You are on page 1of 461

Copyright © Angela Santini, 2022

Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz

Zdjęcie na okładce
© Viorel Sima | Shutterstock

Redaktor prowadzący
Michał Nalewski

Redakcja
Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta
Katarzyna Kusojć
Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8295-562-0

Warszawa 2022

Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla mojej kochanej mamy.

Mamo, dzień, w którym prawie Cię straciłam,


był najgorszym. Teraz czas na te najlepsze.
Kocham Cię. Nieważne, jak daleko będziesz,
dokądkolwiek pójdziesz, moje serce
zawsze będzie przy Tobie.
ROZDZIAŁ 1

– Witamy na pokładzie Singapore Airlines, panie Blake.


– Dzięki – odpowiadam chłodno, chociaż stewardesa zapewne liczyła na
nutkę podniety w moim głosie. W końcu mam przyjemność lecieć jako
jeden z pierwszych ich nowym samolotem A380 w biznes class. Zawsze
latam w pierwszej klasie, ponieważ lubię intymność i nie cierpię tłoku.
A może dlatego, że lubisz gwiazdorzyć?
Nie. Nie jestem typem gwiazdora, nie udzielam wywiadów dla
kolorowych szmatławców i nie pozuję na ściankach. Cenię wygodę, ale nie
jestem hipokrytą. Jeśli ktoś mówi, że pieniądze w życiu nie załatwią
wszystkiego, to widocznie nigdy nie miał ich wystarczająco dużo.
Uczcijmy tę myśl Dom Pérignon z dwa tysiące czwartego.
Zarozumiały sukinkot.
Stewardesa zaczyna się wić pomiędzy mną a Jimmym, ale nie jestem
w nastroju do pieprzenia nikogo swoim wygłodniałym wzrokiem. W tym
momencie nie czuję się jak typowy samiec alfa, ponieważ gdybym tylko
mógł, wyjebałbym ją za fraki.
Z samolotu.
Daję jej za to znać swoją wpienioną gębą, że nie jestem nią
zainteresowany, co najwyraźniej działa, ponieważ opuszcza pole mojego
widzenia już z mniejszą gracją. To jednak ani trochę nie zmniejsza mojego
wkurwienia, gdy patrzę na kumpla przyklejonego do telefonu. Chrząkam,
ale facet jest kompletnie oderwany od rzeczywistości.
Tęsknie za tobą, Cherry…
Tak kurewsko mi jej brakuje, ale muszę ochłonąć. I muszę dać jej czas,
żeby zrobiła to samo.
– Coś mówiłeś?
– Wieki temu. Whisky? W złotej szklance? – pytam rozbawiony. Jeśli ktoś
zapytałby, co nas łączy, to na pewno dystans do tych wszystkich
wyrafinowanych pierdół.
– Poproszę. Zapytaj, czy mają złote chrupki, bo dawno nie jadłem.
Jimmy wyciąga się na rozsuwanym podgrzewanym fotelu i upija łyk
mocnego jak diabli trunku. Na myśl od razu przychodzi mi mój ojciec. Lubi
mocny alkohol, pod warunkiem że ten nie jest od niego młodszy mniej niż
dziesięć lat. Prycham w myślach. To samo można powiedzieć o jego
kobietach.
Z głośnika dobiega głos pilota informujący o tym, że zaraz startujemy.
Ostatni raz sprawdzam telefon, katując swoje stęsknione serce. Pusto. Nie
odezwała się. Nie pożegnała się. Nie życzyła mi bezpiecznego lotu. Być
może nawet nie chce, żebym bezpiecznie wylądował. Oddycham ciężko
i zasuwam okno.
Chcę mieć już za sobą ten projekt.
Chcę mieć już to wszystko za sobą.
Chcę mieć je znowu blisko siebie.
I chcę znów być szczęśliwy.
Zamawiam przez tablet coś na ząb, ciesząc się, że nie muszę w tym celu
nikogo oglądać. Tu wszystko odbywa się z zachowaniem najwyższej
dyskrecji. Kładę się na łóżko, opieram o poduszkę Givenchy i zamykam
oczy. Czuję się jak w podniebnym luksusowym hotelu. Jedenaście patyków
to bardzo dobra cena za ten przywilej. Włączam trzydziestodwucalowy
telewizor i przerzucam kanały, żeby wyciszyć myśli i ugasić tęsknotę za
swoją dziecinką.
Same bzdury. Szklany cycek nigdy nie należał do moich hobby, ale odkąd
obejrzałem kilka bajek i filmów z moimi dziewczynami… Kurwa. Nie ma
szans, żebym przestał o nich myśleć. Musiałbym umrzeć. Wgapiam się
w ekran i maluję na nim jej twarz. Jest piękna, seksowna, zmysłowa. Nie
ma takiej drugiej. Słyszę jej aksamitny głos. Gdybym ją dorwał… wrr. Na
samą myśl kutas mi staje.
„Ważniejsze od pokazywania piersi jest ich badanie. Nazywam się Andrea
Cherry i badam się regularnie. A ty?”.
Co, do chuja? Przecieram oczy. To chyba, kurwa, jakiś żart? Siadam
i otwieram gębę najszerzej, jak potrafię.
– Twoja ptaszyna jest w…
– Jest goła.
– Kampanii…
– Ma gołe cycki.
– W szczytnym celu.
– Wszyscy to widzą.
– Jestem pod wrażeniem.
– Ja też.
A mój wacek jeszcze bardziej.
Niezawodna pamięć od razu podpowiada mi, kiedy do tego doszło. Wtedy
gdy dzwoniłem do niej, a ona jak zwykle nie odbierała. Wtedy gdy Gary po
raz pierwszy w życiu był zakłopotany moimi pytaniami. To wtedy okłamała
mnie, że była tam w sprawie pracy. Już wtedy byłem idiotą.
Nie. Byłem nim, odkąd ją tylko zobaczyłem. Ta mała krucha istotka
w gruncie rzeczy ma niezłe jaja i wbrew temu, co o sobie myśli, jest sprytna
i bardzo inteligentna. Tym bardziej nie rozumiem, co robiła w takim
miejscu jak ta rudera u Grace. Całe szczęście, że nie musi więcej tam tyrać.
– Gratuluję, stary. Znalazłeś prawdziwy diament. Miejmy tylko nadzieję,
że ktoś inny nie będzie próbował go oszlifować.
– Nie wkurwiaj mnie – syczę.
Jimmy ma jedną wadę. Nie. Ma wad od zajebania, ale ta jedna zawsze
sprawia, że mam ochotę przywalić mu w tą fircykowatą gębę. Chłopak
zawsze mówi to, co myśli, jednak wyłącznie do mnie. I o mnie. Oprócz
mojej matki i mojej upartej kobiety, byłej kobiety, nikt nie ma do tego
wystarczających jaj.
Kładę się z powrotem na łóżko. Wbijam w przeglądarkę imię i nazwisko
mojej gorącej laski, a raczej jej idealnych błyszczących cycków.
Oczywiście, kurwa, wszyscy o tym trąbią.
Szczerzę się. I trąbią też o tym, że to moja dziewczynka zagrała w tej
reklamie, nie biorąc za nią ani jednego funta.
– Whisky? W złotej szklance? Trzeba to opić. Wiedziałem, że jest dobrym
człowiekiem, ale to…
– A ty co? Chyba zapomniałeś, że w domu czeka na ciebie Barbie?
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Znalazłem jego słaby punkt
i uwielbiam go wykorzystywać przy każdej możliwej okazji. Przyznam, że
Liz nie jest brzydką kobietą, ale w ogóle nie jest w moim typie. Lubię ją,
wiem, że moje dziewczyny będą z nią bezpieczne, jednak na wszelki
wypadek wysłałem tam swojego zaufanego człowieka.
– Jeśli dowie się o tym, jak ją nazywasz, nie chcę być w twojej ogorzałej
skórze. Poza tym może i wygląda jak Barbie, ale z charakteru nie ma z nią
nic wspólnego.
– Dobra, dobra. Nie spinaj się tak. Księżniczko. – Parskam śmiechem,
a Jimmy wlepia wzrok w telefon i uśmiecha się z rozmarzeniem.
Po raz pierwszy w życiu czegoś komuś zazdroszczę. Nie tego, że jest
zakochany, bo podejrzewam, że sam odleciałem bardziej niż on, tylko tego,
że oboje potrafili do siebie dotrzeć w tak krótkim czasie. Gdyby mi jeszcze
było mało, mój przyjaciel nosi się z zamiarem oświadczyn. Ślub nigdy nie
był na liście moich marzeń, tak samo jak dzieci, ale…
– Andrea za to jest wilkiem w owczej skórze. Nic dziwnego, że straciłeś
dla niej głowę. I nic dziwnego, że nie potraficie się dogadać.
Czy mógłby chociaż na mnie patrzeć, kiedy mi ciśnie?
– Potrafimy się dogadać. Odseparowaliśmy się z innego powodu niż brak
porozumienia.
Powiedzmy.
– Zawsze myślałem, że separacja jest wtedy, gdy dwie osoby podejmują
taką decyzję.
– Dobra. Rzuciłem ją. Lepiej? – Chociaż w moim łbie ona nawet przez
sekundę nie jest wolna.
– Nie. Nie rzuciłeś jej. Podjąłeś tę decyzję pod wpływem emocji, a nie
dlatego, że nie chcesz z nią być.
– Do sedna, stary.
– Wyrzuciłeś ją ze swojego gabinetu, ale to ona od ciebie odeszła.
Czuję się tak, jakby ktoś zapalił pochodnie w moim żołądku.
– Odeszła. Ode mnie – majaczę jak potłuczony, starając się poukładać to
w swojej głowie.
– Tym razem to twoja dupa została skopana. – Jim kładzie się wygodnie
i zamyka oczy. – Nareszcie.
Mogą mnie wyruchać dzikie świnie, ale niech to nie będzie prawdą. Nie
od dziś wiadomo, że skrzywdzona kobieta jest gorsza od rozwścieczonego
słonia. Kobiety kochają się mścić. Kochają nie zapominać. I nie dopuszczą,
żebyś przypadkiem ty zapomniał, jaką wielką krzywdę im wyrządziłeś.
Chuj, że są najbardziej kłamliwym i przebiegłym gatunkiem na tej ziemi.
Ważne jest wyłącznie to, że ty nie masz prawa się na nie wkurwiać. A jeśli
już dopuścisz się tej zbrodni, pamiętaj, żebyś długo je za to przepraszał.
Problem w tym, że moja kobieta ma w dupie przeprosiny. Nie mówię, że
próbowałem, ale chciałem z nią o tym porozmawiać. Starałem się do niej
dodzwonić każdego jebanego dnia po kilka razy. Najpierw po prostu nie
odbierała, później mnie odrzucała, aż w końcu wyłączyła telefon albo mnie
zablokowała. To ja próbowałem, pomimo że to ona mnie oszukała. I to ona
czuje się największą ofiarą. Jednak prawda jest bardziej okrutna, niż
wszystkim nam się wydaje. Największą krzywdę wyrządziliśmy Lily.
Oboje.
Zamykam oczy i zapadam się w otchłań, gdzie sam mogę wykreować to,
co chcę zobaczyć.

*
Miami zawsze pachnie seksem, fortuną i seksem. Tym razem jednak
obejdzie się bez seksu, za to z większą fortuną. Mój klient to gruba ryba,
a ja mam zamiar wycisnąć go jak cytrynę. Zasada jest prosta: zawsze
podwajaj swoją stawkę, żebyś miał z czego zjechać. Obie strony wychodzą
z tego zadowolone, ale tylko jedna jest frajerem.
I to nigdy nie jestem ja.
Witam się najpierw z frajerem numer jeden. To Aaron. Typowy
Amerykanin, który uważa się za ósmy cud świata, jest wielkim patriotą
i znawcą światowej gospodarki. Dziwi mnie tylko, że nie wiedział, ile broni
jego cudowny kraj przepuścił do Iraku, nie wspominając już o operacji
„Chciwość”, o której co drugi nie ma pojęcia. Amerykanie są patriotami, to
trzeba im przyznać. Uwielbiają oglądać wiadomości i opierdalać się
w barach tłustym żarciem z kuflem piwa.
Poznajcie frajera numer dwa. To Thomas. Gdyby nie był tak spasiony, to
nawet bym mu współczuł. Czego? Tego, że każda z kobiet, które poślubił,
zdradziła go z jego o dobre kilkanaście kilogramów lżejszym bratem.
I mój ulubiony frajer nad frajerami. Jacob. Jest dobrym źródłem, więc
będziemy traktować go z szacunkiem.
– Witajcie. Jak wam minął lot?
– Brakowało tajskiego masażu, ale poza tym w porządku. – Podaję mu
rękę. Jimmy robi to samo.
– Zobaczę, co da się zrobić. Pewnie jesteście zmęczeni, ale musimy
omówić kilka kwestii.
– Za kilka dni wracam, Jack. – Jacob nie znosi swojego imienia, więc
będziemy mili i będziemy zwracać się do niego tak, jak lubi. – Tym razem
nie zostaję na kilka tygodni. Musisz mi wybaczyć.
Generalnie nie ma wyjścia, ale zachowamy to dla siebie.
– Kobieta?
Kiwam głową.
– Z nimi zawsze są jakieś problemy, Nick – odzywa się frajer numer dwa.
– Zabierajmy się do pracy. – Wsiadam do zaparkowanego SUV-
a i sprawdzam telefon, który wciąż milczy.
Hotel, który rezerwują dla mnie moi klienci, zawsze jest najwyższych
lotów. W lodówce czeka idealnie schłodzona woda, mój ulubiony alkohol
i perfumy. Jednak zawsze sam opłacam sobie transport i do końca nikt nie
wie, jakim samolotem przylecę. Nikomu nie ufam – to moja żelazna zasada.
Kiedy pokojówka znika za drzwiami, wskakuję pod prysznic, ale potrzeba
kąpieli szybko zamienia się w potrzebę zwalenia konia, co zaczyna być
moim nowym nawykiem. Obraz błyszczących cycków mojej kobiety
doprowadza mnie do wytrysku w kilka minut. Nie mówiąc o tym, jak
wyobrażam sobie, że właśnie teraz klęczy przede mną i błaga, żebym ją
zerżnął.
Marzenia, bracie. Marzenia.
Seks z nią był dla mnie czymś zupełnie nowym. Sam nie wiem, czy
dlatego, że jest piękna i niewinna, czy ponieważ po raz pierwszy
uprawiałem go z kimś, z kim chciałem się obudzić następnego ranka.
I każdego kolejnego.
To się nazywa miłość, Blake.
I czasami żałuję, że tak szybko nam poszło. To rychłe wyznanie miłości,
które do dziś mnie zdumiewa, najprawdopodobniej spieprzyło początek
czegoś głębszego. Kończąc te zajebiste życiowe przemyślenia, ścieram
z siebie resztki mojej spermy. Czuję się, jakbym miał dwanaście lat,
zwłaszcza gdy podskakuję, słysząc pukanie do drzwi mojego pokoju.
Owijam ręcznikiem biodra i otwieram. To Jimmy. Jeśli dobrze widzę, jest
lekko podkurwiony.
– Rozmawiałem z Liz.
– Fajnie. – Nalewam nam po równe dwa centymetry whisky. – Chcesz
o tym porozmawiać jak przyjaciółka z przyjaciółką czy raczej sam sobie
z tym poradzisz?
Jimmy wypija płyn duszkiem i z hukiem odstawia szklankę na stolik.
– Andrea jest wściekła.
Biorę porządny łyk, uspokajając szalejące serce.
– Nic nowego. – Kurwa, ale mocna.
– Kupiłeś jej samochód?
– Dostała go w prezencie od Lily. – Wycieram ręcznikiem włosy, pachy
i brzuch. Chętnie wytarłbym też jaja, ale poczekam, aż mój przyjaciel
przestanie jęczeć i sobie pójdzie.
– Niespełna sześciolatki nie kupują swoim rodzicom samochodów.
Czy on myśli, że tego nie wiem?
– Co ma zamiar zrobić?
– Nie wiem. Pewnie go nie przyjmie. Dobrze wiesz, że w ten sposób tylko
pogarszasz swoją i tak już chujową sytuację.
– Ho, ho. Widzę, mam do czynienia ze znawcą chujowych sytuacji!
– Andrea nie jest interesowna.
– Wiem. – Uśmiecham się kącikiem ust. Duma mnie rozpiera, kiedy
słyszę coś tak wspaniałego na temat kobiety, którą sobie wybrałem. –
Samochód jest im potrzebny. Powścieka się i zrozumie, że to nie był taki
głupi pomysł.
Jim wzdycha tak głęboko, że czuję powiew whisky z jego ust. Mam
ochotę się roześmiać, bo zachowuje się jak siostra Andrei. Albo brat.
– Ty niczego nie rozumiesz, stary. Ona myśli, że w ten sposób chcesz ją
przekupić.
Gdybym nie kochał go jak brata, chybabym mu zajebał. Nic mnie tak nie
wkurwia jak podważanie moich decyzji na temat mojej kobiety. Znam ją
lepiej i nie musiałem tam być, żeby wiedzieć, w jaki szał wpadła, kiedy
Lily podała jej zapakowane kluczyki do nowiutkiego audi.
– Wie, że nigdy bym tego nie zrobił. Nie mogę pozwolić, żeby nie miały
jak się poruszać, gdzie mieszkać czy martwić się o pieniądze. – Nie
wspominam kumplowi o tym, że dzisiaj wysłałem jej alimenty na konto.
Nie wiem, ile wynoszą, ale nie zamierzam oszczędzać na kimś, kogo
kocham. Mają mieć wszystko, czego zapragną. Ze mną lub beze mnie.
Koniec, kurwa, kropka.
– À propos mieszkania. Zapomniałem zabrać z niego obrazy.
Szukam świeżych skarpet, ale na te słowa gwałtownie odwracam się
w jego stronę.
– Chyba sobie, kurwa, żartujesz? – Momentalnie się spinam. Panika to
coś, czego szczerze nie cierpię.
– Chciałbym.
– Dzwoń do Liz i wtajemnicz ją w sprawę. Te obrazy muszą stamtąd
zniknąć, bo inaczej cały plan chuj strzeli. To są jej obrazy, które kupiłem
w tajemnicy. Jeśli je znajdzie, zorientuje się, że to moje mieszkanie. –
Przecieram ręką mokre włosy. Staram się obmyślić jakiś plan B, choć nie
sądziłem, że do tak prostej czynności trzeba mieć w ogóle jakiś plan. – Jak
mogłeś być tak głupi?
– Załatwię to. O niczym się nie dowie. Śpiewka z moim dobrym kolegą
ze Stanów się udała.
Prycham i kręcę głową. Ona nie nazywa się Barbie Harris.
– Do czasu. W końcu zacznie coś podejrzewać i więcej niż pewne, że
będzie chciała podziękować za pomoc.
– Dlaczego po prostu do niej nie pójdziesz? Najpierw sam oskarżasz ją
o kłamstwa, a teraz…
Och kurwa! Nie wiem. Nie wiem, jak długo jeszcze zniosę jego
biadolenie.
– Zrobiłem to, bo nie dała mi wyboru. Naprawdę myślisz, że gdybyś
powiedział jej, że to mój penthouse, rozpakowałaby się bez żadnego
sprzeciwu i spokojnie tam zamieszkała? – Chyba zaczyna do niego
docierać. – Tak myślałem. Jej dom wymaga remontu, którym się zresztą
zajmuję, ale mam zamiar przebudować ten zabytek w taki sposób, że nawet
czołg tam nie wjedzie.
– Jak długo zamierzasz to wszystko ciągnąć?
– Aż dowiem się prawdy. Jeśli teraz się zejdziemy, to wciąż będziemy się
kłócić. Nie mam ochoty więcej oglądać jej w takim stanie.
Jim lekko się uśmiecha.
– I kto by pomyślał, że mój przyjaciel się zakocha.
– Odleciałem na maksa. – Od razu schodzi ze mnie całe ciśnienie. Sam
fakt, że kogoś kocham, napędza mnie do działania. Jest jak strzał endorfin.
– Zrobimy tak, że jeszcze będziemy się bawić na waszym ślubie. A teraz
rusz swoją twardą dupę, bo zaraz mamy spotkanie.
– Po ślubie wszystko zaczyna się pierdolić, Jim. Dobrze się nad tym
zastanów.
– Ehe, chyba że jesteś tak zajebisty jak ja, to nie masz czym się martwić.
Ślub? Nigdy w życiu. Nie po tym, ilu ludzi w moich kręgach właśnie
szykuje się do batalii sądowej. Na chuj mi ślub? Jest moja, z obrączką czy
bez. Nie mam potrzeby przysięgać jakiemuś gogusiowi w czarnym
prześcieradle, że ją kocham i nigdy jej nie opuszczę. Wystarczy, że sam
sobie złożyłem tę obietnicę. Dla mnie moje słowa są święte.
Tak, tak. To ty jesteś Panem Bogiem, Blake, tylko świat jeszcze o tym nie
wie.

*
Przy długim stole siedzą wszystkie bogate skurwysyny tego świata.
Łącznie ze mną i Jimmym. Jesteśmy przygotowani jak zawsze. Obaj
wiemy, jaka ostateczna cena nas zadowoli, i obaj zawsze stosujemy nowe
taktyki, bo paradoks tego świata polega na tym, że im bardziej ktoś jest
bogaty, tym mniej chce wydawać. Oczywiście nie tyczy się to wszystkich,
jednak przynajmniej połowa kolesi zebranych przy tym stole chciałaby,
żebym pracował dla nich za darmo.
W tych czasach chyba nawet wpierdolu nie można dostać za darmo.
– Dziękujemy za przybycie, panowie. Mamy zaszczyt wspólnie
poprowadzić najnowszy projekt, który wprowadzi nas na zupełnie inny
poziom inżynierii. Oczywiście nie mogliśmy pominąć wspaniałego
inżyniera i architekta z firmy BCC. Panowie…
Kłaniamy się z Jimmym, udając, że nie robi to na nas wrażenia. Ale każdy
facet lubi, kiedy ktoś łechta jego ego.
– Cała przyjemność po naszej stronie – mówię elegancko. To zawsze
działa w dwie strony.
– Skoro wszyscy są obecni, możemy zaczynać.
Jak na sygnał otwieramy teczki i wyciągamy papiery potrzebne do
wyssania z inwestorów fortuny przy jednoczesnym mydleniu im oczu, że
nasza cena nie jest wygórowana. Oni natomiast wyciągają papiery
potrzebne do tego, żeby nas czymś zaskoczyć oraz zjechać z ceny. Plan
w mojej głowie jest jasny i klarowny. Wszystko albo nic.
Mój plan jednak zaczyna drżeć, kiedy otwierają się drzwi.
Każdy z nas skupia wzrok na osobie, która je otworzyła. Zaciskam dłoń
i zagryzam usta, gdy się okazuje, że to mój zaburzony psychicznie kuzyn.
Skurwiel, nie przeżyłby, gdyby odpuścił. Ale to zamknięta impreza i nie
dopuszczę, żeby się na nią wprosił. Jest nikim, a buja się na tych swoich
chudych gnatach, jakby był prezesem nas wszystkich. Do dziś przeklinam
ten spadek, który zniszczył mi życie.
– Mogę wiedzieć, co tu robisz? – warczę, patrząc, jak ten idiota siada na
krześle bez żadnej krępacji.
– Przygotowałem kosztorys.
Wybucham śmiechem.
– A od kiedy ty zajmujesz się kosztorysami?
– Od kiedy ty nie miałeś czasu dla firmy.
– Bzdura! – Podnoszę się i walę pięścią w stół.
– Spokój, panowie – uspokaja nas frajer numer jeden, ale chyba każdy
z nich nagle zapomniał, po co jestem im potrzebny. Mój przyjaciel
zachowuje się, jakby nie oddychał. Żadna nowość, od zawsze stara się być
dobrym gliną, wszystkich by ze sobą pogodził. Ale tak się nie da.
Zwłaszcza jeśli chodzi o interesy.
Dobrze, skoro pan Bradebil chce się bawić, nie odmawiajmy mu
przyjemności i wysłuchajmy, co śmiesznego ma do powiedzenia.
– W takim razie, Brad, przedstaw nam swoją ofertę – mówię.
– Sto pięćdziesiąt milionów dolarów.
Prycham i poprawiam mankiet koszuli.
– Kto ci to wyliczył? Moja córka? – Gdybyście mieli możliwość
zobaczenia jego gęby… Rozpieram się wygodniej w fotelu i czekam, aż
reszta rekinów dobierze się do jego dupy. Zapowiada się niezłe
przedstawienie.
– Ile wynosi wasz kosztorys? – pyta inwestor Sam. Przypomina mi
mojego ojca i pewnie dlatego nie potrafię go polubić, ale nie mam z tym
problemu. Ogólnie nie lubię ludzi i zwisa mi zawieranie przyjaźni.
– Trzysta milionów dolarów – odzywa się Jim, ponieważ ja wertuję
właśnie kosztorys tego kretyna. – Nie uwzględniając kosztów pośrednich
i podatku VAT.
Sam chwilę myśli, ale ciężko stwierdzić, po której stronie w tym
momencie stoi. Widzę, że się waha, jednak w tym zawodzie każdy
opanował do perfekcji pokerową twarz, więc nawet ja mam z tym problem.
Jedno wiem na pewno – to od niego zależy decyzja, bo to on musi
wpakować swoje tłuste miliony w ten projekt.
– Nick, to dużo ponad to, co oferuje Bradley. Musimy porównać oba
kosztorysy, żeby podjąć decyzję.
Spinam się tak mocno, że bolą mnie całe plecy.
– Będziecie wybierać, który z Blake’ów postawi wam tysiącmetrowy
drapacz chmur? To jakiś żart? – prycham. – On nie ma o tym pojęcia.
Kosztorys przygotowują inżynier, architekt i inwestor, a ten kretyn nie ma
uprawnień żadnego z nich.
– Nie trzeba mieć specjalnych uprawnień, żeby sporządzić kosztorys
budowlany. Tak naprawdę każdy może to zrobić. – Nie wierzę, że Sam
powiedział to głośno. – Chcemy wiedzieć, skąd taka różnica w waszych
kosztorysach.
– Stąd, że on nie ma o tym pojęcia. Nie potrafi nawet zbadać gruntu,
prawie postawił hotel na bagnach. – Udało mi się odbić piłeczkę i zajebać
mu prosto w jaja.
Reszta inwestorów podnosi brwi i rozchyla usta.
Zbliżamy się do celu.
– Podejmuję ryzyko – odzywa się największa kanalia. Ale jeśli chce
wygrać tę bitwę, musi się bardziej postarać.
– Za nie swoje pieniądze.
– Mam udziały, więc mogę decydować.
– Możesz się wypowiedzieć, jeśli będę miał na to ochotę. To ja podejmuję
decyzje i to ja mam ostatnie zdanie. – Wstaję i zmierzam do wyjścia. –
Rezygnuję z tego cyrku.
– Nick! Jeśli teraz stąd wyjdziesz, wiele stracisz.
Pocałuj mnie w dupę, Sam.
– I nie dzwońcie do mnie z płaczem, że wasza konstrukcja legła
w gruzach, bo ktoś za mocno nadepnął na podłogę.
Jebać to. Nie zbiednieję, jeśli stracę ten projekt. Pragnę tylko się stąd
wydostać i ratować swój związek. A to będzie większa przeprawa niż
postawienie drapacza chmur.
W połowie korytarza dogania mnie zdyszany Jim, więc się zatrzymuję.
– Co ty wyprawiasz, Nick? Nigdy wcześniej nie pozwoliłeś, żeby
ktokolwiek wyprowadził cię z równowagi – mówi, a ja czekam, aż udzieli
mi darmowej lekcji życia. – Sprawy sercowe zostawiamy za drzwiami,
pamiętasz? Musisz tam wrócić. To zaufani partnerzy Tony’ego. Nie
możemy go zawieść.
Prycham w myślach. Czasami nie cierpię go za to, że wie, jak mnie
podejść.
– Nikogo nie będę przepraszał.
– Oni na pewno na to nie liczą, stary. – Jimmy się śmieje. – Wysłuchaj
wszystkich, a później się wypowiesz. Obaj dobrze wiemy, że nie uda się
postawić takiego drapacza za piętnaście kawałków.
Żeby nie słuchać dłużej jego paplaniny, wracam i bez słowa siadam na
swoim miejscu.
– Czy już wszystko w porządku, Nick? – pyta Sam, a gdy potakuję,
dodaje: – Cieszymy się. Zacznijmy jeszcze raz. Bradley, uwzględniłeś
jakieś trzydzieści procent, a to za mało, żeby móc brać udział w tym
spotkaniu.
– To więcej niż trzydzieści procent. Obciąłem niepotrzebne koszty.
– Skąd masz te wyliczenia?
– Z Google’a – wtrącam rozbawiony.
– W czym problem? Mój kosztorys jest o kilkaset milionów tańszy,
w końcu o to wam chodzi, prawda?
Kurwa, w czym problem? We wszystkim. Głównie w tym, że istnieje. Na
resztę mogę przymknąć oko.
– Przede wszystkim ma być bezpieczny, a twój tak nie wygląda.
Uśmiecham się zachwycony i sam sobie składam gratulacje.
– Wolicie wyjebać kilkaset milionów, niż zaryzykować i w końcu odciąć
od niego pępowinę? – Tak, idioto, pokaż swoje prawdziwe oblicze.
– Przypominam ci, Bradley, że to Nick jest prezesem BCC i to z nim
mamy kontrakt. Jesteś tutaj tylko dlatego, że wszyscy mamy dobre maniery
– mówi Sam.
Może jednak go polubię.
– Pierdolę wasze dobre maniery.
– Opanuj się, Bradley. To nie jest plac zabaw – wtrąca Jimmy.
– A ty co? Kim jesteś, żeby zwracać mi uwagę?
Poprawiam mankiety koszuli i odwracam wzrok w stronę debila.
– Jest twoim chlebodawcą – wyjaśniam. – Tak samo jak ja. Nie gryź ręki,
która cię karmi, bo bez skrupułów będę patrzeć, jak zdychasz z głodu.
Wszyscy wstają. Cieszy mnie to. Niech ten cyrk już dobiegnie końca.
Poprawiam swój złoty krawat Hextie, który przynosi mi szczęście,
i zachowuję pozory opamiętania.
– Wystarczy, panowie – mówi Sam, ale zwraca się do mnie. Na jego
obleśnej gębie maluje się uśmiech Duchenne’a, więc wiem, że podpisanie
kontraktu to czysta formalność. – Szczegóły omówimy jutro. Wyśpijcie się.
Dziękujemy za spotkanie.
Potakuję skinieniem głowy i upijam łyk szampana. Zwycięstwo zawsze
smakuje zajebiście.
– Może i wygrałeś bitwę, braciszku, ale wojna jeszcze się nie skończyła –
wypala Bradley. Nie reaguję. Podpisuję papiery ze stoickim spokojem. –
Ciekawe, ile matka jest w stanie poświęcić dla dziecka?
Tym razem bez zastanowienia rzucam się w jego stronę. Nikt nie będzie
mnie szantażował i używał moich najbliższych, żeby mi dokopać.
– Nick!
– Tknij je, a cię zabiję… – warczę w jego parszywą gębę, przyduszając go
do stołu.
– Spokojnie, spokojnie. – Unosi obie ręce. – Jeszcze nic takiego nie
zrobiłem. – Wzmacniam chwyt, żeby zgasić jego głupi uśmiech, ale wariaci
mają wyższy próg bólu niż normalni ludzie.
– Nie waż się jej szantażować, skurwysynie! Nie waż się do nich zbliżyć!
– Przecież nie skrzywdziłbym własnej córki.
Uderzam go z pięści w twarz, a wtedy on oddaje mi prosto w żebra.
Pozostali się rzucają, żeby nas rozdzielić, ale nie ma szans, żebym odpuścił.
Napierdalam go najszybciej, jak potrafię. Dokumenty, szklanki i telefony
spadają na podłogę. Skurwiel rozciął mi dolną wargę, więc ostatkiem sił
uderzam go głową w nos. Słyszę charakterystyczny chrzęst i czuję, jak
gniew zaczyna ze mnie schodzić. Mógłbym go zabić, tu i teraz, ale wtedy to
ja byłbym przegranym.
– Wygląda, jakby ktoś kogoś zamordował – stwierdza frajer numer jeden.
– Na pewno nie będę się z tego tłumaczył. Proponuję wam jakąś terapię.
Widzimy się jutro.
Towarzystwo opuszcza pomieszczenie; po frajerach nie ma się czego
więcej spodziewać. Nie mija pięć minut, gdy zjawia się pomoc medyczna,
żeby nas opatrzyć.
W tym czasie dzwoni do mnie Morgan. Adrenalina zaczyna buzować
w moich żyłach do tego stopnia, że nie czuję igły, która raz po raz przebija
mój łuk brwiowy.
Odbieram.
– Witaj, Nick. Właśnie otrzymałem wyniki badań – słyszę i zamieram. –
Jesteś tam?
– Jestem. Jaki to wynik? – Czuję, jak na moje czoło występują krople
potu, a żyły na nadgarstkach chcą eksplodować.
– Mam otworzyć kopertę?
– Tak. – Nie wytrzymam ani chwili dłużej. Słyszę, jak Morgan otwiera
kopertę, i serce wali mi w piersi. Jeśli się okaże, że…
– Negatywny.
Moje usta rozciągają się jak guma, przez co z pęknięcia znów cieknie
krew, ale pieprzyć to.
– Dzięki, Morgan. Będziemy w kontakcie.
Rozłączam się i gapię przez chwilę na Bradleya, żeby zbudować napięcie.
Okej, wystarczy.
– Swoje szantaże, Brad, możesz wsadzić sobie w dupę – mówię. Jest
wystraszony, ja natomiast nie mogę przestać się uśmiechać. – Lily nie jest
twoją córką. Właśnie wypadłeś z gry.
Wychodzę.
Przyjaciel klepie mnie po plecach, ale nic nie mówi. Nie musi. Obaj
wiemy, że to wiele zmienia. Teraz będę musiał się bardziej postarać, żeby
dorwać tego gnoja, który bezmyślnie spłodził dziecko, a później je porzucił.
ROZDZIAŁ 2

Dziesięć dni później… chyba

– Jak na taką drobną kobietkę, radzisz sobie nieźle. Nie wiem tylko, czy
nasz szef podzieli moje zdanie.
– To mój dom. – Niosę płytkę i oddycham ciężko, ale to całkiem niezła
fucha taki pomocnik budowlany. – Moja sprawa. – Opieram ją o ścianę. –
I nikomu nie musimy się tłumaczyć.
– Obyś miała rację, dziewczynko.
To Arek i jest Polakiem, ale wszyscy mówią na niego Arry. Poznałam
bardzo fajną polską ekipę budowlaną i jestem mile zaskoczona, że potrafią
tak ciężko pracować. Są sumienni i znają się na rzeczy. Potrzeba
przebywania w moim domu zamieniła się w szczerą chęć, ponieważ z nimi
nigdy nie można się nudzić.
Polacy mają świetne poczucie humoru! A ich ogromny dystans do siebie
sprawia, że nie mogę przestać się śmiać, kiedy próbuję uczyć ich
trudniejszych słówek po angielsku. Mówią z akcentem, który przypomina
mi trochę rosyjski, ale radzą sobie naprawdę doskonale. Po pracy zawsze
wypijają piwo, więc żeby ich do siebie bardziej przekonać, codziennie mam
dla nich ich ulubione, specjalnie z polskiego sklepu, w którym czasami
kupuję pieczywo. Koniecznie muszę spróbować polskiej kuchni.
Mój dom zaczyna przypominać twierdzę. W innym wypadku pewnie
kazałabym ich odprawić i szukałabym czegoś na własną rękę, ale robię to
dla Lily i mojej mamy.
Poza tym nie oszukujmy się, to bardzo droga inwestycja, a moje
notowania jako kredytobiorcy spadły poniżej normy. Jednak los się do mnie
uśmiechnął i zaczynam nowe życie.
Przynajmniej mam taką nadzieję.
– Na zdrowie. – To jedyny polski zwrot, który udało mi się zapamiętać.
Używam go, kiedy częstuję ich piwem.
– Nie trzeba było – mówi Peter, który dowodzi całą brygadą. – Ale nie
pogardzimy. To co? Do jutra?
– Tak jest, szefie. – Macham ręką na pożegnanie i biegnę na autobus, żeby
się nie spóźnić do pracy. Wkładam słuchawki do uszu i włączam nutkę
Christiny Aguilery Fighter. Jeszcze żaden ze mnie wojownik, ale i tak
staram się być twardsza niż kiedykolwiek wcześniej. Pewnie się
zastanawiacie, jak to jest radzić sobie po czymś… takim? Cóż, uczucia się
zmieniły, słowa nic już dla mnie nie znaczą, a dotyk jest dla mnie tak samo
przyjemny jak pieszczota paralizatora. Wiem, że dałam dupy. W przenośni
i dosłownie. Często sama siebie karcę za brak szczerości i za to, że w sumie
mogłam się do wszystkiego przyznać na samym starcie. Ale wiem jedno:
nikt nie ma prawa nikogo do niczego zmuszać, bo nikt nie przeżyje życia za
kogoś. A ja mam zamiar przeżyć je tak, jak chcę.
Koniec. Kropka.
Moja nowa praca znajduje się pod moim tymczasowym mieszkaniem,
które udostępnił mi dobry znajomy Jima z USA. Nie muszę za nie płacić,
co bardzo mnie cieszy, bo nie stać by mnie było nawet na prąd. Mam po
prostu o nie zadbać, co nie jest trudne, ponieważ lokal jest wypieszczony
i bardzo luksusowy. Jedyny problem, jaki mam, to cała przeszklona ściana.
I nie chodzi tylko o to, że moja córka codziennie znaczy palcami czystą
szybę, ale o to, że wszyscy mogą nas podglądać. Liz twierdzi, że jest zbyt
wysoko, by ktoś nas tu widział, a poza tym po to są penthouse’y za
kilkadziesiąt milionów – żeby czuć się oderwanym od świata. Ale ciężko
jest być oderwanym, kiedy w domu nie ma się zasłon.
Wchodzę do kawiarni, która tętni kolorami i zapachem kwiatów. Całe
pomieszczenie z zewnątrz i w środku wypełniają rośliny. Jednak nic nie
przebije drzewa wiśni, które stoi na samym środku lokalu i otula swoim
zapachem. W pracy witają mnie Alexa i Martha. To na razie dwie najbliższe
mi osoby w tej okolicy i są dla mnie bardzo miłe. Tę pracę dostałam
z miejsca bez żadnych bezsensownych pytań. Silne kobiety mają
w zwyczaju wspierać te słabsze, za co jestem im dozgonnie wdzięczna.
Pewnie obie wierzą, tak samo jak ja, że w piekle jest specjalne miejsce dla
kobiet, które nie wspierają innych kobiet.
– Andrea! Stolik numer trzy. Dwie latte z bitą śmietaną i szarlotki. Stolik
numer cztery… pięć espresso i panini z warzywami.
– Już się robi! – krzyczę z zaplecza i wskakuję w swój piękny biały
fartuszek z haftowanymi różowymi kwiatami i moim złotym imieniem na
piersi. Czuję się jak Alicja w Krainie Czarów.
Bardzo szybko nauczyłam się obsługiwać gości i wirować po sali z tacą
pełną napoi i jedzenia. Wbrew pozorom to trudne, ponieważ ciężko jest
złapać balans, niosąc coś w jednej ręce, ale kiedy się czegoś mocno pragnie,
to można więcej, niż się myśli.
Magia.
Raczej upór i determinacja, Cherry.
W lokalu panuje ruch jak w centrum Stambułu, nie mamy czasu odpocząć
i wciąż brakuje nam rąk do pomocy. Poprosiłam Liz o wsparcie, choć tak
naprawdę chciałam po prostu spędzać z nią więcej czasu. Nie zgodziła się
jednak, tłumacząc, że ma zamiar otworzyć swój salon kosmetyczny i to nie
jest miejsce dla nas.
Nie wiem, kiedy stała się taką snobką. Była nią zawsze czy może woda
sodowa za mocno uderzyła jej do głowy, odkąd prowadzi się z Jimmym?
To, że ma bogatego faceta, nie czyni jej nagle damą. To są – i zawsze będą
– jego pieniądze, a ona ewentualnie może z nich korzystać jak
z wynajmowanego mieszkania. Szkoda, że moja przyjaciółka tego nie
rozumie i zaczyna budować swoją pewność siebie na cudzej fortunie. A jak
wiadomo, fortuna kołem się toczy. Upadek z wysokości boli jeszcze
bardziej – wiem coś o tym.
Przed szóstą kończę pracę i idę do domu, gdzie czekają na mnie Lily
i mama. Gdyby nie mama, nie mogłabym przyjąć tej oferty, ponieważ
musiałabym odbierać córkę ze szkoły. Odnoszę wrażenie, że ludzie ode
mnie odchodzą, ludzie, na których mogłam polegać. To smutne, ale nie
zamierzam się zadręczać. Koniec z tym. W domu czeka na mnie również
Liz, co wcale mnie nie dziwi. Jej książę załatwia jakieś ważne sprawy
w Miami i moja przyjaciółka jest bardzo znudzona.
– Cześć, skarbie. – Przytulam mocno Lily. – Jak ci minął dzień? Było
fajnie?
– Tak. – W jej głosie słyszę zadowolenie. – Rozmawiałam z Nickiem
i obiecał, że…
Fala gorąca zalewa moją klatkę piersiową w nanosekundę. Nie chcę tego
słuchać. Nie chcę, żeby ktokolwiek wypowiadał jego imię. To dla mnie
zamknięty temat.
– Cieszę się, Lily. Zjem obiad i przyjdę poczytać ci bajkę, okej? –
Zmuszam się do uśmiechu i głaszczę córeczkę po buzi.
Kiedy biegnie po schodach bez poręczy, wstrzymuję oddech
i odprowadzam ją wzrokiem. To miejsce w ogóle nie nadaje się dla dzieci.
Wiszące schody bez poręczy, pokoik na antresoli bez przedniej ściany, no
i te okna. Są dosłownie wszędzie. Ale moja córka polubiła ten dom i swój
mały kącik z widokiem na niebo. Wbiega na górę bez drgnięcia powieką
i jak sama twierdzi, niczego się nie boi.
Zrobiła się odważniejsza…
Mama podaje mi obiad i zostawia mnie samą z Liz, choć kompletnie nie
mam na to ochoty. Jeszcze mi nie przeszło po tym, jak odmówiła mi
pomocy, i to w tak bezczelny sposób.
– Jak się czujesz? – pyta Liz, a ja wywracam oczami. Nienawidzę tego
uczucia, tego wyprania z emocji. Gdy czuję się pusta. Ani szczęśliwa, ani
smutna. Nic.
– Super – odpowiadam. – Mamy dach nad głową. Mam pracę. Nasz dom
zaczyna przypominać pałac. Moja córka jest szczęśliwa. – Mhm, kurczak
jest wyśmienity i soczysty. – Jesteśmy zdrowe.
– Wiesz, o co mi chodzi. Nie musisz przede mną udawać. Pytam, jak się
czujesz w związku z tym, że on zaraz wraca i pewnie będzie chciał się
spotkać.
Wzruszam ramionami, bawiąc się łańcuszkiem. Prezentem od idealnego
chłopaka, który tak naprawdę nigdy nie istniał.
Stop.
To gówno może złamać ci serce, ale również otwiera ci oczy. Weź tę
wygraną!
– Wiesz, co dzisiaj widziałam? – Zaczynam chichotać. – Dziewczyna
w autobusie, która siedziała obok mnie, miała dwie paczki chipsów. Brała
jednego do ust, oblizywała i wrzucała go do drugiej paczki. W życiu nie
widziałam czegoś bardziej pokręconego.
Uśmiecham się sztucznie, ale wiem, że Liz tego nie łyka. Nie rozumiem,
dlaczego FBI zatrudnia głównie facetów, skoro kobiety są dużo szybsze
i lepsze, jeśli chodzi o wykrywalność gównianych spraw.
– Mhm, bardzo ciekawe. Znowu bawiłaś się w pomocnika budowlanego?
– Tak. Mieszałam beton, nosiłam płytki, malowałam ściany specjalną
mieszanką… nie pamiętam, jak się nazywa.
Nareszcie się zamknęła i mogę w spokoju dokończyć obiad. Mija minuta,
dwie, dwie i pół…
– Wybaczysz mu? – pyta Liz. Podnoszę na nią wzrok. Jak może mnie o to
pytać! – W sumie to ty go okłamałaś. W sumie to… okłamałaś nas
wszystkich.
Z tupetu się nie wyrasta.
– Przyszłaś tutaj, żeby mnie pocieszyć? To chujowo ci idzie, Liz.
– Nie mogę do końca życia tylko cię pocieszać. Nie na tym polega
przyjaźń.
O, fajnie, że wie, na czym polega przyjaźń. Bo ja myślałam, że
przyjaciółka wysłuchuje twojego pieprzenia, mówi ci, że to pieprzenie,
a później słucha więcej twojego pieprzenia.
– Na pewno też nie na tym, żeby kopać leżącą przyjaciółkę – burczę
i odkładam widelec. Straciłam apetyt.
– Na razie siedzisz. Nie masz depresji ani myśli samobójczych, bo… nie
masz, prawda?
– Nie, nie mam. Co nie zmienia faktu, że chcę o nim zapomnieć, a ty mi
to uniemożliwiasz.
– A co, jeśli ci się nie uda?
– Będę musiała z tym żyć. Pamiętasz?
Liz głęboko wzdycha. Widzę, że się zastanawia.
– Ech, muszę ci o czymś powiedzieć – mówi w końcu, a ja podnoszę
wysoko brwi. – Udawałam. Większość rzeczy, które mówiłam, nie była
prawdą. To, że daję ci rady, nie oznacza, że wiem więcej od ciebie, tylko
że… zrobiłam więcej głupot niż ty. W tym mam po prostu większe
doświadczenie.
– Nie rozumiem. Nie wychowałaś się w rodzinie zastępczej?
– Serio? Tylko to ci przyszło do głowy? – pyta, a gdy potakuję, dodaje: –
To niezła ze mnie aktorka.
– Na pewno nie lepsza ode mnie. Więc co udawałaś? – Jakoś lżej mi
z tym, że nie tylko ja jestem pieprzoną mitomanką.
– Nigdy nie spotkałam się z tyloma facetami, nigdy nie miałam maratonu
ruchania, nigdy nie byłam w prawdziwym związku…
– Jak to nie? – przerywam jej. – Byłaś w związku. Widziałam zdjęcia.
– Tysiąc lat temu, Cherry. Te wszystkie opowieści poza Shawnem to
bujda. Owszem, umawiałam się z kilkoma, ale tylko z trzema spałam
w ostatniej dekadzie. Reszta zdradziła mnie, zanim ściągnęłam swoje
lateksowe majtki.
Mrugam szybko i otwieram usta jak ryba, ale nie wydobywa się z nich
żaden dźwięk. Układam sobie to wszystko w logiczną całość, jednak wciąż
nie rozumiem, dlaczego to zrobiła. Mało pocieszający jest też fakt, że jej
kłamstwa są pierdem w stosunku do moich.
– Dlaczego to zrobiłaś? Kłamałaś, więc musiałaś mieć jakiś powód. –
Brzmię jak zawodowa kłamczucha.
Nie podoba mi się to.
– Ty. Ty byłaś tym powodem, Andrea. – Mówi tak, jakby mnie oskarżała.
Mam ochotę wstać i walnąć ją w tę wymalowaną gębę, ale zachowuję
spokój, bo chcę wysłuchać jej śpiewki do samego końca. – Za wszelką cenę
chciałam ci pokazać, że jeśli ci z kimś nie wyjdzie, to świat się nie zawali.
Że seks nie jest niczym niezwykłym. To znaczy jest, ale nawet jeśli zrobisz
to z kimś, kogo nie kochasz, to nic wielkiego. Ludzie tak robią. Bzykają się
jak króliki, odchodzą, zdradzają, wymieniają, wracają albo żyją długo
i szczęśliwie. Kapujesz? – pyta, ale nie odpowiadam. Nie mrugam. Mam
wrażenie, że nawet nie oddycham. – Chciałam, żebyś przestała się bać.
Chciałam, żebyś dała komuś szansę. Żebyś dała szansę sobie. – Po moim
policzku płynie gorąca łza. – Żebyś była szczęśliwa.
Liz dotyka mojej ręki, ale się wyrywam. Zamykam oczy, żeby zatrzymać
nadciągającą histerię. Od dwudziestu godzin nie uroniłam ani jednej łzy,
a ona musiała to wszystko spierdolić.
Oblizuję mokre usta i chrząkam.
– Uważałaś, że skoro nie mam faceta, to nie byłam szczęśliwa?
– Wciąż tak uważam, Andrea. Cierpisz. I czuć to w każdej części tego
domu.
Prycham.
– Cierpię przez faceta, jeśli jeszcze nie zauważyłaś. Faceta, którego
pokochałam, któremu się oddałam… – Głos mi się rwie. Dolna warga
zaczyna drżeć tak mocno, że nie mogę nad nią zapanować. – A on nas
wyrzucił. Wyrzucił nas wszystkie.
Patrzę w niebo za oknem i oddycham płytko.
– To ty odeszłaś – mówi Liz, a gdy gwałtownie wstaję, dodaje: –
Zaczekaj. Nie to miałam na myśli. Dobrze zrobiłaś. Pokazałaś klasę
i wszystko gra, ale to ty podjęłaś tę decyzję. Nie możesz całe życie się
wybielać.
Powoli odwracam głowę, żeby spojrzeć jej w oczy.
– Wynoś się, Liz… – Łkam. – Jeśli nie cierpisz, kiedy ja cierpię, nie waż
się nawet mówić, że mnie kochasz.
Jej zielone oczy robią się szklane.
– Kochanie, nie płacz… – szepcze. – Jak w ogóle możesz tak mówić?
Właśnie dlatego, że boli mnie to, jak się czujesz, staram ci się to jakoś
poukładać, bo nie chcę, żebyście obydwoje cierpieli. Po prostu.
– Robisz to tylko dlatego, że to przyjaciel twojego ukochanego. Nie
robisz tego dla mnie.
– Jak możesz? – Mruży oczy. Ja też. Zabolało ją. Bardzo mnie to cieszy.
– Wyjdź.
Odwracam się od niej tak samo, jak ona odwróciła się ode mnie.
Liz wychodzi i trzaska drzwiami, a ja rzucam się na sofę i nakrywam
kocem. Mój codzienny widok to BCC. Mam tylko nadzieję, że te okna nie
prowadzą prosto do jego biura, a on w tym momencie nie siedzi przy
zgaszonym świetle z lornetką.
Chciałabyś.
No nie bardzo. Nie chcę się zbliżać do tego człowieka. A tymczasem nie
dość, że mieszkam naprzeciwko jego firmy, i to praktycznie w akwarium, to
jeszcze pracuję naprzeciwko jego biura. Faktycznie daleko uciekłam.
Jedyne, czego teraz pragnę, to wrócić do swojego domu, zamknąć się na
cztery spusty i nigdy więcej nie pojawić w Westfield. To miejsce będzie mi
przypominać o traumie.
I o nim. Już zawsze będzie przypominać mi o nim.

*
Stoję pod prysznicem z nadzieją, że szum wody zagłuszy narastający
we mnie szloch. Tylko w ten sposób mogę wypuścić na zewnątrz całe swoje
cierpienie. Wiedziałam, że będę za nim płakać, ale nie sądziłam, że będę za
nim tęsknić. Opieram dłonie o kafle i staram się jakoś ogarnąć. To koniec.
Musisz się z tym pogodzić. Musisz dalej żyć. Świat nie kończy się na jednym
bezczelnym i uroczym dupku z wielkim chujem.
Dzwonił do mnie. Może powinnam była odebrać?
Może powinnam była się upewnić, czego tak naprawdę ode mnie chciał?
Oszalałaś? Wypij wino, wyrycz się, zaktualizuj dane. Będzie dobrze. Tylko
musisz w to uwierzyć. Ale jak mam wierzyć w to, że kiedykolwiek jeszcze
będę szczęśliwa, skoro każda najmniejsza rzecz przypomina mi o nim?
– Andreo? – To moja mama. Zakręcam wodę i wyskakuję spod prysznica.
– Czy wszystko w porządku?
– Tak, mamo. Zaraz wyjdę. – Wiem, że wie, że nie jest w porządku.
Zważywszy na fakt, że mówię przez nos i zaciśnięte gardło.
– Pytam, bo siedzisz tam już prawie godzinę. Bałam się, że może
zasłabłaś.
Po policzkach płyną mi łzy, które staram się na bieżąco wycierać.
Godzina? To i tak krócej niż dwadzieścia godzin temu.
– Może obejrzymy jakiś film? – pytam, gdy wreszcie się uspokajam.
– Pewnie. Zrobimy popcorn?
– Super. – Uśmiecham się. Tak bardzo ją kocham. Dziękuję Bogu, że ją
mam. – Mamy wino?
– Mamy. – Widzę, że ona też się uśmiecha. – Nawet dwie butelki.
Wychodzę z łazienki ubrana w swoją kucykową piżamkę i zastaję mamę
przyklejoną do drzwi. Uśmiecham się do niej czule i gładzę jej piękną, ale
zmartwioną twarz. Nie chcę, żeby cierpiała, ale wiem, że to nieuniknione.
Każda matka cierpi, gdy jej dziecko płacze po kątach. Nie ważne, ile ma lat,
prawda?
– Nie martw się, mamo, w końcu mi przejdzie – zapewniam. – Muszę
przejść swoją żałobę, bo inaczej to zawsze będzie do mnie wracać.
– Wiem, dziecko, ale boli mnie serce. Nigdy nie chciałam widzieć cię
w takim stanie. Ponownie.
Ponownie. Nigdy nie byłam w takim stanie, bo nigdy nikogo nie
kochałam, ale moja mama o tym nie wie. Nie mam odwagi wyznać jej, że
nie znam ojca Lily, więc nie mogłam go kochać. Płakałam nad swoim
życiem, płakałam, bo ktoś zrobił mi dziecko, płakałam, bo straciłam
dziewictwo z kimś, kogo nawet nie pamiętam.
Ale nigdy nie płakałam z miłości.
Smutne.
Zostawiam to bez odpowiedzi, bo nie chcę jej okłamywać. Wrzucam
popcorn do mikrofali z nadzieją, że nie obudzę Lily. Chciałabym spędzić
ten wieczór z mamą, pijąc wino i oglądając komedie. Rzucam okiem przez
ramię, żeby sprawdzić, jaką kategorię filmową wybrała na Netfliksie.
– Może być P.S. Kocham cię? – To jej ulubiony film. Zanim nie
pokochałam pewnego dupka, też był moim ulubionym.
– Oglądałyśmy go już dwa razy.
– Ale to było dawno. Wiesz, że nie lubię tych nowoczesnych filmów.
– Wiem, ale myślałam raczej o czymś mniej masochistycznym. Co
powiesz na Seks w wielkim mieście?
– Andrea, wiem, że jestem wyluzowaną matką, ale chyba nie aż tak, żeby
oglądać seksy z córką!
Parskam śmiechem i wsypuję popcorn do miski. Następnie chwytam
butelkę wina i z gracją, dwoma palcami biorę kieliszki.
– To nie jest o seksie. Przynajmniej nie do końca. To historia czterech
zwariowanych przyjaciółek, które poszukują dwóch „m”. – Rzucam się na
sofę. – Metek i miłości.
– Metek?
– Markowych ubrań. Może w końcu się czegoś nauczę, bo
w przeciwieństwie do Carrie Bradshaw nie szukam miłości, tylko fajnych
metek.
Wrzucam popcorn do ust, starając się nie roześmiać na widok miny mojej
mamy.
– Włączaj.

*
I tak spędziłyśmy pięć godzin z małymi przerwami na toaletę, oglądając
Seks w wielkim mieście oraz P.S. Kocham cię. Pierwszy film udało mi się
obejrzeć bez paczki chusteczek, chociaż było ciężko z uwagi na to, że nie
wiem, kiedy znów będę uprawiała seks, nie stać mnie na podróż do
Nowego Jorku i nie mam takiego stylu jak Carrie Bradshaw, która nawet
w łóżku wygląda jak z okładki „Vogue’a”.
Natomiast drugi film, który oglądałam już trzeci raz, doprowadził mnie do
łez, bo wcześniej nie miałam za kim płakać. A teraz siedzę wtulona
w ramiona mojej mamy i szlocham. Jeszcze bardziej boli mnie fakt, że ona
nawet nie próbuje mnie pocieszyć, mówiąc, że wszystko się ułoży, że
znowu będziemy razem. Nie chcę słuchać, że kiedyś o nim zapomnę, że
dobrze postąpiłam czy że Lily przynajmniej ma ojca. To chore. Nie
wynajęłam go do tej roli. Miał być częścią naszej rodziny, na zawsze.
– Wiem, dziecko, ale miłość nigdy nie była prosta. – Głos mamy wyrywa
mnie z zamyślenia.
– Powiedziałam to wszystko?
Mama odpowiada mi skinieniem.
– Jestem pijana?
Znowu potakuje.
– Jeśli to cię pocieszy, wiedz, że na pewno widział już twoją reklamę. I na
pewno bardzo żałuje, że cię tak osądził. – Chyba setny raz pokazuje mi
moje zdjęcia, które ma w telefonie. Wybłagałam, żeby ściągnęła mnie
z tapety, ale kiedy do niej dzwonię, cały ekran wypełnia moja twarz
i błyszczące cycki.
– Wątpię, mamo. Wątpię, czy Nicholas Blake w ogóle zna takie słowo jak
„żałuję”.
– Tak czy tak – zakłada mi włosy za uszy, mokre od płaczu – jestem
z ciebie bardzo dumna. Po raz kolejny udowodniłaś, że jesteś najlepszą
córką, jaką mogłam sobie wymarzyć.
Czy teraz już zawsze wszystko będzie mnie wzruszać, czy to tylko
przejściowe?
– Mamo…
– Ta kampania ma dla mnie szczególne znaczenie, ale nie chciałabym,
żebyś na tym poprzestała.
Marszczę brwi.
– Co masz na myśli?
– Dzieci biorą przykład z rodziców nie dlatego, że ci do nich mówią.
Tylko dlatego, że sami coś robią. Dlatego chciałabym, żebyś się badała
i dbała o siebie, bo życie mamy tylko jedno.
– Mamo, to piękne, co powiedziałaś, ale chyba ty też za dużo wypiłaś. –
Wsuwam się pod kołdrę. Na dziś wystarczy łez, bo skończyły mi się żelowe
płatki pod oczy. – Chodźmy spać, głowa mi pęka. – Gdy mnie całuje,
dodaję: – Ty też jesteś najlepszą mamą, jaką mogłam sobie wymarzyć,
Rose. Dobranoc.
Otwieram jedno oko, żeby zobaczyć jej uśmiech.
ROZDZIAŁ 3

Aktualizuję swoje oprogramowanie.


Nie dzwonić.
Nie pisać.
Już prawie się uśmiecham.
ROZDZIAŁ 4

Kto uważa, że budownictwo to zajęcie wyłącznie dla mężczyzn, ten jest


w błędzie. My, kobiety, nadajemy się do wszystkiego i dlatego powinnyśmy
zarabiać więcej niż oni, a nie odwrotnie. Właśnie mieszam w agregacie
tynkarskim masę gipsową, którą Arry nanosi na ściany. Po godzinie znów
musimy je wygładzić specjalną metalową packą, chociaż on preferuje
dokładniejszą robotę i robi to ręcznie – aluminiową łatą.
Fachowiec. Mój dom jest w najlepszych rękach.
Mnie do fachowca daleko, ale przecież liczą się chęci. Tak przynajmniej
mówił mój tato. Gdyby mnie teraz zobaczył, pękłby z dumy! Zawsze
kręciły mnie męskie zajęcia i zawsze byłam przez to traktowana jak
wyrzutek społeczeństwa, który zapewne skończy jako chłopczyca
z wielkim piwnym brzuchem i krótkimi włosami.
– Jej, dzieciaku. Wdepnęłaś w farbę!
– To nic. – Uśmiecham się. – Wypierze się.
– To farba olejna. – Arry robi kwaśną minę, czym mnie rozśmiesza.
– Aha… Trudno. – Wiemy już, że farba olejna się nie spiera. Kolejny
punkt do zapamiętania.
– Ten remont to twój projekt? – Siadamy w kuchni przy kawie z Costy.
Chłopaki piją ją jak wodę.
– Można tak powiedzieć. – Wzruszam ramionami.
– Dużo dostaniesz za wynajem, kiedy skończymy.
– Nie będę wynajmować. – Upijam łyk kawy. – Będę tu mieszkać.
– To tym bardziej musimy się postarać. – Arry odstawia swój kubek
i sprawdza wilgotność ściany. – Szef nie lubi chałtury.
– Już bardziej chyba nie można się starać. A jeśli szef będzie miał jakieś
zastrzeżenia, załatwię to.
Arry ze śmiechem kręci głową, a ja napawam się radością, jaką sprawia
mi mój odremontowany dom. Dzięki, podpalaczu. Gdyby nie ty,
z pewnością nigdy by do tego nie doszło.
– Znasz naszego szefa?
Nie odpowiadam, ale na pewno widać, że jestem zmieszana, bo
czerwienieję jak burak. Zmieniam buty na bardziej wyjściowe, żeby ukryć
skonsternowanie. Mogłabym powiedzieć „niestety znam”, ale nie chcę,
żeby traktowali mnie inaczej.
– Jeśli nie, to masz okazję. – Arry wygląda przez okno. – Właśnie
przyjechał.
Moje zażenowanie obraca się w panikę. To niemożliwe! Mieli wrócić za
tydzień. Nie panikuj. Nie panikuj. To nic wielkiego. Żadne z nas na pewno
nie będzie miało ochoty robić przedstawienia przy niczego nieświadomych
pracownikach, prawda? Mogę spokojnie wyjść stąd niezauważona
i pojechać do domu.
Zaczynam biec po schodach na górę, jakby ktoś wystrzelił mnie z rakiety.
Wpadam do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Które nie mają zamka.
Cholera, cholera… Co robić? Schować się? Tutaj nie ma mebli! Nawet nie
mam czym zastawić drzwi!
Zaczynam chodzić w kółko, skubiąc dolną wargę. Na podłodze zauważam
packę, więc chwytam ją i zaczynam zdzierać starą farbę. Co chwilę
przecieram zroszone potem czoło i modlę się, żeby nikt nie wypaplał mu,
że tutaj jestem. Gdy zza okna dobiega jego głos, mam wrażenie, że serce
zaraz wyskoczy mi z piersi. Dlaczego tak reaguję?
Bo wciąż go kochasz, Cherry.
– Mamy tu małego pomocnika. Jest całkiem niezła – słyszę głos Petera.
Czy naprawdę nie mógł od razu wejść na temat wypłaty albo kolejnej
dostawy materiałów?
– Niezła? Zatrudniłeś kogoś na czarno? – pyta Nick i wyłącza niezły
kawałek Desire. – I w dodatku kobietę?
Pamiętam ten ton… Władczy. Męski. Pewny siebie. Dociskam głowę do
okna, żeby lepiej słyszeć.
– Nikogo nie zatrudniłem. To właścicielka tego domu. Ma na imię
Andrea. – Na te słowa zaciskam oczy i wykrzywiam usta. – Bardzo fajna
dziewczyna. I grała nawet w reklamie. Jak podróż?
– Dobrze, dzięki. Pójdę porozmawiać z tą sławną właścicielką. Nie może
się tu krzątać, to miejsce budowy.
Oczywiście, że pójdziesz. Nie liczyłam na nic innego.
Liczyłaś.
– Jasne, jasne. Powodzenia!
Cieszę się, Peter, że jesteś w dobrym nastroju.
– Dzięki. Przyda się.
Powolne kroki zbliżają się do mojej sypialni. Podłoga lekko skrzypi, więc
słyszę, jak zatrzymuje się co jakiś czas, i oddycham z nadzieją, że może
jednak sobie pójdzie. Odwracam się do ściany i dalej skubię farbę, kiedy
puka do drzwi. Nie odzywam się. Dociskam mocniej rękę do ściany, żeby
uspokoić roztrzęsione ciało.
– Hej. Mogę wejść? – rozlega się jego głos, a ja mam wrażenie, że na
mojej szyi zapętla się sznur. – Możemy porozmawiać?
Zamyka drzwi. Od środka.
– Wszystko już sobie wyjaśniliśmy – szepczę, chociaż chciałam być
twarda. W pierwotnym planie miałam też trzymać gębę na kłódkę.
– Nie wszystko.
– Więc nie możemy, ponieważ nie mam już na to ochoty. Teraz wybacz,
ale pracuję. – A raczej pucuję. Obawiam się, że starłam więcej farby, niż
powinnam, i chłopaki będą mieli przez to dodatkową robotę.
Śmieje się.
– Słyszałem, że jesteś całkiem niezła. Może cię zatrudnię.
– Dzięki, ale mam już pracę.
– Wiem. – Och, oczywiście, że wie. – Dobrze ci tam?
– Nie narzekam.
– Możesz się do mnie odwrócić?
– Nie. Niestety na dziś wyczerpałam limit środkowych palców.
Tym razem się nie śmieje. I dobrze. Bo to nie był żart.
– Będziemy się tak bawić jak dzieci? Musimy w końcu ze sobą
porozmawiać. Nie znamy się od wczoraj. A poza tym wypadałoby wyjaśnić
sobie kilka kwestii. – Słyszę, jak wypuszcza powietrze z płuc. Z całych sił
zaciskam palce, starając się nie okazywać emocji. Cóż, to będzie trudne. –
Pięknie wyglądałaś w reklamie. Myślałem, że pęknę z dumy.
A jednak się odwracam, czego zresztą od razu zaczynam żałować. Staram
się unikać kontaktu wzrokowego, żeby nie zrobić z siebie kretynki i nie
wpaść mu prosto w ramiona.
– Przestań. Nie zaczynaj tej swojej gadki, bo nie mam ochoty się w nic
bawić, a już na pewno nie z tobą. – Celuję w niego packą. – Jestem tu dla
mojej córki, a nie po to, żeby cię oglądać. – Odwracam się, ale tylko na
sekundę. – I nie masz z czego być dumny, bo to nie ty tam wystąpiłeś, tylko
ja. I to ja jestem z siebie cholernie dumna.
Odwracam się z powrotem do ściany. Czuję satysfakcję. Wygląda jeszcze
piękniej, niż go zapamiętałam, a ładnym ludziom ciężej nawrzucać. No
i ma na sobie dres. Uwielbiam tego impertynenckiego dupka w dresie.
– Naszej córki.
Słysząc to, wydaję z siebie krótkie jęknięcie.
– Której robisz sieczkę z mózgu – cedzę. – Nie marnuj swojej energii na
mnie. Teraz to ja nie mam ochoty cię słuchać ani oglądać. Żałuję, że dałam
się namówić na tę całą adopcję. Będę musiała dzielić się kimś, kogo
kocham najbardziej na świecie.
Czekam na satysfakcję, ale ta nie nadchodzi.
Idę na dno. Czuję to.
Nie potrafię go krzywdzić i czerpać z tego przyjemności. Kocham tego
skurwysyna i przy dobrych wiatrach zajmie mi z tysiąc lat, żeby się z niego
wyleczyć. Mam ochotę wybuchnąć płaczem jak za dawnych czasów
i wtulić się w jego ramiona, bo tak bardzo za nim tęskniłam.
Chyba nie po tym, jak wylałaś hektolitry łez?
– Rozumiem twój żal, ale oboje wiemy, dlaczego tak się stało.
– Żal? – Odwracam się w jego stronę. – Jestem wściekła! Myślisz, że
w dalszym ciągu możesz mną rządzić, kupować mi prezenty i mieć
nadzieję, że wszystko po mnie spłynie? Tak się nigdy nie stanie, rozumiesz?
Nigdy ci nie wybaczę. Nigdy. – Zaciskam powieki. – Nigdy. Nigdy.
Nigdy…
– Więc dlaczego mówisz to przez łzy?
Robi dwa kroki do przodu, a ja dwa do tyłu. Jego zacięte spojrzenie mnie
paraliżuje. Nic nowego. Kiedyś wystarczyło tylko to spojrzenie, by mój
mózg zamienił się w papkę.
– Nie podchodź. – Zasłaniam się rękoma jak tarczą. – Nie próbuj mną
manipulować. Staram się o tobie zapomnieć i ułożyć sobie życie.
Niweczysz całą moją ciężką pracę. – Patrzę, jak kącik jego ust się unosi. –
Kiedyś zrewanżuję ci się za wszystko, co zrobiłeś dla mnie i dla mojej
rodziny. Ale póki nie mam niczego do zaoferowania, nie zbliżaj się do
mnie.
Jest za blisko…
– To, co straciłem, masz przy sobie.
– To, co wyrzuciłeś.
– To ty ode mnie odeszłaś. Uniosłaś się dumą.
– Bo mnie do tego zmusiłeś. Zachowałeś się jak potwór. Odkryłeś swoje
prawdziwe oblicze. – Krzywię się. – Jesteś gorzki, Blake. A ja nie cierpię
tego smaku.
Chwilę milczy, drapiąc się po swoim idealnym zaroście.
– Przestałaś mnie kochać, bo się pokłóciliśmy?
Nie!
– Nie wiesz, o czym mówisz. – Kręcę głową. Nie dam się przejrzeć. – Ale
wiesz co? Gdybyś mnie kochał, nigdy nie potraktowałbyś mnie w taki
sposób.
– Chryste… – Odchyla lekko głowę do tyłu. – Wiedziałem, że to będzie
ciężkie, ale najwyraźniej znów nie doceniłem kobiecej natury. Gdybym cię
kochał?! – podnosi głos. – Gdybym cię nie kochał, tobym stąd odjechał!
Nie wydzwaniałbym do ciebie tysiące razy dziennie, odkąd uciekłaś. Nie
wybaczyłbym ci tych wszystkich ściem, które sobie wymyśliłaś,
i najprawdopodobniej nie chciałbym cię więcej oglądać! A jednak stoję tu
i niemal błagam, żebyś dała mi szansę z tobą porozmawiać!
Żeby stąd wyjść, będę potrzebowała więcej siły, niż przypuszczałam.
Patrzę na niego z ukosa, usiłując rozszyfrować to, co właśnie powiedział.
Zaczynam się dusić. Zastanawiam się, co robić, i jedyne, co mi przychodzi
do głowy, to ucieczka. Rzucam tę pieprzoną packę w kąt, po czym
wycieram ręce w starą szmatę. Następnie ściągam brudną bluzę
i sprawdzam, czy mam dobrze zawiązane buty. Wszystko się zgadza. Kiedy
się do mnie zbliża, odblokowując mi dostęp do drzwi, wymijam go i biegnę
ile sił w dół schodów. Nawet nie wiem, czy mnie goni, bo nie mam czasu
się obejrzeć.
Wybiegam z domu bez torebki i kurtki, ale w tym momencie
wybiegłabym nawet naga. Po chwili słyszę głośny ryk silnika i wiem, że to
on. W moim miasteczku tylko on lubi się lansować w szybkich wozach,
które zapewne zmienia jak majtki.
Przyspieszam. Mam wrażenie, że biegnę szybciej, niż pozwalają mi nogi.
Zaciskam dłonie w pięści. Silny podmuch wiatru osusza płynące z moich
oczu łzy. Tracę widoczność, co trochę mnie spowalnia. Skręcam w uliczkę,
żeby go zgubić.
Szlag!
To ślepa uliczka. Odwracam się w momencie, kiedy Nick w nią wjeżdża,
blokując mi drogę. Wyłącza silnik.
Po prostu, kurwa, pięknie!
– Stąd nie ma wyjścia – mówi. – Będziesz musiała ze mną porozmawiać.
Z głośników w samochodzie leci utwór You Don’t Know Love. Nick
zaczyna poruszać się do rytmu. Wybuchnęłabym śmiechem, gdyby nie fakt,
że słowa piosenki nie są mi na rękę. Zwłaszcza gdy słyszę słowa: „dzięki
tobie znam te kłamstwa, jakie to uczucie, gdy miłość umiera, a ty
powiedziałaś mi do widzenia”… Bla, bla, bla.
I co mam teraz zrobić? Zacząć z nim tańczyć?
Opieram się dłońmi o ścianę i próbuję wyrównać oddech. Muszę
uspokoić skołatane serce, naładować akumulator. Nie rozumiem tego
człowieka nawet w jednym procencie… Ale czuję go za swoimi plecami
i wiem, że nie podda się bez walki. Tak samo jak ja.
– Zostaw mnie w spokoju – mówię.
– Nie ma takiej opcji. – Nick chwyta mnie w pasie.
– Puszczaj!
Ale on nachyla się do mojego ucha. Obejmują mnie znajome dreszcze.
– Gdybym cię tu zerżnął i zakneblował ci usta… – szepcze, a ja zaciskam
oczy, usta i nogi. – Wybaczyłabyś mi?
Włącz myślenie. Włącz myślenie! – powtarzam sobie w duchu.
– Puszczaj! – Wyrywam się. – Nie jestem twoją własnością!
Patrzy na mój wisiorek z wisienkami i pewnie oboje myślimy teraz o tym
samym. Jestem pieprzoną pozorantką! Po chwili zaczynam się śmiać.
Przecieram twarz i patrzę w pochmurne niebo. Mój śmiech nie ma nic
wspólnego z radością, jest bezradny i sama nie wiem, skąd w ogóle się
wziął.
– Z czego się śmiejesz? – pyta.
– Ty naprawdę myślisz, że wszystko będzie po staremu.
– Nie. Wcale tak nie myślę.
Auć.
– Cieszę się – mówię stanowczo i opieram dłonie na biodrach.
– Zaczniemy wszystko od nowa i będziemy żyć długo i zajebiście.
Oddalam się, żeby zebrać myśli. Kopię jakiś kamień, analizując, jak długo
zajmie mi dobiegnięcie do przystanku autobusowego. Ale jestem naprawdę
wyczerpana. Do tego wybiegłam z domu w samej koszulce.
Czuję, że przegrywam tę walkę.
Jak zawsze.
– Wiesz – podchodzę i patrzę w jego piękne brązowe oczy, które w zimną
porę roku stają się jeszcze ciemniejsze i głębsze – jeszcze niedawno grałeś
główną rolę w moim życiu. Ale wypieprzyłam cię ze scenariusza, więc…
O rany!
Nick rzuca się na moje wargi. Knebluje mi ręce za plecami. A potem
wciska swój gorący i słodki język tak głęboko, że muszę otworzyć szerzej
usta, bo nasze zęby stukają o siebie. Zamykam oczy i wracam do
wspomnień z czasów, zanim mną pogardził. Teraz jest o wiele lepiej. Moje
ciało przestaje być spięte i oboje zaczynamy coraz szybciej oddychać.
W tych pocałunkach jest cała nasza tęsknota i mój ból, który noszę w sobie
od tamtej chwili. Podążam za jego krokami, nie odrywając od niego ust.
Nick kładzie mnie na maskę samochodu i otula moje zmarznięte ciało
swoim. Pachnie tak jak zawsze, a może jeszcze lepiej.
– Zboczeńcy! Wynocha!
Zeskakuję z maski i spoglądam do góry. Jakaś staruszka w oknie grozi
nam pięścią, przez co schodzę na ziemię i uświadamiam sobie, że on wciąż
jest taki sam jak wcześniej.
Czuję się otumaniona. Słaba. Bezbronna.
A kiedy widzę jego uśmiech… czuję się jak szmata. Z całej siły uderzam
go w twarz. Nie broni się. Odwraca głowę w bok i na chwilę zastyga w tej
pozycji. Pocieram szczypiącą rękę o spodnie i gaszę wyrzuty sumienia.
W tym momencie powinnam stąd odejść, ale nie potrafię. I nienawidzę
siebie za to jeszcze bardziej.
– Odwiozę cię. Zmarzłaś. – Mija mnie bez słowa i otwiera drzwi wozu.
Wsiadam i zapinam pas.
Potrzebuję tu być. Potrzebuję wiedzieć, że on się ode mnie nie odwróci,
że nie ma do mnie żalu. Jednak przez całą drogę nie zamieniamy ani
jednego słowa.
Odzywa się, dopiero kiedy wysiadam:
– Będę po Lily w weekend. To pismo potwierdzające moją adopcję. –
Podaje mi czarną teczkę.
Szybkim krokiem idę do drzwi, gdzie czeka już konsjerż, żeby mnie
wpuścić. Pędzę do windy i wbijam swoje piętro jak w jakimś pieprzonym
transie. Przecież spodziewałam się tych dokumentów. Wiedziałam, że to
tylko kwestia czasu, a jednak kiedy wbiegam do domu i widzę to na
papierze, wpadam w szał. Nigdy się od niego nie uwolnię. Nigdy. To się
nigdy nie skończy. Już zawsze będę musiała go oglądać i wystawiać swoje
serce na tortury. Rozrywam to wszystko z wściekłością i walę rękoma
w granitowy blat.
– Jesteś głupia, Cherry! Jesteś kretynką! – wrzeszczę, zanosząc się
płaczem, gdy ktoś puka do drzwi.
Momentalnie przestaję lamentować i przybieram swoje drugie, bardziej
normalne oblicze.
– Andreo? To ja, Tony. Mogę wejść? Wiem, że tam jesteś.
Śmieje się, więc otwieram drzwi. Otworzyłabym je, nawet gdyby się nie
śmiał, bo odkąd tu mieszkam, bardzo się zaprzyjaźniliśmy.
– Dzień dobry… – Zakłopotanie to moje drugie imię. Poprawiam włosy
i zbieram dokumenty z podłogi. – Proszę usiąść. Zaraz zrobię nam kawę.
– Nie trzeba. – Tony unosi kartonowe kubeczki ze Starbucksa. – Świeżo
zmielona. Twoja ulubiona. – Uśmiecha się i rozgląda po mieszkaniu. –
Mamy nie ma?
– Nie. Pewnie jest w drodze po Lily.
– Przyszedłem, bo minąłem się z Nickiem i mówił, że jesteś u siebie.
Chciałem sprawdzić, jak się czujesz. Nie wyglądał najlepiej, więc… sama
rozumiesz.
Siadam na sofie i upijam łyk kawy. „Nie wyglądał najlepiej”! Prycham
w myślach. Jeśli on nie wyglądał najlepiej, to boję się spojrzeć w lustro.
– Mam być szczera czy dobrze wychowana?
– Wyłącznie szczera.
– Do dupy. Pękło mi serce. Kolejny raz. A wie pan, co jest najgorsze? Że
ja nawet nie chcę go już sklejać. – Przyklejam swój stęskniony wzrok do
szyby i patrzę na budynek BCC. – Nie ma sensu łatać dziur, kiedy nie ma
się do tego odpowiednich narzędzi.
– Mylisz się. Każdy zdrowy człowiek przyszedł na ten świat
z niezbędnymi narzędziami. Matka Natura nieźle sobie to wszystko
zaplanowała, bo tylko dzięki temu nasz gatunek może przetrwać. Jesteśmy
urodzonymi wojownikami.
Ja naprawdę go lubię, nawet jeśli się z nim nie zgadzam.
– Tylko skąd mam czerpać siłę, żeby dalej walczyć? – Patrzę w jego
niebieskie oczy oplecione pajęczyną drobnych zmarszczek.
– Z miłości – mówi Tony. A ja milczę. Milczę, bo nie chcę być
niegrzeczna. Milczę, bo ten temat wywołuje w moim ciele trzęsienie ziemi.
Milczę, bo w głębi serca wiem, że on ma rację. – Wiesz, jakie uczucie jest
najgorsze?
– Nienawiść – mówię szeptem, wpatrzona w swoje kolana.
– Nie, to nie jest nienawiść – zaprzecza. Unoszę na niego wzrok. – To
strach.
– Dlaczego strach miałby być gorszy od nienawiści?
– Bo z tym, czego się boisz, nie chcesz mieć nic wspólnego. Uciekasz,
gdyż walka oznaczałaby zbliżenie się do strachu. Miałaś kiedyś koszmary?
– Tak.
– I jak się wtedy czułaś?
– Bałam się. Byłam mała. – Wzruszam ramionami. Pan Atwood traktuje
mnie jak małą dziewczynkę. Albo jak swoją córkę.
To problem. A może nie?
– A dziś? Dziś już się nie boisz?
Siada obok mnie. Zawsze, kiedy to robi, czuję jakieś dziwne ciepło
w sercu. Obawiam się, że sama traktuję go jak ojca, a nie chcę się do
nikogo więcej przywiązywać.
– Scooby Doo nauczył mnie, że największymi potworami są ludzie. To
ludzie są moim koszmarem. I nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Czuję, że się uśmiecha. A potem głęboko i głośno wciąga powietrze.
– Wiem, jak się czujesz. Rozumiem to, dziecko. Ale miłość jest potrzebna
nam wszystkim, ponieważ jest antagonistą strachu – mówi. Nie wiem, do
czego zmierza, więc spoglądam na niego. Ten człowiek jest dla mnie wielką
zagadką, choć nie większą niż… – Kiedy kogoś kochasz – uśmiecha się
zamyślony – wszystkie potwory wydają się mniejsze. Wszystkie lęki,
wątpliwości… nabierają innego znaczenia. Wiesz dlaczego?
– Chyba nie.
– Ponieważ już nie walczysz w pojedynkę. Masz kogoś, z kim dzielisz
swój strach. A wtedy on po prostu staje się mniejszy, aż z czasem
całkowicie znika.
Wygląd człowieka nie ma nic wspólnego z jego sercem, charakterem
i mądrością. Anthony Atwood bez wątpienia jest mądry i widać, że wie,
o czym mówi, ale to w ogóle nie pomaga mi w podjęciu decyzji.
No, może trochę.
– Dziękuję, że poświęca mi pan swój wolny czas… po tym wszystkim. –
Wzdycham. – Wiem, że prawda zawsze leży pośrodku, i pewnie stara się
pan przekonać mnie do rozmowy z Nickiem, ale… ja nie chcę. Nie chcę
znów tego wszystkiego przeżywać.
Wstaję, żeby wyrzucić pusty kubeczek po kawie, gdy w progu staje moja
mama z Lily.
– Dzień dobry. – Macham ręką. Mam wrażenie, że wszyscy czujemy się
niezręcznie, ponieważ po raz pierwszy moja mama przyłapała mnie i pana
Atwooda razem w domu.
– Dzień dobry, Rose. – Pan Atwood wstaje i sięga po swoją czarną
marynarkę.
– Dzień dobry. Za chwilę będzie obiad.
– Mamo, widziałam Nick… – zaczyna Lily.
– Zaraz mi wszystko opowiesz, okej? – Całuję ją w głowę, a potem
odprowadzam mojego gościa do drzwi.
– Na czym skończyliśmy? Ach tak… – Pan Atwood odwraca wzrok
od mojej mamy i skupia go na mnie. – Andreo, jesteś inteligentną kobietą
i nie potrzebujesz, żeby ktoś namawiał cię do podejmowania decyzji. Ale
w życiu czasami potrzebujemy zapalnika, żeby wydobyć z siebie płomień.
– Gładzi mnie po policzku. – Ja mogę być dla ciebie zapalnikiem. Mój
numer prywatny masz. Dzwoń bez wahania o każdej porze dnia i nocy.
Wychodzi, ale ja czuję, że muszę go o coś zapytać.
– To wszystko, co pan dla mnie robi… to wszystko wiele dla mnie znaczy.
Ale w sumie… dlaczego pan to robi? – Jestem zakłopotana. Staram się
uśmiechnąć, ale nie potrafię.
Pan Atwood wychodzi za próg i robi parę kroków, jakby myślał nad
odpowiedzią.
– Może dlatego, że jesteś córką, jakiej zawsze pragnąłem.
Czuję, jak serce mi pęka.
Odprowadzam go zamglonym wzrokiem do windy. Kiedy do niej
wchodzi, machamy sobie na pożegnanie i posyłamy szczery uśmiech.
A potem zamykam drzwi i pomagam Lily się przebrać.
– Kim był ten łysy i duży pan, mamo?
– Lily. – Karcę ją wzrokiem. – To przyjaciel. I wcale nie jest łysy.
– Od kiedy się przyjaźnicie? – pyta moja mama.
– Wiem, co sobie myślisz, ale on naprawdę jest w porządku.
Uśmiecha się, jednak nie patrzy na mnie.
– To akurat wiem.
– Nie wiedziałam, że się znacie. – Rzucam ubrania Lily na sofę. –
Wymagasz ode mnie szczerości, a sama masz przede mną tajemnice. Lily,
idź umyć ręce.
– Pracowałam kiedyś w jego domu jako pomoc domowa – mówi mama. –
To było, zanim się urodziłaś.
I to ją upoważnia do tego, żeby coś zatajać? Bo nie było mnie na świecie?
Nonsens! Nie dam się spławić.
Nie bądź hipokrytką, Cherry.
– Więc dlaczego ze sobą nie rozmawiacie?
– Rozmawiamy, dziecko. Był moim szefem i chyba wciąż mam do niego
dystans.
– Mhm, i to dość duży. Był dla ciebie dobry?
Przez jakiś czas milczy, a ja łapię się na tym, że zbyt często patrzę
w okna. Mam dziwne, wręcz paranoiczne poczucie, że mogę być
obserwowana. Muszę zapytać Jima, czy mogę zamontować rolety. Pewnie
będą kosztować fortunę, ale trudno.
Odchrząkuję, żeby przypomnieć mamie o sobie i zadanym pytaniu.
– Pomijając twojego świętej pamięci ojca, nikt nigdy nie był dla mnie
lepszy – odpowiada, krojąc świeżego ogórka. – To dobry człowiek, ale nie
jest naiwny. Ma swoje zdanie i zawsze wiedział, czego w życiu chce.
Typowy pragmatyk. – Uśmiecha się pod nosem. – Jest bardzo dobrym
przyjacielem, ale i paskudnym wrogiem. Na szczęście nigdy nie był nim dla
mnie. – Zamyśla się. – Dobrze mieć takiego człowieka po swojej stronie.
Ale uważaj na jego córkę. Nie potrzebujemy więcej problemów.
– Jak na pomoc domową bardzo dobrze go poznałaś – zauważam.
Na chwilę spotykamy się wzrokiem.
ROZDZIAŁ 5

Trzy espresso, pięć latte, w tym jedna karmelowa, i cztery kawałki sernika
z rosą do stolika numer siedem. I trzy tabletki paracetamolu – dla mnie.
Zaczynam funkcjonować jak robot. Nie jem, nie śpię i nie mogę przestać
myśleć. Wypijam duszkiem szklankę wody i chwytam zastawioną tacę,
którą opróżniam jak prawdziwy zawodowiec.
– Pan przy stoliku numer jeden czeka na ciebie. Musisz być trochę
szybsza.
Szybsza? To niewykonalne, tym bardziej że często odmawiam sobie
przerwy, bo nie ma drugiej kelnerki. Zatrzymuję to jednak dla siebie,
ponieważ Martha ponagla ludzi w taki sposób, że nie można się na nią
gniewać. To się nazywa urok osobisty.
Pędzę do stolika numer jeden, który stoi w rogu. Siadają tam zwykle duże
szychy, żeby spokojnie wypić kawę przed następnym spotkaniem.
Oczywiście. Nie mogło być inaczej.
– Dzień dobry, skarbie. – Klient szczerzy się jak mysz do sera, bo dobrze
wie, że nie mam możliwości ucieczki. Nicholas Blake postanowił walczyć,
nawet jeśli kosztowałoby go to nadstawienie drugiego policzka.
– Co panu podać? – Nie patrzę na niego, ale wiem, że wygląda idealnie.
– Siebie w ogniście czerwonej bieliźnie Victoria’s Secret.
Liczę do stu. Wyobrażam sobie, że siedzi przede mną starszy pan z siwym
wąsem. Na przykład doktor Morgan. Tak, Morgan idealnie się nadaje do
ochłodzenia mojej żądzy.
– A tak bardziej realnie? Mamy pyszny sernik.
Przysuwa się bliżej i zatapia wzrok w moim biuście. Włożyłam różową
zwiewną spódniczkę do białych trampek, więc pewnie mu się podobam.
Zawsze lubił mnie w wydaniu grzecznej dziewczynki.
– Ubrałaś się tak specjalnie?
– Nie wiem, o czym pan mówi. Zamawia pan coś czy mogę sobie pójść? –
Wbijam w niego spojrzenie.
Zaczyna przygryzać dolną wargę w uśmiechu, sunąc palcami od zgięcia
pod moim kolanem do uda. Jeśli teraz gwałtownie odskoczę, wzbudzę
podejrzenia. Jeśli strzelę go w tę słodką buźkę, wylecę z pracy i znów będę
miała wyrzuty sumienia. Nogi mi się trzęsą i najchętniej przywaliłabym
sama sobie w zaczerwienioną gębę.
– Czy może pan zabrać swoją napaloną rękę z mojej pachwiny? – pytam,
a on chwyta za moje koronkowe majtki i coraz szerzej się uśmiecha.
– Mam ochotę na sernik – mówi. – Z wisienką.
– Nie mamy. – Gardło mi się zaciska, kiedy odchyla koronkę majtek
i czuję na swoim wygłodniałym ciele jego dotyk.
– Ma być ciepły i słodki.
– Nick, przestań. – Nie chciałam piszczeć. Naprawdę. – Proszę.
Ani jęczeć.
Wtedy on wsuwa swój długi palec w moją pochwę, aż do samego końca.
Nie dał mi nawet szansy się rozluźnić, więc z gardła wyrywa mi się jęk
podniecenia. Wolnymi palcami dociska moje pośladki, a kiedy robię ten
nieszczęsny krok do przodu, jego kciuk ląduje na mojej łechtaczce. Nie ma
piękniejszego uczucia niż to, a przynajmniej jeszcze go nie odkryłam.
– Zwolnij się. Wiem, że też się stęskniłaś. A jeśli nie ty, to na pewno moja
wisienka. – Oblizuje usta.
Jezu. Mocne słowa. I jakie trafne.
– Jestem dorosłą kobietą i staram się być odpowiedzialna, więc nie mogę
tak po prostu olać pracy, żeby pieprzyć się ze swoim byłym – mówię
i odsuwam się, by nie mógł mnie zaatakować. Kiedy jego palec wyślizguje
się ze mnie, czuję pustkę. Na twarzy Nicka maluje się zaskoczenie, ale też
podniecenie tym, co właśnie usłyszał. – Nawet jeśli bardzo mam na to
ochotę – dodaję.
– Przyjdę po ciebie. I nie mów, że nie dasz mi tego, czego pragnę.
– Zanim wyjdziesz, upewnij się, że jest w stanie spoczynku. – Celuję
palcem w jego krocze.
– Widzisz, co narobiłaś?
Odwracam się i odchodzę, ale wołam jeszcze:
– I to nie pierwszy raz, Blake!
Słyszę, jak wybucha śmiechem za moimi plecami.
Uciekam na zaplecze, żeby nie dorwała mnie Martha albo Alexa, ale
widocznie jestem naiwna, bo kiedy tylko siadam na krześle, wpada
zdyszana Alexa.
– Co tak długo?
– Facet nie wie, czego chce – burczę.
– Jeśli cię napastował – mówi, a ja się spinam – to może mieć przez to
problemy.
– Nie napastował mnie. – Nie można napastować kogoś, kto chce być
napastowany, prawda?
– Znacie się?
Spoglądam na nią. To naprawdę miła dziewczyna i nie zasługuje na
kłamstwo. Poza tym uczę się być prawdomówna, a to dobry moment na
pierwszy test.
– Tak.
– To właściciel BCC. Skąd go znasz?
Alexa siada obok mnie.
– Ee… Wygrałam konkurs w jego hotelu. Sea House, kojarzysz? I tak
jakoś… poszło. – Wzruszam ramionami, choć wiem, jak chujowo to brzmi.
– W jakim sensie „poszło”? – Zaczyna się śmiać. – Mieliście romans!
Czuć endorfiny, odkąd się zderzyliście przy stoliku, nie musisz udawać. –
Wstaje, ale przed wyjściem dodaje jeszcze: – Tylko pamiętaj, że jesteś
w pracy. Klienci nie mogą być świadkami tego, że ktoś wkłada rękę pod
spódniczkę naszej słodkiej kelnerce.
Mruga do mnie i znika.
Zaraz zapadnę się pod ziemię! Jestem wściekła, jednak nie na niego, ale
na siebie. To ja powinnam wyznaczać granicę. A tymczasem nie potrafię się
nawet odsunąć, kiedy publicznie penetruje moją pochwę. Najgorsze jest to,
że tak cholernie za nim tęsknię, że jestem o krok od zwolnienia się z pracy
i pobiegnięcia prosto do jego biura. Seks na zgodę smakuje najlepiej,
smakuje tak, że zawsze mam ochotę na dokładkę.
Seks na zgodę. Zgoda na seks. Na jedno wychodzi.
– Andrea! Pięć americano na stolik ósmy!
– Idę!
I czar prysł.
*
Odliczam minuty do końca pracy i co chwilę patrzę w stronę okna. To już
obsesja. Każde otwarcie drzwi powoduje, że moje ciało drętwieje jak
sparaliżowane, płonie niczym oblane wrzątkiem. Jednak mój były, odkąd
wszedł do swojego gmachu, jeszcze z niego nie wyszedł. Kiedy sprzątam
stolik po ostatnich gościach, zauważam Patricię Atwood. Wysiada
ze swojego mercedesa i oddaje kluczyki parkingowemu.
Wygląda… no cóż. Wygląda dobrze. Jeśli nic w życiu nie robisz, to
pozostało ci poświęcać swój wolny czas na to, żeby się rozpieszczać.
Oczywiście założyła stumetrowe szpilki i obcisłą sukienkę. Czasami
odnoszę wrażenie, że to całe BCC to jakaś przykrywka dla burdelu.
Dobra. Nic tu po tobie, Cherry. Przebierz się w jeansy. Włóż swoje
adidasy, ciepłą kurtkę i obwiąż się szalikiem, żeby przypadkiem nie czuć się
zbyt seksownie.
Czuję ukłucie zazdrości i po raz piąty przecieram czysty stolik, żeby
niczego nie przegapić. Spoglądam na zegarek. Szósta. Nick wychodzi
z biurowca, a ta cycata pizda mówi coś, co go zatrzymuje. Miał po mnie
przyjść. Nie odważyłby się marnować na nią czasu, i to na moich oczach.
A jednak… razem wchodzą do firmy. Rozmawiają. Powiedziała coś na tyle
interesującego, że postanowił jej towarzyszyć. Po godzinach.
Idę na zaplecze i zamawiam Ubera.
„Nic mnie z nią nie łączy”. Pff, akurat. Dobrze wie, że jestem o nią
zazdrosna. Dobrze wie, że podejrzewam ją o wszystkie złe rzeczy, które
spotkały mnie i moją rodzinę, odkąd się znamy. A mimo to wybrał ją.
Wybrał mojego wroga numer jeden.
„Wybaczyłbym ci wszystko… Ale nie to, że spiskowałaś z moim
największym wrogiem za moimi plecami. Wiedziałaś, że go nienawidzę.
Zakpiliście sobie ze mnie! Nigdy ci tego nie wybaczę!”.
Jak już kiedyś mówiłam, historia lubi się powtarzać, a to oznacza, że
jeszcze wiele się musi wydarzyć, żebyśmy oboje zrozumieli, co
doprowadza nas do szału. Może zrobił to specjalnie, a może nie. Gówno
mnie to obchodzi. Gdybym miała większe jaja, wygarnęłabym im
publicznie, co o nich myślę. A tymczasem siedzę w taksówce i jadę do
biura Davida, z którym staram się ustalić bieg wydarzeń tamtej nieszczęsnej
nocy oraz wszystkich innych plag, które spadły na mnie od sierpnia, czytaj:
od dnia, w którym Nicholas Blake zagościł w moim życiu, sercu i pochwie.
David zaoferował mi swoją dalszą pomoc bezpłatnie, ponieważ, jak sam
przyznał, jestem „ofiarą”, a on nigdy nie zarabia na ludzkiej krzywdzie.
Dobrze mieć kogoś, kto mnie nie osądza, a nawet jeśli – nigdy nie daje mi
tego odczuć. Dowiedziałam się, że takich ofiar jak ja są setki i wbrew temu,
co myślałam, to częściej mężczyźni niż kobiety.
Skopolamina, zwana inaczej oddechem diabła, to najniebezpieczniejszy
narkotyk na świecie. I oczywiście ja, Andrea Cherry, musiałam mieć ten
zaszczyt i zostać nim odurzona. „Pocieszający” jest fakt, że nie jest to
skomplikowane. Wystarczy dmuchnąć nim w twarz, żeby ofiara straciła
własną wolę i oddała ci cały swój majątek, a nawet życie. Teorie mówią, że
CIA stosowało ją jako serum prawdy, a podczas drugiej wojny światowej
służyła za narzędzie przesłuchań.
Jedno jest pewne: ktoś wymazał mi z życia jeden dzień i zrobię wszystko,
żeby dopaść tego skurwysyna i oczyścić swoje imię przed samą sobą.
– Ofiara mieszka w Kolumbii. Kolejna również. Mało kto miał z tym
styczność w USA, a w Anglii już w ogóle. Jesteś pewna, że podano ci
skopolaminę?
Oddychaj.
– Tak – odpowiadam stanowczo. – Po pierwsze, niczego nie pamiętam. Po
drugie, miałam robione testy na obecność narkotyków.
A po trzecie, nie zostałam zgwałcona. Nie walczyłam. Gdybym wiedziała,
co się dzieje, nigdy nie poddałabym się bez walki. Nie chcę się tym jednak
dzielić, zwłaszcza z Davidem, który co niedzielę chodzi do kościoła i nosi
na szyi brązowy różaniec.
I wygląda jak cyrkowiec.
– Wiem. Przepraszam. – Odchyla się na fotelu. Siedzimy tu już
od dobrych dwóch godzin i nadal nie mamy żadnego tropu. Boję się, że
będzie chciał zrezygnować. – Po prostu ciężko będzie namierzyć ofiary.
Nikt nie podaje swoich namiarów w internecie.
– Co proponujesz?
– Szukaj na forach jakiejś wskazówki, a ja zajmę się handlarzami. Ludzie
są głupi, myślą, że internet jest anonimowy, i sprzedają różne ciekawe
smaczki.
– Potrafisz kogoś namierzyć przez IP?
Uśmiecha się, co wystarcza mi za odpowiedź.
– Twój telefon znowu dzwoni. – Pokazuje głową na moją brzęczącą
torebkę. – Nie odbierzesz?
– Nie, nie odbiorę. Moja córka śpi, mama wie, gdzie jestem,
a przyjaciółka ze mną nie rozmawia. To na pewno nic ważnego.
– A Nick? Słyszałem, że wrócił.
– Dobrze słyszałeś. – Wymuszam uśmiech. – I pewnie się domyślasz, że
to on do mnie wydzwania. A teraz już masz pewność, że nie mam ochoty
odebrać.
David unosi ręce w geście kapitulacji, czym mnie rozbawia.
– Dobra, już dobra – mówi. – Musisz mi wybaczyć, w końcu jestem
detektywem.
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Byłeś skrytym chłopcem i obstawiałam
raczej, że zostaniesz informatykiem albo jakimś szalonym naukowcem.
– Nie przypominaj mi tych czasów. Byłaś jedyną osobą, która nie
traktowała mnie jak trędowatego. Mam u ciebie dożywotni dług
wdzięczności.
– E, nie przesadzaj.
– Sprawdziłem monitoring na twojej ulicy. Kompletnie o tym
zapomniałem. Właściciel sklepu na rogu, wiesz, tego monopolowego,
udostępnił mi nagrania, ale nie przechodził tamtędy nikt podejrzany.
– Ktoś mógł iść inną drogą. Do mojego domu można dojść na cztery
sposoby. Dojechać również, biorąc pod uwagę dwa skrzyżowania.
– I tylko na jednej, głównej ulicy są sklepy z monitoringiem. Popytałem
kilku sąsiadów, ale nikt nie ma kamer, niczego nie widział ani nie słyszał.
Generalnie kazali mi się wynosić.
– Typowe.
– A co z człowiekiem, który rzucił cegłówką?
– Policja umorzyła postępowanie z braku dowodów, ale twierdzą, że jak
tylko coś się pojawi, wznowią śledztwo. Moje miasteczko jest małe
i biedne, a funkcjonariuszy w nim jak na lekarstwo. Wiedziałam, że to się
tak skończy. To nie jest próba zabójstwa ani coś, czym chcieliby sobie
zawracać tyłek.
– Mówiłaś, że Nick się tym zajmuje. Na pewno ma wpływy, więc nie
rozumiem, dlaczego wciąż nie odnalazł podpalacza, który wzniecił pożar
w jego własnym dobrze zabezpieczonym i monitorowanym hotelu. – David
łapie oddech, a ja szerzej otwieram oczy. – Ani tego, kto rzucił w ciebie
cegłówką.
– Do czego zmierzasz?
– Może on wcale nie chce go znaleźć?
Uśmiecham się blado. Uśmiecham się, bo to taki odruch, a blado,
ponieważ czuję, jakby z głowy odpłynęła mi cała krew. Nie powiem,
zabolało mnie, że tak o nim myśli.
Skupiam się na szukaniu informacji o ofiarach, chociaż tak naprawdę
dalej analizuję to, co powiedział David. Widać, że nie ma zamiaru mnie za
to przepraszać, co oznacza, że nie powiedział tego pod wpływem emocji.
Boję się, że mógłby mieć rację, a ja tego nie dostrzegłam. Nie, nie
przemawia to do mnie. Każdy ma prawo mieć swoje zdanie. A ja mam
prawo mieć je w dupie.
– Odzywała się do ciebie Maddie? – pytam, a gdy David kręci głową,
dodaję: – Do mnie też nie.
Otwieram drugą puszkę red bulla i upijam solidny łyk. Mija kolejne kilka
minut ciszy, a jak wiadomo, im dłużej trwa cisza, tym ciężej ją przerwać.
– W zasadzie nigdy nie mówiłaś, dlaczego straciłyście kontakt? –
Spogląda na mnie znad laptopa.
– Bo w zasadzie… sama do końca nie wiem. – Myślę przez chwilę. –
Przecież to ja zostałam wykorzystana i to ja niczego nie pamiętam.
David chwyta mnie za rękę. Ten gest wprawia mnie w lekkie zmieszanie,
zwłaszcza po tym, co powiedział.
A do tego tak dziwnie na mnie patrzy.
– Jesteś pewna, że chcesz znać prawdę? Czasami lepiej odpuścić – mówi.
Marszczę brwi. Nie. Nie w moim przypadku. – A co, jeśli prawda okaże się
dla ciebie bardziej bolesna niż niewiedza?
Nigdy w ten sposób nie myślałam, ale chęć poznania tego człowieka jest
silniejsza niż cokolwiek innego. Kiedy już się dowiem, nie przyznam się, że
mam dziecko, ale chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć, czyje geny ma moja córka.
Czy jest do niego podobna? Czy on jest złym człowiekiem i powinnam ją
bardziej chronić? Jestem zdeterminowana, by poznać prawdę.
– Prawda na pewno nie może być gorsza od tego, co mnie spotkało. Poza
tym mówią, że prawda boli tylko raz.
Sięgam do torebki, żeby sprawdzić swój telefon. Dziesięć nieodebranych
połączeń od Nicka. Pierwsze o wpół do siódmej.
– Nie uwierzysz – odzywa się David. – Jest jeden główny dostawca
z Meksyku. Spójrz.
Podchodzę do niego. Na ekranie laptopa widzę łysego obleśnego typa
spod ciemnej gwiazdy. Jest bez oka i ma wielką bliznę ciągnącą się
od lewej brwi przez oko, którego nie ma, aż do kącika ust. Przystojniak. Nie
chciałabym się znaleźć w jego zasięgu bez karabinu z dodatkową amunicją.
– Román Calavera Calva. Kojarzę go skądś… – Sięgam w zakamarki
pamięci. – Wiem! Widziałam go w telewizji.
– Został schwytany w swojej kryjówce w Chelmsford. Podobno jest
królem skopolaminy. Tylko on sprowadzał ją do Anglii. Wciąż czeka na
wyrok, ale miejmy nadzieję, że już nigdy nie wytknie nosa poza mury
więzienia.
Poza mury więzienia. Nigdy jeszcze nie słyszałam, żeby mężczyzna tak
starannie dobierał słowa. Chowam uśmiech za puszką mojego legalnego
dopalacza i przyglądam się Davidowi. Naprawdę się zmienił. Wygląda
bardzo dobrze, ma swój styl, a do tego jest inteligentny i ma dobre serce.
I mówię to po prostu jak o przyjacielu, ponieważ nie wyobrażam sobie,
żebyśmy mieli przekroczyć jakąś granicę.
– Musimy poczekać na postanowienie sądu. Kiedy już dostanie wyrok,
wsadzą go do więzienia w Whitemoor – podsumowuję i celuję puszką do
kosza. Jeden zero dla mnie.
– Jeśli w ogóle udowodnią mu handel na taką skalę. Wiesz, jak jest…
Tacy jak on potrafią obejść prawo. Żeby go zaklasyfikować do kategorii
„A”, musi dostać więcej niż cztery lata.
Dochodzi jedenasta, więc powoli kończymy pracę na dziś. Potrzebujemy
energii na resztę dni, tygodni, a może i miesięcy.
– Wierzę w sprawiedliwość, nawet jeśli nigdy jej nie doświadczyłam. Nie
pozostaje mi nic innego.
David przechyla lekko głowę, jakby chciał odczytać moje myśli.
Obawiam się, że mężczyzna taki jak on może tego nie zrozumieć.
A jednocześnie to jedyny mężczyzna, który wyciągnął do mnie rękę i nie
ocenia mojej przeszłości.
A ilu mężczyznom opowiedziałaś o swojej przeszłości, Cherry? Absurd.
Nie ufam mu. Spójrz na jego buty.
– Tak, ale nawet jeśli go zamkną, co nam to daje? – zastanawia się David.
– Mamy źródło. Musimy… to znaczy ja muszę się do niego dostać.
Wybucha śmiechem, a ja zwalczam chęć, by walnąć pięścią w stół. David
nie zna mojego drugiego oblicza i bardzo bym nie chciała, żeby je poznał.
Niech myśli, że jesteś normalna?
– Ty… Tak na serio?
– Nie doceniasz mnie, Davidzie.
Brawo. Udawanie pewnej siebie idzie ci coraz lepiej.
– Z całym szacunkiem, Andreo, ale jak zamierzasz się dostać do jednego
z najgroźniejszych baronów narkotykowych? Pójdziesz do więzienia
i poprosisz o widzenie?
– Nie. – Narzucam kurtkę i wciskam szalik do torebki.
– Uff, już myślałem, że postradałaś zmysły.
Wychodzimy z biura i kierujemy się do samochodu Davida.
– Nie zamierzam prosić. To on będzie chciał się ze mną zobaczyć.
Że co?
Lubię wywoływać zaskoczenie na twarzach mężczyzn i lubię, kiedy ktoś
uważa mnie za surrealistkę, bo wtedy mam więcej powodów, żeby się nie
poddawać. Udowadnianie płci męskiej, że nie jestem małą pizdą, to
fascynujące zajęcie. Nawet jeśli sama nie wiem, o czym mówię.
– Na razie ktoś inny chce się z tobą zobaczyć. – David pokazuję brodą za
moje ramię.
Odwracam się gwałtownie, żeby zderzyć się z wrzącym spojrzeniem
Nicholasa Blake’a siedzącego na masce swojego czarnego bugatti.
ROZDZIAŁ 6

– Daj mi chwilę – szepczę. – Załatwię to.


– Zaczekam.
No dobra. Czas na kolejne starcie tytanów. Dzisiaj muszę się zmierzyć
z Królem Mroku, ponieważ Nick wygląda, jakby szykował się na wojnę.
Niestety mrok, który go otula, tylko dodaje mu pieprzonego uroku. Muszę
być bardzo ostrożna, żeby się nie wycofać.
– Co tu robisz? – Mój głos nie brzmi tak, jak bym chciała.
– Pytanie, co ty tu robisz? Od kiedy spotykasz się z tym pajacem, i to
w takich godzinach? Od kiedy jesteś detektywem?
Unoszę brew i przygryzam wnętrze policzka. No proszę, pan Blake
postanowił od razu przejść do rzeczy.
– Myślę, że nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. – Brzmię stanowczo,
ale czuję się jak zbesztana gówniara. Nie pozwolę, żeby traktował mnie tak
przy moich znajomych. – Poza tym ty też nie uprzedzasz mnie o tym, że
pracujesz po godzinach ze swoją byłą.
– Bo nie pracuję. – Marszczy czoło. Naprawdę jest dobrym aktorem,
ale… nie tak dobrym.
– Czyżby? W takim razie muszę się wybrać do okulisty. – Uśmiecham się
sztucznie.
Chyba zrozumiał aluzję.
– Poprosiła mnie o podpisanie kilku dokumentów. Miałem to zrobić na
dworze?
– Kiedy ja proszę, żebyś się ode mnie odczepił, jakoś ciężko ci to
zrozumieć. Więc co tu jest grane, Blake?
– Patricia nic dla mnie nie znaczy. A ty jesteś moją kobietą, która po
nocach przesiaduje w biurze jakiegoś pajaca.
– Byłą kobietą.
– Pierdolenie – prycha. – Zasłaniasz się tym jak jakąś tarczą, żeby pozbyć
się wyrzutów sumienia.
– Nie mam żadnych wyrzutów sumienia.
Bądź twarda. Nie wymiękaj. Nie robisz niczego złego. To on ma problem.
Nie ty.
– Andreo? Wszystko w porządku? – Za plecami słyszę głos Davida.
– Tak, nic się nie dzieje. – Mówiąc to, patrzę prosto w oczy mojego
prześladowcy, który wydaje się być w lepszym nastroju niż pięć sekund
temu.
– Bo pęknę ze śmiechu. – Nick odpycha się od maski swojego batmobila,
poprawia skórzaną kurtkę i staje naprzeciwko Davida. Nie podoba mi się
jego postawa. – To nasza sprawa, więc możesz już zjeżdżać, bo tym razem
nie będę łaskawy.
– Nick, przestań…
– Nie robimy niczego złego – przerywa mi David. – Nie każdy facet,
kiedy jest sam na sam z kobietą, ma tylko jeden cel. Nie sądź wszystkich
swoją miarą.
Nick chwyta Davida za koszulkę, a ja staram się go odciągnąć, żeby nie
poniosła go fantazja.
– To moja kobieta. I radzę ci się trzymać od niej z daleka – warczy mu
w twarz. – Takich jak ty, Collins, potrafię przejrzeć na wylot. I nie zmyli
mnie twój pizdowaty wyraz twarzy.
– Podobno była kobieta – cedzi David.
– Przestańcie! – Udaje mi się wejść pomiędzy nich, ale to Nicka
popycham do tyłu.
– Wsiadaj do samochodu.
– Nie! Nie będziesz mi rozkazywać. Wrócę z tym, z kim będę chciała.
– Niech sama podejmie decyzję – wtrąca David. – Andreo?
Tego właśnie się obawiałam.
– To matka mojego dziecka – rzuca Nick. – I chcę mieć pewność, że
dotarła bezpiecznie do domu.
Zamykam oczy, żeby nie patrzeć na Davida. Nie wie o adopcji. Kiedy po
chwili lekko uchylam powieki, widzę, że jest zszokowany.
– To jego córka? – pyta.
– Adoptował Lily – odpowiadam automatycznie.
– Jasne. Powinnaś wrócić z ojcem swojego dziecka, Andreo. Będziemy
w kontakcie.
– W końcu jakaś męska decyzja, Collins. – Nick klaszcze w dłonie.
David wsiada do swojego bmw i odjeżdża bez oglądania się za siebie.
Mam ochotę wyrwać sobie włosy z głowy.
– Wsiadasz? Czy mam ci pomóc?
– Znalazłeś sobie punkt zaczepienia, co? Teraz będziesz używał Lily jako
broni? Ale wiedz, że znajdę wyjście z tej sytuacji, Blake.
– Na razie go nie masz, musisz być grzeczna. Moja troska wynika…
– Troska o samego siebie.
– Gdybym się troszczył o siebie, spałbym teraz smacznie w swoim łóżku
po ciężkim dniu. A tymczasem – warczy w moje usta – tkwiłem tu jak
palant i czekałem, aż wyjdziesz, żeby bezpiecznie odwieźć cię do domu.
– W porządku. – Unoszę ręce. – Wygrałeś. Wracajmy, żebyś jak
najszybciej znalazł się w swoim łóżeczku.
Wsiadamy do wozu. Nick rusza gwałtownie, a ja odwracam głowę do
okna, żeby ukryć rozbawienie.
– Spałbym o wiele smaczniej, gdybyś leżała w tym łóżeczku ze mną –
mówi po chwili.
– Nick, masz tylko odwieźć mnie do domu. Bez żadnych podtekstów
seksualnych ani nadziei, że do ciebie wrócę.
Brawo, Cherry. Dzielna dziewczynka!
– Nie muszę mieć nadziei, że do mnie wrócisz, dziecinko. – Staje na
światłach i chwyta moją rękę. – Bo byłaś, jesteś i zawsze będziesz moja.
Całuje moją dłoń, delikatnie przejeżdża językiem po skórze. Odruchowo
zaciskam nogi. Chcę się z nim kochać. Chcę, żeby wszystko było jak
dawniej. A jednocześnie nie chcę, żeby wróciło do normy.
Jestem pojebana. Serio. Muszę zmienić temat na bardziej beznamiętny,
żeby ostudzić swój zapał do tego Króla Hadesu. Jak można być tak
pięknym i tak zimnym jednocześnie? Nie mówię, że jest oschły dla mnie,
ale potrafił być. Wciąż pamiętam tamtą noc, kiedy wszystko, co do niego
czułam, obróciło się w pył.
Tylko czy faktycznie?
– Dziękuję za alimenty, ale to zbyt duża suma jak na sześciolatkę.
– Ojciec płaci tyle, ile każe mu sąd, chyba że ma ochotę płacić więcej.
A ja mam ochotę płacić tyle, żebyście nie musiały się o nic martwić. – Nick
skręca w jakąś uliczkę.
– Jednak pięć tysięcy funtów to…
Przerywa mi, unosząc palec wskazujący i jednocześnie kręcąc kierownicą.
– Powiedzmy, że płacę tysiaka za każdy rok życia Lily.
Próba zakończona fiaskiem. Ten facet na wszystko ma jakąś
zdumiewającą odpowiedź. Jasne, mogłabym zacząć się wykłócać, że nie
potrzebujemy jego pięciu kawałków, ale jestem realistką. Poza tym jest
pełnoprawnym opiekunem mojej Lily, więc nie mam więcej argumentów.
Dla kogoś takiego jak on pięć tysięcy funtów to żadne kokosy. Pociesza
mnie też myśl, że dba o dobro mojego dziecka, nawet jeśli nie jesteśmy
razem.
Waszego dziecka.
Resztę podróży spędzamy w ciszy, słuchając piosenki idealnie
dopasowanej do okoliczności Hot Girl Bummer. On nienawidzi moich
znajomych, a moi znajomi nienawidzą jego.
– Gdzie jesteśmy? – Wysiadam z samochodu prosto w ciemność. Czuję
znajomy zapach wody. – Miałeś mnie odwieźć do domu. – Krzyżuję ręce na
piersiach.
– Najpierw musimy porozmawiać.
– Ale ja nie mam na to najmniejszej ochoty, Nick. Wyszło, jak wyszło. –
Wzruszam ramionami. – Potraktowałeś mnie jak szmatę.
Niech wie, jak bardzo mną pogardził. Niech w końcu poczuje, że ocenił
mnie, nie dając mi szans na obronę.
Jego źrenice się rozszerzają.
– Dlaczego tak mówisz? – pyta cicho, podchodząc do mnie powoli.
Nie cofam się. Nawet nie mam jak uciec, więc pora się zmierzyć z tym,
co stoi mi kością w gardle.
– Bo tak się czuję. Mam mówić to, co chcesz usłyszeć, czy powiedzieć
prawdę, na której tak bardzo ci zależało?
– Prawdę.
– Więc posłuchaj uważnie. – Biorę haust powietrza. – Wiem, że cię
okłamałam i na pewno zawiodłam, ale ostrzegałam cię przed sobą.
Postawiłeś mi poprzeczkę tak wysoko, że nie potrafiłam jej przeskoczyć.
Nie, nie obwiniam cię o swoje kłamstwa, ale gdybyś był mniej… nie
wiem… agresywny, wybuchowy i może mniej wścibski, to w końcu sama
wyznałabym ci, jak jest. – Nie zwracam uwagi na jego prychnięcie
i kontynuuję: – A nawet jeśli nie, nic nie dawało ci prawa, żeby mnie
osądzać, oceniać, mówić do mnie w taki sposób. Potraktowałeś mnie jak
dziwkę, jak kogoś, kto dał dupy jakimś kolesiom, których nawet nie
pamięta. W tamtym momencie to było ostatnie, co chciałam od ciebie
usłyszeć.
Tak. Teraz czuję się wystarczająco czysta. Niech dźwiga ten ciężar, który
tak bardzo starał się wyszarpać z moich pleców.
– Byłem zazdrosny – mówi cicho.
– I w tym problem, Nick. Jesteś zazdrosny o kogoś, kogo oboje nie
znamy. O kogoś, kto być może już nie żyje albo dawno temu wyjechał na
drugi koniec świata, albo zmienił płeć, albo, albo, albo! Jesteś zazdrosny
o człowieka widmo, rozumiesz?
– Rozumiem, ale…
– Nie. Nie ma „ale”, Nick. – Unoszę dłonie, jakbym chciała zatrzymać
jego słowa, zanim do mnie dotrą. Nie chcę słuchać jego wyjaśnień.
– Chodź. Przejdziemy się – proponuje. – Nie od dziś wiadomo, że woda
ma działanie uspokajające. – Uśmiecha się, tak jak uśmiechał się mój Nick.
– Jest zimno.
– Mam koc. – Wyciąga z samochodu wielki biały pled.
Oczywiście, że wozi koc w sportowym aucie.
Kiedy ruszam przed siebie, rozglądając się po okolicy, nie poznaję jej.
Może dlatego, że jest ciemno, a może dlatego, że jesteśmy na kompletnym
odludziu, na końcu lub początku plaży. Zimny wiatr pieści moją twarz,
kiedy stoję na piasku i patrzę na horyzont. Ten widok zawsze sprawia, że
wracają wspomnienia.
Dopiero teraz zauważam, że Nick trzyma w ręku torbę Gucci.
– Zostajemy tu na noc?
– A chcesz?
– Nie bardzo.
– To nie. – Wzrusza ramionami i rozkłada koc blisko wydm, które mają
osłonić nas przed wiatrem. – Siadaj i się rozgrzej.
– Wciąż mi rozkazujesz, Blake. – Wzdycham. Ale siadam.
– To nie są rozkazy. – Grzebie w torbie. – To polecenia wynikające
z troski.
– Bez różnicy.
– Nie do końca. Kiedy mówisz do dziecka, że ma coś robić, chcesz, żeby
było twoim żołnierzykiem, czy po prostu się o nie troszczysz?
Wywracam oczami, ale tego nie widzi, zajęty grzebaniem w swojej
luksusowej torbie.
– Jest jedna różnica. Ja nie jestem twoim dzieckiem – zauważam.
– Ty – celuje we mnie palcem – nie słuchasz nawet własnej matki, Cherry.
– Wyciąga wino i dwa kieliszki. Znowu wywracam oczami. Wszystko
dokładnie sobie zaplanował, a to oznacza, że jestem zajebiście
przewidywalną kobietą. – Wypijmy trochę wina, to nas rozgrzeje. – Gdy
stoi i się rozgląda, jego krocze jest na wysokości mojego nosa. –
Przyjemnie tu, co?
– Jestem zmęczona. Myślę, że wyjaśniliśmy sobie już wszystko. – Otulam
się ciaśniej mięciutkim i pachnącym kocem. Najgorsze jest to, że pachnie
jego domem, a ten zapach przywołuje wspomnienia. Chcę go zatrzymać,
a jednocześnie chcę odejść. Jezu, co ze mną nie tak?
– Jest jeszcze kilka kwestii, które chciałbym wyjaśnić. – Siada obok mnie
i wsuwa się pod koc.
– W sumie ja też.
– No proszę. To ty pierwsza.
– Mam do ciebie tylko trzy pytania. Ale wszystkie są dla mnie bardzo
ważne, żebym mogła podjąć jakąkolwiek decyzję.
– Śmiało, nie mam nic do ukrycia.
– Czy dowiedziałeś się już, kto podpalił ubrania mojej córki?
– Pracuję nad tym. To nie jest takie proste.
– Biorąc pod uwagę, że doszło do tego w twoim hotelu, jak mniemam,
dobrze zabezpieczonym i monitorowanym, to bardzo dziwne, że zajmuje ci
to aż tyle czasu. – Liczę na palcach. – Ponad pięć miesięcy?
Nick przełyka ślinę. Widzę, jak jego żuchwa się zaciska.
– Biorąc pod uwagę fakt, że nie wiemy, w jaki sposób ktoś wszedł
w posiadanie ubrań Lily, i nie znamy szacunkowego czasu zdarzenia,
ciężko jest kogoś oskarżyć. Pomijając fakt, że kurier, który wręczył ci to
czerwone pudło, zapadł się pod ziemię.
Zapewne z walizką pełną pieniędzy jest na wiecznych wakacjach
sponsorowanych przez cycatą pizdę i jej alfonsa.
– Musiał się zameldować w recepcji, prawda? Obowiązują chyba jakieś
zasady? Przecież ty uwielbiasz zasady.
– Oczywiście, że obowiązują. – Nick wbija we mnie spojrzenie. – I ten
„ktoś” stracił przez to pracę. Ale to nie sprawiło, że znalazłem odpowiedź.
– To nie była Andy?
– Nie, to nie była Andy.
– Ani razu nie pomyślałeś, że zrobiła to Patricia, czyż nie?
– Pomyślałem, ale pewnie i tak mi nie wierzysz. Nie mogła zrobić tego
w dniu, w którym dostałaś przesyłkę, bo była wtedy ze mną.
– No tak, jak mogłam zapomnieć…
Patrzy na mnie z ukosa, jakby moja reakcja była przesadzona.
Zastanawiam się, czy gdybym to ja pracowała z facetem, który mnie
posuwał, Nick nie zareagowałby bardziej przesadnie.
Nie, tak naprawdę wcale nie muszę się nad tym zastanawiać.
– Nawet jeśli to jej sprawka, zrobiła wszystko, żeby zatrzeć ślady. –
Patrzy mi w oczy tak głęboko, że nie mam wątpliwości, że się starał. I nie
mam wątpliwości, że jest mu z tego powodu przykro. – Drugie pytanie?
Sama nie wiem, czy mam siłę na kolejne wyjaśnienia. Ale jak nie teraz, to
kiedy?
– Czy dowiedziałeś się już, kto rzucił w moje okno cegłówką?
– Nie ma żadnych śladów ani świadków. Wciąż podejrzewam jednak, że
zrobił to mężczyzna.
– Tak, zapewne pan X, który nie wie o moim istnieniu.
– Bawi cię to? Gdybyś mnie nie okłamała, nie zrobiłbym z siebie kretyna
i nie marnował czasu na podejrzewanie kogoś, kogo nie znasz, co wcale nie
oznacza, że on nie pamięta ciebie.
– Nie zaczynaj.
– Trzecie pytanie?
– Jest bez sensu. Pewnie nie ma świadków, kamer i zrobił to mężczyzna –
ironizuję.
– Sprawą podpalenia domu zajmują się wykwalifikowani ludzie. Wiemy
już, że nie doszło do niego przypadkowo, co również należało brać pod
uwagę, i że maczał w tym palce ktoś z zewnątrz. Wiemy, że ktoś podpalił
dom od środka, wybił okno i użył benzyny. Zostały zebrane dowody, ale
cały dół zajął ogień i możliwe, że zniszczył wszelkie ślady.
– A sąsiedzi?
– Oni nigdy niczego nie widzą i nie słyszą. To banda ćpunów
i alkoholików, łatwo można kupić ich milczenie.
Zbyt pięknie powiedziane.
– W porządku. – Z ulgą wypuszczam powietrze.
– Zapewne twój przyjaciel próbował nastawić cię przeciwko mnie, co? –
pyta Nick, a ja myślę o tym, jak łatwo można wrócić do stanu, kiedy twoje
ciało atakuje paraliż. – Myślisz, że jestem głupi? To typowe zagrywki
mięczaków, żeby zbliżyć się do kobiety.
– Nic nas nie łączy – szepczę. Nie chcę, żeby tak myślał. Nigdy nie
próbowałam wzbudzać w nim zazdrości ani strachu o moją miłość. Kocham
tylko jego i żaden facet tego nie zmieni.
Niestety?
– Ale on by tego chciał.
Dobra, wystarczy.
– Twoja kolej – mówię, próbując zmienić temat.
– Dlaczego nie jeździsz swoim samochodem?
Upijam długi łyk mojego ulubionego słodkiego wina.
– To nie jest mój samochód.
– Dostałaś go w prezencie od własnej córki, więc jest twój.
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem. On naprawdę traktuje mnie jak małą
dziewczynkę.
– Nick, przecież dobrze wiem, że jest od ciebie.
– Wiem, że wiesz. – Uśmiecha się. Cudownie znów widzieć jego
uśmiech. – Ale miałem nadzieję, że nie odmówisz naszej córce. To ona go
wybierała. Kazała mi kupić nawet nowy fotelik pasujący do wnętrza.
W środku są tablety, żeby się nie nudziła. Więc w sumie… To jej wybór. Ja
tylko za niego zapłaciłem.
Mówi to tak słodko, że choć wiem, jak to wszystko brzmi, jestem
szczerze poruszona.
– Nie mogę uwierzyć, że moja córka tak szybko odnalazła się w życiu,
o jakim wcześniej nie mogła nawet marzyć. – Patrzę w dal i myślę o mojej
małej córeczce i o tym, że pewnie za nim tęskni. Wiele razy zbywałam ją,
kiedy wypowiadała imię na „N”. A przecież powinnam była udawać, że
wszystko jest w porządku, bo tak zachowałaby się idealna matka.
– Hej… – Nick chwyta mnie za brodę i lekko przyciąga do siebie. – Czy
kiedyś się doczekam, że zaakceptujesz fakt, iż jest naszą córką? Wiem, że
doszło do tego w nie najlepszych okolicznościach, ale życie to nie książka.
Nie przeskoczysz chujowych kartek, żeby dotrzeć prosto do szczęśliwego
zakończenia. Musisz się z nimi zmierzyć albo… możesz się poddać.
Patrzę w jego piękne bursztynowe oczy i przywołuję wspomnienia z nocy,
kiedy całą trójką oglądaliśmy niebo.
– Muszę się do tego przyzwyczaić. Trudno jest po pięciu latach dzielić się
kimś, kto był tylko twój. Nie sądziłam, że będzie mi z tym tak ciężko.
Zamyślam się.
– A co z nami? – pyta Nick. – Naprawdę nie chcesz już ze mną być?
Przełykam gulę, która urosła mi w gardle. Ten facet potrafi mnie
zniszczyć samą siłą woli. Jednym spojrzeniem. Zdaniem. I tym cholernie
smutnym głosem pozbawionym nadziei. Opróżniam kieliszek do dna,
jednak nie dlatego, by dodać sobie odwagi, tylko ponieważ nie znam
odpowiedzi na to pytanie.
– Nie wiem, Nick. Nie chcę cię okłamywać. – To pewnie dla niego
nowość. – Po prostu nie wiem. Wiem tylko… – kurwa, głos mi się łamie –
że chcę być szczęśliwa.
– Mam świadomość, że cię zawiodłem. – On też wypija wino do końca. –
Ale tylko ja mogę sprawić, że będziesz szczęśliwa, bo to mnie kochasz
i wiesz, że ja kocham ciebie.
Czuję, jak opuszczam gardę, zaczynam się poddawać, bo wiem, że ma
cholerną rację. Ale nie chcę się z nim zgadzać. Jeszcze nie teraz. Próbuję
odgonić wszystkie myśli, które prowadzą mnie do podjęcia tej najgłupszej
decyzji, ponieważ dopóki nie dowiem się prawdy, nieświadomość, kto jest
ojcem Lily, zawsze będzie kością niezgody między nami.
– Potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko przemyśleć.
– Co robiłaś u Davida?
Serio?
– Pomaga mi w bardzo ważnej dla mnie sprawie. Nic między nami nie
ma.
– Nie twierdzę, że coś między wami jest. Ale nie podoba mi się to, że
spotykacie się po nocach w jego biurze. – Nick mnie obejmuje i mocno do
siebie przytula. – Szukasz pana X?
Unoszę na niego wzrok, ale on na mnie nie patrzy.
– Szukam prawdy.
– Za wszelką cenę?
– Przywiozłeś mnie tutaj, żeby mnie gnębić? – Chcę wstać, ale mnie
powstrzymuje.
– Zaczekaj… Przepraszam. – Czeka, aż na niego spojrzę, więc to robię,
żeby przestał mnie już męczyć. Po chwili oboje zaczynamy się śmiać. –
Zmarzłaś. Muszę cię trochę rozgrzać.
Sięga do torby i wyciąga z niej kawałki drewna.
– Chcesz tu rozpalić ognisko? – pytam, nie kryjąc zdumienia.
– Jestem niesamowity, co? – Szczerzy się. – Zaraz będzie tu tak
romantycznie, że zwariujesz.
Zaczyna rozpalać ogień. Po kilkunastu minutach walki z wiatrem otula
mnie błogie ciepło. Faktycznie zwariowałam, bo nie sądziłam, że Nicholas
Blake skrywa w sobie tak romantyczną naturę. Siada obok mnie, dmuchając
sobie w przemarznięte dłonie.
– Jesteś moją antytezą, Blake – mówię.
– Dlatego… – zbliża usta do mojej szyi – potrzebujemy… – składa na niej
pocałunek – siebie nawzajem. – Zniża się do mojego obojczyka i zaczyna
rozpinać mi kurtkę. – Nie poznasz dnia bez nocy, maleńka.
Eteryczne zagranie, Blake.
Raczej erotyczne.
– Co robisz?
– Tęsknię za tobą. – Popycha mnie lekko. Kładę się na kocu i pozwalam,
żeby zdjął ze mnie kurtkę i nakrył swoim ciałem. Wstyd mi, że tego pragnę.
Oszalałaś? Każ mu przestać. Natychmiast!
– Ja za tobą też. – Dyszę w jego usta, gdy nasze języki się splatają. Smak
jego pocałunków jest tak cudowny, że chcę go zatrzymać na później.
– Kocham cię, maleńka… – Nick rozpina mój szary sweterek, pod którym
mam tylko stanik, a potem przyciska mnie do siebie, żeby mnie ogrzać.
Cudownie…
Wszystko dzieje się tak powoli, a jednocześnie nawet się nie orientuję,
kiedy oboje zostajemy zupełnie nadzy. Jego usta znaczą każdy centymetr
kwadratowy mojego ciała, a ja wciąż czuję niedosyt i chcę, żeby ta chwila
trwała wiecznie.
– Zapytałbym, czy tego chcesz, ale mój sprzęt nie wybaczyłby mi, gdybyś
odmówiła. – Uśmiecha się uroczo i sunie ręką po moim brzuchu aż do
wzgórka łonowego. Wsuwa palec za koronkę moich stringów (tak, jestem
przygotowana) i rozrywa ją jednym szarpnięciem, wywołując skurcz mięśni
mojego brzucha.
I pochwy.
Zaczynają mi drżeć usta, kiedy rozchyla moje uda. I mimo że robiliśmy to
już mnóstwo razy, czuję, jakbym miała go mieć w sobie po raz pierwszy.
Zaciskam roztańczone palce na jego barkach i usiłuję skupić się na jego
gorących i namiętnych pocałunkach.
Och, taaak… Tak jest cudownie.
Wiję się jak wąż, kiedy wchodzi we mnie zaledwie jednym
wepchnięciem, i wydaję z siebie surowy głośny krzyk. W końcu mogę
uwolnić emocje, poczuć, że znowu żyję.
– Mocniej… Szybciej… Głębiej… – mówię ochrypłym, rozpędzonym
głosem.
– Masz dwie opcje – mówi pomiędzy pchnięciami. – Pierwsza: będzie
wolniej i dłużej. Druga: będzie ostrzej, głębiej i naprawdę szybko się
skończy.
– Przestań gadać, Blake… – jęczę w jego usta, kiedy wisi nade mną, zbyt
intensywnie wpatrując się w moje z pewnością rozszerzone źrenice.
Czytałam, że kiedy jesteśmy podnieceni, źrenice właśnie tak reagują,
ponieważ chcemy widzieć jak najwięcej.
– Odwróć się. I wystaw pupę. – Wychodzi ze mnie i pomaga mi wstać.
– Nie ma mowy. Nie będziesz posuwał mojego tyłka!
– Posuwał? – Śmieje się. – Skąd ty znasz takie słowa, dziewczynko? Nie
będę cię teraz męczył, chcę cię dosiąść od tyłu.
Wyszczerza zęby, a ja klękam, opieram się na dłoniach i wysoko unoszę
tyłek. Tak zwana pozycja na pieska, która nijak się ma do wydobycia
esencji z seksu. Jak można w ogóle nazywać tak pozycję seksualną?
– Ach… Powoli… Powoli! – skomlę. – W tej pozycji chcę wolniej
i zdecydowanie dłużej.
Nick rozpycha mnie od środka, powodując, że nogi zaczynają mi drżeć
i nie mogę utrzymać swojego ciężaru. Uzmysławiam sobie, że jeśli ktoś nas
teraz przyłapie, będzie miał niezły widok na seksowny tyłek Nicholasa
Blake’a.
A ten widok należy do mnie, więc koniecznie muszę zmienić pozycję.
– Co robisz?
– Połóż się – nakazuję. – Chcę cię dosiąść.
– Och tak, maleńka…
Siadam na niego okrakiem i opuszczam się powoli, z lekkim grymasem
na twarzy. Widzę, że to dla niego najlepszy komplement, kiedy odczuwam
dyskomfort podczas ujeżdżania jego penisa. Ten człowiek dostał wszystko,
co najlepsze, w jednym ciele. Na świecie nie ma sprawiedliwości. Za to
mogę czerpać z tego ciała, ile się da.
Chwyta mnie za sterczące cycki i zaciska na nich palce, potęgując moje
doznania. Ujeżdżam go i jęczę w ciemną przestrzeń. Przyciąga mnie, tak że
opieram dłonie na jego barkach, i liże zawzięcie. Sama już nie wiem, za
czym bardziej tęskniłam, ale w tym momencie wybaczam mu wszystko.
Seks z kimś, kogo się kocha, to niewyobrażalna siła, energia, magia, która
sprawia, że ten ktoś staje się częścią ciebie.
I tak właśnie się czuję, kiedy dochodząc, krzyczę w jego rozchylone usta.
A on jęczy w moje.
– Doszliśmy razem… – mówi bez tchu. – Jesteśmy dla siebie stworzeni.
Chciałem to trochę przeciągnąć, ale kiedy tak krzyczysz mi do ust… Sama
rozumiesz.
– Rozumiem – dyszę, opadając na plecy. – Kiedy ty jęczysz w moje, mam
dokładnie takie samo uczucie.
Nick zaczyna mnie łaskotać.
– Tęskniłem za tobą, Cherry. – Przytula mnie do siebie. – Tak cholernie za
tobą tęskniłem.
– Wracajmy. Za kilka godzin muszę być w pracy.
– Spławiasz mnie? Po tym, jak mnie wykorzystałaś? – droczy się.
– Czuję, że dzisiejszy dzień będzie dla mnie wyzwaniem.
Ubieram się w zawrotnym tempie, bo dopiero teraz dociera do mnie, że
temperatura wynosi jakieś trzy stopnie.
– Znowu schudłaś, dziecinko. – Nick, choć sam jeszcze bez koszulki,
otula mnie i całuje płatek mojego ucha. Milczy przez chwilę. A potem pyta:
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o kampanii?
– Ubierz się. Porozmawiamy w samochodzie. – Zaczynam sprzątać
i gestem zachęcam go, żeby lepiej mi pomógł.
Uśmiecha się szyderczo i zaczyna rozbrajać nasze ognisko.
Czy to w ogóle legalne?
A myślisz, że seks na plaży jest legalny?
Nie. Myślę, że nie. Ale… było warto. Uśmiecham się w myślach. Och
tak. Naprawdę było warto.
Po kilku chwilach siedzimy z powrotem w samochodzie, ale Nick nie
rusza. Grzebie w swoim telefonie, a ja ziewam ostentacyjnie, żeby
uświadomić mu, jak bardzo jestem zmęczona. Mija dobre dziesięć minut,
zanim się nade mną lituję.
– Będziesz prowadzić. – Wysiada i pokazuje, żebym zrobiła to samo.
– Nie ma mowy! – Spinam się. – Nie będę prowadzić takiego wozu.
– Wypiłem wino.
– Ja też.
– Ale ja więcej. To tylko samochód. Jeśli nawet go zarysujesz, trudno. –
Nachyla się nade mną. – To znaczy wolałbym nie, ale jakby co, nic się nie
stanie.
Rozśmiesza mnie to. Serio.
– Na twoją odpowiedzialność, tak? Czekaj. – Odpalam dyktafon w swojej
komórce, a Nick parska śmiechem. – Powiedz to jeszcze raz.
Podsuwam mu telefon pod nos.
– Ja, Nicholas Blake, oznajmiam, że z własnej nieprzymuszonej woli
powierzam prowadzenie mojego pojazdu marki Bugatti za horrendalną
kwotę… – wybucham śmiechem – o numerach BL4K3, mojej ukochanej
kobiecie Andrei Cherry. I cokolwiek się stanie, nie będę zły i jakoś to
przeżyję. – Kiedy chcę wyłączyć nagrywanie, on dodaje: – A jeśli nie
przeżyję, to proszę nie sądzić za to mojej kobiety.
Otwieram usta z oburzenia. Uważa, że jestem aż tak kiepskim kierowcą?
Pokaż mu, mała, prawdziwą jazdę!
– Sam tego chciałeś. – Wskakuję za kierownicę. Bombowo! Chwilę
zaznajamiam się z bestią i ustawiam fotel, tak by mieć łatwy dostęp do
pedałów oraz swobodnie kręcić kierownicą.
– Dawaj, maleńka – zachęca Nick. – To tylko półtora tysiąca koni
mechanicznych. Nie ma się czego bać.
Pff, jasne. Ostatni samochód, który prowadziłam, miał ich niecałe
dwieście. Niewielka różnica.
– Ma wspomaganie, prawda?
– Oczywiście.
– W ile się rozpędza?
– Do setki poniżej dwóch i pół sekundy.
– Kurwa… – Zachłystuję się śliną. – Na liczniku jest pięćset czy mam
halucynacje?
– Producent ograniczył maksymalną prędkość do czterystu dwudziestu.
Nie dygaj.
Nick puszcza kawałek Antisocial, a ja szeroko się uśmiecham, bo
uwielbiam tę piosenkę. Zupełnie jakby Ed Sheeran napisał ją dla mnie.
– Okej, jestem gotowa. – W duchu odmawiam jeszcze modlitwę. – Tak.
Jestem gotowa. Wow! – krzyczę, kiedy lekko dodaję gazu, czym go
rozbawiam. Dźwięk tego silnika nie może się równać z żadnym innym
samochodem na świecie.
Ruszam powoli, ale kiedy wyjeżdżam na bardziej oświetloną drogę,
przyspieszam.
– Nie wiedziałem, że będę tak podniecony. – Nick pstryka mi zdjęcia, ale
nie reaguję, ponieważ jestem maksymalnie skupiona na drodze.
– Jezu. Naprawdę nie dziwię się, że tyle za niego zapłaciłeś.
– Serio? – pyta, a gdy przytakuję, dodaje ze śmiechem: – Teraz kocham
cię jeszcze bardziej.
– Dokąd mam jechać? Nie poznaję tej drogi. – Zaczynam panikować, ale
on coś ustawia i nagle z głośników dobywa się głos nawigacji.
– Stresuje mnie, że wszyscy na nas patrzą – mówię i przyspieszam.
– Patrzą na samochód. Później chcą wiedzieć, kto go prowadzi. A kiedy
widzą w nim taką ślicznotkę, skręcają w ciemną uliczkę, żeby sobie ulżyć.
– Jesteś świrnięty.
– Rozpędź go, bo biedak się męczy.
– Jadę sto dwadzieścia mil na godzinę! Możesz dostać mandat.
– Ja? Tego nie było w umowie.
Uśmiecham się szelmowsko i dodaję gazu, żeby wbiło go w fotel. Teraz
rozumiem, dlaczego zawsze to robi. Nie tylko chce mi zaimponować.
Chodzi mu o to, żebym się zamknęła i skupiła na tym, by przeżyć.
– No nieźle. Wiedziałem, że córka mechanika będzie potrafiła go
ujarzmić.
– Głos ci drży. Stało się coś? – Przyspieszam jeszcze bardziej. A potem
już nie jestem w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Dopiero gdy staję
na światłach, pytam: – Z czego się śmiejesz?
– Odkąd wsiadłaś, uśmiech nie schodzi ci z twarzy.
– Bo jest fajowsko. – Ruszam z piskiem opon.
– Jak?
– Fajowsko. To jak fajnie, tylko bardziej słodko. – Uśmiecham się szerzej.
– Chociaż nie, to zbyt mało powiedziane.
– Jezu, gdybym wiedział, że tak cię to uszczęśliwi, dałbym ci się
przejechać już na samym początku naszej znajomości. Może nie musiałbym
tyle czekać, żeby posmakować twojej wisienki.
– Nie jestem blacharą, Blake.
Oboje wybuchamy śmiechem.
Kiedy podjeżdżam pod dom, sama sobie gratuluję, że jesteśmy w jednym
kawałku. Zanim wysiądę, muszę opanować emocje.
Zaraz chyba posikam się w majtki!
Spokojnie, wariatko.
– Przez to wszystko mam ochotę na jeszcze jeden numerek – mówi Nick,
gdy wysiadamy z samochodu. Już za nim tęsknię. Za samochodem, rzecz
jasna. – Podobało się?
– Bardzo. – Uśmiecham się wdzięcznie i całuję go w usta. – Ale teraz
muszę się wyspać. Zostało mi niewiele czasu.
Odsuwa mnie lekko od siebie, wyczuwam, że chce coś powiedzieć, ale
nie wie…
– Mogę zostać?
– U mnie? – pytam drżącym głosem. – Wolałabym nie. Muszę najpierw
wyjaśnić Lily i mojej mamie, że… – Że jestem pierdolnięta i nie wiem,
czego chcę. – W sumie nie wiem.
Unosi mój podbródek.
– Jesteśmy razem. I zawsze będziemy. Dam ci czas, żebyś to sobie
poukładała. Ale nie oznajmiaj nikomu, że się rozstaliśmy, bo to nieprawda.
Unoszę wysoko brwi. Wydawało mi się, że mnie rzucił.
Czy nie?
– Porozmawiamy o tym jeszcze. A teraz naprawdę muszę już iść.
Wchodzimy do windy. Orientuję się, że Nick wie, na którym piętrze
mieszkam. No tak. Przecież jego najlepszy przyjaciel jest moim sąsiadem.
– Kocham cię, Cherry. – Dotyka czołem mojego, kiedy stoimy przed
drzwiami mieszkania. – Cokolwiek sobie myślisz, wiedz, że kocham cię
bardziej. – Spogląda na mnie. – Widziałaś dokumenty?
– Tak.
– Byłaś zła?
– Trochę. – Krzywię się.
– A teraz?
– Już nie.
Oddycha z ulgą i gładzi mnie po zmęczonej twarzy.
– Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Zmykaj – szepcze, gdy po
cichu przekręcam klucz. – Śpij dobrze, mój aniele. Do jutra. – Uśmiecha
się.
– Do jutra – mówię i wchodzę do środka.
Rzucam się na kanapę i nakrywam kocem. Nie mam siły zajrzeć do Lily
ani poinformować mamy, że wróciłam.
Zasypiam szybciej, niż mój mózg przetworzy informacje z ostatnich kilku
godzin.
ROZDZIAŁ 7

– Dlaczego mama nie wstaje?


– Mama źle się czuje. Pojedziesz ze mną.
– Która godzina?! – Siadam spanikowana na łóżku i patrzę na zegarek.
Ósma. – Za pół godziny muszę być w pracy! – Zwlekam się z łóżka, ale nie
wstaję. Kręci mi się w głowie. – Nick? Co ty tutaj robisz?
– Zrobiłem sobie dzień wolny. Ty też. – Nick całuje mnie we włosy,
a potem pomaga Lily zapiąć sweterek.
– Ale ja nie mogę! Dziewczyny nie mają drugiej kelnerki.
– Mają. – Krząta się po salonie, jakby był u siebie. Sprawdza zeszyt
z zadaniem Lily i składa w nim podpis. – Wszystko załatwione. Gotowa? –
zwraca się do mojej zadowolonej córki.
– Tak!
– Odwiozę Lily i wrócę do ciebie. Przywiozę śniadanie. – Celuje we mnie
palcem. – Nie wstawaj.
– Pa, mamo!
– Pa… – odpowiadam w lekkim szoku i odprowadzam ich wzrokiem, aż
znikają za drzwiami.
Na to wszystko z łazienki wychodzi moja mama. Dobrze znam ten wyraz
twarzy.
– Mamo… jesteś na mnie zła?
– Dlaczego tak myślisz? – Aha. Udaje, że wszystko jest w porządku, ale
sposób, w jaki wkłada sweter, mówi co innego. Trzask, prast, szast.
Materiał prawie pęka w szwach. – Dlatego że wróciłaś w środku nocy
i okłamałaś mnie, że jesteś u Davida? – dodaje.
Mhm. Jest bardzo zła.
– Nie okłamałam cię. Obiecałam, że nigdy więcej tego nie zrobię,
i dotrzymuję słowa. – Staram się wstać, ale kiepsko mi idzie. – Mamo, czy
możesz na chwilę przy mnie usiąść?
Siada, ale patrzy przed siebie.
– Więc jak to się stało, że o siódmej rano przyjechał tutaj Nick, mówiąc,
że powinnaś odpocząć po wczorajszym? – pyta.
Mam nadzieję, że nie pochwalił się, co mnie tak zmęczyło.
– Kiedy wychodziłam z biura z Davidem, Nick już na mnie czekał. Chciał
mnie odwieźć do domu. – Patrzę na swoje splecione palce. – Dlaczego nie
chcesz mnie w tym wspierać? Uważasz, że to błędna decyzja?
– Nic nie uważam. Nie wiem, jaką decyzję podjęłaś, więc nie mam
punktu odniesienia.
– Rzecz w tym, że ja nie podjęłam żadnej decyzji. – O matko i córko,
dopiero teraz słyszę, jak to kretyńsko brzmi. – Tak wyszło. I już.
– Wróciliście do siebie?
Uhm. Jest gorzej, niż myślałam.
– Nie wiem, mamo. – Odwracam wzrok. – Nie wiem, co i jak teraz
będzie. Oczekujesz ode mnie kolejnej deklaracji, kiedy ja sama nie wiem,
czego chcę. Nie uważasz, że to cios poniżej pasa?
Udaje mi się wstać, żeby napić się wody.
– Jedyne, o czym myślę – mama podnosi głos, a ja wywracam oczami – to
jak ochronić moją wnuczkę. Ty – celuje we mnie palcem – jesteś dorosła
i sama będziesz zbierać burzę. Ale moja wnuczka jest niewinna i Nick nie
będzie bawić się w dom jej kosztem.
Pardon?
– Nick ją adoptował, więc zabawa w dom zamieniła się w prawdziwe
życie. – Wiem, że pyskuję, i wiem, że sprawiam jej przykrość, ale to, co
ona mówi, również mnie boli.
– Oboje nie macie zielonego pojęcia, co to jest prawdziwe życie. – Wstaje
i ładuje naczynia do zmywarki. Robi to tak głośno, że słyszę, jak o siebie
stukają. – On wychuchany przez spadek, a ty przez matkę. Nie patrz tak na
mnie, Andrea.
Nie potrafię na nią nie patrzeć.
Nie potrafię nawet się bronić.
Ale muszę.
– To, że dostał spadek, nie oznacza, że nie musiał ciężko pracować.
Równie dobrze mógł się położyć na Bahamach i nic nie robić. A jednak
pomnożył darowiznę, zamiast ją przehulać. – Mam ochotę się rozpłakać, bo
cokolwiek by mówić o Nicku, wiem, że bardzo ciężko pracował na to,
gdzie teraz jest.
Siadam odwrócona do niej plecami i staram się ochłonąć. Mam ochotę
wyrzucić z siebie cały żal, jaki noszę w sercu. Nie wiem, co to jest
prawdziwe życie? Wow! Odkąd zaszłam w ciążę, musiałam ciężko
pracować, żeby utrzymać dom, a później zatroszczyć się o dziecko, choć
sama miałam jeszcze mleko pod nosem. Nie leżałam, chlipiąc w poduszkę,
tylko wzięłam się w garść, chociaż było mi naprawdę ciężko. Nie zaznałam
prawdziwej miłości, nie chodziłam na randki, nikt mnie nie kochał i nie
porzucał, nikt o mnie nie dbał jak o kobietę, nie uprawiałam seksu, nie
chodziłam na dyskoteki.
To fakt.
Ale doskonale wiem, co to znaczy prawdziwe życie.
– Zapewne jutro spadnie na ciebie kolejna cegłówka albo ktoś podpali ci
samochód. – Słysząc to, staję na baczność. – Teraz jesteś wściekła i pewnie
masz mnie za wyrodną matkę, ale nie mogę pozwolić, żebyś znów znalazła
się w niebezpieczeństwie. Wasz związek jest niebezpieczny, Andrea.
Spalone ubrania Lily, wybita cegłą szyba, stłuczone żebra. – Przełykam
powoli ślinę. – Przecież wiem, że to nie był wypadek, a przynajmniej nie
doszło do tego w takich okolicznościach, o jakich mi powiedziałaś. A na
koniec ktoś podpalił nasz dom. – Mama podchodzi do mnie i chwyta mnie
za ramiona. – Czy w ogóle dociera do ciebie skala tego niebezpieczeństwa?
To nie jest film, w którym główny bohater przeżyje wszystkie kataklizmy
świata. Masz jedno życie, które marnujesz, rozumiesz? – Do oczu
napływają mi łzy. – Wiem, że dużo rzeczy mi nie mówisz, dziecko, żeby
mnie nie martwić, ale to tak nie działa. – Wyciera moje mokre policzki, a ja
stoję jak sparaliżowana. – Na przykład ta bransoletka, którą podarował ci
tata. Powiedziałaś, że zgubiłaś ją na osiemnastych urodzinach, więc jakim
cudem znalazłam ją w twojej szkatułce?
Ogarnia mnie poczucie winy – dosłownie za wszystko. Już nawet nie
jestem wystraszona. Chyba przywykłam do tego, że kiedy czegoś mocno
pragnę, zawsze pakuję się w kłopoty.
– To nie jest bransoletka od taty.
Kłamczucha.
Tak, wciąż jestem pieprzoną kłamczuchą.
– Jest identyczna.
– Dostałam ją od Nicka. Pokazałam mu wzór ze zdjęcia i postanowił ją
dla mnie zrobić.
– Więc dlaczego jej nie nosisz?
– Za bardzo przypomina mi o tacie.
Zaczynam wyć jak bóbr, bo obiecałam sobie, że już nigdy jej nie okłamię,
a tymczasem robię to, patrząc prosto w jej oczy, i w dodatku wycieram
sobie gębę moim nieżyjącym ojcem, który zapewne przewraca się teraz
w grobie. Jakby tego było mało, mamę najwyraźniej wzrusza moja historia,
bo patrzy na mnie ze współczuciem oczami pełnymi łez. Powinnam
skończyć na stosie albo publicznie zaszlachtowana, żeby być przestrogą dla
wszystkich kobiet. Nie zasłużyłam na jej współczucie. Nawet jeśli padłam
ofiarą tego wszystkiego, co mnie spotkało, to nie zmienia to faktu, że
okłamuję ją od tylu lat i wciąż nie mam jaj, żeby wyznać jej prawdę.
– Ja też za nim tęsknię – odzywa się. – Był dobrym ojcem i mógłby teraz
świecić przykładem.
Wystarczy. Nie jestem robotem, żeby tego wysłuchiwać i nie mieć
przegrzanych styków.
– Zrozumiałam. Nigdy nie zaakceptujesz Nicka jako ojca swojej wnuczki.
Nie musisz nic więcej mówić.
Idę do łazienki.
– Nigdy tego nie powiedziałam – woła za mną.
Zatrzymuję się przed drzwiami.
– Więc o co ci chodzi?
Dłuższą chwilę czekam na odpowiedź.
– Nie chcę, żebyś znowu cierpiała. – Jej głos jest tak niski, że łamie mi
serce.
– Kocham go. – Niemal szlocham. – I najbardziej cierpię, kiedy go przy
mnie nie ma, mamo.
– Chodź do mnie – prosi, więc do niej podchodzę. – Nie płacz. Nie
chciałam sprawić ci przykrości. – Ociera moje łzy. – Jeśli jesteś z nim
szczęśliwa, to będę błogosławić waszą miłość. Ale nigdy nie zapominaj, że
jesteś matką.
– Dlaczego tak mówisz? Jakby bycie matką odbierało prawo do
pokochania kogokolwiek innego.
– Każdy ma prawo do miłości, ale ta prawdziwa zdarza się tylko raz.
Jesteś pewna, że to właśnie Nick?
– Boisz się, że błędnie oceniłam własne uczucia? – pytam, a gdy nie
odpowiada, dodaję: – Nawet jeśli, to tak wygląda życie. Na palcach jednej
ręki mogę policzyć ludzi, którzy są ze sobą do końca życia. Wśród nich
jesteś ty, mamo. I dzięki temu wierzę, że mi też może się udać.
– Przychodzimy na ten świat bez niczego i umieramy z niczym.
A w międzyczasie kłócimy się o wszystko. I po co?
To było pytanie? Bo jeśli tak, to nie znam na nie odpowiedzi.
– Mamo… – dukam.
– Masz gorączkę. – Nie mam żadnej gorączki. – Powinnaś odpoczywać. –
Co jest, do diabła, z moją matką? – Przygotuję ci lekarstwo i pojadę po
jakieś owoce i warzywa.
– Nie musisz wychodzić. Poproszę Nicka, żeby zrobił zakupy.
Uśmiecha się.
– Macie dużo spraw do omówienia, a i mnie przyda się chwila dla siebie.
– Podaje mi gorący kubek z lemsip.
– Skoro tak mówisz.
– Do zobaczenia później. – Całuje mnie w czoło. – Odpoczywaj.
Wychodzi ubrana w szarą spódnicę do kolan, czarne kozaki, szary sweter
i mój płaszcz. Od kiedy moja mama jeździ tak wystrojona na bazar? Coś
przegapiłam? Upijam łyk tego cholerstwa. Szczypie mnie w gardło.
Od dziecka nie cierpię leków na gorąco.
Chwytam za telefon, przewijam palcem listę kontaktów i klikam w numer
Marthy. Nie odbiera. Ale oddzwania po pięciu minutach.
– Sorki, nie mogłam wcześniej rozmawiać – mówi zdyszana, czym
sprawia, że mam jeszcze większe wyrzuty sumienia.
– Bardzo cię przepraszam.
– Kuruj się, mała. Nic się nie stało. Mamy zastępstwo. – Jej głos jest
nadzwyczaj przyjemny.
– Kto to jest?
– Liz, twoja przyjaciółka. Jesteś tam?
– Tak… Tak, jestem. To na pewno Liz?
– Na pewno! – Śmieje się. – Dobra, muszę lecieć. Masz wrócić zdrowa,
zrozumiano?
– Tak. Dziękuję.
Rozłącza się, a ja zwijam się w kłębek i rozmyślam nad swoim
gównianym życiem.
Moja przyjaciółka wie, jak sprawić, żebym czuła się jak najgorsza flądra
na świecie. Jeśli człowiek okazuje ci serce po tym, jak się pokłóciliście, to
oznacza, że jest wart więcej niż ty. A to oznacza, że czuję się jeszcze gorzej.
Moje przemyślenia przerywa Nick, który wchodzi do mieszkania
z wielkimi torbami zakupów i dwoma kubkami kawy… ze Starbucksa.
Uśmiecham się pod nosem i biorę od niego kawę.
– Kupiłeś nam zapasy na cały miesiąc?
– Nie. To na dziś – mówi i kładzie torby na blat. – Nie wiedziałem, na co
masz ochotę, więc kupiłem wszystko, co lubisz. Głodna?
– Nie bardzo. – Krzywię się.
On też.
– Płakałaś?
– Nie.
– Masz czerwony oczy. Może łapie cię jakaś alergia.
– Może. Wezmę rogalika i banana, żeby nie było ci przykro, okej? –
mówię słodko, a potem obieram banana ze skórki, gryzę lekko końcówkę
i wypluwam ją do śmietnika.
Żadnych łez. Moje kanaliki łzowe muszą odpocząć.
– Niezła próba, mała. Ale dziś masz wolne. Od mojego zaganiacza też.
– Zaganiacza? – pytam z połową banana w ustach.
– Do dziś nie nadałaś mu imienia, więc nie wiem, jak go nazywać. –
Kładę się na kanapie, na brzuchu, i podziwiam go krzątającego się
z zakupami.
Smakowity kąsek.
– Skórzane cygaro. Szczelinomierz – wymieniam. – Wąż boa. Pyton! Tak,
pyton brzmi idealnie!
Nick podnosi brwi i analizuje w myślach moje słowa. Wiem to, bo znam
ten wyraz jego twarzy. Zaciskam usta, żeby się nie roześmiać.
Wybucha śmiechem, kiedy w końcu łapie, o co mi chodzi.
– Szczelinomierz?
– Jak masz na drugie imię?
– Nie mam.
Wydymam usta.
– Ja też. W każdym razie muszę wymyślić jakieś imię dla twojego
zaganiacza. – Przewracam się na plecy. – Wiesz, kto mnie dziś zastąpił? –
Nie wiem czemu, kiedy mowa o penisach, od razu przypomina mi się moja
przyjaciółka.
– Liz.
– Wiesz, jak do tego doszło?
– Spotkaliśmy się na parkingu. Ona jechała po podpaski, a ja do ciebie.
Tak. Tylko Liz potrafi przyznać się facetowi do tego, że jedzie po
podpaski.
– No i?
– Była ciekawa, co tutaj robię, więc jej powiedziałem. – Wzrusza
ramionami. – Domyśliłem się, że będziesz się słabo czuła, i zapytałem, czy
może cię dziś zastąpić. Zgodziła się. Dlaczego wyglądasz, jakby ciężko ci
było w to uwierzyć? – Śmieje się. – Przecież to twoja najlepsza
przyjaciółka. Zapewne zrobiłabyś to samo.
Ja tak.
Patrzę w sufit pokryty dziesiątkami halogenów. Czuję się o wiele lepiej,
przynajmniej tyle dobrego z tego cholerstwa. Po chwili Nick ląduje nade
mną i wyszczerza śnieżnobiałe zęby.
– Gdzie twoja mama?
– Pojechała na zakupy.
Chyba.
– Ile mamy czasu?
– Nie wiem.
Wstaje i biegnie do drzwi, żeby je zamknąć. Jeśli wpiszesz kod od środka,
nikt z zewnątrz się tu nie dostanie.
– Jaki jest kod?
Czuję dziwną ulgę, że o to pyta.
– Trzy szóstki.
– Serio? Gość ma nieźle zrytą banię!
– Nie wiem. Nie znam go. Mam tylko nadzieję, że wie, iż wparowałam do
jego kwatery z całą rodziną.
– Inaczej Jimmy nie dałby ci kluczy. – Nick gani mnie spojrzeniem i zaraz
znów ląduje na mnie. – Na czym skończyliśmy?
Odsłania mój brzuch, składa na nim soczysty pocałunek i zniża się do
wzgórka łonowego. Zaciąga się moim zapachem i oblizuje usta. I to
wystarczy, żebym zrobiła się mokra.
– Co robisz? – Głupie pytanie, kiedy facet zębami ściąga twoje majtki, ale
mam na myśli raczej to, że jesteśmy otoczeni oknami bez zasłon, a jakoś
nie widzi mi się uprawianie seksu naprzeciwko jego firmy. – Mówiłeś, że
mam dziś wolne…
– Będę robił z tobą bardzo brzydkie rzeczy. Ale… bardzo ładnie. – Zgina
mi nogi w kolanach i zarzuca je na swoje barki.
– Och tak. – Odchylam głowę do tyłu, opierając się na łokciach.
Pieprzyć zasłony. Niech mają rozrywkę!
– Mógłbym mieć taką pracę… – Przejeżdża po mnie językiem. – Lizanie
twojej cipki.
Brzmi tak seksownie, że rozchylam usta z niemym jękiem. Kiedy dobiera
się do mnie głębiej, wchodzę w jakiś dziwny trans i opadam na kanapę.
Zamykam oczy, żeby wyostrzyć zmysł dotyku. Czuję jego długie, powolne
ruchy, od dołu do góry, jego dłoń wsuniętą pod moje pośladki. Trzyma mnie
pewnie, jakby chciał mi powiedzieć, że to wszystko należy do niego. Nie
wiem i nie chcę wiedzieć, jak doszedł do takiej wprawy, ale facet naprawdę
potrafi uszczęśliwić kobietę samym językiem. Nigdy się nie spieszy. Potrafi
przewidzieć, kiedy odczuwam dyskomfort, i zwalnia albo przechodzi
subtelnie do innego miejsca, żeby poprzednie się ochłodziło. Dokładnie
wie, kiedy mam ochotę na penetrację palcami. Właśnie teraz wkłada sobie
palec wskazujący do ust, a potem delikatnie wsuwa go we mnie. Zaciskam
się odruchowo, a kiedy czuję jego język na mojej łechtaczce, pozwalam
sobie na orgazm. Uderza we mnie intensywnie, szczytuję na jego ustach,
a po wszystkim Nick drapie mnie swoim zarostem, czym mnie rozśmiesza.
Gdy posyłam mu leniwy uśmiech, chwyta mnie za rękę i ściąga z kanapy.
Zrzuca z siebie ciuchy prosto na podłogę i chwyta w dłonie moją twarz.
Chryste! Co tu się dzieje… Moje wargi pęcznieją od jego zawziętych
pocałunków, aż nagle odwraca mnie do siebie tyłem i kładzie moje dłonie
na szybie. Analizuję widoczność, ale nikogo nie dostrzegam. Nick liże mnie
od karku po samą pupę i rozszerza moje nogi, żeby we mnie wejść. Ogarnia
mnie strach przed tym, że szyba pęknie, ale szybko dominuje go obawa, że
umrę nago.
– Nick, to widać… – dyszę podczas jego mocnych pchnięć.
– Pst – szepcze mi do ucha. – Wyłącz się. Niech patrzą. Tylko to im
pozostało.
W ogóle mnie to nie pociesza.
I wstyd mi, że na to pozwalam.
– Ach tak…
– Dobrze ci?
Uwielbiam, kiedy posuwa mnie od tyłu i szepcze do mojego ucha. Po
kręgosłupie przebiega mi dreszcz, który potęguje doznania.
– Tak. Cudownie… – Chwytam jego brodę i opieram głowę o jego pierś.
Zaciska dłoń na mojej szyi, a po chwili ponownie odwraca mnie do siebie.
Unosi mnie za pośladki, a ja oplatam jego biodra nogami. Czuję zimno
szyby, kiedy dociska mnie do niej plecami.
Teraz wszyscy mogą oglądać mój tyłek. Wstyd mi jeszcze bardziej. Och,
jak mi wstyd. Wtulam głowę w szyję Nicka i cicho jęczę, jakby to miało
sprawić, że będę się wstydzić mniej.
– Złap mnie mocniej.
To zawsze oznacza, że mam się trzymać z całych sił. Przytula mnie do
siebie i porusza moim ciałem góra–dół. Mam wrażenie, że robimy to co
sekundę w innym miejscu. Moje plecy dotykały już chyba wszystkiego,
a mój tyłek na zawsze zostanie naznaczony jego palcami. Jestem
wykończona, ale bez skrępowania pozwalam sobie na drugi orgazm.
– Och tak, skarbie… Nie przestawaj! – błagam.
– Ach… Kurwa! – Oddychamy tak szybko, jakbyśmy kilka godzin
spędzili pod wodą. – Nie możesz tak mówić, skarbie.
Nick układa mnie na kanapie i wyciera nas ze spermy.
– Dlaczego? – Dlaczego to jest zawsze takie wyczerpujące?
– Bo wtedy nie mogę się powstrzymać i muszę dojść. – Całuje mnie
z miłością i podaje mi szklankę wody.
– Przecież o to w tym chodzi. – Ziewam. A podobno to mężczyźni robią
się senni po seksie. Kolejna bzdura.
– Zmęczona? – pyta, a ja potakuję. – Zaspokojona? – Znów potakuję,
szybko i krótko. – Głodna?
– Tak, jeśli coś zamówisz. Nie, jeśli coś ugotujesz.
Wybucha śmiechem.
– Na co masz ochotę?
Wtedy dzwoni mój telefon. To David. Niestety Nick również widzi, że to
David. Nie żebym chciała go okłamać, ale teraz muszę odebrać, żeby znów
nie snuł teorii spiskowych. Potrzebuję pomocy Davida, ale nie potrzebuję
kłopotów. Idę do kuchni. To żadna zasłona dymna, ponieważ kuchnia
połączona jest z salonem. Salon z całym mieszkaniem i tylko w łazience nie
ma okien. Właściciel tego lokum albo nie potrzebuje prywatności, albo
nigdy tu nie mieszkał.
No dobra, czas odebrać.
Odbieram i czekam, aż David zacznie mówić. Mam tylko szczerą
nadzieję, że nie dzwoni, żeby zaprosić mnie na obiad albo zapytać, jak
udała się pogawędka z moim byłym, obecnym, ojcem mojego dziecka,
które jeszcze niedawno nie miało ojca.
„Moda na sukces” to pikuś.
– Witaj, Andreo.
– Cześć. – Dlaczego nie wypowiedziałam jego imienia?
– Jak sytuacja?
– Z czym? – Chryste, to nie może być bardziej krępujące niż seks
w oknie.
– Udało ci się go spławić? – Trochę mnie to… wkurza. Spławić? Nie
lubię, kiedy ktoś wkracza na moje prywatne terytorium, nieważne, kim jest.
– Udało ci się coś znaleźć, Davidzie? – Posyłam wymuszony uśmiech
Nickowi, który udaje, że czyta coś w swoim telefonie.
– Chyba nie możesz rozmawiać?
– Chyba tak – mówię śpiewnie, żeby nie pokazać, jak jestem wkurwiona.
– Będziemy w kontakcie. W razie czego pamiętaj, że możesz na mnie
liczyć.
– Będę pamiętać.
Rozłączam się. No dobrze. Delikatnie wyciszam dźwięk w komórce,
kiedy znów zaczyna dzwonić… To Lucas. Czy wszyscy się dzisiaj na mnie
uwzięli? Odrzucam połączenie. Nie mam ochoty na wyjaśnianie Nickowi,
że odkąd się rozstaliśmy, każdy myśli, że może do mnie dzwonić o każdej
porze dnia i nocy. Wiem, że się wścieknie, bo sama jestem tym wszystkim
rozdrażniona.
– Czego chciał?
– Zapytać, jak się czuję. – Bądź szczera. Pamiętasz, dokąd cię to
zaprowadziło? A nie, nie możesz tego pamiętać. Bo nigdy nie byłaś szczera.
– Pytał, czy cię spławiłam. – Nick gwałtownie wstaje. – Nick, zaczekaj.
Usiądź. Powiedziałam ci prawdę. Jeśli teraz zrobisz coś głupiego,
następnym razem będę wolała skłamać. Nie spieprz tego. Nie chcę nigdy
więcej cię okłamywać.
Lubię, kiedy tak na mnie patrzy.
– Więc chcesz się zmienić dla mnie?
– Nie chcę być kłamczuchą. Nie chcę się plątać, tłumaczyć i czuć, że
kogoś zawiodłam. Nieważne, kto to. Po prostu uczę się szczerości i tego, że
jeśli czegoś nie chcę powiedzieć, to nie mówię. – Mam nadzieję, że to jasny
przekaz.
– Mam nie pytać?
– Możesz pytać. – Gładzę jego piękną twarz. – Po prostu to ja zdecyduję,
kiedy ci odpowiem.
Tego spojrzenia nie lubię, ale już się nie cofnę. On też musi się zmienić.
– W porządku. – Wzdycha, a po chwili się śmieje. – Dziwi mnie, że
jeszcze nie zauważyłaś, kto w naszym związku ustala zasady gry. – Pstryka
mnie w nos. – Masz charakter, Cherry. Jesteś mocną zawodniczką, pamiętaj
o tym.
Duma dosłownie mnie rozpierdala.
– Zamówię coś do jedzenia – rzucam. – Na co masz ochotę?
Bo ja na wszystko.
– Już zamówiłem. Pizzę, spaghetti, dwie butelki coli, lody waniliowe dla
ciebie i czekoladowe dla mnie. – Nick wkłada spodnie na ten swój twardy
tyłek.
– Od kiedy jadasz śmieciowe jedzenie, Blake? – Ja też ubieram się
niechętnie.
– Od kiedy zobaczyłem twoje wystające żebra.
O nie, nie, nie. Nie będziemy teraz analizować budowy mojego ciała.
– Ludzie chudną. Tyją. To normalne. Nick przestań. – Wywracam oczami,
a moje głośne westchnienie zmienia się w warknięcie. – Masz oczy jak kot
ze Shreka! Nic mi nie jest, a ty zachowujesz się tak, jakbym nie jadła
od miesięcy.
Zauważam, że stoi w tym samym miejscu, a ja obeszłam już cały pokój.
– Schudłaś przeze mnie, a nie dlatego, że chciałaś zrzucić parę
kilogramów ciała, które i tak nie miało już tkanki tłuszczowej. Więc to ja
cię proszę: przestań. Przestań pieprzyć. I zacznij o siebie dbać – mówi
stanowczo.
No dobra, spróbujmy jeszcze raz. Moją nową taktyką. Może mi się
poszczęści, a może nie. Sprawdźmy, jak mój przyzwoity mężczyzna reaguje
na szczerość.
– Schudłam, ponieważ za tobą tęskniłam – wyznaję. Widzę, jak Nick się
spina. – Nie miałam apetytu. Schudłam, ponieważ żyłam w stresie,
zostałam bezdomna z całą moją rodziną, pozbawiona środków do życia.
Schudłam, ponieważ moje ciało i dusza cierpiały jednocześnie.
– Po co mi to mówisz? – pyta rozgniewany.
– Żebyś przestał ciągle mnie o coś pytać. Bo właśnie zostałam
prawdomównym obywatelem Zjednoczonego Królestwa i nie zawaham się
powiedzieć ci najgorszej prawdy, żeby nigdy… nigdy więcej nie doszło do
takiej sytuacji. – Podchodzę do niego bardzo blisko, żeby dodać mu otuchy.
– Rozumiesz?
– Rozumiem. – Przytula mnie. – Momentalnie oduczyłaś mnie pytać.
Parskamy śmiechem, ale oboje wiemy, że to nieprawda. Nicholas Blake
nigdy nie oduczy się pytać. Ale nie przeszkadza mi to tak bardzo,
zwłaszcza że sama chcę się tego od niego nauczyć.
Pozytywy.
Postanowiliśmy zamówić więcej jedzenia, żeby moja mama nie musiała
gotować, chociaż wiem, że się wkurzy, bo uwielbia karmić ludzi. Ale co
tam. Już od jakiegoś czasu jestem wyrodną córką, więc jeden dzień więcej
mnie nie zabije. Spoglądam na zegarek. Wciąż nie wróciła. Napisała tylko
wiadomość, że mamy na nią nie czekać, bo będzie później. Będzie później,
bo z kimś się umówiła, czy będzie później, bo w domu jest Nick?

*
– Mama!
– Skarbie. – Tulę Lily najmocniej, jak się da. Nick pojechał po nią sam,
bo nie chciałam wzniecać niepotrzebnych plotek i czuć na sobie palących
spojrzeń. – Tęskniłam za tobą. Jak ci minął dzień?
– Nick ma dla mnie prezenty!
– Naprawdę?
– Tak. No powiedz, że byłam grzeczna! – Córeczka szturcha mnie
w nogę. – Myłam zęby. Spuszczałam wodę. Czytałam książki. Nie piłam
coli i nie mówiłam „cholera”… to znaczy słowa na „c”.
– To stąd ta nagła zmiana! – mówię z aprobatą. – A już się bałam, że
podmienili mi córkę.
– Nam. Córkę – poprawia mnie Nick ze słodyczą, ale widzę, jak zaciska
szczękę.
– Tak. Nam.
– To mogę już dostać te prezenty?
– Za jednego buziaka.
Lily podbiega i całuje go w policzek, a wtedy on chwyta ją za brzuszek
i obcałowuję jej zarumienione policzki.
Jak to mówi Liz, są tak słodcy, że aż mnie boli ząb.
Lily dostała nowe zabawki, ubrania, kosmetyki (dla dzieci, organiczne –
wszystko organiczne), więc od razu zniknęła w swoim namiocie na piętrze
i teraz co chwilę słyszymy jej pełne zachwytu okrzyki.
– Dla ciebie też coś mam. – Nick wyciąga jeszcze jedno pudełko. –
Proszę.
Odpakowuję prezent, w którym są trzy modele iPhone’a. Dwa najnowsze
i jeden trochę mniejszy z różowego złota.
– Trzy telefony?
– Jeden dla ciebie, jeden dla twojej mamy i jeden… dla Lily – wyjaśnia,
a gdy mrugam zaskoczona, dodaje: – Wiem, że telefon w tym wieku to
dyskusyjny temat, ale chciałbym, żeby miała ze mną kontakt. Ma wpisane
wszystkie najważniejsze numery i zablokowane wszystkie możliwe treści.
Może tylko dzwonić, pisać wiadomości, robić zdjęcia, nagrywać swoje
występy taneczne, rysować arcydzieła, czytać, liczyć i oglądać bajki, które
wykupiłem jej w pakiecie. Reszta nie działa. I oboje mamy kontrolę
rodzicielską.
– Przez chwilę miałam wrażenie, że chcesz mi sprzedać ten telefon.
Brzmisz jak zawodowy handlowiec.
– To co? Zgadzasz się? – pyta, a ja kiwam głową. – Dziękuję.
– Ale trzy telefony to za dużo, Nick. Zgadzam się tylko na komórkę dla
Lily.
– Dlaczego zawsze mi odmawiasz? Jesteś moją kobietą. Rodziną.
Uwielbiam kupować ci prezenty, bo zawsze się łudzę, że będziesz się z nich
cieszyć.
– Dobra, już dobra. Nie graj na moich emocjach. – Odpakowuję swój
piękny telefon i uśmiecham się. – Dziękuję. Jest piękny.
– Przywiozłem coś jeszcze, ale nie z Miami. – Z drugiej walizki Nick
wyciąga wielkie pokrowce. – To twoje ubrania, które najbardziej lubiłaś
nosić – oznajmia, a mnie dopada melancholia. – Wiem, że potrzebujesz
czasu i zapewne nie będziesz chciała się do mnie jutro wprowadzić, więc
chciałem, żebyś na ten czas miała kawałek domu. Naszego domu.
Nie będę płakać. Nie będę płakać.
– Dziękuję, ale… te ubrania tak naprawdę nie należą do mnie.
– Chryste! A do kogo? Do mnie? Zostały kupione dla ciebie ode mnie.
Więc jak nie należą do ciebie?
– Po prostu… głupio mi jakoś.
Mniej niż podczas uprawiania seksu w oknie?
Nick siada obok i chwyta mnie za rękę.
– Gdybyś była moją żoną – zaczyna, a ja unoszę wzrok i czuję, że moje
oczy robią się okrągłe jak spodki – to też byłoby ci głupio?
Rozważam to przez chwilę.
– Nie wiem. Chyba nie.
Długo to nie trwało.
– Ech, skarbie. – Przytula mnie do siebie. Pewnie jest załamany moją
odpowiedzią. – Będę musiał nauczyć cię, jak chcieć być rozpieszczaną
przez swojego faceta. Bo kocham cię rozpieszczać. – Prawie mnie dusi
w uścisku. – Chociaż jeśli mam być szczery, naszej córki nigdy nie
przebijesz. Słyszysz ją?
– Ciężko nie słyszeć. Ale to jest dziecko, dziecko nie zna wartości
pieniądza. Wiesz, co kiedyś mi powiedziała, jak odmówiłam jej zabawki,
bo nie miałam przy sobie pieniędzy?
Nie miałam ich w ogóle, ale nie będziemy o tym mówić.
– Co?
– „To idź do maszyny i niech ci wydrukuje”. Miała na myśli bankomat.
Nick parska śmiechem.
– No, w sumie miała rację. – Serio? Chyba nie załapał. – Pokażę ci coś
jeszcze. Ale dam jej, dopiero kiedy podrośnie.
Wyciąga z marynarki małe różowe pudełeczko. Już gdy mi je podaje,
czuję, że to coś wyjątkowego. W środku jest bransoletka na różowej
wstążce z misiem.
– Piękna.
– Odwróć zawieszkę.
Odwracam i kręcę nosem, kiedy widzę grawer.
– „Córeczka tatusia”.
– Jest z tego samego złota, co twój wisiorek. Obie należycie do mnie.
Spoglądam na niego. Zawsze byłam przeciwna takiemu
uprzedmiotowianiu kobiet, ponieważ każdy człowiek – nieważne, jakiej jest
płci, koloru skóry czy wyznania – przede wszystkim należy do siebie. Nikt
nie jest niczyją własnością. Kiedy patrzę na magazyny, zdjęcia w internecie
czy choćby na własną reklamę, zdaję sobie sprawę, że padłam ofiarą
seksizmu. Wpadłam na to po przeczytaniu komentarzy na swój temat.
Ludzie nie widzą w mojej kampanii szczytnego celu, przesłania
mówiącego, że czas o siebie zadbać. Widzą wyłącznie moje cycki
w kryształkach.
Fundacja zapewniła mnie, że to dobry „chwyt marketingowy”, ponieważ
nagle wszyscy zaczęli o tym mówić. Spot wyświetlają w innych krajach.
Portale internetowe biją po oczach moją nagością i tak jak wszystko, mam
swoich zwolenników i przeciwników. Głównymi zwolennikami są
mężczyźni, a przecież reklama kierowana jest do kobiet. Tylko że
większość ich zarzuca mi, że świecę cyckami, by zrobić karierę w show-
biznesie. I oczywiście żeruję (za darmo) na ludzkiej krzywdzie, bo jestem
pieprzoną lolitką.
Ale wróćmy do tematu.
I tak oto od kołyski jesteśmy ukierunkowywane w jednym celu. Weźmy
na przykład bajki dla dzieci. Badanie przeprowadzone przez Janice McCabe
wykazało, że w książkach dla najmłodszych występuje o wiele więcej
chłopców niż dziewczynek, ale rażące jest to, że zawsze są oni bogaci.
Jesteśmy zdominowane przez androcentryzm, w powszechnej opinii
mężczyźni są mądrzejsi oraz zasługują na wyższą pensję, bo mają dwa jaja
między udami. A my? My najlepiej się sprzedajemy nagie, piękne i młode.
I żeby była jasność: nie jestem feministką. Nie mogę nią być, ponieważ
czasami lubię czuć się słabsza. To nic złego chcieć, żeby ktoś się tobą
opiekował.
Rozmyślania przerywa mi mama, która właśnie weszła do domu z siatką
zakupów. Jedną. Chyba nie chce mi wmówić, że przez cały dzień szukała
idealnie czerwonych pomidorów? No, chyba że poleciała po nie do
Hiszpanii.
– Dobry wieczór wszystkim. – Całuje mnie i Nicka w policzek. Widzę, że
on czuje się tak samo niezręcznie jak ja.
– Dobry wieczór, pani Rose. Jak zdrowie?
– Dobrze. – Mama się uśmiecha. – Dziękuję.
I to by było na tyle.
– Gdzie byłaś przez cały dzień, mamo? – Biorę pomidora i posypuję solą.
Mmm, pyszny.
– Zostawię was – mówi Nick. – Zajrzę do Lily.
– Mamo? Możesz mi odpowiedzieć, gdzie byłaś przez cały dzień?
– Jadłam obiad z Tonym.
– Z panem Atwoodem? – Kaszlę, bo sok z pomidora trafił nie w tę dziurę,
co trzeba.
– Tak. Postanowiliśmy odświeżyć nieco naszą znajomość. Chyba mogę
się z nim spotykać?
– Tak… Jasne. Tak! – Wytrzeszczam oczy, kiedy na mnie nie patrzy. To
się porobiło… Moja mama chce się spotykać z panem Atwoodem. W jakim
sensie „spotykać”? Przecież on ma żonę i zapewne jest tak samo
pierdolnięta jak jej córeczka.
– O czym rozmawialiście? – Skupiam się na jedzeniu, żeby nie skupiać
się na niej. Staram się brzmieć, jakby to była dla mnie zupełnie zwyczajna
sytuacja.
– Takie tam. Wspominaliśmy trochę przeszłość, opowiedzieliśmy sobie
o naszym życiu. Opowiadałam o tacie. Tony był bardzo poruszony tym, że
tak szybko odszedł.
Wstaję, żeby ją przytulić. Może ona też potrzebuje silnego ramienia po
tylu latach. Cieszę się, że pan Atwood ją wspiera. Poza tym nie jest dla niej
obcy – w końcu u niego pracowała. Mam u niego kolejny dług
wdzięczności i teraz w końcu rozumiem, dlaczego traktuje mnie jak córkę.
– A ty masz coś przeciwko, żebym spotykała się z Nickiem? – szepczę jej
do ucha, wciąż wisząc na jej ramionach. Jest coraz mniejsza i chudsza.
– Mówiłam ci już, Andreo. Zrobisz, jak uważasz. Kieruj się sercem, bo
rozum często zawodzi.
– Myślałam, że odwrotnie?
Uśmiecha się, a gdy ją puszczam, polewa wrzątkiem pomidory.
– Wiesz, Bóg stworzył nas tak, a nie inaczej nie przypadkiem. Mamy
dwoje oczu, żeby więcej widzieć. Parę uszu, żeby więcej słyszeć. Jedne
usta, żeby mniej mówić. Rozum, żeby podejmować decyzje. I serce, żeby
zdać się na uczucia, kiedy rozum zawodzi. Nie ma większej mocy na
świecie niż uczucia. Rozum możesz oszukać, ale swojego serca, dziecko,
nigdy nie zwiedziesz. Człowiek jednak myśli, że tak, i może dlatego na
świecie żyją ludzie nieszczęśliwi, samotni i zagubieni. Często bardzo
bogaci. – Przez pierwszą połowę jej wywodu myślałam, że mówi o mnie.
Później – że ma na myśli Nicka i pana Atwooda. Pogubiłam się, ale nie
chcę drążyć tego tematu. Z rodzicami się nie dyskutuje, bo oni zawsze mają
rację. Nawet jeśli sami popełnili wszystkie możliwe błędy. – Więc co
podpowiada ci serce? – kończy pytaniem.
– Że jeśli nie podejmę próby ratowania swojego związku, do końca życia
będę nieszczęśliwa, samotna i zagubiona.
Z góry słychać piski i śmiech Lily.
– Więc go ratuj. Zrób wszystko, żebyś była szczęśliwa. – Mama patrzy mi
głęboko w oczy. – To żadna ujma.
– Próbowałaś pomóc mi podjąć decyzję? Wiedziałaś, że ze sobą walczę,
prawda? – pytam, a ona uśmiecha się przelotnie. – Och, Rose. Jak ty mnie
znasz.
Rzucam się na kanapę z trzecim pomidorem.
– To też. Ale wciąż obawiam się o wasze bezpieczeństwo. Będziemy
musieli wszyscy wrócić do tej rozmowy, ale póki jesteś szczęśliwa, to…
– Dzięki, mamo – burczę.
– Za co?
– Za „póki”. – Biorę soczysty kęs i macham nogami.
– Och, przestań… Kto zamówił tyle jedzenia? Marnowanie pieniędzy.
Przecież mówiłam, że zrobię obiad.
– Gdybym miała czekać na obiad, umarłabym z głodu, mamo. Poza tym
nie musisz codziennie gotować, naprawdę.
– Gdybym nie gotowała, to umarłabyś od tego naszprycowanego
chemią… gówna.
Parskam śmiechem i kręcę głową. Moja mama nie uznaje śmieciowego
żarcia, pierwszą pizzę musiała zrobić sama, żeby się przekonać, że to tylko
zwykłe ciasto i dodatki.
Po schodach schodzi Nick z palcem przyłożonym do ust.
– Zasnęła.
– Tak szybko?
– Za dużo wrażeń. – Śmieje się. To znaczy stara się śmiać, bo po chwili
spogląda na moją mamę i poważnieje. – Pójdę już.
Nie, nie, nie.
– Przygotuję krem z pomidorów z grzankami serowymi – mówi mama. –
Zostań, Nick. Nie musisz uciekać. Zachowujesz się jak moja córka.
– Dzięki, mamo.
– Naprawdę nie chcę robić problemów…
– Gdyby to był problem, Nick, powiedziałabym ci o tym. – Podchodzi do
niego i pstryka go w nos. – Jesteś ojcem mojej wnuczki. Zawsze jesteś mile
widziany.
Wszyscy uśmiechamy się do siebie.
– Dziękuję.
Nick siada obok mnie na sofie, ale stara się być zdystansowany. Mam
ochotę parsknąć śmiechem.
– Wiesz, że Lily może się w każdej chwili obudzić? A wtedy nie waż się
nie odebrać ode mnie telefonu, nawet w środku nocy. Wrócisz tu i będziesz
siedział przy niej tak długo, aż znowu zaśnie. Muszę rano iść do pracy, nie
mogę być tak nieodpowiedzialna.
– Zawsze mogę zostać. – Chrząka. – W razie czego…
– Tu nie ma osobnej sypialni. Jest tylko ta sofa i mały kącik u góry.
– Gdzie śpi twoja mama?
– Z Lily.
– Dlaczego ty z nią nie śpisz?
– Dlatego że moja mama dziwnie się czuje, śpiąc na środku apartamentu
bez zasłon. Uważa, że wszyscy ją widzą. Ja też tak uważam, ale nie mam
wyboru. Czy z twojego biura widać dokładnie, co się tutaj dzieje?
– Nie. Ten budynek jest wyższy niż moje biuro.
– Niewiele. Poza tym cały przód jest ze szkła.
– To tymczasowa sytuacja. Dopóki nie podejmiesz decyzji.
– Jakiej?
– Kiedy wrócicie do domu.
– Mój dom jest w remoncie. Nie wiem, ile to zajmie. Chłopaki mówią, że
może nawet dwa miesiące.
– Mówię o domu w Westfield.
Wzdycham.
– Nie chcę tam wracać. To znaczy chcę być z tobą, ale nie tam – mówię
najciszej, jak się da.
– Nie podoba ci się tam?
– Nie o to chodzi. Tam mieszka… Bradley. – Wypowiadając jego imię,
czuję, jak oblewa mnie fala gorąca. – Boję się go.
– Nikt was nie skrzywdzi, na pewno nie w moim domu – obiecuje Nick. –
Wiem, że dałem dupy, ale teraz jesteś prawdomównym obywatelem
Zjednoczonego Królestwa, więc będziesz mi o wszystkim mówić, żebym
mógł cię chronić, prawda?
– Co powiedziałeś Lily, kiedy się rozstaliśmy? – Robię cudzysłów
w myślach.
– Że wyjeżdżam do pracy i będę remontował jej pokój. Nie mówiła ci?
– Pewnie chciała, ale… nie chciałam o tobie słuchać. Za każdym razem ją
zbywałam. Jestem wyrodną matką?
– Nie, skarbie. Nie jesteś. Czasami po prostu podejmujemy głupie
decyzje.
– Dzięki. – Kuźwa, czy wszyscy się dzisiaj na mnie uwzięli?
– Więc jak? Kiedy znowu zamieszkamy razem?
Pewnie nigdy, a już na pewno nie w tamtym domu. Czas na zmianę
tematu, bo zaczynam dostawać pierdolca.
– Co u twojej mamy?
– Wyjechała jako wolontariuszka do Afryki. Postanowiła wycofać się na
jakiś czas z dotychczasowego życia i pomagać innym.
– Wiedziałam, że ma wielkie serce. Trochę mi głupio, że pożegnałam się
z nią w taki sposób.
– Moja mama się na ciebie nie gniewa. Rozumie, że potrzebujesz czasu.
Kupiła nawet twoje zdjęcie z kampanii. Jest z ciebie bardzo dumna.
– Dzięki. Teraz naprawdę mi ulżyło.

*
Po pysznej kolacji odprowadzam Nicka do garażu, choć protestuje, że
kobieta nie powinna odprowadzać faceta. Na moje pytanie, skąd ma takie
informacje, mówi, że tak go nauczono. No proszę, dobrze wychowany
tradycjonalista.
Który lubi lizać stopy.
– Wpadnę jutro na kawę. Mam nadzieję, że mi zrobisz?
– Wolałabym, żebyśmy nie afiszowali się w mojej pracy. Oczywiście nie
zabronię ci przychodzić na kawę, ale nie chcę, żeby wszyscy o nas
wiedzieli.
– Problem w tym, że świat już dawno o nas wie. Widziałaś swój
samochód?
– Ee… nie.
– To chodź. Mam nadzieję, że ci się spodoba. A jeśli nie… zawsze
możesz wymienić go na inny.
Idę za nim, instynktownie szukając wzrokiem czterech znajomych
pierścieni, ale najwyraźniej nie tylko ja lubię audi, bo jest ich tu chyba
z dziesięć. W końcu docieramy do wielkiego białego SUV-
a z przyciemnianymi szybami. Od razu wiem, że należy do mnie. Po
pierwsze, na masce pyszni się czerwona kokarda, a po drugie, na tablicy
rejestracyjnej widnieje napis „CHERRY”.
– Poznaj swoje nowe cudo!
– Nie wiem, co powiedzieć… – jąkam się, a Nick wywraca oczami
i wzdycha. – Jest piękny.
Wypuszcza powietrze, żeby mi pokazać, jak wielką ulgę poczuł.
– Pokażę ci wszystko, zanim zaczniesz nim jeździć.
To bestia, ale z klasą. Pod maską kryję się pięćset dwadzieścia pięć koni
mechanicznych, ale najlepsze jest to, że ten model dzięki napędowi na
cztery koła jest jak pług śnieżny.
Mam swój własny nowy piękny samochód!
– Po raz pierwszy widzę, żeby kobieta tak bardzo się cieszyła, otwierając
maskę wozu zamiast jego drzwi. – Śmieje się.
– Quattro! – Przygryzam dolną wargę i oglądam każdy detal. – Dziękuję!
Wskakuję na niego i oplatam jego biodra nogami.
– No, nareszcie! – Całuje mnie w szyję. – Właśnie tak masz reagować,
maleńka.
Kiedy emocje opadają, robię krótką rundkę wokół bloku. Grymaszę
chwilę, bo Nick nie chce, abym go odwiozła, ale staram się, żeby w końcu
zniknął. Muszę złapać Liz, zanim wyjdzie z Blossom.
– Jedź już. Muszę podziękować Liz. – Wpycham go do jego samochodu
i zamykam drzwi. – Kocham cię. I dziękuję.
Szczerzę się, czym go rozśmieszam.
– Ja ciebie też. – Wciska gaz, ale nie odjeżdża. – Wracasz do domu, tak?
– Nick.
– Do domu. – Powoli rusza z wymuszonym uśmiechem.
No dobrze.
Wdech. Wydech.

*
Czeka cię bardzo ważne zadanie, Cherry. I postaraj się niczego nie
spierdolić. Od czego zacząć?
„Hej, Liz”… Nie. „Hejka, Liz”… Nie. „Cześć, flądro”… Jeszcze nie to.
Nie wiem, w jakim nastroju jest moja przyjaciółka, więc się nie
przygotowałam.
– Hej – zaczynam, kiedy plany idą w pizdu. – Możemy pogadać?
– Tak. Już skończyłam – mówi całkiem normalnie Liz.
– Może się przejdziemy? – Czuję, jakbym zapraszała ją na pierwszą
randkę.
– Nie dygaj, mała. – Liz wkłada czarne kozaczki. Obstawiam, że są nowe
i drogie. – Co masz w tej siatce?
Zapomniałam, że w ogóle mam siatkę.
– Kupiłam ci wszystkie możliwe słodycze Kinder.
– Żeby mnie przekupić? – Zastygam, bo moja przyjaciółka naprawdę
dziwnie się zachowuje i w tym momencie nie wiem, jaka odpowiedź ją
usatysfakcjonuje. – No to ci się udało, flądro.
Przytula mnie mocno. Jak dobrze znów mieć ją z powrotem!
Idziemy wzdłuż budynku i zauważam, że cały parter zajmują różne
ciekawe lokale. Masaże, kwiaciarnia, kawiarnia Blossom, w której pracuję,
zajęcia tańca, mały bar otwarty przez całą noc i dwa puste lokale do
wynajęcia bądź kupienia.
– Fajnie tu – stwierdzam. – W ogóle fajna ta okolica, nie? – Biorę do ust
kawałek mlecznego batonika. Smak dzieciństwa.
– Chciałabyś tu mieszkać na stałe?
– Nie. – Kręcę głową. – Tymczasowo okej, zwłaszcza jeśli nie masz
wyboru, ale na stałe nie mogłabym.
– Czemu? – Dlaczego Jimmy nie oduczył jej mlaskać?
– Bo to miejsce – patrzę w górę – to jakiś absurd. – Widzę, że Liz nie
rozumie, więc muszę jej wyjaśnić. – Te apartamenty w niczym nie
przypominają domu. Są zimne, bez emocji, bez ciepła. Człowiek boi się
dotknąć czegokolwiek z obawy, że to pobrudzi albo zepsuje. Nie wiem, czy
to dlatego, że mieszkam w obcym miejscu, u obcego faceta, czy dlatego, że
wszystko jest tak snobistyczne i wypucowane. A może jedno i drugie. –
Wzruszam ramionami.
– Hmm. Uważasz, że to miejsce nie nadaje się dla rodzin z dziećmi? –
pyta Liz.
– Nie. Zdecydowanie się nie nadaje. – Odpakowuję piąty batonik. – A co,
planujecie powiększenie rodziny?
Widzę, że moja przyjaciółka trochę pochmurnieje.
– Jimmy nie chce. To znaczy nie teraz, nie za rok. Nie w najbliższym
tysiącleciu. A może nawet nigdy.
– Dlaczego? – pytam zaskoczona, bo wydawało mi się, że oboje mają
bardzo podobne podejście do życia.
– Twierdzi, że nie sztuką jest zrobić dziecko. Wiesz, te wszystkie bzdury
o wychowaniu i wielkiej odpowiedzialności za małego człowieka.
– Bo to jest wielka odpowiedzialność, Liz. – Besztam ją wzrokiem.
– Przecież wiem. Jedno już wychowałam.
Parskam śmiechem, ale niech jej będzie.
– Nie martw się, chłopak po prostu się wystraszył po ostatnim. – Nie
powinnam żartować z tego, że zwaliliśmy się mu na głowę i musiał się
nami opiekować, ale wydaje mi się, że to właśnie dlatego Jimmy nie
spieszy się do dzieci.
– Chyba oszalałaś! – protestuje Liz. – On uwielbia Lily! Uwielbia was
wszystkie. – Serio? – Ostatnio nawet zapytał, czy dałabyś nam Lily na
weekend, żebyśmy mogli zabrać ją w jakieś fajne miejsce. – Oblizuje palce
z czekolady, co doprowadza mnie do białej gorączki. – Wiesz, co
zauważyłam u facetów? Oni faktycznie są wiecznymi dziećmi. Sama
mówiłaś, że Nick uwielbia bawić się z Lily, tak samo Jim. A wiesz czemu?
Bo wtedy są w swoim żywiole i nie muszą się tego wstydzić.
Zaczynamy chichotać.
– Nick świetnie się sprawdza w roli ojca – mówię rozmarzona i chyba po
raz pierwszy naprawdę zdaję sobie z tego sprawę. – Jest opiekuńczy,
troskliwy, lubi nas rozpieszczać i kontrolować. – Uśmiecham się, kiedy
nagle ktoś zaczyna trąbić.
– Do domu! – słyszę za plecami.
– Co ty tu robisz, Nick? – staram się przekrzyczeć ryk silnika.
– Pilnuję mojej niegrzecznej dziewczynki. – Wysiada z samochodu,
trzaska drzwiami i zaborczo chwyta mnie w pasie, rzucając się na moje
czekoladowe usta. – Małe dziewczynki nie powinny kręcić się o tej
godzinie bez ochroniarza.
– Cześć, Nick. Miło cię widzieć. U mnie też wszystko dobrze. Dziękuję –
rzuca Liz i idzie w stronę jego samochodu.
– Była zła? – pyta mnie Nick, a gdy kręcę głową, woła do niej. – Liz?
Chcesz się przejechać?
– Żartujesz? Dawaj kluczyki!
– Musi mieć ubezpieczenie, Nick! – przypominam mu. – Nawet o tym nie
myśl.
Tak, w naszym cudownym kraju każdy kierowca musi mieć osobne
ubezpieczenie, nawet jeśli wsiada za kierownicę czyjegoś wozu na kilka
sekund.
Nick jednak wyciąga telefon, prosi Liz o prawo jazdy i już po chwili
problem zostaje rozwiązany. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś, kto
kupowałby komuś ubezpieczenie na rundkę, byleby się pozbyć tej osoby.
– Łap! – Niezły rzut, Nick. Niezły chwyt, Liz. – Zrób ze trzy okrążenia.
– Załapałam! – woła Liz.
– I za to cię lubię.
– Dobra, dobra. Jak to się odpala?
– Wciśnij guzik.
– No tak. Guzik. Że też na to nie wpadłam.
Gdy moja przyjaciółka rusza z piskiem opon i wyszczerzonymi zębami,
pytam:
– Kolejny nowy wóz?
– Nie. – Nick chwyta mnie za twarz. – Chodź tu, bo mamy mało czasu. –
Jego język wślizguje się w moje usta. – Chyba że cię porwę…
– Chciałabym, ale muszę iść jutro do pracy.
Odsuwa mnie lekko od siebie.
– Zawsze byłaś taka ambitna? – pyta, ale nagle zauważa w mojej ręce
kawałek batonika. Otwiera usta, żebym go poczęstowała, i zżera całego!
– Zawsze chciałam mieć własne pieniądze – odpowiadam. – I wciąż chcę.
– Ludzie łączą się w pary – mówi pomiędzy pocałunkami. – I łączą
majątki.
Czemu w pierwszej chwili usłyszałam „majtki”?
– Jeśli je posiadają, skarbie. – Nie ma to jak poruszać takie tematy
pomiędzy kolejnymi pocałunkami i jękami, w dodatku pod okiem nowych
i porządnych sąsiadów.
– Jeśli kobieta nie jest zamożna, to tym lepiej dla faceta – zauważa Nick.
– O, możesz to rozwinąć?
– Zajmie się domem, dziećmi i jest częściej dostępna.
– Nie mam domu – całuję go – mam jedno dziecko – całuję go ponownie
– i wciąż jestem dostępna.
Gwałtownie ode mnie odskakuje i przeczesuje swoje gęste włosy.
– Andrea, nie mów tak, jakbyś była bezdomna!
– Na razie właśnie tak to wygląda – prycham. – Dlaczego na mnie
krzyczysz?
– Bo mnie to wkurwia. Masz mnie, a ja nie jestem biedny, więc jak
możesz mówić, że jesteś bezdomna? Staram się ze wszystkich sił
przyzwyczaić cię do mojego życia, bo tak będzie wyglądało nasze życie.
A ty wciąż żyjesz swoim starym życiem i obawiam się, że wciąż nie ma
w nim miejsca dla mnie. – Łapie oddech. – Nie pozbędę się swojego
majątku, bo ci on przeszkadza. Nie pozbędę się go, bo chcę tobie i Lily
zapewnić wszystko, co najlepsze, a ty traktujesz to jak coś… złego. Coś, co
nie powinno mieć miejsca, bo ja jestem bogaty, a ty nie. I oczywiście teraz
nie będziesz się odzywać, bo nie wiesz, co powiedzieć.
– Po prostu nie chcę żyć w takim przepychu – odpowiadam cicho.
Za cudze pieniądze.
– I tyle? To nie musimy. Możemy być bogaci, ale nie musimy szastać
forsą mojego dziadka, który pokochałby cię jak własną wnuczkę. – Śmieje
się. – Był dusigroszem jak mało kto. Pewnie dlatego doszedł do takiej
fortuny.
Idę usiąść na ławce, żeby odzyskać równowagę. Nie lubię tych jego
gwałtownych zmian nastroju.
Nick siada obok mnie.
– Przepraszam, że się uniosłem – mówi i obraca moją twarz ku sobie. –
Wybaczysz mi?
Tak naprawdę nie mam mu czego wybaczać. Nie ma nic złego w tym, że
spotkałam mężczyznę, który jest bogaty i do tego chce się dzielić
wszystkim, co ma.
– Zależy, jak się postarasz.
– Chodźmy gdzieś. Spędzimy wspaniałą noc, a rano podrzucę cię do
pracy, hm?
– Oboje wiemy, że po nocy z tobą nie będę w stanie iść do pracy. Dlatego
lepiej śpijmy osobno. Poza tym chcę jeszcze porozmawiać z Liz.
Nick podnosi się z ławki.
– Mam sobie iść?
– Nie… – Kurwa, sama nie wiem. Dlaczego to nie może być proste? Tak,
zostań. Okej, jedźmy. Jasne, kup mi to. O Boże, jakie piękne ubrania,
dziękuję. Wow, jaki piękny samochód. Matko jedyna, co za piękny
odrzutowiec!
Śmieję się pod nosem i spoglądam na Nicka, żeby podzielić się z nim
swoimi myślami, ale on gwałtownie blednie. Odwracam się i widzę jego
samochód oraz… zanoszącą się płaczem Liz.
Nick wyrywa się w jej stronę, a ja pędzę za nim.
– Liz, co się stało? Dlaczego płaczesz?
– Przepraszam, przepraszam… – stęka moja przyjaciółka i wyciąga do
niego rękę. – Pomóż mi. Przepraszam…
Jest roztrzęsiona, więc odruchowo, jak przystało na córkę mechanika,
sprawdzam stan auta. Zauważam, że przód jest lekko uszkodzony. Na
chwilę zaciskam powieki, jednocześnie gratulując sobie, że nie pozwoliłam
jej wsiąść za kółko bez ubezpieczenia.
– Uważaj na głowę. Wezwać karetkę? – pyta Nick.
– Nie! – Chryste, zapytał tylko, czy wezwać karetkę. – Nie. Jest okej…
– Co jest, Liz? – pytam czujnie.
– Piłam alkohol…
– Co?! – krzyczymy jednocześnie, ale to mnie słychać głośniej. – Ile
wypiłaś? – ściszam głos, żeby jej bardziej nie wystraszyć.
– Więcej, niż powinnam. Przepraszam…
Wodzę wzrokiem od Liz do samochodu, a potem znowu zamykam oczy
i biorę głęboki wdech.
Nick przez chwilę zastanawia się nad czymś. W końcu pyta:
– Liz, odpowiedz mi na jedno zasadnicze pytanie: czy potrąciłaś kogoś?
– Nie… Chyba nie.
– Jak to „chyba”? – Przysięgam, że w tym momencie mam ochotę skopać
jej dupę i wykrzyczeć, że nie nadaje się na matkę i w ogóle nie dziwi mnie
decyzja Jima. Ale gryzę się w język i czekam, jak rozwinie się sytuacja.
– Uderzyłam w zaparkowany samochód. To znaczy pomyliłam gaz
z hamulcem i wjechałam prosto w jakiś drogi wóz. Pod twoją firmą.
– Całe szczęście.
– To nazywasz szczęściem? – wołam. – Liz, jak mogłaś być tak
nieodpowiedzialna! Piłaś w mojej pracy i wsiadłaś za kółko!
– Nie matkuj mi tu teraz! Jestem cała roztrzęsiona! – Ona. Krzyczy. Na
mnie? – Rozwaliłam ci samochód, Nick.
– Najważniejsze, że nikt nie zginął. Chodź, odprowadzę cię do domu. –
Nick puszcza ją przodem i celuje we mnie palcem. – I ciebie też.
A ja co niby zrobiłam?
– Proszę, nie mów o niczym Jim…
– Pomyślę – przerywa jej surowym tonem.
Moja przyjaciółka wpada w histerię. No tak. Nie wiesz, jak przekonać
faceta, to najlepiej się rozpłacz.
– Liz, nie płacz – uspokajam ją. – Przecież Jimmy nie przełoży cię przez
kolano ani nie da ci szlabanu na wychodzenie z domu.
– Nie, ale teraz już w ogóle nie będzie chciał mieć dzieci! – szlocha. –
A już na pewno nie ze mną.
Obejmuję ją i prowadzę do windy. Nawet jeśli Nick niczego nie powie, jej
wygląd zdradza wszystko. Na szczęście przed drzwiami Liz przestaje
płakać i z miną cielaka żegna się z nami.
Wracamy do windy i po chwili wysiadamy na moim piętrze.
– Idę spać – wzdycham. – Dlaczego nie mogłam przełożyć tego spotkania
na jutro…
– Zaczekaj – mówi Nick, zanim otworzę drzwi. – Mogłabyś mnie
odwieźć do domu?
– Serio? Oczywiście.
Kiedy zjeżdżamy do garażu, Nick nagle wciska kilka przycisków i dźwig
się zatrzymuje.
– Co robisz? – Unoszę brew.
– Ściągaj spodnie – warczy w moje usta i rozpina mi guzik.
– Chyba sobie jaja robisz.
– Jaja to ty możesz zaraz possać.
Parskam krótkim śmiechem.
– Nie zachowuj się jak dupek, Blake.
– Ściągasz czy mam je z ciebie zedrzeć? – Opuszczam spodnie do kolan,
ale wciąż nie ogarniam, co tu się dzieje. – Dobra decyzja – chwali
i przejeżdża palcem po mojej wisience. – Mokra. Gotowa. Ale najpierw
weź go do buzi. – Teraz już moje obie brwi dotykają czoła. – Proszę, zrób
to.
– Skoro tak ładnie prosisz.
Chwytam jego sprzęt (wciąż nie wymyśliłam nazwy) i delikatnie bawię
się główką, czując, jak powoli twardnieje w moich spragnionych ustach.
– Och tak… Jesteś w tym najlepsza.
Ten facet uwielbia zastawiać na mnie pułapki. Bo oczywiście podwózka
była tylko pretekstem, żebym znalazła się z nim w windzie.
Fajny jest, co?
ROZDZIAŁ 8

Kiedy kilka dni upływa ci w całkowitym spokoju, harmonii i miłości,


zastanawiasz się, czy los aby się nie pomylił, zwłaszcza jeśli twoje życie
przeważnie stanowiło pasmo gównianych nieszczęść. Wiem, wiem,
nadużywam słowa „gówno”, ale nic na to nie poradzę, że jest najbardziej
uniwersalne i potrafi idealnie opisać rzeczywistość. Ale wróćmy do tematu.
Codziennie po pracy Nick czeka na mnie z Lily, ponieważ postanowił
przejąć większość obowiązków i odciążyć moją mamę. W końcu mogę
normalnie pracować, a wieczorami cieszyć się życiem rodzinnym.
Jesteśmy rodziną.
Uśmiecham się, na co pan przy stoliku numer sześć odpowiada tym
samym, kiedy podaję mu kawę i ciastko. Ostatnio uśmiecham się do
wszystkich. I ani razu nie miałam powodu do płaczu.
Bajka.
– Długo tu pracujesz? – pyta mnie młoda i zgrabna blondynka, kiedy
podaję jej zamówienie. – Nie kojarzę cię.
– Od niedawna.
– Ładna jesteś. – Ogląda mnie od stóp do głów. – Lubisz tańczyć?
– Lubię, ale to nic specjalnego. Dlaczego pani pyta?
Uśmiecha się i podaje mi zgrabną dłoń.
– Amy.
– Andrea.
– Piękne imię dla pięknej dziewczyny. – Czy mi się wydaje, czy ona…
Nie, na pewno mi się wydaje. Jest po prostu miła. – Jestem instruktorką
tańca… – Przez chwilę grzebie w żółtej torebce, po czym z czerwonego
portfela wyjmuje wizytówkę i podaje mi ją. – Jak będziesz miała ochotę,
wpadnij. Pierwsza lekcja za free.
– Dziękuję.
Chowam kartonik do kieszeni spodni. Dostałam od Nicka zakaz noszenia
sukienek i spódniczek, ponieważ przychodzą tu też ludzie z jego firmy, a ja
postanowiłam się nie kłócić o takie pierdoły.
– To znaczy, że przyjdziesz – pyta Amy. – Tak?
W odpowiedzi tylko uśmiecham się do niej. Uśmiecham się również do
naszego stałego gościa. To starszy przystojny mężczyzna, który spędza
u nas połowę dnia, pracując przy swoim MacBooku. Często mnie zagaduje,
a ja staram się dotrzymywać mu towarzystwa, oczywiście na tyle, na ile
pozwala mi moja praca. Wiem, że ma dorosłego syna i lubi o nim
rozmawiać, ale nie podaje żadnych szczegółów. Nie znam nawet jego
imienia.
Ukradkiem wyciągam telefon, żeby odczytać wiadomość od Nicka, ale
wysłał mi tylko smutną minkę i serduszko. Odsyłam kilka czerwonych
serduszek na pocieszenie i wsuwam komórkę do kieszeni. Do końca pracy
zostały mi cztery godziny. Odkąd jest między nami tak dobrze, nie mogę się
doczekać, aż stąd wyjdę.
Zbieram brudne naczynia ze stolików i zanoszę je do kuchni na zmywak,
po czym wracam na salę do kolejnych gości. Wtedy dostrzegam tę cycatą
pizdę. Siedzi jak na tronie i przywołuje mnie gestem dłoni.
– Co podać? – Wiem, że mój głos podniósł się o oktawę.
– Poproszę latte na odtłuszczonym mleku – mówi, a ja wywracam
oczami. – Bez cukru, oczywiście.
– Oczywiście – odpowiadam ze sztuczną słodyczą, mając nadzieję, że
choruje na cukrzycę i dostanie hiperglikemii.
Wracam za bar i przygotowuję kawę. Zastanawiam się, jaki najmniejszy
wyrok by mi groził, gdybym dodała do niej szczyptę arszeniku.
Zrób swoje, nie myśl o tym, że zapewne właśnie urwała się z gabinetu
Nicka, gdzie próbowała zrobić wszystko, żeby do niej wrócił. Może nawet
cię oczerniała. A więcej niż pewne jest to, że przyszła tutaj, żeby nacieszyć
oczy twoim widokiem.
Stawiam przed nią wysoką szklankę, o mało nie wylewając kawy na jej
odkryte nogi. W sumie szkoda.
– Dziękuję, Andreo. Co u ciebie? – Nonszalancko upija łyk.
– Myślę, że to nie twoja sprawa, Patricio. – A w sumie chuj cię to
obchodzi, głupia, tępa dzido. Zachowuje się tak, jakby była pogrążona
w myślach, ale wątpię, by to było możliwe.
– Słyszałam, że…
– Dobrze słyszałaś. A teraz wybacz, ale pracuję.
Uśmiecha się, a ja pragnę z całej siły przypierdolić jej tacą w gębę. Ma
tupet! Przyszła tu, żeby napawać się tym, że będę jej usługiwać.
Zaszywam się na zapleczu. Praca tutaj to nie był dobry pomysł, bo odkąd
znów spotykam się z Nickiem, odwiedzają nas wszyscy z jego biura. Czy
wcześniej nikt nie znał tego miejsca, które jest centralnie naprzeciwko jego
firmy?
Spędzam piętnaście minut w toalecie, udając, że mam rozwolnienie.
W końcu Alexa lituje się i puszcza mnie do domu. Do końca życia będę jej
dłużniczką. Nie muszę więcej oglądać tej dzikuski, która zapewne
szykowała dla mnie jakieś spektakularne przedstawienie. Wezmę szybki
prysznic i pójdę odebrać Lily ze szkoły.
Kiedy wracam, moja mama szoruje szyby papierowymi ręcznikami.
– Co… robisz?
– Staram się doczyścić szyby.
To widzę.
– Mhm… Mówiłam Lily, żeby przestała je mazać – rzucam i uciekam do
łazienki.
– To nie są dłonie dziecka – woła za mną, a ja wykrzywiam usta
w bezgłośnym „kurwa mać”. – Próbowałaś otworzyć okna?
– Co…? Nie. To znaczy tak, ale nie udało mi się.
– Ciężko zmyć te ślady. Pójdę do sklepu po jakiś mocniejszy płyn. Obiad
masz gotowy.
Zamykam się w łazience i wchodzę pod prysznic. Kiedy woda obmywa
moją twarz, zaczynam się śmiać. Po prysznicu wcieram w ciało balsam,
który dostałam od Liz. Pachnie cukierkami i podobno Jim go nie cierpi, ale
on ostatnio niczego nie cierpi. Zwłaszcza po tym, co zrobiła moja
przyjaciółka. Oczywiście Liz sama się do wszystkiego przyznała, ale Jim
wciąż nie potrafi jej odpuścić, pomimo że Nick się za nią wstawił. I jak się
domyślam, to dzięki niemu nie będzie miała żadnych problemów.
Wkładam nową bieliznę od mojego ukochanego i bardziej eleganckie
ubranie, żeby pokazać się w szkole. A raczej dać wszystkim jasny sygnał,
że wciąż żyję i mam się lepiej niż kiedykolwiek. Gdy kończę się ubierać,
dzwoni moja komórka. Warto dodać: moja nowa komórka.
– Czy to najpiękniejsza, najcudowniejsza, najukochańsza
i najseksowniejsza mamuśka na świecie?
Szczerzę się.
– Tak.
– Czy rozmawia pani ze swojego nowego telefonu?
– Tak.
Czuję, że Nick też się szczerzy.
– Podoba się?
– Bardzo. Jeszcze raz dziękuję.
– Drobiazg, skarbie. Co robisz?
– Jestem w domu, szykuję się po Lily, więc nie musisz się spieszyć.
Spotkamy się u mnie na kolacji, okej?
– Hmm… W porządku. Przyda wam się wspólny czas.
– Moja mama zauważyła ślady na oknie. – Ze wstydu, ekscytacji
i podniecenia zagryzam dolną wargę.
– To pewnie już wie, jak dobrze się bawimy pod jej nieobecność.
– Nick!
– Chcesz to powtórzyć?
– Może…
Opanuj się, kobieto. Ile ty masz lat?
– Wyjdź na taras.
– Jak? – Rozglądam się. – Przecież tu nie ma klamek.
– W każdej ramie okna masz wysuwaną klamkę, skarbie.
– Ach tak. Przecież… – siłuję się z ramą okna – …to oczywiste. –
W końcu udaje mi się wysunąć klamkę i otworzyć drzwi. – Wyszłam.
A raczej zrobiłam mały krok, ponieważ wszystko jest ze szkła. Chyba mam
lęk wysokości.
– Spójrz na ostatnie piętro, w okno na samym środku.
– Patrzę… Widzę cię!
Nick zaczyna się śmiać i macha do mnie ręką.
– Ale… mówiłeś, że niczego nie widać.
– Kiedy jesteś w domu, to nie, ale teraz jesteś na zewnątrz. Podoba ci się
widok?
Rozglądam się ponownie. Z tej wysokości świat wydaje się taki maleńki.
– Tak!
Wtedy za plecami słyszę głos mamy:
– Już jestem. O, jednak można wyjść na balkon? Co za piękny widok!
Z kim rozmawiasz?
– Z Nickiem – odpowiadam, a potem ponownie zwracam się do mojego
ukochanego: – Zadzwonię do ciebie w drodze po Lily, okej?
– Okej, skarbie. Czym będziesz jechała?
– Moim nowym samochodem. Kocham cię, pa! – Macham do niego ręką.
– Ja ciebie też. Pa, pa. – Czuję, że się uśmiecha.
I to bardzo szeroko.

*
Moja przyjaciółka postanowiła mi towarzyszyć, więc musiałam odwołać
rozmowę z Nickiem. Na szczęście od jakiegoś czasu jest dla mnie bardziej
wyrozumiały. Chcę wyciągnąć z Liz wszystko, co ją gnębi, a o czym nie
chce mi powiedzieć. Do diabła, przecież jesteśmy siostrami i mówimy
sobie o wszystkim!
Wtedy kiedy zatajałaś fakty na temat poczęcia Lily, też?
– Fajna bryka – mówi Liz. – Nie bój się, nie będę chciała prowadzić.
– Nie boję się. – Wyjeżdżam z parkingu. – Bo nigdy ci na to nie pozwolę.
– Daje mi kuksańca w żebro. – Ała!
– Jim wciąż jest na mnie obrażony. To znaczy udaje tylko, że nie jest, ale
już trochę go znam i wiem, że ciągle ma pretensje.
– Na pewno mu przejdzie. Przecież kiedyś musi – mówię, myśląc
jednocześnie o tym, że ten samochód jest dla mnie stworzony.
– Serio? I tyle masz mi do powiedzenia? – pyta oburzona Liz. Patrzę na
drogę, ale czuję na sobie jej wzrok. – Nie zesikaj się – dodaje z przekąsem.
Parskam śmiechem.
– Przepraszam, ale nie pamiętam, kiedy jechałam swoim własnym
samochodem.
– Zauważyłaś, że nigdy nie możemy być szczęśliwe jednocześnie?
– No.
– A może Jimmy ma kogoś?
– Nie gadaj głupot. Może coś go trapi. Faceci nie są tak wylewni jak my.
Albo będziesz mu wiercić dziurę w brzuchu, albo cierpliwie zaczekasz, aż
samo przejdzie.
Staję na światłach.
– Jestem pod wrażeniem twojej znajomości męskiej natury, Cherry. – Liz
wydyma usta, czym mnie rozśmiesza. – Skąd taka zmiana?
– Jestem szczęśliwa. Po prostu. – Wciskam pedał gazu. – Mimo że nasze
dni są dość monotonne, wieczory spędzamy razem. I chyba tego najbardziej
mi brakowało.
– Ale nie śpicie razem – zauważa. – Więc w sumie wciąż powinno ci tego
brakować. Nie zamierzacie ze sobą zamieszkać?
– Zamierzamy. Tylko nie wiem, jak namówić go na wyprowadzkę
z Westfield.
Nie patrzę na nią, ale jestem pewna, że szeroko otwiera oczy.
– Wiesz, co to oznacza?
– Wiem. I wiem, że nie mogę go o to prosić. Dlatego na razie się tym nie
zadręczam. Co będzie, to będzie. – Wzruszam ramionami i włączam swoją
playlistę.
Liz postanawia zagłuszyć naszą rozmowę, przełączając muzykę, więc
całkowicie skupiam się na przyjemności prowadzenia mojego nowego
samochodu. Nie wiem, jak mogłam nie chcieć go przyjąć! Dzięki niemu
jestem o wiele bardziej mobilna i zaoszczędzam czas, co dla mnie jest jak
manna z nieba. Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem, jak mogłabym się
odwdzięczyć Nickowi za wszystko, co dla mnie robi. I żeby była jasność –
nie mam na myśli tylko rzeczy materialnych.
Ostatnimi czasy mój wkład w życie rodzinne ogranicza się do pracy,
ponieważ całą resztą zajmuję się Nick.
Nasze dni wyglądają mniej więcej tak:
1. Nick zawozi Lily do szkoły.
2. Odprowadza mnie do pracy.
3. Idzie do swojej firmy.
4. Pracujemy.
5. Nick odbiera Lily i pomaga mojej mamie.
6. Przychodzi po mnie.
7. Wspólnie jemy kolację.
8. Spędzamy we czwórkę resztę wieczora.
9. Żegnamy się.
10. Tęsknimy za sobą.
11. Rozmawiamy bądź wymieniamy wiadomości do północy.
12. Wstaję niewsypana, ale szczęśliwa, bo rano znów go zobaczę.
A seks? Seks jest czymś, co wymaga większej logistyki. A że nie chcę
znikać na całą noc ani jechać do niego, ostatnio kochamy się w biurze
Nicka.
Parkuję w miejscu przeznaczonym do parkowania – w przeciwieństwie do
reszty rodziców – i idziemy z Liz po naszą małą arystokratkę. Na pewno się
ucieszy i na pewno zapyta, czy wracamy samochodem. Uśmiecham się na
tę myśl.
– Panno Andreo, dawno pani nie widziałam! – słyszę na powitanie.
Mhm, jakby cię to obchodziło, panno Thomas.
– Byłam bardzo zajęta, ale na szczęście mój… tata Lily świetnie daje
sobie radę. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła.
Liz z trudem powstrzymuje parsknięcie.
– Tak. To uroczy mężczyzna. Lily jest do niego bardzo podobna.
Czy ona powiedziała „uroczy”?
– Mama! Ciocia! – Moja córka wtula się to we mnie, to w Liz, a moja
przyjaciółka natychmiast bierze ją na ręce, bo przecież jest jej ulubioną
ciocią i wszyscy mają o tym wiedzieć.
– Niezłe zagranie – mówi Liz, kiedy teren jest już czysty i nikt nas nie
słyszy. – Nie poznaję cię, Cherry.
– Mamo, a dlaczego ja nie mam na nazwisko jak Nick? – pyta Lily.
– E… a chciałabyś?
Potakuje, czym zbija mnie z tropu.
– Głodna? – Liz rzuca mi koło ratunkowe.
– Tak!
Resztę dnia postanawiamy spędzić tylko we trzy na typowo babskich
przyjemnościach. No, może nie do końca typowych, bo wydałyśmy więcej,
niż powinnyśmy, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na zakupach i po
raz pierwszy od dawna postanowiłam zaszaleć. Kupiłam sobie wszystko, co
wpadło mi w oko, a nie tylko to, co było mi potrzebne. Wymieniłam też
garderobę Lily oraz mojej mamy. Nie zapomniałam oczywiście o Nicku,
któremu kupiłam nowy krawat i dres.
Tak. Dres. Uwielbiam go w dresie i nic na to nie poradzę.
– Spójrz na to, Andrea! – piszczy Liz. Chce kupić wyprawkę dla
noworodka, który jeszcze się nie począł, i zachwyca się każdą skarpetką.
Dotykam miniaturowych ciuszków i uśmiecham się nostalgicznie.
Kiedy to było? I kiedy Lily mi tak urosła?
– Czas tak szybko leci… Musicie mieć dużo dzieci, żebym miała kim się
opiekować na starość – mówię rozmarzona.
– Będziesz miała wnuki.
– Znając Nicka, wątpię. – Wykrzywiam usta. – Wątpię, czy w ogóle
zaakceptuje fakt, że Lily będzie chodzić na randki.
Zaczynamy chichotać.
– Nie obgadujcie mnie za plecami! – woła Lily, przebierając ubranka. –
Chcę to! – Pokazuje na miniaturową sukieneczkę.
– To są ubrania dla noworodków, skarbie.
– Dla kogo? – dziwi się.
– Dla dzieci, które dopiero się urodziły.
Lily rozgląda się po sklepie.
– To gdzie są te dzieci?
Słyszę, jak Liz parska.
– Wybierz sobie coś innego, okej? Tam. – Wskazuję palcem na dział dla
starszaków. Czasami lepiej nie wdawać się w dyskusję z dzieckiem.
– Mamo, spójrz! – krzyczy po chwili moja córka, więc idę zobaczyć, co
wybrała.
– Masz już taką w domu – przypominam.
– Ale jest brudna.
– Nie jest, wyprałam ją. – Odkładam sukienkę na miejsce.
– O, to miło z twojej strony.
Teraz słyszę już śmiech kilku osób.
Biorę parę sukienek, trzy sweterki i pół torby z opaskami, łańcuszkami
oraz szczotkami, które i tak nie poradzą sobie z włosami Lily, po czym
wracamy do Liz, która wciąż stoi w tym samym miejscu.
– Myślisz, że jak pokażę Jimowi te ubranka, to zmięknie mu… – dodaje
bezgłośnie: – dupa?
– Myślę, że to kiepski pomysł.
– Dlaczego?
– Za bardzo go naciskasz. Nie pomyślałaś, że on może nie jest jeszcze
gotowy?
– Nie interesuje mnie to. Potrzebuję mieć dziecko. Natychmiast!
Zaczyna dzwonić mój telefon.
– To Nick, muszę odebrać. – Odchodzę, żeby lepiej go słyszeć. – Cześć,
skarbie.
– Jak tam babski dzień?
– Dobrze. Kupiłam ci mały prezent.
– Wiesz, że najlepszym prezentem jest twoja wisienka.
– Dostaniesz. A to… taki mały gratis.
– Ile wam jeszcze zejdzie? Tęsknię za tobą. Może dasz się gdzieś porwać?
Hotel? Kolacja przy świecach? Kąpiel nago w basenie?
– Spójrz na te śpioszki, Cherry! – woła Liz.
– Jakie śpioszki? – pyta Nick. – Czy ja o czymś nie wiem?
– Ech, nie… To znaczy nie wiesz, bo nie ma o czym. Liz chce przekonać
Jima, żeby zaczęli się starać o dziecko.
Nick chwilę milczy.
– W jaki sposób „przekonać”?
– Kupuje ubranka dla noworodka.
– Czego kobiety nie wymyślą – wzdycha.
– Tobie to nie grozi… To znaczy nam.
Zapada cisza. W myślach biję się pięścią w brzuch. Nie powinnam tego
w ogóle komentować. Może dla niego to drażliwy temat… W końcu jest
mężczyzną, a wiadomo, że dla mężczyzn płodność jest sprawą honorową.
– Racja – mówi w końcu. – To jak? O której będziecie?
– Pójdziemy jeszcze coś zjeść. Dam ci znać, okej?
– Okej. Uważajcie na siebie.
– Kocham cię, pa.
– Ja ciebie też.
Rozłącza się, a ja dopiero wtedy wypuszczam powietrze z płuc. Teraz na
pewno pomyśli, że mam go za jakiś wybryk natury i może nawet kłamałam,
mówiąc, że nie chcę mieć więcej dzieci. Dlaczego zawsze muszę coś
schrzanić, a później zastanawiać się, jak to odkręcić?
– Dobra. Myślę, że mam to, co chciałam. – Liz staje przede mną
z czterema siatkami zakupów. Kompletnie jej odbiło. Nie kupiła niczego dla
siebie, co jest nadzwyczaj dziwne, za to obkupiła nieistniejące dziecko.
Czy może być gorzej? Jej instynkt macierzyński naprawdę zaczyna
wariować.
– Aha… Możemy już iść?
Gdy wchodzimy do pobliskiej knajpki, Liz stwierdza:
– Uważasz, że zwariowałam. – Nie protestuję. – Ja też tak uważam.
– I mimo wszystko dalej to robisz.
– A co innego mi pozostało, Andrea?
Zatrzymuję się i chwytam ją za ramiona.
– Cieszyć się życiem, Liz. To ci pozostało. Dziecko oprócz radości
przynosi ci całą masę obowiązków i odbiera czas na te wszystkie pierdoły,
które tak uwielbiasz.
– Nie przekonałaś mnie. Nikt mnie nie przekona.
Dzwoni jej telefon. Kątem oka widzę, że to Jimmy. Liz wciska mi swoje
pakunki i odbiera, jakby się paliło.
– Cześć, skarbie! Tak, jeszcze jesteśmy w galerii. – Zastanawia się przez
chwilę. – Co kupiłam? Takie tam ubranka. Spodobają ci się. Wciąż się na
mnie gniewasz? Dokąd? Na dwa dni? Tak, bardzo się cieszę. Do
zobaczenia. Ja ciebie też.
Oddycham z ulgą.
– Jakieś plany?
– Jimmy zabiera mnie na weekend do Niemiec. Będą targi fryzjerskie.
Może kupię sprzęt do salonu – trajkocze i dopiero po chwili się orientuje,
że patrzę na nią zupełnie osłupiała. – Ach, zapomniałam ci powiedzieć!
Otwieram salon!
– Boże, Liz… Naprawdę? – Przytulam ją. – To wspaniale!
– Musimy to uczcić czymś mocniejszym.
– Koniecznie. Na przykład mocną herbatą.
Liz wywraca oczami i siada na sofie.
– Mamo, a kiedy wrócimy do naszego domu? – Lily ciągnie mnie za
rękaw. – Bo wiesz, ja trochę tęsknię.
– Wiem, kochanie. Już niedługo, obiecuję. – Czochram jej kręcone
włoski.
– No ale kiedy?
– Nie wiem dokładnie. Trwa remont, żeby wszystko było nowe i piękne.
Spodoba ci się.
– Przyjedzie dziś do nas Nick, żeby poczytać mi bajkę?
– Tak.
– A kiedy pójdę do nowej szkoły?
– Mówiłaś, że nie chcesz. Zmieniłaś zdanie?
– Tak. Nie chcę już chodzić do tej starej. Jest nudna i muszę się uczyć.
Nasz babski dzień sprawia, że pęka mi głowa i zaczynam marzyć
o towarzystwie mężczyzny. O tak, mężczyźni są zdecydowanie mniej
skomplikowani i marudni.
– A wracając do mojego salonu – wtrąca się Liz – chciałam cię o coś
zapytać.
– Śmiało.
– Czy zostaniesz managerem? Miałabyś o wiele lepsze zarobki i stałą
pracę. No i spędzałybyśmy więcej czasu razem.
W tym momencie to ostatnie jakoś najmniej mnie przekonuje.
– Liz… nie mogę. Ale też nie chcę. Nie chcę brać odpowiedzialności za
twój salon. Nie znam się na tym, nie mam doświadczenia ani wiedzy. Nie
gniewaj się na mnie. Nie chcę, żebyś splajtowała.
Jej zielone oczy robią się na chwilę większe.
– Jesteś moją przyjaciółką, nikomu nie zaufam tak jak tobie.
– Znajdziemy kogoś godnego zaufania – zapewniam.
– Naprawdę mi odmawiasz?
– Tak – mówię pewnie.
– Chyba wolałam tamtą Cherry. – Wzdycha, ale zaraz pyta: – I co,
zamierzasz całe życie tyrać dla kogoś za półdarmo?
Wow! Ona nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Obie całe życie tyramy
dla kogoś za półdarmo, a Liz zachowuje się tak, jakby od zawsze była
bogata, tylko o tym zapomniała.
– Nie. Mam swoje plany i wkrótce ci o nich opowiem.
– Powiedz mi teraz.
– Plany mają to do siebie, że lubią się walić, więc na razie nie chcę
nikomu mówić. Póki nie znajdę funduszy.
– Potrzebujesz pieniędzy? Przecież masz bogatego faceta. Zresztą ja też
mogę ci pomóc.
– Nie masz takiej sumy. A Nick nie może się o tym dowiedzieć, bo
pewnie by się nie zgodził.
– Znowu coś kręcisz?
– O czym rozmawiacie? – pyta Lily.
– Tym razem to będzie coś, z czego każdy będzie dumny – odpowiadam
Liz, a potem zwracam się do córki: – O niczym ważnym, skarbie. Na co
masz ochotę?
Lily zagląda do karty.
– Na szpagetti bulne.
Ze śmiechu nie mogę oddychać, a Liz prawie spada z kanapy. Może ten
wypad jednak nie był taki zły.
– Mówi się… – próbuję dokończyć, ale nie jestem w stanie przestać się
śmiać.
– Bulne! – woła Liz, dalej się trzęsąc. Chyba jesteśmy okropne, bo moja
córka mierzy nas wzrokiem, jakby chciała nam nawrzucać.
– Przestańcie, bo robicie mi wstyd – mówi śmiertelnie poważnie.
Po jakimś czasie wciskam do ust czwarty kawałek pizzy.
– To moja trzecia pizza w tym tygodniu.
– I Nick nie ma z tym problemu? – pyta Liz.
– Twierdzi, że muszę przytyć, więc zamawia mi to, na co mam ochotę.
– Biedak nie wie, że choćbyś zeżarła pół antylopy, prędzej pójdzie ci
w cycki niż w biodra. – Patrzy na mnie przez chwilę. – Ale naprawdę
schudłaś. I nie wygląda to za seksownie.
– Wracam na właściwe tory. Apetyt mi dopisuje jak nigdy wcześniej.
– Mhm, widać. Zjadłaś pół pizzy i właśnie patrzysz na desery.
– Mamo, mogę lody? – pyta Lily.
– Tak. Zamówimy duże pyszne i bardzo kaloryczne lody!
Po zjedzeniu tony cukru postanawiam zrobić Lily niespodziankę –
pokazać jej nasz dom i jej własną sypialnię. Nick przebudował wszystkie
pokoje, dzięki czemu mamy ich więcej i możemy spać osobno albo kogoś
zaprosić. Oczywiście wiadomo, kogo mam na myśli.
Gdy wsiadamy do samochodu, jestem w dobrym nastroju. Przestałam się
zadręczać. Jeszcze kiedyś udowodnię wszystkim, że stać mnie na więcej niż
kelnerowanie w osiedlowej knajpce. A na razie mój żołądek fika koziołki
z ekscytacji, że zaraz Lily i Liz zobaczą nasz nowy dom. Ekscytacja rośnie
z minuty na minutę, ale kiedy docieramy pod nasze okna, nagle czuję, jakby
ktoś wrzucił mi do kąpieli włączoną suszarkę do włosów.

„DZIWKA ZAWSZE BĘDZIE DZIWKĄ”.


„TU MIESZKA DZIWKA”.

Odjeżdżam z piskiem opon. Jestem w zbyt wielkim szoku, żeby


odpowiedzieć mojej córce na jakiekolwiek pytania.
ROZDZIAŁ 9

– Nie mogę uwierzyć, że ktoś znowu chce zniszczyć życie mnie i mojej
rodzinie. Dalej twierdzisz, że twoja eks nie ma z tym nic wspólnego?
– Przecież dała ci spokój.
Chwila. Cofnij. Co?
Czy on znów jej broni?
– Po czym przyszła do mnie do pracy! – Gestykuluję tak energicznie, że
niechcący uderzam w wielki porcelanowy wazon stojący w salonie Liz
i Jima.
– Powiedziała ci coś? Groziła ci? Była dla ciebie niemiła? – pyta Nick.
Dobrze. Więc jednak wciąż nie mogę liczyć na poparcie z jego strony.
I zdaję sobie sprawę, jak bardzo się myliłam. On w ogóle nie zna się na
kobietach.
– To nie ma żadnego znaczenia. – Wyraz jego twarzy doprowadza mnie
do szaleństwa. Uważa, że się na nią uwzięłam? – Och, oczywiście! Teraz
zróbmy ze mnie wariatkę, która snuje teorie spiskowe!
Dobrze mu tak! Skoro nie gra w mojej drużynie, to nie mamy o czym
gadać. Sama muszę znaleźć coś na tę wariatkę. I udowodnię mu, jak bardzo
można się pomylić. Być może on wciąż ma do niej jakiś sentyment.
Oralny bądź analny.
A może oba?
– Andrea, usiądź. – Liz bardzo się stara, żebyśmy się nie pozabijali. –
Zastanówmy się spokojnie.
– Nie mamy nad czym, Liz! – Upijam solidny łyk wody. Od tego darcia
się mam doszczętnie wysuszone gardło. – Chciała wiedzieć, czy faktycznie
znów spotykam się z Nickiem, a kiedy zyskała pewność, postanowiła się na
mnie zemścić.
Kurwa, cała filozofia! Dlaczego tak ciężko im to pojąć?
– To nie ma żadnego sensu – odzywa się Pan Sentymentalny. Nawet na
niego nie patrzę, bo Bóg mi świadkiem, że kiedy rozmawiamy o jego byłej
panience do pieprzenia, mogę stracić nad sobą kontrolę. Zwłaszcza kiedy
on nie dopuszcza do siebie choćby negatywnej myśli na jej temat.
– Niby dlaczego?
– Bo ona doskonale wiedziała, że nie odpuszczę i zrobię wszystko, byś do
mnie wróciła.
Wiem, powinnam się ucieszyć, ale nie. Nie dam się podejść. Nie ze mną
te numery. Bo tak się składa, że ja też potrafię czytać między wierszami.
– Więc pytała cię o nas? – Och, co za zaskoczenie, panie Blake! – Chciała
do ciebie wrócić? – pytam, ale Nick milczy. – Heh, no jasne. Nie musisz
odpowiadać!
– A może to Brad? – wtrąca się Jim. – Po tym, jak zrobiłeś test na
ojcostwo, może…
Słucham?
– Jaki test? Jakie ojcostwo? – Jedna półkula mojego mózgu wie, co to jest
test na ojcostwo, ale druga musi się upewnić, czy ta pierwsza nie ma jakiejś
awarii. Bo jeśli to prawda…
– Mówiłaś, że widziałaś papiery – mówi Nick.
– Adopcyjne.
– W teczce jest również papier z wynikami badań. Zrobiłem test Bradowi
i Lily, żeby wykluczyć go z grona podejrzanych.
To my mamy jakieś pieprzone grono podejrzanych? To są jaja! Przez
chwilę tylko śmieję się cynicznie. Ale muszę usłyszeć, dlaczego to zrobił.
I jakim, kurwa, prawem!
– Zrobiłeś to bez mojej zgody? I wiedzy?
– Chciałem mieć pewność.
Podchodzę do niego jak najbliżej.
– A gdyby się okazało, że jest ojcem Lily?
– Niczego by to nie zmieniło – mówi pewnie i kręci głową.
– Gówno prawda!
Nie będę z nim gadać. Nie będę tego słuchać. Poza tym nie jestem
w stanie wyciągnąć od niego prawdziwych intencji, bo tylko on zna
prawdę.
– Andrea… usiądź – powtarza Liz. – Porozmawiajmy o tym, co się stało.
– Właśnie rozmawiamy, Liz. Jedynymi osobami, które pragną mojej
śmierci, są Patricia Atwood i Bradley Blake. – Rozumiem, że słowo
„śmierć” może być nadużyciem w tej sytuacji, ale nie wiem, do czego są
zdolni ludzie pragnący zemsty. Podejrzewam natomiast, że pieniądze
i miłość są w stanie popchnąć człowieka do najgorszych czynów. I zbrodni.
– Dopóki cię nie poznałam, Nick, nie wiedziałam, że ktoś może mnie tak
nienawidzić.
– Dobrze wiedzieć, że uważasz mnie za sprawcę wszystkich swoich
nieszczęść.
– Nie, ale gdybyśmy się rozeszli, wszyscy byliby szczęśliwi.
– My też?
Zostawiam to pytanie bez odpowiedzi, przez chwilę zastygając pod jego
spojrzeniem.
– Zastanówmy się logicznie. – Liz znów stara się wkroczyć między nas,
ale to tak nie działa. W końcu będziemy musieli sobie to wszystko
wyjaśnić. – Ta pizda… to znaczy Patricia w sumie nie miałaby jak zrobić
czegoś takiego. – Na te słowa prycham, wzdycham i unoszę wzrok do
sufitu. – Nie sądzisz chyba, że wspięła się na tych swoich szpilkach po
rusztowaniu z puszką spreju i wypisała te wszystkie bluzgi?
– A dlaczego nie? Może ma obsesję na jego punkcie i nie cofnie się przed
niczym.
– Andrea, zaślepia cię zazdrość – mówi moja przyjaciółka, a ja na chwilę
zamykam oczy. – Zacznij myśleć o innych podejrzanych. Dlaczego nie
bierzesz pod uwagę Bradleya? Jest wysoki, wysportowany i zapewne też
nie cofnie się przed niczym, żeby się zemścić.
– Nie widziałam go, odkąd się „wyprowadziłam”. – Mówiąc ostatnie
słowo, patrzę złowrogo na Nicka.
– To też nie ma znaczenia – zauważa. – Nawet jeśli nie masz z nim
kontaktu, to nie zmienia faktu, że on ma obsesję na twoim punkcie.
Dobra. Nie chce mi się tego słuchać. Ja swoje, on swoje.
– No to mamy dwie osoby z obsesją – stwierdza Liz. – Pytanie tylko,
która z nich dopuszcza się… czegoś takiego.
Właśnie. Opieram się o zlew i odkręcam zimną wodę, żeby przemyć
palący dekolt.
Mam!
– Obie – mówię jak w transie. – Oni są wspólnikami.
– Dokładnie! – Moja przyjaciółka podskakuje, jakby odkryła tajemnicę
państwową. – Musimy zainstalować tam monitoring!
– Zajmę się tym – obiecuje Nick i podchodzi, żeby mnie przytulić.
Masuje moje ramiona i składa pocałunek na głowie.
– Nie będzie potrzebny. – Odwracam się do niego. – Nigdy już tam nie
wrócę. Poproszę mamę, żeby sprzedała dom, i za te pieniądze kupię
mieszkanie z dala od tego wszystkiego. Z dala od tych popapranych ludzi,
którzy myślą, że grają w telenoweli.
Widzę, że Jimmy i Liz starają się nie roześmiać.
– Wiesz, że nie musisz tego robić – mówi Nick. – Macie gdzie wrócić.
– Tak. Z deszczu pod rynnę. Nie, dziękuję – prycham, a on unosi głowę
i odchyla ją do tyłu. – Nick, po prostu odwołaj ludzi i przerwij remont. Nie
zmienię decyzji. – Następnie zwracam się do zamyślonego Jima: – Mam
nadzieję, że twój kolega ze Stanów nie wróci niespodziewanie i nie każe
nam się wynosić?
– Co? Nie. Możesz być spokojna. Postanowił zostać tam na dłużej. –
Jimmy spogląda szybko na Nicka. On pewnie też zna tego tajemniczego
gościa, ale z jakichś względów postanowił mi o tym nie mówić.
Siadam na sofie, bo zmęczyła mnie ta rozmowa. Tak naprawdę nikt z nas
nie ma pojęcia, kim jest osoba, która uparcie uprzykrza mi życie. To
wszystko tylko domysły. Sama nie mam żadnych dowodów na poparcie
mojej hipotezy. Zwłaszcza że ten człowiek potrafi nieźle zacierać ślady, a to
oznacza, że jest sprytny. I tu zaczynam wątpić w tę zdzirę Patricię. Jednak
muszę pamiętać, że może nie działać sama.
Ktoś na pewno:
A. Pomaga jej.
B. Steruje nią.
Lub:
C. To ja mam zaburzenia urojeniowe.
– Zrobię kolację – odzywa się Liz, wyraźnie zadowolona z faktu, że
w końcu się zamknęłam. – A ty, dziewczynko, usiądź i napij się wina.
Jimmy, nalej jej ulubione.
– Oczywiście, szeryfie miasteczka Salem.
Czy można się nie roześmiać, słysząc coś takiego?
Po chwili Jimmy podaje mi kieliszek z czerwonym winem. Uśmiecha się
i siada obok mnie.
– Dlaczego nie chcesz wrócić do domu? – pyta. – To znaczy do Nicka?
– Bo to się nigdy nie skończy. – Dziwnie rozmawiać na czyjś temat
w obecności tej osoby. Gdy widzę minę Nicka, jest mi przykro. Wiem, że
powinnam wytłumaczyć to wszystko jemu, a nie facetowi mojej
przyjaciółki, więc upijam łyk i zwracam się do niego: – Nick, nie chcę cię
krzywdzić, ale przy tobie nie jesteśmy bezpieczne.
To go pocieszyłaś. Nie ma co!
– Bo nie dajesz mi szansy, żebym się wami zaopiekował – odpiera mój
argument. – Nie chcesz wrócić ze mną do domu, który jest chroniony jak
pałac prezydencki, nie chcesz ochrony, nie chcesz, żebym został
w apartamencie… W sumie czego ty chcesz, Andrea?
Chcę uciec jak najdalej stąd. Zapaść się pod ziemię. Zmienić tożsamość.
Zmieść z powierzchni ziemi Patricię Atwood. Jest sporo rzeczy, których
chcę.
– Chcę być z tobą, ale nie w Westfield. Wiem, że nie możesz tego
wszystkiego po prostu rzucić, i nie oczekuję tego od ciebie, ale muszę
chronić Lily, zrozum.
No, powiedzmy, że nie oczekuję.
– Ja też chcę ją chronić. – Nick patrzy mi głęboko w oczy. – Za wszelką
cenę.
– W takim razie skupmy się na tym.
Podejście do Lily to jedyne, w czym się zgadzamy. Obojgu nam zależy na
jej bezpieczeństwie, co do tego nie mam wątpliwości. Tylko co jeszcze
musi się stać, żeby mój facet zaczął myśleć rozsądnie, wyzbył się dawnych
uczuć i nie zważał na interesy. Wiem, że ta zdzira ma udziały i jest córką
pana Atwooda, ale nie daje jej to żadnego pierdolonego immunitetu!
Liz postanowiła załagodzić atmosferę swoim popisowym daniem, które
przeważnie przygotowywała dla mnie w porach nocnych. Chrupiące
kawałki kurczaka po koreańsku w sosie słodko-ostrym posypane sezamem.
Palce lizać! Zjadłam tego w życiu jakąś tonę i nigdy mi się nie znudzi. Poza
tym uwielbiam wszystkie potrawy, które zawierają ryż.
– Smakuje obłędnie – chwali Nick. Nie chcę wyjść na wydrę, ale czy
musi aż tak jej słodzić w mojej obecności? Wystarczyło powiedzieć, że jest
dobre.
– To jedno z ulubionych dań twojej dziewczynki – mówi moja
przyjaciółka. – Bywało, że musiałam serwować je o drugiej w nocy.
– Serio? Nie wiedziałem, że jadasz o takich godzinach.
– Jadałam – poprawiam go.
– Co mam zrobić, żebyś znów to robiła?
– Puścić jakiś serial, który naprawdę mnie wkręci.
Wszyscy wybuchamy śmiechem.
Po wyżerce i opróżnieniu dwóch butelek wina Jimmy postanawia
poruszyć temat dzisiejszych zakupów Liz. Wyciąga z torby niemowlęce
śpioszki i wysoko unosi brwi, spoglądając to na nie, to na Liz. Na samym
końcu patrzy na mnie, a ja wzruszam ramionami.
Nie mnie to oceniać, Jim.
– Spójrz, czy nie są słodkie? – piszczy Liz.
Jezu, nigdy wcześniej nie widziałam, żeby człowiek tak się rozpływał nad
miniaturowym kawałkiem materiału. Przyznaję, są słodkie, ale byłyby
jeszcze słodsze, gdyby miał je kto włożyć.
– Tak… są. – Widzę, jak na szyi Jima przesuwa się ciężko jabłko Adama.
Zła reakcja, kolego, lepiej się postaraj. – Jesteś w ciąży?
– Nie! – Liz unosi ręce, jakby chciała się bronić. – Głuptasie!
– To po co je kupiłaś?
– No… żeby cię przekonać, że są słodkie.
– Przecież mówię, że są. – I mówi to stanowczo.
– Więc?
– Porozmawiamy o tym później, skarbie.
– Nie! Nie będziesz mi tu skarbował, kiedy ja staram się dać ci jasny
sygnał, że chcę mieć gromadę tłustych i ślicznych bobasów. Jeśli nie chcesz
mieć ich ze mną, po prostu to wyduś. Znajdę inne rozwiązanie.
– Na przykład jakie?
Czy mi się wydaję, czy wszystkich nas zaczyna bawić ta konwersacja?
– Kopnę cię w dupę i poszukam sobie kogoś z wielką torbą nasienia.
– Kochanie, ale ja nigdy nie powiedziałem, że nie chcę mieć dzieci z tobą.
Powiedziałem, że nie chcę mieć ich teraz, a to wielka różnica.
– Słyszycie go? – Liz patrzy na mnie i Nicka.
Dobra, pora wkroczyć do akcji, bo moja przyjaciółka znów zaczyna
fiksować.
– Liz, ale Jimmy ma rację. – Nie. Nie patrzę na nią. Patrzę na swoje
kolana. I to bardzo uważnie. – Dziecko to bardzo poważna sprawa. Nie
można bezmyślnie poczynać nowego życia.
Wszyscy milkną, a Nick chwyta mnie za rękę, żeby dodać mi otuchy.
– Uważasz, że podjęłam tę decyzję bezmyślnie? – Kiedy Liz się podnosi,
staram się po prostu to przeczekać. Pozwalam jej, żeby ostudziła emocje. –
Uważasz, że nie myślę? Uważasz, że jestem wariatką, która uparła się na
macierzyństwo, bo taki ma kaprys?
– Wcale tak nie myślę, Liz. – Wstaję, żeby być z nią na równi. – Wiesz,
co myślę? Że będziesz najlepszą mamą na świecie. Kiedy przyjdzie na to
czas.
– Słyszałeś, Jim?
– Ja też tak uważam.
– Więc dlaczego nie chcesz mieć dzieci? Spójrz. – Liz ponownie podtyka
biedakowi śpioszki pod nos. – Czy zdajesz sobie sprawę, jak pachnie
noworodek?
– Nie, ale na pewno wyjątkowo.
– Właśnie! Dziecko jest cudem! Jest wyjątkowe i chcę mieć ich dużo.
Rozumiesz? Andrea, zaprezentuj mojemu facetowi uroki macierzyństwa.
– W jakim sensie?
Ona naprawdę zwariowała.
– No… opisz to wszystko. Pomijając poród. I pieluchy. I karmienie na
żądanie. I płacz co pięć minut. Gdybyś miała opisać w kilku słowach to
uczucie, to…
Uhm.
– Generalnie dziecko wywraca twoje dotychczasowe życie do góry
nogami. – To zdanie pada z moich ust automatycznie. – I wcale nie mam na
myśli wstawania, karmienia ani przewijania, bo to są rzeczy naturalne,
które moglibyśmy zrobić również dla swojej prababci. Mam na myśli raczej
siebie jako osobę. – Myślałam, że to wystarczy, ale wszyscy są we mnie
wgapieni jak w wodza, który wie, jak uchronić kraj przed zagładą.
Kontynuuję więc: – Zaczynamy się zmieniać, dziecko nas zmienia. Na
wszystkie błahe sprawy patrzymy przez pryzmat jego szczęścia. Opieramy
podejmowane decyzje na jego uczuciach. Staramy się być lepsi, żeby
wychować je na dobrego człowieka. Świadomie wybieramy znajomych,
żeby pasowali do naszego schematu rodzicielstwa, nie chcemy przecież
wychować naszego dziecka z ulicznym gangiem. Doświadczamy zupełnie
nowego wymiaru miłości, wdzięczności, troski. Kiedy pojawia się dziecko,
tak naprawdę to ono cię uczy, jak żyć. Nic nie może się równać tej miłości,
która pojawia się znikąd i zostaje z tobą już na zawsze. Nawet jeśli na nią
nie zasługujesz, możesz mieć pewność, że dziecko wybaczy ci wszystko,
ponieważ jest częścią ciebie. To dziwne, jak bardzo można odczuwać
cierpienie drugiego człowieka. Mogę nawet stwierdzić, że cierpienie
dziecka sprawia ci fizyczny ból, tak wielki, że zrobisz wszystko, aby go
uśmierzyć. Na koniec mogłabym jeszcze powiedzieć, że uśmiech działa
dokładnie tak samo. Kiedy śmieje się dziecko, nie tylko twoje, to tak, jakby
ktoś odpalił w twoim sercu najpiękniejszy pokaz fajerwerków. –
Rozkładam ręce z uśmiechem. – Tak właśnie pachnie i smakuje
rodzicielstwo.
– Wow… – odzywa się Jimmy, podczas gdy reszta towarzystwa siedzi
z otwartymi ustami.
– Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz – szepcze Liz.
– Skarbie, powinnaś pracować w jakieś fundacji i namawiać ludzi na
adopcję. Dzięki tobie domy dziecka byłyby puste, a ci, którzy nigdy nie
chcieli mieć dzieci, nagle pragnęliby mieć całą gromadkę. – Nick gładzi
mnie po twarzy. – Naprawdę jestem pod wrażeniem.
No, to kwestia dziecka odhaczona. Myślę, że zaintrygowałam Jima
i przyspieszy swoją decyzję, zanim moja przyjaciółka się rozmyśli
i faktycznie go rzuci. Sama już nie wiem, czy faktycznie byłaby do tego
zdolna, ale na pewno jest królową szantażu.
A moja córka ma to po niej.
Reszta wieczoru upływa nam już w spokojniejszej atmosferze. Pijemy
wino i oglądamy Sposób na teściową z Jennifer Lopez. Potrzebowałam
takiego oczyszczenia umysłu, zanim znów będę musiała się zmierzyć
z moim wrogiem. Bądź wrogami.
Po powrocie do domu zaglądam do Lily i mamy, ale obie już śpią, więc
wychodzimy z Nickiem na krótki spacer. Kiedy przyprowadziłam Lily, nie
wspomniałam mamie o całym zajściu, żeby jej bardziej nie denerwować. Po
tym, co ostatnio od niej usłyszałam, to byłby strzał w kolano. Ostrzegała
mnie i jak zwykle miała rację. A ja jak zwykle nie mogę jej tego
uświadomić. Martwi mnie tylko, że nie mam pretekstu, żeby namówić ją do
sprzedania domu.
Na domiar złego musiałam poprosić Nicka, żeby potwierdził moją wersję
o bransoletce. Na szczęście się zgodził.
– Pójdziemy na chwilę do mojego biura? – mruczy mi teraz do ucha.
– Przepraszam, ale nie mam nastroju, Nick. Martwię się, jak przekonam
mamę do sprzedania domu w Harrods…
– Nie mówmy jej o tym na razie. Postaram się coś wymyślić. Do tego
czasu nie zadręczaj się tym. – Całuje mnie w usta.
– Dlaczego zrobiłeś test na ojcostwo? – pytam i zaraz precyzuję: –
Dlaczego tak naprawdę go zrobiłeś?
Nick milczy przez chwilę, a to nigdy nie jest dobry znak.
– Chciałem pozbyć się podejrzeń. Miałem obsesję na punkcie tego, że
Bradley może być ojcem Lily.
– Czy gdyby się okazało, że nim jest, stałbyś tu teraz ze mną?
Widzę w jego oczach zakłopotanie, ale chcę znać prawdę.
– Nie wiem. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.
– Więc nie jesteś w stanie również sobie wyobrazić, że jeśli będzie nim
ktoś inny, to się nie wycofasz.
– Nie. Nie myśl w ten sposób. Podpisałem papiery. Lily do końca życia
będzie moją córką i już nic tego nie zmieni – zapewnia.
Ja jednak drążę:
– Co właściwie znaczy dla ciebie ten papier? Zrobiłeś to, by nigdy nie
zmienić zdania czy żeby mieć pewność przed samym sobą, że podjąłeś
odpowiedzialną decyzję?
Jezu, od patrzenia w jego oczy dostaję skurczów szyi. Nigdy więcej
trampek!
– Do czego zmierzasz?
– Chcę wiedzieć, dlaczego trzydziestoletni przystojny i bogaty facet
decyduje się tak szybko na adopcję dziecka. Facet, który rzekomo nigdy nie
chciał mieć dzieci.
– Bo kiedy was poznałem, zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Jak
bardzo byłem ograniczony. Wcześniej nie mogłem tego wiedzieć, bo nigdy
nie zakochałem się w kobiecie, która ma dziecko, i jeśli mam być szczery,
nigdy bym nie przypuszczał, że można tak mocno kochać dwie osoby. Że
w ogóle będę do tego zdolny. Zmieniłyście moje życie na lepsze i nie chcę
was stracić. Myślę, że to było powodem mojej szybkiej decyzji.
Oddychaj, dziewczyno.
– Żałuję, że… – robię pauzę, żeby złapać oddech, ale gdy dostrzegam
w oczach Nicka strach, zaraz kończę: – …to nie ty jesteś biologicznym
ojcem Lily.
Mruga zaskoczony, a po chwili rzuca się na moje usta z uśmiechem.
ROZDZIAŁ 10

Uwielbiam takie dni, kiedy do Blossom przychodzą kulturalni goście,


niezawracający człowiekowi dupy każdą pierdołą.
Sprawdziłam w słowniku znaczenie słowa „kelner”: „Pracownik
obsługujący gości w restauracji, kawiarni”. Nigdzie nie ma wzmianki
o tym, że jako kelnerka powinnam wiedzieć, z jakim problemem
psychologicznym zmaga się mój klient. Tymczasem tylko w ostatnim
tygodniu musiałam:
1. Przynieść jednemu facetowi szklankę piwa, uprzednio wkładając ją do
mikrofalówki na sześćdziesiąt sekund.
2. Popilnować dziecka, kiedy jego rodzice wybiegli do sklepu, bo akurat
była promocja.
3. Zawiązać krawat starszemu mężczyźnie przed spotkaniem z przyszłą
wybranką jego serca. (Para poznała się w internecie, oboje mieli jakieś
sześćdziesiąt lat, nie wiem, jak zakończyła się randka, ale wyszli mocno
wstawieni).
4. Zrobić shake’a, więc zrobiłam. A potem kolejnego. Po piątym okazało
się, że pani chciała ciepłego.
Reszty nie pamiętam, bo opróżniłam dwie butelki wina, żeby jakoś
dotrwać do końca tygodnia.
Na szczęście do Bossom nie przychodzą ludzie, żeby upić się do
nieprzytomności, a później rzygać, więc pogodziłam się z byciem panią
„przynieś-wynieś”. No dobra. Nie pogodziłam się z tym, a wręcz uważam,
że nie nadaję się do takiej pracy, bo nienawidzę być czyimś sługusem.
W tym momencie w głowie pobrzmiewa mi głos Liz: „A nie mówiłam,
Cherry?”.
Mówiłaś, Harris. I miałaś cholerną rację.
– Paula radzi sobie naprawdę nieźle. Powinnaś trenować personel, Andreo
– mówi Martha, kiedy kończę opowiadać naszej nowej kelnerce o różnych
typach gości i idę na zaplecze.
– Nie wiem, czy dałabym radę. Ona wydaje się bardzo spięta. – Nie
wspominam o tym, że wcale jej się nie dziwię.
– Jesteś przemęczona. Ale od dziś pracujesz na pół etatu.
Wzdrygam się.
– Jak to na pół etatu?
– Zatrudniłam ją. Alexa przygotowała dla niej umowę.
– Myślałam, że będziemy razem na zmianie?
– Będziesz miała w końcu więcej czasu dla córki. – Gładzi mnie po
ramieniu. – I chłopaka.
– Ale ja nie mogę pracować tylko kilka godzin! – protestuję. – Przecież to
połowa pensji!
Martha przez chwilę się nad czymś zastanawia i chyba nawet wiem nad
czym. Mam bogatego mężczyznę i w ogóle nie powinno mnie tu być.
Powinnam pracować jako sekretarka albo osobista asystentka, żeby nie
przynosić mu wstydu. Tymczasem walczę o cały etat, jakbym była samotną
matką z tuzinem dzieci i kredytem hipotecznym.
– Zawsze możesz robić nadgodziny w bardziej zatłoczone dni – mówi
wreszcie. – Co ty na to?
– Zgoda – wzdycham. Nie chcę dłużej ciągnąć tego tematu, a poza tym
właśnie wpadłam na pomysł, jak mogę wykorzystać wolny czas, zanim
wróci Lily i Nick.
I tak oto wkrótce staję przed lokalem o nazwie Tantra. Nie wiem, co
oznacza to słowo, ale mam nadzieję, że nie jest to klub ze striptizem.
Niepewnie wchodzę do środka i widzę półnagie kobiety tańczące przy
głośnej muzyce. A więc strój na fitness to nie był dobry pomysł.
Kiedy Amy mnie dostrzega, posyła mi szeroki uśmiech i gestem zaprasza
do siebie. Muzyka cichnie, a ja nerwowo skubię swoją zawieszkę.
– Witaj, Andreo. – Ku mojemu zaskoczeniu całuje mnie w policzek. –
Cieszę się, że przyszłaś. Przebierz się i dołącz do nas. Czeka cię
niesamowite przeżycie. Sama zobaczysz!
Jezu, czy taniec może być „niesamowitym przeżyciem”? Czy naprawdę
musiałam tu przyjść i oglądać te wszystkie gibkie niemal nagie ciała, które
wyginają się jak guma? No i co to za taniec, skoro na sali nie ma ani
jednego mężczyzny?
Blake się ucieszy.
– Dzisiaj może być. – Amy taksuje mój strój. – Ale na następne zajęcia
ubierz się lekko, wygodnie i tak, żebym mogła widzieć pracę twojego ciała,
okej?
Potakuję, a ona włącza jakiś sensualny kawałek nieznanego mi
wykonawcy i staje za mną przed zajmującymi całą ścianę lustrami.
Macham do reszty dziewczyn, które wydają się miłe i zainteresowane moją
osobą. Zapewne chcą wiedzieć, jak bardzo potrafię się złożyć wpół.
Nie potrafię.
Od samego wiązania butów boli mnie kręgosłup.
– W zasadzie co to za taniec? – pytam.
– Erotic dance. – Uśmiecha się Amy. – Nauczę cię, jak wydobyć z siebie
erotyzm i seksapil.
– W jaki sposób?
– Spójrz.
Zaczyna kołysać biodrami tak wolno i tak głęboko, że jestem zdumiona
i lekko zakłopotana. To znaczy, że ja też będę musiała tak robić? Nie żebym
nie chciała, ale wątpię, by to było fizycznie wykonalne. Przy niej czuję się
jak kłoda.
– Wow… – szepczę do siebie.
– Ten taniec to coś więcej niż kołysanie biodrami. To zmysł, dźwięk,
zapach i poczucie rytmu. Dzięki niemu staniesz się bardziej pewna siebie
i urozmaicisz relacje intymne z partnerem… bądź partnerką. –
Kokieteryjnie puszcza do mnie oko.
– Ja… nie… – Nie jestem lesbijką. Ale ona jest. Więc w sumie mam
większy problem, niż myślałam.
– Dzisiaj będziesz patrzeć, żeby na następne zajęcia przyjść przygotowana
mentalnie. Nad fizycznością będziemy pracować, aż staniesz się królową
tańca.
Znowu się uśmiecha. Zalotnie.
Królowa tańca, phi! Też mi tytuł. I niby jak miałabym to wykorzystać
w relacji intymnej z Nickiem? Zatańczyć dla niego? Słodki Jezu, ten
mężczyzna zapewne widział niejedną królową tańca. Konkurencja jest za
duża, żeby w ogóle startować. Ale… przecież nie wszystko muszę robić dla
niego, prawda? Skoro taniec erotyczny może podnieść moją samoocenę,
wchodzę w to! Bez dwóch zdań. Chcę być królową – nieważne czego! Chcę
być kimś więcej niż Andreą Cherry z miasteczka Harrods.
Po godzinie czegoś w rodzaju tańczenia czuję się tak, jakbym wylała
z siebie wszystkie poty. Wiem też, że czekają mnie niezłe zakwasy, może
nawet amputacja wszystkich kończyn, ale… to naprawdę działa! Pomimo
fizycznego wypompowania jestem naładowana energią. Pozytywną, rzecz
jasna.
– A pan do kogo?
– Szukam mojej małej tancereczki – słyszę znajomy głos.
O nie! Nie chcę, żeby Nick oglądał te wszystkie seksowne i elastyczne
ciała, kiedy ja nie potrafię się jeszcze dobrze rozciągnąć! Podbiegam do
drzwi, żeby go spławić.
– Cześć… – Kładę dłoń na jego mostku. – Nie wiem, czy możesz tu być,
wiesz… dzieją się tu różne rzeczy.
– Popatrzę. – Na razie patrzy na mnie. Na szczęście.
– Znasz zasady, Nick – wtrąca Amy, zarzucając sobie ręcznik na szyję.
Cholera, ma naprawdę niezłe ciało!
– Znasz mnie, Amy.
Tak? A niby skąd?
– Fakt. Możesz już iść, mała – rzuca moja instruktorka. – Widzimy się za
dwa dni, tak?
– E… tak.
– Dopilnuj, żeby wróciła – zwraca się do Nicka.
Mój facet nie odpowiada, ale widzę na jego twarzy uśmiech.
– Znacie się? – pytam w końcu.
– Wszyscy się znamy – mówi Nick. – Mam tu firmę.
– I myślisz, że te treningi to dobry pomysł? – upewniam się.
– Najlepszy. – Unosi moją przepoconą dłoń, żeby złożyć na niej
pocałunek. – Przyda mi się taka umiejętność w łóżku.
– Tobie się przyda? – prawie krzyczę.
– A kto będzie cieszył oczy takim widokiem? No, nie tylko oczy…
– Jesteś zboczony, Blake.
– Napalony. I porywam cię jak najdalej stąd, żeby się zrelaksować. –
Przytula mnie do swojej czarnej pachnącej koszuli, a potem wyprowadza
z sali.
– Nick, nie mogę. Muszę położyć Lily.
– Lily już śpi. Wykąpana, najedzona, szczęśliwa i zmęczona po zabawie
z tatą.
Czy on powiedział z t a t ą?
– Mam wyrzuty sumienia. – Uciekam wzrokiem. Nie wiem, jak
zareagować, więc tradycyjnie wolę przemilczeć temat. – Powinnam zająć
się tym wszystkim sama.
– Od tego masz mnie, żeby wyjść od czasu do czasu i zrobić coś tylko dla
siebie. A częściej niż od czasu do czasu zrobić coś tylko ze mną. Lily mi
ufa, bo ty mi ufasz. Inaczej nie czułaby się ze mną tak jak z tobą czy twoją
mamą. A poza tym pod względem zabaw nie dorastacie mi do pięt, więc
wygrałem.
Bez słowa wyjaśnienia prowadzi mnie do garażu podziemnego. Chyba nie
myśli, że dokądkolwiek z nim pojadę w takim stroju?
– Ach tak? Niby co wygrałeś?
– Nagrodę. Najlepszego rodzica roku.
– Gratuluję, Blake. Ale uważaj, bo od dziś mam więcej czasu z powodu
ucięcia etatu, więc rośnie ci konkurencja.
– Powinnaś rzucić tę pracę w cholerę.
Wrzuca do bagażnika moją torbę.
– Powinieneś przestać wysyłać mi alimenty. Słyszałam, że jesteśmy
razem, a alimenty płaci rodzic, który nie wychowuje dziecka na co dzień.
W tym momencie to raczej ja powinnam ci je płacić.
– Przestanę, jak tylko zamieszkamy wszyscy razem. A teraz wskakuj.
Czeka nas niezapomniana noc.
– W tym stroju? Śmierdząca?
– Mam kilka twoich rzeczy na zmianę. A kąpiel weźmiemy razem. –
Uśmiecha się szelmowsko, czym doprowadza mnie do obłędu.
Raczej popędu, Cherry. Wyczuwam mokre majteczki.
Po chwili już wiem, że ta noc naprawdę będzie niezapomniana, ponieważ
spędzę ją z hipnotyzującym widokiem na panoramę Londynu w hotelu
Shangri-La w Shard. Niezapomniana będzie również dlatego, że jako
jedyna weszłam tam w stroju fitness i do tego oblepiona potem.
Jednak jak mawia moja przyjaciółka: „Kobiety się nie pocą. Kobiety
błyszczą”.
– Ten hotel ma przepiękny widok i chciałem ci go pokazać. – Nick
prowadzi mnie do naszego pokoju, który oczywiście ma milion gwiazdek.
– Wow… – Podchodzę do okna sięgającego od podłogi do sufitu
i spoglądam na zabytki Londynu. – Pięknie! Do tej pory myślałam, że
Londyn to jeden wielki tłum i kompletny brak prywatności, ale stąd widać,
że jest również magiczny.
– Czasami dobrze jest popatrzeć na życie z góry. – Nick masuje mi
ramiona i składa pocałunek na mojej głowie. – Chodź, pójdziemy się
schłodzić.
No tak, wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że lubi, a może nawet
uwielbia mnie zaskakiwać.
Gdy wskakuję w nowy strój kąpielowy od Agent Provocateur, który
dostałam przed chwilą od Nicka, nie mogę się nie zastanawiać, skąd ten
facet tak się zna na kobiecej garderobie. A jednak nie. Nie chcę tego
wiedzieć.
Wjeżdżamy windą na pięćdziesiąte drugie piętro, gdzie znajduje się basen
– najwyżej umieszczony w całej Europie Zachodniej.
– Wiesz, jak nazywa się ten basen? – mruczy mi do ucha Nick, kiedy
stoimy w wodzie i wpatrujemy się w rozświetloną tysiącami świateł
panoramę miasta.
– Nie. Nie wiedziałam nawet, że basen może mieć swoją nazwę. Więc
jak?
– Sky Pool.
Uśmiecham się do niego.
– Ty wszystko wiesz, co? – Przygryzam jego dolną wargę.
– Nie wszystko, ale dużo. – Chichocze. – Podoba się pani?
– Jak zawsze. – Wzdycham w jego klatkę piersiową. – Martwi mnie tylko
jedno, że być może nigdy ci nie dorównam.
– W czym miałabyś mi dorównać?
– No wiesz… Te wszystkie niespodzianki. To, co robisz, w tej chwili jest
dla mnie nieosiągalne, ale mam nadzieję, że kiedyś ci się odwdzięczę,
a może nawet cię zaskoczę.
Nagle zdaję sobie sprawę, że Nick wstrzymuje oddech.
– Wiesz, co właśnie powiedziałaś? – pyta.
Niepewnie kiwam głową.
– Ee… Ale co konkretnie?
– Powiedziałaś „w tej chwili”.
Wciskam w pamięci przycisk „cofnij”, ale chyba na dobre pozbyłam się
tej funkcji. Moja twarz przybiera wyraz zdumionego Donalda Trumpa. Bez
obrazy, panie Trump.
– No tak. Powiedziałam to.
– To wielka zmiana, panno Cherry. Jeszcze niedawno powiedziałabyś, że
„na pewno nigdy” nie będziesz w stanie czegoś zrobić, a przed chwilą
powiedziałaś, że „w tej chwili” jest to dla ciebie nieosiągalne.
Kurczę. Serio muszę zacząć się nagrywać.
– No tak, to taka metafora. Wydaje mi się, że trochę przesadzasz. – Kładę
się na plecy, żeby popływać. Zastanawiam się przy tym, czy zawsze, kiedy
Nicholas Blake chce skorzystać z basenu, inni goście muszą go opuścić.
– Wydaje mi się – dołącza do mnie – że wciąż się nie doceniasz, maleńka.
Jednak to, co powiedziałaś, świadomie czy też nie, to dla mnie dobry znak.
– Tak? I niby co oznacza?
– Że mam na ciebie dobry wpływ.
– Niech żyje skromność.
Zanim daję nura pod wodę, słyszę jego przytłumiony śmiech.

*
Po kąpieli, która do cna wymęczyła nasze ciała, w końcu kładę się do
wielkiego łoża z jeszcze większą kołdrą.
Jezu, co za luksus!
Gdy obsługa hotelu dostarcza nam kolację do pokoju i Nick kładzie na
łóżku tacę z jedzeniem, jestem tak zmęczona, że potrafię tylko w półśnie
wymruczeć „dziękuję”.
– Hej, to miała być niezapomniana noc! – przypomina.
– Mhm… i będzie. – Czuję, że odpływam.
– Muszę wykonać parę telefonów, poradzisz sobie?
– Mhm.
Boże, w tej chwili marzę tylko o tym, żeby musiał odbyć milion rozmów.
To się chyba nazywa „stare dobre małżeństwo”?
Gdy całuje mnie w czoło, wyczuwam, że się uśmiecha. Cieszy mnie to.
Po wyjściu Nicka w pokoju zapada cudowna cisza. Niestety, gdy tylko
zostaję sama, zamiast spać, zaczynam intensywnie myśleć. Paradoksalnie
mój mózg odnajduje przycisk „cofnij” i zaczyna działać na najwyższych
obrotach. Znowu zadręczam się tymi nieszczęsnymi napisami i tym, że
Nick, ten idealny mężczyzna, wciąż nie potrafi stanąć po mojej stronie
i przyznać, że może stać za tym jego eks. Myślę też o mojej biednej Liz
i mamie, która żyje ze świadomością, że niedługo wróci do swojego
odremontowanego domu, a tymczasem będę musiała wyjawić jej brutalną
prawdę.
Nigdy więcej tam nie wrócę. To więcej niż pewne.
ROZDZIAŁ 11

Gdy rozbrzmiewa utwór Billie Eilish Bad Guy, wiem już, co to oznacza:
kolejny głuchy telefon z ukrytego numeru. A wydawało mi się, że jeśli
kogoś nękasz, robisz to tak, żeby cię nie dorwał?
Odbieram. Osoba po drugiej stronie jak zwykle milczy. Kilka razy mówię
do słuchawki „hallo”, „czy jest tam ktoś?”, a także „na cholerę do mnie
dzwonisz, skoro nie masz jaj, żeby się odezwać?”. Ale to nigdy nie działa.
Mój prześladowca nie daje się tak łatwo wyprowadzić z równowagi. Nawet
jeśli rzucam słuchawką z pożegnalnym „pierdol się”. Jednak nie zamierzam
dać się zastraszyć i ani myślę zablokować ten numer. Ciekawe jest również
to, że ta osoba wie, kiedy jestem w pracy, kiedy sama w domu, a kiedy
z Nickiem. I dzwoni tylko w tym drugim wypadku.
Przypadek? Nie sądzę. Już nie wierzę w przypadki.
Jestem zamyślona do tego stopnia, że w Blossom mylę zamówienia
i podaję starszej kobiecie grzane piwo zamiast herbaty owocowej.
Przepraszam ją z głupią miną i oferuję kawałek ciasta na mój koszt.
Przyjmuje przeprosiny, choć ciągle udaje urażoną. To standardowe
zagranie, żeby jak najwięcej wyszarpać. Na mnie jednak zupełnie nie
działa. Niech się cieszy, że nie pomyliłam cukru z trutką na szczury…
Od kiedy jestem taka agresywna? Może od kiedy muszę przynajmniej trzy
razy w tygodniu usługiwać Patricii Atwood i jej bezdusznym lalkom. Skąd
wiem, że są bezdusznymi lalkami? Może stąd, że próbują dokopać mi przy
każdej możliwej okazji, choć nawet mnie nie znają. No i oczywiście
wszystkie wyglądają tak samo, więc w razie nocnego ataku można się
pomylić i wyrwać włosy nie tej, co trzeba.
Odstawiam ostatnie zamówienie na stolik numer dziewięć i uciekam na
zaplecze, żeby sprawdzić swój telefon. Siadam na twardym plastikowym
krześle i patrzę w ekran. Żadnych nieodebranych połączeń od anonima, za
to kilka wiadomości od Liz. Biorę głęboki wdech. Nigdy nie wiem, czego
się spodziewać po tej szalonej kobiecie.

Liz: Hej, musimy pogadać.


Liz: Żyjesz?
Liz: Pewnie zbierasz się do Blossom.
Liz: Rozmawiałam z Jimem.

Wywracam oczami i czytam dalej.

Liz: Wydaje mi się, że przekonałam go do dziecka.


Liz: Muszę Ci podziękować, bo to również Twoja zasługa.

Pięć minut później…

Liz: Kurwa, ale mi się nudzi. Zadzwoń, jak będziesz mogła.


Liz: Odbiorę Lily. Tylko ona nie jest znudzona moim towarzystwem.
Zabiorę ją na obiad.
Liz: Oki?
Liz: Dobra, idę na zakupy. Odezwij się, jak będziesz mogła. Kocham
xx

Wystukuję odpowiedź, chichocząc pod nosem. Ona nigdy się nie zmieni.
Ale czy faktycznie chciałabym, żeby była inna? Czy właśnie nie za to, jaka
jest, pokochałam ją jak siostrę? Jestem przekonana, że na całym świecie nie
ma drugiej tak pokręconej osoby!

Ja: Jeśli będę mogła oznacza, że jeśli będę mogła, Liz. Nie mogłam,
więc się nie odezwałam.

Uśmiecham się szerzej.

Ja: Co do Jima – cieszę się. Mam tylko nadzieję, że nie szantażowałaś


go nad przepaścią?
Sunę palcem wyżej, żeby sprawdzić, czy przeczytałam wszystkie jej
wiadomości. Gdy zauważam imię mojej córki, chwilę się zastanawiam.
W sumie dobrze im zrobi wspólny wypad, dawno nigdzie nie były tylko
we dwie. Może Liz skupi się na Lily i przestanie szaleć z tym
zapłodnieniem. Najłatwiej wychowuje się cudze dzieci i naprawia cudze
problemy.

Ja: Okej możesz zabrać Lily na obiad, na pewno się ucieszy. Muszę
wracać do pracy.
Zgadamy się.
Kocham xx.

Wrzucam telefon do torebki, zanim Liz zacznie mnie znowu atakować,


i robię sobie małe espresso. Następnie odgrzewam panini z warzywami na
drugie śniadanie. W międzyczasie wybieram numer Nicka, z którym nie
rozmawiałam od rana. Po kilku sygnałach włącza się poczta głosowa, ale
nie zostawiam wiadomości, choć zastanawia mnie, dlaczego nie daje znaku
życia. To do niego niepodobne. Wyrzucam resztki posiłku do kosza
i wracam do pracy.
Kiedy wychodzę z zaplecza, staję jak wryta. Pan od MacBooka wchodzi
do lokalu, trzymając na rękach moją mamę!
– Mamo? Mamo! – Rzucam się do niej, ale ona nie odpowiada.
Mężczyzna sadza ją na krześle i uchyla okno, Martha biegnie do nas
z dzbankiem zimnej wody, a Alexa z okładem na czoło. Wszystko dzieje się
zbyt szybko, żeby mój mózg potrafił to przetworzyć.
– To twoja mama? – pyta mężczyzna, a gdy potwierdzam, wyjaśnia. –
Zasłabła, więc przyniosłem ją tutaj.
– Dziękuję. Jestem panu ogromnie wdzięczna. – Przytulam go delikatnie,
wyczuwając przyjemny zapach jego perfum.
– Drobiazg. Mam tylko nadzieję, że to nic poważnego.
Podoba mi się ten człowiek.
Tymczasem moja mama przeciera bladą twarz, a ja odgarniam z jej
wystających kości policzkowych kosmyki włosów. Nie wygląda to
najlepiej.
Ona nie wygląda najlepiej.
– Nie… Już mi lepiej – mówi słabo. – Po prostu nie zjadłam śniadania
i spadł mi cukier.
Sranie w banię. Ona zawsze znajdzie usprawiedliwienie na swoje
samopoczucie.
– Mamo, powinnam cię zawieźć do lekarza. To na pewno nie jest wina
śniadania.
– To nic wielkiego. – Duszkiem opróżnia połowę szklanki z zimną wodą.
– Naprawdę. Wiesz, jak nie lubię lekarzy.
– Proszę posłuchać córki. Badania nie zaszkodzą, a wręcz mogą uratować
życie – odzywa się mężczyzna, którego imienia nie znam.
– Robiłam badania, wszystko wyszło w normie. Naprawdę nie ma się
czym martwić. Pójdę do domu się położyć.
– Mieszka pani w pobliżu? Może panią odprowadzę?
Jejku, to prawdziwy dżentelmen! Spodobałby się Nickowi, tym bardziej
że mógłby być moim ojcem.
– Nie. Proszę nie robić sobie kłopotu. Andreo, czy możesz ze mną pójść?
– Tak, oczywiście… – Nerwowo spoglądam na Marthę i Alexę.
– Możesz iść do domu, Andrea, poradzimy sobie. Powinnaś zająć się
mamą – odzywa się Martha, a Alexa kiwa głową na znak, że podziela jej
zdanie.
Uśmiecham się do nich z wdzięcznością i pomagam mamie wstać
z krzesła.
– Pomogę wam. Mieszkacie gdzieś w pobliżu?
– Tak, w zasadzie w tym bloku. Naprawdę nie musi pan się fatygować,
jestem wdzięczna, że nie przeszedł pan obojętnie i przyprowadził mamę
akurat do Blossom.
Być może uratował jej życie, ale nie chcę mówić tego na głos. Nie chcę
nawet o tym myśleć.
– Odprowadzę was chociaż do windy.
Jestem przyzwyczajona do stanowczych mężczyzn, w końcu sama
prowadzę się z jednym z nich. Ten jest również opiekuńczy, co zawsze
działa na mnie jak magnes. Zanim wchodzę z mamą do windy, jeszcze raz
dziękuję mu za wszystko i oferuję kawę na mój koszt tak długo, jak będę
pracować w Blossom. Chociaż tyle mogę dla niego zrobić. Sprawia
wrażenie zmieszanego, gdy podaje mi swoją silną dłoń.
– Dbaj o mamę.
– Będę. – Odwzajemniam uścisk. – Do zobaczenia. – Wciskam przycisk,
ale zanim drzwi się zamkną, krzyczę za nim: – Jak pan ma na imię?
Odwraca się z lekkim uśmiechem, a ja wystawiam nogę, żeby winda się
nie zamknęła.
– John.
– Miło pana poznać, John!
Kiedy tylko wchodzę do mieszkania, zauważam, że od rana mama
niczego nie ruszyła, nie przestawiła ani nie odłożyła, co również jest do niej
niepodobne.
– Nie było cię w domu? – pytam.
– Nie. – Kładzie się na sofie, a ja przykrywam ją miękkim szarym kocem.
– Byłam w Harrods.
Najpierw zalewa mnie fala gorąca, potem czuję napływającą do ust ślinę,
a na koniec panini w moim żołądku robi salto. Wycieram spocone ręce
w spodnie.
– I jak ci się podoba nasz nowy dom?
Odwracam się, żeby zrobić jej herbatę z cytryną i miodem. Oddycham
zbyt wolno, a najgorsze, że nie wiem, dlaczego tak reaguję. Przecież Nick
wszystkim się zajął, dom wygląda jak nowy, został przemalowany, żeby
zakryć wszystkie te okropne rzeczy.
– Jest bardzo ładny – mówi. – Nick wykonał kawał dobrej roboty.
Uśmiecham się pod nosem i oddycham z ulgą. Następnie siadam obok
niej z parującym kubkiem.
– Cieszę się. – Powiedzmy. Przecież nie mam zamiaru tam wracać.
Mama upija łyk i patrzy w stronę okien. Na chwilę zapada cisza.
– Ciekawi mnie tylko – zaczyna, a mnie robi się naprawdę gorąco – skąd
wzięły się te czerwone napisy.
Przełykam ciężko ślinę.
– J-jakie napisy? – dukam.
– Może zacznę od tego na samym środku. „Pomiot szatana”. Wiesz, co to
znaczy? A po bokach ktoś napisał: „Nawiedzony dom. Nie wchodzić”. Na
samym dole zaś, po obu stronach: „Gnij, suko”.
Ktoś wykorzystał okazję, że chłopaki mieli wolne, gdy padał deszcz
i ściany były wilgotne. Ich praca znów poszła na marne. Pieniądze Nicka
znów poszły na marne.
– Więc to dlatego źle się poczułaś – mamroczę.
– Myślałam, że dostanę zawału. – O zgrozo, a ja myślałam, że już gorzej
być nie może. – Jak zamierzasz to wszystko zakończyć? Chyba nie myślisz,
że wrócę tam z moją wnuczką i będziemy miały codziennie nowe
ciekawostki do czytania? – Milczę, za to ona podnosi głos: – Jak długo
jeszcze to wszystko będzie trwać? I co jeszcze musi się stać, żebyś
przejrzała na oczy?
– „Przejrzała na oczy”? O co ci chodzi?
– O to, że wasz związek niszczy życie niewinnym ludziom!
To zabolało. Gorzej niż wszystko, co do tej pory od niej usłyszałam.
– Mamy się rozejść, bo tak będzie lepiej dla wszystkich? A pomyślałaś,
czy to będzie dobre dla mnie? Czy wtedy będę szczęśliwa? Walczyłam o to
szczęście i nie zamierzam się poddawać z powodu kilku napisów na
ścianach.
– Tu nie chodzi tylko o napisy na ścianach, Andreo.
– Więc mam go zostawić z powodu Patricii Atwood, bo wtedy ona będzie
szczęśliwa? Czy właśnie o to ci chodzi, mamo? Wolisz poświęcić szczęście
własnej córki dla jakiejś socjopatki, która nie może się pogodzić ze stratą
faceta? Oni nawet nie byli parą!
– I w tym sęk. Być może Nick wcale nie zamierza stworzyć z tobą i moją
wnuczką rodziny. Być może oboje macie zupełnie inne oczekiwania, ale
nigdy ich sobie nie przedstawiliście.
– Przecież my tworzymy rodzinę!
– Naprawdę to nazywasz byciem rodziną? Mieszkanie osobno, spotykanie
się rano i wieczorem? Znikasz co drugą noc, żeby się nim nacieszyć,
a później każde z was wraca do siebie. To nazywasz byciem rodziną?
Zawiodłam się na tobie, dziecko. Myślałam, że wpoiłam ci inne wartości.
– Dlaczego mi to robisz, mamo? Dlaczego zawsze stoisz po przeciwnej
stronie? Nie rozumiesz, że ja kocham Nicka, a on kocha mnie?
– Dlaczego więc wciąż się zastanawiasz, jak to wszystko ze sobą
połączyć? Dlaczego nie zaryzykujesz dla miłości swojego życia i z nim nie
zamieszkasz? Dlaczego wciąż tak uparcie trzymasz się strachu, że to
wszystko się nie uda i na pewno ktoś będzie chciał to zniszczyć?
Mam ochotę wywrócić oczami, ale się powstrzymuję.
– Bo wiem, że tak będzie.
– Zatem bądź na to gotowa i zmierz się z tym. Albo odpuść.
– Nie chcę odpuszczać – prawie piszczę. – Nie chcę go zostawiać. Chcę
z nim być!
– Tylko czy on chce tego samego, Andreo? – Jej wzdychanie świadczy
o tym, że temat jest dla niej wątpliwy.
– Na pewno.
– Planujecie ślub? Rozmawialiście już o tym? Zakochani ludzie
przeważnie planują takie rzeczy.
– Nie wszyscy muszą chcieć ślubu, żeby być razem. To tylko etykieta, a ja
nie lubię szufladkowana.
Przez chwilę patrzymy na siebie w taki sposób, jakby każda chciała coś
dodać, ale żadna chyba nie wie już, co powiedzieć.
– Dobrze. To bez sensu – stwierdza w końcu mama. – Trzeba się skupić
na tym, co oczywiste. – Jakby szczęście z Nickiem takie nie było. – Moja
wnuczka nie chce chodzić do szkoły w Harrods. Co zamierzasz z tym
zrobić?
– Nick wszystkim się zajął. Zapłaci za szkołę prywatną, gdzie Lily na
pewno będzie szczęśliwsza. A jeśli zaraz zapytasz mnie o Harrods, to
powiem tylko tyle, że tam nie wrócę.
Mama kładzie się i odwraca ode mnie wzrok, dając mi sygnał, że ta
rozmowa jest dla niej zakończona.
Świetnie. Dzięki, mamo.
– Prześpię się. Porozmawiamy o tym później – mówi jeszcze. – Najlepiej
we trójkę.
Oczywiście ma na myśli Nicka, który nic złego nie zrobił, a jednak
postanowiła przypisać mu wszystkie nieszczęścia, które nas spotykają.
Od kiedy moja własna mama stała się dla mnie taka obca?
Wchodzę pod letni prysznic, żeby ochłonąć. Po dwóch kwadransach,
przebrana w bardziej wyjściowe ciuchy niż te, które noszę zazwyczaj,
czekam na windę. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby wchodzić do BCC
bez zapowiedzi, ale Nick wciąż się do mnie nie odezwał, a ja potrzebuję, by
mnie zapewnił, że wszystko będzie dobrze, że razem poradzimy sobie
z każdym gównem.
Poprawiam płaszcz w kolorze kawy z mlekiem i wchodzę do biura.
Uśmiecham się do recepcjonistek i ochrony, żeby zrobić jak najlepsze
wrażenie. Przechodzę przez wykrywacz metali i podchodzę do Ruth.
– Dzień dobry, pani Andreo. W czym mogę pomóc? – pyta.
– Dzień dobry, Ruth. Czy wiesz może, gdzie znajdę pana Blake’a?
– Przez pół dnia nie było go w firmie, ale kwadrans temu przyszedł.
Powinien być w swoim gabinecie. Za czterdzieści minut ma ważne
spotkanie.
– Czyli mam czterdzieści minut?
Uśmiechamy się do siebie. Ruth okazała się bardzo dobrym
pracownikiem po tym, jak dowiedziała się, że jestem dziewczyną pana
Blake’a.
Wchodzę do windy. W ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi wpada
do niej Bradley Blake.
Nie panikuj. Jesteś w gmachu swojego księcia. Nic ci nie grozi. Udawaj,
że go nie znasz.
– Jakiś konkretny cel wizyty? – pyta, podczas gdy patrzę przed siebie
ze stoickim spokojem niczym tybetański mnich. – Czyżby malowidła na
twojej chatce?
– Wiedziałam! – wybucham bez namysłu. – Wiedziałam, że maczałeś
w tym palce! Zapewne razem z tą… – Zaciskam szczęki.
Bradley kręci głową i wydyma dolną wargę.
Jak taki przystojny mężczyzna może być takim bezdusznym chamem?
– Pudło. Nie bawię się farbkami. Od dawna nie malowałem, więc możesz
mnie wykluczyć. Poza tym to szczeniackie, nie sądzisz? – Opiera się
luzacko o ścianę. – Ja preferuję bardziej drastyczne środki, jeśli ofiara nie
chce mnie posłuchać.
Że co?
– Ofiara? Sądzisz, że jestem twoją ofiarą? – Niemal krztuszę się własną
śliną. Jest mi tak gorąco, że nerwowo odpinam guzik koszuli.
– I znów pudło, Andreo. – Robi palcem kółko przy skroni. – Za dużo
myślisz, przez co twój mózg źle odbiera informacje. Nie życzę ci źle. Nie
tobie. W każdym razie nigdy nie pogodzę się z tym, że ten frajer zdobył cię
bez żadnego wysiłku.
Zabolało. Nie wiedziałam, że niestrudzone bieganie za kobietą i staranie
się o nią, a także sprzątanie za nią każdego życiowego bałaganu to zero
wysiłku. Jak widać, mamy różne definicje.
– Wiesz, Brad, że nawet mając małego penisa, możesz być wielkim
chujem?
Wychodzę z windy z lekkim uśmiechem triumfu.
– Pewnie tak. – Idzie za mną, więc przyspieszam. – A wiedziałaś, że
pieniądze oznaczają władzę? – Obracam się i gapię na niego odrobinę zbyt
długą chwilę. – Teraz wiesz, które z nas ją posiada. Do zobaczenia wkrótce,
kochanie.
Wchodzi do swojego gabinetu i zamyka za sobą drzwi.
„Kochanie”. Rzygać mi się chcę na sam dźwięk jego głosu.
Zaciskam palce i stukam dwukrotnie w drzwi, mając nadzieję, że kiedy
tylko zobaczę twarz mojego mężczyzny, wszystkie złe emocje odpłyną.
– Proszę. – Och, jak cudownie usłyszeć jego głos.
Uchylam drzwi i pierwsze, co widzę, to napompowana botoksem gęba
Patricii Atwood.
– Ee… to ja może przyjdę później – dukam, ale Nick podrywa się
z miejsca i niemal wciąga mnie do środka. Nie chcę. Nie chcę być w tak
pojebanej sytuacji! – Naprawdę nie chcę przeszkadzać.
Mam ochotę stąd wyjść, a jeszcze bardziej urządzić scenę na pół miasta,
ale spokojnie… Zachowaj klasę, Cherry, i pokaż, że ona nie jest dla ciebie
żadną konkurencją.
– Cieszę się, że przyszłaś. Usiądź. Napijesz się czegoś?
Unoszę brwi pod samo czoło. On tak poważnie? W tym pomieszczeniu
znajduje się ta wywłoka, a on, kurwa, proponuję mi coś do picia?
Pracują ze sobą.
To nieistotne!
Ale prawdziwe.
– Andreo, jak dobrze cię widzieć. – Wywłoka wstaje na tych swoich
długich kopytach, podchodzi i… całuje mnie w policzek! – Omawiamy
właśnie z Nickiem nowy projekt. Mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko?
Oczywiście, że mam.
– Oczywiście, że nie, Patricio. Przecież łączą was wyłącznie sprawy
biznesowe. – Upijam łyk kawy, którą właśnie przyniosła jakaś kobieta.
– Niedługo mam ważne spotkanie, ale później jestem cały twój – mówi
Nick i nachyla się, żeby mnie pocałować. Dłużej niż zazwyczaj, co w ogóle
mi nie przeszkadza. – Coś się stało?
– Nie, ale chciałam z tobą porozmawiać. – Dopijam kawę i wstaję, żeby
zebrać się do wyjścia. Miałam nadzieję, że ta bezczelna suka da nam chwilę
prywatności albo przynajmniej mój facet zechce ją wyprosić, ale nie. On
zawsze musi być dżentelmenem!
Do gabinetu wchodzi pan Atwood.
– Przepraszam was, ale to był bardzo ważny telefon. – Dostrzega mnie
i uśmiecha się zaskoczony. – Witaj, Andreo. – On też całuje mnie
w policzek. – Jak się miewasz? Jak mama?
– Dziękuję. Dobrze.
Nie zamierzam dawać jej satysfakcji, mówiąc, że moja biedna matka
prawie dostała zawału. Patrząc na nią, uświadamiam sobie, że jest zdolna
do wszystkiego, zwłaszcza kiedy co chwilę uśmiecha się do mnie w stylu
słodkiej idiotki.
Nick podchodzi do mnie, kiedy opornie zmierzam do wyjścia. Nie jestem
w stanie tak po prostu stąd wyjść i nie jestem w stanie dłużej tu siedzieć.
Wszyscy udają, że się lubią, a wywłoka udaje anielicę w stroju prostytutki.
Jak można nosić tak wysokie szpilki i tak głęboki dekolt w poważnej
firmie? No, chyba że jej prezesem jest Nicholas Blake.
– Porozmawiamy, jak tylko skończę. Mam nadzieję, że to nic poważnego?
– Dlaczego się do mnie nie odzywasz? – pytam najciszej, jak się da.
Dosłownie przez zaciśnięte zęby.
– Wcześniej nie miałem czasu i myślałem, że jesteś w pracy.
– W porządku. – Wzdycham. Nic tu po mnie, skoro nie mogę nawet się
wypowiedzieć.
– Nie gniewaj się – mruczy mi do ucha. – Postaram się wynagrodzić ci to
wieczorkiem, hm?
Żałuję, że nie powiedział tego głośniej.
– Andreo – odzywa się ta pizda, zakładając jedną długą nogę na drugą –
jak remont twojego domu? Słyszałam, że Nick pomaga ci po tym strasznym
incydencie z pożarem.
„Incydencie”! Boże, trzymaj mnie, bo przysięgam, że za siebie nie ręczę.
Zawracam pewnym krokiem i siadam na krawędzi biurka Nicka, również
zakładając nogę na nogę i odsłaniając swoje zgrabniejsze kolana.
– Dobrze. Tylko trzeba go kolejny raz odmalować, bo ktoś wylał na niego
czerwoną farbę.
Nick chrząka i marszczy brwi, po czym bezgłośnie pyta „co?”.
Jajco, kurwa.
– Och, naprawdę? – Patricia wstaje i chwyta stojący na blacie dzbanek. –
Jak ktoś mógł zrobić coś podobnego?
– Ach! – Z krzykiem zeskakuję z biurka.
– Och, przepraszam… – mówi z udawaną troską i pomaga mi wytrzeć
herbatę z koszuli, ale się wyrywam. Pan Atwood mierzy ją spojrzeniem
i podaje mi chusteczkę, którą natychmiast przejmuje Nick, by bez słowa
ruszyć mi na ratunek. – Dzbanek był gorący – dodaje wywłoka. –
Oparzyłam się.
Pan Atwood dotyka dzbanka.
– Jest zimny. To moja ulubiona mrożona herbata.
Wtedy ja, niewiele myśląc, chwytam dzbanek i jednym ruchem wylewam
jego zawartość na głowę Patricii.
He, he, he.
– Przyda ci się zimny prysznic.
– Spójrz, co narobiłaś! – Odskakuje z piskiem. – Cała się kleję! – O to
chodziło, głupia pizdo. – Tato, pomóż mi!
Wychodzę. Niepotrzebnie dałam się sprowokować i niepotrzebnie
przyszłam do jego biura bez zapowiedzi. Moja noga nigdy więcej tu nie
postanie. Mam jakąś pieprzoną skłonność do podejmowania niewłaściwych
decyzji.
Po chwili słyszę za sobą głos Nicka:
– Andrea, zaczekaj! – Nie ma, kurwa, mowy. – Zaczekaj! – Dogania mnie
i chwyta za rękę, żeby mnie zatrzymać. – Stój, proszę.
Patrzę na swój złoty zegarek.
– Masz minutę.
– Obwiniasz mnie o to, co się stało? – pyta tak, jakby nie rozumiał.
– Brak reakcji z twojej strony świadczy tylko o tym, że to ona jest dla
ciebie ważniejsza. A w sumie nawet nie ona, tylko jej ojciec, który trzyma
cię w garści. Rezygnuję z tej gry. Mam serdecznie dosyć tej suki i chcę,
żebyś kazał jej trzymać się ode mnie z daleka. – Celuję w niego palcem
wskazującym. – Albo między nami koniec.
Podejmuję kolejną próbę dotarcia do windy, ale Nick znów mnie
zatrzymuje.
– Nie mówisz poważnie?
– A wyglądam, jakbym żartowała? Ta kretynka wylała na mnie herbatę.
A jedyne, na co było cię stać, to przejęcie pieprzonej chusteczki od jej ojca!
– Więc co twoim zdaniem mam zrobić?
Wchodzę do windy i ostatni raz patrzę w jego oczy.
– To już twój problem.
Gdy drzwi się zamykają, głośno wypuszczam powietrze. Czuję znajome
szczypanie u nasady nosa. Nie, nie będę wyć. Nie będę się poniżać. I nigdy
więcej nie chcę jej widzieć!

*
Na szczęście kiedy wróciłam do domu oblepiona ulubioną mrożoną
herbatą pana Atwooda, mama jeszcze spała. Mogłam spokojnie się
wykąpać i przebrać. Pan Atwood oczywiście dzwonił z przeprosinami. „Nie
wiedział, co wstąpiło w jego córkę” ani „jak ma jej wybić z głowy moją
osobę”.
Diabeł. To w nią wstąpiło. I to właśnie mu odpowiedziałam. Mam
w nosie, co sobie o mnie myśli. Nawet jeśli jestem mu wdzięczna za
wszystko, co dla mnie zrobił, nie będę się godzić na takie zachowanie.
A najgorsze jest to, że nie mogę liczyć na Nicka, kiedy ona staje pomiędzy
nami. Nigdy się z tym nie pogodzę. Oczywiście nie zostawię go z tego
powodu, ale on nie musi o tym wiedzieć.
Po wykąpaniu i położeniu Lily spać wychodzę z Liz na babską randkę jak
najdalej od domu, żeby tylko minąć się z Nickiem, który jakimś cudem
odzyskał czucie w palcach i wysłał mi esemesa z informacją, że będzie po
dziewiątej.
Czy nie mówił, że po ważnym spotkaniu „będzie cały mój”? Nie
wspomniał tylko, że będę musiała na niego czekać do wieczora.
Włożyłam obcisłe dżnsy, wysokie szpilki i luźny biały top na
ramiączkach, a włosy spięłam w wysoki kucyk. Do tego postanowiłam
zaszaleć i założyłam złote kolczyki koła oraz… obrzydliwie drogie szare
futerko (sztuczne, rzecz jasna). Wiem, że cały ten outfit jest od niego, ale
w tym momencie mi to wisi. Muszę się rozerwać i zacząć żyć własnym
życiem.
Nawet jeśli jest ono marne.
– No, no! Merry Cherry! – woła Liz, kiedy staję pod jej drzwiami. –
Jedziemy twoim czy moim?
– Jedziemy taksówką.
– Uuu, zrozumiałam aluzję.
– Chodź, bo nie chcę wpaść na Nicka.
– Nie poznaję cię, Cherry. Ale podobasz mi się!
Ja też zaczynam się sobie podobać.
Postanowiłyśmy pojechać do knajpy o nazwie Hot Stone, oddalonej
piętnaście minut od naszego domu. Nadciągające wyrzuty sumienia
dotyczące mojej mamy i tego, że w sumie nie powinnam była jej zostawiać,
gaszę kolejnym mojito. Od dziś to mój ulubiony drink. Rozglądam się po
knajpie i zauważam, że wszyscy się na nas gapią. Że co? Że dziewczyna
Nicholasa Blake’a nie powinna sama szlajać się po barach? Pff! Mam to
w nosie. I obiecuję sobie, że to nie jest moje ostatnie wyjście.
Kelner podaje nam gorące kamienie, a na nich wielkie, wręcz olbrzymie
krewetki, które pod wpływem ciepła zaczynają się smażyć. Patrzę, jak ich
ogonki podwijają się do środka.
Niezłe przedstawienie.
– Smacznego, drogie panie.
– Dziękujemy, przystojniaczku – mówi Liz, a gdy kelner się oddala,
dodaje: – Ma fajny tyłek.
– A ty masz fajnego chłopaka. Tak tylko ci przypominam. – Wzruszam
ramionami, kiedy przyjaciółka mierzy mnie wzrokiem, i wlewam w siebie
czwartego drinka.
– Chcesz się nawalić?
Kiwam się na boki w rytmie skocznej melodii The Other Side
w wykonaniu Justina Timberlake’a, którego kochałam przez całą szkołę
średnią.
– Chcę się odprężyć. Jeśli to oznacza być nawaloną, to tak, chcę się
nawalić.
– Uważasz, że mając faceta, nie można podziwiać nikogo innego?
– Podziwiać możesz, ale zatrzymaj to dla siebie, Harris.
– Dobra, lepiej powiedz, jak zajęcia z tańca. Daje ci to coś? No wiesz, ten
cały seksapil i tak dalej?
Chce mi się śmiać.
– Czemu pytasz?
– Chcę wiedzieć, skąd się bierze taką pewność siebie. – Liz zatrzymuje
szklankę w połowie drogi do ust i lekko przechyla głowę w moją stronę.
– Przecież ty akurat masz jej pod dostatkiem.
– Kobiety dzielą się na te, które są pewne siebie, i na te, które marzą, żeby
być. Te pierwsze promieniują na całe otoczenie, a te drugie, no cóż… tylko
na siebie. – Śmieje się.
– Czyli chcesz mi powiedzieć, że twoja pewność siebie jest wyuczona?
– Można tak stwierdzić. Widzisz, w rodzinie zastępczej takiej jak moja,
gdzie liczył się tylko hajs, który za mnie dostawali, nikt nie uczy cię
miłości, tylko radzenia sobie z chujową sytuacją. Nie ma czasu na bzdety.
Nikt nie mówi ci, że pięknie wyglądasz i jesteś wartościową kobietą.
W zasadzie dorastasz w przekonaniu, że skoro właśni rodzice cię nie
chcieli, to jesteś gówno warta. Później starasz się udowodnić całemu światu
– a głównie jego męskiej części – że ma cię traktować z szacunkiem, bo
znasz swoją wartość. Ale czy na pewno?
– Nie jesteś Elle Woods, nie musisz nikomu niczego udowadniać. –
Dopijam drinka i zagryzam krewetką.
– Serio? Legalna blondynka?
– Myślałam, że to cię pocieszy.
– Miało mnie pocieszyć to, że porównujesz mnie do głupiej blondynki
z filmu? – upewnia się Liz.
– Ta głupia blondynka skończyła prawo na Harvardzie.
– A ja nie skończyłam żadnych studiów! – piszczy. – Nie mam psa ani
wypasionej fury!
– Ale ubierasz się jak ona.
Moja przyjaciółka wywraca oczami i z wściekłością szarpie zębami
kawałek krewetki, czym mnie rozśmiesza. W ciszy dopijamy swoje drinki
i zamawiamy następną kolejkę.
– W zasadzie masz rację – mówi po chwili Liz. – Ty też nikomu niczego
nie musisz udowadniać. Wiesz, kto to jest Richard G. Rosner? – Kręcę
powoli głową. – To amerykański pisarz telewizyjny znany z tego, że zdobył
najwyższy wynik w testach IQ.
– Mhm, super. A co to ma wspólnego ze mną?
– Podszedł do testu i okazało się, że jest nadzwyczaj inteligentny, mimo
że wcześniej pracował jako kelner na rolkach, bramkarz i striptizer.
Rzucam w nią krewetką.
– Dlaczego nigdy wcześniej mi o tym nie mówiłaś?
– O Richardzie?
– O tej całej pewności siebie.
– Nie wiem, Cherry. Nie wiem. – Liz kręci głową i wzdycha. – Może
dlatego, że byłaś na to wszystko zbyt delikatna. A przynajmniej tak mi się
wydawało. – Szturcha mnie w żebro.
– Jestem zmęczona byciem ofiarą – mówię, wzdychając. – Jestem
zmęczona tym, że ludzie się mną bawią, bo sami mają więcej ode mnie.
W tym świecie nie liczy się już to, kim jesteś, tylko, ile posiadasz. To
smutne.
– Zawsze tak było. Tylko ty dopiero teraz zaczęłaś to dostrzegać, bo
obracasz się w takim towarzystwie.
– Sądzisz, że to wina Nicka?
Liz zatrzymuje szklankę w drodze do ust.
– Oszalałaś? Dlaczego w ogóle tak myślisz?
– Nie wiem. Tak jakoś samo przyszło.
– Więc jak zajęcia? Fajna jest ta Amy, kilka razy się z nią minęłam.
Wydaje się równą babką.
Rozciągam usta w uśmiechu i nucę kolejną piosenkę Say So. Czuję się jak
za dawnych lat, kiedy moje życie było beztroskie.
Twoje życie nigdy nie było beztroskie, Cherry. Nie licząc dzieciństwa.
– Ona jest lesbijką.
– Nie mów mi takich rzeczy!
– Jest też bardzo fajną koleżanką. Musisz ją bliżej poznać.
Gdy kelner przynosi nasze zamówienie, upijam długi łyk mojito, czując
niebiańskie połączenie mięty i limonki.
– Bliżej? Nie ma mowy – prycha Liz. – Nie zbliżam się do lesbijek na
mniej niż kilometr, odkąd Pippa wepchnęła mi język do gardła! Poza tym
zauważyłaś to dziwne zjawisko u osób homoseksualnych?
– Jedni wolą cukier, drudzy miód.
– Nie o to mi chodzi. – Liz zabawnie wybałusza swoje zielone oczy. –
Zauważ, że jeśli ktoś mówi, że jest gejem lub lesbijką, od razu wyobrażasz
sobie, jak oni to robią. U osób heteroseksualnych nie występuje coś takiego.
– Dlaczego? Ja wiele razy wyobrażałam sobie, jak się bzykasz.
– Kurwa, co? – Krztusi się swoim cosmopolitanem. – Zaraz się uduszę,
poklep mnie po plecach! Albo nie! Nie dotykaj mnie!
– Świruję, daj. – Oklepuję jej gołe plecy. – Ale jak będziesz mnie
wkurzać, naślę na ciebie Amy – szepczę jej do ucha. Czuję, że jestem już
w stanie wskazującym na spożycie.
A skoro wlałam w siebie tyle procentów, nie mogę się powstrzymać
i wywalam całą prawdę, która leżała mi na wątrobie. Liz słucha mnie
w milczeniu, ale widzę, że czeka na zakończenie historii. Kiedy docieram
do momentu, w którym wylałam dzbanek zimnej herbaty na łeb tej
wywłoki, zaczyna piszczeć tak głośno, że znów wszyscy na nas patrzą.
– I on nawet nie stanął w mojej obronie! Wytarł mnie, odprowadził do
windy i tyle go widziałam – bełkoczę rozżalona.
– Dobrze zrobiłaś. Jestem z ciebie dumna. Musimy to opić! – Liz podnosi
rękę w stronę barmana.
– I tyle? Nie obeszło cię to, w jaki sposób Nick zareagował?
– Wiesz przecież, że jest typem dżentelmena o cierpliwości wilka.
Wywracam oczami. Co to w ogóle znaczy? W sumie nie, nie chcę
wiedzieć. Nie w tym momencie, kiedy obie jesteśmy na rauszu.
– Liz, zaczynasz bredzić. I w dodatku nie trzymasz mojej strony. – Mrużę
oczy, żeby wyraźniej ją widzieć. – Nie podoba mi się picie z tobą.
– Odezwała się ta, która publicznie zrobiła ze mnie zafiksowaną na
dziecko wariatkę.
– Chryste. Ty dalej o tym? – Wzdycham i opieram czoło o blat. –
Mówiłaś, że podobała ci się moja przemowa i wręcz pomogłam ci namówić
Jima na dziecko. – Unoszę głowę. – Nie ma za co.
Stukam w jej szklankę i upijam łyk. Już nawet nie czuję alkoholu.
– Nie wiem, co mi jest – jęczy Liz. – Najchętniej sama bym się zapłodniła
jego spermą. – Zaraz się porzygam. – Wiem, że wszyscy traktujecie mnie
jak wariatkę, ale to jest silniejsze ode mnie. Chcę mieć dziecko. I już. –
Wzrusza ramionami.
– Przede wszystkim może – czkam – przestań chlać. Jak zamierzasz
pokazać Jimowi, że jesteś idealną kandydatką na matkę, skoro albo
rozwalasz czyjś samochód pod wpływem – czkam – albo upijasz się
w barze ze swoją przyjaciółką.
– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
– Oj, przestań. – Kładę głowę na jej ramieniu. – Wiesz, że nie miałam nic
złego na myśli.
– No przecież mówię, że mogę na ciebie liczyć.
– A jednak wyczuwam sarkazm.
Liz wybucha śmiechem.
– Sugerujesz mi, że powinnam się ogarnąć. – Otwieram szerzej oczy. O,
to jest to! – Ale czuję, że to jeszcze nie czas na takie wybryki.
Teraz już śmiejemy się histerycznie.
Po raz enty zaliczam kibelek, ale to tylko oznacza, że moje nerki pracują
należycie. Prawda? Postanowiłam wypić hektolitry wody, żeby przeszły mi
mdłości i zatrzymała się karuzela. Nie zamierzam kończyć imprezy tylko
dlatego, że mam słabą głowę. Widzę, że Liz przeniosła się na wysoki hoker
przy barze. Idę przez salę tanecznym krokiem w rytmie zajebistej piosenki
Don’t Rush. Czuję się nadzwyczaj seksownie – i nawet nie zdawałam sobie
sprawy, że istnieje tyle zajebistych piosenek! Gdy siadam obok
przyjaciółki, zauważam, że mój telefon w torebce zaczyna wibrować, ale
odrzucam połączenie.
Bój się Boga, Cherry.
– Ups, chyba dzwoni do ciebie karma.
– Nie odbieram. Nie muszę się z niczego tłumaczyć.
– To się jeszcze okaże, Cherry.
Podchodzi do nas barman pucujący sniffer do piwa. Wygląda na jakieś
dwadzieścia lat, ma pewnie z metr osiemdziesiąt i rozmiar dżinsów „S”.
Jego tyłek jest niewiele większy od mojego i Liz przy każdej możliwej
okazji zatapia w nim swoje zielone oczy. Nie rozumiem, dlaczego wybrała
Jima, który jest przeciwieństwem jej idealnego faceta.
– Dobra, więc jak jest? – zwraca się do mnie barman. – Złamane serce czy
łamaczka serc?
Unoszę świeżo wydepilowaną brew.
– Nie rozumiem?
– Dziewięćdziesiąt dziewięć procent osób przy tym barze ma złamane
serce i zapija smutki.
– Aaa, nie. – Kręcę głową. – Ani jedno, ani drugie. Jesteśmy tym jednym
procentem, wyjątkowym.
– Ale z moich doświadczeń wynika, że…
Och, kurwa.
– Moje życiowe doświadczenia nauczyły mnie, żeby nie ufać nikomu –
upijam łyk i z hukiem odstawiam pustą szklankę – kto ma fiuta.
Barman gapi się na mnie jak na kosmitkę, a Liz poklepuje mnie po
plecach.
– To moja przyjaciółka! – krzyczy zachwycona. – Polać jej!
Obie wybuchamy pijackim śmiechem, kiedy idyllę przerywa donośny,
stanowczy i seksowny głos:
– Ta pani już nie pije.
Podskakuję.
– C-co? Nick! Co ty tutaj robisz?
– O, cześć, skarbie… – duka Liz, kiedy Jimmy siada po jej stronie.
Panowie wyglądają jak wyjęci spod igły. Staram się nie zwracać uwagi na
to, że Nick włożył szary sweter, który opina jego umięśnione ciało.
Mniam, mniam.
– Czyżbyś w końcu wykroił dla mnie minutkę swojego cennego czasu? –
Nucę kolejną piosenkę. Tym razem Dua Lipa trafiła idealnie z kawałkiem
Don’t Start Now.
– Nawaliłaś się. – Nick chwyta mnie pod ramię. – Idziemy.
– Chyba zwariowałeś! – Wyrywam się. – Świetnie się bawię, ponieważ
ty… od dawna nie zapewniasz mi rozrywek. Jestem znuuuudzonaa, Blake.
Pstrykam go w nos, a on z frustracją przeciąga dłonią po zaroście.
Ciekawe, jak by wyglądał ogolony?
– Przykro mi, że życie ze mną jest tak bardzo nudne, ale teraz wstań
z tego pierdolonego krzesła, póki jeszcze trzymam fason.
– No tak, mój zawsze dobrze wychowany i szanujący wszystkie lafiryndy
chłopczyk. – Mam dobry humor i nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie
z równowagi. Nie boję się nawet jego groźnie zaciśniętej szczęki. Bardziej
boję się o barmana, ponieważ mój facet co jakiś czas badawczo na niego
spogląda.
– Andrea, chodź – mówi Liz i zeskakuje z hokera. – Jesteś kompletnie
pijana, a ja nie chcę w tym uczestniczyć. – Biedaczka się potyka i Jimmy
pomaga jej złapać równowagę.
To się nazywa facet!
– Nigdzie nie idę. – Ręką zamawiam kolejnego drinka, wciąż kiwając się
w rytmie piosenki.
– Przeginasz, mała – warczy Nick. – Ale w porządku. Masz swoje pięć
minut.
– Nie mów do mnie „mała”.
Siada obok i opiera łokieć na barze, nie spuszczając ze mnie oka. Liz też
wraca na swoje miejsce, więc Jim nie ma wyboru i musi zrobić to samo.
Uśmiecham się pod nosem, ponieważ nigdy wcześniej nie miałam
przyjemności sterować dwoma facetami naraz.
Podchodzi do nas barman i bardzo nieśmiało zwraca się do nowych gości:
– Czy życzą sobie panowie czegoś?
Nick chwilę milczy, ale czuję, że patrzy na mnie.
– Nie, dzięki. Muszę odwieźć swoją żonę do domu.
Żonę?!
Czy on powiedział „żonę”? Hallo? Czy ktoś mógłby mi odpowiedzieć na
to pytanie?
Wlepiam maślany wzrok w jego lewy profil, ale on ani drgnie. Pisze coś
w swoim telefonie i zachowuje się tak, jakby niczego nie powiedział.
Barman odchodzi zabawiać inne młode dziewczyny, ale co jakiś czas
spogląda w naszą stronę.
– Chyba będziemy musieli powtórzyć naszą rozmowę, Liz – mówi
Jimmy. Robi to tak cicho, że ledwo go słyszę, więc dlatego przechylam się
w stronę Liz.
– Nie zaczynaj – warczy moja przyjaciółka, która nie da sobie w kaszę
dmuchać. – Albo robimy sobie dziecko, albo robię, co chcę.
Parskam śmiechem.
Wiem, wiem, trochę nie w porę, ale nie zdołałam się powstrzymać. Jak
mogłam nie wpaść na to, że moja przyjaciółka użyje tylu szantaży?
– Andrea, chodź, bo mój chłopak musi zadzwonić do mamusi i odmówić
paciorek.
– Nie śmieję się, Jim – zapewniam. – To wszystko, co widzisz, to fato…
feta… fatamorgana! To znaczy nie chodzi mi o tego Morgana. Tego dok-to-
ra – dukam, ale nie mogę zachować powagi.
– Jak to mówią, Jimmy – odzywa się Nick – nie wiesz nic o kobiecie,
dopóki nie spotkasz jej pijanej lub wściekłej.
Patrzy na mnie tak intensywnie, jakby chciał wwiercić się w mój
zblazowany mózg.
– Nikt wam nie każe tu siedzieć i nas pilnować – prycham. – Jesteśmy już
duże i potrafimy wró… wrócić do… domu. Co nie, Liz? – Szturcham ją.
Moja przyjaciółka jednak nie odzywa się ani słowem, tylko
z wściekłością dopija drinka.
– Nie wiem, ile jeszcze dam radę to tolerować – zastrzega Nick. – Moja
cierpliwość wisi właśnie na włosku. Dlatego zabierz swój seksowny tyłek
z krzesła i opuśćmy ten lokal.
Kręcę głową, choć jestem zadowolona, że powiedział „seksowny”.
– Za to ja jestem nietolerancyjna i proszę – czkam – to uszanować.
Panowie wybuchają śmiechem. Czyli można powiedzieć, że trochę
rozrzedziłam gęstą atmosferę.
Po trzech kolejnych drinkach czuję, że brakuje mi powietrza, więc
opuszczam lokal, ale tylko na chwilę. Na powietrzu rozkładam ręce
i oddycham głęboko. Przyjemny chłodny wiatr łaskocze moje ramiona,
szyję i dekolt. Czuję się lekka jak ptak, jakbym naprawdę leciała. Po chwili
zaczynam się śmiać, bo dociera do mnie, co właściwie robię. Jednak nie na
tyle, żebym przestała to robić.
– Andrea, jesteś stuknięta – dobiega mnie głos Liz. I kto to mówi! –
Jimmy, zawieź mnie do domu.
Cykor!
– Skończyłaś już swoje przedstawienie? – pyta Nick. – To wsiadaj do
samochodu.
– Nie podoba mu się pijana Cherry! – krzyczę jeszcze do przyjaciółki. –
Ale pijaną Cherry chuj to obchodzi! Ha, ha, ha!
Liz zakrywa usta, jednak nie potrafi stłumić śmiechu, co sprawia, że Nick
również z trudem się powstrzymuje. Na samym końcu dołącza Jim, który
śmieje się najgłośniej. Zawsze wiedziałam, że jestem zajebiście zabawna.
– Pamiętaj, Nick, że to nie moja wina – tłumaczy się Liz.
– Jasne. Gdzieżbym śmiał cię oskarżać. – Nick unosi rękę w stronę Jima,
żeby się pożegnać. – A ty… – Patrzy na mnie. – Nie będę tego nawet
komentował. Wsiadaj do tego pierdolonego samochodu.
– Nie. Przeklinaj. Do mnie. – Celuję w niego palcem, potykając się
o własne nogi. – To twoja. Wina. – Czkam.
– Upiłaś się przeze mnie?
– A jak myślisz, panie Sherlocku?
– Zmarzłaś. – Okrywa mnie moim mięciutkim futerkiem i uśmiecha się
pod nosem. – Mam ochotę cię wychłostać, a później zerżnąć. Tylko nie
wiem, od czego chciałbym zacząć.
– No jasne – prycham i odsuwam się. – Tylko po to ci jestem potrzebna,
nie?
– Dlaczego tak mówisz? Zrobiłem ci coś? – Składam usta w literkę „o”.
Nie mów, że zapomniałeś, Blake, bo… – Chodzi ci o Pa…
Podchodzę do niego gwałtownie i znów celuję w niego palcem. Zaciskam
zęby z całych sił.
– Ani mi się waż – cedzę. – Nie wypowiadaj nawet jej imienia.
Wzrok mu mięknie. Podnosi dłoń, by pogładzić mnie po policzku.
– Skarbie, jesteś po prostu zazdrosna, tak samo jak ja. Ale nic mnie z nią
nie łączy. Ty jesteś dla mnie najpiękniejsza i najważniejsza.
– Zachowaj te swoje próżne gadanie dla siebie, mój błędny rycerzu. –
Całuję go w usta, bo miałam taką ochotę.
– Nie strugaj ważniary, maleńka, bo jutro będziesz chciała o wszystkim
zapomnieć. A teraz wskakuj.
– Robię to tylko dlatego, że chcę. A nie dlatego, że mnie zmuszasz. –
Wsiadam do samochodu i od razu zamykam oczy.
– Jasne.
Nick zapina mój pas, a po chwili czuję, że jego słodkie usta lądują na
moich.
ROZDZIAŁ 12

Budzi mnie zapach świeżo mielonej kawy, jajek, bekonu i pieczonego


chleba. Ciepłe promienie słońca wpadają przez okna mojego kryształowego
pudełeczka, ogrzewając mi twarz. Nie mam ochoty się budzić, ale słyszę
piski mojej Lily, która po chwili wdrapuje się na mój brzuch. Lekko
otwieram oczy i widząc jej szczęśliwą buźkę, od razu się uśmiecham.
Przyciągam ją do siebie, żeby chwilę się poprzytulać. W tym czasie
analizuję wydarzenia wczorajszego wieczoru.
Nie roztrząsaj. Nie jest ci to do niczego potrzebne.
– Mmm, pachniesz miłością… – mruczę zachrypniętym głosem.
To nie brzmi dobrze.
– Wstawaj, mamo. – Lily zeskakuje i ściąga ze mnie cieplutką kołdrę. –
Przygotowałam ci śniadanie.
– Naprawdę? – Wystarczy mi solidna porcja kofeiny i lekko gazowanej
wody, ale nie mogę zrobić jej przykrości. Nie mogę okazać się gorszą
matką, niż jestem w rzeczywistości.
– Tak!
Dotykam gołymi stopami ciepłej podłogi i prostuję zesztywniałe ciało.
Uwielbiam poranki z takim widokiem za oknem, ale zaraz… Patrzę na
zegarek. Jest po szóstej rano.
W niedzielę.
– Nick, co ty tu robisz?
Mam déjà vu czy jamais vu?
Niepewnie człapię w stronę kuchennej wyspy i siadam na wysokim
krześle. Gdybym miała zaprojektować własną kuchnię, to nie wiem, czy
zrobiłabym to lepiej od gościa, u którego mieszkam.
– Mamo, jedz – nakazuje moja córka, chwytając dzbanek. – Naleję ci
kawy.
Nick natychmiast wyciąga rękę, żeby jej pomóc.
– Daj, pomogę ci. Ostrożnie. – Wspólnie nalewają mi kawę z precyzją
snajpera, który rozbraja bombę. I zapewne z taką samą satysfakcją
przyjmują swój sukces. – Brawo.
– Dziękuję, skarbie. – Całuję kręcone włoski Lily i upijam malutki łyk
kawy. Mhm, cudowna. Świeża. Mocna. Taka, jaką lubię. Unoszę wzrok na
mojego milczącego faceta, który jest ubrany w szare spodnie od dresu
i białą koszulkę. Spał tutaj? – Nie będziesz się do mnie odzywał? – Kątem
oka widzę, że z łazienki wyłania się moja mama. Jest gotowa do wyjścia.
Co tu się dzieje? – Dzień dobry, mamo.
– Dzień dobry, kochanie. Jak się czujesz? – Całuje mnie w skroń i upija
swoją niedokończoną kawę.
– Lepiej. – Uważnie śledzę każdy jej ruch. – A ty?
– Uhm, w zasadzie dobrze – mruczy cicho.
I nie wiem, czemu mnie to martwi. Jak mogłam tak się upić
w publicznym miejscu? Czy już zapomniałam, jak to się dla mnie kiedyś
skończyło? A gdyby ktoś… Nie. Byłam z Liz, a Liz… No właśnie. Jest tak
samo nieodpowiedzialna jak ja. Żadna z nas nie potrafiła powstrzymać tej
drugiej. Więc w sumie powinnam siedzieć cicho i być wdzięczna, że
postanowili po nas przyjechać. Jednak zanim poruszę ten temat z moim
milczącym facetem, postanawiam podejść do mamy, która jeszcze tuszuje
rzęsy. Nigdy ich nie malowała, bo jak sama twierdzi, nie ma czego
malować. Ja gęste i długie rzęsy odziedziczyłam podobno po tacie.
Staję za nią i spoglądam w lustro.
– Mamo, chciałam cię przeprosić.
– Za co? – Zaskoczona zatrzymuje szczoteczkę w powietrzu.
– No wiesz… Źle mi z tym, że wczoraj wyszłam. Nie powinnam była cię
zostawiać. – Obejmuję jej wąską talię i wtulam głowę w jej bark. Mmm, jak
ona pięknie pachnie moimi perfumami. – Nie gniewaj się na mnie.
– Nie gniewam się, dziecko. Wręcz przeciwnie. Czas przeciąć pępowinę
i ruszyć do przodu. – Odkłada tusz i odwraca się do mnie. – Cieszę się, że
odważyłaś się wyjść z przyjaciółką i napić się wina.
Uhm…
Nick chrząka wymownie. Spotykamy się na kilka sekund wzrokiem. Już
rozumiem, dlaczego mama jest w dobrym nastroju. Gdyby tylko wiedziała,
co i w jakiej ilości w siebie wlałam, zapewne nie dałaby mi spokoju przez
resztę dnia.
– Dziękuję za wyrozumiałość, mamo. Kocham cię.
– Ja ciebie też. – Wypuszcza mnie z objęć i chwyta torebkę. –
Odpoczywajcie, wrócę zrobić obiad.
Staję jak wryta.
– Mamo, dokąd idziesz? Jeszcze nie ma siódmej!
– Pani Rose, proszę się nie spieszyć – wtrąca Nick. – I nie martwić
obiadem. – Przesuwa wzrok na mnie. – Andrea nam coś ugotuje.
Rozdziawiam usta. Ja? Ja mogę ewentualnie zagotować wodę na
makaron, ale obiad? Nie znam się na tym! Mrużę oczy i obejmuję się
ramionami. Niezłe zagranie, Blake.
– Ja mogę zrobić obiad! – wyrywa się Lily.
– Pomożesz mamie – odpowiada Nick, ale nie patrzy już na mnie. Czyli
będziemy udawać, że mnie tutaj nie ma?
Moja mama również zachowuje się tak, jakby ta cała wymiana zdań się
nie odbywała, i wreszcie odpowiada na moje pytanie:
– Jestem umówiona, ale nie martw się o mnie. Później pojadę na
cmentarz. Dawno mnie tam nie było, a znając twojego ojca, wypominałby
mi to przez okrągły rok.
– Racja. – Uśmiecham się do niej. – Odwiedzę go w środę. Jak zawsze.
– Miłego dnia, dzieci. Bądźcie grzeczne.
Zamyka za sobą drzwi. Ale z kim jesteś umówiona, Rose?
Jak mogłam nie zapytać? Siadam na krześle i zabieram się do jedzenia.
– Smakuje ci, mamo? – pyta Lily, choć wzięłam dopiero pierwszy kęs
i nawet go nie przełknęłam.
– Oczywiście. Jest przepyszne. Nigdy nie jadłam lepszego omleta –
mówię zgodnie z prawdą.
– Jak dorosnę, chcę być gotowaczką.
– Kucharką – poprawiam ją. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę,
Lily.
– Idę zrobić śniadanie moim lalkom, bo nie jadły. Jakoś od dwóch lat.
Nick i ja wybuchamy śmiechem i odprowadzamy ją wzrokiem. Za
każdym razem, gdy wchodzi po schodach, wstrzymuję oddech. To
zdecydowanie nie jest miejsce dla dzieci. Kiedy już jest na górze i słyszę,
jak rozmawia ze swoimi zabawkami, postanawiam się zmierzyć z moim
gladiatorem.
– Jak długo zamierzasz milczeć? – pytam.
– A co mam ci powiedzieć?
– Cokolwiek, byleby coś.
– Jesteś pewna, że cokolwiek? – Kiwam powoli głową. – Dobrze się
bawiłaś, więc nie mam do ciebie pretensji.
– Uhm. Dziękuję.
– Cieszę się, że znalazłaś sobie lepszą rozrywkę niż bycie zanudzaną
przeze mnie.
– Nick, przepraszam. – Spuszczam wzrok na blat. Czuję się niezręcznie. –
W zasadzie to chciałam ci podziękować. – Patrzę, jak Nick chowa naczynia
do zmywarki. – Być może uratowałeś mi życie.
– Bez przesady. Jesteś dużą dziewczynką i sama potrafisz się o siebie
zatroszczyć – mówi odwrócony do mnie plecami.
– W porządku – wzdycham. – Zachowałam się jak rozkapryszona
gówniara, która olała własną matkę, wcisnęła jej córkę i wyszła, żeby
nachlać się jak świnia.
Po ruchach jego barków widzę, że się śmieje.
– Lepiej bym tego nie ujął – stwierdza, a ja rzucam w niego serwetką. –
Przyznaję, miałem ochotę cię wychłostać i wyjść, ale nie potrafiłbym cię
zostawić. Zwłaszcza w takim stanie.
O, jak słodko! Podchodzę do niego, staję na palcach i wieszam się na jego
ramionach.
– Wiem. Dlatego właśnie cię kocham.
– Nie bajeruj. I tak dostaniesz szlaban.
– Cokolwiek, bylebyś mi wybaczył.
Odwraca głowę w moją stronę.
– Coś wymyślę. – Uśmiecha się szatańsko.
Oby nie był to seks z paralizatorem.
– Jak to się stało, że nie mam kaca? – dziwię się.
– Trochę cię podreperowałem, zanim zasnęłaś. – Śmieje się. – Dałem ci
złoty środek na kaca, zanim cię dopadł. Zaparzyłem miętę i zrobiłem ci
inhalację z kryształów eukaliptusa, które jakiś czas temu przywiozłem
z Dubaju. Wtedy nie wiedziałem, do czego mogą mi się przydać, ale jak
kolejny raz widać, nic nie dzieje się przypadkowo.
– Dziękuję – mówię słodko. – Jestem okropna, ale wynagrodzę ci to.
– Mam nadzieję. – Nick celuje we mnie swoim długim palcem. – I mam
nadzieję, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Bo nie wiem, czy następnym
razem będę taki łaskawy.
– Wiesz, dlaczego to zrobiłam. Musiałam jakoś odreagować po tym, jak
moja niespodzianka zamieniła się w katastrofę.
Mamroczę, przypominając dziecko, któremu zjedzono halloweenowe
słodycze. Wiem dokładnie, jak brzmi takie dziecko, ponieważ sama
dopuściłam się tej zbrodni i wyżarłam Lily połowę wiaderka trzy lata temu,
jeśli ma to jakiekolwiek znacznie.
No co?
Nie powinno się dbać o uzębienie dzieci?
No właśnie.
– Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw – mówi tymczasem Nick. –
Nie wiem, co w nią wstąpiło. – Wywracam oczami, ale nic nie mówię. –
Mogę ci tylko pogratulować zakończenia tego spotkania.
– Pan Atwood pewnie nieprędko mi wybaczy.
– Szczerze wątpię.
– Dlaczego? To w końcu jego córka.
– Miałem wrażenie, że był z ciebie dumny.
Tego człowieka nie da się nie lubić. I zrozumieć. Jednak póki mam
przewagę w postaci pana Atwooda, mogę częściej wylewać na jego córkę
zimną herbatę.
– Czy pamięć mnie zawodzi, czy ty… wczoraj… powiedziałeś do
barmana, że musisz odwieźć swoją żonę? – dukam, wyłamując palce. – Nie
żebym była wścibska czy coś, ale… No wiesz. Przecież ja nie jestem twoją
żoną.
Au, au, au. Gorąco!
– Ale on o tym nie wiedział.
– W zasadzie to siedziałam naprzeciwko niego.
– Bajerował cię?
– Nie w tym rzecz. – Czy on naprawdę nie rozumie, co mam na myśli? –
Przecież nie mam obrączki ani nawet pierścionka zaręczynowego.
Mam za to duszności i czuję, jak na czoło występują mi kropelki potu.
Jezu, nie wiedziałam, że ta rozmowa może być tak stresująca, zwłaszcza
kiedy Nick postanawia spojrzeć mi głęboko w oczy i zapytać:
– A chciałabyś mieć?
To zależy.
Niby od czego, Cherry?!
– Uhm. Trochę kłopotliwe pytanie.
Chętnie skorzystałabym z opcji „wykasuj” bądź „cofnij”, gdybym tylko
miała taką możliwość.
– Mogę ci kupić pierścionek, jeśli ma to odstraszyć moich potencjalnych
rywali.
Aha. Więc pierścionek to taki „odstraszacz”. Myślałam, że mężczyzna
daje go raczej w ramach miłości. O zgrozo, jak słabo znam się na
mężczyznach.
– Uhm. Nie. Nie ma takiej potrzeby.
Rozwiń temat, Cherry. Sprawdź, czy twoja matka miała rację, bo jeśli
tak… marny twój los. Zamierzasz do końca życia być jego dziewczyną?
Zanim się zakochałam w Nicku, nie interesował mnie ślub, biała suknia
ani przysięga małżeńska. Ale czy kiedy dwoje ludzi się kocha i rzekomo
mają razem dziecko, nie wypadałoby przyklepać tego związku?
Nie wypada to plomba z zęba, jak jest dobrze założona.
W głowie dudnią mi słowa Liz. Cóż, pozostało mi cieszyć się z tego, co
mam. Inni nie mają nawet połowy i potrafią być szczęśliwi. Może Nick nie
wierzy w Boga i nie ma potrzeby przysięgać mi przed ołtarzem miłości do
grobowej deski. A może zwyczajnie nie jest pewny, czy jestem tą jedyną.
W końcu znamy się dopiero kilka miesięcy.

*
Zaprosiłam Liz i Jima na obiad, żeby jakoś ocieplić swój wizerunek. Jak
na razie nawet nieźle mi idzie.
– Mamo! Mamo! – woła Lily, kiedy kroję mięso. – Wygrałam! Wujek Jim
nie mógł mnie dogonić!
Chłopaki postanowili zagrać w wyścigi samochodowe, dając Lily
niedziałający dżojstik, żeby myślała, że za każdym razem wygrywa. To się
nazywa podejście do dzieci.
– Super, Lily. – Wycieram dłoń w ścierkę i przybijam jej piątkę. –
Będziesz jadła szaszłyki z mięsem czy rybą?
– Z tym i z tym. Ale bez warzyw – mówi cicho i wysuwa język
z bezgłośnym „blech”.
– Z warzywami – odzywa się Nick. – Mieliśmy umowę!
– Mhm, okej.
– Chodź, pościgamy się jeszcze.
Kiedy tylko mała znika z radaru, Liz zwraca się do mnie:
– Jesteś nie w humorze czy mi się wydaje?
– Nie, dlaczego? – Kroję cebulę w piórka. Czy to dlatego mam ochotę się
rozpłakać?
– Znam cię trochę. Intensywnie o czymś myślisz. Mogę wiedzieć o czym?
– Myślę… o wszystkim. – Wzruszam ramionami, ale czuję jej palący
wzrok na lewym policzku.
– Mhm, a dokładniej? Weź marynatę i oprósz nią mięso, później
wstawimy do lodówki, żeby smak był głębszy. – Śledzę jej szybkie ruchy. –
Więc jak? Mocno się wkurzył?
– W zasadzie to nie. Wszystko jest okej. A u ciebie?
– U mnie też. Ale rozmawiamy o tobie. Nie chcesz mi powiedzieć?
– To nie jest dobry moment. Siedzą z nami w tym samym pomieszczeniu,
a wierz mi, z facetami jest jak z dziećmi. Najuważniej słuchają, kiedy nie
mówisz do nich.
– Racja.
Nick jak zawsze ma wyczucie czasu. Podchodzi do mnie od tyłu i opiera
głowę na moim ramieniu. Składa pocałunek na mojej szyi, a ja dalej kroję
tę nieszczęsną cebulę, co jakiś czas pociągając nosem.
– Za ile będzie obiad? – pyta. – Umieram z głodu.
– Za dwie godziny – mówi Liz.
– Chcecie mnie wykończyć przez śmierć głodową? – Nick zagląda do
lodówki. – Nie za mało tych szaszłyków?
– A ile dasz radę wciągnąć? – pyta moja przyjaciółka.
– Minimum siedem – odpowiada jej, ale zagląda w moją twarz, jakby
chciał sprawdzić, czy żyję.
Wymuszam uśmiech. On za to uśmiecha się całkiem szczerze.
– Siedem?! – woła zdumiona Liz. – Dobra, pójdziemy po więcej
składników.
– Mogę kogoś wysłać. – Nick sięga po swój telefon.
– Nie! – wykrzykujemy jednocześnie, na co mój facet unosi brwi.
– To znaczy nie ma takiej potrzeby – wyjaśniam szybko. – Dobrze nam
zrobi krótki spacer.
– Wracaj szybko. – Chwyta swój czarny portfel. – I zapłać moją kartą.
– Nie trzeba.
– Nalegam.
Dobra. W końcu to on zje siedem szaszłyków.
– Zaraz będziemy. – Biorę od niego złotą kartę i chowam do torebki.
Kiedy wkładam różowy sweter i wsuwam stopy w cieplutkie, miękkie emu,
chwyta mnie za podbródek, żebym na niego spojrzała.
– Jesteś jakaś dziwna. Wydaje mi się, że… smutna?
No. Dobrze ci się wydaje, Blake. I czyja to wina?
Moja. Bo powinnam była ugryźć się w język i zapomnieć o sprawie.
– Nie, tylko trochę zmęczona. Ale przecież nie będę się z tego powodu
nad sobą użalać.
Mijam go i zmierzam do drzwi, które Liz przytrzymuje ręką.
– Kocham cię – woła za mną Nick. – A ty?
Odwracam głowę i kiedy tak na niego patrzę, wiem, że…
Chciałabym być jego żoną.
– Tak. Ja ciebie też.
Zamykam cicho drzwi i wypuszczam powietrze z płuc. Kiedy tylko winda
się otwiera, Liz niemal mnie do niej wpycha. W pośpiechu wciska przycisk
z symbolem „0”.
– Dobra, nawijaj – mówi.
– Nie wiem, jak to ująć. – Nie chcę się przed nią mazgaić. W sumie nic
takiego się nie stało, prawda? Mój facet chciał mi kupić pierścionek, więc
powinnam się z tego cieszyć.
Bzdura.
– Normalnie. Tak jak ci leży na wątrobie. Chociaż może nie… Wątrobę
zostawmy w spokoju, swoje już dostała. Ujmij to tak, jakbyś otworzyła
swoją czaszkę i wysypała z niej wszystko, co ci ciąży.
– Uhm, więc… Jak wiesz, nigdy nie myślałam o ślubie, bo nie miałam
chłopaka i… no sama wiesz. Nie byłam zakochana i wątpiłam, czy
kiedykolwiek w ogóle poznam kogoś normalnego. Aż do teraz.
Wychodzimy z windy.
– I?
– Nick nie chce ślubu.
Jebać to. Liz jest moją przyjaciółką i wiem o niej tyle, że sama nie
powinnam się niczego wstydzić.
– Powiedział ci tak? – Zatrzymuje się na chwilę, ale ja idę dalej.
– Nie dosłownie, ale dał mi jasny sygnał, że nie zamierza iść w tę stronę.
– W jaki sposób? Może coś sobie wyolbrzymiasz i…
– W taki, że wczoraj w knajpie przed barmanem nazwał mnie swoją żoną,
a dziś powiedział, że może kupić mi pierścionek, jeśli to ma odgonić jego
potencjalnych rywali. Czyli reasumując, chciał mi przez to powiedzieć, że
może dać mi pierścionek, który ma udawać zaręczynowy, jeśli tak bardzo
mi na tym zależy. – Uff.
Wchodzimy do sklepu.
– A zależy ci? – docieka Liz.
– O to samo mnie zapytał.
– I co odpowiedziałaś?
– Że to kłopotliwe pytanie. – Chwytam koszyk i przewieszam go sobie
przez przedramię. Liz robi to samo.
– Mogłaś powiedzieć prawdę.
– Kiedy ja nie wiem, czego chcę. – Macam mięso i wybieram najbardziej
miękkie kawałki. – To znaczy nie wyobrażam sobie żyć na kocią łapę i już
zawsze mówić „mój chłopak”. W wieku sześćdziesięciu lat będzie to
brzmiało trochę komicznie, nie sądzisz?
Wrzucam do koszyka kilka opakowań mięsa.
– Wow! Ty naprawdę jesteś przekonana, że to ten jedyny.
– A ty nie? Chcesz mieć dziecko z kimś, kogo nie jesteś pewna?
Wącham pomarańcze. Mam ochotę na pomarańczę.
– Nie, ale wciąż rozmawiamy o tobie. Obie wiemy, że jeszcze pół roku
temu ta rozmowa by się nie odbyła.
– Może to on nie jest mnie pewny?
– Może – kwituje i wrzuca warzywa do swojego koszyka.
– Dzięki. Poprawiłaś mi humor.
Idę w stronę działu ze słodyczami. Na słodycze też mam ochotę. I na
trochę świętego spokoju.
Słyszę, jak Liz za mną drepcze.
– A co mam ci powiedzieć? Nie wymagaj, żeby facet rzucał się do twoich
stóp z brylantem, kiedy sama nawet nie chcesz z nim zamieszkać.
– Odezwała się. – Trzaskam drzwiami chłodziarki. Mam ochotę na lody.
– No co?
– To ty nie wymuszaj dziecka na kimś, kto nie chce go mieć. Jesteś
egoistką i powinnaś się liczyć z uczuciami swojego ukochanego. Może on
w ogóle nie chce mieć dzieci, co? A może nie chce mieć ich z tobą? –
Popycham ją palcem. – I jak się teraz czujesz?
Trzy osoby uciekają z alejki, w której odgrywamy tę scenę. Dwie udają,
że przyglądają się cenówkom, a jedna uważnie czyta skład makaronu.
– Jestem w lekkim szoku i trochę wkurwiona, ale ulżyło mi, bo w końcu
ktoś odważył się powiedzieć to głośno. Przecież wiem, że tak może być. –
Liz dźga mnie w cycka. – I ty też wiesz, że może tak być. Wychodzi na to,
że obie musimy uzbroić się w cierpliwość.
Rusza dumnie przed siebie, otwiera te same drzwiczki i wyciąga te same
lody, które mam w swoim koszyku. Nie jestem pewna, czy w ogóle wiemy,
co robimy i po co tu przyszłyśmy.
– Źle mnie zrozumiałaś. – Biegnę za nią. – Nie czekam na ślub. Nie
marzę o nim. Nie mam obsesji. Ja nawet o tym nie myślę! – W sklepie
zapada martwa cisza. – Ale wczoraj, kiedy nazwał mnie swoją żoną, naszły
mnie wątpliwości, czy to kiedykolwiek nastąpi. Do tego wszystkiego moja
mama twierdzi, że nie tworzymy rodziny, bo żyjemy jak gówniarze.
– Twoja mama jest tradycjonalistką, a poza tym nie powinnaś jej się
dziwić. Sama masz córkę. Zadaj sobie pytanie, czy chciałabyś, żeby tak
żyła. Czy nie chciałabyś mieć pewności, że wybranek jej serca myśli o niej
poważnie i kiedy cię zabraknie, będzie się o nią troszczył do końca życia?
Przecież rodzimy dzieci dla kogoś, nie dla siebie. Niestety. Oddając komuś
swoją piękną córeczkę, chcesz mieć cholerną pewność, że będzie
traktowana, jak należy. Z szacunkiem. Miłością. Wiernością. Prawda?
– Masz rację – przyznaję. – Ale przez ciebie mam teraz jeszcze większy
mętlik w głowie. Nie mogę go do niczego zmusić. Wydaje mi się, że on
tego nie chce, i to z dwóch powodów.
– Niech zgadnę. Pierwszy to ten, że nie jest ciebie do końca pewny? –
Potakuję. – A drugi? – Liz wrzuca do koszyka słone paluszki, chipsy
i pistacje.
Kurwa. Ja robię to samo.
– Małżeństwo jego rodziców się rozpadło, kiedy był małym chłopcem.
– To ma sens.
– Liz, odłóż to wino. Miałyśmy być rozsądne. Nie minęła nawet doba.
– Faktycznie.
Dzwoni mój telefon. To Nick. Chryste, nie ma mnie kwadrans!
Przynajmniej tak sądzę…
– Tak?
– Mogłabyś kupić lody i piwo?
– Lody mam.
– I żelki! – słyszę głos Lily w tle.
– I żelki.
– Mogłabym. Coś jeszcze?
– To chyba wszystko.
– Okej, to pa. – Rozłączam się i łapię butelki z piwem. Panowie nie
uznają puszek.
– To Nick? – pyta Liz. – Co chciał? Teraz będzie cię pilnował na każdym
kroku?
– Prosił, żebym kupiła piwo i żelki dla Lily. – Wybieram jej ulubione.
– Dzieci! Dlaczego zawsze kochają to, co najgorsze dla ich uzębienia?
I dlaczego wy, rodzice, się na to godzicie?
– Zobaczysz, jak będziesz miała własne dziecko.
– Nie przemawia to do mnie.
Kieruję się do działu rybnego.
– Wiem, jestem przekonana, że tobie trafi się unikat – komentuję. – Czego
oczywiście ci życzę, ale na szczęście wiem, że tak się nie stanie.
– Flądra. Po co bierzesz łososia i te „jądra z drzew”? Przecież mamy tonę
mięsa na obiad.
– Chcę zrobić mamie łososia z awokado.
– Na pewno się ucieszy.
Tylko czy zje?
Dzwoniłam do mamy dwukrotnie, przy czym odebrała tylko na chwilę,
żeby mi powiedzieć, że nic jej nie jest i mamy spędzić miło dzień. Nie
rozumiem tego. Nie rozumiem, jak można jednego dnia zemdleć,
a drugiego wyjść z domu jak gdyby nigdy nic.
Gdy wracamy do domu, jemy wspólny obiad, a potem sadowimy się na
kanapie i oglądamy telewizję. To znaczy Nick co kilka sekund przełącza
wszystkie kanały na zmianę z Netflixem, żeby oznajmić, że niczego
ciekawego nie ma. Już wiem, żeby nigdy więcej nie dawać mu pilota.
Panowie opróżnili łącznie osiem piw i wciąż wyglądają na trzeźwych.
To takie niesprawiedliwe.
– Twój telefon dzwoni – informuje mnie Nick, kiedy komórka odzywa się
po raz trzeci. Ale to nie Bad Guy, a ja nie mam ochoty z nikim rozmawiać.
– Wiem, ale nie chce mi się wstawać.
– Proszę, mamo. – Lily podaje mi telefon.
Jak nigdy.
– O, dziękuję, skarbie. – Patrzę na wyświetlacz. – To David. Oddzwonię
później.
– Nigdzie się nie wybieram, więc to strata czasu – stwierdza Nick. –
Możesz odebrać teraz.
– Nie mam ochoty – burczę.
– Może obejrzymy jakąś komedię, co? – pyta Liz. – Dajcie mi tego pilota.
O, zobaczcie, Shrek!
– Mhm, ale to jest do lat dwunastu? – Biedny Jim wciąż się nie
przyzwyczaił, że moja przyjaciółka to duże dziecko.
– A ty co? Jeszcze przed chwilą piszczałeś podczas grania na konsoli jak
mała dziewczynka – oburza się Liz, a ja zaciskam usta, żeby się nie
roześmiać. – Lily, chcesz oglądać Shreka?
– Tak!
Wszystko mi już jedno.
– Chodź, połóż się tutaj – mówi Nick i robi jej miejsce pomiędzy nami. –
Muszę powąchać trochę miłości.

*
Oczywiste było, że zaśniemy, ale mniej oczywiste – że państwo Lovers
opuszczą moje kryształowe pudełeczko po angielsku, zostawiając nam
liścik, w którym oznajmiają, że jesteśmy nudziarzami i nie mamy za grosz
przyzwoitości, żeby „tak głośno chrapać”. Śmieję się pod nosem
i wyrzucam karteczkę do kosza. Potem dyskretnie wyciągam swój telefon
spod ręki Nicka i idę usiąść przy kuchennej wyspie. Odblokowuję ekran
i czytam wiadomości.

Mamita: Będę po 9. Nie czekajcie na mnie.


Mamita: Jestem z Tonym.
Mamita: Kocham moją córeczkę.
Liz: Było super, ludzie. Musimy to powtórzyć, kiedy się wyśpicie <lol>
<kiss> <heart>
Ani jednej wiadomości od Davida, ale zauważam kilka nowych mejli.
Klikam w niebieską ikonkę skrzynki. Wyświetlają się głównie rabaty
sklepowe, ale też dwóch indywidualnych nadawców. David, którego się
spodziewałam, i Cheryl. Postanawiam na pierwszy ogień wziąć Davida, bo
nie ukrywam, że ciekawość jest silniejsza i na pewno (tak, jestem okropna)
ma mi do przekazania coś bardziej sensownego niż Cheryl. Kiedy mejl się
otwiera, sunę wzrokiem po ekranie.

Nadawca: bddc@collins.co.uk
Odbiorca: acherry@icloud.com
Temat: Dobra wiadomość

Witaj, Andreo,
wiem, że miałem nie dzwonić ani nie pisać, ale kompletnie o tym
zapomniałem w przypływie emocji. Dobra wiadomość jest taka, że skazano
prawomocnym wyrokiem Calvę na piętnaście lat więzienia, ale grozi mu
dożywocie. A zła… Nie wpadłem jeszcze na pomysł, jak mogłabyś się do
niego dostać. Jednak nie tracę pogody ducha i wierzę, że wspólnie coś
wymyślimy.
Pozdrawiam
David

To na cholerę do ciebie pisze? Tfu, nie ufam mu.


Unoszę lekko kącik ust, bo po pierwsze, to naprawdę dobra wiadomość,
a po drugie… tylko David mógł ją tak poprawnie sformułować.
Odkładam telefon z nadzieją, że mejl od Cheryl to fatamorgana i w ogóle
go tam nie ma. W zasadzie nie wiem nawet, czego się boję. Okej, źle to
ujęłam. Jest mi wstyd za to, w jaki sposób się z nią pożegnałam, w jaki
sposób „podziękowałam” jej za całą pomoc, jaką od niej dostałam. Za
darmo. Przecież to nie ona wyrzuciła nas ze swojego domu, tylko
mężczyzna, który zapewniał mnie, że nigdy mnie nie skrzywdzi. A mimo to
on leży teraz wtulony w moje dziecko, bo wszystko mu wybaczyłam.
Mam dobrą pamięć.
Ale krótką.
– Hej, co robisz? – pyta Nick, prężąc się jak kot, żeby rozprostować swoje
grzeszne ciało.
– Siedzę.
– Sama? Mogłaś mnie obudzić. – Podchodzi do mnie powoli, przecierając
oczy. – Która godzina?
– Po siódmej.
– Gdzie są wszyscy? – Rozgląda się. – Gdzie twoja mama?
– Z panem Atwoodem. A Liz i Jimmy wrócili do siebie. – Zeskakuję
z krzesła i wstawiam wodę. – Herbaty?
– Nie, dzięki. – Nick otwiera lodówkę. – Napiję się soku jabłkowego. –
Otwiera karton, nalewa soku do szklanki, po czym duszkiem wypija. –
Mogę wiedzieć, dlaczego jesteś dla mnie taka… dziwna?
– Nie jestem dziwna.
– Na pewno nie jesteś sobą. – Nachyla się i dmucha we mnie słodką
wonią jabłek. – Coś ci zrobiłem? Czegoś nie zrobiłem? Powiedziałem coś
nie tak? Czy może czegoś nie powiedziałem?
– Nie podoba mi się pewna rzecz, która wciąż wszystko między nami
psuje.
– Zgadzam się. – Wydyma usta i nalewa sobie kolejną porcję soku. –
I wiesz, co to jest? Twoje unikanie rozmów, a przede wszystkim twoja
niesubordynacja.
Pff!
– No chyba nie bardzo.
– Widzisz? Właśnie o tym mówię. Ja, kiedy mam jakiś problem, walę
prosto z mostu, a ty zamiatasz wszystko pod dywan. Czasami trzeba go
podnieść, żeby posprzątać podłogę, maleńka.
On chyba sobie ze mnie żartuje!
Siada okrakiem na krześle i opiera się plecami o blat.
Okej… nie daj się wyprowadzić z równowagi, dziewczyno. Może
nadszedł czas, żeby w końcu powiedzieć to wszystko, czego nie chciałaś
mówić?
Nie bądź tchórzem. Nie bądź tchórzem.
– Więc posłuchaj, Blake. – Zeskakuję na podłogę, przez co jestem jeszcze
niższa, ale trudno. Celuję w Nicka palcem wskazującym. – Nie podoba mi
się to, że wciąż masz kontakt z tą pizdą. Jeśli jeszcze raz zobaczę ją
w zasięgu twoich rąk, nie skończy się zimnym prysznicem, kapujesz? Mam
po dziurki w nosie jej pieprzonej osoby i twojego tłumaczenia „łączą nas
tylko sprawy biznesowe”, bo szczerze wątpię, że ta kukła wie, ile to jest
dwa razy dwa, nie wspominając o całej reszcie. Przychodzi do twojej firmy
tylko po to, żeby mnie wkurzyć i być blisko ciebie, a ty zachowujesz się,
jakbyś o tym nie wiedział. Udajesz głupka, Blake, chociaż dobrze wiesz, że
ona pragnie cię odzyskać. Koniec przemowy. – Rozkładam szeroko ręce. –
Zadowolony?
Bo ja bardzo.
Jego zamglone spojrzenie świadczy o tym, że rozważa to, co
powiedziałam. Po chwili na jego twarzy pojawia się wyraz zrozumienia.
– Tak. Chciałem to wreszcie od ciebie usłyszeć. Chciałem, żebyś poczuła,
jak to jest, kiedy jesteś zazdrosna. I teraz przynajmniej wiesz, jakie to
chujowe uczucie. Prawda?
Wykrzywiam usta w grymasie. Ja chyba nigdy nie zrozumiem tego
człowieka!
– Robisz to celowo? – Nie odpowiada, ale mam wrażenie, że tak właśnie
jest. – To nie zapominaj, z jakiego powodu rozpadają się związki – warczę.
– Głównie z powodu zdrad. A ja cię nie zdradzam. I z powodu braku
zaufania. A tego, jak widać, wciąż do siebie nie mamy.
– Dobra. Nie chce mi się tego słuchać – burczę i skupiam się na swojej
herbacie. Odruchowo zaparzyłam sobie melisę.
– Najpierw zbombardowałaś mnie jak manekina na strzelnicy, a teraz nie
chcesz mnie słuchać? Albo gramy uczciwie, albo wcale.
– Życie to nie jest pieprzona gra, Nick. – Pstrykam palcami. – Czas się
obudzić.
– Mogę coś powiedzieć?
– Wydawało mi się, że cały czas to robisz. – Wywraca oczami i wzdycha.
– Śmiało.
– A mi się nie podoba, że kręci się obok ciebie Collins. Ze wszystkich
detektywów w Anglii musiałaś wybrać akurat jego? I dlaczego nie mogę
uczestniczyć w tych waszych śmiesznych spotkaniach detektywistycznych?
Przecież jestem w temacie i mógłbym ci pomóc. Ale ty wolałaś wybrać
jego.
Dmucham w swój kubek, mimo że nie jest już bardzo gorący. Zbieram
myśli do kupy, ale nie widzę sensu, żeby ciągnąć ten temat.
– Nie wybrałam go – mówię w końcu. – I właśnie dlatego nie chcę, żebyś
w nich uczestniczył, skoro są dla ciebie „śmieszne”.
– Źle się wyraziłem…
– Za późno.
– Dobra, więc musimy pójść na jakiś kompromis. Co proponujesz?
– Musimy sobie zaufać. Nie ukrywam, że to będzie ciężkie, ale nie mamy
innego wyboru.
Przez chwilę patrzymy na siebie z konsternacją.
– W jakim sensie „zaufać”? Przecież wiesz, że bym cię nie zdradził.
Mogę zaryzykować, mówiąc, że ty również tego nie zrobisz.
– Więc w czym jest problem, Nick, skoro jesteśmy tak bardzo siebie
pewni? – Od zaciskania zębów będę potrzebowała rekonstrukcji jamy
ustnej.
– Jestem zazdrosny. Ty też. I z tego chyba nie da się wyleczyć.
– Więc musimy z tym żyć.
– Do sedna, bo zaczynam się niecierpliwić.
– Dasz mi wolną rękę – mówię, a on marszczy czoło tak mocno, że
mogłabym policzyć każdą jego zmarszczkę. – Przestaniesz mnie śledzić,
sprawdzać i pozwolisz mi dokończyć to, co zaczęłam, przy pomocy Davida.
Ja natomiast przestanę robić ci sceny o tę… o Patricię, Pati, jak wolisz.
– Nie ma mowy. – Pociera zarost.
– To nie są negocjacje, Nick. Ja już podjęłam decyzję.
– A jeśli ja nie?
– To będziemy żyć jak pies z kotem. O to ci chodzi? Żeby nasz związek
się rozpadł przez osoby trzecie? Ja nie zrezygnuję tylko dlatego, że nie
lubisz Davida. Znam go dłużej od ciebie i nie…
– I co z tego? – przerywa mi. – Spałaś z nim? Doprowadzał cię do
orgazmów?
– Nie doprowadzał mnie do łez.
– Całował cię tak, że brakowało ci tchu? – brnie, a ja rozszerzam oczy
i rozdziawiam usta. On tak poważnie? – Tak myślałem. Czas nie ma tu nic
do rzeczy. I wierz mi, ludzie się zmieniają. Już nie jest chłopcem z gilem
w nosie, który się rumieni, bo zobaczył kawałek różowych majteczek. No,
z tym ostatnim mogę się mylić, ale na pewno nie jest tym samym chłopcem,
którego znałaś.
– Znam go dłużej od ciebie – powtarzam – i wiem, że mogę mu zaufać.
Patrzy na mnie z takim chłodem, że niemal przechodzą mnie dreszcze.
– Chciałaś mnie wkurzyć?
– Po prostu jestem szczera.
– Jesteś mistrzem ciętej riposty. A to różnica. – Daję jasny sygnał, że
skończyłam tę rozmowę. Odblokowuję telefon i udaję, że coś robię, choć
tak naprawdę tylko mażę palcem po ekranie. – Dobra, przypuśćmy, że w to
wchodzę – ciągnie Nick. – Jaką mam gwarancję, że ten idiota nie będzie cię
bajerował?
– Znasz jakieś inne słowo? Twoim zdaniem każdy facet musi mnie
„bajerować”?
– To nie jest moje zdanie. To są fakty. I nie udawaj, że tego nie widzisz! –
podnosi głos. – Odwaliłaś się do baru jak na jakąś inaugurację i masz
czelność mówić mi, że okłamałem barmana, bo nazwałem cię swoją żoną?
– To było kłamstwo, a ty przecież jesteś wielce prawdomówny –
zauważam.
– Czy to ma aż takie znaczenie? Jesteśmy razem, jesteśmy rodziną
i wychowujemy wspólnie dziecko. To chyba znaczy o wiele więcej niż jakiś
papierek?
– Więc dlaczego nazwałeś mnie swoją żoną? Równie dobrze mogłeś
powiedzieć „moja dziewczyna” albo „matka mojego dziecka”.
– Sztukę wkurwiania mnie opanowałaś do perfekcji! – Nick wstaje
i nerwowo przeczesuje zmierzwione włosy.
– A ty uciekasz od odpowiedzi, bo wiesz, że mam rację.
Milczy. Spoglądam na zegarek. Minęła minuta. To najdłuższa minuta
mojego życia.
– Tak mi się powiedziało – odzywa się w końcu. – Przepraszam, nigdy
więcej tego nie powtórzę. Zadowolona?
Cholera, nie, nie! Oczywiście, że nie jestem zadowolona. Chciałam
wydusić z niego prawdę, ale nie w taki sposób. To, że ma skrzywione
podejście do ślubu, już wiem, tylko dlaczego?
– Zostawmy temat ślubu, bo nie chcę, żebyś się wystraszył i uciekł.
Wróćmy do tematu Davida i Pati. – Staram się brzmieć obojętnie, wręcz
lekceważąco. Odkładam telefon, żeby zakończyć to durne przedstawienie.
– Dlaczego miałbym uciec?
– Czy możemy dać sobie szansę i skupić się na swoich sprawach bez
zbędnych scen? Dla mnie to też będzie trudne, ale się postaram.
– Nie bawię się w śluby. – Ten dalej. Dobra, wystarczy. Już wszyscy to
wiemy. – Masz z tym jakiś problem? Bo wolałbym wyjaśnić to teraz.
Czuję dźgnięcie.
– Nie. Nie mam z tym problemu, ale widzę, że ty masz, więc nie musisz
się martwić. Nie rzucę się z klifu tylko dlatego, że nigdy mi się nie
oświadczysz.
Z klifu może nie…
– Po ślubie wszystko zaczyna się walić, a ja wolałbym sobie tego
oszczędzić. Jest dobrze tak, jak jest. Po co to zmieniać? Mogę uklęknąć
i przysiąc ci, na co tylko chcesz, że będę kochał cię do grobowej deski,
w zdrowiu i chorobie. W bogactwie i biedzie. Nigdy cię nie skrzywdzę
i nigdy nie przestanę być o ciebie cholernie zazdrosny.
Czuję szczypanie u nasady nosa. Niech on się po prostu zamknie!
– Rozumiem – mówię cicho. – Wystarczy mi to. Naprawdę.
– A jeśli chodzi o tego imbecyla, to nie wiem, czy dam radę. Na pewno
nie pozwolę, żebyś ślęczała u niego po nocach.
– Będę spotykała się z nim w dzień – niemal szepczę.
W tym momencie nie zależy mi już na tym. Zgodziłabym się nawet na
dożywotni szlaban, żeby tylko wiedzieć, czy kiedykolwiek zmieni zdanie,
czy jednak umrę jako stara panna.
– Pod jednym warunkiem.
– Jakim? – pytam z grzeczności.
– Tutaj.
– W porządku. Będę spotykała się z nim w moim kryształowym
pudełeczku. – Wyciągam naczynia ze zmywarki, by zająć głowę
przyziemnymi czynnościami.
On nie chce cię za swoją żonę, Cherry. I jak się z tym czujesz?
Biorąc pod uwagę fakt, że pochodzę z konserwatywnej rodziny i że moja
mama miała rację?
Chujowo.
– W czym? – Nick się śmieje się. Ach tak. Chodzi mu o kryształowe
pudełeczko. – Podoba ci się tutaj?
Obejmuje mnie w taki sposób, że nie mogę dalej wyciągać naczyń.
– Tak, chociaż to nie jest miejsce dla matki z dzieckiem. Za każdym
razem boję się, że Lily coś zniszczy i będę musiała to odkupić.
Jak łatwo przychodzi nam zmienianie tematów, gdy tylko stają się one dla
nas niewygodne.
– Nie zaprzątaj sobie tym głowy. O której wraca twoja mama? Nie
ochrzciliśmy jeszcze łazienki.
– Robiliśmy to już wszędzie. Poza tym nie mam ochoty. – Nie mówię
o tym, że nie mam ochoty robić tego pod jednym dachem z moją śpiącą
córką. Niech sobie myśli, co chce.
– Łamiesz mi serce. – Łasi się i mruczy do mojego ucha. Bardzo mi
przykro, Blake.
Chociaż w sumie nie.
– Mamo? – Lily siada na kanapie i rozgląda się, żeby wybadać, gdzie
jestem.
– Słucham, skarbie?
– Czy tata dzisiaj też zostanie na noc?
Tata.
T A T A?
TA-TA?!
ROZDZIAŁ 13

Dwa tygodnie później

Wszystko zaczyna się układać po mojej myśli. Przez bite dwa tygodnie
nie mieliśmy z Nickiem ani jednej sprzeczki. Czyżby nareszcie zapanował
między nami spokój? Głęboko w to wierzę. Tym bardziej kiedy
postanowiłam go u siebie zatrzymać za zgodą mojej mamy, która długo nie
mogła otrząsnąć się ze wzruszenia po tym, jak Lily nazwała go swoim tatą.
W zasadzie wszyscy nie mogliśmy ukryć łez i radości, a jak wiadomo, to
zawsze łączy ludzi.
Jesteśmy rodziną, a moja córka ma mamę i tatę z prawdziwego zdarzenia.
Skoro przepełnia mnie radość i optymizm, postanowiłam odnowić swoje
relacje z Lucasem, Davidem i… Cheryl. Siedzę właśnie z tą ostatnią
w Blossom, ponieważ tydzień temu wróciła do Anglii i bardzo nalegała,
żeby się ze mną zobaczyć. To o tym pisała w mejlu i jest mi głupio, że
zwlekałam z odpowiedzią. Kiedy na nią patrzę, nie mam żadnych
wątpliwości, że oceniłam ją zbyt powierzchownie. Muszę przyznać, że ja
również za nią tęskniłam.
Popijamy kawę i rozmawiamy o jej podróży do Afryki. Widać, że ten
wyjazd wiele w niej zmienił, bo wydaje się jeszcze bardziej otwarta na
problemy innych ludzi. Pomimo że jest bardzo bogatą kobietą, wygląda
dosyć… Powiedziałabym: dziwnie. Zdążyłam ją już poznać i wiem, że
nigdy wcześniej nie nosiła dżinsów.
Wygląda normalnie.
Tak, w zasadzie tak.
A jednak nigdy dotąd nie widziałam Cheryl ubranej tak zwyczajnie. Czy
ta podróż aż tak ją zmieniła? Zastanawiam się, jak to jest zobaczyć
i doświadczyć czegoś takiego. Z jednej strony, jak sama przyznaje, to
niesamowite przeżycie – jest ogromnie wdzięczna Bogu, że sama miała
więcej szczęścia i nie musiała się martwić o podstawowe potrzeby,
a z drugiej twierdzi, że coś w niej pękło i nie może się pogodzić z tym, że
gdzieś tam ludzie tacy jak my błagają o kawałek chleba. Spodobało mi się,
gdy opisała swoją podróż jako „paradoks wody i diamentów” – dlaczego
woda, która jest niezbędna do życia, jest tania, a diamenty, bez których
z powodzeniem możemy się obejść, kosztują fortunę?
Niestety nie znam odpowiedzi na to pytanie.
– To bardzo szlachetna postawa, Cheryl. Nie wszyscy mają w sobie tyle
empatii – zauważam.
– Ta podróż to coś więcej niż empatia. Mam nadzieję, że chociaż w ten
sposób w jakiejś małej części odpokutuję swoje winy i przerwę złą passę.
Ona ma złą passę? Gdybym miała w tej chwili w gardle ość, na pewno
bym się udusiła!
– Uhm, myślę, że jesteś dla siebie zbyt surowa. W sumie dlaczego nie
poukładałaś sobie życia na nowo? Jeśli oczywiście mogę zapytać.
Cheryl przez dłuższą chwilę milczy z wzrokiem utkwionym za oknem.
Wydaje mi się, że patrzy wprost na budynek firmy swojego syna.
– Nie zasłużyłam na to – mówi w końcu, jednak tak cichutko, że muszę
się zastanowić, czy aby na pewno to usłyszałam. Jej głos z natury jest
bardzo cichy, ale teraz… Myślę, czy aby na pewno chciała to powiedzieć.
– Każdy zasługuję na to, żeby się zakochać.
– Zakochać tak, ale nie każdy zasługuje na to, by być kochanym.
Mam wrażenie, że teraz to ja jestem jej terapeutką.
– Cheryl, czy coś się stało? – Nie patrzy na mnie. – Ktoś cię…
skrzywdził? – Udaje mi się złapać na chwilkę jej wzrok. – A może uważasz,
że skoro inni mają gorzej, a ty jesteś bogata, to nie masz prawa do miłości?
Może za bardzo wzięłaś to wszystko do siebie?
– Nie, Andreo. – Kręci powoli głową, po czym wzdycha.
– Wiem, że to nie moja sprawa, ale… czy czujesz się winna z powodu
tego, co się stało? No wiesz… że tata Nicka od was odszedł, a ty nie mogłaś
sobie z tym poradzić?
– To moja wina i mam tego pełną świadomość.
– Uważam, że…
I nagle dzieje się z nią coś dziwnego. Poprawia się, zupełnie jakby wyszła
z jakiejś hipnozy, i upija łyk zimnej już kawy. A potem nachyla się do mnie,
szurając krzesłem po podłodze, i mówi:
– Andreo, chciałam cię prosić, żebyście wróciły do domu. Do nas. Tam,
gdzie wasze miejsce. – Patrzy mi głęboko w oczy. – Poza tym Lily zaczęła
szkołę, która jest obok naszego domu, i w zasadzie nie istnieją żadne
przeszkody, żebyście nie mogły zacząć wszystkiego od nowa. Wiem, jak
wszystko się potoczyło, ale to pomoże nam wszystkim. Co ty na to?
Mrugam. Kilkakrotnie. Po czym otwieram usta i je zamykam. I znów
mrugam.
– No… Nie wiem.
Upijam ostatni łyk kawy, by zwilżyć gardło, i rozglądam się dyskretnie,
czy nikt nas nie słyszy.
– Mój syn cię kocha, Andreo. Ale nie zawsze podejmujemy właściwe
decyzje, dlatego większość ludzi na świecie jest samotna. Nick wiele
wycierpiał i… po prostu chciałabym, żebyś była bardziej wyrozumiała.
– Mówiłaś, że…
Cheryl unosi delikatną dłoń bez żadnej biżuterii. I pomyśleć, że ta sama
kobieta uczyła mnie dobrych manier i stylu. Nie mówię, że wygląda, jakby
ich nie miała, ale w tym momencie wyglądam lepiej od niej, co nigdy
wcześniej się nie zdarzyło.
– Wiem. Wiem, co mówiłam, ale on naprawdę was kocha. – Uśmiecha
się. – Uczyniłaś go najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a ja, jako
jego matka, będę ci za to wdzięczna do końca życia. Dlatego chciałabym,
żebyście miały wszystko, na co zasługujecie.
Mrugam szybko, żeby się nie rozpłakać.
– Nie wiem, co powiedzieć. Nie spodziewałam się takich słów. –
Przełykam ślinę. – Doceniam to.
– Zgódź się – naciska. – Chcę, żebyście wróciły, i mój syn też tego
pragnie. Chciałabym skupić się na rozpieszczaniu mojej wnuczki.
A i twojej mamie przyda się towarzystwo.
Przez chwilę rozważam jej słowa. Być razem z Nickiem, Lily i mamą?
Mieć pomoc, wsparcie, najlepszą opiekę i czuć się bezpieczna przy
mężczyźnie, którego kocham?
– W porządku. Zgadzam się.
Chyba spodziewałam się ze swojej strony większego oporu, ale nie ma co
udawać – to oferta prosto z niebios. Kryształowe pudełeczko jest fajne, ale
pomimo sporego metrażu brakuje w nim prywatności. W dodatku nie jest to
nasze mieszkanie i nigdy nie będziemy się w nim czuć jak u siebie. Poza
tym oboje mamy domy, ale ja nie chcę wracać do Harrods, a Nick nie może
wyprowadzić się z domu po swoim dziadku. Myślę, że już zbyt długo
zwlekałam z decyzją. A może chciałam mieć pewność, czy Cheryl nie
będzie miała nic przeciwko.
Cheryl dotyka mojej ręki i oddycha z ulgą.
– Dziękuję, Andreo. To wiele dla mnie znaczy. Kiedy mogę się was
spodziewać?
– Postaram się do końca miesiąca wszystko załatwić.
– O… – Wydaje się zaskoczona.
– Nie chcę narażać Lily na gwałtowne zmiany. No i muszę porozmawiać
z mamą. Ale myślę, że to tylko kwestia czasu.
Nie mam wprawdzie jeszcze zielonego pojęcia, jak im to przedstawię, ale
nie chcę ranić Cheryl. Nie teraz, nie kiedy jestem z nią sama.
– Rozumiem. Powiedz mi, jak Lily to wszystko przyjęła?
– W zasadzie lepiej niż ja z mamą. Nick uprzedził ją, że zamierza
wyremontować jej pokój, więc dzielnie na niego czekała. Mają bardzo
dobry kontakt, częściej rozmawiają z małą przez telefon niż ze mną. –
Śmieję się i spoglądam na BCC.
– Wciąż uważam, że to zbyt wcześnie na telefon dla tak małego dziecka –
zauważa Cheryl. – Ale jak sam powiedział, to jego dziecko i wie, co jest dla
niego najlepsze.
Zaraz. Chwila! Co?
– Naprawdę tak powiedział? – niemal krzyczę.
– Wciąż w to nie wierzysz?
– Przyzwyczajam się.
– I idzie ci naprawdę nieźle. To co? Może druga kawa, a potem jakieś
zakupy?
– Chętnie, ale dziś nie mogę. Mam ważne spotkanie. I muszę pobyć
z mamą, bo znów nie czuję się najlepiej.
Na twarzy Cheryl pojawia się troska.
– Może powinna powtórzyć badania?
– Twierdzi, że wszystko jest w porządku. Martwię się o nią, ale nie mogę
zaciągnąć jej siłą do lekarza.
Rose Cherry nie da się do niczego zmusić.
– To może ja cię zmienię? Zaniosę jej kawę i lunch, a ty spędzisz miło
dzień z moim zapracowanym synem? Oczywiście bez Lily, bo bardzo się za
nią stęskniłam.
Jeju, to naprawdę zaczyna być dziwne.
– Na pewno się ucieszą.
– W takim razie do zobaczenia później. – Cheryl idzie do drzwi, ale
zatrzymuje się w progu. – Może być nawet jutro. – Puszcza do mnie oko
i wychodzi zadowolona.
Będę musiała zrobić poważny research na temat wolontariatu w Afryce.
Wyciągam telefon i wystukuję wiadomość do Nicka.

Ja: W „moim” mieszkaniu szykuje się babskie spotkanie.


Nick: ?
Ja: Twoja mama poszła odwiedzić moją. Niby gdzie mam się spotkać
z Davidem?
Nick: Dawaj do mojego biura.
Ja: Potrzebuję trochę prywatności.
Nick: I ją dostaniesz. Chodź, nie marudź.
Nick: To mówisz, że mamy całą noc dla siebie?
Ja: Nic takiego nie powiedziałam ;P
Nick: Znów łamiesz mi serce… ;(
Ja: Dziwi mnie to, że twoja mama nie zapytała o numer mieszkania?
Nick: Podałem jej wcześniej. Idziesz?
Ja: Idę, idę.
Nick: Weź swojemu niemężowi jakieś śniadanko.
Ja: Za późno. Właśnie wchodzę do biura.
Nick: To czekaj na dole, zjemy coś najpierw, żebym miał siłę
przetrawić wasze spotkanie.
Ja: Nie panikuj, Blake. Mieliśmy umowę.
Nick: Którą nieźle sobie zaplanowałaś <gun>

Uśmiecham się pod nosem i wystukuję odpowiedź, kiedy na moich


biodrach lądują męskie dłonie.
– Dzień dobry, gdzie się pani tak odpicowała?
Podskakuję wystraszona, bo przez nanosekundę bałam się, że to dłonie
innego Blake’a. Nie powinnam się tutaj pojawiać. Nie potrzebuję kolejnych
ataków zazdrości.
– Nie zaczynaj, Nick. Dokąd mnie zabierasz?
Całuje mnie w usta. Dłuuugo.
– Do Blossom.
Krzywię się.
– Serio? Dopiero co stamtąd wyszłam. Nie możemy pojechać gdzie
indziej?
– Jaka wymagająca! – mówi rozbawiony i bierze od ochroniarza
marynarkę. – A dokąd masz ochotę jechać?
Wychodzimy i zatrzymujemy się za drzwiami.
– Nie wiem. Myślałam, że ty masz jakiś pomysł, ale w sumie nie mam
zbyt wiele czasu.
– Ja chcę coś zjeść. Nieważne gdzie. Ważne, że z tobą.
– O! – Tego się nie spodziewałam. A co, jeśli Nick i Cheryl byli
u jakiegoś szamana, który kazał im żyć skromnie? Oczywiście niech żyją,
jak chcą, ale wolałabym znać powód tej zmiany.
Po chwili siadamy przy odosobnionym stoliku numer jeden i bierzemy
od Marthy, która wyrosła jak spod ziemi, kartę. Przeglądam ją, chociaż
znam wszystkie pozycje na pamięć.
– Jak pogawędka z moją mamą? – pyta Nick.
– Ee… dobrze. – Unoszę wzrok znad menu. – A co?
– Niczego nie zauważyłaś?
– Zależy, o co pytasz. Chodzi ci o jej ubiór, brak makijażu, biżuterii czy
zachowanie?
– Czyli nie zwariowałem. – Słyszę, jak wypuszcza powietrze. – I co o tym
myślisz?
Odkładam kartę na stolik. Wiedziałam, że będzie chciał znać moją opinię.
Problem polega na tym, że ja nie chcę oceniać jego matki. To nie znaczy, że
nie mam swojego zdania. Mam je, ale uważam, że powinnam zachować je
dla siebie.
Albo dla Liz.
– Nie mnie oceniać. Poza tym nie będę obiektywna, to w końcu twoja
mama, a ja bardzo ją lubię i szanuję.
– Ktoś zrobił jej pranie mózgu, nie uważasz?
Uważam, ale nie mam odwagi, żeby trąbić o tym głośno. Tym bardziej
w mojej pracy, gdzie wszyscy zapewne nas podsłuchują.
– Wiesz, zależy, czego tam doświadczyła. Nie musiałam tam być, żeby
wiedzieć o cierpieniu tych ludzi. To biedny kraj, brakuje w nim…
– Wiem – przerywa mi Nick dość stanowczym głosem, jakbym
zapomniała, że jest filantropem. – Sam pomagam, jak tylko mogę, ale
później wracam do swojego życia i żyję dalej. Nie jestem w stanie zmienić
całego świata, więc nie ma sensu się tym zadręczać.
Mam wrażenie, że to stały tekst wszystkich bogaczy. Jasne, pomogą
potrzebującym, ale nie będą się długo zastanawiać, jak trwale naprawić ich
sytuację. Ludziom potrzebna jest wędka, a nie wiadro ryb, które zjedzą
i wrócą do punktu wyjścia.
– Tak, ale nie uważasz, że to niesprawiedliwe? – pytam.
Nick luzuje czarny satynowy krawat, podwija mankiety śnieżnobiałej
koszuli i poprawia swój obrzydliwie drogi zegarek.
– Ale nikt nie obiecywał nam, że życie będzie sprawiedliwe.
Tak. To też stały tekst ludzi, którzy pieniędzmi podcierają sobie tyłek.
Czy gdyby byli biedni, mieliby takie samo zdanie na temat tego, co jest
sprawiedliwe, a co nie? Jezu, jak łatwo przychodzi nam mówienie o czymś,
kiedy sytuacja nas nie dotyczy! To smutne. Smuci mnie to, że on też taki
jest.
– Wierzysz w Boga, Nick?
Przez chwilę patrzy na mnie jak na wariatkę. I pewnie nie zdaje sobie
z tego sprawy. Podniósł brwi tak wysoko, że czoło ma poorane
zmarszczkami.
– Wierzę w siebie.
Ta… To widać.
– Uhm, rozumiem. To wiele wyjaśnia.
– Nie jestem obojętny na ludzką krzywdę. Widziałem dość cierpienia,
żeby wiedzieć, że nikt nie sypnie z nieba magicznym pyłkiem, żebyśmy
wszyscy byli szczęśliwi. Poza tym nie rozmawiam na takie tematy. Niech
każdy wierzy, w co chce, i nie męczy mnie swoimi przekonaniami.
– Nie miałam zamiaru do niczego cię przekonywać – podnoszę głos
i czuję, jak robię się purpurowa. Szybko jednak się uspokajam, bo wraca do
nas Martha. Ciekawe, ile słyszała?
– Podać coś?
– Eee… dla mnie to co zawsze. A dla ciebie, Nick?
– To samo.
– Robi się.
Wyciągam telefon i przewijam ekran jakieś sto razy, zanim Martha wraca,
kładzie zamówienie na stoliku i bez słowa się oddala. Atmosfera jest gęsta,
nie da się ukryć.
Zabieram się do jedzenia, kiedy mój facet postanawia znów być
aroganckim dupkiem.
– Co to jest?
– Panini z warzywami.
– Widzę.
– To po co pytasz?
– Miałem na myśli to, czy właśnie to jadasz zawsze?
– Jest dobre. Jak nie chcesz, to nie jedz. – Wzruszam ramionami i wbijam
zęby w bułkę. Jestem uzależniona od panini. Najlepsze jest w nich to, że
zwykła kanapka zamienia się w coś o wiele pyszniejszego.
– Powinnaś zjadać coś więcej niż gorąca bułka. Nic dziwnego, że jesteś
taka chuda.
– W obecnej sytuacji powinnam pić wodę i zagryzać kostkami lodu,
ponieważ w porównaniu z tym, co robiłam wcześniej, mogę śmiało
powiedzieć, że jestem na wiecznych wakacjach.
Niech ma. Niech wie, że kiedyś bardzo ciężko pracowałam, żeby zarobić
na taką ciepłą bułeczkę.
– W porządku. – Nick unosi ręce. – Lepiej, żeby było dobre. – Bierze kęs,
czytaj: pół bułki, i przeżuwa. – No… dobre. Tu nie ma mięsa?
– Nie.
– Będziesz się dąsać przez pół dnia o bułkę?
– Przez cały dzień. I nie o bułkę. Jesteś strasznie bezczelny, Blake.
Czasami mógłbyś się ugryźć w ten wielki, długi, mokry i słodki język.
Wyszczerza swoje piękne zęby i nachyla się nad stołem, żeby mnie
pocałować. Oczywiście z języczkiem.
– Wybaczam ci.
Parskam śmiechem.
– Nie prosiłam o to.
– Zjadłaś? To chodź, bo twój przyjaciel zapewne się popłacze, jeśli będzie
musiał na ciebie czekać.
Wstaje i kładzie na stoliku pieniądze za lunch wraz z napiwkiem. Robi mi
się ciepło na sercu, kiedy widzę kwotę. Dziewczynom przyda się mały
zastrzyk gotówki.
Wracamy do biura i Nick prowadzi mnie do wielkiej sali ze szklanymi
drzwiami, gdzie wszyscy mogą nas podglądać. Oczywiście wiem, że wiele
dla mnie robi, więc nie zamierzam się z nim kłócić. Stół przypomina ten
apostolski, a przecież usiądą przy nim tylko dwie osoby.
Nick zaczyna się niecierpliwić, kiedy dostaje sygnał od sekretarki, że
David właśnie wszedł do firmy, więc przytulam się do niego.
– Nick, możesz mi zaufać.
– Przecież ci ufam.
Spoglądam na niego i rozciągam usta w uśmiechu, ale wyraźnie nie jest
w nastroju. Trudno, będzie musiał się z tym pogodzić. Nie rzucę swoich
znajomych tylko dlatego, że się zakochałam.
Do gabinetu wchodzi David w granatowym garniturze i krawacie
w czerwoną kratę. Zdążyłam się przyzwyczaić, że jest chodzącą awangardą,
zwłaszcza kiedy wkłada czerwone lakierowane buty. Nick wydaje się
rozbawiony, ale zachowuje pozory przyzwoitości.
– Dzień dobry, Andreo. – David przytula mnie, ale tylko na sekundę. –
Witaj, Nick. – Podaje mu rękę. – Dziękuję, że zgodziłeś się na nasze
spotkanie. Nie zajmę Andrei wiele czasu. – Stawia swoją brązową teczkę na
stole.
Nick się prostuje i poprawia koszulę wciśniętą w spodnie. Jezu, co za
uprzejmość.
– Macie tyle czasu, ile potrzebujecie. – Obejmuje mnie w talii. – Gdybyś
czegoś chciała, będę niedaleko.
– Dam znać.
Chwilę milczy i uśmiecha się do mnie, czym mnie rozśmiesza. Tak
bardzo nie chce stąd wyjść, a jednocześnie stara się być opanowany i udaje,
że wszystko jest w porządku.
– Kocham cię – dodaje.
– Ja ciebie też. – Odprowadzam go wzrokiem, a gdy znika za szklanymi
drzwiami, siadam w fotelu i pokazuję Davidowi, żeby zrobił to samo. –
Mów, bo strasznie się niecierpliwię.
– Skontaktowałem się z adwokatem Calvy, ale jest pod ścisłą ochroną,
więc służba więzienna nie zgodziła się na spotkanie. Nie chcą dawać mu
żadnych przywilejów, tak jak zresztą przypuszczałem. Ale mam też dobrą
wiadomość.
David to typ człowieka, który lubi najpierw stworzyć klimat, zanim
przejdzie do rzeczy.
– Mów.
– Chciałbym cię uspokoić, że wszystko dokładnie sprawdziłem
i przeanalizowałem. – Poprawiam się nerwowo i nalewam sobie wody do
szklanki.
– David, do brzegu, naprawdę.
– Odnalazłem ofiarę narkotyku.
– Jezu! Serio? – Podskakuję.
– Pozwól mi skończyć…
– Powiedz, że się ze mną spotka albo chociaż porozmawia!
Pozwól mu skończyć.
– Tak, zgodził się na spotkanie.
– Ooo! To wspaniale! – piszczę i przygryzam kostki dłoni.
– Jednak to nie będzie zwykłe spotkanie przy kawie. Ofiara jest też
oskarżonym. Siedzi w tym samym więzieniu co Calva.
Wstaję i zaczynam krążyć po sali.
– Ale jak to? Za co? Przecież to on padł ofiarą narkotyku. Czy ja też pójdę
do więzienia?
Całe życie zaczyna mi wirować przed oczami. Czuję łomotanie serca
i suchość w ustach. Od kiedy ofiary trafiają do więzienia?
– Andreo, usiądź. I nie odzywaj się przez chwilę. Staram ci się to
wszystko wyjaśnić.
Siadam.
– Okej, mów.
– Siergiejew Kowalow, pseudonim „Kowal”, to ofiara skopolaminy, ale
też morderca, ponieważ postanowił własnoręcznie wymierzyć
sprawiedliwość. Szczegóły nie zostały mi udostępnione, ale jest szansa, że
sam ci o tym opowie. Został skazany kilka lat temu, więc śledztwo jest
zakończone. Poza tym niczego się nie wypierał.
Mrugam, jakbym miała piasek pod powiekami.
– Mam się spotkać z mordercą? To ma być ten superpomysł?
– Chciałaś się spotkać z baronem narkotykowym – przypomina David. –
Uznałem więc, że to nie będzie problem.
W sumie ma rację, ale nie wiem, czy mówiłam wtedy poważnie. Nie po
raz pierwszy udawałam kogoś, kim nie jestem.
Jak chciałaś zabłysnąć, to trzeba było się posypać brokatem.
– Czy mam już ustaloną datę widzenia?
– Tak.
Jezu, nie spodziewałam się takiej odpowiedzi.
– Kiedy?
– Za tydzień.
– To niewiele czasu.
– Nie potrzebujesz czasu. To będzie widzenie z ofiarą narkotyku.
Będziesz musiała zapomnieć na chwilę, że jest też mordercą.
Prycham.
– Będzie miał do mnie łatwy dostęp?
– Oczywiście, że nie. Będziecie rozmawiać przez pleksi.
– Przez co?
– Przez specjalną szybę i telefon.
– Ktoś będzie to nadzorował?
– Tak, funkcjonariusz służby więziennej.
W sumie nie wygląda to najgorzej. No i zawsze mogę użyć tych
argumentów w kłótni z Nickiem.
– Nie wiem… Nie tak to sobie wyobrażałam.
David rozkłada ręce.
– Nic lepszego nie wymyślę. To jedyna ofiara, która powiedziała o tym
głośno, zemściła się, znamy jej adres i wiemy, że będzie pod nim już do
końca życia.
Odchylam się w fotelu.
– Świetnie. Na dodatek dostał dożywocie.
– Zabił troje ludzi.
– Troje?!
Krew odpływa mi z głowy. Jeśli zabił troje ludzi, to oznacza, że nie ma
żadnych skrupułów i jest bezwzględny.
I nie przebacza.
– Andreo, facet się zgodził. Poza tym to nie jest jakiś tam facet, tylko
rosyjski mafioso, więc tym bardziej powinnaś się cieszyć.
He, he, he, heeeelp!
Boże, czy on mówi poważnie? Muszę wstać, bo nie mogę zapanować nad
pędzącą w moich żyłach adrenaliną. Rosyjski mafioso, phi, bułka z masłem.
– Z całym szacunkiem, Davidzie, ale kobieta taka jak ja, która boi się
przejechać na czerwonym świetle, nie będzie się cieszyła ze spotkania
z człowiekiem osadzonym w więzieniu o zaostrzonym rygorze, gdzie
siedzą zabójcy, gwałciciele i terroryści.
Mój chłopak raczej też nie będzie z tego powodu zadowolony.
Milknę, żeby się zastanowić. Wiem, że nie będzie lepszej okazji. No
i facet jakoś dorwał sprawców, pomimo wymazania pamięci. Nie wiem, czy
znajdę lepsze źródło informacji, i nie mam pojęcia, jak powiem o tym
wszystkim Nickowi. Ale przecież to nie on został wykorzystany…
– Wiem, ale będziesz bezpieczna – zapewnia David.
– W porządku, zgadzam się. – Opieram dłonie o stół, żeby ochłonąć.
– Możesz mi zaufać, będziemy w kontakcie.
Wstajemy i przytulamy się na pożegnanie.
– Dziękuję. Za wszystko – mówię cicho.
– Do zobaczenia.
– David? – zatrzymuję go w drzwiach. – Czy odezwała się do ciebie
Maddie?
Często o niej myślę i chciałabym się dowiedzieć, dlaczego tak bardzo
mnie nienawidzi. Jeszcze bardziej jednak zależy mi na tym, żeby jej pomóc,
bo wygląda jak wrak kobiety, którym nigdy nie była.
– Niestety nie. Ale jak tylko się czegoś dowiem, dam ci znać.
Silę się na uśmiech i macham mu na pożegnanie. Potem wracam na fotel
i opieram się wygodniej, żeby ochłonąć.
Po pięciu minutach przychodzi Nick z kubkiem kawy i pączkiem.
– I jak? – Całuje mnie i masuje moje ramiona.
– Wszystko okej, ale mam mętlik w głowie. Nie chcę teraz o tym
rozmawiać. – Gryzę pączka i oblizuję usta z lukru.
– To dobrze, bo cię porywam.
– Dokąd znów? – pytam zaskoczona, ale idę za nim posłusznie.
Pod biurem czeka na nas SUV z kierowcą. Kiedy pytam Nicka, co
zaplanował, zbywa mnie pocałunkiem i wciska na tylne siedzenie. Sam
zajmuje miejsce obok. Sytuacja robi się jeszcze bardziej dziwna, kiedy
dzwoni mama i mówi, że mam się dobrze bawić i niczym nie martwić.
Czyli wie, dokąd jadę. A to oznacza, że Nick przygotował dla mnie
niespodziankę.
– Dokąd chciałabyś pojechać?
O! Jednak nie.
– Do żadnego z twoich hoteli ani nigdzie tam, gdzie jesteś właścicielem.
– Mhm… – Zastanawia się przez chwilę z tajemniczym uśmiechem. –
Coś wymyślę.
ROZDZIAŁ 14

Spodziewałam się, że Nick wymyśli coś ciekawego. Jakiś hotel, może


spa, a może przytulny domek na odludziu, zwłaszcza że w pewnym
momencie wjechaliśmy na małe prywatne lotnisko w Biggin Hill.
Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego.
– I jak?
– Oczywiście nie wiem, co powiedzieć. – Wzdycham teraz nad widokiem
z tarasu. – Jak długo to planowałeś?
– Dwadzieścia cztery godziny.
– Jesteś naprawdę niesamowity, Blake.
– Dla ciebie wszystko. – Obejmuje mnie w pasie. – Przebierz się, bo
pogoda będzie nas dziś rozpieszczać. Lecimy zwiedzać.
– Ale… dopiero co przylecieliśmy. Poza tym zaraz będzie ciemno.
– To miasto nocą jest najpiękniejsze. – Składa pocałunek na moich wciąż
otwartych ustach. – Zupełnie jak ty.
– Dzięki. – Udaję obrażoną, ale mam ochotę piszczeć jak mała
dziewczynka.
Jesteśmy w Paryżu!
W hotelu Four Seasons, który położony jest w Złotym Trójkącie, tuż przy
Polach Elizejskich. To zupełnie inny świat niż Londyn. Niesamowite
miejsce, a przecież jeszcze go nie zwiedziłam. Sam apartament, który
zarezerwował Nick, wiernie oddaje klimat stolicy Francji. Oczywiście nie
mogło się obejść bez tytułu „luksusowy”. Zanim wyjdziemy, jeszcze raz
oblatuję wzrokiem przepiękne dzieła sztuki oraz antyki, które ozdabiają
nasz pokój, nadając mu klimat eleganckiego pied-à-terre. Postaram się
namalować podobne, kiedy wrócę do domu.
Czas sprawdzić, czy faktycznie można się zakochać w tym mieście
w czterdzieści osiem godzin.
Pola Elizejskie, czyli Avenue des Champs-Élysées, to najdroższa ulica
handlowa i jedna z najbardziej znanych ulic świata. Słyszałam o Polach
Elizejskich, ale byłam przekonana, że to naprawdę pola. Nigdy nie
wpadłabym na to, jest to ulica, a tym bardziej najdroższa. Okazuje się, że
obok wieży Eiffla to jeden z najbardziej znanych symboli Paryża.
– Wiedziałaś, że najdroższe nieruchomości do wynajęcia w Europie
znajdują się właśnie tutaj? – pyta Nick.
Oczywiście, że nie wiedziałam. Wiem natomiast, że nie oszczędzają na
prądzie, bo światła sprawiają wrażenie, jakby był dzień; można stracić
poczucie czasu.
– Nie. Ile wynosi czynsz?
– Ponad trzynaście tysięcy euro rocznie.
– Uhm… Nie chcę wyjść na wielką znawczynię, ale… to chyba nie tak
drogo?
– Za metr kwadratowy, skarbie.
– O. To wszystko zmienia. – Chichoczę, tymczasem mój ukochany
ciągnie mnie w stronę najdroższych markowych butików.
– Chodź na małe zakupy.
– Nie potrzebuję ubrań, Nick. Naprawdę. – Nie kiedy widzę cenę. Im coś
mniejszego, tym więcej ma zer. Gdzie tu logika?
– Skąd ty się urwałaś? Nigdy nie słyszałem, żeby kobieta mówiła, że nie
potrzebuje nowej pary butów, torebki czy kolczyków. Spójrz. – Pokazuje mi
całkiem ładną sukienkę. – Lubię cię w czerwieni.
Podchodzi do nas sprzedawczyni. Wygląda jak modelka i zastanawiam
się, co, do diabła, robi w takim miejscu. Z taką urodą mogłaby być twarzą
niejednego domu mody, a nie sklepu z ubraniami.
Luksusowego sklepu, Cherry. I do tego w Paryżu. Równie dobrze można
by się zastanawiać, co ty robisz w kawiarni, podając kawę na przemian
z herbatą. Więcej wiary w siebie, dziewczyno. A jak facet mówi, że zapłaci
za twoje zakupy, to nigdy mu nie odmawiaj!
– Te buty będą do pani idealnie pasować.
Przymierzam już dziesiątą parę.
– Weźmiemy – odzywa się Nick.
– Nick… może wystarczy. I może zapłacę chociaż połowę?
Ech.
– Lubię o ciebie dbać. – Unosi moją dłoń i składa na niej pocałunek. –
Nie odbieraj mi tej przyjemności.
Nawet nie wiem, na jaką dokładnie kwotę opiewa jego przyjemność. Ale
wiem, że będę się smażyć w piekle. Jak mogłam pozwolić, żeby tyle na
mnie wydał! Wprawdzie to wszystko jest bardzo piękne, mogę nawet
zaryzykować stwierdzenie, że piękniejsze niż to, co mam już w swojej
szafie, a przecież wydawało mi się, że ciuchy nie mogą być droższe.
Zdecydowanie powinnam lepiej przyjrzeć się modzie.
Po oddaniu toreb z zakupami naszemu kierowcy i przejściu przez Łuk
Triumfalny zaglądamy do restauracji o nazwie Guy Savoy, której klimat jest
po prostu bajkowy. Cena za jeden posiłek również jest nierealna, bo wynosi
prawie pięćset euro.
Bez drinków.
– Bon appetit.
– Merci – odpowiadam grzecznie, wciąż trzymając w ręku mały
słowniczek angielsko-francuski. W duchu karcę samą siebie, że nigdy nie
byłam zainteresowana, żeby się nauczyć tego języka.
Kelner stawia przed nami kurczaka w musującym soku, marynowane
żeberka, słodkie ziemniaki z sosem z czarnej porzeczki, pieczoną cielęcinę
kandyzowaną z zielonymi warzywami oraz butelkę wina. Według moich
obliczeń zrobiłabym takie potrawy za mniej niż dwa tysiące euro. Ale co ja
tam wiem, prawda?
– Porcje jak dla dziecka – stwierdza Nick, czym mnie rozśmiesza. –
Chyba będę musiał dojeść w hotelu.
– Zamówimy kasztany i ślimaki – proponuję, a widząc jego minę, staram
się nie parsknąć śmiechem. – No co? W końcu jesteśmy we Francji!
– Ty tak serio?
– Żartuję. Wyglądasz, jakbyś miał zemdleć – mówię rozbawiona i biorę
kolejny kęs cielęciny. No dobra, jednak nie potrafiłabym jej tak
przyrządzić.
– Jest mało rzeczy, których nie lubię jeść. Zaliczają się do nich między
innymi kasztany i ślimaki. – Nick robi cierpką minę.
– Ładnie tu, nie? Pewnie same dekoracje kosztowały fortunę.
– Paryż słynie z przepychu. I dobrego jedzenia.
– Teraz mogę powiedzieć, że to prawda. Dziękuję ci za tę wycieczkę. –
Uśmiecham się do niego z miłością.
– Drobiazg. – Puszcza do mnie oko. – Jutro czeka nas dzień pełen wrażeń.
– Wyciera usta serwetką. – A tymczasem opowiedz mi o twojej rozmowie
z Davidem. – Upija łyk wina.
– Opowiem ci w hotelu, dobrze?
Wierci się i przeciera twarz dłonią. Ten gest zawsze świadczy o jego
frustracji. Wiem, że musi się bardzo starać, żeby się opanować.
– Zachowujesz się, jakbyście zaplanowali zamach na Putina. Dlaczego nie
możesz mi po prostu powiedzieć?
– Mam ochotę na deser. – Odkładam kartę na stolik. – Opowiem ci
wszystko w hotelu. Chyba jeszcze trochę wytrzymasz?
– Uczysz mnie cierpliwości?
Wzruszam ramionami, upijając łyk pysznego słodkiego wina. Nieważne,
czego się nauczy, ważne, że kupiłam sobie więcej czasu i mogę przemyśleć
moją strategię. Oczywiście mogłabym powiedzieć mu wprost, ale to
Nicholas Blake, który ma obsesję na punkcie bezpieczeństwa i jest
typowym samcem alfa. Prędzej sam włamie się do więzienia, niż pozwoli
mi na spotkanie z mordercą.
Ale jaki mam wybór?
Nie mogę się cofnąć, bo niewykorzystane szanse mszczą się podwójnie.
Nie mogę również olać Davida, który poświęcił tej sprawie więcej niż ja,
a nie musiał.
Ciekawe dlaczego…
Deser okazał się strzałem w dziesiątkę. Pistacje i maliny w chrupiącym
cieście, a do tego ciasto jagodowe to coś, czego kobieta musi spróbować,
gdy ukochany porywa ją na dwa dni do Paryża.
Po kolacji wracamy do hotelu i wygrzewam zmęczone ciało w złotej
wannie stojącej pośrodku marmurowej łazienki. Koncentruję się na
oddechu. Po rozmowie z mamą i z Lily mam już mniejsze wyrzuty
sumienia i mogę w pełni cieszyć się perspektywą jutrzejszego dnia. Obie
czują się świetnie, ponieważ Cheryl dotrzymuje im towarzystwa.
Trafiła mi się superteściowa, chociaż nigdy oficjalnie nią nie będzie.
Nigdy też nie zamierzam ponownie spytać mojego faceta o kwestię wiary
oraz powód jego niechęci do małżeństwa. Zanurzam się w wodzie,
wystawiając jedynie nos, i przeciągam relaks jak najdłużej, mimo że moja
skóra przypomina już wysuszoną morelę.
– I jak tam, maleńka? – Nie wiem dlaczego, ale czuję się, jakby Nick miał
mnie nakryć na czymś niestosownym.
– Zaraz wychodzę!
– Pospiesz się.
Wywracam oczami i wychodzę z wanny. Owijam się białym szlafrokiem,
a potem wiążę włosy w kok. Dlaczego ta fryzura, kiedy robisz ją szybko
i do spania, zawsze wychodzi jak spod ręki fryzjera, a kiedy starasz się
zrobić ją do wyjścia, wyglądasz jak mop? Jestem pewna, że każda kobieta
przynajmniej raz w życiu zadała sobie to samo pytanie.
No dobra, panie Blake. Czas wyłożyć kawę na ławę. Miejmy tylko
nadzieję, że nikt się nie poparzy.
Wdech i wydech, Cherry. Już dawno przestałaś być małą zasmarkaną
dziewczynką.
Przestałam?
Tak!
Widok, jaki ukazuje się moim oczom, jest z gatunku tych
najprzyjemniejszych – przystojny i nagi mężczyzna bawi się swoim
dżojstikiem na środku wielkiego łoża.
A niech mnie. Właśnie wymyśliłam dla niego nazwę!
– Z czego się śmiejesz?
– Właśnie wymyśliłam nazwę dla twojego penisa.
– Nie mów, że brzmi ona „penis”? – Kręcę głową. – Więc jak? Lepiej,
żeby nie była ośmieszająca, bo będę musiał…
– Dżojstik. No wiesz… Lubisz grać, więc w sumie…
– Może być. Chodź do mnie.
Zrzucam z siebie szlafrok i kładę się na jego gorące i pachnące ciałko.
Wdycham jego zapach, zadowolona z dwóch rzeczy. Po pierwsze, że
w końcu będziemy uprawiać seks. Po drugie, nie będziemy teraz
rozmawiać.
Mmm, lepiej być nie mogło.
Zaczynam z pełnym oddaniem całować szyję Nicka, a później jego klatkę
piersiową, czując, jak oddech mu przyspiesza. Z przyjemnością ocieram się
pośladkami o jego sztywny sprzęt. Przepraszam, dżojstik.
Wtedy mi przerywa:
– Zaczekaj. – Unoszę wzrok z głową na wysokości jego brzucha. –
Najpierw porozmawiamy.
– Serio? Teraz? – Brzmię jak rozkapryszona gówniara, ale to nie fair.
Napaliłam się. Przecież on też. I tak po prostu przerwiemy, żeby
rozmawiać?
– Siadaj i mów, bo tracę cierpliwość. Przecież widzę, że unikasz tematu
jak diabeł święconej wody, więc coś jest na rzeczy. Jestem pewny, że
przeciągasz to w nieskończoność, bo wiesz, że bardzo mi się to nie
spodoba. Tylko nie mów – unosi dłoń – że potrzebujesz serenady albo
różowego kucyka, żeby zacząć mówić.
– Potrzebuję butelki wina – burczę. – A najlepiej dwóch.
– Wypijesz nawet trzy, ale dopiero po tym, jak wszystko mi opowiesz.
A teraz mów, do jasnej cholery. Nie zachowuj się jak dziecko.
Ho, ho! Przepraszam, panie dorosły!
Więc mu powiedziałam.
Opowiedziałam wszystko, tak jak było, od początku do końca, ponieważ
nie dał mi możliwości ominięcia żadnej kwestii. Nie od dziś wiadomo, że
Nicholas Blake uczył się wyciągania prawdy od samego Sokratesa.
– I ty się na to wszystko zgodziłaś? – pyta po tym, jak zadał mi milion
innych pytań. – Tak po prostu? Myślałem, że jesteś bardziej
odpowiedzialna.
Krąży po pokoju, a ja nie mogę oderwać wzroku od mięśni jego brzucha,
których zarys układa się w literę „v”, a kończy w miejscu dostępnym tylko
dla mnie.
– Nie mam nic do stracenia, a mogę wiele zyskać.
– Na przykład co? – Staje blisko mnie i nachyla się do moich oczu, więc
wychodzę z hipnozy.
– Może się dowiem, jakim cudem odnalazł sprawców. – Unosi wysoko
brwi. – Jezu, czegokolwiek, Nick! – Teraz ja wstaję i zaczynam chodzić po
pokoju, a on przesuwa wzrokiem po moim ciele. Dodam, że oboje wciąż
jesteśmy nadzy. – I wiesz co? – Grożę mu palcem. – Nie potrzebuję twojej
zgody, bo ja już podjęłam decyzję.
– To dlaczego nie powiedziałaś mi tego od razu? Jak widać, sama do
końca nie jesteś pewna.
– A ty zawsze jesteś pewny swoich decyzji? Nigdy nie zdarzyło ci się
popełnić błędu?
– Zdarzyło.
– I może jeszcze mi powiesz, że nigdy nie ryzykujesz? Prędzej wyrośnie
mi na czole kaktus, niż w to uwierzę.
– To duże ryzyko jak na matkę niespełna sześcioletniej dziewczynki, nie
uważasz?
– Jadę do więzienia o zaostrzonym rygorze, a nie do obozu ISIS!
– Nie krzycz… Już dobrze.
– Nie możesz za każdym razem trzymać liny, Nick. Czasami musisz
pozwolić mi zawisnąć nad przepaścią. Tylko tak nauczę się podejmować
właściwe decyzje. Poza tym to wszystko…
– Wiele dla ciebie znaczy, wiem.
– Musisz mi w końcu zaufać.
– Zaufam.
– Ale?
– Pojadę tam z tobą.
– Ktoś musi zostać z Lily. Wiesz, że moja mama dziwnie się czuję.
– Obie zostaną pod opieką mojej mamy. Wszyscy będziemy bezpieczni. –
Podchodzi do mnie i całuje mnie w czoło.
– Dziękuję. Czy teraz możemy wreszcie dokończyć to, co przerwaliśmy?
Zwłaszcza że znów jesteś gotowy…
Uśmiecha się i rzuca na moje piersi.
– Na ciebie. Jestem. Gotowy. Zawsze. – Mówi, raz po raz skubiąc zębami
moje sutki.
– Ach…
– A teraz pokaż mi, jak ci idzie na zajęciach z tańca. – Klepie mnie
w tyłek i sadowi się na łóżku w pozycji widza.
– Mam dla ciebie zatańczyć?
Potakuje i przygryza dolną wargę, jeżdżąc dłonią po swoim dżojstiku,
z góry na dół.
Sama nie wiem, kto będzie miał lepsze przedstawienie, ale spróbuję być
bardziej seksowna niż wysuszona gałązka na wietrze.
– Ehm… więc… Nie, tak na sucho nie potrafię. – Szlag! Czuję się,
jakbym miała zrobić striptiz przy zupełnie obcym mężczyźnie, i wątpię,
żeby muzyka to zmieniła, ale muszę wyjść z tego z twarzą.
Nick wstaje i chwyta mój podbródek, żebym na niego spojrzała.
– Wstydzisz się mnie? Powiedz szczerze.
– Tak. – Walić to.
– W porządku. Dzisiaj pominiemy ten etap, a to oznacza, że przejdziemy
do etapu drugiego i rozgrzejemy się trochę inaczej niż zazwyczaj.
– Jak inaczej? – Czemu piszczę?
– W drugim pokoju coś na nas czeka. Ale zanim ci to pokażę, chcę, żebyś
wiedziała, że…
Odskakuję.
– Ktoś tam jest?
– Powiedziałem „coś”. – Przechyla lekko głowę, ale nie patrzy w moje
oczy, bo od dziesięciu minut nie odkleja wzroku od moich cycków. – Poza
tym wiedz, że nigdy bym się tobą nie podzielił, jeśli nawet miałaś taką
cichą nadzieję.
Jestem w jakiejś ukrytej kamerze czy co?
– Obawiałam się raczej, że to ja będę musiała się tobą podzielić. –
Zmierzam do drugich drzwi, o których istnieniu nie miałam pojęcia. – Co
tam jest?
– Pokażę ci.
Nick je otwiera, ale niczego spektakularnego nie dostrzegam. Tu nawet
nie ma łóżka. Widzę tylko fikuśny fotel z czarnej skóry. Kładę się na niego,
czując się jak egipska księżniczka.
– Fajny fotel – stwierdzam. W zasadzie ciężko go opisać. Górny zagłówek
jest większy, a dolny węższy, i to mocne wgłębienie… Obawiam się, że po
dłuższym leżeniu będzie mi potrzebna wizyta u kręgarza.
– To fotel tantra – mówi Nick.
– Nawet wygodny. Ale dlaczego jest tylko jeden? Nie zmieścimy się na
nim razem.
– On nie jest do siedzenia.
– A do czego? – Unoszę na niego wzrok.
– Do pieprzenia.
Słodki Jezu.
– O, do pieprzenia. W jaki… sposób?
– W tym cała zabawa, żeby odnaleźć sposoby. Gotowa?
Powoli potakuję, ale wciąż nie mam pojęcia, jak mielibyśmy się na tym
kochać, nie mówiąc już o pieprzeniu.
– Nie bardzo wiem, co robić.
– Wierz mi – Nick uśmiecha się balsamicznie i nachyla do moich ust –
wiesz.
Ooo…
– Jestem mokra – dyszę i dotykam swojej wisienki, żeby rozsmarować
płyn. – I spragniona.
Jego uśmiech rozciąga się aż po uszy.
– Podciągnij się wyżej, tak żebyś głowę miała lekko poza zagłówkiem –
mówi i pomaga mi to zrobić. – O tak, właśnie tak. A teraz rozszerz nogi
i odpręż się. Zasłużyłaś na najlepsze lizanie cipki w historii.
Kurwa. Jestem tak nakręcona, że mi wstyd. Do niczego jeszcze nie
doszło. Nie wiem, czy każda kobieta tak reaguje na brzydkie słówka, czy
tylko ja?
– Ach, pieprzyć to.
– Co?
– Nic, nic. Nie przestawaj.
Zamykam oczy i co jakiś czas liczę baranki, żeby przeciągnąć swoją
rozkosz. Ale kiedy jego język robi się coraz szybszy, bardziej mokry
i zwinniejszy, a jego oddech łaskocze wszystkie moje zakończenia
nerwowe, to baranki, krówki, a nawet świnki nie pomagają. Nie pomaga
nawet wyobrażenie sobie doktora Morgana, zwłaszcza kiedy Nick wsuwa
we mnie dwa palce i dociska je głębiej i mocniej, aż w końcu szczytuję,
łapiąc oddech i wbijając paznokcie w skórę fotela.
– Tak szybko doszłaś? – Mój ukochany się śmieje. – Jeszcze nawet nie
wyciągnąłem zabawki.
Pokazuje mi różowy wibrator, który wyciągnął zza fotela.
– Nie potrzebujesz go, wierz mi… – Oddycham ciężko, oblizując usta
wysuszone od jęków.
– Nawilż go. Weź go do buźki.
Gdy podsuwa mi dildo pod nos, wyczuwam zapach gumy truskawkowej,
więc może wcale nie jest taki zły. Otwieram usta, a on powoli wsuwa w nie
sprzęt. Kiedy stwierdza, że jest wystarczająco mokry, powolutku wpycha
go do mojej pochwy. To zupełnie inne, mniej przyjemne uczucie niż penis.
Nie jest ciepły, a kiedy moje mięśnie się na nim zaciskają, odczuwam lekki
dyskomfort. Widzę jednak, jak wielką przyjemność sprawia Nickowi ten
obrazek, więc staram się rozluźnić.
– Ach! – Wibracje zaczynają mnie w pierwszej chwili łaskotać. To
dziwne, ale wystarczy ich kilka, żebym znów była o krok od orgazmu.
W żadnej innej chwili nie kocham być kobietą tak bardzo jak wtedy, gdy
mam orgazm jeden po drugim.
– Odpręż się. Mam zamiar wykorzystać tę noc na maksa – szepcze Nick
tak cholernie zmysłowo. – Dobrze ci, skarbie?
– Taak…
Oczywiście, że mi dobrze. Dostałam już trzy orgazmy, a on jeszcze nawet
we mnie nie wszedł. Mogę powiedzieć, że czuję się wręcz zajebiście. Do
tego mam mdłości i chce mi się rzygać. Serce łomocze mi tak mocno,
jakbym przebiegła dwukrotnie kulę ziemską, więc postanawiam się
zrewanżować i pobawić jego dżojstikiem najdłużej, jak się da. Nauczyłam
się nawet operować nim stopami. Jęki Nicka doprowadzają mnie do
szaleństwa, bo oznaczają, że pomimo braku doświadczenia potrafię
uszczęśliwić swojego faceta. W zasadzie to jedyny penis, jakiego miałam
w ustach.
Miejmy taką nadzieję.
Fotel tantra to obowiązkowy mebel w każdej sypialni. Intensywność
doznań przekracza skalę Richtera, a moje ciało przeczy prawu grawitacji.
W myślach dziękuję Amy, że jestem rozciągnięta i opanowałam kocie
ruchy. Jest tak cudownie, że najchętniej zostałabym na tym fotelu na
zawsze. W pokoju nie ma czym oddychać, bo najprawdopodobniej
zużyliśmy cały tlen.
– Och tak… Wypnij się mocniej, maleńka. – Nick klepie mnie
w pośladek.
– Nie, nie! Nie wsadzaj mi tam palca. Proszę…
– Ciii… – Powoli wsuwa kciuk w mój spocony tyłek, a z mojego gardła
wyrywa się seksowny dźwięk. – Więc skoro ślubu nie będzie, kiedy będę
mógł tam wejść?
Nie odzywaj się. Przemilcz to. Pogódź się z tym.
– Nie wiem. Nie dziś. – Wyginam się tak mocno, że cyckami szoruję po
skórze fotela. Czuję, jakby ktoś podpalił mi sutki, ale jestem wykończona
do tego stopnia, że chcę mieć już to za sobą.
– Będzie cudownie.
– Mhm…
Czasami dobrze jest trzymać gębę na kłódkę i nie czepiać się pierdół. Ale
tylko czasami. Nie wiem, ile pozycji liczy kamasutra, ale jestem pewna, że
wypróbowaliśmy już najlepsze, a to oznacza, że jutro będę miała zakwasy.
Po seksie.
Po szybkim prysznicu kładę się do łóżka z przekąskami i butelką wina.
Boję się spojrzeć na zegarek, ale za oknem robi się coraz jaśniej, więc
obstawiam, że zostało nam niewiele snu, jeśli chcemy jeszcze zwiedzić
Paryż.
– Podobało się pani? – mruczy Nick.
Nie będę go uświadamiać, że już na zawsze zagwarantował mi status
„panny”.
– Tak. Jestem też bardzo zmęczona. – Ziewam i kulę się pod kołdrą, a on
kładzie się obok mnie, nagi i wyraźnie szczęśliwy. Gładzę jego spokojną
twarz i składam na niej ostatni pocałunek, zanim zasnę.
– Śpij. Zabiorę cię jeszcze w wiele malowniczych miejsc. Pokażę ci cały
świat. I wszędzie będziemy się pieprzyć.
Uśmiecham się i zamykam oczy.
– Mmm. Cudownie byłoby zacząć moje życie od poznania ciebie.
Od nowa. Bez przeszłości.
Czuję, jak napiera na mnie swoją stalową klatą, żeby zaczerpnąć
powietrza. Milczy, ale nie przeszkadza mi to. Nie musi nic mówić. Oboje
wiemy, że gdyby nie moja przeszłość, wszystko byłoby prostsze.
– Gdybym był płodny, to chciałabyś mieć ze mną dziecko? – pyta nagle.
Gwałtownie unoszę powieki.
Czuję, jakbym wciągnęła kreskę jakiegoś nielegalnego proszku. Jestem
momentalnie rozbudzona. Wgapiam się w jego ciemne oczy, ale one ani
drgną. Mrugam kilkakrotnie, żeby się upewnić, czy nie żartuje, ale jest
całkiem poważny i chyba faktycznie czeka na moją odpowiedź. W sumie
moja odpowiedź z niczym się nie wiążę, bo jest bezpłodny, więc nie muszę
się nad nią zastanawiać.
– Tak.
Uśmiecha się do mnie i przybliża usta do moich, żeby mnie pocałować.
Pocałunki zamieniają się w coraz intensywniejszą penetrację jamy ustnej,
a dalej… Wiadomo.
ROZDZIAŁ 15

O Paryżu można by mówić w nieskończoność, a i tak żadne słowa nie


oddadzą jego magii. Nawet zdjęcia nie oddają rzeczywistości, bo przecież
nie przenika przez nie zapach ani dźwięk, który towarzyszy nam na każdym
kroku naszej wędrówki. Od Pól Elizejskich, na których Nick wydał na mnie
fortunę, do najsłynniejszego muzeum sztuki na świecie, czyli Luwru.
Bycie turystką ma jedną wadę – jesteś cholernie głodna i masz wrażenie,
że wyczerpałaś cały zapas glikogenu. Zanim więc znajdujemy kolejną
szykowną knajpę, zjadam tuzin kolorowych makaroników, żeby nie
zemdleć.
Wnętrze jest przytulne i nie ma tłoku. Moją uwagę przykuwają piękne
żyrandole i oczywiście zapach jedzenia.
– Zaraz umrę z głodu – jęczę, opierając głowę o stolik.
– Nie odwracaj się – szepcze Nick. – Za tobą siedzą trzy kobiety. Chyba
się im spodobałaś. – Śmieje się i chowa twarz w kartę, mimo że już dawno
zamówił jedzenie.
– Ale to ciebie mają na widoku. – Kopię go pod stołem.
Zaraz jednak kelner stawia przed nami wybór potraw i całą uwagę
skupiam na jedzeniu. Jem tak łapczywie, że ledwo mam czas na złapanie
oddechu, ale pieprzę to. Chcę tylko poczuć się syta.
– Smakuje ci? – Nick się śmieje, bo pewnie ma niezły widok.
– Mhm. Co to jest?
– Później ci powiem.
Odruchowo biorę serwetkę i dyskretnie wypluwam zawartość z ust.
Mrużę oczy.
– Jeśli właśnie zjadłam zmieloną żabę albo ślimaka, to nigdy się do ciebie
nie odezwę.
– Nie, skarbie. – Mój ukochany przeciera rozbawioną twarz. – To był
pasztet z kaczych wątróbek.
– Żartujesz? Zaraz zwymiotuję! – Kurwa, pasztet z wątróbek? Owijam
serwetką palec wskazujący i staram się zetrzeć z języka posmak.
– Ale przecież jadłaś ze smakiem! Masz. – Podsuwa mi kolorowy talerz,
ale nie ufam już temu, co widzę. – To gulasz z letnich warzyw. Ratatouille.
Maczam w nim chrupiącą bagietkę, ponieważ Francuzi mają jakąś obsesję
jedzenia wszystkiego z bagietką, i delektuję się smakiem, kęs za kęsem,
czując, jak moje podniebienie w końcu zostaje usatysfakcjonowane.
Gdy Nick zamawia deser, podchodzą do mnie trzy kobiety, o których
całkiem zapomniałam.
Wyglądają jak Ed, Edd i Eddy.
– Mademoiselle Andrea Cherry?
– Eee… Oui.
– Je m’appelle Madeleine.
– Mhm… – Jestem tak zdenerwowana, jakbym właśnie wylądowała na
innej planecie. – Je ne parle pas français. Przepraszam.
– Och, to ja przepraszam! – Dziewczyna łapie się za blond głowę. –
Przecież jesteś Brytyjką! Podziwiamy twoją kampanię dla fundacji. Czy
możemy zrobić sobie z tobą zdjęcie?
Właśnie. Jestem Brytyjką i uczyłam się francuskiego.
– Aha… Tak, jasne.
– Zrobię wam. Ustawcie się – mówi Nick, zachowując się jak mój
menedżer, czym mnie rozbawia.
Czuję się głupio.
Trochę niezręcznie.
I wyjątkowo.
Moja kampania dotarła aż do Paryża, zostałam rozpoznana w restauracji,
a przecież nie zrobiłam niczego nadzwyczajnego. No… może nie każdy
występuje w reklamie z gołymi cyckami, ale żeby prosić o zdjęcie,
a później autografy na serwetkach? Czyste szaleństwo! Nie wiem, jak
pomieszczę tyle pewności siebie po powrocie do domu.
– Fiu, fiu! Ktoś tu zaczyna być sławny! – Nick gwiżdże, kiedy
dziewczyny opuszczają lokal, i wkłada do ust kawałek ciasta. Zauważam
jednak, że jest ze mnie dumny.
– Ee, drobiazg. To tylko fanki. – Niedbale macham ręką.
Oboje wybuchamy śmiechem, przyciągając uwagę gości.
– Pozostała nam główna atrakcja. Gotowa?
– I to jak! – piszczę i gryzę swój czerwony paznokieć.
Chciałabym spędzić tu miesiąc razem z moją małą córeczką, mamą i Liz,
chciałabym zabrać je wszystkie do Disneylandu, ale z moimi środkami nie
jest to możliwe, więc dzielnie szykuję się na ostatnią wycieczkę, zanim
opuszczę to malownicze miejsce. Nick nalegał, żebym włożyła czerwoną
sukienkę od Channel i wysokie szpilki, które będą dla moich stóp torturą,
ale czego się nie robi, żeby wyglądać…
– Wyglądasz jak milion baksów, dziewczyno. – No właśnie. – Szybki
numerek?
– Nie. Nie teraz. Dopiero co ułożyłam włosy, a nawet nie wiem po co. –
Maluję usta czerwoną szminką. – Nie za dużo tego czerwonego?
– Nie. Mówiłem ci, że uwielbiam cię w czerwieni. – Nick wącha moją
szyję i zahacza językiem o mój łańcuszek. – Gotowa?
Spoglądam na niego i wydymam usta z aprobatą. Wkładam w kieszonkę
jego czarnej marynarki małą różyczkę.
– Żebyś do mnie pasował. Żeby wszystkie kobiety wiedziały, do kogo pan
należy, panie Blake.
Pod wieżę Eiffla podjeżdżamy czarną limuzyną. Nie wiem, po co ta cała
luksusowa otoczka. Nie mówię, że tego nie lubię, ale kiedy forma przerasta
treść, zaczynam się czuć niezręcznie. Nie zauważyłam, żeby ktokolwiek
miał takie wejście. Mam tylko nadzieję, że nikt tutaj zaraz nie rozwinie nam
czerwonego dywanu.
Rozglądam się, podziwiając stalową konstrukcję, która z bliska wydaje
się nie mieć końca. Wieczorem o każdej pełnej godzinie aż do pierwszej
w nocy odbywają się iluminacje. Żelazna Dama, błyszcząca tysiącami
świateł, przyciąga rzesze turystów z całego świata. Mój zachwyt przerywa
nasz ochroniarz i Nick prowadzi mnie do wejścia. Nie musimy stać
w żadnej kolejce?
Kolacja w samym centrum Paryża, w restauracji 58 Tour Eiffel – a w niej
zapach luksusu, delikatne światła i minimalistyczny wystrój. Nick wykupił
miejsca premium, więc z okna mamy widok na Trocadéro. Podano nam
aperitif, cztery dania z menu degustacyjnego i selekcję win wysokiej klasy.
– Dlaczego jesteśmy tutaj sami? – pytam.
– To pierwsze, co ci przyszło do głowy? – Nick się śmieje.
Nie. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to myśl, że może zmieniłeś
zdanie i chcesz mnie poprosić o rękę.
– Powiedzmy. – Chowam uśmiech w kieliszku.
– Lubię być z tobą sam.
Kelner podaje nam dania główne.
– Wygląda apetycznie. – Oblizuję usta.
– Nabrałaś apetytu. Cieszy mnie to.
– Nick, jesteś jakiś tajemniczy. Chcesz mi coś powiedzieć?
Poprawia marynarkę. A potem chwyta moją dłoń i składa na niej
pocałunek.
– Że cię kocham.
Ooo… Moje serce!
– Ja ciebie też.
Przez chwilę patrzymy na siebie w milczeniu. Gdybym miała taką moc,
zatrzymałabym tę właśnie chwilę na zawsze. Delikatnie wysuwam rękę
z jego uścisku i chwytam widelec. Zaczynamy chichotać i zabieramy się do
jedzenia. Pierś kaczki z sosem malinowym smakuje wyśmienicie, ale
ziemniaki gratin to coś, o co będę walczyć w kuchni, kiedy wrócę do domu.
– Świat ma tyle barw – odzywam się skupiona na jedzeniu. – Zapachów.
Smaków. Każda kuchnia ma w sobie coś wyjątkowego, zabiera cię w swój
aromatyczny świat i przez chwilę możesz się poczuć jak mieszkaniec, a nie
turysta.
– Lepiej bym tego nie ujął. – Nick obdarza mnie uśmiechem. Za plecami
słyszę przyjemną melodię, więc się odwracam. – Zatańczymy?
Wstaje i podaje mi rękę, więc robię to samo. Czy ja śnię? Czy nie tak
właśnie wygląda to na filmach?
Czy on…
– Dziękuję. To wszystko… – urywam, bo nie wiem, jak to ubrać w słowa.
Chciałabym pomóc Nickowi się określić. Być może sam nie wie, jak
wyznać mi to, co czuje i czego się boi. – To wszystko jest piękne.
Jest poruszony, ale to prawda. Nikt nie zrobił dla mnie tyle, co on, i to
w tak krótkim czasie. Być może zaraz odmieni się moje życie i stanę się
kimś więcej niż jego dziewczyną.
– Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Oddałbym za ciebie własne życie. –
Mówi to tak stanowczo, że w pierwszej chwili odczuwam strach. Ale wiem
też, że mówi szczerze.
– Kocham cię, Blake.
Wtulam się w jego koszulę i staram się opanować swoje łomoczące serce.
Melodia, którą grają, jest romantyczna, ale nie ukrywam, że czekam już, aż
się skończy. A kiedy w końcu tak się dzieje, Nick odsuwa się ode mnie
i chwyta moją dłoń, żeby ją pocałować. Późnej widzę wszystko jak przez
mgłę, bo do oczu napływają mi łzy. Chciałabym, żeby moja rodzina była
przy tym obecna, ale jeśli właśnie tak ma wyglądać ten dzień, niech będzie.
Uśmiecham się i patrzę jak zahipnotyzowana na ruchy jego ust, żeby
niczego nie przegapić, a kiedy się odzywa, mój świat zaczyna wirować
i zamieniam się w jeden kolor.
Ten, w którym Nick uwielbia mnie oglądać.
To sen.
To sen.
To nie dzieje się naprawdę.
To wszystko mi się śni.
– Zapraszam panią na rejs po Sekwanie.
ROZDZIAŁ 16

Z paryskich wspomnień wracam do rzeczywistości.


Jedziemy do więzienia w Whitemoor, żebym odegrała rolę swojego życia.
Jestem przygotowana i spanikowana jednocześnie, więc kiedy Nick
oznajmił mi, że będziemy jechać z ochroną, nie miałam żadnych zastrzeżeń.
Siedzimy w czarnym SUV-ie z przyciemnianymi szybami, a naszym
kierowcą jest dobrze wyszkolony ochroniarz. Obok niego zajmuje miejsce
chyba jego brat bliźniak. Za nami natomiast jedzie David.
Totalny obłęd.
Nie wiem, po co to wszystko, ale nie chciałam się kłócić. Służby
więzienne są przygotowane na każdy możliwy scenariusz, a cała rozmowa
będzie przez nie monitorowana. Niestety Kowal postawił dość twarde
warunki i nie zgodził się na osoby towarzyszące. Tylko on i ja.
– Wciąż jeszcze możesz się wycofać.
– Wiem, Nick, przestań w kółko to powtarzać. Stresujesz mnie jeszcze
bardziej.
– Nic ci się nie stanie, ale i tak nie podoba mi się, że będziesz sama z tym
typem.
– Rozmawialiśmy już o tym.
– W porządku. – Masuje moje kłykcie. – Jesteś na mnie zła?
– Nie.
– Odkąd wróciliśmy z Paryża, jesteś jakaś milcząca. Nie podobało ci się?
– Było cudownie. Nigdy tego nie zapomnę.
Niestety.
Prawda jest taka, że wyszłam na totalną kretynkę i cały urok Paryża już
zawsze będzie mi przysłaniać ta jedna myśl. Łudziłam się kolacją
zaręczynową w samym sercu wieży Eiffla, zwłaszcza że oboje
wyglądaliśmy, jakbyśmy szli na galę wręczenia Oscarów. Ale nauczyło
mnie to, że nie wszystko złoto, co się świeci.
Ponownie przeglądam notatki, które udało mi się zebrać w internecie.
Chcę być przygotowana i nie marnować czasu na pierdoły, tym bardziej że
mamy tylko godzinę. Wiem, że Kowal jest brutalny, wiem, że jest wysokiej
rangi rosyjskim mafiosem, i wiem, że nie owija w bawełnę. Nie mogę
okazać strachu. Ani tego, że marzyłam o tym spotkaniu.
Musi wiedzieć, że zawsze mogę znaleźć sobie inne źródło informacji. Co
oczywiście jest gówno prawdą.
– Zbliżamy się do celu. Czy chcą państwo się gdzieś zatrzymać? – pyta
kierowca.
– Nie. Jedziemy zgodnie z planem – mówi Nick i znowu na mnie
spogląda.
Jezu, będzie się tak teraz gapił i próbował czytać mi w myślach?
Nie mam ochoty poruszać tematu Paryża ani tej całej koszmarnej
wyprawy. Te dwie rzeczy są moją męką Tantala.
Co ja wyprawiam?
Już nie zliczę, ile razy zadawałam sobie to pytanie przez ostatni tydzień.
– Przed wejściem będziemy musieli jeszcze raz omówić kwestię pani
zachowania. – Kierowca spogląda na mnie w lusterku.
– Dobrze – odpowiadam grzecznie, bo nie chciałabym zadrzeć z tym
człowiekiem nawet słownie.
– To dla twojego bezpieczeństwa – uspokaja mnie Nick.
Wiem, słyszałam to już setki razy!
Dlaczego jestem taka niemiła?
– Wiem, ale przecież mnie nie porwie ani nie zabije, prawda?
Panowie milczą, więc nie będę musiała wysłuchiwać kolejnej formułki
dotyczącej względów bezpieczeństwa. Skąd on ich w ogóle wytrzasnął?
Wyglądają jak członkowie FBI, którzy przewożą więźniów!
– Jedziesz do więzienia o zaostrzonym rygorze dla mężczyzn
w kategoriach A i B, więc tak, nie porwie cię. Mogę ci nawet obiecać, że
włos ci tam z głowy nie spadnie. Ale kiedy opuścisz ten budynek i będziesz
wracać do domu, nie mogę ci już niczego obiecać. Sprawy mogą potoczyć
się różnie.
– Co masz na myśli?
– Skazani wykorzystują każdą szansę, żeby coś ugrać. Nie mamy
pewności, czy o waszym spotkaniu wie tylko ten krąg. Musimy być czujni,
a moim obowiązkiem jest zapewnić ci bezpieczeństwo. Dlatego mam
nadzieję, że rozumiesz moją decyzję.
– Tak, rozumiem. Czy mogę prosić o uchylenie okna?
– Oczywiście.
– Dziękuję.

*
Po trzech godzinach wreszcie docieramy na miejsce. Więzienie
Whitemoor znajduje się w Cambridgeshire. Z jednej strony wygląda jak
ciche miejsce, gdzie można pobiwakować z rodziną na zielonej trawce,
a z drugiej przypomina mi trochę współczesny obóz koncentracyjny. Jest
smutny, pozbawiony życia i niemal czuć, że nie dzieje się tu nic dobrego –
jakby świat po drugiej stronie się zatrzymał, a może nawet przestał istnieć.
Wysiadam z auta i prostuję nogi na prywatnym parkingu dla pracowników
więzienia i osób odwiedzających. Rozglądam się, żeby przyzwyczaić umysł
do tego, czego mogę się spodziewać po przekroczeniu czerwonej
więziennej bramy usytuowanej w masywnym brudnym murze, który
zakończony jest czarnym walcowatym dachem. Nie widzę typowych
drutów kolczastych ani informacji, że mur jest pod napięciem. Jedynie
czerwoną tabliczkę zakazującą nieautoryzowanym pojazdom parkowania
przed wejściem.
Ochrona sprawdza okolicę. Porozumiewają się między sobą praktycznie
bezgłośnie, jakby potrafili czytać sobie w myślach.
Po piętnastominutowej naradzie wszystkich panów, łącznie z Davidem,
dostaję kilka słów pocieszenia oraz miano „bardzo odważnej kobiety”.
Twarz mojego faceta zdradza coś zupełnie innego, ale nie będę teraz o tym
myśleć.
– Pamiętaj, żeby zachowywać się normalnie, nie odpowiadać na pytania
o politykę ani nic, co wiążę się ze światem zewnętrznym – mówi David. –
Wiem, że będzie to dla ciebie dziwne doświadczenie, ale zaszłaś już tak
daleko, że teraz większym błędem byłoby się wycofać.
– Wiem, Davidzie. Jestem ci ogromnie wdzięczna. Gdyby nie ty…
– Spędzalibyśmy właśnie czas na przeprowadzce – wtrąca Nick, po czym
bierze mnie na bok. – Masz się trzymać zasad. Rozumiesz? Nie daj się
wyprowadzić z równowagi, ale nie pozwól sobą pomiatać. W każdej chwili
możesz opuścić ten cyrk i wrócić do domu.
Zaciskam usta, przymykam oczy i wciągam powietrze.
– Ten cyrk kosztował zapewne niemałe pieniądze, patrząc na to, ilu ludzi
bierze w nim udział. Dlatego mógłbyś traktować to bardziej poważnie
i mnie wspierać, bo nie będę ukrywać, że jestem posrana i mam wrażenie,
że zaraz zemdleję.
– Zrobiłem to, bo wiem, ile to wszystko dla ciebie znaczy. Ale proszę, nie
nastawiaj się na nic. Może się skończyć tak, że nie dowiesz się niczego
i będziesz miała jeszcze większy mętlik w głowie. Nawet najgorsi
kryminaliści mają swój rozum i wierz mi, że są niezłymi psychologami.
Każda nowa twarz jest dla nich kolejną zabawką do rozpracowania.
– Musimy już iść – wtrąca facet w czerni.
– Szkoda, że nie możesz iść ze mną – jęczę w stronę Nicka.
– Ja też żałuję, ale takie są warunki. – Bierze w dłonie moją twarz. –
W każdym momencie dostaniesz pomoc i zostaniesz bezpiecznie
wyprowadzona. – Uśmiecha się. – Jesteś dzielna, Cherry.
Ooo…
Zmierzam do wejścia otoczona mięśniakami w czarnych garniturach
i słuchawkach w uszach. Każdy z nich ma również takie same ciemne
okulary przeciwsłoneczne, pomimo że zanosi się na niezłą ulewę. Kilka
razy odwracam jeszcze głowę, żeby spojrzeć na Nicka i Davida, którzy
stoją oddaleni od siebie o jakieś trzy metry. Mam nadzieję, że kiedy stąd
wyjdę, każdy z nich wciąż będzie w jednym kawałku. Macham im na
pożegnanie i wchodzę.
Nogi trzęsą mi się jak galareta, kiedy dociera do mnie skala tego
przedsięwzięcia. Przecież ja nigdy nie byłam w więzieniu! Nie wiem nawet,
czy kiedykolwiek je mijałam. Tutaj się roi od uzbrojonych po zęby
funkcjonariuszy, a każdy ma usta sklejone w linijkę. Ich głosy są donośne,
grube i konkretne.
„Proszę to ściągnąć”. „Proszę to odłożyć”. „Proszę się nie ruszać”.
„Proszę przejść. Zatrzymać się”. „Proszę nic nie mówić”.
Proszę się nie zesrać!
– To typowe procedury. Zaraz będzie po wszystkim – odzywa się drugi
ochroniarz. Z tego wszystkiego nie pamiętam nawet ich imion.
Po dokładnym przeszukaniu moich rzeczy i szczegółowej kontroli mojego
ciała przez funkcjonariuszkę czuję się okropnie. Dotykała moich miejsc
intymnych tak zawzięcie, że gdybym była lesbijką, na pewno dostałabym
orgazmu. Po co to wszystko? Skoro będę rozmawiała z nim przez szybę,
przecież nie zdołam mu niczego przemycić.
No dobrze. Zaraz zobaczę twarz człowieka, który ma podobne
doświadczenia do moich, ale każde z nas poradziło sobie z tym zupełnie
inaczej. Ja staram się jakoś żyć, a on zakończył żywot trzech osób. Plus
poniekąd swój.
Strażnik prowadzi mnie przez dwa korytarze, ale już bez mojej prywatnej
ochrony. Nikt nieupoważniony nie może tutaj wejść, więc czuję się trochę
uspokojona. Na pewno nie wjedzie tu rosyjska mafia na czele z El Chapo.
– Proszę usiąść. Skazany zaraz zostanie doprowadzony. Tutaj ma pani
telefon. – Wysoki i postawny strażnik wskazuje na czerwoną słuchawkę. –
Gdyby chciała pani przerwać rozmowę, w każdej chwili może to pani
zrobić.
– Rozumiem, dziękuję.
– Żadnych rozmów, które mogą przemycić skazanemu jakieś informacje
ze świata na zewnątrz. Czy to wszystko jest dla pani jasne?
– Tak. – Spinam się. – Jak słońce… To znaczy tak.
– Udanej rozmowy.
Siadam na krześle przed szybą. Po raz pierwszy w życiu jestem w takim
miejscu. Pewnie byłoby inaczej, gdybym znała swojego rozmówcę, a on
mnie. Po drugiej stronie szyby stoi strażnik, który pilnuje drzwi. Po chwili
wchodzi przez nie Kowal.
Nie wiem, co robić. Wstać? Uśmiechnąć się? Pomachać?
Postanawiam siedzieć na miejscu i poczekać na jego pierwszy ruch.
Facet wygląda… dobrze. Powiedziałabym nawet, że jest przystojny. Wow.
Ma chyba z pięć metrów wysokości i trzy w barach! Jest łysy, biały i ma
niebieskie oczy. Zauważam na krtani tatuaż w kształcie motyla. Jego cera
jest zadbana, a kiedy się uśmiecha, odsłania śnieżnobiałe zęby.
O rany…
Ma złączone dłonie w kajdankach oraz skute kostki. Szura nogami do
krzesła, powoli, żeby się nie przewrócić, i siada. Ma na sobie biały T-shirt
i pomarańczową bluzę z zamkiem. Typowy obraz z serii dokumentalnej
I Am a Killer.
Strażnik staje za jego plecami. Żadnego wsparcia, żadnej uprzejmości,
nawet drgnięcia powieką. Chętnie sama pomogłabym Kowalowi chwycić
słuchawkę, ale nie mam takiej możliwości. Kiedy już mu się to udaje
i przykłada ją do ucha, znowu się uśmiecha.
Kurczę, jest naprawdę sympatycznym gościem!
– Aaa, faktycznie. – Ja też biorę słuchawkę i przykładam ją do ucha.
– Gdybym wiedział, że jesteś taka ładna, nie zastanawiałbym się nad tym
spotkaniem. – Mówi to spokojnie, wręcz normalnie. Nie wyczuwam
żadnego ukrytego podtekstu.
Chyba mi odbiło.
– Ee… tak, dziękuję. – Kurwa, co ja mam mówić? – Mamy tylko godzinę,
więc nie chciałabym jej zmarnować. Czy wie pan, po co tu jestem?
Znowu się uśmiecha i poprawia dwoma rękoma słuchawkę. Postanawiam
pokazać strażnikowi, że może mógłby go rozkuć. Chwilę się zastanawia,
ale ostatecznie okazuje litość. Kiedy rozpina kajdanki, Kowal przekręca
nadgarstki z wyraźną ulgą na twarzy.
Punkt dla mnie.
– Tak, mój adwokat wspominał – mówi. – Zostałaś otruta oddechem
diabła, tak samo jak ja.
– Ale ja nie wiem, co się wtedy stało, a pan tak. Chciałabym się
dowiedzieć, jak to się panu udało. Z tego, co wyczytałam, ale też
z własnego doświadczenia wiem, że to nie jest realne.
– Bo nie jest.
– No tak… – Kiwam głową jak w zwolnionym tempie. – A jednak panu
się udało.
– Może zacznę od początku, co ty na to?
– Będę wdzięczna.
Uśmiecham się, żeby go zachęcić. On drapie się po czole i patrzy w blat,
jakby zbierał myśli.
– Byłem w barze ze striptizem, nacieszyłem oczy seksownymi laskami,
wypiłem trochę alkoholu i poprosiłem o zamówienie taksówki do jakiegoś
dobrego hotelu.
– I?
Wzrusza ramionami.
– Obudziłem się na przystanku autobusowym. Niczego nie pamiętałem.
Wróciłem do domu i wtedy stróż powiedział mi, że w nocy byłem z jakimś
facetem i dwoma kobietami. Zaprowadziłem ich do siebie, a później z nimi
wyszedłem, wpakowałem do bagażnika pięć toreb, wsiadłem z nimi do
mojego samochodu, ale go nie prowadziłem. Musieli wyrzucić mnie gdzieś
po drodze… – urywa i zaczyna się śmiać. – Zajebali mi nawet samochód.
– Nic z tego nie rozumiem.
– Wiesz, jak działa skopolamina?
– Coś tam wiem, ale chętnie posłucham. – Opieram łokieć ze słuchawką
na blacie po swojej stronie i wlepiam wzrok w Kowala. Jest przystojny,
potrafi się wysłowić i nie obraża mnie, więc prawie zapominam, że siedzę
w więzieniu i rozmawiam z mordercą.
– Wystarczy chwila nieuwagi, by ten biały proszek znalazł się
w organizmie. Można go rozpuścić w napoju, a ofiara nawet go nie
wyczuje. Można dmuchnąć nim komuś w twarz i tyle. Wystarczy niewielka
dawka podana doustnie lub poprzez drogi oddechowe, żeby zamienić
człowieka w bezmyślne zombi.
Bezmyślne zombi. Na pewno nie powtórzę tego Nickowi.
– Czy faktycznie ofiara zostaje pozbawiona własnej woli?
– To właśnie czyni ten narkotyk wyjątkowym. Po innych substancjach
psychoaktywnych widać zmianę w charakterze, w zdolności mowy,
komunikacji czy poruszaniu się. Jeśli chodzi o to gówno, można się nawet
nie zorientować, że ktoś jest pod jego wpływem. Wykonuje polecenia bez
najmniejszego zastanowienia.
– Czyli jeśli ktoś kazałby mi skoczyć z okna, zrobiłabym to bez namysłu?
– Dokładnie tak. – Mówi to z taką pewnością, że aż zapiera mi dech.
– Więc jak to się stało, że odnalazł pan sprawców?
– Ci skurwiele nie wiedzieli, kim jestem ani że wszyscy mnie znają.
Sąsiedzi pomogli mi zrobić rekonstrukcję zdarzeń i tak wpadłem na ich
trop. Zaoszczędzę ci szczegółów, jak to się dla nich skończyło.
– Zabił pan ich.
Kowal wydaje się zaskoczony moją szczerością, ale nie ukrywa też
rozbawienia.
– Najpierw zleciłem brutalny gwałt na tych dziwkach, zapewniłem im taki
sam odlot, a później poderżnąłem im gardła. – Odsuwam się od szyby, żeby
się oprzeć o krzesło. – Tak wygląda moja historia.
Mhm, mało wzruszająca.
– Dlaczego pan to zrobił? Nie mógł pan zemścić się jakoś inaczej?
Uśmiecha się, jakby miał przed sobą naiwne dziecko.
– W moim świecie, jeśli ktoś zrobi ci coś złego, a ty się nie odpłacisz,
tracisz szacunek. Musiałem to zrobić.
Pierdolenie o Szopenie.
– Nie żałuje pan? Zmarnował pan sobie życie.
A ty co? Będziesz go teraz nawracać, siostro?
– Gdybym miał taką możliwość, to…
– Nigdy by pan tego nie zrobił.
Kowal przechyla lekko głowę i oblizuje usta.
– Zrobiłbym to ponownie, ale zdecydowanie wolniej.
Dobrze, to nie ma sensu. Facet jest pewny swoich racji i ma własne
sumienie. Nie będę się bawić w Matkę Teresę, bo nie wiem, czy gdybym
była nim, nie urwałabym im głów i nie nasrała do szyi.
– Rozumiem.
– Twoja kolej. Ja powiedziałem już wszystko.
Serio? Przecież ja dalej nic nie wiem! Uważałam go za swoją nić Ariadny,
a tymczasem ta cała wyprawa okazała się ikarowym lotem.
Hmm. Wygląda mi to na węzeł gordyjski.
– Ee, w porządku. Więc… – Kciukiem i palcem wskazującym ściskam
nasadę nosa, żeby się skupić. – W dniu moich osiemnastych urodzin
pojechałam z przyjaciółką na dyskotekę. Później obudziłam się w jakimś
hotelu. Pojechałam do domu, a po dwóch miesiącach okazało się, że jestem
w ciąży.
– I co dalej? – pyta bez cienia emocji, jakby wciąż czekał na gwóźdź
programu.
– Nie wiem, niczego nie pamiętam.
– Nikt nie widział, z kim wychodziłaś z tej dyskoteki?
– Wstydziłam się pytać ludzi. A poza tym to, co pamiętam, to za mało,
żeby kogoś oskarżyć.
– A ta przyjaciółka?
– Była pijana. Później kontakt nam się urwał.
– Pewnie nie pytałaś o hotelowy monitoring? – Kręcę głową. – Wyglądasz
na dobrą i porządną kobietę, ale nie wiem, jak mógłbym ci pomóc. –
Zastanawia się. – Urodziłaś to dziecko?
– Tak. – Za to teraz mruga wyraźnie zaskoczony. – Mam córkę, która
w tym roku skończy sześć lat.
Kowal wydyma usta.
– Czyli to wszystko wydarzyło się siedem lat temu. To szmat czasu,
a ludzie nie lubią gadać. W sumie po co chcesz znać prawdę? Sam fakt, że
urodziłaś dziecko tego typa, to heroizm. – Milczę, bo sprawia mi to ból,
a nie chcę okazywać słabości. – Niejedna dojrzała kobieta usuwa ciążę, bo
chce się jeszcze wyszaleć, a ty miałaś zaledwie naście lat… – Przygląda mi
się, ale ja wciąż milczę.
– Chcę wiedzieć, kto mi to zrobił – mówię wreszcie. – I dlaczego.
Widzę, jak wzdycha i napina szerokie ramiona.
– Na to pierwsze niestety nie znam odpowiedzi. – Zastanawia się i znów
mi się przygląda. – Jesteś z bogatej rodziny?
Pewnie mój ubiór sprawia, że błędnie ocenia sytuację, ale przecież nie
mam obowiązku mówić, że wszystko, co mam na sobie, to prezenty
od bogatego chłopaka. Poza tym mówimy o mojej przeszłości.
– Nie.
– Czyli majątek odpada. Patrząc na twoją urodę, pozostaje gwałt. – Teraz
ja przyglądam się jemu. I nie ukrywam, że jestem zszokowana. – Wybacz,
ale narkotyki nie służą do zawierania małżeństw. Zawsze służą do zabawy,
przemocy albo przestępstwa. Nic więcej. Nic mniej.
– Nie stwierdzono gwałtu ani żadnych oznak przemocy. – Zakrywam usta
drżącą dłonią, żeby zdusić szloch. Wstyd mi, że jestem słaba i pękam przy
obcym facecie, który zapewne w dupie ma kobiece łzy, ale to wciąż boli
mnie najbardziej. Jest moją solą w oku i nie mogę się z tym pogodzić. –
Nawet się nie broniłam.
Patrzy na mnie, kiedy wycieram łzy rękawem, i z anielską cierpliwością
czeka, aż się uspokoję. Widzę, że chce coś powiedzieć, jednak za chwilę
rezygnuje. Wiem, że go to nie obchodzi, ale nie potrafię udawać człowieka
ze stali, kiedy mówi mi, że jestem dobrą kandydatką do gwałtu.
– Postaram się naprowadzić cię na jakiś trop, ale muszę wiedzieć
wszystko – uprzedza, kiedy się uspokajam.
– Powiedziałam panu wszystko, co wiem.
– Według tego, co powiedziałaś, film ci się urwał, zanim znalazłaś się
w hotelu? – Potakuję. – A koleżance? – Kręcę głową, choć sama do końca
nie jestem pewna. Nigdy nie rozmawiałam z Maddie na ten temat.
Przestałyśmy się do siebie odzywać, ale po jakimś czasie próbowałam ją
odnaleźć. Niestety wyprowadziła się na zadupie, a ja nie miałam środków
ani czasu, żeby jej szukać z pomocą detektywa. – W takim razie ktoś musiał
odurzyć cię w dyskotece, a to znaczy, że bez problemu wyszłaś z kimś
obcym. Nie robiąc przy tym hałasu.
Brakuje mi powietrza, w ustach mi zasycha. Że też sama nigdy na to nie
wpadłam. Jak mogłam przeoczyć tak ważną wskazówkę! Skupiłam się na
hotelu, którego nawet nie pamiętam, a przecież wszystko zaczęło się
w dyskotece!
Znam siebie. Wiem, że nigdy nie poszłabym z kimś obcym do hotelu.
Musiałam być odurzona już wcześniej.
– Jak mogę dojść, kto mi to podał? – pytam. – Gdybym poprosiła
o monitoring albo zaczęła dochodzenie z pomocą detektywa?
Kowal kręci głową.
– To jak szukanie igły w stogu siana. Minęło siedem lat, nikt nie trzyma
tyle czasu nagrań. Nawet jeśli – unosi długi palec – udałoby ci się je dostać,
to nie byliście sami. W klubie było pełno ludzi i przypuszczam, że ktoś
podał ci narkotyk dyskretnie, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
– Czyli nie ma dla mnie żadnego rozwiązania? To chce mi pan
powiedzieć? Mam zapomnieć o sprawie, pozwolić, żeby ten typ bezkarnie
chodził po świecie i nie zapłacił za to, co mi zrobił? Czy taką
sprawiedliwość wybrałby pan dla swojej córki? Czy właśnie tak pan
postąpił z tamtymi ludźmi? Zapomniał pan o sprawie i teraz siedzi za
niewinność?
– Chwila, moment – przerywa mi. – Nie powiedziałem, że masz
zapomnieć, tylko że minął dość długi czas, zanim się obudziłaś. Gdyby
chodziło o moją córkę, powybijałbym im jeszcze rodziny do trzeciego
pokolenia wstecz. Tylko że między nami jest zasadnicza różnica.
– Wiem, ja nie jestem rosyjskim mafiosem.
– Nie, ale masz jaja. Daj znać, jak będziesz szukać dobrze płatnej pracy. –
Uśmiecha się, czym mnie trochę rozwesela. – Ja zacząłem działać od razu,
a ty czekałaś, aż trop sam cię znajdzie.
W zasadzie nie czekałam. Próbowałam o tym zapomnieć, dopóki Nick mi
nie przypomniał.
– Okej. Wiem, że ma pan po części rację, ale ja nie mam tak cudownych
sąsiadów jak pan ani znajomych. W zasadzie to zna mnie niewielu ludzi,
a w tamtej okolicy byłam pierwszy raz w życiu. Zresztą i tak nie
odważyłabym się rozmawiać na ten temat z obcymi. W moim świecie, jeśli
jesteś samotną kobietą, która rodzi dziecko, jesteś dziwką. Ludzie mają
w dupie, czy ktoś cię zapłodnił i porzucił, czy zgwałcił i uciekł. Ważne jest
tylko to, że nie masz faceta, ale masz dziecko.
– Jest jeszcze jedna możliwość – mówi Kowal. – Ten, który cię zapłodnił,
wcale nie musiał być tym, który cię odurzył. Sytuacja mogła się komuś
wymknąć spod kontroli. Nie łapiesz? – pyta, a ja wzruszam ramionami. –
Bawiłaś się na dyskotece, zapewne niejeden facet miał na ciebie oko, ale
nie wszyscy, którzy na ciebie patrzą, są gwałcicielami. Ten, który chciał cię
skrzywdzić i w jakiś sposób podał ci substancję, mógł stracić cię z oczu,
a wyszłaś z zupełnie przypadkowym typem.
– Teraz broni pan sprawcy?
– Jestem obiektywny. Medal ma zawsze dwie strony, pamiętaj. U mnie
było całkiem inaczej, zostałem okradziony we własnym domu. Miałem
świadków i monitoring, a ty masz tylko swoje domysły. Nie radziłbym
wyciągać pochopnych wniosków na ich podstawie. Równie dobrze oboje
mogliście się zgodzić na seks. Spędziliście upojną noc, a po wszystkim
ogier się ulotnił. Dla mnie i dla większości facetów takie przygody to
codzienność. Wielokrotnie nie pamiętamy po nich imion, a nawet twarzy.
– Czyli co? Poszłam z kimś do łóżka, było fajnie, ja niczego nie pamiętam
i on niczego nie pamięta, ale mamy razem dziecko?
Powoli kiwa głową.
– Koniec historii.
– Pięć minut – woła strażnik.
– To wciąż przestępstwo – mówię, a Kowal wzrusza ramionami, jakby nie
do końca się ze mną zgadzał. – Zostałam pozbawiona świadomości i wolnej
woli.
– Jeśli cię to pocieszy, nie jesteś jedyna i nie jesteś w najgorszym
położeniu. Znam ludzi, którzy stracili nerkę, a nawet życie. I tak miałaś
dużo szczęścia.
– W nieszczęściu. Cóż, mimo wszystko dziękuję.
– Koniec widzenia. – Strażnik wyciąga kajdanki, ale Kowal jeszcze nie
odkłada słuchawki, więc ja też tego nie robię.
Wpatruje się we mnie przez kilka sekund, a potem szepcze:
– Efekt motyla.
Odkłada słuchawkę. Ja swoją wciąż trzymam przy uchu. Posyła mi
skromny uśmiech, więc go odwzajemniam. Gdybym mogła,
powiedziałabym, że wcale nie jest zwyrodnialcem i że powinni go
ułaskawić. Ale on został już skuty i wyprowadzony za drzwi.
Efekt motyla…
Małe zmiany przynoszą wielkie efekty.
ROZDZIAŁ 17

Trzy dni później

Siedem lat temu ktoś – celowo lub nie – przewrócił moje życie do góry
nogami. Ale ja otworzyłam swoją własną puszkę Pandory. Zawsze masz
wybór. Wybierasz, a później o konsekwencje swojego wyboru obwiniasz
los.
Pandora z ciekawości otworzyła swoją puszkę i okazało się, że znajdują
się w niej same nieszczęścia. Ale podobno na samym dnie, zgodnie z wolą
Zeusa, była nadzieja.
Każdy z nas jest właścicielem własnej puszki nieszczęść z ukrytą
nadzieją. Ja też postanowiłam otworzyć swoją i pozwolić, żeby jej
zawartość zawładnęła moim życiem, szczęściem i miłością do samej siebie.
Gdybym więc, zamiast wiecznie się nad sobą znęcać, zaczęła się kochać?
Sunę pędzlem po płótnie i powtarzam w myślach:
Nie zasługuję na szczęście.
Nie zasługuję na miłość.
Nie jestem piękna.
Nie kocham siebie.
Ten obraz, będący kopią dzieła Arthura Rackhama pod tytułem Pandora,
będzie przypominał mi o tym, że zawsze mogę zamknąć pokrywę i za
każdym razem będzie czekała tam na mnie nadzieja.
Za moimi plecami staje Nick i obejmuje mnie w pasie.
– Skończony? – pyta, a ja potakuję z pędzlem w zębach. – Niech
zgadnę… – Zastanawia się. – Klęcząca naga kobieta z kręconymi żółtymi
włosami… odkrywa skarb?
Wypluwam pędzel i wycieram ręce w ściereczkę.
– Ona nie ma żółtych włosów. I to żaden skarb, Blake.
– Widzę skrzynię, więc pomyślałem… – Podchodzi bliżej. – Ale dlaczego
jest naga? To znaczy ma fajne cycki, ale…
– To kopia obrazu, głupku. – Szturcham go w żebro. – Arthur Rackham. –
Nick marszczy nos. – Puszka Pandory, mówi ci to coś?
– Wiem, co to znaczy, ale nigdy nie widziałem obrazu. – Wydyma usta. –
Teraz podoba mi się jeszcze bardziej.
– Ten obraz jest dla mnie wyjątkowy. Chciałabym go gdzieś powiesić. –
Odwracam się do Nicka jak baletnica i paćkam jego nos białą farbą. –
W twoim domu.
Przyciąga mnie do siebie i szeroko się uśmiecha.
– W naszym domu. Powiesisz go tam, gdzie będziesz chciała. – Milknie
na chwilę i przechyla głowę. – Ja też mam kilka obrazów do powieszenia.
– Muszę się zbierać, bo za godzinę wychodzę do pracy. – Idę do łazienki.
– Odbierzesz Lily? – Nick potakuje, śledząc mnie wzrokiem. – Później
mam zajęcia tańca, więc wrócę wieczorem.
Wybieram garderobę z szafy.
– Powiesz mi kiedyś, co takiego powiedział ci ten facet, że udało mu się
zmienić twoje podejście do życia?
– Mówiłam ci.
– Że nie chcesz skończyć tak jak on. Ale średnio w to wierzę.
– Nick, to nie ma znaczenia. Rozmawialiśmy już o tym. Nigdy więcej nie
chcę do tego wracać. Obiecałeś go nie szukać, tak samo jak ja.
– Wiem, po prostu jestem ciekaw.
– Uważaj, bo Pandora też była ciekawa. – Wskazuję na swoje dzieło, a on
zaczyna się śmiać.
Biorę szybki prysznic, depiluję ciało i wklepuję balsam nawilżający, żeby
jakoś się prezentować przy tych wszystkich jędrnych i gibkich kobietach na
zajęciach tańca. Idzie mi coraz lepiej, ale wciąż odstaję od reszty.
– Andrea, jestem już! – woła mama. – Pomyślałam, że upiekę dziś sernik!
Wychodzę z łazienki, żeby zdążyć zdać jej relację z pierwszego dnia Lily
w nowej szkole, i staję jak wryta.
– Mamo… Co ty zrobiłaś z włosami?
– Ścięłam.
– To widzę. Ale dlaczego tak krótko? – Obchodzę ją dookoła. – Ścinał cię
Stevie Wonder?
– Nie bądź niegrzeczna. Postanowiłam ściąć włosy na wiosnę. Ty też
powinnaś to zrobić. – Chwyta za moje końcówki. – Włosy nie zęby,
odrosną.
Unoszę brwi najwyżej, jak się da.
– Mamo, dlaczego to zrobiłaś?
– Idź, bo spóźnisz się do pracy. Zachowujesz się, jakbym co najmniej
zgoliła się na łyso. Albo ciebie.
Wywracam oczami i zbieram się do wyjścia. Nick bez słowa komentarza
robi to samo.
– Będę wieczorem. – Całuję mamę w skroń. – Tylko zostaw w spokoju
brwi. – Chwytam jabłko. – Kocham cię, pa!
– Ja ciebie też. Małpo.
– Do widzenia, pani Rose – mówi rozbawiony Nick i otwiera mi drzwi.
– Do widzenia, Nick. Andreo, nie powiedziałaś mi, jak Lily.
– Opowiem ci, jak wrócę. Ale była bardzo podekscytowana, więc możesz
przestać się zamartwiać.
Teraz to ona unosi wzrok do sufitu i macha ręką, żebym się odczepiła.
– Chyba byłaś dla niej zbyt surowa – zauważa Nick już na korytarzu. –
Ale nie powiem. Z tą fryzurą to odważna decyzja.
– Wygląda jak chłopczyca. A miała takie piękne włosy! – Wciskam guzik,
żeby przywołać windę. – W ogóle ostatnio chyba przechodzi kryzys wieku
średniego. Ale postanowiłam, że dam jej się zestarzeć w spokoju. W końcu
mnie też to czeka.
– W tym roku stuknie ci ćwiartka, będzie trzeba zaszaleć. Ale na razie
czekają nas urodziny naszej małej terrorystki. Pomyślałaś już, co można jej
kupić?
Oboje wykrzywiamy usta w grymasie.
– Nie mam pojęcia. To za sześć tygodni, więc mamy jeszcze czas. –
Całuję go w usta. – Miłego dnia, skarbie.
– Mm, jestem szczęściarzem. Kocham cię.
W Blossom przebieram się w swój piękny fartuszek, wkładam torebkę do
szafki i sprawdzam telefon, który od rana był wyciszony. Żadnych
wiadomości, ale mam nieodebrane połączenie od… anonima. Sprawdzam
godzinę. Północ.
Nick był ze mną w domu. Oddzwaniam i klnę pod nosem, żeby się
wyładować. Jak zwykle odpowiada mi cisza. Ktoś po prostu robi sobie
ze mnie jaja. Albo chce mnie wkurzyć.
Albo to i to.
– Andrea – mówi Martha – jak będziesz gotowa, zrób dwie latte
z karmelem. Stolik piąty.
– Jasne. – Chowam telefon do kieszeni. – Już jestem gotowa.
– Wszystko okej? – upewnia się.
– Tak.
Nauczyłam się, że kobiecie trudno ukryć swój nastrój przed drugą
kobietą. My po prostu odbieramy życie na tych samych falach, więc nic
dziwnego, że Martha tego nie łyknęła. Jednak jestem jej pracownicą i nie
chcę jej obarczać swoimi perypetiami.
Robię latte i nalewam syrop. Nie wiem, czy miała być do tego bita
śmietana, ale ryzykuję i ją dodaję. Jeszcze nikt się nie obraził na porządną
porcję puszystej chmurki. Kładę szklanki na tacy i z gracją wychodzę zza
baru, żeby dostarczyć zamówienie dwóm kobietom.
Pierwszej nie znam, a druga to moja przyjaciółka. Na mój widok Liz
szeroko się uśmiecha i wstaje.
– Caroline, to właśnie jest Andrea. – Pokazuje na mnie. – Andrea, to
Caroline.
– Miło mi cię poznać – mówi Caroline. To ciemna dojrzała kobieta
o bardzo ładnych rysach i rzęsach do nieba.
– Wzajemnie – odpowiadam i przerzucam wzrok na Liz.
– Właśnie podpisujemy umowę o wynajem lokalu. – Chwyta mnie za
ramiona i potrząsa mną. – Otwieram salon, Cherry!
– Jej, naprawdę? To wspaniała wiadomość. – Więc czemu w moim głosie
nie ma entuzjazmu? – Gdzieś w okolicy?
– Obok! – piszczy. – Ale jaja, co? Będziemy pracować po sąsiedzku. Ja
będę dbała o to, żebyś wyglądała jak milion baksów, a ty żebym miała
odpowiedni poziom kofeiny we krwi przez cały dzień.
Nie podoba mi się ten plan.
– Muszę wracać do pracy, porozmawiamy później. – Wymuszam
uśmiech.
– Za pięć minut masz przerwę. Zaczekam. My i tak już kończymy.
Uśmiecham się jeszcze do Caroline i wracam za bar, żeby pucować
naczynia. Jestem zazdrosna? Zaciskam oczy i wzdycham. Wstydzę się tego
przed samą sobą, ale nie chcę być kelnerką, kiedy moja przyjaciółka będzie
właścicielką salonu kosmetycznego. Spoglądam na nią ukradkiem i po raz
pierwszy w życiu widzę w niej tyle radości. Spełnia marzenia… A ja
poleruję piątą szklankę do latte.
To nie jest tak, że nie czuję radości.
Czuję.
Z niewielką kroplą goryczy. Nigdy nie twierdziłam, że jestem idealna.

*
– Będzie też solarium, mani, pedi i może jeszcze wcisnę gdzieś łóżko do
masażu! – ekscytuje się Liz, a ja dziesiąty raz kiwam głową. – Słuchasz
mnie w ogóle?
Wzdrygam się. Jezu, naprawdę powinnam się nad sobą zastanowić. Moja
przyjaciółka się cieszy, a ja powinnam jej kibicować, zamiast gryźć się
w pięty.
– Tak, ale kto będzie robił ten masaż?
– Zatrudnię kogoś.
Zatrudni kogoś. Będzie prawdziwą kobietą sukcesu. Szefową. A ja wciąż
będę biegać z kawą. Myć gary i odgrzewać panini.
– Cieszę się, Liz. – Mówię to szczerze, nawet jeśli jestem zazdrosna. –
Wiem, że bardzo o tym marzyłaś. Zasłużyłaś na to, żeby spełniać marzenia.
– Uśmiecham się do niej, ale ona ma minę, jakby chciała kogoś zabić.
Jezu, mam nadzieję, że nie mnie?
Wiem, że nie zareagowałam tak, jak by tego chciała, ale to była moja
pierwsza reakcja, więc powinna mi wybaczyć.
Wtedy słyszę:
– No, no! Kogo moje piękne oczy widzą!
Głos tej cycatej pizdy od razu ściera mi uśmiech z twarzy.
Patricia-wywłoka-Atwood.
– Mm, ale zbrzydłaś. Aż miło popatrzeć – odzywa się Liz, podczas gdy ja
lustruję wywłokę. Wysokie szpilki to już jej znak rozpoznawczy, ale
z dekoltem trochę odjechała. Mam wrażenie, że za każdym razem, kiedy ją
widzę, jest większy.
Boże, ta laska jest pokręcona.
Bo ma dekolt?
Robi to, żeby kusić wszystkich facetów, ale na oku ma tylko jednego.
Mojego. I nie podoba mi się to, że Nick ogląda jej sylikonowe cycki
podczas rzekomo biznesowych spotkań.
– Zamiast siedzieć i plotkować, może mnie obsłużysz?
Liczę do stu, ale widzę, że Liz ledwo wytrzymuje.
– Liz, nie warto – cedzę.
– Wiem – wzdycha. – Ze szmaty jedwabiu nie zrobisz.
– Liz – prycha Patricia. – Co to za imię. Chociaż nie, idealnie do ciebie
pasuje. Jest tak samo nijakie jak ty. – Gapi się na mnie. – A ty na co
czekasz? Rusz się i zrób mi tę kawę, bo zaraz mam długie spotkanie
z Nickiem. Może być podwójne espresso.
Kręcę głową z niedowierzania.
– Jesteś stuknięta. Masz na jego punkcie jakąś obsesję. Powinnaś się
leczyć.
– Dziękuję. – Przerzuca włosy do tyłu. – Pozdrowię od ciebie mojego
terapeutę.
– Jednak żarty o blondynkach są prawdziwe. Proponuję przestać farbować
tę pustą głowę, bo tam już wszystko wyżarte – mówi Liz i obie parskamy
śmiechem. Moja fryzjerka! Przybiłabym jej piątkę, ale nie jestem aż tak
bezczelna.
Kukła nachyla się nade mną. Zauważam, że z bliska wcale nie jest taka
ładna. Jest ciepło i makijaż się jej zwarzył.
– Jeśli zadrzesz z niewłaściwą osobą, to zawsze zbierzesz żniwo. A czego
się spodziewałaś? Że oddam go bez walki, i to komuś takiemu jak ty? –
Dźga mnie paznokciem w ramię.
– A nie zorientowałaś się jeszcze, że on cię nie chce? Pewnie nie, bo nie
jesteś specjalnie bystra, co?
Teraz ona zaczyna się śmiać.
– Dlaczego każda biedaczka myśli, że bogate kobiety są głupie?
– Nie, to nie tak, skarbie. – Kręcę głową. – Ty po prostu jesteś głupia. –
Wstaję i odpycham ją od siebie. – A traf chciał, że jesteś bogata. Ten traf
nazywa się Anthony Atwood.
– Ty mała… – Wywłoka zaciska zęby, ale nie dam dłużej sobą pomiatać.
– Zapamiętaj, co ci teraz powiem. Każda żmija umiera od własnej
trucizny. A teraz wynoś się stąd – mówię spokojnie i wskazuję głową drzwi.
– Żyrafo.
– Ajajaj! Chyba zabolało! – Śmieje się Liz, ale ja stoję twardo, gotowa
wyrwać Patricii te doczepione kudły, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Marzę, żebyś raz na zawsze zniknęła z powierzchni ziemi z tym
swoim…
– Uważaj. – Unoszę palec wskazujący. – Uważaj, czego sobie życzysz,
Patricio.
– Jeszcze zobaczymy.
Zanim znika za drzwiami, promień słoneczny pada na jej ucho i oślepia
mnie błysk brylantowego kolczyka. Myślę o tym, że podobne podarował mi
Nick. Z osłupienia wyrywa mnie głos Marthy:
– Co to miało być? – Jezu, nie wiem. – Swoje prywatne sprawy powinnaś
załatwiać poza pracą. Nie możesz dawać się prowokować i urządzać tu scen
z klientami.
– Ale to ona…
– Nie obchodzi mnie, kto zaczął. To nie jest przedszkole. Zabierz swoje
rzeczy i wróć, jak ochłoniesz.
Otwieram usta, ale decyduję, że jednak to zmilczę. Nie będę się kłócić.
Nie mój cyrk, nie moje małpy. Jestem tutaj tylko kelnerką, dlatego zwijam
żagle i wychodzę bez słowa. Ostatni raz dałam się tak potraktować. Ostatni
raz mam przez kogoś przejebane.
– Chodźmy do mnie. Twoja mama na pewno zacznie zadawać ci miliony
pytań.
Idę za Liz bez słowa. Gdybym się teraz odezwała, mogłabym puścić
wodze fantazji, więc lepiej będzie, jeśli ochłonę.
A jeszcze lepiej będzie, jeśli Nick do mnie nie zadzwoni.
Wchodzę do mieszkania Liz, rzucam torebkę na jej sofę w kształcie litery
U i zaczynam krążyć po salonie.
– Nieźle ci pojechała. Ale to niesprawiedliwe. – Liz podaje mi kieliszek
z białym winem.
Dlaczego białym?
W sumie kij z tym. Może być białe.
– Byłam w pracy, a ona jest klientką – mówię i upijam łyk. – Nawet jeśli
jest największą suką na świecie, to powinnam była się zamknąć.
– To nie jest miejsce dla ciebie, mówiłam ci. Ona już zawsze będzie
wbijać ci szpilę. Powinnaś zająć się czymś poważniejszym.
– Dzięki, Liz. Ty zawsze wiesz, jak poprawić mi humor.
– Proponuję ci stanowisko menedżera, to mało?
Siadamy przy kuchennej wyspie.
– I myślisz, że w twoim salonie ona nie będzie mnie gnębić?
– Wywieszę jej zdjęcie z dopiskiem: „Wywłoki nie obsługujemy”.
– Przestań. Nie możesz ryzykować. Ja nie mogę ryzykować, że zniszczy
ci renomę, zanim w ogóle otworzysz ten salon. Muszę się odciąć i poszukać
czegoś, co zapewni mi spokój.
– Masz jakiś plan?
– A czy kiedykolwiek miałam? – Liz potakuje. – I czy doszedł do skutku?
– Liz kręci głową. – No właśnie.
Bawię się swoim telefonem. Na tapecie mam zdjęcie Lily i Nicka
jedzących makaron jak w bajce Zakochany kundel. Lily to wymyśliła, a on
oczywiście podłapał jej pomysł.
– Nie mów mi tylko, że ty i Nick to bez sensu – ostrzega Liz. – Że
przeprowadzka jest bez sensu, że nigdy nie będziecie szczęśliwi i powinnaś
się schować, a najlepiej uciec! Bo obie dobrze wiemy, że byłabyś
nieszczęśliwa i zaryczana do końca życia. Musimy znaleźć jakiś złoty
środek, bo na razie nasz plan jest ni w pizdę, ni w oko. – Nerwowo
zaczesuje włosy w kucyk.
– Mm, a ty uważasz, że kiedy z nim zamieszkam, będę bezpieczna
i będziemy żyć długo i szczęśliwie, prawda? – pytam cichutko, okrążając
palcem rant kieliszka. – Zapomniałaś, że on nigdy nie staje do końca
w mojej obronie i kiedy Patricia Atwood zechce przyjść do naszego domu
pod pretekstem odwiedzenia Cheryl, to nikt jej z niego nie wyrzuci. Nigdy
nie będę się tam czuła jak u siebie.
– Dlaczego?
– Bo gdyby to był mój dom, wyjebałabym ją za fraki i nie miałaby wstępu
pod żadnym pretekstem!
– Myślę, że przesadzasz. Nick na pewno pozwoli ci decydować o tym, kto
może zatruwać ci życie, a kto nie.
– Tak samo jak brał ją pod uwagę przy spalonych ubrankach Lily,
cegłówce, granatowym fordzie, napisach na ścianach i podpaleniu? –
Unoszę brwi.
– Przyznaję, trochę się tego nazbierało, odkąd z nim jesteś. – Liz
wzdycha. – Ale to nie jest jego wina. Spalone ubrania to na pewno jej
sprawka, ale cegłówka, napisy na ścianach i podpalenie twojego domu to na
bank Brad. Pozostaje nam ten granatowy rzęch, ale nie wyobrażam sobie,
żeby aż tak się poświęciła.
– Nie mam więcej wrogów. Sama dobrze wiesz, że nikt wcześniej nie
próbował mnie skrzywdzić, więc to musi być ona.
Liz wstaje i wyciąga z lodówki piersi kurczaka.
Naprawdę ma zamiar teraz gotować?
– Dobra, zastanówmy się spokojnie. – Unosi wielki nóż. – Zostawmy
ubranka Lily, bo to oczywiste, i skupmy się na tym, czego nie wiemy,
o czym zapomniałyśmy bądź co przeoczyłyśmy. – Zaczyna kroić mięso
w małą kostkę. – Żeby rzucić cegłówką i trafić na pierwsze piętro, trzeba
mieć dobry cel, być w miarę sprawnym i silnym. Tych wszystkich cech nie
posiada ta pizda. – Robi zamach nożem, więc muszę się odchylić. – Jestem
przekonana, że to nie ona, tylko Bradley. Poza tym pomyślmy o motywie.
Jeśli zrobiłaby to ona, mogła przewidzieć, że Nick zabierze was do siebie,
co nie byłoby jej na rękę. Natomiast Bradley mógł chcieć cię zwabić,
żebyś…
– Żeby móc mnie szantażować.
– Właśnie.
– A napisy na ścianach?
– Znowu Brad. Nie chciał, żebyś wróciła do domu.
– Pozostaje nam podpalenie. Tamtego dnia byłam u Maddie. A wcześniej
ostrzegał mnie, żebym przestała jej szukać z Davidem. Zrobił to, żeby się
zemścić, dlatego nie ma śladów, bo mimo że jest kanalią, jest też bardzo
inteligentny.
Kurwa, wystarczyło usiąść z Liz, otworzyć butelkę wina i zacząć kroić
kurczaka, żeby dojść do jakiegoś logicznego wniosku! Ale, umówmy się,
nie zawsze logiczny wniosek jest słuszny.
Mhm, brzytwa Ockhama się kłania.
– Granatowy rzęch może być zwykłym przypadkiem albo komuś się
nudziło. Nie jest aż tak istotny w tej sprawie. Trzeba się skupić na tym,
żeby udowodnić im winę i żeby za to zapłacili, bo tylko tak odzyskasz
spokój.
– Zapomniałam ci powiedzieć o głuchych telefonach.
– Jakich głuchych telefonach?
– Ktoś do mnie dzwoni i się nie odzywa. Dotąd robił to przeważnie, kiedy
byłam sama, więc myślałam, że to zwykły stalker, ale dzisiaj zadzwonił
o północy.
– I?
– Był ze mną Nick.
– Zaczynasz fiksować. Daj mi ten numer. – Podaję jej telefon, a Liz
od razu wbija go do swojego telefonu i wybiera połączenie.
Po chwili odkłada komórkę na blat.
– Wyłączony. Może być używany tylko do tego, żeby cię gnębić, albo to
zwyczajna pomyłka. Nie możemy popadać w paranoję, Andreo.
– Zacznę spisywać to wszystko na kartce, żeby się nie pogubić.
– Jeśli chodzi o tę pizdę, nie zawracaj sobie nią głowy. Wcześniej czy
później Nick dostrzeże, że to wariatka. Faceci dostrzegają takie rzeczy
zwykle na samym końcu. A później płaczą, że te wariatki puściły ich
kantem i rozwaliły cały ich majątek.
– Pójdę do domu, głowa mi pęka – mówię i wzdycham. – Czeka mnie
jeszcze przeprowadzka, na którą w ogóle nie jestem gotowa.
– Zaraz będzie obiad, ale jak chcesz. Dzwoń, gdybyś chciała się wygadać.
I pamiętaj o mojej propozycji.
– Przemyślę to.
– Ciao, bella.
ROZDZIAŁ 18

/Paradoks kłamcy/
Jeśli kłamca mówi, że kłamie,
to znaczy, że zawsze kłamie i nie kłamie zarazem.

Mój związek z prawdomównością nie trwał długo, ale stwierdziłam, że


nie wyrzeknę się do końca prawa, jakim jest zatajanie prawdy bądź
ukrywanie faktów. Przecież to już nie ma znaczenia. Kiedy powiedziałam,
że wzięłam urlop w Blossom i nie mam ochoty na zajęcia tańca, Nick nawet
nie drążył tematu.
Zapewniam, że gdyby na miejsce Patricii Atwood wstawić Bradleya, nie
musiałabym w ogóle niczego mówić, bo Nick wiedziałby o tym pierwszy.
Boli mnie fakt, że nie zapytał dlaczego.
I martwi mnie to, że może zna odpowiedź.
Zwalniam i skręcam w moją ulicę, którą jeszcze niedawno wracałam
z pracy u Grace i dziękowałam facetowi od mercedesa za ustąpienie
pierwszeństwa. Zatrzymuję się pod domem. Ogarnia mnie jakaś
irracjonalna rozpacz i tęsknota za tym miejscem, z którego tak bardzo
chciałam się kiedyś wydostać.
Biorę głęboki wdech i wysiadam, żeby mieć już to wszystko za sobą. Ku
mojemu zaskoczeniu, kiedy podchodzę bliżej, nie czuję się tak fatalnie, jak
przypuszczałam. Zapewne dlatego, że budynek jest wyremontowany
i w ogóle nie przypomina mojego domu.
Jest naprawdę piękny.
Nie ma żadnych nowych graffiti ani niczego podejrzanego, co mogłoby
wybuchnąć, więc wsuwam klucz do zamka i powoli otwieram drzwi.
Zapach świeżości, farby, nowych podłóg i mebli natychmiast wypełnia
moje nozdrza. Jest bardzo jasno – i zbyt chłodno jak na miejsce, w którym
się wychowałam.
– Nowa kuchnia… – Gadam do siebie, chociaż wcale tego nie chcę.
W zasadzie wciąż nie wiem, czego chcę, więc nie będę zawracała sobie tym
dupy.
Siadam na nowiusieńkiej szarej sofie, o jakiej marzyłam, i przykładam
dłonie do policzków, żeby zebrać myśli.
Czy podejmuję słuszną decyzję?
Czy mam prawo namawiać mamę, żeby pozbyła się własnego domu?
Czy będziemy szczęśliwe w Westfield?
A co, jeśli to wszystko się nie uda?
Odkładam torebkę na mój wymarzony stolik vintage i rozglądam się
dookoła. W zasadzie cały dom został zaprojektowany zgodnie z moimi
marzeniami, o których Nick musiał się dowiedzieć od mojej mamy i Liz.
Pakuję rzeczy do kartonu, choć równie dobrze mogłabym wyrzucić je na
śmietnik. Mama uparła się jednak, że chce zatrzymać swój przedpotopowy
kubek do kawy, nóż do chleba i fartuch, który kupiłam jej na Dzień Matki,
kiedy miałam osiem lat.
Dziwnym trafem są na nim motyle.
Efekt motyla.
Kto by pomyślał, że będę wspominać rosyjskiego mafiosa z taką
nostalgią. Ale facet miał rację. Skoro trzepotanie skrzydełek motyla w Ohio
może wywołać burzę piaskową w Teksasie, to ja mogę w końcu podjąć
jedną małą decyzję i mieć nadzieję, że zmieni ona bieg mojego życia.
Pytanie tylko: czy na lepsze?
Moje autodestrukcyjne myśli przerywa pukanie do drzwi. Zrywam się na
równe nogi i z łopoczącym sercem powoli je otwieram. Pierwsza i ważna
myśl: Tak właśnie przez jakiś czas reagowałabym na zwykłe pukanie do
drzwi. Czuję strach, ale kiedy widzę twarz mojego gościa, szeroko się
uśmiecham. Brakowało mi jego towarzystwa.
I nigdy nie sądziłam, że to powiem.
– Lucas! – Z radością przytulam go do siebie, po raz pierwszy w życiu. –
Jak dobrze cię widzieć!
– No hej, piękna. – Patrzy na mnie lekko zaskoczony. – Co za
niespodzianka. Mogę wejść?
Otwieram szerzej drzwi.
– Przyjechałam tylko po resztę rzeczy, więc nie mam nawet czym cię
ugościć.
– Żaden problem.
– Co powiesz na kawę z Maca?
– Chętnie. – Rozgląda się. – Wiedziałem, że chłopaki się spiszą, ale nie
sądziłem, że aż tak. Wykończenie pierwsza klasa! – Patrzy na mnie. – Jesteś
pewna, że chcesz go sprzedać?
– Czuję, że nie mam wyboru. – Biorę telefon i zamawiam dwie kawy
przez UberEats. – Nie mogę tu wrócić, a poza tym potrzebujemy pieniędzy.
Lucas wysoko podnosi brwi, jak każdy, kto wie, że jestem w związku
z Nicholasem Blakiem. A ja nie mam ochoty wyjaśniać mu, że nie chcę być
czyjąś utrzymanką.
– Wynajem? – sugeruje.
– Nie chcę się w to bawić. Poza tym co, jeśli mój prześladowca posunie
się o krok dalej i zacznie krzywdzić wszystkich, którzy są ze mną
powiązani? – Wiem, że to brzmi jak dobry scenariusz filmu akcji, ale
ostatnio moje życie tak właśnie wygląda.
Dramat – romans – porno – akcja – sensacja – thriller – komedia – co
dalej? Zacznie mnie straszyć ktoś przebrany za Edwarda Nożycorękiego?
– Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, ale może trochę panikujesz?
Nie, na pewno nie trochę.
– Lucas, ktoś podłożył ogień… – urywam, żeby mógł sobie to lepiej
uświadomić. – Ktoś mógł zginąć.
– Wiem, wiem. – Kręci głową. – Do tej pory nie mogę w to wszystko
uwierzyć.
Otwieram drzwi dostawcy, a następnie siadam na sofie z kubkiem kawy,
żeby trochę przeciągnąć swoją definitywną przeprowadzkę.
Przynajmniej to ja pierwsza na niej siedziałam.
Kolejny raz ogarniam wzrokiem swój dom i zastanawiam się, czy ludzie,
którzy tu zamieszkają, będą szczęśliwi.
Czy będą tu biegały dzieci?
– Będzie mi smutno bez takiej sąsiadki – mówi Lucas.
To naprawdę się dzieje. On właśnie się ze mną żegna, więc ja naprawdę
podjęłam decyzję. Uśmiecham się do niego ponuro.
Jezu, naprawdę będę za nim tęsknić.
– Wiem, ale zawsze możecie nas odwiedzić. – Upijam łyk kawy, żeby
oczyścić umysł. – Jak ci idzie z Andy?
Andy to recepcjonistka z hotelu, która zaopatrywała mnie w farby.
Najbardziej empatyczna osoba, jaką tam poznałam. Lucas nie mógł lepiej
wybrać, a ja nie mogłam nie podsunąć mu pomysłu zaproszenia jej na
kawę.
– To bardzo fajna dziewczyna.
– Mówiłam ci!
– Tak sobie pomyślałem… – Drapie się po nosie. – Nie chcę, żebyś mnie
źle odebrała, ale… Chciałbym się jej oświadczyć.
Jeju! Serio?
– Naprawdę? – Za szybko przełykam kawę, która parzy mnie w migdałki.
– To wspaniała wiadomość, Lucas!
Lepszej nie mogłam sobie dzisiaj wymarzyć.
– Tylko że… Ślub to dosyć kosztowna sprawa, a ja nie chciałbym na nim
oszczędzać i… Potrzebuję gotówki. – Wciąż siedzę z uniesionymi brwiami.
– Przysięgam, że spłacę w miesięcznych ratach.
– Lucas, ale ja nie mam pieniędzy – mówię powoli.
– Może mogłabyś porozmawiać z Nickiem o pożyczce dla mnie?
Słyszałem od chłopaków, że nieraz udzielał im bez oprocentowania.
– Dlaczego sam go o to nie zapytasz?
– Głupio mi. Nie pracuję tam tyle co reszta.
– O jakiej kwocie mówimy?
– Dziesięć tysięcy.
Wow! Ma chłopak rozmach. Ale w sumie przyszedł z tym do mnie, a ja
wiele mu zawdzięczam.
– Nie mogę ci niczego obiecać, ale zobaczę, co da się zrobić. Może uda
nam się szybko sprzedać dom, wtedy będę mogła ci pomóc, okej?
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć!
Rozmowa schodzi na temat jego planowanych zaręczyn i w sumie
wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że to ostatnie, czego mam ochotę
słuchać, po nieszczęsnej wycieczce z Paryża. Wmówiłam sobie, że nie
wszyscy biorą ślub i nie każdy mężczyzna chce w ten sposób pokazać
swojej kobiecie, że chce z nią spędzić resztę życia. Nie wymyśliłam tylko
jeszcze, w jaki inny sposób miałby to pokazać.
W połowie przemowy Lucasa po prostu się wyłączyłam.
Jak zawsze.
Zrobię wszystko, żeby uzbierać te dziesięć tysięcy i mieć pewność, że
wybił sobie nasz związek z głowy. Koniecznie też muszę porozmawiać
z Andy i wybadać, czy odwzajemnia jego uczucia, bo nie przeżyłabym,
gdyby dała mu kosza.
Dopijamy kawę i żegnamy się, ponieważ Lucas musi jechać do pracy.
Żeby nie marnować czasu, zbieram resztę bibelotów, żeby móc stąd wyjść
i przestać się katować. Dorobek mojego życia ogranicza się do dwóch
kartonów, jednego worka na śmieci i siatki z Lidla.
Uśmiecham się pod nosem i wrzucam wszystko do bagażnika, gdy za
moimi plecami rozlega się głos:
– Proszę, proszę! Lalunia się wyprowadza! Znudziło ci się bycie biedną
samotną cnotką?
Pamiętasz gościa, który nękał mnie w pracy u Grace?
Nie?
A pamiętasz gościa z twarogiem na zębach?
Ze szczypiorkiem.
To ten sam.
– Wal się, Maness – rzucam.
– Może chociaż obciągniesz mi na pożegnanie?
– Nie obciągnęłabym ci, nawet gdybym była ślepa.
– Wystarczyło obsypać cię forsą, żebyś dała dupy. Miałem o tobie lepsze
zdanie. Ale jak widać, zawsze można się pomylić. – Okrąża mój samochód,
jakby miał zamiar go ode mnie kupić.
To kolejny powód, dla którego powinnam się stąd wyprowadzić.
– Tak głęboko w dupie mam twoje zdanie, że aż się boję, że dostanę
hemoroidów. – Wytrzeszczam oczy.
– Pieprzona materialistka. – Opluwa mój samochód.
Już zamierzam zetrzeć plwocinę jego parszywą gębę, gdy z domu
wychodzi jego matka, żeby wyrzucić śmieci z przeźroczystej siatki. Słyszę
brzęczenie puszek i szkła. I jedna rzecz od razu wpada mi w oko.
Podbiegam do śmietnika i wyciągam z niego puszkę spreju.
– To nie moje – zastrzega Maness.
– To byłeś ty? – Odkręcam puszkę. Farba jest czerwona. – Ty mały zużyty
kondomie! – warczę, napierając na niego, ale zaczyna się wycofywać.
– Niczego mi nie udowodnisz, Cherry. – Unosi obie ręce. – Każdy może
kupić sobie puszkę spreju, to o niczym nie świadczy.
– To się dopiero okaże! – Wrzucam puszkę do bagażnika, wskakuję za
kierownicę i blokuję wszystkie drzwi.
– Co robisz? – Uderza w tylną szybę. – Nie możesz tego zabrać! Oskarżę
cię o kradzież!
Wystawiam środkowy palec przez okno i odpalam silnik. Kiedy
wyjeżdżam z mojej ulicy, zatrzymuję się w ustronnym miejscu, żeby
ochłonąć. W głowie mam tysiąc myśli, ale to chyba nie najlepszy pomysł,
by dzwonić z tym do Nicka. Poza tym jeśli to zrobię, całkiem przestanie
podejrzewać tę sukę.
Co robić?
Co robić?
Dzwoni Liz. Odbieram, mając nadzieję, że to coś ważniejszego niż
kolejny negatywny test ciążowy.
– Co jest, Liz?
– Twoja mama jest w szpitalu, Andrea. Musisz natychmiast przyjechać. –
Ledwo to z siebie wydusza, a ja próbuję odgadnąć, czy wstrzymuje płacz. –
Szpital przy Alexandra Road. Uważaj na siebie!
Rozłączam się. Mam wrażenie, że nie mogę złapać powietrza.
Wciskam gaz do dechy, łamiąc wszystkie możliwe przepisy. Trąbię na
każdego, kto wymusza na mnie pierwszeństwo, i na ludzi, którzy ślimaczą
się na pasach. Noga nie chce mi zejść z gazu, chociaż wiem, że to
niebezpieczne.
Nie zwalniam.
Pięć fotoradarów robi mi zdjęcie, a ja jadę pod prąd, żeby zyskać trochę
czasu. Zatrzymuje mnie mały korek przed ostatnim skrzyżowaniem do
szpitala. Uderzam z całej siły w kierownicę, żeby się wyżyć.
Bezskutecznie.
– Kurwa! Kurwa! Kurwa! – Wpadam w szał i napieprzam w kierownicę
tak mocno, że drętwieję mi ręka.
Kiedy tylko korek się rusza, ponownie wciskam gaz i w ciągu kilku minut
parkuję pod szpitalem.
Nawet nie zapytałam, co jej jest.
Nawet nie zapytałam, czy żyje.
Przestałam o nią dbać.
Nienawidzę siebie, ale to nie ma teraz znaczenia.
Biegnę ile sił w nogach, potykając się dwukrotnie. W tym czasie dzwonię
do Liz i wypytuję, na którym oddziale leży moja mama. Intuicyjnie czułam,
że nie będzie to SOR, zakaźny ani chirurgia. Jej słowa jednak w ogóle do
mnie nie docierają, po prostu biegnę z zaciśniętą szczęką, żeby się nie
rozpłakać.
Wpadam na korytarz i zauważam Liz. Ma zbolałą minę.
– Gdzie ona jest? – Wycieram spoconą twarz rąbkiem koszulki. Gdy nie
odpowiada, zaczynam ją szarpać. – Liz! Co z moją mamą?!
Zaczyna kręcić głową, a z jej zielonych oczu wylewa się strumień łez,
przez co ja też zaczynam płakać, chociaż jeszcze niczego się nie
dowiedziałam.
W głębi korytarza pojawia się Nick. Kiedy mnie widzi, blednie i zaczyna
biec w moją stronę.
– Chcę zobaczyć moją mamę! Dlaczego nikt mi nic nie mówi! –
wrzeszczę, bo czuję się lekceważona. A przecież to moja mama i mam
prawo wiedzieć, gdzie jest i dlaczego w ogóle się tu znalazła!
– Zaprowadzę cię… – szepcze i obejmuje mnie w pasie.
Prowadzi mnie do jakiegoś okna i wtedy ją dostrzegam. Moja biedna
mama leży na szpitalnym łóżku. Wygląda, jakby spała.
– Dlaczego ma te wszystkie rurki i kable? – Spoglądam na niego, ale on
patrzy tylko na nią. – Zemdlała? – Nie odpowiada, więc podchodzę do Liz.
– Miała zawał?
– Andrea, to oddział onkologiczny – mówi moja przyjaciółka, jakby to
wszystko wyjaśniało.
Ale to niczego nie wyjaśnia. Dlatego kiedy dostrzegam lekarza, rzucam
się biegiem w jego stronę.
– Doktorze? Doktorze! – Wpadam na niego, aż musi chwycić mnie za
łokieć. – Co z moją mamą?
– Jest pani córką Rose Cherry?
– Tak.
Milczy. Zbyt długo.
– Pani matka ma raka. Przykro mi.
W oczach mi ciemnieje. Upadam na kolana, z których zaraz pomagają mi
wstać Nick i Liz.
– Cz-ego?
– Piersi.
– Ale wyleczycie ją, prawda? – Nagle odżywam. – Na pewno
w początkowej fazie można go wyciąć, zatrzymać, podać chemię, zrobić
cokolwiek!
– W początkowej fazie tak. Ale pani mama jest chora od pięciu lat.
Dobry Boże, co on mówi?
– Andrea, posłuchaj… – wtrąca Liz, ale ja nie chcę jej słuchać.
Biegnę za lekarzem, który już odchodzi.
– Ale to niemożliwe! To musi być pomyłka!
– Niestety nie. Proszę się przygotować na najgorsze.
Rzucam się na niego z wrzaskiem. Jak śmie mówić mi takie rzeczy!
To moja mama.
– To nieprawda! Nieprawda! – Biegnę do okna, za którym leży mama,
i walę pięściami w szybę, żeby się obudziła. – Mamo!
To na pewno pomyłka.
To na pewno pomyłka!
Nick chwyta mnie wpół, żeby mnie odciągnąć, ale zaczynam wierzgać
nogami, żeby się uwolnić. Dobiega lekarz i pomaga mu mnie unieruchomić,
co tylko doprowadza mnie do większego szału.
– Puszczajcie mnie! Mamo! Obudź się! Słyszysz! – Wyrywam się ile sił.
– Puszczajcie mnie!
W końcu Nick stawia mnie na podłodze i chwyta w ręce moją twarz.
– Uspokój się, proszę.
– Ona nie może umrzeć! – Uderzam rękami w jego tors. Kiedy to
wszystko do mnie dociera, łapię się za głowę. – Ona nie może umrzeć…
– Podam pani zastrzyk na uspokojenie – słyszę głos pielęgniarki, która
wyrasta obok jak spod ziemi razem z wielką igłą.
– Nie dotykaj mnie! – Próbuję wyrwać rękę, ale kobieta ma jakieś
nadprzyrodzone moce. – Puszczaj!
Kurwa mać!
– Proszę się uspokoić – mówi lekarz, człowiek totalnie pozbawiony
empatii.
I skrupułów.
Pani matka ma raka.
Od pięciu lat.
Zaraz umrze.
Przykro mi.
Muszę już iść, bo chce mi się srać.
Oddycham i obieram inną taktykę, żeby pozwolili mi tu zostać.
– Dobrze, będę spokojna.
– Weź chociaż tabletki. Mama nie może zobaczyć cię w takim stanie. –
Liz podaje mi dwie białe pastylki i plastikowy kubek z wodą.
Połykam je bez zastanowienia.
– Liz, jak do tego doszło?
– Czuła się fatalnie, sama poprosiła o pomoc. Mówiła, że ból jest już nie
do wytrzymania. – Zaciskam powieki. – Zadzwoniłam po Nicka, żeby zajął
się Lily, ale była z nim akurat Cheryl, więc wzięła małą do siebie. – Siadam
na krześle, Liz siada obok mnie. – Potem Nick przywiózł Rose tutaj.
– Gdzie Lily? – pytam głucho.
– Powiedziałam ci już: z Cheryl. Wszystko z nią dobrze.
Wstaję i idę z powrotem do okna, żeby zobaczyć mamę. Przez te kilka
kroków szłam z nadzieją, że kiedy tam dotrę, zobaczę ją siedzącą na łóżku
i wyrywającą sobie kable, bo tak zapewne by zrobiła. Chociaż… niczego
już nie jestem pewna. Nawet tego, czy w ogóle ją znam. Dotykam czołem
zimnej szyby i wtedy czuję na ramionach dłonie Nicka.
Potrzebuję go jak nigdy wcześniej, ale nie wiem, czy mogę prosić o tak
wiele.
– Na pewno można coś zrobić, prawda?
– Oddałbym cały majątek, żeby ją wyleczyć. Ale musisz się przygotować
na to, że…
– Może umrzeć? – Gwałtownie się do niego odwracam. – Mam
przygotować się na śmierć swojej mamy? Czy komuś się to w ogóle udało?
Czy ktoś się z tym w ogóle pogodził? Jeśli ona umrze… – Po policzkach
spływają mi gorące łzy. – Nie będę mogła z tym żyć.
– Przejdziemy przez to razem, skarbie. – Nick ociera je wierzchem dłoni.
– Nie mogę cię o to prosić.
– Nie musisz mnie o to prosić.
Zauważam, że lekarza wraca, i podbiegam do niego, zanim znowu
ucieknie.
– Doktorze! Czy mogę zobaczyć mamę?
– Jeśli będzie pani spokojna, to tak.
– Obiecuję.
Wchodzę do pokoju z wielkim oknem i białą roletą, przez którą przebijają
promienie słońca. Siadam na krawędzi łóżka, żeby być jak najbliżej niej,
i chwytam jej kruchą rękę z podłączoną kroplówką. Pod palcami
wyczuwam ciepłą cienką skórę. Te dłonie prowadziły mnie przez całe życie
i nie wyobrażam sobie, żebym nigdy więcej nie mogła ich dotknąć.
– Mamo… Jeszcze wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – Gładzę jej
piękną twarz. – Pamiętasz, jak byłam mała i chowałam się za fotel taty,
żeby cię wystraszyć? Albo dzień, w którym po raz pierwszy pomagałam ci
piec ciasto czekoladowe? Nie udało się, bo zjadłam połowę jeszcze przed
upieczeniem. Pamiętasz, jak nie chciałam wstawać do szkoły, a gdy na mnie
nakrzyczałaś i w końcu wyszłam, przez okno oznajmiłaś mi, że jest
niedziela i do tego szósta rano? Wtedy obiecałam sobie, że nigdy ci nie
wybaczę. Groziłam ci, że znajdę sobie inną mamę… – Ocieram kapiące łzy.
– Dziś chciałabym ci powiedzieć, że nie mogłam mieć lepszej. I dziękuję
Bogu, że to ty dałaś mi życie, a teraz… ten sam Bóg chce mi ciebie
odebrać.
Pogrążam się w płaczu, cierpieniu i bezsilności, ale to nic. Na pewno
mnie słyszy. I na pewno będę mogła jej to powiedzieć jeszcze nie raz przy
naszej ulubionej porannej kawie.
– Twoja mama na pewno to samo powiedziałaby o tobie – szepcze Liz,
stojąca wraz z Nickiem za moimi plecami, i kładzie mi rękę na ramieniu. –
Zawsze była z ciebie taka dumna.
– Jesteś dla niej jak córka. – Pociągam nosem, czując, jak głowę rozsadza
mi ból. – Zawsze próbowała być sprawiedliwa, choć mnie nie zawsze się to
podobało. – Uśmiecham się przez łzy.
– Chciałaś mieć ją na wyłączność. To nic dziwnego.
– Chcę zostać z nią sama. – Powoli wstaję i pokazuję ręką na drzwi. –
Wyjdźcie, proszę.
Widzę, że są zaskoczeni. Pierwszy odzywa się Nick:
– To nie jest dobry pomysł. Ktoś powinien z tobą być.
Kręcę głową. Nie chcę pocieszania ani uświadamiania mi, z czym muszę
się zmierzyć.
– Zostawcie mnie. Chcę zostać sama z moją mamą – powtarzam. – Chcę
z nią porozmawiać, chcę po prostu przy niej być. Potem postaram się jakoś
wziąć w garść, żeby zająć się Lily, ale teraz… teraz chcę tu zostać sama. –
Siadam odwrócona do nich plecami i zaciskam powieki najmocniej, jak się
da.
– Możesz na nas liczyć.
– Wiem, Liz.
– Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. – Nick całuje mnie w tył
głowy.
– Dziękuję.
Gdy wychodzą, kładę się obok mamy i delikatnie przytulam do jej
kruchego ciała, żeby poczuć jej zapach. Ale nie pachnie jak ona. Pachnie
obco i szaro, a moja mama tętniła życiem, zapachem, kolorami i poczuciem
humoru.
– Wyjdziesz z tego, zobaczysz. – Uśmiecham się do niej. – Nazywasz się
Rose Cherry. – Raz po raz wycieram łzy, które spływają na moją szyję. –
Zawsze powtarzałaś, że jesteśmy silne, więc teraz to udowodnij, słyszysz?
Obudź się i powiedz, że to mało śmieszny żart, proszę. – Kładę głowę przy
jej ramieniu i umęczona szlochem, po chwili zasypiam.
Budzę się w środku nocy na fotelu przy łóżku. W ramionach Nicka.
ROZDZIAŁ 19

Ze snu wyrywa mnie hałas rozmów, stukot butów i trzaskanie naczyń.


Z trudem otwieram zmęczone oczy i spoglądam na zegar. Pora śniadania.
Wytaczam się z łóżka, żeby nie dostać ochrzanu od pielęgniarek, że leżę na
chorej matce. W tym szpitalu chyba nikt nigdy nie przeżywał choroby
kogoś bliskiego. A gdzie mam, do cholery, leżeć? Chcę być przy mojej
mamie, która w każdej chwili może się obudzić i mnie potrzebować.
Próbowałam zasnąć na fotelu, ale nie mogłam zmrużyć oka.
– Dzień dobry – mówi pielęgniarka, której wcześniej nie dostrzegłam. –
Przyniosłam pani śniadanie. – Uśmiecha się. – Powinna pani zacząć jeść. –
Rozkłada jedzenie na stoliku. – Lubi pani naleśniki? – Potakuję. – Owoce?
– Potakuję. – Nutellę? Chyba nie ma osoby, która jej nie lubi. – Śmieje się.
– Napije się pani kawy?
Rozglądam się. Przez chwilę się bałam, że jestem na innej planecie niż
wczoraj, bo jeszcze nikt, odkąd tu jestem, nie zawracał sobie mną głowy.
Przeciwnie – odnoszę wrażenie, że wszyscy mają mnie dosyć.
– Dziękuję. Nie wiedziałam, że szpital ma taką ofertę.
– Niestety nie, ale to bez znaczenia, bo zostałam zatrudniona prywatnie,
żeby zadbać o pani mamę. I o panią. – Kobieta chwyta mnie za rękę. –
Może pani w każdej chwili mnie wezwać. Proszę się nie krępować. Po to tu
jestem.
– Jak ma pani na imię?
– Anna.
– Czy to Nick panią zatrudnił?
– Tak – przyznaje z uśmiechem.
– Gdzie on teraz jest?
– W domu, pojechał po państwa córkę.
Lily tu jedzie. Nic o tym nie wiedziałam.
– Dziękuję, postaram się zjeść chociaż jednego naleśnika, bo wyglądają
pysznie.
Sam zapach powoduje, że żołądek przypomina mi o swoim istnieniu.
– Smacznego. Będę w pobliżu. A tu jest świeża kawa, żeby postawić
panią na nogi. – Pielęgniarka zatrzymuje się w drzwiach. – Ach,
zapomniałabym! – Pokazuje na podłogę. – W torbie są pani rzeczy, które
przygotowała panienka Liz.
Uśmiecham się do niej z wdzięcznością.
Kiedy tylko wychodzi, chwytam kubek z kawą, mając nadzieję, że nie jest
ze szpitalnej maszyny. Nie jest. Jest pyszna, gorąca i mocna. Taka, jak
lubię. Sprawdzam telefon, ale zastygam, gdy patrzę na kalendarz. Minęły
trzy dni… Trzy dni i żadnego przełomu. Udało mi się wcisnąć w mamę
jakąś papkę i trochę wody, ale wciąż nie ma siły, żeby ze mną
porozmawiać, co jest dla mnie największą mordęgą.
Ale prawdziwą gehenną jest to, że przez tyle czasu nie zainteresowałam
się spadkiem jej wagi, utratą apetytu ani bezsennością.
– Dzień dobry, mamo. – Siadam blisko niej, żeby wyczuła zapach kawy. –
Nasza ulubiona. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu wspólnie wypijemy
kawę, wiesz? Pomyślałam sobie, że kupię nam jakiś wypasiony ekspres,
żeby codziennie smakować różne rodzaje, co ty na to?
Gładzę jej bladą twarz, ale ona wciąż śpi. W sumie to i lepiej, sen
regeneruje, pomaga w walce z chorobą, więc niech odpoczywa, ile tylko
potrzebuje. Ważne, że mogę z nią być i się nią opiekować.
Przeglądam zawartość torby Gucci, tej samej, którą Nick wziął wtedy na
plażę, i uśmiecham się odruchowo. Wygrzebuję kosmetyczkę, którą na sto
procent przyszykowała dla mnie Liz, i wyciągam z niej wazelinę, żeby
nasmarować mamie usta, nos i dłonie.
Są chłodniejsze niż wczoraj…
Przerywa mi pielgrzymka lekarzy, którzy muszą zrobić obchód, więc
korzystam z okazji, żeby się umyć i przebrać. Kiedy po ich wyjściu
sprzątam, otwieram okna, żeby wpuścić trochę powietrza, słońca
i świergotu ptaków, do pokoju wchodzi moja córeczka z Nickiem, Liz
i Cheryl.
– Lily! – Chwytam ją w ramiona i obcałowuję jej śliczną buźkę. –
Tęskniłam za tobą, skarbie!
– Bardzo chciała was zobaczyć. Mam nadzieję, że się nie gniewasz –
tłumaczy Nick, ale jedyne, na co mnie stać, to bezgłośne „oczywiście, że
nie”.
– Czy babcia śpi? – pyta mała.
– Tak, kochanie.
– A kiedy się obudzi? Bo tęsknię za nią. Może poczytam jej bajkę?
– Jasne, na pewno się ucieszy. – Sadzam ją przy boku mojej mamy, ale
widok ich dwóch dosłownie rozdziera mi serce. Czuję się jeszcze gorzej niż
wcześniej.
Liz wyczuwa mój nastrój i szybko siada obok Lily.
– Idźcie coś zjeść albo porozmawiać – zwraca się do mnie i Nicka. – Ja
z nimi zostanę.
– Andreo, dobrze ci zrobi krótki spacer – nalega Cheryl. – Obydwojgu
wam dobrze zrobi.
Spoglądam na Nicka, który ani razu się do mnie nie uśmiechnął, i boli
mnie, że czuje się wyobcowany. A przecież potrzebuję go jak nigdy
wcześniej, nawet jeśli nie potrafię tego okazać.
– Liz, tylko proszę, gdyby się obudziła, od razu do mnie zadzwoń –
błagam.
– Przecież wiesz, że to zrobię. – Wstaje, wyciąga z mojej torby okulary
przeciwsłoneczne Channel, które Nick kupił mi w Paryżu, i podaje mi. –
Przydadzą ci się.
Przytula mnie krótko, a potem wypycha za drzwi.
– Co powiesz na krótki spacer przed szpitalem? – pyta Nick, kiedy
idziemy korytarzem. – Potrzebujesz trochę ruchu i świeżego powietrza.
W razie czego będziemy z powrotem w kilka minut.
Kilka minut w tym momencie mojego życia jest cenniejsze niż wszystkie
skarby świata, ale nie chcę sprawiać mu przykrości. Opiekuje się na zmianę
mną i naszą córką i wiem, że przez to wszystko zaniedbuje pracę, więc
zgadzam się na krótki spacer, żeby się dotlenić.
Kiedy wychodzimy ze szpitala, oblewa mnie ciepło słońca i na chwilę
zapominam o tym, że przechodzę najgorsze chwile swojego życia. Cieszę
się tą chwilą i niczym więcej. Idziemy w milczeniu, a ja wsłuchuję się
w szum delikatnego wiatru, śpiew ptaków, wącham zapach zielonej trawy
i patrzę na bujające się korony drzew. Nadeszła wiosna, a ona zawsze
przynosi nowe życie i nowe nadzieje. Nie mogę się poddawać, nie mogę
zwątpić, nawet jeśli wszyscy uznają mnie za wariatkę. Do końca chcę
wierzyć, że wyjdę z tego szpitala razem z moją mamą.
Zakładam okulary, bo słońce mnie razi, i zatrzymuję się w ustronnym
miejscu, żeby w końcu przerwać ciszę.
– Wiem, że nie jestem ostatnio najlepszym towarzystwem – mówię. – Ale
to dla mnie nowa sytuacja i nie potrafię się w niej odnaleźć. Wszyscy
pewnie myślą, że powinnam wiedzieć, jak to udźwignąć, przecież kiedy
miałam piętnaście lat, zmarł mój ojciec, ale prawda jest taka, że na śmierć
nigdy nie jesteś gotowy. Zawsze jest ciężko. Może to dziwne, ale teraz jest
mi jeszcze ciężej niż wtedy. – Nie widzę oczu Nicka, bo on również ma na
nosie okulary, co utrudnia mi odgadnięcie jego reakcji, więc ruszam przed
siebie. – Pomimo że moja mama żyje i nie dopuszczam w ogóle innego
scenariusza, ledwo daję sobie z tym radę. Chcę, żeby ze mną porozmawiała,
chcę ją usłyszeć, chcę wiedzieć dlaczego… Przecież nie może…
– Andrea, Andrea. – Nick zatrzymuje mnie i ściąga swoje okulary. – Nikt
od ciebie nie wymaga, żebyś sobie z tym poradziła. Wszyscy się o was
martwimy, ale nikt nie liczy na to, że jutro wszystko wróci do normy. I nikt
nie uważa, że powinnaś sobie z tym lepiej poradzić, bo już raz
przechodziłaś śmierć rodzica. Nie chcę, żebyś w ogóle miała takie myśli.
Jesteśmy tu, bo cię kochamy, a nie dlatego, żeby cię zmusić do powrotu do
normalności.
Oddychaj. Po prostu oddychaj.
– Wiem, że mam jeszcze dziecko, ale przysięgam… – urywam, żeby
zebrać słowa – …przysięgam, że nie jestem w stanie być teraz nikim więcej
niż córką. Przepraszam. – Spod okularów wypływają mi łzy. – Nigdy nie
chciałam stawiać ciebie i twojej rodziny w takiej sytuacji, ale nie potrafię
zająć się teraz Lily.
– Skarbie. – Nick przytula mnie mocno. Jego zapach przypomina mi
o tym, że to wciąż mój Nick, że nie jestem w tym sama. – To wszystko, co
mówisz, jest nieważne. Nie powinnaś w ogóle się tym zadręczać. Jestem jej
tatą i moim obowiązkiem jest pomóc ci w każdej sytuacji. – Delikatnie
odsuwa mnie od siebie. – Tak działa rodzina. I my właśnie taką rodziną
jesteśmy, rozumiesz? Nieważne, co się wydarzy, Lily nigdy nie zostanie bez
opieki. Masz tyle czasu, ile potrzebujesz, ale obiecaj mi, że nie będziesz się
katować myślami, że ją zostawiłaś. Nie wyjechałaś na wakacje, nie
podrzuciłaś dziecka byle komu. Przechodzisz najcięższe chwile swojego
życia i musisz teraz zająć się mamą.
Ociera moje mokre policzki, nos, usta i brodę.
– Gdyby nie ty… – Tak mocno drga mi dolna warga, że nie mogę nad nią
zapanować. – Dziękuję.
– Cii… Nie myśl o tym. To miał być wyciszający spacer. – Uśmiecha się
troskliwie. – Chodź, przejdziemy się jeszcze. Nie musimy rozmawiać, jeśli
nie chcesz. Ważne, że mogę przy tobie być i cię wspierać. Okej?
Potakuję i uśmiecham się, chociaż wymaga to ode mnie wiele wysiłku.
Wymaga również wymazania na pewien czas z pamięci Patricii Atwood,
która właśnie wpadła mi do głowy, i jej kolczyków, które do złudzenia
przypominają moje. Powinnam powiedzieć również Nickowi, że autorem
napisów na domu jest mój sąsiad, ale nie chcę poruszać teraz żadnych
tematów, które nie dotyczą stanu zdrowia mojej mamy.
Kiedy po kwadransie wracamy do pokoju, Lily pyta:
– Mamo, a kiedy babcia się obudzi?
– Nie wiem, skarbie. Mam nadzieję, że niedługo.
– A dlaczego tak głośno chrapie?
– Bo jest zmęczona. Ty też, kiedy jesteś zmęczona, głośno chrapiesz.
– Ty też, mamo! – woła rozbawiona.
– Puk, puk. Dzień dobry. – W drzwiach staje Anna. – Przyszłam
nakremować panią Rose.
– Zaczekamy na zewnątrz. – Ściskam jej ramię w podziękowaniu za
wszystko, co dla nas robi.
Na korytarzu patrzę na Cheryl. Wygląda, jakby nie spała, nie jadła i długo
płakała, ale nie chcę jej o to pytać. Nie potrafię rozmawiać o uczuciach
innych, kiedy sama ledwo dźwigam swoją rozpacz. Zaciska spierzchnięte
usta i robi krok w moją stronę.
– Andreo, rozmawiałaś z lekarzem? Powiedział coś nowego?
– Nie. Mam wrażenie, że wszyscy unikają choćby kontaktu wzrokowego
ze mną.
– To trudny temat. Nawet dla lekarzy. Mimo że są z tym oswojeni, zawsze
ciężko jest przekazywać smutne wiadomości.
Ona też uważa, że jedyne wiadomości o mojej mamie to smutne
wiadomości. A ja sądzę, że dopóki ktoś żyje, nie można go uśmiercać.
Nawet w myślach, a co dopiero mówić o tym głośno.
– Andreo, powinnaś wrócić do domu i odpocząć, bo powoli zmieniasz się
w zombi – mówi Liz. – Zostanę z twoją mamą.
Wzdrygam się.
– Nie, a jeśli właśnie wtedy się ocknie i zacznie mówić? Nie mogę
ryzykować. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
– Wiesz, że to absurdalne podejście. Zamierzasz leżeć na krawędzi łóżka
w nieskończoność?
– Zamierzam tu być tak długo, aż wydobrzeje i będę mogła zabrać ją do
domu. Koniec tematu.
Wymieniamy twarde spojrzenia.
– Jestem głodna! – Lily chwyta się za brzuch, ale znam ją i wiem, że
zawsze jest głodna, gdy okoliczności robią się nudne bądź nieodpowiednie
dla niej.
– Znowu? – Nick unosi wzrok do sufitu, czym mnie na chwilę
rozśmiesza. – Zaraz ci coś kupię.
– Powinieneś wrócić z Lily do domu. To nie jest miejsce dla dzieci. –
Kucam, żeby spojrzeć mojej córeczce w oczy. – Jeśli babcia się obudzi,
zadzwonię do ciebie, dobrze?
– Chcę, żebyś pojechała z nami – marudzi Lily.
– Ja też tego chcę, ale nie mogę zostawić babci samej. Będzie jej przykro.
– To, w jaki sposób do niej mówię, ma się nijak do tego, jak się czuję, ale
muszę być twarda. Dzieci wyczuwają nasz strach i szybko łapią, że coś nie
gra.
Lily przez chwilę rozważa moje słowa, a w jej oczach pojawia się
zrozumienie, przynajmniej na tyle, na ile to możliwe.
– Hmm… No dobrze. Ale zadzwoń do mnie, jak tylko babcia się obudzi.
– Obiecuję. Bądź grzeczna i dzielna. – Ujmuję w dłonie jej śliczną buzię.
– Zrób to dla mnie, dobrze? A kiedy to wszystko się skończy, spełnię każde
twoje życzenie, zgoda?
– Każde?
– Każde realne. – Już żałuję swoich słów, ale za późno. Moja córka, kiedy
tylko stąd wyjdzie, będzie myślała nad tym, które życzenie ze swojej listy
marzeń wybrać.
– Okej.
– Ogarnę Lily i wrócę do ciebie – mówi Nick i całuje mnie w skroń. –
Postaraj się zdrzemnąć. Anna wstawi drugie łóżko, żebyś mogła się
w końcu wyspać.
Nie chcę osobnego łóżka, ale nie mówię tego na głos.
– Lekarz się zgodził? – pytam.
– Powiedzmy, że nie miał wyboru.
– Dziękuję. Za Annę też.
– Kocham cię. Do zobaczenia.
– Ja ciebie też.
Tak, kocham go. Kocham go całym sercem, pokochałam go
od pierwszego wejrzenia, chociaż brzmi to banalnie. Wierzę, że ludzie
spotykają się ze sobą w jakimś ważnym celu. Nie ma przypadkowych
spotkań ani znajomości. Drugi człowiek jest naszym odbiciem. Nie zawsze
takim, które chcemy zobaczyć, ale to pomaga nam stawać się lepszymi.
Czasami źli ludzie uczą nas dobrych rzeczy, a ci dobrzy pokazują, że nie
trzeba chodzić do kościoła i wierzyć w Boga, żeby być szlachetnym
człowiekiem.
Gdy zostajemy same, ktoś puka i otwiera drzwi.
– Szczęść Boże. Można? – W progu, ku mojemu zdziwieniu, staje ksiądz.
– O… Ojciec chyba pomylił pokoje, ale proszę wejść. – Zapraszam go do
środka.
– Andrea? – pyta, a ja marszczę brwi, ale potakuję. – Więc jednak dobrze
trafiłem. Przyszedłem porozmawiać. Mogę?
– Tak, proszę…
– Czy masz coś przeciwko, żebym pobłogosławił twoją mamę?
– Nie, mama jest bardzo wierząca.
Kapłan wykonuje znak krzyża i skrapia mamę wodą święconą,
a następnie całuje ją w czoło.
– A ty?
– Staram się, ale nie tak, jak nakazuje Kościół.
– Nie pytam o Kościół. Pytam o Boga. – Podchodzi do mnie. – Czy
modlisz się do niego? Czy masz go w sercu?
– Tak. Teraz modlę się więcej niż przez całe życie – przyznaję. – Ale to
pewnie dla księdza żadna nowość. Jak trwoga, to do Boga, prawda? Ludzie
zaczynają się modlić, kiedy wyczerpały się wszystkie inne możliwości
pomocy. Kiedy przyziemne systemy zaczynają zawodzić, szukamy cudu.
Siadam na krawędzi łóżka.
– To nie wiara czyni cuda, tylko ludzie, którzy nie tracą wiary –
odpowiada duchowny. – Nie przyszedłem tutaj jako ksiądz, który będzie
kazał ci się modlić i wyspowiadać ze wszystkich swoich grzechów.
Przyszedłem, żeby dodać ci otuchy oraz pomóc ci przejść przez ten ciężki
czas, bo żeby z czymś się zmierzyć, trzeba to dostrzec. Oczywiście możesz
walczyć, ale jak zapewne się domyślasz, to nie będzie równa walka.
Zamykam na chwilę oczy. Chcę, żeby zniknął.
– Co chce mi ksiądz przez to powiedzieć?
– Czym jest dla ciebie śmierć, Andreo?
Otwieram oczy i unoszę dłoń.
– Proszę, nie. Nie chcę o tym rozmawiać. Proszę nie odbierać mi resztek
nadziei jak inni. Proszę powiedzieć, że moja mama wyzdrowieje, że cuda
się zdarzają. Bo się zdarzają, prawda?
– Owszem, ale nie nam decydować o woli Boskiej, prawda? Nikt z nas
nie posiada takiej mocy, żeby zatrzymać życie. Tylko Stwórca wie,
dlaczego potrzebuje akurat tej duszy, my możemy jedynie bezpiecznie
odprowadzić ją do jego domu. Niezależnie od tego, jakiej jesteś wiary,
łączy nas jedno: cykl życia i śmierci. Dopóki nie zrozumiesz śmierci, nie
zrozumiesz życia. To dwa nieodłączne elementy naszej egzystencji.
– Rozumiem śmierć. Wiem, że wszyscy kiedyś umrzemy. Wiem, że
oswajamy się z nią przez całe życie, ale to nie znaczy, że wstanę z kolan,
otrzepię je i się z tym pogodzę, bo każdy musi umrzeć. To tak nie działa.
Kiedy umiera najbliższa osoba, człowiek pragnie tylko tego, żeby ją
zatrzymać. Prosi Boga o cud, chociaż wie, że on dawno o nim zapomniał. –
Przełykam ciężko ślinę.
– Bóg nigdy o nas nie zapomina, dziecko. To częsty błąd ludzi, którzy
cierpią. Uważają, że Bóg jest sprawcą wszystkich krzywd, które ich
spotykają, ale rzadko kiedy dziękują za szczęście, które dostają. Kiedy
ostatnio dziękowałaś Bogu za radość, którą czułaś?
Zastanawiam się przez chwilę.
– Nie pamiętam – mówię w końcu.
– Andreo, twoja mama co niedzielę przychodziła do mnie, żeby
porozmawiać o życiu i śmierci. Poprosiła mnie, żebym się tobą
zaopiekował, kiedy dojdzie do obecnej sytuacji.
Z trudem powstrzymuję łzy.
– O co dokładnie księdza prosiła?
– Żebym przygotował cię na jej odejście.
Gwałtownie podrywam się z łóżka, prawie potykając się o nogi krzesła.
– Proszę wyjść. – Wskazuję ręką drzwi. – Przepraszam, ale nie mogę
z księdzem rozmawiać. Nie chcę być niegrzeczna, bo nie tak mnie
wychowano, ale proszę… – Zaciskam powieki i zęby. – Proszę wyjść.
– Wyjdę, ale zostawię swój numer telefonu, bo wiem, że zadzwonisz.
A wtedy przyjdę i pomogę ci przejść przez cały proces, który cię czeka.
Który czeka nas wszystkich.
– Pewnie będę się smażyć w piekle, ale proszę stąd wyjść i nie wracać.
Jeśli księdza zadaniem jest odbieranie nadziei, proszę robić to gdzie indziej.
Proszę poszukać kogoś, kto jest na to gotowy i czeka na śmierć własnej
mamy. Ja nigdy nie będę gotowa i nigdy, przenigdy nie pogodzę się z tym,
że Bóg wybrał właśnie ją, bo taki ma kaprys. Może ten Bóg w ogóle nie jest
dobry, może nawet nie istnieje, może wierzymy w cuda, a to po prostu
zwykły łut szczęścia, na który nikt nie ma wpływu.
– Z Bogiem, moje dziecko – odpowiada łagodnie. – Pomódl się za mamę.
Ja będę się modlił za ciebie. Ludzie, którzy wątpią w Boga, potrzebują
najwięcej miłości.
Zakrywam usta, żeby stłumić krzyk, i opadam na zimną podłogę. Łzy
płyną już bez mojego udziału. Nie zatrzymuję ich, nie wycieram, nie
próbuję nawet się uspokoić. Ból drąży moją klatkę piersiową, jakby serce
rozpadało mi się na miliony kawałków. I wiem, że nawet jeśli kiedyś uda
mi się je posklejać, nigdy już nie będzie wyglądało tak samo. Nasze serce
bije dla drugiego człowieka.
A mojemu już zawsze będzie brakowało jednego kawałka.

*
Dzień za dniem ten sam schemat. Pomagam Annie umyć moją mamę,
nabalsamować jej wychudzone ciało, a w chwilach, gdy choć minimalnie
łapie kontakt z rzeczywistością, nakarmić ją czymś pożywniejszym niż to,
co zapewnia szpital. Każdej nocy – a nie wiem, ile już mam ich za sobą –
śpię przy mamie. Słucham jej ciężkiego oddechu, za każdym razem
zaciskając powieki, bo mam uczucie, jakby przygniatał ją kamień.

*
Dzisiaj jest chyba niedziela. Mama miała mnóstwo gości i przez
osiemnaście minut z nami rozmawiała. Przeczytałam jej książkę. P.S.
Kocham cię. Muszę kupić nowy egzemplarz, bo zmoczyłam parę kartek.
Opowiadam jej, co się dzieje na świecie i o tym, co będziemy robić, gdy już
dojdzie do siebie. Zawsze marzyła o ciepłych krajach.
– Meksyk? Malediwy? Bora-Bora? Zabiorę cię wszędzie, mamo.
Zwiedzimy cały świat i nie zmarnujemy ani minuty życia.

*
Powiedziała, że mnie kocha.
Poprosiła o sernik jagodowy.
Nie mówi o śmierci.
Cuda się zdarzają.
Modlę się codziennie.

*
Musiałam pojechać do domu Nicka, ponieważ Lily dostała ataku histerii.
Od dwóch nocy czekam, aż zaśnie, i wracam do szpitala, żeby czuwać przy
mamie. Czuję się emocjonalnie rozdarta. To moja mama i moja córka. Obie
kocham najbardziej na świecie. I obie mnie potrzebują. A ja jestem tylko
jedna.
I potrzebuję ich obu.

*
Wizyta pana Atwooda dodała mi otuchy. Nie powiedział, że mama z tego
wyjdzie, ale też nie sugerował, że umrze.
Powiedział, że nadzieja umiera ostatnia i nigdy nie mogę pozwolić, żeby
ktoś ją za mnie pogrzebał.

*
Najsilniejszym uczuciem jest strach. Tak. Teraz wiem, że nienawiść to
były łaskotki. Boję się, ale wciąż wierzę, że wszystko skończy się dobrze.
Strach zmusza mnie do walki. Czasami czuję, jakbym nie miała już siły, ale
wtedy patrzę na moją mamę i myślę o Lily. I wiem, że muszę dać radę.

*
Moja mama cierpi, a ja razem z nią. Prosiła o mocniejsze leki, ale
podobno dostaje już końską dawkę. Wpadłam w szał, z czego nie jestem
dumna, ale ponad wszystko pragnę uśmierzyć jej cierpienie. Lekarze
przestali ze mną rozmawiać. Czuję się coraz bardziej samotna i zagubiona.
Ale najgorsze, że umiera we mnie nadzieja.
Nie modlę się.
To nie ma sensu.
On mnie nie słucha.
ROZDZIAŁ 20

Do pokoju wchodzą na przemian pielęgniarki i lekarze, żeby monitorować


stan mamy, i za każdym razem każą mi wyjść, bym nie odstawiła kolejnej
szopki. Wypijam czwartą kawę, którą przynosi mi Anna, i odpisuję na kilka
wiadomości, w których konsekwentnie odmawiam wizyt i pomocy. Nie
chcę współczucia, bo ono oznacza, że dzieje się coś złego. Nie chcę słuchać
wciąż tej samej gadki Cheryl, Liz czy Nicka. Żadne z nich nie potrafi
zrozumieć, że ja ostatkiem sił wierzę w to, że moja mama z tego wyjdzie.
Kim bym się stała, gdybym zaczęła chować własną matkę za życia?
Oddycha, otwiera oczy, czasami przez chwilę ze mną rozmawia. Może nie
są to obecne sprawy i w zasadzie nawet nie wiem, o czym mówi, ale…
To dla mnie tak dużo.
Chciałabym ją zapytać o tak wiele rzeczy – o to, dlaczego milczała przez
tyle lat, dlaczego nas do tego nie przygotowała, jak sobie poradziła z takim
wyrokiem w pojedynkę i dlaczego mnie okłamywała?
Dla waszego dobra.
Tak właśnie by mi powiedziała. A ja odpowiedziałabym jej, że wcale nie
wyszło mi to na dobre. Może gdybym miała więcej czasu, tak o pięć lat,
byłoby mi łatwiej. Ale już nigdy się tego nie dowiem.
– Strasznie długo to trwa. Coś się stało?
– Pani Andreo, proszę zaczekać. Zaraz wyjdzie lekarz i wszystko pani
wyjaśni.
To najdłuższe piętnaście minut mojego życia.
– Pani mama jest w kolejnej fazie. Proszę pojechać do domu i odpocząć.
W jakiej „kolejnej fazie”? O czym on mówi?
– Nie chcę. Nie mogę jej tutaj zostawić.
– Proszę o siebie zadbać i wrócić wypoczętą. Jeśli coś się wydarzy,
skontaktujemy się z panią.
– Mogę odpocząć tutaj…
– Nie wpuszczę pani do mamy. – Lekarz jest nieubłagany. – Musi pani
pojechać od domu. Wiemy, jak zająć się chorymi pacjentami. Proszę nam
zaufać i pozwolić pracować.
– Wyrzuca mnie pan? Nie ma pan takiego prawa!
Kurwa, jak ja nie znoszę tego bufona. Wiem, że ratuje jej życie, ale nie
może mnie wypieprzać ze szpitala!
– Jeśli pani mama się obudzi i zobaczy panią w takim stanie, to nie będzie
dla niej przyjemne. Proszę jej tego nie robić, niech zapamięta panią…
Stop, stop, stop.
Stop!
– Ona nie umrze. Pojadę się przebrać, wykąpać i jeszcze dzisiaj tu
wracam. Do widzenia.
Zamawiam taksówkę i jadę do domu Nicka, chociaż to ostatnie, na co
mam teraz ochotę. Nie mówię, że nie tęsknię za Lily, ale łatwiej mi, kiedy
jej nie widzę. Pożegnanie z nią to dla mnie podwójna udręka. Wiem, że ona
również mnie potrzebuje, a ja nie mogę zapewnić jej szczęścia, bo przecież
nie możesz dzielić się czymś, czego nie masz, prawda?
Od tak dawna nie jestem szczęśliwa.
Czy kiedykolwiek jeszcze będę?
Taksówka wlecze się w nieskończoność. Wbijam wzrok za szybę, ale
czuję się tak, jakbym oglądała nieruchomy świat. Od kilku dni nie
widziałam się w lustrze, nie kąpałam się i nie myłam zębów. To ostatnie na
pewno nie spodobałoby się mamie.
– Pani Andreo, jak dobrze panią widzieć – mówi Paul i zabiera ode mnie
płaszcz. To naprawdę uroczy staruszek i zawsze wygląda, jakby czekał na
gości.
– Dziękuję, Paul. Gdzie są wszyscy?
– Pani domu w swoim gabinecie, a panicz Nick z panienką Lily w jej
pokoju.
Uśmiecham się.
– Dziękuję.
– Czy mogę w czymś pomóc?
– Nie, możesz odejść. – Poklepuję go po ramieniu. – Dobrze cię widzieć.
– Wzajemnie. Wszyscy się bardzo o panienkę martwią. – Chwyta mnie za
rękę. – I o panią Rose. To takie przykre.
Odchodzę, bo nie chcę się rozpłakać. Paul na pewno swoje w życiu
przeszedł i doskonale zna moje uczucia. To zawsze sprawia, że jeszcze
ciężej przyjąć słowa otuchy. Co miałby mi powiedzieć? Że na każdego
przychodzi pora i w końcu sobie z tym poradzę?
Wchodzę do pokoju Lily, a ona rzuca mi się w ramiona, ładując moje
serce wdzięcznością i miłością na kolejne godziny.
– Mama!
Tulę ją tak mocno, że aż strzelają jej małe kosteczki. Nick obejmuje mnie
i całuje w czubek głowy. Wydaje się zaskoczony moją wizytą, ale wiem też,
że liczy na to, że zostanę na noc.
Nie mogę. Chociaż tak bardzo bym chciała zasnąć w ich ramionach.
– Andreo, co tu robisz? Dlaczego nie zadzwoniłaś? Przyjechałbym po
ciebie.
– Wyrzucili mnie. Nie miałam czasu.
Otwiera usta, ale po chwili je zamyka.
– Czy babcia już się obudziła? – pyta Lily. – Mam dla niej rysunki.
– Jeszcze nie, ale na pewno niedługo je zobaczy.
Siadam z córeczką na jej wielkim królewskim łóżku i oglądam rysunki.
Przedstawiają głównie ją i babcię. Nie mogę na to patrzeć. Nie chcę słyszeć
głosu w mojej głowie, który przeczy temu, co krzyczy moje serce.
– Szkoda, bo tęsknię za babcią.
– Wiem, skarbie. – Gładzę jej śliczną buzię.
– Może zostawię was same, żebyście mogły porozmawiać – proponuje
Nick.
– Dziękuję – odpowiadam ze słabym uśmiechem. – Masz wolne.
– Teraz wiem, co to znaczy. Pierwsze, co zrobię, to wezmę gorącą kąpiel
i wypiję ciepłą kawę.
Biedny. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby miał na sobie niewyprasowaną
zwykłą koszulkę i spodenki. Plus rozczochrane włosy. Odprowadzam go
wzrokiem do drzwi, a kiedy je za sobą zamyka, kładę się na łóżku.
– Położysz się przy mnie? – pytam Lily. – Może mi poczytasz?
Mój wzrok sięga do wielkiej biblioteczki, której wcześniej tu nie było.
Nie było też dziecięcych mebli i cukierkowych kolorów. To pokój, o jakim
marzy każda mała księżniczka.
– Co byś chciała, mamo? Mam dużo nowych książek! Może Złotowłosa?
– Tak, lubię Złotowłosą.
Lily nie czyta książek, bo jest tam napisana historia. Czyta je, żeby
opowiedzieć własną historię. Często zmieniając treść, żeby pasowała do jej
magicznego świata. To jest piękne. Zamykam oczy i tworzę w głowie obraz
na podstawie jej wskazówek. Mogę tylko powiedzieć, że jest wspaniały.
Bajki pisane są dla dzieci, ale kryją w sobie przesłanie dla nas, dorosłych.
Wystarczy posłuchać.
„Marzenie jest życzeniem wypowiedzianym przez serce”, powiedział
Kopciuszek.
Piotruś Pan twierdził, że jeśli pomyślisz o czymś cudownym, to takie
myśli same uniosą cię w powietrzu.
Nikt nie uczy tak bezgranicznej miłości jak Kubuś Puchatek, który mówił,
że kiedy kogoś kochasz, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Król Lew uczył nas odwagi oraz tego, że możesz uciec od przeszłości
albo wyciągnąć z niej jakieś wnioski.
Nemo powiedziałby: „Mówi się trudno i płynie się dalej”.
Ten, kto pisze bajki, sam ma w sobie dziecko, ale ma też przewagę
w postaci przeżytego życia. Moja Lily nie wie, co ją czeka, i nie może się
do tego w żaden sposób przygotować.
To różni nas od dzieci. Musimy je przygotować, nawet jeśli sami nie
jesteśmy przygotowani.
– Pst… Andrea… – Słyszę głos Nicka. Ale przecież jestem w szpitalu. –
Skarbie?
– Co… Co? – Siadam na baczność. Moja głowa od razu zaczyna
pracować na najwyższych obrotach. Wyrzucili mnie ze szpitala. Jestem
w pokoju Lily. Cholera, przysnęłam. – Która godzina?
– Dochodzi dziewiąta. Zasnęłaś, więc nie chciałem cię budzić.
Potrzebowałaś snu.
Dziewiąta!
– Muszę wracać do szpitala! – Zrywam się na równe nogi, ale wciąż
zachowując kontrolę, żeby nie obudzić Lily, która smacznie chrapie. –
Muszę sprawdzić telefon… – Wygrzebuję go z torebki i stukam w czarny
ekran. – Rozładował się.
– Zawiozę cię, zaczekaj.
– Nie. Zostań z Lily. Nie możemy we dwoje zniknąć, ona bardzo to
przeżywa. Zadzwoń do mnie, kiedy się obudzi, albo ją przywieź, dobrze?
Nick chwilę się waha.
– W porządku. Zjedz chociaż porządny posiłek. Kirstin zrobiła twoje
ulubione pad thai.
Odgarnia kosmyki moich włosów przyklejone do ust.
– Zjem później, muszę jechać. Dziękuję za wszystko. – Całuję go. –
Zadzwonię, jak tylko naładuję telefon.
– Gary cię zawiezie. Jak będziesz potrzebowała transportu, masz do niego
zadzwonić, jasne?
– Tak, jasne. Do zobaczenia. Kocham cię.
Schylam się, żeby ucałować Lily i mieć siłę do dalszej walki. Nie chcę
stąd wychodzić. Nie chcę jej zostawiać. Nie chcę, żeby obudziła się
w środku nocy i pytała, gdzie jestem. To łamie mi serce, ale nie mogę
zostać. Już nawet nie wiem, jaką decyzję powinnam podjąć dla dobra
własnego dziecka, ale wychodzę, ostatni raz zerkając na śpiącą twarz
dziecka, które zmieniło całe moje życie. Życie nas wszystkich.
Bez niej byłabym pusta.
– Odprowadzę cię – mówi Nick.
Po kilkunastu minutach pędzę przez szpitalny korytarz. Staram się robić
to jak najciszej, żeby nikt się nie przyczepił, zwłaszcza o tej porze. Mam
nadzieję, że będę mogła w ogóle zobaczyć mamę. Mijam pokój
pielęgniarski jak ninja i prześlizguję się przyklejona do ściany, żeby nikt
mnie nie zauważył. Nie zaglądam przez szybę, nie chcę wiedzieć, że mama
dalej śpi, nieruchomo, w tym samym miejscu.
Ostrożnie otwieram drzwi i wypuszczam powietrze z płuc.
Na fotelu siedzi Anna, przykryta moim szarym kocem. Jej widok przynosi
mi ulgę. Moja mama nie była sama.
– Wciąż śpi?
– Przebudzała się, ale nie wie, gdzie jest. Mówiła, że brakuje jej zapachu
kokosa. Jak pani się czuje?
Wzdycham i kładę swoje rzeczy na stolik.
– Wyspałam się, chociaż wcale tego nie chciałam.
– Ale potrzebowała pani snu. Czasami to, czego chcemy, nie jest tym,
czego potrzebujemy. I odwrotnie. – Anna wstaje i prostuje plecy. – Kawy?
– Herbaty. Najlepiej z mlekiem.
– Zaraz przyniosę. Może jest pani głodna?
– Nie, dziękuję. Anno… – zatrzymuję ją, zanim wyjdzie. – Czy mogłabyś
mówić do mnie po imieniu? Ułatwi nam to komunikację.
– Jak sobie życzysz. – Uśmiecha się i wychodzi.
Po kilku minutach wraca z dwoma kubkami herbaty.
– Pozwoliłam sobie zaparzyć ci melisę. Wyciszy cię i pozwoli na
spokojny sen.
Biorę od niej parujący kubek i siadam w fotelu.
– Dopiero co się obudziłam, ale dziękuję. Czy moja mama odczuwa już
mniejszy ból? Czy morfina w końcu pomogła? Miałam rozładowany
telefon, może ktoś próbował się ze mną skontaktować…
Anna opiera się o ścianę i upija łyk herbaty.
– Wiem, co czujesz. Przechodziłam to dwukrotnie, ale jakby raz. Nikt nie
jest w stanie zrozumieć bólu, z jakim musi się zmagać ktoś, kto żegna
rodzica. Oczywiście możemy sobie wyobrazić, jak to jest, ale dopóki ciebie
to nie dotyczy, to tylko wyobraźnia. Prawdziwy ból przychodzi, kiedy
uderza nas w sam środek serca.
Kiwam głową i upijam łyk melisy. Sam jej zapach działa na mnie kojąco.
Tak zwane placebo, ale dziękuję temu, który je odkrył.
– Na co zmarli twoi rodzice? Oczywiście jeśli mogę zapytać. – Może
Anna ma ochotę się komuś wyżalić, a może chce dodać mi otuchy. Nie
wiem, ale wypadało zapytać.
– Oboje zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałam dziesięć lat.
Otwieram szeroko oczy i spoglądam na nią. Jednak ona zapatrzona jest
w okno. Jakby usilnie chciała wrócić do tamtego dnia.
– Bardzo mi przykro.
– Śmierć przyszła niespodziewanie. Nie mogłam się z nimi pożegnać.
Byłam dzieckiem i nie bardzo potrafiłam to wszystko zrozumieć. Pijany
kierowca zniszczył trzy niewinne życia, a przecież mieliśmy tyle
wspaniałych planów. – Uśmiecha się zamyślona. – Rodzice uwielbiali
konie, mieliśmy własną stajnię, byliśmy szczęśliwą rodziną. Ja byłam
szczęśliwym dzieckiem.
– Pogodziłaś się z tym?
Spogląda na mnie przez chwilę.
– Wybaczyłam mu, jeśli o to pytasz. Natomiast nie ma z czym się godzić.
Człowiek rodzi się, a później umiera. Wiem, jak to brzmi, i pewnie złapiesz
się za głowę, kiedy stąd wyjdę, ale tak właśnie sobie z tym poradziłam. Moi
rodzice odeszli. Nie wiem, co czuli, kiedy umierali, nie wiem, czy się bali,
wiedzieli o tym, czy nie. Zostali wyrwani z życia, ot tak. – Pstryka palcami.
– Najbardziej nie mogę przeboleć tego, że się z nimi nie pożegnałam.
Pożegnanie z ukochaną osobą na pewno daje ci ten komfort psychiczny, że
nie odchodzi sama. Że przy niej jesteś i wspierasz ją w przejściu na drugą
stronę.
Podkurczam nogi i opieram głowę o zagłówek.
– Chcesz mi powiedzieć, że jestem szczęściarą albo egoistką. – Wzruszam
ramionami. – A może jedno i drugie.
– Nie, chcę ci powiedzieć, że zawsze może być gorzej, dlatego cieszmy
się każdą chwilą, bo one nie mają długiego terminu ważności. W zasadzie
nawet nie znamy daty, kiedy wszystko zacznie pleśnieć.
– Moja mama choruje od pięciu lat. Dowiedziałam się praktycznie na
samym końcu, więc nie mogłam się do tego przygotować. Pozostało mi
czekać na cud, ale nie żeby się z nią pożegnać. Nie czekam na to. To nie
jest cud.
– Żywisz nadzieję, że rak zniknie. To zrozumiałe.
– Jesteś drugą osobą, dla której to zrozumiałe, doceniam to. Będę przy
niej, nieważne, ile to potrwa. Nieważne, czy kiedykolwiek usłyszę
odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Chcę przy niej być i cieszyć się
każdym jej oddechem. – Wypuszczam powietrze z płuc. Tak często to
powtarzam, że mówię o tym już bez zająknięcia.
– Już wiem, dlaczego Nick się w tobie zakochał. Oczywiście poza tym, że
jesteś urocza. – Anna chichocze. – Jesteś też wytrwała i masz swoje zdanie.
Zapewne nie można wejść ci na głowę. Tym bardziej będę wam kibicować.
Mruga do mnie. Jej towarzystwo naprawdę ma na mnie uspokajający
wpływ. Pojawiła się w moim życiu znikąd, a mam wrażenie, jakby znała
mnie od lat. Jest starsza, jednak dobrze się trzyma. Wygląda schludnie, ma
ciemne włosy, ale do tej pory nie udało mi się ustalić ich długości, bo jej
ulubioną fryzurą jest kok związany przy samej szyi. Ale to wszystko nic.
Kiedy spojrzysz w jej czarne oczy, masz wrażenie, że potrafi przepowiadać
przyszłość i czyta w twoich myślach.
– Skąd znasz Nicka i jego mamę? – pytam.
– Byłam nianią twojego chłopaka. Zmieniałam mu pampersy, a później
podcierałam tyłek. Co to był za dzieciak! – Anna kręci głową i wzdycha,
czym mnie rozśmiesza. Mogę sobie wyobrazić, jakim dzieckiem był Nick.
– Siwe włosy zawdzięczam właśnie jemu. Ma dar do testowania kobiecej
wytrzymałości, więc uważaj.
– Było aż tak źle? – Unoszę brwi.
– Nie było źle, było wesoło. Nick był radosnym dzieciakiem, chodził po
drzewach, budował z drewna domki dla wiewiórek i ptaków. Ale kiedy
zaczął bawić się szkłem… oj, nie podobało mi się to.
– Szkłem?
– Raz wybił szybę z tyłu domu, bo potrzebował szkła do swojej
konstrukcji. Dasz wiarę? Pani Cheryl ganiała go po całym ogrodzie, ale on
był nieuchwytny. Wszędzie miał swoje kryjówki.
Zatapiam się w fali ciepła, jaka ogarnia moje ciało. Mały chłopczyk
o pięknych bursztynowych oczach i słodkiej buzi chowający się w
ogrodzie, żeby uciec przed wkurzoną Cheryl. A dziś? Mężny, władczy,
mądry, zabawny i przystojny mężczyzna, który stworzył ze mną rodzinę.
Mężczyzna, bez którego nie siedziałabym tu teraz spokojna o moją
córeczkę. Wiem, że ma najlepszą opiekę, jest bezpieczna i kochana. Nick,
nie mając pierwowzoru ojca, sam postanowił go stworzyć.
Jest moim ideałem mężczyzny, naprawdę.
– Czy… tata Nicka był obecny w jego życiu?
– John zawsze był obecny w życiu rodzinnym – mówi Anna. – Nie mogę
powiedzieć na niego złego słowa, co pewnie nie spodobałoby się pani
Cheryl. Znam ich wszystkich bardzo dobrze. Mieszkałam z nimi przez
kilkanaście lat, a jak mówi stare powiedzenie: jeśli chcesz kogoś poznać,
zamieszkaj z nim.
Nie powiem, że mnie to nie zaskoczyło.
– Więc dlaczego Nick ma same złe wspomnienia z dzieciństwa?
– Wierz mi, ma też dobre. Ale z jakiegoś powodu postanowił je wymazać.
Wciąż ma żal do swojej matki za pewne decyzje i za to, że nie radziła sobie
po odejściu Johna. Ale nie rozpowiadam szczegółów z życia rodzinnego
moich chlebodawców. To porządna rodzina, traktowali mnie dobrze, jestem
im za wszystko wdzięczna.
– Rozumiem, ale dlaczego Nick ma żal do Cheryl? Przecież to jego ojciec
ich porzucił, bo…
Anna kręci głową, jakby chciała uciąć dyskusję albo dać mi znać, że
jestem zbyt wścibska.
– To – unosi palec wskazujący oraz głos – wiedzą tylko Cheryl i John.
Mogę ci tylko powiedzieć, że ojciec Nicka starał się nie stracić kontaktu
z synem. Kiedy Nick podrósł, John nie miał wyboru. Musiał się odsunąć.
Dziwne, Nick nigdy mi o tym nie mówił. Myślę jednak, że Anna nie ma
powodu, żeby fantazjować. Chociaż nie znam jej na tyle dobrze, żeby
wierzyć we wszystko, co mówi.
– Czy znasz dobrze Bradleya? – postanawiam pociągnąć tę rozmowę.
– Tak, opiekowałam się również nim.
– Jakim był dzieckiem?
– Trudnym. Mogłabym powiedzieć, że nie dawał się kochać i sam nie
chciał kochać. Zawsze rywalizował z Nickiem o względy dziadka, świętej
pamięci Arthura, ale Arthur miał słabość do Nicka. – Odnoszę wrażenie, że
kiedy wymawia jego imię, na jej twarzy maluje się uśmiech. – Nick zawsze
był odpowiedzialny, bystry i pomimo wszystkich głupot, które zrobił,
wiedział, że musi ponieść konsekwencje i rzadko się przed nimi bronił.
– Gdzie są rodzice Bradleya?
– Mieszkają w Australii, ale nie mają z nim bliskiego kontaktu. Nie wiem,
czy sami tego chcieli, czy to życzenie ich syna, bo nigdy nie dawali się
bliżej poznać. W zasadzie Bradley wychował się sam, a ja mu w tym
pomogłam.
Anna chętniej opowiadała o Nicku i Bradleyu niż o Cheryl i Johnie. Sama
nie wiem, czy to ze względu na wiek, czy na jakąś rodzinną tajemnicę.
Jednak nie mogę wtrącać się w życie Cheryl ani oceniać tego, jak radziła
sobie po odejściu męża. Sama ledwo sobie radzę, więc kiepski ze mnie
opiniotwórca.
– Czy Bradley miał kiedyś problemy z narkotykami? – Od razu żałuję
swojego pytania i unoszę rękę, żeby się bronić. – Wiem, że nie chcesz ich
obgadywać, ale mam pewne… problemy i szukam wskazówek.
– Masz problemy z narkotykami? – pyta wystraszona Anna.
– Jezu, nie! Nie w tym sensie… Po prostu chciałabym wiedzieć, dlaczego
Bradley jest taki, jaki jest.
– Masz z nim konflikt?
Wydymam usta.
– Coś w tym rodzaju.
– Bądź ostrożna. Tylko tyle mogę ci poradzić. Bradley nie potrafi
przegrywać ani grać czysto. Mieliśmy z nim różne problemy, ale on
w przeciwieństwie do Nicka nie uznaje dobra. Chyba że chodzi o jego
własne.
– Ciężko będzie być ostrożnym, kiedy muszę zamieszkać w posiadłości
Blake’ów. Czy naprawdę nie ma innego rozwiązania? Wiem, że pan Arthur
zostawił konkretny testament, ale może daje on jakieś inne możliwości?
– Wiem tyle, że ostatnią wolą Arthura było zachowanie domu na następne
pokolenia. To był kluczowy warunek testamentu.
– Dziwi mnie tylko, że połowę domu odziedziczyła jego synowa, czyli
Cheryl.
– Arthur był rodzinnym i rozsądnym człowiekiem, co w tych czasach jest
rzadko spotykane u mężczyzn. Wiedział, że syn zawsze będzie przy matce,
stąd jego decyzja. Chciał zapewnić Cheryl godną starość, w końcu to matka
jego ukochanego wnuczka. – Nie muszę chyba mówić, że Anna się
uśmiecha, prawda? – Och, jak on kochał tego gagatka!
– Przez nierówną miłość podzielił dwie rodziny, dwoje najbliższych sobie
ludzi – zauważam.
– Jesteś dobra, ale musisz mieć grubszą skórę, kiedy wkroczysz w ten
świat.
– Nigdy nie chciałam dostać niczego na tacy. Wiem, że pieniądze nie leżą
na ulicy, od zawsze chcę być niezależna i dojść do czegoś sama.
– Och tak. Ludzie nie gubią pieniędzy. To pieniądze gubią ludzi. Mam
nadzieję, że nigdy się nie zmienisz. Chyba że na jeszcze lepsze. Poza tym
Nick to również dobry dzieciak, a to już połowa sukcesu, żeby stworzyć
szczęśliwą rodzinę. – Zaczyna kręcić głową i przeciera oczy ze zmęczenia.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że mój mały Nick ma córkę. Gdzie on ją
chował? Dlaczego mi nie powiedział? – Ziewa, a ja oczywiście zaraz idę
w jej ślady. – Nie mieliśmy jakiegoś stałego kontaktu, ale mógł mi
powiedzieć podczas składania życzeń urodzinowych czy świątecznych.
Więc nie wie wszystkiego.
– Lily nie jest jego biologiczną córką. Nick ją adoptował – wyznaję.
– Tak? Dziwne. – Unosi wysoko brwi. – Dałabym sobie uciąć głowę, że
jest.
– Dlaczego? – Teraz to ja unoszę brwi.
Anna przez chwilę się zastanawia, intensywnie patrząc w moje oczy.
A potem mówi:
– Przecież są niemal identyczni.
Muszę położyć się spać, bo zaczynam mieć dziwne myśli.
*
Kilka lat wcześniej…

Niebieska sukienka czy biała sukienka? Oto jest pytanie. To moje


osiemnaste urodziny i mam zamiar wyglądać najseksowniej, jak się da.
Może w końcu kogoś poznam i przestanę być jedyną dziewicą na świecie.
– Ta odpada – mówi Maddie i wyrywa mi z rąk niebieski kusy skrawek
materiału.
– Dlaczego?
– Równie dobrze możesz iść nago. Chcesz się zabawić czy zostać
zgwałcona?
– Nie udawaj cnotki! – Walę ją w ramię. – Dobrze wiem, że spałaś
z Phillipem. – Staję przed lustrem. A może czerwona? – W sumie niezłe
ciacho, ale ja szukam tego jedynego.
Szczerzę się, a ona wywraca oczami.
– Na pewno nie znajdziesz go na imprezie.
– Obawiam się, że w ogóle go nie znajdę.
– Dobra, które buty? – Maddie pokazuje na trzy pary, które kupiłam za
pieniądze z kieszonkowego. Gdyby moja mama wiedziała, że zamiast
śniadania odkładałam na buty, to wyrwałaby mi włosy. A są bardzo ładne,
więc byłoby szkoda.
– Sandałki – decyduję. – Mam ładne stopy, więc chcę je pokazać.
– Boże! – Maddie łapie się za głowę. – Nie wiem, jakim cudem
wytrzymuję z wami dwiema.
– Dwiema? – Chichoczę.
– Z tobą i twoim przerośniętym ego. Jesteś śliczna, ale trochę skromności
ci nie zaszkodzi. Idziemy?
– Pożegnam się z mamą i możemy jechać. Zamówiłaś taksówkę? –
Maddie kiwa głową. – Świetnie. Nie mogę się doczekać!
Mama dała mi sto funtów, więc ta noc należy do mnie. Nigdy wcześniej
nie dostałam stu funtów! Mam się meldować w regularnych odstępach
czasowych, ale obiecała nie męczyć mnie telefonami. Dyskoteka nazywa
się Last Night i wygląda bardzo przyzwoicie. Na pewno bawią się tutaj
bogaci ludzie, a nie leserzy z mojego miasta. Maddie załatwiła nam
podrobione dowody osobiste, bo wpuszczają dopiero od dwudziestego
pierwszego roku życia, więc jestem podjarana jeszcze bardziej. Atmosfera
w klubie jest gęsta, wszyscy tańczą, ocierając się o siebie spoconymi
półnagimi ciałami. Jest seksownie, podniecająco i głośno. Bardzo głośno.
Maddie postanowiła jednak wszystko zepsuć i usiąść przy stoliku.
Zamawiam nam drinki i dołączam do niej.
– Co jest? – pytam naburmuszona. – Mam dzisiaj urodziny! Nie
przyszłam tu siedzieć i patrzeć, jak wszyscy się bawią.
– Nikogo tu nie znamy.
W tym momencie podchodzi do nas przystojny i bardzo dobrze ubrany
chłopak.
– To może się zmienić – mówi.
– O, widzisz! Już kogoś znamy. – Szturcham Maddie, a ona posyła mi
spojrzenie w stylu „chyba cię pojebało”. – Wyluzuj!
– Czego się panie napiją?
Dobrze wychowany, no, no. Coraz bardziej mi się podoba.
– Zamówiłam nam drinki. – Posyłam mu swój najlepszy uśmiech, ten
z dołeczkami. Mama mówi, że są czarujące, a ja słucham się mamy.
Czasami.
– E, drinki? Słyszałem, że masz urodziny. Barman! – krzyczy chłopak,
unosząc rękę. – Najdroższy szampan dla tej młodej damy!
Uśmiechamy się do siebie. Czuję, że to będzie niezapomniana noc.
Stracić dziewictwo z kimś takim? Nie ma problemu! Oczywiście nie dzisiaj
ani jutro, ale chętnie bym się z nim umówiła w jakimś bardziej ustronnym
miejscu.
– Zostawię panie na chwilę – mówi do nas, ale całuje tylko moją rękę.
A ja się rozpływam.
– Andrea, przeginasz! – wścieka się Maddie. – Koleś cię bzyknie, a rano
zapomni, jak masz na imię.
– Przecież nie jestem głupia.
– Mam nadzieję. Nie dawaj mu fałszywych nadziei. O trzeciej mamy być
w domu.
– Wyjdę zadzwonić do mamy.
Po krótkim telefonie światło zmienia się na zielone, ponieważ moja mama
idzie spać. Gratuluję sobie w duchu – jestem supercórką, a mama ufa mi
bardziej niż ja sobie.
Kiedy poprawiam się w łazience, podsłuchuję ciekawą rozmowę trzech
koleżanek. Jedna niemal piszczy, że przyjechali jacyś bogacze skądś tam,
a druga niemal sika po nogach, mając nadzieję na szybki numerek
w toalecie. Trzecia jest chyba bardziej ogarnięta, bo po prostu słucha.
Zastanawiam się, którą z nich jestem ja.
Na pewno seks w kibelku odpada.
Ale kiedy wracam do stolika, gdzie czeka na mnie mój nowy znajomy
z bukietem czerwonych różyczek, jestem posikana. Moje usta mimowolnie
rozciągają się w uśmiechu, ale zauważam też, że Maddie w końcu
postanowiła nie udawać świętojebliwej i bajeruje jakiegoś typa. Oddycham
z ulgą, że przestanie mi matkować.
Kiedy podchodzę do stolika, pan dżentelmen wstaje i podaje mi bukiet.
– Dziękuję.
– Mogę znać imię najpiękniejszej dziewczyny, jaką widziały moje oczy?
Ja pierdzielę… Czy on mówi poważnie?
– Andrea.
– Bradley. – Całuje moją spoconą dłoń. Jezu, jakie to szarmanckie! Tacy
faceci jednak istnieją. – Zatańczymy, Andreo?
Spoglądam na Maddie, która kiwa przyzwalająco, więc przyjmuję
zaproszenie.
Po zatańczeniu trzech piosenek idziemy odsapnąć do baru. Odnoszę
wrażenie, że jest więcej ludzi niż wcześniej, i usilnie staram się odnaleźć
wzrokiem Maddie, ale bez skutku. Wypijam szklankę wody z lodem
i w ogóle nie słucham tego, co mówi do mnie Bradley, bo zaczynam się
martwić o moją przyzwoitkę.
Nagle w oddali słyszę hałasy i krzyki, robi się małe zamieszanie. Ludzie
postradali zmysły i zaczynają walić stopami w podłogę, jakby nabrali
jakiejś supermocy. Dziewczyny chyba zapomniały, że są w miejscu
publicznym, bo rozebrały się do naga i ujeżdżają na sucho jakichś obcych
typów. Muszę odnaleźć Maddie i stąd zjeżdżać. Nie podoba mi się klimat
publicznej orgii.
Do Bradleya podchodzą dwie dziewczyny i jeden chłopak. Mówią coś, ale
nie słyszę co – i w zasadzie mało mnie to obchodzi, bo zaczyna mi się
kręcić w głowie. Bradley pochłania wzrokiem te dwie laski, z jego ust
słyszę tylko „dobry towar”.
Nieźle. Może i są piękne, ale na pewno nie są towarem.
– Muszę iść do toalety – oznajmiam, ale chyba mnie nie słucha. Lepiej dla
mnie.
W drodze do kibelka zahaczam wzrokiem o nasz stolik, ale wciąż nie
widzę Maddie.
– Bu! Ha, ha! – Naskakuje na mnie od tyłu.
– Wystraszyłaś mnie, idiotko! Gdzie byłaś?
– Tańcowałam z jednym gościem. Jest tam. – Pokazuje ręką, ale chyba
zapomniała, że „tam” jest w pip ludzi. Nieważne. Nie wygląda dobrze
i chyba za dużo wypiła.
– Masz moją torebkę? Ktoś dzwonił? – Kręci głową i podaje mi torebkę. –
Idę do kibla, idziesz ze mną?
Tym razem kręci nosem.
– Wracam do mojego ogiera. Spotkamy się o wpół do trzeciej pod
klubem. Kapujesz?
– Tak, muszę już iść, bo się porzygam.
Wchodzę do toalety, ale kiedy widzę to, co widzę, od razu wpadam do
kabiny i zwracam zawartość żołądka. Sapię jak zdychające zwierzę, a z ust
lecą mi litry śliny. Fuj, jestem obrzydliwa. Staram się przecisnąć przez dwie
ślimaczące się laski do umywalki, żeby obmyć twarz, ale nie poznaję się
w lusterku.
Co się ze mną dzieje? W uszach dudni mi czyjś śmiech, jakbym była pod
wodą. Łapię się za głowę i człapię do drzwi.
Muszę się stąd wydostać.
– Wszystko w porządku? Słabo wyglądasz – pyta jakiś chłopak, ale ledwo
go widzę.
Opieram się o ścianę.
– Nie… Tak…
– Chyba za dużo wypiłaś.
– Tak.
– Chcesz wyjść?
– Tak.
– Jesteś sama?
– Tak.
– Kto puścił cię samą na dyskotekę? Jesteś w ogóle pełnoletnia?
– Tak.
– Dobra. – Chwyta mnie za biodro. – Chyba nie znasz zbyt wielu słów. Po
drugiej stronie jest hotel, mam tam wynajęty pokój. Chcesz ze mną iść?
– Tak.
Nie wiem, dokąd idę, ale ufam mu. Temu drugiemu nie. Chcę stąd wyjść.
Chłopak wygląda porządnie. Ledwo go widzę, a on chyba niesie mnie na
rękach. Pachnie cudownie. Jest żołnierzem? Widzę kolory moro. Widzę
literki „g” i „y” na jego koszulce.
Słyszę dzwonienie kluczy, ale niczego już nie jestem pewna. Coś do mnie
mówi, ale Boże, jestem tak pijana, że muszę go pocałować! Zasypiam.
Budzę się. Jestem naga. Obok leży portfel.
Gdzie jest żołnierz?
Dotykam swojej pochwy. Na palcach mam krew.
Zrobiłam to z obcym kolesiem, a on się zmył.
Mama mnie zabije.

*
– Andrea? Andrea. Obudź się. Wstawaj, do cholery, to tylko sen.
Otwieram oczy i widzę ją. Niemal taką samą jak wcześniej.
– Mama? Mamo, mamusiu!
ROZDZIAŁ 21

– Miałaś zły sen – mówi do mnie, ale ja wciąż nie umiem wrócić do
rzeczywistości. – Mówiłaś coś. Gdzie ja jestem?
Otrząsam się. To teraz nieważne. Chociaż dam sobie uciąć rękę, że nie
otruł mnie pan X, to nie ma znaczenia, bo mnie zostawił. I tak jest świnią.
– Jesteś w szpitalu, mamo. Masz raka, pamiętasz?
– Więc to już… – Patrzy w sufit i oblizuje usta. – Chce mi się pić.
Zrywam się z łóżka. Jestem tak podekscytowana, a jednocześnie
zdenerwowana, że nie wiem, po co wstałam. Patrzę na nią i mam ochotę
krzyczeć na cały świat, że miałam rację.
– Andreo?
– A, tak! Woda. – Nalewam wody do kubeczka i podaję mamie. Jezu, pije,
jakby nigdy nie piła, ale to dla mnie dobry znak. Zaczyna funkcjonować
samodzielnie.
– Och, dziękuję, dziecko…
Dziecko. W końcu znowu jestem dzieckiem.
– Wezwę lekarza.
Biegnę do drzwi, ale zanim je otworzę, w progu staje lekarz z Anną,
Nickiem i Liz. Rzucam się w ich ramiona. Nick chwyta mnie w pasie
i unosi z uśmiechem na ustach. Nie takim, jak bym chciała, ale jednak
z uśmiechem.
– Dobrze w końcu widzieć twoje dołeczki – mówi czule. – Dzień dobry,
pani Rose. Panią również dobrze widzieć.
– Aj, dziękuję, dzieciaki. Ale chętnie bym wstała z tego łóżka. Pachnie
choróbskiem. – Mama się krzywi i odchyla kołdrę.
– Pani Rose, proszę zaczekać – nakazuje lekarz. – Najpierw muszę panią
zbadać i przeprowadzić krótki wywiad.
– Byle szybko.
– Zaczekamy przed drzwiami, mamo. – Całuję jej czoło.
– Wygląda trochę lepiej – odzywa się Liz. Zauważam, że ma
podpuchnięte oczy, i gryzą mnie wyrzuty sumienia, że ją wyrzuciłam. – Nic
z tego wszystkiego nie rozumiem.
Idzie do maszyny z wodą.
– Liz, przepraszam. Zachowałam się jak egoistka. Wybacz mi, proszę.
– Nie mam czego ci wybaczać. To przecież twoja mama. Masz prawo
wszystkich wypieprzać, żeby się nią nacieszyć. – Stara się brzmieć
obojętnie, ale w jej szmaragdowych oczach tańczą łzy.
– To również twoja mama – szepczę.
– Dokładnie. – Odwraca się i podnosi głos. – A ty postanowiłaś mnie
od niej odsunąć, bo nie podobało ci się, że ja, w przeciwieństwie do ciebie,
chcę się z nią pożegnać. Uważasz mnie za potwora, bo mam inne zdanie niż
ty. A tak naprawdę myślę logicznie i chcę pomóc jej przejść przez to tak,
jak na to zasłużyła.
Jej bezpośredniość odbiera mi mowę. Stoję jak słup soli i po prostu się na
nią gapię. Może i ma rację, ale ona również nie ma prawa odbierać mi
nadziei, prawda?
– Liz, wystarczy – wtrąca Nick. – To nie miejsce ani pora na pretensje.
Każda z was ma prawo przejść przez to po swojemu, nie kłóćcie się.
– W porządku. – Unoszę rękę. – Ale chyba miałam rację, skoro dziś
wstała, jakby to wszystko się nie wydarzyło, prawda? Więc możecie
przestać używać słowa „pożegnać”, bo moja mama nigdzie się nie wybiera.
A już na pewno – podnoszę głos – na tamtą stronę.
Z pokoju wychodzi lekarz, więc od razu go zatrzymuję, żeby potwierdzić
swoje dobre przeczucia. Na pewno wyjaśni wszystkim, że cuda się
zdarzają, i raz na zawsze zamknie im usta.
– Doktorze, czy możemy porozmawiać?
– Oczywiście.
– Chciałam zapytać, kiedy potwierdzicie, że choroba się cofa, i czy
chemia zaczyna działać?
– Pani mama nigdy nie dostawała chemii.
– Jak to? Ale jej stan… to wszystko… Przecież sam pan widział, że jest
poprawa.
Lekarz prostuje się i ściąga okulary.
– Pani Andreo, musi pani zrozumieć to, co od kilku dni staram się pani
przekazać. Proszę mi wierzyć, dla mnie również nie jest to łatwe, biorąc
pod uwagę, że bardzo kocha pani mamę i nie dopuszcza do świadomości,
że jest chora.
– Rozumiem, że ma raka, ale nie każdy rak to wyrok śmierci, prawda? Ilu
chorych wyzdrowiało? Ilu udało się dożyć sędziwego wieku albo wyciąć to
gówno, zanim narobi większych szkód? No i przecież po to jest chemia,
a pan mi mówi, że moja mama nigdy jej nie brała. Więc nie leczycie jej?
Cierpi na waszych oczach od tylu dni, a wy podajecie jej tylko morfinę
i czekacie na jej śmierć?
– Jako lekarz rozumiem pani stan, dlatego staram się dawkować pani
informacje o mamie stopniowo, żeby pani mózg mógł wytworzyć różne
mechanizmy obronne, bo jak sama pani widzi, nie znosi pani tego dobrze.
Oczywiście jak większość ludzi, to normalne, ale proszę nie oskarżać nas,
lekarzy, o to, że nie ratujemy życia pacjenta, kiedy on sam podjął taką
decyzję już wiele lat temu. Tu – podnosi białą teczkę – mam całą historię
choroby pani mamy. Mogę ją pani pokazać. Znajdzie tam pani szczegółowe
odpowiedzi na swoje pytania. Bo jak widać, mnie pani nie chce słuchać.
Analizuję jego słowa stopniowo, ale jestem zmęczona. Moje mechanizmy
obronne czekają, a ja nie mam siły dłużej ich powstrzymywać. Jest
lekarzem, nie może kłamać ani dawać fałszywych nadziei, ale może…
jednak jakaś mała się znajdzie?
– Dobrze, proszę powiedzieć mi prosto z mostu – mówię. – Chcę to
usłyszeć. Chcę znać prawdę, żebym mogła się do tego przygotować.
Nick podrywa się z miejsca i odwraca mnie do siebie.
– Andrea, przestań. Jesteś rozżalona i tak naprawdę liczysz na to, że
usłyszysz to, co chcesz. Wróć do mamy i nie zadręczaj się tym teraz.
– Chcę usłyszeć to, co sprawia, że wszyscy nie wierzą w jej
wyzdrowienie, tylko są przekonani, że ona umrze. Może faktycznie coś
przeoczyłam, może mój mózg nie pozwala mi tego zrozumieć, a może to ja
mam rację. – Odwracam się do lekarza. – Proszę powiedzieć mi prawdę.
– Mówię ją pani od kilku dni.
– Proszę powiedzieć jeszcze raz. Tak jakbyśmy widzieli się po raz
pierwszy, ale nie tak, jakbym była dla pana statystyką. Chcę usłyszeć to
od człowieka, nie od lekarza.
– Przykro mi, że lekarz nie jest dla pani człowiekiem. Ale dobrze,
postaram się nim dla pani być.
– Proszę. Proszę mówić.
Lekarz patrzy na mnie niepewnie. Wzdycha. Opuszcza wzrok.
Wstrzymuje oddech. Wypuszcza. I znów na mnie patrzy.
– Andreo, twoja mama ma raka. Zrezygnowała z chemii, ponieważ
chciała żyć krócej, ale godniej. Nie chciała agresywnego leczenia, tylko
pięknego życia, które zapewne miała. Jej lekarz prowadzący – onkolog,
którego miałem przyjemność poznać, przedstawił jej różne metody, łącznie
z chemią, ale twoja mama zaufała sobie. Nie chciała umierać na oczach
rodziny ani obciążać nikogo swoją chorobą. Postanowiła pogodzić się
z losem. Jako lekarz medycyny paliatywnej nie przedłużam życia, tylko
pomagam zakończyć je w jak najbardziej humanitarnych warunkach. Robię
wszystko, żeby mój pacjent cierpiał jak najmniej, więc w zasadzie miałaś
rację, mówiąc, że nie leczę twojej mamy. Ale różnica polega na tym, że
żaden lekarz nie czeka na śmierć pacjenta, tylko pozwala mu godnie odejść,
bo często jesteśmy ostatnimi osobami, z którymi mają kontakt. Twoja
mama ma wielkie szczęście, że ma tak wspaniałą córkę, która trwa przy niej
przez cały czas. Wierz mi, dzięki tobie nie będzie bała się tego, co jest po
drugiej stronie.
Wstrzymuję łzy. Moje mechanizmy obronne pękają, bo moje serce… już
od dawna jest roztrzaskane.
– Ona umrze… Jest pan tego pewny? – pytam, a lekarz powoli potakuje. –
Nic nie da się już zrobić? Kompletnie nic?
– Musisz się z nią pożegnać. Powiedzieć jej wszystkie piękne rzeczy,
które przekładałaś na kiedyś. To jest moment, żeby to zrobić. Zapomnieć
o wszystkim, co złe, wybaczyć sobie nawzajem, pomodlić się i być przy
mamie w jej ostatniej podróży. Przykro mi. – Kładzie dłoń na moim
ramieniu. – I to nie jest tylko wyuczona formułka. Widziałem tyle
ludzkiego cierpienia, że nauczyłem się, iż nie ma lepszego słowa, które
mogłoby oddać moje współczucie.
Stoję w bezruchu i wpatruję się w podłogę.
– Dziękujemy, doktorze – mówi Nick.
– W razie czego proszę mnie zawołać.
– Dziękuję – odzywam się, nie podnosząc wzroku.
– Chcesz ochłonąć? – pyta Nick i lekko mną potrząsa, żebym się ocknęła.
– Porozmawiać? Wypłakać się?
– Nie. Chcę iść do mamy.
Gdy wchodzę do pokoju, w głowie mam jeszcze większy mętlik niż
wcześniej. Moja mama wygląda lepiej, a ja mam się z nią pożegnać?
Przecież to bez sensu!
– Andreo, chodź do mnie – mówi i wyciąga do mnie ręce. – Długo cię nie
było. Bałam się, że sobie poszłaś.
Rzucam się w jej ramiona i wybucham płaczem.
– Mamo… Dlaczego… Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego mi nie
powiedziałaś? Dlaczego nie chciałaś ratować swojego życia? Przecież
miałaś dla kogo żyć! – Zanoszę się. – Postąpiłaś egoistycznie!
– Jeszcze żyję, dziecko, więc wciąż mam dla kogo żyć. – Pstryka mnie
w nos.
– Mamo, przestań. – Siadam obrażona i wycieram nos.
– Czy możecie zostawić mnie z moją córką na chwilę? – zwraca się do
Nicka i Liz. – Muszę jej wszystko wyjaśnić, bo inaczej nie da mi żyć. –
Zamykam oczy z wściekłością. – Wiem, słaby żart.
– Oczywiście. Pójdę po coś do jedzenia. Na co macie ochotę? – pyta
Nick.
– Na pizzę, hamburgera, frytki i wszystkie inne gówna, których nie
jadłam przez całe życie. Pora sprawdzić, dlaczego moja wnuczka tak za
nimi szaleje. À propos, gdzie jest Lily?
– Mamo, czy możesz być przez chwilę poważna i ze mną porozmawiać?
– Lily jest w domu z moją mamą, ale wystarczy słowo i przyjedzie –
wtrąca Nick.
– Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego zięcia!
Uśmiechają się do siebie.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – pytam, gdy Nick znika.
– Bo cię znam. – Mama gładzi moją zapłakaną twarz. – A tak
przynajmniej miałyśmy szczęśliwe i normalne pięć lat razem. – Wstaję, ale
mnie przytrzymuje. – Andreo, usiądź. Nie możesz mieć do mnie pretensji.
Sama masz dziecko. Czy nie postąpiłabyś tak samo?
– Nie wiem, mamo. Wiem tylko, że nie potrafię się z tym pogodzić. –
Kładę głowę na jej brzuchu. – Nie możesz umrzeć…
– To nie była moja decyzja, wiesz o tym. I nie chcę rozmawiać o śmierci.
– A o czym chcesz porozmawiać?
– O życiu. Połóż się przy mnie.
I tak leżymy we dwie, jakby cały świat przestał istnieć, i wspominamy
życie. Życie, które jest wypożyczonym darem z oprocentowaniem
w postaci łez.
Mama opowiada o moim dzieciństwie, jakby to było wczoraj. Śmiejemy
się i wycieramy sobie nawzajem łzy. Opowiada o tacie i o tym, że oni
również się kłócili, ale w milczeniu. Nazywali to cichymi dniami, żebym
niczego się nie domyśliła. Jemy pizzę i wszystkie inne „gówna”, od których
zawsze stroniła. Potwierdza, że są pyszne, ale cieszy ją, że nie zdąży się
od nich uzależnić. Moja mama umiera, a ja mam wrażenie, jakby dopiero
zaczęła żyć.
Nawet się nie orientuję, kiedy w pokoju znów jesteśmy wszyscy razem.
Mama, ja, Lily, Liz, Nick oraz Cheryl. Gdyby ktoś nie znał prawdy,
pomyślałby, że moja mama ma grypę i zaraz z tego wyjdzie, bo cały oddział
wypełnia nasz śmiech. Cieszymy się, że możemy powiedzieć sobie
wszystko to, na co dotąd nie mieliśmy odwagi. To magiczna chwila, kiedy
rozmawiają nasze dusze, bo one wiedzą, że to nie koniec, tylko początek
czegoś nowego.
A przynajmniej tak wmawia mi mama.
– Kiedy to wszystko się skończy, pamiętaj, że zapisałam ci przepisy na
obiady, które tak uwielbiałaś jeść z Lily. Obiecaj mi, że zaczniesz gotować.
– Mamo, proszę… Wiesz, że tego nie znoszę.
– Nick, i ty się na to zgodziłeś?
– Nie miałem wyboru. – Mój ukochany śmieje się i wyciera usta
serwetką.
– Co z ciebie będzie za żona, dziecko – wzdycha z przyganą mama. –
Musisz być prawdziwą panią domu.
– W zasadzie to… – To dobry moment, żeby powiedzieć mamie, że ja
i Nick nigdy nie weźmiemy ślubu. Nie chcę jej okłamywać. Zwłaszcza
w takiej chwili.
Jednak w słowo wchodzi mi Nick:
– Andrea będzie panią domu, tylko nowoczesną.
– Ona zawsze musiała się wyróżniać. Ale obiecaj mi, że chociaż
spróbujesz. – Mama zaciska moją dłoń. Boże, nie wiedziałam, że ma to dla
niej aż takie znaczenie.
– Obiecuję, mamo. – Całuję jej rękę. – Jesteś niemożliwa.
– Dzieci, miejcie dużo dzieci. – Zamyka oczy. Boję się, że odczuwa ból,
ale stara się go przed nami ukryć. – Dzieci są całym sensem życia, więc
obiecajcie mi gromadę wnuków, o której zawsze marzyłam.
– Ja obiecuję – wtrąca Liz, która nie może się oderwać od pikantnych
skrzydełek z KFC.
– My też – mówi Nick, ale proszę go spojrzeniem, żeby przestał
okłamywać moją mamę. Wiem, że nie trzeba być płodnym, żeby mieć
dzieci, bo są jeszcze adopcje, ale ona marzy o wnukach z genami Lily.
I wcale nie musi tego mówić, żebym wiedziała, co ma na myśli.
– To dobrze. Lily musi mieć rodzeństwo. Poza tym wasze geny nie mogą
się zmarnować.
Zapomniała, że Nick nie jest biologicznym ojcem Lily…
– Mamo, może chcesz się przespać? – sugeruję, ale ona mnie nie słucha.
– Obiecaj mi, Nick, że zadbasz o moje dziewczyny. Obiecaj, że włos im
z głowy nie spadnie. Że zawsze będziesz trwał przy mojej upartej córce
i sprawisz, że zacznie żyć pełnią życia.
– Obiecuję. – Nick chrząka.
– Że nikt ich nie skrzywdzi. Jesteście wspaniałą rodziną, kochajcie się,
szanujcie i dbajcie o siebie.
Lily oblizuje palce po skrzydełkach i siada przy mojej mamie.
– Babciu, a kiedy wrócisz do domu?
W oczach mamy maluje się udręka. Przez chwilę milczy i spogląda po
kolei na każdego z nas.
– Babcia… Babcia nie wie, kochanie. Nie czekaj, tak będzie lepiej.
Zaciskam oczy, żeby zatrzymać lawinę łez.
– Mam na ciebie nie czekać? – pyta Lily. – Dlaczego?
– Bo jestem bardzo chora i… Po prostu nie wiem, skarbie. Nie chcę, żeby
było ci przykro, nie chcę, żebyś czekała.
Widzę, że mama cierpi. Mam wrażenie, że chciałaby zostać sama, a już na
pewno nie chciałaby odpowiadać na pytania ukochanej wnuczki.
– Lily, może pojedziemy już do domu, co? – pyta Cheryl. Jest
psychologiem, więc na pewno wie, że lepszego wyjścia w tej chwili nie ma.
– Jedź z drugą babcią, kochanie. Ona też jest fajna. – Moja mama
uśmiecha się do Cheryl. – Na pewno czeka was wiele superchwil, takich,
jakie my spędziłyśmy razem.
– Będziesz tu jutro, babciu?
– Lily, chodź, jest już bardzo późno. – Cheryl ciągnie Lily za rękę.
– A mama i tata?
– Tata z tobą pojedzie. Jutro przyjedziesz do babci. – Ujmuję w dłonie jej
buzię. – Pamiętaj, musisz być dzielna. Musisz to zrobić dla mnie i dla
babci, dobrze?
W jej pięknych oczach widzę smutek, ale po raz pierwszy w życiu nie
mogę zrobić nic, żeby go przegonić.
– Dobrze – odpowiada, z trudem wstrzymując łzy.
Ja i Nick żegnamy się w milczeniu. Oboje jesteśmy zdruzgotani.
Przytulam go tylko, a on zaciska dłoń na moich włosach.
Lily jeszcze raz odwraca się w naszą stronę i macha ręką, a ja posyłam jej
uśmiech, chociaż szloch wstrząsa moją piersią. Zostaję sama z mamą i Liz.
Nie rozmawiamy. Patrzymy na śpiącą mamę i zastanawiamy się, czy to
było nasze pożegnanie.
ROZDZIAŁ 22

Moja mama poprosiła o wizytę w szpitalnej kaplicy, więc zawiozłam ją


tam na wózku zaraz po tym, jak odwiedzili ją Lily, Cheryl, Nick i pan
Atwood. Liz spędziła dwie doby ze mną w szpitalu. Pocieszałyśmy się
nawzajem, ocierałyśmy sobie łzy, a mama opowiadała nam o wszystkich
chwilach, kiedy się kłóciłyśmy. Kazała nam się kochać, bo jesteśmy
siostrami, i nigdy nie pozwolić, by poróżnił nas jakiś mężczyzna. Wiem, że
daje nam ostatnie rady oraz wykłada zasady, których mamy przestrzegać,
ale mała część mnie dalej ma nadzieję, że może jeszcze z tego wyjdzie.
Siedzimy w kapliczce i modlimy się. Ja o cud, a mama? Nie wiem. Nie
wiem, czy mogę ją o to zapytać. Czy pogodziła się z tym? Czy się boi? Czy
w ogóle jest na to gotowa?
To są pytania, na które nie chcę znać odpowiedzi.
– Poprosiłam Boga o opiekę nad wami – odzywa się. – Gdybym tylko
miała pewność, że będziecie szczęśliwe, odeszłabym nawet jutro.
– Mamo, nie mów tak – szepczę przez łzy. Nie mam siły dłużej płakać. –
Wbijasz mi nóż w serce.
– Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. – Ściska moją rękę. –
Nigdy o tym nie zapominaj. Wierz w siebie, tak jak ja w ciebie wierzę.
Możesz osiągnąć w życiu wszystko, czego tylko zapragniesz.
– Pragnę tylko, żebyś przy mnie była, mamo. Na zawsze. – Wycieram jej
łzy, a ona moje. – Po prostu. Nie zostawiaj mnie.
– Wiesz, zawsze marzyłam, żeby zaprowadzić cię do ołtarza.
Wyobrażałam sobie ciebie w białej sukni. Moją Lily, która idzie przed tobą
i rozsypuje płatki róż. Na pewno różowych. – Śmieje się. – Wyobrażałam
sobie wtedy, jak ciężko będzie mi komuś was oddać. Rozstać się. A dziś,
teraz, myślę, że to byłaby najpiękniejsza chwila mojego życia. – Dopiero
teraz zauważam siedzącego za nami Nicka, który przysłuchuje się naszej
rozmowie. – Tak bardzo chciałabym mieć pewność, że ktoś się wami
zaopiekuje.
Nick kładzie rękę na ramieniu mojej mamy.
– Może być pani pewna, że tym kimś będę ja. Nie musi się pani o to
martwić.
Moja mama chwyta nasze ręce po obu stronach swojej twarzy i składa na
nich pocałunek.
– Jesteście dla mnie całym światem, dzieciaki. Dziękuję, Nick. Chyba
nigdy nie widziałam, żeby moja córka była tak bardzo szczęśliwa jak przy
tobie. Oczywiście pomijając hektolitry wylanych łez… – Śmieje się. My też
się śmiejemy. – Ale tak to właśnie jest, kiedy dwoje ludzi spotyka się
przypadkiem i nagle się okazuje, że są dla siebie stworzeni.
– Można powiedzieć, że czekaliśmy na siebie całe życie – mówi Nick,
gładząc mnie po policzku. Ten widok sprawia mojej mamie radość. Widzę
to w jej oczach.
– Nie pozwólcie nikomu zniszczyć tej miłości.
Do kapliczki wchodzi ksiądz, ten sam, którego już poznałam. Mam
nadzieję, że nie zacznie mnie pouczać przy mamie. Nie chcę, żeby
wiedziała, jak go potraktowałam.
– Rose. – Kładzie dłoń na jej ramieniu.
– Dajcie mi chwilę – zwraca się do nas mama. – Chciałabym się
wyspowiadać.
– Oczywiście, mamo. – Całuję jej włosy. – Zaczekamy przed drzwiami.
Na korytarzu rzucam się do automatu z kawą. Głowa mi pęka, a oczy
pieką, jakby ktoś sypnął w nie piaskiem.
– Nie chcę jej okłamywać – mówię, biorąc pierwszy łyk. – Przecież nie
będziemy mieli dzieci ani nie weźmiemy ślubu. Niepotrzebnie dałeś jej
słowo.
Nick mnie przytula.
– Moje słowa są święte, a obietnicy nigdy nie łamię, maleńka. Nie wiesz,
co przyniesie nam los i jak potoczy się nasze życie. Chcę, żeby twoja mama
odeszła w spokoju.
Wtulam głowę w jego tors i po raz setny pękam.
– Nie chcę, żeby umarła. Nie chcę zostać sierotą. Nie wyobrażam sobie
tej chwili, kiedy zgaśnie i nigdy więcej jej nie zobaczę.
– Wiem, skarbie… Wiem…
– Dziękuję, że przy mnie jesteś. – Patrzę w jego oczy. Od dawna są pełne
bólu, współczucia i troski.
– Zawsze będę przy tobie. Na dobre i na złe. Przejdziemy przez to razem,
ale to na pewno nie będzie łatwe.
– Wiem.
Moja mama poprosiła o prywatną rozmowę z Lily, Liz, Nickiem, Cheryl
i panem Atwoodem, który odwiedza ją codziennie i wspiera mnie, mówiąc,
że nie jestem sama, bo on zawsze przy mnie będzie. Nie wiem, czy mówi to
tylko po to, żebym się nie rozleciała, czy faktycznie żywi do mnie jakieś
szczególne uczucia przez wzgląd na mamę. Jestem niemal pewna, że mama
była kimś więcej niż tylko jego pomocą domową – inaczej pan Atwood nie
byłby tak zdruzgotany. Dokładnie tak samo wyglądała moja mama, kiedy
umarł tato…
Pielęgniarki zapaliły gromnicę. Zostałam sama z mamą i Nickiem, żeby
wyciszyć trochę atmosferę. Przez ostatnie dwa dni przez ten pokój
przewinęli się wszyscy, którzy odegrali w życiu moim bądź mojej mamy
jakąś rolę. Nawet Lucas, którego zawsze traktowała jak syna. Widziałam
morze łez oraz straconą nadzieję w oczach bliskich, ale też przekonałam
się, że oprócz miłości ludzi łączy cierpienie.
Zjednoczyliśmy się dla niej. Dla mojej kochanej Rose, kobiety o sercu
gołębia, którą trzymam w ramionach, bo właśnie tak chciała zasnąć. Czuję
się, jakbym postarzała się o dziesięć lat i tuliła małe bezbronne dziecko,
pomagając mu przejść bezpiecznie na drugą stronę. Gładzę jej spokojną
twarz w rytmie szumiącej i pikającej aparatury, a ona co jakiś czas otwiera
oczy, żeby na mnie popatrzeć. W tym momencie cały świat przestaje
istnieć. Jesteśmy tylko my dwie. W ciągu kilku godzin usłyszałam od niej
tyle pięknych słów, ilu nie wypowiedziała do mnie przez całe życie. Ja
natomiast nigdy nie powiedziałam jej tyle razy, że ją kocham.
– Nie odchodź, mamo… Jeszcze nie teraz. – Moje łzy kapią na jej twarz.
– Jeszcze tyle musimy sobie powiedzieć.
– Andrea…
– Cii… Jestem przy tobie. Nie bój się. Nie bój się, mamo.
– Tony…
– Był tu, mamo. Wszyscy przy tobie byli, ale teraz to nasz czas.
– Tata… na mnie czeka. – Uśmiecha się. – On. Na mnie. Czeka.
– Tak, mamo. Ale powiedz, żeby jeszcze poczekał. Nie zostawiaj mnie,
proszę…
Do pokoju wchodzą dwie pielęgniarki, lekarz i ksiądz. Kręcę głową
i wylewam potok łez. Nie, proszę… Nie. To jeszcze za wcześnie. Ona
wciąż tutaj jest. Wciąż słyszę jej oddech. Tulę ją mocniej do piersi i łkam
cichutko. Twarz mamy zalewają moje łzy, ale ona śpi.
– Obudź się, mamo… Wróć do mnie… – Zawodzę. – Proszę!
– Twoja mama prosiła mnie o modlitwę, Andreo – odzywa się ksiądz. –
Muszę spełnić jej ostatnią wolę.
– Ona wciąż żyje… Proszę. Proszę jeszcze poczekać.
– Ta modlitwa jest jej potrzebna. Czy mogę ją odmówić?
Patrzę na mamę, na ruchy jej ust, bo mam wrażenie, że chce coś
powiedzieć.
– Tak – wydusza, a ja mocniej zaciskam powieki. Nie chcę tego słuchać.
– Panie Jezu Chryste, Ty, który cicho umarłeś za nas na drzewie Krzyża,
podporządkowując całkowicie swoją wolę Twojemu Niebieskiemu Ojcu,
aby przynieść pokój i aby ofiarować swoją przenajświętszą śmierć
Twojemu Niebieskiemu Ojcu, aby uwolnić naszą siostrę Rose Cherry
i ukryć przed nią to, na co zasłużyła przez swoje grzechy; prosimy, spraw
tak, o Niebieski Ojcze. Przez Naszego Pana Jezusa, Twojego Syna, który
żyje i króluje z Tobą w jedności z Duchem Świętym. Teraz i na wieki
wieków.
– Amen – odpowiadam ze wszystkimi, bo wiem, że nie wybaczyłaby mi,
gdybym nie dołączyła do modlitwy.
– Przez Święte Tajemnice naszego odkupienia niechaj Wszechmocny Bóg
uwolni cię od wszelkiej kary w tym życiu i w przyszłym. Niechaj otworzy
dla ciebie bramy Raju i powita cię dla odwiecznego szczęścia.
– Amen.
– Na mocy autorytetu udzielonego mi przez Stolicę Apostolską udzielam
tobie, Rose, całkowitego przebaczenia i odpuszczenia wszystkich twoich
grzechów, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
– Amen.
– Mamo, jeszcze nie… – Tulę do niej swoją twarz. – Jeszcze masz czas,
słyszysz?
Ksiądz kładzie dłoń na moim ramieniu, ale nie chcę, żeby do mnie mówił.
Moja mama wciąż żyje, a mimo to postanowił dać jej ostatnie
namaszczenie i modlitwę pożegnalną. Poza tym jakie grzechy? Moja mama
nie ma żadnych grzechów, więc Bóg nie musi jej niczego wybaczać!
– Pozwól jej odejść, Andreo. Nie pozwól, by cierpiała. Nie zasłużyła na
to. Z Bogiem, Rose. – Dotyka jej czoła, a mama cichutko pojękuje. –
Widzimy się po tamtej stronie.
– Z Bogiem, ojcze. – Łapie oddech. – Dziękuję – chrypi. – Dziękuję za
wszystko.
Jęczy z bólu.
– Czy możecie podać jej więcej morfiny? – pytam rozpaczliwie.
– To czas agonii, Andreo – mówi lekarz. – Wszystkie żyły są już
zapadnięte.
Zaciskam usta, cała drżę, jest mi zimno i nie mogę jej utrzymać. Mama
z trudem otwiera oczy i patrzy na mnie.
– Co mogę dla ciebie zrobić, mamusiu? Powiedz mi.
– Mów do mamy, bo ona cię słyszy – odzywa się lekarz. – Zmysł słuchu
wyłącza się na samym końcu. Zostawimy was, żebyście mogły się
pożegnać.
Nie chcę się z nią żegnać.
Nie potrafię.
Nie mogę.
– Mamo, wybacz mi wszystko, czym kiedykolwiek sprawiłam ci
przykrość. Wybacz mi, że przestałam o ciebie dbać, że się obrażałam i cię
okłamywałam. Nigdy nie chciałam, żebyś przeze mnie cierpiała. Wiesz… –
pociągam nosem, kołysząc ją w objęciach – …kiedy odejdziesz, zabierzesz
ze sobą jakąś część mnie. – Od nowa zalewam się gorącymi łzami. –
Wybacz mi, mamusiu…
– Na pewno nie ma do ciebie żalu. Byłaś jej ulubioną córką, pamiętasz? –
Nick siada blisko mnie, żeby pomasować moje skostniałe plecy.
Do pokoju wchodzi Liz. Kiedy nas widzi, wybucha cichym szlochem.
Siada po drugiej stronie i chwyta moją mamę za rękę. Ociera łzy i nachyla
się do niej.
– Kocham cię, mamo. Dziękuję ci za wszystko. – Całuje jej letnią dłoń. –
Może nie dałaś mi życia, ale życie dało mi ciebie. Może nigdy nie
potrafiłam okazać ci takiej miłości… – urywa, żeby odsapnąć od płaczu –
…jaką naprawdę czułam, ale kocham cię. Będziesz w moim sercu do końca
życia i nikt mi ciebie nie zastąpi.
Czuję, jak moja mama zapada się w sobie, ale nagle znowu otwiera oczy
i lekko unosi kąciki ust. Uśmiecham się do niej, żeby dać jej na drogę całą
swoją miłość i wsparcie. Patrzymy na siebie i mam wrażenie, że w tej
właśnie chwili doświadczamy zupełnie innej miłości. Czystej, spokojnej
i cichej. Mama ma rozanieloną twarz i płytki oddech. Dotykam jej policzka,
wydaje się taka zimna.
– Mamo, nie bój się… – szlocham. – I pozdrów ode mnie tatę. Powiedz
mu, że prowadziłam bugatti i dałam sobie radę. – Uśmiecham się przez łzy.
– Powiedz mu, że za nim tęsknię i brakuje mi go każdego dnia. Opowiedz
mu o Lily, na pewno kochałby ją tak samo jak ty.
Mama uchyla lekko powieki, jej wzrok jest pusty, a zarazem widzę w nim
coś wielkiego. Mam wrażenie, że jej twarz jest szczęśliwa, a może tylko
sobie to wmawiam. Po chwili z ledwością unosi palec i… pstryka mnie
w nos.
Jej ręka opada bezwiednie na moje kolana. Ten gest sprawia, że zaczynam
szlochać na cały szpital, a Liz razem ze mną. Nick co chwilę mnie gładzi
albo dotyka twarzy mojej mamy. Nawet nie wiem, co do niej mówi. Mama
cierpi, czuję to, ale nie wiem, jak mogę uśmierzyć jej ból.
„Pozwól mamie odejść”.
Nie chcę. Nie mogę. Przytulam do niej swoją zapłakaną twarz. Nie chcę
być egoistką. Nie tak mnie wychowała. Nie byłaby ze mnie dumna.
Zanoszę się i próbuję złapać głębszy oddech.
– Mamo, kocham cię. Jeśli chcesz… jeśli musisz… odejdź w spokoju. –
Całuję jej dłoń. Jest coraz zimniejsza.
Nick wychodzi i wiem, co zaraz nastąpi. Serce pęka mi z bólu, gdy mama
zamyka oczy i cichnie. Układam jej głowę na poduszce i całuję każdy
centymetr jej twarzy.
Po chwili do pokoju wchodzi lekarz wraz z Anną i pielęgniarkami.
Wyciąga stetoskop i sprawdza oddech mamy. Ja jednak wiem, że go nie
usłyszy.
– Akcja serca ustała. – Patrzy na zegarek. – Zgon nastąpił o godzinie
pierwszej osiemnaście w nocy. – Kładzie mi dłoń na ramieniu. – Proszę
przyjąć moje wyrazy współczucia.
Moje nogi są jak z waty. Mam wrażenie, że ściany pokoju zbliżają się do
mnie i zaraz mnie zgniotą. A więc jej śmierć stała się rzeczywistością.
Obejmuję ją z całych sił, jakbym chciała ją odzyskać.
Odeszłaś. Zabrałaś ze sobą część mnie.
– Żegnaj, mamusiu…
(…) Śmierć naszych bliskich ma czasem głęboki sens.
Może to nauczka dla żywych, żeby nie trzymali się
aż tak kurczowo życia i za wszelką cenę.
William Wharton, Niezawinione śmierci
ROZDZIAŁ 23

Rose Cherry już na zawsze wpisała się w moje życie. Nie tylko
ze względu na to, że była matką mojej ukochanej kobiety i babcią mojej
córki, ale przede wszystkim dlatego, że była wspaniałym człowiekiem.
Niewielu dobrych ludzi dane mi było spotkać na swej drodze, a już na
pewno niewielu tak dobrych jak Rose. Jej odejście sprawiło, że coś
we mnie pękło. Nigdy nie widziałem tylu łez, z którymi ludzie nie mogą
sobie poradzić. Sam byłem jednym z tych ludzi.
Pogrzeb Rose był piękny, jeśli można tak powiedzieć o pogrzebie.
Momentami zapominałem, że ją żegnamy, bo atmosfera uroczystości była
przepełniona miłością. Andrea zrobiła wszystko, żeby uczcić nie śmierć, ale
życie swojej mamy. Byłem z niej dumny, chociaż nie mogłem jej tego
powiedzieć, bo odkąd umarła Rose, Andrea całkiem się w sobie zamknęła.
Na pogrzebie była masa ludzi – nic dziwnego, w końcu nie tylko ja ją
kochałem – ale do dziś nie wiem, co robił na nim mój ojciec. Zdążyłem
tylko zauważyć, że po wszystkim rozmawia z Andreą i przytula ją do
siebie.
Miałem wrażenie, że Andrea wykupiła wszystkie kwiaty z kwiaciarni
w promieniu piętnastu kilometrów. Zapach był niesamowity. To była
smutna, ale zarazem magiczna chwila. A kiedy chór zaczął śpiewać
piosenkę Robbiego Williamsa Angels, popłynąłem.
Tak jak pozostali.
To był moment, w którym uświadomiliśmy sobie, że żegnamy cudowną
matkę, babcię i człowieka. I nigdy więcej jej nie zobaczymy. To właśnie
wtedy musiałem mocno trzymać swoją wyczerpaną kobietę, kiedy z bólu
słaniała się na nogach. Nigdy tego nie zapomnę. I nigdy w życiu sam tak
nie cierpiałem, nawet wtedy, gdy odszedł mój ojciec, ani wtedy, gdy
żegnałem swojego dziadka. Refren tej piosenki do dziś wywołuje ciarki na
moim ciele.
A kiedy myślałem, że nic gorszego nie może mnie już spotkać,
kompletnie straciłem kontakt z kobietą, za którą oddałbym życie.
Od pogrzebu minęły trzy dni. Trzy dni Andrea siedzi zamknięta
w apartamencie i nie chce wyjść ani z nikim rozmawiać. Twierdzi, że chce
pobyć w ostatnim miejscu, w którym była jej mama.
Próbowałem z nią rozmawiać, ale bezskutecznie. Najpierw, płacząc,
prosiła mnie, żebym ją zostawił, aż w końcu kazała mi się wynosić. Nie
miałem wyboru. Nie wiem, co dokładnie czuje, więc nie mogę być egoistą,
ale wiem, że mam w domu małe dziecko, które co pięć minut pyta, kiedy
wróci mama i czy babcia przyjdzie z nieba na jej urodziny.
Kiedy się orientuję, że krążę po mieście od ponad dwóch godzin, skręcam
w uliczkę, żeby ochłonąć. Kompletnie nie wiem, co robić. Nie mogę się
sklonować, by jednocześnie warować przed drzwiami apartamentu i być
z Lily. Jakby tego było mało, wciąż wydzwania do mnie Jim, bo nie
pojawiłem się w firmie od kilku dni. Zjeżdżam na wolne miejsce
parkingowe, wciskam guzik zestawu głośnomówiącego i opieram głowę
o zagłówek. Po raz pierwszy wolałbym usłyszeć od niego, że plajtujemy
albo że jakiś bohater podpalił budynek BCC.
– Co jest, bracie? Wydzwaniam od ponad godziny. Jesteś tam?
– Jestem.
– Prowadzisz?
– Zatrzymałem się. Nawijaj.
– Andreę zabrała karetka. – Siadam prosto i zaciskam palce na
kierownicy. – Zabrali ją na oddział psychiatryczny.
– Na co, kurwa?! Dlaczego?! – drę się tak głośno, że opluwam całą deskę
rozdzielczą.
– Nick, ona stała na balkonie przewieszona przez balustradę. Zawiadomili
nas sąsiedzi. Na szczęście nie zablokowała drzwi i mogłem wparować do
środka. To, co tam zastałem… – Poznaję ten ton. I robi mi się zimno. –
Opowiem ci wszystko, jak się spotkamy, chyba że uprzedzi mnie twoja
mama.
– Kto wezwał karetkę?
– Sąsiadka.
– Który szpital?
– Ten sam. Uważaj…
Rozłączam się. Napierdalam ręką w kierownicę i drę mordę ile sił
w płucach, żeby ochłonąć. To na nic. Nic nie jest w stanie mnie teraz
uspokoić. Wciskam pedał gazu i ruszam z piskiem opon. Muszę się
dowiedzieć, jakim, kurwa, prawem zabrali młodą dziewczynę do wariatów!
Wpadam do szpitala, nie reagując na krzyki recepcjonistki, żebym się
zatrzymał. Pospiesznie szukam oddziału psychiatrycznego, jednak kiedy
tam docieram, zastaję zablokowane drzwi. Wciskam kciuk w guzik
domofonu i informuję osobę po drugiej stronie, jaki jest cel mojej wizyty.
Drzwi otwiera ochroniarz. Kręcę głową, bo nie mogę uwierzyć, że
zatrudniają kogoś, komu dałaby radę moja córka.
Podchodzę do recepcji i podaję imię i nazwisko pacjentki, a ta ruda pizda
mówi mi, że nie może udzielić żadnych informacji, bo nie jestem mężem
Andrei. Wybucham. Uderza we mnie cała feeria emocji. I wtedy
w korytarzu pojawia się moja matka.
– To mój syn, proszę go wpuścić – rozkazuje rudej, która wydaje się lekko
wkurwiona.
– Udało się panu, ale następnym razem…
Grozi mi?
– Mogę nie być tak miły.
– Wystarczy, Nick. Chodź ze mną.
Idę za mamą długim korytarzem. Wokół panuje martwa cisza.
Spodziewałem się krążących w amoku pacjentów i scen niczym z filmów,
ale nic z tych rzeczy.
– Dlaczego ona tu jest? – pytam. – Jakim prawem umieścili ją w tym
miejscu? Przecież ona na pewno się na to nie zgodziła!
Moja matka się zatrzymuje.
– Nick, z tego, co mówili ratownicy… – Za długo milczy. Zaczynam się
niecierpliwić. – Andrea próbowała się zabić.
Odwracam się i zakładam ręce na kark. Zabić? To niemożliwe, nie ona.
– Ja też w to nie wierzę, ale oni jej nie znają. Zrobili to, co do nich
należało, ocenili sytuację, zagrożenie i musieli ją zabrać w bezpieczne
miejsce.
– Stawiała opór?
– Nie.
– To tym bardziej nie powinni tego robić. – Zaciskam dłoń.
– Nick, nie masz pojęcia o takich procedurach, więc nie rozumiem, skąd
twoje podejście. Wiem, że to nic przyjemnego, ale po tym, co Andrea
zrobiła… Nie dała im wyboru, rozumiesz? Tu będzie bezpieczna i dojdzie
do siebie, a my musimy ją wspierać.
Idę za nią w głąb korytarza. Gdzie ona jest? W jakimś pokoju bez
klamek? Jeśli tak, to przysięgam, że rozniosę ten oddział!
– Nie wierzę, że próbowała się zabić. Nie można kogoś
ubezwłasnowolnić tylko dlatego, że im się tak wydawało.
– Zdemolowała cały apartament. – Co zrobiła? – Stłukła wszystko, co
było możliwe. Pokaleczyła stopy i ręce, a później wyszła na taras.
Krzyczała coś, ale świadkowie nie wiedzą co, bo głośno przy tym płakała.
Naprawdę uważasz, że pomógłby jej paracetamol i pogawędka z terapeutą?
Złość zamienia się w smutek, gdy wyobrażam sobie to wszystko. Pragnę
jak najszybciej wymazać ten obraz z pamięci.
– Chcę ją zobaczyć. Muszę wiedzieć, że nic jej nie jest. Muszę jej
powiedzieć, że nigdy jej nie zostawię i ze wszystkim sobie poradzimy.
Docieramy na miejsce, ale moja matka nie otwiera drzwi, tylko
z dystrybutora na korytarzu nalewa mi wody do plastikowego kubka.
Wypijam ją duszkiem i głośno wypuszczam powietrze.
– Kto został z Lily? – pytam.
Nie chcę nawet myśleć o tym, że będę musiał powiedzieć o tym małej.
Nie zniosę więcej łez ani pytań o to, kiedy jej ukochana mama wróci.
– Liz z Jimmym. Liz wpadła w histerię, kiedy się o tym dowiedziała.
Natychmiast oboje do mnie przyjechali. A ja przyjechałam tutaj najszybciej,
jak mogłam. Musiałam złamać prawo, żeby się do niej dostać.
Chwila, co? Moja matka złamała prawo? Ale nie wydaje się tym
przejmować, więc ja też lekko się uśmiecham.
– Który paragraf?
– Fałszowanie dokumentów. – Wiem, że to nie najlepszy moment, ale
rozbawia mnie to. – Zrobiłam z niej swoją pacjentkę.
– Przecież Andrea była twoją pacjentką.
– Nigdy formalnie…
Przerywa nam jakiś pizdowaty goguś w białym fartuchu i okularkach. Nie
lubię, kiedy ktoś mi bezczelnie przeszkadza, więc z góry wiem, że go nie
polubię.
– Dzień dobry państwu, nazywam się Raul Martinez. – Podaje mi rękę,
ale nie przyjmuję jej, bo nie wiem, w jakim stanie jest moja dziecinka i czy
dobrze ją tu traktują. Na razie pan Martinez zajmie miejsce na ławce
rezerwowych. – Jestem psychiatrą. Jeśli państwo pozwolą, chciałbym zadać
kilka pytań.
– Nie mam do tego głowy – mówię. Moja mama odpowie panu na
wszystkie pytania. A teraz proszę mnie wpuścić.
Podchodzę do drzwi.
– W porządku, tylko bez scen, bo będę musiał pana wyprosić. A z tego, co
wiem, pacjentka została całkiem sama.
Spinam się.
– Nie jest sama. Ma mnie.
Nie pogrywaj ze mną, koleżko.
– Tak, ale pan nie jest jej mężem i w zasadzie…
– Dobra, dobra – warczę, bo nie chce mi się tego słuchać i wchodzę do
środka.
Serce pęka mi na miliard kawałków, kiedy ją widzę. Z bólu aż zaciskam
zęby. Andrea leży przykryta białą kołdrą, ma na sobie typową szpitalną
koszulę w tym samym kolorze, przez co wygląda na jeszcze bardziej chorą.
Podchodzę do niej powoli i składam pocałunek na jej popękanych ustach.
Jej porcelanowa twarz wydaje się spokojna, ale wiem, że to przez końską
dawkę leków, które w nią wpakowali. Robię skan każdego centymetra jej
odsłoniętej skóry, żeby się upewnić, co się faktycznie stało, ale jej drobne
dłonie obwiązane są bandażami.
Siadam na krześle i zbieram myśli.
Dlaczego mnie przy niej nie było? Dlaczego musiałem wyjść? Dlaczego
w ogóle odjechałem? Kiedy mówiła mi, że została sama i nie ma po co żyć,
nie zorientowałem się, że jest w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej.
Kręcę głową. Obawiam się, że ostatnio wylała tyle łez, że już się do nich
przyzwyczaiłem. A może nie chciałem ich widzieć…
Nachylam się w nadziei, że kiedy mnie usłyszy albo poczuje, to się
obudzi.
– Dlaczego mnie odpychasz, maleńka? – Zaciskam powieki. – Zrobiłbym
dla ciebie wszystko. Wszystko…
A mimo to nie potrafię zmniejszyć jej cierpienia.
Wstaję i zaczynam chodzić w kółko, żeby nie zwariować. Śledzę jej
miarowy, spokojny oddech i powoli doznaję ulgi. Chociaż teraz o niczym
nie myśli, nie cierpi, niczego się nie boi i nie płacze. Wolałbym codziennie
dostawać wpierdol, niż widzieć jej kolejne łzy. Kiedy znów się do niej
nachylam, żeby pocałować jej słodkie usta, zauważam, że nie ma
łańcuszka. Zastanawiam się, czy sama go zdjęła. Dobrze wiedziała, jakie
ma dla mnie znaczenie, więc moje obawy przybierają na sile.
Nie mogę cię stracić, Cherry.
Do pokoju wchodzi moja mama. Po raz pierwszy od dawna jestem jej za
coś wdzięczny.
– O co cię pytał ten znachor?
– To dobry psychiatra, ale uczulony na układy, dlatego niechętnie cię
wpuścił.
– A ja jestem uczulony na podteksty. To, że Andrea nie jest moją żoną, nie
oznacza, że jest samotna.
– Teoretycznie tak.
Spoglądam na mamę spode łba.
– Co znaczy „teoretycznie”?
– Formalnie nic was nie łączy, więc w tak poważnych sytuacjach nie masz
żadnego prawa, by uzyskać jakiekolwiek informacje o jej stanie. Jesteście
dla siebie obcy.
„Nie masz żadnego prawa”. Zabolało, nie powiem.
– Nigdy nie myślałem w ten sposób… – Zamyślam się. – Czyli co? Mamy
wziąć ślub, żeby inni traktowali nas poważnie? – Wiem, że brzmię jak
obrażony gówniarz, ale Andrea jest dla mnie najważniejsza i nie potrzebuję
do tego papierka.
– Synku, ale nikt nie traktuje waszego związku niepoważnie. Po prostu
takie jest prawo. Gdyby było inne, każda osoba byłaby zagrożona
ujawnieniem informacji na swój temat.
– W porządku, więc o co cię pytał?
– O wcześniejsze zachowania Andrei, o stan zdrowia, problemy
psychiczne w rodzinie, samobójstwa, używki i tak dalej. Standardowa
procedura.
Ja pierdolę…
– Czy naprawdę koniecznych jest dwóch specjalistów do jednej małej
i bezbronnej kobiety? – Spoglądam na moją dziecinkę i na samą myśl, że
mnie przy niej nie było, dostaję pierdolca.
– Jestem psychologiem, a to inna specjalizacja – uświadamia mnie matka.
– Poza tym jeśli chodzi o ludzkie życie, lepiej jest współpracować dla dobra
pacjenta.
– Przyjechała tu bez łańcuszka?
Ten dalej.
– Nie, ale musieli jej ściągnąć biżuterię ze względów bezpieczeństwa.
Po raz pierwszy od dawna czuję się przez chwilę szczęśliwy.
– Dlaczego wciąż się nie budzi?
– Nie minęło wiele czasu od podania środków. Może się obudzić dopiero
jutro. Zwilżę ręcznik i przetrę jej usta. Przywieziemy jej tutaj kwiaty,
maskotki, książki i zdjęcia Lily. Musi wiedzieć, że nikt o niej nie zapomniał
i że czeka na nią jej dawne życie.
– Jak długo tu zostanie?
– Nikt tego nie wie. Dlatego tak ważne jest dbanie o zdrowie psychiczne.
Ludzie myślą, że jedyne choroby to te, które dotykają ciało. Zapominają, że
nawet kiedy ciało się podda, w niektórych przypadkach wciąż
funkcjonujesz, bo masz zdrowy umysł. Ale odwrotnie to nie działa.
Po „ludzie myślą…” się wyłączyłem. Znam na pamięć wykłady mamy na
temat ludzkiej psychiki i naprawdę można od tego zwariować.
– A jeśli jutro się obudzi i znów będzie sobą? Czy nie mogę jej po prostu
zabrać do domu, gdzie zapewnimy jej najlepszą opiekę?
– Nick, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, dlaczego Andrea się tutaj
znalazła.
– Bo straciła matkę, bo wpadła w szał, bo straciła nad sobą kontrolę.
Wiesz, ile razy ja powinienem tu leżeć?
Codziennie. Do końca życia, Blake.
– Ona przeszła załamanie nerwowe, nie możemy jej tak po prostu
wypuścić.
– Co to znaczy? Tylko mów do mnie po ludzku.
– Silne i nagłe wydarzenia, jak choroba czy utrata kogoś ważnego,
których nie można kontrolować ani przewidzieć, powodują, że człowiek
robi się bezradny, przytłoczony i zagubiony. Oczywiście to normalne
reakcje i nie zamykamy ludzi tylko dlatego, że nie radzą sobie
z trudnościami, ale gdy tracą nad tym kontrolę i są dla siebie zagrożeniem,
trzeba o nich zadbać. Człowiek, który się załamał, wylał już tyle łez, że
powoli przestaje cokolwiek czuć, bo i tak wie, że niczego to nie zmieni.
Zatacza krąg, czuje się postawiony pod ścianą, odrzuca bliskich, nierzadko
reaguje złością na oferowaną pomoc.
Tak, to ostatnie znam doskonale.
– Czyli to depresja?
– Nie, depresja to długa i wyniszczająca choroba, a załamanie nerwowe
pojawia się nagle, jest równie niebezpieczne, ale można się po nim szybciej
pozbierać.
– Dlaczego człowiek tak reaguje?
Naprawdę chcesz to wiedzieć?
– To swego rodzaju zbroja dla organizmu, który stara się radzić sobie
ze stresem lub szokiem. Spowalnia funkcje życiowe, żeby móc na nowo się
pozbierać i wrócić do normalności.
„Spowalnia funkcje życiowe”… Naprawdę ta wiedza nie była mi do
niczego potrzebna.
– Obiecaj mi, że ją wyleczysz. – Głos mi się łamie.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– Pomogę ci, tylko musisz mnie do tego przygotować.
– Pamiętaj o najważniejszym, Nick. Jakkolwiek Andrea będzie nas
odpychać, nie możemy się wycofać. Pomimo wszystko będziemy przy niej,
nawet jeśli będzie grozić, że nas pozabija. Wsparcie najbliższych jest
kluczowym elementem leczenia, chociaż jej będzie się wydawać, że to
ostatnie, czego potrzebuje.
– Wierz mi, po tym, co się stało, nigdy więcej nie dam się spławić. Ale
mówiła do mnie w tak przekonujący sposób, że naprawdę uwierzyłem, że
potrzebuje samotności.
– To normalne, nie mogłeś tego przewidzieć. Zwłaszcza że odeszła Rose.
Dla nas wszystkich to jest ciężkie, a co dopiero dla niej. – Mama siada przy
Andrei i gładzi jej piękną twarz. – Wszystko będzie dobrze, skarbie –
szepcze. – Czekamy na ciebie.
– Martwię się o Lily – mówię. – Nie wiem, jak ona to przejdzie. Najpierw
babcia, teraz mama. W zasadzie ma tylko nas, a ja nie mam siły, żeby
patrzeć jeszcze na cierpienie dziecka.
– Poradzimy sobie z tym. Dla dziecka można przenieść góry
i przeskoczyć ocean, byleby było bezpieczne i szczęśliwe. Los postawił cię
przed egzaminem życia, synku.
Taa, nawet wiem dlaczego.
Sprawdzam telefon i odpisuję Jimowi na kilka wiadomości, które
zapewne kazała mu wysłać Liz. Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy tak się nie
bałem wrócić do własnego domu.
– Jim napisał, że Lily nie chce nic jeść i co chwilę wydzwania do Andrei
ze swojego telefonu. – Wzdycham.
– Powinieneś wracać. Ona teraz najbardziej cię potrzebuje. Andrea śpi,
zapewne dzisiaj się nie obudzi, a nawet jeśli, czeka ją terapia, więc niczego
dzisiaj nie zdziałasz.
– Masz rację. Ale informuj mnie na bieżąco, proszę.
Przytulam mamę, czym ją zaskakuje.
I siebie.
ROZDZIAŁ 24

Jak już wszyscy pewnie zdążyliście zauważyć, nigdy nie byłem typem
faceta, który dąży do założenia rodziny, i pewnie sądziliście, że jestem
typem „ruchaj i porzucaj”, a jedyne wartości, jakie mi przyświecają, to te
materialne.
I mieliście rację.
Ale nie wiecie dlaczego, więc trochę się wytłumaczę. Kiedy miałem pięć
lat, mój najlepszy przyjaciel i człowiek, którego traktowałem jak bohatera,
postanowił mnie opuścić. Nie mówię, że nie próbował się do mnie zbliżyć
i całkiem o mnie zapomniał, ale z biegiem czasu przestało to mieć dla mnie
znaczenie. Tęsknota zamieniała się w żal, a żal w nienawiść. Jeśli
kiedykolwiek ojciec was porzucił, wiecie, o czym mówię. A jeśli nie,
postawcie mu pomnik, bo na pewno nie raz się nad tym zastanawiał.
Ale do rzeczy.
Ktoś mógłby mi powiedzieć, że nie jestem jedyny i że to żadne
wytłumaczenie, ale z moich informacji wynika, że większość kobiet, które
zostają same z dzieckiem, nierzadko bez środków do życia, staje na głowie,
żeby poskładać od nowa nie tylko swój świat, ale przede wszystkim świat
swojego dziecka.
Tak jak zrobiła ukochana ojca.
Natomiast moja matka, która została obsypana pieniędzmi, niańkami
i służącymi, miała tylko jedno jebane zadanie – wspierać mnie. Bo kiedy
masz pięć lat, nie rozumiesz, co oznacza rozwód. Moja matka nie tylko się
poddała. Moja matka zaczęła chlać jak świnia, bez przerwy na mnie
wrzeszczała, a w końcu zaczęła mnie bić. Byłem otoczony gromadą ludzi,
ale tak naprawdę czułem się samotny.
I co? Głupio wam teraz? Postanowiłem, że nigdy się nie zakocham, nie
będę miał dzieci i zrobię wszystko, żeby być obrzydliwie bogaty. Chociaż
byłem bogaty, jeszcze zanim się urodziłem. Dla mnie związek oznaczał
same problemy, a kobiety były tylko obiektem pożądania. W tym momencie
wszystkie feministki zapewne wyciągają rękawice bokserskie w kształcie
waginy, ale trudno.
Taki właśnie był Nicholas Blake.
Tymczasem siedzę w różowym pokoju na białym krzesełku i pozwalam,
żeby mała dziewczynka malowała mi paznokcie na niebiesko.
– Tato, nie ruszaj się… – upomina mnie, wzdycha i ogląda mój palec. –
No i muszę pomalować jeszcze raz!
Cooo?
– Nie, nie. Jest w porządku. – Wzdrygam się. – Naprawdę, chociaż
wolałbym czarne.
– Ech, jesteś strasznie upierdliwski – mówi z powagą, czym mnie
rozśmiesza. To jedyna osoba, której ostatnio się to udaje. Martwi mnie
jednak, że nie jest tym samym pełnym życia dzieckiem co jeszcze
niedawno, ale nie mogę oczekiwać od sześciolatki, żeby wzięła się w garść,
skoro sam co wieczór łykam proszki nasenne. – Skończyłam. Musisz
poczekać, aż wyschną.
– Uhm…
– Puk, puk. Mogę? – Do pokoju wchodzi Liz. – O, jakie masz piękne
paznokcie, tato! – Szturcha mnie w ramię. – Pomalujesz mi też? Ale
najpierw zrobimy gofry, co ty na to?
– Tak! A czy dzwoniła moja mama?
Oboje z Liz patrzymy na siebie niepewnie. Z jednej strony nie chcemy jej
okłamywać, ale z drugiej nie możemy jej powiedzieć, że mama do nikogo
się nie odzywa.
– Jeszcze nie, skarbie. Ale na pewno to zrobi. – Liz gładzi ją po buzi.
– A czy babcia Rose kiedyś do mnie przyjdzie?
Widzę, że Liz ciężko to znosi. Wiem, że to ja, jako ojciec muszę zrobić
wszystko, żeby oswoić Lily z nową sytuacją. Kucam na dywanie, żeby być
na jej wysokości. Mam wtedy wrażenie, że łatwiej mi do niej dotrzeć.
– Lily, posłuchaj. Rozmawialiśmy już o tym. Babcia jest w niebie. Patrzy
na ciebie z góry. Poza tym zawsze jest blisko ciebie, bo masz ją w sercu.
A mama… była smutna i lekarze pomagają jej…
– Żeby znowu się uśmiechała – przerywa mi rezolutnie.
Muskam kciukiem jej pyzaty policzek.
– Dokładnie. Jesteś mądrą dziewczynką i wiesz, że mama do ciebie wróci,
bo bardzo cię kocha, tak?
– Tak, ale… – Lily nawija na palec materiał bluzki w kolorowe kucyki. –
Po prostu za nią tęsknię.
To zdanie zawsze rozpierdala mnie na drobne. Kiedy na nią patrzę, wiem,
że zrobiłbym dla niej wszystko. Może nawet więcej niż dla jej mamy.
– Zrobię wszystko, żebyś mogła się z nią jak najszybciej zobaczyć –
obiecuję.
Unosi na mnie wzrok.
– Już nie jestem taka smutna jak wczoraj i piętnaście dni temu. Ale nie
wiem, co z jutrem.
Andrea jest zamknięta na oddziale od trzech dni. To żywy dowód tego,
jak dzieci radzą sobie z czasem. Nie wiem, co odpowiedzieć, więc po
prostu mocno ją przytulam.
– Kocham cię, skrzacie. A teraz leć zrobić dużo gofrów, bo jak wrócę
z pracy, będę bardzo głodny.
Liz wyciąga do Lily rękę. Idę za nimi do drzwi, a wtedy Lily się do mnie
odwraca i pyta, jak każdego dnia:
– Czy wrócisz, jak jeszcze nie będę spała?
Nachylam się, żeby pocałować ją w czółko.
– Tak jak zawsze, obiecuję.
– Hej, tato! – woła Liz, kiedy idę do swojej sypialni. – Tylko nie zmywaj
paznokci! Wiesz, ile to pracy?
Uśmiechamy się do siebie.
– Dzięki, Liz – mówię jeszcze. – Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili.
– Wiesz, że kocham je najbardziej na świecie. Zrób wszystko, żeby
sprowadzić Andreę do domu. – Słyszę, że głos jej się łamie, a to dla mnie
zły znak, dlatego staram się improwizować.
– Masz moje słowo. A teraz wybacz. – Pokazuję swoje dłonie. – Muszę
dopasować do nich jakąś koszulę.
Liz zaczyna chichotać, zbiegając po schodach za Lily, a ja zabieram się do
zmywania tego cholernego ustrojstwa. Spoglądam na siebie w lustrze
i kręcę głową. To niemożliwe, żebym tak bardzo się zmienił. I żebym był
z tego powodu tak bardzo szczęśliwy.
Nie jest łatwo z dnia na dzień zostać samotnym ojcem, ale jeszcze ciężej
nie mieć pewności, jak długo los będzie kopał mnie w dupę i co jeszcze dla
mnie przygotował. Andrea, odkąd trafiła na obserwację, nie odezwała się
ani słowem, a wszyscy wiemy, że nie należy do osób, które nie interesują
się własnym dzieckiem. Wiem już, że błędnie oceniłem sytuację. Ona
potrzebowała pomocy. I cieszę się, że tak szybko ją otrzymała. Moja matka
jest z nią praktycznie całą dobę, a ja nie mogę jej nawet zobaczyć. Kiedy
się obudziła, mama wyprosiła mnie z sali. Nie chciałem robić scen, żeby nie
pogarszać sytuacji, poza tym wiem, że jest w najlepszych rękach.
Dojeżdżam do firmy, oddaję kluczyki parkingowemu i silę się na
skinienie głową. Jestem wkurwiony faktem, że nie mogą sobie beze mnie
poradzić. Ale nie wiedzą, z jakimi problemami muszę się zmierzyć.
Bo prawdę mówiąc, chuj ich to obchodzi.
Kiedy tylko przekraczam próg, przybiega do mnie moja asystentka. Jest
brzydka i to typowy kujon, ale przynajmniej ona rozróżnia aktywa od akcji.
Poza tym uwielbia się wymądrzać i jest wazeliniarą. Ale jestem tak
wyjebany z butów, że nie zamierzam jej zwalniać.
– Panie Blake, czy mogę o coś zapytać? – Niemal frunie za moimi
plecami, żeby mnie dogonić, kiedy wchodzę do windy.
– Nie, nie możesz.
– Jednak muszę się poradzić, czy… – Na szczęście drzwi windy się
zamykają. Nie przyszedłem tutaj, żeby udzielać rad, tylko podpisać kilka
dokumentów i sprawdzić, czy ten debil Bradley nie wynosi moich
pieniędzy.
Przed moim gabinetem stoi Jim z jakimś facetem. Nie byłem z nikim
umówiony, więc moja gęba przybiera wyraz znudzonego buldoga
angielskiego.
Facet wyciąga rękę. Ma na sobie dobrze skrojony garnitur i chyba przed
chwilą zaliczył fryzjera. A jednak nie wygląda na pewnego siebie.
– Dzień dobry, nazywam się…
– Nie obchodzi mnie, jak pan się nazywa.
Mijam go i wchodzę do swojego gabinetu, gdzie piętrzą się stosy
dokumentów. Siadam i zerkam na drzwi, za którymi Jim żegna typa.
Całe, kurwa, szczęście.
Mój przyjaciel wchodzi do środka.
– Jak się czujesz?
– Nie pytaj, jak nie chcesz wiedzieć. – Wzdycham i opieram się łokciami
o biurko. Przecieram zmęczoną twarz i zerkam na niego. Wiem, co chce mi
powiedzieć, ale nie mam głowy do nowych projektów ani nie interesuje
mnie, po co ktoś obcy sterczał pod moimi drzwiami. Dlatego wstaję, żeby
uciąć ewentualne pytania. Kartkuję dokumenty i wybieram najważniejsze
nazwiska.
– Ten facet był tu z prośbą o pomoc – mówi Jim.
– Jak ją znajdzie, niech da mi znać. – Nalewam do filiżanki czarnej kawy.
Jim milczy, więc postanawiam wykrzesać z siebie jakieś podsumowanie: –
Nie jesteśmy organizacją kościelną ani fundacją, więc naprawdę nie wiem,
w czym miałbym mu pomóc.
– W zasadzie to nie chciał nic za darmo, po prostu szuka pracy.
Dowiedział się, że potrzebujemy ludzi z uwagi na coraz szybszy rozwój,
dlatego chciał się z tobą zobaczyć.
– Nie mam teraz głowy do takich pierdół. Niech idzie do działu kadr albo
do pani lizidupki i zostawi swoje CV.
Stawiam kubek na blacie, rozlewając trochę kawy.
Jebał to pies.
– Mówił, że już to zrobił. Trzy miesiące temu.
Jimmy zachowuje się tak, jakby miał do mnie pretensje. Zaczyna
podnosić mi ciśnienie, bo chyba zdaje sobie sprawę, jak wygląda moja
praca, i wie, że nie zajmuję się rekrutowaniem ludzi. Gdybym musiał to
robić, nie starczyłoby mi czasu na to, żeby się wysrać. Układam dokumenty
w stos i stukam nimi o blat, nie spuszczając go z oczu.
– Więc dajcie mu tę pracę, żeby nie sterczał mi pod gabinetem, bo mało
brakowało, a byłbym niegrzeczny.
Na pewno słyszą mnie wszyscy na piętrze.
– W porządku, stary. Wiem, że i tak to były twoje najlepsze maniery.
– Nabijasz się ze mnie?
– Gdzieżbym śmiał! – Wyciąga rękę po dokumenty. – Daj, pomogę ci.
– Chcesz się za mnie podpisać?
– Nie, ale mogę ci podawać kartki.
Dalej się nabija. Ale to jedyny facet poza Tonym, któremu na to
pozwalam.
– Nie mogli mi ich dostarczyć do domu? – pytam.
– Nie, bo nikomu nie ufasz. Nie pamiętasz? Poza tym wciąż dochodzą
nowe.
Przez chwilę pracujemy w milczeniu. Podpisuję umowy, które wcześniej
przewertował Jim. Oczywiście najpierw czytam je pobieżnie, bo zawsze
mógł się pomylić, ale jak dotąd jeszcze mu się to nie zdarzyło i lepiej, żeby
tak zostało. Odchylam się, żeby rozprostować plecy, i wracam myślami do
dnia, w którym moja dziewczynka siedziała tutaj i postanowiła odegrać się
na pannie Atwood. Po chwili jednak docierają do mnie przyjemniejsze
wspomnienia.
Uśmiecham się zamyślony.
Pieprzyliśmy się w tym biurze setki razy. Przypominam sobie, jak
bezlitośnie posuwałem ją od tyłu, zanurzając rękę w jej gęstych i lśniących
włosach. Gdybym wtedy wiedział, że to nasz ostatni seks, nie pozwoliłbym,
żeby się skończył.
Dotykam blatu jak jakiś napalony zbok i staram się kontrolować wzwód.
Każda piękna chwila ma swoją datę ważności.
– Dobrze się czujesz?
Wracam na ziemię i poprawiam kołnierzyk koszuli. To zależy. Jeśli
chodzi o rzeczywistość, nie najlepiej. Ale zawsze mam wspomnienia,
którymi mogę się na chwilę zaspokoić.
– Ta cała sytuacja… zaczyna mnie przerastać – wyznaję. – Nie mogę się
na niczym skupić, telefon trzymam przy dupie przez całą dobę, a kiedy
dzwoni, jest jak alarm. Za każdym razem mam nadzieję, że w końcu
nastąpił jakiś przełom.
– To dopiero trzy dni. Musisz dać jej czas, żeby doszła do siebie. Wszyscy
wiemy, że wcześniej czy później tak się stanie. Andrea jest silna, ale nie jest
ze stali.
Tak, sam lepiej bym tego nie ujął.
– Chcę po prostu, żeby wszystko było jak dawniej. – Patrzę w sufit. –
Chcę znowu się z nią śmiać, rozmawiać do rana o wszystkim i o niczym,
kłócić, kochać, zaskakiwać ją… Chcę nawet zobaczyć ją wkurzoną, dasz
wiarę?
– Nie chcę cię martwić, ale ta żałoba może trwać latami. Kochała swoją
mamę, a mama kochała ją. Sam przyznasz, że Rose była wyjątkowym
człowiekiem. Zajęła się obcą dziewczyną, stworzyła dla niej dom, rodzinę,
była dla niej jak matka. Liz też nie może się z tym pogodzić. Do tego
zamartwia się Andreą, bo przecież są jak siostry. Nie jestem w stanie
ogarnąć rozumem tej tragedii.
– To wszystko… – urywam, żeby zebrać myśli. – Może będę brutalnie
szczery, ale… to wszystko zmieniło całe moje podejście do życia, bracie.
Inaczej patrzę nawet na własną matkę. Dotarło do mnie, że ona też nie
będzie wkurzała mnie wiecznie, a nie mam pewności, jak zniósłbym jej
odejście pomimo naszych napiętych relacji.
Obaj wzdychamy. Chyba żaden z nas nie spodziewał się tego po mnie.
Jim pochodzi z konserwatywnej rodziny, gdzie najpierw ślub, później dzieci
i tak dalej. A ja, cóż. Zawsze miałem wyjebane i robiłem wszystko od dupy
strony.
– Na pewno nikt nigdy nie odda takiego hołdu swojej matce, jak zrobiła to
Andrea. Nigdy tego nie zapomnę. – Jim kręci głową. – Do dziś mam ciary
na całym ciele. Łąka kwiatów, chór, gołębie. I to przemówienie… Łzy
płynęły ciurkiem, kiedy dziękowała mamie za całe swoje życie.
Dlaczego kobiety potrafią zrobić z nas takich mazgai? Czy to jest w ogóle
legalne?
– Zmieńmy temat.
– Masz rację. Ale zanim to zrobimy, ktoś musi ci powiedzieć, że ty
również spisałeś się jak prawdziwy facet. – Jim poklepuje mnie po
ramieniu.
Brakuje jeszcze, żebym się zarumienił.
– Dzięki, brachu, ale ja tylko wsparłem ją finansowo. Wszystko,
dosłownie wszystko zrobiła sama. I mimo że działała mechanicznie, dała
z siebie sto procent. Poza tym wierz mi, już moja matka do dziś mi za to
słodzi. Nie omieszkała mi nawet powiedzieć, że nigdy w życiu nie była
ze mnie tak dumna.
– Nigdy nie byłeś chytry, więc nie powinno nas to dziwić, ale odnosiliśmy
wrażenie, że gdyby Andrea zapragnęła dla swojej mamy gwiazdki z nieba,
zdobyłbyś ją.
Kurwa, czy ja naprawdę się rumienię?
– Nie ma o czym mówić. Kocham ją i zrobiłbym dla niej wszystko.
Spuszczam wzrok i udaję, że grzebię w papierach, ale prawda jest taka, że
po raz pierwszy ktoś mnie zawstydził. Kurwa, ze mną też nie jest najlepiej.
Powinienem się głęboko nad sobą zastanowić.
– A tak właściwie co mówi twoja mama na temat Andrei?
– Że kryzys psychiczny to powszechne zjawisko, ma wiele imion i jest
czymś naturalnym, ale nie mogą jej jeszcze wypuścić, bo nawet jeśli to był
incydent, może wrócić albo zamienić się w coś gorszego. – Zaciskam palce
we włosach. – Nie wiem, co może być gorszego od kobiety, która zrobiła
pauzę w swoim życiu, ale nie mam siły na kolejne wykłady mojej matki.
Jim zaczyna się śmiać, bo doskonale wie, co mam na myśli.
Udało mi się przeczytać trzy umowy w cztery godziny, a na biurku czeka
ich jeszcze z piętnaście. Postanowiłem wstrzymać kilka projektów do
odwołania, dzięki czemu zyskam więcej czasu i trochę spokoju.
Pieprzyć to. Nie zbiednieję.
Wychodzę z firmy i czekam na samochód, żeby jak najszybciej się
ulotnić. Kolejna rzecz, która się we mnie zmieniła. Kiedyś byłem
pracoholikiem, ciężko było zmusić mnie do wyjścia z biura. A dziś marzę
tylko o tym, żeby znaleźć się w domu, bo wiem, kto na mnie czeka.
– Jedziesz do domu? – pyta Jim, wrzucając do ust żółtego emenemsa.
Robię to samo. Obstawiam, że wspólnie zjedliśmy ich jakąś tonę.
– Najpierw do Andrei. Może pozwolą mi się z nią zobaczyć.
Gdy podjeżdżają nasze samochody, Jimmy pyta:
– Wpadnę do dziewczyn, masz coś przeciwko?
– Mówiłem ci, że na ten czas możesz zamieszkać z Liz u mnie. Czujcie
się jak u siebie. To znaczy bez przesady…
Parska śmiechem.
– Wiem, wiem! Jak ci się uda wejść, pozdrów ode mnie Andreę.
Wrzucam teczkę na tył czarnego matowego audi, ale zanim wsiądę,
zatrzymuję przebiegającego obok pracownika.
– Jack, przyniosłeś dokumenty, o które cię prosiłem?
Facet unosi wzrok do nieba.
– Jestem Mick.
Jack, Mick, jeden pies.
– Mam nadzieję, że dziś je otrzymam, bo nie lubię czekać.
– Ale kazał mi pan to zrobić godzinę temu.
– I wciąż ich nie dostarczyłeś?
– Są trzy godziny drogi stąd.
– Więc za dwie powinieneś być na miejscu.
– Tak panie, Blake. – Wchodzi po schodach do firmy. – Wezmę tylko
kluczyki od mojego odrzutowca.
Jim parska śmiechem, a ja pędzę do szpitala z wielką nadzieją, że uda mi
się w końcu zobaczyć moją Cherry. Najlepiej uśmiechniętą, ubraną w swoje
ubrania, wściekłą, że się tam znalazła, i gotową do wyjścia.
Marzyć każdy może, Blake.
Po drodze wpadam do kwiaciarni i kupuję cztery bukiety kwiatów –
w kolorze białym, różowym, czerwonym i niebieskim. Sprzedawczyni robi
wielkie oczy i rozdziawia usta. Jej wzrok pada na moje krocze i widzę, jak
dwukrotnie przełyka ślinę. Kobiety niewiele się różnią od facetów. Śmiało
mogę stwierdzić, że są od nich gorsze. Patrzę na jej pierścionek
zaręczynowy i uśmiecham się kącikiem ust, żeby dać jej do zrozumienia, że
chyba na niego nie zasłużyła. Pospiesznie podlicza moje zamówienie
i wychodzę bez słowa.
Kiedy docieram pod szpital, postanawiam odłożyć różowy bukiet dla Lily.
Następnie idę zmierzyć się z tym, co na mnie czeka.
Pod salą zauważam moją matkę. Rozmawia z jakimś lekarzem, ale kiedy
mnie dostrzega, od razu się żegnają.
– Witaj, synku. – Uśmiecha się i patrzy na kwiaty. – Co za piękny gest.
Na pewno się jej spodobają. Melissa! – krzyczy do jakieś kobitki
w podeszłym wieku. – Wstaw je, proszę, do wody.
– Ach, jakie piękne!
– Mogę ją zobaczyć? – przechodzę do rzeczy. – Chociaż na chwilę. – Po
minie mamy widzę, że nie jest to możliwe. – Może kiedy mnie zobaczy,
usłyszy mój głos, w końcu coś w niej pęknie. – Gdy kręci powoli głową,
wściekam się. – Nie możesz zabronić mi odwiedzenia własnej kobiety!
– Mogę. Jest moją pacjentką i muszę dbać o jej dobro, a nie o twoje.
Przecieram sfrustrowaną gębę.
– Jezu, ty naprawdę jesteś stworzona do tej pracy. Dowiedzieliście się
czegoś, co mój mózg mógłby przyswoić? Ona tam leży. Od trzech dni.
Karmisz ją, myjesz i czeszesz. W zasadzie to jak chcecie jej pomóc?
Pocą mi się ręce, szyja i czoło. Nie zniosę dłużej tego odosobnienia.
Potrzebuję Andrei, nawet jeśli miałaby nic nie mówić. Jest dla mnie jak
narkotyk. Muszę dostać swoją działkę!
– Na dole jest kafejka, chodźmy na kawę. – Mama ciągnie mnie za
przedramię. Nie mam wyboru, więc idę za nią jak smarkacz, który ma
nadzieję, że jak będzie grzeczny, w końcu mamusia się nad nim zlituje.
– Kupię ci podwójną, bo wyglądasz, jakbyś umarła już z pięć razy –
prycham.
Mama patrzy na mnie z ukosa.
Wiem, słaby żart, ale wciąż pracuję nad swoim pojebanym poczuciem
humoru.
Sytuacja z moją matką jest zawieszona, to znaczy staram się nie sprawiać
jej przykrości, bo potrzebuję jej jak nigdy wcześniej, pomijając swoje
dzieciństwo. Wiem, że mnie rozumie, i wiem, że kocha Andreę jak własną
córkę, o której pewnie marzyła. Poza tym jest psychologiem z powołania,
a co za tym idzie, moja dziecinka nie mogła trafić lepiej.
Gdy siadamy po przeciwnych stronach stolika, mój wzrok zaczyna
błądzić po ruchomych schodach rozdzielających szpitalne skrzydła.
– Nie mogę uwierzyć, że jeszcze niedawno leżała tu Rose… –
Wypuszczam powietrze z płuc. – To wszystko… Nie byłem na to
przygotowany. – Chwytam się za głowę.
– Więc możesz sobie tylko wyobrazić, jak się czuje Andrea. – Wzdrygam
się zaskoczony, ale szybko przyswajam to, co powiedziała. I czuję się
jeszcze gorzej. – Ona też nie była na to przygotowana, a to jej mama. Oboje
wiemy, jak silna więź je łączyła. Wiem, że oddział psychiatryczny nie
kojarzy się najlepiej, ludzie myślą, że człowiek, który tu trafił, jest stracony,
ale naprawdę każdego może to spotkać. Kiedy umysł nie daje sobie rady,
ciało się wyłącza. Musi się jakoś zregenerować, zrobić reset, by wrócić na
odpowiednie tory. Tak właśnie działa ludzka psychika. A my, specjaliści,
jesteśmy od tego, żeby takim ludziom pomóc.
Nachylam się do niej.
– Tylko w jaki sposób? Równie dobrze ona może się nie odezwać przez
dziesięć lat.
Mama odstawia kubek z kawą i kręci głową.
– Nie, to nie tak. Jest pod obserwacją, badamy jej zachowanie i reakcje,
ale nie możemy jej tak trzymać w nieskończoność. Musimy postawić
diagnozę i wdrożyć odpowiednie leczenie oraz terapię.
Jaką, kurwa, diagnozę?
– Mówiłaś, że przeszła załamanie nerwowe, więc jaką diagnozę?
– Nick, na świecie jest tyle chorób, co powietrza. To była diagnoza
wstępna. Żeby poznać skalę problemu, należy zajrzeć do środka, a to
wymaga czasu. Zwłaszcza jeśli pacjent nie wykazuje żadnej inicjatywy,
rozumiesz? Pamiętaj, że… – Oczy mojej mamy nagle robią się szklane.
– Że co?
– Że ona wiele w życiu wycierpiała. Najpierw pochowała tatę, mając
zaledwie piętnaście lat. Później została skrzywdzona przez kogoś, kogo nie
pamięta, i do tego urodziła dziecko. Potem pojawiłeś się ty, sam wiesz, że
bywało różnie. A teraz… straciła ukochaną mamę.
W międzyczasie ktoś podpalił ubranka Lily, rzucił cegłówką w ich okno,
Andrea spadła i potłukła żebro, bo ten skurwysyn ją nękał, ktoś podpalił jej
dom, a później wymalował na nim wulgaryzmy. Nie jestem godzien tej
dziewczyny. Powinienem odejść, żeby znalazła kogoś, przy kim odnajdzie
spokój. Ale nigdy tego nie zrobię. Będę się starał być dla niej najlepszym,
co ją w życiu spotkało. Zaraz po Lily.
– Boję się, że zrobią z niej wariatkę… – wyznaję.
– Chyba zapomniałeś, że tu jestem? – obrusza się mama. – Myślisz, że
bym na to pozwoliła? Wszyscy wiedzą, w jaki sposób do tego doszło.
Wiedzą, że to wesoła, energiczna, niedająca sobie w kaszę dmuchać
dziewczyna. – Uśmiecham się na te słowa. – Ma rodzinę, pracę, chłopaka
i poukładane życie. Nie zrobiła nikomu krzywdy, więc nie może być
wariatką. Ale to nie oznacza, że możemy przestać być czujni. Ona musi
zacząć mówić. Nawet jeśli będą to same destrukcyjne rzeczy, musimy ją
usłyszeć.
– Może przestańcie faszerować ją lekami, to w końcu wróci do siebie –
sugeruję.
– Bez leków mogłoby jej już nie być, wierz mi.
Patrzę w bok, bo nie chcę wyjść na mięczaka. Nie jest mi łatwo słuchać
tego wszystkiego o kobiecie, która jest dla mnie najważniejsza.
– Ile czasu możecie ją tu trzymać?
– Maksymalnie dwa tygodnie. Później będziemy musieli przenieść ją
z obserwacji do szpitala psychiatrycznego…
Na ułamek sekundy przenoszę na nią wzrok. Od emocji bolą mnie
wszystkie mięśnie.
– Nie ma mowy. Kochasz swoją pracę, w kółko powtarzasz, ile dla ciebie
znaczy. – Wstaję, moja matka też. Nie jestem w stanie usiedzieć, pić kawy,
jeść. Podchodzę do niej najbliżej, jak się da. – Nie mogłaś pomóc sobie,
mnie, więc teraz masz szansę i możesz odkupić swoje winy – niemal
warczę jej w twarz, a jednocześnie błagam wzrokiem, żeby do tego nie
dopuściła. – Obiecuję, że wszystko ci wybaczę i nigdy więcej do tego nie
wrócę. Tylko jej pomóż! – Chwytam ją za drobne ramiona. – Zrób
wszystko, żeby do nas wróciła.
Puszczam ją i prostuję się.
– Taki mam zamiar, Nick. – Mama sprawdza swój telefon. – Muszę
wracać, wzywają mnie.
– Idę z tobą!
Gdy wbiegamy po schodach, serce łomocze mi tak mocno, że prędzej
chyba umrę na zawał, niż doczekam wyzdrowienia Andrei. Dopadamy do
drzwi, które moja matka przede mną zasłania. Jest ode mnie dużo niższa
i wie, że gdybym chciał, przesunąłbym ją jednym palcem, ale postanowiłem
być grzeczny. Przynajmniej tutaj, gdzie nie mam na nic wpływu.
– Nie możesz wejść, dopóki się nie dowiem, co się stało – mówi tonem
nieznoszącym sprzeciwu.
Mija minuta, pięć, dziesięć, dwadzieścia. Chodzę w kółko i mam ochotę
walić głową w ścianę. Podskakuję, kiedy z pokoju wychodzi moja mama.
– I co?
– Zapytała, jaki dziś dzień i czy widziałam Lily. – Czekam na coś więcej,
bo w sumie nie dociera do mnie, co chciała przez to powiedzieć. A może
liczyłem, że Andrea najpierw zapyta o mnie. Wiem, wiem. Jestem
bezczelny i zarozumiały. – Odezwała się, Nick. Nie była agresywna, ale nie
okazywała żadnych emocji. Poprosiła o sok jabłkowy.
Sok jabłkowy?
Sok? Jabłkowy?
Tak, kurwa.
I tyle?
A czego się spodziewałeś? Monologu o miłości?
– Pójdę jej kupić.
Muszę ochłonąć, muszę wbić sobie do mojego tępego łba, że nie jestem
centrum wszechświata Andrei. Oprócz wielkiej miłości do naszego dziecka
miała jeszcze matkę, która była dla niej najważniejsza – wciąż jest. Ciężko
mi o tym pamiętać, bo sam nie znam takiego uczucia. Kiedy byłem mały,
wszyscy, których kochałem, mnie opuszczali, więc nie wiem, jak to jest
kochać kogoś poza nią.
Biorę dwa soki jabłkowe, precle, ciasteczka owsiane z bananami (jej
ulubione), paczkę żelków, które może przypomną jej o Lily, i misia. Tak,
misia. Może ten jebany miś sprawi, że poczuje się lepiej.
– Mogę ją zobaczyć? – burczę, gdy wracam na oddział, choć nie
spodziewam się, że moja matka zmieniła zdanie.
– Tak.
Tak?!
Jezu, jestem tak podekscytowany, że nagle uświadamiam sobie, że nie
wiem, co mam powiedzieć Andrei, kiedy już tam wejdę.
– Mogę? – Zaglądam do środka. Nie reaguje, ale pieprzę to. Muszę
spróbować. – Dobrze cię widzieć. Jesteś głodna? A może masz ochotę na
coś słodkiego?
Cisza. Patrzę na nią i mam wrażenie, jakby uszło z niej całe życie.
– Cieszę się, że się obudziłaś. Możesz mi chociaż powiedzieć, jak się
czujesz?
Cisza.
– Każdego dnia nasza córka maluje mi paznokcie. Dziś miałem
niebieskie. Często o ciebie pyta, chciałaby cię zobaczyć.
Brak reakcji. Mam wrażenie, że rozmawiam ze sobą, ale się nie poddam.
– Przyniosłem ci misia. – Przypominam sobie o laurce od Lily, którą mam
w kieszeni marynarki. Wyciągam ją i rozprostowuję. Przybliżam się
z krzesłem jak najbliżej jej ślicznej buzi, ale Andrea na mnie nie patrzy. –
To od Lily. Podoba ci się?
Jest! Widzę słabą reakcję! Spogląda na obrazek. Bacznie obserwuję jej
twarz, usta, oczy, ale nie dostrzegam niczego oprócz pustego wzroku. Nie
wiem, czy to przez leki, czy faktycznie wszystko jej jedno.
– Lily za tobą tęskni, Andrea. Ja za tobą tęsknię. Powiedz coś. Cokolwiek.
Nie możesz tu zostać na zawsze. Jesteś silna. Razem to wszystko
przetrwamy, tylko musisz tego chcieć.
Cisza.
– Masz córkę, która cię potrzebuje. Która codziennie w nocy za tobą
płacze. Dlaczego się poddałaś?
Kurwa mać! Muszę obrać inną taktykę.
Zamykam się na chwilę i krążę po pokoju. Zauważam, że Andrea skubie
bandaż na dłoni, ale robi to tak delikatnie, jakby drapała mrówkę.
– Wiem, że… – przełykam ślinę – …odkąd mnie poznałaś, twoje życie
zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Pewnie często myślałaś, że
popełniłaś błąd, ale przysięgam – ocieram dyskretnie łzę, chociaż i tak na
mnie nie patrzy – że dorwę tych, którzy cię krzywdzą. Nie mogę zwrócić ci
mamy, nie mogę w żaden sposób ukoić twojego cierpienia, ale kocham cię
i nie chcę, żebyś zapominała o tej miłości.
Wiem, że mówię tak, jakbym ją przepraszał, ale rzeczywiście chciałbym
przeprosić ją za wszystko, co ją w życiu spotkało. Tylko nie wiem, czy to
dobry pomysł. Nawet nie wiem, czy ona mnie w ogóle słucha…
– To nie jest tak, że chcę umrzeć. – Gdy wreszcie słyszę jej głos, za
którym tak bardzo tęskniłem, podbiegam i siadam przy niej na łóżku.
Ujmuję jej drobną dłoń i uśmiecham się przez łzy. – Ja po prostu nie chcę
żyć.
Gwałtownie wstaję. Analizuję jej słowa i zaciskam pięści. Nie ma szans,
żebym słuchał tego ze stoickim spokojem! Jeśli tak ma wyglądać jej
leczenie, to ja podziękuję.
Nie piszę się na to. Nie. Nie ma, kurwa, mowy!
– Musisz żyć, Andrea. – Zaciskam zęby. Do oczu napływają mi łzy. – Bo
jeśli odejdziesz… nie będziemy mogli z tym żyć. – Wypuszczam powietrze
z płuc, żeby się uspokoić. – Nie poradzimy sobie bez ciebie.
– A jeśli… – Jej głos jest tak cichutki, że muszę się zbliżyć, żeby ją
słyszeć.
– Tak? Jeśli co? Powiedz mi, skarbie. – Gładzę kciukiem jej drobną twarz,
marząc, żeby znów zobaczyć te słodkie dołeczki.
– Jeślibym umarła…
– Nie umrzesz, bo na to nie pozwolę – warczę i nieświadomie nią
potrząsam. Ale nie robi to na niej wrażenia.
– Czy wtedy też… będziesz jej ojcem?
Zamykam oczy, żeby nie pęknąć.
To boli.
Boli jak skurwysyn.
– Tak, będę. Ale to nie zmienia faktu, że masz żyć! – podnoszę głos
i wstaję. Nie nadaję się do tego. – Masz załamanie nerwowe, nie wiesz, co
mówisz. – Macham rękami na lewo i prawo. – Ale wyjdziesz z tego.
Poradzimy sobie z tym. Musisz wyzdrowieć, bo twoja mama by tego
chciała. Wiesz, że cierpiałaby, gdyby cię teraz zobaczyła, prawda? Pokaż
jej, że jesteś silna, bo na pewno na ciebie patrzy. – Sam w to nie wierzę, bo
nie istnieją dla mnie te wszystkie religijne bzdury, ale ona… musi w coś
wierzyć.
Wtedy zaczyna krzyczeć tak głośno, że mało nie zdziera sobie gardła:
– Wynoś się! – Podbiegam, żeby ją przytulić, ale wierzga agresywnie
i boję się, że zrobi sobie krzywdę. – Wynoś się, słyszysz?! – Łzy płyną mi
po twarzy, ale już nawet ich nie wycieram. – Wynoś się!
Do pokoju wpada dwóch lekarzy w towarzystwie mojej mamy. Coś do
mnie mówią, każą się wycofać, ale jestem jak w transie.
A Andrea ciągle zawodzi:
– Ona mnie zostawiła! Zostawiła mnie! – Z jej niebieskich oczu też płyną
łzy, które trafiają mnie prosto w serce.
Cofam się i przywieram plecami do ściany. Widzę wszystko, co się dzieje
przede mną, jak przez mgłę. Wiem tylko, że coś jej podają, że moja mama
tuli ją do piersi. Andrea jej nie odpycha, po chwili się uspokaja i wtula
w nią, jakby chciała się przede mną schować. To boli jeszcze bardziej. To ja
powinienem ją pocieszać.
– Nie ma jej… – łka przejmująco. – Nie ma…
– Cii… Już dobrze, już dobrze.
– Proszę wyjść. Nie może pan tutaj zostać – mówi jakaś piguła.
Matka daje mi znać, że muszę to zrobić, więc wychodzę. W zasadzie nie
wiem, czy chciałbym zostać.
Wsiadam do samochodu wyzuty z uczuć. W głowie mam tylko to, że
mnie odtrąciła. I nawet świadomość, że to wina choroby, nie zmienia skali
bólu, jaki we mnie uderzył.
Moje biadolenie przerywa telefon od Liz.
– Masz jakieś nowe wieści? Nie mogę patrzeć na zachowanie Lily…
Zaczęła się jeszcze bardziej wycofywać. – Po prostu, kurwa, cudownie. –
Staramy się czymś ją zajmować, ale ona ciągle tylko pyta o babcię i mamę.
– Odezwała się, ale to, co mówiła…Wolałbym chyba, żeby milczała.
– Pytała o Lily? O nas? Wie w ogóle, co się stało?
– Wie, co się stało. Mówiła, że nie ma ochoty żyć, a kiedy wspomniałem
o Rose, wpadła w szał. Musiałem wyjść.
Liz milczy przez chwilę. W sumie ja też nie wiem, co powiedzieć.
– Jak długo to jeszcze potrwa, Nick?
– Nie wiem. Pogadamy w domu, bo łeb mi pęka.
– Jasne, do zobaczenia.
Rozłączam się.
Kiedy podjeżdżam pod dom, czeka na mnie mój mechanik. Chłopak przez
całą dobę grzebie w samochodach, a kiedy nie ma nic do naprawy,
sprawdza je podczas jazdy. Lubię go, więc pozwalam na te darmowe
przejażdżki. Teraz podaję mu kluczyk i wyciągam swoje rzeczy
z bagażnika, ale widzę, że chce mi coś powiedzieć. Odkąd wyciągnąłem go
z nałogu chlania, jest cichy i mało wymagający.
– Co jest, George? – pytam. – Chcesz się przejechać?
– Może później… Ja w innej sprawie. – Przestępuje z nogi na nogę.
– Tylko nie mów, że zamierzasz odejść. Chcesz podwyżkę? Nie ma
sprawy? – Zamykam bagażnik. – Nowszy model merca? Nie ma sprawy.
Tylko błagam, nie kop leżącego.
– Gdzie tam… – Macha ręką. – Nigdzie się nie wybieram. Za dobrze mi
tutaj.
– To w czym problem?
– Zajrzałem do samochodu pańskiej żony… przepraszam, dziewczyny
i znalazłem w nim puszkę czerwonej farby.
Czuję, że zasycha mi w ustach.
– Masz ją?
– Tak, jest w garażu – odpowiada, pewnie zdziwiony tym, że pytam
o puszkę, a nie o to, na jaką cholerę grzebał w bagażniku mojej kobiety.
Znam go jednak i wiem, że nie jest wścibski. A poza tym interesuje mnie ta
puszka.
Idę za nim do jego świątyni, a on podaje mi srebrną puszkę. Otwieram
nakrętkę. Czerwona farba.
– Od razu mówię, że nie chciałem grzebać, ale zaciekawiony byłem,
więc…
– Nie przejmuj się. – Klepię go w ramię. – George? Nikomu o tym nie
mów, okej? Nawet mojej matce.
Przejeżdża palcami po ustach jak suwakiem.
I to mi się podoba.
Wchodzę po schodach, ale zanim docieram do drzwi, biorę porządny
wdech. Nie mam pojęcia, co zastanę po drugiej stronie.
Wita mnie Paul. Dyskretnie zabiera moją teczkę razem z marynarką.
Ostatnio porozumiewamy się bez słów. Moi pracownicy wiedzą, że jestem
wypompowany i lepiej, żebym się nie odzywał.
W salonie jest pusto, w jadalni też. Paul, widząc, że się rozglądam,
informuje, że Lily bawi się w ogrodzie z Liz i Jimmym. Cieszy mnie to.
Siadam na sofie i proszę o whisky. Wypijam ją duszkiem, oglądając puszkę
spreju. Kompletnie nie wiem, co mam o tym myśleć.
Po piętnastu minutach ciszy do domu wchodzą Lily, Liz oraz Jim. Wstaję
i biorę małą na ręce, żeby się przywitać.
– Hej, słoneczko. Jak się czujesz?
– Może być. – Wzrusza ramionami. – Dzwoniłam do mamy, ale ciągle
mówi, że nie może teraz rozmawiać.
– To nie mama… to znaczy to głos mamy, ale to poczta głosowa.
– Poczta głosowa?
– Głos mamy jest nagrany, jeśli ona sama nie może rozmawiać. Możesz
jej zostawić wiadomość, którą później odsłucha. – Nie wiem, czy mnie
zrozumiała, ale nagle wpadam na genialny pomysł. Ja to jednak mam łeb! –
Więc możesz do niej mówić. – Wyciągam z jej zaciśniętej rączki telefon
i wybieram numer Andrei. – Kiedy piknie, mów, co tylko chcesz. A jak
skończysz, naciśnij tutaj. – W jej małych oczach widzę radosne iskierki. –
Mama odsłucha wszystko, kiedy będzie zdrowa.
– Czy do babci też mogę tak zadzwonić?
– Możesz. – Wiem, kurwa, wiem, że nie powinienem dawać jej złudnych
nadziei, ale ona ma dopiero sześć lat, tak?
– Pójdę opowiedzieć jej, co robiłam. I powiem, że za nią tęsknię
i czekam, aż do mnie wróci. – Zamyśla się i skubie skórkę przy paznokciu.
Ostatnio często to robi, co zaczyna mi się nie podobać. – Babci też powiem,
że za nią tęsknię.
– Mam iść z tobą? – pytam, ale kręci głową. – Chcesz być sama?
– Tak – odpowiada, wciskając telefon w klatkę piersiową.
– Dobrze. Będę w salonie, jakbyś mnie potrzebowała, okej.
– Okej. Pa.
Kiedy Lily jest w połowie schodów, Liz rzuca się na puszkę.
– Co to jest? – Patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami. – Tylko nie
mów mi, że to ty pisałeś po ścianach, bo chyba strzelę sobie w łeb!
– George znalazł to w bagażniku Andrei.
Spoglądam na nią, a później na Jima, równie skonsternowanego.
– Po co jej sprej? – pyta Liz, ale milczę. – Nie. – Zasłania oczy ręką. –
Nie waż się nawet tak myśleć, Nick.
– Przecież nic jeszcze nie powiedziałem.
– Ale przemknęło ci przez głowę, że to mogła być ona, prawda? – Nie
mówię, że nie, ale to chyba żadna zbrodnia mieć chujowe myśli, co? –
Nigdy w życiu! – Liz gwałtownie wstaje i chwyta się za głowę. – Moja
siostra nie jest wariatką!
– Nikt tego nie powiedział. Jestem ostatnią osobą, która by tak pomyślała.
Odwraca się i celuje we mnie swoim różowym trzystumetrowym
paznokciem.
– Przedostatnią!
Dobra, kłótnie z Liz nie mają sensu. Ta kobieta przegada każdego, nawet
jeśli nie ma racji.
– Pytanie tylko, skąd go wzięła – mówię, żeby temat zszedł ze mnie. –
Była w Harrods, kiedy Rose trafiła do szpitala. Musiała ją gdzieś znaleźć.
– Lub wyszarpać od sprawcy.
– Wątpię. Powiedziałaby mi to tym.
Liz otwiera usta, ale po chwili je zamyka. Chciała coś powiedzieć? Ma co
do tego wątpliwości? Wiem, że kobiety nie mówią swoim facetom
wszystkiego, bo od tego mają swoje pokręcone przyjaciółki, ale Andrea
dobrze wiedziała, że szukam sprawcy, więc nie zataiłaby takiej informacji.
– Może zapomniała, w końcu to było najmniej istotne w obecnej sytuacji
– stwierdza Liz. – Biedna Cherry… Tak cholernie mi jej brakuje. Boję się,
że już nigdy nie będzie tą samą dziewczyną co wcześniej.
Czy mi się wydaje, czy teraz ona próbuje zmienić temat?
– Mogę podjechać do Harrods i wypytać sąsiadów – proponuje Jim.
– Nie chcą mówić – odpowiadam. – To banda zjebów.
– Może Andrea miała rację.
– Z czym? – Unoszę wzrok na zadumaną Liz. Ewidentnie wie więcej niż
ja. I zaczyna mnie to wkurwiać.
– Z tą całą Atwood.
– Czy ja o czymś nie wiem?
– Nie mówiła ci o naszym spotkaniu w Blossom? – Kręcę głową, a ona
wyjaśnia: – Podpisywałam umowę o lokal, dlatego niechcący
uczestniczyłam w tej szopce. Andrea przyszła do mnie do stolika podczas
przerwy. Podniecałam się, że mam lokal i tak dalej, kiedy do kawiarni
weszła Patricia. Zaczęła prowokować Andreę. Najpierw kazała jej siebie
obsłużyć, bo jak sama powiedziała: będzie miała długie spotkanie. Z tobą.
Co za pizda.
– Mów dalej.
– Andrea trzymała fason, chociaż wiem, że ją to bolało, ale tamta nie
dawała za wygraną. Zaczęłyśmy się kłócić, aż w pewnym momencie
Andrea kazała się jej wynosić. One się tam prawie pobiły, Nick. Sprawa
byłaby wygrana, gdyby nie to, że Martha kazała Andrei wyjść z pracy
i wrócić, kiedy ochłonie.
– I co dalej?
Okłamała mnie. Powiedziała, że wzięła urlop i nie ma ochoty dłużej
chodzić na zajęcia tańca. Nie mam do niej pretensji. Mam pretensje do
siebie. Miała jakiś powód, żeby mnie okłamać, a ja jak nigdy postanowiłem
nie męczyć jej pytaniami. Obawiam się, że tym razem na nie liczyła, ale
mnie było na rękę, że będę ją miał całe dwa tygodnie tylko dla siebie.
– Zabrałam ją do siebie – ciągnie Liz. – Już wtedy była czymś
przygnębiona, zanim przyszła ta wstrętna… Uch, nie cierpię jej. Bez
obrazy, ale nie wiem, jak mogłeś być z kimś tak pustym i próżnym.
– Nie byłem z nią.
– No tak. Ty z niej tylko korzystałeś. W zasadzie do niczego więcej się
nie nadaje. – Przecieram twarz i składam wszystkie klocki do kupy, gdy Liz
nachyla się nade mną. – I tyle? – niemal wrzeszczy. – Nic z tym nie
zrobisz?
– Oczywiście, że zrobię – odpowiadam stanowczo.
– No mam nadzieję. Andrea wiele przez nią wycierpiała. A z tego, co
mówiła, nie jesteś skory do rozwiązania tego problemu.
Równie dobrze mogła mnie strzelić w ryj.
– Co masz zamiar zrobić? – pyta mnie Jimmy.
– Nie wiem. Ale zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Skąd mój ojciec
zna Andreę? Na pogrzebie rozmawiali, jakby się znali. O tym też mi nie
wspomniała.
Jim kręci głową, a Liz chwilę myśli, po czym znów celuje we mnie
swoim paznokciem. Jezu, nie wiem, czy to normalne, ale zawsze, gdy
widzę takie szpony, zastanawiam się, jak kobiety podcierają sobie tyłek!
– Andrea mówiła coś o jakimś sympatycznym panu, który często
przesiadywał w Blossom. Raz przyniósł na rękach Rose… Może to był twój
tata?
– Dlaczego przyniósł ją na rękach?
– Zemdlała, a on akurat szedł do Blossom. Wiem tylko, że Andrea była
mu bardzo wdzięczna i długo nie mogła wyjść z podziwu, że są jeszcze na
świecie tacy bezinteresowni ludzie.
– Czyli Andrea nie wie, że to mój ojciec. To wszystko wyjaśnia.
– A dlaczego twój ojciec się nie przyznał? – pyta Jim.
– Zapewne miał jakiś powód, może chciał ją bliżej poznać. Nie wiem.
I w zasadzie gówno mnie to obchodzi. Ale nie podoba mi się, że wszyscy
się koło niej kręcą.
Do pokoju zagląda Kirstin.
– Panie Blake, czy podać do stołu?
– Tak, proszę. Zjedzmy coś i pomyślmy, jak rozwiązać te wszystkie
zagadki.
– Pójdę po Lily. – Liz zrywa się z kanapy.
– Czy podać pańskiej córce jej ulubione naleśniki z czekoladą?
– Nie, Kirstin. Moja córka zje dziś normalną kolację.
– Oczywiście.
– Jak myślisz, skąd miała tę puszkę? – pyta Jim, ale widzę, jak ukradkiem
spogląda w stronę schodów. Mam nadzieję, że Liz go nie bije, bo chłopak
zaczyna być przewrażliwiony.
– Nie mam pojęcia. – Wzruszam ramionami. – Wstydzę się swoich myśli,
ale niczego już nie jestem pewny. Może miała jakieś problemy i sobie
z nimi nie radziła?
– Wątpię.
– Muszę się z tym przespać.
Ze schodów zbiega Lily, a Liz stara się za nią nadążyć. Muszę pomyśleć
o jakiejś barierce.
– Powiedziałam mamie, że na nią czekam. A babcia nie chciała słuchać.
– Tłumaczyłam jej, że babcia nie ma poczty głosowej…
Szlag. Nie pomyślałem o tym.
– Chodź do mnie, Lily. To nie jest tak, że babcia nie chciała. Babcia… jest
w niebie, pamiętasz? – Lily powoli potakuje. – I masz ją tutaj, w serduszku.
Możesz do niej zawsze mówić, ale ona ci nie odpowie.
Kurwa, to jest takie ciężkie!
– Dlaczego?
– Bo tam – unoszę palec, a ona podąża za nim wzrokiem – u góry…
No i co dalej?
– Jest wysoko? – wtrąca, ratując mnie z opresji.
– Tak.
– Okej. Ale może przyjdzie na moje urodziny. – Siada zadowolona na
krześle.
Zamykam oczy i biorę haust powietrza. Andrea musi wyjść ze szpitala
i pomóc mi ogarnąć to wszystko, bo inaczej wyciągnę ją stamtąd na siłę.
ROZDZIAŁ 25

Po wizycie w Blossom utwierdzam się tylko w przekonaniu, że Patricia


Atwood ma konkretnie zryty beret. To już drugi raz, kiedy mam do
czynienia z Irlandką, i drugi raz muszę się z tego wymiksować. Nie wiem,
czy to kwestia pochodzenia, bo nie należę do ludzi, którzy zwracają uwagę
na pochodzenie, ale chyba coś jest na rzeczy, skoro te laski są wyjątkowo
tępe, nie?
Przedostatnia również miała obsesję na moim punkcie, ale prawdę
przysłaniał mi fakt, że była uzależniona od seksu, więc nie zwracałem
zbytnio na to uwagi – do czasu, aż zaczęła wystawać pod moim biurem
z prośbą o szybki numerek na powitanie dnia.
O ósmej rano.
Więc kiedy Pati zasugerowała mi niezobowiązujący seks, od razu się
zgodziłem. Nie musiałem jej zdobywać, pieprzyć tych wszystkich
farmazonów. Musiałem z kimś uprawiać seks, a że nie płacę za coś, co jest
naturalne, i brzydzę się dziwkami, było mi to na rękę. Nasz układ był
klarowny jak poranny mocz: żadnych wymagań, żadnego słodkiego
pierdzenia. Żadnych uczuć.
A ta głupia cipa po paru miesiącach oznajmiła mi, że chyba mnie kocha.
Wtedy nie wiedziałem, co to znaczy „chyba kogoś kochać”, i szczerze mi to
wisiało. Dzisiaj wiem, że albo kogoś kochasz, albo nie. Kurwa, to takie
proste! Jednak to i tak nic w porównaniu z tym, że dała dupy Bradebilowi.
Nieźle, co?
Chuj z tym, teraz muszę zrobić wszystko, żeby uświadomić tej tlenionej
łepetynie, że nigdy nie byliśmy i nie będziemy razem, choćbym miał do
końca życia jechać na ręcznym.
Być może zaraz stracę najlepszego przyjaciela i człowieka, którego
traktuję jak ojca, ale nie pozwolę, żeby to przeważyło nad dobrem mojego
związku. Jeśli mam wybierać, to już podjąłem decyzję.
Podjeżdżam pod bramę rezydencji państwa Atwood i czekam, aż jakiś
cieć mnie wpuści. Zaczynam dzwonić dzwonkiem jak opętany, kiedy
w końcu wrota zostają otwarte. Dom Tony’ego jest wielki, luksusowy
i dobrze zabezpieczony, ale nic nie może się równać ze spuścizną, jaką
otrzymałem od dziadka. Mój dom to forteca, ponieważ dziadek był chytry
i miał paranoję, że każdy chce go okraść.
Lub zabić.
Idę do drzwi i walę w nie pięścią. Po chwili otwiera je Nathalie, wiecznie
wystraszona gosposia. Mijam ją bez słowa i wchodzę do środka.
– Panie Blake, proszę zaczekać… – Drepcze za mną, ale przecież wie, że
mnie nie da się powstrzymać. – Muszę powiadomić panienkę, że ma
gościa…
– Zaczekam tu. – Staję w holu, ale nie muszę długo czekać na pojawienie
się „panienki”.
– Pan Blake wszedł bez ostrzeżenia, nie reagował, kiedy prosiłam…
– Spokojnie, Nathalie. – Patricia unosi dłoń, żeby ją uciszyć. – Pan Blake
jest zawsze mile widziany w tym domu. Przynieś coś do picia. – Zwraca się
do mnie: – Wody? Szampana?
– Nie trzeba. Nie przyszedłem w gości. – Bujam się na piętach z rękami
w kieszeni.
– Więc czemu zawdzięczam twoją wizytę?
Siada na beżowej sofie i celowo odkrywa swoje długie nogi. Ale nie robi
to już na mnie wrażenia, odkąd wiem, co miała między nimi.
Zajmuję miejsce po drugiej stronie, żeby trochę się z nią pobawić.
– Widziałaś się ostatnio z Andreą?
– Nie, nie przypominam sobie. – Oczywiście kłamie. Wiedziałbym o tym,
nawet nie mając dowodu. Kłamcy unikają kontaktu wzrokowego, mają
również asymetryczny wyraz twarzy. Nie mówię, że metody wykrywania
kłamstw są skuteczne w stu procentach, bo zdarzyło mi się popełnić błąd,
ale jak twierdził Oscar Wilde, „kto mówi prawdę, prędzej czy później
zostanie na tym złapany”.
– I nie byłaś u niej w kawiarni? – Staram się brzmieć spokojnie. To tak
zwany fałszywy alarm dla przeciwnika. Kłania się Mentalista.
– Z tego, co wiem, to nie jest jej kawiarnia, a ona jest tylko pomywaczką.
Czy tam panną przynieś-wynieś. Pijam tam kawę, ale ostatnio nie miałam
tej przyjemności, żeby ją zobaczyć. – Nerwowo kręci stopą. – A co, znów
coś na mnie nagadała?
– Nie. – Wydymam dolną wargę i opieram się luzacko o fotel. Nathalie
bez słowa kładzie przede mną szklankę wody i whisky. – Dzięki, Nath.
– Do usług, panie Blake.
– Więc co się stało, Nick? – Patricia nachyla się w moją stronę. Mam ją
już w garści. Ale tak mi się spodobała ta zabawa, że chcę to pociągnąć. –
Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść i o wszystkim mi powiedzieć,
tym bardziej po tym, co było między nami.
Pff. Mam ochotę parsknąć śmiechem, ale wiem, że ona i tak nie załapie.
Od dawna ma zryty beret i wściekliznę macicy.
Żeby tylko.
– Masz rację.
– Miałeś chwilę słabości, zobaczyłeś młodą dziewczynę, ale pewnie już
do ciebie dotarło, że nie pasujecie do siebie. – Unosi szklankę z drinkiem. –
Uczcijmy to.
– Prowadzę.
– Wiesz, że możesz zostać. – Wstaje, po czym siada bardzo blisko mnie.
Sytuacja robi się niezręczna, więc wyciągam telefon z kieszeni spodni.
– Pokażę ci film, który ostatnio oglądałem.
Dzięki uprzejmości Marthy, która zgrała dla mnie nagranie z monitoringu,
mam dowód, że Patricia prowokowała Andreę.
– Jasne, możemy go obejrzeć dziś wieczorem. – Gładzi mnie po zaroście.
– Wolałbym teraz. – Uśmiecham się cynicznie.
– Na telefonie?
– Pokażę ci zwiastun, bo nie wiem, czy ci się spodoba.
Podtykam jej komórkę pod nos. Tak jak się spodziewałem, wygląda,
jakby zobaczyła ducha. Wyczuwam jej przyspieszony puls i widzę, jak
nerwowo przełyka ślinę.
Odsuwa się ode mnie, więc wstaję.
– Dalej twierdzisz, że nie widziałaś się z Andreą? Powiedz, po co, do
kurwy nędzy, wciąż ją nękasz? Sprawia ci to jakąś jebaną radość? Lubisz
się pastwić nad kobietami? To może zmień terapeutę, zamiast się z nim
walić.
– Byłam wypić kawę, nic złego jej nie zrobiłam! To ona zaczęła!
– Może gdybym cię nie znał – mówię z pogardą. – Ale wiem, do czego
jesteś zdolna, żeby dopiąć swego. Wbij sobie do tej pustej główki, że my
nigdy nie będziemy razem. Nawet gdybyś miała być ostatnią kobietą na tej
planecie. Brzydzę się tobą i tolerowałem cię tylko ze względu na twojego
ojca. Ale nie jestem przedmiotem, który można posiadać, bo ma się taki
kaprys.
Nie wiem, jak to możliwe, że kręciły mnie takie puste laski. Pocieszam
się tym, że mój kutas nie posiada mózgu, a kiedy facetowi chce się ruchać,
bierzesz taką, która się do tego nadaje. Przecież nie myśli o tym, czy jest
inteligentna i ma jakieś uzdolnienia oprócz dobrego ciągnięcia fiuta.
To wszystko zmieniła Andrea – i nie pozwolę, żeby ta pizda wpierdalała
się między nas.
– Zniszczę tę małą sukę, nawet jeśli nigdy razem nie będziemy. – Oho,
pierwszy napad histerii właśnie się rozpoczyna. Ale to nigdy na mnie nie
działało. Przynajmniej nie w jej wykonaniu. – Patricia Atwood nigdy się nie
poddaje. – Kurwa, ona naprawdę jest tępa. – W dupie mam waszą miłość
i udawanie rodzinki. Myślisz, że jak pobawisz się w ojca tego bachora…
Chwytam ją za szyję.
– Ani, kurwa, słowa więcej. Bo przysięgam, że cię uduszę.
– Boli… – Wytrzeszcza oczy i próbuje zaczerpnąć powietrza.
Chryste, puść ją, człowieku. Nie marnuj na nią swojej wolności.
– Co tu się dzieje?! – Podbiega do nas Tony, więc ją puszczam. Patricia
zaczyna kaszleć, chwytając się za gardło.
– Każ mu się wynosić! Jest niebezpieczny! Boję się go! – Nawet teraz
kłamie. Powiedziałaby wszystko, żeby Tony trzymał jej stronę, bo tylko
dzięki niemu może egzystować.
– Nick, co ty, do cholery, robisz? I to w moim domu? Zapraszam do
gabinetu.
Idę za nim bez słowa. Słyszę, jak ten wybryk natury za mną drepcze, ale
Tony się odwraca i celuje w nią palcem.
– Ty nie.
– Ale…
Z impetem zamyka za sobą drzwi.
– Co się stało? – Zniża głos. – Nigdy się tak nie zachowałeś, zwłaszcza
w moim domu. Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie. Ale dusić
kobietę? Nawet jeśli jest nią moja córka, wybacz…
Teraz powinniśmy się zaśmiać, ale to nie jest odpowiedni moment.
– Andrea przebywa na obserwacji psychiatrycznej – mówię. – Nigdy by
mnie tu nie było, gdyby nie to, że mam nagranie, na którym Pati rzuca się
do niej w pracy. Po raz kolejny twoja córka ją gnębi. Nie wspomnę o tym,
że upokorzyła ją w miejscu publicznym.
Podaję mu telefon z włączonym nagraniem, a sam wzdycham i siadam na
krawędzi biurka. Jestem już naprawdę wypompowany i chcę wrócić do
domu.
– Chodź ze mną. – Tony szybkim krokiem zmierza do drzwi, więc
zrywam się za nim.
Patricia jak opętana chodzi w kółko i dalej masuje krtań. Kiedy zauważa
Tony’ego, staje na baczność i patrzy na niego spłoszonym wzrokiem.
– Co to jest? – Tony celuje w nią moją komórką. – Znowu? Nie nudzi cię
prześladowanie innych? Nie masz co zrobić ze swoim życiem? Może
poszukać ci jakiejś cięższej pracy, żebyś doceniła każdego funta, którego
ode mnie dostałaś!
Punkt dla mnie. Wkładam ręce do kieszeni i prostuję się z dumą.
Wiedziałem, że Tony stanie po mojej stronie, bo to bardzo inteligentny facet
i nie da sobą manipulować. Kwestia wprawy, kiedy masz do czynienia
z dwoma kombinatorkami.
– Mam jej dosyć! – drze się Patricia. – Chcę, żeby umarła!
– I to właśnie jej powiedziałaś?
– Niedosłownie.
– Jej mama umarła, a ona nie może sobie z tym poradzić, więc ostatni raz
cię ostrzegam: zostaw ją i jej rodzinę w spokoju. Zrozumiałaś?
– Współczuję, ale to nie sprawi, że zacznę się nad nią litować. Wpieprzyła
się w moje życie i postanowiła usidlić bogatego faceta, który ubzdurał
sobie, że jest ojcem jej dziecka. Co to ma być? Jakaś meksykańska
telenowela?
Tony kręci głową i patrzy na mnie rozbawiony.
– Przypominam ci, że ja też ubzdurałem sobie, że mogłabyś być moją
córką.
– To – Pati podnosi głos – co innego. Moja matka nie była wieśniaczką.
– Od dziś nie korzystasz już z moich pieniędzy ani z samochodów. Kiedy
wróci twoja matka, będę musiał z nią poważnie porozmawiać. Możliwe, że
czas się rozstać.
Tony idzie do drzwi, więc wykorzystuję okazję i podchodzę do niej, żeby
dać jej ostatnie ostrzeżenie.
– Nie zbliżaj się do mojej rodziny, rozumiesz? – cedzę przez zęby. – Bo
następnym razem udzielę szczegółowego wywiadu z tobą w roli głównej.
Jak myślisz? Komu uwierzą, kiedy powiem, że jesteś dziwką?
Wychodzę, zostawiając ją na środku salonu.
– Niczym się nie różnimy, Nick! – woła za mną. – Już zawsze będziesz
playboyem. Żadne starania tego nie zmienią! Słyszysz? Poślę ją do diabła!
Zamykam za sobą drzwi i dołączam do spacerującego Tony’ego.
– Jak ona się czuje? – pyta.
– Jest wyłączona z życia, nie chce z nikim rozmawiać. Mówiła w taki
sposób, jakby miała żal do Rose, że umarła. Nie znam się na ludzkiej
psychice, nie wiem, jak to działa, ale wiem, że Andrea nie jest tą samą
dziewczyną co wcześniej.
– Załamała się. Obie bardzo się kochały. – Tony chrząka. – Trzeba
wierzyć, że dojdzie do siebie. To silna i inteligentna dziewczyna. Musimy
dać jej czas, żeby ochłonęła.
– Tony, mogę zadać ci osobiste pytanie?
– Oby nie o bieliznę, jaką mam na sobie. – Uśmiecha się kącikiem ust.
– Czy wiedziałeś wcześniej o stanie Rose? Twoja reakcja w szpitalu…
trochę mnie zdziwiła.
Kiwa głową, jakby się tego spodziewał.
– Mogłem się domyślić, przecież jesteś specem od mowy ciała. Tak,
wiedziałem. Ale Rose niemal błagała mnie, żebym nikomu nie mówił, więc
musiałem dotrzymać słowa. Kiedy ktoś powierza ci taki sekret, musisz
milczeć. To była jej decyzja, jej życie i jej wybór. Oboje dobrze wiemy, że
gdyby Andrea wiedziała wcześniej, to zniszczyłoby jej życie.
– Nie wiemy, jak by było. Zastanawia mnie tylko, dlaczego powiedziała
akurat tobie.
– Od razu przejdźmy do rzeczy. – Tony tak jak ja nie lubi marnować
swojego cennego czasu. – Rose i ja mieliśmy romans. – Chwila ciszy. –
Więc sam rozumiesz, że zajmuje w moim sercu szczególne miejsce. –
Spogląda na mnie, jakbym musiał to rozumieć. – To nie był jakiś tam
romans, tylko prawdziwe uczucie.
– To było w trakcie małżeństwa z Victorią?
– Nie, dużo wcześniej. Byłem wtedy sam, ale Rose miała już męża. Była
z Chrisem i nie wyobrażała sobie, że mogłaby go zostawić. Musiałem się
z tym pogodzić, zwłaszcza kiedy zaszła w ciążę.
Kurwa, stop. Tony miał romans z Rose, a Rose była mężatką? Ta Rose?
Matka mojej kobiety? Delikatna i kochająca swojego świętej pamięci męża
aż do śmierci?
Tak, ta sama, idioto.
– Zaszła w ciążę, będąc z tobą i z nim jednocześnie? – pytam. Tony
wzrusza ramionami, ale kiedy chcę już o tym zapomnieć, włącza mi się
alarm. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Andrea może być twoją
córką?
Nasze spojrzenia się krzyżują. Chyba obaj jesteśmy wystraszeni, ale
zapewne z różnych powodów. Nie odpowiada, jednak znam go dobrze
i jestem pewny, że zna odpowiedź. Ja pierdolę. To oznacza, że Lily jest jego
wnuczką, a ja… zięciem?
– Jestem zmęczony. Wrócimy jeszcze do tej rozmowy. Na razie muszę
porozmawiać z Victorią. Może nadszedł czas, żeby się od tego wszystkiego
uwolnić. Czeka mnie przynajmniej jedna awantura i kolejna histeria, więc
muszę się napić czegoś mocniejszego.
– Masz rację. Ja też muszę lecieć. Mam jeszcze kilka spraw do
załatwienia, a o siódmej powinienem być w domu. Najpóźniej.
Tony uśmiecha się pod nosem.
– Wpadnę do was niedługo, żeby odwiedzić Lily. – Klepie mnie po
przyjacielsku w bark i patrzy w stronę drzew za moimi plecami. – Czy
tylko ja w jej towarzystwie czuję, że żyję?
– Nie. – Śmieję się i kręcę głową. – To chyba dzieci pomagają nam
przetrwać trudny czas, a nie odwrotnie.
– Zadzwonię do twojej mamy, żeby się czegoś dowiedzieć. Ale ty też
informuj mnie na bieżąco. Jesteś inteligentny, więc teraz rozumiesz moją
troskę.
Kurwa, czyli jednak. Nie może mi tego powiedzieć prosto w twarz?
A może wyświadcza mi przysługę. W końcu, jeśli wyznałby mi prawdę,
a później uprzedził, że mam ją zataić przed Andreą, nie wiem, czy nie
wylądowałbym obok niej na oddziale.
– Jasne. Trzymaj się.
– Trzymaj się, Nick. I informuj mnie o wszystkim.
Unoszę kciuk i wsiadam do samochodu. Zanim ruszę, po raz dziesiąty
dzisiaj sprawdzam telefon. Żadnych wieści od matki. Chyba będę musiał
poważnie z nią porozmawiać. Nie wiem, co się dzieje, czy mogę zobaczyć
Andreę, czy w końcu nastąpił jakiś przełom.
Nic, kurwa, nie wiem.
Ale się dowiem.
Wybieram numer Lucasa i wyjeżdżam z posiadłości.
– Tak, panie Blake?
– Cześć, Lucas. Jesteś w domu?
– W zasadzie to szykuję się do pracy.
– Weź dziś wolne. Zapłacę ci podwójnie.
– Ee… czy coś się stało? Coś z Andreą?
– Porozmawiamy, jak będę na miejscu.
Rozłączam się.
Do Harrods dojeżdżam w mgnieniu oka. Nie spodziewałem się uczuć,
jakie mnie dosięgną, gdy tylko się tutaj pojawię. Uderza we mnie fala
smutku, a jednocześnie miłości. To jej miejsce, to właśnie tutaj się
wychowała. Wyobrażam ją sobie biegającą po parku, który mijam. Na
pewno była wesołym, energicznym dzieckiem, takim jak Lily. Postanawiam
skręcić w jej ulicę, żeby się ostatecznie dobić, ale nic nie może się równać
z tym, czego doświadczam od kilku dni.
Nie ma sensu wypytywać sąsiadów, bo niby nie lubią się mieszać, ale
obstawiam, że każdy przez większość czasu stoi za firanką i podgląda
pozostałych. Postanawiam się zatrzymać i wejść do jej domu. Na szczęście
wciąż mam przy sobie klucze. Szukam jakichkolwiek śladów, czegoś, co
dałoby mi wskazówkę. Okrążam każdy kąt, ale wszystko zdaje się być na
swoim miejscu.
Nie chcę stąd wychodzić.
Chcę tu zostać, zaczekać, aż Andrea wróci z zakupów i zacznie się
wkurzać, że jestem głodny, a ona musi mi coś ugotować. Wiem, jak tego nie
cierpi. Siadam na jej wymarzonej sofie i chowam twarz w dłoniach. Po raz
pierwszy w życiu czuję się słaby, bezbronny i mały. Jakbym miał pięć lat
i nic nie zależało ode mnie.
Wyciągam telefon i dzwonię do Lucasa. Proszę, żeby przyszedł tutaj
z laptopem. Nie mam ochoty siedzieć w jego domu z jego zwariowaną
matką. Chcę być blisko mojej dziecinki.
„To nie jest tak, że chcę umrzeć. Ja po prostu nie chcę żyć”…
Do oczu napływają mi gorące łzy. Gdy zjawia się Lucas, ocieram gębę
i krzyczę, żeby wszedł. Ma przy sobie laptopa, którego mu kupiłem, za co
mało nie nosił mnie na rękach. Kładzie go na stoliku vintage. Również jej
wymarzony.
– Usiądź, Lucas. Lepiej, żebyś siedział, kiedy to usłyszysz.
Spodziewałem się tego wzroku, ale zasłużył na to, żeby poznać sytuację.
Wspierał Andreę do śmierci Rose, chociaż ta nie bardzo tego chciała.
Staram się przeciągać moment, w którym mówię o jej załamaniu
nerwowym, ale kiedy w końcu do niego docieram, chłopak chwyta się za
głowę i zrywa z miejsca.
– To niemożliwe! Znam ją. Wiem, że nigdy by… Andrea jest silna.
Dlaczego nie zadzwoniła i o niczym mi nie powiedziała? – Patrzy na mnie,
ale nie potrafię mu odpowiedzieć.
Widzę, że cierpi, jednak nie tak jak ja. To mnie łączą z Andreą
wspomnienia, o których on mógł tylko marzyć. To mnie wybrała na ojca dla
swojej córki i to ja kocham ją tak mocno, że gdybym tylko mógł, oddałbym
życie, żeby wskrzesić Rose.
– Odepchnęła nas wszystkich – mówię. – Podobno tak właśnie działa ta
choroba. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie i po raz pierwszy w życiu
czuję się bezradny.
Czuję się też chujowo, zważywszy na fakt, że Lucas to mój pracownik
i nie powinien widzieć mnie w takim stanie.
– Wiem, jak to jest. – Przez chwilę na mnie patrzy i uśmiecha się, chyba
ze współczuciem. – Chyba nie ma gorszego uczucia na świecie. W takich
chwilach człowiek zaczyna wątpić w Boga i jego dobroć. Straciłem sens
życia po odejściu mojej narzeczonej Èsme i… wtedy poznałem Andreę. –
Nasze spojrzenia się spotykają. Błagam, tylko bez ckliwych bzdetów
o miłości do niej i tak dalej. – Nie znam lepszej, serdeczniejszej ani bardziej
wrażliwej kobiety, nawet jeśli potrafi być… zbyt szczera.
Śmieje się po cichu. Ja też.
– Tak, chyba to najbardziej ją wyróżnia.
– A jak sobie radzi Lily? Pewnie ciągle pyta o mamę i babcię?
– Ciężko, ale staram się ze wszystkich sił, żeby była czymś zajęta.
– To mądre dziecko, dobrze wychowane. Ale one wszystkie były ze sobą
bardzo zżyte.
– Wiem. Jednak nie tracę pogody ducha, w końcu jestem jej tatą. Ojcowie
również mogą zajmować się dziećmi.
– Widzę ojcowską dumę. – Lucas wstaje i podaje mi rękę. – Gratulacje.
– Dzięki. – Odwzajemniam uścisk. – Przyjechałem, bo mam do ciebie
prośbę. Czy nagrywane są wszystkie dni od momentu zainstalowania
kamer?
– Tak, ale nikt się tu nie kręcił. W sumie ostatni raz sprawdzałem do dnia,
kiedy Andrea się pakowała.
– Skąd wiesz, kiedy to było?
– Byłem tutaj. Rozmawialiśmy. Chciałem się z nią pożegnać.
Tego też mi nie powiedziała.
– Mógłbyś znaleźć mi ten dzień?
– Oczywiście. Mogę panu zainstalować aplikację, wtedy będzie pan miał
podgląd na swoim telefonie.
– Świetnie. Przejrzyjmy ten dzień. Może dowiemy się czegoś, co da mi
jakąś wskazówkę.
Mija piętnaście minut, ale dla mnie to jak cała wieczność. Chodzę z góry
na dół, żeby zająć czymś myśli, i bombarduję moją matkę wiadomościami
na temat stanu Andrei. Nie odpisuje, co doprowadza mnie do obłędu.
Spoglądam też co jakiś czas na Lucasa. Zastanawiam się, czy ma podwójną
osobowość. Przeważnie ludzie potrafią się dostosować do sytuacji, ale jego
nigdy nie widziałem w innym wydaniu.
Ma ciemną skórę, włosy i oczy.
Zakochał się w niej obsesyjnie.
Jest nadzwyczaj miły, pomocny i grzeczny.
Jemu też nie ufasz, Blake?
Zamawiam dwie kawy i burgery przez UberEats, bo czuję, jak kiszki grają
mi marsza. A przy okazji zdobędę jego DNA.
Dla pewności.
Pewnie wyjdę na wariata, ale jeśli się nie dowiem, kto ją skrzywdził, być
może nigdy nie zaznamy szczęścia. Zgodziłem się (nie miałem wyboru) na
tę całą wycieczkę do więzienia tylko dlatego, żeby uspokoić jej sumienie.
Wiedziałem, że jeśli pozna ofiarę narkotyku taką jak ona, to choć trochę
pozbędzie się poczucia winy. Nie spodobała mi się tylko sugestia, że ten,
kto ją zapłodnił, mógł wcale nie wiedzieć, że ona tego nie chce. Równie
dobrze ten cały Kowal mógł powiedzieć, że oboje poszli ze sobą do łóżka,
bo tego chcieli. Ta myśl nie daje mi spokoju, a sama Andrea nigdy się do
tego nie odniosła. Wręcz powiedziała mi o tym tak, jakby się z nim
zgadzała.
– Masz coś, Lucas? – Sprawdzam mapkę w aplikacji. Dostawca żarcia
będzie za jakieś osiem minut.
– Na razie nic. Ale zaraz… mam coś.
Podbiegam do laptopa.
– Ten sam samochód, który prawie ją potrącił. – Sprawdzam godzinę
i robię zdjęcie.
– Ten sam, który stał przed moim domem, kiedy tu była.
– Ale ma inną tablicę.
– W sumie granatowy ford to żaden unikat. Może popadamy w paranoję?
Boże, Lucas. Już dawno.
I wszystko zaczęło się od tej samej kobiety.
Przerywa nam pukanie do drzwi. To kurier z jedzeniem. Muszę
dopilnować, żeby Lucas zostawił gdzieś swoją ślinę, a następnie przekazać
ją do kliniki Morgana.
– Później jestem ja.
– Zatrzymaj. Ten sam samochód.
– To już trochę dziwne, ale w sumie… Przecież to, że człowiek jedzie
dwa razy tą samą ulicą, nie czyni z niego stalkera, prawda?
Z trudem powstrzymuję śmiech. Nigdy nie miałem do czynienia z takim
grzecznym chłopcem. W moim świecie wszyscy wiedzą, czego chcą,
i w większości są chamami. A tu proszę, koleś na wszystko ma odpowiedź,
i to najlepiej taką, żeby nikogo z góry nie osądzać.
Tylko czy faktycznie taki jest? A może gra?
– Po godzinie wychodzę. Później Andrea pakuje rzeczy do bagażnika. –
Nie podoba mi się to, że byli sami przez godzinę, ale muszę to jakoś
przeżyć.
Nachylam się bliżej ekranu i wlepiam stęskniony wzrok w moją
dziecinkę. Oddałbym wszystko, żeby było tak jak wcześniej…
– Cofnij.
– Zaczepił ją Maness.
Kurwa, a myślałem, że to ja mam chujowe imię.
– Chyba się nie lubią?
– Andrea nikogo tutaj nie lubi – kwituje Lucas, a ja się uśmiecham. –
Z uwagi na fakt, że wszyscy się do niej kleili.
Uśmiech zamienia się w wąską linię ust.
– Ich wymiana zdań wydaje się dziwna, nie uważasz? – Mrużę oczy. –
Kutas splunął na jej samochód!
– O! Andrea idzie do jego domu… Otwiera śmietnik. – On niczego nie
rozumie, ale mnie zaczyna zalewać ulga. – Wyciąga puszkę jakiegoś
spreju… – Patrzy na mnie.
– I wszystko zaczyna się układać – stwierdzam z satysfakcją.
– Jeśli mogę zapytać, co zaczyna się układać?
– Mój mechanik znalazł w bagażniku Andrei tę puszkę. Obawiałem się,
że może… sam nie wiem. To wszystko, co się dzieje, to jakiś maraton
pecha.
– Rozumiem. Przynajmniej już pan wie, kto pisał po ścianach. Wiem, że
nie byli na stopie przyjacielskiej, ale nikt wcześniej nie robił jej krzywdy.
Poza tym na pogrzeb pani Rose przyszła większość mieszkańców
miasteczka. Nawet Maness.
– Więc Maness nie działał sam, a to już połowa sukcesu.
– Wątpię, żeby powiedział panu, kto kazał mu to zrobić. Zapewne myślał
pan, że to panna Atwood, prawda?
W zasadzie byłem pewny, że zobaczę Bradleya. Ale nie od dziś wiem, że
działają wspólnie. To, że zrobił to sąsiad Andrei, o niczym nie świadczy.
Któreś z nich maczało w tym palce, jestem tego pewien. Zastanawiam się
tylko, które ma lepszy motyw?
Patricia ma obsesję na moim punkcie. To w sumie zrozumiałe po tym, jak
pieprzyłem ją zakneblowaną, tak jak lubi. Ale Brad… Nie pasuje mi to do
niego. On nigdy nie tracił głowy dla kobiety, a z tego, co wiem, nie spali
ze sobą. Ona nawet go nie zna. Tylko skąd w takim razie ten idiota miał jej
bransoletkę? Skąd w ogóle wiedział o jej istnieniu? Andrea nie jest sławna
ani bogata. Nie obracała się w naszych kręgach, żeby mógł ją kojarzyć. To
skromna dziewczyna, która tyrała od rana do wieczora, by zapewnić swojej
córce i matce godne życie.
On zna prawdę, co oznacza, że będzie mi bardzo ciężko do niej dotrzeć.
Może nawet nigdy mi się to nie uda. Ale spróbuję.
– Co zamierza pan teraz zrobić?
Zawiesiłem się, a chłopak wciąż czeka na odpowiedź.
– Muszę w końcu dorwać jakieś niezbite dowody, żeby wszystko
naprawić. Wyślij mi to nagranie na WhatsAppa. I monitoruj jej dom,
zapłacę ci za to podwójnie.
Zbieram się do wyjścia i zostawiam mu klucze. Niech posiedzi
w przyjemniejszych warunkach, a przy okazji będzie miał na wszystko oko.
Ostrożnie chwytam jego kubek z kawą; jest jeszcze do połowy pełny, ale na
szczęście Lucas tego nie widzi, bo siedzi zapatrzony w monitor.
– Nie trzeba. W końcu to moja najlepsza przyjaciółka.
– Wiem, Lucas. – Klepię go w plecy. – Dobry z ciebie przyjaciel.
I człowiek. – Widzę, jak dumnie się prostuje. Niech wie, że jestem mu
wdzięczny. – Jesteśmy w kontakcie.
Wsiadam do auta i wyciągam ze schowka lateksowe rękawiczki oraz
zestaw do badania DNA. Ostrożnie wyciągam patyczek, żeby zebrać
z wieczka jak najwięcej materiału, i jeszcze ostrożniej wkładam go do
probówki.
Nie wiem, czy da się z tego pobrać materiał genetyczny, bo to raptem
mikroślady, ale lepsze to niż nic. Wkładam zawartość do papierowej
koperty i informuję moją asystentkę, że za godzinę będę pod firmą, żeby
coś jej przekazać.
Wysiadam i idę do zielonych drzwi sąsiedniego domu. Biorę porządny
rozmach, ale po chwili się opamiętuję. Nie mogę go wystraszyć, więc
pukam niczym listonosz. Otwiera mi kobieta z petem w ustach.
– Czego?
– Szukam chłopaka o imieniu Maness.
– Maness! – drze japę w gąb domu. – Jakiś goguś do ciebie!
Goguś? Ja pierdolę, gdzie ja jestem? W jakimś kabarecie?
Chwilę mierzymy się wzrokiem, ale dużo mnie kosztuje, żeby się nie
roześmiać. Czy ona myśli, że się jej boję? Chętnie dałbym jej kilka stów na
nowe ciuchy i fryzjera. Wygląda, jakby całe życie była trzymana w piwnicy.
Tragedia.
– Co jest? – Oto i on. Pan Zjebane Imię. Od razu się spina. – Ja nic nie
wiem i nic nie widziałem.
Milczę. Gdy kobieta postanawia zostawić nas samych, Maness zerka za
moje ramię i wydyma usta.
– Twoja bryka?
Wszystkie moje samochody są piękne, ale ta audica to klasa sama
w sobie. Wygląda, jakby cała była oblana czarną matową farbą.
To jego bestia.
– Nie, wypożyczona na potrzeby tej rozmowy. Ile?
– Co „ile”?
– Ile ci zapłacili?
– Nikt mi nie płacił.
Spoglądam na jego nadgarstek.
– Fajny zegarek. Na moje oko wart ze trzy stówy. – Chłopak przez cały
czas molestuje wzrokiem moje auto. Czas obrać inną taktykę. – Chodź,
pozwolę ci w nim posiedzieć.
Chwytam go za łokieć, a on unosi na mnie swoje czarne oczy, jakby prosił
o łaskę. Nic z tego, kolego.
– Nigdzie z panem nie idę. – Zaczyna się szamotać, ale nie ma szans,
żeby się zrobił. Dobry chwyt to podstawa.
Przeciągam go przez ulicę i otwieram drzwi swojego samochodu.
– Wsiadaj. – Wrzucam go na siedzenie, zamykam drzwi od strony
pasażera i w sekundę jestem na swoim miejscu. – Zapytam jeszcze raz: ile
ci zapłacili?
Chłopak się zastanawia, ale mamy czas. Mogę siedzieć tu nawet do rana,
bo nie ma opcji, żebym go wypuścił bez jakiegoś tropu. Niech się cieszy, że
nie wybiłem mu zębów. Na dzień dobry.
– Dwa koła. – To nie był dobry pomysł, żeby się do niego zbliżać. Wali
mu z gęby tak, że mam ochotę się wyrzygać.
– Dam ci dziesięć, jeśli powiesz mi, kto to zrobił. – Siada i przybliża się
do mnie, akurat kiedy próbuję zaczerpnąć powietrza. Nie lubię nie patrzeć
w oczy mojego rozmówcy, ale on nie pozostawia mi wyboru.
– Dziesięć tysięcy funtów?
– Tak. Kobieta czy facet?
– Najpierw kasa.
Wypisuję czek i kładę go na desce rozdzielczej. Oczywiście chłopak ma
teraz rozkminę, ale nie urodziłem się wczoraj. Często mam do czynienia
z łajzami.
– Czeki mają to do siebie, że można je cofnąć – mówię po dłużej chwili,
żeby przestał się wysilać. I chyba rozwiewam jego nadzieję na zrobienie
mnie w chuja.
– Młoda dziewczyna, blondynka, imienia nie znam. Kazała mi napisać to,
co napisałem, i zapłaciła.
– Przyszła do ciebie do domu?
– Tak.
– To niewiele jak na dziesięć kawałków.
– Nic więcej nie wiem, naprawdę.
– Pokażę ci zdjęcie. – Odpalam Instagram i wyszukuję panienkę Atwood.
– To ona?
– Nie. Ale mogę dostać jej numer?
– Jak mnie wkurwisz, to dostaniesz. A na razie się skup. Opisz mi tę
kobietę, która dała ci kasę.
– Młoda dziewczyna ubrana jak lump, tłuste włosy, stary gruchot.
Myślałem, że robi sobie ze mnie jaja, ale jak wyciągnęła z koperty tysiaka,
zrozumiałem, że nie ściemnia. Drugą połowę dała mi, kiedy wykonałem
zadanie.
– Jaki samochód? – Gorąco. Gorąco. Jest mi cholernie gorąco.
– Stary niebieski. Chyba ford.
Bingo!
– Dam ci dziesięć kawałków, a jeśli mi ją wystawisz, dostaniesz drugie
tyle. – Zmuszam się, żeby na niego spojrzeć, bo wtedy zrozumie, że nie
blefuję.
– Jezu, dobra! – Jest zajarany jak gwizdek.
Odblokowuję drzwi, a on wysiada, niemal tańcząc. Podaję mu czek.
– A jeśli zrobiłeś mnie w chuja, zatrzymaj kasę. Na rehabilitację. Spadaj.
Już nie jest tak zajarany, co mnie rozbawia. Może jestem chamem, ale
lubię kontrolować emocje ludzi.
Ruszam w stronę firmy. Jestem tak oszołomiony, że nie pamiętam, co
miałem zrobić. Dopiero po chwili przypominam sobie o teście, który muszę
dostarczyć. Kurwa, co za dzień! Jednak to wszystko nic, kiedy łapię się na
tym, że nucę piosenkę pod tytułem… Baby Shark.
Kiedy podjeżdżam pod firmę, pani lizidupka czeka już w blokach
startowych. Podaję jej pakunek, zaznaczając, że ma być dostarczony
jeszcze dzisiaj pod wskazany adres, i to z należytą starannością. Odbiera
ode mnie paczkę bez zbędnych pytań i rusza do firmy niczym żołnierz.
Mam nadzieję, że wynik będzie negatywny, bo polubiłem tego chłopaka.
Nie znam wielu skromnych i dobrych ludzi. Kiedy jesteś biedny, nie masz
wrogów, a kiedy jesteś bogaty, szukasz przyjaciół. Chyba właśnie te cechy
najbardziej ujęły mnie w Andrei.
Moją melancholię rozdziera dzwonek telefonu. Chwytam go w nadziei, że
to mama, ale to Jordan, mój spec od zadań specjalnych. Włączam zestaw
głośnomówiący i ruszam dalej. Ten dzień zdaje się nie mieć końca.
– Cześć, Nick, sprawdziłem te numery. Nic podejrzanego. Samochód
zarejestrowany jest na żonę osiedlowego listonosza. Była raz notowana za
przekroczenie prędkości, ale to za mało, żeby ją aresztować.
– Blachy są prawdziwe?
– Tak, mój człowiek się tym zajął.
– Szukacie tego forda?
– Tak, kiedy tylko wskoczy do bazy, od razu będziemy wiedzieć.
– Dzięki, przyjacielu. Będziemy w kontakcie.
– Nie ma sprawy. Do usłyszenia!
Zdjęcie wysłałem mu trzydzieści minut temu. Cenię ludzi, którzy
w trzydzieści minut potrafią rozwiać moje wątpliwości.
Raz jeszcze wybieram numer mojej matki, ale nacinam się na pocztę
głosową. Zostawiam jej wiadomość, żeby wzięła ze szpitala telefon Andrei,
ponieważ wpadłem na pewien trop.
W drodze do domu zahaczam o McDonalda i biorę wszystko, co lubi Lily.
Chcę ugasić wyrzuty sumienia, że nie było mnie przez cały dzień.
Podjeżdżam pod dom i oddycham z ulgą, której dawno nie czułem. Zaraz
zostanę powitany jak król i zobaczę radość w oczach mojej małej królewny.
Otwieram drzwi z trudem, bo jestem obładowany torbami z niezdrowym
żarciem i bukietem kwiatów, które kupiłem dla Lei, ale tuż za progiem mało
nie upuszczam wszystkiego na podłogę.
– Lily, dlaczego płaczesz?
ROZDZIAŁ 26

Wiem, że to najgłupsze pytanie, jakie mogłem zadać, bo to dziecko ma


tyle powodów do płaczu, że chyba sam nie potrafiłbym ich zliczyć, ale
muszę znać ten konkretny. Podbiegam do Lily i biorę ją na ręce. Kiedy się
we mnie wtula, wybucha jeszcze głośniej, więc spokojnie masuję jej drobne
plecki, żeby mogła oczyścić emocje. Odwracam głowę w stronę Liz, która
rozkłada ręce w geście bezradności. Wydaje się tym wszystkim zmęczona.
Nie mogę dłużej jej prosić o pomoc przy Lily. Muszę sam sprostać temu
zadaniu.
Tylko czy potrafię?
– Już dobrze, skarbie, jestem przy tobie. – Ocieram łzy z policzków małej.
– Powiesz mi, dlaczego jesteś smutna?
Z trudem łapie miarowy oddech, więc postanawiam jej nie męczyć.
W końcu sama będzie chciała to z siebie wyrzucić. Siadam z nią na sofie
i po prostu czekam.
– Bawiłyśmy się – mówi Liz. – Wszystko wydawało się dobrze, ale kiedy
wzięłam maskotkę… Lily zaczęła płakać i rzucać zabawkami.
Temperament z pewnością odziedziczyła po mamusi.
– Lily… – szepczę do jej mokrego ucha. – Powiesz mi, dlaczego jesteś
smutna?
– Nie jestem… – zanosi się szlochem – …smutna.
– Jesteś zła, że ciocia wzięła misia? – Nie nadążam z wycieraniem jej
buzi. Jezu, dzieci mają nie tylko nieograniczone pokłady energii, ale i łez.
– Jestem… wściekła…
W innej sytuacji by mnie to rozśmieszyło i rozczuliło jednocześnie.
Sześcioletnia księżniczka zanosi się płaczem i oznajmia, że jest wkurwiona.
– Ale dlaczego, skarbie?
– Bo to… od… mamy…
No i wszystko jasne. W zasadzie czułem, że jej wybuch był spowodowany
czymś, co wiążę się z Andreą. Nie przypuszczałem tylko, że będzie to
zabawka. Liz wytrzeszcza oczy i obejmuje swoją twarz.
– Przepraszam, Lily. Już nigdy nie wezmę niczego, co dostałaś
od mamusi, tak?
Lily nie odpowiada. Wciąż jest we mnie wtulona, a ja dalej masuję jej
plecki. Musi to bardzo przeżywać, skoro nawet nie zauważyła kolacji.
Lody, które wiozłem na łeb na szyję, właśnie ściekają ciurkiem ze stołu.
Ale to nic.
– Wiesz, co robię, kiedy jestem wściekły? – Udaje mi się ją zaciekawić. –
Ale tak naprawdę wściekły? Bo ja też nie lubię, kiedy ktoś bawi się moimi
zabawkami.
Liz chowa uśmiech w dłoni, a Lily poprawia się na moich kolanach
i przechyla głowę z lekkim uśmiechem.
– Tato, ty nie masz zabawek.
„Tato”. Kocham być tatą.
– Mam. Tylko takie dla dorosłych. – Śmieję się, bo Liz się śmieje.
– Pokażesz mi?
– Może kiedyś. Ale teraz pokażę ci, jak sobie radzę, kiedy jestem
wściekły.
– Nick, pamiętaj, że ona ma tylko sześć lat…
Pokazuję Liz środkowy palec, a ona wystawia język i oboje zaczynamy
się śmiać. Lily chwyta mnie za rękę i przestaje płakać. Jestem zajebistym
ojcem.
Prowadzę małą do piwnicy. Ściska mocniej moją rękę, a w zasadzie dwa
palce, ale idzie dzielnie. To oznacza, że mi ufa i czuje się przy mnie
bezpieczna.
Nie wiem, kiedy czułem się tak zajebiście podbudowany.
Chyba nigdy.
Wchodzimy do mojej świątyni, miejsca, gdzie każdy samiec uwalnia
nadmiary testosteronu. Tak, to też nie brzmi dobrze.
– Chodź, podejdź tutaj – mówię. – Teraz obwiążę ci rączki specjalnym
bandażem, żebyś nie zrobiła sobie krzywdy.
– Co to jest? – Lily rozgląda się zaciekawiona.
– Moja siłownia. A tu – pokazuję worek treningowy – radzę sobie z całą
złością, jaką w sobie mam. Pokażę ci w jaki sposób. Odsuń się. – Zapinam
rękawice. – Gotowa?
– Tak.
Podwijam rękawy koszuli i przyjmuję pozycję. Wypuszczam powietrze,
lekko podskakując, żeby się trochę rozgrzać. Kiedy czuję szybsze bicie
serca, wyobrażam sobie gębę Bradleya i uderzam w worek raz, powoli,
później drugi, trzeci… Napieprzam w niego z całej siły, zapominając o tym,
że obserwuje mnie moje dziecko. Każde wspomnienie z dzisiejszego dnia
generuje kolejne, mocniejsze uderzenie, a ja czuję, jak się oczyszczam, jak
schodzi ze mnie całe gówno, którym byłem nafaszerowany. Ryczę przy tym
i sapię jak zwierzę, ale tak to właśnie działa. Ocieram pot z czoła i uderzam
ostatni raz, a wtedy Lily podaje mi wodę.
To najsłodsza istota, jaką znam.
– Chcesz spróbować? – pytam, usiłując złapać oddech.
– Mhm…
– Pozycja. – Chwytam jej stopy. – Nogi w ten sposób. Ręce do gardy. –
Pokazuję. – Patrz w worek, nigdy nie spuszczaj z niego wzroku. Uderzasz –
demonstruję to powoli, żeby załapała – i trzymasz gardę. Zawsze wracasz
do pozycji. Zrozumiano?
Brzmię jak żołnierz, ale taki mam cel.
– Tak.
– Głośniej!
– Tak!
Asekuruję worek obiema rękoma, żeby jej nie uderzył.
– Wal! – Uderza niepewnie. – Mocniej! – Uderza drugi raz, ale to wciąż
nie to. – Jeszcze raz! – Uderza jeszcze mocniej i worek zaczyna się kołysać.
– Dobrze! A teraz powtarzaj po mnie najgłośniej, jak się da. – Nachylam
się, żeby spojrzeć w jej smutne oczy. – Jestem silna.
– Jestem silna.
– Głośniej!
– Jestem silna!
Czy wy też macie ciarki na plecach?
– Jestem mądra!
– Jestem mądra! – Popycha worek z całej siły, a to oznacza, że
potrzebowała tego tak samo jak ja.
– Nigdy się nie poddaję!
– Nigdy się nie pod-daję.
– Głośniej!
– Nigdy! Się! Nie! Poddaję! – Dyszy, więc zwalniam, żeby mogła trochę
odpocząć.
– Poradzę sobie.
– Poradzę… – Łapie oddech. – Sobie.
– Ze wszystkim.
– Ze. Wszy-stkim.
– Bo.
Patrzymy sobie w oczy, jakbyśmy rozumieli się bez słów.
– Bo.
– Mam rodziców.
– Mam rodziców.
– Którzy mnie kochają.
– Którzy mnie… – uderza w worek z napływającą pewnością siebie
i łzami – …kochają.
– Najbardziej na świecie.
Gdyby tylko wiedziała jak bardzo.
– Najbardziej. Na. Świecie.
Chwytam worek, żeby odpoczęła, i podaję jej wodę. Ustawiam ją
z powrotem do pozycji, a ona bez słowa poddaje się moim wskazówkom.
– A teraz uderz z całej siły i krzyknij najmocniej, jak się da. Moja mama
będzie zdrowa!
Chwilę myśli. Wiem, że to ją boli, ale widzę też, że skupia wzrok na
uderzeniu.
– Moja! – Raz. Bum! – Mama! – Dwa. Bum! – Będzie! – Wściekłość,
moc i podniesiony głos. Trzy. Jeb! – Zdrowa! – Krzyczy tak głośno, że
ciarki biegną mi wzdłuż kręgosłupa aż do skóry głowy. Z jej brązowych
oczu tryska wodospad łez. Chwytam ją mocno i przytulam do serca z całą
miłością, jaką do niej czuję, uważając, żeby jej nie połamać.
– Kocham cię, Lily – mówię cicho i kurewsko szczerze.
Ocieram jej łzy i rozwiązuję bandaże, mając nadzieję, że nie zrobiła sobie
krzywdy. Kątem oka zauważam jakąś postać w drzwiach. To moja matka.
Wyraz jej twarzy trochę mnie zaskakuje.
– Lily… – mówi, a Lily odwraca się w jej stronę. – Za dwa dni – unosi
dwa palce i robi krótką pauzę – jedziesz do mamy!
– Naprawdę? – pytam w lekkim oniemieniu.
– Tak! – Chwyta Lily na ręce i zakłada jej kosmyk włosów za ucho. –
Mama o ciebie pytała. Bardzo chce cię zobaczyć. Cieszysz się?
– Tak. – Mała wtula się w moją mamę i cichutko łka. Znowu. Ale tym
razem wiem, że są to łzy szczęścia.

*
Dziś wszystkie rytuały przejęła moja mama, żeby trochę nacieszyć się
Lily. Wykąpała ją i przeczytała dwie bajki do snu. W głosie małej słyszałem
ekscytację, gdy planowała kolejny rysunek dla mamy, prezent dla mamy
i to, jak się ubierze na wizytę u mamy.
Chyba przez całe życie z moich ust nie wyszło tyle słów pocieszenia, co
w ostatnich kilkunastu dniach. A najgorsze, że sam nie do końca wierzę
w to, co mówię. Nie mogę jednak zawieść Lily, nie po tym, co jej
naobiecywałem.
Po samotnej kąpieli uświadamiam sobie, że od jakiegoś czasu nie mam
nawet ochoty na seks. Niesamowite, co? Nie dość, że stałem się
monogamistą, to jeszcze przestałem walić konia.
Zakładam spodnie od dresu i białą koszulkę, bo ten zestaw najbardziej
lubi Andrea. To chyba rzadkość, kiedy kobieta woli dres od garniaka. Gdy
schodzę na dół, żeby porozmawiać z mamą, cieszy mnie widok, jaki
zastaję. Liz opróżniła już połowę drinka, a moja rodzicielka sączy czerwone
wino. Dzwoniłem do Jima, ale jest pochłonięty pracą. Nie musiałem mu
mówić, że jestem jego dłużnikiem, bo obaj wiemy, że to prawda. Nie wiem,
co bym bez niego zrobił. Ale tym zajmę się, kiedy życie mojej rodziny
wróci na właściwe tory.
Siadam na fotelu, żeby być w centrum rozmowy.
Chyba w centrum uwagi, Blake.
– Wypisywałem do ciebie przez cały dzień – zwracam się do mamy. –
Mogłaś chociaż odpisać, żebym dał ci spokój. Masz telefon Andrei?
– Jutro ci przyniosę. Nie miałam przy sobie komórki, bo zostawiłam ją
w pokoju pielęgniarskim. A przez cały ten czas siedziałam z Andreą.
– I? – Unoszę brwi. – Chyba nie chcesz nam powiedzieć, że patrzyłaś, jak
śpi.
Grzeczniej, facet.
– Nie, bo prawie nie spała.
– Mówisz poważnie?
– Nick, jestem psychologiem. Nie żartuję z moich pacjentów.
Wywracam oczami i upijam łyk whisky.
Liz odstawia pustą szklankę i kładzie głowę na ramię mojej mamy.
Niesamowite, jak takie sytuacje łączą ludzi. Nigdy bym nie przypuszczał,
że będę wdzięczny tylu osobom za wsparcie, a tym bardziej że zamieszka
u mnie Liz pod nieobecność naszych partnerów. Liz stwierdziła (czym
zapunktowała u mnie podwójnie), że powinna zostać i spać z Lily, żeby
mała chociaż w jakimś stopniu czuła się normalnie.
– Czy ona w końcu do nas wróci? – pyta teraz, pogrążona w myślach.
– Wraca. Powoli, ale wraca.
Jezu, czy ja zawsze muszę wyciągać od ludzi informacje? Nie można po
prostu powiedzieć wprost? Nie mam całej nocy, żeby się dowiedzieć,
dlaczego mama nie miała czasu do mnie napisać.
– O czym rozmawiałyście? Czy raczej to ty mówiłaś, a ona przytakiwała?
– Więcej wiary, synku. Standardowo pierwsze pytanie Andrei było
o mamę. Trochę o niej rozmawiałyśmy, ale nie chciała mówić o śmierci,
więc zapytałam ją, czy pamięta, co się stało w apartamencie. Przyznała, że
tak. Poprosiłam, żeby mi o tym opowiedziała, a ona to zrobiła. – Mama
unosi palec wskazujący. – Pierwsza i zasadnicza kwestia: Andrea ma
świadomość tego, co się wokół niej dzieje, a to bardzo ważne
w postawieniu diagnozy. Przyznam szczerze, że bardzo mi ulżyło.
– I co dalej? Czy wspomniała o tym, co się dokładnie wtedy stało?
Czy wspomniała o mnie?
– Powiedziała – mama otwiera swój zeszyt – cytuję: „Byłam tam, w tym
kryształowym pudełeczku, i oni wszyscy nie rozumieli. Chciałam być
sama. Po prostu. Przecież i tak zostałam sama”.
Kryształowe pudełeczko… Zawsze rozbawia mnie ta nazwa. Ale to dla
mnie wciąż za mało informacji.
– To nie ma sensu. Nie została sama. – Chyba to boli mnie najbardziej.
Ma mnie i Lily.
– Kiedy zapytałam, co wtedy czuła i czy pamięta, co spowodowało jej
wybuch, odpowiedziała: „Kiedy wszyscy poszli, odczułam jeszcze większą
pustkę. Każdy kąt przypominał mi mamę. Widziałam, jak gotuje, i czułam
zapach jedzenia, a kiedy wyszłam na taras, oni wszyscy… zaczęli do mnie
mówić”. Zapytałam ją, kto do niej mówił, i odpowiedziała: „Wszyscy.
Wszyscy, których kocham”. Zapytałam, co wtedy czuła, a ona, wpatrując
się w swoje dłonie, powiedziała: „Chciałam, żeby wrócili. Chciałam, żeby
mama wróciła. Nie powiedziałam jej przecież wszystkiego”.
– Co to znaczy? Przecież nikogo tam nie było.
Nie powiedziała jej wszystkiego… Szlag. Wszystko nabiera sensu. Ale
mój mózg wciąż nie dopuszcza informacji o tym, że kobieta, która tyle
przeszła, mogła się poddać.
Nie ona. Nie moja Cherry.
– Miała urojenia słuchowe, mówiła, że słyszała i widziała sceny
ze swojego życia, te dobre i złe, ale głównie powtarzała – mama znów
zerka do kajetu – „Chciałam, żeby wrócili. Chciałam, żeby mama wróciła.
Ona nie wie”.
– Świetnie. – Przecieram sfrustrowaną twarz. – Teraz czuję się jak
największy dupek na świecie.
– Nie mogłeś przewidzieć, że to się tak skończy.
Muszę wstać, bo ciśnienie rozpierdala mi głowę.
– A powinienem – warczę.
– Powinieneś – odzywa się Liz. Zaskakuje mnie, bo myślałem, że gramy
w jednej drużynie. – Gdybyś potrafił czytać w myślach – dodaje. – Ale
niestety żadne z nas nie urodziło się z tym darem. Ja też mogę mieć do
siebie pretensje, przecież byłam u niej wcześniej. Gdybym wiedziała…
Jezu, nie mam ochoty na babskie lamenty. Wołam Marię, naszą drugą
gosposię, żeby przyniosła mi kolejną butelkę whisky, bo na trzeźwo nie
dam rady ogarnąć tej kumulacji kobiecych hormonów.
– Dzieci, gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, toby się położył,
prawda? – kwituje moja mama. – Najważniejsze, że mamy postęp. Poza
tym Andrea chce wyzdrowieć, żeby wrócić do Lily. Żeby wrócić do nas
wszystkich.
Siadam na fotelu.
– I to wszystko wydarzyło się dzisiaj?
– Tak. Czasami rozmowa wygrywa z medycyną. Człowiek potrzebuje,
żeby ktoś go wysłuchał i zrozumiał jego problem. Postanowiłam się nie
poddawać, bo przecież znam Andreę i wiem, że trzeba ją trochę przycisnąć.
Wystarczyłoby mi samo „tak”.
– Jak się zachowywała, kiedy mówiła o Rose?
– Była opanowana, ale to dzięki środkom uspokajającym. Starałam się nie
poruszać tematu śmierci, jeszcze na to za wcześnie.
– Jaką mamy pewność, że sobie z tym poradzi? Że kiedy stamtąd wyjdzie,
nie będzie nawrotu choroby?
– Żadnej.
– To mnie pocieszyłaś.
– Czasami ten pierwszy cios jest najboleśniejszy, ale z czasem człowiek
się uodparnia, a przynajmniej w większości przypadków.
Nie obchodzi mnie „większość przypadków”. Obchodzi mnie przypadek
Andrei. Nie mówię tego jednak głośno, bo wiem, czym by się to skończyło.
Kolejnym psychologicznym wykładem doktor Cheryl. A na to nie mam
ochoty.
– Czy ja też mogę ją odwiedzić? – pyta Liz.
Nie będę dupkiem, ale mam ochotę powiedzieć, że powinna zrobić to już
dawno.
– Nawet powinnaś. – Dzięki, mamo. – Im więcej osób przy niej będzie,
tym większa szansa, że szybciej dojdzie do siebie. Najważniejsza jest
miłość i wsparcie najbliższych, zawsze będę to powtarzać.
– A dlaczego pojutrze? – Ta myśl nie daje mi spokoju.
– Dlatego że sama o to prosiła. Wydaje mi się, że tak samo jak tego
pragnie, również się boi. To w końcu jej dziecko, a jak wiemy, Andrea
zawsze starała się ukrywać przed Lily swoje problemy i emocje. Ja również
się obawiam, czy po spotkaniu będą w stanie się pożegnać. Muszę
przygotować Lily na to, że będzie musiała wrócić do domu bez mamy.
Wpadam na pewien pomysł.
– Może powiemy, że musi jeszcze kupić kwiaty dla babci? I pojadę z nią
na cmentarz do Rose?
– Dobra myśl – chwali Liz.
Ale mama się waha.
– Nie wiem, czy to dla niej nie za dużo. Zobaczymy jeszcze. Jutro będzie
kluczowy dzień, żeby podjąć decyzję. Musicie się przygotować również na
to, że stan Andrei może się pogorszyć i nie dojdzie do spotkania.
Oddycham ciężko. Nie wyobrażam sobie tego, a jeśli nawet, to
przysięgam, że wpadnę do szpitala i osobiście przemówię jej do rozumu.
Nie wygłupiaj się, Blake.
– Proszę, nie mów mi takich rzeczy. – Zakrywam twarz i staram się
ochłonąć. – To złamałoby Lily serce, a wtedy ja… Chyba się wyprowadzę
na drugi koniec świata.
– Jestem dobrej myśli. Ty też bądź. – Mama uśmiecha się do mnie i upija
łyk wina. Postanawiam zrobić to samo i szukać tych „dobrych myśli”,
jednak moje starania idą w pizdu, gdy odzywa się Liz:
– A kiedy Lily wróci do szkoły?
– Myślę, że to w tym momencie najmniejszy problem – burczę. – Szkoła
jest o wszystkim poinformowana. Dali jej materiały do domu i przychodzi
do niej nauczycielka.
– Wiem, ale Andrei by się to nie spodobało.
Z hukiem odstawiam szklankę. Obie panie się prostują i bacznie
obserwują moje ruchy. Nachylam się do Liz, żeby mnie dobrze słyszała,
i cedzę:
– Andrei tutaj nie ma. Z dnia na dzień musiałem zacząć sam się
o wszystko martwić i robić rzeczy, o jakich nie miałem pojęcia, więc
wybacz, Liz, ale to ja w tym momencie podejmuję decyzje. Uważam, że
Lily nie powinna wracać do szkoły, bo nie miałbym wtedy żadnej kontroli
nad tym, jak się czuje.
Łapię oddech, ale Liz to taki typ kobiety, że nie przejmuje się tym, co
mówią do niej faceci. A prościej mówiąc: ma wyjebane.
– Nie spinaj się tak, Blake. Chodziło mi tylko o to, że może gdyby
wróciła między dzieci, miałaby mniej czasu na myślenie. – Pociera kącik
oka. Środkowym palcem. – Cała filozofia.
– Oboje macie w jakiejś części rację – wtrąca moja mama. – Ale tak
naprawdę taką decyzję powinien podjąć psycholog dziecięcy. Znam
jednego, chętnie się zgodzi zająć naszą Lily.
Przenoszę na nią spojrzenie.
– Chcesz wszystkich wysłać na kozetkę?
– To mój dobry znajomy. Specjalizuje się w psychologii dziecięcej.
Muszę wstać, bo…
Ciśnienie rozpierdala ci głowę.
– Nie obchodzi mnie, czy specjalizuje się w psychologii dziecięcej,
chłopięcej, czy niemowlęcej. – Wyrzucam ręce w powietrze. – W uszach
czy w dupach. Nie chcę, żebyś robiła z nas wszystkich wariatów!
– Widzę, że nic z tego, co powiedziałam, do ciebie nie dotarło! – Mama
też podnosi głos. – Ciesz się, że masz taką pomoc, bo niektórych na to nie
stać. Dzieci również potrzebują wsparcia, kiedy ich mały świat rozpada się
z dnia na dzień. Najpierw zabrali jej babcię, a teraz mamę. – Wstaje
i podchodzi do mnie, mrużąc oczy. – Dwie najważniejsze osoby w jej życiu.
A ty śmiesz zarzucać mi, że chcę zrobić z własnej wnuczki wariatkę?
Myślisz, że założysz jej bandaże na ręce, uderzy parę razy w worek
i wszystkie zmartwienia znikną?
A ona może mówić do mnie takie rzeczy?
Może.
– Przynajmniej się staram.
– Dobrze. Nie mówię, że nie. Robisz dla niej dużo i bardzo mnie to
cieszy. Ale nie komentuję twoich starań, więc i ty – stuka palcem w mój
tors – okaż trochę szacunku mojej pracy, smarkaczu.
Ta rozmowa zmierza donikąd, chociaż sądząc po zadowolonym wyrazie
twarzy Liz, przedstawienie jest niezłe.
Czas przejść do rzeczy.
– Pytała o mnie?
– Mówiła tylko, że jest ci wdzięczna, że opiekujesz się Lily.
Tylko.
– Nic więcej?
– Myślę, że resztę powie ci sama.
Sranie w banię.
– Kiedy możecie ją wypuścić? Chciałbym opiekować się nią w domu,
w normalnych warunkach. Wtedy na pewno szybciej dojdzie do siebie.
Sama powtarzasz, że miłość i wsparcie są najważniejsze.
Rzucam się na fotel. Ciekawe, jak długo na nim wytrzymam.
– Jest lepiej, ale nie na tyle, żeby mogła opuścić szpital – tłumaczy mama.
– Musimy ją dalej obserwować. Postanowiliśmy od jutra obniżyć dawkę
leku, żeby, po pierwsze, mniej spała, a więcej funkcjonowała, a po drugie,
żeby Lily mogła zobaczyć ją bardziej komunikatywną. Musimy powoli
włączać Andreę do życia, bo na tym polega leczenie. Problemy natury
psychicznej również wymagają czasu, powiedziałabym nawet, że dłuższego
niż te natury fizycznej.
– Mamo, proszę, nie zaczynaj.
– Coś w rodzaju rekonwalescencji?
Dzięki, Liz.
– Tak. Nawet gdy już wyjdzie ze szpitala, przez jakiś czas będzie musiała
brać leki i uczęszczać na terapię, żeby zmierzyć się z problemem. Nie
można go zamieść pod dywan. Ona musi przez to przejść. Po swojemu. Na
tyle, na ile będzie miała siłę. A ty – zwraca się do mnie, oczywiście
podniesionym głosem – nie możesz jej popędzać ani wymagać, żeby jutro
wstała i była całkiem zdrowa. Tak się nie da, Nick. Miała wiele problemów,
które w końcu ją przygniotły.
Dobra, dobra.
– Czy jest coś, co mogę dla niej zrobić?
– Wspierać ją. Niczego nie wymagać. Nie oczekiwać. Akceptować taką,
jaka jest. I czekać.
Miałem na myśli raczej, czy mogę zrobić coś, co pomoże jej szybciej
wrócić do formy.
– Cieszę się, że Lily ją zobaczy. Na pewno obie długo na to czekały –
mówi Liz.
– Ktoś mógłby powiedzieć, że zapomniała o własnym dziecku i oddała się
swojej rozpaczy. Ale póki samemu się tego nie przeżyje, nie można sobie
wyobrazić, jak ciężko jest, kiedy zachoruje dusza.
Wiem, że w tych słowach mama zawarła też siebie i to, przez co
przechodziła, kiedy odszedł od nas mój ojciec. Ale to nie czas ani miejsce,
żeby się z tego tłumaczyć. Poza tym mój ojciec nie umarł, więc nie ma
sensu porównywać ze sobą tych dwóch spraw.
– Mamo, to nie było pytanie ani sugestia – wyjaśniam. – Liz po prostu się
cieszy, tak samo jak ja.
Liz potakuje, kręcąc opróżnioną szklanką.
– Każdy z nas wie, że w innej sytuacji nigdy by tego nie zrobiła. Dlatego
tak ciężko mi się z tym pogodzić. Leży tam. Sama. Bez rodziny. I nawet nie
wiem, o czym myśli. Czy jest smutna? A może się cieszy, że zobaczy
córkę? Nic nie wiem. Poza tym, że jak stamtąd wyjdzie, skopię jej ten
chudy tyłek, a później wypijemy całą flaszkę.
– Mhm, to na pewno. Idę spać. – Wstaję, bo padam na pysk. – Mam dosyć
kobiecych łez. Muszę się zregenerować i obmyślić jakąś nową taktykę,
żeby Andrea pozwoliła mi u siebie trochę posiedzieć.
Idę w stronę schodów, ale zatrzymuje mnie głos matki:
– Zapomniałam! Poprosiła o jakieś ubrania. Mówiła, że chce ładnie
wyglądać, kiedy odwiedzi ją Lily. Tylko wybierz takie… bezpieczne.
– Co to znaczy?
– Pacjenci nie mogą mieć niczego, czym mogliby…
– Dobra – odpowiadam z ziewnięciem. – Wiem. Dobranoc.
Przed snem zaglądam do Lily, żeby jeszcze raz ją ucałować i wyszeptać,
że ją kocham i że wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli sam w to nie wierzę.
Nie wspominałem mojej matce o wizycie u Patricii, bo nie chciałem
drążyć przy Liz tego tematu, ale będę musiał powiedzieć jej, skąd Andrea
miała puszkę spreju. Chociaż nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie
potrzebujemy dodatkowych awantur, a znając Liz… Wszyscy wiemy, jak
mogłoby się to skończyć. Nigdy nie zadzieraj z kobietą, której najlepsza
przyjaciółka ma mocny sierpowy.
Kładę się do łóżka, ale przewracam się z boku na bok, bo nie mogę
zasnąć. Postanawiam obejrzeć zdjęcia Andrei w swoim telefonie. Szukam
takich, gdzie śmiała się wniebogłosy i gdzie widać jej słodkie dołeczki,
których tak dawno nie widziałem. Ostatnio w ogóle przestała się śmiać. Ta
drobna rzecz wydaje się teraz czymś tak nierealnym i odległym, że
oddałbym wiele za jej jeden uśmiech. Najlepiej skierowany do mnie.
Wymazuję wszystkie inne myśli, które mnie dręczą. Rose, która zabrała
swój sekret do grobu. Co będzie, kiedy dowie się o tym Andrea i czy
kiedykolwiek odzyskam ją taką, w jakiej się zakochałem?
Zasypiam z jej piękną twarzą obok siebie i po raz pierwszy w życiu
proszę Boga o wsparcie.
ROZDZIAŁ 27

Wiedziałem, że dzisiejszy dzień będzie jak huragan, ale nie sądziłem, że


jebnie z taką siłą. Lily od samego rana rysowała, wybierała sukienki na
jutro oraz prezent dla mamy. Postanowiłem dać Liz swoją kartę i wysłać je
razem na zakupy, żeby zyskać trochę czasu. Żadna z nich nie miała nic
przeciwko i były gotowe do wyjścia w mniej niż piętnaście minut.
Nie ma za co, panowie.
Wkładam szary sweter i luźne dżinsy, które lubi Andrea. Czuję, jakbym
miał iść z nią na pierwszą randkę, a nie wiem nawet, czy będzie chciała
mnie oglądać. Zanim spotka się z Lily, muszę mieć pewność, że jej stan jest
w miarę stabilny, wie, co robi – i czego ma nie robić.
Kiedy zbieram się do wyjścia, dzwoni mój telefon. Na wyświetlaczu
pojawia się zdjęcie Liz. W pierwszej chwili oblewa mnie fala gorąca, bo
pod jej opieką jest Lily, a wyjechały całkiem niedawno. Upewniam się, czy
wysłałem je z ochroną, i oddycham z ulgą. Gdyby cokolwiek się działo,
dwóch karków dałoby mi znać.
– Tak?
– Przypomniało mi się coś ważnego, tak sądzę. – Wywracam oczami, bo
mlaszcze. – Andrea mówiła o jakichś głuchych telefonach. Dzwoniłam pod
ten numer, ale był wyłączony.
– Masz go w swojej komórce?
– Tak. Wyślę ci.
– Od jak dawna dostawała te telefony?
– Nie wiem, ale mówiła, że ta osoba przeważnie dzwoniła, gdy Andrea
była w pracy lub sama w domu. Tylko raz zrobiła wyjątek i zadzwoniła
o północy, kiedy byłeś z nią. Mówiłam jej, że to może pomyłka, ale niczego
już nie jestem pewna. Musisz to sprawdzić.
– Sprawdzę. Jak Lily?
– Typowa kobieta. Wybiera nowe ubrania. Od razu mówię, że za to nie
płacę.
Wybucham śmiechem.
– Macie moją kartę. Możecie zaszaleć.
– Uważaj, Blake. Podejrzewam, że za limit na tej karcie można by kupić
całą galerię. Musisz ustawić jakieś granice.
– Dzisiaj nie ma granic. Ja stawiam. Dobra, muszę lecieć. Wyślij mi ten
numer.
– Jasne, szefie. Jesteśmy na łączach. Ciao.
Tak, to największa fanka Domu z papieru.
Powiedziałem Liz o swojej wizycie u Pati, ale wydawała się nie być
usatysfakcjonowana. Pewnie liczyła, że odstrzelę tamtej łeb, a ciało wrzucę
do oceanu albo może będziemy ją wspólnie torturować. Natomiast kiedy
powiedziałem jej o tym całym Manessie, wydawała się średnio zaskoczona.
Mogę sobie tylko wyobrazić, jacy ludzie mieszkają na ich ulicy. Banda
obiboków, ćpunów i alkoholików. Jednak wiem, że jej ulżyło, bo
oczyściłem dobre imię Andrei.
Ruszam do szpitala, ale po pięciu minutach dzwoni do mnie Tony.
– Witaj, Nick. Dzwonię, bo twoja mama nie odbiera, a sprawa jest dosyć
poważna. Chodzi o Andreę.
– Tony, nie chcę się mieszać, ale…
Przerywa mi:
– Jestem wykonawcą testamentu Rose.
– Ty?
– Tak, poprosiła mnie o to, więc nie wiem, co z tym fantem zrobić.
Zaczekać? Czy może Andrea jest w stanie wysłuchać ostatniej woli swojej
mamy?
– Wątpię. Boję się, że mogłoby to pogorszyć jej kondycję. – Zastanawiam
się przez chwilę. – Rose miała jakiś majątek?
Słyszę, jak Tony się śmieje.
– Dla ciebie to pewnie żaden majątek, ale zabezpieczyła swoje dzieci.
Miała konto oszczędnościowe i polisę, ale nie chcę plotkować. To jak?
Dasz mi znać? Ponieważ jest tam też list do Andrei, zapewne bardzo
osobisty. Trochę się tego obawiam, ale muszę spełnić życzenie Rose. Nigdy
by mi nie wybaczyła, gdybym z tym zwlekał.
– Zapytam mamę i oddzwonię do ciebie. Niedługo będę w szpitalu.
– Mogę ją odwiedzić?
– Myślę, że tak.
Wzdycha.
– Dobra, trzymaj się.
– Na razie, Tony.
Rozłączam się.
Codziennie wydaje mi się, że nic już nie jest w stanie mnie zaskoczyć,
a jednak… Tony jest wykonawcą testamentu Rose. Martwi mnie tylko list,
który zostawiła Andrei. Nie chcę, żeby rozdarł jej rany od nowa, bo
przecież ta dziewczyna jeszcze nie pogodziła się ze śmiercią mamy.
I wątpię, czy kiedykolwiek to nastąpi, ale może ból zacznie być w miarę
znośny. Sam wiem, że czas nie leczy ran, jednak człowiek jest w stanie się
do nich przyzwyczaić. Andrea jest silna. Muszę wierzyć, że wkrótce znów
będziemy tworzyć normalną rodzinę.
Gdy myślę o rodzinie, przypomina mi się rozmowa z Rose. Wiem, co
chciała mi powiedzieć przez to, że małżeństwo jest czymś więcej niż
papierkiem. Nie wiem, czy Andrea powtórzyła jej nasze dyskusje na ten
temat, czy Rose sama wyczuła, że jestem nastawiony sceptycznie, ale
trochę namieszała mi w głowie.
Wiem, że każda matka chce mieć pewność, że jej córka będzie miała
opiekę i wsparcie, ale czy naprawdę potrzebny jest do tego ślub? Nie
wyobrażam sobie tej całej rozdmuchanej imprezy, i to tylko po to, by
pokazać wszystkim, jak bardzo się kochamy. Obiecałem Rose, że zajmę się
jej dziewczynami. Nawet jeśli Andrea miałaby posłać mnie do samego
diabła, nigdy ich nie zostawię i zawsze będą mogły liczyć na moją pomoc.
Myślę, że to o wiele więcej niż papierek. Bo kiedy dochodzi do rozwodu,
dwoje niegdyś bliskich sobie ludzi potrafi skakać sobie do gardeł.
Wypuszczam powietrze z płuc i parkuję pod szpitalem. O dziwo, jestem
nawet spokojny. Mknę korytarzem, starając się nie oddychać przez nos, bo
zapach tego miejsca kojarzy mi się z chorobą i cierpieniem Rose.
Mijam recepcję i moją ulubioną, wiecznie wkurwioną rudą oraz
ochroniarza, który bardzo serio bierze swoją pracę. Pytanie tylko: kto tu
kogo ochrania? W oddali widzę moją mamę, która właśnie wyszła z pokoju
Andrei. Analizuję jej rysy, ale ku swojej uldze nie dostrzegam niczego
niepokojącego.
– Cześć, synku – wita mnie, a ja się nachylam, żeby mogła pocałować
mnie w policzek. Kiedy to robi, na jej twarzy pojawia się grymas. – Chyba
przydałby ci się fryzjer i przycięcie zarostu, co?
– Chyba tak. – Spoglądam na drzwi. – I jak? Rozmawiałaś z nią?
– Tak, ucięłyśmy sobie długą pogawędkę. Andrea przez całą noc czytała
książkę, którą jej dałam.
– Super. Co to za książka?
– Niezawinione śmierci.
Nie znam, ale tytuł chyba średnio trafiony. Przecieram gębę. Faktycznie
czas coś ze sobą zrobić.
– Mamo, serio? Dajesz jej książkę o śmierci, kiedy wylądowała tutaj
z tego powodu?
– Nawet nie wiesz, o czym jest ta książka, Nick. Może najpierw mnie
wysłuchasz, a później ją zrecenzujesz, co? Najlepiej, jakbyś ją przeczytał,
ale streszczę ci. Mogę?
– Możesz.
– Więc…
– Streścić.
Mama wywraca oczami, a ja parskam cichym śmiechem. Nie moja wina,
że nie zna umiaru, a ja chcę jak najszybciej zobaczyć moją dziewczynkę.
– William Wharton był pisarzem niezwykłym, bo potrafił przelać na
papier ból i dzięki temu można go było zrozumieć. Sam przeżył traumę,
gdy jego córka, zięć oraz dwie wnuczki stracili życie na skutek karambolu
na autostradzie.
– Wszyscy? Naraz?
– Tak. Wharton opisał to właśnie w tej powieści. Teraz już wiesz,
dlaczego nosi taki tytuł. Bezmyślna śmierć, wielka rozpacz i ogromna strata
jednego dnia. Napisał o tym, bo pewnie czuł taką potrzebę, i choć krytycy
twierdzą, że to ekshibicjonizm, moim zdaniem ta książka była, jest i będzie
potrzebna wielu ludziom.
– Po co? – dziwię się. – Żeby uprawiać masochizm? Nie wystarczy, że
Andrea przeżywa własną żałobę? Nie rozumiem tego, ale mam nadzieję, że
jej pomogło.
– Wydaje mi się, że w jakimś stopniu tak. Przeczytała o czymś, o czym
nikt dzisiaj nie mówi. A przecież ludzkie życie jest kruche i kończy się co
chwilę na całym świecie. Wharton opisał swoje cierpienie bardzo
precyzyjnie. Uderza w sam środek serca i nie owija w bawełnę. A do
Andrei docierają teraz tylko takie słowa. Bałam się, jak zareaguje, ale gdy
przyszłam do niej rano, siedziała i trzymała książkę w ręku jak Biblię.
Powiedziała, że wie, co czuł autor, a on wiedziałby, co czuje ona. Że wcale
nie jest samotna i żal jej wszystkich, którzy przechodzą bądź przeszli utratę
kogoś bliskiego. Czy nie jest niesamowita? Nawet we własnym cierpieniu
potrafi współczuć innym.
– Mamo, cieszę się – wzdycham. – Czy teraz mogę do niej zajrzeć?
– Tak. Oczywiście.
– Czy jest coś, co powinienem wiedzieć, żeby nie powtórzyło się to, co
ostatnio?
– Niczego nie rób na siłę. Małe kroczki.
Małe kroczki. Zapamiętać.
Biorę głęboki wdech i delikatnie pukam w białe drzwi. Nie słyszę
żadnego zaproszenia, więc wbijam się niezaproszony. Trudno, muszę się
z nią zobaczyć. Widok, jaki ukazuje się moim oczom, jest tak uderzający,
że przez chwilę stoję w progu i po prostu się gapię.
Boże, jest taka piękna!
Ma włosy splecione w długi warkocz, a kręcone kędziorki otulające jej
drobną twarz dodają jej jeszcze większej niewinności. Wygląda, jakby
miała kilkanaście lat, i kompletnie nie pasuje do tego miejsca.
– Cześć. Mogę? – pytam zestresowany jak prawiczek, ale jebać to.
Kiwa lekko głową, więc małymi krokami wchodzę, a ona po raz pierwszy
od dawna na mnie spogląda. Cieszy mnie również to, że już nie leży, tylko
siedzi do połowy przykryta kołdrą. Wciąż ma na dłoniach opatrunki, ale
znacznie mniejsze niż wcześniej. Chciałbym ją przytulić, wycałować
i powiedzieć, że ją kocham, ale jej wzrok niczego mi nie mówi. Nie jest zła
ani szczęśliwa, więc po prostu siadam i w milczeniu obdarzam ją
uśmiechem.
– Cieszę się, że… Jak się czujesz? – Zamykam oczy. A jak ma się czuć? –
Przepraszam, jestem tak zestresowany, że nawet nie wiem, o co
powinienem zapytać.
Mrugam dwukrotnie, kiedy widzę jej delikatny uśmiech.
– Teraz lepiej.
Zaczynam czytać między wierszami. „Teraz”, bo jestem przy niej, czy po
prostu „teraz”? Korzystam z okazji i przysuwam się nieco bliżej. Pieprzę to,
jest moją kobietą i mam prawo ją pocałować. Nachylam się do jej ust
i powoli składam na nich pocałunek.
A ona… go odwzajemnia.
– Tęskniłem za tobą. – Przytulam czoło do jej czoła i napawam się tą
chwilą. – Bałem się, że już cię nie odzyskam.
– Co u Lily? – pyta przygaszonym głosem. Ale pyta. Trzeba widzieć
pozytywy, no nie?
– Dobrze, codziennie mówi o tobie. Staramy się jej to wszystko
poukładać. – Nie dodaję, że ledwo nam to wychodzi.
Andrea przez chwilę milczy i patrzy w ścianę. Chętnie bym objął jej
drobne ramiona i twarz, żeby poczuć jej bliskość, a najchętniej
wślizgnąłbym się pod tę kołdrę i dał ujście naszym emocjom
w najprzyjemniejszy sposób. Wsuwam rękę pod spód i dotykam jej stopy,
ale ona ani drgnie. Zaczynam ją masować, jednak po dwóch minutach
orientuję się, że mam rozłożony namiot, więc przestaję.
– Zniszczyłam apartament – odzywa się cicho. – Nawet nie wiem, kogo
mam za to przeprosić. – Skubie plaster na lewej dłoni.
– Ten apartament jest mój – wyznaję. – I nie musisz mnie za nic
przepraszać. To nie ma żadnego znaczenia. Liczy się tylko to, żebyś stąd
wyszła. A wtedy się tobą zaopiekuję.
Unosi na mnie swoje hipnotyzujące spojrzenie.
– Jestem ci wdzięczna, że zajmujesz się Lily.
Żadnego komentarza o tym, że to mój apartament. Nawet nie mrugnęła.
Może jestem pierdolnięty, ale liczyłem na jakąś reakcję. Nawet negatywną.
– Kiedy tak mówisz… bez emocji, boję się, bo nie jesteś sobą. Nie wiem,
co mam zrobić, żebyś przyjęła moje wsparcie. Przechodzisz ciężki okres,
ale nie chcę, żebyś przechodziła go sama. – Dotykam jej drobnej twarzy
i muskam dolną wargę. – Masz mnie.
– Nie chcę, żebyś cierpiał – szepcze, a ja znów czuję, jak mój smok budzi
się do życia. Wiem, że jej słowa nie powinny prowokować wzwodu,
zwłaszcza kiedy mówi o cierpieniu, ale często szeptała w taki sposób, kiedy
ją pieprzyłem. A ja nie czułem jej słodkiej cipki od wieków.
Dobra. Czas wziąć się w garść. Jeszcze będziemy się pieprzyć, aż oboje
stracimy przytomność.
– Cierpię, bo ty cierpisz. – Przejeżdżam kciukiem po jej pełnej, słodkiej
wardze. – Ale to nie jest twoja wina, skarbie. Na dobre i na złe, w szczęściu
i w chorobie, pamiętasz?
– Paryż – mówi zamyślona, a ja się uśmiecham.
– Było cudownie. Na pewno jeszcze tam wrócimy. Wrócimy tam z Lily
i spędzimy wspólnie wiele pięknych chwil. Tylko obiecaj mi, że będziesz
silna i zrobisz wszystko, żeby jak najszybciej do nas wrócić.
– Staram się… – Zaczyna płakać.
Kurwa, nie, stary.
Małe kroczki.
– Wiem, wiem, że się starasz. – Chwytam jej dłonie. – Czekamy na ciebie.
Ale jeśli potrzebujesz więcej czasu, rozumiem. Nikt do niczego cię nie
zmusza, pamiętaj. – Ocieram jej łzy. Ma zapadnięte policzki i podkrążone
oczy, a mimo to dalej jest najpiękniejszą kobietą na świecie.
– Dużo rozmawiam z twoją mamą i psychiatrą. Powiedz mi – przybliża
się do mnie, a ja odruchowo rozchylam usta, czekając na pocałunek – czy
ja… czy ja zwariowałam?
– Jezu, nie. – Kręcę głową i chwytam ją za ramiona. – Nawet tak nie
myśl. Jesteś zdrowa, rozumiesz? Trafiłaś tu tylko dlatego, że mnie przy
tobie nie było. Nigdy bym do tego nie dopuścił. Ale wyjdziesz stąd.
Obiecuję.
Uśmiecha się. Boże, ona się uśmiecha!
Wykorzystuję ten moment, zanim coś spierdolę, i kładę się obok niej,
a ona delikatnie się posuwa i odwraca na bok. Przytulam ją mocno, a gdy
wbijam jej w plecy swój napalony sprzęt, zauważam, że jej policzki się
unoszą.
Uśmiecha się. To dobrze. Chociaż mnie nie jest do śmiechu. A kiedy
w końcu dam upust swoim jądrom, jej też nie będzie do śmiechu.
Wtulam nos w jej włosy i wciągam ich zapach. Zawsze używa
migdałowego szamponu. Pachną słodko i świeżo. To też dobry znak.
Pamiętam, że włosy mojej matki, gdy nie była w formie, zawsze były
brudne i śmierdzące, więc uznaję to za dobrą monetę.
– Zawsze mówisz, że dotrzymujesz złożonych obietnic – mówi po chwili.
– Ufam ci.
– Wiesz… – Chrząkam. – To, co się wydarzyło, uświadomiło mi, że nie
mam takiej mocy, jaką czułem. Ale to nie znaczy, że się poddam. –
Odwraca się w moją stronę, a ja… Zapominam, co chciałem powiedzieć, bo
nie pamiętam, kiedy byliśmy tak blisko siebie.
Patrzymy sobie w oczy, jak byśmy robili to po raz pierwszy. Kompletnie
odjęło mi mowę, a może tylko nie chcę przerywać tej chwili słowami. Jej
oczy lekko się rozpromieniają i nagle… składa delikatny pocałunek na
moich stęsknionych ustach.
– Na dobre i na złe – mówi cichutko, a ja potakuję i ściskam ją z całych
sił. – Przepraszam, wciąż nie wiem, jak to jest, kiedy masz kogoś, z kim
dzielisz swój strach. – Brzmi dokładnie jak jej ojciec. Jak Anthony Atwood.
– Myślałam, że nie powinnam obarczać cię swoim smutkiem, a przecież to
wtedy potrzebuję cię najbardziej.
Ta kobieta zamienia mnie w pluszowego misia, czuję to. Moje oczy robią
się mokre i zaczyna mnie szczypać nos.
– Kocham cię, maleńka. Od dawna nie czułem się tak szczęśliwy jak
teraz. – Całuję ją w czoło i lekko od siebie odsuwam. – Zrobisz coś dla
mnie?
– Postaram się, ale mam tu niewielkie pole manewru. – Krzywi się. Nie
wierzę, że mam takiego farta! Tyle emocji, słów i gestów w tak krótkim
czasie!
– Zjesz ze mną lunch? Schudłaś tak bardzo, że mogę policzyć każdą twoją
kość. Musisz o siebie dbać, żeby mieć siłę zmierzyć się z tym wszystkim.
Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie albo dla mnie, zrób to dla Lily.
– Zjem. – Jej szybka odpowiedź sprawia, że zastanawiam się dwa razy,
czy dobrze słyszę.
Sięgam po telefon i dzwonię do naszej ulubionej tajskiej knajpy. Oboje
mamy ochotę na coś aromatycznego. I tak po chwili wcinamy ostro-kwaśne
zupy z owocami morza. Trawa cytrynowa, świeży imbir i limonka zawsze
poprawiają mi humor. Poza tym podczas jedzenia pikantnych potraw
wydzielają się endorfiny. Wydzielają się również podczas jedzenia
czekolady, wysiłku fizycznego, porodu, śmiechu, picia alkoholu i…
uprawiania seksu.
– Czyli te wszystkie memy o facetach, którzy mają córeczki, są
prawdziwe? – Andrea śmieje się, gdy opowiadam jej o swoich
pomalowanych paznokciach. – Tak bardzo za nią tęsknię… Już nie mogę
się doczekać jutra, chociaż… Nie ukrywam, że się boję.
– Że nie będziecie umiały się rozstać?
– Tak…
– Porozmawiam z Lily. Jest mądra i przeważnie mnie słucha. Ale sama
wiesz, że jak się na coś uprze, nie ma zmiłuj.
– Tak samo jak my. – Uśmiecha się ciepło, czym topi moje serce. „My”.
Poczułem się, jakbym był biologicznym ojcem Lily. I to uczucie jest
piękne.
– Wiesz, może to, co powiem, jest dziwne, ale ona bardzo przypomina
mnie, gdy byłem mały.
Zwłaszcza gdy pluje jedzeniem w rękaw, jak nikt nie patrzy, albo mówi
„kurde”, przeciągając „r”.
– Oj nie. Na pewno nie tylko, kiedy byłeś mały.
Czy ona ze mnie żartuje? Bo jeśli tak, nie mam nic przeciwko.
– Często przypominam sobie naszą pierwszą randkę. Wspominałaś
o zasadach, pamiętasz? – pytam, a ona uśmiecha się błogo. – Jeśli chodzi
o kolor kubka, to pilnuję, żeby był taki, jak sobie zażyczyła. W kuchni też
wiedzą, że kanapki mają być w serduszka, bo trójkąty odeszły do lamusa,
a naleśniki tylko w kwadraty. – Śmieję się, ale po chwili się zamyślam. –
Problem w tym, że ona często pyta o rzeczy, na które nie mam wpływu.
A złożyłem jej obietnicę.
Andrea zaciska powieki.
– Wyjdę stąd, Nick. Nie mogą trzymać mnie tu w nieskończoność.
– Chciałbym wiedzieć, czy chcesz stąd wyjść.
– Nie marzę o niczym innym, jak tylko wrócić do swojego życia. Nawet
jeśli jest ono wybrakowane, to… tęsknię za nim. Tęsknię za wami.
Chciałbym, żeby ktoś mnie teraz uszczypnął.
– Nie przypuszczałem, że dzisiaj będę miał tyle szczęścia.
– Zasłużyłeś na to.
Kurwa. Kocham tę kobietę tak bardzo, że sam nie pojmuję tej miłości.
I boję się jej, bo to oznacza, że nie mógłbym już bez niej żyć. A to z kolei
oznacza, że gdyby chciała odejść, musiałbym ją więzić. Lub zabić nas
wszystkich.
– Puk, puk. Mogę? – Anna zagląda niepewnie, a Andrea od razu zaprasza
ją gestem. Chyba się polubiły.
– Może masz ochotę na zupę tajską? – pyta i podaje jej okrągłe pudełko.
Zamówiłem jedzenia dla połowy oddziału, więc ktoś musi nam pomóc.
Anna siada przy niej, jakby robiła to codziennie. Nie widać cienia
krępacji, co mnie cieszy. Ufam jej, bo mnie wychowała, a lekko nie było.
Mimo to nigdy nie krzyczała ani nie podniosła na mnie ręki. Kobieta
z anielską cierpliwością i podejściem do smarkaczy.
– Mmm… pyszne. Jak się czujesz? Chyba lepiej, co?
Uśmiechają się do siebie.
– Anna jest moją prywatną terapeutką – wyjaśnia mi Andrea. – Dużo
rozmawiamy. O wszystkim. I… w zasadzie nie potrzebuję innych terapii,
bo to dzięki niej wiele rzeczy zrozumiałam.
Oj, doktor Cheryl by się to nie spodobało.
– Cieszę się – odpowiadam zadowolony. – Ale nie mów tego mojej
mamie.
Panie chichoczą. Ten dźwięk muska najczulsze struny mojej duszy.
– To dobre dziecko, tylko potrzebuje zrozumienia. I czasu – mówi Anna
i poprawia Andrei warkocz. – Mówiłam, że będzie ci pasować.
Andrea odkłada swoje pudełko z jedzeniem i zarzuca jej ręce na szyję.
Przez chwilę się przytulają, a Anna spogląda na mnie ze współczuciem
i troską. Znam ją i wiem, że jest wrażliwa na ludzkie dramaty,
a w szczególności kiedy mowa o śmierci rodziców. Inaczej słucha się
kogoś, kto sam to przeszedł i wie, o czym mówi, a inaczej kogoś, kto tylko
się domyśla, jak to jest.
– Brałaś leki? – pyta po chwili Anna, a Andrea potakuje. – Wiesz, że
musisz je brać, prawda?
– Tak. Nie musisz się martwić.
– Dzięki temu, że słuchasz poleceń, jest szansa, że cię wypiszą. – Anna
wstaje. – Zostawię was już. Tylko pamiętaj, że musisz odpocząć. Zwłaszcza
przed jutrem. – Chwyta pudełko z jedzeniem. – Zabieram to, jest pyszne!
– Smacznego – mówi Andrea i spogląda na mnie. Na jej twarzy maluje się
coś, czego dawno nie widziałem.
Nadzieja?
Zauważam, że wyciera dłonie w odkryte nogi i delikatnie szczypie kolana.
Czymś się denerwuje.
– Co się dzieje? Czegoś się boisz? – Chwytam jej podbródek.
– Nie, tylko denerwuję się jutrem. – Obrzucam wzrokiem pokój. – Nie
chcę, żeby Lily widziała mnie w takim otoczeniu.
Wstydzi się.
– Lily jest mała, a poza tym nieważne, gdzie będziesz i jak będziesz
wyglądać, dla niej najważniejsze, że będziecie razem. Nie może już się
doczekać waszego spotkania. – Gładzę jej udręczoną twarz. – Pojechała
z Liz na zakupy, narysowała ci tuzin laurek i szuka nowej sukienki na tę
okazję.
Cholera. Znów straciłem z nią łączność. Wydaje się nieobecna, jakby
błądziła gdzieś myślami. Po chwili wstaje i nachyla się nade mną, jakby
chciała wyjawić mi jakiś sekret.
– Musisz już iść – mówi. – Musisz wracać do Lily. Musisz jej powiedzieć,
że ją kocham.
Ja też wstaję i chwytam ją za rękę, żeby na mnie spojrzała.
– Mówię jej to codziennie, skarbie. Dlaczego tak się zachowujesz?
Przecież było dobrze. Wiem, że się martwisz, ale wiem też, że potrzebujesz
jej tak samo jak ona ciebie.
Wtula się we mnie, oddycha płytko. Gładzę jej włosy i czekam, aż do
mnie wróci, ale wtedy drzwi otwiera moja matka.
– Nick…
– Musisz wracać do Lily, proszę. – Andrea unosi głowę, żeby spojrzeć mi
w oczy. Składam pocałunek na jej ustach, a ona mi na niego pozwala, więc
chyba nie jest tak najgorzej.
– Kocham cię, maleńka. Do zobaczenia jutro. – Idę do drzwi. –
Odpocznij. – Posyłam jej uśmiech, a ona go odwzajemnia.
– Co znowu powiedziałem nie tak? – pytam moją matkę już na korytarzu.
– To nie twoja wina. Jest zmęczona i na pewno bardzo tęskni za Lily. Być
może zaczynają dręczyć ją wyrzuty sumienia, że jej przy niej nie ma. Ale
wbrew temu, jak to wygląda, to bardzo dobry znak. Musi się przespać,
zwłaszcza że jej sesje terapeutyczne są dłuższe niż u innych pacjentów.
– Dlaczego?
– Mam zamiar ją stąd wyciągnąć jeszcze w tym tygodniu.
– Nie obiecuj mi takich rzeczy, mamo. – Jestem tak podniecony, że chyba
dziś nie zasnę.
– Andrea mi ufa, więc jestem na lepszej pozycji niż inni. Ale wciąż nie
poruszyłyśmy tematu śmierci Rose. Obie udajemy, że to się nie wydarzyło,
a ja, jako psycholog, nie powinnam tego robić. Problem polega na tym, że
jest dla mnie bardzo bliska i nie chcę rozdrapywać jej i tak świeżych ran.
Nie mówię, że chcę to robić w przypadkach innych pacjentów, bo terapia to
coś w rodzaju pożyczenia swojego bólu terapeucie, ale jak każdą pożyczkę,
tę też trzeba kiedyś spłacić.
– Wierzę w ciebie. Jesteś w tym najlepsza. – Całuję ją w czoło. – Opiekuj
się nią. I odbieraj ode mnie telefony. A właśnie, masz dla mnie jej
komórkę?
– Tak, trzymaj. – Wyciąga telefon z kieszeni fartucha.
– Informuj mnie o wszystkim. I pamiętaj, żeby też czasami odpocząć.
– Ucinam sobie drzemki w pokoju pielęgniarskim. Poza tym praca mnie
napędza, a nie wyczerpuje. Do zobaczenia wieczorem. I ucałuj Lily.
Robię parę kroków, ale cofam się, bo o czymś zapomniałem.
– Mamo… rozmawiałaś może z Tonym?
– Nie, a co?
– Jest wykonawcą testamentu Rose. – Na te słowa oczy mojej mamy się
powiększają. – Pytał, czy Andrea jest w stanie wysłuchać ostatniej woli
swojej mamy.
– Muszę do niego zadzwonić. – Przeciera twarz. – Ale jak… Tony?
Testament? Ale… Rose?
Macham ręką.
– Długa historia. Uciekam. Zadzwoń do niego, bo to ważne.
– Zadzwonię.
Idę korytarzem i ściskam komórkę Andrei jak krwawy diament
z nadzieją, że naprowadzi mnie na jakiś trop, cokolwiek, byleby to
wszystko wreszcie się skończyło.
Wsiadam do samochodu i wyjeżdżam z parkingu w ślimaczym tempie.
Wpadam w jakiś dziwny stan zawieszenia, patrzę na mijających mnie ludzi,
pary, które żywo o czymś dyskutują, faceta, który stara się rozśmieszyć
kobietę, matkę biegnącą za synem, który pędzi na hulajnodze jak szalony.
Zastanawiam się, gdzie bylibyśmy dzisiaj, gdyby nie to wszystko.
Staję na światłach, na których spędziłem chyba połowę życia, ale dzisiaj
mi to nie przeszkadza. To nie tak, że nie chcę wracać do domu, po prostu
chyba się obudziłem i chcę zacząć żyć tak jak ci ludzie. Wbijam wzrok
w kobietę z małym białym psem, którego musi wziąć na ręce, bo usiadł na
środku ulicy i nie chcę się ruszyć, i uświadamiam sobie, że jeszcze
niedawno zacząłbym trąbić, bo miałbym dziesięć połączeń i trzy spotkania
na wczoraj.
Mój świat zwolnił.
Ale nie chcę, żeby całkowicie się zatrzymał.
Po kilkunastu minutach dzwoni moja asystentka. Nie pamiętam, jak ma na
imię, bo ciągle nazywam ją lizuską, lizidupką albo wazeliniarą.
– Tak? – wzdycham.
– Panie Blake, mówi Samantha. – Samantha. Zapamiętać. – Dzwonię,
ponieważ przyszły kolejne dokumenty i projekty, między innymi
od projektanta wnętrz dla przedszkola, hotelu, restauracji i dwóch banków,
kosztorysy od kierownika działu kosztorysów oraz kolejne oferty
od dostawców i podwykonawców. To tak w skrócie.
– Zabiorę część do domu, ale dopiero pojutrze. Zapakuj mi to wszystko
w jakąś teczkę.
– Bardziej w karton.
– Więc niech będzie karton. Samantho… – Bębnię palcami w kierownicę.
– Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.
– Tak, szefie?
– Potrzebuję psa.
– Psa?
– Tak. Ma być mały, biały i słodki.
– Jakaś konkretna rasa?
– Przed chwilą ci podałem. Znajdź najlepszą hodowlę i sprowadź mi go
jak najszybciej.
– Dla kogo konkretnie?
– Dla mojej córki, Samantho. Liczę na ciebie – podkreślam.
– Oczywiście, panie Blake. Mały, biały i słodki. Cena oczywiście nie gra
roli?
– Oczywiście. Do usłyszenia. – Rozłączam się.
Najważniejsza zasada Andrei brzmi: „Zawsze dotrzymuj obietnic”.
Zwłaszcza tych małych.
Przypomniałem sobie, że tego psa obiecałem Lily już dawno temu. A ja
zawsze dotrzymuję obietnic.
Potem dzwonię do Liz, żeby zdać jej relację ze spotkania. Tak jak
przewidywałem, piszczy z radości przez dobre kilka minut, po czym zalewa
mnie informacjami handlowymi. Co, ile i za ile kupiła Lily. W dodatku
jeszcze nie wróciły do domu! Boże, jak łatwo można kupić sobie trochę
czasu.
Kiedy postanawiam się odprężyć i wrzucam playlistę Travisa Scotta,
dzwoni Jordan. Odbieram od razu, bo miał mi sprawdzić numer telefonu
anonima.
– Siema, Nick.
– Masz coś?
– Numer telefonu zarejestrowany jest na Madison Byrne. Mówi ci to coś?
– Nie bardzo. Masz jej adres?
– Tak, wyślę ci. Tylko…
– Nie pękaj. Nie zrobię niczego głupiego, a przynajmniej nie na tyle,
żebyś miał kłopoty.
– Jasne, jesteśmy w kontakcie.
– Dzięki. Na razie.
– Na razie, Nick.
Rozłączam się i skręcam z piskiem opon w uliczkę, żeby się zatrzymać.
Madison Byrne. Nic mi to nie mówi.
Dzwonię do Liz, w końcu zawsze wie więcej ode mnie. Nie odbiera, ale
oddzwania po dziesięciu minutach, podczas których wertowałem media
społecznościowe.
– Znasz jakąś Madison Byrne?
Chwilę się zastanawia.
– Nie.
– Kurwa. To nie ma sensu.
– A co?
– Ten numer zarejestrowany jest na jakąś Madison.
– Madison… Madi… Maddie! To musi być ta Maddie, o której mówiła
Andrea. Przecież ona nawet u niej była, pamiętasz?
– A skąd mam pamiętać? Andrea nie mówi mi o wszystkim, jak już
zdążyłaś zauważyć. – Brzmię, jakbym miał do niej pretensje. Wiem, że są
„psiapsi”, ale to nie osłabia mojej irytacji.
– Była u niej, żeby prosić ją o potwierdzenie tego, co się stało na
imprezie. Ale tamta ją wyrzuciła i kazała nigdy nie wracać.
– Skąd Andrea miała jej adres?
– Od Davida.
Zaciskam zęby i oddycham przez nos.
– Nieźle. Dlaczego nie chciała jej pomóc?
– Nie wiem, Andrea też nie wie. Później jej dom został podpalony,
a wcześniej Bradley groził jej w mieszkaniu, żeby przestała węszyć
z Davidem i zostawiła Maddie w spokoju.
– Zajmiesz jeszcze jakoś Lily?
– Jasne. Co chcesz zrobić?
– Pojadę do tej całej Maddie i dowiem się, skąd w niej tyle nienawiści.
Postaram się wrócić jak najszybciej.
– Spokojnie. My naprawdę dobrze się bawimy. Za twoje pieniądze.
– To bawcie się dalej. Jesteśmy w kontakcie.
Rozłączam się i wciskam pedał gazu z takim impetem, że ledwo mogę
zapanować nad kierownicą. Zastanawiam się, do kogo najpierw uderzyć.
Bradley? Typ zapadł się pod ziemię, więc ciężko będzie się do niego dostać.
Poza tym mógłby uciszyć jedynego świadka, jakiego mam.
Wbijam w nawigację kod pocztowy i marszczę brwi. Nie znam tej
okolicy. Powiększam mapę, ale nie ma tam niczego specjalnego. Czyżby
Maddie próbowała się ukryć? A może ma coś na sumieniu? I dlaczego
w taki sposób potraktowała swoją dawną przyjaciółkę? Z tego, co
pamiętam, były na tej imprezie razem. Mam tylko nadzieję, że to nie była
żadna orgia i nie dowiem się czegoś, co już na zawsze zatruje mi życie.
Wiedziałem, że ten dzień w końcu się spierdoli, bo po pierwsze, Andrea
nie jest ze mną szczera i wciąż mi nie ufa, tak jakbym tego chciał, po
drugie, nie mam jak się dostać do Bradleya, bo przecież nie pójdę
z szarlotką do jego domu i nie powiem, że przyszedłem się pogodzić, a po
trzecie… jaką mam pewność, że ta cała Maddie będzie chciała ze mną
rozmawiać?
Żadnej. Skoro potraktowała tak Andreę i nie chciała jej pomóc, to prawda
musi leżeć jeszcze głębiej. Ale na pewno zna ją Bradley. Mogę się założyć
o własną nerkę.
Po dwóch godzinach dojeżdżam do Darkwood. Byłbym o wiele szybciej,
gdybym był sam na drodze, ale nie jestem aż takim farciarzem. Okolica jest
cicha, cichsza niż moja, dosłownie nikogo tu nie ma. Stare samochody na
podjazdach, zero biegających dzieci i staruszek w oknach. Zastanawiam się,
czy ludzie, którzy tu mieszkają, mają w ogóle dostęp do internetu i poczty,
ale też nie mogę powiedzieć, że jest tu brzydko. Jest inaczej. Gdybym
kiedyś chciał pobyć ze swoimi myślami sam na sam, to wiem już, gdzie się
udam.
Parkuję przy domku numer siedemdziesiąt dwa w taki sposób, żeby
zatarasować garaż. Nie chcę, by miała możliwość ucieczki. Poprawiam
spodnie i sweter. Sprawdzam jeszcze jej imię i nazwisko w telefonie,
a potem delikatnie pukam w drzwi.
Cisza.
Pukam głośniej, aż w końcu idę do uchylonego okna.
– Halo? Szukam Madison Byrne!
Cisza.
Cisza.
Cisza.
– Czego od niej chcesz? – pyta w końcu kobiecy głos, ale nikogo nie
widzę. Głos należy do młodej dziewczyny, całkiem możliwe, że do niej.
– Zapytać o parę spraw.
– Nikt taki tu nie mieszka.
Stoję przed domem, nie spuszczając oczu z okien i drzwi, i myślę nad
strategią. Nie wyciągnę jej stamtąd na siłę, więc pozostaje mi czekać, aż się
jej znudzi bądź się wkurwi. Wracam pamięcią do tamtego nieszczęsnego
dnia, kiedy zarzucałem Andrei, że mnie okłamuje i spiskuje z Bradleyem,
a ona do samego końca twierdziła, że go nie pamięta.
Poszły na dyskotekę, było dużo ludzi i film jej się urwał. Ale wspominała
również o jakimś hotelu. Jeśli podała mi nazwę, to jej nie pamiętam. No
i ten kutas… Bradley. Miał mieć nagranie, na którym widać, jak
dziewczyny wchodzą do tego hotelu, tylko pytanie, co było dalej?
Odtwarzam w głowie wszystkie możliwe wskazówki, ale na nic nie
wpadam.
Dostrzegam za firanką jakiś ruch, więc podchodzę bliżej. Kobieca ręka
trzymająca białą kartkę A4 z nabazgranym flamastrem napisem:
„WYPIERDALAJ ZTĄD”.
Rzadko oceniam czyjąś inteligencję po ortografii, ale tutaj ewidentnie
mamy do czynienia z analfabetką.
– Czyżbym miał wypierdalać, bo czegoś się obawiasz? – Przyklejam
twarz do szyby. – A może kogoś?
Coś spada z okna. Nie jest dobrze. Dziewczyna jest wyraźnie zastraszona.
Ale jeśli jej pomogę, to może ona pomoże mi.
– Co powiesz na taki układ: ty powiesz, kto cię szantażuje, i dasz mi coś,
żeby to udowodnić, a ja zapewnię ci nowe życie?
– Wynoś się. Mam was wszystkich w dupie. Powiedz swojej dziewczynie,
że nie ma wstydu.
– Dlaczego? – Cisza. – Wszyscy wiemy, jak było, Maddie. Przynajmniej
do pewnego momentu.
– Czego chcesz?
– Już powiedziałem.
– A ja powiedziałam, żebyś wypierdalał.
– Nie wiem, czy wiesz, ale możesz beknąć za nękanie Andrei. – Słyszę jej
śmiech. – Nie byłbym taki wesoły, biorąc pod uwagę to, że policja dała mi
twój adres. Jestem dobrym przyjacielem, Maddie, ale paskudnym wrogiem.
– Tak mówią o Tonym. I o mnie. W końcu uczyłem się od mistrza. –
Decyzja należy do ciebie.
Po chwili otwiera drzwi.
Jezu, wygląda, jakby nie spała i nie jadła od miesiąca! Co się dzieje
z tymi kobietami? Podchodzi do mnie na bosaka, pod jej stopami słychać
chrzęst łamanego plastiku.
– Nie groź mi. – Celuje we mnie papierosem. – Mam w dupie twoje
układy z policją. Myślisz, że masz kasę i jesteś panem świata? Ja nie jestem
do kupienia, playboyu. A teraz wsadź swój tyłek do tej bryki i zjeżdżaj stąd,
bo blokujesz mi garaż.
Puszczam koło uszu to, co do mnie mówi, bo skupiam się na tym, że jest
w piżamie. Jej wygląd świadczy o depresji – wiem to, bo jestem z nią za
pan brat. Moja matka wyglądała identycznie. Prostuję się i wydymam usta.
– Sprawcą twojej depresji jest Bradley Blake, prawda?
Zaczyna się śmiać. A potem gasi papierosa o elewację i rzuca peta na
własny trawnik.
– Sprawcą mojej depresji jest ta szmata. Twoja panienka, jeśli jeszcze nie
łapiesz. A teraz pakuj swoją dupę i wypierdalaj! Nigdy więcej nie chcę was
tutaj widzieć, jasne? – Odwraca się, ale za chwilę znowu podchodzi do
mnie. – Nie marnuj czasu, facet, bo nic ci nie powiem.
– Powinnaś dostać w papę – mówię spokojnie.
– Nie rozśmieszaj mnie, koleś! Lepiej zastanów się dwa razy, zanim
złożysz komuś wizytę. A jeszcze lepiej, jakbyś odświeżył sobie pamięć, bo
widzę, że oboje macie nietęgą. Won! – Pokazuje ręką w bok.
Podchodzę do niej bardzo, bardzo blisko i pochylam głowę, bo spojrzeć
jej w oczy.
– Przestań ją nękać, bo moja następna wizyta będzie mniej przyjacielska.
I zanim otworzysz japę, dobrze się zastanów, czy warto, zwłaszcza kiedy
twój przeciwnik ma na ciebie dowody. – Wyliczam na palcach: – Nękanie.
Prześladowanie. O mało jej nie potrąciłaś. Zlecenie zniszczenia mienia. To
łącznie daje coś więcej niż zawiasy. I wierz mi, dopiero kiedy kilka
obleśnych bab będzie się dobierać do twojej dziury, zrozumiesz, co to
depresja.
Mam cię, mała psychopatko. Wiem, że ją złamałem, bo patrzy na mnie
zupełnie inaczej niż jeszcze dziesięć minut temu. Mięśnie jej twarzy
wiotczeją ze strachu, nerwowo przełyka ślinę. Unoszę głowę i masuję
obolały kark. Dlaczego większość kobiet jest niska, a do tego tak pyskata?
Wliczając w to moją własną kobietę, chociaż ona sama uważa się za
wysoką.
Ktoś podjeżdża pod dom i czeka, aż zrobię mu miejsce. Facet nie wygląda
na kogoś, kto będzie szukał kłopotów. Poza tym i tak nic tu już po mnie.
Nie będę się wykłócał z jakąś obsmarkaną gówniarą, bo to nie mój poziom.
Facet uchyla okno i patrzy to na mnie, to na nią.
– Wszystko okej, Maddie?
– Tak, ten pan szuka drogi do domu.
Koleś wysiada.
– Pomóc panu?
Wsiadam do auta.
– Nie, dzięki.
Wrzucam wsteczny i cofam, a wtedy on otwiera garaż. Zniżam głowę,
chwytam telefon i wyskakuję z samochodu. Dziewczyna zaczyna
panikować i próbuje zasłonić mi widok. Odpycham ją delikatnie, bo
gdybym chciał zrobić to po swojemu, poszedłbym siedzieć za morderstwo,
i wpadam do garażu.
– Granatowy ford. Pewnie nie twój? – Robię zdjęcia, a ona rzuca się na
mnie jak wściekły pies i próbuje mnie okładać.
– Wynoś się!
– Maddie! – Facet podbiega i odciąga ją ode mnie, ale ja stoję
niewzruszony. – Maddie! Przestań! – Trzyma ją, ale laska sapie jak dzikie
zwierzę. – Po co panu te zdjęcia?
– Niech pan ją zapyta. A najlepiej, jeśli załatwi pan jej dobry psychiatryk.
Mam mnóstwo dowodów na to, że prześladuje moją kobietę, więc proszę
jej przemówić do rozumu i kazać jej trzymać się od nas z daleka.
Nie wiem, czy jest zdziwiony, czy nie robi to na nim wrażenia, bo
wsiadam do wozu i nie patrzę już w ich stronę. Banda wariatów.
Kiedy wycofuję, facet dotyka mojego okna. Wrzucam luz i czekam, co
ma mi do powiedzenia.
– Czego pan chciał od mojej żony? Proszę dać nam spokój. To, co było…
Proszę ją zostawić w spokoju. Mieliśmy ciężki okres w życiu.
– Jak każdy. – Uśmiecham się prowizorycznie.
– Nie wygląda pan na kogoś, kto ma problemy. A przynajmniej nie takie,
o jakich myślę.
– Bo mam drogi samochód? Nic pan nie wie o moich problemach. Proszę
mi wierzyć, nie byłoby mnie tutaj, gdyby pańska żona nie nękała mojej.
Żona nie żona. Nieważne.
– Kim jest pańska żona? – Nie odpowiadam, bo chuj go to obchodzi. –
Czy kiedyś już tu była? Nie wiem, czego pan szuka, ale tutaj pan tego nie
znajdzie. Niejedna osoba próbowała szantażować Maddie.
– Powiem wprost, a rzadko mówię o swoich problemach, bo nie lubię
litości. Moja kobieta niedawno pochowała matkę, a teraz… jest z nią
naprawdę źle. Staram się jej pomóc, jak mogę, więc proszę mi chociaż
powiedzieć, z kim współpracuje pańska żona, a wtedy obiecuję dać jej
spokój i zapomnieć o tym, co zrobiła.
– A co zrobiła?
Serio? Tylko to go obchodzi?
– To nie ma sensu – wzdycham. – Proszę się odsunąć.
Wtedy on mówi:
– Był tu jeden facet, ale widziałem go z daleka. Moją żonę zawsze
odwiedzają, kiedy nie ma mnie w domu. Mamy umowę, że kiedy to się
dzieje, dzwoni do mnie i się nie odzywa. Wie pan, gdyby ktoś chciał ją
skrzywdzić. Wtedy szybko wracam do domu.
– Jak wyglądał ten facet?
– Wysoki, ciemny, dobrze ubrany. Drogi samochód.
– Podobny do mnie?
– Tak, coś w tym rodzaju.
– Czy to on? – Pokazuję mu zdjęcie Bradleya. Czekało na taki moment.
– Widziałem go z daleka, ale tak… to może być on. Nie dam sobie uciąć
ręki. Chociaż… Nie wiem. A może?
„Może” to za mało.
– Czego chciał od pańskiej żony?
– Nie wiem. Maddie mało mówi, odkąd… – milknie na chwilę, jakby nie
chciał mi tego powiedzieć – pochowaliśmy syna.
Ja pierdolę.
– Przykro mi. Nie wiedziałem.
– Cieszyliśmy się nim trzy lata, ale zachorował na glejaka i… odszedł.
Rozumie pan, jest nam ciężko. Wciąż składamy nasze życie do kupy.
Problemy to ostatnia rzecz, na której nam zależy.
Chciałbym powiedzieć „jak wszystkim”, ale szkoda mi tego faceta. Sam
mam dziecko i nie wyobrażam sobie, przez co przechodzi.
– Potrzebujecie pomocy?
– Nie, chcemy tylko spokoju.
Kurwa, cudownie się składa, bo ja też.
– Zostawię panu swoją wizytówkę, gdyby coś się panu przypomniało.
Liczę, że ma pan sumienie i rozumie, że wszyscy pragną spokoju.
Jesteś bezczelny, Blake.
Jestem. Wolę być szczęśliwy niż lubiany.
– Dam znać. Do widzenia.
Oby nie.
Ruszam przed siebie i wbijam w nawigację kierunek „dom”.
Wjeżdżam na swoją posesję, kiedy dzwoni Morgan. Mam tylko nadzieję,
że do końca nie spieprzy mi wieczoru.
– Cześć, Morgan.
– Witaj, Nick. Dzwonię, bo mam w ręku kopertę z wynikiem oraz pytanie.
– Nie, nie powiem ci, kto jest właścicielem DNA.
– Nie bardzo mnie to obchodzi. Ale co ty właściwie wyrabiasz?
Taa, jasne.
– Szukam odpowiedzi.
– Masz zamiar badać wszystkich w Anglii?
– Na całym świecie, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Morgan przez chwilę milczy.
– Przyjedziesz po te wyniki czy mam sam otworzyć kopertę?
– Otwieraj. – Słyszę dźwięk rozrywanego papieru i łomotanie swojego
serca.
Zaraz zwariuję. Szybciej, do kurwy nędzy!
– Negatywny.
– Dzięki, Morgan – mówię zadowolony, bo cholernie mi ulżyło.
– Czyli mam się spodziewać kolejnej próbki?
– Jak ty mnie znasz.
– Na razie, Nick.
– Trzymaj się, staruszku.
Rozłączam się i otwieram notatnik w głowie.
Z kręgu podejrzanych odpadają:
Bradley
i
Lucas.
ROZDZIAŁ 28

Podsumowując moje dochodzenie w sprawie różnych świństw, które


spotkały mnie i moją rodzinę, chciałbym powiedzieć tylko tyle, że wierzę
w moc karmy. Nawet jeśli nie uda mi się nikomu niczego udowodnić, to nie
znaczy, że te osoby nigdy za to nie zapłacą. Każdy, kurwa, płaci.
Życie to nie jakaś darmowa gra, w którą można bez przerwy nawalać
i robić komuś krzywdę. Dostałem właśnie info, że internet huczy
od artykułów na temat tego, gdzie obecnie przebywa moja partnerka. Ludzi
nie obchodzą fakty – uważają, że ich opinie są faktami, bo przeważnie po
drugiej stronie siedzą znudzeni życiem bezmózgowcy, którzy ładują energię
czyimś nieszczęściem. Nazywam ich wampirami energetycznymi
i przysięgam, że gdybym tylko miał immunitet, odwaliłbym każdego zjeba,
ale wciąż miałbym za mało amunicji.
Tak, stałem się introwertykiem.
Dobra, nie ma co się spinać. Dziś jest piękny dzień, bo właśnie jedziemy
do szpitala, żeby Lily i Andrea w końcu się spotkały. Na parkingu
zauważam znajomy samochód, ale nie mam możliwości ucieczki, bo jestem
z dzieckiem – i te skurwysyny o tym wiedzą.
– Chodź, Lily. – Biorę małą na ręce, a Liz zasłania jej buzię swoją
apaszką. – Zasłoń się, bo mocno świeci słoneczko, okej?
– Mhm.
– Grzeczna dziewczynka. – Niemal pędzę do wejścia, żeby tylko uchronić
jej wizerunek, bo mój od kilku tygodni i tak jest szargany.
– Panie Blake, czy może pan odpowiedzieć na kilka pytań? Czy to
prawda, że pańska partnerka cierpi na załamanie nerwowe?
– Panie Blake, jaki jest stan Andrei Cherry?
Gówno cię to obchodzi.
Gdybym był sam, skończyłoby się to zupełnie inaczej. Próbując się
opamiętać, wbiegam do szpitala, ale ci kretyni nie mają skrupułów i biegną
za nami.
– Weź Lily i idź. – Oddaję małą w ręce Liz. Obie są wystraszone, ale Liz
działa automatycznie i pędzi korytarzem. Kiedy tylko znikają z mojego pola
widzenia, podchodzę do dziennikarki i walę w jej dyktafon, który ląduje na
podłodze.
– Chyba był drogi. – Dodatkowo miażdżę go butem i cedzę: –
Wypierdalać. I nie zbliżać się do mnie ani do mojej rodziny, bo wytoczę
wam proces!
Drugi gnój wykorzystuje sytuację i robi mi zdjęcia, więc ten sam los
spotyka jego aparat. Próbują się tłumaczyć i oskarżać mnie o zniszczenie
mienia, ale zostają wyprowadzeni przez ochronę. W końcu do czegoś się
przydała.
Biegnę, żeby sprawdzić, czy Lily nie jest oszołomiona, i z każdym
krokiem czuję, jak skręca mi się żołądek. Stado hien! Nie dość, że toniemy
po uszy w gównie, to jeszcze stresują mi dzieciaka przed spotkaniem
z mamą.
I jak ja mam być tolerancyjny?
– Jesteś, całe szczęście – sapie Liz.
Kucam, żeby dodać Lily otuchy, choć zdaje się, że nic jej nie jest.
– Wszystko okej? – pytam, a ona potakuje z uśmiechem. Boże, kocham to
dziecko. – Gotowa na spotkanie z mamą?
– Tak – mówi pewnie.
– Dzień dobry! – Z pokoju Andrei wychodzi moja mama. Kiedy widzę jej
pogodną twarz, cały gniew ze mnie spływa. – Idziemy? – Chwyta
zadowoloną Lily za rękę i pierwsze wchodzą do Andrei.
– Mama!
Te jedno słowo sprawia, że miękną mi nogi, bo tak długo na to
czekaliśmy. Andrea zrywa się z krzesła i chwyta Lily na ręce. Ten widok
ściska mi serce. Po raz pierwszy od dawna obie są szczęśliwe. W zasadzie
nie wiem, co robić. Może powinniśmy dać im trochę prywatności, ale
Andrea wydaje się pochłonięta tylko tą chwilą, bo nawet na nas nie zerka.
Nieważne. Mógłbym patrzeć na nie dwie bez przerwy i nie musieć nawet
z nią rozmawiać. Kiedy emocje trochę opadają, Andrea sadza Lily na łóżku
i wita się z każdym z nas pocałunkiem w policzek. Nie mam pojęcia, co
myśli i czuje, ale wciąż widzę na jej twarzy oznaki stresu.
– Jak ty wyglądasz, Cherry… – mówi Liz i poprawia jej włosy. – Cyce
opadają.
Że co?
– Ja też się cieszę, że cię widzę – odpowiada Andrea.
– Koniecznie muszę o ciebie zadbać. – Liz ogląda jej dłonie i kręci głową.
– Tragedia… Tragedia…
– Myślę, że to teraz najmniej istotne. – Ganię ją wzrokiem.
– Mamo, a dlaczego tutaj jesteś? – pyta Lily.
– Bo… byłam chora.
– Już wyzdrowiałaś?
– Prawie, skarbie.
– Ale na co chora?
– Lily, pokaż mamie laurki – wtrąca Liz i wyciąga z ogromnej torebki
prezenty od Lily.
– Mamo, zobacz, co ci kupiłam! – Mała mości się na łóżku zadowolona
i wyciąga wszystkie pakunki. – Tu masz szminkę, a tu zapach, a tutaj twoją
ulubioną czekoladę. Tylko nie zjedz całej, bo wiesz: zęby.
Andrea się uśmiecha, ale wciąż nie widzę jej dołeczków, dlatego wiem, że
to nie jest ten uśmiech.
– To wszystko kupiłaś dla mnie? – pyta po chwili, a Lily dumnie potakuje.
– Jesteś kochana, Lily.
– Tata dał mi złotą kartę i mówił, że mogę zaszaleć. No, to zaszalałam. –
Rozbraja mnie. – Podoba ci się? – Andrea potakuje z pewnością. – Mam
jeszcze pierścionek i bra… bra… no wiesz, to na rękę.
– Bransoletkę. – Ogląda cacko od Cartiera. Moja córka wie, co dobre. –
Piękna.
– Jak się czujesz? – pytam wreszcie.
– To dziwne, ale… znacznie lepiej.
Boże, co za cudowne słowa!
Liz przysuwa się bliżej Andrei, jakby tylko czekała na zielone światło.
– Nic dziwnego, Cherry. Po to ma się rodzinę. Kiedy cię wypiszą?
– Nie wiem. Mówią, że wszystko jest na dobrej drodze. Ale nie wiem, jak
długa jest ta droga.
– Wszystko się poukłada, Cherry. Jeśli Dumbo był w stanie unieść się za
pomocą magicznego piórka, to ty dasz radę wyjść z tego śmierdzącego
szpitala.
Kurwa, kim jest Dumbo?
– Jak twój salon?
– Pamiętałaś, zołzo! – Liz szeroko się uśmiecha. – Wstrzymałam remont,
więc sama rozumiesz, że musisz stąd wyleźć.
– Rozumiem, staram się. Ja też mam dość siedzenia w zamknięciu.
Chciałabym odwiedzić rodziców. A poza tym pan Atwood mówił, że mama
zostawiła testament. I list…
– Naprawdę?
– Tak, chciałabym go przeczytać.
– Był u ciebie Tony? – pytam. Dlaczego nic o tym nie wiem? Czy do tego
też muszę mieć tytuł męża?
– Tak, dwie godziny temu pojechał. Mówił, że wróci jutro, ale jak będę go
potrzebowała, to mam powiedzieć Cheryl.
Liz zamyka oczy i wciąga powietrze przez nos.
– Nie mogę uwierzyć, że zbratałaś się z ojcem tej… Uch.
– To dobry człowiek, zupełnie inny niż jego córeczka.
– Gdyby miał własną córkę, zapewne też byłaby taka fajna jak on. – Co ja
pieprzę?
– Dobrze, że jej nie ma, bo jeszcze byś się w niej zakochał.
Już to zrobiłem, skarbie.
Opanuj się, Blake.
– Mamo, a czy ja mogę zostać tutaj z tobą?
– Nie możesz, kochanie. Ale niedługo wrócę do domu. Musisz
wytrzymać, dobrze?
– I wtedy nie będę już mieszkała z tatą i babcią Cheryl?
– Będziemy mieszkać razem. Nie martw się.
Mhm, już ja tego dopilnuję.
– Ale kiedy?
– Niedługo, słoneczko.
Andrea spogląda na mnie, jakbym miał to potwierdzić, ale prawda jest
taka, że wolę na ten temat milczeć. Już dość się naobiecywałem
sześcioletniemu dziecku. Moja matka twierdzi, że to kwestia dni, ale ta
decyzja nie zależy tylko od niej. Poza tym chciałbym mieć pewność, że
kiedy zabiorę Andreę do domu, jej stan się nie pogorszy i będzie
uczęszczała na terapię oraz przyjmowała leki.
Postanawiam umilić nam czas jakimś dobrym jedzeniem, ale kiedy jest
z nami Lily, pozostaje tylko fast food i tona keczupu. Kiedy to wszystko się
unormuje, zabiorę się do nawyków żywieniowych całej naszej rodziny.
– Zaczęłam nawet marzyć o internecie – wyznaje Andrea. – Nie mogę się
doczekać, aż odzyskam swój telefon.
– Ja go mam – mówię zgodnie z prawdą, bo przecież nie popełniłem
żadnego przestępstwa. Poza tym to dobry moment na wyjaśnienie kilku
spraw.
– Ty? Dlaczego?
– Chciałem coś sprawdzić.
Mruży oczy.
– Powiedziałam Nickowi o aferze w Blossom i o głuchych telefonach. –
Mam wrażenie, że Liz rzuca mi koło ratunkowe, ale w ogóle go nie
potrzebuje. Chciałem wiedzieć, kto gnębi moją kobietę, i zrobiłbym to
ponownie.
– To nie pierwsza afera z panną Atwood, więc to bez znaczenia. A głuche
telefony… – Andrea wzrusza ramionami i wkłada frytkę do ust.
– Wiem, kto do ciebie wydzwaniał – mówię, a ona powoli unosi na mnie
swoje błękitne spojrzenie. – Madison Byrne.
– Maddie?
– Przekazałem ten numer kumplowi z policji i zdobyłem jej adres.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że u niej byłeś? I co? Dlaczego
o niczym mi nie powiedziałeś, Nick? – podnosi głos.
– To samo pytanie chciałem zadać tobie, ale później.
– Nie kłóćcie się – wtrąca Liz, mlaszcząc.
– Nic. Dziewczyna ma jakieś zaburzenia i chętnie oddałbym ją w ręce
mojej matki, bo zachowywała się tak, jakby każdy był winny śmierci jej
syna.
– Jej syn nie żyje?
Nie wiedziała?
– Zmarł na glejaka w wieku trzech lat. Możliwe, że to jest przyczyna jej
zachowania, a może nie. Nie wiem. Rozmawiałem z jej mężem, pokazałem
mu zdjęcie Bradleya. Jest prawie pewny, że u niej był.
– Działają razem? Z Maddie? To niemożliwe.
– Wiem też o puszce spreju i Manessie. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś,
Andrea?
– To wszystko stało się w tym samym dniu, w którym mama trafiła do
szpitala. To było dla mnie wtedy najważniejsze, a nie jakaś puszka spreju –
burczy, ale mam wrażenie, że nie chciała mi tego powiedzieć z obawy, że
wykreślę Pati z listy podejrzanych.
– Tato, daj mi mój telefon, bo chcę pograć w Candy Crash – prosi Lily.
– W co? – Andrea wypluwa kawałek frytki. – Nie! To twoja sprawka, Liz.
– Celuje w nią palcem, ale Liz jest niewzruszona, zwłaszcza kiedy ma
przed sobą jedzenie. – Dalej w to grasz?
– Jak mi się nudzi. – Wzrusza ramionami. – Dobra, najważniejsze, że
mamy jakiś nowy trop. Chociaż nie spodziewałam się, że ta cała Maddie
okaże się taką zołzą.
– Ja tym bardziej.
– Nie podejrzewasz dlaczego? – dopytuję.
– Nie wiem, byłyśmy zżyte. Wspólnie zdecydowałyśmy o tej dyskotece,
więc… Ale zaraz. – Andrea się zastanawia.
– Co?
– Przypomniałam sobie, że to właśnie w tej dyskotece poznałam
Bradleya. Przysiadł się do naszego stolika, usłyszał, że mam urodziny,
i zamówił nam szampana, a potem jeszcze bukiet kwiatów… Wprawdzie
wszystko widzę jak przez mgłę, ale jestem pewna, że poznałam go właśnie
w tamtej dyskotece.
Wyraz jej twarzy jest tak podekscytowany, że mam ochotę stąd wyjść,
pojechać do Bradleya, obić mu gębę i wrócić, żeby dokończyć tę rozmowę.
– Jak się nazywała ta dyskoteka? – Udaje mi się zachować pozory
spokoju, ale wciąż wyobrażam sobie, jak gęba tego skurwysyna pęka
w szwach.
– Last Night.
– Co tam robiłaś?
– Mówiłam ci już setki razy. Miałam urodziny, chciałam spędzić je
jakoś… inaczej.
– I spędziłaś – wtrąca Liz. – Przepraszam, wiesz, że mam problem
z zachowaniem swoich myśli dla siebie.
Last Night… To typowy klub dla elit, ale nie mówię tego, bo mogłaby to
źle odebrać. Poza tym skoro świętowała tam swoją osiemnastkę, a wejście
było od dwudziestu jeden lat, to albo miała podrobiony dowód, albo weszła
tam po znajomości. Przemilczę to. To nie jest dobry moment, żeby bawić
się w Sokratesa. Poza tym obiecałem jej, że nie będę szukał ojca Lily, i po
raz pierwszy złamałem obietnicę. Za to chyba grozi piekło, nie?
Cóż, przynajmniej spotkam znajomych.
Co prawda, to prawda, Blake.
Wiedziałem, że ten skurwysyn maczał w tym palce, ale to wciąż za mało,
żeby go udupić. Nie mamy żadnego dowodu, że to właśnie on otruł Andreę
skopolaminą. Tym bardziej że to dziecinne proste. W tamtych latach
mieliśmy ją w obiegu, ale krótko po tym zamknęli większość kurierów, a na
końcu króla oddechu diabła, pana Łysą Czachę. Gdyby podano jej odrobinę
więcej, mogła umrzeć albo zostałaby sprzedana. Ona bądź jej organy.
Niemniej została wykorzystana, a w dodatku ktoś zrobił jej dziecko.
Zastanawiam się tylko, czy byłem na tamtej imprezie, bo bywałem tam co
tydzień. Ale nawet jeśli, zawsze byłem tak nagrzany dragami, że
praktycznie nic nie pamiętam z tamtego okresu.
Ale nie będziemy się tym chwalić.
Nie? Dlaczego?
Dochodzi dziesiąta wieczorem. Lily udaje, że śpi na łóżku Andrei,
od kiedy daliśmy sobie dyskretnie znać, że czas wracać do domu. Już dwa
razy zaglądał do nas lekarz prowadzący z prośbą o opuszczenie oddziału.
Żadne z nas nie podejmuje tematu, bo wszyscy boimy się, jak może się to
skończyć. Teraz żałuję, że wysłałem mamę do domu, żeby odpoczęła.
– Dobry wieczór. – W progu staje zgredek w stroju ochroniarza. –
Niestety czas odwiedzin się skończył. Proszę o stosowanie się do
regulaminu.
Podchodzę do niego i opieram się ramieniem o framugę.
– Zaraz nas tu nie będzie.
– Nalegam, żeby wyszli państwo teraz.
– Proszę nie robić scen. Jest tu małe dziecko i chciałbym załatwić sprawę
bez histerii.
– Mówił pan to ponoć już dwie godziny temu.
– To może inaczej. Mam prawie dwa metry wzrostu, ty prawie jeden. Idź
wyciągnij wnioski, a kiedy wrócisz, nas już tu nie będzie.
Wiem, to mało kulturalne, ale wolę wejść komuś w drogę niż w dupę.
– Lily, musisz jechać z tatą i ciocią do domu. – Andrea mówi to już po raz
dziesiąty, ale Lily jest sprytna i wyrolowała nas wszystkich.
– Wezmę ją na ręce. – Ujmuję jej drobne i ciepłe ciałko, ale ona się
wyrywa i chwyta z całej siły kołdrę.
– Nie. Nie chcę. Nie chcę!
– Musisz, wrócimy jutro – przekonuję przez zęby, ale nie dlatego, że
jestem na nią zły, tylko że parszywy los postawił mnie w takiej sytuacji.
– Ale ja nie chcę!
– Lily, proszę, obiecałaś być dzielna. Niedługo stąd wyjdę, obiecuję. –
Andrea gładzi jej plecy, a ona na chwilę opuszcza zbroję i przeciera oczy.
– Kiedy?
– Za kilka dni, dwa, może pięć, nie wiem, ale dni. Kocham cię, jesteś
dzielna i mądra. Wytrzymasz, tak?
Lily potakuje z wielkim trudem, a to oznacza, że wcale tak nie będzie.
Dzieci często mówią to, co dorośli chcą usłyszeć, żeby zadowolić ich, a nie
siebie. Dorośli robią dokładnie to samo względem dzieci.
– Pa, mamo…
– Pa, pa, kochanie – szepcze Andrea drżącym głosem.
Trzymam mocno Lily, a ona wtula głowę między moją szyję a ramię.
Czuję, że płacze, bo jej drobne ramionka poruszają się nierówno, jakby
próbowała się powstrzymywać.
W drodze do domu jest trochę lepiej, a to dlatego, że oddałem Andrei
telefon, żeby miały ze sobą kontakt. Lily nie potrafi jeszcze pisać pełnymi
zdaniami, jedyne, co umie, to: „kocham cię”, „mama”, „tata”, „babcia”,
„Lily”, „Liz”, „pies” oraz „KUP mi”.
Zaczynam wątpić, czy aby na pewno jej pierwszym słowem było
„mama”. I czy aby na pewno nie ma części genów Liz, bo obie są
uzależnione od zakupów. I tak właśnie mija nam droga do domu. Lily
wysyła coś Andrei, a Andrea jej (w lusterku widzę, że Liz chce pomóc
małej, ale ona zaraz się naburmusza). Może jakimś cudem ten wieczór
skończy się bez łez. W międzyczasie Lily daje mi wytyczne odnośnie do jej
szóstych urodzin (definitywnie tego nie ma po mamie). Impreza ma być
kolorowa – cokolwiek to znaczy, smaczna i ma być dużo gości.
Oraz prezentów. Aha, jeszcze balony. „Dużo balonów, ale wiesz, tato, nie
tych zwykłych”. Ma na myśli balony z helem. Uśmiecham się i patrzę na
drogę. Po raz pierwszy w życiu będę wyprawiał dziecięcą imprezę. No
dobra, nie podejmę się tego w pojedynkę. Koniecznie muszę kogoś
wynająć, żeby były to najlepsze urodziny w całej Anglii. Przecież ja nawet
nie wiem, gdzie się zamawia tort i te wszystkie dodatki, dmuchane zamki
czy maszynę do waty cukrowej. Bo to tylko część wymagań mojej
solenizantki.
Kiedy po przeczytanej bajce kładę ją do łóżka, Lily przypomina sobie, że
głównym motywem jej przyjęcia mają być księżniczki.
– Czy to wszystko, moja pani?
– Pomyślę.
– Śpij słodko. Będzie tak, jak zechcesz, Lili. Kocham cię, skrzacie.
– Ja ciebie też kocham, tato.
Powinienem sobie to nagrać, żeby zaczynać od tych słów każdy dzień.

*
– Balony przyjechały, panie Blake. Czy ma pan jakieś wytyczne odnośnie
do wystroju, czy zdaje się pan na mnie? – pyta kobieta od całej tej zabawy,
a ja uświadamiam sobie, że znowu zapomniałem, jak ma na imię.
– Zdaję się na panią. I proszę mnie nie nękać, bo jestem wystarczająco
przerażony. – Poprawiam koszulę. W trzydziestostopniowym upale koszula
to chujowy pomysł, ale zważywszy na okoliczności, nie mam wyboru.
– Rozumiem.
Nie, nie rozumiesz.
– Nick, właśnie przyjechał sześciopiętrowy tort. – Przybiega zdyszana Liz
z telefonem przy uchu. – Kucharki mają się nim zająć. Dzwoniłam do
animatorek, zaraz będą. Są straszne korki!
– Wszystko ma być gotowe na czas. Dopilnuj tego.
– Oczywiście. Szwagrze. – Mruga do mnie.
– Tato! Tato! – Lily podskakuje przy mnie. – Czy księżniczki już jadą?
– Tak, niedługo będą. A ty? Dlaczego wciąż jesteś w piżamie?
– No wiesz, musiałam się wyspać, żeby nie mieć zmęczonych oczu.
– Zmykaj z ciocią Liz.
– Ciocia nie ma czasu – mówi Liz. – Wynajęłam panią wizażystkę, żeby
cię odpicowała. Woo-hoo! Kto ma dzisiaj urodziny?
– Jaaa!
– Sześć lat to nie przelewki. Najważniejsza impreza mojego życia –
mówię, wciąż przerażony.
– Powiedzmy, Blake. Jeszcze dużo przed tobą.
– Myślisz, że każdy facet jest tak zestresowany?
– Jeśli jest w twojej sytuacji? Myślę, że zajebiście posrany.
– Dzięki, Liz. Mam tylko nadzieję, że ta impreza nie skończy się tak jak
w Minionkach?
Liz wybucha okrutnym śmiechem. Nie wiem tylko, czy dlatego, że znam
tę bajkę na pamięć, czy właśnie wyobraziła mnie sobie przebranego w za
małą sukienkę.
– W sumie nieźle byś wyglądał jako księżniczka Jasmine.
Ogród zamienił się w wesołe miasteczko, chociaż Liz twierdzi, że to
miniatura Disneylandu. Odczuwam niedosyt Paryża, mogliśmy zabrać tam
Lily, ale przecież nic straconego, nie? Paryż nie ucieknie, Disneyland także.
– Postawcie to tam – rozkazuje Liz, która z wielkim zaangażowaniem
nadzoruje przedsięwzięcie. – Ostrożnie… Ostrożnie! Musimy to czymś
przymocować, żeby nie było niespodzianek.
– Gdzie zacząć dmuchać zamek, panie Blake?
– Ja tu nie decyduję, panowie. – Rozkładam ręce i wysyłam wiadomości
do kilku osób.
– On tu tylko płaci. Wszystkie pytania proszę kierować do mnie – mówi
Liz i wymachuje rękami, rozporządzając, gdzie co ma stać.
Cudownie. Zdecydowanie wolę być sponsorem niż koordynatorem. Jeśli
coś się posypie, to nie moja wina.
– Gdybym wiedziała, że ułożenie włosów sześciolatki będzie trwało
ponad godzinę, zaczęlibyśmy rano.
– Zaczęliśmy o ósmej. Wydawało mi się to niezrozumiałe, ale za rok
zaczniemy skoro świt.
– Muszę cię zmartwić, Nick. Jeśli w wieku sześciu lat wasza córka ma
taką imprezę, to każda kolejna będzie musiała przebić poprzednią.
– Więc na osiemnastkę co?
– Jakiś lot… może na Księżyc?
Parskamy śmiechem, ale obawiam się, że Liz może mieć rację.
Po dwóch godzinach pojawiają się pierwsi goście – Tony, Martha, Alexa
i Lucas z Andy. Ci ostatni wyglądają na bardzo szczęśliwych, co mnie
cieszy. Słyszałem nawet, że Lucas chciałby się oświadczyć i marzy mu się
szampańskie wesele, ale chyba nie ma na to środków.
– Urodziny prawdziwej księżniczki – mówi, rozglądając się po ogrodzie.
Odkąd wiem na sto procent, że nie jest ojcem Lily, lubię go jeszcze
bardziej. Nie przeszkadza mi nawet to, że ma na włosach całe opakowanie
żelu.
– Kosztuje mnie to więcej stresu niż jakikolwiek projekt – przyznaję.
– Chyba nie tylko stresu. – Uśmiecha się i mruga do mnie. Żaden facet
jeszcze nigdy do mnie nie mrugnął. – Ale jak sam będę miał dzieci, też
postaram się sprawić im taką imprezkę. – Unosi dwie torby. – Przyniosłem
bezalkoholowe szampany i prezent.
Mam wrażenie, że jest lekko zakłopotany. Do rozmowy włącza się Andy.
Odpicowała się w białą sukienkę, przez co prawie jej nie poznałem. Zawsze
widziałem ją w stroju roboczym, a tu proszę – bardzo ładna dziewczyna.
– Postanowiliśmy dać Lily hulajnogę, bo w zasadzie ma wszystko i…
ciężko było nam coś wybrać.
Ach, więc stąd to zakłopotanie. No tak. Urodziny córki milionera muszą
budzić strach. Ale umówmy się, Lily ma dopiero pięć… sorry, już sześć lat
i nieważne, co dostanie, ważne, żeby było opakowane.
– Dzięki, na pewno się ucieszy.
– Zapewne już samo rozpakowywanie ją cieszy – stwierdza Andy. Jak
widać, nie trzeba być rodzicem, wystarczy być kobietą, żeby załapać.
Jak zawsze w rozmowie z pracownikiem, przychodzi moment niezręcznej
ciszy. I co dalej? Przecież nie będziemy rozmawiać o tym, jaka piękna dziś
pogoda. Wszyscy to, kurwa, widzą.
– Lily ma nawet piękną pogodę – odzywa się Lucas. – Jak na
zamówienie. – Śmieje się. Andy też, ale trochę słabiej.
Nie odpowiadam, tylko głupio potakuję. Nie, nie nadaję się do bawienia
gości. Na szczęście tę zmierzającą donikąd konwersację przerywa Lily.
W pierwszej chwili mam ochotę parsknąć, widząc poważny wyraz jej
twarzy. Nie wiem, czy wszystkie małe dziewczynki urodziły się, by być
księżniczkami, ale ona z pewnością.
– Wow, gdzie jest moja córka? – Rozglądam się. – Czy ktoś widział moją
córkę?
– Tato! – Boże, jaka ona jest dumna. – To ja.
– Nieee, niemożliwe. – Kręcę głową i znowu się rozglądam, po czym się
do niej nachylam. – Czy ty masz makijaż?
– Lekki. – Odgarnia paluszkami kosmyki z buzi. Robi to w wytwornym
stylu, oczywiście. – Zwiewny.
– Uhm, dobrze.
Przenoszę spojrzenie na makijażystkę, która wzrusza ramionami.
– Przepraszam, ale to nie ja decydowałam. W sumie nie mogłam się
wtrącać.
W sumie racja.
– Proszę zostać do końca przyjęcia. Jak coś się zepsuje, nie chciałbym
sam tego naprawiać.
– Jakie ty masz piękne włosy, Lily! – zachwyca się Liz i po raz kolejny
sprawdza loki Lily. Czy tam koki. Czy tam upięcia. Kompletnie nie wiem,
co to za fryzura.
– Jestem mentalnie blondynką.
– Aha. Okeeej.
– Mentalnie? – dopytuję, starając się nie roześmiać.
– No wiesz, tato. W połowie. Jak mama.
– A dlaczego mama jest w połowie blondynką?
– Bo jak jest zima, to ma ciemne włosy, a jak lato, to jasne. Więc jest
mentalną blondynką. Przecież już lato.
– Uhm. – Unoszę brwi i szybko je opuszczam.
– Aha – mówi Liz, znów dotykając jej włosów.
– Kiedy wkładasz swoją suknię? – Chciałbym mieć to już za sobą. Suknia
Lily waży chyba więcej od niej samej. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia,
jak poradzi sobie przez kilka godzin w takim upale, a tym bardziej jak
będzie się w niej bawić.
– Przed przyjściem moich gości. – Mała odgarnia włosy do tyłu. – Nie
mogę się wypaprać.
– To idź sprawdź, czy wszyscy wykonują twoje polecenia.
Nie, nie pozbywam się własnego dziecka, ale muszę omówić jeszcze kilka
rzeczy z Liz.
– Uch, wszystko muszę robić sama. – Lily udaje sfrustrowaną, ale wiem,
że ma ochotę skakać z radości. Uwielbia być w centrum uwagi oraz
wydawać polecenia.
O, to zupełnie jak ty.
– O której będzie Jim? – zwracam się do Liz, kiedy teren jest w miarę
czysty.
– Zaraz powinien być. Korki – przypomina.
– Musi zdążyć.
– Wiem, Blake. Ale zwykłych ludzi obowiązują czerwone światła
i przepisy kodeksu karnego.
Czy ona znowu się ze mną droczy?
– Jak Jim z tobą wytrzymuje, Harris?
– Tak samo jak Andrea z tobą, Blake. – Szczerzy zęby. Są proste, ale Liz
się uparła, że chce nosić aparat i w ramach wdzięczności mam ją zabrać do
swojej kliniki dentystycznej. Oczywiście się zgodziłem. Zabrałbym ją
nawet na Księżyc. Gdyby nie ona, nie poradziłbym sobie z tym wszystkim.
Ale nie musi o tym wiedzieć.
– Lily, jaka jest woda w basenie? – pyta Liz, a ja odwracam głowę, żeby
sprawdzić, czy mała zaraz będzie płakać, że ma mokre włosy. Jednak nie.
Oddycham z ulgą.
Lily wkłada palec do wody z wielką ostrożnością.
– Mokra!
– Chodziło mi o to, czy zimna, czy raczej ciepła.
– Coś w tym rodzaju!
Parskamy śmiechem.
Kiedy wszystko jest już przygotowane, a ja co minutę nerwowo
spoglądam na zegarek, zjawia się reszta dorosłych gości. Postawiłem na
taką kolejność, by odwlec w czasie najazd bandy małych smarkaczy.
W ogóle sobie tego nie wyobrażam. Ale też nie wyobrażam sobie, że
miałoby ich tu nie być w tak ważnym dla mojej księżniczki dniu.
W przeciwieństwie do mnie Lily idealnie się nadaje do bawienia
publiczności. Właśnie idę podsłuchać, jak rozmawia z Tonym, a w razie
czego uratować staruszka, gdyby nie wiedział, jak rozwinąć temat. Kiedy
jestem na tyle blisko, żeby ich słyszeć, zauważam, że Tony dumnie
potakuje głową.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza, Lily.
– Nie, jestem spocona jak meduza!
Tony wybucha śmiechem, sam ewidentnie zdumiony, że doprowadziła go
do tego mała dziewczynka.
– Lily, czas na kreację – przypominam. – Widzę, że podjeżdżają już twoi
goście. Musisz ich olśnić.
Lily gwałtownie odwraca wzrok na wjeżdżające przed dom samochody.
– O! Boże!
– Chcesz iść z ciocią Liz czy ze mną?
– Ze mną. – Chyba jest w transie.
– Chcesz iść ze mną? – Pokazuję na siebie i powstrzymuję napad
śmiechu. Nie wiem, co w nią dziś wstąpiło.
– Tak.
Chwyta mnie za rękę i drepcze za mną do domu, ale jej głowa wciąż
odwrócona jest w stronę parkujących aut. Chyba nie wiedziała, że
przyjedzie dwudziestodwuosobowa ekipa małych krasnali, którzy na bank
splądrują mi cały ogród i połowę domu.
– Zaczekaj przed drzwiami, tato. – Unosi dłoń, wchodząc do pokoju. –
Nie możesz wejść.
– Dobrze. Ale poradzisz sobie?
– Tak.
Wykorzystuję sytuację i łączę się przez słuchawkę w uchu z ochroną,
która ma stać w gotowości, gdyby ten skurwiel postanowił zrobić nam
niespodziankę. Słowo honoru, musiałbym go zabić.
– I jak tam? Wszystko gra?
– Tak, każdy na swoim miejscu. Dom jest otoczony. Nie widać nikogo
podejrzanego.
– Dzięki, informujcie mnie. Nikt nie może spierdolić tego dnia, jasne?
– Tak jest, panie Blake.
Przybliżam ucho do drzwi, bo mam wrażenie, że Lily płacze.
Momentalnie robi mi się gorąco, a moje serce zaczyna walić jak oszalałe.
Boję się, że płacze za Andreą albo za Rose.
– Lily? Co się dzieje? Mogę wejść? – Uchylam lekko drzwi.
Lily siedzi na podłodze, a obok niej leży suknia.
– Uderzyłam się… – płacze moja dziewczynka.
Kucam przy niej. Od tego kucania na pewno nabawię się jakiegoś
zwyrodnienia.
– Gdzie się uderzyłaś, skarbie?
– W pokoju.
Kurtyna.
W tym momencie jestem tak szczęśliwy, że aż mi głupio. Cieszę się, że
płacze z tak błahego powodu.
– Tak, ale w co?
O, tak powinno się formułować pytanie do dzieci.
– No w drzwi – mówi poirytowana.
– Aha. Ale w nogę, rękę, w palec?
– Palec. Chyba wszystkie palce mnie bolą.
Biorę ją na ręce i schodzę z nią na dół, żeby ktoś ją opatrzył i najlepiej
także ubrał, bo dobiegają już do mnie wrzaski dzieci z ogrodu.
– Pomasuję, nasmaruję i nie będzie boleć – mówi Kirstin i smaruje rączkę
Lily. – To taki magiczny krem.
Mała się uspokaja i wyciera buzię. Dobra robota, Kirstin. Efekt placebo
zawsze działa.
– Ale mnie bolą palce u nogi. – Lily pociąga nosem.
Co?!
– Och… – Kirstin schyla się do jej stopy i wsmarowuje krem. Później
masuje kolejną nóżkę, tak na wszelki wypadek.
Na szczęście pojawia się Liz. Błagam ją wzrokiem, żeby mi pomogła.
– Hej, panienko? Goście już są, a ty dalej w piżamie?
– Mam uraz. Nie wiem, co będzie dalej.
– Hej – chwyta za jej podbródek – wszystko będzie dobrze. Będzie tak,
jak zawsze marzyłaś. A wiesz, że marzenia się spełniają, prawda? Ufasz
cioci Liz?
– Tak.
– Więc głowa do góry. Nie płaczemy, bo makijaż się rozmaże. Śmigamy
się ubrać, jasne? – Chwyta ją za rękę, a Lily staje na nogi bez mruknięcia.
– Tato, idź do gości. My zaraz przyjdziemy.
Jezu, idę. Idę. Powstrzymuję się, żeby nie biec.
Dobra, nie jest źle, pomijając hałas i to, że impreza jeszcze się nie
zaczęła, a ja już jestem wypompowany. Witam się z rodzicami
i w kulturalny sposób każę im spierdalać, bo nie wyrobię z tyloma ludźmi
jednocześnie. Rodzice jak rodzice, dwa razy nie trzeba im powtarzać.
Pakują się do samochodów, poinformowani, że impreza kończy się za trzy
godziny, a po tym czasie ich pociechy zostaną związane i wrzucone do
piwnicy. Połowa zaczyna się śmiać. Druga połowa to matki.
– Dobra! Cisza! Spokój. – Klaszczę w dłonie, żeby skupić na sobie uwagę
dzieci. – Proszę o cierpliwość i zajęcie się jedzeniem. Lily zaraz będzie
gotowa. A wy nie zróbcie jej przykrości i nie przebijcie wszystkich
balonów, dobra?
– Dobla – odpowiada jakiś z metra cięty chłopiec w okularach. Nie
wydaje mi się, żeby miał trzy lata, a co dopiero sześć.
– Czemu jest tak dużo jedzenia? – pyta następny i od razu wiem, że będą
z nim problemy.
– Bo macie duże brzuchy. Smacznego.
– To wszystko jest Lily?
– Lily tu mieszka?
– Pszę pana, a czy ja mogę siku? Siku! Siku! Siku! – Dziewczynka
zaczyna piszczeć i tańczyć z ręką przyklejoną do… tam, a ja liczę do stu
i ryczę w kierunku gosposi:
– Kirstin!
– Tak, panie Blake? – pyta zdyszana.
– Zajmij się nimi. Chcą siku i tak dalej.
Opuszczam ten cyrk i podchodzę do babki, która to wszystko
przygotowała, ale jakoś nie kwapi się do bawienia dzieci.
– Przyjechały animatorki, panie Blake. Jesteśmy gotowi.
– Nareszcie.
Ja pierdolę. Mdli mnie od jaskrawych kolorów i ilości cukru, jaką pakują
w siebie te małe gnojki. Obawiam się, że ich rodzice mnie za to
znienawidzą, bo przy dobrych wiatrach ich pociechy zasną za tydzień.
Zapamiętuję, żeby następne urodziny wyprawić z dala od domu – i bez
słodyczy.
Nareszcie moja solenizantka wita gości. Dziewczynki wzdychają nad jej
balową kreacją i fryzurą, a ja staram się złapać trochę cienia, żeby nie
spocić się jak świnia, bo impreza dopiero się rozkręca. DJ odpala muzykę,
poinstruowany, że ograniczamy do minimum disnejowskie szmiry.
Patrzę na Lily i się uśmiecham. Dzieciaki łażą za nią jak za hersztem
bandy, a ona nareszcie w pełni skupiła się na tym dniu i nie będzie pytać
mnie w kółko o mamę i babcię.
W końcu wjeżdża sześciopiętrowy tort, z każdym piętrem udekorowanym
innymi owocami. Ma symbolizować sześć lat jej życia. Patrzę na to
cukiernicze arcydzieło i myślę, że aż szkoda je jeść. Naprawdę nie mogę
uwierzyć, że ludzie mają takie umiejętności. Są na nim nawet płatki złota,
jadalne kwiaty i koraliki!
– Zanim zaczniemy śpiewać mojej córce Sto lat, chciałbym powitać
najważniejszego gościa, bez którego nie możemy zacząć świętować –
mówię i wskazuję ręką na czarnego range rovera, z którego wysiada moja
ptaszyna. Jej widok ściska mi serce, bo wygląda zupełnie jak kiedyś.
A może jeszcze lepiej.
– Mama! – Lily rzuca się w jej stronę. Biegnie tak szybko, że zanim
Andrea zdąży stanąć na ziemi, ona już jest w jej objęciach.
– Kochanie, wszystkiego najlepszego.
– Przyszłaś…
– Nie płacz.
– Przyszłaś!
– Już nigdy więcej cię nie zostawię, obiecuję. – Tuli ją z całych sił, a Lily
cichutko szlocha. Uśmiecham się do mojej mamy, która wyłania się z wozu
tuż za Andreą, w podziękowaniu, że pomogła ją przygotować i zrobiła
wszystko, żeby w końcu ją wypuścili.
– Mam urodziny!
– Wiem, kochanie, wiem… Tak bardzo nie mogłaś się ich doczekać. –
Stawia małą na ziemię. Widzę, że jest jeszcze słaba. Schudła dobre pięć
kilo, co mnie martwi, bo do tego, co mam zamiar z nią robić, potrzebuje
dużo siły.
– Mamo, a ja pamiętam tę sukienkę, co masz!
– Tak, babcia mi ją uszyła.
Serio? Rose uszyła tę sukienkę? Dałbym sobie obciąć jaja, że jest
z jakiegoś droższego butiku.
I nie miałbyś jaj, Blake.
– Ja też mam piękną? – Lily okręca się dookoła.
– Najpiękniejszą.
– Chodź, bo tort się roztopi. – Ciągnie Andreę za rękę, a ja po prostu stoję
i napawam się tym, co dał mi los. – Musisz poznać moich kolegów
i koleżanki.
– Cudowny widok, prawda? – Mama podchodzi do mnie.
– Dziękuję. Zapewne czujesz ogromną satysfakcję, że stałem się twoim
dłużnikiem.
– Nie powiem, że nie. – Uśmiecha się szelmowsko, po czym nachyla do
mnie. – Twój ojciec przyjechał. Nie rób scen ani osobistych wycieczek,
jasne?
Odwracam głowę, żeby się upewnić, czy to prawda. Jak zawsze wygląda
lepiej ode mnie. Wysiada ze swojego cabrio z bukietem kwiatów w jednej
ręce i kopertą w drugiej. Na nosie ma ciemne okulary, więc nie wiem, gdzie
właśnie patrzy. Mam ochotę się ulotnić, ale to mój ojciec, a Lily, jakkolwiek
by było, jest jego wnuczką.
– Kto go zaprosił? – cedzę przez zęby.
– Andrea.
– Co?
– Powiedziałam jej, że to twój ojciec, a ona od razu poprosiła mnie,
żebym go zaprosiła. – Mama spogląda na mnie wymownie, jakby chciała
dodać: Sam powinieneś to zrobić.
W myślach wzruszam ramionami. Mój ojciec nie ma dla mnie żadnego
znaczenia. Może się wtopić w tłum i nikt nie zwróci na niego uwagi.
Pora na tort i zabawę. Czuję się trochę spokojniejszy. Może dlatego, że
nareszcie mam przy sobie matkę mojego dziecka, którą Lily wszystkim
przedstawia z wielką dumą.
Ja też byłbym cholernie dumny, gdybym miał taką mamusię.
Jesteś świrnięty, Blake.
Niestety grubo się pomyliłem, myśląc, że nikt nie zwróci uwagi na
mojego ojca. Andrea przedstawia go gościom z wielkim zapałem. Oboje
wymieniają życzliwe uśmiechy, a mój stary bardzo często kładzie dłoń na
jej ramieniu. Czy powinienem się martwić?
Ja też zakładam ciemne okulary, żeby się nie zorientował, że go
obserwuję – i nie zamierzam spuścić go z oczu na dłużej niż pięć minut.
Kiedy odchodzi do stolika Tony’ego, wykorzystuję okazję i pędzę do mojej
ptaszyny, która właśnie świergocze do naszej córeczki:
– Masz najpiękniejsze urodziny na całym świecie. To wszystko zasługa
taty i cioci Liz, i babci, i…
Całuję jej policzek.
– Ale to mama mi pomagała – przerywam jej. – Dawała mi wskazówki.
– Dziękuję! – mówi Lily i wtula się w jej brzuch. Andrea chwyta ją na
ręce i przytula do piersi.
Kurwa, jak ja kocham ten widok!
– Och, ktoś tu jest dzisiaj wrażliwy, co? – mówi moja seksowna mamuśka
i drapie Lily po pleckach, ale mała nie odpowiada, bo stara się nie
rozpłakać. Wiadomo, makijaż, te sprawy.
– Dobrze cię widzieć. – Obejmuję je obie i kolejno składam pocałunek na
ich włosach. – To najpiękniejszy dzień w moim życiu. Nareszcie jesteśmy
razem. – Z ulgą wypuszczam powietrze z płuc. Czekałem na ten moment
długo.
Bardzo długo.
– Mam nadzieję, że już teraz będzie tylko lepiej – mówi Andrea.
– Zrobię wszystko, żeby tak było – obiecuję. – No i ta sukienka ma dla
mnie szczególne znaczenie. Mam nadzieję na jakiś mały, malutki – zbliżam
usta do jej ucha – seks.
Rumieni się. To dobry znak.
Tak naprawdę marzy mi się maraton seksu na jakiejś bezludnej wyspie,
ale zadowolę się nawet jednym szybkim numerkiem. Nie pamiętam już,
jakie to uczucie, a to oznacza, że nie jest dobrze. I koniecznie muszę to
zmienić. Nie pomaga mi jej obecność ani to, jak wygląda. Bo wygląda…
O Panie! Śledzę jej każdy gest i ruch ust, które tak słodko smakują
i potrafią wyczyniać istne cuda z moim wysuszonym i zapomnianym
fiutem. Wiem, że dziwnie myśleć o seksie na przyjęciu dziecka, ale muszę
ją dorwać i zaspokoić swoje żądze, zanim całkiem postradam zmysły.
– Czy mówiłem ci już, jak pięknie wyglądasz? – mruczę, zauważając, że
jej ciało pokrywa się gęsią skórką.
– Tak, ty również. – Wkłada kawałek polędwicy do buzi i ciężko
przełyka. – O wiele lepiej niż ostatnio. – Odkłada talerz, wyciera usta
serwetką i zsuwa ze mnie swój błękitny wzrok. – Jednak wolę cię… takim.
– Jakim?
Wyszczerzam zęby i kładę obie dłonie na jej wąskiej talii. Od razu
zaczynam się zastanawiać, czy przez nasz celibat nie zacisnęła się jeszcze
bardziej. Z ledwością udało mi się ją trochę rozciągnąć, żebym mógł w nią
wchodzić bez godzinnej gry wstępnej, a teraz… sam nie wiem. Wiem
natomiast, że nie wytrzymam bez szybkiego, ostrego i głębokiego rżnięcia
natychmiast. Kolejny seks może być długi, romantyczny i taki, jak ona
chce, ale dopóki się nie wyżyję… cóż. Nie ma takiej opcji.
– Czy ty mnie… właśnie…
Zamykam jej usta pocałunkiem.
– Musisz się przebrać. Nie znoszę tego najlepiej.
– W kucykową piżamkę?
– Tak… Nie. – Kręcę głową. – W niej też wyglądasz za dobrze.
W zasadzie nie wiem w co. Muszę cię unikać, okej?
– Nie wygłupiaj się. – Szturcha mnie w żebro. Ten z pozoru nic
nieznaczący gest bynajmniej mi nie pomaga. Muszę wyrzucić z głowy
wspomnienie fotela tantra, na którym pieprzyliśmy się przez kilka godzin
i mało nie wyzionęliśmy ducha.
– Hej, panienko! – wołam Lily, która robi już piątą rundę po prezenty. –
Chyba pora na prezent od rodziców?
Jim spóźnił się na tort i połowę zabawy, ale ominął go potężny ból głowy,
więc nie ma czego żałować.
– Tak!
– Przedstawiam ci nowego członka rodziny. – Pokazuję jej, żeby się
odwróciła.
Na widok Liz trzymającej w ręku małego szczeniaczka z różową
kokardką Lily zasłania usta i zaczyna piszczeć.
– Piesek! Dostałam pieska! To piesek!
Jezu, co za radość. Mam tylko nadzieję, że się nie rozbeczę i zachowam
resztki męskiej godności.
– Musisz o niego dbać, karmić go, wychodzić z nim na dwór i kochać go
bardzo, bardzo mocno. Umowa stoi? – pytam ją, ale wątpię, czy w ogóle
mnie słucha.
Szczeniak się w nią wtula, a ona raz po raz całuje go po głowie.
– Jaki malutki!
– To dziewczynka. Jak ją nazwiesz?
– Elsa! – odpowiada bez chwili zastanowienia.
– Podoba ci się?
Lily potakuje, a w jej brązowych oczach błyszczą łzy radości.
W końcu doczekałem się tej chwili.
– Pójdę wszystkim pokazać! – Patrzy na mnie w jakiś nieodgadniony
sposób. Mam wręcz wrażenie, że ten wzrok nie należy do niej, nie należy
do kilkuletniego dziecka. Nie musi nic mówić, żebym wiedział, ile to dla
niej znaczy.
– Jesteś niesamowity, Nick – szepcze Andrea i przytula się do mnie
z wdzięcznością. – Ona tak bardzo marzyła o urodzinach, o psie…
Spełniasz wszystkie jej marzenia, więc również moje.
Uśmiecha się, a ja gładzę jej piękną twarz. Gdyby tylko wiedziała, ile
jestem w stanie dla nich zrobić.
– Pamiętałem o twoich zasadach i przypomniało mi się, że już dawno
obiecałem jej psa. A ja – dociskam ją do siebie – zawsze dotrzymuję słowa.
– Zawsze?
– Zawsze.
Znów zapomniałem, żeby tego nie robić. Nie dociskać jej, nie dotykać
i nie czuć jej tak blisko swojego wacka, który stoi w pełnej gotowości,
czekając, aż się w niej zanurzy.

*
Impreza ciągnęła się w nieskończoność, a ja przez cały czas ukradkiem
zerkałem na zegarek, odliczając minuty do jej zakończenia. Gdyby to były
moje dzieci – w porządku, niech wrzeszczą, bawią się, rozpieprzają mi
posiadłość, niech robią, co chcą. Ale serio, nie nadaję się na takie imprezy.
Boli mnie głowa i najchętniej wziąłbym je wszystkie za fraki i wystawił za
bramę. Siedzę pod parasolem i sączę drinka, żałując, że nie zrobiłem tego
na samym początku.
– Mhm, ktoś tu chyba nie może oderwać wzroku, co? – pyta Liz, gdy
wraz z Jimem dosiada się do mnie.
Przez chwilę nie wiem, co ma na myśli, ale łapię się na tym, że ciągle
patrzę na Andreę. Nie moja wina, że nie mogę się nacieszyć tym, co widzę.
– Dlaczego los musiał zesłać mi kobietę idealną, co? Nie mogła mieć
chociaż jednej wady, żebym czuł się lepiej?
Jim zaczyna się śmiać, a Liz torpeduje go wzrokiem.
– Nie chcę nic mówić, ale ona ma w pip wad, Blake.
– W pip?
– Ty – stuka mnie w biceps – po prostu ich nie widzisz. I lepiej, żeby tak
zostało.
Teraz ja zaczynam się śmiać. A potem znów spoglądam na zegarek
i mrugam z niedowierzaniem.
– Impreza właśnie się skończyła. – Cholera, nie chciałem mówić tego
głośno.
Po chwili dobiega mnie głos Andrei:
– Dziękujemy za przybycie! I za prezenty. – Żegna się z każdym
dzieckiem i rodzicem ze stoickim spokojem, podczas gdy ja najchętniej
wpakowałbym ich do jednego autobusu i pomachał ręką.
– Już po wszystkim, możesz wypuścić powietrze! – Śmieje się i całuje
mnie w usta, kiedy wreszcie zostajemy sami. – Spisałeś się na medal.
– Mhm, tak.
– Tato, a mogę jeszcze poskakać?
– Tak długo, jak będziesz chciała.
– Rozpieszczasz ją, Blake.
– Ciebie też dziś będę rozpieszczał. – Obejmuję jej talię.
Miałeś tego nie robić.
– Tylko dziś?
– Dziś wyjątkowo.
Mam nadzieję.
– Najpierw posprzątamy. – Rozgląda się po pobojowisku, w jakie
przeistoczył się mój ogród. – Przy dobrych wiatrach zajmie nam to tydzień.
Unoszę brwi i ciągnę ją za rękę.
– Nie ma mowy. Nie będziemy tego sprzątać. Mamy od tego ludzi.
– Wiem – wzdycha. – Ale czuję się zobowiązana.
Myślę, że wciąż dręczą ją wyrzuty sumienia, że nie była fizycznie obecna
przy przygotowaniach do urodzin Lily.
Na szczęście w tym momencie podchodzi do nas mama i chwyta moją
dziecinkę za ręce.
– Andreo, zostaw to. Wszystkim się zajmiemy, a wy… – Spogląda na
mnie. – Powinniście spędzić wspólnie czas. Co o tym myślisz?
Andrea wydaje się trochę zakłopotana.
– Dziś są urodziny Lily i… – Kręci zawieszką od łańcuszka. – Dawno
mnie nie było… – Spuszcza wzrok na swoje sandałki. – W sumie nie wiem.
– Rozumiem. To może jeszcze nie kończmy imprezy. Lily się zmęczy
i szybciej zaśnie. – Mama puszcza do nas oko.
– Dobrze panią widzieć – mówi Kirstin, a Andrea uśmiecha się do niej
ciepło. – Mogę panią przytulić?
Obie chichoczą i przytulają się w niedźwiedzim uścisku.
To dla mnie nowość, żeby moi pracownicy spoufalali się z moją rodziną.
Są z nami blisko, ale nigdy nie mieliśmy potrzeby się przytulać, ale…
Andrea jest zupełnie inna. Mój dom stał się zupełnie inny, odkąd ona i Lily
w nim zamieszkały, i nie przeszkadza mi to, że wszyscy je kochają.
Urodziny naszej córki zamieniają się w małą rodzinną imprezę, bo nikt
nie ma zamiaru wychodzić, a alkohol zaczyna grać pierwsze skrzypce.
Tony, moja matka i ojciec nie mogą oderwać wzroku od Andrei oraz Lily
i nieustannie o czymś debatują. Nie uczestniczę w tej szopce, nie mam
zamiaru nawet się tam dosiadać. Zająłem inny stolik z Jimem, Liz, Marthą,
Alexą i oczywiście moim cukiereczkiem, który z każdą godziną wygląda
coraz lepiej.
Nie, Blake. Po prostu z każdą godziną jesteś coraz bardziej napalony.
Martha i Alexa zachowały klasę i przeprosiły Andreę za niesprawiedliwą
ocenę sytuacji. Zaproponowały jej powrót do pracy, ale Andrea
w kulturalny sposób odmówiła, tłumacząc, że to nie miejsce dla niej i chce
się skupić na swojej rodzinie. Uśmiechnąłem się do niej, żeby wiedziała, ile
to dla mnie znaczy. Później jej pokażę, jak bardzo mnie to cieszy.
Nie cieszy mnie natomiast to, że zbyt często tłumi ziewnięcie. Mama
ostrzegała, że leki, które bierze Andrea, będą ją wyciszać, ale dziś nie mogę
dać jej odpocząć. Będzie miała na to całe życie.
– Zmęczona? – upewniam się.
– Troszkę.
– Nie ma mowy, Cherry! – woła Liz, nalewając sobie kolejnego drinka. –
Dopiero co cię odzyskałam, a ty chcesz się ulotnić? Wiem, że macie dużo
do nadrobienia i tak dalej, ale wytrzymaj z nami jeszcze trochę, okej?
Szkoda, że nie możesz się napić. A może chociaż trochę?
– Nie – odpowiadam jednocześnie z Andreą.
– Skarbie, czy rozumiesz, po co są zalecenia lekarzy i ulotki do leków? –
pyta Jim. – Nie wierć swojej przyjaciółce dziury w brzuchu.
– Chodź. – Wstaję i wyciągam rękę do Andrei. – Rozruszasz się.
– Nie wiem, czy powinnam tańczyć…
– Poprzytulamy się trochę.
Kawałek Him and I może się okazać za bardzo rapowy, ale lepsze to niż
siedzenie w pijanym towarzystwie i wysłuchiwanie cudzych problemów.
Staję z Andreą na środku ogrodu i przytulam ją mocno do piersi. Chcę, żeby
się wyciszyła i mogła skupić tylko na sobie. I na mnie. Nasza córka
przygląda się nam ledwo żywa, a kiedy Jim szepcze jej coś do ucha, rusza
w moją stronę.
– Nigdy nie byłem dobry w te klocki – odzywam się, kiedy piosenka
dobiega końca.
– Spisałeś się świetnie – mruczy Andrea, przyklejona do mojej koszuli.
– Mówię o nas.
Unosi na mnie wzrok.
– Ach, nie doceniasz się. Jeszcze nigdy nie spotkałam tak romantycznego
mężczyzny. Jesteś w te klocki lepszy niż ja. – Uśmiecha się i gładzi mój
świeżo przycięty zarost.
– Jednak zawsze czegoś nam brakowało, nie sądzisz?
– Jeśli chodzi o mnie, mam wszystko.
Boże, jak ja kocham tę kobietę!
– Wytrzymasz ze mną do końca życia? Nie jestem idealny, nigdy pewnie
nie będę, ale będę cię kochał jak nikt na świecie, rozumiesz?
Dlaczego ona płacze? Może piosenka Mario Let Me Love You jest dla niej
za bardzo wzruszająca?
– Nie mówmy o tym teraz, proszę…
– W głowie mam tysiąc myśli – wyciągam małe pudełeczko
od Tiffany’ego – ale jedna tkwi w niej od dawna. – Klękam na jedno
kolano, a ona zakrywa twarz dłońmi i zaczyna szlochać. – Andreo, czy
zostaniesz moją żoną?
Nie odpowiada. Dosłownie zanosi się od płaczu, przez co moje oczy też
robią się szklane. Kolano wbija mi się w trawę, a ona wciąż nie odpowiada,
tylko płacze. Wiem, że nie spodziewała się tej chwili.
Ja zresztą też.
– Ale… A-ale… Jesteś pewny? – pyta w końcu.
Cała ona. Cała Andrea Cherry, którą chce mieć tylko dla siebie. Legalnie
i nielegalnie.
– Jak niczego na świecie. – Tak. Niczego nie jestem tak pewny jak tego,
że chcę ją nazywać swoją żoną. Już do końca.
– Ale mówiłeś, że… Mówiłeś…
Kurwa, wiem, co mówiłem. Byłem totalnym idiotą.
– Czy chcesz spędzić ze mną resztę swojego życia, skarbie?
– Odpowiadaj, Cherry! – woła Liz.
– Po-wiedz tak! Po-wiedz tak! Po-wiedz tak! – zaczyna skandować
towarzystwo.
Zaczyna kiwać głową i ocierać łzy, patrząc głęboko w moje oczy. Mam
nadzieję, że dostrzega w nich bezgraniczną miłość.
– Mamo, powiedz tak! – Lily staje przy nas.
Andrea przez chwilę patrzy na nią, jakby chciała mieć pewność, że nasza
córka popiera tę decyzję. I w końcu odpowiada:
– Tak… Tak. – Śmieje się i wyciąga do mnie rękę, więc wstaję. Tak jak
instruowała mnie mama. – Tak!
Wsuwam na jej palec jasnoróżowy owalny diament, który ma dwadzieścia
pięć karatów. Każdy karat jest celebracją jednego roku życia Andrei.
– Kocham cię – szepczę w jej mokre usta i składam na nich pocałunek.
– Ja ciebie też…
– Gorzko! Gorzko! Gorzko!
Lily natychmiast się ulatnia, krzycząc „fuj!”, a my uśmiechamy się do
siebie i dosłownie rzucamy na swoje usta. Jebać publiczność, jebać to, że
siedzi tam mój ojciec. Niech się czegoś ode mnie nauczy. Po kilku
minutach namiętnego lizania, bo inaczej nie można tego nazwać,
przerywają nam gratulacje od gości. Nie mogło oczywiście zabraknąć
mojego starego.
– Gratuluję, synu. – Klepie mnie po ramieniu. – Podjąłeś dobrą decyzję. –
Spogląda na Andreę, którą wszyscy duszą w objęciach. – To wspaniała
dziewczyna.
– Wiem. Dlatego chcę się z nią ożenić. – To chyba oczywiste, nie? Nie
potrzebuję jego marnych ojcowskich rad.
– Mój odpowiedzialny, cudowny, dorosły syn – mówi mama i przytula
mnie. Po chwili ona też wybucha płaczem. – Rose byłaby z ciebie taka
dumna, wiesz o tym, prawda?
Potakuję i patrzę w niebo.
Gdziekolwiek teraz jesteś, Rose, na pewno jesteś szczęśliwa.
Zza chmur wygląda ciepły promień słońca, który ogrzewa moją twarz.
Uśmiecham się, bo nigdy nie wierzyłem w te wszystkie magiczne bzdury,
a teraz dostrzegam w tym znak. Nostalgiczny moment przerywa DJ –
Bruno Mars zaczyna śpiewać Marry You. Śmieję się i kręcę głową. Tego nie
było w umowie.
– Chciałbym teraz porwać moją narzeczoną. Mam nadzieję, że nie macie
nic przeciwko? – Odciągam Andreę od kółeczka piszczących bab.
– Powinnam położyć Lily do snu… – Co?! – Tak dawno tego nie robiłam.
– Dawno też nie miałaś w ustach mojego kutasa – szepczę jej do ucha. –
Chyba więc rozumiesz moją frustrację.
– Mhm…
Nie wiem, czy dobrze robię, nie wiem, czy powinienem porywać matkę
od dziecka i myśleć o seksie w okresie żałoby, ale kurwa mać, jestem
facetem. Jestem tak napalony, że to aż boli. Pakuję ją do samochodu
i muszę się naprawdę powstrzymywać, żeby nie zerżnąć jej przy kierowcy.
Kiedy dojeżdżamy na miejsce, wynoszę ją z auta i biegnę do mojego
apartamentu w Sea House. Tam, gdzie zaczęła się nasza miłość, i tam, gdzie
nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Tam, gdzie będzie mogła krzyczeć, kiedy będę ją posuwał.
ROZDZIAŁ 29

– Wiem, że to mało romantyczne – mówię, całując jej usta, szyję i dekolt


– ale postaraj się mnie zrozumieć. – Zrzucam koszulę i rozpinam pasek. –
Po prostu muszę w ciebie wejść.
Cholera. Nie tak wyobrażałem sobie tę noc, ale się nie poddam.
– Dziwnie się czuję…
– Cii… – Przykładam palec do jej ust. – Nie myśl o tym. Po prostu się
wyłącz, a ja wszystkim się zajmę.
– Chyba się wstydzę.
– Mnie? – pytam, a ona potakuje skrępowana. Uśmiecham się, bo to
słodkie. – Dlaczego?
– No wiesz… Minęło trochę czasu… Nie wiem, co robić.
Obejmuję ją, zadowolony, że w końcu mogę to robić bez żadnych
ograniczeń.
– Skarbie, nic nie musisz robić, zaufaj mi. Mam zacząć powoli? –
Potakuje. – W ten sposób? – Uwalniam jej idealne okrągłe cycki i chwytam
wargami za sutek. Mhm, cudownie. Jej miękka delikatna skóra jest dla mnie
jak afrodyzjak.
– Och…
– Czy tak dobrze? – Gniotę je jak ciasto, ssę i przygryzam, czując, jak
brodawki twardnieją w moich ustach.
– Ach, aha…
– Rozbiorę cię. Wyliżę… – Sunę językiem po jej szyi aż do ucha. –
A później zerżnę. Mocno i szybko – szepczę.
Zsuwam z niej sukienkę. Dokładnie tak samo jak za pierwszym razem, ale
wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak smakuje. Teraz wiem, że to będzie jedna
z tych nieprzespanych nocy, bo chyba nigdy się nią nie nasycę.
Układam Andreę na satynowej pościeli i rozkładam jej drżące nogi, żeby
po chwili płynąć językiem po jej słodkiej cipce. Mhm, tak powinna
smakować i pachnieć kobieta. Staram się być delikatny, ale nie mogę się
oprzeć, żeby nie wsunąć palca w jej ciasną i wilgotną szparkę.
Och kurwa. Obawiam się, że mógłbym dojść, tylko patrząc, jak wije się
w pościeli. Po chwili chwyta mnie za włosy i dociska moją głowę. Jęczy
coraz intensywniej, ale nie chcę, żeby tak szybko doszła, dlatego wysuwam
palec i pozwalam na chwilę odpoczynku. Ostudzenie emocji przyda się
również mnie, bo wyczuwam mrowienie w jajach, a chciałbym po
wszystkim móc spojrzeć jej w oczy.
– Co robisz? – pytam, kiedy się podnosi, po czym… klęka przede mną.
Zamykam na sekundę oczy z niedowierzania. Nie mogę mieć tyle szczęścia
jednego dnia. – Och, skarbie. Tak… – syczę, kiedy zaczyna powoli ssać
główkę mojego wygłodniałego kutasa.
Mogę tylko powiedzieć, że zna się na tym, co robi, i mógłbym dochodzić
tak codziennie. Staram się ze wszystkich sił powstrzymać wytrysk, ale
kiedy chwyta go w dłoń, na której spoczywa symbol tego, że jest moja, to
zaczyna graniczyć z cudem. Nie spodziewałem się, że pierścionek
zaręczynowy może mnie tak podniecić.
– Jesteś moja – wyduszam z trudem, kiedy wkłada go tak głęboko, że
zaczyna się krztusić. – Rozumiesz?
– Tak. – O Panie. Jej cichy i seksowny głos jest dla mnie utrapieniem. Nie
powinienem jej o nic w tym momencie pytać. – Jestem twoja, Blake. A ty –
wkłada go na chwilę i wyciąga – należysz do mnie.
– Ja pierdolę… Wystarczy. – Puszczam jej włosy, na których zaciskałem
palce, i przyciągam do siebie. – Jestem już naprawdę blisko.
– Ja też.
Uśmiechamy się, szczęśliwi i podnieceni. Jak dzieci, które zaraz będą
odpakowywać prezenty.
Wchodzę w nią powoli, bo nie chcę jej wymęczyć, i przygotowuję ją do
ostrej jazdy. Czyli takiej, jaką lubię. Ona zresztą też, chociaż pewnie nie
zdaje sobie z tego sprawy. Wybrałem pozycję, w której jej nogi oparte są
o moje barki, i mam widok na wszystko, co uwielbiam. Jej piękną twarz,
oczy, cycki, brzuch i stopy. Kocham jej stopy. Oblizuję każdy palec, nie
spuszczając z niej oczu, bo lubię sprawdzać jej reakcję. Zaczynam
przyspieszać i chwytam jej stopy w dłonie, żeby spotęgować rozkosz.
Swoją, rzecz jasna. Jest cudowna, a jej niewinność sprawia, że kocham ją
jeszcze bardziej.
Nachylam się nad nią i wsuwam język w jej usta. Słyszę, jak jęczy. Czuję,
jak się na mnie zaciska, więc przyspieszam.
– Tak… Szybciej. Mocniej. Och!
Doszła. Jestem zajebisty.
Zajebiste to ty masz superego, Blake.
– Runda druga. – Przecieram spocone czoło.
– Zaczekaj. Muszę ochłonąć. – Podaję jej szklankę z wodą i przypominam
sobie, że jeszcze niedawno by jej ode mnie nie wzięła. Tyle zmian w tak
krótkim czasie.
To musi być miłość.
– Odwróć się. Teraz chcę patrzeć na twój tyłeczek.
– Ale…
– Nie wejdę tam. – Wsuwam kutasa w jej cipkę i dociskam do siebie jej
biodra. – Ale pamiętasz – odsuwam się i znów dociskam – co mi obiecałaś?
– C-co?
Wyszczerzam zęby i nachylam się do jej ucha.
– Po ślubie. Ten tyłeczek dasz mi po ślubie. Pamiętasz?
– Ach tak… Pamiętam – skomle i znowu się na mnie zaciska.
– Cieszę się.
– Powoli, proszę.
– Nie ma mowy. Bolą mnie jaja, muszę wreszcie dojść. Trzymaj się,
maleńka.
Nareszcie robię to tak, jak lubię, czyli bez żadnych zahamowań. Mocno,
głęboko i szybko. Sapię przy tym i pocę się jak świnia. Mam wrażenie, że
siadła mi kondycja pomimo solidnych treningów i suplementacji, ale
pociesza mnie myśl, że dałem jej drugi orgazm, a ona zaciska się na mnie
jeszcze mocniej niż wcześniej. Wsuwam kciuk w jej seksowny tyłek,
a Andrea wydaje z siebie ochrypły jęk, czym potęguje moją rozkosz.
– Och, skarbie… Jesteś cudowna. – Do ust napływa mi ślina, kiedy
wypełniam jej cipkę spermą, jęcząc jak prawiczek.
Oboje opadamy na plecy, łapczywie chwytając powietrze.
– Jestem wykończona.
– Podobało się panience? – Gładzę jej prawy profil. – Jeszcze panience.
– Tak. – Uśmiecha się. – Jak zawsze.
Nie chcę wyjść na narcyza, ale wiem, że mówi to szczerze.
– Łechtasz moje ego, skarbie.
Pff, bo pęknę ze śmiechu, Blake.
– Ja tylko stwierdzam fakt. – Odwraca się i przytula do mojej klaty.
Gładzę jej nagie plecy. Wciąż waży tyle, co poduszka wypełniona
pierzem, ale naprawię to.
– Tęskniłem za tobą, Cherry. – Chyba będę tęsknił za jej nazwiskiem, ale
nie ma mowy, żeby przy nim została. Obie będą nosiły moje nazwisko.
Andrea i Lily Blake.
Zajebiście, nie?
– Już jestem. I nigdzie się nie wybieram.
– Mhm, chyba że do ołtarza.
– Właśnie… Nie wiem, czy powinnam tak szybko celebrować ślub. Nie
wiem, czy dobrze będę się z tym czuła, a chciałabym, żeby ten dzień był
wyjątkowy.
– I będzie – zapewniam. – Pomyślałem o tym. Najpierw weźmiemy
kameralny ślub cywilny, a gdy będziesz już gotowa, zrobimy taki, jaki
będziesz chciała i gdzie będziesz chciała.
– Pójdziesz do kościoła?
Nie, ale coś wymyślę.
– Pójdę z tobą wszędzie.
Pieprzony kłamca.
– Rozpieszczasz mnie. Ale lubię, kiedy to robisz. – Opuszkami palców
muska moją twarz. Jak zawsze jest delikatna i czuła.
– Ja też kocham cię rozpieszczać, skarbie.
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć, bo jeszcze niedawno mówiłeś, że…
Zamykam jej usta pocałunkiem.
– Wiem, co mówiłem. Ale ludzie mają to do siebie, że zmieniają zdanie.
– Dlaczego ty je zmieniłeś?
– Ty je zmieniłaś.
– Powinnam mieć wyrzuty sumienia? – Marszczy brwi z lekkim
uśmiechem.
– Przeciwnie. Dzięki tobie i Lily wiele zrozumiałem. I wiele rzeczy
jeszcze chciałbym zrozumieć.
– Na przykład jakich?
– Powiem ci o nich w swoim czasie, okej?
– Okej, mój narzeczony. – Układa wygodniej głowę i zamyka oczy. Nie
taki był plan, ale najważniejsze, że spuściłem wiadro spermy z krzyża
i zasnę w sekundę.
– Mhm, powiedz to jeszcze raz.
– Narzeczony.
– Jeszcze raz.
Śmieje się cicho i łaskocze mnie pod pachą. Nienawidzę tego, ale dla niej
jestem w stanie przecierpieć.
– Nie wydurniaj się, Blake.
– Głodna?
– Tak, zjadłabym konia z kopytami.
Właśnie to chciałem usłyszeć.
– Niech ten dzień się jeszcze nie kończy.
– Zostajemy tutaj na noc?
– Oczywiście, że tak. Przed nami jeszcze kilka rundek.
Siada i wytrzeszcza oczy, czym mnie rozśmiesza.
– Kilka?!
– Muszę się tobą nasycić. Ale nie martw się, wrócimy, zanim wszyscy
zdążą się obudzić.
– Jak zawsze zaplanowałeś każdy szczegół.
– Mam nadzieję, że moje przyszłe plany związane z tobą również się
spełnią. – Mrugam do niej i wstaję, żeby napisać wiadomość do szefa
kuchni.
– Oprócz ślubu?
– Oprócz ślubu.
– Zaczynam się bać.
– Na co masz ochotę?
– Do jedzenia?
Uśmiecham się.
– Tak, skarbie, do jedzenia.
– Obojętnie, byleby już nic słodkiego, bo zwymiotuję.
– Ja też nie wiem, jakim cudem dzieci potrafią zjeść tyle słodkich rzeczy
i nie zemdleć. Od samego patrzenia miałem mdłości.
– Wiem, że się powtarzam, ale dziękuję, Nick. Lily nigdy nie miała takich
urodzin i na pewno nigdy ich nie zapomni. No i ten pies. Zawsze marzyła,
żeby mieć swojego psa. Wierciła mi dziurę w brzuchu od dwóch lat, ale to
była zbyt duża odpowiedzialność dla kogoś, kto nie miał czasu na własne
życie. Bałam się też, że się nim znudzi. Ale teraz ma ogród i może sama go
wyprowadzać.
Nie lubię, kiedy tak ciągle mi dziękuje. Lily jest moim dzieckiem
i zrobiłbym dla niej wszystko. Ale to chyba nigdy się nie zmieni. Rodzice
dobrze ją wychowali.
Wysyłam zamówienie i siadam na krawędzi łóżka, myśląc nad tym, jak
rozpalić atmosferę na nowo.
– Cieszy mnie, że zaczęłaś dostrzegać takie rzeczy. To wasz dom
i obiecuję, że będziecie w nim szczęśliwe. A jeśli z jakiegoś powodu nie
będziesz potrafiła się w nim odnaleźć, wyprowadzimy się. Wyrzeknę się
testamentu dziadka. Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa. – Gładzę jej
śliczną buzię, kiedy na dłoń spadają mi kropelki łez. Cholera, nie o to mi
chodziło. – Nie płacz. Nie lubię, kiedy płaczesz.
– Wiem, ale kiedy mówisz do mnie takie rzeczy. Ja… Po prostu… Nikt
nigdy nie zrobił dla mnie tyle, no, oprócz rodziców, i czasami ciężko jest mi
uwierzyć, że mam takie szczęście, że cię poznałam.
Ona ma szczęście?
– A co ja mam powiedzieć? Maleńka, teraz to ty siebie nie doceniasz.
Jesteś najcudowniejszą osobą, jaką poznałem w całym swoim życiu,
rozumiesz?
– Widziałam, że po przyjęciu wręczyłeś Lucasowi kopertę. Co w niej
było?
– Mały drobiazg.
– Pieniądze?
– Tak.
– Na ślub?
– Tak – odpowiadam zgodnie z prawdą, a ona znowu powstrzymuje łzy.
– No i jak ja mam nie płakać! Sam przyznasz, że jesteś zbyt idealny, żeby
się nad tobą nie rozczulać. On bardzo chciał zdobyć te pieniądze, wiesz?
Marzy mu się wielkie wesele, bo chciałby, żeby Andy dostała to, na co
zasługuje. Nie jest zamożny, a marzenia kosztują. Ty spełniasz cudze
marzenia, Nick, a jakie są twoje?
Wow, nie spodziewałem się takiego pytania.
– Ty jesteś spełnieniem moich marzeń. I Lily. – Całuję jej gorące usta.
– Tak, ale na pewno masz chociaż jedno niespełnione.
Zaczynam się śmiać.
– Mam wrażenie, że rozmawiam ze swoim odbiciem.
– Uczyłam się od mistrza. To jak? Powiesz mi, co to jest?
– Nie teraz. Ale obiecuję, że wkrótce ci o nim powiem, zgoda?
– Dlaczego nie możesz mi powiedzieć teraz?
– Skarbie, bo… nie. To za szybko. Ja sam… trochę nie mogę w to
uwierzyć. Potrzebuję czasu, żeby się z tym oswoić.
Przecieram zmęczoną twarz i dziękuję losowi, gdy rozlega się pukanie do
drzwi. To kurier z jedzeniem. Zamówiłem nam po prostu spaghetti, bo
jestem tak wypompowany dzisiejszym dniem, że nie miałem siły myśleć
o menu. Odbieram pojemniki i siadam na łóżku.
– Boisz się mojej reakcji? – pyta Andrea. – Marzenia bywają różne, jedne
realne, a inne nie. Właśnie po to są, żeby marzyć. I w dodatku są za darmo.
– Kręci makaron na widelcu i wkłada do ust pokaźną porcję.
– Jesteś cudowna, ale nie powiem ci.
– Prędzej czy później to zrobisz. – Wciąga nitkę do ust. Jej pewność
siebie mnie rozbraja, ale też mi imponuje. Zawsze chciałem, żeby w siebie
wierzyła i była stanowcza. Nie pomyślałem tylko, że będzie to dotyczyło
również naszych rozmów.
– Ho, ho! Ktoś tu zaczyna być bardzo pewny siebie. Ale podoba mi się to.
Chcę, żebyś wiedziała, jak wspaniałą jesteś istotą, i znała swoją wartość.
– Na ile powinnam siebie cenić?
– Jesteś bezcenna, Cherry.
– W pierwszej chwili usłyszałam „bezczelna”.
– Czasami też – mówię rozbawiony, spełniony, zmęczony i najedzony.
Kurwa, czuję się, jakbym dostał drugie życie!
Pochłonęliśmy swoje porcje w ekspresowym tempie. Przy okazji
zdaliśmy sobie sprawę, że można delektować się jedzeniem bez wina.
Andrea nie może pić z wiadomych względów, a ja postanowiłem jej w tym
towarzyszyć i przejść na detoks alkoholowy. Podaję jej tabletki na sen
i szklankę z wodą. Wiem, że zaraz odpłynie, a ja chciałbym jeszcze coś jej
oznajmić.
– Tak jak mówiłem, najpierw weźmiemy kameralny ślub cywilny, ale
później wyprawimy przyjęcie z pompą, zgoda?
Kładę się do łóżka za jej plecami.
– Mhm…
– Ślub odbędzie się za cztery dni. Dobranoc, skarbie. Śpij słodko. Było…
– Cztery dni?!
– …cudownie. Kocham cię.
– Nick, ale jak za cztery dni? Halo? – Andrea odwraca się do mnie, ale
leżę nieruchomo z zamkniętymi oczami, starając się kontrolować mimikę. –
Nie udawaj, że śpisz! – Szturcha mnie. – Nick, dopiero co zostaliśmy
narzeczonymi, przecież to za szybko, w sensie… to w ogóle wykonalne?
Przecież widzę, że się śmiejesz! Odpowiedz!
Uśmiecham się, ale nie otwieram oczu.
– Skarbie, oczywiście, że to wykonalne. Mówiłem ci, że możesz mieć
wszystko, czego pragniesz, jeśli tylko mocno tego chcesz. A teraz zamknij
swoje piękne oczka i śpij, bo sprawa jest zaklepana i masz cztery dni, żeby
się z tym pogodzić. Dobranoc, moja piękna narzeczono.
– Dobranoc, narzeczony.
– Jeszcze raz.
Wybuchamy śmiechem.
ROZDZIAŁ 30

Gdybyście miały wybrać pomiędzy swoimi myślami, które byście


wybrały? Te, które mówią wam, że jesteście samotne, bezradne i nigdy się
nie pozbieracie, czy te, które podnoszą was na duchu i przekonują, że
wszystko będzie dobrze? Zapewne uważacie, że wybrałybyście myśli
pozytywne, więc… dlaczego tego nie robicie? Ludzie nie selekcjonują
swoich myśli. Pozwalają im płynąć bez żadnej kontroli. Ale ja
postanowiłam, że będę wyłapywała te negatywne i strzelała do nich jak do
kaczek.
Wróciłam do swojego życia i choć dalej tęsknię za moją Rose, wiem, że
chciałaby dla mnie tego samego. Pewnie już nigdy nie będę taka jak kiedyś,
ale czy na pewno chciałabym być? A jeśli tak, którą Andreę bym wybrała?
Na razie żadna nie okazała się strzałem w dziesiątkę. Dlatego postanowiłam
być sobą.
Cokolwiek to znaczy.
– Rose, Rose… Nawet będąc po tamtej stronie, potrafisz mnie zaskoczyć.
– Zapalam znicz z wielkim sercem i kładę na płytę z granitu w kolorze
głębokiej czerni. Została sprowadzona z Włoch na moje specjalne
zamówienie. – Pewnie byś na mnie krzyczała, że to za drogo. – Uśmiecham
się.
Zakładam okulary, bo słońce grzeje niemiłosiernie, i wlepiam wzrok
w mosiężne litery, które uświadamiają mi, że tu spoczywają moi rodzice.
Cały nagrobek został zmieniony dla uczczenia ich pamięci. Figura kobiety
i mężczyzny symbolizuje ich miłość oraz to, że zawsze będą obecni
w moim życiu. Oczywiście Nick wolał dmuchać na zimne i sprawił, że
nawet jeśli figura padnie łupem złodziei, to nic nie będą z tego mieć,
ponieważ przy próbie przetopienia mosiądz zamieni się w piasek.
Kończę sprzątanie, a potem jeszcze raz czytam testament mamy,
w którym zostawiła mnie i Liz czterocyfrowe kwoty, a Lily dom w Harrods.
Mam ochotę się roześmiać, ale to pewnie nie jest odpowiedni moment.
– Wszystko dokładnie sobie zaplanowałaś, Rose, co? – W głowie słyszę
jej głos, który mówi mi, że mam zejść z tego słońca, bo się poparzę,
i wracać do domu, bo nic tu po mnie. – Kocham cię, mamo. Chcę, żebyś
zawsze to wiedziała. Nigdy, przenigdy o tobie nie zapomnę. – A twój
ojciec? – Musisz mi wybaczyć, tato, ale Rose Cherry zawsze będzie
zajmować pierwsze miejsce, co nie znaczy, że kocham cię mniej. Po prostu
mama zrobiła wszystko, żeby wpoić mi, ile dla mnie znaczy.
Uśmiecham się, bo wiem, że bym go rozśmieszyła, a moja mama
wywróciłaby na te słowa oczami.
– Z czego się śmiejesz? – Nick siada obok mnie na białej drewnianej
ławeczce.
– A, takie tam… Powiedziałam tacie, że kocham go równie mocno, ale
Rose… sam wiesz.
– Wiem. Moja teściowa jest numer jeden. Pewnie byłbym jej ulubionym
zięciem.
– Na pewno. – Uśmiecham się do niego z miłością.
– Widzisz, Rose, jako mąż muszę dbać o jej potrzeby, a z tego, co wiem,
moja żona nie jadła jeszcze śniadania. – Odchyla palcem ucho. – O, twoja
mama każe ci stąd spadać i zająć się czymś pożyteczniejszym.
Kocham, kiedy ze wszystkich sił stara się mnie rozśmieszyć. I ostatnio
coraz lepiej mu to wychodzi.
– Też to słyszysz?
– Ba, dosyć często! To jak? Mogę zabrać moją żonkę na obiad?
– Jest dwunasta, więc raczej lunch. Odkąd zostałam twoją żoną, jem
więcej niż jako singielka. Chyba nie chcesz mnie podtuczyć? W sumie już
nie musisz się obawiać o potencjalnych rywali.
– Jestem spokojniejszy, maleńka, ale moja czujność nigdy nie zgaśnie. –
Przytula mnie mocno i całuje płatek mojego ucha. – I zazdrość, z niej chyba
nie da się wyleczyć.
– Potrzebujesz czasu, co nie znaczy, że masz przestać być o mnie
zazdrosny. – Wstaję i podchodzę do nagrobka, żeby go dotknąć. – Kocham
was, do zobaczenia.
Unoszę swój brylancik do słońca, żeby nim poświecić, a Nick parska
śmiechem.
– Mhm, tym razem naprawdę należysz do mnie.
Mój mąż zabiera mnie do knajpki, w której ostatni raz w towarzystwie Liz
wypiłam hektolitry alkoholu, żeby udawać wyluzowaną i pewną siebie
kobietę. Oczywiście nie wybrał jej tylko po to, żeby zjeść lunch, ale żebym
poświeciła swoim pierścionkiem i obrączką przed barmanem, którego do
dziś mu wypominam.
A on mnie.
– Przeczytałaś już list od mamy? – pyta, kiedy już jemy krewetki smażone
na gorących kamieniach.
– Jeszcze nie. Chyba się boję. Nie wiem, co tam jest, a znając Rose,
spisała mi instrukcję na całe dorosłe życie oraz milion motywujących
cytatów i słów, żeby dodać mi otuchy. Prawda jest taka, że nie chcę
rozgrzebywać świeżych ran.
– Wiem, ale myślę, że powinnaś mieć to już za sobą. Możemy przeczytać
go razem, jeśli chcesz.
– Wolę jeszcze poczekać. Dopiero co wysłuchałam jej ostatniej woli i nie
mogę uwierzyć, że zapewniła nam wszystkim bezpieczeństwo nawet po
swojej śmierci.
– Dziwi cię to? Bo mnie wcale. Twoja mama taka właśnie była. Kochała
was całym sercem i zawsze stawiała siebie na ostatnim miejscu. Ty jesteś
dokładnie taka sama.
Nie, ja nigdy nie dorównam mojej mamie.
– Nie, ale… od śmierci mojego taty żyłyśmy skromnie. Czasami bardzo
biednie. Bywało różnie, zwłaszcza kiedy Liz rzucała pracę z dnia na dzień
i brakowało nam na rachunki. Moja mama przeszła na emeryturę, a tak
naprawdę cały czas pracowała jako krawcowa i odprowadzała składki.
– Składki nie zapewniłyby wam takiego spadku. Ubezpieczyła się na
wszelki wypadek. Była bardzo odpowiedzialna i chciała was zabezpieczyć.
– Niczego się nie domyśliłam. Nie wiedziałam, że jest ubezpieczona. Nie
wiedziałam nawet, że jest chora, pomimo że intuicja mi to podpowiadała.
To wciąż bardzo mnie boli.
To wciąż bardzo mnie boli.
Wyrzucamy tę myśl.
– Czasu nie można cofnąć, chociaż bardzo bym chciał. Musisz się skupić
na tym, co jest teraz, i pamiętać, że twoja mama na pewno chciałaby, żebyś
żyła dalej i była szczęśliwa. Znałaś ją lepiej niż ja i wiesz, że wściekałaby
się, słysząc to, co mówisz. Starała się przeprowadzić cię przez życie
z wielką miłością i pewnością siebie i na pewno marzyła, żebyś nie bała się
żyć. Zresztą teraz nie masz czego się bać. Chyba że tego, co będę
wyprawiał z tobą w łóżku.
Patrzę na Nicka spod brwi.
– Czy mi się wydaje, czy odkąd jesteśmy małżeństwem, jesteś jeszcze
bardziej napalony?
– Nie, nie wydaje ci się. – Uśmiecha się szeroko. W sumie odkąd
zostałam jego żoną, uśmiech nie schodzi z jego twarzy.
Podchodzi do nas kelner.
– Czy życzą sobie państwo coś mocniejszego do picia?
– Ja nie, ale może moja żona. Skarbie, masz na coś ochotę?
– Nie, dziękuję. Woda mi wystarczy – mówię grzecznie i skupiam się na
jedzeniu, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Z czego się śmiejesz? – pyta mój mąż.
– Przecież wiesz, że nie mogę pić alkoholu.
– Przecież wiesz, dlaczego to powiedziałem.
– Słyszałam, że nie lubisz się chwalić.
– To tylko plotki. – Śmieje się cicho. Ja zresztą też.
– A wracając do tematu: co powinnam zrobić z taką sumą? Wiem, że dla
ciebie to żaden majątek, ale ja nigdy nie miałam takich pieniędzy
i chciałabym je dobrze wykorzystać.
Kompletnie nie wiem, jak powinnam pokierować swoim życiem. Odkąd
przeszłam załamanie nerwowe, boję się robić jakikolwiek krok
w przyszłość.
– Nie musisz ich ruszać, możesz trzymać je na swoim koncie. – Nick
wciąż nie rozumie, że ja chcę mieć jakieś zajęcie. Bycie żoną swoją drogą,
ale co z moim życiem? Czy już nie mam do niego prawa, bo mam bogatego
męża?
– Może otworzę własny biznes? – sugeruję nieśmiało.
– Nie myśl o pracy.
– Problem w tym, że ja muszę coś robić. Nie jestem przyzwyczajona do
lenistwa i boję się, że będę się nudzić.
Nick odkłada sztućce i wyciera usta serwetką.
– Ze mną? Nie ma takiej możliwości. Zwiedzimy cały świat, a później coś
wymyślimy. Ale na pewno nie pójdziesz do pracy.
– Dlaczego?
– Jak to dlaczego? – Unosi brwi. – Bo jesteś moją żoną.
– To jakiś specjalny przywilej?
A nie?
– Jedz, nie chcę się kłócić. Musisz dojść do siebie, a ja muszę mieć
całkowitą pewność, że tak właśnie się stało. Wtedy, i tylko wtedy, możemy
porozmawiać o tym, co chcesz w życiu robić. A na razie – unosi moją dłoń
i składa na niej pocałunek – chcę nacieszyć się moją żoną.
– Nie chcę, żeby ci się znudziło.
– To niemożliwe. Jestem od ciebie uzależniony i nie chcę się z tego
wyleczyć. To najlepszy nałóg, jaki mógł mnie dopaść.
Nasz ślub był tajemnicą i wciąż niewielka garstka ludzi o nim wie,
ponieważ nie chcieliśmy prowokować kolejnych intryg. To znaczy ja nie
chciałam, bo Nick absolutnie się nie kryje i gdyby mógł, poszedłby z tym
do telewizji i gazet, ale po co kusić los? Delektuję się naszym szczęściem
i spokojem, bo zapewne panna Atwood, kiedy tylko się o tym dowie,
zacznie knuć, jak spieprzyć mi życie i doprowadzić do naszego rozwodu.
A może nie?
Może wszyscy w końcu zostawią nas w spokoju i zrozumieją, że nasza
miłość jest niezwyciężona i nikt nie jest w stanie jej zniszczyć? Oczywiście
jak każda kobieta, albo przynajmniej większość, marzę o magicznej
ceremonii, którą mogłabym się podzielić z całym światem, ale to jeszcze
nie jest odpowiedni czas. W sercu oprócz wielkiej miłości noszę również
żałobę i tęsknotę za mamą. Wiem, że nie byłaby z tego powodu
zadowolona, ale nie potrafię cieszyć się życiem tak po prostu.
Obiecałam sobie, że kiedy tylko będę gotowa, nasz ślub kościelny będzie
najpiękniejszym wydarzeniem na tej planecie. I nawet jeśli mój mąż nie
podziela akurat tego pragnienia – złożenia przysięgi przed Bogiem, obiecał
mi, że będzie tak, jak sobie wymarzę.
A on spełnia wszystkie marzenia i zawsze dotrzymuje słowa, prawda?
Z lunchu wyciąga nas telefon od Cheryl. Moja teściowa nie wyjawia,
z jakiego powodu mamy być jak najszybciej w domu, więc się stresuję,
choć Nick zapewnia, że to nic strasznego.
– Czekaj, otworzę ci drzwi – mówi, kiedy parkujemy pod domem,
i wyskakuje z samochodu. – Pozwól mi być najlepszym mężem na świecie.
– Podaje mi dłoń, żebym wysiadła. – Zapraszam.
– Jesteś najlepszym mężem na świecie. – Czy to nie słodkie? – Dziękuję.
Całuję go w usta i idę do domu z żołądkiem zawiązanym w supeł. Paul
otwiera mi drzwi i zabiera moją torebkę od Valentino. W holu wita mnie
mężczyzna ubrany w granatowy garnitur, z czarną aktówką w dłoni. To
chyba nie jest akwizytor ani komornik?
– Pani Andrea Blake z domu Cherry?
Kurwa. Czy on chce mnie aresztować?
– Yyy, tak, to ja – dukam i spoglądam na Nicka, żeby w razie czego
pomógł mi uciec.
– Nazywam się William Lyon. – Wyciąga dłoń, żeby się przywitać. –
Witaj, Nick. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale zgubiłem twój
prywatny numer. Wiesz, o co chodzi?
– Domyślam się – mówi mój mąż. – Usiądźmy.
– O co chodzi? – pytam po cichu, drepcząc za nim do salonu.
– O mojego dziadka. Zaraz wszystkiego się dowiemy.
– Przecież twój dziadek nie żyje. Powiedziałeś, że oboje nie żyją. –
Zaciskam zęby i siadam na sofie, ale Nick nie odpowiada. Wydaje się
nieobecny, a może… zestresowany? Rzadko widzę go w takim wydaniu,
więc ciężko mi to jednoznacznie stwierdzić. Mam wrażenie, że nie oddycha
i jest w innym świecie.
– Nie zajmę wam dużo czasu, ale muszę odczytać testament w całości –
mówi pan Lyon i wyciąga z aktówki jakąś teczkę, a z niej biały blok kartek
A4.
– Czy dziadek planował jakieś zmiany? – pyta Nick.
– Tak, jeśli zmienią się okoliczności.
– Odbiorą ci majątek, bo zostałam twoją żoną? – Jestem przerażona. Jeśli
to prawda, przeze mnie straci dorobek życia, na który tak ciężko pracował.
– Nie wiem. Nic z tego nie rozumiem.
Pan Lyon nie zwraca uwagi na naszą wymianę zdań.
– W zasadzie główny punkt testamentu odnosi się do pani. – Patrzy na
mnie. – Czy zgadza się pani na wysłuchanie testamentu świętej pamięci
Arthura Blake’a?
– Ja?
– Tak.
Nick kiwa do mnie głową, więc chyba nie mam wyjścia.
– Tak, zgadzam się.
Adwokat czyta testament, a ja nic z tego nie rozumiem. Przecież to nie
był mój dziadek, nawet mnie nie znał, zresztą i tak nie rozumiem tego
całego urzędowego bełkotu.
– Tak więc dziedziczy pani połowę tego domu oraz trzydzieści procent
akcji pani męża. Od dziś testament wchodzi w życie i musi się pani do
niego stosować, w przeciwnym wypadku spadek przejdzie na kogoś innego,
czego w szczegółach nie mogę wyjawić, bo i tak powiedziałem już za dużo.
– Ale… czy muszę się na to godzić? – Wyginam palce rąk tak mocno, że
chyba właśnie je połamałam. – Nie ma jakiegoś innego wyjścia? Bez tak
ogromnej odpowiedzialności?
– To jest wola Arthura. Ja jestem tylko wykonawcą testamentu i nie mam
prawa udzielać jakichkolwiek porad, które mogłyby pokierować pani
decyzją. Jako żona ma pani pełne prawo do majątku, firmy oraz domu.
Zgodnie z ostatnią wolą zmarłego.
– Czy jeśli się na to nie zgodzę, mogę oczekiwać, że przeczyta pan
kolejną wolę pana Arthura?
– Tak.
Kurwa, jak mi gorąco. Nie wiem, co robić, tym bardziej że Nick nie
reaguje. Siedzi oparty i rozkraczony na sofie i gapi się na pana Lyona bez
cienia emocji. A co, jeśli on tego nie chce? Mam mu zabrać połowę
dorobku tylko dlatego, że za niego wyszłam? Przecież oboje dobrze wiemy,
że ja się do tego nie nadaję.
– Rozumiem. Czy mogę to przemyśleć i omówić z Cheryl? – pytam.
– Naturalnie. Mam czas, poczekam. Rozumiem, że spadło to na panią…
Wstaję i poprawiam ołówkową szarą spódnicę.
– Jak grom z jasnego nieba – wcinam i spoglądam na Cheryl, która aż do
tej pory siedziała obok jak zahipnotyzowana. – Cheryl, czy mogę cię
prosić?
Wzdryga się.
– Tak, oczywiście.
Bez słowa podążam za nią do jej gabinetu.
– Co o tym myślisz? – Patrzę na nią czujnie. Jest zamyślona
i przestraszona.
Podchodzi i kładzie dłonie na moich ramionach, patrząc mi głęboko
w oczy.
– Musisz się zgodzić. Arthur na pewno przygotował testament na każdą
okoliczność i obawiam się, że jeśli ty się nie zgodzisz, cały majątek
zostanie podzielony. A najlepszym spadkobiercą jest Nick. Tylko on
utrzyma firmę na tak światowym poziomie.
Obie głośno wypuszczamy powietrze z płuc. Siadam na fotelu i patrzę
w okno, żeby zebrać myśli.
– Bardziej martwię się o dom – mówię. – Twój teść oddaje mi połowę
domu, a przecież ta połowa należy do ciebie.
– Posłuchaj. – Cheryl siada na krawędzi swojego wielkiego biurka. –
Arthur kochał ten dom bardziej niż swoją rodzinę. To jego świątynia
i dlatego tak bardzo mu zależało, żeby przetrwał kolejne pokolenia. Włożył
w ten dom nie tylko wiele pracy, ale i serca. – Podaje mi rękę, żebym
wstała, więc to robię. – Wychowałam w nim syna, ale teraz… teraz kolej na
ciebie. Skoro jego wnuk wybrał ciebie na swoją żonę, to Arthur wie, nawet
zza światów, że jesteś warta tego majątku i zasłużyłaś na niego. – Uśmiecha
się, a jej słowa trafiają z wielką siłą prosto w moje serce. – Ja byłam tylko
jego synową, a mimo to zapewnił mi dostatnie życie i bezpieczeństwo, ale
ty… ty jesteś panią serca mojego syna i tego domu. Musisz się zgodzić. Po
prostu musisz to zrobić, Andreo. Dla siebie, dla Lily i dla swojego męża.
Dla waszej przyszłości, rozumiesz?
Przełykam ciężko ślinę. Taką Cheryl kocham najbardziej. I nawet jeśli
nigdy nie zastąpi mi mamy, zajmuje w moim sercu szczególne miejsce, bo
wiem, że wszystko, co robi, robi z myślą o nas. O swoich dzieciach.
– Tak – mówię cicho. – Dziękuję ci za to, co powiedziałaś. To wiele dla
mnie znaczy.
– Chodź, bo nie chcę płakać. – Ociera pojedynczą łzę. – Przypomniało mi
się wszystko, co przeżyłam w tym domu. Mogę ci obiecać, że ty również
będziesz tu szczęśliwa.
Ściska moją dłoń, a potem prowadzi mnie z powrotem do salonu.
Kiedy Nick nas dostrzega, odstawia szklankę z wodą i śledzi każdy mój
ruch. Ja jednak nie patrzę w jego oczy, bo nie chcę odkryć w nich czegoś,
co mogłoby zmienić moją decyzję.
Muszę zaryzykować – przecież to niczego nie zmienia. Nie ucieknę z jego
fortuną ani nie zacznę rządzić w jego domu. To czysta formalność, a ja
wciąż będę zwykłą Andreą, tylko z opłaconymi na czas rachunkami.
– Jaką podjęła pani decyzję? – pyta prawnik.
– Zgadzam się. – Siadam obok Nicka, który chwyta moją rękę, a ja wiem,
że ten uścisk oznacza: dobra robota, Cherry.
– W obecności świadków stwierdzam, iż Andrea Blake przyjmuje spadek
w całości na podstawie testamentu zmarłego Arthura Blake’a. – Ja jebię, co
za przemowa! – Proszę przeczytać zobowiązania oraz złożyć podpisy. – Pan
Lyon podaje mi stertę kartek do podpisania, więc to robię, przez chwilę
zastanawiając się, czy faktycznie wyszłam za mąż i mam nowe nazwisko.
Spoglądam na swoje palce. Tak. – Cheryl, Nick, wy również musicie się
podpisać. Gratuluję i życzę wszystkiego dobrego.
– Dzięki, Will – mówi Nick, ściskając jego dłoń.
– Jesteśmy w kontakcie. Aha, tu macie kopię. Wszyscy musicie się z nią
zapoznać – dodaje i posyła mi dosyć intymny uśmiech, którego nie
odwzajemniam, bo nie chcę podpaść mojemu mężowi.
Czy wspominałam, że pan Lyon jest bardzo przystojny?
– Nie wiem, czy to się dzieje naprawdę i jak mam się zachowywać –
mówię, żeby przerwać niezręczną ciszę po wyjściu prawnika.
– W zasadzie to mi ulżyło – stwierdza Nick. – Muszę ochłonąć, bo
myślałem, że jebnę na zawał.
– Nick – upomina go Cheryl.
– Odbierzesz Lily? Potrzebuję chwili dla siebie. – Chwytam za jego
śnieżnobiały kołnierzyk. Pomimo szpilek wciąż muszę wysoko zadrzeć
głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Oczywiście, królowo. – Całuje mnie w usta.
– Nie wydurniaj się. Jestem tym wszystkim przerażona.
– Podjęłaś bardzo dobrą decyzję, Andreo – uspokaja mnie Cheryl. –
Gdybyś tego nie zrobiła, nie wiadomo, jak by się to wszystko dla nas
skończyło. A to… – rozgląda się – …jest dziedzictwo naszej rodziny. Musi
zostać z wami, być dla waszych dzieci.
Nick chrząka i ucieka ode mnie wzrokiem.
– Pewnie nie chcesz omówić tego ze mną, tylko ze swoją psiapsi? – Upija
solidny łyk wody.
– Psiapsi?
– No wiesz, one zawsze wiedzą więcej od mężów.
– Ty dalej o tym. – Wywracam oczami.
– Dobra, zmykaj. Ja też przeczytam te papiery, a potem odbiorę moją
córeczkę.
Odwracam się na schodach i unoszę palec wskazujący.
– Naszą córeczkę. Do zobaczenia później. – Przesyłam mu całusa,
którego chwyta w locie i zaciska w pięści.
Ooo, co za słodziak.
Wpadam do sypialni, zrzucam buty i pakuję się do łóżka. Pierwsze, co
przychodzi mi do głowy, to że nie ogarnę tego w pojedynkę. Dlatego
wystukuję wiadomość do mojej… psiapsi.
Też coś! Skąd on to w ogóle wziął?

Ja: Zobacz, co właśnie odziedziczyłam…


[zdjęcie.jpg]
Nie mija nawet minuta, kiedy mi odpisuje.
Liz: CO?
Ja: I co ja mam teraz zrobić?
Liz: Połowa domu należy do ciebie!
Ja: Wiem, Liz.
Liz: Co na to Cheryl?
Ja: Wydaje się być po mojej stronie. Co o tym myślisz?
Liz: Że to zajebiście! <lol>
Ja: Serio? I tylko tyle?
Liz: Kasa spływa na ciebie jak manna. Zazdro, dziewczyno! Ciesz się
tym, co dał ci los.
Liz: Kiedy zabierasz mnie na jakieś zakupy?
Liz: Do Mediolanu, rzecz jasna.
Ja: Nie będę tym szastać.
Liz: I tak nie masz wyboru. Musisz się w końcu pogodzić z tym, że
jesteś bogata i to wszystko też jest twoje.
Ja: Szkoda, że nie padło na ciebie. Nie miałabyś z tym problemu.

Telefon w mojej dłoni zaczyna wibrować. Przewracam oczami i odbieram


połączenie.
– Halo? – Udaję, że ziewam, żeby nie podejrzewała, że boję się jej
wkurwienia.
– Co to ma znaczyć? – Ups. Stopień przedkrytyczny. – Uważasz mnie za
materialistkę?!
Ups. Chyba jednak krytyczny.
– Nie, po prostu lubisz pieniądze i nie stanowią one dla ciebie problemu.
Ja chciałabym zarobić je sama, a nie dostać w spadku.
Odczuwam ulgę, że tak dobrze mi poszło.
No i nie skłamałaś.
– Mama zostawiła nam kasę, bo nas kochała i się o nas troszczyła, a stary
widocznie miał niezły łeb, skoro rządzi swoim majątkiem nawet po śmierci.
– Zduszam śmiech w gardle. – Jesteś panią Blake, więc w czym rzecz?
Zgodziłaś się na to.
– Zgodziłam się wyjść za Nicka, a nie zabierać mu dom i majątek.
– Ten majątek i tak należałby do ciebie, ze spadkiem czy bez. Będziecie
korzystać z niego wspólnie, bo nie wierzę, że Nick narzucałby ci jakieś
limity, zwłaszcza po tym, jak dopisał cię do swojego rachunku bankowego
i dał duplikat swojej złotej karty.
Liz wciąż marzy o takiej złotej karcie i nie może przeżyć, że jej ukochany
ma srebrną. Nie wspominam jej o tym, że Nick ma również platynową.
Oczywiście sama nie mam pojęcia, co oznaczają te wszystkie kolory, ale
już fakt, że jest złota, sprawił, że Liz musi ją mieć.
– Pewnie masz rację, jednak dla mnie to wciąż za dużo. Myślisz, że
Cheryl nie jest przykro? Pojawiłam się znikąd i zabieram połowę domu,
która należy do niej.
– Należała.
– Oj, przestań, Liz. Możesz chociaż raz być poważna i jakoś mi pomóc?
– W czym? Chyba w wydawaniu twojej fortuny, bo na pewno nie wybiję
ci tego z głowy. Dostałaś dar z niebios, a zachowujesz się, jakbyś
odziedziczyła miliardowy dług i nie miała go jak spłacić. Mało tego! Nie
musisz sprzedawać domu w Harrods! Mama nieźle cię załatwiła, co? Masz
wszystko, Cherry, sorry, ale dla mnie zawsze pozostaniesz Cherry, więc nie
wydziwiaj i szykuj się na zmiany. Wielkie zmiany! Koniecznie musisz
trochę unowocześnić hol oraz salon, bo te starocie mi się nie podobają.
– „Te starocie” kosztują więcej niż cały twój salon. – Co nie oznacza, że
jest mniej luksusowy, biorąc pod uwagę, że wpakowała w niego połowę
spadku po mamie i część pieniędzy podarowanych przez Jima. Chciałam się
dorzucić, ale mi nie pozwoliła. Za to wciąż wierci mi dziurę w brzuchu,
żebym została jej menedżerką lub wspólniczką.
Gdybym była zołzą, tobym się zgodziła, żeby mieć zysk z tego, że nic nie
robię. Ale za bardzo ją kocham, żeby to zrobić.
– Dobra, dobra. Przemyślałaś nowy kolor włosów? – zmienia temat. –
Jakiś bardziej nowoczesny? Skoro jesteś szefową, musisz się jakoś
prezentować.
– Przemyślę. Na razie mam za dużo rzeczy do przemyślenia i muszę
skrupulatnie przeczytać testament.
Przeglądam go pobieżnie, bo Liz się nie odzywa. Często właśnie tak
wyglądają rozmowy dwóch psiapsi. Nawet jeśli milczą, i tak nie chcą się
rozłączyć. Przecież w każdej chwili może nawinąć się jakiś temat.
– Tu jest napisane, że decyzja o tym, gdzie będzie mieszkała Cheryl,
należy do mnie – mówię.
– Dlaczego stary nie uwzględnił w tym Nicka? Przecież to jego mama.
Właśnie? Dobre pytanie.
– Nie wiem, być może w tej rodzinie jest wiele tajemnic, a my nie mamy
o nich wiedzieć. Zresztą nawet nie chcę wiedzieć.
– Do dupy mieszkać całe życie z teściową.
– Czuję, że na wiele rzeczy nie mam wpływu i to Arthur Blake będzie
pociągał za sznurki do końca naszych dni.
– Nie pomyślałam o tym.
W tym rzecz. Ja pomyślałam o tym, kiedy tylko się dowiedziałam, że
Arthur uwzględnił mnie w testamencie.
– Muszę kończyć. Zaraz wróci Lily i podadzą obiad.
Wyczuwam zapach dobrego jedzenia i słyszę, jak burczy mi w brzuchu.
– Nabrałaś apetytu, Cherry! – Liz się śmieje. – Tylko się nie roztyj!
Kocham, uściskaj Lily. Jesteśmy na łączach.
– Si, kocham. Pa!
Wrzucam testament do komody i schodzę na dół, żeby zmierzyć się
z nową rzeczywistością. Cała pomoc domowa stoi w szeregu
ze splecionymi dłońmi, jakby czekali na moje polecenia.
Albo na ścięcie.
Mam wrażenie, że nie oddychają, co sprawia, że czuję się niezręcznie.
Do domu wchodzi Lily wraz z Nickiem i Cheryl. Witam się z moją
roześmianą córeczką i spoglądam na Nicka, żeby ratował mnie z opresji, ale
on jakby… ma to gdzieś?
– Czy coś się stało? – prawię piszczę.
– Jako właścicielka domu to ty decydujesz o pracownikach – oznajmia
mój mąż.
– O… Ale przecież jestem nią tylko w połowie?
Mój mąż podnosi ręce.
– Ja się w to nie bawię.
Aha.
– Andreo, wszyscy zjawili się, żeby wiedzieć, co zdecydowałaś – wtrąca
Cheryl.
Marszczę brwi, a później je podnoszę i błądzę wzrokiem po twarzach
obecnych.
– Ale… o czym?
– Ktoś chyba nie przeczytał testamentu. – Nick zaczyna się śmiać. –
Dziadek nie byłby zadowolony. Jeśli chcesz kogoś zwolnić czy opieprzyć,
możesz zrobić to teraz. – Mówi to tak lekko, jakby rozmawiał o pogodzie.
A ja nie wiem, co robić. Nie mam zamiaru ingerować w zatrudnienie
służby, poza tym nie znam dobrze tych ludzi, o połowie z nich nawet nie
wiedziałam. Zaczynam ich liczyć.
Piętnaście osób. Piętnaście osób mieszka ze mną pod jednym dachem?
Ja pierdolę…
– Zwolnić? Nie. – Kręcę głową i przecieram twarz. – Nikt nie zostanie
zwolniony, wszyscy jesteście częścią tego domu. To wasz dom, bardziej niż
mój. – Uśmiecham się, żeby ich trochę uspokoić, i widzę, że mi się udało. –
Nie musicie się martwić. A jeśli chodzi o waszą pracę, jestem z was bardzo
dumna i nie wyobrażam sobie tutaj nikogo innego.
Wszyscy oddychają z ulgą.
– Dziękujemy i cieszymy się, że możemy pani służyć – mówi…
mężczyzna. Nawet nie wiem, jak się nazywają. Co za pojebana sytuacja.
– Pomagać – poprawiam go, a on posyła mi skromny uśmiech. Nie znoszę
słowa „służyć” i w tym domu nie chcę go słyszeć. Nikt nie musi mi służyć.
Wykonują swoją pracę, dostają wynagrodzenie, tyle.
– Och, ty moja arystokratko. – Nick obejmuje mnie w talii i składa
pocałunek na moim policzku.
– Jestem głodna – odzywa się moja córeczka.
Wasza. Wasza córeczka.
– Za chwilkę, Lily. Czy macie do mnie jakieś pytania albo sugestie? –
ponownie zwracam się do pracowników. – Może chcecie porozmawiać
o waszych obowiązkach, urlopach albo wypłacie? – Zgodnie kręcą
głowami. – Albo wiecie co, omówię to z każdym po kolei, na osobności.
A teraz poprosimy pyszny obiad, bo moja córka umiera z głodu.
Jeśli mam podejmować tak ważne decyzje, to niech będą one najlepsze.
– Oczywiście.
– Paul? Z tobą pierwszym chciałabym porozmawiać.
Patrzy na mnie przerażony.
– Wedle rozkazu. Proszę wybaczyć. – Kłania się i oddala.
Siadamy do stołu. Poszło mi lepiej, niż się spodziewałam, i widzę, że
Cheryl jest ze mnie dumna, co bardzo mnie cieszy.
– No, no. Jestem pod wrażeniem. – Nick cicho chichocze. – Chyba
rozmowa z Liz zmieniła twoje podejście do przyjmowania prezentów.
– Gdyby tak było, już jechałabym na zakupy. – Wydymam usta. – Jak ci
minął dzień, Lily?
– Dobrze. Wszyscy ciągle gadają o moich urodzinach.
Nie będę wspominać, że ona również w kółko chce o nich mówić.
Gosposie podają obiad, więc zabieramy się do jedzenia.
– Mówią – poprawia ją Nick. – Wszyscy mówią, a nie gadają, moja
hrabianko.
– Tato, a kiedy polecimy samolotem do Disneylandu?
Ups, Lily. Weszłaś na grząski grunt.
– Jak będziesz miała letnie ferie.
– Dziadek John powiedział, że mam mu dać znać, to wtedy kupi bilety na
samolot.
Chrząkam znacząco. Pan John podarował Lily wycieczkę do Disneylandu
i uprzedził, że pokryje koszty przelotów i hotelu. Nickowi nie bardzo się
podoba, że go w tym wyprzedził.
Marzę, żeby naprawić ich relację, ale wiem, że minie dużo czasu, zanim
uda mi się tego dokonać. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by nasza
rodzina była połączona, bo to wspaniali ludzie, bez wyjątku.
– Jedz, bo ci wystygnie – mówi Nick oschłym tonem, którego nigdy nie
używa w stosunku do Lily. – I odłóż ten tablet.
Obrażona, rzuca urządzenie na stół. Nie wtrącam się, bo ma prawo ją
upominać, tak samo jak ja.
– Cheryl, zapomniałam ci powiedzieć, że oczywiście nic się nie zmieni.
Wciąż będziesz tutaj mieszkała i decydowała o wszystkim, jak dotychczas –
mówię, żeby odejść od tematu Disneylandu.
– Dziękuję, córeczko, ale nie wiem, czy to dobry pomysł. Sama nie
chciałabym mieszkać z teściową. – Krzywi się.
– Bo nie miałaś takiej teściowej, jaką mam ja. Wierz mi, ten dom bez
ciebie nie będzie taki sam. A ja… kompletnie się do tego wszystkiego nie
nadaję.
– Nauczę cię. A kiedy będziesz gotowa, znajdę swoje miejsce, żebyście
żyli jak prawdziwa rodzina. Staniesz się prawdziwą panią tego domu, masz
moje słowo. – Mruga do mnie.
– Ty też jesteś naszą rodziną.
– Babciu, czy mama jest teraz twoją córką?
– Tak. Wcześniej też była, ale teraz naprawdę jest moją wymarzoną
córeczką.
Jak mogłabym jej nie kochać?
– Nie wiem, czy babcia Rose jest zadowolona – stwierdza filozoficznie
Lily. – Co myślisz, mamo?
– Babcia Rose na pewno jest szczęśliwa. – Ściskam jej małą rączkę, a ona
się uśmiecha. Wciąż pyta o moją mamę, ale terapia powoli przynosi
nadzieję, że to zrozumie.
– Dobra, bo przy was zamienię się w misia gumisia, a czekają na mnie
poważne projekty i muszę zachowywać się jak facet – odzywa się Nick. –
Więc jak? Kiedy wpadniesz przywitać załogę BCC?
– Co? – wołam przerażona. – A muszę to zrobić?
– No wypadałoby.
– Nie wiem… Jakoś na dniach.
JA PIERDOLĘ.
– Same kobiety – mówi Cheryl. – Nie wiem, jak sobie z tym poradzisz.
– Potrzebuję syna – odpowiada ku mojemu zaskoczeniu Nick. –
Natychmiast. – Wstaje i chwyta dzwoniący telefon. – Przepraszam, muszę
odebrać.
Zbierając szczękę z podłogi, spoglądam na Cheryl.
– Szkoda, że wasze geny nie zostaną połączone. To wielka strata dla
naszej rodziny – stwierdza ze smutkiem i odkłada sztućce.
– Czy Nick… próbował, kiedyś… leczenia? – pytam nieśmiało.
– Nie wiem, chyba nie. – Wzrusza ramionami. Widać, że jest zawiedziona
i chyba ma do niego żal. – Nigdy nie miał potrzeby, żeby być ojcem, więc
nie sądzę. Nigdy też nie robił z tego problemu. Odnosiłam wrażenie, że
było mu to na rękę.
To niemożliwe, że rozmawiamy o tym samym mężczyźnie, który został
najlepszym ojcem na świecie.
I to w dodatku dla obcego dziecka.
– Odnosiłaś?
– Myślę, że zmienił zdanie – mówi z przekonaniem, patrząc na Nicka,
który właśnie zatoczył po salonie trzecie kółko, rzucając przekleństwami.
Właśnie dlatego nie spieszy mi się do firmy. – Niech Bóg da wam dużo
dzieci. To takie błogosławieństwo, zresztą sama wiesz. – Cheryl przenosi
wzrok na Lily i uśmiecha się do niej. – Toć to skarb. Jesteś babci skarbem?
– Lubię, kiedy mówi do niej takim słodkim głosem. W ogóle lubię, kiedy
ludzie mówią tak do mojego dziecka. – Och, tak bardzo cię kocham.
– Ja ciebie też, babciu. Idę pograć w Candy Crash. – Lily zeskakuje
z krzesła, ale zatrzymuję ją:
– Co się mówi?
– Dziękuję, było pyszne.
– Idź, skarbie. Przyjdę ci później poczytać – mówi Cheryl, a gdy mała
znika na schodach, zwraca się do mnie: – Jak twoja dzisiejsza terapia?
– Poszło o wiele lepiej niż tydzień temu. Ale dużo rzeczy muszę jeszcze
przepracować, żeby stanąć na nogi i zacząć żyć od nowa. To cięższe
z uwagi na to, że teraz jestem żoną i opływam w bogactwo, o którym nigdy
nawet nie marzyłam.
– Wiem, dziecko. Ale nie myśl o tym w taki sposób. Pomyśl, że już nigdy
nie będziesz musiała niczego odmówić sobie ani dziecku. Nie analizuj
kwoty na kontach, tylko skup się na tym, że masz nowe życie. Bogatsze
w miłość, a nie tylko pieniądze.
Jezu, ta kobieta zawsze wie, jak rozwiać moje wątpliwości.
– Masz rację.
Jak zawsze zresztą.
Po obiedzie postanawiamy z Nickiem być typowym starym dobrym
małżeństwem i kładziemy się do łóżka, żeby pooglądać telewizję. Korci
mnie, żeby poruszyć temat jego bezpłodności, ale kompletnie nie wiem, jak
zareaguje. To, że potrzebuje syna, mogło być po prostu metaforą. Ja też
czasem coś palnę, nie biorąc tego dosłownie. Kiedy na przykład mówię, że
potrzebuję hektolitrów kawy, to przecież nie oznacza, że tyle wypiję,
prawda?
Pff, ale mi porównanie.
Tak czy siak, boję się zapytać. Dopiero co zostaliśmy małżeństwem,
przed którym bronił się nogami i rękami, więc to musi zaczekać. Druga
kwestia jest taka, czy ja sama tego chcę? Przecież jeszcze niedawno miałam
takie samo podejście do drugiego dziecka jak Nick do ślubu.
– Oglądasz?
– Co? – Podskakuję. – Tak, tak. A co?
– Widzę, że nie. Nie interesują cię zwierzątka?
– Interesują, interesują.
Mój mąż ma nowe hobby, które nazywa się National Geographic.
Masakra. Żadnej akcji, chyba że tygrys poluje akurat na antylopę, ale jest to
widok tak obrzydliwy, że muszę zamykać oczy.
– Wiesz, mam wielką ochotę przeczytać list od mamy – wyznaję.
– Hmm. Znając ciebie, kiedy go przeczytasz, nie zaśniesz, a chciałbym,
żebyś rano pojechała ze mną do firmy. Oprowadziłbym cię trochę.
Jezu, nie ma takiej opcji!
– Wolę jeszcze zaczekać i nacieszyć się prywatnością.
– Jak długo chcesz się ukrywać w domu? Wyszłaś za milionera, a nie za
gangstera.
Parskam śmiechem.
– Czasami jedno nie wyklucza drugiego, ale nie o to chodzi. Mam dostęp
do internetu i czytam różne ciekawe rzeczy na swój temat. Ostatnio
przeczytałam na przykład, że byłam na oddziale psychiatrycznym po
śmierci mamy, a ty „chyba” ukrywałeś córkę.
Ludzie serio są pojebani. Co ich to wszystko obchodzi? Nawet jeśliby
ukrywał całą gromadę dzieci, to jego sprawa. Nikomu nie musimy się
z tego tłumaczyć. Na świecie co chwilę ktoś adoptuje dziecko albo wiążę
się z samotną matką, bo biologiczny ojciec okazał się chujem. Statystycznie
rzecz biorąc, biologiczni ojcowie są tylko dawcami spermy, bo później nie
mają ochoty zajmować się potomkami. Wiem, że nie jestem w tym temacie
obiektywna i gdybym wygłosiła to publicznie, zostałabym rozstrzelana
przez wściekłych tatusiów, ale wisi mi to. Naprawdę rzadko widzę, żeby
mężczyźni chcieli być obecni w życiu swoich pociech tak jak matki. Co
oczywiście nie oznacza, że jesteśmy święte. O nie. Przykładem jest moja
przyjaciółka, która wychowała się w rodzinie zastępczej.
– Sprawdzałaś, czy piszą o naszym ślubie? – pyta Nick. – Wiem, że wie
o nim małe grono ludzi, ale w końcu to dziennikarze, biorą kasę za
grzebanie w cudzym życiu.
– Nie. Po ostatnim stwierdziłam, że ta wiedza nie jest mi do niczego
potrzebna. Wiesz, afirmacje. Staram się panować nad swoimi myślami
i dostrzegać pozytywy w każdej sytuacji.
Kładę się w taki sposób, żeby nie widzieć szuflady, w której spoczywa list
od mojej mamy.
– Mhm… I jak ci idzie?
– Kiepsko, ale się staram. Muszę unikać wszystkiego, co powoduje
negatywne myślenie.
– Widzę, że potraktowałaś to bardzo poważnie. Chyba też przeczytam te
książki. – Nick nachyla się nade mną i składa całusa na moich ustach. – Ale
na razie chciałbym się kochać z moją żonką.
Zaciskam powieki. Nie zasnę. Muszę to zrobić.
– Muszę przeczytać ten list. – Otwieram oczy. – Teraz.
– Dobra, dawaj.
Wiedziałam, że mogę na niego liczyć.

Córeczko,
wiem, że zwlekałaś, żeby to przeczytać, ale wiem też, że nie mogłaś się
doczekać, co Twoja upierdliwa matka napisała. Zanim przejdziemy do
kwestii praktycznych, chciałabym Ci powiedzieć, że pisałam ten list przez
pięć lat. Zaczęłam, kiedy dowiedziałam się o chorobie, bo wiedziałam, że
muszę pozostawić Ci jakiś drogowskaz.
Jesteś mądrą kobietą, ale upartą, więc wiem, że jeszcze nie wybaczyłaś
mi, że zataiłam przed Tobą informacje o swoim stanie. Po prostu nie
mogłam Ci tego powiedzieć. A może nie miałam odwagi? Jak miałabym
oznajmić swojemu ukochanemu dziecku, że nasz czas od teraz zaczyna
inaczej płynąć? Nie potrafiłam. Przepraszam.
Mam tylko nadzieję, że przestałaś wylewać morze łez i pamiętasz mnie
taką, jaką chciałabym, żebyś mnie zapamiętała. Wiesz, co mam na myśli,
prawda? Wiem też, że teraz się uśmiechasz. Nie chcę, żebyś za mną płakała.
Odeszłam, ale na zawsze pozostanę w Twoim sercu.
Nie wiem, w jakich okolicznościach czytasz ten list, ale myślę, że
wydarzyło się coś znaczącego w Twoim życiu i potrzebujesz mojej porady.
Cokolwiek to jest, nie poddawaj się i nie bój. Idź do przodu, bo życie jest
zbyt krótkie na wahania i niepewność. Masz przy sobie kochającego
mężczyznę i dzięki temu odeszłam o wiele spokojniejsza i szczęśliwsza,
przysięgam. W pierwotnej wersji listu brzmiało to inaczej: „mam nadzieję,
że go spotkasz”, więc wierz mi, kiedy go poprawiałam, byłam
najszczęśliwsza na świecie. Nie zostałaś sama, co dla mnie, jako matki,
zawsze miało ogromne, wręcz niewyobrażalne znaczenie. Przestałam się
o Ciebie bać, ale wciąż martwi mnie to, że w siebie nie wierzysz i boisz się
podejmować decyzje.
Gdyby wszystko układało się po naszej myśli, stalibyśmy w miejscu, bo nie
czulibyśmy najmniejszej motywacji do zmiany. A zmiany są potrzebne,
żebyśmy mogli się rozwijać. Proszę sobie to zanotować.
Podzieliłam moje listy na kilka części, więc przygotuj się na miłą lekturę
i zaplanuj dobrze czas, żebyś mogła skupić się na tym, co chcę Ci
przekazać. To tylko wstęp, żeby Cię przygotować i uświadomić, że wcale nie
znosisz tego tak źle, jak przypuszczałaś.
Jesteś silna.
Bo jesteś moją córeczką.
Kocham Cię.
Mama

– Wow, jak zawsze pokazała klasę. Nawet po śmierci udowadnia, jak


bardzo cię kochała – mówi Nick.
Milczę, bo to, co w tej chwili czuję, jest mi zupełnie obce. Czytałam list
od mojej nieżyjącej mamy, a jednocześnie miałam wrażenie, jakby siedziała
w tym pokoju ze mną i do mnie mówiła. Czułam jej obecność i słyszałam
jej głos, ale… Nie chcę o tym mówić, bo kiedy ostatnim razem
wspomniałam o głosach w mojej głowie, wzięto mnie za wariatkę.
Chowam list do koperty, jednak korci mnie, żeby wyjąć kolejną kartkę.
Faktycznie nie zniosłam tego najgorzej, ale to pewnie dlatego, że nie
musiałam czytać o tym, co razem przeżyłyśmy i jak bardzo mnie kochała.
Nie chcę teraz o tym myśleć. Kładę się na wznak i patrzę w sufit,
przeklinając swoją ciekawość, bo wiem, że prędko nie zasnę. Wyczuwam
na sobie wzrok Nicka, więc spoglądam na niego. Chyba wie, o czym myślę,
ale obawiam się, że jeśli przeczytam kolejny, to nie skończę czytać do rana.
– Chcę przeczytać następny – wypalam bez namysłu.
– Jesteś pewna?
– Nie, ale przeczytam.
– W porządku. – Nick wyciąga kolejne kartki. – Proszę.
Drżącymi palcami biorę kartkę. Ten list jest dłuższy. Pierwsze słowa są
kontynuacją poprzedniego, więc nie jest źle. Później wchodzimy na etap,
którego bardzo nie chciałam, ale znam moją mamę i wiedziałam, że na
pewno poruszy wątek mojego dzieciństwa. W połowie lektury oddaję list
Nickowi, żeby czytał mi na głos, bo oczy zaczynają mnie szczypać, a głowę
rozsadza ból. Nie ma tu żadnych wskazówek, niczego, czego bym nie
wiedziała, ale rozumiem, że mama miała potrzebę przelania tego na papier.
Uśmiecham się, kiedy wspomina mnie i tatę. Uwielbiała o tym mówić,
chociaż wiem, jak wiele ją to kosztowało. Wiem też, że zaraz wspomni
o śmierci ojca i o tym, jak sobie z nią poradziłam. Czy naprawdę sobie
poradziłam? Na pewno przeszłam to inaczej niż jej odejście, choć ból jest
bardzo zbliżony.

(…) Twoje osiemnaste urodziny nie są dla mnie powodem do dumy, ale
wiedz, że nigdy nie miałam do Ciebie żalu ani pretensji. Przez te wszystkie
lata nie mogłam sobie wybaczyć, że pozwoliłam Ci iść na tamtą dyskotekę
bez opieki. Mając tak piękną córkę, powinnam była Cię uchronić, ale nie
potrafiłam. Do tego idealnie nadawał się Twój tato.
(…) Wiem, że wstydziłaś się przyznać, co tak naprawdę się wtedy stało,
ale musisz wiedzieć, że się domyślam. Nie będę prawić Ci na ten temat
kazań, bo cokolwiek się stało – miało się stać. Pewnie myślisz sobie, że
oszalałam, ale pamiętaj, jaką cudowną istotę powołałaś na ten świat.
(…) Nie wiem, czy powinnam Ci to pisać, ale czuję taką potrzebę, a Ty
zrobisz z tym, co zechcesz.
Materiał genetyczny, który pobrała Ci ginekolożka, jest przechowywany
na komisariacie policji w Harrods. Kiedy tam pójdziesz, zapytaj o Steve’a.
On będzie wiedział, co robić.
Na razie kończę, bo wiem, że jesteś oszołomiona moim wyznaniem.
Zawsze jednak pamiętaj o Lily i o tym, jak heroiczną decyzję podjęłaś.
PS Kocham Cię.
Mama
ROZDZIAŁ 31

– Jestem wstrząśnięty, nie powiem. A ty? Jak się czujesz?


Kładę się na wznak, żeby ochłonąć i poukładać myśli. Byłabym
wdzięczna, gdyby moja głowa przestała pulsować w rytmie heavy metalu.
– Dokładnie tak samo. Myślisz, że moja mama wiedziała, co się dokładnie
stało?
– Nie, ale w jakiejś części na pewno. Ja sam nie potrafiłem się domyślić,
że chodzi o skopolaminę. Jest trudno dostępna i raczej nie w naszym kraju,
a poza tym mało młodych ludzi o niej wie. Nawet ci, którzy biorą dragi, nie
mają o niej pojęcia, a co dopiero starsi. Pytanie tylko, czy twoja mama była
obecna podczas badania.
Milczę przez chwilę. Chyba nadszedł moment, żeby być prawdziwą żoną
i lojalną partnerką.
– Może opowiem ci wszystko od początku. W końcu jesteś moim mężem,
a ja nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic.
Nick mruga zaskoczony i lekko się uśmiecha. Zapewne nie mógł się
doczekać tej chwili. W sumie ja też. Jednak czy to coś zmieni? Poza tym
ciężko mi będzie odtworzyć tamten dzień jeden do jednego. A co, jeśli się
pomylę i przeinaczę fakty? Nie ufam swojej pamięci, ale chcę, żeby mój
mąż ufał mnie.
– Naprawdę? – odzywa się Nick. – Bardzo mi miło. Ale nie chcę cię do
niczego zmuszać, zwłaszcza że ostatnio wiele przeszłaś.
– Sama tego chcę. Może razem będzie nam łatwiej poukładać wydarzenia
tamtej nocy. Tylko… obiecaj mi, że nie będziesz się wściekał i wysłuchasz
mnie do końca. – Gdy patrzy na mnie pytająco, upewniam się: – Wiesz, że
wspomnę o Bradleyu, prawda?
– Wiem. Jestem gotowy. Ale może zanim zaczniesz, naleję sobie
szklaneczkę whisky. Masz coś przeciwko?
– Nie. Sama nie mogę pić, ale przecież nie zmuszam cię do tego samego,
skarbie. – Gładzę jego kości policzkowe i muskam dolną wargę. Te usta
potrafią wiele. Potrafią doprowadzać mnie do orgazmów, potrafią mnie
rozweselić, ogrzać, dodać mi otuchy i scałować łzy. Nie mogę się
powstrzymać i składam na nich miłosny pocałunek.
– Boże, jak cudownie mieć cię z powrotem, wiesz? – mówi rozmarzony,
a ja po prostu się uśmiecham. – Nie wiesz. Nie masz nawet pojęcia,
maleńka. – Pstryka mnie w nos, a potem nalewa sobie drinka i wraca do
łóżka. – Dobra, jestem gotowy, a ty?
– Tak, ale muszę się skupić.
Kładę się wygodnie na jego piersi i otwieram drzwi do mojej pamięci.
– Zacznę od tego, że wtedy byłam zupełnie inna, niż jestem teraz. Byłam
odważna i pewna siebie. Z perspektywy czasu wiem, że zbyt pewna.
Gdybym wtedy miała trochę więcej pokory, zapewne to wszystko
skończyłoby się inaczej.
Nick delikatnie unosi mój podbródek. W pierwszej chwili jestem
wystraszona, ale widząc wyraz jego spokojnych oczu, uspokajam się.
– Hej, to nie twoja wina. To tak, jakby mówić, że piękna kobieta sama
sobie zasłużyła na gwałt. A przecież to nieprawdziwe i bardzo krzywdzące.
To, w jaki sposób się zachowujesz, ubierasz, malujesz czy mówisz, nie
upoważnia nikogo do aktów przemocy.
Tak bardzo, bardzo go kocham.
– No więc poszłyśmy na tę dyskotekę, ja odstawiłam się w najlepszą
sukienkę i szpilki, a Maddie… Ona jakby od początku nie chciała tam iść.
Zrobiła to, bo były moje urodziny, a ja do dziś nie mogę sobie tego
wybaczyć. Myślę, że to właśnie dlatego nie chce mnie znać. Chociaż
ostatecznie to ja skończyłam w łóżku obcego faceta, nie ona.
Jak dobrze, że nie patrzy w moje oczy. Nie wiem, czy byłabym zdolna
mówić wszystkie te rzeczy, patrząc na mężczyznę, którego kocham ponad
własne życie.
– Skąd miałyście wejściówkę? – pyta spokojnie.
– Maddie załatwiła nam podrobione dowody.
– Dlaczego mówisz, że Maddie nie chciała tam iść?
– Nie wiem, po prostu tak czuję.
– A dlaczego poszłyście we dwie? Na pewno miałaś więcej znajomych.
– Maddie mogła załatwić tylko dwa krzywe dowody, a ja bardzo chciałam
iść akurat do tego klubu.
Nick chwilę milczy. Nie wiem, co myśli, i boję się mówić dalej, więc
czekam na zielone światło.
– Co działo się potem?
– W klubie było tłoczno. Dla mnie to było coś nowego, zakazanego, coś,
czego nigdy wcześniej nie widziałam, i czułam się tam… cudownie. Ta
atmosfera, bawiący się, spoceni i wstawieni ludzie – to wszystko wtedy
było dla mnie najlepsze, co kiedykolwiek widziałam. Chciałam się bawić,
ale Maddie postanowiła zająć stolik, więc do niej dołączyłam. – Zatrzymuję
się, żeby zebrać myśli. Wciąż mam przed oczami tamten tłum, wyginające
się w każdą stronę półnagie ciała. – Wtedy zaczepił nas Bradley. Był dla
mnie bardzo miły i nie wzbudzał moich podejrzeń. Zamówił nam
szampana, bo wcześniej podsłuchał, że mam urodziny. A kiedy wróciłam po
telefonie do mamy, czekał na mnie z bukietem kwiatów.
Zaciskam powieki. Uff, mam to za sobą.
– Skurwiel. – Nick zwija dłoń w pięść. – Przepraszam. Po prostu ciężko
mi tego słuchać. – Przeciera napiętą twarz. – Co było dalej?
– No właśnie nic takiego. Trochę z nim potańczyłam, a wtedy Maddie też
znalazła sobie zajęcie, więc pozbyłam się przyzwoitki i mogłam zająć się
zabawą. Przy barze popijałam kolorowe drinki, za które płacił Bradley, ale
w pewnym momencie podszedł do nas jakiś chłopak i dwie kobiety.
Zwróciły moją uwagę, bo były… dziwne.
Przez wiele lat mówienia nieprawdy opanowałam pewien trik – jeśli
chcesz coś opowiedzieć i zależy ci na tym, żeby odbiorca zapamiętał
z twojej wypowiedzi najważniejsze zdanie, powiedz je na końcu. Tak samo
jest ze szczerością. Możesz komuś nawrzucać, ale żeby nie strzelił cię
w pysk, podsumuj wypowiedź czymś milszym, co odwróci jego uwagę.
Nie ma za co.
– Co to znaczy „dziwne”? – pyta Nick. Nie skupił się na tym, że
balowałam z Bradem. Mówiłam?
– Zachowywały się dziwnie. W ogóle odnosiłam wrażenie, że wszyscy
nagle są bardziej pijani i dostali jakichś cudownych mocy.
– Dragi – stwierdza. – To musiał być diler. Pamiętasz, jak wyglądał?
– Niestety nie.
– Rozmawiał z Bradleyem?
– Tak. Wtedy też zaczęłam się czuć niezręcznie, bo Bradley kompletnie
skupił się na tych ludziach. Nie wiedziałam, co robić: zostać czy wracać do
Maddie, która znalazła sobie towarzystwo. W pewnym momencie dostałam
zawrotów głowy i ulotniłam się do toalety.
– Bradley o tym wiedział?
– Nie, o niczym mu nie powiedziałam, a on raczej się nie zorientował, bo
był zajęty rozmową z tym chłopakiem.
Czuję, że Nick szybciej oddycha. Wiem, że chciałby wejść teraz do mojej
głowy i znaleźć brakujące elementy układanki, ale tak się nie da. Naprawdę
mam za sobą setki godzin autoterapii i nie przypomniałam sobie niczego
kluczowego.
– Poczułaś się źle przy barze? Piłaś wtedy coś? Ktoś był na tyle blisko
ciebie, żeby ci czegoś dosypać?
– Wątpię. Trzymałam tego samego drinka przez kilka piosenek. Wszystko
się zaczęło, kiedy podeszli ci ludzie. Ale oni nie zwracali na mnie uwagi.
Robiło się coraz tłoczniej, dosłownie musiałam się wciskać brzuchem
w bar, ale nie wiem, czy ktoś mógł mi tym dmuchnąć w twarz. Albo po
prostu nie pamiętam.
– Co było w toalecie?
– Zaczął się mój koszmar. Wymiotowałam i słyszałam śmiech dziewczyn
za drzwiami, ale ten dźwięk był jakby pod wodą. Czułam się fatalnie. Kiedy
wyszłam, zaczepił mnie jakiś chłopak, ale nie mogę przypomnieć sobie
jego twarzy. Pamiętam tylko, że nazywałam go żołnierzem.
– Żołnierzem?
– Miał chyba koszulkę moro z napisem z literami „g” i „y”, ale też nie
wiem, czy to nie blef mojego umysłu.
– Givenchy…
– Być może. – Wzruszam ramionami, a Nick wstaje, by nalać sobie
kolejnego drinka.
– Co dalej?
Szlag. Usiadł, więc jestem zmuszona patrzeć mu w oczy. Wstydzę się.
Nie chcę o tym mówić. Chcę się wycofać.
– Zajął się mną, zaprowadził mnie do hotelu, a kiedy się ocknęłam, jego
już nie było.
Nick marszczy brwi. Oczywiście wie, że to nie było takie krótkie i proste.
– Poszłaś tam dobrowolnie?
– Tak. Marzyłam, żeby wyjść z tego klubu.
– Dlaczego Brad ma nagranie, że wchodzisz tam z Maddie?
Oddycham z ulgą. Zdecydowanie wolę temat Bradleya niż żołnierza.
– Nie wiem, to nie ma sensu…
– Czy ten cały żołnierz dobierał się do ciebie?
Patrzymy sobie w oczy, jakbyśmy chcieli się rozpłakać. Oboje nas to boli,
ale wiemy, że powinniśmy mieć to już za sobą. Tylko wtedy będziemy
mogli pójść naprzód. Jednak to nie takie proste powiedzieć prosto w twarz
komuś, kogo się kocha, że…
– To ja pierwsza zaczęłam go całować. – Opuszczam wzrok na swoje
splecione dłonie. – Później film mi się urwał.
– Co było po wszystkim? – Jego głos jest niższy, jakby nie chciał mnie
wystraszyć.
– Opuściłam pokój, a kiedy dotarłam do wyjścia, czekała tam na mnie
Maddie. Nie wiem, która była godzina, ale świtało. Mówiła, a raczej
krzyczała, że wszędzie mnie szukała i że dzwoniła moja mama.
Wsiadłyśmy do taksówki i pojechałyśmy do domu. Tam czekała na mnie
roztrzęsiona mama. Zasypywała mnie pytaniami, na które nie znałam
odpowiedzi. W końcu dała mi spokój i poszłam spać, ale kiedy wstałam,
wciąż miałam dziurę w głowie. Powiedziałam jej, że źle się czuję,
i poszłam do lekarki, która zajmowała się mną, odkąd się urodziłam. To
właśnie jej przyznałam się, co się stało. Chciałam wiedzieć, czy zostałam
zgwałcona.
– Twoja mama była z tobą?
– Nie.
– Co powiedziała lekarka?
– Zleciła mi serię badań, ale w żadnym nic nie wyszło, a już na pewno nie
to, że zostałam zgwałcona. Były tylko ślady…
– Czego?
– Mocniejszego seksu.
Zaciskam powieki po raz kolejny.
Powiedziałaś już wszystko. Możesz być z siebie dumna. Reszta nie ma
znaczenia. Przeszłość jest przeszłością. Każdy ma swoją historię, która
zmieniła bieg wydarzeń w jego życiu, i nieważne, jak bardzo będzie się
starał, przeszłości nie zmieni. W przeciwieństwie do przyszłości.
– Mocniejszego? Ja pierdolę.
To naturalna reakcja. Idź dalej.
– Na końcu pobrano mi krew, żeby sprawdzić obecność narkotyków.
I wykryto skopolaminę.
– Pobrano ci wymaz z pochwy?
– Coś tam pobierali, ale byłam w takim szoku, że nawet ich nie
słuchałam.
– Skąd twoja mama miała próbkę spermy tego ogiera?
Spokojnie. Jest po prostu zazdrosny.
– Musiała zrobić dochodzenie i wydusić to od lekarki, co nie było trudne,
bo miały dobre relacje.
– Dlaczego nie zgodziłaś się na dochodzenie?
– Bo chciałam o tym zapomnieć. Problem powrócił, kiedy dowiedziałam
się o ciąży. Znowu musiałam okłamać mamę. Nie powiedziałam jej tego
od razu. Najpierw wymyśliłam, że mam chłopaka od jakiegoś czasu, ale
chyba nic z tego nie wyjdzie. Później oznajmiłam jej, że spodziewam się
dziecka.
Do oczu napływają mi łzy, ale nie zwracam na to uwagi. Jeśli się
rozbeczę, trudno. Tak długo dusiłam te uczucia w sobie, że pora się od nich
uwolnić.
– Jak zareagowała?
– Początkowo była w szoku. Chciała z nim porozmawiać, wypytywała,
dlaczego wciąż do nas nie przyszedł, żeby się przedstawić. Ale
wymyśliłam, że wyjechał i nie zamierza wracać.
– Namawiała cię do aborcji?
– Nie, nigdy. Moja mama nigdy by mi na to nie pozwoliła. Dla niej
dziecko zawsze było cudem, nieważne, w jakich okolicznościach zostało
poczęte. W gruncie rzeczy urodziłam Lily dzięki niej, ponieważ
od początku mnie wspierała, a ja nie czułam się samotna.
Ocieram łzy z policzków i pociągam nosem. To, że wreszcie
powiedziałam to na głos, w końcu mnie uwalnia. Nie mam już nic do
ukrycia. Kompletnie nic. I wcale nie czuję się przez to naga ani pusta.
Czuję się wolna.
– Twojej mamie należy się pomnik na środku miasta, wiesz o tym? – pyta
Nick.
– Wiem. A wiesz o tym, że wypiłeś całą butelkę whisky?
– Wiem.
– Jesteś pijany, powinieneś iść spać. – Poprawiam jego poduszkę
i zabieram pustą butelkę oraz szklankę. Rano będzie miał potężnego kaca
i zapewne zrobi sobie wagary.
– Wrócimy do rozmowy jutro.
– Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Wiem, że to nie było łatwe, ale czuję
niesamowitą ulgę. – Całuję go na dobranoc.
– Cieszę się, chociaż nie mogę powiedzieć tego samego o sobie.
– Kocham cię, dobranoc.
– Ja ciebie też.

*
Nazajutrz wcześnie rano Nick wyszedł do pracy, a kiedy wrócił, od razu
poszedł spać. Przez cały dzień nie wrócił do tematu. Nie zapytał też, co
mam zamiar zrobić z materiałem genetycznym ojca Lily.

*
Następny dzień przyniósł to samo. Zero pytań, zero odpowiedzi.
Zaczynam się martwić. Jak widać, wciąż nie może się z tym uporać, a ja…
czuję się o niebo lepiej, kiedy nie dźwigam tej wiedzy w pojedynkę.
Chyba stanę się egoistką.

*
Dobra. Postanowiłam pierwsza wrócić do tematu. Przecież nie będziemy
udawać, że nic się nie stało. Mamy DNA sprawcy, mamy możliwość
odkrycia, kim jest ojciec Lily. Przecież oboje tego chcieliśmy, prawda?
Właściwie Nick chciał tego bardziej niż ja, a teraz, kiedy prawda jest na
wyciągnięcie ręki, zachowuje się, jakby tego żałował.
– Jadę na komisariat do Harrods – oznajmiam. – Jedziesz ze mną?
– Mieliśmy pojawić się razem w firmie. Wszyscy na ciebie czekają.
– Wiem, ale mamy jeszcze czas. Zdążymy zahaczyć o komisariat.
Przecież to rzut beretem. – Przeglądam szafę w poszukiwaniu czegoś
odpowiedniego do przywitania pracowników BBC.
– Jesteś pewna tego, co robisz? Jesteś pewna, że chcesz poznać prawdę?
– Nie mam nic do stracenia. – A może ołówkowa spódnica z białym
topem bez ramion?
– Skoro tak mówisz.
– Nick, mogę wiedzieć, dlaczego zmieniłeś zdanie? Przecież to był
główny powód naszych kłótni. Tak bardzo chciałeś wiedzieć, kim on jest,
a teraz mam wrażenie, że marzysz o tym, żeby ta próbka zaginęła
w niewyjaśnionych okolicznościach. – Wciskam się w kakaową spódnicę,
cholera, jest naprawdę ciasna.
– Nie chcę, żebyś musiała przez to jeszcze raz przechodzić. A poza tym
jeśli policja ma próbkę, na pewno monitorują każdego, kto wpadnie do
bazy. Widocznie ten ktoś nie został na niczym przyłapany i nie ma go
w systemie.
– Nie wiedziałam, że tak to działa. – Wkładam cieliste sandałki na
szpilce.
– Nawet jeśli masz próbkę, to nie oznacza, że dzisiaj odkryjesz prawdę. –
Mierzy mnie wzrokiem z góry na dół. – Masz zamiar iść z gołym
brzuchem?
– Przecież nie widać mi pępka. – Poprawiam swoje loki. – Możliwe, żeby
ten cały Steve przechowywał w aktach próbkę, ale nie wrzucił jej
w system?
– Nie wiem. Nie wiem, czy twoja mama zgłosiła przestępstwo na tle
seksualnym lub jakiekolwiek przestępstwo, żeby móc oficjalnie trzymać
próbkę w bazie. Być może zrobili to po znajomości. Z tego, co zdążyłem
zauważyć, Rose miała spore znajomości i ludzie robili jej różne przysługi.
– Racja. – Pryskam szyję, włosy i nadgarstki zapachem tak drogim, że aż
mi głupio, że ulatnia się w powietrzu. Żeby jeszcze bardziej sobie dokopać,
zakładam obrzydliwie drogą biżuterię. Zasada się nie zmienia: pierwszego
wrażenia dwa razy nie zrobisz.
– Gotowa? – pyta Nick, a ja potakuję i poprawiam mu włosy. –
Odpicowałaś się jak na wręczenie dyplomu naszej córki. Panowie będą
wniebowzięci, ale panie pewnie cię nie polubią.
– Zmień koszulę, skarbie. Na dworze jest upał, ugotujesz się w tej czerni.
– Lubię czerń.
– Zmień – powtarzam stanowczo i wychodzę, zgarniając moją śliczną
torebkę Celiné. Oczywiście w kolorze jasnej kawy z mlekiem, żeby całość
była spójna. Tak jak uczyła mnie moja mentorka Cheryl.
– Którym samochodem jedziemy, szefowo?
– Zastanowię się. – Uśmiecham się słodko i zamykam za sobą drzwi.
Wybrałam czerwone cabrio Ferrari Spider, bo na dworze jest cieplej niż
na Słońcu, a ja chciałabym pachnieć swoim luksusowym zapachem, a nie
potem, kiedy wkroczę do firmy.
Fiu, fiu. Podoba mi się to oblicze.
Gdy podjeżdżamy pod komisariat w Harrods, czuję się nieswojo.
Wchodzę do środka i rozglądam się. Nie wiem, dokąd iść ani co robić.
– Pierwszy raz jesteś na komisariacie? – Mój przystojny mąż się śmieje.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – pyta mężczyzna zza szyby.
Podchodzę do niego, a on palcem wskazuje na głośnik, więc przystawiam
tam swoje usta w kolorze nude.
– Dzień dobry, nazywam się Andrea Che… Blake i szukam pana Steve’a.
– Nazwisko panieńskie?
– Cherry. Andrea Cherry. Jestem córką Rose Cherry, jeśli to w czymś
pomoże.
Mężczyzna coś zapisuje.
– Rozumiem. Tutaj ma pani numer telefonu, proszę pod niego zadzwonić.
– Wsuwa pod szybę białą karteczkę z numerem. – Pan Steve jest już na
emeryturze.
– O…
– Dziękujemy – mówi Nick i chwyta mnie za rękę.
– Do widzenia. – Uśmiecham się skromnie.
Wsiadam do samochodu i wybieram numer telefonu. Mężczyzna odbiera
po trzecim sygnale.
– Dzień dobry, czy rozmawiam z panem Steve’em?
– W rzeczy samej.
– Jestem córką Rose Cherry. Mama zostawiła mi list, w którym…
– To nie jest rozmowa na telefon – przerywa mi.
– Dobrze, więc… – Spoglądam na Nicka. – Czy możemy się spotkać?
– Wyślę ci adres. Do zobaczenia.
– Rozłączył się – mówię zaskoczona, a Nick unosi brwi i zmierza
w stronę firmy. – Wysłał mi adres. To godzina drogi stąd. Możemy
pojechać najpierw do niego, Nick? Proszę.
Uśmiecha się zapatrzony przed siebie. Uwielbiam go w okularach
przeciwsłonecznych.
– W porządku. Ale wiesz, że co się odwlecze, to nie uciecze? Musisz
w końcu spotkać się z pracownikami. A jeśli nie zdążymy zmienić
samochodu i odebrać Lily?
– Mamy od tego ludzi, pamiętasz?
Wybucha śmiechem.
Po niecałej godzinie docieramy na miejsce. Pan Steve mieszka
w miejscowości podobnej do Harrods. Pukam delikatnie do drzwi. Otwiera
je całkiem przystojny mężczyzna, na oko rówieśnik mojej mamy.
– Dzień dobry, nazywam się…
– Wiem, jak się nazywasz. Wejdźcie. Kawy? Herbaty? Czegoś
mocniejszego? – pyta żwawo i zaprasza nas do środka.
– Poproszę wodę.
– Ja również. – Nick staje obok mnie, obejmując mnie w talii.
Pan Steve przygląda się mu, kiedy wręcza nam szklanki.
– Mąż? Rose zawsze marzyła, żebyś wyszła za mąż. Szkoda, że tego nie
doczekała.
Sam upija łyk jakiegoś alkoholu i zamyśla się, patrząc na mnie.
– Może przejdźmy do rzeczy? – wtrąca Nick.
– Racja. Wybaczcie ciekawość, ale tak dawno nikt mnie nie odwiedzał…
Po śmierci Rose zostałem sam. Nawet dzieci nie chcą mnie znać.
– Skąd pan znał moją mamę?
Siadamy z Nickiem na kanapie. Dom nie jest brzydki ani zaniedbany.
Powiedziałabym wręcz, że czuć tu kobiecą rękę. I to dość pedantyczną.
– Chodziliśmy razem do podstawówki. Była moją pierwszą miłością.
Wiedziałem, że przyjdziesz, chociaż nie sądziłem, że będę musiał tak długo
czekać. Ciasteczka? – Gospodarz pokazuje ręką na wypucowany półmisek,
na którym leżą ułożone kolorystycznie ciastka z galaretką.
Kulturalnie odmawiam, bo nie mogę się nafaszerować cukrem przed tak
ważnym spotkaniem w BCC.
– Musiałam się pozbierać po śmierci mamy – wyznaję. – Poza tym
dopiero niedawno przeczytałam list, w którym wyjawiła mi, że ma pan
próbkę DNA człowieka, który… jak by to powiedzieć…
– Zrobił ci dziecko.
Czuję, jakby strzelił mnie w twarz. Powiedział to z taką lekkością, że
mało nie zapadłam się w tę kanapę.
– Czy moja mama o tym wiedziała?
– Nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale pracowałem jako śledczy
przez połowę życia i połączyłem kropki. Czystej? – Unosi butelkę z wódką.
– Nie, dziękujemy. Ja nie piję, a mąż prowadzi. Czy ta próbka jest
oficjalnie w systemie? Przepraszam, ale nie wiem, jak to wygląda…
W serialach kryminalnych wszystko jest zawsze proste.
– Żadna z was nie wniosła oskarżenia ani nie zgłosiła przestępstwa, więc
nie, próbki oficjalnie nie ma w systemie. Ale to nie znaczy, że ten człowiek
jest bezkarny. Policyjna baza danych DNA zawiera oznaczone profile
genetyczne nie tylko osób podejrzanych, a zgromadzone profile stwarzają
możliwość powiązania ze sobą różnych typów. Ślady mogą prowadzić do
człowieka, ale także do innych śladów i tak dalej. Jest to ogromna
skarbnica, która skraca czas dotarcia do sprawcy oraz eliminuje osoby
niewinne. Ty nie wniosłaś oskarżenia, a twoja mama nie chciała się
wtrącać, bo nie miała pewności, co faktycznie się stało. Mówiłaś, że
chłopak zrobił ci dziecko, a później cię porzucił, ale twoja mama znała się
na kalendarzu i potrafiła liczyć.
– Czyli wiedziała…
– Co jakiś czas odświeżałem system, jednak nie znalazłem nikogo o takim
samym kodzie genetycznym.
– To oznacza, że nie dowiem się, kto to jest, prawda?
– Dopóki nie popełni przestępstwa.
– A jeśli nie żyje?
– Są różne przypadki. Czasami do systemu trafiają profile osób, których
nie możemy zidentyfikować ani dotrzeć do żadnej rodziny. Wtedy
porównujemy próbki, niekiedy mamy szczęście, a innym razem sprawa leży
odłogiem, aż przejdziemy na emeryturę i przyjdą następni. To nie jest serial.
W rzeczywistości mamy mniej szczęścia niż ci od tych zagadek
kryminalnych, które tak lubię oglądać.
– Gdzie przetrzymuje pan tę próbkę?
– To nie jest istotne. Istotne jest to, że nie mogę jej wam tak po prostu
oddać.
Chyba robi sobie ze mnie jaja!
– Jak to?
– Ta próbka do niczego wam się nie przyda. Macie swoje laboratorium?
Nie. Potraficie badać próbki? Nie. Nie macie dostępu do bazy ani do
niczego, co mogłoby wam pomóc.
Już wiem, dlaczego dzieci nie chcą go znać.
– Więc po co mama kazała mi do pana przyjść?
– Żebym odświeżył system. Ale nie mogę obiecać, że coś w nim znajdę.
– Nie mógł pan powiedzieć mi tego przez telefon? – Moje dobre maniery
idą się paść.
– Nudzi mi się. Jestem samotny, nikt mnie nie odwiedza, a tak
przynajmniej mogłem sobie na ciebie popatrzeć i stwierdzić, że jesteś
ładniejsza niż na zdjęciach, które pokazywała mi Rose.
– Super… – bąkam i biorę ciasteczko z pieprzoną różową galaretką.
– A jeśli znajdę panu kogoś, kto ma swoje laboratorium? – wtrąca Nick,
a moja nadzieja budzi się od nowa.
– Wtedy poproszę, żeby się ze mną skontaktował, a najlepiej przyjechał tu
i napił się ze mną czegoś mocniejszego.
– W porządku. – Nick wstaje i podaje mu rękę. – Miło było pana poznać,
ale musimy już jechać. Będziemy w kontakcie.
– Będzie mi miło, jeśli odwiedzicie mnie z córką. Dawno nie
przychodziły tu dzieci.
Zapomnij, facet! Nie ufam ludziom, którzy zwabiają mnie do swojego
domu, a w dodatku mają na pieńku z własnym potomstwem.
– Zobaczę, co da się zrobić – mówię obojętnie i zmierzam do wyjścia. –
Do widzenia.
– Szerokiej drogi.
Gdy tylko wsiadam do samochodu, ściągam szpilki.
– Kurwa, co za cham! Jechaliśmy tutaj tylko po to, żeby się dowiedzieć,
że musi odświeżyć system! – Złość Nicka mnie zaskakuje. Nie wydawał się
wkurzony, kiedy z nim rozmawiał.
– Bardziej zastanawia mnie to, że to pierwsza miłość mojej mamy –
mówię zamyślona.
– Na szczęście błędy młodości są wybaczalne. – Śmieje się i rusza. Na
bank w stronę firmy.
– Przez cały ten czas mama miała świadomość, że ją okłamuję. Sama już
nie wiem, co gorsze. To, że jej nie powiedziałam, czy to, że wiedziała
i milczała.
– Zadzwonię do Morgana i namówię go, żeby zajął się tą sprawą. Choć
pewnie stary nie odda tej próbki bez walki.
– Zastanawia mnie jedno. Skoro próbka nie została oficjalnie wrzucona
do bazy, to jak ją porównuje? Myślisz, że robi to jakimś tajnym sposobem?
– Myślę, że ten facet niekoniecznie respektuje prawo, co akurat może nam
być na rękę.
– Dobra – wzdycham. – Nie wiem, czy chcę się w to bawić. Może dam
sobie spokój. W końcu po co mi ta wiedza…
– Serio? Teraz chcesz się wycofać? A jeśli on odnajdzie cię pierwszy
i zacznie walczyć o prawa do Lily, bo jesteś bogata?
– Nie pomyślałam o tym.
– Trzeba być zawsze o krok przed przeciwnikiem. Jak mawiał mój ojciec,
nie możesz pozwolić, by lewa ręka wiedziała, co robi prawa.
– Miło, że wspominasz o ojcu. Może w końcu schowasz dumę do kieszeni
i zaprosimy go na obiad?
– Chciałabyś, co? – Szczerzy się. – Dlatego wybrałem cię na swoją żonę,
skarbie. Jesteś współczująca i troskliwa, empatia dosłownie paruje ci
z uszu. Ale nic z tego. Niech się bardziej postara.
– Słyszałam, że się starał…
– Od kogo? – pyta, ale milczę. – Od Anny. Swoją drogą co ty na to, żeby
zatrudnić ją jako nianię do Lily?
– Dobry pomysł, ale nie zmieniaj tematu. Czy jest chociaż cień szansy, że
mu wybaczysz?
– Szansa zawsze jest.
– To już coś.
Opieram głowę o zagłówek i napawam się letnim wiatrem, nie bacząc na
to, że targa mi włosy. Chcę mieć już za sobą to spotkanie i z powrotem
zaszyć się w domu. Muszę przemyśleć swoje życie, podliczyć środki na
koncie, znaleźć cel. Nie mogę nic nie robić, ale też nie wyobrażam sobie, że
miałabym pracować w BCC. Może gdybym nie musiała oglądać tej cycatej
pizdy i Bradleya, byłoby mi łatwiej.
Zastanawia mnie też, dlaczego nikt nie zatruwa mi życia. Czyżby Bonnie
i Clyde dali sobie spokój i wreszcie zajęli się własnym?
Nie. To na pewno kolejna pułapka.
Po drodze zahaczamy o McDrive’a i biorę karmelowe frappé, żeby nieco
się schłodzić. Pomijam ilość cukru i fakt, że prawie mnie od niego mdli, ale
jest pyszne. Czasami takie grzeszki są potrzebne. Zwłaszcza nam, kobietom
przed tymi dniami, w ich trakcie i po tych dniach.
Pod firmą Nick otwiera mi drzwi i podaje rękę, żebym wysiadła.
– Zapraszam.
– Miejmy to już za sobą – mruczę i zmierzam do wejścia, słysząc za sobą
śmiech mojego męża.
Tuż za progiem atakuje mnie Samantha, nowa asystentka Nicka. Miał
rację, mówiąc, że nie mam o co być zazdrosna. Jeden problem z głowy.
Kobieta zachowuje się, jakby znała firmę od podszewki, i z wielkim
zaangażowaniem mnie oprowadza. Wszyscy, których mijam, kłaniają mi się
grzecznie i obdarzają mnie uśmiechem.
Okej, nie jest źle. Zaczyna mi się nawet podobać.
– Przygotowałam małe powitanie, żeby trochę rozluźnić atmosferę –
mówi Samantha. – Zapraszam państwa do sali konferencyjnej.
– Wiem, gdzie to jest. – Musiałam to powiedzieć, żeby poczuć się trochę
bardziej u siebie. A co.
– Czy wszyscy szefowie działów są na miejscu? – pyta władczo mój mąż.
– Oczywiście, panie Blake. – Kobieta otwiera szklane drzwi i moim
oczom ukazuje się masa mężczyzn w garniturach i kobiet w podobnie
eleganckim wydaniu. Tylko ja mam bardziej odsłonięte ciało oraz ciasną,
opinającą pośladki spódnicę.
Jednak to nie oni zatrzymują moją uwagę. Stoję jak zahipnotyzowana
i wlepiam wzrok w ścianę. Wiszą na niej obrazy, które malowałam w czasie
depresji i za które zgarnęłam pięć kawałków.
ROZDZIAŁ 32

Witam się z całym zarządem, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że to właśnie
Nick kupił wtedy moje obrazy. Pomyśleć, że chwaliłam się mu jak głupia,
że ktoś zapłacił za nie tyle pieniędzy. Czy uznać to za kłamstwo? Zdradę?
Czy może za szokującą niespodziankę?
Zdecydowanie to trzecie, Cherry.
– Witamy na pokładzie – mówi jakiś mężczyzna.
– Cieszymy się z nowej szefowej.
– Przepraszam bardzo, ale stary szef nigdzie się nie wybiera – zaznacza
Nick, ale robi to z uśmiechem na ustach.
Pracownicy są bardzo spięci, przez co ja również nie czuję się swobodnie.
– I teraz wszyscy myślą: Nieee? Wielka szkoda! – mówię rozbawiona,
czym wszystkich rozweselam. I zaskakuję. Niech wiedzą, że nie jestem
wielką panią, tylko jestem zwyczajną dziewczyną, której los podarował
piękne życie.
– Nie jest tak źle, ale cieszymy się, że to właśnie pani została panią Blake.
Oraz współwłaścicielką firmy.
O rany, rumienię się.
– Dziękuję. To bardzo miłe – odpowiadam.
– Jesteśmy dla siebie jak rodzina i firma jest dla nas bardzo ważna.
Chętnie wprowadzimy panią w nasze nieskromne progi.
– Z przyjemnością, ale najpierw muszę przejść szybki kurs, jak się tu
odnaleźć, bo nie mam o tym pojęcia.
Po wymianie uprzejmości pytam pracowników o ich hobby oraz rodzinę.
Zdecydowana mniejszość ma dzieci i partnerów. Zastanawiam się, czy to
przez natłok obowiązków, czy raczej z wyboru. Będę musiała się im
przyjrzeć. Jestem tutaj krótko, a już wyczuwam wspaniałe osobowości
i pozytywną energię. Może jednak dam radę być dla nich kimś więcej niż
żoną pana Blake’a? Nie mówię, że będę się pojawiać w firmie często czy
podejmować jakieś decyzje, ale zawsze mogę wnieść jakieś świeże
pomysły.
Wspaniałe podejście do życia, pani Blake.
– Uch, nie było tak źle – mówię, kiedy zostajemy z Nickiem sami. – Ale
dlaczego nie powiedziałeś mi o obrazach?
Uśmiecha się szelmowsko.
– Kupujący nie musi informować artysty o swoim zakupie ani o tym, co
ma zamiar z nim zrobić. Poza tym chciałem zrobić ci niespodziankę,
a ciągle nie miałem pomysłu, gdzie je powiesić.
– Dlaczego akurat w firmie?
– Bo lubię mieć część ciebie przy sobie. – O rany, tego się nie
spodziewałam. – Poza tym te obrazy namalowała Andrea, która skradła
moje serce.
Odchrząkuję.
– Wciąż nią jestem, Blake.
– Zmieniasz się, ale nigdy nie zapominaj, kim byłaś.
– Dlaczego ty zawsze musisz mnie wzruszać… – Wbijam kciuk w kącik
oka, żeby się nie rozbeczeć. – Boisz się, że pieniądze poprzewracają mi
w głowie?
– Nie, o to się nie martwię. – Nachyla się, żeby mnie pocałować. – Nie
jesteś interesowna.
A może nie jestem ambitna? Nieważne. Ważne, że mój mąż ma o mnie
takie dobre zdanie.
– Kocham cię, panie Blake.
– Ja ciebie też, pani Blake.
Pani Blake. Ach, jak cudownie to brzmi!
Zbieram swoje rzeczy i podaję ochroniarzowi, kiedy do sali wchodzą
Patricia Atwood oraz Bradley Blake. Upuszczam na podłogę jeden
z bukietów, którymi powitała mnie załoga, a ten kutas podrywa się, żeby mi
go podać. Gdy wyszarpuję go z jego ręki, spogląda na moją obrączkę.
Wtedy Nick staje obok mnie, chwyta moją dłoń z pierścionkami i składa na
niej pocałunek, nie spuszczając go z oczu.
Czy ta scena mogłaby być piękniejsza?
– Przyszliśmy pogratulować – odzywa się Brad, na co Nick szeroko się
uśmiecha. – Spadku.
Co? Skąd wie o testamencie?
– Nie pogratulujesz nam ślubu i nie życzysz szczęścia na nowej drodze
życia? – pyta mój rozbawiony mąż, ale dobrze wiem, że chce go
sprowokować.
Wywłoka stoi i nawija na palec kosmyk włosów, nawet na mnie nie
patrząc. Pewnie tata kazał jej przyjść, a ona musiała wypełnić jego rozkaz,
bo jest na jego utrzymaniu.
Co za hipokrytka!
Poprawiam swoje włosy i oczywiście robię to ręką, na której błyszczy
mój diament.
– Gratulacje. Oby wasze szczęście trwało jak najdłużej – mówi Bradley,
ale patrzy tylko na mnie.
– Moja żona jest tu na pozycji równej z moją – zaznacza Nick. – Liczę, że
będziecie traktować ją z należytym szacunkiem oraz wykonywać jej
polecenia.
Uśmiecham się szeroko do cycatej pizdy, a ona odpowiada wymuszonym
grymasem. Wiem, że Nick powiedział to celowo, bo oboje (a może
i wszyscy czworo) wiemy, że nie wydam żadnych poleceń, bo się na tym
nie znam. Jednak cieszę się, że mam tak wspierającego męża.
– Ja nie mam z tym problemu. Witamy w naszych progach, Andreo. Jak
będziesz potrzebowała pomocy, chętnie ci jej udzielę. – Brad wyciąga do
mnie rękę, ale nie przyjmuję jej. Nie bratam się z wrogami ani z ludźmi,
którzy skrzywdzili moją rodzinę. Moja mama wiele przez nich wycierpiała.
– Twoja pomoc jest zbędna, ale dziękujemy za troskę. Moja żona na
pewno doskonale się odnajdzie. A teraz wybaczcie. – Nick kiwa głową
w stronę drzwi. To taki elegancki odpowiednik słów „możecie
wypierdalać”.
Oboje wychodzą. Wywłoka nie odezwała się ani jednym słowem, co
nawet mi na rękę. Pewnie gdyby mogła, wydłubałaby sobie oczy i obcięła
uszy, ale nie jest mi jej żal. Może tylko tego, że jest głupia. Niczego więcej,
niczego mniej.

*
Pomagam Kirstin wstawić do wody kwiaty. Dostałam od pracowników
kilkanaście bukietów, a także górę czekoladek w każdym możliwym smaku
oraz wielkiego misia, który trzyma w łapach napis „Witamy w BCC”.
Oczywiście Lily od razu go zainkasowała.
Uśmiecham się pod nosem i dziękuję Kirstin za pomoc.
– Czy życzy sobie pani herbaty z mlekiem?
– Nie. Możesz już odpocząć. Wyglądasz na zmęczoną czy mi się wydaje?
– Nie, wszystko jest w porządku. Dobranoc.
– Dobranoc, Kirstin.
Zaglądam jeszcze do Lily. Smacznie śpi, więc składam na jej policzku
całusa i szepczę, że ją kocham. Brakuje mi moich dawnych matczynych
rytuałów, ale przecież dzieci rosną i z czasem potrzebują więcej
samodzielności. Czy jeszcze kiedyś będzie mi dane opiekować się tak
słodką istotą?
Powinnam iść spać! Mój mąż jest bezpłodny, a ja wiedziałam o tym,
zanim za niego wyszłam. Wstyd mi, że w ogóle myślę o takich rzeczach.
Ale przecież nie wiem, w jakim stopniu jest bezpłodny, prawda? Może
nigdy nie próbował korzystać z medycyny, a ta potrafi zdziałać cuda.
– Tu jesteś. – Chryste Panie, znowu mnie wystraszył! – Dzwonił Jim.
Pytał, czy na pewno będziemy.
– Jezu, to dzisiaj? – Łapię się za głowę.
– Dzisiaj jest piątek. Czyli tak, dzisiaj. Jeśli nie chcesz, nie musimy iść.
Przełożę to na następny tydzień.
– Nie. Liz mi tego nie wybaczy. Ale to dziwne, że przez cały dzień ma
wyłączony telefon, a Jim dał nam znać o spotkaniu dzień przed. Przecież
wiedział, że spadło na mnie tyle nowych informacji, które niemal mnie
przygniotły.
Nick się uśmiecha.
– Poradziłaś sobie naprawdę świetnie, skarbie. – Całuje mnie w usta. – To
co, za ile będziesz gotowa?
– Postaram się jak najszybciej. Muszę wziąć prysznic i włożyć jakąś
wygodną sukienkę. Oraz buty. Moje stopy potrzebują długiego masażu
i liczę, że mój mąż się tym dzisiaj zajmie.
– Nie kuś mnie przed wyjściem, bo będziemy musieli wystawić naszych
przyjaciół, a oni nam tego nie wybaczą. Zmykaj, muszę wykonać kilka
telefonów.
– O tej godzinie?
– Na całym świecie ludzie albo właśnie wstają, albo jedzą lunch, albo
smacznie śpią.
– Albo uprawiają seks.
– Albo uprawiają seks. Ktoś ma chyba ochotę, co?
Pokazuję mu środkowy palec i wystawiam język. Moje hormony szaleją,
bo jestem zakochana i szczęśliwa.
Po raz setny dzwonię do Liz, ale znów odpowiada mi poczta głosowa.
Trudno, spotkamy się na miejscu. Chociaż wolałabym wiedzieć, czy Jim
nie zamknął jej w piwnicy po tym, jak powiedziała mu, że jest w ciąży,
a gdy się wzruszył, oznajmiła, że tylko żartowała i chciała sprawdzić jego
reakcję.
Nie odzywał się do niej przez trzydzieści dwie godziny i dwanaście
minut.
Tak, Liz miała ustawiony stoper.
Wkładam luźną sukienkę z opadającymi ramionami i sandałki bez szpilki.
Po całym dniu na obcasie Liz będzie musiała mi wybaczyć.
Podjeżdżamy pod lokal o nazwie Bad Guys, co średnio mi się kojarzy
z uwagi na stalkera, którym okazała się Maddie. A jednak wciąż mam
nadzieję, że kiedyś uda mi się z nią pogodzić i wyciągnąć od niej prawdę.
Szukam wzrokiem Liz, ale lokal jest prawie pusty. Za to jest bardzo
piękny i elegancki. Kurwa, znowu nie ubrałam się adekwatnie do sytuacji.
– Tam są – mówi Nick i pokazuje na siedzącego w oddali Jima.
– Jaki odpicowany – szepczę.
– Andrea Blake! Czy to słynna Andrea Blake! O mamo! – Ktoś rzuca mi
się na szyję. A nie, to tylko moja przyjaciółka.
– Wariatka. – Całuję Liz w policzek. – Dzwoniłam do ciebie przez cały
dzień!
– Zgubiłam telefon i jakby nie miałam… czasu. Rozumiesz. – Wkłada
palec wskazujący w kółeczko zrobione z palców drugiej ręki.
– Rozumiem, rozumiem.
Z Jimem również witam się całusem w policzek. To jedyny młody
mężczyzna, z którym mogę się tak witać. Ach, jeszcze Lucas. Tak, nie
wiem, co się stało, ale Lucas przestał być solą w oku Nicka.
– Siadajcie, proszę. Czego się napijecie? – pyta elegancki Jim. Nie żeby
nigdy nie był elegancki, ale dziś ma na sobie marynarkę i krawat, a z tego,
co mówiła Liz, nie znosi krawatów.
– Ja niestety wody, ale mój mąż zapewne whisky.
Nick się krzywi. Po ostatnim dochodził do siebie dwa dni.
– Szklaneczkę.
– Mąż! Boże, jak to podniecająco brzmi – stwierdza Liz, która jak zawsze
wygląda jak papuga celebrytki. Kolorowo, krzykliwie i brokatowo.
Jim idzie zamówić napoje, więc cierpliwie czekamy, aż do nas dołączy.
– To bezalkoholowe, żeby nie było ci smutno. – Podaje mi jakiś kolorowy
napój.
– Dziękuję, jesteś kochany – mówię słodko i upijam łyk. Jest dobre, ale
nie tak dobre jak prawdziwy drink. Mam nadzieję, że nie będę musiała brać
tych leków do końca życia.
– Dobra, opowiadaj, jak wrażenia w firmie. Przepraszam, że nas nie było,
ale podejrzewaliśmy, że będzie dużo ludzi i chcieliśmy dać wam trochę
prywatności.
– Dobra, dobra, nie świruj – droczę się. – Było lepiej, niż sądziłam.
– Była ta pizda? – pyta automatycznie Liz, a ja mam ochotę wybuchnąć
śmiechem. To takie urocze mieć kogoś, kto myśli tak samo jak ty.
– Byli oboje. Ale ona nie odezwała się ani słowem.
– A ten gnojek?
– Porozmawiajmy o czymś milszym, co wy na to? Może o naszej podróży
poślubnej? – Mój mąż chyba nie chce tego słuchać, a szkoda, bo chętnie
bym ich obgadała z moją psiapsi.
– Dopiero po ślubie kościelnym, Nick. Nie wywiniesz się z tego. – Grożę
mu palcem, a on się śmieje.
– Cieszę się, że dochodzisz do siebie, Cherry – mówi ze wzruszeniem Liz.
– Blake – poprawia ją mój mąż, ale ona kręci głową, bierze łyk drinka
i nachyla się do niego.
– Cherry. Dla mnie ona zawsze będzie Cherry. Blake jest tylko jeden i do
niej nie pasuje, jeśli mogę być szczera.
– Tak, przyzwyczaiłem się.
– Opowiedzcie mi, jak radziliście sobie beze mnie. Czuję, że było wesoło
– mówię lekko podekscytowana. Tak bardzo się cieszę, że jesteśmy tu
wszyscy razem, że najchętniej bym się rozpłakała.
Pierwsza przed szereg wychodzi Liz. Opowiada z najdrobniejszymi
szczegółami, jak zajmowała się Lily, i że w gruncie rzeczy to wcale nie
były uroki macierzyństwa. Nie wiedziała, że dzieci mogą wylać tyle łez i co
pięć minut pytać o to samo. Nick nie mówi zbyt wiele, ale moja
przyjaciółka wyznaje, że spisał się na medal i gdyby nie on, sama również
by sobie z tym nie poradziła. I znów myślę o tym, że mam zbyt wiele
szczęścia jak na jedną kobietę, ale nie oznacza to, że się nim podzielę. Chcę
być tak szczęśliwa, jak tylko się da.
Korzystam z okazji i dziękuję całej trójce za wsparcie i za to, że ich mam.
Gdyby nie oni… cóż, moje życie byłoby katastrofą.
O rany, naprawdę jestem wzruszona.
– Jesteście dla nas jak brat i siostra – mówi Jim. – Dlatego chciałbym
powiedzieć to w waszej obecności: kocham moją kobietę, nawet jeśli
wkurza mnie każdego dnia, i chciałbym – wstaje – żeby wkurzała mnie do
końca życia. – Wyciąga małe pudełeczko. Tak, to pudełeczko! – Elizabeth
Harris, czy zostaniesz moją żoną?
– Boże… – dukam, przyciskając rękę do ust. Jim wszystko zaplanował. Ja
pieprzę, chyba zaraz się posikam!
– Zwariowałeś, Jim. Siadaj. – Liz ciągnie go za rękę. – Za dużo wypiłeś.
– Liz! – Posyłam jej spojrzenie w stylu „co ty odpierdalasz, kobieto?”.
– Pytasz serio? – Liz spogląda na Jima, a ten potakuje. – Kurwa mać!
Jasne, że za ciebie wyjdę, dupku! – Zaczyna chlipać i wstaje z krzesła, żeby
Jim włożył jej na palec śliczny pierścionek. – I nigdy więcej nie mów do
mnie Elizabeth, bo skopię ci dupę! – Gdybym była głucha, myślałabym, że
wyznaje mu miłość.
– Kocham cię, małpko.
Ooo, jakie to słodkie.
Liz całuje uradowanego Jima, a ja ukradkiem wycieram łzę spływającą po
moim policzku. Doczekałam się tej chwili. Moja przyjaciółka będzie
w najlepszych rękach.
Mama byłaby z nas taka dumna…
– Ja ciebie też, żuczku.
Co?
Nick i ja wybuchamy śmiechem.
– Czeka nas wieczór panieński, Cherry! – krzyczy Liz. – Zamówimy
striptizera, sztuczne ognie, morze alkoholu i pełno żarcia!
– Striptizera? – oburza się Jim. – Chcesz, żebym się z tobą rozwiódł,
zanim weźmiemy ślub?
– Wpadłam właśnie na tak genialny pomysł, że aż mi głupio, że jestem tak
zajebista! – Liz ekscytuje się jak w transie. Trochę się tego obawiam.
– Prześpij się z tym – mówi Nick i wywraca oczami, czym mnie
rozśmiesza.
Ona jednak go nie słucha.
– Zrobimy dwa wesela! Weźmiemy wspólny ślub!
Panowie gapią się na nas, a ja przez chwilę rozważam jej pomysł,
wpatrując się w szklankę z różowym płynem. W końcu unoszę na nią
wzrok. Chce mi się śmiać, ale udaję powagę. Przez co Liz wygląda, jakby
miała się zaraz rozpłakać.
– Jestem na tak – mówię.
– Ooo! Zaraz się posikam! – piszczy.
Przybijamy sobie piątkę. A panowie, no cóż… panowie wypijają
duszkiem czystą wódkę bez popitki.
ROZDZIAŁ 33

Postanowiłam pomóc Liz w salonie fryzjerskim i w przygotowaniach do


ślubu kościelnego. Zdążyłyśmy się pokłócić z dziesięć razy i przez kilka
godzin się do siebie nie odzywać, bo Liz chciałaby przyjęcia na miarę Kate
Middleton, a ja marzę o uroczystej rodzinnej ceremonii. Ona w sumie też,
jednak pragnie również zaprosić połowę miasta Harrods tylko po to, żeby
jej zazdrościli. Wytłumaczyłam jej, że to nic jej nie da, a zazdrość w tak
ważnym dniu może przynieść jej pecha. I właśnie ten ostatni argument
okazał się strzałem w dziesiątkę.
– Dzwonił Morgan? – pyta mnie, a ja na sam dźwięk tego imienia mam
dreszcze.
– Liz, przecież gdyby zadzwonił, dowiedziałabyś się o tym. Stresujesz
mnie jeszcze bardziej. Poza tym Morganowi dopiero udało się zdobyć tę
próbkę. – To akurat jest zabawne. Doktor Morgan musiał się nieźle
wstawić, żeby pan Steve oddał mu materiał genetyczny. – Biedak do dzisiaj
chodzi struty.
– Ciekawe, ile Nick mu zapłacił. – Liz wkłada grzebień w zęby. –
I w sumie dalej nie wiem, po co wam ta wiedza. Chuj z nim. Jesteście
szczęśliwi, jesteście rodziną, a Nick jest ojcem Lily. Po co szukacie
problemów? – Chwyta nożyczki i podcina mi końcówki włosów. Z tego, co
widzę, trochę więcej niż dwa centymetry, ale przyda mi się świeży look.
– Nick twierdzi, że to zapewni nam spokój i będziemy o krok przed nim,
gdyby kiedykolwiek sobie o nas przypomniał.
– I tak nie miałby żadnych szans. – Patrzy na mnie w lustrze.
– Mógłby wystąpić do sądu o badania DNA i wpieprzyć się w nasze życie
pod pretekstem Lily. Chcemy sobie tego zaoszczędzić i być przygotowani.
Obetnij mi trochę więcej. – Pokazuję ręką do ramion, a ona szeroko otwiera
oczy, po czym bardzo szybko tnie, żebym się nie rozmyśliła.
– Bzdura. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Los chciał tak, a nie
inaczej, i powinniście to uszanować. Taka długość jest okej?
– Tak.
– Co powiesz na jakiś kolor?
– Sama nie wiem…
– Wiem, że masz traumę po schodzeniu z czerni i wyhodowałaś dziewicze
włosy, ale zaufaj mi. Kilka refleksów? Na górę nałożymy szary toner,
pokażę ci, o co mi chodzi… – Sięga po komórkę i pokazuje mi zdjęcia
w internecie.
– Popielate ombre?
– Bardziej sombre. Najmodniejsze w tym roku. Będą pasować ci do
paznokci, bo odkąd wyszłaś ze szpitala, nie chcesz nic innego niż baby
boomer. Poza tym masz delikatną urodę… Wiesz, czasami odnoszę
wrażenie, że ty też zostałaś adoptowana.
– Dziękuję, przyjaciółko.
– Niejedna chciałaby mieć taką baby face.
– Byłam pewna, że powiesz: niejedna chciałaby mieć taką przyjaciółkę.
– O, to też. Myślałam, że nie muszę tego mówić. – Tapiruje mi włosy,
a potem kładzie na nie farbę.
Pokazuję jej środkowy palec, a ona układa usta w literkę „o” i zakrywa je
dłonią z pierścionkiem zaręczynowym. Jest szczęśliwa. Niczego więcej nie
pragnęłam, jak widzieć tę flądrę z kimś, kto będzie chciał spędzić z nią
resztę życia.
A przynajmniej taką mam nadzieję.
– Swoją drogą nie wiem, co we mnie wstąpiło, kiedy pozwoliłam Maddie
pofarbować włosy na czarno. Powiedziała, że to zwykła szamponetka, a to
gówno nie chciało zejść nawet po setnym myciu.
– Na bank zrobiła to celowo.
Chwilę mi zajmuje, żeby przetrawić jej słowa.
– Nie. Maddie taka nie była… – Patrzę w swoje odbicie, ale po chwili
widzę w lustrze twarz Maddie.
Mrugam dwukrotnie i podrywam się z fotela z folią na włosach.
– Andrea, do kurwy nędzy! Narobisz mi plam! Szlag!
Wybiegam przed salon, ale nikogo tam nie ma. To znaczy nie ma jej,
Maddie.
– Widziałam ją. Jestem pewna, że ją widziałam, Liz!
– Mam monitoring, sprawdzimy to później. A teraz siadaj, bo nie będę ci
tego poprawiać.
Wracam na fotel, ale nie spuszczam wzroku z drzwi odbijających się
w lustrze.
– Wie, że mieszkałam w tym bloku, i na pewno wie, gdzie teraz
mieszkam.
– Przed chwilą powiedziałaś, że Maddie taka nie była.
– I?
– A teraz mam wrażenie, że się jej boisz.
Patrzymy na siebie przez chwilę. Jest mi cholernie gorąco i czuję, jak
krople potu występują mi na kark.
– Nie. – Otrząsam się. – Ona nic mi nie zrobi. Niepotrzebnie się
nakręcamy. – Upijam bardzo długi łyk mrożonej kawy.
– Skoro tak mówisz. Dziwi mnie tylko, że pojawia się jak psychopatka,
a później rozpływa w powietrzu. A może… ty masz przywidzenia? Od tych
leków?
– Nie mówię, że nie. Sprawdzimy kamery i będziemy miały pewność. Ile
ci to zajmie? – Pokazuję na swoje włosy.
– Z cztery godziny. Może pięć.
– Co?!
– A co ty myślałaś? Że machnę ręką i voilá!
Jezu, spokojnie, kobieto, ja tylko zapytałam…
– Okej, okej. – Unoszę ręce, bo i tak nie mam wyboru, siedząc w folii
aluminiowej, wysmarowana rozjaśniaczem.
Po trzech godzinach mordęgi dalej nie widać końca ani niczego, co
miałoby mi się podobać, ale ufam tej flądrze. W końcu to jej udało się
doprowadzić moje włosy do naturalnego stanu, kiedy zafundowałam sobie
pomarańczowy łeb, bo postanowiłam sama ściągnąć kolor.
– Ulala! Czy to moja nowa żonka? – Do salonu wchodzi Nick i od razu
całuje mnie w usta. – Przyniosłem wam obiad, pewnie umieracie z głodu.
Podaje nam dwa pudełka pizzy z Dominos. Poprosiłam go o cokolwiek,
bylebym szybko się najadła i zatkała czymś japę mojej przyjaciółki.
– Dziękuję. Masz colę z blokiem lodu?
– Mam. – Śmieje się i podaje mi papierowy kubek z zimną pyszną colą.
Mhm, cudownie gasi moje pragnienie i moje rozpalone gardło. – Odbiorę
Lily i wezmę ją na obiad, jakieś lody, a później po ciebie przyjedziemy, co
ty na to? – Nachyla się i patrzy na moje odbicie. – Co to za kolor?
– Jakieś sombre czy ombre. Najmodniejsze w tym roku, więc sam
rozumiesz. Muszę je mieć. – Wywracam oczami.
Nick wyszczerza zęby w uśmiechu, ale gdy obrzuca wzrokiem moje
włosy, uśmiech znika.
– Obcięłaś włosy?
– Tak.
– Żartujesz? Kocham twoje włosy!
– Ale ty ich nie myjesz, nie układasz i to nie ciebie wkurwiają
w ponadtrzydziestostopniowym upale, Blake – mówi Liz z ustami pełnymi
pizzy.
– To tylko włosy, skarbie – uspokajam go. – Odrosną.
– Odrosną, ale będziesz chciała je znów ściąć, bo będziesz zachwycona
dzisiejszym efektem, nawet jeśli teraz w to nie wierzysz, mała – wtrąca Liz.
– Kurwa, wybrudziłam się sosem. Zaraz wracam. Przy okazji zadzwonię do
mojego narzeczonego.
Szczerzy się i znika na zapleczu.
– Nick, chyba widziałam Maddie… – Przypominam sobie.
– Maddie? Tę Maddie? – pyta, a ja powoli potakuję. – Gdzie ją widziałaś?
– Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale… w odbiciu lustra.
– Tutaj?
– Tak. Jestem prawie pewna, że to była ona. Śledzi mnie, w końcu robiła
to już wcześniej. Ale wciąż nie wiem, dlaczego to robi, zamiast po prostu
ze mną porozmawiać.
– Bo jest chora, mówiłem ci. Potrzebuje pomocy, jednak do niczego jej
nie zmusisz. Poza tym chory człowiek nie wie, że jest chory. Ale jeśli się jej
boisz, dam ci ochronę.
Wypuszczam powietrze i wstaję z fotela, bo odczuwam mrowienie
w stopach.
– Nie. Nie chcę się niczym wyróżniać i przyciągać ciekawskich spojrzeń.
Rozmawiałeś z ojcem? – zmieniam temat.
– Nie, ale porozmawiam.
– Obiecałeś.
– Wiem. A wiesz, co ty mi obiecałaś?
– Wiem. Proszę, nie przypominaj mi.
– Dzisiaj wieczorem…
Przerywa nam powrót Liz, która dalej je i dalej mlaszcze.
– Czy po ślubie tak to wygląda? Małżonkowie umawiają się na seks? Bo
jeśli tak, to jeszcze mam czas, żeby się wycofać.
Patrzymy na siebie z Nickiem i parskamy śmiechem.

*
Nadeszła ta chwila. Zaraz oddam ostatnie dziewictwo, które mi zostało.
I lepiej, żeby było warto. Włożyłam ognistoczerwony komplet od Victoria’s
Secret oraz louboutiny. Chciałam dodać sobie odwagi, ale nie przemyślałam
tego, że Nick rzuci się na mnie jak wygłodniałe zwierzę, gdy tylko wejdzie
do sypialni.
– Sam nie wiem, na co patrzeć. Na twoją buźkę i nową fryzurę, cycki,
tyłek czy nogi. Wyglądasz jak inna kobieta, skarbie. Ja to mam fart!
– Mhm, zaczekaj, zaczekaj.
– Czekałem zbyt długo.
– Boję się.
– Nie będzie boleć, obiecuję.
– A skąd możesz to wiedzieć, Nick? – Patrzę na niego, unosząc brwi. –
No, chyba że o czymś nie wiem.
– Kobieta jest elastyczna, a seks analny to najlepsze, co natura mogła
wymyślić.
– Wątpię, żeby wymyśliła to natura, skoro służy do czegoś innego.
– Cii… Nie myśl o tym teraz. Nie myśl o bólu. Pomyśl, jak będzie
cudownie, kiedy wejdę w ciebie i zaznasz zupełnie nowych wrażeń.
– A co, jeśli coś mi się stanie? Dlaczego się śmiejesz?
– Przepraszam, ale co miałoby ci się stać? Dobrze cię nawilżę. Mam
twojego pomocnika, żeby nie było ci przykro.
– Super – burczę.
– Kochanie, obiecałaś mi to i nie poddam się bez walki.
– Dobra, po prostu potrzebuję alkoholu, żeby to jakoś udźwignąć.
– Wiesz, że nie możesz. Rozluźnię cię inaczej, co ty na to? Połóż się.
Wyłącz umysł i daj się ponieść.
Wypinam pupę, a mój mąż smaruję ją jakimś lubrykantem. Już teraz
dziwnie się czuję. Szczerze mówiąc, mam ochotę się rozpłakać. A co,
jeśli… wyleci stamtąd coś, czego żadna kobieta by nie chciała? Ze wstydu
będę musiała się z nim rozwieść i wyjechać na drugą półkulę. Jest mi tak
gorąco, że aż mnie mdli.
– Rozluźnij się, skarbie. Czuję, że jesteś spięta.
– Nick, ale to jest niewykonalne, kiedy wsuwasz mi tam palec, a to
dopiero rozgrzewka!
– Przecież robię ci to od dawna i mówiłaś, że jest fajnie.
– Mówiłam?
– Mhm… A teraz wypnij się bardziej i pobaw się cipką. Nie chcę, byś
skupiała się tylko na tym. Pragnę, żeby tobie również było dobrze.
– Obawiam się, że to niemożliwe.
– Dam trochę oliwki dla dzieci, co ty na to?
– Więcej niż trochę, okej?
– Okej. Zobaczysz, będzie cudownie.
Gra wstępna trwa miliard minut, a i tak nie przynosi mi upragnionego
podniecenia, bo co chwilę uświadamiam sobie, w jakim jest celu, i w mojej
głowie dochodzi do zwarcia. Odbyt nie jest do seksu.
Koniec.
Kropka.
– Ach, powoli, powoli… – piszczę, gdy w końcu Nick wsuwa penisa
w mój tyłek. I chociaż wiem, że to lwia część, i tak mam wrażenie, że zaraz
pęknę.
– Cii… Jest powoli. – Zaciska palce na moich pośladkach i delikatnie je
rozszerza. Ciekawe, jaki ma widok?
Oczywiście przygotowałam się do tej chwili i jestem czysta, pachnąca
i wygładzona, ale nie jestem pewna, czy moje jelita nie zrobią mi psikusa.
Ja pieprzę, nie wierzę, że o tym myślę!
– Wolniej… – jęczę. To połączenie szczypania, napierania i lekkiego
podniecenia, ponieważ to zupełnie nowe doznanie.
Dla mnie i mojego tyłka.
– Och, skarbie.
– Ała, ała, ała… – Nie, to nie boli aż tak, ale sama świadomość tego, co
właśnie się dzieje, jest nie do wytrzymania.
– Nie myśl o bólu. Im bardziej o nim myślisz, tym bardziej boli. Zaraz
będzie fajniej, musisz się tylko przyzwyczaić.
Przyzwyczaić?!
Jasne, przyzwyczaj się, kobieto, że twój tyłek jest od teraz kartą
przetargową…
No dobra, nie powiem, że mi się nie podobało, ale nie jest to coś, co
chciałabym szybko powtórzyć. Od czasu do czasu takie urozmaicenie jest
okej, pod warunkiem że masz całą butelkę lubrykantu i cierpliwego faceta.
Po wszystkim idę pod prysznic i biorę ze sobą wazelinę. Widząc mojego
uśmiechniętego i spełnionego męża, przybijam sobie w lustrze piątkę. Dla
tego uśmiechu było warto. Zimna woda jest jak magiczny plaster na mój
tyłek. Siedzę tak dobre dwadzieścia minut, aż woła mnie Nick. Wychodzę
owinięta ręcznikiem i kładę się do łóżka.
– I jak?
– Okej. Trochę dziwnie, ale myślałam, że będzie gorzej z twoim
rozmiarem. – Śmieję się i całuję go w usta.
– Ach, jak ty mi słodzisz, kobieto!
– Napompowałam twoje ego?
– Nie tylko ego. – Kładzie moją dłoń na swojego sztywnego penisa, ale
szybko ją zabieram i kładę się na plecy.
– Myślisz, że w ten sposób mnie powstrzymasz? – pyta rozbawiony.
– Tak – mówię stanowczo. – Koniec końców to mój tyłek i ja nim rządzę.
Nick parska śmiechem i całuje mnie w usta.
– Spisałaś się dzielnie. A raczej twój tyłeczek.
– Dotrzymałam obietnicy, teraz twoja kolej.
– W porządku. Zaproszę mojego ojca na obiad w niedzielę, może być?
– Tak. Dziękuję. Dobranoc. Kocham cię. – Składam pocałunek na jego
ustach. – Proszę mnie przytulić i proszę mnie tam nie dotykać.
– Dobranoc. Kocham cię i dziękuję. Jutro to powtórzymy.
Patrzę na niego z szeroko otwartą buzią.
– Najpierw obiad z twoim tatą, a później możemy negocjować w sprawie
mojego tyłka.
– Okej, szefowo.

*
Kolejne dwa dni upłynęły mi w salonie Liz, który nazwała na cześć mojej
mamy – The Rose Beauty Studio. Kiedy zobaczyłam szyld, pomyślałam:
Mama byłaby z ciebie cholernie dumna. Zawsze wspierała nie tylko mnie,
ale i Liz we wszystkich marzeniach, nawet jeśli były najgłupsze na świecie.
– Tak bardzo mi was brakuje – mówię, układając świeże kwiaty na grobie
rodziców. – Czasami się zastanawiam, jak by to było, gdybyście byli obecni
w tak ważnych chwilach w moim życiu. Jakim wspaniałym dziadkiem
byłbyś dla Lily, tato. Jak wielką stratą jest wasze odejście przede wszystkim
dla niej. – Wycieram mokre od łez policzki. – A co, jeśli znów się pogubię
i nie będę wiedziała, jaką podjąć decyzję?
Cisza w takich momentach jest dla mnie druzgocąca. Mój umysł
podpowiada mi, co powiedziałaby mama, ale to nie jest to samo, prawda?
Dziś czytałam kolejny list od niej, o wiele krótszy niż poprzednie, ale
dodający mi otuchy. Jednak strata wciąż boli i nierzadko wylewam ocean
łez, kiedy zostaję sama ze swoimi myślami.
– Wyszłam za mąż. – Uśmiecham się. – Dasz wiarę, mamo? Mam tylko
nadzieję, że nie szantażowałaś mojego męża ani mu nie groziłaś, że kiedy
odejdziesz, nie dasz mu spokoju. – Śmieję się przez łzy.
Zapalam trzeci znicz w kształcie serca, a w siatce mam ich jeszcze pięć.
Dlaczego osiem? Bo to ulubiona cyfra moich rodziców – tego dnia
i miesiąca wzięli ślub, a kiedy miałam osiem lat, nauczyłam się jeździć taty
samochodem po polnej drodze. Nigdy tego nie zapomnę. Tata pękał z dumy
i przez kolejny miesiąc wspominał o tym każdemu, kogo spotkał. Po ośmiu
dniach moja mama pogodziła się z tym, że ojciec posadził mnie za
kierownicą. No i osiem, ponieważ urodziłam się w sierpniu. Mama
z pewnością znalazłaby o wiele więcej szczególnych ósemek w naszym
życiu, ale ja najbardziej zapamiętałam właśnie te. Dopiero teraz zauważam,
że na płycie stoi znicz, którego ja tu nie postawiłam. Ktoś musiał zapalić go
niedawno. Pogrążona w zadumie, nie zawracam sobie tym jednak głowy.
– Pamiętam to jak dziś, kiedy zrobiłyśmy sobie maraton filmowy. Obie
chciałyśmy spędzić ze sobą więcej czasu. Ja dlatego, że dawałam ci go
coraz mniej, a ty, ponieważ miałaś go coraz mniej. Przepraszam, mamo… –
Wycieram nos przemoczoną już chusteczką. – Gdybym wiedziała, nie
dałabym ci nawet chwili samotności. – Myślę przez chwilę i znów
zaczynam się śmiać. – Pewnie dlatego mi nie powiedziałaś. – Niemal słyszę
jej śmiech. – Pomysł z listami zaczerpnęłaś ze swojego ulubionego filmu,
prawda? Musisz wiedzieć, mamo, że nigdy więcej go nie obejrzę. Szkoda
moich oczu. Wylałam przez ciebie tyle łez, że gdybyś o tym wiedziała, nie
odezwałabyś się do mnie przez długi czas. Nienawidziłaś, kiedy płaczę.
A teraz siedzę tu… i beczę jak porzucone dziecko. I dalej nie wiem, co
robić ze swoim życiem. Mam nadzieję, że zostawiłaś mi jakieś wskazówki,
bo inaczej będę tu przychodzić i dalej beczeć.
Słyszę szmer liści. To na pewno znak od mojej mamy. Na sto procent
kazałaby mi stąd iść i zająć się swoim życiem. Nagle ogarnia mnie strach.
Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale czuję ukłucie w brzuchu i gorąc w splocie
słonecznym. Szybko się odwracam i widzę ją.
MADDIE!
ROZDZIAŁ 34

Ucieka, a ja rzucam się za nią w pościg.


– Maddie! Stój! Zaczekaj! Maddie! – Udaje mi się chwycić ją za koszulkę
i popchnąć na ziemię.
– Puszczaj! Zostaw mnie! – krzyczy.
– To ty mnie śledzisz – warczę w jej wystraszoną twarz. – Dlaczego to
robisz! Myślisz, że to jakaś zabawa? To jest chore! Nie zachowuj się jak
rozkapryszona gówniara, tylko powiedz mi prosto w oczy, co do mnie
masz, bo…
– Bo co? – pyta stanowczo i unosi brodę.
– Zawiozę cię prosto do komisariatu i tam będziesz musiała się z tego
wytłumaczyć.
– Nienawidzę cię! Nienawidzę was wszystkich! To jest mój problem! –
Zaczyna się wić jak gąsienica. – Puszczaj! Puszczaj! Puszczaj!
– Spokojnie. Puszczę cię, a ty nie zrobisz nic głupiego, bo jak sama
widzisz, potrafię cię dogonić. A następnym razem nie złożę ci żadnej oferty,
tylko od razu wpakuję do samochodu i zawiozę w miejsce, w którym na
pewno nie chciałabyś się znaleźć.
Dlaczego brzmię jak mój mąż?
– Nic o mnie nie wiesz! Ludzie się zmieniają – burczy.
– Tak. Zdążyłam zauważyć. Wstań. – Podaję jej rękę.
– Zrobiłaś się wielką panią i uważasz, że cały świat należy do ciebie. A to
gówno prawda. – Obie otrzepujemy się z ziemi i trawy.
– Jesteś zazdrosna o to, że mam pieniądze? Potrzebujesz ich? Mogę się
z tobą podzielić albo dać ci zadośćuczynienie za krzywdy, które ci
wyrządziłam, a których nie pamiętam. Jaka suma kupi mój spokój
i prawdę?
– Żadna. Musiałabyś cofnąć czas.
– Zanim zdobędę taki dar, na pewno jest coś, co mogę dla ciebie zrobić.
Powiedz tylko, co to jest, a przysięgam, zrobię wszystko, żeby ci pomóc.
Nie, nie mówię tego, żeby się jej pozbyć, tylko dlatego, że jest mi jej
cholernie żal. W moim sercu wciąż są ślady uczuć, jakimi ją darzyłam.
Wciąż słyszę, jak do późnych godzin chichoczemy pod kołdrą, żeby nie
obudzić moich rodziców. Wciąż pamiętam nasze nocne wymykanie się
z domu po fish and chips…
– Oddaj mi mojego syna – mówi Maddie. – Potrafisz to zrobić? Potrafisz
zwrócić niewinne życie? Nie, nie potrafisz. Inaczej nie odwiedzałabyś
swoich rodziców na cmentarzu.
– To cios poniżej pasa. Powinnaś wylecieć stąd na zbity pysk. To miejsce
pamięci ludzi, którzy odeszli, a ty plujesz na nich, bo twój syn nie żyje.
Wiem, jak to boli, zapewne nie mniej niż strata rodziców, więc z łaski
swojej nie umoralniaj mnie i nie hańb miejsca ich spoczynku.
– Mój syn też tu spoczywa! – podnosi głos. – Myślałaś, że jeżdżę za tobą,
bo jesteś pępkiem świata? Pff! To spotkanie jest przypadkowe, więc nie
słodź sobie, pani Blake. – Krzywi się.
– Ten znicz jest od ciebie? Zapalasz moim rodzicom znicz?
– Nie odpowiem. Nie twoja sprawa.
– W porządku, ale moją sprawą są napisy na ścianach mojego domu.
Możesz mi wyjaśnić, dlaczego to zrobiłaś? Czy wiesz, jakie to uczucie,
kiedy musisz wyjaśnić własnemu dziecku, co oznaczają takie słowa? –
Staję przed nią, bo co chwilę się ode mnie odwraca, a lubię patrzeć w oczy
mojego rozmówcy i życzę sobie takiego samego traktowania. Jej postawa
jest lekceważąca, a ja mam po dziurki w nosie jej zachowania.
– Nie wiem. Być może dlatego, że nie mam już dziecka.
– Dlatego krzywdzisz innych niewinnych? Bo cierpisz?
W końcu na mnie patrzy.
– Niewinnych? Uważasz, że jesteś niewinna?
– Tak. Tak uważam. Za to ty jesteś szalona, Maddie. Nie poznaję cię.
– Ty też nie jesteś taka jak wcześniej.
– Dobra, to nie ma sensu. – Wzdycham i myślę nad strategią. – Znam
dobrego psychologa, który może ci pomóc. To nic złego. Sama od długiego
czasu korzystam z pomocy. To naprawdę wiele daje.
– Myślisz, że nie próbowałam? Myślisz, że nie szukałam pomocy?
Myślisz, że chcę być wrakiem kobiety?
Więc ma świadomość, w jakiej jest kondycji. To już połowa sukcesu.
Czuję ulgę, bo to oznacza, że nie jest bardzo chora. Tak mi się przynajmniej
wydaje.
– Widocznie nie znalazłaś odpowiedniej osoby – tłumaczę cierpliwie. –
Znam kogoś, kto ci pomoże, Maddie. Tylko musisz mi zaufać. To nie moja
wina, że twój synek umarł, tak jak nie twoją winą jest to, że tamtej nocy
zaszłam w ciążę albo że… umarła moja mama, prawda?
Jej wzrok mięknie, a mój głos cichnie. Nie chcę na nią krzyczeć ani jej
umoralniać, bo sama tego nie znoszę. Ale muszę wiedzieć, dlaczego chce,
żebym cierpiała. Chyba mam do tego prawo?
– Gdybym bardziej cię pilnowała… i siebie – mówi.
– Byłam odpowiedzialna za siebie. Tak wyszło. – Wzruszam ramionami,
ale to nie do końca prawda. Po prostu nie chcę, żeby czuła się winna.
– Skrzywdzili mnie…
Powiedziała „skrzywdzili”? Czy mam omamy słuchowe?
Patrzę na nią, jakby czas się zatrzymał. To taki moment, kiedy człowiek
wie, co usłyszał, ale to do niego nie dociera. Dlatego w milczeniu czeka, aż
rozmówca powie, że się pomylił. Jednak Maddie patrzy gdzieś za mnie,
a w jej oczach stają łzy. Zasłaniam usta ręką, a kiedy odzyskuję mowę,
chwytam ją za ramiona.
– Boże, co ty mówisz…? Kto? Kto cię skrzywdził, Maddie? – Potrząsam
nią, ale ona jest jak w transie. – Posłuchaj, znam dobrych ludzi, pomogą ci.
Tak jak pomogli mnie… Nie jesteś sama. Nie musisz być sama. Masz mnie,
Maddie!
– Odtrąciłaś mnie – szepcze.
– Wiem, ale… nigdy o tobie nie zapomniałam, wiesz? – Po policzku
płynie mi łza, a Maddie unosi na mnie swoje niebieskie zgaszone oczy.
– Więc dlaczego to zrobiłaś?
– Wstydziłam się. Miałam depresję. Załamanie. Nie wiem, chyba
wszystko naraz i… nie chciałam niczyjej pomocy, bo… Nie chciałam o tym
mówić, ale kiedy urodziłam Lily, moją córkę, zrozumiałam, że muszę się
podnieść, bo mam dla kogo żyć.
– Właśnie.
Kurwa, to nie było mądre.
– Ty też masz dla kogo żyć, Maddie. Masz męża. Zawsze chciałaś mieć
męża, pamiętasz?
– I dziecko. Chociaż jedno. A to parszywe życie odebrało mi jedyny sens
istnienia.
– Musisz się ogarnąć. Masz jeszcze jeden sens!
– Jaki?
– Siebie.
– Nie zależy mi na sobie.
– Tak ci się wydaje, bo przemawia przez ciebie smutek, żal i złość. Ale
czy nie po to się rodzimy? Żeby dbać o to życie, które wydaje się takie
krótkie? Popatrz do góry. – Unoszę jej twarz. – Tam. Tam jest teraz
najważniejszy sens twojego życia i on na ciebie patrzy, Maddie. I na pewno
nie chciałby, żebyś była słaba i nieszczęśliwa.
– Zaraz mi powiesz, że mogę sobie urodzić następne dziecko?
– Możesz, ale ono nigdy nikogo ci nie zastąpi. Zawsze będzie zajmowało
odrębne miejsce w twoim sercu.
Po jej zapadniętych policzkach płyną łzy, a kąciki ust unoszą się
delikatnie. Nie musi nic mówić. Wiem, że moje słowa wiele dla niej znaczą.
Być może nikt nigdy nie powiedział jej czegoś podobnego.
Cmentarz to dość nietypowe miejsce na spacer, ale ma w sobie jakąś
tajemniczą energię. W milczeniu podążam za Maddie, czytam imiona,
nazwiska, daty urodzenia oraz śmierci spoczywających tu ludzi i jeszcze
bardziej doceniam tę chwilę. Doceniam swoje życie. Od czasu do czasu
spoglądam też na Maddie i marzę, żeby więź, która kiedyś nas łączyła,
odżyła. Na pewno jest naciągnięta zębem czasu, ale przecież nie została
zerwana.
– Jak sobie radzisz po śmierci mamy? Bardzo się kochałyście. – Odwraca
się do mnie, ale tylko na chwilę.
– Wylądowałam na obserwacji psychiatrycznej, ale nie chcę o tym mówić.
– Dlaczego?
– Nie chcę cię brać na współczucie.
– Opowiedz mi o tym. – Znowu na mnie zerka. – Możesz?
Potakuję niepewnie i siadamy na ławce przed ścianą płaczu. Nazywam
tak kolumbarium, w którym spoczywają ludzkie prochy. Gdyby ktoś kiedyś
powiedział mi, że moja pierwsza po latach rozmowa z Maddie odbędzie się
w obecności zmarłych, chyba zadzwoniłabym po karetkę. Ale oto jesteśmy
tutaj. A ja opowiadam jej, jak nie poradziłam sobie po śmierci mamy i jak
staram sobie radzić po tym nieradzeniu. Maddie słucha mnie uważnie,
w przeciwieństwie do Liz nie przerywa mi ani nie reaguje gwałtownie, ale
kiedy mówię o moim mężu, zauważam, że odwraca wzrok. Dziwi mnie, że
nie zapytała o mój związek ani o Lily. Jakby oboje dla niej nie istnieli.
A może za bardzo ją to boli?
– To ważne, żeby ktoś cię wspierał – odzywa się po długiej chwili. –
Ktokolwiek.
– To prawda. Ty też masz męża. I mnie.
Jej telefon pika, a ja uświadamiam sobie, że zostawiłam swoją torebkę
z całą zawartością przy grobie rodziców. Szlag! Mam tam gotówkę, telefon,
klucze i kilka CV, które wydrukowałam w gabinecie Nicka, żeby je
sprawdzić.
– Coś się stało?
– Zostawiłam torebkę…
– Idź. Ja i tak muszę zadzwonić.
– Poczekasz tutaj?
Potakuje, więc ruszam w stronę nagrobka ile sił w nogach, mając
nadzieję, że cmentarz to ostatnie miejsce, gdzie grasują złodzieje. Z daleka
dostrzegam, że torebka leży na ławce, ale trochę dalej zauważam ciemną
postać mężczyzny, więc przyspieszam. Chwytam ją w rękę, sprawdzam
zawartość i oddycham z ulgą. Całuję jeszcze swoje palce i dotykam
pomnika rodziców, szepcąc, że ich kocham i dziękuję za wsparcie. A potem
biegiem ruszam z powrotem do Maddie…
Ale nie zastaję jej na miejscu.
– Maddie? – Rozglądam się. – Kurwa mać!
Zamykam oczy, a kiedy je otwieram, zauważam sześć starszych osób
wgapionych we mnie jak w szatana. I księdza. Uśmiecham się
przepraszająco i w podskokach zmierzam w stronę wyjścia. Może jeszcze
uda mi się ją dogonić. Wychodzę za bramę i rozglądam się, ale po Maddie
nie ma śladu. Ruszam więc do samochodu, analizując naszą rozmowę.
Dlaczego uciekła?
Wystraszyła się.
Kiedy dostała wiadomość, zbladła. Ktoś musiał ją wystraszyć. Bradley?
Może dalej knuje z ukrycia. Przecież tacy jak on nie wycofują się ot tak,
tym bardziej teraz, kiedy weszłam do rodziny i zgarnęłam część majątku.
Miałam szansę z nią porozmawiać o tamtej nocy i o tym, jak potoczyło się
jej życie. „Skrzywdzili mnie”… Boże. Zakrywam twarz i oddycham
szybko. To dla mnie za dużo. Może tak miało być, może po tym spotkaniu
będę mogła ją odwiedzić i porozmawiać u niej w domu. Na jej gruncie.
Odpalam silnik i ruszam w stronę gabinetu swojej terapeutki.
Po kilkunastu minutach siadam na fotelu i zrzucam buty na miękki
dywanik. To nie jest jakiś tam pokój, tylko miejsce pomyślane tak, żeby
każdy, kto się pogubił, mógł się tu poczuć bezpiecznie i komfortowo,
a zarazem ciepło – jakby siedział w swoim pokoju i pisał pamiętnik. Kate to
osoba niezwykle czarująca, spokojna, o melodyjnym głosie, który
od pierwszego momentu mnie zaczarował. Uwielbiam jej słuchać.
A w dodatku jest osobą, która doskonale znosi ciszę. Przez pierwsze dwa
spotkania nie odezwałam się ani słowem. I tyle. Żadna z nas nic nie
mówiła. Kiedy zegar pokazał koniec sesji, po prostu zebrałam się do
wyjścia, a ona podziękowała mi za przybycie. W tamtej chwili czułam się
tak dziwnie, że zapragnęłam do niej wrócić i powiedzieć jej o wszystkim,
ale kolejnego razu postąpiłam tak samo. Chciałam sprawdzić jej
wytrzymałość oraz zrozumieć, jak zamierza mi pomóc, skoro nie namawia
mnie do rozmowy. Okazało się, że to jest jej sposób. Czekać. Bo kiedy
człowiek ma problem, prędzej czy później będzie szukać pary uszu, które
go wysłuchają, i ust, które powiedzą mu, że nie jest sam, a wszystko, co go
spotkało, da się przejść.
Kate często mówi o czasie. Czas i cierpliwość mają dla niej kluczowe
znaczenie w terapii. Sesję zawsze zaczynamy od tego, co wydarzyło się
dzisiaj. Przed chwilą. Rozmawiamy o teraźniejszości, w połowie mówimy
o przeszłości, a kończymy tym, co może się wydarzyć, jeśli podejmę takie,
a nie inne decyzje.
– Dlaczego uważasz, że uciekła? – pyta teraz Kate, a ja chwilę się
zastanawiam.
– Odtworzyłam na spokojnie jej reakcję na wiadomość, którą dostała.
– Wywnioskowałaś to na chłodno?
– Tak.
– Czyli sama widzisz, jak łatwo przeoczyć ważne sygnały, kiedy sami
jesteśmy pod wpływem emocji, prawda?
– Ta rozmowa zbiła mnie z tropu. W sumie ona ma większy problem niż
ja, bo nie chce niczyjej pomocy.
– Jak ty sama jeszcze jakiś czas temu. Pamiętasz?
– Tak.
– Człowiek różnie reaguje na stres. Jedni są zbuntowani, drudzy płaczą,
jeszcze inni zamykają się w sobie. Ale każdy potrzebuje kogoś, kto poda
mu rękę, tylko nie każdy o tym wie. Człowiek potrzebuje drugiego
człowieka tak samo jak chwili samotności. To wszystko jest równie ważne
dla naszej psychiki. Problem pojawia się wtedy, gdy równowaga zostaje
zachwiana. Nie możesz jej do niczego zmusić, to się nie uda. Maddie musi
czuć, że potrzebuje pomocy, a wtedy możesz jej pomóc. Najpierw jednak ja
muszę pomóc tobie. Nasza terapia idzie w bardzo dobrym kierunku.
Wieczorami odsłuchuję nagrania z sesji i tworzę obraz twojej osobowości,
który pomoże ci zrozumieć, kim jesteś i kim możesz się stać.
– Mogę go zobaczyć?
– Oczywiście. To będzie swego rodzaju dyplom, kiedy nasze drogi się
rozejdą.
– Szkoda, że spotykam takich ludzi, tylko kiedy potrzebuję pomocy. Bo to
oznacza, że kiedy już nie będę jej potrzebowała, oni odejdą.
– To akurat zależy tylko od ciebie. A ty taka nie jesteś. Nie pozbywasz się
ludzi, kiedy nie są ci już potrzebni, Ann.
– Mama nazywała mnie tak do śmierci ojca – mówię w zamyśleniu.
– A jak nazywał cię tata?
– Dede, Dea, Dee albo Andie.
Obie zaczynamy chichotać. Tak naprawdę nikomu jeszcze o tym nie
mówiłam.
– Słodko. A dlaczego mama nazywała cię tak tylko do śmierci taty?
– Nie wiem.
– Nigdy później nie zdrabniała twojego imienia?
– Nie.
– Widzisz, kiedy nazywamy coś lub kogoś, nadajemy mu jakieś
znaczenie, często bardziej szczególne i indywidualne. Nazywając kogoś po
swojemu, przywiązujemy się jeszcze bardziej. W ten sposób twoja mama
radziła sobie z odejściem twojego ojca. Oczywiście nie tylko w ten. Jak już
wcześniej mówiłyśmy, ludzie radzą sobie na wiele różnych sposobów.
Często reagujemy instynktownie, dlatego podjęłaś w swoim życiu takie,
a nie inne decyzje, żeby uchronić siebie oraz swoją córkę.
– Nawet jeśli nie były właściwe?
– Dopóki nikogo nie krzywdzisz, w tym siebie, nie ma niewłaściwych
decyzji. Każda jest właściwa, ponieważ dzięki niej następują zmiany.
Ludzie lubią mówić o błędach i porażkach, ale rzadko uświadamiają sobie,
że gdyby nie one, nie byliby w tym miejscu, w którym są. Ja nazywam to
lekcją.
– A co, jeśli… nie chcę być w miejscu, w którym jestem teraz?
– Podejmujesz kolejne decyzje. Całe życie podejmujesz decyzje, które
mają wpływ na ciebie i twoich bliskich. Masz na myśli obecną sytuację? –
pyta Kate, a ja marszczę brwi, bo nie rozumiem. – Czy nie chcesz być
w miejscu, w którym jesteś teraz?
– Ach nie – reflektuję się. – Zapytałam na przyszłość. Bo na pewno
kiedyś znajdę się w miejscu, w którym nie zechcę być.
– Kiedy jesteś w niekomfortowym pomieszczeniu, co robisz?
– Wychodzę. – Wzruszam ramionami.
– Właśnie. Czasami jednak nie możesz ot tak po prostu wyjść. Na
przykład z urzędu, prawda? Bierzesz numerek, stoisz w kolejce i czekasz,
aż nadejdzie twój czas, a kiedy nadchodzi, załatwiasz to, po co przyszłaś,
i wychodzisz.
– Racja. – Wydymam usta. – Dlatego lubię do ciebie przychodzić.
– Cieszy mnie to. Kiedy się dowiedziałam, jak masz na imię, trochę się
obawiałam.
– Z powodu mojego imienia?
– Nie wiem, czy wiesz, ale Andrea z greckiego oznacza „męski”. I jest to
imię męskie. Spodziewałam się zbuntowanej krzykaczki, niedającej sobie
nic powiedzieć, a tu proszę. Zaskoczyłaś mnie. Dlatego ani razu nie
nazwałam cię po imieniu, nie pasuje ono do ciebie. Co nie znaczy, że nie
jesteś silna. Chyba nie można cię do niczego zmusić, prawda?
– Tak mówią.
– Dobrze, wróćmy do dzisiejszego dnia. Byłaś u rodziców. Czy czułaś się
jakoś inaczej? Towarzyszyły ci inne emocje? A może czułaś się gorzej niż
wcześniej? Opowiedz mi o tym, a ja zrobię nam czekoladę.
Kate jest największą miłośniczką czekoladowych napojów oraz samej
czekolady, jaką znam. Może dlatego tak lubię do niej przychodzić. W całym
gabinecie zawsze pachnie czekoladą.
– Płakałam – mówię. – Za każdym razem obiecuję sobie, że nie będę
płakać, i za każdym razem się poddaję. To dziwne, bo płaczę i śmieję się
jednocześnie. Kiedy opowiadam rodzicom różne rzeczy albo wspominam
jakieś sytuacje, mam ochotę się śmiać, a kiedy już to robię, to…
– Płaczesz.
– Tak. Czy to normalne?
– Dręczą cię wyrzuty sumienia, ponieważ myślisz, że to nie na miejscu
śmiać się przy grobie rodziców. A później zdajesz sobie sprawę, że przecież
opowiedziałaś im coś śmiesznego i na pewno ich również by to rozbawiło.
– Kate wraca na swoje miejsce z wielkim żółtym kubkiem z gorącą
czekoladą. Drugi stawia obok mnie na stoliku. – Płaczesz, bo uzmysławiasz
sobie, że oni cię nie słyszą, nie odpowiedzą, nie masz już szansy na to, żeby
zadać im pytanie.
Wyciągam chusteczkę z pudełka, które zawsze czeka na mnie w tym
samym miejscu, i wycieram łzy.
– Masz rację. – Wydmuchuję nos. – To gonitwa myśli i emocji, z którymi
ciężko jest sobie poradzić. Ale wiem, że moi rodzice nie byliby szczęśliwi,
widząc mnie w takim stanie.
– Pomaga ci ta myśl?
– Na chwilę. Później znowu uświadamiam sobie, że może nawet o tym
nie wiedzą. – Zamyślam się. – Kiedy płaczę nad ich grobem, czuję się…
słaba. Czuję, że nie mam nad tym kontroli i że wszystkie nasze sesje są
zmarnowane.
– Ann, żadna nasza rozmowa nie jest zmarnowana, wierz mi. – Kate się
uśmiecha, a ja wypuszczam powietrze z płuc. – Czy wiesz, ile emocji
posiadamy? – Kręcę głową i upijam łyk czekolady. – Tiffany Watt Smith
wyliczyła ich w swojej książce około stu pięćdziesięciu.
– Sto pięćdziesiąt emocji? – pytam szczerze zdumiona.
– Tak. Porozmawiajmy o nich. Czym dla ciebie jest smutek?
– Jej… nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Mogę powiedzieć tylko, że
go nie lubię, bo… jestem smutna. I płaczę.
– A kiedy już skończysz płakać, jak się czujesz?
– Czuję ulgę. Czasami mniejszą, czasami większą. W zależności
od sytuacji.
– Smutek jest nam potrzebny, tak samo jak radość i każda inna emocja.
Jest naturalną odpowiedzią na poczucie straty nie tylko osoby, ale i celu. To
dzięki niemu komunikujemy innym, że potrzebujemy pomocy, gdy sobie
nie radzimy. Gdybyśmy nie potrafili wydobyć z siebie smutku, żalu,
melancholii, zdołowania, rozpaczy czy desperacji, nie umielibyśmy
przeżywać radości. Dobro nie istnieje bez zła i odwrotnie.
– Rozumiem. – Kiwam głową. – Wiem, że smutek jest naturalną emocją,
bo przecież smuci nas wiele rzeczy, ale rozpacz jest czymś o wiele mniej
przyjemniejszym i nie potrafię sobie poradzić, kiedy mnie dopada. Czuję
się wtedy o wiele gorzej, niż kiedy jestem smutna, bo gdy jestem smutna,
nie zawsze płaczę, a w chwili rozpaczy płaczę zawsze.
– Ponieważ rozpacz rodzi się wtedy, gdy ból jest tak wielki, że całkowicie
blokuje przyjemność. Emocje to łańcuch. Kiedy zostaje zerwany, mówimy
o depresji.
– Więc depresja to nie są emocje? – Próbuję sobie to wszystko poukładać.
– Nie. Depresja to stan, gdy ciało nie czuje zupełnie nic. Każda, nawet
najmniejsza czynność sprawia nam wielką trudność, nie potrafimy zmusić
się nawet do tego, żeby wstać z łóżka. Znika strach, bo jest ci wszystko
jedno, a smutek to emocja ciepła, wbrew powszechnej opinii. Pod
warunkiem że pozwalasz sobie go przeżyć, nie blokujesz go i nie boisz się
ronić łez, które są również bardzo potrzebne. Jak sama przed chwilą
powiedziałaś, kiedy płaczesz, czujesz się słaba. A czy zastanawiałaś się
kiedyś, że może jest odwrotnie i to ci, którzy nie płaczą, są słabi? – Kręcę
powoli głową i zanurzam usta w czekoladowym płynie. – Otóż. Ludzie,
którzy nie płaczą, boją się uczucia, które temu towarzyszy. Wielu
mężczyzn, którzy siedzieli w tym gabinecie, opowiadało mi historie, po
których musiałam się zbierać długi czas. A oni sami, cóż, nie uronili ani
jednej łzy.
– Być może wylali ich już tak dużo, że się na nie uodpornili? –
podsuwam.
– Być może, ale człowiek, który nie wstydzi się łez, jest o wiele silniejszy
niż ten, który je ukrywa. Płacząc, masz tysiące druzgocących myśli,
z którymi sobie nie radzisz, ale je przyjmujesz i dlatego płaczesz. Nie
blokujesz ich przed umysłem, bo chcesz się z nimi zmierzyć i wypuścić
cały żal, który nosisz w sercu. To nie jest słabość. Bycie świadomym
swoich uczuć i pozwalanie im wypłynąć w postaci łez wymaga wielkiej
siły.
Oddycham tak głęboko, że chyba zaraz pękną mi płuca. To takie…
mocne. Nigdy nie sądziłam, że łzy pojawiają się u osób silnych. Wychodzi
na to, że jestem urodzoną twardzielką, bo beczę, odkąd pamiętam. Muszę
sobie to wszystko poukładać, może nawet zasięgnąć porady Cheryl.
Po dwóch godzinach rozmowy razem uznajemy z Kate, że na dzisiaj
wystarczy. Zrozumiałam, że nie mogę zmusić Maddie do przyjęcia mojej
pomocy i nagabywać jej w domu, skoro ona tego nie chce. Mogę tylko
pogorszyć sytuację – swoją i jej. Jej, ponieważ nie wiem, co właściwie do
mnie czuje, a swoją, bo mogę źle przyjąć kolejne odrzucenie. Zrozumiałam,
że wolę sobie tego oszczędzić, a to, że się wycofam, wcale nie oznacza, że
mi na niej nie zależy, bo jeśli tylko poprosi mnie o pomoc, zawsze jej
pomogę.
W drodze do domu oddzwaniam do Nicka, ale nie odbiera, więc
nagrywam się na pocztę. Na pewno ma ważne spotkanie, więc nie będę go
męczyć i zaczekam na niego w domu, najlepiej w łóżku z naładowanym
wibratorem. Za każdym razem, kiedy wracam od Kate, mam ochotę na
seks. Zapewne mój umysł szuka źródła przyjemności po tak wyczerpującej
i trudnej rozmowie.
Wchodzę do domu, gdzie wita mnie pyszny obiad, za który jestem
ogromnie wdzięczna. Nie czekam na Nicka, bo umieram z głodu.
– Lily pojechała z panią Cheryl na zakupy, a pan Blake kazał przekazać
pani, że do piątej jest na spotkaniu.
– Dziękuję, Mario. Zjem u siebie.
Biorę talerz i idę do sypialni, żeby odpocząć. Ale najpierw dzwonię do
Cheryl, która informuje mnie, że zabiera Lily do kina, i każe mi niczym się
nie martwić. Rozłączam się i zabieram do jedzenia jagnięciny pod warstwą
tłuczonych ziemniaków. Kiedy jestem już pełna, biorę długą kąpiel przy
ulubionej muzyce. Air podsy to najlepszy gadżet, jaki Liz mogła mi kupić.
Po czterdziestu minutach błogiego wylegiwania się w pianie wkładam
wygodną koszulkę i legginsy. Postanawiam odnieść naczynia, a przy okazji
przejść się po domu, którego wciąż do końca nie odkryłam. W połowie
drogi do kuchni zostaję jednak zaatakowana przez Paula, który natychmiast
nakazuje Kirstin zabrać ode mnie talerz. Muszę go delikatnie przywołać do
porządku, bo odkąd powierzyłam mu stanowisko szefa załogi, zrobił się
jeszcze bardziej surowy dla pracowników. Paul to cudowny człowiek, ale za
bardzo przykłada się do swojej pracy, przez co także innym nie pozwala
nawet na odrobinę luzu.
– Jesteśmy! – woła od progu Cheryl. Trzyma w ramionach śpiącą Lily,
a za nimi idzie ochroniarz z pakunkami z najlepszych sklepów.
– Pomogę ci. – Wyciągam ręce po moją córeczkę i układam jej głowę na
swoim ramieniu.
– Jak sesja?
– Wszystko dobrze. – Wącham Lily. – Pachnie znajomo. Kupiłaś jej
perfumy?
Cheryl wzrusza ramionami, daje mi całusa i oddala się tanecznym
krokiem.
– Dobranoc, padam z nóg!
Śmieję się i ruszam w kierunku schodów.
– Mamo…
– Cii… jestem. Zaraz cię położę do łóżeczka – szepczę i zanoszę ją do
sypialni.
Kładę się z nią na łóżku i leżę tak, aż tracę poczucie czasu. Nastaje noc,
a ja nie wiem, gdzie jest mój mąż. Wychodzę z sypialni Lily, żeby do niego
zadzwonić, ale znów odbijam się od poczty głosowej.
– Cholera…
Wybieram numer Liz, ale ona też nie odbiera, więc dzwonię do Jima. To
samo. Nikt nie odbiera! Dlaczego? Patrzę na zegarek. Jest już po drugiej.
– O Boże… Nickowi musiało się coś stać – mówię do siebie. –
Nickowi… O Boże.
Zbiegam do sypialni Cheryl, ale kiedy mam nacisnąć klamkę, frontowe
drzwi otwiera jakiś facet. Na jego ramieniu wisi Nick i wlecze nogami,
jakby były z plasteliny.
Oboje milczą. Ja też. Zatkało mnie.
Podążam za facetem, który zmierza do naszej sypialni i kładzie Nicka na
łóżku.
A potem bez słowa wychodzi.
– Co tu jest grane, do cholery? Nick, żyjesz? – Nachylam się nad nim, ale
od wyziewów alkoholu bierze mnie na wymioty. – Dlaczego…? Po co?
Siadam na łóżku i opieram głowę na rękach.
– Tyle chciałam ci dzisiaj powiedzieć… – Chce mi się płakać. I to wcale
nie dlatego, że jestem silna. – Rozmawiałam z Maddie, ale potem uciekła. –
Kładę się na bok, podkurczam nogi i próbuję nie zwracać uwagi na jego
ziewanie. – Kate powiedziała mi, że nie mogę jej do niczego zmusić,
i zrozumiałam, że muszę… – Nagle zaczynam szlochać. – Chuj z tym.
Przecież i tak mnie nie słuchasz. Dlaczego mnie olałeś, Nick? Czy
będziemy statystycznym małżeństwem, które ma na siebie wyjebane po
ślubie? – Prycham. – To i tak szybciej, niż podają statystyki.
Wstaję i wracam do Lily.
Nie zasłużył dzisiaj na moją obecność.
ROZDZIAŁ 35

– Wiem, o co mu chodzi – mówię, przegryzając kostkę lodu. – Nick boi


się wyniku testu. A może już go zna?
Liz marszczy brwi, a potem kręci głową i bierze szybkiego szota –
o dwunastej w południe w mojej sypialni. Chętnie bym do niej dołączyła,
ale to za duże ryzyko. Nie wiem, jak alkohol zadziałałby na mnie
w połączeniu z lekami, które biorę.
– Nie, na pewno nie. Nick nie zatajałby przed tobą takich spraw. Wydaje
mi się, że bardziej boi się prawdy, którą kiedyś tak bardzo chciał poznać. –
Liz zaczyna się cicho śmiać. – Spójrz, jakie to życie jest sprytne.
Potakuję i dopijam swój sok, biorąc między zęby kolejną kostkę. Pomaga
mi to. Chrzęst łamanego lodu przynosi ukojenie.
– Jak to mówią, uważaj, czego sobie życzysz. – Spoglądam na zegarek. –
Wciąż nie dzwoni. Wciąż nie powiedział mi, dlaczego wrócił w takim
stanie. To nie jest do niego podobne, Liz.
– Ale cię przeprosił.
Patrzę na nią z ukosa.
– I to ma mi wystarczyć?
– Kupił ci kwiaty, czekoladki i chciał ci się ponownie oświadczyć.
Tak. Nick naprawdę chciał to zrobić, bylebym tylko mu wybaczyła. Ale
wystarczyłoby, żeby mi wyjaśnił powód swojego zachowania, bo przyznam
szczerze, że już nie jestem na niego zła. Zaczynam się martwić, że ma
poważne problemy albo jest chory.
Nie zniosłabym tego.
Ale chcesz to wiedzieć, Cherry.
Wstaję z łóżka i zaczynam chodzić w tę i we w tę, żeby się uspokoić
i przestać tworzyć nowe scenariusze. Co chwilę sprawdzam telefon, ale nie
dzwonię do Nicka. To nie ma sensu. Ostatnim razem, gdy do niego
zadzwoniłam, wydawał się zwyczajny, jakby nic się nie wydarzyło.
Wolałabym, żeby mi wykrzyczał, że to nie moja sprawa albo że nie chce
mu się o tym gadać. Kurwa mać, cokolwiek! Wszystko byłoby lepsze
od zamiatania tematu pod dywan.
– Mogłabyś podpytać Jima? – zwracam się do Liz. Boli mnie brzuch i nie
mogę się na niczym skupić.
– Pytałam. Milczy, jakby miał sklejone wary.
Czuję rozczarowanie.
– No tak, są przyjaciółmi. Ja też bym nie powiedziała niczego, czego byś
nie chciała. Ale musi być jakieś wyjście.
Siadam obok Liz, która zdaje się słabo zainteresowana moim problemem.
– Użyj szantażu – mówi, a ja unoszę brew. – To zawsze działa. No, prawie
zawsze.
Udam, że tego nie słyszałam.
– Może pojadę do firmy?
– Nie, to głupi pomysł. Nikt nie będzie się uzewnętrzniał w firmie.
Zwłaszcza Blake. – Liz wypija kolejnego szota, odkłada szklankę na tacę,
a do drugiej nalewa soku.
Zrezygnowana głośno wzdycham. Nie cierpię nie mieć pomysłu i nie
cierpię wyciągać z ludzi informacji. A tymczasem mam do pokonania
wszystko, czego nie cierpię, na jednym zakręcie.
– Kurwa, znowu masz rację. Albo to ja robię się coraz głupsza.
– Stres nie wpływa najlepiej na podejmowanie decyzji. Musisz ochłonąć
i uzbroić się w cierpliwość.
Rzucam się na łóżko.
– Cierpliwość – prycham. – Nienawidzę tego słowa.
– Ja też.
– To po co udzielasz mi takich rad?
– Bo mogę.
Zasłaniam twarz dłońmi. Czuję się kompletnie rozbita, ale też zmęczona
obecnością Liz. Może dlatego, że ona w ogóle mnie nie słucha, tylko siedzi
na Pintereście w poszukiwaniu idealnej sukni ślubnej.
– Idź już, bo muszę pomyśleć. – Nie obchodzi mnie to, że jestem
nieuprzejma. Chcę spokoju.
– Wyrzucasz mnie?
– Tak.
– W sumie ja też muszę od ciebie odpocząć. – Słyszę, jak się zbiera,
i oddycham z ulgą. – Nie dzwoń do mnie dzisiaj, jeśli nie będzie grozić ci
śmierć. Kocham, pa. Wszystko będzie dobrze.
Nie mam zamiaru dzwonić, pisać ani z nikim rozmawiać – nawet jeśli
będzie grozić mi śmierć.
– Jezu, idź już! – Przekręcam się na bok, otwieram oczy i posyłam jej
wymuszony uśmiech.
Wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Świetnie. Teraz czuję się jeszcze
gorzej, bo nie mam komu narzekać. Kręcę się z boku na bok, aż wreszcie
siadam i gapię się w ścianę. Potem na szuflady, pierwszą, drugą, trzecią,
czwartą…
I wtedy wchodzi Nick.
– Hej, co robisz? – pyta, ale ja jestem oszołomiona jego widokiem.
Wbijam wzrok w jego twarz, jakbym chciała przewiercić się do jego mózgu
i odczytać wszystkie jego myśli. – Andrea?
Mrugam szybko, przełykam ślinę i powoli wstaję.
– Dlaczego tak do mnie mówisz?
– Jak? – Dotyka mojego policzka.
– Andrea. Dlaczego nazwałeś mnie po imieniu?
Nick patrzy na mnie i się uśmiecha, a potem całuje mnie w usta.
– Bo tak masz na imię, skarbie.
– O, właśnie tak do mnie mówisz. Mówisz do mnie „skarbie”. Nawet jeśli
jesteś na mnie zły albo…
– Hej… – Unosi moją twarz. – Co się dzieje?
– Ty mi powiedz.
Chwilę mi się przygląda, a potem po prostu odchodzi, by zdjąć marynarkę
i przewiesić ją przez krzesło przy mojej toaletce.
– Nic się nie dzieje – mówi odwrócony ode mnie. – Czasami potrzebuję
się zresetować. – Wzrusza ramionami i spogląda na mnie. – Jadłaś coś?
Otwieram szerzej oczy.
– Nie. – Siadam zszokowana na krawędzi łóżka, zdając sobie sprawę, że
Nick niczego mi nie powie. Nie powie mi prawdy. A to oznacza, że stało się
coś, czego zapewne nie powinnam wiedzieć.
Dlatego właśnie muszę to wiedzieć.
Postanawiam zmienić taktykę i zachowywać się normalnie. Przecież sama
nie lubię, kiedy ktoś na mnie naciska – przez to jeszcze bardziej zamykam
się w sobie. Siedzimy więc jak udane małżeństwo w jadalni i co jakiś czas
wymieniamy się uśmiechami. Nick dlatego, że cieszy go moja zmiana, a ja
dlatego, żeby myślał, że się zmieniłam.
– Czy życzą sobie państwo czegoś jeszcze? – pyta gosposia.
– Ja nie.
– Ja też podziękuję. – Nick patrzy na zegarek. – Nie mam zbyt wiele
czasu.
Ale… jak to?
Dlaczego?
Nie zostaje w domu?
To po co przyjechał?
– Jakie masz plany? – pytam, z trudem opanowując drżenie głosu.
Najchętniej zalałabym go lawiną pytań i urządziła małżeńską awanturę.
– Mam kilka spotkań. Ale obiecuję, że będę na kolacji. – Wyciera usta,
odkłada serwetkę i upija kilka łyków wody.
Trzymam nóż i widelec zawieszone w powietrzu, obserwując jego
zachowanie.
– Więc miłego dnia. – Wymuszam kolejny uśmiech, gdy całuje mnie
w policzek, bierze od Paula marynarkę, teczkę i rzuca w locie, że mnie
kocha.
Nie odpowiadam. W oczach stoją mi łzy, chociaż sama nie wiem
dlaczego. Może intuicja próbuje uzmysłowić mi, że moje życie rodzinne
jest zagrożone, ale ja nie chcę przyjąć tego do wiadomości.
Wdech. Wydech. Wdech. I myśl.
Dopijam sok i biegnę do sypialni, jakby ktoś mnie gonił. Wbiegam do
garderoby i błyskawicznie zmieniam ubranie. Wkładam adidasy, czapkę
z daszkiem i biorę lustrzankę.
– Kluczyki… Gdzie są te cholerne kluczyki! – Przeszukuję szafki.
Zawsze je gdzieś wcisnę. Mam!
Wypadam z domu i wskakuję do samochodu. Z piskiem opon ruszam
w stronę BCC.
Tak. Mam zamiar śledzić własnego męża. I tak, podejrzewam go o zdradę,
nawet jeśli wiem, że nigdy by tego nie zrobił.
Pojebane, ale prawdziwe.
Jednak gdy stoję na światłach, dociera do mnie, że popełniam błąd. Nie
mogę zostać zauważona, skoro mam zamiar śledzić Nicka. Muszę się
gdzieś schować, tylko nie wiem gdzie.
Apartament.
Nie. Powrót do samochodu zajmie mi za dużo czasu i nie dogonię mojego
męża, który i tak ma ciężką nogę do gazu.
W końcu znajduję idealne miejsce, a to znaczy, że podjęłam słuszną
decyzję. Od zawsze wierzę, że los zrobi wszystko, żeby naprowadzić mnie
na właściwą drogę. I tak oto dzięki uprzejmości konsjerża kryształowego
pudełeczka siedzę na parkingu, na pierwszym piętrze, skąd mam piękny
widok na BCC. Brakuje mi tylko lornetki, jedzenia i picia, bo nie wiem, ile
tu zabawię. Przygotowałam nawet wiadomość awaryjną do Cheryl, żeby
odebrała Lily, jeśli nie zdążę. Mam jednak nadzieję, że nie będę musiała jej
wysłać.
Mija godzina, a ja nie widzę ani cycatej pizdy, ani jej alfonsa, ani Nicka.
Dociera do mnie, że może w ogóle nie ma go w firmie, a ja tylko tracę czas,
choć akurat czasu mam pod dostatkiem. Wybieram numer recepcji, po
czym się rozłączam. Ruth na pewno przekazałaby, że dzwoniłam, a to
wzbudziłoby podejrzenia Nicka. Szlag. Nie jestem najlepsza w te klocki.
Powinnam wrócić do domu i wziąć się do selekcji ubrań Lily, a potem
odebrać ją ze szkoły i być wzorową matką.
Ale zaraz… A niech mnie kule biją!
Nicholas Blake wyszedł z firmy i czeka na swój samochód.
Poprawiam fotel, lusterko, nakładam czapkę, okulary i rozgrzewam silnik.
Adrenalina w moich żyłach zaczyna wariować, czuję niemal jej wrzenie
i brakuje tylko, żeby z moich uszu zaczęła buchać para.
Do diabła, jakie to ekscytujące!
Wciskam gaz i ruszam do wyjścia, żeby go nie zgubić.
Udało się! Było łatwiej, niż zakładałam. A to oznacza, że jestem
we właściwym miejscu, a raczej na właściwej drodze. Przede mną jedzie
mercedes i tesla, więc Nick nie powinien mnie widzieć w lusterkach. Jadę
powoli, ale nie za wolno, oddycham szybko, moje spocone dłonie lepią się
do kierownicy. Z napięcia bolą mnie ramiona i szyja.
Obmyślam scenariusze, na wypadek gdybym została zdemaskowana. To
znaczy staram się wymyślić, ale nic sensownego nie przychodzi mi do
głowy. Może gdybym śledziła Liz, byłoby mi łatwiej.
Zatrzymujemy się na światłach, więc zsuwam się trochę niżej w fotelu.
Na szczęście Nick ma w miarę niski samochód, a światła na tym
skrzyżowaniu zmieniają się po czterdziestu sekundach. Ruszamy. Jadę za
nim jeszcze osiem minut, wciąż nie wiedząc, dokąd mnie to zaprowadzi
i czy moja rodzinna sielanka dziś się nie zakończy. Mercedes ustąpił
miejsca bmw, a tesla dalej jedzie przede mną.
Kurwa. Samochody przyspieszają. Muszę się skupić. I wtedy tesla
postanawia włączyć lewy kierunkowskaz i skręcić. Czuję suchość w ustach
i strach, bo jeśli w tym momencie zostanę przyłapana, to znaczy, że jestem
życiowym frajerem. W każdym razie muszę się dowiedzieć, dokąd jedzie
Nick dzisiaj, teraz, bo w przeciwnym razie będę musiała iść za radą mojej
przyjaciółki i użyć szantażu.
Wjeżdżamy na jeszcze większą i bardziej ruchliwą ulicę. Nick włącza
lewy kierunkowskaz i zjeżdża, bmw też, ale wcześniej przepuszcza starszą
panią w skodzie. Okej. Muszę być czujna. Czerwone, pomarańczowe
i zielone. Nick startuje jak z procy, bmw też, a skoda starszej pani stoi. Co
jest?
– Kurwa mać, ruszaj, kobieto! Ruszaj! – Wciskam dłoń w kierownicę,
żeby klakson ją obudził, a ona puszcza mi przepraszające awaryjne
i z ledwością się toczy. I wtedy zastaje mnie czerwone światło. Jedyne, co
widzę, to tablice rejestracyjne mojego męża, który znika mi z oczu.
Po prostu zajebiście.
Te czterdzieści sekund trwa wieczność, a kiedy zapala się pomarańczowe,
bez zastanowienia wciskam gaz do dechy. Jadę intuicyjnie, ale to jak
szukanie igły w stogu siana. Nick mógł skręcić wszędzie. Po pięciu
minutach kapituluję i wzdycham ciężko. A potem postanawiam do niego
zadzwonić i zapytać, gdzie jest. Oczywiście rewanżuje mi się tym samym
pytaniem, więc mówię prawdę. Jestem na przejażdżce, bo umieram
z nudów, a potem odbiorę Lily. Za to Nick powinien być w pobliżu.
Rozglądam się za jego samochodem, ale go nie widzę. Mija dwadzieścia
minut i nic.
Prawdopodobnie mnie okłamał. Czy robił to już wcześniej? I po co
w takim razie wziął ze mną ślub? Nie mówię, że jestem najbardziej
prawdomównym człowiekiem na tej planecie, ale… Szlag! Chce mi się
wyć. Z niewiedzy, tęsknoty za tym, jak było, i strachu o to, co będzie. Nic
tu po mnie. Zawracam do domu, gotowa na każdy scenariusz.
*
Po odebraniu Lily ze szkoły nie zgodziłam się na obiad na mieście.
Dlatego teraz siedzę pod jej drzwiami, próbując nakłonić ją do rozmowy.
Ale moja córka nie chce mi wybaczyć.
Nick nie dzwoni, nie pisze i rozumiem, że ma wszystko gdzieś, a Lily
wyczuwa moje napięcie, więc denerwuje się jeszcze bardziej. Siedząc pod
drzwiami pokoju mojego dziecka, żałuję, że nie nauczyłam się wyciągać
od ludzi informacji. Żałuję, że przez całe życie chowałam się w kącie
i unikałam osobistych wycieczek, kiedy inni włazili mi niemal do łóżka.
Powinnam była traktować wszystkich tak samo jak oni mnie – bez wyjątku.
Jednak jest już za późno. Analizuję czas od dnia, w którym przeczytałam
list od mojej mamy. Czy to wtedy Nick zaczął się zachowywać inaczej, czy
robił to już wcześniej? I co to dokładnie znaczy, że miłość jest ślepa?
– Mamo, co robisz? – Lily w końcu uchyla drzwi. To dziecko zawsze nad
wszystkimi się lituje. – Wejdź do środka.
Posyłam jej wdzięczny uśmiech, wstaję i idę za nią do sypialni.
– Dziękuję. Mogę usiąść?
– Tak. – Siada na swoim łóżku i badawczo mi się przygląda. – Jesteś
smutna, mamo?
O rany. Proszę, bez takich słów. Nic mnie tak nie wzrusza jak troska
własnego dziecka.
Jednak jej potrzebuję.
– Troszkę – mówię, wtulając się w jej drobne ciałko. Lily gładzi mnie po
włosach. Czy to nie jest piękne? – Ale lepiej mi, kiedy nie jesteśmy
pokłócone, wiesz?
– Wiem. Mnie też. – Bierze głęboki wdech, a potem wypuszcza
powietrze. – Ale nie lubię, kiedy się ze mną nie zgadzasz. Czuję się wtedy
nierozumiana.
Uśmiecham się pod nosem. Obie rzeczy nie mają ze sobą nic wspólnego
i moja córka pewnie o tym wie, ale niech jej będzie.
– Porozmawiamy o tym później, dobrze? Teraz potrzebuję, żebyś przy
mnie była.
– Dobrze, mamo. Będę tutaj, a kiedy już poczujesz się lepiej, to mi
powiedz, okej?
– Okej.
– Ktoś zrobił ci przykrość?
Milczę przez chwilę. Pytania dzieci są najtrudniejsze w swojej prostocie.
– Tak, ktoś mnie okłamał.
– Skąd wiesz? Miał czerwone uszy?
Zaciskam usta, żeby się nie roześmiać. Ciocia Liz i jej metody
wychowawcze. Dwa czy trzy lata temu powiedziała Lily – która ciągle
kłamała, prawdopodobnie wyssawszy ten gen z mlekiem matki – że kiedy
człowiek kłamie, ma czerwone uszy. Moja córka wierzy w to do dzisiaj.
– Tak, miał bardzo, bardzo czerwone uszy.
– Bardzo?
– BARDZO.
Lily milczy przez chwilę.
– To nie zadawaj się z tą osobą i po prostu hakuna matata.
Wybucham śmiechem i rzucam się na nią, żeby ją wycałować, czym ją też
doprowadzam do śmiechu. Nie ma lepszej przyjaciółki od córki.
– Kocham cię, Lily.
Lily pstryka mnie w nos, uśmiechając się czule.
– Ja ciebie też, mamo.
Najpiękniejsze w macierzyństwie jest to, że nieważne, co się wydarzy,
zawsze masz dla kogo walczyć. Zwłaszcza jeśli jesteś kobietą taką jak ja,
która nigdy nie stawia swoich potrzeb wyżej, niż jest to koniecznie. Może
pora to zmienić? Może czas wreszcie ściągnąć maskę wystraszonej anielicy
i pokazać, na co mnie stać? Zażądać wyjaśnień, równego traktowania i nie
dawać się spławiać? Przysięgam, że właśnie w tej chwili – o dwudziestej
pierwszej godzinie – jestem gotowa na wszystko.
Schodzę na dół i siadam w salonie, czekając na męża, który nie dotrzymał
słowa i nie wrócił na kolację. Jeśli nie pojawi się do północy, zobaczy moje
najgorsze wcielenie. Mija kolejne dwadzieścia minut, podczas których
pożegnałam się z Cheryl i spławiłam pomoc domową, żeby zostać sama
z Nickiem, kiedy wróci. Ale on nie wraca.
Chodzę w tę i z powrotem. W tę i z powrotem. Aż wpadam na pomysł.
Może jest głupi, może nawet będę tego żałować i wstydzić się w razie
przyłapania, ale walić to. Prosiłam o prawdę i wyjaśnienia, a skoro ich nie
otrzymałam, muszę znaleźć je sama.
Biorę z sypialni zapasowy klucz i bezszelestnie zmierzam w kierunku
gabinetu mojego męża. Wkładam klucz do zamka i przekręcam. Świątynia,
do której nigdy nie wchodzę, jeśli nie muszę, bo przypomina mi najgorszy
czas mojego życia. Odrzucenie w każdej możliwej formie.
Rozglądam się dookoła, licząc, że coś zatrzyma moją uwagę, ale na razie
jedyne, co mnie interesuje, to jego biurko. Otwieram wszystkie szuflady,
nie wiedząc, czego właściwie szukam i dlaczego Nick miałby chować tutaj
dowód swojej zdrady. Ale może nie jest tak źle, co?
Przeglądam jakieś teczki, ale sprawdzenie każdego papierka zajmie mi
wieki, dlatego opracowuję strategię praktyczną. Szukam zdjęć albo
dokumentów niepasujących do reszty. Nie wiem, jak długo tak grzebię,
może pół godziny, godzinę, a może dwie. Wiem, że przejrzałam całe biurko
i na pewno nie zrobiłam tego dokładnie. Bolą mnie oczy, plecy i głowa.
Kiedy już chcę wyjść, spoglądam na półkę z książkami. Jedna z nich jest
wysunięta. Możliwe, że przesadzam, ale nie zaszkodzi sprawdzić.
Otwieram ją bez żadnej nadziei i… wypada z niej koperta.
Kucam na drżących nogach, żeby ją podnieść, i dostrzegam niebieskie
logo.
– Co robisz? – Kurwa, ale mnie wystraszył! Podnoszę się i przełykam
ślinę. – Grzebałaś w moich rzeczach?
O nie. Tym razem nie dam się tak traktować.
– Gdybyś powiedział mi prawdę, tobym nie musiała. – Wydymam dolną
wargę, kręcąc głową. Wisi mi to, poważnie. Może nawet wezwać policję.
Ale jeśli chce się mnie pozbyć, będzie musiał użyć siły.
– Czego szukasz? Nic tutaj nie ma. – Zbyt nerwowo patrzy na kopertę,
która leży pomiędzy nami. Potem patrzy na mnie. Na kopertę. Ja na niego.
On na mnie. Ja na kopertę. I on też.
Oboje rzucamy się do niej, ale on jest szybszy.
– Więc jednak coś ukrywasz! – Walę ręką w biurko. – Jesteś wystraszony,
nieobecny, miły, a potem się nie odzywasz. Powiedz mi prawdę!
– Nie jestem jeszcze gotowy.
Unoszę na niego spojrzenie. Gorąco mi jak w piekle i chyba zaraz
zemdleje.
– Na co?
– Na prawdę.
Kurwa. To niemożliwe, żeby życie było aż tak pokręcone. Nie wierzę, że
historia zatoczyła koło, tyle że tym razem to nie ja coś ukrywam. I sama nie
wiem, co jest gorsze.
– Myślisz, że kiedy ja stałam tu, jak ty teraz, byłam na nią gotowa? –
Podchodzę do niego w dokładnie taki sam sposób, jak kiedyś on do mnie. –
Jak się teraz czujesz?
– Postawiony pod ścianą.
– Szkoda – prycham. – Bo ja czułam się jak gówno.
Odchodzę, bo nie chcę być tak blisko niego.
– Skarbie…
– Nie mów tak do mnie! – Rzucam w niego teczką, ale zaraz mi wstyd, że
zachowuję się jak histeryczka. On zawsze jest taki spokojny albo
stanowczy. Doprowadza mnie to do szału, bo teraz w ogóle nie przypomina
siebie. – Jesteś chory? – ściszam głos, żeby zachęcić go do zwierzeń.
Jego twarz łagodnieje i jest lekko zaskoczona, jakby nie spodziewał się
tego pytania.
– Co? Nie, nie martw się. Będę jeszcze żył.
– Więc pozostaje inna opcja. Albo dwie. Zdradzasz mnie?
– Jezu, nie! Kochanie, proszę… – Robi krok w moją stronę. – Nie chcę,
żebyś kiedykolwiek miała takie podejrzenia. Wiesz, że jesteś dla mnie
najważniejsza.
– Ostatnio tego nie czuję.
– Przepraszam. – Jego niski głos łamie mi serce.
– Nie chcę twoich przeprosin – sapię, pochylając głowę. – Kurwa mać,
chcę znać prawdę! – Odwracam się i staję trzy kroki przed nim. – Boisz się
testów? Boisz się, że ojcem Lily może być ktoś… zły? Nick, mów do mnie!
– Po jego policzku płynie pojedyncza łza. Ten widok rozrywa mi serce. Mój
mąż tak rzadko okazuje smutek, że nie wiem, jak sobie z tym radzić. Co
powiedzieć? Czy się wycofać? Czy drążyć dalej? Co mam robić? – Nick,
wiem, że chcesz mi coś powiedzieć. Obojętnie, co to jest – oprócz zdrady –
niczego między nami nie zmieni, a ja zawsze będę przy tobie. – Dotykam
jego policzka, żeby otrzeć łzę. – Zawsze.
– Nigdy bym cię nie zdradził. – Oblizuje mokre usta. – I nigdy nie
skrzywdziłbym cię… umyślnie.
Jezu, co to znaczy?
– Wiem. Dlatego powiedz mi prawdę.
– Nie chcę cię skrzywdzić, zrozum to.
Odchodzi, zostawiając mnie, jakbym nie miała dla niego znaczenia. Czy
to pieprzone miejsce ma jakąś złą energię? Czy ciąży na nim klątwa? Jak
zmusić kogoś do mówienia, kiedy ta osoba zamyka się w sobie?
Nie naciskać.
Nick siada przy biurku i opiera głowę na rękach. Myśl, że coś go boli,
uwiera albo czegoś się boi, doprowadza mnie do czarnej rozpaczy. Ale nie
płaczę. Gdy okazuję przy nim słabość, skupia się na mnie i na tym, że
cierpię. Muszę okazać mu wsparcie. Być silna. Pokazać, że może na mnie
liczyć.
– Milcząc, wyrządzasz mi jeszcze większą krzywdę.
Unosi na mnie spojrzenie. Jego powieki są podpuchnięte i chociaż serce
mi krwawi, stoję twardo, nie okazując słabości.
Nick odwraca głowę w stronę książek i palcami dotyka koperty na biurku.
– Całe życie myślałem, że jestem silny i nic nie może mnie złamać –
odzywa się w końcu. – Udzielałem rad, udzielałem ich tobie, Lily, mojej
matce, nawet własnemu ojcu – prycha. – Życie to największa kurwa, jaką
spotkałem.
Jezu, to tak mocne, że nie wiem, co powiedzieć. A jednocześnie mam
w głowie milion pytań.
Pozwól mu mówić.
Ale on już nic nie mówi. Bolą mnie nogi i chociaż wiem, że to w tej
sytuacji mało istotne, naprawdę ledwo stoję i znoszę tę ciszę. Potrzebuję tej
odpowiedzi natychmiast, żeby móc zacząć żyć dawnym życiem i pomóc
Nickowi w problemach, które go spotkały. Od tego przecież jestem. Sam
wielokrotnie mówił mi, że jeśli będę mieć jakiekolwiek problemy, mam do
niego przyjść, prawda?
Czy to działa tylko w jedną stronę?
A może jestem dla niego za głupia?
Albo nie tak ważna, jak być powinnam?
– Jeśli… – zaczynam, a kiedy odzyskuję jego uwagę, biorę się w garść –
nie dowiem się prawdy, nigdy więcej się do ciebie nie odezwę, Nick.
Przysięgam. – Brzmię stanowczo, ale to było tak głupie i infantylne, że
mam ochotę wcisnąć przycisk „cofnij, usuń i pierdolnij się w łeb”.
– Ta prawda nas zniszczy. Nie mogę ryzykować, że cię stracę. – Mówi to
tak obojętnie, a ja odchodzę od zmysłów. Nie podoba mi się jego
nastawienie. Nie podoba mi się sposób, w jaki reaguje na to, co czuję.
I mam już, kurwa, dosyć spławiania mnie jak małego dziecka.
– Przestań! Zachowujesz się jak gówniarz! Weź się w garść i zacznij
mówić, bo spakuję siebie i Lily…
– W porządku – przerywa mi. – W porządku. Obiecaj mi jednak, że
cokolwiek powiem…
– To niczego między nami nie zmieni – deklaruję. Bo co miałoby
zmienić? Małżeństwem jest się na całe życie, a przynajmniej ja głęboko
w to wierzę. Kocham go, nie poddam się bez walki i nie zostawię go, nawet
gdyby mi wyznał, że kiedyś był kobietą.
Jednak boję się, bo widzę, że on się boi. I chyba nie wierzy w to, co
powiedziałam.
Nie wierzy we mnie.
– Zacznę od tego, że dawno temu poddałem się zabiegowi wazektomii.
Patrzy na mnie. Ja patrzę na niego.
– Czym jest wazektomia? – pytam, bo nie rozumiem.
– Chodzi o to, że nie od zawsze byłem bezpłodny.
Oddycham z ulgą. Chce mi powiedzieć, że tak naprawdę nie urodził się
bezpłodny? I czuje się winny, że mnie okłamał? Mam ochotę rozpłakać się
ze szczęścia. Ale widzę, że Nick chce powiedzieć mi coś jeszcze.
– Rozumiem, jednak to niczego nie zmienia. Musiałeś mieć jakiś powód,
a ja nie będę prawić ci morałów. Nie wszyscy muszą chcieć mieć dzieci. To
naprawdę nic złego.
Nick na chwilę zamyka oczy. Jego usta drżą, a spod powiek wypływa
strumień łez. Podchodzę i nachylam się przez biurko, żeby chwycić go za
rękę.
– Kocham cię. Tak bardzo cię kocham, Andrea… – Mocno zaciska moją
dłoń w swojej. – Nie wyobrażasz sobie, co teraz czuję.
– Ja też cię kocham – szepczę. – I nie gniewam się, naprawdę.
– Nie potrafię… – Puszcza moją dłoń i zaciska pięści. – Ale wiem, że
zasłużyłaś na to, by poznać prawdę.
Jego wzrok mnie przeraża. Jeszcze nigdy nie widziałam, by patrzył na
mnie tak jak w tej chwili. Śmiertelnie poważnie. W sekundzie nawet chcę
się wycofać, ale nie mogę.
– Powiedz mi.
Bierze głęboki wdech. A potem mówi:
– To ja jestem biologicznym ojcem Lily.
Przez chwilę nie wiem, co powiedział. Odtwarzam jego słowa kilka razy
z nadzieją na jakieś wyjaśnienie. Głupi żart. Cokolwiek. Jednak on dalej ma
ten sam wyraz twarzy. Aż w końcu podaje mi tę kopertę z niebieskim logo
laboratorium.
Drżącymi palcami otwieram ją i wyciągam kartkę. Sunę wzrokiem po
literach, jakbym uczyła się czytać, i składam je w całość.
– To niemożliwe… – „Zgodność: dziewięćdziesiąt dziewięć procent”. –
Ale… Nie rozumiem. Naprawdę nie rozumiem.
I mimo że nie rozumiem, jakaś część mnie składa poszczególne elementy
w całość. Przed oczami wirują mi wszystkie istotne sceny, wyglądają jak
układanka. Mam wrażenie, że podłoga zaczyna mnie pochłaniać. Możliwe,
że zaraz zemdleje.
– Połączyłem kropki – mówi Nick. – Daty, zdjęcia z dzieciństwa, które
nie dawały mi spokoju. Dyskoteka, hotel, a potem ta koszulka Givenchy.
– Koszulkę może mieć każdy.
– Zbyt wiele zbiegów okoliczności.
– Nie wierzę w to. – Rzucam wynik testu DNA na biurko. – To musi być
pomyłka.
– Wypierasz prawdę, tak samo jak ja. Wszystko się zgadza. To ja zrobiłem
ci dziecko i zapomniałem o tobie. Przepraszam, chociaż to i tak nie wymaże
wszystkich tych lat…
Chrząkam, żeby się zamknął.
– Chcę dowodu.
– Trzymałaś go w ręku.
– To za mało.
Wtedy sięga po telefon i pokazuje mi film, na którym chłopak w koszulce
moro zanosi mnie do hotelu. A potem przewija nagranie do momentu, aż
robi się widno i widać, jak ten sam chłopak wychodzi z hotelu. Kamera
łapie jego twarz. Dla obcej osoby to nie miałoby znaczenia, bo obraz jest
niewyraźny, ale ja wiem, jak wygląda Nick. Wiem, że to on.
– To ty… – Wstrzymuję szloch i odwracam się do niego plecami.
– Przepraszam.
– Zaciągnąłeś niewinną dziewczynę do hotelu, a później postanowiłeś się
ulotnić.
To tak kurewsko boli, że mam ochotę go znokautować. Czuję jego ręce na
moich ramionach i mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie chcę, żeby mnie
dotykał. Wykorzystał mnie! Nicholas Blake jest biologicznym ojcem mojej
córki, a ja wyszłam za niego za mąż.
– Musiałem być pod wpływem narkotyków, inaczej bym cię pamiętał i na
pewno bym cię odszukał.
Gwałtownie się do niego odwracam.
– O wszystkich kobietach pamiętasz? Ich twarze, imiona?
Jego milczenie i zakłopotanie wystarczą mi za odpowiedź.
– Nie. Dużo ćpałem, imprezowałem i korzystałem z życia. Nie mam nic
na swoją obronę. Poza tym, że cię kocham i nie dopuszczę, by cokolwiek
zniszczyło nasze małżeństwo.
Ruszam w stronę drzwi, rzucając przez ramię kilka słów, które już na
zawsze mają zmienić moje życie:
– Nasze małżeństwo właśnie przestało istnieć.

Koniec części drugiej


PODZIĘKOWANIA

Przede wszystkim niezmiennie dziękuję całemu zespołowi mojego


Wydawnictwa, a szczególnie: mojej Agentce Marcie Kordyl, Michałowi
Nalewskiemu, Marcie Kunce (wracaj już!), Ani Płaskoń-Sokołowskiej,
Pawłowi Panczakiewiczowi, Jankowi Romanowskiemu, pani Monice Zaraś
i pani Eli Kwiatkowskiej. Wykonujecie fantastyczną pracę i mam u Was
ogromny dług wdzięczności. Dziękuję! Za wszystko.

Moim dzieciom, mojemu partnerowi Adamowi, mojej mamie, siostrom i


Sylwii. Kocham Was najbardziej na świecie.

Oraz kobietom, które nie znają słowa ,,zazdrość”:


Edycie Folwarskiej – jesteś wspaniała, Edi! Nigdy się nie zmieniaj.
Kasi Haner – za dobre słowa i wiarę w to, co robimy.
Oli Pakule – za to, że zawsze trzyma rękę na pulsie. Ola, wierz w siebie,
tak jak ja wierzę w Ciebie.

Moim Czytelniczkom, które są ze mną na dobre i na złe. Liczę, że po tej


części tak zostanie.

Dajecie mi radość, z którą nic nie może się równać.

Dziękuję!
Spis treści
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
PODZIĘKOWANIA

You might also like