You are on page 1of 393

Thrive

Thrive (Addicted 02.5)


Krista & Becca Ritchie

Nieoficjalne tłumaczenie waydale.


Korekta Vynn.

Tłumaczenie w całości należy do autora książki, jako jego prawa autorskie.


Tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym, służącym do promocji
autora. Tłumaczenie nie służy do otrzymania korzyści materialnych.

Proszę o nie udostępnianie tłumaczenia.

1|Strona
Thrive

{Prolog}
2 lata: 05 miesięcy

Lily Calloway
Życie mija zbyt wolno.

Kiedyś powiedział mi tak Loren Hale. Gdy mieliśmy po szesnaście lat, leżeliśmy na jego
łóżku otoczeni komiksami. Przytulał do piersi butelkę Maker’s Mark i wziął długi łyk.

Dla Lo – jedna minuta na tej planecie była stuleciem. Czekał, aż ktoś zakończy cierpienie
jego życia.

Dzisiaj powiedział mi: Życie mija za szybko.

Po tych dwóch latach muszę się z nim zgodzić.

Życie rzeczywiście mija za szybko. I nie potrafię przewidzieć ani sekundy.

2|Strona
Thrive

CZĘŚĆ PIERWSZA
„Wiesz, że nie radzę sobie ze słowami. Ani niczym innym.”

- Laura Kinney, X-23 Vol 3 #1

3|Strona
Thrive

{1}
0 lat: 00 miesięcy

Sierpień

Lily Calloway
Ilekroć wyobrażałam sobie dwudzieste pierwsze urodziny ilustrowały one mnóstwo alkoholu,
może narkotyki i wielką paczkę striptizerów. Ogromną. Może nawet takich, co podarowują ci
coś wyjątkowego na sam koniec. To wyobrażenie należało do innej Lily. Z innego czasu. Być
może innego, komiksowego wszechświata. Przynajmniej tak to wygląda.

Tak naprawdę moje dwudzieste pierwsze urodziny są o wiele mniej toksyczne. I


jedynymi mężczyznami, z którymi świętuję są mój chłopak i jego brat – bardzo im daleko do
striptizerów.

Właściwie proponowałam spędzenie miło urodzin przed telewizorem, ale Lo wyciągnął


mnie z domu, kusząc moim ulubionym miejscem w Filadelfii: Lucky’s Diner. Wcześniej
powiedziałam siostrom, że nie będę robić przyjęcia i kiedy Lo się dowiedział, wymyślił to
improwizowane wydarzenie. Teraz żałuję, że nie zaprosiłam Rose ani Daisy, czy choćby
najstarszej siostry Poppy.

Długa fala krępującego milczenia przechodzi między Rykiem, a mną i bezgłośnie błagam
Lo o powrót do stolika. Ale stoi przy podium hostessy, wciąż rozmawiając z kierownikiem o
zasunięciu rolet.

Na zewnątrz knajpy stoi dziesięciu fotografów, niektórzy trzymają na barkach cięższe


kamery, dociskając obiektywy do okien. Tydzień temu dowiedzieliśmy się, że to mama
Ryke’a podała prasie informacje o moim seksoholizmie, dlatego znajduję się teraz na
pierwszych stronach kolorowych gazet i dyskutuje się o mnie w mediach społecznych.

Ryke obwinia siebie, chociaż mówimy mu, że to nie jego wina. Jeśli już, to ja jestem
winna. To ja wybrałam tę drogę. Gdyby to nie była prawda, to byłaby to inna historia,
prawda? Ale jestem seksoholiczką. Wszyscy o tym wiedzą. I teraz musimy wymyślić, jak
poradzić sobie z tym rozgłosem.

Milczenie mnie stresuje i przerywam je bez namysłu.

- Wiesz, co jest zabawne? Zawsze myślałam, że dzisiejszy dzień będzie związany z


paczką striptizerów – wypalam. Dlaczego, Lily, dlaczego? Patrzę wszędzie tylko nie na jego
twarz, czując palenie policzków.

- Paczkę? – pyta niedowierzająco Ryke. – Mężczyźni też są jebanymi ludźmi, Lily.


Możesz nie mówić o nich tak, jakbyś zamawiała skrzynkę piwa? I… co do chuja?

Chyba powinien zacząć od co do chuja. Ale mu odpuszczam.

4|Strona
Thrive

Dodaje:

- Nie mów mi, że kiedyś patrzyłaś na facetów i widziałeś tylko kolejnego kutasa do
ujeżdżania.

Rumienię się, ale udaje mi się odpowiedzieć pomimo zażenowania.

- Kiedyś. Słowo kluczowe. Czas przeszły – mówię szybko. – Teraz dostrzegam resztę
anatomii. – Macham rękami w jego stronę i zdaję sobie sprawę, z tego co robię. – Nie, żebym
kiedykolwiek myślała o tobie, jakbyś był tylko kutasem. To znaczy uważałam cię za kutasa,
ale w sensie metaforycznym. Nie, że chciałabym cię ujeżdżać. – Cholera jasna. Muszę się
przymknąć.

- Masz, kurwa, poważne problemy, Calloway – burczy Ryke.

- Tak twierdzisz ty i reszta świata – mruczę i rozrywam paczkę cukru. Staram się nie
zwracać uwagi na kamery, które robią pstryk pstryk pstryk za ogromnym oknem.

Jego oczy łagodnieją i potrząsa głową, wydając cichy pomruk.

- Posłuchaj – mówi – masz urodziny. Nic ci nie kupiłem…

- Nie spodziewałam się od ciebie prezentu.

- Daj mi dokończyć, kurwa.

Znowu się czerwienię.

A on kręci głową.

- Musisz przestać, Lily. Nie mówię nic erotycznego.

- Wybacz – dukam.

- Zamierzałem powiedzieć, że jeszcze nic ci nie kupiłem. Co byś chciała?

Co bym chciała? Chcę bardzo dużo rzeczy, lecz większość z nich trzeba zdobyć siłami
nadprzyrodzonymi.

- Jesteś czarownikiem? – pytam ostatecznie.

- Że co? – Marszczy brwi.

- Nieważne – mruczę szybko. Kamery nagle zaczynają szybko pstrykać. Zsuwam się
niżej na siedzeniu, tak nisko, że praktycznie chowam się pod stołem.

- Weź się w cholerną garść. – Ryke przeszywa mnie spojrzeniem.

- Nie powinno cię tu być – syczę. Nie wiem czemu syczę. Knajpa nie jest nawet do
połowy pełna, ale jestem pewna, że w ciągu godziny znajdzie się tu tłum ludzi z naszego
powodu.

5|Strona
Thrive

- Zostałem zaproszony – odpiera Ryke.

- Przez Lo – szepczę – który jakimś cudem zapomniał, iż prasa myśli, że z tobą sypiam.
Nie musimy dawać im kolejnych powodów na takie osądy.

- Więc skoro jem obiad z bratem i jego narzeczoną, to oczywiście się pieprzymy. – Rzuca
mi twarde spojrzenie. – To ma sens.

- Nie mów słowa na „p” – odpowiadam. – Mam od niego pokrzywkę.

Patrzy wściekle.

- Za niemal rok bierzesz ślub. Kurwa, to się nie zmieni, Lily. Będziesz musiała to
zaakceptować.

- Nic nie akceptuję – mówię głupio.

Wywraca oczami.

- Jakieś dziesięć minut temu przestałaś gadać z sensem.

Zamierzam coś odpowiedzieć, ale Lo wraca do naszej loży, a jego kości policzkowe są
zaostrzone w irytacji. Cholera. Gdy siada obok mnie, szybko łapie mnie za ramię, aby
wyprostować moją skuloną sylwetkę, jakby to był dla niego najbardziej naturalny czyn, jakby
robił to ze mną tysiące razy.

A robił?

Wiem tylko, że nie mam już ukrycia.

Szlag.

- Nie chce zasunąć rolet – mówi nam Lo. – Twierdzi, że to dobry rozgłos dla knajpy. –
Przynajmniej mówił szczerze.

- Może powinniśmy sobie pójść – wyrzucam z siebie. Tak po prostu. Wow, czuję się
lepiej. Czekam, aż jedno z nich połapie aluzję. Wstaję od stołu, spodziewając się, że mi
przytakną.

- Nie – mówi Lo, kładąc rękę na moim ramieniu i zmusza mnie do powrotu na miejsce.
Podwójne szlag. – Dziś masz urodziny i nie wychodziłaś z domu od tygodnia. – Obejmuje
mnie w pasie i biorę głęboki wdech, opierając się o jego ciepłe ciało. Chciałabym przyznać,
że w tej chwili mam niewinne myśli, ale w głowie mam przebłysk nagiego Lo.

Jego mięśni, smukłego ciała… Nagi Lo ma ładny tyłek i bardzo dużego…

- Powtarzam – odzywa się szorstko Ryke, wbijając we mnie spojrzenie i niszcząc me


brudne myśli. – Co chcesz na urodziny?

Penisa.

6|Strona
Thrive

Muszę zamknąć oczy, kiedy przeklinam swój mózg za automatyczny skok do tego.

- Chce coś, czego nie możesz jej podarować – odpowiada za mnie Lo.

- Na przykład umiejętność telekinezy i teleportacji – dukam, na wypadek gdyby Lo


myślał o tej drugiej rzeczy, której nie może mi dać Ryke.

- Odnosiłem się do seksu, ale to też – mówi Lo. Dzisiejszy dzień nie jest za ciekawy. Oj
nie.

Chowam twarz w rękach i czekam na pstryk pstryk pstryk aparatów. W każdej chwili.

Pstryk.

Pstryk.

Pstryk.

Proszę bardzo.

Nie wychylam się zza rąk.

- Lily… - zaczyna Lo z niepokojem w głosie.

- Nie chcę rozmawiać o seksie ani penisie – wypalam.

Słyszę kaszlnięcie.

Kurde.

Podnoszę skruszone spojrzenie. Przy naszym stoliku stoi kelner z notesem w ręku. Stara
się na mnie nie patrzeć. Równie dobrze mogę nosić na sobie znak drogowy z napisem:
Zboczeniec i Seksoholiczka.

- Co mogę państwu podać do picia? – pyta.

- Prosimy o wodę – zamawia Lo. Kelner odchodzi, a nad drzwiami knajpy rozbrzmiewa
dzwonek, kiedy wchodzi do środka coraz więcej młodych ludzi: nastolatkowie i studenci.
Zbierają się w pobliskiej loży i wyciągają komórki, pstrykając nam zdjęcia.

Zimowanie w naszym domu brzmi o wiele przyjemniej niż obecna sytuacja. Być może
niedźwiedzie wiedzą coś, a my nie.

Ryke rozpina sobie skórzaną kurtkę.

- To twoje dwudzieste pierwsze urodziny; czy to znaczy, że będziesz dzisiaj pić alkohol?
– Odkłada kurtkę na bok, mając na sobie prostą, szarą koszulkę.

- Nie – potrząsam głową. – Odmówię sobie tę tradycję. – Mam większe powody niż samo
to, że Lo to leczący się alkoholik. Chcę pamiętać dzisiejszy wieczór, zwłaszcza jeśli będzie
towarzyszył mu seks.

7|Strona
Thrive

- Pośrednio przeżywała moje dwudzieste pierwsze urodziny – dodaje Lo. To prawda. Nie
było miło.

Ktoś wali w okno przy moim uchu i podskakuję tak szybko, że przewracam szklankę
wody. Ryke przeklina pod nosem i wyciera plamę serwetką zanim ja to zdążę zrobić.

Kamerzysta znowu uderza pięścią w szyję i łatwowiernie podążam spojrzeniem za tym


dźwiękiem.

Flesze zaczynają błyskać niczym popsute żarówki. A potem przy stole nastolatków
wybucha śmiech, co jakiś czas spoglądają w naszym kierunku. Moje nerwy wzrastają,
szczególnie kiedy dzwonek rozbrzmiewa coraz częściej, sygnalizując wielki tłum w Lucky’s.

Udusimy się tutaj, zostaniemy zaatakowani albo gorzej. Zawsze istnieje coś gorszego.

A ja pozwoliłam Garthowi, mojemu ochroniarzowi, iść wcześniej do domu. Mafijna


mentalność pogrąży trójkę ludzi. Dwoje to para, trójka to tłok, racja? A więc czwórka to
mafia. Straciliśmy człowieka.

- Lily, uspokój się – szepcze Lo, dotykając dłonią mojego policzka, gładząc kciukiem
gładką skórę. – Hej, co się dzieje w twojej głowie?

Nonsens. Strach. Wszystko naraz.

Nie mam szansy, żeby mu odpowiedzieć. Kelner wraca z notesem w ręku, gotów do
przyjęcia naszych zamówień. Nie spojrzałam nawet na słowa w menu (choć niemal znam je
na pamięć).

Najsmutniejsze: mam ochotę na hot doga. Dosłownie. Ale wiem, że zdjęcia, na których
trzymam w buzi kiełbaskę wylądują na pierwszych stronach wszystkich gazet. Mogłabym
zjeść go w kawałkach? Być może, ale to nie to samo.

Przyglądam się wyborom sałatek, powoli porzucając pragnienia mojego żołądka.

- A pani? – pyta mnie kelner. Nie słyszałam nawet, co zamówił Lo.

- Ja… poproszę tylko zupę dnia. – Bezpieczny wybór. Ale nie potrafię ukryć
rozczarowania, kiedy podaję kelnerowi plastikowe menu.

Lo gapi się na mnie, jakby wyrosły mi trzy rogi.

- Nie cierpisz brokułowo-serowej zupy. – Och. No racja.

- Może oni mają dobrą. – Wzruszam ramionami, unikając jego bursztynowych oczu.

Wtedy Lo zaczyna wstawać z miejsca. Nastolatki piszczą, bo znajduje się jakieś dwa
metry od ich stolika. Nie odrywa ode mnie spojrzenia.

- Muszę z tobą pogadać. – Kiwa głową stronę łazienki.

8|Strona
Thrive

Ryke unosi brwi.

- To nie jest wcale cholernie podejrzane.

Lo opiera ręce na stole i nachyla się do brata.

- Mogę rozmawiać przy tobie, ale nie przy tych pięćdziesięciu ludziach.

Gdy kończy to oświadczenie, kolejna grupka ludzi wchodzi do knajpy i staje w rosnącej
kolejce.

Teraz nie ma tu żadnych wolnych stolików.

Moje uda skrzypią na tanim, plastikowym siedzeniu, kiedy przysuwam się do końca loży.
Loren prostuje się, czekając na mnie. Kiedy udało mi się opuścić moją kryjówkę, Lo kładzie
mi rękę na plecach i prowadzi do łazienki.

9|Strona
Thrive

{2}
0 lat: 00 miesięcy

Sierpień

Lily Calloway
Wchodzimy do łazienki dla wszystkich, w której nie ma kabin. Gdy tylko drzwi się zamykają,
on zaciąga zasuwkę.

Kiedy się do mnie obraca, jego oczy są pełne niewątpliwej troski.

- Co się dzieje?

Świetnie. Jestem taka przewidywalna, że musiał zabrać mnie na spotkanie do łazienki –


przez jakieś hot dogi. To trochę żałosne, dlatego wypalam:

- Nic.

Zgrzyta zębami.

- Lily.

- Lo.

- Bez żadnego Lo. Jesteś zdenerwowana i nie chcesz powiedzieć dlaczego. – Splata
ramiona na klatce piersiowej i blokuje drzwi, może zdając sobie sprawę, że gdybym mogła, to
uciekłabym stąd. – Nie wyjdziemy, dopóki nie wyjaśnisz.

- Robisz dramatyczną scenę bez powodu – szepczę-syczę. – Serio, będziesz czuł się
boleśnie głupio.

- Dlaczego szepczesz? – pyta. – I pozwól, że ja zadecyduję czy to głupie, czy nie, Lil.

Wzdycham pokonana.

- Hot dogi – wyznaję. – Chciałam na obiad hot doga. – Czekam na śmiech i serio, Lily?,
ale nic takiego nie ma miejsca. Patrzy na mnie długą chwilę, przyswajając to sobie i zaczyna
marszczyć brwi w ten sfrustrowany sposób.

- Przykro mi – mówi miękko.

Potrząsam głową.

- „Przykro mi” powinno oszczędzać się na odrzucenia ze studiów, rozstania i pogrzeby.


Nie na dziewczynę, która nie może jeść fallicznego jedzenia w miejscu publicznym.

- Wiesz, że chodzi o coś więcej.

10 | S t r o n a
Thrive

Przypuszczam, że przez ostatnie miesiące moje życie bardzo się zmieniło. Nigdy nie
byłam normalna, lecz fakt, że ten skandal odebrał mi możliwość bycia normalną – to boli.
Chwilę zastanawiam się nad tym wszystkim.

Potem mamroczę:

- Po prostu już nie chcę użalać się nad sobą. – Nie zasługuję na rozczulanie się nad sobą.
Tak jak mówiła wiele razy moja mama, jak sobie pościeliłam, tak będę spać w tych brudnych
prześcieradłach.

Lo podchodzi do mnie, a moje serce wali z każdym znikającym pomiędzy nami


centymetrem. Gdy obejmuje mnie za szyję, muszę wykorzystać całą energię, aby nie
wskoczyć na niego.

Stoję nieruchomo, robiąc z siebie posąg, co pewnie jest moją najmniej seksowną pozycją.

- Jestem z ciebie dumny – mówi. – Jeżeli tylko „nie użalanie się nad sobą” nie równa się
z zaszywaniem się w domu.

- Może troszeczkę. Tylko w połowie – przyznaję.

Bardzo mocno stara się powstrzymać uśmiech, więc chyba wygrałam. Albo w połowie. A
może to remis?

Jego gorące spojrzenie złocistych oczu kieruje się na moje wargi i serce obija mi się o
żebra, jakby mówiąc teraz teraz teraz. Ale nic nie mówię.

Powoli przesuwa rękę po mojej szyi, ściskając za potylicę i pożera mnie wzrokiem.
Jakakolwiek szansa na odetchnięcie została udaremniona przez pragnienie palące się w jego
oczach, które na pewno z nim dzielę. Rozchylam usta, a on przygląda mi się uważnie, jego
klatka piersiowa unosi się i opada w synchronizacji z moją.

Najpierw się ze mną droczy, całując lekko w policzek.

Jęczę:

- Lo.

A wtedy spotyka się ze mną ustami w cielesnej desperacji, kradnąc mi powietrze z płuc.
Podnosi mnie w talii, wsuwając rękę we włosy, a drugą przyciągając mocno do siebie.
Chowam dłonie pod jego czarną koszulkę wyciętą pod szyją, umierając od jego bliskości. Nie
odpinam mu spodni.

A przynajmniej jeszcze nie.

Ale czuję pulsowanie pomiędzy nogami i zaciskam uda tak mocno na jego pasie, że
mruczy podniecony. Patrzy na mnie, kiedy oboje przez chwilę próbujemy złapać oddech.

Wbijam plecy w porcelanową umywalkę i Lo nie odrywa ode mnie zmrużonego,


intensywnego spojrzenia, które całkowicie mnie rozbraja, mocząc mi majtki i obnażając.

11 | S t r o n a
Thrive

Umiejętnie odpina mi dżinsowe spodenki i poprawia mnie tak, żeby zsunęły mi się z nóg.
Jego wolne tempo przyspiesza rytm mego serca, które boi się, że to skończy się w każdym
momencie.

- Nie przestawaj – szepczę, praktycznie dysząc.

- Nigdzie się nie wybieram. – I nachyla się do mnie, trzymając jedną rękę pod moją nogą,
żebym nie spadła, a drugą chwyta za umywalkę. Odsuwa mi na bok majtki. Nie zauważyłam,
że rozpiął sobie spodnie – dopóki nie wsuwa we mnie powoli (tak strasznie powoli) swojego
członka.

Nabieram gwałtownie powietrze, niemal wywracając oczy do tyłu. Ściskam jego bicepsy,
kiedy zaczyna się we mnie wbijać. Jestem taka pełna Lorena Hale’a w łazience publicznej,
gdzie jego pragnienia pasują do moich. I spełnia je.

Dla nas obojga.

- Otwórz oczy – mruczy, oddychając płytko. – Lil.

Nie zdawałam sobie sprawy, że je zamknęłam. Patrzę mu w oczy i niemal tracę zmysły
przez to, jak na mnie patrzy. Lo całuje mnie namiętnie, kiedy staram się go trzymać i nie
dojść. Dotyka rozchylonymi wargami mojego czoła i przyspiesza rytm, podczas gdy
intensywność jego spojrzenia dopasowuje się do intensywności w naszych ciałach. Moje
komórki nerwowe płoną i po ostatnim pchnięciu dochodzimy razem.

Oddycham ciężko, kiedy schodzę na ziemię z tego ogromnego klifu rozkoszy.

- Kocham cię – szepcze blisko mojego ucha.

Unoszę usta w lekkim uśmiechu.

- Ja ciebie też. – Wszystko to jest zbyt przyjemne, żeby opisać to słowami. I kiedy
pozostaje we mnie troszeczkę dłużej, zastanawiam się czy możemy to powtórzyć.

Nie idź tam, Lily.

Stłumiony odgłos urywa się w moim gardle. Niczym zdychająca hiena. Co to było, do
diabła? Chyba to reakcja mojego ciała, które pragnie czegoś, czego mieć nie może i wścieka
się na mój mózg.

- Ciii, wszystko w porządku – mówi Lo. – Lil. – Wysuwa się ze mnie i szybko zakłada
bokserki oraz spodnie. Potem przytula mnie do siebie, przykładając rękę do mojej twarzy.

Zamykam oczy. Nie chcesz więcej. Nie chcesz więcej. Wystarczy ci. Staram się powtarzać
tę mantrę, ale ponownie pragnę tego szczytu pełnego tej samej intensywności. Najgorsze:
wiem, że nie będzie tak samo. Wiem, że drugi raz nie pobije pierwszego, więc będę chciała
próbować bez ustanku, żeby osiągnąć to, co mieliśmy.

12 | S t r o n a
Thrive

A to nie nadejdzie. Nie, dopóki nie poczekam dłużej. Może do jutra. Może do następnego
dnia.

- Spójrz na mnie – mówi stanowczo Lo, nie ma już słodkiego głosu.

Gdy się słucham, ktoś puka do drzwi.

- Zajęte! – woła Lo. I szepcze do mnie: - Chcę, żeby to się udało, bo jeśli nie… - Potrząsa
głową. – Nie chcę mieć kolejnej takiej środy.

Przypominam sobie początek tego tygodnia, kiedy Lo się oświadczył, kiedy


zadeklarowałam, że chcę przestrzegać czarną listę – granice, które stworzyła moja terapeutka:
zero seksu w miejscu publicznym, trzymamy się poranków i wieczorów, żadnych
popołudniówek. Nigdy nie wdziałam tej listy.

Do środy.

Mieliśmy chyba jedną z najgorszych kłótni w naszej historii. Poszło o nasze obawy.
Niczym w drzwiach obrotowych zderzyliśmy się z dokładnie tymi samymi problemami, z
którymi mierzymy się od miesięcy.

Martwię się, że nie zaspokajam jego pragnień.

On martwi się, że zwrócę się do innego faceta, by dostać to, czego on mi odmawia.

Doskonale pamiętam jego słowa.

- To nie ma sensu, Lily – powiedział, patrząc na mnie przekrwionymi oczami.


Pragnęliśmy się nawzajem, ale celowo odsuwaliśmy się od siebie, żebym nie stała się szaloną,
nałogową bestią.

W powietrzu wisiało bezgłośne, straszliwe stwierdzenie: Powinniśmy zerwać.

Wtedy oboje płakaliśmy i czułam, że to koniec, jakby ktoś zadawał mi ciosy w żołądek.
Siedzieliśmy na dywanie i tulił mnie w ramionach. Tak, żadne z nas nie wymyśliło lepszego
rozwiązania.

Dwie godziny później, przytłoczeni tym niezmiernym żalem, którego nie można
poprawnie wyjaśnić, szepnął:

- Bądź ze mną.

Ścisnęło mnie w sercu.

- Co? – Znowu piekło mnie w oczach.

Wziął w ręce moje policzki, jego wyraz twarzy był pełen cierpienia oraz miłości,
pokręcona mieszanka, która przypominała mi, jak bardzo byliśmy dla siebie nieodpowiedni,
ale jak bardzo wydawał się ten związek właściwy.

13 | S t r o n a
Thrive

- Koniec z zasadami. Pieprzyć tę listę. Jesteś wystarczająco silna, żeby poradzić sobie z
seksem, kiedy jestem napalony i może nawet w miejscach publicznych. – Otarł mi ciche łzy.

- Skąd wiesz, że jestem wystarczająco silna?

- Bo teraz jesteś zdrowsza – powiedział, prawie mnie przekonując. – I masz mnie,


trzeźwego. Upewnię się, że nie wymkniesz się spod kontroli. – Zniżył głos i dotknął czołem
mojego czoła. – Nie chcę żyć, jeśli nie będzie cię w moim życiu.

Ja też tego nie chciałam.

I od środy nasz nowy system rzeczywiście działa, pomijając parę walk, które miałam ze
sobą stoczyć – ale tego można się spodziewać. Lecz Lo nie poddawał się moim przymusom.
Ani razu.

- Czuję się dobrze – mówię z większą pewnością. Dam radę. Seks zaczyna przesuwać się
w dalekie zakamarki mojego umysłu. Słyszę zdanie: Nie chcę żyć, jeśli nie będzie cię w moim
życiu.

Nie mogę stracić Lo. Po prostu nie mogę.

Obrzuca spojrzeniem moją twarz i całuje mnie w czoło, po czym pomaga mi założyć
spodenki. Po raz kolejny ktoś puka do drzwi. Tym razem pukanie jest o wiele gniewniejsze.

- Zajęte! – krzyczy Lo.

Tamta osoba woła przez drewno, a szorstki głos jest doskonale nam znajomy.

- Jedzenie wam stygnie. – Myślałam, że Ryke powie coś w stylu: Lepiej, żebyście się tam
nie pieprzyli. Ale przypominam sobie, że na zewnątrz znajduje się tłum ludzi i nie chce nas
wydać.

- Wciąż rozmawiam z moją dziewczyną – odparowuje Lo. – Zacznij jeść bez nas, brachu.

Wyobrażam sobie, jak Ryke wywraca oczami.

- Tylko to tam robicie?

- Tak – warczy Lo. – Jezu, kurwa, Chryste, zostaw nas samych na przeklętą minutę.

- Zostawiłem was na dwadzieścia minut – odpiera Ryke, naciskając na klamkę. –


Wpuścisz mnie?

- Nie – burczy Lo, zwracając się do drzwi, jakby walczył z nimi, a nie znajdującym się za
nimi Rykiem. – Zaraz wyjdę.

Kończę się ubierać i przeczesuję moje włosy po-seksie.

- Masz trzydzieści sekund – mówi Ryke. – I liczę ci czas, kurwa.

14 | S t r o n a
Thrive

Lo zaciska mocno zęby, powstrzymując się od obelg. Zaciska ręce w pięści i wygląda,
jakby bolało go odwrócenie się do mnie, próba bycia lepszym człowiekiem i zostawienia
kłótni za sobą.

Na moich policzkach występują niespokojne rumieńce.

- Myślisz, że kiedykolwiek się dowiedzą? – szepczę.

Przyciąga mnie do swojego ciała, które wciąż jest naprężone i obejmuje moje kościste
barki.

- Jesteśmy dobrzy w utrzymywaniu sekretów – mruczy. – Czym on się różni?

Racja. Wypuszczam głęboki oddech, ścierając wilgoć spod oczu. Niech szlag weźmie
środę. Tamta chwila nadal wydaje się świeża, choćby wspomnienie o niej przywołuje
wodospad łez.

- Pomaga fakt, że wyglądasz na podenerwowaną – mówi mi pod nosem Lo. – Uwierzy,


że tylko rozmawialiśmy.

Dobrze.

Nikt nie wie, że uprawiamy więcej seksu.

Ani moje siostry.

Ani jego brat.

Ani Connor, ani nawet nasza terapeutka.

Raczej tego nie zrozumieją i oboje jesteśmy zmęczeni tymi wszystkimi głosami w
naszym życiu. Choć raz chcemy to zrobić razem. Sami.

Lily i Lo.

Tak jak kiedyś.

Tyle, że tym razem jest lepiej.

Teraz jesteśmy silniejsi.

Lo odblokowuje drzwi i to Ryke je otwiera. Szum zatłoczonej knajpy niemal odrzuca


mnie do tyłu, ale Lo trzyma mnie przy sobie. Zdaję sobie sprawę, że patrzą na siebie wściekle
– dopóki Ryke nie przygląda mi się z bliska, próbując dostrzec na moich ubraniach plamę
deprawacji.

Mam zapięte spodnie i wyprostowaną bluzkę, dziękuję wam bardzo.

- Tylko rozmawialiśmy – mówi gniewnie Lo.

15 | S t r o n a
Thrive

Ryke albo ma na tyle zaufania do Lo, by mu wierzyć, albo posiada bardzo kiepskie
zdolności szpiegowskie. Nie mógłby zostać prywatnym detektywem. Może rzucenie
dziennikarstwa było dobrym pomysłem.

Przenosi troskę z młodszego brata na mnie.

- Wszystko dobrze? – Nawet robi krok w moją stronę i na tą bliskość znajdujące się w
knajpie dziewczyny piszczą i zaczynają klaskać.

Ktoś woła:

- Trójkąt miłosny!

O mój Boże. Nie, nie, nie. Odpycham od siebie Ryke’a, a on podnosi obronnie ręce.

Ryke wzdycha ciężko, niemal warcząc i zaciska rozdrażniony szczękę.

- Więc teraz nie mogę się nawet o ciebie martwić?

- Nie zdradzam z tobą Lo. – Mam nadzieję, że usłyszeli to wszyscy w Lucky’s. Niemal
chcę stanąć na krześle i to wykrzyknąć. Coś takiego na pewno zrobiłaby moja młodsza siostra
Daisy. Ale choć ten pomysł brzmi wspaniale, to nie potrafię zmusić się do wykonania
zadania.

Co, jeśli ktoś rzuci we mnie mięsem? O mój Boże… co jeśli rzucą mi w twarz hot
dogiem? Bo przecież mam takie szczęście.

- Lily! – krzyczy Lo. Potrząsa moim ramieniem. – Uspokój się.

- Jestem… jestem spokojna. – Czy nie jestem spokojna?

- Dyszysz, jakby ktoś cię gonił.

Spoglądam pomiędzy dwójką facetów, którzy zablokowali mi ciałami widok na knajpę,


dosłownie tworząc przede mną męską ścianę. Byłoby to nawet seksowne, gdybym nie
wiedziała, co znajduje się za nimi.

A wtedy jeszcze ktoś inny woła:

- Trójkąt!

O mój Boże. Nie. Zaczynam mówić:

- Nie uprawiam seksu z…

- Daj spokój – mówi mi Lo z ciemnym spojrzeniem pasującym do jego brata. – Możesz


krzyczeć, co chcesz, ale te szmatławce i tak wymyślą sobie własną historyjkę. Jestem
cholernie głodny. – Obraca się do Ryke’a. – A ty?

Ryke przytakuje.

16 | S t r o n a
Thrive

- Umieram z głodu, kurwa.

Lo znowu na mnie patrzy.

- Nie pozwolę, żeby ktokolwiek nas stąd wykurzył.

Połączyli siły przeciwko mnie.

Chyba podoba mi się bardziej, kiedy ze sobą współpracują niżeli ze sobą walczą. Dzięki
temu ogarnia mnie pewność siebie, której potrzebuję do podejścia do naszej loży, zajęcia
miejsca i zamówienia tego, co chcę.

Hot doga.

17 | S t r o n a
Thrive

{3}
0 lat: 01 miesiąc

Wrzesień

Loren Hale
Okłamywanie naszych bliskich nie jest tak trudne, jak się zdaje. Może dlatego, że spędziliśmy
większość życia na kłamaniu niż mówieniu prawdy. A może dlatego, że kocham ją mocniej
niż kogokolwiek innego w życiu.

Mam dosyć słuchania opinii trzecich osób na temat życia seksualnego Lily. Ona pieprzy
się ze mną. Powinny się liczyć jedynie nasze zdania: moje i jej.

I tak właśnie będzie.

Pieprzyć wszystkich, którzy uważają mnie za tego samego samolubnego dzieciaka, który
błagał ją, żeby się ze mną umawiała, ale nie rezygnując z alkoholu.

Tamten facet jest martwy.

Staram się zignorować komiksy porozrzucane na moim biurku. Connor Cobalt zesrałby
się w gacie, gdyby teraz wparował do mojego biura. W zeszłym tygodniu spędził całą godzinę
pomagając mi w zrobieniu roboty papierkowej, ale ona pojawia się szybciej, niżbym chciał.

Halway Comics, małe niezależne wydawnictwo, pojawiło się w sieci pod nagłówkiem:
Loren Hale Buduje Nowe Przedsiębiorstwo. Teraz zalewają mnie propozycje od ambitnych
artystów – i nieważne, jak bardzo się staram, nie potrafię za tym wszystkim nadążyć.

Może gdybym dawał z siebie sto procent, to byłoby łatwiej. Ale daję może z czterdzieści.
Szczęśliwie oddaję resztę Lily.

- Co to za klamra? – Lily szarpie się z moim paskiem, klęcząc na dywanie przed moim
biurkiem. Skórzany fotel skrzypi, kiedy odsuwam się do tyłu i odpycham jej ręce.

- Wyszłaś z praktyki – droczę się.

Sapie głośno.

- Wcale nie. – Celuje palcem w klamrę mojego paska, kiedy powoli go odpinam. – Albo
masz na sobie pas cnoty albo rzuciłeś na nią zaklęcie, żeby blokowała się na zewnętrzne
siły… Alohomora.

Zamieram i rzucam jej spojrzenie. Czy ona… tak. Właśnie próbowała odpiąć mi klamrę
pieprzonym zaklęciem. Jej policzki różowieją.

18 | S t r o n a
Thrive

- Byłem przy tym, kiedy nie otrzymałaś listu z Hogwartu – przypominam. Rozpłakała się
w swoje jedenaste urodziny i żeby poprawić jej samopoczucie, upiłem ją cenną szkocką
mojego taty.

Byłem jebanym idiotą.

- Och, nieważne, wiem, że próbujesz rzucać zaklęcia, kiedy nikogo nie ma w pobliżu.

Nie zaprzeczam.

Odpinam pasek, a ona mówi:

- Spójrz, zadziałało. – Uśmiecha się.

- Ha ha – rzucam ironicznie, ale patrzę na jej uśmiech. Od kiedy ciąży na nas prasa,
rzadko kiedy na jej twarzy pojawia się jakikolwiek uśmiech.

Koncentruje całą uwagę na moich spodniach, czyniąc z nich swoją misję. Zsuwa dżinsy
na moje uda i otwiera szeroko oczy na widok mojej erekcji napierającej na ciemnoczerwone
bokserki. Patrzę, jak zaczyna oddychać bardziej sporadycznie.

Nawet, jeżeli to ją podnieca, to uczy się mniejszej nałogowości i mniejszego


nienasycenia. Od dłuższego czasu nie oglądała porno, nie masturbowała się ani nie zatraciła w
seksie. To cholerny sukces, zwłaszcza po tym szybkim upadku, kiedy jej uzależnienie zostało
upublicznione.

Odprężam się na skórzanym fotelu, a ona oblizuje usta. Moje ciało się rozgrzewa, kiedy
sięga do mojego penisa okrytego materiałem. Odsuwam włosy z jej twarzy, ściskając w pięści
brązowe kosmyki.

Doskonale zajmuje się moim penisem – nie dotyka za mocno, ani za łagodnie.
Wypuszczam gwałtowny oddech, kiedy mój członek wyskakuje z bokserek, a jej język
leciutko dotyka główki. Wolną ręką sięgam do biurka i pogłaśniam muzykę na iPodzie,
elektroniczny, ciężki bas. Chyba to Skrillex, ale nie skupiam się na tyle, by mieć tego
pewność.

W jej oczach lśni pożądanie i wykorzystuję całą energię, żeby nie wypełnić sobą jej buzi.
Leciutko ściska mój wzwód i jęk wyrywa się z mojego gardła, choć próbuję stłumić ten
odgłos. Uśmiecha się i całuje delikatnie mojego kutasa, po czym powoli bierze go w usta.
Jezu Chryste. Ściskam jedną ręką fotel, drugą nadal podtrzymując jej włosy.

Umiejętnie zaczyna mnie ssać.

- Właśnie tutaj, Lil – zachęcam.

Czuję rozpalające się komórki nerwowe i ciągnę ją mocniej za włosy. Nim zdążę zatonąć
w tej rozkoszy, moje drzwi otwierają się na oścież. Bez pukania. Bez niczego. Trzymam rękę
na jej głowie i szybko przestaje robić mi szóstkowego loda.

19 | S t r o n a
Thrive

Lily otwiera szeroko usta spanikowana i wsuwa się głębiej pod moje biurko.

Mam wystarczająco czasu, żeby przysunąć się bliżej do biurka, założyć bokserki i
przygotować atak werbalny na każdego durnego gnojka, który sobie tutaj wszedł.

- Potrzebna ci przeklęta asystentka – odzywa się mój ojciec, wchodząc prosto do mojego
biura.

Nagle zastanawiam się nad planowanym atakiem. Jonathan Hale przełknąłby moje
obelgi, tak jak przełyka burbon. Bez ugięcia. Zawsze gotowy na więcej.

- Przepraszam, czy my mieliśmy umówione spotkanie? – pytam szorstko, nie potrafiąc


się teraz pohamować, nawet gdybym chciał.

Lily szczypie mnie w skórę, bezgłośnie każąc być grzecznym. Ale więcej szkody
powoduje gniewne spojrzenie ojca, stwardniałe i zimne.

- Nie bądź gnojkiem – odpiera pogardliwie. – Jak masz organizować spotkania, jeżeli nie
masz poczekalni z prawdziwą, żywą duszą za tymi drzwiami? – Obrzuca spojrzeniem moje
biuro, patrząc lekceważąco na regały. Jakby nie były prawidłowo zorganizowane.

- Może nie zamierzam organizować spotkań – odparowuję. – Dlatego nie potrzebuję


poczekalni.

- Czasami zastanawiam się czy jedna z moich pieprzonych nianiek upuściła cię na głowę,
kiedy byłeś mały – mówi.

Moje „niańki” z dzieciństwa, które przeleciał. Wszystkie dziesięć.

- Nie – odpieram – jestem taki dzięki tobie, tato. – Uśmiecham się gorzko, a ojciec
szybko odwzajemnia ten uśmiech.

- Przyszedłem, żeby porozmawiać o twoim biznesie. – Przysuwa sobie do biurka krzesło


spod ściany, stawiając je przede mną.

Sztywnieję i rzucam spojrzenie Lily, która kryje się na dole. Wytrzeszcza oczy i
przyciska kolana do piersi. Pyta bezgłośnie jest tutaj?

Nie potwierdzam jej podejrzeń, bo jeszcze bardziej spanikuje. Zamiast tego patrzę, jak
tata podnosi plastikową figurkę z X-Menów, która mieści się obok innych postaci. Mógłbym
się teraz roześmiać, zwłaszcza kiedy porusza ramieniem Sunspota, lecz jego ciekawość
towarzyszy zmarszczonemu czołu i zmrużonym oczom. Wyczuwam zgryźliwą dezaprobatę
zanim jeszcze się odezwie.

- Jesteś trochę za stary na te bzdury, nie uważasz? – O dziwo, odkłada Sunspota tam,
gdzie go znalazł.

- Prowadzę wydawnictwo komiksów – przypominam mu. – Lubię te bzdury.

20 | S t r o n a
Thrive

- To nie znaczy, że twoje biuro powinno przypominać sypialnię jedenastolatka. –


Potrząsa głową na resztę superbohaterskich akcesoriów. – Twoja nowa asystentka może
odnowić to pomieszczenie.

- Nie mam siły, żeby radzić sobie z asystentką – odparowuję. Nie zniosę żadnych
intruzów. Rozerwę ich na strzępy. Według Briana, mojego terapeuty, odpycham ludzi zanim
zdołają mnie skrzywdzić.

Jeśli pomyślę o tym, ile w życiu przeżyłem kłamstw i o porzuceniu przez dwie matki, to
zaczynam wierzyć w jego rację. Mam problemy z zaufaniem. Ale zaakceptowałem Connora,
kompletnego nieznajomego. Przyjąłem przyrodniego brata, który kłamał mi prosto w oczy.

Czy to nie wystarczy?

Dlaczego muszę dodawać więcej ludzi do mojego pieprzonego kręgu?

- To wszystko? – pytam tatę. – Bo mnie irytujesz, jeżeli jeszcze nie zauważyłeś.

Lily porusza się niespokojnie i ciągnie mnie za spodnie. Chce, żebym się uspokoił. Nie
zamierzam po tym pić. Być może rzucę czymś w tatę, kiedy będzie wychodził, na przykład
długopisem. A przynajmniej takie mam wyobrażenie. Ale nie będę pił.

- Asystentka znajduje się na samym dole listy – mówi, a jego oddech śmierdzi burbonem.
– Co z tym sklepem na dole?

Cholera.

- Superheroes & Scones – wyjaśniam. – Lily go prowadzi.

- A ja finansuję – przypomina. – Kiedy jest otwarcie? – Przenosi spojrzenie na stos


papierów na biurku. Chwyta za najbliższy rękopis, przewracając kubek z logo Halway
Comics. Pochylam się i stawiam go na miejscu.

Twarz ojca dosłownie zmienia się w pieprzoną skałę, im dłużej przegląda komiks.

Kręci mi się w głowie, staram się myśleć pięć kroków dalej od niego. Ale to rozgrywka
szachów, w której zawsze przegram.

- Lily nie chce się spieszyć, więc pewnie otworzymy go, kiedy skończy studia. – Co
może stać się dopiero za parę lat.

I podoba mi się fakt, że może spędzać na dole czas bez tłumów. Obawiam się, że gdy
otworzymy sklep, to będzie tam dla niej za tłoczno. Tak jak było w Lucky’s. Tylko jeszcze
gorzej.

Ponieważ ten sklep należy do nas.

Tata prycha i odrzuca komiks na stół.

21 | S t r o n a
Thrive

- Cholernie okropny biznesplan. Jesteś teraz sławny. Musisz jak najszybciej zbić kapitał
na tym rozgłosie.

- Ona jest seksoholiczką. To nie będzie dobry rozgłos – mówię sfrustrowany. Spoglądam
na Lily, która już nie ciągnie mnie za dżinsy. Wpatruje się zamyślona w dywan z
poczerwieniałą szyją, jakby zaczęła się stresować.

Zamierzam kazać tacie wyjść, ale ucisza mnie brutalnym spojrzeniem.

- Loren. – Wymawia moje imię, jakbym był kompletnym, kurwa, pacanem. – Gdy
tworzysz coś z niczego, zły rozgłos to dobry rozgłos. Ale kiedy już zdobyłeś reputację, zły
rozgłos może cię zabić. – Celuje we mnie palcem. – W tej chwili nie masz nic. Potrzebujesz
złego rozgłosu. Wykorzystaj go. Nie bądź durniem.

Po prostu nie chcę, żeby Lily miała poczucie, że straciła kolejną rzecz przez media. Nie
spodziewaliśmy się, że tak długo będą skupiać na nas uwagę i że rozgłos będzie się
potęgował. W tej chwili sądzę, że to nigdy nie ucichnie. Istnieje za dużo zainteresowania
moim związkiem z nią i przyrodnim bratem.

To jak mokry sen kolorowych gazetek.

- Potrzebuję więcej czasu – mówię, próbując znaleźć jakąkolwiek, cholerną wymówkę. –


Sklep nie jest jeszcze gotowy. Wciąż czekamy na inwentarz…

- Dopiero co tam byłem. Jeżeli ten sklep nie jest teraz pełny, to będzie przepełniony. –
Wstaje. – Otwarcie nastąpi do końca tego miesiąca i jeśli nie ustalisz daty, to sam wstawię
reklamę do gazety, a ty będziesz musiał radzić sobie, kurwa, sam z kolejkami przed
budynkiem.

Zaciskam ręce na brzegu biurka, bolą mnie zęby, kiedy zamykam usta. Wszystko w
porządku. To durna przemowa motywująca, biorąc pod uwagę, że chcę eksplodować… i tak,
butelka Jamesona brzmi wspaniale.

Zatrzymuje się przy drzwiach, żeby poprawić sobie krawat.

- Mała rada. Jeżeli chcesz, żeby robiono ci loda w biurze, to naprawdę potrzebujesz
asystentki.

Co do chuja?

Moja twarz pochmurnieje.

Tata patrzy na biurko, jakby potrafił je przejrzeć. Nie potrafi.

- Lily, następnym razem staraj się nie oddychać tak ciężko. Zdradziłaś się tym. – Po tym
wychodzi z biura i znika mi z pieprzonych oczu.

Tata ma w zwyczaju czynić swoje wyjście równie dramatycznym, co wejście.

22 | S t r o n a
Thrive

- O mój Boże – mówi Lily, otwierając szeroko oczy, ale jeszcze nie wychodzi spod
biurka. Patrzę na jej twarz w czerwonych plamach. Jest o wiele bardziej zawstydzona ode
mnie.

- Nie przejmuj się – mówię. – Oboje widywaliśmy, jak wracał do domu po jednonocnych
przygodach. – Jeżeli o poranku z domu nie wychodziła kobieta z rozmazanym makijażem, to
on wracał o dziesiątej rano – ubrany w garnitur z poprzedniej nocy.

Bez wstydu.

Zawsze.

Ojciec nie pracuje aż tak długo, chyba że kogoś zalicza.

Lily nic nie mówi.

Odsuwam fotel do tyłu i opuszczam głowę, żeby spojrzeć jej w oczy.

- Wychodź.

Nie rusza się. Chyba będę musiał sam ją wyciągnąć. Lecz niestety to nie pierwszy raz,
kiedy muszę wyciągać spod biurka moją dziewczynę.

Wstaję, żeby nałożyć dżinsy na tyłek, a to sprawia, że wynurza się z ukrycia.

- Nie, dokończę – mówi, czołgając się do moich nóg.

Nagle czuję ścisk w brzuchu. Wiem, że muszę jej odmówić. Jest zbyt niespokojna – a
seks nie powinien być wykorzystywany do burzenia tych ciężkich emocji. Musi sobie
poradzić sama. Gdy kładzie ręce na moich kolanach, mówię:

- Nie tym razem, Lil. – Biorę ją za ręce i przyciskam do jej klatki piersiowej. Potem
zakładam spodnie i zapinam na guzik, aby utrwalić swą decyzję.

Lily klęczy ze zgarbionymi ramionami. Wygląda na zagubioną. Biorę ją sobie na kolana,


a ona rozkłada nogi po moich bokach, siadając na mnie okrakiem. Chryste. Nie chcę wciąż jej
odrzucać, ale także samolubnie nie chcę odsuwać się od mojej dziewczyny.

Zamiast poruszać temat seksu, zadziwiająco kieruje się w inną stronę.

- Co do Superheroes & Scones… - urywa, nie mogąc znaleźć słów. Kładzie dłoń na
moim torsie, nie jest wcale szczęśliwsza niż kiedy siedziała na podłodze.

Ten sklep był bezpiecznym miejscem dla Lily z dala od domu i oboje wiemy, że kiedy
nastąpi otwarcie, to bezpieczne miejsce zniknie.

- Możemy zaczekać – proponuję. Kurwa, przeraża mnie jej przygnębione spojrzenie. –


Mogę przekonać…

23 | S t r o n a
Thrive

- Nie – przerywa mi, ale moje mięśnie wciąż się spinają. – On ma rację. Powinniśmy
wkrótce go otworzyć. – Wiem, że wcale tak nie sądzi. – Zatrudnię głównego menedżera i
będę utrzymywać z nim kontakt poprzez telefon i wiadomości, żeby wiedzieć, co się dzieje…

- Lily – wymawiam jej imię, ale nie potrafię powiedzieć nic więcej. Kurczą mi się płuca i
kiedy na nią patrzę, widzę tylko dziewczynę uwięzioną we własnym świecie.

Do diabła, jest uwięziona we własnym, pieprzonym ciele. Potrzebuje tylko czasu, ale nikt
jej go nie daje.

Odwraca głowę, żeby spojrzeć na miejsce pod biurkiem, jakby brała pod uwagę powrót
tam. Nawet się, kurwa, nie waż tam wracać, Lil.

Powoli schodzi mi z kolan.

- Pójdę policzyć magazyn – mówi tym naprawdę miękkim głosem, w którym zabrakło
humoru. Ogarnia mnie mój największy strach. Że ją stracę.

- Wcale nie – rzucam gniewnie. – Zostaniesz tutaj i pomożesz mi z tym gównem. –


Macham w stronę biurka, wskazując komiksy. Zastanawia się nad tym, jakby to była sugestia.
To nie jest sugestia. Nie mam zaufania do jej samotnego spędzania czasu.

- Proszę, Lil – dodaję. – Ja tu grzęznę. Potrzebuję twojej pomocy. Możesz sporządzić


inwentarz innego dnia. – To działa.

Wraca do biurka i podnosi gruby rękopis.

Przerażające, jak oboje możemy tak szybko znaleźć się na szczycie, a potem w dole. Lily
opada na krzesło i otwiera komiks, jej usta tworzą lekką podkówkę. Ale wolę przygnębioną
Lily od braku Lily.

Taka prawda.

24 | S t r o n a
Thrive

{4}
0 lat: 01 miesiąc

Wrzesień

Loren Hale
W zeszłym tygodniu otworzyliśmy Superheroes & Scones.

Trzy godziny przed otwarciem drzwi musieliśmy zagrodzić chodnik, żeby zapanować
nad kolejkami ludzi. Od tamtej pory wciąż są tam tłumy. Co najgorsze: ledwo sprzedajemy
komiksy. Ludzie kupują sobie kawę i sadzają tyłek w loży, czekając na Lily albo na mnie.

To my jesteśmy wystawionymi produktami.

Lily spędziła ostatnie dwa tygodnie, zaszywając się w domu w Princeton, ukrywając się
przed wzmocnionymi mediami. Zaprosiłem ją na lunch, a ona wymówiła się nauką. Ale
wiem, że robi sobie maraton seriali.

W tej chwili ignoruję Ryke’a i Connora, ten drugi przyjmuje nasze napoje od kelnerki,
która ma na głowie wielokolorowe sombrero. Najwyraźniej odbywają się tutaj dwunaste
urodziny jakiegoś dzieciaka, więc zaśpiewali mu po hiszpańsku i potrząsali marakasami.
Chłopiec wyglądał na szczęśliwego.

Skupiam się na swoim telefonie i piszę wiadomość do Lily.

Kiedy wrócę do domu, sprawdzę Netflix. Wysyłam, nie wyjaśniając, o co mi chodzi. Ona
już zrozumie.

Szybko odpisuje. Zrób to. Uczę się :P – Lily

Czy ty właśnie pokazałaś mi język?

:P – Lily

Chociaż to urocze, to ta emotikonka jest jej sposobem na unikanie odpowiedzi. Szkoda,


że jej tutaj nie ma. Łatwiej jest domyślić się jej myśli, kiedy masz na nią oko.

- Zjesz z nami lunch, Lo? – pyta mnie Connor, kiedy kelnerka pozostawia nas z chipsami
i miską guacamole.

Chowam komórkę do kieszeni i staram się pozbyć frustracji malującej się na mojej
twarzy. Ta wkurzona mina pt. nienawidzę cię, kurwa jest jak trwały dodatek. Nie mogę się jej
pozbyć.

Nie wiem jak.

25 | S t r o n a
Thrive

Przenoszę spojrzenie na tego młodego dzieciaka pośrodku meksykańskiej restauracji,


siedzącego przy stoliku dla dziesięciu osób, pewnie otacza go cała rodzina.

Kiedy otwiera prezent, jego mama zbiera i składa papier pakunkowy.

Jego tata robi zdjęcia.

Nie cierpię wszystkiego w tym dzieciaku. Nie cierpię tego, że się uśmiecha. Nie cierpię
tego, że przytula go więcej niż jedna osoba. I nie cierpię tego, że go nie cierpię. Dlaczego
szczęście innych ludzi musi sprawiać, że czuję się, jakby ktoś kopał mnie w brzuch?

- Lo – burczy Ryke.

Odwracam się do przyrodniego brata i Connora. Czasami ledwo mogą wytrzymać swoje
towarzystwo, więc jestem zaskoczony, że siedzą obok siebie.

- Jestem tutaj, prawda? – pytam ostro.

Opieram się o drewniane krzesło, próbując rozluźnić napięte mięśnie. Siedzimy z tyłu
restauracji z dala od wścibskich spojrzeń i okien.

Zero kamer. Zero paparazzi.

To bardziej wyzwalające uczucie niż potrafię wytłumaczyć.

- Jesteś tutaj fizycznie – odpowiada Connor. – Ale wolę, kiedy ludzie skupiają na mnie
sto procent uwagi.

Ryke wybucha bezbarwnym śmiechem.

- Nigdy się nie zmienisz, co? Wciąż jesteś narcyzem.

Zjadam chipsa, mówiąc:

- Zamierzałem nazwać go dziwką proszącą się o uwagę.

- To też – zgadza się Connor z narastającym uśmiechem. – No i kocham samego siebie.


Niewiele ludzi potrafi rzec to samo… jaka szkoda.

Czekam, aż spojrzy na mnie.

Ale wpatruje się w bar restauracyjny, popijając wodę.

Wrzucam do ust następnego chipsa i staram się zrelaksować. Nie kwestionuję czarnych
koszul Connora, drogiego zegarka czy falowanych, brązowych, idealnie wystylizowanych
włosów. Ten facet jest zorganizowany w przeciwieństwie do mojego brata, który wygląda,
jakby dopiero co wstał z łóżka z potarganymi, ciemnobrązowymi włosami, zarośniętą szczęką
i koszulką z logiem Uniwersytetu Pensylwanii.

Myślę, że wpasowuję się pomiędzy nich.

26 | S t r o n a
Thrive

Przynajmniej mam taką nadzieję.

- Co u Lily? – pyta mnie Connor.

- Co u Rose? – odpieram i sięgam po mój napój. Wodę.

- Jest zajęta. Bardzo nerwowa. Wiesz, że przejęła od Samanthy organizację ślubu?

- No. – Wiem. – Lily nie rozmawia jeszcze z mamą. – Nie wiem czy kiedykolwiek
naprawią swoją relację. Jest tak skomplikowana, że nie jestem pewien czy otwieranie linii
komunikacyjnych to dobry ruch. Lily była zdruzgotana po tym, jak matka powiedziała jej, że
ją rozczarowała.

Całe życie Samanthy skupia się na ochronie reputacji rodziny i zadarła z tym jej własna
córka.

Lily uważa, że nasze małżeństwo naprawi roztrzaskaną więź, którą dzieli z mamą – ale ja
niczego się nie spodziewam. Nie chcę patrzeć na cierpienie Lily, kiedy zda sobie sprawę, że
jej mama wciąż chowa głęboko zakorzenioną urazę.

A więc odliczam ze strachem dni do naszego czerwcowego ślubu.

Connor otwiera usta, ale przerywam mu.

- Ściągnąłeś już pas cnoty tej nikczemnej wiedźmy? – pytam, przekierowując temat na
jego związek. – Czy wciąż jest zespawany?

- Rose nadal jest dziewicą – mówi tak, jakby wcale mu to nie przeszkadzało. Jest z nią
niemal rok i prawie nic ze sobą nie robili, a przynajmniej tak mówili mi Lily i Connor. Rose,
ona nie podzieliłaby się ze mną najmniejszym szczegółem ze swojego związku, chociaż
czepia się mojego. Żeby tylko mieć pewność, że nie pieprzę leczenia jej siostry.

Nie pieprzę.

Wyciągam z koszyka chipsa, maczając go w ostrym sosie i czekając na moje taco z


kurczakiem.

- Uważaj na jej pazury. Nie chciałbym, żeby oszpeciła twoją śliczną buźkę.

- Nie boję się Rose, ale dzięki za troskę, kochanie. – Puszcza mi oko.

Przykładam rękę do serca.

- Do usług, skarbie.

Ryke przewraca oczami i garbi się na krześle, patrząc ponuro.

- Może zachowacie to na potem, kiedy mnie nie będzie? – pyta.

- Masz skłonności homofobiczne? – pytam, zanurzając chipsa w salsie. Nie


spodziewałbym się tego po przyrodnim bracie.

27 | S t r o n a
Thrive

- Nie – odparowuje Ryke, jakby bardzo mijało się to z prawdą. – Tylko jestem
rozdrażniony.

Myślę, że po prostu zazdrości relacji, którą mam z Connorem. Jest prosta. Jesteśmy
przyjaciółmi. Ale z Rykiem… to po prostu… nie mogę mieć z nim takiej relacji. Pomiędzy
nami jest za dużo gówna, żebyśmy nie mieli skomplikowanych stosunków.

Ryke wyciąga telefon i pisze do kogoś wiadomość, po czym kładzie komórkę blisko
mojej. Gdy kelnerka wraca, składamy zamówienia i wtem trzy dziewczyny chichoczą głośno
przy barze. Zauważają nas i uderzają się po ramionach. Odczytuję z ich ust: to oni.

Wszystkie mają na sobie tematyczne koszulki z żeńskiego stowarzyszenia z takimi


napisami, jak Naprzód, Greczynki! oraz Tri and Beat Us! razem z krótkimi spodenkami. Mają
po dwadzieścia parę lat – to dziewczyny, które chodzą na studia, z których zostałem
wyrzucony.

Z Uniwersytetu Pensylwanii.

Ryke otwarcie przygląda się dziewczynom, a one niemal piszczą, wytrzeszczając oczy.

- Pomyśleć można, że właśnie dałeś im się przejechać swoim Maserati – mówię do brata.

- Nie posiadam Maserati. – To była figura retoryczna. Wstaje i odrzuca serwetkę na


krzesło. – Dajcie mi pięć minut.

Connor chowa komórkę do kieszeni.

- Tak długo?

- Spierdalaj – rzuca Ryke, po czym kieruje się do dziewczyn.

Wydaje mi się, że tamta ruda na końcu zaraz zemdleje.

Praktycznie podskakują na stołkach i Ryke przyłącza się do nich, wykorzystując


jakąkolwiek gierkę, żeby je poderwać. Niska blondynka z ciemnoczerwoną szminką na ustach
rozmawia z Rykiem, ale wskazuje na Connora.

- Wygląda na to, że jedna z nich jest tobą zainteresowana – mówię Connorowi.

Macha do nich w najbardziej niezobowiązujący sposób, jaki kiedykolwiek widziałem.


Przyjaźnie, nie zbywa ich, ale niezbyt przekonująco, jakby był niezainteresowany.

- Cobalt – woła Ryke. – Chcą wiedzieć, jaki masz iloraz inteligencji.

- Wyższy od twojego.

Ryke wywraca oczami i odwraca się do nas plecami, wciąż z nimi gadając.

28 | S t r o n a
Thrive

- Niezły tekst – mówię. – Cholera, przegapiłem szansę, żeby go na tobie wykorzystać. –


Kiedy po raz pierwszy go spotkałem, byłem pewien, że jest aseksualny. Lily podejrzewała, że
jest gejem. Teraz szczerze nie wiem, jaką ma orientację.

Dla mnie – jest po prostu Connorem.

Może o to chodzi.

- Nie dałbym ci kosza. – Connor odchyla się na krześle, sprawdzając godzinę na swoim
złoto-czarnym zegarku.

- Dlaczego?

- Jesteś przystojny – przekomarza się. – Nie tak przystojny, jak ja, ale nikt taki nie jest.
Więc nie powiedziałbym, że to działa na twoją niekorzyść.

Zanim osiągnąłem trzeźwość siedziałem z Connorem w barze, gdzie ludzie mu się


przymilali. Temu facetowi metr dziewięćdziesiąt trzy z tymi straszliwie pewnymi siebie,
niebieskimi oczami.

Connor Cobalt jest kocimiętką dla cipek i penisów.

Dobrze o tym wie i niemal się tym wcale nie przejmuje.

Okazuje się, że Connor ma swój typ i w tej chwili idzie ona przez restaurację. Jęczę
głośno, kiedy słyszę jej dwunastocentymetrowe szpilki i dostrzegam przeszywające,
żółtozielone oczy. Lecz Rose koncentruje się na jednej osobie.

Wsuwa na głowę okulary słoneczne od Chanel i zajmuje miejsce Ryke’a obok Connora.
Wita się z nią paroma słowami po francusku, a ona odpowiada tym samym językiem. Connor
kładzie ramię na oparciu jej krzesła, zaborczo pochylając ciało w jej stronę.

Jeżeli dziewczyny przy barze nie miały świadomości, że jest zajęty, to teraz ją mają.

- Cześć, Rose – odzywam się bez entuzjazmu. – Myślałem, że nie uda ci się dotrzeć na
lunch.

- Mam dziesięć minut – mówi, gestykulując do kelnerki. – Pomyślałam, że wpadnę, aby


cię powkurzać. To numer trzeci na mojej liście codziennych zadań.

- Tak myślałem – odpieram. – Czy numer czwarty mówi o piłowaniu szponów?

Posyła mi piorunujące spojrzenie.

Odwzajemniam się tym samym.

- Dzieci – mówi Connor – możecie się kłócić, kiedy Rose nie znajduje się w pobliżu
noży, a Loren nie jest blisko stołów, które może przewrócić? Uważam, że walki w barach za
szalenie zabawne, ale nie kiedy znajduję się na linii ognia.

29 | S t r o n a
Thrive

- Zostałeś uratowany – mówi do mnie Rose niczym zły charakter w kiepskim filmie akcji.
Mówi na półserio, co jest durne.

- Dziękuję, Darth Vaderze.

Pokazuje mi środkowy palec w chwili, kiedy do naszego stolika podchodzi kelnerka,


która odchrząkuje. Rose została przyłapana na gorącym uczynku.

Śmieję się – to niesamowite.

Rose nie wygląda na zawstydzoną. Opuszcza palec, mówiąc:

- Poproszę mrożoną margaritę bez soli.

- Mogę zobaczyć pani dowód osobisty?

Rose otwiera portfel i pokazuje kelnerce dowód.

- Dziękuję. Zaraz to pani przyniosę. Podać coś jeszcze? – Poprawia sobie sombrero.

- Tak – mówię – opalarkę, żeby rozmrozić siostrę mojej dziewczyny. – Uśmiecham się
ironicznie. – Dzięki.

- A ja poproszę łapkę na muchy, żebym mogła pacnąć chłopaka mojej siostry.

Kelnerka otwiera częściowo usta, ale nie wydaje z siebie żadnego dźwięku.

- Margarita wystarczy – mówi Connor, posyłając jej ciepły uśmiech.

Przełyka ślinę.

- Przygotuję to za chwilkę…

Kiedy odchodzi, mój telefon wibruje na stole. Podnoszę go i otwieram wiadomość.

Do zobaczenia jutro. – Daisy

Sztywnieję.

Obracam komórkę i zauważam ciemnozielone etui, a nie moje czarne. Przypadkowo


wziąłem telefon Ryke’a.

Moralność, etyka – uczono mnie, żeby na nie srać.

Nie waham się. Szybko przeglądam wiadomości, docierając do początku rozmowy.


Niespokojnie unoszę palce do ust, moje pędzące myśli zagłuszają francuską rozmowę
Connora i Rose.

Zostawiłeś u mnie koszulkę, wiesz. – Daisy

Zatrzymaj ją. – Ryke

30 | S t r o n a
Thrive

Co do chuja? Oddycham ciężko, wzbierają się we mnie mroczne uczucia pochodzące z


tak wielu miejsc. Niektóre są nie do odróżnienia, inne naprawdę wyraźne. Daisy ma tylko
szesnaście lat.

Tylko o tym teraz myślę.

W Cancun złożyłem obietnicę – że zaufam Ryke’owi, że odpuszczę mu w sprawie ich


rodzącej się przyjaźni. Naprawdę się starałem.

Spoglądam na brata stojącego przy barze. Zagaduje brunetkę o krągłej figurze, która
trzyma rękę na jego ramieniu, kiedy śmieje się z czegoś, co powiedział.

Ona także go podrywa.

I wyobrażam sobie Ryke’a mieszającego w głowie Daisy… właśnie w taki sposób. Jakby
była kolejną dziewczyną z baru. Jakby chciał się z nią pieprzyć jednej nocy albo przez
tydzień, może miesiąc.

Nic więcej.

Wyobrażam sobie przekomarzanie się.

Flirtowanie.

Nie wiem, w co on sobie pogrywa z młodszą siostrą Lily, ale to niewłaściwe. Może
przespać się z każdą dziewczyną – dlaczego musiał wybrać ją?

A może daje jej fałszywe sygnały, nie zamierzając robić nic więcej?

Czy jego to bawi?

Zapytam go, myślę. Tylko ta myśl powstrzymuje moją nogę od podskakiwania.

Wracam do wiadomości.

Mogę ci ją oddać, kiedy wybierzemy się na jazdy. – Daisy

Rób, co chcesz. Tylko tym razem załóż normalne, pierdolone buty, a nie japonki. – Ryke

To były sandały. I właśnie znalazłam twoje spodenki. Założę je na nasze następne


spotkanie ;) – Daisy

Serio?

Załóż tylko jebane buty, Calloway. – Ryke

Chcesz, żebym jechała nago? Zwykle nie robię tego przed drugą bazą. – Daisy

Wolałbym, żebyś założyła moje spodenki. – Ryke

Podniecasz się, kiedy dziewczyny noszą twoje ciuchy? – Daisy

31 | S t r o n a
Thrive

Jutro się zobaczymy, Dais. – Ryke

Do zobaczenia jutro. – Daisy

To była najnowsza wiadomość.

- Wszystko dobrze, Lo? – pyta Connor na widok mojej zmienionej miny. Z mojej skóry
praktycznie unosi się żar.

Rose miesza słomką swoją margaritę. Nie widziałem nawet, kiedy przyszła kelnerka.

- Cudownie – odpieram chłodno.

Chwilę później Ryke wraca do naszego stolika z serwetką w ręce. Zajmuje wolne miejsce
obok mnie.

- Zdobyłem jej numer i adres. – Chowa do kieszeni serwetkę z informacjami. Potem


wyciąga rękę i bierze swoją wodę stojącą blisko Rose.

- Czy ta dziewczyna wie, że chcesz ją tylko przelecieć? – pytam szorstko.

Wokół stołu wzrasta napięcie, lecz wyrzuty sumienia znajdują się daleko stąd – w
całkiem innym wymiarze. W ciele jakiegoś dobrego kolesia.

- No – odpowiada Ryke, przeciągając słowo, kiedy przygląda się mojej minie. – Chyba
pojęła aluzję, kiedy powiedziałem, że nie interesuje mnie nic poważnego. – Milknie. – Czy ja
coś zrobiłem…?

Przesuwam telefon po stole w mozaicznych wzorach i stawiam go tuż przed nim.

Ponieważ siedzi obok mnie, musi zwrócić ciało w moją stronę.

- Przeczytałeś moje jebane wiadomości? – Piorunuje mnie wzrokiem.

- Dlaczego ona z tobą flirtuje?

Ryke przeczesuje niespokojnie gęste, brązowe włosy.

- To niewinny flirt, Lo.

Nie to chciałem usłyszeć.

- Czy ona o tym wie?

- Tak – mówi stanowczo.

- Skąd? Skąd o tym wie, do cholery, Ryke? Ma szesnaście lat, a ty ją oszukujesz.

Rose przestaje sączyć margaritę.

- Czy mówimy tutaj o mojej młodszej siostrze?

32 | S t r o n a
Thrive

- Nie wtrącajmy się, Rose – mówi do niej Connor.

Rose odparowuje mu coś po francusku i zaczynają sprzeczać się w obcym języku.

Ryke wydaje zirytowany i nerwowy pomruk.

- Nie próbuję jej oszukać.

Wyrywam mu telefon.

- No weź, Lo – narzeka.

Unoszę palec i przewijam jego wiadomości. Potem odczytuję:

- Wolałbym, żebyś założyła moje spodenki. Co to jest?

- Żart.

Patrzę na niego wściekle, jestem bliski rzucenia mu w twarz komórką.

- Nieprzyzwoity żart – poprawia się. – Dobra, wiem. Źle to wygląda. – Wypuszcza


głęboki wydech, niemal warcząc. – Musisz dać mi trochę jebanego luzu. To wszystko jest
niezamierzone. Ja po prostu taki jestem.

Nie cierpię tej wymówki. Zawsze jej używa. Obwinia o wszystko swoją osobowość –
jakby to był kozioł ofiarny.

- Nigdy nie widziałem, żebyś rozmawiał w taki sposób z inną laską.

- Ponieważ inne laski nie rozmawiają w taki sposób ze mną. Ona jest cholernie szalona i
śmiała… - Jego usta pozostają otwarte, jakby zamierzał powiedzieć coś jeszcze, ale potem
zaciska wargi. Przemyślał to ostatnie stwierdzenie.

- Dokończ – burczę. Zaraz powie, że jest gorąca. Seksowna. Nieważne. To jest wypisane
na jego twarzy.

Wyciąga ręce.

- Skończyłem. Nie wiem, co ci jeszcze, kurwa, powiedzieć.

Jest do dupy w łagodzeniu moich podejrzeń i obaw.

- Próbuję ci zaufać – odpieram.

- Serio? Chyba ci to nie wychodzi, kurwa.

Skręca mnie w żołądku. Chyba ci to nie wychodzi, kurwa – te słowa wyją w zakamarkach
mojej podświadomości. Boli mnie świadomość, że on tak myśli.

Pochylam się do niego, serce wali mi mocno w piersi.

33 | S t r o n a
Thrive

- Pojawiłeś się w moim życiu z kłamstwem – mówię. – Nie mówiłeś szczerze o tym, kim
jesteś, a kiedy wszystko wyznałeś, i tak dałem ci się zabrać na odwyk. I tak spędzałem z tobą
czas, wiedząc, że możesz chować jeszcze więcej kłamstw. To jest więcej ślepego zaufania niż
dałem komukolwiek, kiedykolwiek w moim życiu. Więc nie mów, że mi nie wychodzi. –
Pieką mnie oczy. Daję z siebie tyle, ile mogę.

A to wciąż nie wystarczy.

- Masz rację – kiwa parę razy głową i pociera się po szczęce. – Przepraszam. Masz prawo
być wobec mnie ostrożny. Ja tylko… - Wzrusza ramionami, nie potrafiąc odnaleźć słów.
Odwraca się i bierze łyk wody.

Czasami chcę potrząsnąć Rykiem tak mocno, żeby wyznał mi całą prawdę. Koniec z pół
kłamstwami. Koniec z chodzeniem przy mnie na palcach.

Pragnę zimnej prawdy. Całej. Odkrywanie jej później – to boli dziesięć razy mocniej.

Dlaczego tak łatwo przychodzą mu szczere rozmowy z innymi ludźmi, ale kiedy chodzi o
nas, to waha się? Tak jakby nasza przeszłość była tak gęsta, iż chwilami nie chce się przez nią
przedzierać.

Ja w niej tkwię.

Jak w ruchomych piaskach.

- Możesz być ze mną szczery? – pytam, przypominając sobie fakt, iż nikt nie powiedział
mi o tym, że jestem bękartem. Ryke miał te odpowiedzi od dawna. A mimo tego, że nareszcie
mnie poznał trzymał je dla siebie miesiącami. Żeby ochronić mnie przed samym sobą,
zasadniczo powiedział.

Nikt nie daje mi nawet szansy.

Wszyscy przypuszczają, że spieprzę zanim cokolwiek zrobię.

Nie chcę być dłużej niemile zaskakiwany. Na pewno nie przez bliskich mi ludzi.

Ryke patrzy na mnie dłuższą chwilę, po czym mówi:

- Nigdy nie przespałbym się z Daisy. – Wcześniej też tak twierdził.

Rose niespodziewanie wstaje od stołu, zarzucając torebkę na ramię.

- Muszę wracać do pracy, ale następnym razem, kiedy będziecie rozmawiać o mojej
młodszej siostrze w kontekście pieprzenia, bądźcie na tyle mądrzy, żeby nie robić tego przy
mnie. – Wwierca płonące spojrzenie w Ryke’a. – Jest lekkomyślna oraz impulsywna i
pomimo tych wad wciąż jest moją siostrą. Kocham ją mocniej niż kiedykolwiek pokocham
któregokolwiek z was przy tym stole. – Milknie. – A powinniście wiedzieć, że posiadam
pistolet. I mam lepszy cel od Connora. – Po tym obraca się na pięcie i idzie pewnie do
wyjścia.

34 | S t r o n a
Thrive

Connor ani na chwilę nie odrywa spojrzenia od Rose.

Jak ja się cieszę, że z nią nie chodzę.

Skupiam się z powrotem na Ryke’u.

- Dlaczego Daisy ma twoją bluzkę i spodenki?

- Pojechaliśmy do kamieniołomu, żeby popływać – wyjaśnia. – Był tam mój przyjaciel


Sully. Wylądowaliśmy w jej domu… - urywa, znowu wywołując moje wątpliwości.

- Masz na myśli dom jej rodziców?

- Tak – odpiera. – Tylko, żeby wysuszyć ciuchy. Tam było bliżej niż do mojego
mieszkania.

- To brzmi mocno podejrzanie…

- Wiem, ale to cholerna prawda. Musiałem wcześniej wyjść, więc założyłem zapasową
parę spodenek, które Sully miał w jeepie. Zostawiłem ubrania w jej suszarce. – Jego jabłko
Adama porusza się, kiedy przełyka ślinę. – Przysięgam, że to nie było tak, jak myślisz. –
Kładzie łokieć na stole obrócony w moją stronę. – Wiem, że nie powinieneś mi ufać, ale
potrzebuję tego od… chcę tego od ciebie. Proszę.

To jest chwila, która określi resztę naszych relacji. Czuję to.

- Zapytam cię o to jeden raz i chcę, żebyś był ze mną stuprocentowo szczery.

Ryke potakuje.

- Okej.

- Czy podoba ci się Daisy?

Patrzy prosto w moje zwężone oczy i mówi:

- Nie.

Staram się odetchnąć z ulgą, ale ten dokuczliwy diabeł siedzący na moim ramieniu mówi:
Nie wierz mu. Nie ufaj mu. Nie kochaj go.

On cię tylko skrzywdzi.

- Ani trochę? Jest modelką…

- Jest śliczna – przyznaje Ryke – ale ma szesnaście lat, Lo. Ile razy muszę powtarzać ci to
samo, żebyś mi uwierzył, do chuja? – Nie wiem.

- A kiedy skończy osiemnastkę? – pytam. Nigdy nie widziałem Ryke’a w związku


dłuższym niż parę tygodni. Nie potrafię znieść myśli o tym, że mój brat wykiwa Daisy.

35 | S t r o n a
Thrive

- Nie. Nic się nie zmieni – odpowiada. – Przyrzekam, że zawsze będzie łączyć nas tylko
przyjaźń.

Kiwam kilka razy głową, przyswajając sobie to wszystko i akceptując, jako prawdę.

- Dobrze. – Oddaję mu komórkę. – Wierzę ci.

Nie wierz mu.

Uwierzę.

Ponieważ jest moim bratem i nie zrani mnie w taki sposób.

A jeśli mnie zdradzi… to będzie moja wina, że dopuściłem go do siebie.

36 | S t r o n a
Thrive

{5}
0 lat: 02 miesiące

Październik

Lily Calloway
Leżę na brzuchu, moje łóżko otacza siatka przed owadami. Leci Słodkie dzieciństwo na
Animal Planet i staram się nie ruszać znajdującego się obok stosu magazynów. Rose
powiedziała, żebym spaliła zdjęcie, na którym jem hot doga, ale wciąż tkwi w jednej z tych
gazet.

Spalenie jednego nie pozbędzie się wszystkich. Tak czy inaczej sądzę, że Rose po prostu
lubi ogień.

Niespodziewanie otwierają się drzwi i gorączkowo zrzucam magazyny z materaca.


Zaplątują się w siatkę i wiszą w powietrzu. Uch…

Lo staje w progu z nietęgą miną, kiedy spogląda ode mnie do magazynów i szczeniaków
w telewizji.

- Dobra, to się musi skończyć. – Trzaska drzwiami i wybiera numer w swoim telefonie.

- Co? – Kucam. – To nie porno!

Wchodzi głębiej do pokoju, po czym chowa komórkę w tylnej kieszeni.

- Do kogo napisałeś? Chyba postanowiliśmy, że nikt inny nie musi zajmować się naszymi
problemami.

- Tu nie chodzi o seks – mówi Lo, siadając na łóżku obok mnie. Odsuwa mi włosy z
twarzy. – Chodzi o ciebie, twój strach przed wyjściem na zewnątrz i pieprzonymi paparazzi.
Nie możesz tak żyć. Chryste, ja nie mogę tak żyć.

- Robi się coraz gorzej – mówię szczerze Lo. – Czuję, że ilekroć wychodzę z tobą na
miasto, to pojawia się kolejny artykuł o tym, jaką jestem kłamliwą, zdradliwą szmatą
sypiającą z Rykiem. – Wzruszam ramionami. – Stwierdziłam, że dla wszystkich będzie lepiej,
jeśli tutaj zostanę. – Przenoszę spojrzenie na telewizor. – No i te szczeniaki…

- Możesz oglądać szczeniaki w parku. – Lo szuka pilota pod ozdobnymi poduszkami.

- Ej! – wołam, próbując powstrzymać go łaskotkami. – Zaraz będą małe leniwce.

- Więc pójdziemy do zoo. Wszystko oprócz siedzenia tutaj, Lil. – Łapie mnie za ramiona i
odpycha do tyłu.

Wspinam się na niego, przyjmując do siebie ducha małpy (pomaga fakt, że przed Słodkie
dzieciństwo był program o szympansach).

37 | S t r o n a
Thrive

- Nie możesz… - Otaczam go udami w pasie, powalając na materac. I staram się unieść
mu ramiona nad głowę.

Przewraca się na mnie, zasadniczo przygwożdżając mnie o wiele lepiej niż ja jego.

- Spójrz na mnie – mówi stanowczo.

Słucham się. Patrzę prosto w jego bursztynowe oczy, które zdają się wchłaniać moją
duszę do jego serca. To takie głębokie i odurzające spojrzenie, że nieruchomieję i milknę.

- Nie zamierzam cię stracić.

- Nigdzie się nie wybieram – szepczę.

- Najwyraźniej – mówi. – Dasz sobie z tym radę. Wiem, że tak. Ty to wiesz. Tylko
musisz zacząć w siebie wierzyć.

Wdycham jego słowa.

- Okej – milknę. – Ale po leniwcach…

Ktoś puka do drzwi.

- Czy ona tam jest? – Słyszę Poppy, moją najstarszą siostrę.

Lo nie spieszy się z sięgnięciem za moją głowę, gdzie chwyta pilota i wyłącza telewizor.

- Nie pukaj – odzywa się Rose. – Po prostu wejdź. – I wtedy Rose wparowuje do naszego
pokoju, jak zwykle. Ledwo zwraca uwagę na fakt, że Lo przygniata mnie do łóżka.

Na moich policzkach występują rumieńce. Chociaż nie byliśmy nawet bliscy


całowania… tak myślę. Kto wie, do czego by doszło po dziesięciu minutach?

Następna wchodzi Poppy, ale zaraz zamiera.

- Och, wybaczcie. – Osłania oczy ręką. Mówi do Rose: - Mówiłam, że powinnyśmy


najpierw zapukać.

- Czemu? Nie pieprzą się. Nie mogą. Jest środek dnia. Racja, Loren? – pyta Rose. Lo
powoli zsuwa się z mojego ciała i kładzie się obok, podpierając się na łokciach.

- Pewnie – odpiera z sardonicznym uśmiechem. – Możesz opuścić rękę, Poppy. Mój


penis nie jest w pobliżu twojej siostry.

- Dobrze, ale i tak czuję się źle, że wpadłyśmy wam do pokoju – mówi łagodnie Poppy,
spuszczając ramię. Posyła mi ciepły uśmiech. Niewiele ją widywałam od skandalu. Mogę
sobie tylko wyobrazić, że ma na nią taki sam wpływ, jak na resztę. Nadal ma długie brązowe
włosy do piersi, wciąż ma opaloną skórę i wciąż ma ten pieprzyk Monroe nad wargą (nie,
żeby mogła się go pozbyć).

38 | S t r o n a
Thrive

Przynajmniej z wyglądu się nie zmieniła. Nie potrafię sobie wyobrazić, co innego mnie
ominęło.

- Już jej powiedziałeś? – Rose pyta Lo.

Wyostrzam słuch.

- Co powiedział? – I od kiedy to Lo i Rose konspirują przeciwko mnie?

- Rozmawialiśmy – przyznaje Lo.

- O czym? – Ściągam brwi i marszczę nos. – Co zrobiłeś z Lorenem Halem? – Chociaż w


niektóre poranki przeglądają razem pocztę.

- Nie było fajnie – dodaje Rose.

- Dla żadnego z nas – wtrąca Lo.

Okeeej.

- Lepiej niech ktoś szybko powie, o co chodzi.

Rose stoi pośrodku pokoju, opierając dłonie na biodrach. Każdy potrafi dostrzec różnicę
pomiędzy moimi starszymi siostrami przez samą ich garderobę. Rose nosi czarną, plisowaną
sukienkę, kiedy Poppy ma na sobie artystyczną, bordową bluzkę i spodnie rurki.

Poppy jest prawdopodobnie łagodniejsza w obyciu, dość wyluzowana, ale od zawsze


ciągnie mnie w kierunku mojej najbardziej zagorzałej siostry. Na pewno byłaby lwicą w
Animal Planet.

Lo schodzi z łóżka i zatrzaskuje uchylone drzwi.

Przysuwam się bliżej do Poppy, która stoi przy materacu i zaczyna robić mi warkocza.

- Musisz wyjść z tego domu – odzywa się Rose.

Nie mogę zaprzeczać. Wiem, że zachowywałam się, jak pustelnik. Moim ostatnim
wyjściem były urodziny w Lucky’s Diner. Po tym strasznie zbzikowałam – a magazyny
oszalały od teorii o Ryke’u, mnie i Lo.

Tak jakbym wezwała anioła do diabła Lo – Ryke Meadows otwiera drzwi i wchodzi do
pokoju ubrany jedynie w spodnie dresowe, a przez ramię ma przerzuconą chyba spoconą
koszulkę.

- Co ty tutaj robisz? – pytam, zmuszając się do patrzenia na jego twarz, a nie sześciopak.

- Dostałem zaproszenie na to spotkanie.

Spotkanie?

- Wysłałem wiadomość grupową – przyznaje się Lo.

39 | S t r o n a
Thrive

- Connor ma zajęcia – mówi mi Rose. – Nie przyjdzie. – A Daisy jest w liceum. Dobra…
zatem to oznacza, że już wszyscy przybyli.

- Czy nikt tutaj nie puka? – pyta Poppy.

Ryke wzrusza ramionami.

- Nie powinni się pieprzyć. Jest popołudnie.

Rose prostuje się.

- To samo powiedziałam.

Poppy patrzy pomiędzy mną, a Lo z trochę większą troską, po czym zwraca się do Rose i
Ryke’a.

- Oboje zdajecie sobie sprawę, że oni nie mają prywatności na zewnątrz i wewnątrz
związku, prawda?

- Nagadaj im, Poppy – mówi Lo, opierając się o naszą komodę ze skrzyżowanymi
ramionami. Szczerzy się rozbawiony. A jego brat i moja druga siostra wyglądają, jakby mogli
rozerwać mu tętnicę.

- On jest nałogowcem – mówi Rose. – Nie ufam mu przy naszej siostrze.

- I ona jest nałogowcem – odparowuje Ryke. – Nie ufam jej przy moim bracie.

Poppy podnosi ręce, przychodząc w pokoju. Ja milczę. Taka jest moja rola w tej głośnej
rodzinie.

- Po prostu wydaje mi się, że oboje macie kłopoty z zaufaniem… i może powinniście


pokładać w nich więcej wiary.

- Dla ogólnej informacji, mam nową ulubioną siostrę Calloway – oświadcza Lo. Niemal
wygląda, jakby mógł przybić jej piątkę.

Podoba mi się, że ktoś jest całkowicie po naszej stronie, kibicuje naszemu związku. To
przyjemne.

- Bez urazy – mówi do niej Ryke – nie było cię przy tym, jak nakręcali się nawzajem,
kurwa.

- Bez urazy – odpowiada Poppy – ale byłam przy nich całe życie. Widziałam Lily w
smutku i widziałam Lo w gniewie.

Ryke potakuje kilka razy, rozluźniając ramiona.

- A więc przepraszam – mówi. – Nie znam cię tak dobrze.

Poppy wygląda na lekko zaskoczoną jego nagłą uprzejmością. Odpiera szybko:

40 | S t r o n a
Thrive

- Ja też przepraszam.

Klaskam w dłonie.

- A więc skoro to koniec…

- Zapomnij – rzuca Lo.

- Wychodzimy – tłumaczy Poppy, przeczesując palcami moje włosy, kiedy zbiera


kosmyki do warkocza.

- Że niby do klubu? – Marszczę brwi. To nie brzmi na dobry pomysł.

Rose gapi się na mnie, jakbym poważnie straciła w tym pokoju komórki mózgowe.

- Nie do klubu. W ten weekend w Filadelfii odbywa się Comic-Con. Wszyscy na niego
idziemy.

Moje oczy jaśnieją. Tak! Prawie skaczę na nogi, ale Poppy więzi moje włosy.

A potem mizernieje mi mina, kiedy naprawdę się nad tym zastanawiam.

- Chwila… nie słyszałam nic o konwencie. – Czyżby mnie okłamywali? – Czy to jakiś
podstęp?

Lo już wyciągnął swoją komórkę i podaje mi ją. Wciąż posiadam gówniany telefon z
klapką bez internetu, co udaremnia wszystkie pokusy, by obejrzeć porno, ale sprawia także,
że jestem znudzona. Obejmuję jego telefon, jakby to był skarb. A potem szybko oglądam
reklamę małego konwentu.

- Chwila, chwila. – Na mojej twarzy powoli odmalowuje się szeroki uśmiech. – Będzie
tam reżyser nowego filmu X-Men?

Lo uśmiecha się.

- Tak.

- Dobra, idziemy – urywam. – Chwila, chwila. – Smutnieję.

- Co jest? – pyta Lo.

Oddaję mu telefon.

- Co z tłumem? Jeśli ktoś nas zobaczy, będą nas zatrzymywać, żeby zrobić sobie zdjęcia
albo zadać pytanie… - milknę. Konwenty i bez tego są szalone. Ale to szaleństwo będzie się
kręcić wokół nas.

- O tym właśnie rozmawialiśmy z Lo – odzywa się Rose.

- Przebierzemy się. – Poppy przechodzi do sedna.

Rose przeszywa spojrzeniem naszą najstarszą siostrę.


41 | S t r o n a
Thrive

- Zmierzałam do tego.

- Wyglądała na podenerwowaną – odpiera Poppy, kończąc splatanie mi włosów. –


Zrobione.

Rose przekrzywia głowę do Poppy.

- Wygląda, jak pięciolatka.

- Wygląda słodko.

- Jezu Chryste, dobrze wygląda – wtrąca się Lo. – Możemy wrócić do tematu?

- Chwila – uśmiecham się.

- Jeżeli jeszcze raz, kurwa, powiesz chwila… - grozi mi strasznie poirytowany Ryke.
Wydaje mi się, że sam mój głos go drażni.

Nieważne.

Nie zepsuje mi tej rzadkiej chwili szczęścia.

- Wszyscy przebierzecie się w kostiumy? Dla mnie?

Poppy podziela mój uśmiech.

- Sądzę, że zrobilibyśmy o wiele więcej, żeby zobaczyć cię szczęśliwą, Lily.

Taki rodzaj szczerości prawie doprowadza mnie do łez. Poppy obejmuje mnie ramieniem
w matczynej sile, którą nagle rozpoznaję w tym momencie. Kiedy matka nie była dla mnie
ciepła ani miła, to Poppy zawsze była.

Wycieram policzek i przygryzam wargę, żeby powstrzymać łzy szczęścia.

- Mam tylko jedno pytanie.

Czekają, aż je zadam. W pokoju panuje cisza i spokój. Gdy mówię, oni wszyscy starają
się mnie słuchać. To znaczy…

Wiele.

Naprawdę wiele.

- Za kogo się przebieramy?

42 | S t r o n a
Thrive

{6}
0 lat: 02 miesiące

Październik

Loren Hale
- Jaki jest problem z Samem? – pyta Ryke, siedząc w hotelowym fotelu z napojem
energetyzującym w ręce, mając na sobie jedynie parę spodni.

- Spóźnia się – oświadcza Connor, odpinając sobie białą koszulę. – Więc wszyscy
wiemy, że się dogadacie.

Ryke pokazuje mu środkowy palec.

Sprawdzam godzinę na zegarku.

- Nie jest aż taki spóźniony. – Prawie nigdy nie bronię Samuela Stokesa, ponieważ
niezbyt się lubimy.

Historia mojego życia.

Ściągam czarną koszulkę przez głowę, rzucając ją na małą torbę. Na łóżku leży kostium
mój i Connora. Wszyscy przyjechaliśmy na ten konwent różnymi autami, próbując zmylić
paparazzi. Nie mogliśmy wyjść z domu w Princeton w kostiumach. Od razu pojawilibyśmy
się w sieci. Nagłówek pt. Lily Calloway i Loren Hale wybierają się na Filadelfijski Comic-
Con wystarczyłby, żeby wykurzyć Lily z powrotem do domu.

Więc przebieramy się tutaj, podczas gdy Lily razem z trzema siostrami przebiera się w
innym pokoju hotelowym, a potem spotykamy się z dziewczynami na piętrze, na którym
odbywa się konwent.

- Nic nie wiem o tym gościu po paru pieprzonych uściskach dłoni – mówi Ryke.

Connor ściąga koszulę.

- Ma dwadzieścia siedem lat, jest dyrektorem działu marketingowego Fizzle, otrzymał tę


pozycję wyłącznie przez nepotyzm – mówi, nie tracąc rytmu. – Wcześniej pracował w Dairy
Queen i ma czteroletnią córkę z Poppy Cadence Calloway Stokes.

- Kurewsko fantastycznie – rzuca ironicznie Ryke. – Zapytałem, jaki jest z nim problem,
nie prosiłem o pieprzony życiorys, Cobalt. – Ryke kiwa mi głową, szukając lepszej
odpowiedzi.

- Chciałbym powiedzieć, że Sam jest takim samym dupkiem, jak my – odpieram. – Ale
nie myślę o nim tak dużo. – Myślenie o Samie oznacza, że muszę przegrzebać bolesne
wspomnienia z dzieciństwa. Kiedy upijałem się, żeby zapomnieć o świecie. Kiedy
dewastowałem domy. Kiedy wrzeszczałem.
43 | S t r o n a
Thrive

Kiedy uciekałem.

Kiedy stałem się paskudnym człowiekiem.

Samuel Stokes pokazał się w życiu Poppy w wieku czternastu lat.

Miałem tylko osiem lat. Nie wyobrażam sobie, że widzi mnie, jako kogoś więcej niż
przestępcę, bogacza.

A potem, w przeciągu jakiejś sekundy, następuje mocne pukanie do drzwi.

Connor podchodzi, żeby powitać osobę po drugiej stronie, jednocześnie odpinając pasek.
Gdy Connor ciągle nosi koszule z kołnierzykiem i eleganckie garnitury, ciężko jest zauważyć,
że jest wyrzeźbiony. Ma lepiej zarysowane mięśnie ode mnie, a ja często ćwiczę, żeby pozbyć
się stresu – ale bieganie redukuje moją masę.

- Spóźniłeś się – mówi spokojnie Connor, otwierając drzwi. Nie zwracając wielkiej
uwagi na Sama, Connor wraca do swojego stroju na łóżku.

- Spróbuj zmierzyć się z napadem złości czterolatki z powodu jej kostiumu Księżniczki
Peach. – Sam wchodzi do środka z przerzuconą przez ramię torbą podróżną. – Musiałem
zostawić ją w Villanowie z mamą Poppy. – Sam wita się ze mną i Rykiem kiwnięciem głowy.
– Za kogo się przebieracie?

Opieram ramię o szafkę z telewizorem i przełykam przemądrzały komentarz.

- Cud Bez Koszulki – żartuję. – Ze swoim pomagierem. – Wskazuję Ryke’a, który nie
ruszył się z miejsca. Mój brat unosi brwi i popija swój napój, obrzucając Sama długim
spojrzeniem.

Tak naprawdę Sama można opisać jednym słowem:

Piękniś.

W nastoletnich latach miał styl grunge z lat dziewięćdziesiątych, włosy zasłaniały mu pół
twarzy, jakby należał do Hansons. Teraz ma zaczesane brązowe włosy z nie całkiem ogolonej
twarzy, ma na sobie prostą koszulkę i dżinsy – to żywy obrazek doskonałego przedstawienia
normalności.

Bez cienia humoru w głosie, Sam mówi:

- Wygląda na to, że przebierasz się za Cyklopa. – Wskazuje na mój granatowo-złoty


kostium razem z czerwoną osłoną na oczy: Cyklop z komiksów wydawanych około 2010.
Zanim Bendis zamienił go we wroga. Po tym jak stracił Jean Grey i miał u swojego boku
najsilniejszych, najbardziej pewnych siebie i ukochanych mutantów.

To tego Scotta Summersa kocham najbardziej. Znajdującego się pomiędzy dobrem, a


złem. Gdzieś pomiędzy sztywniakiem, a rewolucjonistą.

- Zgadłeś – mówię z półuśmiechem.

44 | S t r o n a
Thrive

Odkłada swoją torbę na wolne łóżko i rzuca spojrzenie Ryke’owi.

- Co pijesz?

Ryke potrząsa puszką napoju energetyzującego i bierze duży łyk.

- Spróbuj tego. – Sam przeszukuje kieszeń torby, po czym wyciąga niewielką, czarną
puszkę z emblematem błyskawicy. Rzuca ją Ryke’owi, który z łatwością chwyta ją jedną
ręką.

Mój brat odczytuje etykietkę.

- Lightning Bolt… z wykrzyknikiem. Co to za gówno? – Gapi się na to, jakby Sam podał
mu arszenik. Po chwili Ryke otwiera pieprzoną puszkę i bierze łyka.

Potrząsam głową. Jakim cudem on jeszcze nie kopnął w kalendarz?

- Nie wiedziałeś, co to jest, a i tak wypiłeś? – pyta na głos Connor. – Zaczynam wątpić w
naszą przyjaźń.

- I dobrze – odpiera Ryke – bo ja wątpię w nią każdego jebanego dnia.

- Już sobie przypomniałem dlaczego się przyjaźnimy. – Connor zakłada czarne spodnie
swojego kostiumu. – Każdy człowiek potrzebuje psa. – Urywa. – Film Lassie mnie tego
nauczył.

Powoli biję brawo.

- Pieprz się – mówi Ryke.

- Myślałem, że to komplement – odpowiada Connor z uśmiechem. – Wszyscy kochają


Lassie.

Sam siada na brzegu łóżka.

- Trzymasz napój energetyzujący – mówi Ryke’owi, wracając do tematu. – Wytwór


Fizzle. Za kilka dni odsłaniamy ten produkt.

- Niezły – mówi Ryke, przyglądając się puszce Lightning Bolt!

- To dobrze, bo jeśli przebywasz w towarzystwie Lily, to nie możesz pić marek


konkurentów Fizzle. To zła reklama.

- Nie ma problemu. – Ryke wstaje i wrzuca do kosza na śmieci swój stary napój.

Wszyscy koncentrujemy się na przebieraniu. Sam podnosi się i ściąga koszulkę,


następnie rozpina swoją torbę. Staję się dotkliwie świadomy, że jest o cztery lata starszy od
Connora i Ryke’a, a sześć ode mnie po tym, jak zaczyna dominować w pokoju. Ta jego
pewna siebie postawa pasuje do kogoś, kto idealnie wpasowałby się do armii. Nie, żeby
zamierzał się werbować, tak jak jego ojciec i czterej bracia.

45 | S t r o n a
Thrive

Sammy obrał inną życiową ścieżkę, żeby być z bogatymi, a teraz sławnymi.

Kiedy zakładam złoty pasek razem z obcisłymi, granatowymi spodniami i butami, Ryke
wyleguje się w miejscu.

- Chyba jeszcze nie skończyłeś – odzywam się, przyglądając się jego ciemnozielonej,
skórzanej kurtce z kapturem i bluzce o identycznym kolorze. Ten prosty strój dopełniają
czarne dżinsy.

Sam obrzuca go wzrokiem.

- Kim niby jesteś?

- Green Arrow.

Potrząsam głową z dezaprobatą. Miał na sobie dokładnie ten sam strój prawie rok temu –
kiedy po raz pierwszy go spotkałem.

- Nie mam nic innego – mówi do mnie Ryke. – I jakie to ma, kurwa, znaczenie?

- Widzę twoją twarz. – Celuję w niego palcem. – Możesz sobie udawać, że ten mały
kaptur zasłoni ci gębę, ale kiedy tylko pojawimy się na zjeździe, zaraz otoczą nas ludzie.

- Ogolę się – oświadcza Ryke. – I mam czarną farbę, którą wykorzystam, jako maskę.

- Gdzie masz łuk i strzały? – pyta Sam, szukając po pokoju rekwizytów Ryke’a.

- Zostawiłem je w mieszkaniu…

Jęczę głośno.

- Nie jestem zaskoczony – mówi Connor.

- Posłuchajcie, poprosiłem jedną z dziewczyn, żeby w drodze tutaj zahaczyła o mój dom i
je wzięła. Problem rozwiązany. – Pewnie Daisy… ale tłumię to podejrzenie. To nie powinno
mieć żadnego znaczenia, są tylko przyjaciółmi. Przecież sam tak mówił. Wolałbym nie
wkładać tych samych wątpliwości do głowy Sama.

Ryke zapina sobie kurtkę.

- I martw się o siebie, Cobalt.

- W tym rzecz – odpiera Connor – że nie muszę tego robić. – Zakłada czarną maskę na
oczy i nos, okrywając połowę twarzy. – To się nazywa pewność siebie, gdybyś był
skonsternowany.

- Mnie to brzmi na arogancję – mówi Ryke.

- Blisko – zgadza się Connor.

Sam zapina w pasie niebieską klamrę.

46 | S t r o n a
Thrive

- Poppy ma moją tarczę – mówi do Ryke’a – chcesz zatrzymać się ze mną w pokoju
dziewczyn? – Zachowuje się strasznie koleżeńsko wobec mojego brata, przez co jestem
trochę zaalarmowany.

Connor sprawdza godzinę na swoim zegarku leżącym na łóżku.

- Rose napisała mi, że czekają już na piętrze sali balowej. – Wszyscy są gotowi oprócz
mojego brata, który się grzebie. – Pospiesz się i idź się ogolić, Ryke.

- Spotkam się z wami na dole, kurwa. – Ryke kieruje się do łazienki.

- Nie – mówi Connor. – Człowiek nigdy nie zostawia swojego psa.

Ryke pokazuje mu środkowy palec, nie odwracając się. Znika w łazience.

Connor uśmiecha się szeroko. Idziemy zaczekać na Ryke’a w progu pokoju. Sam opiera
się o ścianę, krzyżując ramiona. Jego wyraz twarzy – lekkie rozbawienie wymieszane z
powagą, kiedy wygina usta – doskonale pasuje do jego postaci.

- Kapitanie Ameryko – mówię – czyż nie cieszysz się, że zostawiłeś w domu swoją
czterolatkę? W ciągu trzydziestu minut nauczyłaby się takich wyrażeń, jak spieprzaj i
pierdolony gnojek.

- Chyba nie powinienem się dziwić – odpiera Sam.

- Co to ma niby znaczyć? – burczę.

- To twój brat, prawda? Jesteście ulepieni z tej samej gliny.

Na pewno nie przeklinam tak bardzo, jak Ryke, ale on twierdzi, że wahałby się z
zostawieniem ze mną swojego dziecka. Przeszywam go gniewnym spojrzeniem.

Sam wzdycha, widząc, że mnie uraził.

- Miałem jedynie na myśli, że oboje jesteście trochę szorstcy. – Nie odrywam od niego
wzroku i żeby podnieść białą flagę, a może coś udowodnić, woła do mojego brata: - Planujesz
się rozmnażać, Ryke?

- No – odkrzykuje Ryke. – I mam nadzieję, że mój dzieciak będzie miał okropny wpływ
na twojego.

Sam patrzy na mnie i rozkłada ramiona, jakby pytając czy nie mam racji?

Ta. Uśmiecham się. Może i ma.

47 | S t r o n a
Thrive

{7}
0 lat: 2 miesiące

Październik

Lily Calloway
- Batman? – Stoję przed wysoką postacią z różowymi ustami i szerokimi barami. I myślę:
Proszę, niech to będzie Connor Cobalt. W ciągu dziesięciu minut zgubiłam wszystkie siostry
pośród przebranej masy ludzi. Ze wszystkich rzeczy moją uwagę odwrócił najlepszy cosplay
Żółwi Ninja.

Szukałam wielu Kapitanów Ameryka i Czarnych Wdów, ale łatwo stwierdzić, że nie są
oni Samem i Poppy. To samo z Cyklopem – który byłby moim pierwszym wyborem.

Ale Batmani… z daleka nie umiem ich rozpoznać. Dlatego to moja piąta próba
powrócenia do grupy.

Facet spuszcza głowę, żeby spotkać się ze mną niebieskim spojrzeniem. Po czym odzywa
się głębokim głosem:

- Jestem Batmanem.

Okeeej.

- Ale czy ja cię znam? – pytam. Szkoda, że nie mogłabym po prostu rzucić: Hej, Connor,
czy ty robisz sobie ze mnie jaja? Wolałabym nie wypowiadać za głośno jego imienia. Chociaż
„Connor” to nie takie oryginalne imię, to ludzie potrafią dodać dwa do dwóch, prawda? A
potem zorientują się, że ja to Lily Calloway.

Niespokojnie poprawiam swoją blond perukę, mając nadzieję, że brokat na mojej twarzy
to wystarczająco dobra przykrywka. Gdyby to zależało ode mnie, to byłabym różowym
Power Rangerem – totalnie zakryta do stóp do głów. Jednakże Rose i Lo powiedzieli, że
muszę częściowo odkryć się na świat, ponieważ nie mogę cały czas się przebierać.

Czuję się w pełni odkryta. No bo podwijają mi się te białe spodenki ze spandeksu, a moja
bluzka składa się z zakrywającego piersi gorsetu ze sznurkami na przodzie.

I chyba Batman właśnie gapi mi się w dekolt, co jest dość nieczęste. Na pewno nie jest
Connorem…

- A powinienem cię znać? – pyta Batman, jakby miał w gardle żwir.

- Nie – odpieram. – Raczej nigdy się nie spotkaliśmy. – Idę poszukać kolejnego Batmana.
Albo prawidłowego Scotta Summersa.

Kiedy go omijam, Batman kładzie rękę na moim ramieniu.

48 | S t r o n a
Thrive

- Chwila, znam cię. – Przestał udawać swą postać i nie ma już nienormalnie głębokiego
głosu.

Wytrzeszczam oczy.

- Wcale nie. – Wiedziałam, że powinnam była zostać Różowym Rangerem.

- Wcale tak. – Uśmiecha się dziwnie. Batman tak się nie uśmiecha.

- Jestem nikim – mówię głupio i natychmiast się rumienię. – Muszęiść – mamroczę to


ostatnie.

- Znam cię – mówi. – Jesteś Emma Frost. White Queen. Największa suka na świecie.

Piorunuję go spojrzeniem.

- Hej i nawet jesteś do niej podobna. Choć powinnaś mieć o wiele większe cycki.
Początkowo mnie to zaskoczyło.

Zaciskam usta, czując się lekko urażona, jak pewnie byłaby Rose.

- Przestać czynić z Batmana zboczeńca. – Mijając go, uderzam w niego ramieniem i


odchodzę z głośnym tupotem. Pewnie w mojej głowie wygląda to o wiele bardziej bohatersko
niż jest w rzeczywistości. Coś takiego w kostiumach – w byciu kimś innym – daje mi
pewność siebie, którą straciłam odkąd moje uzależnienie zostało ujawnione światu.

- I brzmisz, tak jak ona! – woła.

Obracam się, idąc tyłem. Rozważam pokazanie mu środkowego palca, ale jeszcze nie
mam tak wielkich jaj. Zamiast tego mrużę oczy, mając nadzieję, że dla niego to ogniste,
przymrużone spojrzenie pełne irytacji.

Ten się śmieje.

Cholera.

Nagle wpadam plecami na twardą klatkę piersiową.

Zamieram.

To męska klatka piersiowa.

Na pewno.

- Ostatnio coś zgubiłem – mówi mi ten ktoś.

Serce mi rośnie na dźwięk znajomego głosu i obracam się do zabójczo cudownych kości
policzkowych, rubinowej osłony na oczy i ust wyginających się w zapierającym dech w
piersiach uśmiechu.

- Znalazłem ją – dodaje.

49 | S t r o n a
Thrive

Nie wiem dlaczego te słowa niemal przywołują łzy – ale jednak. Odbijają się echem w
mojej duszy, wypełniając część mnie, do której dociera jedynie Loren Hale.

Zarzucam mu ręce na szyję, stając na palcach i całuję go. Czuję się bezpiecznie w
kostiumie i jego ramionach.

Nikt nie powstrzyma mnie od miłości do niego.

Odwzajemnia pocałunek i bierze mnie na ręce. Pośrodku sali balowej, gdzie pod
ścianami stoją budki, a wokół nas jest pełno ludzi.

Zapominam o wszystkim, czuję tylko jego ręce, to jak jego potrzeba oraz stopień miłości
pasują do moich.

- Tęskniłam – mówię pomiędzy pocałunkami.

Chwyta mnie za pośladki, a ja obejmuję go nogami w pasie, krzyżując kostki. Wszystko


było dobrze.

- Ja też, skarbie.

Byliśmy rozdzieleni przez trzy godziny.

A wtedy otaczający nas hałas wzrasta i narusza moje szczęśliwe miejsce. Faceci gwiżdżą.
Dziewczyny biją brawo.

- Wsadź go, Cyklop! – ktoś krzyczy.

- Tutaj są dzieci! – odparowuje bardziej rozgniewana osoba.

- Emma Frost, ale laska!

- Scott, przestań zdradzać Jean Grey! – Najwyraźniej ten facet nie zdaje sobie sprawy, że
Jean Grey nie żyje.

Odrywam się na chwilę od ust Lo, miejsce pomiędzy moimi nogami prosi się o coś
twardszego, ale odpycham tę potrzebę, skupiając się na ważniejszych rzeczach.

Na przykład na byciu widowiskiem bez wiedzy ludzi o naszych prawdziwych imionach.

Flesze aparatów na chwilę mnie oślepiają i wszyscy fani przyglądają nam się, jakbyśmy
odtwarzali scenę z komiksu X-Men.

Nic podobnego.

Jesteśmy tylko… zakochani? Napaleni? I to, i to. Zdecydowanie.

- Postawmniepostawmnie – mamroczę w pośpiechu (i strachu), klepiąc Lo po ramieniu.

Stawia mnie na nogach, ale natychmiast łapie za rękę, splatając ze mną palce.

50 | S t r o n a
Thrive

- Nie zamierzam znowu cię zgubić – mówi. Przygląda się naszej widowni, a oni
zaczynają bić brawo.

- Jeszcze raz! Jeszcze raz! – krzyczy jakaś piątka ludzi.

Nieee. Dobra… cofam to. Zdecydowanie będzie kolejny raz. Tyle, że nikt nie będzie go
oglądał. Tylko Lo i ja. Sami.

Lo wyciąga mnie z tłumu, machając im sztywno, by pokazać, że show się skończyło.


Teraz znowu wtopiliśmy się w tłum ludzi.

- Pójdziemy do pokoju hotelowego? – szepczę.

Nie dostrzegam jego oczu za osłoną, ale patrzy na mnie z groźną miną. Dobry z niego
Scott Summers.

- Nie chodzi o seks – poprawiam się.

- Mamy teraz przyjaciół, pamiętasz? Koniec z wymyślonymi Stacey i Charliem.

- Racja – mówię. Koniec z kozłami ofiarnymi.

- Z wielkimi przyjaciółmi przychodzi wielka odpowiedzialność – mówi. – Na przykład


słuchanie twojej siostry i nie odnoszenie się do istoty demonicznej. – Patrzy na mnie. – To
męka.

Nim zdążę odpowiedzieć, ktoś krzyczy:

- Widzę ją!

Przysuwam się do Lo tylko dlatego, że głos Daisy pochodzi, wydawałoby się, znikąd.
Obracam głową na wszystkie strony – jakim cudem ona mnie widzi? I pojawia się w mojej
głowie pewnie najmniej pomocna myśl: Byłaby świetnym szpiegiem.

- Emma! – woła Daisy, używając imienia mojej postaci, by nie przyciągnąć złych
spojrzeń. Dziękuję, Daisy.

W końcu ją dostrzegam… i wychyla się z tłumu przy budce Cider Rose Comics – to
niezależne wydawnictwo, do którego Lo dołączyłby Halway, gdyby chciał się wypromować.
Nie zrobił tego i ojciec nieźle go po tym opieprzył.

- Czy moja mała siostra unosi się ponad tłumem? – Co do… Przekrzywiam głowę. Jej
nogi są na takiej samej wysokości, co głowy ludzi. Czy ona stoi na stole?

Och.

Nie.

Stoi na czyichś barkach.

- Chodź – mówi Lo, przyspieszając.

51 | S t r o n a
Thrive

Krótka, jasnopomarańczowa peruka Daisy dopasowuje się do twarzy. Ma na sobie


przyciętą białą koszulkę i złote spodnie ze spandeksu. Wskazówką jej stroju są
pomarańczowe podwiązki przechodzące pod jej kroczem niczym stringi. Nie mogłabym
upodobnić się do Leeloo z Piątego zmysłu z tym samym wigorem, co Daisy.

Dochodzimy do budek wydawnictw i spodziewam się zobaczyć moją siostrę z kimś


nieznajomym. Jest zbyt ufna. Zdaję sobie sprawę, że jest przeciwieństwem mnie.

Jednak się myliłam.

Znajduje się na barkach Ryke’a. Stoi. Nie siedzi.

Trzyma ją za łydki tak mocno, iż wątpię, że mogłaby się choć lekko poruszyć. Ma on na
sobie ten sam strój Green Arrowa, co w zeszłe Halloween – mój Boże, ogolił się. Chyba
nigdy w życiu nie widziałam niezarośniętego Ryke’a.

Jest teraz bardziej podobny do Lo. Nie podoba mi się to.

- Cześć wam – mówi Daisy z promiennym uśmiechem. Wesoło obraca swoim


plastikowym pistoletem i celuje nim w jakimś kierunku. – Widzieliście jakichś kosmitów,
których muszę zabić?

- No – odpiera Lo – gdzieś tutaj powinien być Connor z twoją siostrą.

Szturcham go w bok.

- Batman i Kobieta Kot nie są kosmitami.

Lo przechyla do mnie głowę.

- Ale równie dobrze mogą nimi być Connor Cobalt i Rose Calloway.

Zasłaniam mu usta, ale za późno. Te imiona zdążyły już wznieść się w powietrze i
spenetrować uszy paru ludzi. Krzywię się. Spenetrować. Uszy. Fuj… mój błąd.

- Dobra, tylko Connor Cobalt – mruczy w moją dłoń.

- Nie wymawiaj imienia „sam wiesz kogo”. – Opuszczam rękę.

Marszczy brwi.

- Voldemort.

Uderzam go w ramię. Chociaż zbyt łatwo wpadłam w tę pułapkę z Harry’ego Pottera.

Udaje, że go zabolało.

- Auć.

52 | S t r o n a
Thrive

Biorę głęboki wdech i patrzę na młodszą siostrę. Teraz siedzi na barkach Ryke’a. Chwyta
ją w talii i zrzuca ze swojego ciała na podłogę – o wiele mniej ostrożnie niż zwykle Lo robi to
ze mną.

Daisy ląduje bez jakiegokolwiek szwanku, na szczęście.

- To dziewczyna – mówi Lo do Ryke’a, pokazując Daisy, która kręci pistoletem i szuka


w pobliżu naszych najstarszych sióstr.

- Nie zauważyłem – odpiera sarkastycznie Ryke.

- Nie bądź z nią szorstki – mówi mu Lo mniej obronnie. Stara się nie czepiać brata o
Daisy.

- Gdyby nie dawała sobie ze mną rady, to nie brałbym jej na barana.

- Ja nie daję sobie z tobą rady, ale wciąż spędzasz ze mną czas. Jak to nazywasz? – pyta
Lo.

- Ciężką miłością.

Lo kiwa parę razy głową i rozmowę przerywa głośna sprzeczka.

- Nie możesz odbierać mi bicza, Richard – mówi ona. – To część mojego kostiumu.
Łamiesz protokół konwentu.

- A ty wymyślasz reguły. Czy policja fikcyjnych kostiumów zamknie mnie w swoim


niewidzialnym więzieniu?

- Ugh! Jesteś taki… - warczy Rose. Pojawiają się w naszym zasięgu wzroku, jakieś trzy
metry dalej. Rose trzyma ręce na biodrach, jej czarne, skórzane spodnie i skórzana kurtka
wyglądają równie dobrze, co maska na oczy i uszy Kobiety Kot. Włosy ma spięte w kucyk.
Nawet w szpilkach Connor przewyższa ją o dziesięć centymetrów i wydaje się, że ma nad nią
przewagę.

Batman i Kobieta Kot kłócą się, flirtując.

Moja wewnętrzna fanka w tej chwili śpiewa radośnie.

- Kochasz mnie – mówi jej Connor, wciąż dzierżąc jej czarny bicz, powód ich sprzeczki.

- Im więcej tak mówisz, tym bardziej staje się to nieprawdziwe.

- Wręcz przeciwnie. – Podchodzi do niej krok bliżej.

Rose unosi brodę, nie cofa się. Rzuca gniewnie:

- Więc teraz jest Dzień Na Opak?

Jestem całkiem pewna, że Connor unosi brew pod maską Batmana. Ma to aroganckie
spojrzenie, które nosi o wiele lepiej niż większość ludzi.

53 | S t r o n a
Thrive

- Nie ogłosiłem żadnego nieoficjalnego, całkiem bezcelowego, święta, ale jeżeli ty chcesz
to zrobić, proszę bardzo. Wątpię, że ktokolwiek będzie słuchał.

Rose trzepie go po torsie.

- Nie obrażaj mnie, Richard.

Ryke pyta:

- Będziemy ich oglądać? – Staje obok mnie.

Lo i ja potakujemy jednocześnie, koncentrując się na parze, która zapewnia za dużo


rozrywki. Nikt na tej planecie nie jest podobny do tej dwójki.

- Może masz rację – szepczę do Lo. – Może rzeczywiście są istotami pozaziemskimi.

- To by wiele wyjaśniało – zgadza się Lo.

- Na przykład, dlaczego Connor nigdy się nie jąka.

- Dlaczego Rose doprowadza niemowlęta do płaczu, kiedy przechodzi obok nich – dodaje
Lo.

Kiwam głową.

- I dlaczego Connor nigdy nie ma złej fryzury.

Lo śmieje się.

- To zasługa kosmetyków do włosów wartych sto dolców.

- Och – milknę. – Może jego szampon pochodzi z kosmosu.

Ryke potrząsa na nas głową.

- Jesteście kurewsko dziwni.

Na ten fakt Lo ściska moją rękę. Dzisiejszy dzień zdecydowanie był dobrym pomysłem.
Chyba nie czułam się tak od Cancun – przed zamieszaniem z mediami.

Nie chcę, żeby to się skończyło.

Patrzę, jak Rose celuje groźnie palcem w Connora.

- Jesteś zgorzkniały, bo wczoraj pokonałam cię w szachach cztery razy z rzędu. Teraz
złośliwie kradniesz mi rzeczy.

Connor podnosi jej bicz, połowa czarnej skóry oplata jego rękę.

- Ukradłem go tylko dlatego, że zamierzałaś uderzyć nim tamtego faceta, co posłałoby cię
do prawdziwego więzienia.

54 | S t r o n a
Thrive

- Klepnął tamtą dziewczynę w tyłek! To że była ubrana w spodnie ze spandeksu nie


dawało mu prawa, żeby dotykał jej bez pozwolenia.

- Zgadzam się, ale nie możesz chłostać każdej osoby, która cię rozgniewa.

Teraz dzieli ich tylko kilka centymetrów.

- Co gdyby zrobił coś takiego mnie? – pyta go poważnie.

Connor patrzy bardzo długo w jej przeszywające żółtozielone oczy, odczytując jej
spojrzenie. Wciąż marzę sobie o takiej supermocy – albo takiej zdolności bystrych ludzi.

W końcu odpowiada:

- Nie stałbym z boku. – Jak do tej pory Connor nie miał okazji, żeby obronić Rose przed
żadnym wrednym gościem. Zwykle to ona narobi rabanu zanim on w ogóle się pojawi.

- Nawet, jeśli nie jesteś jej chłopakiem, to powinieneś był wtrącić się razem ze mną.

- Najwyraźniej nie jestem tak moralny, jak ty, kochanie. Wiesz o tym.

Rose jeszcze bardziej mruży oczy. Potem występuje do przodu, niemal wyzywająco i
zatrzymuje się dla dramatycznego efektu. Z niesamowitą pewnością siebie łapie go za głowę i
powoli liże po twarzy, zaczynając od podbródka, a kończąc na nosie – tak jak kot.

Connor stoi opanowany, nie rusza się ani nie mruga. Lecz jego uśmiech mógłby
zrujnować cały świat.

Mój uśmiech rośnie.

- Czy ona właśnie…

- No – potwierdza Lo, brzmiąc na zaimponowanego. Odtworzyła scenę z Powrotu


Batmana, w której Michelle Pfeiffer liże twarz Michaela Keatona. Nie wiem czy Rose
widziała ten film, czy to tylko przypadek.

- Daisy? – Ryke nagle obraca się wkoło. – Kurwa. Uciekła… - Odwraca się, żeby iść jej
poszukać, a przy tym jakaś ostrzejsza część jego łuku zahacza o sznurki mojego gorsetu. Przy
pośpiechu Ryke’a (i sile) mój kostium rozrywa się pośrodku.

Sapię głośno, przykładając ręce do piersi. OmójBoże.

Jestem naga! Niemal naga. Do połowy naga. Topless.

Kurka.

Staram się przytrzymać część stroju palcami.

- Lo!

55 | S t r o n a
Thrive

- Hej, nic się nie stało, Lil. – Obraca mnie do swojego torsu i zasłania moje ciało.
Dlaczego to się dzieje? Jakiego skrzata wkurzyłam?

- Kurwa… - powtarza Ryke, przykładając ręce do głowy. – Przepraszam…

- Możesz odnaleźć Daisy? – pyta Lo.

Ryke marszczy brwi i odchyla się zszokowany.

- Serio?

- Tak. Ja pomogę Lily, więc… - On nie może iść szukać mojej siostry. Ani ja, skoro
mogłam tak jakby pokazać cycki grupie superbohaterów.

- Dogonię was, kiedy ją znajdę – mówi Ryke, po czym znika.

A wtedy para księżniczek Disney’a pyta: - Cześć… czy ty jesteś Lily Calloway? – Nieee.

Potrząsam głową na Arielkę, zazdroszczę jej muszelkowego biustonosza, który


zdecydowanie przydałby mi się w tej chwili.

- Powiedziałaś do niego Lo – mówi jedna dziewczyna z radosnym uśmiechem, wskazując


na mojego chłopaka/najlepszego przyjaciela/narzeczonego.

To się nie dzieje.

Obracam się do Rose, szukając większej pewności siebie. Wskazuje w jakimś kierunku,
rzucając bezgłośnie Łazienka. Już.

- Lo…

- Widziałem – odpiera, prowadząc mnie do łazienki. Moje knykcie bieleją, kiedy staram
się złączyć ten głupi gorset samą siłą palców. Droga do łazienki jest zadziwiająco szybka –
może dlatego, że ciągle myślałam o tym, że widać mi boki piersi.

Drzwi otwierają się na oścież i Rose oczyszcza kabiny jednym krzykiem:

- Dacie wiarę?! Na zewnątrz jest Michael Fassbender!

Nigdy w życiu nie słyszałam tak szybko spłukujących się toalet.

Gdy wychodzi ostatni dziewczyna, do środka wpadają Connor i Lo.

Modlę się do każdej gwiazdy we wszechświecie i galaktycznych, mieszkalnych planet, iż


moja genialna siostra ma jakiś plan.

56 | S t r o n a
Thrive

{8}
0 lat: 2 miesiące

Październik

Loren Hale
- Stój nieruchomo, Lil – rozkazuję, próbując zawiązać sznurki jej gorsetu. Większość
haczyków jest rozerwana, ale znajduję jeden nietknięty.

Zespojenie gorsetu jest niemal niemożliwe.

- Pokaż – mówi Lily do Poppy, która szuka w internecie naszych zdjęć, podczas gdy Sam
pilnuje drzwi. Największym obowiązkiem Kapitana Ameryki jest stanie pod łazienką
dziewczyn. Byłoby to zabawne, gdyby Lily nie miały zaraz wypaść oczy z oczodołów.

- Tylko kilka zdjęć – oświadcza Poppy, chcąc pokazać Lily komórkę.

Rose wyrywa jej telefon, cenzorując wiadomości przed moją dziewczyną.

- To nic takiego, Lily. Nie panikuj.

- Jak mam nie panikować? – pyta. – Ludzie wiedzą, że tu jesteśmy. Mogą teraz roić się
tam i przygotowywać do ataku.

Unoszę brwi.

- To nie Mortal Kombat. Nikt cię nie zaatakuje, kiedy stąd wyjdziemy. – Dodaję szeptem:
- Jesteś bezpieczna, Lil. Przyrzekam.

- Teoretycznie – mówi Connor do Lily, a ja prostuję się z gniewnym spojrzeniem – oni


wiedzą tylko o tobie i Lo. Nikt nie myśli, że my tu jesteśmy.

- Jeszcze lepiej – wtrącam z gorzkim uśmiechem.

- Mam plan – ogłasza Rose, opierając ręce na biodrach.

Connor patrzy z góry na Rose, a jego niebieskie oczy wyróżniają się w czarnym stroju
Batmana.

- Może zechciałabyś najpierw skonsultować się ze mną, kotku? Praca naszych mózgów
jest lepsza od twojego jednego.

- Nie – burczy ostatecznie Rose. – Mój mózg doskonale poradzi sobie z tym kryzysem.

Connor opiera się o blaty umywalek i splata ramiona na klatce piersiowej.

- A jeżeli dodasz do tego mój mózg, to mielibyśmy o wiele wyższe IQ…

57 | S t r o n a
Thrive

- Nasze połączone IQ nie byłoby ludzko możliwe – przerywa mu.

- Dokładnie. Przeciwstawiamy się niemożliwemu – mówi jej z przemądrzałym


uśmieszkiem.

Będziemy tutaj tkwić cały dzień, jeśli się nie przymkną.

- Dobra, pojmujemy – wtrącam. – Oboje jesteście równie inteligentni.

- Nie całkiem – odpiera Connor.

Rose fuka.

- No i? Masz większe IQ ode mnie. Nawet nie chcę być taka mądra. Wiesz dlaczego?

- Zaczynamy – mruczę pod nosem. Kiedy spoglądam na Lily, ona nie skupia się już na
uszkodzonym stroju. Przestaje się wiercić i wspiera na mnie swój ciężar. Opieram ramiona na
jej barkach, pragnąc mieć ją jeszcze bliżej, ale w tej chwili to będzie musiało starczyć.

Sprzeczki Rose i Connora zdecydowanie odganiają jej zmartwienia – a przynajmniej na


chwilę.

Wezmę i to.

- Dlaczego? – pyta od niechcenia Connor.

- Ponieważ dostrzegasz świat w sposób, który nikt inny nie rozumie.

Nie wiem, co ma na myśli. Ani trochę.

- Czemu to jest takie złe? – pyta on.

- Bo nie możesz się wytłumaczyć bez dezorientowania ludzi – odpowiada. – Musisz


skrywać wszystkie myśli, ponieważ nie ma nikogo wystarczająco mądrego, kto by cię
zrozumiał. Nie chciałabym takiego ciężaru. Nie chciałabym być tak zniechęcana przez idee
społeczeństwa, żeby i tak ostatecznie zdać sobie sprawę, że trzeba za nimi podążać. Nie
chciałabym udawać kogoś mniej wartościowego.

W łazience zapanowuje ogłuszająca cisza. Razem z Lily mocno marszczymy czoła. Nie
potrafię sobie wyobrazić, co też dzieje się w głowie Connora, dzień w dzień. Zatem
rozważanie jego przekonań – to poza moim zasięgiem.

- Twierdzisz, że nie ma nikogo wystarczająco mądrego, kto by mnie zrozumiał – mówi


na wydechu Connor. – Może powinnaś posłuchać własnych słów, Rose. Brzmisz dość
zrozumiale. – Milknie. – Jaki masz plan dla Lily? Nie mamy dużo czasu.

Rose bierze głęboki wdech, wyostrzając kości obojczyków. Kończy tę sprzeczkę i skupia
się na Lily.

- Pójdziesz na dyskusję panelową reżysera.

58 | S t r o n a
Thrive

- Rose – rzucam gniewnie. Nie chcę dawać Lily fałszywej nadziei. Nie może iść na panel,
żeby ciągle bombardowali ją ludzie. Od razu schowa się w sobie.

Rose podnosi rękę przed moją twarzą, jakby mówiąc zamknij się.

Trzepnąłbym ją po dłoni, ale nie puszczę mojej dziewczyny.

Patrzy w oczy Lily.

- Zamienimy się kostiumami.

- Że co? – mówimy jednocześnie z Lily.

Connor nie wygląda na zaskoczonego, a Poppy kiwa głową, jakby to był najlepszy
pomysł, o jakim kiedykolwiek słyszała.

- Nikt nie ma moich zdjęć – przypomina nam Rose.

- Masz większe piersi ode mnie – zauważa Lily. – I pupę.

- Mam to w nosie. – Rose ściąga z Lily blond perukę. – Możesz opuścić łazienkę, jako
Kobieta Kot i pójść obejrzeć dyskusję.

Patrzę twardo na Rose. Oszalała. – Mają moje zdjęcia.

- Nie powiedziałam, że możesz iść z Lily. Powiedziałabym, żebyś zamienił się strojami z
Connorem, ale jest za wysoki na twoje rajstopy.

- Spodnie ze spandeksu – poprawiam, choć Lily rzuca spojrzenie mojemu kroczu.


Rumieni się. Spodnie są na tyle dopasowane, żeby pokazywać o wiele więcej niż jest
chętnych pokazywać większość facetów.

- Rajstopy – odparowuje Rose, żeby tylko mnie rozdrażnić. – Chyba lepiej znam się na
modzie.

- Nieważne.

Rose rozpina sobie skórzaną kurtkę i podaje ją Lily. – Zatem ty pójdziesz z Connorem, ja
zostanę z Lorenem.

- Co? – Potrząsam głową. – Nie. Nie będę udawał, że ty jesteś Lily. To jest pokręcone,
nawet jak na ciebie.

- Uważam, że to dobry pomysł – wtrąca Poppy.

- Może ta czerwona peruka wyprowadza krew do twojego mózgu – burczę. Nie ma na


sobie artystycznych koszulek, tylko kostium Czarnej Wdowy.

- Daj spokój, to tylko udawanie – odpowiada mi.

- A już myślałem, że cię lubię, Poppy.

59 | S t r o n a
Thrive

Śmieje się. Poppy to chyba najtrudniejsza osoba, którą można urazić. Razem z Connorem
Cobaltem. A wtedy dodaje:

- Jesteś dobry w udawaniu, Loren. Robiłeś to przez trzy lata z Lily.

Wykrzywiam twarz. Nawet nie zdaje sobie sprawy, co robiliśmy sobie nawzajem przez te
trzy lata. Zwykłem cholernie droczyć się z Lily. Zwykłem jej dotykać… a nie ma mowy,
żebym obmacywał Rose. Wolałbym podpalić sobie ręce.

- Przecież nie musisz całować Rose – mówi Poppy, doskonale odczytując moją minę.

Znowu się krzywię.

- Nawet o tym nie mów. – Zerkam na Connora, który powinien uspokoić mnie, co do
tego głupiego planu, w którym zamieniamy się dziewczynami.

Ale on milczy.

- A więc teraz nie masz nic do powiedzenia? – pytam go.

- Rose i Lily nie są bliźniaczkami, więc na pewno nie wyjdzie to doskonale – odpiera. –
Ale tym sposobem Lily kupi sobie czas, żeby obejrzeć panel, a po to tu jesteśmy.

- Nie muszę iść… - zaczyna Lily.

- Nie. – Rose rzuca skórzaną kurtkę młodszej siostrze. – Idziesz.

- Rose, poważnie, nie zmieścisz się w mój strój – mówi Lily, chociaż patrzy tęsknie na
kurtkę. Może to nie najgorszy pomysł.

- Nie przejmuj się tym. – Rose wyciąga z torebki przybory do szycia. – Connor, Loren,
obróćcie się albo wyjdźcie, kiedy będziemy się przebierać.

Wiedziałem, że to nadchodzi.

Całuję Lily w usta, a ona chwyta mój pasek, nie chce puścić.

- Co jest? – pytam.

- Boję się – szepcze. – Ale nie chcę nikogo rozczarować, poddając się.

Bez peruki ma włosy spięte w niechlujnym koku. Zakładam zbłąkany kosmyk za jej
ucho.

- Jeśli ktoś będzie się gapił, to dlatego, że jesteś Kobietą Kot, a nie Lily Calloway. – Albo
seksoholiczką. Całuję ją w czoło. – Dasz radę, Lil.

Przesuwa dłońmi po moim pasie i chwytam za nie, zanim zdąży się mnie uczepić. Nie
może zatopić swojego lęku nałogiem.

Wiem o tym lepiej niż ktokolwiek.

60 | S t r o n a
Thrive

- Dobrze? – pytam.

- Tak – potakuje bardziej stanowczo.

Zostawiam ją, żeby stanąć obok Connora przy umywalkach, obracamy się plecami do
przebierających się dziewcząt. Wyobrażam sobie Rose udającą moją dziewczynę, kiedy tylko
opuścimy łazienkę i potrząsam głową na ten chaos.

- Pozabijamy się z Rose półtora metra poza łazienką.

- Z drugiej strony – odpiera Connor – Emma Frost nie posiada broni. – Odwija bicza i
trzaska nim w powietrzu. – To mógł być twój tyłek.

- Spodobałoby ci się, co? – przekomarzam się.

Uśmiecha się szeroko, wyglądając mniej, jak Batman, a o wiele bardziej, jak Connor
Cobalt.

- Tak bardzo, że to boli – mówi. – Tylko upewnij się, że kiedy stąd wyjdziecie, będziesz
szedł obok Rose, nie przed nią. Ona tego nie cierpi.

Jaja sobie robisz?

- Coś jeszcze? Staram się uniknąć pozbawienia serca i nakarmienia nim małych
demonów.

- Słyszałam – odzywa się Rose.

Prawie się obracam.

Ale ona wrzeszczy:

- Nie waż się patrzeć, Loren! Dosłownie wbiję ci w oczy igły!

- Jest topless – wyjaśnia Lily z pomrukiem, jakby próbowała założyć buty albo spodnie.

Piorunuję spojrzeniem sufit.

- Na pewno dzisiaj umrę.

- Nie umrzesz – mówi Connor. – Wytrzymałeś tak długo.

- Racja. – Wzdycham i kiwam mu głową. – Jestem zaskoczony, że nie próbujesz nic


podejrzeć. – Z tego, co wiem, to nigdy nie widział Rose nago. Bardziej podniecają się
gadaniem niż zabawianiem – to trochę szalone.

- Wiem lepiej – odpowiada, ściągając maskę, jego falowane, brązowe włosy wciąż są
doskonale ułożone. Podnoszę czerwoną osłonę na głowę i wracam myślami do tego, jak
opisała go Rose. Zdaję sobie sprawę, że bez maski jego oczy niosą więcej władzy.

- Skończyłyśmy – ogłasza Rose.

61 | S t r o n a
Thrive

Obaj obracamy się do dziewczyn stojących obok kabin. Natychmiast odnajduję


spojrzeniem Lily stojącą z o wiele większą pewnością siebie w czarnej, skórzanej kurtce i
spodniach.

Uśmiecham się na to, jak słodko wygląda z kocimi uszami i prostą, czarną maską na
oczy.

- Czy ktoś coś powie? – ciekawi się Poppy.

Lily i ja równocześnie zrywamy kontakt wzrokowy i kiedy tylko dostrzegam Rose,


dosłownie opada mi szczęka. Śmieję się.

- Psia krew, Rose. – Przyszyła sznurki do gorsetu, ale jest o wiele mniejszy na jej klatce
piersiowej, podnosząc jej piersi, a srebrne, spandeksowe spodenki równie dobrze mogłyby
być jej bielizną. – Byłabyś idealną kowbojską cheerleaderką.

- Zamilcz, Loren.

- Jednak okropna z ciebie blondynka.

Pokazuje mi środkowy palec.

Pewnie sobie zasłużyłem.

Connor nic nie powiedział, ale tym razem doskonale odczytuję jego minę. Sunie pełnym
pożądania spojrzeniem po jej ciele, jakby zachowywał sobie ten obrazek na później. Może i
dobrze. Kto wie, kiedy Rose będzie czuć się na tyle komfortowo, żeby uprawiać seks?

- Masz coś do powiedzenia? – pyta Rose, unosząc podbródek, jakby była gotowa na
walkę.

- Pięknie wyglądasz. – Wyraźnie słychać w jego głosie szczerość.

Rose opuszcza ramiona, zbita z tropu.

Lily podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę w tym samym czasie, co Rose podchodzi do
swojego chłopaka.

- Wiesz co? – pyta Lily, wykrzywiając usta.

- No? – odpieram, jej uśmiech sprawia, że i ja się uśmiecham.

- Kobieta Kot jest niesamowita.

Nie jestem pewien czy ma na myśli Rose, czy kostium. Pewnie oba.

W tej chwili muszę się z tym zgodzić. Rose jest silna. Ale Lily także. Posiada tę rzadką
odwagę. Cichą i skromną, lecz istniejącą. Jest równie cenna.

62 | S t r o n a
Thrive

Gładzę ją po plecach i uświadamiam sobie, że Rose zarzuciła ręce na szyję Connora. On


opuszcza jedną rękę na jej pośladki, a ona na to pozwala. W jednej chwili się kłócą. W drugiej
zachowują się w taki sposób. Nie potrafię za nimi nadążyć.

Wytężam słuch, żeby wyłapać ich cichą rozmowę.

- Chcę się do ciebie wprowadzić – szepcze pod nosem Connor.

Moja pierwsza myśl: Jeśli będzie mieszkał w Princeton, to odkryje fakt, że o wiele
częściej pieprzę się z Lily. Nie: Dzięki Bogu, nie będę już jedynym facetem pod tym dachem.

Uzależniona część mnie pokonuje te wszystkie moralne części.

Jestem cholernie okropnym przyjacielem.

- Nie możesz – odpiera Rose. – Masz za daleko do Penn… a Lily i Lo…

- Dojazd jest wykonalny, a Lo i Lily mnie kochają. – Milknie. – A ty?

- Nie manipuluj mną – szepcze mu.

- Nie próbuję. Po prostu chcę być z tobą bardziej niż teraz. Poczekam jeszcze parę
miesięcy, jeśli trzeba.

Rose przytakuje.

- Dobrze.

Poppy odchrząkuje.

- Nie chcę wam przerywać, ale Sam właśnie wysłał mi wiadomość, że przed łazienką
zbiera się tłum. – Patrzy mi w oczy. – Czekają na ciebie i Lily.

Świetnie.

Rose odrywa się od swojego chłopaka i powraca do trybu dowódcy.

- Lily, idź z Connorem – rozkazuje, jakby przygotowywała się na wojnę.

Mam tylko nadzieję, że nie nastąpi ostrzał własnych jednostek.

***

- Na litość boską, zróbcie jej miejsce – mówię, starając się nie dotykać Rose. Ciężko jej
ukrywać twarz przed aparatami telefonów. Wykorzystuje do tego blond perukę, co trochę
pomaga.

Musimy jedynie dotrzeć do windy. Connor napisał do mnie, że czekają w kolejce na


dyskusję panelową razem z Poppy i Samem.

Nikt nie dostrzegł Lily przebranej za Kobietę Kot.

63 | S t r o n a
Thrive

- Jesteś zakochana w Lorenie czy Ryke’u? – pytają ludzie. Poprzez moją osłonę, wszyscy
i wszystko jest zabarwione na czerwono.

Rose, o dziwo, milczy. Zapewne dosłownie gryzie się w język, żeby nie plunąć jadem.

- Jesteście skłóceni? – pyta ktoś. – Dlaczego nie przytulasz Lily?

- Tak. Zawsze przytulasz Lily!

Cholera.

Rose piorunuje mnie kątem oka. To dziewczyna, której nigdy wcześniej nie tuliłem.
Kurwa, poza Connorem, to widziałem, żeby przytulała kogoś jakieś trzy razy w całym życiu.

- Jest chora – mówię ostro, mój głos przypomina teraz pieprzone sztylety. – Więc
wszyscy powinniście się odsunąć, żeby tego nie złapać.

Tłum zatacza się do tyłu, jakbym powiedział, że ma dżumę. Jezu Chryste.

- Czy ona ma opryszczkę? – Słyszę pytanie.

Gniew wykrzywia moją twarz i zaciska szczękę.

- Nie – warczę, próbując odnaleźć źródło tego głosu. Serce wali mi szybko.

- Strasznie jej bronisz.

Staję, jak wryty, aparaty pstrykają i teraz pojawia się prawdziwa prasa, napierając na
szklane, podwójne drzwi, truchtając po obrzydliwym, hotelowym dywanie. Zamierzają nas
zaatakować.

- Chodź, Loren – mówi pod nosem Rose. Chwyta mnie mocno za przedramię i dosłownie
ciągnie do windy. Nim drzwi się zamykają, biegnie do nas dwoje ludzi, jakiś facet trzyma w
ramionach dziewczynę. Wciskam kilka razy guzik, żeby zamknąć metalowe drzwi. Ale
przestaję, kiedy para wślizguje się do środka, kiedy rozpoznaję dziewczynę w
jasnopomarańczowej peruce i faceta w zielonej, skórzanej kurtce.

- W końcu was, kurwa, znaleźliśmy – odzywa się Ryke, niosąc Daisy w ramionach.
Początkowo myślę, że się wygłupiają ale Daisy ma słaby, obolały wyraz twarzy.

Marszczę brwi.

- Co się stało?

Ryke bardzo ostrożnie stawia ją na podłodze, a ona wspiera na nim ciężar.

- Wyskoczyła jej rzepka z kolana, kiedy robiła pierdolone salto do tyłu – wyjaśnia.

- Odgrywałam rolę – dodaje Daisy, nachylając się, żeby wymasować sobie kolano.

64 | S t r o n a
Thrive

- Ej, przestań, Dais. – Odsuwa jej rękę. – Poczekaj na kostki lodu. – Podnosi na mnie
wzrok, po czym całkowicie zamiera, kiedy dostrzega Rose.

- Nie patrz tak na mnie – warczy ona.

- Masz na sobie kostium Lily – mówi tylko, do cholery. Gapi się na Rose, jakby chciał ją
przelecieć.

Trzepię go po głowie.

Mruga parę razy, jakby dopiero teraz do niego dotarło kim ona jest razem z tożsamością
jej chłopaka.

- Jestem tylko cholernie zaskoczony. Daj mi chwilę na przetrawienie.

Rose poprawia sobie perukę.

- Przetraw to sobie i idź dalej. – Patrzy na zdezorientowaną Daisy. – Długa historia.


Opowiem ci w pokoju. – Po czym pyta: - W ogóle, to gdzie uciekłaś?

- Na zewnątrz – odpowiada Daisy. – Potrzebowałam trochę świeżego powietrza. – Winda


nagle zatrzymuje się na naszym piętrze i Daisy niemal się przewraca, podskakując na jednej
nodze. Bez pytania Ryke szybko bierze Daisy na ręce. Na jej twarzy rozlewa się uśmiech.

Kręcę głową w duchu. A potem pod moim paskiem wibruje telefon, odwracając moją
uwagę. Wyciągam go.

To drugi najlepszy dzień w moim życiu. Reżyser przypadkiem dotknął mojego małego
palca!!!! – Lily

Uśmiecham się tak cholernie mocno, że słyszę w głowie opieprz ojca. Zwykł na mnie za
to wrzeszczeć, kiedy byłem dzieckiem. Choć raz w jebanym życiu bądź poważny, Loren.

Zaciskam usta. Odpisuję: Jaki jest pierwszy najlepszy dzień? Od razu wysyłam.

Szybko odpisuje.

Dzień, kiedy się w tobie zakochałam. – Lily

Zamykam na chwilę oczy i staram się przypomnieć sobie ten dzień. Próbuję przenieść
umysł do tamtego miejsca. Ale za każde ciepło pojawia się chłód. Za każdy odłamek światła
jest ciemność.

A za każde wesołe wspomnienie, jest żal i ból.

Nie mogę przypomnieć sobie tego dnia bez przejścia przez to wszystko.

Więc otwieram oczy i pozwalam mu odpłynąć.

Stworzę nowe najlepsze dni razem z Lily Calloway.

65 | S t r o n a
Thrive

Czuję to.

66 | S t r o n a
Thrive

{9}
0 lat: 03 miesiące

Listopad

Lily Calloway
Nasza doroczna tradycja dziękczynna została uśpiona, zakopana razem z resztą normalnych
rzeczy, których nie mogę już wykonywać. Zwykle jemy przed-posiłek w Lucky’s Diner przed
kolacją z rodzinami, ale nie wróciłam tam od trzech miesięcy: od dwudziestych pierwszych
urodzin, kiedy kierownik nie chciał zasłonić rolet.

W zeszłe święto dziękczynienia o moim seksoholizmie wiedzieli jedynie Rose, Connor i


Ryke. Przedtem zwykliśmy siedzieć przy rodzinnym stole, nosząc w sercach kłamstwo. A
kiedy moje uzależnienie wyszło na jaw, to wydarzenie stało się dla wszystkich jeszcze
bardziej niezręczne i krępujące.

Mama ani razu na mnie nie spojrzała i ciężar powoli zsuwa się z mojej piersi, gdy robimy
sobie przerwę przed kawą i deserem.

- Mamy siostrzaną naradę? – pyta Daisy, wskakując na dębowe biurko naszego ojca.

Rose rzekła, że ma nam coś ważnego do powiedzenia, zatem nasza czwórka schowała się
w gabinecie nim mama zawoła nas na ciasto.

Siadam na brzydszym fotelu w tureckie wzory, sprężyna wbija mi się w tyłek. W duchu
błagam o skórzane kanapy Hale’ów, w których można się zatopić.

- Connor się oświadczył? – pyta Poppy z uśmiechem na twarzy. Krzyżuje nogi w


kostkach na kanapie z zamszu.

Rose wzdryga się zaskoczona.

- Oczywiście, że nie.

Staram się poprawić pozycję w fotelu. Nie, sprężyna zdecydowanie zrobi mi siniaka na
pośladkach.

- Myślałam, że boisz się dzieci, a nie związku małżeńskiego – odpiera Poppy.

- Po pierwsze – Rose przechadza się przed nami – nie boję się dzieci. Nienawidzę dzieci.
Wrzeszczą bez powodu i nie potrafią normalnie chodzić.

Potrząsam głową.

Daisy śmieje się, wymachując nogami i podrzuca w ręce kryształowy przycisk do


papieru.

67 | S t r o n a
Thrive

- To małe… - próbuje usprawiedliwić je Poppy.

- Diabły. To małe diabły, które istnieją tylko po to, aby mnie wnerwiać.

Jest zbyt dramatyczna dla własnego dobra.

- O dziwo – mówi Poppy – Maria uwielbia cię najbardziej w naszej rodzinie. Dlaczegóż
to?

- Nie wiem. To wyraźna skaza w charakterze twojej córki. Nie potrafi rozpoznać
własnych wrogów.

Prycham.

Poppy wdycha ciężko, rzucając mi spojrzenie.

- Czy ona boi się małżeństwa? – Pragnie potwierdzenia, ponieważ jestem najbliżej z
Rose.

Podnoszę ręce.

- Nic nie wiem. – Czekam, aż ktoś wspomni Jona Snowa i Grę o Tron, ale zdaję sobie
sprawę, że tylko Lo zrozumiałby to odniesienie. Zła widownia. A on siedzi w salonie z
Connorem i Samem.

Zaproszono Ryke’a, biorąc pod uwagę, że nie rozmawia ze swoją mamą, ale nie chciał
przyjść. Powiedział, że nie potrafi przebywać w tym samym pomieszczeniu, co Jonathan
Hale, jego ojciec. Wciąż mają pomiędzy sobą złe stosunki, ale chciałabym, żeby pokazał się
tu dla Lo i siebie.

Wyobrażam sobie Ryke’a całkiem samego w mieszkaniu, oglądającego sport i


zajadającego się kanapką, zero wytwornej kolacji. Zero rodziny i towarzystwa, nawet takiego
głośnego, hałaśliwego. Jest w Ryke’u Meadowsie coś smutnego, czego nie chce nam pokazać,
lecz w takich cichych chwilach, kiedy go nie ma, ja i tak to dostrzegam.

- …nawet ze sobą nie spaliśmy. – Wyłapuję końcówkę wyjaśnienia Rose.

- No tak – mówi Daisy – ale sądziłam, że czekasz do ślubu.

Rose zatrzymuje się pośrodku pokoju.

- Czekam, aż będę gotowa i będę z kimś, kogo kocham – odpiera. – Nie jestem nawet
pewna czy chcę brać ślub. I Connor nie oświadczyłby się tylko po to, żeby uprawiać ze mną
seks.

- Skąd wiesz? – pyta Poppy.

Rose przeszywa ją spojrzeniem.

Poppy jest do tego przyzwyczajona, tak jak my.

68 | S t r o n a
Thrive

- Tylko pytam.

- To jak oszukiwanie w grze – odpiera. – To dla niego za proste.

Ich dziwny związek zasługuje na obserwacje. Przeze mnie. Za bardzo go kocham, żeby
być widzem. Uśmiecham się coraz bardziej, kiedy myślę o maniakalnych kłótniach Connora i
Rose.

Rose wywraca na mnie oczami i znowu zaczyna chodzić w tę i z powrotem.

- Więc dlaczego tu jesteśmy? – zastanawiam się.

Wyprostowuje barki, jakby zakładała zbroję.

- Jak wiecie, Calloway Couture radzi sobie ostatnio mniej niż przeciętnie.

Natychmiast czuję opadający żołądek, mój uśmiech znika, a indyk zaczyna podnosić się
do gardła. Przełykam ślinę. Moją głowę opływają przeprosiny.

To moja wina. Mój seksoholizm zniszczył jej kolekcję. Nie ma dla mnie przebaczenia i
nie chcę go.

Ona kontynuuje.

- Zastanawiałam się nad poważnymi rozwiązaniami, ale ostatnio ktoś złożył mi ofertę,
która może podziałać. Jedyny problem jest taki, że dotyczy ona waszej trójki. – Jej
żółtozielone oczy przenoszą się ze mnie na Poppy i Daisy. – Nie chcę, żebyście robiły
cokolwiek, co by was krępowało. Zrozumiem, jeśli odmówicie.

- Brzmi niebezpiecznie – mówi Daisy z łobuzerskim uśmiechem. – Jestem


zaintrygowana.

- Brzmi jak nic – poprawiam ją. – Jeszcze tego nie powiedziała.

- Czym dokładnie jest „to”? – pyta Poppy, robiąc cytat w powietrzu.

- Reality show.

Otwieram szeroko usta.

W pokoju zalega gęsta cisza, ale nie taka niezręczna. Wszystkie to sobie przetwarzamy. I
gdybyśmy znajdowały się teraz w komiksie X-Men, Poppy, Daisy i ja byłybyśmy stukniętymi
siostrami – myśląc dokładnie to samo w dziwacznie telepatycznych umysłach. Nie ma innej
reakcji na oświadczenie Rose.

- Oszalałaś – odzywa się pierwsza Poppy.

Sapię drwiąco.

- To samo pomyślałam.

69 | S t r o n a
Thrive

- Ja też – zgadza się Daisy i patrzy na mnie ukradkiem. – I ukradłaś mi sapnięcie.

Rose zbywa nas machnięciem dłoni, jakby nakazywała nam milczenie.

- Nie oszalałam. Calloway Couture potrzebuje dobrego rozgłosu i być może rzucam
kością z tym show, ale to przynajmniej coś. – Przenosi na mnie spojrzenie. – I może świat
dostrzeże cię taką, jak my cię widzimy. Jako zabawną, słodką osobę, a nie tylko
seksoholiczkę.

Czy to naprawdę może się wydarzyć? Czy reality show nie rzuci większego światła na
naszą rodzinę? Ale… Rose jest geniuszem… więc powinna wiedzieć lepiej, prawda? Jeżeli to
pomoże mojej siostrze, to nigdy nie odmówię.

Zacznijmy od tego, że to przeze mnie jest teraz w takiej sytuacji.

- Dobrze – potakuję. – Zróbmy to.

Rose cofa się, jakbym rzuciła jej bombę pod nogi. Jeeezu, chyba spodziewała się kłótni.

- Naprawdę? Możesz dłużej się nad tym zastanowić, Lily. To będzie wielka zmiana.

Wielka zmiana. Nie cierpię ich. Ale czasami zmiana może być dobra, racja? Tak mówi mi
terapeutka.

- Nie. – Kręcę głową. – Nie potrzebuję więcej czasu. Jeśli istnieje szansa, że to pomoże
Calloway Couture, to chcę brać w tym udział.

- Wchodzę w to – mówi nam Daisy. – Brzmi fajnie, a poza tym, jestem przyzwyczajona
do kamer. Więc żadna wielka sprawa.

Kamery…

Więcej kamer.

Nie myśl o tym, Lily.

Obracamy się do najstarszej siostry, która siedzi na kanapie, rozmyślając. Wzdycha


długo.

- Dlaczego show nie może być tylko o tobie, Rose? – pyta.

- Przedsiębiorstwo produkcyjne podsunęło ten pomysł sieci, ale nie byli zachęceni. –
Wstrzymuje oddech, sprawiając wyostrzenie swoich obojczyków. – Chcieli w show Lily. –
Robi krok w moją stronę. – Nie chcę cię okłamywać. Powinnaś wiedzieć, że to show będzie
próbowało skupiać się bardziej na tobie niż na reszcie… nawet jeśli nazywają to
Księżniczkami Filadelfii.

Nim zdążę znowu ją zapewnić o swojej zgodzie, Poppy mnie wyprzedza.

70 | S t r o n a
Thrive

- Naprawdę tylko tyle możesz zrobić? – pyta. – To wydaje się drastyczne i obawiam się o
bezpieczeństwo Lily.

- Nigdy nie naraziłabym celowo Lily na niebezpieczeństwo – mówi Rose. – Próbowałam


wszystkiego, Poppy. – Czy Rose zaraz się popłacze? – To moja jedyna szansa.

Poppy weszła w matczyny tryb i nie zamierza jeszcze się poddać.

- Zatem narazisz rodzinę na większą obserwację tylko po to, żeby uratować swoją
kolekcję?

Lojalna część mnie niemal idzie na ratunek Rose, która rzadko płacze. Ale ona ma już
szybką odpowiedź. Uświadamiam sobie, że przygotowała się na takie pytania.

- Rozmawiałam z rodzicami. Oboje popierają ten pomysł. Skonsultowali się z


publicystami, którzy sądzą, że już niżej nie upadniemy i być może uwaga mediów będzie
nareszcie pozytywna. – Milknie, żeby nabrać potrzebny wdech. – Więc tak, Poppy, jestem
skłonna narazić naszą rodzinę na większą obserwację. Dla Fizzle. Dla Lily. I samolubnie, dla
mojej kolekcji.

Poppy trochę się odpręża i poprawia sobie brązowe włosy na ramieniu.

- Szczerze chciałabym powiedzieć tak. Chcę stać u twojego boku i wspierać cię, Rose,
lecz mam czteroletnią córkę. Nie chcę, żeby śledziły ją kamery, Sam też tego nie chce.

- Rozumiem – odpowiada Rose. – Pokażę kontrakty Daisy i Lily. Show może ruszyć bez
ciebie.

- Ale będzie nam ciebie brakowało – dodaję.

Rose przewraca oczami.

- To było zrozumiałe.

Seks skandal potrząsnął moją rodziną na tyle sposobów, ale teraz zdaję sobie sprawę, że
nie jestem w pełni świadoma stopnia, w jakim wpłynął na Poppy. Po prostu ciągle miałam
nadzieję, że wcale na nią nie wpłynął.

- U niej wszystko dobrze? – pytam Poppy, znowu zmieniając temat. – Mam na myśli
Marię. Nie śledzą jej paparazzi ani nic w tym stylu?

- Nie, nie – odpiera Poppy. – Chyba jej nazwisko uratowało ją przed prasą. Stokes to nie
jest teraz takie rozchwytywane nazwisko, jak Calloway.

Dobrze. Przynajmniej jedna osoba w mojej rodzinie uchyliła się przed pociskiem.
Zastanawiam się tylko, ile jeszcze kul wystrzeli reality show i kto tym razem znajdzie się w
linii ognia.

71 | S t r o n a
Thrive

{10}
0 lat: 04 miesiące

Grudzień

Loren Hale
- Przestań dzwonić – mówię z napięciem do telefonu z klapką. Lily siedzi na blacie
kuchennym, wyjadając ze słoika masło orzechowe. Skupiam na niej spojrzenie, szczególnie
kiedy ssie palec wskazujący i podnosi szczupłe nogi do klatki piersiowej.

Mój oddech chwilowo się pogłębia, koncentrując się na tym, jak zlizuje masło
orzechowe. Nie zdaje sobie sprawy, jak erotycznie to wygląda i rozkoszuję się tym
momentem… zanim spali buraka ze wstydu.

Biorę dwie szklanki z szafki obok jej głowy, muskając ramieniem jej policzek. Mój penis
każe mi podejść do przodu i przycisnąć się do niej. Czekam tylko po to, żeby dłużej jej się
przyglądać. Wysuwa palce z buzi, a kiedy patrzy mi w oczy, spojrzenie ma pełne zapału. To
prowokujące spojrzenie, które odwzajemniam, przysuwając się bliżej. Ale zamiast pójść za
głosem serca, ona próbuje skupić się na maśle orzechowym.

Odkładam szklanki na blat i przeczesuję jej włosy. Chryste, chcę się w niej znaleźć. Już.
Lecz ignoruje ten ruch i patrzy spod zmrużonych oczu na etykietkę słoika.

Poprzez słuchawkę telefonu zimny głos Rose przerywa moje myśli.

- Nie powinieneś odbierać telefonu Lily. Ona ma dwie ręce.

- Ta? Cóż, jedna jest zajęta – odparowuję.

Lily trzyma słoik pomiędzy kolanami i wydaje głośny jęk po drugiej łyżce masła. Szlag
by to. Mój kutas wrzeszczy na mnie, żebym zareagował na ten odgłos. Opieram się tylko
dlatego, że mam przy telefonie jeden z największych wrzodów w moim życiu.

- Lepiej, żebyście...

- Ona je – wyjaśniam, choć zmieni się to, kiedy tylko się rozłączę.

- Loren – rzuca gniewnie Rose.

- Nie robi mi loda. Na litość boską.

Lily unosi brwi i wytrzeszcza oczy. Pyta bezgłośnie co? Opuszcza spojrzenie na zamek
moich spodni i rumieni się, jak na zawołanie.

Włączam tryb głośnomówiący, żeby mogła słyszeć swoją siostrę. A potem odpinam
guzik dżinsów, Lily otwiera szeroko usta, jakbym pokazał jakiś cholerny, cyrkowy trik.

72 | S t r o n a
Thrive

Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Moja dziewczyna jest przesłodka.

- Chcę tylko wiedzieć… - mówi Rose.

- Prywatność – ogłaszam jedno słowo, którego chyba nikt nie rozumie, nawet nasi
przyjaciele i rodzina. Być może Poppy i Sam mają poukładane w głowach, skoro oboje
odmówili uczestniczenia w reality show.

- Prosiliśmy o samotność w sylwestra, a ty dzwoniłaś do nas już dwadzieścia razy.

- A Lily nie odebrała osiemnastu połączeń – zauważa Rose.

- Czy ty umierasz? – pytam. – Błagam, powiedz, że umierasz albo cierpisz na zagrażającą


życiu chorobę, a nie dzwonisz tylko po to, żeby nas sprawdzić.

Lily mówi bezgłośnie bądź miły. Ale porzuciła masło orzechowe, zahaczając palce o
moje szlufki, przyciągając mnie bliżej.

Zasłaniam ręką telefon.

- Jestem teraz bardzo miły – szepczę. – Spokojnie mógłbym się z nią przed chwilą
rozłączyć. – Czekam, aż Rose rzuci jakimś granatem, ale milczy, nieumyślnie odpowiadając
na moje pytanie.

Jęczę zirytowany.

- Rose. – Nic nam nie jest.

Lily wyciąga mi telefon z ręki, wtrącając:

- Jesteś na przyjęciu. Nie powinnaś się bawić?

- Jestem na biznesowym przyjęciu Cobaltów – przypomina jej Rose. – Tutaj nie można
się bawić. – Urywa. – Jedzenie jest niezłe. – Waha się, jakby miała więcej do powiedzenia.
Może nie dzwoniła po to, żeby zrzędzić nam niczym zmartwiony rodzic.

Teraz czuję się, jak dupek.

- O co chodzi? – pyta Lily, wyczuwając to samo.

Opieram ręce na blacie po obu stronach Lily. Jestem o głowę wyższy od niej i patrzy na
mnie z dołu, czekając na odpowiedź siostry.

Patrzę na jej opadającą klatkę piersiową, pragnienie zalewające jej twarz. Chcę po prostu
przelecieć najlepszą przyjaciółkę. Pospiesz się, Rose.

- Connor zarezerwował na dzisiaj apartament – szepcze Rose, jakby nie chciała, żeby
usłyszeli ją ludzie dookoła. – Dowiedziałam się o tym, kiedy tu przyjechaliśmy.

Sunę dłońmi po udach Lily, czując miękki materiał jej dżinsów. Podchodzę o krok bliżej,
żeby docisnąć penisa do tego jednego miejsca, które wiem, że jest już mokre. Chryste.

73 | S t r o n a
Thrive

Zaczyna mi stawać, jestem gotowy, żeby całkowicie w nią wejść. Dzisiaj pieprzyliśmy się już
dwa razy – ale tym razem czuję się bardziej dobity.

Po prostu chcę usłyszeć krzyk Lily.

Rozchyla usta w ciężkim wdechu.

- Lily? – warczy Rose, chłód powraca do jej głosu.

Zabieram ręce, żeby mogła pogadać z siostrą, ale nie cofam się. Oblizuję wargi i opieram
dłonie na szafkach obok jej głowy, nachylając się do niej.

- Co jest… w tym takiego złego? – pyta Lily. Z trudem patrzy w sufit, by móc się skupić.
Przywieram ustami do jej szyi, lekko, a potem głęboko. Tym razem odgłos urywa się w jej
gardle, tak cichy, że siostra tego nie słyszy.

Lily zaciska ręce na moim pasie, a kiedy na nią patrzę, pyta bezgłośnie chcesz zostać
przyłapany?

Nie.

Rose i Ryke – oni nie zrozumieją. Widzą jedynie listę zasad, którą dostaliśmy i zapisują
sobie, ile z nich już złamaliśmy. Nic innego się nie liczy.

Słyszę, jak Rose wciąga głęboko oddech.

- Wczoraj złożyłam to wielkie oświadczenie, że jestem gotowa uprawiać z nim seks, żeby
tylko go zamknąć i teraz sądzę, że chce udowodnić, że kłamię.

Mogę rozwiązać ten problem. Spoglądam na komórkę w ręce Lily.

- Powiedz Connorowi, że zmieniłaś zdanie. Nie przejmie się.

- Wygra – odpiera Rose, jakby to był najdurniejszy pomysł na świecie.

- No i co?

Rose warczy.

- Nie zrozumiałbyś.

Lily mówi bezgłośnie zajmę się tym.

Świetnie. Bo nie mówię w języku Rose.

Lily odchrząkuje.

- Postaw go w niekomfortowej pozycji, a wtedy spanikuje i oboje będziecie mieli spokój.

Praktycznie czuję, jak Rose kręci głową.

- Zaufaj mi, jego nie krępuje żadne pozycja.

74 | S t r o n a
Thrive

- Może po prostu go wykastrujesz? – wtrącam. – Codziennie grozisz moim jądrom.

- Ponieważ kręcą się wokół mojej siostry – odpowiada gniewnie Rose. Nie cierpię faktu,
że mówi z sensem. – I masz pełne prawo do grożenia moim jajowodom. Proszę bardzo.

Krzywię się.

- Nie zbliżam się do twojej pochwy.

Rose mówi z roztargnieniem:

- Po prostu staram się być fair.

Lily namyśla się mocno, marszcząc brwi w ten uroczy sposób.

- Nie wiem, Rose. Tutaj możesz przegrać. To znaczy… nie możesz wrócić do domu z
innym kolesiem… - Lily pozostawia w powietrzu tę okropną opcję.

A jej siostra nic nie mówi na ten temat.

- Rose! – wołamy z Lily.

- Nie zdradziłabym go – mówi Rose. - Obrzydlistwo. Tylko, że teraz na mnie patrzy. –


Ścisza głos. – Chyba rozpoznaje wyraz mojej twarzy.

- Twoją minę suki?

- Nie – wyciąga słowo Rose. - …boję się.

Żałuję swoich słów, jak tylko słyszę jej szczerość. Nie pojawia się ona często, zwłaszcza
przy mnie.

- Rose – mówię, próbując złagodzić głos. – Seks to wielka sprawa i nie powinnaś spać z
Connorem, jeśli się boisz.

- Dlaczego jesteś dla mnie miły?

- Nie wiem – przyznaję. Dziwne uczucie.

- Cóż… nie podoba mi się to.

Patrzę wściekle na telefon.

- Dobrze, bo już więcej się to nie powtórzy.

- Dzięki – odpiera. Nie wiem czy dziękuje za radę, czy to ostatnie oświadczenie. – Idzie
tutaj… zadzwonię póź…

- Jutro – mówię stanowczo.

- Jasne – mówi rozkojarzona. A potem rozłącza się pierwsza.

75 | S t r o n a
Thrive

Rzucam telefonem Lily po blacie w stronę dzbanka do kawy, z daleka od nas.

- Koniec wtrącania się sióstr i braci. – Ogłaszam to, jako pieprzoną zasadę. Ryke
zadzwonił dziś trzy razy, żeby zapytać, jak sobie radzę. Ostatniego sylwestra spędziłem na
odwyku. Przecież nie złapię za butelkę szampana, bo tak mi każe pora roku.

- Pamiętasz okres zanim staliśmy się parą? – pyta Lily, kiedy rozpinam jej spodnie.

Zamieram.

- Masz na myśli, kiedy byłem pijany?

- Nie, mam na myśli… tak, ale nie o to mi chodziło. – Na jej skórze występują
ciemnoczerwone plamy.

Łapię ją za rękę.

- Słucham.

Unosi pewnie ramiona, mówiąc:

- Ciągle to ze mną robiłeś – mówi. – Przyszpilałeś mnie w kuchni, zabawiałeś się ze


mną… - Uśmiecha się do wspomnień. – Podobało mi się, chociaż nie byliśmy razem. Ale
teraz rzadko się to zdarza. – Przesuwa spojrzeniem po naszych ciałach. – Zastanawiałam się
tylko czy boisz się ze mną droczyć.

Unoszę jej brodę, żeby spojrzała mi w oczy.

- Gdybym się bał, to nie robiłbym tego teraz.

- Ale będziemy uprawiać seks – mówi.

- No i? – Ściągam brwi, nie pojmując, do czego zmierza.

- Więc nie będziesz ze mną flirtował, dopóki nie będziemy się bzykać. Ponieważ się mnie
boisz.

Piorunuję ją wzrokiem.

- Możesz przestać tak mówić? Kurwa, nie boję się ciebie, Lil.

- No to boisz się mnie nakręcać.

Kręcę głową. Chciałem jedynie być z nią w pełni, całkowicie, bez kompromisów. Lecz
może w moim mózgu jest sygnał mówiący: Nie dotykaj jej w taki sposób. Nie rozpalaj jej
bardziej. Nie kuś jej. Nie, jeśli potem czegoś nie dostanie.

- Dasz sobie ze mną radę? – pytam nisko.

- Chcę zacząć próbować – odpowiada, unosząc klatkę piersiową na to oświadczenie. –


Chcę mieć wszystko, co mieliśmy, ale bez złych nawyków.

76 | S t r o n a
Thrive

Nigdy nie kochałem jej mocniej.

- A więc zaufam ci, że sama będziesz się stopować.

Kiwa parę razy głową.

- Będę. Potrafię. Wiem, że potrafię.

- Tak?

Uśmiecha się. Całuję ją namiętnie, przyciągając ją do siebie w uścisku i przyciskam


nasze dłonie do szafki nad jej głową.

Gdy łapie oddech, opieram czoło o jej. Szepczę cicho:

- Wierzę w ciebie, skarbie. – Nigdy nie słyszałem, żeby ustawiała sobie taki cel. Będę go
wspierać i pomogę jej osiągnąć.

Ale dzisiejszego wieczoru… chcę doskonale się w nią wpasować bez miejsca na
zawahania czy strach. Zsuwam z jej nóg dżinsy i ściągam moje.

Lily wsuwa dłonie pod moją bluzkę z gorącym spojrzeniem.

- Mogę ściągnąć ci koszulkę?

- Nie musisz pytać – odpieram.

Unosi usta do góry i wygłodniale ściąga mi materiał przez głowę. Przeczesuje palcami
moje brązowe włosy.

- Bliżej – szepcze.

Chwytam ją za nogi i przysuwam do siebie, mieszcząc się pomiędzy jej udami. Na naszej
drodze stoi jedynie bielizna. Trzyma się moich nagich barków, jakbym już zaczął się w nią
wbijać. Jedynie w takich chwilach cieszę się, że obgryza sobie paznokcie. W innym wypadku
zadrapałaby mnie do krwi.

Przytula się do mnie tak mocno, że nie mam szans ściągnąć jej bluzki z dekoltem w
serek, dopóki o to nie poproszę. Wolałbym trzymać ją taką w ramionach niż rozbierać do
naga.

Lily opiera policzek o mój tors, szepcząc:

- Bliżej.

Ssę nasadę jej szyi, a ona jęczy i sapie jednocześnie. Ledwo opiera tyłek na blacie.
Wspieram ciałem większość jej ciężaru. Gdyby ktoś chciał nas rozdzielić, to musiałby ją ode
mnie odrywać.

Uśmiecham się szeroko, całując jej wargi. Pomiędzy nami zbiera się żar. Wzrastają
rozrywające doznania zanim w ogóle w nią wchodzę.

77 | S t r o n a
Thrive

- Bliżej – wydusza z siebie.

Już prawie.

Ściągam bokserki i zsuwam z niej majtki. Jej żądza jest wyraźna, kiedy rozdzielam nasze
ciała. Wierci się, jakby nie cierpiała tego pustego powietrza.

Zahacza ramionami o moje i nie odrywa zielonych oczu od moich bursztynowych


tęczówek. Oboje jesteśmy przytłoczeni emocjami.

- Bliżej – dyszy.

Chwytam za swój wzwód i powoli się w nią wsuwam. Boże. Niemal wywracam oczy do
tyłu.

- Lo! – woła.

Opieram nasze splecione ręce na szafce.

- Lil… - Wbijam się w nią tak głęboko, że jęk łaskocze mnie w gardło. Wpatruje się
prosto we mnie, kiedy łączymy ze sobą ciała. Poruszam biodrami, nie potrafiąc się od niej
oderwać.

Ona pierwsza mnie całuje i mój uśmiech znika w cielesnym pragnieniu. Trzymam ją za
tył głowy, rozchylając językiem jej wargi i splatam go z jej językiem. Od jakiegoś czasu Lily
brakowało pewności siebie podczas seksu. Miło widzieć, że znowu powraca.

Znowu wbijam się mocno i Lily odsuwa się, żeby wydać głośny jęk. Nikt tego nie słyszy.
Gdy zacznie się nagrywanie reality show – nasza widownia wzrośnie, jeśli nie będziemy
ostrożni. Jednakże w tej chwili nie ma to znaczenia.

Po prostu dajemy sobie upust.

Kiedy oboje sięgamy szczytu, trzymam ją w ramionach i odsuwam mokre włosy z


twarzy. W salonie telewizor odgrywa sylwestrowy koncert, słyszymy słabe dźwięki.

- Kocham cię – mówię do niej. Chociaż często wypowiadam te słowa po seksie, to ona
zawsze się po tym rozjaśnia.

- Ja też cię kocham.

Gdy zamierzam znowu ją pocałować, drzwi wejściowe otwierają się ze skrzypnięciem.

Rose. To musi być Rose. Wróciła do domu, by uniknąć spędzenia nocy w apartamencie z
Connorem. Głupia decyzja, biorąc pod uwagę, że on teraz mieszka z nami w domu. Nawet
dzielą tę samą sypialnię. Czym się różni hotel?

Lily otwiera szeroko oczy, spanikowana.

- O mój Boże.

78 | S t r o n a
Thrive

Stoję w kuchni. Nagusieńki.

Podczas gdy Lily ma na sobie koszulkę, jej majtki leżą gdzieś na podłodze z resztą
naszych ciuchów. Podnoszę ją z blatu i stawiam na podłodze.

Nie wiem czemu jestem zaskoczony. Mam najbardziej gówniane szczęście w całym
wszechświecie. Ilu facetów budzi się pewnego dnia, żeby dowiedzieć się, iż są bękartami? Ilu
ma biologiczne matki, które zasadniczo mówią: hej, nie chciałam cię, kiedy się urodziłeś i
teraz też mnie nie obchodzisz?

Tyle razy mnie deptano; równie dobrze znowu mogę się na to przygotować.

Zapinam sobie spodnie i obracam do Lily, żeby pomóc jej z dżinsami.

- Mamy przesrane – syczy.

- Jeszcze nie – szepczę. – Popraw sobie włosy.

Szybko próbuje spłaszczyć potargane kosmyki.

Drzwi zamykają się z trzaskiem i kiedy pochylam się po czarną bluzkę z wycięciem pod
szyją, dostrzegam skórzane botki oraz długie nogi w przejściu pomiędzy salonem, a kuchnią.
Podążam spojrzeniem w górę na jej zieloną, wojskową kurtkę i blond włosy.

- Daisy – mówię z wahaniem. Wypuszczam oddech, ciesząc się tylko, że to nie Rose.

Jej zielone oczy – opuchnięte i czerwone – przenoszą się z Lily na mnie.

- Przepraszam… nie chciałam… - Obraca się, wracając do salonu.

- Poczekaj – mówię, biegnąc za Daisy z Lily u boku. Prędko zakładam bluzkę i zdaję
sobie sprawę, że Daisy kieruje się do drzwi.

- Co się stało? – pyta Lily z cieniem strachu w głosie.

- Daisy, nie wychodź – dodaję, wybiegając naprzód i blokuję jej wyjście. Opieram się
plecami o drzwi i kładę rękę na klamce.

Wtedy przyglądam się jej twarzy. Ale jej szalenie długie włosy zasłaniają policzki oraz
brwi, tym samym maskując minę. Przesuwa palcami pod oczami… ocierając łzy?

Wykrzywiam twarz.

- Czy ty płaczesz?

- Nic mi nie jest – mówi na wydechu. – Pójdę sobie. Nie chciałam wam przeszkodzić.

Zaciskam szczękę. Wie, że uprawialiśmy seks.

Wspaniale.

I powie o tym mojemu bratu – bo on szuka informacji a oni są, o dziwo, przyjaciółmi.
79 | S t r o n a
Thrive

Lily kładzie dłoń na ramieniu Daisy.

- Co się stało? Myślałam, że spędzasz noc w domu Cleo?

Marszczę brwi.

- Cleo? – Staram się przypomnieć obrazek przyjaciółki Daisy. Ona chyba też jest
blondynką. Tylko tyle pamiętam.

- To moja najlepsza przyjaciółka – mruczy Daisy i zakłada kosmyk włosów za ucho. – Ja


tylko… impreza była do bani. Pomyślałam, że mogłabym wrócić tutaj i obejrzeć sobie
odliczanie na GBA razem z wami, a potem przespać się w pokoju gościnnym.

- A więc tak właśnie zrobimy. Zostajesz tutaj – mówi stanowczo Lily, prowadząc Daisy
na kanapę. Siadają razem. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy Lily była taka opiekuńcza.
Być może, kiedy byłem na odwyku przybliżyła się do Daisy, ale nigdy nie widziałem ich
relacji od tej strony. Lily będąca starszą siostrą, tak jak Rose, tyle że bez całego tego lodu.

- Możemy obejrzeć Adventures in Babysitting. To jeden z twoich ulubionych filmów,


prawda? – proponuje Lily.

Daisy uśmiecha się.

- Pamiętałaś?

Lily potakuje.

- No. Mówiłaś mi o tym… - Przymyka jedno oko, przypominając sobie datę. Mógłbym ją
znowu ucałować. - …w zeszłym tygodniu, tak myślę.

- Brzmi świetnie. – Daisy ściąga kurtkę, rozsiadając się.

- Daj, powieszę – mówię, biorąc zielony materiał.

- Dzięki. – Posyła mi słaby uśmiech i przysuwa się bliżej Lily. Obie dziewczyny położyły
stopy na kanapie. – A więc… - urywa Daisy.

Nie mów tego. Nie poruszaj tego tematu. Podobała mi się myśl, iż będzie udawać, że to
nigdy nie miało miejsca. Otwieram szafę w przedpokoju i wyciągam wolny wieszak.

- …myślałam, że nie możecie uprawiać seksu w kuchni ani salonie. Nie żebym was
osądzała. Po prostu zawsze myślałam, że taka jest zasada. – Słyszę w jej głosie ciekawość.
Jednak nigdy nie miałem ochoty dyskutować o seksie z szesnastoletnią siostrą mojej
dziewczyny. Właściwie jest to tak krępujące, jak to brzmi.

- Uchhh… - Lily wyciąga słowo. – Lo? – Wystawia głowę ponad kanapę, czekając aż
wrócę i zajmę się tym. Ma szkarłatne policzki.

80 | S t r o n a
Thrive

Zawieszam kurtkę Daisy, zamykam szafę i zajmuję miejsce w fotelu Rose. – Nie tyle jest
to zasada, co sugestia. – Uśmiecham się gorzko. Potem biorę pilot, zamierzając zwiększyć
głośność Ballin’ New Year’s Eve na GBA.

- Jesteście pewni, że Ryke i Rose wiedzą, że to sugestia, a nie zasada? – pyta nas Daisy. –
Wydaje mi się, że byliby naprawdę zdenerwowani… - Oblizuje suche wargi. – To znaczy…
to nie jest uznawane za cofnięcie w leczeniu, prawda?

Na twarzy Lily pojawia się poczucie winy.

Owiewa mnie chłód.

- Nie – wtrącam szybko. Jesteśmy w cholernie dobrym miejscu. Ona jest pewna siebie,
nie nałogowa. Nie pozwolę, żeby ich obawy pieprzyły jej progres. – Nie żebym chciał ci to
tłumaczyć – dodaję, po czym się krzywię. Wiesz, jak być kutasem, Loren. – Terapeutka Lily
twierdzi, że możemy iść do przodu, opierając się na dobrym samopoczuciu Lily.

To całkowita prawda, ale nawet jeśli Rose i Ryke mieliby przeprowadzić rozmowę z dr.
Banning, to pewnie i tak wierzyliby dalej, że Lily potrzebuje więcej struktur oraz ograniczeń.
Z zewnątrz wygląda na powściągliwą i niespokojną, ale przeważnie jest to przyczyna
mediów.

To skomplikowane.

Daisy ma zbolały wyraz twarzy.

- I czujesz się dobrze? – pyta siostrę.

Lily potakuje, ale ma bardzo mało dowodów, żeby to udowodnić, biorąc pod uwagę, że
chowa się pod biurkami, unika kamer i izoluje się od ludzi.

- Hej, Daisy? – Pocieram się po karku, mrużąc oczy. – Możesz nigdy nie mówić mojemu
bratu o tym, co dzisiaj widziałaś? Zatrzymajmy to między sobą.

- Proszę – dodaje Lily. – Staramy się nie obwieszczać tak mocno naszego życia
seksualnego.

Daisy nie jest idiotką.

Układa sobie wszystko w głowie – myśląc, że jesteśmy na niebezpiecznej drodze. Nie


jesteśmy. A przynajmniej jeszcze nie.

Lily łapie Daisy za rękę, mówiąc:

- Chcesz lody? Rose kupiła dla ciebie podwójną krówkę.

- Nie mogę… w przyszłym tygodniu mam sesję zdjęciową.

- Och – mruczy Lily, a w jej oczach pojawia się więcej żalu.

81 | S t r o n a
Thrive

- Nic nie szkodzi. – Daisy przytula siostrę i w ten sposób ich stosunki się odwróciły.
Daisy pociesza Lily, a takie coś sprawia jedynie, że Lily czuje się gównianie. – Obejrzyjmy
sobie film po odliczaniu. Kto potrzebuje lodów, prawda?

Wtedy drzwi znowu się otwierają.

Spoglądamy razem z Lily na Daisy. Zaraz zostanie przetestowana jej lojalność.

82 | S t r o n a
Thrive

{11}
0 lat: 04 miesiące

Grudzień

Lily Calloway
Ponury facet metr dziewięćdziesiąt jeden – przeważnie zirytowany – wpada przez drzwi.

- Kurwa, nienawidzę ludzi – oświadcza, ledwo patrząc na Lo siedzącego w fotelu. Muszę


wyciągnąć głowę ponad kanapę, żeby śledzić spojrzeniem Ryke’a, tak jak Daisy.

Wchodzi gniewnie do kuchni, znikając pod sklepionym przejściem.

- Nie, żebym cię tutaj nie chciał – krzyczy Lo z drugiej strony pokoju – ale mówiłeś, że
spędzasz sylwestra na basenie tamtego młodego kolesia z bractwa.

Ryke wychodzi z kuchni z paczką gotowego popcornu i butelką wody.

- To było jacuzzi i skończył szkołę w maju, tak samo jak ja.

Najwidoczniej Ryke nie bawił się za dobrze na imprezie kolegi. Widać to po jego
burzliwej minie. Ironia: Lo i ja mieliśmy całkiem dobry wieczór, biorąc wszystko pod uwagę.
Zwykle znajdujemy się po drugiej stronie ogrodzenia.

- Wyobrażasz sobie jacuzzi pełne gorących facetów? – pyta mnie Daisy, szturchając
łokciem, a uśmiech tańczy na jej ustach. To brzmi, jak jedna z moich fantazji. Przed Lorenem
Halem. Jednakże Ryke nie uczestniczyłby w mojej fantazji z jacuzzi.

Nie odpowiadam jej, jednakże wyłapuję naprężające się muskuły Ryke’a na dźwięk głosu
Daisy, zaskoczyła go jej obecność.

Ryke obchodzi kanapę, żeby stanąć do nas twarzą i obrzuca Daisy długim spojrzeniem,
które wydaje się dość przyjazne.

- Co ty tutaj robisz?

- Lo zadał ci to samo pytanie. – Unika odpowiedzi.

Ryke opada na wolny fotel, nie odrywając ostrego spojrzenia od Daisy.

- Chcesz wiedzieć, dlaczego opuściłem jebaną imprezę kolegi?

- No – odpiera Daisy.

- Miałem dosyć ludzi pytających mnie o to, jaka Lily jest w łóżku.

Coooo… Wytrzeszczam oczy. Nie cierpię tych plotek.

83 | S t r o n a
Thrive

- Mam nadzieję, że powiedziałeś im…

- Kazałem im się odpierdolić – mówi Ryke, nim zdążę się nakręcić. – Cholerne dupki.

- My jesteśmy dupkami – odpiera Lo. – Oni są kutasami.

- Naprawdę edukujesz mnie na temat przekleństw, braciszku?

Lo parska śmiechem i tak mocno ściska podłokietniki, jakby chciał wstać po drinka.

- Nie. Nie biegam tak szybko, jak ty. Nie jestem tak mądry, jak ty. I zdecydowanie nie
przeklinam tak dobrze. – Słyszę tło jego słów: Moje życie to przegrana walka. Owiewa mnie
chłód. Spoglądam na Ryke’a… ma gęsią skórkę. – Mówię tylko – dodaje Lo – że ty jesteś
dupkiem.

Instynktownie zostawiam miejsce obok Daisy i moszczę się na kolanach Lo, przytulając
jego spięte ciało. Jego ramiona zaczynają się rozluźniać, jak tylko splatam z nim nogi i
obejmuje mnie dużymi dłońmi w talii, przyciągając jeszcze bliżej.

Ryke bierze łyk wody i ociera usta ramieniem.

- Przynajmniej mamy coś wspólnego.

Lo śmieje się weselej. Cieszy się, że Ryke nie potwierdził rzeczy, które wie, iż są
prawdziwe. Lo spędził dzieciństwo na uciekaniu od ludzi. Ryke startował w zawodach. Chyba
żadne z nich nie wierzy, że Lo uzyska siłę, aby pobić brata w biegu.

Ja jednak wierzę.

Lo ma wolę, aby przebiec obok osoby, która podniosła go na nogi. Sądzę, że czasami
mamy więcej wiary w siebie nawzajem niż w samych siebie.

Daisy wierci się na kanapie już trzeci albo czwarty raz, niespokojna. Zaczyna splatać
frędzle fioletowej narzuty.

- Ty też spędzisz tutaj noc? – pyta Ryke’a.

- Jeśli to pasuje mojemu bratu. – Ryke obraca głowę do Lo. – Mogę wrócić do Filadelfii,
jeśli nie.

- Już prawie północ, więc powinieneś zostać – odpowiada Lo. – Możemy otworzyć
butelkę szampana, uczcić Nowy Rok, a potem zabrać się za whisky. – Wieńczy to teraz
dosłownie sławnym, ironicznym uśmiechem. Celebrity Crush nawet umieściła jego gorzkie
uśmiechy w rankingu od najlepszych do najgorszych. Moim ulubionym był ten podczas
Halloween (dopiero na miejscu #6). Myślałam, że będzie chciał zostać w domu na dwudzieste
drugie urodziny, zwłaszcza, że zeszłoroczne Halloween było takie tragiczne, ale zawiózł
wszystkich do nawiedzonego domu w północnej Pensylwanii.

Był piratem.

84 | S t r o n a
Thrive

Sarkastycznym piratem.

Dziewczyna przebrana za Pippi Pończoszankę zrobiła zdjęcie jego półuśmiechu, kiedy


nie patrzył i opublikowała na Instagramie. Niemal mam ochotę jej podziękować.

To jedno z moich ulubionych zdjęć – może także dlatego, że niesie mnie na plecach.
Byłam myszką. Pomyślałam, że to będzie ironiczne, skoro jestem taka cicha, ale Ryke wziął
mnie za szczura, więc… może to nie był najlepszy kostium.

- Kurewsko zabawne – mówi bez cienia humoru Ryke.

- Nie słyszałeś? Nie wypiłem ani kropli alkoholu od odwyku – mówi Lo. – Jestem
wyleczony. – Nawet on w to nie wierzy.

- A Connor nie jest geniuszem. Lily nie jest seksoholiczką. Daisy nie jest supermodelką.
Ja mam cholernie fantastycznych kolegów ze studiów, którzy pytają mnie o wszystko poza
trójkątami.

- Nie wiem, w jakim ty żyjesz świecie – drażni się Lo – ale to ostatnie brzmi, kurwa,
dziwnie.

Ryke śmieje się ze światłem w oczach.

- Możesz zostać tutaj tak długo, jak tylko chcesz – wyznaje Lo szczerze.

- Tylko na noc – odpiera Ryke. – Kocham ciebie i Lily, ale nie potrafię wytrzymać tak
długo z Connorem.

- Ja też sądziłem, że nie dam rady znieść tyle Rose, ale to już dziesiąty miesiąc, a ona
wciąż mnie nie zabiła. – Opuszcza ramiona na moje nogi, podnosząc mnie wyżej, żebyśmy
stykali się klatkami piersiowymi. Stało się to ni z tego ni z owego.

Flirtowanie powinno być pełne właśnie takich gestów pozbawionych strachu.

Gdzieś w trakcie naszego wspólnie spędzanego czasu, do naszego spokoju zakradł się
strach. Oby zmieniło się to na dobre.

- Dlaczego nie lubisz Connora? – Daisy pyta Ryke’a, odrywając moją uwagę od Lorena
Hale’a.

- Po prostu jest irytujący.

Chyba wszyscy wiemy, że chodzi o więcej.

- Jest spoko – odpiera swobodnie Lo. – Ja jestem irytujący, a jakimś cudem lubisz mnie
bardziej?

- Nie jesteś aż tak, kurwa, irytujący. – Przeczesuje włosy dłonią, nie wyjaśniając dlaczego
Connor tak bardzo działa mu na nerwy.

85 | S t r o n a
Thrive

- I tyle? – pyta Lo, marszcząc brwi.

Ryke potrząsa głową. Dopiero po chwili zbiera sobie myśli. Potem mówi:

- Pokazujesz wszystkim każdą część siebie, a Connor oferuje tylko maleńką część. Nie
lubię patrzeć, jak stoisz bezbronny przed kimś, kto nosi o wiele więcej zbroi od ciebie. To
niesprawiedliwe i bardzo gówniane ze strony Connora.

Lo przyswaja sobie jego słowa, a mój żołądek wykonuje fikołka na myśl, że Connor
może zranić Lo. Nigdy nie brałam tego pod uwagę. Ani razu.

- Nie przeszkadza mi to tak bardzo, jak tobie – odpowiada Lo bratu, chociaż marszczy
czoło, jakby Ryke zasadził ziarno. Nigdy wcześniej tak o tym nie myślał. Ja też nie.

- I nie rozumiem, kurwa, dlaczego.

- Powiedziałeś, że on nosi zbroję, a ja co… jestem nagi? Nie sądzę, że wbije mi nóż w
plecy… więc zadowala mnie nasza przyjaźń. – Lo milknie i pociera sobie usta w zamyśleniu,
kończąc temat.

Podczas ciszy kradnę pilota Lo i zwiększam głośność noworocznego programu.

- Znajdujemy się na Times Square… - ogłasza radośnie gospodarz programu.

- Hej – odzywa się Ryke, rzucając popcornem w Daisy. Ziarenko uderza ją prosto w oko.
Nawet nie przeprasza. – Co robisz w domu siostry?

Daisy wyciąga popcorn w włosów i krzyżuje nogi.

- Postanowiłam się tutaj przespać.

- Nie tylko – mówi Lo, wymieniając zmartwione spojrzenia z Rykiem. Jako ktoś, kto był
odbiorcą ich zjednoczonej, braterskiej siły, muszę powiedzieć, że bardzo trudno jest nie
poddać się ich żądaniom.

Daisy nie ma szans.

A chociaż powinnam być w drużynie Dziewczęca Siła Calloway – za bardzo zależy mi


na siostrze, żeby na ślepo brać jej stronę. Mam tylko nadzieję, że nie wykorzysta amunicji,
którą ma przeciwko nam. Lo i ja uprawialiśmy seks w kuchni. Na pewno mogłaby czymś
takim rzucić w Ryke’a, żeby uniknąć konfrontacji.

To mnie przeraża, lecz jej dobre samopoczucie znaczy dla mnie o wiele więcej niż
ukrywanie naszego kłamstwa.

Daisy kręci głową.

- Nic mi nie jest.

- Płakałaś – odpiera Lo.

86 | S t r o n a
Thrive

- Że co? – Wściekłe spojrzenie Ryke’a rzuca cień na pokój.

- Po prostu znajomi z ogólniaka byli wredni, nie bliskie przyjaciółki – mówi wymijająco
Daisy. – Płacz był przypadkowy… przepraszam.

Ryke marszczy twarz w konsternacji i rozdrażnieniu. Rzuca w nią garścią popcornu.


Sięgam przez Lo do fotela jego brata i wyrywam mu z rąk torebkę. Ledwo dostrzega, że
zabrałam mu przysmaki.

- Poważnie, kurwa, przepraszasz za płakanie? – warczy.

- Chyba tak.

Ryke potrząsa głową, kiedy ja zajadam się popcornem i patrzę pomiędzy nimi, obracając
głowę w tę i z powrotem.

Lo także wsadza rękę do torby.

- Nie rób tego – mówi Ryke.

- Ty nie płakałeś przez swoich znajomych – stwierdza Daisy.

- Wpadłem tutaj przeklinając. Masz prawo okazać ludzkie emocje, Dais. Ja tak zrobiłem.

Daisy znowu porusza się, jakby nie mogła znaleźć wygodnej pozycji. Ugniata poduszkę
na kolanach i wstrzymuję oddech, spodziewając się, że zaraz odwróci uwagę Ryke’a naszymi
problemami.

- Możemy o tym nie rozmawiać? – pyta jednak.

Wypuszczam oddech.

Ryke napina mięśnie. Wyraźnie nie chce zostawić tego tematu. Daisy ściąga buty, trochę
bardziej ruchliwa niż ostatnim razem, kiedy ją widziałam. Obrzuca spojrzeniem drzwi.
Wyobrażam sobie moją nieustraszoną siostrę pędzącą ciemnymi ulicami na motocyklu.

Potem następuje śmierć.

- Daisy – rzucam ostrzegawczo.

- Nie wyjdziesz – dodaje Lo.

Przytakuję.

- Wszyscy cię tutaj chcemy.

- Widziałem w lodówce lody – odzywa się Ryke, wstając. – Mogę przynieść ci miskę.

- Mam sesję…

- Chodź ze mną pobiegać jutro rano.

87 | S t r o n a
Thrive

Dooobra… brzmiało to bardziej, jak zaproszenie na randkę, ale wszystko w Ryke’u jest
tak jakby seksualne. Sposób, w jaki stoi, sposób, w jaki się porusza. Mogę się założyć, że
myśli o seksie równie często, co ja.

- Brzmi, jak randka – mówi Daisy dokładnie to, o czym myślałam. Nie potrafię
stwierdzić czy ma na to nadzieję. Ona ma szesnaście lat. On dwadzieścia trzy. Może się w
nim podkochiwać, ale nie może być z tego nic więcej.

Opieram dłonie na torsie Lo, którego mięśnie są twarde niczym skała, za sztywne.

Ryke się spina.

- To nie randka, Calloway. Ciągle biegam z Lo, a jesteśmy braćmi.

- A więc jestem dla ciebie, jak siostra? – pyta go.

Dobre pytanie, myślę, wsadzając do ust więcej popcornu.

Jego twarz ciemnieje.

- Nie.

- Więc kim jestem?

- Moją pieprzoną przyjaciółką. – Unosi brwi. – Jeszcze jakieś pytania?

Uśmiecha się słabo.

- Koniec.

- Przyniosę ci miskę lodów – mówi. – Okej?

- No. – Daisy przygryza wargę, a on znika za rogiem. Gdy tak się staje, patrzymy z Lo na
Daisy, która przeniosła się na przekręcenia guzika w poduszce.

- Dzięki – szepcze do niej Lo – że nas nie wydałaś.

- Chociaż wy wydaliście mnie – dokańcza. Jest dla nas zbyt bystra.

Lo mruży oczy.

- To co innego.

- Mam taką nadzieję – odszeptuje.

- Naprawdę – mówi jej stanowczo. – Robisz to, co właściwe.

Daisy kiwa głową, a po chwili Ryke powraca z miską lodów o smaku podwójnej krówki.
Wsadza ją do jej rąk i strzepuje popcorn z kanapy, zanim siada obok niej.

Lo całuje mnie w policzek, zmuszając do oderwania od nich wzroku i skupienia go na


nim. Ten widok bardziej mi się podoba.

88 | S t r o n a
Thrive

Uśmiecham się.

- Myślisz, że Rose odda dzisiaj swoją dziewiczą kartę?

- Zdecydowanie.

Wszyscy milczymy, oglądając parę grających zespołów na Times Square. Opieram głowę
na ramieniu Lo i musiało minąć z pół godziny, kiedy wzmaga się hałas… na zewnątrz.

- Nie flirtował ze mną. Twoja definicja jest niewłaściwa.

To na sto procent zacięty głos Rose.

- Co, u diabła? – pyta Lo. Bierze pilota z moich kolan i wycisza telewizję.

Jak na zawołanie, otwierają się drzwi wejściowe.

Connor ubrany w drogi garnitur przytrzymuje otwarte drzwi, podczas gdy Rose idzie
przodem w swoich zimowych botkach na dwunastocentymetrowych obcasach, czarnej sukni
wieczorowej i białym futrze.

- Flirtowanie – recytuje Connor – to zachowanie w sposób okazujący przyciąganie


seksualne. Możesz zaakceptować moją definicję albo skonsultujemy się z Merriam-Webster,
choć moja jest właściwsza.

Szepczę pod nosem do Lo:

- Chyba Rose nadal jest dziewicą.

- No co ty.

- Jestem doskonała w wyłapywaniu sygnałów – odparowuje Rose, wciąż prowadząc


werbalną bitwę z Connorem. – Wiem, kiedy ktoś ze mną flirtuje, Richardzie.

On zamyka drzwi, nieszczególnie zdenerwowany czymkolwiek, co się wydarzyło. W


ciemnoniebieskich oczach nosi jedynie rozbawienie im dłużej Rose fuka i dmucha niczym
wilk gotowy do zdmuchnięcia domu świnek. A potem odzywa się tak swobodnym, płynnym
francuskim, że słowa brzmią, jak złoty miód spływający mu z języka.

Ona odpowiada wściekle po francusku.

Brzmi to brutalnie.

Stoją przed sobą tak, jakby prowadzili pojedynek.

- Potrzebują tylko różdżek – szepczę do Lo.

- Nigdy nie zrozumiem Krukonów – mówi do mnie. Connor i Rose należeliby do


najmądrzejszego domu w czarodziejskim świecie. Bez wątpliwości. Jeszcze przed
zetknięciem z ich głowami, tiara przydziału wykrzyknęłaby Ravenclaw!

89 | S t r o n a
Thrive

- Luna Lovegood jest całkiem fajna, a pochodzi z Ravenclawu – odpieram, kiedy Rose
prostuje plecy i robi krok do przodu.

Connor śmieje się z czegoś, co powiedziała po francusku, trudno mu powstrzymać


promienny uśmiech wart miliard dolców.

Lo mówi:

- Tylko dlatego, że Luna Lovegood lubi pozostałe domy tak bardzo, jak swój.

Przenoszę spojrzenie pomiędzy Rose i Connorem. Chociaż są tacy mądrzy, to spędzają


mnóstwo czasu w naszym wymiarze.

To moi najulubieńsi Krukoni na świecie.

- Connor nie wierzy w magię – przypomina mi Lo.

- Wydaje mi się, że Rose mogłaby go przekonać.

- Być może. – Lo podnosi głos, żeby go usłyszeli. – Nie powinniście być teraz w hotelu?
– Nie dodaje i uprawiać seks, ale ta myśl jest bezgłośnie stwierdzona. A przynajmniej… dla
mnie.

Rose obraca do nas głowę, dopiero co zauważając naszą obecność.

- Przyjęcie było okropne.

- Przyjęcie było nudne. To różnica – mówi nonszalancko Connor. Rozgląda się wokoło,
przyglądając się nam siedzącym na fotelu oraz Ryke’owi i Daisy na kanapie.

Rose dostrzega naszą młodszą siostrę równie szybko i obchodzi kanapę, żeby do niej
podejść, Connor nie opuszcza jej boku.

- Co wy tutaj robicie?

- Nasze imprezy były chujowe – odpowiada Ryke. I orientuję się, jak szybko zabrał
światło reflektorów z Daisy. Dokładnie tego by chciała.

Lo podnosi ręce.

- Nie rozumiem. Przyjęcie odbywało się w waszym pokoju hotelowym? – pyta, jakby
tylko on myślał tutaj logicznie. – W innym wypadku moglibyście opuścić przyjęcie bez
przychodzenia tutaj. – Rzuca Connorowi spojrzenie pytające co się stało, do cholery?

- Nie jesteśmy już mile widziani w pewnym hotelu… na wieki. Takie były słowa
kierownika. – Connor poluzowuje sobie muszkę. – Nie obwiniam go za myślenie o nas, jak o
nieśmiertelnych. W pewnych cywilizacjach byłbym uważany za boga.

Rose wwierca w niego żółtozielone oczy.

90 | S t r o n a
Thrive

- Gratulacje, oficjalnie stałeś się najbardziej zarozumiałym człowiekiem na planecie


Ziemia. – Iron Man nim jest. Ale gryzę się w język.

- To Iron Man – odzywa się Lo. Dosłownie podnoszę się, jakbym wznosiła się w
powietrze. Całuję go w usta tak niespodziewanie, że chyba on także jest zaskoczony.

Rose podnosi do niego rękę, jakby mówiąc trzymaj się od tego z daleka.

Lo ma to gdzieś. Patrzy na mnie z pytaniem i tęsknotą. Jakby znowu chciał mnie


pocałować. Ale zatrzymuję się. Pokazuję mu, że potrafię.

Nie chcę seksu.

Jedynie pocałunek.

Tak jak w Cancun. Gdy byłam na drodze do prawdziwego wyzdrowienia. Znowu dotrę
do tego punktu. Czuję to.

Dzisiaj jest dobry dzień.

On unosi usta w uśmiechu, mówiąc wszystko, co trzeba powiedzieć.

Jest ze mnie dumny.

Wracam spojrzeniem do starszej siostry. Connor nadal się do niej uśmiecha i mówi po
francusku. Cholera. Otwieram mój telefon z klapką i staram się włączyć tłumacza, ale Connor
mówi za szybko, żebym cokolwiek wpisała. W tej chwili chciałabym mieć fajniejszy, nowszy
telefon z aplikacjami, które tłumaczą po dźwięku i nie trzeba nic wpisywać ręcznie.

Zastanawiam się nad zabraniem komórki Lo, ale jedną rękę wciąż trzymam w torebce z
popcornem.

Na szczęście Rose używa angielskiego.

- Kierownik przesadzał.

- Najwyraźniej – mówi Connor – lecz to nie zmienia faktu, że zostaliśmy dzisiaj


wyrzuceni.

W mojej głowie zaczynają poruszać się trybiki. Otwieram szeroko oczy w olśnieniu i
krztuszę się ziarenkiem popcornu. Lo klepie mnie po plecach. Podaje mi coś, co było wodą
Ryke’a. Obrzydliwie stała się wspólna. Uruchamia się mój instynkt przetrwania i wypijam ją
bez namysłu.

Rose. Znalazła sposób, żeby uniknąć apartamentu Connora bez zdrady czy postawienia
go w krępującej pozycji. Sprawiła, że hotel ich wyrzucił.

Ma niezłą ikrę i lekkiego bzika. Nie byłoby łatwiej, gdyby powiedziała mu, że nie chce
seksu?

91 | S t r o n a
Thrive

- Roztrzaskałam w lobby jedną butelkę szampana – oświadcza Rose. – Ta kara była


bezpodstawna.

- Nazwałaś kierownika ciotą z nadwagą – odpowiada Connor, unosząc brew. – I to co


zrobiłaś nie było przypadkowe.

- No i? – odparowuje obronnie.

- Jeżeli chciałaś wracać do domu, kochanie, mogłaś tylko tak powiedzieć.

Ha! To samo jej zasugerowałam, prawda? Mam taką nadzieję. Niewiele pamiętam z
tamtej rozmowy telefonicznej. Wtedy usta i ręce Lo wędrowały do niebezpiecznych
zakątków.

- Wtedy byś wygrał – mówi mu.

Rzuca jej spojrzenie.

- I tak wygrałem.

- Ale…

- Seks nie jest dla mnie nagrodą. Nie wiem, ile razy muszę ci to mówić, żebyś nareszcie
uwierzyła.

Po raz kolejny zaczynają rozmawiać po francusku i Lo przysuwa mnie bliżej do siebie,


opierając ramię na kołnierzyku mojej bluzki. Podnoszę pilota i przywracam głos w
telewizorze, który wisi nad kominkiem.

- Trzydzieści sekund – odlicza gospodarz.

Cofam się myślami do ostatniego sylwestra, kiedy Lo był na odwyku, kiedy spędziłam
większość nocy z Daisy, kiedy siedziałyśmy w samochodzie Ryke’a – utknęliśmy w korku –
gdy zegar wybijał północ.

- Dwadzieścia sekund.

Teraz jestem w ramionach Lorena Hale’a.

On jest trzeźwy.

Ja się leczę.

Nie miałam pewności czy kiedykolwiek znajdziemy się w takim miejscu. Spoglądam na
Daisy, która utrzymuje łyżkę na nosie z promiennym uśmiechem – dzisiejszej nocy to jej
pierwszy prawdziwy uśmiech. Ryke patrzy na nią dłuższą chwilę, po czym targa jej włosy.
Łyżka spada jej na kolana.

Connor i Rose stoją parę centymetrów od siebie przy stoliku do kawy, on trzyma ręce na
jej biodrach. Jej klatka piersiowa unosi się i opada szybciej od jego, ale Connor wlepia

92 | S t r o n a
Thrive

spojrzenie w Rose, tak usidlony, jakby była więcej niż prześliczna – jakby mógł wziąć ją w
tej oto chwili bez jakiegokolwiek zawahania.

Obracam się do Lo i kładę kolana po jego bokach, siedząc na nim okrakiem.

- Dziesięć sekund – woła gospodarz.

- Brakowało mi ciebie rok temu – mruczy Lo, trzymając rękę na moim policzku, gładząc
kciukiem skórę.

Całuję go w zaostrzoną żuchwę i nim się odsuwam, on całuje mnie obok warg, a moje
nerwy śpiewają na ten dotyk. Tak.

- Pamiętasz, jak byliśmy mali? – szepczę. – Goniłeś mnie przed północą.

- Osiem! – wołają w telewizji. – Siedem!

Lo wsuwa palce w moje włosy, obejmując moją twarz.

- Zawsze brakowało ci tchu.

Uśmiecham się.

- Chciałam, żebyś mnie złapał.

Przesuwa bursztynowymi oczami po mojej twarzy, jakby zapamiętywał każdy jej


szczegół.

- Tak myślałem.

- Pięć!

- Złap mnie – szepczę.

- Cztery!

- Już to zrobiłem – mruczy.

Przytulamy się do siebie, jakby nasze ciała nigdy się od siebie nie oderwały, ani na trzy
miesiące, ani na kilka lat, ani na żaden inny moment życia.

Przywiera do mnie ustami, ściskając ręką włosy. Przysuwam się jeszcze bliżej do jego
ciała, ten pocałunek przyciąga mnie do niego niczym magnez.

- Jeden!

W tej chwili wszystko inne jest tylko tłem naszej historii.

Dopiero po kilku minutach słyszymy wiwaty w telewizji, ludzie na Times Square


świętują z konfetti i pocałunkami.

93 | S t r o n a
Thrive

Connor i Rose całują się bez zahamowania. To namiętne, mocne pocałunki, które mają
miejsce po tłumionych emocjach ze sprzeczek. On ma kontrolę, trzyma rękę na jej
pośladkach, ani na chwilę nie odrywają się od siebie, kiedy prowadzi ją tyłem. Rose uderza
ramionami o ścianę.

- Wow – mówię. Nim Lo zdąży zakryć mi oczy, przenoszę wzrok. Nie chcę być
podniecona tym. Co za żenada – z mojej strony.

- Zdajecie sobie sprawę, co to znaczy? – pyta Daisy, skupiając moją uwagę na kanapie.

Początkowo sądzę, że mówi o Connorze i Rose. Dla mnie to znaczy, że ich kujonowata
miłość krąży po orbicie. Tam gdzie być powinna.

Ale ona na nich nie patrzy. Wpatruje się w ekran telewizora, a Ryke trzyma rękę na
kanapie obok jej głowy. Nie wygląda na to, żeby wymienili się noworocznym pocałunkiem,
ale zastanawiam się czy o tym pomyśleli. Chociaż przez chwilkę.

- Co? – pytam.

Wpatruje się zamyślona w przestrzeń, ni to podekscytowana, ni to przestraszona.

- Za kilka dni będziemy filmowani. – Milknie. – Do reality show.

O.

Cholera.

94 | S t r o n a
Thrive

CZĘŚĆ DRUGA
„Właśnie tak przetrwałam. Raz za razem. To moja tajemnica. Przetrwałam, ponieważ tak
chciałam… Jak przetrwałam apokaliptyczny ogień? Po prostu nie chciałam czuć płomieni.”

- Emma Frost, Dark Reign: The Cabal Vol 1 #1

95 | S t r o n a
Thrive

{12}
0 lat: 05 miesięcy

Styczeń

Loren Hale
- Musisz nagrywać wszystko, co robimy? – pytam niskiego, tłustego gościa z kamerą. Brett
nie może mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Gdy Lily powiedziała mi o reality show, moją
pierwszą myślą było kurwa, nie. Czemu mielibyśmy dobrowolnie brać udział w takiej męce?
A wtedy zaczęła dukać o tym, że to może pomóc złagodzić jej poczucie winy i może ludzie
ujrzą w nas prawdziwą parę.

Przekonała mnie dopiero, kiedy powiedziała:

- Zrobię to, Lo. Z tobą albo bez ciebie. A jeśli bez ciebie, to nie będziemy się za często
widywali przez pół roku.

Pół roku bez niej.

Nigdy mi się to nie przydarzyło.

Próbuję przypomnieć sobie tak długi okres bez Lily i nie potrafię znaleźć żadnego
wspomnienia. Jedyną przyszłością, jakiej pragnę jest ta, która kończy się na niej.

Jeśli oznacza to uczestniczenie w reality show, dobrze. Bułka z masłem. My zapewnimy


całą dramę.

Stoję przed drzwiami naszej sypialni. W domu Princeton. Patrzę z góry na Canon Rebel i
trzymającego ją przysadzistego kamerzystę. Lily czepia się framugi drzwi, osłonięta moim
ciałem.

Znajduje się dokładnie tam, gdzie chcę.

Brett milczy, ale moje wściekłe spojrzenie musiało go zmotywować, ponieważ w końcu
się odzywa.

- Nie mogę do was mówić. No wiesz… - Odchrząkuje. – Czwarta ściana. – Chodzi mu o


granicę pomiędzy aktorami a publicznością.

Unoszę brwi. Interesujące.

- A więc będziesz stał tutaj w milczeniu… nieważne co?

Potakuje.

Może przeceniłem to, jak okropne będzie to reality show. Zero nękających pytań? Zero
krzyków od kamerzysty? Możemy robić, co chcemy.

96 | S t r o n a
Thrive

Huh.

Spoglądam na Lil, która ma na sobie czarny kombinezon i złoty naszyjnik. Strój wybrany
przez Rose. Najwyraźniej dziewczyny muszą nosić ubrania z kolekcji Calloway Couture – dla
promocji.

Na szczęście nie wygląda, jak Rose.

Wciąż ma tę delikatnie zarysowaną, krągłą twarz, chude ramiona i nogi. Jest urocza. W
każdym sensie tego słowa. I jest cała moja.

Robię krok bliżej Lily i opieram rękę nad jej głową. Gdy opuszczam na nią spojrzenie,
rozchyla wargi, jakby pytając czy ty ze mną flirtujesz?

Hamuję uśmiech. Tak, flirtuję z tobą, Lil. Odpycham jakiekolwiek lęki w głębokie
zakamarki umysłu. Da sobie z tym radę bez seksu. Musi. Ponieważ nie możemy pieprzyć się
za każdym razem, kiedy tak jej dotknę.

Trzymając jedną rękę nad jej głową, drugą opuszczam na brzeg jej kombinezonu.
Wsuwam palce w szlufki na jej biodrze i nieruchomieję.

Jej oddech urywa się w gardle, przenosi spojrzenie z moich ust na oczy. A potem na jej
szyi występują rumieńce. Zerka na przeklętą kamerę.

Rzecz w tym – mamy więcej wolności w publicznym okazywaniu uczuć, kiedy śledzą
nas kamery. Zamiast sprawiać, żeby Rose myślała, iż sypiamy ze sobą więcej, zwalamy winę
na przesadne zachowanie dla widzów programu. Teraz Rose rzadko kiedy mnie karci.

Tak długo, jak Lily będzie dawała sobie radę, nic nam nie będzie.

Ściskam ją w talii, nie puszczając jej szlufek. Zsuwam palce pod kości biodrowe,
materiał kombinezonu jest o wiele bardziej miękki od jej dżinsów.

Lily odrywa plecy od framugi i zarzuca mi ręce na szyję. Nachylam się, żeby ją
pocałować, a ona próbuje spotkać się ze mną w połowie drogi. Odchylam się lekko i Lily
chwyta łapczywie powietrze.

Otwiera szeroko oczy, dysząc.

- Nie fair.

- Nie słyszałaś? – Unoszę usta. – Jestem największym flirciarzem w Princeton. – Milknę,


uśmiechając się szerzej. – I Filadelfii.

Uderza mnie lekko w ramię.

Unoszę brwi.

- Czy to miłosne pacnięcie?

97 | S t r o n a
Thrive

Wali mnie mocniej.

Pocieram się po ramieniu, krzywiąc teatralnie.

- Zaczęłaś ćwiczyć, Lil?

Podnosi rękę i napina „muskuły”, a raczej bardzo małe wybrzuszenie.

- Ryke dał mi na urodziny 2-kilogramowe ciężarki, pamiętasz? Powiedział, że muszę


nabrać mięśni.

Pamiętam.

- To był gówniany prezent urodzinowy.

- Twój był lepszy – oświadcza z ciepłym uśmiechem. Celowo dałem jej spóźniony
prezent. Podczas Comic-Conu udało mi się zebrać autografy paru artystów na ulubionych
komiksach X-Menów Lily. Pomógł fakt, iż rozdzieliliśmy się, kiedy poszła na panel.
Wróciłem na piętro konwentu tylko po to, by zdobyć ich autografy.

Pobliska kamera wypełnia krótką ciszę, poruszając z jękiem obiektywem. Lily znowu
zamiera.

- Co dałeś Lily? – pyta Brett.

Przeszywam go spojrzeniem. A więc to by było na tyle z nie zadawaniem pytań.

- Mówiłeś, że nie możemy do ciebie mówić, ale ty możesz mówić do nas? – Jak to działa,
do diabła?

- No – odpiera wymijająco.

Krzywię się i patrzę spode łba jednocześnie.

Brett robi krok do tyłu.

- Nie musisz odpowiadać – mamrocze pod nosem.

Prawdopodobnie boi się, że wtrącę mu z rąk kamerę. Coś takiego zrobił kiedyś Ryke
paparazziemu i dostał za to poważną karę pieniężną.

Patrzę prosto na Bretta, pytając:

- Chcesz wiedzieć, jak zaspokajam seksoholiczkę? – Gdy przenoszę spojrzenie na Lily,


ona wstrzymuje oddech. Unoszę jej brodę, zmuszając do spojrzenia mi w oczy.

A potem ją całuję. Głęboko. Namiętnie. Jakbyśmy byli stworzeni do dzielenia się tlenem.
Rozchylam jej wargi językiem, smakując jej i skupiam się na dolnej wardze. Ssę ją łagodnie,
a ona instynktownie zarzuca nogę na moje biodro, bezgłośnie błagając mnie, żebym wcisnął
się pomiędzy jej uda. Prawie mi staje, szczególnie kiedy przyciska się do mnie mocniej
spowita silną, gorączkową żądzą.

98 | S t r o n a
Thrive

Okazuje swoje nienasycenie każdym głośnym jękiem i napierając na mnie. Karmię ją


każdym szorstkim ruchem, który uderza w jej szczupłe ciało. To głód, który znają dobrze
jedynie nałogowcy. Dlatego ludzie odwracają wzrok, kiedy się całujemy. Surowe pragnienie
ściska mojego kutasa, płuca, umysł. Zsuwam wargi na jej szyję i moja ręka niebezpiecznie
kieruje się do krawędzi pomiędzy jej talią, a brzuchem.

Kiedy po raz kolejny całujemy się bez zahamowania, moja głowa eksploduje i tracę
zmysł otoczenia. Nie obchodzi mnie nikt inny prócz Lily. Unoszę jej dłoń nad głową,
splatając razem ze swoją, tak jak robiłem to wiele razy wcześniej.

Lily jęczy przy pocałunku, ale nie zatrzymujemy się.

Będę kochał Lily tak, jak tego chcę.

Przytłaczająco, bezkompromisowo.

Odwróćcie spojrzenia, jeśli musicie.

Wsuwam rękę pomiędzy jej nogi i ściskam. Ona stara się stłumić okrzyk, ale i tak
wydobywa się spomiędzy jej warg. Uśmiecham się w następny pocałunek, podczas gdy Lily
kładzie ręce na moim torsie i odpycha mnie.

Rzuca spojrzeniem na kamerę.

To chyba pierwszy raz, kiedy mnie odrzuciła – oczywiście odkąd jesteśmy oficjalnie
parą.

Jezu, może to reality show naprawdę do czegoś się przyda.

Szczypią mnie usta. Ona ciężko oddycha.

Podążam za jej spojrzeniem i rozciągam wargi w szerszym uśmiechu.

Brett ma poczerwieniałe policzki i bardzo się stara, żeby nie patrzeć nam w oczy.

Lily twierdziła, że tęskni za droczeniem się. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że
mnie też tego brakowało.

Na moim czole zbiera się cienka warstwa potu.

- Napaliłeś się, Brett? – pytam go.

Wydaje niezręczny odgłos przypominający pomruk.

- Nie możesz…

- Do ciebie mówić? Racja. – Rzucam mu półuśmiech.

Sześć miesięcy reality show… damy radę. Z łatwością.

99 | S t r o n a
Thrive

Rozbrzmiewa telefon Lily. Wyciąga z kieszeni swoją komórkę z klapką i jej nastrój
pochmurnieje.

- Rose pyta o degustację tortów.

Staram się powstrzymać grymas, ale na pewno pojawił się na mojej twarzy. Nie jestem
Connorem Cobaltem. Nie potrafię ukrywać uczuć.

- Co chcesz mieć na tym ślubie? – Naszym ślubie. Teraz naprawdę się krzywię. Cholera.
Powoli się uczę, żeby nie zerkać na kamery.

Bierzemy ślub ze względu na wizerunek, chociaż będzie prawdziwy. Kocham Lily na


zabój, lecz nie cierpię świadomości, że ten dzień jest dyktowany przez jej mamę i mojego
tatę.

Wolałbym uciec na ślub do Vegas.

Ale to nie jest częścią planu „uzdrowienia wizerunku”.

- Nieszczególnie mnie to obchodzi – odpowiada cichutko.

Wzruszam ramionami.

- Mnie też nie. Odpisz jej, żeby sama wybrała.

Lily kiwa głową, opuszczając ramiona.

Gdy kończy odpisywać na wiadomość, przyciągam ją do siebie i przytulam. Nic nie


mówię. Po prostu ją trzymam.

Sześć miesięcy do naszego ślubu… ta, właśnie uderzyła we mnie rzeczywistość.

100 | S t r o n a
Thrive

{13}
0 lat: 05 miesięcy

Styczeń

Lily Calloway
W ciągu zaledwie trzech dni nasz świat uległ zniekształceniu. Dopiero się okaże czy to
okropna, czy katastroficzna zmiana.

- Widziałaś łazienki? – pyta Daisy, padając na moje łóżko.

- Jeszcze nie – odpieram. Mam inną misję.

Puste kartony zaściełają podłogę mojej nowej sypialni w domu w Filadelfii. Wciąż nie
mogę znaleźć mojej siatki przed owadami. Albo ludzie prowadzący przeprowadzkę wzięli ją
dla siebie, albo Lo rzucił ją w jakiś kąt, kiedy się rozpakowywaliśmy. Nie zdawałam sobie
sprawy, że przywiązałam się do tej siatki, dopóki jej nie zgubiłam. Udawanie nocą, że jestem
w safari nie będzie takie samo.

Ostrożnie przyglądam się drzwiom na wypadek, gdyby Brett, Ben albo Savannah (trio
kamerzystów) wpadli do mojego nowego pokoju, żeby nas filmować.

Przez kilka minut muszę występować incognito. Wspinam się na komodę, którą dopiero
co przynieśli tutaj ludzie od przeprowadzki. Z miotłą w ręce wychodzi mi to bardzo kiepsko,
ale udaje mi się utrzymać równowagę.

Daisy zbiera długie, blond włosy w wysokiego, niechlujnego koka.

- Co ty wyrabiasz?

- Szukam pluskw – odpieram. Takich w stylu elektronicznych prześladowców. W


korytarzach, salonie, kuchni i innych wspólnych obszarach sufit składa się z krokiew
przeplatanych wieloma kablami oraz kamerami. Rose powiedziała, że musimy przenieść się
do domu w Filadelfii dla lepszej jakości dźwięku, ale kontrakty mówią, że nie można nas
nagrywać w sypialniach.

Nie będę ryzykować.

Świat i tak uważa mnie za seksualną wariatkę. Nie chcę, żeby nagrali prywatne akty
pomiędzy mną i Lo. Czubkiem miotły szturcham kable i podejrzanie wyglądające czarne
pudełko. Staję na czubkach palców.

O mój Boże.

Pomiędzy krokwiami jest tyle przestrzeni, że zmieściłby się tam cały, czołgający
człowiek, a potem zsunąłby się na dół, jak w Mission Impossible i filmował nas podczas snu.

101 | S t r o n a
Thrive

- Co jest?

Obracam się na dźwięk głosu Lo i komoda chwieje się pod moimi gołymi stopami. Kiedy
skupiam się na nie spadnięciu, Lo bierze mnie na ręce i stawia bezpiecznie na ziemi.

- Sprzątasz? – pyta Lo, unosząc brwi. – Bo nigdy nie widziałem, żebyś dzierżyła miotłę.

- Szukała pluskw – odpowiada mu Daisy, siedząc po turecku na brzegu łóżka.

Lo ściąga brwi.

- Myślałem, że Rose zatrudniła już tępiciela. – Ten budynek jest stary, co zdenerwowało
Rose bardziej niż kogokolwiek innego. Lubi czyste pomieszczenia, a nie śmierdzące
stęchlizną, brudne szczeliny pełne pajęczyn i, od czasu do czasu, szczurów. Mnie to tak nie
przeszkadza. Może dlatego, że tak bardzo koncentruję się na kamerach.

- Nie takie pluskwy. – Wskazuję czarne pudełko. – To kamera.

Marszczy gniewnie czoło i podąża spojrzeniem za moim palcem.

- Wygląda, jak bateria.

Serio? Czuję żar na szyi.

- Tylko chciałam sprawdzić. – Teraz jestem nałogowym, spanikowanym dziwakiem. –


Mogą tam być też czołgacze.

Uświadamiam sobie, że te słowa nie miały żadnego sensu poza moim mózgiem.

Profesor Xavier by zrozumiał.

Lo kładzie rękę na mojej talii i przyciąga do siebie.

- Sprawdzę krokwie razem z Rykiem.

- Czołgacze to ludzie – mówię durnie.

Uśmiecha się.

- Domyśliłem się.

Nabieram gwałtownie powietrza.

- Teraz umiesz czytać mi w myślach? Twoja supermoc w końcu zaczęła działać.

- Nie – odpiera, wpatrując się we mnie. – Po prostu za dobrze cię znam.

Och.

- Powiadomisz mnie, kiedy zdobędziesz swoją supermoc?

102 | S t r o n a
Thrive

Potakuje i przesuwa palcami po moim gardle. Uwielbiam fakt, że dotyka mnie o wiele
częściej.

- Jednak muszę cię ostrzec, że może żadnej nie mam.

- Nie szkodzi – mówię. – Czasami podoba mi się myśl, że jesteśmy śmiertelni.

Lo nachyla się, żeby mnie pocałować, ale głośny trzask nas rozdziela. Brett potknął się o
lampę na podłodze, lądując na kolanach.

- Niezłe złapanie – rzuca ironicznie Lo. Brett nie opuścił kamery, ale jest przymocowana
do jego piersi jakimś dziwnym urządzeniem, które wygląda niczym kamizelka kuloodporna,
tyle że plastikowa. Chyba Connor nazwał to steadicam.

Ryke przechodzi obok naszego pokoju i zatrzymuje się, dostrzegając Bretta. Pomaga mu
wstać i wchodzi do środka.

- Widzieliście łazienkę?

Daisy zapytała o to samo. Chyba wiedzą o czymś, o czym my nie.

- Jeszcze nie – odpowiada Lo, nie tak zaniepokojony jak ja.

Daisy schodzi z mojego łóżka i stoimy w czwórkę w niekomfortowym milczeniu.

Wszyscy mieszkamy razem.

Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło.

To coś nowego, dziwnego i bardzo mocno chciała tego produkcja. Wielki powód, dla
którego przeprowadziliśmy się do Filadelfii. Pół roku kręcenia Księżniczek Filadelfii stało się
o wiele bardziej interesujące.

Daisy przerywa ciszę.

Nigdy wcześniej nie mieszkałam z facetem – mówi to z większą pewnością niżeli


zrobiłabym to ja. Będzie w tym samym domu, co Lo, Connor i Ryke. Większość życia
mieszkałam z Lo, więc dla mnie niczym się to nie różni.

Ryke i Lo wymieniają się spojrzeniami, których nie mogę rozgryźć, po czym Ryke mówi:
- Chyba to przypomina to, do czego przywykłaś.

- Wątpię.

- Dlaczego? – pyta.

- Nie przywykłam do tego, że dwa piętra nade mną mieszkają mężczyźni o wzroście
ponad metr osiemdziesiąt. – Daisy wybrała piwnicę ze wszystkich pokoi. Mówiła coś o
późnym wracaniu do domu po sesjach zdjęciowych i o tym, że nie chce nikogo obudzić.

103 | S t r o n a
Thrive

Schody skrzypią. A ona jest miła. Ta mieszanka zaprowadziła ją do najciemniejszego


pomieszczenia.

Wolałabym, żeby spała tu na górze.

Śmierdziało tam kocimi sikami, a ponieważ Sadie, kotka Connora, teraz również z nami
mieszka – może być winowajczynią, która wybrała już sobie pierwszą ofiarę.

Sadie to urodzona kryminalistka.

- Mam metr dziewięćdziesiąt jeden – poprawia ją Ryke, marszcząc brwi.

Daisy wzrusza ramionami.

- To samo.

- Nie – odpiera jednym słowem Ryke.

Daisy próbuje powstrzymać uśmiech.

- Nigdy wcześniej nie dzieliłam prysznica z mężczyzną.

Marszczymy z Lo czoła. On wyprzedza moje pytanie.

- Nie masz własnego prysznica na dole?

Uśmiech Daisy blednie i wymienia się spojrzeniem z Rykiem. Dobra, wszyscy dzielą się
spojrzeniami, tylko nie ja. Czuję się, jak dziecko wybrane na końcu do gry w dwa ognie.

- Nie masz prysznica? – pytam, próbując odnaleźć tutaj odpowiedź.

- Um, może oboje powinniście obejrzeć łazienkę – odpowiada Daisy, przestępując nad
jakimś kartonem i przepycha się obok Bretta by dotrzeć do drzwi.

Idziemy za nią.

- Czy prysznic jest obrzydliwy? – zastanawiam się.

Lo ściska moją rękę w drodze.

- Może znaleźli pleśń czy coś w tym stylu.

Niezła teoria.

- Może w wannie zamieszkał żółw z dzieciątkami.

Lo myśli nad tym, po czym mówi:

- A prysznic zdecydowanie jest pełen węży.

104 | S t r o n a
Thrive

- Małp – dodaję. – W szafce jest gniazdo małp. – Wyobrażam sobie Jumanji, domowe
zoo w łazience z bluszczem oraz śmiertelnymi roślinami. Następne pojawią się zabójcze
pszczoły.

- Małpy nie mają gniazd – odpiera Lo. No to gdzie mieszkają małpy?

- Jesteście cholernie dziwni – mówi Ryke. Mamy ogromną wyobraźnię. Nie pomaga fakt,
że bardziej od rzeczywistości kochamy komiksy.

Ryke i Daisy zatrzymują się nagle pośrodku długiego, wąskiego korytarza. Niemal
wpadam na tors Ryke’a, a kiedy robię krok do tyłu, uderzam w kamerę Bretta.

- Przepraszam – mamroczę. Wyraźnie nie radzę sobie w ograniczonych przestrzeniach.

Z głównego piętra pod nami dobiegają nas głosy.

- Wybierasz się gdzieś, Scott? – pyta gniewnie Rose. – Oby do Kalifornii, gdzie jesteś
faktycznie potrzebny. – Rose brzmi na bardziej wkurzoną niż zwykle.

- Kim jest Scott? – pyta szeptem Daisy.

Chyba tylko ona nie ma informacji. Ktoś powinien był powiedzieć jej szybciej.

- Producent programu – odpowiada Ryke.

Zastanawiam się nad przybliżeniem do schodów, żeby móc go zobaczyć. Rose przez
wiele nocy narzekała na wrogiego kobietom producenta. Jednak musi go znosić ze względu
na reality show.

Nie odrywam stóp od podłogi, za bardzo zaniepokojona łazienkami, żeby się ruszyć.

- Jestem potrzebny tutaj – mówi Scott. – Po prostu ludzie potrzebują czasu, aby zdać
sobie sprawę, co jest dla nich dobre.

Ryke splata ramiona na klatce piersiowej, przysłuchując się uważnie razem z Daisy i Lo.
Wszyscy podsłuchują, kiedy ja panikuję w duchu przez łazienki.

Nie uważam, że w naszych szafkach są małpy.

Jednak nie wykluczam żółwi.

Lo szepcze:

- Już nie cierpię tego gościa.

- Ja też – odpiera Ryke. – Jeżeli zadrze z jedną z dziewczyn…

- Nie ma mowy – przerywa mu Lo. – Connor przejrzał jego historię.

- Nie mam tak wielkiej wiary w Connora, co ty – szepcze Ryke.

Lo poklepuje brata po plecach, mówiąc:


105 | S t r o n a
Thrive

- Więc uwierz we mnie. – Zna Daisy, Rose i mnie prawie całe życie. Nie pozwoliłby
Scottowi nas dręczyć bez zrobienia wielkiej awantury.

Ryke wypuszcza spięty oddech i kiwa głową.

Zliczam pięć drzwi w tym korytarzu. Daisy trzyma rękę na mosiężnej klamce jednych z
nich. Czy to korytarz prowadzący do łazienek?

Wyłapuję końcówkę komentarza Scotta. - …pokazanie cycków podniosłoby wskaźniki


oglądalności.

Opada mi szczęka. Co?!

- Tak samo kopnięcie cię w tyłek – odparowuje Rose.

Lo zaciska zęby.

- Schodzę tam – szepcze Ryke.

- Nie – mówi Daisy, chwytając Ryke’a za przedramię. Stopuje go przed zejściem na dół.
– Musimy pokazać Lo i Lily łazienkę. A Rose nie będzie zadowolona, że przychodzisz jej na
ratunek.

- No – przytakuję. – Rose daje sobie radę ze wszystkim.

Ryke niechętnie zmienia kierunek i kładzie dłoń na plecach Daisy, bezgłośnie mówiąc
jej, żeby otworzyła drzwi.

Proszę bardzo.

Stare drewno skrzypi, kiedy otwiera drzwi na oścież. Powoli wchodzimy do środka i
moja szczęka opada jeszcze niżej. Zero żółwi, małp czy pleśni.

Dwa prysznice są ogromne. Tak naprawdę to za bardzo. Jakby były stworzone do


wspólnego użytkowania. O mój Boże. Co jeśli są stworzone specjalnie do orgii? Co jeśli
produkcja sądzi, że prześpię się w nich z kilkorgiem ludzi?

- Co to ma być? – pyta Lo z furią w oczach.

- Wszyscy dzielimy jedną łazienkę – ogłasza Ryke, opierając się o jedną z czterech
umywalek.

- Rose coś by powiedziała… - urywam.

- Nie wydaje mi się, żeby Rose wiedziała o tym przed dzisiejszym dniem – mówi Daisy.

- Lily… - Lo kładzie dłoń na moim ramieniu z niepokojem malującym się na cudownej


twarzy. Muszę wyglądać na zatrwożoną. A przynajmniej właśnie tak się czuję.

Prywatność była odbierana mi kawałek po kawałku od miesięcy i teraz całkowicie


zniknęła.

106 | S t r o n a
Thrive

- Nie podoba mi się to – mruczę pod nosem.

Moją natychmiastową myślą nie jest cholera, nie możemy pieprzyć się pod prysznicem.
To trzecia lub czwarta myśl, co (tak myślę) jest postępem. Pierwszą myślą jest to, jaka będę
zażenowana, jeśli Ryke lub Connor wpadną do łazienki, kiedy będę brać prysznic. O nie… co
jeśli kamerzysta zobaczy mnie nago? Co jeśli to nagra?

- Nie mogą filmować w łazience. Tak jest napisane w kontrakcie – przypomina mi Lo.

- Na pewno nie umiesz czytać mi w myślach? – szepczę bez humoru w głosie.

Przytula mnie mocno. Nigdzie nie jest bezpieczniej niż w ramionach Lorena Hale’a.

- Masturbujesz się pod prysznicem? – Daisy pyta nonszalancko Ryke’a z uśmiechem w


głosie. Lo od razu się spina. Ona stała się niemal zbyt otwarta w obecności jego brata.

Ryke nie traci rytmu.

- Nie muszę się masturbować, słońce.

- Ojej, tłumiona frustracja musi boleć – odpiera sarkastycznie. – Nic dziwnego, że jesteś
humorzasty.

- Jakie, kurwa, zabawne. – A potem rozplątuje jej włosy z koka, wsuwając sobie na
nadgarstek jej gumkę i targa szorstko jej długie pasma. Blond kosmyki tworzą teraz dziką
fryzurę. Gdy Ryke zabiera od niej ręce, ona uśmiecha się leciutko.

- Z czystej ciekawości – mówi, nie poprawiając sobie włosów – gdzie wybierasz sobie
dziewczyny?

Ryke spogląda na brata, dopiero uświadamiając sobie, że jesteśmy z nim w tym


pomieszczeniu. Wiem, jak to jest czuć tak wielkie przyciąganie do osoby, że zapominasz o
własnym otoczeniu.

Rozchylam usta w nagłym olśnieniu.

Ryke może naprawdę zakochiwać się w mojej siostrze.

W dziewczynie, która za miesiąc kończy siedemnaście lat.

To przeczucie, ale takie, które wyczuwam głęboko w kościach – to samo miałam z


Connorem i Rose.

Nie mogę powiedzieć Lo o moich podejrzeniach. Nie wyjdzie z tego nic dobrego.

- Zawsze jesteś ciekawa – odpiera wymijająco Ryke. Jednak ma problem z cenzurą. –


Spotykam ludzi na siłowni albo gdziekolwiek, kurwa, pójdę.

- Umawiałeś się z fanką? – pyta.

Lo wtrąca się:

107 | S t r o n a
Thrive

- Umawiał. Jak na razie dwa razy. I były w jego wieku.

Ryke gapi się w podłogę bez słowa. Nie potrafię odczytać jego ponurej miny.

- Spoko – mówi Daisy, kiwając parę razy głową. – Na pewno były słodkie. Brałam pod
uwagę randkę z fanem, ale większość jest dla mnie za stara.

- Na przykład są dwudziestotrzylatkami? – zastanawia się zgryźliwie Lo. Krzywię się. To


wiek Ryke’a.

- Nie, bardziej trzydziestopięciolatkami.

Jestem pewna, że Daisy łapie te wszystkie aluzje. Po prostu spokojnie je zbywa.

Łapię Lo za ramię. Jest w takim dobrym miejscu z Rykiem. Nie chcę, żeby to się
zmieniło przez moją młodszą siostrę. Być może pewnego dnia będzie musiało, ale nie teraz.

- Powinnaś wziąć pod uwagę randkowanie z kimś w swoim wieku, Dais – mówi wprost
Ryke.

- Biorę to pod uwagę – odpiera, kierując się do drzwi. – Nic w tym wyjątkowego. – Po
tym wychodzi. Napotykam spojrzeniem obiektyw kamery, która wciąż jest skierowana na
mnie. Jeeezu.

- Ona za bardzo cię lubi – mówi Lo.

- Słuchaj, próbuję dać jej kosza bez zranienia jej pieprzonych uczuć – odpiera Ryke. –
Ale to moja przyjaciółka. Nie odepchnę jej całkowicie.

- Oto wskazówka: może nie trzeba było gadać przy niej o masturbacji. – Lo krzyżuje
ramiona. – Czy to takie, kurwa, trudne?

- Dla mnie tak.

Lo patrzy na niego dłuższą chwilę. Spodziewam się czegoś naprawdę paskudnego. Mówi:
- Mogę się założyć, że nauczyciele nie cierpieli cię w liceum. – Nie tak źle.

Ryke parska śmiechem.

- Niemal każdego dnia dostawałem szlaban za słowo kurwa. Więc nie byli do mnie
zbytnio przywiązani.

Spoglądam za ramieniem Lo na prysznice.

- Są ogromne.

- Wszystko będzie dobrze – zapewnia mnie Lo, opuszczając ręce na moje biodra.

Mam taką nadzieję, ale wszystko, co ustawiła produkcja wygląda na dramatyczną


przynętę.

108 | S t r o n a
Thrive

Nie mamy wyjścia, jak ostatecznie za nią złapać.

109 | S t r o n a
Thrive

{14}
0 lat: 05 miesięcy

Styczeń

Loren Hale
- Co za absurd. – Przeglądam z niedowierzeniem pięciokartkowy scenariusz. Gdy tylko
przyjechaliśmy do Philadelphia Museum of Art., Scott podał mi coś, co wziąłem za broszurkę
muzeum. Okazuje się, iż produkcja chce, aby Lily zachowywała się i mówiła w pewien
sposób. Większość jest po prostu ordynarna.

Lily nachyla się nad moim ramieniem i sapie, czytając zdanie.

- Nie powiem tego.

Obrzucam spojrzeniem kartkę i widzę, czym się niepokoi.

Lily wpatruje się w oczy Lorena z tęsknotą i żądzą cielesną.

Lily: Pamiętam, jak smakowałeś zeszłej nocy. Nie mogę się doczekać, żeby znów cię
posmakować.

- Jezu Chryste – przeklinam. – To jak kiepskie porno. – Przyglądam się małemu tłumowi,
mając nadzieję, że nie stanie się dziś większy. Szybko odnajduję Scotta rozmawiającego
ściszonym głosem z Brettem, który ma przywiązaną kamerę do klatki piersiowej.

Biorę Lily za rękę i prowadzę do dwudziestoośmioletniego gnojka. Gdy tylko


podchodzimy, obraca się, a ja rzucam w niego scenariuszem. Odbija się od jego torsu niemal
bez dźwięku i spada na podłogę.

- Nie będziemy odgrywać scenariusza – mówię wściekle.

Scott Van Wright znalazł wszelkie sposoby, żeby wkurwić mnie w najkrótszym okresie
czasu. Po pierwsze – mieszka z nami. Nikt nie dał mu jebanego zaproszenia, żeby na stałe
zamieszkał na górze. Po drugie, nie mogę znieść widoku jego ciemnoblond włosów,
samozadowolonego wyrazu twarzy i tych kretyńskich, uszytych na miarę, spodni. On jest jak
anty-Connor. Arogancki kutas, który zdobywa nad tobą przewagę i wykrzykuje o tym z
całych sił.

Po trzecie (i najważniejsze) dręczy moją dziewczynę.

Wczoraj próbował osaczyć Lily, żeby wypytać ją o jej byłych. Nie minął nawet miesiąc
odkąd żyjemy z kamerami. To nie jest, kurwa, w porządku. Staram się myśleć pozytywnie,
ale takie gówno sprawia, że wybieram cichy bar i butelkę Macallana.

110 | S t r o n a
Thrive

- Więc powiedz swojej dziewczynie, żeby się odzywała – odpiera gładko Scott, zupełnie
spokojny. – Jest taka cicha, że dosłownie wtapia się w tło. Tworzymy show o seksoholiczce, a
nie zakonnicy.

- Stoję tuż obok – mówi Lily, nim zdążę go przeżuć. – Możesz mówić do mnie.

On nie odrywa ode mnie spojrzenia. Poważnie mógłbym dać mu w gębę, ale rzadko
kiedy walczę pięściami.

- Kiedy kamery są włączone, oboje musicie przestać zachowywać się, jakbym był
producentem show – mówi, kompletnie ignorując sytuację.

- Jasne – odpieram. – Jesteś byłym chłopakiem Rose. – Zwykłe kłamstwo. Wymyślona


drama. Scott tworzy sztuczny trójkąt miłosny pomiędzy sobą, Connorem i Rose. Wyraźnie
widać jego motywy.

- Dokładnie – mówi, odpinając jeden guzik białej koszuli. Po co… żeby widzowie
dostrzegli jego mięśnie? Ten koleś….

- Myślicie, że Rose i Connor dadzą radę przyjechać? – Scott szczerzy się, jakbyśmy byli
przyjaciółmi. Lily instynktownie zerka w kamerę. Czerwone światełko jest włączone.

Scott zna już odpowiedź na swoje pytanie. GBA, telewizja publikująca Księżniczki
Filadelfii, chciała więcej scen ze mną i Lily, sam na sam, zatem zaplanowali nam wycieczkę
do muzeum. I najwyraźniej Scottowi również. Mam silne przeczucie, że jest tu tylko po to,
żeby nas wkurzać.

Mrużę oczy z pogardą, a Lily ściska moją dłoń, żeby pomóc mi się uspokoić.

Scott uśmiecha się szerzej.

- Jak tam abstynencja, Lorenie? Wszystko z tobą dobrze?

Gotuje mi się krew w żyłach i czuję, jak mój wzrok robi się jeszcze bardziej wściekły. –
Nie, nie jest dobrze. Po prostu czuję do ciebie litość, koleś. Przez pół roku będziesz patrzył,
jak jeździmy drogimi samochodami, uczestniczymy w ekskluzywnych przyjęciach i latamy
prywatnymi odrzutowcami. A kiedy to wszystko się skończy, wrócisz do swojego
jednopokojowego mieszkania w LA i zdasz sobie sprawę, że nigdy nie będziesz miał
podobnego stylu życia, co my. Nigdy nie będziesz nikim innym, jak podrzędnym
producentem gównianego reality show. – Dotykam swojej piersi. – Cholernie mi cię żal.

Uśmiech i pozory Scotta znikają w ciągu sekundy.

- Chuj z ciebie.

- A z ciebie obleśny gnojek – odpieram. – Nigdy więcej nie pytaj o moją abstynencję.

Lily idzie za mną, kiedy oddalam się w kierunku jednej z wystaw znajdującej się tak
daleko od Scotta, jak to możliwe.

111 | S t r o n a
Thrive

- Próbuje nas sprowokować – przypomina mi.

Czuję ciężar na piersi. Drży mi lewa ręka.

- No to mu się udaje – mówię pod nosem. Pod moją skórą pulsuje szalona nienawiść. Po
prostu pragnę łyku alkoholu. Jakiegokolwiek. Boże, picie jest o wiele lepsze od tego gówna.

- Kocham cię – mówi Lily, sunąc szybko spojrzeniem po moich rysach.

Biorę głęboki wdech. Ja też cię kocham. Słowa utknęły mi w gardle. Zamiast się odezwać
obejmuję jej plecy i przytulam do swojego boku.

Podnosi rękę do ust, chcąc zacząć przygryzać paznokcie. Ale po chwili ją opuszcza.

- Nie mogę stać bezczynnie, Lil, i nie stawiać oporu. On cię stresuje i mnie wkurza. Nie
będę słuchał takich rzeczy od nikogo.

Pomiędzy nami rozciąga się cisza, okrywając moje kłamstwo. Ciągle przyjmuję opieprz
od ojca, ale Lily postanawia nie potwierdzać tego faktu. Na szczęście.

- Nie chcę tylko, żebyś wyszedł na drania, kiedy program zacznie lecieć w lutym –
wyjaśnia – bo nim nie jesteś.

Tak strasznie mocno starałem się nie być tym facetem – tym, który terroryzuje innych
ludzi. Tym, którego potrafi zrozumieć jedynie Lily. Trudno jest odstąpić od tego instynktu.
To instynkt samozachowawczy. Jeżeli nie zaatakuję pierwszy, to zostanę wybity przez
skręcający ból.

Ratuję się.

- Lo? – odzywa się Lily z cieniem niepokoju w głosie.

Obracam się do Lily i biorę w ręce jej delikatną twarz. Dostrzegam, że Brett nagrywa nas
z daleka.

- Będziemy sobą w tym show – mówię. – Pieprzyć wszystkich, którzy nas nie lubią. To
nie ma znaczenia.

Potakuje pewnie głową i posyła mi pokrzepiający uśmiech. Opuszczam ręce. Lily


obrzuca spojrzeniem muzeum.

- Ze wszystkich miejsc, które mogła wybrać produkcja, musieli wybrać coś bardziej z
alejki Rose.

- Wiem. – Pod białymi ścianami stoją obrazy oraz rzeźby. Wokoło przechadzają się
ludzie ze słuchawkami, cicho tu jak w bibliotece. – Jak bardzo będzie nudno?

- Może moglibyśmy się przejść, próbując zgadnąć nazwy obrazów. Ooo. – Pokazuje
portret kobiety w wielkiej renesansowej sukni z kotem na rękach. – Mam jeden. Sądzę, że
jego nazwa to Dama z Kotem.

112 | S t r o n a
Thrive

Rozciągam usta.

- Bardzo kreatywne.

- To najlepsze, co mam.

Podchodzę do obrazu najbliżej nas i odczytuję małą plakietkę pod ramą. Jezu.

- Byłaś blisko. Dama w Błękitnej Sukni.

- Serio? – Uśmiecha się promiennie.

Zamierzam odpowiedzieć, kiedy zauważam, że kieruje się do nas Scott Van Wright.
Dlaczego nie może trzymać się od nas z daleka, do cholery?

- Muszę zadzwonić do brata – mówię do niej cicho. Kiedy tylko to mówię, wiem, że
dzisiaj to mój najlepszy plan. Ten ciężar na mej piersi zaczyna słabnąć.

- Nic ci nie jest? – szepcze.

Nie chcę, żeby zamartwiała się moim nałogiem.

- Potrzebujemy, żeby ktoś odwrócił od nas uwagę Scotta. – Albo zrobię coś, czego
pożałuję.

Lily wykrzywia twarz w plejadzie emocji. Dobrze wie, że nie czuję się najlepiej i
wolałbym, żeby znalazł się tu mój brat. Ale ona nie cierpi utrwalania plotek medialnych o
trójkątach i zdradach.

- A Rose i Daisy? – pyta.

- Rose pracuje w Nowym Jorku, a Daisy jest teraz w szkole. – Pomijam Poppy, ponieważ
nie chciała mieć nic wspólnego z reality show. – Gdybym mógł, zadzwoniłbym do nich przed
Rykiem. – Dodaję dla jej spokoju. Jeśli mam być szczery, to wolę swojego brata od jej sióstr.

Lily otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale Scott podchodzi bliżej. Jest już w zasięgu
słuchu. Udaje, że przygląda się Damie w Błękitnej Sukni.

- Jestem naprawdę wstrząśnięty, że jeszcze nie rzuciliście się na siebie – mówi, wpatrując
się w obraz. – To chyba nowy rekord.

- Nie znasz nas – sprzeciwia się Lily.

- Jesteś seksoholiczką – odpiera. – Chcesz krótszej definicji? – Oblizuje usta. – Lubisz


ujeżdżać fiuty.

Gotuję się ze złości, bolą mnie zęby do tego, jak mocno je zagryzam. Lily kładzie mi rękę
na piersi. Ma zarumienioną twarz, czerwone plamy wystąpiły na jej szyi i policzkach.
Nienawidzę tego, że wprawił ją w zakłopotanie. Nienawidzę tego, że ją zawstydza. Co
najważniejsze, nienawidzę tego, że nic, co powiem nie robi mu żadnej jebanej szkody.

113 | S t r o n a
Thrive

W tej chwili powinienem odejść i zacząć pieprzyć mu życie.

Zrujnowałbym go od wewnątrz.

Jego karierę. Kasę. Wykorzystałbym narzędzia podarowane przez ojca, aby zniszczyć
człowieka. Ale nie mogę.

Tym razem nie mogę.

Ledwo zaczęliśmy reality show. Ale jaka jest alternatywa? Stać tutaj i zbierać gówno?

Nie mogę.

Palą mnie mięśnie. Każdy wdech jest niczym próba wdychania czarnego dymu.

- Spójrz na mnie – mówię pogardliwie, wkurwiony, że Scott nie chce oderwać spojrzenia
od obrazu. Żałosne.

Nareszcie odwraca głowę, ale widzę, że trudno mu utrzymać usatysfakcjonowany


uśmiech, kiedy widzi moją minę.

- Zejdź mi z przeklętych oczu. – To moje jedyne słowa zanim ciągnę Lily na drugą stronę
muzeum, gdzie są wystawione zabytkowe meble oraz srebrne sztućce. Scott na razie zostaje w
tyle.

Wyciągam z kieszeni komórkę i zaczynam pisać do Ryke’a.

Przestań wspinać się po sztucznych skałach i spotkaj się z nami w muzeum.

- Jeżeli dla nas jest taki wredny – mamrocze Lily – to ciekawe, jaki jest dla Rose i
Connora. – Marszczy brwi w konsternacji. – Myślisz, że mówi o niej nieprzyzwoite rzeczy? –
Jej twarz oblewa troska. Nie przywykłem do opiekuńczości Lily wobec Rose.

- Ona potrafi się sobą zająć – przypominam. – A jeśli nie, to ma Connora.

- Tak – mówi cicho Lily – masz rację.

W mojej ręce wibruje telefon. Szybko odczytuję wiadomość.

Nie jestem zaproszony. – Ryke

Serio? Nigdy wcześniej to go nie powstrzymało.

Mam ci wysłać zaproszenie na piśmie? Zabieraj tu tyłek.

Oddaję Lily mój telefon, pytając:

- Chcesz się przejechać?

Potakuje z uśmiechem.

114 | S t r o n a
Thrive

Pochylam się i biorę ją na barana, łapiąc pod nogami. Praktycznie odczuwam na nas żar
obiektywu. Paparazzi musieli zostać na zewnątrz. Ale kamery Księżniczek Filadelfii idą tam,
gdzie my.

Spodziewałem się tego, ale to co innego, kiedy staje się to rzeczywistością.

Niosę Lily na plecach w kierunku obrazu konewki.

- Wiesz, to jakaś zbrodnia – mówi zamyślonym tonem. – Nawet na pierwszym roku


studiów nie mieliśmy wspólnych pryszniców – urywa. – Myślisz, że to kosmiczna zemsta?

- Nie są złe. – Nie chcę, żeby się ich bała. Dzwoniłem do jej seksuolożki, żeby
porozmawiać o tym kłopocie i powiedziała, że muszę znaleźć sposób, aby zmotywować Lily.

Próbowałem chyba wszystkiego. Ciągle powtarzam te same słowa, a ona nadal cholernie
się boi, że ktoś nas sfilmuje i wrzuci filmik do sieci. Powiedziała, że ma co do nich „złe
przeczucie”.

- Ładna konewka – mówi, unikając tematu.

- Nie zamierzasz brać prysznica, prawda?

- To mocne zdanie – odpiera cicho. – Przez jakiś czas odmówię sobie prysznica i wybiorę
alternatywę.

Delikatnie stawiam ją na podłodze.

Lily chowa w sobie ramiona. Jest rozczarowana.

Ale to jest poważne.

- Kąpiel? – pytam, mając nadzieję, lecz niedowierzając w fakt, że wybrałaby taką opcję.

Chowa za uchem kosmyk włosów, pasemka robią się już przetłuszczone.

- Chodziło mi bardziej o doświadczenie z myjką.

Ani drgnę.

- Przez pół roku. – To nie pytanie.

- Robią tak ludzie na pustkowiu.

- Ludzie na pustkowiu wskakują do rzeki, kiedy zaczynają śmierdzieć. Czy ty wskoczysz


do rzeki?

Blednie.

- Nie.

- Więc bierz prysznic.

115 | S t r o n a
Thrive

- Dlaczego nagle jesteś policją higieny? – pyta, a w jej oczach zbierają się łzy. Ściska
mnie w brzuchu. – Nigdy się nie przejmowałeś, jeśli tydzień się nie myłam.

Nie cierpię tego, że muszę być twardy. Ściszam głos, żeby nagrywające urządzenie Bretta
nie wyłapało dźwięku.

- Chodzi tu o sześć miesięcy i mieszkamy teraz z innymi. Nie możesz pachnieć seksem,
Lil. Pomyślą, że pieprzymy się częściej niż zwykle i zaczną się nas czepiać. – Jej błagalne,
załzawione spojrzenie próbuje na mnie wpłynąć. – Nie myj się jutro, dobrze, ale będę musiał
zacząć uważać, kiedy na tobie dochodzę.

Marszczy brwi.

- Nie robiłeś tego od…

- Od dawna, wiem. – Przez jakiś czas szalony seks był poza obrazkiem.

Zerka na swoje piersi, jakby to sobie wyobrażała.

- Lily – burczę. – Co jest?

- Tylko myślałam… - Znowu się rumieni. - …o twoich planach.

Przytulam ją do siebie i całuję lekko w usta.

- Właśnie zawibrował ci telefon – mówi, kiedy odrywamy się od siebie. Podaje mi


komórkę i otwieram wiadomość.

Wszystko w porządku? – Ryke

Nie wiem. Piszę wiadomość i zastanawiam się czy dodać więcej, ale w mojej głowie
pojawia się tyle zdań. Zdaję sobie sprawę, że jestem przytłoczony.

Nie wszystkie dni są łatwe.

Większość jest bez cholernego sensu. Dobra garść rozrywa mnie na pół, kawałek po
kawałku. Staram się zapamiętać najlepsze dni, ale czasami nawet one są pochłonięte przez te
złe.

Wysyłam taką wiadomość. Dwa słowa.

Jestem w drodze. – Ryke

Zamierzam schować telefon, ale znowu wibruje.

Nie pij. – Ryke

Mówił mi to już milion razy wcześniej, ale ten jeden raz ma na mnie największy wpływ.
Nie pij. Nie zmienię tego złego dnia w okropny. Dla siebie.

Ale tak naprawdę to dla niej.

116 | S t r o n a
Thrive

Strach przed utratą Lily – on motywuje mnie tak, jak nikt tego nie zrozumie.

117 | S t r o n a
Thrive

{15}
0 lat: 05 miesięcy

Styczeń

Lily Calloway
Lo i ja przechadzamy się po muzeum w ciszy, a za nami ciągnie się kamera. Ryke przybył
jakieś dziesięć minut temu i odciągnął Scotta na zewnątrz, podczas gdy Samantha, ładna
rudowłosa dziewczyna, nagrywa ich. Gdy przeszliśmy obok okien, dojrzałam Ryke’a
wrzeszczącego na producenta, ale nie miał uniesionych pięści.

Cały dzień wyczuwałam, jaki Lo stawał się zrozpaczony. Ma wiele do zmartwienia.


Halway Comics, Superheroes & Scones, ojciec depczący mu po piętach, alkohol… i mnie.

Boli mnie świadomość, że nie mogę dzisiaj odebrać mu tego cierpienia i że w pewien
mały sposób się do niego dokładam.

Siedzimy na ławce, a przed nami wznosi się gigantyczny obraz. Anioł w bieli walczy z
ciemnowłosym człowiekiem w czerwonym jedwabiu; mężczyzna prawdopodobnie
przegrywa.

Aniołowie zawsze wygrywają.

Nie znam prawdziwego znaczenia tego obrazu. Ani kontekstu. Ale im dłużej patrzę na
obraz, tym bardziej smutnieję.

- Przepraszam – szepczę.

Czuję, że się do mnie odwraca.

- Za co? – Przysuwa się do mnie, naciskając na mnie udem. Patrzę prosto w te


bursztynowe tęczówki, widząc jego agonię, miłość oraz nałóg. Wszystko naraz.

- Mierzysz się z tak wieloma sprawami – mówię łagodnie. – Nie chcę, żebyś ciągle
zamartwiał się też o mnie.

Ściąga brwi.

- Zawsze będę się o ciebie zamartwiał – odpowiada. – Nie mogłoby być inaczej.

- W przyszłości – szepczę – chciałabym myśleć, że mógłbyś po prostu mieć świadomość,


że gdziekolwiek jestem, to się uśmiecham… i jestem szczęśliwa. – Koniec z zadręczaniem
się. Koniec ze stresowaniem o moje zdrowie. – Sęk w tym czy ta przyszłość będzie należeć do
nas, czy do kogoś innego. – Po raz kolejny koncentruję spojrzenie na ławce.

Łapie mnie za brodę, unosząc mój wzrok.

118 | S t r o n a
Thrive

- Pamiętasz, kiedy byliśmy w dziesiątej klasie i postanowiliśmy przerzucić się z


komiksów w Earth-616 na wszystkie alternatywne wszechświaty oraz rzeczywistości?

Potakuję.

- Przez parę miesięcy było fajnie. – W tym czasie czytaliśmy najdziwniejsze komiksy i
kilka miesięcy później stwierdziliśmy, że wolimy główną ciągłość akcji w komiksach
Marvela. Earth-616.

- I wiesz, co postanowiliśmy na koniec? – pyta mnie Lo.

- Że Magneto i Rogue nigdy nie powinni się ze sobą umawiać – w żadnym


wszechświecie.

Uśmiecha się.

- Tak, i że alternatywne wszechświaty zwykle mają najgorsze zakończenia z


najnieszczęśliwszymi wnioskami. – Kładzie ciepłą dłoń na moim policzku i wbija we mnie
intensywne i nieugięte spojrzenie. – Ale my jesteśmy w Earth-616, skarbie. Będziemy mieli
swoje szczęśliwe zakończenie. Po prostu dotarcie do niego może nam trochę zająć.

Unoszę klatkę piersiową na jego rzadki optymizm, który pobudza coś silnego w moim
sercu.

Przepełnia mnie ogromną nadzieją.

119 | S t r o n a
Thrive

{16}
0 lat: 05 miesięcy

Styczeń

Loren Hale
Sprawdzam pułapki na szczury, które zastawiliśmy razem z Connorem i Rykiem w
wystarczająco wysokiej przestrzeni do wczołgania się. Daisy znalazła dwa martwe szczury w
swoim pokoju, nic dziwnego, skoro widzieliśmy odchody na schodach piwnicy, kiedy
pierwszy raz tutaj zeszliśmy.

- Twój kot się rozleniwia – mówię Connorowi, kucając przy małych drzwiczkach z
workiem na śmieci w ręce. Ryke wczołgał się do środka i czekam, aż wróci, miejmy nadzieję,
z jakimś martwym stworzeniem.

- Zabiła już trzy – broni Connor swego zwierzaka. Opiera się ramieniem o ścianę, patrząc
na mnie z góry. – Jeszcze więcej, a zacząłbym kwestionować jej udomowienie.

- Nie cierpię ci tego mówić, Connor – mówię – ale masz dziką kotkę. – Na osobności
Lily nazywa ją pomarańczową bestią. No bo Sadie zadrapała Rose do krwi, kiedy próbowała
założyć jej obrożę. Sądziłem, że Rose jest odporna niemal na wszystko.

- Znalazłem Sadie, wiesz. – Obejmuje dłońmi kubek parującej kawy. – Siedziała na


deszczu przed moją szkołą z internatem. Matka była martwa, tak jak trzy inne kocięta.

Nie wiem, ilu ludziom o tym mówił.

- Nigdy nie brałem cię za opiekuńczego typa.

- Bo nim nie jestem – odpiera szczerze. – Nie pociągnęła mnie wtedy za serce ani nic w
tym stylu. – Oczywiście, że nie. – Po prostu miałem świadomość, iż posiadam siłę, żeby
uratować jej życie, więc tak zrobiłem.

To było dość zarozumiałe, ale staram się to ominąć.

- A kiedy jest starsza i gniewniejsza?

- Wychowałem ją dokładnie tak, jak chciałem – mówi Connor. – Już nie potrzebuje mnie
do przetrwania. Choć to mnie najbardziej kocha.

Huh. Przyglądam się temu, jak opiera się zmęczony o ścianę. Nie ma sztywnego i
wyprostowanego ciała, jak zwykle. Ma ciemne wory pod oczami.

- Wyglądasz gównianie – mówię. Serio. Nigdy wcześniej nie widziałem go tak


wyczerpanego.

Popija swoją kawę.

120 | S t r o n a
Thrive

- Jestem na studiach magisterskich i próbuję przejąć firmę wartą bilion dolarów. Gdybym
nie wyglądał gównianie, to brałbym narkotyki.

Zapomniałem, że próbuje przejąć Cobalt Inc. Prawie wspominam o Scotcie, ale sama
myśl o nim mnie drażni.

Patrzę w ciemną przestrzeń w chwili, kiedy Ryke uderza głową w jedną z rur.

- Ja pieprzę – przeklina.

- Już cudzołożysz ze szczurami? – pyta Connor z uśmiechem.

- Pierdol się, Cobalt. – Leży na brzuchu, używając przedramion i nóg, żeby przeczołgać
się przez małą przestrzeń. – Najniższy z nas powinien się tutaj czołgać.

To było skierowane do mnie.

- Gdybym wiedział, że będziesz zrzędził, to zrobiłbym to sam i jestem tylko o cal niższy
od ciebie, brachu.

Ryke tym razem uderza się w czoło. Wydaje zwierzęcy odgłos.

- Nadal mam kurewskie 191 centymetrów.

Obserwuję, jak porusza się w ślimaczym tempie.

- Poza byciem olbrzymem, co zajmuje ci tak długo? Sam postawiłeś pułapkę. Powinieneś
wiedzieć, gdzie ona jest.

- To musiało zabrać pułapkę ze sobą.

- Wykorzystaj swój nos – mówi Connor. – Psy mają najlepszy zmysł węchu.

Wybucham śmiechem.

- Odpierdol się – odparowuje Ryke.

Jestem całkiem pewien, że Ryke potrafi znieść docinki Connora. Chociaż Connor go
wkurza, to wydaje się, że komentarze nigdy do niego nie trafiają. Ryke to najsilniejsza osoba,
jaką kiedykolwiek poznałem. Jest silniejszy ode mnie.

Dlatego Connor drażni Ryke’a, a mnie chwali.

Nie wiem czy Ryke zdaje sobie z tego sprawę, czy Connor ma świadomość, jak dobrze
rozumiem naszą relację. Ale widzę, jak Connor spędza swój czas, próbując mnie wzmocnić –
abym wierzył, że jestem tak samo cenny, jak mój brat.

Nie jestem. Nigdy nie będę tak dobry, jak on, ale miło jest mieć przyjaciela, który mi o
tym przypomina.

Connor wyciąga z kieszeni komórkę i zaczyna coś pisać. Mniej niż minutę później pyta:

121 | S t r o n a
Thrive

- Czy Lily uprawia więcej seksu niż zazwyczaj?

Sztywnieję. Utrzymywanie sekretu przed facetem dziesięć razy mądrzejszym ode mnie
jest trudne. Ale możliwe. Trzy lata udawałem związek z Lily. Dam sobie radę.

- Nie ma go, ale go chce. – Ściskam w pięści worek i wstaję, nogi bolą mnie od kucania.
– To całe pieprzone reality show doprowadza ją na skraj wytrzymałości. – To prawda, ale
pieprzymy się o wiele częściej niż chcieliby tego ludzie. Przeważnie bzykamy się w jej
samochodzie z dala od kamer i cienkich ścian. Wyrzucam z siebie wszystko, co chciałby ode
mnie usłyszeć: - A swój niepokój leczy seksem, co oznacza, że nie zaliczę przez następny
tydzień, a ona dostaje tylko moje palce.

Znajduję spojrzeniem najbliższą kamerę zwisającą z krokwi i macham palcami. I dla


większego efektu puszczam oko. Może to odwróci uwagę Connora.

Kamerzyści mają przerwę obiadową, więc nagrywają nas jedynie przymocowane kamery.

- Więc nie uprawiacie seksu? – pyta.

Ani trochę nie potrafię odczytać jego tonu. Mam jebaną nadzieję, że jestem
przekonujący.

Im dłużej na mnie patrzy, tym bardziej sobie uświadamiam, że być może przeceniłem
umiejętność okłamywania go.

Na moim czole zbiera się pot. Pocieram się po karku, rozważając w głowie wszystkie
opcje. Muszę częściowo wyznać prawdę. – Nie, to znaczy… - No dalej. – Pieprzyliśmy się
innego dnia. Po wszystkim była trochę kompulsywna, więc chcę, żeby wstrzymała się na trzy,
cztery dni i zobaczyć jak sobie z tym radzi.

Nie była aż taka kompulsywna. Powstrzymała się przed przełamaniem własnych limitów
i nie ma absolutnej, cholera, mowy, żebyśmy się wstrzymywali. Ale chyba będzie
zadowolony, jeżeli usłyszy jakiś plan.

Nie tak dawno temu poprosiłem, żeby miał na nas oko – upewnił się, że utrzymujemy
dwudziestoczterogodzinny harmonogram. Seks każdej nocy, nic pomiędzy.

- I użyłeś prezerwatywy? – pyta.

Zaskoczony rozchylam usta, nie spodziewając się tego. Czuję ścisk w żołądku i uderzam
pięścią w ścianę.

- Ryke, pospiesz się, do cholery. – Nie chcę dzielić się wszystkimi szczegółami mojego
życia seksualnego. Connor ledwie dzieli się swoim. Do kurwy nędzy, muszę utrzymać coś w
tajemnicy.

- Lo – naciska.

Obracam się do niego z płonącym spojrzeniem.

122 | S t r o n a
Thrive

- Ta rozmowa jest skończona.

- Staram się wyobrazić sobie, jak Lily będzie wyglądać w ciąży. – Ma rozmowny ton, nie
złośliwy. – Czy opuchnie jej całe ciało czy tylko brzuch?

W mojej piersi rośnie irytacja i coś mrocznego. Jestem samolubny. Lecz nigdy nie chcę
być tak samolubny – żeby mieć dziecko ze świadomością, że on lub ona mogą zostać
obarczeni tę wieczną walką.

- Ja przynajmniej zaliczam – mówię głosem ostrym, jak brzytwa, a to boli mnie fizycznie.
Ale mówię dalej. – Jak długo pieprzysz własną rękę?

- Moja ręka i ja sięgamy daleko wstecz – odpiera nonszalancko z ciepłym uśmiechem.

Rozluźniam mięśnie. Tajemnicą jest dlaczego wciąż mam przyjaciół.

- Nie jestem twoim bratem. – Connor wskazuje głową małą przestrzeń. Ryke wciąż szuka
pułapek. – Nie zamierzam cię przeklinać za zrobienie czegoś głupiego. Ale chodzę ze starszą
siostrą twojej dziewczyny, więc moje własne jaja są tutaj na linii.

Jasne. Kiwam głową.

- Reperkusje wchodzenia do łóżka z diablicą.

- I cholernie ją lubię – mówi – więc ułatw mi życie i używaj prezerwatywy.

Odprężam się w pełni. Mogę sobie wyobrazić, jak irytująca jest codzienna paplanina
Rose. Zastanawiam się nad tym, czy byliśmy z Lily bezpieczni. Raczej tak. Ona bierze
tabletki antykoncepcyjne. Mruczę:

- Postaram się bardziej.

Ryke wali w kolejne rury, przeklinając, po czym woła:

- Tutaj jest tyle pierdolonej pleśni. Nikt nie powinien mieszkać na tym pieprzonym
piętrze, dopóki nie zatrudnimy kogoś do czyszczenia.

Czytam pomiędzy wierszami.

Daisy mieszka na najniższym poziomie.

Widziałem, jak patrzył na nią w łazience, gdy pierwszy raz przyjechaliśmy do tego domu.
Z wielu powodów mam trudności ze zniesieniem myśli, że mógłby lubić ją bardziej niż tylko
przyjaciółkę.

Ponownie kucam i widzę Ryke’a kierującego się do drzwiczek.

- Jeśli to jest twój sposób na wrzucenie Daisy do twojego pokoju, to możesz o tym
zapomnieć. Ledwo toleruję waszą przyjaźń.

123 | S t r o n a
Thrive

- Robisz sobie pieprzone jaja? – odgryza się Ryke. – W jej pokoju były szczury, mieszka
blisko pleśni i twoim pierwszym przypuszczeniem jest, że chcę ją przelecieć?

Piorunuję go wzrokiem, próbując sobie tego nie wyobrażać.

- Nic nie mówiłem o przeleceniu jej.

Ryke jęczy.

- Będę, kurwa, spał w pokoju Scotta – krzyczy. – Daisy może wziąć mój pokój. Albo
zostanę tutaj i zamienię się z nią. Gówno mnie to obchodzi. Żadna z dziewczyn nie powinna
tutaj przebywać.

- A co jeśli usłyszy przez ścianę jak pieprzę się z Lily? Istnieje powód, dlaczego
przebywa na najniższym piętrze. – Trudno uwierzyć, że to Daisy chroni nasz sekret –
dziewczyna zeskakująca z klifów, jeżdżąca motocyklami i rzucająca się na główkę w życie.

Chciałbym trzymać ją tysiąc kilometrów z dala od tego wszystkiego. Piwnica jest


bezpiecznym miejscem przed Scottem. Przed większością śledzących kamer. Przed nami.

Może dorośnie, jako normalna osoba, będzie miała spokojne, prawdziwe życie, którego
nie miało żadne z nas.

Ryke rzuca mi jedno z najbardziej mrocznych spojrzeń, jakie kiedykolwiek widziałem.

Marszczę brwi i patrzę przez ramię, pragnąc usłyszeć opinię Connora.

- Nie możesz ocenzurować niemal siedemnastoletniej dziewczyny, zwłaszcza modelki


wykwintnej mody – mówi do mnie. – Słyszała i widziała wszystko, co ty, jeśli nie więcej. – A
więc dla niej jest za późno.

Dorosła.

- Zadzwonię do kogoś, żeby tutaj zajrzał – ciągnie Connor - ale dopóki to się nie stanie
Rose chciałaby, żeby jej siostra przebywała w czystym miejscu.

Wypuszczam oddech.

- Ryke, pójdziesz do pokoju Scotta?

- Powiedziałem, że tak zrobię.

- Dobra. Im więcej oczu na tym gnojku, tym lepiej, co nie? – Szczególnie, jeśli Daisy
przenosi się na górę.

Ryke mamrocze tak i uderza ramieniem w kawałek drewna.

- Kurwa jego mać – przeklina, docierając do drzwi. Chwytam go pod ramionami i


pomagam wyjść przez małe drzwiczki.

124 | S t r o n a
Thrive

Oboje się podnosimy. On ściska pułapkę z martwym szczurem, ogon złapał się
obrzydliwie w srebrny metal.

Connor szczerzy się.

- Odnaleźliśmy ci nową profesję?

- Przynajmniej potrafię ubrudzić sobie ręce, księżniczko. – Macha Connorowi przed


twarzą pułapką ze szczurem.

Connor ani drgnie, jedynie jego uśmiech staje się szerszy.

Ryke wywraca oczami i sięga po worek na śmieci.

- Poczekaj – odzywam się, łapiąc Ryke’a za rękę. Moja klatka piersiowa pulsuje, mrok
pobudza się do życia. – Może moglibyśmy zrobić coś z tym czymś. – Scott potrzebuje więcej
niż paru słów, żeby się odpieprzyć. Nie przestał dręczyć ani mnie, ani Lily.

- Nie – mówią jednocześnie Ryke i Connor.

Patrzę na nich zmrużonymi oczami.

- Nawet nie daliście mi skończyć.

- Chcesz wykorzystać to przeciwko Scottowi – mówi Connor.

Nie widzieli, jaki on jest? Wcale nie przejmują się tym, co może zrobić nam albo
dziewczynom?

Musimy powtrzymać go w tej chwili.

- To pieprzony producent – tłumaczy Ryke, widząc mój gniew. – Zaczniesz wojnę ze


Scottem i może zmienić cię w psychola w tym show. Po prostu się, kurwa, odpręż.

- Doprowadził Lily do płaczu! – krzyczę. Nie pojmują? Upokarza Lily, kiedy tylko się do
niej zbliża. Nienawidzę Scotta bardziej niż kogokolwiek w całym życiu. Bo nic mu nie
zrobiłem. A on i tak się mnie czepia. – Nie zamierzam siedzieć tutaj przez pół roku i
ignorować wszystko, co mówi. To jest coś innego od mediów i blogów plotkarskich.
Mieszkamy z tym sukinsynem.

Oddycham ciężko i oboje patrzą na mnie, jakbym to ja był tym szalonym.

Bo jestem nałogowcem.

Bo myślę irracjonalnie.

Ale jestem osobą. Ja czuję.

I istnieje limit tego, co dam radę znieść zanim zacznę tonąć.

125 | S t r o n a
Thrive

{17}
0 lat: 05 miesięcy

Styczeń

Lily Calloway
Ściskam kosmetyczkę pod ramieniem i drugą ręką przytrzymuję ręcznik nad piersiami. Mokre
klapki skrzypią na kafelkach, kiedy drepczę do mojego pokoju. Jedyny plus tej sytuacji: nie
jestem naga pod ręcznikiem.

Lo i ja obmyśliliśmy strategię na kąpanie się we wspólnym prysznicu.

Stroje kąpielowe.

Mój jednoczęściowy kostium zapewnia mi bezpieczeństwo i zmniejsza ryzyko, że pokażę


ciało komuś, kto przypadkiem wejdzie do łazienki. Początkowo Lo brał prysznice razem ze
mną. Nawet nosił swoje kąpielówki na znak solidarności.

Ale dzisiaj chciałam zrobić krok do przodu i być sobą. Zbyt łatwo wpadam w moje
współzależne nawyki. Kolejna rzecz, którą trzeba dodać do mojej listy Trzeba Nad Tym
Popracować.

Zatrzaskuję stopą drzwi sypialni i odkładam kosmetyczkę na biurko. Gdy siadam na


skórzanym fotelu, ten wydaje pierdzący odgłos spod mojego mokrego tyłka. Wytrzeszczam
oczy i oglądam się za ramię, by upewnić się, że jestem sama.

Żadnych przyczajonych osób.

Żadnych duchów (tego jestem pewna).

Dobrze. Obracam się do laptopa i wchodzę w internet. Jeśli nie sprawdzam codziennie
kalendarza, to zapominam o jakichś przypadkowych zadaniach domowych – albo gorzej –
egzaminach. Skutki uboczne zajęć online. Plus jest taki, że zostały mi przywrócone
przywileje internetowe. Lo ufa mi bardziej i zaczynam znajdować to samo zaufanie w sobie.
Muszę poruszać się w sieci bez „wpadania” na porno.

Nim włączę kalendarz, pojawia się alarm.

**5 nowych artykułów dotyczących Lily+Calloway+seks**

To nie porno.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli.

Ustawiłam komputer na śledzenie artykułów piszących o mnie. To lekka obsesja, pewnie.

126 | S t r o n a
Thrive

Przeglądam kilka artykułów, najwięcej zawiera różne rodzaje tego samego nagłówka.
Lily Calloway Weźmie Udział w Reality Show w Lutym Tego Roku. Obejrzyjcie tutaj
zwiastun!

Widziałam go już dziesięć razy, ale to nie przeszkadza mi w kliknięciu w link.

Ekran staje się biały i zaczyna grać piosenka „Animal” Miike’a Snowa. Nie wiem, co
próbowała przekazać produkcja. Nie jesteśmy zwierzętami. Dobra, być może jestem
seksualnym zwierzęciem i sądzę, że Ryke jest dosłownie zwierzakiem, ale reszta nie jest
bestiami.

Nagraliśmy ten materiał w studio; cała nasza siódemka (w tym Scott) stała przed białym
tłem. Czekałam, aż ktoś poda mi scenariusz, ale reżyser kazał nam zachowywać się
naturalnie, że film będzie niepozowany.

Zwiastun rozpoczyna się obejmując kamerą naszą siódemkę, a potem zaczyna robić
zbliżenia, zaczynając od Daisy stojącej na samym końcu. Stoi na rękach, biała koszulka zsuwa
się na jej szyję i odkrywa zielony, koronkowy biustonosz oraz nagi brzuch. Wystawia język i
uśmiecha się głupkowato. Na jej piersiach pojawia się napis.

Ryzykantka.

A potem Ryke popycha jej nogi, a ona pada na podłogę ze śmiechem. Na jego torsie
przewija się napis: Dupek.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten zwiastun, wydawało się, że przez dom przeszło
tornado. Nikt nie spodziewał się etykietek. I nie musiałam długo się zastanawiać, by domyślić
się mojej.

Lo i ja jesteśmy następni. Przytula mnie do siebie, przyciskamy do siebie klatki piersiowe


i pożeramy się nawzajem w intensywnym pocałunku.

Chociaż oglądam to po raz jedenasty, to i tak muszę tutaj odwrócić wzrok. Nigdy nie
sądziłam, że patrzenie, jak on całuje mnie zdoła mnie podniecić. Ale zdołało. Ta scena
pobudza miejsca, które nie powinny być pobudzane, gdy nie ma go w pobliżu. Nie ufam sobie
tak bardzo, kiedy znowu mam dostęp do internetu.

Unoszę spojrzenie na komputer.

Słowa Seksoholiczka i Alkoholik pojawiają się na naszych ciałach.

A wtedy Rose, Connor i Scott wypełniają ekran. Żółtozielone oczy Rose praktycznie
promieniują żarem i zwraca ciało w kierunku Connora. On wpatruje się w nią, jakby
stworzyła słońce, widziałam to spojrzenie milion razy, kiedy prowadzą swoje epickie,
przemądrzałe bitwy. Connor nachyla się, żeby szepnąć jej do ucha, a ona od razu się wścieka.

Odpycha jego ramię, on się uśmiecha.

Na jego ciele błyska słowo Mądrala.

127 | S t r o n a
Thrive

Potem kamera przenosi się na Scotta, który rzuca spojrzenie (bardzo szybkie) na piersi
Rose. A wtedy moja siostra patrzy przelotnie na Scotta. Montaż sprawia, że wyglądają, jakby
byli parą albo mieli kiedyś jakąś relację. Scott przechyla głowę i patrzy na nią dość
namiętnym wzrokiem.

Gdy pojawia się jego napis, zaczynam nienawidzić go jeszcze bardziej.

Łamacz serc.

Serio. Przecież to palant. Obraża mnie fakt, że ze wszystkich facetów, to on trzymał


przyzwoitą etykietkę.

I nareszcie zwiastun pokazuje Rose tkwiącą pomiędzy Scottem, a Connorem, jeszcze


bardziej podkreślając wymyślony trójkąt miłosny. Obaj mężczyźni patrzą na nią z tęsknotą i
pragnieniem.

Jej napis pojawia się w chwili, kiedy patrzy prosto w kamerę.

Dziewica.

Teraz wszyscy znają jej seksualny status, ale nieszczególnie się tym przejęła. Rose nie
wstydzi się tego, że wciąż jest dziewicą. Sądzę, że gdyby mogła wykrzyknęłaby to z samego
dachu – żeby tylko udowodnić swoją rację.

Zwiastun kończy się logiem i tytułem Księżniczek Filadelfii, a na dole pokazuje się
slogan.

Wejdźcie w siostry Calloway w lutym.

Nieprzyzwoite. To było nieprzyzwoite i nie muszę być seksoholiczką, by mieć tego


świadomość.

Poza tym Daisy potwierdziła mi, że ona także pomyślała, że to podtekst seksualny. Więc
proszę bardzo.

Zjeżdżam na dół i czytam parę komentarzy pod filmikiem.

Havana33: Pokażą w programie pie*rzących się LiLo? Wydaje mi się, że show powinno
być od lat osiemnastu.

NoelMarch: +Havana33 Nie ma mowy. GBA zostałoby pozwane. Jednak jestem ciekawa,
jak bardzo będzie wulgarnie.

JamesOOO: Ile lat ma Ryzykantka? Ale z niej laska.

Jamesie. Twoje OOO musi oznaczać obrzydliwy, obrzydliwy, obrzydliwy. Muszę


zamknąć stronę z filmikiem i oczyścić umysł. Przypominam sobie, że to nie jego wina. Daisy
nie jest jego siostrą. Nie zna jej. Ale trudno przekonać samą siebie, że to nie jest jakiś dziwak
przesiadujący w piwnicy rodziców.

128 | S t r o n a
Thrive

Włączam ostatni alarm, artykuł z Celebrity Crush. Fantastycznie. To czasopismo jest dla
mnie ciągle wredne.

Sam nagłówek sprawia, że przewraca mi się w żołądku. Głosowanie: Którego Brata


Powinna Wybrać Lily Calloway?

Głosowanie? Teraz istnieje cholerne głosowanie.

Niedowierzenie i masochistyczna ciekawość nakłania mnie do przeczytania całego


artykułu Wendy Collins.

Głosowanie: Którego Brata Powinna Wybrać Lily Calloway? Lorena Hale’a Czy Ryke’a
Meadowsa? Autorstwo Wendy Collins

Kilka dni przed premierą „Księżniczek Filadelfii” wciąż pozostało nam największe
pytanie. Czy Lily ma więcej chemii z Lorenem czy Rykiem? Chociaż mamy silne podejrzenia,
że umawia się z dwoma jednocześnie, jeden z tych mężczyzn będzie musiał zionąć większym
ogniem na ekranie od drugiego.

Przyjrzyjmy się temu:

Loren Hale to jej „długoterminowy” chłopak, teraz narzeczony i leczący się alkoholik.
Wejdźcie w album jego zdjęć na naszej stronie i zdacie sobie sprawę, że posiada
oszałamiające ciało, ale to twarz wszystko załatwia. „Cudowna” nawet tego nie opisuje. Och,
i posiada ładny spadek rzekomo 2 miliardów dolarów, to bezpośredni spadkobierca
niemowlęcych produktów Hale Co.

Ryke Meadows to przyrodni brat Lorena, rutynowo jest widziany, kiedy jeździ na swoim
Ducati albo wspina się po lokalnej ścianie wspinaczkowej w Filadelfii. Znany jest z kłótni z
paparazzi, kiedy odpycha kamery od Lily i swojego brata. Pomimo zaręczyn Lily z Lorenem,
sądzimy, że to Ryke wnosi pewne ciepło do łóżka, którego pragnie Lily.

Pamiętajcie, Lily jest „zdrowiejącą” seksoholiczką, więc jej potrzeby muszą być
zaspokajane przez jej mężczyznę (albo mężczyzn). Skoro nie znamy ich… ahem, pełnych
sprzętów, to będziemy musieli domyślić się ich chemii po ostatnio zrobionych zdjęciach.

Szybko przeglądam fotki, żadna z nich nie sprawia, że wyglądam na zbytnio towarzyską
wobec Ryke’a. Na większości dosłownie całuję się z Lorenem. Sondaż znajduje się tuż pod
zdjęciami i nim ujrzę wyniki, czytam sprostowanie na dole.

Krótka notatka: Podczas gdy mocno wierzę, że Lily równie dobrze sypia z dwójką
mężczyzn, to wiemy, że ostatecznie może być tylko z jednym. I choć wybierze Lorena dla
rozgłosu, to ta ankieta jest przeznaczona dla was do wyboru, z kim powinna być pomimo tego,
co się wydarzy.

Nienawidzę jej.

Klikam na wyniki i ściska mnie w sercu.

129 | S t r o n a
Thrive

22% Loren Hale

78% Ryke Meadows

…nie.

Nie akceptuję tego. Jak mogłaby w ogóle tworzyć sondaż? To wredne. Nikt nie robi
głosowania, żeby zobaczyć czy Kate Middleton pasowałaby lepiej do Księcia Harry’ego, czy
Księcia Williama. Zdaję sobie sprawę, że właśnie porównałam się do rodziny królewskiej.
Nie miałam takiego zamiaru.

Po prostu wariuję.

Bardzo.

Bardzo, bardzo.

Pieprzyć to. Wendy Collins nie może sobie ot tak pisać stronniczych artykułów i nie
ponieść żadnych konsekwencji. Otwieram skrzynkę pocztową i zaczynam walić w klawisze z
frustracją. Nigdy nie napisałam złośliwego listu, ale dopóki jest to czytelne, to mnie to nie
przeszkadza.

Droga Pani Collins,

Nie znam pani osobiście, a pani mnie, dlatego dzisiaj do pani piszę. To chyba już pani
piąty artykuł o mnie oraz rzekomych plotkach na temat Ryke’a/Lorena, które krążą w sieci. Te
plotki NIE SĄ PRAWDZIWE. Będę wdzięczna, jeśli skoncentruje się pani na innym temacie.
Do diabła, nie przejęłabym się, gdyby wciąż pisałaby pani o mnie (choć wolałabym nie). Lecz
proszę przestać twierdzić, że sypiam z bratem mojego chłopaka.

Dziękuję,

Lily Calloway

Czytam go parę razy, sprawdzając ortografię. Brzmi to bardziej profesjonalnie niżbym się
po sobie spodziewała. A potem wysyłam.

Gdy tylko moje palce dotykają myszki i mail znika w cyberprzestrzeni, mój niepokój
wzrasta o jakieś dziesięć stopni.

130 | S t r o n a
Thrive

{18}
0 lat: 05 miesięcy

Styczeń

Lily Calloway
Minęło pół godziny odkąd wysłałam maila i nie dostałam żadnej odpowiedzi. Nie, żebym
spodziewała się, iż Wendy Collins w ogóle odpisze. Po prostu pomyślałam, że może odpisze
coś w stylu „dobrze, rozumiem, dzięki za wiadomość. Nic już więcej nie opublikuję.”
Pobożne życzenia.

Siedzę na kanapie, moje myśli pędzą. Doskonale wiem, co by mnie uspokoiło i oczyściło
myśli. Przysuwam palce w stronę spodenek.

Nie.

Nie mogę.

Wstaję szybko i przechadzam się po pokoju. Gdy przyłapuję się na obgryzaniu paznokci,
opuszczam rękę. Jedzenie. Mogę zająć się jedzeniem. Kuchnia jest napchana artykułami
pierwszej potrzeby oraz śmieciowym jedzeniem. Doskonale.

Otwieram szafkę i na górnej półce znajduję tubkę lukru. Stając na palcach, muszę
wyciągnąć wysoko rękę, żeby jej sięgnąć. Tymczasem moja miednica „przypadkiem” napiera
na krawędź blatu. To był przypadek.

Tak myślę.

Nic już nie wiem.

Wypuszczam spięty oddech i odsuwam się od blatu, zabierając ze sobą lukier. Po


odkręceniu zakrętki, wyciskam zawartość na łyżkę i wzdycham spokojnie.

Blisko mnie stoi krzesło i nagle w mojej głowie pojawia się obrazek. Ja. Ocierająca się o
nie. Tak jak o blat. Tyle, że to mogłoby być lepsze. Robię krok do przodu, zmieniając zdanie
w chwili, kiedy stykam się kroczem z drewnem. Niespodziewanie odskakuję, paląc buraka.
Obracam się. Nie ma tutaj kamerzystów, ale w krokwiach i tak są zamieszczone kamery.
Cholera.

Cholera.

Cholera.

Cholera.

Może nie wykorzystają tego materiału. Muszę w to wierzyć.

131 | S t r o n a
Thrive

A co gorsza, mój niepokój jest tak wysoki, że ocieram się o martwe przedmioty, żeby
sobie ulżyć. To trochę ekstremalne… i dziwne, nawet dla mnie.

Staję pośrodku kuchni, trzymając w ręce lukier.

Co mam zrobić? Nigdzie nie jest bezpiecznie. Jeżeli seksoholicy mają złe dni, to ten jest
dla mnie bardzo zły. Powinnam zadzwonić do Lo? Nie. Nie chcę go tym obciążać.
Niepotrzebnie się zmartwi, a sama muszę to rozgryźć.

Drzwi wejściowe otwierają się nim zdążę podjąć właściwą decyzję. A salon i kuchnia
tego budynku są w doskonale widocznej przestrzeni, nie mam gdzie się ukryć.

- Coś ty, kurwa, zrobiła? – warczy Ryke.

O-o. Widział, jak ocieram się o krzesło? Nie. To niemożliwe. Nie ma przecież daru
jasnowidzenia, a świat nie jest tak niesprawiedliwy, żeby podarować mu supermoc przede
mną i Lo.

- Ja… ja nie… - dukam.

- Napisałaś do Celebrity Crush – mówi, wpadając do kuchni.

- Skąd to wiesz? – Wyciągam swoją komórkę, gdy tylko to mówię. Ale przypominam
sobie, że nie mam na niej internetu, więc wsuwam ją z powrotem do spodenek.

- Opublikowali w sieci twojego maila. – Podaje mi swój smartphone, a mój żołądek


wykonuje stójki oraz sztuczki akrobatyczne warte złotych medalów.

Lily Calloway Odpowiada Celebrity Crush i Odnosi się Do Lorena Hale’a, Jako Jej
Chłopaka, A Nie Narzeczonego. Czy To Małżeństwo Jest Mistyfikacją?

O… nie.

Zamieścili mój oryginalny mail pod tytułem razem z kilkoma słowami od Wendy Collins.
Przeważnie pisze, że jestem dramatyczna i wrażliwa.

Co najsmutniejsze: jestem trochę dramatyczna i bardzo wrażliwa.

Spoglądam na Ryke’a, a jego oczy znacznie pociemniały.

- Musiałam coś zrobić. Zamieścili sondaż, Ryke, sondaż! I dostałeś więcej głosów od Lo.
To nie w porządku!

Marszczy brwi skonsternowany. Chyba nie tłumaczę za dobrze.

- Ile razy muszę ci mówić, żebyś zapomniała o tych jebanych plotkach? – pyta gniewnie.
– Nie tylko dałaś powód mediom, aby wierzyli, że są prawdziwe, ale mój tata jest wściekły.

Serce mi staje.

- Co? – szepczę.

132 | S t r o n a
Thrive

- Lo rozmawia z nim przez telefon w aucie – wyjaśnia Ryke. Dlatego jest taki wkurzony.
Nie chodzi o plotki, nie tak naprawdę. Chodzi o to, że postawiłam Lo w sytuacji, w której
musi skonfrontować się z ojcem, z mężczyzną, który popycha go do picia.

Wszystko pieprzę.

Moje ciało lodowacieje i czuję gęsią skórkę. Na moją pierś opada tak wielki ciężar, że
ciężko mi się oddycha.

Drzwi znowu się otwierają i spodziewam się zobaczyć Lo. Zamiast tego słyszę ostry głos
mojej siostry.

- Wchodzę teraz do domu, matko – mówi Rose, ściskając w ręce komórkę. Serce wali mi,
jak młotem. Moja mama też jest wkurzona?

- Poczekaj, zapytam. – Rose zasłania słuchawkę i patrzy mi w oczy. – Mama chciałaby


wiedzieć dlaczego nie skontaktowałaś się z rodzinnym publicystą zanim wydałaś
oświadczenie.

- Dobre pytanie – mówię cicho. Odwracam spojrzenie, szukając odpowiedzi, jakby


znajdowała się po drugiej stronie pokoju.

Rose wzdycha i wraca do rozmowy telefonicznej.

- Nie miała numeru Cynthii – mówi Rose, co nie jest wcale takim kłamstwem. Mam
numer do publicysty Jonathana, ale nie rodzinnego. Zdobycie numeru Cynthii oznacza
skomunikowanie się z matką, a tego nie robiłam od dłuższego czasu.

Brett wchodzi tyłem do domu, nagrywając Connora, kiedy ten przechodzi przez próg.
Specjalnie wrócili wcześniej do domu? Wiem, że spieprzyłam, ale nie spodziewałam się, że
zniszczę wszystkim sobotę.

Connor rozmawia przez własny telefon.

- Nie przejmuj się, Greg. Rose i ja przypomnimy wszystkim, jak zwracać się do mediów.

Wyciągam swój telefon i sprawdzam nieodebrane połączenia.

Zero.

Właśnie w takim stopniu liczę się dla rodziców. A przynajmniej wciąż nie wiedzą, jak ze
mną rozmawiać. Nie przed seks skandalem i zdecydowanie nie po nim. Choć jestem trochę
rozczarowana tatą. Myślałam, że robimy postępy. Dzwonił do mnie parę razy, żeby pogadać o
Superheroes & Scones i szkole, ale to chyba były bezpieczne tematy.

Robię parę kroków do tyłu, świadoma faktu, że Brett kieruje kamerę na wszystkich w
pomieszczeniu, próbując zadecydować, kto jest teraz najbardziej interesujący.

Ląduje na Rose, która zaczyna kłócić się przez komórkę.

133 | S t r o n a
Thrive

Wyciszam się na jej głos i całkowicie się odwracam. Niewiele tutaj zdziałam. Nikt nie
zaufa mi na tyle, by naprawić szkody. Istnieje tylko jedno dobre dla mnie miejsce. Do mojej
nietoperzej jaskini! (pokoju). Muszę poszukać w sieci więcej alarmów albo użalać się nad
sobą, albo i to i to.

Ktoś łapie mnie za ramię, zatrzymując.

Gdy się obracam, napotykam bursztynowe oczy Lo. Nie ma w nich gniewu. Tylko
niepokój. Zdaję sobie sprawę, że w kuchni panuje cisza. Wszystkie rozmowy zostały
zakończone, telefony schowane.

- Przepraszam – szepczę z opuchniętym gardłem. – Nie chciałam, żeby to się tak


rozdmuchało. – Nie płacz. Przywołaj wewnętrzną Rose. Łzy są dla dzieci i frajerów.

Ocieram oczy.

Jestem do kitu w byciu Rose.

- To nie twoja wina, Lil. Nasi rodzice robią z igły widły – odpowiada Lo, sunąc dłonią po
moim nagim ramieniu. Tak bardzo boję się samej siebie, że robię krok do tyłu, odsuwam się
od jego dotyku, nieważne jak bardzo jest przyjemny.

Marszczy czoło w jeszcze większym zmartwieniu. Boli mnie dystans od niego, ale bycie
blisko jest niebezpieczne.

Rose wychodzi naprzód, jej obcasy wydają agresywny odgłos na parkiecie.

- Choć boli mnie zgadzanie się z Lorenem, on ma rację… - wywraca oczami na to słowo
- …robią dramat i próbują pogorszyć ci samopoczucie.

- Udaje im się – mamroczę.

- No to spraw sobie grubszą skórę, Lily.

Auć. Ale to prawda. Zdecydowanie.

Jednak Lo piorunuje ją wzrokiem.

- Nie wszyscy mają żelazne jaja.

- Nie potrzebuję jaj, żeby być wytrzymałą – mówi szorstko, po czym odwraca się do
mnie. – Następnym razem, kiedy zdenerwuje cię reporterka, możesz wysłać wrednego maila,
ale wyślij go do mnie. Nawet udam reporterkę i odpiszę ci.

Mam najlepszą siostrę na świecie.

Bez dwóch zdań.

Choć jej słowa mnie uspokajają, to nie wymażą tego, co się wydarzyło. Nie tak łatwo jest
zapomnieć o czymś, co miało miejsce jakieś pięć minut temu.

134 | S t r o n a
Thrive

- Może obejrzymy jakiś film – odzywa się Connor, pisząc w swojej komórce.

- Nie – odzywam się. – Wszyscy zajmowaliście się swoimi rzeczami. Wróćcie do nich. –
Nie chcę im przeszkadzać moimi głupimi błędami.

- Jedliśmy obiad, Lily – mówi Rose, przyciskając rękę do moich pleców, prowadząc mnie
do kanapy w salonie. – Codziennie takie jadamy.

Tak, ale mam ochotę wskoczyć w ramiona Lo, poczuć trochę jego twardości. Dobra,
więcej niż trochę. To moje wcześniejsze ocieranie się o meble… teraz brzmi to o wiele
bardziej kusząco, chociaż jest dziwne. Moja szyja rozgrzewa się coraz bardziej, im dłużej
rozważam seks w obecności innych ludzi.

Lo i Ryke idą za nami. Kiedy docieramy do kanapy, zatrzymuję się na chwilę, patrząc jak
Lo zajmuje miejsce w wielkim, pluszowym fotelu. Wyobrażam sobie, że siadam na nim
okrakiem, zaciskam wokół niego nogi, a on uniesie biodra…

Nie mogę się na nim rozłożyć. Zmuszam zardzewiałe, nienaoliwione kończyny do


zgięcia i zajęcia miejsca obok Rose na kanapie. Connor przewija pilotem filmy w telewizorze,
cisza się zagęszcza, zwłaszcza kiedy siadam prosto.

Lo także siedzi sztywno, co jakiś czas rzucając mi spojrzenie.

Wszyscy, nie tylko my, oceniają tę dziwotę. Świadomi, jakie to dziwne, że Lo jest tam.
Kiedy ja siedzę tutaj. Oddziela nas duża przestrzeń. Nie jesteśmy razem. Fizycznie.

Ostatnio zdarza się to bardzo rzadko.

Nie byłoby to nic takiego, ale wszyscy wiedzą dlaczego się od niego separuję. Słyszę we
własnej głowie ich karcące myśli. Nie do wiary, że chce teraz uprawiać seks.

Wściekłe spojrzenie Ryke’a mówi wszystko.

Nim Connor zdąży ustawić jakiś film, otwierają się drzwi wejściowe. Wychylam głowę
ponad kanapę, aby zobaczyć Daisy z puszką Fizz Life w ręce, pochylającą głowę, piszącą na
telefonie.

Gdy wchodzi do pokoju, unosi spojrzenie i zamiera.

- Um… - Marszczy brwi. – Było jakieś spotkanie czy coś? – Jej twarz pochmurnieje,
myśli, że nie została zaproszona na nasze zebranie.

- Czy coś – odpowiada pierwszy Ryke.

Daisy obrzuca spojrzeniem salon. Przenosi spojrzenie ze mnie na Lo, dostrzegając, że nie
siedzimy razem.

- Czy wy… - Wskazuje między nami.

Kurde. Myśli, że wyznaliśmy nasz sekret.

135 | S t r o n a
Thrive

- Spieprzyłam – wyjaśniam szybko. – Odpisałam reporterce bez skonsultowania się z


publicystą.

Jej zielone oczy zmieniają się w spodki.

- Mama musi być wkurzona.

- Daje sobie upust – poprawia ją Rose. – Musi się tylko uspokoić.

Daisy stawia puszkę napoju na brzegu stolika i siada po mojej drugiej stronie.

- Co oglądamy?

Connor zaczyna wyliczać tytuły filmów i wyłączam się na jego głos. Doceniam fakt, że
próbują uniknąć tematu Celebrity Crush, ale on i tak na mnie ciąży.

Celem wzięcia nagłośnionego ślubu jest zadowolenie moich rodziców. Ale jeżeli zrobię
coś niewielkiego i wkurzę ich, to jakie znaczenie będzie miało to małżeństwo?

Kieruję spojrzenie na Lo i zdaję sobie sprawę, że mnie obserwuje. Chcę go dotknąć – nie
przez seks. Pozwolić, żeby mnie pocieszył bez potrzeby czegokolwiek innego. Skąd mam
wiedzieć czy jestem na to wystarczająco silna?

Powoli odwraca wzrok i zmusza się do spojrzenia w telewizor. Moje serce rozrywa się na
milion kawałków, niesamowicie skłócone.

Śledzę jego ruchy i skupiam uwagę na filmie. Ale moje myśli kręcą się wokół niego i
przyłapuję się na tym, że próbuję patrzeć na niego kątem oka. Może zobaczę, jak na mnie
patrzy. Dostrzegam wszystko. Jego sztywną pozycję. Kiedy wierci się albo poprawia w
fotelu. Rękę trzymaną na ustach, ukrywającą zarys żuchwy. Zauważam, że co kilka sekund na
mnie spogląda, to te same ukradkowe spojrzenia, co ja mu rzucam.

I uświadamiam sobie, że nigdy się nie dowiem czy jestem wystarczająco silna, jeśli nie
spróbuję. Ta jedna myśl wprawia mnie w ruch i natychmiast przecina gęste, ciche napięcie.
Wszyscy na mnie patrzą, lecz ja widzę jedynie Lorena Hale’a.

Jego klatka piersiowa unosi się w mocnym wdechu, kiedy się zbliżam. Bez zawahania
siadam mu na kolanach, a on instynktownie przyciąga mnie wyżej i bliżej, zgniata nasze ciała
w uścisku. Nasze kończyny tak się splatają, że nie wiem gdzie zaczyna się jedna, a gdzie
kończy druga.

Wypuszczam urywany oddech i opieram głowę na jego piersi, serce bije mu tak szybko.
Ściska mocno moje palce i rytm jego tętna spowalnia, kiedy zamykam oczy.

Jakiekolwiek pragnienie seksu zostało zatopione przez moje sumienie, nie jest tak źle, jak
myślałam.

Całuje mnie w głowę i modlę się o spokojny sen, czując łzy w oczach, ilekroć myślę o
tym, co się wydarzyło.

136 | S t r o n a
Thrive

Ludzie codziennie popełniają błędy, niektórzy małe, niektórzy duże, ale zastanawiam się,
kiedy ja przestanę je popełniać. Czy to może dożywotni nawyk? Czy wszyscy przechadzamy
się przez życie, chrzaniąc sprawy, a potem próbując poskładać się do kupy tylko po to, żeby
robić to od nowa?

Czy jesteśmy nagromadzeniem swych błędów?

Część mnie niestety tak myśli.

Moje niepowodzenia określiły mnie bardziej niż sukcesy.

Ale nie chcę żyć w tej beznadziejnej rzeczywistości. Już nie. Chcę być nagromadzeniem
moich niepowodzeń, sukcesów, wszystkich ludzi, których poznałam, mojego ukochanego i
życia, którego pragnę. Chcę być określana przez tyle czynników, żeby trudno było je
rozdzielić jakiemukolwiek matematykowi.

Takie byłoby idealne życie.

Ani złe, ani dobre.

Jedynie skomplikowane.

137 | S t r o n a
Thrive

{19}
0 lat: 06 miesięcy

Luty

Lily Calloway
Premiera Księżniczek Filadelfii nie mogłaby być cichym wydarzeniem w naszym nowym
domu. Wyliczyłam ponad dziesięć kamer rojących się w sali balowej pięciogwiazdkowego
hotelu. Kelnerzy przechadzają się z szampanem oraz przekąskami, dodając do tłumu ludzi i
ogólnego zamieszania.

Jest tutaj moja mama.

Razem z tatą.

I wszyscy ich zamożni znajomi.

Za parę minut wielkie ekrany telewizorów umieszczonych na ścianach puszczą wszystkie


nasze głupoty. I nie mamy jakiegokolwiek pojęcia, co zostanie opublikowane.

- Więc od teraz będzie telewizja na żywo? – pytam Lo, który obejmuje mnie ramieniem.

Stoimy obok rośliny doniczkowej, która osłania połowę naszych ciał przed obiektywami.

- Nie całkiem – odpiera Lo. – Connor próbował mi to wytłumaczyć. Chyba codziennie


będziemy filmowani, a będą pokazywać materiał filmowy z poprzedniego tygodnia. – Och. A
więc będzie małe opóźnienie, niemal na żywo. Większość programów nagrywa się parę
miesięcy do przodu i filmowanie kończy się przed wyjściem pierwszego odcinka.

Ale my wciąż będziemy nagrywani, kiedy show będzie lecieć w telewizji.

To chyba sprawi, że wszystko będzie jeszcze bardziej zbzikowane.

- Chowacie się? – pyta Ryke, podchodząc do nas z baru z puszką Fizz Life i talerzem
pulpetów.

- Może – mówię. W brzuchu mi burczy na widok pulpetów. Cały dzień tak bardzo
stresowałam się premierą, że zapomniałam coś zjeść.

- Przyszedłeś do nas dołączyć? – pyta Lo z półuśmiechem.

- No – odpiera Ryke, podając Lo Fizz Life, a mnie talerz pulpetów. Dla mnie?
Uśmiecham się szeroko. Nim zdążę mu podziękować, dodaje: - Jeżeli będę musiał słuchać
kolejną minutę, jak Sam Stokes gada o lokowaniu produktów Fizzle, to strzelę sobie w mordę.

Lo parska śmiechem.

- Może powinieneś robić notatki.

138 | S t r o n a
Thrive

Pośrodku pomieszczenia mąż Poppy rozmawia z moim tatą, na twarzy Sama maluje się
przystojny uśmiech i gestykuluje rękami. Moja najstarsza siostra została w domu z Marią,
żeby ochronić ją przed kamerami.

- Co masz na myśli? – pyta Ryke, przeczesując włosy. Ma na sobie drogi garnitur z


normalną koszulką pod spodem, podobnie jak Lo, mają idealnie wyszyte stroje.

Mam ochotę zedrzeć bluzkę z Lo i dotknąć jego mięśni brzucha. Może później, myślę i
przeżuwam pulpecika.

- Wiem, że do tego nie pasuję. – Lo pokazuje salę balową i fantazyjne dekoracje: lilie ze
złotymi liśćmi, stokrotki oraz róże na stołach. – Ale ty wyróżniasz się jeszcze bardziej ode
mnie.

- To prawda – przytakuję.

Ryke rozkłada ramiona.

- Już byłem kiedyś na takich wydarzeniach. Mówiłem wam. – Poza tym rok temu brał ze
mną udział w prezentacji napoju Fizzle. Było wtedy równie efektownie.

- Wyglądasz dość wściekle – dodaję i marszczę nos, żeby zaprezentować.

Ryke ściąga brwi.

- Masz biegunkę?

- Nie. – Rozluźniam twarz.

- Więc co robisz, do chuja?

Jaki on wredny.

- Właśnie – mówię bez większego sensu. Ale zademonstrował, jaki naprawdę jest
szorstki.

Nie sądzę, żeby ktoś do niego podszedł na tym przyjęciu.

- Ludzie nie muszą mnie lubić – mówi nam Ryke. – Jestem, kurwa, sobą.

Lo bierze łyk swojego napoju i poklepuje Ryke’a po plecach z większą sympatią niż
ironicznym humorem.

- Zobaczymy jak ludzie cię polubią po prezentacji show. – Po czym obraca się i kradnie
mi jednego pulpeta z wykałaczki.

- Jaka była dla ciebie ta kradzież? – pytam.

Popija jedzenie sodą.

139 | S t r o n a
Thrive

- Zakazana – odpiera, poruszając brwiami. Uderzam go pięścią w ramię, a on się krzywi.


Tym razem naprawdę. – Jezu Chryste.

- Podnoszę ciężarki, pamiętasz? – Napinam biceps, żeby pokazać mu mięśnie (wciąż


maleńkie, jednak większe niż wcześniej). Aparaty szaleją za mną, błyskając fleszami i
natychmiast opuszczam ramię, rumieniąc się.

- Masz na myśli ten mały ciężarek, który kupił ci Ryke? – pyta Lo.

Ryke nie zwraca już na nas uwagi. Skupia się na Daisy znajdującej się po drugiej stronie
pokoju, którą zagaduje na śmierć nasza mama. Powinnam iść ją uratować… ale starcie z moją
mamą – która zachowuje się, jakbym była dwa razy wyklętą córką – nie znajduje się wysoko
na mojej liście rzeczy, które chcę zrobić.

Lo macha nam ręką przed twarzami i odwracamy się od gromadzących się tłumów.

- Może powinniśmy zwiać? – Lo ciągnie się za kołnierzyk. Mówi z sensem. Stoimy w


kącie nieudaczników z trochę ponurymi minami, pomimo kilku kawałów. I tylko raz
pomyślałam o seksie w łazience.

To zdecydowanie sukces.

- Mnie pasuje – mówi Ryke.

- Nie – oświadczam, zaskakując nawet siebie.

Ryke i Lo patrzą na mnie, jakby wyrósł mi róg jednorożca.

- Rose nas potrzebuje – wyjaśniam. Po drugiej stronie sali moja siostra stoi obok
Connora, który zagaduje jakichś ludzi biznesu. To przeważnie show dla niej. Trochę dla
reputacji Fizzle. Ale wszyscy bierzemy w tym udział, żeby Calloway Couture przetrwało
negatywny efekt mojego seks skandalu.

Lo przytula mnie do siebie, jakbym wypowiedziała jakieś magiczne słowa. Mój brudny
talerz prawie zostaje zgnieciony pomiędzy naszymi ciałami, ale Ryke szybko wyciąga mi go z
rąk.

Szybki refleks.

A wtedy na ekranach zaczyna się odliczanie. Hałaśliwe rozmowy zmieniają się w cichy
pomruk.

- Nie mogę patrzeć – szepczę, podnosząc ręce do twarzy. Lo obejmuje mnie ramieniem.
Pięć sekund.

- Nieważne, co się wydarzy – mówi Lo, muskając ustami moje ucho – zawsze tutaj będę,
Lil.

Zawsze tutaj będę.

140 | S t r o n a
Thrive

Wciągam powietrze.

Chyba jestem gotowa oglądać siebie. Nawet jeśli okażę się niezaspokojonym głupcem.

141 | S t r o n a
Thrive

{20}
0 lat: 06 miesięcy

Luty

Loren Hale
Gdy reality show trwa, jestem coraz bardziej zaskoczony faktem, że skupia się na
romantycznym aspekcie mojego związku z Lily, nie tylko całowaniu, ale prawdziwych
rzeczach, jak mówię o tym, że nigdy mnie nie zdradziła. Jak ona mówi, że kocha mnie
najmocniej na świecie.

Obok nas Ryke, Rose, Connor i nawet Daisy nie zdają się tak zszokowani dobrym
światłem, w którym nas stawiają. Nie liczę, że będzie to trwało całą godzinę.

- Na pewno chcesz zostać do końca? – pytam Lily, która trzyma mnie za rękę.

- Na pewno – odpiera, biorąc głęboki wdech.

- Dobrze.

Nie długo potem pojawia się materiał. Dopiero po kilku sekundach orientuję się, że to
wszystkie chwile, w których Lily była w domu. Sama.

Lily wierci się na skórzanej kanapie. A potem zsuwa rękę w stronę dżinsów. Szybko się
opanowuje i ogląda się za ramię.

Patrzy prosto w obiektyw, prosto na widzów i chowa twarz w poduszce.

Żołądek opada mi do stóp.

Nie zdawałem sobie sprawy… że jest jej tak ciężko, kiedy jestem w ciągu dnia w biurze.

- Lil – szepczę. Puszcza moją rękę, zasłaniając twarz. Nie jestem pewien czy ogląda to
jeszcze przez palce.

Lily leży na kanapie, trzymając na nogach laptopa. Rozgląda się i zatrzaskuje klapę.
Kieruje dłoń do dżinsów, ale trzyma ją na materiale.

Dotyka swojego krocza.

Lily prawie się przede mną zapada. Chryste. Nachylam się i szepczę jej do ucha.

- W porządku.

Potrząsa głową, cała się trzęsąc.

Moje ciało sztywnieje – palą mnie mięśnie. Mówię szybko, wyrzucając z siebie słowa.

142 | S t r o n a
Thrive

- Poradziłaś sobie, Lil. Nie złamałaś żadnych zasad. Nie zrobiłaś nic, czego nie
zrobiliśmy razem. Powstrzymałaś się. – Mam nadzieję, że to złagodzi ból w jej piersi, ten
niemal nieznośny ból, który uderza we mnie niczym trzydziestometrowa fala.

Czekam, aż wciągnie nas pod powierzchnię. Gdy trzymam ją od tyłu, czuję na rękach jej
łzy. Materiał przewija się tak szybko, co mój głos dociera do jej ucha.

Lily ociera się o krzesło kuchenne. Rumieni się, kiedy dostrzega, co robi.

Lily napiera miednicą na blat.

Jest mi tak cholernie niedobrze.

Nie dlatego, że zawiodła samą siebie. Bo tego nie zrobiła. Ale dlatego, że tak sądzi. Wie,
że wszyscy to ujrzą i pomyślą, że jest wariatką.

Lily obraca się do mojego torsu i ściska za czarną koszulkę. Nim zdążę ją złapać, chowa
się pod bluzką. Czuję na nagiej piersi jej łzy i obejmuje mnie mocno w pasie.

- Nie wychodzę – mamrocze łamiącym się głosem. – Nie każ mi wychodzić, Lo.

Kładę rękę na jej głowie i patrzę na nią przez kołnierz.

- Zostań tam, ile chcesz, skarbie. – Wiedziała, że show w jakiś sposób ją zawstydzi, ale
co innego, kiedy staje się to rzeczywistością.

Gdy czujesz nieubłagalny osąd od każdej przeklętej osoby w pomieszczeniu.

Pojmuję.

Jakikolwiek wzrok, który kieruje się na nią – spotykam z nienawiścią, która mnie mrozi i
oczernia. W tej chwili mógłbym kogoś zabić. To nie kłamstwo ani przesada. To uczucie.

Cierpienie tak głębokie, że najgorsze staje się możliwe.

Chcę zranić ludzi tak, jak oni ranią nas.

- Hej – odzywa się Ryke, patrząc pomiędzy mną, a bluzką, pod którą ukryła się Lily. Pyta
bezgłośnie w porządku?

Ledwo mogę wzruszyć ramionami.

Robi krok do przodu.

- Nic jej nie jest – mówi pod nosem Ryke. – Lily, słyszysz?

Lily pociąga głośno nosem, ale nie potrafi nic powiedzieć. Ma czkawkę, więc gładzę ją
po plecach. Powoli zaczyna się odprężać.

- Bądź silna – mówi Ryke, klepiąc moją bluzkę. Patrzy na mnie. – Powiedz, że to była jej
głowa.

143 | S t r o n a
Thrive

Parskam słabym śmiechem. Boże, jakim cudem ja się teraz śmieję? Ten odgłos szybko
słabnie.

- Tak, to była głowa.

Nieszczególnie oglądam resztę premiery, bo przeważnie nie interesuje mnie to, co


stworzył Scott. Lily pozostaje pod moją koszulką i przytula się mocniej, kiedy przechodzą do
serii sklepionych razem pytań.

- Sądzisz, że Daisy jest równie aktywna seksualnie, co Lily? – Savannah zadaje takie
samo pytanie mnie, Ryke’owi i Connorowi, ale w innych odstępach czasu.

Zaciskam zęby. Próbują zrobić z jej siostry drugą seksoholiczkę – a przynajmniej


dziewczynę, która mogłaby się nią stać. Lily oddycha nierówno, jakby próbowała
powstrzymać kolejny szloch.

Do bani. To wszystko jest, kurwa, do bani. Wstyd. Poczucie winy. Czym jeszcze chcą ją
obrzucić?

Wstaję, odpychając skórzany fotel do tyłu.

- Skończyłem z tym g*wnem.

- Co to jest, k**wa, za pytanie? – pyta Ryke. Podnosi się i rzuca poduszką.

- Nie, nie jest – odpowiada Connor z większą siłą niż zwykle. Wstaje, zapinając sobie
marynarkę. – Na dzisiaj wystarczy.

Daisy, która pisała na komórce, siedząc na podłodze, powoli się podnosi. Unika mojego
spojrzenia.

Mojego brata.

Connora.

- W porządku? – pytam. Uświadamiam sobie, że wszyscy sprawdzamy nawzajem swoje


samopoczucie podczas całego odcinka. Jeśli coś potrafi rozerwać przyjaźnie i rodzinę, to
tylko upublicznienie brudnego prania.

- Doskonale – mruczy, obrzucając spojrzeniem wyjście awaryjne.

Mój brat pochyla się do mnie, szepcząc:

- Zaraz ucieknie.

Przekrzywiam do niego głowę.

- Chcesz iść za nią? – Daisy mnie przeraża. Lecz tak samo przeraża mnie myśl o tym, że
mój brat z nią przebywa.

Ryke marszczy brwi i odwraca się do mnie, przyglądając mojej twarzy.

144 | S t r o n a
Thrive

- Nie. Chcę zostać z tobą.

Za bardzo panikowałem wobec jego intencji z Daisy. Cały wieczór byłem dla niego
dupkiem. On po prostu opiekuje się tą dziewczyną. Tylko tyle.

- Możesz iść, jeśli…

- Nie – mówi stanowczo. – Nie zostawię cię.

Przytłaczają mnie jego ciężkie słowa. Patrzy na mnie, jakby znaczyły o wiele więcej niż
tę jedną chwilę. Już kiedyś zostałem porzucony przez rodzinę. Przez biologiczną matkę –
która nie chciała przyznać się do mnie, kiedy byłem dzieckiem ani kiedy dorosłem. Przez jego
matkę, którą przez długi czas uważałem za własną.

Łatwo by mu było po prostu odejść. W każdej sekundzie. Nie jestem najmilszą osobą do
towarzystwa. Zrezygnowałbym z siebie w ciągu paru minut.

Ale Ryke wciąż tutaj jest.

Ten facet… jest dla mnie za dobry. Nie zasługuję na takiego kogoś w moim życiu.

***

Po kilkunastu minutach czających się za nami kamer, Daisy zniknęła. Wtopiła się w masę
ludzi.

Oglądamy końcówkę programu, który zaczyna się skupiać na fałszywym trójkącie


miłosnym pomiędzy Scottem, Rose i Connorem. Kiedy Lily wyłazi spod swojej kryjówki –
mojej bluzki – ocieram jej pozostałe łzy.

Pociąga nosem i chwyta się moich szlufek.

- To nie było fajne.

- No – zgadzam się. – Nie dali nawet tego, jak pokazuję środkowy palec kamerze. Ani
razu. Co za gnojki.

Śmieje się i wyciera policzki wierzchem ręki.

- Przepraszam.

- Nie przepraszaj – mówię. – Nie zaciągnęłaś mnie do łazienki ani samochodu, Lil. –
Pozostałaś silna. Całuję ją lekko w usta, lecz to zmienia się w coś rozpaczliwego. Wygina
ciało w moją stronę i łapię ją za tył głowy.

- Ciągle o niej myślę.

Głos Scotta odbija się echem w sali balowej, sprawiając, że odrywamy się od siebie i
zwracamy do ekranu.

Scott ma tęskny uśmiech.

145 | S t r o n a
Thrive

- Ona jest pożarem, którego nigdy nie ugaszę. To ja ją rozpalam, podburzam do całkiem
nowego, konfundującego stopnia. Jest moim idealnym dopasowaniem.

To brzmi podobnie do Connora. Tuż obok Rose, Connor naprawdę blednie i rozchyla
usta w szoku.

- Nie cierpię tego faceta – mówi cicho Ryke.

- Chcesz coś z tym zrobić? – Mam nadzieję, że sięgnął tego punktu, co ja… jest gotów
się odwdzięczyć, zrobi coś więcej niż rzuci spieprzaj.

Ryke bierze głęboki wdech.

- Co możemy zrobić? Podpisaliśmy jebany kontrakt.

- Wiele – odpieram.

- Nie wracaj na tę drogę, Lo. Musisz zakopać te demony.

Sądziłem, że już nigdy nikogo nie zaatakuję po tym, jak przeprosiłem Aarona Wellsa i
zakończyłem ten zatarg. Ale czy to nie jest coś innego?

Scott czeka, aż wybuchniemy. Dla oglądalności. Nie zatrzyma się, dopóki nie skończy się
show. A mnie i Lily za bardzo zależy na Rose, żebyśmy zrobili coś takiego jej firmie. Więc
Księżniczki Filadelfii muszą być nagrywane dalej.

Zakończenie tego nie jest opcją.

- Nadal ją kocham – mówi Scott. – I nic nie poradzę na swoje uczucia, ale one istnieją.
Kocham Rose tak, jak na to zasługuje. Ja po prostu… po prostu nie widzę, żeby Connor był
dla niej najlepszy. Jest zbyt egoistyczny, żeby zaopiekować się tą dziewczyną tak, jak ja. I
mam nadzieję, że podczas ponownego mieszkania z nią, ona zda sobie sprawę, że jesteśmy
sobie przeznaczeni.

Krew gotuje mi się z każdym pojedynczym słowem. Potrząsam głową, patrząc na brata.

- Rzeczy, które zakopujemy – mówię pod nosem – mają nawyk wracania, żeby nas
dręczyć.

Ryke może sobie próbować zakopać własne problemy.

Ja zmierzę się ze swoimi.

Connor siedzi w gabinecie w trakcie wywiadu.

- Co sądzisz o Scotcie? – pyta Savannah.

- Jest dla mnie porównywalny z nastolatkiem wyważającym zamek do mojego domu. Nie
jest niczym więcej, jak drobnym złodziejaszkiem, który próbuje zabrać mi to, co moje. Czy to
jest dla ciebie wystarczająco szczere?

146 | S t r o n a
Thrive

- A co z Rose?

- Co z Rose?

Marszczę brwi. Wypowiedział jej imię, jakby nie miała dla niego żadnego znaczenia.

- Kochasz ją? – pyta Savannah.

- Dla niektórych miłość jest nieistotna.

- A dla ciebie?

Przykłada palce do szczęki w drwiącym zastanowieniu i uśmiecha się z pewnością siebie.


Po raz pierwszy jego uśmiech naprawdę źle na mnie działa. – Też – mówi. – Miłość nie ma
dla mnie żadnego znaczenia.

Co… do chuja.

Ekran ciemnieje. Koniec.

Tyle myśli przewija mi się przez głowę, kiedy wszyscy biją brawa. Ludzie zaczynają
rozmawiać i kierować się do baru po więcej drinków.

Ryke i ja obracamy się do Connora. Nigdy nie sądziłem, że produkcja zmieni pozornie
najmilszego faceta na świecie w najwredniejszego. Ale zdecydowanie to zrobili.

Rose bierze kolejną lampkę szampana z tacy kelnera i opiera się o tors Connora. On ją
przytrzymuje, bo jest podchmielona. Nie mogę uwierzyć, że nie przeszkadza jej to wszystko,
co właśnie powiedział w show.

- Zatem to był prawdziwy Connor Cobalt? – pytam, obejmując Lily ramieniem. Niektóre
sceny mogły zostać przetworzone, ale ile?

Słyszę ostrzeżenie mojego brata o tym, że Connor nie jest ze mną dosyć otwarty. Nigdy
nie sądziłem, że ma podobny związek z Rose, ale ona się wystawia, a on nawet nie chce
przyznać, że ją kocha.

- Mówiłem szczerze – odpowiada. – I to nie pierwszy raz.

- Więc nigdy nikogo nie kochałeś? – pytam. – Żadnej dziewczyny, własnej mamy, taty
czy przyjaciela? – Nie chcę, żeby nasza relacja była jakąś gierką. Na początku wiedziałem, że
kolekcjonował mnie sobie, tak jak wszystkich innych. Przyznał się do tego, dlatego go
polubiłem. Miałem kasę i kontakty, dlatego się ze mną zaprzyjaźnił. Lecz myślałem, że to
dawno już minęło. A nie?

- Nie – mówi. – Nigdy nikogo nie kochałem, Lo. Przykro mi.

Rose celuje we mnie palcem, ściskając w ręce szampana.

- Daj sobie spokój, Loren. Ja tak zrobiłam.

147 | S t r o n a
Thrive

- Czemu? – rzucam gniewnie. – Bo oboje jesteście zimnymi androidami?

Jej wściekłe spojrzenie jest złagodzone przez alkohol.

- On po prostu taki jest. Gdybyś zrozumiał choćby połowę przekonań Connora Cobalta,
to zakręciłoby ci się w głowie.

- Rose – mówi Connor, jakby mówiąc jej, żeby zostawiła ten temat.

Nigdy nie widziałem, żeby tak bardzo oddała się jednej osobie i bardzo się boję, że jest
przez niego manipulowana. Być może przez cały ten czas mną też manipulował.

Rose nadal broni swojego chłopaka.

- Nie, Connor nie zrobił nic złego.

- On cię nie kocha – mówię pogardliwie. – Jest z tobą od ponad roku, Rose. – On ją
skrzywdzi. Dziewczyna, która nigdy nikomu nie pozwala dotrzeć do siebie tak blisko,
wpuszcza do siebie niewłaściwą osobę. Dlaczego tylko ja to dostrzegam?

- Lo – ostrzega Lily.

- Nie – odpieram – ona musi to usłyszeć, kurwa. – Celuję w Connora, ale mówię do Rose.
– Jaki cholerny facet zostaje tyle czasu z dziewczyną, nie dostając nic w zamian? Jeżeli cię
nie kocha, to czeka po prostu, żeby cię przelecieć.

Connor pozostaje spokojny. I tym razem to naprawdę mnie, cholera, irytuje.

- Ona nie potrzebuje twojej ochrony – mówi do mnie. Rose chwieje się w jego
ramionach, podpita. – Wie, kim jestem.

- A więc nie przeszkadza ci to? – pytam Rose. – On cię przeleci, a potem zniknie. Dobrze
ci z tym, Rose? Czekałaś dwadzieścia trzy, przeklęte lata, żeby stracić dziewictwo i oddasz je
facetowi, który nie potrafi nawet, kurwa, przyznać, że cię kocha.

Co za tchórz. Facet, którego uważałem za cholernie najlepszą osobę na świecie – jest


fałszywy.

Connor mówi:

- Nie przyznam czegoś, czego nie czuję. – Mam gotową odpowiedź, ale mnie uprzedza. –
Chciałbyś, żebym cię posadził i wypchał ci głowę liczbami, faktami oraz względnościami?
Nie potrafisz znieść tego, co mam do powiedzenia, ponieważ nie zrozumiesz tego i wiem, że
to cię rani. Ale nie mogę nic zrobić, żeby zmienić sytuację. Jestem wytworem matki równie
kamiennej, co ja i uwierz mi, kiedy mówię, że nigdy nie zobaczysz więcej niż mógłbym ci
dać. Żeby być moim przyjacielem, to musi wystarczyć, Lo.

Przetrawiam każde ciężkie słowo. Chciałbym aby miał poczucie, że dam radę znieść go
całego. Żałuję, że od samego początku tak bardzo go idealizowałem.

148 | S t r o n a
Thrive

- A co z tobą, Rose? – pytam, zwracając się do niej. – To ci wystarczy?

Lily staje obok Rose i bierze ją za rękę. Fakt, iż Lily w ogóle potrafi pocieszyć kogoś po
tym, co jej się dzisiaj przydarzyło – to wzbudza we mnie coś czystego.

Rose potakuje, prostując się mocno. Ale widzę, że ściska rękę Lily.

- Idę do łazienki. Możecie spotkać się z nami w samochodzie. – Lily chwyta Rose w talii
i przedzierają się przez tłum.

Obserwuję, jak Connor nie odrywa niebieskich oczu od Rose. Patrzy na nią z coraz
większą troską.

On jest w niej zakochany.

Po raz pierwszy w swoim życiu Connor jest ślepy.

Gdy spotyka moje spojrzenie, mówię:

- Chcę tylko, żebyś wiedział, że dzisiaj straciłem do ciebie trochę szacunku. I nie
odzyskasz go tak cholernie łatwo. – Nie chcę bawić się w jego gierki. Nie jestem inwestorem,
którego potrzebuje w kieszeni. Jestem jego przyjacielem. Chcę, żeby był ze mną prawdziwy.

- Pewnie – mówi łagodnie. – Rozumiem.

Spuszcza spojrzenie na dywan w głębokim zamyśleniu. Nie często widuję u niego takie
odległe spojrzenie. Mam ściśnięty żołądek. Już chcę mu przebaczyć, powiedzieć nie przejmuj
się tym. On ma właśnie taką władzę nad ludźmi. To szalone i zdaję sobie sprawę, jak bardzo
kocham tego kolesia.

Najzabawniejsze jest to, że on prawdopodobnie nigdy mnie nie pokocha.

149 | S t r o n a
Thrive

{21}
0 lat: 07 miesięcy

Marzec

Lily Calloway
- LILY! LOREN!

Paparazzi otaczają nas niczym mrówki wypełzające z mrowiska. Tylko, że oni uparcie
pędzą pomiędzy samochodami, żeby tylko nagrać nas na chodniku, kiedy próbujemy
przepchnąć się do nowojorskiego budynku.

Obiektyw kamery przypadkiem uderza mnie w głowę. Auć. Zamykam oczy, czując
rosnącego guza.

- Cofnąć się! – krzyczy Lo do paparazzi. Prowadzi mnie do przodu i chroni moją głowę,
przyciągając do swojej piersi.

Ryke siłą powstrzymuje kamerzystów, wyciągając twarde ramiona i używając ich, jako
barierę. Jest niczym zastępca Gartha, skoro niestety musiałam dać mu urlop. Ekipa
produkcyjna nie pozwoliła mnie i Daisy zatrzymać naszych ochroniarzy, mówili coś o
„przeszkadzaniu”.

Brakuje mi brutalnych, groźnych spojrzeń Gartha, które powalały każdego przechodnia,


który źle na mnie spojrzał.

I brakuje mi tego, jak rano pachniał bajglami. Nieważne czy to małomówny człowiek.
Miał krzepę, której mnie brakowało.

Staram się wyciągnąć przed siebie puszkę z gazem pieprzowym dla samoobrony, ale
praktycznie mam rączki T-Rexa, nie potrafię wyciągnąć daleko ramion.

- Kto jest lepszy w łóżku, Lily?! – krzyczy kamerzysta. – Loren czy Ryke?!

W moim brzuchu wznieca się ogień. Chciałabym być T-Rexem. Mogłabym zjeść tego
faceta.

W nieerotyczny sposób. Żeby było jasne.

Moja szyja czerwienieje.

- Lily – mówi Lo, przykładając usta do mojego ucha. – Oddychaj.

Uświadamiam sobie, że biorę wolne, płytki oddechy. Moje czoło się poci, a nad górną
wargą pewnie także zbiera się pot. Jakie to seksowne.

150 | S t r o n a
Thrive

- Lo – szepczę ponad wrzeszczącymi paparazzi i Rykiem huczącym odsuńcie się! –


Damy radę?

Chodzi mi o dojście do budynku. Jesteśmy tutaj, żeby wspierać Daisy, która uczestniczy
w pokazie jakiegoś sławnego projektanta. Lecz moje słowa wydają się dotyczyć czegoś
więcej niż tej pory i miejsca. Księżniczki Filadelfii to najpopularniejszy program na GBA w
historii. Nigdy wcześniej nie byliśmy tacy sławni. To całkiem nowy poziom szaleństwa.

Lo nie odpowiada, ale bierze mnie na ręce, w stylu przedniego barana, co jest intymne i
bezpieczne. Zarzucam ręce na jego szyję, przyciskając czoło do jego ramienia. Blokuję
dźwięki. Jesteśmy tylko Lo i ja. Jak za dawnych czasów.

Mówi:

- Damy radę.

Wierzę mu.

Zaciskam nogi na jego pasie i zła część mnie zaczyna pragnąć… czegoś twardszego.
Dzisiaj mam w umyśle seks.

Po prostu wejdź do budynku. Wszystko się wyciszy.

To pobożne życzenie.

Gdy tylko Ryke przepycha się przed nami przez drzwi, Lo wchodzi do środka, a za nim
ciągnie się pięciu albo sześciu kamerzystów. Tylko dwóch z nich należy do reality show.

Jeszcze więcej fleszy i pstryknięć.

Nie ma ucieczki.

***

Siedzimy na białych, plastikowych krzesłach znajdujących się wzdłuż wybiegu. Schylam się
do Lo, ściskając go za biceps, kiedy on trzyma rękę na moim kolanie.

- Możesz przesunąć rękę wyżej? – pytam szeptem, serce bije mi, jak oszalałe. Potrzebuję
czegoś.

Chwila. Wytrzeszczam oczy.

Lustruję spojrzeniem otoczenie. Zajmujemy pierwsze miejsca na pokazie. Prasa pstryka


zdjęcia widowni zanim wyjdą modelki. Siedzę pomiędzy Lo i Rykiem. Z jakiegoś powodu
produkcja oddzieliła nas od Rose, Connora i Scotta, którzy siedzą po drugiej stronie białego
wybiegu.

Nie mogę poddać się teraz palcówce. Na tym krześle. Przy innych ludziach.

Logiczna część mojego mózgu chyba zdechła na dworze.

151 | S t r o n a
Thrive

Lo posyła mi zmartwione spojrzenie.

- Nieważne – dukam. – Trzymaj rękę w tym miejscu. – Klepię go po ręce na moim


kolanie dla lepszego efektu. Ale zastanawiam się czy uda mi się podnieść ją wyżej.

Nie.

Krzyżuję nogi, żeby ulżyć sobie trochę w kroczu.

Nic nie pomaga. Chyba właśnie pocę się przez bluzkę Calloway Couture. Zniszczę jeden
z ciuchów Rose. Kurde. Odrywam jedwabisty materiał od klatki piersiowej, aby uniknąć
pocenia piersi.

Lo gładzi mnie po ramieniu.

- Spójrz na mnie, Lil.

Patrzę. Jego bursztynowe oczy prawie mnie roztapiają. Serce wali mi tak szybko.
Wszystko się poprawi, jeśli tylko… chcę, żeby pchnął… nie, Lily.

Sprawdza mój stan umysłowy, sunąc po mnie oczami koloru szkockiej. Potem chwyta
mnie za głowę, żeby szepnąć mi do ucha:

- Dzisiaj nie mogę uprawiać z tobą seksu. – Ma bardzo surowy głos.

Wzdycham, czując ból w piersi.

- Wiem. – To byłby zły seks leczący mój niepokój. Moją nałogową, potworną stronę,
która pokazuje się poprzez stres i samotność.

- Dlaczego tutaj jesteś, Lily?

Marszczę brwi.

- Co masz na myśli…?

- Na tym krześle – ciągnie – w tym budynku. Co my tutaj robimy?

Rozglądam się. Och. Kamery. Wybieg. Patrzę naprzeciwko. Rose i Connor rozmawiają
tak szybko, prawdopodobnie po francusku i wciąż na mnie spoglądają. Na ich twarzach
maluje się troska.

W pierwszym rzędzie jest nawet kilka sławnych aktorów. Niektórzy są nawet byłymi
modelami.

Obracam się do Ryke’a po prawej. Patrzy na mnie z tymi zmarszczonymi brwiami.

- Okropnie wyglądasz.

Deja vu. Już kiedyś opuściłam pokaz Rose dla seksu. Nigdy więcej. Nie chcę powtarzać
tych samych błędów. Tym razem będzie inaczej.

152 | S t r o n a
Thrive

- Jestem tutaj dla siostry – odpowiadam Lo.

Kiwa głową, widząc, że rozumiem.

Biorę głęboki wdech, rozplątuję nogi i splatam palce z Lo. Nie myśl o seksie.

Dobry plan, Lily.

A wtedy rozbrzmiewa muzyka – elektroniczne rytmy, które gorąco aprobuję. Ludzie


nadal ocierają się łokciami, szepcząc ze znajomymi, kiedy modelki przygotowują się do
swojej roboty, lecz ogólny szum jest zagłuszony przez piosenkę.

Wiercę się i siadam wyżej oraz prościej, wypełniona tą tymczasową pewnością siebie.
Nie myśl o seksie.

- Lily – krzywi się Lo. Tak mocno ściskam mu rękę, że jego palce zrobiły się sine.

- Wybacz – mamroczę.

- Nic się nie stało – mówi, opierając dłoń na moim kolanie.

Sztywnieję i niemal natychmiast ją zabiera.

- Poczekaj – mówię prędko – nie bój się mnie…

Lo patrzy na mnie dłuższą chwilę, zdezorientowany.

- Nie boję się, Lil. – Pociera moje udo, żeby to udowodnić.

Potakuję. Ale przyjemnie. Czuję pulsowanie pomiędzy nogami. Zamilcz, pochwo.

Teraz rozmawiam z pochwą. Świetnie.

Mogę wyjść.

Ale to oznacza, że pozwolę aby nad moim życiem zapanowało uzależnienie. Wygram
tylko, jeśli tutaj zostanę. Lo przenosi rękę na mój kark, wykonując kciukiem melodyczne,
spokojnie kółka spowalniające rytm mego serca.

Nie odrywa ode mnie złocistych oczu i przyłapuję się na tym, że przysuwam się bliżej,
przyciskam do niego nogę i trzymam rękę na jego pasie.

- Lily… - Oddycha płytko. To ostrzeżenie, ale dlaczego brzmi tak seksownie?

Czy podnieca mnie jego troska? Dobry Boże.

Skupiam się na wybiegu, by ujrzeć brzydszą scenerię. Loren Hale jest zbyt cudowny,
żeby teraz na niego patrzeć. Ale gdy tylko odwracam głowę, zdaję sobie sprawę, że biały
wybieg jest już pełny.

Połowa modeli to mężczyźni.

153 | S t r o n a
Thrive

Komu się naprzykrzyłam przez ten ostatni tydzień?

Opuszczam spojrzenie na ich stopy. Według mnie to najmniej seksowna część człowieka.
Nigdy nie kręciły mnie stopy.

Ryke garbi się obok mnie, jego zrzędliwość dziwnie utrzymuje moje lęki na wodzy.

Lo mówi do nas:

- Rose sądzi, że chłopakiem Daisy jest jeden z tych modeli, z którymi pracuje.

Nadal nie mogę uwierzyć, że żadne z nas go nie poznało, a najwyraźniej umawiają się od
stycznia.

- Wiem – mówi ze spięciem Ryke. – To głupia teoria.

- Dlaczego? – pytam, ta rozmowa to doskonałe odwrócenie uwagi. Ale jeszcze nie


oderwałam ręki od czarnych spodni Lo.

- Nie widzisz tych jebanych facetów? – pyta mnie Ryke.

Rumienię się.

- Nie patrzę… a co, myślałeś, że patrzę? – Patrzę na niego spod przymrużonego oka.

Ryke potrząsa głową, jakby mówiąc no nie mogę…

- Czy ci modele naprawdę cię podniecają? – Robi mi się jeszcze bardziej gorąco.
Teoretycznie, to Loren Hale najbardziej mnie podnieca.

- Ej – wtrąca Lo. – Nie wiesz, przez co ona przechodzi.

Ryke podnosi obronnie ręce.

- Nie pojmuję tylko jakim cudem ci faceci w swetrowych kamizelkach i koszulach w


kratę mogliby podniecać jakąkolwiek dziewczynę, nie tylko ją.

Lo namyśla się, kiwając głową.

- W sumie racja.

Cooo… Szczypię go w ramię.

Uśmiecha się, nawet nie udając, że go zabolało.

- Opisz mi ich wygląd – mówię, skupiając wzrok na kolanach Lo. Gdyby przysunął się
troszkę bliżej, zarzuciłabym na niego nogę…

Nie.

- Dwadzieścia parę lat – tłumaczy Lo. – Ładne włosy.

154 | S t r o n a
Thrive

Czekam na więcej, ale to koniec.

- Okropny opis.

- Jeżeli namaluję ci żywy obraz, to równie dobrze możesz na nich spojrzeć.

I fantazjować o kimś innym niż Lo? Nie ma mowy. Mój umysł jest w trybie DEFCON.
Muszę brać środki zabezpieczające.

Lo wskazuje na wybieg, mówiąc do Ryke’a:

- Co jeśli to jej chłopak?

- Ten blondyn bez koszulki? – Twarz Ryke’a całkowicie pochmurnieje, a żuchwa


zamienia się w skałę.

- Nie wściekaj się tak.

- On ma jakieś dwadzieścia osiem lat – odparowuje Ryke.

- Niemożliwe, prawdopodobnie ma siedemnaście. Modele zwykle wyglądają na


starszych.

- Na przykład – wtrącam – moja siostra. – Daisy jest mylona z dwudziestoparoletnią


studentką tak często, jak ja jestem mylona z nastolatką.

- Dokładnie – dodaje Lo.

- To pewnie tamten – mówi Ryke, pokazując kogoś krótko.

Ciekawość skłania mnie do spojrzenia tam. Modele nie są nawet trochę tak atrakcyjni, jak
Lo, więc biorę spokojny wdech. Odnajduję faceta, którego wskazał Ryke. Jest wysoki i
szczupły z dużymi uszami i ogoloną głową. Nie potrafię sobie go wyobrazić z Daisy. Ani
trochę. To byłaby strasznie niedobrana para. Może dlatego Lo i ja zaczynamy śmiać się
równocześnie.

Po drugiej stronie wybiegu widzę, jak Rose przewraca do nas oczami, ale unosi usta w
uśmiechu, kiedy znowu szepcze do Connora. Pomimo swojego zwykłego lodowatego
spojrzenia, promienieje szczęściem. Może dlatego, że Lo i ja emanujemy radosnymi
uczuciami, a nie burzliwymi.

I zdaje się, że Scott jeszcze bardziej przybliżył Rose i Connora, a nie ich rozdzielił. Przez
krótką chwilę producent patrzy mi w oczy. Przeczesuje sobie ciemnoblond kosmyki, uśmiech
ma równie obślizgły, co włosy.

Puszcza mi oko.

Dygoczę. Moje łaknienia zaczynają zanikać i z radością skupiam się z powrotem na


moim chłopaku.

155 | S t r o n a
Thrive

- Jasne – mówi Lo do swojego brata. – Ze wszystkich modeli Daisy wybierze sobie tego
najdziwniej wyglądającego.

- Nie mam na czym się wzorować – warczy, praktycznie się dąsając. – Nigdy nie
poznałem jej starych chłopaków.

Podnoszę spojrzenie na Lo.

- Poznałeś jej byłego? Nazywał się… John, tak myślę. – Koncentruję się na różowych
wargach Lo.

Namyśla się i patrzę, jak marszczy czoło w zamyśleniu.

Pocałuj go.

Później.

- Miał przeciętny wzrost, brązowe włosy – przypomina sobie Lo. Pochyla się do nas,
żeby rozmową nie przeszkadzać w pokazie.

Jednak, tak na serio, to wszyscy gadają.

Ten opis nic mi nie mówi.

- Dlaczego w ogóle nie widzieliśmy zdjęcia tego nowego chłopaka? – pytam ich. – Nie
powinien znaleźć się w prasie? – Wciąż codziennie sprawdzam gazety i nic. Żadnego
nagłówka z: Daisy Ma Chłopaka Supermodela!

- Jestem z nią, kiedy przebywa w mieście – tłumaczy Ryke – i z jakiegoś powodu nie
chce go przyprowadzić. To kurewsko dziwne.

- Może nie istnieje – zastanawia się Lo.

- Myślałem o tym – mówi Ryke – ale miała… - Krzywi się, pokazując na szyję.

Lo jęczy.

- Boże. Przestań… dla mnie ona wciąż ma trzynaście lat.

- Co? – ożywiam się. Malinki. Pewnie malinki. Ale nie chcę zostać nazwana zboczeńcem
w miejscu publicznym, nawet żartobliwie przez Ryke’a, więc nic nie mówię.

- Malinki – odpiera. Wiedziałam. – Pewnie zobaczycie je w następnym odcinku.

Lo jęczy jeszcze głośniej i ściska nasadę nosa.

- Dlaczego ona w ogóle ma chłopaka?

- Dla seksu – wypalam.

156 | S t r o n a
Thrive

Oboje patrzą na mnie z góry wzrokiem co do chuja? Ich wściekłe spojrzenia mogłyby
zabić, teraz naprawdę wyglądają, jak bracia. Zdaję sobie sprawę, że nie trzeba było mówić o
seksie.

Teraz ja unoszę obronnie ręce. Daisy od jakiegoś czasu próbuje znaleźć tego
„właściwego”. Ale zawsze jest w kilku miejscach naraz: uczy się nurkowania, parkouru, jazdy
na deskorolce, itp. Gdy trafiamy na temat facetów, zawsze opowiada tę samą,
niezadowalającą historię.

- To logiczne przypuszczenie – szepczę-syczę. – Ona próbuje… no wiecie.

- Nie, nie wiem. – Ryke gapi się na mnie, jakbym mówiła w obcym języku. Wiem, że
mówię po angielsku.

Szepczę bardzo, bardzo cicho.

- Próbuje mieć… O.

Lo zakrywa twarz ręką.

- To więcej niż kiedykolwiek chciałem usłyszeć.

Ryke krzyżuje ramiona na torsie.

- W Cancun mówiła, że doznawała orgazmów podczas seksu, pamiętasz?

Jak on może to wszystko mówić bez wzdrygnięcia? Jestem zdumiona.

- Rose sądzi inaczej – szepczę. Widzę Lo kątem oka i nagle w mojej głowie pojawia się
nieprzyzwoity obrazek: obejmuję ustami jego penisa. To jak wspomnienie i potencjalna
przyszłość.

- Lily – odzywa się Lo, łapiąc mnie za rękę.

Co zrobiłam? Serce podchodzi mi do gardła. Złapał moje palce, które sunęły do jego
rozporka. O mój Boże. Kamery robią pstryk, pstryk i tym razem niektóre obiektywy są
bardziej skierowane na mnie niż na modeli.

Lo próbuje odwrócić moją uwagę częstszą rozmową, a rzadszym milczeniem. Cisza


pozwala mi na wędrowanie myślami, zwłaszcza jeśli napędza je szybka muzyka oraz
fantazyjne tła (aka Loren Hale).

- Powiedzmy, że rzeczywiście ma tego chłopaka – szepcze między nami Lo – do diabła,


jak on się poczuje na temat tego reality show? – Klepie Ryke’a po plecach. – Jesteś w każdej
scenie z Daisy, masz tego świadomość? – Ciekawe czy jej chłopak czuje się zagrożony przez
Ryke’a.

- Ten dupek nie potrafił pojawić się na jej siedemnastych urodzinach – odparowuje Ryke.
– Naprawdę sądzisz, że zależy mu na Księżniczkach Filadelfii? W tej chwili, kurwa, nie
sądzę, żeby w ogóle zależało mu na niej.

157 | S t r o n a
Thrive

Niestety się z nim zgadzam.

Męska kolekcja kończy się na tym, że projektant staje pośrodku wybiegu i robi ukłon.
Klaszcze w podziękowaniu, jego muszka w kropki jest elegancka i ekscentryczna, jak reszta
ciuchów. Gdy wychodzi w pomieszczeniu nastaje łagodna atmosfera, muzyka zostaje
wyciszona.

Niektórzy ludzie otwierają notesy i wyciągają długopisy, żeby spisać swoje myśli.
Najprawdopodobniej to dziennikarze czasopism albo właściciele domów towarowych. Kurczy
się moja ważność, jako „siostra Daisy” i przygniata mnie intensywność tego pokazu.

Światła gasną po bokach wybiegu, widownię spowija ciemność, podczas gdy długi,
szeroki pas świeci na biało. Każda lampa i flesze są skierowane na środek niewielkiego
pomieszczenia. Czarny materiał zasłania okna, pozostawiając nas w jeszcze mroczniejszej i
bardziej intymnej atmosferze.

Rose nigdy nie miała pokazu tego kalibru dla Calloway Couture.

To pierwsza liga.

Rozpoznaję zaczynającą się piosenkę: „Sacrilege” Yeah Yeah Yeahs.

Pierwsza modelka wychodzi na wybieg w czarnych butach na koturnach. Jakim cudem


ona nie padła jeszcze na twarz? Jest ubrana w sukienkę khaki sięgającą ud razem z
łososiowym paskiem. Jej ciemne włosy są idealnie wyprostowane i podkręcone na końcach.

Nim modelka dotrze do końca, kolejna dziewczyna wychodzi na wybieg, idąc w rytmie
muzyki. Wyliczam jedną, dwie, trzy, cztery modelki zanim pojawia się moja siostra.

Daisy. Uśmiecham się – takim uśmiechem, którego nie potrafię pohamować, który
sprawia, że trochę bolą mnie policzki. Ma na sobie szarą sukienkę uszytą z drogiego,
eleganckiego materiału i żółty pasek, to bardziej wykwintna moda niż komercyjna. Jej długie,
długie blond włosy sięgają talii, końcówki falują.

W wieku siedemnastu lat porusza się niczym dojrzała, silna kobieta z opanowaniem,
które jest poza moim zasięgiem. Kołysze biodrami; jedną szpilkę stawia przed drugą.

Wpatruje się przed siebie, zmysłowość płonie w jej czerwonych wargach i


skoncentrowanych oczach. Lampy błyskowe nie powodują, że mruga albo chwieje się. Moja
młodsza siostra porusza się, jakby spod jej stóp powstawał świat.

Te ruchy kradną mi oddech. Pękam z dumy.

Zawładnęła widownią, nawet kiedy mija drugą modelkę i chwilowo pozuje na krawędzi.
W drodze powrotnej znajduje się bliżej naszych miejsc. Zerkam na Ryke’a i jego napięte
mięśnie ani na chwilę się nie rozluźniają, jak zwykle ma twardą szczękę. Lecz jego oddech
jest cięższy.

Patrzy za nią, jak kieruje się dalej wybiegiem, piosenka zbliża się końca.

158 | S t r o n a
Thrive

A Daisy unosi subtelnie kąciki ust, jakby wyczuwała go tuż obok. Gdy idzie dalej,
szturcham Ryke’a łokciem.

Przeszywa mnie spojrzeniem.

- No co? – szepcze obronnie.

- Ona ma chłopaka. – Moja siostra zasługuje na romans w typie czerwonych róż,


czekoladek i epickich orgazmów. Ryke podaruje jej najlepszą przygodę na jedną noc i
zostawi ze złamanym sercem. Tego właśnie obawiamy się razem z Lo.

Przebywamy z Rykiem więcej czasu niż z Connorem i Rose. Lepiej znamy jego nawyki i
pieprzenie się w łazience Lincoln Field nie jest takie romantyczne. Robiłam to cztery razy,
wiem o tym.

- Lily – szepcze – ona ma siedemnaście lat.

Nie powinniśmy rozmawiać, nie podczas tego szczególnego pokazu. Wszyscy skupiają
uwagę na ubraniach modelek i ja też powinnam. Kiwam głową i daję sobie spokój.

Jakieś piętnaście minut później dziewczyny znikają z wybiegu, przygotowując się na


ostatnie wyjście. A wtedy wychodzi pierwsza modelka.

Daisy prowadzi resztę modelek, to pożądana pozycja. Jej jasnoróżowa, lalkowata


sukienka unosi się przy każdym poruszeniu bioder, ona praktycznie sunie w swoich srebrnych
gladiatorkach. Jakieś dwadzieścia kobiet idących za Daisy nosi ten sam strój w różnych
odcieniach.

Widownia zaczyna bić brawo. Radośnie dołączam, ale kiedy to robię zaczynam
dostrzegać wyzierający smutek z oczu Daisy, zwykle hamowany. Odrętwienie, które blokuje
jej promienną, nieobliczalną osobowość.

Lo szepcze mi do ucha:

- Wygląda na smutną.

Oklaski powinny rozweselać. To praktycznie krzyczenie Ja wierzę we wróżki!, ale to


działa wręcz przeciwnie na Daisy, jej światło zanika, jakby miażdżono Dzwoneczka.

Kiedy się obraca, idąc w drugą stronę wybiegu i zakręcając modelkami, żeby stworzyć
dwa rzędy ciał, po raz kolejny nas omija.

Tym razem Ryke się odzywa.

- Uciekaj, Calloway – mówi do niej.

Niemal się potyka, prawie staje jak wryta. Przysięgam, że Ryke wydłubał coś z
zakamarków jej duszy, coś co zadawało jej cierpienie. Nie potrafię nadać temu sensu, a fakt,
że on potrafi… wszystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane.

159 | S t r o n a
Thrive

Ryke ściska bok krzesła, jakby powstrzymywał się przed nie wstaniem i wpadnięciem na
wybieg. Wyobrażam sobie, jak idzie tyłem i rozmawia z nią, desperacko próbując przekonać
moją siostrę do robienia tego, co kocha, a nie tego, co każe jej nasza mama.

Modeling nigdy nie był jej pasją.

Nawet, jeśli jest w nim świetna.

Zamiast tego Daisy utrzymuje kurs, pozostając tak profesjonalną, jak tylko może.

- Nie możesz zmusić jej do zrezygnowania – przypominam mu łagodnym szeptem. – Jej


praca znaczy coś dla naszej mamy.

- Nie cierpi jej – odpowiada Ryke. – Nie widzisz tego, kurwa?

- Czasami musimy robić rzeczy, które nam się nie podobają – mówię, myśląc o reality
show, moim nadchodzącym ślubie w czerwcu.

- Po co? – pyta Ryke.

- Dla naszej rodziny.

Być może pewnego dnia uświadomi sobie, jak wiele jesteśmy skłonni zrobić. Dla ludzi,
których kochamy najbardziej.

160 | S t r o n a
Thrive

{22}
0 lat: 07 miesięcy

Marzec

Loren Hale
- Nie proszę cię o pomoc. – Śnieg prószy na tylny ganek rezydencji mojego taty. W bogatej
dzielnicy Filadelfii. Wytrzymuję chłód razem z nim, ze srebrnych maszyn napływa ciepło.
Oboje pijemy kawę. Jedyna różnica: jego ma dodatek irlandzkiego likieru.

- Nie musisz prosić – przypomina, zajmując miejsce krześle na Adirondack. – Jestem


twoim ojcem… pomaganie ci znajduje się w moim zakresie obowiązków. – Nim zdążę
odparować nie mam kłopotów czy gdzieś ty był, kiedy topiłem się w trunkach i potrzebowałem
odwyku, on dodaje: - Zrozumiesz, kiedy sam będziesz miał dzieci.

Zaciskam zęby. Nieważne, ile razy powiem mu, że nigdy nie będę miał dzieci, on po
prostu nie słucha.

- A więc nigdy nie zrozumiem – mówię gniewnie.

Popija kawę, przyglądając mi się uważnie, kiedy wypatruję na zamarznięty staw.


Trawnik pokrył śnieg, wszystko jest białe.

- Ryke twierdzi, że powinienem zostawić Scotta w spokoju.

- Czy Scott atakuje Ryke’a?

- Nie bardzo.

- Więc niech się, kurwa, nie odzywa. – Marszczy brwi, ma nieogoloną szczękę. W tej
chwili jest bardziej podobny do Ryke’a, ale tego mu nie powiem. Ich relacja wciąż jest
złamana, być może nigdy jej nie naprawią.

- Wczoraj – mówię – Scott dał Lily scenariusz mówiący, żeby ruchała się z poduszką. –
Bolą mnie pełne wdechy, uderzają we mnie wszystkie emocje. – Kto tak robi?

- Ludzie uczynią wszystko dla pieniędzy, Lorenie. Po prostu próbuje zbić na was zysk i
jak do tej pory świetnie mu się to udaje. – Racja, program osiągnął sukces.

Ściska mnie w brzuchu.

- Ta? – Pochylam się, kładąc ramiona na nogach, obejmując w dłoniach kubek. Boję się
Scotta Van Wrighta.

Boję się tego, jak bardzo na nas naciśnie.

161 | S t r o n a
Thrive

Staram się zabutelkować ten strach, zatopić tak głęboko, że już wcale nie będę go czuł.
Nie przyszedłem tutaj, aby błagać o pomoc ojca. Nie chcę, żeby się do tego mieszał. Po
prostu chciałem usłyszeć, że ktoś się ze mną zgadza.

- Hej – rzuca stanowczo.

Obracam głowę, żeby spotkać jego twarde spojrzenie.

- Nie pozwól, żeby jakikolwiek skurwiel wpadł do twojego życia i zrujnował to, co
należy do ciebie. Ani twoich kobiet, ani domu, kasy czy kariery. Masz to wszystko chronić,
rozumiesz? – Kładzie rękę na moim ramieniu. Może oferować mi gówniane rady, ale zawsze
przy mnie był.

To więcej niż może powiedzieć którakolwiek z moich matek.

- Mam tylko jedną kobietę – mówię, unosząc brwi.

- Nie wymądrzaj się.

Przetrawiam wszystkie jego słowa, choć nie powinienem.

- Nie chciałem już nikogo atakować. – Ale wiem, że będę musiał. Przyznaję to jemu, ze
wszystkich ludzi. Nie Connorowi, nie Ryke’owi ani Lily.

- Jeżeli nie chcesz niszczyć reality show, tak jak mówiłeś, to musisz zrobić coś jemu. On
cię zburzy, synu. A jeśli ty nie wystawisz cholernego karku, to ja to zrobię. Nie chcę, żeby
zbliżał się do Lily. Jest dla mnie, jak córka. – Bierze wielki łyk kawy.

Tak jakby w moim ciele odbywała się walka bez żadnych znaków kapitulacji. Zaatakuję
Scotta, będę czuł się gównianie. Nic nie zrobię, będę czuł się gównianie. Co mi pozostało, do
cholery?

- Nie pomagaj mi – mówię nagle do taty. – Muszę zrobić to sam.

Przytakuje.

- Tylko uderz go tam, gdzie zaboli go, kurwa, najbardziej.

Nawet nie wiem, gdzie to jest.

Najgorsze w byciu słabszą jednostką: wygrywam dopiero w ostatniej minucie. Zatem


kopię, drapię, skrobię, męcząc się w nadziei, że w akcie końcowym wzniosę się ponad
wszystkimi.

Ale co się stanie, jeśli tego nie zrobię?

162 | S t r o n a
Thrive

{23}
0 lat: 07 miesięcy

Marzec

Lily Calloway
Środek popołudnia pośrodku tygodnia musi być najbardziej depresyjnym okresem.
Wepchnięty dokładnie pośrodku, gdzie nikt go nie chce. Samotnie. Kiedy dom opustoszał.
Ludzie są w pracy. Ludzie są na obiedzie. Nikogo tutaj nie ma. A przynajmniej poza mną.

Jestem S.A.M.A.

Nawet kamerzyści gdzieś zniknęli.

W tej chwili powinnam karcić samą siebie za zwlekanie z zadaniem domowym. Ale dwie
godziny temu skończyłam zadania online.

Brawo ja.

Myślałam, że będę czuć większe zadowolenie, ale samotne świętowanie nie jest tak fajne,
jak samotne robienie innych rzeczy. Rzeczy, których nie mogę już robić.

Ostrożnie wdrapuję się na łóżko z najnowszym wydaniem Uncanny X-Men. To nie mój
komiks, ale Lo ma surową zasadę „nie czytaj przede mną moich komiksów”. Chodzi niby o
to, że pogniotę kartki albo rozmażę zdjęcia. Lecz nuda wzbudza ryzyko i jestem skłonna
zaryzykować jego gniew dla Cyklopa.

Pięć okienek. Tyle zdołałam przejrzeć, kiedy moje myśli zaczęły wędrować. Wyobrażam
sobie Lo. Jego tors. Uśmiech z dołeczkami i ostro zarysowaną szczękę. Muszę się
powstrzymać zanim wyobraźnia poprowadzi mnie do bardziej nikczemnych miejsc, które są
pełne nagości oraz wirujących ciał.

Drzwi sypialni otwierają się, kiedy znowu patrzę w komiks. Lo stanął w progu niczym
wytwór mojej wyobraźni. Być może nim jest.

Szczypię się.

Auć…

Lo rzuca mi spojrzenie.

- Jestem prawdziwy, Lil. – Zamyka za sobą drzwi i odkłada skórzaną teczkę na biurko.
Prezent od ojca. Ciężko mi odwrócić od niej wzrok. Rok temu ta teczka nie należała do
naszego obrazka. Teraz ma swoje specyficzne miejsce.

Niczym się tu nie wyróżnia. A przynajmniej nie tak, jakbym się spodziewała.

163 | S t r o n a
Thrive

Gdy wracam spojrzeniem do Lo, orientuję się, że nie ruszył się z miejsca. Przygląda mi
się ostrożnie tak, jakby przyglądał się burzy z piorunami. Z ciekawością, niepokojem i uwagą.

- Jeśli jesteś prawdziwy – mówię, mrużąc oczy. – To dlaczego nie jesteś w pracy?

- Taka to zabawna rzecz w pracowaniu dla siebie – mówi z ironicznym uśmieszkiem. –


Mogę ustalać sobie własny grafik, zabierać pracę do domu i spędzić popołudnie na kochaniu
się z dziewczyną.

Och…

Środki dnia i środki tygodnia już nie wyglądają tak samotnie. On wciąż się nie rusza, a
oddech zdążył mnie już zdradzić. Przynajmniej moje ciało nie robi nic dziwnego… jeszcze.

- Tylko dziewczyną? – pytam. – Żadną wyjątkową?

Powoli lustruje mnie spojrzeniem. W odpowiedzi robię się taka mokra. Niech go szlag.

Oblizuje wargę i muszę złapać za kołdrę, żeby nie rzucić się na niego. Nie przywykłam
do tego, że napalony Loren Hale przychodzi uwieść mnie. To ja zawsze jestem tą zbyt
napaloną, emocjonalnie zdeprawowaną. To miła odmiana, nawet jeśli moje ciało krzyczy idź,
idź, idź.

- Znam pewną dziewczynę – mówi. – Ale rzecz w tym… - Zaczyna rozpinać koszulę, a ja
rozpoczynam sobie mantrę. Skup się na jego słowach, Lily, nie na brzuchu. Słowa. Nie
brzuch. Słowa. Nie brzuch. Zdecydowanie nie penis. – Kiedy kochałem się z nią ostatni raz,
ona pod koniec się rozpłakała.

Unoszę gwałtownie głowę.

- Nie płakałam – bronię się. – Pot spłynął mi do oka. To możliwe, wiesz.

- Płakała – ciągnie, nie tracąc rytmu i wyginając usta. – Miała w oczach takie wielkie łzy
i zamieniła się w tego sentymentalnego, uroczego potworka, mamrocząc o tym, jak bardzo
mnie kocha.

Tym razem rusza się z miejsca i staram się nie uśmiechać.

- Wcale nie. – Przygryzam wargę i po chwili poddaję się, uśmiechając szeroko. – Jeśli
dobrze pamiętam, to powiedziałam ci, że czuję twoją duszę. To było poetyckie.

Zderza się ze mną kolanami i jego koszula się rozchyla, ukazując nagą pierś. Ale nie
muszę już skandować sobie mantry. Jego bursztynowe oczy i zaostrzone słowa mają moją
niepodzielną uwagę. Rozbawienie znika i kładzie mi rękę na policzku.

- To było piękne – mówi cicho.

Różne myśli wdzierają się do mojej głowy i nie potrafię zamknąć buzi.

- Wróciłeś do domu po samą popołudniówkę?

164 | S t r o n a
Thrive

Jęczę w duchu. Świetnie, Lily. Zrujnuj chwilę.

Dostrzega moje zażenowanie i uśmiecha się lekko.

- Nie wyrażam się dość jasno?

- Ummm… - Mam pusto w głowie. Mózg mi umarł.

Przywraca mnie do życia, chwytając za rękę i kładąc na swoim kroczu. Na erekcji.

- Teraz się rozumiemy?

O tak.

Będziemy się pieprzyć.

Albo kochać.

I to, i to. Może tak.

Tańczę i podskakuję w duchu. On odrzuca koszulę na podłogę i patrzę mu w oczy. Nie


zabieram ręki. Zostawię ją tam, gdzie jest.

- Wiesz, co to znaczy? – pytam.

Mruży oczy i nachyla się, sprawiając, że kładę się na łóżku. Znajduje palcami guzik
moich spodni, nie czekając ani chwili dłużej.

- Będziesz musiała mi z tym pomóc, Lil.

Marszczę brwi.

- To normalne guziki.

Znowu się uśmiecha. Mogłabym do tego przywyknąć.

- Nie z guzikami. Pomóż mi ze swoim pytaniem.

Rumienię się. No tak.

- Cóż, przyszedłeś do mnie po seks. To ty mnie rozbierasz. Praktycznie błagasz mnie,


żebym cię przeleciała.

- Czyżby? – Nawet zaciskając usta wciąż się uśmiecha. Widzę to w jego oczach.

Kiwam szalenie głową.

- O tak. Role się odwróciły, Lorenie Hale’u. To monumentalny dzień. Ty napaliłeś się
przede mną. – Szczerzę się.

Zsuwa moje dżinsy na podłogę i jestem zbyt uszczęśliwiona, aby zdać sobie sprawę, że
razem z nimi poszły moje majtki. Gdy wsadza we mnie palce, nabieram gwałtownie

165 | S t r o n a
Thrive

powietrza i zabieram rękę z jego spodni. Leciutko porusza palcami i odchylam głowę na
materac.

- W dotyku jesteś napalona – mówi łagodnie.

O żesz.

- Słowo klucz: przede mną – odpowiadam, oddychając nierówno.

Zamierzam wesprzeć się na łokciach, lecz nie mam czasu. Nie daje mi żadnego
ostrzeżenia zanim zastępuje palce erekcją, wypełniając mnie w pełni. Wydaję okrzyk
euforycznej rozkoszy. Każdy centymetr mojego ciała brzdęka niczym instrument wibrujący w
radości.

Zarzuca sobie moją nogę na biodro, wsuwając się głębiej. Nie wysuwa się, jeszcze nie.
Przywiera do mnie ustami i całuje mnie gorączkowo, bez przerwy ani zawahania. Odkąd
rozpoczęłam leczenie dostrzegałam w oczach Lo niechęć. Była niczym nocny pasażer naszej
namiętności. Nigdy nie sądziłam, że nabierze tyle pewności siebie, tyle zaufania we mnie i
tyle nadziei w nasz związek, żeby odrzucić wszystkie te wahania. Żeby kochać się ze mną tak
swobodnie, że każdy gest to impuls i nic nie wymaga namysłu.

To przychodzi naturalnie.

Wbija się we mnie i pozwala, żebym spotykała się z nim biodrami. Jęczę nisko, odgłos
urywa mi się w gardle. Uśmiecha się i jego ruchy stają się mocniejsze, agresywniejsze. Już
nie próbuję dorównać mu rytmu, nie kiedy ściskam z białymi knykciami jego bicepsy i
trzymam się go z całych sił.

Jego ciche pomruki docierają do moich uszu i zrzucają mnie z krawędzi. Czuję, jak
wznoszę się po stromej górze na sam szczyt.

- Lo – dyszę. – Nie mogę… poczekaj…

Nieruchomieje i mimowolnie kwilę. A przynajmniej tak sądzę, że to było mimowolne.


Nigdy nie wydałabym celowo takiego odgłosu.

Lo ściera ręką pot z mojego czoła.

- Szczytuj – mówi. Całuje mnie leciutko w szyję.

Że teraz?

- Przestałeś się poruszać – przypominam. Wiercę się pod nim, a on odrywa ode mnie
usta, zaciskając szczękę.

Och. Ma jakiś problem.

Łapie mnie za biodra, uspokajając.

166 | S t r o n a
Thrive

- Proszę, dojdź teraz – mówi – bo kiedy zacznę się ruszać i będziesz miała orgazm, to ze
mną koniec.

- No i? – Ściągam brwi. – Potem znowu możemy to zrobić. Obciągnę… - Zasłania mi


dłonią usta, uciszając mnie.

- Nie będziemy mieli czasu. Ry… - urywa. – Ludzie wracają z siłowni za pół godziny.

Zabiera rękę. Krzywię się. Nie mogę się powstrzymać.

- Prawie wymówiłeś jego imię. A teraz chcesz, żebym doszła?

Porusza lekko biodrami, a nacisk jego penisa odrętwia moje ciało i oczyszcza głowę.

- Achhhh… - jęczę w jego ramię.

- Dojdź – rozkazuje dość niegrzecznie Lo.

- Jesteś wredny – mruczę w poduszkę, przyciskając do niej policzek.

Muska ustami moje ucho.

- Najpierw poprosiłem. Po prostu nie słuchałaś. – Odsuwa mi z twarzy włosy i zaciskam


nogi na jego pasie. A potem zsuwa ręce na moją bluzkę. Zostaje rozerwana zanim zdążę
wyrazić swoje zdanie.

Wciąż zero niechęci w jego gestach.

Patrzy na mój biustonosz, jakby jakoś go obraził.

- Wygląda na to, że nie jesteś Hulkiem – mówię z uśmiechem.

Kieruje na mnie nierozbawione spojrzenie i podciąga biustonosz do mojej brody,


uwalniając piersi. Kurde. Zamierzam je opanować, częściowo, żeby go zirytować, ale jest ode
mnie szybszy. Łapie mnie za nadgarstki i unosi nad głowę, a przy tym porusza miednicą i
rozpadam się pod nim.

Moje jęki są ciche i brzmią bardziej, jak skomlenie niż prawdziwe odgłosy rozkoszy. Lo
wypuszcza ciężki oddech i zagryza zęby, jakby walczył o kontrolę.

Dojście brzmi teraz bardzo rozkosznie. Jednak nie jestem pewna czy uda mi się to bez
jego pomocy. On chyba o tym wie. Przesuwa językiem po moim stwardniałym sutku i staram
się rzucić do przodu, lecz jego duże, ciężkie ciało przygniata mnie do łóżka.

Niewiele potrzeba, żeby mnie wyzwolić.

Ssie lekko mój pączek i podnosi głowę.

- Myśl o moim kutasie, skarbie – mówi. – Który czeka bardzo, kurwa, niecierpliwie na
ciebie. Nie czujesz?

167 | S t r o n a
Thrive

Tak. Czuję go bardzo mocno.

Powtarzam sobie jego słowa i koncentruję na jego wzwodzie. Czuję żar w kroczu i
zaciskam się. Zabiera jedną rękę z mojego nadgarstka i opuszcza ją na moją łechtaczkę,
pocierając tak szybko, że krzyczę. Cały świat kręci się wokół własnej osi i odchylam się na
łóżko, ledwo trzymając się jego nieruchomego ciała, kiedy wznoszę się na falach
przyjemności, które o mnie uderzają. Jedna po drugiej. W kółko. Dopóki moja łechtaczka nie
jest zbyt wrażliwa, sprawiając, że dygoczę, kiedy tylko ją tknie.

Odsuwa rękę i pochyla się, żeby pocałować mnie w szyję, mam zbyt urywany oddech,
żeby całował mnie w usta. Ssie delikatnie, potem mocno i ponownie zaczyna się we mnie
poruszać, budując moje podniecenie od nowa.

Gdy łapię oddech, przyciska czoło do mojego i wbija się we mnie. Silnymi, rytmicznymi
pchnięciami, które kradną mi oddech, co parę sekund. Jego usta są tak blisko, że moglibyśmy
się pocałować, ale tego nie robi. Czuję w ustach jego oddech, tak jak on czuje mój.

Obejmuje moją głowę i porusza się szybciej oraz mocniej, dopóki oboje nie odczuwamy
tego samego haju, próbując sięgnąć razem tego samego ognistego orgazmu.

168 | S t r o n a
Thrive

{24}
0 lat: 07 miesięcy

Marzec

Loren Hale
Zakładam spodnie i patrzę, jak Lily wkłada sobie poduszkę pod brodę. Podąża spojrzeniem za
moimi ruchami, tak jak ja podążam za jej. Nie wiem czy to strach, czy miłość przyciąga nasze
spojrzenia. Być może mieszanka obu.

Ciągnę za splątaną kapę na łóżku, zamierzając ją poskładać i nagle na podłogę spada


komiks. Gdy pochylam się po niego, Lily zeskakuje z materaca i pierwsza bierze komiks.
Moja czarna koszula układa się na jej ciele niczym sukienka sięgająca połowy ud, ale widać
jej piersi, kiedy obróci się w pewien sposób.

Przenoszę spojrzenie z jej sutków na ręce, które chowają za plecami komiks.

- To mój komiks. – Nie pytam.

Jej czerwona twarz odpowiada mi prędzej niż słowa.

- Pamiętasz, kiedy uprawialiśmy seks i było tak dobrze, że nie prosiłam o więcej?

- Masz na myśli jakieś pięć minut temu?

Potakuje.

- Tak, cóż, um… okazuje się, że mogliśmy to robić na jednym z twoich komiksów.
Cosprawiażejesttoowielebardziejniesamowite! – Mamrocze ostatnie zdanie i powoli muszę
wszystko rozdzielić.

- Który to? – Już czuję swoje wściekłe spojrzenie. Staram się, dość nieudolnie, je
powstrzymać.

Wypuszcza wielki oddech, jakby się zastanawiała.

- Wiesz co, nie jestem pewna.

- Masz go za plecami – mówię beznamiętnie.

- Och… racja. – Lily robi krok do przodu i podaje mi komiks. Nim zdążę odczytać tytuł,
dostrzegam wielkie, pomarszczone strony. Naprawdę się na nim pieprzyliśmy. Jezu.

A potem patrzę na tytuł: Uncanny X-Men. Najnowsze wydanie. Którego jeszcze nie
czytałem. Przez chwilę czuję zirytowanie, ale znika zanim zdążę je zabutelkować.

- Tak strasznie mi przykro – mówi, patrząc na mnie wielkimi i okrągłymi oczami. –


Kupię ci nowy.

169 | S t r o n a
Thrive

Najmniejsze urazy zwykle drażnią mnie na tyle, żeby otworzyć butelkę Macallana. Nie
dzisiaj.

- Nic się nie stało, Lil. To tylko komiks. – Zawsze mogę kupić drugi.

Zdziwienie na jej twarzy niemal wywołuje mój uśmiech.

Robię krok do przodu, żeby ją przytulić, ale niespodziewanie otwierają się drzwi naszej
sypialni, bez pukania, bez ostrzeżenia. Spodziewam się wejścia Ryke’a. Żeby dopadła nas
nasza tajemnica.

Ale to coś o wiele, kurwa, gorszego.

W progu pokoju stoi Scott Van Wright, którego klatka piersiowa unosi się wściekle.
Ściska butelkę zawiniętą w papier. Staram się na tym nie koncentrować.

- Wypierdalaj z naszego pokoju – mówię pogardliwie, w moich żyłach płynie ogień.


Zasłaniam ciało Lily. Przywykłem do tego, że nasze rodzeństwo narusza naszą prywatność,
ale nie ten facet. Z tym nigdy się nie pogodzę.

Zamiast wyjść, ten zamyka drzwi z głośnym trzaskiem.

- Musimy pogadać. – Bez humoru w głosie. Wyciąga z kieszeni komórkę i unosi


ciemnoblond brwi, jakby mówiąc wiesz, o co mi chodzi.

O tak.

Wyginam usta w gorzkim uśmiechu.

- Pewnie. Gadaj, ile chcesz. Wysłucham. – Drwiąco macham mu ręką. Lily siada na
brzegu łóżka, przyciskając do siebie poduszkę.

- Usunąłeś mi wszystkie kontakty.

- Naprawdę? – Udaję konsternację. – Nie pamiętam, żebym brał twój telefon. – Drapię
się po głowie. – Ale kiedy się zastanowię… chyba raz go dotknąłem. W rękawiczkach. Bałem
się, że złapię tę chorobę, która zamienia cię w takiego pierdolonego gnojka.

- Loren, miałem tutaj kontakty dyrektorów, których nie mogę odzyskać bez wykonywania
miliard innych telefonów do numerów, których teraz nie mam. Widzisz problem?

- No – mówię. – To mi brzmi na cholernie prawdziwy problem. Do bani, stary. –


Wzruszam ramionami.

- Ja nie gram – warczy Scott. – Nie ma tutaj żadnych kamer. To jest poważne.

Przeszywam go spojrzeniem.

- Tak poważne, jak twoje narzucanie się mojej dziewczynie każdego, przeklętego dnia i
wyzywanie jej od szmat? – Robię krok do przodu. – Od trzech miesięcy uprzykrzasz nam

170 | S t r o n a
Thrive

życie. I chodzisz sobie wokoło… z uśmiechem. – Kolejny krok. – Sądzisz, że jestem


najsłabszą osobą w tym domu, a więc uczepiłeś się mnie i Lily. Ale musisz coś zrozumieć,
Scott. Jestem ostatnią osobą, którą chciałeś wykiwać. Spróbujesz poruszać moimi rękami,
jakbym był pieprzoną marionetką, to ja wyrwę ci twoje ze stawów.

Jego nozdrza drgają.

I zanim zdoła cokolwiek powiedzieć, pytam:

- Więc jak ci idzie pisanie wiadomości? Było do bani? – Przeprogramowałem jego


autokorektę. Ilekroć wpisuje tak, to zamienia się w skurwysyn. Nie to teraz zrób mi loda. A
zdanie jestem w drodze przemienia się w chcę powąchać ci tyłek. Mniej poetycko nie
potrafiłem. I spieprzyłem mu pewnie jeszcze pięćdziesiąt pospolitych zwrotów i słów.

Im dłużej gotuje się ze złości, tym bardziej robi się czerwony.

- Kocie gówno to też twoja sprawka? – W pralni była kuweta. Postanowiłem sprawić mu
niespodziankę w drogich mokasynach.

- Sprawka Sadie – odpieram. – Gratulacje, jesteś pierwszym facetem, którego nienawidzi.


– Klaszczę, patrząc jak na jego twarzy maluje się czysta furia. Dobrze. Wygląda tak, jak ja się
czułem.

Szybko skraca pomiędzy nami dystans i opuszczam ręce.

- Robisz nam z życia piekło, to ja to samo zrobię z twoim – grożę. – Tak to działa, Scott.
Zostawisz mnie w spokoju, to nie będziemy mieli żadnych problemów. Twój wybór.

Scott próbuje mnie złapać przez zwykłe gapienie się w moje cholerne oczy. To nic nie da.
Już wiele razy wcześniej walczyłem na spojrzenia z Jonathanem Halem – Scott jest słodki w
porównaniu z nim.

- Przyszedłeś tutaj, żeby się wyżalić? – pytam. Spokojnie mógłbym przyjąć pomoc ojca i
rozpieprzyć mu życie, wyczyścić konto bankowe, skasować samochód. Moje czyny były
małe, lecz znaczące – inaczej nie byłby taki wkurzony.

- Dobra – mówi w końcu. Przenosi spojrzenie na Lily, ale przesuwam się tak, żeby jej nie
widział. – Od teraz będę miły. – Wsuwa komórkę do kieszeni i wpycha mi do rąk
zapakowaną butelkę. – Na zdrowie.

Wycofuje się, czekając, aż rozpakuję torbę.

Nie muszę. Otwierałem wystarczająco butelek Maker’s Mark, żeby rozpoznać czerwoną
pieczęć z wosku na szyjce. Dał mi burbon.

Chce, żebym się napił i przerwał abstynencję. To nie ma…

171 | S t r o n a
Thrive

Lily przebiega obok mnie z piskliwym krzykiem, wyciąga mi butelkę z rąk i rzuca nią w
Scotta. Butelka, wciąż zapakowana, uderza głośno o ścianę obok jego głowy. On odskakuje
zaskoczony, szkło się roztrzaskuje i whisky spływa po tapecie.

Jestem tak oszołomiony, że nie potrafię się ruszyć. Czy Lily właśnie… o tak.

- Nie waż się dawać mu alkoholu, jakby to nie było nic wielkiego – woła Lily.

Scott zaciska zęby i posyła nam zbolały uśmiech, drżą mu usta. Potem wychodzi,
trzaskając za sobą drzwiami.

Dopiero po chwili mogę się odezwać.

- Lily Calloway – mówię niesamowicie wstrząśnięty. Odwracam do niej głowę. – Czy ty


właśnie mnie obroniłaś, rzucając idealnie dobrym alkoholem w głowę tego palanta?

- Tak – odpowiada, potakując i podnosi podbródek dla większego efektu.

Przykładam rękę do serca.

- Poprosiłbym cię o rękę, ale już to zrobiłem.

Uśmiecha się, ale próbuje zachować powagę, zaciskając usta.

- Nie może zadzierać z twoim uzależnieniem.

- Nie zadziera. – Przyciągam ją do siebie.

Lily potrząsa głową, bardziej zdenerwowana ode mnie.

- Jest jak Draco Malfoy – mówi, kładąc ręce na moich barkach. – Obślizgły, diaboliczny i
narcystyczny błazen.

- I ma blond włosy – dodaję.

Dostrzega humor w moich oczach.

- To nie jest śmieszne. Cała ta sytuacja nie jest śmieszna.

- Lil… - Chwytam ją za policzki. – Nikt nie będzie z nami zadzierał ani utrudniał nam
życia dla zabawy. Dobrze?

Po krótkiej chwili przytakuje.

Opuszczam dłonie na jej pośladki wystające spod koszuli, ale wyrywa mi się. Patrzę, jak
schyla się po mokrą torbę.

- Posprzątam – mówi. – Nie powinieneś dotykać alkoholu, skoro bierzesz Antabuse.

Krzywię się, ale nie widzi mojej miny, bo stoi do mnie plecami. Nie powiedziałem jej, że
przestałem brać leki. Po premierze Księżniczek Filadelfii wszystko zwariowało. Superheroes

172 | S t r o n a
Thrive

& Scones był pełny, do mojego biura jest wysyłanych coraz więcej rysopisów, Rose dręczy
mnie, żebym dręczył Lily o ślub, no i Scott… zacząłem jechać „na rezerwie”.

Ostatnie czego chciałem, to brać Antabuse, przypadkiem zjeść coś zawierającego alkohol
i wymiotować. Nie mam siły, żeby sprawdzać składniki wszystkich posiłków w knajpie. Więc
tak, spuściłem do kibla pigułki, które sprawiają, że jest mi niedobrze, jeśli będę miał nawrót.

Wtedy czułem się, jakbym odpiął od kostek dwudziestokilogramowy ciężar. Teraz


obawiam się ujrzeć rozczarowanie Lily, jeśli się dowie – albo jeszcze gorzej, będzie obwiniać
siebie. Jakby to była jej wina, że nie motywowała mnie mocniej albo nie zorientowała się
szybciej.

Powiem jej.

Nie dzisiaj.

Może kiedy skończy się reality show, kiedy wszystko się uspokoi i zniosę myśl o braniu
tych pigułek. Wtedy wyznam prawdę.

Podaję jej kosz na śmieci.

- Uważaj – ostrzegam.

Ściska brzeg torebki, jakby to była brudna pielucha z kawałkami szkła w środku i wrzuca
ją do kosza.

- Ta sprawa ze Scottem pozostaje pomiędzy nami – przypominam Lily. – Kiedy Rose


dowie się, że on z nami zadziera, to będzie chciała zakończyć program. – Jednak Connor
pewnie ją od tego odwiedzie. Kolekcja Rose przeżyła ogromny wzrost sprzedaży odkąd w
telewizji lecą Księżniczki Filadelfii. Ale nie chcemy być tymi, którzy zniszczą jej sukces albo
sprawią jej kłopoty.

- Wiem – mówi Lily, stając przy mnie. – Nie możemy nikomu powiedzieć.

173 | S t r o n a
Thrive

{25}
0 lat: 07 miesięcy

Marzec

Loren Hale
Budzę się o piątej rano z wielkim bólem głowy i nieustannie szalejącymi myślami. Siadam na
brzegu łóżka, uważając, żeby nie obudzić Lily, która śpi na brzuchu, obejmując ramionami
poduszkę.

Okrywam ją kocem, a ona wzdycha cichutko, nie otwierając oczu. Chciałbym wrócić do
snu, ale dziś rano nie mogę wyłączyć mózgu.

Wychodzę z pokoju, zamykając za sobą delikatnie drzwi. Prysznic. Kawa. Biuro. Tak
jakbym był pełnoprawnym dorosłym. Przez większość czasu wydaje mi się, że nadal udaję.

Gdy kieruję spojrzenie na drzwi łazienki, niespodziewanie ze swojego pokoju wynurza


się Connor.

Zamieram w miejscu, obrzucając spojrzeniem jego granatowe, bawełniane spodnie i


odkryte mięśnie brzucha, które sprawiają, że moje wyglądają dziecinnie. Zamierza wziąć
prysznic we wspólnej łazience. A ja mniej więcej unikałem go od premiery, kiedy przyznał,
że nie kocha Rose.

- Dzień dobry, ślicznotko – żartuje, jakby nic między nami się nie wydarzyło. Podchodzi
do drzwi i przytrzymuje je otwarte. – Panie przodem.

Chrzanić prysznic.

Idę do schodów z naprężonymi ramionami i sztywnymi barkami.

- Lo – woła brzmiąc, jakby walczył z samym sobą.

Zatrzymuję się na pierwszym schodku i patrzę do tyłu. Stoi w drzwiach łazienki, ale nie
oferuje mi żadnego słowa, ani przykro mi, ani miałeś rację czy może rzeczywiście ją kocham.

Potrząsam głową i schodzę na dół. Dopiero kiedy wchodzę do kuchni i włączam ekspres
do kawy, słyszę jęk rur prysznicowych przez ściany.

- Czemu nie śpisz?

Podskakuję na zimny głos Rose, niemal wytrącając z rąk niebieski kubek do kawy. Biorę
głęboki wdech.

- Jezu Chryste, nie skradaj się tak do mnie – szepczę, opierając się o blat.

174 | S t r o n a
Thrive

- Błagam, gdybym ogłosiła wejście do pokoju, to nazwałbyś mnie Królową Suką. Jak już,
to robię ci przysługę. Potrzebujesz nowego materiału. – Wyciąga z szafki obok mojej głowy
czerwony kubek, już wymyta i ubrana w czarną sukienkę ze złotym naszyjnikiem.

- Świetnie – mówię, jest za wcześnie, żebym się z nią sprzeczał.

Czeka niecierpliwie na zaparzenie kawy, stukając obcasem o parkiet.

- On nie jest doskonały, wiesz – odzywa się.

Zdaję sobie sprawę, że boli mnie szczęka do mocnego zaciskania. Teraz naprawdę chcę,
żeby ta durna maszyna się pospieszyła.

- Co ty nie powiesz – mamroczę, oboje wpatrujemy się w kawę, która leje się za wolno.

- Connor czuje się okropnie – dodaje.

Ściska mnie w brzuchu.

- Wow, Connor Cobalt ma uczucia? – żartuję. – Myślałem, że jego wnętrzności składają


się z adresów IP i kabli ruterów. – Krzywię się; ta obelga pali mnie bardziej niżbym się
spodziewał.

Z jakiegoś powodu Rose nie podziela dzisiaj mojego ironicznego sarkazmu.

- Jesteś jego najlepszym przyjacielem – podkreśla, patrząc na mnie, podczas gdy ja


unikam jej przeszywających oczu.

- Sądziłem, że jego najlepszym przyjacielem jest terapeuta.

- Bo tak było – odpiera Rose – zanim cię poznał. I nie mam pojęcia, co w tobie widzi
Connor. Spędzanie z tobą więcej niż pięciu minut jest jak leżenie na łóżku gwoździ.

- Nawzajem – mówię. W końcu się odwracam, dostrzegając, że jej twarz złagodniała, nie
jest tak poważna, obronna czy ostrożna. Próbuje być ze mną prawdziwa. – Czy to Connor
poprosił cię, żebyś przyszła za nim posprzątać? Zatrudnił cię do brudnej roboty?

Piorunuje mnie spojrzeniem.

- Nie jestem suką Connora – rzuca. – Robię to, co chcę. Chcesz znać prawdę? Kazał mi
się trzymać z daleka od waszej relacji, ponieważ boi się, że wyrządzę więcej szkody. Tak
bardzo boi się ciebie stracić, a ty tego nie widzisz, bo Connor ci na to nie pozwala.

Przetrawiam wszystkie jej słowa.

- Dlaczego?

- Lubi udawać, że jest niepokonany. To wkurzające, ale wszyscy mamy wady, nawet on.

Stawiałem go na piedestale ponad wszystkimi innymi, ponad własnym bratem.


Myślałem, że nie ma cholernej mowy, aby Connor Cobalt mógł mnie zranić. Został stworzony

175 | S t r o n a
Thrive

do wspierania nas wszystkich. Sprawił, że czułem się godny miłości, nawet jeśli on nigdy tak
naprawdę mnie nie kochał.

- Cała nasza przyjaźń wydaje się fałszywa – mówię.

- Nie jest – odpiera. – Znam go od czternastego roku życia, Loren. Widziałam jego
powierzchowne przyjaźnie i te, które nawiązuje, żeby załatwić sobie lepszą pozycję w życiu.
Nie jesteś jedną z nich. Przy tobie jest bardziej sobą niż normalnie. Musisz w to uwierzyć.

- Dlaczego się za nim wstawiasz? – pytam. – On nawet cię nie kocha, Rose. – Tym razem
sądzę, że inaczej zareaguje na te słowa, kiedy nie jest upita szampanem.

Ale jej mina pozostaje dokładnie taka sama.

- Jest niewiarygodnie inteligentny – mówi – ale to przychodzi z kilkoma dziwactwami.


To jedno z takich, które mi nie przeszkadza. Nie potrzebuję jego miłości, bo przecież nie
pokocha innej kobiety. Nie, jeśli nie wierzy w miłość.

Głowa boli mnie jeszcze bardziej.

- Czasami cieszę się, że nie jestem tak mądry, jak wy. – Otwieram pobliską szufladę i
wyciągam buteleczkę Advil, połykając kilka tabletek bez wody. Na chwilę zatrzymują się w
moim gardle.

- Loren – mówi wciąż lodowatym tonem – chociaż daj mi znak, że rozumiesz cokolwiek z
tego, co mówię. – Naprawdę chce, żebym pogodził się z Connorem. To mówi dziewczyna,
która darzy mnie największą niechęcią w naszej sześcioosobowej grupce.

Wszystko, co rzekła Rose nabiera dla mnie większego sensu. Connor nie przeprosi ani
nie przyzna się do błędu, jeżeli wierzy, iż ma rację. Lecz świadomość, że w jakiś sposób go
poruszyłem – to oznacza, że nie zależy mu tylko na sobie.

To musi oznaczać, że nasza przyjaźń jest prawdziwa.

Pokazuję jej lekko uniesiony kciuk do góry, praktycznie wywrócony na bok, to mało
przekonywująca, potwierdzająca odpowiedź.

- Jak zawsze dzieciak. – Rzuca mi spojrzenie mówiące niech będzie i podchodzi do


dzbanka wypełnionego w trzech czwartych, zbyt niecierpliwa by czekać dłużej.

Stawiam kubek na blacie i otwieram drzwi spiżarni.

Na parkiecie słychać kroki.

- Rose, czy… - Connor urywa na mój widok. Nie zwracam na niego większej uwagi.
Przełyka ślinę i odzyskuje panowanie. - …mój paszport, widziałaś go? Myślałem, że
zostawiłem go w naszej szufladzie.

- Schowałam go razem z resztą naszych przyborów podróżnych.

176 | S t r o n a
Thrive

Wyciągam worek bajglów i stawiam na wyspie kuchennej. Connor patrzy na mnie


przelotnie, napięcie narasta w powietrzu. Już przebrał się w białą koszulę i czarne spodnie od
garnituru.

Wsadzam bajgla do ust, wyciągam drugiego i zamykam torbę.

Connor odzywa się do Rose po francusku, a ona odparowuje w tym samym języku.

Jestem zbyt przyzwyczajony do francuskiego, żeby się tym przejmować. Nalewam sobie
kawy do kubka i wkładam dodatkowego bajgla do tostera.

Wtedy Connor zaczyna:

- Lo…

Nie obracam się, kierując do salonu. Wskazuję na toster.

- Nie posmaruję ci go masłem. – Odgryzam kawałek bajgla i oglądam się tylko raz. Tak,
zrobiłem facetowi śniadanie, to mały, maleńki znak pokoju.

Patrzę, jak jego usta rozciągają się w jednym z tych szczerych uśmiechów – uśmiechu,
który nie ma ani śladu arogancji.

Dodaję:

- To nie znaczy, że przestałem się na ciebie wściekać. – Nie odpuszczę mu tak łatwo, ale
wątpię, że ta kłótnia potrwa długo.

- Wolę, kiedy moi przyjaciele są rozgniewani – odpowiada Connor. – Wtedy mam lepszy
wizerunek.

- Za szybko – mówię, zajadając bajgla i wracając do salonu.

Praktycznie czuję za sobą, jak jego uśmiech się powiększa. I po minucie zdaję sobie
sprawę, że ja także się uśmiecham.

177 | S t r o n a
Thrive

{26}
0 lat: 07 miesięcy

Marzec

Lily Calloway
Nie doceniłam ilości ludzi oglądających Księżniczki Filadelfii. Parę nastolatek popija swoje
latte i zerka zza wysokiego regału, szepcząc, kiedy dostrzegają Lo i mnie. Niemożliwym jest
bycie niewidzialnym, kiedy Brett celuje w nas kamerą.

Wciąż zadaję sobie pytanie dlaczego opuściliśmy dom. Marszczę brwi. Nie mam
odpowiedzi, więc obracam się do Lo, który przegląda alejkę Sci-Fi/Fantasy w lokalnej
księgarni.

- Dlaczego opuściliśmy dom? – pytam.

- Dla świeżego powietrza. – Wysuwa niewielką książkę w miękkiej oprawie i czyta opis.
Zwykle czyta komiksy, ale sporadycznie sięga po te gatunki. Pochłonął Grę o Tron zanim
obejrzał serial. Powiedziałam mu, że skończyłam pierwszą część, ale tak naprawdę,
większość pomijałam i czytałam jedynie rozdziały Aryi.

Ona jest najlepsza.

Jeden regał za nami rozbrzmiewa śmiech. Garbię ramiona, mając nadzieję, że to nie ja
jestem powodem śmiechu.

- Powietrze było całkiem świeże w domu.

Rzuca mi spojrzenie mówiące: Nie chcę, byś stała się małym, przerażonym pustelnikiem.
Jego spojrzenia wyrażają więcej niż słowa. To fakt.

Biorę mocny wdech i staram się naśladować Lo. Rozluźnij się, Lily. Bądź swobodna.
Potrząsam ramionami i przeglądam rząd książek. Po czym zamieram, wyczuwając na sobie
świdrujące spojrzenie.

Powoli unoszę wzrok i dostrzegam kogoś z czupryną brązowych włosów,


przyglądającego się nam znad półek. Gdy spotykamy się spojrzeniami, ten szybko się chowa.

Cholera jasna.

Nie dam rady.

Nie mogę.

Chwytam Lo za rękę, czując paranoiczny, przerażający ścisk w klatce piersiowej. Prędko


zaciągam go do najbliższej łazienki, ignorując fakt, że śledzi nas Brett. Zamykam mu drzwi
przed nosem.

178 | S t r o n a
Thrive

Wali w drzwi w proteście.

- Ja sikam! – krzyczę.

Musiał opuścić pięść, bo na zewnątrz wszystko ucichło.

Obrzucam spojrzeniem drzwi, jakby w każdej chwili ktoś miał wejść.

- Wszyscy się gapią – szepczę do Lo. Dygoczę na całym ciele, jakby przywarły do mnie
oczy. Jakby mogli mnie tutaj dostrzec.

Kiedy obracam się do Lo, jego wzrok łagodnieje. Przygotowuję się na epicką rozmowę
motywacyjną. Łapie mnie za bicepsy.

- Jesteś seksoholiczką, ja alkoholikiem – odzywa się – i wie o tym cały pieprzony świat.
Musimy przywyknąć do spojrzeń ludzi, skarbie.

Oczywiście ma rację. Mój umysł zdaje się uspokoić, ale ciało jeszcze za nim nie nadąża.
Moje nogi wydają się być z galarety, a ramiona trochę drżą.

Słowa opuszczają moje usta nim zdążę je zatrzymać.

- Mogę zrobić ci loda?

- Nie – odmawia stanowczo.

Podnoszę ręce.

- Masz rację. Masz wielką rację. Obciąganie jest takie oldschoolowe.

- Nie zapędzajmy się tak daleko. – Uśmiecha się lekko i nie wiem dlaczego, ale łzy
napływają mi do oczu. Ale ze mnie beksa. I oto znika ten uśmiech. – Lil…

- Przepraszam – wypalam. – Nie powinnam była pytać. Możemy się cofnąć?

- Pewnie – mówi. – I może trochę tutaj poczekamy, zobaczymy czy wkurzymy Bretta na
tyle, żeby porzucił nas dla Ryke’a lub Rose?

- Podoba mi się ten pomysł.

- Tak?

Potakuję.

- I może wszystkich zarazi wirus, zamieni ich w zombie, a kiedy opuścimy łazienkę
księgarnia będzie opustoszała.

- Miło – odpiera – ale wolałbym nie znaleźć się w fabule 28 dni później.

Cholera. Dobry jest.

179 | S t r o n a
Thrive

- Kocham cię – mówię nagle. Naprawdę. Bo kto inny zostałby ze mną w łazience
księgarni, żeby tylko trochę się poukrywać.

Na pewno nie Rose. Może Daisy. Ryke wolałby umrzeć, tego jestem pewna. A Connora
nigdy nie mogę dodawać do żadnego równania, bo zaraz boli mnie głowa.

A więc to pozostawia Lo. Tylko Lo.

180 | S t r o n a
Thrive

{27}
0 lat: 08 miesięcy

Kwiecień

Lily Calloway
- Bolało? Podobało ci się? Robiliście to jeszcze raz? – Pytania wylewają się ze mnie, jak z
rozbitej tamy. To nie pierwszy raz, kiedy pytam o to Rose, ale nie podaje żadnych
szczegółów, więc poczekałam, dopóki nie znajdziemy się same. Ale nie mieliśmy wielu
okazji od urlopu w Alpach, podróży zaplanowanej przez produkcję. Myślałam, że wcisnę
rozmowę w locie powrotnym do domu, ale siedziała z Connorem.

Moim zdaniem największym wydarzeniem tej podróży była strata dziewictwa Rose.

Rose syczy do mnie:

- Ścisz głos.

Dobra, teoretycznie nie jesteśmy same. Produkcja chciała kolejnego spotkania


grupowego, zatem zebraliśmy się wszyscy na wieczorze gry w kręgle. Kiedy Rose poszła
wybrać sobie kulę, byłam tuż za nią.

Reszta siedzi na plastikowych, obrotowych krzesłach za naszym torem, poza zasięgiem


słuchu. Ale Savannah kręci się przy stojaku na kule, kierując na nas kamerę. Mimo wszystko
Scott odmówił pokazania w telewizji czegokolwiek na temat sypiających ze sobą Rose i
Connora. Początkowo sądziłam, że nie chce wyjść na frajera, lecz Rose powiedziała, że chcą
po prostu zachować jej „dziewiczą” etykietkę dla reklamy.

- Nie chcesz ze mną o tym rozmawiać? – pytam.

- Nie o to chodzi. – Zaciska usta, przyglądając się kolorowym kulom. – Po prostu nie
cierpię faktu, iż Scott wykorzystuje mój komentarz rzucony podczas wywiadu o tym, że gra w
kręgle mnie odpycha.

Zarazki. Rose wyrosła z obsesyjno-kompulsywności, kiedy byłyśmy małe, ale


intensywność kamer i brak prywatności przywrócił niektóre z jej starych nawyków. Ma
surową politykę dotyczącą higieny i wsadzanie palców do trzech dziurek, w których kiedyś
znajdowały się spocone, niezidentyfikowane dłonie zdecydowanie ją łamie.

- Daisy będzie pewnie rzucać kulą w stylu babci – mówię. – Przyjmij jej metodę.

Zastanawia się nad tym chwilę i jej mina nieznacznie łagodnieje.

- Spałam z Connorem więcej niż raz.

Uśmiecham się i mogłabym przysiąc, że próbuje mocno powstrzymać uśmiech.

181 | S t r o n a
Thrive

- Było tak, jak się spodziewałaś? – pytam.

- Lepiej… inaczej, ale lepiej. – Wpatruje się w przestrzeń z cieniem uśmiechu na


wargach. Staram się zapamiętać sobie ten obraz. Moja siostra… mięknie. Jej blask znika w
jednym momencie zastąpiony przez chłód. – Od kiedy ty chcesz rozmawiać o seksie?

Racja. Zwykle trzymam gębę na kłódkę i robię się cała czerwona.

- Staram się poprawić – przyznaję – i zadziwiająco łatwiej jest rozmawiać o cudzym


życiu seksualnym.

- To nie jest zadziwiające – odpiera i kuca, jak dama, żeby zabrać kulę z środkowego
stojaka. Jej bluzka lekko się zsuwa i dostrzegam na jej ramieniu czerwony ślad po ugryzieniu.

- Omójboże – dukam.

- Co? – Prostuje się szybko zaniepokojona. – Co jest?

- On cię gryzie – szepczę zaskoczona. Ona natychmiast przyciska rękę do moich ust,
uciszając mnie. Nigdy nie brałam Connora za szorstką osobę. Myślałam, że to słodki, łagodny
typ. Jak przyjazny gigant.

- Nie bądź taka dramatyczna. – Tak jakby ona nigdy taka nie była? Po chwili pyta
zaciekawiona: - Lo nigdy cię nie ugryzł?

Marszczę brwi i przypominam sobie nasz seks. Uch, zdecydowanie za dużo razy ze sobą
spaliśmy, żebym pamiętała wszystkie dokładne szczegóły. Pewnie już kiedyś przygryzał mi
szyję.

Zabiera rękę, bym mogła mówić.

- Nie jestem zaskoczona gryzieniem – szepczę. – Dziwny jest dla mnie fakt, że Connor
gryzie.

- Więc nie myśl o tym – burczy. No tak. – Właściwie, chociaż podoba mi się ta nowa
pewność siebie w rozmowie o seksie, to nie jestem pewna czy powinnaś o nim tak dużo
myśleć.

Ma rację. Muszę się odprężyć.

- Jestem podekscytowana z twojego powodu – mówię. – To jak kamień milowy w


waszym związku. – Orbitujące, kujonowate gwiazdy w końcu się zderzyły.

Kątem oka dostrzegam Daisy zakładającą buty do gry i jednocześnie biegnącą przez
wykładzinę do naszego toru.

- Kotku, co do cholery? – To mówi facet idący za nią. Dwudziestotrzyletni.


Ciemnowłosy. Opalony. Model. No i jej chłopak. – Wyluzuj.

Ona obraca się i idzie tyłem z krzywym uśmiechem.

182 | S t r o n a
Thrive

- Jestem totalnie wyluzowana. – Kiedy tylko wstępuje na śliską powierzchnię toru, ślizga
się i pada prosto na tyłek.

Ryke, który siedzi zgarbiony na krześle, obraca głowę, żeby ocenić sytuację i wraca
spojrzeniem na tor.

- Jak ci się podoba ziemia, Calloway?

- Twarda z niej sztuka – przekomarza się z nim, uśmiechając łobuzersko. – Pewnie


pozostawi ślad.

- Tak się zwykle dzieje, kiedy trafiasz tyłkiem na coś twardego, słońce.

Dobra, to było erotyczne. Wiem to na pewno, ponieważ Julian wygląda na wkurzonego,


patrzy wściekle na tył głowy Ryke’a. Daisy podnosi się z podłogi i Julian niespodziewanie
zaczyna ją obcałowywać, jedną ręką chwyta za jej pośladki.

Uch. Dlatego go nie lubię.

Ryke i mój chłopak zauważają ich spontaniczną sesję całowania i ciskają oczami
błyskawice, lekko obrzydzeni i zdecydowanie rozwścieczeni.

Wszyscy poznali Juliana w Alpach i sprawy nie potoczyły się dobrze. Nie lubi go Lo. Nie
lubi go Ryke. Nawet Connor, który potrafi znaleźć odrobinę przyzwoitości w kimkolwiek,
stwierdził, że Julian to małpiszon.

- Rozmawiałaś z chłopakami, prawda? – pytam Rose. Odkłada turkusową kulę na stojak i


bierze w ręce jasnoróżową, krzywiąc się na jej dotyk.

- Tak – odpowiada – powiedziałam im, że jeśli będą wredni dla chłopaka Daisy, to
będziemy mieć poważne problemy. – Wypuszcza ostry oddech. – A wtedy Connor miał
czelność powiedzieć, że obowiązuje mnie ta sama zasada.

Nie wspominam o tym, że się z nim zgadzam.

Rose przeklinała Juliana o wiele bardziej niż Lo i Ryke. Ale moja młodsza siostrzyczka
chce, żeby wszyscy się dogadywali, a produkcja wciągnęła jej chłopaka do programu dla
większej dramy, zatem wszyscy musimy zakładać radosne maski.

Dla niej.

I żebyśmy mieli jeden, normalny dzień.

183 | S t r o n a
Thrive

{28}
0 lat: 08 miesięcy

Kwiecień

Loren Hale
Męczę się z wystrzępionym sznurowadłem, przez co wiązanie butów zajmuje mi jedną minutę
dłużej. Ryke siedzi przy mnie, wlepiając mroczne spojrzenie w Juliana, który nie przestaje
wpychać jęzora do gardła Daisy jakieś trzy metry od nas.

- Nie mogę być dla niego miły – odzywa się Ryke, nareszcie odrywając od nich wzrok. –
Kurwa, nie jestem stworzony w taki sposób.

- Używając słowa „stworzony” sugerujesz, że ktoś inny uczynił z ciebie barbarzyńcę –


odpowiada Connor, niemal z roztargnieniem, kiedy wpisuje do komputera nasze imiona.
Uśmiecham się rozbawiony nim, ale mój brat tego nie zauważa.

Ryke kręci głową.

- Szczerze sądziłem, że twoja osobowość była wytworem walenia sobie konia o jeden raz
za dużo przez ten ostatni rok. – Przykłada rękę do piersi. – Do kurwy nędzy, ja byłbym
kutasem, gdybym nie spał z nikim przez dwanaście miesięcy. Ale najwyraźniej masz
zaprogramowane bycie palantem.

- Wciąż nie pojmujesz – mówi od niechcenia Connor – bycie palantem jest wyborem.
Tak jak twoja niegrzeczność wobec Juliana także jest wyborem. Nie tak ciężko jest brać
odpowiedzialność za swoje czyny.

Ryke jęczy.

- Zamknij się już, do cholery.

- Ej – wtrącam i kiwam głową w stronę ekranu Connora. – Wiesz, że gramy w kręgle, co


nie? Nie zapisujemy się do Model UN. Powinieneś wymyślać przezwiska.

Connor gapi się w ekran, jakbym powiedział mu, że źle odpowiedział na pytanie.

Ryke prawie się śmieje.

- Cobalt, czy to twoja pierwsza gra w kręgle?

- W publicznej kręgielni, tak. – Zaczyna usuwać nasze imiona. – Zawsze grywałem u


kogoś w domu.

Uśmiech Ryke’a zamienia się w piorunujące spojrzenie.

184 | S t r o n a
Thrive

- Jebany palant – mruczy pod nosem. Connor uśmiecha się szerzej, jakby podobało mu
się to przezwisko.

Gdy nareszcie kończę zawiązywanie butów, siadam prosto i uderzam łokciem w kamerę
Bretta.

- Zrobisz mi miejsce? – warczę.

Connor i Ryke wymieniają się długimi spojrzeniami. Tak, pojmuję. Przez ten ostatni
tydzień nie byłem zbyt miły dla ekipy. W drodze tutaj Brett chciał zająć miejsce pasażera, aby
nagrywać mnie, kiedy prowadzę samochód, a ja powiedziałem, że albo usiądzie z tyłu, albo
wyrzucę go z auta w połowie drogi.

Wszystkie miłe uczucia, które żywiłem wobec ekipy kamerzystów umarły podczas lotu
powrotnego trzy dni temu. Scott zachował się złośliwie w Alpach. Znowu zadarł z Lily, dając
jej płytę DVD Magic Mike’a, jakby to był zupełnie niewinny gest, lecz jego czyny miały
wyraźny motyw. To było to samo, co wepchnięcie mi Maker’s Mark.

A potem Lily i ja przyłapaliśmy Bena na podkładaniu nam prawdziwego porno w pokoju.

Nikomu nie powiedzieliśmy. Lily sama z siebie wyrzuciła magazyny do śmieci,


pokonując olbrzymią przeszkodę. A chociaż Scott próbował sprawić, żeby cofnęła się w
leczeniu, to oboje uznaliśmy tą podróż za sukces. Zjeżdżaliśmy ze stoków. Śmieliśmy się.
Czuliśmy się normalnie nawet pod gorącymi obiektywami kamer.

Staram się trzymać na wodzy frustrację i gniew odczuwany wobec Scotta. Zwłaszcza
kiedy siedzi w domu, edytując materiał z tej podróży. Mnie to pasuje. Im rzadziej będę
widywać jego przeklętą gębę, tym rzadziej będę chciał ją roztrzaskać.

- Wystarczy – odzywa się gniewnie Rose, fizycznie wpychając się pomiędzy Daisy i
Juliana, rozdzielając ich. – Nie będę wozić młodszej siostry do szpitala z powodu braku tlenu,
dziękuję bardzo.

Daisy zakłada za ucho kosmyk jasnych włosów, zażenowana wysuwając się z ramion
Juliana. Klaszcze w dłonie, zachowując się bardziej beztrosko niż zapewne się teraz czuje.

- Kto zaczyna? – Opada na puste krzesło.

- Może puścimy pierwszego Juliana? – pytam z półuśmiechem. Samo wypowiadanie jego


pełnego imienia sprawia, że się wzdrygam. Nie powinien mieć prawa do dzielenia go razem z
moim ulubionym X-Menem: Julianem Kellerem. Pieprzone świętokradztwo.

- Świetnie – mówi Julian, stając obok krzesła Daisy. Pokazuje jej, żeby wstała, aby on
mógł zająć to miejsce.

Jestem wkurzony, ale zmrużone oczy Ryke’a są żarliwe, niewątpliwie mordercze.

We Francji Julian powiedział nam wprost, że jest z Daisy tylko dla seksu, ale czeka, aż
skończy osiemnaście lat, aby nie złamać prawa. Było to zarówno moralne, jak i podłe.

185 | S t r o n a
Thrive

Daisy niechętnie wstaje i waha się, kołysząc na piętach, kiedy zdaje sobie sprawę, że nie
ma innych wolnych miejsc.

Julian ją ignoruje.

- Z przykrością wam to mówię, ale niesamowicie gram w kręgle. – Super.

Ryke odchrząkuje, jakby starał się przełknąć obelgę.

- Wybaczcie – kaszle w rękę. – Pójdę po coś do picia. Dais, możesz wziąć moje krzesło.
– Podnosi się i Daisy podchodzi do zwolnionego miejsca.

- Dzięki – szepcze.

On potakuje sztywno, a Daisy zajmuje miejsce.

- Weź podwójną – wołam do niego.

Posyła mi wściekłe spojrzenie i środkowy palec zanim odchodzi, mijając Lily i Rose,
które podchodzą do naszego toru.

Rose kładzie kulę do kręgli do maszyny zwracającej i wyciąga ręce, jakby miały na sobie
zarazki świńskiej grypy.

- Dlaczego po prostu nie kupiłaś nowiutkiej kuli? – pyta Daisy, obracając się z krzesłem.
– Już kupiłaś nowe buty.

- Próbowała – odpowiada Lily za Rose. – Żadna nie pasowała do jej palców.

- To jedynie potwierdzenie tego, o czym wszyscy wiemy – odzywam się. – Rose to


wiedźma. Palce wiedźmy są ponoć bardzo chude.

Rose lustruje mnie długim, przeszywającym spojrzeniem żółtozielonych oczu.

- Mam nadzieję, że dostaniesz grzybicę stóp.

Lily otwiera szeroko oczy.

- Nie przeklinaj go, Rose.

Uśmiecham się szeroko. Nieczęsto Lily obiera moją stronę, a nie siostry. Przeważnie lubi
pozostawać neutralna. Urażona Rose obraca się do siostry, opierając ręce na biodrach i
koncentrując gniewne spojrzenie.

- Ja. Nie. Jestem. Wiedźmą – mówi powoli i wyraźnie Rose.

Lily potrząsa głową, krzywiąc się.

- Sorki. Wymsknęło mi się. – Najzabawniejsze jest to, że gdyby Rose naprawdę była
wiedźmą, to sądzę, że Lily kochałaby ją jeszcze mocniej.

Rose wciąż wyciąga ręce, jakby starała się nie zainfekować swoich ubrań.
186 | S t r o n a
Thrive

- Proszę, kochanie… - Connor obraca się na krześle i wyciska na jej dłonie środek do
dezynfekcji.

- On zabija tylko 99.9% zarazków, Richard. Co z .01%?

- To się nazywa układ immunologiczny, Rose.

Jej oczy błyszczą gniewem, a jego uśmiech rozjaśnia całą twarz. Zaczynają rozmawiać
po francusku, kiedy Lily siada mi na kolanach.

Wydaję pomruk przez siłę uderzenia jej pośladków, a ona głośno sapie.

- Nie zrobiłam mu krzywdy, prawda? – szepcze z iskierką strachu w oczach.

Boże, kocham ją.

- Mój kutas ma się świetnie – odpieram i przesuwam ją troszeczkę, żeby nie wbijała
kościstej części tyłka w mojego penisa. – Jak się ma twój tyłek?

Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek, po czym rozgląda się, sprawdzając czy ktoś
zwraca na nas uwagę. Wszyscy są zajęci wiązaniem własnych butów. Rose ściąga pokrywkę
pudełka, schludnie składając papier po wyciągnięciu nowiutkiej pary butów.

Gdy Lily orientuje się, że znajdujemy się we własnym świecie, odwraca się i obejmuje
dłońmi moje ucho.

- Czy ty rzucasz podteksty seksualne na później?

Opieram dłoń na jej lędźwiach, wsuwając kciuk pod pasek dżinsów. Wciąga ostro
powietrze, ale odchyla się, żeby przyjrzeć się mojej twarzy, naprawdę zainteresowana moimi
motywami.

Pokazuję jej dwoma palcami, żeby się przybliżyła. Od razu rozchyla wargi, wpatrując się
w te palce. Tak, Lily, droczę się z tobą na później.

Czasami wydaje mi się, że muszę jej to przeliterować. Pewnie trzeba było tak robić,
kiedy udawaliśmy związek… wydaje się, że było to wieki temu.

Nareszcie przysuwa się bliżej i muskam ustami miękką skórę jej ucha. Jej oddech staje
się nierówny.

- Dzisiejszej nocy wsunę się głęboko pomiędzy twoje pośladki, skarbie. – Subtelnie
wsuwam dłoń między jej nogi, które oczywiście nadal są odziane w dżinsy.

Niemal drży.

Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego tuż po powrocie z odwyku, za bardzo się obawiając,
że tego nie zniesie. Teraz ufam jej tysiąc razy bardziej.

- Lo… - szepcze. – Może…

187 | S t r o n a
Thrive

Czekam, aż zbierze myśli.

- Może… powinniśmy zrobić to dzisiaj na oba sposoby – mówi, przyglądając się moim
ustom. Nagle mnie całuje. Trzymam ją za głowę, pogłębiając chwilowo pocałunek i
odrywamy się od siebie.

- Jesteś aż taka mokra? – szepczę, powstrzymując się od podniecenia na tą myśl.

Kiwa szybko głową.

- Tak. – Wierci się. – A może myślisz, że to za dużo?

- Zobaczymy. – Znowu ją całuję, a wtedy Ryke wraca do naszego toru, podając mi


butelkę wody. Daisy zamierza wstać i oddać mu siedzenie, ale Ryke zbywa ją machnięciem
ręki.

- Możemy zacząć tę pieprzoną grę? – pyta.

Lily marszczy brwi, obrzucając spojrzeniem tor.

- Gdzie są zderzaki?

- Gramy bez nich – odpowiada Rose, wyciskając na dłonie więcej środka


dezynfekującego, chociaż dopiero co dotknęła nowych butów.

- Zderzaki są najlepsze – sprzeciwia się Daisy. – Można naprawdę mocno rzucić kulą i
spróbować zygzakiem uderzyć w kręgle.

- No – przytakuje Lily.

- A więc idźcie na tamten tor. – Rose pokazuje pusty tor obok nas.

Lily zeskakuje z moich kolan.

- Dobra. I tak będziemy miały lepszą zabawę.

Daisy waha się chwilkę, a potem szturcha nogę swojego kretyńskiego chłopaka, który
pisze na swoim telefonie.

- Chcesz iść?

- Co?

- Zderzaki czy bez zderzaków – wyjaśnia krótko.

- Nie będę grał ze zderzakami dla dzieci. Są idiotyczne.

- Hej, to dorosłe zderzaki – mówi Lily – dla dorosłych, którzy nie lubią rynien.

Julian patrzy na Lily, jakby była kompletną idiotką.

188 | S t r o n a
Thrive

- Julius… - zaczynam od imienia, które powinno do niego należeć, ale hamuję się,
przypominając sobie naszą obietnicę złożoną Rose. Bądźcie cywilizowani. Kij z tym.
Zamykam usta, ale zagryzam zęby mocniej niżbym tego pragnął.

- Julian – poprawia mnie po raz tysięczny.

- Może stworzymy drużynę przeciwko Rose i Connorowi? – Rzucam spojrzenie Rose


pytające czy to jest dla ciebie wystarczająco cywilizowane?

Kiwa głową z aprobatą, podczas gdy Julian wzrusza ramionami, wydając się lekko
sceptyczny, co do gałązki oliwnej, którą mu podałem. To żaden podstęp. Wtedy mówi:

- Pewnie, stary.

- Świetnie.

Lily całuje mnie szybko w usta i poklepuję ją po tyłku. Gdy oddala się w stronę swojego
toru, ma jasnoczerwoną twarz i stara się ominąć kamery.

Ryke przygląda się, jak moja dziewczyna odchodzi razem ze swoją siostrą i dostrzegam
jego wybór zanim jeszcze robi krok w tamtym kierunku. Julian przebywający z Daisy jest
dziesięć razy gorszy od Ryke’a. Nie mogę ufać Julianowi ani przez chwilę. Nie mam do tego
powodu.

- Będę… - zaczyna.

- Nieważne, idź pobaw się ze zderzakami, brachu. – Nic nie mogę poradzić na to, że mu
nie odpuszczam. To chyba jakaś popsuta funkcja w moim mózgu.

Wywraca oczami, waha się chwilę, a potem idzie za Daisy do drugiego toru.

Connor kasuje niektóre imiona, zostawiając tylko cztery. Śmieję się, widząc, że wziął
sobie do serca moją wskazówkę. Nadał nam wszystkim przezwiska po greckich bogach.

Zeus / Atena

Hades / Dionizos

Julian bierze jasnoniebieską kulę z taśmy.

- Kim ja jestem? – pyta. – Zeusem? – Nie jest za bystry.

- Raczej Hadesem. Bogiem podziemnego świata zmarłych – mówi Connor.

- Ogólnie rzecz biorąc, fantastyczny gość – dodaję ironicznie.

- Super.

Jezu.

Ryke zauważa z daleka ekran i piorunuje spojrzeniem Connora.

189 | S t r o n a
Thrive

- Prawdziwy z ciebie dupek, wiesz o tym?

Nie rozumiem.

Rose kładzie rękę na ramieniu Connora.

- Och, błagam, Loren byłby Dionizosem bez względu na to czy pije, czy nie.

Ryke potrząsa głową, dopóki Daisy nie odwraca jego uwagi, przykładając do piersi dwie
ogromne, zielone kule.

Krzywię się w duchu. Nie myśl o tej części jej anatomii.

- Kim jest Dionizos? – pytam.

Rose tłumaczy:

- Bogiem wina, imprez i zasadniczo hedonizmu.

- Człowiek chaosu oraz rozkoszy – dodaje Connor.

- Brzmi trafnie – odpieram. – Dzięki, skarbie.

Puszcza mi oko i pokazuje Julianowi, żeby zaczynał.

Chłopak Daisy podchodzi do toru z kulą w ręku, a mnie ściska w brzuchu im dłużej
muszę na niego patrzeć. Jakim cudem znosi się faceta, którego się po prostu nie lubi? Udaje
mu się zbić niemal wszystkie kręgle prócz dwóch i wyrzuca ramię w powietrze.

- O tym właśnie mówię.

Rozgrywamy parę rundek, podczas których Connor i Rose są wyraźnie na prowadzeniu.


Connor zapomniał wspomnieć, że jego szkoła z internatem miała tor kręglarski, a oni grali na
zakłady o kasę i przysługi. Więc zasadniczo nas oszukał.

Nie mam nic przeciwko. Im bardziej przegrywamy, tym bardziej wzrasta ambitna natura
Juliana – patrzy wściekle, fuka, po prostu nie umie przegrywać. Ilekroć spoglądam na drugi
tor, Lily i Daisy zaśmiewają się do łez, siedząc na kolanach i próbują zakręcić kulą przed
posłaniem jej w stronę kręgli.

Daisy nawet zasłania Ryke’owi oczy, żeby rzucał na ślepo. Na jego twarzy maluje się
prawdziwy uśmiech. Przenoszę spojrzenie na Lily. Ćwiczy pozycję do rzucania, stojąc przy
krzesłach obrotowych i za każdym razem, kiedy chce rzucić na niby, ciężar kuli sprawia, że
przechyla się niepewnie na bok. Brązowe włosy zasłaniają jej oczy i zakłada je za ucho, po
czym próbuje raz jeszcze.

Kocham ją.

190 | S t r o n a
Thrive

Świat zdaje się pusty, ilekroć na nią patrzę. To spokojna egzystencja. Ale wiem, że życie
obejmujące tylko naszą dwójkę to przyszłość malująca się dobrze jedynie w fantazji.
Przyjaciele. Rodzina. Już nie tak łatwo jest ich zostawić w tyle.

Śmiech rozbrzmiewający obok przerywa moje myśli. Ryke podnosi Daisy za nogi,
trzymając ją do góry nogami, a ona nie może złapać tchu, jej śmiech odbija się echem w
kręgielni.

- Hej! – krzyczy Julian. Cholera. Rzuca się do mojego starszego brata. – Mam dosyć
twojego ciągłego kręcenia się obok mojej dziewczyny, koleś.

Ryke opuszcza jedną rękę, doskonale podtrzymując Daisy drugą dłonią ściskającą jej
łydkę. Ona huśta się w powietrzu, krew napływa jej do głowy, ale uśmiecha się szeroko.

- A więc może – mówi Ryke – nie powinieneś zostawiać swojej dziewczyny z innym
pieprzonym kolesiem.

Julian zamierza go popchnąć, ale Lily się wtrąca. Cholera. Wstaję prędko, biegnąc do ich
toru, kiedy ona blokuje dłońmi Juliana. On je odpycha.

- Odsuń się – warczę do Juliana.

Robi parę kroków w bezpiecznym kierunku.

- Daisy… - mówi Julian. – Zagraj ze mną. – To brzmi na rozkaz.

Ryke chwyta Daisy w talii i obraca o sto osiemdziesiąt stopni, i jej ciało powoli zsuwa się
po jego klatce piersiowej zanim dotyka stopami podłogi. Oddycha ciężko, rozchylając wargi.
Ryke zdecydowanie działa na kobiety, nie ma co zaprzeczać.

Poprawia jej bluzkę, która podwinęła się na brzuchu.

- Czego chcesz?

Ona przełyka ciężko ślinę, jakby nigdy wcześniej nie była o to pytana. A potem wzrusza
ramionami.

Ryke obrzuca nas wszystkich spojrzeniem, kiedy na niego patrzymy. Nie wiem już co
sobie myśleć. Chciałbym, żeby ludzie byli prości – żebym potrafił wszystkich zrozumieć – ale
wtedy nie byliby prawdziwi.

- Sądzę, że najlepiej by było, gdybym wróciła do domu – odpowiada Daisy. – Do


zobaczenia jutro?

- Daisy… - zaczyna Ryke.

- Nie, wszystko w porządku.

- Odwiozę cię do domu – odzywa się Julian.

191 | S t r o n a
Thrive

- Nie, ja to zrobię. – Lily wychodzi zza mnie.

A potem Rose wstaje ze swojego miejsca.

- Możecie sami skończyć. – W drodze do drzwi, wrzuca do kosza pustą butelkę środka
dezynfekującego. Daisy ślizga się, żeby dotrzymać kroku starszej siostrze i Lily dogania je w
krótkiej chwili.

Gdy dziewczyny wychodzą, Julian mówi do Ryke’a:

- Chcesz ją przelecieć, spoko. Tylko przestań wchodzić mi w drogę.

Ryke rzuca się do przodu.

- Ty pierdolony… - Wtedy Connor staje pomiędzy nimi.

- Jesteśmy w miejscu publicznym – oświadcza.

- A więc chodźmy na dwór – odpiera Julian. – On chce bójki…

- Nie będziesz bił się z moim bratem, Julius. Daj sobie spokój. – Łapię Ryke’a za ramię.
– Idziemy. – Ciągnę go w stronę wyjścia.

- Jak ty możesz z nim wytrzymywać? – warczy do mnie, odwracając się do nich sztywno
plecami.

- Nie potrafię – odpieram. – Dlatego zamierzam wyjść. Ciągle odchodzę od bójek. Sam
powinieneś tego spróbować raz na jakiś czas. – Popycham drzwi i mrużę oczy w promieniach
słońca.

- Ta? – Osłania ręką oczy.

- Ta.

Pomiędzy Scottem a Julianem, sięgnąłem granic mierzenia się z ludźmi, których nie
lubię.

Taka gierka należy do Connora, nie do mnie.

192 | S t r o n a
Thrive

{29}
0 lat: 08 miesięcy

Kwiecień

Lily Calloway
Lo i ja przytulamy się na kanapie, czytając po raz kolejny Avengers: The Children’s Crusade.
Chociaż to nasz piąty raz, Lo tak wolno przewraca strony, pozwalając mojemu umysłowi na
mentalne zakręty.

Nie takie seksualne.

Mój mózg przesączają myśli o ślubie, zwłaszcza kiedy Rose zapytała mnie dziś rano o to,
jaki wolę kolor sukien druhen. Jak zawsze powiedziałam jej, żeby sama wybrała.

Nie mogę uwierzyć, że mam dopiero dwadzieścia jeden lat i już jestem w drodze do
małżeństwa, kiedy marzyłam tylko o tym, żeby pójść do ołtarza z naprostowaną głową.
Emocjonalnie gotowa na coś tak poważnego.

Moje marzenia nie stały się rzeczywistością.

Wszyscy obawiają się, że stanę się uciekającą panną młodą. Nikt tego nie mówi, ale
widzę to w ich oczach. Lecz równie dobrze mogą to być moje własne obawy, wpatrujące się
we mnie moje własne odbicie.

Otwierają się drzwi wejściowe i ubrany, jak zwykle, w koszulę i spodnie od garnituru,
Connor zamyka je za sobą. W tym samym czasie, co kieruje spojrzenie na schody, słychać na
nich obcasy Rose. Chwyta go za nadgarstek, w jej oczach pulsuje gorąca furia.

Sądziłam, że jeśli Rose straciła dziewictwo z Connorem, to ich związek będzie mniej
brutalny, wypełniony jeszcze mniejszą ilością słownych sprzeczek oraz mądrości, które
mieszają mi w mózgu. Myliłam się. Wciąż kłócą się po francusku i ona wciąż patrzy na niego,
jakby mogła wyrwać mu jaja.

Wychylam głowę nad oparciem kanapy, żeby ich widzieć, zbyt zaciekawiona.

Connor ostrożnie odrywa jej palce od swojego nadgarstka.

- Chyba wiem, gdzie jest sypialnia.

- Nie będziemy teraz uprawiać seksu. – Ona nawet nie próbuje ściszyć głosu.

A więc kłócą się o seks?

- Chodziło mi tylko o to, że potrafię sam wejść po schodach. Nic nie mówiłem o seksie.

Och. Nieważne.

193 | S t r o n a
Thrive

Connor mija Rose w połowie schodów i znika mi z oczu. Kurde.

Rose fuka i mówi:

- Nie mamy czasu na zadowalanie twojego ego. – Wchodzi twardo po schodach, kierując
się za nim.

Siadam prosto, odrywając się od Lo, kiedy ten dalej czyta komiks. Sprawdzam internet
na jego telefonie, otwierając Twittera i Lo przygląda mi się kątem oka. Gdy wpisuję
#LilyCalloway, pojawiają się brutalne wiadomości.

@NorthGuy77: Wiecie, ile chorób musi nosić #LilyCalloway? Nie zbliżyłbym się do tej
cipy.

@DaniellaESP: Pochwa #LilyCalloway pewnie jest ogromna.

Czuję gulę w gardle. Muszę przenieść się na innego hashtaga.

@RealityTV89: Lily i Lo są zdecydowanie najsłodszą I najseksowniejszą parą w


telewizji. Jeżeli nie oglądacie #KsiężniczekFiladelfii, jesteście do bani.

Trochę to zniechęcające, że ludzie nie lubią samej mnie, ale kiedy mówią o mnie z Lo to
wręcz się rozpływają. Ale przyjmę dobro ze złem. Nie jestem taka wybredna.

- Lil – odzywa się Lo, zamykając swój komiks. – Przestań wchodzić na Twittera. To
niezdrowe.

- Dzisiaj sprawdzam go pierwszy raz – bronię się i wylogowuję. Włączam stronę


Celebrity Crush i moje serce przyspiesza na nagłówek: WZNOWIONE GŁOSOWANIE: Z Kim
Powinna Być Lily Calloway? Z Lorenem Halem czy Rykiem Meadowsem? Autorstwa Wendy
Collins.

Świetnie.

Oczywiście pamiętam głosowanie sprzed kilku miesięcy, w którym Lo przegrał ze swoim


bratem. Wendy Collins zapewne chce sprawdzić czy opinie zmieniły się po nadaniu reality
show. Przełykam wielką gulę w gardle i wchodzę w artykuł.

Zniżam się do sondażu i głosuję na Lorena. Gdy tylko klikam jego imię, obecne wyniki
wypełniają mój ekran.

Ryke Meadows: 12%

Loren Hale: 88%

- Omójboże! – Prawie zaczynam podskakiwać na poduszkach, kilkakrotnie uderzając Lo


po ramieniu. – Masz osiemdziesiąt osiem procent!

Marszczy czoło w zdezorientowaniu.

194 | S t r o n a
Thrive

- Osiemdziesiąt osiem procent czego?

Ściągam brwi, niepewna jak to ująć.

- Osiemdziesiąt osiem procent przewagi nad swoim bratem…

Odrzuca komiks na stolik do kawy i nachyla się do mnie, żeby przeczytać artykuł. Śmieje
się, patrząc mi w oczy.

- Wydaje mi się, że nareszcie skończą się te plotki.

Nie zdawałam sobie nawet sprawy… ale tak, skończą się. Jeżeli ludzie naprawdę
zaczynają wierzyć, że Lo i ja jesteśmy prawdziwą parą, nie dla rozgłosu, ale dlatego, że
jesteśmy zakochani, to zapomną o Ryke’u, który miałby być z nami w trójkącie.

Dzisiaj jest dobry dzień.

- Lily, Lo! – woła Rose u podnóża schodów. Oboje odwracamy głowy. Jej wyraz twarzy
przeskakuje od niepokoju do czystej wściekłości.

Jakikolwiek chwilowy uśmiech znika w ciągu sekundy.

- Możecie tutaj przyjść na chwilkę? Musimy z wami porozmawiać.

My?

Wymieniamy się spojrzeniami z Lo. Oboje nie mamy pojęcia, o co może chodzić. Z tego
co wiem, to mogą nas wołać z powodu przyjęcia niespodzianki…

Marna szansa.

195 | S t r o n a
Thrive

{30}
0 lat: 08 miesięcy

Kwiecień

Loren Hale
Co się, kurwa, dzieje?

Ta myśl przewija się w kółko, kiedy siedzimy z Lily na łóżku Connora i Rose. Im więcej
słuchamy szczegółów, tym więcej mroku rozlewa się na mojej twarzy, chwytając się moich
uczuć niczym smoła. Moja noga podskakuje w irytacji oraz niepokoju, podczas gdy Lily
potrząsa głową, jakby ich słowa były zwykłą pomyłką.

Connor i Rose zamknęli swój alkohol na klucz – butelkę wina i tequili – a ten zniknął.

Wyczuwam, do czego to wszystko zmierza zanim jeszcze Connor mówi:

- Znaleźliśmy pustą butelkę na dnie waszej szafy.

Ich spojrzenia, razem ze spojrzeniem mojego brata, wwiercają się we mnie. Pytająco.
Oskarżycielsko.

To nieprawda, ale nie mam pieprzonego dowodu. Dlaczego wystarczyłoby tylko moje
słowo? Jestem nałogowcem. Nie jestem wiarygodny. Wszystko, co zrobię albo powiem nie
będzie miało znaczenia, bo mogłoby to być kłamstwem.

Dlatego zachowuję milczenie. Dlatego wbijam gorące spojrzenie w ścianę. Kiedy ja


milczę, Lily zaczyna mnie bronić.

- Puściłby pawia, gdyby coś wypił! – krzyczy. – Bierze Antabuse.

Pocieram się po ustach, żeby ukryć grymas. Trzeba było jej powiedzieć, że przestałem
brać pigułki. Chryste. Powinienem był jej, kurwa, powiedzieć.

Zakopuję boleść pod konsternacją, starając się poukładać sobie, kto wsadził alkohol do
mojej szafy. Ale nie trudno rozwiązać ten problem. Scott pragnie dramy. Otrzymał jej od nas
mnóstwo, pomimo swojej deklaracji bycia miłym.

- Nadal to bierzesz? – pyta mnie Ryke.

Jego słowa przyciskają zły guzik. Moje płuca rozpala nienawiść.

- Nie powinieneś tego wiedzieć? Liczysz mi tabletki. – Mój ostry głos rani moje uszy.
Nie cierpię tego.

Nie cierpię tego, że przybieram ofensywę, ale to najłatwiejszy tryb.

Rose niemal rzuca się wściekle do przodu, ale Connor łapie ją w talii, żeby ją uspokoić.

196 | S t r o n a
Thrive

Ryke drapie się po karku.

- Przestałem, bo próbowałem ci zaufać.

Dlaczego jesteś takim pojebem, Loren? Czuję pieczenie w oczach.

- Nie wiem nawet po co mnie pytasz – mówię. – I tak myślisz, że się napiłem.

- Szczerze, to nie wiem, co myśleć.

Connor wtrąca się, żeby opanować sytuację.

- Możemy to bardzo łatwo zakończyć. Nie widzieliśmy, żeby przez te ostatnie tygodnie
było ci niedobrze. Musisz tylko pokazać nam pigułki, abyśmy wiedzieli, że je bierzesz.

Nie mogę. Znienawidzą mnie. Nie muszę patrzeć na ich rozczarowanie.

- To nie twoje jebane ciało, Connor – rzucam pogardliwie. Dlaczego nie mogą zostawić
mnie w spokoju? Byłoby o wiele łatwiej. – To nie wpływa na nikogo w tym pokoju poza mną
i być może Lil. Nic nie muszę wam mówić. – Wstaję, zamierzając zostawić to wszystko za
sobą.

Nie potrafię spojrzeć na Lily. Idę szybkim krokiem do wyjścia, ale Rose staje mi na
drodze, rozkładając ręce przed drzwiami, żeby fizycznie mnie zablokować. Teraz tego nie
potrzebuję, zwłaszcza od niej.

- Twoje uzależnienie wpływa na wszystkich w tym pokoju – prawie krzyczy. – Jeśli tego
nie widzisz…

- Widzę doskonale – mówię chłodno. Nie naciskaj mnie, Rose. Moja szczęka pulsuje.
Mięśnie naprężają. Chcę po prostu od tego uciec. Czy ona tego nie pojmuje?

- Nie bądź idiotą.

Nie bądź takim jebanym idiotą, Loren. Parskam krótko śmiechem.

- To dla ciebie tak cholernie łatwe, co? – pytam złośliwie. Pochłania mnie ciemność. Nie
widzę innego wyjścia, jak skrzywdzić ją tak bardzo, jak ona torturuje mnie. – Bycie mądrą. –
Staję tuż przed nią. – Panna Doskonała. Jakie ty masz niby zmartwienia? Czy moje włosy
wyglądają dzisiaj dobrze? Czy moje buty pasują do sukienki?

- Lo – ostrzega Connor.

Jego głos brzmi za mną tak cicho. Zagłuszam go. Przyglądam się, jak żebra Rose unoszą
się i opadają ciężko, a z jej oczu znika jad.

Zaczynam drętwieć.

Obracam się i zauważam jej uporządkowany regał, zbyt drobiazgowy, wszystko jest na
swoim miejscu. Podchodzę do półek.

197 | S t r o n a
Thrive

- Zobaczmy, Rose… - Podnoszę książkę w twardej oprawie i przerzucam parę stron, po


czym potrząsam nią, sprawiając, że grzbiet zaczyna się rozklejać. – Jakie to uczucie?

Ona bierze szybkie wdechy, widać jej wystające kości obojczykowe.

Jej ból rozcina moje wnętrzności i nie przestaję, rozrywając się na kawałki każdym
bezdusznym czynem. Otwieram stos szarych folderów i wyrzucam z nich kartki.

- Przestań! – krzyczy Rose, opadając na kolana, żeby pozbierać każdą kartkę.

- To ci wcale nie przeszkadza, prawda? – pytam, agonia zaciska mięśnie mojego brzucha,
chwyta za kości. Chciałbym, żeby mnie uderzyła. Kopnęła prosto w żołądek. Chcę, żeby ten
ból zniknął. – Nie ma nic, kurwa, złego z Rose Calloway? To ja jestem idiotą. W twoim
świecie jestem pierdolonym kretynem, który jest na tyle durny i samolubny, że nie przestałby
się upijać. – Jestem pojebem. Degeneratem. Frajerem.

Zostawcie mnie w spokoju.

Puśćcie mnie.

- Nie… - mówi, patrząc wielkimi, przerażonymi oczami na porozrzucane papiery.

Moje gardło prawie się zamyka na widok tego, jak stała się oszalała. Patrzę
półprzytomnie, jak oddycha gwałtownie, hiperwentyluje. Connor podchodzi szybko i nachyla
się do niej, szepcząc do jej ucha. Potem podnosi ją, obejmując w talii.

Ta wrzeszczy maniakalnie:

- Nie! – Rose kopie nogami, starając się sięgnąć kartek.

Zaraz zwymiotuję. Żółć podchodzi mi do gardła.

- Przestań – mówi Connor do jej ucha.

Ona krzyczy przeraźliwie, nigdy nie słyszałem u niej takiej rozpaczy. Podczas gdy
Connor ją podtrzymuje, Rose patrzy mi w oczy.

I moje usta poruszają zanim zdążę je powstrzymać.

- Dwadzieścia trzy cholerne lata zajęła ci strata dziewictwa – mówię, odnajdując


uszczerbek w jej zbroi. – I oddałaś je facetowi, który pieprzy cię tylko dla twojego nazwiska.

- LOREN! – krzyczy Connor.

Niemal cofam się do tyłu przez siłę mojego imienia dobywającą się z jego ust, na jego
twarzy maluje się furia. Moje ciało oblewa chłód, wyrzuty sumienia ściskają płuca. Dlaczego
nie możesz po prostu mnie walnąć? Zasługuję. Otwieram usta, żeby zapytać, ale on rzuca
tylko:

198 | S t r o n a
Thrive

- Przestań. – W pokoju zapanowuje cisza. W moich uszach wciąż dzwoni


wypowiedziane przez niego moje pełne imię. – Daj mi chwilę.

Podczas gdy on zajmuje się Rose, ja koncentruję się na krokwi nad nami, mam słabe nogi
po tym wybuchu. To mogło potoczyć się w inny sposób… jakikolwiek inny sposób byłby
lepszy.

Ryke kładzie rękę na moim barku. Nie potrafię na niego spojrzeć.

- Hej, nic się nie stało.

Wcale nie.

- Spójrz na mnie.

Nie mogę. Dławię się wdechem, czując wzbierające się łzy. Co jest ze mną nie tak, do
chuja?

On łapie w ręce moją twarz, zmuszając, żebym na niego spojrzał. – Jesteśmy po twojej
stronie, Lo. Nie jesteśmy przeciwko tobie.

Patrzę przelotnie na Rose, która siedzi przy toaletce, Connor ociera kciukiem jej łzy. Ona
prawie nigdy nie płacze.

- Lo – mówi Ryke, obracając moją głowę, żebym skupił się na nim. – Wszystko z tobą
dobrze.

- Ta? – dyszę. – Wszyscy patrzycie na mnie, jak na psa, któremu trzeba skrócić
cierpienie. Czekam tylko, aż któreś z was w końcu to zrobi.

Jego twarz się łamie.

- Nic z tego. – Nie zaprzecza, że tak jest.

- Jasne – szepczę. A wtedy popełniam błąd, patrząc nareszcie na Lily, która siedzi na
brzegu łóżka. Zamarła zdezorientowana, dlatego ani razu nie zainterweniowała. Ma
udręczony wyraz twarzy, jakbym ją zdradził.

Chyba to zrobiłem. Przełykam ciężko ślinę.

- Będziesz rzygał? – pyta Ryke.

- Nie wiem… - Rozglądam się po pokoju, znowu szukając wyjścia. Ale nie mogę uciec
od samego siebie. Muszę odsunąć się od brata. To właśnie napięcie pomiędzy mną i Lily
rozrywa mnie na pół.

Żeby cokolwiek rozwiązać, muszę z nią pogadać.

Więc kieruję się do łóżka, kiedy Ryke krzyżuje ramiona na torsie. Im dłużej wpatruję się
w jej rysy, tym bardziej to wszystko boli.

199 | S t r o n a
Thrive

- Co? – odzywam się.

- Piłeś? – pyta.

Chwieję się do tyłu. Ona naprawdę sądzi, że wypiłem?

- Po prostu… nie rozumiem dlaczego nie chcesz pokazać tabletek, żeby to udowodnić –
mówi cichutko.

- Zatem weźmiesz ich stronę, nie moją? – krztuszę. Przestań być defensywny. To jeden z
bardzo niewielu pozytywnych głosów w mojej głowie.

- Nie biorę żadnych stron. – Patrzy sobie na dłonie, myśląc. – Chcę tylko prawdy, Lo.

- Nie piłem. – Kręcę głową, moje oczy stają się zamglone. – Ale nie mogę tego
udowodnić. Kilka miesięcy temu przestałem brać Antabuse. – Ta prawda wcale mnie nie
wyzwala… nie zabiera ciężaru z mojej piersi. Przytłacza mnie tak ciężki bagaż, że nie mam
nadziei na to, że kiedykolwiek wyjdę na powierzchnię.

- Co zrobiłeś?! – krzyczy Ryke.

- Doprowadzały mnie do szału! – wołam. Nienawidzę tego, ale nie mogę dłużej unikać
tej rozmowy. – Jestem paranoiczny wobec wszystkiego, co jadam… czy przypadkiem
przyprawiono to alkoholem. Wyobrażam sobie, jak rzygam po jakimś cholernie gównianym
posiłku. Nie mogę tego robić do końca przeklętego życia. – Zwracam się do Lily. – Musisz mi
uwierzyć. – Nie wiem, co zrobię, jeśli mi nie uwierzy. Nie dam rady…

- Wierzę – odpiera bez zwątpienia.

Wypuszczam głęboki oddech i podchodzę do łóżka. Chcę się do niej przytulić.

Wtedy ona popycha mnie w pierś i celuje we mnie palcem.

- Ale to nie jest w porządku. Serio. – Powinienem był jej powiedzieć. Jej broda drży i
prostuje ramiona z większą pewnością siebie. Kocham ją za to. – Nie możesz ot tak przestać
ich brać, bo doprowadzają cię do szału. I to nie w porządku, że trzymałeś to w sekrecie przede
mną… przed nami…

Jej łzy dopasowują się do moich.

- Wiem – mówię szeptem. – Przepraszam. – Siadam obok niej, a ona przysuwa się do
mnie. A potem nasze ramiona tak jakby spotykają się w tym samym czasie. Nie chcę jej
wypuścić.

- Dla twojej wiadomości jesteśmy skłóceni – szepcze. – Będę spać w pokoju Daisy.

Moją twarz wykrzywia ból.

200 | S t r o n a
Thrive

- Nie uprawiałaś seksu od trzech dni. – To prawda. Wkuwa materiał na egzamin w maju i
zasypia zanim w ogóle do tego dotrzemy. To nic złego, ale nie utrzyma tej rutyny długo. Nie
tak działa jej mózg. – Zamierzałem… - urywam, kiedy potrząsa głową.

- Nie obchodzi mnie seks. Obchodzi mnie twoje zdrowie i trzeźwość.

Nagle ogarnia mnie duma. Dla niej. Ale także strach o mnie. Zostaję w tyle. Czuję, że się
cofam, kiedy ona biegnie do przodu. Muszę wziąć się w garść.

- Mamy kolejny problem – odzywa się nagle Ryke, skupiając naszą uwagę na pokoju.

- Nie musimy teraz poruszać tego tematu – odpiera gniewnie Rose.

Connor i Rose stoją ręka w rękę, i staram się skleić jakieś przeprosiny, ale kiedy
otwieram usta, nic z nich nie wychodzi.

Rose unosi brodę, znowu opanowana. Jakby nic się nie stało. Jedynie kiwa mi raz głową,
jakby mówiąc to koniec, zapomnijmy o tym.

Jednak nie sądzę, że o tym zapomnę. Do końca życia będę miał w sobie to poczucie
winy.

Ryke podnosi kamerę należącą do ekipy. Marszczę brwi i razem z Lily wstajemy,
podchodząc do niego.

- Obejrzyjcie to – mówi.

Przewraca mi się w brzuchu.

Niedobrze.

201 | S t r o n a
Thrive

{31}
0 lat: 08 miesięcy

Kwiecień

Lily Calloway
Nienienienie.

Patrzę na kamerę w rękach Ryke’a, już wyczerpana emocjonalnie razem z Lo.


Chciałabym móc cofnąć czas, wrócić na kanapę razem z naszymi komiksami i udawać, że to
wszystko było koszmarem nocnym.

Zamiast tego Ryke naciska „play” na kamerze. O mój Boże. Otwieram szeroko oczy. Lo i
ja jesteśmy w księgarni – w dzień, kiedy generalnie ludzie zaczęli mnie przerażać. Patrzę, jak
zaciągam Lo do łazienki, a potem zamykam drzwi przed kamerą.

Czuję na skórze niespokojne ciepło. Na filmie pytam:

- Mogę zrobić ci loda?

Mogę wyjaśnić. Unoszę rękę w powietrzu, zamierzając wyrzucić z siebie wszystkie


wymówki, które zaskakująco są prawdą.

- Miałam zły dzień – zaczynam.

- Ciii – ucisza mnie Lo, ściągając brwi i naprawdę piorunując spojrzeniem kamerę. To
spojrzenie na pewno jest przeznaczone dla Scotta. I kiedy oglądamy drzwi pokazane w
filmiku, zaczynają rozlegać się efekty dźwiękowe… jęków i męskiego pomruku. Nie
pokazali, jak Lo odrzuca moją ofertę? Albo jak ja ją cofnęłam? Jeszcze mocniej marszczę
brwi.

- Co to jest? – pyta Lo, ściskając moją dłoń zanim będę miała szansę na podgryzanie
paznokci. – Czy to jakiś chory żart?

- Ty nam powiedz – odparowuje Ryke. – Pieprzycie się w publicznej toalecie pośrodku


dnia.

Czuję ścisk w żołądku. Czy właśnie tak by zareagowali, gdyby wiedzieli, że robiliśmy to
wiele razy zanim kamery zaczęły najeżdżać naszą przestrzeń osobistą?

- Nieee – mówi powoli Lo. – Nie pieprzyliśmy się w łazience. Pieprzymy się tylko w
naszej sypialni. – Zamykam się, ponieważ jestem gorszym kłamcą od niego. Taki jest fakt. –
Ktoś musiał majstrować przy tym filmie.

- A więc nie pytałaś czy możesz zrobić loda Lorenowi? – pyta mnie Rose, trzymając
dłonie na biodrach.

202 | S t r o n a
Thrive

- Ja… - Moje łokcie się czerwienią. – Zapytałam… - mruczę.

- A ja jej odmówiłem – dodaje Lo. Nie kłamiemy, to jest najdziwniejsze.

- Zatem co robiliście przez pół godziny w łazience? – pyta spokojnie Connor.

Odprężam się trochę, nie czując przy nim takiej defensywy.

Lo odpiera:

- Dawałem Lily motywującą przemowę.

- Potrzebowałam jej – mówię. Uśmiecham się do Lo, a on gładzi mnie po plecach. Potem
przypominam sobie wcześniejsze oświadczenie. Nigdy nie sądziłam, że mógłby zacząć mnie
okłamywać po odwyku. Odsuwam się od niego o krok, puszczając jego rękę. – Nadal
jesteśmy skłóceni.

Przełyka ciężko ślinę.

- Znowu zacznę brać Antabuse, Lil.

- Dobrze – odpowiadam, kiwając głową. Pragnę wrócić do jego ramion, przytulić się do
niego. Jego uścisk jest najlepszy na świecie. Ale muszę robić to, co jest dla niego najlepsze.
Zero nakręcania. A więc wytrzymam jeden dzień lub więcej. Obracam się do Ryke’a. –
Przyspiesz do końca. Gdy wychodzimy z łazienki, to wiem, że wyglądam na rozczarowaną.

Ryke przewija materiał i kiedy naciska „play”, oglądam siebie wychodzącą z łazienki,
splatającą palce z Lo. Mam idealnie ułożone włosy, ale moje wargi są leciutko wygięte w
podkówkę. – Aha! – Wskazuję na kamerę. – Wyglądam na strasznie smutną.

Rose zbliża się do ekranu z niedowierzeniem. Spodziewam się, że zaraz ją olśni. Jednak
nic się nie zmienia.

- Tak wyglądasz rozczarowana? – pyta Ryke. – Pocisz się i masz czerwoną twarz.

- W łazience było gorąco – bronię się.

- Rzeczywiście – przytakuje Lo, ale ma cichy głos. Dobrze wie, że nie mamy żadnych
dowodów. Po prostu muszą nam zaufać. Może nie powinni. Wciąż ich okłamujemy w innej
sprawie.

- Wypuszczą to w telewizji? – pytam.

- Prawdopodobnie – odpiera Connor – ale to pomoże w wypromowaniu waszego ślubu. –


Tego ślubu. Wzdrygam się w duchu. – Byłoby źle, gdybyś wchodziła do łazienki z innym
facetem.

- Niepokoimy się o twoje zdrowie – odzywa się Rose.

203 | S t r o n a
Thrive

Bardzo bym chciała, aby uwierzyli, że dobrze sobie radzę. Ale tak naprawdę tylko Lo
widzi moje postępy. To on jest najbliżej związany z moim seksoholizmem. Reszta widzi
jedynie przebłyski i złe chwile zdają się wyróżniać o wiele bardziej od tych dobrych.

- Nie uprawiałam seksu, Rose – mówię do niej, rozpaczliwie licząc na to, że zaakceptuje
tę prawdę. – Czuję się lepiej. To znaczy nie powinnam była zadawać Lo tego... tego pytania.
Ale poza tym radzę sobie lepiej.

Potrafię wytrzymać dzień bez seksu, nie czuję przy tym przygniatającego lęku czy
strachu. Pewnie, czasami czepiam się Lo bardziej niż powinnam. Ale to codzienna walka.

Nie wiem, jak okazać im swoje uczucia.

Lo wyciąga dłoń i ociera się o moje palce, bezgłośnie pytając czy może złapać mnie za
rękę.

Patrzę w jego bursztynowe oczy wyrażające tysiące żalów. Obwinia się o te pigułki o
wiele bardziej niż kiedykolwiek ja bym się obwiniała. Ten film nie jest niczyją winą… no,
oprócz Scotta Van Wrighta.

Ściskam jego palce i splata je z moimi.

- Myślałem, że jesteście skłóceni – mówi do nas Ryke.

- Bo jesteśmy – odpieram łagodnie, nie odrywając spojrzenia od Lo. Nikt nas nie
skrzywdzi, odczytuję w jego oczach. Nikt nas nie rozdzieli.

Ani Scott.

Ani moje siostry.

Ani jego brat.

Jeżeli ktoś nas zatopi, to tylko my sami. Tego jestem pewna.

204 | S t r o n a
Thrive

{32}
0 lat: 08 miesięcy

Kwiecień

Loren Hale
Stoję sztywny, niczym marmur u podnóża schodów. Telewizor w salonie jest włączony,
rozgrywając powtórkę Księżniczek Filadelfii. Ten odcinek kręci się wokół podróży do Alp,
gdzie wszyscy graliśmy w różne zabawy i musieliśmy znosić Juliana, tak jak Scotta.

Rose siedzi na kanapie, trzymając na kolanach laptopa i wbijając spojrzenie w telewizję.


Nie zauważa mojej obecności.

- Nie widziałaś już tego odcinka? – pytam. Nie obraca się, żeby uraczyć mnie swoją
uwagą, co obsypuje mnie kolejną warstwą wyrzutów sumienia. Nie rozmawiałem z nią o tym,
co zrobiłem po tym, jak oskarżyli mnie o wypicie alkoholu. W mojej głowie sypią się
przeprosiny. Lecz zawsze wiążę „przepraszam” z prośbą o przebaczenie. A nie wiem czy
chcę, żeby mi przebaczyła.

Cisza wisi w powietrzu i wypuszczam długi oddech. Może i tak powinienem to z siebie
wyrzucić. Bo jest mi przykro. Naprawdę mam na myśli te słowa.

Nim zdążę jeszcze raz otworzyć usta, nareszcie odpowiada na wcześniejsze pytanie.

- Robię listę tego, ile czasu ekranowego dostaje każdy element Calloway Couture, kto ma
na sobie ten strój, a potem porównuję te liczby ze sprzedażą.

- Jak ci idzie? – ciekawię się.

- O dziwo, ubrania, które nosi Lily sprzedają się najbardziej, ale ona też pojawia się
najczęściej, więc to pewnie czynnik pomagający – odpiera Rose.

Unoszę spojrzenie na telewizor i widzę Juliana przewracającego oczami przy popijaniu


piwa. Nawet jego wirtualna obecność rozpala mi komórki nerwowe i sprawia, że mrowi mnie
skóra. A jednak nadal go toleruję. Czy właśnie coś takiego robimy dla ludzi, na których nam
zależy?

- Jakim cudem ze mną wytrzymujesz? – Nagle zadaję dręczące mnie pytanie.

Rose zmienia pozycję, żeby obejrzeć się za kanapę i spotkać moje spojrzenie.

- Co masz na myśli?

- Nienawidzisz mnie – mówię – ale wytrzymujesz ze mną dla Lily. To musi być trudne,
prawda? – Nie jestem łatwiejszy w obyciu niż tamten facet. Ta smutna prawda mnie rozrywa.

Ona czyta pomiędzy wierszami, rzucając spojrzenie na ekran i na mnie.

205 | S t r o n a
Thrive

- Nie jesteś Julianem – mówi, jakbym był idiotą. – Nie jesteś nawet mu bliski.

- Doprowadziłem cię do płaczu – mówię pustym głosem. W jej sypialni. Celowo


nacisnąłem wszystkie jej guziki.

- Wybaczam ci – mówi spokojnie.

- Jak?

Nie jest łagodna. Prostuje się, otaczając barierami sięgającymi sto metrów.

- Ponieważ wiem, że ty nigdy sobie nie przebaczysz – odpiera. – Twoje wyrzuty


sumienia są wystarczającą karą, nie sądzisz?

Może. Nie wiem. Ale sądzę, że zna mnie za dobrze.

- Tak czy inaczej, Daisy nawet nie lubi Juliana. Jest z nim tylko dlatego, że za bardzo boi
się go rzucić i zranić jego uczucia. Wszyscy mamy prawo go nie lubić, jeżeli wspólnie
wiemy, że ten związek jest przesądzony – urywa. – Ale ty i Lily… wy kochacie się
nawzajem. Nietrudno jest mi odstawić własne odczucia na bok, kiedy widzę, jak bardzo ją
uszczęśliwiasz.

Jej szczerość mnie zaskakuje i wiem, że w tym momencie muszę ją odwzajemnić.


Zasługuje przynajmniej na to.

- Mimo wszystko… - zaczynam. Przepraszam, Rose. Te słowa uczepiły się mojego


gardła.

Jednak ona potakuje ze zrozumieniem.

- Tak długo, jak będziesz zapewniał mojej siostrze bezpieczeństwo, jesteśmy kwita.

Nie jest to zbyt godziwa cena, ponieważ zrobiłbym to bez względu na wszystko. Ale
wezmę i to.

Zamierzam się odwrócić i wrócić na górę, kiedy mówi:

- Mam nadzieję, iż wiesz, że nie jestem dla ciebie wredna tylko dlatego, że jesteś
facetem… - Wypuszcza głęboki, napięty oddech.

Podsłuchałem wczoraj, jak Connor próbował pocieszyć Rose na temat komentarzy w


sieci. W których nazywają ją mizandryczką. Płakała. Nigdy nie sądziłem, że cokolwiek ją
urazi, ale uszkodzili jej żelazny mur. Domyślam się, że ostatnio myślała na ten temat.

- Po prostu… - próbuje ponownie - …nie nienawidzę mężczyzn. – Napina ramiona,


pewnie na myśl o tym absurdzie.

Rose zawsze była dramatyczna – grozi kastracją facetów, obcięciem ich jąder. To część
jej poczucia humoru, ale na antenie zostało to odebrane w niewłaściwy sposób.

206 | S t r o n a
Thrive

- Myślę, że nie lubisz pewnych typów ludzi – mówię – zarówno u mężczyzn, jak i kobiet.
Telewizja pokazuje tylko niektóre części ciebie. Ja bym się tym nie przejmował.

Kiwa głową i po krótkiej chwili z powrotem skupia się na telewizji. W taki sposób
kończy się nasza rzadka chwila szczerości.

207 | S t r o n a
Thrive

{33}
0 lat: 08 miesięcy

Kwiecień

Lily Calloway
Lo znalazł najlepszy sposób na pokazanie języka produkcji: zabarykadowanie się w naszej
sypialni. Scott chce nas filmować: cóż, teraz już nie ma co.

Siódmy dzień protestu i zaczyna nam doskwierać to nieopuszczanie pokoju. Jestem


przyzwyczajona do zaszywania się w domu, ale zaszywanie się w pokoju jest troszkę inne. Po
pierwsze, Lo i ja zgodziliśmy się, że będziemy wychodzić tylko do łazienki.

Czekamy, aż Scott przeprosi nas za te wszystkie wredne rzeczy, które powiedział plus
manipulowanie materiałem o nas. To co innego od dawania mi porno, a Lo butelki trunku. On
próbuje obrócić przeciwko nam naszych przyjaciół i rodzinę. To nowy poziom dna.

Jednakże sądzę, że bardziej prawdopodobne jest to, że umrzemy tutaj z głodu. Nasze
jedyne źródło pożywienia pochodzi od mojej najmłodszej siostrzyczki, która przemyca nam
bajgle i ciasteczka, kiedy tylko jest w domu – czyli rzadko.

Wrócę za dziesięć minut. Taksówka się zgubiła. – Daisy

Jęczę, kiedy Lo robi pompki na podłodze. W tym tygodniu musiał kilka razy opuścić
siłownię, która pomaga mu odwrócić myśli od picia oraz łagodzi stres.

- Umrzemy z głodu – mówię mu. – Może uda mi się przekonać Connora, żeby przyniósł
mi Pop-Tart.

- Nie ma szans – odpiera Lo, zniżając klatkę piersiową do podłogi. – Napisałem mu, żeby
przyniósł mi Fizz, a on zaczął pouczać mnie na temat anatomii i dwunożnej zdolności
poruszania się. Wszystko to w przeklętej wiadomości tekstowej. Gdybym nie był tak
rozdrażniony, to poczułbym podziw.

- Tak, ale Rose jest moją siostrą. Musi być dla mnie miły.

Szybko piszę wiadomość. Connor, potrzebuję jedzenia. Umieram. SOS! Wysłane.

Szkoda, że Rose i Ryke połączyli siły, aby potępić nasz protest. Uważają, że ukrywanie
się w pokoju oraz izolowanie sprawi, że cofniemy się w leczeniu. Ale nie uprawiamy wcale
więcej seksu niż zwykle. Przeważnie robimy sobie maratony seriali i czytamy komiksy
online.

Otwieram laptopa, kiedy rozbrzmiewa moja komórka.

Lodówka jest pełna. Jeżeli straciłaś zdolność poruszania nogami, Loren może zanieść cię
na dół. I wiesz, co czuję na temat hiperbol. – Connor
208 | S t r o n a
Thrive

Ugh.

Zamykam klapkę telefonu.

- Jest w drużynie RoRy. Misja zakończona niepowodzeniem. – Siadam na brzegu łóżka,


klepiąc w klawiaturę laptopa, a Lo obraca się na plecy, żeby zacząć brzuszki.

- RoRy? – pyta z pomrukiem.

- Ta, znani także, jako diabelskie rodzeństwo Rose i Ryke – mówię. – Potrzebna im była
nazwa. – Zaczynam przeglądać zakładkę #KsiężniczkiFiladelfii na Tumblru. Większość
komentarzy zawiera długie wypracowania opisujące, jak bardzo ten ktoś uwielbia show.

Po cichu lubię po prostu oglądać gify. Wielu ludzi stworzyło je z filmików, w których Lo
mnie całuje albo flirtuje ze mną. Nazywano nas OTP (parą popieraną z całego serca) tak wiele
razy, że dosłownie musiałam powstrzymywać łzy szczęścia.

Nigdy nie sądziłam, że my będziemy częścią społeczności fanów. Nie szukałam takiego
rozgłosu, a kiedy już się to dzieje, to wydaje się to strasznie surrealistyczne. Muszę przyznać,
że uwielbiam tę stronę pop kultury o wiele bardziej niż paparazzi. Może dlatego, że Lo i ja
zawsze byliśmy w głębi duszy fanami.

Wchodzę na tag #Coballoway i znajduję gify wygiętej brwi Connora oraz brutalnego
spojrzenia Rose w odpowiedzi. Od razu się uśmiecham.

- Weszłaś na Twittera? – pyta Lo, oddychając ciężko. Opuszcza plecy na dół i zatrzymuje
się zanim dotknie podłogi. Podnosząc się, rzuca mi spojrzenie mówiące rozmawialiśmy o
Twitterze. Rzeczywiście. To miejsce jest dla mnie niezdrowe.

- Na Tumblra – odpowiadam cicho.

Zamiera w połowie brzuszka.

- Lily – wymawia moje imię ostrzegawczym tonem. Tumblr jest jeszcze gorszy.

- Oglądam niewinne gify – wypalam. – Na których się całujemy.

- Robisz się mokra, kiedy oglądasz nas całujących się w telewizji – przypomina, wracając
do ćwiczenia. – Nie powinnaś patrzeć na takie gify.

- Poprawia mi się – przyznaję szczerze.

- Okej – mówi – ale co się stanie, jeśli wpadniesz na gify nagich mężczyzn i penisów.
Tak długo powstrzymujesz się od porno, Lil. Nie chcesz tego zrujnować przez przypadek.

Ma rację. Ale wracam spojrzeniem do ekranu i widzę gifa, w którym Connor obejmuje
Rose w talii, jego oczy jaśnieją od pragnienia, zaborczości i miłości. Jestem wzruszona, że
wszyscy należymy do tej społeczności. Smutno mi będzie to porzucić. Nigdy więcej nie
zobaczyć.

209 | S t r o n a
Thrive

- Lil. – Lo siada prosto, kładąc ramię na zgiętym kolanie. – Daj mi dziesięć minut, a
wtedy usiądę obok ciebie i razem je obejrzymy. Zasłonię ci oczy, jeśli zobaczę jakieś penisy.
Co ty na to?

Uśmiecham się.

- Co jeśli pojawią się piersi? Będę mogła zasłonić tobie oczy?

- Pewnie – odpiera ze śmiechem, zniżając się na podłogę. Wchodzę na stronę Marvela,


bezpieczne miejsce, kiedy on kontynuuje trening.

Kilka minut później otwierają się drzwi i Daisy ukradkiem wjeżdża do środka na swojej
deskorolce… okej, nie całkiem ukradkiem, ale to całkiem fajne wejście.

A jej widok wywołuje radosne uczucie, niczym bożonarodzeniowy poranek. Podbiegam


do niej, zanim zajdzie daleko.

- Co przyniosłaś?

Uśmiecha się, stawiając jedną stopę na podłodze, a drugą zostawiając na desce.

- Wasze ulubione. – Potrząsa brązową torbą z Lucky’s.

- Jesteś najlepsza. – Pomiędzy dotrzymywaniem naszego sekretu i przemycaniem żarcia,


Daisy okazała lojalność drużynie LiLo (teraz tak nazywają nas w sieci).

Lo wstaje z podłogi i bierze torbę od Daisy.

- Dzięki, Dais.

- Zawsze chętna do pomocy – mówi, stając z powrotem na deskorolce. Jeździ wokół


pokoju. – Jednak muszę was ostrzec, że Rose posyła mi te nieprzyjemne spojrzenia. Chyba
powoli połapuje się, że przynoszę wam jedzenie.

- Bądź silna – zachęcam, kiedy Lo podaje mi pudełko frytek.

- Ona ma takie oczy, wiecie – mówi Daisy. – Są trochę straszne.

- Właśnie tak się czujesz, kiedy zostajesz przemieniona w kamień – mówi Lo. Siada przy
biurku i odpakowuje hamburgera.

- LILY! LO! – woła z dołu Ryke. – Wchodzę na górę! Lepiej, żebyście byli ubrani!

Cholera. Kuźwa. Cholera.

- Kryj się – syczę do Daisy. Nie chcę, żeby wpakowała się w prawdziwe kłopoty od Rose
czy Ryke’a. Obie spoglądamy jednocześnie na łóżko i Daisy kładzie się na deskorolce,
wsuwając pod nie i znikając.

Wkładam frytkę do ust i znajduję przy stoliku nocnym pistolet Nerf.

210 | S t r o n a
Thrive

Lo pstryka do mnie palcami.

- Uh-uh. – Potrząsa głową z dezaprobatą.

Połykam frytkę i mówię:

- To wróg, Lo.

Drzwi otwierają się zanim zdąży odpowiedzieć i wystrzeliwuję piłki Nerf w klatkę
piersiową Ryke’a. Nie krzywi się nawet po piątej piłce.

- Co do chuja, Lily? – warczy i podchodzi do mnie, wyrywając mi z rąk plastikową


zabawkę.

Spoglądam na Lo, który ma wyraz twarzy pt. a nie mówiłem.

Krzywda nie wyrządzona. Wszystko jasne.

Padam na łóżko, sztywniejąc trochę, kiedy przypominam sobie, że Daisy chowa się pod
materacem oraz sprężynami.

Ryke patrzy zmrużonymi oczami na pistolet Nerf.

- Skąd to masz?

- Już go mieliśmy – kłamię energicznie.

- Gdyby tak było, to postrzeliłabyś mnie już dawno temu.

Racja.

- Teleportował się do naszego pokoju.

Marszczy brwi.

- Że co? – Obraca się do Lo. – Czy ona mówi w ogóle po angielsku?

Lo wyciera usta serwetką, wciąż skoncentrowany na jedzeniu.

- To termin z Harry’ego Pottera.

- Do kurwy nędzy, oboje jesteście absurdalni. Zaprzestańcie ten cholernie durny protest i
zejdźcie… - Milknie, kiedy dostrzega to co je Lo. Torba z Lucky’s siedzi skruszona obok
niewinnej lampy. A wtedy mina Ryke’a ciemnieje. – Calloway!

- Tak? – pytam.

Wywraca oczami.

- Nie ty. – Rozgląda się po pokoju. – Daisy! – Otwiera szafę, szukając jej pomiędzy
naszymi bluzkami.

211 | S t r o n a
Thrive

- Powinieneś kierować gniew na Scotta – odparowuje Lo, popijając napój Fizz. – Jak
tylko przeprosi, wrócimy na dół do kamer.

Ryke nie słucha. Skupia się na odszukaniu mojej żwawej, jasnowłosej siostry.

- Daisy! - A potem kładzie rękę na materacu, zamierzając zajrzeć pod łóżko.

- Czekaj! – piszczę. Lecz za późno.

Łapie ją za kostkę i wysuwa spod łóżka.

Ona uśmiecha się szeroko, jej potargane, blond włosy zasłaniają połowę twarzy.

- Hejka – mówi, patrząc z dołu na Ryke’a.

Lustruje ją długim spojrzeniem, którego trudno nie zauważyć.

- Przestań dawać im jedzenie i… zabawki. – Odrzuca na łóżko pistolet Nerf.

Daisy obraca się, kładąc plecami na desce.

- Nudziło im się – odpowiada, jakby to robiło jakąś różnicę. Bo robi.

- No i dobrze.

Odpycha się od niego dłońmi, jakby unosiła się na powierzchni basenu.

Ryke kładzie stopę pomiędzy jej nogami, zatrzymując deskorolkę. Moja siostra nabiera
trochę głębszy wdech niż wcześniej. To wygląda bardzo erotycznie. Prawda? Patrzę na Lo, a
jego piorunujące spojrzenie mogłoby wypalić dziurę w czole jego brata.

Ryke nie wycofuje się, czeka, aż Daisy się odezwie.

- Mam taką teorię – mówi ona – że jeśli zostawisz w pokoju dwójkę ludzi, których
naprawdę, naprawdę do siebie ciągnie, bez jakichkolwiek innych zajęć, to będą uprawiać
seks. Mnóstwo, mnóstwo seksu.

Rumienię się, zastanawiając czy mówi o nas, czy o sobie i Ryke’u.

Czekamy w skrępowanej ciszy na odpowiedź Ryke’a.

Mówi:

- Jeżeli ta teoria jest prawdziwa, to musisz uważać swojego chłopaka za pierdolonego


brzydala.

- Kto powiedział, że nie uprawiałam z nim mnóstwo seksu?

Jego spojrzenie mogłoby zabić.

- On ma dwadzieścia trzy lata, Dais. Jeżeli się z nim pieprzysz, to idzie do więzienia.

212 | S t r o n a
Thrive

Daisy unosi obronnie rękę i siada na deskorolce. Tym samym noga Ryke’a jest bliżej jej
krocza, ale chwyta go za kostkę, żeby się nie odsunął.

- Ja nie… Nikomu bym tego nie zrobiła. – Rzuca mi spojrzenie, szukając wsparcia.

- Ona po prostu jest dla nas miła – odzywam się. – Nie skacz jej do gardła, Ryke. –
Wytrzeszczam oczy. – Niewtakisposób.

Lo jęczy za mną.

- Straciłem apetyt, Lil.

Tak, ja też nie chcę myśleć o sami wiecie czym w pobliżu gardła Daisy.

Daisy oddycha ciężko i mówi wprost:

- Pomyślałam, że gdyby im się znudziło, to zapewne chcieliby uprawiać seks.

Lo kaszle ochryple i podchodzę, żeby poklepać go po plecach. Bierze wielki łyk napoju,
a potem:

- Proszę, nie rozmawiaj o moim życiu seksualnym, Daisy.

Ona wzdycha i sfrustrowana opiera czoło o nogę Ryke’a. On nadal nad nią góruje.

- Tylko starałam się pomóc.

- Kurwa, nie pomagasz – mówi niegrzecznie Ryke, chociaż położył rękę na jej głowie, są
bliżej siebie fizycznie niż kiedykolwiek widziałam. Ich przyjaźń pokonała parę dodatkowych
kroków, na to wygląda. Oby nie za daleko.

- Ej – wtrącam. – Ona pomaga aż za bardzo. Gdybym nie miała przy sobie pistoletu Nerf,
to pewnie zaatakowałabym Lo. Zapobiegła seksualnemu kryzysowi.

Ryke odsuwa się od Daisy i obraca do mnie.

- Jeżeli masz problem z kontrolowaniem się, to może nie powinnaś siedzieć w


zamknięciu ze swoim chłopakiem. – Wskazuje zabawkowy pistolet leżący na łóżku. – Ale to
jest twoje pieprzone rozwiązanie? Serio?

- Wygląda fajniej niż styl na pieska – wtrąca Daisy z krzywym uśmiechem.

- Nie – odparowuje jednym słowem Ryke.

Muszę się z nim zgodzić. Pistolety Nerf nie są tak fajne, jak styl na pieska.

Lo ściska nasadę nosa i wstaje od biurka.

- Okej. – Bierze z łóżka pistolet Nerf i wpycha Ryke’owi w pierś. – Zabierz pistolet.
Zabierz Daisy. – Łapie Daisy za nadgarstek, podnosi na nogi i oddaje jej deskorolkę. Potem
wraca do mnie na środek pokoju. – Będziemy protestować na osobności.

213 | S t r o n a
Thrive

Ryke nie wygląda na zadowolonego.

- Mówiłam ci – mówi pod nosem Daisy – Próbowałam ich powstrzymać przed…

Ryke szybko przyciąga ją do piersi i zakrywa jej usta. Domyślam się, że uśmiecha się
pod jego ręką.

- Poważnie wyjdziecie, jeśli Scott przeprosi? – pyta.

- No – odpiera Lo.

- Przyprowadzę go tutaj w ciągu godziny – oświadcza Ryke z obietnicą w głosie. – Te


bzdury zakończą się dziś wieczorem. – Wypuszcza Daisy, obrzucając spojrzeniem jej rysy. –
Nie wiem, jaki ty uprawiasz styl na pieska, ale jest niewłaściwy. – Poklepuje ją po głowie
przed wyjściem.

Lo odkrzykuje:

- Niewłaściwe, brachu!

Daisy patrzy za Rykiem, po czym staje obok mnie i szturcha mnie biodrem.

- Sorki.

Potrząsam głową i przytulam ją z boku.

- Byłaś walecznym żołnierzem. Najlepszym.

Kiedy się uśmiecha, to promienny i piękny wyraz, i zastanawiam się, jakim cudem
spędziłam tyle czasu na unikaniu relacji z nią. Daisy ma serce ze złota i może gdybym
szybciej się otworzyła, to czułabym tę radość od początku.

214 | S t r o n a
Thrive

{34}
0 lat: 09 miesięcy

Maj

Lily Calloway
Opieram się plecami o półkę z butelkami tabletek na sprzedaż, starając się nie wpoić sobie
tego obrazka do głowy. Lo i Ryke, bok przy boku, gapią się na ogromną ścianę kondomów.
Scott przeprosił po tym, jak Ryke wepchnął go siłą do naszego pokoju. Jego „przeprosiny”
nie były zbyt szczere, ale oboje byliśmy gotowi iść dalej. Po prostu nigdy bym nie pomyślała,
że znajdę się tutaj. W drodze do domu po obiedzie, nasza trójka zatrzymała się w miejscowej
aptece, żeby kupić kapturki.

Zabawne – przed Lo prezerwatywy były dla mnie podstawą. Teraz ich nie cierpię.

Jak życie się zmienia.

- Dlaczego musisz zakładać prezerwatywy? – pytam po raz trzeci Lo.

Jeszcze mi nie odpowiedział. Przez ostatnią minutę naśmiewali się ze świecących w


ciemnościach kondomów Magnum XL, jednak nie przez rozmiar. Dołączyłabym do żarcików,
gdybym nie była tak skonsternowana.

- Rozumiem dlaczego Ryke musi je zakładać – ciągnę, jakby mnie słuchali. – Co jeśli
jedna z jego zdobyczy będzie twierdzić, że ma małego Ryke’a? To przerażająca myśl,
prawda?

Ryke obraca się do mnie. Nareszcie!

- Możesz nie nazywać dziewczyn, z którymi sypiam, zdobyczami? Gadasz tak, jakby
moim życiowym celem było pieprzenie kobiet, a one nie są dla mnie trofeami.

- Pewnie, możesz zapytać Lo dlaczego musi zakładać prezerwatywy? – odpieram.

Ryke rzuca mi spojrzenie pytające czy ty mówisz, kurwa, serio?

- To się nazywa zabezpieczenie przed nieplanowaną ciążą.

- Biorę tabletki antykoncepcyjne – szepczę-syczę, zniżając głos, kiedy ludzie mijają


naszą alejkę. Jednak nie zauważają, kim jesteśmy, a jeśli jednak, to mają to w nosie. Ryke i
Lo wybrali aptekę na obrzeżach, zamiast w centrum miasta. Aby zadowolić mnie i moją
paranoję. Miło z ich strony.

- Lil, to tylko na jakiś czas – odzywa się Lo, biorąc jedno pudełko. Był dręczony przez
moją siostrę i jego brata, żebyśmy byli ostrożniejsi. Martwią się, że przez stres związany z
reality show i przesadne granie dla kamer (aka nadmierne droczenie się) popełnimy błąd.

215 | S t r o n a
Thrive

- Z nimi nie jest tak przyjemnie – urywam. – Dla żadnego z nas. – A potem celuję palcem
w Ryke’a. – Nie zaprzeczaj.

Podnosi ręce.

- Nie zamierzałem, ale niektóre rzeczy są warte poświęcenia, Calloway.

Dobra.

- To ile zamierzasz kupić pudełek? Trzy? Pięć? – Potrzebuje z jedenaście. Jego przygody
na jedną noc mogą prawie konkurować z dawną mnie.

- Jedno – odpowiada. – A ty nie musisz kupić tamponów?

Byłby to wredny komentarz, gdyby nie był poważny.

- Nie potrzebuję. Opóźniam okres tabletkami antykoncepcyjnymi – mówię to wszystko


bez rumieńca. W duchu klepię się po plecach.

- Niech zgadnę – mówi, ciemnieją mu oczy. – Żeby móc uprawiać więcej seksu. –
Czerwienię się. Cholera. Lecz muszę sobie przyznać; dałam radę wytrwać tak długo w
rozmowie o kondomach i seksie bez buntowania się mojego ciała przeciw mnie. Gdy Ryke
odwraca wzrok, dosłownie poklepuję się leciutko po ramieniu. Brawo ja.

- Hej – wtrąca się Lo, kładąc rękę na ramieniu Ryke’a. – Przestań ją krytykować.

Przywykłam do tego i jestem pewna, że ja równie mocno irytuję Ryke’a. Ledwo spogląda
na półkę, biorąc z niej pudełko prezerwatyw, co zasadniczo oznacza, że ma szczególną markę
i rozmiar, który zawsze nosi. Koncentruję się na kasie, unikając kontaktu wzrokowego z
prezerwatywami – ponieważ poznanie rozmiaru mnie przerazi.

W mojej głowie zapanowuje chaos, kiedy tylko dostrzegam rząd magazynów i czasopism
ułożonych za ladą. Nagłówek zatrzymuje moje serce: Lily Calloway, Nimfomanka i Rzekomo
Sypia z Braćmi. Widziałam to już wiele razy wcześniej. Ale w tym właśnie problem.

Sądziłam, że po wznowieniu głosowania na Celebrity Crush i pozytywnym efekcie


reality show, te plotki się uspokoją. I nie tylko – ale nigdy nie zrobiłabym szybkiego
przystanku po prezerwatywy dla Lo i Ryke’a, gdybym wiedziała, że media wciąż roznoszą te
plotki.

- Czy to dla państwa? – pyta kasjerka, obrzucając spojrzeniem prezerwatywy, a potem


dwóch facetów. I mnie. Cholera jasna. Ze wszystkich złych pomysłów, ten jest okropny.

- Nie – wtrącam, stając obok Lo. – Już ich nie chcemy. I chcielibyśmy kupić je
wszystkie. – Zaczynam układać wszystkie kolorowe pisemka na ladzie.

- Tylko nie znowu – jęczy Ryke.

- Lily… - zaczyna Lo.

216 | S t r o n a
Thrive

- Nie rozumiecie – rzucam gniewnie. – Miałeś osiemdziesiąt osiem procent, Lo. To nie
powinno mieć miejsca.

- A więc nie chcą państwo prezerwatyw? – pyta skonsternowana kasjerka.

- Tak, chcemy – mówi Ryke.

- Nie, nie chcemy – odpieram. – Tylko magazyny. – Opróżniam regały i podsuwam moją
kartę.

- Do kurwy nędzy, Lily – warczy Ryke. – Pozwolę ci kupić te pierdolone czasopisma, ale
przynajmniej daj mi kupić prezerwatywy. Nie chcę tutaj wracać.

- Dobra – poddaję się. – Prezerwatywy też. – Czuję żar na szyi. – Ale dla pani informacji,
my ze sobą nie śpimy. To wszystko bujdy. – Uderzam dłonią w stos magazynów. – On
potrzebuje prezerwatyw dla innych dziewczyn.

- Pani rozumie, skarbie – mówi Lo.

Kasjerka przesuwa przez czytnik moją kartę, wyglądając, jakbym ją przestraszyła. Mam
to w nosie. Chcę tylko, żeby ludzie wysłuchali prawdy - czy to tak wiele?

Lo staje za mną i przytula do siebie.

- Jest wobec mnie bardzo opiekuńcza – mówi kasjerce. – To nawet słodkie, oczywiście,
kiedy nie zaczyna wariować.

Kasjerka uśmiecha się ciepło i uderzam Lo w ramię.

- Nie jestem szalona.

Jego oczy łagodnieją w przeprosinach.

- Wiem.

Niosę na rękach wielki stos magazynów, Lo i Ryke nie chcą mi pomóc, dla zasady.
Droga do domu przemija w niezręcznej ciszy. Zaczynam czytać artykuły, a mój gniew jedynie
wzrasta. Słowo nimfomanka stawia mnie na krawędzi wytrzymałości. Zawsze
identyfikowałam się z byciem nałogowcem, a nazywanie mnie nimfomanką sprawia, że
trudniej jest się kłócić o to, że seksoholizm jest realny. Mnóstwo ludzi twierdzi, że
seksoholizm jest wykorzystywany do wybaczania miłosnych podbojów. A to wcale nie to
samo.

Do czasu, jak Lo wjeżdża na nasz podjazd, zaczynam gotować się ze złości.

Wyskakuję z samochodu chwilę przed tym, jak się zatrzymuje.

- Zaczekaj, Lily! – krzyczy na mnie Lo. Ale mam misję.

217 | S t r o n a
Thrive

Brett i Savannah pojawiają się znikąd, ale jestem pewna, że czekali na nasz powrót do
domu. Ich kamery kierują się na mnie, a potem na Lo i Ryke’a. Omijam ich prędko.

- Przesadzasz! – wrzeszczy do mnie Ryke.

Otwieram drzwi.

- Wcale nie przesadzam! – wołam. Dobra, to było lekko dramatyczne. Wpadam do


kuchni, poprawiając sobie czasopisma, żeby mi nie wypadły.

Docieram do umywalki i wrzucam je do środka. Idealnie. Potem schylam się do dolnej


szafki, w której Lo trzyma podpałkę w płynie na grilla. Wyciągam ją i zaczynam polewać stos
magazynów.

- Hej! – wołają razem Lo i Ryke. Biegną do mnie jednocześnie, a wtem czuję, jak ktoś
inny wyrywa mi z ręki plastikową butelkę.

Connor.

Skąd on się wziął, u diabła?

Lo przyciąga mnie do piersi, obejmując pocieszająco w talii, ale nie uspokajam się tak
łatwo. Po prostu chcę zniszczyć tę rzecz, która mnie rani. Jeśli nie mogę odpowiedzieć
dziennikarzom ani na komentarze, to równie dobrze mogę się wyżyć na czasopismach.

Niespodziewanie pojawia się moja starsza siostra, wyrzucając mokre gazety do


śmietnika. Niech to szlag. Rzucam się w ramionach Lo, licząc na sięgnięcie chociaż jednego
magazynu i spalenia go.

Wyraźnie widać po jego mocnym uścisku, że nie zamierza mnie puszczać.

- Co się dzieje? – pyta Connor. Jego opanowany ton nie napawa mnie spokojem. Czuję
wzbierające się łzy, jestem tak bezradna i wściekła, to toksyczna mieszanka, które zakopuje
we mnie nieprzyjemne uczucia.

- Ludzie są do bani! – krzyczę.

Connor sięga po czasopismo zanim Rose doda je do reszty w śmieciach. Nawet go nie
otwiera, nie żeby mógł. Przemoczone strony przykleiły się do siebie.

- Kurwa, nie obchodzą mnie te plotki. – Ryke rozkłada ręce. – Ile razy muszę to mówić?

- Nie jestem oszustką! Nawet nie lubię być nazwana rzekomą oszustką – mówię z szybko
bijącym sercem. W każdej chwili wyleci mi z piersi. To niesprawiedliwe wobec mnie czy Lo.
On nie zasługuje na bycie z „dziewczyną, która nie potrafi zamknąć nóg”.

Celuję palcem w magazyny.

- I nie cierpię, jak nazywa się mnie nimfomanką!

218 | S t r o n a
Thrive

- Co chcesz z tym zrobić, Lil? – pyta Lo, muskając ustami moje ucho. – Wpaść we
wściekłość przed kamerami? Zrobione. Nagrali twoją reakcję.

Nieruchomieję. Nie tego chciałam.

Connor odchrząkuje.

- Albo mogłabyś to podpalić. – Wrzuca czasopismo do worka Rose. – Może to być


katartyczne.

Unoszę barki na tę myśl.

Rose posyła Connorowi dezaprobujące spojrzenie.

- Nie zachęcaj jej. – Puszcza worek i trzyma pokryte łatwopalnym płynem ręce z dala od
ubrań. Nie chciałam, żeby sprzątała mój bałagan. Sama bym to zrobiła. Przytłacza mnie
poczucie winy i nim zdążę przeprosić, słyszymy głos dobiegający z salonu.

- Mówisz, kurwa, poważnie?! – wrzeszczy Julian.

Chłopak Daisy przygniata ją do ściany, trzymając ręce po obu stronach jej głowy. Nie
daje jej drogi ucieczki. Moje serce rzeczywiście wyleciało z piersi, ale nie przez czasopisma.
Daisy…

- Wiesz, przez jakie piekło dla ciebie przeszedłem?!

O mój Boże.

- HEJ! – huczy Ryke. Nim zdążę mrugnąć, on biegnie, całe jego nastawienie zmieniło się
w ciągu sekundy na wściekłego, mrocznego Ryke’a Meadowsa. Brett biegnie obok niego,
kierując kamerę w stronę salonu na wypadek walki. Próbuję zrobić krok do przodu, ale Lo
mnie nie puści, nawet z takiego powodu.

- Muszę pomóc – szepczę.

- Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.

Connor podąża za Rykiem szybkim, zdeterminowanym krokiem. Rose pospiesznie myje


ręce i sądzę, że gdyby to nie była podpałka, to powiedziałaby pieprzyć to i instynktownie
poszłaby pomóc Daisy.

- Co się dzieje? – pytam Rose.

Wyciska sobie na rękę dużą ilość mydła i mówi szybko:

- Byliśmy w trakcie zrywania z Julianem za Daisy. – Ogląda się za siebie. – Kurwa.

- Słucham? – pyta gniewnie Lo.

219 | S t r o n a
Thrive

- Właśnie, że co? – dodaję z przyspieszonym tętnem. Wzdrygam się, kiedy Julian uderza
pięścią w ścianę obok głowy Daisy. Czuję wzrastający w piersi strach. Przy pomocy Connora
i Ryke’a wiem, że nic jej nie będzie.

Rose nie odrywa zaniepokojonego spojrzenia od kłótni, kiedy pociera dłonie szybciej i
mocniej.

- Daisy chciała go rzucić, ale nie chciała zranić jego uczuć. Pomyślałam, że jeżeli
zrobimy to z Connorem za nią i trochę ją speszymy, to będzie miała na tyle rozumu, żeby
następnym razem zrobić to sama. – Dodaj zimno: - Gdybym wiedziała, że pośrodku
zdecydujesz się mieć małe załamanie nerwowe, to przeniosłabym to zerwanie.

Auć.

- Przykro mi.

- I tak mogłoby pójść coś nie tak.

Przynajmniej nazwała moje załamanie małym.

Patrzymy, jak Ryke chwyta Juliana za bark. Zadaje zasłużony cios w szczękę Juliana, a ta
siła odpycha go parę kroków do tyłu. Potem Julian odzyskuje równowagę i podbiega do
Ryke’a, próbując powalić go na podłogę. Ale Connor łapie Ryke’a za ramię, podtrzymując
go.

Rose zakręca szybko kran, kiedy Ryke po raz kolejny wali Juliana w twarz.

Daisy stoi sparaliżowana pod ścianą i chciałabym do niej podbiec, zabrać ją w


bezpieczne miejsce – z daleka od jej byłego chłopaka.

Rose staje przy moim boku.

- Zabierz ją stamtąd – mówi pod nosem. Jednak nie wydaje mi się, że mówi do mnie.

Julian przeklina i staje, żeby dotknąć opuchniętego oka. Jego pierś unosi się i opada
ciężko. Chciałabym, żeby Ryke kopnął go w jaja.

Julian kieruje spojrzenie na Daisy, patrząc wściekle. Rose i ja instynktownie


występujemy naprzód, a Lo wyciąga ręce, chwytając nas za ramiona. Pewnie Rose by go
przeklęła, gdyby nie była tak przejęta obecną bójką.

- Będziesz tak bezczynnie stała, do cholery?! – krzyczy Julian do naszej siostry.

- Czego ode mnie chcesz? – pyta Daisy.

- Żebyś oddała mi miesiące, które z tobą zmarnowałem, ty durna cipo.

Wow. Wszystko porusza się tak szybko. Connor przytrzymuje Ryke’a za ramiona, kiedy
ten wykrzykuje serię przekleństw, niektórych nigdy wcześniej nie słyszałam. A wtedy Lo
puszcza Rose i mnie, żeby także móc pomóc.

220 | S t r o n a
Thrive

Ale pragnę, żeby znalazł się pośrodku tej bójki tak bardzo, jak on chce tego ode mnie.

Rzucam się na jego plecy, żeby został w miejscu.

- Idź przelecieć kogoś, kto cię faktycznie lubi, Julius! – krzyczy Lo. – Och, chwila, to
pozostawia nikogo na tej planecie. Lepiej znajdź sobie kogoś, kto zabierze cię na Marsa,
sukinsynu!

Przyznaję mu dodatkowe punkty za kreatywność.

Kiedy Lo nie powstrzymuje już Rose przed atakiem, ta znika w kuchni, wyciągając z
szuflady puszkę gazu pieprzowego. O tak. Wpada do salonu niczym waleczna królowa,
celując puszką prosto w posiniaczoną gębę Juliana.

- Wynocha – warczy, szturchając jego ramię. – Albo spalę więcej niż twoje oczy.

Zarzucam ramiona na szyję Lo, a on zsuwa dłonie na moje nogi, uspokajając się. Moja
siostra ma to pod kontrolą.

Julian podnosi ręce, rzucając nam wszystkim długie, bezużyteczne, wściekłe spojrzenie,
po czym opuszcza dom.

- O jednego kretyna mniej – mówi Lo pod nosem.

Został jeszcze jeden.

221 | S t r o n a
Thrive

{35}
0 lat: 09 miesięcy

Maj

Loren Hale
- Mogę was o coś zapytać? – pyta Connor, opierając się o komodę w naszym pokoju. Na
zegarze widnieje 4 rano, ale on stoi sobie tam w pełni ubrany, jakby dopiero wrócił ze
spotkania biznesowego.

Lily i ja potrzebowaliśmy paru minut, żeby przetrzeć oczy i wesprzeć się o wezgłowie.
Ona opiera o mnie ciało, zasadniczo wykorzystując mnie, jako poduszkę. Mój ospały mózg
ma problem z przetrawieniem, co to mógłby być za temat.

- Jeżeli to ma coś wspólnego ze Scottem albo produkcją, to wracam do snu. – Nie mam
siły, żeby mierzyć się z tym o czwartej rano.

Lily ziewa cicho, przymykając powieki. Uprawialiśmy seks przez ponad godzinę. Była
trochę nadpobudliwa… chyba dlatego, że Rose kazała jej przymierzyć suknię ślubną by
zobaczyć czy potrzeba zrobić jakieś poprawki.

- Nie chodzi o niego – odpiera Connor cichym głosem w mroku nocy. – Chcę poznać
wasze odczucia, co do waszego ślubu za miesiąc.

Znowu pocieram oczy.

- Wiesz, to jedna z tych rzeczy, o których naprawdę nie chcę rozmawiać o tak później
porze, Connor.

- Ja… także – ziewa Lily i zaczyna wsuwać się pod kołdrę.

- Poczekajcie – mówi Connor, robiąc krok do przodu. – Potrzebuję waszej odpowiedzi,


proszę.

Waham się tylko przez słowo proszę. Connor rzadko kiedy o coś prosi, nie w taki sposób.
Potrząsam głową, próbując przetrząsnąć swoje uczucia w tej sprawie.

- Nie wiem… - Wiem. – To znaczy nie oczekujemy go z niecierpliwością.

- Dlaczego? – ciekawi się Connor.

- Wiesz dlaczego – odparowuję sfrustrowany i zmęczony. – Connor, nie wiem czy o tej
porze myślisz najlepiej, ale reszta z nas – ci przeciętni ludzie – teraz śpi.

Connor chowa ręce do kieszeni.

- Potrzebowałem pory, kiedy Rose nie zdoła nas usłyszeć.

222 | S t r o n a
Thrive

- Czy to zagadka? – pyta sennie Lily.

Nawet nie wiem.

- Co gdybym powiedział wam, że nie musicie brać ślubu?

Teraz ma naszą uwagę. Lily otwiera całkowicie oczy, a ja prostuję plecy.

- Co? – pytamy jednocześnie.

- Nie musicie brać ślubu – powtarza Connor. – Nie za miesiąc. Nie za sześć miesięcy czy
siedem. Wy wybierzecie czas, datę, miejsce, wszystko na waszych warunkach, nikogo innego.

- To jakiś sen – mówi pod nosem Lily.

On potrząsa głową, jakby mówiąc nie, to nie sen.

Gdy na nią patrzę, widzę łzy spływające po jej policzkach.

- To jest sen… - powtarza, jakby przekonując siebie, że to nie może być prawdziwe.

Czuję coś mokrego spływającego po mojej twarzy. Dobre rzeczy nie przydarzają się złym
ludziom. Lily zwykła mi to ciągle mówić. To wydaje się za dobre, by było przeznaczone dla
nas.

- Mój ojciec… - zaczynam, nie potrafiąc dokończyć. Podnoszę kolana i opieram na


jednym łokieć, zaciskając powieki, by powstrzymać wodospad łez.

- Rozmawiałem z rodzicami Lily i chwilę z Jonathanem. Wszyscy zgadzają się, że reality


show pomogło w poprawie waszych wizerunków. Żadne media nie mogą zaprzeczyć, że
jesteście w siebie zakochani, zatem w tej chwili ślub nie jest tak ważny, jak wcześniej. – Po
chwili ciągnie: - Lily odzyska swój spadek, skoro ślub nie będzie już warunkiem.

Żadne z nas nie przejmuje się pieniędzmi. Opuszczam rękę.

- Czy to nie będzie podejrzane, jeśli nagle odwołamy ślub?

Bierze głęboki wdech.

- Tego dnia chcę poślubić Rose, jeśli mi pozwolicie.

Zaskoczony otwieram usta.

- Co? – wykrztuszam.

Lily kilka razy kiwa głową, obezwładniona takimi emocjami, że zaczyna szlochać w ręce.
Przytulam ją do swojego boku.

Tak jakby ktoś nareszcie dał nam przerwę, a potem poszedł o krok dalej, odganiając
ciemne chmury z jasnoniebieskiego nieba.

223 | S t r o n a
Thrive

Zamierzam zapytać czy kocha Rose, ale jego wyraz twarzy – on mówi wszystko. Connor
uśmiecha się, wpatrując się w przestrzeń, kiedy wyobraża sobie już własną przyszłość lśniącą
czymś naturalnie ludzkim.

Oby pewnego dnia przyjął do siebie świadomość, jak wielka ogarnęła go miłość.

A potem patrzy na mnie i kiwam mu głową.

- Jeśli mówisz poważnie…

- Nigdy w życiu nie byłem poważniejszy – odpiera. Connor rzadko wyolbrzymia, więc
raz jeszcze zalewa mnie moc jego słów.

- Tak – mówię. – Poślub Rose. – Parskam krótkim, oszołomionym śmiechem i kręcę


głową. Nie mogę uwierzyć, że to prawda. – Oczywiście jeżeli przetrwasz dzień swojego
ślubu. – Rose nie pełniąca kontroli… jak to się uda? – Będzie wkurzona, że został jej jeden
miesiąc, żeby wszystko naprawić.

Lily uspokaja się trochę i ociera oczy kocem.

- Jest taka konkretna – mówi.

- Dlatego nie będę mówił Rose. To będzie dla niej niespodzianka. – Urywa na chwilę. – I
znam ją na tyle dobrze, aby zaplanować ślub, który pokocha. – Podchodzi do drzwi,
utrwalając tę chwilę, jako noc, którą zapamiętam do końca życia. I nie ma ona nic wspólnego
z naszymi nałogami.

- I kochanie – mówi do mnie z uśmiechem na ustach – będziesz wspaniałym drużbą. –


Stuka w drewnianą framugę i delikatnie zamyka za sobą drzwi.

Lily pociąga nosem, mówiąc:

- Niby kiedy Connor Cobalt stał się wróżką zębuszką, spełniającą życzenia w środku
nocy? – Od dawna wiedzieliśmy, iż Connor Cobalt posiada jakąś formę magii.

Uśmiecham się, łaskoczę ją i przygniatam do łóżka. Obsypuję pocałunkami jej twarz, a


ona śmieje się i płacze jednocześnie. Zdaję sobie sprawę, że ja także znowu płaczę.

Zaczynamy odczuwać kontrolę nad własnym życiem.

Przychodzi to z tak silnymi emocjami, że jedyną reakcją jest śmiech, płacz i nareszcie
zapadnięcie w spokojny, cichy sen.

224 | S t r o n a
Thrive

{36}
0 lat: 10 miesięcy

Czerwiec

Lily Calloway
- Zdałaś wszystkie egzaminy? – pyta po raz trzeci Ryke, siedząc na kanapie, a to
niedowierzenie jest lekko obraźliwe.

- No, to znaczy w tym semestrze brałam tylko trzy, ale zdałam. – Przyznaję, że to były
kursy online z Princeton, które można było tylko oblać albo zdać, ale to i tak Princeton, więc
zasługuję na małe klepnięcie w ramię, plecy, rękę, a nawet przyjmę w kostkę.

- Ani razu nie widziałem, żebyś otworzyła podręcznik. – Jego brak wiary we mnie nie
jest niczym wyjątkowym.

- Większość zadań domowych odrabiałam w moim pokoju.

Lo zajada się obok mnie kwaśnymi gumisiami.

- A czy ty nie byłeś zajęty wspinaniem się po skałach? – pyta gniewnie brata. Dopiero
zaczęliśmy maraton filmowy z Rykiem i Daisy, i już musieliśmy pięć razy zastopować
Drużynę Pierścienia ze względu na niepotrzebne wtrącenia nieodnoszące się do hobbitów ani
seksownych elfów. Gdy dowiedzieliśmy się, że żadne z nich nie oglądało trylogii Władcy
Pierścieni, Lo i ja chcieliśmy to natychmiast naprawić. W tym tempie dokończymy wszystkie
filmy na koniec lata.

- Nie przez cały czas – odpiera Ryke, potrząsając torebką popcornu pod brodą Daisy.
Siedzi wciśnięta pomiędzy nim, a mną.

Z roztargnieniem bierze od niego garść popcornu, teraz jedząc więcej, zwłaszcza kiedy
zakończyła się jedna z jej wielkich kampanii.

- Oglądajmy – mówię, naciskając guzik w pilocie. Gdy Frodo przybywa do królestwa


elfów, moje myśli wędrują do świętowań. Najbliższe odbędzie się już za cztery dni.
Wybierzemy się do Francji na ślub Connora i Rose. Wszyscy dotrzymaliśmy sekretu o tej
zamianie i pomimo oświadczeń Connora, że ma wszystko pod kontrolą, to trochę się
obawiam, iż będzie ona miała małe załamanie nerwowe po tej niespodziance.

Rose nie jest typem dziewczyny, która w dzieciństwie fantazjowała i planowała każdy
szczegół własnego ślubu. Wręcz przeciwnie, Rose nigdy nie sądziła, że weźmie ślub. Ale ma
także lekką nerwicę natręctw i fakt, że ktoś inny ma władzę nad największym dniem w jej
życiu może ją zdenerwować.

Oczywiście, jeżeli Connor nie uczyni wszystkiego doskonałym.

225 | S t r o n a
Thrive

Ślub oznacza także ostatni dzień reality show. Koniec z kamerami. Koniec ze wspólnymi
prysznicami. Koniec z domem w Filadelfii.

Daisy ciągnie za frędzle koca, prawie nie oglądając filmu. Powrót do naszego domu w
Princeton będzie najtrudniejszy dla niej, ponieważ to znaczy, że musi wrócić do domu
rodzinnego. Te sześć miesięcy były jak jeden, przedłużony obóz letni i prawdopodobnie po
raz pierwszy poczuła się włączona do naszej grupy.

Przed reality show ciągle pytała czy może do nas dołączyć. Przez ostatnie pół roku
oczywistym było, że będzie przynależeć do każdego naszego zaplanowanego wydarzenia. Nie
chcę wracać do tego, co było. Chcę, żeby Daisy była z nami, ale równocześnie ma
siedemnaście lat.

Ma szkołę.

Przeglądam Twittera na telefonie Lo, zbyt ciekawa. On spogląda mi przez ramię i musiał
zorientować się, że to nie Tumblr, bo znowu skupia się na telewizji.

Na jego koncie pełno tweetów autorów komiksów oraz fanów seriali takich jak Gra o
tron. Zaczynają mnie palić oczy od zbyt mocnego wytężania wzroku i już zamierzam
zamknąć aplikację. Ale zamieram, zauważając jeden hashtag.

#CoballowaySeksTaśma

Że co? Marszczę brwi i pierwszy tweet u górze jest z wiarygodnej stacji wiadomości.

@GBANews: Connor Cobalt & Rose Calloway sprzedali swoje taśmy porno bardzo
dużemu producentowi. Filmiki już chodzą po sieci.

Moje serce nurkuje na sam dół żołądka. To nie może być prawda. Oddech staje mi w
gardle. Rose nigdy nie podzieliłaby się swoim życiem seksualnym w sieci, jeżeli ledwo co
potrafi podzielić się najmniejszymi szczegółami z przyjaciółmi. Praktycznie przygniatam Lo
swoim kościstym ciałem, wpychając się w jego przestrzeń.

- Lil? – Słyszę niepokój w jego głosie.

Podaję mu telefon i w tym samym czasie przełączam telewizję na drugą wtyczkę HD,
włączając kablówkę.

- Co się dzieje? – pyta Ryke, trzymając ramię na oparciu kanapy.

Odpowiadam poprzez przełączenie na wiadomości. Czytam w kółko nagłówek na dole,


spodziewając się, że napiszą Prima Aprilis. Ale to nie kwiecień. A to jest bardzo dalekie od
psikusów.

Seks Taśma Rose Calloway i Connora Cobalta Sprzedana Stronie Pornograficznej za $25
Milionów.

- Kurwa mać – mruczy Ryke.

226 | S t r o n a
Thrive

- To niemożliwe – mówię na głos to, co tłucze mi się po głowie. Nie, nie, nie. Nigdy w
życiu żadne nagrania mojego życia seksualnego nie poszły w świat. To przewyższa rzeczy,
które mi się przydarzyły. To jest… to jest zło zmieniające życie i usuwające grunt spod nóg.

Tak strasznie mi przykro, Rose.

Lo potrząsa głową w otumanieniu.

- To musi być sprawka Scotta. Musieli podłożyć kamery do sypialni.

- Co? – piszczę. – W naszej sypialni też?

- Nie, Lil – odpiera szybko Lo. – Gdyby mieli nasze seks taśmy, to pokazaliby je w
telewizji szybciej niż Connora i Rose. – Ma rację. Byłabym bardziej „godna pierwszych
stron”, ponieważ tkwimy w centrum uwagi o wiele dłużej.

Jednakże ten fakt wcale nie zmniejsza wielkości tej sytuacji. Moja siostra…

Reporterka zaczyna mówić, przyciągając uwagę moich szalejących myśli.

- Jeżeli dopiero nas włączyliście, właśnie wyszły informacje o tym, iż spadkobierca firmy
z Fortune 500, Connor Cobalt razem ze swoją dziewczyną Rose Calloway sprzedali seks
taśmę. Kolejna Calloway w skandalu – mówi. – Tym razem istnieje dowód.

- O cholera – przeklina Ryke.

Podążam za jego spojrzeniem za kanapę, dostrzegając siostrę schodzącą na dół. Lo bierze


za pilota i wyłącza telewizor. Ten robi się cały czarny.

Rose pojawia się za nami z wciągniętymi policzkami i przerażająco skoncentrowanymi


żółtozielonymi oczami. Niczym lwica gotowa do pożarcia antylopy.

Opiera ręce na biodrach i obiera sobie za cel Lo.

- Nie mam pięciu lat, Lo. Możesz włączyć wiadomości.

Czuję gule w gardle. Czy ona już wie? Nie potrafię ukryć zbolałego wyrazu twarzy.

- Nie – odpowiada Lo poddenerwowanym tonem. – Wolałbym nie.

Daisy przykłada rękę do buzi, szepcząc do mnie:

- Powinniśmy jej powiedzieć?

Przedrzeźniam ten sekretny gest, żeby Rose nie odczytała mi z ust.

- Może dopiero, kiedy Connor też zejdzie na dół. – To rozjemca kryzysów. On wszystko
naprawi, prawda?

227 | S t r o n a
Thrive

Rose nie zamierza czekać dłużej. Jest już w połowie pokoju, prostując się tak, jakby
budowała swoje mury ochronne. Próbuje zabrać pilota od Lo, ale on nie chce puścić. W
końcu zaczyna się przeciąganie liny.

- Puszczaj, Loren, chyba że chcesz, abym zwichnęła ci ramię.

- Nie masz już dosyć tych wszystkich pustych gróźb?

Przekręca mu przedramię, a po jego twarzy przemyka ból i krzywi się. Rozluźnia uchwyt
i Rose przechwytuje pilota.

On pociera sobie ramię.

- Suka.

Niemiłe.

- Tak, ale jestem suką z realnymi groźbami. – Włącza telewizor i raz jeszcze pojawiają
się wiadomości.

- Ale teraz czujesz się, jak jeszcze większa suka – dodaje Loren.

- Zamknij się, Lo – rzucam. To nie jest pora na atakowanie mojej siostry. – Rose… -
Zamarła pośrodku pokoju. Wiem lepiej niż ktokolwiek, jakie to przerażające i okropne
uczucie, kiedy widzisz w telewizji swoje brudne pranie dotyczące seksu.

Zbywa mnie machnięciem ręki i niesamowicie zwiększa głośność.

- Producentem jest nie kto inny, jak Scott Van Wright, były chłopak Rose.

Wciąż trzymają się kłamstwa o byłym chłopaku? Rose nie odrywa spojrzenia od ekranu,
cała sztywna, po prostu wściekła, a z jej postawy bije czysty żar.

Rose…

Czuję, że zaraz mogę wybuchnąć płaczem. To nie miało tak być. To nie miało być nasze
życie. Rose miała mieć swój doskonały ślub z doskonałym facetem i doskonałym
zakończeniem. Bycie wykorzystaną podczas próby wzmocnienia swojej kariery – to
niesprawiedliwe. Niewłaściwe.

Ludzie są do bani.

Lo wstaje i chwyta za pilota trzymanego przez Rose, ale ta odsuwa się i wciska inny
guzik.

Telewizja wybucha dźwiękiem i wzdrygam się na przeszywający odgłos.

- Ja to oglądam – mówi Rose, udaje jej się przekrzyczeć telewizor. Reporterka odtwarza
filmiki z prawdziwej seks taśmy. Na ekranie jej ramiona są przywiązane paskiem do

228 | S t r o n a
Thrive

wezgłowia, a na szyi ma błyszczącą, diamentową obrożę. Czarne paski cenzurują wszystkie


nieprzyzwoite części, ale oryginalny film przebywa sobie gdzieś w sieci.

- Rose – narzeka Lo, przyciskając ręce do uszu.

Wstaję i sięgam do jej ramienia.

- Rose.

Cofa się ode mnie.

- Nie dotykaj mnie.

W tej chwili przeraża mnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Tak jakby potrzebowała
eksplodować, ale tłumi w swoim ciele ten szalejący ogień.

Kanał informacyjny przekłuwa mi bębenki uszne.

- Scott Van Wright sprzedał seks taśmę Hot Fire Productions na miliardowy kontrakt. Jak
do tej pory ani Connor Cobalt, ani Rose Calloway nie dali komentarza, ale wygląda na to, iż
była to legalna transakcja.

Jakim cudem?

- Opis filmu mówi, iż godzinny materiał jest szorstki i przeznaczony wyłącznie dla
dorosłych.

Rose dochodzi do największego poziomu głośności. Dlaczego upiera się, żeby tak tego
słuchać?

- Co ty, kurwa, robisz? – pyta Ryke, podnosząc rękę do ucha.

- Może ona ma… załamanie nerwowe… - mówi Daisy.

Rose kieruje się do kuchni, bardziej wojownicza niż kiedykolwiek. Znika nam z widoku,
szukając czegoś w dolnej szafce.

- Ale tak na serio, Rose! – wołam. – Nic ci nie jest?

Wraca z butelką whisky. Zapomniałam, że Brett ukrywa swoje trunki razem z kostkami
do zmywarki. Obraca się na obcasach i bierze z innej szafki lampkę do wina, napełniając ją
po brzegi whisky.

To jak patrzenie na pęknięcie na osobie stworzonej ze skały.

Nie podoba mi się to.

- Rose, nie chciałbym cię pouczać w tym naprawdę wrażliwym czasie w twoim życiu –
odzywa się Lo – ale tak się nie pije whisky. I to obraża mnie, eksperta trunków.

229 | S t r o n a
Thrive

Ona patrzy na niego tak wściekłym i zaciekłym spojrzeniem, że oddech zamiera mi w


piersi.

- Nie jesteś ekspertem trunków. Jesteś alkoholikiem. – Odstawia butelkę whisky na stół i
bierze ogromnego łyka z lampki.

Nawet się nie skrzywiła.

- Co czyni ze mnie eksperta – sprzecza się Loren. Ona zbywa go tak, jakby odganiała
zwierzę.

- Co się dzieje? – Ze schodów dobiega głos Connora. Kieruje spojrzenie na telewizję,


źródło całego zamieszania. Nie…

Dlatego tak bardzo podgłośniła telewizję? Postanowiła wszystkich ogłuszyć tylko po to,
żeby wezwać go na dół.

- Spójrz, kotku – mówi Rose. – Mamy wspólną seks taśmę.

Straciła rozum. Oficjalnie.

230 | S t r o n a
Thrive

{37}
0 lat: 10 miesięcy

Czerwiec

Loren Hale
Chcecie poznać najbardziej żałosną, bezduszną rzecz, która krąży po mojej głowie?

Czuję tak cholerną ulgę, że to nie Lily trafiła do wiadomości. Współczucie mojemu
najlepszemu przyjacielowi Connorowi albo siostrze Lily – nie potrafię tego z siebie
wykrztusić. W głębi duszy po prostu myślę: nareszcie to nie my, nareszcie świat nasrał na
kogoś innego.

Ta myśl mrozi mi krew w żyłach, kiedy siedzę na kanapie z przedramionami wspartymi


na kolanach i czekam, aż przygniotą mnie wyrzuty sumienia. Szkoda, że nie jestem taki, jak
brat. Ryke patrzy na Rose z tak wielką troską, iż można by pomyśleć, że to jego dziewczyna.

- Rozmawiam z moimi prawnikami i Cobaltów – mówi Greg Calloway na trybie


głośnomówiącym przez komórkę trzymaną w dłoni Connora. – Przeglądamy kontrakty, które
wszyscy podpisaliście. Dopóki nie będziemy mieli wyraźnego obrazu tego, co się dzieje, to
musicie zabrać stamtąd moje córki. Koniec z kamerami.

Żegnaj, Scotcie Van Wright. Sądziłem, że Scott będzie szedł do przodu, dopóki nie dotrze
z nami do nieznośnego punktu, ale sprzedanie seks taśmy Connora i Rose… to mi nigdy nie
przyszło na myśl.

W ciągu całej tej sytuacji Connor był oczywiście opanowany. Czasami chciałbym, żeby
wrzeszczał tak jak reszta nas. Ale przeważnie nie chcę tego widzieć. Bo jeśli ktoś taki, jak
Connor kiedykolwiek się złamie w taki sposób, to cały świat schodzi na psy.

Kładzie rękę na ramieniu Rose, ale ona prawie w ogóle się nie odpręża.

- Dzisiaj spakujemy się i wyprowadzimy – mówi on do Grega.

- Dajcie mi znać, kiedy bezpiecznie dojedziecie do Princeton. Jeżeli wokół budynku


będzie za dużo prasy, to wszyscy powinniście przyjechać do nas do Villanowa.

Marszczę mocniej czoło, czekając aż Greg doda muszę z tobą poważnie porozmawiać,
Connor. Dopiero co widział w telewizji, jak Connor pieprzy jego córkę, wszak było to
ocenzurowane. I nie tylko – kręci ich BDSM, przez co myślałem, że Greg przybierze tryb
rodzicielski i będzie gotowy na godzinną rozmowę.

Jednakże nic takiego nie nadchodzi.

- Wiesz, gdzie jest Scott? – pyta go Connor.

Kiedy wciągam oddech, palą mnie żebra.


231 | S t r o n a
Thrive

- Nie mam pojęcia – odpowiada Greg – ale ojciec Lorena jest gotów rozszarpać go na
strzępy. – Bardzo dobrze. – Szczerze mówiąc z chęcią to zobaczę – urywa. – Czy Rose jest
obok?

- Przy telefonie.

- Rose, skarbie, ilu prawników przejrzało ten kontrakt zanim go podpisałaś?

Przypuszczam, że mówi o kontrakcie z reality show – który powierzyliśmy Rose zanim


wszyscy podpisaliśmy się na dole. Co ona zrobiła, do cholery? Przeszywam ją spojrzeniem
pełnym czarnych emocji z wnętrza mojej duszy. Co ona zrobiła, do cholery?

Ona przytula do siebie Sadie, rudą kotkę Connora, która zwykle drapie Rose. Zamiast
tego Sadie mruczy. Dzisiaj cały świat wywrócił się do góry nogami.

- Tylko ja – oświadcza niespodziewanie Rose.

- Co… do chuja? – odzywa się oszołomiony Ryke.

Jęczę głośno i opieram się o kanapę, przykładając ręce do głowy.

- Dlaczego ci zaufaliśmy? – burczę. Powinienem był się zorientować, że będzie zbyt


zarozumiała, aby zatrudnić prawdziwego prawnika.

- Brałam mnóstwo zajęć z prawa w Princeton – odparowuje. – Zrozumiałam każdą


linijkę tego kontraktu. – Jasne. Dlatego teraz upubliczniono twoją seks taśmę, Rose.

Potrząsam głową. A więc mogli nagrywać nas w sypialniach? Czuję cios prosto w pierś,
którego siła pozbawia mnie tchu. Jeżeli nas nagrywali – to oznacza, że mają taśmy ze mną i
Lily.

Zatem czy Scott tylko czeka, żeby je także wydać?

Lily dyszy płytko obok mnie. Biorę ją za rękę.

- Wszystko w porządku – szepczę do niej. Wszystko w porządku. Odczytuje z mojej


twarzy niepokój i jej oczy robią się coraz większe. – Wszystko w porządku, Lil. –
Powtarzanie tego wcale nie pomaga. Nic nam nie będzie.

- Sądziłem, że zabrałaś na spotkanie mojego prawnika – mówi Connor, już po rozmowie


z Gregiem. – I sądziłem, że przeczytał kontrakt.

- Wydawało mi się, że mówiłam ci, że go nie zabrałam – odpiera Rose.

Connor marszczy brwi, kręcąc głową.

- Musiałaś wspomnieć o tym komuś innemu, kochanie. – Zabiera jej lampkę pełną
whisky i wypija resztę jednym łykiem.

232 | S t r o n a
Thrive

Skupiam się na nim. To odwraca moje myśli od tego, co poważnie mogłoby być naszym
końcem.

- Co to było, do diabła? – pytam go. – Po naszym skandalu Greg daje mi dwugodzinną


przemowę na temat trzeźwości, a na wasz nie zwraca nawet uwagi.

- Mówiąc szczerze – mówi Connor – okłamywaliście Grega i Samanthę na temat


waszych nałogów. Takie wiadomości są odrobinę bardziej wstrząsające niż seks taśma…

Nie widzę dlaczego.

Jego uwaga i głos kierują się na drugą stronę pokoju. Wszyscy podążamy za jego
spojrzeniem i cały tlen niespodziewanie zatrzaskuje się w moich płucach.

Scott stoi sobie przy schodach, trzymając ręce w uszytych na miarę kieszeniach spodni
khaki, jakby właśnie nie spieprzył życia paru ludziom. Jakby nigdy w życiu nie zrobił nic
złego. Jakby nie odczuwał żalu ani poczucia winy.

Zazdroszczę mu tego. Jak cholernie łatwe byłoby życie, gdyby nie obciążało mnie to
wszystko.

- Przegapiłem coś? – pyta Scott z obślizgłym uśmieszkiem.

Connor podchodzi do Scotta z nieodgadniętym wyrazem twarzy, w tej chwili to jedyna


osoba, która w ogóle się rusza czy oddycha. Czekałem, aż zrobi coś więcej temu facetowi w
ciągu reality show. Jak już, to te sześć miesięcy nauczyło mnie, iż Connor Cobalt i ja
walczymy w różnych bitwach na inne sposoby.

Connor staje tuż przed Scottem i podaje mu rękę.

- Gratulacje – mówi Connor. – Przechytrzyłeś mnie. Niewielu ludziom się to udaje. I


przyznaję… nie spodziewałem się tego. – Głos ma beznamiętny, przerażająco martwy.

Scott spogląda pomiędzy ręką Connora, a jego twarzą. Potem ściska mu dłoń.

Co za jebanie dziwny sposób na zakończenie…

A wtedy Connor zadaje Scottowi cios w szczękę wolną pięścią. Jego ciało uderza mocno
w ścianę. Uśmiecham się.

- Dziękuję – mówi blisko mnie Ryke, wypuszczając oddech. Wszyscy na to czekaliśmy.

- To ode mnie – mówi pogardliwie Connor do Scotta z brutalnym gniewem w oczach,


czegoś takiego jeszcze nie widziałem, przez cały czas trzymał to dla siebie.

Scott próbuje oddać cios, ale Connor z łatwością się uchyla. A potem kopie Scotta w jaja,
dość głośno. Scott jęczy, instynktownie sięgając do krocza. Krzywię się na to, jak pewnie to
było bolesne. A Rose praktycznie świętuje, jak jakiś kibic na stadionie. Jestem zdziwiony, że
nie uniosła pięści do góry i nie zakręciła się wokół własnej osi.

233 | S t r o n a
Thrive

- To od Rose – dodaje nisko Connor z jadem w głosie.

Scott kuca, bliski pozycji embrionalnej. W jego oczach są łzy i dopiero po chwili jest w
stanie powoli się podnieść, opierając się o ścianę.

Connor ani razu się nie wycofuje, pewny siebie i wkurzony. Zdaję sobie sprawę, że to nie
jest facet, z którym chciałbym walczyć. Na pewno nie w taki sposób.

Scott kaszle w pięść, po czym mówi:

- …z chęcią zobaczyłbym twoją minę, kiedy zorientujesz się, co podpisałeś.

Coś wybucha w mojej piersi i otwieram usta, żeby na niego wrzasnąć. Lecz Ryke
zasłania mi buzię ręką, blokując wszystkie dźwięki i przyszłe żale.

- Teraz ją widzisz – odpowiada spokojnie Connor. Jakim cudem nie jest bardziej
zdenerwowany? Choćby myśl o Lily zaplątanej w oszalałe sidła mediów, myśl o naszych seks
taśmach, zabija mnie od środka. Dla nas nie widzę żadnego światła pośród ciemności. To
jedna cegła za dużo, jedno za mocne pchnięcie – uczucie jest katastroficzne.

- Jestem pewien, że masz pełne prawa do wszystkiego, co kiedykolwiek nagraliśmy –


ciągnie Connor – co dało ci pozwolenie na sprzedanie seks taśmy stronie pornograficznej bez
naszej pisemnej zgody. Nie mam przed sobą kontraktu, ale na pewno jest tam coś mylącego w
części mówiącej, iż nie macie prawa filmować nas w sypialniach.

- Przeczytałam tę linijkę prawidłowo. Wiem o tym – odzywa się Rose, celując palcem w
podłogę.

Scott wciąż jest częściowo zgarbiony po dwóch uderzeniach Connora.

- Było napisane, że nie możemy niczego nadać z sypialni w telewizji. Nie zrobiliśmy
tego. Kontrakt nie mówił nic o nagrywaniu. I wszystkie materiały z sypialni oraz łazienki
mogą zostać wykorzystane w filmach albo sieci. Po prostu nie w programie telewizyjnym.

Łazienka. Zerkam na Lily wpatrującą się w kolana, która jest blada i zimna. Gładzę ją po
plecach i opieram brodę na jej głowie, przytulając do siebie. Przez pół roku zakładała kostium
kąpielowy pod prysznic. Tak bardzo była skrępowana. Jeden płomyk nadziei.

Scott dodaje:

- Lily prawie zawsze siedziała w swoim pokoju. – Milczy chwilę. – Nie mogliśmy
zainstalować tam żadnych kamer.

Zamykam oczy, oboje rozluźniamy się po pozbyciu się tego niezmierzonego ciężaru.
Dzięki Bogu. Wsysam smutek, który wzrasta razem z szorstkim wdechem i całuję Lily w
kącik ust. Ona łapie mnie szybko za twarz i całuje naprawdę, ten głęboki pocałunek chwyta
mnie za serce.

- Nagrywanie nieletnich w pornograficznych sytuacjach jest nielegalne – mówi Connor.

234 | S t r o n a
Thrive

Odrywamy się z Lily od siebie. Connor mówi o Daisy. Czy ona… czy ona naprawdę
pieprzyła się z kimś w swoim pokoju? Seria emocji wykrzywia mi twarz. Najdłużej trwa
szok.

Daisy blednie i ze wszystkich to mnie patrzy w oczy. Może jest zbyt zażenowana, by
spojrzeć na Ryke’a. Kiwam jej głową, przekazując nic się nie stało.

Ona potrząsa głową, jakby się nie zgadzała.

Lily przechodzi mi przez kolana, żeby znowu usiąść obok siostry i zarzuca chude
ramiona na szyję Daisy.

- Nie zrobiliśmy tego – odpowiada Scott. – Wszystkie materiały zostały zniszczone.

Był materiał z Daisy… w jej pokoju z innym gościem? Musiała robić pewne rzeczy z
Julianem, ale nie to. Nie potrafię nawet wypowiedzieć tego słowa w tym samym zdaniu z jej
imieniem. Pocieram się po karku.

- Jesteś obrzydliwy! – wrzeszczy Rose.

Patrzę przez ramię i widzę, że Ryke wstał i trzyma Rose za ramię, powstrzymując ją
przed podejściem do tamtej dwójki.

W mojej głowie wszystko się miesza, kiedy Scott mówi dalej. Gdy wyznaje wszystkie
rzeczy, które zaplanował razem z produkcją.

- Lily i Lo w łazience z dźwiękiem siorbania? – pyta Connor.

- Zmontowane – odpiera Scott. – Zrobiliśmy to zawczasu i wrzuciliśmy na pamięć


kamery, żebyście znaleźli. – Przynajmniej teraz wszyscy nam uwierzą.

- Alkohol w szafie Lo?

- Podstawiony. Savannah i Brett podstawili tam butelki, kiedy Lily drzemała. Mieli też
zainstalować kamerę, ale zabrakło im czasu.

Ile tym razem uniknęliśmy pocisków?

Nie mogę wstać z kanapy, żeby im pomóc ani wykrzyczeć kolejne obelgi. Ryke i tak już
to wszystko powiedział. Wiedziałem o wszystkim, czego dopiero teraz wszyscy się
dowiadują. Tak naprawdę to wiedziałem od jakiegoś czasu, że to produkcja stoi za tym
wszystkim. Chyba nie mogli uwierzyć nam w stu procentach, ponieważ brali pod uwagę inne
opcje. Na przykład nas. Lily i ja – mogliśmy ich okłamywać.

- Jeżeli nie opuścisz tego budynku, wypuszczę Ryke’a. – Słyszę Connora. – A jego pięści
będą boleć o wiele bardziej niż moje. Więc bierz to, co masz przy sobie i wyjdź.

Niedługo potem drzwi zamykają się z trzaskiem.

235 | S t r o n a
Thrive

Mogę mieć tylko nadzieję, że to ostatni nowotwór w naszym życiu, ale tata by pewnie
powiedział, że jestem jebanym głupcem. Za wiarę w taką niemożliwość. Kiedy posiada się
takie pieniądze, co my, to ludzie zawsze będą chętni zakopać cię za jakąś kasę.

Tak właśnie obraca się ten świat.

236 | S t r o n a
Thrive

{38}
0 lat: 10 miesięcy

Lily Calloway
Connor nie zawahał się ani przez chwilę, ani razu nie zastanawiał się nad swym planem, który
ma ogromną skalę. Nawet po seks taśmie i procesie ciskanym w gębę Scotta, Connor rzekł:

- Nie ma lepszej pory niż dzień dzisiejszy.

Lo i ja mocno się sprzeciwialiśmy. Rose rozdrapie mu twarz, kiedy tylko dowie się o
zamianie ślubów.

Sądzę, że moje wątpliwości rozwiały się gdzieś w tym samym czasie, co weszłam do
„Château de Fontainebleau” – francuskiego pałacu idealnego dla królowej.

Każdy poszczególny detal przypomina moją starszą siostrę. Proste, jasnoróżowe suknie
druhen, wyglądające niczym baletowe sukienki. Setki gości obsypujących ją komplementami.
Ogólna hojna zabytkowość. Brylanty, róże, tort red velvet cake i klasyczna muzyka.

Wymarzony ślub, o którym nigdy nie marzyła, aż do dzisiaj.

Nie mogłabym być szczęśliwsza z jej powodu, szczególnie kiedy powiedziała tak.

Stoję obok Lo w wielkiej sali balowej przypominającej zamek królewski z podręcznika


historycznego. Obrazy w złotych, ozdobnych ramach pochłaniają każdą ścianę. Sufit jest
równie fantazyjny i rząd żyrandoli lśni kolorami. W sali roi się o wielkich bukietów
czerwonych róż, są klasyczne i eleganckie niczym moja siostra.

Ryke staje obok swojego brata, podczas gdy tłum ludzi wchodzi do sali balowej po
kolacji, scena jest zastawiona skrzypkami, wiolonczelistami oraz pianistami.

- Gdy wy będziecie brać ślub, to powinienem przygotować się na coś w tym stylu? – pyta
nas Ryke. W ciągu dwóch sekund opróżnia lampkę wody i kelner zabiera mu ją zanim ten
jeszcze się odwróci.

- Nie ma mowy – odpowiada Lo. – U nas będzie ograniczona ilość ludzi.

- I zero prasy – dodaję. Connor wpuścił do środka dziennikarzy, żeby napisali o tym
wydarzeniu. Mówił coś o „dobrym” rozgłosie dla Fizzle i Cobalt Inc.

- Dokładnie. – Lo rzuca bratu półuśmiech i obejmuje mnie ramieniem. Opieram się o


jego ciało, czekając aż Rose i Connor wejdą na pusty parkiet na pierwszy taniec, jako mąż i
żona.

- Nie chcę na was naciskać – mówi Ryke – ale zamierzacie ustalić datę?

237 | S t r o n a
Thrive

Nie rozmawialiśmy o tym z Lo. Zaręczyliśmy się, ponieważ tak nam kazali rodzice, ale
twierdzili także, że mamy pobrać się dzisiaj. A kiedy to wszystko się pozmieniało, to także
data ślubu.

- Nie – odpiera Lo. – Zaczekamy, aż media się uspokoją.

Ryke zaciska szczękę, kiwając parę razy głową.

- A jeśli to się nie stanie, kurwa? Co wtedy? – Ani trochę nie podoba mi się jego ton.
Jakby sądził, że to nigdy się nie zdarzy. Nie cierpię myśli, że to może być nasza nowa norma.
Oszalałe kamery, agresywność, niekończące się pytania i plotki. Reality show się skończyło,
więc wszystko powinno wrócić do normalności, prawda?

Kości policzkowe Lo lekko się zaostrzają, kiedy się irytuje. Oblizuje usta i wzrusza
ramionami.

- Nie wiem. Może powinieneś przejmować się własną przyszłą żoną. O, chwila, ona nie
istnieje.

Ryke podnosi ręce obronnie.

- Pojąłem, kurwa, aluzję. Nie będę się wtrącać.

Lo parska śmiechem.

- Czy ty kiedykolwiek nie wtrącałeś się do czyichś spraw?

Potakuje.

- W sumie racja.

- Ciii – szepczę, trzepiąc Lo po ramieniu. Skrzypce ucichły i na otwartą przestrzeń


wychodzi dumnym krokiem Connor. Gdy staje po środku, jego ciemnoniebieskie oczy
wbijają się prosto w Rose.

Uśmiecham się od ucha do ucha. Sposób, w jaki na nią patrzy… jest bezgranicznie
magiczny.

- Chcę tylko wszystkich poinformować – szepczę znowu – że przewidziałam to wszystko


w chwili, kiedy ujrzałam ich razem.

Lo i Ryke klaszczą mi w tym samym czasie, przeważnie sarkastycznie. Tak, tak, mogą
sobie grupować się przeciwko mnie, ale miałam rację. To nie zdarza się często, więc
zachowam to małe zwycięstwo.

Connor wyciąga rękę i Rose podchodzi do niego ze zmrużonym, namiętnym spojrzeniem.


Bierze go za dłoń. Wciąż ma na sobie białą suknię ślubną z przezroczystym materiałem na
obojczykach. Wysokie rozcięcie biegnie wzdłuż jej nogi, ale wokół jej kończyn zbiera się tyle
tiulowej siatki, że dostrzega się je dopiero, kiedy się porusza. Seksownie i klasycznie.

238 | S t r o n a
Thrive

Zaprojektowała tę sukienkę, uszyła ją dla mnie, ale to jej styl i kochała ją aż do ostatniej
nitki. Daisy skradła sukienkę, aby zmienić rozmiar biustu według wymiarów sukni druhny
przeznaczonej dla Rose. Doskonale do niej pasuje.

Czekają na początek muzyki, Rose ma pytające spojrzenie, co do wyboru piosenki przez


Connora. W chwili, kiedy instrumenty poczynają słodki, jedwabisty1 dźwięk, Rose podnosi
rękę do ust. I jej oczy zaczynają się szklić.

Connor przyciąga ją do torsu z promiennym uśmiechem. Drżą jej ręce. Teraz podniosła
obie do ust, które rozchylają się w niepowstrzymanym zaskoczeniu. Potrząsa głową i
zaczynam płakać, jak tylko rzadkie łzy szczęścia spływają po jej policzkach. Francuski tekst
opuszcza usta piosenkarki niczym lejący się miód.

Muzyka jest cudowna, nawet jeśli nic nie rozumiem.

- Co to za piosenka? – mamroczę, szybko ocierając oczy.

- Nie mam pojęcia – odpowiada Lo, a kąciki jego ust unoszą się, im dłużej przygląda się
Connorowi i Rose. Nie ma tutaj wielu suchych spojrzeń.

Connor całuje Rose w czoło i czytam z jego ust: kocham cię.

Zagryzam zęby, żeby powstrzymać kolejny potok łez. Każda chwila ślubu Rose była
niespodzianką i sądzę, że przy każdej wszyscy zdaliśmy sobie sprawę, jak dobrze zna ją
Connor i jak naprawdę mocno ją kocha.

- La Vie En Rose – odzywa się nagle Ryke z francuskim akcentem.

- Co? – Ściągam brwi.

- Piosenka – mówi – nazywa się La Vie En Rose.

- Skąd to wiesz…? – pytam, urywając, bo na chwilę rozprasza mnie moja siostra. Rose
uspokaja się po początkowym, obezwładniającym wstrząsie wywołanym wyborem piosenki. I
zaczynają wolny taniec.

- To popularna piosenka – odpowiada, po czym zaczyna iść tyłem. – Idę po coś do picia.
Chcecie coś?

- Burbon, bez lodu – rzuca ironicznie Lo.

- Śmieszne – mówi Ryke bez rozbawienia. Kiwa mi głową. – A ty?

Nie mogę zapomnieć o tym, jak wypowiedział La Vie En Rose, jakby doskonale
pojmował, jak wymówić poszczególną sylabę w tym obcym języku. Gdybym to ja
wypowiedziała tytuł tej piosenki, to brzmiałabym jak Amerykanka kalecząca słowa.

- Znasz ten tekst? – pytam.

1
Ta piosenka to La Vie En Rose – Edith Piaf

239 | S t r o n a
Thrive

- Jest po francusku – odpiera, spoglądając przez ramię na rosnącą kolejkę do baru. –


Ostatnia szansa, Lily.

- Fizz Life – mówię, odpuszczając sobie te podejrzenia. On przemyka pomiędzy gośćmi i


skupiam uwagę gdzieindziej. – Myślisz, że sobie poradzą? – pytam Lo, kiedy oglądamy
Connora obracającego Rose z gracją oraz męskością. Nie mierzyli się jeszcze z poważnymi
reperkusjami posiadania seks taśmy w sieci.

Kiedy zaczną wpisywać swoje nazwiska do Google i poczują nienawiść oraz krytykę –
poczują prawdziwe uderzenie. To nic fajnego.

- No – mówi Lo. – To Connor i Rose. – Wypowiada ich imiona, jakby byli stalową
twierdzą. Choć zgadzam się z tym pod pewnymi względami, to nie uświadomił sobie faktu, iż
negatywne pociski ze strony prasy mogą z łatwością zburzyć ich mury obronne.

- Tak, ale będą nas potrzebować – mówię, potakując. – My już przez to przechodziliśmy.
– Podamy to dalej, będziemy przyjaznym ramieniem, na którym będzie można się wypłakać,
tak jak Rose była nim dla mnie. Nie, żeby roniła więcej niż parę łez na rok.

Milczy w tym temacie, rzucając spojrzenie na alkoholowe trunki w niemal każdej ręce.
Mają tutaj otwarty bar. Nosi to lekko rozdrażnione spojrzenie, które miewał na studiach,
kiedy szczęśliwi ludzie afiszowali się przed nim swoim entuzjazmem.

Gdy kończy się pierwsza piosenka, niektórzy goście zaczynają dołączać do Rose i
Connora na parkiecie. Zamiast przysunąć się do przodu, tłum ludzi zbliża się do nas. Niestety
stoją przy nas dłużej, jakby chcieli podsłuchać naszą rozmowę. Żaden dziennikarz nie
bombardował nas pytaniami, ponieważ Connor im zabronił, ale przyglądają się naszym
ruchom z daleka… cóż, teraz robią to z odległości 3 metrów.

Przyciskam się do twardego, smukłego ciała Lo. Czuję pulsowanie pomiędzy nogami i
obejmuję go w pasie. Jeżeli przysunę się leciutko bliżej, to wyczuję jego wybrzuszenie…

- Lily – mówi cicho, patrząc na mnie z góry. Poprawia mi zabłąkany kosmyk włosów. –
Jeżeli jeszcze raz się o mnie otrzesz, to mi stanie.

Omójboże. Przełykam płytki oddech.

- O to chodzi… - A może nie? Nie powinniśmy uprawiać seksu na ślubie mojej siostry,
prawda? To była stara, zła Lily.

To jest Lily 2.0. Albo nie – to jest Lily 3.0. Nowiutka i pobudzona.

On jęczy cicho.

- Lil… - Odrywa sobie moje palce od umięśnionego tyłka. O Jeeezu. Czerwienię się.
„Pobudzona” to bardzo niebezpieczne słowo. Intensywność w jego bursztynowych oczach
wzrasta, kiedy wpatruje się w moje. Jego klatka piersiowa porusza się ciężej niż wcześniej.

240 | S t r o n a
Thrive

Lo nie odsuwa się ode mnie. Ani na chwilę. Zamiast tego skraca dzielącą nas przestrzeń,
całując mnie z zachłannością, za którą bardzo tęskniłam.

Drżą mi kończyny, kiedy chwyta mnie za tył głowy, ściskając w palcach włosy,
umiejętnie splatając ze mną język. Rozdzielamy się na jeden oddech.

- Lo… - Jesteśmy w pomieszczeniu pełnym ludzi. Ta myśl rozpada się gdzieś w mojej
podświadomości.

- Lil… - Opiera czoło na moim. Potem całuje mnie w policzek i łapie szybko za rękę,
prowadząc mnie w nowym kierunku, przedzierając się pomiędzy ludźmi. Zdaję sobie sprawę,
że kierujemy się do korytarza albo łazienki. Raz patrzy na mnie przez ramię i jego usta
wyginają się w cudownym, diabelskim uśmiechu. Będziemy uprawiać seks!

Tak. Tak. Tak.

Moje ciało wibruje od zwycięstwa i aprobaty. To nie jest niewłaściwe. To jest tak bardzo
właściwe. Trzymam się jego ręki dwiema dłońmi, obawiając się rozdzielenia i zgubienia go.

A wtedy jakiś zalany facet w czarnych okularach przeciwsłonecznych – wewnątrz


budynku – przypadkowo wpada pomiędzy nas, wyrywając moją rękę z uścisku Lo. Kolejny
facet w białej koszuli przebiega przez to samo miejsce. – Czekaj, Luke! – woła za nim.

Jego pęd do przodu odpycha mnie do tyłu. Niemal wpadam na starszą kobietę odzianą w
za dużą biżuterię.

Trzech, czterech… pięciu innych ludzi podąża za tamtą dwójką niczym sfora wilków.

Luke zasadniczo stworzył ścieżkę pomiędzy Lo i mną.

Co gorsza: nie widzę już Lo. Jakby zniknął z budynku, zagubił się w morzu ludzi.
Obracam się w kółko z szybko walącym sercem, czując pulsującą potrzebę do niego. Gdzie
on poszedł? Robię jeszcze jeden obrót i pochwytuję spojrzenie kobiety w bordowej sukni.
Skupiam uwagę na jej miodowych, kręconych włosach, które są zaskakująco poskromione
pomimo znacznej objętości.

Zatrzymuje się w połowie rozmowy z inną kobietą, obie trzymają w dłoniach białe wino.
Jej twarz cała się rozjaśnia, kiedy mnie dostrzega. Przez krótką chwilę zastanawiam się czy
znam osobiście tę babkę. Robi kilka niepewnych kroków do przodu, niczym wampir, którego
nie zaprosiłam jeszcze do swojego domu.

- Witaj, Lily, tak długo czekałam na spotkanie z tobą. Cieszę się, że cię tutaj złapałam. –
Wyciąga do mnie rękę.

Z wahaniem ściskam jej dłoń, mając złe przeczucie. Obrzucam spojrzeniem jej
ciemnoczerwoną szminkę, ciemniejszą skórę i doskonale dopasowane szpilki, biżuterię oraz
suknię. Bardzo modnie.

241 | S t r o n a
Thrive

- Pewnie przyjaźnisz się z Rose – mówię. – Znacie się z Princeton? – Choć wydaje się
trochę za stara, żeby być koleżanką Rose ze studiów, pewnie ma ponad trzydzieści lat.

Parska krótkim, słabym śmiechem, jakby mówiąc ty tak na serio? Nie wiesz kim jestem?
O Boże. Czy ona jest sławna? Jakaś celebrytka?

Cholera.

Jestem do bani. Naprawdę chciałabym, żeby Lo…

- Jestem Wendy Collins, piszę artykuły dla Celebrity Crush.

Moja mina pochmurnieje. Wendy Collins. Ta, która opublikowała w sieci list, który
wysłałam do niej, aby ujrzał go cały świat. Ta napędzająca wszystkie plotki o tym, że sypiam
z Lorenem oraz jego bratem… równocześnie.

Wendy Collins. Nie mam ci nic do powiedzenia. Jakiekolwiek ostre, okropne obelgi,
które przykleiły mi się do gardła muszą tam pozostać. Nie mam przy sobie jednego z
publicystów rodziny, aby pomógł w rozmowie. Jeżeli powiem coś nie tak, to ona przekręci
sobie moje słowa dla lepszego nagłówka.

Teraz już to wiem.

Być może zauważyła przerażenie na mojej twarzy, ponieważ dodaje szybko:

- Musisz mieć świadomość, że tylko wykonuję swoją pracę. Gdybym to nie ja pisała te
historyjki, to robiłby to ktoś inny i nie miałabym wystarczająco wysokiej wypłaty, aby opłacić
czynsz w Nowym Jorku. Nie wszyscy pochodzimy z bogatych rodzin.

Jasne. Nie wiem czy to mój obywatelski obowiązek, aby dawać się gromić w internecie,
aby ktoś mógł sobie opłacać mieszkanie. Być może tak. Może to koszt dorastania w luksusie.

- Muszę iść – mówię, zamierzając się odwrócić. – Muszę znaleźć najlepszego przyjaciela.
– Zły termin, Lily. Czerwienię się. – Chłopaka – poprawiam się i zaraz krzywię. Wciąż źle. –
Narzeczonego. I tak, wszyscy są tą samą osobą. – Proszę bardzo.

- Właśnie rozmawiałyśmy o twojej siostrze – mówi, zatrzymując mnie w miejscu.

Obracam się, zbyt łatwo łapiąc przynętę. Wendy wskazuje drugą kobietę przy swoim
boku, starszą z krótkimi, blond włosami i spiczastą brodą podobną do wiedźmy.

- To Andrea DelaCorte, redaktor naczelna w Celebrity Crush.

- Miło mi poznać – odzywa się Andrea, popijając wino. Ostre brązowe oczy osądzają
mnie od stóp do głów, zapewne spekulując ile dotykałam ciał w całym życiu.

Wendy nie wydaje się taka diabelska w porównaniu z Andreą.

242 | S t r o n a
Thrive

- Co z moją siostrą? – pytam trochę defensywnie, biorąc pod uwagę, że jej imię
najprawdopodobniej wyląduje wkrótce na pierwszych stronach. I nie tylko przez zamianę
ślubów.

- Dyskutowałyśmy z Andreą o tym, jak wspaniale mieć kogoś takiego, jak Rose w
świetle publicznym. To wzór, za którym pewnie będzie podążać wiele kobiet.

Co…?

Widząc moją minę, Andrea mówi:

- Była w związku z Connorem Cobaltem od ponad roku i była mu wierna mimo


wszystkich wydarzeń.

Wendy potakuje.

- Zwłaszcza, kiedy jej były chłopak próbował ich rozdzielić. Posiadanie kogoś takiego
jak Rose jest wzmacniające, jest niezależna, zdeterminowana i otwarcie mówi o seksie. Nie
byłabym zaskoczona, gdyby kobiety zaczęły prosić ją o porady związkowe.

Rose? Porady związkowe? Nigdy nie sądziłam, że usłyszę takie słowa. Albo że seks
taśma może być odebrana pozytywnie, a nie negatywnie.

Nie rozumiem. Czy nie będzie tak szkalowana i odrzucana, jak ja? Czuję na piersi
przytłaczający ciężar.

- Właściwie to wspaniały pomysł – mówi Andrea. – Myślisz, że twoja siostra byłaby


zainteresowana krótką kolumną na blogu? Może być o poradach seksualnych, przewodniku
randkowym, wszystkim w tym temacie. – Poradach seksualnych?

- Nie wiem – odpowiadam cicho. Rose jest wychwalana za trwanie w ponad rocznym
związku, za spanie tylko z nim. Ale ja byłam ze zbyt wieloma, bezimiennymi facetami. Ona
jest wzorem, który może naśladować wielu ludzi, podczas gdy ja jestem nieprzyzwoita,
prawda? Nikt nie powinien podążać moimi krokami.

Nigdy tak o tym nie myślałam.

Nigdy nie sądziłam, że ona będzie chwalona, a ja wciąż potępiana.

To niesprawiedliwe.

Gdybym całe życie była wierna Lorenowi Hale’owi, to czy ludzie kochaliby mnie
bardziej?

Prawdopodobnie.

Andrea i Wendy badają wszystkie moje reakcje, jakby zamierzały spisać je do artykułu.
Chyba wydukałam pożegnanie, a potem odeszłam w otępieniu. Musiało minąć parę minut,
kiedy usłyszałam znajomy odgłos.

243 | S t r o n a
Thrive

- Lily. – Zmartwiony głos Lo wydaje się taki odległy. – Szukałem cię… Lil? – Podnosi
ręce do mojej twarzy, wciąż stoi w sali balowej, bliżej ozdobnej ściany.

- Miałeś rację – mówię na wydechu. Miał ogromną rację.

- Rację co do czego? – Jego głos jest niski, przypomina wgłębienie jaskini.

- Connor i Rose nas nie potrzebują. – Nigdy nie potrzebowali nas tak, jak my ich. Czy
jesteśmy więc pijawkami? Wysysamy życie z naszych przyjaciół i nigdy nie będziemy na tyle
silni, żeby się odwdzięczyć.

Jestem w jego ramionach zanim zdążę w ogóle poprosić. Niesie mnie w przednim
baranie. Zaciskam nogi na jego pasie, seks brzmi coraz lepiej. Żebym poczuła przynajmniej
adrenalinę, haj czegoś dobrego, co zatuszowałoby zło.

Ale wiem, jak to się kończy.

Nigdy nie zadowolę tego łaknienia.

Bardzo cicho mówię:

- Nie możemy uprawiać seksu. – Te słowa wbijają gwoździe do mojego serca. Bo boli
mnie, kiedy mi się go odmawia, chociaż robię to ja sama. Ponieważ czuję, że potrzebuję
jedynie seksu.

- Wiem – szepcze Lo, wyprowadzając mnie na pusty korytarz z globami i większą ilością
obrazów u górze. Sadza mnie na ławce i klęka przed moimi rozłożonymi nogami.

Oddech staje mi w gardle i nachylam się, żeby go pocałować, chwycić za koszulę i


przyciągnąć jeszcze bliżej.

Gdy zaciskam palce na materiale, kładzie dłonie na moich kolanach, zamyka mi nogi i
jedną rękę przykłada do mojego kołnierzyka, odpychając na ścianę. Odrzucenie boli.

- Lo – mówię cicho, jego rysy są zaostrzone, poważne i twarde.

Po moim policzku spływa łza.

Nie zamierza się poddać. Tak jakby spodziewał się takiego wyniku od samego początku
ślubu. Tak jakby cały dzień przygotowywał się na mój upadek.

I oto jest.

Wstyd mi za siebie i czuję upokorzenie. Czuję się po prostu obrzydliwie.

- Świat nigdy nas nie zrozumie – mówi mi ze spojrzeniem tak żarliwym, że nie mogę
odwrócić wzroku. – Ale to nieważne, Lil. Mamy siebie nawzajem i ja rozumiem twoje
cierpienie, rozumiem jak bardzo to boli, więc potrzebuję, żebyś zablokowała dzisiaj
wszystkich ludzi, dobrze? Oni nie istnieją w naszym świecie.

244 | S t r o n a
Thrive

Naszym świecie.

Nie ma powrotu do samotnego życia z Lorenem Halem. Chociaż ciężej jest z


prawdziwymi przyjaciółmi, prawdziwymi relacjami z innymi ludźmi, to właśnie to jest
właściwe. Ale to powoduje tyle wewnętrznej agonii. Każdego dnia w ich obecności patrzymy
na lustrzane odbicia tego, kim powinniśmy być i mamy świadomość, że nigdy się nimi nie
staniemy.

Rozluźniam ramiona, szepcząc:

- Czy w naszym świecie mamy supermoce?

- Tak – odpiera – ale nie jesteś niewidzialna.

Kurka.

- Więc co potrafię?

- Latać – odpiera – ze mną. – Bierze mnie szybko na plecy, tak jak zawsze to robimy. I
biegnie w stronę drzwi, a za mną fruwają włosy. Unoszę usta w słabym uśmiechu.

- Chcesz zgubić się ze mną w pałacu? – pyta.

Opieram brodę na jego ramieniu, roniąc parę łez, ale wydobywają się one z pełniejszego
miejsca w moim sercu.

- Tak.

To dobry rodzaj tak. Najlepszy rodzaj.

Pełen tysiąca kocham cię, takiej miłości, która wznosi cię w powietrze.

245 | S t r o n a
Thrive

{39}
1 rok: 00 miesięcy

Sierpień

Loren Hale
Jej wargi puchną pod naciskiem moich ust, ściska palcami moje jasnobrązowe włosy, mocno
ciągnąc. Przypieram ją do ściany sypialni. Naszej sypialni. Do naszej ściany.

Wyciąga ręce, szukając równowagi, odnajduje drewniany kant naszej komody. Mój penis
wsuwa się w nią głębiej, a ona wydaje ostry, urywany oddech, za którym idzie krzyk
rozkoszy. Całuję ją mocno, poruszając biodrami i jej ciało dygocze w przyjemności. Zsuwa
dłoń, strącając lampę na podłogę.

Uderzenie jest ledwo słyszalne.

W mojej głowie wybucha światło, kiedy przytłacza mnie jej ciało, jej odgłosy oraz
emocje, którymi wymieniamy się przez usta. Nigdy nie chcę przestać jej tak całować, kiedy
jestem w niej zagłębiony, rytmy naszych serc są zsynchronizowane, a ta rozpaczliwa potrzeba
pompuje nam krew.

Nie zatrzymuję się. Przygniata mnie intensywność uczuć, czarnobiałe plamki tańczą mi
przed oczami. Eksplodują nerwy, o których istnieniu nie miałem pojęcia i moje ruchy stają się
głodniejsze, mocniejsze, wysysają resztki energii, które w niej pozostały.

Trzymam ją za tył głowy, wbijając się w nią bez przerwy. Nasze usta są tak blisko siebie,
że ocieramy się nosami.

- Lo – woła. Ponownie próbuje złapać się za komodę, ale jej spocona ręka od razu się z
niej zsuwa.

Po ciężkim pomruku, rzucam:

- Do góry. – Zarzucam sobie na pas jej uda i puszczam, żeby oprzeć rękę o ścianę,
podtrzymując ciałem jej ciężar.

Jej nogi bezwładnie zsuwają się z powrotem na podłogę.

- Ja… - urywa, zbyt zmęczona, żeby wydusić jakiekolwiek słowa. Ale jej oczy są żywe
od łaknień, pragnień oraz żądz.

Tym razem chwytam jej jedną nogę i przytrzymuję nad swoim biodrem. Ta pozycja
zmienia rytm jej oddechu i odchyla głowę na bok.

Spowalniam pchnięcia i jęk wymyka się spomiędzy jej uchylonych warg. Z kącików jej
oczu ciekną łzy. Ocieram je kciukiem, kiedy rozpoczynam niebezpieczne wznoszenie,
przyspieszając i wspinając się do tego szczytu.
246 | S t r o n a
Thrive

Skupiam uwagę na jej małych piersiach, ściskając jedną w ręce. Wygina ciało w moim
kierunku i szczypię jej stwardniały sutek. Ona wciąga gwałtownie powietrze.

- Lo – błaga. – Proszęproszę.

- Już prawie, skarbie – mówię i wydaję długi jęk. Seks z Lily Calloway może być
najbardziej toksycznym, zmieniającym życie doświadczeniem w całym życiu.

Uprawiam go niemalże każdego wieczoru i każdego ranka, a i tak wspólnie udaje nam się
badać kolejne wymiary rozkoszy. Zaciska się wokół mojego penisa i po tym już koniec. Mój
oddech płycieje, a pchnięcia stają się zdeterminowane i jeszcze mocniejsze.

Chwyta słabo za moje bicepsy, nawet nie próbując naprawdę się złapać.

W tej chwili tylko ja ją podtrzymuję.

Po wszystkim ostrożnie się z niej wysuwam, trzymając ją mocno w talii na wypadek,


gdyby nie mogła ustać. Trzepocze powiekami ze zmęczeniem i biorę ją na ręce.

Walczy ze snem, który nareszcie ją złapał.

- Lo, ja… - ziewa - …naprawdę przepraszam.

Palą mnie mięśnie po jej szczerych przeprosinach. Odsuwam z jej oczu mokre kosmyki
włosów.

- Nie przepraszaj, Lil. To także mój wybór. Ale tylko na dzisiaj, okej?

- Mmmhmm. – Ledwo może skinąć głową. Pieprzyliśmy się trochę ponad cztery godziny
z paroma przerwami. Wszystko po to, żeby wymęczyć Lily psychicznie oraz fizycznie.
Podanie jej tabletek usypiających byłoby łatwiejsze, ale jej terapeutka martwiła się, iż zacznie
się od nich uzależniać.

Wątpię, że byłaby zadowolona z tej alternatywy, ale to tylko jedna noc szalonego seksu.
Nie pozwolę, żeby Lily się do tego przyzwyczaiła.

Kładę Lily na łóżku i rozchylam lekko jej nogi, żeby wytrzeć ją moją pogniecioną, szarą
koszulką. Potem otulam ją czarnobiałą kołdrą. Usilnie stara się nie zamknąć oczu.

- Gdzie moja łyżeczka? – Klepie materac obok siebie.

Całuję ją w czoło.

- Pójdę wziąć prysznic. – Ufam, że nie będzie się masturbować podczas mojej
nieobecności. Musiałem dostatecznie ją zaspokoić, że myśli jedynie o śnie. Dociskam do jej
szczupłego ciała krawędzie kołdry. – Kocham cię, Lil.

- Ja ciebie… - Zamyka oczy i szepcze ostatnie słowo: - …też.

247 | S t r o n a
Thrive

Przyglądam się przez parę sekund, jak zasypia zanim odwracam się do łazienki, walcząc
z tym samym znużeniem. Zanim w ogóle do niej dotrę, ktoś puka do drzwi. Nie od razu idę
otworzyć.

- Lo? – Słyszę opanowany głos Connora. – To tylko ja.

Dopiero te ostatnie słowa przebudzają moje ciało. Powoli zakładam parę spodni
dresowych i wychodzę z pokoju, zostawiając za sobą uchylone drzwi.

Nasz dom w Princeton jest przerażająco cichy, przeważnie dlatego, że Lily nareszcie
zasnęła.

Connor obrzuca mnie długim spojrzeniem, jakby badał pacjenta. Zaczesuję sobie mokre,
spocone włosy i opieram się ramieniem o ścianę.

- Przewróciła lampę – mówię, domyślając się, iż usłyszał uderzenie, skoro jego sypialnia
znajduje się na głównym piętrze.

- Uprawialiście seks przez cztery godziny. – Stwierdza fakt.

- No – mówię. – Liczyłeś mi czas?

- Trudno było tego nie robić. – Nie odrywa ode mnie wzroku. Nie widzę w jego oczach
osądu, dlatego zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi.

- Ponieważ Rose się o nią martwi.

- Ponieważ mam lepszy słuch od większości ludzi – odpiera – a wy pieprzycie się bez
ograniczeń.

Posyłam mu półuśmiech.

- Nie wszystkich kręcą kule kneblujące i kajdanki. – Ale już kiedyś wiązałem Lily. To nie
jest dla mnie nic nowego. Jednak seks taśmy Connora i Rose przekraczają wszystko, co
kiedykolwiek zrobiłem. Nie oglądałem ich, nie żebym kiedykolwiek tego chciał, ale internet i
tak gada.

- Rzeczywiście, nie wszystkich – zgadza się cicho. – I nigdy nie byłem fanem kul
kneblujących, choć doceniam ich cel. – Milknie na chwilę. – Mogę porozmawiać z tobą w
kuchni? – Rzuca spojrzenie na gabinet po drugiej stronie korytarza, którego drzwi są
uchylone. W cieniach porusza się za nimi zarys sylwetki. Rose. Sama jej obecność ściska
mnie w żołądku.

Przez ostatnich parę tygodni Lily i Rose powiedziały do siebie zaledwie kilka słów.
Odkąd Rose i Connor wrócili ze swojego miesiąca miodowego w Bora Bora, atmosfera
była… napięta.

Spoglądam na niedomknięte drzwi mojej sypialni, w której Lily śpi głęboko pod kołdrą.

248 | S t r o n a
Thrive

- Oszczędzę ci czasu – mówię, przechodząc od razu do tego wykładu. – To była


jednorazowa sytuacja. Nie nakręcam jej. Wiem, co robię. Koniec kropka. Jeżeli chciałbyś
więcej informacji, to będziesz musiał zacząć sypać szczegółami o własnym życiu seksualnym.
– Nie, żebym chciał wiedzieć więcej od tego, co usłyszałem w mediach. Ale sprawiedliwość
to kurwa sprawiedliwość. Splatam ramiona na torsie, czekając na odpowiedź.

- Nie jestem Rykiem ani Rose – przypomina. – Ufam, że nie będziesz nakręcał Lily i vice
versa.

Więc o co chodzi? Marszczę brwi.

Aby przekonać mnie bardziej, Connor dodaje:

- Tylko kilka minut na dole.

- Jeśli nie przeszkadza ci mój smród.

- Pachniesz cudownie, kochanie. – Już kieruje się do schodów. – Zapach z moich snów.

Prycham, uśmiechając się.

- W porządku. – Idę za nim.

Gdy mijamy salon, sklepione przejście i wchodzimy do kuchni, Connor włącza ekspres
do kawy. Dostrzegam godzinę na kuchence. Czwarta rano. Dla niego poranek. Dla mnie
martwa noc. Nadal ma na sobie spodnie od pidżamy, więc przynajmniej tutaj mamy równy
grunt.

Wskakuję na niski blat i opieram się o szafki.

- Czy ta rozmowa będzie dotyczyć dwóch bardzo upartych dziewcząt Calloway?

- Tak. – Otwiera szafkę przy mojej głowie. Jest taki wysoki, że znajdujemy się na
równym poziomie wzrokowym. – To naprawdę trywialna sytuacja. – Wyciąga czarny kubek.
– Gdyby obie usiadły i porozmawiały, to zorientowałyby się, że są po tej samej stronie. Ale
zamiast tego twoja dziewczyna nie potrafi spać i tak samo moja żona.

- Skąd wiesz, że Lily nie sypia? – Mój zaostrzony głos rani mój słuch o tej porze nocy.

- Dopiero co uprawialiście seks przez cztery godziny – odpiera, wiedząc o wszystkim


zanim zdążę mu cokolwiek powiedzieć. Nie jest to teraz tak irytujące, jak by być mogło. – I
kilka razy widziałem Lily siedzącą w salonie o drugiej nad ranem.

Opuszczam usta, przybierając zmartwiony wyraz twarzy.

- Co robiła? – Musiałem już spać, a ona wyszła z łóżka.

- Czytała Kafkę – odpiera. – Powiedziała, iż ma nadzieję, że moje książki ją uśpią.

249 | S t r o n a
Thrive

Wypuszczam ciężki oddech. Gdy Rose i Connor wyjechali na miesiąc miodowy, nie dało
się zobaczyć w prasie takich słów, jak „zdzira”, „dziwka” czy „obrzydlistwo”. Nagłówki
chwaliły Rose za bycie monogamiczną, silną oraz na tyle otwartą kobietą, która broni
swojego prawa do bycia uległą w łóżku.

Całkowite przeciwieństwo przydarzyło się Lily. Była poniżana, upokarzana i mieszana z


błotem. Nadal jest. Każdego pieprzonego dnia.

Nie może spać i czasami zapomina jeść. Rozmawiałem już z jej profesorami na temat
następnego semestru, zapewniając jej kursy, aby mogła oglądać wykłady w sieci i pisać
egzaminy razem z klasą. Podczas gdy moja dziewczyna tonie w hipokryzji świata, to nosi te
niezmierzone wyrzuty sumienia, których nikt nie rozumie.

Nikt prócz mnie.

W głębi duszy chciałaby, aby Rose wyszła na świecie tak samo, jak ona, żeby
przynajmniej czuła się mniej wyobcowana, mniej obrzydzona sobą, mniej jak jakieś miejsce
na świecie, które powinno zostać wymazane. I nie potrafi zniszczyć tych uczuć ani spróbować
ich wytłumaczyć. Ponieważ wydają się kompletnie popieprzone.

Ale wiem, jak to jest mieć w sobie tę emocjonalną walkę. Aby pragnąć czegoś tak
zimnego i bezdusznego, żeby odczuć jedynie strzęp poczucia własnej wartości.

Rozumiem.

Kurwa, rozumiem.

Rose chce dać Lily czas na przesortowanie własnych uczuć i pogodzenie się z tym, co
zaszło. Ale to oznacza pomiędzy nimi sytuację patową. Gdy wchodzą do tego samego
pomieszczenia, wstrzymują większość rozmów i prawie nie patrzą sobie w oczy.

Connor nalewa sobie kawy do kubka.

- Próbowałem pogadać z Rose, ale uważa, iż Lily sama musi sobie to ułożyć w głowie. –
Czeka, aż coś dodam i zdaję sobie sprawę, że ściągnął mnie tutaj, żeby dowiedzieć się, co
planuje Lily. Może żeby ocenić ile będzie trwać to napięcie.

- Myślę, że Lil potrzebuje trochę czasu – mówię, nie wiedząc ile czasu. – Co drugi dzień
widuje się z terapeutką.

Connor popija kawę i dostrzegam obrączkę na jego lewej dłoni. Lily i ja


przedyskutowaliśmy nasze mieszkanie z Rose i Connorem po ich ślubie, a ta dyskusja trwała
jakieś dwie minuty. Oni nie czują się komfortowo z wyprowadzką, chociaż oboje powinni być
bliżej Filadelfii. Mają tam pracę, tak jak Cobalt Inc.

Connor przestał ścigać za studiami menedżerskimi, aby przejąć firmę. Jedyne, co ich
trzyma w Princeton to Lily, która nadal studiuje.

250 | S t r o n a
Thrive

Ponieważ ataki paparazzi znacznie wzrosły po reality show i seks skandalu Rose, oboje
rzekli: „najlepiej będzie, jeśli nadal będziemy mieszkać w czwórkę”. Zjednoczony front – czy
coś w ten deseń. Nie sprzeciwiałem się. Bo choć jest trudniej w ich obecności, to lubię mieć
przy sobie Connora ze względu na porady. A Lily potrzebuje siostry.

On opiera się o wyspę kuchenną i patrzy w swój kubek zagubionym spojrzeniem, a nie
często widzę u niego coś takiego.

- Co jest? – pytam.

- Moja matka umiera – mówi głośno. – Za tydzień już jej nie będzie. Rak piersi.

Powoli opada mi szczęka. Mogę wyliczyć na palcach jednej ręki liczbę razów, kiedy
wspomniał swoją mamę. Parę dni temu zrezygnowała z pozycji prezesa Cobalt Inc. Teraz
wiem dlaczego.

- Przykro mi – mówię, ściągając brwi w konsternacji i lekkim współczuciu dla niego.

Nie potrafię odczytać jego miny. Nie pokazuje mi wiele emocji. Widzę jedynie pustą
powierzchnię, moje własne emocje odbijają się do mnie rykoszetem.

- Niepotrzebnie – odpiera. – Ona nie chciałaby twojego współczucia.

- Brzmi…

- Chłodno – dokańcza.

- Zamierzałem powiedzieć, jak Rose, bez urazy.

Podnosi na mnie ciemnoniebieskie oczy.

- Nie są do siebie podobne. Katarina nie potrafi kochać nikogo innego poza sobą. Jak już,
to jest bardziej podobna do mnie.

- Była… podobna do ciebie – mówię. Nareszcie przyznał, że kocha Rose.

Uśmiecha się.

- Miłość wciąż zdaje się być dla mnie irracjonalnym pojęciem. – Urywa. – Ale wierząc w
nią, stałem się taki, jak wszyscy inni.

- Nie przeszkadza ci to?

- Wcale – przyznaje.

Potakuję, ciesząc się, że nie jest taki cyniczny wobec sprawy, która wydaje się oczywista
dla reszty z nas.

- Idziesz na pogrzeb? – Drapię się po karku. – To znaczy, kiedy to się stanie… - krzywię
się. Wszystko brzmi niewłaściwie. Czy istnieje w ogóle jakiś właściwy sposób na rozmowę o
czyjejś umierającej matce?

251 | S t r o n a
Thrive

- Ona nie chce pogrzebu.

Otwieram usta, żeby zapytać dlaczego, ale przerywa mi.

- Nie chce, żeby ludzie z Cobalt Inc. marnowali czas na opłakiwanie zwłok, kiedy
powinni pracować. Jej słowa.

Auć. Zmieniam temat, kiedy tylko widzę stres napinający mu ramiona.

- Jak idzie proces? – pytam. Od kilku tygodni próbowali zaciągnąć na rozprawę Scotta
Van Wrighta lub przynajmniej dojść do porozumienia poza sądem. Kiedy byli na miesiącu
miodowym, cała zgraja prawników zebrała dowody.

- To skomplikowane – odpowiada. – Filmy są już w sieci. Wygranie procesu nie


przywróci nam prywatności. Może zniszczy Scotta, ale to dla mnie żaden zysk. – Odstawia
kubek na blat. – Nigdy nie musiałem wykorzystywać tyle energii na wynik, który nie ma dla
mnie bezpośredniej korzyści.

Marszczę brwi.

- Korzyścią jest patrzenie, jak ten kutas płonie.

Parska śmiechem i pociera sobie usta. Opuszczając rękę, mówi:

- Zemsta nie jest korzyścią, Lo. To samozadowolenie, emocjonalna reakcja z niewielką


logiką i jeszcze mniejszą nagrodą. – Wypuszcza oddech i potrząsa głową. Nigdy nie
widziałem u niego tak sprzecznych uczuć. – Rozgryzę tę sprawę. Jak zawsze. – Posyła mi
swój miliardowy uśmiech, przypominając w jednej sekundzie, jak bardzo się od siebie
różnimy.

I jak bardzo jestem wdzięczny, że mam go za przyjaciela. I współlokatora.

252 | S t r o n a
Thrive

{40}
1 rok: 01 miesięcy

Wrzesień

Lily Calloway
- Powinniśmy iść na piechotę? – pytam mojego ochroniarza, którego mamucie ciało zajmuje
dwa miejsca na kanapie. Garth czyta sobie magazyn ogrodniczy (nie pytam) w pokoju
socjalnym Superheroes & Scones. – A może pojechać? Widziałeś tłumy na zewnątrz? Są
wielkie?

Sięgam przez niebieską kanapę z czerwonymi poduszkami, żeby podnieść żaluzję i


wyjrzeć na zewnątrz. Długa kolejka ciągnie się przez chodnik, czarne jedwabne sznury
odgradzają ludzi od ulicy. Kolejka zawsze skraca się dopiero pół godziny przed zamknięciem.

- Jak chcesz, Lily – odpowiada Garth.

- To tylko po drugiej stronie ulicy – zauważam. – Trochę głupio byłoby podjeżdżać,


prawda?

Wzrusza ramionami, nie dając odpowiedzi.

I bez tego jestem podenerwowana, i ćwiczyłam przeprosiny jakieś tysiąc razy przed
lustrem. Ale nie chcę stchórzyć. Nie tak jak wczoraj i przedwczoraj.

Za bardzo cenię stosunki z moją siostrą, żeby to ciągnąć.

- Okej. – Zeskakuję z kanapy. – Idziemy pieszo. Szybko. I nie nawiązujemy kontaktu


wzrokowego z żadną kamerą. – Paparazzi zawsze tłoczą się pod sklepem, aby nagrać moje
wyjście.

- W porządku. – Zamyka magazyn i wstaje w chwili, kiedy do pokoju wpada


kierowniczka sklepu. Michelle, krągła absolwentka studiów, ma na sobie koszulkę
Superheroes & Scones ze sloganem: Przywołaj wewnętrznego superbohatera.

- Hej, wychodzisz? – pyta, brązowa grzywka prawie zasłania jej oczy, ale dostrzegam, że
rzuca spojrzenie Garthowi, który rzadko kiedy schodzi ze swojego posterunku na kanapie.

- Tak, dokończę pracę u siebie w domu. Potrzebujesz czegoś?

- Właśnie wyprzedaliśmy Guardians of the Galaxy, Volume 1: Cosmic Avengers, ale


mogę to zapisać w liście inwentarzowej.

Michelle kiedyś pomagała w prowadzeniu tego małego niezależnego wydawnictwa w


D.C. i po wielu rozmowach kwalifikacyjnych z innymi potencjalnymi kierownikami – i po
zwolnieniu kilku przed nią – zatrudniliśmy Michelle na pełny etat.

253 | S t r o n a
Thrive

Macham jej na pożegnanie. Największą korzyścią z posiadania Michelle jest fakt, że


nigdy nie pyta o moje życie osobiste. Nasz związek jest czysto profesjonalny i oparty na
komiksach. Uwielbiam to.

- Do zobaczenia jutro. – Wychodzę z pokoju i Garth podąża za mną, dotrzymując mi


szybkiego kroku.

Gdy tłum mnie zauważa, znajome wrzaski radości i pstryk, pstryk aparatów obezwładnia
moje zmysły. Skup się na ziemi, Lily. Żwir to twój przyjaciel.

Koncentruję się na chodniku, przechodząc przez spokojną ulicę i docieram do witryny


nowego sklepu. Wkładam rękę do kieszeni i staram się odnaleźć właściwy klucz na
brzęczącym kółku.

W zeszłym tygodniu Rose położyła ten klucz na blacie z liścikiem.

Lily,

Ten klucz jest dla Ciebie, jeśli kiedykolwiek będziesz chciała wpaść.

Kocham, Rose

Nasze stosunki nie naprawiły się na tyle, żeby osobiście dała mi ten klucz albo
powiedziała mi to w twarz. Dzisiaj to wszystko się zmieni. Musi.

Murowany sklep ma u góry nowo wymalowaną nazwę: Calloway Couture. Po seks


taśmach – mówię w liczbie mnogiej (strona pornograficzna wypuściła już dwie taśmy) – Rose
zrezygnowała z marzenia o swojej kolekcji zajmującej półki w setkach domów towarowych.
Zadowoliła się butikiem w Filadelfii.

Na frontowym oknie wisi znak już wkrótce i pocą mi się dłonie, kiedy próbuję otworzyć
drzwi.

- Lily! Gdzie jest Lo?! – krzyczy za mną kamerzysta.

- Lily! Oglądałaś seks taśmy Rose?

Nie. Nigdy. Wszyscy mają te głupie teorie, że je oglądałam, że jestem taka uzależniona
od porno, że obejrzałabym własną siostrę bzykającą się z mężem. Nawet gdybym znajdowała
się w bardzo złym miejscu, to nigdy bym tego nie obejrzała. Jesteśmy spokrewnione.

- Potrzebujesz pomocy? – pyta Garth.

Zamek klika.

- Aha! – Uśmiecham się. – Poradziłam sobie. – Sukces niemal odwraca moją uwagę od
obecnej misji, do której dołączona jest bańka lęków. Po jednym głębokim wdechu wchodzę
do sklepu.

254 | S t r o n a
Thrive

Spodziewam się zobaczyć krzątających się pracowników, którzy będą wieszać ubrania i
ustawiać manekiny, ale biała, marmurowa posadzka jest niemal naga, nie widać tu żywej
duszy. Ciekawe czy ona pragnie cichej, mniej gorączkowej roboty niż wcześniej.

Pusty sklep oświetla jedynie żyrandol zwisający z sufitu.

Rozbrzmiewają dzwonki nad drzwiami, kiedy Garth je zamyka.

- Poppy, jeśli to ty, potrzebuję twojej opinii, co do manekinów. – Głos Rose wydobywa
się z głębszych zakamarków sklepu i słyszę szelest papierów oraz stukot obcasów. – Podobają
ci się bez głów, bez twarzy czy te realistyczne?

Mój żołądek wykonuje małe salto i zauważam trzy manekiny, o których mówi. Środkowy
ma gładką głowę. – Ten bez twarzy jest przerażający – mówię piskliwie.

W sklepie nastaje martwa cisza. Może to był zły pomysł.

Nim zdążę podjąć jakąkolwiek decyzję, pojawia się Rose, trzymając w rękach do połowy
otwartą paczkę z wystającym papierem pakunkowym. Napięcie wzrasta i przerywa je dopiero
Garth, który odchrząkuje i mówi:

- Pójdę sobie usiąść.

Wskazuje bure kanapy stojące obok rzędu przebieralni.

Gdy odchodzi, naprawdę mocno staram się skupiać na Rose, nawet jeśli serce pragnie mi
wyskoczyć z piersi.

- A więc przyszłam tutaj przeprosić i zaplanowałam sobie całą przemowę, ale kiedy już
tutaj jestem to tak jakby o niej zapomniałam. Tak jak wtedy, kiedy miałam rolę dzbanka do
herbaty w przedstawieniu Alicji w Krainie Czarów w piątej klasie. Miałam tylko dwa zdania,
ale i tak udało mi się je zapomnieć. Pamiętasz? Uważam, że przedstawienia szkolne mają na
celu zawstydzać dzieci. – Krzywię się i potrząsam głową. – Plotę bez sensu. Przepraszam.

- Weź wdech i zwolnij – poucza mnie lodowatym głosem, ale jej łagodna mina mówi co
innego.

Racja. Zbieram myśli i raz jeszcze spotykam jej śmiertelnie trujące, żółtozielone oczy,
których unikałam od kilku tygodni. Naraz zalewa mnie fala uczuć.

- Brakuje mi ciebie – wypalam, czując wzbierające się łzy. – Wiem, że być może nigdy
mi nie wybaczysz. Byłam zimna i…

- Powinnaś być zimna – rzuca gniewnie, robiąc kilka kroków do przodu. Zatrzymuje się
niepewnie, wciąż dzielą nas trzy metry. – To co się stało było popieprzone.

Kręcę głową.

- Powinnam się cieszyć, że ludzie cię podziwiają – wykrztuszam. – Jesteś moją siostrą i
kocham cię. – Łzy spływają po moich policzkach. – I powinnam być tak bardzo szczęśliwa,

255 | S t r o n a
Thrive

że nie musiałaś doświadczać tego, co ja. – Ale w głębi duszy życzyłam sobie innego rezultatu.
To pragnienie cierpienia mojej siostry zaogniło we mnie tak wielkie poczucie winy, że nie
dawałam sobie z nim rady. Zjada mnie ono każdego dnia, rozdziera wszystkie dobre części.

Nie potrafiłam rozmawiać z Rose. Usprawiedliwi moje uczucia, powie, że wszystko w


porządku. Nie chcę, żeby było w porządku.

- Lily – mówi stanowczo. – Zacznijmy od tego, że media nie powinny cię upokarzać. A
skoro to zrobiły, to nie powinny traktować mnie inaczej. Gdyby nasze role były odwrócone, to
byłabym tak cholernie wściekła, że do teraz zaatakowałabym dwadzieścia stacji
telewizyjnych i poskręcałabym wszystkim karki. – Strzepuje sobie włosy z ramienia. – Nie
będę cię okłamywać, wyzwałam siedem z tych dziennikarek od suk i przestałam tylko
dlatego, bo Connor stwierdził, że jedynie pogarszam nagłówki. – Bierze napięty wdech. – To
niewłaściwe i wiesz… żałuję bardziej niż czegokolwiek na świecie, że nie zostałaś
potraktowana, jak ja, a ja nie zostałam potraktowana, jak ty.

Drży mi broda i ona odrywa ode mnie spojrzenie, żeby także się nie rozpłakać. Pociągam
głośno nosem, próbując pohamować potok łez.

- Przestań – burczy, przesuwając palcem pod oczami. – Nie mam wodoodpornego tuszu.

Uśmiecham się słabo i podchodzę do niej bliżej.

- Przepraszam… - Moja twarz jeszcze bardziej się załamuje. – Nie chcę, żeby coś takiego
nas rozdzieliło. Nie mogę cię stracić. Więc naprawdę przepraszam za bycie takim…

- Człowiekiem – mówi, przechylając głowę i znowu na mnie patrząc. – Nie powiem ci ile
razy życzyłam źle ludziom. To całkowicie normalne, Lily.

- Ale jesteś moją siostrą…

- No i? Jestem pewna, że w wieku piętnastu lat życzyłam Connorowi, żeby wywrócił się
na twarz, złamał nos i przegrał w Model UN. Zawiść, zazdrość… znam te uczucia lepiej od
ciebie. – Kolejny krok do przodu. Jesteśmy w zasięgu uścisku. – I zgadnij co, siostrzyczko, ty
jesteś lepsza ode mnie. Rzadko kiedy żałuję tych emocji, ale ty bijesz się za nie w pierś. Więc
powiedz mi, kto jest tutaj prawdziwą, okrutną suką?

Nigdy nie wymieniłabym Rose na inną siostrę. Za nic w świecie. Ocieram nos
ramieniem.

- Mogę cię przytulić? – pytam.

Marszczy nos.

- Czy teraz tak trzeba?

- Tak – potakuję.

Wzdycha i odkłada pudełko na podłogę.

256 | S t r o n a
Thrive

- Tylko nie za długo.

Uśmiecham się i obejmuję moją sztywną siostrę. Poklepuje mnie lekko po plecach.

Gdy się rozdzielamy, wskazuje trzy manekiny.

- Myślisz, że ten bez twarzy przerazi dzieciaki? – Jej oczy iskrzą się na tę myśl.

- Albo po prostu doprowadzi je do płaczu w twoim sklepie.

Teraz się wzdryga.

- Chciałabym mieć na wejściu znak mówiący: Zakaz wprowadzania wózków, niemowląt i


psów ważących więcej niż 2 kilo.

- A co z kotami?

- Jeżeli bierzesz na zakupy kota, to masz poważne problemy – odpiera i jeszcze raz
obrzuca spojrzeniem manekina. – Ale masz rację. Bez twarzy jest dziwaczny.

Pocieram policzki mokre od łez.

- Naprawdę wzięłaś mnie za Poppy? – pytam. Rose jest moją główną linią komunikacji,
kiedy chodzi o sprawy rodzinne. Nasze milczenie wytrąciło mnie z obiegu i wrzuciło do
czarnej dziury, i martwię się, że kiedy w końcu się z niej wyczołgam wszystko będzie
pozmieniane.

- Czasami tutaj wpada. – Rose podnosi pudełko i stawia je na blacie przy kasie. – Matka
również, ale sądzę, że podoba jej się bycie na celowniku paparazzich.

Marszczę brwi.

- Serio? – Nie zauważyłam. Ale może dlatego, że celowo unikam kontaktu wzrokowego z
naszą mamą.

- Nie chce, żebyśmy poszli w niepamięć – mówi Rose. – Nawet karmi media
historyjkami, żebyśmy pozostali w świetle publicznym.

Rozchylam wargi.

- Że co?

Rose wzdycha.

- Nie jestem pewna, co im gada. Z pewnością opowiada o miejscach, w których jada


obiady, żeby mogli zrobić jej zdjęcia. Twierdzi, że rozgłos jest dobry dla Fizzle, ale tak
naprawdę to podoba jej się status. Teraz przymila się do niej wiele fałszywych przyjaciółek.

Zdaję sobie sprawę, że być może nigdy nie odseparujemy się od mediów, nie jeśli nasza
mama celowo będzie nas w nie pchać. Wszystko dla „dobra” rodziny. Czuję powracający,
przytłaczający ciężar.

257 | S t r o n a
Thrive

- A więc wiele przegapiłam – mówię cicho.

Rzuca mi ostre spojrzenie mówiące nie myśl o tym za dużo. I żeby jeszcze bardziej
odwrócić moją uwagę, mówi:

- Maria będzie występowała w Dziadku do Orzechów w grudniu. Cała rodzina idzie ją


wspierać.

- Będę tam. – Łapię aluzję. – Umm… - Rozglądam się po nie do końca udekorowanym
sklepie. – Potrzebujesz tu pomocy?

- Wszystko mam pod kontrolą – odpowiada szybko, niemal odruchowo. Obraca się na
pięcie, a kiedy zwracam się do wyjścia, ona staje. – Czekaj.

Oglądam się za siebie.

- Umieram z głodu. – Bierze z blatu swoje klucze i torebkę. – Chodźmy na obiad.

Uśmiecham się łagodnie, w pewien sposób uwielbiając fakt, że to nie było pytanie. Do
Rose bardziej podobne jest żądanie twojego towarzystwa niż proszenie o nie.

- Okej.

Węzły w moim brzuchu powoli zaczynają się rozplątywać.

258 | S t r o n a
Thrive

{41}
1 rok: 04 miesiące

Grudzień

Lily Calloway
Nasz kierowca limuzyny po raz trzeci ciśnie po hamulcach i padam tyłem na skórzane
siedzenie, śmiejąc się tak mocno, że boli mnie klatka piersiowa. Lo dyszy ciężko, ściskając
siedzenie nade mną i potrząsa głową, patrząc na mnie z góry. Ale na jego twarzy także maluje
się uśmiech ukazujący dołeczki.

- Myślisz, że on robi to celowo? – pyta, sunąc bursztynowymi oczami po moim ciele


pozostawiając za sobą palącą ścieżkę.

- Byłaby z niego znakomita przyzwoitka – mówię.

- Cóż, odmawiam sobie dzisiaj przyzwoitek. – Żar i żądza w jego spojrzeniu zabiera mnie
na większą, lepszą przejażdżkę niż zdołałaby to zrobić limuzyna. – Gotowa?

Gdy wypowiada te słowa, samochód po raz kolejny gwałtownie skręca i Lo prawie zsuwa
się z siedzenia. Łapie mnie za ramię, przyciskając do mnie ciało i przykłada rękę do drzwi
nad moją głową.

Śmieję się mocniej, zwłaszcza kiedy chowa czoło w zgięciu mojej szyi i wydaje długi,
zbolały jęk.

Uwielbiam to, że jest bardziej napalony ode mnie.

Uwielbiam to, że potrafię się śmiać podczas seksu.

Ale przeważnie uwielbiam fakt, że figlowanie na tylnym siedzeniu auta nie jest już
niewłaściwe. Nie stanę się od tego nałogową bestią. Nigdy nie sądziłam, że dotrę do takiego
poziomu kontroli.

Jednakże tak się stało.

Zaczynam czuć się normalnie. A przynajmniej w rodzaju naszej normalności.

Jęki Lo zamieniają się w pocałunki w szyję, które moczą mi bieliznę i pobudzają tyle
wrażliwych miejsc. Śmiech zastępują głębokie oddechy.

Podwija mi na brzuch aksamitną, czarną suknię i zahacza palcami o majtki, odsuwając na


bok. Wypełnia mnie, przyciskając do mnie usta, jego wzwód powoli rozpala każdy mój nerw.
Unoszę brodę z cichym sapnięciem.

A wtedy całuje mnie głęboko, spajając nasze ciała. Jakby były stworzone do tego, aby
nigdy się nie rozdzielać.

259 | S t r o n a
Thrive

Samochód skręca gwałtownie w lewo, jakby kierowca przegapił zakręt, ale Lo przyczepił
się do mnie. I wykorzystuje ten ruch do głębszego pchnięcia, co elektryzuje całe moje ciało.
Wydaję urywany jęk. Wszystko się zaciska, nogi mi drżą, a on przytula mnie mocniej,
stwarzając we mnie pełność, która wcześniej tam nie istniała.

Wyczuwam na ustach uśmiech Lo. Odwzajemniam pocałunek, starając się zmazać jego
uśmieszek, stawiając to sobie za cel. Chwyta mnie za głowę i im bardziej robię się agresywna,
tym mocniej się we mnie wbija.

Gdy dochodzę po raz drugi, orgazm jest krótki, sporadyczny i pozostawia mnie bez tchu.

Lo śmieje się pomiędzy ciężkimi pomrukami, wciąż się poruszając, budując swój własny
orgazm i doprowadzając do nowego dla mnie.

- Gdybyś była facetem, to kiepski byłby z ciebie numerek – wyjaśnia źródło swojego
rozbawienia.

- Huh.

Całuje mnie i poprawia się:

- Nie byłabyś w stanie wytrwać tak długo.

Prawda.

- Jaka jestem, jako dziewczyna…? – Chwytam za jego bicepsy rozkojarzona, kiedy jego
pchnięcia stają się wolne i głębokie. O Boże. Wyginam plecy w łuk i rozchylam usta w żądzy.

Jego złociste oczy wpatrują się we mnie, jakbym była najpiękniejszą złamaną rzeczą, w
jakiej kiedykolwiek brał udział.

- Jesteś doskonała.

To kłamstwo, ale w jego ustach brzmi to tak prawdziwie. Krzyczę, kiedy uderza w
kolejny wrażliwy punkt. Zsuwam dłoń na jego tyłek, który napina się z każdym pchnięciem.

Łapie mnie za nadgarstek i patrzy na zegarek.

- Szlag by to.

- Jesteśmy spóźnieni? – pytam, zamykając oczy i przenosząc się na inny świat. – Nie
przeszkadza mi… tak bardzo… - O Boże. Zaciskam palce u stóp.

- Jeszcze nie – odpiera i domyślam się, że mówi o czasie. Nie o moim orgazmie,
ponieważ nie potrafię go powstrzymywać, tak jak on.

Nie ma żadnego ostrzeżenia, kiedy przyspiesza rytm, powalając każdy nerw i zabierając
mi oddech. Należę cała do niego.

260 | S t r o n a
Thrive

Nie otwieram oczu, skupiając się na jego ochrypłych pomrukach, które są pierwotne i
pożądliwe. W moim wnętrzu wibruje głęboko zakorzeniony pociąg. Fizycznie, psychicznie,
emocjonalnie – Loren Hale posiada całą mnie.

- Otwórz – szepcze ochryple.

Och. Otwieram oczy.

I tonę pod jego bursztynowym spojrzeniem.

***

Kiedy opuszczamy limuzynę, wiatr smaga moimi włosami do ramion, płatki śniegu czepiają
się mojej czarnej kurtki marynarskiej. Jesteśmy piętnaście minut przed baletem Marii. To
chyba rekord.

Oddech Lo paruje w powietrzu, gdy zamyka drzwi i staje obok mnie na chodniku. Nie ma
tu kamer. To jedna z tych rzadkich nocy, gdy nikt nie skupia uwagi na tym, co zamierzają
Calloway’owie. Inne rodziny w podekscytowaniu wchodzą do teatru i zamierzam za nimi
podążyć, ale Lo chwyta mnie za ramię.

- Poczekaj – mówi.

Obracam się. Z latarni zwisają girlandy, blade światła tworzą na ulicach aureole. Nagle
dopada mnie wspomnienie, przypominam sobie śnieg, girlandy. Lo miał dwadzieścia jeden
lat, kiedy wyjechał na odwyk w wigilię. A teraz ma dwadzieścia trzy lata.

Musiał odczytać moje odległe spojrzenie, bo pyta:

- Dasz wiarę, że tak długo trwam w trzeźwości?

- Tak – odpowiadam zdecydowanie. Jego jasnobrązowe włosy są poprószone śniegiem,


niektóre płatki lądują mu na rzęsach. Twarz ma bardziej zarumienioną po tym wcześniejszym,
a nie zimnie. Jest piękny, a nawet uwodzicielski. Mogłabym znowu go ucałować.

- Dobrze sobie radzimy, prawda? – pyta. – To… - Wskazuje pomiędzy nami. – Działa. –
Był tak pewien naszej nowej rutyny – seksu trzy razy dziennie i gdzie tylko chcemy – że
zaskoczeniem jest słyszeć teraz, że ją kwestionuje.

- Tak sądzę – mówię. – Wydaje się właściwe. – Nie zawsze jest łatwo. Czasami jestem
trochę kompulsywna i łapczywa, ale nie sądzę, że którekolwiek z nas oczekuje, że do końca
życia będziemy mieć dobre chwile dwadzieścia cztery na dobę.

Zawsze będą istnieć złe dni, ale liczy się to, jak je przeżywamy.

- Dasz wiarę, że nauczyłaś się kontrolować większość przymusów? – Kładzie dłonie na


moich barkach, jakbyśmy mieli zacząć tańczyć.

- Nadal czuję, jakby to był sen – szepczę.

261 | S t r o n a
Thrive

- Dla mnie to realne – mówi. – Potrzebowałaś kilku lat. To nie stało się w ciągu jednej
nocy, Lil. – Opuszcza spojrzenie na moje usta. I po dłuższej chwili przerywa ciszę. – Chcę się
z tobą ożenić.

Te słowa wytrącają mnie z równowagi. On trzyma mnie mocniej.

- Wkrótce – ciągnie. – Może w przyszłym roku? – Patrzy mi w oczy, szukając


potwierdzenia, aby upewnić się, że jesteśmy tego samego zdania.

- W przyszłym roku. – Uśmiecham się i klepię go po ramieniu z podekscytowaniem. – Co


gdybyśmy wzięli ślub na 616?

Uśmiecha się szeroko. Jego ostro zarysowana szczęka i kości policzkowe są po prostu
przecudowne.

- Cokolwiek zechcesz.

Nachyla się, całując mnie pod bożonarodzeniowymi światełkami. Przy padającym śniegu
to idealny, obrazkowy moment.

Chciałabym zrobić nam zdjęcie i zachować je na później. Może dlatego, że mam


przeczucie, które uderza mnie prosto w brzuch, kiedy Lo przytula mnie do piersi. Nigdy nie
pozwalamy sobie na ekscytację czymś znajdującym się dalej na drodze. Dwóch nałogowców
tworzących wspólną przyszłość: kiedy tak o tym myślę, wszystko to zaczyna brzmieć, jak
pozory.

Za bardzo wyryte w fantazji, by kiedykolwiek stać się rzeczywistością.

262 | S t r o n a
Thrive

CZĘŚĆ TRZECIA
„Miłość jest przeznaczona dla dusz, nie ciał.”

- Scarlet Witch, Giant-Size Avengers Vol 1 #4

263 | S t r o n a
Thrive

{42}
1 rok: 06 miesięcy

Luty

Loren Hale
Daisy podskakuje na trampolinie basenowej z diabelskim uśmiechem, patrząc prosto na
mojego brata. On siedzi ze mną przy czarnym, żelaznym stoliku, na którym leżą talerze
burgerów i frytek.

- To że ma osiemnaście lat… - Nawet nie potrafię wydusić z siebie słów.

- Kurwa, wiem – mówi.

Ona skacze na bombę do wody blisko ściany basenu, ochlapując nam stopy. Kryty basen
mojego ojca jest udekorowany żółtymi serpentynami, aby uczcić jej osiemnastkę.

Według informacji Lily, Daisy początkowo planowała spłynąć kajakiem po Delaware


River, ale jest na to za zimno, więc zamiast tego mój ojciec zaproponował swoją posiadłość.
Rose potrzebowała siedmiu dni na przekonanie ich mamy do pozwolenia Daisy na małe
przyjęcie z samą rodziną i bliskimi przyjaciółmi.

- Ja tylko się o nią troszczę – mówię ostrym tonem. Daisy nie zna tak mojego brata. Nie
może widzieć, ile pieprzy dziewczyn. Nie sądzę, żeby „długotrwały związek” w ogóle istniał
w jego słowniku.

Szybko zmienia temat.

- Nigdy nie wspomniałeś, że tata ma kryty basen. – Moczy sobie frytkę w sosie barbecue.
Ryke zwykle trzyma się sto metrów z dala od tego domu, bo tak bardzo nienawidzi naszego
taty. Chociaż Ryke jest tutaj fizycznie, to nie patrzy w oczy Jonathanowi Hale’owi, który stoi
przy barze z Gregiem Calloway’em.

- Ma również na zewnątrz małe pole golfowe, domowe kino i spa. – Rzucam mu


półuśmiech.

Mój zgryźliwy ton już na niego nie działa.

- Często tu pływałeś? – pyta, dociekając. Jakby chciał nadrobić stracony czas.

- Gdy byłem małym dzieckiem, Lily i ja wymykaliśmy się tutaj w niektóre noce –
odpieram, oferując mu mały skrawek informacji.

Jego twarde rysy ciemnieją.

- Jeśli powiesz, żeby uprawiać seks…

264 | S t r o n a
Thrive

- Mieliśmy jakieś… siedem lat. – Patrzę na niego spode łba. – To było niewinne. –
Wyzywaliśmy się do wskoczenia do środka, kiedy wszystkie światła były pogaszone, a dno
ciemne i ponure. Zawsze kończyło się na tym, że wpychałem ją do basenu, a ona wrzeszczała
i próbowała mnie skopać. – Jednej nocy obudziliśmy służbę i lokaj powiedział tacie, że
pływaliśmy.

- Co zrobił? – pyta Ryke, trzymając łokcie na stole i skupiając na mnie pełną uwagę.
Ilekroć rozmawiamy o tacie, to zawsze w kontekście ze mną. Jego przeszłość z naszym ojcem
jest jak przepaść, zamglony obrazek, którego nie rozpoznaję. To nadal jest dla mnie dziwne,
że prowadził konwersacje z Jonathanem Halem, kiedy mnie przy tym nie było, rozmowy o
których nie mam zielonego pojęcia.

- Po tym jak się dowiedział? – pytam. – Zamknął basen. – Odrzucam na stół zgniecioną
serwetkę.

- Martwił się, że utoniesz?

- Nie – odpowiadam ostro, a im dłużej rozmawiamy o tym gównie, tym większą irytację
czuję. – Zapytał czy chcę brać udział w zawodach pływackich. Powiedziałem, że nie. Więc
rzekł, że nie zasłużyłem jeszcze na przywilej basenu. – Nim brat zdąży cokolwiek
powiedzieć, pytam: - Tak samo zachowywał się wobec ciebie?

- Tak jakby – odpowiada wymijająco, wypatrując przez okno na dziedziniec. Deszcz


obija się o szybę.

- Co u twojej mamy? – Naciskam trochę bardziej.

- Nie wiem. Chyba dobrze. – Nie rozmawiał z nią od wieków. Odkąd podała informację
mediom o seksoholizmie Lily.

- Wow, miło się z tobą rozmawia, starszy brachu. Powtórzmy to kiedyś. Tyle się
dowiedziałem.

Rzuca mi spojrzenie. Tak, wspierał mnie mnóstwo razy, więcej niż potrafię zliczyć.

- Nie rozmawiam z mamą i to cholernie pewne, że nie gadam z tatą, więc nie wiem, co
miałbym powiedzieć.

- Lubiłeś kiedyś tatę? – pytam. – Dorastając? – Chciałbym to wiedzieć.

- Pewnie – odpiera. – Na początku. – Bierze łyk ze swojej puszki Fizz i kiwa mi głową. –
Miałeś jakiś kontakt od Scotta?

Zgadzam się na zmianę tematu tylko dlatego, że mam coś do powiedzenia w tej sprawie.

- Dwa razy wysłał mi wiadomość, raz napisał: Jestem na Barbados, suko. A za drugim
razem wysłał mi swoje zdjęcie, jak opala się na przeklętym jachcie. – Po tym zablokowałem
jego numer. Jakbym potrzebował przypomnienia, że zbiera pieniądze z seks taśm Connora i
Rose.

265 | S t r o n a
Thrive

- Sukinsyn – mruczy pod nosem Ryke. – Nie podoba mi się, że Connor zrezygnował z
rozprawy. Próbowałem z nim o tym pogadać, a on kazał mi się odpieprzyć.

Wybucham śmiechem.

Ryke rozkłada ramiona.

- Co w tym śmiesznego?

- Connor mówił, że nawrzeszczałeś na niego, jak „neandertalczyk próbujący debatować


nad wyższą wiedzą” – to było zabawne.

- Boki zrywać – mówi ironicznie Ryke. – Chyba się z nim nie zgadzasz.

- Nie ma mowy – odpieram. – Nie obchodzi mnie czy wykorzystuje rozgłos do


wybudowania swojej firmy diamentów. Scott wyleguje się na jachcie i pływa w basenie
dolców. Ten chory pojeb zasługuje na więzienie.

- Lub chociaż zbankrutowanie – mówi Ryke, napinając mięśnie.

Lily piszczy i oboje zwracamy głowy w stronę basenu. Siedzi na ramionach Daisy,
próbując przewrócić Rose, która siedzi na barkach Connora, bawiąc się w kurczaka.

- Odwiąż jej bikini! – krzyczy Daisy.

Lily próbuje wykonać niedozwolony ruch i odpiąć czarne bikini Rose, ale ta odpycha jej
rękę.

- Oszukujesz! – oskarża ją Rose. – Wygrywam.

Connor uśmiecha się i mówi do niej po francusku.

- Nic podoooobnego – mówi Daisy ze śmiechem. – To było legalne.

Lily ma na sobie jednoczęściowy strój, więc Rose nie może się zemścić.

- Zostawimy mu Scotta Van Wrighta? – pyta mnie Ryke.

- Czy nie zawsze tak robiłeś? – Odwracam się do brata.

Kiwa głową.

- Chyba tak. Musimy wybierać swoje bitwy, prawda?

- No. – I Connor nie chciałby, żebyśmy zbliżali się do tej bitwy.

266 | S t r o n a
Thrive

{43}
1 rok: 06 miesięcy

Luty

Lily Calloway
Wychodzę z basenu, rozchlapując wodę na kamienną podłogę krytego basenu. Ostrożnie
podchodzę do stosu białych ręczników bez poślizgnięcia, ale pięcioletnia Maria wybiega
znikąd, stając mi na drodze.

- Nie biegaj! – krzyczy Sam na swoją córkę. Siedzi na jednej z wiklinowych kanap obok
Poppy, która ma leciutko zarumienione policzki po mojito, które noszą na tacach służący.
Kusiły mnie malinowe mojito, ale zrezygnowałam, tak jak Lo i Ryke.

Maria próbuje zwolnić bieg, trzymając w ręce kawałek kartki z rysunkami. Staje obok
Daisy, która siedzi na brzegu basenu.

- Ojej, to dla mnie? – pyta Daisy z uśmiechem.

Maria potakuje i szepcze jej do ucha.

Na szczęście docieram do ręczników w jednym kawałku. Bez złamanych kości. Otulam


się w talii miękką bawełną i podchodzę do Lo i Ryke’a siedzących przy żelaznym stoliku.
Oboje na mnie patrzą, kończąc rozmowę.

Lo rozkłada ramiona i siadam mu na kolanach.

- Kto wygrał? – pyta mnie Ryke.

Kradnę frytkę z talerza Lo.

- Daisy i ja, zdecydowanie. Jednak Rose i Connor powiedzą co innego.

Daisy słysząc mnie, wychodzi z basenu, trzymając w ręce kartkę od Marii.

- Tak, nie ma żadnych reguł zabraniających walenia kogoś łokciem w piersi. – Patrzy w
oczy Ryke’a, zauważając jego konsternację. – Łokieć Lily. Pierś Rose. – Porusza brwiami z
rosnącym uśmiechem.

Ryke posyła jej twarde, nierozbawione spojrzenie – to jego normalna, ponura mina.

- Przynajmniej wszyscy wiemy, która Calloway gra nieczysto – mówi. Z łatwością


odczytuję jego seksualny podtekst.

- Nie bardziej od ciebie – odpiera Daisy, mijając nas.

267 | S t r o n a
Thrive

Ryke sztywnieje, zdając sobie sprawę, że ta rozmowa poszła w niedobrym kierunku…


bliżej jego penisa niż pewnie tego chciał. A może chciał. Ryke patrzy za nią, jak rozsuwa
szklane drzwi.

Nachylam się i szepczę-syczę:

- Czy ty gapisz się na tyłek mojej siostry?

- Co? – Krzywi się do mnie, jakbym to ja była szalona.

Daisy znika w środku.

Lo potrząsa głową na Ryke’a.

- Po prostu nie.

Ryke wzdycha ciężko i wywraca oczami, widocznie sfrustrowany.

Odchrząkuję, uświadamiając sobie, że to najlepsza pora, aby przedyskutować pewien


temat.

- Mówiąc o nieczystych rzeczach – mówię do Ryke’a. Prostuję się na kolanach Lo,


układając dłonie na stole. Śmiertelnie poważna.

Ryke unosi brwi.

- Mam sobie pójść? – Patrzy pomiędzy mną i Lo.

- Nie, chodzi o ciebie – mówię.

Ryke przenosi spojrzenie na Lo.

- Co do chuja?

Lo podnosi ręce.

- Nie jestem zamieszany w jej podejrzenia.

- To są fakty – mówię. Skupiam się z powrotem na Ryke’u. – Przyglądałam ci się… - Źle


to zabrzmiało. – Znaczy obserwowałam cię. – Nie. Wcale nie lepiej. Czerwienię się, kiedy
obaj faceci gapią się na mnie, jakby wyrosły mi skrzydła. Dobry Boże, pomóż mi trochę. –
Wiesz o co mi chodzi.

- Nie, kurwa, nie wiem – odpiera Ryke.

Wszystko idzie kiepsko. Biorę łyka Fizz Life i mam odruch wymiotny. Fuj.
Obrzydlistwo. I nie moje.

- Lily – warczy zniecierpliwiony Ryke. Bierze swoją wodę.

- Musimy porozmawiać – mówię – o twoim seksoholizmie.

268 | S t r o n a
Thrive

Krztusi się swoim piciem, kaszląc ochryple.

Lo i ja poklepujemy go po plecach.

- Naprawdę wymknął się spod kontroli – dodaję.

A wtedy Ryke ociera usta ramieniem.

- Nie możesz mówić serio.

- Dopiero co musieliśmy zwolnić Michelle. To trzecia kierowniczka, z którą się


przespałeś. A ja naprawdę lubiłam Michelle. – Zatrzymałabym ją, ale to by wszystko
komplikowało. – I całkowicie rozumiem. Nie potrafisz się kontrolować, ale jeżeli chciałeś
ukrywać swój nałóg, to nie powinieneś sypiać z ludźmi, których znamy. To pierwsza zasada
seksoholizmu.

Ryke opiera się o krzesło.

- To nie czyni ze mnie jebanego seksoholika.

- Nic nie szkodzi – mówię. – Wiem, że ciężko to przyznać, zwłaszcza kiedy byłeś z
tyloma kobietami. Ale od teraz będziemy cię wspierać. Możesz nad tym zapanować. – Kładę
pocieszająco rękę na jego ramieniu.

Rozchyla lekko wargi. Sądzę, że nareszcie wyszedł z etapu zaprzeczenia. A wtedy mówi:

- Nie potrafię stwierdzić czy mówisz kurewsko poważnie. – Patrzy na Lo. – Czy ona tak
na serio?

To powinno było zadziałać. Wykonałam wszystkie poważne rzeczy, które robią inni.
Samozadowolona mina. Złożone dłonie. Wyprostowany kręgosłup. Jest, jest i jest.

- Nie musisz się już bać – dodaję.

- Lily… - Oczy Ryke’a ciemnieją. – Nie jestem pieprzonym seksoholikiem. Wiem, że


byś tego chciała, abym mógł dołączyć do twojego małego klubu nie anonimowych
seksoholików, ale nie ma mowy.

Myślałam, że tym razem go rozbiję.

Cholera.

Garbię ramiona. Pieprzyć proste siedzenie.

- Możesz przynajmniej przyznać, że pieprzysz się więcej niż przeciętny mężczyzna? –


pytam. Zawsze zbiera numery od kelnerek, kiedy jemy na mieście i wiele razy widziałam, jak
wykrada się do łazienki z dziewczynami. Zalicza numerki bez żadnego wstydu. Wejść i
wyjść. Seks, seks, seks.

Wow.

269 | S t r o n a
Thrive

To naprawdę brzmi, jak ja. Poza częścią „bez żadnego wstydu”.

- Nie – odparowuje Ryke i wskazuje na Lo. – Twój chłopak pieprzy się więcej niż
przeciętny mężczyzny i o wiele więcej ode mnie. Uprawiacie seks raz każdej nocy. – Dwa
razy. Czasami trzy albo cztery.

- On ma wymówkę – bronię go. – Chodzi z leczącą się seksoholiczką.

Ryke parska śmiechem.

- Nie oszukuj się – mówi dość złośliwie. Patrzy przez moje ramię na Lo. Wyczuwam jego
uśmiech, kiedy oboje łączą siły przeciw mnie. – On pragnie tego tak samo mocno, co ty.

Kilka miesięcy temu mogłabym się z nim nie zgodzić, kiedy Lo obawiał się, że zrzuci
mnie z krawędzi własnymi potrzebami, ale teraz Lo okazuje swoje podniecenie o wiele
częściej. Więc to chyba prawda.

- Zatem czy Lo jest seksoholikiem? – pyta mnie Ryke, unosząc wyzywająco brwi.

Nie. Nie jest. Oboje są jedynie napaleni.

- Okej – poddaję się – ale mógłbyś nie spać z naszą następną kierowniczką? Trudno
znaleźć odpowiednią dziewczynę na to stanowisko.

- To zatrudnijcie faceta – mówi.

- Dopiero to przerabialiśmy – odzywa się Lo. Dotyka mojej głowy. – Seksoholiczka. –


Pokazuje na Ryke’a. – Nie seksoholik.

- A może tak? – odpowiada Ryke, machając w moją stronę. – W związku. – Przykłada


ręce do torsu. – Singiel.

- On ma rację – mamroczę.

- Nie ma mowy – mówi Lo. – Nie będziemy zatrudniać przez niego faceta. – Patrzy na
Ryke’a. – Trzymaj kutasa w spodniach albo znajdź sobie dziewczynę, stary.

- Albo… - mówię, kiedy zapala mi się lampka. – Jakie dziewczyny cię nie kręcą? –
Możemy po prostu zatrudnić kogoś, z kim Ryke nigdy się nie prześpi. Problem rozwiązany.

- Podobają mi się wszystkie kobiety – oświadcza.

Problem nierozwiązany.

- Coś takiego powiedziałby seksoholik – mówię mu.

Rzuca mi w twarz frytką.

Zjadam ją. Proszę bardzo.

270 | S t r o n a
Thrive

- Mogę powiedzieć ci wprost, dlaczego nie jestem seksoholikiem – odpowiada, splatając


ramiona i odchylając się na dwóch nogach krzesła. – Kiedy dojdę, to nie muszę robić tego
znowu.

- Prawdziwym kłopotem – mówi Lo – jest to, że ciągle sypiasz z kierowniczkami Lily. –


Lo opuszcza ręce na moją talię. Zatrzymuję je tam, gdy zaczynają zsuwać się na uda.

- Nie, żebym ciągle… - Urywa, unosząc spojrzenie nad nami.

Nie musimy odwracać głów, żeby odnaleźć źródło jego uwagi. Daisy odsuwa krzesło
obok Lo, trzymając talerz pełen malin i plasterków jabłka. Niemal natychmiast wyczuwa
niezręczną atmosferę i niepewnie dotyka swoich owoców. – Czy… nie jestem tu mile
widziana?

- Nie – mówię, po czym rumienię się. – To znaczy tak. To twoje urodziny.

Ryke przeczesuje sobie włosy, wyglądając na dość skrępowanego.

- Mówiłeś coś? – naciska Lo.

Ryke patrzy krótko w oczy Daisy, ale nie potrafię odczytać jego spojrzenia.

- …przecież nie wyszukiwałem jej specjalnie.

Daisy zajada się jabłkiem, nie wtrącając do rozmowy.

- I jak ci poszło? – pyta Lo.

- A jak, kurwa, może coś takiego pójść? – odpiera Ryke. – Nawiązaliśmy kontakt
wzrokowy. Porozmawialiśmy parę minut. Wymieniliśmy się numerami i spotkaliśmy.
Pieprzony koniec.

- Ej, co tak wrogo.

Ryke bierze głęboki wdech, zerka raz lub dwa na Daisy i potrząsa głową.

- Nie miałem świadomości, że to dlatego zatrudniacie dziewczyny. Gdybym wiedział, to


nie zbliżałbym się do nich.

- Z kim się przespałeś? – pyta Daisy, jakby to była codzienna konwersacja.

- Z kierowniczką ich sklepu. – Nawet nie skłamał?

Lo i ja patrzymy pomiędzy nimi. Jakie oni mają stosunki?

- Zły wybór – mówi ona.

- Co ty, kurwa, powiesz.

271 | S t r o n a
Thrive

A wtem na nasz stół pada cień. Podnoszę wzrok i proszę, oto moja matka. Czuję lód w
żyłach, gdy zdaję sobie sprawę, że nie rozmawiałyśmy ze sobą. Od tak dawna. Jednak ona
nadal ledwo zwraca na mnie uwagę. Skupia spojrzenie na mojej młodszej siostrze.

- W tym jest za dużo cukru, Daisy. Myślałam, że zgodziłyśmy się, abyś jadła jedynie
warzywa.

- Nie sądziłam...

- Nic się nie stało. Przyniosę ci nowy talerz. – Nasza mama zabiera talerz spod nosa
Daisy i wchodzi do domu.

Daisy wygląda na chorą. Odkłada na stół do połowy zjedzony plaster jabłka, a na nas
wszystkich ciąży cisza. Nie wiem, co powiedzieć. Nasza mama nie posiada żadnej
samoświadomości. Bo w innym wypadku zdałaby sobie sprawę, jak bardzo dusi Daisy… i jak
bardzo mnie ignoruje.

Ale z drugiej strony, może ona ma tego świadomość. I po prostu ma to gdzieś.

Jednak chcę dać jej przywilej wątpliwości. Nie wyrzuciła mnie z rodziny. Ona tylko…
sobie radzi. W bardzo bierny i agresywny sposób.

Daisy przerywa ciszę.

- Ona ma rację. Moja agentka powiedziała, że muszę zrzucić pięć kilo.

- Już jesteś za chuda – mówi jej Ryke z miną równie ponurą, co burza na dworze.

- Może w twoich oczach – odpowiada cicho. – Jestem gruba dla ludzi, którzy się liczą.

- Czy ja się nie liczę, do cholery? – pyta z cieniem bólu w głosie.

- Nie miałam tego na myśli.

- Odczep się od niej – wtrąca się Lo, przeszywając brata ostrzegawczym spojrzeniem. –
To jej urodziny.

- Nie staram się jej czepiać – odparowuje Ryke. – Masz świadomość, że ona wprowadzi
się do mojego bloku mieszkalnego, gdy skończy szkołę w maju? – O tak. Ryke zaproponował
ten pomysł, skoro Daisy nie chce iść na studia, a nasza mama planowała przedłużyć pobyt
Daisy w domu rodzinnym o dwa albo trzy lata. Co oznacza więcej zabierania talerzy i
generalnego kontrolowania.

O dziwo, Lo zaufał Ryke’owi z tym pomysłem, ale wiąże się to z pewnymi


podejrzeniami. Ile z tego, co robi Ryke bierze się z tego, iż zależy mu na Daisy, jak na
przyjaciółce? A ile z tego, że chce się z nią przespać, kiedy skończyła już osiemnastkę?

Chcę myśleć o Ryke’u lepiej, lecz jego przeszłość z kobietami wskazuje wielką,
neonowo-zieloną strzałką na to drugie.

272 | S t r o n a
Thrive

- No i? – mówi Lo. – Czy to znaczy, że możesz być dla niej kutasem?

- Jestem kutasem dla wszystkich – oświadcza Ryke, znowu rozkładając ramiona.

- Loren! – Szorstki głos Jonathana Hale’a odbija się echem od szklanego sufitu i ścian.
Jedną rękę trzyma w szarych spodniach, a drugą ściska wypełniony po brzegi, kryształowy
kielich szkockiej. – Podejdź tutaj, synu. – Praktycznie wypija ciurkiem trzy czwarte napoju,
stojąc sztywno obok wiszącej paproci i basenowego baru.

- Nie idź – mówi pod nosem Ryke do Lo.

W oczach Jonathana lśni coś znajomego, coś nieludzkiego i bezdusznego, jakby był
gotowy wymordować każdego, kto stanąłby mu na drodze, jakby był gotowy słowami
rozedrzeć swego syna na pół. Moje serce podskakuje spanikowane.

- W porządku. – Ściąga mnie sobie z kolan i jednocześnie ze mną wstaje, odsuwając


krzesło do tyłu. Potem sadza mnie na krześle i rzuca jedno zabójcze spojrzenie mówiące: Nie
idź za mną.

- Lo… - zaczynam.

- Pewnie chodzi tylko o Halway Comics – przerywa mi. – Od jakiegoś czasu nie
rozmawiałem z nim o firmie. Zaraz wrócę.

Wygląda na to, że chodzi o coś większego.

273 | S t r o n a
Thrive

{44}
1 rok: 06 miesięcy

Luty

Loren Hale
W krótkiej drodze do ojca oglądam się raz na Ryke’a. Potrząsa do mnie głową, jakbym szedł
w złym kierunku, jakbym stawiał czoła złemu mężczyźnie. Ale nie wypełnia mnie fałszywa
brawura. To osoba, której stawiam czoła całe życie.

Jeśli nie będę uważał, to on będzie moją przyszłością.

I jest największym demonem Ryke’a, którego zakopał.

Nie znajduję się nawet trzy metry od ojca, kiedy zaczyna mówić poza zasięgiem słuchu
reszty.

- Jak bardzo jesteś twardy?

Wykrzywiam twarz we wrogiej irytacji. Chyba nie zawołał mnie tutaj przez takie
durnoty.

- Na tyle twardy, żeby nie wywrócić oczami na ciebie. – Nie mam szansy, żeby rzucić mu
ironiczny uśmieszek.

Gdy dzieli nas parę centymetrów, łapie mnie za bark i wbija palce w moją skórę. Słyszę
na jego języku mały gnojek, ale przełyka tę obelgę łykiem trunku.

- Jak bardzo, kurwa, jesteś twardy, Loren? – pyta, stojąc przed barem.

Zgrzytam zębami.

- Istnieje jakiś pieprzony poziom? Skala od jeden do dziesięciu? System numeryczny?


Czego ty ode mnie chcesz?

Oddycha ciężko, drżą mu nozdrza.

- Za kilka tygodni przekonamy się, jaki jest z ciebie tak naprawdę mężczyzna. Możesz
mnie sprzedać, synu. – Odstawia szklankę trochę za mocno na bar i na krysztale pojawia się
rysa.

- O czym ty mówisz? – Trochę przyspiesza mi tętno.

- Usłyszysz pewne rzeczy – mówi tata, zaciskając wargi. Jest pijany. Zalany. Widzę to w
jego zamglonych, zbolałych oczach. – Być może to moja kara. Za myślenie, że mogę
wychować bękarta na kogoś więcej, niż jesteś. – Ze wstrętem przesuwa językiem po zębach.
Nie widać wyrzutów sumienia. Zero pieprzonego żalu.

274 | S t r o n a
Thrive

Jego słowa rozcinają mnie od środka. Zaciskam szczękę, palą mnie mięśnie. A więc
jestem tylko bękartem.

- Powiedz, co się dzieje – burczę. – Chodzi o Lily? – Nie cierpię desperacji we własnym
głosie.

- Nie jęcz, jak mała dziewczynka – mówi z grymasem. Zabiera rękę z mojego barku i
ściska bok mojej twarzy. Kątem oka widzę, że Ryke wstaje z krzesła.

Nie może się wtrącać. Potrzebuję pieprzonych odpowiedzi. Staram się rzucić bratu
spojrzenie mówiące: nie podchodź. Ale ojciec zmusza mnie do patrzenia na niego.

- Patrz na mnie – warczy.

Nie mam innego wyboru. Jesteśmy tak blisko, że niemal dotykamy się pieprzonymi
czołami. Wyczuwam alkohol w jego oddechu, a to ściska mój żołądek w nowy, przerażający
sposób. Przenosi rękę na moją potylicę. – Jesteś twardy, synu? – powtarza, zalany w cholerę,
zdenerwowany czymś, co usłyszał.

- Po prostu mi powiedz – mówię nisko. – Dlaczego nie możesz powiedzieć, do diabła? –


Posiada wszystkie odpowiedzi. Zawsze posiadał odpowiedzi i trzyma je przede mną w
sekrecie. Jak zawsze.

Otwiera usta, jakby miał to z siebie wyrzucić, ale na jego twardej, szorstkiej twarzy
pojawia się jedynie gniew. Po czym mówi:

- Niedługo spłoniemy, ty i ja.

Przeszukuję jego oczy i dostrzegam jedynie ciemność. Moje oczy stają się zamglone.

- Co może być gorsze od tego, przez co już przeszedłem?

- Nie masz pojęcia.

Tłumię krzyk, który stara się sięgnąć mego gardła.

- Zasługuję na odpowiedzi.

- Nie zasługujesz na nic – odpowiada. – Dałem ci wszystko, Loren, w tym twoje życie.
Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?

Ból przygniata mi pierś. Oblizuję suche wargi.

- Tak – mówię. – Zdaję sobie sprawę, że tylko ty mnie chciałeś. Pojmuję. Jestem tylko
bękartem. Dzięki. – Czekam, aż mnie puści. Muszę stąd odejść. Potrzebuję czegoś się napić…
Chryste.

Pocieram sobie usta.

275 | S t r o n a
Thrive

Muszę się stąd wydostać. On mi nic nie powie. Nigdy mi nie mówi. Czuję, jakbym
uderzał głową o ścianę.

Oddycham ciężko.

- Lily… - Próbuję się odwrócić, żeby ją znaleźć, ale tata chwyta mnie mocniej za głowę.

Dałem ci wszystko, Loren.

Zapomniałem, jak to jest stać przed nim, kiedy jest tak zalany, a ja nie. Łatwiej jest, kiedy
jestem otępiały. Łatwiej, kiedy toniemy w tej samej, pieprzonej, czarnej dziurze. Ale on
ciągnie mnie za sobą w dół i rozrywa mnie każde jego brutalne cięcie. Okłada mnie ciężar
wszystkich tych słów.

Tonę pod tym wszystkim.

Niczym w ruchomych piaskach, które powinienem był przed sobą ujrzeć.

- Dorośnij – mówi pogardliwie. – Nie powinieneś wołać swojej przeklętej dziewczyny,


kiedy czujesz słabość. – Zsuwa rękę z mojej głowy i klepie mnie mocno po policzku, dwa
razy. Po drugim klepnięciu moja głowa odskakuje. A w oczach taty pojawia się obrzydzenie.
Że nie jestem na tyle silny, aby przyjąć pieprzony policzek.

- Hej! – krzyczy do niego Ryke.

Niemal natychmiast czuję w swojej ręce dłoń Lily. I obracam się, mam dosyć tego
gówna. Dosyć wszystkiego.

- Lo… - odzywa się Lily, biegnąc przy mnie, ale poprawiam nasz uścisk i splatam nasze
palce.

- Nie zostawiaj mnie – szepczę. Zdaję sobie sprawę, że boję się samego siebie. Nie chcę
pić.

Tak, chcę.

Tak cholernie bardzo.

- Lo – mówi stanowczo Ryke, zamierzając skierować się do naszego ojca. Kładę wolną
rękę na piersi brata.

- Nie zaczynaj z nim awantury – odpieram.

- On cię uderzył, do chuja!

Basen jest przerażająco cichy.

Nasz tata wraca do środka z nową szklanką szkockiej, podczas gdy Sam bierze Marię na
ręce i zabiera na dziedziniec. Deszcz przestał padać.

- Lo! – Ryke łapie mnie za ramię, praktycznie zmuszając, abym na niego spojrzał.

276 | S t r o n a
Thrive

- Nie rozumiesz! – krzyczę, ściskając dłoń Lily. – Nie pojmujesz.

- Czego nie pojmuję? – warczy. – Jakim cudem możesz znosić takiego gówno i jeszcze
go bronić?

- Bo on jest taki sam, jak ja – odparowuję.

- Nie jest do ciebie podobny.

- On cierpi! – wołam. Dałem ci życie, Loren. – I krzywdzi mnie zanim ja zdążę


skrzywdzić jego. – Możesz mnie sprzedać, synu. Nie wiem, co się z nim dzieje, co takiego
usłyszał, że stał się zgorzkniały i złośliwy. Dlaczego sądzi, że zrobię go w chuja. Nie cierpię
tego, że nie chce mi powiedzieć wprost. Nie cierpię tego, że wszyscy chowają przede mną
aspekty mojego życia.

- Jesteś idiotą, jeżeli tak myślisz.

- No to jestem jebanym idiotą – odpieram, krew pompuje mi jak szalona.

Na jego twarzy pojawia się grymas i łapie się za głowę.

- Nie miałem tego na myśli, do cholery.

- Chyba powinniśmy już iść – odzywa się Lily, obejmując mnie w pasie. Patrzę w dół i
zdaję sobie sprawę, że jej palce są posiniałe od mojego ścisku. Rozluźniam rękę.

- Chcesz się napić? – pyta Ryke.

Dobija mnie.

- Proszę, przestań – warczę, własny głos rani mi uszy. – Potrzebuję tylko… powietrza. –
Oddycham ciężko, próbując nie wyobrażać sobie tego, co wydarzy się za kilka tygodni, to
popieprzona wersja ostrzeżenia mojego ojca.

Wychodzę z Lily na zewnątrz do altany na dziedzińcu, z dala od Marii i Sama. Jakieś


cztery miesiące temu przestałem zażywać Antabuse. Tym razem posadziłem wszystkich i
powiedziałem im o tym, zanim odstawiłem leki. Chciałem przetestować się bez pigułek. Dla
mnie było to wyzwanie, któremu byłem pewien, że sprostam. Zgodzili się, że jestem trzeźwy
na tyle długo, że mogę zrezygnować z pigułek. Że mogę spróbować.

Nie mam w głowie głosu mówiącego: zwymiotujesz, jeśli weźmiesz łyka whisky. Będzie ci
niedobrze. Nie warto.

To najtrudniejszy dzień, jaki miałem od lat.

A według mojego ojca będzie jeszcze gorzej.

277 | S t r o n a
Thrive

{45}
1 rok: 07 miesięcy

Loren Hale
Jest druga nad ranem i mój telefon nie chce zamilknąć.

Lily okupuje nasz komiks w łóżku, przeglądając go o wiele za szybko.

- Odbierzesz? – pyta, oblizując palec i zamierza obrócić następną kartkę.

- Chyba rozmawialiśmy o lizaniu kartek. – Kiedy tak robi, zostawia na stronach odciski
palców.

- Nie liżę kartek – odpiera. – Liżę palca. Mądrzy ludzie tak robią.

- Na przykład?

- Connor Cobalt – stwierdza.

- Ta? To dziwna, mądra osoba, więc on się nie liczy. – Mój telefon znowu dzwoni. Jęczę
w duchu i wyciszam go, nie poznając numeru.

- Powiem mu, że tak powiedziałeś.

- Pewnie weźmie to za komplement – odpieram, przysuwając się do niej. A wtedy


komórka ponownie zaczyna wibrować. – Jezu Chryste. Kto podał mój numer
telemarketerowi?

- Nie ja – odpowiada szybko. – Może ktoś wrzucił go do sieci. Coś takiego wydarzyło się
Ryke’owi, wiesz.

- Ale ja nie sypiam z przypadkowymi laskami, które postanawiają podzielić się moim
numerem z całym światem – mówię gniewnie, przeważnie przez te głupie telefony. Ryke
także powinien bardziej uważać. Jednak on ma to gdzieś. Nie przejmuje się tym, kto co o nim
myśli.

Nie mogę taki być. Nie całkiem.

Gdy znowu rozbrzmiewa telefon, jęczę na głos. Zamierzając wyłączyć komórkę na amen.
Zamiast tego odbieram. Patrzę zmrużonymi oczami na kołdrę, przyciskając zimny telefon do
ucha.

- Kto to? – burczę.

- Z tej strony Mark Johnson z GBA News. Jak się dzisiaj masz, Loren?

278 | S t r o n a
Thrive

Czuję gęsią skórkę na karku. Minęły jakieś trzy tygodnie od basenowego przyjęcia Daisy
– odkąd tata wyżył się na mnie pozornie bez żadnego powodu. To jest powód. W ciągu dwóch
sekund domyślam się, że próbowali skontaktować się ze mną dziennikarze.

Nie mogę robić tego tutaj, przy Lily. Oblizuję wargi.

- Proszę chwilę zaczekać – mówię mu. Ściska mnie w klatce piersiowej i nieważne, jak
bardzo każę się sobie odprężyć, moje mięśnie wciąż się zaciskają.

Lily marszczy na mnie brwi.

- Kto to?

- Zaznaczysz mi moje miejsce w komiksie? – pytam. – Nie zaginaj stron; po prostu


zapamiętaj numer.

- Okej – mówi cicho, kiedy przerzucam nogi przez łóżko i wychodzę z naszego pokoju,
zamykając za sobą drzwi. Praktycznie zbiegam po schodach i kieruję się do kuchni z dala od
zasięgu słuchu Lil. Jeżeli to jej dotyczy, najpierw potrzebuję odpowiedzi. Żeby móc
delikatnie jej o tym powiedzieć.

Staram się wziąć głęboki wdech, ale nacisk żeber zadaje mi jedynie ból.

- Dobra – mówię do Marka, stając pomiędzy wyspą kuchenną, a umywalką. – O co


chodzi?

Ludzie przekrzykują się w tle – w jego, nie moim.

- Przepraszam – mówi, dysząc ciężko, jakbyś gdzieś się wybierał. Hałas nagle milknie.
Słyszę zamykające się drzwi. – Redakcja oszalała, kiedy odebrałeś telefon. Wiemy, że inne
telewizje także próbowały się z tobą skontaktować. – I to jego telefon przyjąłem pierwszy.

- Nie schlebiaj sobie – mówię zimno. – Przypadkiem odebrałem twój telefon.

- I stuprocentowo to doceniam – mówi szybko Mark, jakby chciał utrzymać mnie na linii.
– Wiem, że to musi być ciężki czas dla ciebie i twojej rodziny, Loren, ale chcielibyśmy
usłyszeć twoją stronę historii. Masz oświadczenie czy może coś innego do powiedzenia?
Jeżeli nie masz czasu, to zadowoli nas choć krótki cytat.

Co mogłoby być tak sensacyjnego, że płaszczyłby się o pieprzone oświadczenie? Gdy


seksoholizm Lily wyszedł na jaw, żaden dziennikarz tak mnie nie nękał.

- Może zaczniesz od powiedzenia mi, co się dzieje.

Jego szok wzmacnia ciężkie milczenie i wzmaga nieznośną ilość napięcia. Staram się
odetchnąć, ale czuję, jakby wbijały się we mnie ostrza.

- Te wiadomości szaleją w sieci od 1 w nocy. – Milknie. – Myślałem, że już słyszałeś.

279 | S t r o n a
Thrive

Ściskam blat umywalki, pochylam się nad nią. Mógłbym się rozłączyć, przeczytać
artykuł w sieci. Zobaczyć nagłówki. Włączyć telewizję. Ale mam odpowiedź w zasięgu ręki.
Teraz. I nic nie motywuje mnie do rzucenia telefonem. Jeśli go puszczę, to mogę stracić
kontrolę.

- Po prostu mi powiedz. – Głos mam boleśnie głęboki.

Odchrząkuje.

- Twój ojciec jest oskarżony o to, że cię molestował. – Mówi dalej, ale jego słowa nie
zapisują się w moim mózgu. Wpatruję się pusto w umywalkę. Twój ojciec jest oskarżony o to,
że cię molestował.

Głęboko we mnie jest zakopany ból. Nigdy go nie tykałem, nie odczuwałem go aż do
dzisiaj.

- To nieprawda – mówię, dygocząc od emocji, których nie potrafię odróżnić. – To


nieprawda. Oto twój cytat. – Rozłączam się i od razu wybieram numer taty. Drży mi ręka,
kiedy pocieram sobie usta. Następuje połączenie.

- Tato? – I wszystko zaczyna się ze mnie wylewać. – Kurwa, to nie jest prawda. Co za
chory pojeb powiedziałby coś takiego? – Prawie krzyczę. Wrzask sięga mojego gardła i
zamienia się w bezgłośny odgłos. Gorąca ciecz zbiera się w moich oczach i padam na
podłogę, opierając się o szafki wyspy kuchennej.

„Loren Hale” zawsze był równoznaczny z: porażką, frajerem, bękartem, alkoholikiem,


chłopakiem Lily Calloway. Takie tytuły nadał mi cały świat. Nigdy w życiu nie sądziłem, że
coś takiego można doczepić do mnie, do mojego ojca.

- Znajomy rodziny. – To pierwsze co mówi ojciec. – Złożył te zarzuty, aby oczernić moją
reputację i nazwę firmy. – Parska słabym, zirytowanym śmiechem. – Hale Co. produkuje
rzeczy dziecięce i ktokolwiek w to uwierzy najprawdopodobniej nas zbojkotuje. – Nie mówi:
bo kto by chciał wózek stworzony przez pedofila? Nie potrafi wydusić z siebie tych słów.

Opieram głowę o drewno, zdając sobie sprawę, że nie mógł powiedzieć mi o tym na
basenie, bo nie potrafił tego przetrawić. Próbował, ale nie potrafił.

- Nikt w to nie uwierzy – mówię pod nosem. – Już złożyłem oświadczenie.


Powiedziałem, że nic takiego się nie wydarzyło. – To wszystko minie, jak każda inna plotka.

- Prowadzą śledztwo, Loren – mówi.

- Że co? – Drżą mi nozdrza, czuję gorące łzy.

- Będą rozmawiać z twoimi nauczycielami z Dalton Academy, może z niektórymi


profesorami z Penn przed twoim wydaleniem. Ze wszystkimi znajomymi.

Chowam twarz w rękach, uderza we mnie fala, która połyka mnie w całości.

280 | S t r o n a
Thrive

- Nie będę ci nic upiększać – rzuca szorstko. – Jesteś na tyle dorosły, aby usłyszeć
przeklętą prawdę. – Bierze głośny wdech. I wypuszcza go szorstko. – Złożyłem już pozew o
szkalowanie, ale po tym, co przeszła nasza rodzina… po reality show. – Słyszę lód uderzający
o szklankę. – Staliśmy się celebrytami bez niemal żadnej prywatności, a żeby kiedykolwiek
wygrać proces o szkalowanie, to będziemy musieli przeskoczyć jakieś tysiąc pięćset
przeszkód.

- Więc co zrobimy? – pytam, czując narastający gniew. – Po prostu zaczekamy?


Będziemy mieć nadzieję, że te oskarżenia znikną? Powiedziałem dziennikarzowi, że to nie
miało miejsca, a chodzi o mnie. Sprawa zamknięta.

- Nie, synu – odpiera. – Nie.

Tym razem jestem naprawdę bliski krzyku. Przełykam go i ból ściska mnie w brzuchu.

- Dlaczego nie?

- Masz dwadzieścia trzy lata. Byłeś na odwyku. Twoje słowo nie ma żadnego znaczenia,
ponieważ mogłem tobą manipulować. – Urywa i znów słyszę lód stukający o szkło. – To
przewyższa nas obu, Loren. Chodzi o otaczających nas ludzi, tych którzy mogą ręczyć za
naszą relację ojca i syna.

To koniec, mówi. Nikt nas nie rozumie. Nie jest najwspanialszym ojcem na świecie, ale
nigdy mnie tak nie dotknął. Nigdy się nade mną nie znęcał – nie w taki sposób. I
nienawidzę… kurwa, nienawidzę tego, że to będzie częścią mnie do końca życia.

I każdego dnia będę musiał w kółko powtarzać te same słowa: ojciec mnie nie
molestował.

Pocieram oczy, które pieką i robią się wilgotne od emocji, których nigdy nie czułem.
Chciałbym być, jak Ryke. Chciałbym móc nie przejmować się tym, jak widzą mnie inni.
Jakim cudem można zdobyć taką siłę?

Chwytam się kawałka nadziei.

- Nasi bliscy mogą ręczyć…

- Nie – burczy, szybko gniotąc tę nadzieję. – Skończ z urojeniami. Szukają odpowiedzi u


dwójki ludzi. Oni mają największe znaczenie. Nie ty, nie ja, nie Greg Calloway ani twoja
dziewczyna.

Przełykam ciężko ślinę.

- A więc kto?

- Moja była sukowata żona i drugi syn.

Sara Hale.

I Ryke Meadows.

281 | S t r o n a
Thrive

Oboje nienawidzą Jonathana. Nie potrafią znieść jego widoku. Dlaczego mieliby
zeznawać na jego korzyść? To koniec. Nie możemy nic zrobić, tylko żyć z tymi
wiadomościami.

- Rozumiem – mówię w końcu. Chcę utonąć. Odrętwić te części mojej osoby, które nie
mogą znieść tej rzeczywistości. Chcę odejść na dobre.

Być może, kiedy się obudzę, moje życie będzie lepsze. Wszyscy będą szczęśliwi. Nie
będzie już cierpienia. Po moim policzku spływa płonąca łza. Telefon wysuwa mi się z ręki,
uderza o podłogę. Sięgam do szafki za sobą i znajduję butelkę Glenfiddich. Prawie pełną.

Wyjmuję kryształową zatyczkę i przykładam brzeg do ust.

Waham się tylko jedną sekundę zanim ostry płyn spływa mi po gardle.

282 | S t r o n a
Thrive

{46}
1 rok: 07 miesięcy

Marzec

Lily Calloway
Kichnęłam z otartym komiksem na piersi. Przebudzam się z półsnu.

- Nie śpię – praktycznie parskam te słowa i szybko mrugam powiekami. O cholera, jaki
był numer jego strony? Czterdziesty siódmy? A może czterdziesty dziewiąty? Na pewno
czterdzieści ileś, prawda?

Szybko przekartkowuję komiks.

- Zapamiętałam twoją stronę – rzucam. Znajdę ją. – Nie zaszłam tak daleko po tym, jak
wyszedłeś… - urywam, dostrzegając jego stronę łóżka. Pustą. Kołdra jest przygnieciona tam,
gdzie siedział. Patrzę na zegarek stojący na stoliku nocnym.

5 rano.

Może zasnął na kanapie, myślę sobie najpierw. Ale nie potrafię sobie przypomnieć, żeby
kiedyś coś takiego robił. Moje serce przyspiesza i zsuwam się z łóżka w samych
bawełnianych, czarnych majtkach i białym podkoszulku. Prawdopodobieństwo wpadnięcia na
Connora jest duże, ponieważ budzi się wcześnie do pracy, ale nie tracę czasu na zakładanie
spodni od pidżamy.

Wychodzę prędko z pokoju, moje nagie stopy uderzają o zimne panele, kiedy schodzę na
dół. Salon jest ciemny i zapalam górne światło. Obrzucam spojrzeniem meble, napuszone
poduszki i zero śladów tyłka.

Okej. Przechodzę pod przejściem do kuchni, tam mikrofalówka ma włączone światło.

- Lo? – szepczę, wchodząc dalej.

A wtem zamieram, wytrzeszczając oczy.

- Lo? – Zza wyspy kuchennej wystaje jego bezwładna ręka. Rozbudzam się w czystej
panice, czując jak serce opada mi do stóp. – Lo! – Biegnę do miejsca pomiędzy umywalką, a
wyspą kuchenną i znajduję Lo na wpół opartego o szafki z głową przechyloną na bok i
zgarbionym ciałem.

Opadam na kolana i dotykam jego twarzy, oczy ma zamknięte, jakby spał. Wyczuwam
jego spowolnione tętno.

Łzy spływają mi po policzkach.

283 | S t r o n a
Thrive

- Lo, Lo… - Coś ty zrobił? Coś ty zrobił? Dostrzegam obok niego butelkę whisky, niemal
pustą. – LO! – krzyczę. Jest nieprzytomny. Ale to co innego. Tak dawno nie pił alkoholu. –
Obudź się! – Potrząsam lekko jego ramionami. Oby otworzył oczy. Nie jest martwy. Nie jest
martwy. Wkładam ręce pod jego ramiona. Jedziemy do szpitala, Lorenie Hale’u. Tylko się
trzymaj. – Zaczekaj na mnie, dobrze? – Płaczę, próbując unieść jego ciało.

Nie jestem dość silna.

Padam z powrotem na ziemię, on ma za ciężkie mięśnie dla moich chudych ramion.

- Lily! – Rose wbiega do kuchni ubrana w czarny szlafrok. – Co… - Jej głos cichnie.

Jestem zaplątana w kończyny Lorena Hale’a, kiedy ten jest całkowicie, niebezpiecznie
nieruchomy.

- Connor! – woła Rose ze strachem w głosie.

To przeraża mnie dziesięć razy bardziej.

- Próbuję zabrać go do auta – mówię do niej z drżącym ciałem. – Zabieram go do… do


szpitala.

- CONNOR! – wrzeszczy Rose.

Wbiega do kuchni z mokrymi włosami, bez koszulki i w granatowych spodniach od


pidżamy, jakby wyskoczył spod prysznica. Przechodzi do czynów szybciej niż Rose.

- Idź odpalić samochód, Rose – rozkazuje opanowanym głosem. Ale w oczach Connora
Cobalta tkwi coś, co wcale mi się nie podoba.

- Musimy iść – mówię poprzez wodospad łez. Znowu próbuję podnieść Lo, ale Connor
wpycha się do małej przestrzeni.

- Wezmę go, Lily. Możesz pójść z Rose? – Ogląda się na moją siostrę, która patrzy
szeroko otwartymi oczami na Lo. – Rose.

- Kogo to butelka Glenfiddicha? – pyta na jednym oddechu.

Connor z łatwością bierze Lo na ręce, jego głowa wisi, jakby… podtrzymuję mu szyję,
żeby tak nie wyglądał. Potem Connor poprawia ciało Lo, żeby jego głowa opierała się o jego
nagi tors. Lepiej. Prowadzę drogę, chwytając Rose za ramię, żeby szła za mną.

Widziałam pijanego i nieprzytomnego Lorena Hale’a więcej razy niż mogę zliczyć. Rose
nigdy go takiego nie widziała. A chociaż coś brutalnego terroryzuje każdą komórkę nerwową
mojego ciała, to myślę sobie tylko jedno: on potrzebuje pomocy.

Nie chcę obudzić się jutro i uświadomić sobie, że nie zrobiłam dla niego odpowiedniej
rzeczy. Nie chcę żałować, że nie poruszałam się szybciej. Nie chcę otworzyć oczu i zobaczyć,
że zniknął na dobre. A więc tłumię ten ból i prę do przodu. Do garażu. Do Escalade Rose.

284 | S t r o n a
Thrive

- Connor – mówi pod nosem Rose, kiedy on niesie Lo dwa kroki za nami. Oglądam się za
ramię, aby się upewnić, że Lo wciąż tam jest.

- Musisz prowadzić – mówi do niej, przyznając, że on nie może.

Rose potakuje szybko i bierze głęboki wdech, powraca jej pokerowa twarz. Otwiera
samochód i kieruje się na miejsce kierowcy.

Otwieram tylne drzwi i wsiadam pierwsza. Connor delikatnie kładzie Lo obok mnie,
umieszczając mi na kolanach jego głowę. Koncentruję się na tym, jak porusza się i opada jego
klatka piersiowa, tak dyskretnie, że ciężko to ujrzeć. Nie przestawaj oddychać, Lo. Odsuwam
mu włosy z twarzy, a kiedy Connor zamyka drzwi pasażerskie, pędzimy do szpitala.

Musiało minąć kilka minut w cichym samochodzie, gdy ktoś się odzywa.

- To było moje – mówi Connor. Z tylnego siedzenia nie widzę jego wyrazu twarzy, ale
zasłania sobie oczy ręką. Niemal nigdy tak nie robi. – To był mój alkohol.

Rose sięga po rękę Connora pomiędzy ich siedzeniami.

Całuję Lo w czoło. Zaczekaj na mnie, Lorenie Hale’u.

- Obiecaj mi – szepczę, odpychając łzy. Mogę próbować trzymać go tak mocno, jak to
możliwe, ale ostatecznie może wyślizgnąć mi się z rąk w każdej chwili. Może ode mnie
odlecieć.

Proszę, tylko nie dzisiaj.

285 | S t r o n a
Thrive

{47}
1 rok: 07 miesięcy

Marzec

Lily Calloway
Zapomniałam, że mam na sobie jedynie majtki i prześwitujący podkoszulek. I nawet mnie to
nie obchodzi. Choć personel szpitalny kazał mi założyć niebieskie, workowate spodnie.
Przysunęłam krzesło tak blisko, jak mogłam do łóżka Lo i trzymam go za rękę, rurki wystają
z jego skóry i biegną do worka kroplówki wypełnionego płynami.

Przepłukali mu żołądek. Teraz musi się jedynie obudzić.

- Nie powinieneś trzymać alkoholu w pieprzonym domu! – krzyczy Ryke.

- Przyniosłem go do domu po firmowym przyjęciu. Nie sądziłem…

- Mieszkasz z alkoholikiem, Connor! W ogóle ci na nim nie zależy? – Ich cienie górują
za szarą zasłoną w środku ładnego, szpitalnego pokoju z kanapą i łazienką. Drzwi są
zamknięte, więc miejmy nadzieję, że nikt ich nie usłyszy na korytarzu.

- Wiem, że jesteś zdenerwowany…

- Ty powinieneś się denerwować! – Głos mu drży i jego cień chodzi w tę i z powrotem,


podczas gdy Connor stoi w miejscu. – Wiesz w ogóle, co zrobiłeś?! – Kiedy Ryke patrzy
prosto na Connora, następuje najdłuższa cisza w historii przerw rozmów.

A wtedy ich sylwetki się zderzają, cień Ryke’a popycha mocno Connora. Coś spada na
podłogę, kiedy Connor się broni, odpychając Ryke’a. Moje serce pędzi, zwłaszcza gdy łokieć
albo ramię porusza zasłoną. Naprawdę nic nie widzę.

Przeważnie jestem zaskoczona, że Connor nie próbuje uspokoić Ryke’a. Ten raz pozwala
bratu Lo na atak. Bardziej agresywny cień przyciska drugiego do ściany, obaj oddychają
ciężko.

- Ufałem mu – mówi nisko Connor.

- Nie można ufać jebanemu alkoholikowi – warczy Ryke.

- Ufałem mojemu przyjacielowi – odpiera Connor. – Widuję go codziennie, Ryke.


Gdybym wiedział o oskarżeniach, to nie spuściłbym go z oczu.

- Wiesz, co, kurwa, myślę? – pyta wściekle Ryke. – Myślę, że podoba ci się bycie
superbohaterem dla mojego brata. Myślę, że podoba ci się to, jak on na ciebie patrzy: jakbyś
był nietykalny. Gdy on stoi pod tobą, słaby, szukający porad, a ty wykorzystujesz to
wszystko…

286 | S t r o n a
Thrive

- Przestań – mówi stanowczo Connor i widzę, jak unosi się jego klatka piersiowa.

- Powiedz, że się mylę – odpowiada Ryke. – Powiedz mi, że go nie rujnujesz.

- Kocham go – mówi z wielkim przekonaniem Connor. – Nigdy nie skrzywdziłbym


celowo Lo.

Drzwi nagle się otwierają i faceci natychmiast odsuwają się od siebie.

Słyszę stukot obcasów. Rose zatrzymuje się pośrodku pokoju.

- Jeżeli coś przerwałam, to może powinniście zdać sobie sprawę, że kłócicie się przy
mojej młodszej siostrze. Ona ma pieprzone uszy, wiecie? – Rose rzuciła dzisiaj więcej
przekleństw niż zwykle. Niemal zastanawiam się czy Ryke ma na nią jakiś wpływ. Rose
odsuwa zasłonę na bok i wszyscy na mnie patrzą.

Wyschnięte łzy, dłoń ściskająca rękę Lo. Ja po prostu czekam.

Rose trzyma na podstawce cztery kawy i podchodzi do mnie żwawo, podając jeden
kubek.

- Dr. Banning chciała, abym zapytała czy w ogóle myślałaś o seksie.

Moja terapeutka. Rozmawiałam z nią jakiś czas temu. Rumienię się i rzucam spojrzenie
Connorowi oraz Ryke’owi, którzy stoją niewzruszenie w nogach łóżka.

- Nie – szepczę. Byłam smutna i zwykle radzę sobie seksem. Nie tym razem.
Powstrzymałam większość myśli o orgazmach, o tym haju, który zabrałaby mnie daleko stąd.
– Lo wspierał mnie przez tyle miesięcy. – Wypowiedzenie tych słów na głos sprawia, że są
nieznośnie realne. – Chcę być dla niego silna. – Teraz moja kolej. Jestem gotowa.

- Jestem z ciebie dumna, Lily – mówi mi Rose, nawet posyła mi uśmiech. Gdy obraca się
z powrotem do facetów, obaj sięgają po swoje kawy. Ona przyciska podstawkę do piersi. –
Dla was nie ma kawy. Dostaniecie dopiero, kiedy przestaniecie kłócić się o coś, co było
niczyją winą.

- Rose ma rację – mówię cicho. – Lo nie chciałby, żebyście się o to kłócili. – Obwiniałby
siebie, gdyby się obudził i usłyszał sprzeczkę Connora i Ryke’a.

Wszyscy pytali mnie czy oskarżenia są prawdziwe. Usłyszeliśmy o nich gdzieś w tym
samym czasie, co lekarze zaczęli przepłukiwać mu żołądek. Powiedziałam, że nie. Nawet
przez sekundę nie potrafię uwierzyć, że to prawda. Lo by mi o tym powiedział.

Rose i Ryke zdawali się nieprzekonani. I bolała mnie myśl, że nasi przyjaciele, jego brat
mogą nigdy nie uwierzyć w prawdę. Oboje jesteśmy znanymi kłamcami. Trudno
zaakceptować jakiekolwiek nasze słowa, jako fakt. Zatem rozumiem, ale to wcale nie boli
mniej.

287 | S t r o n a
Thrive

Wszyscy zostają w pokoju, biorąc sobie dzień wolny od pracy, kiedy ja opuszczam
wszystkie studenckie zadania. Nie dołączam do nich na kanapie. Po prostu trzymam Lo za
rękę, kiedy śpi.

Mija godzina, kiedy nareszcie zaczyna się przebudzać. Powoli uchyla powieki i mruga
parę razy, żeby zorientować się w otoczeniu. Connor, Rose i Ryke opuszczają pokój zanim
całkowicie się wybudzi, bojąc się, że przytłoczy go ich obecność.

Jesteśmy tylko Lo i ja.

Gdy w końcu obraca do mnie głowę, jest coś niezmiernie druzgocącego w tych
bursztynowych tęczówkach. Już kiedyś byliśmy w takim miejscu. On w łóżku szpitalnym. Ja
na krześle. Robię to, co wtedy, kiedy byliśmy nastolatkami. Podaję mu szklankę wody.

Powoli potrząsa głową, mówiąc:

- Połóż się przy mnie.

Odkładam wodę na stolik obok i wspinam się na szerokie łóżko. On obejmuje mnie
ramionami zanim zdążę jeszcze przytulić się do jego piersi, zaplątując w kilka kabelków.
Splatamy ze sobą nogi, łącząc się ze sobą kompletnie.

Panuje cisza i przez kilka minut słuchamy wzajemnych oddechów.

- Lo – szepczę, rysując kółka na jego czarnej koszulce. – Chcę tylko, abyś wiedział, że
jeśli opuścisz ten świat, to ja nie zostanę na nim długo. – On jest częścią mnie. Odetniecie tę
część i będzie tak, jakbym szła przez życie bez płuc.

Właśnie taka głęboka jest nasza miłość.

- Lil… ja nie… - Bierze w dłoń moją twarz, nasze usta dzielą centymetry. – Nie miałem
takiego zamiaru. Nigdy bym ci tego nie zrobił.

Ocieram jego łzy zanim spłyną mu z policzków.

- Ile wypiłem? – Na jego twarzy pojawia się grymas. Zdaję sobie sprawę, iż nie sądził, że
wypił ponad swój limit. Początkowo ja też tak nie myślałam.

- Większość butelki – odpieram.

- Powinienem był po prostu zasnąć – mówi skonsternowany.

- Wypiłeś za szybko i nie piłeś alkoholu od lat, Lo. To ma znaczenie. – Lekarz


powiedział, że ma inną tolerancję. Nie może funkcjonować po wypiciu takiej samej
ekstremalnej ilości, co wypijał kiedyś.

Zamyka oczy.

- Przepraszam.

288 | S t r o n a
Thrive

Przytulam go mocniej.

- Ja też bym się zdenerwowała – szepczę – ale będzie łatwiej niż sądzisz.

- Ta? – pyta.

- Ta.

Otwiera oczy, ale wpatruje się w dal, zatracony w plotkach, które roznoszą się niczym
pożar.

- One nie są prawdziwe, wiesz?

- Wiem. – Całuję go w usta, a on przyciąga mnie jeszcze bliżej i odwzajemnia pocałunek


jeszcze mocniej, pełen zapalczywej rozpaczy, która rozrywa mi duszę. Zaciskam nogi wokół
jego pasa. Pierwsza się odsuwam. – Lo…

Oddycha ciężko.

- Może nie powinnaś… przez jakiś czas być blisko mnie.

- Nie – mówię. – Nie zdołasz mnie nakręcić.

- Dlaczego? – pyta, zakładając mi za ucho kosmyk włosów.

- Ponieważ potrafię oprzeć się twojemu urokowi, Lorenie Hale’u. – Chyba że go


wzmocni, a w tym wypadku będę musiała się odwrócić, żeby wziąć się w garść.

Śmieje się ze słabym, obolałym uśmiechem i potrząsa głową, jego twarz po prostu się
łamie.

- Nie chcę być tym słabym.

To jedna z najbardziej ludzkich rzeczy, jakie kiedykolwiek powiedział.

Całuję go w czoło, a on równie szybko wyciska pocałunek na moim nosie. Na mojej


twarzy maluje się uśmiech pełen łez, nadziei i niewypowiedzianych obietnic.

- Nie będziesz. Niedługo.

289 | S t r o n a
Thrive

{48}
1 rok: 11 miesięcy

Lipiec

Loren Hale
Minął 16 czerwca. Pamiętam, jak we śnie, jak Lily wybierała datę naszego ślubu.
Pomyślałbym, że to nie było realne, gdyby Lily nie zaznaczyła tego dnia gwiazdkami w
naszym kalendarzu. Zanim wypiłem rozmawialiśmy krótko o miejscu, gdzieś na wybrzeżu,
ale po tym jak przerwałem abstynencję tak po prostu o tym zapomnieliśmy.

Nasza energia skupiała się na czym innym. Chciałbym powiedzieć, że po tamtej jednej
nocy nie kosztowałem już alkoholu, ale kiedy już raz przerwałem abstynencję to o wiele
łatwiej jest zrobić to ponownie.

Od marca nie jest ze mną za dobrze. W niektóre dni ledwo mogę znieść myśl o
rozpoczęciu poranka bez jakiegoś wspomagacza. Nie potrafię zmusić się do brania Antabuse.
Trzyma mnie tutaj tylko Lily. Staram się, żeby każdy dzień coś znaczył. Dla niej. Gdy coś
pieprzę, ona nie zachowuje się, jakby nastał koniec świata. Mówi, że następny dzień będzie
lepszy.

Lecz czasami sądzę, że tata miał rację. Nigdy nie będę kimś więcej niż zwykłym
bękartem.

290 | S t r o n a
Thrive

{49}
2 lata: 01 miesiąc

Wrzesień

Loren Hale
Biegnę za moim bratem po podmiejskiej ulicy w Princeton, stanie New Jersey. On nigdy nie
zwalnia. Nie, kiedy moje ścięgna wrzeszczą, żebym stanął. Aby zrobić choć jedną przerwę.
Moja klatka piersiowa płonie, jakby próbowało wyjść ze mnie jakieś zwierzę. A on tylko
ogląda się za siebie, jakby mówił ruszaj się.

Nie potrafię biec tak szybko, jak on. Nie potrafię go dogonić, nawet gdy palą mnie łydki.
Nawet gdy zmuszam się do stawania jednej stopy przed drugą, każda ciężka, jak ołów.

Dociera pierwszy do dębu na końcu ulicy – oczywiście. Zatrzymuję się i kładę ręce na
głowie, zaciskając szczękę i przeszywając go wściekłym spojrzeniem. Jestem wkurzony
przeważnie na siebie. Że nie jestem w stanie biec u jego boku. A chcę.

Boże, jak ja tego chcę.

- Nie możesz chociaż raz mi odpuścić? – pytam, odsuwając z czoła mokre kosmyki
włosów.

- Gdybym zwolnił, to byśmy spacerowali – odparowuje Ryke, nawet nie dyszy. Rozciąga
sobie ramiona. Gdybym kazał mu teraz zrobić sto pompek, to wątpię, że choćby się spocił.

Wywracam oczami i patrzę na niego wilkiem. Chcę o wszystkim zapomnieć, o tych


oskarżeniach – o durnym gównie w sieci, o tym jak ludzie na mnie patrzą, kiedy idę ulicą –
ale nie umiem. Nie wiem, jak rozluźnić to napięcie w ciele. Ono nigdy nie znika. Jedynie po
alkoholu.

Kucam, żeby spróbować wyrównać oddech. I pocieram sobie oczy.

- Czego potrzebujesz? – pyta mnie.

- Pieprzonej szklanki whisky. Jednej kostki lodu. Dasz radę mi to załatwić, starszy
braciszku?

Odwzajemnia moje wilcze spojrzenie.

- Chcesz szklanki whisky? Może po prostu wrzucę cię pod jebany pociąg towarowy? Nie
ma różnicy.

Wstaję i parskam krótko śmiechem.

- Czy ty w ogóle wiesz, jak to jest? – Rozkładam ramiona, moje oczy płoną, jakbym był
pośrodku drogi pomiędzy płaczem, a furią. – Czuję, jakbym wariował, Ryke. Powiedz, co

291 | S t r o n a
Thrive

powinienem zrobić? No? Nic nie leczy tego bólu, ani bieganie, ani pieprzenie się z ukochaną,
nic.

Modlę się do Boga, aby znaleźć proste wyjście. Proste rozwiązanie. Cokolwiek poza
alkoholem. Przyjąłbym to w ciągu sekundy. Ale nie ma nic, co mogę zrobić oprócz radzenia
sobie z tym gównem. Spróbować iść dalej z życiem, zapomnieć. Po prostu zabiera mi to o
wiele dłużej niż sądziłem.

- Cofnąłeś się parę razy – mówi. – Ale nie możesz wrócić do punktu wyjścia.

Potrząsam głową, to odruchowa reakcja.

- Więc co? Napijesz się piwa? Wypijesz do dna butelkę whisky? A potem co? – ciągnie,
patrząc żarliwie. - Zrujnujesz związek z Lily. Rano będziesz czuł się gównianie. Będziesz
żałował, że nie jesteś, kurwa, martwy…

- A jak myślisz, czego teraz żałuję?! – krzyczę, celując palcem w pieprzoną ziemię. – Nie
cierpię się za przerwanie abstynencji. Nie cierpię tego, że znowu jestem w tym miejscu. –
Chciałbym cofnąć dzień, w którym przerwałem abstynencję. Chciałbym w ogóle nie odbierać
tamtego telefonu. Chciałbym wrócić na górę i położyć się do łóżka. Chciałbym przytulić Lily
i zniknąć ze świata razem z nią.

Chciałbym.

Chciałbym.

Chciałbym. I nic z tego nie staje się rzeczywistością.

Jego twarz pochmurnieje i podnosi ręce, jakby mówił uspokój się.

- Byłeś pod wielką obserwacją.

- Jesteś pod taką samą obserwacją – odparowuję. Media codziennie pytają go o


oświadczenie na temat oskarżeń. - A nie widziałem, żebyś przerywał abstynencję. – Mój brat,
niepokonany, niezniszczalny tak jak skały, po których się wspina. Nic nie może doprowadzić
go do upadku.

Zazdrość i pogarda smakują okropnie.

- To coś innego – mówi Ryke mniej wrogim i agresywnym tonem. – Media podawały
naprawdę paskudne rzeczy, Lo. Radziłeś sobie w pierwszy sposób, jaki znałeś. Nikt cię nie
obwinia. Po prostu chcemy ci, kurwa, pomóc.

Pot zbiera mi się na karku. Nie jest on spowodowany biegiem.

- Nie wierzysz im, co nie? – pytam. Widzę odpowiedź w jego oczach niemal za każdym
razem, gdy rozmawiamy o plotkach na temat molestowania.

- Komu? – pyta.

292 | S t r o n a
Thrive

- Wszystkim tym reporterom… nie sądzisz, że nasz tata naprawdę robił mi te rzeczy? –
Powiedz nie. Po prostu powiedz, że nie. Potrzebuję, żeby mi uwierzył.

Wygląda na fizycznie obolałego i jego odpowiedź jest oczywista.

- Kurwa, to nieprawda! – krzyczę. Dlaczego mój własny brat nie chce mi wierzyć? Znam
go już trzy lata. Trzy lata. To powinno się liczyć.

- Dobra, dobra. – Znowu podnosi ręce. - Po prostu musisz iść do przodu. Nie martw się
tym, co myślą ludzie.

Śmieję się w duchu z pełnym rozdrażnieniem. Nie martw się tym, co myślą ludzie. Biorę
głęboki wdech i patrzę morderczo w niebo.

- Mówisz wszystko tak, Ryke, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie. Wiesz jakie
to irytujące? – Obracam głowę, patrząc mu w oczy.

- Więc dalej będę tak mówił, tylko po to, żeby cię wkurwić.

Wypuszczam kolejny głęboki oddech. Okej.

Pociera mnie po głowie i kiwa głową w stronę mojego domu. Idę za nim przez parę
metrów i widzę jego wyraźnie zarysowane mięśnie – co przypomina mi, że jest sportowcem.
Sportowcem innego rodzaju. Może nie mieć etatowej pracy, lecz posiada swoje cele.

Cele, które wstrzymał, żeby mnie wspierać. Nie chcę pauzować im życia, ponieważ ja
musiałem zatrzymać moje.

Zatrzymuję się pośrodku cichej drogi o poranku. Zero kamer. To najlepsza pora na
bieganie. Oblizuję usta.

- Co do twojej podróży do Kalifornii… Wiem, że nie pytałem o nią od miesięcy. Byłem


zbyt pochłonięty sobą…

- Nie przejmuj się. – Wskazuje głową na dom. – Chodźmy zrobić śniadanie


dziewczynom.

- Poczekaj. Muszę to powiedzieć. – Przełykam ciężko ślinę. - Musisz jechać. – Próbuję


mi przerwać, ale go ubiegam. – Już słyszę twoją cholernie durną odmowę. I każę ci jechać.
Wspinaj się po swoich górach. Rób, co musisz. Od dawna to planowałeś i nie zamierzam ci
tego niszczyć.

Nie mogę już nikogo krzywdzić.

- Zawsze mogę przesunąć termin. Te góry nigdzie nie pójdą, Lo.

Znowu przykładam ręce do głowy. Od wielu miesięcy chciał wspinać się free solo po
tych górach w Kalifornii, może nawet od dłuższego czasu.

- Będę czuł się gównianie, jeśli nie pojedziesz – mówię. – I napiję się. Obiecuję ci to.

293 | S t r o n a
Thrive

On tylko patrzy wściekle.

Dlaczego tego nie pojmuje? Zostaw mnie.

- Nie potrzebuję cię – rzucam podle. To całkowite kłamstwo. Ale nie mogę czepiać się
go, jak kamizelki ratunkowej. Muszę pozwolić bratu na pieprzone życie beze mnie. – Nie
potrzebuję, kurwa, żebyś trzymał mnie za rękę. Choć raz w życiu musisz być cholernie
samolubny, jak ja, żebym nie czuł się jak kompletny gnojek w porównaniu do ciebie, okej?

Patrzy na mnie dłuższą chwilę z tą kamienną miną, która z każdą sekundą robi się jeszcze
bardziej ponura. Proszę. Zrezygnuj ze mnie. Choć raz. A wtedy mówi:

- Dobrze, pojadę.

Wypuszczam oddech, podnosi się ze mnie wielki ciężar. Nie sądziłem, że tak długo
nosiłem ze sobą te wyrzuty sumienia.

Ryke obejmuje mnie ramieniem, mówiąc:

- Może pewnego dnia zdołasz mnie prześcignąć.

Ta. Może pewnego dnia.

294 | S t r o n a
Thrive

{50}
2 lata: 01 miesiąc

Wrzesień

Lily Calloway
- Co takiego zrobiłam? – pytam, garbiąc ramiona. Rose zaciągnęła mnie do łazienki na górze,
jakby przedzierała się przez potężnych, spartańskich wojowników. Podczas gdy ja
prawdopodobnie spaliłabym buraka i poddała się ich mieczom, Rose powaliłaby ich
wszystkich, jako kobieta na misji. Żaden mężczyzna nie da rady jej zatrzymać. Nawet trzystu
mężczyzn.

- Nie chodzi o ciebie – odpiera Rose, związując włosy w gładkiego kucyka.

Ściągam brwi.

- Przygotowujesz się do odetkania toalety?

Rzuca mi spojrzenie.

- No co? Związujesz włosy. Tylko tyle wiem. – Nie daje mi żadnych informacji.

Gdy tylko otwiera usta, ktoś puka do drzwi.

- Co wy tam robicie? – pyta podejrzliwie Lo. Przyznaję, że to jest bardzo podejrzane.


Wspólne chodzenie do łazienki dzieje się tylko wtedy, kiedy jest tam wiele kabin. Chyba że,
no wiecie, seks. Ale to nie może być jedna z jego myśli. No bo kazirodztwo.

Uch. Natychmiast się czerwienię. Potrzebuję wybielacza na moje myśli.

Wyobrażam sobie Lo opierającego się o ścianę ze skrzyżowanymi ramionami i prawie


zapraszam go do środka. Ale Rose przyciska rękę do moich ust i patrzy na mnie szalonym
wzrokiem.

To mnie zarówno przeraża, jak i skłania do poparcia strony siostry. Jej żółtozielone oczy
są naprawdę przekonywujące. Poza tym, nawet jeśli ma skłonności do dramatyzmu, to wydaje
się poważne.

Rose opuszcza rękę, ufając, że będę milczeć i uchyla drzwi na tyle, żeby wystawić głowę.

- Dwa słowa, Loren: kobieca menstruacja. – Zatrzaskuje mu drzwi przed nosem.

- Świetnie – woła zirytowany. – Powiedziałbym, żebyś odezwała się znowu, kiedy


skończy ci się zespół napięcia przedmiesiączkowego, ale ty zawsze jesteś suką. – Krzywię się
na tę odzywkę. Od kiedy cofnął się w leczeniu jest o wiele wredniejszy, ale to idzie z o wiele
większą ilością wyrzutów sumienia. Wyobrażam sobie, jak jego twarz krzywi się ze skruchą,
a to ściska mój brzuch w bólu.

295 | S t r o n a
Thrive

Jego kroki oddalają się na panelach.

- Kobieca menstruacja? – pytam, unosząc brwi. – O co tu chodzi, Rose?

Mija mnie z ogniem w oczach i kuca przy szafce pod umywalką. Jej milczenie mnie
stresuje.

Niemal przygryzam paznokcie, ale szybko opuszczam dłoń.

- Powinnam iść po Daisy? – pytam. – Jeśli to siostrzana rzecz, to powinniśmy ją


dołączyć, prawda? – Czuję się okropnie, że zostawiłyśmy ją z facetami, zwłaszcza że
spotkaliśmy się wszyscy, aby świętować jej wyjazd do Paryża. Za parę dni wyleci na tydzień
mody, pierwszy raz weźmie w nim udział bez naszej mamy. To dla niej wielka sprawa, a
Rose lubi każdy powód na zorganizowanie przyjęcia, nawet jeśli dla samych bliskich
przyjaciół.

Rose podnosi się, wymachując pudełkiem tamponów.

Mrużę oczy.

- A więc chodzi o twój okres? – Czuję, że gdzieś tu tkwi tajemnica. Taka, której nie
zdołam rozwiązać.

- Nie – odpiera, jakbym była idiotką. Nie wiem, czemu ja mam być tą głupią. Rozkłada
pudełko i wyciąga znajomo wyglądający patyczek.

Z moich ust wysypują się rozbiegane myśli.

- Kto pomieszał test ciążowy z tamponami?

Rose zaciska usta.

- Ja wsadziłam tu test – mówi beznamiętnie.

Och.

Ooooo. Otwieram szeroko oczy, nie wierząc ani nie dopuszczając do siebie myśli, że coś
takiego mogło się zdarzyć: Rose ściskająca w palcach test ciążowy.

- Ty nie…

- Spóźnia mi się.

O mój Boże. To dzieje się naprawdę.

Po prostu nie rozumiem, dlaczego trzyma to w takim sekrecie. Pewnie, musiałam


przemycać testy ciążowe częściej niż chciałabym przyznać na głos lub samej sobie. Na mojej
skórze zaraz wystąpi wysypka, jeśli zapędzę się tak daleko w przeszłość. Ale to wychodzi od
Rose – mojej siostry, która zwykła kupować dla mnie tampony, ponieważ za bardzo się
czerwieniłam przy kasie.

296 | S t r o n a
Thrive

- Po co to ukrywanie? – pytam, przechylając głowę.

Celuje wymanikiurowanym paznokciem w toaletę.

- Siadaj.

Co?

- Um, Rose – zaczynam niepewnie. – To ty powinnaś usiąść na toalecie, a nie siostra


osoby, która może być w ciąży. Tak właśnie działa test ciążowy…

Piorunuje mnie spojrzeniem, jakby próbowała mnie zmiażdżyć. Jakbym była Lorenem
Halem – jej prawdziwym nemezis.

- Drużyna Rose. – Wskazuję swoją pierś. W lustrze dostrzegam swoje kościste ramiona i
zarumienioną skórę, wyglądam jakbym spaliła się na słońcu.

- Ty pierwsza musisz zrobić test – mówi, wpychając mi do rąk patyczek.

Teraz blednę, odpływa ze mnie cała krew.

- Dlaczego?

- Potrzebuję dowodu – odpiera. – By wiedzieć, że testy działają, zanim sama spróbuję.

To brzmi… niedorzecznie, ale Rose zaczęła przemierzać łazienkę, trochę mnie


denerwując. Obrzuca spojrzeniem pokój, myśląc o wiele za mocno o przyszłości. To nie
tajemnica, że Rose nie lubi dzieci, a niemowląt jeszcze bardziej.

- Myślałam, że rozmawialiście z Connorem o dzieciach – mówię łagodnie, bardzo


ostrożnie obchodząc się z tym tematem.

- Trzydzieści pięć – mówi. – Zgodziliśmy się na dzieci w wieku trzydziestu pięciu lat. To
nie jest częścią planu.

Ma dopiero dwadzieścia pięć lat.

- Wiesz – rzucam – wiele kobiet ma dzieci w twoim wieku. – Staram się, jak mogę być
wspierająca, ale ona rzuca mi kolejne miażdżące spojrzenie.

- Sikaj na patyk. – Każde słowo brzmi, jak groźba.

Biorę głęboki wdech. Ona robiła dla mnie o wiele więcej. Na pewno dam radę zrobić to
jedno dla niej.

- Ale nie możesz powiedzieć Lo, że robiłam test ciążowy… nawet taki koleżeński. Bo
zwariuje.

- Nic nie powiem – obiecuje.

297 | S t r o n a
Thrive

Podchodzę do toalety, zsuwam leginsy i siadam na zimnym klozecie. Skupiam się na


zadaniu, bardzo uważając, żeby nie obsikać sobie palców (to jest najtrudniejsze). Na koniec
zakładam leginsy, odkładam patyczek na blat i myję ręce, czekając na wynik.

- Twoja kolej – mówię z uśmiechem, próbując przekazać widzisz, to nie takie straszne,
Rose.

Wciąga ostro powietrze. – Poczekam, aż odczytamy twój wynik.

- Lepiej będzie, jak będziesz miała to za sobą. – Zrobi z tych swoich


dwunastocentymetrowych obcasów siedmiocentymetrowe, jeżeli nie przestanie tak chodzić.
Delikatnie podaję jej pudełko tamponów, pokazując jej, że to nie takie złe. – Pewnie i tak
będzie negatywny. Bierzesz tabletki antykoncepcyjne, prawda?

- Nie przegapiłam ani jednego dnia, więc wiesz, co to znaczy?

- Że nie ma mowy, abyś była w ciąży. – Wypuszczam oddech i uśmiecham się do niej.
Dramatyzuje bez powodu.

- Że mam pecha. Wielkiego pecha, Lily. Tabletki antykoncepcyjne są efektowne w 99%,


więc nadnaturalna sperma Connora jakimś cudem spenetrowała mury mojego ciała. Wygrał.
Jego sperma dotarła do mojego jajnika i teraz będę miała w sobie to rosnące coś przez
dziewięć miesięcy, kiedy on będzie chełpił się faktem, iż zapłodnił kobietę niezdolną do
zapłodnienia. – Dyszy ciężko po tej przemowie.

Oczy mam wielkie, jak monety i poklepuję ją po żelaznym barku. Staram się nie myśleć
o spermie Connora ani plemniku w pelerynie superbohatera.

- Jeżeli będziesz miała dziecko, to pomyśl o tych wszystkich uroczych ubrankach, w


które będziesz je ubierać. – To jedyny plus, o którym mogę teraz pomyśleć.

- Dziecko to nie lalka – odparowuje chłodno. Wychodzi naprzód i moja ręka zsuwa się z
jej ramienia. I tak wątpię, że był to pocieszający gest. Niechętnie wyciąga z pudełka
tamponów test ciążowy.

- Okej – mówię, zbierając myśli. – Zatem daj mi powód, dlaczego nie lubisz dzieci, który
nie ma nic wspólnego z napadami złości oraz brudnymi pieluchami.

Wysuwa czarne majtki spod sukienki i patrzy na patyczek przed zrobieniem testu.

- Poza faktem, iż będą przerażającą hybrydą Connora i mnie – odpowiada – to dzieci są


odzwierciedleniem rodziców. Wszystko, co mówią albo robią będzie widziane, jako wytwór
moich rodzicielskich wyborów. – Potrząsa głową i ten obcy strach wywołuje mroczny wyraz
jej twarzy. – To nie jest coś takiego, jak spieprzenie testu z matmy, Lily.

Wywraca oczami, znowu podnosząc swoje mury obronne. A potem sika na patyczek.

- Co jest na twoim? – pyta.

298 | S t r o n a
Thrive

- Wynik negatywny – oświadczam zanim go podnoszę. Ona spłukuje toaletę i chwytam


za mój patyk. – Dwa paski, które… - Łapię za instrukcję i serce podskakuje mi do gardła. Nie.

Po wyszorowaniu dłoni mydłem i spłukaniu, Rose podchodzi do mnie i zerka mi nad


ramieniem.

- Lily. – Unosi oskarżycielsko brwi.

- Jest zepsuty! – Celuję w patyczek, jakby mnie zdradził. Wrzucam go do umywalki. Nie
ma mowy, że jestem w ciąży. Racja. Racja?

Rose łapie mnie za ramiona, obracając do siebie.

- Zachowaj spokój – mówi swoim niewspółczującym głosem.

Wypuszczam długi oddech. Jakbym była na zajęciach rodzenia. O mój Boże. Już robię
ciążowe rzeczy. Dotykam policzków, które płoną.

- Czy ja mam gorączkę? Chyba mam 40 stopni.

- Nic podobnego – odpiera.

- Co jest na twoim? – pytam, próbując spojrzeć na blat.

Mocniej ściska mnie za ramię.

- Skoncentruj się. Jeden problem naraz.

Dobra. Ale nie mogę nie zauważyć zmiany jej nastawienia. Moja posępna, spanikowana
siostra narzuciła swój tryb rozwiązywania problemów z o wiele za dużym
podekscytowaniem. Unika swoich kłopotów poprzez skupianie się na moich.

- Czy Lo używał zabezpieczenia?

- Nie – odpieram. – A Connor?

Patrzy na mnie zimno.

- Biorę tabletki. Już o tym mówiłyśmy.

O tak. Okej.

- Oddychaj – rzuca.

Wydmuchuję powietrze. Mogę być w ciąży.

- O mój Boże.

- Jak bardzo ci się spóźnia? – pyta, wciąż mnie wypytując. Mój mózg próbuje
przekroczyć równocześnie pięć innych ścieżek.

299 | S t r o n a
Thrive

- Um… - Mrugam parę razy powiekami. – Och, um. – Kręcę głową, żeby zebrać myśli. –
Omijam okres przy tabletkach antykoncepcyjnych. – Nie wiem, jak bardzo mi się spóźnia.
Nie jestem Rose. Założę się, że ona ma ustawiony alarm w komórce na następny cykl.

- I brałaś wszystkie tabletki? Codziennie? Nie przegapiłaś ani jednego dnia?

- Pamiętam o nich – odpowiadam. – Zawsze… - Krzywię się. Kurde. Boli mnie głowa,
kiedy szukam w mózgu odpowiedzi. Gdy Lo miał nawrót i kiedy plotki o molestowaniu
zaczęły narastać zamiast gasnąć, wszystko stało się naprawdę dezorientujące i stresujące.
Musiałam być rozproszona i zapomniałam.

Ta świadomość sprawia, że cofam się parę kroków, ale Rose przytrzymuje mnie za
ramiona, więc chwieję się lekko, jakbym wypiła za dużo porannych mimoz. To nie może być
prawda.

- Niemożliwe. – Nie wierzę w ten rezultat.

Jeśli jestem w ciąży… Lo będzie zdruzgotany. Wyznał, że nie chce mieć dzieci, skoro
alkoholizm jest dziedziczny. A my nie jesteśmy w dobrym miejscu, żeby mieć dziecko. Nie
wiem czy kiedykolwiek będziemy.

- To musi być nieprawdziwe – powtarzam, tym razem patrząc w zapalczywe, zmrużone


oczy siostry.

Czekam, aż powie: pewnie tak jest. Albo: nie ma mowy, abyś była w ciąży. Ale może to
zdaje się nierealne. Jestem seksoholiczką. Powinnam mieć ten wypadek dawno temu,
prawda?

- Uprawiamy seks analny – dukam, unosząc rękę, jakby to wszystko rozwiązywało.

- No i?

- No i uprawiamy mnóstwo seksu analnego, a w tej pozycji sperma nie może dotrzeć do
właściwego miejsca. – Chowam się w sobie, unikając takich słów, jak „pochwa” i „jajniki”.

- Potrzeba tylko jednego waginalnego razu – mówi. – I jak to uprawiacie mnóstwo


analnego seksu? Nie powinnaś uprawiać mnóstwo jakiegokolwiek seksu. Myślałam, że
jesteście ostrożniejsi.

Nie byliśmy.

Nie byliśmy ostrożniejsi odkąd porzuciliśmy czarną listę mojej terapeutki.


Popołudniówki. Seks publiczny. To stało się naszą nową rutyną. Która wypełniała nas
poczuciem radości i normalności.

- Muszę ci o czymś powiedzieć. Proszę, nie krzycz. – Zakładam za ucho kosmyk włosów.
– Chwilę przed moimi dwudziestymi pierwszymi urodzinami, Lo i ja nie radziliśmy sobie tak
dobrze. Mieliśmy wielką awanturę o seks… - Przełykam żwir w gardle. – Czułam wyrzuty
sumienia, że zawsze musi się przy mnie hamować. – Milknę, żeby ocenić jej reakcję.

300 | S t r o n a
Thrive

Gniew wymalował na jej twarzy pewien demoniczny wyraz, ma wciągnięte policzki i


skrzyżowane ramiona.

Cholera. Mówię dalej.

- Widzisz, nie chciałam, żeby bał się mnie facet, z którym jestem. A tak właśnie
zaczynałam czuć. Więc…

- Uprawialiście mnóstwo seksu – dokańcza za mnie lodowatym tonem.

- Tak, no i zrezygnowaliśmy z sugerowanych zasad mojej terapeutki.

Otwiera szeroko usta.

- No chyba nie.

- To były sugestie – naciskam na tą część.

- Powiedziałaś o tym dr. Banning? Poinformowałaś ją o tym, co robisz czy może razem z
Lorenem ukrywaliście to przed wszystkimi? – Cóż, Daisy wie… ale nie wrzucam młodszej
siostry pod autobus. Jej lojalność musi zostać nagrodzona.

- To nasze życie seksualne – mówię delikatnie. – Myśleliśmy, że mamy to pod kontrolą.

- A teraz jesteś w ciąży – rzuca gniewnie. – Jakim cudem to jest pod kontrolą?

W oczach zbierają mi się łzy i szybko je ocieram.

- Test może się mylić…

Gdy zauważa moje łzy, przewraca oczami, ale przestaje atakować mnie każdą bronią w
swym arsenale.

- Ile to „mnóstwo”? – pyta, opierając ręce na biodrach.

- Nie wiem… - Mrugam, próbując przypomnieć sobie ilość. – Może dwa, trzy razy,
czasami cztery.

- Każdego dnia? – To jedno słowo ocieka kwasem.

Moja odpowiedź nie wywoła miłych uczuć ani oklasków, więc trzymam buzię na kłódkę.
Kiwam jedynie głową.

- Przez dwa lata, Lily? – Wygląda, jakby miała się rozpłakać. Może dlatego, że nigdy nie
powierzyłam jej tej informacji.

- Przykro mi – szepczę. – To działało… - Do teraz. Nie potrafię dotknąć brzucha. Czy


tam naprawdę coś się znajduje?

- Dziwię się, że nie zaszłaś już dziesięć razy w ciążę.

301 | S t r o n a
Thrive

- Test może się mylić – wołam, trzymając się tej jednej nadziei. Jak mam powiedzieć Lo?
Taka informacja zepchnie go z klifu, od którego odciągam go od paru miesięcy.

- Umówię ci wizytę, żebyśmy wiedziały na pewno – mówi.

Przytakuję i kieruję spojrzenie na blat, gdzie leży jej test. Ona wpatruje się w podłogę
zbyt przerażona, żeby stawić czoła własnemu przeznaczeniu. Więc robię to za nią,
podchodząc do patyczka.

Dwa paski.

Tak jak u mnie.

Potrząsam głową, ciężar unosi się z mojej piersi na jedną myśl.

- Te testy muszą być zepsute, Rose. Jakie istnieje prawdopodobieństwo, że obie


zaszłyśmy w ciążę w tym samym czasie? – Wszystko jest nie tak. Nie jesteśmy w ciąży.

- Najwyraźniej nie niemożliwe – odpiera, a ciało ma sztywne, jak deska. – Sobie także
umówię wizytę.

Wypuszczam kolejny oddech, tym razem drży mi broda.

- Nie mogę powiedzieć Lo – uświadamiam sobie. Nawet jeśli to prawda, to i tak nie
wiem czy mogę mu powiedzieć od razu. To go zmiażdży. Nie chcę sprawiać mu żadnego
bólu.

- Wiem – odpiera. – Ja nie powiem Connorowi.

Otwieram szeroko usta.

- Co? – On chce dzieci. Są małżeństwem od ponad roku i wiele razem przeszli bez
żadnych znaków rozstania. Dzierżą siłę wszechświata, do której mają dostęp jedynie
kujonowate gwiazdy. Jestem tego pewna.

Galaktyka jest po ich stronie.

- Będzie szczęśliwy. – Wymawia to słowo, jakby było obrzydliwe. – A ja chcę


przetrawiać okropność tej sytuacji tak długo, jak to możliwe bez jego chełpienia się i
szczerzenia. – Unosi brodę, jakby to była deklaracja. – Jeżeli naprawdę jest tak bystry, za
jakiego się uważa, to sam się domyśli.

Zastanawiam się czy naprawdę chce przez jakiś czas udawać, że to się nie dzieje
naprawdę. To dziwne, ale Connorowi pewnie spodoba się to wyzwanie. Jednakże może to nie
jest takie dziwne. To Connor Cobalt.

Rose bada przez chwilę mój stan psychiczny, skupiając na mnie swoje zmartwienie.

- Pomożemy sobie nawzajem – mówi. – I nie powiemy nikomu innemu, dopóki nie
będziesz gotowa porozmawiać z Lo.

302 | S t r o n a
Thrive

- Jeżeli jestem w ciąży – mówię, ale wodospad znowu zaczął spływać mi po twarzy. Rose
ma zwykle rację. To ona jest tą mądrą, zatem fakt, iż nawet nie bierze pod uwagę pomyłki w
teście sprawia, że staje się to o wiele bardziej realne.

Odrywa kawałek papieru toaletowego i podaje mi.

Wycieram oczy, zdając sobie sprawę, że jeśli mamy mieć jakąkolwiek szansę w
trzymaniu tego w sekrecie, to nie mogę opuścić łazienki zestresowana i zdenerwowana.
Pociągam nosem.

- Jestem przy tobie – mówi tym lodowatym głosem Rose Calloway. O dziwo, stało się to
więcej niż pocieszające. – Nie zawiedziemy się.

Potakuję. Ostatecznie muszę czynić to, co najlepsze dla Lo. Nawet jeśli to boli.

303 | S t r o n a
Thrive

{51}
2 lata: 01 miesiąc

Wrzesień

Loren Hale
- Gdzie Daisy? – pyta Rose, wchodząc dumnie do kuchni razem z Lily po tym, jak spędziły
jakieś piętnaście minut razem w łazience. Connor ma rację. Nie powinienem kwestionować
takich rzeczy. To przecież Rose. Mogła wypytywać Lily o seks, po prostu nadmiernie
przejęta.

Connor wrzuca do miski bekon. Śniadanie na kolację, to wybór Daisy na jej przyjęcie
pożegnalne.

- W garażu – odpowiada. – Ryke poszedł sprawdzić, co robi.

Przyglądam się podchodzącej Lily. Obrzuca mnie wolnym spojrzeniem, lądując na moim
kroczu. Nie sądzę, że zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Co sprawia, że się uśmiecham. Ona
zatrzymuje się jeden krok ode mnie, wahając.

Chrzanić to. Zahaczam palcami o pasek jej leginsów i przyciągam do swego torsu.
Wpada prosto na mnie, sapiąc cicho i kładzie ręce na moim brzuchu. Całuję ją w nos, a ona
się rumieni.

- Lo – szepcze, jej serce bije, jak szalone. Moje dopasowuje się do jej rytmu i całuję ją w
policzek. Oddycha głęboko, w jej oczach iskrzy żądza, ale także coś innego…

Odwraca ode mnie wzrok, skupiając się na Connorze i Rose, których dzielą dobre dwa
metry.

Rose ma skrzyżowane ramiona.

- Nie cierpię twojego uśmiechu.

- Kochasz mój uśmiech. Dlatego cię irytuje, kochanie.

- Twoja logika na opak nie przeszłaby chociaż pierwszej rundy w Quiz Bowl
Tournament.

On robi krok w jej stronę.

- Moja logika zapewniła zwycięstwo mojej drużynie w Quiz Bowl Tournament. Przez
cztery lata. Z rzędu.

Ona piorunuje go spojrzeniem.

304 | S t r o n a
Thrive

- Mam nadzieję, że dziś w nocy twój kot zadrapie ci twarz – odparowuje. Rose nawet
naśladuje ręką szpony.

Connor uśmiecha się, jakby powiedziała mu najlepszy komplement.

Opuszczam spojrzenie na Lily.

- Lil?

- Rozmawiałeś z Rykiem o randkowaniu? – pyta, unikając mojego droczenia, jakbym w


ogóle jej nie pocałował. Zwykle przynajmniej się uśmiechała.

- Ta… twierdzi, że nie jest z twoją siostrą. – Wszyscy spekulowaliśmy, że coś się dzieje
pomiędzy nim, a Daisy odkąd wprowadziła się do jego bloku. Od tamtej pory nie chodził z
ani jedną dziewczyną. Nawet daje kosza dziewczynom, kiedy próbują flirtować albo dać mu
swój numer. Dziwne.

- Może ma tajemniczą dziewczyną, którą nie jest Daisy – teoretyzuje Lily. On spędza z
Daisy prawie każdy dzień. Nawet Connor nie sądzi, że to możliwe.

- Nie wiem…

Lily niespokojnie pociera sobie ramię i podnosi nogę na moje biodro, bardziej z impulsu,
złego impulsu. Już teraz potrafię to rozróżnić.

- Nic ci nie jest, Lil? – pytam.

- Nie – mówi. Opuszcza nogę, przyłapując się na tym, co robi.

- Powiedziałabyś mi, gdybym za mocno na ciebie naciskał?

Szybko kiwa głową.

- Czuję się dobrze, serio. Troszkę… - Nachyla się i szepcze: - napalona. – Po czym znów
się rumieni, ale uśmiecha się nerwowo.

Wyginam usta w uśmiechu.

- Nie miałem pojęcia – mówię. – Później będziemy musieli coś z tym zrobić. – Całuję
kącik jej ust i Lily wygina ciało w moim kierunku. Kładę dłoń na jej lędźwiach, wsuwając
pod pasek jej…

- Loren – rzuca gniewnie Rose, całkowicie to rujnując.

Wzdycham w duchu i umieszczam pomiędzy nami dystans.

- No?

- Może nie będziesz obmacywał mojej siostry, kiedy znajduję się w tym samym pokoju?

Od razu powraca do mnie rozdrażnienie.

305 | S t r o n a
Thrive

- Może ty nie będziesz pieprzyć słownie swojego męża, kiedy jestem w tym samym
pokoju, dzięki? – Rzucam jej uśmiech.

Rose patrzy na mnie, jakbym oszalał.

- Nie wiem o czym mówisz.

Connor opiera się o blat kuchenny z narastającym uśmiechem, wrzucając sobie do ust
winogrona. Ta, nawet podczas jedzenia uśmiecha się szeroko.

- Nie cierpię twojego uśmiechu – naśladuję ją wysokim tonem. – Twoja logika na opak
nie przeszłaby… nieważne. – Nie potrafię dobrze jej naśladować. Zbywam ją machnięciem
ręki i kieruję się do drzwi. I tak muszę iść po brata i Daisy. Jedzenie jest gotowe.

Gdy otwieram drzwi, słyszę w tle głos Rose.

- Nie flirtowałam z tobą, Richard.

Praktycznie czuję uśmiech rozjaśniający mu całą twarz.

- Ej – wołam, wchodząc do garażu i zamykając za sobą drzwi. – Kolacja jest… - Moja


twarz pochmurnieje, maluje się na niej seria uczuć.

Ryke i Daisy siedzą razem na motocyklu, ona oplata go nogami w pasie, niemal
całkowicie leżąc na puszce gazu przy kierownicy. On przyciska do niej ciało, nie ma
pomiędzy nimi centymetra przestrzeni. Daleko temu do niewinności.

Najgorsze w tym wszystkim: kilka minut temu Ryke powiedział mi, że nic się nie dzieje.
Nie pojmuję. Nie rozumiem, kurwa, dlaczego musi mnie okłamywać. Pytam go czy coś do
niej czuje. On twierdzi, że nie. Pytam go czy się pieprzą. On twierdzi, że nie. Pytam go o
cokolwiek, a on podaje odpowiedzi, które sądzi, że chcę usłyszeć. Stąpa wokół mnie na
palcach, a ja potrzebuję tylko jebanej prawdy.

Każdego dnia czuję, że cholernie wariuję.

Uderza we mnie gniew. Okłada mnie z wielu miejsc. Nie potrafię go zatrzymać. Ryke
schodzi z motocykla, zachowując się całkowicie bez skruchy. Daisy podąża za nim i kiedy
oboje stoją już na betonie, wybucham.

- Przeszkodziłem w czymś? – pytam mojego brata.

- Nie – odpowiada Ryke. – Tylko rozmawialiśmy.

Potakuję kilka razy głową. Istnieją obawy tak głębokie, że ledwo mogę ich tknąć.
Mógłby zrobić Daisy w chuja. Złamać jej serce. Mógłby mnie zdradzić. I złamać moje serce.
Potrzebuję, żeby coś mi dał. Powiedział, że ją kocha. Powiedział, że to jest coś więcej niż
sądzę. Cokolwiek może odpędzić te wątpliwości.

Pytam:

306 | S t r o n a
Thrive

- Jeśli tylko rozmawialiście, to dlaczego oplatała cię nogami w pasie?

- Lo – wtrąca Daisy. Ryke podnosi rękę, bezgłośnie każąc jej się nie wtrącać.

- Jesteśmy przyjaciółmi – mówi mi Ryke.

Tylko tyle mi daje: Jesteśmy przyjaciółmi. Potrząsam głową.

- Przyjaciele nie robią takich rzeczy. – Wskazuję na Ducati, na którym dopiero co razem
siedzieli.

Ryke ściska nasadę nosa, jego żuchwa twardnieje.

- Co chcesz ode mnie usłyszeć, do cholery?

Cokolwiek.

- Że to co zobaczyłem było błędem! – krzyczę.

Zaciska usta. Po prostu się na mnie patrzy. Chcę go teraz walnąć. Może wtedy wyzna mi
prawdę.

- To był błąd – odzywa się Daisy. – Chciałam zobaczyć, jakby to było jechać tyłem na
motocyklu. Potrzebowałam jego pomocy.

Spoglądam pomiędzy nimi. Czy ona jest poważna?

- Tylko na takie kłamstwo cię stać?

Uśmiecha się.

- Właściwie to prawda.

- To nie jest pieprzony żart, Daisy. On jest siedem lat starszy. Był z większą liczbą
dziewczyn niż masz pewnie tego świadomość. – Nie chcę wprowadzać do jej życia osoby,
która po prostu ją przeleci i zostawi. Nie mogę tego znieść.

- Nie – odpiera - zdaję sobie sprawę, że sypiał z wieloma kobietami, ale w wieku
dwudziestu pięć lat pewnie także sięgnęłabym takiej liczby.

Krzywię się. Czasami sądzę, że udaje „taką starą i doświadczoną”, żeby zaimponować
mojemu bratu.

- Jestem teraz w alternatywnym wszechświecie.

- Serio? – Daisy uśmiecha się krzywo, promieniejąc na całej twarzy. To mi przypomina,


że wciąż jest młoda i może zdoła uciec od tego wszystkiego. Pragnę dla niej czegoś lepszego
od mojego brata. Ma okazję zostawić za sobą Filadelfię, chodzić z facetem bez tak wielkiego
bagażu. Może być cholernie wolna. – Super – kiwa głową. - Czy tam jest fajniej? Chyba tak.
– Obraca się do Ryke’a. – Jak myślisz?

307 | S t r o n a
Thrive

On nie odrywa ode mnie spojrzenia.

- Uspokój się. – A potem: – Lo…

- Nie jesteś dla niej dość dobry – przerywam. – Wiesz o tym, prawda?

Ryke’owi drgają mięśnie, jest równie spięty, co ja.

- Zależy mi na Daisy równie mocno, co tobie, jeśli nie bardziej, więc nie musisz udawać
przy mnie takiego nadopiekuńczego.

Chcę w to wierzyć. Tak bardzo mocno tego chcę. Lecz część mnie, której najbardziej
nienawidzę nigdy nie zdoła uwierzyć.

- Muszę, jeśli ją pieprzysz – odpieram.

- Nie pieprzymy się! – krzyczy.

Drzwi się otwierają i do garażu wchodzą Connor, Rose i Lily.

Lily staje przy mnie, marszcząc czoło.

- Co się dzieje? – szepcze.

- Przyłapałem ich na pieprzeniu się na jej motocyklu. – Dosłownie mówię tak z czystej
złośliwości.

Ryke jęczy.

- Daj spokój! Oboje siedzieliśmy na motocyklu w pełni ubrani. Nigdy nie uprawialiśmy
seksu! – Potrząsa głową. – Ile razy muszę to mówić? – Nie wiem. Nie wiem, jak ci dać
cholerną przerwę, kiedy ja takiej nie dostaję. To najokrutniejsza część mojej duszy. - Wiecie
co – mówi - równie dobrze możemy się ze sobą przespać, jeśli wszyscy i tak myślicie, że
zrobiliśmy to już tysiąc razy.

- Ej, ej. – Krzywię się i podnoszę ręce. – Nie potrafię znieść myśli, że zrobilibyście to
choć raz. Więc, proszę, oszczędź mi przeklęty obrazek, w którym dzieje się to tysiąc razy.

- Przestańcie na chwilę, oboje – wtrąca Connor, schodząc po schodkach prowadzących


do garażu. Staje pomiędzy nami. – Przesadzacie.

Zapewne. Ale czasami dobrze jest zobaczyć gniew w oczach mojego brata. Jakbyśmy
byli sobie równi. Zdaję sobie sprawę, że to chore.

- Nie lubię być oskarżany o rzeczy, których nie zrobiłem, kurwa – warczy Ryke.

To mnie po prostu dobija.

- Ta? A jak myślisz, jak czuje się tata?! – Nie potrafię się pohamować. W garażu zapada
martwa cisza, mój wrogi głos odbija się echem od ścian. Ani razu nie naciskałem Ryke’a,
żeby wydał oświadczenie. I nie zrobię tego.

308 | S t r o n a
Thrive

Lecz kolejny dzień, w którym milczy oznacza kolejny dzień, kiedy walczę z tym
samotnie. Musi tylko porozmawiać z prasą. I tyle. Jeżeli nie może poręczyć za naszego tatę,
to dlaczego nie może przynajmniej poręczyć za mnie? No nie jestem najwspanialszą osobą do
towarzystwa, ale trwał przy moim boku od trzech, przeklętych lat. To musi się liczyć.

Przełykam ślinę, zdając sobie sprawę, że nic nie powie na ten temat. Nie mogę zmusić go
do mówienia. To za wielka sprawa.

- Ona ma osiemnaście lat – mówię do niego, wracając do poprzedniego tematu.

- Znowu zaczynamy. – Ryke podnosi ramiona. – No to, kurwa, posłuchajmy, Lo. Ona ma
osiemnaście lat. Jest jak twoja młodsza siostra. Jej mama mnie nie cierpi. Wiem. Wiem.
Kurwa, wiem.

Elektryzuje mnie ból. Przykro mi. Ale czy na pewno? Czuję się, jak gnojek. Lily
obejmuje mnie w pasie i powoli rozluźniam ramiona. Wypuszczam oddech.

Ale to nie koniec. Zawsze byłem karabinem maszynowym, zawsze miałem gotowy
pocisk. Przez większość czasu czekam, aż odbije się rykoszetem. I nareszcie trafi we mnie.

309 | S t r o n a
Thrive

{52}
2 lata: 01 miesiąc

Wrzesień

Lily Calloway
Przechodzę obok kuchni, skupiając uwagę na salonie i pilocie. Nie na Lorenie Hale’u, który
zamyka lodówkę, trzymając w dłoni butelkę wody. Nie spojrzę na cudowną strukturę jego
twarzy, te ostre niczym lód kości policzkowe czy różowe wargi, które robią seksownego
dziubka, kiedy patrzy wściekle. Albo w intensywne, bursztynowe oczy, które zawsze patrzą
we mnie.

Jesteśmy tylko ja i pilot.

Który znajduje się na kanapie.

- Hej – woła za mną Lo.

- Hej, ty – odpieram, nie zwalniając. Witaj, pilocie. Podchodzę do kanapy i nim zdążę
usiąść, Lo podbiega, żeby mnie złapać. W ciągu sekundy chwyta mnie za biceps,
zatrzymując. Na mojej twarzy pokazuje się zaskoczenie. – Masz refleks Petera Parkera?
Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ugryzł cię radioaktywny pająk?

Lo nie śmieje się ani nie zwraca uwagi na mój żart.

- Dlaczego zachowujesz się tak dziwnie?

- Jak dziwnie? – Mój żołądek wykonuje nerwowy taniec, z którym potrafią się utożsamić
jedynie gimnazjaliści.

- Unikasz mnie.

Okej. Ma rację. W drodze do lekarza z Rose złapałyśmy wielkiego kapcia, co było bardzo
złym znakiem, miałyśmy przerąbane od samego początku. Więc kiedy lekarz powiedział nam
obu jest pani w ciąży, to pogodziłam się z faktem, że to naprawdę kosmiczna
niesprawiedliwość.

I że lepiej muszę wziąć się w garść, żeby wiadomości nie dotarły do Lo. Rose jest dwa
tygodnie dalej ode mnie, więc pewnie będzie musiała ogłosić swoją ciążę przede mną. Ale ja
muszę zaczekać na najlepszy moment, idealną porę, kiedy Lo będzie w lepszym miejscu.
Mam nadzieję, że nadejdzie ona zanim urośnie mi brzuszek. Musi.

- Lily – burczy, machając mi ręką przed twarzą. – Jesteś ze mną?

Ukrywanie tego przed Lo jest jak noszenie ze sobą granatu i brak wiedzy o tym, kiedy
wybuchnie.

310 | S t r o n a
Thrive

- Nie unikam cię – mówię szybko.

- Właśnie mnie ominęłaś – zaprzecza – a wczoraj nie zaczekałaś nawet, żeby wziąć ze
mną prysznic. – Seks pod prysznicem. Ominęłam seks pod prysznicem. To musiała być
wielka, czerwona flaga. Lo marszczy brwi, a przez jego twarz przebiega zranienie. – Zrobiłem
coś? Jesteś na mnie zła?

- Nie – odpieram, czując nóż wbijający się pomiędzy żebra. – Po prostu chciałam
wytrzymać dłużej bez tak częstego seksu. Wiesz, zobaczyć czy dam radę. Coś w stylu
osobistego celu.

Jego mięśnie natychmiast się rozluźniają.

- Możesz mnie powiadamiać, kiedy planujesz te osobiste cele?

Potakuję.

- Dobre wieści – mówię, stając na palcach i zarzucam mu ręce na szyję – ukończyłam cel.

Uśmiecha się i opuszcza dłonie na moje pośladki, ściskając i budując silny nacisk niczym
erotyczny magik. Prowadzi mnie tyłem do kanapy i kładę się na poduszkach, pilot wbija mi
się w łopatkę. Zrzucam go na podłogę i czuję zniżający się na mnie ciężar umięśnionego ciała
Lo.

Odgłos urywa mi się w gardle i serce przyspiesza, jestem całkowicie oczarowana jego
ustami. Staram się podnieść, żeby ich dotknąć, ale kładzie dłoń na mojej klatce piersiowej,
przypierając do kanapy.

- Nie podoba mi się ta zabawa – mówię mu.

Opiera kolana po obu stronach moich bioder, siedząc na mnie okrakiem i czyniąc prawie
niemożliwym zsunięcie się z kanapy albo zdobycie długiego, namiętnego pocałunku.

- Nie podoba? – Unosi brwi i jego dłoń znika pod moją cienką, bawełnianą koszulką.
Sunie nią po mojej skórze, droczy się ze mną. Zalewa mnie fala żądzy.

- Tak – dyszę. Tak? Czy to była właściwa odpowiedź?

- Wygląda na to, że tu utknęłaś – mówi.

Tak. Staram się skupić, ale ta ręka przesuwa się po brzuchu w tak wolnym, odurzającym
tempie.

- Zero całowania? – szepczę.

Pochyla się i muska wargami podstawę mojej szyi, łaskocze mnie nosem. Wydaję cichy
okrzyk, te doznania palą mnie i wibrują całym ciałem. Przejeżdża językiem po mojej miękkiej
skórze i dygoczę, cała pod nim drżę.

311 | S t r o n a
Thrive

Niesprawiedliwe. To takie niesprawiedliwe. Już po mnie. Wypuszczam ochrypły oddech


i wsadzam pomiędzy nas ramię, żeby móc położyć rękę na wierzchu jego spodni. Gdy
zaczynam go masować, ten jęczy w moją szyję.

Ha! Posuwam się krok dalej i wsuwam dłoń pod gumkę jego dresów, ale dotykam
obcisłych, elastycznych spodenek, coś takiego nosi większość facetów, by utrzymać swój
sprzęt w miejscu, kiedy trenują. Bardzo cienki materiał rozdziela moją dłoń od jego penisa.

Lo porusza miednicą, ssąc delikatnie skórę mojej szyi i na krótką chwilę przysuwa usta
do moich warg, atakując mnie z gorączkowym głodem. Tak. Boże, tak.

Zamiast poruszyć ręką, pozwalam, żeby ocierał się o mnie ciałem. Mam obolałe i
spuchnięte wargi, a majtki zaczynają przemakać. Kiedy czuję, że mu staje, wydaję ostry
oddech i próbuję wsunąć palce pod jego spodenki.

Lecz nakrywa ręką moją dłoń, bezgłośnie każąc zostawić ją tam, gdzie jest.

Jego pocałunki zwalniają i co kilka chwil wsuwa język do moich ust, to najlepsze
francuskie pocałunki na całym świecie. Chyba mogłabym to robić wiecznie. No, może nie
wiecznie. Prędzej czy później potrzebuję orgazmu, lecz nasza gra wstępna nigdy nie była
lepsza. Teraz delektuję się tym, co jest przed. Każdy moment ma znaczenie. Nie chodzi tylko
o szczytowanie.

Choć coś twardego, naprawdę twardego, co znalazłoby się wewnątrz mnie byłoby wprost
idealne.

- Hej, kurwa, złaźcie z siebie. – Głos Ryke’a wybudza mnie z rozkosznych myśli.
Poduszka uderza mnie w bok.

Lo podpiera się na ramieniu, odrywając ode mnie usta i dokładnie ukazując, gdzie
powędrowała moja ręka. Do spodenek Lo. Dotyka jego penisa.

Powinnam spojrzeć? No dobra. Patrzę na Ryke’a, który stoi nad kanapą. Na moich
łokciach występuje czerwona wysypka. Ryke splata ramiona z mrocznym, oskarżycielskim
wyrazem twarzy.

- Kanapa jest w miejscu publicznym.

- Nie pieprzyliśmy się – odpiera Lo z półuśmiechem. – Dzięki za troskę, brachu. –


Pomaga mi w wyciągnięciu ze spodenek mojej ręki, ponieważ zamarłam zażenowana.

- Dziesięć minut później moglibyście się pieprzyć – zauważa. – Naprawdę chcę już,
kurwa, iść. Pewnie już są pozajmowane wszystkie stanowiska do podnoszenia ciężarów, więc
możesz się pospieszyć?

- Ta, daj mi dziesięć minut.

- Nie z nią – mówi. – Jest środek popołudnia. – Cholera.

312 | S t r o n a
Thrive

Lo drży szczęka i wstaje z kanapy.

- Dziesięć minut w samotności, kumam.

Zasłaniam dłońmi gorącą twarz, patrząc przez szparki pomiędzy palcami. Nie mogę się
dotknąć. Dla innych ludzi to nie jest tak niebezpieczne. Dla mnie może to wywołać moje
przymusy. Tracenie myśli i czasu na porno oraz masturbację – nie znowu. Nie chcę cofnąć się
w leczeniu, zwłaszcza kiedy tyka we mnie dziecko.

Po prostu potrzebuję… zapomnieć o pulsowaniu pomiędzy udami. Nie myśl o tym, jak to
jest szczytować, Lily. Myśl o paskudztwach. Nieatrakcyjnych rzeczach. Patrzę przelotnie na
Ryke’a, jego gniewną, nieogoloną twarz i ogólną ponurość. To prawie zabija moje
podniecenie. Prawie.

Lo zatrzymuje się przy kanapie i opuszcza na mnie wzrok.

- Dojdziesz tam z nami, Lil.

- Nienienie – mówię. – Dojdę z tobą, nie z nim. – Celuję palcem w Ryke’a, tym samym
niszcząc sobie tarczę twarzy.

Ryke jęczy. – Serio, Calloway?

- Nie w tym sensie, Lil – mówi Lo z leciutkim uśmiechem, sprawiając, że czuję się mniej
jak oszalały z seksu dziwak. Szturcha mnie kolanem. – Na siłownię, okej?

Potakuję, czując nerwowy trzepot w brzuchu. Wytrzymam. Uświadamiam sobie, że


skrzyżowałam nogi. Nadal pragnę czegoś bardzo, bardzo twardego. Nie myśl o tym. Racja.
Nieatrakcyjne rzeczy. Ryke Meadows. Ryke Meadows.

Wypuszczam oddech.

- Nie zostawiaj jej – mówi Lo do Ryke’a. To nie pytanie.

Jego strach pozostaje ze mną długo po jego wyjściu, jak burza piaskowa, którą za sobą
zostawił. Chyba nic mi nie jest. Jestem mokra, napalona, ale dam radę zaczekać do wieczora.
Zero porno i dotykania. I tak tego nie chcę. Loren Hale to moje jedyne prawdziwe pragnienie.

Mija parę sekund, niepokoi mnie bezgłośna niezręczność w pokoju. Wciąż leżę na
kanapie, obecnie boję się rozpleść nogi.

- Możesz coś mówić? – pytam, kusi mnie zakopanie się w tej kanapie niczym golec
piaskowy i nigdy nie ujrzenie światła dziennego.

- Jasne – mówi szorstko, przez co troszeczkę boję się następnych słów. – Powinniśmy
pogadać o tym, jak to muszę czekać, aż twój chłopak skończy walić sobie konia zanim
pójdziemy na siłownię.

Krzywię się i zabieram drugą rękę z twarzy.

313 | S t r o n a
Thrive

- Nie zraża cię świadomość, iż mówisz o waleniu konia swojego brata?

Przewraca oczami i rzuca we mnie kolejną poduszką. To naprawdę irytujące. Zabija


nastrój. Rozweselam się. To działa i nie sądzę nawet, że Ryke zamierzał być moim
odpychaczem seksu.

- Kto zaczął? – Wskazuje na kanapę. – Ty czy on?

- Razem – odpieram obronnie.

Otwiera usta i szybko je zamyka, jakby próbował dobrać odpowiednie słowa. To nie
zdarza się często. Ryke mówi do mnie to, co przyjdzie mu na myśl. W końcu pyta:

- Wszystko w porządku?

Rozchylam usta tak zszokowana, że nie potrafię nic odpowiedzieć.

- Nie wyglądaj na tak cholernie zaskoczoną – mówi. – Zależy mi na tobie. Po prostu…


Lo był w złym miejscu. Przez jakiś czas całą swą troskę kierowałem na niego.

- Ja też. – Powoli siadam i przytulam do piersi jedną z poduszek, mogę nawet usiąść po
turecku. Nie jest tak źle. – Naprawdę się o niego martwię. – Milknę, zbierając myśli. –
Powiedział, że wybiera się na zachód razem z tobą i Connorem zamiast jechać na odwyk. –
Gdy wypowiedział te słowa, rozbeczałam się. Ilekroć jesteśmy rozdzielani czuję się, jakby
ktoś wyrwał mi część osobowości, ale tym razem łzy pojawiły się bardziej z szoku całą tą
sytuacją. Im dłużej siedzieliśmy i rozmawialiśmy, tym bardziej stawało się to właściwe.

Mam nadzieję, że kiedy wróci będzie w o wiele lepszym miejscu, na tyle by znieść
więcej nowości. Nie mam pewności czy utrzymanie tego sekretu będzie łatwiejsze czy
trudniejsze podczas jego nieobecności.

- Nie uważałam, żeby odwyk był mądrym wyborem – mówi Ryke. – Nie przy tej prasie.
Nie sądzę, żeby poradził sobie z większą uwagą mediów.

- Wiem – mówię, przypominając sobie wszystkie nagłówki na temat jego wizyty w


szpitalu. Jest wystarczająco źle, że przerwał abstynencję i tam wylądował, ale żeby wiedział o
tym cały naród? To dziesięć razy gorsze. Utrudniło mu to leczenie i to był jeden z powodów
jego późniejszego, ponownego wypicia. Sam mi tak powiedział. – Dziękuję za to. – Patrzę na
Ryke’a. – Za zaoferowanie alternatywy.

Wzrusza ramionami, jakby to nie było nic takiego. Ale jest wręcz przeciwnie. Widziałam
ulgę w oczach Lo, kiedy opowiedział mi o tym pseudo odwyku z dala od kamer i prasy.

Ryke zajmuje miejsce przy moich stopach i przeczesuje sobie ciemnobrązowe włosy.

- Brakuje ci publicznego seksu czy coś?

- Co? – Ściągam brwi na taką szybką zmianę tematu i napinam się na obecny.

314 | S t r o n a
Thrive

- Praktycznie pieprzyliście się w salonie – mówi, patrząc mi w oczy. Co sprawia, że


skrępowanie wzrasta o jakieś dziesięć stopni. – Czy to dlatego, że za tym tęsknisz? Chodzi mi
o seks w miejscu publicznym.

Czasami zapominam, że Ryke’a nie krępuje większość rzeczy.

- Ta… bardzo mi go brakuje – kłamię. Prawda: Lo i ja uprawialiśmy seks w basenie kilka


tygodni temu, kiedy Connor i Rose spędzali długi weekend w Londynie.

- Wiesz, że nie powinnaś się wstydzić, że to lubisz. To nic złego – mówi. To


zdecydowanie plan Ryke’a Meadowsa na sprawienie, bym czuła się komfortowo.

Czuję żar w policzkach. Połowicznie jestem zawstydzona, a połowicznie przestraszona.


Nie chcę, żeby w taki sposób Ryke dowiedział się o moim sekrecie związanym z „ekstra
seksem”. Może dowiedzieć się w ten sam sposób, co Rose, kiedy w końcu powiem mu o
ciąży.

- Nie, żeby czyniło to ze mnie seksoholika – oświadcza – ale wolę uprawiać seks w
miejscach poza łóżkiem.

Rozbudzam się z większym zainteresowaniem. Wiedziałam. Wszystkie te łazienkowe


przerwy z Melissą podczas wycieczki do Cancun kilka lat temu nagle nabrały więcej sensu.
Robił to nawet w samolocie. Bardzo rzadko zdarza mi się znaleźć kogoś, kto lubi takie
rzeczy. Może dlatego, że nieczęsto mówię o seksie.

- Na przykład gdzie? – pytam.

- Wszędzie się pieprzyłem – odpowiada rozmownie. Muszę przyznać, iż posiada dar


rozmawiania bez oporów i wstydu. Jakby wcale nie wstydził się tego, kim jest.

Szkoda, że nie potrafię być taka wobec seksu. Ale sądzę, że jest trochę inaczej, kiedy jest
się dziewczyną.

- Plaża – wylicza.

Potrząsam głową.

- Piasek jest złośliwy.

- Ale wcześnie rano jest cholernie pięknie.

Nie potrafię przypomnieć sobie, żebym spała z kimś na plaży o poranku.


Najprawdopodobniej w nocy.

- Łazienki – ciągnie.

- Nawet te brudne? – pytam.

Wzrusza ramionami.

315 | S t r o n a
Thrive

- Szczerze to nie zwracam na to uwagi. – Po chwili dodaje: - Parki, windy, pola golfowe,
szatnie, las… uwielbiam las.

- Uprawiałeś seks w swoim liceum? – pytam.

Potakuje.

- Pod trybunami, jakie to oklepane.

Uśmiecham się.

- Ja też.

Podnosi swoją butelkę wody w toaście.

- Kiedyś przespaliśmy się z Lo w kinie – opowiadam. – Wykupił wszystkie bilety,


żebyśmy mogli to zrobić.

Ryke unosi brwi.

- Przypuszczam, że przed twoim leczeniem.

Kiwam głową. To było w okresie, kiedy zadowalał wszystkie moje pragnienia, co


zamieniło się w wielką fabrykę nakręcania. Ale fajnie było, nie mogę zaprzeczyć. Chociaż
uprawiamy seks w miejscach publicznych, to wątpię, żeby Lo jeszcze raz miał wykupić kino.
Niektóre rzeczy to przesada.

- Raz przeleciałem cygankę na takim karnawale – mówi, kładąc ramię na oparciu kanapy
– tuż pod jej stolikiem. Przewróciliśmy jej kryształową kulę. – Uśmiecha się na to
wspomnienie, jakby było przyjemne. Jakby całe wydarzenie było dla niego czymś więcej niż
samym orgazmem. Nigdy nie widziałam tak seksu. Nie szukałam dzikich miejsc do
pieprzenia. W tamtym czasie były po prostu dogodne, dawały mi to, czego pragnęłam.

- Zrobiłam to na karnawale, w parku rozrywki albo… nieważne – rzucam. – Ale na


diabelskim młynie.

- Kiedy się poruszał? – pyta zdziwiony.

- Ta, to znaczy on nie wytrwał długo. – Ściska mnie w gardle i staram się nie myśleć o
brudnych szczegółach.

Ryke’owi lekko rzednie mina. Może dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że nie mówię o
Lo. Testuję tę teorię, mówiąc:

- Zrobiłam to też z facetem poznanym w budce z watą cukrową. Tej samej nocy.

Przysuwa się do przodu, zabierając ramię z kanapy, otacza go mrok. Widzę, że próbuje
go odepchnąć, ale kiedy patrzę mu w oczy, dostrzegam w nich więcej zrozumienia, więcej
współczucia wobec mojego uzależnienia niż kiedykolwiek wcześniej.

316 | S t r o n a
Thrive

Ja i on. Nie jesteśmy tacy sami. Może sobie wspominać ze śmiechem wszystkie miejsca,
w których się pieprzył, opowiadając historyjki zawierające początki, środki i
satysfakcjonujące wyniki. Z orgazmami i bez wstydu. Moja przeszłość jest usłana bólem i
żalem. Wolałabym zostawić ją we mgle.

Miał rację. Nigdy nie dołączy do mojego klubu.

Jestem tylko ja.

Samotna.

Tak jak być powinno.

- Gotowi? – Głos Lo wybudza mnie z zadumy. Stoi w progu z mokrymi włosami i


zaostrzoną żuchwą. Obrzuca mnie spojrzeniem, oceniając mój stan. A potem kiwa mi głową,
jakby mówiąc nic ci nie jest. Podnoszę się i radośnie kieruję się do jego ramion.

Może nie jestem taka samotna.

317 | S t r o n a
Thrive

{53}
2 lata: 01 miesiąc

Wrzesień

Lily Calloway
Wylądowaliśmy. Lot był całkiem dobry, prawie bez turbulencji. – Lo

W ten weekend w Paryżu odbywa się Puchar Świata w Rugby. Okropne korki. – Lo

Daisy wygląda na wstrząśniętą. – Lo

Przeglądam stare wiadomości od Lo, czytam od nowa każde słowo. Jego podróż z bratem
i Connorem musiała obrać ogromny zakręt i zrobić przystanek u mojej młodszej siostry.

Miała jakiś lęk nocny… na pewno nie chcesz przyjechać? – Lo

Czy Rose się teraz wścieka? – Lo

Rose przechadza się przede mną, brutalnie uderzając palcami w ekran swojej komórki.
Wścieka, tak. Gotuje w furii, tak. Warczy i wygląda, jakby zamierzała rzucić telefonem przez
pokój.

- Connor nie chce zrobić jej zdjęcia i mi wysłać – mówi. – Jak mam sprawdzić czy Daisy
nic nie jest bez dowodu?

Opieram łokieć o blat kasy w Superheroes & Scones, sklep otwiera się za parę godzin.

- Zaufanie – mówię ze ściskiem w brzuchu. – Musimy wierzyć, że mówią nam o


wszystkim. – Znowu przeglądam swoje wiadomości, bezgłośnie przeklinając Lo za to, że
pisze tak krótkie wiadomości.

Powinnam skupić się na moim podręczniku z kursu Możliwości, Przyszłość i Finanse


Pochodne. Każda strona jest poznakowana jaskrawożółtym markerem, mam palce splamione
tym kolorem. Ale zdania rozmazują się w jedno, moje myśli znajdują się w Paryżu z facetami
i młodszą siostrą.

- Możemy tam jutro polecieć – sugeruję.

Lo zadzwonił, żeby powiadomić w większych szczegółach o tym, co się wydarzyło.


Daisy została wyrzucona z pokazu kilka minut przed wyjściem na wybieg i projektantka
zasadniczo zerwała z niej ciuchy. Przed wszystkimi znajdującymi się za sceną. Na jej miejscu
byłabym upokorzona, więc nie dziwię się, że była zdenerwowana. Ale jestem lekko
zszokowana, że postanowiła zadzwonić do Ryke’a i tylko Ryke’a po tym incydencie.

318 | S t r o n a
Thrive

Natychmiast chciał osobiście sprawdzić, co się z nią dzieje. A kiedy spędzali tam noc,
Daisy obudziła ich wrzaskiem, jakby ktoś ją mordował. Najwyraźniej „utknęła” w
koszmarze… czy coś w tym stylu.

Wciąż mam gęsią skórkę, kiedy sobie to wyobrażam. Lo rzekł:

- To było przerażające. – To było przerażające. Chcę wskoczyć do samolotu i przytulić


siostrę, a nie zostawiać jej z naszymi partnerami oraz Rykiem.

- Nie możemy jutro lecieć – odpowiada Rose, wciąż mrużąc oczy na telefon. – Nie zdasz
roku.

Po tak długim opóźnieniu niemal czuję szorstki papier mojego dyplomu, który znajduje
się tak blisko. Ale mam wielki egzamin, a jeżeli nie zrobię go na czas, to dostanę wielkie,
grube zero. Mój profesor powiedział:

- Możesz usprawiedliwić się jedynie zgonem w szpitalu. – Ten szczególny profesor nie
jest też przekonany do „wyjątkowego traktowania celebrytów”, więc muszę tam być.

Osobiście.

- Ty możesz polecieć – przypominam, już czując wyrzuty sumienia, że nie będę mogła
wspierać Daisy. Nie chcę zatrzymywać Rose.

Chowa komórkę do torebki i podchodzi do blatu. Czuję zapach kawy parzonej przez
jednego z pracowników.

- Nie zostawię cię – mówi. Domyślam się reszty: nie, kiedy jesteś w ciąży.

Posyłam jej słaby uśmiech.

Rose prostuje się.

- Gdzie masz swoje notatki? Przepytam cię.

Wyciągam je z plecaka leżącego przy stopach i podaję jej nieporządny stos.

Prycha.

- Connor to okropny korepetytor. Nie nauczył cię nawet, jak oznaczać je gumkami
recepturkami.

- Nauczył – mówię, chociaż sądziłam, że ta „pomocna wskazówka” była dość oczywista.


– Po prostu zawsze gubię te gumki. – Na blacie rozbrzmiewa mój tablet. Powierzono mi
internet, abym uczyła się na egzamin, ale mogłam ustawić sobie powiadomienia dla pewnych
zakładek na Tumblru.

Nie zaprzeczam.

Nadal mam lekką obsesję.

319 | S t r o n a
Thrive

Po prostu nie chcę kolejnej takiej niespodzianki, jak z tatą Lo. Poza tym czasami
obawiam się, że nasze ciąże ot tak pojawią się w sieci. Lo nie może dowiedzieć się w taki
sposób.

Przesuwając palcem po ekranie, włączam tablet i sprawdzam powiadomienie: 1 Nowe od


#Coballoway. Wchodzę w zakładkę i czerwienię się na widok gifa, w którym ręka Connora
ściska tyłek Rose, który jest już lekko zaczerwieniony. Szybko wychodzę ze strony. Nic nie
widziałam.

Rose kończy prostowanie mojego stosu kartek i rzuca mi spojrzenie.

- Dlaczego się rumienisz? – Żeby było jasne, czerwienię się ze wstydu, nie podniecenia.
Przenosi wzrok na tablet. – Lily, czy ty tam masz internet?

- Tylko troszeczkę – dukam.

- Okej – zabiera mi tablet – nie możesz mieć troszeczkę internetu. – Wchodzi w moje
ustawienia.

- To dla celów pracowniczych i, no wiesz, naukowych. – Uderzam markerem w


podręcznik dla większego nacisku.

- Trzymaj się swoich notatek.

Po prostu nie ufa mi tak bardzo od wizyty u lekarza. Chyba czeka, aż wrócę do starej,
destrukcyjnej, wypełnionej porno rutyny. Co jest dość zrozumiałe. Ale ona także jest w ciąży
i…

Otwieram szeroko oczy, kiedy moje myśli obierają niebezpieczny zakręt.

- Rose – szepczę, pochylając się – będziesz mogła uprawiać seks podczas ciąży? –
Marszczę brwi, myśląc mocniej. O mój Boże. – Czy ja będę mogła uprawiać seks, kiedy będę
naprawdę, naprawdę w ciąży? O mój Boże. A co będzie po porodzie? – Rzucam się po tablet.
Potrzebuję odpowiedzi. Odpowiedzi, które może mi dostarczyć światowa sieć.

- Lily – rzuca gniewnie Rose, unosząc tablet nad głową. Niech szlag weźmie jej szpilki. –
Uspokój się.

- Czy ty nie panikujesz? Tylko trochę. Choćby w duchu?

- W duchu przewracam na ciebie oczami – odparowuje.

Och.

- To są istotne pytania. – Wskazuję na nią. – Powinnaś być bardziej zmartwiona. To


znaczy ty i Connor robicie to tak… - urywam.

- No jak? – Jej palące spojrzenie przeszywa mnie na wskroś.

- Tak… szorstko i kręci was związywanie.

320 | S t r o n a
Thrive

- No i? – odpiera.

- Jak to jest? – pytam nagle.

Otwierają się drzwi pokoju socjalnego, zwracając naszą uwagę na dziewczynę bez
makijażu z prostymi, czarnymi włosami, wielkimi okularami w oprawkach i rumianymi
policzkami. Pokazuje nam znak Wolkanów, ściskając pod drugim ramieniem podkładkę. –
Żyjcie długo i pomyślnie. – Uśmiecha się i rzuca kolejne przywitanie po koreańsku.

Czy wspominałam już, że zakochałam się w naszej nowej kierowniczce sklepu? Ryke jej
nie dostanie.

Rose stuka paznokciami o blat, patrząc na stającą za nim Mayę Ahn. Wszystkie nasze
rozmowy na temat dzieci i seksu zniknęły przez zagrożenie podsłuchania. Najgorszy możliwy
scenariusz: wiadomości wyciekną do mediów zanim zdążymy powiedzieć Connorowi i Lo.
To koszmar diabelskich rozmiarów.

Milczenie się przeciąga i Maya odwraca się od ekspresu do kawy.

- Przeszkodziłam w czymś? – Poprawia sobie palcem okulary.

- Nie – mówię szybko. – Mówiłyśmy tylko o… implantach piersi. – OmójBoże.


Odchrząkuję. – Moje są trochę małe… - Właściwie nie mam problemu z piersiami, ale to
pierwsze, co wyskoczyło mi z buzi.

Rose gapi się na mnie, jakbym właśnie zakupiła sobie bilet w jedną stronę w szalonym
pociągu.

- A ja mówiłam Lily, że jej piersi są doskonałe w takim stanie.

Maya nie wygląda na przejętą tą rozmową.

- Jeśli tylko jesteś szczęśliwa z samą sobą, to nie ma znaczenia, jak wyglądasz, racja? –
Włącza ekspres, który gulgocze w odpowiedzi.

- Prawda – przytakuję. – Chyba pozostanę przy tych.

- Okej. – Rose zabiera z blatu torebkę i rusza w stronę drzwi. – Muszę iść do Calloway
Couture, żeby przygotować się na otwarcie. Chodź, Lily. Możesz uczyć się w moim pokoju
socjalnym.

- Ja też mam taki pokój. – Pokazuję tylne drzwi.

- Tak, ale moje kanapy są lepsze. – W jej oczach pojawia się ogień. Okej. Jeeezu.

- Do zobaczenia! – woła Maya, kiedy wychodzimy na zewnątrz. Uderza we mnie


podmuch wiatru i wypuszczam wielki oddech. Było blisko.

- Przynajmniej dowiemy się, jak bardzo jest godna zaufania – mówi Rose, gdy
przechodzimy przez ulicę. Ludzie stojący w kolejce do Superheroes & Scones wyciągają

321 | S t r o n a
Thrive

smartfony, aby pstryknąć nam zdjęcia. Jestem lekko zaskoczona, że nie pokazał się żaden
paparazzi.

- Dlaczego? – pytam. Rose otwiera drzwi swojego sklepu i zamykam je za sobą.

- Bo jeśli jutro na nagłówkach gazet będzie Lily Calloway robi sobie cycki, to możesz ją
zwolnić. – Milknie w namyśle. – W sumie to nie taki zły pomysł. Zarzuć kłamstwo swojemu
personelowi i zobacz czy nakarmią wiedzą prasę. Wyplew zdrajców. – Szczerzy się, jakby
znalazła nową taktykę dla własnego sklepu.

Mój telefon wibruje nim zdążę skomplementować jej diabelską strategię.

Tęsknię. – Lo

Biorę głęboki wdech i staram się nie liczyć dni, dopóki znowu go nie ujrzę.

322 | S t r o n a
Thrive

{54}
2 lata: 01 miesiąc

Wrzesień

Loren Hale
Loren, gdzie dotykał cię ojciec? Wciąż czuję żar fleszy, kiedy szliśmy ulicą Paryża i
bombardowali nas paparazzi tysiące mil od naszego domu. Spacerowaliśmy. Tylko
spacerowaliśmy. A zrobił się z tego koszmar.

Dlaczego twój brat nie złożył oświadczenia? Czy Ryke zna prawdę, Lorenie?

Siedzę na stołku w pubie, ściskając szklankę z ciemnym, zmieszanym napojem. Próbuję


skupić się na Pucharze Świata w Rugby odgrywającym się na każdym ekranie telewizora, ale
dziś nie potrafię zdystansować się od tych wszystkich pytań. Nieważne, jak bardzo próbuję.

Connor coś do mnie mówi, pomiędzy nami leży talerz frytek, ale gubię się w jego
słowach.

- Jak sobie chcesz – mruczę zgryźliwym i chłodnym głosem. Popijam drinka, po moim
gardle spływa gorzki posmak alkoholu. Zaczyna otumaniać mi głowę. Ale nie dość szybko.

Connor musi wiedzieć, iż zamówiłem Fizz i whisky, kiedy wyszedł na dwór, żeby
zadzwonić do Rose. Nie jest idiotą i choć jego nastawienie wcale się nie zmieniło, to znowu
wyszedł. Pewnie, żeby zadzwonić do mojego brata.

Lo, a co z Lily?!

Zgrzytam zębami. Moje oczy płoną, jakbym wtarł w nie sól. Piorunuję wzrokiem rzędy
butelek znajdujące się za barmanką. Nie chcę o tym myśleć.

Czy twój ojciec dotknął kiedykolwiek Lily?

Wypijam resztę drinka. Przywołuję barmankę, wskazując na szklankę. Ona kiwa


porozumiewawczo głową. Czy twoja dziewczyna była molestowana?

Gdzie dotykał ją twój ojciec?

Przestać.

Myśleć.

Dzisiaj.

To pierwszy dzień, kiedy w ogóle usłyszałem, żeby do tego bałaganu wmieszano imię
Lily. Chcę tylko, żeby wszyscy dostrzegli prawdę. By zdali sobie sprawę, ile krzywdy

323 | S t r o n a
Thrive

wyrządzają mojej rodzinie samym spekulowaniem. Zamiast tego każde kłamstwo staje się
większe. Nie wiem czy to się kiedykolwiek skończy.

Connor patrzy pomiędzy mną, a telewizorem, jedząc frytkę.

- Czy słyszałeś – odzywam się w końcu – że Sara Hale będzie miała wywiad w telewizji?
– To będzie jakiś przełomowy, wyjątkowy wywiad. – Zakopie mojego tatę. – A ja zostanę
pociągnięty razem z nim.

Barmanka przysuwa mi nową szklankę. Unika kontaktu wzrokowego, marszcząc ze


strachem czoło. Boi się mnie. Pewnie mam najbardziej mroczne spojrzenie, jakie posiadam –
jakbym siedział tu z nadzieją, iż świat spłonie razem ze mną.

Częściowo mam taką nadzieję. A potem biorę następny łyk, ledwo odczuwając
podchmielenie.

- Sara nie ma w tym żadnego zysku – mówi spokojnie Connor, jakby sprawa była
zamknięta.

- Nie wszyscy są tacy, jak ty – odparowuję złośliwie, ściskając zimną szklankę. –


Wszystkie czyny mamy Ryke’a brały się od tego, że nienawidzi Jonathana.

- Nie powiedziałem, że nie skłamie przed kamerami. Chodziło mi o to, że niczego nie
rozwiąże, jeśli tak zrobi. A więc ciesz się tym faktem, tak jak ja.

- Proszę bardzo, Connor, ciesz się. – Kwaśny posmak pali mnie w gardle. – Będziesz
jedyny.

- Przywykłem do bycia jedyną osobą, która myśli inteligentnie. Szczerze nie mogę
oczekiwać od wszystkich, by sięgali mojego poziomu.

Jego arogancja nie drażni mnie tak, jakbym się spodziewał. Może dlatego, że przyjmuje
moje obelgi i tworzy więcej własnych. To sprawia, że bycie dupkiem jest łatwiejsze. – Na
zdrowie – mówię, podnosząc szklankę i biorę długi łyk.

Drink nie jest tak ostry. Gdybym mógł, to wypiłbym czystą whisky.

W barze wybuchają przesadnie rozentuzjazmowane okrzyki przez mecz rugby.


Francuskie pogawędki wypełniają mały pub. Gdy hałas zaczyna cichnąć, czuję na barku rękę.

- Cześć – odzywa się Ryke.

Nie przestaję pić.

- Jak było na zakupach? – pyta niskim głosem przypominającym nadchodzące czarne


chmury przed ulewą.

- Nudno. – Zjadam frytkę i patrzę wściekle przed siebie, gotowy na jego przemowę: co
ty, kurwa, wyprawiasz? Jak mogłeś znowu przerwać abstynencję? Skończ z tym durnym,
jebanym gównem.

324 | S t r o n a
Thrive

Nie czuję, żeby to było durne. Jego nie muszą śledzić kamery i ludzie, którzy widzą
ofiarę przestępstwa, które nigdy nie miało miejsca. Czy on tego nie pojmuje, do cholery?

Zawsze będę Lorenem Halem: facetem, który był niewłaściwie dotykany przez ojca.

A teraz Lily…

Ryke przysuwa sobie pusty stołek pomiędzy Connora i mnie, i zaciskam zęby. Czekam,
aż Connor przysunie się z powrotem, ale on milczy.

Dobra.

Nieważne.

Ryke przywołuje barmankę i spinam mięśnie.

- Co panu podać? – pyta go.

- To samo, co on ma. – Wskazuje szklankę.

Żołądek opada mi do stóp i uświadamiam sobie jego głupi plan. Wszystko po to, żebym
przyznał na głos, że jestem pieprzonym idiotą. Jestem bękartem. Rozumiem! Wiem, kim
jestem i nie jest to nikt dobry. Opróżniam szklankę jednym duszkiem.

- Skończyłem. Chodźmy stąd. – Podnoszę się ze stołka. To się nie dzieje. Nie potrzebuję,
żeby to robił. Dlaczego choć raz nie może mi odpuścić? Ja potrzebuję po prostu odetchnąć.

Chwyta mnie za ramię.

- Siadaj. Chcę się napić, kurwa. – Dosłownie zmusza mnie, żebym wrócił na miejsce.

- Brzmisz jak tata, wiesz? – odpieram. Powiedz mu. Wypowiedz pieprzone słowa.
Wypiłem alkohol. Unoszą się w potarganej guli do mojego gardła. I wciąż je przełykam.

Barmanka zaczyna przyrządzać mu drinka, wrzucając lód do szklanki.

- Ryke – burczę, zmuszając go do spojrzenia na mnie. Na jego kości policzkowej tkwi


fioletowy siniak po tym, jak Daisy spoliczkowała go podczas lęku nocnego.

- Co? – Ma twardą szczękę. Jego oczy ani na chwilę nie łagodnieją. Przypomina mi
naszego tatę. A to jeszcze bardziej wszystko utrudnia. Jeszcze bardziej pogarsza.

Biorę spięty wdech, tlen nie dociera do płuc. Kątem oka dostrzegam, że barmanka
chwyta za whisky.

- Chodźmy.

- Mówiłem już, że chcę się napić.

Dlaczego on to robi? Ciągnę za kołnierz bluzki i odwracam się, opierając przedramiona


na zimnym barze. Ryke utrzymywał trzeźwość przez dziewięć lat.

325 | S t r o n a
Thrive

Dziewięć, przeklętych lat.

Dlaczego w ogóle bawiłby się z myślą o przerwaniu abstynencji? Dla mnie? Przewraca
mi się w żołądku, alkohol zaczyna przyprawiać mnie o mdłości.

- Dolać panu? – pyta mnie barmanka.

Potrząsam głową.

- Nie, wystarczy. – Nienawidzę go. Nienawidzę tego, że tak mocno na mnie naciska.
Nienawidzę tego, że nie chce zostawić mnie w spokoju. Nienawidzę tego, że oczekuje ode
mnie więcej niż mogę mu dać.

Spadam.

Opuszczają mnie wszystkie sentymenty.

- Na zdrowie. – Ryke podnosi szklankę, zatrzymując się na krótką sekundę, dając mi


wyjście. Nakłaniając mnie, żebym go powstrzymał.

Powstrzymaj go.

Powstrzymaj go.

Przykłada do ust brzeg szklanki.

Siedzę sztywno. Wrzeszczę na siebie, aby się ruszyć. Aby być cholernie przyzwoitym
człowiekiem. Żeby zasługiwać na to życie, które zostało mi podarowane. A jednak
przyglądam mu się, czując się martwy w środku.

Wypija alkohol.

I myślę sobie: teraz jesteśmy kwita.

Za lepsze życie. Za widzę o moim istnieniu od tak dawna i nic z tym nie zrobienie. Za nie
wstawienie się za mną w mediach i zakończenie tej męki.

Ta myśl wykrzywia moją twarz w brutalnym poczuciu winy.

Oblizuje usta z rozczarowaniem w oczach. Dlaczego on musi być tak cholernie dobry?

- Mam nadzieję, że ci się podobało – odzywa się gniewnie.

- Która część? – burczę impulsywnie. - Moje picie czy patrzenie jak ty to robisz?

Uderz mnie. Napina mięśnie, na jego szyi pulsuje żyła. I zamiast unieść pięść, on łapie za
szklankę, zamierzając wypić więcej.

Płuca mi eksplodują i szybko wyrywam mu ją z palców, oddając barmance.

- On już skończył. – Zaczynam zsuwać się ze stołka, mówiąc: - Jeżeli na trzeźwo jesteś
tak wielkim dupkiem, to nie mogę sobie wyobrazić jaki jesteś po pijaku.
326 | S t r o n a
Thrive

Łapie mnie za ramię nim zdążę odejść.

- Nie możesz tak robić. – Przestań. Gadać. – Masz do mnie dzwonić, kiedy chce ci się
pić. Mogłem cię od tego odwieść.

- Może nie chcę z tobą rozmawiać! – krzyczę. Schodzę ze stołka, a on podąża za mną,
przewyższając mnie o jeden cal. Stoimy twarzą w twarz. Obaj mamy miny tak mroczne, że
pomyśleć by można, iż jesteśmy śmiertelnymi wrogami, a nie braćmi.

Jest tyle rzeczy, których nie powiedział mi o swojej przeszłości. A ja wciąż chcę o tym
usłyszeć. Nigdy nie naciskam. Nie zrobiłbym mu czegoś takiego. Lecz im dłużej milczy, tym
trudniejsza staje się dla nas sytuacja. Natrafiliśmy na przeszkodę w naszej relacji i walę głową
o mur, kiedy on patrzy, jak się wykrwawiam.

- Więc zadzwoń do Lily – mówi – twojej cholernej narzeczonej, która byłaby


zrozpaczona, gdyby cię teraz zobaczyła. Kurwa, pomyślałeś o niej, kiedy się napiłeś? Wziąłeś
pod uwagę, jak ona się poczuje?

Nie. Nie mogę o niej myśleć, kiedy piję. To za bardzo boli.

- Mam dosyć tych bzdur – rzucam. Staram się od tego odejść.

On ściska mi ramię.

Puść mnie. Proszę.

- Nie możesz uciekać od cholernych problemów. Są przy tobie dwadzieścia cztery


godziny na dobę. Musisz sobie radzić.

- Nie gadaj o radzeniu sobie. Nawet nie chcesz odpisać tacie. Ignorujesz go, jakby był
martwy. – Kręcę głową. – Robisz mu to samo, co robiłeś mnie. Więc może przydasz się do
tego, co najlepiej ci wychodzi i będziesz udawał, że nie istnieję, kurwa.

Obserwuję ból malujący się na jego twarzy. Dźgnąłem go w jedyny sposób, jaki znałem,
a potem przepycham się obok niego.

Po prostu odchodzę.

Żałując, że nie jestem kimś innym.

327 | S t r o n a
Thrive

{55}
2 lata: 01 miesiąc

Wrzesień

Loren Hale
Na zewnątrz pubu Daisy wyje do gwiazd, stojąc na chodniku.

- Jesteśmy w świecie wysokich ludzi!

Mój brat zaczyna z nią rozmawiać. Uśmiecha się.

Przenoszę martwe spojrzenie na nocne niebo. Chcę cieszyć się tym, iż Daisy nie jest tak
ponura, jak przy naszym przyjeździe, choć wygląda krucho i pod oczami ma wory ze
zmęczenia. Ale śmieje się.

To dobrze.

Connor trzyma mnie za bark. Wydaje mi się, że jeśli zabierze rękę, to upadnę. Mówi coś,
ale ledwo przetrawiam te słowa.

Kibice przebrani w stroje paradują sobie po ulicy wśród zakorkowanych samochodów.


Mecz pewnie się już skończył.

Nie cierpię tego, co dziś zrobiłem.

Wraca to do mnie z dziesięć razy większą siłą. Żadna ilość alkoholu nie odrętwi tego
ataku. Przy krawężniku zaczyna wrzeszczeć dwóch facetów i kładę ręce na głowie.

- Lo – odzywa się cicho Connor.

Obracam się do niego, ale niespodziewanie staje przy nas Ryke. Connor robi krok do
tyłu, żebym mógł pomówić z bratem. Mój wzrok staje się zamglony od łez.

- Nie powinieneś był pić tej whisky – mówię, nie potrafiąc wydusić przeprosin.

Powiedz to.

Nie mogę. Zaciskam powieki.

- Jedna szklanka mnie, kurwa, nie uzależni, Lo.

Parskam słabym śmiechem.

- Szczęściarz z ciebie. – Krzywię się.

- Powinniśmy wracać do hotelu… - Nagle rzuca się do przodu, ktoś wpadł mu na plecy.
Ledwo zauważam dwóch okładających się napakowanych facetów.

328 | S t r o n a
Thrive

A wtem czuję uderzenie w skroń. Chwieję się na bok, niemal się przewracam, ocieram
się palcami o chodnik. Moje uszy przeszywają zatrwożone krzyki i w jednej chwili następuje
huragan ludzi, ramiona machają, popychają… ciała wpadają na siebie.

Moja panika wzrosła do całkiem nowego poziomu.

Koniec intensywnego meczu rugby zapoczątkował zamieszki. Ryke sięga do mojego


ramienia. Krótko patrzymy sobie w oczy, wymieniając się spojrzeniami nie zostawiaj mnie.

I kolejna pięść zadaje mi cios w twarz. Natychmiast narasta ból. Łapię go za bluzkę,
cokolwiek i uderzam w brzuch, żeby po prostu się ode mnie odczepił.

Gdy się obracam, Ryke jest ciągnięty do tyłu za skórzaną kurtkę. Próbuję do niego
podbiec, ale ktoś chwyta mnie za barki i mocno popycha na ziemię.

Czuję kopniaka w żebra i adrenalina zalewa intensywność bólu. Uderzam łokciami w


czyjeś łydki i próbuję wstać, ale jakiś but uderza mnie w głowę.

Kurwa. Widzę przed oczami czarne plamki.

- LOREN! – krzyczy Connor.

Krew kapie mi z nosa na usta. W buzi mam gorzki, żelazny posmak. Wrzaski. Nigdy się
nie kończą. Trzask szkła. Czuć żar płomieni, ale nie widzę skąd pochodzą.

To czysty chaos.

- LOREN!

Kolejny kopniak w brzuch i znowu padam na ręce. Wstawaj. Ty głupi bękarcie.


Odwzajemniam cios, trafiając w ciało. I podnoszę się na nogi w tym samym czasie, co
Connor dociera do mnie z nieczytelną miną, maskując niepokój. Ledwo ma siniaka na twarzy.

- Gdzie jest Ryke? – Głos mam pełen strachu. Rozglądam się wkoło. – Musimy
znaleźć… - Jezu. Chryste. Ktoś walnął mnie czymś w bok. Kaszlę szorstko, a Connor
zasadniczo prowadzi mnie z dala od tego wszystkiego.

- Zatrzymaj się – wyduszam, instynktownie podążając za nim. Trzymam się za żebra. –


Connor, zaczekaj! – krzyczę.

- Musimy iść – odpiera Connor, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, aby
przekazać, że musimy iść teraz.

- Tam jest Ryke! – wołam. Obracam się. Daisy. I staram się wybiec na ulicę, ale Connor
chwyta mnie w pasie, dwa cale wyższy. I silniejszy. Prawie na każdy sposób.

Zmusza mnie do powrotu na chodnik z dala od ulicy, gdzie wszyscy powariowali. W


oddali słychać syreny, które coraz bardziej się zbliżają.

- Musimy się stąd wydostać! – krzyczy na mnie Connor.

329 | S t r o n a
Thrive

- Nie mogę… - Nie mogę ich zostawić. Odwracam się z powrotem do Connora i
popycham go w pierś. – Zostawiłbyś ich?! – Łzy moczą mi policzki. Czuję się tak, jakbym
właśnie pogrzebał swojego brata. A Daisy zniknęła razem z nim.

- Nie – odpiera Connor, jego zwykle beznamiętna mina w końcu się łamie. –
Uratowałbym ciebie.

Dlaczego?

Potrząsam głową.

- On jest silny – przypomina mi. – Znajdzie Daisy i spotkamy się z nim.

On jest silny.

Trudno jest odmówić komuś takiemu, jak Connor. Czując jego rękę na plecach,
przepychamy się przez tłum i oddalamy od walki.

Oddalamy się od ludzi, którzy mają znaczenie.

***

Szliśmy przez dziesięć minut zanim weszliśmy do apteki. Prawie nie zwracam uwagi na
Connora, który znika w jakiejś alejce. Kasjer mówi coś do mnie po angielsku, na temat
zamieszek. Tak sądzę. Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale powietrze urywa się w moich
płucach. Nie mogę oddychać.

Próbuję wziąć oddech.

Nie mogę oddychać. Żaden siniak czy uraz nie równa się z agonią, która we mnie uderza.
Wychodzę na dwór, ze wszystkich stron otacza mnie zimna noc. I sapię ciężko, opierając ręce
na udach.

Wymiotuję na krawężnik.

W oddali wrzeszczą syreny policji i karetek.

Ocieram usta wierzchem dłoni, rozmazując krew z nosa.

- Lo – mówi Connor, pojawiając się na zewnątrz. Kładzie mi rękę na plecach. Jego


koszula jest rozdarta w kołnierzyku. – Chodź. – Prowadzi mnie wzdłuż chodnika. Trochę
czasu zajmuje nam znalezienie taksówki, ale kiedy tak się staje, obaj wsiadamy na tylne
siedzenie, korek jest okropny. Connor przekazuje kierowcy po francusku cel naszej podróży,
a ja poklepuję się po kieszeniach.

- Mój telefon. – Musiał wypaść.

- Ktoś nadepnął na niego pod pubem – wyjaśnia, grzebiąc w papierowej torbie. Wpatruję
się w zagłówek, przytłaczają mnie dzisiejsze wydarzenia. Po tym jak mój brat został

330 | S t r o n a
Thrive

odciągnięty za kurtkę, z dala ode mnie. Cofam się do tego, jak na niego wrzeszczałem –
mówiąc, iż życzę sobie, żeby w ogóle nie istniał w moim życiu.

Cofam się jeszcze dalej do zmuszenia go do wypicia alkoholu.

- Connor – szepczę, czując wzbierające się gorące łzy. Co ja zrobiłem? Connor trzyma
mnie za głowę, ale nie potrafię powstrzymać tych szalejących emocji. Nie potrafię
powstrzymać żalu ani strachu z powodu tego, co się stało. Zmusza mnie, żebym patrzył mu w
oczy. – Proszę… - Oddycham ciężko. – Nie potrafię…

Już nie potrafię tego znieść.

Nie chcę tego.

Wylewają się ze mnie łzy i próbuję odetchnąć – każdy oddech zadaje mi ostry ból w
żebra. Kręci mi się w głowie z braku tlenu i myślę tylko: zabijcie mnie.

Jestem tysiące mil od jedynej osoby, która potrafi odwieść mnie od tego klifu. Od jedynej
osoby, która trwała przy mnie w każdym etapie mego życia. Która dzieliła wspomnienia i
chwile, których nikt inny nigdy nie ujrzy. Jeśli się poddam, ona zniknie.

Zniszczę tą więź, która wykracza poza miłość, zabiorę jej duszę razem ze sobą.

To jedyna rzecz, która utrzymuje mnie przy życiu.

Patrzę, jak Connor przegryza zębami tabletkę na pół. Rzuca mi spojrzenie pełne
nietypowej troski, którą rzadko komu pokazuje.

- Usypiasz mnie? – pytam.

- Nie tak, jakbyś tego chciał – mówi łagodnie. Podaje mi pół tabletki. – Nie mogę zabrać
ci tego bólu, bez względu na to jak bardzo bym tego chciał. – Milknie na chwilę. – To
najlepsze, co mogę na razie zrobić.

Każdy moment mojego życia to góra, po której próbuję się wspiąć.

331 | S t r o n a
Thrive

{56}
2 lata: 01 miesiąc

Wrzesień

Lily Calloway
- Lo – mówię w chwili, kiedy Connor podaje mu telefon. Powiedział mi, że Lo wziął tabletkę
nasenną, więc mam tylko parę minut. Łzy leją się po mojej twarzy, kiedy wyobrażam sobie
ich wplątanych w zamieszki w Paryżu, materiał filmowy pokazują na prawie każdej stacji
informacyjnej. Rose i ja nie wiedziałyśmy, że nasza siostra i faceci byli w to zamieszani,
dopóki nie zadzwonił do nas Connor.

Siedzę na moim łóżku, przyciskając do piersi kołdrę. Rose wyszła z pokoju, żeby
powiedzieć Poppy, iż Daisy jest w szpitalu. Connor, Ryke i Lo siedzą w poczekalni, nie
wiedząc, jak wielkie są jej obrażenia.

Już sprawdziłyśmy z Rose samoloty i wrzuciłyśmy ciuchy do toreb podróżnych.

- Lily – wydusza. Słyszę mękę w jego głosie. Nie muszę pytać skąd się bierze.
Prawdopodobnie źródłem jest wiele, ogromnych miejsc.

Ściska mnie w gardle i zbieram się w sobie, żeby móc wspierać go tak, jak tylko potrafię.

- Kocham cię – mówię.

Mogę sobie praktycznie wyobrazić, jak przyciska palce do oczu, żeby zatamować łzy,
jego oddech jest ostrzejszy niż zwykle.

- Spieprzyłem – mówi.

- Nie – odpieram tak surowo, jak mogę. – Nie spieprzyłeś.

- Nie wiesz, co zrobiłem.

- Nieważne. – Chciałabym go przytulić. Dlaczego musimy być tak daleko od siebie?

A wtedy odpowiada załamany:

- Nigdy tego nie pokonam.

- Lo – dyszę, oblizując suche wargi. – Zapominasz o czymś.

Wypuszcza głęboki oddech.

- O czym?

332 | S t r o n a
Thrive

- Jesteśmy w Earth 616. To nie jest alternatywny wszechświat. – Ściskam mocniej


telefon, płacząc. – Będziemy mieli swoje szczęśliwe zakończenie. Po prostu dotarcie do niego
może nam trochę zająć.

Już raz mi to powiedział. Gdy dopadł mnie dołek. Teraz musi przypomnieć sobie własne
słowa.

Znowu wydycha powietrze, jakby powoli opuszczał go ciężar.

- Wierzysz mi? – szepczę.

- W każde słowo – odpiera. – Chcę cię przytulić.

Uśmiecham się i ocieram resztę łez.

- Przytulasz.

- Ta? – mruczy. – Lily…

Czekam, aż dokończy myśl i ściskam jedną ręką białą kołdrę.

Bardzo cicho mówi:

- Nie byłoby mnie tutaj bez ciebie. – To coś większego niż kocham cię. To deklaracja
utrwalająca to, co wiem od bardzo dawna.

Nie łączą nas nasze nałogi.

Ale wspólne dzieciństwo. Dusze splecione od samiutkiego początku.

333 | S t r o n a
Thrive

{57}
2 lata: 02 miesiące

Październik

Loren Hale
Od pobytu w szpitalu cztery dni temu nie byłem w stanie wydusić przeprosin do brata. Ilekroć
próbuję, coś gorszego wydobywa się z moich ust. Milczenie ma lepszy rezultat, ale także
rozrywa mi żołądek na kawałki. Zaczynam sądzić, że powstrzymuję się tylko po to, żeby
ukarać samego siebie.

Przeczesuję sobie włosy, po czym poprawiam czapkę baseballową. Oglądam się przez
ramię na stację, spodziewając się bombardowania kamer. Cicho tu, wiatr porusza liśćmi
drzew.

- Nikt nas nie śledzi – przypomina mi Ryke, przerywając napiętą ciszę. Ma zszytą brew,
to jego najpoważniejsza rana z zamieszek. Mam dwa złamane żebra, ale musiałem odmówić
tabletkom przeciwbólowym. Za łatwo byłoby na nich polegać.

Ryle i ja stoimy przy stacji benzynowej w Ohio, przed wyblakłymi drzwiami łazienki z
boku budynku. Podróż autem rozpoczęła się w Nowym Jorku i zakończy na wspinaczce
Ryke’a po górach w Yosemite, stanie Kalifornia.

Starałem się nie myśleć o tym ostatnim. Ryke nigdy nie nosi sznura ani uprzęży.
Prawdopodobieństwo upadku jest większe od sięgnięcia szczytu. Nawet Connor mi to mówił.
Na mojej piersi lądują ciężkie cegły, kiedy tylko przypadkiem przetrawiam taki koniec, w
którym żyję dłużej od niego.

Jeśli coś takiego kiedykolwiek się wydarzy, to świat jest pojebany.

- Nie potrafię się powstrzymać – mówię do Ryke’a, jeszcze raz rozglądając się w
poszukiwaniu aparatów. – Zawsze będę spięty. – Media nie zdobyły materiału z naszym
udziałem w zamieszkach i udało nam się również opuścić szpital bez rozgłosu. Byliśmy tam
dłużej z powodu Daisy… nic jej nie jest. Nie całkiem. Ale chodzi. Oddycha. I rzuciła
modeling. Choć… i tak musiałaby to zrobić.

Ryke wali w drzwi łazienki, których klamka jest zepsuta, dlatego stoimy tutaj i
pilnujemy, żeby nikt nie wszedł. – Potrzebujesz czegoś, Dais?

Zmienia sobie bandaż. Sprawdzam godzinę. Przez piętnaście minut?

- Taśma przykleiła mi się do szwów. – Brzmi na bliską łez.

Ryke nawet się nie waha ani nie pyta, po prostu wchodzi do środka. Zostawia uchylone
drzwi, żebym wszedł za nim, więc tak robię. Mało tu miejsca, a na mokrych kafelkach leży
papier toaletowy.

334 | S t r o n a
Thrive

Ryke chwyta bok twarzy Daisy i przygląda się ranie na lewym policzku, połowa bandażu
jest ściągnięta.

- Nie ruszaj się – mówi jej, odrywając taśmę, która marszczy jej skórę, a przy tym serię
szwów. Daisy wbija ręce w jego talię.

- Chwila, poczekaj chwilkę – krzywi się.

- Dais – mówi łagodnie, patrząc na nią zmrużonymi oczami. – Trzeba to ściągnąć. –


Krew przesiąkła bandaż i trzeba go wymienić.

Oblizuję usta.

- Myśl o czymś radosnym – podpowiadam.

Powoli zaczyna się uśmiechać, przez co rozciąga sobie ranę.

- Auć.

Zła porada.

- Myśl o czymś okropnym – mówię i kładę rękę na ramieniu starszego brata – na


przykład o tym, że twój rycerz w lśniącej zbroi spada ze swojego kuca.

Daisy wybucha śmiechem i dotyka policzka, w jej zielonych oczach prawie nie widać
bólu, tylko coś promiennego.

Ryke przeszywa mnie wzrokiem.

- To najlepsze, co masz?

- Nie widzę, żebyś cokolwiek proponował, brachu.

- Wyobraź sobie, że spiorę brata na kwaśne jabłko – mówi szorstko, nie odrywając ode
mnie spojrzenia.

- Albo na odwrót – odparowuję, oboje zaciskamy szczęki. Jakim cudem dotarliśmy do


tego miejsca? Tak jakby rozdzielała nas rzeka przeszłości i nie mogę przekroczyć jej bez
niego.

Śmiech Daisy zamiera.

- To przygnębiające – mówi beznamiętnie.

Skupiamy na niej uwagę.

- O to chodzi – mówię.

Robi z ust podkówkę, a Ryke odrywa taśmę, do której wciąż lepią się szwy. W tej chwili
ma już przekrwione oczy i oznaki bólu pokazują się w tym, jak ściska zieloną bluzkę mojego
brata.

335 | S t r o n a
Thrive

- Na pewno nie chcesz tutaj swoich sióstr? – pytam, żeby odwrócić jej uwagę. Rose i Lily
spotkają się z nami za parę tygodni, co będzie niespodzianką dla Daisy. Ale spełniają jej
życzenia, jak tylko mogą. Daisy potrzebuje czasu, żeby pogodzić się z tym, co się stało.

- Lily ma studia – odpowiada. – Nie chcę zabierać nikomu czasu.

Ryke wywraca oczami.

Przechylam do niej głowę.

- Chcą cię zobaczyć.

- Nie w taki sposób – szepcze, odnosząc się do oszpeconego policzka.

A wtem Ryke całkowicie ściąga bandaż. Obrzucam spojrzeniem jej twarz, już wcześniej
widziałem ranę, ale to było kiedy spała w szpitalu. Duża, czerwona szrama biegnie od skroni
do szczęki. Rozcięta, ale zszyta przez cały policzek. Najwyraźniej została uderzona deską,
która miała coś ostrego na końcu. Ta rana wygląda makabrycznie, zwłaszcza na tak ślicznej
dziewczynie, jak Daisy. Będzie blizna. Nie ma co do tego wątpliwości.

Obserwuje moją reakcję, podczas gdy Ryke rozpakowuje czysty bandaż.

- Jestem szczęśliwsza, wiesz? – odzywa się, uśmiechając słabo. Uwolniła się od profesji,
której od paru lat powoli miała dosyć. I tym samym uwolniła się od władzy matki.

Maskuję mój wyraz twarzy, po raz kolejny poprawiając czapkę.

- Cieszę się – mówię. – Ale nigdy nie będę zadowolony z tego, że wydarzyło ci się coś
takiego. – Mogłoby wydarzyć się tysiąc innych rzeczy, żeby dotarła do tego miejsca, żeby
rzucić modeling. Nigdy bym jej tego nie życzył ani żadnej innej z dziewcząt.

- W porządku – mówi cicho, jej długie blond włosy sięgają do talii. Mam przeczucie, że
wkrótce zetnie sobie większość z nich.

Ryke zaczyna okrywać ranę czystym bandażem, a ona oplata go mocniej w pasie. Aż
przyciskają do siebie ciała.

On szepcze coś do niej, muskając ustami jej ucho, wcale się nie ukrywa. Nigdy się nie
ukrywali. A ona uśmiecha się promiennie, zniżając palce na pasek jego dżinsów. Ich uścisk
wytrąca mnie z równowagi, jakbym dostał szybkiego kopniaka.

I w tej jednej chwili wiem na pewno, że są razem.

Zatem pytam:

- Przegapiłem coś? – Wskazuję pomiędzy nimi, instynktownie zaciskając szczękę.


Czekam, aż mój brat wyzna mi całą prawdę. Choć raz.

Proszę.

336 | S t r o n a
Thrive

A wtedy odsuwa się od Daisy z wkurzoną miną. Jakbym wszystko niszczył. Nie daje mi
nawet szansy.

- Jesteśmy tylko przyjaciółmi – odpiera.

Jasne. Kiwam parę razy głową.

- Spotkamy się w aucie. – Gotuję się ze złości. Chodzi o coś więcej niż ich związek.
Chodzi o to, że nie potrafi być ze mną szczery. Prosi mnie o całkowite zaufanie, ale staje się
to coraz trudniejsze, kiedy buduje pomiędzy nami mur.

Kiedyś powiedział, że stoję bezbronny przed Connorem, kimś kto nosi wiele warstw
zbroi, podczas gdy ja ukazuję mu całego siebie.

Gdzieś po drodze zamienili się miejscami. Zastanawiam się, czego będzie potrzeba, żeby
nareszcie to dostrzegł.

337 | S t r o n a
Thrive

{58}
2 lata: 02 miesiące

Październik

Lily Calloway
„Dostałem informacje od starszych oficerów w Pentagonie, iż wciąż istnieje tajny projekt
UFO. Tam właśnie znajduje się wasz raport Roswell” – Generał Brygady Richard Mitchell

Mrużę oczy na jeden z wielu cytatów na muzealnej ścianie, każdy mówi o kosmitach z
Roswell. Odprężam się przy twardym torsie Lo, on obejmuje mnie ramieniem. Spotkaliśmy
się w Smoky Mountains i wszystko zdawało się być okej. Lepiej niż przez telefon w szpitalu.
Nawet Daisy jaśniała większym życiem niż zwykle, pomimo tego, co wydarzyło jej się z
policzkiem.

Naprawdę utrudniała nam smucenie się z jej powodu – ma do tego talent. Ale czasami po
prostu chcę ją przytulać przez minutę lub dwie i skupić na niej więcej uwagi, na którą
zasługuje.

- Czy Wampa zdechł w drodze z Tennessee do Nowego Meksyku? – pyta Lo z


grymasem. – Śmierdzi, Lil. – Lo kładzie rękę na mojej głowie, a raczej czapce Wampy.

- Ciii – szepczę.

A potem próbuje ściągnąć mi z głowy moją białą, futrzaną czapkę z Gwiezdnych Wojen.
Opiekuńczo przykładam do uszu klapy mojej Wampy.

- Wcale nie – odpieram i pociągam nosem, żeby się upewnić. Och. Śmierdzi dymem
drzewnym z ogniska w Smoky Mountains. Kiedy tylko opuszczam ręce, Lo kradnie mi
czapkę i włosy stają mi dęba od naelektryzowania.

Przyklepuję je, a on przeczesuje palcami skołtunione pasemka. Pobyt w Smoky


Mountains nie zakończył się najlepiej, nawet jeśli te „wcześniejsze” części były dość lekkie.
Chociaż Rose miała załamanie nerwowe przywołane przez hormony i zrobiło się trochę
paskudnie.

Sądzę, że Connor domyśla się jej sekretu.

Ale nie mojego.

Co znaczy, że muszę być mądrzejsza od niej w tej sytuacji. Chełpię się z tej myśli w
duchu.

Niefajny moment w górach miał miejsce wcześnie rano. Gdy wyszliśmy z namiotu,
paparazzi wyskoczyli z krzaków. Dosłownie.

338 | S t r o n a
Thrive

Żeby się ich pozbyć, rozdzieliliśmy się. Daisy i Ryke pojechali razem, a Lo, Connor,
Rose i ja odjechaliśmy wypożyczonym samochodem w innym kierunku. Spotkamy się
prędzej czy później, ale teraz jesteśmy oddzieleni od brata Lo i mojej młodszej siostry.

- Myślisz, że idą na całość? – wypalam. Powinnam trzymać myśli dla siebie. – Zapomnij
– mamroczę i łapię go za rękę, szybko ciągnąc do szklanej wystawy modelu statku
kosmicznego z ziemią, etykietka głosi: Miejsce Uderzenia Corony.

- Ej, zwolnij – mówi, niemal wpadając prosto na mnie, kiedy staję.

- Spójrz na to. – Staram się odwrócić jego uwagę od mojego oświadczenia, przyciskając
palce do szyby. – Co jeśli ziemia jest prawdziwa? Z prawdziwego zderzenia?

Rzuca mi jedno z tych zimnych spojrzeń Lorena Hale’a, które zwykle rozgniatają ludzi.
W sumie jestem już do nich przyzwyczajona. Są bardziej jak uszczypnięcia. Uwielbiam
szczypanie.

- Kto idzie na całość? – pyta, marszcząc brwi. Zgniata Wampę w kulkę, napinając
gniewnie bicepsy.

- Tylko myślałam o tym, jak się podzieliliśmy – mruczę pod nosem. – Chodźmy
posłuchać nagrań z radia. – Próbuję pociągnąć go w innym kierunku, ale nie odrywa stóp od
ziemi.

I nareszcie pojmuje.

- Masz na myśli swoją osiemnastoletnią, młodszą siostrę i mojego


dwudziestopięcioletniego, starszego brata?

- Kiedy tak to mówisz, to brzmi seksowniej niż sądzisz. – Rumienię się lekko.

On się nie śmieje.

- Nie widzę w jaki sposób. Siostra. Brat. To natychmiast zabija nastrój, Lil.

Wzruszam ramionami.

- Tak jakby kibicowałam im podczas Księżniczek Filadelfii. Ty nie? – Zrozumie, o co mi


chodzi.

Wzdryga się, jakby to była obrzydliwa myśl.

- Podczas programu miała siedemnaście lat. Nawet nie są razem.

- To nigdy nie powstrzymało cię od kibicowania parze. – Dość otwarcie kibicuje parze
Sterek z Nastoletniego wilkołaka.

Wywraca oczami i wzdycha głęboko. Myślę, że to właściwe, iż rozmawiamy o


kibicowaniu i fandomach w miejscu, dzięki któremu powstał jeden z moich ulubionych
seriali: Roswell. Kosmici nigdy nie byli bardziej seksowni.

339 | S t r o n a
Thrive

- Lil – mówi. – Powiedzmy, że teoretycznie są teraz razem, robiąc… - W jego szczęce


drży mięsień, a Wampa jest smutną kulką w jednej z jego pięści. - …cokolwiek.

Mogłabym dodać dowód, że robią coś innego niż tylko rozmawiają. Daisy miała dzikie
włosy, kiedy wyszła rano z namiotu, a ja znam fryzury po seksie. Ale wspomnienie o tym
fakcie tylko doda mu zmarszczek na czole.

- …zatem dlaczego – ciągnie – nikomu tego nie ogłosili?

- Boją się, jak zareagujesz – odpieram. I ziewam. Nikt mi nie mówił, że ciąża cię męczy.
Nikt poza Web M.D.

Po moim ziewnięciu podchodzi do mnie bliżej, stykamy się butami. Nie wiedziałam, że
ziewnięcia działają, jak magnes, ale podoba mi się to.

- Ta? – Przełyka ciężko ślinę i piorunuje spojrzeniem podłogę. – Więc dlaczego Daisy nie
powiedziała przynajmniej tobie albo Rose, komuś innemu?

- Nie wiem – szepczę, myśląc nad tym. – Sądzisz, że powiedzieli wszystkim, tylko nie
nam? – Ta myśl trochę boli. Pewnie, mieliśmy sekrety przed nimi wszystkimi. Wszyscy
wybieramy sobie, z kim dzielimy informacje, ale zdecydowanie boli bycie po tej drugiej
stronie, po stronie tych niedoinformowanych.

- Powiedziałaby ci, Lil – mówi pewnie Lo. Ale ja nie jestem taka pewna. To go jednak
denerwuje, widzę po jego sztywnej postawie. Nie cierpi faktu, że brat trzymałby to przed nim
w sekrecie. Przeważnie martwię się o zamiary Ryke’a co do mojej młodszej siostry. Jeżeli
spotyka się z nią po kryjomu, to ich związek nie może być tak prawdziwy, jak na przykład
Rose i Connora. Musi być bardziej oparty na seksie, a to mnie stresuje.

Chcę, żeby Daisy miała najlepszego faceta na świecie. Takiego, który podaruje jej
wszystko. Całowanie się po ciemku, choć fajne, nie jest rodzajem związku, który przetrwa.

- Możemy na razie o tym zapomnieć? – pyta. – Wkurza mnie to.

- Krzywdzisz Wampę – zauważam.

Orientuje się, że gniecie moją czapkę i zakłada mi ją z powrotem na głowę. Obrzuca


moją twarz lekko tęsknym spojrzeniem, jego bursztynowe oczy są wyraźniejsze niż przez
ostatnich parę miesięcy. Powiedziałabym: teraz jest pora, żeby powiedzieć mu o dziecku. Ale
za tymi oczami przesuwa się coś mrocznego, co mnie przeraża. Cierpienie, z którym jeszcze
sobie nie poradził.

Za szybko. Tygodnie mijają, ale nadal mam trochę czasu, tak sądzę, zanim zacznie mi
widać.

Lo chowa mi pasemko włosów pod futrzaną czapkę i muska palcami wrażliwą skórę szyi.
Na moich ramionach pojawia się gęsia skórka. Drżę i łapię go za bicepsy.

- Jestem szczęśliwy, że tu jesteś – szepcze.

340 | S t r o n a
Thrive

Szczęście jest lepsze od uciechy. Jest jaśniejsze, pełniejsze i chciałabym czuć je częściej,
ale przez większość czasu odczuwam je tylko razem z nim.

- Ja też – mówię cicho.

Nachyla się, żeby mnie pocałować z uśmiechem w kąciku ust. Mogę nie dostać tak łatwo
tego pocałunku. Staram się skrócić pomiędzy nami dystans. On szybko się odchyla i całuje
mnie w czoło.

- Nie spieszcie się – mówi Connor.

Rumienię się, ale kiedy oboje odwracamy głowy, Connor stoi pośrodku muzeum z
telefonem przy uchu. Rose popija mrożoną kawę i patrzy wściekle na tanią tekturę kosmity.

- Zatrzymaliśmy się w Roswell, bo Lily i Lo chcieli zobaczyć kosmitów. Spędzili cztery


godziny w muzeum… wybacz, miałem na myśli dziurę propagandową.

Spędzili. A więc domyślam się, że zaraz wyjdziemy. Nie dotarliśmy jeszcze do


największej wystawy na końcu muzeum. Zostały nam do zobaczenia pozaziemskie rzeczy.

Lo obejmuje mnie ramieniem i parska śmiechem.

- A ty kazałeś nam spędzić trzy godziny na cmentarzysku – mówi do Connora. - Między


nami, kto jest super dziwakiem, skarbie?

Connor szczerzy się w tym oślepiająco białym uśmiechu, który jest zbyt ładny, aby na
niego patrzeć.

- To był cmentarz wojenny – odpowiada osobie, z którą rozmawia przez telefon, to


pewnie Ryke. – A Rose i ja szukaliśmy naszych przodków.

To prawda. Kujony próbowali znaleźć swoich raz usuniętych siódmych kuzynów.

- Wygrałam – odzywa się Rose, podnosząc głos, aby usłyszeli ją Daisy i Ryke. Miesza
sobie lód w kubku. – Mam o trzech więcej martwych krewnych od Connora. – Teraz
porozumiewają się wzrokiem, zdecydowanie się do tego przyzwyczaiłam.

- Chodź za mną – szepcze Lo, owiewając gorącym oddechem moją skórę i wskazuje
głową na wielką wystawę za szybą: kosmitę na noszach.

Uśmiecham się i ściskam mu dłoń.

Chcę wierzyć, że ta podróż zakończy się dobrze, ale mnóstwo nierozwiązanego napięcia
wciąż wisi pomiędzy Lo i Rykiem.

341 | S t r o n a
Thrive

{59}
2 lata: 02 miesiące

Październik

Loren Hale
Niedawno zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Kolorowe czasopisma leżały sobie w
rzędzie na blacie przy kasie. Wielkie, pogrubione litery wciąż migają mi, niczym oślepiające
czerwone światło. Nie potrafię się ich pozbyć.

Wywiad Sary Hale Pozostawia Otwarte Teorie: Śledztwo będzie kontynuowane. Ani nie
potwierdziła, ani niczemu nie zaprzeczyła. Wciąż są otwarte wszystkie możliwości.

- Lo, zwolnij – mówi Lily, biegnąc, żeby mnie dogonić, kiedy oddalam się od parkingu
tak daleko, jak mogę. Czerwony pył wznosi się w powietrze, moje buty roznoszą piasek z
Utah. Kilka par idzie szlakiem, więc kieruję się w stronę tych czerwonych łuków. Jestem
pełen adrenaliny.

- Nie chcę go widzieć – krzyczę do niej przez ramię. Dostrzegam Rose i Connora
podążających za nami wolniejszym tempem. Rose prawie się przewraca, zahaczając szpilką o
kamień, ale Connor chwyta ją w talii i przyciąga do swej piersi.

Ona dyszy z szeroko otwartymi oczami, jakby prawie spadła z góry czy coś.

Inny nagłówek wypala się w mojej głowie.

Uzależnienie Lily Calloway: Może się wiązać z traumą seksualną poniesioną przez ojca
narzeczonego? Już wcześniej widziałem tę teorię w innej gazecie, ale przypomnienie… to
rozerwało we mnie coś, czego nie potrafię naprawić.

- Lo. – Lily dociera do mojego boku.

- Nie mogę… - Czuję, jak wystają mi kości policzkowe. Za kilka minut Ryke i Daisy
mają spotkać się z nami na początku szlaku. – On ciągle mnie okłamywał – mówię Lily, cały
drżę, żeby przeć do przodu. Nie zatrzymywać się. Idę dalej i dalej. – Chcesz go słuchać,
proszę bardzo. Mam dosyć udawania, że wszystko jest pomiędzy nami w porządku.

Bo nie jest. Nie jest odkąd przerwałem abstynencję.

- Do bani – odpiera, truchtając, żeby dotrzymać mi kroku i dyszy. – Mnie też nie
powiedzieli.

Ostatnia gazeta najbardziej mnie uderzyła. Nie mogę tego odepchnąć bez względu na to,
jak bardzo bym chciał.

Ryke Meadows i Daisy Calloway Przyłapani Na Całowaniu! Zdjęcie zostało zrobione


pod Devils Tower, skale w Wyoming – ona siedziała mu na barkach, włosy obcięła do
342 | S t r o n a
Thrive

obojczyków z różowymi, fioletowymi i zielonymi pasemkami. Pochylała głowę, stykali się


ustami, uśmiechali się.

Wyglądali na szczęśliwych.

Odwracam się do Lily, która wpada mi na klatkę piersiową.

- Co mam zrobić? – pytam, oddychając wściekle. – Nie wściekać się na niego?


Powiedzieć nic się nie stało? – Celuję palcem w ziemię. – Stało się. Zaufałem mu! –
Wszystko utrudniam Ryke’owi: bycie moim przyjacielem, bycie moim bratem, ale on nie
dostrzega, ile mu dałem, jak bardzo wpuściłem go do swojego życia i jak bardzo cholernie go
kocham.

- Może oboje usiądziecie i o tym porozmawiacie – mówi prędko, sięgając po moją rękę.

Odsuwam się od niej parę kroków.

- Miał mnóstwo okazji, żeby wyznać prawdę, żeby otworzyć się przede mną. Żeby
powiedzieć cokolwiek, co miało dla niego znaczenie. – Czuję, że w ogóle go nie znam. Nasza
relacja została zbudowana na moim uzależnieniu. Wypytuje mnie o naszego tatę. W związku
z alkoholem. W związku z moim dzieciństwem. Ale ja nie wiem nic o jego przeszłości.

Nie potrzebuję, żeby był moim trenerem trzeźwości dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Potrzebuję, żeby był moim bratem.

Connor i Rose dołączają do nas, a ja stoję w miejscu, patrząc gniewnie przed siebie.

- Nie chcę widzieć jego gęby – mówię pogardliwie. Ponieważ zobaczę faceta, którego
rozpaczliwie potrzebuję w swoim życiu. On utrzymuje mnie przy zdrowiu. To on jest
kopniakiem w tyłek, który popycha mnie do przodu.

Dlatego to tak bardzo boli. Łatwiej by było, gdyby był Scottem Van Wrightem albo
Julianem. Kimś, kogo po prostu mogę nienawidzić.

Jego kłamstwa są jak potwierdzenia: Jesteś za słaby, by zasłużyć na zaufanie, Loren.

Jesteś tylko małym, pieprzonym dzieciakiem.

Dlaczego miałbym ci mówić cokolwiek ważnego?

- Cześć wam!

Obracam się lekko i zauważam machającą Daisy, kiedy idzie po czerwonej ziemi,
niewydeptanej ścieżce, gdzie wielkie skały znakują krajobraz.

Słońce wzeszło do połowy na niebie, cień nas opuścił i moje rozżarzone ciało jeszcze
bardziej się nagrzewa. Patrzę na podchodzącego Ryke’a, jego nieogolona żuchwa twardnieje,
kiedy tylko spotyka moje ostre spojrzenie. Przez krótką chwilę na jego twarzy maluje się
konsternacja, a we mnie narasta nienawiść gotowa do wystrzelenia prosto na niego.

343 | S t r o n a
Thrive

Zaciskam palce w pięść. Moje serce rozrywa się na kawałki. On po prostu sobie idzie.
Jakby nigdy nic. Przypominam sobie, że ostatecznie to moja wina. Że zaufałem
nieodpowiedniej osobie. Że wpuściłem go do swego życia.

To ja jestem prawdziwym głupcem.

- Super włosy, Dais – odzywa się Lily z cieniem strachu w głosie.

Są bliżej. Gotuję się ze złości, moje mięśnie napięte są do granic możliwości. Moje stopy
przechodzą do czynów szybciej niż głowa. Celem jest mój brat.

Ryke zatrzymuje się i kładzie rękę na ramieniu Daisy.

- Daisy – mówię. – Idź do sióstr.

- Ryke…

- Idź, kurwa – warczy.

Odsuwa się parę kroków, ale nie idzie do Lily i Rose, które stoją obok płaskiej skały z
Connorem.

Tu nie chodzi tylko o Daisy. Sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana.

- Lo. – Podnosi ręce, już mi mówiąc, żebym się uspokoił. Gdybym był kimkolwiek
innym, to by mnie walnął. Uderzył prosto w gębę. Rzuciłby się na mnie całym ciężarem i
przygwoździł do ziemi. Mam dosyć bycia traktowanym, jak zepsuta zabawka.

Jestem przeklętym człowiekiem. Kiedy będę na tyle wart, by poznać prawdę?

- Co się stało? – pyta Ryke. - Porozmawiajmy o tym.

Jesteśmy tak blisko. Dzieli nas jakieś sześć metrów.

- Chcesz o tym pogadać? – Mój głos jest pełen tak wielu emocji, że trudno je rozróżnić. –
Dałem ci milion jebanych szans, żeby o tym pogadać. Skończyłem z tobą gadać. – Docieram
do niego i nie waham się ani chwilę. Nie mogę.

Zadaję mu cios w szczękę. Rzadko kiedy walczę na pięści, ale chcę tylko, żeby postawił
mnie na równi z sobą. Choć raz. Uderzam go kolanem w brzuch i upada chwiejnie na ziemię.

Ryke kaszle, ściskając w rękach piach.

Walcz ze mną.

- Lo, przestań! – krzyczy Daisy. Próbuje do nas podbiec, ale Connor łapie ją w talii i
zabiera do jej sióstr.

Nie potrafię przestać. Pokuta – tym dla niego jestem. Za te wszystkie lata, kiedy nie
chciał mnie poznać. Jestem jego drogą do nieba. Zrobić wobec mnie to, co właściwe i
wszystkie jego grzechy zostaną zapomniane.

344 | S t r o n a
Thrive

Dlatego nie chce odejść.

Coś zimnego przebija mnie na wskroś i znowu biję Ryke’a w twarz. Odwraca głowę i
wypluwa krew na ziemię.

- Lo, uspokój się! – wrzeszczy Lily. Nie oglądam się za siebie.

Po prostu zadaję mu kolejny cios, bolą mnie knykcie, kiedy walę nimi w jego szczękę,
modląc się o to, aby wstał. Wstawaj. I oddaj mi.

- Uderz mnie – mówię pogardliwie.

Ryke drapie paznokciami o ziemię, prawie zaciskając pięści. Wpatruje się w ziemię,
napinając mięśnie tak jak ja. A jednak zaczyna rozluźniać ręce. Odmawia sobie walczenia.

- No dalej! – wołam, oczy mnie palą, wzbierają się łzy. – Widziałem, jak powalasz
facetów dwa razy większych ode mnie. Wiem, że chcesz mnie walnąć. – Robię krok w jego
stronę. Traktuj mnie tak, jak na to zasługuję. Traktuj mnie tak, jakbym potrafił to znieść. –
Oddaj mi!

Powoli podnosi się z ziemi z obitą twarzą.

- Nie zrobię tego.

Uderzam dłońmi w jego pierś, popychając mocno.

Podnosi ulegle ręce.

- Lo…

Walę go w szczękę. Po raz kolejny. Zatacza się, ale utrzymuje równowagę.

- PRZESTAŃCIE! – krzyczy Daisy z płaczem.

Słyszę szloch Lily. To wywołuje we mnie więcej bólu, który próbuje się ze mnie wyrwać.
Nie mogę się wycofać. Nie teraz. Celuję oskarżycielsko w Ryke’a.

- Przeklęty tchórz.

Zaciska wargi, ciemność zakrada się do jego oczu.

- Tak cholernie boisz się porozmawiać z naszym tatą – mówię zimno. - Boisz się
porozmawiać ze swoją mamą. – Wychodzę naprzód, a on robi krok do tyłu, utrzymując
między nami dystans. Nigdy nie widziałem, żeby tak robił. Wciąż istnieje w nim agresja; po
prostu nie chce wyżyć się na mnie.

- Co mam powiedzieć? – warczy. Wszystko, co czujesz. – Że jestem cholernie


przerażony? – Wskazuje na swoją pierś. – Jestem, kurwa, przerażony, Lo! – Ma przekrwione
oczy – Jestem kurewsko przerażony, że wmanipulują mnie w pokochanie ich, kiedy chcę
tylko o tym wszystkim zapomnieć!

345 | S t r o n a
Thrive

- Co oni ci zrobili, do cholery?! – wrzeszczę. Widzę Ryke’a Meadowsa z Sarą Hale. I


widzę kochającą mamę. Widzę miłość, której nigdy, kurwa, nie miałem. Nie pojmuję, co
wydarzyło się tak okropnego, że tak bardzo wszystkich nienawidzi. Po prostu nie chce mi
powiedzieć. – Mieszkałem z naszym tatą. Ty siedziałeś sobie w bialutkiej, pieprzonej
rezydencji z mamą, która cię kochała!

Ryke potrząsa głową, w kółko i w kółko. Znowu zaciska usta. Dlaczego to jest dla niego
takie trudne? Każdego cholernego dnia popycha mnie do granic wytrzymałości. Może
nareszcie nadszedł czas, żeby ktoś popchnął jego.

- Powiedz mi! – wołam, podchodząc krok bliżej. On oddycha, jakby bolało go wciąganie
powietrza, znam to uczucie. – Powiedz mi, jakie to miałeś cholernie złe życie, Ryke. Co on ci
zrobił? Walił cię po głowie, kiedy dostałeś tróję na teście z matmy? Krzyczał ci w twarz,
kiedy zostałeś rezerwowym w meczu małej ligi? – Wylewają się ze mnie gorące łzy. Jestem
tak blisko niego, mrużę oczy i patrzę, jak wali się ten dzielący nas mur. – Co takiego zrobił,
kurwa?

Po raz kolejny potrząsa głową.

Niech to szlag, Ryke. Ponownie popycham go w pierś i nareszcie mnie odpycha. Chwieję
się, ale stoję prosto.

- Nie będę z tobą walczył, kurwa! – krzyczy.

Zgrzytam zębami i znowu się na niego rzucam, licząc na to, że go powalę, ale jego siła
przewyższa moją.

Uderza we mnie przedramieniem i po chwili leżę na plecach. Łapie mnie za nadgarstki,


naciskając kolanem na żebra, które złamałem. Zakopuję ból pod wszystkimi innymi,
dokuczliwymi emocjami.

- Nie chcę z tobą walczyć, Lo – wydusza, trzymając blisko mnie zbolałą twarz.

Czuję, jak po moich ostrych policzkach spływają gorące, wściekłe łzy.

- Spędzasz tak wiele ze swojego pieprzonego czasu na ratowaniu mnie – dyszę – i nie
zdajesz sobie nawet sprawy, że mnie zabijasz.

Jego twarda, męska twarz wykrzywia się w męce.

– Nie mówią o tym tylko w Filadelfii, wiesz. Wiadomości są wszędzie, gdzie tylko
pójdziemy, kurwa. Nawet w stacji benzynowej w Utah. – Parskam słabym śmiechem. –
Uważają, że mnie molestował. Cały pieprzony kraj. – Wypowiedzenie tego na głos… uderza
we mnie ciężar tych słów, zadając ból większy niż zdołałaby pięść. - Ludzie myślą, że dotykał
mnie mój własny ojciec, a ty nie chcesz z tym nic zrobić. – Patrzę prosto na niego, pytanie
znajduje się na końcu mojego języka. Nigdy nie naciskałem na niego w sprawie oskarżeń.
Nigdy. Może powinienem był to zrobić. Tak jak on zawsze naciska na mnie. – Dlaczego
wierzysz im, a nie mnie?

346 | S t r o n a
Thrive

- Wierzę ci – szepcze. Może nie powinienem mu ufać, nie po tych wszystkich


kłamstwach. Może próbuje mnie udobruchać, obawiając się, że jestem za blisko
niebezpiecznej krawędzi. Ale ma udręczony wzrok, który ciągnie go z powrotem do
przeszłości. Tu nie chodzi o mnie. Chodzi o demony, które zakopał. Zawsze o nie chodziło.
Sądzę, że chyba nareszcie zdaje sobie z tego sprawę.

- Co on takiego zrobił, kurwa, że tak bardzo go nienawidzisz? – pytam, odnosząc się do


naszego ojca. Spodziewam się kolejnego zlekceważenia, więc jestem zaskoczony, kiedy
nareszcie odpowiada.

- Wybrał ciebie – mówi pustym, mrocznym głosem. – Wybrał swojego bękarta zamiast
mnie i mamy, i musiałem kłamać dla niego przez całe jebane życie. Ukrywałem dla niego
swoją tożsamość. W świetle publicznym nie miałem mamy, bo byłem Meadowsem, a ona
Sarą Hale. Nie mogłem pochwalić się żadnym pieprzonym ojcem. – Wbija we mnie
spojrzenie pełne zranienia, z którym nie chciał wchodzić w kontakt. Pełne nienawiści. Do
wszystkich. - Ratowałem mu reputację, a on zakopywał mnie sześć stóp pod jebaną ziemią,
kiedy tylko wybierał ciebie zamiast mnie, kiedy tylko chwalił się tobą, a mnie odpychał na
bok. Nie mogłem oddychać, bo byłem tak cholernie wściekły.

Odnajduję prawdziwą dziurę w jego słowach, która czepia się mnie, jak pasożyt.

- Myślałem, że dowiedziałeś się o mnie w wieku piętnastu lat. – Ile tak naprawdę miał
okazji, żeby mnie poznać?

- Mówiłem ci, że co tydzień spotykałem się z nim w klubie wiejskim. Znałem jego
nazwisko. Wiedziałem, że jest moim ojcem. Był pieprzonym bywalcem, więc byłem na tyle
mądry, aby domyślić się, że jego syn jest moim bratem. Po prostu powiedzieli mi o tym
dopiero, kiedy skończyłem piętnaście lat. – Drżą mu ramiona, nie ze strachu, ale z
wściekłości. Schodzi ze mnie, ale zostaje na kolanach, wyczerpany. Jego twarz jest
zaczerwieniona w każdym miejscu, gdzie lądowała moja pięść.

Leżę na plecach i patrzę w niebieskie niebo. I zastanawiam się. Zastanawiam się, jakie
musiało być dla niego życie. W samotności, bez prawdziwego taty i mamy. Przyjaźnie, które
mają mniejsze znaczenie, kiedy nie możesz wytłumaczyć kim tak naprawdę jesteś.

- Chowam urazę – przyznaje. – Lecz sądzę, że ty także, Lo. – Zaciskam szczękę. Nie
ułatwiam mu życia. Ponieważ zazdrościłem jego siły, tego jak ludzie go szanują i mu ufają.
Nie dlatego, że pokazał się późno w moim życiu. Fakt, iż w ogóle się pojawił to więcej niż
zrobiłbym ja. Jak mógłbym chować do niego o to urazę? Jeżeli czuje przez to jakikolwiek żal,
to przenosi go na mnie. Dusi się w poczuciu winy.

Nasz tata zawsze był centrum naszego żalu i uświadamiam sobie, jak ciężkie musi być
pomaganie człowiekowi, który miał cię w dupie, odsunął cię od rodziny i wybrał bękarta.
Teraz pojmuję. Ale ja także uczestniczę w tym bałaganie.

Chmura zasłania słońce, a wtedy mówię:

347 | S t r o n a
Thrive

- Chciałbym po prostu, żebyś potrafił kochać mnie bardziej niż go nienawidzisz. –


Obracam głowę na bok, patrząc w przeważnie skamieniałą twarz brata, która rzadko kiedy się
łamie. W moich oczach znowu stają łzy. – Czy to w ogóle możliwe, do cholery?

Wypuszcza głęboki wydech.

- Kocham cię, wiesz o tym. – Pocieszająco dotyka mojej nogi.

Spinam ciało.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – Tak albo nie. Wstawisz się za mną?

- Nie wiem, Lo – odpiera. – Chcę tego. Chcę cholernie mocno, ale to nie jest takie proste.
Nie cierpię go za to, co mi zrobił, za to co robi tobie.

Siadam i wycieram twarz spodem koszulki.

- Jezu Chryste – śmieję się krótko. – Nie pojmujesz. Zasługiwałem na każde jego słowo.
Nie znałeś mnie, kiedy byłem w liceum, Ryke. Byłem pieprzonym gnojkiem. Byłem
paskudny.

Piorunuje mnie wściekle.

- Nigdy mi, kurwa, nie mów, że na to zasługiwałeś. Nikt nie zasługuje na to, żeby
codziennie być poniżanym.

Czuję, że ja zasługiwałem. Czasami wciąż zasługuję. Wypuszczam powietrze, patrząc mu


w oczy i mówię:

- Nigdy mnie nie tknął. – To prawda. Wiem, że cały świat może mi nigdy nie uwierzyć,
ale potrzebuję wiary od najbliższych mi ludzi.

Ryke łapie mnie za twarz, przeszywając mnie brązowymi oczami.

- Przestań go bronić. Nie przede mną, dobra?

Nigdy nie pokocha mojego ojca tak, jak ja go kocham. Niemożliwym jest próbowanie go
o tym przekonać. On po prostu nie dostrzega dobra, która chowa się pod całym złem. A może
sądzi, że złe części przewyższają te dobre.

Odsuwam się, pomiędzy nami rozluźnia się napięcie. Ale wciąż pozostało coś, co
musimy skonfrontować. Odejdę z tej pustyni wolny od sekretów.

Wskazuję czerwoną pręgę na jego policzku.

- Tak na marginesie, to ten siniak jest za pieprzenie młodszej siostry mojej dziewczyny.

Przerażony rozchyla usta.

348 | S t r o n a
Thrive

{60}
2 lata: 02 miesiące

Październik

Loren Hale
- Prasa przyłapała was na całowaniu się pod Devils Tower. – Szukam w kieszeni nowej
komórki, którą kupiłem po tym, jak stara została zniszczona podczas zamieszek. Potem
przeglądam Celebrity Crush, odnajdując zdjęcie z Daisy siedzącą na barana u mojego brata,
oboje się całują. Rzucam w nim telefonem, który łapie. – To zdjęcie znajduje się na każdej
plotkarskiej stronie.

Wnioskując po jego zszokowanej minie przypuszczam, że jeszcze nie widział


nagłówków. Im dłużej wpatruje się w zdjęcie, tym bardziej pochmurnieje, jego oczy błyszczą
ciemnością. Następnie odrzuca mi telefon. Uderza mnie w szczękę zanim opada na ziemię.

Podnoszę go i otrzepuję z piasku.

- Wkurzony, że cię przyłapano?

Zachowuje milczenie. No chyba nie znowu.

Jęczę w duchu sfrustrowany.

- Proszę, porozmawiaj ze mną – burczę – bo muszę zrozumieć, co się dzieje albo znowu
cię walnę.

Potrząsa głową, koszulkę ma tak samo pokrytą brudem, jak ja. Na jego żuchwie
zaczynają formować się siniaki.

- To po prostu się stało. – Głos ma ochrypły i cichy, jakby tylko tyle zamierzał mi
powiedzieć.

Po prostu się stało. Mrugam parę razy.

- Po prostu się stało? – Mam tego dosyć. – To naprawdę gówniany tekst. – Przeczesuje
sobie włosy, w powietrzu unosi się czerwony pył. – Pieprzysz młodszą siostrę Lily i mówisz
och, to po prostu się stało? Co, upadłeś na nią? Dodałeś ją do swojego wianuszka dziewczyn?
Czy to przygoda na jedną noc? – Moja klatka piersiowa wibruje z niepokoju, ze strachu, że to
wszystko może być prawdą. Nigdy nie powiedział, że może być inaczej.

- Nie o to mi chodziło, do chuja. – Krzywi się i pociera szybko twarz, jakby może miał
się obudzić i ten problem zostanie zakopany razem z resztą.

Nie pozwolę mu na to.

- Więc o co ci chodziło? – pytam.

349 | S t r o n a
Thrive

Patrzy na mnie.

- To coś poważnego.

- Tak poważnego, że podzieliłeś się tym ze wszystkimi.

- Bo wiedziałem, że skoczysz mi do jebanego gardła! – Podnosi się ze wściekłością i ja


także wstaję, oddychając ciężko.

- Jeżeliby ci na niej zależało, to nie ukrywałbyś się z tym, jakbyś robił coś złego! – Co
mam niby myśleć? On jest starszy. Ona młodsza. I gdyby zależało mu na niej, a nie na seksie,
to byłby z nią. Naprawdę.

- Pieprz się! – krzyczy Ryke, żyły wychodzą mu na ramionach i szyi. – Ty mi to


uniemożliwiłeś, Lo!

- Ona ma OSIEMNAŚCIE LAT! – wołam, podchodząc bliżej niego. A chociaż jego


nozdrza drgają w gniewie, to zmusza się do cofnięcia. – Jest jak moja młodsza siostra. To nie
powinno być możliwe! Ale ty miałeś to w dupie. I tak ją przeleciałeś. – Ufałem mu.
Przyjąłem go do mojego życia i jeśli ją skrzywdzi, to częściowo będzie moja wina.

Trzaska sobie knykciami, pewnie żeby powstrzymać się od wymachiwania pięściami.

- W końcu zawładnął nad tobą kutas, co? – pytam. – Skończyła osiemnaście lat i
nareszcie mogłeś wetknąć go…

- Nie, to nie było tak, kurwa! – Napręża mięśnie, a knykcie bieleją, kiedy zaciska ręce w
pięści.

- Powinienem zostawić cię samego na tej pustyni – mówię mu. – W tej chwili kopię
samego siebie za każdą chwilę, kiedy cię do niej dopuściłem, za każdą chwilę, kiedy
pozwoliłem ci zostać z nią sam…

- Nie wiesz o czym mówisz, do cholery. – Fuka rozdrażniony, ale nie tłumaczy się.
Czekam chwilę, spodziewając się, że wyjaśni. Nie potrafię czytać ci w jebanych myślach,
Ryke.

- Nie wiem o czym mówię? – Wiem tylko to, co widzę. I nie wszystko wygląda dobrze.
Większość rzeczy jest nieprzyzwoita, zaczynając od tego, jak miała piętnaście lat. – Jak
długo, Ryke? Powiedz mi, jak cholernie długo lubiłeś ją bardziej niż przyjaciółkę i zobaczmy
czy to wszystko jest tylko w mojej głowie?

- Nie wiem. – Opuszcza twarde spojrzenie na ziemię.

- Zapytam cię jeszcze raz – mówię drżąco. – Jak długo…

- Przestań – wydusza.

Biorę kolejny krok w jego stronę.

350 | S t r o n a
Thrive

- Nie, jak długo…

- OD LAT! – wrzeszczy, krew nabiega mu do twarzy, jest czerwony, wkurzony i


udręczony. Nie chcę mu wierzyć. Nawet jeśli wierzyłem od tak dawna. Nawet jeśli widziałem
to tuż przed sobą. – To chciałeś usłyszeć?! Od lat, Lo.

Chciałbym, żeby to nie była prawda. Żeby nie wciągał Daisy do naszej rodziny. Ta
dziewczyna zasługuje na wolność od tego gówna.

- Kłamiesz? – pytam.

- Nie – odpowiada ze łzami w oczach. – Czułem pieprzone przyciąganie do tej


dziewczyny. I nigdy nie zamierzałem czegokolwiek z tym robić, do cholery. Nigdy nie
zamierzałem próbować. I próbowałem… Starałem się cholernie mocno nie myśleć o niej w
taki sposób. – Wylewa się z niego cała prawda. - To było niewłaściwe. Wiedziałem, że jest
niewłaściwe, kurwa. Hamowałem to wszystko najlepiej jak mogłem.

Od początku mu się podobała.

- Więc czemu nie trzymałeś się od niej z daleka? - pytam. – Czemu nie oddaliłeś się od
Daisy na trzydzieści pierdolonych metrów? Codziennie z nią flirtowałeś, Ryke. Zostałeś jej
przyjacielem. – To mi brzmi na motyw, żeby skończyć z nią w związku, jakby tylko czekał,
aż dotrze do odpowiedniego wieku.

- Przekonałem samego siebie, że nic się nie wydarzy, więc myślałem, że nic się nie
stanie, jak będę naciskał dalej.

- Jesteś jebanym idiotą! – krzyczę. Serio. Chwila, w której zadecydował o byciu częścią
jej życia była gwoździem do trumny. - Była taka seksowna – mówię - że nie mogłeś sobie
odmówić, kiedy stała się legalna…

- Nie – przerywa mi, wychodząc na przód z furią. – To nie było tak.

- Więc jak było, kurwa?! – krzyczę, próbując wyciągnąć z niego coś, czego nie chce
puścić.

A wtedy wrzeszczy:

- KOCHAM JĄ, KURWA!

Opada mi szczęka, jego słowa fizycznie odpychają mnie o parę kroków. Ja po prostu…
obrzucam spojrzeniem jego rysy, oczy błagające mnie o zrozumienie i płonące z emocji.

- Zakochałem się w niej, do cholery – wyjaśnia nareszcie. - Bolało mnie trzymanie się z
daleka od Daisy. Bolało mnie oglądanie jej z innymi facetami. Wszystko cholernie bolało i
nie chciałem dłużej żyć z tym bólem. Nie mogłem, kurwa. – Bierze głęboki wdech. – Nie
powiem ci, kiedy stało się to nie do zniesienia, ale stało.

351 | S t r o n a
Thrive

Przyglądam mu się dłuższą chwilę, przyswajając sobie każdą pojedynczą sylabę. Bolało
mnie oglądanie jej z innymi facetami. Spędziłem lata będąc najlepszym przyjacielem
seksoholiczki. Spędziłem lata kochając dziewczynę, która otwierała drzwi każdemu facetowi,
tylko nie mnie. I nigdy nie życzyłbym takiej męki własnemu bratu czy przyjacielowi.
Nikomu.

Zatem mówię:

- Wiem lepiej od kogokolwiek, jak bolesne jest oglądanie swojej ukochanej z kimś innym
– urywam. - Ale nie możesz jej naprawdę kochać…

- Znam ją ponad dwa lata – odpiera. – Spędziłem z nią mnóstwo czasu, Lo. Wiele razem
przeszliśmy, więc tak, zakochałem się w niej.

Spoglądam przez ramię na dziewczyny. Lily obejmuje chudymi ramionami wysoką


siostrę, podczas gdy Daisy płacze, mocząc koszulkę Lily. Obracam się do Ryke’a, który nadal
wpatruje się w Daisy.

Jego wyraz twarzy – wyraża więcej niż zwykłą troskę o nią. Pamiętam, jak parę lat temu
współczuł Daisy w Cancun; pamiętam, jak Ryke tłumaczył, że wychowywały ich podobne
matki. Ale to empatia zarezerwowana dla jedynej takiej osoby w życiu, której niektórzy
ludzie mogą nigdy nie odczuć. To wszystko jest wypisane na jego twarzy.

Nieważne, jak dziwne się to wydaje, tak właśnie będzie. Nie rozdzielę dwóch
kochających się osób. Nie zrobiłbym tego celowo.

Odzywa się, skupiając na mnie uwagę.

- Możesz mnie tutaj zostawić – mówi żarliwie – ale znajdę drogę powrotną. Nie zostawię
jej ani ciebie, nieważne jak mocno będziesz mnie odpychać, kurwa. – W jego oczach tkwi
wyczerpana siła, oksymoron, który potrafię zrozumieć. Miałem takie samo spojrzenie w
związku z Lily.

- Jak bardzo bolało? – pytam.

- Co bolało?

- Oglądanie jej z innymi facetami.

Wzdryga się, jakby zabrakło mu powietrza. Po krótkiej chwili odpiera:

- Czułem, jakby ktoś topił mnie w jebanie słonej wodzie i podpalał.

Prawie posyłam mu słaby uśmiech.

- U mnie było tak samo. – Wyrównuję oddech. - Potrzebuję trochę czasu. – Żeby do nich
przywyknąć. Razem. Chryste. To cholernie dziwne. - Ale nie będę cię już bił. Więc się ciesz.

- Dzięki – mówi.

352 | S t r o n a
Thrive

Kiwam głową.

- Szkoda, że nie zakochałeś się w innej. – Będę żałował tego każdego dnia, kiedy mój
ojciec będzie próbował wykorzystać Daisy, by dotrzeć do Ryke’a. Żeby tylko naprawić ich
stosunki. Jonathan Hale zrobiłby coś takiego w mgnieniu oka. Może Ryke nie zdaje sobie
jeszcze z tego sprawy.

- Przykro mi – mówi. - Naprawdę, kurwa. Za kłamanie.

Wzruszam ramionami.

- Nie chciałeś dostać po gębie. – Co było, to było. Chcę zacząć od nowa. Może po tym
wszystkim będziemy mieli do siebie więcej wiary oraz zaufania.

- Nie – odpiera. – Nie chciałem cię skrzywdzić.

Wiem.

- Przejdzie mi. Tylko… daj mi pieprzony czas. – Idę w stronę dziewczyn, które tłoczą się
razem i rozmawiają, kiedy Daisy pociera sobie oczy wierzchem dłoni. W swojej zapinanej
koszuli, czysty i niezakurzony, w przeciwieństwie do nas, Connor przygląda nam się z
beznamiętną miną, której nie potrafię odczytać.

I nie wyczuwam za sobą obecności brata.

Zatrzymuję się i odwracam plecami do Connora. Czerwone znaki pod okiem Ryke’a
zaczynają fioletowieć, przygniatając mnie emocjami. Przepraszam. Nadal nie jestem pewny
czy w ogóle pójdzie do telewizji, żeby poręczyć za naszego ojca, za mnie. Ale naprawdę mi
przykro, że moja egzystencja spowodowała mu tyle cierpienia.

Przez cały ten czas żył życiem bękarta, w hańbie i ukryciu. A ja o tym nie wiedziałem.

Musiał odczytać moje spojrzenie, ponieważ idzie do przodu i staje przy mnie. Ruszamy
razem w kierunku reszty. I wyciągam rękę, łapiąc go za bark.

Początkowo się wzdryga zaskoczony moją akceptacją.

Ale potem targa mnie szorstko po włosach.

- Cieszę się, że mnie uderzyłeś.

- Dlaczego? – pytam.

- Niewielu ludzi mi się stawia. – Ponieważ jest groźny i jeżeli chce utrzymać w ukryciu
swoje problemy, to nikt nie jest na tyle głupi, żeby mu się przeciwstawić, żeby tylko wytargać
te sprawy na światło dzienne. – Dobrze, że ty to zrobiłeś.

- Wiedziałem, że mi nie oddasz – mówię. – I nie, żeby to był całkowicie bezinteresowny


czyn.

353 | S t r o n a
Thrive

Wywraca oczami.

- Mógłbyś przyjąć komplement i nie zamieniać go w obelgę wobec siebie?

- Może któregoś dnia – odpieram. Ale nie dzisiaj. Klepię go po ramieniu i zabieram rękę.

Nigdy wcześniej nie byłem z nim tak pogodzony. Wymagało to krwi i gorącej pustyni,
ale dotarliśmy do tego miejsca.

Już prawie znowu mogę oddychać.

354 | S t r o n a
Thrive

{61}
2 lata: 03 miesiące

Listopad

Loren Hale
- Odsuń się od okna, Daisy – mówię ostro. Przyciska czoło do szyby i ściska klamkę drzwi,
wyglądając przez okno tak daleko, jak dotrze wzrokiem. Ale jej widok zasłaniają aparaty
próbujące pstryknąć nam zdjęcia przez przyciemnione szyby. Paparazzi otoczyły Escalade
mojego ojca, który stoi zaparkowany przed więzieniem. Z powrotem w Filadelfii.

Anderson, kierowca taty, siedzi bezczynnie za kierownicą, podczas gdy czekamy na


powrót ojca i oby mojego brata.

Niedawno Ryke wspiął się free solo po trzech górach w Yosemite bez upadku. Chciałem
tylko, żeby przeżył i wyglądał na zmęczonego, ale zadowolonego, kiedy dotarł na dół. Byłem
z niego dumny.

A teraz musiał wrócić do domu do takiego gówna. Życie jest do dupy.

- Nie powinnam tam wchodzić… - zdaje sobie sprawę Daisy z drżącym głosem. Chce
pójść wyciągnąć Ryke’a z więzienia, ale nie może zrobić cholernej rzeczy. Ani ja. Jednakże
mój ojciec posiada więcej władzy od nas. Musimy zachować cierpliwość.

Pocieram sobie usta ze zirytowaniem. Na całą naszą sytuację.

- Ryke chciał, żebyś pojechała do domu z Connorem i Rose, więc nie wyobrażam sobie
by ucieszył się na twój widok w więzieniu.

- Wiem – mruczy, ocierając szybko zbłąkaną łzę.

Krzywię się, bo nie lubię, kiedy ona płacze. Już wyczuwam zmianę w moich stosunkach
z Daisy, skoro stała się dziewczyną mojego brata. Była dla mnie niczym mała siostra, ale
moja powinność wobec niej zdaje się większa, kiedy nie ma tu Ryke’a. Jakbym musiał stać
się siłą, która zapewnia jej bezpieczeństwo podczas jego nieobecności. Zrobiłby to samo dla
Lily i taką rolę z łatwością potrafię zaakceptować. Poklepuję skórzane miejsce obok siebie. –
Przysuń się.

Daisy niechętnie odsuwa się od okna, zamierzając usiąść na środkowym miejscu.

- Nie tak daleko – mówię, zanim dotrze do środka. – Mogą ci zrobić zdjęcie przez
przednią szybę. – W ten sposób zasłoni ją przednie siedzenie.

Kiwa głową, oczy ma opuchnięte od płaczu. Łzy zaschły jej na twarzy, nawet na policzku
z długą blizną. Jest mniej czerwona niż wcześniej, ale zawsze będzie zauważalna.

- Nienawidzę mamy, że mu to zrobiła – mówi cicho Daisy.


355 | S t r o n a
Thrive

- No – rzucam, odchylając głowę – Samantha Calloway nie jest promyczkiem słońca. –


Myślę o całym cierpieniu, które spowodowała Lily przez to brutalne milczenie oraz
ignorowanie. A teraz, po tym co zrobiła Ryke’owi, który jest całkowicie niewinny…

- Nie, naprawdę jej nienawidzę. – Daisy płacze gniewnymi łzami, odwracając do mnie
głowę. Chryste. To przerażające – patrzenie na pogardę u dziewczyny, która nigdy wcześniej
nie nosiła takiego uczucia, u kogoś tak pełnego życia. – Rzuciłam modeling, a ona zamiast
przyjąć to do wiadomości obrzuciła winą Ryke’a i zrobiła coś takiego. – W drżącej ręce
trzyma telefon. – To co mówią ludzie… to nie jest prawda. Wiesz o tym, prawda?

Tak, wiem. Jestem także bardzo zaznajomiony ze szkalującymi oraz fałszywymi


oskarżeniami. Wyrywam jej komórkę z ręki i przeglądam jej Twittera, kiedy ona pociera
oczy.

@GBANews: Ryke Meadows zatrzymany za gwałt na nieletniej.


#WiadomościZOstatniejChwili

@PoPhillyFan12: #Raisy nie żyje  Nie mogę uwierzyć, że Ryke zrobiłby coś takiego!
#TeamCoballoway

@Sucker3Punch: Moim zdaniem on dalej jest seksowny. Dlaczego Daisy musiała tak go
kusić? #Raisy nie żyje przez tę ladacznicę.

@WendyBird_1: #Raisy nie żyje *płacze*

„Raisy nie żyje” jest trendowane na Twitterze. Staram się ukryć grymas. Ryke i Daisy
należeli do najpopularniejszych części reality show, przez te flirty, które napierały na granice,
ale nigdy ich nie przekraczały. Nie sądziłem, że ich fani się zbuntują, a już zwłaszcza przez
coś takiego.

- Nie ma przeciwko niemu dowodów, Daisy – przypominam. – Ludziom przejdzie. –


Obiektyw aparatu uderza o okno, podchodząc za blisko. Ona prawie nie zwraca uwagi na ten
odgłos.

- Nie zapomnieli o tym, co stało się tobie – odpiera cicho.

Sztywnieję.

- To co innego. – Trwa śledztwo w sprawie molestowania i mają jakichś znajomych


rodziny mówiących Jonathan Hale łapał Lorena w miejscach publicznych. Może łapał za
głowę. Wymyślają niestworzone rzeczy.

- To nie media bolą najbardziej – szepcze. – Tylko… - Zakłada za ucho pasemko włosów
pomalowane na różowo. – Czuję się zdradzona przez mamę. – To Samantha nasłała na
Ryke’a policję.

Wyłączam jej telefon.

356 | S t r o n a
Thrive

- Ryke nie zostanie oskarżony o gwałt na nieletniej. Nie mają żadnego dowodu, Daisy.
Skup się na tym. – To jedyna nadzieja. Samantha chciała wrzucić Ryke’a do piekła
medialnego, pozwolić im go rozedrzeć za to, że chodzi z jej córką. Nie chcę, żeby się z tym
mierzył, tak jak nie chcę, by wmieszana w to była Daisy.

- Może za bardzo na niego naciskałam… tak wszyscy twierdzą, wiesz? Że go kusiłam.

Piorunuję ją spojrzeniem.

- Po pierwsze nie przespaliście się ze sobą dopóki nie skończyłaś osiemnastu lat. –
Krzywię się w duchu na myśl, że mogliby robić coś innego oprócz trzymania za ręce. Nie
mogę uwierzyć, że prowadzę tę rozmowę z Daisy Calloway. – A po drugie, Ryke zacznie ci
zrzędzić, kiedy tylko zaczniesz obarczać się winą. Więc zastanów się, co mu powiesz.

Drży jej broda.

- Nie, obwiniam mamę… bardziej niż kogokolwiek innego.

Nie dodaję tego, o czym pewnie już wie. Tu chodzi o coś więcej niż fakt, iż Samantha
wkurza się o rzucenie modelingu Daisy. Nie cierpi matki Ryke’a, więc nie była
podekscytowania wiadomością, że jej córka randkuje z potomkiem Sary Hale. Nie sądzę,
żeby nawet Grega Calloway’a cieszyła ta informacja. Z tego samego powodu, co ja się nie
cieszyłem: Ryke wyraża się w agresywny sposób zaledwie paroma słowami. Nie chciałbym,
żeby taki facet umawiał się z moją córką. Nie, żebym kiedykolwiek taką miał.

Nagle aparaty odrywają się od Escalade i niczym fala ruszają w stronę więzienia. Daisy
przysuwa się do drzwi i łapie za klamkę.

- Nie wychodź z samochodu – ostrzegam.

Wciąga gwałtownie oddech, wołając:

- Wychodzi! – Jej oczy zalewają łzy, przytłoczona i wyraźnie zakochana w moim bracie.
Nie mogę temu zaprzeczyć.

Ja mam tylko wspaniały widok na paparazziego z obleśną brodą. Wzdycham ciężko,


chcąc aby się pospieszyli. Niemal wpycham głowę pomiędzy siedzenia, żeby chociaż
spojrzeć, ale mam zesztywniałe kończyny w irytacji.

A wtedy otwierają się przednie drzwi.

- Ryke, przespałeś się z Daisy, kiedy byliście w reality show?! Pójdziesz do sądu?! – Ale
Ryke nie wsiada do środka.

Ojciec zajmuje miejsce obok Andersona. Przed zamknięciem drzwi woła:

- Nie będzie procesu, bo nie został oskarżony. Napiszcie to w swoich przeklętych


gazetach. – Zamyka drzwi, wyciszając hałas na jakieś dwie sekundy.

357 | S t r o n a
Thrive

Ponieważ otwierają się tylne drzwi najbliżej Daisy. Kamery szaleją za Rykiem. Paparazzi
krzyczą tyle rzeczy jednocześnie i próbują się zbliżyć, żeby pstryknąć zdjęcia Daisy. Ona
kuca na siedzeniu, podczas gdy Ryke stoi przed samochodem.

- Ryke, tak strasznie mi…

Nachyla się i całuje ją przy celowo uchylonych drzwiach, żeby aparaty uwieczniły ten
moment. Bez wstydu. Temu to dobrze. Choć ich uścisk jest dla mnie lekką przesadą. Muszę
odwrócić wzrok, kiedy wyraźnie widać, jak wsuwa język do jej ust.

Ojciec dziwnie milczy z przodu. Wciąż odchrząkuje, jakby go dusiło. Marszczę brwi. Co
się stało w więzieniu?

Po kolejnej sekundzie Ryke wsiada do auta i zamyka drzwi. Daisy zamierza przesunąć
się na środkowe miejsce, lecz Ryke bierze ją na kolana. Szepcze jej coś do ucha, a ona
potakuje i opiera głowę na jego ramieniu.

- W porządku? – pytam Ryke’a, kiedy Anderson pędzi do jego bloku albo domu mojego
taty. Jedno z tych dwóch. Paparazzi szybko wsiadają do swoich aut, ale mamy nad nimi
przewagę.

- Nic mi nie będzie – odpiera, przytulając do siebie Daisy. Zauważam, że jedną ręką
gładzi ją po plecach. W końcu na mnie patrzy. – Tata ma ci coś do powiedzenia.

Ściągam brwi i czekam, aż ojciec się odezwie.

Kaszle głośno w rękę, zdecydowanie przyduszony.

Ryke piorunuje spojrzeniem zagłówek.

- Tato – rzuca przez ściśnięte zęby.

A wtedy ojciec obraca się w moją stronę. Jego ciemnobrązowe włosy zdają się siwieć po
bokach, twarz ma poważniejszą i czoło bardziej pomarszczone.

- Zamierzam wytrzeźwieć – mówi na jednym wydechu.

Powoli rozchylam usta. Chyba źle go usłyszałem.

- Co powiedziałeś? – Moje tętno przyspiesza. Co powiedział?

Wywraca oczami.

- Naprawdę każesz mi to powtórzyć?

Zamieram zszokowany. Zastanawiam się nad tym, co się stało, jak nie chciał wymruczeć
tych słów odwrócony do mnie plecami. Tata nie jest tchórzem, ale to oświadczenie jest tak
ciężkie, że nie potrafię go w pełni zaakceptować.

- No – burczę. – Powtórz.

358 | S t r o n a
Thrive

Wzdycha ciężko.

- Nie będę już pił alkoholu, synu.

Przyglądam mu się dłuższą chwilę. I dochodzę do jednego wniosku.

- Uwierzę, kiedy zobaczę.

- To jest nas dwóch – mamrocze, ale ma zdeterminowane spojrzenie.

Nasz ojciec nie zrobiłby tego z uprzejmości swego czarnego, pieprzonego serca. Więc
patrzę na Ryke’a.

- Coś ty zrobił? – pytam.

Jonathan odpowiada pierwszy.

- Będzie należał do naszej rodziny. – Odwraca się i słyszę, jak rzuca pod nosem: - Tak
jak zawsze miało być.

Czytam pomiędzy wierszami.

Żeby odzyskać syna, mój tata jest chętny wytrzeźwieć.

To wielka deklaracja i nie przeszkadza mi nawet fakt, że nie chciał zrobić tego dla mnie
przez wszystkie te lata. Po prostu rozmyślam nad możliwością, że być może pewnego dnia
dojrzę coś niemożliwego. Mojego tatę bez swojej whisky.

359 | S t r o n a
Thrive

{62}
2 lata: 03 miesiące

Listopad

Lily Calloway
Przypadkiem zostałam włączona do klubu chłopaków. Oprócz Lo nikt mnie tu nie zauważył,
ale on nie zamierza wykopać mnie z gabinetu mojego ojca. To musi oznaczać, że moje
niewidzialne moce w końcu rozkwitają. Może moje dziecko jest magiczne. Ta myśl prawie
sprawia, że ciąża nie jest taka zła.

- Co ty masz na sobie? – pyta Lo swojego brata, marszcząc brwi. Connor, Lo i Sam


zaciągnęli Ryke’a do gabinetu, kiedy tylko zaparkował swojego Ducati na podjeździe moich
rodziców, Daisy przyjechała razem z nim. Niedzielne śniadanie zaczyna się za pół godziny,
więc pomyślałam, że to sukces, iż pojawił się na czas albo w ogóle – najwyraźniej stara się w
tym związku z moją młodszą siostrzyczką. Przyjął zaproszenie mojego taty nawet po tym, jak
mama wrzuciła Ryke’a do więzienia. To była wersja wystawienia białej flagi mojego ojca.

Fakt, iż Ryke pragnie się pogodzić i zostawić za sobą ten problem właściwie łagodzi
wiele napięcia. I wiem, iż robi to aby naprawić walący się most pomiędzy Daisy, a moimi
rodzicami.

- To zwykły lunch – odpiera Ryke, jakby poszaleli. – Mam pieprzoną bluzkę i spodnie.

Cała reszta ubrała się w koszule i czarne spodnie od garnituru.

- To formalny posiłek – mówi Lo do brata. – Myślałem, że masz tego świadomość.

Ryke piorunuje spojrzeniem sufit i sprawdza godzinę na zegarku.

- Nie mam czasu, żeby wrócić.

- Możesz zamienić się ze mną – mówi Lo, rozpinając sobie koszulę. Siedzę na
podłokietniku kanapy, przyglądając się mojemu rozbierającemu chłopakowi. Krzyżuję nogi w
kostkach, a Lo rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie. Uśmiecha się kącikiem ust.

Tak. Bardzo, ale to bardzo mnie pociągasz. Ale moja zdradziecka-ja przestaje zachwycać
się jego zarysowanymi mięśniami. Mój uśmiech blednie. Lo patrzy na mnie zdezorientowany,
ale jego uwagę odwraca brat, który niespokojnie przeczesuje sobie włosy dłońmi. Naprawdę
musi przestać targać te kosmyki. Moi rodzice nie lubią takich fryzur, jakby dopiero co wyszło
się z łóżka.

- Nie wpakujesz się w kłopoty za normalną koszulkę? – pyta Lo z miną pt. co do chuja?
Pozornie w tym planie jest wada.

Ale Sam wszystko wyjaśnia.

360 | S t r o n a
Thrive

- To Loren Hale. – Tak, to doskonale opisuje różnicę.

Twarz Ryke’a twardnieje. Dotyka swojego torsu.

- A ja jestem Ryke Meadows. O co wam, kurwa, chodzi?

Sam gwiżdże.

- Nie znasz za dobrze Grega Calloway’a, co?

Lo podaje Ryke’owi koszulę.

- Sammy próbuje powiedzieć, że będę traktowany wyjątkowo. A ty nie. – Po chwili


tłumaczy: - Tata mnie wychował i jest najlepszym przyjacielem Grega. Poza tym, to nie ja
umawiam się z najmłodszą Calloway. – Lo obraca się do Sama Stokesa, który stoi sztywno, a
pomiędzy nimi przechodzi niechęć. Słaba, ale widoczna w ich niedostępnych postawach. –
Dostałem najlepszą przepustkę, kiedy ty musiałeś przeskakiwać przez dziesięć tysięcy
przeszkód. Pieniądze Poppy muszą mieć dla ciebie ogromne znaczenie.

- Żadna ilość pieniędzy nie jest warta sprawdzianów, przez które przeprowadził mnie
Greg – odpowiada Sam, prostując się obronnie. – Jeżeli nie wierzysz, że kocham siostrę
Lily…

- Tylko żartowałem – mówi ostro Lo.

Ryke trzyma koszulę cały skamieniały i przetrawia sobie, co to wszystko znaczy. Mam
dobre przeczucie, że Ryke będzie testowany tak samo, jak Sam. Pytanie: czy dotrwa do
samego końca, czy podda się na samą myśl o tym?

- A Connor też dostał przepustkę? – pyta.

- Zaufano mi od samego początku – odpowiada Connor, zajęty esemesowaniem, tylko w


połowie uczestnicząc w rozmowie. – Dla nikogo nie jest to szokujące. – Uśmiecha się.

- Może gdybym cię walnął, to byłbyś kurewsko zszokowany – mówi Ryke.

- Tylko dlatego, że ciągle o tym gadasz, ale nigdy tego nie robisz – odpiera Connor. – Co
zaskakujące, jeszcze nie oddałem cię do schroniska. Wolę, kiedy moje zwierzaki więcej
gryzą, a nie straszą.

Ryke pokazuje mu środkowy palec.

Podnoszę się i podchodzę do Lo, obejmując go w nagim pasie. Czuję, jak muska palcami
mój kark. Lily 1.0 zamieniłaby ten scenariusz w bardzo erotyczną fantazję. Lily 3.0
zrezygnowała z większości fantazji, ale staję na czubkach palców, żeby ucałować jego
policzek.

To było przyjemne. Czuję się jeszcze lepiej, kiedy na twarzy Lo pojawia się szczerze
radosny uśmiech.

361 | S t r o n a
Thrive

Moje ciało się rozgrzewa. Może dzisiaj będę mogła mu powiedzieć. Po lunchu. Wygląda
na to, że znajduje się w o wiele lepszym miejscu.

- Wiem, że Greg mnie nie lubi, ale staram się. Czy moja obecność nie wystarczy? – pyta
Ryke.

- Nie – odpiera Sam. – To mały początek, ale zdecydowanie nie starczy. Spędziłem wiele
lat, próbując zdobyć jego zaufanie i akceptację do rodziny Calloway’ów. Skoro Jonathan jest
twoim tatą, to nie powinno ci to zająć tak długo, ale bez urazy, jesteś znany z bycia
kobieciarzem. Nawet ja się zastanawiałem, co ty robisz z Daisy.

Ryke przewraca zirytowany oczami, ale nie ma na to odpowiedzi. Ściąga ciemnozieloną


koszulkę i nakazuję swoim oczom pozostać dłużej przy Lorenie Hale’u.

- Masz tatuaż? – pyta Sam z pomieszanym wyrazem twarzy, który mówi: masz
przerąbane, koleś i współczuję.

Wtrącam się.

- Nie oglądałeś Księżniczek Filadelfii? – Podczas programu Ryke spędził parę tygodni na
robieniu sobie tatuażu na ramieniu i klatce piersiowej: feniksa w barwach czerwieni i
pomarańczy. Kostki ptaka otacza łańcuch i ciągnie się przez żebra, kończąc kotwią na
biodrze. Ta kotwica znajduje się w nieprzyzwoitym miejscu i dobrze o tym wie.

Sam właśnie zdaje sobie sprawę, że wkradłam się do pokoju. Niewidzialność zniknęła.

- Nigdy nie oglądałem programu.

Och.

Ryke zakłada ładną koszulę Lo i zaczyna ją zapinać.

- No i co jeśli mam tatuaż?

- Greg nie cierpi tatuaży – odpiera.

- No to pech – mówi beznamiętnie Ryke – bo jego córka też ma tatuaż.

Cooo.

- Która siostra? – pytam.

Ryke rzuca mi spojrzenie, jakbym zdurniała.

Ach. Racja. Daisy.

Sam drapie się po głowie.

- Taka mała porada: nie wspominaj o tym teraz ani nigdy. Pomyśli, że masz na nią zły
wpływ.

362 | S t r o n a
Thrive

- Już tak myśli – odparowuje Ryke. – Po prostu to powiedz: mam przejebane.

- Może powinieneś poprawić sobie włosy – sugeruję.

Warczy sfrustrowany i próbuje ułożyć sobie gęste, potargane kosmyki. Tylko to


pogarsza.

- Przestań patrzeć na mnie z tą miną, Lily – rzuca bardziej podenerwowany niż


kiedykolwiek widziałam.

- Jaką miną?

- Tą miną, jakbyś miała zaparcia.

Otwieram szeroko usta.

- To było chamskie.

- Dość chamskie – dopowiada Lo.

- Taka pieprzona prawda.

Splatam ramiona na piersi.

- Wiesz co, zamierzałam pomóc ci z włosami, ale wycofuję propozycję. – Unoszę pewnie
brodę. I co ty na to.

Connor znajduje dziurę w mojej deklaracji.

- Nie możesz wycofać propozycji, która nie została nawet złożona.

Patrzę na Ryke’a.

- Chciałbyś, żebym ułożyła ci włosy? – Otwiera usta, ale przerywam mu. – Wycofuję
propozycję. Ha! – Podnoszę pięść do Lo, który robi ze mną żółwika. A potem całuje mnie w
skroń. Dostałam w nagrodę całusa. Staram się powstrzymać szeroki uśmiech.

- Super atmosfera – odzywa się Sam, trzymając w ręce komórkę i nie brzmi na tak
rozbawionego, jak my – ale lepiej schodźmy do jadalni. Poppy właśnie do mnie napisała.
Jonathan przyjechał i najwyraźniej Samanthy nie będzie.

- Wstydzi się ostatnich wydarzeń – wyjaśnia Connor. – Dobra wiadomość, Ryke, jest
taka, że przez jakiś czas nie będziesz musiał jej znosić.

- Cholernie fantastycznie – mówi, kierując się do drzwi. Nie jestem pewna czy milczenie
mamy jest takie lepsze od jej ciągłej, dokuczliwej obecności. Przynamniej dla mnie te ciche
chwile zapewniły więcej mdłości niż wczesne tygodnie ciąży.

Lo zakłada zieloną bluzkę.

363 | S t r o n a
Thrive

- Gotowa? – pyta mnie. Lo i ja nie przychodzimy na wiele niedzielnych spotkań, ale


postanowiliśmy przyjść na to, aby wesprzeć Ryke’a oraz jego związek z Daisy. Nie będzie to
takie trudne przy nieobecności mojej mamy, ale i tak mam dzisiaj do zrzucenia wielką
dziecięcą bombę.

Mam nadzieję, że Lo zniesie wybuch.

364 | S t r o n a
Thrive

{63}
2 lata: 03 miesiące

Listopad

Lily Calloway
- Porozmawiajmy o przyszłym małym Calloway’u – odzywa się Jonathan przy stole
jadalnym, rozpoczął się niedzielny lunch.

- Cobalcie – poprawia go Connor, popijając wino.

Jonathan patrzy przelotnie na trunek, ale nie wykonuje ruchu, aby zamienić kawę na
alkohol. Prawie nie mogę uwierzyć, że jest trzeźwy. Nie sądzę, żeby sam Jonathan w to
wierzył, ale przy drzwiach siedzi trzech całodobowych trenerów, który udowadniają, że
przyłożył się do leczenia.

- Racja – mówi Jonathan. – Cokolwiek będziecie potrzebować dla dziecka, zapewni wam
to Hale Co.: zabawki, kołyski, pieluchy.

Po tym, jak Connor dowiedział się o ciąży Rose podczas naszej podróży, moja siostra
ogłosiła wiadomości rodzinie i tym samym całemu światu. Stacje telewizyjne proponują nowe
reality show skupiające się na okresie ciąży. Odmówili im, lecz podekscytowanie fanów,
rodziny i przyjaciół jest widoczne.

Mam silne przeczucie, że moje nowiny będą miały dokładnie przeciwny efekt.

- Dopiero oswajam się z myślą, że się rozmnażam – mówi Rose, ściskając nasadę lampki
do wina, w której jest woda – więc możecie nie rozmawiać o dziecięcych zabawkach?
Ostatnie o czym potrzebuję myśleć, to niemowlę rzucające we mnie grzechotką.

- Co najlepsze – mówi Lo – te zabawki mają po boku moje nazwisko. – Posyła jej swój
sławny półuśmiech. Dziecko Rose bawiące się zabawką z nazwiskiem Hale? Ona nigdy nie
zaakceptuje takiego obrazka.

Rose mruży zimne oczy.

- Chciałabym zobaczyć opinie na temat tych plastikowych grzechotek. Mogę się założyć,
że zadławiło się nimi z dwadzieścioro dzieci.

- Ta obelga umarła ci w macicy.

Rose wywraca oczami.

- Twój brak wrażliwości to nic nowego, Loren.

- Wybacz – odpiera pusto – nie zdawałem sobie sprawy, że wiedźmy posiadają inne
uczucia niż sataniczny gniew.

365 | S t r o n a
Thrive

Dobra, to zaczyna zmierzać w niebezpiecznym kierunku. Szczypię Lo w ramię i łapie


aluzję, chwytając za swoją wodę, żeby się pohamować.

- Co będzie, jeśli urodzi ci się chłopiec? – pyta Daisy po drugiej stronie stołu, gdzie
siedzi razem z Rykiem, Samem, Poppy i moim tatą. Ryke trzyma ramię na oparciu krzesła, a
nie wiem czy to dobry ruch. Nie wiem, czym przejmuje się ojciec. Rozkraja sobie żeberko, co
jakiś czas spoglądając ostrzegawczo na Ryke’a.

Rose wścieka się w ciszy na to pytanie, wbijając nóż w swojego łososia. Niszczy
delikatny kawałek ryby i Connor okrywa ręką wierzch dłoni Rose. Spowalnia swoje
gwałtowne ruchy.

- Wtedy będę musiała spróbować od razu zajść w ciążę, żeby mieć dziewczynkę –
odpowiada Rose.

Connor uśmiecha się olśniewająco.

- Modlę się tylko do siebie, ale chyba zrobię wyjątek, żebyśmy najpierw mieli chłopca. –
On pragnie wielu dzieci, więc oświadczenie Rose jest dla niego niczym raj na ziemi.

- Twoje modlitwy nie mają szans z przeznaczeniem – odpiera Rose. – Istnieje


pięćdziesiąt procent szans, że cię pokonam.

- To nie przeznaczenie, tylko nauka, kochanie.

- Przekonamy się – mówi.

Connor uśmiecha się szeroko i mówi jedno albo dwa słowa po francusku zanim się
hamuje. Rzadko wygląda na zirytowanego, ale z powodu pewnej osoby kłamiącej na temat
znajomości języków obcych, Connor Cobalt patrzy wilkiem.

- Jakich języków nie znasz? – Connor pyta Ryke’a przez stół. Przez cały ten czas Ryke
rozumiał wszystko, co Rose i Connor szeptali sobie po francusku. Jakie to niesprawiedliwe.
Na pewno jest biegły we francuskim oraz hiszpańskim, ponieważ miał nauki w dzieciństwie
według surowych zaleceń jego mamy.

- Bo co? – pyta Ryke. – Czy to takie ważne, żebyś rozmawiał kodem ze swoją żoną?

Podnoszę niepewnie rękę.

- Chciałabym tylko dodać – mówię do Connora i siostry – że nie rozumiem pewnych


rzeczy, które mówicie po angielsku. To tyle. – Wszyscy gapią się na mnie przez jedną, gorącą
sekundę i tak jakby garbię się w miejscu, żałując tego wtrącenia. Przy tym stole jest za dużo
ludzi.

Connor mówi do niego:

- Rose zna jedynie francuski, więc nie ma sensu. – Po czym dodaje parę słów po włosku.

Ryke swobodnie odpowiada w tym samym języku.

366 | S t r o n a
Thrive

Connor wygląda na rozbawionego, jakby znalazł sobie nową zabawkę, którą zbudowana
do testowania jego inteligencji. Przerzuca się na niemiecki, który brzmi całkiem ładnie w jego
ustach, ale Ryke ma dosyć tej zabawy, którą chce rozpocząć Connor. Kończy grę środkowym
palcem.

Mój ojciec wygląda na zirytowanego, ocierając usta serwetką. Na pewno pragnął kogoś
mnie wulgarnego dla Daisy.

Ale moja młodsza siostra nie przejmuje się uczuciami taty. Bawi się jedzeniem na
talerzu, bardziej posępna od incydentu z więzieniem. Po prostu nie przebaczyła jeszcze
naszym rodzicom.

Lo prosi najbliższego służącego o kawę i zdaję sobie sprawę, że to dla mnie. Ziewam
częściej niż zwykle i w locie z Kalifornii do Pensylwanii zasadniczo zasnęłam z wyczerpania.
Powoli się połapuje. Wczoraj powiedział, że zabierze mnie do lekarza, ale mruknęłam nie,
dzięki i rozproszyłam go seksem. Nie był to jeden z moich szlachetnych momentów.

Po lunchu, przypominam sobie. Dowie się, iż nasza nowa przyszłość będzie zawierać
dodatkową osobę. Patrzę w biały obrus. Kiedy tak o tym myślę, to brzmi straszniej. Jakim
cudem będziemy odpowiadać za innego człowieka?

Tak długo walczyliśmy z tym, żeby zacząć troszczyć się o samych siebie.

- Więc kiedy zacznie ci się pokazywać ciąża? – Lo pyta Rose, dość uprzejmie. Może nie
będzie tak źle.

- Już mam małe wybrzuszenie – odpowiada, próbując uratować łososia, którego


zdemolowała na swym talerzu.

- Co będzie, jeśli na ultradźwięku znajdą kopytka? – Ten przypływ uprzejmości nie trwał
długo.

Jonathan wtrąca się do rozmowy:

- Szczerze, Loren, kiedy przejmiesz Hale Co., to ty będziesz musiał stać się bardziej
wrażliwy na te sprawy. Ta firma już przeszła piekło. Nie przetrwa, jeśli nie będzie ci zależeć
na tym przemyśle.

Lo zgrzyta zębami i rzuca:

- Bo niby ty jesteś taki wrażliwy? Bo niby tobie zależy na tych bzdurach?

Jonathan pożera obelgę ostrym spojrzeniem.

- Kiedy zostaniesz ojcem…

- Sedno w tym, że nigdy nie będę ojcem – przerywa mu Lo, ściskając stół i nachylając się
do Jonathana. Serce podchodzi mi do gardła.

Jestem sparaliżowana na całym ciele.

367 | S t r o n a
Thrive

- Uwielbiasz robić wszystko na opak – oświadcza Jonathan. – Każę ci biec. Ty idziesz.


Każę ci pić. Ty trzeźwiejesz. Każę ci prowadzić moją firmę. Ty zakładasz własną.

Pamiętam – jeden raz, być może na naszej pierwszej randce, jako prawdziwa para – jak
Lo przyznał się do podobnego, młodzieńczego buntu. Ale to co innego.

Twarz Lo czerwienieje od gniewu.

- Wbij to sobie do głowy. – Każde słowo ocieka siłą. – Nigdy nie narażę dziecka na taką
pierdoloną torturę. Wolę zostać pogrzebany żywcem niż żyć ze świadomością, że
przeprowadziłem kogoś przez takie piekło. – Tak jakby czyjaś pięść wyrwała mi serce,
przerażająco wolno odrywając każdą tętnicę. A on jeszcze nie skończył. – A więc spal
wszystkie te cholerne marzenia o wnukach. – Wstaje z krzesła. – Twoje imperium Hale’ów
zacznie się tam, od niego. – Lo wskazuje na Ryke’a. – Nie ode mnie.

Rzuca serwetkę na krzesło i wychodzi wściekły.

Nie mogę za nim pójść. Wbijam nieruchomy, udręczony wzrok w do połowy pełen talerz
jedzenia. Łzy kryją się pod ciężarem jego opinii. Wolałby umrzeć niż znieść myśl o
sprowadzeniu życia na ten świat.

- Lily – szepcze Rose.

Nic mi nie jest.

W duchu potrząsam głową. Wcale nie.

Nie widzę, w jaki dobry sposób miałabym dostarczyć mu te nowiny. Nie widzę, jakim
cudem miałoby to kiedyś wyjść dobrze, tak jak miałam nadzieję.

368 | S t r o n a
Thrive

{64}
2 lata: 03 miesiące

Listopad

Loren Hale
- Proponujemy rozwiązanie – mówi do mnie Connor, siedząc w salonie. Na litość boską,
ilekroć próbujemy obejrzeć film, jakimś cudem ktoś porusza poważną dyskusję. - Nie ma
czym się denerwować.

Przykładam rękę do piersi.

- Nie będę z wami mieszkał. Byłeś świetnym współlokatorem przez te ostatnie dwa lata,
ale będziesz miał dziecko, stary.

Wszystko zmieniło się wraz z ciążą Rose, a ten temat naprawdę nadwyręża moją relację z
Lily. Od niedzielnego spotkania zachowuje ode mnie dystans. Wiem, iż boli ją myśl, że nigdy
nie będziemy mieć dzieci, ale cierpiałaby jeszcze bardziej, gdyby miała codziennie
przypomnienie w postaci obecności dziecka Rose i Connora.

Dodaję:

- Nie musicie mierzyć się jeszcze z naszymi kłopotami.

- Nie jesteś gotowy – wtrąca Rose. – Miałeś nawrót parę miesięcy temu…

- Nigdy nie będę gotowy, Rose! – krzyczę z dudniącym tętnem. – Jeżeli czekasz, aż
zostanę wyleczony, to równie dobrze możesz od razu się poddać. To nigdy się nie skończy.
Nie za miesiąc. Nie za kilka lat. Jestem nałogowcem. Mogę wytrwać w abstynencji dziesięć
lat i znowu mieć nawrót. Musisz to zaakceptować.

Jej twarz zamienia się w marmur.

- A co z Lily?

- Zaopiekuję się nią, tak jak zawsze – mówię stanowczo, ale ciąży na mnie presja.
Wykonywałem dobrą robotę, dopóki… sam nie wiem. Może kiedy wróciliśmy do Filadelfii.
Po podróży samochodem. Po prostu się ode mnie odsunęła. To najgorsze cholerne uczucie na
świecie.

- Och – rzuca Rose - masz na myśli okres, kiedy przez wiele lat pozwalałeś jej każdej
nocy uprawiać seks z innym mężczyzną. – To jak prawy sierpowy w szczękę.

Nie potrafię już znieść myśli o tej części mojej przeszłości. Każdego dnia żałuję, że nie
wziąłem Lily szybciej w ramiona, że nie zapewniłem jej wszystkiego, czego szukała, że nie
powstrzymałem jej zanim zaczęła odnajdywać to u innych mężczyzn. Że od samego początku
nie rzuciłem dla niej picia.
369 | S t r o n a
Thrive

Przemieniam przeszywający mnie ból w coś mrocznego, ale dostrzegam małe


wybrzuszenie przez czarną sukienkę Rose. I tłumię mściwą odzywkę.

- To twoja ciążowa przepustka na tę pieprzoną noc. Ktokolwiek rośnie w twoim brzuchu,


jest demonem. Czyni z ciebie koszmarną osobę.

Rose podnosi rękę, jakby kazała mi zamilknąć.

- Nie obchodzi mnie dziecko. Chcę, żeby Lily mieszkała z nami, a jeśli tego chce, to nie
powinieneś się ze mną o to kłócić.

- Nie chce – odparowuję.

- Pytałeś ją?

- Tak! – krzyczę. Nie. Krzywię się wewnątrz, drżą mi ręce. Po prostu nie miałem jeszcze
okazji.

- Jak długo jej nie ma? – pyta niespodziewanie Ryke.

I żołądek opada mi do stóp. Sprawdzam miejsce obok siebie, i bez tego wiedząc, że nie
ma tam Lily.

- Cholera – przeklinam. Wstaję gwałtownie. Strach grzechocze moimi kończynami,


wypełnia mnie panika. I najsurowsza forma adrenaliny.

Jestem zmuszony do instynktownego działania. Prawie nie słyszę słów Connora o tym,
jak długo jej nie ma. Nie czekam, aż za mną podążą. Biegnę do jedynego miejsca, w którym
chowa się, ilekroć walczy ze swym uzależnieniem.

***

- LILY! – wrzeszczę, naciskając klamkę łazienki. Uderzam w drewno. – LILY! – Strach już
dawno pożarł moją duszę. Wczoraj odrzuciła mnie, kiedy próbowałem pocałować ją po
lunchu. Sądziłem, że potrzebuje przestrzeni, nie myślałem, że jest tak źle.

Byłem tak pochłonięty własnym problemami, że nie dostrzegłem, co się dzieje. Nie mogę
jej stracić. Ani na chwilę. Ani na sekundę.

Ona jest jednym powodem, dla którego wciąż jestem na tym świecie.

Gorączkowo próbuję wyważyć drzwi, słysząc strumień wody przez ścianę. Jest włączony
prysznic.

- Odsuń się – mówi do mnie Ryke.

Odsuwam się, żeby mógł uderzyć ramieniem w drzwi. Po dwóch próbach otwierają się na
oścież. Wpada przede mną, zasłona prysznicowa stuka o poręcz, kiedy odsuwa ją na bok.

370 | S t r o n a
Thrive

Gdy tylko dostrzegam ubraną Lily siedzącą w zatkanej wannie pod strumieniem
prysznica, od razu do niej wskakuję, czując lodowatą wodę. Sadzam ją sobie pomiędzy
nogami, kiedy cała dygocze i przyciska kolana do piersi. Woda leje się na nas oboje, moczy
nam włosy i ubrania. I biorę w dłonie jej delikatną, zapłakaną twarz.

Moja klatka piersiowa opada gwałtownie, wszystko we mnie wrzeszczy. Czuję, że


rozbiłem jedyną dziewczynę, jaką kiedykolwiek kochałem. Chcę tylko poustawiać inaczej
części i poskładać ją od nowa. Spoglądam w jej załzawione oczy i nawet kiedy Ryke wyłącza
prysznic, oboje dygoczemy z czegoś więcej niż zimna.

- Lil, ciii – odzywam się, jej ból przeszywa mnie na wskroś. – Wszystko w porządku. –
Przywiera do mnie, jakbym miał wyślizgnąć jej się z uścisku, odsunąć się i wyjść. Nie
zrobiłbym tego. Nie potrafię. Nasza miłość jest rzadko spotykana. Nie mogę jej odrzucić,
nawet gdybym chciał. Gdy ona krzyczy, identyczny wrzask rozrywa mnie od środka. Kiedy
płacze, mój świat płacze ze smutku. Gdy kocha, to naprawdę wzlatuję do nieba.

Nigdy nie pragnąłem nikogo innego prócz Lily.

- Ja… prrrrrzeprrrraszam… - szlocha, czarna bluzka z długim rękawem przykleiła się do


jej ciała. Chowa głowę w zgięciu mojego ramienia i przytulam ją mocno, gładząc po plecach.
Rozgrzewam ją tarciem. To jakaś katastrofa. Kolejna środa, kiedy oboje leżymy zmęczeni i
zdruzgotani na podłodze. Trzymając się faktu, iż nie możemy bez siebie żyć, ale pokonani
przez przeszkody, które twierdzą, iż powinniśmy żyć osobno.

- Za co przepraszasz, Lil? – szepczę.

- Miałam ci powiedzieć… - mamrocze Lily, wynurzając się ze swojego ukrycia. Jej


mokre włosy są ciemniejsze i przyklejają się do bladych policzków, z jej oczu wyziera
smutek. Gładzę ją po głowie. Wszystko w porządku, Lil. – Wczoraj chciałam…
przestraszyłam się…

- Lil… - mówię łagodnie - możesz powiedzieć mi o wszystkim.

- Nie o tym. – Kręci głową, roniąc rzewne łzy. Przeciągam kciukiem po zimnej skórze. –
Nie o tym.

Gorące łzy spływają po moich policzkach. Mogła mnie zdradzić. Ta myśl chwilowo mnie
dusi. Nie umiem wymyślić nic innego, co sprawiłoby jej tyle agonii oraz poczucia winy.
Przyciskam usta do jej czoła, kiedy wpatruje się w swoje dłonie, jakby były bramą do innego
świata.

Chwytam je w swoje ręce, splatam nasze palce. Jeden na raz. Jeżeli chce odejść, to idę
razem z nią.

- Musisz mi powiedzieć, Lil – szepczę, kiedy w jej oczach wzbiera się coraz więcej łez. –
Nie mogę zgadywać. – Staram się pohamować emocje, lecz łączę się z nią tak zwięźle, że
prawie niemożliwym jest nie odczuwanie każdej jednej emocji. Jak naciśnięcie na każdy nerw

371 | S t r o n a
Thrive

z osobna. Jak wsadzenie koniuszków palców do ognia, a potem śniegu. Obawiam się tego, co
może mi wyznać, ale bardziej boję się, że ją stracę.. – Proszę… nie każ mi zgadywać.

Kiwa parę razy głową, milcząc. A potem rozchyla usta w szoku i olśnieniu.

- Czy myślisz… myślisz, że cię zdradziłam? – Jej twarz łamie się na tą możliwość. Że
co? Niemal zaczynam szlochać. Hamuję emocje, drgają mi nozdrza.

Ten ból. Jakby ktoś mnie przewalcował. Przygniótł do ziemi.

- Nie wiem, Lil – szepczę. – Zachowywałaś dystans i nie poleciałaś ze mną do Paryża,
więc byłaś tyle czasu sama… ja po prostu… nie wiem.

- Nie zdradziłam – mówi i po raz kolejny zaczyna drżeć jej broda. Wygląda tak, jakby
zaraz miała walnąć mnie w ramię, jak zwykle. Ale nie ma na to energii, nie ma w sobie walki.
– Musisz mi uwierzyć.

- Wierzę, Lil – odpieram, biorąc oddech, ale nie czuję całkowitej ulgi. – Ale musisz mi,
kurwa, powiedzieć, co się dzieje.

- Byłam zestresowana… przytłoczona. – Wyciera oczy ręką, ale łzy nie przestają lecieć. -
I chciałam zrobić rzeczy i pomyślałam… że to pomoże. – Z narastającym wstydem patrzy na
prysznic, a potem na kolana, chowając się w sobie.

- Po prostu to powiedz – nalegam. – Cokolwiek to jest. Wyrzuć to z siebie, skarbie. –


Chce tylko, żeby znowu poczuła się dobrze.

Koncentruje się na naszych splecionych dłoniach.

- Nie wiedziałam, jak ci powiedzieć… myślałam, że kiedy będziesz w Paryżu, to


wymyślę dobry sposób, żeby to wyznać, ale ja nie… nie sądzę, że istnieje na to dobry sposób.
I wciąż to odkładam, myśląc sobie jutro nadejdzie ten dzień. – Nie przestaje ocierać oczu.

A potem w końcu opuszcza ręce.

I mówi po głębokim wdechu.

- Jestem w ósmym tygodniu ciąży.

Zamieram, jakby samochód uderzył we mnie z prawej strony. Trzask szkła. Gwałtowny
skręt auta. Obrót. Poduszka powietrza wybuchająca mi przed klatką piersiową, pozbawiająca
mnie tchu. Wstrząs i strach wprowadzają mnie do stanu, w którym nie mogę myśleć.

- Nie możesz być… - Krew napływa mi do głowy. Opuszczam spojrzenie na jej brzuch,
na czarną bluzkę przywierającą do brzucha. Podwijam materiał do żeber. Pomyliłem małe
wybrzuszenie z przybraniem wagi. Nie pomyślałem, że to coś szkodliwego w naszym życiu.
Że wywróci nasz świat do góry nogami.

W końcu spoglądam na resztę ludzi stojących w łazience. Na Ryke’a. Connora. Rose.


Rose.

372 | S t r o n a
Thrive

- Ty jesteś w ciąży – mówię do niej.

- Obie jesteśmy – odpiera cicho Rose, obawiając się mnie. Wszyscy się mnie boją.

Mojej reakcji.

Nigdy w życiu nie pragnąłem dziecka. Nigdy nie brałem tego pod uwagę. Jestem
samolubny, zepsuty i wredny. Nieważne, jak bardzo kocham Lily, to posiadam cechy, które
nigdy nie ulegną zmianie.

- Niemożliwe – mówię. Choć to jest możliwe. Przy ilości naszego seksu, za dużo i
nieostrożnie, to zawsze mogło stać się końcowym rezultatem.

- Prawdopodobieństwo jest małe, lecz możliwe – odpowiada Connor, chowając dłonie w


spodniach. Wiedział o tym od dłuższego czasu. – Poprzez wspólne mieszkanie ich cykle
zsynchronizowały się. Nie używam zabezpieczenia z Rose i jestem pewien, że ty także nie
używałeś go z Lily.

- Przez parę dni zapominałam brać tabletek – szepcze Lily, nie potrafiąc spojrzeć mi w
oczy, wpatrując się w swoje dłonie, które puściłem. – Nie miałam świadomości…

Biorę ją za ręce i jej łzy lecą mocniej. Ściskam je.

- Mogłaś powiedzieć mi szybciej. – Wracam myślami do wczorajszego dnia i marszczę


brwi. To co przyznałem głośno na temat dzieci.. zdruzgotałem ją i nawet nie zdawałem sobie
z tego cholernej sprawy. Cofam się dalej. Paryż. Wciąż odczuwam tamtą noc niczym głęboką
bliznę pod skórą. Byłem zagubiony i żadna część mnie nie przyjęłaby wtedy dobrze tych
informacji.

Miała osiem tygodni, może mniej, żeby wyznać mi prawdę. I przez cały ten czas nie
byłem na tyle silny, żeby ją znieść. Mogę przyznać to, siedząc tutaj w lodowatej wodzie i
trzymając ją w ramionach.

- Wiem, że nie chcesz dzieci – pociąga nosem, powstrzymując łzy, jak tylko może - i nie
chciałam cię tym stresować… przepraszam.

Omiata mnie poczucie winy.

- Ciii. – Przyciskam ją mocniej do piersi, ona zaciska wokół mnie nogi. – Nic się nie
stało, Lil. – Nigdy nie chciałem, żeby nosiła tak ogromny ciężar sama. Nie taki, który
powinniśmy nieść razem.

- Stało – odpiera, ocierając policzki i patrzy mi w oczy. Jej wielkie, zielone oczy są
zaszklone i czerwone. – Nie chcesz dziecka.

Nie. Nigdy nie chciałem dziecka. Ale zderzając się z tą rzeczywistością chcę postąpić
słusznie z Lily. Chcę naprawić każdy błąd, który kiedykolwiek popełniłem. Jestem gotowy,
tak cholernie gotowy, żeby to pokonać.

373 | S t r o n a
Thrive

Żeby już nigdy nie mierzyć się z tymi demonami.

Skończyłem z użalaniem się nad sobą.

Wsuwam palce w jej mokre włosy.

- To nie ma już znaczenia. – Dotykam mojego torsu. – Jesteśmy nałogowcami. Ty i ja. –


Pokazuję pomiędzy nami. Ten fakt się nie zmieni, bez względu na to, jak bardzo chcielibyśmy
o nim zapomnieć. – Być może nie powinniśmy mieć dzieci, ale mamy środki, żeby je
wychować.

- I macie nas – oświadcza Rose.

Lily i ja patrzymy na trójkę ludzi, która była fundamentem naszego zdrowego życia. Rose
unosi podbródek ze zdeterminowanym wyrazem twarzy mówiący dacie sobie radę.

No i Connor. Stoi opanowany z większą pewnością siebie niż posiada którekolwiek z nas.
Niemal czuję, jak promienieje z jego ciała i ogarnia moje. Jego usta noszą się w kącikach,
wiedząc, jak ma efekt na mnie i większość ludzi.

Mój brat. Ryke krzyżuje ramiona na torsie. Chyba wie równie dobrze, co ja, że nie jestem
bliski gotowości na dziecko. Ale na jego twardej, ponurej twarzy nie ma śladu negatywności.
W jego oczach tkwi ta sama silna, nieugięta wola, co u reszty.

Wytrwałość, żeby czynić wszystko, być kimkolwiek. By kwitnąć.

Któregoś dnia ten świat będzie należał także do nas. Po wielu latach przegrywania, tylko
tego pragnę.

374 | S t r o n a
Thrive

{65}
2 lata: 03 miesiące

Listopad

Lily Calloway
Parujący prysznic owiewa mgłą szklane drzwiczki. Jesteśmy w naszej łazience na górze,
gdzie istnieje prywatność i góruje nade mną Loren Hale, woda okrywa nas gorącym kocem.
Rozgrzewamy się po lodowatej kąpieli, on ani razu nie odrywa ode mnie intensywnego
spojrzenia.

Ze wszystkich reakcji, jakie sobie wyobrażałam to tej najmniej się spodziewałam. Ale tę
kocham najbardziej. Bezsprzecznie oddał się naszemu związku. Nie prosiłabym go o nic
więcej.

Sunę dłonią po jego umięśnionych plecach a on opuszcza rękę na mój tyłek, drugą
chwytając za twarz. Jego bursztynowe oczy mnie dopełniają. Nachyla się tak blisko,
zatrzymując usta parę centymetrów od mojej szyi. Wymyka mi się okrzyk zanim jeszcze
przylgnie do mnie wargami.

Ale kiedy bierze w usta delikatną skórę, napieram na niego, zarzucając mu nogę na
biodro. Gęsta mgła utrudnia oddychanie, moje ciało rozgrzewa się od wody i jego dotyku,
zmysłowego i niespiesznego.

Przyciska usta do moich warg, rozsuwając je językiem i przesuwając nim w


hipnotycznym ruchu. Zaczyna mi się kręcić w głowie i zarzuca na siebie moje drugie udo,
podnosząc mnie z kafelek. Moje krocze pulsuje w rytmie z szalejącą krwią.

Otwiera kopniakiem drzwiczki prysznica, kiedy nie przestajemy się całować, obejmuję
go za szyję. Zanosi mnie z powrotem do pokoju, nie przejmując się wodą lejącą się z naszych
mokrych ciał. Niespodziewanie układa mnie na plecach na naszej miękkiej, ciepłej kołdrze.
Nie odsuwamy się od siebie na tyle, żeby przestać się całować. Każdy mój nerw topnieje,
serce wykonuje podskoki.

Mam już rozłożone nogi, a on oddycha ciężko im dłużej przeciąga nieuchronne. Zsuwa
dłoń pomiędzy naszymi miednicami, moje wargi puchną pod jego naciskiem. Wyczuwam,
jaka jestem mokra zanim jeszcze dotknie mnie palcami.

Jęczę głośno, odchylając głowę do tyłu. Całuje mnie w szczękę, po czym powoli,
powolutku wsuwa we mnie erekcję. Gdy jego druga ręka powraca, łapię go za przedramiona,
jak opiera ręce po obu stronach mojej głowy. Porusza się w melodycznym tempie i z jego ust
wydobywa się pomruk. Opiera czoło na moim, wdychając w moje płuca swój gorący oddech.

- Lily – wydusza, wbijając się we mnie. W kółko i w kółko.

375 | S t r o n a
Thrive

Oczy wywracają mi się do tyłu im dłużej to ciągniemy, im wyżej się wznosimy. Wydaje
się, że minęła wieczność, kilkadziesiąt godzin, kilkadziesiąt lat. Uścisk trwający całe życie.

Gdy zwalniamy, kiedy wyginam plecy w łuk i nasze wargi rozchylają się w promiennym,
obezwładniającym orgazmie, leżymy na łóżku, splatając ze sobą nogi. Opieram głowę na jego
torsie, słuchając wyrównanego rytmu jego serca.

- Kocham cię – szepcze, odsuwając mi z czoła mokre włosy.

Unoszę brodę, żeby na niego spojrzeć, zamierzając powiedzieć też cię kocham, ale to
brzmi zbyt wytrenowanie, nie wyraża nawet połowy mych uczuć.

On widzi to w moich oczach.

- Wiem – mówi, unosząc mnie wyżej na swoim ciele, żeby nie musiał patrzeć w dół.
Jesteśmy na tym samym poziomie wzrokowym, trzymamy głowy na jednej poduszce
zwróceni do siebie. Ocieram się kostką o jego nogę, a on gładzi mnie po ramieniu.

- Lil… – zaczyna cicho, ale to moja kolej, żeby odczytać odpowiedzi w jego spojrzeniu.

- Ja też się boję – przyznaję. – Nawet nie potrafiliśmy utrzymać przy życiu złotej rybki.
Pamiętasz BJ’a? – pytam. Zaczyna się uśmiechać na to wspomnienie. Dodaję: - Nie minął
chociaż tydzień, a on już pływał brzuchem do góry. Chyba go przekarmiłam.

- Pewnie zdechł po uświadomieniu sobie, że nadałaś mu imię Blow Job – mówi z


rozjaśnionymi oczami. – Choć zdecydowanie go przekarmiłaś.

- Nie mamy najlepszych wyników – wnioskuję – ale tym razem może być inaczej. – Nie
potrafiliśmy utrzymać zdrowej złotej rybki, ponieważ byliśmy za bardzo pochłonięci
własnymi nałogami. Obróciliśmy się o sto osiemdziesiąt stopni, więc czemu to ma się nie
udać?

Wpatruje się we mnie głęboko, mówiąc:

- Po prostu nie chcę, żeby nasz dzieciak był tak uszkodzony, jak my.

Oddech urywa mi się w gardle i potrzebuję chwili, żeby odnaleźć właściwe słowa.

- Nie możemy żyć w takim strachu. On nas zmiażdży.

Przyciąga mnie bliżej do siebie i całuje tak mocno, że powietrze zostaje wyssane z moich
płuc. Cudowne uczucie.

Kiedy odrywamy się od siebie, on przyciska do mnie czoło i szepcze:

- Ty i ja.

Uśmiecham się przy jego ustach.

- Lily i Lo.

376 | S t r o n a
Thrive

- I ktoś inny – dodaje.

I ktoś inny.

Mam jeszcze wiele miesięcy zanim poznam tego kogoś, ale zaczynamy akceptować ten
nowy świat, nową rzeczywistość, w której nie wolno nam już być samolubnymi. Jak do tej
pory, to nasz największy sprawdzian.

377 | S t r o n a
Thrive

{66}
2 lata: 03 miesiące

Listopad

Loren Hale
Rysuję kółka na papierowej serwetce przy kuchennym barze, Ryke siedzi na stołku obok
mnie. Dziewczyny siedzą w salonie, atmosfera jest napięta. Ale to nie ma nic wspólnego ze
mną. Ani Lily. Daisy nareszcie pozwoliła siostrom choć raz skoncentrować się na niej.

Coś się wydarzyło. Kilka miesięcy temu. Rok, być może Daisy. To coś złego. Widzę to
na twarzy brata. Connor przygląda nam się z drugiej strony blatu, popijając kawę ze
styropianowego kubka.

Kubki zostały spakowane do kartonów, pozostawiając wszystkie szafki puste. Wszyscy


wracają do Filadelfii, kiedy Lily skończy studia, ale nie mamy pojęcia czy rozdzielimy się od
Connora i Rose.

Ryke kładzie mi rękę na ramieniu.

- Jak się trzymasz?

- Zapytaj jeszcze raz, kiedy w końcu to do mnie dotrze, kurwa – odpieram.

- Że będziesz miał dziecko?

- No – potakuję. – I już mu cholernie współczuję.

- Może nie mieć problemów z nałogami, Lo – mówi po chwili Ryke.

- Nie chodzi o to. – Przestaję rysować i celuję długopisem w Connora. – Nasz dzieciak
będzie musiał rywalizować z ich dzieckiem. Już ma przesrane, a jeszcze się nie urodził. –
Samolubnie chciałbym, żeby nie mieli dziecka. Wtedy wiedziałbym na pewno, że będziemy
mieli ich całą uwagę oraz pomoc przy każdym złym kroku. Bez tego to będzie dla nas
większe wyzwanie. Wtedy Lily i ja będziemy musieli wziąć pełną odpowiedzialność. Może
tak będzie lepiej, nawet jeśli trudniej.

Zamiast mi współczuć, Connor wygina usta w kubku, a Ryke się uśmiecha. Mój brat
odpiera:

- Dziecko Connora będzie także zarozumialcem, więc możesz być pewien, że twoje nie
będzie miało aż tak przesrane.

Ja też zaczynam się uśmiechać.

Connor zamierza odpowiedzieć, ale z salonu dobiega nas bolesny szloch. Wszyscy
sztywniejemy, prostując się z niepokojem.

378 | S t r o n a
Thrive

- Powinniśmy tam wejść? – pytam, wyobrażając sobie Lily i jej siostry we łzach. Ale
przypominam sobie, jak Lily przytulała Daisy w Utah, kiedy ta szlochała, jak ją pocieszała.
Rozluźniam mięśnie.

- Jeszcze pięć minut – mówi Connor.

Może to da mojemu bratu wystarczająco czasu, żeby pokrótce opowiedział o tym, co się
stało. Powracam do rysowania pudełek wokół kwadratów, długopis przebija przez serwetkę.

- To się wiążę z jej problemami ze snem, prawda? – pytam, wspominając lęk nocny
Daisy w Paryżu. Spoliczkowała Ryke’a, nie zdając sobie z tego sprawy. Nie
wydedukowałem, że może przeżywać coś takiego przy każdym śnie.

- Ta – odpiera cicho Ryke. Przesuwa się na stołku tak, żebyśmy patrzyli sobie w twarz. –
To nie był tylko jeden wielki incydent, który wywołał jej problemy. Przez większość nocy w
ogóle nie może zasnąć.

Marszczę brwi.

- Była u…

- Ta, miała wizyty u lekarzy zajmujących się problemami sennymi i chodzi na terapię
stresu pourazowego.

Sztywnieję.

- Stres pourazowy? – Zaczynam uświadamiać sobie, że dostrzegamy tylko fragmenty


ludzi i kawałki, które było mi dane ujrzeć tworzą najbardziej niekompletne obrazki mojego
brata, Daisy oraz ich związku.

W tle słyszymy słaby odgłosy płaczącej Daisy, kiedy opowiada. Ryke wygląda na tak
rozdartego, że ma problem ze skupieniem się na naszej rozmowie, a nie na dziewczynach.

- Ryke – szepczę. Muszę wiedzieć, co się stało.

Bierze głęboki wdech.

- Sądzę, że to zaczęło się po tym, jak seksoholizm Lily wyszedł na światło dzienne. –
Ściągam brwi, orientując się, jak dawno to było. – Daisy często dokuczały kurewsko durne
nastolatki z liceum. Powiedziała, że w sylwestra jakiś gnojek rzucał w nią kondomami.

Patrzę wściekle.

- Co?

Ryke mruży oczy.

- Sypali komentarzami o Lily…

- Bo jest seksoholiczką? – Drży mi głos.

379 | S t r o n a
Thrive

- No – odpiera Ryke. – Wszyscy chcieli wierzyć, że Daisy także jest nią jest albo się nią
stanie, cokolwiek, żeby stworzyć cholernie dobrą historyjkę. – Z przedramion wystają mu
żyły, kiedy napręża mięśnie. – A potem podczas reality show jakiś fotograf – nie należał do
ekipy – włamał się jednej nocy do budynku, poszedł do jej pokoju i zaczął robić jej zdjęcia.

Blednę.

- Gdzie ja byłem?

- Spałeś – mówi Ryke.

Przeszywam go spojrzeniem.

- Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? Minął ponad rok.

Connor wtrąca:

- To wszystko zaczęło się przez uzależnienie Lily. – Poczucie winy. Obawiali się
obarczyć Lily większymi wyrzutami sumienia.

Przypominam sobie wszystkie artykuły spekulujące o tym, że Daisy stanie się małą Lily,
przyszłą seksoholiczką, ale nigdy nie widziałem, jak to na nią wpłynęło. Zbyt dobrze to przed
nami ukrywała.

- Wydawała się szczęśliwa. – Krzywię się. Nie całkiem szczęśliwa. Daisy zawsze była w
pewien sposób smutna. Zrozpaczona. Wiedziałem o tym tak samo, jak wszyscy inni.

- Była przygnębiona – przyznaje Ryke. – Po tym, jak tamten pieprzony koleś włamał się
do jej pokoju, każdej nocy miała problem z zaśnięciem.

- A po programie? – pytam, patrząc przed siebie, oszołomiony rzeczywistością tego, jak


bardzo nasze nałogi wpłynęły na otaczających nas ludzi. To miecz o dwóch końcach.
Potrzebujemy ich wsparcia, ale przybliżając się do nich, jedynie utrudniliśmy im życie.

Pewnie uważali, że weźmiemy kłopoty Daisy za powód, aby odsunąć się od nich,
zdystansować się od ludzi, którzy podnosili nas przy każdym upadku. Być może tak byśmy
zrobili.

- Daisy musiała wrócić do domu po programie, pamiętasz? – pyta Ryke, potrząsając


głową na tę myśl. – Nie podobało mi się to, ponieważ widziałem w jakim była stanie podczas
Księżniczek Filadelfii i nie mogłem wejść do tamtego domu, kiedy była tam jej mama. Więc
w większej części radziła sobie z tymi szyderstwami sama. – Milknie na chwilę. – A zanim
ukończyła liceum zdarzyło się coś gorszego.

Connor odstawia kubek i zaskakuje mnie jego skonsternowana mina.

- Też o tym nie wiesz? – zastanawiam się.

- Nie – odpiera Connor, wbijając wzrok w Ryke’a. – Nigdy mi o tym nie powiedziałeś.

380 | S t r o n a
Thrive

- To nie była moja historia – odpiera Ryke. Czekał, aż Daisy wyzna wszystko siostrom.
Wygląda, jakby było mu niedobrze. – Nienawidzę choćby o tym myśleć.

Connor nalewa sobie do kubka więcej kawy, słuchając uważnie razem ze mną. Nie mam
pojęcia, co jeszcze mogło się jej zdarzyć. Już teraz jest to przytłaczające.

- Miała parę szkolnych przyjaciółek, Cleo i Harper – mówi Ryke. Staram się
przygotować na najgorsze. – Wracając z zakupów z Daisy, dziewczyny zatrzymały windę. –
Waha się chwilę. – Jacyś faceci powiedzieli Harper i Cleo, że zastanawiają się ile
centymetrów zmieści się w Daisy.

Wzdrygam się.

- Że co? – warczę wściekle.

Connor celowo utrzymuje beznamiętną minę, co tylko bardziej mnie irytuje.

- Kupili parę dildo – ciągnie Ryke.

- Nie. – Potrząsam kilka razy głową, wyobrażając sobie, jak to się kończy. Spotkałem
dzieciaki równie znudzone, równie okrutne i cholernie durne, jak te. Przez cały okres
dojrzewania byłem ofiarą dręczenia, niektóre czyny były usprawiedliwione, inne nie.
Wyczuwam strach i nienawiść pochłaniającą moją młodość.

Nigdy nie życzyłbym czegoś takiego takim osobom, jak Daisy.

- Sprzeciwiła im się – mówi Ryke, patrząc gniewnie, jakby żałował, że nie był tam, żeby
sam to zaprzestać. – Ale dopiero kiedy dały jej ultimatum. Mogła go sobie wsadzić albo będą
ją męczyć do końca szkoły. Wybrała to drugie.

Nie.

Kręcę głową. Nie.

- Ile pieprzonych miesięcy żyła w strachu? – Bojąc się chodzić korytarzami, obawiając
się, że w każdej chwili może zdarzyć się coś równie paskudnego.

- Zostało jej pół roku – odpowiada.

Tym razem pochylam się do przodu, uderzając łokciami w blat. Chowam twarz w rękach.
Pół roku. Stres pourazowy.

- Przepraszam – mówię od razu. Dlatego chciał, żeby Daisy mieszkała w tym samym
bloku, co on. Dlatego spędzał z nią tyle dni i godzin.

Wtedy zaczęli się w sobie zakochiwać.

- Naprawdę mi przykro – powtarzam. – Powinienem był wiedzieć, że starałeś się tylko jej
pomóc.

381 | S t r o n a
Thrive

- Ale mogłem ci coś powiedzieć – mówi. – Zachowywałem się, jak dupek i mogłem
podać ci jedną rzecz, która pokazałaby, że mam dobre intencje. Ale nie sądziłem, że to będzie
miało znaczenie. – Patrzy mi w oczy. – Nie wszystko jest twoją winą, Lo.

Po tym wstaje ze stołka. Prawda przynosi lżejszą ciszę. Patrzę, jak przemierza kuchnię,
patrząc ze skupieniem na dziewczyny. Długopis pęka mi w ręce, kiedy rysuję kolejne kółko,
plamiąc mi rękę na czarno.

W tym samym czasie Lily przechodzi pod przejściem z widocznymi śladami łez.

Wstaję i wpada mi w ramiona, kiedy opieram się plecami o kuchenny blat. Dręczy mnie
jej odległe spojrzenie, przez które prześwituje poczucie winy oraz smutek. Jej uzależnienie
jest źródłem cierpienia Daisy. Nie można inaczej tego ująć i Lily będzie nosić ciężar tej winy
do końca życia.

- Nic ci nie jest, skarbie? – szepczę.

Odpowiada bardzo cicho:

- Chciałabym, żeby trafiło na mnie.

Wiem. Całuję ją w skroń i przyciągam jeszcze bliżej, czując dudnienie jej serca.
Zauważam każde pudełko w kuchni, nagie blaty i pustkę każdego pomieszczenia.
Mieszkaliśmy tu długo i dziwnie jest zamykać kolejny rozdział naszego wspólnego życia.
Jeszcze dziwniejsza jest myśl, iż ten rozdział może nie zawierać nas wszystkich.

I w tej właśnie chwili uderza we mnie decyzja, co do naszej przyszłości. Patrzę na


Connora stojącego jakieś pięć metrów ode mnie.

- Czy twoja oferta wciąż jest aktualna?

- Która oferta?

- Mówiąca o tym, że przeprowadzamy się razem z wami – mówię. – Myślałem sobie… -


I po prostu się to ze mnie wylewa. Daję ponieść się chwili. - …że moglibyśmy kupić dom z o
wiele większą ochroną niż tutaj. I Daisy mogłaby zamieszkać z nami. Wydaje mi się, iż może
czuć się bezpieczniej niż mieszkając sama z Rykiem. A kiedy urodzą się dzieci, to wtedy…
wtedy coś wymyślimy.

Nikt nie przyznaje tego głośno – ale ich spojrzenia mówią tysiąc razy tak.

382 | S t r o n a
Thrive

{67}
2 lata: 04 miesiące

Grudzień

Loren Hale
Siadam na ławce do podnoszenia ciężarków i Ryke wyciąga mi sztangę z rąk, odkładając na
miejsce. Rzuca mi swój ręcznik i zajmuje miejsce na końcu ławki. Jesteśmy na siłowni już od
trzydziestu minut, tak wcześnie rano nie ma tutaj nikogo poza nami. Byłby też Connor, ale
Rose miała wizytę lekarską.

Przypatruję się Ryke’owi, który patrzy na trzymany ręcznik. Ledwo co się odezwał
odkąd zaczęliśmy ćwiczenia.

- Co jest? – pytam ostro, biorąc z podłogi butelkę wody.

Otwiera usta, ale zamyka je, kiedy nie potrafi wydusić z siebie słów.

- Chodzi o Daisy? – zastanawiam się, prostując plecy. Odsuwam z twarzy wilgotne


kosmyki włosów.

- Nie – odpiera szybko. – Odkąd się przeprowadziliśmy, czuje się lepiej.

- Ile śpi w nocy? – pytam.

- Przez większość nocy pięć godzin, te złe mniej. – Zgniata swój ręcznik z
roztargnieniem. Dopiero po dłuższej chwili to z siebie wydusza. – Zrobię to.

Marszczę brwi.

- Co zrobisz? – Opieram łokcie na metalowej poręczy, stawiając nogi po obu stronach


ławki.

- Wydam oświadczenie prasie. – Nie potrafi na mnie spojrzeć. Po prostu wpatruje się w
fluorescencyjne światła siłowni.

To mnie wytrąca z równowagi.

- Co do plotek… - urywam. Nie oczekiwałem od niego oświadczenia na temat plotek o


molestowaniu, nawet po tym jak oczyściliśmy atmosferę w Utah. Widziałem, że złożył sobie
obietnicę, aby już nigdy więcej nie bronić naszego ojca i nie chciałem zmuszać go do
złamania jej. – Nie musisz…

- Muszę – mówi, kiwając głową. – Trzeba to było zrobić wiele miesięcy temu.
Najtrudniejsze rzeczy w życiu zwykle są tymi właściwymi. Po prostu żywiłem do taty za dużą
nienawiść, by uczynić właściwą rzecz. – Odrzuca ręcznik na swoją torbę. – Gdy oczyszczę

383 | S t r o n a
Thrive

jego imię z oskarżeń, to chcę byś wiedział, że nie robię tego dla niego, okej? – Obraca się do
mnie. – Robię to dla ciebie i dla mnie.

Poklepuję go po plecach, chwilowo tracąc głos. Pocieram sobie usta, przetrawiając te


uczucia. Minutę zajmuje mi nareszcie powiedzenie tego, co tkwiło we mnie tyle lat.

- Dziękuję.

Bez mojego brata nie byłbym trzeźwy. Nie jestem nawet pewien czy byłbym na tym
świecie. Jego decyzja na wkroczenie do mojego życia i nie odpuszczanie była tą, która mnie
uratowała. Żadne podziękowanie nie zdoła spłacić tego, co mi dał. Ale tylko tyle mam. I po
uśmiechu, który zaczyna rozjaśniać jego zwykle ponurą minę – coś mi mówi, że jemu to
wystarczy.

384 | S t r o n a
Thrive

{68}
2 lata: 04 miesiące

Grudzień

Lily Calloway
Otulam się ciasno swetrem z grubej wełny, wiatr targa mi włosami, kiedy wychodzę na dwór.
Na ulicy nie stoją żadne furgonetki. Nikt nie robi mi zdjęć. Ogrodzone osiedle przypomina mi
nasze dzieciństwo, nie zawsze dobre, ale pod tymi umiarkowanymi emocjami tkwi niepokój.

To schronienie przed burzą medialną.

Przechodzę obok jodły na trawniku, idąc szybkim krokiem wzdłuż podjazdu do skrzynki
pocztowej. Policzki rumienią mi się od zimna, ale nic nie powstrzymuje mnie przed
codziennym sprawdzaniem poczty. Odchylam klapkę z radosnym oczekiwaniem i dostrzegam
długą tubkę, a wtedy podekscytowanie wybucha fajerwerkami.

Wyciągam ją, jak we śnie.

- Udało ci się, Lil – odzywa się Lo, idąc podjazdem z kartonem opisanym Boże
Narodzenie. Na szczycie leży jedna z moich puchowych, białych kurtek. Odstawia pudełko i
dołącza do mnie.

- Nie do wiary, że nawet nie oszukiwałam – mówię, wymachując tubką niczym mieczem
świetlnym. – A przynajmniej do końca. – Jednakże Connor przyłapał mnie w ostatnim
semestrze na wypisywaniu ściągi na etykietce butelki wody. Dał mi przemowę o tym, że nie
potrzebuję wspomagaczy i wyrzuciłam butelkę przed egzaminem. Bez jego korepetytorskich
umiejętności i etyki, to nigdy nie dotarłabym tak daleko.

- Otwórz – uśmiecha się Lo.

Odchylam pokrywkę i delikatnie wyciągam cienki papier zawierający mój certyfikat.

- Teraz jesteś oficjalną absolwentką studiów, Lily Calloway. Jakie to uczucie? – pyta z
dumą malującą się na twarzy.

- Dobre – odpieram. Naprawdę, bardzo dobre. Długo zajęło mi skończenie Princeton,


zwłaszcza po przeprowadzce tutaj. Zdałam z bardzo niską średnią, ale zdałam. Tylko to się
dla mnie liczy. Podnoszę na niego wzrok. – Ale nie tak dobre, jak inne osiągnięcia. –
Leczenie, zbliżanie się do lepszej wersji siebie, to osiągniecie przewyższa wszystko inne.

Poprawia mi czapkę Wampy na głowie, osłaniając klapkami uszy.

- Jesteś teraz za dobra, żeby spędzać ze mną czas? – pyta, opierając się ramieniem o
skrzynkę.

Chwilowo zatracam się w jego bursztynowych oczach, po czym mówię:


385 | S t r o n a
Thrive

- Jesteśmy tacy sami.

Powoli się uśmiecha, ukazując dołeczki. Wskazuje głową na pudełko, przekazując abym
poszła za nim.

- Załatwiłem nam, że nie musimy kupować mebli razem z Connorem i Rose. – Bierze
moją puchową, białą kurtkę i pomaga mi ją założyć.

- Jak to zrobiłeś? – pytam, patrząc jak podnosi pudło, charakter pisma wygląda
dziecinnie. Jakby… należał do którego z nas, gdy byliśmy mali.

- Musimy udekorować to drzewo. – Pokazuje wielgaśną choinkę stojącą pośrodku


podwórka. Powiedziałam Rose, że będzie dziwnie wyglądało poza sezonem, ale uciszyła
mnie i powiedziała, że to ten dom. Stała przed nim, opierając ręce na biodrach, tak jak robiła
to z naszym siostrzanym domem. Tym w Princeton, do którego potem wprowadzili się nasi
chłopacy.

- Dobre myślenie – odpieram. Wolałabym dekorować choinkę niż spędzić kilka godzin
na wysłuchiwaniu dygresji Rose i Connora na temat mebli, Faulknera, Szekspira i naukowych
rzeczy, które tylko przyprawiają mnie o ból głowy.

- Chcesz się przejechać? – pyta mnie, pochylając się. Trochę zbyt entuzjastycznie
wskakuję mu na plecy, prawie spada mi czapka Wampy.

- Ostrożnie, Lil – rzuca. Musi trzymać pudło, ale nie mam problemu z otoczeniem go
nogami w pasie i czepianiem się jego bicepsów, jak małpka. – Czujesz to? – pyta w krótkiej
drodze do drzew. Czuję, jak wywraca oczami. – Nie to, ale miałem na myśli jego albo ją, albo
nie wiem.

Dla mnie to też dziwne.

- Nie bardzo, a przynamniej jeszcze nie. – Troszeczkę urósł mi brzuch, ale nieznacznie.
Stawia mnie na nogach, za nami góruje ogromny ceglany i kamienny dom. Z ośmioma
sypialniami. I jeszcze większą ilością łazienek.

To przypomina mi każdego dnia, iż stać nas na nasze błędy. Czasami zastanawiam się
czy dlatego właśnie popełniamy ich więcej.

Lo klęka i rozchyla pudełko.

- Więc tak sobie myślałem – mówi, kiedy próbuję zerknąć mu przez ramię. – Jeżeli
urodzi się nam chłopczyk, to wiem, jakie damy mu imię.

Rozchylam lekko usta w zaskoczeniu.

- Myślałeś nad imionami?

- No tak – odpiera. Marszczy brwi, oglądając się na mnie. – A ty nie?

386 | S t r o n a
Thrive

- Raz, może dwa. – Nie pozwoliłam sobie na rozkoszowanie się pozytywnymi aspektami
ciąży. Ale kiedy Lo sobie pozwala, to ja także zacznę.

Odsuwa się od pudełka, trzymając garść ozdób – plastikowe, zabawkowe figurki z


łańcuchami na głowach. Z dzieciństwa. Bawiliśmy się nimi podczas świąt, ściągaliśmy z
choinki rodziny Hale’ów.

Moje serce przyspiesza, kiedy przegląda kolekcję trzymaną w ręce i wybiera jedną
szczególną. Podaje mi ją, niebieska farba zdążyła odprysnąć od stroju X-Mena. W
dzieciństwie to był jego ulubiony superbohater. Nie Hellion, który pojawił się w komiksach
podczas naszego okresu dojrzewania. I nie Scott Summers, który powoli wyrósł na
mężczyznę, którego podziwialiśmy.

Na początku wszystkiego najbardziej wczuwał się w Quicksilvera. Bo był synem


niepożądanego człowieka. Bo był buntowniczy i życzył sobie, żeby życie popędziło do
przodu. W żadnym znaczeniu nie jest idealny, ale właśnie dlatego Lo go kocha: każdą
niedoskonałość, każdą wadę. Właśnie z ich powodu jest bohaterem w moich oczach.

- Maximoff – mówi. W moich oczach wzbierają się łzy. Oglądam ozdobę z każdej strony
i dostrzegam imię Lo wypisane z tyłu. Przyciąga mnie do siebie, przeciągając rękawem pod
moimi oczami. – Powiedz coś.

- Uwielbiam je – mówię ze śmiechem, który wywołuje więcej łez. Maximoff. Nazwisko


Quicksilvera. A wtedy mnie olśniewa. – Pamiętasz, jak mówiliśmy, że najlepsi Krukoni to ci,
którzy kibicują Gryfonom i Puchonom?

Lo potakuje.

- Luna – mówię. – Dla dziewczynki…

Uśmiecha się.

- Jest idealne… tylko nie mów Rose i Connorowi, że to przez nich. – Wie, że Luna
sprawia, iż myślę o mojej siostrze i jego najlepszym przyjacielu. – Tylko się napuszą. – Racja.

Jeżeli będziemy mieć dziewczynkę, pochodzenie jej imienia pozostanie naszym


sekretem.

Przenoszę spojrzenie na ozdobę w ręce.

- To już nie jest udawane, prawda? – Spędziliśmy wspólnie trzy lata, bawiąc się w dom
zanim staliśmy się oficjalną parą. Granice pomiędzy naszym związkiem, a naszymi światami
zawsze się rozmazywały. Tak jakbyśmy byli jedną nogą w alternatywnej rzeczywistości, a
drugą w Earth 616.

- Nie, skarbie. – Lo podnosi mi brodę, żebym spojrzała w jego iskrzące się złociste oczy.
– To jest realne.

387 | S t r o n a
Thrive

{Epilog}
2 lata: 05 miesięcy

Styczeń

Lily Calloway
- Zarządzam spotkanie domowe – ogłasza Rose. Pewnie marzy sobie o młotku do stukania o
stół, ale musi zadowolić się mniej dramatycznym wyjściem. Ciszą.

Siedzi prosto w fotelu Queen Anne ustawionym przed kominkiem. Gdy Connor siedzi
przy niej w przylegającym fotelu, wyglądają niczym para królewska przewodnicząca nad
nami, prostym ludem. Chyba mają tego świadomość, dlatego oboje zdają się trochę za bardzo
podekscytowani.

- Mieliście takie spotkania w Princeton? – Daisy pyta Lo i mnie. Chociaż wszyscy


mieszkaliśmy razem w tym samym budynku podczas Księżniczek Filadelfii, to teraz jest
inaczej. Tamta sytuacja była tymczasowa i kierowała nami produkcja. Tutaj mamy więcej
wolności, a to oznacza naukę radzenia sobie nawzajem na nowym poziomie.

Daisy kuli się na zamszowej kanapie obok Ryke’a, która stoi obok tej, na której siedzę z
Lo.

- Tak, ale król Connor i królowa Rose nie mieli własnych tronów – odpowiada Lo,
obejmując mnie w pasie i chowając palce pod paskiem moich leginsów. Przynajmniej nie ja
jedyna uważam, że wyglądają jak para królewska.

Rose mruży żółtozielone oczy.

- Gdy wyszczególnisz wszystkie skargi, propozycje oraz ogłoszenia, to możesz zająć


moje miejsce – mówi, wymachując wydrukowaną kartką potwierdzającą całą jej robotę.

- Albo możesz usiąść mi na kolanach, kochanie. – Connor proponuje Lo, wyginając usta
w uśmiechu.

Lo śmieje się.

- Kuszące.

- Możemy, kurwa, zacząć? – pyta Ryke, przeczesując sobie mokre włosy po prysznicu.
Włosy Daisy są równie mokre i splecione w niezdarnym koku.

Wszyscy trzej faceci poszli dziś rano na siłownię i Daisy do nich dołączyła na prośbę
Ryke’a. Moja młodsza siostra i starszy brat Lo wylatują jutro na Kostarykę, i Ryke musiał
ocenić jej umiejętności wspinaczkowe na ściance. Powiedziała mi z łobuzerskim uśmiechem,
że chciał „obić jej tyłek na prawdziwej skale”, co brzmiało tak nieprzyzwoicie w moim
umyśle, i wciąż jestem troszeczkę niepewna czy to był ukryty podtekst, co do seksu analnego.

388 | S t r o n a
Thrive

Powinnam była zapytać, ponieważ męczy mnie to za każdym razem, kiedy widuję ich
razem. Niczym erotyczne, wyskakujące reklamy. Teraz koncentruję się na Rose i jej
wyniosłej postawie.

- Po pierwsze i najważniejsze – zaczyna – jest problem z czystością.

O tak, wiedziałam, że Ryke dostanie opieprz od Rose za bałagan, który za sobą


pozostawia. A wnioskując po chaosie w pokoju Daisy podczas reality show – ubrania były
wszędzie – to wiem, że ona także woli żyć w dezorganizacji.

- Daisy i Ryke – ciągnie Rose. – Oboje musicie myć za sobą naczynia albo wkładać je do
zmywarki. Umywalka to nie kosz na śmieci. Tak samo stolik do kawy, garaż albo gabinet.

- Ja pieprzę – jęczy Ryke i opiera się o kanapę, jakby nie mógł w to uwierzyć. – Nie
mamy dwunastu lat, Rose.

Wyczuwam za sobą uśmiech Lo i uderzam w niego łokciem. Ale Ryke to dostrzega.

- Co jest takie, kurwa, śmieszne?

- Musiałem mieszkać z Rose przez prawie trzy lata. Miło jest patrzeć, jak ktoś inny cierpi
pod jej panowaniem.

Daisy wtrąca:

- Rose, podoba mi się posiadanie takiej wolności. Mama zawsze czepiała się mojego
pokoju…

- Nie zostanę zmanipulowana. Niezła próba – mówi – ale nie.

Connor wygląda na zaimponowanego, że Rose przechytrzyła Daisy, co tak naprawdę jest


większym komplementem dla mojej siostry.

Daisy wzrusza ramionami, jakby mówiąc warto było spróbować.

Rose pstryka palcami, koncentrując na sobie uwagę.

- To nie jest ciężkie pojęcie. Jeżeli mamy ze sobą mieszkać, to sprzątajcie po sobie.

- Co jeśli nie chcę, do cholery – odparowuje Ryke.

- Słucham? – Rose przeszywa go spojrzeniem, jakby oferował jej drugą opcję w teście
prawda czy fałsz.

Kładzie stopy na stoliku, żeby jeszcze bardziej ją rozsierdzić. Connor mówi coś po
włosku, a skoro Rose zna jedynie francuski, to szybko zdaję sobie sprawę, że mówi coś
potajemnie Ryke’owi.

389 | S t r o n a
Thrive

- Ej! – Podnoszę ręce. W pokoju natychmiast nastaje cisza, wszyscy zwracają na mnie
spojrzenia. Wow, to zadziałało lepiej niż sądziłam. – Mogę zarządzić zasadę o nie
przekazywaniu sobie sekretów w obcym języku?

- Naucz się obcego języka i nie będzie żadnych sekretów – odpiera gładko Connor.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ale dostrzegam siłę w oczach Rose, podejmowała nowe
wyzwanie.

Ryke kiwa głową mojej starszej siostrze.

- Pozwól mnie i Daisy zatrudnić pokojówkę.

- Nie – mówimy jednocześnie z Lo.

Ryke znowu jęczy. Lo i ja wygłosiliśmy już swoje opinie na temat personelu, pokojówek
i lokajów. Dorastaliśmy z nimi i ten dom, tak ogromny, i bez tego przypomina nam miejsca,
w których byliśmy wychowywani.

Żadne z nas nie chce do tego wracać. Żeby iść korytarzami, przypominając sobie o
mroczniejszych czasach. Świeże i nowe początki oznaczają zmiany i ja chcę zmienić to, jak
żyję. Poza tym, zostaliśmy oszukani i wykiwani o wiele razy za dużo. Nie potrafię wyobrazić
sobie zaufania komuś na tyle, aby powierzyć mu wolną władzę nad naszym domem.

- Masz ostrzeżenie – mówi do niego Rose, po czym idzie dalej. – Druga sprawa. Jacuzzi
to nie miejsce do pieprzenia. – Ordynarnie, ale ledwo się wzdryga albo rumieni.

Po chwili dociera do mnie realność tego oskarżenia.

- Kto uprawiał seks w jacuzzi? – Ja nie.

- No my nie – zaczyna Lo, podnosząc na mnie spojrzenie i trudno mu popatrzeć na


kanapę obok.

Och. Ooooo. Krzywię się na obrazek Ryke’a i Daisy pieprzących się w bąbelkowym
jacuzzi. Wymazać obraz! Wykasować! Achhhhh.

Daisy wytrzeszcza oczy i jestem bardziej świadoma tego, że jest od nas o wiele młodsza.
Pewnie właśnie w tej chwili także odczuwa różnicę wieku. Coś w świadomości, iż sypia z
Rykiem oblepia pokój warstwą skrępowania. A przynajmniej ja czuję ogromne skrępowanie,
które całkowicie omija Rose i Connora.

Może ich fotele podobne do tronów posiadają magiczne, ochronne właściwości.

- Czy to spotkanie to tylko wymówka na ochrzanienie mnie? – pyta gniewnie Ryke,


trzymając rękę na głowie Daisy, kiedy ta się garbi. Wplata palce w jej włosy i zastanawiam
się czy robi jej masaż głowy, czy coś.

- Nie jesteś jeszcze przeszkolony – odpowiada Connor. – Zajmie to jakieś kilka miesięcy
albo i rok, skoro zawsze odrzucasz treningi.

390 | S t r o n a
Thrive

- Fantastycznie – rzuca Ryke.

- A nie kurewsko fantastycznie? – szepcze do niego Daisy z promiennym uśmiechem.

On odwzajemnia uśmiech i lustruje ją intymnym spojrzeniem przeznaczonym do sypialni


i gier wstępnych.

Connor odchrząkuje.

- Ostatnia rzecz… - Kieruje spojrzenie na Lo, ale ciemnoniebieskie oczy Connora są


pełne powagi. Koniec z żartami. Nie sądzę, żeby chodziło jeszcze o brudne naczynia albo
pieprzenie się w jacuzzi. – To coś wpłynie na waszą czwórkę. – Przysuwa się na brzeg
krzesła, aby być bliżej nas. Moje serce traci rytm. – Jak wiecie, publicystyka Calloway’ów
wyda jutro oświadczenie na temat ciąży Lily.

Cały dzień przygotowuję się na huragan. Jeżeli reakcja publiczna będzie podoba do
reakcji rodziców, to będę mierzyć się z niezadowoleniem oraz dezaprobatą. Nie jesteśmy z Lo
po ślubie. Miał nawrót dopiero parę miesięcy temu. Nie jesteśmy taką promienną i lśniącą
parą, jak Rose i Connor.

Ale sądzę, że jestem gotowa znieść krytykę. Już tyle jej zniosłam, że nie widzę
przyszłości, w której dalej rozrywają mnie szyderstwa.

Szkopuł tkwi w początkowym oświadczeniu Connora: To coś wpłynie na waszą czwórkę.


Jeżeli chodzi o moją ciążę, to dlaczego wpłynie również na Ryke’a i Daisy?

- Nie rozumiem – odzywa się pierwszy Lo głosem pełnym zirytowania. Jakby świat
rozcinał go szponami zanim jeszcze zdąży się obronić.

- Rozmawiałem z moim kontaktem z GBA News – mówi Connor. Kolekcjonuje sobie


wielu ludzi, więc nic dziwnego, że zna kogoś z wewnątrz. – Mają wyłączne prawo, żeby
wypuścić historię o ciąży Lily. Zadzwoniłem do niego, by zapytać jaka będzie reakcja.
Chciałem was przygotować. – Patrzy na mnie i Lo.

A więc możemy mamy czas, żeby założyć zbroję.

- Nie spodziewałem się tego, co mi powiedział – ciągnie Connor.

Czekam, aż ktoś rzuci żartem, iż Connor nie wie wszystkiego, ale Ryke i Lo pozostają
przerażająco cisi, tylko natężając tę chwilę.

- Powiedział, iż ludzie będą debatować czy dziecko naprawdę należy do Lorena. Czy
może jest Ryke’a.

Jego oświadczenie zrzuca na pokój ciężar nie do opisania. Nikt nie mówi o teście na
ojcostwo. Że gdybym taki zrobiła, to taka spekulacja nie miałaby miejsca. Nie w tym sens.

Sens w tym, że to jest niewłaściwe. Że nareszcie pokonałam plotki o trójkącie. Że


nareszcie poszłam dalej.

391 | S t r o n a
Thrive

To coś wpłynie na waszą czwórkę.

Ryke szepcze do ucha Daisy z twardym spojrzeniem. Ona wpatruje się odległym
spojrzeniem w dywan i potrząsa głową.

- Jesteśmy razem – mówi pod nosem.

Zaciska żuchwę i podnosi się.

- Możemy dostać jakieś cholerne dziesięć minut, żeby porozmawiać o tym w samotności?
– pyta nas Ryke. – To wielka sprawa.

Boje się spojrzeć w oczy Lo czy chociażby się ruszyć. Moja młodsza siostra chodzi z
Rykiem i teraz ludzie będą sądzić, że noszę jego dziecko. Ile jeszcze razy będzie krzywdzić ją
mój nałóg?

Rose wstaje.

- Dobry pomysł.

Ryke szybko chwyta Daisy za rękę i idą do swojego pokoju. Connor i Rose wychodzą do
kuchni, żeby nam także dać prywatność.

Chcę wierzyć, że te plotki niczym się nie różnią. Ale mogą zranić Ryke’a i Lo o wiele
bardziej niż resztę. Mogą wpłynąć na nas wszystkich w całkiem inny sposób, znowu stawić
nam wyzwanie.

- Lil… - Nie ma tak zaostrzonego głosu, jak się spodziewałam. Bierze głęboki wdech. –
Spójrz na mnie.

Obracam głowę, żeby na niego spojrzeć. Obrzucam spojrzeniem jego rysy, zmarszczki na
czole, przebłysk zranienia, ale nie ma tak bardzo ponurej miny.

- Czy właściwie robimy, mieszkając tutaj? – pytam go. Nie chcę sprawiać Daisy więcej
bólu, a gdybyśmy zdystansowali się od nich, to może…

- Jeżeli nauczyłem się czegokolwiek w przeciągu dwóch lat – mówi Lo – to tego, że


musimy otaczać się naszymi bliskimi. I szczerze mówiąc nie sądzę, że pozwoliliby nam na
coś innego.

Staram się uśmiechnąć, ale słabo mi wychodzi. Jednak przyznaję mu rację. Nie będziemy
odpychać rodziny i przyjaciół. Zbliżyliśmy się do nich przy każdej walce i nie powinniśmy
tego porzucać przez jakąś teorię albo „co by było gdyby”. Wszystkich nas połączyły te
wydarzenia, jesteśmy drużyną, której nie chcę rozwiązywać. Nie teraz.

Obejmuje moją twarz, gładząc kciukiem po policzku.

- Jeden dzień naraz – mówi, wpatrując się we mnie silnym wzrokiem – tak właśnie
będziemy żyć.

392 | S t r o n a
Thrive

Jeden dzień naraz.

- Czy to nie jest dla ciebie za wolno? – pytam. Loren Hale, do którego przywykłam nie
chce odwlekać życia, nie chce przeciągać tej agonii. Nie cierpi czekania.

Patrzę, jak opuszcza spojrzenie na mój brzuch i po chwili przygląda się mojej twarzy, jak
zapisywał sobie w pamięci każdy bieg, każdą moją rysę.

- Życie mija za szybko – odpiera. – Nie chcę popędzać ani jednej chwili. Koniec z tym.

Śmieję się, płacząc, bo nigdy nie sądziłam, że usłyszę od niego takiego słowa. Ociera mi
łzy, nasze usta oddzielają jedynie centymetry.

I szepczę:

- A więc jeden dzień naraz.

393 | S t r o n a

You might also like