Professional Documents
Culture Documents
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce
© Viorel Sima | Shutterstock
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta
Katarzyna Kusojć
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8295-562-0
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla mojej kochanej mamy.
*
Miami zawsze pachnie seksem, fortuną i seksem. Tym razem jednak
obejdzie się bez seksu, za to z większą fortuną. Mój klient to gruba ryba,
a ja mam zamiar wycisnąć go jak cytrynę. Zasada jest prosta: zawsze
podwajaj swoją stawkę, żebyś miał z czego zjechać. Obie strony wychodzą
z tego zadowolone, ale tylko jedna jest frajerem.
I to nigdy nie jestem ja.
Witam się najpierw z frajerem numer jeden. To Aaron. Typowy
Amerykanin, który uważa się za ósmy cud świata, jest wielkim patriotą
i znawcą światowej gospodarki. Dziwi mnie tylko, że nie wiedział, ile broni
jego cudowny kraj przepuścił do Iraku, nie wspominając już o operacji
„Chciwość”, o której co drugi nie ma pojęcia. Amerykanie są patriotami, to
trzeba im przyznać. Uwielbiają oglądać wiadomości i opierdalać się
w barach tłustym żarciem z kuflem piwa.
Poznajcie frajera numer dwa. To Thomas. Gdyby nie był tak spasiony, to
nawet bym mu współczuł. Czego? Tego, że każda z kobiet, które poślubił,
zdradziła go z jego o dobre kilkanaście kilogramów lżejszym bratem.
I mój ulubiony frajer nad frajerami. Jacob. Jest dobrym źródłem, więc
będziemy traktować go z szacunkiem.
– Witajcie. Jak wam minął lot?
– Brakowało tajskiego masażu, ale poza tym w porządku. – Podaję mu
rękę. Jimmy robi to samo.
– Zobaczę, co da się zrobić. Pewnie jesteście zmęczeni, ale musimy
omówić kilka kwestii.
– Za kilka dni wracam, Jack. – Jacob nie znosi swojego imienia, więc
będziemy mili i będziemy zwracać się do niego tak, jak lubi. – Tym razem
nie zostaję na kilka tygodni. Musisz mi wybaczyć.
Generalnie nie ma wyjścia, ale zachowamy to dla siebie.
– Kobieta?
Kiwam głową.
– Z nimi zawsze są jakieś problemy, Nick – odzywa się frajer numer dwa.
– Zabierajmy się do pracy. – Wsiadam do zaparkowanego SUV-
a i sprawdzam telefon, który wciąż milczy.
Hotel, który rezerwują dla mnie moi klienci, zawsze jest najwyższych
lotów. W lodówce czeka idealnie schłodzona woda, mój ulubiony alkohol
i perfumy. Jednak zawsze sam opłacam sobie transport i do końca nikt nie
wie, jakim samolotem przylecę. Nikomu nie ufam – to moja żelazna zasada.
Kiedy pokojówka znika za drzwiami, wskakuję pod prysznic, ale potrzeba
kąpieli szybko zamienia się w potrzebę zwalenia konia, co zaczyna być
moim nowym nawykiem. Obraz błyszczących cycków mojej kobiety
doprowadza mnie do wytrysku w kilka minut. Nie mówiąc o tym, jak
wyobrażam sobie, że właśnie teraz klęczy przede mną i błaga, żebym ją
zerżnął.
Marzenia, bracie. Marzenia.
Seks z nią był dla mnie czymś zupełnie nowym. Sam nie wiem, czy
dlatego, że jest piękna i niewinna, czy ponieważ po raz pierwszy
uprawiałem go z kimś, z kim chciałem się obudzić następnego ranka.
I każdego kolejnego.
To się nazywa miłość, Blake.
I czasami żałuję, że tak szybko nam poszło. To rychłe wyznanie miłości,
które do dziś mnie zdumiewa, najprawdopodobniej spieprzyło początek
czegoś głębszego. Kończąc te zajebiste życiowe przemyślenia, ścieram
z siebie resztki mojej spermy. Czuję się, jakbym miał dwanaście lat,
zwłaszcza gdy podskakuję, słysząc pukanie do drzwi mojego pokoju.
Owijam ręcznikiem biodra i otwieram. To Jimmy. Jeśli dobrze widzę, jest
lekko podkurwiony.
– Rozmawiałem z Liz.
– Fajnie. – Nalewam nam po równe dwa centymetry whisky. – Chcesz
o tym porozmawiać jak przyjaciółka z przyjaciółką czy raczej sam sobie
z tym poradzisz?
Jimmy wypija płyn duszkiem i z hukiem odstawia szklankę na stolik.
– Andrea jest wściekła.
Biorę porządny łyk, uspokajając szalejące serce.
– Nic nowego. – Kurwa, ale mocna.
– Kupiłeś jej samochód?
– Dostała go w prezencie od Lily. – Wycieram ręcznikiem włosy, pachy
i brzuch. Chętnie wytarłbym też jaja, ale poczekam, aż mój przyjaciel
przestanie jęczeć i sobie pójdzie.
– Niespełna sześciolatki nie kupują swoim rodzicom samochodów.
Czy on myśli, że tego nie wiem?
– Co ma zamiar zrobić?
– Nie wiem. Pewnie go nie przyjmie. Dobrze wiesz, że w ten sposób tylko
pogarszasz swoją i tak już chujową sytuację.
– Ho, ho. Widzę, mam do czynienia ze znawcą chujowych sytuacji!
– Andrea nie jest interesowna.
– Wiem. – Uśmiecham się kącikiem ust. Duma mnie rozpiera, kiedy
słyszę coś tak wspaniałego na temat kobiety, którą sobie wybrałem. –
Samochód jest im potrzebny. Powścieka się i zrozumie, że to nie był taki
głupi pomysł.
Jim wzdycha tak głęboko, że czuję powiew whisky z jego ust. Mam
ochotę się roześmiać, bo zachowuje się jak siostra Andrei. Albo brat.
– Ty niczego nie rozumiesz, stary. Ona myśli, że w ten sposób chcesz ją
przekupić.
Gdybym nie kochał go jak brata, chybabym mu zajebał. Nic mnie tak nie
wkurwia jak podważanie moich decyzji na temat mojej kobiety. Znam ją
lepiej i nie musiałem tam być, żeby wiedzieć, w jaki szał wpadła, kiedy
Lily podała jej zapakowane kluczyki do nowiutkiego audi.
– Wie, że nigdy bym tego nie zrobił. Nie mogę pozwolić, żeby nie miały
jak się poruszać, gdzie mieszkać czy martwić się o pieniądze. – Nie
wspominam kumplowi o tym, że dzisiaj wysłałem jej alimenty na konto.
Nie wiem, ile wynoszą, ale nie zamierzam oszczędzać na kimś, kogo
kocham. Mają mieć wszystko, czego zapragną. Ze mną lub beze mnie.
Koniec, kurwa, kropka.
– À propos mieszkania. Zapomniałem zabrać z niego obrazy.
Szukam świeżych skarpet, ale na te słowa gwałtownie odwracam się
w jego stronę.
– Chyba sobie, kurwa, żartujesz? – Momentalnie się spinam. Panika to
coś, czego szczerze nie cierpię.
– Chciałbym.
– Dzwoń do Liz i wtajemnicz ją w sprawę. Te obrazy muszą stamtąd
zniknąć, bo inaczej cały plan chuj strzeli. To są jej obrazy, które kupiłem
w tajemnicy. Jeśli je znajdzie, zorientuje się, że to moje mieszkanie. –
Przecieram ręką mokre włosy. Staram się obmyślić jakiś plan B, choć nie
sądziłem, że do tak prostej czynności trzeba mieć w ogóle jakiś plan. – Jak
mogłeś być tak głupi?
– Załatwię to. O niczym się nie dowie. Śpiewka z moim dobrym kolegą
ze Stanów się udała.
Prycham i kręcę głową. Ona nie nazywa się Barbie Harris.
– Do czasu. W końcu zacznie coś podejrzewać i więcej niż pewne, że
będzie chciała podziękować za pomoc.
– Dlaczego po prostu do niej nie pójdziesz? Najpierw sam oskarżasz ją
o kłamstwa, a teraz…
Och kurwa! Nie wiem. Nie wiem, jak długo jeszcze zniosę jego
biadolenie.
– Zrobiłem to, bo nie dała mi wyboru. Naprawdę myślisz, że gdybyś
powiedział jej, że to mój penthouse, rozpakowałaby się bez żadnego
sprzeciwu i spokojnie tam zamieszkała? – Chyba zaczyna do niego
docierać. – Tak myślałem. Jej dom wymaga remontu, którym się zresztą
zajmuję, ale mam zamiar przebudować ten zabytek w taki sposób, że nawet
czołg tam nie wjedzie.
– Jak długo zamierzasz to wszystko ciągnąć?
– Aż dowiem się prawdy. Jeśli teraz się zejdziemy, to wciąż będziemy się
kłócić. Nie mam ochoty więcej oglądać jej w takim stanie.
Jim lekko się uśmiecha.
– I kto by pomyślał, że mój przyjaciel się zakocha.
– Odleciałem na maksa. – Od razu schodzi ze mnie całe ciśnienie. Sam
fakt, że kogoś kocham, napędza mnie do działania. Jest jak strzał endorfin.
– Zrobimy tak, że jeszcze będziemy się bawić na waszym ślubie. A teraz
rusz swoją twardą dupę, bo zaraz mamy spotkanie.
– Po ślubie wszystko zaczyna się pierdolić, Jim. Dobrze się nad tym
zastanów.
– Ehe, chyba że jesteś tak zajebisty jak ja, to nie masz czym się martwić.
Ślub? Nigdy w życiu. Nie po tym, ilu ludzi w moich kręgach właśnie
szykuje się do batalii sądowej. Na chuj mi ślub? Jest moja, z obrączką czy
bez. Nie mam potrzeby przysięgać jakiemuś gogusiowi w czarnym
prześcieradle, że ją kocham i nigdy jej nie opuszczę. Wystarczy, że sam
sobie złożyłem tę obietnicę. Dla mnie moje słowa są święte.
Tak, tak. To ty jesteś Panem Bogiem, Blake, tylko świat jeszcze o tym nie
wie.
*
Przy długim stole siedzą wszystkie bogate skurwysyny tego świata.
Łącznie ze mną i Jimmym. Jesteśmy przygotowani jak zawsze. Obaj
wiemy, jaka ostateczna cena nas zadowoli, i obaj zawsze stosujemy nowe
taktyki, bo paradoks tego świata polega na tym, że im bardziej ktoś jest
bogaty, tym mniej chce wydawać. Oczywiście nie tyczy się to wszystkich,
jednak przynajmniej połowa kolesi zebranych przy tym stole chciałaby,
żebym pracował dla nich za darmo.
W tych czasach chyba nawet wpierdolu nie można dostać za darmo.
– Dziękujemy za przybycie, panowie. Mamy zaszczyt wspólnie
poprowadzić najnowszy projekt, który wprowadzi nas na zupełnie inny
poziom inżynierii. Oczywiście nie mogliśmy pominąć wspaniałego
inżyniera i architekta z firmy BCC. Panowie…
Kłaniamy się z Jimmym, udając, że nie robi to na nas wrażenia. Ale każdy
facet lubi, kiedy ktoś łechta jego ego.
– Cała przyjemność po naszej stronie – mówię elegancko. To zawsze
działa w dwie strony.
– Skoro wszyscy są obecni, możemy zaczynać.
Jak na sygnał otwieramy teczki i wyciągamy papiery potrzebne do
wyssania z inwestorów fortuny przy jednoczesnym mydleniu im oczu, że
nasza cena nie jest wygórowana. Oni natomiast wyciągają papiery
potrzebne do tego, żeby nas czymś zaskoczyć oraz zjechać z ceny. Plan
w mojej głowie jest jasny i klarowny. Wszystko albo nic.
Mój plan jednak zaczyna drżeć, kiedy otwierają się drzwi.
Każdy z nas skupia wzrok na osobie, która je otworzyła. Zaciskam dłoń
i zagryzam usta, gdy się okazuje, że to mój zaburzony psychicznie kuzyn.
Skurwiel, nie przeżyłby, gdyby odpuścił. Ale to zamknięta impreza i nie
dopuszczę, żeby się na nią wprosił. Jest nikim, a buja się na tych swoich
chudych gnatach, jakby był prezesem nas wszystkich. Do dziś przeklinam
ten spadek, który zniszczył mi życie.
– Mogę wiedzieć, co tu robisz? – warczę, patrząc, jak ten idiota siada na
krześle bez żadnej krępacji.
– Przygotowałem kosztorys.
Wybucham śmiechem.
– A od kiedy ty zajmujesz się kosztorysami?
– Od kiedy ty nie miałeś czasu dla firmy.
– Bzdura! – Podnoszę się i walę pięścią w stół.
– Spokój, panowie – uspokaja nas frajer numer jeden, ale chyba każdy
z nich nagle zapomniał, po co jestem im potrzebny. Mój przyjaciel
zachowuje się, jakby nie oddychał. Żadna nowość, od zawsze stara się być
dobrym gliną, wszystkich by ze sobą pogodził. Ale tak się nie da.
Zwłaszcza jeśli chodzi o interesy.
Dobrze, skoro pan Bradebil chce się bawić, nie odmawiajmy mu
przyjemności i wysłuchajmy, co śmiesznego ma do powiedzenia.
– W takim razie, Brad, przedstaw nam swoją ofertę – mówię.
– Sto pięćdziesiąt milionów dolarów.
Prycham i poprawiam mankiet koszuli.
– Kto ci to wyliczył? Moja córka? – Gdybyście mieli możliwość
zobaczenia jego gęby… Rozpieram się wygodniej w fotelu i czekam, aż
reszta rekinów dobierze się do jego dupy. Zapowiada się niezłe
przedstawienie.
– Ile wynosi wasz kosztorys? – pyta inwestor Sam. Przypomina mi
mojego ojca i pewnie dlatego nie potrafię go polubić, ale nie mam z tym
problemu. Ogólnie nie lubię ludzi i zwisa mi zawieranie przyjaźni.
– Trzysta milionów dolarów – odzywa się Jim, ponieważ ja wertuję
właśnie kosztorys tego kretyna. – Nie uwzględniając kosztów pośrednich
i podatku VAT.
Sam chwilę myśli, ale ciężko stwierdzić, po której stronie w tym
momencie stoi. Widzę, że się waha, jednak w tym zawodzie każdy
opanował do perfekcji pokerową twarz, więc nawet ja mam z tym problem.
Jedno wiem na pewno – to od niego zależy decyzja, bo to on musi
wpakować swoje tłuste miliony w ten projekt.
– Nick, to dużo ponad to, co oferuje Bradley. Musimy porównać oba
kosztorysy, żeby podjąć decyzję.
Spinam się tak mocno, że bolą mnie całe plecy.
– Będziecie wybierać, który z Blake’ów postawi wam tysiącmetrowy
drapacz chmur? To jakiś żart? – prycham. – On nie ma o tym pojęcia.
Kosztorys przygotowują inżynier, architekt i inwestor, a ten kretyn nie ma
uprawnień żadnego z nich.
– Nie trzeba mieć specjalnych uprawnień, żeby sporządzić kosztorys
budowlany. Tak naprawdę każdy może to zrobić. – Nie wierzę, że Sam
powiedział to głośno. – Chcemy wiedzieć, skąd taka różnica w waszych
kosztorysach.
– Stąd, że on nie ma o tym pojęcia. Nie potrafi nawet zbadać gruntu,
prawie postawił hotel na bagnach. – Udało mi się odbić piłeczkę i zajebać
mu prosto w jaja.
Reszta inwestorów podnosi brwi i rozchyla usta.
Zbliżamy się do celu.
– Podejmuję ryzyko – odzywa się największa kanalia. Ale jeśli chce
wygrać tę bitwę, musi się bardziej postarać.
– Za nie swoje pieniądze.
– Mam udziały, więc mogę decydować.
– Możesz się wypowiedzieć, jeśli będę miał na to ochotę. To ja podejmuję
decyzje i to ja mam ostatnie zdanie. – Wstaję i zmierzam do wyjścia. –
Rezygnuję z tego cyrku.
– Nick! Jeśli teraz stąd wyjdziesz, wiele stracisz.
Pocałuj mnie w dupę, Sam.
– I nie dzwońcie do mnie z płaczem, że wasza konstrukcja legła
w gruzach, bo ktoś za mocno nadepnął na podłogę.
Jebać to. Nie zbiednieję, jeśli stracę ten projekt. Pragnę tylko się stąd
wydostać i ratować swój związek. A to będzie większa przeprawa niż
postawienie drapacza chmur.
W połowie korytarza dogania mnie zdyszany Jim, więc się zatrzymuję.
– Co ty wyprawiasz, Nick? Nigdy wcześniej nie pozwoliłeś, żeby
ktokolwiek wyprowadził cię z równowagi – mówi, a ja czekam, aż udzieli
mi darmowej lekcji życia. – Sprawy sercowe zostawiamy za drzwiami,
pamiętasz? Musisz tam wrócić. To zaufani partnerzy Tony’ego. Nie
możemy go zawieść.
Prycham w myślach. Czasami nie cierpię go za to, że wie, jak mnie
podejść.
– Nikogo nie będę przepraszał.
– Oni na pewno na to nie liczą, stary. – Jimmy się śmieje. – Wysłuchaj
wszystkich, a później się wypowiesz. Obaj dobrze wiemy, że nie uda się
postawić takiego drapacza za piętnaście kawałków.
Żeby nie słuchać dłużej jego paplaniny, wracam i bez słowa siadam na
swoim miejscu.
– Czy już wszystko w porządku, Nick? – pyta Sam, a gdy potakuję,
dodaje: – Cieszymy się. Zacznijmy jeszcze raz. Bradley, uwzględniłeś
jakieś trzydzieści procent, a to za mało, żeby móc brać udział w tym
spotkaniu.
– To więcej niż trzydzieści procent. Obciąłem niepotrzebne koszty.
– Skąd masz te wyliczenia?
– Z Google’a – wtrącam rozbawiony.
– W czym problem? Mój kosztorys jest o kilkaset milionów tańszy,
w końcu o to wam chodzi, prawda?
Kurwa, w czym problem? We wszystkim. Głównie w tym, że istnieje. Na
resztę mogę przymknąć oko.
– Przede wszystkim ma być bezpieczny, a twój tak nie wygląda.
Uśmiecham się zachwycony i sam sobie składam gratulacje.
– Wolicie wyjebać kilkaset milionów, niż zaryzykować i w końcu odciąć
od niego pępowinę? – Tak, idioto, pokaż swoje prawdziwe oblicze.
– Przypominam ci, Bradley, że to Nick jest prezesem BCC i to z nim
mamy kontrakt. Jesteś tutaj tylko dlatego, że wszyscy mamy dobre maniery
– mówi Sam.
Może jednak go polubię.
– Pierdolę wasze dobre maniery.
– Opanuj się, Bradley. To nie jest plac zabaw – wtrąca Jimmy.
– A ty co? Kim jesteś, żeby zwracać mi uwagę?
Poprawiam mankiety koszuli i odwracam wzrok w stronę debila.
– Jest twoim chlebodawcą – wyjaśniam. – Tak samo jak ja. Nie gryź ręki,
która cię karmi, bo bez skrupułów będę patrzeć, jak zdychasz z głodu.
Wszyscy wstają. Cieszy mnie to. Niech ten cyrk już dobiegnie końca.
Poprawiam swój złoty krawat Hextie, który przynosi mi szczęście,
i zachowuję pozory opamiętania.
– Wystarczy, panowie – mówi Sam, ale zwraca się do mnie. Na jego
obleśnej gębie maluje się uśmiech Duchenne’a, więc wiem, że podpisanie
kontraktu to czysta formalność. – Szczegóły omówimy jutro. Wyśpijcie się.
Dziękujemy za spotkanie.
Potakuję skinieniem głowy i upijam łyk szampana. Zwycięstwo zawsze
smakuje zajebiście.
– Może i wygrałeś bitwę, braciszku, ale wojna jeszcze się nie skończyła –
wypala Bradley. Nie reaguję. Podpisuję papiery ze stoickim spokojem. –
Ciekawe, ile matka jest w stanie poświęcić dla dziecka?
Tym razem bez zastanowienia rzucam się w jego stronę. Nikt nie będzie
mnie szantażował i używał moich najbliższych, żeby mi dokopać.
– Nick!
– Tknij je, a cię zabiję… – warczę w jego parszywą gębę, przyduszając go
do stołu.
– Spokojnie, spokojnie. – Unosi obie ręce. – Jeszcze nic takiego nie
zrobiłem. – Wzmacniam chwyt, żeby zgasić jego głupi uśmiech, ale wariaci
mają wyższy próg bólu niż normalni ludzie.
– Nie waż się jej szantażować, skurwysynie! Nie waż się do nich zbliżyć!
– Przecież nie skrzywdziłbym własnej córki.
Uderzam go z pięści w twarz, a wtedy on oddaje mi prosto w żebra.
Pozostali się rzucają, żeby nas rozdzielić, ale nie ma szans, żebym odpuścił.
Napierdalam go najszybciej, jak potrafię. Dokumenty, szklanki i telefony
spadają na podłogę. Skurwiel rozciął mi dolną wargę, więc ostatkiem sił
uderzam go głową w nos. Słyszę charakterystyczny chrzęst i czuję, jak
gniew zaczyna ze mnie schodzić. Mógłbym go zabić, tu i teraz, ale wtedy to
ja byłbym przegranym.
– Wygląda, jakby ktoś kogoś zamordował – stwierdza frajer numer jeden.
– Na pewno nie będę się z tego tłumaczył. Proponuję wam jakąś terapię.
Widzimy się jutro.
Towarzystwo opuszcza pomieszczenie; po frajerach nie ma się czego
więcej spodziewać. Nie mija pięć minut, gdy zjawia się pomoc medyczna,
żeby nas opatrzyć.
W tym czasie dzwoni do mnie Morgan. Adrenalina zaczyna buzować
w moich żyłach do tego stopnia, że nie czuję igły, która raz po raz przebija
mój łuk brwiowy.
Odbieram.
– Witaj, Nick. Właśnie otrzymałem wyniki badań – słyszę i zamieram. –
Jesteś tam?
– Jestem. Jaki to wynik? – Czuję, jak na moje czoło występują krople
potu, a żyły na nadgarstkach chcą eksplodować.
– Mam otworzyć kopertę?
– Tak. – Nie wytrzymam ani chwili dłużej. Słyszę, jak Morgan otwiera
kopertę, i serce wali mi w piersi. Jeśli się okaże, że…
– Negatywny.
Moje usta rozciągają się jak guma, przez co z pęknięcia znów cieknie
krew, ale pieprzyć to.
– Dzięki, Morgan. Będziemy w kontakcie.
Rozłączam się i gapię przez chwilę na Bradleya, żeby zbudować napięcie.
Okej, wystarczy.
– Swoje szantaże, Brad, możesz wsadzić sobie w dupę – mówię. Jest
wystraszony, ja natomiast nie mogę przestać się uśmiechać. – Lily nie jest
twoją córką. Właśnie wypadłeś z gry.
Wychodzę.
Przyjaciel klepie mnie po plecach, ale nic nie mówi. Nie musi. Obaj
wiemy, że to wiele zmienia. Teraz będę musiał się bardziej postarać, żeby
dorwać tego gnoja, który bezmyślnie spłodził dziecko, a później je porzucił.
ROZDZIAŁ 2
– Jak na taką drobną kobietkę, radzisz sobie nieźle. Nie wiem tylko, czy
nasz szef podzieli moje zdanie.
– To mój dom. – Niosę płytkę i oddycham ciężko, ale to całkiem niezła
fucha taki pomocnik budowlany. – Moja sprawa. – Opieram ją o ścianę. –
I nikomu nie musimy się tłumaczyć.
– Obyś miała rację, dziewczynko.
To Arek i jest Polakiem, ale wszyscy mówią na niego Arry. Poznałam
bardzo fajną polską ekipę budowlaną i jestem mile zaskoczona, że potrafią
tak ciężko pracować. Są sumienni i znają się na rzeczy. Potrzeba
przebywania w moim domu zamieniła się w szczerą chęć, ponieważ z nimi
nigdy nie można się nudzić.
Polacy mają świetne poczucie humoru! A ich ogromny dystans do siebie
sprawia, że nie mogę przestać się śmiać, kiedy próbuję uczyć ich
trudniejszych słówek po angielsku. Mówią z akcentem, który przypomina
mi trochę rosyjski, ale radzą sobie naprawdę doskonale. Po pracy zawsze
wypijają piwo, więc żeby ich do siebie bardziej przekonać, codziennie mam
dla nich ich ulubione, specjalnie z polskiego sklepu, w którym czasami
kupuję pieczywo. Koniecznie muszę spróbować polskiej kuchni.
Mój dom zaczyna przypominać twierdzę. W innym wypadku pewnie
kazałabym ich odprawić i szukałabym czegoś na własną rękę, ale robię to
dla Lily i mojej mamy.
Poza tym nie oszukujmy się, to bardzo droga inwestycja, a moje
notowania jako kredytobiorcy spadły poniżej normy. Jednak los się do mnie
uśmiechnął i zaczynam nowe życie.
Przynajmniej mam taką nadzieję.
– Na zdrowie. – To jedyny polski zwrot, który udało mi się zapamiętać.
Używam go, kiedy częstuję ich piwem.
– Nie trzeba było – mówi Peter, który dowodzi całą brygadą. – Ale nie
pogardzimy. To co? Do jutra?
– Tak jest, szefie. – Macham ręką na pożegnanie i biegnę na autobus, żeby
się nie spóźnić do pracy. Wkładam słuchawki do uszu i włączam nutkę
Christiny Aguilery Fighter. Jeszcze żaden ze mnie wojownik, ale i tak
staram się być twardsza niż kiedykolwiek wcześniej. Pewnie się
zastanawiacie, jak to jest radzić sobie po czymś… takim? Cóż, uczucia się
zmieniły, słowa nic już dla mnie nie znaczą, a dotyk jest dla mnie tak samo
przyjemny jak pieszczota paralizatora. Wiem, że dałam dupy. W przenośni
i dosłownie. Często sama siebie karcę za brak szczerości i za to, że w sumie
mogłam się do wszystkiego przyznać na samym starcie. Ale wiem jedno:
nikt nie ma prawa nikogo do niczego zmuszać, bo nikt nie przeżyje życia za
kogoś. A ja mam zamiar przeżyć je tak, jak chcę.
Koniec. Kropka.
Moja nowa praca znajduje się pod moim tymczasowym mieszkaniem,
które udostępnił mi dobry znajomy Jima z USA. Nie muszę za nie płacić,
co bardzo mnie cieszy, bo nie stać by mnie było nawet na prąd. Mam po
prostu o nie zadbać, co nie jest trudne, ponieważ lokal jest wypieszczony
i bardzo luksusowy. Jedyny problem, jaki mam, to cała przeszklona ściana.
I nie chodzi tylko o to, że moja córka codziennie znaczy palcami czystą
szybę, ale o to, że wszyscy mogą nas podglądać. Liz twierdzi, że jest zbyt
wysoko, by ktoś nas tu widział, a poza tym po to są penthouse’y za
kilkadziesiąt milionów – żeby czuć się oderwanym od świata. Ale ciężko
jest być oderwanym, kiedy w domu nie ma się zasłon.
Wchodzę do kawiarni, która tętni kolorami i zapachem kwiatów. Całe
pomieszczenie z zewnątrz i w środku wypełniają rośliny. Jednak nic nie
przebije drzewa wiśni, które stoi na samym środku lokalu i otula swoim
zapachem. W pracy witają mnie Alexa i Martha. To na razie dwie najbliższe
mi osoby w tej okolicy i są dla mnie bardzo miłe. Tę pracę dostałam
z miejsca bez żadnych bezsensownych pytań. Silne kobiety mają
w zwyczaju wspierać te słabsze, za co jestem im dozgonnie wdzięczna.
Pewnie obie wierzą, tak samo jak ja, że w piekle jest specjalne miejsce dla
kobiet, które nie wspierają innych kobiet.
– Andrea! Stolik numer trzy. Dwie latte z bitą śmietaną i szarlotki. Stolik
numer cztery… pięć espresso i panini z warzywami.
– Już się robi! – krzyczę z zaplecza i wskakuję w swój piękny biały
fartuszek z haftowanymi różowymi kwiatami i moim złotym imieniem na
piersi. Czuję się jak Alicja w Krainie Czarów.
Bardzo szybko nauczyłam się obsługiwać gości i wirować po sali z tacą
pełną napoi i jedzenia. Wbrew pozorom to trudne, ponieważ ciężko jest
złapać balans, niosąc coś w jednej ręce, ale kiedy się czegoś mocno pragnie,
to można więcej, niż się myśli.
Magia.
Raczej upór i determinacja, Cherry.
W lokalu panuje ruch jak w centrum Stambułu, nie mamy czasu odpocząć
i wciąż brakuje nam rąk do pomocy. Poprosiłam Liz o wsparcie, choć tak
naprawdę chciałam po prostu spędzać z nią więcej czasu. Nie zgodziła się
jednak, tłumacząc, że ma zamiar otworzyć swój salon kosmetyczny i to nie
jest miejsce dla nas.
Nie wiem, kiedy stała się taką snobką. Była nią zawsze czy może woda
sodowa za mocno uderzyła jej do głowy, odkąd prowadzi się z Jimmym?
To, że ma bogatego faceta, nie czyni jej nagle damą. To są – i zawsze będą
– jego pieniądze, a ona ewentualnie może z nich korzystać jak
z wynajmowanego mieszkania. Szkoda, że moja przyjaciółka tego nie
rozumie i zaczyna budować swoją pewność siebie na cudzej fortunie. A jak
wiadomo, fortuna kołem się toczy. Upadek z wysokości boli jeszcze
bardziej – wiem coś o tym.
Przed szóstą kończę pracę i idę do domu, gdzie czekają na mnie Lily
i mama. Gdyby nie mama, nie mogłabym przyjąć tej oferty, ponieważ
musiałabym odbierać córkę ze szkoły. Odnoszę wrażenie, że ludzie ode
mnie odchodzą, ludzie, na których mogłam polegać. To smutne, ale nie
zamierzam się zadręczać. Koniec z tym. W domu czeka na mnie również
Liz, co wcale mnie nie dziwi. Jej książę załatwia jakieś ważne sprawy
w Miami i moja przyjaciółka jest bardzo znudzona.
– Cześć, skarbie. – Przytulam mocno Lily. – Jak ci minął dzień? Było
fajnie?
– Tak. – W jej głosie słyszę zadowolenie. – Rozmawiałam z Nickiem
i obiecał, że…
Fala gorąca zalewa moją klatkę piersiową w nanosekundę. Nie chcę tego
słuchać. Nie chcę, żeby ktokolwiek wypowiadał jego imię. To dla mnie
zamknięty temat.
– Cieszę się, Lily. Zjem obiad i przyjdę poczytać ci bajkę, okej? –
Zmuszam się do uśmiechu i głaszczę córeczkę po buzi.
Kiedy biegnie po schodach bez poręczy, wstrzymuję oddech
i odprowadzam ją wzrokiem. To miejsce w ogóle nie nadaje się dla dzieci.
Wiszące schody bez poręczy, pokoik na antresoli bez przedniej ściany, no
i te okna. Są dosłownie wszędzie. Ale moja córka polubiła ten dom i swój
mały kącik z widokiem na niebo. Wbiega na górę bez drgnięcia powieką
i jak sama twierdzi, niczego się nie boi.
Zrobiła się odważniejsza…
Mama podaje mi obiad i zostawia mnie samą z Liz, choć kompletnie nie
mam na to ochoty. Jeszcze mi nie przeszło po tym, jak odmówiła mi
pomocy, i to w tak bezczelny sposób.
– Jak się czujesz? – pyta Liz, a ja wywracam oczami. Nienawidzę tego
uczucia, tego wyprania z emocji. Gdy czuję się pusta. Ani szczęśliwa, ani
smutna. Nic.
– Super – odpowiadam. – Mamy dach nad głową. Mam pracę. Nasz dom
zaczyna przypominać pałac. Moja córka jest szczęśliwa. – Mhm, kurczak
jest wyśmienity i soczysty. – Jesteśmy zdrowe.
– Wiesz, o co mi chodzi. Nie musisz przede mną udawać. Pytam, jak się
czujesz w związku z tym, że on zaraz wraca i pewnie będzie chciał się
spotkać.
Wzruszam ramionami, bawiąc się łańcuszkiem. Prezentem od idealnego
chłopaka, który tak naprawdę nigdy nie istniał.
Stop.
To gówno może złamać ci serce, ale również otwiera ci oczy. Weź tę
wygraną!
– Wiesz, co dzisiaj widziałam? – Zaczynam chichotać. – Dziewczyna
w autobusie, która siedziała obok mnie, miała dwie paczki chipsów. Brała
jednego do ust, oblizywała i wrzucała go do drugiej paczki. W życiu nie
widziałam czegoś bardziej pokręconego.
Uśmiecham się sztucznie, ale wiem, że Liz tego nie łyka. Nie rozumiem,
dlaczego FBI zatrudnia głównie facetów, skoro kobiety są dużo szybsze
i lepsze, jeśli chodzi o wykrywalność gównianych spraw.
– Mhm, bardzo ciekawe. Znowu bawiłaś się w pomocnika budowlanego?
– Tak. Mieszałam beton, nosiłam płytki, malowałam ściany specjalną
mieszanką… nie pamiętam, jak się nazywa.
Nareszcie się zamknęła i mogę w spokoju dokończyć obiad. Mija minuta,
dwie, dwie i pół…
– Wybaczysz mu? – pyta Liz. Podnoszę na nią wzrok. Jak może mnie o to
pytać! – W sumie to ty go okłamałaś. W sumie to… okłamałaś nas
wszystkich.
Z tupetu się nie wyrasta.
– Przyszłaś tutaj, żeby mnie pocieszyć? To chujowo ci idzie, Liz.
– Nie mogę do końca życia tylko cię pocieszać. Nie na tym polega
przyjaźń.
O, fajnie, że wie, na czym polega przyjaźń. Bo ja myślałam, że
przyjaciółka wysłuchuje twojego pieprzenia, mówi ci, że to pieprzenie,
a później słucha więcej twojego pieprzenia.
– Na pewno też nie na tym, żeby kopać leżącą przyjaciółkę – burczę
i odkładam widelec. Straciłam apetyt.
– Na razie siedzisz. Nie masz depresji ani myśli samobójczych, bo… nie
masz, prawda?
– Nie, nie mam. Co nie zmienia faktu, że chcę o nim zapomnieć, a ty mi
to uniemożliwiasz.
– A co, jeśli ci się nie uda?
– Będę musiała z tym żyć. Pamiętasz?
Liz głęboko wzdycha. Widzę, że się zastanawia.
– Ech, muszę ci o czymś powiedzieć – mówi w końcu, a ja podnoszę
wysoko brwi. – Udawałam. Większość rzeczy, które mówiłam, nie była
prawdą. To, że daję ci rady, nie oznacza, że wiem więcej od ciebie, tylko
że… zrobiłam więcej głupot niż ty. W tym mam po prostu większe
doświadczenie.
– Nie rozumiem. Nie wychowałaś się w rodzinie zastępczej?
– Serio? Tylko to ci przyszło do głowy? – pyta, a gdy potakuję, dodaje: –
To niezła ze mnie aktorka.
– Na pewno nie lepsza ode mnie. Więc co udawałaś? – Jakoś lżej mi
z tym, że nie tylko ja jestem pieprzoną mitomanką.
– Nigdy nie spotkałam się z tyloma facetami, nigdy nie miałam maratonu
ruchania, nigdy nie byłam w prawdziwym związku…
– Jak to nie? – przerywam jej. – Byłaś w związku. Widziałam zdjęcia.
– Tysiąc lat temu, Cherry. Te wszystkie opowieści poza Shawnem to
bujda. Owszem, umawiałam się z kilkoma, ale tylko z trzema spałam
w ostatniej dekadzie. Reszta zdradziła mnie, zanim ściągnęłam swoje
lateksowe majtki.
Mrugam szybko i otwieram usta jak ryba, ale nie wydobywa się z nich
żaden dźwięk. Układam sobie to wszystko w logiczną całość, jednak wciąż
nie rozumiem, dlaczego to zrobiła. Mało pocieszający jest też fakt, że jej
kłamstwa są pierdem w stosunku do moich.
– Dlaczego to zrobiłaś? Kłamałaś, więc musiałaś mieć jakiś powód. –
Brzmię jak zawodowa kłamczucha.
Nie podoba mi się to.
– Ty. Ty byłaś tym powodem, Andrea. – Mówi tak, jakby mnie oskarżała.
Mam ochotę wstać i walnąć ją w tę wymalowaną gębę, ale zachowuję
spokój, bo chcę wysłuchać jej śpiewki do samego końca. – Za wszelką cenę
chciałam ci pokazać, że jeśli ci z kimś nie wyjdzie, to świat się nie zawali.
Że seks nie jest niczym niezwykłym. To znaczy jest, ale nawet jeśli zrobisz
to z kimś, kogo nie kochasz, to nic wielkiego. Ludzie tak robią. Bzykają się
jak króliki, odchodzą, zdradzają, wymieniają, wracają albo żyją długo
i szczęśliwie. Kapujesz? – pyta, ale nie odpowiadam. Nie mrugam. Mam
wrażenie, że nawet nie oddycham. – Chciałam, żebyś przestała się bać.
Chciałam, żebyś dała komuś szansę. Żebyś dała szansę sobie. – Po moim
policzku płynie gorąca łza. – Żebyś była szczęśliwa.
Liz dotyka mojej ręki, ale się wyrywam. Zamykam oczy, żeby zatrzymać
nadciągającą histerię. Od dwudziestu godzin nie uroniłam ani jednej łzy,
a ona musiała to wszystko spierdolić.
Oblizuję mokre usta i chrząkam.
– Uważałaś, że skoro nie mam faceta, to nie byłam szczęśliwa?
– Wciąż tak uważam, Andrea. Cierpisz. I czuć to w każdej części tego
domu.
Prycham.
– Cierpię przez faceta, jeśli jeszcze nie zauważyłaś. Faceta, którego
pokochałam, któremu się oddałam… – Głos mi się rwie. Dolna warga
zaczyna drżeć tak mocno, że nie mogę nad nią zapanować. – A on nas
wyrzucił. Wyrzucił nas wszystkie.
Patrzę w niebo za oknem i oddycham płytko.
– To ty odeszłaś – mówi Liz, a gdy gwałtownie wstaję, dodaje: –
Zaczekaj. Nie to miałam na myśli. Dobrze zrobiłaś. Pokazałaś klasę
i wszystko gra, ale to ty podjęłaś tę decyzję. Nie możesz całe życie się
wybielać.
Powoli odwracam głowę, żeby spojrzeć jej w oczy.
– Wynoś się, Liz… – Łkam. – Jeśli nie cierpisz, kiedy ja cierpię, nie waż
się nawet mówić, że mnie kochasz.
Jej zielone oczy robią się szklane.
– Kochanie, nie płacz… – szepcze. – Jak w ogóle możesz tak mówić?
Właśnie dlatego, że boli mnie to, jak się czujesz, staram ci się to jakoś
poukładać, bo nie chcę, żebyście obydwoje cierpieli. Po prostu.
– Robisz to tylko dlatego, że to przyjaciel twojego ukochanego. Nie
robisz tego dla mnie.
– Jak możesz? – Mruży oczy. Ja też. Zabolało ją. Bardzo mnie to cieszy.
– Wyjdź.
Odwracam się od niej tak samo, jak ona odwróciła się ode mnie.
Liz wychodzi i trzaska drzwiami, a ja rzucam się na sofę i nakrywam
kocem. Mój codzienny widok to BCC. Mam tylko nadzieję, że te okna nie
prowadzą prosto do jego biura, a on w tym momencie nie siedzi przy
zgaszonym świetle z lornetką.
Chciałabyś.
No nie bardzo. Nie chcę się zbliżać do tego człowieka. A tymczasem nie
dość, że mieszkam naprzeciwko jego firmy, i to praktycznie w akwarium, to
jeszcze pracuję naprzeciwko jego biura. Faktycznie daleko uciekłam.
Jedyne, czego teraz pragnę, to wrócić do swojego domu, zamknąć się na
cztery spusty i nigdy więcej nie pojawić w Westfield. To miejsce będzie mi
przypominać o traumie.
I o nim. Już zawsze będzie przypominać mi o nim.
*
Stoję pod prysznicem z nadzieją, że szum wody zagłuszy narastający
we mnie szloch. Tylko w ten sposób mogę wypuścić na zewnątrz całe swoje
cierpienie. Wiedziałam, że będę za nim płakać, ale nie sądziłam, że będę za
nim tęsknić. Opieram dłonie o kafle i staram się jakoś ogarnąć. To koniec.
Musisz się z tym pogodzić. Musisz dalej żyć. Świat nie kończy się na jednym
bezczelnym i uroczym dupku z wielkim chujem.
Dzwonił do mnie. Może powinnam była odebrać?
Może powinnam była się upewnić, czego tak naprawdę ode mnie chciał?
Oszalałaś? Wypij wino, wyrycz się, zaktualizuj dane. Będzie dobrze. Tylko
musisz w to uwierzyć. Ale jak mam wierzyć w to, że kiedykolwiek jeszcze
będę szczęśliwa, skoro każda najmniejsza rzecz przypomina mi o nim?
– Andreo? – To moja mama. Zakręcam wodę i wyskakuję spod prysznica.
– Czy wszystko w porządku?
– Tak, mamo. Zaraz wyjdę. – Wiem, że wie, że nie jest w porządku.
Zważywszy na fakt, że mówię przez nos i zaciśnięte gardło.
– Pytam, bo siedzisz tam już prawie godzinę. Bałam się, że może
zasłabłaś.
Po policzkach płyną mi łzy, które staram się na bieżąco wycierać.
Godzina? To i tak krócej niż dwadzieścia godzin temu.
– Może obejrzymy jakiś film? – pytam, gdy wreszcie się uspokajam.
– Pewnie. Zrobimy popcorn?
– Super. – Uśmiecham się. Tak bardzo ją kocham. Dziękuję Bogu, że ją
mam. – Mamy wino?
– Mamy. – Widzę, że ona też się uśmiecha. – Nawet dwie butelki.
Wychodzę z łazienki ubrana w swoją kucykową piżamkę i zastaję mamę
przyklejoną do drzwi. Uśmiecham się do niej czule i gładzę jej piękną, ale
zmartwioną twarz. Nie chcę, żeby cierpiała, ale wiem, że to nieuniknione.
Każda matka cierpi, gdy jej dziecko płacze po kątach. Nie ważne, ile ma lat,
prawda?
– Nie martw się, mamo, w końcu mi przejdzie – zapewniam. – Muszę
przejść swoją żałobę, bo inaczej to zawsze będzie do mnie wracać.
– Wiem, dziecko, ale boli mnie serce. Nigdy nie chciałam widzieć cię
w takim stanie. Ponownie.
Ponownie. Nigdy nie byłam w takim stanie, bo nigdy nikogo nie
kochałam, ale moja mama o tym nie wie. Nie mam odwagi wyznać jej, że
nie znam ojca Lily, więc nie mogłam go kochać. Płakałam nad swoim
życiem, płakałam, bo ktoś zrobił mi dziecko, płakałam, bo straciłam
dziewictwo z kimś, kogo nawet nie pamiętam.
Ale nigdy nie płakałam z miłości.
Smutne.
Zostawiam to bez odpowiedzi, bo nie chcę jej okłamywać. Wrzucam
popcorn do mikrofali z nadzieją, że nie obudzę Lily. Chciałabym spędzić
ten wieczór z mamą, pijąc wino i oglądając komedie. Rzucam okiem przez
ramię, żeby sprawdzić, jaką kategorię filmową wybrała na Netfliksie.
– Może być P.S. Kocham cię? – To jej ulubiony film. Zanim nie
pokochałam pewnego dupka, też był moim ulubionym.
– Oglądałyśmy go już dwa razy.
– Ale to było dawno. Wiesz, że nie lubię tych nowoczesnych filmów.
– Wiem, ale myślałam raczej o czymś mniej masochistycznym. Co
powiesz na Seks w wielkim mieście?
– Andrea, wiem, że jestem wyluzowaną matką, ale chyba nie aż tak, żeby
oglądać seksy z córką!
Parskam śmiechem i wsypuję popcorn do miski. Następnie chwytam
butelkę wina i z gracją, dwoma palcami biorę kieliszki.
– To nie jest o seksie. Przynajmniej nie do końca. To historia czterech
zwariowanych przyjaciółek, które poszukują dwóch „m”. – Rzucam się na
sofę. – Metek i miłości.
– Metek?
– Markowych ubrań. Może w końcu się czegoś nauczę, bo
w przeciwieństwie do Carrie Bradshaw nie szukam miłości, tylko fajnych
metek.
Wrzucam popcorn do ust, starając się nie roześmiać na widok miny mojej
mamy.
– Włączaj.
*
I tak spędziłyśmy pięć godzin z małymi przerwami na toaletę, oglądając
Seks w wielkim mieście oraz P.S. Kocham cię. Pierwszy film udało mi się
obejrzeć bez paczki chusteczek, chociaż było ciężko z uwagi na to, że nie
wiem, kiedy znów będę uprawiała seks, nie stać mnie na podróż do
Nowego Jorku i nie mam takiego stylu jak Carrie Bradshaw, która nawet
w łóżku wygląda jak z okładki „Vogue’a”.
Natomiast drugi film, który oglądałam już trzeci raz, doprowadził mnie do
łez, bo wcześniej nie miałam za kim płakać. A teraz siedzę wtulona
w ramiona mojej mamy i szlocham. Jeszcze bardziej boli mnie fakt, że ona
nawet nie próbuje mnie pocieszyć, mówiąc, że wszystko się ułoży, że
znowu będziemy razem. Nie chcę słuchać, że kiedyś o nim zapomnę, że
dobrze postąpiłam czy że Lily przynajmniej ma ojca. To chore. Nie
wynajęłam go do tej roli. Miał być częścią naszej rodziny, na zawsze.
– Wiem, dziecko, ale miłość nigdy nie była prosta. – Głos mamy wyrywa
mnie z zamyślenia.
– Powiedziałam to wszystko?
Mama odpowiada mi skinieniem.
– Jestem pijana?
Znowu potakuje.
– Jeśli to cię pocieszy, wiedz, że na pewno widział już twoją reklamę. I na
pewno bardzo żałuje, że cię tak osądził. – Chyba setny raz pokazuje mi
moje zdjęcia, które ma w telefonie. Wybłagałam, żeby ściągnęła mnie
z tapety, ale kiedy do niej dzwonię, cały ekran wypełnia moja twarz
i błyszczące cycki.
– Wątpię, mamo. Wątpię, czy Nicholas Blake w ogóle zna takie słowo jak
„żałuję”.
– Tak czy tak – zakłada mi włosy za uszy, mokre od płaczu – jestem
z ciebie bardzo dumna. Po raz kolejny udowodniłaś, że jesteś najlepszą
córką, jaką mogłam sobie wymarzyć.
Czy teraz już zawsze wszystko będzie mnie wzruszać, czy to tylko
przejściowe?
– Mamo…
– Ta kampania ma dla mnie szczególne znaczenie, ale nie chciałabym,
żebyś na tym poprzestała.
Marszczę brwi.
– Co masz na myśli?
– Dzieci biorą przykład z rodziców nie dlatego, że ci do nich mówią.
Tylko dlatego, że sami coś robią. Dlatego chciałabym, żebyś się badała
i dbała o siebie, bo życie mamy tylko jedno.
– Mamo, to piękne, co powiedziałaś, ale chyba ty też za dużo wypiłaś. –
Wsuwam się pod kołdrę. Na dziś wystarczy łez, bo skończyły mi się żelowe
płatki pod oczy. – Chodźmy spać, głowa mi pęka. – Gdy mnie całuje,
dodaję: – Ty też jesteś najlepszą mamą, jaką mogłam sobie wymarzyć,
Rose. Dobranoc.
Otwieram jedno oko, żeby zobaczyć jej uśmiech.
ROZDZIAŁ 3
Trzy espresso, pięć latte, w tym jedna karmelowa, i cztery kawałki sernika
z rosą do stolika numer siedem. I trzy tabletki paracetamolu – dla mnie.
Zaczynam funkcjonować jak robot. Nie jem, nie śpię i nie mogę przestać
myśleć. Wypijam duszkiem szklankę wody i chwytam zastawioną tacę,
którą opróżniam jak prawdziwy zawodowiec.
– Pan przy stoliku numer jeden czeka na ciebie. Musisz być trochę
szybsza.
Szybsza? To niewykonalne, tym bardziej że często odmawiam sobie
przerwy, bo nie ma drugiej kelnerki. Zatrzymuję to jednak dla siebie,
ponieważ Martha ponagla ludzi w taki sposób, że nie można się na nią
gniewać. To się nazywa urok osobisty.
Pędzę do stolika numer jeden, który stoi w rogu. Siadają tam zwykle duże
szychy, żeby spokojnie wypić kawę przed następnym spotkaniem.
Oczywiście. Nie mogło być inaczej.
– Dzień dobry, skarbie. – Klient szczerzy się jak mysz do sera, bo dobrze
wie, że nie mam możliwości ucieczki. Nicholas Blake postanowił walczyć,
nawet jeśli kosztowałoby go to nadstawienie drugiego policzka.
– Co panu podać? – Nie patrzę na niego, ale wiem, że wygląda idealnie.
– Siebie w ogniście czerwonej bieliźnie Victoria’s Secret.
Liczę do stu. Wyobrażam sobie, że siedzi przede mną starszy pan z siwym
wąsem. Na przykład doktor Morgan. Tak, Morgan idealnie się nadaje do
ochłodzenia mojej żądzy.
– A tak bardziej realnie? Mamy pyszny sernik.
Przysuwa się bliżej i zatapia wzrok w moim biuście. Włożyłam różową
zwiewną spódniczkę do białych trampek, więc pewnie mu się podobam.
Zawsze lubił mnie w wydaniu grzecznej dziewczynki.
– Ubrałaś się tak specjalnie?
– Nie wiem, o czym pan mówi. Zamawia pan coś czy mogę sobie pójść? –
Wbijam w niego spojrzenie.
Zaczyna przygryzać dolną wargę w uśmiechu, sunąc palcami od zgięcia
pod moim kolanem do uda. Jeśli teraz gwałtownie odskoczę, wzbudzę
podejrzenia. Jeśli strzelę go w tę słodką buźkę, wylecę z pracy i znów będę
miała wyrzuty sumienia. Nogi mi się trzęsą i najchętniej przywaliłabym
sama sobie w zaczerwienioną gębę.
– Czy może pan zabrać swoją napaloną rękę z mojej pachwiny? – pytam,
a on chwyta za moje koronkowe majtki i coraz szerzej się uśmiecha.
– Mam ochotę na sernik – mówi. – Z wisienką.
– Nie mamy. – Gardło mi się zaciska, kiedy odchyla koronkę majtek
i czuję na swoim wygłodniałym ciele jego dotyk.
– Ma być ciepły i słodki.
– Nick, przestań. – Nie chciałam piszczeć. Naprawdę. – Proszę.
Ani jęczeć.
Wtedy on wsuwa swój długi palec w moją pochwę, aż do samego końca.
Nie dał mi nawet szansy się rozluźnić, więc z gardła wyrywa mi się jęk
podniecenia. Wolnymi palcami dociska moje pośladki, a kiedy robię ten
nieszczęsny krok do przodu, jego kciuk ląduje na mojej łechtaczce. Nie ma
piękniejszego uczucia niż to, a przynajmniej jeszcze go nie odkryłam.
– Zwolnij się. Wiem, że też się stęskniłaś. A jeśli nie ty, to na pewno moja
wisienka. – Oblizuje usta.
Jezu. Mocne słowa. I jakie trafne.
– Jestem dorosłą kobietą i staram się być odpowiedzialna, więc nie mogę
tak po prostu olać pracy, żeby pieprzyć się ze swoim byłym – mówię
i odsuwam się, by nie mógł mnie zaatakować. Kiedy jego palec wyślizguje
się ze mnie, czuję pustkę. Na twarzy Nicka maluje się zaskoczenie, ale też
podniecenie tym, co właśnie usłyszał. – Nawet jeśli bardzo mam na to
ochotę – dodaję.
– Przyjdę po ciebie. I nie mów, że nie dasz mi tego, czego pragnę.
– Zanim wyjdziesz, upewnij się, że jest w stanie spoczynku. – Celuję
palcem w jego krocze.
– Widzisz, co narobiłaś?
Odwracam się i odchodzę, ale wołam jeszcze:
– I to nie pierwszy raz, Blake!
Słyszę, jak wybucha śmiechem za moimi plecami.
Uciekam na zaplecze, żeby nie dorwała mnie Martha albo Alexa, ale
widocznie jestem naiwna, bo kiedy tylko siadam na krześle, wpada
zdyszana Alexa.
– Co tak długo?
– Facet nie wie, czego chce – burczę.
– Jeśli cię napastował – mówi, a ja się spinam – to może mieć przez to
problemy.
– Nie napastował mnie. – Nie można napastować kogoś, kto chce być
napastowany, prawda?
– Znacie się?
Spoglądam na nią. To naprawdę miła dziewczyna i nie zasługuje na
kłamstwo. Poza tym uczę się być prawdomówna, a to dobry moment na
pierwszy test.
– Tak.
– To właściciel BCC. Skąd go znasz?
Alexa siada obok mnie.
– Ee… Wygrałam konkurs w jego hotelu. Sea House, kojarzysz? I tak
jakoś… poszło. – Wzruszam ramionami, choć wiem, jak chujowo to brzmi.
– W jakim sensie „poszło”? – Zaczyna się śmiać. – Mieliście romans!
Czuć endorfiny, odkąd się zderzyliście przy stoliku, nie musisz udawać. –
Wstaje, ale przed wyjściem dodaje jeszcze: – Tylko pamiętaj, że jesteś
w pracy. Klienci nie mogą być świadkami tego, że ktoś wkłada rękę pod
spódniczkę naszej słodkiej kelnerce.
Mruga do mnie i znika.
Zaraz zapadnę się pod ziemię! Jestem wściekła, jednak nie na niego, ale
na siebie. To ja powinnam wyznaczać granicę. A tymczasem nie potrafię się
nawet odsunąć, kiedy publicznie penetruje moją pochwę. Najgorsze jest to,
że tak cholernie za nim tęsknię, że jestem o krok od zwolnienia się z pracy
i pobiegnięcia prosto do jego biura. Seks na zgodę smakuje najlepiej,
smakuje tak, że zawsze mam ochotę na dokładkę.
Seks na zgodę. Zgoda na seks. Na jedno wychodzi.
– Andrea! Pięć americano na stolik ósmy!
– Idę!
I czar prysł.
*
Odliczam minuty do końca pracy i co chwilę patrzę w stronę okna. To już
obsesja. Każde otwarcie drzwi powoduje, że moje ciało drętwieje jak
sparaliżowane, płonie niczym oblane wrzątkiem. Jednak mój były, odkąd
wszedł do swojego gmachu, jeszcze z niego nie wyszedł. Kiedy sprzątam
stolik po ostatnich gościach, zauważam Patricię Atwood. Wysiada
ze swojego mercedesa i oddaje kluczyki parkingowemu.
Wygląda… no cóż. Wygląda dobrze. Jeśli nic w życiu nie robisz, to
pozostało ci poświęcać swój wolny czas na to, żeby się rozpieszczać.
Oczywiście założyła stumetrowe szpilki i obcisłą sukienkę. Czasami
odnoszę wrażenie, że to całe BCC to jakaś przykrywka dla burdelu.
Dobra. Nic tu po tobie, Cherry. Przebierz się w jeansy. Włóż swoje
adidasy, ciepłą kurtkę i obwiąż się szalikiem, żeby przypadkiem nie czuć się
zbyt seksownie.
Czuję ukłucie zazdrości i po raz piąty przecieram czysty stolik, żeby
niczego nie przegapić. Spoglądam na zegarek. Szósta. Nick wychodzi
z biurowca, a ta cycata pizda mówi coś, co go zatrzymuje. Miał po mnie
przyjść. Nie odważyłby się marnować na nią czasu, i to na moich oczach.
A jednak… razem wchodzą do firmy. Rozmawiają. Powiedziała coś na tyle
interesującego, że postanowił jej towarzyszyć. Po godzinach.
Idę na zaplecze i zamawiam Ubera.
„Nic mnie z nią nie łączy”. Pff, akurat. Dobrze wie, że jestem o nią
zazdrosna. Dobrze wie, że podejrzewam ją o wszystkie złe rzeczy, które
spotkały mnie i moją rodzinę, odkąd się znamy. A mimo to wybrał ją.
Wybrał mojego wroga numer jeden.
„Wybaczyłbym ci wszystko… Ale nie to, że spiskowałaś z moim
największym wrogiem za moimi plecami. Wiedziałaś, że go nienawidzę.
Zakpiliście sobie ze mnie! Nigdy ci tego nie wybaczę!”.
Jak już kiedyś mówiłam, historia lubi się powtarzać, a to oznacza, że
jeszcze wiele się musi wydarzyć, żebyśmy oboje zrozumieli, co
doprowadza nas do szału. Może zrobił to specjalnie, a może nie. Gówno
mnie to obchodzi. Gdybym miała większe jaja, wygarnęłabym im
publicznie, co o nich myślę. A tymczasem siedzę w taksówce i jadę do
biura Davida, z którym staram się ustalić bieg wydarzeń tamtej nieszczęsnej
nocy oraz wszystkich innych plag, które spadły na mnie od sierpnia, czytaj:
od dnia, w którym Nicholas Blake zagościł w moim życiu, sercu i pochwie.
David zaoferował mi swoją dalszą pomoc bezpłatnie, ponieważ, jak sam
przyznał, jestem „ofiarą”, a on nigdy nie zarabia na ludzkiej krzywdzie.
Dobrze mieć kogoś, kto mnie nie osądza, a nawet jeśli – nigdy nie daje mi
tego odczuć. Dowiedziałam się, że takich ofiar jak ja są setki i wbrew temu,
co myślałam, to częściej mężczyźni niż kobiety.
Skopolamina, zwana inaczej oddechem diabła, to najniebezpieczniejszy
narkotyk na świecie. I oczywiście ja, Andrea Cherry, musiałam mieć ten
zaszczyt i zostać nim odurzona. „Pocieszający” jest fakt, że nie jest to
skomplikowane. Wystarczy dmuchnąć nim w twarz, żeby ofiara straciła
własną wolę i oddała ci cały swój majątek, a nawet życie. Teorie mówią, że
CIA stosowało ją jako serum prawdy, a podczas drugiej wojny światowej
służyła za narzędzie przesłuchań.
Jedno jest pewne: ktoś wymazał mi z życia jeden dzień i zrobię wszystko,
żeby dopaść tego skurwysyna i oczyścić swoje imię przed samą sobą.
– Ofiara mieszka w Kolumbii. Kolejna również. Mało kto miał z tym
styczność w USA, a w Anglii już w ogóle. Jesteś pewna, że podano ci
skopolaminę?
Oddychaj.
– Tak – odpowiadam stanowczo. – Po pierwsze, niczego nie pamiętam. Po
drugie, miałam robione testy na obecność narkotyków.
A po trzecie, nie zostałam zgwałcona. Nie walczyłam. Gdybym wiedziała,
co się dzieje, nigdy nie poddałabym się bez walki. Nie chcę się tym jednak
dzielić, zwłaszcza z Davidem, który co niedzielę chodzi do kościoła i nosi
na szyi brązowy różaniec.
I wygląda jak cyrkowiec.
– Wiem. Przepraszam. – Odchyla się na fotelu. Siedzimy tu już
od dobrych dwóch godzin i nadal nie mamy żadnego tropu. Boję się, że
będzie chciał zrezygnować. – Po prostu ciężko będzie namierzyć ofiary.
Nikt nie podaje swoich namiarów w internecie.
– Co proponujesz?
– Szukaj na forach jakiejś wskazówki, a ja zajmę się handlarzami. Ludzie
są głupi, myślą, że internet jest anonimowy, i sprzedają różne ciekawe
smaczki.
– Potrafisz kogoś namierzyć przez IP?
Uśmiecha się, co wystarcza mi za odpowiedź.
– Twój telefon znowu dzwoni. – Pokazuje głową na moją brzęczącą
torebkę. – Nie odbierzesz?
– Nie, nie odbiorę. Moja córka śpi, mama wie, gdzie jestem,
a przyjaciółka ze mną nie rozmawia. To na pewno nic ważnego.
– A Nick? Słyszałem, że wrócił.
– Dobrze słyszałeś. – Wymuszam uśmiech. – I pewnie się domyślasz, że
to on do mnie wydzwania. A teraz już masz pewność, że nie mam ochoty
odebrać.
David unosi ręce w geście kapitulacji, czym mnie rozbawia.
– Dobra, już dobra – mówi. – Musisz mi wybaczyć, w końcu jestem
detektywem.
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Byłeś skrytym chłopcem i obstawiałam
raczej, że zostaniesz informatykiem albo jakimś szalonym naukowcem.
– Nie przypominaj mi tych czasów. Byłaś jedyną osobą, która nie
traktowała mnie jak trędowatego. Mam u ciebie dożywotni dług
wdzięczności.
– E, nie przesadzaj.
– Sprawdziłem monitoring na twojej ulicy. Kompletnie o tym
zapomniałem. Właściciel sklepu na rogu, wiesz, tego monopolowego,
udostępnił mi nagrania, ale nie przechodził tamtędy nikt podejrzany.
– Ktoś mógł iść inną drogą. Do mojego domu można dojść na cztery
sposoby. Dojechać również, biorąc pod uwagę dwa skrzyżowania.
– I tylko na jednej, głównej ulicy są sklepy z monitoringiem. Popytałem
kilku sąsiadów, ale nikt nie ma kamer, niczego nie widział ani nie słyszał.
Generalnie kazali mi się wynosić.
– Typowe.
– A co z człowiekiem, który rzucił cegłówką?
– Policja umorzyła postępowanie z braku dowodów, ale twierdzą, że jak
tylko coś się pojawi, wznowią śledztwo. Moje miasteczko jest małe
i biedne, a funkcjonariuszy w nim jak na lekarstwo. Wiedziałam, że to się
tak skończy. To nie jest próba zabójstwa ani coś, czym chcieliby sobie
zawracać tyłek.
– Mówiłaś, że Nick się tym zajmuje. Na pewno ma wpływy, więc nie
rozumiem, dlaczego wciąż nie odnalazł podpalacza, który wzniecił pożar
w jego własnym dobrze zabezpieczonym i monitorowanym hotelu. – David
łapie oddech, a ja szerzej otwieram oczy. – Ani tego, kto rzucił w ciebie
cegłówką.
– Do czego zmierzasz?
– Może on wcale nie chce go znaleźć?
Uśmiecham się blado. Uśmiecham się, bo to taki odruch, a blado,
ponieważ czuję, jakby z głowy odpłynęła mi cała krew. Nie powiem,
zabolało mnie, że tak o nim myśli.
Skupiam się na szukaniu informacji o ofiarach, chociaż tak naprawdę
dalej analizuję to, co powiedział David. Widać, że nie ma zamiaru mnie za
to przepraszać, co oznacza, że nie powiedział tego pod wpływem emocji.
Boję się, że mógłby mieć rację, a ja tego nie dostrzegłam. Nie, nie
przemawia to do mnie. Każdy ma prawo mieć swoje zdanie. A ja mam
prawo mieć je w dupie.
– Odzywała się do ciebie Maddie? – pytam, a gdy David kręci głową,
dodaję: – Do mnie też nie.
Otwieram drugą puszkę red bulla i upijam solidny łyk. Mija kolejne kilka
minut ciszy, a jak wiadomo, im dłużej trwa cisza, tym ciężej ją przerwać.
– W zasadzie nigdy nie mówiłaś, dlaczego straciłyście kontakt? –
Spogląda na mnie znad laptopa.
– Bo w zasadzie… sama do końca nie wiem. – Myślę przez chwilę. –
Przecież to ja zostałam wykorzystana i to ja niczego nie pamiętam.
David chwyta mnie za rękę. Ten gest wprawia mnie w lekkie zmieszanie,
zwłaszcza po tym, co powiedział.
A do tego tak dziwnie na mnie patrzy.
– Jesteś pewna, że chcesz znać prawdę? Czasami lepiej odpuścić – mówi.
Marszczę brwi. Nie. Nie w moim przypadku. – A co, jeśli prawda okaże się
dla ciebie bardziej bolesna niż niewiedza?
Nigdy w ten sposób nie myślałam, ale chęć poznania tego człowieka jest
silniejsza niż cokolwiek innego. Kiedy już się dowiem, nie przyznam się, że
mam dziecko, ale chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć, czyje geny ma moja córka.
Czy jest do niego podobna? Czy on jest złym człowiekiem i powinnam ją
bardziej chronić? Jestem zdeterminowana, by poznać prawdę.
– Prawda na pewno nie może być gorsza od tego, co mnie spotkało. Poza
tym mówią, że prawda boli tylko raz.
Sięgam do torebki, żeby sprawdzić swój telefon. Dziesięć nieodebranych
połączeń od Nicka. Pierwsze o wpół do siódmej.
– Nie uwierzysz – odzywa się David. – Jest jeden główny dostawca
z Meksyku. Spójrz.
Podchodzę do niego. Na ekranie laptopa widzę łysego obleśnego typa
spod ciemnej gwiazdy. Jest bez oka i ma wielką bliznę ciągnącą się
od lewej brwi przez oko, którego nie ma, aż do kącika ust. Przystojniak. Nie
chciałabym się znaleźć w jego zasięgu bez karabinu z dodatkową amunicją.
– Román Calavera Calva. Kojarzę go skądś… – Sięgam w zakamarki
pamięci. – Wiem! Widziałam go w telewizji.
– Został schwytany w swojej kryjówce w Chelmsford. Podobno jest
królem skopolaminy. Tylko on sprowadzał ją do Anglii. Wciąż czeka na
wyrok, ale miejmy nadzieję, że już nigdy nie wytknie nosa poza mury
więzienia.
Poza mury więzienia. Nigdy jeszcze nie słyszałam, żeby mężczyzna tak
starannie dobierał słowa. Chowam uśmiech za puszką mojego legalnego
dopalacza i przyglądam się Davidowi. Naprawdę się zmienił. Wygląda
bardzo dobrze, ma swój styl, a do tego jest inteligentny i ma dobre serce.
I mówię to po prostu jak o przyjacielu, ponieważ nie wyobrażam sobie,
żebyśmy mieli przekroczyć jakąś granicę.
– Musimy poczekać na postanowienie sądu. Kiedy już dostanie wyrok,
wsadzą go do więzienia w Whitemoor – podsumowuję i celuję puszką do
kosza. Jeden zero dla mnie.
– Jeśli w ogóle udowodnią mu handel na taką skalę. Wiesz, jak jest…
Tacy jak on potrafią obejść prawo. Żeby go zaklasyfikować do kategorii
„A”, musi dostać więcej niż cztery lata.
Dochodzi jedenasta, więc powoli kończymy pracę na dziś. Potrzebujemy
energii na resztę dni, tygodni, a może i miesięcy.
– Wierzę w sprawiedliwość, nawet jeśli nigdy jej nie doświadczyłam. Nie
pozostaje mi nic innego.
David przechyla lekko głowę, jakby chciał odczytać moje myśli.
Obawiam się, że mężczyzna taki jak on może tego nie zrozumieć.
A jednocześnie to jedyny mężczyzna, który wyciągnął do mnie rękę i nie
ocenia mojej przeszłości.
A ilu mężczyznom opowiedziałaś o swojej przeszłości, Cherry? Absurd.
Nie ufam mu. Spójrz na jego buty.
– Tak, ale nawet jeśli go zamkną, co nam to daje? – zastanawia się David.
– Mamy źródło. Musimy… to znaczy ja muszę się do niego dostać.
Wybucha śmiechem, a ja zwalczam chęć, by walnąć pięścią w stół. David
nie zna mojego drugiego oblicza i bardzo bym nie chciała, żeby je poznał.
Niech myśli, że jesteś normalna?
– Ty… Tak na serio?
– Nie doceniasz mnie, Davidzie.
Brawo. Udawanie pewnej siebie idzie ci coraz lepiej.
– Z całym szacunkiem, Andreo, ale jak zamierzasz się dostać do jednego
z najgroźniejszych baronów narkotykowych? Pójdziesz do więzienia
i poprosisz o widzenie?
– Nie. – Narzucam kurtkę i wciskam szalik do torebki.
– Uff, już myślałem, że postradałaś zmysły.
Wychodzimy z biura i kierujemy się do samochodu Davida.
– Nie zamierzam prosić. To on będzie chciał się ze mną zobaczyć.
Że co?
Lubię wywoływać zaskoczenie na twarzach mężczyzn i lubię, kiedy ktoś
uważa mnie za surrealistkę, bo wtedy mam więcej powodów, żeby się nie
poddawać. Udowadnianie płci męskiej, że nie jestem małą pizdą, to
fascynujące zajęcie. Nawet jeśli sama nie wiem, o czym mówię.
– Na razie ktoś inny chce się z tobą zobaczyć. – David pokazuję brodą za
moje ramię.
Odwracam się gwałtownie, żeby zderzyć się z wrzącym spojrzeniem
Nicholasa Blake’a siedzącego na masce swojego czarnego bugatti.
ROZDZIAŁ 6
*
– Mama!
– Skarbie. – Tulę Lily najmocniej, jak się da. Nick pojechał po nią sam,
bo nie chciałam wzniecać niepotrzebnych plotek i czuć na sobie palących
spojrzeń. – Tęskniłam za tobą. Jak ci minął dzień?
– Nick ma dla mnie prezenty!
– Naprawdę?
– Tak. No powiedz, że byłam grzeczna! – Córeczka szturcha mnie
w nogę. – Myłam zęby. Spuszczałam wodę. Czytałam książki. Nie piłam
coli i nie mówiłam „cholera”… to znaczy słowa na „c”.
– To stąd ta nagła zmiana! – mówię z aprobatą. – A już się bałam, że
podmienili mi córkę.
– Nam. Córkę – poprawia mnie Nick ze słodyczą, ale widzę, jak zaciska
szczękę.
– Tak. Nam.
– To mogę już dostać te prezenty?
– Za jednego buziaka.
Lily podbiega i całuje go w policzek, a wtedy on chwyta ją za brzuszek
i obcałowuję jej zarumienione policzki.
Jak to mówi Liz, są tak słodcy, że aż mnie boli ząb.
Lily dostała nowe zabawki, ubrania, kosmetyki (dla dzieci, organiczne –
wszystko organiczne), więc od razu zniknęła w swoim namiocie na piętrze
i teraz co chwilę słyszymy jej pełne zachwytu okrzyki.
– Dla ciebie też coś mam. – Nick wyciąga jeszcze jedno pudełko. –
Proszę.
Odpakowuję prezent, w którym są trzy modele iPhone’a. Dwa najnowsze
i jeden trochę mniejszy z różowego złota.
– Trzy telefony?
– Jeden dla ciebie, jeden dla twojej mamy i jeden… dla Lily – wyjaśnia,
a gdy mrugam zaskoczona, dodaje: – Wiem, że telefon w tym wieku to
dyskusyjny temat, ale chciałbym, żeby miała ze mną kontakt. Ma wpisane
wszystkie najważniejsze numery i zablokowane wszystkie możliwe treści.
Może tylko dzwonić, pisać wiadomości, robić zdjęcia, nagrywać swoje
występy taneczne, rysować arcydzieła, czytać, liczyć i oglądać bajki, które
wykupiłem jej w pakiecie. Reszta nie działa. I oboje mamy kontrolę
rodzicielską.
– Przez chwilę miałam wrażenie, że chcesz mi sprzedać ten telefon.
Brzmisz jak zawodowy handlowiec.
– To co? Zgadzasz się? – pyta, a ja kiwam głową. – Dziękuję.
– Ale trzy telefony to za dużo, Nick. Zgadzam się tylko na komórkę dla
Lily.
– Dlaczego zawsze mi odmawiasz? Jesteś moją kobietą. Rodziną.
Uwielbiam kupować ci prezenty, bo zawsze się łudzę, że będziesz się z nich
cieszyć.
– Dobra, już dobra. Nie graj na moich emocjach. – Odpakowuję swój
piękny telefon i uśmiecham się. – Dziękuję. Jest piękny.
– Przywiozłem coś jeszcze, ale nie z Miami. – Z drugiej walizki Nick
wyciąga wielkie pokrowce. – To twoje ubrania, które najbardziej lubiłaś
nosić – oznajmia, a mnie dopada melancholia. – Wiem, że potrzebujesz
czasu i zapewne nie będziesz chciała się do mnie jutro wprowadzić, więc
chciałem, żebyś na ten czas miała kawałek domu. Naszego domu.
Nie będę płakać. Nie będę płakać.
– Dziękuję, ale… te ubrania tak naprawdę nie należą do mnie.
– Chryste! A do kogo? Do mnie? Zostały kupione dla ciebie ode mnie.
Więc jak nie należą do ciebie?
– Po prostu… głupio mi jakoś.
Mniej niż podczas uprawiania seksu w oknie?
Nick siada obok i chwyta mnie za rękę.
– Gdybyś była moją żoną – zaczyna, a ja unoszę wzrok i czuję, że moje
oczy robią się okrągłe jak spodki – to też byłoby ci głupio?
Rozważam to przez chwilę.
– Nie wiem. Chyba nie.
Długo to nie trwało.
– Ech, skarbie. – Przytula mnie do siebie. Pewnie jest załamany moją
odpowiedzią. – Będę musiał nauczyć cię, jak chcieć być rozpieszczaną
przez swojego faceta. Bo kocham cię rozpieszczać. – Prawie mnie dusi
w uścisku. – Chociaż jeśli mam być szczery, naszej córki nigdy nie
przebijesz. Słyszysz ją?
– Ciężko nie słyszeć. Ale to jest dziecko, dziecko nie zna wartości
pieniądza. Wiesz, co kiedyś mi powiedziała, jak odmówiłam jej zabawki,
bo nie miałam przy sobie pieniędzy?
Nie miałam ich w ogóle, ale nie będziemy o tym mówić.
– Co?
– „To idź do maszyny i niech ci wydrukuje”. Miała na myśli bankomat.
Nick parska śmiechem.
– No, w sumie miała rację. – Serio? Chyba nie załapał. – Pokażę ci coś
jeszcze. Ale dam jej, dopiero kiedy podrośnie.
Wyciąga z marynarki małe różowe pudełeczko. Już gdy mi je podaje,
czuję, że to coś wyjątkowego. W środku jest bransoletka na różowej
wstążce z misiem.
– Piękna.
– Odwróć zawieszkę.
Odwracam i kręcę nosem, kiedy widzę grawer.
– „Córeczka tatusia”.
– Jest z tego samego złota, co twój wisiorek. Obie należycie do mnie.
Spoglądam na niego. Zawsze byłam przeciwna takiemu
uprzedmiotowianiu kobiet, ponieważ każdy człowiek – nieważne, jakiej jest
płci, koloru skóry czy wyznania – przede wszystkim należy do siebie. Nikt
nie jest niczyją własnością. Kiedy patrzę na magazyny, zdjęcia w internecie
czy choćby na własną reklamę, zdaję sobie sprawę, że padłam ofiarą
seksizmu. Wpadłam na to po przeczytaniu komentarzy na swój temat.
Ludzie nie widzą w mojej kampanii szczytnego celu, przesłania
mówiącego, że czas o siebie zadbać. Widzą wyłącznie moje cycki
w kryształkach.
Fundacja zapewniła mnie, że to dobry „chwyt marketingowy”, ponieważ
nagle wszyscy zaczęli o tym mówić. Spot wyświetlają w innych krajach.
Portale internetowe biją po oczach moją nagością i tak jak wszystko, mam
swoich zwolenników i przeciwników. Głównymi zwolennikami są
mężczyźni, a przecież reklama kierowana jest do kobiet. Tylko że
większość ich zarzuca mi, że świecę cyckami, by zrobić karierę w show-
biznesie. I oczywiście żeruję (za darmo) na ludzkiej krzywdzie, bo jestem
pieprzoną lolitką.
Ale wróćmy do tematu.
I tak oto od kołyski jesteśmy ukierunkowywane w jednym celu. Weźmy
na przykład bajki dla dzieci. Badanie przeprowadzone przez Janice McCabe
wykazało, że w książkach dla najmłodszych występuje o wiele więcej
chłopców niż dziewczynek, ale rażące jest to, że zawsze są oni bogaci.
Jesteśmy zdominowane przez androcentryzm, w powszechnej opinii
mężczyźni są mądrzejsi oraz zasługują na wyższą pensję, bo mają dwa jaja
między udami. A my? My najlepiej się sprzedajemy nagie, piękne i młode.
I żeby była jasność: nie jestem feministką. Nie mogę nią być, ponieważ
czasami lubię czuć się słabsza. To nic złego chcieć, żeby ktoś się tobą
opiekował.
Rozmyślania przerywa mi mama, która właśnie weszła do domu z siatką
zakupów. Jedną. Chyba nie chce mi wmówić, że przez cały dzień szukała
idealnie czerwonych pomidorów? No, chyba że poleciała po nie do
Hiszpanii.
– Dobry wieczór wszystkim. – Całuje mnie i Nicka w policzek. Widzę, że
on czuje się tak samo niezręcznie jak ja.
– Dobry wieczór, pani Rose. Jak zdrowie?
– Dobrze. – Mama się uśmiecha. – Dziękuję.
I to by było na tyle.
– Gdzie byłaś przez cały dzień, mamo? – Biorę pomidora i posypuję solą.
Mmm, pyszny.
– Zostawię was – mówi Nick. – Zajrzę do Lily.
– Mamo? Możesz mi odpowiedzieć, gdzie byłaś przez cały dzień?
– Jadłam obiad z Tonym.
– Z panem Atwoodem? – Kaszlę, bo sok z pomidora trafił nie w tę dziurę,
co trzeba.
– Tak. Postanowiliśmy odświeżyć nieco naszą znajomość. Chyba mogę
się z nim spotykać?
– Tak… Jasne. Tak! – Wytrzeszczam oczy, kiedy na mnie nie patrzy. To
się porobiło… Moja mama chce się spotykać z panem Atwoodem. W jakim
sensie „spotykać”? Przecież on ma żonę i zapewne jest tak samo
pierdolnięta jak jej córeczka.
– O czym rozmawialiście? – Skupiam się na jedzeniu, żeby nie skupiać
się na niej. Staram się brzmieć, jakby to była dla mnie zupełnie zwyczajna
sytuacja.
– Takie tam. Wspominaliśmy trochę przeszłość, opowiedzieliśmy sobie
o naszym życiu. Opowiadałam o tacie. Tony był bardzo poruszony tym, że
tak szybko odszedł.
Wstaję, żeby ją przytulić. Może ona też potrzebuje silnego ramienia po
tylu latach. Cieszę się, że pan Atwood ją wspiera. Poza tym nie jest dla niej
obcy – w końcu u niego pracowała. Mam u niego kolejny dług
wdzięczności i teraz w końcu rozumiem, dlaczego traktuje mnie jak córkę.
– A ty masz coś przeciwko, żebym spotykała się z Nickiem? – szepczę jej
do ucha, wciąż wisząc na jej ramionach. Jest coraz mniejsza i chudsza.
– Mówiłam ci już, Andreo. Zrobisz, jak uważasz. Kieruj się sercem, bo
rozum często zawodzi.
– Myślałam, że odwrotnie?
Uśmiecha się, a gdy ją puszczam, polewa wrzątkiem pomidory.
– Wiesz, Bóg stworzył nas tak, a nie inaczej nie przypadkiem. Mamy
dwoje oczu, żeby więcej widzieć. Parę uszu, żeby więcej słyszeć. Jedne
usta, żeby mniej mówić. Rozum, żeby podejmować decyzje. I serce, żeby
zdać się na uczucia, kiedy rozum zawodzi. Nie ma większej mocy na
świecie niż uczucia. Rozum możesz oszukać, ale swojego serca, dziecko,
nigdy nie zwiedziesz. Człowiek jednak myśli, że tak, i może dlatego na
świecie żyją ludzie nieszczęśliwi, samotni i zagubieni. Często bardzo
bogaci. – Przez pierwszą połowę jej wywodu myślałam, że mówi o mnie.
Później – że ma na myśli Nicka i pana Atwooda. Pogubiłam się, ale nie
chcę drążyć tego tematu. Z rodzicami się nie dyskutuje, bo oni zawsze mają
rację. Nawet jeśli sami popełnili wszystkie możliwe błędy. – Więc co
podpowiada ci serce? – kończy pytaniem.
– Że jeśli nie podejmę próby ratowania swojego związku, do końca życia
będę nieszczęśliwa, samotna i zagubiona.
Z góry słychać piski i śmiech Lily.
– Więc go ratuj. Zrób wszystko, żebyś była szczęśliwa. – Mama patrzy mi
głęboko w oczy. – To żadna ujma.
– Próbowałaś pomóc mi podjąć decyzję? Wiedziałaś, że ze sobą walczę,
prawda? – pytam, a ona uśmiecha się przelotnie. – Och, Rose. Jak ty mnie
znasz.
Rzucam się na kanapę z trzecim pomidorem.
– To też. Ale wciąż obawiam się o wasze bezpieczeństwo. Będziemy
musieli wszyscy wrócić do tej rozmowy, ale póki jesteś szczęśliwa, to…
– Dzięki, mamo – burczę.
– Za co?
– Za „póki”. – Biorę soczysty kęs i macham nogami.
– Och, przestań… Kto zamówił tyle jedzenia? Marnowanie pieniędzy.
Przecież mówiłam, że zrobię obiad.
– Gdybym miała czekać na obiad, umarłabym z głodu, mamo. Poza tym
nie musisz codziennie gotować, naprawdę.
– Gdybym nie gotowała, to umarłabyś od tego naszprycowanego
chemią… gówna.
Parskam śmiechem i kręcę głową. Moja mama nie uznaje śmieciowego
żarcia, pierwszą pizzę musiała zrobić sama, żeby się przekonać, że to tylko
zwykłe ciasto i dodatki.
Po schodach schodzi Nick z palcem przyłożonym do ust.
– Zasnęła.
– Tak szybko?
– Za dużo wrażeń. – Śmieje się. To znaczy stara się śmiać, bo po chwili
spogląda na moją mamę i poważnieje. – Pójdę już.
Nie, nie, nie.
– Przygotuję krem z pomidorów z grzankami serowymi – mówi mama. –
Zostań, Nick. Nie musisz uciekać. Zachowujesz się jak moja córka.
– Dzięki, mamo.
– Naprawdę nie chcę robić problemów…
– Gdyby to był problem, Nick, powiedziałabym ci o tym. – Podchodzi do
niego i pstryka go w nos. – Jesteś ojcem mojej wnuczki. Zawsze jesteś mile
widziany.
Wszyscy uśmiechamy się do siebie.
– Dziękuję.
Nick siada obok mnie na sofie, ale stara się być zdystansowany. Mam
ochotę parsknąć śmiechem.
– Wiesz, że Lily może się w każdej chwili obudzić? A wtedy nie waż się
nie odebrać ode mnie telefonu, nawet w środku nocy. Wrócisz tu i będziesz
siedział przy niej tak długo, aż znowu zaśnie. Muszę rano iść do pracy, nie
mogę być tak nieodpowiedzialna.
– Zawsze mogę zostać. – Chrząka. – W razie czego…
– Tu nie ma osobnej sypialni. Jest tylko ta sofa i mały kącik u góry.
– Gdzie śpi twoja mama?
– Z Lily.
– Dlaczego ty z nią nie śpisz?
– Dlatego że moja mama dziwnie się czuje, śpiąc na środku apartamentu
bez zasłon. Uważa, że wszyscy ją widzą. Ja też tak uważam, ale nie mam
wyboru. Czy z twojego biura widać dokładnie, co się tutaj dzieje?
– Nie. Ten budynek jest wyższy niż moje biuro.
– Niewiele. Poza tym cały przód jest ze szkła.
– To tymczasowa sytuacja. Dopóki nie podejmiesz decyzji.
– Jakiej?
– Kiedy wrócicie do domu.
– Mój dom jest w remoncie. Nie wiem, ile to zajmie. Chłopaki mówią, że
może nawet dwa miesiące.
– Mówię o domu w Westfield.
Wzdycham.
– Nie chcę tam wracać. To znaczy chcę być z tobą, ale nie tam – mówię
najciszej, jak się da.
– Nie podoba ci się tam?
– Nie o to chodzi. Tam mieszka… Bradley. – Wypowiadając jego imię,
czuję, jak oblewa mnie fala gorąca. – Boję się go.
– Nikt was nie skrzywdzi, na pewno nie w moim domu – obiecuje Nick. –
Wiem, że dałem dupy, ale teraz jesteś prawdomównym obywatelem
Zjednoczonego Królestwa, więc będziesz mi o wszystkim mówić, żebym
mógł cię chronić, prawda?
– Co powiedziałeś Lily, kiedy się rozstaliśmy? – Robię cudzysłów
w myślach.
– Że wyjeżdżam do pracy i będę remontował jej pokój. Nie mówiła ci?
– Pewnie chciała, ale… nie chciałam o tobie słuchać. Za każdym razem ją
zbywałam. Jestem wyrodną matką?
– Nie, skarbie. Nie jesteś. Czasami po prostu podejmujemy głupie
decyzje.
– Dzięki. – Kuźwa, czy wszyscy się dzisiaj na mnie uwzięli?
– Więc jak? Kiedy znowu zamieszkamy razem?
Pewnie nigdy, a już na pewno nie w tamtym domu. Czas na zmianę
tematu, bo zaczynam dostawać pierdolca.
– Co u twojej mamy?
– Wyjechała jako wolontariuszka do Afryki. Postanowiła wycofać się na
jakiś czas z dotychczasowego życia i pomagać innym.
– Wiedziałam, że ma wielkie serce. Trochę mi głupio, że pożegnałam się
z nią w taki sposób.
– Moja mama się na ciebie nie gniewa. Rozumie, że potrzebujesz czasu.
Kupiła nawet twoje zdjęcie z kampanii. Jest z ciebie bardzo dumna.
– Dzięki. Teraz naprawdę mi ulżyło.
*
Po pysznej kolacji odprowadzam Nicka do garażu, choć protestuje, że
kobieta nie powinna odprowadzać faceta. Na moje pytanie, skąd ma takie
informacje, mówi, że tak go nauczono. No proszę, dobrze wychowany
tradycjonalista.
Który lubi lizać stopy.
– Wpadnę jutro na kawę. Mam nadzieję, że mi zrobisz?
– Wolałabym, żebyśmy nie afiszowali się w mojej pracy. Oczywiście nie
zabronię ci przychodzić na kawę, ale nie chcę, żeby wszyscy o nas
wiedzieli.
– Problem w tym, że świat już dawno o nas wie. Widziałaś swój
samochód?
– Ee… nie.
– To chodź. Mam nadzieję, że ci się spodoba. A jeśli nie… zawsze
możesz wymienić go na inny.
Idę za nim, instynktownie szukając wzrokiem czterech znajomych
pierścieni, ale najwyraźniej nie tylko ja lubię audi, bo jest ich tu chyba
z dziesięć. W końcu docieramy do wielkiego białego SUV-
a z przyciemnianymi szybami. Od razu wiem, że należy do mnie. Po
pierwsze, na masce pyszni się czerwona kokarda, a po drugie, na tablicy
rejestracyjnej widnieje napis „CHERRY”.
– Poznaj swoje nowe cudo!
– Nie wiem, co powiedzieć… – jąkam się, a Nick wywraca oczami
i wzdycha. – Jest piękny.
Wypuszcza powietrze, żeby mi pokazać, jak wielką ulgę poczuł.
– Pokażę ci wszystko, zanim zaczniesz nim jeździć.
To bestia, ale z klasą. Pod maską kryję się pięćset dwadzieścia pięć koni
mechanicznych, ale najlepsze jest to, że ten model dzięki napędowi na
cztery koła jest jak pług śnieżny.
Mam swój własny nowy piękny samochód!
– Po raz pierwszy widzę, żeby kobieta tak bardzo się cieszyła, otwierając
maskę wozu zamiast jego drzwi. – Śmieje się.
– Quattro! – Przygryzam dolną wargę i oglądam każdy detal. – Dziękuję!
Wskakuję na niego i oplatam jego biodra nogami.
– No, nareszcie! – Całuje mnie w szyję. – Właśnie tak masz reagować,
maleńka.
Kiedy emocje opadają, robię krótką rundkę wokół bloku. Grymaszę
chwilę, bo Nick nie chce, abym go odwiozła, ale staram się, żeby w końcu
zniknął. Muszę złapać Liz, zanim wyjdzie z Blossom.
– Jedź już. Muszę podziękować Liz. – Wpycham go do jego samochodu
i zamykam drzwi. – Kocham cię. I dziękuję.
Szczerzę się, czym go rozśmieszam.
– Ja ciebie też. – Wciska gaz, ale nie odjeżdża. – Wracasz do domu, tak?
– Nick.
– Do domu. – Powoli rusza z wymuszonym uśmiechem.
No dobrze.
Wdech. Wydech.
*
Czeka cię bardzo ważne zadanie, Cherry. I postaraj się niczego nie
spierdolić. Od czego zacząć?
„Hej, Liz”… Nie. „Hejka, Liz”… Nie. „Cześć, flądro”… Jeszcze nie to.
Nie wiem, w jakim nastroju jest moja przyjaciółka, więc się nie
przygotowałam.
– Hej – zaczynam, kiedy plany idą w pizdu. – Możemy pogadać?
– Tak. Już skończyłam – mówi całkiem normalnie Liz.
– Może się przejdziemy? – Czuję, jakbym zapraszała ją na pierwszą
randkę.
– Nie dygaj, mała. – Liz wkłada czarne kozaczki. Obstawiam, że są nowe
i drogie. – Co masz w tej siatce?
Zapomniałam, że w ogóle mam siatkę.
– Kupiłam ci wszystkie możliwe słodycze Kinder.
– Żeby mnie przekupić? – Zastygam, bo moja przyjaciółka naprawdę
dziwnie się zachowuje i w tym momencie nie wiem, jaka odpowiedź ją
usatysfakcjonuje. – No to ci się udało, flądro.
Przytula mnie mocno. Jak dobrze znów mieć ją z powrotem!
Idziemy wzdłuż budynku i zauważam, że cały parter zajmują różne
ciekawe lokale. Masaże, kwiaciarnia, kawiarnia Blossom, w której pracuję,
zajęcia tańca, mały bar otwarty przez całą noc i dwa puste lokale do
wynajęcia bądź kupienia.
– Fajnie tu – stwierdzam. – W ogóle fajna ta okolica, nie? – Biorę do ust
kawałek mlecznego batonika. Smak dzieciństwa.
– Chciałabyś tu mieszkać na stałe?
– Nie. – Kręcę głową. – Tymczasowo okej, zwłaszcza jeśli nie masz
wyboru, ale na stałe nie mogłabym.
– Czemu? – Dlaczego Jimmy nie oduczył jej mlaskać?
– Bo to miejsce – patrzę w górę – to jakiś absurd. – Widzę, że Liz nie
rozumie, więc muszę jej wyjaśnić. – Te apartamenty w niczym nie
przypominają domu. Są zimne, bez emocji, bez ciepła. Człowiek boi się
dotknąć czegokolwiek z obawy, że to pobrudzi albo zepsuje. Nie wiem, czy
to dlatego, że mieszkam w obcym miejscu, u obcego faceta, czy dlatego, że
wszystko jest tak snobistyczne i wypucowane. A może jedno i drugie. –
Wzruszam ramionami.
– Hmm. Uważasz, że to miejsce nie nadaje się dla rodzin z dziećmi? –
pyta Liz.
– Nie. Zdecydowanie się nie nadaje. – Odpakowuję piąty batonik. – A co,
planujecie powiększenie rodziny?
Widzę, że moja przyjaciółka trochę pochmurnieje.
– Jimmy nie chce. To znaczy nie teraz, nie za rok. Nie w najbliższym
tysiącleciu. A może nawet nigdy.
– Dlaczego? – pytam zaskoczona, bo wydawało mi się, że oboje mają
bardzo podobne podejście do życia.
– Twierdzi, że nie sztuką jest zrobić dziecko. Wiesz, te wszystkie bzdury
o wychowaniu i wielkiej odpowiedzialności za małego człowieka.
– Bo to jest wielka odpowiedzialność, Liz. – Besztam ją wzrokiem.
– Przecież wiem. Jedno już wychowałam.
Parskam śmiechem, ale niech jej będzie.
– Nie martw się, chłopak po prostu się wystraszył po ostatnim. – Nie
powinnam żartować z tego, że zwaliliśmy się mu na głowę i musiał się
nami opiekować, ale wydaje mi się, że to właśnie dlatego Jimmy nie
spieszy się do dzieci.
– Chyba oszalałaś! – protestuje Liz. – On uwielbia Lily! Uwielbia was
wszystkie. – Serio? – Ostatnio nawet zapytał, czy dałabyś nam Lily na
weekend, żebyśmy mogli zabrać ją w jakieś fajne miejsce. – Oblizuje palce
z czekolady, co doprowadza mnie do białej gorączki. – Wiesz, co
zauważyłam u facetów? Oni faktycznie są wiecznymi dziećmi. Sama
mówiłaś, że Nick uwielbia bawić się z Lily, tak samo Jim. A wiesz czemu?
Bo wtedy są w swoim żywiole i nie muszą się tego wstydzić.
Zaczynamy chichotać.
– Nick świetnie się sprawdza w roli ojca – mówię rozmarzona i chyba po
raz pierwszy naprawdę zdaję sobie z tego sprawę. – Jest opiekuńczy,
troskliwy, lubi nas rozpieszczać i kontrolować. – Uśmiecham się, kiedy
nagle ktoś zaczyna trąbić.
– Do domu! – słyszę za plecami.
– Co ty tu robisz, Nick? – staram się przekrzyczeć ryk silnika.
– Pilnuję mojej niegrzecznej dziewczynki. – Wysiada z samochodu,
trzaska drzwiami i zaborczo chwyta mnie w pasie, rzucając się na moje
czekoladowe usta. – Małe dziewczynki nie powinny kręcić się o tej
godzinie bez ochroniarza.
– Cześć, Nick. Miło cię widzieć. U mnie też wszystko dobrze. Dziękuję –
rzuca Liz i idzie w stronę jego samochodu.
– Była zła? – pyta mnie Nick, a gdy kręcę głową, woła do niej. – Liz?
Chcesz się przejechać?
– Żartujesz? Dawaj kluczyki!
– Musi mieć ubezpieczenie, Nick! – przypominam mu. – Nawet o tym nie
myśl.
Tak, w naszym cudownym kraju każdy kierowca musi mieć osobne
ubezpieczenie, nawet jeśli wsiada za kierownicę czyjegoś wozu na kilka
sekund.
Nick jednak wyciąga telefon, prosi Liz o prawo jazdy i już po chwili
problem zostaje rozwiązany. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś, kto
kupowałby komuś ubezpieczenie na rundkę, byleby się pozbyć tej osoby.
– Łap! – Niezły rzut, Nick. Niezły chwyt, Liz. – Zrób ze trzy okrążenia.
– Załapałam! – woła Liz.
– I za to cię lubię.
– Dobra, dobra. Jak to się odpala?
– Wciśnij guzik.
– No tak. Guzik. Że też na to nie wpadłam.
Gdy moja przyjaciółka rusza z piskiem opon i wyszczerzonymi zębami,
pytam:
– Kolejny nowy wóz?
– Nie. – Nick chwyta mnie za twarz. – Chodź tu, bo mamy mało czasu. –
Jego język wślizguje się w moje usta. – Chyba że cię porwę…
– Chciałabym, ale muszę iść jutro do pracy.
Odsuwa mnie lekko od siebie.
– Zawsze byłaś taka ambitna? – pyta, ale nagle zauważa w mojej ręce
kawałek batonika. Otwiera usta, żebym go poczęstowała, i zżera całego!
– Zawsze chciałam mieć własne pieniądze – odpowiadam. – I wciąż chcę.
– Ludzie łączą się w pary – mówi pomiędzy pocałunkami. – I łączą
majątki.
Czemu w pierwszej chwili usłyszałam „majtki”?
– Jeśli je posiadają, skarbie. – Nie ma to jak poruszać takie tematy
pomiędzy kolejnymi pocałunkami i jękami, w dodatku pod okiem nowych
i porządnych sąsiadów.
– Jeśli kobieta nie jest zamożna, to tym lepiej dla faceta – zauważa Nick.
– O, możesz to rozwinąć?
– Zajmie się domem, dziećmi i jest częściej dostępna.
– Nie mam domu – całuję go – mam jedno dziecko – całuję go ponownie
– i wciąż jestem dostępna.
Gwałtownie ode mnie odskakuje i przeczesuje swoje gęste włosy.
– Andrea, nie mów tak, jakbyś była bezdomna!
– Na razie właśnie tak to wygląda – prycham. – Dlaczego na mnie
krzyczysz?
– Bo mnie to wkurwia. Masz mnie, a ja nie jestem biedny, więc jak
możesz mówić, że jesteś bezdomna? Staram się ze wszystkich sił
przyzwyczaić cię do mojego życia, bo tak będzie wyglądało nasze życie.
A ty wciąż żyjesz swoim starym życiem i obawiam się, że wciąż nie ma
w nim miejsca dla mnie. – Łapie oddech. – Nie pozbędę się swojego
majątku, bo ci on przeszkadza. Nie pozbędę się go, bo chcę tobie i Lily
zapewnić wszystko, co najlepsze, a ty traktujesz to jak coś… złego. Coś, co
nie powinno mieć miejsca, bo ja jestem bogaty, a ty nie. I oczywiście teraz
nie będziesz się odzywać, bo nie wiesz, co powiedzieć.
– Po prostu nie chcę żyć w takim przepychu – odpowiadam cicho.
Za cudze pieniądze.
– I tyle? To nie musimy. Możemy być bogaci, ale nie musimy szastać
forsą mojego dziadka, który pokochałby cię jak własną wnuczkę. – Śmieje
się. – Był dusigroszem jak mało kto. Pewnie dlatego doszedł do takiej
fortuny.
Idę usiąść na ławce, żeby odzyskać równowagę. Nie lubię tych jego
gwałtownych zmian nastroju.
Nick siada obok mnie.
– Przepraszam, że się uniosłem – mówi i obraca moją twarz ku sobie. –
Wybaczysz mi?
Tak naprawdę nie mam mu czego wybaczać. Nie ma nic złego w tym, że
spotkałam mężczyznę, który jest bogaty i do tego chce się dzielić
wszystkim, co ma.
– Zależy, jak się postarasz.
– Chodźmy gdzieś. Spędzimy wspaniałą noc, a rano podrzucę cię do
pracy, hm?
– Oboje wiemy, że po nocy z tobą nie będę w stanie iść do pracy. Dlatego
lepiej śpijmy osobno. Poza tym chcę jeszcze porozmawiać z Liz.
Nick podnosi się z ławki.
– Mam sobie iść?
– Nie… – Kurwa, sama nie wiem. Dlaczego to nie może być proste? Tak,
zostań. Okej, jedźmy. Jasne, kup mi to. O Boże, jakie piękne ubrania,
dziękuję. Wow, jaki piękny samochód. Matko jedyna, co za piękny
odrzutowiec!
Śmieję się pod nosem i spoglądam na Nicka, żeby podzielić się z nim
swoimi myślami, ale on gwałtownie blednie. Odwracam się i widzę jego
samochód oraz… zanoszącą się płaczem Liz.
Nick wyrywa się w jej stronę, a ja pędzę za nim.
– Liz, co się stało? Dlaczego płaczesz?
– Przepraszam, przepraszam… – stęka moja przyjaciółka i wyciąga do
niego rękę. – Pomóż mi. Przepraszam…
Jest roztrzęsiona, więc odruchowo, jak przystało na córkę mechanika,
sprawdzam stan auta. Zauważam, że przód jest lekko uszkodzony. Na
chwilę zaciskam powieki, jednocześnie gratulując sobie, że nie pozwoliłam
jej wsiąść za kółko bez ubezpieczenia.
– Uważaj na głowę. Wezwać karetkę? – pyta Nick.
– Nie! – Chryste, zapytał tylko, czy wezwać karetkę. – Nie. Jest okej…
– Co jest, Liz? – pytam czujnie.
– Piłam alkohol…
– Co?! – krzyczymy jednocześnie, ale to mnie słychać głośniej. – Ile
wypiłaś? – ściszam głos, żeby jej bardziej nie wystraszyć.
– Więcej, niż powinnam. Przepraszam…
Wodzę wzrokiem od Liz do samochodu, a potem znowu zamykam oczy
i biorę głęboki wdech.
Nick przez chwilę zastanawia się nad czymś. W końcu pyta:
– Liz, odpowiedz mi na jedno zasadnicze pytanie: czy potrąciłaś kogoś?
– Nie… Chyba nie.
– Jak to „chyba”? – Przysięgam, że w tym momencie mam ochotę skopać
jej dupę i wykrzyczeć, że nie nadaje się na matkę i w ogóle nie dziwi mnie
decyzja Jima. Ale gryzę się w język i czekam, jak rozwinie się sytuacja.
– Uderzyłam w zaparkowany samochód. To znaczy pomyliłam gaz
z hamulcem i wjechałam prosto w jakiś drogi wóz. Pod twoją firmą.
– Całe szczęście.
– To nazywasz szczęściem? – wołam. – Liz, jak mogłaś być tak
nieodpowiedzialna! Piłaś w mojej pracy i wsiadłaś za kółko!
– Nie matkuj mi tu teraz! Jestem cała roztrzęsiona! – Ona. Krzyczy. Na
mnie? – Rozwaliłam ci samochód, Nick.
– Najważniejsze, że nikt nie zginął. Chodź, odprowadzę cię do domu. –
Nick puszcza ją przodem i celuje we mnie palcem. – I ciebie też.
A ja co niby zrobiłam?
– Proszę, nie mów o niczym Jim…
– Pomyślę – przerywa jej surowym tonem.
Moja przyjaciółka wpada w histerię. No tak. Nie wiesz, jak przekonać
faceta, to najlepiej się rozpłacz.
– Liz, nie płacz – uspokajam ją. – Przecież Jimmy nie przełoży cię przez
kolano ani nie da ci szlabanu na wychodzenie z domu.
– Nie, ale teraz już w ogóle nie będzie chciał mieć dzieci! – szlocha. –
A już na pewno nie ze mną.
Obejmuję ją i prowadzę do windy. Nawet jeśli Nick niczego nie powie, jej
wygląd zdradza wszystko. Na szczęście przed drzwiami Liz przestaje
płakać i z miną cielaka żegna się z nami.
Wracamy do windy i po chwili wysiadamy na moim piętrze.
– Idę spać – wzdycham. – Dlaczego nie mogłam przełożyć tego spotkania
na jutro…
– Zaczekaj – mówi Nick, zanim otworzę drzwi. – Mogłabyś mnie
odwieźć do domu?
– Serio? Oczywiście.
Kiedy zjeżdżamy do garażu, Nick nagle wciska kilka przycisków i dźwig
się zatrzymuje.
– Co robisz? – Unoszę brew.
– Ściągaj spodnie – warczy w moje usta i rozpina mi guzik.
– Chyba sobie jaja robisz.
– Jaja to ty możesz zaraz possać.
Parskam krótkim śmiechem.
– Nie zachowuj się jak dupek, Blake.
– Ściągasz czy mam je z ciebie zedrzeć? – Opuszczam spodnie do kolan,
ale wciąż nie ogarniam, co tu się dzieje. – Dobra decyzja – chwali
i przejeżdża palcem po mojej wisience. – Mokra. Gotowa. Ale najpierw
weź go do buzi. – Teraz już moje obie brwi dotykają czoła. – Proszę, zrób
to.
– Skoro tak ładnie prosisz.
Chwytam jego sprzęt (wciąż nie wymyśliłam nazwy) i delikatnie bawię
się główką, czując, jak powoli twardnieje w moich spragnionych ustach.
– Och tak… Jesteś w tym najlepsza.
Ten facet uwielbia zastawiać na mnie pułapki. Bo oczywiście podwózka
była tylko pretekstem, żebym znalazła się z nim w windzie.
Fajny jest, co?
ROZDZIAŁ 8
*
Moja przyjaciółka postanowiła mi towarzyszyć, więc musiałam odwołać
rozmowę z Nickiem. Na szczęście od jakiegoś czasu jest dla mnie bardziej
wyrozumiały. Chcę wyciągnąć z Liz wszystko, co ją gnębi, a o czym nie
chce mi powiedzieć. Do diabła, przecież jesteśmy siostrami i mówimy
sobie o wszystkim!
Wtedy kiedy zatajałaś fakty na temat poczęcia Lily, też?
– Fajna bryka – mówi Liz. – Nie bój się, nie będę chciała prowadzić.
– Nie boję się. – Wyjeżdżam z parkingu. – Bo nigdy ci na to nie pozwolę.
– Daje mi kuksańca w żebro. – Ała!
– Jim wciąż jest na mnie obrażony. To znaczy udaje tylko, że nie jest, ale
już trochę go znam i wiem, że ciągle ma pretensje.
– Na pewno mu przejdzie. Przecież kiedyś musi – mówię, myśląc
jednocześnie o tym, że ten samochód jest dla mnie stworzony.
– Serio? I tyle masz mi do powiedzenia? – pyta oburzona Liz. Patrzę na
drogę, ale czuję na sobie jej wzrok. – Nie zesikaj się – dodaje z przekąsem.
Parskam śmiechem.
– Przepraszam, ale nie pamiętam, kiedy jechałam swoim własnym
samochodem.
– Zauważyłaś, że nigdy nie możemy być szczęśliwe jednocześnie?
– No.
– A może Jimmy ma kogoś?
– Nie gadaj głupot. Może coś go trapi. Faceci nie są tak wylewni jak my.
Albo będziesz mu wiercić dziurę w brzuchu, albo cierpliwie zaczekasz, aż
samo przejdzie.
Staję na światłach.
– Jestem pod wrażeniem twojej znajomości męskiej natury, Cherry. – Liz
wydyma usta, czym mnie rozśmiesza. – Skąd taka zmiana?
– Jestem szczęśliwa. Po prostu. – Wciskam pedał gazu. – Mimo że nasze
dni są dość monotonne, wieczory spędzamy razem. I chyba tego najbardziej
mi brakowało.
– Ale nie śpicie razem – zauważa. – Więc w sumie wciąż powinno ci tego
brakować. Nie zamierzacie ze sobą zamieszkać?
– Zamierzamy. Tylko nie wiem, jak namówić go na wyprowadzkę
z Westfield.
Nie patrzę na nią, ale jestem pewna, że szeroko otwiera oczy.
– Wiesz, co to oznacza?
– Wiem. I wiem, że nie mogę go o to prosić. Dlatego na razie się tym nie
zadręczam. Co będzie, to będzie. – Wzruszam ramionami i włączam swoją
playlistę.
Liz postanawia zagłuszyć naszą rozmowę, przełączając muzykę, więc
całkowicie skupiam się na przyjemności prowadzenia mojego nowego
samochodu. Nie wiem, jak mogłam nie chcieć go przyjąć! Dzięki niemu
jestem o wiele bardziej mobilna i zaoszczędzam czas, co dla mnie jest jak
manna z nieba. Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem, jak mogłabym się
odwdzięczyć Nickowi za wszystko, co dla mnie robi. I żeby była jasność –
nie mam na myśli tylko rzeczy materialnych.
Ostatnimi czasy mój wkład w życie rodzinne ogranicza się do pracy,
ponieważ całą resztą zajmuję się Nick.
Nasze dni wyglądają mniej więcej tak:
1. Nick zawozi Lily do szkoły.
2. Odprowadza mnie do pracy.
3. Idzie do swojej firmy.
4. Pracujemy.
5. Nick odbiera Lily i pomaga mojej mamie.
6. Przychodzi po mnie.
7. Wspólnie jemy kolację.
8. Spędzamy we czwórkę resztę wieczora.
9. Żegnamy się.
10. Tęsknimy za sobą.
11. Rozmawiamy bądź wymieniamy wiadomości do północy.
12. Wstaję niewsypana, ale szczęśliwa, bo rano znów go zobaczę.
A seks? Seks jest czymś, co wymaga większej logistyki. A że nie chcę
znikać na całą noc ani jechać do niego, ostatnio kochamy się w biurze
Nicka.
Parkuję w miejscu przeznaczonym do parkowania – w przeciwieństwie do
reszty rodziców – i idziemy z Liz po naszą małą arystokratkę. Na pewno się
ucieszy i na pewno zapyta, czy wracamy samochodem. Uśmiecham się na
tę myśl.
– Panno Andreo, dawno pani nie widziałam! – słyszę na powitanie.
Mhm, jakby cię to obchodziło, panno Thomas.
– Byłam bardzo zajęta, ale na szczęście mój… tata Lily świetnie daje
sobie radę. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła.
Liz z trudem powstrzymuje parsknięcie.
– Tak. To uroczy mężczyzna. Lily jest do niego bardzo podobna.
Czy ona powiedziała „uroczy”?
– Mama! Ciocia! – Moja córka wtula się to we mnie, to w Liz, a moja
przyjaciółka natychmiast bierze ją na ręce, bo przecież jest jej ulubioną
ciocią i wszyscy mają o tym wiedzieć.
– Niezłe zagranie – mówi Liz, kiedy teren jest już czysty i nikt nas nie
słyszy. – Nie poznaję cię, Cherry.
– Mamo, a dlaczego ja nie mam na nazwisko jak Nick? – pyta Lily.
– E… a chciałabyś?
Potakuje, czym zbija mnie z tropu.
– Głodna? – Liz rzuca mi koło ratunkowe.
– Tak!
Resztę dnia postanawiamy spędzić tylko we trzy na typowo babskich
przyjemnościach. No, może nie do końca typowych, bo wydałyśmy więcej,
niż powinnyśmy, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na zakupach i po
raz pierwszy od dawna postanowiłam zaszaleć. Kupiłam sobie wszystko, co
wpadło mi w oko, a nie tylko to, co było mi potrzebne. Wymieniłam też
garderobę Lily oraz mojej mamy. Nie zapomniałam oczywiście o Nicku,
któremu kupiłam nowy krawat i dres.
Tak. Dres. Uwielbiam go w dresie i nic na to nie poradzę.
– Spójrz na to, Andrea! – piszczy Liz. Chce kupić wyprawkę dla
noworodka, który jeszcze się nie począł, i zachwyca się każdą skarpetką.
Dotykam miniaturowych ciuszków i uśmiecham się nostalgicznie.
Kiedy to było? I kiedy Lily mi tak urosła?
– Czas tak szybko leci… Musicie mieć dużo dzieci, żebym miała kim się
opiekować na starość – mówię rozmarzona.
– Będziesz miała wnuki.
– Znając Nicka, wątpię. – Wykrzywiam usta. – Wątpię, czy w ogóle
zaakceptuje fakt, że Lily będzie chodzić na randki.
Zaczynamy chichotać.
– Nie obgadujcie mnie za plecami! – woła Lily, przebierając ubranka. –
Chcę to! – Pokazuje na miniaturową sukieneczkę.
– To są ubrania dla noworodków, skarbie.
– Dla kogo? – dziwi się.
– Dla dzieci, które dopiero się urodziły.
Lily rozgląda się po sklepie.
– To gdzie są te dzieci?
Słyszę, jak Liz parska.
– Wybierz sobie coś innego, okej? Tam. – Wskazuję palcem na dział dla
starszaków. Czasami lepiej nie wdawać się w dyskusję z dzieckiem.
– Mamo, spójrz! – krzyczy po chwili moja córka, więc idę zobaczyć, co
wybrała.
– Masz już taką w domu – przypominam.
– Ale jest brudna.
– Nie jest, wyprałam ją. – Odkładam sukienkę na miejsce.
– O, to miło z twojej strony.
Teraz słyszę już śmiech kilku osób.
Biorę parę sukienek, trzy sweterki i pół torby z opaskami, łańcuszkami
oraz szczotkami, które i tak nie poradzą sobie z włosami Lily, po czym
wracamy do Liz, która wciąż stoi w tym samym miejscu.
– Myślisz, że jak pokażę Jimowi te ubranka, to zmięknie mu… – dodaje
bezgłośnie: – dupa?
– Myślę, że to kiepski pomysł.
– Dlaczego?
– Za bardzo go naciskasz. Nie pomyślałaś, że on może nie jest jeszcze
gotowy?
– Nie interesuje mnie to. Potrzebuję mieć dziecko. Natychmiast!
Zaczyna dzwonić mój telefon.
– To Nick, muszę odebrać. – Odchodzę, żeby lepiej go słyszeć. – Cześć,
skarbie.
– Jak tam babski dzień?
– Dobrze. Kupiłam ci mały prezent.
– Wiesz, że najlepszym prezentem jest twoja wisienka.
– Dostaniesz. A to… taki mały gratis.
– Ile wam jeszcze zejdzie? Tęsknię za tobą. Może dasz się gdzieś porwać?
Hotel? Kolacja przy świecach? Kąpiel nago w basenie?
– Spójrz na te śpioszki, Cherry! – woła Liz.
– Jakie śpioszki? – pyta Nick. – Czy ja o czymś nie wiem?
– Ech, nie… To znaczy nie wiesz, bo nie ma o czym. Liz chce przekonać
Jima, żeby zaczęli się starać o dziecko.
Nick chwilę milczy.
– W jaki sposób „przekonać”?
– Kupuje ubranka dla noworodka.
– Czego kobiety nie wymyślą – wzdycha.
– Tobie to nie grozi… To znaczy nam.
Zapada cisza. W myślach biję się pięścią w brzuch. Nie powinnam tego
w ogóle komentować. Może dla niego to drażliwy temat… W końcu jest
mężczyzną, a wiadomo, że dla mężczyzn płodność jest sprawą honorową.
– Racja – mówi w końcu. – To jak? O której będziecie?
– Pójdziemy jeszcze coś zjeść. Dam ci znać, okej?
– Okej. Uważajcie na siebie.
– Kocham cię, pa.
– Ja ciebie też.
Rozłącza się, a ja dopiero wtedy wypuszczam powietrze z płuc. Teraz na
pewno pomyśli, że mam go za jakiś wybryk natury i może nawet kłamałam,
mówiąc, że nie chcę mieć więcej dzieci. Dlaczego zawsze muszę coś
schrzanić, a później zastanawiać się, jak to odkręcić?
– Dobra. Myślę, że mam to, co chciałam. – Liz staje przede mną
z czterema siatkami zakupów. Kompletnie jej odbiło. Nie kupiła niczego dla
siebie, co jest nadzwyczaj dziwne, za to obkupiła nieistniejące dziecko.
Czy może być gorzej? Jej instynkt macierzyński naprawdę zaczyna
wariować.
– Aha… Możemy już iść?
Gdy wchodzimy do pobliskiej knajpki, Liz stwierdza:
– Uważasz, że zwariowałam. – Nie protestuję. – Ja też tak uważam.
– I mimo wszystko dalej to robisz.
– A co innego mi pozostało, Andrea?
Zatrzymuję się i chwytam ją za ramiona.
– Cieszyć się życiem, Liz. To ci pozostało. Dziecko oprócz radości
przynosi ci całą masę obowiązków i odbiera czas na te wszystkie pierdoły,
które tak uwielbiasz.
– Nie przekonałaś mnie. Nikt mnie nie przekona.
Dzwoni jej telefon. Kątem oka widzę, że to Jimmy. Liz wciska mi swoje
pakunki i odbiera, jakby się paliło.
– Cześć, skarbie! Tak, jeszcze jesteśmy w galerii. – Zastanawia się przez
chwilę. – Co kupiłam? Takie tam ubranka. Spodobają ci się. Wciąż się na
mnie gniewasz? Dokąd? Na dwa dni? Tak, bardzo się cieszę. Do
zobaczenia. Ja ciebie też.
Oddycham z ulgą.
– Jakieś plany?
– Jimmy zabiera mnie na weekend do Niemiec. Będą targi fryzjerskie.
Może kupię sprzęt do salonu – trajkocze i dopiero po chwili się orientuje,
że patrzę na nią zupełnie osłupiała. – Ach, zapomniałam ci powiedzieć!
Otwieram salon!
– Boże, Liz… Naprawdę? – Przytulam ją. – To wspaniale!
– Musimy to uczcić czymś mocniejszym.
– Koniecznie. Na przykład mocną herbatą.
Liz wywraca oczami i siada na sofie.
– Mamo, a kiedy wrócimy do naszego domu? – Lily ciągnie mnie za
rękaw. – Bo wiesz, ja trochę tęsknię.
– Wiem, kochanie. Już niedługo, obiecuję. – Czochram jej kręcone
włoski.
– No ale kiedy?
– Nie wiem dokładnie. Trwa remont, żeby wszystko było nowe i piękne.
Spodoba ci się.
– Przyjedzie dziś do nas Nick, żeby poczytać mi bajkę?
– Tak.
– A kiedy pójdę do nowej szkoły?
– Mówiłaś, że nie chcesz. Zmieniłaś zdanie?
– Tak. Nie chcę już chodzić do tej starej. Jest nudna i muszę się uczyć.
Nasz babski dzień sprawia, że pęka mi głowa i zaczynam marzyć
o towarzystwie mężczyzny. O tak, mężczyźni są zdecydowanie mniej
skomplikowani i marudni.
– A wracając do mojego salonu – wtrąca się Liz – chciałam cię o coś
zapytać.
– Śmiało.
– Czy zostaniesz managerem? Miałabyś o wiele lepsze zarobki i stałą
pracę. No i spędzałybyśmy więcej czasu razem.
W tym momencie to ostatnie jakoś najmniej mnie przekonuje.
– Liz… nie mogę. Ale też nie chcę. Nie chcę brać odpowiedzialności za
twój salon. Nie znam się na tym, nie mam doświadczenia ani wiedzy. Nie
gniewaj się na mnie. Nie chcę, żebyś splajtowała.
Jej zielone oczy robią się na chwilę większe.
– Jesteś moją przyjaciółką, nikomu nie zaufam tak jak tobie.
– Znajdziemy kogoś godnego zaufania – zapewniam.
– Naprawdę mi odmawiasz?
– Tak – mówię pewnie.
– Chyba wolałam tamtą Cherry. – Wzdycha, ale zaraz pyta: – I co,
zamierzasz całe życie tyrać dla kogoś za półdarmo?
Wow! Ona nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Obie całe życie tyramy
dla kogoś za półdarmo, a Liz zachowuje się tak, jakby od zawsze była
bogata, tylko o tym zapomniała.
– Nie. Mam swoje plany i wkrótce ci o nich opowiem.
– Powiedz mi teraz.
– Plany mają to do siebie, że lubią się walić, więc na razie nie chcę
nikomu mówić. Póki nie znajdę funduszy.
– Potrzebujesz pieniędzy? Przecież masz bogatego faceta. Zresztą ja też
mogę ci pomóc.
– Nie masz takiej sumy. A Nick nie może się o tym dowiedzieć, bo
pewnie by się nie zgodził.
– Znowu coś kręcisz?
– O czym rozmawiacie? – pyta Lily.
– Tym razem to będzie coś, z czego każdy będzie dumny – odpowiadam
Liz, a potem zwracam się do córki: – O niczym ważnym, skarbie. Na co
masz ochotę?
Lily zagląda do karty.
– Na szpagetti bulne.
Ze śmiechu nie mogę oddychać, a Liz prawie spada z kanapy. Może ten
wypad jednak nie był taki zły.
– Mówi się… – próbuję dokończyć, ale nie jestem w stanie przestać się
śmiać.
– Bulne! – woła Liz, dalej się trzęsąc. Chyba jesteśmy okropne, bo moja
córka mierzy nas wzrokiem, jakby chciała nam nawrzucać.
– Przestańcie, bo robicie mi wstyd – mówi śmiertelnie poważnie.
Po jakimś czasie wciskam do ust czwarty kawałek pizzy.
– To moja trzecia pizza w tym tygodniu.
– I Nick nie ma z tym problemu? – pyta Liz.
– Twierdzi, że muszę przytyć, więc zamawia mi to, na co mam ochotę.
– Biedak nie wie, że choćbyś zeżarła pół antylopy, prędzej pójdzie ci
w cycki niż w biodra. – Patrzy na mnie przez chwilę. – Ale naprawdę
schudłaś. I nie wygląda to za seksownie.
– Wracam na właściwe tory. Apetyt mi dopisuje jak nigdy wcześniej.
– Mhm, widać. Zjadłaś pół pizzy i właśnie patrzysz na desery.
– Mamo, mogę lody? – pyta Lily.
– Tak. Zamówimy duże pyszne i bardzo kaloryczne lody!
Po zjedzeniu tony cukru postanawiam zrobić Lily niespodziankę –
pokazać jej nasz dom i jej własną sypialnię. Nick przebudował wszystkie
pokoje, dzięki czemu mamy ich więcej i możemy spać osobno albo kogoś
zaprosić. Oczywiście wiadomo, kogo mam na myśli.
Gdy wsiadamy do samochodu, jestem w dobrym nastroju. Przestałam się
zadręczać. Jeszcze kiedyś udowodnię wszystkim, że stać mnie na więcej niż
kelnerowanie w osiedlowej knajpce. A na razie mój żołądek fika koziołki
z ekscytacji, że zaraz Lily i Liz zobaczą nasz nowy dom. Ekscytacja rośnie
z minuty na minutę, ale kiedy docieramy pod nasze okna, nagle czuję, jakby
ktoś wrzucił mi do kąpieli włączoną suszarkę do włosów.
– Nie mogę uwierzyć, że ktoś znowu chce zniszczyć życie mnie i mojej
rodzinie. Dalej twierdzisz, że twoja eks nie ma z tym nic wspólnego?
– Przecież dała ci spokój.
Chwila. Cofnij. Co?
Czy on znów jej broni?
– Po czym przyszła do mnie do pracy! – Gestykuluję tak energicznie, że
niechcący uderzam w wielki porcelanowy wazon stojący w salonie Liz
i Jima.
– Powiedziała ci coś? Groziła ci? Była dla ciebie niemiła? – pyta Nick.
Dobrze. Więc jednak wciąż nie mogę liczyć na poparcie z jego strony.
I zdaję sobie sprawę, jak bardzo się myliłam. On w ogóle nie zna się na
kobietach.
– To nie ma żadnego znaczenia. – Wyraz jego twarzy doprowadza mnie
do szaleństwa. Uważa, że się na nią uwzięłam? – Och, oczywiście! Teraz
zróbmy ze mnie wariatkę, która snuje teorie spiskowe!
Dobrze mu tak! Skoro nie gra w mojej drużynie, to nie mamy o czym
gadać. Sama muszę znaleźć coś na tę wariatkę. I udowodnię mu, jak bardzo
można się pomylić. Być może on wciąż ma do niej jakiś sentyment.
Oralny bądź analny.
A może oba?
– Andrea, usiądź. – Liz bardzo się stara, żebyśmy się nie pozabijali. –
Zastanówmy się spokojnie.
– Nie mamy nad czym, Liz! – Upijam solidny łyk wody. Od tego darcia
się mam doszczętnie wysuszone gardło. – Chciała wiedzieć, czy faktycznie
znów spotykam się z Nickiem, a kiedy zyskała pewność, postanowiła się na
mnie zemścić.
Kurwa, cała filozofia! Dlaczego tak ciężko im to pojąć?
– To nie ma żadnego sensu – odzywa się Pan Sentymentalny. Nawet na
niego nie patrzę, bo Bóg mi świadkiem, że kiedy rozmawiamy o jego byłej
panience do pieprzenia, mogę stracić nad sobą kontrolę. Zwłaszcza kiedy
on nie dopuszcza do siebie choćby negatywnej myśli na jej temat.
– Niby dlaczego?
– Bo ona doskonale wiedziała, że nie odpuszczę i zrobię wszystko, byś do
mnie wróciła.
Wiem, powinnam się ucieszyć, ale nie. Nie dam się podejść. Nie ze mną
te numery. Bo tak się składa, że ja też potrafię czytać między wierszami.
– Więc pytała cię o nas? – Och, co za zaskoczenie, panie Blake! – Chciała
do ciebie wrócić? – pytam, ale Nick milczy. – Heh, no jasne. Nie musisz
odpowiadać!
– A może to Brad? – wtrąca się Jim. – Po tym, jak zrobiłeś test na
ojcostwo, może…
Słucham?
– Jaki test? Jakie ojcostwo? – Jedna półkula mojego mózgu wie, co to jest
test na ojcostwo, ale druga musi się upewnić, czy ta pierwsza nie ma jakiejś
awarii. Bo jeśli to prawda…
– Mówiłaś, że widziałaś papiery – mówi Nick.
– Adopcyjne.
– W teczce jest również papier z wynikami badań. Zrobiłem test Bradowi
i Lily, żeby wykluczyć go z grona podejrzanych.
To my mamy jakieś pieprzone grono podejrzanych? To są jaja! Przez
chwilę tylko śmieję się cynicznie. Ale muszę usłyszeć, dlaczego to zrobił.
I jakim, kurwa, prawem!
– Zrobiłeś to bez mojej zgody? I wiedzy?
– Chciałem mieć pewność.
Podchodzę do niego jak najbliżej.
– A gdyby się okazało, że jest ojcem Lily?
– Niczego by to nie zmieniło – mówi pewnie i kręci głową.
– Gówno prawda!
Nie będę z nim gadać. Nie będę tego słuchać. Poza tym nie jestem
w stanie wyciągnąć od niego prawdziwych intencji, bo tylko on zna
prawdę.
– Andrea… usiądź – powtarza Liz. – Porozmawiajmy o tym, co się stało.
– Właśnie rozmawiamy, Liz. Jedynymi osobami, które pragną mojej
śmierci, są Patricia Atwood i Bradley Blake. – Rozumiem, że słowo
„śmierć” może być nadużyciem w tej sytuacji, ale nie wiem, do czego są
zdolni ludzie pragnący zemsty. Podejrzewam natomiast, że pieniądze
i miłość są w stanie popchnąć człowieka do najgorszych czynów. I zbrodni.
– Dopóki cię nie poznałam, Nick, nie wiedziałam, że ktoś może mnie tak
nienawidzić.
– Dobrze wiedzieć, że uważasz mnie za sprawcę wszystkich swoich
nieszczęść.
– Nie, ale gdybyśmy się rozeszli, wszyscy byliby szczęśliwi.
– My też?
Zostawiam to pytanie bez odpowiedzi, przez chwilę zastygając pod jego
spojrzeniem.
– Zastanówmy się logicznie. – Liz znów stara się wkroczyć między nas,
ale to tak nie działa. W końcu będziemy musieli sobie to wszystko
wyjaśnić. – Ta pizda… to znaczy Patricia w sumie nie miałaby jak zrobić
czegoś takiego. – Na te słowa prycham, wzdycham i unoszę wzrok do
sufitu. – Nie sądzisz chyba, że wspięła się na tych swoich szpilkach po
rusztowaniu z puszką spreju i wypisała te wszystkie bluzgi?
– A dlaczego nie? Może ma obsesję na jego punkcie i nie cofnie się przed
niczym.
– Andrea, zaślepia cię zazdrość – mówi moja przyjaciółka, a ja na chwilę
zamykam oczy. – Zacznij myśleć o innych podejrzanych. Dlaczego nie
bierzesz pod uwagę Bradleya? Jest wysoki, wysportowany i zapewne też
nie cofnie się przed niczym, żeby się zemścić.
– Nie widziałam go, odkąd się „wyprowadziłam”. – Mówiąc ostatnie
słowo, patrzę złowrogo na Nicka.
– To też nie ma znaczenia – zauważa. – Nawet jeśli nie masz z nim
kontaktu, to nie zmienia faktu, że on ma obsesję na twoim punkcie.
Dobra. Nie chce mi się tego słuchać. Ja swoje, on swoje.
– No to mamy dwie osoby z obsesją – stwierdza Liz. – Pytanie tylko,
która z nich dopuszcza się… czegoś takiego.
Właśnie. Opieram się o zlew i odkręcam zimną wodę, żeby przemyć
palący dekolt.
Mam!
– Obie – mówię jak w transie. – Oni są wspólnikami.
– Dokładnie! – Moja przyjaciółka podskakuje, jakby odkryła tajemnicę
państwową. – Musimy zainstalować tam monitoring!
– Zajmę się tym – obiecuje Nick i podchodzi, żeby mnie przytulić.
Masuje moje ramiona i składa pocałunek na głowie.
– Nie będzie potrzebny. – Odwracam się do niego. – Nigdy już tam nie
wrócę. Poproszę mamę, żeby sprzedała dom, i za te pieniądze kupię
mieszkanie z dala od tego wszystkiego. Z dala od tych popapranych ludzi,
którzy myślą, że grają w telenoweli.
Widzę, że Jimmy i Liz starają się nie roześmiać.
– Wiesz, że nie musisz tego robić – mówi Nick. – Macie gdzie wrócić.
– Tak. Z deszczu pod rynnę. Nie, dziękuję – prycham, a on unosi głowę
i odchyla ją do tyłu. – Nick, po prostu odwołaj ludzi i przerwij remont. Nie
zmienię decyzji. – Następnie zwracam się do zamyślonego Jima: – Mam
nadzieję, że twój kolega ze Stanów nie wróci niespodziewanie i nie każe
nam się wynosić?
– Co? Nie. Możesz być spokojna. Postanowił zostać tam na dłużej. –
Jimmy spogląda szybko na Nicka. On pewnie też zna tego tajemniczego
gościa, ale z jakichś względów postanowił mi o tym nie mówić.
Siadam na sofie, bo zmęczyła mnie ta rozmowa. Tak naprawdę nikt z nas
nie ma pojęcia, kim jest osoba, która uparcie uprzykrza mi życie. To
wszystko tylko domysły. Sama nie mam żadnych dowodów na poparcie
mojej hipotezy. Zwłaszcza że ten człowiek potrafi nieźle zacierać ślady, a to
oznacza, że jest sprytny. I tu zaczynam wątpić w tę zdzirę Patricię. Jednak
muszę pamiętać, że może nie działać sama.
Ktoś na pewno:
A. Pomaga jej.
B. Steruje nią.
Lub:
C. To ja mam zaburzenia urojeniowe.
– Zrobię kolację – odzywa się Liz, wyraźnie zadowolona z faktu, że
w końcu się zamknęłam. – A ty, dziewczynko, usiądź i napij się wina.
Jimmy, nalej jej ulubione.
– Oczywiście, szeryfie miasteczka Salem.
Czy można się nie roześmiać, słysząc coś takiego?
Po chwili Jimmy podaje mi kieliszek z czerwonym winem. Uśmiecha się
i siada obok mnie.
– Dlaczego nie chcesz wrócić do domu? – pyta. – To znaczy do Nicka?
– Bo to się nigdy nie skończy. – Dziwnie rozmawiać na czyjś temat
w obecności tej osoby. Gdy widzę minę Nicka, jest mi przykro. Wiem, że
powinnam wytłumaczyć to wszystko jemu, a nie facetowi mojej
przyjaciółki, więc upijam łyk i zwracam się do niego: – Nick, nie chcę cię
krzywdzić, ale przy tobie nie jesteśmy bezpieczne.
To go pocieszyłaś. Nie ma co!
– Bo nie dajesz mi szansy, żebym się wami zaopiekował – odpiera mój
argument. – Nie chcesz wrócić ze mną do domu, który jest chroniony jak
pałac prezydencki, nie chcesz ochrony, nie chcesz, żebym został
w apartamencie… W sumie czego ty chcesz, Andrea?
Chcę uciec jak najdalej stąd. Zapaść się pod ziemię. Zmienić tożsamość.
Zmieść z powierzchni ziemi Patricię Atwood. Jest sporo rzeczy, których
chcę.
– Chcę być z tobą, ale nie w Westfield. Wiem, że nie możesz tego
wszystkiego po prostu rzucić, i nie oczekuję tego od ciebie, ale muszę
chronić Lily, zrozum.
No, powiedzmy, że nie oczekuję.
– Ja też chcę ją chronić. – Nick patrzy mi głęboko w oczy. – Za wszelką
cenę.
– W takim razie skupmy się na tym.
Podejście do Lily to jedyne, w czym się zgadzamy. Obojgu nam zależy na
jej bezpieczeństwie, co do tego nie mam wątpliwości. Tylko co jeszcze
musi się stać, żeby mój facet zaczął myśleć rozsądnie, wyzbył się dawnych
uczuć i nie zważał na interesy. Wiem, że ta zdzira ma udziały i jest córką
pana Atwooda, ale nie daje jej to żadnego pierdolonego immunitetu!
Liz postanowiła załagodzić atmosferę swoim popisowym daniem, które
przeważnie przygotowywała dla mnie w porach nocnych. Chrupiące
kawałki kurczaka po koreańsku w sosie słodko-ostrym posypane sezamem.
Palce lizać! Zjadłam tego w życiu jakąś tonę i nigdy mi się nie znudzi. Poza
tym uwielbiam wszystkie potrawy, które zawierają ryż.
– Smakuje obłędnie – chwali Nick. Nie chcę wyjść na wydrę, ale czy
musi aż tak jej słodzić w mojej obecności? Wystarczyło powiedzieć, że jest
dobre.
– To jedno z ulubionych dań twojej dziewczynki – mówi moja
przyjaciółka. – Bywało, że musiałam serwować je o drugiej w nocy.
– Serio? Nie wiedziałem, że jadasz o takich godzinach.
– Jadałam – poprawiam go.
– Co mam zrobić, żebyś znów to robiła?
– Puścić jakiś serial, który naprawdę mnie wkręci.
Wszyscy wybuchamy śmiechem.
Po wyżerce i opróżnieniu dwóch butelek wina Jimmy postanawia
poruszyć temat dzisiejszych zakupów Liz. Wyciąga z torby niemowlęce
śpioszki i wysoko unosi brwi, spoglądając to na nie, to na Liz. Na samym
końcu patrzy na mnie, a ja wzruszam ramionami.
Nie mnie to oceniać, Jim.
– Spójrz, czy nie są słodkie? – piszczy Liz.
Jezu, nigdy wcześniej nie widziałam, żeby człowiek tak się rozpływał nad
miniaturowym kawałkiem materiału. Przyznaję, są słodkie, ale byłyby
jeszcze słodsze, gdyby miał je kto włożyć.
– Tak… są. – Widzę, jak na szyi Jima przesuwa się ciężko jabłko Adama.
Zła reakcja, kolego, lepiej się postaraj. – Jesteś w ciąży?
– Nie! – Liz unosi ręce, jakby chciała się bronić. – Głuptasie!
– To po co je kupiłaś?
– No… żeby cię przekonać, że są słodkie.
– Przecież mówię, że są. – I mówi to stanowczo.
– Więc?
– Porozmawiamy o tym później, skarbie.
– Nie! Nie będziesz mi tu skarbował, kiedy ja staram się dać ci jasny
sygnał, że chcę mieć gromadę tłustych i ślicznych bobasów. Jeśli nie chcesz
mieć ich ze mną, po prostu to wyduś. Znajdę inne rozwiązanie.
– Na przykład jakie?
Czy mi się wydaję, czy wszystkich nas zaczyna bawić ta konwersacja?
– Kopnę cię w dupę i poszukam sobie kogoś z wielką torbą nasienia.
– Kochanie, ale ja nigdy nie powiedziałem, że nie chcę mieć dzieci z tobą.
Powiedziałem, że nie chcę mieć ich teraz, a to wielka różnica.
– Słyszycie go? – Liz patrzy na mnie i Nicka.
Dobra, pora wkroczyć do akcji, bo moja przyjaciółka znów zaczyna
fiksować.
– Liz, ale Jimmy ma rację. – Nie. Nie patrzę na nią. Patrzę na swoje
kolana. I to bardzo uważnie. – Dziecko to bardzo poważna sprawa. Nie
można bezmyślnie poczynać nowego życia.
Wszyscy milkną, a Nick chwyta mnie za rękę, żeby dodać mi otuchy.
– Uważasz, że podjęłam tę decyzję bezmyślnie? – Kiedy Liz się podnosi,
staram się po prostu to przeczekać. Pozwalam jej, żeby ostudziła emocje. –
Uważasz, że nie myślę? Uważasz, że jestem wariatką, która uparła się na
macierzyństwo, bo taki ma kaprys?
– Wcale tak nie myślę, Liz. – Wstaję, żeby być z nią na równi. – Wiesz,
co myślę? Że będziesz najlepszą mamą na świecie. Kiedy przyjdzie na to
czas.
– Słyszałeś, Jim?
– Ja też tak uważam.
– Więc dlaczego nie chcesz mieć dzieci? Spójrz. – Liz ponownie podtyka
biedakowi śpioszki pod nos. – Czy zdajesz sobie sprawę, jak pachnie
noworodek?
– Nie, ale na pewno wyjątkowo.
– Właśnie! Dziecko jest cudem! Jest wyjątkowe i chcę mieć ich dużo.
Rozumiesz? Andrea, zaprezentuj mojemu facetowi uroki macierzyństwa.
– W jakim sensie?
Ona naprawdę zwariowała.
– No… opisz to wszystko. Pomijając poród. I pieluchy. I karmienie na
żądanie. I płacz co pięć minut. Gdybyś miała opisać w kilku słowach to
uczucie, to…
Uhm.
– Generalnie dziecko wywraca twoje dotychczasowe życie do góry
nogami. – To zdanie pada z moich ust automatycznie. – I wcale nie mam na
myśli wstawania, karmienia ani przewijania, bo to są rzeczy naturalne,
które moglibyśmy zrobić również dla swojej prababci. Mam na myśli raczej
siebie jako osobę. – Myślałam, że to wystarczy, ale wszyscy są we mnie
wgapieni jak w wodza, który wie, jak uchronić kraj przed zagładą.
Kontynuuję więc: – Zaczynamy się zmieniać, dziecko nas zmienia. Na
wszystkie błahe sprawy patrzymy przez pryzmat jego szczęścia. Opieramy
podejmowane decyzje na jego uczuciach. Staramy się być lepsi, żeby
wychować je na dobrego człowieka. Świadomie wybieramy znajomych,
żeby pasowali do naszego schematu rodzicielstwa, nie chcemy przecież
wychować naszego dziecka z ulicznym gangiem. Doświadczamy zupełnie
nowego wymiaru miłości, wdzięczności, troski. Kiedy pojawia się dziecko,
tak naprawdę to ono cię uczy, jak żyć. Nic nie może się równać tej miłości,
która pojawia się znikąd i zostaje z tobą już na zawsze. Nawet jeśli na nią
nie zasługujesz, możesz mieć pewność, że dziecko wybaczy ci wszystko,
ponieważ jest częścią ciebie. To dziwne, jak bardzo można odczuwać
cierpienie drugiego człowieka. Mogę nawet stwierdzić, że cierpienie
dziecka sprawia ci fizyczny ból, tak wielki, że zrobisz wszystko, aby go
uśmierzyć. Na koniec mogłabym jeszcze powiedzieć, że uśmiech działa
dokładnie tak samo. Kiedy śmieje się dziecko, nie tylko twoje, to tak, jakby
ktoś odpalił w twoim sercu najpiękniejszy pokaz fajerwerków. –
Rozkładam ręce z uśmiechem. – Tak właśnie pachnie i smakuje
rodzicielstwo.
– Wow… – odzywa się Jimmy, podczas gdy reszta towarzystwa siedzi
z otwartymi ustami.
– Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz – szepcze Liz.
– Skarbie, powinnaś pracować w jakieś fundacji i namawiać ludzi na
adopcję. Dzięki tobie domy dziecka byłyby puste, a ci, którzy nigdy nie
chcieli mieć dzieci, nagle pragnęliby mieć całą gromadkę. – Nick gładzi
mnie po twarzy. – Naprawdę jestem pod wrażeniem.
No, to kwestia dziecka odhaczona. Myślę, że zaintrygowałam Jima
i przyspieszy swoją decyzję, zanim moja przyjaciółka się rozmyśli
i faktycznie go rzuci. Sama już nie wiem, czy faktycznie byłaby do tego
zdolna, ale na pewno jest królową szantażu.
A moja córka ma to po niej.
Reszta wieczoru upływa nam już w spokojniejszej atmosferze. Pijemy
wino i oglądamy Sposób na teściową z Jennifer Lopez. Potrzebowałam
takiego oczyszczenia umysłu, zanim znów będę musiała się zmierzyć
z moim wrogiem. Bądź wrogami.
Po powrocie do domu zaglądam do Lily i mamy, ale obie już śpią, więc
wychodzimy z Nickiem na krótki spacer. Kiedy przyprowadziłam Lily, nie
wspomniałam mamie o całym zajściu, żeby jej bardziej nie denerwować. Po
tym, co ostatnio od niej usłyszałam, to byłby strzał w kolano. Ostrzegała
mnie i jak zwykle miała rację. A ja jak zwykle nie mogę jej tego
uświadomić. Martwi mnie tylko, że nie mam pretekstu, żeby namówić ją do
sprzedania domu.
Na domiar złego musiałam poprosić Nicka, żeby potwierdził moją wersję
o bransoletce. Na szczęście się zgodził.
– Pójdziemy na chwilę do mojego biura? – mruczy mi teraz do ucha.
– Przepraszam, ale nie mam nastroju, Nick. Martwię się, jak przekonam
mamę do sprzedania domu w Harrods…
– Nie mówmy jej o tym na razie. Postaram się coś wymyślić. Do tego
czasu nie zadręczaj się tym. – Całuje mnie w usta.
– Dlaczego zrobiłeś test na ojcostwo? – pytam i zaraz precyzuję: –
Dlaczego tak naprawdę go zrobiłeś?
Nick milczy przez chwilę, a to nigdy nie jest dobry znak.
– Chciałem pozbyć się podejrzeń. Miałem obsesję na punkcie tego, że
Bradley może być ojcem Lily.
– Czy gdyby się okazało, że nim jest, stałbyś tu teraz ze mną?
Widzę w jego oczach zakłopotanie, ale chcę znać prawdę.
– Nie wiem. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.
– Więc nie jesteś w stanie również sobie wyobrazić, że jeśli będzie nim
ktoś inny, to się nie wycofasz.
– Nie. Nie myśl w ten sposób. Podpisałem papiery. Lily do końca życia
będzie moją córką i już nic tego nie zmieni – zapewnia.
Ja jednak drążę:
– Co właściwie znaczy dla ciebie ten papier? Zrobiłeś to, by nigdy nie
zmienić zdania czy żeby mieć pewność przed samym sobą, że podjąłeś
odpowiedzialną decyzję?
Jezu, od patrzenia w jego oczy dostaję skurczów szyi. Nigdy więcej
trampek!
– Do czego zmierzasz?
– Chcę wiedzieć, dlaczego trzydziestoletni przystojny i bogaty facet
decyduje się tak szybko na adopcję dziecka. Facet, który rzekomo nigdy nie
chciał mieć dzieci.
– Bo kiedy was poznałem, zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Jak
bardzo byłem ograniczony. Wcześniej nie mogłem tego wiedzieć, bo nigdy
nie zakochałem się w kobiecie, która ma dziecko, i jeśli mam być szczery,
nigdy bym nie przypuszczał, że można tak mocno kochać dwie osoby. Że
w ogóle będę do tego zdolny. Zmieniłyście moje życie na lepsze i nie chcę
was stracić. Myślę, że to było powodem mojej szybkiej decyzji.
Oddychaj, dziewczyno.
– Żałuję, że… – robię pauzę, żeby złapać oddech, ale gdy dostrzegam
w oczach Nicka strach, zaraz kończę: – …to nie ty jesteś biologicznym
ojcem Lily.
Mruga zaskoczony, a po chwili rzuca się na moje usta z uśmiechem.
ROZDZIAŁ 10
*
Po kąpieli, która do cna wymęczyła nasze ciała, w końcu kładę się do
wielkiego łoża z jeszcze większą kołdrą.
Jezu, co za luksus!
Gdy obsługa hotelu dostarcza nam kolację do pokoju i Nick kładzie na
łóżku tacę z jedzeniem, jestem tak zmęczona, że potrafię tylko w półśnie
wymruczeć „dziękuję”.
– Hej, to miała być niezapomniana noc! – przypomina.
– Mhm… i będzie. – Czuję, że odpływam.
– Muszę wykonać parę telefonów, poradzisz sobie?
– Mhm.
Boże, w tej chwili marzę tylko o tym, żeby musiał odbyć milion rozmów.
To się chyba nazywa „stare dobre małżeństwo”?
Gdy całuje mnie w czoło, wyczuwam, że się uśmiecha. Cieszy mnie to.
Po wyjściu Nicka w pokoju zapada cudowna cisza. Niestety, gdy tylko
zostaję sama, zamiast spać, zaczynam intensywnie myśleć. Paradoksalnie
mój mózg odnajduje przycisk „cofnij” i zaczyna działać na najwyższych
obrotach. Znowu zadręczam się tymi nieszczęsnymi napisami i tym, że
Nick, ten idealny mężczyzna, wciąż nie potrafi stanąć po mojej stronie
i przyznać, że może stać za tym jego eks. Myślę też o mojej biednej Liz
i mamie, która żyje ze świadomością, że niedługo wróci do swojego
odremontowanego domu, a tymczasem będę musiała wyjawić jej brutalną
prawdę.
Nigdy więcej tam nie wrócę. To więcej niż pewne.
ROZDZIAŁ 11
Gdy rozbrzmiewa utwór Billie Eilish Bad Guy, wiem już, co to oznacza:
kolejny głuchy telefon z ukrytego numeru. A wydawało mi się, że jeśli
kogoś nękasz, robisz to tak, żeby cię nie dorwał?
Odbieram. Osoba po drugiej stronie jak zwykle milczy. Kilka razy mówię
do słuchawki „hallo”, „czy jest tam ktoś?”, a także „na cholerę do mnie
dzwonisz, skoro nie masz jaj, żeby się odezwać?”. Ale to nigdy nie działa.
Mój prześladowca nie daje się tak łatwo wyprowadzić z równowagi. Nawet
jeśli rzucam słuchawką z pożegnalnym „pierdol się”. Jednak nie zamierzam
dać się zastraszyć i ani myślę zablokować ten numer. Ciekawe jest również
to, że ta osoba wie, kiedy jestem w pracy, kiedy sama w domu, a kiedy
z Nickiem. I dzwoni tylko w tym drugim wypadku.
Przypadek? Nie sądzę. Już nie wierzę w przypadki.
Jestem zamyślona do tego stopnia, że w Blossom mylę zamówienia
i podaję starszej kobiecie grzane piwo zamiast herbaty owocowej.
Przepraszam ją z głupią miną i oferuję kawałek ciasta na mój koszt.
Przyjmuje przeprosiny, choć ciągle udaje urażoną. To standardowe
zagranie, żeby jak najwięcej wyszarpać. Na mnie jednak zupełnie nie
działa. Niech się cieszy, że nie pomyliłam cukru z trutką na szczury…
Od kiedy jestem taka agresywna? Może od kiedy muszę przynajmniej trzy
razy w tygodniu usługiwać Patricii Atwood i jej bezdusznym lalkom. Skąd
wiem, że są bezdusznymi lalkami? Może stąd, że próbują dokopać mi przy
każdej możliwej okazji, choć nawet mnie nie znają. No i oczywiście
wszystkie wyglądają tak samo, więc w razie nocnego ataku można się
pomylić i wyrwać włosy nie tej, co trzeba.
Odstawiam ostatnie zamówienie na stolik numer dziewięć i uciekam na
zaplecze, żeby sprawdzić swój telefon. Siadam na twardym plastikowym
krześle i patrzę w ekran. Żadnych nieodebranych połączeń od anonima, za
to kilka wiadomości od Liz. Biorę głęboki wdech. Nigdy nie wiem, czego
się spodziewać po tej szalonej kobiecie.
Wystukuję odpowiedź, chichocząc pod nosem. Ona nigdy się nie zmieni.
Ale czy faktycznie chciałabym, żeby była inna? Czy właśnie nie za to, jaka
jest, pokochałam ją jak siostrę? Jestem przekonana, że na całym świecie nie
ma drugiej tak pokręconej osoby!
Ja: Jeśli będę mogła oznacza, że jeśli będę mogła, Liz. Nie mogłam,
więc się nie odezwałam.
Ja: Okej możesz zabrać Lily na obiad, na pewno się ucieszy. Muszę
wracać do pracy.
Zgadamy się.
Kocham xx.
*
Na szczęście kiedy wróciłam do domu oblepiona ulubioną mrożoną
herbatą pana Atwooda, mama jeszcze spała. Mogłam spokojnie się
wykąpać i przebrać. Pan Atwood oczywiście dzwonił z przeprosinami. „Nie
wiedział, co wstąpiło w jego córkę” ani „jak ma jej wybić z głowy moją
osobę”.
Diabeł. To w nią wstąpiło. I to właśnie mu odpowiedziałam. Mam
w nosie, co sobie o mnie myśli. Nawet jeśli jestem mu wdzięczna za
wszystko, co dla mnie zrobił, nie będę się godzić na takie zachowanie.
A najgorsze jest to, że nie mogę liczyć na Nicka, kiedy ona staje pomiędzy
nami. Nigdy się z tym nie pogodzę. Oczywiście nie zostawię go z tego
powodu, ale on nie musi o tym wiedzieć.
Po wykąpaniu i położeniu Lily spać wychodzę z Liz na babską randkę jak
najdalej od domu, żeby tylko minąć się z Nickiem, który jakimś cudem
odzyskał czucie w palcach i wysłał mi esemesa z informacją, że będzie po
dziewiątej.
Czy nie mówił, że po ważnym spotkaniu „będzie cały mój”? Nie
wspomniał tylko, że będę musiała na niego czekać do wieczora.
Włożyłam obcisłe dżnsy, wysokie szpilki i luźny biały top na
ramiączkach, a włosy spięłam w wysoki kucyk. Do tego postanowiłam
zaszaleć i założyłam złote kolczyki koła oraz… obrzydliwie drogie szare
futerko (sztuczne, rzecz jasna). Wiem, że cały ten outfit jest od niego, ale
w tym momencie mi to wisi. Muszę się rozerwać i zacząć żyć własnym
życiem.
Nawet jeśli jest ono marne.
– No, no! Merry Cherry! – woła Liz, kiedy staję pod jej drzwiami. –
Jedziemy twoim czy moim?
– Jedziemy taksówką.
– Uuu, zrozumiałam aluzję.
– Chodź, bo nie chcę wpaść na Nicka.
– Nie poznaję cię, Cherry. Ale podobasz mi się!
Ja też zaczynam się sobie podobać.
Postanowiłyśmy pojechać do knajpy o nazwie Hot Stone, oddalonej
piętnaście minut od naszego domu. Nadciągające wyrzuty sumienia
dotyczące mojej mamy i tego, że w sumie nie powinnam była jej zostawiać,
gaszę kolejnym mojito. Od dziś to mój ulubiony drink. Rozglądam się po
knajpie i zauważam, że wszyscy się na nas gapią. Że co? Że dziewczyna
Nicholasa Blake’a nie powinna sama szlajać się po barach? Pff! Mam to
w nosie. I obiecuję sobie, że to nie jest moje ostatnie wyjście.
Kelner podaje nam gorące kamienie, a na nich wielkie, wręcz olbrzymie
krewetki, które pod wpływem ciepła zaczynają się smażyć. Patrzę, jak ich
ogonki podwijają się do środka.
Niezłe przedstawienie.
– Smacznego, drogie panie.
– Dziękujemy, przystojniaczku – mówi Liz, a gdy kelner się oddala,
dodaje: – Ma fajny tyłek.
– A ty masz fajnego chłopaka. Tak tylko ci przypominam. – Wzruszam
ramionami, kiedy przyjaciółka mierzy mnie wzrokiem, i wlewam w siebie
czwartego drinka.
– Chcesz się nawalić?
Kiwam się na boki w rytmie skocznej melodii The Other Side
w wykonaniu Justina Timberlake’a, którego kochałam przez całą szkołę
średnią.
– Chcę się odprężyć. Jeśli to oznacza być nawaloną, to tak, chcę się
nawalić.
– Uważasz, że mając faceta, nie można podziwiać nikogo innego?
– Podziwiać możesz, ale zatrzymaj to dla siebie, Harris.
– Dobra, lepiej powiedz, jak zajęcia z tańca. Daje ci to coś? No wiesz, ten
cały seksapil i tak dalej?
Chce mi się śmiać.
– Czemu pytasz?
– Chcę wiedzieć, skąd się bierze taką pewność siebie. – Liz zatrzymuje
szklankę w połowie drogi do ust i lekko przechyla głowę w moją stronę.
– Przecież ty akurat masz jej pod dostatkiem.
– Kobiety dzielą się na te, które są pewne siebie, i na te, które marzą, żeby
być. Te pierwsze promieniują na całe otoczenie, a te drugie, no cóż… tylko
na siebie. – Śmieje się.
– Czyli chcesz mi powiedzieć, że twoja pewność siebie jest wyuczona?
– Można tak stwierdzić. Widzisz, w rodzinie zastępczej takiej jak moja,
gdzie liczył się tylko hajs, który za mnie dostawali, nikt nie uczy cię
miłości, tylko radzenia sobie z chujową sytuacją. Nie ma czasu na bzdety.
Nikt nie mówi ci, że pięknie wyglądasz i jesteś wartościową kobietą.
W zasadzie dorastasz w przekonaniu, że skoro właśni rodzice cię nie
chcieli, to jesteś gówno warta. Później starasz się udowodnić całemu światu
– a głównie jego męskiej części – że ma cię traktować z szacunkiem, bo
znasz swoją wartość. Ale czy na pewno?
– Nie jesteś Elle Woods, nie musisz nikomu niczego udowadniać. –
Dopijam drinka i zagryzam krewetką.
– Serio? Legalna blondynka?
– Myślałam, że to cię pocieszy.
– Miało mnie pocieszyć to, że porównujesz mnie do głupiej blondynki
z filmu? – upewnia się Liz.
– Ta głupia blondynka skończyła prawo na Harvardzie.
– A ja nie skończyłam żadnych studiów! – piszczy. – Nie mam psa ani
wypasionej fury!
– Ale ubierasz się jak ona.
Moja przyjaciółka wywraca oczami i z wściekłością szarpie zębami
kawałek krewetki, czym mnie rozśmiesza. W ciszy dopijamy swoje drinki
i zamawiamy następną kolejkę.
– W zasadzie masz rację – mówi po chwili Liz. – Ty też nikomu niczego
nie musisz udowadniać. Wiesz, kto to jest Richard G. Rosner? – Kręcę
powoli głową. – To amerykański pisarz telewizyjny znany z tego, że zdobył
najwyższy wynik w testach IQ.
– Mhm, super. A co to ma wspólnego ze mną?
– Podszedł do testu i okazało się, że jest nadzwyczaj inteligentny, mimo
że wcześniej pracował jako kelner na rolkach, bramkarz i striptizer.
Rzucam w nią krewetką.
– Dlaczego nigdy wcześniej mi o tym nie mówiłaś?
– O Richardzie?
– O tej całej pewności siebie.
– Nie wiem, Cherry. Nie wiem. – Liz kręci głową i wzdycha. – Może
dlatego, że byłaś na to wszystko zbyt delikatna. A przynajmniej tak mi się
wydawało. – Szturcha mnie w żebro.
– Jestem zmęczona byciem ofiarą – mówię, wzdychając. – Jestem
zmęczona tym, że ludzie się mną bawią, bo sami mają więcej ode mnie.
W tym świecie nie liczy się już to, kim jesteś, tylko, ile posiadasz. To
smutne.
– Zawsze tak było. Tylko ty dopiero teraz zaczęłaś to dostrzegać, bo
obracasz się w takim towarzystwie.
– Sądzisz, że to wina Nicka?
Liz zatrzymuje szklankę w drodze do ust.
– Oszalałaś? Dlaczego w ogóle tak myślisz?
– Nie wiem. Tak jakoś samo przyszło.
– Więc jak zajęcia? Fajna jest ta Amy, kilka razy się z nią minęłam.
Wydaje się równą babką.
Rozciągam usta w uśmiechu i nucę kolejną piosenkę Say So. Czuję się jak
za dawnych lat, kiedy moje życie było beztroskie.
Twoje życie nigdy nie było beztroskie, Cherry. Nie licząc dzieciństwa.
– Ona jest lesbijką.
– Nie mów mi takich rzeczy!
– Jest też bardzo fajną koleżanką. Musisz ją bliżej poznać.
Gdy kelner przynosi nasze zamówienie, upijam długi łyk mojito, czując
niebiańskie połączenie mięty i limonki.
– Bliżej? Nie ma mowy – prycha Liz. – Nie zbliżam się do lesbijek na
mniej niż kilometr, odkąd Pippa wepchnęła mi język do gardła! Poza tym
zauważyłaś to dziwne zjawisko u osób homoseksualnych?
– Jedni wolą cukier, drudzy miód.
– Nie o to mi chodzi. – Liz zabawnie wybałusza swoje zielone oczy. –
Zauważ, że jeśli ktoś mówi, że jest gejem lub lesbijką, od razu wyobrażasz
sobie, jak oni to robią. U osób heteroseksualnych nie występuje coś takiego.
– Dlaczego? Ja wiele razy wyobrażałam sobie, jak się bzykasz.
– Kurwa, co? – Krztusi się swoim cosmopolitanem. – Zaraz się uduszę,
poklep mnie po plecach! Albo nie! Nie dotykaj mnie!
– Świruję, daj. – Oklepuję jej gołe plecy. – Ale jak będziesz mnie
wkurzać, naślę na ciebie Amy – szepczę jej do ucha. Czuję, że jestem już
w stanie wskazującym na spożycie.
A skoro wlałam w siebie tyle procentów, nie mogę się powstrzymać
i wywalam całą prawdę, która leżała mi na wątrobie. Liz słucha mnie
w milczeniu, ale widzę, że czeka na zakończenie historii. Kiedy docieram
do momentu, w którym wylałam dzbanek zimnej herbaty na łeb tej
wywłoki, zaczyna piszczeć tak głośno, że znów wszyscy na nas patrzą.
– I on nawet nie stanął w mojej obronie! Wytarł mnie, odprowadził do
windy i tyle go widziałam – bełkoczę rozżalona.
– Dobrze zrobiłaś. Jestem z ciebie dumna. Musimy to opić! – Liz podnosi
rękę w stronę barmana.
– I tyle? Nie obeszło cię to, w jaki sposób Nick zareagował?
– Wiesz przecież, że jest typem dżentelmena o cierpliwości wilka.
Wywracam oczami. Co to w ogóle znaczy? W sumie nie, nie chcę
wiedzieć. Nie w tym momencie, kiedy obie jesteśmy na rauszu.
– Liz, zaczynasz bredzić. I w dodatku nie trzymasz mojej strony. – Mrużę
oczy, żeby wyraźniej ją widzieć. – Nie podoba mi się picie z tobą.
– Odezwała się ta, która publicznie zrobiła ze mnie zafiksowaną na
dziecko wariatkę.
– Chryste. Ty dalej o tym? – Wzdycham i opieram czoło o blat. –
Mówiłaś, że podobała ci się moja przemowa i wręcz pomogłam ci namówić
Jima na dziecko. – Unoszę głowę. – Nie ma za co.
Stukam w jej szklankę i upijam łyk. Już nawet nie czuję alkoholu.
– Nie wiem, co mi jest – jęczy Liz. – Najchętniej sama bym się zapłodniła
jego spermą. – Zaraz się porzygam. – Wiem, że wszyscy traktujecie mnie
jak wariatkę, ale to jest silniejsze ode mnie. Chcę mieć dziecko. I już. –
Wzrusza ramionami.
– Przede wszystkim może – czkam – przestań chlać. Jak zamierzasz
pokazać Jimowi, że jesteś idealną kandydatką na matkę, skoro albo
rozwalasz czyjś samochód pod wpływem – czkam – albo upijasz się
w barze ze swoją przyjaciółką.
– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
– Oj, przestań. – Kładę głowę na jej ramieniu. – Wiesz, że nie miałam nic
złego na myśli.
– No przecież mówię, że mogę na ciebie liczyć.
– A jednak wyczuwam sarkazm.
Liz wybucha śmiechem.
– Sugerujesz mi, że powinnam się ogarnąć. – Otwieram szerzej oczy. O,
to jest to! – Ale czuję, że to jeszcze nie czas na takie wybryki.
Teraz już śmiejemy się histerycznie.
Po raz enty zaliczam kibelek, ale to tylko oznacza, że moje nerki pracują
należycie. Prawda? Postanowiłam wypić hektolitry wody, żeby przeszły mi
mdłości i zatrzymała się karuzela. Nie zamierzam kończyć imprezy tylko
dlatego, że mam słabą głowę. Widzę, że Liz przeniosła się na wysoki hoker
przy barze. Idę przez salę tanecznym krokiem w rytmie zajebistej piosenki
Don’t Rush. Czuję się nadzwyczaj seksownie – i nawet nie zdawałam sobie
sprawy, że istnieje tyle zajebistych piosenek! Gdy siadam obok
przyjaciółki, zauważam, że mój telefon w torebce zaczyna wibrować, ale
odrzucam połączenie.
Bój się Boga, Cherry.
– Ups, chyba dzwoni do ciebie karma.
– Nie odbieram. Nie muszę się z niczego tłumaczyć.
– To się jeszcze okaże, Cherry.
Podchodzi do nas barman pucujący sniffer do piwa. Wygląda na jakieś
dwadzieścia lat, ma pewnie z metr osiemdziesiąt i rozmiar dżinsów „S”.
Jego tyłek jest niewiele większy od mojego i Liz przy każdej możliwej
okazji zatapia w nim swoje zielone oczy. Nie rozumiem, dlaczego wybrała
Jima, który jest przeciwieństwem jej idealnego faceta.
– Dobra, więc jak jest? – zwraca się do mnie barman. – Złamane serce czy
łamaczka serc?
Unoszę świeżo wydepilowaną brew.
– Nie rozumiem?
– Dziewięćdziesiąt dziewięć procent osób przy tym barze ma złamane
serce i zapija smutki.
– Aaa, nie. – Kręcę głową. – Ani jedno, ani drugie. Jesteśmy tym jednym
procentem, wyjątkowym.
– Ale z moich doświadczeń wynika, że…
Och, kurwa.
– Moje życiowe doświadczenia nauczyły mnie, żeby nie ufać nikomu –
upijam łyk i z hukiem odstawiam pustą szklankę – kto ma fiuta.
Barman gapi się na mnie jak na kosmitkę, a Liz poklepuje mnie po
plecach.
– To moja przyjaciółka! – krzyczy zachwycona. – Polać jej!
Obie wybuchamy pijackim śmiechem, kiedy idyllę przerywa donośny,
stanowczy i seksowny głos:
– Ta pani już nie pije.
Podskakuję.
– C-co? Nick! Co ty tutaj robisz?
– O, cześć, skarbie… – duka Liz, kiedy Jimmy siada po jej stronie.
Panowie wyglądają jak wyjęci spod igły. Staram się nie zwracać uwagi na
to, że Nick włożył szary sweter, który opina jego umięśnione ciało.
Mniam, mniam.
– Czyżbyś w końcu wykroił dla mnie minutkę swojego cennego czasu? –
Nucę kolejną piosenkę. Tym razem Dua Lipa trafiła idealnie z kawałkiem
Don’t Start Now.
– Nawaliłaś się. – Nick chwyta mnie pod ramię. – Idziemy.
– Chyba zwariowałeś! – Wyrywam się. – Świetnie się bawię, ponieważ
ty… od dawna nie zapewniasz mi rozrywek. Jestem znuuuudzonaa, Blake.
Pstrykam go w nos, a on z frustracją przeciąga dłonią po zaroście.
Ciekawe, jak by wyglądał ogolony?
– Przykro mi, że życie ze mną jest tak bardzo nudne, ale teraz wstań
z tego pierdolonego krzesła, póki jeszcze trzymam fason.
– No tak, mój zawsze dobrze wychowany i szanujący wszystkie lafiryndy
chłopczyk. – Mam dobry humor i nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie
z równowagi. Nie boję się nawet jego groźnie zaciśniętej szczęki. Bardziej
boję się o barmana, ponieważ mój facet co jakiś czas badawczo na niego
spogląda.
– Andrea, chodź – mówi Liz i zeskakuje z hokera. – Jesteś kompletnie
pijana, a ja nie chcę w tym uczestniczyć. – Biedaczka się potyka i Jimmy
pomaga jej złapać równowagę.
To się nazywa facet!
– Nigdzie nie idę. – Ręką zamawiam kolejnego drinka, wciąż kiwając się
w rytmie piosenki.
– Przeginasz, mała – warczy Nick. – Ale w porządku. Masz swoje pięć
minut.
– Nie mów do mnie „mała”.
Siada obok i opiera łokieć na barze, nie spuszczając ze mnie oka. Liz też
wraca na swoje miejsce, więc Jim nie ma wyboru i musi zrobić to samo.
Uśmiecham się pod nosem, ponieważ nigdy wcześniej nie miałam
przyjemności sterować dwoma facetami naraz.
Podchodzi do nas barman i bardzo nieśmiało zwraca się do nowych gości:
– Czy życzą sobie panowie czegoś?
Nick chwilę milczy, ale czuję, że patrzy na mnie.
– Nie, dzięki. Muszę odwieźć swoją żonę do domu.
Żonę?!
Czy on powiedział „żonę”? Hallo? Czy ktoś mógłby mi odpowiedzieć na
to pytanie?
Wlepiam maślany wzrok w jego lewy profil, ale on ani drgnie. Pisze coś
w swoim telefonie i zachowuje się tak, jakby niczego nie powiedział.
Barman odchodzi zabawiać inne młode dziewczyny, ale co jakiś czas
spogląda w naszą stronę.
– Chyba będziemy musieli powtórzyć naszą rozmowę, Liz – mówi
Jimmy. Robi to tak cicho, że ledwo go słyszę, więc dlatego przechylam się
w stronę Liz.
– Nie zaczynaj – warczy moja przyjaciółka, która nie da sobie w kaszę
dmuchać. – Albo robimy sobie dziecko, albo robię, co chcę.
Parskam śmiechem.
Wiem, wiem, trochę nie w porę, ale nie zdołałam się powstrzymać. Jak
mogłam nie wpaść na to, że moja przyjaciółka użyje tylu szantaży?
– Andrea, chodź, bo mój chłopak musi zadzwonić do mamusi i odmówić
paciorek.
– Nie śmieję się, Jim – zapewniam. – To wszystko, co widzisz, to fato…
feta… fatamorgana! To znaczy nie chodzi mi o tego Morgana. Tego dok-to-
ra – dukam, ale nie mogę zachować powagi.
– Jak to mówią, Jimmy – odzywa się Nick – nie wiesz nic o kobiecie,
dopóki nie spotkasz jej pijanej lub wściekłej.
Patrzy na mnie tak intensywnie, jakby chciał wwiercić się w mój
zblazowany mózg.
– Nikt wam nie każe tu siedzieć i nas pilnować – prycham. – Jesteśmy już
duże i potrafimy wró… wrócić do… domu. Co nie, Liz? – Szturcham ją.
Moja przyjaciółka jednak nie odzywa się ani słowem, tylko
z wściekłością dopija drinka.
– Nie wiem, ile jeszcze dam radę to tolerować – zastrzega Nick. – Moja
cierpliwość wisi właśnie na włosku. Dlatego zabierz swój seksowny tyłek
z krzesła i opuśćmy ten lokal.
Kręcę głową, choć jestem zadowolona, że powiedział „seksowny”.
– Za to ja jestem nietolerancyjna i proszę – czkam – to uszanować.
Panowie wybuchają śmiechem. Czyli można powiedzieć, że trochę
rozrzedziłam gęstą atmosferę.
Po trzech kolejnych drinkach czuję, że brakuje mi powietrza, więc
opuszczam lokal, ale tylko na chwilę. Na powietrzu rozkładam ręce
i oddycham głęboko. Przyjemny chłodny wiatr łaskocze moje ramiona,
szyję i dekolt. Czuję się lekka jak ptak, jakbym naprawdę leciała. Po chwili
zaczynam się śmiać, bo dociera do mnie, co właściwie robię. Jednak nie na
tyle, żebym przestała to robić.
– Andrea, jesteś stuknięta – dobiega mnie głos Liz. I kto to mówi! –
Jimmy, zawieź mnie do domu.
Cykor!
– Skończyłaś już swoje przedstawienie? – pyta Nick. – To wsiadaj do
samochodu.
– Nie podoba mu się pijana Cherry! – krzyczę jeszcze do przyjaciółki. –
Ale pijaną Cherry chuj to obchodzi! Ha, ha, ha!
Liz zakrywa usta, jednak nie potrafi stłumić śmiechu, co sprawia, że Nick
również z trudem się powstrzymuje. Na samym końcu dołącza Jim, który
śmieje się najgłośniej. Zawsze wiedziałam, że jestem zajebiście zabawna.
– Pamiętaj, Nick, że to nie moja wina – tłumaczy się Liz.
– Jasne. Gdzieżbym śmiał cię oskarżać. – Nick unosi rękę w stronę Jima,
żeby się pożegnać. – A ty… – Patrzy na mnie. – Nie będę tego nawet
komentował. Wsiadaj do tego pierdolonego samochodu.
– Nie. Przeklinaj. Do mnie. – Celuję w niego palcem, potykając się
o własne nogi. – To twoja. Wina. – Czkam.
– Upiłaś się przeze mnie?
– A jak myślisz, panie Sherlocku?
– Zmarzłaś. – Okrywa mnie moim mięciutkim futerkiem i uśmiecha się
pod nosem. – Mam ochotę cię wychłostać, a później zerżnąć. Tylko nie
wiem, od czego chciałbym zacząć.
– No jasne – prycham i odsuwam się. – Tylko po to ci jestem potrzebna,
nie?
– Dlaczego tak mówisz? Zrobiłem ci coś? – Składam usta w literkę „o”.
Nie mów, że zapomniałeś, Blake, bo… – Chodzi ci o Pa…
Podchodzę do niego gwałtownie i znów celuję w niego palcem. Zaciskam
zęby z całych sił.
– Ani mi się waż – cedzę. – Nie wypowiadaj nawet jej imienia.
Wzrok mu mięknie. Podnosi dłoń, by pogładzić mnie po policzku.
– Skarbie, jesteś po prostu zazdrosna, tak samo jak ja. Ale nic mnie z nią
nie łączy. Ty jesteś dla mnie najpiękniejsza i najważniejsza.
– Zachowaj te swoje próżne gadanie dla siebie, mój błędny rycerzu. –
Całuję go w usta, bo miałam taką ochotę.
– Nie strugaj ważniary, maleńka, bo jutro będziesz chciała o wszystkim
zapomnieć. A teraz wskakuj.
– Robię to tylko dlatego, że chcę. A nie dlatego, że mnie zmuszasz. –
Wsiadam do samochodu i od razu zamykam oczy.
– Jasne.
Nick zapina mój pas, a po chwili czuję, że jego słodkie usta lądują na
moich.
ROZDZIAŁ 12
*
Zaprosiłam Liz i Jima na obiad, żeby jakoś ocieplić swój wizerunek. Jak
na razie nawet nieźle mi idzie.
– Mamo! Mamo! – woła Lily, kiedy kroję mięso. – Wygrałam! Wujek Jim
nie mógł mnie dogonić!
Chłopaki postanowili zagrać w wyścigi samochodowe, dając Lily
niedziałający dżojstik, żeby myślała, że za każdym razem wygrywa. To się
nazywa podejście do dzieci.
– Super, Lily. – Wycieram dłoń w ścierkę i przybijam jej piątkę. –
Będziesz jadła szaszłyki z mięsem czy rybą?
– Z tym i z tym. Ale bez warzyw – mówi cicho i wysuwa język
z bezgłośnym „blech”.
– Z warzywami – odzywa się Nick. – Mieliśmy umowę!
– Mhm, okej.
– Chodź, pościgamy się jeszcze.
Kiedy tylko mała znika z radaru, Liz zwraca się do mnie:
– Jesteś nie w humorze czy mi się wydaje?
– Nie, dlaczego? – Kroję cebulę w piórka. Czy to dlatego mam ochotę się
rozpłakać?
– Znam cię trochę. Intensywnie o czymś myślisz. Mogę wiedzieć o czym?
– Myślę… o wszystkim. – Wzruszam ramionami, ale czuję jej palący
wzrok na lewym policzku.
– Mhm, a dokładniej? Weź marynatę i oprósz nią mięso, później
wstawimy do lodówki, żeby smak był głębszy. – Śledzę jej szybkie ruchy. –
Więc jak? Mocno się wkurzył?
– W zasadzie to nie. Wszystko jest okej. A u ciebie?
– U mnie też. Ale rozmawiamy o tobie. Nie chcesz mi powiedzieć?
– To nie jest dobry moment. Siedzą z nami w tym samym pomieszczeniu,
a wierz mi, z facetami jest jak z dziećmi. Najuważniej słuchają, kiedy nie
mówisz do nich.
– Racja.
Nick jak zawsze ma wyczucie czasu. Podchodzi do mnie od tyłu i opiera
głowę na moim ramieniu. Składa pocałunek na mojej szyi, a ja dalej kroję
tę nieszczęsną cebulę, co jakiś czas pociągając nosem.
– Za ile będzie obiad? – pyta. – Umieram z głodu.
– Za dwie godziny – mówi Liz.
– Chcecie mnie wykończyć przez śmierć głodową? – Nick zagląda do
lodówki. – Nie za mało tych szaszłyków?
– A ile dasz radę wciągnąć? – pyta moja przyjaciółka.
– Minimum siedem – odpowiada jej, ale zagląda w moją twarz, jakby
chciał sprawdzić, czy żyję.
Wymuszam uśmiech. On za to uśmiecha się całkiem szczerze.
– Siedem?! – woła zdumiona Liz. – Dobra, pójdziemy po więcej
składników.
– Mogę kogoś wysłać. – Nick sięga po swój telefon.
– Nie! – wykrzykujemy jednocześnie, na co mój facet unosi brwi.
– To znaczy nie ma takiej potrzeby – wyjaśniam szybko. – Dobrze nam
zrobi krótki spacer.
– Wracaj szybko. – Chwyta swój czarny portfel. – I zapłać moją kartą.
– Nie trzeba.
– Nalegam.
Dobra. W końcu to on zje siedem szaszłyków.
– Zaraz będziemy. – Biorę od niego złotą kartę i chowam do torebki.
Kiedy wkładam różowy sweter i wsuwam stopy w cieplutkie, miękkie emu,
chwyta mnie za podbródek, żebym na niego spojrzała.
– Jesteś jakaś dziwna. Wydaje mi się, że… smutna?
No. Dobrze ci się wydaje, Blake. I czyja to wina?
Moja. Bo powinnam była ugryźć się w język i zapomnieć o sprawie.
– Nie, tylko trochę zmęczona. Ale przecież nie będę się z tego powodu
nad sobą użalać.
Mijam go i zmierzam do drzwi, które Liz przytrzymuje ręką.
– Kocham cię – woła za mną Nick. – A ty?
Odwracam głowę i kiedy tak na niego patrzę, wiem, że…
Chciałabym być jego żoną.
– Tak. Ja ciebie też.
Zamykam cicho drzwi i wypuszczam powietrze z płuc. Kiedy tylko winda
się otwiera, Liz niemal mnie do niej wpycha. W pośpiechu wciska przycisk
z symbolem „0”.
– Dobra, nawijaj – mówi.
– Nie wiem, jak to ująć. – Nie chcę się przed nią mazgaić. W sumie nic
takiego się nie stało, prawda? Mój facet chciał mi kupić pierścionek, więc
powinnam się z tego cieszyć.
Bzdura.
– Normalnie. Tak jak ci leży na wątrobie. Chociaż może nie… Wątrobę
zostawmy w spokoju, swoje już dostała. Ujmij to tak, jakbyś otworzyła
swoją czaszkę i wysypała z niej wszystko, co ci ciąży.
– Uhm, więc… Jak wiesz, nigdy nie myślałam o ślubie, bo nie miałam
chłopaka i… no sama wiesz. Nie byłam zakochana i wątpiłam, czy
kiedykolwiek w ogóle poznam kogoś normalnego. Aż do teraz.
Wychodzimy z windy.
– I?
– Nick nie chce ślubu.
Jebać to. Liz jest moją przyjaciółką i wiem o niej tyle, że sama nie
powinnam się niczego wstydzić.
– Powiedział ci tak? – Zatrzymuje się na chwilę, ale ja idę dalej.
– Nie dosłownie, ale dał mi jasny sygnał, że nie zamierza iść w tę stronę.
– W jaki sposób? Może coś sobie wyolbrzymiasz i…
– W taki, że wczoraj w knajpie przed barmanem nazwał mnie swoją żoną,
a dziś powiedział, że może kupić mi pierścionek, jeśli to ma odgonić jego
potencjalnych rywali. Czyli reasumując, chciał mi przez to powiedzieć, że
może dać mi pierścionek, który ma udawać zaręczynowy, jeśli tak bardzo
mi na tym zależy. – Uff.
Wchodzimy do sklepu.
– A zależy ci? – docieka Liz.
– O to samo mnie zapytał.
– I co odpowiedziałaś?
– Że to kłopotliwe pytanie. – Chwytam koszyk i przewieszam go sobie
przez przedramię. Liz robi to samo.
– Mogłaś powiedzieć prawdę.
– Kiedy ja nie wiem, czego chcę. – Macam mięso i wybieram najbardziej
miękkie kawałki. – To znaczy nie wyobrażam sobie żyć na kocią łapę i już
zawsze mówić „mój chłopak”. W wieku sześćdziesięciu lat będzie to
brzmiało trochę komicznie, nie sądzisz?
Wrzucam do koszyka kilka opakowań mięsa.
– Wow! Ty naprawdę jesteś przekonana, że to ten jedyny.
– A ty nie? Chcesz mieć dziecko z kimś, kogo nie jesteś pewna?
Wącham pomarańcze. Mam ochotę na pomarańczę.
– Nie, ale wciąż rozmawiamy o tobie. Obie wiemy, że jeszcze pół roku
temu ta rozmowa by się nie odbyła.
– Może to on nie jest mnie pewny?
– Może – kwituje i wrzuca warzywa do swojego koszyka.
– Dzięki. Poprawiłaś mi humor.
Idę w stronę działu ze słodyczami. Na słodycze też mam ochotę. I na
trochę świętego spokoju.
Słyszę, jak Liz za mną drepcze.
– A co mam ci powiedzieć? Nie wymagaj, żeby facet rzucał się do twoich
stóp z brylantem, kiedy sama nawet nie chcesz z nim zamieszkać.
– Odezwała się. – Trzaskam drzwiami chłodziarki. Mam ochotę na lody.
– No co?
– To ty nie wymuszaj dziecka na kimś, kto nie chce go mieć. Jesteś
egoistką i powinnaś się liczyć z uczuciami swojego ukochanego. Może on
w ogóle nie chce mieć dzieci, co? A może nie chce mieć ich z tobą? –
Popycham ją palcem. – I jak się teraz czujesz?
Trzy osoby uciekają z alejki, w której odgrywamy tę scenę. Dwie udają,
że przyglądają się cenówkom, a jedna uważnie czyta skład makaronu.
– Jestem w lekkim szoku i trochę wkurwiona, ale ulżyło mi, bo w końcu
ktoś odważył się powiedzieć to głośno. Przecież wiem, że tak może być. –
Liz dźga mnie w cycka. – I ty też wiesz, że może tak być. Wychodzi na to,
że obie musimy uzbroić się w cierpliwość.
Rusza dumnie przed siebie, otwiera te same drzwiczki i wyciąga te same
lody, które mam w swoim koszyku. Nie jestem pewna, czy w ogóle wiemy,
co robimy i po co tu przyszłyśmy.
– Źle mnie zrozumiałaś. – Biegnę za nią. – Nie czekam na ślub. Nie
marzę o nim. Nie mam obsesji. Ja nawet o tym nie myślę! – W sklepie
zapada martwa cisza. – Ale wczoraj, kiedy nazwał mnie swoją żoną, naszły
mnie wątpliwości, czy to kiedykolwiek nastąpi. Do tego wszystkiego moja
mama twierdzi, że nie tworzymy rodziny, bo żyjemy jak gówniarze.
– Twoja mama jest tradycjonalistką, a poza tym nie powinnaś jej się
dziwić. Sama masz córkę. Zadaj sobie pytanie, czy chciałabyś, żeby tak
żyła. Czy nie chciałabyś mieć pewności, że wybranek jej serca myśli o niej
poważnie i kiedy cię zabraknie, będzie się o nią troszczył do końca życia?
Przecież rodzimy dzieci dla kogoś, nie dla siebie. Niestety. Oddając komuś
swoją piękną córeczkę, chcesz mieć cholerną pewność, że będzie
traktowana, jak należy. Z szacunkiem. Miłością. Wiernością. Prawda?
– Masz rację – przyznaję. – Ale przez ciebie mam teraz jeszcze większy
mętlik w głowie. Nie mogę go do niczego zmusić. Wydaje mi się, że on
tego nie chce, i to z dwóch powodów.
– Niech zgadnę. Pierwszy to ten, że nie jest ciebie do końca pewny? –
Potakuję. – A drugi? – Liz wrzuca do koszyka słone paluszki, chipsy
i pistacje.
Kurwa. Ja robię to samo.
– Małżeństwo jego rodziców się rozpadło, kiedy był małym chłopcem.
– To ma sens.
– Liz, odłóż to wino. Miałyśmy być rozsądne. Nie minęła nawet doba.
– Faktycznie.
Dzwoni mój telefon. To Nick. Chryste, nie ma mnie kwadrans!
Przynajmniej tak sądzę…
– Tak?
– Mogłabyś kupić lody i piwo?
– Lody mam.
– I żelki! – słyszę głos Lily w tle.
– I żelki.
– Mogłabym. Coś jeszcze?
– To chyba wszystko.
– Okej, to pa. – Rozłączam się i łapię butelki z piwem. Panowie nie
uznają puszek.
– To Nick? – pyta Liz. – Co chciał? Teraz będzie cię pilnował na każdym
kroku?
– Prosił, żebym kupiła piwo i żelki dla Lily. – Wybieram jej ulubione.
– Dzieci! Dlaczego zawsze kochają to, co najgorsze dla ich uzębienia?
I dlaczego wy, rodzice, się na to godzicie?
– Zobaczysz, jak będziesz miała własne dziecko.
– Nie przemawia to do mnie.
Kieruję się do działu rybnego.
– Wiem, jestem przekonana, że tobie trafi się unikat – komentuję. – Czego
oczywiście ci życzę, ale na szczęście wiem, że tak się nie stanie.
– Flądra. Po co bierzesz łososia i te „jądra z drzew”? Przecież mamy tonę
mięsa na obiad.
– Chcę zrobić mamie łososia z awokado.
– Na pewno się ucieszy.
Tylko czy zje?
Dzwoniłam do mamy dwukrotnie, przy czym odebrała tylko na chwilę,
żeby mi powiedzieć, że nic jej nie jest i mamy spędzić miło dzień. Nie
rozumiem tego. Nie rozumiem, jak można jednego dnia zemdleć,
a drugiego wyjść z domu jak gdyby nigdy nic.
Gdy wracamy do domu, jemy wspólny obiad, a potem sadowimy się na
kanapie i oglądamy telewizję. To znaczy Nick co kilka sekund przełącza
wszystkie kanały na zmianę z Netflixem, żeby oznajmić, że niczego
ciekawego nie ma. Już wiem, żeby nigdy więcej nie dawać mu pilota.
Panowie opróżnili łącznie osiem piw i wciąż wyglądają na trzeźwych.
To takie niesprawiedliwe.
– Twój telefon dzwoni – informuje mnie Nick, kiedy komórka odzywa się
po raz trzeci. Ale to nie Bad Guy, a ja nie mam ochoty z nikim rozmawiać.
– Wiem, ale nie chce mi się wstawać.
– Proszę, mamo. – Lily podaje mi telefon.
Jak nigdy.
– O, dziękuję, skarbie. – Patrzę na wyświetlacz. – To David. Oddzwonię
później.
– Nigdzie się nie wybieram, więc to strata czasu – stwierdza Nick. –
Możesz odebrać teraz.
– Nie mam ochoty – burczę.
– Może obejrzymy jakąś komedię, co? – pyta Liz. – Dajcie mi tego pilota.
O, zobaczcie, Shrek!
– Mhm, ale to jest do lat dwunastu? – Biedny Jim wciąż się nie
przyzwyczaił, że moja przyjaciółka to duże dziecko.
– A ty co? Jeszcze przed chwilą piszczałeś podczas grania na konsoli jak
mała dziewczynka – oburza się Liz, a ja zaciskam usta, żeby się nie
roześmiać. – Lily, chcesz oglądać Shreka?
– Tak!
Wszystko mi już jedno.
– Chodź, połóż się tutaj – mówi Nick i robi jej miejsce pomiędzy nami. –
Muszę powąchać trochę miłości.
*
Oczywiste było, że zaśniemy, ale mniej oczywiste – że państwo Lovers
opuszczą moje kryształowe pudełeczko po angielsku, zostawiając nam
liścik, w którym oznajmiają, że jesteśmy nudziarzami i nie mamy za grosz
przyzwoitości, żeby „tak głośno chrapać”. Śmieję się pod nosem
i wyrzucam karteczkę do kosza. Potem dyskretnie wyciągam swój telefon
spod ręki Nicka i idę usiąść przy kuchennej wyspie. Odblokowuję ekran
i czytam wiadomości.
Nadawca: bddc@collins.co.uk
Odbiorca: acherry@icloud.com
Temat: Dobra wiadomość
Witaj, Andreo,
wiem, że miałem nie dzwonić ani nie pisać, ale kompletnie o tym
zapomniałem w przypływie emocji. Dobra wiadomość jest taka, że skazano
prawomocnym wyrokiem Calvę na piętnaście lat więzienia, ale grozi mu
dożywocie. A zła… Nie wpadłem jeszcze na pomysł, jak mogłabyś się do
niego dostać. Jednak nie tracę pogody ducha i wierzę, że wspólnie coś
wymyślimy.
Pozdrawiam
David
Wszystko zaczyna się układać po mojej myśli. Przez bite dwa tygodnie
nie mieliśmy z Nickiem ani jednej sprzeczki. Czyżby nareszcie zapanował
między nami spokój? Głęboko w to wierzę. Tym bardziej kiedy
postanowiłam go u siebie zatrzymać za zgodą mojej mamy, która długo nie
mogła otrząsnąć się ze wzruszenia po tym, jak Lily nazwała go swoim tatą.
W zasadzie wszyscy nie mogliśmy ukryć łez i radości, a jak wiadomo, to
zawsze łączy ludzi.
Jesteśmy rodziną, a moja córka ma mamę i tatę z prawdziwego zdarzenia.
Skoro przepełnia mnie radość i optymizm, postanowiłam odnowić swoje
relacje z Lucasem, Davidem i… Cheryl. Siedzę właśnie z tą ostatnią
w Blossom, ponieważ tydzień temu wróciła do Anglii i bardzo nalegała,
żeby się ze mną zobaczyć. To o tym pisała w mejlu i jest mi głupio, że
zwlekałam z odpowiedzią. Kiedy na nią patrzę, nie mam żadnych
wątpliwości, że oceniłam ją zbyt powierzchownie. Muszę przyznać, że ja
również za nią tęskniłam.
Popijamy kawę i rozmawiamy o jej podróży do Afryki. Widać, że ten
wyjazd wiele w niej zmienił, bo wydaje się jeszcze bardziej otwarta na
problemy innych ludzi. Pomimo że jest bardzo bogatą kobietą, wygląda
dosyć… Powiedziałabym: dziwnie. Zdążyłam ją już poznać i wiem, że
nigdy wcześniej nie nosiła dżinsów.
Wygląda normalnie.
Tak, w zasadzie tak.
A jednak nigdy dotąd nie widziałam Cheryl ubranej tak zwyczajnie. Czy
ta podróż aż tak ją zmieniła? Zastanawiam się, jak to jest zobaczyć
i doświadczyć czegoś takiego. Z jednej strony, jak sama przyznaje, to
niesamowite przeżycie – jest ogromnie wdzięczna Bogu, że sama miała
więcej szczęścia i nie musiała się martwić o podstawowe potrzeby,
a z drugiej twierdzi, że coś w niej pękło i nie może się pogodzić z tym, że
gdzieś tam ludzie tacy jak my błagają o kawałek chleba. Spodobało mi się,
gdy opisała swoją podróż jako „paradoks wody i diamentów” – dlaczego
woda, która jest niezbędna do życia, jest tania, a diamenty, bez których
z powodzeniem możemy się obejść, kosztują fortunę?
Niestety nie znam odpowiedzi na to pytanie.
– To bardzo szlachetna postawa, Cheryl. Nie wszyscy mają w sobie tyle
empatii – zauważam.
– Ta podróż to coś więcej niż empatia. Mam nadzieję, że chociaż w ten
sposób w jakiejś małej części odpokutuję swoje winy i przerwę złą passę.
Ona ma złą passę? Gdybym miała w tej chwili w gardle ość, na pewno
bym się udusiła!
– Uhm, myślę, że jesteś dla siebie zbyt surowa. W sumie dlaczego nie
poukładałaś sobie życia na nowo? Jeśli oczywiście mogę zapytać.
Cheryl przez dłuższą chwilę milczy z wzrokiem utkwionym za oknem.
Wydaje mi się, że patrzy wprost na budynek firmy swojego syna.
– Nie zasłużyłam na to – mówi w końcu, jednak tak cichutko, że muszę
się zastanowić, czy aby na pewno to usłyszałam. Jej głos z natury jest
bardzo cichy, ale teraz… Myślę, czy aby na pewno chciała to powiedzieć.
– Każdy zasługuję na to, żeby się zakochać.
– Zakochać tak, ale nie każdy zasługuje na to, by być kochanym.
Mam wrażenie, że teraz to ja jestem jej terapeutką.
– Cheryl, czy coś się stało? – Nie patrzy na mnie. – Ktoś cię…
skrzywdził? – Udaje mi się złapać na chwilkę jej wzrok. – A może uważasz,
że skoro inni mają gorzej, a ty jesteś bogata, to nie masz prawa do miłości?
Może za bardzo wzięłaś to wszystko do siebie?
– Nie, Andreo. – Kręci powoli głową, po czym wzdycha.
– Wiem, że to nie moja sprawa, ale… czy czujesz się winna z powodu
tego, co się stało? No wiesz… że tata Nicka od was odszedł, a ty nie mogłaś
sobie z tym poradzić?
– To moja wina i mam tego pełną świadomość.
– Uważam, że…
I nagle dzieje się z nią coś dziwnego. Poprawia się, zupełnie jakby wyszła
z jakiejś hipnozy, i upija łyk zimnej już kawy. A potem nachyla się do mnie,
szurając krzesłem po podłodze, i mówi:
– Andreo, chciałam cię prosić, żebyście wróciły do domu. Do nas. Tam,
gdzie wasze miejsce. – Patrzy mi głęboko w oczy. – Poza tym Lily zaczęła
szkołę, która jest obok naszego domu, i w zasadzie nie istnieją żadne
przeszkody, żebyście nie mogły zacząć wszystkiego od nowa. Wiem, jak
wszystko się potoczyło, ale to pomoże nam wszystkim. Co ty na to?
Mrugam. Kilkakrotnie. Po czym otwieram usta i je zamykam. I znów
mrugam.
– No… Nie wiem.
Upijam ostatni łyk kawy, by zwilżyć gardło, i rozglądam się dyskretnie,
czy nikt nas nie słyszy.
– Mój syn cię kocha, Andreo. Ale nie zawsze podejmujemy właściwe
decyzje, dlatego większość ludzi na świecie jest samotna. Nick wiele
wycierpiał i… po prostu chciałabym, żebyś była bardziej wyrozumiała.
– Mówiłaś, że…
Cheryl unosi delikatną dłoń bez żadnej biżuterii. I pomyśleć, że ta sama
kobieta uczyła mnie dobrych manier i stylu. Nie mówię, że wygląda, jakby
ich nie miała, ale w tym momencie wyglądam lepiej od niej, co nigdy
wcześniej się nie zdarzyło.
– Wiem. Wiem, co mówiłam, ale on naprawdę was kocha. – Uśmiecha
się. – Uczyniłaś go najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a ja, jako
jego matka, będę ci za to wdzięczna do końca życia. Dlatego chciałabym,
żebyście miały wszystko, na co zasługujecie.
Mrugam szybko, żeby się nie rozpłakać.
– Nie wiem, co powiedzieć. Nie spodziewałam się takich słów. –
Przełykam ślinę. – Doceniam to.
– Zgódź się – naciska. – Chcę, żebyście wróciły, i mój syn też tego
pragnie. Chciałabym skupić się na rozpieszczaniu mojej wnuczki.
A i twojej mamie przyda się towarzystwo.
Przez chwilę rozważam jej słowa. Być razem z Nickiem, Lily i mamą?
Mieć pomoc, wsparcie, najlepszą opiekę i czuć się bezpieczna przy
mężczyźnie, którego kocham?
– W porządku. Zgadzam się.
Chyba spodziewałam się ze swojej strony większego oporu, ale nie ma co
udawać – to oferta prosto z niebios. Kryształowe pudełeczko jest fajne, ale
pomimo sporego metrażu brakuje w nim prywatności. W dodatku nie jest to
nasze mieszkanie i nigdy nie będziemy się w nim czuć jak u siebie. Poza
tym oboje mamy domy, ale ja nie chcę wracać do Harrods, a Nick nie może
wyprowadzić się z domu po swoim dziadku. Myślę, że już zbyt długo
zwlekałam z decyzją. A może chciałam mieć pewność, czy Cheryl nie
będzie miała nic przeciwko.
Cheryl dotyka mojej ręki i oddycha z ulgą.
– Dziękuję, Andreo. To wiele dla mnie znaczy. Kiedy mogę się was
spodziewać?
– Postaram się do końca miesiąca wszystko załatwić.
– O… – Wydaje się zaskoczona.
– Nie chcę narażać Lily na gwałtowne zmiany. No i muszę porozmawiać
z mamą. Ale myślę, że to tylko kwestia czasu.
Nie mam wprawdzie jeszcze zielonego pojęcia, jak im to przedstawię, ale
nie chcę ranić Cheryl. Nie teraz, nie kiedy jestem z nią sama.
– Rozumiem. Powiedz mi, jak Lily to wszystko przyjęła?
– W zasadzie lepiej niż ja z mamą. Nick uprzedził ją, że zamierza
wyremontować jej pokój, więc dzielnie na niego czekała. Mają bardzo
dobry kontakt, częściej rozmawiają z małą przez telefon niż ze mną. –
Śmieję się i spoglądam na BCC.
– Wciąż uważam, że to zbyt wcześnie na telefon dla tak małego dziecka –
zauważa Cheryl. – Ale jak sam powiedział, to jego dziecko i wie, co jest dla
niego najlepsze.
Zaraz. Chwila! Co?
– Naprawdę tak powiedział? – niemal krzyczę.
– Wciąż w to nie wierzysz?
– Przyzwyczajam się.
– I idzie ci naprawdę nieźle. To co? Może druga kawa, a potem jakieś
zakupy?
– Chętnie, ale dziś nie mogę. Mam ważne spotkanie. I muszę pobyć
z mamą, bo znów nie czuję się najlepiej.
Na twarzy Cheryl pojawia się troska.
– Może powinna powtórzyć badania?
– Twierdzi, że wszystko jest w porządku. Martwię się o nią, ale nie mogę
zaciągnąć jej siłą do lekarza.
Rose Cherry nie da się do niczego zmusić.
– To może ja cię zmienię? Zaniosę jej kawę i lunch, a ty spędzisz miło
dzień z moim zapracowanym synem? Oczywiście bez Lily, bo bardzo się za
nią stęskniłam.
Jeju, to naprawdę zaczyna być dziwne.
– Na pewno się ucieszą.
– W takim razie do zobaczenia później. – Cheryl idzie do drzwi, ale
zatrzymuje się w progu. – Może być nawet jutro. – Puszcza do mnie oko
i wychodzi zadowolona.
Będę musiała zrobić poważny research na temat wolontariatu w Afryce.
Wyciągam telefon i wystukuję wiadomość do Nicka.
*
Po trzech godzinach wreszcie docieramy na miejsce. Więzienie
Whitemoor znajduje się w Cambridgeshire. Z jednej strony wygląda jak
ciche miejsce, gdzie można pobiwakować z rodziną na zielonej trawce,
a z drugiej przypomina mi trochę współczesny obóz koncentracyjny. Jest
smutny, pozbawiony życia i niemal czuć, że nie dzieje się tu nic dobrego –
jakby świat po drugiej stronie się zatrzymał, a może nawet przestał istnieć.
Wysiadam z auta i prostuję nogi na prywatnym parkingu dla pracowników
więzienia i osób odwiedzających. Rozglądam się, żeby przyzwyczaić umysł
do tego, czego mogę się spodziewać po przekroczeniu czerwonej
więziennej bramy usytuowanej w masywnym brudnym murze, który
zakończony jest czarnym walcowatym dachem. Nie widzę typowych
drutów kolczastych ani informacji, że mur jest pod napięciem. Jedynie
czerwoną tabliczkę zakazującą nieautoryzowanym pojazdom parkowania
przed wejściem.
Ochrona sprawdza okolicę. Porozumiewają się między sobą praktycznie
bezgłośnie, jakby potrafili czytać sobie w myślach.
Po piętnastominutowej naradzie wszystkich panów, łącznie z Davidem,
dostaję kilka słów pocieszenia oraz miano „bardzo odważnej kobiety”.
Twarz mojego faceta zdradza coś zupełnie innego, ale nie będę teraz o tym
myśleć.
– Pamiętaj, żeby zachowywać się normalnie, nie odpowiadać na pytania
o politykę ani nic, co wiążę się ze światem zewnętrznym – mówi David. –
Wiem, że będzie to dla ciebie dziwne doświadczenie, ale zaszłaś już tak
daleko, że teraz większym błędem byłoby się wycofać.
– Wiem, Davidzie. Jestem ci ogromnie wdzięczna. Gdyby nie ty…
– Spędzalibyśmy właśnie czas na przeprowadzce – wtrąca Nick, po czym
bierze mnie na bok. – Masz się trzymać zasad. Rozumiesz? Nie daj się
wyprowadzić z równowagi, ale nie pozwól sobą pomiatać. W każdej chwili
możesz opuścić ten cyrk i wrócić do domu.
Zaciskam usta, przymykam oczy i wciągam powietrze.
– Ten cyrk kosztował zapewne niemałe pieniądze, patrząc na to, ilu ludzi
bierze w nim udział. Dlatego mógłbyś traktować to bardziej poważnie
i mnie wspierać, bo nie będę ukrywać, że jestem posrana i mam wrażenie,
że zaraz zemdleję.
– Zrobiłem to, bo wiem, ile to wszystko dla ciebie znaczy. Ale proszę, nie
nastawiaj się na nic. Może się skończyć tak, że nie dowiesz się niczego
i będziesz miała jeszcze większy mętlik w głowie. Nawet najgorsi
kryminaliści mają swój rozum i wierz mi, że są niezłymi psychologami.
Każda nowa twarz jest dla nich kolejną zabawką do rozpracowania.
– Musimy już iść – wtrąca facet w czerni.
– Szkoda, że nie możesz iść ze mną – jęczę w stronę Nicka.
– Ja też żałuję, ale takie są warunki. – Bierze w dłonie moją twarz. –
W każdym momencie dostaniesz pomoc i zostaniesz bezpiecznie
wyprowadzona. – Uśmiecha się. – Jesteś dzielna, Cherry.
Ooo…
Zmierzam do wejścia otoczona mięśniakami w czarnych garniturach
i słuchawkach w uszach. Każdy z nich ma również takie same ciemne
okulary przeciwsłoneczne, pomimo że zanosi się na niezłą ulewę. Kilka
razy odwracam jeszcze głowę, żeby spojrzeć na Nicka i Davida, którzy
stoją oddaleni od siebie o jakieś trzy metry. Mam nadzieję, że kiedy stąd
wyjdę, każdy z nich wciąż będzie w jednym kawałku. Macham im na
pożegnanie i wchodzę.
Nogi trzęsą mi się jak galareta, kiedy dociera do mnie skala tego
przedsięwzięcia. Przecież ja nigdy nie byłam w więzieniu! Nie wiem nawet,
czy kiedykolwiek je mijałam. Tutaj się roi od uzbrojonych po zęby
funkcjonariuszy, a każdy ma usta sklejone w linijkę. Ich głosy są donośne,
grube i konkretne.
„Proszę to ściągnąć”. „Proszę to odłożyć”. „Proszę się nie ruszać”.
„Proszę przejść. Zatrzymać się”. „Proszę nic nie mówić”.
Proszę się nie zesrać!
– To typowe procedury. Zaraz będzie po wszystkim – odzywa się drugi
ochroniarz. Z tego wszystkiego nie pamiętam nawet ich imion.
Po dokładnym przeszukaniu moich rzeczy i szczegółowej kontroli mojego
ciała przez funkcjonariuszkę czuję się okropnie. Dotykała moich miejsc
intymnych tak zawzięcie, że gdybym była lesbijką, na pewno dostałabym
orgazmu. Po co to wszystko? Skoro będę rozmawiała z nim przez szybę,
przecież nie zdołam mu niczego przemycić.
No dobrze. Zaraz zobaczę twarz człowieka, który ma podobne
doświadczenia do moich, ale każde z nas poradziło sobie z tym zupełnie
inaczej. Ja staram się jakoś żyć, a on zakończył żywot trzech osób. Plus
poniekąd swój.
Strażnik prowadzi mnie przez dwa korytarze, ale już bez mojej prywatnej
ochrony. Nikt nieupoważniony nie może tutaj wejść, więc czuję się trochę
uspokojona. Na pewno nie wjedzie tu rosyjska mafia na czele z El Chapo.
– Proszę usiąść. Skazany zaraz zostanie doprowadzony. Tutaj ma pani
telefon. – Wysoki i postawny strażnik wskazuje na czerwoną słuchawkę. –
Gdyby chciała pani przerwać rozmowę, w każdej chwili może to pani
zrobić.
– Rozumiem, dziękuję.
– Żadnych rozmów, które mogą przemycić skazanemu jakieś informacje
ze świata na zewnątrz. Czy to wszystko jest dla pani jasne?
– Tak. – Spinam się. – Jak słońce… To znaczy tak.
– Udanej rozmowy.
Siadam na krześle przed szybą. Po raz pierwszy w życiu jestem w takim
miejscu. Pewnie byłoby inaczej, gdybym znała swojego rozmówcę, a on
mnie. Po drugiej stronie szyby stoi strażnik, który pilnuje drzwi. Po chwili
wchodzi przez nie Kowal.
Nie wiem, co robić. Wstać? Uśmiechnąć się? Pomachać?
Postanawiam siedzieć na miejscu i poczekać na jego pierwszy ruch.
Facet wygląda… dobrze. Powiedziałabym nawet, że jest przystojny. Wow.
Ma chyba z pięć metrów wysokości i trzy w barach! Jest łysy, biały i ma
niebieskie oczy. Zauważam na krtani tatuaż w kształcie motyla. Jego cera
jest zadbana, a kiedy się uśmiecha, odsłania śnieżnobiałe zęby.
O rany…
Ma złączone dłonie w kajdankach oraz skute kostki. Szura nogami do
krzesła, powoli, żeby się nie przewrócić, i siada. Ma na sobie biały T-shirt
i pomarańczową bluzę z zamkiem. Typowy obraz z serii dokumentalnej
I Am a Killer.
Strażnik staje za jego plecami. Żadnego wsparcia, żadnej uprzejmości,
nawet drgnięcia powieką. Chętnie sama pomogłabym Kowalowi chwycić
słuchawkę, ale nie mam takiej możliwości. Kiedy już mu się to udaje
i przykłada ją do ucha, znowu się uśmiecha.
Kurczę, jest naprawdę sympatycznym gościem!
– Aaa, faktycznie. – Ja też biorę słuchawkę i przykładam ją do ucha.
– Gdybym wiedział, że jesteś taka ładna, nie zastanawiałbym się nad tym
spotkaniem. – Mówi to spokojnie, wręcz normalnie. Nie wyczuwam
żadnego ukrytego podtekstu.
Chyba mi odbiło.
– Ee… tak, dziękuję. – Kurwa, co ja mam mówić? – Mamy tylko godzinę,
więc nie chciałabym jej zmarnować. Czy wie pan, po co tu jestem?
Znowu się uśmiecha i poprawia dwoma rękoma słuchawkę. Postanawiam
pokazać strażnikowi, że może mógłby go rozkuć. Chwilę się zastanawia,
ale ostatecznie okazuje litość. Kiedy rozpina kajdanki, Kowal przekręca
nadgarstki z wyraźną ulgą na twarzy.
Punkt dla mnie.
– Tak, mój adwokat wspominał – mówi. – Zostałaś otruta oddechem
diabła, tak samo jak ja.
– Ale ja nie wiem, co się wtedy stało, a pan tak. Chciałabym się
dowiedzieć, jak to się panu udało. Z tego, co wyczytałam, ale też
z własnego doświadczenia wiem, że to nie jest realne.
– Bo nie jest.
– No tak… – Kiwam głową jak w zwolnionym tempie. – A jednak panu
się udało.
– Może zacznę od początku, co ty na to?
– Będę wdzięczna.
Uśmiecham się, żeby go zachęcić. On drapie się po czole i patrzy w blat,
jakby zbierał myśli.
– Byłem w barze ze striptizem, nacieszyłem oczy seksownymi laskami,
wypiłem trochę alkoholu i poprosiłem o zamówienie taksówki do jakiegoś
dobrego hotelu.
– I?
Wzrusza ramionami.
– Obudziłem się na przystanku autobusowym. Niczego nie pamiętałem.
Wróciłem do domu i wtedy stróż powiedział mi, że w nocy byłem z jakimś
facetem i dwoma kobietami. Zaprowadziłem ich do siebie, a później z nimi
wyszedłem, wpakowałem do bagażnika pięć toreb, wsiadłem z nimi do
mojego samochodu, ale go nie prowadziłem. Musieli wyrzucić mnie gdzieś
po drodze… – urywa i zaczyna się śmiać. – Zajebali mi nawet samochód.
– Nic z tego nie rozumiem.
– Wiesz, jak działa skopolamina?
– Coś tam wiem, ale chętnie posłucham. – Opieram łokieć ze słuchawką
na blacie po swojej stronie i wlepiam wzrok w Kowala. Jest przystojny,
potrafi się wysłowić i nie obraża mnie, więc prawie zapominam, że siedzę
w więzieniu i rozmawiam z mordercą.
– Wystarczy chwila nieuwagi, by ten biały proszek znalazł się
w organizmie. Można go rozpuścić w napoju, a ofiara nawet go nie
wyczuje. Można dmuchnąć nim komuś w twarz i tyle. Wystarczy niewielka
dawka podana doustnie lub poprzez drogi oddechowe, żeby zamienić
człowieka w bezmyślne zombi.
Bezmyślne zombi. Na pewno nie powtórzę tego Nickowi.
– Czy faktycznie ofiara zostaje pozbawiona własnej woli?
– To właśnie czyni ten narkotyk wyjątkowym. Po innych substancjach
psychoaktywnych widać zmianę w charakterze, w zdolności mowy,
komunikacji czy poruszaniu się. Jeśli chodzi o to gówno, można się nawet
nie zorientować, że ktoś jest pod jego wpływem. Wykonuje polecenia bez
najmniejszego zastanowienia.
– Czyli jeśli ktoś kazałby mi skoczyć z okna, zrobiłabym to bez namysłu?
– Dokładnie tak. – Mówi to z taką pewnością, że aż zapiera mi dech.
– Więc jak to się stało, że odnalazł pan sprawców?
– Ci skurwiele nie wiedzieli, kim jestem ani że wszyscy mnie znają.
Sąsiedzi pomogli mi zrobić rekonstrukcję zdarzeń i tak wpadłem na ich
trop. Zaoszczędzę ci szczegółów, jak to się dla nich skończyło.
– Zabił pan ich.
Kowal wydaje się zaskoczony moją szczerością, ale nie ukrywa też
rozbawienia.
– Najpierw zleciłem brutalny gwałt na tych dziwkach, zapewniłem im taki
sam odlot, a później poderżnąłem im gardła. – Odsuwam się od szyby, żeby
się oprzeć o krzesło. – Tak wygląda moja historia.
Mhm, mało wzruszająca.
– Dlaczego pan to zrobił? Nie mógł pan zemścić się jakoś inaczej?
Uśmiecha się, jakby miał przed sobą naiwne dziecko.
– W moim świecie, jeśli ktoś zrobi ci coś złego, a ty się nie odpłacisz,
tracisz szacunek. Musiałem to zrobić.
Pierdolenie o Szopenie.
– Nie żałuje pan? Zmarnował pan sobie życie.
A ty co? Będziesz go teraz nawracać, siostro?
– Gdybym miał taką możliwość, to…
– Nigdy by pan tego nie zrobił.
Kowal przechyla lekko głowę i oblizuje usta.
– Zrobiłbym to ponownie, ale zdecydowanie wolniej.
Dobrze, to nie ma sensu. Facet jest pewny swoich racji i ma własne
sumienie. Nie będę się bawić w Matkę Teresę, bo nie wiem, czy gdybym
była nim, nie urwałabym im głów i nie nasrała do szyi.
– Rozumiem.
– Twoja kolej. Ja powiedziałem już wszystko.
Serio? Przecież ja dalej nic nie wiem! Uważałam go za swoją nić Ariadny,
a tymczasem ta cała wyprawa okazała się ikarowym lotem.
Hmm. Wygląda mi to na węzeł gordyjski.
– Ee, w porządku. Więc… – Kciukiem i palcem wskazującym ściskam
nasadę nosa, żeby się skupić. – W dniu moich osiemnastych urodzin
pojechałam z przyjaciółką na dyskotekę. Później obudziłam się w jakimś
hotelu. Pojechałam do domu, a po dwóch miesiącach okazało się, że jestem
w ciąży.
– I co dalej? – pyta bez cienia emocji, jakby wciąż czekał na gwóźdź
programu.
– Nie wiem, niczego nie pamiętam.
– Nikt nie widział, z kim wychodziłaś z tej dyskoteki?
– Wstydziłam się pytać ludzi. A poza tym to, co pamiętam, to za mało,
żeby kogoś oskarżyć.
– A ta przyjaciółka?
– Była pijana. Później kontakt nam się urwał.
– Pewnie nie pytałaś o hotelowy monitoring? – Kręcę głową. – Wyglądasz
na dobrą i porządną kobietę, ale nie wiem, jak mógłbym ci pomóc. –
Zastanawia się. – Urodziłaś to dziecko?
– Tak. – Za to teraz mruga wyraźnie zaskoczony. – Mam córkę, która
w tym roku skończy sześć lat.
Kowal wydyma usta.
– Czyli to wszystko wydarzyło się siedem lat temu. To szmat czasu,
a ludzie nie lubią gadać. W sumie po co chcesz znać prawdę? Sam fakt, że
urodziłaś dziecko tego typa, to heroizm. – Milczę, bo sprawia mi to ból,
a nie chcę okazywać słabości. – Niejedna dojrzała kobieta usuwa ciążę, bo
chce się jeszcze wyszaleć, a ty miałaś zaledwie naście lat… – Przygląda mi
się, ale ja wciąż milczę.
– Chcę wiedzieć, kto mi to zrobił – mówię wreszcie. – I dlaczego.
Widzę, jak wzdycha i napina szerokie ramiona.
– Na to pierwsze niestety nie znam odpowiedzi. – Zastanawia się i znów
mi się przygląda. – Jesteś z bogatej rodziny?
Pewnie mój ubiór sprawia, że błędnie ocenia sytuację, ale przecież nie
mam obowiązku mówić, że wszystko, co mam na sobie, to prezenty
od bogatego chłopaka. Poza tym mówimy o mojej przeszłości.
– Nie.
– Czyli majątek odpada. Patrząc na twoją urodę, pozostaje gwałt. – Teraz
ja przyglądam się jemu. I nie ukrywam, że jestem zszokowana. – Wybacz,
ale narkotyki nie służą do zawierania małżeństw. Zawsze służą do zabawy,
przemocy albo przestępstwa. Nic więcej. Nic mniej.
– Nie stwierdzono gwałtu ani żadnych oznak przemocy. – Zakrywam usta
drżącą dłonią, żeby zdusić szloch. Wstyd mi, że jestem słaba i pękam przy
obcym facecie, który zapewne w dupie ma kobiece łzy, ale to wciąż boli
mnie najbardziej. Jest moją solą w oku i nie mogę się z tym pogodzić. –
Nawet się nie broniłam.
Patrzy na mnie, kiedy wycieram łzy rękawem, i z anielską cierpliwością
czeka, aż się uspokoję. Widzę, że chce coś powiedzieć, jednak za chwilę
rezygnuje. Wiem, że go to nie obchodzi, ale nie potrafię udawać człowieka
ze stali, kiedy mówi mi, że jestem dobrą kandydatką do gwałtu.
– Postaram się naprowadzić cię na jakiś trop, ale muszę wiedzieć
wszystko – uprzedza, kiedy się uspokajam.
– Powiedziałam panu wszystko, co wiem.
– Według tego, co powiedziałaś, film ci się urwał, zanim znalazłaś się
w hotelu? – Potakuję. – A koleżance? – Kręcę głową, choć sama do końca
nie jestem pewna. Nigdy nie rozmawiałam z Maddie na ten temat.
Przestałyśmy się do siebie odzywać, ale po jakimś czasie próbowałam ją
odnaleźć. Niestety wyprowadziła się na zadupie, a ja nie miałam środków
ani czasu, żeby jej szukać z pomocą detektywa. – W takim razie ktoś musiał
odurzyć cię w dyskotece, a to znaczy, że bez problemu wyszłaś z kimś
obcym. Nie robiąc przy tym hałasu.
Brakuje mi powietrza, w ustach mi zasycha. Że też sama nigdy na to nie
wpadłam. Jak mogłam przeoczyć tak ważną wskazówkę! Skupiłam się na
hotelu, którego nawet nie pamiętam, a przecież wszystko zaczęło się
w dyskotece!
Znam siebie. Wiem, że nigdy nie poszłabym z kimś obcym do hotelu.
Musiałam być odurzona już wcześniej.
– Jak mogę dojść, kto mi to podał? – pytam. – Gdybym poprosiła
o monitoring albo zaczęła dochodzenie z pomocą detektywa?
Kowal kręci głową.
– To jak szukanie igły w stogu siana. Minęło siedem lat, nikt nie trzyma
tyle czasu nagrań. Nawet jeśli – unosi długi palec – udałoby ci się je dostać,
to nie byliście sami. W klubie było pełno ludzi i przypuszczam, że ktoś
podał ci narkotyk dyskretnie, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
– Czyli nie ma dla mnie żadnego rozwiązania? To chce mi pan
powiedzieć? Mam zapomnieć o sprawie, pozwolić, żeby ten typ bezkarnie
chodził po świecie i nie zapłacił za to, co mi zrobił? Czy taką
sprawiedliwość wybrałby pan dla swojej córki? Czy właśnie tak pan
postąpił z tamtymi ludźmi? Zapomniał pan o sprawie i teraz siedzi za
niewinność?
– Chwila, moment – przerywa mi. – Nie powiedziałem, że masz
zapomnieć, tylko że minął dość długi czas, zanim się obudziłaś. Gdyby
chodziło o moją córkę, powybijałbym im jeszcze rodziny do trzeciego
pokolenia wstecz. Tylko że między nami jest zasadnicza różnica.
– Wiem, ja nie jestem rosyjskim mafiosem.
– Nie, ale masz jaja. Daj znać, jak będziesz szukać dobrze płatnej pracy. –
Uśmiecha się, czym mnie trochę rozwesela. – Ja zacząłem działać od razu,
a ty czekałaś, aż trop sam cię znajdzie.
W zasadzie nie czekałam. Próbowałam o tym zapomnieć, dopóki Nick mi
nie przypomniał.
– Okej. Wiem, że ma pan po części rację, ale ja nie mam tak cudownych
sąsiadów jak pan ani znajomych. W zasadzie to zna mnie niewielu ludzi,
a w tamtej okolicy byłam pierwszy raz w życiu. Zresztą i tak nie
odważyłabym się rozmawiać na ten temat z obcymi. W moim świecie, jeśli
jesteś samotną kobietą, która rodzi dziecko, jesteś dziwką. Ludzie mają
w dupie, czy ktoś cię zapłodnił i porzucił, czy zgwałcił i uciekł. Ważne jest
tylko to, że nie masz faceta, ale masz dziecko.
– Jest jeszcze jedna możliwość – mówi Kowal. – Ten, który cię zapłodnił,
wcale nie musiał być tym, który cię odurzył. Sytuacja mogła się komuś
wymknąć spod kontroli. Nie łapiesz? – pyta, a ja wzruszam ramionami. –
Bawiłaś się na dyskotece, zapewne niejeden facet miał na ciebie oko, ale
nie wszyscy, którzy na ciebie patrzą, są gwałcicielami. Ten, który chciał cię
skrzywdzić i w jakiś sposób podał ci substancję, mógł stracić cię z oczu,
a wyszłaś z zupełnie przypadkowym typem.
– Teraz broni pan sprawcy?
– Jestem obiektywny. Medal ma zawsze dwie strony, pamiętaj. U mnie
było całkiem inaczej, zostałem okradziony we własnym domu. Miałem
świadków i monitoring, a ty masz tylko swoje domysły. Nie radziłbym
wyciągać pochopnych wniosków na ich podstawie. Równie dobrze oboje
mogliście się zgodzić na seks. Spędziliście upojną noc, a po wszystkim
ogier się ulotnił. Dla mnie i dla większości facetów takie przygody to
codzienność. Wielokrotnie nie pamiętamy po nich imion, a nawet twarzy.
– Czyli co? Poszłam z kimś do łóżka, było fajnie, ja niczego nie pamiętam
i on niczego nie pamięta, ale mamy razem dziecko?
Powoli kiwa głową.
– Koniec historii.
– Pięć minut – woła strażnik.
– To wciąż przestępstwo – mówię, a Kowal wzrusza ramionami, jakby nie
do końca się ze mną zgadzał. – Zostałam pozbawiona świadomości i wolnej
woli.
– Jeśli cię to pocieszy, nie jesteś jedyna i nie jesteś w najgorszym
położeniu. Znam ludzi, którzy stracili nerkę, a nawet życie. I tak miałaś
dużo szczęścia.
– W nieszczęściu. Cóż, mimo wszystko dziękuję.
– Koniec widzenia. – Strażnik wyciąga kajdanki, ale Kowal jeszcze nie
odkłada słuchawki, więc ja też tego nie robię.
Wpatruje się we mnie przez kilka sekund, a potem szepcze:
– Efekt motyla.
Odkłada słuchawkę. Ja swoją wciąż trzymam przy uchu. Posyła mi
skromny uśmiech, więc go odwzajemniam. Gdybym mogła,
powiedziałabym, że wcale nie jest zwyrodnialcem i że powinni go
ułaskawić. Ale on został już skuty i wyprowadzony za drzwi.
Efekt motyla…
Małe zmiany przynoszą wielkie efekty.
ROZDZIAŁ 17
Siedem lat temu ktoś – celowo lub nie – przewrócił moje życie do góry
nogami. Ale ja otworzyłam swoją własną puszkę Pandory. Zawsze masz
wybór. Wybierasz, a później o konsekwencje swojego wyboru obwiniasz
los.
Pandora z ciekawości otworzyła swoją puszkę i okazało się, że znajdują
się w niej same nieszczęścia. Ale podobno na samym dnie, zgodnie z wolą
Zeusa, była nadzieja.
Każdy z nas jest właścicielem własnej puszki nieszczęść z ukrytą
nadzieją. Ja też postanowiłam otworzyć swoją i pozwolić, żeby jej
zawartość zawładnęła moim życiem, szczęściem i miłością do samej siebie.
Gdybym więc, zamiast wiecznie się nad sobą znęcać, zaczęła się kochać?
Sunę pędzlem po płótnie i powtarzam w myślach:
Nie zasługuję na szczęście.
Nie zasługuję na miłość.
Nie jestem piękna.
Nie kocham siebie.
Ten obraz, będący kopią dzieła Arthura Rackhama pod tytułem Pandora,
będzie przypominał mi o tym, że zawsze mogę zamknąć pokrywę i za
każdym razem będzie czekała tam na mnie nadzieja.
Za moimi plecami staje Nick i obejmuje mnie w pasie.
– Skończony? – pyta, a ja potakuję z pędzlem w zębach. – Niech
zgadnę… – Zastanawia się. – Klęcząca naga kobieta z kręconymi żółtymi
włosami… odkrywa skarb?
Wypluwam pędzel i wycieram ręce w ściereczkę.
– Ona nie ma żółtych włosów. I to żaden skarb, Blake.
– Widzę skrzynię, więc pomyślałem… – Podchodzi bliżej. – Ale dlaczego
jest naga? To znaczy ma fajne cycki, ale…
– To kopia obrazu, głupku. – Szturcham go w żebro. – Arthur Rackham. –
Nick marszczy nos. – Puszka Pandory, mówi ci to coś?
– Wiem, co to znaczy, ale nigdy nie widziałem obrazu. – Wydyma usta. –
Teraz podoba mi się jeszcze bardziej.
– Ten obraz jest dla mnie wyjątkowy. Chciałabym go gdzieś powiesić. –
Odwracam się do Nicka jak baletnica i paćkam jego nos białą farbą. –
W twoim domu.
Przyciąga mnie do siebie i szeroko się uśmiecha.
– W naszym domu. Powiesisz go tam, gdzie będziesz chciała. – Milknie
na chwilę i przechyla głowę. – Ja też mam kilka obrazów do powieszenia.
– Muszę się zbierać, bo za godzinę wychodzę do pracy. – Idę do łazienki.
– Odbierzesz Lily? – Nick potakuje, śledząc mnie wzrokiem. – Później
mam zajęcia tańca, więc wrócę wieczorem.
Wybieram garderobę z szafy.
– Powiesz mi kiedyś, co takiego powiedział ci ten facet, że udało mu się
zmienić twoje podejście do życia?
– Mówiłam ci.
– Że nie chcesz skończyć tak jak on. Ale średnio w to wierzę.
– Nick, to nie ma znaczenia. Rozmawialiśmy już o tym. Nigdy więcej nie
chcę do tego wracać. Obiecałeś go nie szukać, tak samo jak ja.
– Wiem, po prostu jestem ciekaw.
– Uważaj, bo Pandora też była ciekawa. – Wskazuję na swoje dzieło, a on
zaczyna się śmiać.
Biorę szybki prysznic, depiluję ciało i wklepuję balsam nawilżający, żeby
jakoś się prezentować przy tych wszystkich jędrnych i gibkich kobietach na
zajęciach tańca. Idzie mi coraz lepiej, ale wciąż odstaję od reszty.
– Andrea, jestem już! – woła mama. – Pomyślałam, że upiekę dziś sernik!
Wychodzę z łazienki, żeby zdążyć zdać jej relację z pierwszego dnia Lily
w nowej szkole, i staję jak wryta.
– Mamo… Co ty zrobiłaś z włosami?
– Ścięłam.
– To widzę. Ale dlaczego tak krótko? – Obchodzę ją dookoła. – Ścinał cię
Stevie Wonder?
– Nie bądź niegrzeczna. Postanowiłam ściąć włosy na wiosnę. Ty też
powinnaś to zrobić. – Chwyta za moje końcówki. – Włosy nie zęby,
odrosną.
Unoszę brwi najwyżej, jak się da.
– Mamo, dlaczego to zrobiłaś?
– Idź, bo spóźnisz się do pracy. Zachowujesz się, jakbym co najmniej
zgoliła się na łyso. Albo ciebie.
Wywracam oczami i zbieram się do wyjścia. Nick bez słowa komentarza
robi to samo.
– Będę wieczorem. – Całuję mamę w skroń. – Tylko zostaw w spokoju
brwi. – Chwytam jabłko. – Kocham cię, pa!
– Ja ciebie też. Małpo.
– Do widzenia, pani Rose – mówi rozbawiony Nick i otwiera mi drzwi.
– Do widzenia, Nick. Andreo, nie powiedziałaś mi, jak Lily.
– Opowiem ci, jak wrócę. Ale była bardzo podekscytowana, więc możesz
przestać się zamartwiać.
Teraz to ona unosi wzrok do sufitu i macha ręką, żebym się odczepiła.
– Chyba byłaś dla niej zbyt surowa – zauważa Nick już na korytarzu. –
Ale nie powiem. Z tą fryzurą to odważna decyzja.
– Wygląda jak chłopczyca. A miała takie piękne włosy! – Wciskam guzik,
żeby przywołać windę. – W ogóle ostatnio chyba przechodzi kryzys wieku
średniego. Ale postanowiłam, że dam jej się zestarzeć w spokoju. W końcu
mnie też to czeka.
– W tym roku stuknie ci ćwiartka, będzie trzeba zaszaleć. Ale na razie
czekają nas urodziny naszej małej terrorystki. Pomyślałaś już, co można jej
kupić?
Oboje wykrzywiamy usta w grymasie.
– Nie mam pojęcia. To za sześć tygodni, więc mamy jeszcze czas. –
Całuję go w usta. – Miłego dnia, skarbie.
– Mm, jestem szczęściarzem. Kocham cię.
W Blossom przebieram się w swój piękny fartuszek, wkładam torebkę do
szafki i sprawdzam telefon, który od rana był wyciszony. Żadnych
wiadomości, ale mam nieodebrane połączenie od… anonima. Sprawdzam
godzinę. Północ.
Nick był ze mną w domu. Oddzwaniam i klnę pod nosem, żeby się
wyładować. Jak zwykle odpowiada mi cisza. Ktoś po prostu robi sobie
ze mnie jaja. Albo chce mnie wkurzyć.
Albo to i to.
– Andrea – mówi Martha – jak będziesz gotowa, zrób dwie latte
z karmelem. Stolik piąty.
– Jasne. – Chowam telefon do kieszeni. – Już jestem gotowa.
– Wszystko okej? – upewnia się.
– Tak.
Nauczyłam się, że kobiecie trudno ukryć swój nastrój przed drugą
kobietą. My po prostu odbieramy życie na tych samych falach, więc nic
dziwnego, że Martha tego nie łyknęła. Jednak jestem jej pracownicą i nie
chcę jej obarczać swoimi perypetiami.
Robię latte i nalewam syrop. Nie wiem, czy miała być do tego bita
śmietana, ale ryzykuję i ją dodaję. Jeszcze nikt się nie obraził na porządną
porcję puszystej chmurki. Kładę szklanki na tacy i z gracją wychodzę zza
baru, żeby dostarczyć zamówienie dwóm kobietom.
Pierwszej nie znam, a druga to moja przyjaciółka. Na mój widok Liz
szeroko się uśmiecha i wstaje.
– Caroline, to właśnie jest Andrea. – Pokazuje na mnie. – Andrea, to
Caroline.
– Miło mi cię poznać – mówi Caroline. To ciemna dojrzała kobieta
o bardzo ładnych rysach i rzęsach do nieba.
– Wzajemnie – odpowiadam i przerzucam wzrok na Liz.
– Właśnie podpisujemy umowę o wynajem lokalu. – Chwyta mnie za
ramiona i potrząsa mną. – Otwieram salon, Cherry!
– Jej, naprawdę? To wspaniała wiadomość. – Więc czemu w moim głosie
nie ma entuzjazmu? – Gdzieś w okolicy?
– Obok! – piszczy. – Ale jaja, co? Będziemy pracować po sąsiedzku. Ja
będę dbała o to, żebyś wyglądała jak milion baksów, a ty żebym miała
odpowiedni poziom kofeiny we krwi przez cały dzień.
Nie podoba mi się ten plan.
– Muszę wracać do pracy, porozmawiamy później. – Wymuszam
uśmiech.
– Za pięć minut masz przerwę. Zaczekam. My i tak już kończymy.
Uśmiecham się jeszcze do Caroline i wracam za bar, żeby pucować
naczynia. Jestem zazdrosna? Zaciskam oczy i wzdycham. Wstydzę się tego
przed samą sobą, ale nie chcę być kelnerką, kiedy moja przyjaciółka będzie
właścicielką salonu kosmetycznego. Spoglądam na nią ukradkiem i po raz
pierwszy w życiu widzę w niej tyle radości. Spełnia marzenia… A ja
poleruję piątą szklankę do latte.
To nie jest tak, że nie czuję radości.
Czuję.
Z niewielką kroplą goryczy. Nigdy nie twierdziłam, że jestem idealna.
*
– Będzie też solarium, mani, pedi i może jeszcze wcisnę gdzieś łóżko do
masażu! – ekscytuje się Liz, a ja dziesiąty raz kiwam głową. – Słuchasz
mnie w ogóle?
Wzdrygam się. Jezu, naprawdę powinnam się nad sobą zastanowić. Moja
przyjaciółka się cieszy, a ja powinnam jej kibicować, zamiast gryźć się
w pięty.
– Tak, ale kto będzie robił ten masaż?
– Zatrudnię kogoś.
Zatrudni kogoś. Będzie prawdziwą kobietą sukcesu. Szefową. A ja wciąż
będę biegać z kawą. Myć gary i odgrzewać panini.
– Cieszę się, Liz. – Mówię to szczerze, nawet jeśli jestem zazdrosna. –
Wiem, że bardzo o tym marzyłaś. Zasłużyłaś na to, żeby spełniać marzenia.
– Uśmiecham się do niej, ale ona ma minę, jakby chciała kogoś zabić.
Jezu, mam nadzieję, że nie mnie?
Wiem, że nie zareagowałam tak, jak by tego chciała, ale to była moja
pierwsza reakcja, więc powinna mi wybaczyć.
Wtedy słyszę:
– No, no! Kogo moje piękne oczy widzą!
Głos tej cycatej pizdy od razu ściera mi uśmiech z twarzy.
Patricia-wywłoka-Atwood.
– Mm, ale zbrzydłaś. Aż miło popatrzeć – odzywa się Liz, podczas gdy ja
lustruję wywłokę. Wysokie szpilki to już jej znak rozpoznawczy, ale
z dekoltem trochę odjechała. Mam wrażenie, że za każdym razem, kiedy ją
widzę, jest większy.
Boże, ta laska jest pokręcona.
Bo ma dekolt?
Robi to, żeby kusić wszystkich facetów, ale na oku ma tylko jednego.
Mojego. I nie podoba mi się to, że Nick ogląda jej sylikonowe cycki
podczas rzekomo biznesowych spotkań.
– Zamiast siedzieć i plotkować, może mnie obsłużysz?
Liczę do stu, ale widzę, że Liz ledwo wytrzymuje.
– Liz, nie warto – cedzę.
– Wiem – wzdycha. – Ze szmaty jedwabiu nie zrobisz.
– Liz – prycha Patricia. – Co to za imię. Chociaż nie, idealnie do ciebie
pasuje. Jest tak samo nijakie jak ty. – Gapi się na mnie. – A ty na co
czekasz? Rusz się i zrób mi tę kawę, bo zaraz mam długie spotkanie
z Nickiem. Może być podwójne espresso.
Kręcę głową z niedowierzania.
– Jesteś stuknięta. Masz na jego punkcie jakąś obsesję. Powinnaś się
leczyć.
– Dziękuję. – Przerzuca włosy do tyłu. – Pozdrowię od ciebie mojego
terapeutę.
– Jednak żarty o blondynkach są prawdziwe. Proponuję przestać farbować
tę pustą głowę, bo tam już wszystko wyżarte – mówi Liz i obie parskamy
śmiechem. Moja fryzjerka! Przybiłabym jej piątkę, ale nie jestem aż tak
bezczelna.
Kukła nachyla się nade mną. Zauważam, że z bliska wcale nie jest taka
ładna. Jest ciepło i makijaż się jej zwarzył.
– Jeśli zadrzesz z niewłaściwą osobą, to zawsze zbierzesz żniwo. A czego
się spodziewałaś? Że oddam go bez walki, i to komuś takiemu jak ty? –
Dźga mnie paznokciem w ramię.
– A nie zorientowałaś się jeszcze, że on cię nie chce? Pewnie nie, bo nie
jesteś specjalnie bystra, co?
Teraz ona zaczyna się śmiać.
– Dlaczego każda biedaczka myśli, że bogate kobiety są głupie?
– Nie, to nie tak, skarbie. – Kręcę głową. – Ty po prostu jesteś głupia. –
Wstaję i odpycham ją od siebie. – A traf chciał, że jesteś bogata. Ten traf
nazywa się Anthony Atwood.
– Ty mała… – Wywłoka zaciska zęby, ale nie dam dłużej sobą pomiatać.
– Zapamiętaj, co ci teraz powiem. Każda żmija umiera od własnej
trucizny. A teraz wynoś się stąd – mówię spokojnie i wskazuję głową drzwi.
– Żyrafo.
– Ajajaj! Chyba zabolało! – Śmieje się Liz, ale ja stoję twardo, gotowa
wyrwać Patricii te doczepione kudły, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Marzę, żebyś raz na zawsze zniknęła z powierzchni ziemi z tym
swoim…
– Uważaj. – Unoszę palec wskazujący. – Uważaj, czego sobie życzysz,
Patricio.
– Jeszcze zobaczymy.
Zanim znika za drzwiami, promień słoneczny pada na jej ucho i oślepia
mnie błysk brylantowego kolczyka. Myślę o tym, że podobne podarował mi
Nick. Z osłupienia wyrywa mnie głos Marthy:
– Co to miało być? – Jezu, nie wiem. – Swoje prywatne sprawy powinnaś
załatwiać poza pracą. Nie możesz dawać się prowokować i urządzać tu scen
z klientami.
– Ale to ona…
– Nie obchodzi mnie, kto zaczął. To nie jest przedszkole. Zabierz swoje
rzeczy i wróć, jak ochłoniesz.
Otwieram usta, ale decyduję, że jednak to zmilczę. Nie będę się kłócić.
Nie mój cyrk, nie moje małpy. Jestem tutaj tylko kelnerką, dlatego zwijam
żagle i wychodzę bez słowa. Ostatni raz dałam się tak potraktować. Ostatni
raz mam przez kogoś przejebane.
– Chodźmy do mnie. Twoja mama na pewno zacznie zadawać ci miliony
pytań.
Idę za Liz bez słowa. Gdybym się teraz odezwała, mogłabym puścić
wodze fantazji, więc lepiej będzie, jeśli ochłonę.
A jeszcze lepiej będzie, jeśli Nick do mnie nie zadzwoni.
Wchodzę do mieszkania Liz, rzucam torebkę na jej sofę w kształcie litery
U i zaczynam krążyć po salonie.
– Nieźle ci pojechała. Ale to niesprawiedliwe. – Liz podaje mi kieliszek
z białym winem.
Dlaczego białym?
W sumie kij z tym. Może być białe.
– Byłam w pracy, a ona jest klientką – mówię i upijam łyk. – Nawet jeśli
jest największą suką na świecie, to powinnam była się zamknąć.
– To nie jest miejsce dla ciebie, mówiłam ci. Ona już zawsze będzie
wbijać ci szpilę. Powinnaś zająć się czymś poważniejszym.
– Dzięki, Liz. Ty zawsze wiesz, jak poprawić mi humor.
– Proponuję ci stanowisko menedżera, to mało?
Siadamy przy kuchennej wyspie.
– I myślisz, że w twoim salonie ona nie będzie mnie gnębić?
– Wywieszę jej zdjęcie z dopiskiem: „Wywłoki nie obsługujemy”.
– Przestań. Nie możesz ryzykować. Ja nie mogę ryzykować, że zniszczy
ci renomę, zanim w ogóle otworzysz ten salon. Muszę się odciąć i poszukać
czegoś, co zapewni mi spokój.
– Masz jakiś plan?
– A czy kiedykolwiek miałam? – Liz potakuje. – I czy doszedł do skutku?
– Liz kręci głową. – No właśnie.
Bawię się swoim telefonem. Na tapecie mam zdjęcie Lily i Nicka
jedzących makaron jak w bajce Zakochany kundel. Lily to wymyśliła, a on
oczywiście podłapał jej pomysł.
– Nie mów mi tylko, że ty i Nick to bez sensu – ostrzega Liz. – Że
przeprowadzka jest bez sensu, że nigdy nie będziecie szczęśliwi i powinnaś
się schować, a najlepiej uciec! Bo obie dobrze wiemy, że byłabyś
nieszczęśliwa i zaryczana do końca życia. Musimy znaleźć jakiś złoty
środek, bo na razie nasz plan jest ni w pizdę, ni w oko. – Nerwowo
zaczesuje włosy w kucyk.
– Mm, a ty uważasz, że kiedy z nim zamieszkam, będę bezpieczna
i będziemy żyć długo i szczęśliwie, prawda? – pytam cichutko, okrążając
palcem rant kieliszka. – Zapomniałaś, że on nigdy nie staje do końca
w mojej obronie i kiedy Patricia Atwood zechce przyjść do naszego domu
pod pretekstem odwiedzenia Cheryl, to nikt jej z niego nie wyrzuci. Nigdy
nie będę się tam czuła jak u siebie.
– Dlaczego?
– Bo gdyby to był mój dom, wyjebałabym ją za fraki i nie miałaby wstępu
pod żadnym pretekstem!
– Myślę, że przesadzasz. Nick na pewno pozwoli ci decydować o tym, kto
może zatruwać ci życie, a kto nie.
– Tak samo jak brał ją pod uwagę przy spalonych ubrankach Lily,
cegłówce, granatowym fordzie, napisach na ścianach i podpaleniu? –
Unoszę brwi.
– Przyznaję, trochę się tego nazbierało, odkąd z nim jesteś. – Liz
wzdycha. – Ale to nie jest jego wina. Spalone ubrania to na pewno jej
sprawka, ale cegłówka, napisy na ścianach i podpalenie twojego domu to na
bank Brad. Pozostaje nam ten granatowy rzęch, ale nie wyobrażam sobie,
żeby aż tak się poświęciła.
– Nie mam więcej wrogów. Sama dobrze wiesz, że nikt wcześniej nie
próbował mnie skrzywdzić, więc to musi być ona.
Liz wstaje i wyciąga z lodówki piersi kurczaka.
Naprawdę ma zamiar teraz gotować?
– Dobra, zastanówmy się spokojnie. – Unosi wielki nóż. – Zostawmy
ubranka Lily, bo to oczywiste, i skupmy się na tym, czego nie wiemy,
o czym zapomniałyśmy bądź co przeoczyłyśmy. – Zaczyna kroić mięso
w małą kostkę. – Żeby rzucić cegłówką i trafić na pierwsze piętro, trzeba
mieć dobry cel, być w miarę sprawnym i silnym. Tych wszystkich cech nie
posiada ta pizda. – Robi zamach nożem, więc muszę się odchylić. – Jestem
przekonana, że to nie ona, tylko Bradley. Poza tym pomyślmy o motywie.
Jeśli zrobiłaby to ona, mogła przewidzieć, że Nick zabierze was do siebie,
co nie byłoby jej na rękę. Natomiast Bradley mógł chcieć cię zwabić,
żebyś…
– Żeby móc mnie szantażować.
– Właśnie.
– A napisy na ścianach?
– Znowu Brad. Nie chciał, żebyś wróciła do domu.
– Pozostaje nam podpalenie. Tamtego dnia byłam u Maddie. A wcześniej
ostrzegał mnie, żebym przestała jej szukać z Davidem. Zrobił to, żeby się
zemścić, dlatego nie ma śladów, bo mimo że jest kanalią, jest też bardzo
inteligentny.
Kurwa, wystarczyło usiąść z Liz, otworzyć butelkę wina i zacząć kroić
kurczaka, żeby dojść do jakiegoś logicznego wniosku! Ale, umówmy się,
nie zawsze logiczny wniosek jest słuszny.
Mhm, brzytwa Ockhama się kłania.
– Granatowy rzęch może być zwykłym przypadkiem albo komuś się
nudziło. Nie jest aż tak istotny w tej sprawie. Trzeba się skupić na tym,
żeby udowodnić im winę i żeby za to zapłacili, bo tylko tak odzyskasz
spokój.
– Zapomniałam ci powiedzieć o głuchych telefonach.
– Jakich głuchych telefonach?
– Ktoś do mnie dzwoni i się nie odzywa. Dotąd robił to przeważnie, kiedy
byłam sama, więc myślałam, że to zwykły stalker, ale dzisiaj zadzwonił
o północy.
– I?
– Był ze mną Nick.
– Zaczynasz fiksować. Daj mi ten numer. – Podaję jej telefon, a Liz
od razu wbija go do swojego telefonu i wybiera połączenie.
Po chwili odkłada komórkę na blat.
– Wyłączony. Może być używany tylko do tego, żeby cię gnębić, albo to
zwyczajna pomyłka. Nie możemy popadać w paranoję, Andreo.
– Zacznę spisywać to wszystko na kartce, żeby się nie pogubić.
– Jeśli chodzi o tę pizdę, nie zawracaj sobie nią głowy. Wcześniej czy
później Nick dostrzeże, że to wariatka. Faceci dostrzegają takie rzeczy
zwykle na samym końcu. A później płaczą, że te wariatki puściły ich
kantem i rozwaliły cały ich majątek.
– Pójdę do domu, głowa mi pęka – mówię i wzdycham. – Czeka mnie
jeszcze przeprowadzka, na którą w ogóle nie jestem gotowa.
– Zaraz będzie obiad, ale jak chcesz. Dzwoń, gdybyś chciała się wygadać.
I pamiętaj o mojej propozycji.
– Przemyślę to.
– Ciao, bella.
ROZDZIAŁ 18
/Paradoks kłamcy/
Jeśli kłamca mówi, że kłamie,
to znaczy, że zawsze kłamie i nie kłamie zarazem.
*
Dzień za dniem ten sam schemat. Pomagam Annie umyć moją mamę,
nabalsamować jej wychudzone ciało, a w chwilach, gdy choć minimalnie
łapie kontakt z rzeczywistością, nakarmić ją czymś pożywniejszym niż to,
co zapewnia szpital. Każdej nocy – a nie wiem, ile już mam ich za sobą –
śpię przy mamie. Słucham jej ciężkiego oddechu, za każdym razem
zaciskając powieki, bo mam uczucie, jakby przygniatał ją kamień.
*
Dzisiaj jest chyba niedziela. Mama miała mnóstwo gości i przez
osiemnaście minut z nami rozmawiała. Przeczytałam jej książkę. P.S.
Kocham cię. Muszę kupić nowy egzemplarz, bo zmoczyłam parę kartek.
Opowiadam jej, co się dzieje na świecie i o tym, co będziemy robić, gdy już
dojdzie do siebie. Zawsze marzyła o ciepłych krajach.
– Meksyk? Malediwy? Bora-Bora? Zabiorę cię wszędzie, mamo.
Zwiedzimy cały świat i nie zmarnujemy ani minuty życia.
*
Powiedziała, że mnie kocha.
Poprosiła o sernik jagodowy.
Nie mówi o śmierci.
Cuda się zdarzają.
Modlę się codziennie.
*
Musiałam pojechać do domu Nicka, ponieważ Lily dostała ataku histerii.
Od dwóch nocy czekam, aż zaśnie, i wracam do szpitala, żeby czuwać przy
mamie. Czuję się emocjonalnie rozdarta. To moja mama i moja córka. Obie
kocham najbardziej na świecie. I obie mnie potrzebują. A ja jestem tylko
jedna.
I potrzebuję ich obu.
*
Wizyta pana Atwooda dodała mi otuchy. Nie powiedział, że mama z tego
wyjdzie, ale też nie sugerował, że umrze.
Powiedział, że nadzieja umiera ostatnia i nigdy nie mogę pozwolić, żeby
ktoś ją za mnie pogrzebał.
*
Najsilniejszym uczuciem jest strach. Tak. Teraz wiem, że nienawiść to
były łaskotki. Boję się, ale wciąż wierzę, że wszystko skończy się dobrze.
Strach zmusza mnie do walki. Czasami czuję, jakbym nie miała już siły, ale
wtedy patrzę na moją mamę i myślę o Lily. I wiem, że muszę dać radę.
*
Moja mama cierpi, a ja razem z nią. Prosiła o mocniejsze leki, ale
podobno dostaje już końską dawkę. Wpadłam w szał, z czego nie jestem
dumna, ale ponad wszystko pragnę uśmierzyć jej cierpienie. Lekarze
przestali ze mną rozmawiać. Czuję się coraz bardziej samotna i zagubiona.
Ale najgorsze, że umiera we mnie nadzieja.
Nie modlę się.
To nie ma sensu.
On mnie nie słucha.
ROZDZIAŁ 20
*
– Andrea? Andrea. Obudź się. Wstawaj, do cholery, to tylko sen.
Otwieram oczy i widzę ją. Niemal taką samą jak wcześniej.
– Mama? Mamo, mamusiu!
ROZDZIAŁ 21
– Miałaś zły sen – mówi do mnie, ale ja wciąż nie umiem wrócić do
rzeczywistości. – Mówiłaś coś. Gdzie ja jestem?
Otrząsam się. To teraz nieważne. Chociaż dam sobie uciąć rękę, że nie
otruł mnie pan X, to nie ma znaczenia, bo mnie zostawił. I tak jest świnią.
– Jesteś w szpitalu, mamo. Masz raka, pamiętasz?
– Więc to już… – Patrzy w sufit i oblizuje usta. – Chce mi się pić.
Zrywam się z łóżka. Jestem tak podekscytowana, a jednocześnie
zdenerwowana, że nie wiem, po co wstałam. Patrzę na nią i mam ochotę
krzyczeć na cały świat, że miałam rację.
– Andreo?
– A, tak! Woda. – Nalewam wody do kubeczka i podaję mamie. Jezu, pije,
jakby nigdy nie piła, ale to dla mnie dobry znak. Zaczyna funkcjonować
samodzielnie.
– Och, dziękuję, dziecko…
Dziecko. W końcu znowu jestem dzieckiem.
– Wezwę lekarza.
Biegnę do drzwi, ale zanim je otworzę, w progu staje lekarz z Anną,
Nickiem i Liz. Rzucam się w ich ramiona. Nick chwyta mnie w pasie
i unosi z uśmiechem na ustach. Nie takim, jak bym chciała, ale jednak
z uśmiechem.
– Dobrze w końcu widzieć twoje dołeczki – mówi czule. – Dzień dobry,
pani Rose. Panią również dobrze widzieć.
– Aj, dziękuję, dzieciaki. Ale chętnie bym wstała z tego łóżka. Pachnie
choróbskiem. – Mama się krzywi i odchyla kołdrę.
– Pani Rose, proszę zaczekać – nakazuje lekarz. – Najpierw muszę panią
zbadać i przeprowadzić krótki wywiad.
– Byle szybko.
– Zaczekamy przed drzwiami, mamo. – Całuję jej czoło.
– Wygląda trochę lepiej – odzywa się Liz. Zauważam, że ma
podpuchnięte oczy, i gryzą mnie wyrzuty sumienia, że ją wyrzuciłam. – Nic
z tego wszystkiego nie rozumiem.
Idzie do maszyny z wodą.
– Liz, przepraszam. Zachowałam się jak egoistka. Wybacz mi, proszę.
– Nie mam czego ci wybaczać. To przecież twoja mama. Masz prawo
wszystkich wypieprzać, żeby się nią nacieszyć. – Stara się brzmieć
obojętnie, ale w jej szmaragdowych oczach tańczą łzy.
– To również twoja mama – szepczę.
– Dokładnie. – Odwraca się i podnosi głos. – A ty postanowiłaś mnie
od niej odsunąć, bo nie podobało ci się, że ja, w przeciwieństwie do ciebie,
chcę się z nią pożegnać. Uważasz mnie za potwora, bo mam inne zdanie niż
ty. A tak naprawdę myślę logicznie i chcę pomóc jej przejść przez to tak,
jak na to zasłużyła.
Jej bezpośredniość odbiera mi mowę. Stoję jak słup soli i po prostu się na
nią gapię. Może i ma rację, ale ona również nie ma prawa odbierać mi
nadziei, prawda?
– Liz, wystarczy – wtrąca Nick. – To nie miejsce ani pora na pretensje.
Każda z was ma prawo przejść przez to po swojemu, nie kłóćcie się.
– W porządku. – Unoszę rękę. – Ale chyba miałam rację, skoro dziś
wstała, jakby to wszystko się nie wydarzyło, prawda? Więc możecie
przestać używać słowa „pożegnać”, bo moja mama nigdzie się nie wybiera.
A już na pewno – podnoszę głos – na tamtą stronę.
Z pokoju wychodzi lekarz, więc od razu go zatrzymuję, żeby potwierdzić
swoje dobre przeczucia. Na pewno wyjaśni wszystkim, że cuda się
zdarzają, i raz na zawsze zamknie im usta.
– Doktorze, czy możemy porozmawiać?
– Oczywiście.
– Chciałam zapytać, kiedy potwierdzicie, że choroba się cofa, i czy
chemia zaczyna działać?
– Pani mama nigdy nie dostawała chemii.
– Jak to? Ale jej stan… to wszystko… Przecież sam pan widział, że jest
poprawa.
Lekarz prostuje się i ściąga okulary.
– Pani Andreo, musi pani zrozumieć to, co od kilku dni staram się pani
przekazać. Proszę mi wierzyć, dla mnie również nie jest to łatwe, biorąc
pod uwagę, że bardzo kocha pani mamę i nie dopuszcza do świadomości,
że jest chora.
– Rozumiem, że ma raka, ale nie każdy rak to wyrok śmierci, prawda? Ilu
chorych wyzdrowiało? Ilu udało się dożyć sędziwego wieku albo wyciąć to
gówno, zanim narobi większych szkód? No i przecież po to jest chemia,
a pan mi mówi, że moja mama nigdy jej nie brała. Więc nie leczycie jej?
Cierpi na waszych oczach od tylu dni, a wy podajecie jej tylko morfinę
i czekacie na jej śmierć?
– Jako lekarz rozumiem pani stan, dlatego staram się dawkować pani
informacje o mamie stopniowo, żeby pani mózg mógł wytworzyć różne
mechanizmy obronne, bo jak sama pani widzi, nie znosi pani tego dobrze.
Oczywiście jak większość ludzi, to normalne, ale proszę nie oskarżać nas,
lekarzy, o to, że nie ratujemy życia pacjenta, kiedy on sam podjął taką
decyzję już wiele lat temu. Tu – podnosi białą teczkę – mam całą historię
choroby pani mamy. Mogę ją pani pokazać. Znajdzie tam pani szczegółowe
odpowiedzi na swoje pytania. Bo jak widać, mnie pani nie chce słuchać.
Analizuję jego słowa stopniowo, ale jestem zmęczona. Moje mechanizmy
obronne czekają, a ja nie mam siły dłużej ich powstrzymywać. Jest
lekarzem, nie może kłamać ani dawać fałszywych nadziei, ale może…
jednak jakaś mała się znajdzie?
– Dobrze, proszę powiedzieć mi prosto z mostu – mówię. – Chcę to
usłyszeć. Chcę znać prawdę, żebym mogła się do tego przygotować.
Nick podrywa się z miejsca i odwraca mnie do siebie.
– Andrea, przestań. Jesteś rozżalona i tak naprawdę liczysz na to, że
usłyszysz to, co chcesz. Wróć do mamy i nie zadręczaj się tym teraz.
– Chcę usłyszeć to, co sprawia, że wszyscy nie wierzą w jej
wyzdrowienie, tylko są przekonani, że ona umrze. Może faktycznie coś
przeoczyłam, może mój mózg nie pozwala mi tego zrozumieć, a może to ja
mam rację. – Odwracam się do lekarza. – Proszę powiedzieć mi prawdę.
– Mówię ją pani od kilku dni.
– Proszę powiedzieć jeszcze raz. Tak jakbyśmy widzieli się po raz
pierwszy, ale nie tak, jakbym była dla pana statystyką. Chcę usłyszeć to
od człowieka, nie od lekarza.
– Przykro mi, że lekarz nie jest dla pani człowiekiem. Ale dobrze,
postaram się nim dla pani być.
– Proszę. Proszę mówić.
Lekarz patrzy na mnie niepewnie. Wzdycha. Opuszcza wzrok.
Wstrzymuje oddech. Wypuszcza. I znów na mnie patrzy.
– Andreo, twoja mama ma raka. Zrezygnowała z chemii, ponieważ
chciała żyć krócej, ale godniej. Nie chciała agresywnego leczenia, tylko
pięknego życia, które zapewne miała. Jej lekarz prowadzący – onkolog,
którego miałem przyjemność poznać, przedstawił jej różne metody, łącznie
z chemią, ale twoja mama zaufała sobie. Nie chciała umierać na oczach
rodziny ani obciążać nikogo swoją chorobą. Postanowiła pogodzić się
z losem. Jako lekarz medycyny paliatywnej nie przedłużam życia, tylko
pomagam zakończyć je w jak najbardziej humanitarnych warunkach. Robię
wszystko, żeby mój pacjent cierpiał jak najmniej, więc w zasadzie miałaś
rację, mówiąc, że nie leczę twojej mamy. Ale różnica polega na tym, że
żaden lekarz nie czeka na śmierć pacjenta, tylko pozwala mu godnie odejść,
bo często jesteśmy ostatnimi osobami, z którymi mają kontakt. Twoja
mama ma wielkie szczęście, że ma tak wspaniałą córkę, która trwa przy niej
przez cały czas. Wierz mi, dzięki tobie nie będzie bała się tego, co jest po
drugiej stronie.
Wstrzymuję łzy. Moje mechanizmy obronne pękają, bo moje serce… już
od dawna jest roztrzaskane.
– Ona umrze… Jest pan tego pewny? – pytam, a lekarz powoli potakuje. –
Nic nie da się już zrobić? Kompletnie nic?
– Musisz się z nią pożegnać. Powiedzieć jej wszystkie piękne rzeczy,
które przekładałaś na kiedyś. To jest moment, żeby to zrobić. Zapomnieć
o wszystkim, co złe, wybaczyć sobie nawzajem, pomodlić się i być przy
mamie w jej ostatniej podróży. Przykro mi. – Kładzie dłoń na moim
ramieniu. – I to nie jest tylko wyuczona formułka. Widziałem tyle
ludzkiego cierpienia, że nauczyłem się, iż nie ma lepszego słowa, które
mogłoby oddać moje współczucie.
Stoję w bezruchu i wpatruję się w podłogę.
– Dziękujemy, doktorze – mówi Nick.
– W razie czego proszę mnie zawołać.
– Dziękuję – odzywam się, nie podnosząc wzroku.
– Chcesz ochłonąć? – pyta Nick i lekko mną potrząsa, żebym się ocknęła.
– Porozmawiać? Wypłakać się?
– Nie. Chcę iść do mamy.
Gdy wchodzę do pokoju, w głowie mam jeszcze większy mętlik niż
wcześniej. Moja mama wygląda lepiej, a ja mam się z nią pożegnać?
Przecież to bez sensu!
– Andreo, chodź do mnie – mówi i wyciąga do mnie ręce. – Długo cię nie
było. Bałam się, że sobie poszłaś.
Rzucam się w jej ramiona i wybucham płaczem.
– Mamo… Dlaczego… Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego mi nie
powiedziałaś? Dlaczego nie chciałaś ratować swojego życia? Przecież
miałaś dla kogo żyć! – Zanoszę się. – Postąpiłaś egoistycznie!
– Jeszcze żyję, dziecko, więc wciąż mam dla kogo żyć. – Pstryka mnie
w nos.
– Mamo, przestań. – Siadam obrażona i wycieram nos.
– Czy możecie zostawić mnie z moją córką na chwilę? – zwraca się do
Nicka i Liz. – Muszę jej wszystko wyjaśnić, bo inaczej nie da mi żyć. –
Zamykam oczy z wściekłością. – Wiem, słaby żart.
– Oczywiście. Pójdę po coś do jedzenia. Na co macie ochotę? – pyta
Nick.
– Na pizzę, hamburgera, frytki i wszystkie inne gówna, których nie
jadłam przez całe życie. Pora sprawdzić, dlaczego moja wnuczka tak za
nimi szaleje. À propos, gdzie jest Lily?
– Mamo, czy możesz być przez chwilę poważna i ze mną porozmawiać?
– Lily jest w domu z moją mamą, ale wystarczy słowo i przyjedzie –
wtrąca Nick.
– Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego zięcia!
Uśmiechają się do siebie.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – pytam, gdy Nick znika.
– Bo cię znam. – Mama gładzi moją zapłakaną twarz. – A tak
przynajmniej miałyśmy szczęśliwe i normalne pięć lat razem. – Wstaję, ale
mnie przytrzymuje. – Andreo, usiądź. Nie możesz mieć do mnie pretensji.
Sama masz dziecko. Czy nie postąpiłabyś tak samo?
– Nie wiem, mamo. Wiem tylko, że nie potrafię się z tym pogodzić. –
Kładę głowę na jej brzuchu. – Nie możesz umrzeć…
– To nie była moja decyzja, wiesz o tym. I nie chcę rozmawiać o śmierci.
– A o czym chcesz porozmawiać?
– O życiu. Połóż się przy mnie.
I tak leżymy we dwie, jakby cały świat przestał istnieć, i wspominamy
życie. Życie, które jest wypożyczonym darem z oprocentowaniem
w postaci łez.
Mama opowiada o moim dzieciństwie, jakby to było wczoraj. Śmiejemy
się i wycieramy sobie nawzajem łzy. Opowiada o tacie i o tym, że oni
również się kłócili, ale w milczeniu. Nazywali to cichymi dniami, żebym
niczego się nie domyśliła. Jemy pizzę i wszystkie inne „gówna”, od których
zawsze stroniła. Potwierdza, że są pyszne, ale cieszy ją, że nie zdąży się
od nich uzależnić. Moja mama umiera, a ja mam wrażenie, jakby dopiero
zaczęła żyć.
Nawet się nie orientuję, kiedy w pokoju znów jesteśmy wszyscy razem.
Mama, ja, Lily, Liz, Nick oraz Cheryl. Gdyby ktoś nie znał prawdy,
pomyślałby, że moja mama ma grypę i zaraz z tego wyjdzie, bo cały oddział
wypełnia nasz śmiech. Cieszymy się, że możemy powiedzieć sobie
wszystko to, na co dotąd nie mieliśmy odwagi. To magiczna chwila, kiedy
rozmawiają nasze dusze, bo one wiedzą, że to nie koniec, tylko początek
czegoś nowego.
A przynajmniej tak wmawia mi mama.
– Kiedy to wszystko się skończy, pamiętaj, że zapisałam ci przepisy na
obiady, które tak uwielbiałaś jeść z Lily. Obiecaj mi, że zaczniesz gotować.
– Mamo, proszę… Wiesz, że tego nie znoszę.
– Nick, i ty się na to zgodziłeś?
– Nie miałem wyboru. – Mój ukochany śmieje się i wyciera usta
serwetką.
– Co z ciebie będzie za żona, dziecko – wzdycha z przyganą mama. –
Musisz być prawdziwą panią domu.
– W zasadzie to… – To dobry moment, żeby powiedzieć mamie, że ja
i Nick nigdy nie weźmiemy ślubu. Nie chcę jej okłamywać. Zwłaszcza
w takiej chwili.
Jednak w słowo wchodzi mi Nick:
– Andrea będzie panią domu, tylko nowoczesną.
– Ona zawsze musiała się wyróżniać. Ale obiecaj mi, że chociaż
spróbujesz. – Mama zaciska moją dłoń. Boże, nie wiedziałam, że ma to dla
niej aż takie znaczenie.
– Obiecuję, mamo. – Całuję jej rękę. – Jesteś niemożliwa.
– Dzieci, miejcie dużo dzieci. – Zamyka oczy. Boję się, że odczuwa ból,
ale stara się go przed nami ukryć. – Dzieci są całym sensem życia, więc
obiecajcie mi gromadę wnuków, o której zawsze marzyłam.
– Ja obiecuję – wtrąca Liz, która nie może się oderwać od pikantnych
skrzydełek z KFC.
– My też – mówi Nick, ale proszę go spojrzeniem, żeby przestał
okłamywać moją mamę. Wiem, że nie trzeba być płodnym, żeby mieć
dzieci, bo są jeszcze adopcje, ale ona marzy o wnukach z genami Lily.
I wcale nie musi tego mówić, żebym wiedziała, co ma na myśli.
– To dobrze. Lily musi mieć rodzeństwo. Poza tym wasze geny nie mogą
się zmarnować.
Zapomniała, że Nick nie jest biologicznym ojcem Lily…
– Mamo, może chcesz się przespać? – sugeruję, ale ona mnie nie słucha.
– Obiecaj mi, Nick, że zadbasz o moje dziewczyny. Obiecaj, że włos im
z głowy nie spadnie. Że zawsze będziesz trwał przy mojej upartej córce
i sprawisz, że zacznie żyć pełnią życia.
– Obiecuję. – Nick chrząka.
– Że nikt ich nie skrzywdzi. Jesteście wspaniałą rodziną, kochajcie się,
szanujcie i dbajcie o siebie.
Lily oblizuje palce po skrzydełkach i siada przy mojej mamie.
– Babciu, a kiedy wrócisz do domu?
W oczach mamy maluje się udręka. Przez chwilę milczy i spogląda po
kolei na każdego z nas.
– Babcia… Babcia nie wie, kochanie. Nie czekaj, tak będzie lepiej.
Zaciskam oczy, żeby zatrzymać lawinę łez.
– Mam na ciebie nie czekać? – pyta Lily. – Dlaczego?
– Bo jestem bardzo chora i… Po prostu nie wiem, skarbie. Nie chcę, żeby
było ci przykro, nie chcę, żebyś czekała.
Widzę, że mama cierpi. Mam wrażenie, że chciałaby zostać sama, a już na
pewno nie chciałaby odpowiadać na pytania ukochanej wnuczki.
– Lily, może pojedziemy już do domu, co? – pyta Cheryl. Jest
psychologiem, więc na pewno wie, że lepszego wyjścia w tej chwili nie ma.
– Jedź z drugą babcią, kochanie. Ona też jest fajna. – Moja mama
uśmiecha się do Cheryl. – Na pewno czeka was wiele superchwil, takich,
jakie my spędziłyśmy razem.
– Będziesz tu jutro, babciu?
– Lily, chodź, jest już bardzo późno. – Cheryl ciągnie Lily za rękę.
– A mama i tata?
– Tata z tobą pojedzie. Jutro przyjedziesz do babci. – Ujmuję w dłonie jej
buzię. – Pamiętaj, musisz być dzielna. Musisz to zrobić dla mnie i dla
babci, dobrze?
W jej pięknych oczach widzę smutek, ale po raz pierwszy w życiu nie
mogę zrobić nic, żeby go przegonić.
– Dobrze – odpowiada, z trudem wstrzymując łzy.
Ja i Nick żegnamy się w milczeniu. Oboje jesteśmy zdruzgotani.
Przytulam go tylko, a on zaciska dłoń na moich włosach.
Lily jeszcze raz odwraca się w naszą stronę i macha ręką, a ja posyłam jej
uśmiech, chociaż szloch wstrząsa moją piersią. Zostaję sama z mamą i Liz.
Nie rozmawiamy. Patrzymy na śpiącą mamę i zastanawiamy się, czy to
było nasze pożegnanie.
ROZDZIAŁ 22
Rose Cherry już na zawsze wpisała się w moje życie. Nie tylko
ze względu na to, że była matką mojej ukochanej kobiety i babcią mojej
córki, ale przede wszystkim dlatego, że była wspaniałym człowiekiem.
Niewielu dobrych ludzi dane mi było spotkać na swej drodze, a już na
pewno niewielu tak dobrych jak Rose. Jej odejście sprawiło, że coś
we mnie pękło. Nigdy nie widziałem tylu łez, z którymi ludzie nie mogą
sobie poradzić. Sam byłem jednym z tych ludzi.
Pogrzeb Rose był piękny, jeśli można tak powiedzieć o pogrzebie.
Momentami zapominałem, że ją żegnamy, bo atmosfera uroczystości była
przepełniona miłością. Andrea zrobiła wszystko, żeby uczcić nie śmierć, ale
życie swojej mamy. Byłem z niej dumny, chociaż nie mogłem jej tego
powiedzieć, bo odkąd umarła Rose, Andrea całkiem się w sobie zamknęła.
Na pogrzebie była masa ludzi – nic dziwnego, w końcu nie tylko ja ją
kochałem – ale do dziś nie wiem, co robił na nim mój ojciec. Zdążyłem
tylko zauważyć, że po wszystkim rozmawia z Andreą i przytula ją do
siebie.
Miałem wrażenie, że Andrea wykupiła wszystkie kwiaty z kwiaciarni
w promieniu piętnastu kilometrów. Zapach był niesamowity. To była
smutna, ale zarazem magiczna chwila. A kiedy chór zaczął śpiewać
piosenkę Robbiego Williamsa Angels, popłynąłem.
Tak jak pozostali.
To był moment, w którym uświadomiliśmy sobie, że żegnamy cudowną
matkę, babcię i człowieka. I nigdy więcej jej nie zobaczymy. To właśnie
wtedy musiałem mocno trzymać swoją wyczerpaną kobietę, kiedy z bólu
słaniała się na nogach. Nigdy tego nie zapomnę. I nigdy w życiu sam tak
nie cierpiałem, nawet wtedy, gdy odszedł mój ojciec, ani wtedy, gdy
żegnałem swojego dziadka. Refren tej piosenki do dziś wywołuje ciarki na
moim ciele.
A kiedy myślałem, że nic gorszego nie może mnie już spotkać,
kompletnie straciłem kontakt z kobietą, za którą oddałbym życie.
Od pogrzebu minęły trzy dni. Trzy dni Andrea siedzi zamknięta
w apartamencie i nie chce wyjść ani z nikim rozmawiać. Twierdzi, że chce
pobyć w ostatnim miejscu, w którym była jej mama.
Próbowałem z nią rozmawiać, ale bezskutecznie. Najpierw, płacząc,
prosiła mnie, żebym ją zostawił, aż w końcu kazała mi się wynosić. Nie
miałem wyboru. Nie wiem, co dokładnie czuje, więc nie mogę być egoistą,
ale wiem, że mam w domu małe dziecko, które co pięć minut pyta, kiedy
wróci mama i czy babcia przyjdzie z nieba na jej urodziny.
Kiedy się orientuję, że krążę po mieście od ponad dwóch godzin, skręcam
w uliczkę, żeby ochłonąć. Kompletnie nie wiem, co robić. Nie mogę się
sklonować, by jednocześnie warować przed drzwiami apartamentu i być
z Lily. Jakby tego było mało, wciąż wydzwania do mnie Jim, bo nie
pojawiłem się w firmie od kilku dni. Zjeżdżam na wolne miejsce
parkingowe, wciskam guzik zestawu głośnomówiącego i opieram głowę
o zagłówek. Po raz pierwszy wolałbym usłyszeć od niego, że plajtujemy
albo że jakiś bohater podpalił budynek BCC.
– Co jest, bracie? Wydzwaniam od ponad godziny. Jesteś tam?
– Jestem.
– Prowadzisz?
– Zatrzymałem się. Nawijaj.
– Andreę zabrała karetka. – Siadam prosto i zaciskam palce na
kierownicy. – Zabrali ją na oddział psychiatryczny.
– Na co, kurwa?! Dlaczego?! – drę się tak głośno, że opluwam całą deskę
rozdzielczą.
– Nick, ona stała na balkonie przewieszona przez balustradę. Zawiadomili
nas sąsiedzi. Na szczęście nie zablokowała drzwi i mogłem wparować do
środka. To, co tam zastałem… – Poznaję ten ton. I robi mi się zimno. –
Opowiem ci wszystko, jak się spotkamy, chyba że uprzedzi mnie twoja
mama.
– Kto wezwał karetkę?
– Sąsiadka.
– Który szpital?
– Ten sam. Uważaj…
Rozłączam się. Napierdalam ręką w kierownicę i drę mordę ile sił
w płucach, żeby ochłonąć. To na nic. Nic nie jest w stanie mnie teraz
uspokoić. Wciskam pedał gazu i ruszam z piskiem opon. Muszę się
dowiedzieć, jakim, kurwa, prawem zabrali młodą dziewczynę do wariatów!
Wpadam do szpitala, nie reagując na krzyki recepcjonistki, żebym się
zatrzymał. Pospiesznie szukam oddziału psychiatrycznego, jednak kiedy
tam docieram, zastaję zablokowane drzwi. Wciskam kciuk w guzik
domofonu i informuję osobę po drugiej stronie, jaki jest cel mojej wizyty.
Drzwi otwiera ochroniarz. Kręcę głową, bo nie mogę uwierzyć, że
zatrudniają kogoś, komu dałaby radę moja córka.
Podchodzę do recepcji i podaję imię i nazwisko pacjentki, a ta ruda pizda
mówi mi, że nie może udzielić żadnych informacji, bo nie jestem mężem
Andrei. Wybucham. Uderza we mnie cała feeria emocji. I wtedy
w korytarzu pojawia się moja matka.
– To mój syn, proszę go wpuścić – rozkazuje rudej, która wydaje się lekko
wkurwiona.
– Udało się panu, ale następnym razem…
Grozi mi?
– Mogę nie być tak miły.
– Wystarczy, Nick. Chodź ze mną.
Idę za mamą długim korytarzem. Wokół panuje martwa cisza.
Spodziewałem się krążących w amoku pacjentów i scen niczym z filmów,
ale nic z tych rzeczy.
– Dlaczego ona tu jest? – pytam. – Jakim prawem umieścili ją w tym
miejscu? Przecież ona na pewno się na to nie zgodziła!
Moja matka się zatrzymuje.
– Nick, z tego, co mówili ratownicy… – Za długo milczy. Zaczynam się
niecierpliwić. – Andrea próbowała się zabić.
Odwracam się i zakładam ręce na kark. Zabić? To niemożliwe, nie ona.
– Ja też w to nie wierzę, ale oni jej nie znają. Zrobili to, co do nich
należało, ocenili sytuację, zagrożenie i musieli ją zabrać w bezpieczne
miejsce.
– Stawiała opór?
– Nie.
– To tym bardziej nie powinni tego robić. – Zaciskam dłoń.
– Nick, nie masz pojęcia o takich procedurach, więc nie rozumiem, skąd
twoje podejście. Wiem, że to nic przyjemnego, ale po tym, co Andrea
zrobiła… Nie dała im wyboru, rozumiesz? Tu będzie bezpieczna i dojdzie
do siebie, a my musimy ją wspierać.
Idę za nią w głąb korytarza. Gdzie ona jest? W jakimś pokoju bez
klamek? Jeśli tak, to przysięgam, że rozniosę ten oddział!
– Nie wierzę, że próbowała się zabić. Nie można kogoś
ubezwłasnowolnić tylko dlatego, że im się tak wydawało.
– Zdemolowała cały apartament. – Co zrobiła? – Stłukła wszystko, co
było możliwe. Pokaleczyła stopy i ręce, a później wyszła na taras.
Krzyczała coś, ale świadkowie nie wiedzą co, bo głośno przy tym płakała.
Naprawdę uważasz, że pomógłby jej paracetamol i pogawędka z terapeutą?
Złość zamienia się w smutek, gdy wyobrażam sobie to wszystko. Pragnę
jak najszybciej wymazać ten obraz z pamięci.
– Chcę ją zobaczyć. Muszę wiedzieć, że nic jej nie jest. Muszę jej
powiedzieć, że nigdy jej nie zostawię i ze wszystkim sobie poradzimy.
Docieramy na miejsce, ale moja matka nie otwiera drzwi, tylko
z dystrybutora na korytarzu nalewa mi wody do plastikowego kubka.
Wypijam ją duszkiem i głośno wypuszczam powietrze.
– Kto został z Lily? – pytam.
Nie chcę nawet myśleć o tym, że będę musiał powiedzieć o tym małej.
Nie zniosę więcej łez ani pytań o to, kiedy jej ukochana mama wróci.
– Liz z Jimmym. Liz wpadła w histerię, kiedy się o tym dowiedziała.
Natychmiast oboje do mnie przyjechali. A ja przyjechałam tutaj najszybciej,
jak mogłam. Musiałam złamać prawo, żeby się do niej dostać.
Chwila, co? Moja matka złamała prawo? Ale nie wydaje się tym
przejmować, więc ja też lekko się uśmiecham.
– Który paragraf?
– Fałszowanie dokumentów. – Wiem, że to nie najlepszy moment, ale
rozbawia mnie to. – Zrobiłam z niej swoją pacjentkę.
– Przecież Andrea była twoją pacjentką.
– Nigdy formalnie…
Przerywa nam jakiś pizdowaty goguś w białym fartuchu i okularkach. Nie
lubię, kiedy ktoś mi bezczelnie przeszkadza, więc z góry wiem, że go nie
polubię.
– Dzień dobry państwu, nazywam się Raul Martinez. – Podaje mi rękę,
ale nie przyjmuję jej, bo nie wiem, w jakim stanie jest moja dziecinka i czy
dobrze ją tu traktują. Na razie pan Martinez zajmie miejsce na ławce
rezerwowych. – Jestem psychiatrą. Jeśli państwo pozwolą, chciałbym zadać
kilka pytań.
– Nie mam do tego głowy – mówię. Moja mama odpowie panu na
wszystkie pytania. A teraz proszę mnie wpuścić.
Podchodzę do drzwi.
– W porządku, tylko bez scen, bo będę musiał pana wyprosić. A z tego, co
wiem, pacjentka została całkiem sama.
Spinam się.
– Nie jest sama. Ma mnie.
Nie pogrywaj ze mną, koleżko.
– Tak, ale pan nie jest jej mężem i w zasadzie…
– Dobra, dobra – warczę, bo nie chce mi się tego słuchać i wchodzę do
środka.
Serce pęka mi na miliard kawałków, kiedy ją widzę. Z bólu aż zaciskam
zęby. Andrea leży przykryta białą kołdrą, ma na sobie typową szpitalną
koszulę w tym samym kolorze, przez co wygląda na jeszcze bardziej chorą.
Podchodzę do niej powoli i składam pocałunek na jej popękanych ustach.
Jej porcelanowa twarz wydaje się spokojna, ale wiem, że to przez końską
dawkę leków, które w nią wpakowali. Robię skan każdego centymetra jej
odsłoniętej skóry, żeby się upewnić, co się faktycznie stało, ale jej drobne
dłonie obwiązane są bandażami.
Siadam na krześle i zbieram myśli.
Dlaczego mnie przy niej nie było? Dlaczego musiałem wyjść? Dlaczego
w ogóle odjechałem? Kiedy mówiła mi, że została sama i nie ma po co żyć,
nie zorientowałem się, że jest w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej.
Kręcę głową. Obawiam się, że ostatnio wylała tyle łez, że już się do nich
przyzwyczaiłem. A może nie chciałem ich widzieć…
Nachylam się w nadziei, że kiedy mnie usłyszy albo poczuje, to się
obudzi.
– Dlaczego mnie odpychasz, maleńka? – Zaciskam powieki. – Zrobiłbym
dla ciebie wszystko. Wszystko…
A mimo to nie potrafię zmniejszyć jej cierpienia.
Wstaję i zaczynam chodzić w kółko, żeby nie zwariować. Śledzę jej
miarowy, spokojny oddech i powoli doznaję ulgi. Chociaż teraz o niczym
nie myśli, nie cierpi, niczego się nie boi i nie płacze. Wolałbym codziennie
dostawać wpierdol, niż widzieć jej kolejne łzy. Kiedy znów się do niej
nachylam, żeby pocałować jej słodkie usta, zauważam, że nie ma
łańcuszka. Zastanawiam się, czy sama go zdjęła. Dobrze wiedziała, jakie
ma dla mnie znaczenie, więc moje obawy przybierają na sile.
Nie mogę cię stracić, Cherry.
Do pokoju wchodzi moja mama. Po raz pierwszy od dawna jestem jej za
coś wdzięczny.
– O co cię pytał ten znachor?
– To dobry psychiatra, ale uczulony na układy, dlatego niechętnie cię
wpuścił.
– A ja jestem uczulony na podteksty. To, że Andrea nie jest moją żoną, nie
oznacza, że jest samotna.
– Teoretycznie tak.
Spoglądam na mamę spode łba.
– Co znaczy „teoretycznie”?
– Formalnie nic was nie łączy, więc w tak poważnych sytuacjach nie masz
żadnego prawa, by uzyskać jakiekolwiek informacje o jej stanie. Jesteście
dla siebie obcy.
„Nie masz żadnego prawa”. Zabolało, nie powiem.
– Nigdy nie myślałem w ten sposób… – Zamyślam się. – Czyli co? Mamy
wziąć ślub, żeby inni traktowali nas poważnie? – Wiem, że brzmię jak
obrażony gówniarz, ale Andrea jest dla mnie najważniejsza i nie potrzebuję
do tego papierka.
– Synku, ale nikt nie traktuje waszego związku niepoważnie. Po prostu
takie jest prawo. Gdyby było inne, każda osoba byłaby zagrożona
ujawnieniem informacji na swój temat.
– W porządku, więc o co cię pytał?
– O wcześniejsze zachowania Andrei, o stan zdrowia, problemy
psychiczne w rodzinie, samobójstwa, używki i tak dalej. Standardowa
procedura.
Ja pierdolę…
– Czy naprawdę koniecznych jest dwóch specjalistów do jednej małej
i bezbronnej kobiety? – Spoglądam na moją dziecinkę i na samą myśl, że
mnie przy niej nie było, dostaję pierdolca.
– Jestem psychologiem, a to inna specjalizacja – uświadamia mnie matka.
– Poza tym jeśli chodzi o ludzkie życie, lepiej jest współpracować dla dobra
pacjenta.
– Przyjechała tu bez łańcuszka?
Ten dalej.
– Nie, ale musieli jej ściągnąć biżuterię ze względów bezpieczeństwa.
Po raz pierwszy od dawna czuję się przez chwilę szczęśliwy.
– Dlaczego wciąż się nie budzi?
– Nie minęło wiele czasu od podania środków. Może się obudzić dopiero
jutro. Zwilżę ręcznik i przetrę jej usta. Przywieziemy jej tutaj kwiaty,
maskotki, książki i zdjęcia Lily. Musi wiedzieć, że nikt o niej nie zapomniał
i że czeka na nią jej dawne życie.
– Jak długo tu zostanie?
– Nikt tego nie wie. Dlatego tak ważne jest dbanie o zdrowie psychiczne.
Ludzie myślą, że jedyne choroby to te, które dotykają ciało. Zapominają, że
nawet kiedy ciało się podda, w niektórych przypadkach wciąż
funkcjonujesz, bo masz zdrowy umysł. Ale odwrotnie to nie działa.
Po „ludzie myślą…” się wyłączyłem. Znam na pamięć wykłady mamy na
temat ludzkiej psychiki i naprawdę można od tego zwariować.
– A jeśli jutro się obudzi i znów będzie sobą? Czy nie mogę jej po prostu
zabrać do domu, gdzie zapewnimy jej najlepszą opiekę?
– Nick, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, dlaczego Andrea się tutaj
znalazła.
– Bo straciła matkę, bo wpadła w szał, bo straciła nad sobą kontrolę.
Wiesz, ile razy ja powinienem tu leżeć?
Codziennie. Do końca życia, Blake.
– Ona przeszła załamanie nerwowe, nie możemy jej tak po prostu
wypuścić.
– Co to znaczy? Tylko mów do mnie po ludzku.
– Silne i nagłe wydarzenia, jak choroba czy utrata kogoś ważnego,
których nie można kontrolować ani przewidzieć, powodują, że człowiek
robi się bezradny, przytłoczony i zagubiony. Oczywiście to normalne
reakcje i nie zamykamy ludzi tylko dlatego, że nie radzą sobie
z trudnościami, ale gdy tracą nad tym kontrolę i są dla siebie zagrożeniem,
trzeba o nich zadbać. Człowiek, który się załamał, wylał już tyle łez, że
powoli przestaje cokolwiek czuć, bo i tak wie, że niczego to nie zmieni.
Zatacza krąg, czuje się postawiony pod ścianą, odrzuca bliskich, nierzadko
reaguje złością na oferowaną pomoc.
Tak, to ostatnie znam doskonale.
– Czyli to depresja?
– Nie, depresja to długa i wyniszczająca choroba, a załamanie nerwowe
pojawia się nagle, jest równie niebezpieczne, ale można się po nim szybciej
pozbierać.
– Dlaczego człowiek tak reaguje?
Naprawdę chcesz to wiedzieć?
– To swego rodzaju zbroja dla organizmu, który stara się radzić sobie
ze stresem lub szokiem. Spowalnia funkcje życiowe, żeby móc na nowo się
pozbierać i wrócić do normalności.
„Spowalnia funkcje życiowe”… Naprawdę ta wiedza nie była mi do
niczego potrzebna.
– Obiecaj mi, że ją wyleczysz. – Głos mi się łamie.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– Pomogę ci, tylko musisz mnie do tego przygotować.
– Pamiętaj o najważniejszym, Nick. Jakkolwiek Andrea będzie nas
odpychać, nie możemy się wycofać. Pomimo wszystko będziemy przy niej,
nawet jeśli będzie grozić, że nas pozabija. Wsparcie najbliższych jest
kluczowym elementem leczenia, chociaż jej będzie się wydawać, że to
ostatnie, czego potrzebuje.
– Wierz mi, po tym, co się stało, nigdy więcej nie dam się spławić. Ale
mówiła do mnie w tak przekonujący sposób, że naprawdę uwierzyłem, że
potrzebuje samotności.
– To normalne, nie mogłeś tego przewidzieć. Zwłaszcza że odeszła Rose.
Dla nas wszystkich to jest ciężkie, a co dopiero dla niej. – Mama siada przy
Andrei i gładzi jej piękną twarz. – Wszystko będzie dobrze, skarbie –
szepcze. – Czekamy na ciebie.
– Martwię się o Lily – mówię. – Nie wiem, jak ona to przejdzie. Najpierw
babcia, teraz mama. W zasadzie ma tylko nas, a ja nie mam siły, żeby
patrzeć jeszcze na cierpienie dziecka.
– Poradzimy sobie z tym. Dla dziecka można przenieść góry
i przeskoczyć ocean, byleby było bezpieczne i szczęśliwe. Los postawił cię
przed egzaminem życia, synku.
Taa, nawet wiem dlaczego.
Sprawdzam telefon i odpisuję Jimowi na kilka wiadomości, które
zapewne kazała mu wysłać Liz. Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy tak się nie
bałem wrócić do własnego domu.
– Jim napisał, że Lily nie chce nic jeść i co chwilę wydzwania do Andrei
ze swojego telefonu. – Wzdycham.
– Powinieneś wracać. Ona teraz najbardziej cię potrzebuje. Andrea śpi,
zapewne dzisiaj się nie obudzi, a nawet jeśli, czeka ją terapia, więc niczego
dzisiaj nie zdziałasz.
– Masz rację. Ale informuj mnie na bieżąco, proszę.
Przytulam mamę, czym ją zaskakuje.
I siebie.
ROZDZIAŁ 24
Jak już wszyscy pewnie zdążyliście zauważyć, nigdy nie byłem typem
faceta, który dąży do założenia rodziny, i pewnie sądziliście, że jestem
typem „ruchaj i porzucaj”, a jedyne wartości, jakie mi przyświecają, to te
materialne.
I mieliście rację.
Ale nie wiecie dlaczego, więc trochę się wytłumaczę. Kiedy miałem pięć
lat, mój najlepszy przyjaciel i człowiek, którego traktowałem jak bohatera,
postanowił mnie opuścić. Nie mówię, że nie próbował się do mnie zbliżyć
i całkiem o mnie zapomniał, ale z biegiem czasu przestało to mieć dla mnie
znaczenie. Tęsknota zamieniała się w żal, a żal w nienawiść. Jeśli
kiedykolwiek ojciec was porzucił, wiecie, o czym mówię. A jeśli nie,
postawcie mu pomnik, bo na pewno nie raz się nad tym zastanawiał.
Ale do rzeczy.
Ktoś mógłby mi powiedzieć, że nie jestem jedyny i że to żadne
wytłumaczenie, ale z moich informacji wynika, że większość kobiet, które
zostają same z dzieckiem, nierzadko bez środków do życia, staje na głowie,
żeby poskładać od nowa nie tylko swój świat, ale przede wszystkim świat
swojego dziecka.
Tak jak zrobiła ukochana ojca.
Natomiast moja matka, która została obsypana pieniędzmi, niańkami
i służącymi, miała tylko jedno jebane zadanie – wspierać mnie. Bo kiedy
masz pięć lat, nie rozumiesz, co oznacza rozwód. Moja matka nie tylko się
poddała. Moja matka zaczęła chlać jak świnia, bez przerwy na mnie
wrzeszczała, a w końcu zaczęła mnie bić. Byłem otoczony gromadą ludzi,
ale tak naprawdę czułem się samotny.
I co? Głupio wam teraz? Postanowiłem, że nigdy się nie zakocham, nie
będę miał dzieci i zrobię wszystko, żeby być obrzydliwie bogaty. Chociaż
byłem bogaty, jeszcze zanim się urodziłem. Dla mnie związek oznaczał
same problemy, a kobiety były tylko obiektem pożądania. W tym momencie
wszystkie feministki zapewne wyciągają rękawice bokserskie w kształcie
waginy, ale trudno.
Taki właśnie był Nicholas Blake.
Tymczasem siedzę w różowym pokoju na białym krzesełku i pozwalam,
żeby mała dziewczynka malowała mi paznokcie na niebiesko.
– Tato, nie ruszaj się… – upomina mnie, wzdycha i ogląda mój palec. –
No i muszę pomalować jeszcze raz!
Cooo?
– Nie, nie. Jest w porządku. – Wzdrygam się. – Naprawdę, chociaż
wolałbym czarne.
– Ech, jesteś strasznie upierdliwski – mówi z powagą, czym mnie
rozśmiesza. To jedyna osoba, której ostatnio się to udaje. Martwi mnie
jednak, że nie jest tym samym pełnym życia dzieckiem co jeszcze
niedawno, ale nie mogę oczekiwać od sześciolatki, żeby wzięła się w garść,
skoro sam co wieczór łykam proszki nasenne. – Skończyłam. Musisz
poczekać, aż wyschną.
– Uhm…
– Puk, puk. Mogę? – Do pokoju wchodzi Liz. – O, jakie masz piękne
paznokcie, tato! – Szturcha mnie w ramię. – Pomalujesz mi też? Ale
najpierw zrobimy gofry, co ty na to?
– Tak! A czy dzwoniła moja mama?
Oboje z Liz patrzymy na siebie niepewnie. Z jednej strony nie chcemy jej
okłamywać, ale z drugiej nie możemy jej powiedzieć, że mama do nikogo
się nie odzywa.
– Jeszcze nie, skarbie. Ale na pewno to zrobi. – Liz gładzi ją po buzi.
– A czy babcia Rose kiedyś do mnie przyjdzie?
Widzę, że Liz ciężko to znosi. Wiem, że to ja, jako ojciec muszę zrobić
wszystko, żeby oswoić Lily z nową sytuacją. Kucam na dywanie, żeby być
na jej wysokości. Mam wtedy wrażenie, że łatwiej mi do niej dotrzeć.
– Lily, posłuchaj. Rozmawialiśmy już o tym. Babcia jest w niebie. Patrzy
na ciebie z góry. Poza tym zawsze jest blisko ciebie, bo masz ją w sercu.
A mama… była smutna i lekarze pomagają jej…
– Żeby znowu się uśmiechała – przerywa mi rezolutnie.
Muskam kciukiem jej pyzaty policzek.
– Dokładnie. Jesteś mądrą dziewczynką i wiesz, że mama do ciebie wróci,
bo bardzo cię kocha, tak?
– Tak, ale… – Lily nawija na palec materiał bluzki w kolorowe kucyki. –
Po prostu za nią tęsknię.
To zdanie zawsze rozpierdala mnie na drobne. Kiedy na nią patrzę, wiem,
że zrobiłbym dla niej wszystko. Może nawet więcej niż dla jej mamy.
– Zrobię wszystko, żebyś mogła się z nią jak najszybciej zobaczyć –
obiecuję.
Unosi na mnie wzrok.
– Już nie jestem taka smutna jak wczoraj i piętnaście dni temu. Ale nie
wiem, co z jutrem.
Andrea jest zamknięta na oddziale od trzech dni. To żywy dowód tego,
jak dzieci radzą sobie z czasem. Nie wiem, co odpowiedzieć, więc po
prostu mocno ją przytulam.
– Kocham cię, skrzacie. A teraz leć zrobić dużo gofrów, bo jak wrócę
z pracy, będę bardzo głodny.
Liz wyciąga do Lily rękę. Idę za nimi do drzwi, a wtedy Lily się do mnie
odwraca i pyta, jak każdego dnia:
– Czy wrócisz, jak jeszcze nie będę spała?
Nachylam się, żeby pocałować ją w czółko.
– Tak jak zawsze, obiecuję.
– Hej, tato! – woła Liz, kiedy idę do swojej sypialni. – Tylko nie zmywaj
paznokci! Wiesz, ile to pracy?
Uśmiechamy się do siebie.
– Dzięki, Liz – mówię jeszcze. – Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili.
– Wiesz, że kocham je najbardziej na świecie. Zrób wszystko, żeby
sprowadzić Andreę do domu. – Słyszę, że głos jej się łamie, a to dla mnie
zły znak, dlatego staram się improwizować.
– Masz moje słowo. A teraz wybacz. – Pokazuję swoje dłonie. – Muszę
dopasować do nich jakąś koszulę.
Liz zaczyna chichotać, zbiegając po schodach za Lily, a ja zabieram się do
zmywania tego cholernego ustrojstwa. Spoglądam na siebie w lustrze
i kręcę głową. To niemożliwe, żebym tak bardzo się zmienił. I żebym był
z tego powodu tak bardzo szczęśliwy.
Nie jest łatwo z dnia na dzień zostać samotnym ojcem, ale jeszcze ciężej
nie mieć pewności, jak długo los będzie kopał mnie w dupę i co jeszcze dla
mnie przygotował. Andrea, odkąd trafiła na obserwację, nie odezwała się
ani słowem, a wszyscy wiemy, że nie należy do osób, które nie interesują
się własnym dzieckiem. Wiem już, że błędnie oceniłem sytuację. Ona
potrzebowała pomocy. I cieszę się, że tak szybko ją otrzymała. Moja matka
jest z nią praktycznie całą dobę, a ja nie mogę jej nawet zobaczyć. Kiedy
się obudziła, mama wyprosiła mnie z sali. Nie chciałem robić scen, żeby nie
pogarszać sytuacji, poza tym wiem, że jest w najlepszych rękach.
Dojeżdżam do firmy, oddaję kluczyki parkingowemu i silę się na
skinienie głową. Jestem wkurwiony faktem, że nie mogą sobie beze mnie
poradzić. Ale nie wiedzą, z jakimi problemami muszę się zmierzyć.
Bo prawdę mówiąc, chuj ich to obchodzi.
Kiedy tylko przekraczam próg, przybiega do mnie moja asystentka. Jest
brzydka i to typowy kujon, ale przynajmniej ona rozróżnia aktywa od akcji.
Poza tym uwielbia się wymądrzać i jest wazeliniarą. Ale jestem tak
wyjebany z butów, że nie zamierzam jej zwalniać.
– Panie Blake, czy mogę o coś zapytać? – Niemal frunie za moimi
plecami, żeby mnie dogonić, kiedy wchodzę do windy.
– Nie, nie możesz.
– Jednak muszę się poradzić, czy… – Na szczęście drzwi windy się
zamykają. Nie przyszedłem tutaj, żeby udzielać rad, tylko podpisać kilka
dokumentów i sprawdzić, czy ten debil Bradley nie wynosi moich
pieniędzy.
Przed moim gabinetem stoi Jim z jakimś facetem. Nie byłem z nikim
umówiony, więc moja gęba przybiera wyraz znudzonego buldoga
angielskiego.
Facet wyciąga rękę. Ma na sobie dobrze skrojony garnitur i chyba przed
chwilą zaliczył fryzjera. A jednak nie wygląda na pewnego siebie.
– Dzień dobry, nazywam się…
– Nie obchodzi mnie, jak pan się nazywa.
Mijam go i wchodzę do swojego gabinetu, gdzie piętrzą się stosy
dokumentów. Siadam i zerkam na drzwi, za którymi Jim żegna typa.
Całe, kurwa, szczęście.
Mój przyjaciel wchodzi do środka.
– Jak się czujesz?
– Nie pytaj, jak nie chcesz wiedzieć. – Wzdycham i opieram się łokciami
o biurko. Przecieram zmęczoną twarz i zerkam na niego. Wiem, co chce mi
powiedzieć, ale nie mam głowy do nowych projektów ani nie interesuje
mnie, po co ktoś obcy sterczał pod moimi drzwiami. Dlatego wstaję, żeby
uciąć ewentualne pytania. Kartkuję dokumenty i wybieram najważniejsze
nazwiska.
– Ten facet był tu z prośbą o pomoc – mówi Jim.
– Jak ją znajdzie, niech da mi znać. – Nalewam do filiżanki czarnej kawy.
Jim milczy, więc postanawiam wykrzesać z siebie jakieś podsumowanie: –
Nie jesteśmy organizacją kościelną ani fundacją, więc naprawdę nie wiem,
w czym miałbym mu pomóc.
– W zasadzie to nie chciał nic za darmo, po prostu szuka pracy.
Dowiedział się, że potrzebujemy ludzi z uwagi na coraz szybszy rozwój,
dlatego chciał się z tobą zobaczyć.
– Nie mam teraz głowy do takich pierdół. Niech idzie do działu kadr albo
do pani lizidupki i zostawi swoje CV.
Stawiam kubek na blacie, rozlewając trochę kawy.
Jebał to pies.
– Mówił, że już to zrobił. Trzy miesiące temu.
Jimmy zachowuje się tak, jakby miał do mnie pretensje. Zaczyna
podnosić mi ciśnienie, bo chyba zdaje sobie sprawę, jak wygląda moja
praca, i wie, że nie zajmuję się rekrutowaniem ludzi. Gdybym musiał to
robić, nie starczyłoby mi czasu na to, żeby się wysrać. Układam dokumenty
w stos i stukam nimi o blat, nie spuszczając go z oczu.
– Więc dajcie mu tę pracę, żeby nie sterczał mi pod gabinetem, bo mało
brakowało, a byłbym niegrzeczny.
Na pewno słyszą mnie wszyscy na piętrze.
– W porządku, stary. Wiem, że i tak to były twoje najlepsze maniery.
– Nabijasz się ze mnie?
– Gdzieżbym śmiał! – Wyciąga rękę po dokumenty. – Daj, pomogę ci.
– Chcesz się za mnie podpisać?
– Nie, ale mogę ci podawać kartki.
Dalej się nabija. Ale to jedyny facet poza Tonym, któremu na to
pozwalam.
– Nie mogli mi ich dostarczyć do domu? – pytam.
– Nie, bo nikomu nie ufasz. Nie pamiętasz? Poza tym wciąż dochodzą
nowe.
Przez chwilę pracujemy w milczeniu. Podpisuję umowy, które wcześniej
przewertował Jim. Oczywiście najpierw czytam je pobieżnie, bo zawsze
mógł się pomylić, ale jak dotąd jeszcze mu się to nie zdarzyło i lepiej, żeby
tak zostało. Odchylam się, żeby rozprostować plecy, i wracam myślami do
dnia, w którym moja dziewczynka siedziała tutaj i postanowiła odegrać się
na pannie Atwood. Po chwili jednak docierają do mnie przyjemniejsze
wspomnienia.
Uśmiecham się zamyślony.
Pieprzyliśmy się w tym biurze setki razy. Przypominam sobie, jak
bezlitośnie posuwałem ją od tyłu, zanurzając rękę w jej gęstych i lśniących
włosach. Gdybym wtedy wiedział, że to nasz ostatni seks, nie pozwoliłbym,
żeby się skończył.
Dotykam blatu jak jakiś napalony zbok i staram się kontrolować wzwód.
Każda piękna chwila ma swoją datę ważności.
– Dobrze się czujesz?
Wracam na ziemię i poprawiam kołnierzyk koszuli. To zależy. Jeśli
chodzi o rzeczywistość, nie najlepiej. Ale zawsze mam wspomnienia,
którymi mogę się na chwilę zaspokoić.
– Ta cała sytuacja… zaczyna mnie przerastać – wyznaję. – Nie mogę się
na niczym skupić, telefon trzymam przy dupie przez całą dobę, a kiedy
dzwoni, jest jak alarm. Za każdym razem mam nadzieję, że w końcu
nastąpił jakiś przełom.
– To dopiero trzy dni. Musisz dać jej czas, żeby doszła do siebie. Wszyscy
wiemy, że wcześniej czy później tak się stanie. Andrea jest silna, ale nie jest
ze stali.
Tak, sam lepiej bym tego nie ujął.
– Chcę po prostu, żeby wszystko było jak dawniej. – Patrzę w sufit. –
Chcę znowu się z nią śmiać, rozmawiać do rana o wszystkim i o niczym,
kłócić, kochać, zaskakiwać ją… Chcę nawet zobaczyć ją wkurzoną, dasz
wiarę?
– Nie chcę cię martwić, ale ta żałoba może trwać latami. Kochała swoją
mamę, a mama kochała ją. Sam przyznasz, że Rose była wyjątkowym
człowiekiem. Zajęła się obcą dziewczyną, stworzyła dla niej dom, rodzinę,
była dla niej jak matka. Liz też nie może się z tym pogodzić. Do tego
zamartwia się Andreą, bo przecież są jak siostry. Nie jestem w stanie
ogarnąć rozumem tej tragedii.
– To wszystko… – urywam, żeby zebrać myśli. – Może będę brutalnie
szczery, ale… to wszystko zmieniło całe moje podejście do życia, bracie.
Inaczej patrzę nawet na własną matkę. Dotarło do mnie, że ona też nie
będzie wkurzała mnie wiecznie, a nie mam pewności, jak zniósłbym jej
odejście pomimo naszych napiętych relacji.
Obaj wzdychamy. Chyba żaden z nas nie spodziewał się tego po mnie.
Jim pochodzi z konserwatywnej rodziny, gdzie najpierw ślub, później dzieci
i tak dalej. A ja, cóż. Zawsze miałem wyjebane i robiłem wszystko od dupy
strony.
– Na pewno nikt nigdy nie odda takiego hołdu swojej matce, jak zrobiła to
Andrea. Nigdy tego nie zapomnę. – Jim kręci głową. – Do dziś mam ciary
na całym ciele. Łąka kwiatów, chór, gołębie. I to przemówienie… Łzy
płynęły ciurkiem, kiedy dziękowała mamie za całe swoje życie.
Dlaczego kobiety potrafią zrobić z nas takich mazgai? Czy to jest w ogóle
legalne?
– Zmieńmy temat.
– Masz rację. Ale zanim to zrobimy, ktoś musi ci powiedzieć, że ty
również spisałeś się jak prawdziwy facet. – Jim poklepuje mnie po
ramieniu.
Brakuje jeszcze, żebym się zarumienił.
– Dzięki, brachu, ale ja tylko wsparłem ją finansowo. Wszystko,
dosłownie wszystko zrobiła sama. I mimo że działała mechanicznie, dała
z siebie sto procent. Poza tym wierz mi, już moja matka do dziś mi za to
słodzi. Nie omieszkała mi nawet powiedzieć, że nigdy w życiu nie była
ze mnie tak dumna.
– Nigdy nie byłeś chytry, więc nie powinno nas to dziwić, ale odnosiliśmy
wrażenie, że gdyby Andrea zapragnęła dla swojej mamy gwiazdki z nieba,
zdobyłbyś ją.
Kurwa, czy ja naprawdę się rumienię?
– Nie ma o czym mówić. Kocham ją i zrobiłbym dla niej wszystko.
Spuszczam wzrok i udaję, że grzebię w papierach, ale prawda jest taka, że
po raz pierwszy ktoś mnie zawstydził. Kurwa, ze mną też nie jest najlepiej.
Powinienem się głęboko nad sobą zastanowić.
– A tak właściwie co mówi twoja mama na temat Andrei?
– Że kryzys psychiczny to powszechne zjawisko, ma wiele imion i jest
czymś naturalnym, ale nie mogą jej jeszcze wypuścić, bo nawet jeśli to był
incydent, może wrócić albo zamienić się w coś gorszego. – Zaciskam palce
we włosach. – Nie wiem, co może być gorszego od kobiety, która zrobiła
pauzę w swoim życiu, ale nie mam siły na kolejne wykłady mojej matki.
Jim zaczyna się śmiać, bo doskonale wie, co mam na myśli.
Udało mi się przeczytać trzy umowy w cztery godziny, a na biurku czeka
ich jeszcze z piętnaście. Postanowiłem wstrzymać kilka projektów do
odwołania, dzięki czemu zyskam więcej czasu i trochę spokoju.
Pieprzyć to. Nie zbiednieję.
Wychodzę z firmy i czekam na samochód, żeby jak najszybciej się
ulotnić. Kolejna rzecz, która się we mnie zmieniła. Kiedyś byłem
pracoholikiem, ciężko było zmusić mnie do wyjścia z biura. A dziś marzę
tylko o tym, żeby znaleźć się w domu, bo wiem, kto na mnie czeka.
– Jedziesz do domu? – pyta Jim, wrzucając do ust żółtego emenemsa.
Robię to samo. Obstawiam, że wspólnie zjedliśmy ich jakąś tonę.
– Najpierw do Andrei. Może pozwolą mi się z nią zobaczyć.
Gdy podjeżdżają nasze samochody, Jimmy pyta:
– Wpadnę do dziewczyn, masz coś przeciwko?
– Mówiłem ci, że na ten czas możesz zamieszkać z Liz u mnie. Czujcie
się jak u siebie. To znaczy bez przesady…
Parska śmiechem.
– Wiem, wiem! Jak ci się uda wejść, pozdrów ode mnie Andreę.
Wrzucam teczkę na tył czarnego matowego audi, ale zanim wsiądę,
zatrzymuję przebiegającego obok pracownika.
– Jack, przyniosłeś dokumenty, o które cię prosiłem?
Facet unosi wzrok do nieba.
– Jestem Mick.
Jack, Mick, jeden pies.
– Mam nadzieję, że dziś je otrzymam, bo nie lubię czekać.
– Ale kazał mi pan to zrobić godzinę temu.
– I wciąż ich nie dostarczyłeś?
– Są trzy godziny drogi stąd.
– Więc za dwie powinieneś być na miejscu.
– Tak panie, Blake. – Wchodzi po schodach do firmy. – Wezmę tylko
kluczyki od mojego odrzutowca.
Jim parska śmiechem, a ja pędzę do szpitala z wielką nadzieją, że uda mi
się w końcu zobaczyć moją Cherry. Najlepiej uśmiechniętą, ubraną w swoje
ubrania, wściekłą, że się tam znalazła, i gotową do wyjścia.
Marzyć każdy może, Blake.
Po drodze wpadam do kwiaciarni i kupuję cztery bukiety kwiatów –
w kolorze białym, różowym, czerwonym i niebieskim. Sprzedawczyni robi
wielkie oczy i rozdziawia usta. Jej wzrok pada na moje krocze i widzę, jak
dwukrotnie przełyka ślinę. Kobiety niewiele się różnią od facetów. Śmiało
mogę stwierdzić, że są od nich gorsze. Patrzę na jej pierścionek
zaręczynowy i uśmiecham się kącikiem ust, żeby dać jej do zrozumienia, że
chyba na niego nie zasłużyła. Pospiesznie podlicza moje zamówienie
i wychodzę bez słowa.
Kiedy docieram pod szpital, postanawiam odłożyć różowy bukiet dla Lily.
Następnie idę zmierzyć się z tym, co na mnie czeka.
Pod salą zauważam moją matkę. Rozmawia z jakimś lekarzem, ale kiedy
mnie dostrzega, od razu się żegnają.
– Witaj, synku. – Uśmiecha się i patrzy na kwiaty. – Co za piękny gest.
Na pewno się jej spodobają. Melissa! – krzyczy do jakieś kobitki
w podeszłym wieku. – Wstaw je, proszę, do wody.
– Ach, jakie piękne!
– Mogę ją zobaczyć? – przechodzę do rzeczy. – Chociaż na chwilę. – Po
minie mamy widzę, że nie jest to możliwe. – Może kiedy mnie zobaczy,
usłyszy mój głos, w końcu coś w niej pęknie. – Gdy kręci powoli głową,
wściekam się. – Nie możesz zabronić mi odwiedzenia własnej kobiety!
– Mogę. Jest moją pacjentką i muszę dbać o jej dobro, a nie o twoje.
Przecieram sfrustrowaną gębę.
– Jezu, ty naprawdę jesteś stworzona do tej pracy. Dowiedzieliście się
czegoś, co mój mózg mógłby przyswoić? Ona tam leży. Od trzech dni.
Karmisz ją, myjesz i czeszesz. W zasadzie to jak chcecie jej pomóc?
Pocą mi się ręce, szyja i czoło. Nie zniosę dłużej tego odosobnienia.
Potrzebuję Andrei, nawet jeśli miałaby nic nie mówić. Jest dla mnie jak
narkotyk. Muszę dostać swoją działkę!
– Na dole jest kafejka, chodźmy na kawę. – Mama ciągnie mnie za
przedramię. Nie mam wyboru, więc idę za nią jak smarkacz, który ma
nadzieję, że jak będzie grzeczny, w końcu mamusia się nad nim zlituje.
– Kupię ci podwójną, bo wyglądasz, jakbyś umarła już z pięć razy –
prycham.
Mama patrzy na mnie z ukosa.
Wiem, słaby żart, ale wciąż pracuję nad swoim pojebanym poczuciem
humoru.
Sytuacja z moją matką jest zawieszona, to znaczy staram się nie sprawiać
jej przykrości, bo potrzebuję jej jak nigdy wcześniej, pomijając swoje
dzieciństwo. Wiem, że mnie rozumie, i wiem, że kocha Andreę jak własną
córkę, o której pewnie marzyła. Poza tym jest psychologiem z powołania,
a co za tym idzie, moja dziecinka nie mogła trafić lepiej.
Gdy siadamy po przeciwnych stronach stolika, mój wzrok zaczyna
błądzić po ruchomych schodach rozdzielających szpitalne skrzydła.
– Nie mogę uwierzyć, że jeszcze niedawno leżała tu Rose… –
Wypuszczam powietrze z płuc. – To wszystko… Nie byłem na to
przygotowany. – Chwytam się za głowę.
– Więc możesz sobie tylko wyobrazić, jak się czuje Andrea. – Wzdrygam
się zaskoczony, ale szybko przyswajam to, co powiedziała. I czuję się
jeszcze gorzej. – Ona też nie była na to przygotowana, a to jej mama. Oboje
wiemy, jak silna więź je łączyła. Wiem, że oddział psychiatryczny nie
kojarzy się najlepiej, ludzie myślą, że człowiek, który tu trafił, jest stracony,
ale naprawdę każdego może to spotkać. Kiedy umysł nie daje sobie rady,
ciało się wyłącza. Musi się jakoś zregenerować, zrobić reset, by wrócić na
odpowiednie tory. Tak właśnie działa ludzka psychika. A my, specjaliści,
jesteśmy od tego, żeby takim ludziom pomóc.
Nachylam się do niej.
– Tylko w jaki sposób? Równie dobrze ona może się nie odezwać przez
dziesięć lat.
Mama odstawia kubek z kawą i kręci głową.
– Nie, to nie tak. Jest pod obserwacją, badamy jej zachowanie i reakcje,
ale nie możemy jej tak trzymać w nieskończoność. Musimy postawić
diagnozę i wdrożyć odpowiednie leczenie oraz terapię.
Jaką, kurwa, diagnozę?
– Mówiłaś, że przeszła załamanie nerwowe, więc jaką diagnozę?
– Nick, na świecie jest tyle chorób, co powietrza. To była diagnoza
wstępna. Żeby poznać skalę problemu, należy zajrzeć do środka, a to
wymaga czasu. Zwłaszcza jeśli pacjent nie wykazuje żadnej inicjatywy,
rozumiesz? Pamiętaj, że… – Oczy mojej mamy nagle robią się szklane.
– Że co?
– Że ona wiele w życiu wycierpiała. Najpierw pochowała tatę, mając
zaledwie piętnaście lat. Później została skrzywdzona przez kogoś, kogo nie
pamięta, i do tego urodziła dziecko. Potem pojawiłeś się ty, sam wiesz, że
bywało różnie. A teraz… straciła ukochaną mamę.
W międzyczasie ktoś podpalił ubranka Lily, rzucił cegłówką w ich okno,
Andrea spadła i potłukła żebro, bo ten skurwysyn ją nękał, ktoś podpalił jej
dom, a później wymalował na nim wulgaryzmy. Nie jestem godzien tej
dziewczyny. Powinienem odejść, żeby znalazła kogoś, przy kim odnajdzie
spokój. Ale nigdy tego nie zrobię. Będę się starał być dla niej najlepszym,
co ją w życiu spotkało. Zaraz po Lily.
– Boję się, że zrobią z niej wariatkę… – wyznaję.
– Chyba zapomniałeś, że tu jestem? – obrusza się mama. – Myślisz, że
bym na to pozwoliła? Wszyscy wiedzą, w jaki sposób do tego doszło.
Wiedzą, że to wesoła, energiczna, niedająca sobie w kaszę dmuchać
dziewczyna. – Uśmiecham się na te słowa. – Ma rodzinę, pracę, chłopaka
i poukładane życie. Nie zrobiła nikomu krzywdy, więc nie może być
wariatką. Ale to nie oznacza, że możemy przestać być czujni. Ona musi
zacząć mówić. Nawet jeśli będą to same destrukcyjne rzeczy, musimy ją
usłyszeć.
– Może przestańcie faszerować ją lekami, to w końcu wróci do siebie –
sugeruję.
– Bez leków mogłoby jej już nie być, wierz mi.
Patrzę w bok, bo nie chcę wyjść na mięczaka. Nie jest mi łatwo słuchać
tego wszystkiego o kobiecie, która jest dla mnie najważniejsza.
– Ile czasu możecie ją tu trzymać?
– Maksymalnie dwa tygodnie. Później będziemy musieli przenieść ją
z obserwacji do szpitala psychiatrycznego…
Na ułamek sekundy przenoszę na nią wzrok. Od emocji bolą mnie
wszystkie mięśnie.
– Nie ma mowy. Kochasz swoją pracę, w kółko powtarzasz, ile dla ciebie
znaczy. – Wstaję, moja matka też. Nie jestem w stanie usiedzieć, pić kawy,
jeść. Podchodzę do niej najbliżej, jak się da. – Nie mogłaś pomóc sobie,
mnie, więc teraz masz szansę i możesz odkupić swoje winy – niemal
warczę jej w twarz, a jednocześnie błagam wzrokiem, żeby do tego nie
dopuściła. – Obiecuję, że wszystko ci wybaczę i nigdy więcej do tego nie
wrócę. Tylko jej pomóż! – Chwytam ją za drobne ramiona. – Zrób
wszystko, żeby do nas wróciła.
Puszczam ją i prostuję się.
– Taki mam zamiar, Nick. – Mama sprawdza swój telefon. – Muszę
wracać, wzywają mnie.
– Idę z tobą!
Gdy wbiegamy po schodach, serce łomocze mi tak mocno, że prędzej
chyba umrę na zawał, niż doczekam wyzdrowienia Andrei. Dopadamy do
drzwi, które moja matka przede mną zasłania. Jest ode mnie dużo niższa
i wie, że gdybym chciał, przesunąłbym ją jednym palcem, ale postanowiłem
być grzeczny. Przynajmniej tutaj, gdzie nie mam na nic wpływu.
– Nie możesz wejść, dopóki się nie dowiem, co się stało – mówi tonem
nieznoszącym sprzeciwu.
Mija minuta, pięć, dziesięć, dwadzieścia. Chodzę w kółko i mam ochotę
walić głową w ścianę. Podskakuję, kiedy z pokoju wychodzi moja mama.
– I co?
– Zapytała, jaki dziś dzień i czy widziałam Lily. – Czekam na coś więcej,
bo w sumie nie dociera do mnie, co chciała przez to powiedzieć. A może
liczyłem, że Andrea najpierw zapyta o mnie. Wiem, wiem. Jestem
bezczelny i zarozumiały. – Odezwała się, Nick. Nie była agresywna, ale nie
okazywała żadnych emocji. Poprosiła o sok jabłkowy.
Sok jabłkowy?
Sok? Jabłkowy?
Tak, kurwa.
I tyle?
A czego się spodziewałeś? Monologu o miłości?
– Pójdę jej kupić.
Muszę ochłonąć, muszę wbić sobie do mojego tępego łba, że nie jestem
centrum wszechświata Andrei. Oprócz wielkiej miłości do naszego dziecka
miała jeszcze matkę, która była dla niej najważniejsza – wciąż jest. Ciężko
mi o tym pamiętać, bo sam nie znam takiego uczucia. Kiedy byłem mały,
wszyscy, których kochałem, mnie opuszczali, więc nie wiem, jak to jest
kochać kogoś poza nią.
Biorę dwa soki jabłkowe, precle, ciasteczka owsiane z bananami (jej
ulubione), paczkę żelków, które może przypomną jej o Lily, i misia. Tak,
misia. Może ten jebany miś sprawi, że poczuje się lepiej.
– Mogę ją zobaczyć? – burczę, gdy wracam na oddział, choć nie
spodziewam się, że moja matka zmieniła zdanie.
– Tak.
Tak?!
Jezu, jestem tak podekscytowany, że nagle uświadamiam sobie, że nie
wiem, co mam powiedzieć Andrei, kiedy już tam wejdę.
– Mogę? – Zaglądam do środka. Nie reaguje, ale pieprzę to. Muszę
spróbować. – Dobrze cię widzieć. Jesteś głodna? A może masz ochotę na
coś słodkiego?
Cisza. Patrzę na nią i mam wrażenie, jakby uszło z niej całe życie.
– Cieszę się, że się obudziłaś. Możesz mi chociaż powiedzieć, jak się
czujesz?
Cisza.
– Każdego dnia nasza córka maluje mi paznokcie. Dziś miałem
niebieskie. Często o ciebie pyta, chciałaby cię zobaczyć.
Brak reakcji. Mam wrażenie, że rozmawiam ze sobą, ale się nie poddam.
– Przyniosłem ci misia. – Przypominam sobie o laurce od Lily, którą mam
w kieszeni marynarki. Wyciągam ją i rozprostowuję. Przybliżam się
z krzesłem jak najbliżej jej ślicznej buzi, ale Andrea na mnie nie patrzy. –
To od Lily. Podoba ci się?
Jest! Widzę słabą reakcję! Spogląda na obrazek. Bacznie obserwuję jej
twarz, usta, oczy, ale nie dostrzegam niczego oprócz pustego wzroku. Nie
wiem, czy to przez leki, czy faktycznie wszystko jej jedno.
– Lily za tobą tęskni, Andrea. Ja za tobą tęsknię. Powiedz coś. Cokolwiek.
Nie możesz tu zostać na zawsze. Jesteś silna. Razem to wszystko
przetrwamy, tylko musisz tego chcieć.
Cisza.
– Masz córkę, która cię potrzebuje. Która codziennie w nocy za tobą
płacze. Dlaczego się poddałaś?
Kurwa mać! Muszę obrać inną taktykę.
Zamykam się na chwilę i krążę po pokoju. Zauważam, że Andrea skubie
bandaż na dłoni, ale robi to tak delikatnie, jakby drapała mrówkę.
– Wiem, że… – przełykam ślinę – …odkąd mnie poznałaś, twoje życie
zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Pewnie często myślałaś, że
popełniłaś błąd, ale przysięgam – ocieram dyskretnie łzę, chociaż i tak na
mnie nie patrzy – że dorwę tych, którzy cię krzywdzą. Nie mogę zwrócić ci
mamy, nie mogę w żaden sposób ukoić twojego cierpienia, ale kocham cię
i nie chcę, żebyś zapominała o tej miłości.
Wiem, że mówię tak, jakbym ją przepraszał, ale rzeczywiście chciałbym
przeprosić ją za wszystko, co ją w życiu spotkało. Tylko nie wiem, czy to
dobry pomysł. Nawet nie wiem, czy ona mnie w ogóle słucha…
– To nie jest tak, że chcę umrzeć. – Gdy wreszcie słyszę jej głos, za
którym tak bardzo tęskniłem, podbiegam i siadam przy niej na łóżku.
Ujmuję jej drobną dłoń i uśmiecham się przez łzy. – Ja po prostu nie chcę
żyć.
Gwałtownie wstaję. Analizuję jej słowa i zaciskam pięści. Nie ma szans,
żebym słuchał tego ze stoickim spokojem! Jeśli tak ma wyglądać jej
leczenie, to ja podziękuję.
Nie piszę się na to. Nie. Nie ma, kurwa, mowy!
– Musisz żyć, Andrea. – Zaciskam zęby. Do oczu napływają mi łzy. – Bo
jeśli odejdziesz… nie będziemy mogli z tym żyć. – Wypuszczam powietrze
z płuc, żeby się uspokoić. – Nie poradzimy sobie bez ciebie.
– A jeśli… – Jej głos jest tak cichutki, że muszę się zbliżyć, żeby ją
słyszeć.
– Tak? Jeśli co? Powiedz mi, skarbie. – Gładzę kciukiem jej drobną twarz,
marząc, żeby znów zobaczyć te słodkie dołeczki.
– Jeślibym umarła…
– Nie umrzesz, bo na to nie pozwolę – warczę i nieświadomie nią
potrząsam. Ale nie robi to na niej wrażenia.
– Czy wtedy też… będziesz jej ojcem?
Zamykam oczy, żeby nie pęknąć.
To boli.
Boli jak skurwysyn.
– Tak, będę. Ale to nie zmienia faktu, że masz żyć! – podnoszę głos
i wstaję. Nie nadaję się do tego. – Masz załamanie nerwowe, nie wiesz, co
mówisz. – Macham rękami na lewo i prawo. – Ale wyjdziesz z tego.
Poradzimy sobie z tym. Musisz wyzdrowieć, bo twoja mama by tego
chciała. Wiesz, że cierpiałaby, gdyby cię teraz zobaczyła, prawda? Pokaż
jej, że jesteś silna, bo na pewno na ciebie patrzy. – Sam w to nie wierzę, bo
nie istnieją dla mnie te wszystkie religijne bzdury, ale ona… musi w coś
wierzyć.
Wtedy zaczyna krzyczeć tak głośno, że mało nie zdziera sobie gardła:
– Wynoś się! – Podbiegam, żeby ją przytulić, ale wierzga agresywnie
i boję się, że zrobi sobie krzywdę. – Wynoś się, słyszysz?! – Łzy płyną mi
po twarzy, ale już nawet ich nie wycieram. – Wynoś się!
Do pokoju wpada dwóch lekarzy w towarzystwie mojej mamy. Coś do
mnie mówią, każą się wycofać, ale jestem jak w transie.
A Andrea ciągle zawodzi:
– Ona mnie zostawiła! Zostawiła mnie! – Z jej niebieskich oczu też płyną
łzy, które trafiają mnie prosto w serce.
Cofam się i przywieram plecami do ściany. Widzę wszystko, co się dzieje
przede mną, jak przez mgłę. Wiem tylko, że coś jej podają, że moja mama
tuli ją do piersi. Andrea jej nie odpycha, po chwili się uspokaja i wtula
w nią, jakby chciała się przede mną schować. To boli jeszcze bardziej. To ja
powinienem ją pocieszać.
– Nie ma jej… – łka przejmująco. – Nie ma…
– Cii… Już dobrze, już dobrze.
– Proszę wyjść. Nie może pan tutaj zostać – mówi jakaś piguła.
Matka daje mi znać, że muszę to zrobić, więc wychodzę. W zasadzie nie
wiem, czy chciałbym zostać.
Wsiadam do samochodu wyzuty z uczuć. W głowie mam tylko to, że
mnie odtrąciła. I nawet świadomość, że to wina choroby, nie zmienia skali
bólu, jaki we mnie uderzył.
Moje biadolenie przerywa telefon od Liz.
– Masz jakieś nowe wieści? Nie mogę patrzeć na zachowanie Lily…
Zaczęła się jeszcze bardziej wycofywać. – Po prostu, kurwa, cudownie. –
Staramy się czymś ją zajmować, ale ona ciągle tylko pyta o babcię i mamę.
– Odezwała się, ale to, co mówiła…Wolałbym chyba, żeby milczała.
– Pytała o Lily? O nas? Wie w ogóle, co się stało?
– Wie, co się stało. Mówiła, że nie ma ochoty żyć, a kiedy wspomniałem
o Rose, wpadła w szał. Musiałem wyjść.
Liz milczy przez chwilę. W sumie ja też nie wiem, co powiedzieć.
– Jak długo to jeszcze potrwa, Nick?
– Nie wiem. Pogadamy w domu, bo łeb mi pęka.
– Jasne, do zobaczenia.
Rozłączam się.
Kiedy podjeżdżam pod dom, czeka na mnie mój mechanik. Chłopak przez
całą dobę grzebie w samochodach, a kiedy nie ma nic do naprawy,
sprawdza je podczas jazdy. Lubię go, więc pozwalam na te darmowe
przejażdżki. Teraz podaję mu kluczyk i wyciągam swoje rzeczy
z bagażnika, ale widzę, że chce mi coś powiedzieć. Odkąd wyciągnąłem go
z nałogu chlania, jest cichy i mało wymagający.
– Co jest, George? – pytam. – Chcesz się przejechać?
– Może później… Ja w innej sprawie. – Przestępuje z nogi na nogę.
– Tylko nie mów, że zamierzasz odejść. Chcesz podwyżkę? Nie ma
sprawy? – Zamykam bagażnik. – Nowszy model merca? Nie ma sprawy.
Tylko błagam, nie kop leżącego.
– Gdzie tam… – Macha ręką. – Nigdzie się nie wybieram. Za dobrze mi
tutaj.
– To w czym problem?
– Zajrzałem do samochodu pańskiej żony… przepraszam, dziewczyny
i znalazłem w nim puszkę czerwonej farby.
Czuję, że zasycha mi w ustach.
– Masz ją?
– Tak, jest w garażu – odpowiada, pewnie zdziwiony tym, że pytam
o puszkę, a nie o to, na jaką cholerę grzebał w bagażniku mojej kobiety.
Znam go jednak i wiem, że nie jest wścibski. A poza tym interesuje mnie ta
puszka.
Idę za nim do jego świątyni, a on podaje mi srebrną puszkę. Otwieram
nakrętkę. Czerwona farba.
– Od razu mówię, że nie chciałem grzebać, ale zaciekawiony byłem,
więc…
– Nie przejmuj się. – Klepię go w ramię. – George? Nikomu o tym nie
mów, okej? Nawet mojej matce.
Przejeżdża palcami po ustach jak suwakiem.
I to mi się podoba.
Wchodzę po schodach, ale zanim docieram do drzwi, biorę porządny
wdech. Nie mam pojęcia, co zastanę po drugiej stronie.
Wita mnie Paul. Dyskretnie zabiera moją teczkę razem z marynarką.
Ostatnio porozumiewamy się bez słów. Moi pracownicy wiedzą, że jestem
wypompowany i lepiej, żebym się nie odzywał.
W salonie jest pusto, w jadalni też. Paul, widząc, że się rozglądam,
informuje, że Lily bawi się w ogrodzie z Liz i Jimmym. Cieszy mnie to.
Siadam na sofie i proszę o whisky. Wypijam ją duszkiem, oglądając puszkę
spreju. Kompletnie nie wiem, co mam o tym myśleć.
Po piętnastu minutach ciszy do domu wchodzą Lily, Liz oraz Jim. Wstaję
i biorę małą na ręce, żeby się przywitać.
– Hej, słoneczko. Jak się czujesz?
– Może być. – Wzrusza ramionami. – Dzwoniłam do mamy, ale ciągle
mówi, że nie może teraz rozmawiać.
– To nie mama… to znaczy to głos mamy, ale to poczta głosowa.
– Poczta głosowa?
– Głos mamy jest nagrany, jeśli ona sama nie może rozmawiać. Możesz
jej zostawić wiadomość, którą później odsłucha. – Nie wiem, czy mnie
zrozumiała, ale nagle wpadam na genialny pomysł. Ja to jednak mam łeb! –
Więc możesz do niej mówić. – Wyciągam z jej zaciśniętej rączki telefon
i wybieram numer Andrei. – Kiedy piknie, mów, co tylko chcesz. A jak
skończysz, naciśnij tutaj. – W jej małych oczach widzę radosne iskierki. –
Mama odsłucha wszystko, kiedy będzie zdrowa.
– Czy do babci też mogę tak zadzwonić?
– Możesz. – Wiem, kurwa, wiem, że nie powinienem dawać jej złudnych
nadziei, ale ona ma dopiero sześć lat, tak?
– Pójdę opowiedzieć jej, co robiłam. I powiem, że za nią tęsknię
i czekam, aż do mnie wróci. – Zamyśla się i skubie skórkę przy paznokciu.
Ostatnio często to robi, co zaczyna mi się nie podobać. – Babci też powiem,
że za nią tęsknię.
– Mam iść z tobą? – pytam, ale kręci głową. – Chcesz być sama?
– Tak – odpowiada, wciskając telefon w klatkę piersiową.
– Dobrze. Będę w salonie, jakbyś mnie potrzebowała, okej.
– Okej. Pa.
Kiedy Lily jest w połowie schodów, Liz rzuca się na puszkę.
– Co to jest? – Patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami. – Tylko nie
mów mi, że to ty pisałeś po ścianach, bo chyba strzelę sobie w łeb!
– George znalazł to w bagażniku Andrei.
Spoglądam na nią, a później na Jima, równie skonsternowanego.
– Po co jej sprej? – pyta Liz, ale milczę. – Nie. – Zasłania oczy ręką. –
Nie waż się nawet tak myśleć, Nick.
– Przecież nic jeszcze nie powiedziałem.
– Ale przemknęło ci przez głowę, że to mogła być ona, prawda? – Nie
mówię, że nie, ale to chyba żadna zbrodnia mieć chujowe myśli, co? –
Nigdy w życiu! – Liz gwałtownie wstaje i chwyta się za głowę. – Moja
siostra nie jest wariatką!
– Nikt tego nie powiedział. Jestem ostatnią osobą, która by tak pomyślała.
Odwraca się i celuje we mnie swoim różowym trzystumetrowym
paznokciem.
– Przedostatnią!
Dobra, kłótnie z Liz nie mają sensu. Ta kobieta przegada każdego, nawet
jeśli nie ma racji.
– Pytanie tylko, skąd go wzięła – mówię, żeby temat zszedł ze mnie. –
Była w Harrods, kiedy Rose trafiła do szpitala. Musiała ją gdzieś znaleźć.
– Lub wyszarpać od sprawcy.
– Wątpię. Powiedziałaby mi to tym.
Liz otwiera usta, ale po chwili je zamyka. Chciała coś powiedzieć? Ma co
do tego wątpliwości? Wiem, że kobiety nie mówią swoim facetom
wszystkiego, bo od tego mają swoje pokręcone przyjaciółki, ale Andrea
dobrze wiedziała, że szukam sprawcy, więc nie zataiłaby takiej informacji.
– Może zapomniała, w końcu to było najmniej istotne w obecnej sytuacji
– stwierdza Liz. – Biedna Cherry… Tak cholernie mi jej brakuje. Boję się,
że już nigdy nie będzie tą samą dziewczyną co wcześniej.
Czy mi się wydaje, czy teraz ona próbuje zmienić temat?
– Mogę podjechać do Harrods i wypytać sąsiadów – proponuje Jim.
– Nie chcą mówić – odpowiadam. – To banda zjebów.
– Może Andrea miała rację.
– Z czym? – Unoszę wzrok na zadumaną Liz. Ewidentnie wie więcej niż
ja. I zaczyna mnie to wkurwiać.
– Z tą całą Atwood.
– Czy ja o czymś nie wiem?
– Nie mówiła ci o naszym spotkaniu w Blossom? – Kręcę głową, a ona
wyjaśnia: – Podpisywałam umowę o lokal, dlatego niechcący
uczestniczyłam w tej szopce. Andrea przyszła do mnie do stolika podczas
przerwy. Podniecałam się, że mam lokal i tak dalej, kiedy do kawiarni
weszła Patricia. Zaczęła prowokować Andreę. Najpierw kazała jej siebie
obsłużyć, bo jak sama powiedziała: będzie miała długie spotkanie. Z tobą.
Co za pizda.
– Mów dalej.
– Andrea trzymała fason, chociaż wiem, że ją to bolało, ale tamta nie
dawała za wygraną. Zaczęłyśmy się kłócić, aż w pewnym momencie
Andrea kazała się jej wynosić. One się tam prawie pobiły, Nick. Sprawa
byłaby wygrana, gdyby nie to, że Martha kazała Andrei wyjść z pracy
i wrócić, kiedy ochłonie.
– I co dalej?
Okłamała mnie. Powiedziała, że wzięła urlop i nie ma ochoty dłużej
chodzić na zajęcia tańca. Nie mam do niej pretensji. Mam pretensje do
siebie. Miała jakiś powód, żeby mnie okłamać, a ja jak nigdy postanowiłem
nie męczyć jej pytaniami. Obawiam się, że tym razem na nie liczyła, ale
mnie było na rękę, że będę ją miał całe dwa tygodnie tylko dla siebie.
– Zabrałam ją do siebie – ciągnie Liz. – Już wtedy była czymś
przygnębiona, zanim przyszła ta wstrętna… Uch, nie cierpię jej. Bez
obrazy, ale nie wiem, jak mogłeś być z kimś tak pustym i próżnym.
– Nie byłem z nią.
– No tak. Ty z niej tylko korzystałeś. W zasadzie do niczego więcej się
nie nadaje. – Przecieram twarz i składam wszystkie klocki do kupy, gdy Liz
nachyla się nade mną. – I tyle? – niemal wrzeszczy. – Nic z tym nie
zrobisz?
– Oczywiście, że zrobię – odpowiadam stanowczo.
– No mam nadzieję. Andrea wiele przez nią wycierpiała. A z tego, co
mówiła, nie jesteś skory do rozwiązania tego problemu.
Równie dobrze mogła mnie strzelić w ryj.
– Co masz zamiar zrobić? – pyta mnie Jimmy.
– Nie wiem. Ale zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Skąd mój ojciec
zna Andreę? Na pogrzebie rozmawiali, jakby się znali. O tym też mi nie
wspomniała.
Jim kręci głową, a Liz chwilę myśli, po czym znów celuje we mnie
swoim paznokciem. Jezu, nie wiem, czy to normalne, ale zawsze, gdy
widzę takie szpony, zastanawiam się, jak kobiety podcierają sobie tyłek!
– Andrea mówiła coś o jakimś sympatycznym panu, który często
przesiadywał w Blossom. Raz przyniósł na rękach Rose… Może to był twój
tata?
– Dlaczego przyniósł ją na rękach?
– Zemdlała, a on akurat szedł do Blossom. Wiem tylko, że Andrea była
mu bardzo wdzięczna i długo nie mogła wyjść z podziwu, że są jeszcze na
świecie tacy bezinteresowni ludzie.
– Czyli Andrea nie wie, że to mój ojciec. To wszystko wyjaśnia.
– A dlaczego twój ojciec się nie przyznał? – pyta Jim.
– Zapewne miał jakiś powód, może chciał ją bliżej poznać. Nie wiem.
I w zasadzie gówno mnie to obchodzi. Ale nie podoba mi się, że wszyscy
się koło niej kręcą.
Do pokoju zagląda Kirstin.
– Panie Blake, czy podać do stołu?
– Tak, proszę. Zjedzmy coś i pomyślmy, jak rozwiązać te wszystkie
zagadki.
– Pójdę po Lily. – Liz zrywa się z kanapy.
– Czy podać pańskiej córce jej ulubione naleśniki z czekoladą?
– Nie, Kirstin. Moja córka zje dziś normalną kolację.
– Oczywiście.
– Jak myślisz, skąd miała tę puszkę? – pyta Jim, ale widzę, jak ukradkiem
spogląda w stronę schodów. Mam nadzieję, że Liz go nie bije, bo chłopak
zaczyna być przewrażliwiony.
– Nie mam pojęcia. – Wzruszam ramionami. – Wstydzę się swoich myśli,
ale niczego już nie jestem pewny. Może miała jakieś problemy i sobie
z nimi nie radziła?
– Wątpię.
– Muszę się z tym przespać.
Ze schodów zbiega Lily, a Liz stara się za nią nadążyć. Muszę pomyśleć
o jakiejś barierce.
– Powiedziałam mamie, że na nią czekam. A babcia nie chciała słuchać.
– Tłumaczyłam jej, że babcia nie ma poczty głosowej…
Szlag. Nie pomyślałem o tym.
– Chodź do mnie, Lily. To nie jest tak, że babcia nie chciała. Babcia… jest
w niebie, pamiętasz? – Lily powoli potakuje. – I masz ją tutaj, w serduszku.
Możesz do niej zawsze mówić, ale ona ci nie odpowie.
Kurwa, to jest takie ciężkie!
– Dlaczego?
– Bo tam – unoszę palec, a ona podąża za nim wzrokiem – u góry…
No i co dalej?
– Jest wysoko? – wtrąca, ratując mnie z opresji.
– Tak.
– Okej. Ale może przyjdzie na moje urodziny. – Siada zadowolona na
krześle.
Zamykam oczy i biorę haust powietrza. Andrea musi wyjść ze szpitala
i pomóc mi ogarnąć to wszystko, bo inaczej wyciągnę ją stamtąd na siłę.
ROZDZIAŁ 25
*
Dziś wszystkie rytuały przejęła moja mama, żeby trochę nacieszyć się
Lily. Wykąpała ją i przeczytała dwie bajki do snu. W głosie małej słyszałem
ekscytację, gdy planowała kolejny rysunek dla mamy, prezent dla mamy
i to, jak się ubierze na wizytę u mamy.
Chyba przez całe życie z moich ust nie wyszło tyle słów pocieszenia, co
w ostatnich kilkunastu dniach. A najgorsze, że sam nie do końca wierzę
w to, co mówię. Nie mogę jednak zawieść Lily, nie po tym, co jej
naobiecywałem.
Po samotnej kąpieli uświadamiam sobie, że od jakiegoś czasu nie mam
nawet ochoty na seks. Niesamowite, co? Nie dość, że stałem się
monogamistą, to jeszcze przestałem walić konia.
Zakładam spodnie od dresu i białą koszulkę, bo ten zestaw najbardziej
lubi Andrea. To chyba rzadkość, kiedy kobieta woli dres od garniaka. Gdy
schodzę na dół, żeby porozmawiać z mamą, cieszy mnie widok, jaki
zastaję. Liz opróżniła już połowę drinka, a moja rodzicielka sączy czerwone
wino. Dzwoniłem do Jima, ale jest pochłonięty pracą. Nie musiałem mu
mówić, że jestem jego dłużnikiem, bo obaj wiemy, że to prawda. Nie wiem,
co bym bez niego zrobił. Ale tym zajmę się, kiedy życie mojej rodziny
wróci na właściwe tory.
Siadam na fotelu, żeby być w centrum rozmowy.
Chyba w centrum uwagi, Blake.
– Wypisywałem do ciebie przez cały dzień – zwracam się do mamy. –
Mogłaś chociaż odpisać, żebym dał ci spokój. Masz telefon Andrei?
– Jutro ci przyniosę. Nie miałam przy sobie komórki, bo zostawiłam ją
w pokoju pielęgniarskim. A przez cały ten czas siedziałam z Andreą.
– I? – Unoszę brwi. – Chyba nie chcesz nam powiedzieć, że patrzyłaś, jak
śpi.
Grzeczniej, facet.
– Nie, bo prawie nie spała.
– Mówisz poważnie?
– Nick, jestem psychologiem. Nie żartuję z moich pacjentów.
Wywracam oczami i upijam łyk whisky.
Liz odstawia pustą szklankę i kładzie głowę na ramię mojej mamy.
Niesamowite, jak takie sytuacje łączą ludzi. Nigdy bym nie przypuszczał,
że będę wdzięczny tylu osobom za wsparcie, a tym bardziej że zamieszka
u mnie Liz pod nieobecność naszych partnerów. Liz stwierdziła (czym
zapunktowała u mnie podwójnie), że powinna zostać i spać z Lily, żeby
mała chociaż w jakimś stopniu czuła się normalnie.
– Czy ona w końcu do nas wróci? – pyta teraz, pogrążona w myślach.
– Wraca. Powoli, ale wraca.
Jezu, czy ja zawsze muszę wyciągać od ludzi informacje? Nie można po
prostu powiedzieć wprost? Nie mam całej nocy, żeby się dowiedzieć,
dlaczego mama nie miała czasu do mnie napisać.
– O czym rozmawiałyście? Czy raczej to ty mówiłaś, a ona przytakiwała?
– Więcej wiary, synku. Standardowo pierwsze pytanie Andrei było
o mamę. Trochę o niej rozmawiałyśmy, ale nie chciała mówić o śmierci,
więc zapytałam ją, czy pamięta, co się stało w apartamencie. Przyznała, że
tak. Poprosiłam, żeby mi o tym opowiedziała, a ona to zrobiła. – Mama
unosi palec wskazujący. – Pierwsza i zasadnicza kwestia: Andrea ma
świadomość tego, co się wokół niej dzieje, a to bardzo ważne
w postawieniu diagnozy. Przyznam szczerze, że bardzo mi ulżyło.
– I co dalej? Czy wspomniała o tym, co się dokładnie wtedy stało?
Czy wspomniała o mnie?
– Powiedziała – mama otwiera swój zeszyt – cytuję: „Byłam tam, w tym
kryształowym pudełeczku, i oni wszyscy nie rozumieli. Chciałam być
sama. Po prostu. Przecież i tak zostałam sama”.
Kryształowe pudełeczko… Zawsze rozbawia mnie ta nazwa. Ale to dla
mnie wciąż za mało informacji.
– To nie ma sensu. Nie została sama. – Chyba to boli mnie najbardziej.
Ma mnie i Lily.
– Kiedy zapytałam, co wtedy czuła i czy pamięta, co spowodowało jej
wybuch, odpowiedziała: „Kiedy wszyscy poszli, odczułam jeszcze większą
pustkę. Każdy kąt przypominał mi mamę. Widziałam, jak gotuje, i czułam
zapach jedzenia, a kiedy wyszłam na taras, oni wszyscy… zaczęli do mnie
mówić”. Zapytałam ją, kto do niej mówił, i odpowiedziała: „Wszyscy.
Wszyscy, których kocham”. Zapytałam, co wtedy czuła, a ona, wpatrując
się w swoje dłonie, powiedziała: „Chciałam, żeby wrócili. Chciałam, żeby
mama wróciła. Nie powiedziałam jej przecież wszystkiego”.
– Co to znaczy? Przecież nikogo tam nie było.
Nie powiedziała jej wszystkiego… Szlag. Wszystko nabiera sensu. Ale
mój mózg wciąż nie dopuszcza informacji o tym, że kobieta, która tyle
przeszła, mogła się poddać.
Nie ona. Nie moja Cherry.
– Miała urojenia słuchowe, mówiła, że słyszała i widziała sceny
ze swojego życia, te dobre i złe, ale głównie powtarzała – mama znów
zerka do kajetu – „Chciałam, żeby wrócili. Chciałam, żeby mama wróciła.
Ona nie wie”.
– Świetnie. – Przecieram sfrustrowaną twarz. – Teraz czuję się jak
największy dupek na świecie.
– Nie mogłeś przewidzieć, że to się tak skończy.
Muszę wstać, bo ciśnienie rozpierdala mi głowę.
– A powinienem – warczę.
– Powinieneś – odzywa się Liz. Zaskakuje mnie, bo myślałem, że gramy
w jednej drużynie. – Gdybyś potrafił czytać w myślach – dodaje. – Ale
niestety żadne z nas nie urodziło się z tym darem. Ja też mogę mieć do
siebie pretensje, przecież byłam u niej wcześniej. Gdybym wiedziała…
Jezu, nie mam ochoty na babskie lamenty. Wołam Marię, naszą drugą
gosposię, żeby przyniosła mi kolejną butelkę whisky, bo na trzeźwo nie
dam rady ogarnąć tej kumulacji kobiecych hormonów.
– Dzieci, gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, toby się położył,
prawda? – kwituje moja mama. – Najważniejsze, że mamy postęp. Poza
tym Andrea chce wyzdrowieć, żeby wrócić do Lily. Żeby wrócić do nas
wszystkich.
Siadam na fotelu.
– I to wszystko wydarzyło się dzisiaj?
– Tak. Czasami rozmowa wygrywa z medycyną. Człowiek potrzebuje,
żeby ktoś go wysłuchał i zrozumiał jego problem. Postanowiłam się nie
poddawać, bo przecież znam Andreę i wiem, że trzeba ją trochę przycisnąć.
Wystarczyłoby mi samo „tak”.
– Jak się zachowywała, kiedy mówiła o Rose?
– Była opanowana, ale to dzięki środkom uspokajającym. Starałam się nie
poruszać tematu śmierci, jeszcze na to za wcześnie.
– Jaką mamy pewność, że sobie z tym poradzi? Że kiedy stamtąd wyjdzie,
nie będzie nawrotu choroby?
– Żadnej.
– To mnie pocieszyłaś.
– Czasami ten pierwszy cios jest najboleśniejszy, ale z czasem człowiek
się uodparnia, a przynajmniej w większości przypadków.
Nie obchodzi mnie „większość przypadków”. Obchodzi mnie przypadek
Andrei. Nie mówię tego jednak głośno, bo wiem, czym by się to skończyło.
Kolejnym psychologicznym wykładem doktor Cheryl. A na to nie mam
ochoty.
– Czy ja też mogę ją odwiedzić? – pyta Liz.
Nie będę dupkiem, ale mam ochotę powiedzieć, że powinna zrobić to już
dawno.
– Nawet powinnaś. – Dzięki, mamo. – Im więcej osób przy niej będzie,
tym większa szansa, że szybciej dojdzie do siebie. Najważniejsza jest
miłość i wsparcie najbliższych, zawsze będę to powtarzać.
– A dlaczego pojutrze? – Ta myśl nie daje mi spokoju.
– Dlatego że sama o to prosiła. Wydaje mi się, że tak samo jak tego
pragnie, również się boi. To w końcu jej dziecko, a jak wiemy, Andrea
zawsze starała się ukrywać przed Lily swoje problemy i emocje. Ja również
się obawiam, czy po spotkaniu będą w stanie się pożegnać. Muszę
przygotować Lily na to, że będzie musiała wrócić do domu bez mamy.
Wpadam na pewien pomysł.
– Może powiemy, że musi jeszcze kupić kwiaty dla babci? I pojadę z nią
na cmentarz do Rose?
– Dobra myśl – chwali Liz.
Ale mama się waha.
– Nie wiem, czy to dla niej nie za dużo. Zobaczymy jeszcze. Jutro będzie
kluczowy dzień, żeby podjąć decyzję. Musicie się przygotować również na
to, że stan Andrei może się pogorszyć i nie dojdzie do spotkania.
Oddycham ciężko. Nie wyobrażam sobie tego, a jeśli nawet, to
przysięgam, że wpadnę do szpitala i osobiście przemówię jej do rozumu.
Nie wygłupiaj się, Blake.
– Proszę, nie mów mi takich rzeczy. – Zakrywam twarz i staram się
ochłonąć. – To złamałoby Lily serce, a wtedy ja… Chyba się wyprowadzę
na drugi koniec świata.
– Jestem dobrej myśli. Ty też bądź. – Mama uśmiecha się do mnie i upija
łyk wina. Postanawiam zrobić to samo i szukać tych „dobrych myśli”,
jednak moje starania idą w pizdu, gdy odzywa się Liz:
– A kiedy Lily wróci do szkoły?
– Myślę, że to w tym momencie najmniejszy problem – burczę. – Szkoła
jest o wszystkim poinformowana. Dali jej materiały do domu i przychodzi
do niej nauczycielka.
– Wiem, ale Andrei by się to nie spodobało.
Z hukiem odstawiam szklankę. Obie panie się prostują i bacznie
obserwują moje ruchy. Nachylam się do Liz, żeby mnie dobrze słyszała,
i cedzę:
– Andrei tutaj nie ma. Z dnia na dzień musiałem zacząć sam się
o wszystko martwić i robić rzeczy, o jakich nie miałem pojęcia, więc
wybacz, Liz, ale to ja w tym momencie podejmuję decyzje. Uważam, że
Lily nie powinna wracać do szkoły, bo nie miałbym wtedy żadnej kontroli
nad tym, jak się czuje.
Łapię oddech, ale Liz to taki typ kobiety, że nie przejmuje się tym, co
mówią do niej faceci. A prościej mówiąc: ma wyjebane.
– Nie spinaj się tak, Blake. Chodziło mi tylko o to, że może gdyby
wróciła między dzieci, miałaby mniej czasu na myślenie. – Pociera kącik
oka. Środkowym palcem. – Cała filozofia.
– Oboje macie w jakiejś części rację – wtrąca moja mama. – Ale tak
naprawdę taką decyzję powinien podjąć psycholog dziecięcy. Znam
jednego, chętnie się zgodzi zająć naszą Lily.
Przenoszę na nią spojrzenie.
– Chcesz wszystkich wysłać na kozetkę?
– To mój dobry znajomy. Specjalizuje się w psychologii dziecięcej.
Muszę wstać, bo…
Ciśnienie rozpierdala ci głowę.
– Nie obchodzi mnie, czy specjalizuje się w psychologii dziecięcej,
chłopięcej, czy niemowlęcej. – Wyrzucam ręce w powietrze. – W uszach
czy w dupach. Nie chcę, żebyś robiła z nas wszystkich wariatów!
– Widzę, że nic z tego, co powiedziałam, do ciebie nie dotarło! – Mama
też podnosi głos. – Ciesz się, że masz taką pomoc, bo niektórych na to nie
stać. Dzieci również potrzebują wsparcia, kiedy ich mały świat rozpada się
z dnia na dzień. Najpierw zabrali jej babcię, a teraz mamę. – Wstaje
i podchodzi do mnie, mrużąc oczy. – Dwie najważniejsze osoby w jej życiu.
A ty śmiesz zarzucać mi, że chcę zrobić z własnej wnuczki wariatkę?
Myślisz, że założysz jej bandaże na ręce, uderzy parę razy w worek
i wszystkie zmartwienia znikną?
A ona może mówić do mnie takie rzeczy?
Może.
– Przynajmniej się staram.
– Dobrze. Nie mówię, że nie. Robisz dla niej dużo i bardzo mnie to
cieszy. Ale nie komentuję twoich starań, więc i ty – stuka palcem w mój
tors – okaż trochę szacunku mojej pracy, smarkaczu.
Ta rozmowa zmierza donikąd, chociaż sądząc po zadowolonym wyrazie
twarzy Liz, przedstawienie jest niezłe.
Czas przejść do rzeczy.
– Pytała o mnie?
– Mówiła tylko, że jest ci wdzięczna, że opiekujesz się Lily.
Tylko.
– Nic więcej?
– Myślę, że resztę powie ci sama.
Sranie w banię.
– Kiedy możecie ją wypuścić? Chciałbym opiekować się nią w domu,
w normalnych warunkach. Wtedy na pewno szybciej dojdzie do siebie.
Sama powtarzasz, że miłość i wsparcie są najważniejsze.
Rzucam się na fotel. Ciekawe, jak długo na nim wytrzymam.
– Jest lepiej, ale nie na tyle, żeby mogła opuścić szpital – tłumaczy mama.
– Musimy ją dalej obserwować. Postanowiliśmy od jutra obniżyć dawkę
leku, żeby, po pierwsze, mniej spała, a więcej funkcjonowała, a po drugie,
żeby Lily mogła zobaczyć ją bardziej komunikatywną. Musimy powoli
włączać Andreę do życia, bo na tym polega leczenie. Problemy natury
psychicznej również wymagają czasu, powiedziałabym nawet, że dłuższego
niż te natury fizycznej.
– Mamo, proszę, nie zaczynaj.
– Coś w rodzaju rekonwalescencji?
Dzięki, Liz.
– Tak. Nawet gdy już wyjdzie ze szpitala, przez jakiś czas będzie musiała
brać leki i uczęszczać na terapię, żeby zmierzyć się z problemem. Nie
można go zamieść pod dywan. Ona musi przez to przejść. Po swojemu. Na
tyle, na ile będzie miała siłę. A ty – zwraca się do mnie, oczywiście
podniesionym głosem – nie możesz jej popędzać ani wymagać, żeby jutro
wstała i była całkiem zdrowa. Tak się nie da, Nick. Miała wiele problemów,
które w końcu ją przygniotły.
Dobra, dobra.
– Czy jest coś, co mogę dla niej zrobić?
– Wspierać ją. Niczego nie wymagać. Nie oczekiwać. Akceptować taką,
jaka jest. I czekać.
Miałem na myśli raczej, czy mogę zrobić coś, co pomoże jej szybciej
wrócić do formy.
– Cieszę się, że Lily ją zobaczy. Na pewno obie długo na to czekały –
mówi Liz.
– Ktoś mógłby powiedzieć, że zapomniała o własnym dziecku i oddała się
swojej rozpaczy. Ale póki samemu się tego nie przeżyje, nie można sobie
wyobrazić, jak ciężko jest, kiedy zachoruje dusza.
Wiem, że w tych słowach mama zawarła też siebie i to, przez co
przechodziła, kiedy odszedł od nas mój ojciec. Ale to nie czas ani miejsce,
żeby się z tego tłumaczyć. Poza tym mój ojciec nie umarł, więc nie ma
sensu porównywać ze sobą tych dwóch spraw.
– Mamo, to nie było pytanie ani sugestia – wyjaśniam. – Liz po prostu się
cieszy, tak samo jak ja.
Liz potakuje, kręcąc opróżnioną szklanką.
– Każdy z nas wie, że w innej sytuacji nigdy by tego nie zrobiła. Dlatego
tak ciężko mi się z tym pogodzić. Leży tam. Sama. Bez rodziny. I nawet nie
wiem, o czym myśli. Czy jest smutna? A może się cieszy, że zobaczy
córkę? Nic nie wiem. Poza tym, że jak stamtąd wyjdzie, skopię jej ten
chudy tyłek, a później wypijemy całą flaszkę.
– Mhm, to na pewno. Idę spać. – Wstaję, bo padam na pysk. – Mam dosyć
kobiecych łez. Muszę się zregenerować i obmyślić jakąś nową taktykę,
żeby Andrea pozwoliła mi u siebie trochę posiedzieć.
Idę w stronę schodów, ale zatrzymuje mnie głos matki:
– Zapomniałam! Poprosiła o jakieś ubrania. Mówiła, że chce ładnie
wyglądać, kiedy odwiedzi ją Lily. Tylko wybierz takie… bezpieczne.
– Co to znaczy?
– Pacjenci nie mogą mieć niczego, czym mogliby…
– Dobra – odpowiadam z ziewnięciem. – Wiem. Dobranoc.
Przed snem zaglądam do Lily, żeby jeszcze raz ją ucałować i wyszeptać,
że ją kocham i że wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli sam w to nie wierzę.
Nie wspominałem mojej matce o wizycie u Patricii, bo nie chciałem
drążyć przy Liz tego tematu, ale będę musiał powiedzieć jej, skąd Andrea
miała puszkę spreju. Chociaż nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie
potrzebujemy dodatkowych awantur, a znając Liz… Wszyscy wiemy, jak
mogłoby się to skończyć. Nigdy nie zadzieraj z kobietą, której najlepsza
przyjaciółka ma mocny sierpowy.
Kładę się do łóżka, ale przewracam się z boku na bok, bo nie mogę
zasnąć. Postanawiam obejrzeć zdjęcia Andrei w swoim telefonie. Szukam
takich, gdzie śmiała się wniebogłosy i gdzie widać jej słodkie dołeczki,
których tak dawno nie widziałem. Ostatnio w ogóle przestała się śmiać. Ta
drobna rzecz wydaje się teraz czymś tak nierealnym i odległym, że
oddałbym wiele za jej jeden uśmiech. Najlepiej skierowany do mnie.
Wymazuję wszystkie inne myśli, które mnie dręczą. Rose, która zabrała
swój sekret do grobu. Co będzie, kiedy dowie się o tym Andrea i czy
kiedykolwiek odzyskam ją taką, w jakiej się zakochałem?
Zasypiam z jej piękną twarzą obok siebie i po raz pierwszy w życiu
proszę Boga o wsparcie.
ROZDZIAŁ 27
*
– Balony przyjechały, panie Blake. Czy ma pan jakieś wytyczne odnośnie
do wystroju, czy zdaje się pan na mnie? – pyta kobieta od całej tej zabawy,
a ja uświadamiam sobie, że znowu zapomniałem, jak ma na imię.
– Zdaję się na panią. I proszę mnie nie nękać, bo jestem wystarczająco
przerażony. – Poprawiam koszulę. W trzydziestostopniowym upale koszula
to chujowy pomysł, ale zważywszy na okoliczności, nie mam wyboru.
– Rozumiem.
Nie, nie rozumiesz.
– Nick, właśnie przyjechał sześciopiętrowy tort. – Przybiega zdyszana Liz
z telefonem przy uchu. – Kucharki mają się nim zająć. Dzwoniłam do
animatorek, zaraz będą. Są straszne korki!
– Wszystko ma być gotowe na czas. Dopilnuj tego.
– Oczywiście. Szwagrze. – Mruga do mnie.
– Tato! Tato! – Lily podskakuje przy mnie. – Czy księżniczki już jadą?
– Tak, niedługo będą. A ty? Dlaczego wciąż jesteś w piżamie?
– No wiesz, musiałam się wyspać, żeby nie mieć zmęczonych oczu.
– Zmykaj z ciocią Liz.
– Ciocia nie ma czasu – mówi Liz. – Wynajęłam panią wizażystkę, żeby
cię odpicowała. Woo-hoo! Kto ma dzisiaj urodziny?
– Jaaa!
– Sześć lat to nie przelewki. Najważniejsza impreza mojego życia –
mówię, wciąż przerażony.
– Powiedzmy, Blake. Jeszcze dużo przed tobą.
– Myślisz, że każdy facet jest tak zestresowany?
– Jeśli jest w twojej sytuacji? Myślę, że zajebiście posrany.
– Dzięki, Liz. Mam tylko nadzieję, że ta impreza nie skończy się tak jak
w Minionkach?
Liz wybucha okrutnym śmiechem. Nie wiem tylko, czy dlatego, że znam
tę bajkę na pamięć, czy właśnie wyobraziła mnie sobie przebranego w za
małą sukienkę.
– W sumie nieźle byś wyglądał jako księżniczka Jasmine.
Ogród zamienił się w wesołe miasteczko, chociaż Liz twierdzi, że to
miniatura Disneylandu. Odczuwam niedosyt Paryża, mogliśmy zabrać tam
Lily, ale przecież nic straconego, nie? Paryż nie ucieknie, Disneyland także.
– Postawcie to tam – rozkazuje Liz, która z wielkim zaangażowaniem
nadzoruje przedsięwzięcie. – Ostrożnie… Ostrożnie! Musimy to czymś
przymocować, żeby nie było niespodzianek.
– Gdzie zacząć dmuchać zamek, panie Blake?
– Ja tu nie decyduję, panowie. – Rozkładam ręce i wysyłam wiadomości
do kilku osób.
– On tu tylko płaci. Wszystkie pytania proszę kierować do mnie – mówi
Liz i wymachuje rękami, rozporządzając, gdzie co ma stać.
Cudownie. Zdecydowanie wolę być sponsorem niż koordynatorem. Jeśli
coś się posypie, to nie moja wina.
– Gdybym wiedziała, że ułożenie włosów sześciolatki będzie trwało
ponad godzinę, zaczęlibyśmy rano.
– Zaczęliśmy o ósmej. Wydawało mi się to niezrozumiałe, ale za rok
zaczniemy skoro świt.
– Muszę cię zmartwić, Nick. Jeśli w wieku sześciu lat wasza córka ma
taką imprezę, to każda kolejna będzie musiała przebić poprzednią.
– Więc na osiemnastkę co?
– Jakiś lot… może na Księżyc?
Parskamy śmiechem, ale obawiam się, że Liz może mieć rację.
Po dwóch godzinach pojawiają się pierwsi goście – Tony, Martha, Alexa
i Lucas z Andy. Ci ostatni wyglądają na bardzo szczęśliwych, co mnie
cieszy. Słyszałem nawet, że Lucas chciałby się oświadczyć i marzy mu się
szampańskie wesele, ale chyba nie ma na to środków.
– Urodziny prawdziwej księżniczki – mówi, rozglądając się po ogrodzie.
Odkąd wiem na sto procent, że nie jest ojcem Lily, lubię go jeszcze
bardziej. Nie przeszkadza mi nawet to, że ma na włosach całe opakowanie
żelu.
– Kosztuje mnie to więcej stresu niż jakikolwiek projekt – przyznaję.
– Chyba nie tylko stresu. – Uśmiecha się i mruga do mnie. Żaden facet
jeszcze nigdy do mnie nie mrugnął. – Ale jak sam będę miał dzieci, też
postaram się sprawić im taką imprezkę. – Unosi dwie torby. – Przyniosłem
bezalkoholowe szampany i prezent.
Mam wrażenie, że jest lekko zakłopotany. Do rozmowy włącza się Andy.
Odpicowała się w białą sukienkę, przez co prawie jej nie poznałem. Zawsze
widziałem ją w stroju roboczym, a tu proszę – bardzo ładna dziewczyna.
– Postanowiliśmy dać Lily hulajnogę, bo w zasadzie ma wszystko i…
ciężko było nam coś wybrać.
Ach, więc stąd to zakłopotanie. No tak. Urodziny córki milionera muszą
budzić strach. Ale umówmy się, Lily ma dopiero pięć… sorry, już sześć lat
i nieważne, co dostanie, ważne, żeby było opakowane.
– Dzięki, na pewno się ucieszy.
– Zapewne już samo rozpakowywanie ją cieszy – stwierdza Andy. Jak
widać, nie trzeba być rodzicem, wystarczy być kobietą, żeby załapać.
Jak zawsze w rozmowie z pracownikiem, przychodzi moment niezręcznej
ciszy. I co dalej? Przecież nie będziemy rozmawiać o tym, jaka piękna dziś
pogoda. Wszyscy to, kurwa, widzą.
– Lily ma nawet piękną pogodę – odzywa się Lucas. – Jak na
zamówienie. – Śmieje się. Andy też, ale trochę słabiej.
Nie odpowiadam, tylko głupio potakuję. Nie, nie nadaję się do bawienia
gości. Na szczęście tę zmierzającą donikąd konwersację przerywa Lily.
W pierwszej chwili mam ochotę parsknąć, widząc poważny wyraz jej
twarzy. Nie wiem, czy wszystkie małe dziewczynki urodziły się, by być
księżniczkami, ale ona z pewnością.
– Wow, gdzie jest moja córka? – Rozglądam się. – Czy ktoś widział moją
córkę?
– Tato! – Boże, jaka ona jest dumna. – To ja.
– Nieee, niemożliwe. – Kręcę głową i znowu się rozglądam, po czym się
do niej nachylam. – Czy ty masz makijaż?
– Lekki. – Odgarnia paluszkami kosmyki z buzi. Robi to w wytwornym
stylu, oczywiście. – Zwiewny.
– Uhm, dobrze.
Przenoszę spojrzenie na makijażystkę, która wzrusza ramionami.
– Przepraszam, ale to nie ja decydowałam. W sumie nie mogłam się
wtrącać.
W sumie racja.
– Proszę zostać do końca przyjęcia. Jak coś się zepsuje, nie chciałbym
sam tego naprawiać.
– Jakie ty masz piękne włosy, Lily! – zachwyca się Liz i po raz kolejny
sprawdza loki Lily. Czy tam koki. Czy tam upięcia. Kompletnie nie wiem,
co to za fryzura.
– Jestem mentalnie blondynką.
– Aha. Okeeej.
– Mentalnie? – dopytuję, starając się nie roześmiać.
– No wiesz, tato. W połowie. Jak mama.
– A dlaczego mama jest w połowie blondynką?
– Bo jak jest zima, to ma ciemne włosy, a jak lato, to jasne. Więc jest
mentalną blondynką. Przecież już lato.
– Uhm. – Unoszę brwi i szybko je opuszczam.
– Aha – mówi Liz, znów dotykając jej włosów.
– Kiedy wkładasz swoją suknię? – Chciałbym mieć to już za sobą. Suknia
Lily waży chyba więcej od niej samej. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia,
jak poradzi sobie przez kilka godzin w takim upale, a tym bardziej jak
będzie się w niej bawić.
– Przed przyjściem moich gości. – Mała odgarnia włosy do tyłu. – Nie
mogę się wypaprać.
– To idź sprawdź, czy wszyscy wykonują twoje polecenia.
Nie, nie pozbywam się własnego dziecka, ale muszę omówić jeszcze kilka
rzeczy z Liz.
– Uch, wszystko muszę robić sama. – Lily udaje sfrustrowaną, ale wiem,
że ma ochotę skakać z radości. Uwielbia być w centrum uwagi oraz
wydawać polecenia.
O, to zupełnie jak ty.
– O której będzie Jim? – zwracam się do Liz, kiedy teren jest w miarę
czysty.
– Zaraz powinien być. Korki – przypomina.
– Musi zdążyć.
– Wiem, Blake. Ale zwykłych ludzi obowiązują czerwone światła
i przepisy kodeksu karnego.
Czy ona znowu się ze mną droczy?
– Jak Jim z tobą wytrzymuje, Harris?
– Tak samo jak Andrea z tobą, Blake. – Szczerzy zęby. Są proste, ale Liz
się uparła, że chce nosić aparat i w ramach wdzięczności mam ją zabrać do
swojej kliniki dentystycznej. Oczywiście się zgodziłem. Zabrałbym ją
nawet na Księżyc. Gdyby nie ona, nie poradziłbym sobie z tym wszystkim.
Ale nie musi o tym wiedzieć.
– Lily, jaka jest woda w basenie? – pyta Liz, a ja odwracam głowę, żeby
sprawdzić, czy mała zaraz będzie płakać, że ma mokre włosy. Jednak nie.
Oddycham z ulgą.
Lily wkłada palec do wody z wielką ostrożnością.
– Mokra!
– Chodziło mi o to, czy zimna, czy raczej ciepła.
– Coś w tym rodzaju!
Parskamy śmiechem.
Kiedy wszystko jest już przygotowane, a ja co minutę nerwowo
spoglądam na zegarek, zjawia się reszta dorosłych gości. Postawiłem na
taką kolejność, by odwlec w czasie najazd bandy małych smarkaczy.
W ogóle sobie tego nie wyobrażam. Ale też nie wyobrażam sobie, że
miałoby ich tu nie być w tak ważnym dla mojej księżniczki dniu.
W przeciwieństwie do mnie Lily idealnie się nadaje do bawienia
publiczności. Właśnie idę podsłuchać, jak rozmawia z Tonym, a w razie
czego uratować staruszka, gdyby nie wiedział, jak rozwinąć temat. Kiedy
jestem na tyle blisko, żeby ich słyszeć, zauważam, że Tony dumnie
potakuje głową.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza, Lily.
– Nie, jestem spocona jak meduza!
Tony wybucha śmiechem, sam ewidentnie zdumiony, że doprowadziła go
do tego mała dziewczynka.
– Lily, czas na kreację – przypominam. – Widzę, że podjeżdżają już twoi
goście. Musisz ich olśnić.
Lily gwałtownie odwraca wzrok na wjeżdżające przed dom samochody.
– O! Boże!
– Chcesz iść z ciocią Liz czy ze mną?
– Ze mną. – Chyba jest w transie.
– Chcesz iść ze mną? – Pokazuję na siebie i powstrzymuję napad
śmiechu. Nie wiem, co w nią dziś wstąpiło.
– Tak.
Chwyta mnie za rękę i drepcze za mną do domu, ale jej głowa wciąż
odwrócona jest w stronę parkujących aut. Chyba nie wiedziała, że
przyjedzie dwudziestodwuosobowa ekipa małych krasnali, którzy na bank
splądrują mi cały ogród i połowę domu.
– Zaczekaj przed drzwiami, tato. – Unosi dłoń, wchodząc do pokoju. –
Nie możesz wejść.
– Dobrze. Ale poradzisz sobie?
– Tak.
Wykorzystuję sytuację i łączę się przez słuchawkę w uchu z ochroną,
która ma stać w gotowości, gdyby ten skurwiel postanowił zrobić nam
niespodziankę. Słowo honoru, musiałbym go zabić.
– I jak tam? Wszystko gra?
– Tak, każdy na swoim miejscu. Dom jest otoczony. Nie widać nikogo
podejrzanego.
– Dzięki, informujcie mnie. Nikt nie może spierdolić tego dnia, jasne?
– Tak jest, panie Blake.
Przybliżam ucho do drzwi, bo mam wrażenie, że Lily płacze.
Momentalnie robi mi się gorąco, a moje serce zaczyna walić jak oszalałe.
Boję się, że płacze za Andreą albo za Rose.
– Lily? Co się dzieje? Mogę wejść? – Uchylam lekko drzwi.
Lily siedzi na podłodze, a obok niej leży suknia.
– Uderzyłam się… – płacze moja dziewczynka.
Kucam przy niej. Od tego kucania na pewno nabawię się jakiegoś
zwyrodnienia.
– Gdzie się uderzyłaś, skarbie?
– W pokoju.
Kurtyna.
W tym momencie jestem tak szczęśliwy, że aż mi głupio. Cieszę się, że
płacze z tak błahego powodu.
– Tak, ale w co?
O, tak powinno się formułować pytanie do dzieci.
– No w drzwi – mówi poirytowana.
– Aha. Ale w nogę, rękę, w palec?
– Palec. Chyba wszystkie palce mnie bolą.
Biorę ją na ręce i schodzę z nią na dół, żeby ktoś ją opatrzył i najlepiej
także ubrał, bo dobiegają już do mnie wrzaski dzieci z ogrodu.
– Pomasuję, nasmaruję i nie będzie boleć – mówi Kirstin i smaruje rączkę
Lily. – To taki magiczny krem.
Mała się uspokaja i wyciera buzię. Dobra robota, Kirstin. Efekt placebo
zawsze działa.
– Ale mnie bolą palce u nogi. – Lily pociąga nosem.
Co?!
– Och… – Kirstin schyla się do jej stopy i wsmarowuje krem. Później
masuje kolejną nóżkę, tak na wszelki wypadek.
Na szczęście pojawia się Liz. Błagam ją wzrokiem, żeby mi pomogła.
– Hej, panienko? Goście już są, a ty dalej w piżamie?
– Mam uraz. Nie wiem, co będzie dalej.
– Hej – chwyta za jej podbródek – wszystko będzie dobrze. Będzie tak,
jak zawsze marzyłaś. A wiesz, że marzenia się spełniają, prawda? Ufasz
cioci Liz?
– Tak.
– Więc głowa do góry. Nie płaczemy, bo makijaż się rozmaże. Śmigamy
się ubrać, jasne? – Chwyta ją za rękę, a Lily staje na nogi bez mruknięcia.
– Tato, idź do gości. My zaraz przyjdziemy.
Jezu, idę. Idę. Powstrzymuję się, żeby nie biec.
Dobra, nie jest źle, pomijając hałas i to, że impreza jeszcze się nie
zaczęła, a ja już jestem wypompowany. Witam się z rodzicami
i w kulturalny sposób każę im spierdalać, bo nie wyrobię z tyloma ludźmi
jednocześnie. Rodzice jak rodzice, dwa razy nie trzeba im powtarzać.
Pakują się do samochodów, poinformowani, że impreza kończy się za trzy
godziny, a po tym czasie ich pociechy zostaną związane i wrzucone do
piwnicy. Połowa zaczyna się śmiać. Druga połowa to matki.
– Dobra! Cisza! Spokój. – Klaszczę w dłonie, żeby skupić na sobie uwagę
dzieci. – Proszę o cierpliwość i zajęcie się jedzeniem. Lily zaraz będzie
gotowa. A wy nie zróbcie jej przykrości i nie przebijcie wszystkich
balonów, dobra?
– Dobla – odpowiada jakiś z metra cięty chłopiec w okularach. Nie
wydaje mi się, żeby miał trzy lata, a co dopiero sześć.
– Czemu jest tak dużo jedzenia? – pyta następny i od razu wiem, że będą
z nim problemy.
– Bo macie duże brzuchy. Smacznego.
– To wszystko jest Lily?
– Lily tu mieszka?
– Pszę pana, a czy ja mogę siku? Siku! Siku! Siku! – Dziewczynka
zaczyna piszczeć i tańczyć z ręką przyklejoną do… tam, a ja liczę do stu
i ryczę w kierunku gosposi:
– Kirstin!
– Tak, panie Blake? – pyta zdyszana.
– Zajmij się nimi. Chcą siku i tak dalej.
Opuszczam ten cyrk i podchodzę do babki, która to wszystko
przygotowała, ale jakoś nie kwapi się do bawienia dzieci.
– Przyjechały animatorki, panie Blake. Jesteśmy gotowi.
– Nareszcie.
Ja pierdolę. Mdli mnie od jaskrawych kolorów i ilości cukru, jaką pakują
w siebie te małe gnojki. Obawiam się, że ich rodzice mnie za to
znienawidzą, bo przy dobrych wiatrach ich pociechy zasną za tydzień.
Zapamiętuję, żeby następne urodziny wyprawić z dala od domu – i bez
słodyczy.
Nareszcie moja solenizantka wita gości. Dziewczynki wzdychają nad jej
balową kreacją i fryzurą, a ja staram się złapać trochę cienia, żeby nie
spocić się jak świnia, bo impreza dopiero się rozkręca. DJ odpala muzykę,
poinstruowany, że ograniczamy do minimum disnejowskie szmiry.
Patrzę na Lily i się uśmiecham. Dzieciaki łażą za nią jak za hersztem
bandy, a ona nareszcie w pełni skupiła się na tym dniu i nie będzie pytać
mnie w kółko o mamę i babcię.
W końcu wjeżdża sześciopiętrowy tort, z każdym piętrem udekorowanym
innymi owocami. Ma symbolizować sześć lat jej życia. Patrzę na to
cukiernicze arcydzieło i myślę, że aż szkoda je jeść. Naprawdę nie mogę
uwierzyć, że ludzie mają takie umiejętności. Są na nim nawet płatki złota,
jadalne kwiaty i koraliki!
– Zanim zaczniemy śpiewać mojej córce Sto lat, chciałbym powitać
najważniejszego gościa, bez którego nie możemy zacząć świętować –
mówię i wskazuję ręką na czarnego range rovera, z którego wysiada moja
ptaszyna. Jej widok ściska mi serce, bo wygląda zupełnie jak kiedyś.
A może jeszcze lepiej.
– Mama! – Lily rzuca się w jej stronę. Biegnie tak szybko, że zanim
Andrea zdąży stanąć na ziemi, ona już jest w jej objęciach.
– Kochanie, wszystkiego najlepszego.
– Przyszłaś…
– Nie płacz.
– Przyszłaś!
– Już nigdy więcej cię nie zostawię, obiecuję. – Tuli ją z całych sił, a Lily
cichutko szlocha. Uśmiecham się do mojej mamy, która wyłania się z wozu
tuż za Andreą, w podziękowaniu, że pomogła ją przygotować i zrobiła
wszystko, żeby w końcu ją wypuścili.
– Mam urodziny!
– Wiem, kochanie, wiem… Tak bardzo nie mogłaś się ich doczekać. –
Stawia małą na ziemię. Widzę, że jest jeszcze słaba. Schudła dobre pięć
kilo, co mnie martwi, bo do tego, co mam zamiar z nią robić, potrzebuje
dużo siły.
– Mamo, a ja pamiętam tę sukienkę, co masz!
– Tak, babcia mi ją uszyła.
Serio? Rose uszyła tę sukienkę? Dałbym sobie obciąć jaja, że jest
z jakiegoś droższego butiku.
I nie miałbyś jaj, Blake.
– Ja też mam piękną? – Lily okręca się dookoła.
– Najpiękniejszą.
– Chodź, bo tort się roztopi. – Ciągnie Andreę za rękę, a ja po prostu stoję
i napawam się tym, co dał mi los. – Musisz poznać moich kolegów
i koleżanki.
– Cudowny widok, prawda? – Mama podchodzi do mnie.
– Dziękuję. Zapewne czujesz ogromną satysfakcję, że stałem się twoim
dłużnikiem.
– Nie powiem, że nie. – Uśmiecha się szelmowsko, po czym nachyla do
mnie. – Twój ojciec przyjechał. Nie rób scen ani osobistych wycieczek,
jasne?
Odwracam głowę, żeby się upewnić, czy to prawda. Jak zawsze wygląda
lepiej ode mnie. Wysiada ze swojego cabrio z bukietem kwiatów w jednej
ręce i kopertą w drugiej. Na nosie ma ciemne okulary, więc nie wiem, gdzie
właśnie patrzy. Mam ochotę się ulotnić, ale to mój ojciec, a Lily, jakkolwiek
by było, jest jego wnuczką.
– Kto go zaprosił? – cedzę przez zęby.
– Andrea.
– Co?
– Powiedziałam jej, że to twój ojciec, a ona od razu poprosiła mnie,
żebym go zaprosiła. – Mama spogląda na mnie wymownie, jakby chciała
dodać: Sam powinieneś to zrobić.
W myślach wzruszam ramionami. Mój ojciec nie ma dla mnie żadnego
znaczenia. Może się wtopić w tłum i nikt nie zwróci na niego uwagi.
Pora na tort i zabawę. Czuję się trochę spokojniejszy. Może dlatego, że
nareszcie mam przy sobie matkę mojego dziecka, którą Lily wszystkim
przedstawia z wielką dumą.
Ja też byłbym cholernie dumny, gdybym miał taką mamusię.
Jesteś świrnięty, Blake.
Niestety grubo się pomyliłem, myśląc, że nikt nie zwróci uwagi na
mojego ojca. Andrea przedstawia go gościom z wielkim zapałem. Oboje
wymieniają życzliwe uśmiechy, a mój stary bardzo często kładzie dłoń na
jej ramieniu. Czy powinienem się martwić?
Ja też zakładam ciemne okulary, żeby się nie zorientował, że go
obserwuję – i nie zamierzam spuścić go z oczu na dłużej niż pięć minut.
Kiedy odchodzi do stolika Tony’ego, wykorzystuję okazję i pędzę do mojej
ptaszyny, która właśnie świergocze do naszej córeczki:
– Masz najpiękniejsze urodziny na całym świecie. To wszystko zasługa
taty i cioci Liz, i babci, i…
Całuję jej policzek.
– Ale to mama mi pomagała – przerywam jej. – Dawała mi wskazówki.
– Dziękuję! – mówi Lily i wtula się w jej brzuch. Andrea chwyta ją na
ręce i przytula do piersi.
Kurwa, jak ja kocham ten widok!
– Och, ktoś tu jest dzisiaj wrażliwy, co? – mówi moja seksowna mamuśka
i drapie Lily po pleckach, ale mała nie odpowiada, bo stara się nie
rozpłakać. Wiadomo, makijaż, te sprawy.
– Dobrze cię widzieć. – Obejmuję je obie i kolejno składam pocałunek na
ich włosach. – To najpiękniejszy dzień w moim życiu. Nareszcie jesteśmy
razem. – Z ulgą wypuszczam powietrze z płuc. Czekałem na ten moment
długo.
Bardzo długo.
– Mam nadzieję, że już teraz będzie tylko lepiej – mówi Andrea.
– Zrobię wszystko, żeby tak było – obiecuję. – No i ta sukienka ma dla
mnie szczególne znaczenie. Mam nadzieję na jakiś mały, malutki – zbliżam
usta do jej ucha – seks.
Rumieni się. To dobry znak.
Tak naprawdę marzy mi się maraton seksu na jakiejś bezludnej wyspie,
ale zadowolę się nawet jednym szybkim numerkiem. Nie pamiętam już,
jakie to uczucie, a to oznacza, że nie jest dobrze. I koniecznie muszę to
zmienić. Nie pomaga mi jej obecność ani to, jak wygląda. Bo wygląda…
O Panie! Śledzę jej każdy gest i ruch ust, które tak słodko smakują
i potrafią wyczyniać istne cuda z moim wysuszonym i zapomnianym
fiutem. Wiem, że dziwnie myśleć o seksie na przyjęciu dziecka, ale muszę
ją dorwać i zaspokoić swoje żądze, zanim całkiem postradam zmysły.
– Czy mówiłem ci już, jak pięknie wyglądasz? – mruczę, zauważając, że
jej ciało pokrywa się gęsią skórką.
– Tak, ty również. – Wkłada kawałek polędwicy do buzi i ciężko
przełyka. – O wiele lepiej niż ostatnio. – Odkłada talerz, wyciera usta
serwetką i zsuwa ze mnie swój błękitny wzrok. – Jednak wolę cię… takim.
– Jakim?
Wyszczerzam zęby i kładę obie dłonie na jej wąskiej talii. Od razu
zaczynam się zastanawiać, czy przez nasz celibat nie zacisnęła się jeszcze
bardziej. Z ledwością udało mi się ją trochę rozciągnąć, żebym mógł w nią
wchodzić bez godzinnej gry wstępnej, a teraz… sam nie wiem. Wiem
natomiast, że nie wytrzymam bez szybkiego, ostrego i głębokiego rżnięcia
natychmiast. Kolejny seks może być długi, romantyczny i taki, jak ona
chce, ale dopóki się nie wyżyję… cóż. Nie ma takiej opcji.
– Czy ty mnie… właśnie…
Zamykam jej usta pocałunkiem.
– Musisz się przebrać. Nie znoszę tego najlepiej.
– W kucykową piżamkę?
– Tak… Nie. – Kręcę głową. – W niej też wyglądasz za dobrze.
W zasadzie nie wiem w co. Muszę cię unikać, okej?
– Nie wygłupiaj się. – Szturcha mnie w żebro. Ten z pozoru nic
nieznaczący gest bynajmniej mi nie pomaga. Muszę wyrzucić z głowy
wspomnienie fotela tantra, na którym pieprzyliśmy się przez kilka godzin
i mało nie wyzionęliśmy ducha.
– Hej, panienko! – wołam Lily, która robi już piątą rundę po prezenty. –
Chyba pora na prezent od rodziców?
Jim spóźnił się na tort i połowę zabawy, ale ominął go potężny ból głowy,
więc nie ma czego żałować.
– Tak!
– Przedstawiam ci nowego członka rodziny. – Pokazuję jej, żeby się
odwróciła.
Na widok Liz trzymającej w ręku małego szczeniaczka z różową
kokardką Lily zasłania usta i zaczyna piszczeć.
– Piesek! Dostałam pieska! To piesek!
Jezu, co za radość. Mam tylko nadzieję, że się nie rozbeczę i zachowam
resztki męskiej godności.
– Musisz o niego dbać, karmić go, wychodzić z nim na dwór i kochać go
bardzo, bardzo mocno. Umowa stoi? – pytam ją, ale wątpię, czy w ogóle
mnie słucha.
Szczeniak się w nią wtula, a ona raz po raz całuje go po głowie.
– Jaki malutki!
– To dziewczynka. Jak ją nazwiesz?
– Elsa! – odpowiada bez chwili zastanowienia.
– Podoba ci się?
Lily potakuje, a w jej brązowych oczach błyszczą łzy radości.
W końcu doczekałem się tej chwili.
– Pójdę wszystkim pokazać! – Patrzy na mnie w jakiś nieodgadniony
sposób. Mam wręcz wrażenie, że ten wzrok nie należy do niej, nie należy
do kilkuletniego dziecka. Nie musi nic mówić, żebym wiedział, ile to dla
niej znaczy.
– Jesteś niesamowity, Nick – szepcze Andrea i przytula się do mnie
z wdzięcznością. – Ona tak bardzo marzyła o urodzinach, o psie…
Spełniasz wszystkie jej marzenia, więc również moje.
Uśmiecha się, a ja gładzę jej piękną twarz. Gdyby tylko wiedziała, ile
jestem w stanie dla nich zrobić.
– Pamiętałem o twoich zasadach i przypomniało mi się, że już dawno
obiecałem jej psa. A ja – dociskam ją do siebie – zawsze dotrzymuję słowa.
– Zawsze?
– Zawsze.
Znów zapomniałem, żeby tego nie robić. Nie dociskać jej, nie dotykać
i nie czuć jej tak blisko swojego wacka, który stoi w pełnej gotowości,
czekając, aż się w niej zanurzy.
*
Impreza ciągnęła się w nieskończoność, a ja przez cały czas ukradkiem
zerkałem na zegarek, odliczając minuty do jej zakończenia. Gdyby to były
moje dzieci – w porządku, niech wrzeszczą, bawią się, rozpieprzają mi
posiadłość, niech robią, co chcą. Ale serio, nie nadaję się na takie imprezy.
Boli mnie głowa i najchętniej wziąłbym je wszystkie za fraki i wystawił za
bramę. Siedzę pod parasolem i sączę drinka, żałując, że nie zrobiłem tego
na samym początku.
– Mhm, ktoś tu chyba nie może oderwać wzroku, co? – pyta Liz, gdy
wraz z Jimem dosiada się do mnie.
Przez chwilę nie wiem, co ma na myśli, ale łapię się na tym, że ciągle
patrzę na Andreę. Nie moja wina, że nie mogę się nacieszyć tym, co widzę.
– Dlaczego los musiał zesłać mi kobietę idealną, co? Nie mogła mieć
chociaż jednej wady, żebym czuł się lepiej?
Jim zaczyna się śmiać, a Liz torpeduje go wzrokiem.
– Nie chcę nic mówić, ale ona ma w pip wad, Blake.
– W pip?
– Ty – stuka mnie w biceps – po prostu ich nie widzisz. I lepiej, żeby tak
zostało.
Teraz ja zaczynam się śmiać. A potem znów spoglądam na zegarek
i mrugam z niedowierzaniem.
– Impreza właśnie się skończyła. – Cholera, nie chciałem mówić tego
głośno.
Po chwili dobiega mnie głos Andrei:
– Dziękujemy za przybycie! I za prezenty. – Żegna się z każdym
dzieckiem i rodzicem ze stoickim spokojem, podczas gdy ja najchętniej
wpakowałbym ich do jednego autobusu i pomachał ręką.
– Już po wszystkim, możesz wypuścić powietrze! – Śmieje się i całuje
mnie w usta, kiedy wreszcie zostajemy sami. – Spisałeś się na medal.
– Mhm, tak.
– Tato, a mogę jeszcze poskakać?
– Tak długo, jak będziesz chciała.
– Rozpieszczasz ją, Blake.
– Ciebie też dziś będę rozpieszczał. – Obejmuję jej talię.
Miałeś tego nie robić.
– Tylko dziś?
– Dziś wyjątkowo.
Mam nadzieję.
– Najpierw posprzątamy. – Rozgląda się po pobojowisku, w jakie
przeistoczył się mój ogród. – Przy dobrych wiatrach zajmie nam to tydzień.
Unoszę brwi i ciągnę ją za rękę.
– Nie ma mowy. Nie będziemy tego sprzątać. Mamy od tego ludzi.
– Wiem – wzdycha. – Ale czuję się zobowiązana.
Myślę, że wciąż dręczą ją wyrzuty sumienia, że nie była fizycznie obecna
przy przygotowaniach do urodzin Lily.
Na szczęście w tym momencie podchodzi do nas mama i chwyta moją
dziecinkę za ręce.
– Andreo, zostaw to. Wszystkim się zajmiemy, a wy… – Spogląda na
mnie. – Powinniście spędzić wspólnie czas. Co o tym myślisz?
Andrea wydaje się trochę zakłopotana.
– Dziś są urodziny Lily i… – Kręci zawieszką od łańcuszka. – Dawno
mnie nie było… – Spuszcza wzrok na swoje sandałki. – W sumie nie wiem.
– Rozumiem. To może jeszcze nie kończmy imprezy. Lily się zmęczy
i szybciej zaśnie. – Mama puszcza do nas oko.
– Dobrze panią widzieć – mówi Kirstin, a Andrea uśmiecha się do niej
ciepło. – Mogę panią przytulić?
Obie chichoczą i przytulają się w niedźwiedzim uścisku.
To dla mnie nowość, żeby moi pracownicy spoufalali się z moją rodziną.
Są z nami blisko, ale nigdy nie mieliśmy potrzeby się przytulać, ale…
Andrea jest zupełnie inna. Mój dom stał się zupełnie inny, odkąd ona i Lily
w nim zamieszkały, i nie przeszkadza mi to, że wszyscy je kochają.
Urodziny naszej córki zamieniają się w małą rodzinną imprezę, bo nikt
nie ma zamiaru wychodzić, a alkohol zaczyna grać pierwsze skrzypce.
Tony, moja matka i ojciec nie mogą oderwać wzroku od Andrei oraz Lily
i nieustannie o czymś debatują. Nie uczestniczę w tej szopce, nie mam
zamiaru nawet się tam dosiadać. Zająłem inny stolik z Jimem, Liz, Marthą,
Alexą i oczywiście moim cukiereczkiem, który z każdą godziną wygląda
coraz lepiej.
Nie, Blake. Po prostu z każdą godziną jesteś coraz bardziej napalony.
Martha i Alexa zachowały klasę i przeprosiły Andreę za niesprawiedliwą
ocenę sytuacji. Zaproponowały jej powrót do pracy, ale Andrea
w kulturalny sposób odmówiła, tłumacząc, że to nie miejsce dla niej i chce
się skupić na swojej rodzinie. Uśmiechnąłem się do niej, żeby wiedziała, ile
to dla mnie znaczy. Później jej pokażę, jak bardzo mnie to cieszy.
Nie cieszy mnie natomiast to, że zbyt często tłumi ziewnięcie. Mama
ostrzegała, że leki, które bierze Andrea, będą ją wyciszać, ale dziś nie mogę
dać jej odpocząć. Będzie miała na to całe życie.
– Zmęczona? – upewniam się.
– Troszkę.
– Nie ma mowy, Cherry! – woła Liz, nalewając sobie kolejnego drinka. –
Dopiero co cię odzyskałam, a ty chcesz się ulotnić? Wiem, że macie dużo
do nadrobienia i tak dalej, ale wytrzymaj z nami jeszcze trochę, okej?
Szkoda, że nie możesz się napić. A może chociaż trochę?
– Nie – odpowiadam jednocześnie z Andreą.
– Skarbie, czy rozumiesz, po co są zalecenia lekarzy i ulotki do leków? –
pyta Jim. – Nie wierć swojej przyjaciółce dziury w brzuchu.
– Chodź. – Wstaję i wyciągam rękę do Andrei. – Rozruszasz się.
– Nie wiem, czy powinnam tańczyć…
– Poprzytulamy się trochę.
Kawałek Him and I może się okazać za bardzo rapowy, ale lepsze to niż
siedzenie w pijanym towarzystwie i wysłuchiwanie cudzych problemów.
Staję z Andreą na środku ogrodu i przytulam ją mocno do piersi. Chcę, żeby
się wyciszyła i mogła skupić tylko na sobie. I na mnie. Nasza córka
przygląda się nam ledwo żywa, a kiedy Jim szepcze jej coś do ucha, rusza
w moją stronę.
– Nigdy nie byłem dobry w te klocki – odzywam się, kiedy piosenka
dobiega końca.
– Spisałeś się świetnie – mruczy Andrea, przyklejona do mojej koszuli.
– Mówię o nas.
Unosi na mnie wzrok.
– Ach, nie doceniasz się. Jeszcze nigdy nie spotkałam tak romantycznego
mężczyzny. Jesteś w te klocki lepszy niż ja. – Uśmiecha się i gładzi mój
świeżo przycięty zarost.
– Jednak zawsze czegoś nam brakowało, nie sądzisz?
– Jeśli chodzi o mnie, mam wszystko.
Boże, jak ja kocham tę kobietę!
– Wytrzymasz ze mną do końca życia? Nie jestem idealny, nigdy pewnie
nie będę, ale będę cię kochał jak nikt na świecie, rozumiesz?
Dlaczego ona płacze? Może piosenka Mario Let Me Love You jest dla niej
za bardzo wzruszająca?
– Nie mówmy o tym teraz, proszę…
– W głowie mam tysiąc myśli – wyciągam małe pudełeczko
od Tiffany’ego – ale jedna tkwi w niej od dawna. – Klękam na jedno
kolano, a ona zakrywa twarz dłońmi i zaczyna szlochać. – Andreo, czy
zostaniesz moją żoną?
Nie odpowiada. Dosłownie zanosi się od płaczu, przez co moje oczy też
robią się szklane. Kolano wbija mi się w trawę, a ona wciąż nie odpowiada,
tylko płacze. Wiem, że nie spodziewała się tej chwili.
Ja zresztą też.
– Ale… A-ale… Jesteś pewny? – pyta w końcu.
Cała ona. Cała Andrea Cherry, którą chce mieć tylko dla siebie. Legalnie
i nielegalnie.
– Jak niczego na świecie. – Tak. Niczego nie jestem tak pewny jak tego,
że chcę ją nazywać swoją żoną. Już do końca.
– Ale mówiłeś, że… Mówiłeś…
Kurwa, wiem, co mówiłem. Byłem totalnym idiotą.
– Czy chcesz spędzić ze mną resztę swojego życia, skarbie?
– Odpowiadaj, Cherry! – woła Liz.
– Po-wiedz tak! Po-wiedz tak! Po-wiedz tak! – zaczyna skandować
towarzystwo.
Zaczyna kiwać głową i ocierać łzy, patrząc głęboko w moje oczy. Mam
nadzieję, że dostrzega w nich bezgraniczną miłość.
– Mamo, powiedz tak! – Lily staje przy nas.
Andrea przez chwilę patrzy na nią, jakby chciała mieć pewność, że nasza
córka popiera tę decyzję. I w końcu odpowiada:
– Tak… Tak. – Śmieje się i wyciąga do mnie rękę, więc wstaję. Tak jak
instruowała mnie mama. – Tak!
Wsuwam na jej palec jasnoróżowy owalny diament, który ma dwadzieścia
pięć karatów. Każdy karat jest celebracją jednego roku życia Andrei.
– Kocham cię – szepczę w jej mokre usta i składam na nich pocałunek.
– Ja ciebie też…
– Gorzko! Gorzko! Gorzko!
Lily natychmiast się ulatnia, krzycząc „fuj!”, a my uśmiechamy się do
siebie i dosłownie rzucamy na swoje usta. Jebać publiczność, jebać to, że
siedzi tam mój ojciec. Niech się czegoś ode mnie nauczy. Po kilku
minutach namiętnego lizania, bo inaczej nie można tego nazwać,
przerywają nam gratulacje od gości. Nie mogło oczywiście zabraknąć
mojego starego.
– Gratuluję, synu. – Klepie mnie po ramieniu. – Podjąłeś dobrą decyzję. –
Spogląda na Andreę, którą wszyscy duszą w objęciach. – To wspaniała
dziewczyna.
– Wiem. Dlatego chcę się z nią ożenić. – To chyba oczywiste, nie? Nie
potrzebuję jego marnych ojcowskich rad.
– Mój odpowiedzialny, cudowny, dorosły syn – mówi mama i przytula
mnie. Po chwili ona też wybucha płaczem. – Rose byłaby z ciebie taka
dumna, wiesz o tym, prawda?
Potakuję i patrzę w niebo.
Gdziekolwiek teraz jesteś, Rose, na pewno jesteś szczęśliwa.
Zza chmur wygląda ciepły promień słońca, który ogrzewa moją twarz.
Uśmiecham się, bo nigdy nie wierzyłem w te wszystkie magiczne bzdury,
a teraz dostrzegam w tym znak. Nostalgiczny moment przerywa DJ –
Bruno Mars zaczyna śpiewać Marry You. Śmieję się i kręcę głową. Tego nie
było w umowie.
– Chciałbym teraz porwać moją narzeczoną. Mam nadzieję, że nie macie
nic przeciwko? – Odciągam Andreę od kółeczka piszczących bab.
– Powinnam położyć Lily do snu… – Co?! – Tak dawno tego nie robiłam.
– Dawno też nie miałaś w ustach mojego kutasa – szepczę jej do ucha. –
Chyba więc rozumiesz moją frustrację.
– Mhm…
Nie wiem, czy dobrze robię, nie wiem, czy powinienem porywać matkę
od dziecka i myśleć o seksie w okresie żałoby, ale kurwa mać, jestem
facetem. Jestem tak napalony, że to aż boli. Pakuję ją do samochodu
i muszę się naprawdę powstrzymywać, żeby nie zerżnąć jej przy kierowcy.
Kiedy dojeżdżamy na miejsce, wynoszę ją z auta i biegnę do mojego
apartamentu w Sea House. Tam, gdzie zaczęła się nasza miłość, i tam, gdzie
nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Tam, gdzie będzie mogła krzyczeć, kiedy będę ją posuwał.
ROZDZIAŁ 29
Córeczko,
wiem, że zwlekałaś, żeby to przeczytać, ale wiem też, że nie mogłaś się
doczekać, co Twoja upierdliwa matka napisała. Zanim przejdziemy do
kwestii praktycznych, chciałabym Ci powiedzieć, że pisałam ten list przez
pięć lat. Zaczęłam, kiedy dowiedziałam się o chorobie, bo wiedziałam, że
muszę pozostawić Ci jakiś drogowskaz.
Jesteś mądrą kobietą, ale upartą, więc wiem, że jeszcze nie wybaczyłaś
mi, że zataiłam przed Tobą informacje o swoim stanie. Po prostu nie
mogłam Ci tego powiedzieć. A może nie miałam odwagi? Jak miałabym
oznajmić swojemu ukochanemu dziecku, że nasz czas od teraz zaczyna
inaczej płynąć? Nie potrafiłam. Przepraszam.
Mam tylko nadzieję, że przestałaś wylewać morze łez i pamiętasz mnie
taką, jaką chciałabym, żebyś mnie zapamiętała. Wiesz, co mam na myśli,
prawda? Wiem też, że teraz się uśmiechasz. Nie chcę, żebyś za mną płakała.
Odeszłam, ale na zawsze pozostanę w Twoim sercu.
Nie wiem, w jakich okolicznościach czytasz ten list, ale myślę, że
wydarzyło się coś znaczącego w Twoim życiu i potrzebujesz mojej porady.
Cokolwiek to jest, nie poddawaj się i nie bój. Idź do przodu, bo życie jest
zbyt krótkie na wahania i niepewność. Masz przy sobie kochającego
mężczyznę i dzięki temu odeszłam o wiele spokojniejsza i szczęśliwsza,
przysięgam. W pierwotnej wersji listu brzmiało to inaczej: „mam nadzieję,
że go spotkasz”, więc wierz mi, kiedy go poprawiałam, byłam
najszczęśliwsza na świecie. Nie zostałaś sama, co dla mnie, jako matki,
zawsze miało ogromne, wręcz niewyobrażalne znaczenie. Przestałam się
o Ciebie bać, ale wciąż martwi mnie to, że w siebie nie wierzysz i boisz się
podejmować decyzje.
Gdyby wszystko układało się po naszej myśli, stalibyśmy w miejscu, bo nie
czulibyśmy najmniejszej motywacji do zmiany. A zmiany są potrzebne,
żebyśmy mogli się rozwijać. Proszę sobie to zanotować.
Podzieliłam moje listy na kilka części, więc przygotuj się na miłą lekturę
i zaplanuj dobrze czas, żebyś mogła skupić się na tym, co chcę Ci
przekazać. To tylko wstęp, żeby Cię przygotować i uświadomić, że wcale nie
znosisz tego tak źle, jak przypuszczałaś.
Jesteś silna.
Bo jesteś moją córeczką.
Kocham Cię.
Mama
(…) Twoje osiemnaste urodziny nie są dla mnie powodem do dumy, ale
wiedz, że nigdy nie miałam do Ciebie żalu ani pretensji. Przez te wszystkie
lata nie mogłam sobie wybaczyć, że pozwoliłam Ci iść na tamtą dyskotekę
bez opieki. Mając tak piękną córkę, powinnam była Cię uchronić, ale nie
potrafiłam. Do tego idealnie nadawał się Twój tato.
(…) Wiem, że wstydziłaś się przyznać, co tak naprawdę się wtedy stało,
ale musisz wiedzieć, że się domyślam. Nie będę prawić Ci na ten temat
kazań, bo cokolwiek się stało – miało się stać. Pewnie myślisz sobie, że
oszalałam, ale pamiętaj, jaką cudowną istotę powołałaś na ten świat.
(…) Nie wiem, czy powinnam Ci to pisać, ale czuję taką potrzebę, a Ty
zrobisz z tym, co zechcesz.
Materiał genetyczny, który pobrała Ci ginekolożka, jest przechowywany
na komisariacie policji w Harrods. Kiedy tam pójdziesz, zapytaj o Steve’a.
On będzie wiedział, co robić.
Na razie kończę, bo wiem, że jesteś oszołomiona moim wyznaniem.
Zawsze jednak pamiętaj o Lily i o tym, jak heroiczną decyzję podjęłaś.
PS Kocham Cię.
Mama
ROZDZIAŁ 31
*
Nazajutrz wcześnie rano Nick wyszedł do pracy, a kiedy wrócił, od razu
poszedł spać. Przez cały dzień nie wrócił do tematu. Nie zapytał też, co
mam zamiar zrobić z materiałem genetycznym ojca Lily.
*
Następny dzień przyniósł to samo. Zero pytań, zero odpowiedzi.
Zaczynam się martwić. Jak widać, wciąż nie może się z tym uporać, a ja…
czuję się o niebo lepiej, kiedy nie dźwigam tej wiedzy w pojedynkę.
Chyba stanę się egoistką.
*
Dobra. Postanowiłam pierwsza wrócić do tematu. Przecież nie będziemy
udawać, że nic się nie stało. Mamy DNA sprawcy, mamy możliwość
odkrycia, kim jest ojciec Lily. Przecież oboje tego chcieliśmy, prawda?
Właściwie Nick chciał tego bardziej niż ja, a teraz, kiedy prawda jest na
wyciągnięcie ręki, zachowuje się, jakby tego żałował.
– Jadę na komisariat do Harrods – oznajmiam. – Jedziesz ze mną?
– Mieliśmy pojawić się razem w firmie. Wszyscy na ciebie czekają.
– Wiem, ale mamy jeszcze czas. Zdążymy zahaczyć o komisariat.
Przecież to rzut beretem. – Przeglądam szafę w poszukiwaniu czegoś
odpowiedniego do przywitania pracowników BBC.
– Jesteś pewna tego, co robisz? Jesteś pewna, że chcesz poznać prawdę?
– Nie mam nic do stracenia. – A może ołówkowa spódnica z białym
topem bez ramion?
– Skoro tak mówisz.
– Nick, mogę wiedzieć, dlaczego zmieniłeś zdanie? Przecież to był
główny powód naszych kłótni. Tak bardzo chciałeś wiedzieć, kim on jest,
a teraz mam wrażenie, że marzysz o tym, żeby ta próbka zaginęła
w niewyjaśnionych okolicznościach. – Wciskam się w kakaową spódnicę,
cholera, jest naprawdę ciasna.
– Nie chcę, żebyś musiała przez to jeszcze raz przechodzić. A poza tym
jeśli policja ma próbkę, na pewno monitorują każdego, kto wpadnie do
bazy. Widocznie ten ktoś nie został na niczym przyłapany i nie ma go
w systemie.
– Nie wiedziałam, że tak to działa. – Wkładam cieliste sandałki na
szpilce.
– Nawet jeśli masz próbkę, to nie oznacza, że dzisiaj odkryjesz prawdę. –
Mierzy mnie wzrokiem z góry na dół. – Masz zamiar iść z gołym
brzuchem?
– Przecież nie widać mi pępka. – Poprawiam swoje loki. – Możliwe, żeby
ten cały Steve przechowywał w aktach próbkę, ale nie wrzucił jej
w system?
– Nie wiem. Nie wiem, czy twoja mama zgłosiła przestępstwo na tle
seksualnym lub jakiekolwiek przestępstwo, żeby móc oficjalnie trzymać
próbkę w bazie. Być może zrobili to po znajomości. Z tego, co zdążyłem
zauważyć, Rose miała spore znajomości i ludzie robili jej różne przysługi.
– Racja. – Pryskam szyję, włosy i nadgarstki zapachem tak drogim, że aż
mi głupio, że ulatnia się w powietrzu. Żeby jeszcze bardziej sobie dokopać,
zakładam obrzydliwie drogą biżuterię. Zasada się nie zmienia: pierwszego
wrażenia dwa razy nie zrobisz.
– Gotowa? – pyta Nick, a ja potakuję i poprawiam mu włosy. –
Odpicowałaś się jak na wręczenie dyplomu naszej córki. Panowie będą
wniebowzięci, ale panie pewnie cię nie polubią.
– Zmień koszulę, skarbie. Na dworze jest upał, ugotujesz się w tej czerni.
– Lubię czerń.
– Zmień – powtarzam stanowczo i wychodzę, zgarniając moją śliczną
torebkę Celiné. Oczywiście w kolorze jasnej kawy z mlekiem, żeby całość
była spójna. Tak jak uczyła mnie moja mentorka Cheryl.
– Którym samochodem jedziemy, szefowo?
– Zastanowię się. – Uśmiecham się słodko i zamykam za sobą drzwi.
Wybrałam czerwone cabrio Ferrari Spider, bo na dworze jest cieplej niż
na Słońcu, a ja chciałabym pachnieć swoim luksusowym zapachem, a nie
potem, kiedy wkroczę do firmy.
Fiu, fiu. Podoba mi się to oblicze.
Gdy podjeżdżamy pod komisariat w Harrods, czuję się nieswojo.
Wchodzę do środka i rozglądam się. Nie wiem, dokąd iść ani co robić.
– Pierwszy raz jesteś na komisariacie? – Mój przystojny mąż się śmieje.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – pyta mężczyzna zza szyby.
Podchodzę do niego, a on palcem wskazuje na głośnik, więc przystawiam
tam swoje usta w kolorze nude.
– Dzień dobry, nazywam się Andrea Che… Blake i szukam pana Steve’a.
– Nazwisko panieńskie?
– Cherry. Andrea Cherry. Jestem córką Rose Cherry, jeśli to w czymś
pomoże.
Mężczyzna coś zapisuje.
– Rozumiem. Tutaj ma pani numer telefonu, proszę pod niego zadzwonić.
– Wsuwa pod szybę białą karteczkę z numerem. – Pan Steve jest już na
emeryturze.
– O…
– Dziękujemy – mówi Nick i chwyta mnie za rękę.
– Do widzenia. – Uśmiecham się skromnie.
Wsiadam do samochodu i wybieram numer telefonu. Mężczyzna odbiera
po trzecim sygnale.
– Dzień dobry, czy rozmawiam z panem Steve’em?
– W rzeczy samej.
– Jestem córką Rose Cherry. Mama zostawiła mi list, w którym…
– To nie jest rozmowa na telefon – przerywa mi.
– Dobrze, więc… – Spoglądam na Nicka. – Czy możemy się spotkać?
– Wyślę ci adres. Do zobaczenia.
– Rozłączył się – mówię zaskoczona, a Nick unosi brwi i zmierza
w stronę firmy. – Wysłał mi adres. To godzina drogi stąd. Możemy
pojechać najpierw do niego, Nick? Proszę.
Uśmiecha się zapatrzony przed siebie. Uwielbiam go w okularach
przeciwsłonecznych.
– W porządku. Ale wiesz, że co się odwlecze, to nie uciecze? Musisz
w końcu spotkać się z pracownikami. A jeśli nie zdążymy zmienić
samochodu i odebrać Lily?
– Mamy od tego ludzi, pamiętasz?
Wybucha śmiechem.
Po niecałej godzinie docieramy na miejsce. Pan Steve mieszka
w miejscowości podobnej do Harrods. Pukam delikatnie do drzwi. Otwiera
je całkiem przystojny mężczyzna, na oko rówieśnik mojej mamy.
– Dzień dobry, nazywam się…
– Wiem, jak się nazywasz. Wejdźcie. Kawy? Herbaty? Czegoś
mocniejszego? – pyta żwawo i zaprasza nas do środka.
– Poproszę wodę.
– Ja również. – Nick staje obok mnie, obejmując mnie w talii.
Pan Steve przygląda się mu, kiedy wręcza nam szklanki.
– Mąż? Rose zawsze marzyła, żebyś wyszła za mąż. Szkoda, że tego nie
doczekała.
Sam upija łyk jakiegoś alkoholu i zamyśla się, patrząc na mnie.
– Może przejdźmy do rzeczy? – wtrąca Nick.
– Racja. Wybaczcie ciekawość, ale tak dawno nikt mnie nie odwiedzał…
Po śmierci Rose zostałem sam. Nawet dzieci nie chcą mnie znać.
– Skąd pan znał moją mamę?
Siadamy z Nickiem na kanapie. Dom nie jest brzydki ani zaniedbany.
Powiedziałabym wręcz, że czuć tu kobiecą rękę. I to dość pedantyczną.
– Chodziliśmy razem do podstawówki. Była moją pierwszą miłością.
Wiedziałem, że przyjdziesz, chociaż nie sądziłem, że będę musiał tak długo
czekać. Ciasteczka? – Gospodarz pokazuje ręką na wypucowany półmisek,
na którym leżą ułożone kolorystycznie ciastka z galaretką.
Kulturalnie odmawiam, bo nie mogę się nafaszerować cukrem przed tak
ważnym spotkaniem w BCC.
– Musiałam się pozbierać po śmierci mamy – wyznaję. – Poza tym
dopiero niedawno przeczytałam list, w którym wyjawiła mi, że ma pan
próbkę DNA człowieka, który… jak by to powiedzieć…
– Zrobił ci dziecko.
Czuję, jakby strzelił mnie w twarz. Powiedział to z taką lekkością, że
mało nie zapadłam się w tę kanapę.
– Czy moja mama o tym wiedziała?
– Nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale pracowałem jako śledczy
przez połowę życia i połączyłem kropki. Czystej? – Unosi butelkę z wódką.
– Nie, dziękujemy. Ja nie piję, a mąż prowadzi. Czy ta próbka jest
oficjalnie w systemie? Przepraszam, ale nie wiem, jak to wygląda…
W serialach kryminalnych wszystko jest zawsze proste.
– Żadna z was nie wniosła oskarżenia ani nie zgłosiła przestępstwa, więc
nie, próbki oficjalnie nie ma w systemie. Ale to nie znaczy, że ten człowiek
jest bezkarny. Policyjna baza danych DNA zawiera oznaczone profile
genetyczne nie tylko osób podejrzanych, a zgromadzone profile stwarzają
możliwość powiązania ze sobą różnych typów. Ślady mogą prowadzić do
człowieka, ale także do innych śladów i tak dalej. Jest to ogromna
skarbnica, która skraca czas dotarcia do sprawcy oraz eliminuje osoby
niewinne. Ty nie wniosłaś oskarżenia, a twoja mama nie chciała się
wtrącać, bo nie miała pewności, co faktycznie się stało. Mówiłaś, że
chłopak zrobił ci dziecko, a później cię porzucił, ale twoja mama znała się
na kalendarzu i potrafiła liczyć.
– Czyli wiedziała…
– Co jakiś czas odświeżałem system, jednak nie znalazłem nikogo o takim
samym kodzie genetycznym.
– To oznacza, że nie dowiem się, kto to jest, prawda?
– Dopóki nie popełni przestępstwa.
– A jeśli nie żyje?
– Są różne przypadki. Czasami do systemu trafiają profile osób, których
nie możemy zidentyfikować ani dotrzeć do żadnej rodziny. Wtedy
porównujemy próbki, niekiedy mamy szczęście, a innym razem sprawa leży
odłogiem, aż przejdziemy na emeryturę i przyjdą następni. To nie jest serial.
W rzeczywistości mamy mniej szczęścia niż ci od tych zagadek
kryminalnych, które tak lubię oglądać.
– Gdzie przetrzymuje pan tę próbkę?
– To nie jest istotne. Istotne jest to, że nie mogę jej wam tak po prostu
oddać.
Chyba robi sobie ze mnie jaja!
– Jak to?
– Ta próbka do niczego wam się nie przyda. Macie swoje laboratorium?
Nie. Potraficie badać próbki? Nie. Nie macie dostępu do bazy ani do
niczego, co mogłoby wam pomóc.
Już wiem, dlaczego dzieci nie chcą go znać.
– Więc po co mama kazała mi do pana przyjść?
– Żebym odświeżył system. Ale nie mogę obiecać, że coś w nim znajdę.
– Nie mógł pan powiedzieć mi tego przez telefon? – Moje dobre maniery
idą się paść.
– Nudzi mi się. Jestem samotny, nikt mnie nie odwiedza, a tak
przynajmniej mogłem sobie na ciebie popatrzeć i stwierdzić, że jesteś
ładniejsza niż na zdjęciach, które pokazywała mi Rose.
– Super… – bąkam i biorę ciasteczko z pieprzoną różową galaretką.
– A jeśli znajdę panu kogoś, kto ma swoje laboratorium? – wtrąca Nick,
a moja nadzieja budzi się od nowa.
– Wtedy poproszę, żeby się ze mną skontaktował, a najlepiej przyjechał tu
i napił się ze mną czegoś mocniejszego.
– W porządku. – Nick wstaje i podaje mu rękę. – Miło było pana poznać,
ale musimy już jechać. Będziemy w kontakcie.
– Będzie mi miło, jeśli odwiedzicie mnie z córką. Dawno nie
przychodziły tu dzieci.
Zapomnij, facet! Nie ufam ludziom, którzy zwabiają mnie do swojego
domu, a w dodatku mają na pieńku z własnym potomstwem.
– Zobaczę, co da się zrobić – mówię obojętnie i zmierzam do wyjścia. –
Do widzenia.
– Szerokiej drogi.
Gdy tylko wsiadam do samochodu, ściągam szpilki.
– Kurwa, co za cham! Jechaliśmy tutaj tylko po to, żeby się dowiedzieć,
że musi odświeżyć system! – Złość Nicka mnie zaskakuje. Nie wydawał się
wkurzony, kiedy z nim rozmawiał.
– Bardziej zastanawia mnie to, że to pierwsza miłość mojej mamy –
mówię zamyślona.
– Na szczęście błędy młodości są wybaczalne. – Śmieje się i rusza. Na
bank w stronę firmy.
– Przez cały ten czas mama miała świadomość, że ją okłamuję. Sama już
nie wiem, co gorsze. To, że jej nie powiedziałam, czy to, że wiedziała
i milczała.
– Zadzwonię do Morgana i namówię go, żeby zajął się tą sprawą. Choć
pewnie stary nie odda tej próbki bez walki.
– Zastanawia mnie jedno. Skoro próbka nie została oficjalnie wrzucona
do bazy, to jak ją porównuje? Myślisz, że robi to jakimś tajnym sposobem?
– Myślę, że ten facet niekoniecznie respektuje prawo, co akurat może nam
być na rękę.
– Dobra – wzdycham. – Nie wiem, czy chcę się w to bawić. Może dam
sobie spokój. W końcu po co mi ta wiedza…
– Serio? Teraz chcesz się wycofać? A jeśli on odnajdzie cię pierwszy
i zacznie walczyć o prawa do Lily, bo jesteś bogata?
– Nie pomyślałam o tym.
– Trzeba być zawsze o krok przed przeciwnikiem. Jak mawiał mój ojciec,
nie możesz pozwolić, by lewa ręka wiedziała, co robi prawa.
– Miło, że wspominasz o ojcu. Może w końcu schowasz dumę do kieszeni
i zaprosimy go na obiad?
– Chciałabyś, co? – Szczerzy się. – Dlatego wybrałem cię na swoją żonę,
skarbie. Jesteś współczująca i troskliwa, empatia dosłownie paruje ci
z uszu. Ale nic z tego. Niech się bardziej postara.
– Słyszałam, że się starał…
– Od kogo? – pyta, ale milczę. – Od Anny. Swoją drogą co ty na to, żeby
zatrudnić ją jako nianię do Lily?
– Dobry pomysł, ale nie zmieniaj tematu. Czy jest chociaż cień szansy, że
mu wybaczysz?
– Szansa zawsze jest.
– To już coś.
Opieram głowę o zagłówek i napawam się letnim wiatrem, nie bacząc na
to, że targa mi włosy. Chcę mieć już za sobą to spotkanie i z powrotem
zaszyć się w domu. Muszę przemyśleć swoje życie, podliczyć środki na
koncie, znaleźć cel. Nie mogę nic nie robić, ale też nie wyobrażam sobie, że
miałabym pracować w BCC. Może gdybym nie musiała oglądać tej cycatej
pizdy i Bradleya, byłoby mi łatwiej.
Zastanawia mnie też, dlaczego nikt nie zatruwa mi życia. Czyżby Bonnie
i Clyde dali sobie spokój i wreszcie zajęli się własnym?
Nie. To na pewno kolejna pułapka.
Po drodze zahaczamy o McDrive’a i biorę karmelowe frappé, żeby nieco
się schłodzić. Pomijam ilość cukru i fakt, że prawie mnie od niego mdli, ale
jest pyszne. Czasami takie grzeszki są potrzebne. Zwłaszcza nam, kobietom
przed tymi dniami, w ich trakcie i po tych dniach.
Pod firmą Nick otwiera mi drzwi i podaje rękę, żebym wysiadła.
– Zapraszam.
– Miejmy to już za sobą – mruczę i zmierzam do wejścia, słysząc za sobą
śmiech mojego męża.
Tuż za progiem atakuje mnie Samantha, nowa asystentka Nicka. Miał
rację, mówiąc, że nie mam o co być zazdrosna. Jeden problem z głowy.
Kobieta zachowuje się, jakby znała firmę od podszewki, i z wielkim
zaangażowaniem mnie oprowadza. Wszyscy, których mijam, kłaniają mi się
grzecznie i obdarzają mnie uśmiechem.
Okej, nie jest źle. Zaczyna mi się nawet podobać.
– Przygotowałam małe powitanie, żeby trochę rozluźnić atmosferę –
mówi Samantha. – Zapraszam państwa do sali konferencyjnej.
– Wiem, gdzie to jest. – Musiałam to powiedzieć, żeby poczuć się trochę
bardziej u siebie. A co.
– Czy wszyscy szefowie działów są na miejscu? – pyta władczo mój mąż.
– Oczywiście, panie Blake. – Kobieta otwiera szklane drzwi i moim
oczom ukazuje się masa mężczyzn w garniturach i kobiet w podobnie
eleganckim wydaniu. Tylko ja mam bardziej odsłonięte ciało oraz ciasną,
opinającą pośladki spódnicę.
Jednak to nie oni zatrzymują moją uwagę. Stoję jak zahipnotyzowana
i wlepiam wzrok w ścianę. Wiszą na niej obrazy, które malowałam w czasie
depresji i za które zgarnęłam pięć kawałków.
ROZDZIAŁ 32
Witam się z całym zarządem, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że to właśnie
Nick kupił wtedy moje obrazy. Pomyśleć, że chwaliłam się mu jak głupia,
że ktoś zapłacił za nie tyle pieniędzy. Czy uznać to za kłamstwo? Zdradę?
Czy może za szokującą niespodziankę?
Zdecydowanie to trzecie, Cherry.
– Witamy na pokładzie – mówi jakiś mężczyzna.
– Cieszymy się z nowej szefowej.
– Przepraszam bardzo, ale stary szef nigdzie się nie wybiera – zaznacza
Nick, ale robi to z uśmiechem na ustach.
Pracownicy są bardzo spięci, przez co ja również nie czuję się swobodnie.
– I teraz wszyscy myślą: Nieee? Wielka szkoda! – mówię rozbawiona,
czym wszystkich rozweselam. I zaskakuję. Niech wiedzą, że nie jestem
wielką panią, tylko jestem zwyczajną dziewczyną, której los podarował
piękne życie.
– Nie jest tak źle, ale cieszymy się, że to właśnie pani została panią Blake.
Oraz współwłaścicielką firmy.
O rany, rumienię się.
– Dziękuję. To bardzo miłe – odpowiadam.
– Jesteśmy dla siebie jak rodzina i firma jest dla nas bardzo ważna.
Chętnie wprowadzimy panią w nasze nieskromne progi.
– Z przyjemnością, ale najpierw muszę przejść szybki kurs, jak się tu
odnaleźć, bo nie mam o tym pojęcia.
Po wymianie uprzejmości pytam pracowników o ich hobby oraz rodzinę.
Zdecydowana mniejszość ma dzieci i partnerów. Zastanawiam się, czy to
przez natłok obowiązków, czy raczej z wyboru. Będę musiała się im
przyjrzeć. Jestem tutaj krótko, a już wyczuwam wspaniałe osobowości
i pozytywną energię. Może jednak dam radę być dla nich kimś więcej niż
żoną pana Blake’a? Nie mówię, że będę się pojawiać w firmie często czy
podejmować jakieś decyzje, ale zawsze mogę wnieść jakieś świeże
pomysły.
Wspaniałe podejście do życia, pani Blake.
– Uch, nie było tak źle – mówię, kiedy zostajemy z Nickiem sami. – Ale
dlaczego nie powiedziałeś mi o obrazach?
Uśmiecha się szelmowsko.
– Kupujący nie musi informować artysty o swoim zakupie ani o tym, co
ma zamiar z nim zrobić. Poza tym chciałem zrobić ci niespodziankę,
a ciągle nie miałem pomysłu, gdzie je powiesić.
– Dlaczego akurat w firmie?
– Bo lubię mieć część ciebie przy sobie. – O rany, tego się nie
spodziewałam. – Poza tym te obrazy namalowała Andrea, która skradła
moje serce.
Odchrząkuję.
– Wciąż nią jestem, Blake.
– Zmieniasz się, ale nigdy nie zapominaj, kim byłaś.
– Dlaczego ty zawsze musisz mnie wzruszać… – Wbijam kciuk w kącik
oka, żeby się nie rozbeczeć. – Boisz się, że pieniądze poprzewracają mi
w głowie?
– Nie, o to się nie martwię. – Nachyla się, żeby mnie pocałować. – Nie
jesteś interesowna.
A może nie jestem ambitna? Nieważne. Ważne, że mój mąż ma o mnie
takie dobre zdanie.
– Kocham cię, panie Blake.
– Ja ciebie też, pani Blake.
Pani Blake. Ach, jak cudownie to brzmi!
Zbieram swoje rzeczy i podaję ochroniarzowi, kiedy do sali wchodzą
Patricia Atwood oraz Bradley Blake. Upuszczam na podłogę jeden
z bukietów, którymi powitała mnie załoga, a ten kutas podrywa się, żeby mi
go podać. Gdy wyszarpuję go z jego ręki, spogląda na moją obrączkę.
Wtedy Nick staje obok mnie, chwyta moją dłoń z pierścionkami i składa na
niej pocałunek, nie spuszczając go z oczu.
Czy ta scena mogłaby być piękniejsza?
– Przyszliśmy pogratulować – odzywa się Brad, na co Nick szeroko się
uśmiecha. – Spadku.
Co? Skąd wie o testamencie?
– Nie pogratulujesz nam ślubu i nie życzysz szczęścia na nowej drodze
życia? – pyta mój rozbawiony mąż, ale dobrze wiem, że chce go
sprowokować.
Wywłoka stoi i nawija na palec kosmyk włosów, nawet na mnie nie
patrząc. Pewnie tata kazał jej przyjść, a ona musiała wypełnić jego rozkaz,
bo jest na jego utrzymaniu.
Co za hipokrytka!
Poprawiam swoje włosy i oczywiście robię to ręką, na której błyszczy
mój diament.
– Gratulacje. Oby wasze szczęście trwało jak najdłużej – mówi Bradley,
ale patrzy tylko na mnie.
– Moja żona jest tu na pozycji równej z moją – zaznacza Nick. – Liczę, że
będziecie traktować ją z należytym szacunkiem oraz wykonywać jej
polecenia.
Uśmiecham się szeroko do cycatej pizdy, a ona odpowiada wymuszonym
grymasem. Wiem, że Nick powiedział to celowo, bo oboje (a może
i wszyscy czworo) wiemy, że nie wydam żadnych poleceń, bo się na tym
nie znam. Jednak cieszę się, że mam tak wspierającego męża.
– Ja nie mam z tym problemu. Witamy w naszych progach, Andreo. Jak
będziesz potrzebowała pomocy, chętnie ci jej udzielę. – Brad wyciąga do
mnie rękę, ale nie przyjmuję jej. Nie bratam się z wrogami ani z ludźmi,
którzy skrzywdzili moją rodzinę. Moja mama wiele przez nich wycierpiała.
– Twoja pomoc jest zbędna, ale dziękujemy za troskę. Moja żona na
pewno doskonale się odnajdzie. A teraz wybaczcie. – Nick kiwa głową
w stronę drzwi. To taki elegancki odpowiednik słów „możecie
wypierdalać”.
Oboje wychodzą. Wywłoka nie odezwała się ani jednym słowem, co
nawet mi na rękę. Pewnie gdyby mogła, wydłubałaby sobie oczy i obcięła
uszy, ale nie jest mi jej żal. Może tylko tego, że jest głupia. Niczego więcej,
niczego mniej.
*
Pomagam Kirstin wstawić do wody kwiaty. Dostałam od pracowników
kilkanaście bukietów, a także górę czekoladek w każdym możliwym smaku
oraz wielkiego misia, który trzyma w łapach napis „Witamy w BCC”.
Oczywiście Lily od razu go zainkasowała.
Uśmiecham się pod nosem i dziękuję Kirstin za pomoc.
– Czy życzy sobie pani herbaty z mlekiem?
– Nie. Możesz już odpocząć. Wyglądasz na zmęczoną czy mi się wydaje?
– Nie, wszystko jest w porządku. Dobranoc.
– Dobranoc, Kirstin.
Zaglądam jeszcze do Lily. Smacznie śpi, więc składam na jej policzku
całusa i szepczę, że ją kocham. Brakuje mi moich dawnych matczynych
rytuałów, ale przecież dzieci rosną i z czasem potrzebują więcej
samodzielności. Czy jeszcze kiedyś będzie mi dane opiekować się tak
słodką istotą?
Powinnam iść spać! Mój mąż jest bezpłodny, a ja wiedziałam o tym,
zanim za niego wyszłam. Wstyd mi, że w ogóle myślę o takich rzeczach.
Ale przecież nie wiem, w jakim stopniu jest bezpłodny, prawda? Może
nigdy nie próbował korzystać z medycyny, a ta potrafi zdziałać cuda.
– Tu jesteś. – Chryste Panie, znowu mnie wystraszył! – Dzwonił Jim.
Pytał, czy na pewno będziemy.
– Jezu, to dzisiaj? – Łapię się za głowę.
– Dzisiaj jest piątek. Czyli tak, dzisiaj. Jeśli nie chcesz, nie musimy iść.
Przełożę to na następny tydzień.
– Nie. Liz mi tego nie wybaczy. Ale to dziwne, że przez cały dzień ma
wyłączony telefon, a Jim dał nam znać o spotkaniu dzień przed. Przecież
wiedział, że spadło na mnie tyle nowych informacji, które niemal mnie
przygniotły.
Nick się uśmiecha.
– Poradziłaś sobie naprawdę świetnie, skarbie. – Całuje mnie w usta. – To
co, za ile będziesz gotowa?
– Postaram się jak najszybciej. Muszę wziąć prysznic i włożyć jakąś
wygodną sukienkę. Oraz buty. Moje stopy potrzebują długiego masażu
i liczę, że mój mąż się tym dzisiaj zajmie.
– Nie kuś mnie przed wyjściem, bo będziemy musieli wystawić naszych
przyjaciół, a oni nam tego nie wybaczą. Zmykaj, muszę wykonać kilka
telefonów.
– O tej godzinie?
– Na całym świecie ludzie albo właśnie wstają, albo jedzą lunch, albo
smacznie śpią.
– Albo uprawiają seks.
– Albo uprawiają seks. Ktoś ma chyba ochotę, co?
Pokazuję mu środkowy palec i wystawiam język. Moje hormony szaleją,
bo jestem zakochana i szczęśliwa.
Po raz setny dzwonię do Liz, ale znów odpowiada mi poczta głosowa.
Trudno, spotkamy się na miejscu. Chociaż wolałabym wiedzieć, czy Jim
nie zamknął jej w piwnicy po tym, jak powiedziała mu, że jest w ciąży,
a gdy się wzruszył, oznajmiła, że tylko żartowała i chciała sprawdzić jego
reakcję.
Nie odzywał się do niej przez trzydzieści dwie godziny i dwanaście
minut.
Tak, Liz miała ustawiony stoper.
Wkładam luźną sukienkę z opadającymi ramionami i sandałki bez szpilki.
Po całym dniu na obcasie Liz będzie musiała mi wybaczyć.
Podjeżdżamy pod lokal o nazwie Bad Guys, co średnio mi się kojarzy
z uwagi na stalkera, którym okazała się Maddie. A jednak wciąż mam
nadzieję, że kiedyś uda mi się z nią pogodzić i wyciągnąć od niej prawdę.
Szukam wzrokiem Liz, ale lokal jest prawie pusty. Za to jest bardzo
piękny i elegancki. Kurwa, znowu nie ubrałam się adekwatnie do sytuacji.
– Tam są – mówi Nick i pokazuje na siedzącego w oddali Jima.
– Jaki odpicowany – szepczę.
– Andrea Blake! Czy to słynna Andrea Blake! O mamo! – Ktoś rzuca mi
się na szyję. A nie, to tylko moja przyjaciółka.
– Wariatka. – Całuję Liz w policzek. – Dzwoniłam do ciebie przez cały
dzień!
– Zgubiłam telefon i jakby nie miałam… czasu. Rozumiesz. – Wkłada
palec wskazujący w kółeczko zrobione z palców drugiej ręki.
– Rozumiem, rozumiem.
Z Jimem również witam się całusem w policzek. To jedyny młody
mężczyzna, z którym mogę się tak witać. Ach, jeszcze Lucas. Tak, nie
wiem, co się stało, ale Lucas przestał być solą w oku Nicka.
– Siadajcie, proszę. Czego się napijecie? – pyta elegancki Jim. Nie żeby
nigdy nie był elegancki, ale dziś ma na sobie marynarkę i krawat, a z tego,
co mówiła Liz, nie znosi krawatów.
– Ja niestety wody, ale mój mąż zapewne whisky.
Nick się krzywi. Po ostatnim dochodził do siebie dwa dni.
– Szklaneczkę.
– Mąż! Boże, jak to podniecająco brzmi – stwierdza Liz, która jak zawsze
wygląda jak papuga celebrytki. Kolorowo, krzykliwie i brokatowo.
Jim idzie zamówić napoje, więc cierpliwie czekamy, aż do nas dołączy.
– To bezalkoholowe, żeby nie było ci smutno. – Podaje mi jakiś kolorowy
napój.
– Dziękuję, jesteś kochany – mówię słodko i upijam łyk. Jest dobre, ale
nie tak dobre jak prawdziwy drink. Mam nadzieję, że nie będę musiała brać
tych leków do końca życia.
– Dobra, opowiadaj, jak wrażenia w firmie. Przepraszam, że nas nie było,
ale podejrzewaliśmy, że będzie dużo ludzi i chcieliśmy dać wam trochę
prywatności.
– Dobra, dobra, nie świruj – droczę się. – Było lepiej, niż sądziłam.
– Była ta pizda? – pyta automatycznie Liz, a ja mam ochotę wybuchnąć
śmiechem. To takie urocze mieć kogoś, kto myśli tak samo jak ty.
– Byli oboje. Ale ona nie odezwała się ani słowem.
– A ten gnojek?
– Porozmawiajmy o czymś milszym, co wy na to? Może o naszej podróży
poślubnej? – Mój mąż chyba nie chce tego słuchać, a szkoda, bo chętnie
bym ich obgadała z moją psiapsi.
– Dopiero po ślubie kościelnym, Nick. Nie wywiniesz się z tego. – Grożę
mu palcem, a on się śmieje.
– Cieszę się, że dochodzisz do siebie, Cherry – mówi ze wzruszeniem Liz.
– Blake – poprawia ją mój mąż, ale ona kręci głową, bierze łyk drinka
i nachyla się do niego.
– Cherry. Dla mnie ona zawsze będzie Cherry. Blake jest tylko jeden i do
niej nie pasuje, jeśli mogę być szczera.
– Tak, przyzwyczaiłem się.
– Opowiedzcie mi, jak radziliście sobie beze mnie. Czuję, że było wesoło
– mówię lekko podekscytowana. Tak bardzo się cieszę, że jesteśmy tu
wszyscy razem, że najchętniej bym się rozpłakała.
Pierwsza przed szereg wychodzi Liz. Opowiada z najdrobniejszymi
szczegółami, jak zajmowała się Lily, i że w gruncie rzeczy to wcale nie
były uroki macierzyństwa. Nie wiedziała, że dzieci mogą wylać tyle łez i co
pięć minut pytać o to samo. Nick nie mówi zbyt wiele, ale moja
przyjaciółka wyznaje, że spisał się na medal i gdyby nie on, sama również
by sobie z tym nie poradziła. I znów myślę o tym, że mam zbyt wiele
szczęścia jak na jedną kobietę, ale nie oznacza to, że się nim podzielę. Chcę
być tak szczęśliwa, jak tylko się da.
Korzystam z okazji i dziękuję całej trójce za wsparcie i za to, że ich mam.
Gdyby nie oni… cóż, moje życie byłoby katastrofą.
O rany, naprawdę jestem wzruszona.
– Jesteście dla nas jak brat i siostra – mówi Jim. – Dlatego chciałbym
powiedzieć to w waszej obecności: kocham moją kobietę, nawet jeśli
wkurza mnie każdego dnia, i chciałbym – wstaje – żeby wkurzała mnie do
końca życia. – Wyciąga małe pudełeczko. Tak, to pudełeczko! – Elizabeth
Harris, czy zostaniesz moją żoną?
– Boże… – dukam, przyciskając rękę do ust. Jim wszystko zaplanował. Ja
pieprzę, chyba zaraz się posikam!
– Zwariowałeś, Jim. Siadaj. – Liz ciągnie go za rękę. – Za dużo wypiłeś.
– Liz! – Posyłam jej spojrzenie w stylu „co ty odpierdalasz, kobieto?”.
– Pytasz serio? – Liz spogląda na Jima, a ten potakuje. – Kurwa mać!
Jasne, że za ciebie wyjdę, dupku! – Zaczyna chlipać i wstaje z krzesła, żeby
Jim włożył jej na palec śliczny pierścionek. – I nigdy więcej nie mów do
mnie Elizabeth, bo skopię ci dupę! – Gdybym była głucha, myślałabym, że
wyznaje mu miłość.
– Kocham cię, małpko.
Ooo, jakie to słodkie.
Liz całuje uradowanego Jima, a ja ukradkiem wycieram łzę spływającą po
moim policzku. Doczekałam się tej chwili. Moja przyjaciółka będzie
w najlepszych rękach.
Mama byłaby z nas taka dumna…
– Ja ciebie też, żuczku.
Co?
Nick i ja wybuchamy śmiechem.
– Czeka nas wieczór panieński, Cherry! – krzyczy Liz. – Zamówimy
striptizera, sztuczne ognie, morze alkoholu i pełno żarcia!
– Striptizera? – oburza się Jim. – Chcesz, żebym się z tobą rozwiódł,
zanim weźmiemy ślub?
– Wpadłam właśnie na tak genialny pomysł, że aż mi głupio, że jestem tak
zajebista! – Liz ekscytuje się jak w transie. Trochę się tego obawiam.
– Prześpij się z tym – mówi Nick i wywraca oczami, czym mnie
rozśmiesza.
Ona jednak go nie słucha.
– Zrobimy dwa wesela! Weźmiemy wspólny ślub!
Panowie gapią się na nas, a ja przez chwilę rozważam jej pomysł,
wpatrując się w szklankę z różowym płynem. W końcu unoszę na nią
wzrok. Chce mi się śmiać, ale udaję powagę. Przez co Liz wygląda, jakby
miała się zaraz rozpłakać.
– Jestem na tak – mówię.
– Ooo! Zaraz się posikam! – piszczy.
Przybijamy sobie piątkę. A panowie, no cóż… panowie wypijają
duszkiem czystą wódkę bez popitki.
ROZDZIAŁ 33
*
Nadeszła ta chwila. Zaraz oddam ostatnie dziewictwo, które mi zostało.
I lepiej, żeby było warto. Włożyłam ognistoczerwony komplet od Victoria’s
Secret oraz louboutiny. Chciałam dodać sobie odwagi, ale nie przemyślałam
tego, że Nick rzuci się na mnie jak wygłodniałe zwierzę, gdy tylko wejdzie
do sypialni.
– Sam nie wiem, na co patrzeć. Na twoją buźkę i nową fryzurę, cycki,
tyłek czy nogi. Wyglądasz jak inna kobieta, skarbie. Ja to mam fart!
– Mhm, zaczekaj, zaczekaj.
– Czekałem zbyt długo.
– Boję się.
– Nie będzie boleć, obiecuję.
– A skąd możesz to wiedzieć, Nick? – Patrzę na niego, unosząc brwi. –
No, chyba że o czymś nie wiem.
– Kobieta jest elastyczna, a seks analny to najlepsze, co natura mogła
wymyślić.
– Wątpię, żeby wymyśliła to natura, skoro służy do czegoś innego.
– Cii… Nie myśl o tym teraz. Nie myśl o bólu. Pomyśl, jak będzie
cudownie, kiedy wejdę w ciebie i zaznasz zupełnie nowych wrażeń.
– A co, jeśli coś mi się stanie? Dlaczego się śmiejesz?
– Przepraszam, ale co miałoby ci się stać? Dobrze cię nawilżę. Mam
twojego pomocnika, żeby nie było ci przykro.
– Super – burczę.
– Kochanie, obiecałaś mi to i nie poddam się bez walki.
– Dobra, po prostu potrzebuję alkoholu, żeby to jakoś udźwignąć.
– Wiesz, że nie możesz. Rozluźnię cię inaczej, co ty na to? Połóż się.
Wyłącz umysł i daj się ponieść.
Wypinam pupę, a mój mąż smaruję ją jakimś lubrykantem. Już teraz
dziwnie się czuję. Szczerze mówiąc, mam ochotę się rozpłakać. A co,
jeśli… wyleci stamtąd coś, czego żadna kobieta by nie chciała? Ze wstydu
będę musiała się z nim rozwieść i wyjechać na drugą półkulę. Jest mi tak
gorąco, że aż mnie mdli.
– Rozluźnij się, skarbie. Czuję, że jesteś spięta.
– Nick, ale to jest niewykonalne, kiedy wsuwasz mi tam palec, a to
dopiero rozgrzewka!
– Przecież robię ci to od dawna i mówiłaś, że jest fajnie.
– Mówiłam?
– Mhm… A teraz wypnij się bardziej i pobaw się cipką. Nie chcę, byś
skupiała się tylko na tym. Pragnę, żeby tobie również było dobrze.
– Obawiam się, że to niemożliwe.
– Dam trochę oliwki dla dzieci, co ty na to?
– Więcej niż trochę, okej?
– Okej. Zobaczysz, będzie cudownie.
Gra wstępna trwa miliard minut, a i tak nie przynosi mi upragnionego
podniecenia, bo co chwilę uświadamiam sobie, w jakim jest celu, i w mojej
głowie dochodzi do zwarcia. Odbyt nie jest do seksu.
Koniec.
Kropka.
– Ach, powoli, powoli… – piszczę, gdy w końcu Nick wsuwa penisa
w mój tyłek. I chociaż wiem, że to lwia część, i tak mam wrażenie, że zaraz
pęknę.
– Cii… Jest powoli. – Zaciska palce na moich pośladkach i delikatnie je
rozszerza. Ciekawe, jaki ma widok?
Oczywiście przygotowałam się do tej chwili i jestem czysta, pachnąca
i wygładzona, ale nie jestem pewna, czy moje jelita nie zrobią mi psikusa.
Ja pieprzę, nie wierzę, że o tym myślę!
– Wolniej… – jęczę. To połączenie szczypania, napierania i lekkiego
podniecenia, ponieważ to zupełnie nowe doznanie.
Dla mnie i mojego tyłka.
– Och, skarbie.
– Ała, ała, ała… – Nie, to nie boli aż tak, ale sama świadomość tego, co
właśnie się dzieje, jest nie do wytrzymania.
– Nie myśl o bólu. Im bardziej o nim myślisz, tym bardziej boli. Zaraz
będzie fajniej, musisz się tylko przyzwyczaić.
Przyzwyczaić?!
Jasne, przyzwyczaj się, kobieto, że twój tyłek jest od teraz kartą
przetargową…
No dobra, nie powiem, że mi się nie podobało, ale nie jest to coś, co
chciałabym szybko powtórzyć. Od czasu do czasu takie urozmaicenie jest
okej, pod warunkiem że masz całą butelkę lubrykantu i cierpliwego faceta.
Po wszystkim idę pod prysznic i biorę ze sobą wazelinę. Widząc mojego
uśmiechniętego i spełnionego męża, przybijam sobie w lustrze piątkę. Dla
tego uśmiechu było warto. Zimna woda jest jak magiczny plaster na mój
tyłek. Siedzę tak dobre dwadzieścia minut, aż woła mnie Nick. Wychodzę
owinięta ręcznikiem i kładę się do łóżka.
– I jak?
– Okej. Trochę dziwnie, ale myślałam, że będzie gorzej z twoim
rozmiarem. – Śmieję się i całuję go w usta.
– Ach, jak ty mi słodzisz, kobieto!
– Napompowałam twoje ego?
– Nie tylko ego. – Kładzie moją dłoń na swojego sztywnego penisa, ale
szybko ją zabieram i kładę się na plecy.
– Myślisz, że w ten sposób mnie powstrzymasz? – pyta rozbawiony.
– Tak – mówię stanowczo. – Koniec końców to mój tyłek i ja nim rządzę.
Nick parska śmiechem i całuje mnie w usta.
– Spisałaś się dzielnie. A raczej twój tyłeczek.
– Dotrzymałam obietnicy, teraz twoja kolej.
– W porządku. Zaproszę mojego ojca na obiad w niedzielę, może być?
– Tak. Dziękuję. Dobranoc. Kocham cię. – Składam pocałunek na jego
ustach. – Proszę mnie przytulić i proszę mnie tam nie dotykać.
– Dobranoc. Kocham cię i dziękuję. Jutro to powtórzymy.
Patrzę na niego z szeroko otwartą buzią.
– Najpierw obiad z twoim tatą, a później możemy negocjować w sprawie
mojego tyłka.
– Okej, szefowo.
*
Kolejne dwa dni upłynęły mi w salonie Liz, który nazwała na cześć mojej
mamy – The Rose Beauty Studio. Kiedy zobaczyłam szyld, pomyślałam:
Mama byłaby z ciebie cholernie dumna. Zawsze wspierała nie tylko mnie,
ale i Liz we wszystkich marzeniach, nawet jeśli były najgłupsze na świecie.
– Tak bardzo mi was brakuje – mówię, układając świeże kwiaty na grobie
rodziców. – Czasami się zastanawiam, jak by to było, gdybyście byli obecni
w tak ważnych chwilach w moim życiu. Jakim wspaniałym dziadkiem
byłbyś dla Lily, tato. Jak wielką stratą jest wasze odejście przede wszystkim
dla niej. – Wycieram mokre od łez policzki. – A co, jeśli znów się pogubię
i nie będę wiedziała, jaką podjąć decyzję?
Cisza w takich momentach jest dla mnie druzgocąca. Mój umysł
podpowiada mi, co powiedziałaby mama, ale to nie jest to samo, prawda?
Dziś czytałam kolejny list od niej, o wiele krótszy niż poprzednie, ale
dodający mi otuchy. Jednak strata wciąż boli i nierzadko wylewam ocean
łez, kiedy zostaję sama ze swoimi myślami.
– Wyszłam za mąż. – Uśmiecham się. – Dasz wiarę, mamo? Mam tylko
nadzieję, że nie szantażowałaś mojego męża ani mu nie groziłaś, że kiedy
odejdziesz, nie dasz mu spokoju. – Śmieję się przez łzy.
Zapalam trzeci znicz w kształcie serca, a w siatce mam ich jeszcze pięć.
Dlaczego osiem? Bo to ulubiona cyfra moich rodziców – tego dnia
i miesiąca wzięli ślub, a kiedy miałam osiem lat, nauczyłam się jeździć taty
samochodem po polnej drodze. Nigdy tego nie zapomnę. Tata pękał z dumy
i przez kolejny miesiąc wspominał o tym każdemu, kogo spotkał. Po ośmiu
dniach moja mama pogodziła się z tym, że ojciec posadził mnie za
kierownicą. No i osiem, ponieważ urodziłam się w sierpniu. Mama
z pewnością znalazłaby o wiele więcej szczególnych ósemek w naszym
życiu, ale ja najbardziej zapamiętałam właśnie te. Dopiero teraz zauważam,
że na płycie stoi znicz, którego ja tu nie postawiłam. Ktoś musiał zapalić go
niedawno. Pogrążona w zadumie, nie zawracam sobie tym jednak głowy.
– Pamiętam to jak dziś, kiedy zrobiłyśmy sobie maraton filmowy. Obie
chciałyśmy spędzić ze sobą więcej czasu. Ja dlatego, że dawałam ci go
coraz mniej, a ty, ponieważ miałaś go coraz mniej. Przepraszam, mamo… –
Wycieram nos przemoczoną już chusteczką. – Gdybym wiedziała, nie
dałabym ci nawet chwili samotności. – Myślę przez chwilę i znów
zaczynam się śmiać. – Pewnie dlatego mi nie powiedziałaś. – Niemal słyszę
jej śmiech. – Pomysł z listami zaczerpnęłaś ze swojego ulubionego filmu,
prawda? Musisz wiedzieć, mamo, że nigdy więcej go nie obejrzę. Szkoda
moich oczu. Wylałam przez ciebie tyle łez, że gdybyś o tym wiedziała, nie
odezwałabyś się do mnie przez długi czas. Nienawidziłaś, kiedy płaczę.
A teraz siedzę tu… i beczę jak porzucone dziecko. I dalej nie wiem, co
robić ze swoim życiem. Mam nadzieję, że zostawiłaś mi jakieś wskazówki,
bo inaczej będę tu przychodzić i dalej beczeć.
Słyszę szmer liści. To na pewno znak od mojej mamy. Na sto procent
kazałaby mi stąd iść i zająć się swoim życiem. Nagle ogarnia mnie strach.
Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale czuję ukłucie w brzuchu i gorąc w splocie
słonecznym. Szybko się odwracam i widzę ją.
MADDIE!
ROZDZIAŁ 34
Dziękuję!
Spis treści
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
PODZIĘKOWANIA