić?
– W końcu się dowie.
– Mam ochotę udawać, że spotykam się z jakimś Gregiem. Taki Greg nie budziłby w nim
aż tak wielkiej zazdrości. Może nie muszę mu mówić, z kim się spotykam, wtedy mniej się
wścieknie. Powiem mu, że to Atlas, w odpowiednim momencie, może za dziesięć czy
dwadzieścia lat.
Allysa się śmieje, a potem zerka na mnie ciekawie.
– A tak w ogóle to czemu Ryle tak nie znosi Atlasa?
– Nie spodobało mu się, że zachowałam pamiątki z okresu, kiedy z nim byłam.
Allysa na mnie patrzy. Czeka.
– I co jeszcze?
Potrząsam głową. Nie ma nic więcej.
– To znaczy?
– Zdradziłaś Ryle’a z Atlasem?
– Słucham? Nie. Broń Boże. Nigdy nie zrobiłabym tego Ryle’owi. – Jej pytanie trochę
mnie rani, choć z drugiej strony nie aż tak bardzo. Reakcja Ryle’a każdego skłoniłaby do
zastanowienia, jakie są jej przyczyny.
Oczy Allysy są pełne zdumienia.
– Nadal nie rozumiem. Jeśli nie zdradzałaś go z tym facetem, to dlaczego Ryle go nie
znosi?
Wzdycham przesadnie.
– Sama zadawałam sobie to pytanie milion razy, Allyso.
Robi zirytowaną minę, jaką rezerwuje się tylko dla rodzeństwa.
– Nie chciałam pytać, bo myślałam, że ci wstyd, że zdradziłaś mojego brata, i po prostu
nie chcesz mi o tym mówić.
– Odkąd miałam szesnaście lat, nawet nie całowałam się z Atlasem. Ryle po prostu nie
mógł znieść faktu, że przeszłość czasem wpływała na moją teraźniejszość, i to zupełnie
platonicznie.
– Chwila. Nie całowałaś się z Atlasem, odkąd miałaś szesnaście lat? – Przyczepiła się nie
do tego, co trzeba. – Nawet na randce w zeszłym tygodniu?
– Nie spieszymy się. Mnie to odpowiada. Im wolniej będziemy się posuwać do przodu,
tym więcej będę miała czasu, żeby powiedzieć o wszystkim twojemu bratu.
– Uważam, że powinnaś po prostu to zrobić i mieć z głowy. – Wskazuje na mój telefon na
blacie. – Wyślij teraz do Ryle’a esemesa. Napisz, że spotykasz się z Atlasem. W końcu to
zaakceptuje, nie będzie miał wyboru.
– Muszę mu to powiedzieć w twarz.
– Za bardzo się nim przejmujesz.
– A ty jesteś zbyt naiwna. Jeśli myślisz, że Ryle to zaakceptuje, to nie znasz zbyt dobrze
swojego brata.
– Nigdy nie twierdziłam, że znam. – Allysa wzdycha i opiera podbródek na dłoni. –
Marshall mi powiedział, że opowiadał ci o mojej zdradzie.
Cieszę się, że zmieniła temat.
– Tak, byłam w szoku.
– Pomyłka po pijaku. Miałam dziewiętnaście lat. Nie liczy się nic, co się robi, zanim się
skończy dwadzieścia jeden.
Śmieję się.
– Naprawdę?
– No. – Wskakuje na blat i zaczyna machać nogami. – Opowiedz mi jeszcze o Atlasie.
Opowiedz, jakbym była twoją przyjaciółką, a nie siostrą byłego.
I znów do tego wracamy. Przerwa była niedługa.
– Na pewno nie czujesz się z tym niezręcznie?
– Czemu? Bo Ryle to mój brat? Nie, w ogóle. Gdyby był dla ciebie lepszy, to nie
musiałabyś się umawiać z greckimi bóstwami. – Posyła mi uśmieszek i porusza brwiami. – No to
jaki on jest? Wydaje się tajemniczy.
– Tak naprawdę taki nie jest. W każdym razie nie dla mnie. – Czuję, że uśmiech chce
rozpromienić moją twarz, więc mu na to pozwalam. – Łatwo się z nim rozmawia. I jest życzliwy.
Równie życzliwy jak Marshall, tylko nie aż tak towarzyski. Trochę bardziej wycofany. Dużo
pracuje, a ja mam ciągle Emmy, więc trudno było znaleźć czas na spotkanie. Poza tym w tym
tygodniu dowiedział się, że ma młodszego brata, więc jego życie to teraz chaos. Komunikujemy
się głównie przez esemesy i rozmowy telefoniczne, do kitu.
– To dlatego ciągle zerkasz na telefon?
Kiedy to mówi, czuję, jak robi mi się gorąco w policzki. O nie, zauważyła. Bardzo się
starałam być dyskretna. Nie chcę, żeby ktoś wiedział, jak często piszemy do siebie z Atlasem ani
jak często myślę o tym, by do niego napisać, czy w ogóle o nim.
Może boję się rozmawiać o tym z Allysą, bo nie chcę pozwolić sobie cieszyć się z Atlasa,
dopóki nie nabiorę pewności, że Ryle nie będzie wściekły.
W samym środku tej myśli dostaję esemesa i kiedy go czytam, całą siłą woli muszę
powstrzymać uśmiech.
– To on? – pyta Allysa.
Kiwam głową.
– Co pisze?
– Spytał, czy chcę, żeby mi przywiózł lunch.
– Tak – woła zdecydowanie Allysa. – Powiedz mu, że umierasz z głodu i twoja
przyjaciółka też.
Śmieję się i odpisuję Atlasowi:
Mógłbyś dziś przywieźć lunch dla dwóch osób? Koleżanka robi się zazdrosna, kiedy
przywozisz mi jedzenie.
Od razu odpowiada:
Będę za godzinę.
Kiedy Atlas w końcu się pojawia, obie z Allysą jesteśmy zajęte klientami. On niesie
w rękach brązową papierową torbę. Pokazuję mu, żeby zaczekał przy ladzie, więc stoi tam
cierpliwie, kiedy my kończymy. Allysa kończy pierwsza, więc przez co najmniej pięć minut
prowadzi z Atlasem rozmowę, której nie słyszę z miejsca, gdzie stoję. Staram się skupić na
kliencie, ale świadomość, że Allysa swobodnie rozmawia z Atlasem, bardzo mnie denerwuje.
Nigdy nie wiem, jakim tekstem może wypalić.
Ale Atlas wygląda na zadowolonego. Najwyraźniej podoba mu się to, co mówi Allysa.
Mam wrażenie, że zanim udaje mi się do nich dołączyć, mija dziesięć lat. Kiedy
podchodzę, Atlas się pochyla i wita mnie buziakiem w policzek. Przez chwilę gładzi mnie po
łokciu, a potem cofa rękę. Ten prosty gest sprawia, że przeszywa mnie prąd, trudno mi się skupić
i ukryć, jaka jestem przy nim rozanielona.
Allysa uśmiecha się znacząco.
– Adam Brody, co?
Nie mam pojęcia, o co jej chodzi, ale gdy patrzę na Atlasa, widzę jego szeroki uśmiech.
Na ścianie w sypialni miałam plakat z Adamem Brodym, kiedy Atlas pojawił się w moim domu.
Popycham go lekko.
– Miałam piętnaście lat!
Śmieje się, a ja czuję się świetnie z tym, że Allysa jest dla niego miła. Wiem, że ma pełne
prawo do całkowitej lojalności względem brata, ale nie jest osobą, która traktowałaby kogoś
szorstko tylko dlatego, że inni go nie lubią.
Jej lojalność nie jest ślepa ani względem przyjaciół, ani względem brata. To właśnie
najbardziej mi się w niej podoba – bo ja też taka jestem. Jeśli robisz coś głupiego, ja będę
przyjaciółką, która ci o tym powie. Nie dołączę do ciebie w głupocie.
Chcę, żeby przyjaciele traktowali mnie w ten sam sposób. Zawsze wybiorę szczerość
ponad lojalność, bo to z tej pierwszej rodzi się ta druga.
– Dziękuję za lunch – mówię. – Udało ci się ogarnąć szkołę dla Josha?
Atlas starał się zapisać go do szkoły bliżej swojego miejsca zamieszkania, żeby chłopak
nie musiał jeździć do placówki po drugiej stronie miasta.
– Tak. Mam nadzieję, że nie będą się za bardzo wczytywać w formularze, które musiałem
wypełnić. Trochę nakłamałem.
– Na pewno będzie dobrze – mówię. – Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam.
– Ile ma lat? – pyta Allysa.
– Właśnie skończył dwanaście – odpowiada Atlas.
– O rany – rzuca Allysa. – To najgorszy wiek. Ale przynajmniej nie trzeba płacić za
opiekunkę. Szczęście w nieszczęściu. – Allysa pstryka palcami. – A skoro już mowa o dzieciach,
Lily nie będzie się zajmować Emerson w przyszłą sobotę, bo wybiera się na wesele. Przez całą
noc będzie sama, jako dorosła singielka.
Odwracam głowę w jej stronę.
– Właśnie miałam go zaprosić. Nie prosiłam o pomoc.
Atlas się ożywia.
– Wesele, tak? – Na jego usta wypływa chytry uśmieszek. – Planujesz je przespać?
Od razu się czerwienię, co intryguje Allysę. Atlas odwraca się do niej i pyta:
– Nie wspominała, że przespała naszą pierwszą randkę?
Nawet nie patrzę na Allysę, ale czuję jej spojrzenie.
– Byłam zmęczona – tłumaczę się z czegoś, czego wytłumaczyć się nie da. – Zrobiłam to
niechcący.
– O rany, muszę dowiedzieć się więcej – mówi Allysa.
– Zasnęła w drodze do knajpy. Spała na parkingu ponad godzinę. Nawet nie weszliśmy do
środka.
Allysa zaczyna się śmiać, a ja mam ochotę wczołgać się pod blat i tam schować.
– Kto bierze ślub? – pyta Atlas.
– Moja przyjaciółka Lucy. Pracuje tutaj.
– O której się zaczyna?
– O siódmej. Wieczorny ślub, ogarniesz to?
– Tak.
Atlas przez chwilę ma w oczach coś takiego, jakby chciał, żebyśmy byli sami. Czuję na
plecach gorące mrowienie.
– Muszę wracać. Smacznego lunchu. – Kiwa głową do Allysy. – Miło było cię oficjalnie
poznać.
– Wzajemnie – odpowiada.
Jest w połowie drogi do wyjścia i zaczyna pogwizdywać. Odchodzi w pogodnym
nastroju, a mnie serce rośnie, gdy widzę go tak szczęśliwego. Nie mam pojęcia, czy jego nastrój
ma jakiś związek ze mną, ale moja wewnętrzna nastolatka, która tyle lat temu się o niego
zamartwiała, ogromnie się cieszy, widząc, że życie Atlasa tak dobrze się układa.
– Co z nim jest nie tak?
Kiedy zerkam na Allysę, widzę, że gapi się zaintrygowana na drzwi, za którymi zniknął
Atlas.
– To znaczy?
– Czemu nie ma żony ani dziewczyny?
– Mam nadzieję, że niedługo będzie ją miał. – Nie potrafię tego powiedzieć bez
uśmiechu.
– Pewnie jest kiepski w łóżku. Może dlatego jest sam.
– Zdecydowanie nie jest kiepski w łóżku.
Szczęka jej opada.
– Mówiłaś, że nawet się jeszcze nie całowaliście, skąd wiesz?
– W dorosłym życiu – poprawiam ją. – Zapomniałaś, że w przeszłości coś nas łączyło. To
z nim przeżyłam pierwszy raz. Był wspaniały. A teraz na pewno jest jeszcze lepszy.
Allysa przez chwilę się we mnie wpatruje, a potem mówi:
– Cieszę się, Lily. – Ale jej twarz wyraża co innego. – Marshall też go polubi. Jest taki
sympatyczny. – Mówi to tak, jakby to była najgorsza wada.
– To coś złego?
– Nie wiem, czy to coś dobrego – mówi. – Wszystko jest strasznie pomieszane, sama
wiesz. Nie muszę ci tego wyjaśniać. Ale rozumiem, dlaczego masz wątpliwości, by powiedzieć
Ryle’owi. Wiedząc, że jego była żona sypia z tym okazem doskonałości, poczuje się niemęski.
Unoszę brew.
– Bardziej niemęski powinien się poczuć przez bicie żony.
Jestem trochę zszokowana własnymi słowami, ale nie potrafię ich cofnąć. Zresztą chyba
nie muszę, bo na szczęście moja przyjaciółka nie jest ślepo lojalna jako siostra.
Zamiast się obrażać, Allysa kiwa głową.
– W punkt, Lily. W punkt.
Rozdział dziewiętnasty

Atlas

Nie mam pojęcia, czy dwanaście lat to zbyt młody wiek, żeby jeździć Uberem, ale nie
chciałem znów zostawiać Josha samego po szkole w swoim mieszkaniu, więc wysłałem po niego
auto, żeby przywiozło go do restauracji. Wcześniej rozmawialiśmy o tym, że powinien tu trochę
pomóc, żeby odrobić wyrządzone szkody.
Sprawdzałem w aplikacji, gdzie jest samochód, więc wychodzę po niego przed drzwi.
Kiedy wysiada, wygląda jak ktoś zupełnie inny niż chłopak, którego poznałem parę dni temu. Ma
ubrania, które na niego pasują, wczoraj zabrałem go do fryzjera, w plecaku dźwiga książki, a nie
puszki z farbą w spreju.
Gdyby Sutton go zobaczyła, pewnie by go nie poznała.
– Jak było w szkole?
Dzisiaj minął drugi dzień w jego nowej szkole. Wczoraj powiedział, że było w porządku,
i nic więcej.
– W porządku.
Chyba tylko tyle mogę się spodziewać od dwunastolatka. Otwieram drzwi do restauracji.
Josh zatrzymuje się przed wejściem. Przez chwilę przygląda się budynkowi.
– Zabawne, spałem tu przez dwa tygodnie, ale teraz po raz pierwszy wchodzę od przodu.
Śmieję się i idę za nim do restauracji. Cieszę się na myśl, że Theo go pozna, choć nie
miałem okazji powiedzieć mu o Joshu. Przyjechał parę minut temu i wszedł od zaplecza, kiedy ja
szedłem po brata.
W tym tygodniu Theo nie był jeszcze w restauracji, a ja nie przyprowadzałem Josha, bo
musiałem wziąć parę dni wolnego, żeby zacząć prostować mu życie. Kiedy wchodzimy przez
podwójne drzwi prowadzące do gwarnej kuchni, Josh zatrzymuje się oniemiały. Wpatruje się
w bieganinę z szeroko otwartymi oczami. Na pewno jest tu zupełnie inaczej w ciągu dnia niż
wtedy, kiedy spał tu w nocy.
Drzwi do mojego gabinetu są otwarte, a to znaczy, że Theo pewnie odrabia tam lekcje.
Prowadzę brata w tamtym kierunku, a on idzie za mną do środka. Theo siedzi przy moim biurku
i czyta. Podnosi na mnie wzrok, a potem zerka na Josha. Odchyla się w fotelu i unosi podbródek.
– Co ty tu robisz?
– Co ty tu robisz? – pyta go Josh.
Przerzucają się tym pytaniem, jakby się znali. Nie spodziewałem się tego, skoro szkoły
tutaj są takie duże i jest ich tak wiele. Nie wiem nawet, do której chodzi Theo.
– To wy się znacie?
– Tak, on jest nowy w mojej szkole – wyjaśnia Theo, a potem zwraca się do Josha: – Ale
skąd znasz Atlasa?
Josh upuszcza plecak, kiwa głową w moją stronę i opada na kanapę.
– To mój brat.
Theo zerka na mnie, a potem na Josha. A potem znów na mnie.
– Czemu nie wiedziałem, że masz brata?
– To długa historia – rzucam.
– Nie sądzisz, że o czymś takim powinien wiedzieć twój terapeuta?
– Przez cały tydzień cię tu nie było.
– Miałem codziennie po szkole warsztaty z matematyki – mówi.
– Warsztaty z matematyki? Bierzecie matematykę na warsztat? – wtrąca się Josh. –
Chwila. Theo jest twoim terapeutą?
– Taa, ale on mi nie płaci. Ej, masz matmę z Trentem?
– Nie, z Sully – odpowiada Josh.
– Słabo. – Theo znów posyła mi spojrzenie, a potem patrzy na Josha. A potem znowu na
mnie. – Czemu nawet nie wspomniałeś o tym, że masz brata?
Chyba nie potrafi pogodzić się z tym faktem, ale nie mam czasu mu teraz wyjaśniać.
W kuchni mają opóźnienia.
– Josh ci opowie. Ja muszę się zająć kuchnią. – Zostawiam ich w gabinecie i wychodzę,
by pomóc nadgonić zamówienia.
Fajnie, że się znają, ale jeszcze fajniej, że Theo chyba czuje się przy nim swobodnie.
Znam go znacznie lepiej niż swojego młodszego brata i mam przeczucie, że jakoś by zareagował,
gdyby obecność Josha mu się nie spodobała.
Jakąś godzinę później w kuchni są już wszyscy pracownicy, a ja mam parę minut dla
siebie. Kiedy wchodzę do gabinetu, Josh i Theo chyba intensywnie dyskutują o mandze, którą
trzyma w dłoniach ten drugi.
– Przepraszam, że przerywam. – Pokazuję Joshowi, by poszedł za mną. – Skończyłeś
pracę domową?
– Jasne – rzuca.
– Jasne? – Nie znam go dość dobrze, by wiedzieć, co dla niego oznacza „jasne”. – To
znaczy tak? Czy nie? Czy z grubsza?
– Tak. – Wzdycha i wychodzi za mną do kuchni. – Z grubsza. Skończę wieczorem, mózg
mnie boli.
Przedstawiam go paru osobom w kuchni, a na końcu zapoznaję go z Bradem.
– Josh, to jest Brad. Ojciec Theo. – Wskazuję na Josha. – To Josh, mój młodszy brat.
Zaskoczony Brad marszczy czoło, ale nic nie mówi.
– Josh ma do spłacenia dług. Masz dla niego coś do roboty?
– Mam dług? – dziwi się młody.
– Zaciągnąłeś go w grzankach.
– A, o to chodzi.
Brad od razu dodaje dwa do dwóch. Powoli kiwa głową, a potem pyta:
– Myłeś kiedyś naczynia?
Josh przewraca oczami i idzie za Bradem do zlewu.
Źle się czuję z tym, że każę mu pracować, ale jeszcze gorzej bym się czuł, gdyby nie
poniósł żadnych konsekwencji za to, że kosztował mnie parę tysięcy. Pomyje naczynia przez
godzinę, a potem uznam, że jesteśmy kwita.
Tak naprawdę to chciałem, żeby wyszedł z mojego gabinetu, żebym mógł pogadać o nim
z Theo. Nie miałem okazji pomówić z nim w cztery oczy.
Theo siedzi przy moim biurku i wkłada do plecaka jakieś kartki. Siadam na kanapie,
gotów zapytać go o Josha, ale to on odzywa się pierwszy:
– Całowałeś się już z Lily?
Zawsze mówi o mnie, nigdy o sobie.
– Jeszcze nie.
– Co z tobą, Atlas? No naprawdę, czasem bywasz strasznym lamusem.
– Jak dobrze znasz Josha? – pytam, zmieniając temat.
– Chodzi do naszej szkoły dopiero od dwóch dni, więc nie za dobrze. Mamy razem kilka
lekcji.
– Jak sobie radzi w tej szkole?
– Nie wiem, nie jestem jego nauczycielem.
– Nie chodzi mi o stopnie, tylko o kontakty z ludźmi. Zaprzyjaźnił się z kimś? Jest miły?
Theo przekrzywia głowę.
– To ty mnie pytasz, czy twój brat jest miły? Chyba sam powinieneś wiedzieć?
– Dopiero co go poznałem.
– No, to tak jak ja – odpowiada Theo. – Poza tym to pytanie jest podchwytliwe. Dzieciaki
są czasem podłe. Sam wiesz.
– Chcesz mi powiedzieć, że Josh jest podły?
– Są różne rodzaje podłości. Josh jest podły w dobry sposób.
Zupełnie nie nadążam. Theo to zauważa, więc dodaje:
– Dręczy dręczycieli, jeśli to ma sens.
Przez tę rozmowę czuję się niezręcznie.
– Czyli Josh jest… królem dręczycieli? Kiepsko to brzmi.
Theo przewraca oczami.
– Trudno to wyjaśnić. Ale pewnie nie zdziwi cię, że nie jestem w szkole zbyt popularny.
Jestem w klubie matematycznym i jestem… – Ostatnie słowo zastępuje wzruszeniem ramion. –
Ale nie muszę się przejmować takimi jak Josh. Kiedy pytasz, czy jest miły, to nie wiem, jak
odpowiedzieć, bo nie jest miły. Ale nie jest też podły. W każdym razie względem miłych ludzi.
Nie odzywam się od razu, bo usiłuję przyswoić te wszystkie informacje. Chyba jestem
jeszcze bardziej zdezorientowany niż przed tą rozmową. Ale cieszę się, że Theo nie boi się Josha.
– Ale wracając – mówi Theo, zapinając plecak – do ciebie i Lily. Już wszystko się
skopało?
– Nie, po prostu jesteśmy zajęci. Ale jutro idę z nią na wesele.
– Pocałujesz ją w końcu?
– Jeśli będzie chciała.
Theo kiwa głową.
– Pewnie będzie chciała, jeśli tylko odpuścisz sobie gadkę w stylu: „Cóż za takielunek,
czas na pocałunek!”.
Chwytam poduszkę na kanapie i rzucam w niego.
– Znajdę sobie nowego terapeutę, który nie będzie ze mnie kpił.
Rozdział dwudziesty

Lily

Trudno jest być równocześnie florystką i gościem na weselu. Cały dzień biegałam, żeby
dopilnować, by kwiaty w sali zostały ustawione tak, jak chciała Lucy. Do tego zamykamy
wcześniej ze względu na wesele, więc Serena potrzebowała pomocy z ukończeniem i nadaniem
wszystkich zamówień.
Kiedy Atlas przyjeżdża po mnie do mieszkania, jestem jeszcze w proszku. Właśnie
dostałam od niego esemesa z pytaniem, czy ma wejść na górę. To pewnie z ostrożności, bo
wszystko między nami jest całkiem nowe i nie wie, kto może tu być, jeśli zapuka do drzwi, ani
czy chcę, żeby ta osoba wiedziała, że to z nim idę na wesele.
Właśnie z tego powodu wahałam się, czy go w ogóle zapraszać, ale na pewno nikt z gości
Lucy nie będzie nawet znał Ryle’a. Obracamy się w różnych kręgach. A w mało
prawdopodobnym wypadku, gdyby ktoś go jednak znał i powiedział mu, że miałam partnera, gra
jest warta świeczki. Cieszyłam się na ten wieczór, odkąd Atlas zgodził się ze mną pójść.
Wejdź, jeszcze się szykuję.
Parę chwil później Atlas puka do moich drzwi. Kiedy je otwieram, żeby go wpuścić, mam
wrażenie, że oczy zaraz wyskoczą mi z orbit jak w kreskówce.
– Wow.
Gapię się na niego: jest wystrojony w czarny garnitur od projektanta. Stoi w korytarzu
dłużej, niż normalnie kazałabym komuś czekać przed zaproszeniem go do środka, bo w jego
obecności zapominam o tak podstawowych sprawach jak gościnność.
Ma w dłoni bukiet, ale nie są to kwiaty. To ciastka.
Podaje mi je.
– Uznałem, że kwiatów masz pewnie dość – stwierdza.
Pochyla się i całuje mnie w policzek, a ja mam ochotę przekrzywić twarz tak, żeby jego
usta trafiły w moje. Liczę, że nie będę musiała czekać dużo dłużej.
– Są wspaniałe – mówię, gestem zapraszając go do środka. – Wejdź. Potrzebuję jakichś
piętnastu minut, żeby się ubrać.
Byłam dziś tak zajęta, że nawet nie miałam okazji nic zjeść. Rozpakowuję jedno z ciastek
i wgryzam się w nie. Potem z pełnymi ustami mówię:
– Przepraszam, jeśli to w złym guście, ale umieram z głodu. – Wskazuję na sypialnię. –
Możesz zaczekać w moim pokoju, a ja się przygotuję, nie zajmie mi to dużo czasu.
Atlas przygląda się wszystkiemu wokół, idąc za mną do sypialni.
Sukienkę rozłożyłam na łóżku. Podnoszę ją i idę do łazienki. Zostawiam uchylone drzwi,
żeby móc z nim rozmawiać, kiedy będę się przebierać.
– Gdzie jest twój brat?
– Pamiętasz Brada z wieczoru pokerowego?
– Owszem, pamiętam.
– Jego syn Theo jest u mnie razem z Joshem. Chodzą razem do szkoły.
– Podoba mu się tam?
Nie widzę Atlasa, ale wiem, że jest bliżej łazienki, kiedy odpowiada:
– Chyba tak.
Jego głos brzmi, jakby stał tuż przy drzwiach. Wsuwam sukienkę przez głowę i szerzej
otwieram drzwi. Wybrałam przylegającą sukienkę w kolorze czerwonego wina, z cienkimi
ramiączkami. Mam do niej szal w tym samym kolorze, ale ciągle wisi w szafie.
Kiedy staję w drzwiach, Atlas mi się przygląda. Przesuwa wzrokiem po całym moim
ciele, ale nie daję mu czasu na komplement.
– Możesz mnie zapiąć?
Odwracam się do niego plecami i podnoszę włosy, ale wyczuwam, że się waha. A może
delektuje się chwilą.
Parę sekund później czuję jego palce na plecach, gdy podnosi suwak. Po mojej skórze
przebiega dreszcz. Kiedy kończy, opuszczam włosy i odwracam się do niego.
– Muszę nałożyć makijaż.
Robię krok w stronę łazienki, ale Atlas chwyta mnie w talii.
– Chodź do mnie – mówi i przyciska mnie do swojego ciała. Przez parę sekund wpatruje
się w moją twarz i uśmiecha się z zachwytem. Uwodzicielsko. Jakby chciał mnie pocałować. –
Dziękuję, że mnie zaprosiłaś.
Odwzajemniam uśmiech.
– Dziękuję, że przyjechałeś. Wiem, że miałeś ciężki tydzień.
W jego oczach widzę zmęczenie. Obecna w nich zwykle iskierka świeci dziś trochę
słabiej, jakby był zestresowany i przydałby mu się wieczór relaksu. Nie mogąc się powstrzymać,
dotykam jego policzka i mówię:
– Jeśli chcesz, możemy tam pojechać Uberem. Chyba przydałby ci się drink.
Atlas dotyka mojej dłoni na swoim policzku. Odwraca się tak, by móc pocałować jej
wnętrze. Potem odsuwa ją i splata palce z moimi. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym
momencie widzę, że dostrzega mój tatuaż.
Atlas nigdy nie widział serduszka na moim obojczyku – zrobionego na pamiątkę jego
pocałunków w to miejsce. Dotyka go delikatnie i przesuwa palcem po jego krawędzi. Z błyskiem
w oku zerka znów na mnie.
– Kiedy to sobie zrobiłaś?
Głos więźnie mi w gardle i muszę odchrząknąć.
– Na studiach.
Wiele myślałam o tej chwili – o tym, co powie, kiedy go zobaczy, jak się z tym poczuje.
Przygląda mi się w milczeniu, a potem znów zerka na tatuaż. Jest tak blisko, że czuję jego
oddech tuż przy obojczyku.
– Dlaczego? – pyta.
Zrobiłam go sobie z wielu powodów, ale postanawiam podać mu ten najoczywistszy.
– Po prostu. Bo za tobą tęskniłam.
Czekam, aż opuści głowę i wyciśnie tam pocałunek, jak robił to już tyle razy. Czekam, aż
mnie pocałuje. Aż przyciśnie usta do moich w milczącym podziękowaniu.
Atlas nie robi żadnej z tych rzeczy. Jeszcze chwilę wpatruje się w tatuaż, ale potem mnie
puszcza i odwraca się. Jego głos jest chłodny, kiedy mówi:
– Lepiej idź się przygotować, inaczej się spóźnimy. – Robi parę kroków w kierunku drzwi
sypialni, a potem, nie odwracając wzroku, dodaje: – Zaczekam w salonie.
Czuję się, jakby ktoś wyssał mi powietrze z płuc.
Jego postawa całkowicie się zmieniła. Zupełnie nie tego się spodziewałam. Przez parę
przygnębiających sekund stoję bez ruchu, a potem zmuszam się, by dokończyć przygotowania.
Może źle odczytuję jego reakcję, może wcale nie była negatywna. Może tak bardzo mu się
spodobał tatuaż, że potrzebował chwili dla siebie, by się z tym oswoić.
Niezależnie od przyczyny jego nieoczekiwanej reakcji przez cały czas, kiedy usiłuję
zrobić makijaż, muszę powstrzymywać łzy. Nie potrafię się opanować. Chyba czuję się urażona,
a zupełnie nie tego dziś oczekiwałam.
Idę do szafy, wyciągam buty i szal. Spodziewam się niemal, że kiedy wyjdę z sypialni,
Atlasa już nie będzie, ale wciąż tam jest. Stoi przy ścianie w korytarzu i ogląda zdjęcia Emmy.
Kiedy słyszy, że wychodzę, patrzy w moim kierunku, a potem odwraca się do mnie całym
ciałem.
– Wow. – Chyba naprawdę się cieszy, kiedy znów się pojawiam, więc tamta gwałtowna
zmiana trochę mnie dziwi. – Jesteś piękna, Lily.
Doceniam komplement, ale nie potrafię przejść do porządku dziennego nad tym, co się
właśnie stało. A jeśli czegoś się nauczyłam z poprzedniego związku i z obserwowania związku
między swoimi rodzicami, to tego, że nie chcę być kimś, kto zamiata wszystko pod dywan.
W ogóle nie chcę żadnego dywanu.
– Dlaczego mój tatuaż cię zdenerwował?
Moje pytanie go zaskakuje. Bawi się krawatem i chyba szuka jakiejś wymówki, ale nic
nie przychodzi mu do głowy. W ciszy, jaka ogarnia korytarz, słychać tylko jego powolny,
urywany oddech.
– Nie chodziło o tatuaż.
– A o co? Dlaczego jesteś na mnie zły?
– Nie jestem na ciebie zły, Lily.
Mówi to przekonującym tonem, ale gdy zobaczył tatuaż, coś się zmieniło, a ja nie chcę,
żebyśmy zaczynali od kłamstw. On chyba też tego nie chce, bo widzę, jak układa w głowie
kolejne zdanie. Wydaje się skrępowany, jakby wolał uniknąć tej rozmowy, a w każdym razie
odłożyć ją na później.
Wsuwa ręce do kieszeni spodni i wzdycha.
– Tamtego wieczoru, kiedy zabrałem cię na pogotowie… gdy tam byliśmy,
zabandażowali ci bark. – W jego głosie słyszę ból, ale kiedy na mnie patrzy, ten ton jest niczym
w porównaniu ze wzburzeniem w jego oczach. – Słyszałem, jak mówisz pielęgniarce, że cię
ugryzł, ale stałem za daleko, żeby to zobaczyć… – Milknie w połowie zdania i przełyka ślinę. –
Za daleko, żeby zobaczyć, że masz ten tatuaż i że on ugryzł… – Atlas znów przerywa. Jest taki
wzburzony, że nawet nie może dokończyć zdania. Przechodzi po prostu do kolejnego. – Czy to
dlatego to zrobił? Bo przeczytał twoje dzienniki i wiedział, że zrobiłaś sobie tatuaż dla mnie?
Miękną mi kolana.
Już rozumiem, dlaczego Atlas chciał uniknąć tej rozmowy. To zbyt wiele jak na
pogawędkę w drodze na wesele. Przyciskam dłoń do ściśniętego brzucha, gotowa mu
odpowiedzieć, ale trudno jest o tym mówić. Zwłaszcza że wiem, jak bardzo denerwuje to Atlasa.
Nie chcę go ranić, ale nie chcę go też okłamywać ani w żaden sposób chronić Ryle’a. Bo
Atlas ma rację. Właśnie dlatego Ryle zrobił to, co zrobił. Fatalnie mi z tym, że Atlas będzie już
zawsze kojarzył tatuaż z tamtym wspomnieniem.
Brak odpowiedzi to dla niego wystarczające potwierdzenie. Krzywi się i odwraca wzrok.
Widzę, jak zmusza się do głębokiego wdechu, żeby się opanować. Wygląda, jakby miał ochotę
wybuchnąć, ale nie może wyrzucić swojej złości na Ryle’a, bo go tu nie ma.
Atlas jest wściekły, ale nie boję się tej złości.
Dociera do mnie znaczenie tej chwili. Jestem w mieszkaniu sama z mężczyzną
ogarniętym gniewem, ale nie boję się o swoje życie, bo on nie gniewa się na mnie. Gniewa się na
osobę, która mnie skrzywdziła. To opiekuńczy gniew, a moje reakcje na złość Ryle’a i na gniew
Atlasa są zupełnie różne.
Kiedy Atlas znów się do mnie odwraca, widzę jego napiętą twarz i żyły na szyi.
– Jak mam się przy nim zachowywać przyzwoicie, Lily? – pyta, a potem wyrzuca sobie
samemu: – Powinienem był przy tobie być. Powinienem był zrobić więcej.
Rozumiem jego złość, ale Atlas zupełnie nie ma powodu, by się obwiniać. W tamtym
momencie mojego życia nie mógł zrobić ani powiedzieć niczego, co zmieniłoby moje zdanie
o Ryle’u. Sama musiałam dojść do tej zmiany.
Podchodzę bliżej i opieram się o ścianę naprzeciw niego. On robi to samo po swojej
stronie i tak na siebie patrzymy. Przepracowuje teraz wiele emocji, a ja chcę dać mu na to
przestrzeń. Ale mam też wiele do powiedzenia o poczuciu winy, w które sam się wpędza.
– Kiedy Ryle uderzył mnie po raz pierwszy, zrobił to dlatego, że się z niego śmiałam.
Byłam wstawiona i rozbawiło mnie coś, co nie było zabawne, a on dał mi w twarz.
Atlas musi odwrócić wzrok, gdy słyszy moje słowa. Nie wiem, czy chce znać te
szczegóły, ale od dawna chciałam mu to wszystko powiedzieć. Stoi nieruchomo pod ścianą
i chyba wszystkimi siłami powstrzymuje się, by nie ruszyć biegiem na poszukiwanie Ryle’a.
Znów na mnie patrzy, jego spojrzenie jest ostre. Czeka, aż skończę.
– Za drugim razem zepchnął mnie ze schodów. Tamta kłótnia zaczęła się od tego, że
znalazł twój numer ukryty w etui mojego telefonu. I masz rację, kiedy ugryzł mnie w ramię… To
dlatego, że przeczytał dzienniki i dowiedział się, że tatuaż zrobiłam sobie ze względu na ciebie
i że magnesik na lodówce jest od ciebie. – Na chwilę opuszczam wzrok, bo trudno mi znieść, jak
bardzo go to dotyka. – Kiedyś myślałam, że to, co zrobiłam, jakoś usprawiedliwia jego reakcje.
Może gdybym się nie zaśmiała, toby mnie nie uderzył. Może gdybym nie miała twojego numeru,
nie wściekłby się aż tak, żeby zepchnąć mnie ze schodów.
Atlas już nawet na mnie nie patrzy. Odchylił głowę i opiera się o ścianę ze wzrokiem
wbitym w sufit, przyswajając to wszystko, zmrożony gniewem.
– Za każdym razem, gdy brałam na siebie winę i usprawiedliwiałam Ryle’a, myślałam
o tobie. Pytałam siebie, jak w porównaniu z nim zareagowałbyś ty. Bo wiedziałam, że
zachowałbyś się inaczej. Gdybym się z ciebie śmiała, tak jak śmiałam się z Ryle’a, ty śmiałbyś
się razem ze mną. Nigdy byś mnie nie uderzył. A gdyby jakiś mężczyzna dał mi swój numer,
żeby chronić mnie przed kimś, kogo uważał za niebezpiecznego, tobyś to docenił. Nie
zepchnąłbyś mnie ze schodów. A gdyby dzienniki, które pozwoliłam ci przeczytać, opowiadały
o innym chłopcu z czasów liceum, a nie o tobie, to byłby dla ciebie temat do niewinnych żartów.
Pewnie podkreśliłbyś najbardziej żenujące zdania i śmiał się z nich razem ze mną.
Milknę i czekam, aż Atlas znów na mnie popatrzy, a potem kończę:
– Za każdym razem, gdy w siebie wątpiłam i myślałam, że w jakiś sposób zasłużyłam na
to, co zrobił mi Ryle, wystarczyło, że pomyślałam o tobie, Atlas. Myślę o tym, jak zupełnie
inaczej wyglądałyby tamte chwile, gdybyś to był ty, i dzięki temu przypominam sobie, że
w żadnej z nich nie zawiniłam. Odegrałeś ważną rolę w tym, że to przetrwałam, chociaż nie było
cię obok.
Atlas przez jakieś pięć sekund w milczeniu chłonie wszystko, co powiedziałam, a potem
pokonuje dzielący nas dystans i mnie całuje. Nareszcie. Nareszcie.
Prawą ręką obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie, a język delikatnie przesuwa ku
moim ustom, torując sobie drogę do ich wnętrza. Lewa dłoń sunie ku moim włosom, a po chwili
przywiera do tyłu mojej głowy. Czuję, jak narasta we mnie pragnienie.
W pocałunku Atlasa nie ma niepokoju. Jego usta pewnie wychodzą na spotkanie moim,
a moje reagują ulgą. Przyciągam go, pragnąc, by jego ciepło we mnie wsiąkło. Te usta i ten dotyk
są znajome – już raz to przeżyliśmy – a zarazem zupełnie nowe, bo pocałunek zawiera w sobie
inne składniki. Za pierwszym razem był w nim lęk i młodzieńczy brak doświadczenia.
Ten pocałunek to nadzieja. Pokrzepienie, bezpieczeństwo i stabilność. Wszystko, czego
brakowało mi w dorosłym życiu. Tak bardzo się cieszę, że znów mamy siebie nawzajem, aż chce
mi się płakać.
Rozdział dwudziesty pierwszy

Atlas

Wiele rzeczy w moim życiu doprowadziło mnie do złości, ale nic nie napełniło mnie
takim gniewem jak widok tatuażu Lily i otaczających go pobladłych blizn po ugryzieniu.
Nigdy nie zrozumiem, jak mężczyzna może zrobić coś takiego kobiecie. Nie zrozumiem,
jak człowiek może zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi, którego powinien kochać i chronić.
Ale rozumiem na pewno, że Lily zasługuje na coś lepszego. I to ja mogę być tym, kto jej
to da. Zaczynając od tego pocałunku, którego nie potrafimy zakończyć. Za każdym razem, gdy
przerywamy i na siebie patrzymy, natychmiast wracamy do całowania się, jakbyśmy tym jednym
pocałunkiem chcieli nadrobić cały stracony czas.
Muskam ustami linię jej szczęki i docieram do obojczyka. Zawsze uwielbiałem ją tam
całować, ale dopiero po przeczytaniu jej dzienników zrozumiałem, że ona o tym wiedziała.
Przyciskam usta do jej tatuażu, chcąc sprawić, że będzie wspominać to, co w nas dobre, we
wszystkich przyszłych pocałunkach, jakie złożę w tym miejscu. Jeśli będzie potrzebny ich
milion, by przestała myśleć o bliznach wokół, to pocałuję ją tam milion i jeden raz.
Całuję ją po szyi i po twarzy. Kiedy znów na nią patrzę, poprawiam jej ramiączko
sukienki, bo choć bardzo chciałbym tu zostać na wiele godzin, to mam ją zabrać na wesele.
– Musimy iść – szepczę.
Kiwa głową, ale ja znów ją całuję. Nie mogę się powstrzymać. Czekałem na tę chwilę,
odkąd byłem nastolatkiem.
Nie mam pojęcia, jak było na weselu, bo byłem skupiony prawie wyłącznie na Lily. Nie
znałem tam nikogo, a po tym, jak w końcu się pocałowaliśmy, trudno było skupić się na czymś
innym niż oczekiwanie na powtórkę. Czułem, że Lily równie mocno pragnie zostać ze mną sam
na sam. Konieczność cierpliwego siedzenia obok niej po tym, co wydarzyło się między nami
w jej mieszkaniu, była męczarnią.
Gdy tylko dotarliśmy na wesele i Lily zobaczyła, jak wielu jest gości, wyraźnie jej ulżyło.
Stwierdziła, że Lucy na pewno się nie zorientuje, jeśli wyjdziemy wcześniej, a ja nawet nie znam
Lucy, więc nie zamierzałem się sprzeczać, kiedy po niecałej godzinie pogaduszek złapała mnie
za rękę i wymknęliśmy się.
Właśnie podjechaliśmy pod budynek, w którym mieszka Lily, i choć jestem prawie
pewien, że chce, żebym poszedł z nią na górę, nie pozostawię niczego w domyśle. Otwieram jej
drzwi i czekam, aż włoży z powrotem buty. Zdjęła je w samochodzie, bo obtarły jej stopy, ale
chyba trudno je zapiąć. Mają paski, z którymi Lily walczy na siedzeniu pasażera. Wątpię jednak,
by chciała iść boso po parkingu.
– Mogę cię ponieść na plecach.
Zerka na mnie, a potem się śmieje, jakbym żartował.
– Chcesz mnie wziąć na barana?
– Tak, bierz buty.
Przez chwilę wpatruje się we mnie, a potem posyła mi radosny uśmiech. Odwracam się,
a ona wciąż się śmieje, oplatając rękami moją szyję. Pomagam jej wskoczyć na swoje plecy
i kopniakiem zamykam drzwi.
Kiedy docieramy do jej mieszkania, pochylam się do przodu, by mogła otworzyć kluczem
drzwi. Wchodzimy do środka i gdy opuszczam ją na podłogę, wciąż jest roześmiana. Odwracam
się, a ona rzuca buty i znów zaczyna mnie całować.
Chyba od razu wracamy do miejsca, w którym skończyliśmy.
– O której musisz być w domu? – pyta.
– Powiedziałem Joshowi, że będę o dziesiątej albo jedenastej. – Zerkam na zegarek, jest
parę minut po dziesiątej. – Zadzwonić do niego i powiedzieć, że mogę się spóźnić?
Lily kiwa głową.
– Na pewno się spóźnisz. Zadzwoń, a ja naleję nam wina.
Idzie do kuchni, więc wyciągam telefon i dzwonię do Josha. Wybieram połączenie wideo,
żeby sprawdzić, czy nie urządza mi w domu imprezy. Wątpię, by Theo mu na to pozwolił, ale
z żadnym z nich dwóch nie mam zamiaru ryzykować.
Kiedy Josh odbiera, telefon leży na podłodze. Widzę jego podbródek i światło
z telewizora. Trzyma w dłoniach kontroler do gier.
– Jesteśmy w trakcie turnieju – mówi.
– Tylko sprawdzam, co u ciebie. Wszystko w porządku?
– Jest dobrze! – odzywa się Theo.
Josh zaczyna trząść padem, wciskać guziki, a potem wrzeszczy:
– Kurde! – Rzuca kontroler na bok i podnosi telefon, przysuwając go do twarzy. –
Przegraliśmy.
Za jego plecami pojawia się Theo.
– To mi nie wygląda na wesele. Gdzie jesteś?
Nie odpowiadam na to pytanie.
– Mogę się dziś trochę spóźnić.
– Ooo, jesteś u Lily? – pyta Theo, przysuwając się do telefonu. Uśmiecha się szeroko. –
Pocałowałeś ją w końcu? Czy ona mnie słyszy? Jakim tekstem ją przekonałeś, żeby cię do siebie
zaprosiła? „Oni mają obrączki na paluszkach, my mamy okazję wskoczyć razem do…”
Natychmiast się rozłączam, zanim zdąży dokończyć rymowankę, ale Lily wszystko
słyszała. Stoi niedaleko z dwoma kieliszkami wina w dłoniach. Ze zdziwieniem przekrzywia
głowę.
– Kto to był?
– Theo.
– Ile ma lat?
– Dwanaście.
– Rozmawiasz o nas z dwunastolatkiem?
Chyba ją to bawi. Biorę od niej kieliszek wina i zanim wezmę łyk, wyjaśniam:
– To mój terapeuta. Spotykamy się co czwartek o czwartej.
Śmieje się.
– Twoim terapeutą jest gimnazjalista?
– Tak, ale niedługo go zwolnię.
Obejmuję Lily w talii i przyciągam ją do siebie. Na jej ustach czuję czerwone wino,
którego nam nalała. Całuję ją mocniej, delektując się smakiem. Delektując się nią.
Kiedy się cofa, mówi:
– To dziwne.
Nie wiem, co ma na myśli. Mam nadzieję, że nie nas, bo zupełnie nie tak opisałbym to, co
się między nami dzieje.
– Co jest dziwne?
– Że tu jesteś. Że nie ma tu małej. Nie przywykłam do wolnego czasu ani do… czasu
z facetem. – Bierze kolejny łyk wina, a potem się ode mnie odsuwa. Odstawia kieliszek na blat
i idzie w stronę sypialni. – Chodź, wykorzystajmy tę okazję.
Ruszam za nią zdecydowanie za szybko.
Rozdział dwudziesty drugi

Lily

Staram się zachowywać, jakbym była pewna siebie, ale gdy tylko wchodzę do sypialni,
tracę bojowe nastawienie, jakie mnie tu doprowadziło.
Tyle czasu minęło, odkąd z kimś byłam. Ostatni raz chyba tuż po tym, jak zaszłam
w ciążę z Emmy. Nie uprawiałam seksu po porodzie, a z Atlasem – odkąd miałam szesnaście lat.
Obie te myśli splatają się w mojej głowie i tworzą potworne, natrętne tornado.
Stoję na środku sypialni, a parę sekund później w drzwiach pojawia się Atlas. Opieram
ręce na biodrach i po prostu… tak stoję. On się we mnie wpatruje. Chyba to ja powinnam zrobić
kolejny krok, skoro to ja go tutaj zaprosiłam.
– Nie wiem, co dalej robić – przyznaję. – Miałam długą przerwę.
Atlas się śmieje. Potem powoli podchodzi do łóżka – oczywiście nie może po prostu
wejść w nieatrakcyjny sposób. Każdy jego ruch jest seksowny. To, jak zdejmuje teraz marynarkę,
jest seksowne. Rzuca ją na komodę, a potem zrzuca buty. O rany, nawet to było seksowne.
A potem siada na moim łóżku.
– Porozmawiajmy.
Opiera się o mój zagłówek i krzyżuje nogi w kostkach. Jest chyba bardzo rozluźniony.
A na pewno seksowny.
Nie wyobrażam sobie, żeby położyć się na łóżku w tej sukience. Byłoby mi niewygodnie,
a zdejmowanie jej nie byłoby żadną przyjemnością, jeśli w ogóle do tego dojdziemy.
– Najpierw się przebiorę. – Wchodzę do garderoby i zamykam drzwi.
Wciskam włącznik, ale światło się nie zapala. Żarówka się przepaliła. Cholera. Nie mogę
się ubierać po ciemku. Nie mam przy sobie telefonu, więc nie wspomogę się latarką.
Robię, co w mojej mocy, ale potrzebuję chwili, żeby rozpiąć suwak. Kiedy w końcu mi
się to udaje, nie wiedzieć czemu zamiast zsunąć sukienkę przez nogi, przeciągam ją przez głowę
i oczywiście suwak wplątuje mi się we włosy. Próbuję się uwolnić, ale sukienka jest ciężka
i w ciemności trwa to całe wieki, a ja nie mogę wyjść do lustra, bo tam siedzi Atlas. Ciągle
usiłuję się wyplątać. Po paru fatalnych minutach Atlas w końcu puka do drzwi.
– Wszystko w porządku?
– Nie, utknęłam.
– Mogę otworzyć drzwi?
Stoję w staniku i majtkach, z sukienką zasłaniającą głowę, ale zasłużyłam sobie. To moja
kara za schowek.
– Możesz, ale właściwie to nie jestem ubrana.
Słyszę, jak Atlas się śmieje, ale kiedy otwiera drzwi i widzi moją sytuację, natychmiast
rzuca się do akcji, wciskając włącznik. Oczywiście nic się nie dzieje.
– Żarówka się przepaliła.
Podchodzi bliżej, żeby się przyjrzeć.
– Co się stało?
– Włosy się zaplątały.
Atlas wyciąga telefon i włącza latarkę, żeby zobaczyć, w co się zaplątałam. Ciągnie moje
włosy i sukienkę w przeciwnych kierunkach i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
sukienka opada na podłogę.
Wygładzam włosy.
– Dziękuję. – Zasłaniam się skrzyżowanymi rękami. – Strasznie mi wstyd.
Światło z telefonu Atlasa ciągle jest zapalone, więc widzi, że stoję w staniku i majtkach.
Gasi latarkę, ale przez otwarte drzwi garderoby wpada światło z sypialni, więc wciąż całkiem
dobrze mnie widać.
Przez chwilę oboje się wahamy. On nie wie, czy powinien wyjść i pozwolić mi
dokończyć przebieranie, a ja nie wiem, czy chcę, by to zrobił.
A potem nagle się całujemy.
To się po prostu stało, chyba równocześnie ruszyliśmy ku sobie. Jedną z dłoni obejmuje
tył mojej głowy, a drugą od razu przesuwa na mój krzyż, tak nisko, że jego palce muskają
krawędź majtek.
Obejmuję go obiema rękami i przyciągam do siebie tak mocno, że wpadamy na wiszące
ubrania. Atlas nas podnosi, ale czuję w pocałunku jego uśmiech. Odsuwa się od moich ust na
tyle, by móc mówić.
– Czemu ty tak lubisz różne schowki?
A potem znów przyciska wargi do moich.
Parę minut całujemy się w garderobie i jest zupełnie tak jak w młodości, gdy potajemnie
się migdaliliśmy. Pożądanie, dreszcz, świeżość robienia czegoś, czego jeszcze się nie robiło –
a w tym przypadku, czego nie robiło się od dawna.
Przypominam sobie, jak bardzo lubiłam być z nim w łóżku. Niezależnie od tego, czy się
całowaliśmy, rozmawialiśmy, czy robiliśmy coś innego, wspomnienia z czasu spędzonego z nim
w mojej sypialni należą do moich ulubionych. Całuje mnie po szyi, a ja szepczę:
– Zabierz mnie do łóżka.
Nie waha się ani chwili. Przesuwa mi dłoń po tyłku i chwyta pod udami, żeby mnie
podnieść. Wynosi mnie z garderoby i niesie przez sypialnię, a potem kładzie na materacu i sam
na mnie wchodzi.
Gdy czuję na sobie jego ciało, jeszcze bardziej rozpaczliwie go pragnę, ale on postępuje
tak samo jak wtedy, gdy się całowaliśmy. Z cierpliwością i czcią – jakby samo całowanie
wystarczało i jakby dla niego było zaszczytem.
Nie wiem, skąd on bierze tę cierpliwość, bo ja trochę mam ochotę, żeby zrzucił z siebie
ubrania i potraktował mnie tak, jakby dostał jedyną szansę, by mnie mieć.
Może gdyby tak myślał, toby to zrobił – ale oboje wiemy, że to dopiero początek. Robi
powolne kroki, bo go o to prosiłam. Gdybym poprosiła, żeby przyspieszył, też na pewno by mnie
posłuchał.
Troskliwy Atlas.
W końcu docieramy do punktu, w którym musimy podjąć decyzję. Mam w szufladzie
prezerwatywę, a on pewnie ma jeszcze chwilę, zanim będzie musiał wyjść, ale kiedy przerywamy
całowanie i na siebie patrzymy, potrząsa głową. Oboje ciężko oddychamy i jesteśmy zmęczeni
tak długim podnieceniem, więc zsuwa się ze mnie i opada na plecy.
Wciąż jest ubrany. Ja wciąż jestem w samej bieliźnie. Nie przekroczyliśmy tego punktu.
– Bardzo tego pragnę – dyszy – ale nie chcę zaraz potem wychodzić.
Obraca się na bok i kładzie mi dłoń na brzuchu. Patrzy na mnie wygłodniałym
spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć: „Nieważne”, i mnie posiąść.
Wzdycham i zamykam oczy.
– Czasem nie znoszę odpowiedzialności.
Atlas się śmieje, a ja czuję, jak przysuwa się bliżej. Całuje mnie w kącik ust i mówi:
– Jeszcze nie muszę wychodzić.
Równocześnie wsuwa palec wskazujący pod krawędź moich majtek, tuż pod pępkiem.
Przesuwa go tam i z powrotem, czekając na reakcję.
Unoszę biodra, mając nadzieję, że już wystarczy mu rozmowy.
Czuję, że całe moje ciało płonie, kiedy wsuwa kolejne dwa palce. A gdy jest tam już cała
jego dłoń, przepadłam. Wypuszczam z drżeniem powietrze i chwytam prześcieradło obiema
dłońmi, wyginając plecy i biodra, by do niego przywrzeć.
Przysuwa usta do moich, ale nie całuje mnie. Pozostaje blisko, pozwalając, by ruch moich
bioder i jęki poprowadziły go do celu.
Ma niezwykłe wyczucie. Nie potrzebuję dużo czasu – zaciskam się wokół jego dłoni,
ciągnę go za szyję, by móc go pocałować, kiedy kończę.
Gdy jest po wszystkim, wysuwa dłoń z moich majtek, ale kładzie ją między moimi
nogami, czekając, aż ochłonę. Z falującą piersią usiłuję złapać oddech.
Atlas też ciężko oddycha, ale ja potrzebuję chwili, zanim będę mogła coś z tym zrobić.
– Lily. – Atlas całuje mnie delikatnie w policzek. – Chyba ci… – Milknie, więc otwieram
oczy i patrzę na niego. Zerka na moje piersi, a potem znów na twarz.
Ciągnie się za białą koszulę i patrzy na nią, a ja widzę na niej jakąś plamę.
O cholera.
Spoglądam na biustonosz – jest przemoczony. O Boże. Mleko. Jest wszędzie. Ale ze mnie
idiotka.
Atlas w ogóle nie wydaje się speszony. Zsuwa się z łóżka i mówi:
– Dam ci odrobinę prywatności.
Jestem trochę zażenowana tym, że mam cały biustonosz w mleku, więc chwytam
prześcieradło i zasłaniam piersi, a potem przysuwam się do Atlasa na krawędzi łóżka. Nastrój
trochę siadł.
– Wychodzisz?
– Skądże.
Całuje mnie, a potem wychodzi z sypialni, jakby czymś zupełnie normalnym było to, że
mężczyzna całuje się z kobietą, która karmi piersią dziecko innego faceta. To musi być dla niego
choć trochę niezręczne, ale dobrze się kryje.
Przez kilka kolejnych minut odciągam mleko w łazience, a potem biorę błyskawiczny
prysznic. Wkładam za duży podkoszulek i szorty od piżamy, po czym wychodzę do salonu.
Atlas siedzi na kanapie i cierpliwie czeka z telefonem w dłoni. Kiedy słyszy, jak
wchodzę, podnosi na mnie wzrok i mi się przygląda. Wciąż jestem trochę zawstydzona, więc
siadam jakieś pół metra od niego, a potem mamroczę:
– Przepraszam.
– Lily. – Wyczuwa mój wstyd, więc wyciąga do mnie rękę. – Chodź do mnie.
Opiera się o kanapę i ciągnie mnie za nogę, żebym siadła na nim okrakiem. Przesuwa
dłońmi po moich udach, talii i leniwie opiera głowę o kanapę.
– Cały dzisiejszy wieczór był idealny. Nawet się nie waż przepraszać.
Przewracam oczami.
– Mówisz tak przez grzeczność. Zalałam cię mlekiem z piersi.
Atlas obejmuje mnie za kark i przyciąga bliżej.
– No tak, podczas pieszczot. Uwierz mi, nie mam ci za złe.
Potem mnie całuje i to chyba błąd, bo znowu się zaczyna.
Jak tak dalej pójdzie, to nigdy nie uda mu się stąd wyjść. Chyba powinnam była włożyć
kolejny stanik, ale naprawdę myślałam, że wychodzę do salonu, żeby się z nim pożegnać. Nie
wiedziałam, że na kanapie znów wrócimy do tematu, ale w ogóle mi to nie przeszkadza.
Znów czuję, że jest twardy, a ułożyliśmy się tak idealnie, że nie musimy nawet nic
zmieniać, żeby wykorzystać tę pozycję. Podczas naszego pocałunku jęczy, co jeszcze bardziej
mnie zachęca.
Jedna z dłoni Atlasa przesuwa się po moich plecach. Czuję, jak się waha, kiedy nie
natrafia na biustonosz. Przerywa pocałunek i patrzy mi w oczy. Wciąż się na nim poruszam,
a jego spojrzenie przeszywa mnie na wylot. Zaczyna przesuwać dłoń z pleców na moją pierś.
Kiedy ją obejmuje, jest tak, jakby coś się w nim zmieniło. W nas obojgu.
Nasz pocałunek staje się gorączkowy, zaczynam rozpinać mu koszulę. Nie mówimy już
nic więcej. Po prostu w pośpiechu zdejmujemy z siebie wszystkie oddzielające nas ubrania
i nawet nie kłopoczemy się powrotem do sypialni. Prawie nie przerywamy pocałunku, kiedy
sięga do portfela, wyciąga prezerwatywę i ją zakłada.
A potem, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie, całuje mnie i we mnie
wchodzi, a ja czuję się dokładnie tak samo kochana jak wtedy, gdy wydarzyło się to między nami
po raz pierwszy. Kiedy w końcu się łączymy, ogarnia mnie naraz tyle emocji, że nie wiem, czy
doświadczyłam kiedykolwiek równie chaotycznego piękna.
Wzdycha przy mojej szyi, jakby czuł dokładnie to samo. Zaczyna się powoli poruszać
i cały czas delikatnie mnie całuje. Ale po kilku minutach pocałunki stają się gorączkowe, oboje
się pocimy, ale jestem też całkowicie pochłonięta tą chwilą, nie liczy się dla mnie nic poza tym,
że znów jesteśmy razem i że to jest właściwe. Wszystko w tej chwili jest takie, jak być powinno.
Jestem właśnie tu, gdzie moje miejsce – w ramionach kochającego mnie Atlasa
Corrigana.
Rozdział dwudziesty trzeci

Atlas

Już naprawdę powinienem iść do domu, ale tak trudno wygrzebać się z łóżka po tych
kilku ostatnich godzinach z nią. Najpierw była kanapa, potem prysznic. Teraz oboje jesteśmy
zbyt zmęczeni, żeby zająć się czymkolwiek poza rozmową.
Ona leży na plecach z rękami splecionymi pod głową. Wpatruje się we mnie i uważnie
słucha, gdy opowiadam jej o wczorajszym spotkaniu z prawnikiem.
– Mówi, że dobrze zrobiłem, zabierając go do szpitala. Mieli prawny obowiązek
powiadomienia opieki społecznej. Ale sam nie wiem, jak się z tym czuję. Teraz wszystko jest
w rękach instytucji publicznych. Co, jeśli uznają, że nie jestem dla niego najlepszym opiekunem?
– A niby czemu?
– Dużo pracuję. Nie jestem żonaty, więc Josh spędzałby sporo czasu w samotności. Poza
tym nie mam doświadczenia w wychowywaniu dzieci. Mogą uznać, że lepszy będzie Tim, bo to
biologiczny ojciec. Mogą nawet zwrócić go matce, nie wiem w ogóle, czy to, co zrobiła,
wystarcza, żeby pozbawić ją praw do opieki.
Lily pochyla się w moją stronę i przyciska usta do mojego przedramienia.
– Powiem ci to, co ty mi powiedziałeś, kiedy pierwszy raz zadzwoniłeś do mnie przez
FaceTime. Powiedziałeś: „Stresujesz się czymś, co jeszcze się nawet nie wydarzyło”.
Na chwilę zaciskam usta.
– No, powiedziałem tak.
– No, powiedziałeś – odpowiada. Wtula się we mnie, oplatając moje udo nogą. –
Wszystko się ułoży, Atlas. Jesteś dla niego najlepszy i każdy, kto się zaangażuje, to dostrzeże.
Obiecuję.
Obejmuję ją i układam sobie jej głowę pod brodą. Oboje niesamowicie się zmieniliśmy
fizycznie, odkąd byliśmy nastolatkami, ale jakimś cudem wciąż pasujemy do siebie równie
idealnie jak wtedy.
– Chciałam cię o coś spytać – mówi Lily, cofając się na tyle, by na mnie spojrzeć. –
Pamiętasz nasz pierwszy raz? Co się wydarzyło po tamtej nocy? Po tym, jak mój ojciec zrobił ci
krzywdę.
Nie dziwi mnie, że się nad tym zastanawia. Mnie samemu parę razy przeszło to dzisiaj
przez myśl. Po raz pierwszy od tamtej nocy byliśmy dziś tak blisko, a wtedy skończyło się to
strasznie. Trudno się oprzeć porównywaniu.
O tym opowiadał ostatni wpis w jej dzienniku. Trudno było mi go czytać, odkryć, jak
bardzo ją to bolało. Najbardziej na świecie pragnąłbym, żeby tamta noc mogła skończyć się
lepiej.
– Niewiele pamiętam z tamtego wieczoru – przyznaję. – Obudziłem się w szpitalu
następnego dnia, zdezorientowany. Wiedziałem, że to twój ojciec mnie pobił, tyle pamiętałem,
ale nie miałem pojęcia, czy tobie zrobił to samo co mnie. Kilka razy wciskałem przycisk, żeby
wezwać pielęgniarkę, a kiedy nikt nie przyszedł, udało mi się jakoś wykuśtykać na korytarz ze
złamaną kostką. Byłem rozgorączkowany, wypytywałem, czy nic ci nie jest, ale biedna
pielęgniarka nie miała pojęcia, o co mi chodzi.
Lily mocniej się do mnie przytula.
– W końcu uspokoiła mnie na tyle, żeby wyciągnąć ze mnie twoje dane, a potem wróciła
z informacją, że tylko ja zostałem przyjęty do szpitala z obrażeniami. Spytała, czy twoim ojcem
jest Andrew Bloom. Odpowiedziałem, że tak, i powiedziałem, że chcę wnieść oskarżenie. Kiedy
spytałem, czy może załatwić mi wizytę policjanta, spojrzała na mnie ze współczuciem. Pamiętam
dokładnie jej słowa. Powiedziała: „Prawo jest po jego stronie, słonko. Nikt go nie zgłasza. Nawet
żona”.
Lily wzdycha przy mojej piersi, dlatego milknę na chwilę i całuję ją w czubek głowy.
– Co było dalej? – szepcze.
– I tak to zrobiłem – mówię. – Wiedziałem, że w innym razie twoja matka nigdy się od
niego nie uwolni. Wymusiłem na pielęgniarce, żeby skontaktowała się z policją, a kiedy po
południu w końcu przyszedł funkcjonariusz, wcale nie zamierzał słuchać zeznania. Chciał mi
tylko wyjaśnić, że jeśli kogoś aresztują, to nie twojego ojca. Powiedział, że to on mógłby
doprowadzić do mojego aresztowania za to, że włamuję się do domów i że napastowałem jego
córkę. Dokładnie tak to ujął, jakby nasz związek był jakimś przestępstwem. Przez lata miałem
poczucie winy.
Lily podnosi na mnie wzrok i kładzie mi dłoń na policzku.
– Jak to? Atlas, byłeś tylko o dwa i pół roku starszy. Nie zrobiłeś zupełnie nic złego.
Cieszę się, że to mówi, ale nie zmienia to faktu, że czułem się winny, że obarczyłem ją
swoimi zmartwieniami. Ale czułem się też winny przez to, że potem ją opuściłem.
– Chyba z żadną podjętą wtedy decyzją nie czułbym się dobrze. Nie chciałem zostawać
i jeszcze bardziej cię narażać, wracając do twojego domu. I nie chciałem, żeby mnie aresztowali,
bo wtedy nie mógłbym się zaciągnąć do wojska. Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli się od siebie
oddalimy, a kiedyś, w przyszłości, odnajdę cię i dowiem się, czy myślałaś o mnie tak, jak ja
myślałem o tobie.
– Codziennie – szepcze. – Myślałam o tobie każdego dnia.
Przez chwilę gładzę ją po plecach, a potem wplatam palce w jej włosy i zastanawiam się,
jak to możliwe, że czuję się przy niej tak spełniony, skoro nawet nie wiedziałem, że bez niej
jestem tylko połową siebie.
Oczywiście przez te wszystkie lata za nią tęskniłem. Gdybym mógł pstryknąć palcami
i sprawić, że znów będzie przy mnie, zrobiłbym to bez chwili wahania. Ale każde z nas ułożyło
sobie życie bez tego drugiego – ona miała Ryle’a, a ja pracę. Uznałem, że takie jest nasze
przeznaczenie. Przyzwyczaiłem się, że nie spędzam życia u jej boku. Ale teraz, gdy wróciła, sam
nie wiem, jak mógłbym czuć się spełniony bez niej. Zwłaszcza po dzisiejszej nocy.
– Lily – szepczę.
Nie odpowiada. Cofam się odrobinę i widzę, że ma zamknięte oczy, a obejmująca mnie
ręka jest zupełnie bezwładna. Boję się, że jeśli się poruszę, to ją obudzę. Ale powiedziałem
Joshowi, że spóźnię się tylko jakieś dwie godziny, a teraz mija trzecia godzina spóźnienia. Nie
wiem nawet, czy wolno mi zostawiać dwunastolatków bez opieki.
Brad pozwolił mi zostawić ich samych, a skoro nawet nie kupił Theo telefonu, to raczej
nie zgodziłby się na to, o ile Theo nie zostawał już wcześniej sam.
Może powinienem wygooglować, od jakiego wieku można w Bostonie zostawiać dzieci
bez opieki.
Za dużo myślę. To jasne, że nic im nie jest. Żaden z nich nie zadzwonił ani nie wysłał
esemesa, że dzieje się coś złego, poza tym dwunastolatki same niańczą czasem młodsze dzieci.
Chyba jest dobrze, ale i tak muszę wracać do domu. Jeszcze nie znam Josha na tyle, żeby
mieć pewność, że nie urządza mi teraz w domu dzikiej imprezy. Powoli wysuwam rękę spod
głowy Lily i wychodzę z łóżka. Ubieram się tak cicho, jak tylko mogę, a potem zaczynam szukać
kartki i długopisu. Nie chcę jej budzić, ale nie chcę też wychodzić bez słowa. Zwłaszcza po takiej
nocy.
W kuchennej szufladzie natrafiam na notes i długopis, więc siadam przy stole, by napisać
jej list. Kiedy kończę, zanoszę go do sypialni i kładę na poduszce przy jej głowie. Potem całuję ją
na dobranoc.
Rozdział dwudziesty czwarty

Lily

W mojej głowie coś stuka.


Poza głową też słychać stukanie.
Podnoszę twarz z poduszki i czuję na brodzie ślinę. Wycieram ją rogiem poszewki.
Prostuję się i widzę, że Atlas zostawił mi liścik. Sięgam po niego, ale potem znów słyszę
pukanie, więc chowam kartkę pod poduszkę na później i zmuszam się, by w zamglonym umyśle
zrobić miejsce na to, co się teraz dzieje.
Emmy jest u mamy.
Właśnie wyspałam się za całe ostatnie dwa lata.
Ktoś czeka pod drzwiami.
Sięgam po telefon na szafce nocnej i usiłuję się skupić na ekranie. Ryle dzwonił do mnie
kilka razy, więc martwię się, że coś się stało. Ale od mamy dostałam tylko zdjęcie Emmy
jedzącej śniadanie, wysłane pół godziny temu.
Uff. U małej wszystko w porządku. Od razu się rozluźniam, ale świadomość, że to pewnie
Ryle puka do drzwi, nie daje mi miejsca na zbyt wiele rozluźnienia.
– Chwileczkę! – krzyczę.
Szybko narzucam na siebie T-shirt i dżinsy, a potem otwieram drzwi, żeby go wpuścić.
Mija mnie i wchodzi do środka, nie czekając na zaproszenie.
– Wszystko w porządku? – Widać po nim panikę, ale też chyba ulgę, że żyję.
– Spałam. Nic mi się nie stało. – Widzi, że jestem zirytowana. Rozgląda się, szukając
wzrokiem Emmy. – Została na noc u mamy.
– Aha. – Jest zawiedziony. – Dzwoniłem, bo chciałem ją wziąć na kilka godzin. Nie
odbierałaś, a zwykle o tej porze już nie śpisz…
Głos Ryle’a cichnie, gdy widzi kanapę. Nie muszę tam patrzeć, żeby się domyślić, na co
się gapi. Moja podkoszulka i majtki na pewno nadal leżą tam rozrzucone.
– Zadzwonię do mamy, dam jej znać, że przyjedziesz.
Idę po telefon, licząc, że Ryle nie zacznie mnie wypytywać. Psuje dobry nastrój,
w którym zostawił mnie wczoraj Atlas.
Kiedy wracam do salonu, zatrzymuję się, szukając w telefonie numeru mamy. Ryle
trzyma w dłoni kieliszek po winie i przygląda mu się. To kieliszek Atlasa. Mój stoi na blacie
obok – nie ma wątpliwości, że ktoś wczoraj pił tu ze mną wino.
Przed zdjęciem mojej bielizny i rzuceniem jej na kanapę.
Widzę, jak w Ryle’u buzuje zazdrość, kiedy odstawia kieliszek i patrzy wprost na mnie.
– Ktoś spędził tu noc?
Nawet nie próbuję zaprzeczać. Jestem dorosła. I jestem singielką. No, może już nie jestem
singielką, ale to inna kwestia.
– Jesteśmy po rozwodzie, Ryle, nie możesz mi zadawać takich pytań.
Może to nie była właściwa odpowiedź, bo Ryle natychmiast robi dwa szybkie kroki
w moją stronę.
– Nie mogę pytać, czy ktoś spędził noc w domu, w którym mieszka moja córka?
Cofam się o krok.
– Nie o to mi chodziło. Nie pozwoliłabym, by ktoś przy niej był bez twojej zgody, dlatego
jest u mamy.
Ryle mruży oczy i patrzy na mnie oskarżycielsko. Wygląda, jakby się mną brzydził.
– Nie zostawisz jej u mnie na noc, ale podrzucisz do kogoś innego, kiedy chcesz się
pieprzyć? – Śmieje się. – Matka roku.
Teraz się wściekam.
– Dopiero drugi raz w ciągu niemal roku jej życia zostawiłam ją z kimś na noc. Nie karć
mnie za to, że chciałam mieć noc dla siebie. A w czasie, kiedy mam noc dla siebie, to, co robię,
nie jest twoją sprawą.
Znam ten wyraz oczu Ryle’a – tę pustkę, która zawsze się tam pojawiała tuż przed tym,
jak przeginał.
Mój gniew natychmiast zmienia się w strach, a kiedy Ryle zauważa, że się cofam, wydaje
z siebie odgłos wściekłości. Gardłowy, gniewny odgłos pełen frustracji, rozbrzmiewający
w salonie.
Wychodzi z mieszkania i zatrzaskuje za sobą drzwi. Słyszę, jak na korytarzu wrzeszczy:
„Kurwa!”.
Nie wiem, co dokładnie doprowadziło go do wściekłości na mnie. Czy jest zły, że kogoś
mam? Czy o to, że Emmy została u mamy? Czy może przeszkadza mu, że Emmy może spędzać
z nią noce, ale wciąż nie czułabym się pewnie, zostawiając ją na noc z nim? Może wścieka się
o te wszystkie trzy rzeczy naraz.
Wypuszczam powietrze, by się uspokoić, czując ulgę, że już poszedł, ale zanim zdążę
pomyśleć, co teraz zrobić, Ryle znów otwiera drzwi. Patrzy na mnie beznamiętnie z korytarza
i pyta:
– Czy to on?
Gdy to słyszę, czuję, jak serce podchodzi mi do gardła. Nie wypowiada imienia Atlasa,
ale kogo innego mógłby mieć na myśli? Nie zaprzeczam od razu, a to dla niego wystarczające
potwierdzenie.
Ryle przez chwilę patrzy w sufit, a potem potrząsa głową.
– Więc przez cały ten czas słusznie się go obawiałem?
Ostatnie kilka minut to emocjonalny rollercoaster, ale nic nie wzburzyło mnie tak jak to
ostatnie pytanie. Robię kilka kroków i staję w drzwiach, gotowa je zamknąć, gdy tylko powiem
swoje.
– Jeśli naprawdę uważasz, że bym cię zdradziła, to śmiało, możesz sobie w to wierzyć.
Nie mam energii, żeby ciągle cię przekonywać, że jest inaczej. Już ci to tłumaczyłam, nie
zamierzam się powtarzać. Nigdy nie zostawiłabym cię dla Atlasa. I nie zrobiłam tego.
Zostawiłam cię, bo zasługuję na to, by ktoś traktował mnie lepiej niż ty.
Próbuję zamknąć drzwi, ale zanim zdążę się cofnąć, Ryle rusza przed siebie i popycha
mnie, aż przywieram plecami do otwartych drzwi do salonu. Jego oczy są pełne furii, gdy
podnosi lewą dłoń i przyciska pod moim gardłem, jakby chciał mnie unieruchomić. Prawą ręką
uderza płasko w drzwi tuż przy mojej głowie. Ogarnia mnie taki strach, że natychmiast zaciskam
oczy, żeby nie widzieć tego, co się zaraz stanie.
Ogarnia mnie taka fala strachu, że chyba zemdleję. Twarz Ryle’a jest tuż przy mojej,
czuję jego oddech rozlewający się po moim policzku, przecedzony przez zaciśnięte zęby. Serce
wali mi tak mocno, że on na pewno wyczuwa strach pulsujący pod przyciśniętą do mojego ciała
dłonią. Mam ochotę wrzeszczeć, ale boję się, że jeśli wydam z siebie jakiś odgłos, jeszcze
bardziej go rozwścieczę.
Mija kilka sekund od chwili, gdy przycisnął mnie do drzwi, do momentu, kiedy zaczyna
do niego docierać, co zrobił. I co zapewne mógłby zrobić.
Wciąż mam zamknięte oczy, ale czuję jego żal, gdy pochyla się i opiera czoło o drzwi tuż
przy mojej głowie. Wciąż nie mogę się ruszyć, jednak Ryle już nie naciska dłonią na moją szyję.
Słyszę jego urywany oddech, jakby usiłował powstrzymać płacz.
Wracam pamięcią do ostatniego wieczoru, kiedy mnie skrzywdził. Do szeptanych przez
niego przeprosin, gdy odzyskiwałam i traciłam przytomność. Przepraszam, przepraszam,
przepraszam.
Ta chwila bardzo mnie boli, bo Ryle wciąż jest taki sam. Miałam wielką nadzieję, że
jednak się zmienił, i choć wiem, że bardzo tego chciał, wciąż jest takim samym mężczyzną,
jakim był zawsze. Dotąd trzymałam się skrawka nadziei, że dla Emmy stał się silniejszy, ale to
jest ostateczne potwierdzenie, że podjęłam dla córki właściwe decyzje.
Ryle przywiera do mnie, jakbym mogła to naprawić. Kiedyś myślałam, że naprawdę
mogę. Jest poranionym człowiekiem, ale to nie ja go zraniłam. Nosił te rany, zanim mnie poznał.
Czasami ludzie myślą, że jeśli będą wystarczająco mocno kochać poranioną osobę, to staną się
tym, co ją w końcu uleczy, ale to kończy się tylko zranieniem tej drugiej osoby.
Nie mogę już pozwalać, by ktoś mnie tak niszczył. Mam córkę, dla której muszę być
silna.
Delikatnie przyciskam dłonie do jego piersi i zmuszam do wyjścia na korytarz. Kiedy
w końcu jest między nami dość przestrzeni, bym mogła zamknąć drzwi, zatrzaskuję je
i przekręcam klucz, a potem od razu dzwonię do mamy i mówię, by zabrała Emmy i spotkała się
ze mną w parku. Nie chcę, żeby były w domu, jeśli Ryle wciąż planuje tam pojechać.
Po zakończeniu rozmowy z determinacją ruszam przez mieszkanie. Jeśli się zatrzymam
i pogrążę w tym, co się właśnie wydarzyło, to mogę się rozpłakać. Nie mam teraz czasu na płacz.
Ubieram się, żeby pojechać do parku, bo muszę być przy córce pod każdym możliwym
względem.
Przed wyjściem wyciągam spod poduszki list od Atlasa i chowam go do torebki.
Przeczuwam, że jego słowa będą jedynym promykiem światła w dzisiejszym dniu.
Moje przeczucie się sprawdza. Słyszę głośne uderzenie pioruna, gdy tylko zatrzymuję
samochód przy parku. Ze wschodu nadchodzi burza, zmierza w naszym kierunku. Adekwatnie.
Jeszcze nie pada, więc przebiegam wzrokiem plac zabaw i widzę mamę. Trzyma Emmy
w ramionach, razem zjeżdżają na zjeżdżalni. Jeszcze mnie nie zobaczyła, więc wyciągam
z torebki list od Atlasa. Ciągle jestem wzburzona po spotkaniu z Ryle’em. Chciałabym
przeczytać coś, co poprawi mi nastrój, zanim przywitam się z córką.
Droga Lily,

przepraszam, że musiałem wyjść bez pożegnania, ale ty tak łatwo zasypiasz. Nie
przeszkadza mi to, lubię patrzeć, jak śpisz. Nawet w samochodzie w samym środku randki.

Kiedy byliśmy młodsi, czasem patrzyłem, jak śpisz. Podobało mi się to, jak spokojnie
wyglądałaś, bo za dnia zawsze wyczuwałem w tobie niewypowiedziany lęk. Ale kiedy spałaś, ten
lęk znikał, a to sprawiało, że się rozluźniałem.

Nawet nie potrafię wyrazić, co znaczyła dla mnie ta noc. Ale chyba nie muszę ubierać
tego w słowa, bo sama przy tym byłaś. Też to czułaś.

Wiem, że wspominałem o poczuciu winy po tym, co się między nami wydarzyło, ale nie
chcę, byś sądziła, że żałuję, że cię wtedy kochałem. Jeśli czegokolwiek żałuję, to tego, że za mało
o ciebie walczyłem. Chyba stąd wynika większość mojego poczucia winy – ze świadomości, że
gdybym cię nie zostawił, nigdy nie poznałabyś człowieka, który zaczął cię krzywdzić tak, jak twój
ojciec krzywdził matkę.

Ale nieważne, jaką drogą dotarliśmy do tego miejsca – jesteśmy tutaj. Musiałem dojść do
punktu, w którym zrozumiałem, że zawsze byłem wart twojej miłości. Żałuję, że nie udało nam się
to wcześniej, chciałbym, żebyś mogła uniknąć wielu rzeczy, przez które musiałaś przechodzić,
chciałbym im zapobiec. Ale gdybyś poszła inną drogą, nie miałabyś Emerson, dlatego jestem
wdzięczny, że tutaj dotarliśmy.

Uwielbiam słuchać, jak o niej opowiadasz. Nie mogę się doczekać, kiedy ją poznam. Ale
to przyjdzie z czasem, razem z całą resztą, na którą już się cieszę. Dalej będziemy szli takim
tempem, jakie ci najbardziej odpowiada. Niezależnie od tego, czy będę mógł z tobą rozmawiać
codziennie, czy będziemy się widywać raz na miesiąc, wszystko jest lepsze niż całe lata, które
musiałem przeżyć, nic o tobie nie wiedząc.

Tak się cieszę, że jesteś szczęśliwa. Tego właśnie dla ciebie pragnąłem.

Ale muszę powiedzieć, że najlepsza jest świadomość, że to ze mną możesz być teraz
szczęśliwa.

Z miłością

Atlas

Z emocji prawie rozdzieram list na pół i w tej samej chwili ktoś puka w szybę.
Wzdycham i podnoszę wzrok. Widzę, że mama stoi przy samochodzie. Emmy się uśmiecha,
widząc mnie przez okno. Jej mina wystarcza, bym i ja uśmiechnęła się w odpowiedzi.
No dobrze, jej mina i list, który trzymam w dłoni.
Składam go i chowam z powrotem do torebki. Mama otwiera moje drzwi.
– Wszystko w porządku?
– Tak, jest dobrze. – Biorę od niej Emmy, ale matka patrzy na mnie podejrzliwie.
– Kiedy poprosiłaś o spotkanie w parku, odniosłam wrażenie, że się boisz.
– Jest dobrze – odpowiadam, usiłując zbagatelizować sytuację. – Po prostu nie chciałam,
żeby Ryle ją dzisiaj brał. Nie jest w dobrym nastroju, a wiedział, że mała jest z tobą, więc…
Wzdycham i podchodzę do pustych huśtawek. Siadam na jednej i sadzam sobie Emmy na
kolanach, przodem do świata. Odpycham się od ziemi i bujam się delikatnie, patrząc, jak mama
siada obok nas.
– Lily. – Mama zerka na mnie z niepokojem. – Po prostu powiedz, co się stało.
Wiem, że Emerson ma dopiero rok i jeszcze mnie nie rozumie, ale i tak źle się czuję,
rozmawiając przy niej o jej ojcu. Jestem pewna, że niemowlęta i małe dzieci wyczuwają nastroje,
nawet jeśli nie rozumieją jeszcze słów.
Staram się wyjaśnić sytuację bez wymieniania imion.
– Tak jakby się z kimś spotykam?
To wyznanie brzmi jak pytanie, bo jeszcze nie zostaliśmy oficjalnie parą, ale nie sądzę,
byśmy musieli się jakoś określać, by wiedzieć, dokąd zmierzamy.
– Naprawdę? Z kim?
Potrząsam głową. Nie zamierzam jej mówić, że to Atlas, chociaż i tak pewnie by nie
wiedziała, kogo mam na myśli. Kiedy byłam młodsza, widziała go tylko dwa razy i nigdy o nim
nie rozmawiałyśmy. A jeśli go pamięta, to na pewno wolałaby o nim zapomnieć, skoro skończył
w szpitalu z winy jej męża.
Może przyjdzie taki dzień, kiedy oficjalnie przedstawię matce Atlasa, i nie chcę, by znała
go z mojej przeszłości – mogłaby się z tym czuć fatalnie.
– Po prostu poznałam kogoś. Dopiero zaczęliśmy się spotykać. Ale… – Wzdycham
i znów odpycham się od ziemi, by nas odrobinę rozbujać. – Ryle się dowiedział i nie jest
zadowolony.
Mama się krzywi, jakby aż za dobrze wiedziała, co to znaczy, że „nie jest zadowolony”.
– Wpadł do mnie dziś rano, a jego reakcja mnie wystraszyła. Spanikowałam, myślałam,
że przyjedzie po nią do ciebie, więc wolałam, żeby nie było was w domu.
– Co zrobił?
Potrząsam głową.
– Nic mi nie jest. Po prostu już dawno nie pokazał mi się od tej strony, więc jestem trochę
wstrząśnięta, ale cała. – Całuję Emmy w czubek głowy. Z zaskoczeniem czuję, jak po policzku
spływa mi łza, więc szybko ją ocieram. – Po prostu nie wiem, co teraz zrobić z jego
odwiedzinami. Niemal żałuję, że nic się nie stało, bo tym razem mogłabym to zgłosić. Ale
z drugiej strony, gdy myślę tak o ojcu małej, czuję się jak okropna matka.
Mama wyciąga rękę i ściska moją dłoń. Huśtawka się zatrzymuje, więc odwracam się
z Emmy w stronę matki.
– Niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiesz, nie jesteś okropną matką. Jesteś jej
przeciwieństwem. – Wypuszcza moją dłoń i chwyta za łańcuchy, wpatrując się w Emmy. –
Podziwiam decyzje, jakie dla niej podjęłaś. Czasami mi smutno, że ja nie potrafiłam być dla
ciebie taka silna.
Natychmiast potrząsam głową.
– Nie możesz się do mnie porównywać, mamo. Miałam mnóstwo wsparcia, dzięki
któremu mogłam wybrać to, co wybrałam. Ty nie miałaś nikogo.
Posyła mi smutny uśmiech wdzięczności. A potem się odchyla i odpycha od ziemi na
huśtawce.
– Kimkolwiek on jest, szczęściarz z niego. – Zerka w moją stronę. – No więc kim jest?
Śmieję się.
– Daj sobie spokój. Nie będę o nim mówić, dopóki nie będzie pewniakiem.
– Już jest pewniakiem – odpowiada. – Widzę to po twoim uśmiechu.
Obie podnosimy wzrok, kiedy zaczyna kropić. Przytulam Emmy i ruszamy w stronę
parkingu. Mama całuje małą, a ja wsadzam ją do fotelika.
– Kocham cię. Baba cię kocha, Emmy.
– Baba? – pytam. – W zeszłym tygodniu byłaś babunią.
– Jeszcze się nie zdecydowałam. – Całuje mnie w policzek, a potem biegnie do
samochodu.
Ja wsiadam do swojego i w tym momencie zaczyna się ulewa. Wielkie krople deszczu
walą w szybę, w chodnik, w dach samochodu. Są tak głośne, że mam wrażenie, jakby z nieba
spadały żołędzie.
Przez chwilę siedzę bez ruchu i zastanawiam się, dokąd pojechać. Nie chcę jeszcze
wracać do domu, bo Ryle może się tam znów pojawić. Na pewno nie pojadę do Allysy, bo
przecież on mieszka w tym samym budynku, więc na pewno bym na niego wpadła.
Teraz bardzo pragnę chronić Emmy, bo Ryle ma na papierze pełne prawo zabrać ją na
cały dzień, ale nie pozwolę, by moja córka z nim przebywała w dniu, gdy przepaliły mu się
bezpieczniki.
Zerkam w lusterko. Emmy siedzi spokojnie, patrzy przez okno na deszcz. Nie ma pojęcia,
jaki chaos otacza jej życie, bo dla niej całym życiem jestem ja. Całe swoje zaufanie pokłada we
mnie. Polega na mnie we wszystkim, a teraz siedzi sobie szczęśliwa i rozluźniona, jakbym miała
wszystko pod kontrolą.
Ja nie mam takiego poczucia, ale wystarcza mi fakt, że ona tak sądzi.
– Dokąd dziś jedziemy, Emmy?
Rozdział dwudziesty piąty

Atlas

– O której wczoraj wróciłeś do domu? – pyta Josh.


Wchodzi do kuchni, szurając stopami w dwóch różnych skarpetkach. Jedna z nich jest
nowa, kupiona przeze mnie, a druga – moja. Kiedy przyjechałem, Theo i Josh spali, ale i tak
wstałem trzy godziny przed nimi. Brad zabrał Theo jakieś dwadzieścia minut temu.
– Nie twoja sprawa.
Wskazuję na stół, gdzie leży jego niedokończona praca domowa. Obiecał, że ją wczoraj
skończy, jeśli pozwolę Theo zostać na noc, ale mam przeczucie, że przeszkodziły im gry, manga
i anime.
– Nie odrobiłeś zadań?
Josh zerka na stertę papierów, a potem znów na mnie.
– Nie.
– Zabieraj się do tego.
Mówię to z przekonaniem, ale nie mam pojęcia, jak to się robi. Nigdy nie musiałem kazać
dziecku odrabiać pracy domowej. Nawet nie wiem, jak mu dać szlaban, jeśli nie będzie jej
odrabiał. Czuję się, jakbym się pod kogoś podszywał. Naprawdę to robię. Jestem oszustem.
– Nie unikam pracy domowej – mówi Josh. – Po prostu nie potrafię jej odrobić.
– Jest za trudna? Co to jest, matma?
– Nie, matmę odrobiłem. Matma jest łatwa. Chodzi o to głupie gówno, które muszę zrobić
na zajęcia komputerowe.
– Głupi szajs – poprawiam go. A przynajmniej tak mi się wydaje. Może „głupi szajs” jest
tak samo wulgarny.
Siadam obok Josha, żeby zobaczyć, z czym ma problem. Przesuwa zadanie w moją
stronę, a ja je czytam.
Chodzi o wyszukiwanie informacji o przodkach. Żeby zaliczyć semestr, trzeba oddać pięć
zadań, a jednym z nich jest drzewo genealogiczne – z terminem na zeszły piątek. Inne dotyczy
pokoleń w rodzinie i należy je wykonać z wykorzystaniem portalu z bazą przodków. Termin jest
na następny piątek.
– Mamy znaleźć krewnych na jakiejś stronie. Nie znam żadnych nazwisk, nawet nie
wiem, od czego zacząć – mówi. – A ty znasz?
Potrząsam głową.
– Nie za bardzo. Raz poznałem ojca Sutton, ale zmarł, kiedy byłem mały. Nawet nie
pamiętam jego nazwiska.
– A rodzice mojego ojca? – pyta Josh.
– O jego rodzinie też nic nie wiem.
Bierze ode mnie kartki.
– Powinni przestać zmuszać dzieci do czegoś takiego, nikt już dziś nie ma normalnej
rodziny.
– W zasadzie masz rację. – Słyszę dobiegający z kuchni dźwięk esemesa, więc wstaję
i idę po telefon.
– Próbowałeś już znaleźć mojego ojca? – pyta Josh.
Próbowałem, ale Tim nie odpowiedział na wiadomość, którą mu zostawiłem na poczcie
głosowej. Po prostu nie chcę tego mówić bratu, bo wiem, że to by go rozczarowało. Zabieram
telefon, ale przed sprawdzeniem esemesów wracam do Josha.
– Nie miałem jeszcze okazji się tym zająć. Na pewno tego chcesz?
Josh kiwa głową.
– Może chce, żebym się z nim skontaktował. Sutton na pewno zrobiła, co mogła, żeby nas
rozdzielić.
Czuję w piersi ukłucie niepokoju. Liczyłem, że Josh będzie się tu czuł na tyle dobrze, że
zrezygnuje z szukania ojca, ale ta nadzieja była absurdalna. On ma dwanaście lat. To oczywiste,
że chce znaleźć tatę.
– Pomogę ci spróbować go odszukać. – Wskazuję na kartki z zadaniami. – Ale na razie
zrób z tym, co się da. Jeśli będziesz próbował, to nie będą ci mogli dać złej oceny za to, że nie
znasz dziadków.
Josh pochyla się nad pracą domową, a ja w końcu patrzę na esemesa. Jest od Lily.
Mogę zadzwonić?
Powinna wiedzieć, że może do mnie zadzwonić, kiedy tylko chce, a ja odbiorę. Idę
z telefonem do sypialni i zamiast odpisać, sam do niej dzwonię. W połowie pierwszego sygnału
słyszę jej głos.
– Hej – mówi.
– Cześć.
– Co teraz robisz?
– Pomagam Joshowi z pracą domową. Próbuję udawać, że o tobie nie myślę. – Gdy to
mówię, milczy, a ja od razu czuję, że coś jest nie tak. – Wszystko w porządku?
– Tak, po prostu… Nie chcę jechać do domu. Zastanawiałam się, czy mogłabym wpaść
do ciebie?
– Jasne. Emmy ciągle jest z twoją mamą?
Lily wzdycha.
– Właśnie w tym rzecz. Mam ją ze sobą. Wiem, że to dziwne, ale wyjaśnię, kiedy dotrę na
miejsce.
Jeśli chce przywieźć Emerson do mnie, to coś musiało się stać. Zdecydowanie twierdziła,
że nie chce, żeby mała ze mną przebywała, dopóki Ryle się o nas nie dowie.
– Wyślę ci adres.
– Dziękuję. Będę niedługo.
Rozłącza się, a ja opadam na materac, zastanawiając się, co się, do cholery, wydarzyło
między chwilą, gdy wymknąłem się wczoraj z jej łóżka, a tą rozmową.
Przeczytała mój list? Coś ją w nim zdenerwowało?
Chce ze mną zerwać?
Czuję w brzuchu łaskotanie tych wszystkich niepokojów, ale najbardziej obawiam się
czegoś, o czym nawet nie pozwalam sobie myśleć. Czy Ryle zrobił jej krzywdę?
Kiedy podjeżdża, czekam przy oknie, więc wychodzę jej na spotkanie. Gdy tylko
wysiada, od razu czuję, że coś jest nie w porządku. Ale nie ma to chyba związku ze mną, bo na
mój widok chyba jej ulżyło. Przytulam ją do siebie, na pewno potrzebuje uścisku.
– Co się stało?
Kładzie mi dłonie na piersi i cofa się, by na mnie spojrzeć. Waha się, czy cokolwiek
mówić. Zerka na tylne siedzenie auta, na córkę śpiącą w foteliku.
Potem zaczyna po prostu płakać. Opiera twarz o moją pierś i łka mi w koszulę.
Kompletnie mnie to rozbraja. Całuję ją we włosy i daję jej chwilę.
Nie potrzebuje dużo czasu. Dość szybko się opanowuje, a potem ociera oczy.
– Przepraszam – mówi. – Tłumiłam to w sobie cały ranek, odkąd Ryle wyszedł.
Gdy słyszę jego imię, cały sztywnieję. Wiedziałem, że to musiało mieć związek z nim.
– Wie o nas – mówi Lily.
– Co się stało? – Wszystkimi siłami powstrzymuję się, by nie ruszyć na poszukiwanie
Ryle’a. Mam wrażenie, że kości aż trzaskają mi z gniewu. – Zrobił ci krzywdę?
– Nie. Ale jest bardzo zdenerwowany, więc nie chcę być teraz sama w domu. Wiem, że
Emmy nie powinna jeszcze z tobą przebywać, ale tu czuję się z nią bezpieczniej, niż gdyby Ryle
przyszedł i próbował ją dziś wziąć. Przepraszam, po prostu nie chcę być w miejscu, gdzie
mógłby mnie znaleźć.
Unoszę jej podbródek, by na mnie spojrzała.
– Cieszę się, że tu jesteś. Że obie tu jesteście. Jeśli chcesz, możecie zostać cały dzień.
Wypuszcza powietrze i przyciska usta do moich.
– Dziękuję.
Podchodzi do drzwi z tyłu, żeby wyciągnąć córkę z fotelika. Emerson nawet się nie budzi.
Jest zupełnie bezwładna w ramionach Lily.
– Spędziła godzinę na placu zabaw, jest wykończona.
Wpatruję się w małą z zachwytem, wciąż zadziwiony tym, jak bardzo jest podobna do
Lily. Są jak dwie krople wody. Zupełnie mi nie przeszkadza, że mała w ogóle nie przypomina
ojca.
– Chcesz, żebym coś wziął?
– Na siedzeniu pasażera jest torba z pieluchami.
Biorę ją i idziemy do domu. Josh na odgłos moich kroków zerka przez ramię. Lily do
niego macha, a on kiwa głową, ale kiedy zauważa Emerson, odwraca się do nas całym ciałem.
– To jest niemowlak – mówi.
– Zgadza się – odpowiada Lily. – Na imię ma Emerson.
Josh na mnie patrzy.
– Twoje? – Flamastrem wskazuje na Emerson. – Czy to jest moja bratanica?
Lily śmieje się zażenowana.
Powinienem chyba ostrzec Josha, że przyjadą.
– Nie, nie jestem ojcem, a ty nie jesteś wujkiem.
Josh patrzy na nas przez chwilę, a potem wzrusza ramionami i mówi:
– No dobra. – I znów skupia się na zadaniu.
– Przepraszam cię za to – szepczę do Lily, stawiając torbę Emerson przy kanapie. –
Chcesz, żebym przyniósł dla niej jakiś koc?
Lily kiwa głową, więc biorę z szafy w korytarzu grubą narzutę i rozpościeram na
podłodze przy kanapie. Składam ją na pół, żeby była bardziej miękka, a Lily kładzie na niej
Emerson. Mała przesypia cały ten proces.
– Nie daj się nabrać, ma bardzo lekki sen.
Lily zrzuca buty, opada na kanapę i podciąga pod siebie nogi. Siadam obok niej, licząc, że
będzie chciała porozmawiać o tym, co się wydarzyło, bo muszę się dowiedzieć, dlaczego się boi.
Josh nie widzi nas z jadalni, więc szybko ją całuję. Wątpię, by słyszał nas ze swojego
miejsca, ale i tak odzywam się szeptem:
– Co się stało?
Wzdycha całym ciałem i opiera się o kanapę twarzą do mnie.
– Przyjechał po Emmy, a ja się go nie spodziewałam. Zobaczył nasze kieliszki. Moje
ubrania. Wyciągnął wnioski, a jego reakcja była dokładnie taka, jak się obawiałam.
– Czyli jaka?
– Wściekł się. Ale wyszedł, zanim zrobiło się naprawdę źle.
Naprawdę źle? Co to w ogóle znaczy?
– Wie, że to byłem ja?
Lily kiwa głową.
– To było w zasadzie jego pierwsze pytanie. Wpadł w gniew, a ja poprosiłam, żeby
wyszedł. A on wyszedł… ale…
Milknie, a ja po raz pierwszy zauważam, że drży jej ręka. Jak ja go nienawidzę.
Przyciągam ją do siebie. Jej policzek przywiera do mojej piersi, a ja ją obejmuję.
– Co takiego zrobił, że się wystraszyłaś, Lily?
Przyciska dłoń do mojego serca. Szepcze:
– Popchnął mnie na drzwi, przysunął się do mojej twarzy i myślałam, że mnie uderzy
albo… Sama nie wiem. Ale nie zrobił tego. – Pewnie czuje, że teraz serce wali mi dwa razy
szybciej, bo podnosi głowę i na mnie patrzy. – Nic mi nie jest, Atlas. Naprawdę. Potem już nic
się nie wydarzyło. Po prostu od dawna nie widziałam, by tak się zezłościł.
– Pchnął cię na drzwi. To nie jest nic.
Odwraca wzrok i znów opiera głowę o moją pierś.
– Wiem o tym. Wiem. Po prostu nie mam pojęcia, co z tym zrobić. Jak postąpić
w związku z Emmy. Już prawie byłam gotowa zgodzić się, by zabierał ją do siebie na noc, a teraz
nie chcę nawet, by przebywała z nim bez nadzoru.
– Nie zasługuje na odwiedziny bez nadzoru. Powinnaś się z nim znowu sądzić.
Lily wzdycha, a ja wyczuwam, że pewnie właśnie to powoduje u niej największy stres.
Nie wyobrażam sobie, jak się musi czuć, widząc, jak on odjeżdża z jej córeczką swoim
samochodem, i wiedząc, do czego jest zdolny. Cieszę się, że tu dziś przyjechała. Wiem, że
z ważnych powodów odwlekała moje spotkanie z Emmy, ale podjęła właściwą decyzję. Ryle
może znów przyjechać, żeby przeprosić i zabrać Emmy. Odnalazłby Lily wszędzie, gdzie zwykle
bywa.
Tu jej nie znajdzie. Poza tym oboje wiemy, że to, co się między nami rodzi, na pewno nie
będzie przelotne. Nie musi się martwić, że Emmy się do mnie przywiąże, a ja potem zniknę.
Nigdzie nie ucieknę, dopóki Lily będzie chciała, żebym przy niej był.
Podnosi głowę, by znów na mnie spojrzeć, a na jej skroni widzę smugę tuszu do rzęs.
Ścieram ją.
– Cały ten konflikt z nim – mówi. – Właśnie przed tym próbowałam cię ostrzec. Być
może tak będzie zawsze, tym bardziej gdy już wie, że znów pojawiłeś się w moim życiu.
Mówi to, jakby chciała dać mi szansę, bym się wycofał i ją zostawił. Nie wierzę, że
spodziewa się, by w ogóle przyszło mi to do głowy.
– Mogłabyś mieć pięćdziesięciu byłych mężów usiłujących uprzykrzyć ci życie, ale
dopóki będę miał ciebie, to całe zło ze strony innych ludzi będzie po mnie spływać. Obiecuję.
Uśmiecha się po raz pierwszy, odkąd tu przyjechała. Nie chcę robić ani mówić niczego,
co mogłoby spłoszyć ten uśmiech, więc zmieniam temat i nie wracam już do jej beznadziejnego
byłego.
– Chcesz się czegoś napić?
Odpycha się od mojej piersi i uśmiecha jeszcze szerzej.
– Tak. Chce mi się pić i jeść. A myślałeś, że po co przyjechałam do domu szefa kuchni?
Lily i Emerson są u mnie od czterech godzin. Kiedy Josh odrobił pracę domową, na ile się
dało, zaczął się bawić z Emerson. Lily wspomniała, że mała od kilku tygodni robi pierwsze kroki,
a Josh uważa, że to prześmieszne, jak Emmy za nim drepcze. Przez godzinę się przechadzał,
a ona chwiejnie chodziła za nim, ale teraz znowu zasnęła. Śpi na podłodze obok mnie, z głową na
mojej nodze. Lily zaproponowała, że ją przesunie, ale nie chciałem jej na to pozwolić.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że to wszystko nie jest trochę odrealnione. W głębi
duszy wiem, że uda nam się z Lily. Ona jest moja, a ja jestem jej, wiem to od pierwszego
tygodnia naszej znajomości. Ale gdy patrzę na Emerson i dociera do mnie, że to dziecko zapewne
stanie się ważną częścią mojego życia – trudno mi się z tym oswoić. Kiedyś mogę być jej
ojczymem. Pewnie będę miał większy wpływ na jej życie niż jej biologiczny ojciec, bo kiedyś
zamieszkamy razem z Lily. Zapewne kiedyś weźmiemy ślub.
Nigdy nie przyznałbym się do tego wszystkiego głośno, bo ludzie tacy jak Theo
powiedzieliby, że uprzedzam fakty, ale prawda jest taka, że jestem o całe lata do tyłu względem
tego, gdzie chciałbym być z Lily. Gdzie mógłbym z nią być.
To bardzo ważny dzień, nawet jeśli przez wiele miesięcy nie zobaczę ponownie Emerson.
To może być mój pierwszy dzień z osobą, która kiedyś stanie się moją córką.
Odgarniam cienkie blond włoski za ucho małej i staram się zrozumieć, skąd bierze się
część gniewu Ryle’a. Na pewno wie, jak zmieni się jego relacja z Emmy, gdy Lily się z kimś
zwiąże. Lily jest z nią przez większość czasu, zatem ktokolwiek stanie się częścią życia Lily,
będzie przez ten czas przebywał z Emerson.
W żadnym razie nie usprawiedliwiam zachowania Ryle’a. Gdybym to ja decydował,
dostałby ofertę pracy w Sudanie i mielibyśmy go na głowie tylko raz do roku.
Ale nie taka jest rzeczywistość. Ryle mieszka w tym samym mieście co jego córka, a jego
była żona zaczyna związek z kimś innym. To dla nikogo nie jest proste. Choć rozumiem, jakie to
musi być dla niego trudne, nigdy nie zrozumiem, czemu nie potrafi pojąć, że tylko on sam jest
temu winien. Gdyby był bardziej dojrzałym i racjonalnym człowiekiem, Lily by od niego nie
odeszła. Miałby żonę i córkę, a ja nawet nie byłbym w kontakcie z Lily.
Martwię się o nią. Martwię się, że Ryle jest trochę jak moja matka i że zemści się, że
będzie walczył dla samej walki, bez żadnego innego powodu.
– Zgłosiłaś kiedyś Ryle’a na policję? – pytam, patrząc na Lily.
Siedzi koło mnie na podłodze i patrzy na śpiącą na mojej nodze Emerson.
– Nie.
Wyczuwam w jej odpowiedzi nutę wstydu.
– Czy macie ugodę dotyczącą opieki?
Kiwa głową.
– Ja mam pełnię praw, ale pod pewnymi warunkami. Ze względu na jego pracę mam być
elastyczna, ale teoretycznie on ma małą przez dwa dni w tygodniu.
– Płaci alimenty?
Kiwa głową.
– Płaci. Ani razu się nie spóźnił.
Czuję ulgę, że zapewnia jej przynajmniej tyle, ale znając odpowiedzi na te pytania,
jeszcze lepiej rozumiem, jak niepewna jest sytuacja Lily.
– A czemu pytasz?
Potrząsam głową.
– To nie moja sprawa.
A może jednak? Sam nie wiem. Chcę robić powolne kroki i dać Lily przestrzeń, ale trochę
walczę sam ze sobą, bo równocześnie pragnę ją chronić.
Lily podnosi dłoń, żeby przyciągnąć moją uwagę.
– To jest twoja sprawa, Atlas. Jesteśmy teraz razem.
Moje serce na chwilę się zatrzymuje. Czy ona właśnie oficjalnie określiła nasz związek?
– Tak? Jesteśmy razem? – Uśmiecham się i przyciągam ją do siebie. Puls mi szaleje. –
Czyli ja i ty jesteśmy parą, Lily Bloom?
Czuję na ustach jej uśmiech. Kiwa głową i mnie całuje.
Chyba na długo przed wczorajszą nocą oboje wiedzieliśmy, że jesteśmy parą, ale gdyby
teraz jej córka nie spała na mojej nodze, podniósłbym Lily i zakręcił nią w powietrzu. Aż tak się
cieszę.
I aż tak mnie to poruszyło.
Chwilowy przypływ adrenaliny kończy się i wracam myślami do tego, o czym
rozmawialiśmy, zanim Lily nazwała nas parą.
Do Ryle’a. Praw do opieki. Niedojrzałości.
Głowa Lily opiera się na moim ramieniu, a jej ręka – na mojej piersi, więc czuje, jak
wypuszczam z płuc całe powietrze. Podnosi głowę i patrzy na mnie z niepokojem.
– Powiedz to.
– Co takiego? – pytam.
– Co myślisz o mojej sytuacji. Twoje brwi to jedna wielka bruzda, więc chyba się czymś
martwisz. – Podnosi rękę i kciukiem wygładza mój poważny grymas.
– Czy już za późno, żeby powiedzieć w sądzie, że w przeszłości stanowił dla ciebie
zagrożenie? Może dzięki temu nie musiałabyś nigdy pozwalać mu na zabieranie Emmy na noc.
– Kiedy dwoje ludzi dojdzie do ugody dotyczącej opieki, nie można wykorzystywać
dowodów z przeszłości, by ją zmienić. Niestety nigdy go nie zgłosiłam, więc jego przemoc nie
stanowi teraz argumentu na moją korzyść.
Szkoda. Ale rozumiem, dlaczego chciała wtedy załatwić sprawy polubownie. Martwię się
po prostu, że źle się to dla niej skończy.
– Tak naprawdę często jest zbyt zajęty, żeby ją wziąć czy zabrać na noc. Wątpię, by
kiedyś próbował dążyć do wspólnej opieki.
Zaciskam usta i kiwam głową. Mam nadzieję, że się nie myli. Nie znam go tak dobrze jak
ona, ale wiem o nim tyle, że chyba potrafi długo chować urazę. A tacy ludzie potrzebują zwykle
zemsty. Rodzice robią to bez przerwy. Nie podoba im się, co robi drugi rodzic albo z kim się
spotyka, więc dziecko staje się kartą przetargową. To mnie martwi. Wierzę, że Ryle mógłby
uznać, że chce się sądzić z Lily w odwecie za to, że ona jest ze mną. I że pewnie dostałby to,
czego chce. Nigdy nie zrobił krzywdy Emerson, nie ma przeciw niemu zgłoszeń w związku
z przemocą wobec Lily, ani razu nie spóźnił się z alimentami. Odnosi sukcesy zawodowe.
Wszystko to przemawia na jego korzyść.
Kiedy patrzę na Lily, mam wrażenie, że zupełnie się skurczyła. Nie chciałem jej jeszcze
bardziej zdenerwować tą rozmową.
– Przepraszam. Nie chcę być pesymistą. Możemy zmienić temat.
– Nie jesteś pesymistą, Atlas. Jesteś realistą i tego od ciebie potrzebuję. – Podnosi głowę
z mojego ramienia i zerka na Emmy, która wciąż śpi na mojej nodze. Potem znów się o mnie
opiera i cicho wzdycha. – Wiesz, nawet gdybym zgłosiła Ryle’a i walczyła o wyłączne prawo do
opieki, miałabym marne szanse. Nie był notowany, ma pieniądze na najlepszych prawników.
Prawie każdy prawnik, z którym rozmawiałam, namawiał mnie, żebym załatwiła to z nim
polubownie, bo widzieli już takie przypadki i ugoda, na jaką zgadzał się wtedy Ryle, była dla
mnie najlepszym rozwiązaniem.
Biorę ją za rękę i splatam nasze palce. Ociera spływającą po policzku łzę. Źle się czuję
z tym, że w ogóle poruszyłem temat, ale ona i tak już nosi w sobie te obawy. W każdym razie
cieszę się, że o tym myśli, bo musi być o krok przed Ryle’em.
– Nieważne, co się stanie. Już nie jesteś z tym sama.
Lily uśmiecha się z wdzięcznością.
Emerson zaczyna się budzić. Otwiera oczy i patrzy na mnie, a potem natychmiast szuka
wzrokiem mamy. Lily rzuca się wprost do niej przez moje kolana. Kiedy już trzyma małą
w ramionach, podnoszę nogę i ją rozciągam. Przez ponad pół godziny nie mogłem jej poruszyć,
więc całkiem zdrętwiała.
– Musimy jechać – mówi Lily. – Mam poczucie winy, że w ogóle tu z nią jestem.
Byłabym wściekła, gdyby Ryle przywiózł ją do jakiejś swojej dziewczyny bez mojej wiedzy.
– On jest w nieco innej sytuacji niż ty. Nie musi szukać bezpiecznego miejsca, żeby ukryć
córkę na cały dzień, bo boi się twojej złości. Nie bądź dla siebie taka surowa.
Lily zerka na mnie z wdzięcznością.
Pomagam jej pozbierać rzeczy i odprowadzam ją do samochodu. Kiedy Emerson siedzi
już w foteliku, Lily podchodzi, żeby się pożegnać. Ściskam ją za biodra i przyciągam bliżej.
Opuszczam głowę, dotykając jej nosa, a potem nasze usta się spotykają. Całuję ją mocno, chcąc,
żeby wciąż czuła ten pocałunek w drodze do domu.
Wsuwam ręce do tylnych kieszeni jej spodni i ściskam ją za tyłek. Śmieje się, a potem
wzdycha melancholijnie.
– Już za tobą tęsknię.
Kiwam głową.
– Sam czuję się podobnie – przyznaję. – Mam na twoim punkcie lekką obsesję, Lily
Bloom.
Całuję ją w policzek, a potem zmuszam się, żeby wypuścić ją z ramion.
To jedyny negatywny aspekt bycia z kimś, kto od zawsze był ci przeznaczony. Przez lata
marzysz o tym, że będziesz z tą osobą, a kiedy w końcu staje się ważną częścią twojego życia, to
boli jeszcze bardziej.
Rozdział dwudziesty szósty

Lily

Rozczarowujesz mnie Lily.


Zszokowana gapię się w telefon.
Czy to jakiś żart?
Traktujesz mnie jak potwora cholera jestem jej ojcem
Jest piąta rano. Obudziłam się, żeby skorzystać z toalety, i oczywiście zanim położyłam
się, by przespać ostatnią godzinę przed budzikiem, zerknęłam na telefon.
Wszystkie esemesy są od Ryle’a. Nie odzywał się od czasu, gdy w niedzielę przyszedł do
mojego mieszkania. Minęły cztery dni, a on nawet nie próbował się odezwać i przeprosić za to,
że stracił nad sobą panowanie. Milczał przez cztery dni, a teraz coś takiego?
Byłem szczęśliwszy, zanim cię poznałem.
Czytam całą serię wiadomości, doskonale wiedząc, że kiedy je wczoraj wysłał, był pijany.
Pierwsza została nadana o północy, a ostatnia, z drugiej nad ranem, brzmi:
miłego ruchanka z bezdomnym.
Drżącymi rękami rzucam telefon na łóżko. Nie wierzę, że to do mnie wysłał. Liczyłam, że
te cztery dni milczenia to z jego strony przejaw poczucia winy, ale teraz widzę, że po prostu kisił
się w gniewie.
Jest znacznie gorzej, niż się spodziewałam.
Próbuję znowu zasnąć, ale nie mogę. Wstaję i robię sobie kawę, ale mam zbyt ściśnięty
żołądek, żeby ją wypić. Przez kolejne pół godziny stoję w kuchni i wpatruję się w pustkę, raz po
raz na nowo odtwarzając te wiadomości w głowie.
Kiedy Emerson w końcu się budzi, czuję ulgę. Bardzo się cieszę, że będę mogła skupić
uwagę na naszych chaotycznych porannych przygotowaniach.
Kiedy docieram do pracy po odwiezieniu małej do mamy, jest punkt ósma. Dotarłam do
kwiaciarni jako pierwsza, więc szukam czegoś, czym będę mogła zająć myśli do czasu, aż
pojawiają się Serena i Lucy. Lucy czuje, że coś jest ze mną nie tak. W którymś momencie pyta
nawet, czy wszystko w porządku, ale ja zapewniam ją, że tak.
Udaję, że jest dobrze, ale przy każdej okazji zerkam na drzwi wejściowe, spodziewając
się zobaczyć w nich rozwścieczonego Ryle’a. Czekam na kolejnego wrednego esemesa albo na
telefon.
Mijają godziny i nic. Nie dostaję nawet przeprosin.
Nie mówię nic Atlasowi ani Allysie. Przez cały dzień nikomu nie wspominam o tym, co
zrobił. To żenujące. Obraźliwe względem Atlasa i względem mnie. Nie mam pojęcia, co z tym
począć, ale wiem, że nie zamierzam czegoś takiego tolerować. Nie chcę przez kolejnych
siedemnaście lat życia swojej córki znosić jakichkolwiek form przemocy, nawet słownej przez
esemesy.
Serena już poszła do domu, więc jesteśmy same z Lucy, kiedy dzieje się to, co
nieuniknione. Jest po piątej i szykujemy się do zamknięcia, żebym mogła pojechać po Emerson,
kiedy w drzwiach pojawia się Ryle.
Lęk zalewa mnie niczym gorąca lawa.
Lucy nigdy za nim nie przepadała, więc na jego widok burczy coś pod nosem, a potem
mówi:
– Będę na zapleczu, gdybyś mnie potrzebowała.
– Lucy, zaczekaj – szepczę ze wzrokiem wbitym w telefon, jakbym była czymś zajęta.
Nie chcę, żeby Ryle widział ruch moich warg. – Zostań.
Patrzę jej w oczy, żeby zobaczyła mój niepokój. Ona tylko kiwa głową i znajduje sobie
jakieś zajęcie.
Serce wali mi w piersi, kiedy Ryle się zbliża. Nawet nie próbuję niczego udawać, kiedy
na niego patrzę.
Przez kilka minut wytrzymuje moje spojrzenie, a potem zerka kątem oka na Lucy. Głową
wskazuje mój gabinet.
– Możemy pogadać?
– Właśnie wychodziłam. – Mówię to szybko i zdecydowanie. – Muszę odebrać naszą
córkę.
Widzę, jak Ryle zaciska lewą rękę na krawędzi kontuaru. Ściska go, mięśnie ramienia się
napinają.
– Proszę. To nie zajmie dużo czasu.
Patrzę na Lucy.
– Zaczekasz na mnie z zamknięciem?
Kiwa głową uspokajająco, więc odwracam się na pięcie i idę do gabinetu. Słyszę go tuż
za swoimi plecami. Krzyżuję ręce na piersi i wciągam powietrze, po czym się do niego
odwracam.
Mam dość jego poczucia winy. Jestem tak wściekła, że chciałabym zetrzeć mu z twarzy
ten głupi grymas.
– Przepraszam. – Przeczesuje palcami włosy i krzywi się, podchodząc bliżej. – Za dużo
wczoraj wypiłem i…
Nic nie mówię.
– Lily, ja nawet nie pamiętałem, że to wszystko napisałem.
Wciąż milczę. Zaczyna się wiercić, zdenerwowany moją milczącą złością. Wsuwa ręce
do kieszeni i wpatruje się w stopy.
– Powiedziałaś Allysie?
Nie odpowiadam na to pytanie. Gdy je słyszę, moja furia przybiera na sile. Martwi się, co
pomyśli o nim siostra, bardziej niż tym, jak mnie skrzywdził?
– Nie, ale powiedziałam prawnikowi.
Kłamię, ale kiedy tylko stąd wyjdzie, to kłamstwo zmieni się w prawdę. Od tego
momentu mam zamiar dokumentować wszystko, co mi zrobi. Atlas ma rację. Ryle na papierze
sprawia wrażenie ideału, a jeśli nadal będzie stosował przemoc, muszę chronić siebie i Emerson.
Powoli kieruje na mnie wzrok.
– Co takiego?
– Wysłałam esemesy do swojego prawnika.
– Po co to zrobiłaś?
– Serio? W niedzielę przycisnąłeś mnie do drzwi, a potem w środku nocy wysyłałeś mi
groźby. Niczym sobie na to nie zasłużyłam, Ryle!
Wyciąga ręce z kieszeni i ściska się za kark, odwracając się ode mnie. Prostuje plecy,
a potem bierze wdech. Chyba wstrzymuje ten oddech, równocześnie po cichu licząc, że złagodzi
ogarniający go gniew.
Oboje wiemy, jak te metody sprawdziły się w przeszłości.
Kiedy się odwraca, po żalu nie ma śladu.
– Nie widzisz wspólnego mianownika? Naprawdę jesteś aż taka ślepa?
Zdecydowanie widzę wspólny mianownik, ale zapewne inny niż on.
– Przez rok wszystko było w porządku, Lily. Nie mieliśmy żadnych problemów do czasu,
gdy on znów się pojawił. Teraz ciągle się kłócimy, a ty wciągasz w to prawników?
Wygląda, jakby miał ochotę okładać powietrze.
– Przestań obwiniać innych za swoje zachowanie, Ryle!
– Przestań ignorować to, co łączy wszystkie nasze cholerne problemy, Lily!
Lucy staje w drzwiach mojego gabinetu. Zerka to na mnie, to na Ryle’a.
– Wszystko w porządku?
Ryle śmieje się rozdrażniony.
– Nic jej nie jest – rzuca z irytacją. Rusza w stronę drzwi z takim impetem, że Lucy musi
przylgnąć do framugi. – Pierdolony prawnik – mamrocze pod nosem. – Niech zgadnę, czyj to był
pomysł.
Ryle z determinacją idzie w stronę drzwi. Obie z Lucy wychodzimy z gabinetu, zapewne
z tego samego powodu. Żeby zamknąć kwiaciarnię na klucz, gdy tylko on z niej wyjdzie.
Kiedy Ryle dociera do drzwi, odwraca się i przeszywa mnie ostrym spojrzeniem.
– Jestem neurochirurgiem. Ty się zajmujesz kwiatkami, Lily. Pamiętaj o tym, zanim twój
prawnik zrobi coś głupiego, co zagroziłoby mojej karierze. To ja płacę za twoje jebane
mieszkanie. – Swoją groźbę podkreśla pchnięciem drzwi.
To Lucy je zamyka, kiedy Ryle w końcu wychodzi, bo ja stoję nieruchomo, nie mogąc się
otrząsnąć po tej obeldze. Przyjaciółka podchodzi do mnie i przytula ze współczuciem.
W tym momencie uświadamiam sobie, że najtrudniejsze w odejściu z przemocowego
związku jest to, że złe chwile niekoniecznie się skończą. Złe chwile od czasu do czasu na nowo
wychyną spod powierzchni. Kiedy kończy się przemocowy związek, rezygnuje się na zawsze
z tych dobrych chwil.
W naszym małżeństwie kilka przerażających incydentów maskowało mnóstwo dobrych
przeżyć, ale teraz, gdy małżeństwo się skończyło, maska opadła i zostało mi tylko to, co
w Ryle’u najgorsze. Małżeństwo było sercem i ciałem dającym życie szkieletowi, a teraz został
mi sam szkielet. Ostre krawędzie, które ranią mnie do krwi.
– Wszystko dobrze? – pyta Lucy, gładząc mnie po włosach.
Kiwam głową.
– Tak, ale… czy nie wydawało ci się, że wychodząc, miał jakiś cel? Jakby się dokądś
wybierał?
Lucy znów zerka na drzwi.
– Tak, dość szybko wyjechał z parkingu. Może powinnaś ostrzec Atlasa.
Natychmiast chwytam za telefon i do niego dzwonię.
Rozdział dwudziesty siódmy

Atlas

Minęło dopiero pół godziny, odkąd sprawdzałem telefon, więc jestem zaniepokojony,
kiedy widzę kilka nieodebranych połączeń i trzy esemesy od Lily.
Zadzwoń, proszę.
Nic mi nie jest, ale Ryle jest wściekły.
Przyjechał do ciebie? Atlas, zadzwoń, proszę.
Cholera.
– Darin, zastąpisz mnie?
Darin podchodzi, żeby dokończyć układanie dania, a ja natychmiast ruszam do gabinetu
i do niej dzwonię. Od razu włącza się poczta głosowa. Próbuję znowu. I nic.
Przygotowuję się, żeby ruszyć do samochodu, kiedy telefon w końcu dzwoni.
Natychmiast odbieram i pytam:
– Nic ci nie jest?
– Jestem cała – odpowiada.
Przestaję biec w stronę drzwi i opieram się o ścianę. Wzdycham, a serce zwalnia do
normalnego tempa.
Słyszę takie odgłosy, jakby prowadziła samochód.
– Jadę odebrać Emmy. Chciałam cię tylko ostrzec, że jest wkurzony. Martwiłam się, że
może tam przyjechać.
– Dzięki za ostrzeżenie. Na pewno wszystko dobrze?
– Tak. Zadzwoń, kiedy dotrzesz do domu. Choćby w środku nocy.
Zanim Lily kończy to zdanie, do kuchni wpada Ryle. Robi taki hałas, że wszyscy go
zauważają i przerywają swoje zajęcia. Derek, mój główny kelner, stoi tuż za nim.
– Powiedziałem, że po niego pójdę – mówi do Ryle’a. Patrzy na mnie i rozkłada ręce,
żeby dać mi znać, że próbował zapobiec wtargnięciu.
– Zadzwonię w drodze do domu – mówię. Nie wspominam, że właśnie pojawił się Ryle.
Nie chcę, żeby się martwiła. Rozłączam się w chwili, gdy jego oczy spotykają moje spojrzenie.
Chyba nie przyszedł mnie pochwalić.
– Kto to jest? – pyta Darin.
– Mój największy fan.
Wskazuję głową drzwi od zaplecza, więc Ryle rusza w tamtym kierunku.
W kuchni znów robi się gwarno, nikt już nie zwraca uwagi na najście Ryle’a.
Z wyjątkiem Darina.
– Chcesz, żebym coś zrobił?
Potrząsam głową.
– Poradzę sobie.
Ryle tak gwałtownie otwiera drzwi od zaplecza, że uderzają o mur.
Niezły z niego numer. Ruszam w tamtą stronę, ale gdy tylko otwieram drzwi od zaplecza
i wychodzę na schody, Ryle rusza na mnie z lewej. Spycha mnie ze schodów, a kiedy próbuję
wstać, uderza mnie.
Całkiem dobrze mu to wyszło, trzeba mu przyznać.
Cholera.
Ocieram usta i wstaję, wdzięczny, że pozwala mi przynajmniej na to. Niezbyt uczciwie
jest zaczynać bicie, gdy druga osoba leży na ziemi. Ale Ryle chyba nie należy do ludzi grających
uczciwie.
Chce mnie znowu uderzyć, więc się cofam, a on się potyka. Odpycha się od ziemi,
a kiedy znów stoi, wpatruje się we mnie nabuzowany. Chyba nie jest teraz w trybie ataku.
– Skończyłeś? – pytam.
Nie odpowiada, ale chyba nie zamierza się na mnie znowu rzucać. Wygładza koszulę
i uśmiecha się kpiąco.
– Poprzednio było lepiej, bo mi oddawałeś.
Powstrzymuję się przed przewróceniem oczami.
– Nie zamierzam się z tobą bić.
Kręci z trzaskiem szyją i zaczyna chodzić tam i z powrotem. Jest w nim tyle złości, że nie
wyobrażam sobie, jak musi się czuć Lily, gdy na to patrzy. Ciężko oddycha, ręce ma na biodrach,
wbija we mnie spojrzenie jak ostrze. W jego twarzy widzę nie tylko gniew, ale też mnóstwo bólu.
Czasami próbuję się postawić na miejscu Ryle’a, ale choćbym się bardzo starał, nie
potrafię. Nigdy nie zdołam tego zrobić, bo nie ma na świecie nikogo, kto swoją przeszłością
mógłby usprawiedliwić bicie osoby, którą miał chronić.
– Po prostu powiedz to, co przyszedłeś powiedzieć.
Ryle ociera krew z palców rękawem koszuli, a ja widzę, że spuchła mu ręka. Chyba
uderzał w różne przedmioty, zanim tu przyjechał i uderzył mnie. Cieszę się, że wiem, że Lily nic
nie jest. Inaczej odszedłby stąd w dużo gorszym stanie.
– Myślisz, że nie wiem, że ten prawnik to był twój pomysł?
Staram się ukryć zaskoczenie, ale nie mam pojęcia, o czym on mówi. Lily rozmawiała
o swojej sytuacji z prawnikiem? Mam ochotę się uśmiechnąć, ale to na pewno ubodłoby Ryle’a,
a ja już wystarczająco mu dokuczam samym swoim istnieniem.
Mój brak odpowiedzi go wkurza. Wykrzywia twarz w gniewie.
– Może na razie udało ci się ją nabrać, ale czeka cię pierwsza kłótnia z nią. A potem
druga. Zobaczy, że małżeństwo nie jest bez przerwy usłane cholernymi różami.
– Mógłbym się z nią pokłócić nawet milion razy, ale mogę ci obiecać, że po żadnej kłótni
nie skończyłaby w szpitalu.
Ryle się śmieje. Chce pokazać, że to ja jestem godny pożałowania. To nie ja wtargnąłem
do jego miejsca pracy, bo nie potrafiłem zapanować nad emocjami.
– Nie masz pojęcia, przez co przeszliśmy z Lily – mówi. – Nie masz pojęcia, przez co ja
przeszedłem.
Chyba przyjechał, żeby się bić, ale mu tego nie dałem, więc postanowił rozładować
emocje gadaniem. Może powinienem dać mu numer do Theo. Naprawdę nie wiem, co robić.
Nie chcę jutro wracać do tej chwili i uznać, że straciłem okazję. Moim jedynym celem
jest ułatwienie Lily życia z tym człowiekiem. Nie chcę, żeby między nami wszystkimi było
jeszcze trudniejsze, ale jeśli nie dociera do niego, że to on może kontrolować swoje reakcje, to
tak samo jak Lily nie mam pojęcia, jak sobie z nim radzić.
– Masz rację, Ryle. – Powoli kiwam głową. – Masz rację. Nie mam pojęcia, przez co
przeszedłeś.
Siadam na schodach, żeby pokazać, że mu nie zagrażam. A jeśli znów spróbuje mnie
zaatakować, kiedy siedzę, tym razem nie będę aż tak opanowany. Splatam dłonie i robię, co
mogę, by moje słowa do niego trafiły.
– Cokolwiek wydarzyło się w przeszłości, przyczyniło się do tego, że stałeś się świetnym
neurochirurgiem. Świat tego od ciebie potrzebuje. Ale twoja przeszłość z jakiegoś powodu
sprawiła też, że stałeś się fatalnym mężem. Tego świat nie potrzebuje. Fakt, że mamy szansę się
kimś stać, nie gwarantuje, że będziemy w tym dobrzy.
Ryle przewraca oczami.
– Ale dramatycznie.
– Patrzyłem, jak ją zszywali, Ryle. Kurwa, obudź się, człowieku. Byłeś okropnym
mężem.
Przez chwilę na mnie patrzy, a potem pyta:
– A skąd wiesz, że ty będziesz lepszy?
– Traktowanie Lily tak, jak na to zasługuje, jest najłatwiejszą częścią mojego życia.
Chyba powinieneś czuć ulgę, że jest z kimś takim jak ja.
Śmieje się.
– Ulgę? Powinienem czuć ulgę? – Robi parę kroków w moją stronę, jego złość znów
narasta. – To przez ciebie nie jesteśmy razem!
Z całych sił powstrzymuję się, by nie wstać ze schodów, całą swoją cierpliwość wkładam
w to, by nie odpowiedzieć krzykiem na jego krzyk.
– To przez ciebie nie jesteście razem. To twój gniew i twoje pięści cię do tego
doprowadziły. Kiedy Lily była z tobą, byłem dla niej tylko znajomym, więc bądź dojrzały
i przestań obarczać mnie, Lily i cały świat winą za to, co zrobiłeś.
Wstaję, ale nie po to, żeby go uderzyć. Muszę po prostu się wyprostować, by odetchnąć.
Jeśli tego nie zrobię, to chyba nie powstrzymam się długo przed podniesieniem głosu tak jak on.
Trudno jest na niego patrzeć i nad sobą panować, wiedząc, co zrobił Lily.
– Cholera – mamroczę. – To jakiś absurd.
Przez chwilę obaj z Ryle’em milczymy. Może czuje, że jestem na granicy, bo już nie
panuję w pełni nad frustracją. Odwracam się i patrzę na niego błagalnie.
– Tak wygląda teraz nasze życie. Twoje, moje, Lily, waszej córki. Będziemy musieli
sobie z tym radzić. Już zawsze. W święta, w urodziny, na rozdaniach dyplomów, na weselu
Emerson. Wszystko to będzie dla ciebie trudne, ale tylko ty możesz sprawić, że nie będzie to
trudne także dla pozostałych. Bo nikt z nas nie jest ci niczego winien. Zwłaszcza Lily.
Ryle potrząsa głową. Przechadza się tak, jakby chciał wydeptać asfalt do gołej ziemi.
– Czego ode mnie oczekujesz? Że będę wam kibicował? Dobrze wam życzył? Zachęcał,
żebyś był dobrym ojcem dla mojej córki? – Śmieje się z tego, jakie mu się to wydaje absurdalne,
ale ja patrzę na niego z powagą.
– Tak. Właśnie tego.
Moja odpowiedź chyba zbija go z tropu. Zatrzymuje się i splata dłonie na karku.
Podchodzę o krok bliżej, ale nie robię tego groźnie. Nie chcę krzyczeć. Chcę, żeby Ryle
usłyszał całkowitą szczerość w moim głosie.
– Chociaż wiem, że mogę dać Lily dużo szczęścia, nigdy nie będzie w pełni szczęśliwa
bez twojej akceptacji i współpracy. A ty utrudniasz sytuację, chociaż wiesz, że ona zasługuje na
dobre życie. Obie na to zasługują. Jeśli chcesz, żeby twoja córka dorastała wychowywana przez
najlepszą wersję Lily, to współpracuj z nią, proszę. To jest możliwe dla nas wszystkich.
Ryle kręci głową.
– Że niby co, gramy teraz w jednej drużynie?
To okropne, że w jego ustach brzmi to jak coś zupełnie niemożliwego.
– Ludzie zawsze powinni grać w jednej drużynie, kiedy w grę wchodzą dzieci.
To do niego trafia. Widzę to po tym, jak się krzywi, a potem przełyka ślinę. Odwraca się
ode mnie i robi parę kroków, zastanawiając się nad wszystkim, co powiedziałem. Kiedy znowu
na mnie patrzy, jego spojrzenie nie jest już tak zjadliwe.
– Jeśli między wami się nie ułoży, a Lily będzie musiała gdzieś uciekać, to tym razem nie
będę sprzątał tego bałaganu.
Po tych słowach Ryle odchodzi, ale tym razem nie idzie do restauracji. Rusza alejką
w kierunku ulicy.
Mogę tylko spojrzeć za nim ze współczuciem. Naprawdę w ogóle nie zna Lily.
W ogóle.
Lily do nikogo nie ucieka. Nie popędziła za mną, kiedy wyjechałem z Maine. Nie
pobiegła do mnie, kiedy rozstała się z Ryle’em. Skupiła się na macierzyństwie. A on oczekuje, że
tak właśnie postąpi, jeśli między nami się nie ułoży? Że ucieknie do niego, jakby był jej
przystanią?
Przystanią Lily jest Emerson, a jeśli on tego nie dostrzega, to nie ma o niczym pojęcia.
Gdyby Lily z nim została, przez resztę życia wymyślałby problemy, żeby usprawiedliwić
swój przesadny gniew. Ponieważ ja nigdy nie byłem problemem w ich małżeństwie i nigdy bym
się nim nie stał.
Wcześniej sądziłem, że czuję dla niego litość, ale on walczy o kobietę, którą ledwie zna,
a to oznacza, że walczy tylko po to, by walczyć. Ma bardzo podobną osobowość do mojej matki,
a czasami nie da się tego naprawić. Trzeba się po prostu nauczyć z tym żyć.
Może to właśnie będziemy musieli zrobić z Lily. Nauczyć się żyć najlepiej, jak się da,
licząc się z okazjonalnymi atakami wściekłości Ryle’a.
To nic. Mógłbym się z tym mierzyć codziennie, jeśli to ja będę mógł co noc zasypiać u jej
boku.
Ruszam w górę po schodach, a potem wracam do bieganiny w kuchni i do pracy, jakby
Ryle’a tu nigdy nie było. Nie wiem, czy moja dzisiejsza reakcja poprawiła sytuację, ale na pewno
jej nie pogorszyła.
Darin podaje mi wilgotną ścierkę.
– Krwawisz. – Wskazuje na lewy kącik moich ust, więc przytykam tam ścierkę. – Czy to
jej były?
– Tak.
– Już wszystko dobrze?
Wzruszam ramionami.
– Nie wiem. Może się wściec i wrócić. Cholera, to może nawet trwać całymi latami. –
Patrzę na Darina i się uśmiecham. – Ale ona jest tego warta.
Trzy godziny później cicho pukam do drzwi mieszkania Lily. Napisałem do niej
wiadomość, że przyjeżdżam. Sądziłem, że przyda jej się kolejny przelotny przytulas.
Kiedy otwiera drzwi, nie mam wątpliwości, że tego właśnie potrzebuje. Ja też tego
potrzebuję. Gdy tylko jesteśmy w jej salonie, obejmuje mnie w pasie, a ja otulam ją całym
ciałem. Przez parę minut stoimy objęci.
Kiedy na mnie patrzy, unosi brwi, widząc małą ranę na mojej wardze.
– Ale z niego niedojrzały dupek. Przyłożyłeś na to lód?
– Nic mi nie będzie. Nawet nie spuchło.
Lily staje na palcach i całuje ranę.
– Powiedz, co się stało.
Siadamy na kanapie i staram się przypomnieć sobie wszystko, co zostało powiedziane, ale
niektóre rzeczy pomijam. Kiedy kończę, ona opiera się o kanapę, obejmując mnie nogą.
W zamyśleniu bawi się moimi włosami.
Długo milczy. Potem patrzy na mnie z taką słodyczą, że się rozpływam.
– Założę się, że jesteś jedynym mężczyzną na świecie, który po otrzymaniu ciosu potrafi
udzielić agresorowi rady. – Zanim zdążę odpowiedzieć, ona już siedzi mi na kolanach i przysuwa
twarz do mojej. – Nie martw się, to mnie pociąga znacznie bardziej, niż gdybyś mu oddał.
Przesuwam dłońmi po jej plecach, zaskoczony, że jest w takim dobrym nastroju. Nie
wiem, dlaczego sądziłem, że ta rozmowa sprawi jej przykrość. Ale to jest chyba najlepszy
możliwy scenariusz. Ryle wie, że jesteśmy parą, ja miałem szansę powiedzieć swoje i wszyscy
wyszliśmy z tego mniej więcej cało.
– Nie mogę zostać zbyt długo, ale ten przytulas może potrwać jeszcze jakiś kwadrans,
zanim Josh zauważy, że się spóźniłem.
Unosi brew.
– Kiedy mówisz o przytulasie, to masz na myśli…
– Żebyś się rozebrała, bo zostało nam czternaście minut.
Kładę ją na plecach i całuję. Przez czternaście minut nie przerywamy. A potem przez
siedemnaście. A potem przez dwadzieścia.
Pół godziny później w końcu wychodzę z jej mieszkania.
Rozdział dwudziesty ósmy

Lily

Allysa wpadła na świetny pomysł: posadziłyśmy je po prostu na podłodze, na


rozłożonych workach na śmieci, żeby łatwiej było sprzątać. Emmy i jej kuzynka Rylee są teraz
całe w torcie.
Emmy nie ma pojęcia, co się dzieje, ale dobrze się bawi. Ostatecznie zorganizowaliśmy
dla niej małe przyjęcie u Allysy. Jest moja mama, rodzice Ryle’a, Marshall i Allysa.
Ryle też przyszedł, ale zaraz wychodzi. Robi parę zdjęć telefonem, a potem przelotnie
całuje obie dziewczynki na pożegnanie.
Słyszałam, jak mówił Marshallowi, że ma dziś dużo pracy, ale pojawił się na przyjęciu.
Ucieszyłam się, że zdążył na prezenty i że został do czasu rozbabrania większości tortu. Wiem,
że dla Emmy, kiedy w przyszłości obejrzy zdjęcia, będzie to coś znaczyło.
Odkąd przyszedł, nie zamieniliśmy słowa. Omijamy się szerokim łukiem, przed
wszystkimi udajemy, że wszystko jest w porządku, ale z Ryle’em wcale nie jest w porządku.
Z drugiego końca pokoju czuję bijące od niego wzburzenie. Wolę jednak, żeby mnie ignorował,
niż obwiniał. Ciche dni są zdecydowanie lepsze od alternatywy.
Niestety cisza nie trwa zbyt długo.
Ryle po raz pierwszy tego dnia patrzy mi w oczy. Popełniłam ten błąd, że zostałam sama,
więc wykorzystuje okazję, by podejść i stanąć obok mnie. Sztywnieję – nie mam teraz ochoty na
tę rozmowę. Nie zamieniliśmy słowa, odkąd w zeszłym tygodniu mnie obraził i wypadł z mojej
kwiaciarni. Wiem, że musimy pomówić, ale urodziny naszej córki to nie jest odpowiednie
miejsce ani moment.
Ryle wsuwa ręce do kieszeni. Opuszcza głowę i wbija wzrok w podłogę.
– Co powiedział prawnik?
Czuję w piersi narastający gniew. Zerkam na niego kątem oka i potrząsam głową.
– Nie będziemy teraz o tym rozmawiać.
– No to kiedy?
Nie chodzi tak naprawdę o to, kiedy, ale z kim. Bo nie zamierzam już nigdy rozmawiać
z nim na osobności. Udowodnił, że nie jestem bezpieczna, kiedy jesteśmy sami, dlatego odbieram
mu ten przywilej.
– Napiszę – mówię, a potem odchodzę, zostawiając go samego.
Mama trzyma na rękach Emmy, wycierając jej buzię i ręce z tortu, dlatego ruszam w jej
stronę, ale w międzyczasie Allysa odciąga mnie na bok.
– Pogadajmy – mówi.
Idę za nią do sypialni, a ona siada na łóżku.
Zabiera mnie tutaj tylko na trudne rozmowy i zawsze idealnie wybiera sobie moment.
Przewracam oczami, gdy tylko mijamy próg, a potem siadam na łóżku.
– Co chcesz wiedzieć?
Minęło kilka tygodni, odkąd rozmawiałyśmy sam na sam. Może mieć do mnie wiele
pytań. Ostatnio sporo się działo.
Allysa opada z powrotem na łóżko.
– Wydaje mi się, że coś dziś nie gra między tobą i Ryle’em.
– Dało się zauważyć?
– Mnie nic nie umknie. Wszystko w porządku?
Długo zastanawiam się nad odpowiedzią na to pytanie. Wszystko w porządku? Kiedyś,
słysząc to pytanie, miałam ochotę uciekać, bo nie było w porządku. Nawet w miesiącach po
narodzinach Emerson, kiedy ktoś mnie o to pytał, przyklejałam do twarzy uśmiech, a w środku
się kuliłam.
Teraz po raz pierwszy szczerze odpowiadam:
– Tak. Wszystko u mnie w porządku.
Allysa przygląda mi się w milczeniu. Wyraz jej twarzy jest krzepiący, może tym razem
nawet mi wierzy. Bierze mnie za rękę i ciągnie, żebym położyła się obok niej na łóżku. Ujmuje
mnie pod łokieć i wpatrujemy się w sufit, ciesząc się chwilą ciszy w domu pełnym ludzi.
Jak to dobrze, że wciąż mam Allysę. Utrata jej przyjaźni po rozwodzie zabolałaby mnie
najbardziej. Jestem wdzięczna, że potrafi wybaczać i że jest tak pozytywnie nastawiona do życia.
Chciałabym, żeby jej brat był podobny. Czasami mam wrażenie, że Ryle nosi w sobie
potwora, który ciągle tylko szuka okazji do złości. Ta jego ciemna strona karmi się dramatami,
a jeśli nikt mu ich nie zapewnia, sam je wymyśla. Ale nie mogę już grać w jego grę. Wiem, że
miałam dobre intencje, kiedy byłam jego żoną, chociaż on chciał, żeby jego rojenia okazywały
się prawdą i usprawiedliwiały to, co robił.
– Jak tam sprawy z Adonisem?
Śmieję się.
– Chodzi ci o Atlasa?
– Dobrze mnie słyszałaś. Pytałam o Adonisa, pięknego greckiego boga, w którym się
zakochałaś.
Znów się śmieję.
– Czy Adonis nie był czasem dzieckiem z kazirodczego związku?
Allysa mnie trąca.
– Przestań unikać odpowiedzi. Jak wam idzie?
Przewracam się na brzuch i wspieram na łokciu.
– Dobrze, gdybyśmy jeszcze tylko mogli spędzać razem czas. On otwiera restaurację
akurat wtedy, kiedy ja zamykam kwiaciarnię. Jeszcze nie spędziliśmy ze sobą całej nocy.
– Co teraz robi Atlas? Pracuje?
Kiwam głową.
– Może Emerson zostanie dziś u nas na noc, a ty sprawdzisz, czy jemu uda się wcześniej
wyrwać? Nie mamy planów na jutro, możesz po nią przyjechać, kiedy będziesz chciała.
Patrzę na nią szeroko otwartymi oczami.
– Naprawdę?
Allysa schodzi z łóżka.
– Rylee uwielbia się bawić z Emmy. Jedź spędzić noc ze swoim Adonisem.
Nie pisałam Atlasowi, że jadę do Corrigan’s. Wspominał, że właśnie tam będzie dziś
pracował, a ja postanowiłam zrobić mu niespodziankę, jednak kiedy wchodzę przez drzwi
prowadzące do kuchni, zadziwia mnie, jacy wszyscy są zabiegani. Nikt nawet nie słyszy, jak
wchodzę, więc szukam go wzrokiem i w końcu odnajduję.
Atlas sprawdza każde danie podawane przez pomocników i układa je na tacach. Potem
kelnerzy szybko znikają z potrawami za podwójnymi drzwiami. To miejsce jest bardziej
ekskluzywne niż Bib’s, a sądziłam, że tamta knajpa już jest ekskluzywna. Wszyscy kelnerzy
mają eleganckie stroje. Atlas ma na sobie biały fartuch kucharski, podobnie jak kilka innych osób
w kuchni.
Złapali taki świetny rytm, że zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, przychodząc tutaj.
Mam wrażenie, że jeśli do niego podejdę, będę przeszkadzać, i nagle czuję się skrępowana, że po
prostu przyjechałam bez zapowiedzi.
Rozpoznaję Darina, on też mnie zauważa. Uśmiecha się i pozdrawia mnie skinieniem
głowy, a potem mówi coś do Atlasa. Pokazuje na mnie ręką, a kiedy Atlas się odwraca i widzi
mnie w swojej kuchni, jego spojrzenie rozbłyska. Ale tylko na chwilę. Radość z tego, że tu
jestem, natychmiast zmienia się w niepokój. Biegnie prosto do mnie, omijając kelnera, który
wraca do kuchni z pustą tacą.
– Hej. Wszystko w porządku?
– Tak. Allysa wzięła dziś na noc Emmy, więc pomyślałam, że wpadnę.
Atlas uśmiecha się z nadzieją.
– Będzie ją miała przez całą noc? – W jego oczach pojawia się uwodzicielski błysk.
Kiwam głową.
– Z drogi, gorące! – krzyczy ktoś za mną.
Z drogi, gorące? Otwieram szerzej oczy, gdy Atlas nas przesuwa, by zrobić miejsce
kelnerowi niosącemu tacę.
– Tak się mówi w kuchni – wyjaśnia. – To znaczy, że ktoś za tobą niesie gorącą potrawę.
– Aha.
Atlas się śmieje, a potem zerka przez ramię, oceniając, z iloma daniami się spóźnia.
– Daj mi jakieś dwadzieścia minut, żebyśmy nadgonili, dobrze?
– Oczywiście. Nie zamierzałam cię prosić, żebyś się wcześniej urwał. Pomyślałam, że
popatrzę trochę, jak pracujesz, to całkiem ciekawe.
Atlas wskazuje na metalowy blat.
– Usiądź tam, będziesz miała najlepszy widok i nikt cię nie potrąci. Bywa tu spory ruch.
Niedługo skończę.
Unosi mój podbródek i pochyla się, żeby mnie pocałować, a potem się cofa i wraca do
tego, co robił, zanim weszłam.
Siadam na blacie ze skrzyżowanymi nogami, żeby nikomu nie przeszkadzać. Zauważam,
że kilku pracowników zerka na mnie ukradkiem. Trochę mnie to krępuje. Spośród wszystkich
obecnych tu osób znam tylko Darina, nie mam pojęcia, kim są pozostali. Zastanawiam się, co
myślą o tej nieznajomej, którą właśnie pocałował Atlas i która teraz patrzy, jak pracują.
Nie wiem, czy Atlas normalnie przyprowadza tu kobiety, ale mam przeczucie, że nie.
Wszyscy patrzą na mnie tak, jakby to było coś dziwnego.
Darin w wolnej chwili podchodzi, żeby się przywitać. Obejmuje mnie i mówi:
– Miło cię znowu widzieć, Lily. Ciągle ogrywasz niczego niepodejrzewających
pokerzystów?
Śmieję się.
– Dawno tego nie robiłam. Ciągle urządzacie sobie pokerowe wieczory?
Kręci głową.
– Nie, jesteśmy zbyt zajęci, odkąd Atlas ma dwie restauracje. Trudno było znaleźć
wieczór, kiedy wszyscy moglibyśmy się spotkać.
– Szkoda. Teraz pracujesz tutaj?
– Oficjalnie nie. Atlas chciał sprawdzić, jak sobie poradzę z tutejszym menu, myśli
o awansowaniu mnie na szefa kuchni. – Pochyla się do mnie z uśmiechem. – Powiedział, że chce
mieć więcej wolnego czasu. Chyba już wiem po co. – Przerzuca sobie ścierkę przez ramię. –
Fajnie było cię zobaczyć. Chyba będziemy się częściej widywać.
Puszcza do mnie oko, a potem odchodzi.
Świadomość, że Atlas podejmuje kroki, by spędzać w pracy mniej czasu, sprawia, że
niemal pękam z radości.
Przez kolejnych piętnaście minut siedzę bez słowa i przyglądam się Atlasowi przy pracy.
Co jakiś czas zerka na mnie i uśmiecha się ciepło, ale poza tym jest skupiony na tym, co robi.
Patrzę jak zahipnotyzowana, widząc jego zaangażowanie i pewność siebie.
Nikt się go chyba nie boi, ale wszyscy chcą znać jego zdanie. Ciągle ktoś zadaje mu
jakieś pytanie, a on cierpliwie każdemu odpowiada. Pomiędzy tymi wskazówkami słychać dużo
krzyku. Nie takiego, jakiego mogłabym się spodziewać w kuchni – ludzie po prostu wykrzykują
zamówienia, a kucharze potwierdzają, że usłyszeli. Panuje tu gwar, ale atmosfera jest
ekscytująca.
Naprawdę spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Sądziłam, że zobaczę Atlasa
z zupełnie innej strony – gniewnie wykrzykującego zamówienia i zachowującego się tak jak
szefowie kuchni z telewizji. Ale na szczęście w jego kuchni jest zupełnie inaczej.
Mija fascynujące pół godziny i w końcu Atlas odchodzi od stanowiska. Myje ręce,
a potem podchodzi do mnie. Czuję w brzuchu ukłucie ekscytacji, kiedy się pochyla i przyciska
usta do moich, jakby nie obchodziło go, że widzą go wszyscy pracownicy.
– Przepraszam, że tyle to trwało – mówi.
– Podobało mi się. Było inaczej, niż się spodziewałam.
– Jak to?
– Myślałam, że wszyscy szefowie kuchni są dupkami wrzeszczącymi na pracowników.
Wybucha śmiechem.
– W tej kuchni nie ma dupków. Wybacz rozczarowanie. – Rozsuwa mi nogi i staje
między nimi. – Wiesz co?
– Co?
– Josh śpi dzisiaj u Theo.
Nie mogę powstrzymać uśmiechu.
– Co za cudowny zbieg okoliczności.
Atlas ogarnia mnie spojrzeniem, a potem opiera czoło o moją głowę i muska mnie ustami
w ucho.
– U mnie czy u ciebie?
– U ciebie. Chcę być w łóżku, które pachnie tobą.
Delikatnie przygryza moje ucho, a ja czuję na karku dreszcze. Potem bierze mnie za ręce
i pomaga zejść z blatu. Skupia się na kimś, kto przechodzi obok.
– Hej, możesz mnie zastąpić?
Facet odpowiada:
– Jasne.
Atlas znów na mnie zerka i mówi:
– Spotkajmy się u mnie.
Zanim pojechałam do jego restauracji, na wszelki wypadek wpadłam do mieszkania, żeby
spakować torbę, więc jestem na miejscu pierwsza. Czekając na Atlasa, postanawiam
skontaktować się z Allysą.
Jak poszło usypianie?
Bardzo dobrze. A jak tam twój wieczór?
Bardzo dobrze ;)
Miłej zabawy. Czekam potem na raport.
Atlas wjeżdża na podjazd, a światła jego samochodu oświetlają wnętrze mojego auta.
Zbieram rzeczy, gdy otwiera drzwi mojego samochodu. Kiedy tylko wysiadam, Atlas
niecierpliwie wsuwa rękę w moje włosy i mnie całuje. Ten pocałunek krzyczy: „Tęskniłem za
twoimi ustami!”.
Po chwili się odsuwa i patrzy na mnie, łagodnie się uśmiechając.
– Podobało mi się, jak dziś na mnie patrzyłaś w kuchni.
Przeszywa mnie dreszcz.
– Fajnie było na ciebie patrzeć.
Uśmiech sam ciśnie mi się na usta. Zabieram torbę z siedzenia pasażera, a Atlas bierze ją
ode mnie i przerzuca sobie przez ramię. Idę za nim przez garaż. Pod jedną ze ścian ciągle piętrzą
się pudła po przeprowadzce. Rozkręcona ławeczka treningowa stoi obok nierozpakowanych
kartonów. Przy pralce i suszarce z dwóch koszów na pranie niemal wysypują się ubrania.
Widok nieporządku w garażu trochę mnie pokrzepia. Zaczynałam myśleć, że Atlas
Corrigan jest zbyt idealny, ale on ma zaległości w życiu i w praniu tak samo jak reszta ludzkości.
Otwiera drzwi domu i przytrzymuje je, żeby mnie przepuścić. Dom jest mniejszy niż
poprzedni, w którym mieszkał, ale bardziej do niego pasuje. To nie jest sztampowy ceglany
budynek stojący w szeregu obok innych podobnych. Domy w tej okolicy mają swój charakter.
Każdy różni się od pozostałych: na rogu jest jeden dwupiętrowy z różową elewacją, a na drugim
końcu ulicy inny – nowoczesny i cały ze szkła.
Dom Atlasa jest parterowy, stoi między dwoma większymi. Kiedy byłam tu ostatnio,
zauważyłam, że jakimś cudem ma spośród tych trzech największą działkę. Sporo miejsca, żeby
kiedyś założyć ogród…
Atlas wpisuje kod, żeby rozbroić alarm.
– Dziewięć, pięć, dziewięć, pięć – mówi. – Na wypadek, gdybyś kiedyś go potrzebowała.
– Dziewięć, pięć, dziewięć, pięć – powtarzam i dociera do mnie, że to ta sama kombinacja
co w jego telefonie. Wierność to jego drugie imię. Podoba mi się to.
Kod do rozbrojenia alarmu to nie klucz do jego domu, ale czuję się, jakby to był równie
ważny krok. Kładzie moją torbę na kanapie, a potem zapala światło w salonie. Opieram się
o ścianę i obserwuję go, nie wchodząc mu w drogę. To dobrze, że podobało mu się, jak go dziś
obserwowałam w pracy, bo obserwowanie Atlasa to moje ulubione hobby. Mogłabym żyć jako
mucha patrząca na niego ze ściany i byłabym zadowolona.
– Jaki masz rytuał po powrocie do domu?
Atlas przekrzywia głowę.
– To znaczy?
Wskazuję na salon.
– Co zwykle robisz wieczorem po pracy? Udawaj, że mnie tu nie ma.
Przygląda mi się w milczeniu. Potem podchodzi i zatrzymuje się tuż przede mną. Opiera
rękę o ścianę obok mojej głowy i pochyla się.
– No cóż – szepcze. – Najpierw zdejmuję buty.
Słyszę, jak zsuwa jeden but, a potem drugi. Nagle jest o dwa centymetry niżej i jeszcze
bliżej moich ust. Delikatnie muska moje wargi swoimi. Każdy centymetr mojej skóry płonie.
– A potem – dodaje, całując mnie w kącik ust – Biorę prysznic.
Odpycha się od ściany i idzie tyłem, rzucając mi wyzwanie spojrzeniem.
Znika w sypialni.
Staram się uspokoić oddech, gdy słyszę odgłos wody pod prysznicem. Zdejmuję buty
i zostawiam je tam, gdzie on zostawił swoje, a potem idę korytarzem do drzwi, za którymi
zniknął. Delikatnie je otwieram i po raz pierwszy oglądam jego sypialnię bez pośrednictwa
telefonu. Widziałam ją już podczas naszych rozmów, ale nie wchodziłam tu, kiedy po raz
pierwszy do niego przyjechałam. Rozpoznaję czarny zagłówek i granatową ścianę za nim, ale
reszta sypialni jest dla mnie nowa. Rozglądam się w poszukiwaniu drzwi do łazienki.
Zostawił je otwarte. Jego koszula leży na podłodze przy progu.
Nie wiem, czemu serce wali mi tak, jakbym miała po raz pierwszy zobaczyć Atlasa nago.
Przecież to nie jest dla mnie nic nowego, nawet braliśmy już razem prysznic. Ale zawsze, gdy
jesteśmy razem, jest tak, jakby moje serce dopadała amnezja.
Docieram do drzwi łazienki i rozczarowuje mnie widok kamiennej ścianki działowej,
która zasłania prysznic. Słyszę chlapanie wody i czuję, jak napinają się wszystkie moje mięśnie.
Nie zostawiam ubrań w tym samym miejscu co on. Zostaję ubrana i powoli ruszam
w stronę prysznica. Rozpalona przywieram do dłuższej ściany łazienki i stopniowo przesuwam
się ku wejściu pod prysznic, wychylając głowę na tyle, żeby na niego zerknąć.
Atlas stoi pod strumieniem z zamkniętymi oczami. Woda spływa po jego twarzy, a on
przeczesuje palcami włosy. W milczeniu nieruchomo wciąż opieram się o ścianę i go obserwuję.
Wie, że tu jestem, ale ignoruje moją obecność i pozwala mi się cieszyć swoim widokiem.
Mam ochotę dotykać wypukłości jego mięśni na ramionach i całować dołeczki na plecach. Jest
po prostu piękny.
Kiedy już spłukuje pianę z włosów i twarzy, patrzy w moją stronę. Chwyta moje
spojrzenie, mrużąc oczy. Poważnieje. Potem odwraca się do mnie, a mój wzrok schodzi coraz
niżej i niżej…
– Lily.
Znów podnoszę na niego oczy, a on posyła mi figlarny uśmieszek. Potem w mgnieniu oka
przechodzi po mokrych płytkach, odrywa mnie od ściany i obejmuje. Wciąga mnie pod prysznic,
a ja wzdycham z podniecenia.
Chwyta ustami moje westchnienie i ściska mnie za uda, ciągnąc, bym objęła go nogami
w mokrych dżinsach. Przywieram plecami do ściany prysznica, odciążając nieco Atlasa, by miał
jedną rękę wolną.
Tą wolną ręką rozpina mi koszulę.
Pomagam mu obiema rękami. Przestajemy się na chwilę całować, żebym mogła stanąć
i Atlas zaczyna mnie rozbierać. Moja koszula z pluskiem opada na podłogę i w tej samej chwili
palce Atlasa odnajdują guzik moich spodni.
Jego wygłodniałe usta znów mnie całują, kiedy wsuwa dłonie między moje biodra
i majtki, z trudem ciągnąc ubranie w dół centymetr po centymetrze.
Chwyta pas dżinsów po bokach i przyklęka przede mną, stopniowo je zsuwając. Gdy
opadają do kostek, odrzucam je nogą, a on opiera dłonie na moich łydkach i powoli wraca do
góry.
Kiedy znowu stoi, jego palce na moich plecach zabierają się do zapięcia biustonosza. Gdy
zaczyna go rozpinać, czuję w środku ogień. On ustami znów odnajduje moje usta, ale teraz całuje
mnie delikatnie i powoli, jakby zdjęciem tego ostatniego elementu garderoby należało się
delektować.
Czuję, jak jego ręce przesuwają się na moje ramiona. Potem Atlas wkłada palce pod
ramiączka, żeby je zsunąć. Biustonosz zaczyna opadać, a on odsuwa się na chwilę od moich ust
i patrzy na mnie z zachwytem. Jego dłoń sunie przez moje biodro i zatrzymuje się na pośladku,
a potem ściska.
Obejmuję go za szyję i przesuwam ustami wzdłuż krawędzi jego twarzy, docierając do
ucha.
– I co potem?
Widzę, jak na jego ramionach pojawia się gęsia skórka. Jęczy, a potem podnosi mnie
wyżej na ścianie, aż nasze talie są na tej samej wysokości. Przyciskam się do niego biodrami,
chcąc poczuć, jaki jest twardy. On odpowiada na mój ruch szybkim pchnięciem, przez które na
chwilę tracę oddech. Oboje wyraźnie tego pragniemy, ale on i tak czeka na moją zgodę, zanim
weźmie mnie tu i teraz, pod prysznicem. Rozmawialiśmy już o mojej antykoncepcji i oboje
regularnie się badamy, więc po prostu kiwam głową i szepczę rozpaczliwie:
– Tak.
Ściskam go mocniej za ramiona, by go odciążyć, żeby łatwiej było mu się ustawić i we
mnie wejść. Lewą ręką podtrzymuje mnie, a prawą siebie, a potem przesuwa biodra do przodu
i w końcu czuję go w sobie.
Wzdycha przy mojej szyi, a ja w tym samym momencie wypuszczam z piersi całe
powietrze. Wydaję przy tym jęk, a Atlas robi wszystko, żebym go powtórzyła.
Nogami ciasno oplatam go w pasie, ale jego pchnięcia są na tyle mocne, że nogi
rozdzielają się w kostkach. Zaczynam się z niego ześlizgiwać, ale on znów mnie podnosi
i zmienia pozycję, a po chwili znowu jestem nim wypełniona.
Po raz kolejny jęczę, a on wsuwa się we mnie drugi raz i trzeci. Może na mokrej ścianie
pod prysznicem nie jest to tak zgrabne jak w łóżku, ale mam wielki apetyt na tego dzikiego
Atlasa.
Pokazuje mi tę dzikość przez kilka minut, do czasu, aż obojgu nam brakuje sił, oddechu
i podparcia w postaci łóżka. Nic nie mówi, kiedy się ze mnie wysuwa i opuszcza mnie na ziemię.
Po prostu wyłącza wodę, a potem sięga po ręcznik. Zaczyna od moich włosów – wyciska z nich
wodę obiema rękami. Później powoli wyciera całe moje ciało. Szybko ociera też siebie tym
samym ręcznikiem. Po chwili bierze mnie za rękę i wyprowadza z łazienki.
Nie wiem, jak to możliwe, że ten prosty gest – trzymanie się za ręce w drodze do
sypialni – tak rozsadza moje serce.
Atlas podnosi kołdrę i gestem zaprasza mnie do łóżka. Jest takie wygodne, jakbym
mościła się na chmurze. On kładzie się obok i przysuwa tak blisko, że już bliżej się nie da. Leży
na boku, ale odwraca mnie na brzuch, tak, że do niego przywieram.
Podoba mi się ta pozycja. To, jak podpiera się na łokciu i się nade mną unosi. To, że jego
oczy odrobinę się śmieją, jakbym była dla niego zasłużoną nagrodą.
Opuszcza głowę i już nie całujemy się powoli. Pocałunek jest gwałtowny i łapczywy;
zaczyna się od tego, że Atlas wsuwa język w moje usta, a kończy na imponującym wyczynie:
sięga po prezerwatywę i zakłada ją, ani na chwilę nie przestając mnie całować. Chwyta mnie za
udo i odsuwa na bok moją nogę, żeby zrobić sobie miejsce.
Potem jest nade mną, wchodzi we mnie i porusza się przy moim ciele, aż zupełnie
pogrążam się w rozkoszy.
Atlas leży na plecach na łóżku, a ja wtulam się w niego, obejmując go nogą. Na takie
chwile z nim cieszę się najbardziej. Na te minuty ciszy, które uda nam się uszczknąć
z chaotycznego życia, kiedy będziemy tylko we dwoje, nasyceni i zadowoleni. Opieram głowę na
jego piersi, a on kreśli palcami linie na moim ramieniu.
Całuje mnie w czubek głowy i pyta:
– Ile czasu minęło, odkąd wpadliśmy na siebie na ulicy?
– Czterdzieści dni – odpowiadam. Liczyłam każdy z nich.
Mruczy „hmm”, jakby go to zaskoczyło.
– A co? Masz wrażenie, że więcej?
– Nie, po prostu chciałem wiedzieć, czy liczyłaś je tak samo jak ja.
Śmieję się i całuję go tuż nad sercem.
– Jak dziś poszło na przyjęciu? – pyta.
Wiem, o co pyta, nie musi tego mówić głośno. Chce wiedzieć, jak traktował mnie Ryle.
– Było dobrze. Rozmawiałam z Ryle’em może przez pięć sekund.
– Był nieprzyjemny?
– Nie. Po prostu przez większość czasu nie wchodziliśmy sobie w drogę.
Atlas wsuwa palce w moje włosy, przeczesuje je i pozwala im opaść na moje plecy. Po
chwili powtarza ten gest.
– To już postęp. Mam nadzieję, że od teraz będzie już łatwiej.
– Też na to liczę.
Naprawdę mam nadzieję, że między mną i Ryle’em będzie coraz łatwiej, ale nie pozwolę
już, by jego reakcje wpływały na moje szczęście. Zaangażowałam się w związek z Atlasem
i chcę być w pełni obecna w tej sferze swojego życia. Jeśli Ryle będzie się przez to złościł albo
czuł dziwnie, to on sam będzie musiał dźwigać ciężar tych emocji.
– Być może poproszę w tym tygodniu Allysę, żeby była przy mojej rozmowie z Ryle’em.
Chcę pomówić o tym, co się wydarzyło i co zrobimy dalej, ale wolę nie robić tego z nim w cztery
oczy.
– Mądrze.
Być może moja relacja z Ryle’em już zawsze będzie co najwyżej przyzwoita. Ale to
będzie dla mnie w porządku. Nie w porządku są dla mnie obelgi, zastraszające esemesy
i wybuchy. Musi nad sobą popracować, a ja w końcu jestem gotowa to na nim wymóc.
Może wcześniej byłam za mało stanowcza, ale wolałam, żeby się między nami ułożyło
bez zbędnych dramatów. Teraz jednak nie zamierzam już naginać własnego życia do Ryle’a.
Na moją lojalność zasługują ludzie, którzy wnoszą do mojego życia coś pozytywnego.
Ludzie, którzy chcą mnie wspierać i patrzeć na moje szczęście. To dla nich będę podejmować
decyzje o swoim życiu.
Nadal będę po prostu dawać z siebie wszystko, bo nic więcej nie mogę zrobić. Może nie
zawsze podejmowałam właściwe decyzje we właściwym czasie, ale znalazłam odwagę, żeby
w ogóle je podjąć, i na tym zamierzam się skupić.
Atlas wsuwa mi palec pod brodę i podnosi moją głowę, żebym na niego spojrzała. Patrzy
na mnie tak, jakby był dokładnie tam, gdzie pragnie być.
– Nie potrafię nawet wyrazić, jak mi było dobrze – mówi. Przyciąga mnie bliżej i kładzie
sobie na piersi tak, że patrzymy sobie w oczy. Gładzi mnie po skroni. – Chciałbym, żebyś
codziennie mogła być ze mną w łóżku tak jak dzisiaj. Chcę brać z tobą prysznic, gotować z tobą,
oglądać z tobą telewizję i chodzić z tobą na zakupy. Chcę z tobą wszystkiego. Fatalnie, że
musimy udawać, że jeszcze nie wiemy, czy spędzimy razem resztę życia.
To niesamowite, że serce może w jednej chwili aż tak przyspieszyć. Przesuwam palcami
po jego ustach.
– Przecież nie udajemy. Spędzimy ze sobą resztę życia.
– Ile musimy czekać, zanim zaczniemy?
– Wygląda na to, że już zaczęliśmy – odpowiadam.
– Ile muszę czekać, zanim cię poproszę, żebyś ze mną zamieszkała?
Czuję w brzuchu ogień.
– Co najmniej sześć miesięcy.
Kiwa głową, jakby notował to w pamięci.
– A ile muszę czekać, zanim będę mógł się oświadczyć?
Gardło mi się ściska, trudno mi przełknąć ślinę.
– Rok. Półtora roku.
– Rok, odkąd zamieszkamy razem, czy rok od dzisiaj?
– Od dzisiaj.
Uśmiecha się szeroko i mocniej mnie przytula.
– Dobrze wiedzieć.
Wybucham niekontrolowanym śmiechem przy jego szyi.
– To była zaskakująca rozmowa.
– Tak, terapeuta mnie zabije, kiedy mu o tym opowiem.
Z uśmiechem zsuwam się z niego i układam na boku. Wtulam się we wgłębienie w jego
ramieniu i przesuwam palcami po jego piersi, a potem kreślę linie na umięśnionym brzuchu.
Widzę, jak się napina i drga pod moimi palcami.
– Chodzisz na siłownię?
– Kiedy znajduję czas.
– To widać.
Atlas śmieje się rozbawiony.
– Czyżbyś ze mną flirtowała, Lily?
– Owszem.
– Nie potrzebuję komplementów. Leżysz naga w moim łóżku. Niewiele więcej mi
potrzeba. Zdobyłaś moje serce wiele lat temu.
Podnoszę głowę ze zuchwałym błyskiem w oku, jakby rzucił mi wyzwanie.
– Tak ci się wydaje?
Kiwa głową z leniwym uśmiechem. Przesuwa kciukiem po mojej dolnej wardze.
– Gwarantuję ci, że jestem w pełni zaspokojony. Może nawet po dzisiejszej nocy
osiągnąłem oświecenie.
Wciąż patrzę mu prosto w oczy, ale zmieniam pozycję i powoli przesuwam się w dół po
jego ciele.
– Mogę cię jeszcze powalić na kolana – szepczę.
Wzdycha głęboko, kiedy całuję go w brzuch. Wciąż wpatruję się w jego twarz i zachwyca
mnie to, jak jej wyraz poważnieje.
Przełyka ślinę, gdy zaczynam odsuwać kołdrę, aż w końcu nic nie zasłania jego ciała
poniżej pasa. Jego oczy zasnuwa mgła.
– Cholera, Lily.
Głowa opada mu na poduszkę, gdy tylko przesuwam po nim językiem.
Jęczy, gdy biorę go do ust, a potem pokazuję mu, jak bardzo się mylił.
Rozdział dwudziesty dziewiąty

Atlas

Wciąż jestem nią nienasycony, ale to chyba nie szkodzi, bo ona wciąż nie nasyciła się
mną. Dziś rano w ramach pobudki wdrapała się na mnie i zaczęła mnie całować w szyję.
Parę sekund później leżała już na plecach z moimi ustami między udami.
Może jesteśmy siebie tak spragnieni, bo wiemy, że rzadko będą nam się zdarzać takie dni.
A może dlatego, że przez tyle lat za sobą tęskniliśmy.
A może po prostu tak to już jest, kiedy człowiek się zakocha. Chociaż byłem z innymi
kobietami, jestem przekonany, że tylko ją naprawdę kochałem.
Moje uczucia do Lily są niesamowicie intensywne, nigdy wcześniej czegoś takiego nie
doświadczyłem. Są jeszcze intensywniejsze niż wtedy, gdy byliśmy młodsi. Teraz nasza miłość
jest inna – silniejsza, głębsza, bardziej ekscytująca. Nie ma mowy, bym znów opuścił ją tak, jak
zrobiłem to wtedy.
Wiem, że gdy miałem osiemnaście lat, byłem w całkiem innym stanie umysłu i głównie
dlatego czułem, że powinienem odejść. Ale teraz zaangażowałem się na całego. Posuwanie się
powoli do przodu to dla mnie prawdziwa męczarnia. Rozumiem, że to potrzebne, ale nie musi mi
się to podobać. Chcę, żeby była blisko mnie codziennie, bo w dni, gdy nie mogę się z nią
zobaczyć, czuję się zupełnie niespełniony.
Teraz, kiedy już spędziliśmy razem noc, mam poczucie, że ten ból stanie się jeszcze
silniejszy. Będę się robił rozdrażniony podczas zbyt długich przerw między naszymi
spotkaniami. Lily stoi obok mnie i myjemy razem zęby, ale ja już się boję chwili, gdy będzie
musiała wyjść.
Może jeśli zaproponuję, że zrobię jej śniadanie, to zostanie jeszcze chociaż na godzinę.
– Po co ci zapasowa szczoteczka do zębów? – pyta mnie Lily Wypluwa pastę do
umywalki i puszcza do mnie oko. – Często zapraszasz kogoś na całą noc?
Uśmiecham się i płuczę usta, ale nie odpowiadam na to pytanie. Trzymałem tę
szczoteczkę dla niej, ale nie chcę się do tego przyznawać. Przez lata zrobiłem wiele rzeczy, które
tłumaczyłem sobie tym, że „a nuż Lily kiedyś…”.
Po tym, jak parę lat temu wyszła ode mnie, gdy ukrywała się przed Ryle’em, kupiłem
dużo rzeczy na wypadek, gdyby musiała wrócić. Dodatkową szczoteczkę, wygodniejsze poduszki
w pokoju dla gości, ubrania na zmianę w razie, gdyby wpadła tu w nagłej sytuacji.
Można to nazwać zestawem ratunkowym dla Lily. Teraz jest to chyba bardziej zestaw na
nocowanie dla Lily. Tak, zabrałem ze sobą to wszystko, kiedy się przeprowadzałem. Zawsze po
cichu trochę liczyłem, że kiedyś będziemy razem.
Jeśli mam być szczery, bardzo mocno na to liczyłem. Wiele decyzji podejmowałem
z myślą o tym, że Lily może wrócić do mojego życia. Nawet wybrałem ten dom, a nie inny, który
brałem pod uwagę, ze względu na dużą działkę. Wydawało mi się, że taka działka spodobałaby
się Lily.
Wycieram usta ręcznikiem, a potem podaję go jej.
– Może zrobię ci śniadanie, zanim pojedziesz?
– Tak, ale najpierw mnie pocałuj, teraz smakuję lepiej niż rano.
Staje na palcach, a ja ją obejmuję i podnoszę, by pokonała resztę dystansu między
naszymi ustami. Całuję ją i wynoszę z łazienki, a potem opuszczam na materac. Zawisam nad
nią.
– Chcesz pankejki? Naleśniki? Omlet? Bułeczki z sosem?
Zanim zdąży odpowiedzieć, ktoś dzwoni do drzwi.
– Josh wrócił. – Całuję ją szybko. – Lubi pankejki, może być?
– Uwielbiam pankejki.
– No to ustalone.
Wychodzę do salonu i otwieram drzwi, by wpuścić brata. Natychmiast zastygam –
w progu stoi moja matka.
Wzdycham ze złości, że nie spojrzałem przez wizjer.
Patrzy na mnie beznamiętnie ze skrzyżowanymi na piersi ramionami.
– Wczoraj odwiedził mnie pracownik opieki społecznej. – Patrzy na mnie oskarżycielsko,
ale przynajmniej nie krzyczy.
Nie zamierzam tego robić, kiedy jest tu Lily. Wychodzę na zewnątrz i usiłuję zamknąć
drzwi, ale matka otwiera je gwałtownym pchnięciem.
– Josh, wyjdź natychmiast! – wrzeszczy.
– Nie ma go tu – wyjaśniam spokojnym głosem.
– A gdzie jest?
– U kolegi.
Wyciągam telefon z kieszeni i sprawdzam godzinę. Brad powiedział, że przywiezie go tu
na dziesiątą. Jest dziesiąta piętnaście. Oby nie pojawił się, kiedy jest tu Sutton.
– Zadzwoń do niego – żąda.
Drzwi są szeroko otwarte po pchnięciu Sutton, więc kątem oka widzę, jak Lily wychodzi
na korytarz.
Nie tak chciałem zakończyć swój poranek z nią. Czuję, jak ogarniają mnie wyrzuty
sumienia. Rzucam jej przepraszające spojrzenie, a potem znów patrzę na Sutton.
– Co powiedział pracownik opieki społecznej? – pytam.
Jej usta wykrzywia grymas, a potem zerka w lewo.
– Nawet nie będą zaczynać dochodzenia. Jeśli go dzisiaj do mnie nie odwieziesz, złożę
pozew.
Wiem, jakie kroki musi podjąć opieka społeczna podczas dochodzenia. Nawet jeszcze nie
przeprowadzili rozmowy z Joshem.
– Kłamiesz. A teraz już idź.
– Odejdę, kiedy będzie ze mną syn.
Wzdycham.
– On nie chce z tobą teraz mieszkać. – Ani nigdy, ale to wolę przemilczeć.
– On nie chce ze mną mieszkać. – Sutton się śmieje. – A jaki dzieciak w tym wieku chce
mieszkać z rodzicami? Ilu rodziców nie dało dziecku w tym wieku w twarz? Na tej podstawie nie
odbiera się praw. Na litość boską. – Znów krzyżuje ręce na piersi. – Robisz to tylko po to, żeby
się na mnie zemścić.
Gdyby mnie znała, wiedziałaby, że nie jestem mściwy jak ona. Ale oczywiście jej
wniosek pasuje do jej osobowości.
– Tęsknisz za nim? – pytam ją spokojnie. – Powiedz szczerze. Tęsknisz? Bo jeśli robisz to
tylko po to, żeby coś komuś udowodnić, to po prostu odpuść. Proszę.
Na ulicy pojawia się samochód Brada. Żałuję, że nie mogę jakoś dać mu znać, by jechał
dalej. Ale on zatrzymuje się przy krawężniku, zanim zdążę sięgnąć po telefon. Sutton podąża za
moim wzrokiem i widzi, jak Josh otwiera tylne drzwi auta.
Natychmiast rusza w stronę samochodu, ale on zatrzymuje się na jej widok. A raczej
zastyga. Nie wie, co robić.
Sutton pstryka palcami i wskazuje na swój samochód.
– Wsiadaj, jedziemy.
Josh natychmiast na mnie patrzy. Potrząsam głową i pokazuję, żeby wszedł do środka.
Brad wyczuwa, że coś jest nie tak, więc zaciąga ręczny i otwiera drzwi.
Josh pochyla głowę i idzie prosto przez trawnik w moją stronę, pośpiesznym krokiem
mijając Sutton. Ona jest tuż za nim, więc próbuję wciągnąć Josha do środka na tyle szybko, by
zamknąć przed nią drzwi, ale jest szybsza. Nie chcę zrobić jej krzywdy drzwiami, więc po prostu
ją wpuszczam.
Chyba musimy to załatwić teraz.
Macham do Brada, by pokazać mu, że może jechać, a potem patrzę na Lily, która stoi
przy ścianie i przygląda się wszystkiemu z zaskoczeniem.
Bezgłośnie mówię „przepraszam”.
Josh rzuca plecak na podłogę i siada na kanapie, ciasno krzyżując ramiona na piersi.
– Nie pojadę z tobą – odzywa się do Sutton.
– Nie ty o tym decydujesz.
Josh patrzy wprost na mnie błagalnym wzrokiem.
– Mówiłeś, że będę mógł tu zostać.
– Możesz.
Sutton wbija we mnie wściekłe spojrzenie, jakbym zrobił coś niewłaściwego. Może i ma
rację. Może to nie moja sprawa, nie powinienem wchodzić w drogę matce i jej dziecku, ale ona
powinna się była dwa razy zastanowić, zanim powiedziała mi, że jestem jego bratem. Nie mogę
się teraz odwrócić i liczyć, że jakoś ułoży sobie życie.
– Jeśli ze mną nie pójdziesz, załatwię twojemu bratu aresztowanie.
Josh uderza dłońmi o kanapę i się podnosi.
– Dlaczego nie mogę sam zdecydować?! – krzyczy. – Dlaczego muszę mieszkać z kimś
z was? Obojgu mówiłem, że chcę mieszkać z tatą, ale nikt nie chce mi pomóc go odnaleźć!
Jego głos się załamuje, a potem chłopak rusza korytarzem. Gdy słyszę trzaśnięcie drzwi,
krzywię się… a może to przez to, co powiedział, zanim pobiegł do swojego pokoju.
W każdym razie to mnie zabolało.
Sutton chyba to widzi, bo wpatruje się we mnie i ocenia moją reakcję.
Potem zaczyna się śmiać.
– Ojej, Atlas. Myślałeś, że coś ci się tu udało? Że budujesz z nim jakąś więź? – Potrząsa
głową i zrezygnowana rozkłada ręce. – Zabierz go do tatusia. Wrócisz do mnie za parę dni, tak
jak ostatnio, kiedy potrzebowałeś mojej pomocy.
Rusza do drzwi i wychodzi, a ja jestem zbyt oszołomiony wszystkim, co się wydarzyło,
żeby podejść i zamknąć je na klucz.
Lily robi to za mnie.
Zaczyna iść w moją stronę i patrzy na mnie ze współczuciem, ale gdy tylko próbuje mnie
przytulić, potrząsam głową i się od niej odsuwam.
– Potrzebuję chwili.
Rozdział trzydziesty

Lily

Atlas zamyka za sobą drzwi sypialni, a ja zostaję sama w jego salonie.


Okropnie im obu współczuję. Nie wierzę, że to była jego matka. A może i wierzę. Po tym,
co o niej słyszałam, wyobrażałam sobie, że będzie niezrównoważona, ale chyba spodziewałam
się, że będzie inaczej wyglądać. Obaj bracia do niej bardzo podobni i trudno jest patrzeć na takie
zachowanie ze strony osoby, z którą Atlas jest spokrewniony. Są kompletnymi
przeciwieństwami.
Siadam na krawędzi kanapy, zszokowana tym, co właśnie zobaczyłam. Nigdy nie
widziałam Atlasa w takim stanie. Chcę pójść go przytulić, ale rozumiem, że potrzebuje chwili
samotności.
Tak samo jak Josh. Biedny chłopak.
Nie chcę wychodzić bez pożegnania z Atlasem, ale nie chcę mu też przeszkadzać, dopóki
się nie pozbiera. Idę do kuchni i otwieram lodówkę. Szukam składników na śniadanie.
Zrobiłam proste danie, bo tylko takie potrafię. Przygotowałam jajecznicę, bekon, a do
piekarnika wstawiłam bułeczki. Kiedy są prawie gotowe, pukam do drzwi Josha. Mogę
przynajmniej zaproponować mu coś do jedzenia, czekając, aż Atlas wyjdzie z pokoju.
Josh uchyla odrobinę drzwi i patrzy na mnie.
– Chcesz śniadanie? – pytam.
– Sutton już poszła?
Kiwam głową, więc otwiera drzwi i idzie za mną korytarzem. Nalewa sobie coś do picia,
a ja wyciągam bułeczki i nakładam nam obojgu porcje na talerze. Siadam naprzeciw niego przy
stole, a on przygląda mi się, jedząc. Mam wrażenie, że taksuje mnie wzrokiem.
– Gdzie jest Emerson? – pyta.
– U cioci.
Josh kiwa głową i wkłada kęs do ust. A potem pyta:
– Od jak dawna jesteś dziewczyną mojego brata?
Wzruszam ramionami.
– To zależy. Znam go, odkąd miałam piętnaście lat, ale zaczęliśmy się spotykać jakieś
półtora miesiąca temu.
Jest zaskoczony.
– Naprawdę? Dawniej się kumplowaliście czy coś?
– Czy coś. – Upijam łyk kawy, a potem powoli odstawiam filiżankę. – Kiedy poznałam
twojego brata, nie miał się gdzie podziać, więc przez jakiś czas mu pomagałam.
Josh odchyla się na krześle.
– Serio? Myślałem, że mieszkał z naszą mamą.
– Dopóki ona i twój tata mu na to pozwalali – odpowiadam. – Ale przez długi czas
usiłował przetrwać bez ich pomocy. – Mam nadzieję, że nie zdradzam zbyt wiele, ale
chciałabym, żeby Josh lepiej zrozumiał, kim jest Atlas. – Nie bądź dla brata zbyt ostry, dobrze?
Bardzo mu na tobie zależy.
Josh przez chwilę się we mnie wpatruje, a potem kiwa głową. Znów pochyla się nad
talerzem i bierze kawałek bekonu. Po chwili rzuca go z powrotem na talerz i wyciera usta
serwetką.
– Zwykle Atlas gotuje lepiej.
– To ja gotowałam – wyjaśniam ze śmiechem.
– O cholera. Wybacz.
Zupełnie mnie to nie uraziło. Na pewno przywykł już do dań Atlasa.
– Myślisz, że zostaniesz szefem kuchni tak jak on? Wspominał, że pomagasz mu
w restauracjach.
Josh wzrusza ramionami.
– Nie wiem. To całkiem fajne. Może. Ale chybaby mnie to zmęczyło. On często pracuje
nocami. Ale wydaje mi się, że każda praca zmęczyłaby mnie po paru latach, więc nie wiem, co
będę robił.
– Czasami sama mam wrażenie, że nie wiem, kim chcę zostać, kiedy dorosnę.
– Myślałem, że prowadzisz kwiaciarnię czy coś. Tak mi mówił Atlas.
– Zgadza się. Wcześniej pracowałam w firmie marketingowej. – Odsuwam talerz
i krzyżuję ręce na stole. – Ale nadal czuję się tak jak ty. Boję się nudy. Dlaczego musimy wybrać
sobie jedną rzecz, w której odniesiemy sukces? A co, jeśli co pięć lat mam ochotę robić coś
zupełnie innego?
Josh kiwa głową, jakby całkowicie się zgadzał.
– Nauczyciele w szkole zachowują się tak, jakbyśmy musieli zdecydować się na jedną
rzecz, którą lubimy, i się jej trzymać, ale ja chcę robić setki rzeczy.
Podoba mi się to, jaki jest teraz ożywiony. Bardzo mi przypomina młodszego Atlasa.
– Na przykład?
– Chcę być zawodowym rybakiem. Nie wiem, jak się łowi ryby, ale brzmi to ciekawie.
I chcę być szefem kuchni. A czasami myślę, że fajnie byłoby nakręcić film.
– Czasami marzę o tym, że sprzedam kwiaciarnię i otworzę butik odzieżowy.
– Ja chcę wyrabiać ceramikę i sprzedawać ją na targach.
– Chciałabym kiedyś napisać książkę.
– Chcę być kapitanem statku – mówi.
– Fajnie byłoby być nauczycielką plastyki.
– Fajnie byłoby być bramkarzem w klubie ze striptizem.
Wybucham śmiechem i słyszę, że ktoś do mnie dołącza. Oboje z Joshem podnosimy
wzrok na Atlasa, który opiera się o framugę i śmieje z naszej rozmowy.
Czuję ulgę, że jest teraz w lepszym nastroju niż wtedy, gdy wyszła stąd jego matka.
Posyła mi ciepły uśmiech.
– Lily zrobiła nam śniadanie – mówi do niego Josh.
– Widzę. – Atlas podchodzi i całuje mnie w policzek, a potem sięga po pasek bekonu
i odgryza kawałek.
– Raczej do dupy – ostrzega go Josh.
– Nie obrażaj mojej dziewczyny, bo przestanę dla ciebie gotować. – Zabiera ostatni
kawałek bekonu z talerza Josha.
– Pyszna jajecznica, Lily – chwali mnie młody z udawanym entuzjazmem.
Odpowiadam śmiechem. Atlas siada obok mnie. Chociaż chciałabym spędzić z nim cały
dzień, i tak już zostałam dłużej, niż zamierzałam.
Mam też wrażenie, że obaj z Joshem mają dziś sporo do przepracowania.
– Muszę iść – mówię z żalem. Atlas kiwa głową, a ja wysuwam się zza stołu. – Pójdę po
swoje rzeczy.
Idę do sypialni, ale nie zamykam drzwi, więc kiedy się pakuję, słyszę ich rozmowę.
Atlas pyta:
– Masz ochotę na wycieczkę?
– Dokąd? – pyta Josh.
– Znalazłem adres twojego taty.
Przerywam zbieranie rzeczy i podchodzę bliżej drzwi, żeby usłyszeć, co odpowie Josh.
– Tak? – W jego głosie słychać ekscytację. – Wie, że przyjedziemy?
– Nie, mam tylko jego adres. Nie wiem, jak się z nim skontaktować. Ale miałeś rację,
mieszka w Vermoncie.
Nawet z sypialni wyczuwam lęk, który Atlas próbuje ukryć przed bratem. Ależ to musi
być dla niego okropne.
Słyszę, jak Josh biegnie do swojego pokoju.
– Będzie w kompletnym szoku!
Kończę pakowanie z ciężkim sercem. Kiedy wracam do kuchni, Atlas stoi przy zlewie
i wygląda przez okno. Nie słyszy mnie, więc kładę mu dłoń na ramieniu.
Natychmiast mnie do siebie przyciąga i całuje w skroń.
– Odprowadzę cię do samochodu.
Zanosi do auta moją torbę i kładzie ją na tylnym siedzeniu. Otwieram drzwi i znów się
przytulamy, zanim wsiądę do środka.
Tak uścisnął mnie Atlas, kiedy pojawił się w moim mieszkaniu, gdy potrzebowałam
przytulasa. Uścisk jest długi i smutny, a ja nie chcę go kończyć.
– Jak myślisz, co się stanie, kiedy dotrzecie na miejsce? – pytam.
Atlas w końcu mnie puszcza, ale trzyma dłoń na moim biodrze, opierając się o drzwi.
Wzdycha i wsuwa palec pod szlufkę moich spodni.
– Nie wiem. Dlaczego tak się o niego martwię?
– Bo go kochasz.
Atlas przygląda się mojej twarzy.
– To dlatego zawsze martwię się o ciebie? Bo cię kocham?
Gdy słyszę jego pytanie, na chwilę tracę oddech.
– Nie wiem. A kochasz?
Atlas wpija mi palce w talię i przyciąga do siebie. Podnosi dłoń i kreśli linię na mojej szyi
aż do tatuażu.
– Kocham cię od wielu, wielu lat, Lily. Przecież wiesz.
Podnosi palec i całuje mnie w tatuaż. Ten gest połączony ze słowami sprawia, że trudno
mi nad sobą zapanować.
– Ja kocham cię równie długo.
Atlas kiwa głową.
– Wiem. Nikt na świecie nie kocha mnie tak jak ty.
Obejmuje moją głowę dłońmi, a potem przyciąga bliżej i mnie całuje. Kiedy się oddala,
patrzy na mnie tęsknie, jakbym już odjechała, a on się tym bardzo smucił. A może po prostu tak
sobie wyobrażam, bo sama się tak czuję.
– Zadzwonię wieczorem. Kocham cię.
– Ja też cię kocham. Powodzenia dzisiaj.
Kiedy jadę do domu, jestem kompletnie rozdarta. Miniona noc pod każdym względem
przewyższyła wszystkie moje nadzieje, ale ponieważ wiem, z czym będzie się dziś mierzył,
pozostawiłam przy nim cząstkę swojego serca.
Będę o nim myśleć przez cały dzień. Mam nadzieję, że nie znajdą Tima, ale jeśli go
znajdą, to mam nadzieję, że Josh podejmie właściwą decyzję.
Rozdział trzydziesty pierwszy

Atlas

Jedzie się tam trzy godziny. Josh niewiele mówi. Coś czyta, chociaż jeśli denerwuje się
tym tak bardzo jak ja, to pewnie niewiele dociera do niego z lektury. Od pięciu minut nie
przewrócił kartki. Patrzy na rysunek, który wygląda jak scena bitewna, ale widzę głównie
dekolty.
– Czy ta manga jest odpowiednia dla dwunastolatka? – pytam.
Odrobinę się odwraca, żebym widział tylko okładkę.
– Tak.
Przy tym kłamstwie jego głos zniżył się o całą oktawę. Mam chociaż to szczęście, że
fatalny z niego kłamca. Jeśli ostatecznie ze mną zostanie, nie będę miał trudności
z odgadywaniem, czy mówi prawdę.
Jeśli ze mną zostanie, może dla równowagi powinienem kupić mu parę poradników.
Kupię mu tyle powieści graficznych, ile będzie chciał, a później potajemnie przemycę kilka
własnych książek, żeby nadrobić swój brak umiejętności wychowawczych. Nieposkromiona,
Man Enough, Subtelnie mówię f*ck. Może nawet jakieś święte księgi ważnych religii świata.
Skorzystam z każdej pomocy.
Zwłaszcza po dzisiejszym dniu. Chociaż Josh myśli może, że to podróż w jedną stronę, ja
w głębi duszy wiem, że wróci ze mną do Bostonu. Mam tylko nadzieję, że nie będę go tam
musiał zaciągać siłą.
Kiedy GPS pokazuje, że jesteśmy blisko celu, dłoń Josha zaciska się na okładce mangi.
Nie podnosi jednak znad niej wzroku, chociaż wciąż nie przewrócił kartki. Gdy widzę adres
Tima przy chodniku obok zniszczonego domu szkieletowego, zatrzymuję samochód. Dom jest po
drugiej stronie ulicy, widać go zza okna kierowcy, ale Josh udaje, że wciągnęła go lektura.
– Jesteśmy na miejscu.
Opuszcza książkę i w końcu podnosi wzrok. Wskazuję na dom, a on patrzy na niego przez
dobrych dziesięć sekund. Potem chowa mangę do plecaka.
Zabrał ze sobą większość rzeczy. Ubrania, które mu kupiłem, niektóre książki. Plecak jest
nimi tak wypchany, że ledwie się zapina, a on trzyma go na kolanach, licząc, że ma przynajmniej
jednego rodzica, który go zechce.
– Możemy chwilę zaczekać? – pyta.
– Jasne.
Czekając, zajmuje ręce, czym tylko może. Bawi się kratką nawiewu, pasem pasażera,
przełącza muzykę w odtwarzaczu. Mija dziesięć minut, a ja cierpliwie daję mu czas, by zebrał się
na odwagę, której potrzebuje do otwarcia drzwi.
Patrzę na dom, by przez chwilę nie skupiać uwagi na bracie. Na podjeździe stoi stary
biały ford i pewnie właśnie dlatego Josh jeszcze się nie odważył przejść przez ulicę i zapukać do
drzwi. Auto stanowi wskazówkę, że ktoś pewnie jest w domu.
Nie próbowałem go zniechęcić, bo wiem, jak to jest chcieć poznać własnego ojca. Będzie
żył swoją fantazją do czasu, gdy zdoła skonfrontować się z rzeczywistością. Jako młody chłopak
też miałem wielkie nadzieje co do rodziny, ale po latach rozczarowań zrozumiałem, że fakt, iż
człowiek jest spokrewniony z jakimiś ludźmi, nie sprawia, że są oni jego rodziną.
– Powinienem po prostu podejść i zapukać? – pyta w końcu Josh. Jest wystraszony
i szczerze mówiąc, ja też nie czuję się teraz szczególnie odważny. Wiele przeszedłem z Timem.
Nie mam ochoty znowu go oglądać i przeraża mnie potencjalny rezultat tego spotkania.
Nie sądzę, by to było najlepsze miejsce dla mojego brata, ale nie mam prawa mu mówić,
że nie może nawiązać relacji z ojcem. Najbardziej jednak boję się, że postanowi tutaj zostać. Że
Tim będzie taki jak moja matka: powita Josha z otwartymi ramionami z tego tylko powodu, że ja
właśnie tego bym nie chciał.
– Mogę z tobą pójść, jeśli chcesz – mówię, chociaż naprawdę wolałbym tego uniknąć.
Musiałbym stanąć przed tym człowiekiem i udawać, że nie chcę dać mu w twarz, ze względu na
młodszego brata.
Josh przez chwilę się nie porusza. Ja, ze wzrokiem wbitym w telefon, silę się na
cierpliwość, ale tak naprawdę mam ochotę uruchomić samochód i go stąd zabrać.
W końcu czuję palec Josha na starej bliźnie na moim ramieniu, więc podnoszę wzrok.
Wpatruje się w moją rękę, przygląda pobladłym bliznom, które zostały mi po piekle, jakie
przeszedłem, gdy mieszkałem z Sutton i Timem. Ale on nigdy nie pytał mnie o te blizny.
– Tim ci to zrobił?
Zaciskam rękę i kiwam głową.
– Tak, ale to było dawno temu. Może syna będzie traktował zupełnie inaczej niż pasierba.
– To nie powinno mieć znaczenia, prawda? Skoro ciebie tak traktował, to czemu miałby
dostać kolejną szansę ze mną?
Po raz pierwszy Josh prawie przyznał, że jego ojciec nie jest bohaterem.
Nie chcę być osobą, którą kiedyś obwini za to, że nie ma kontaktu z ojcem, ale pragnę mu
powiedzieć, że ma rację. Jego ojciec nie powinien dostawać kolejnej szansy. Odszedł i nie
oglądał się za siebie. Nic nie usprawiedliwia porzucenia syna.
Toksyczne jest myślenie, że rodzina powinna trzymać się razem tylko dlatego, że jest
rodziną. Najlepszym, co dla siebie zrobiłem, było oddalenie się od krewnych. Przeraża mnie
myśl, gdzie bym skończył, gdybym tego nie zrobił. Przeraża mnie myśl, gdzie skończy mój brat,
jeśli się na to nie zdecyduje.
Josh patrzy przez moje ramię na dom. Jego oczy otwierają się szerzej, więc i ja odwracam
się w tamtym kierunku.
Tim jest na zewnątrz, idzie do przednich drzwi samochodu. Obaj z Joshem obserwujemy
go w milczeniu, oszołomieni.
Wydaje się kruchy – jest starszy i drobniejszy. A może to dlatego, że ja już nie jestem
dzieckiem.
Wypija resztkę piwa z puszki, a potem otwiera drzwi pick-upa. Rzuca pustą puszkę na tył
samochodu, pochyla się w kabinie i czegoś szuka.
– Nie wiem, co robić – szepcze Josh.
Widać po nim teraz, że ma tylko dwanaście lat. Boli mnie serce, gdy patrzę, jak się
denerwuje. Jego oczy błagają mnie o prawdę, kiedy znów na mnie spogląda – jakby potrzebował,
żebym stał się teraz jego przewodnikiem.
Nigdy nie powiedziałem przy Joshu złego słowa o Timie, ale mam poczucie, że jeśli nie
wyznam mu szczerze, co o nim myślę, to wyrządzę mu krzywdę jako brat. Może moje milczenie
zaszkodzi mu bardziej niż prawda.
Wzdycham i odkładam telefon, by w pełni skupić się na tej chwili. Wcześniej też byłem
skupiony, ale chciałem dać Joshowi chwilę dla siebie. On chyba jej nie chce. Chce brutalnej
szczerości, a przecież właśnie od tego są starsi bracia, prawda?
– Nie znam swojego taty – przyznaję. – Znam jego nazwisko, i tyle. Sutton powiedziała,
że odszedł, kiedy byłem mały, pewnie w podobnym wieku co ty, kiedy odszedł Tim. Kiedyś
przeszkadzało mi, że nie znam ojca. Martwiłem się o niego. Wyobrażałem sobie, że nie może być
blisko, bo dzieje się z nim coś strasznego, na przykład został niesłusznie skazany i tkwi w jakimś
więzieniu. Wymyślałem najróżniejsze historie, które mogłyby usprawiedliwić fakt, że wie
o moim istnieniu, a nie próbuje mnie poznać. Bo jaki mężczyzna nie chciałby znać własnego
syna?
Josh wciąż patrzy przez ulicę na Tima, ale widzę, że dociera do niego każde moje słowo.
– Ojciec nigdy nie dał ani grosza na alimenty. W ogóle się nie starał. Nawet nie wyszukał
mojego nazwiska w Google’u, bo gdyby to zrobił, z łatwością by mnie odnalazł. Przecież ty to
zrobiłeś, a masz dwanaście lat. Znalazłeś mnie, chociaż jesteś dzieciakiem. A on jest cholernym
dorosłym.
Przysuwam się, żeby Josh w pełni skupił się na mnie.
– Tak samo jest z Timem. Jest sprawnym dorosłym mężczyzną i gdyby obchodziło go coś
więcej niż on sam, to podjąłby jakiś wysiłek. Wie, jak się nazywasz i w jakim mieście mieszkasz,
wie, ile masz lat.
Oczy Josha zaczynają wypełniać się łzami.
– Nie potrafię pojąć, że ten człowiek jest twoim ojcem, ty chcesz być z nim w kontakcie,
a on i tak nic nie zrobił. Mieć cię w swoim życiu to zaszczyt, Josh. Wierz mi, gdybym wcześniej
wiedział o twoim istnieniu, poruszyłbym niebo i ziemię, żeby cię odnaleźć.
Gdy tylko to mówię, z jego oczu spływa łza i Josh szybko odwraca się do okna pasażera,
tyłem do domu Tima, tyłem do mnie. Widzę, jak ociera oczy, i serce mi się kraje.
Jestem też wściekły, że celowo mi o nim nie powiedzieli. Matka wiedziała, że byłbym dla
niego dobrym bratem, i dlatego uniemożliwiła nam kontakt. Wiedziała, że moja miłość do niego
przewyższyłaby tę, do której ona była zdolna, więc samolubnie nas rozdzieliła.
Ale nie chcę, żeby moja złość na matkę, Tima, czy nawet na mojego ojca wpłynęła na
decyzję Josha. Jest już w takim wieku, że może sam wybrać, więc niech weźmie moją szczerość
i swoją nadzieję, a ja wesprę go, niezależnie od tego, co z nimi zrobi.
Kiedy Josh w końcu znowu na mnie patrzy, jego oczy wciąż są pełne łez, pytań
i niepewności. Patrzy na mnie, jakbym to ja musiał podjąć za niego tę decyzję.
Potrząsam głową.
– Zabrali nam dwanaście lat, Josh. Chyba nie potrafię im tego wybaczyć, ale nie będę się
złościł, jeśli ty zdołasz. Chcę zawsze być z tobą szczery, ale jesteś niezależną osobą i jeśli chcesz
dać ojcu szansę na to, by cię poznał, to przykleję do twarzy uśmiech i odprowadzę cię do jego
drzwi. Powiedz po prostu, jak mogę ci pomóc, a ja pomogę.
Josh kiwa głową i koszulką ociera kolejną łzę. Wciąga powietrze i na wydechu mówi:
– Ma pick-upa.
Nie wiem, o co mu chodzi, ale podążam za jego wzrokiem z powrotem do samochodu
Tima.
– Przez cały ten czas wyobrażałem sobie, że jest bardzo biedny i nie może wrócić do
Bostonu – mówi. – Myślałem nawet, że nie przyjechał, bo nie jest w stanie prowadzić
samochodu, może ma za kiepski wzrok czy coś. Sam nie wiem. Ale on ma pick-upa i nawet nie
próbował.
Nie przerywam jego toku rozumowania. Chcę po prostu przy nim być, kiedy go
dokończy.
– Nie zasługuje na mnie, prawda. – Mówi to raczej jak twierdzenie, a nie pytanie.
– Żadne z nich na ciebie nie zasługuje.
Przez całą minutę nie porusza się i wygląda przez moje ramię za okno. Ale potem patrzy
na mnie zdecydowanie i odrobinę się prostuje.
– Kojarzysz tę moją zaległą pracę domową? Drzewo genealogiczne? – Josh ciągnie pas
i zaczyna go zapinać. – Nie powiedzieli, jak duże ma być to drzewo. Narysuję po prostu młodą
sadzonkę. Sadzonki nie muszą mieć gałęzi. – Klepie dłonią w deskę rozdzielczą. – Jedźmy.
Głośno się śmieję. Tego się nie spodziewałem. Jego talent to wplatania humoru
w najsmutniejsze momenty daje mi nadzieję, że sobie poradzi.
– Sadzonka, co? – Uruchamiam samochód i zapinam pas. – To może się udać.
– Narysuję taką z dwiema malutkimi gałązkami. Moją i twoją. Stworzymy swoje własne
maleńkie drzewo, takie, które zaczyna się od nas.
Czuję w głębi oczu pieczenie, więc sięgam po okulary przeciwsłoneczne i je zakładam.
– Nowa rodzina, która zaczyna się od nas. Podoba mi się.
Kiwa głową.
– I o wiele lepiej będziemy ją pielęgnować niż nasi beznadziejni rodzice.
– To nie będzie zbyt trudne.
Ulżyło mi, że podjął taką decyzję. Josh może kiedyś zmienić zdanie, ale mam przeczucie,
że nawet jeśli w przyszłości skontaktuje się z ojcem, to nie wybierze go zamiast mnie. Josh
bardzo mi przypomina mnie samego – obaj jesteśmy bardzo wierni.
– Atlas? – odzywa się Josh, gdy tylko odpalam samochód.
– Tak?
– Mogę mu pokazać środkowy palec?
Zerkam na Tima, jego pick-upa i dom. To trochę niepoważna prośba, ale ja radośnie
odpowiadam na nią:
– Śmiało.
Josh pochyla się w stronę mojego okna tak daleko, jak pozwala mu na to pas. Opuszczam
szybę i trąbię. Tim zerka na nas w chwili, gdy zaczynam odjeżdżać.
Josh pokazuje mu środkowy palec i krzyczy przez okno:
– Pier doła!
Kiedy już znikamy z jego pola widzenia, Josh opada z powrotem na siedzenie ze
śmiechem.
– Mówi się „pierdoła”, Josh. To jedno słowo.
– Pierdoła – powtarza, wymawiając je poprawnie.
– Świetnie. A teraz przestań go używać. Masz dwanaście lat.
Rozdział trzydziesty drugi

Lily

Jesteś w domu?
To esemes od Atlasa, więc odpisuję:
Na chwilę. A co?
Pakuję jedzenie Emmy do torby, a potem biegam po pokoju, żeby zabrać dla niej rzeczy
na zmianę. Wrzucam też puszkę mleka modyfikowanego, bo już nie karmię piersią, a potem
biorę małą na ręce.
– Gotowa na spotkanie z Rylee?
Emmy się uśmiecha, kiedy wymawiam imię jej kuzynki.
Gdy odbierałam ją dziś rano od Allysy, porozmawiałam z nią i z Marshallem
o wszystkim, co wydarzyło się z Ryle’em. Allysa zgodziła się, że mądrze będzie wysłać
prawnikowi jego esemesy. Zgodziła się też, że już czas, byśmy odbyły z Ryle’em poważną
rozmowę. Denerwuję się, ale świadomość, że oboje z Marshallem mnie wspierają, trochę mnie
uspokaja.
Gdy jesteśmy przy drzwiach do mieszkania, rozlega się pukanie. Zerkam przez wizjer
i z ulgą widzę, że stoi tam Atlas. Ale nie ma z nim Josha, więc od razu ogarnia mnie niepokój.
Czy on naprawdę wybrał ojca zamiast Atlasa? Szybko otwieram drzwi.
– Co się stało? Gdzie Josh?
Atlas się uśmiecha, a na widok spokoju na jego twarzy od razu czuję ulgę.
– Wszystko dobrze. Jest u mnie w domu.
Wypuszczam powietrze.
– Aha. To dlaczego tu jesteś?
– Jadę właśnie do restauracji. Przejeżdżałem obok i pomyślałem, że wpadnę skraść ci
przytulasa.
Uśmiecham się, a on przytrzymuje mi drzwi. Nie może mnie porządnie przytulić, bo mam
na biodrze Emerson, więc całuje mnie przelotnie w skroń.
– Kłamiesz, moje mieszkanie nie jest po drodze do twojej restauracji. Poza tym jest
niedziela, restauracja jest zamknięta.
– Drobiazgi – rzuca, machając lekceważąco ręką. – Dokąd jedziesz?
– Do Allysy. Jemy dzisiaj u niej obiad.
– Odprowadzę cię.
Bierze ode mnie torbę i przerzuca ją sobie przez ramię. Emmy wyciąga do niego ręce
i chyba oboje jesteśmy trochę zaskoczeni, kiedy z własnej woli przechodzi z moich ramion do
niego. Atlas przytula jej głowę do piersi, a ja na ten widok na chwilę się zatrzymuję. On też
przystaje. Ale potem się uśmiecha i zaczyna iść do mojego samochodu. Przez cały czas trzyma
mnie za rękę.
Biorę od niego Emmy i zapinam ją w foteliku. W końcu może mnie naprawdę przytulić,
więc przyciąga mnie bliżej. Jego uścisk jest jak cała rozmowa. Trzyma mnie tak, jakby
potrzebował siły, jakby chciał zabrać ze sobą cząstkę mnie.
– To dokąd się teraz wybierasz? – pytam, odsuwając się.
– Naprawdę jadę do restauracji – mówi. – Poprosiłem Sutton, żeby się tam ze mną
spotkała. Musimy poważnie porozmawiać o Joshu i chciałbym to z nią zrobić w cztery oczy.
Uwielbia publiczność, więc dopilnuję, żeby jej nie miała.
– O rany. Ja właśnie jadę do Allysy, żeby rozmówić się z Ryle’em, tak jak ci
wspominałam. Co to ma być, niedziela rozwiązywania problemów?
Atlas cicho się śmieje.
– Mam taką nadzieję.
Całuję go.
– Powodzenia.
Uśmiecha się łagodnie.
– Wzajemnie. Uważaj na siebie i zadzwoń, kiedy będziesz mogła. – Ostatni raz przyciska
usta do moich, a potem, odsuwając się, mówi: – Kocham cię, skarbie.
Rusza do samochodu, a ja sama nie wiem, czemu jego słowa tak mnie poruszyły, ale gdy
siadam za kierownicą, uśmiecham się. Kocham cię, skarbie. Kiedy ruszam, ciągle jestem
uśmiechnięta. Mój dobry nastrój mnie zaskakuje – przecież nie czeka mnie teraz nic
przyjemnego, a w dodatku jest to spontaniczna interwencja, a nie zaplanowana rozmowa.
Owszem, jadę do Allysy i Marshalla na obiad, ale Ryle nie ma pojęcia, że to spotkanie ma jakiś
cel.
– Lazanie? – pytam Marshalla, gdy otwiera mi drzwi. Już z korytarza czułam aromat
czosnku i pomidorów.
– Ulubione danie Allysy. – Zamyka za mną drzwi i wyciąga ręce do Emmy. – Chodź do
wujka Marshalla – mówi, przyciągając ją do siebie.
Mała śmieje się na widok jego wygłupów. Marshall jest jedną z jej ulubionych osób, ale
chyba trudno byłoby znaleźć dziecko, które go nie uwielbia.
– Allysa jest w kuchni?
Marshall kiwa głową.
– Tak. On też tam jest – dodaje szeptem. – Nie wspominaliśmy, że przyjedziesz.
– Dobrze.
Odstawiam torbę Emmy i ruszam w stronę kuchni. Przechodząc, widzę w salonie matkę
Ryle’a i Allysy razem z Rylee. Macham do niej, a ona się uśmiecha, ale nie zatrzymuję się na
pogawędkę. Idę poszukać Allysy.
Kiedy przechodzę przez kuchenne drzwi, widzę, że Ryle pochyla się nad blatem
i swobodnie gawędzi z siostrą, ale na mój widok sztywnieje i się prostuje.
W żaden sposób na to nie reaguję. Nie chcę już, by Ryle myślał, że ma nade mną
jakąkolwiek kontrolę.
Allysa mnie oczekiwała. Kiwa do mnie głową, a potem zamyka drzwiczki piekarnika
z lazaniami w środku.
– Przyszłaś w idealnym momencie. – Odkłada na blat rękawicę i wskazuje stół. – Mamy
czterdzieści pięć minut, zanim się upiecze – mówi, prowadząc nas oboje do stołu.
– Co to ma być? – pyta Ryle, zerkając to na mnie, to na nią.
– Po prostu porozmawiamy. – Allysa ponagla go gestem, żeby usiadł.
Ryle przewraca oczami, ale niechętnie siada naprzeciw nas. Odchyla się na krześle
i krzyżuje ręce na piersi. Allysa zerka na mnie, oddając mi głos.
Nie wiem, dlaczego się teraz nie boję. Może fakt, że Atlas już porozmawiał z Ryle’em,
sprawia, że większość moich obaw się rozwiała. To, że w mieszkaniu są ze mną Allysa
i Marshall, także sprawia, że czuję się bezpieczniej. W dodatku jest matka Ryle’a, choć nie ma
pojęcia, co tu się zaraz wydarzy. Ale on pilnuje się przy matce, więc cieszę się z jej obecności.
Niezależnie od tego, co daje mi teraz siłę, nie będę tego kwestionować. Po prostu to
wykorzystam.
– Wczoraj spytałeś, czy rozmawiałam z prawnikiem – zaczynam. – Owszem,
a prawniczka przedstawiła kilka sugestii.
Ryle przez parę sekund przygryza dolną wargę. Potem unosi brew na znak, że mnie
słucha.
– Chcę, żebyś poszedł na terapię kontroli gniewu.
Gdy tylko wypowiadam te słowa, Ryle się śmieje. Wstaje, gotów odepchnąć krzesło
i zakończyć tę rozmowę, ale gdy tylko to robi, Allysa mówi:
– Usiądź, proszę.
Ryle patrzy na nią, potem na mnie, a potem znów na nią. Mija kilka sekund, dociera do
niego, co się dzieje. Chyba czuje się teraz oszukany, ale ja nie zamierzam okazywać mu
współczucia – tak samo jak jego siostra.
Ryle ją kocha i szanuje, więc w końcu wraca na miejsce, choć czuje teraz złość.
– W czasie, gdy będziesz na terapii, wolałabym, żeby twoje spotkania z Emerson
odbywały się tutaj albo w innym miejscu, gdzie obecni będą Marshall lub Allysa.
Ryle rzuca Allysie takie spojrzenie, jakby czuł się zdradzony. Dawniej ten wyraz jego
twarzy wywołałby u mnie dreszcze, ale teraz zupełnie na mnie nie działa.
Mówię dalej:
– W zależności od tego, jak będą przebiegać nasze kolejne interakcje, razem jako rodzina
zdecydujemy, kiedy będziemy gotowi na twoje spotkania z dziewczynkami bez nadzoru.
– Z dziewczynkami? – Ryle z niedowierzaniem zerka na Allysę. – Przekonała cię, że
jestem zagrożeniem dla własnej siostrzenicy? – pyta podniesionym głosem.
Otwierają się drzwi kuchni, wchodzi Marshall. Siada u szczytu stołu i zerka to na Ryle’a,
to na Allysę.
– Wasza mama jest z dziewczynkami w salonie – mówi do Allysy. – Coś mi umknęło?
– Wiedziałeś o tym? – zwraca się Ryle do Marshalla.
Przyjaciel przez chwilę się w niego wpatruje, a potem się pochyla.
– Czy wiedziałem, że w zeszłym tygodniu straciłeś nad sobą panowanie i przycisnąłeś
Lily do drzwi? Czy może pytasz o esemesy, które jej wysłałeś? Czy o twoje groźby, kiedy
powiedziała, że porozmawia z prawnikiem?
Ryle gapi się na Marshalla. Czerwienieje na twarzy, ale nie reaguje od razu. Zapędziliśmy
go w kozi róg i dobrze o tym wie.
– Cholerna interwencja – mamrocze, potrząsając głową.
Jest wzburzony, rozdrażniony i czuje się trochę zdradzony. To zrozumiałe. Ale może albo
zgodzić się na współpracę, albo popsuć relacje z ludźmi, których jeszcze ma w swoim życiu.
Przeszywa mnie zjadliwym spojrzeniem.
– Co jeszcze? – pyta nieco drwiącym tonem.
– Byłam dla ciebie aż nadto łaskawa, Ryle. Dobrze o tym wiesz. Ale od teraz możesz
mieć pewność, że to Emerson jest dla mnie najważniejsza. Jeśli jakkolwiek zagrozisz albo
wyrządzisz jakąś krzywdę mnie lub naszej córce, to sprzedam wszystko, co mam, żeby walczyć
z tobą w sądzie.
– A ja jej pomogę – dodaje Allysa. – Kocham cię, ale jej pomogę.
Szczęka Ryle’a drga, ale poza tym jego twarz pozostaje bez wyrazu. Zerka na Allysę,
a potem na Marshalla. Napięcie w pomieszczeniu jest niemal namacalne, ale czuje się także
wsparcie. Jestem im taka wdzięczna, że mogłabym się rozpłakać.
Mogłabym się rozpłakać na myśl o wszystkich ofiarach, które nie mają ludzi takich jak
oni.
Ryle potrzebuje dłuższej chwili, by to wszystko przetrawić. Panuje kompletna cisza, ale
powiedziałam to, co chciałam powiedzieć, i dałam jasno do zrozumienia, że nie ma tu miejsca na
negocjacje.
W końcu odsuwa krzesło i wstaje. Opiera ręce na biodrach i wbija wzrok w podłogę.
Potem głęboko wzdycha i rusza do drzwi kuchni. Przed wyjściem znów zerka w naszą stronę, ale
nie patrzy nikomu z nas w oczy.
– Mam wolne w czwartek. Przyjdę około dziesiątej, chciałbym, żeby Emerson też tu była.
Gdy tylko wychodzi, moja zbroja opada i kompletnie się rozklejam. Allysa mnie
obejmuje, ale ja nie płaczę ze wzburzenia. Płaczę, bo czuję ogromną ulgę. Mam poczucie, że
osiągnęliśmy coś ważnego.
– Nie wiem, co ja bym bez was zrobiła – mówię przez łzy, ściskając Allysę.
Ona gładzi mnie po włosach i mówi:
– Byłoby z tobą bardzo źle, Lily.
Obie zaczynamy się śmiać. Mimo wszystko.
Rozdział trzydziesty trzeci

Atlas

Zadzwoniłem do Sutton po odwiezieniu Josha do domu i poprosiłem, żeby spotkała się ze


mną w Bib’s. Dotarłem tam na godzinę przed umówionym spotkaniem. Nigdy wcześniej dla niej
nie gotowałem, więc mam nadzieję, że jeśli to zrobię, jakoś na nią wpłynę. Że sprawi jej to
przyjemność, poprawi nastrój. Zniechęci ją do walki.
Telefon mi brzęczy, więc odsuwam się od kuchenki i patrzę na wyświetlacz.
Powiedziałem, żeby napisała, kiedy przyjdzie, a wtedy ją wpuszczę. Przyszła pięć minut przed
czasem.
Idę przez ciemną restaurację i po drodze zapalam światła. Stoi przy wejściu, pali
papierosa. Kiedy widzi otwarte drzwi, rzuca niedopałek na ulicę i wchodzi za mną do środka.
– Jest Josh? – pyta.
– Nie. Będziemy tylko ty i ja. – Wskazuję jej stół. – Usiądź. Czego się napijesz?
Przez chwilę przygląda mi się w milczeniu, a potem mówi:
– Czerwonego wina. Nalej to, co masz otwarte.
Siada w boksie przy stoliku, a ja wracam do kuchni, żeby nałożyć nam jedzenie.
Przygotowałem krewetki w kokosowej panierce, bo wiem, że je uwielbia. Widziałem, jak się
w nich zakochała, kiedy miałem dziewięć lat.
Podczas naszej jedynej wspólnej wycieczki. Pojechaliśmy na Cape Cod, to dość blisko
Bostonu, ale zapamiętałem tę podróż, bo tylko ten jeden raz matka zrobiła coś ze mną w wolny
dzień. Większość wolnych dni przesypiała albo przepijała, więc wycieczka na Cape Cod, gdzie
po raz pierwszy spróbowaliśmy krewetek w kokosowej panierce, miała dla mnie znaczenie.
Ustawiam talerze i napoje na tacy i idę do stolika, przy którym siedzi Sutton. Stawiam
przed nią jedzenie i wino, a potem siadam naprzeciwko. Przesuwam sztućce w jej stronę.
Przez chwilę wpatruje się w talerz.
– Ty to ugotowałeś?
– Tak. Krewetki w kokosowej panierce.
– Z jakiej okazji? – pyta, rozkładając serwetkę. – Chcesz mnie przeprosić, bo sądziłeś, że
zdołasz wychować takiego dzieciaka jak on?
Śmieje się, jakby opowiedziała dowcip, ale cisza w restauracji sprawia, że ten śmiech
brzmi pusto. Potrząsa głową i podnosi kieliszek, by upić łyk.
Wiem, że żyła z Joshem o dwanaście lat dłużej niż ja, ale jestem gotów się założyć, że już
znam go lepiej niż ona. Josh pewnie też zna mnie lepiej niż ona, a przecież mieszkałem z nią
przez siedemnaście lat.
– Jakie było moje ulubione danie, kiedy dorastałem? – pytam.
Nie wie, co odpowiedzieć.
Może to było za trudne.
– No dobra. A ulubiony film?
Nic.
– Kolor? Muzyka?
Rzucam jeszcze kilka pytań, licząc, że odpowie chociaż na jedno.
Nie potrafi. Wzrusza ramionami i odstawia kieliszek.
– Jakie książki lubi czytać Josh?
– To podchwytliwe pytanie? – odparowuje.
Opieram się o kanapę przy stoliku, starając się ukryć wzburzenie, ale czuję, jak emocje
wypełniają całe moje ciało.
– Nic nie wiesz o dzieciach, które wydałaś na ten świat.
– Obu was wychowywałam samotnie, Atlas. Nie miałam czasu przejmować się tym, co
lubisz czytać, kiedy zajmowałam się przetrwaniem. – Odkłada widelec, na który zamierzała
nabrać jedzenie. – Chryste.
– Nie zaprosiłem cię tu po to, żeby ci sprawić przykrość – mówię. Biorę łyk wody,
a potem przesuwam palcem po krawędzi szklanki. – Nie proszę nawet o przeprosiny. On też ich
nie chce. – Przeszywam ją wzrokiem, sam zaskoczony tym, co mam zamiar powiedzieć. Nie po
to się z nią tutaj umówiłem, ale teraz myślę o czymś innym niż moja samolubna motywacja. –
Chcę dać ci szansę, byś była dla niego lepszą matką.
– Może problem w tym, że to on powinien być lepszym synem.
– Ma dwanaście lat. Nie musi być lepszy, niż jest. Poza tym to nie on odpowiada za
waszą relację.
Sutton drapie się po policzku, a potem macha ręką w powietrzu.
– Co to ma być? Po co tu przyszłam? Chcesz, żebym go zabrała, bo sobie z nim nie
radzisz?
– Kompletnie nie trafiłaś – mówię. – Chcę, żebyś podpisała porozumienie o przeniesieniu
na mnie praw do opieki nad Joshem. Jeśli tego nie zrobisz, będę się z tobą sądził i oboje stracimy
przez to mnóstwo pieniędzy, których nie chcemy wydawać. Ale ja zapłacę tę cenę. Jeśli tego
właśnie będzie trzeba, będę cię ciągał po sądach, a sędzia tylko spojrzy na twoją historię i wyśle
cię na roczny kurs wychowawczy, a oboje wiemy, że nie masz ochoty go kończyć. – Pochylam
się do przodu i krzyżuję ramiona. – Chcę być jego prawnym opiekunem, ale nie proszę cię, żebyś
zniknęła. Nie chcę tego. Ostatnim, czego bym życzył temu dziecku, jest to, by czuło się tak samo
niekochane przez ciebie jak ja.
Siedzi zmrożona moimi słowami, więc podnoszę widelec i obojętnie nabieram kęs
jedzenia.
Wpatruje się we mnie, gdy przeżuwam. Wciąż na mnie patrzy, gdy popijam jedzenie
wodą. Jej myśli pędzą pewnie jak szalone, szuka w nich obelgi albo groźby, ale nic nie
przychodzi jej do głowy.
– Co wtorek będziemy się tu spotykać na kolacji jako rodzina. Zawsze będziesz na niej
mile widziana. On na pewno by się ucieszył. Nie będę cię prosił o żadne pieniądze. Proszę tylko,
żebyś przychodziła raz w tygodniu i interesowała się swoim synem, nawet jeśli miałabyś udawać.
Widzę, że palce Sutton się trzęsą, kiedy sięga po kieliszek. Ona pewnie też to zauważyła,
bo zamiast go chwycić, zaciska dłoń w pięść i cofa rękę na kolana.
– Chyba nie pamiętasz Cape Cod, skoro myślisz, że byłam taką okropną matką.
– Pamiętam Cape Cod – odpowiadam. – Pielęgnuję to jedno wspomnienie, żeby trochę
złagodzić swój żal do ciebie. Ale ty masz poczucie, że zrobiłaś dla mnie coś wspaniałego, bo
dałaś mi to jedno wspomnienie, a ja chcę dawać Joshowi dobre wspomnienia każdego dnia.
Kiedy to mówię, Sutton spuszcza wzrok. Po raz pierwszy wygląda, jakby przeżywała inne
uczucie niż złość czy irytacja.
Może i ja to czuję. Kiedy podczas powrotu spod domu Tima planowałem tę rozmowę,
chciałem całkowicie odciąć się od matki. Ale nawet potwór potrzebuje bijącego w piersi serca,
żeby przeżyć.
Gdzieś tam kryje się serce. Może nikt dotąd nie pokazał jej, że docenia jego bicie.
– Dziękuję – mówię.
Podnosi na mnie wzrok. Myśli, że ją sprawdzam.
Potrząsam głową, niepewny tego, co chcę powiedzieć.
– Byłaś samotną matką, wiem, że ani mój ojciec, ani Tim ci nie pomagali. To musiało być
dla ciebie bardzo trudne. Może jesteś samotna. Może jesteś w depresji. Nie wiem, dlaczego nie
potrafisz dostrzec, że macierzyństwo to dar, ale jesteś tutaj. Przyszłaś tu dziś i ten wysiłek
zasługuje na podziękowanie.
Opuszcza wzrok i wtedy dzieje się coś nieoczekiwanego: jej ramiona zaczynają się trząść,
ale całą sobą walczy ze łzami. Podnosi rękę do stołu i bawi się serwetką, ale nie musi ocierać nią
oczu, bo nie pozwala opaść ani jednej łzie.
Nie wiem, co sprawiło, że stała się taka harda. Że pod żadnym pozorem nie chce się
odsłonić. Może któregoś dnia mi o tym opowie, ale musi jeszcze wiele udowodnić Joshowi jako
matka, zanim będzie to między nami możliwe.
Prostuje się i wypina pierś.
– O której będą te kolacje we wtorki?
– O siódmej.
Kiwa głową i wygląda, jakby chciała się wymknąć zza stołu.
– Mogę ci dać pudełko, jeśli chcesz to zabrać na wynos.
Szybko kiwa głową.
– Chętnie. To zawsze było moje ulubione danie.
– Wiem o tym. Pamiętam Cape Cod.
Zabieram jej talerz do kuchni i przekładam jedzenie do pudełka.
Josh śpi na kanapie, kiedy w końcu wracam do domu. Na ekranie telewizora wyświetla
się anime, więc wciskam pauzę i odkładam pilota na stolik.
Przez chwilę obserwuję, jak śpi, i ogarnia mnie ulga po tym ciężkim dniu. Wszystko
mogło ułożyć się zupełnie inaczej. Zaciskam usta i przełykam emocjonalne wyczerpanie, patrząc
na jego spokojny sen. Po chwili dociera do mnie, że wpatruję się w niego tak samo jak Lily
wpatruje się w Emerson – z dumą.
Zdejmuję koc z oparcia kanapy i otulam go, a potem idę do stołu, gdzie leży jego
rozłożona praca domowa. Wszystko jest skończone, nawet zadanie z drzewem genealogicznym.
Narysował maleńką sadzonkę wyrastającą z ziemi z dwiema malutkimi gałązkami. Na
jednej jest napisane „Josh”, a na drugiej – „Atlas”.
Rozdział trzydziesty czwarty

Lily

Rano tak się spieszyłam, że prawie nie zauważyłam liściku. Został wsunięty pod moje
drzwi i ukrył się pod wycieraczką.
Miałam na biodrze Emmy, na ramieniu torebkę i jej torbę na pieluchy, a w wolnej ręce –
kawę. Jakoś się schyliłam i podniosłam kartki, nie uroniwszy ani kropli. Supermama.
Musiałam czekać na spokojniejszą chwilę w pracy, żeby przeczytać list. Kiedy go
otworzyłam i zobaczyłam pismo Atlasa, poczułam, jak zalewa mnie fala ulgi. Nie dlatego, że
uważałam, by kartki mógł zostawić ktoś inny. Jesteśmy parą już od kilku miesięcy, często mi je
zostawia. Ale jest to jeden z pierwszych listów, których w ogóle nie wahałam się otworzyć
z obawy, że mógłby być od Ryle’a.
Zapamiętuję tę chwilę i jej znaczenie.
Często tak robię. Zapamiętuję ważne chwile, które wskazują, że moje życie w końcu
wraca do normalności. Nie robię tego tak często jak dawniej, ale to dobrze. Ryle jest teraz tak
niewielką częścią mojego życia, że czasem zapominam, jak wielkich komplikacji się
spodziewałam.
Wciąż ma regularny kontakt z Emmy, ale oczekuję od niego większej stałości. Czasami
próbuje się buntować przeciw temu, jaka jestem nieugięta co do jej wizyt, ale ja będę spokojna
dopiero wtedy, gdy córka będzie w stanie powiedzieć mi własnymi słowami, jak wyglądają jej
spotkania z Ryle’em. Mam nadzieję, że terapia pomaga, ale to pokaże czas.
Moje kontakty z nim bywają napięte, ale przez rozwód pragnęłam tylko uwolnić się od
lęku, a teraz czuję, że naprawdę mi się to udało.
Ukrywam się w schowku w gabinecie, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na podłodze,
bo chciałam przeczytać ten list w spokoju. Minęło już parę miesięcy, odkąd zmusiłam Atlasa, by
się tu ukrył, ale wciąż czuję jego zapach.
Rozkładam kartkę i gładzę małe serduszko, które narysował w lewym górnym rogu na
pierwszej stronie. Uśmiecham się, jeszcze zanim zacznę czytać.
Droga Lily,

nie wiem, czy wiesz, jaki dziś dzień, ale oficjalnie spotykamy się od pół roku. Czy ludzie
świętują półrocznice? Dałbym ci kwiaty, ale nie chcę przeciążać kwiaciarki.

Postanowiłem, że zamiast nich dam ci ten list.

Mówią, że każda historia ma dwie strony, a ja przeczytałem parę twoich historii, które –
choć przebiegły tak, jak je opisałaś – ja przeżyłem zupełnie inaczej.

Ten moment opisałaś w swoich dziennikach pobieżnie, chociaż wiem, że był dla ciebie
ważny, skoro zrobiłaś sobie tatuaż. Ale nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jak ważny był dla
mnie.

Mówisz, że po raz pierwszy całowaliśmy się na twoim łóżku, ale ja zapamiętałem inną
chwilę jako nasz pierwszy pocałunek. Stało się to w pewien poniedziałek, w środku dnia.

To było wtedy, gdy zachorowałem, a ty się mną opiekowałaś. Zauważyłaś, że jestem


chory, gdy tylko wszedłem przez twoje okno. Pamiętam, że od razu zabrałaś się do działania.
Podałaś mi lekarstwa, wodę, koce i zmusiłaś, żebym przespał się w twoim łóżku.

Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek był aż tak chory. Jestem przekonany, że byłaś
świadkiem najgorszego dnia w moim życiu. A przeżyłem naprawdę wiele okropnych dni. Ale
kiedy ma się grypę żołądkową, człowiekowi się wydaje, że na świecie nie ma nic gorszego.

Nie pamiętam z tamtej nocy zbyt wiele. Ale pamiętam twoje dłonie. Twoje dłonie zawsze
były blisko mnie – sprawdzały mi temperaturę albo ocierały twarz szmatką, albo podtrzymywały
mnie, kiedy musiałem wiele razy w ciągu nocy zsuwać się z krawędzi łóżka.

To właśnie pamiętam – twoje dłonie. Miałaś na paznokciach jasnoróżowy lakier, utkwiła


mi w pamięci nawet nazwa koloru, bo byłem przy tobie, kiedy je malowałaś. Nazywał się
Zaskoczenie Lilii i powiedziałaś, że wybrałaś go ze względu na nazwę.

Niemal nie mogłem otworzyć oczu, ale za każdym razem, gdy to robiłem, one tam były –
twoje smukłe pomocne dłonie z paznokciami pomalowanymi Zaskoczeniem Lilii, podtrzymujące
butelkę z wodą, podające lekarstwo, głaszczące mnie po twarzy.

Tak, Lily. Pamiętam tę chwilę, chociaż jej nie opisałaś.

Pamiętam, że po kilku godzinach choroby obudziłem się, a w każdym razie stałem się
bardziej świadomy otoczenia. Głowa mi pękała, usta miałem wysuszone, a powieki – zbyt ciężkie,
by je podnieść, ale czułem cię.

Czułem twój oddech na policzku. Twoje palce przesuwały się po krawędzi mojej twarzy,
aż do podbródka.

Myślałaś, że śpię – że nie czuję twojego dotyku, twojego wzroku, ale nigdy wcześniej nie
czułem tyle, co w tamtej chwili.

Właśnie w tamtej chwili zrozumiałem, że cię kocham. Źle mi było z tym, że zrozumiałem
coś tak ważnego w samym środku takiego beznadziejnego dnia, ale dotarło to do mnie z taką
mocą, że po raz pierwszy od lat miałem ochotę się rozpłakać i nie wiedziałem, co zrobić z tym
uczuciem.

Ale cholera, Lily, aż do tamtego momentu nie miałem pojęcia, jak to jest kogoś kochać.
Nie znałem miłości między matką a synem, między ojcem a synem czy między rodzeństwem. Aż do
chwili, gdy cię poznałem, nigdy nie spędziłem czasu w ten sposób z nikim, kto nie był ze mną
spokrewniony, zwłaszcza z dziewczyną. Nie byłem z nikim na tyle długo, by naprawdę poznać
dziewczynę albo by ona mogła naprawdę poznać mnie, byśmy mogli zbudować głęboką więź i by
ona mogła okazać czułość, pomoc i życzliwość, i troskę, i wszystko, co mi wtedy dałaś.

Nie twierdzę nawet, że była to chwila, gdy zrozumiałem, że jestem w tobie zakochany.
Wtedy po raz pierwszy w życiu zrozumiałem, że w ogóle kogokolwiek czy nawet cokolwiek
kocham. Wtedy po raz pierwszy moje serce jakoś zareagowało. W każdym razie pozytywnie.
Ludzie w przeszłości robili mi rzeczy, przez które moje serce się kurczyło, ale nigdy wcześniej nie
rozpierało tak mojej piersi. Kiedy twoje palce spływały po mojej brodzie jak delikatne krople
deszczu, miałem wrażenie, że zaraz pęknę ze szczęścia.

Udałem, że powoli się budzę. Zasłoniłem oczy ręką, a ty szybko cofnęłaś dłoń. Pamiętam,
że wyciągnąłem szyję, by wyjrzeć za okno i sprawdzić, czy już jest jasno. Zbliżał się świt, więc
zacząłem wstawać z łóżka, udając, że nie wiem, że się obudziłaś. Podniosłaś się i spytałaś, czy
wychodzę, a ja musiałem przełknąć ślinę, zanim zdołałem wydobyć z siebie głos. Ledwie mi się to
udało. Powiedziałem coś w stylu: „Twoi rodzice niedługo wstaną”.

Ty oświadczyłaś, że nie pójdziesz dziś do szkoły i za parę godzin po mnie wrócisz. Bez
słowa skinąłem głową, wciąż byłem chory, ale musiałem wyjść z twojej sypialni, żeby nie zrobić
ani nie powiedzieć nic żenującego. Nie ufałem uczuciu, które buzowało pod moją skórą. Czułem
palące pragnienie, by na ciebie spojrzeć i zawołać: „Kocham cię, Lily!”. Zabawne, że gdy po raz
pierwszy czuje się miłość, to nagle od razu ma się ogromną potrzebę ją wyznać. Miałem
wrażenie, że te słowa we mnie pęcznieją i chociaż pewnie nigdy w życiu nie byłem tak słaby, to
też nigdy wcześniej nie wyszedłem tak szybko przez twoje okno.

Zamknąłem je i oparłem się plecami o zimną ścianę twojego domu, a potem westchnąłem.
Z moich ust uniosła się mgiełka, a ja zamknąłem oczy i po najgorszych ośmiu godzinach życia
jakimś cudem się uśmiechnąłem.

Myślałem o miłości przez resztę poranka. Nawet po tym, jak po mnie przyszłaś, kiedy twoi
rodzice już wyszli, i w ciągu kolejnych godzin, gdy chorowałem u ciebie w domu, nadal myślałem
o miłości. Kiedy twoje paznokcie z Zaskoczeniem Lilii pojawiały się w moim polu widzenia, gdy
sprawdzałaś mi temperaturę, myślałem o miłości. Za każdym razem, gdy wchodziłaś do pokoju,
by poprawić kołdrę i mnie nią opatulić, myślałem o miłości.

A potem, kiedy jakoś w połowie dnia zacząłem się czuć nieco lepiej, stałem pod
prysznicem, słaby i odwodniony po chorobie, ale i tak czułem się mocniejszy niż kiedykolwiek
wcześniej.

Przez cały ranek i resztę dnia wiedziałem, że wydarzyło się coś ważnego. Po raz pierwszy
zobaczyłem przebłysk tego, czym mogło stać się życie. Przedtem niewiele myślałem
o zakochiwaniu się czy o zakładaniu w przyszłości rodziny, nie rozmyślałem nawet o odnoszeniu
sukcesów zawodowych. Życie zawsze wydawało mi się ciężarem, który muszę dźwigać. Czymś
trudnym i ponurym, co sprawiało, że rano nie chce się wstać z łóżka, a w nocy trochę strach jest
zasypiać. Ale to dlatego, że przez osiemnaście lat nie wiedziałem, jak to jest, kiedy człowiekowi
tak bardzo na kimś zależy, że chce widzieć tę osobę, gdy tylko otwiera rano oczy. Poczułem nawet
pragnienie, by coś w życiu osiągnąć, bo byłaś pierwszą osobą, dla której chciałem stać się lepszy.

Tamtego dnia leżeliśmy razem na twojej kanapie i powiedziałaś, że chcesz, żebym z tobą
obejrzał twoją ulubioną kreskówkę. Wtedy po raz pierwszy się we mnie wtuliłaś, oparłaś się
plecami o moją pierś, a ja obejmowałem cię ramieniem, gdy leżeliśmy razem pod kocem. Trudno
było się skupić na telewizorze, bo słowa „kocham cię” wciąż miałem na końcu języka, ale nie
chciałem ich wypowiadać, nie mogłem ich wypowiedzieć, bo nie chciałem, żebyś pomyślała, że to
za szybko albo że rzucam je ot tak, lekko. A ja nigdy nie dźwigałem niczego tak ciężkiego jak to
wyznanie.

Wiele myślę o tamtym dniu, Lily, i zastanawiam się, czy wszyscy przeżywają miłość tak jak
ja, jakby właśnie trafił w nich spadający z nieba samolot. Bo miłość przepływa przez życie
większości ludzi. Rodzą się otuleni miłością i przez całe dzieciństwo są przez nią chronieni, mają
w swoim życiu ludzi, którzy z chęcią przyjmują ich miłość, więc nie wiem, czy uderza ona w nich
tak, jak uderzyła we mnie – w jednej krótkiej chwili, ale z tak wielką mocą.

Miałaś na sobie taką świetną koszulkę. Była na ciebie za duża i rękaw ciągle zsuwał ci się
z ramienia. Powinienem oglądać bajkę, ale nie mogłem przestać się gapić na odsłoniętą skórę
między twoją szyją i ramieniem. Gdy na nią patrzyłem, po raz kolejny poczułem to niesamowite
pragnienie, by powiedzieć „kocham Cię”, i już prawie miałem te słowa na ustach, więc
pochyliłem się i odcisnąłem je na twojej skórze.

I tam właśnie zostały, ukryte i milczące, aż zdobyłem się na odwagę, by sześć miesięcy
później wypowiedzieć je na głos.

Nie miałem pojęcia, że zapamiętałaś ten pocałunek i wszystkie kolejne, które złożyłem
w tym miejscu po tamtym dniu. I chociaż przeczytałem o nim w twoim dzienniku, opisałaś go
w pośpiechu, by dojść do tego, co uważałaś za nasz prawdziwy pierwszy pocałunek, nie miałem
więc pojęcia, że to w ogóle coś dla ciebie znaczyło, dopóki nie zobaczyłem twojego tatuażu. Nie
potrafię wyrazić, ile to dla mnie znaczy – wiedzieć, że serce nosisz właśnie tam, gdzie kiedyś
potajemnie zostawiłem słowa „kocham Cię”.

Chcę, żebyś mi coś obiecała, Lily. Kiedy będziesz patrzeć na ten tatuaż, nie myśl o niczym
innym poza słowami tego listu. I za każdym razem, gdy cię tam całuję, pamiętaj, jaki był powód
tego pierwszego pocałunku. Miłość. Jej odkrywanie, dawanie, otrzymywanie, zakochiwanie się,
życie z nią, odchodzenie przez nią.

Piszę ten list, siedząc na podłodze w sypialni Josha. Ta noc, spędzona przy nim, pobudziła
moją pamięć. Ma grypę żołądkową. Może nie aż tak ostrą jak ja wtedy, gdy zrozumiałem, że cię
kocham, ale i tak bardzo ostrą. Złapał ją od Theo parę dni temu.

Nigdy wcześniej nie opiekowałem się nikim chorym, więc nie mam żadnych lekarstw.
Chyba będę musiał podjechać do apteki. Może po drodze wsunę ten list pod drzwi twojego
mieszkania.

Niezbyt przyjemnie jest się opiekować kimś chorym. Odgłosy, zapachy, niewyspanie – to
wszystko jest niemal równie nieprzyjemne dla opiekuna. Za każdym razem, gdy sprawdzam mu
temperaturę albo zmuszam go, żeby napił się wody, myślę o tobie i o tym, że troszczyłaś się
o mnie z taką łagodnością i instynktem rodzicielskim. Staram się naśladować tę dawną ciebie
w opiece nad Joshem, ale chyba nie potrafię ci dorównać.

Byłaś taka młoda, zaledwie parę lat starsza od mojego brata. Ale jestem pewien, że czułaś
się znacznie starsza. Ja się tak czułem. Mieliśmy za sobą rzeczy, których nie powinno
doświadczyć żadne dziecko. Zastanawiam się czasem, czy Josh czuje się jak dwunastolatek, czy
ma wrażenie, że jest starszy po tym, co przeszedł.

Chcę, żeby czuł się młody, dopóki to możliwe. Chcę, by cieszył się spędzonym ze mną
czasem. Chcę, by poznał miłość znacznie wcześniej, niż ja ją poznałem. I mam nadzieję, że powoli
przesiąka miłością i że nie uderzy ona w niego tak nagle, jak uderzyła we mnie. Chcę, by z nią
dorastał, otulony nią, otoczony nią. Chcę, by był jej świadkiem.

Chcę być dla niego przykładem. Chcę, byśmy oboje byli przykładem dla niego i dla
Emerson. Ja i ty, Lily.

Minęło sześć miesięcy.

Zamieszkaj ze mną.

Kocham cię,

Atlas

Gdy tylko kończę czytać list, odkładam go i ocieram oczy. Jeśli płaczę aż tyle, kiedy prosi
mnie, żebym z nim zamieszkała, to nie wiem, jak przetrwam oświadczyny.
Albo przysięgę małżeńską.
Sięgam po telefon i próbuję połączyć się z Atlasem przez wideorozmowę. Telefon dzwoni
przez dziesięć długich sekund, a kiedy Atlas w końcu odbiera, widzę, że leży na kanapie
w swoim salonie. Uśmiecha się mimo oczywistego wyczerpania po nieprzespanej nocy przy
Joshu.
– Cześć, piękna – odzywa się zaspanym głosem.
– Cześć. – Dłoń mam zaciśniętą w pięść i opieram na niej policzek, próbując ukryć
szeroki uśmiech. – Jak się czuje Josh?
– Dobrze – odpowiada Atlas. – Śpi, ale ja chyba zbyt długo byłem na nogach. Teraz mój
mózg jest zbyt obciążony, żeby się wyłączyć. – Ziewa, zasłaniając pięścią otwarte usta.
– Atlas. – Wymawiam jego imię ze współczuciem, bo wygląda, jakby stracił wszystkie
siły. – Chcesz, żebym do ciebie przyjechała i cię przytuliła?
– Pytasz, czy chcę, żebyś przyjechała do domu i mnie przytuliła?
Uśmiecham się.
– Tak. Właśnie to miałam na myśli. Czy chcesz, żebym przyjechała do domu i cię
przytuliła?
Kiwa głową.
– Tak, Lily. Przyjedź do domu.
Rozdział trzydziesty piąty

Atlas

– Przecież jesteś bogaty, co nie? – mówi Brad. – Nie mógłbyś kogoś zatrudnić, żeby
zrobił to za ciebie?
– Mam dwie restauracje, daleko mi do bogacza. Poza tym po co miałbym kogoś
zatrudniać, skoro mam was?
– Przynajmniej idziemy w dół – zauważa Theo.
– Ucz się od syna, Brad. Szuka pozytywów.
Już niewiele zostało nam do przeniesienia. Lily nie potrzebowała zbyt wielu swoich
rzeczy, bo mój dom jest już umeblowany, więc większość przeznaczyła dla okolicznego
schroniska dla ofiar przemocy domowej. Do popołudnia musimy całkowicie opróżnić jej
mieszkanie.
Brad jest moim jedynym znajomym z ciężarówką, więc razem z Theo pomagają nam
załadować rzeczy, które nie mieszczą się do naszych samochodów. Łóżeczko Emerson, telewizor
z salonu Lily, niektóre obrazy z jej ścian.
Joshowi się poszczęściło. Jest na treningu bejsbolowym, więc nie musi pomagać
z przeprowadzką.
Byłem zaskoczony, kiedy parę miesięcy temu wrócił do domu i oświadczył, że zgłosił się
na eliminacje do drużyny. Dostał się i daje z siebie wszystko. Oboje z Lily chodzimy na
wszystkie jego mecze.
Wysłałem naszej matce harmonogram rozgrywek, ale jak dotąd ani razu się nie pojawiła.
Tylko raz przyszła na wtorkową kolację. Miałem nadzieję, że będzie chciała się bardziej
zaangażować, ale nie jestem zdziwiony. Josh pewnie też nie. Nie skupiamy się zanadto na tym,
co w naszym życiu się nie układa. Skupiamy się na tym, co idzie dobrze, a mamy za co być
wdzięczni. Zwłaszcza za dwie rzeczy: zostałem prawnym opiekunem Josha, a Lily i Emerson
zamieszkają z nami. To zabawne, że życie może kompletnie się odmienić w mgnieniu oka.
Zeszłoroczny Atlas nie wiedziałby, co myśleć o tegorocznym Atlasie.
Lily wchodzi na schody w chwili, gdy ja docieram na dół. Uśmiecha się i całuje mnie
w biegu, a potem pędzi dalej.
Theo potrząsa głową.
– Wciąż nie wierzę, że zaszedłeś z nią tak daleko.
Poprawia pudło kolanem i opiera się plecami o drzwi do budynku, żeby je otworzyć.
Przytrzymuje je przede mną i Bradem, ale ja zatrzymuję się, gdy stajemy na parkingu.
Na miejsce niedaleko ciężarówki Brada wjeżdża samochód, który wygląda na auto
Ryle’a.
Czuję, jak ogarnia mnie niepokój. Nie rozmawiałem z nim ani razu od tamtego dnia,
kiedy chciał się ze mną bić w restauracji, czyli od paru miesięcy. Nie mam pojęcia, czy już się
oswoił z myślą o moim związku z Lily, ale po spojrzeniu, jakie mi rzuca, wnioskuję, że raczej nie
za bardzo.
Jest z nim ktoś jeszcze. Od strony pasażera wysiada jakiś mężczyzna. Z opisu Lily
domyślam się, że to może być szwagier Ryle’a. Poznałem matkę Lily oraz Allysę i Rylee, ale nie
spotkałem jeszcze Marshalla.
Ruszam w stronę ciężarówki Brada i pakuję do niej pudło, które przyniosłem, ale przez
cały czas patrzę w stronę samochodu Ryle’a. Theo i Brad wracają do środka, nieświadomi jego
obecności. Marshall wyciąga Emerson z tylnego siedzenia i zamyka drzwi. Ryle zostaje w aucie,
a Marshall idzie z małą w moją stronę.
Wyciąga rękę.
– Hej. Atlas, prawda? Jestem Marshall.
Odwzajemniam uścisk dłoni.
– Tak, miło cię poznać.
Kiwa głową, a kiedy Emerson mnie widzi, Marshall musi ją mocniej przytrzymać, bo
dziewczynka wychyla się w moją stronę. Robię krok i biorę ją od niego.
– Cześć, Emmy. Dobrze się dziś bawiłaś?
Marshall przez chwilę się nam przygląda, a potem mówi:
– Uważaj. Dwa razy zwymiotowała dziś na Ryle’a.
– Kiepsko się czuje?
– Jest zdrowa, ale spędziła cały dzień ze mną i z Ryle’em. Obie dziewczynki jadły słodkie
śniadanie. I przekąskę. I lunch, i następną przekąskę, i… – Kończy machnięciem ręki. –
Lily i Issa się przyzwyczaiły.
Emerson wyciąga rączkę i zdejmuje mi z głowy okulary przeciwsłoneczne. Próbuje
założyć je sobie na buzię, ale są przekrzywione, więc je poprawiam, żeby leżały równo.
Uśmiecha się promiennie, a ja odwzajemniam uśmiech.
Marshall zerka w stronę samochodu, w którym siedzi Ryle, a potem znów odwraca się do
mnie.
– Wybacz, że nie wysiądzie. To ciągle dla niego trochę dziwne. To, że ona z tobą
zamieszka.
Marshallowi nie chodzi o Lily. Patrzy na Emerson. Kiwam głową ze zrozumieniem, bo
naprawdę rozumiem.
– Nie szkodzi. Domyślam się, że to nie jest dla niego łatwe.
Marshall czochra włosy Emmy, a potem mówi:
– Ja spadam, żebyście mogli dokończyć. Fajnie było cię w końcu poznać.
– Wzajemnie – odpowiadam. Mówię szczerze. Mam wrażenie, że Marshall to ktoś, z kim
w innych okolicznościach mógłbym się zaprzyjaźnić.
Rusza w stronę samochodu Ryle’a, ale zanim się oddali, zatrzymuje się i znów patrzy na
mnie.
– Dziękuję – mówi. – Lily jest bardzo ważna dla mojej żony, więc… no wiesz. Dzięki, że
ją uszczęśliwiasz. Zasługuje na to. – Po tych słowach potrząsa głową i podnosi ręce, cofając się
o krok. – Pójdę już, zanim zrobi się niezręcznie.
Rusza prosto do auta Ryle’a, a ja trochę żałuję, że uciekł tak szybko. Sam chciałbym mu
podziękować. Wiem, że jego wsparcie wiele znaczyło dla Lily.
Marshall zamyka drzwi pasażera, a Ryle uruchamia samochód i odjeżdża.
Zerkam na Emmy, która teraz gryzie moje okulary.
– Idziemy się przywitać z mamusią? – Ruszam w stronę klatki schodowej, ale zatrzymuję
się, widząc Lily przy wejściu.
Gdy widzi, że idę w jej stronę, odwraca się i szybko ociera oczy. Nie wiem, dlaczego
płacze, ale zwalniam kroku, żeby mogła otrzeć łzy, zanim przywita się z córką. Po kilku
sekundach odwraca się z szerokim uśmiechem, biorąc ode mnie Emmy.
– Dobrze się dziś bawiłaś z tatusiem? – pyta, a potem obsypuje Emmy całusami.
Kiedy na mnie patrzy, zerkam na nią z ciekawością, zastanawiając się, czemu płakała.
Wskazuje parking i miejsce, gdzie przed chwilą stał samochód Ryle’a.
– To było coś ważnego – mówi. – To znaczy wiem, że przyjechał z nim Marshall, ale
fakt, że był gotów zostawić ją z tobą… – Znów napływają jej do oczu łzy, więc wzdycha
i przewraca oczami, sfrustrowana własną reakcją. – Dobrze wiedzieć, że mężczyźni w jej życiu
potrafią przynajmniej udawać, że się dogadują, dla jej dobra.
Ja też dobrze się z tym czuję. Cieszę się, że była na górze, kiedy przyjechali. Owszem,
Ryle siedział w samochodzie, kiedy Marshall przekazywał mi małą, ale to był krok we
właściwym kierunku. Może taka interakcja była tak samo potrzebna nam, jak i Lily.
Udowodniliśmy, że współpraca jest możliwa, nawet jeśli boli.
Ocieram łzę na policzku Lily, a potem przelotnie ją całuję.
– Kocham cię. – Kładę jej dłoń na krzyżu i prowadzę ku schodom. – Jeszcze jeden kurs
na górę i będziesz na mnie skazana na zawsze.
Lily się śmieje.
– Nie mogę się doczekać.
Rozdział trzydziesty szósty

Lily

Leżę skulona na kanapie Atlasa, wyczerpana po przeprowadzce.


Na naszej kanapie.
Będę musiała się do tego przyzwyczaić.
Theo i Josh pomogli mi rozpakować resztę rzeczy, które zabrałam dla siebie i Emerson,
bo Atlas pracuje dziś do późna. Ja wstaję wcześnie, on wraca do domu w nocy, ale podoba mi się
myśl, że częściej będziemy się sobą cieszyć, choćby w biegu. Poza tym mamy wspólne niedziele.
Ale dzisiaj jest piątek, a jutro sobota – to dla Atlasa najcięższe dni w pracy, więc
zabawiam Josha i Theo do czasu, aż moja mama wróci z Emerson. W trójkę oglądamy Gdzie jest
Nemo?, ale jesteśmy już przy końcówce.
Naprawdę nie sądziłam, że wytrzymają cały film, bo są w takim wieku, kiedy młodzież
udaje, że nie ma ochoty oglądać bajek Disneya. Przekonuję się jednak, że pokolenie Z jest inne.
Im więcej czasu spędzam z tymi chłopakami, tym wyraźniej dostrzegam, że zupełnie różnią się
od poprzednich pokoleń. Nie są tak podatni na presję rówieśniczą, bardziej wspierają
indywidualność. Trochę im zazdroszczę.
Josh wstaje, kiedy na ekranie pojawiają się napisy.
– Podobało ci się?
Wzrusza ramionami.
– Całkiem śmieszne, biorąc pod uwagę, że zaczęło się od brutalnego zamordowania całej
tej ikry.
Niesie pustą torebkę po popcornie do kuchni, ale Theo wciąż wpatruje się w ekran.
Powoli potrząsa głową.
Ja nie mogę się otrząsnąć po tym, jak Josh opisał początek filmu…
– Nie rozumiem – mówi Theo.
– Tego, co powiedział o ikrze?
Theo zerka to na mnie, to na telewizor.
– Nie. Nie rozumiem tego, co Atlas powiedział ci o dotarciu do brzegu. To nawet nie jest
cytat z tego filmu. Twierdził, że nawiązywał do Gdzie jest Nemo? Przez cały film czekałem, aż
ktoś to powie.
Skoro mieszkam teraz z Atlasem, będę musiała się przyzwyczaić do wielu rzeczy, ale do
myśli, że rozmawia z tym dzieciakiem o naszym związku, nie przywyknę chyba nigdy.
Nagle w oczach Theo zapala się iskierka zrozumienia.
– Aaa. Aaa. Bo kiedy życie dołuje, to płynie się dalej, więc Atlas chciał powiedzieć, że
życie już nie będzie… no dobra. – Trybiki w jego głowie wciąż pracują jak szalone. Wstając
z podłogi, kręci głową. – I tak myślę, że to straszny banał – mamrocze i w tym momencie
brzęczy jego telefon. – Muszę lecieć, tata przyjechał.
Josh jest z powrotem w salonie.
– Nie zostajesz na noc?
– Dzisiaj nie mogę, rodzice zabierają mnie rano w jedno miejsce.
– Ja też chcę pojechać w jedno miejsce – mówi Josh.
Theo wkłada buty i waha się.
– No nie wiem.
– Dokąd się wybieracie?
Theo spogląda na mnie, a potem znów patrzy na Josha.
– Na paradę. – Mówi to cicho, ale też jakby ostrzegawczo.
– Na paradę? – Josh przekrzywia głowę. – Dziwnie się zachowujesz. Jaka to parada?
Parada równości?
Theo przełyka ślinę. Chyba jeszcze nie rozmawiał o tym z Joshem, więc zarażam się jego
zdenerwowaniem. Ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy spędziłam z bratem Atlasa dość dużo
czasu, by wiedzieć, że ceni Theo jako przyjaciela.
Josh sięga po buty, siada obok mnie na kanapie i zaczyna je wkładać.
– Czyli co? Nie mogę iść na paradę równości, bo lubię dziewczyny?
Theo przestępuje z nogi na nogę.
– Możesz iść. Po prostu… Nie wiedziałem, że wiesz.
Josh przewraca oczami.
– Wiele można powiedzieć o człowieku, jeśli się wie, jaką mangę lubi. Myślisz, że mam
dupę zamiast głowy?
– No wiesz, Josh! – wołam.
– Przepraszam. – Sięga do szafy po kurtkę. – Mogę dziś nocować u Theo?
Fakt, że Josh tak swobodnie podchodzi do tego niezwykle ważnego momentu w ich
przyjaźni, bardzo mi przypomina Atlasa.
Troskliwy Josh.
Ale jego pytanie o wyjście z Theo trochę mnie zaskakuje. Otwieram szerzej oczy.
Mieszkam tu dopiero od czterech dni. Josh nie prosił mnie jeszcze o pozwolenie na nic, nie
ustaliliśmy też z Atlasem żadnych reguł.
– Tak, jasne. Ale daj znać bratu, gdzie jesteś.
Myślę, że Atlas nie będzie miał nic przeciwko. Skoro mieszkamy razem, będziemy
musieli radzić sobie z takimi sytuacjami w relacji z Joshem i Emerson. Kto kogo wychowuje,
kiedy i jak. To dość ekscytujące. Podoba mi się rozgryzanie życia z Atlasem.
Mama nie wróciła jeszcze z Emerson, więc kiedy Josh i Theo wychodzą, w domu robi się
cicho i pusto po raz pierwszy, odkąd się wprowadziłyśmy. Nigdy wcześniej nie byłam tu sama.
Spędzam ten czas, chodząc po pokojach, zaglądając do szafek, zaznajamiając się ze swoim
nowym domem.
Mój nowy dom. Fajnie to brzmi.
Wychodzę na zewnątrz i siadam na tarasie, patrząc na teren za domem. Idealnie nadaje się
na ogród. Takie działki rzadko się zdarzają przy domach tak blisko centrum. Można by pomyśleć,
że Atlas specjalnie szukał nieruchomości ze świetnym miejscem na ogród – na wypadek, gdybym
znów pojawiła się w jego życiu. Na pewno nie dlatego wybrał ten dom, ale fajnie jest myśleć, że
tak było.
Zaskakuje mnie dzwonek telefonu. Atlas oddzwania, chce nawiązać wideorozmowę.
– Cześć.
– Co robisz? – pyta.
– Planuję, gdzie urządzę ogród. Josh chciał nocować u Theo, więc mu pozwoliłam. Mam
nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
– Oczywiście, że nie mam. Pomogli ci w ogóle?
– Tak, rozpakowaliśmy większość rzeczy.
Atlas czuje ulgę. Gładzi się dłonią po twarzy, jakby uwalniał stres. Chyba miał dziś dużo
pracy, ale ukrywa zmęczenie za uśmiechem.
– Gdzie Emerson?
– Mama już tu z nią jedzie.
Wzdycha, jakby ze smutku, że nie może na nią popatrzeć.
– Zaczynam za nią tęsknić. – Te słowa wymawia miękko i szybko, jakby trochę się bał
przyznać, że zaczął kochać moją córkę. Ale ja je zapamiętuję i zachowuję obok wszystkich
miłych rzeczy, które mi powiedział. – Będę w domu za jakieś trzy godziny. Będziesz już spać?
– Jeśli tak, to wiesz, co robić.
Atlas potrząsa głową, a kącik jego ust leciutko się unosi.
– Kocham cię. Wracaj szybko.
– Ja też cię kocham.
Gdy tylko kończymy rozmowę, słyszę słodki głosik Emerson, więc natychmiast się
odwracam. Mama stoi w drzwiach i trzyma ją na rękach. Uśmiecha się, jakby usłyszała część
rozmowy.
Wstaję, żeby wziąć od niej Emerson, a córeczka wtula się we mnie. To będzie łatwa noc.
Kiedy robi się z niej taka przylepa, to znaczy, że zaraz zaśnie. Pokazuję mamie, żeby usiadła
obok.
– Uroczo – mówi.
Jest tu po raz pierwszy. Oprowadziłabym ją, ale Emerson już trze buzią o moje piersi,
walcząc ze zmęczeniem. Chcę pozwolić jej zasnąć, zanim wstanę.
– Co za cudowne miejsce na ogród – stwierdza mama. – Myślisz, że wybrał to miejsce
celowo, z nadzieją, że znów pojawisz się w jego życiu?
Wzruszam ramionami.
– Sama się nad tym zastanawiałam, ale nie chciałam niczego z góry zakładać.
Milknę, a potem odwracam się do niej, kiedy dociera do mnie znaczenie jej pytania. Że
znów pojawię się w jego życiu? Nigdy nie powiedziałam jej, że przyjaźniłam się z Atlasem
jeszcze w Maine. Nie sądziłam, że go pamięta.
Nie sądziłam, że wie, że Atlas, z którym teraz jestem, to ktoś z mojej przeszłości.
Widzi moje zaskoczenie, więc mówi:
– To nietypowe imię, Lily. Pamiętam go.
Uśmiecham się, ale jestem zdziwiona, że nigdy dotąd o tym nie wspomniała. Spotykam
się z nim od ponad sześciu miesięcy, spotkali się kilka razy.
Ale chyba nie powinno mnie to dziwić. Moja matka zawsze była raczej wycofana. Trudno
ją winić. Przez lata żyła z mężczyzną, który nie dawał jej dojść do głosu, więc na pewno trudno
jej było znów zacząć z niego korzystać.
– Dlaczego nic nie mówiłaś? – pytam.
Wzrusza ramionami.
– Uznałam, że sama o tym wspomnisz, jeśli będziesz chciała, żebym wiedziała.
– Chciałam, ale wolałam nie stawiać cię w niezręcznej sytuacji. Po tym, co zrobił mu tata.
Odwraca się i wbija wzrok w teren za domem. Przez chwilę milczy.
– Nie opowiadałam ci o tym, ale raz rozmawiałam z Atlasem. Tak jakby. Wróciłam
wcześniej z pracy i spaliście we dwoje na kanapie. Niezły szok. – Śmieje się. – Myślałam, że
jesteś taka słodka i niewinna, a tu proszę, spałaś na sofie w salonie z obcym chłopakiem. Miałam
zamiar na ciebie nakrzyczeć, ale kiedy się obudził, był taki wystraszony. Tak naprawdę to myślę,
że nie bał się mnie. Raczej bał się tego, że mógłby cię stracić. W każdym razie wyszedł po cichu
i w pośpiechu, więc poszłam za nim, żeby rzucić jakąś groźbę i kazać więcej nie wracać. Ale
on… zrobił coś bardzo dziwnego, Lily.
– Co takiego? – Serce podchodzi mi do gardła.
– Uściskał mnie – wyznaje odrobinę rozbawiona.
Szczęka mi opada.
– Uściskał cię? Przyłapałaś go z córką na gorącym uczynku, a on cię uściskał?
Kiwa głową.
– Tak. I było w tym uścisku zrozumienie. Jakby głęboko mi współczuł. Poczułam to.
Jakby chciał mnie pokrzepić albo ukoić. A potem po prostu… odszedł. Nie zdążyłam nawet na
niego nakrzyczeć za to, że był z tobą pod naszą nieobecność. Może taki miał plan, chciał mnie
zmanipulować, sama nie wiem.
Potrząsam głową.
– To nie był plan.
Troskliwy Atlas.
– Wiedziałam, że się spotykacie. I wiedziałam, że ukrywasz go raczej przed ojcem niż
przede mną, więc nie brałam tego do siebie. Nie wtrącałam się, bo cieszyłam się, że kogoś masz,
Lily. – Wskazuje na dom za naszymi plecami. – No i popatrz. Teraz masz go na zawsze.
Ta opowieść sprawia, że przytulam Emmy nieco mocniej.
– Cieszę się, wiedząc, że w twoim życiu jest mężczyzna, który potrafi tak przytulać –
mówi mama.
– I nie tylko przytulać – odparowuję.
Mama parska.
– Lily! – Wstaje, potrząsając głową. – Jadę do domu.
Śmieję się pod nosem, gdy wychodzi. Potem wolną ręką piszę do Atlasa:
Tak bardzo cię kocham, idioto.
Rozdział trzydziesty siódmy

Atlas

– Naprawdę zamierzasz to zrobić? – pyta Theo.


Stoję przed lustrem i poprawiam krawat. Theo siedzi na kanapie i próbuje mnie
przekonać, żebym pozwolił mu przeczytać przysięgę przed ślubem.
– Nie przeczytam ci jej.
– Narobisz sobie wstydu – mówi.
– Nieprawda. Jest dobra.
– Atlas, daj spokój. Chcę ci pomóc. Pewnie zakończyłeś ją czymś w rodzaju: „Dziś
proszę cię słodko, zostań moją szprotką”.
Wybucham śmiechem. Nie wiem, jak to możliwe, że po dwóch latach ciągle przychodzą
mu do głowy te teksty.
– Ćwiczysz obelgi, kiedy nie możesz w nocy zasnąć?
– Nie, same przychodzą.
Ktoś puka do drzwi i odrobinę je uchyla.
– Pięć minut.
Jeszcze raz zerkam w lustro i odwracam się do Theo.
– Gdzie Josh? Muszę sprawdzić, czy jest gotowy.
– Miałem ci nie mówić.
Przyglądam mu się baczniej.
– Gdzie on jest, Theo?
– Kiedy go ostatnio widziałem, siedział w altanie i wpychał język w usta jakiejś
dziewczyny. Chyba szybko zostaniesz dziadkiem.
– Jestem jego bratem. Byłbym wujkiem, a nie dziadkiem. – Wyglądam przez okno, ale
w altanie nikogo nie ma. – Znajdź go, proszę.
Jesteśmy z Joshem bardzo do siebie podobni, ale on ma trochę większą śmiałość do
dziewczyn niż ja w jego wieku. Właśnie skończył piętnaście lat. Póki co najmniej podoba mi się
ten wiek. W przyszłym roku będzie już mógł zrobić prawo jazdy i pewnie zestarzeję się przez to
o całą dekadę.
Muszę pomyśleć o czymś innym. Już się denerwuję. Może Theo ma rację i powinienem
jeszcze raz przejrzeć przysięgę, żeby sprawdzić, czy chcę coś zmienić albo dodać.
Wyciągam kartkę z kieszeni i ją rozkładam, a potem sięgam po długopis na wypadek,
gdyby trzeba było coś poprawić w ostatniej chwili.
Droga Lily,

przywykłem do pisania ci listów, których nikt inny nie przeczyta, dlatego trudno mi było
zacząć pisać tę przysięgę. Myśl, że zostanie przeczytana na głos w obecności innych ludzi, trochę
mnie przerażała.

Ale przysięga małżeńska nie jest czymś, co składa się na osobności. Jej celem jest złożenie
świadomej obietnicy przy świadkach – czy to wobec Boga, czy przyjaciół i rodziny.
Zacząłem się jednak zastanawiać, jaki jest cel publicznej przysięgi. Nie mogłem się
powstrzymać przed rozważaniem, co się musiało dziać w przeszłości, by powstała potrzeba
ogłaszania miłości świadkom.

Czy to znaczy, że ktoś kiedyś nie dotrzymał jakiejś obietnicy? Złamał czyjeś serce?

Rozczarowująca jest myśl o tym, dlaczego przysięga w ogóle istnieje. Gdybyśmy ufali, że
każdy dotrzyma słowa, przysięga nie byłaby potrzebna. Ludzie by się zakochiwali i pozostawali
zakochani oraz wierni sobie na zawsze, i koniec.

Ale w tym chyba właśnie tkwi problem. Jesteśmy tylko ludźmi. A ludzie czasami
rozczarowują.

Ta myśl poprowadziła mnie w inną stronę. Zacząłem się zastanawiać: skoro ludzie tak
często rozczarowują i tak rzadko udaje im się w miłości, to co możemy zrobić, żeby nasza miłość
przetrwała próbę czasu? Skoro połowa małżeństw kończy się rozwodem, to znaczy, że połowa
przysiąg małżeńskich została złamana. Co możemy zrobić, żeby mieć pewność, że nie zasilimy
tych statystyk?

Niestety, Lily, nic nie możemy zrobić. Możemy tylko mieć nadzieję, ale nic nie da nam
gwarancji, że słowa, które dzisiaj do siebie wypowiadamy, nie skończą za parę lat w teczce
adwokata od spraw rozwodowych.

Przepraszam, sam wiem, że przedstawiłem małżeństwo jako coś bardzo smutnego, co


tylko w połowie przypadków kończy się szczęśliwie.

Ale dla kogoś takiego jak ja to dość ekscytujące.

Połowa przypadków?

Szanse pół na pół?

Jedno na dwa małżeństwa?

Gdyby ktoś w okresie, gdy byłem nastolatkiem, powiedział mi, że mam pięćdziesiąt
procent szans na to, że będziemy razem przez całe życie, to czułbym się największym farciarzem
na świecie.

Gdyby ktoś mi powiedział, że mam pięćdziesiąt procent szans na to, że będziesz mnie
kochała, zastanawiałbym się, czym sobie zasłużyłem na takie szczęście.

Gdyby ktoś mi powiedział, że kiedyś weźmiemy ślub i że będę mógł cię zabrać
w wymarzoną podróż poślubną po Europie, a nasze małżeństwo będzie miało szanse na sukces
jak jeden do dwóch, to natychmiast zapytałbym, jaki nosisz rozmiar pierścionka, żebyśmy mogli
zaczynać.

Może postrzeganie końca miłości jako czegoś złego jest kwestią perspektywy. Bo dla mnie
myśl o tym, że miłość się skończyła, oznacza, że kiedyś istniała jakaś miłość. Był w moim życiu
taki czas, zanim cię spotkałem, kiedy zupełnie jej nie znałem.

Jako nastolatek nie uznałbym, że ryzyko złamania serca to coś złego. Zazdrościłem
każdemu, kto kiedykolwiek kochał cokolwiek na tyle, by doświadczyć straty. Zanim cię poznałem,
miłość była mi obca.

Ale potem się pojawiłaś i zmieniłaś wszystko. Nie tylko dostałem szansę, by stać się
pierwszą osobą, która się w tobie zakochała, ale mogliśmy też wspólnie przeżyć złamanie serca.
A potem stał się cud i dostałem szansę, by znów się w tobie zakochać.

Dwa razy w ciągu jednego życia.

Niewiarygodne szczęście.

Fakt, że jestem właśnie tutaj, że razem dotarliśmy do tej chwili, do dnia naszego ślubu, to
zdecydowanie więcej, niż spodziewałem się dostać od życia. Jeden oddech, jeden pocałunek,
jeden dzień czy całe życie. Wezmę tyle, ile mi dasz, i obiecuję, że będę się cieszył każdą sekundą,
którą będę miał szczęście z tobą spędzić, tak samo jak cieszyłem się każdą, którą mogliśmy
spędzić razem do tej pory.

W wersji optymistycznej być może spędzimy razem całe życie, szczęśliwie dotrwamy do
czasu, gdy będziemy starzy i zgarbieni i będę musiał od rana pochylać się w twoją stronę, żeby
pocałować cię na dobranoc. Jeśli tak będzie, to przysięgam, że będę ogromnie wdzięczny za
miłość, która pozwoliła nam wspólnie przejść przez życie.

W wersji pesymistycznej być może już jutro oboje znów skończymy ze złamanym sercem –
wiem, że tak nie będzie, ale nawet gdyby, to przysięgam, że aż do śmierci będę ogromnie
wdzięczny za miłość, która doprowadziła nas do tej bolesnej chwili. Jeśli moim przeznaczeniem
jest zasilić statystyki, to wolę je zasilić właśnie z tobą.

Ale powiedziałaś mi kiedyś, że jestem realistą, więc chcę zakończyć tę przysięgę


realistycznie. W głębi serca wierzę, że po tym, jak stąd dziś wyjdziemy, czeka nas podróż, w której
będziemy się wspinać na wzgórza i szczyty oraz schodzić ku dolinom i kanionom. Czasami
będziesz chciała, żebym trzymał cię za rękę, gdy będziesz schodzić w dół, a czasem ja będę
potrzebował, byś poprowadziła mnie pod górę, ale ze wszystkim, co nas od teraz czeka,
zmierzymy się razem. Ja i ty, Lily. W zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, w bogactwie
i ubóstwie, od lat i aż do końca życia jesteś moją ulubioną osobą. Zawsze nią byłaś. Zawsze nią
będziesz. Kocham cię. Całą.

Atlas

Wzdycham, a kartka drży w mojej dłoni. Przysięga jest właśnie taka, jak chciałem, więc
zaczynam ją składać, kiedy do pokoju wchodzi Josh. Są z nim Darin, Brad, Theo i Marshall.
Marshall przytrzymuje drzwi.
– Gotowy? Już czas.
Kiwam głową, jestem w pełni gotów, ale przed schowaniem przysięgi do kieszeni
postanawiam wprowadzić drobną zmianę. Nie zmieniam niczego, co już napisałem, ale dodaję
jedno zdanie na samym końcu.
PS Dziś proszę cię słodko, zostań moją szprotką.
Podziękowania

It Ends with Us to jedyna książka, której sequela uparcie nie chciałam napisać. Czułam,
że zakończyła się tam, gdzie powinna, i nie chciałam, żeby Lily musiała przechodzić kolejne
trudy.
Ale potem pojawił się #BookTok, była petycja online, wiadomości i filmiki, a ja
zrozumiałam, że większość z Was nie prosi mnie, żebym zadawała bohaterom jeszcze więcej
bólu. Po prostu chcieliście przeczytać o szczęściu Lily i Atlasa. Kiedy dla zabawy zaczęłam
tworzyć szkic, szybko zrozumiałam, jak bardzo sama chcę zobaczyć ich szczęście. Wszystkim,
którzy prosili o więcej, dziękuję. Bez Was ta książka by nie istniała.
Muszę podziękować wielu osobom – niekoniecznie za istnienie It Starts with Us, ale
raczej za ciągłe, wieloletnie wsparcie, dzięki któremu napisałam książkę, choć sądziłam, że nie
będę miała odwagi jej ukończyć. Rodzino, przyjaciele, blogerzy, czytelnicy, agenci – kolejność
dowolna – chcę po prostu powiedzieć: DZIĘKUJĘ za Wasze nieustanne wsparcie i za to, że
dzięki Wam wciąż uwielbiam pisać.
Levi Hoover, Cale Hoover, Beckham Hoover i Heath Hoover. Moi czterej najulubieńsi na
świecie mężczyźni. Nie osiągnęłabym tego wszystkiego, gdyby nie Wasze zachęty i otucha.
Lin Reynolds, Murphy Fennell i Vannoy Fite. Moje trzy najulubieńsze na świecie
kobiety.
Jestem wdzięczna całemu zespołowi Bookworm Box i Book Bonanza oraz członkom
zarządu. Dziękuję za wszystko, co robicie!
Moim agentkom, Jane Dystel i Lauren Abramo, oraz wszystkim w Dystel, Goderich &
Bourret.
Dziękuję mojej redaktorce Melanie Iglesias Pérez; mojej specjalistce od reklamy Ariele
Stewart Fredman; oraz mojej wydawczyni Libby McGuire i całemu zespołowi Atria.
Stephanie Cohen i Erice Ramirez dziękuję za to, że pomogły mi spełnić marzenia
i zawsze myślały o tym, co dla mnie najlepsze. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo Was kocham,
i za każdym razem, gdy wchodzę do naszego biura, czuję się, jakbym wracała do domu.
Dziękuję Pameli Carrion i Laurie Darter za wszystko, co robią, i za to, że codziennie
dostarczają mi rozrywki.
Dziękuję wszystkim w Simon & Schuster Audio za tchnięcie życia w moje książki.
Dziękuję pisarce Susan Stoker za to, że jest taką bohaterką innych pisarzy i zawsze
pilnuje, byśmy byli poinformowani, w cotygodniowych wiadomościach z gratulacjami.
Ogromnie dziękuję następującym osobom za to, że zawsze przy mnie były: Tarryn Fisher,
Anna Todd, Lauren Levine, Shanora Williams, Chelle Lagoski Northcutt, Tasara Vega, Vilma
Gonzalez, Anjanette Guerrero, Maria Blalock, Talon Smith, Johanna Castillo, Jenn Benando,
Kristin Phillips, Amy Fite, Kim Holden, Caroline Kepnes, Melinda Knight, Karen Lawson,
Marion Archer, Kay Miles, Lindsey Domokur i wielu innym.
Dziękuję moim fanom, CoHorts, BookTokowi, Weblichowi, blogerom, bibliotekarzom
i każdemu, kto wkłada całe serce w dzielenie się miłością do czytania.
Najbardziej jednak dziękuję wszystkim, którzy poświęcili czas, by napisać do
jakiegokolwiek pisarza o tym, ile znaczy dla nich jego książka. Piszemy w dużej mierze właśnie
dzięki Wam.

You might also like