You are on page 1of 906

Copyright © 2023 Walter Isaacson

First published in 2023 by Simon & Schuster,


1230 Avenue of the Americas, New York, NY 10020
simonandschuster.com

Przekład
Michał Strąkow
(Prolog, rozdziały 1–10, 21–30, 41–50, 61–70)
Michał Jóźwiak
(Rozdziały 11–20, 31–40, 51–60, 71–95)

Redaktor prowadzący
Tomasz Brzozowski

Redakcja i korekta
Pracownia 12a, Magdalena Pazura, Marek Stankiewicz
Skład
Tomasz Brzozowski
Konwersja do wersji elektronicznej
Aleksandra Pieńkosz
Copyright © for this edition
Insignis Media, Kraków 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone

978-83-67710-75-6

Insignis Media
ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków
tel. +48 (12) 636 01 90
biuro@insignis.pl, insignis.pl
facebook.com/Wydawnictwo.Insignis
x.com/insignis_media (@insignis_media)
instagram.com/insignis_media (@insignis_media)
tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)
Każdemu, kogo uraziłem, chcę przypomnieć, że wymyśliłem na nowo samochody elektryczne
i zamierzam wysłać ludzi na Marsa w statku kosmicznym. Spodziewaliście się, że ktoś taki jak
ja będzie normalnym, wyluzowanym gościem?

Elon Musk, Saturday Night Live, 8 maja 2021

Ludzie wystarczająco szaleni, by sądzić, że mogą zmienić świat, są tymi, którzy go zmieniają.

Steve Jobs
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

Zamówienie nr 15048797486 swiatksiazki.pl


P R O LO G

Ognista muza
Plac zabaw

Dzieciństwo spędzone w Republice Południowej Afryki nauczyło Elona Muska,


czym jest ból i jak go znosić.
Kiedy miał dwanaście lat, wysłano go autobusem na młodzieżowy obóz
przetrwania w dziczy, tak zwany veldskool. „Przypominało to paramilitarną
wersję Władcy much”, wspomina. Kadra obozu wydzielała uczestnikom
niewielkie racje żywności i wody i pozwalała, a nawet zachęcała do tego, żeby
walczyli między sobą o te skromne zapasy. „Tyranizowanie innych uznawano za
godne pochwały”, dodaje Kimbal, młodszy brat Elona. Duże dzieciaki szybko
nauczyły się odbierać prowiant mniejszym od siebie, a ewentualny opór łamać
biciem. Elon, drobny i nieśmiały, dwukrotnie został poturbowany przez
większych chłopców. W trakcie pobytu na obozie schudł prawie pięć
kilogramów.
Pod koniec tygodnia chłopców podzielono na dwie grupy, którym polecono
atakować się nawzajem. „To był jakiś obłęd, kompletny absurd”, wspomina
Musk. Na tych obozach co kilka lat dochodziło do śmiertelnych wypadków.
Obozowi wychowawcy przywoływali te zdarzenia jako przestrogę. „Nie
bądźcie takimi tępakami jak tamten głupi gnojek, który zginął rok temu”, mówili.
„Nie bądźcie słabymi, głupimi gnojkami”.
Musk pojechał na swój drugi veldskool, kiedy miał niespełna szesnaście lat.
Był wtedy całkiem wyrośnięty jak na swój wiek, miał prawie metr
osiemdziesiąt wzrostu i niedźwiedziowatą posturę, a do tego opanował kilka
chwytów judo. W rezultacie radził sobie na veldskool lepiej niż poprzednio.
„Zdałem sobie sprawę, że kiedy ktoś próbował mnie dręczyć, wystarczyło
przywalić mu z całej siły w dziób, żeby więcej mnie nie zaczepiał. Mogli
skopać mi tyłek, ale kiedy sami oberwali w nos, dawali mi spokój”.
Południowa Afryka lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku była niebezpiecznym
i pełnym przemocy miejscem; nader często zdarzały się napady z użyciem broni
maszynowej, a na ulicach ludzie ginęli z rąk nożowników. Elon i Kimbal
wybrali się kiedyś na koncert zorganizowany przez przeciwników apartheidu;
gdy wysiedli z pociągu, musieli przejść przez kałużę krwi otaczającą leżącego
na ziemi trupa, z którego głowy sterczał nóż. Przez resztę wieczoru podeszwy
ich adidasów wydawały przy każdym kroku lepki odgłos.
Rodzinnego domu Muska pilnowały owczarki niemieckie, wytresowane, by
rzucać się na każdego, kto wbiegł na posesję. Któregoś dnia sześcioletni Elon
bawił się na podjeździe przed domem; w pewnym momencie puścił się biegiem
i wtedy zaatakował go jego ulubiony pies, który wyszarpał mu spory kawałek
skóry na plecach. Elon wylądował na szpitalnym oddziale ratunkowym, ale nie
pozwolił zaszyć sobie rany, dopóki rodzice nie obiecali, że pies, który go
pogryzł, nie zostanie ukarany. „Nie zabijecie go, prawda?”, dopytywał. Dali mu
słowo, że tego nie zrobią. Opowiadając mi tę historię, Musk zawiesił głos
i przez dłuższą chwilę wpatrywał się nieobecnym wzrokiem przed siebie.
„Potem oczywiście i tak zastrzelili tego psa”.
Najbardziej traumatyzujących przeżyć doświadczył w szkole. Nie dość, że
przez długi czas był najmłodszym i najmniejszym uczniem w klasie, to
w dodatku kiepsko radził sobie z odczytywaniem społecznych sygnałów.
Empatia nie przychodziła mu naturalnie, nie odczuwał też instynktownej
potrzeby zabiegania o akceptację rówieśników, przez co często padał ofiarą
szkolnych łobuzów. Konfrontacje z prześladowcami nierzadko kończyły się dla
niego ciosem pięścią w nos. Jak mówi, „ktoś, kto nigdy nie został uderzony
w twarz, nie ma pojęcia, jaki wpływ mają takie doświadczenia na całe dalsze
życie”.
Któregoś dnia podczas porannego apelu grupka uczniów wygłupiała się
i błaznowała. Jeden z nich potrącił Elona, ten go odepchnął, po czym obaj
wymienili kilka ostrych słów. W przerwie między lekcjami chłopak, który
wcześniej wdał się w pyskówkę z Elonem, postanowił wyrównać z nim
rachunki i wraz z kolegami zaczął szukać go na szkolnych korytarzach. Elon jadł
spokojnie kanapkę, gdy tamci zaszli go od tyłu, kopnęli w głowę i zepchnęli
z betonowych schodów. „Usiedli na nim, bili go zapamiętale i kopali po
głowie”, opowiada Kimbal, który spędzał przerwę w towarzystwie brata.
„Kiedy skończyli, nie mogłem rozpoznać jego twarzy. Była tak opuchnięta, że
ledwo było widać oczy”. Elona zabrano do szpitala; do szkoły wrócił dopiero
po tygodniu. Kilkadziesiąt lat później wciąż musiał poddawać się chirurgicznym
zabiegom korygowania tkanek nosa.
Od blizn na ciele Elona głębsze były blizny na jego psychice, pozostałości
po emocjonalnych ranach zadanych mu przez jego ojca Errola Muska –
inżyniera, charyzmatycznego drania i fantastę, którego postać do dziś kładzie się
cieniem na życiu Elona. Po bójce w szkole Errol wziął stronę chłopaka, który
pokiereszował twarz jego syna. „Tamten chłopiec dopiero co stracił ojca, który
popełnił samobójstwo, a Elon nazwał go głupkiem”, wspomina Errol. „Elon
miał zwyczaj wyzywać innych od głupców. Jak mógłbym obarczyć tamtego
dzieciaka winą za to, co się wydarzyło?”
Kiedy Elon wrócił do domu ze szpitala, ojciec okropnie go zwymyślał.
„Musiałem przez godzinę słuchać jego wrzasków. Nazwał mnie idiotą
i krzyczał, że jestem nic nie wart”, opowiada Elon. Kimbal, który był
świadkiem tamtej tyrady, uważa to za najgorsze wspomnienie w całym swoim
życiu. „Ojciec zupełnie stracił panowanie nad sobą, wpadł w furię, co zresztą
często mu się zdarzało. Nie miał za grosz współczucia”.
Elon i Kimbal, którzy nie utrzymują dziś kontaktów ze swoim ojcem,
twierdzą zgodnie, że jego opinia, jakoby Elon sprowokował napastnika, jest
kompletnie niedorzeczna; przypominają też, że sprawca pobicia trafił do zakładu
poprawczego. Obaj bracia uważają Errola za notorycznego blagiera,
opowiadającego niestworzone historie, czasem z wyrachowania, a czasem pod
wpływem urojeń. Według nich, ich ojciec ma w sobie coś z podwójnej
osobowości doktora Jekylla i pana Hyde’a. Bywał serdeczny, ale chwilę
później potrafił przez godzinę lub dłużej zapamiętale mieszać syna z błotem. Na
zakończenie nigdy nie omieszkał mu przypomnieć, że uważa go za nieudacznika.
Elon miał obowiązek wysłuchiwać takich tyrad na stojąco. „To była forma
psychicznych tortur”, stwierdził w rozmowie ze mną Elon. Po dłuższej chwili
nieco zdławionym głosem dodał: „On naprawdę potrafił wszystko człowiekowi
zatruć”.
Kiedy po raz pierwszy zadzwoniłem do Errola, rozmawialiśmy prawie trzy
godziny. Przez kolejne dwa lata regularnie pisywał do mnie i telefonował.
Chętnie opowiadał – i wysyłał zdjęcia na potwierdzenie swoich słów –
o wszystkich miłych rzeczach, jakie robił dla swoich dzieci, przynajmniej
wtedy, gdy jego inżynieryjny biznes dobrze prosperował. Był czas, że woził
rodzinę rolls-royce’em, zbudował z synami domek letniskowy w buszu,
a z kopalni w Zambii, w której miał udziały (i która później splajtowała),
przysyłano mu nieoszlifowane szmaragdy.
Errol przyznaje jednak zarazem, że starał się wyrobić w swoich synach
fizyczną i psychiczną odporność. „Po tym, czego doświadczyli ze mną,
veldskool nie był taki straszny”, powiedział i wyjaśnił, że w RPA przemoc była
nieodłączną częścią procesu edukacji. „Na boisku dwóch cię trzymało, a trzeci
okładał cię po gębie kawałkiem drewna. Każdy nowy uczeń musiał zmierzyć się
z największym szkolnym łobuzem – i tak dalej”. W jego głosie pobrzmiewa
duma, kiedy mówi, że wychowywał swoich synów „w bardzo surowy,
autorytarny sposób, żeby nauczyli się radzić sobie w trudnych sytuacjach”.
A potem dodaje: „Elon stosował później takie samo surowe, autorytarne
podejście wobec innych i wobec samego siebie”.

„Ukształtowały mnie przeciwności losu”

Barack Obama napisał w swoich wspomnieniach: „Ktoś kiedyś powiedział, że


każdy mężczyzna stara się sprostać oczekiwaniom swojego ojca albo naprawić
jego błędy, i podejrzewam, że właśnie tu może tkwić przyczyna mojej bolączki”.
W przypadku Elona Muska piętno, jakie odcisnął na jego psychice ojciec, nie
zatarło się pomimo wszystkich podejmowanych przez Elona wysiłków, by
odseparować się od ojca zarówno w sensie psychicznym, jak i fizycznym. Jego
nastroje ulegają cyklicznym wahaniom, oscylując między pogodą ducha
a posępnością, między powagą a błazeństwem, między obojętnością a silnym
zaangażowaniem emocjonalnym; czasem też wchodzi w „tryb demona”,
napawający lękiem osoby z jego otoczenia. W przeciwieństwie do ojca Elon ma
opiekuńczy stosunek do swoich dzieci. Ale pod innymi względami jego
zachowanie wskazuje, że stale wisi nad nim pewne niebezpieczeństwo: widmo
tego, że – jak ujęła to jego matka – „może zamienić się we własnego ojca”. To
jeden z najbardziej nośnych mitologicznych tropów. Jak istotną rolę w epickiej
historii bohatera Gwiezdnych wojen odgrywa jego potrzeba uwolnienia się od
ciążącej na nim ponurej spuścizny Dartha Vadera, a także jego zmagania
z ciemną stroną Mocy?
„Okoliczności jego dzieciństwa w RPA doprowadziły moim zdaniem do
tego, że musiał założyć sobie pewien rodzaj emocjonalnej blokady”,
powiedziała Justine, była żona i matka pięciorga z dziesięciorga żyjących dzieci
Elona Muska. „Gdy własny ojciec nazywa cię kretynem i idiotą, być może
jedynym wyjściem jest zablokowanie w sobie wszystkiego, co mogłoby
otworzyć cię na emocje, z którymi nie jesteś w stanie sobie poradzić”.
Zamknięcie takiego psychicznego zaworu odcinającego emocje mogło uczynić
Muska nieczułym, ale zarazem przyczyniło się do tego, że stał się gotowym do
podejmowania ryzyka innowatorem. „Nauczył się wyłączać strach”, uważa
Justine. „Możliwe, że jeśli wyłączysz w sobie strach, to będziesz musiał
wyłączyć także inne rzeczy, na przykład radość czy empatię”.
Zespół stresu pourazowego wywołany dzieciństwem zaszczepił w nim
również awersję do zadowolenia. „Nie wydaje mi się, by potrafił odczuwać
satysfakcję z odniesionego sukcesu czy delektować się zapachem kwiatów”,
mówi Claire Boucher, artystka znana pod scenicznym pseudonimem Grimes,
matka trójki dzieci Muska. „Myślę, że doświadczenia z dzieciństwa wpoiły mu
przekonanie, że życie to ból”. Musk zgadza się z tą diagnozą. „Ukształtowały
mnie przeciwności losu”, przyznaje. „To one sprawiły, że mój próg odporności
na ból stał się bardzo wysoki”.
W 2008 roku, podczas wyjątkowo trudnego okresu w jego życiu, gdy trzy
pierwsze rakiety SpaceX eksplodowały tuż po starcie, a Tesla była bliska
bankructwa, Musk często budził się ze snu roztrzęsiony. To wtedy zdecydował
się opowiedzieć Talulah Riley, swojej drugiej żonie, o wszystkich okropnych
rzeczach, jakie przed laty usłyszał pod swoim adresem od ojca. „Wcześniej
wielokrotnie byłam świadkiem, jak sam używał dokładnie takich samych słów
i sformułowań”, mówi Talulah. „Tamte przeżycia wywarły ogromny wpływ na
jego późniejsze postępowanie”. Kiedy wspominał sceny z dzieciństwa,
odpływał myślami i zdawał się znikać za swoim stalowym wejrzeniem. „Sądzę,
że nie był świadomy tego, jak bardzo to wszystko ciągle na niego rzutuje.
Wydawało mu się, że pozostawił dzieciństwo za sobą”, uważa Talulah. „Ale
wciąż jest tak, jakby jakaś część jego osobowości zatrzymała się na etapie
dzieciństwa. Jest mężczyzną, który skrywa w sobie dziecko – dziecko, które
nadal stoi przed swoim tatą”.
Muska otacza specyficzna aura, stwarzająca niekiedy wrażenie, że mamy do
czynienia z przybyszem z kosmosu – że misja dotarcia na Marsa to dla niego
sposób na zrealizowanie marzenia o powrocie do domu, a jego dążenie do
stworzenia humanoidalnych robotów powodowane jest tęsknotą za obecnością
w jego życiu pokrewnej mu istoty. Nie bylibyśmy całkowicie zaskoczeni, gdyby
nagle zerwał z siebie koszulę i okazało się, że brakuje mu pępka i że pochodzi
z jakiejś innej planety. A jednocześnie jego dzieciństwo uczyniło go na wskroś
ludzkim – twardym, a zarazem bezbronnym chłopcem, który zapragnął
podejmować wielkie wyzwania.
Swój zapał nauczył się maskować zamiłowaniem do błazenady, a jego
błazeństwa maskują tkwiący w nim zapał. Wygląda, jakby czuł się trochę
niezręcznie we własnym ciele, jak facet o potężnej posturze, który nigdy nie
uprawiał sportu; jego chód przywodzi na myśl prącego z determinacją przed
siebie niedźwiedzia, a kiedy tańczy, robi to tak, jakby jego instruktorem tańca
był robot. Z proroczą pasją peroruje o potrzebie podtrzymania płomienia
ludzkiej świadomości, badania wszechświata i ratowania naszej planety.
Początkowo sądziłem, że to tylko poza, a jego wywody wydawały mi się
skrzyżowaniem korporacyjnej gadki motywacyjnej, gawędziarstwa i mrzonek
dorosłego dziecka, które zbyt wiele razy przeczytało Autostopem przez
galaktykę. Jednak im lepiej go poznawałem, tym bardziej nabierałem
przekonania, że jednym z motorów napędzających go do działania jest
autentyczne poczucie misji. Podczas gdy innym przedsiębiorcom z trudem
przychodzi wypracowanie światopoglądu, Musk nauczył się patrzeć na świat
z kosmicznej perspektywy.
Wychowanie, bagaż doświadczeń z dzieciństwa, a także wrodzone
predyspozycje sprawiają, że Musk bywa bezduszny i impulsywny. Te same
czynniki odpowiadają za jego nieprzeciętnie wysoką tolerancję ryzyka.
Kalkuluje na chłodno szanse na sukces, a potem rzuca się w wir realizacji
karkołomnych planów. „Elon lubi ryzyko dla samego ryzyka”, twierdzi Peter
Thiel, wspólnik Muska w początkowym okresie istnienia firmy PayPal. „Wydaje
się czerpać przyjemność z podejmowania ryzykownych decyzji, czasem można
wręcz odnieść wrażenie, że jest od tego uzależniony”.
Należy do ludzi, którzy naprawdę czują, że żyją, dopiero gdy nadciąga
huragan. Andrew Jackson powiedział kiedyś: „Urodziłem się, by stawiać czoła
nawałnicom, spokój mi zupełnie nie leży”. Podobnie jest z Muskiem. Przyjmuje
mentalność oblężonej twierdzy, z inklinacją – przeradzającą się niekiedy
w kompulsywną potrzebę – do wprowadzania zbędnego dramatyzmu
i niepotrzebnych napięć; skłonność ta przejawia się zarówno w jego życiu
zawodowym, jak i osobistym, w jego związkach, które pomimo starań za
każdym razem kończyły się rozstaniem. Najlepiej radzi sobie w obliczu kryzysu,
gdy zbliża się nieprzekraczalny termin wykonania zadania, gdy trzeba dać
z siebie wszystko, żeby uporać się z nawałem pracy. Kiedy mierzył się ze
szczególnie trudnymi wyzwaniami, nierzadko przypłacał to bezsennością
i wymiotował ze zdenerwowania. Zarazem jednak stres działa na niego
mobilizująco, dostarczając mu zastrzyku energii. „Elon przyciąga kryzysowe
sytuacje niczym magnes”, uważa Kimbal. „To leży w jego naturze, stanowi
przewodni motyw jego życia”.

Gdy pisałem biografię Steve’a Jobsa, jego były wspólnik Steve Wozniak
stwierdził, że kluczowe pytanie, jakie należałoby sobie zadać, brzmi: czy Jobs
musiał być aż tak wredny? Tak szorstki i bezduszny? Tak skłonny do histerii?
Pod koniec prac nad książką poprosiłem Woza, by sam spróbował
odpowiedzieć na to pytanie. Stwierdził, że gdyby to on stał na czele Apple’a,
okazywałby ludziom więcej życzliwości. Traktowałby pracowników firmy jak
członków rodziny i nie zwalniałby nikogo w trybie natychmiastowym. Potem
zamyślił się i po chwili dodał: „Ale gdybym to ja kierował firmą, być może
nigdy nie stworzylibyśmy Macintosha”. Podobne pytanie można postawić
w przypadku Elona Muska: gdyby miał mniej bezkompromisowe usposobienie,
to czy wciąż byłby tym samym wizjonerem, który postawił sobie za cel wysłanie
ludzi na Marsa i wprowadzenie ludzkości w nową erę zelektryfikowanej
motoryzacji?
Na początku 2022 roku Musk – mający za sobą dwanaście pełnych sukcesów
miesięcy, w ciągu których SpaceX zanotowało trzydzieści jeden udanych
startów rakiet wynoszących satelity na orbitę, roczna sprzedaż samochodów
marki Tesla zbliżyła się do miliona sztuk, a on sam stał się najbogatszym
człowiekiem na świecie – ze smutkiem mówił o swojej skłonności do
prowokowania dramatycznych sytuacji. „Powinienem wyłączyć tryb kryzysowy,
w którym mój umysł pozostaje nieprzerwanie od czternastu lat, a może nawet
przez całe moje życie”, powiedział w rozmowie ze mną.
Była to jednak tylko nostalgiczna refleksja, a nie noworoczne
postanowienie. W tym samym czasie Musk skupował dyskretnie akcje Twittera,
największego placu zabaw na świecie. W kwietniu tego samego roku wymknął
się na Hawaje do rezydencji swojego mentora Larry’ego Ellisona, założyciela
Oracle. Towarzyszyła mu aktorka Natasha Bassett, z którą łączył go przelotny
romans. Zaproponowano mu stanowisko w zarządzie Twittera. Musk
zastanawiał się nad tym przez weekend, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że
to za mało. W jego naturze leży chęć sprawowania całkowitej kontroli.
Zdecydował się więc na próbę wrogiego bezpośredniego wykupienia firmy.
Z Hawajów poleciał do Vancouver, gdzie spotkał się z Grimes, a potem do
piątej nad ranem grał w nową grę Elden Ring. Kiedy skończył, przystąpił do
realizacji swojego planu i wszedł na Twittera. Ogłosił: „Złożyłem ofertę”.
Przez lata, ilekroć Musk był w ponurym nastroju albo czuł się zagrożony,
wracał myślami do swoich koszmarnych przeżyć na szkolnym placu zabaw,
gdzie padał ofiarą łobuzów lubiących znęcać się nad słabszymi. Teraz miał
szansę kupić sobie plac zabaw na własność.
R O ZD ZI A Ł 1

Śmiałkowie
Winnifred i Joshua Haldemanowie (po lewej na górze); Errol, Maye, Elon, Tosca i Kimbal (po lewej na dole);
Cora i Walter Muskowie (po prawej)

Joshua i Winnifred Haldemanowie

Skłonność Elona Muska do podejmowania ryzyka to cecha rodzinna. Wdał się


pod tym względem w dziadka ze strony matki, Joshuę Haldemana – mającego
własne zdanie na każdy temat, zuchwałego poszukiwacza przygód, który
wychował się na farmie na jałowych równinach środkowej Kanady. Wiedzę
i umiejętności z zakresu chiropraktyki zdobył w amerykańskiej szkole w stanie
Iowa, po czym wrócił do swojego rodzinnego miasteczka nieopodal Moose Jaw,
gdzie zajmował się ujeżdżaniem koni i wykonywaniem zabiegów kręgarskich
w zamian za wikt i dach nad głową.
W końcu udało mu się uzbierać pieniądze na zakup własnej farmy, którą
jednak stracił wraz z nadejściem kryzysu gospodarczego w latach trzydziestych
XX wieku. Przez kilka następnych lat imał się różnych zajęć, pracując jako
kowboj, startując w zawodach rodeo i dorabiając jako pomocnik na budowach.
Jedno pozostawało niezmienne – jego zamiłowanie do przygód. Ożenił się
i rozwiódł, podróżował po kraju pociągami towarowymi i najmował się do
pracy w charakterze robotnika sezonowego, a także pływał jako pasażer na gapę
na pokładzie statku oceanicznego.
Utrata farmy pchnęła go w kierunku populizmu. Został działaczem Partii
Kredytu Społecznego, która opowiadała się za rozdawaniem obywatelom
bonów kredytowych, mających pełnić funkcję środka płatniczego. W ideologii
ruchu kredytu społecznego tendencje konserwatywne i fundamentalistyczne
splatały się z wątkami antysemickimi. Pierwszy lider kanadyjskiej odnogi tego
ruchu piętnował publicznie „wypaczenia kulturowych ideałów”, których
przyczyny upatrywał w „nieproporcjonalnie dużej liczbie Żydów na szczytach
władzy”. Haldeman pełnił funkcję przewodniczącego rady krajowej partii
i startował w różnych wyborach powszechnych, jednak bez powodzenia.
Dziadek Muska zaangażował się też w działalność ruchu społecznego pod
nazwą Technokracja, postulującego odsunięcie od władzy polityków
i przekazanie steru rządów w ręce apolitycznych specjalistów. Ruch
technokratyczny został czasowo zdelegalizowany w Kanadzie, ponieważ jego
liderzy sprzeciwiali się przystąpieniu kraju do drugiej wojny światowej.
Nielegalne ugrupowania nie mogły prowadzić publicznej agitacji, ale Haldeman
obszedł ten zakaz, wykupując w prasie ogłoszenie wyrażające poparcie dla
postulatów ruchu.
Haldeman postanowił zapisać się na kurs tańca towarzyskiego i dzięki temu
poznał Winnifred Fletcher, której duch przygody był równie niespokojny jak
jego własny. W wieku szesnastu lat Winnifred dostała pracę w „Herald Times”,
lokalnej gazecie wydawanej w Moose Jaw, ale tak naprawdę marzyła o karierze
aktorki i tancerki. Podjęła spontaniczną decyzję o wyjeździe do Chicago, skąd
jakiś czas później wyruszyła do Nowego Jorku. Po powrocie do Moose Jaw
otworzyła szkołę tańca, do której zapisał się Joshua Haldeman. Gdy zaprosił
Winnifred na kolację, spotkał się z odmową. „Nie umawiam się na randki ze
swoimi uczniami”, oświadczyła. Haldeman wypisał się z kursu i ponowił
zaproszenie. Po kilku miesiącach zapytał: „Kiedy za mnie wyjdziesz?”. „Jutro”,
odparła.
Doczekali się czwórki dzieci, w tym bliźniaczek Maye i Kaye, które
przyszły na świat w 1948 roku. Któregoś dnia Haldemanowie wybrali się na
wycieczkę. Kiedy przejeżdżali obok pewnej farmy, uwagę Joshuy przykuł
stojący na polu jednosilnikowy samolot Luscombe z tablicą „na sprzedaż”.
Joshua nie miał przy sobie wystarczającej ilości gotówki, jednak udało mu się
przekonać farmera, żeby przyjął w rozliczeniu jego samochód. Haldeman
zdecydował się na kupno awionetki pod wpływem impulsu. Nie miał wówczas
pojęcia o pilotowaniu samolotu i aby wrócić do domu, musiał wynająć pilota,
który usiadł za sterami i udzielił mu lekcji pilotażu.
Wkrótce ich rodzina stała się znana jako „Latający Haldemanowie”,
a branżowe czasopismo dla chiropraktyków opisywało Joshuę jako
„prawdopodobnie najbardziej nietuzinkowego ze wszystkich kręgarzy-pilotów”;
konkurencja w tej kategorii była wprawdzie niewielka, ale wyróżnienie wydaje
się zasłużone. Kiedy Maye i Kaye skończyły trzy miesiące, Haldemanowie
nabyli większy jednosilnikowy samolot marki Bellanca, a do ich córek
przylgnęło miano „latających bliźniaczek”.
Ekscentryczne poglądy Joshuy Haldemana, będące mieszanką
konserwatyzmu i populizmu, doprowadziły go z czasem do przekonania, że rząd
Kanady uzurpuje sobie prawo do zbyt daleko posuniętej kontroli nad życiem
swoich obywateli, a kanadyjskie społeczeństwo zanadto zmiękło. W 1950 roku
postanowił przeprowadzić się z rodziną do Republiki Południowej Afryki,
w której wciąż obowiązywał system segregacji rasowej. Bellanca została
rozmontowana, po czym wszystkie części spakowano do skrzyń i wysłano
frachtowcem do Kapsztadu. Joshua, który nigdy wcześniej nie odwiedzał RPA,
chciał zamieszkać w głębi lądu. Haldemanowie wyruszyli do Johannesburga,
gdzie większość białych mieszkańców mówiła po angielsku, a nie po
afrykanersku. Kiedy jednak przelatywali w pobliżu Pretorii, Joshua dostrzegł
drzewa jakarandy obsypane kwiatami w lawendowym kolorze i urzeczony tym
widokiem oznajmił: „Zostajemy tutaj”.
Kiedy Joshua i Winnifred byli młodzi, do Moose Jaw zawitał William Hunt,
szarlatan, znany (przynajmniej według niego samego) jako „Wielki Farini”. Hunt
raczył mieszkańców Moose Jaw opowieściami o „zaginionym mieście”, na
które rzekomo natknął się podczas wędrówki przez pustynię Kalahari w RPA.
„Tamten blagier pokazał mojemu dziadkowi zdjęcia, które oczywiście były
fałszywkami, ale dziadek mu uwierzył i postawił sobie za cel odnalezienie
zaginionego miasta”, opowiada Musk. Haldemanowie każdej zimy udawali się
na całomiesięczną wyprawę na pustynię w poszukiwaniu legendarnego miasta.
Jedli to, co udało im się upolować, i sypiali z bronią u boku, żeby w razie
potrzeby móc odpędzić podkradające się nocą do obozowiska lwy.
Motto rodziny brzmiało: „Żyj niebezpiecznie i ostrożnie”. Wyprawiali się
w długodystansowe loty bellancą, między innymi do Norwegii; zajęli pierwsze
miejsce ex aequo w rajdzie samochodowym z Kapsztadu do Algieru, którego
dystans wynosił 15 tysięcy kilometrów; jako pierwsi odbyli podróż
jednosilnikowym samolotem z Afryki do Australii. „Rodzice musieli
zdemontować tylne siedzenia, żeby zainstalować dodatkowe zbiorniki
z paliwem”, wspominała później Maye.
Zamiłowanie Joshuy Haldemana do ryzyka w końcu się na nim zemściło.
Zginął w wypadku lotniczym w trakcie udzielanej przez niego lekcji pilotażu;
samolot, za którego sterami siedział uczeń Haldemana, zahaczył o przewody
wysokiego napięcia, obrócił się podwoziem do góry i rozbił się o ziemię. Elon,
wnuk Joshuy, miał wtedy trzy lata. Zdaniem Elona jego dziadek „rozumiał, że
nie ma prawdziwych przygód bez ryzyka”. „Ryzyko pobudzało go do działania”,
dodaje.
Haldeman zaszczepił ducha przygody jednej ze swoich córek bliźniaczek
Maye, przyszłej matce Elona Muska. „Wiem, że mogę podejmować ryzyko, jeśli
odpowiednio się do tego przygotuję”, mówi Maye. W szkole dobrze radziła
sobie z przedmiotami ścisłymi i matematyką. Wyróżniała się też olśniewającą
urodą. Wysoka, niebieskooka, o wysokich kościach policzkowych i ostro
zarysowanym podbródku, w wieku piętnastu lat zaczęła pracować jako modelka,
biorąc udział w pokazach mody organizowanych w sobotnie przedpołudnia
w domach towarowych.
Mniej więcej w tym samym czasie Maye poznała chłopaka z sąsiedztwa,
który także był zabójczo przystojny – na swój naturalny, szelmowski sposób.

Errol Musk

Errol Musk łączył zamiłowanie do przygód z żyłką do interesów – nieustannie


wypatrywał nowych możliwości. Jego matka Cora była Angielką. Mając
czternaście lat, skończyła edukację i podjęła pracę w fabryce produkującej
poszycie dla samolotów myśliwsko-bombowych. Jakiś czas później na
pokładzie statku przewożącego brytyjskich uchodźców wojennych dotarła do
RPA. Tam poznała Waltera Muska, kryptologa i oficera wywiadu wojskowego,
który pracował w Egipcie, planując operacje mające na celu zmylenie
Niemców, między innymi poprzez rozmieszczanie atrap broni i szperaczy. Po
wojnie Walter przesiadywał całymi dniami w fotelu, pił i wykorzystywał swoje
umiejętności z zakresu kryptologii do rozwiązywania krzyżówek. Cora
zdecydowała się odejść od męża. Zabrała ze sobą dwóch synów i wyjechała do
Anglii, gdzie kupiła buicka, po czym wróciła do Pretorii. „Nie znam silniejszej
od niej osoby”, twierdzi Errol.
Errol ukończył studia inżynieryjne i pracował przy budowie hoteli, centrów
handlowych i fabryk, a w wolnych chwilach zajmował się restaurowaniem
starych samochodów i samolotów. Przez pewien czas parał się też polityką.
Wystartował w wyborach do rady miasta, w których pokonał swojego
kontrkandydata, Afrykanera z popierającej apartheid Partii Narodowej, i został
jednym z niewielu anglojęzycznych radnych w Pretorii. Lokalny dziennik
„Pretoria News” relacjonował wyniki tych wyborów w artykule z 9 marca
1972 roku, zatytułowanym „Reaction against the Establishment” (Sprzeciw
wobec establishmentu).
Podobnie jak Haldeman, Errol był zapalonym pilotem. Posiadał
dwusilnikową cessnę golden eagle i nieraz osobiście podrzucał nią ekipy
telewizyjne do kompleksu domków letniskowych, który wybudował w buszu.
W końcu postanowił sprzedać samolot. W 1986 roku podczas jednej ze swoich
powietrznych eskapad wylądował na lądowisku w Zambii, gdzie pewien
miejscowy biznesmen panamsko-włoskiego pochodzenia zaproponował, że
odkupi od niego cessnę. Uzgodnili cenę, ale zamiast gotówki Errol otrzymał jej
równowartość w szmaragdach wydobywanych w należących do owego
przedsiębiorcy trzech małych kopalni w Zambii.
Ponieważ postkolonialna Zambia, w której władzę sprawował czarny rząd,
borykała się z brakiem sprawnego aparatu urzędniczego, kopalnie szmaragdów
mogły działać, mimo że nigdzie nie były zarejestrowane. „Gdybyś je
zarejestrował, zostałbyś z niczym, bo czarni położyliby na wszystkim rękę”,
tłumaczył mi Errol. Zarzuca rodzinie Maye rasizm i jednocześnie zarzeka się, że
sam nie jest rasistą. „Nie mam nic przeciwko czarnym, ale oni i ja po prostu się
od siebie różnimy”, stwierdził w jednej z rozwlekłych tyrad, jakie wygłaszał
podczas naszych rozmów telefonicznych.
Errol nigdy nie posiadał formalnego udziału własnościowego w żadnej
z zambijskich kopalni szmaragdów, ale z powodzeniem poszerzył swoje interesy
o import surowych kamieni z Zambii, które następnie oddawał do oszlifowania
w Johannesburgu. „Zgłaszało się do mnie wiele osób, które oferowały mi partie
skradzionych kamieni”, wspomina. „Przy okazji zagranicznych podróży
sprzedawałem szmaragdy miejscowym jubilerom. Wszystkie transakcje
przeprowadzaliśmy potajemnie, bo to, co robiliśmy, podpadało pod nielegalny
obrót kamieniami szlachetnymi”. Na handlu szmaragdami Errol zarobił w sumie
około 210 tysięcy dolarów; interes skończył się w latach osiemdziesiątych po
tym, jak laboratorium w Związku Radzieckim rozpoczęło produkcję
syntetycznych szmaragdów. Szmaragdowe źródło dochodu Errola całkowicie
wyschło.

Małżeństwo

Errol Musk i Maye Haldeman zaczęli ze sobą chodzić jeszcze jako


nastolatkowie. Ich związek od początku miał burzliwy przebieg. Errol
wielokrotnie prosił swoją dziewczynę o rękę, ale ona nie ufała mu na tyle, by
przyjąć oświadczyny. Gdy odkryła, że Errol ją zdradza, była zrozpaczona;
przepłakała cały tydzień i nie potrafiła zmusić się do jedzenia. „Z rozpaczy
schudłam wtedy pięć kilo”, wspomina. Pomogło jej to zwyciężyć w lokalnym
konkursie piękności, w którym główną nagrodą było 150 dolarów oraz dziesięć
biletów do kręgielni. Została też finalistką wyborów Miss Republiki
Południowej Afryki.
Po ukończeniu studiów Maye przeprowadziła się do Kapsztadu, gdzie
prowadziła wykłady z dietetyki. Errol odwiedził ją z pierścionkiem
zaręczynowym i po raz kolejny poprosił, by została jego żoną. Obiecał zmienić
swoje postępowanie i przyrzekł, że po ślubie będzie jej wierny. Maye dopiero
co zerwała z innym zdradzającym ją chłopakiem; w dodatku mocno przybrała na
wadze i zaczęła się obawiać, że nigdy nie wyjdzie za mąż, przyjęła więc
oświadczyny.
Wieczorem po ślubie nowożeńcy polecieli klasą ekonomiczną do Europy na
swój miesiąc miodowy. We Francji Errol kupił kilka numerów „Playboya”,
którego sprzedaż była zakazana w RPA, i wylegiwał się na wąskim hotelowym
łóżku, wpatrując się w magazyny, czym wzbudzał irytację Maye. Ich kłótnie
stawały się coraz ostrzejsze. Kiedy wrócili do Pretorii, Maye rozważała
rozwód, ale wkrótce zaczęły jej dokuczać poranne nudności. Okazało się, że
zaszła w ciążę już drugiej nocy miesiąca miodowego w Nicei. „Stało się dla
mnie jasne, że wychodząc za niego, popełniłam błąd”, wspomina. „Było już
jednak za późno, żeby ten błąd naprawić”.
R O ZD ZI A Ł 2

Samotny umysł
Pretoria, lata siedemdziesiąte
Elon i Maye Musk (po lewej na górze); Elon, Kimbal i Tosca (po lewej na dole); Elon gotowy do szkoły (po
prawej)

Samotny i zdeterminowany

28 czerwca 1971 roku o siódmej trzydzieści rano Maye Musk urodziła chłopca,
który ważył trzy kilogramy i dziewięćset gramów i miał bardzo dużą głowę.
Początkowo rodzice chcieli nadać mu imię Nice – od francuskiego miasta,
w którym został poczęty. Historia mogłaby potoczyć się inaczej, a przynajmniej
zyskałaby zabawny rys, gdyby syn Errola i Maye Musków musiał iść przez życie
jako Nice Musk. Ostatecznie Errol, chcąc zadowolić Haldemanów, zgodził się,
by chłopiec otrzymał imiona z rodziny swojej matki: Elon (po dziadku Maye, J.
Elonie Haldemanie) i Reeve (tak brzmiało panieńskie nazwisko babci Maye ze
strony matki).
Imię Elon przypadło Errolowi do gustu z uwagi na jego biblijne konotacje.
Errol przypisuje sobie coś w rodzaju proroczej intuicji. Jak twierdzi,
w dzieciństwie słyszał o powieści fantastycznonaukowej konstruktora rakiet
Wernhera von Brauna, zatytułowanej Project Mars; opowiadała ona
o marsjańskiej kolonii, na której czele stał przywódca noszący tytuł „Elon”.
Elon często płakał, dużo jadł i niewiele spał. Któregoś dnia Maye
postanowiła, że pozwoli mu płakać tak długo, aż zmęczy się i zaśnie, ale dała za
wygraną, gdy sąsiedzi wezwali policję. Nastrój Elona potrafił zmienić się
w mgnieniu oka; jego matka wspomina, że kiedy nie płakał, był naprawdę
słodkim dzieckiem.
W kolejnych dwóch latach Maye urodziła jeszcze dwoje dzieci: Kimbala
i Toscę. Nie traktowała swoich dzieci z przesadną opiekuńczością
i pozostawiała im dużo swobody. Muskowie nie zatrudniali opiekunki do dzieci,
lecz jedynie gosposię, która nie zwracała specjalnej uwagi na Elona, kiedy ten
zaczął eksperymentować z rakietami i materiałami wybuchowymi. Musk, jak
sam przyznaje, jest zaskoczony, że w dzieciństwie udało mu się nie stracić
żadnego z palców u rąk.
Kiedy Elon miał trzy lata, Maye uznała, że ze względu na jego ogromną
intelektualną ciekawość powinien uczęszczać do przedszkola. Dyrektorka
placówki próbowała odwieść ją od tego zamiaru, argumentując, że Elon, będąc
najmłodszym dzieckiem w grupie, napotkałby trudności w nawiązywaniu relacji
społecznych. Przekonywała, że będzie lepiej, jeśli Maye wstrzyma się
z posłaniem syna do przedszkola do następnego roku. „Nie mogę czekać tak
długo”, odparła Maye. „On potrzebuje kogoś oprócz mnie, kogoś, z kim mógłby
rozmawiać. Naprawdę uważam, że to genialne dziecko”. Ostatecznie postawiła
na swoim.
Popełniła błąd. Elon nie nawiązał żadnych przyjaźni, a w dodatku po
rozpoczęciu nauki w drugiej klasie szkoły podstawowej coraz częściej zdarzało
mu się wyłączać w trakcie lekcji. „Nauczycielka podchodziła i krzyczała na
mnie, ale ja ani jej nie dostrzegałem, ani nie słyszałem, co mówi”, wspomina
Elon. Dyrektorka wezwała jego rodziców i oświadczyła: „Mamy powody
przypuszczać, że Elon jest upośledzony”. Jedna z nauczycielek narzekała, że
Elon przez większość czasu zachowuje się, jakby był pogrążony w transie,
i sprawia wrażenie, jakby nie słyszał, co się do niego mówi. „Ciągle patrzy
w okno, a kiedy proszę, żeby się skupił, odpowiada, że »liście robią się
brązowe«”. Errol odparł, że jego syn ma rację – liście faktycznie zaczęły
brązowieć.
Żeby wybrnąć z impasu, rodzice Elona zgodzili się poddać go badaniu
słuchu, na które nalegała szkoła, tak jakby osobliwe zachowanie Elona mogło
wnikać z niedosłyszenia. „Lekarze orzekli, że mam problemy ze słuchem,
i usunęli mi migdałki”, wspomina Musk. To uspokoiło dyrekcję szkoły
i nauczycieli, jednak w ogóle nie wpłynęło na jego skłonność do odpływania
myślami i pogrążania się we własnym świecie. „Od dziecka mam tę
przypadłość, że kiedy zaczynam intensywnie nad czymś rozmyślać, wszystkie
moje narządy zmysłów ulegają wyłączeniu”, przyznaje Musk. „Niczego wtedy
nie widzę ani nie słyszę. Mój mózg skupia się na obliczeniach, zamiast na
przetwarzaniu informacji napływających z zewnątrz”. Inne dzieci mogły
podskakiwać i wymachiwać rękami przed jego twarzą, żeby sprawdzić, czy
w ten sposób zdołają zwrócić jego uwagę. Ale nie przynosiło to żadnego efektu.
„Kiedy ma to swoje nieobecne spojrzenie, najlepiej zostawić go w spokoju”,
twierdzi jego matka.
Socjalizacyjne problemy Elona pogłębiał dodatkowo jego brak cierpliwości
do osób, które uważał za głupie. Słowo „głupek” było jednym z jego ulubionych
określeń. „Odkąd zaczął chodzić do szkoły, stał się bardzo wyobcowany
i markotny”, wspomina jego matka. „Kimbal i Tosca już pierwszego dnia
w szkole zawarli nowe przyjaźnie i potem zapraszali swoich szkolnych
przyjaciół do domu. Elon nigdy nikogo nie przyprowadzał. Chciał mieć
przyjaciół, ale nie wiedział, jak to osiągnąć”.
W rezultacie czuł się okropnie samotny i to bolesne doświadczenie
odcisnęło trwałe piętno na jego życiu. „Pamiętam, co powiedziałem, kiedy
byłem dzieckiem”, wspominał w wywiadzie udzielonym miesięcznikowi
„Rolling Stone” w 2017 roku, podczas szczególnie burzliwego okresu w swoim
życiu uczuciowym. „»Nie chcę nigdy być sam«. Tak powiedziałem. »Nie chcę
być sam«”.
Pewnego dnia urządzono przyjęcie z okazji urodzin jednego z jego kuzynów.
Pięcioletni Elon wdał się wcześniej w bójkę i dlatego zamiast pojechać z resztą
rodziny na przyjęcie kuzyna, miał za karę zostać w domu. Elon jednak już jako
dziecko potrafił z determinacją dążyć do osiągnięcia celu, na którym mu
zależało. Postanowił udać się na przyjęcie pieszo. Trudność polegała na tym, że
dom jego kuzynów znajdował się po drugiej stronie miasta i żeby dotrzeć tam na
piechotę, trzeba było odbyć dwugodzinną wędrówkę ulicami Pretorii.
W dodatku mały Elon nie potrafił jeszcze odczytywać ulicznych drogowskazów.
„Orientowałem się z grubsza, jaką trasę powinienem obrać, bo wcześniej
jeździliśmy tam samochodem, więc po prostu wyruszyłem w drogę”, wspomina.
Gdy dotarł do celu, przyjęcie właśnie dobiegło końca. Jego matka rozzłościła
się, zobaczywszy go na ulicy. Obawiając się, że czeka go kolejna kara, Elon
wspiął się na rosnący nieopodal klon i z uporem odmawiał zejścia na dół.
Kimbal pamięta, jak stał pod drzewem z zadartą głową i gapił się z podziwem
na starszego brata. „Ma w sobie tę niezłomną, budzącą podziw determinację,
która bywała i nadal bywa trochę przerażająca”.
Kiedy Elon miał osiem lat, z całą tą swoją determinacją zabrał się do
namawiania ojca, by kupił mu motorower. Tak, to nie pomyłka – miał wtedy
osiem lat. Zajmował miejsce przy fotelu, w którym siedział Errol, po czym
zaczynał wiercić mu dziurę w brzuchu w sprawie motoroweru. Gdy Errol brał
do ręki gazetę i nakazywał mu być cicho, Elon stał obok niego w milczeniu.
„Obserwowanie tego było fascynujące”, wspomina Kimbal. „Stał i nic nie
mówił. Co jakiś czas zaczynał od nowa nagabywać ojca, a w przerwach stał tam
bez słowa”. Taka scena powtarzała się codziennie przez kilka tygodni.
Ostatecznie ojciec ugiął się i kupił Elonowi niebiesko-złotą yamahę z silnikiem
o pojemności 50 centymetrów sześciennych.
Skłonność Muska do bycia nieobecnym i pogrążania się we własnym
świecie sprawiała, że zdarzało mu się nagle gdzieś oddalać i nie zwracać przy
tym najmniejszej uwagi na innych. Podczas pobytu w Liverpoolu, dokąd rodzina
Musków wybrała się, żeby odwiedzić mieszkających tam krewnych, rodzice
zostawili ośmioletniego Elona i jego młodszego brata w parku. Chłopcy mieli
się tam grzecznie bawić. Pozostawanie przez dłuższy czas w jednym miejscu nie
leżało jednak w naturze Elona, wkrótce więc zaczął się włóczyć po okolicy.
„W końcu jakiś dzieciak znalazł mnie zapłakanego na ulicy i zaprowadził do
swojej mamy, która poczęstowała mnie mlekiem i krakersami, a potem wezwała
policję”. Kiedy rodzice Elona zjawili się na posterunku policji, żeby go
odebrać, ich syn wydawał się zupełnie nieświadomy, że zachował się
niewłaściwie.
„To było szaleństwo zostawić dwóch kilkulatków samych w parku, ale nasi
rodzice nie byli tak nadopiekuńczy jak rodzice w dzisiejszych czasach”, mówi
Musk. Wiele lat później miałem okazję obserwować Muska i jego dwuletniego
syna, któremu nadał imię X, na placu budowy, gdzie powstawała fabryka
dachów solarnych. Była godzina dziesiąta wieczorem, wokół jeździły wózki
widłowe i inne maszyny, a cały teren oświetlały dwa mocne reflektory,
w których blasku przedmioty i postaci rzucały długie cienie. Musk postawił syna
na ziemi, pozwalając mu eksplorować plac budowy, co malec niezwłocznie
uczynił, myszkując bez lęku między kablami i przewodami elektrycznymi. Musk
od czasu do czasu zerkał w stronę syna, ale nie ingerował w jego poczynania.
Dopiero kiedy X zaczął wspinać się na maszt jednego z reflektorów, ojciec
podszedł i wziął go na ręce. X wyrywał się i piszczał, niezadowolony z powodu
tego nagłego ograniczenia mu swobody.
Musk niejednokrotnie wspominał publicznie o tym, że ma zespół Aspergera,
a nawet żartobliwie to komentował. Zespół Aspergera to zaburzenie ze spektrum
autyzmu, które wpływa negatywnie na umiejętności społeczne, relacje
interpersonalne, zdolność do samoregulacji i budowania emocjonalnych więzi.
„W rzeczywistości nigdy nie był diagnozowany jako dziecko, ale on sam
twierdzi, że ma aspergera, a ja jestem przekonana, że ma rację”, mówi jego
matka. Dolegliwość nasiliła się na skutek traumatycznych przeżyć z okresu
dzieciństwa. Zdaniem jego bliskiego przyjaciela Antonia Graciasa za każdym
razem, gdy w późniejszym życiu Musk czuł się zagrożony albo nękany, odżywały
w nim wspomnienia dziecięcych traum i PTSD przejmowało kontrolę nad jego
układem limbicznym, czyli tą częścią mózgu, która odpowiada za reakcje
emocjonalne.
Zespół Aspergera sprawiał, że Musk kiepsko radził sobie z odczytywaniem
społecznych sygnałów. „Wszystko, co mówili inni, traktowałem dosłownie”,
wyjaśnia. „Dopiero z książek dowiedziałem się, że ludzie nie zawsze mówią to,
co faktycznie mają na myśli”. Zawsze preferował bardziej precyzyjne dziedziny,
takie jak inżynieria, fizyka czy programowanie.
Ludzka psychika jest złożona i wiele naszych cech psychicznych ma wymiar
indywidualny. Musk pomimo swoich emocjonalnych deficytów potrafi być
bardzo uczuciowy, zwłaszcza w stosunku do własnych dzieci; dotkliwie
odczuwa też lęk wywołany poczuciem osamotnienia. Brakuje mu jednak
emocjonalnych receptorów, które odpowiadają za uprzejmość w codziennych
kontaktach międzyludzkich, serdeczność czy pragnienie bycia lubianym przez
innych. Natura nie wyposażyła jego mózgu w połączenia neuronalne niezbędne
do doświadczania empatii. Ujmując rzecz bardziej kolokwialnie, Musk
zachowuje się czasem jak dupek.
Rozwód

Maye i Errol Muskowie w towarzystwie trzech innych par spędzali wieczór


w barze na imprezie z okazji Oktoberfestu, popijając piwo i dobrze się bawiąc.
W pewnym momencie jakiś mężczyzna siedzący przez sąsiednim stoliku
gwizdnął do Maye i powiedział jej, że jest sexy. Errol wściekł się, ale nie na
niego. Według relacji Maye, jej mąż rzucił się na nią i uderzyłby ją, gdyby nie
odciągnął go jeden z przyjaciół. Maye schroniła się w domu swojej matki.
„Z biegiem czasu stawał się coraz bardziej nieobliczalny”, wspomina. „Bił mnie
nawet w obecności dzieci. Pamiętam, jak któregoś dnia Elon, który miał wtedy
pięć lat, uderzał ojca w kolana od tyłu, próbując w ten sposób mnie obronić”.
Errol nazywa te zarzuty „kompletną bzdurą”. Twierdzi, że uwielbiał Maye
i że przez długi czas robił wszystko, by odzyskać jej uczucie. „Nigdy w życiu
nie uderzyłem kobiety, a już z pewnością żadnej ze swoich żon”, zarzeka się.
„To tradycyjna broń kobiet: lamentować, że mężczyzna się nad nimi znęca,
płakać i kłamać. Bronią mężczyzny jest to, że za wszystko płaci i podpisuje
czeki”.
Nazajutrz po awanturze, do której doszło na Oktoberfeście, Errol przyjechał
z samego rana do domu swojej teściowej, przeprosił i błagał, by Maye do niego
wróciła. „Nigdy więcej nie waż się jej tknąć”, ostrzegła go Winnifred
Haldeman. „Jeśli to zrobisz, zamieszka tu ze mną”. Maye dodaje, że chociaż
Errol wprawdzie więcej jej nie uderzył, to w dalszym ciągu stosował przemoc
werbalną. Powtarzał, że jest „nudna, głupia i brzydka”. Ich małżeństwa nie
udało się już naprawić. Errol przyznał później, że to on ponosi winę za taki stan
rzeczy. „Miałem piękną żonę, ale zawsze trafiały się jeszcze ładniejsze, młodsze
dziewczyny”, stwierdził. „Naprawdę kochałem Maye, ale wszystko
schrzaniłem”. Gdy Elon miał osiem lat, małżeństwo jego rodziców zakończyło
się rozwodem.
Maye przeprowadziła się z dziećmi do domu na wybrzeżu nieopodal
Durbanu, ponad 600 kilometrów od Pretorii i Johannesburga. Chociaż łączyła
pracę dietetyczki i modelki, to z pieniędzmi było na tyle krucho, że musiała
kupować dzieciom używane podręczniki i szkolne mundurki. W niektóre
weekendy i święta Elon i Kimbal (znacznie rzadziej Tosca) jeździli pociągiem
do Pretorii, żeby odwiedzić ojca. „Errol wyprawiał ich w drogę powrotną bez
bagażu, więc po każdej ich wizycie u ojca musiałam kupować im nowe
ubrania”, wspomina Maye. „Powiedział, że w końcu nie będę miała wyjścia
i wrócę do niego, bo będę tak biedna, że nie zdołam wyżywić dzieci”.
Obowiązki zawodowe – udział w sesjach zdjęciowych i pokazach mody,
a także wygłaszanie wykładów na temat zdrowego odżywiania – zmuszały Maye
do częstych wyjazdów. Dzieci zostawały wówczas w domu same. „Nigdy nie
czułam wyrzutów sumienia z powodu tego, że pracowałam w pełnym wymiarze
godzin. Po prostu nie miałam innego wyjścia”, tłumaczy. „Moje dzieci musiały
być odpowiedzialne za siebie”. Wolność nauczyła je samodzielności. Kiedy
stawały przed jakimś problemem, standardowa odpowiedź ich matki brzmiała:
„Na pewno znajdziecie rozwiązanie”. Jak mówi Kimbal, „mama nie
roztkliwiała się ani nie okazywała nam specjalnej czułości, a w dodatku była
wiecznie zapracowana, ale dla nas to było błogosławieństwo”.
Elon tymczasem stał się nocnym markiem. Czytał książki aż do świtu
i dopiero kiedy o szóstej w pokoju matki zapalało się światło, pospiesznie
wślizgiwał się do łóżka i zapadał w sen. Matce z trudem udawało się go
dobudzić i w porę wyekspediować do szkoły; kiedy Maye wyjeżdżała
i nocowała poza domem, Elonowi zdarzało się zjawiać w szkole około
dziesiątej. Dyrekcja szkoły zadzwoniła w sprawie spóźnień Elona do jego ojca,
który wykorzystał to jako pretekst do złożenia w sądzie wniosku o odebranie
Maye prawa do opieki nad dziećmi. Prawnicy Errola wezwali na świadków
nauczycieli Elona, sąsiadów Maye, a także agentkę, z którą Maye
współpracowała jako modelka. Tuż przed terminem pierwszej rozprawy Errol
wycofał wniosek. Co parę lat sytuacja się powtarzała – Errol wytaczał swojej
byłej żonie sprawę sądową, a potem się wycofywał. Tosca, opowiadając mi
o tym, zaczyna płakać. „Pamiętam, jak mama siadała na sofie i szlochała. Nie
wiedziałam, co robić. Mogłam tylko ją przytulić”.
Zarówno Maye, jak i Errol mieli tendencję do dokonywania niewłaściwych
wyborów w życiu uczuciowym, przez co ich kolejne związki zamiast rodzinnego
szczęścia przynosiły im kolejne osobiste dramaty. Po rozwodzie Maye zaczęła
spotykać się z mężczyzną, który podobnie jak jej były mąż przejawiał skłonności
do przemocy. Jej dzieci nie znosiły go i czasem wsuwały mu do papierosów
kapiszony, które wybuchały po zapaleniu. Wkrótce po tym, jak poprosił Maye
o rękę, wyszło na jaw, że inna kobieta jest z nim w ciąży. „To była moja
przyjaciółka”, mówi Maye. „Pracowałyśmy razem jako modelki”.
Z ułamanym zębem i blizną
R O ZD ZI A Ł 3

Życie z ojcem
Pretoria, lata osiemdziesiąte
Elon poszturchuje żółwia, Errol patrzy w obiektyw (po lewej na górze); Kimbal i Elon z Peterem i Russem
Rive’ami (po prawej na górze); domek letniskowy w rezerwacie Timbavati Game Reserve (na dole)

Przeprowadzka

W wieku dziesięciu lat Elon podjął brzemienną w skutki decyzję, której później
żałował: postanowił zamieszkać na stałe ze swoim ojcem. Wsiadł do pociągu
i odbył samotnie niebezpieczną nocną podróż z Durbanu do Johannesburga.
Kiedy dostrzegł ojca czekającego na niego na dworcu, „rozpromienił się niczym
słońce”, jak wspomina Errol. „Cześć, tato, chodźmy na hamburgera”, zawołał.
Pierwszej nocy w swoim nowym domu wślizgnął się do łóżka, w którym spał
ojciec, i zasnął u jego boku.
Dlaczego zdecydował się na przeprowadzkę? Kiedy go o to spytałem, Musk
westchnął i milczał przez chwilę. „Tata wydawał się samotny, bardzo samotny,
i czułem, że powinienem dotrzymać mu towarzystwa”, odparł w końcu. „Dałem
się złapać na jego psychologiczne sztuczki”, dodał. Nie bez znaczenia było też
uwielbienie, jakim Elon darzył swoją babcię Corę, matkę Errola, nazywaną
przez bliskich Naną. To Cora przekonała wnuka, że to niesprawiedliwe, iż jego
matka ma przy sobie troje dzieci, a ojciec nie ma żadnego.
Pod pewnymi względami motywy jego decyzji nie były wcale takie trudne
do wyjaśnienia. Elon był nieśmiałym dziesięciolatkiem i miał niewielu
przyjaciół. Jego matka kochała swoje dzieci, ale była przepracowana,
rozkojarzona i bezbronna. Errol Musk był natomiast pewny siebie i bardzo
męski - wielki facet z dużymi dłońmi i hipnotyzującą prezencją. Jego kariera
miała swoje wzloty i upadki, ale w tamtym czasie Errol czuł, że stać go na
wszystko. Był właścicielem kabrioletu Rolls-Royce Corniche w kolorze złotym,
a także, co miało większe znaczenie dla Elona, dwóch wielotomowych
encyklopedii i mnóstwa innych książek oraz pokaźnej kolekcji narzędzi
warsztatowych.
W rezultacie Elon, będący wciąż jeszcze małym chłopcem, wybrał życie
z ojcem. „Okazało się, że to był zły pomysł”, przyznaje. „Nie miałem wtedy
pojęcia, jak okropnym jest człowiekiem”. Cztery lata później do domu Errola
wprowadził się także Kimbal. „Nie chciałem zostawiać brata samego z ojcem”,
wyjaśnia powody tej decyzji. „Nasz tata najpierw nakłonił do przeprowadzki
Elona, wzbudzając w nim poczucie winy, a potem zrobił to samo ze mną”.
„Czemu wybrał życie z ojcem, który krzywdził wszystkich wokół?”, Maye
po czterdziestu latach wciąż zadaje sobie to pytanie. „Dlaczego nie wolał zostać
w szczęśliwym domu?” Po krótkim namyśle dodała: „Być może taki już jest”.
Wkrótce po tym, jak z Errolem zamieszkał także młodszy z jego synów, obaj
chłopcy pomogli ojcu wybudować domek letniskowy, który zamierzał
wynajmować turystom odwiedzającym rezerwat dzikich zwierząt Timbavati
Game Reserve położony około 500 kilometrów na wschód od Pretorii. Podczas
prac budowlanych Errol i obaj chłopcy nocowali przy ognisku, ze sztucerami
Browninga w zasięgu ręki, na wypadek, gdyby trzeba było bronić się przed
lwami. Do budowy domu użyto cegieł wyrabianych z piasku czerpanego z rzeki,
dachy pokryto strzechą z trawy. Będąc inżynierem, Errol lubił sprawdzać
właściwości rozmaitych materiałów – to dlatego podłogi domu wykonano
z łupków mikowych, które są dobrym izolatorem termicznym. Ponieważ żyjące
w rezerwacie słonie często wyrywały z ziemi rury w poszukiwaniu wody,
a małpy regularnie włamywały się do pomieszczeń i załatwiały tam swoje
potrzeby, Elon i Kimbal mieli ręce pełne roboty.
Elon towarzyszył wynajmującym pokoje turystom na polowaniach. Jego
myśliwski karabinek kalibru 0,22 cala wyposażony był w dobry celownik
optyczny, a Elon szybko stał się wytrawnym strzelcem. Wygrał nawet lokalne
zawody w strzelaniu do rzutków, chociaż z uwagi na swój wiek nie mógł
otrzymać głównej nagrody, jaką była skrzynka whisky.
Kiedy Elon miał dziewięć lat, ojciec zabrał go wraz z rodzeństwem
w samochodową podróż po Stanach Zjednoczonych. Wyruszyli z Nowego Jorku,
przemierzyli Środkowy Zachód, po czym pojechali na południe, docierając aż
na Florydę. Elon nie mógł oderwać się od automatów z grami wideo, które stały
w hotelowych holach. „To była zdecydowanie najbardziej ekscytująca część
całej wyprawy”, twierdzi. „W tamtych czasach nie mieliśmy jeszcze takich
rzeczy w RPA”. Errol w typowy dla siebie sposób łączył oszczędność
z ekstrawagancją. Podróżowali wypożyczonym luksusowym fordem
thunderbirdem, ale nocowali w tanich hotelach. „Gdy przyjechaliśmy do
Orlando, ojciec nie zgodził się zabrać nas do Disneylandu, bo uznał, że bilety są
za drogie”, wspomina Musk. „Zdaje się, że zamiast tego poszliśmy do jakiegoś
parku wodnego”. Wersja wydarzeń przedstawiona przez Errola także w tym
wypadku różni się od wspomnień jego syna: zdaniem Errola odwiedzili wtedy
nie tylko Disneyland, gdzie Elonowi spodobała się zwłaszcza przejażdżka przez
nawiedzony dom, ale również inny park rozrywki – Six Flags over Georgia.
„W trakcie podróży powtarzałem im wiele razy: »Kiedyś wszyscy zamieszkacie
w Ameryce«”.
Dwa lata później Errol poleciał z dziećmi do Hongkongu. „Ojciec łączył
legalne interesy z różnymi machlojkami”, mówi Musk. „Kiedy dotarliśmy na
miejsce, dał nam 50 dolarów i zostawił nas w hotelu, zresztą dość obskurnym,
a sam zniknął gdzieś na całe dwa dni”. Rodzeństwo spędzało czas na oglądaniu
filmów samurajskich i kreskówek w hotelowym pokoju. Zostawiając Toscę
w hotelu, Elon z Kimbalem wypuszczali się też na włóczęgę po mieście
i wstępowali do sklepów ze sprzętem elektronicznym, gdzie mogli pograć za
darmo w gry wideo. „Gdyby dziś jakiś rodzic zachowywał się jak nasz ojciec,
ktoś z pewnością powiadomiłby opiekę społeczną”, przyznaje Musk, po czym
dodaje: „Dla nas było to jednak wspaniałe doświadczenie”.

Konfederacja kuzynów

Po tym, jak Elon i Kimbal zamieszkali z ojcem na przedmieściach Pretorii,


Maye przeprowadziła się do pobliskiego Johannesburga, żeby nie stracić
stałego kontaktu z synami. W każdy piątek po południu przyjeżdżała po nich
i zawoziła do babci, niezłomnej Winnifred Haldeman, która przyrządzała
wnukom gulasz z kurczaka. Dzieci tak bardzo nie znosiły tego dania, że po
obiedzie Maye musiała zabierać je na pizzę.
Elon i Kimbal piątkowe wieczory spędzali zazwyczaj u swojej ciotki Kaye
Rive, która wraz z trzema synami mieszkała obok Winnifred. Pięciu kuzynów –
Elon i Kimbal oraz trzech braci: Peter, Lyndon i Russ – tworzyło paczkę
żądnych przygód, a czasem sprzeczających się ze sobą podrostków. Maye była
bardziej pobłażliwa od swojej siostry i nie tak nadopiekuńcza, dlatego chłopcy,
ilekroć planowali jakieś eskapady, wciągali ją do spisku. „Kiedy chcieliśmy
zniknąć na parę godzin, na przykład po to, żeby udać się na koncert do
Johannesburga, mama mówiła swojej siostrze: »Dziś wieczorem zawiozę
chłopców na kościelny biwak«. Wsiadaliśmy do samochodu, a potem mama
wysadzała nas kawałek dalej, żebyśmy mogli zająć się swoimi sprawkami”.
Ich wyprawy bywały niebezpieczne. „Pamiętam, jak któregoś razu pociąg
zatrzymał się na stacji i nagle na peronie wybuchła bijatyka. Widzieliśmy na
własne oczy, jak wbito jakiemuś gościowi nóż w głowę”, wspomina Peter Rive.
„Skuliliśmy się w wagonie, a po chwili drzwi się zamknęły i pociąg ruszył
dalej”. Czasem członkowie gangów wpadali do pociągów w poszukiwaniu
rywali z wrogiej szajki; ganiali po wagonach, strzelając z broni maszynowej.
Niektóre koncerty organizowano w proteście przeciwko apartheidowi, jeden
z nich w 1985 roku w Johannesburgu przyciągnął aż stutysięczną widownię.
Podczas koncertów często dochodziło do awantur. „Nie staraliśmy się ukrywać
przed przemocą, doświadczaliśmy jej na własnej skórze”, mówi Kimbal. „Takie
przeżycia nauczyły nas nie bać się kłopotów, ale też ich nie szukać i nie robić
niepotrzebnych głupstw”.
Elon zyskał reputację najbardziej nieustraszonego z całej paczki. Gdy byli
w kinie i ktoś na widowni hałasował w trakcie seansu, Elon wstawał i prosił
zakłócających spokój, żeby się uciszyli, nawet jeśli byli dużo starsi. „To dla
niego bardzo ważne – nie dopuścić, by strach miał wpływ na jego decyzje”,
stwierdził Peter. „Widać to było już w dzieciństwie”.
Elon był także najbardziej nastawiony na współzawodnictwo. Któregoś dnia
wybrał się z kuzynami i bratem na rowerową wycieczkę z Pretorii do
Johannesburga. Elon pedałował ile sił i wysforował się daleko przed
pozostałych. Zamiast go gonić, chłopcy zjechali na pobocze, zatrzymali
przejeżdżającego pikapa i poprosili kierowcę, żeby podwiózł ich do
Johannesburga. Kiedy tam dotarli, zaczekali na Elona. Był tak wściekły, że
rzucił się na nich z pięściami. To był wyścig, oświadczył, a oni oszukiwali.
Takie ostre wymiany zdań zdarzały się całkiem często. Do kłótni
i rękoczynów dochodziło nierzadko w miejscach publicznych, a walczący nie
zwracali uwagi na to, co działo się wokół. Do jednej z wielu bójek, jakie
stoczyli z sobą w dzieciństwie Elon i Kimbal, doszło na lokalnym festynie.
„Okładali się pięściami i tarzali się po ziemi”, wspomina Peter. „Ludzie zaczęli
panikować i musiałem ich uspokajać: »To nic takiego. Oni są braćmi«”. Chociaż
bójki między chłopcami wybuchały zwykle z błahych powodów, to bywały
naprawdę zacięte. „Żeby wygrać, trzeba było zadać pierwszy cios, a najlepiej
kopnąć drugiego w jaja”, tłumaczy Kimbal. „To kończyło sprawę, bo kiedy
oberwiesz w jaja, nie jesteś w stanie dalej walczyć”.

Uczeń

Musk uczył się dobrze, choć nie był prymusem. W wieku dziewięciu i dziesięciu
lat otrzymywał najwyższe oceny z angielskiego i matematyki. „Szybko
przyswaja sobie nowe pojęcia matematyczne”, odnotowała jego ówczesna
nauczycielka. Ale w rubryce komentarzy na szkolnych świadectwach Elona
ciągle powtarzały się te same uwagi: „Pracuje nadzwyczaj powoli, bo albo buja
w obłokach, albo zajmuje się nie tym, czym powinien”; „Rzadko doprowadza
coś do końca. W przyszłym roku szkolnym powinien bardziej skupić się na
nauce, zamiast rozmyślać o niebieskich migdałach”; „Jego wypracowania
świadczą o żywej wyobraźni, ale nie zawsze kończy zadania w wyznaczonym
czasie”. Zanim rozpoczął naukę w liceum, jego średnia ocen wynosiła 83 punkty
na 100 możliwych.
Po tym, jak w publicznym liceum uwzięli się na niego szkolni dręczyciele,
którzy szykanowali go i bili, ojciec przeniósł go do Pretoria Boys High School,
prywatnej szkoły średniej dla chłopców. Panowały w niej tradycyjne zasady
zapożyczone z angielskich szkół prywatnych: egzekwowano surową dyscyplinę,
nauczyciele mieli prawo stosować karę chłosty, a uczniowie musieli nosić
mundurki i uczestniczyć w modlitwach w szkolnej kaplicy. W nowej szkole
Musk osiągał doskonałe wyniki z niemal wszystkich przedmiotów, z wyjątkiem
dwóch: języka afrykanerskiego (61 punktów na 100 w ostatniej klasie) i religii
(„nie wysila się”, podsumował jego postawę katecheta). „Nie zamierzałem
wkładać zbyt wiele wysiłku w naukę czegoś, co wydawało mi się pozbawione
znaczenia”, wyjaśnia Musk. „Wolałem poczytać książkę albo pograć w jakąś
grę”. Na egzaminie maturalnym uzyskał najwyższą możliwą ocenę – A – z fizyki
i, co odrobinę zaskakujące, B z matematyki.
W wolnym czasie konstruował miniaturowe rakiety i eksperymentował
z różnymi chemicznymi mieszankami – na przykład chloru do basenów z płynem
hamulcowym – żeby przekonać się, która mikstura eksploduje w najbardziej
spektakularny sposób. Uczył się też magicznych sztuczek i próbował swoich sił
w hipnozie – udało mu się między innymi wmówić Tosce, że jest psem,
i nakłonić ją do zjedzenia surowego bekonu.
U kuzynów wcześnie uaktywniła się żyłka przedsiębiorczości, którą później
wykazywali się w Ameryce. Pewnego razu przed Wielkanocą zrobili
własnoręcznie jajka z czekolady, owinęli je w folię aluminiową i rozpoczęli
domokrążną sprzedaż. Kimbal wpadł na błyskotliwy pomysł. Zamiast oferować
swoje wyroby za cenę niższą od ceny czekoladowych jajek wielkanocnych
dostępnych w sklepach, wycenili je drożej. „Niektórzy utyskiwali, że to za
drogo”, wspomina Kimbal. „Ale wtedy odpowiadaliśmy, że mają okazję
wesprzeć przyszłych kapitalistów”.
Przez całe dzieciństwo psychicznym azylem Muska były książki. Zdarzało
mu się czytać przez całe popołudnie i większą część nocy, dziewięć godzin bez
przerwy. Kiedy rodzina Musków udawała się gdzieś w gości, Elon spędzał
wizytę na buszowaniu w biblioteczce gospodarzy. Kiedy robili rodzinne zakupy
w mieście, odłączał się od bliskich, którzy znajdowali go później w księgarni,
siedzącego na podłodze, zaczytanego i pogrążonego we własnym świecie.
Uwielbiał też komiksy. Był pod wrażeniem obsesyjnej determinacji
superbohaterów. „Za wszelką cenę starają się uratować świat, w majtkach na
wierzchu albo w obcisłych stalowych pancerzach, co wygląda dość dziwnie,
jeśli się nad tym zastanowić”, przyznaje. „Ale mimo wszystko próbują uratować
świat”.
Młody Musk przeczytał wszystkie tomy obu wydań encyklopedii, jakie
posiadał jego ojciec. Matka i siostra nazywały go czule „genialnym chłopcem”,
ale dla większości rówieśników był irytującym nerdem. „Spójrzcie na Księżyc,
musi być oddalony od Ziemi o miliony kilometrów”, wykrzyknął kiedyś jeden
z jego kuzynów. Elon natychmiast sprostował: „Nie, ta odległość zależy od
punktu na orbicie, ale to mniej więcej 384 tysiące kilometrów”.
Jedna z odkrytych w bibliotece ojca książek opisywała wspaniałe
wynalazki, które pojawią się w przyszłości. „Po powrocie ze szkoły szedłem do
pokoju przy gabinecie ojca, żeby po raz kolejny poczytać tę książkę”, wspomina.
Wśród opisanych w niej wynalazków była między innymi rakieta z silnikiem
jonowym, wykorzystującym strumień zjonizowanych cząsteczek do generowania
ciągu. Kiedy późnym wieczorem siedzieliśmy razem w pomieszczeniu
kontrolnym jego bazy rakietowej w południowym Teksasie, Musk przedstawił
mi szczegółowo treść książki, łącznie z zasadą działania silnika jonowego
w próżni. „To właśnie tamta książka sprawiła, że zacząłem myśleć o podróżach
na inne planety”, stwierdził.
Russ Rive, Elon, Kimbal i Peter Rive
R O ZD ZI A Ł 4

Poszukiwacz
Pretoria, lata osiemdziesiąte
Kryzys egzystencjalny
Kiedy Musk był dzieckiem, jego matka uczyła w szkółce niedzielnej przy
miejscowym kościele anglikańskim. Zaczęła zabierać syna na zajęcia, co
okazało się nie najlepszym pomysłem. Opowiadała swoim małym
podopiecznym różne biblijne historie, a Elon podawał je w wątpliwość. „Co to
znaczy, że wody się rozstąpiły?”, dopytywał. „To nie jest możliwe”. Gdy matka
opowiadała o Jezusie karmiącym tłumy chlebem i rybami, wtrącał się
i ripostował, że żadna rzecz nie może zmaterializować się z niczego. Został
ochrzczony, więc mógł przystępować do komunii, ale także w tym przypadku
zaczął zgłaszać wątpliwości. „Przyjmowałem ciało i krew Chrystusa, co wydaje
się dość dziwaczne, gdy jest się dzieckiem”, wspomina. „Pytałem: »O co w tym,
do diabła, chodzi? Czy to ma być jakaś upiorna metafora kanibalizmu?«”.
W końcu Maye uznała, że będzie lepiej, jeśli pozwoli Elonowi zostawać
w niedzielne poranki w domu i zajmować się czytaniem książek.
Errol, który był bardziej bogobojny od swojego syna, próbował mu
wyjaśnić, że pewne sprawy wymykają się poznaniu zmysłowemu i nie da się ich
pojąć za pomocą ograniczonego ludzkiego umysłu. „Wśród pilotów nie ma
ateistów”, mawiał, a Elon dodawał: „Podobnie jak nie ma ateistów podczas
egzaminów”. Niemniej Elon wcześnie doszedł do przekonania, że nauka jest
w stanie wyjaśnić wszystko i nie ma potrzeby uciekać się do Stwórcy czy innej
boskiej istoty ingerującej w nasze życie.
W wieku kilkunastu lat zaczęło jednak dręczyć go poczucie, że czegoś
w tych naukowych próbach objaśnienia świata brakuje. Jak mówi, ani nauka, ani
religia nie dają satysfakcjonującej odpowiedzi na najważniejsze pytania, takie
jak: „Skąd wziął się wszechświat i dlaczego istnieje?”. Fizyka może nauczyć
nas o wszechświecie wszystkiego, ale zawodzi przy pytaniu o przyczynę. To
doprowadziło Muska do tego, co nazywa swoim egzystencjalnym kryzysem
wieku dojrzewania. „Zacząłem się zastanawiać nad sensem życia
i wszechświata”, wyjaśnia. „I doszedłem do przygnębiającego wniosku, że być
może życie nie ma w sobie żadnego sensu”.
Jak na mola książkowego przystało, odpowiedzi na nurtujące go pytania
próbował szukać w książkach. Początkowo popełnił ten sam błąd co wielu
innych dręczonych podobnymi wątpliwościami nastolatków i sięgnął po teksty
filozofów podejmujących wątki egzystencjalne, takich jak Nietzsche, Heidegger
czy Schopenhauer. Skutek był taki, że egzystencjalny niepokój przerodził się
w głęboki pesymizm. „Nie polecam lektury Nietzschego nastolatkom”, mówi.
Na szczęście na ratunek przyszła mu fantastyka naukowa – krynica mądrości
dla nastoletnich fanów gier, obdarzonych hiperaktywnym intelektem. Kiedy już
przeczytał wszystkie pozycje z działu science fiction w bibliotece szkolnej
i osiedlowej, zaczął naciskać na bibliotekarki, by zamówiły coś nowego.
Jedną z jego ulubionych książek stała się powieść Roberta Heinleina Luna
to surowa pani. Opowiada ona o losach kolonii karnej na Księżycu, zarządzanej
przez superkomputer, który nabywa samoświadomość oraz poczucie humoru
i przybiera imię Mike. Komputer poświęca swoje życie w czasie rebelii kolonii
przeciw ziemskiej władzy. Heinlein porusza w swojej powieści zagadnienie,
które odegrało centralną rolę w późniejszym życiu Muska: czy sztuczna
inteligencja będzie się rozwijać w sposób przynoszący pożytek i gwarantujący
bezpieczeństwo ludzkości, czy może maszyny zaczną realizować własne intencje
i zagrażać ludziom?
To także przewodni temat innej z ulubionych lektur Muska, cyklu
powieściowego Fundacja autorstwa Isaaca Asimova. W swoich książkach
Asimov sformułował tak zwane prawa robotyki, mające zagwarantować, że
sztuczna inteligencja nie wymknie się spod ludzkiej kontroli. W finałowej scenie
opublikowanej w 1985 roku powieści Roboty i imperium jeden z robotów
objaśnia najważniejsze z tych praw, czyli Prawo Zerowe: „Robot nie może
działać na szkodę ludzkości ani też poprzez zaniechanie działania dopuścić do
tego, by ludzkość poniosła szkodę”. W obliczu nadciągających mrocznych
czasów dla ludzkości bohaterowie serii Asimova opracowują plan wysłania
osadników w odległe rejony galaktyki w celu zachowania ludzkiej świadomości
i wiedzy.
Ponad trzydzieści lat później Musk ni stąd, ni zowąd opublikował tweeta,
w którym wskazał idee, jakie zainspirowały go do podjęcia starań na rzecz
uczynienia ludzi gatunkiem międzyplanetarnym, a także wykorzystania sztucznej
inteligencji w służbie ludzkości. „Cykl Fundacja i Prawo Zerowe miały
zasadnicze znaczenie dla podjęcia decyzji o założeniu SpaceX”, napisał.

Autostopem przez galaktykę

Książką science fiction, która odcisnęła największe piętno na przekonaniach


Muska w jego młodzieńczych latach, była powieść Douglasa Adamsa
zatytułowana Autostopem przez galaktykę. Utrzymana w lekkim, kpiarskim tonie
nie tylko wywarła istotny wpływ na ukształtowanie się światopoglądu Muska,
ale również przyczyniła się do tego, że zazwyczaj poważnie usposobiony Musk
zaczął częściej posługiwać się specyficznym, zabarwionym ironią humorem.
„Autostopem przez galaktykę pomogła mi otrząsnąć się z egzystencjalnej
depresji, a wkrótce dostrzegłem też, że jest niesamowicie zabawna w bardzo
subtelny sposób”.
Powieść Adamsa opowiada o perypetiach Arthura Denta, człowieka, który
trafia na pokład statku kosmicznego na kilka chwil przed zniszczeniem Ziemi
przez przedstawicieli obcej cywilizacji, oczyszczających przestrzeń kosmiczną
pod budowę hiperprzestrzennej autostrady. Dent razem ze swoim wybawcą
z innej planety odkrywa rozmaite zakątki galaktyki rządzonej przez dwugłowego
prezydenta, który „wzniósł niezgłębioność do rangi sztuki”. Mieszkańcy
galaktyki, poszukujący „odpowiedzi na ostateczne pytanie o życie, wszechświat
i całą resztę”, skonstruowali superkomputer, który po 7 milionach lat podaje im
odpowiedź: czterdzieści dwa. Ta enigmatyczna odpowiedź wywołuje jęk
zawodu, na co komputer stwierdza: „Odpowiedź na pewno tak brzmi. Jeśli
mogę być zupełnie szczery, to moim zdaniem problem polega na tym, że nie
wiedzieliście, jak właściwie brzmi pytanie”. Musk zapamiętał sobie tę lekcję.
„Ta książka nauczyła mnie, że powinniśmy poszerzać zakres naszej
świadomości, ponieważ dzięki temu będziemy mogli stawiać trafniejsze pytania,
na które odpowiedzią jest wszechświat”, powiedział.
Lektura powieści Autostopem przez galaktykę w połączeniu z jego
późniejszą fascynacją symulacyjnymi grami planszowymi i wideo sprawiła, że
Musk często bawił się myślą o tym, że wszyscy możemy być jedynie
uczestnikami symulacji zaprojektowanej przez jakieś istoty wyższego rzędu.
Jak pisał Douglas Adams, „istnieje teoria, że jeśli ktoś kiedyś odkryje,
czemu służy i dlaczego powstał wszechświat, to wszechświat natychmiast
zniknie i zostanie zastąpiony czymś jeszcze bardziej dziwacznym i trudnym do
wyjaśnienia. Istnieje też inna teoria, która mówi, że to już się stało”.

Blastar

Pod koniec lat siedemdziesiątych geeków na całym świecie ogarnęła obsesja na


punkcie gry fabularnej Dungeons & Dragons. Gracze siadali wokół stołu,
wyposażeni w karty postaci oraz kostki do gry, i przeżywali fantastyczne
przygody wymyślane przez prowadzącego rozgrywkę sędziego, zwanego
Mistrzem Podziemi. Elon, Kimbal i trzej kuzyni Rive z entuzjazmem zanurzali
się w świat Dungeons & Dragons.
Elon zazwyczaj wcielał się w rolę mistrza gry i, o dziwo, obchodził się
z graczami nadzwyczaj łagodnie. „Elon już w dzieciństwie miewał bardzo różne
nastroje i przyjmował wiele różnych postaw”, mówi jego kuzyn Peter Rive.
„Jako mistrz gry zawsze wykazywał się wielką cierpliwością, co, jak wiem
z własnego doświadczenia, nie stanowi jego standardowego podejścia, jeśli
rozumiesz, co mam na myśli. Czasem zdarza mu się okazywać taką cierpliwość
i to jest piękne”. Zamiast stresować brata i kuzynów, Musk spokojnie
i metodycznie wyjaśniał im wszystkie możliwości, jakie stwarzała dana
sytuacja.
Wspólnie wzięli udział w turnieju Dungeons & Dragons zorganizowanym
w Johannesburgu. Byli jego najmłodszymi uczestnikami. Turniejowy mistrz gry –
Mistrz Podziemi – poinformował, na czym polega ich misja: „Waszym zadaniem
jest ocalić tę kobietę. Żeby tego dokonać, musicie odkryć, kto jest złoczyńcą,
a następnie go uśmiercić”. Elon zmierzył spojrzeniem Mistrza Podziemi
i oświadczył: „Myślę, że to ty jesteś złoczyńcą”. Drużyna Elona zabiła
kontrolowaną przez Mistrza Podziemi postać. Okazało się, że Elon miał rację,
i przewidziana na kilka godzin sesja zakończyła się, zanim na dobre zdążyła się
rozpocząć. Organizatorzy zarzucili Elonowi i jego kompanom złamanie reguł
i próbowali pozbawić ich prawa do nagrody za zwycięstwo w turnieju. Ale
Musk postawił na swoim. „Ci goście byli idiotami”, mówi. „Rozwiązanie tej
ich zagadki było takie oczywiste”.
W wieku jedenastu lat w centrum handlowym w Johannesburgu Musk po raz
pierwszy zobaczył na własne oczy prawdziwy komputer. Przez kilka minut
przyglądał mu się w niemym zachwycie. „Czytywałem czasopisma
komputerowe – wspomina – ale nigdy wcześniej nie miałem okazji oglądać
komputera z bliska”. Podobnie jak w przypadku motoroweru, starał się namówić
ojca, żeby kupił mu takie cacko. Errol przejawiał jednak dziwną awersję do
komputerów i upierał się, że nie nadają się do żadnych zastosowań
inżynierskich, lecz jedynie do grania w gry, co uważał za stratę czasu. Elon
postanowił, że sam zarobi na wymarzony komputer. Zaczął oszczędzać
pieniądze, które otrzymywał za wykonywanie drobnych prac domowych, i nie
upłynęło wiele czasu, a stał się posiadaczem commodore VIC-20, jednego
z pierwszych komputerów osobistych. Można było uruchomić na nim gry takie
jak Galaxian albo Alpha Blaster, w których zadaniem gracza jest obrona Ziemi
przed najeźdźcami z kosmosu.
Do komputera dołączono podręcznik programowania w BASIC-u. Według
autorów podręcznika przerobienie całego materiału powinno zająć sześćdziesiąt
godzin. „Ja przerobiłem całość w trzy dni, chociaż nie zostało mi wiele czasu na
sen”, wspomina Musk. Kilka miesięcy później wydarł z czasopisma stronę
z ogłoszeniem o konferencji poświęconej komputerom osobistym, która miała
się odbyć na uniwersytecie, i oznajmił ojcu, że chciałby wziąć w niej udział.
Errolowi ten pomysł nie bardzo się spodobał. Wpisowe było wysokie, wynosiło
równowartość około 400 dolarów, a organizatorzy nie przewidywali udziału
dzieci. Elon odparł, że seminarium jest mu „niezbędnie potrzebne”, i przez kilka
następnych dni wystawał przy ojcu, wpatrując się w niego błagalnym wzrokiem.
Co jakiś czas wyciągał z kieszeni ogłoszenie i ponawiał prośby. Ojciec w końcu
się ugiął i porozmawiał z organizatorami konferencji, którzy zgodzili się obniżyć
wpisowe dla jedenastolatka, pod warunkiem że będzie przysłuchiwał się
obradom z najdalszego końca sali wykładowej. Kiedy Errol przyszedł odebrać
syna po zakończeniu konferencji, zastał go pogrążonego w dyskusji z trzema
profesorami. Jeden z nich stwierdził: „Temu chłopcu koniecznie potrzebny jest
nowy komputer”.
Po tym, jak śpiewająco zdał w szkole test z programowania, Elon dostał od
ojca komputer IBM XT. Samodzielnie opanował języki Pascal i Turbo C++.
Mając trzynaście lat, stworzył swoją pierwszą grę komputerową, którą nazwał
Blastar. Napisana w BASIC-u, składała się ze 123 linijek kodu i kilku prostych
instrukcji asemblerowych, niezbędnych do uruchomienia grafiki. Elon wysłał
swoje dzieło do czasopisma „PC and Office Technology”, które opublikowało
kod źródłowy Blastara w numerze z grudnia 1984 roku wraz z krótkim opisem:
„Gra polega na zniszczeniu kosmicznego frachtowca obcych, przewożącego
śmiertelnie niebezpieczne Bomby Wodorowe i Maszyny Wiązki Statusu”.
Wprawdzie nie bardzo wiadomo, czym jest Maszyna Wiązki Statusu, ale opis
brzmi całkiem nieźle. Redakcja czasopisma zapłaciła Muskowi 500 dolarów,
a potem kupiła jeszcze dwie inne napisane przez niego gry, z których jedna
przypominała Donkey Konga, a druga była symulatorem ruletki i blackjacka.
Tak zaczęło się jego trwające do dziś zamiłowanie do gier wideo. „Kiedy
grasz z Elonem, to grasz non stop, dopóki głód nie zmusi was do zrobienia sobie
przerwy”, mówi Peter Rive. Podczas jednego z wypadów do Durbanu Elon
wymyślił sposób na zhakowanie automatów do gier w centrum handlowym.
Wrzucenie monety wywoływało krótkotrwałe zwarcie się styków, umożliwiając
rozpoczęcie gry. Elon zwarł na krótko druty z tyłu automatu, dzięki czemu mogli
grać przez wiele godzin bez żadnych opłat.
Jakiś czas później wpadł na bardziej ambitny pomysł: założenie z bratem
i kuzynami własnego salonu z automatami do gier wideo. „Dobrze wiedzieliśmy,
jakie gry cieszą się największą popularnością, więc wydawało się, że to pewny
interes”, wspomina Musk. Obliczył, że przychody pokryją koszty automatów.
Ale kiedy chłopcy próbowali uzyskać pozwolenie władz miasta na otwarcie
salonu, usłyszeli, że wniosek musi zostać podpisany przez osobę pełnoletnią.
Kimbal, który zdążył już wypełnić trzydzieści stron urzędowych formularzy,
doszedł do wniosku, że nie ma sensu zwracać się w tej sprawie do Errola. „Był
zbyt surowy”, wyjaśnia. „Poprosiliśmy o pomoc tatę Pete’a i Russa, ale wściekł
się, gdy opowiedzieliśmy mu, co chcemy zrobić. I tak cały nasz plan spalił na
panewce”.
R O ZD ZI A Ł 5

Prędkość ucieczki
Wyjazd z RPA, 1989
Doktor Jekyll i pan Hyde

Siedemnastoletni Elon doszedł do wniosku, że musi jak najszybciej


wyprowadzić się od ojca, z którym zamieszkał siedem lat wcześniej. Życie pod
jednym dachem z Errolem Muskiem kosztowało go coraz więcej nerwów.
Errol bywał jowialny i wesoły, ale czasem do głosu dochodziła mroczna
strona jego osobowości – dopuszczał się wtedy słownej przemocy, poddawał
się urojeniom i przejawiał skłonność do myślenia paranoicznego. „Jego nastrój
mógł zmienić się w mgnieniu oka”, twierdzi Tosca. „Wydawało się, że wszystko
jest w najlepszym porządku, po czym nagle wybuchał gniewem i obrzucał cię
stekiem obelg”. Zachowywał się trochę tak, jakby cierpiał na rozdwojenie jaźni.
„Potrafił być przemiły, ale już chwilę później ni z tego, ni z owego zaczynał się
na ciebie wydzierać”, wspomina Kimbal. „Mógł rugać swoją ofiarę całymi
godzinami. Zdarzało się, że przez dwie albo i trzy godziny powtarzał ci w kółko,
jak bardzo jesteś żałosny i beznadziejny. A ty musiałeś tam stać i wysłuchiwać
tych wszystkich złośliwych, okrutnych uwag, dopóki nie pozwolił ci odejść”.
Kuzyni Elona coraz mniej chętnie odwiedzali go w jego domu. „Nigdy nie
miałeś pewności, co cię tam czeka”, wyjaśnia Peter Rive. „Czasem Errol
pogodnym tonem mówił coś w rodzaju: »Hej, właśnie kupiłem nam nowe
motocykle, może wybralibyśmy się na przejażdżkę?«. Kiedy indziej kipiał
złością, odnosił się do wszystkich wrogo i był zdolny zagonić człowieka do
czyszczenia sedesu szczoteczką do zębów”. Opowiadając mi o tym, Peter zrobił
krótką pauzę, po czym dodał z wahaniem, że Elon niekiedy zachowuje się
podobnie. „Kiedy ma dobry humor, jest najfajniejszym i najzabawniejszym
facetem na świecie. Ale kiedy jest w złym nastroju, odzywa się w nim mroczna
strona i każdy, kto znajdzie się wtedy w pobliżu, stąpa po cienkim lodzie”.
Pewnego dnia Peter wpadł w odwiedziny do Elona i zastał jego ojca
siedzącego w samej bieliźnie przy kuchennym stole, na którym stała plastikowa
ruletka. Errol przeprowadzał właśnie eksperyment, którego celem było
sprawdzenie, czy mikrofale wpływają na działanie mechanizmu ruletki. Kręcił
tarczą i notował numer pola, na którym zatrzymała się kulka, a następnie
wkładał ruletkę do kuchenki mikrofalowej i ponownie puszczał tarczę w ruch,
po czym włączał mikrofalówkę i zapisywał wylosowany numer. „To było czyste
wariactwo”, ocenia Peter. Errol uważał, że jest w stanie opracować system
gwarantujący wygraną. Wiele razy kazał Elonowi ubierać się tak, by wyglądał
na starszego niż szesnaście lat, i zabierał go do kasyna w Pretorii. Zadanie
Elona polegało na zapisywaniu wylosowanych numerów, podczas gdy Errol
dyskretnie przeprowadzał obliczenia na kalkulatorze ukrytym pod kartą
zakładów.
Elon wybrał się do biblioteki i przeczytał kilka książek na temat gry
w ruletkę, a nawet napisał program komputerowy symulujący rozgrywkę.
Próbował wytłumaczyć ojcu, że żaden z jego systemów nie może
zagwarantować wygranej. Errol był jednak święcie przekonany, że dotarł do
głębszej prawdy dotyczącej prawdopodobieństwa i że – jak ujął to później
w rozmowie ze mną – udało mu się „niemal całkowicie rozwiązać problem tak
zwanej przypadkowości”. Kiedy poprosiłem, żeby wyjaśnił, co ma na myśli,
odpowiedział: „Nie ma czegoś takiego jak »zdarzenia przypadkowe« czy »ślepy
traf«. Wszystko dzieje się zgodnie z zasadami ciągu Fibonacciego, który można
odnaleźć choćby w zbiorach Mandelbrota. Odkryłem związek między
»przypadkiem« a ciągiem Fibonacciego. To materiał na artykuł naukowy.
Gdybym opublikował swoje odkrycie, wszystkie formy aktywności ludzkiej
oparte na »losowości« straciłyby rację bytu i dlatego waham się, czy
powinienem to zrobić”.
Nie jestem pewien, jak to wszystko rozumieć. Elon również ma z tym
problem. „Nie pojmuję, jak ktoś, kto był pierwszorzędnym inżynierem, mógł
stać się wyznawcą zabobonów. On jednak jakimś sposobem przeszedł taką
przemianę”. Errol potrafi wyrażać swoje opinie w zdecydowany sposób i bywa
przekonujący. „Ojciec wykrzywia rzeczywistość wokół siebie”, twierdzi
Kimbal. „Świadomie konfabuluje, a zarazem naprawdę wierzy w tę kreowaną
przez siebie fałszywą rzeczywistość”.
Errol wygłaszał niekiedy w obecności swoich dzieci radykalne sądy
i stwierdzenia, niemające pokrycia w faktach; twierdził na przykład, że
w Stanach Zjednoczonych prezydent państwa otaczany jest niemal boską czcią
i nie może być przedmiotem jakiejkolwiek krytyki. Opowiadał też dzieciom
rozmaite niestworzone historie, w których stawiał się w roli herosa, a czasem
niewinnej ofiary. Robił to z takim przekonaniem, że Elon i Kimbal zaczynali
wątpić we własny ogląd rzeczywistości. „Czy jesteś w stanie sobie wyobrazić,
jak to jest dorastać w takich warunkach?”, pyta Kimbal. „To była psychiczna
tortura, takie rzeczy zatruwają umysł. W końcu zaczynasz się zastanawiać: »Co
jest prawdziwe?«”.
Errol ma zwyczaj przeplatać fakty z fikcją i ja sam gubiłem się czasem w tej
plątaninie. Przez dwa lata przeprowadziliśmy wiele rozmów telefonicznych
i wymieniliśmy wiele maili; w tym czasie Errol dzielił się ze mną różnymi,
niekiedy sprzecznymi informacjami na temat swoich uczuć i relacji łączących go
z dziećmi, z Maye, a także z jego pasierbicą z drugiego małżeństwa, która
urodziła mu dwoje dzieci (więcej o tym w dalszej części książki). „Elon
i Kimbal stworzyli na mój temat własną narrację, która mija się
z rzeczywistością”, twierdzi i dodaje, że ich opowieści o tym, jakoby znęcał się
nad nimi psychicznie, służą wyłącznie temu, by zadowolić ich matkę. Kiedy
próbowałem ciągnąć go za język, poradził mi, żebym przyjął taką wersję, jaką
przedstawiają jego dzieci i była żona. „Nie przeszkadza mi, że opowiadają inną
historię niż ja, jeśli tylko ich to uszczęśliwia. Nie mam zamiaru się z nimi
spierać. Niech ostatnie słowo należy do nich”.

Kiedy Elon mówi o ojcu, zdarza mu się parsknąć ostrym, cierpkim śmiechem.
Errol śmieje się w bardzo podobny sposób. Frazy, których używa Elon, jego
spojrzenie, jego nagłe zmiany nastroju z pogodnego na posępny i z posępnego na
pogodny – wszystko to przypomina bliskim Elona, że ma on w sobie coś ze
swojego ojca i że ta część jego osobowości tylko czeka, aby się uzewnętrznić.
„Rozpoznawałam w jego zachowaniu echo tych wszystkich okropnych historii
z dzieciństwa, które mi opowiadał”, wspomina Justine, pierwsza żona Elona.
„Obserwując go, uświadomiłam sobie, że to, czego doświadczamy w okresie
dorastania, kształtuje nas nawet wbrew naszej woli”. Od czasu do czasu
zdobywała się na odwagę, by go upomnieć. „Zmieniasz się w swojego ojca”,
mówiła. „To było nasze hasło”, wyjaśnia. „Sygnał ostrzegawczy dla niego, że
zaczyna pogrążać się w mroku”.
Zarazem jednak Justine przyznaje, że Elon, który zawsze był niezwykle
oddany swoim dzieciom, różni się od ojca pod pewnym zasadniczym względem:
„W obecności Errola nieustannie ma się poczucie, że może wydarzyć się coś
złego. Z Elonem jest inaczej. Gdyby na świecie wybuchła apokalipsa zombie,
chciałoby się mieć go przy sobie, bo na pewno wymyśliłby jakiś sposób na to,
by powstrzymać żywe trupy. Bywa bardzo szorstki, ale koniec końców można
być pewnym, że wyjdzie zwycięsko z każdej opresji”.
Aby tak się stało, musiał zrobić kolejny krok w swoim życiu. Nadszedł czas,
by opuścić Republikę Południowej Afryki.

Bilet w jedną stronę

Musk zaczął namawiać rodziców, żeby przeprowadzili się wraz z nim i jego
rodzeństwem do Stanów Zjednoczonych. Ani Errol, ani Maye nie byli jednak
zainteresowani przeprowadzką. „Pomyślałem więc sobie: w porządku, wyjadę
sam”, wspomina.
Początkowo próbował ubiegać się o obywatelstwo Stanów Zjednoczonych
na podstawie pochodzenia swojego dziadka ze strony matki, który urodził się
w Minnesocie, ale okazało się to niemożliwe, ponieważ Maye przyszła na świat
w Kanadzie i sama nigdy nie wystąpiła o amerykańskie obywatelstwo. Elon
doszedł do wniosku, że w takiej sytuacji łatwiej będzie mu dostać się do
Stanów Zjednoczonych, jeśli najpierw zostanie obywatelem Kanady. Udał się
do kanadyjskiego konsulatu, pobrał formularze wniosków paszportowych
i wypełnił jeden dla siebie, a trzy kolejne dla matki, brata i siostry (ale nie dla
ojca). Informację o pozytywnym rozpatrzeniu wniosków otrzymał pod koniec
maja 1989 roku.
„Najchętniej wsiadłbym do samolotu już następnego dnia rano, ale
w tamtych czasach bilety lotnicze były tańsze, jeśli kupowało się je na
czternaście dni przed datą podróży, dlatego musiałem odczekać te dwa
tygodnie”, wspomina. 11 czerwca 1989 roku, na kilkanaście dni przed swoimi
osiemnastymi urodzinami, zjadł kolację z ojcem i rodzeństwem w Cynthia’s,
najlepszej restauracji w Pretorii. Po kolacji ojciec odwiózł ich na lotnisko
w Johannesburgu.
Elon zapamiętał słowa, jakie usłyszał tamtego dnia od ojca. „Wrócisz za
parę miesięcy”, stwierdził pogardliwie Errol. „Nigdy ci się nie uda”.
Errol jak zwykle przedstawił mi własną wersję wydarzeń. Według niego
Elon w ostatniej klasie liceum popadł w głęboką depresję. Jej apogeum
przypadło na 31 maja 1989 roku. Pozostali domownicy szykowali się do
obejrzenia parady z okazji przypadającego tego dnia Święta Republiki, jednak
Elon nie chciał nawet wstać z łóżka. Errol wszedł do pokoju syna, oparł się
o blat dużego biurka, na którym stał jego sfatygowany komputer, i zapytał:
„Chcesz wyjechać do Ameryki na studia?”. Elon momentalnie się ożywił. „Tak”,
odparł. „To był mój pomysł”, twierdzi Errol. „Wcześniej Elon w ogóle nie
wspominał o tym, że chciałby wyjechać do Ameryki. Powiedziałem mu:
»W porządku, zatem jutro powinieneś umówić się na spotkanie z amerykańskim
attaché kulturalnym«. To był mój znajomy z Rotary Club”.
Zdaniem Elona historia, jaką opowiedział mi jego ojciec, to kolejny
przykład jego wymyślnych fantazji, w których kreuje się na bohatera. W tym
wypadku można udowodnić, że Errol minął się z prawdą. W Święto Republiki
w 1989 roku Elon był już posiadaczem kanadyjskiego paszportu i miał
zakupiony bilet lotniczy.
R O ZD ZI A Ł 6

Kanada
1989
Przy stodole kuzynów w Saskatchewan i w swojej sypialni w Toronto
Imigrant

Fakt, że ojciec Elona Muska odnosił okresowe sukcesy w interesach, przyczynił


się do powstania żywego do dziś mitu, jakoby Elon przybył w 1989 roku do
Ameryki Północnej z mnóstwem pieniędzy, a może nawet z kieszeniami pełnymi
szmaragdów. Sam Errol od czasu do czasu dawał do zrozumienia, że tak właśnie
było. W rzeczywistości jednak to, co miał z zambijskiej kopalni szmaragdów,
stało się praktycznie bezwartościowe na kilka lat przed wyjazdem jego syna do
Ameryki. Gdy Elon opuszczał RPA, dostał od ojca 2 tysiące dolarów w czekach
podróżnych. Kolejne 2 tysiące wręczyła mu matka; aby zdobyć taką ilość
gotówki, musiała sprzedać akcje kupione przed laty za nagrodę pieniężną
w konkursie piękności, który wygrała jako nastolatka. Można powiedzieć, że
najcenniejszą rzeczą, jaką Elon zabrał ze sobą do Montrealu, była lista
mieszkających w Kanadzie krewnych matki, których nigdy wcześniej nie miał
okazji poznać.
Po przylocie próbował dodzwonić się do wujka matki, ale okazało się, że
mężczyzna opuścił miasto. Elon udał się zatem do hostelu, w którym przyszło mu
dzielić pokój z pięcioma osobami. „Wychowałem się w RPA, gdzie w każdej
chwili mogłeś zostać obrabowany i zamordowany, dlatego przez kilka nocy
spałem z plecakiem pod głową”, wspomina. „Dopiero po pewnym czasie
zacząłem przyzwyczajać się do myśli, że nie każdy napotkany człowiek jest
potencjalnym mordercą”. Spacerując ulicami miasta, nie mógł się nadziwić, że
domy nie mają krat w oknach.
Po tygodniu spędzonym w Montrealu kupił za 100 dolarów Greyhound
Discovery Pass, ważny sześć miesięcy bilet turystyczny, który umożliwiał
podróżowanie po całej Kanadzie wszystkimi dalekobieżnymi autobusami linii
Greyhound. Postanowił udać się do prowincji Saskatchewan, żeby odwiedzić
swojego dalekiego kuzyna i rówieśnika, Marka Teulona, na farmie nieopodal
miasteczka Moose Jaw, w którym mieszkali kiedyś dziadkowie Elona. Miejsce
to było oddalone od Montrealu o prawie 3 tysiące kilometrów.
Podróż przez Kanadę trwała kilka dni, bo autobus zatrzymywał się w każdej
mijanej wiosce, zabierając i wysadzając pasażerów. Na jednym z postojów
Elon wysiadł i poszedł kupić coś do zjedzenia. Wrócił na przystanek dosłownie
w ostatniej chwili – autobus właśnie ruszał w dalszą drogę i Elon musiał puścić
się biegiem, żeby go zatrzymać. Niestety, jak się później okazało, kierowca
w trakcie postoju wyładował z bagażnika walizkę Elona, w której znajdowały
się jego czeki podróżne i wszystkie ubrania. Został mu tylko mały plecak
z książkami, z którym nigdy się nie rozstawał. Problemy z uzyskaniem nowych
czeków podróżnych (procedura ich wystawiania trwała kilka tygodni) były dla
Elona jednym z pierwszych sygnałów, że zastany system płatności wymagał
radykalnych zmian.
Gdy w końcu dotarł do miasteczka, w którego pobliżu znajdowała się farma
kuzyna, wygrzebał z kieszeni kilka monet i zadzwonił do Marka z budki
telefonicznej. „Cześć, mówi Elon, twój kuzyn z RPA”, powiedział. „Jestem na
przystanku autobusowym”. Mark przyjechał po niego ze swoim ojcem. Zaprosili
go na obiad do restauracji Sizzler i zaproponowali, by zatrzymał się na jakiś
czas na ich farmie. Żeby odwdzięczyć się za gościnę, Elon czyścił silosy
zbożowe i pomagał przy budowie stodoły. Świętował na farmie swoje
osiemnaste urodziny: gospodarze upiekli dla niego tort z napisem „Happy
Birthday Elon” z polewy czekoladowej.
Po sześciu tygodniach ponownie wyruszył w podróż autobusem, tym razem
do odległego o 1700 kilometrów Vancouver, by zamieszkać z przyrodnim bratem
matki. W tamtejszym urzędzie pracy przeważały oferty ze stawką godzinową
wynoszącą 5 dolarów, ale Elonowi udało się znaleźć ogłoszenie, w którym za
godzinę pracy oferowano aż 18 dolarów. Praca polegała na czyszczeniu
bojlerów w tartaku. Elon wkładał ochronny kombinezon i wczołgiwał się przez
wąski tunel do komory, w której gotowano pulpę drzewną. Za pomocą łopaty
zeskrobywał ze ścian osad z wapna i brejowatego szlamu, po czym przerzucał to
wszystko do tunelu. „Jeśli osoba na drugim końcu tunelu nie nadążała
z wygarnianiem z niego szlamu, to rozgrzane wnętrze komory stawało się
potrzaskiem, a ty musiałeś tam tkwić, wylewając z siebie siódme poty”,
opowiada Musk. „Przypominało to dickensowski, steampunkowy koszmar, pełen
ciemnych rur i łoskotu młotów udarowych”.

Maye i Tosca

Gdy Elon przebywał w Vancouver, do Kanady przyleciała Maye – postanowiła


już, że chce wyjechać z RPA. Z podróży zdawała raporty Tosce. W liście do
córki pisała, że Vancouver jest zdecydowanie zbyt zimne i deszczowe; Montreal
wydał jej się ekscytujący, ale jego wadą było to, że większość mieszkańców
była francuskojęzyczna. Doszła do wniosku, że najlepszym miejscem do życia
dla niej i dla jej bliskich będzie Toronto. Tosca pospiesznie sfinalizowała
sprzedaż ich domu oraz mebli w RPA, po czym zamieszkała z matką w Toronto,
gdzie wkrótce przeprowadził się także Elon. Kimbal, który uczył się w ostatniej
klasie liceum, musiał zostać w Pretorii do końca roku szkolnego.
Początkowo Elon, Maye i Tosca gnieździli się we troje w jednopokojowym
mieszkaniu. Tosca i Maye dzieliły jedyne łóżko, a Elon spał na sofie. Często
brakowało im pieniędzy. Maye wspomina, jak pewnego razu rozlała mleko
i rozpłakała się, bo nie miała za co kupić nowego.
Tosca dorabiała w barze z hamburgerami, Elon załapał się na płatny staż
w lokalnym oddziale Microsoftu, a Maye łączyła pracę na uczelni z pracą
modelki i dietetyczki. „Pracowałam całymi dniami i dodatkowo przez cztery
wieczory w tygodniu”, wspomina. „Wolne popołudnia miałam tylko w niedziele
i wykorzystywałam je na zrobienie prania i zakupów. Spędzałam w domu tak
mało czasu, że nie miałam pojęcia, czym dokładnie zajmują się moje dzieci”.
Po kilku miesiącach zarabiali już na tyle przyzwoicie, że mogli sobie
pozwolić na wynajęcie trzypokojowego mieszkania objętego programem
kontroli czynszów. Postanowili zacząć od zdarcia ze ścian starych filcowych
tapet. Maye powierzyła to zadanie Elonowi, a sama zabrała się do usuwania
szkaradnej wykładziny dywanowej. Początkowo zamierzali nabyć nową
wykładzinę za 200 dolarów, ale Tosca przekonała ich, że lepiej wydać
100 dolarów więcej i kupić grubszą; do wyjazdu do Kanady szykowali się już
Kimbal i kuzyn Peter – dzięki grubszej wykładzinie byłoby im wygodniej spać
na podłodze. Drugim poważnym wydatkiem było kupno nowego komputera dla
Elona.
Elon nie miał w Toronto przyjaciół ani własnego życia towarzyskiego;
większość wolnego czasu spędzał z nosem w książkach lub przy komputerze.
Tosca była natomiast zalotną nastolatką i uwielbiała wychodzić wieczorami ze
znajomymi na miasto. Elon nie chciał zostawać w domu sam. „Pójdę z tobą”,
proponował siostrze, gdy ta szykowała się do wyjścia. „W żadnym razie”,
odpowiadała. Kiedy nalegał, stawiała mu warunek: „Przez cały wieczór masz
trzymać się ode mnie na trzy metry”. Elon, z książką pod pachą, posłusznie
wędrował kilka metrów za Toscą i jej przyjaciółmi. Za każdym razem, gdy
wchodzili do jakiegoś klubu albo na imprezę, otwierał książkę i pogrążał się
w lekturze.
Elon i Kimbal tańczą w Toronto
R O ZD ZI A Ł 7

Queen’s University
Kingston, prowincja Ontario, 1990–1991
Z Navaidem Farooqiem na Queen’s University i w nowym garniturze

Stosunki przemysłowe

W testach, których wyniki decydowały o przyjęciu na studia, Musk nie wypadł


oszałamiająco. W swoim drugim podejściu do SAT (Scholastic Aptitude Test,
sprawdzian umiejętności akademickich) uzyskał na egzaminie ustnym
670 punktów na 800 możliwych do zdobycia, a w teście z matematyki – 730 na
800. Przy wyborze uczelni brał pod uwagę dwa uniwersytety, oba mieszczące
się w niewielkiej odległości od Toronto: uniwersytet w Waterloo i Queen’s
University w Kingston. „Waterloo zapewniało bez wątpienia wyższy poziom
nauczania, jeśli chodziło o kierunki inżynieryjne, ale miało niewiele do
zaoferowania pod względem towarzyskim”, twierdzi Musk i dodaje:
„Studiowało tam bardzo mało dziewczyn”. Musk miał poczucie, że zna się na
informatyce i inżynierii nie gorzej od wykładowców obu uczelni, ale doskwierał
mu brak życia towarzyskiego i bardzo pragnął to zmienić. „Nie chciałem
spędzać studenckich lat w towarzystwie samych facetów”, tłumaczy. Jesienią
1990 roku rozpoczął studia na Queen’s University.
W akademiku zakwaterowano go na „piętrze międzynarodowym”. Już
pierwszego dnia poznał tam studenta nazwiskiem Navaid Farooq – pierwszą
osobę spoza rodziny, z którą nawiązał bliską i trwałą przyjaźń. Jego ojciec był
Pakistańczykiem, matka Kanadyjką, a Farooq dorastał w Nigerii i w Szwajcarii,
gdzie jego rodzice pracowali dla Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Podobnie jak Elon, nie zaprzyjaźnił się z nikim w szkole średniej. Na Queen’s
od razu znaleźli wspólny język: obaj interesowali się grami komputerowymi
i planszowymi, mało znanymi aspektami historii, a także literaturą science
fiction. „I dla mnie, i dla Elona uczelnia była miejscem, w którym czuliśmy się
akceptowani i wreszcie mogliśmy być sobą”, wspomina Farooq.
Na pierwszym roku studiów Musk otrzymał ocenę A z zarządzania
przedsiębiorstwem, ekonomii, analizy matematycznej i programowania. Nieco
gorzej poszło mu z rachunkowością, lektoratem z języka hiszpańskiego
i stosunkami przemysłowymi, które zaliczył na B. W kolejnym roku
akademickim ponownie zapisał się na zajęcia ze stosunków przemysłowych –
dziedziny zajmującej się badaniem relacji między pracodawcami
a pracownikami – i egzamin końcowy znowu zdał na B. W wywiadzie
udzielonym po latach czasopismu dla absolwentów uniwersytetu w Kingston
Musk stwierdził, że najważniejszą rzeczą, jakiej nauczył się w ciągu dwóch lat
spędzonych na tej uczelni, była „umiejętność współdziałania z inteligentnymi
ludźmi i wykorzystania metody sokratejskiej do wypracowania wspólnego
celu”. Zdaniem wielu osób, które w późniejszych latach miały okazję pracować
z Muskiem, umiejętność ta, podobnie jak umiejętność budowania właściwych
relacji między pracodawcą i pracownikami, pozostawiały w jego przypadku
sporo do życzenia.
Bardziej interesowały go prowadzone do późna w nocy filozoficzne
dyskusje o sensie życia. „Byłem naprawdę spragniony takich dyskusji”,
przyznaje. „Wcześniej nie miałem przyjaciół, z którymi mógłbym rozmawiać na
podobne tematy”. Ale jego największą pasją, której oddawał się razem
z Farooqiem, były gry komputerowe i planszowe.

Gry strategiczne

„Postępujesz nierozsądnie”, tłumaczył Musk swoim monotonnym głosem. „Sam


sobie szkodzisz”. Wraz z Navaidem i kilkoma kolegami grał w akademiku
w strategiczną grę planszową Dyplomacja i jeden z graczy właśnie sprzymierzył
się z innym przeciwko Muskowi. „Jeśli to zrobisz, przekonam twoich
sojuszników, żeby zwrócili się przeciw tobie. Odczujesz przykre
konsekwencje”. Według Farooqa Musk często wygrywał, ponieważ potrafił
twardo negocjować i zastraszać oponentów.
Jako nastolatek Musk grywał we wszelkiego rodzaju gry, w tym także
w FPS-y (strzelanki pierwszoosobowe) i przygodówki, ale na studiach
najwięcej czasu poświęcał grom strategicznym, w których gracze rywalizują na
poziomie militarnym lub ekonomicznym, dążąc do budowy imperium; większość
tego typu gier wymaga strategicznego planowania, odpowiedniego zarządzania
zasobami, utrzymywania efektywnych łańcuchów zaopatrzenia oraz taktycznego
myślenia.
Gry strategiczne – najpierw planszowe, a potem komputerowe – zajmują
ważne miejsce w życiu Muska. Zarówno we wczesnej młodości, gdy jako
nastolatek dorastający w RPA grywał w The Ancient Art of War, jak
i trzydzieści lat później, gdy był nałogowym graczem w The Battle of Polytopia,
czerpał przyjemność ze skomplikowanego planowania i zarządzania zasobami,
nieodzownych dla odniesienia zwycięstwa. Zanurzenie się na długie godziny
w świecie gry stanowiło dla niego sposób na odprężenie się i odstresowanie,
stwarzało okazję do zacieśnienia więzi z przyjaciółmi, ale także pozwalało
doskonalić umiejętności taktyki i strategicznego myślenia, które przydawały mu
się w działalności biznesowej.
W czasie, gdy Musk i Farooq studiowali na Queen’s, na rynku ukazała się
Civilization – komputerowa gra strategiczna zapewniająca niedoścignioną jak
na owe czasy złożoność rozgrywki. Zadanie gracza polegało na rozwijaniu
wybranej historycznej cywilizacji od prehistorii aż po współczesność poprzez
opracowywanie odpowiednich technologii i budowanie infrastruktury
produkcyjnej. Musk przestawił biurko w swoim pokoju w akademiku, żeby móc
grać na komputerze, siedząc na łóżku; Farooq przysuwał do biurka krzesło
i odpalali grę. „Graliśmy godzinami, niczym w transie, dopóki nie zmogło nas
zmęczenie”, wspomina Farooq. Kolejna gra, na jaką poświęcali mnóstwo czasu,
to Warcraft: Orcs and Humans, strategia czasu rzeczywistego, w której
kluczowe dla wygranej było zapewnienie stałego dopływu surowców, takich jak
rudy metali wydobywane w kopalniach. Po wielu godzinach spędzonych przed
komputerem przyjaciele robili sobie przerwę, żeby coś zjeść. Elon zwykle
analizował wtedy przebieg rozgrywki i wskazywał moment, w którym stało się
dla niego jasne, że wyjdzie z niej zwycięsko. „Wojna to mój żywioł”,
oświadczył kiedyś Farooqowi.
W ramach jednego z kursów na Queen’s Musk i inni studenci grali
w strategiczną grę symulującą rozwój przedsiębiorstwa. Prowadzący zajęcia
podzielił ich na rywalizujące ze sobą zespoły, które mogły ustalać ceny
produktów, wysokość wydatków na reklamę, procent zysków przeznaczany na
badania naukowo-techniczne oraz szereg innych zmiennych. Musk rozgryzł
schemat logiczny symulacji i dzięki temu jego zespół wygrywał każdą
rozgrywkę.
Stażysta w banku

Po przeprowadzce do Kanady Kimbal poszedł w ślady starszego brata i podjął


studia na uniwersytecie w Kingston. W wolnych chwilach bracia przeglądali
razem gazety i szukali wzmianek o ciekawych osobistościach. Wybierali tę,
która wydała im się najbardziej interesująca, i próbowali umówić się z nią na
spotkanie. W naturze Elona nie leżało jednak nadskakiwanie potencjalnym
mentorom i zabieganie o ich uwagę, dlatego inicjatywę przejmował bardziej
kontaktowy Kimbal i to on nękał wybrane osoby nieoczekiwanymi telefonami.
„Jeśli udało nam się do nich dodzwonić, zazwyczaj dawali się namówić na
zjedzenie z nami lunchu”, wspomina.
Jednym z poznanych przez nich w ten sposób ludzi był Peter Nicholson,
dyrektor planowania strategicznego w Scotiabanku. Nicholson był
z wykształcenia inżynierem; ukończył studia fizyczne i zrobił doktorat
z matematyki. Po tym, jak w rozmowie telefonicznej z Kimbalem zgodził się
zjeść z braćmi lunch, Maye zabrała obu synów do domu towarowego Eaton’s,
w którym przy zakupie garnituru za minimum 99 dolarów klient otrzymywał
gratis koszulę i krawat. Podczas lunchu Elon i Kimbal dyskutowali
z Nicholsonem o filozofii, fizyce oraz naturze wszechświata. Nicholson
zaproponował im wakacyjny staż w swoim banku, zapraszając Elona do
bezpośredniej współpracy z sobą w trzyosobowym zespole do spraw
planowania strategicznego.
Czterdziestodziewięcioletni wówczas Nicholson i Musk bawili się całkiem
dobrze w swoim towarzystwie, rozwiązując dla rozrywki matematyczne zagadki
i nietypowe równania. „Interesowała mnie filozoficzna strona fizyki i jej
związek z rzeczywistością”, mówi Nicholson. „Nie znałem zbyt wielu osób,
z którymi mógłbym poruszać takie zagadnienia”. Dyskutowali także o tym, co
z biegiem czasu stało się pasją Muska: o podróżach kosmicznych.
Któregoś razu Musk zaprosił Christie, córkę Nicholsona, na imprezę.
Pierwsze pytanie, które zadał jej tamtego wieczoru, brzmiało: „Czy myślisz
czasem o elektrycznych samochodach?”. Jak sam później przyznał, nie był to
najlepszy sposób na wzbudzenie zainteresowania dziewczyny.

***

Jednym z zadań, które otrzymał Musk od Nicholsona, było zbadanie sytuacji na


rynku długu państw Ameryki Łacińskiej. Komercyjne banki pożyczyły krajom
takim jak Brazylia czy Meksyk miliardy dolarów. Ponieważ rządy tych państw
nie były w stanie spłacać zaciągniętych zobowiązań, w 1989 roku amerykański
sekretarz skarbu Nicholas Brady zaproponował wierzycielom częściowe
umorzenie długów i zamianę reszty zadłużenia na zbywalne papiery
wartościowe, zwane potocznie obligacjami Brady’ego. Obligacje zostały objęte
gwarancjami amerykańskiego rządu, w związku z czym Musk uznał, że ich realna
wartość wynosi co najmniej 50 centów za dolara długu. Tymczasem niektórzy
posiadacze tych obligacji sprzedawali je po 20 centów za dolara.
Musk doszedł do wniosku, że Scotiabank mógłby zarobić miliardy, gdyby
zaczął skupować obligacje po tak zaniżonej cenie. Zadzwonił do działu obrotu
wierzytelnościami banku Goldman Sachs w Nowym Jorku, żeby upewnić się,
czy obligacje są dostępne. „Jasne, ile tylko pan chce”, rzucił nonszalancko
pracownik banku. „Czy w takim razie mógłbym kupić pakiet o wartości
5 milionów dolarów?”, spytał Musk, starając się przybrać niski, poważny ton
głosu. Kiedy jego rozmówca odparł, że to żaden problem, Musk natychmiast się
rozłączył. „Pomyślałem sobie: »Bingo, to pewny zysk«”, opowiada.
„Popędziłem prosto do Petera, żeby o wszystkim mu opowiedzieć. Sądziłem, że
po prostu dadzą mi pieniądze na przeprowadzenie transakcji”. Ale
kierownictwo banku odrzuciło jego propozycję. Prezes Scotiabanku stwierdził,
że mają już w swoim portfelu zbyt wiele latynoamerykańskich papierów
dłużnych. „Wow, to jakieś wariactwo”, powiedział sobie Musk. „Czy bankierzy
naprawdę myślą w taki sposób?”
Według Nicholsona Scotiabank kontrolował sytuację na rynku instrumentów
dłużnych krajów Ameryki Łacińskiej własnymi metodami, które sprawdzały się
lepiej niż pomysł Muska. „Wyniósł ze swojego stażu przeświadczenie, że nasz
bank postępował w sposób znacznie głupszy, niż faktycznie miało to miejsce”,
twierdzi Nicholson. „Ale to dobrze, bo dzięki temu nabrał zdrowego dystansu
do branży finansowej, a także śmiałości do tego, by zabrać się do
przedsięwzięcia, z którego narodził się PayPal”.
Staż w Scotiabanku nauczył Muska czegoś jeszcze: Elon przekonał się, że
nie lubi pracować dla innych i nie jest w tym dobry. Nie był typem człowieka,
który darzy przełożonych szacunkiem i jest skłonny przyjmować, że ktoś może
wiedzieć więcej od niego.
R O ZD ZI A Ł 8

Penn
Filadelfia, 1992–1994
Z Robinem Renem na Penn; z kuzynem Peterem Rive’em i Kimbalem w Bostonie
Fizyka

Musk nudził się na Queen’s. Uczelniany kampus był piękny, ale studia nie
stymulowały Muska intelektualnie. Dlatego kiedy pewien kolega z roku
przeniósł się z Queen’s na Penn (tak potocznie określa się Uniwersytet
Pensylwanii), Musk postanowił sprawdzić, czy ma szansę pójść w jego ślady.
Przeszkodą były pieniądze. Ojciec nie wspierał go finansowo, a matka
wykonywała już trzy różne prace, żeby związać koniec z końcem. Ale na Penn
zaoferowano mu stypendium w wysokości 14 tysięcy dolarów rocznie, a także
pożyczkę studencką. Dzięki temu w 1992 roku Musk mógł rozpocząć tam trzeci
rok swoich studiów.
Muska, podobnie jak jego ojca, ciągnęło do inżynierii, a ponieważ uważał,
że sednem pracy inżyniera jest rozwiązywanie problemów z wykorzystaniem
najbardziej podstawowych praw fizyki, właśnie fizykę wybrał jako główny
kierunek. Postanowił również, że zrobi podwójny dyplom, i oprócz fizyki zaczął
studiować zarządzanie. „Obawiałem się, że jeśli nie ukończę studiów
z zarządzania, to potem będę musiał pracować dla kogoś, kto je ukończył”,
wyjaśnia. „Miałem zamiar wykorzystywać zdobytą wiedzę z zakresu fizyki do
projektowania produktów i nie mieć nad sobą żadnych szefów z dyplomem
z zarządzania”.
Chociaż nie miał politycznego zacięcia ani nie należał do osób
towarzyskich, zdecydował się wystartować w wyborach do samorządu
studenckiego. Podczas kampanii wyborczej nabijał się z kontrkandydatów,
którzy chcieli dostać się do samorządu głównie dlatego, że tego rodzaju
doświadczenie wygląda dobrze w życiorysie. W ostatnim punkcie swojego
wyborczego programu obiecywał: „Jeśli informacja o byciu członkiem
samorządu kiedykolwiek pojawi się w moim CV, to publicznie stanę na głowie
i skonsumuję pięćdziesiąt kopii tego dokumentu”. Na swoje szczęście przegrał
wybory, co uchroniło go przed koniecznością uczestniczenia w pracach
samorządu i spędzania czasu w towarzystwie ludzi, do których zupełnie nie
pasował charakterem. Musk czuł się swobodnie w otoczeniu geeków, którzy
lubili opowiadać inteligentne dowcipy o naukowych podtekstach, grali
w Dungeons & Dragons, urządzali sobie wielogodzinne sesje gier wideo
i pisali dla rozrywki programy komputerowe.
Jego najbliższym przyjacielem w tym gronie był pochodzący z Chin Robin
Ren, który zanim rozpoczął studia na Uniwersytecie Pensylwanii, został
w swoim kraju laureatem olimpiady fizycznej. „Był jedynym studentem lepszym
ode mnie z fizyki”, przyznaje Musk. Robin i Elon pracowali razem podczas
ćwiczeń w laboratorium fizycznym, gdzie badali również zmiany właściwości
materiałów w ekstremalnych temperaturach. Pod koniec pewnej serii
eksperymentów Musk wrzucił do pojemnika wypełnionego cieczą o ultraniskiej
temperaturze garść ołówkowych gumek do ścierania, a potem rozbijał je,
ciskając nimi o podłogę. Zawsze dążył do tego, by nie tylko poznać, ale także
zwizualizować sobie właściwości rozmaitych materiałów, w tym stopów,
w różnych temperaturach.
Według Rena zainteresowania Muska koncentrowały się na trzech obszarach,
które odegrały kluczową rolę w jego przyszłej karierze. Niezależnie od tego, czy
akurat obliczał siłę grawitacji, czy też badał parametry materiałów, poruszał
w rozmowach z Renem kwestię zastosowania praw fizyki w budowie rakiet.
„Ciągle wracał do pomysłu zbudowania rakiety, która byłaby w stanie dolecieć
na Marsa”, wspomina Ren. „Wtedy oczywiście nie przywiązywałem do tego
specjalnej wagi, bo sądziłem, że to tylko jego fantazje”.
Kolejnym przedmiotem zainteresowania Muska były samochody z napędem
elektrycznym. W porze lunchu często kupowali z Renem coś do jedzenia w food
trucku, po czym rozsiadali się na jednym z trawników na terenie kampusu i Musk
zabierał się do przeglądania artykułów naukowych na temat technologii
magazynowania energii elektrycznej. W tamtym czasie kalifornijskie władze
stanowe dopiero co uchwaliły nowe przepisy, zgodnie z którymi w 2003 roku
pojazdy o zerowej emisji spalin miały stanowić co najmniej 10 procent
samochodów oferowanych do sprzedaży w Kalifornii. „Chcę się do tego
przyczynić”, oświadczył Musk.
W 1994 roku energetyka słoneczna znajdowała się jeszcze w powijakach,
jednak Musk już wtedy nabrał przekonania, że jej rozwój to najlepszy sposób na
osiągnięcie zrównoważenia energetycznego. Jedną ze swoich prac
zaliczeniowych na ostatnim roku studiów zatytułował „Bądźmy solarni na
serio”*. O potrzebie wykorzystania energii słonecznej przekonała go nie tylko
świadomość niebezpiecznych następstw zmian klimatu, ale także nieuchronne
wyczerpywanie się rezerw paliw kopalnych. „Społeczeństwa już wkrótce będą
zmuszone przestawić się na wytwarzanie energii ze źródeł odnawialnych”,
pisał. Na ostatniej stronie umieścił rysunek przedstawiający „elektrownię
przyszłości”: satelitę z lustrami, które skupiały promienie słoneczne i kierowały
je na panele z ogniwami fotowoltaicznymi; wytworzona w nich energia
elektryczna była następnie przesyłana na Ziemię w postaci wiązki mikrofal.
Musk otrzymał za swoją pracę 98 punktów na 100 możliwych. Wykładowca
uznał jego referat za „bardzo dobrze napisany i ciekawy, z wyjątkiem ostatniego
rysunku, który nie przystaje do treści pracy”.

Imprezowicz

Musk miał w życiu trzy sposoby na ucieczkę od emocjonalnych dramatów, które


sam często kreował. Pierwszym z nich było granie w gry strategiczne – hobby,
które dzielił ze swoim przyjacielem z Queen’s, Navaidem Farooqiem. Budując
imperium w Civilization czy Polytopii, Musk potrafił zapomnieć o całym
świecie. Robin Ren wspomina o jeszcze jednym aspekcie osobowości Muska:
czytelnika encyklopedii, który lubi się zatracać w poszukiwaniach odpowiedzi
na – jak ujął to Douglas Adams w Autostopem przez galaktykę – „pytania
o życie, wszechświat i całą resztę”.
Podczas studiów na Penn Musk odkrył kolejny sposób spędzania czasu,
który pozwalał się odprężyć, a zarazem pomógł mu wyjść z własnej skorupy,
w której tkwił od dziecka. Osobą, która zachęciła go do tej nowej dla niego
formy aktywności, był towarzyski i lubiący dobrą zabawę student Adeo Ressi.
Wychowany na Manhattanie w rodzinie o włoskich korzeniach Ressi to wysoki
gość o dużej głowie, głośnym śmiechu i charyzmatycznej osobowości. Jest też
miłośnikiem nocnych klubów i ogólnie rzecz ujmując – nietuzinkową postacią.
Założył studencką gazetę poświęconą tematyce ekologicznej „Green
Times”, usiłował też przekonać władze Uniwersytetu Pensylwanii do
wprowadzenia wymyślonego przez siebie przedmiotu kierunkowego pod nazwą
„Rewolucja” i do przyjęcia pracy dyplomowej składającej się w całości
z artykułów z wydawanego przez niego czasopisma.
Ponieważ zarówno Ressi, jak i Musk przenieśli się na Penn z innych uczelni,
zakwaterowano ich w akademiku dla pierwszoroczniaków, w którym
obowiązywały zasady surowsze niż w innych domach studenckich, w tym zakaz
urządzania imprez i przyjmowania gości po godzinie dziesiątej wieczorem.
Ressi i Musk nie lubili przestrzegać zasad, dlatego postanowili wyprowadzić
się z akademika i zamieszkać w domu, który wynajęli wspólnie w szemranej
okolicy w zachodniej części Filadelfii.
Ressi wpadł na pomysł organizowania w wynajętym domu comiesięcznych
wielkich imprez. Wraz z Muskiem zasłonili szczelnie wszystkie okna,
zainstalowali ultrafioletowe oświetlenie i rozwiesili fosforyzujące plakaty.
Któregoś dnia Musk po powrocie do domu natknął się na swoje biurko
pomalowane fluorescencyjną farbą i zawieszone na ścianie. Ressi oznajmił mu,
że to instalacja artystyczna, ale Musk odparł stanowczo, że biurko to biurko,
a nie żadna instalacja, po czym ściągnął mebel ze ściany. Kiedy indziej
przytaszczyli znalezioną na złomowisku metalową rzeźbę przedstawiającą
głowę konia; zamontowali w jej wnętrzu kolorowe żarówki, dzięki czemu
końskie oczy jarzyły się czerwonym światłem. Podczas imprez na jednym
piętrze grał zespół muzyczny, a na innym występował DJ. Uczestnicy imprezy
mieli do dyspozycji stoły zastawione piwem i galaretkowymi szotami. Przy
wejściu pobierano opłatę za wstęp w wysokości 5 dolarów. W niektóre
wieczory na organizowanych przez Ressiego i Muska imprezach bawiło się
nawet pięćset osób, więc dochody ze sprzedaży wejściówek w zupełności
wystarczały na pokrycie kosztów wynajmu budynku.
Pewnego dnia odwiedziła ich Maye. Była przerażona stanem, do jakiego
doprowadzili dom. „Zrobiłam porządek ze śmieciami, w sumie uzbierało się
tego osiem dużych worków, i zamiotłam podłogi. Sądziłam, że będą mi
wdzięczni, ale oni nawet tego nie zauważyli”, opowiada. Ponieważ wieczorem
odbywała się akurat kolejna impreza, gospodarze ulokowali Maye w pokoju
Elona obok wejścia, powierzając jej pieczę nad prowizoryczną szatnią oraz
pudełkiem wypełnionym pieniędzmi z opłat za wstęp. Przez cały wieczór nie
wypuszczała z rąk nożyczek na wypadek, gdyby ktoś spróbował ukraść pudełko
z gotówką. Przesunęła też materac Elona do jednej z zewnętrznych ścian
budynku. „Muzyka dudniła tak głośno, że cały dom trząsł się i wibrował. Bałam
się, że sufit może się zawalić i doszłam do wniosku, że przy ścianie nośnej
będzie trochę bezpieczniej”.
Musk lubił atmosferę tych imprez, jednak nigdy nie rzucał się w wir
beztroskiej zabawy. „Przez cały czas byłem absolutnie trzeźwy”, wspomina.
„W przeciwieństwie do Adea, który upijał się w sztok. Waliłem pięściami
w drzwi jego pokoju i próbowałem przemówić mu do rozumu: stary, mówiłem,
idź i zajmij się imprezą. Ale koniec końców to ja musiałem mieć na wszystko
oko”.
Ressi przyznał później, że Musk wydawał się zwykle nieco odizolowany od
innych. „Przebywanie obok bawiących się ludzi sprawiało mu przyjemność, ale
sam nigdy nie bawił się na całego. Jedyną rzeczą, która potrafiła pochłonąć go
bez reszty, były gry wideo”. Pomimo wielu wspólnych imprez Ressi dostrzegał,
że jego przyjaciel niezmiennie pozostawał wyalienowany i wycofany, niczym
przybysz z innej planety, obserwujący wszystko z boku i próbujący nauczyć się
rytuałów życia towarzyskiego. „Chciałbym, żeby Elon potrafił być trochę
szczęśliwszy”, wyznaje.

* Oryginalny tytuł tej pracy – The Importance of Being Solar – to nawiązanie do tytułu sztuki Oscara
Wilde’a The Importance of Being Earnest (Bądźmy poważni na serio) (wszystkie przypisy dolne, jeśli nie
oznaczono inaczej, pochodzą od tłumaczy).
R O ZD ZI A Ł 9

Na zachód
Dolina Krzemowa, 1994–1995

Lipiec 1994
Letni staż

W latach dziewięćdziesiątych ambitni studenci renomowanych uczelni Ligi


Bluszczowej obierali kurs albo na wschód, do świata wielkich pieniędzy Wall
Street, albo na zachód, do zafascynowanej technologicznymi utopiami
i przesiąkniętej duchem przedsiębiorczości Doliny Krzemowej. Podczas
studiów na Penn Musk otrzymywał propozycje odbycia stażu w kilku firmach
z Wall Street. Były to całkiem lukratywne oferty, ale świat finansjery zupełnie go
nie pociągał. Uważał, że bankierzy i prawnicy nie mają istotnego wkładu
w rozwój społeczeństwa; nie przepadał też za studentami, których spotykał na
zajęciach z biznesu i zarządzania. O wiele bardziej interesująca wydawała mu
się Dolina Krzemowa. W tamtym czasie trwała w najlepsze dekada
racjonalnego entuzjazmu (ang. rational exuberance) i dowolna mrzonka
z końcówką „.com” działała niczym magnes na inwestorów venture capital
z Sand Hill Road, którzy gotowi byli wskoczyć do swoich porsche i dostarczyć
czek każdemu, kto miał jakikolwiek pomysł na biznes związany z technologią
internetową.
Szansa na spróbowanie sił w Dolinie Krzemowej otworzyła się przed
Muskiem latem 1994 roku, między trzecim a czwartym rokiem studiów na Penn,
kiedy to przyjęto go na dwa staże, w ramach których mógł rozwijać swoje
zainteresowania elektrycznymi samochodami i kosmosem, a przy okazji
folgować pasji do gier komputerowych.
W ciągu dnia pracował w Pinnacle Research Institute – zatrudniającej
dwadzieścia osób firmie, której amerykański Departament Obrony przyznał
skromny kontrakt na prowadzenie badań nad zaprojektowanym przez jej
założyciela „superkondensatorem”. Kondensatory to urządzenia magazynujące
na krótko ładunek elektryczny i następnie zdolne go bardzo szybko uwalniać,
a zespół Pinnacle Research miał nadzieję, że uda mu się stworzyć kondensator
o pojemności na tyle dużej, by dało się go użyć do zasilania pojazdów
elektrycznych oraz broni wykorzystywanej w przestrzeni kosmicznej.
W napisanej pod koniec lata pracy zaliczeniowej Musk stwierdził: „Należy
podkreślić, że ultrakondensator nie jest jedynie ulepszeniem istniejących
rozwiązań, ale zupełnie nową technologią”.
Wieczory spędzał w siedzibie Rocket Science, małej firmy w Palo Alto
zajmującej się tworzeniem gier komputerowych. Kiedy zjawił się tam po raz
pierwszy, żeby zapytać o możliwość odbycia letniego stażu, otrzymał do
wykonania zadanie, z którym bezskutecznie męczyli się programiści Rocket
Science: wymuszenie na komputerze wielozadaniowości polegającej na
umożliwieniu graczowi sterowania awatarem na ekranie monitora przy
jednoczesnym wczytywaniu plików graficznych gry zapisanych na płycie CD-
ROM. Musk odwiedził internetowe fora dyskusyjne i zasięgnął rady innych
hakerów, w jaki sposób z poziomu DOS-u obejść BIOS i kontroler joysticka.
„Żaden ze starszych programistów nie był w stanie rozwiązać tego problemu,
a ja uporałem się z nim w dwa tygodnie”, pochwalił się Musk.
Jego przełożeni w Rocket Science chętnie zatrudniliby go na pełen etat, ale
Musk musiał skończyć studia, żeby uzyskać amerykańską wizę pracowniczą.
Poza tym uświadomił sobie, że chociaż uwielbiał gry komputerowe i miał
odpowiednie umiejętności do tego, by zarabiać na ich tworzeniu, nie było to
zajęcie, któremu chciałby poświęcić swoją karierę. „Chciałem robić coś, co
będzie miało większy wpływ na rzeczywistość”, wyjaśnia.

Król szos

W latach osiemdziesiątych XX wieku uwidoczniła się niefortunna tendencja do


projektowania samochodów oraz komputerów w taki sposób, by stanowiły
produkty zamknięte, a ich użytkownik nie był w stanie samodzielnie
przeprowadzić wymiany czy naprawy podzespołów. Posiadacz komputera
Apple II, zaprojektowanego przez Steve’a Wozniaka pod koniec lat
siedemdziesiątych, mógł otworzyć obudowę i majstrować przy jej zawartości;
Steve Jobs natomiast zadbał, by nie dało się tego zrobić z Macintoshem
wprowadzonym na rynek w 1984 roku. Podobnie rzecz miała się
z samochodami. Młodzi ludzie, którzy dorastali w latach siedemdziesiątych i we
wcześniejszych dekadach, mogli do woli grzebać pod maską swoich
samochodów – regulować gaźniki, wymieniać świece zapłonowe i zwiększać
moc silników. Mieli okazję dotknąć zaworów i ubrudzić sobie ręce olejem
silnikowym. To hobbystyczne nastawienie dotyczyło też elektroniki: każdy
posiadacz radioodbiornika czy telewizora mógł samodzielnie wymienić w nim
lampy albo – w późniejszych modelach – tranzystory i namacalnie poznać
zasady działania płytki drukowanej, jeśli tylko chciał.
Strategia producentów, polegająca na wprowadzaniu na rynek zamkniętych,
zaplombowanych urządzeń, doprowadziła do tego, że w latach
dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia większość młodych pasjonatów
technologii bardziej interesował software niż hardware. Obcy im był słodki
zapach spoiwa lutowniczego, za to potrafili napisać kod, który sprawiał, że
w obwodach elektronicznych zaczynała dziać się magia. Z Muskiem było
inaczej. Interesował go zarówno hardware, jak i software. Potrafił
programować, ale miał też dobrą rękę do komponentów fizycznych –
akumulatorów i kondensatorów, zaworów i komór spalania, pomp paliwowych
i pasków klinowych.
Najbardziej lubił majstrować przy samochodach. Kiedy studiował na
Uniwersytecie Pensylwanii, był właścicielem dwudziestoletniego BMW 320i.
W soboty często buszował po filadelfijskich złomowiskach w poszukiwaniu
części, które mógłby wykorzystać do podrasowania swojego wozu. BMW
Muska posiadało seryjną, czterobiegową skrzynię biegów, jednak po tym, jak
w nowych modelach tej marki zaczęto montować skrzynie o pięciu
przełożeniach, Musk postanowił wyposażyć swój samochód w taką właśnie
przekładnię. Skorzystał z podnośnika w pobliskim warsztacie samochodowym
i przy użyciu paru podkładek udało mu się z niemałym trudem wcisnąć
pięciobiegową skrzynię do swojego dwudziestoletniego BMW. „Miało
naprawdę niezłego kopa”, wspomina.
W 1994 roku, po zakończeniu letnich staży w Palo Alto, Elon
w towarzystwie Kimbala wyruszył swoim samochodem w podróż powrotną do
Filadelfii. „Obaj doszliśmy do wniosku, że studia są do bani, więc nie ma sensu
spieszyć się z powrotem na uczelnię”, wspomina Kimbal. „Postanowiliśmy
urządzić sobie trzytygodniową wycieczkę”. Plany pokrzyżowały im problemy
z samochodem, który psuł się raz za razem. Po kolejnej awarii dojechali jakoś
do dilera BMW w Colorado Springs, gdzie samochód został naprawiony, jednak
wkrótce potem zepsuł się ponownie. Braciom udało się dopchać go na
najbliższy parking, gdzie Elon samodzielnie naprawił wszystkie usterki, które
wcześniej rzekomo usunął zawodowy mechanik.
BMW Muska posłużyło mu również jako środek lokomocji w podróży do
Kanady, w którą wybrał się ze swoją ówczesną dziewczyną Jennifer Gwynne.
Podczas ferii bożonarodzeniowych w 1994 roku pojechali z Filadelfii do
Kingston, siedziby Queen’s University, na którym studiował Kimbal, a następnie
udali się do Toronto w odwiedziny do matki Elona. W Toronto Elon podarował
Jennifer mały złoty naszyjnik z gładko oszlifowanym zielonym szmaragdem.
„Jego mama miała kilka takich naszyjników, które przechowywała w kasetce
w sypialni. Elon wyciągnął jeden z nich i powiedział mi, że kamienie pochodzą
z południowoafrykańskiej kopalni szmaragdów, będącej własnością jego ojca”,
relacjonowała Jennifer dwadzieścia pięć lat później, gdy wystawiła naszyjnik
na internetową aukcję. W rzeczywistości kopalnia, która już dawno
zbankrutowała, nie znajdowała się w Republice Południowej Afryki i nigdy nie
należała do Errola Muska, jednak w tamtym czasie Elon nie miał nic przeciwko
temu, by inni wierzyli, że tak właśnie było.
Po ukończeniu studiów na Penn wiosną 1995 roku Musk odbył kolejną
samochodową wyprawę do Doliny Krzemowej. Tym razem zabrał ze sobą
Robina Rena, któremu wcześniej musiał udzielić lekcji prowadzenia samochodu
z manualną skrzynią biegów. Po drodze zatrzymali się w Denver, ponieważ
Musk chciał przyjrzeć się działaniu w pełni zautomatyzowanego systemu obsługi
bagażu pasażerów na tamtejszym nowo otwartym lotnisku. „Był zaintrygowany
systemem sortowania i transportowania bagażu obsługiwanym w całości przez
roboty, bez udziału człowieka”, opowiada Ren. Okazało się jednak, że takie
rozwiązanie powodowało chaos na lotnisku. Była to dla Muska ważna lekcja,
którą po latach musiał odebrać raz jeszcze, gdy budował wysoce zrobotyzowane
fabryki Tesli. „Przesadzili z automatyzacją i nie docenili złożoności całego
systemu”, podsumował Musk.

Internetowa fala

Musk planował zapisać się pod koniec lata na studia doktoranckie z inżynierii
materiałowej na Uniwersytecie Stanforda. Wciąż był zafascynowany
kondensatorami i chciał poświęcić swój doktorat badaniom nad tym, czy mogą
one znaleźć zastosowanie w zasilaniu samochodów elektrycznych. „Chodziło
o to, żeby przy użyciu zaawansowanej technologii do produkcji układów
scalonych wyprodukować kondensatory półprzewodnikowe o gęstości
wystarczającej do zapewnienia samochodom dużego zasięgu”, tłumaczy. Ale
w miarę zbliżania się terminu złożenia dokumentów na uczelnię Musk zaczął
nabierać wątpliwości. „Pomyślałem sobie, że może się okazać, że spędzę na
Stanfordzie kilka lat, zrobię doktorat i ostatecznie stwierdzę, że wykorzystanie
kondensatorów do zasilania samochodów jest nierealne”, wspomina.
„Większość doktoratów jest kompletnie nieistotna. Takich, które naprawdę coś
zmieniają, jest bardzo niewiele”.
W tamtym czasie Musk miał już obmyślony program swojej życiowej misji,
który powtarzał później niczym mantrę. „Zastanawiałem się, jakie dziedziny
będą miały rzeczywisty wpływ na przyszłość ludzkości”, wspomina.
„I doszedłem do wniosku, że są takie trzy: internet, zrównoważona energia
i podróże kosmiczne”. Latem 1995 roku stało się dla niego jasne, że pierwsza
z tych dziedzin rozwija się na tyle szybko, że jeśli chce wziąć udział w jej
rozwoju, to nie może czekać do ukończenia studiów doktoranckich. Sieć dopiero
co otworzyła się na działalność komercyjną. W sierpniu 1995 roku wszedł na
giełdę start-up Netscape i już pierwszego dnia wartość giełdowa firmy wzrosła
do 2,9 miliarda dolarów.
Musk wpadł na pomysł założenia firmy internetowej na ostatnim roku
studiów na Penn, po wysłuchaniu prelekcji jednego z dyrektorów firmy
NYNEX, dostawcy usług telekomunikacyjnych. Prelegent wspomniał między
innymi o planach wprowadzenia na rynek internetowej wersji katalogu
teleadresowego Yellow Pages pod nazwą Big Yellow: miała ona oferować
rozmaite interaktywne funkcje pozwalające użytkownikom na przeszukiwanie
informacji pod kątem ich indywidualnych potrzeb. Musk przypuszczał (jak się
okazało, słusznie), że NYNEX nie ma pojęcia, jak uczynić swój katalog
naprawdę interaktywnym. „Dlaczego nie zrobimy tego sami?”, zapytał Kimbala
i zabrał się do pisania oprogramowania, które miało umożliwić połączenie
spisu firm z cyfrową mapą. Bracia nazwali swój projekt Virtual City Navigator.
Tuż przed upływem terminu złożenia podań o przyjęcie na studia
doktoranckie Musk udał się do Toronto, żeby zapytać o radę swojego dobrego
znajomego ze Scotiabanku, Petera Nicholsona. Czy powinien poświęcić się
pracy nad projektem Virtual City Navigator, czy raczej podjąć studia?
„Rewolucja internetowa to szansa, która trafia się raz w życiu, więc kuj żelazo,
póki gorące”, powiedział mu Nicholson podczas wspólnego spaceru brzegiem
jeziora Ontario. „Potem będziesz miał mnóstwo czasu na zrobienie doktoratu,
o ile nadal będziesz tym zainteresowany”. Po powrocie do Palo Alto Musk
poinformował Rena, że podjął ostateczną decyzję. „Zawieszam wszystkie inne
plany”, oświadczył. „Teraz muszę złapać internetową falę”.
Musk uznał jednak, że nie zawadzi się zabezpieczyć. Zapisał się na studia
doktoranckie na Uniwersytecie Stanforda, po czym natychmiast złożył
w dziekanacie wniosek o odroczenie rozpoczęcia studiów. „Piszę program,
który ma być połączeniem internetowych map z katalogiem Yellow Pages”,
wyjaśnił Billowi Nixowi, profesorowi materiałoznawstwa. „Prawdopodobnie
nic z tego nie wyjdzie, więc w razie czego chciałbym móc tutaj wrócić i podjąć
studia”. Nix zgodził się na odroczenie rozpoczęcia studiów przez Muska, choć
przewidział, że ten nigdy nie wróci na uczelnię.

Maj 1995
R O ZD ZI A Ł 1 0

Zip2
Palo Alto, 1995–1999
Świętowanie sprzedaży Zip2 z Maye i Kimbalem; odbiór mclarena z Justine
Wyprawa z mapą

Niektóre spośród najbardziej innowacyjnych rozwiązań powstały


z połączenia dwóch wcześniejszych innowacji. Pomysł, na jaki Elon
i Kimbal wpadli na początku 1995 roku, czyli mniej więcej wtedy, gdy
rozpoczął się gwałtowny rozwój sieci, był całkiem prosty: chodziło
o stworzenie internetowego wykazu przedsiębiorstw połączonego
z wyszukiwarką oraz mapą zawierającą wskazówki, jak dotrzeć do siedziby
danej firmy. Nie wszyscy dostrzegli potencjał tego projektu. Pewnego dnia
Kimbal umówił się na spotkanie z prezesem firmy, która wydawała gazetę
„Toronto Star”, a także lokalną edycję katalogu teleadresowego Yellow
Pages; kiedy prezes usłyszał o pomyśle na internetowy odpowiednik takiego
katalogu, sięgnął po opasły egzemplarz Yellow Pages i rzucił nim
w Kimbala. „Czy naprawdę sądzicie, że kiedykolwiek uda się wam to
zastąpić?”, zapytał.
Bracia wynajęli w Palo Alto maleńkie biuro, do którego wstawili dwa
biurka i dwa futony. Przez następnych sześć miesięcy sypiali w biurze,
a prysznic brali w pobliskim oddziale YMCA. Kimbal, który później został
szefem kuchni i właścicielem restauracji, przyniósł do biura przenośną
kuchenkę elektryczną i od czasu do czasu gotował na niej posiłki.
Najczęściej jednak, niekiedy nawet trzy razy dziennie, stołowali się w barze
szybkiej obsługi należącym do sieci Jack in the Box, ponieważ było tam
tanio, a w dodatku bar mieścił się niedaleko ich biura i był czynny przez całą
dobę. „Do dziś potrafię wyrecytować z pamięci całe ich menu”, twierdzi
Kimbal. „Wryło mi się w mózg”. Elon upodobał sobie zwłaszcza teriyaki
bowl.
Po kilku miesiącach Elon i Kimbal pozwolili sobie na wynajęcie
mieszkania. Lokal był nieumeblowany i po wprowadzeniu się braci nic się
w tej kwestii nie zmieniło. „Były tam tylko dwa materace i mnóstwo pudełek
po płatkach śniadaniowych Cocoa Puffs”, opisuje wyposażenie mieszkania
Tosca. Elonowi w dalszym ciągu zdarzało się nocować w biurze; zmęczony
programowaniem nieraz zasypiał pod biurkiem. „Nie miał nawet poduszki
ani śpiwora. Nie pojmuję, jak mógł spać w takich warunkach”, dziwi się Jim
Ambras, jeden z pierwszych pracowników firmy. „Gdy mieliśmy
zaplanowane poranne spotkanie z klientem, musiałem go namawiać, żeby
poszedł do domu i się wykąpał”.
Navaid Farooq przeprowadził się z Toronto, żeby podjąć pracę w firmie
swojego przyjaciela ze studiów, ale szybko doszło między nimi do
nieporozumień. „Jeśli chcesz, żeby wasza przyjaźń przetrwała – poradziła
Navaidowi jego żona Nyame – to zrezygnuj z tej pracy”. Po sześciu
tygodniach Farooq odszedł z firmy. „Zrozumiałem, że mogę albo z nim
pracować, albo się z nim przyjaźnić. Bardziej zależało mi na tym drugim”.
Errol Musk, który w tamtym czasie nie był jeszcze poróżniony ze swoimi
synami, przyleciał do nich w odwiedziny i podarował im 28 tysięcy
dolarów, a także zdezelowany samochód, który kupił za 500 dolarów.
Częstszym gościem była Maye, która mieszkała na stałe w Toronto, ale
regularnie odwiedzała synów w Kalifornii, zaopatrując ich w jedzenie oraz
ubrania. Podarowała im też 10 tysięcy dolarów i pozwoliła korzystać ze
swojej karty kredytowej, ponieważ ani Elon, ani Kimbal nie spełniali
wymogów stawianych przez banki, by otrzymać własną.
Pierwszym przełomowym momentem w historii firmy było nawiązanie
kontaktu z Navteq, które dysponowało rozbudowaną bazą map cyfrowych
i zgodziło się udzielić Muskom nieodpłatnej licencji na korzystanie ze
swoich zasobów do czasu, aż ich biznes zacznie przynosić zyski. Elon
napisał oprogramowanie, które pozwoliło połączyć cyfrowe mapy Navteq
z bazami danych przedsiębiorstw z danej okolicy. „Za pomocą myszki można
było przesuwać i powiększać mapę”, opowiada Kimbal. „Dzisiaj takie
rozwiązanie to nic nadzwyczajnego, ale wtedy robiło niesamowite wrażenie.
Sądzę, że Elon i ja byliśmy pierwszymi ludźmi na świecie, którzy zobaczyli
na własne oczy, jak to działa w środowisku internetowym”. Swoją firmę
nazwali Zip2; był to skrót od „dotrzyj szybko tam (zip to), gdzie chcesz”.
Elon opatentował stworzoną przez siebie „interaktywną sieciową usługę
katalogową”. Jak stwierdzono w opisie patentu, „wynalazek dotyczy usługi
sieciowej, która integruje katalog przedsiębiorstw z bazą danych
zawierającą mapy”.
Na pierwsze spotkanie z potencjalnymi inwestorami, które odbyło się na
Sand Hill Road, musieli pojechać autobusem, ponieważ samochód, który
dostali od ojca, się popsuł. Wkrótce jednak o ich firmie zaczęło się robić
głośno i od tej pory to inwestorzy venture capital składali im wizyty. Elon
i Kimbal kupili wielką szafę serwerową i umieścili w niej jeden ze swoich
małych komputerów, żeby wyglądało na to, że dysponują potężnym
serwerem. Nazywali tę konstrukcję „maszyną, która robi »ping!«”,
w nawiązaniu do skeczu Monty Pythona. „Za każdym razem, gdy przychodzili
do nas inwestorzy, pokazywaliśmy im tę wieżę – wspomina Kimbal –
a potem śmialiśmy się, bo wychodzili z przeświadczeniem, że realizujemy
jakieś naprawdę hardkorowe projekty”.
Maye Musk przylatywała z Toronto, żeby pomóc im przygotować się do
spotkań z inwestorami venture capital i często przesiadywała nocami
w Kinko’s*, przygotowując i drukując prezentacje. „Każda strona
kolorowego wydruku kosztowała dolara i ledwo mogliśmy sobie pozwolić
na taki wydatek”, wspomina. „Wszyscy byliśmy wykończeni, z wyjątkiem
Elona, który wydawał się niezmordowany i zawsze programował do późna
w nocy”. Gdy na początku 1996 roku otrzymali pierwsze oferty od
inwestorów, Maye zaprosiła synów do restauracji, żeby to uczcić. „Po raz
ostatni musimy korzystać z mojej karty kredytowej”, powiedziała, regulując
rachunek za kolację.
I miała rację. Niedługo potem fundusz Mohr Davidow Ventures
poinformował, że jest gotów zainwestować w ich firmę zaskakująco wysoką
kwotę 3 milionów dolarów. Finalna prezentacja dla przedstawicieli funduszu
miała się odbyć w poniedziałek, a mimo to Elon postanowił udać się
w weekend do Toronto, żeby naprawić matce zepsuty komputer. „Kochamy
mamę”, tłumaczy powody tej decyzji. Kiedy w niedzielę zjawił się na
lotnisku w Toronto, z którego miał się udać w podróż powrotną do San
Francisco, funkcjonariusze amerykańskiej służby granicznej znaleźli w jego
bagażu wydrukowaną prezentację dla Mohr Davidow Ventures, wizytówki
i różne inne firmowe dokumenty. Ponieważ Musk nie posiadał amerykańskiej
wizy pracowniczej, nie pozwolono mu wejść na pokład samolotu. Zadzwonił
do przyjaciela, który przyjechał po niego na lotnisko i przewiózł go
samochodem przez granicę; szczęśliwie na przejściu granicznym natrafili na
mniej dociekliwego funkcjonariusza, który dał się przekonać, że jadą do
Stanów Zjednoczonych po to, by obejrzeć na żywo talk-show Davida
Lettermana. Elonowi udało się złapać samolot z Buffalo do San Francisco
i koniec końców zdążył na poniedziałkową prezentację.
Mohr Davidow był zachwycony prezentacją i zatwierdził inwestycję
w Zip2. Fundusz wynajął prawnika specjalizującego się w sprawach
imigracyjnych, który pomógł Elonowi i Kimbalowi uzyskać wizy
pracownicze; obu braciom wypłacono też po 30 tysięcy dolarów na zakup
samochodów. Elon wybrał jaguara E-Type z 1967 roku. W dzieciństwie
podziwiał zdjęcie tego modelu w albumie poświęconym najlepszym
kabrioletom w historii motoryzacji i obiecał sobie, że jeśli kiedyś się
wzbogaci, stanie się jego posiadaczem. Jak mówi, „to najpiękniejszy
samochód, jaki można sobie wyobrazić, ale psuł się co najmniej raz
w tygodniu”.
Fundusz Mohr Davidow Ventures zrobił tymczasem to, co zwykle robią
inwestorzy venture capital: wprowadził do firmy doświadczoną kadrę
kierowniczą, która przejęła stery z rąk młodych założycieli. Muska spotkał
ten sam los, co Steve’a Jobsa w Apple’u i Larry’ego Page’a oraz Sergeya
Brina w Google’u. Nowym dyrektorem generalnym (CEO) został Rich
Sorokin, który wcześniej kierował działem rozwoju biznesu
w przedsiębiorstwie produkującym sprzęt nagłośnieniowy, natomiast
Elonowi powierzono stanowisko dyrektora do spraw technicznych.
Początkowo sądził, że ta nowa rola będzie mu odpowiadać – mógł
całkowicie poświęcić się tworzeniu produktu. Odebrał jednak ważną lekcję.
„Nigdy nie chciałem być dyrektorem generalnym”, wyznaje. „Przekonałem
się jednak, że nie można być dyrektorem do spraw technicznych ani
dyrektorem do spraw produktu, nie będąc jednocześnie dyrektorem
generalnym”.
Oprócz zmian personalnych w firmie wprowadzono także nową strategię
biznesową. Zamiast oferować swoje usługi bezpośrednio indywidualnym
firmom, sklepom, zakładom usługowym i ich klientom, Zip2 miało się odtąd
skupić na sprzedaży oprogramowania wydawcom wysokonakładowych
gazet, którzy z wykorzystaniem technologii opracowanej przez Zip2 mogliby
tworzyć lokalne wersje sieciowych katalogów biznesowych. Takie
rozwiązanie wydawało się całkiem sensowne – gazety dysponowały
rozbudowanymi działami sprzedaży, których pracownicy kontaktowali się
z lokalnymi firmami, zachęcając je do kupowania reklam i ogłoszeń.
Z oprogramowania Zip2 zaczęli korzystać tacy wydawcy prasy, jak Knight-
Rider, The New York Times Company, Pulitzer czy Hearst. Osoby
z kierownictwa dwóch pierwszych firm weszły do zarządu Zip2. Magazyn
„Editor & Publisher” opublikował anonsowany na okładce artykuł pod
tytułem „Zip2: nowy superbohater branży prasowej”, w którym pisano, że
założona przez braci Musk firma stworzyła „nowy pakiet oprogramowania,
umożliwiający gazetom bezproblemowe tworzenie własnych rozbudowanych
katalogów biznesowych z nazwami i adresami lokalnych firm”.
Pod wieloma względami strategia ta okazała się ogromnym sukcesem.
W 1997 roku Zip2 udostępniało swoje oprogramowanie stu czterdziestu
gazetom, z których każda wnosiła opłaty licencyjne wynoszące od tysiąca do
10 tysięcy dolarów. Szef firmy wydającej „Toronto Star”, który podczas
wcześniejszego spotkania z Kimbalem rzucił w niego egzemplarzem Yellow
Pages, zadzwonił z przeprosinami i zapytał, czy „Toronto Star” mogłoby
dołączyć do grona klientów Zip2. Kimbal wyraził zgodę.

Hardkor

Musk od samego początku swojej kariery był bardzo wymagającym szefem


i nic sobie nie robił z zaleceń mówiących o potrzebie zachowywania
równowagi między pracą a życiem prywatnym. W Zip2 i w każdej kolejnej
swojej firmie harował przez cały dzień i sporą część nocy, nie biorąc nigdy
urlopów – i tego samego oczekiwał od innych. Jeśli dopuszczał przerwy
w pracy, to tylko pod warunkiem, że były one przeznaczone na intensywne
sesje gier wideo. Zespół złożony z pracowników Zip2 zajął kiedyś drugie
miejsce w ogólnokrajowym turnieju Quake’a. Zdaniem Muska zajęliby
pierwsze, gdyby nie to, że przeciążony komputer jednego z członków zespołu
zawiesił się w trakcie rozgrywki.
Kiedy pozostali inżynierowie kończyli pracę i szli do domu, Musk często
zabierał się do wprowadzania zmian i poprawek do kodu, nad którym
pracowali w ciągu dnia. Jego wrodzony deficyt empatii sprawiał, że nie
rozumiał, a przynajmniej nie dbał o to, że wytykając publicznie ludziom ich
błędy – czy też, jak sam to ujmował, „poprawiając po nich ten pieprzony
kod”, nie zjedna sobie ich sympatii. Musk w młodości nigdy nie był
kapitanem drużyny ani hersztem paczki kumpli; brakowało mu ducha
koleżeństwa. Podobnie jak Steve Jobs, gotów był mobilizować swoich
pracowników do dokonywania rzeczy, które wydawały im się niewykonalne,
i nie obchodziło go, że mogą czuć się zastraszeni czy urażeni sposobem,
w jaki to robił. „Wasze zadanie nie polega na zabieganiu o to, żeby wasi
podwładni was lubili”, powiedział wiele lat później na spotkaniu członków
kadry kierowniczej SpaceX. „Tak naprawdę to bardziej szkodzi, niż
pomaga”.
Najbardziej surowy był w stosunku do Kimbala. „Kocham swojego
brata, kocham go z całego serca, ale trudno mi się z nim pracowało”,
przyznaje Kimbal. Ich nieporozumienia często przeradzały się w bijatyki.
Kłócili się o poważne sprawy w rodzaju strategii biznesowych, o błahostki,
a także o nazwę firmy (nazwę Zip2 wymyślił Kimbal do spółki
z pracownikami firmy marketingowej; Elon jej wprost nie znosił). „Kiedy
dorastasz w RPA, bójki to dla ciebie coś normalnego”, wyjaśnia Kimbal.
„To element tamtejszej kultury”. Bracia nie mieli w biurze osobnych
gabinetów, lecz jedynie boksy, więc wszyscy pracownicy byli świadkami ich
awantur. Podczas jeden z najostrzejszych scysji Elon i Kimbal zwarli się
w zapaśniczym uścisku i wylądowali na podłodze. W pewnym momencie
Elon zamachnął się i wyglądało na to, że zamierza uderzyć brata pięścią
w twarz, ale Kimbal był szybszy – ugryzł go w rękę na tyle mocno, że
wyszarpnął zębami kawałek ciała. Elon musiał pojechać na izbę przyjęć,
gdzie założono mu szwy i zaaplikowano zastrzyk przeciwtężcowy. „Kiedy
zdarzały nam się takie ostre spięcia, na nikogo nie zwracaliśmy uwagi”,
wspomina Kimbal. Jak sam później przyznał, Elon miał rację w sprawie
nazwy ich firmy. „Zip2 to była gówniana nazwa”.

Menedżerowie naprawdę skupieni na produkcie pragną docierać z nim


bezpośrednio do klienta, bez korzystania z usług pośredników, którzy ich
zdaniem wprowadzają jedynie niepotrzebny zamęt. I właśnie takim
menedżerem był Musk. Czuł się sfrustrowany strategią nowego kierownictwa
Zip2, które sprowadziło firmę do roli zakulisowego dostawcy
oprogramowania dla branży prasowej. „W rezultacie staliśmy się zależni od
wydawców prasy”, opisuje Musk. Chciał, by Zip2 kupiło domenę city.com
i stworzyło serwis dla klientów indywidualnych, mogący konkurować
z Yahoo i AOL.
Inwestorzy z Mohr Davidow Ventures również nabrali wątpliwości co
do słuszności nowej strategii Zip2. Jesienią 1998 roku w sieci istniało już
całe mnóstwo przewodników oraz katalogów biznesowych, jednak żaden
z nich nie przynosił zysków. Dyrektor generalny Zip2 Rich Sorokin podjął
decyzję o fuzji Zip2 z firmą CitySearch, będącą właścicielem wielu takich
katalogów, w nadziei na to, że wspólnymi siłami uda im się odnieść rynkowy
sukces. Po spotkaniu z prezesem CitySearch, który nie zrobił na nim dobrego
wrażenia, Elon, wspierany przez Kimbala i część inżynierów zatrudnionych
w Zip2, wszczął bunt przeciwko fuzji. Domagał się również, by
przywrócono go na stanowisko dyrektora generalnego. Zarząd Zip2 anulował
wprawdzie decyzję o połączeniu z CitySearch, ale nie zgodził się mianować
Muska dyrektorem generalnym i w dodatku pozbawił go dotychczasowego
stanowiska, ograniczając jego wpływ na funkcjonowanie firmy.
„Z inwestorami venture capital i profesjonalnymi menedżerami nie da się
dokonać wielkich rzeczy”, stwierdził Musk w wywiadzie udzielonym
magazynowi „Inc.”. „Brakuje im kreatywności i wnikliwości”.
Tymczasowym dyrektorem generalnym Zip2 został Derek Proudian, jeden
z partnerów zarządzających w funduszu Mohr Davidow Ventures; zarząd
powierzył mu zadanie sprzedaży firmy. „To twoja pierwsza firma”,
powiedział Muskowi Proudian. „Znajdźmy nabywcę i zaróbmy trochę
pieniędzy, żebyś mógł założyć drugą, trzecią i czwartą”.

Milioner

W styczniu 1999 roku, niespełna cztery lata po tym, jak Elon i Kimbal
założyli Zip2, Proudian zaprosił ich do swojego gabinetu i poinformował, że
Compaq Computer Corporation, szukająca sposobu na podrasowanie swojej
wyszukiwarki internetowej AltaVista i zamierzająca dokonać tego za pomocą
technologii opracowanych przez Zip2, jest zainteresowana przejęciem firmy
i zaoferowała jej właścicielom 307 milionów dolarów w gotówce. Na
początku 1999 roku bracia posiadali 12 procent udziałów w Zip2 i podzielili
je między siebie w stosunku 60 do 40. Na sprzedaży firmy
dwudziestosiedmioletni Elon zarobił ostatecznie 22 miliony dolarów,
a Kimbal 15 milionów. Kiedy do mieszkania Elona dotarł czek, ten
wpatrywał się z niedowierzaniem w widniejącą na nim kwotę. „Stan mojego
konta w banku z dnia na dzień zwiększył się z 5000 do 22 005 000 dolarów”,
wspomina.
Bracia podzielili się zyskami ze sprzedaży firmy z rodziną, przekazując
ojcu 300 tysięcy dolarów, a matce milion. Elon kupił sobie mieszkanie
o powierzchni 170 metrów kwadratowych, a także spełnił swoją najbardziej
ekstrawagancką zachciankę: stał się posiadaczem srebrnego mclarena F1,
najszybszego produkowanego wówczas samochodu dopuszczonego do ruchu
drogowego, za który zapłacił milion dolarów. Zgodził się, by ekipa telewizji
CNN przyjechała do jego domu i nakręciła moment dostarczenia samochodu.
„Zaledwie trzy lata temu musiałem brać prysznic w YMCA i sypiałem na
podłodze w biurze, a teraz mam wóz wart milion dolarów”, opowiadał
podekscytowany, krążąc wokół zaparkowanej na ulicy lawety, z której
wyładowywano jego nowy nabytek.
Chwilę po tym spontanicznym wyznaniu najwyraźniej zdał sobie sprawę,
że ta przyprawiająca o zawrót głowy manifestacja bogactwa może wydawać
się niestosowna. „Niektórzy mogliby uznać kupno tego samochodu za kaprys
imperialistycznego bachora”, przyznał. „Moje wartości mogły się zmienić,
ale ja nie mam świadomości tego, że się zmieniły”.
Czy faktycznie się zmieniły? Dzięki zdobytemu bogactwu mógł
zaspokajać swoje pragnienia i impulsywne zachcianki niemal bez żadnych
ograniczeń, co nie zawsze przedstawiało przyjemny widok. Ale jego
autentyczna, napędzana poczuciem misji pasja pozostawała niezmienna.
Dziennikarz Michael Gross przybył do Doliny Krzemowej po tym, jak
Tina Brown, redaktorka naczelna ilustrowanego magazynu „Talk”, zleciła mu
napisanie reportażu na temat młodych, świeżo upieczonych bogaczy, którzy
dorobili się w branży nowoczesnych technologii. „Szukałem kandydata na
głównego bohatera reportażu, kogoś na tyle ostentacyjnie obnoszącego się ze
swoim bogactwem i sukcesem, by miało się ochotę postawić go pod
pręgierzem opinii publicznej”, wspominał po latach Gross. „Ale Musk,
którego poznałem w 2000 roku, tryskał radością życia i budził sympatię,
a nie chęć utarcia mu nosa. Przejawiał taką samą jak dziś beztroską
obojętność wobec oczekiwań innych, ale był przy tym wyluzowany, otwarty,
czarujący i zabawny”.
Sława była kusząca dla młodego człowieka, który w dzieciństwie nie
miał przyjaciół. „Chciałbym trafić na okładkę »Rolling Stone«”, wyznał
Musk reporterowi CNN. Ale jego stosunek do pieniędzy i bogactwa był
bardziej złożony. „Stać mnie na to, żeby kupić sobie wyspę na Bahamach
i zostać jej udzielnym władcą, ale znacznie bardziej pociągające wydaje mi
się stworzenie i rozwijanie nowej firmy”, stwierdził. „Nie wydałem całej
swojej wygranej, zachowałem ją prawie nienaruszoną i zamierzam
wykorzystać te pieniądze w nowej grze”.

* Kinko’s (obecnie FedEx Office) to sieć otwartych przez całą dobę salonów, w których klienci
mają dostęp do kserokopiarek, drukarek i komputerów osobistych.
R O ZD ZI A Ł 1 1

Justine
Palo Alto, lata dziewięćdziesiąte
Justine, Elon i Maye (na górze); rodzina z Errolem i Maye odpowiednio drugim i trzecią od prawej (na dole)

Romans jak z telewizji

Kiedy Musk zajął miejsce za kierownicą swojego nowego mclarena za milion


dolarów, powiedział reporterowi CNN, który nagrywał tę scenę: „Prawdziwą
nagrodą jest poczucie satysfakcji ze stworzenia firmy”. Wtedy piękna, smukła
kobieta – jego dziewczyna – objęła go za szyję. „Tak, tak, tak, ale samochód
też”, mruknęła. „Samochód bardziej. Bądźmy szczerzy”. Jej zachowanie chyba
trochę zażenowało Muska, bo skierował wzrok w dół i zaczął sprawdzać
wiadomości na telefonie.
Dziewczyna nazywała się Justine Wilson, choć kiedy spotkał ją po raz
pierwszy na Queen’s University, posługiwała się mniej porywającym imieniem
Jennifer, które nadali jej rodzice. Podobnie jak Musk, jako dziecko spędzała
czas z nosem w książkach, aczkolwiek w odróżnieniu od niego mniej gustowała
w science fiction, a bardziej w dark fantasy. Wychowała się w niewielkim
mieście nad rzeką na północny wschód od Toronto i miała nadzieję zostać
kiedyś pisarką. Była olśniewająca i zmysłowa – długie, falujące włosy
i enigmatyczny uśmiech sprawiały, że przywodziła na myśl postać z powieści
romantycznej, którą pragnęła kiedyś napisać.
Kiedy poznali się z Muskiem, oboje byli studentami Queen’s – ona
pierwszego, a on drugiego roku. Wpadła mu w oko na imprezie i zaprosił ją na
lody. Umówili się na najbliższy wtorek, ale kiedy Elon pojawił się pod
drzwiami jej pokoju, okazało się, że wystawiła go do wiatru. „Jaki smak lodów
najbardziej lubi?”, spytał jej przyjaciółkę. Dowiedział się, że waniliowe
z kawałkami czekolady. Nabył więc jedną porcję w wafelku i chodził z nią po
kampusie, aż znalazł Justine w budynku związku studenckiego. Czytała tekst po
hiszpańsku. „Sądzę, że to twój ulubiony smak”, oznajmił, wręczając jej topiące
się lody.
„On nie należy do mężczyzn, którzy przyjmują do wiadomości odmowę”,
wyznaje Justine.
Justine była wtedy na etapie rozstania z kimś w jej oczach dużo bardziej
odlotowym – pisarzem noszącym krótką bródkę pod dolną wargą. „Moim
zdaniem ta bródka jednoznacznie dowodziła, że koleś jest palantem”, opowiada
Musk. „Więc ją przekonałem, żeby poszła ze mną na tę randkę”. Powiedział jej:
„Masz ogień w duszy. Widzę w tobie swoje odbicie”.
Justine zaimponowały aspiracje Elona. „W odróżnieniu od innych ambitnych
chłopaków, ani razu nie wspomniał o zarabianiu pieniędzy”, opowiada.
„Zakładał, że będzie albo bogaty, albo spłukany, ale na pewno nic pomiędzy.
Tym, co go interesowało, były problemy, które chciał rozwiązać”. Oczarowała
ją jego niezłomna siła woli, którą przejawiał niezależnie od tego, czy próbował
namówić kogoś na randkę, czy zbudować samochód elektryczny. „Nawet kiedy
miało się wrażenie, że gada od rzeczy, jego słowa były przekonujące, bo w nie
wierzył”.
Spotykali się niezbyt często, a potem Elon przeniósł się z Queen’s na Penn.
Utrzymali jednak kontakt i Musk czasami przysyłał jej róże. Ona z kolei spędziła
rok w Japonii, gdzie pracowała jako nauczycielka i na dobre rozstała się
z imieniem Jennifer, „bo było zbyt powszednie i kojarzyło się
z cheerleaderkami”. Po powrocie do Kanady zwierzyła się siostrze: „Jeśli Elon
jeszcze kiedyś do mnie zadzwoni, to chyba się z nim zwiążę. Wydaje mi się, że
coś przegapiłam”. Doczekała się telefonu od Muska, kiedy ten odwiedził Nowy
Jork, żeby spotkać się z dziennikarzem „Timesa” w sprawie Zip2. Spytał, czy
miałaby ochotę do niego dołączyć. Weekend udał się tak bardzo, że przed
powrotem zaproponował jej, żeby poleciała z nim do Kalifornii. Tak zrobiła.
Działo się to przed sprzedażą Zip2, zamieszkali więc w mieszkaniu w Palo
Alto, które Elon dzielił z dwoma współlokatorami i nienauczonym czystości
jamnikiem o imieniu Bowie (po Davidzie). Justine spędzała większość czasu
zabunkrowana w pokoju, pisząc, a w pozostałe chwile zachowując się
aspołecznie. „Znajomi nie chcieli zostawać u mnie na dłużej, bo naburmuszona
Justine była nie do zniesienia”, opowiada Elon. Kimbal nie mógł na nią patrzeć.
Jak tłumaczy: „Osoby, którym brakuje pewności siebie, czasami zachowują się
bardzo niemiło”. Kiedy Musk spytał matkę o jej opinię na temat Justine,
odpowiedziała z typową dla siebie bezwzględną szczerością: „Nie dostrzegam
u niej ani jednej pozytywnej cechy”.
Musk jednak lubił napięcie w związku i zupełnie się zadurzył. Pewnego dnia
podczas kolacji, wspomina Justine, spytał, ile chciałaby mieć dzieci. „Jedno
albo dwoje”, odrzekła. „Chociaż gdyby było mnie stać na nianie, chciałabym
mieć czworo”.
„Na tym polega różnica między tobą a mną”, odpowiedział. „Ja po prostu
zakładam, że nianie będą”. A potem zakołysał ramionami i powiedział:
„Bobas”. Już wtedy miał silne przekonanie, że należy mieć dzieci.
Niedługo później sprzedał Zip2 i kupił mclarena. Z dnia na dzień pojawiły
się pieniądze na nianie. Justine zażartowała nerwowo, że może przynajmniej jej
nie wymieni na piękniejszy model, on tymczasem upadł przed nią na jedno
kolano na chodniku przed wejściem do ich domu, wyciągnął pierścionek i się
oświadczył. Scena jak z romansu.
Oboje czerpali energię z konfliktów i rozkwitali podczas kłótni. „Jak na
kogoś, kto był we mnie tak bezgranicznie zadurzony, bez najmniejszego
skrępowania informował mnie, kiedy się w czymś myliłam”, opowiada Justine.
„A ja odpowiadałam pięknym za nadobne. Zdałam sobie sprawę, że mogę
mówić, co ślina na język przyniesie, a jego to i tak nie ruszy”. Pewnego dnia
poszli ze znajomą Justine do McDonalda i zaczęli się głośno kłócić. „Moja
koleżanka poczerwieniała ze wstydu, ale dla mnie i Elona sprzeczanie się
w miejscach publicznych było czymś normalnym. On jest z natury bardzo
awanturniczo nastawiony. Nie wydaje mi się, żeby dało się być z nim w związku
i się nie kłócić”.
Podczas podróży do Paryża Elon i Justine poszli obejrzeć cykl tapiserii
„Dama z jednorożcem”, który znajduje się na wystawie w Musée de Cluny.
Justine zaczęła opisywać, co ją w nich porusza, i przedstawiła religijną
interpretację, w której jednorożec odgrywał rolę zbliżoną do Jezusa. Musk
odparł, że to „głupie”. Zaczęli awanturować się na temat symboliki
chrześcijańskiej. „On się tak stanowczo, tak wściekle upierał, że nie wiem,
o czym mówię, że jestem głupia i nienormalna”, opowiada Justine. „Brzmiało to
zupełnie jak obelgi, którymi w jego opowieściach obrzucał go ojciec”.

Ślub

„Kiedy mi powiedział, że zamierza się z nią ożenić, zainterweniowałem”,


opowiada Kimbal. „Zacząłem tłumaczyć, żeby tego nie robił, że nie wolno mu,
że to nieodpowiednia dla niego osoba”. Navaid Farooq, będący towarzyszem
Muska na imprezie, podczas której poznał Justine, również próbował go
odwieść od tego zamiaru. Musk jednak kochał zarówno Justine, jak i wrzawę,
którą wzniecała. Ślub zaplanowano na pewien styczniowy weekend 2000 roku.
Miał się odbyć na karaibskiej wyspie Sint Maarten.
Musk przyleciał dzień przed ceremonią z intercyzą spisaną przez jego
prawników. Objechali z Justine całą wyspę, szukając notariusza, który byłby
skłonny poświadczyć umowę w piątkowy wieczór, ale żadnego nie znaleźli.
Justine obiecała, że złoży swój podpis, kiedy wrócą do domu (ostatecznie
podpisała ją dwa tygodnie później), ale sama rozmowa na ten temat wniosła
wiele napięcia. „Myślę, że czuł się bardzo nieswojo, żeniąc się, zanim
podpisałam mu ten papier”, wyjaśnia Justine. Sytuacja przerodziła się w kłótnię,
po której Justine wysiadła z samochodu i poszła szukać swoich znajomych.
W nocy przyszli państwo młodzi spotkali się z powrotem w willi i znów
wszczęli awanturę. „To były otwarte wille, więc wszyscy słyszeliśmy ich
wrzaski”, opowiada Farooq. „Nie wiedzieliśmy, w jaki sposób zareagować”.
W pewnej chwili Musk wymaszerował wściekłym krokiem i poinformował
matkę, że ślub jest odwołany. Ta zareagowała ulgą. „Dobrze, nie będziesz się
męczył”, powiedziała mu. Później jednak zmienił zdanie i wrócił do Justine.
Napięcie utrzymywało się następnego dnia. Kimbal i Farooq próbowali
namówić Muska, żeby pozwolił wywieźć się potajemnie na lotnisko, skąd
będzie mógł uciec. Im mocniej naciskali, tym bardziej nieustępliwy się stawał.
„Nie, żenię się z nią”, oznajmił.
Z zewnątrz ceremonia, która odbyła się przy hotelowym basenie, sprawiała
wrażenie radosnej. Justine w białej sukni bez rękawów i tiarze z białych
kwiatów wyglądała olśniewająco, a Musk prezentował się szykownie
w dopasowanym do sylwetki smokingu. Stawili się Maye i Errol, którzy nawet
pozowali wspólnie do zdjęć. Po poczęstunku wszyscy utworzyli pociąg, a potem
Elon i Justine zatańczyli pierwszy taniec. On oparł dłonie na jej talii. Ona objęła
ramionami jego szyję. Uśmiechnęli się do siebie i pocałowali. A potem, kiedy
tańczyli, Elon wyszeptał jej do ucha przypomnienie: „To ja jestem alfą w tym
związku”.
R O ZD ZI A Ł 1 2

X.com
Palo Alto, 1999–2000

Ze współzałożycielem PayPala Peterem Thielem


Cała bankowość w jednym miejscu

Kiedy kuzyn Muska Peter Rive odwiedził go na początku 1999 roku, zastał go
zgarbionego nad książkami z dziedziny bankowości. „Próbuję wymyślić, jaką
firmę założyć jako następną”, usłyszał wyjaśnienie. Doświadczenia zebrane
podczas pracy w Scotiabanku wyrobiły w Elonie silne przekonanie, że branża
dojrzała do innowacji. I miał rację. Dlatego w marcu 1999 roku wraz ze
znajomym z banku Harrisem Frickerem założył firmę o nazwie X.com.
Stanął przed wyborem, który wcześniej opisał reporterowi CNN: mógł żyć
jako multimilioner albo zostawić żetony na stole i za ich pomocą sfinansować
nowe przedsięwzięcie. Zdecydował się zainwestować 12 milionów dolarów
w X.com, co oznaczało, że po rozliczeniu się z fiskusem zostało mu około
4 milionów do wydawania na siebie.
Jego wizja nowej firmy była bardzo ambitna. X.com miało udostępniać
w jednym miejscu wszystkie usługi finansowe: bankowość, zakupy przez
internet, rachunki rozliczeniowe, karty kredytowe, konta inwestycyjne i kredyty.
Transakcje miały być przetwarzane natychmiastowo, bez oczekiwania na
potwierdzenie. Naczelny wkład Muska polegał na dostrzeżeniu, że pieniądze nie
są niczym więcej jak tylko zapisem w bazie danych. Chciał więc opracować
sposób, który umożliwiłby bezpieczne zapisywanie wszystkich transakcji
w czasie rzeczywistym. „Kiedy wyeliminuje się wszystkie powody, dla których
konsument chciałby wyciągnąć pieniądze z systemu – wyjaśniał – X.com stanie
się miejscem, w którym znajdą się wszystkie pieniądze, a więc firmą wartą
biliony dolarów”.
Niektórzy spośród znajomych Elona powątpiewali, czy internetowy bank
o nazwie przywodzącej na myśl stronę z filmami porno zaskarbi sobie zaufanie
użytkowników. Musk jednak uwielbiał nazwę X.com. Uważał, że nie jest tak
przemądrzała jak Zip2, tylko skromna, wpadająca w ucho i łatwa do zapisania.
Uczyniła z niego również posiadacza jednego z najbardziej odjazdowych
adresów mailowych w historii: e@x.com. X stało się jego ulubioną literą do
nazywania wszystkiego – od firm po dzieci.

Styl zarządzania Muska nie uległ zmianie od czasu Zip2 i miał pozostać taki na
zawsze. Harris, jego wspólnik, przestał w końcu tolerować maratony kodowania
do późnych godzin nocnych skutkujące ordynarnym zachowaniem i izolowaniem
się w ciągu dnia i przy wsparciu ówczesnej garstki pracowników zażądał, żeby
Musk zrezygnował ze stanowiska dyrektora generalnego. Musk odpowiedział za
pośrednictwem maila wyrażającego dużą samoświadomość z jego strony: „Mam
naturę obsesyjno-kompulsyjną”, napisał do Frickera. „Tym, co mnie interesuje,
jest wygrywanie, i to nie takie na małą skalę. Bóg jeden wie, dlaczego tak
mam… Korzenie tkwią zapewne w głębi jakiejś bardzo nieprzyjemnej
psychoanalitycznej czarnej dziury albo neuronowego zwarcia”.
Musk dysponował większością udziałów, więc wyszedł z konfliktu obronną
ręką. Fricker odszedł, a wraz z nim większość pracowników. Mimo zamieszania
Muskowi udało się nakłonić Michaela Moritza, wpływowego prezesa Sequoia
Capital, do zainwestowania w X.com poważniejszej kwoty. Moritz następnie
wynegocjował układ z Barclays Bank i pewnym lokalnym bankiem ze stanu
Kolorado, który umożliwił X.com prowadzenie funduszu powierniczego
i działalności bankowej oraz ubezpieczenie w Federalnej Korporacji
Ubezpieczeń Depozytów. Musk, mając dwadzieścia osiem lat, został start-
upowym celebrytą. W artykule pod tytułem „Elon Musk ma szansę stać się
kolejną sławą Doliny Krzemowej” magazyn „Salon” określił go mianem
„złotego chłopaka”.
Jedna z taktyk zarządzania Muska – którą stosuje do dziś – polegała na
wyznaczaniu absurdalnego terminu ukończenia pracy i popędzaniu
współpracowników, by się w nim zmieścili. Tak właśnie postąpił jesienią
1999 roku, oświadczając, że X.com rozpocznie działalność w weekend Święta
Dziękczynienia, co jeden z programistów określił mianem „chujowej zagrywki”.
W tygodniach poprzedzających premierę, aż po samo Święto Dziękczynienia,
Musk krążył dzień w dzień po biurze, szalejąc z nerwów i wpędzając w nie
pozostałych. Większość nocy przespał pod swoim biurkiem. Jeden
z programistów, który wyszedł do domu o drugiej w nocy w Święto
Dziękczynienia, odebrał o godzinie jedenastej rano połączenie od Muska
z poleceniem, żeby wrócił do firmy, bo inny programista pracował całą noc
i „nie leci już na pełnym gazie”. Podejście to rodziło konflikty i urazy, ale
i sukces. W świąteczny weekend, kiedy produkt został uruchomiony, wszyscy
pracownicy wybrali się pod pobliski bankomat, do którego Musk wsunął kartę
debetową z logiem X.com. Maszyna zaszeleściła i wydała gotówkę, a zespół
zaczął wiwatować.
Moritz był przekonany, że Musk potrzebuje nadzoru osoby dorosłej, więc
namówił go, żeby w następnym miesiącu zrezygnował ze stołka dyrektora
generalnego i pozwolił się zastąpić Billowi Harrisowi, byłemu CEO korporacji
Intuit. Doszło do sytuacji podobnej do tej, która zdarzyła się w Zip2. Musk
pozostał w firmie jako dyrektor działu produktów i przewodniczący rady
nadzorczej i kontynuował pracę z szaleńczą intensywnością. Po jednym ze
spotkań z inwestorami zszedł do stołówki, w której zainstalował kilka maszyn
do gier wideo. „Kilku z nas grało z Elonem w Street Fightera”, opowiada
Roelof Botha, dyrektor finansowy. „Pocił się, a energia i zaangażowanie aż od
niego biły”.
Musk opracował techniki marketingu wirusowego, między innymi nagrody
pieniężne dla użytkowników, którzy zachęcą znajomych do założenia konta
w serwisie. Kierowała nim wizja przeistoczenia X.com w hybrydę usługi
bankowej i sieci społecznościowej. Podobnie jak Steve’em Jobsem,
powodowała nim przemożna pasja do jak największego upraszczania ekranów,
z którymi stykali się użytkownicy. „Zoptymalizowałem interfejs użytkownika tak,
żeby można było otworzyć konto jak najmniejszą liczbą kliknięć”, wyjaśnia.
W pierwotnej wersji programu wymagało to wypełniania długich formularzy
i podania między innymi numeru ubezpieczenia społecznego oraz adresu
domowego. „A to nam po co?”, pytał uporczywie Musk. „Usunąć!” Do
ważniejszych innowacji serwisu (w zakresie szczegółów technicznych) trzeba
zaliczyć odejście o nazwy użytkownika: rolę tę przejął adres mailowy klienta.
Jednym z motorów rozwoju X.com była usługa, którą Musk i inni pierwotnie
zbagatelizowali: możliwość wysyłania pieniędzy drogą mailową. Stało się to
szalenie popularne, przede wszystkim w serwisie aukcyjnym eBay, którego
użytkownicy poszukiwali łatwego sposobu płacenia obcym osobom za
nabywane przedmioty.

Max Levchin i Peter Thiel

Kiedy Musk przeglądał nazwiska klientów rejestrujących konta w serwisie,


jedno z nich przyciągnęło jego uwagę. Peter Thiel, założyciel firmy o nazwie
Confinity, która kiedyś miała siedzibę w tym samym budynku co X.com, a teraz
ulokowała się nieco dalej na tej samej ulicy. Thiel i jego główny wspólnik Max
Levchin mieli równie energiczne osobowości co Musk, ale cechowała ich
większa dyscyplina. Podobnie jak X.com, ich firma zapewniała obsługę
płatności między osobami fizycznymi. Nazywała się PayPal.
Na początku 2000 roku, kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze sygnały, że
z internetowej bańki prawdopodobnie zaczyna uchodzić powietrze, X.com
i PayPal ścigały się w walce o nowych klientów. „To był okres szalonej
konkurencji. Oferowaliśmy absurdalnie wysokie premie gotówkowe za
założenie konta i polecenie usługi znajomym”, opowiada Thiel. Musk skwitował
to potem słowami: „Ścigaliśmy się, żeby zobaczyć, komu później skończą się
pieniądze”.
Wciągnął się w tę walkę z zapalczywością godną gracza komputerowego.
Thiel przeciwnie, wolał chłodno kalkulować i minimalizować ryzyko. Dla obu
szybko stało się jasne, że efekt sieciowy pozwoli przetrwać tylko jednej firmie:
ta, która urośnie pierwsza, będzie zdobywała klientów o wiele szybciej.
Logicznym rozwiązaniem w tej sytuacji było nie dopuścić do rynkowego
pojedynku w stylu Mortal Kombat, tylko przeprowadzić fuzję.
Musk i jego nowy dyrektor generalny Bill Harris umówili się na spotkanie
z Thielem i Levchinem w tylnej salce greckiej restauracji Evvia w Palo Alto.
Wymienili się informacjami na temat liczby użytkowników, przy czym Musk jak
zwykle to i owo wyolbrzymił. Thiel spytał go o to, jak widzi warunki
potencjalnej fuzji. „90 procent udziałów połączonej firmy należałoby do nas,
a do was 10 procent”, oznajmił Musk. Levchin nie wiedział, co sądzić
o zachowaniu Elona. Żartował sobie? Ich bazy użytkowników były podobnej
wielkości. „Miał poważny wyraz twarzy, który mówił: »Wcale nie żartuję«, ale
odnosiło się wrażenie, że sobie pogrywa”, opowiada Levchin. Musk później
przyznał: „Prowadziliśmy grę”.
Wychodząc z restauracji, Levchin powiedział do Thiela: „To ewidentnie nie
wypali, więc dajmy sobie spokój”. Thiel jednak lepiej odczytywał ludzi
i sytuacje. „To była tylko pierwsza runda”, powiedział. „Do takich kolesi jak
Elon trzeba po prostu trochę cierpliwości”.
Zaloty ciągnęły się przez cały styczeń 2000 roku, co sprawiło, że Musk
musiał odsunąć wyjazd z Justine w podróż poślubną. Michael Moritz, główny
inwestor X.com, zaaranżował spotkanie obu stron w swoim biurze przy Sand
Hill Road. Musk zaproponował Thielowi przejażdżkę mclarenem.
„No dobrze, to co ten samochód potrafi?”, spytał Thiel.
„Patrz!”, powiedział Musk, po czym zjechał na lewy pas i wcisnął gaz do
dechy.
Tylne koła oderwały się od jezdni, samochód wpadł w poślizg, uderzył
w nasyp i wyfrunął w powietrze niczym latający spodek. Uszkodziły się
fragmenty karoserii. Thiel, praktykujący libertarianin, nie miał zapiętych pasów.
Mimo to wyszedł z kraksy bez szwanku i zorganizował sobie podwózkę do biura
Sequoia Capital. Musk z kolei, również bez uszczerbku na zdrowiu, został na
miejscu wypadku pół godziny dłużej, czekając na pomoc drogową, a potem
dołączył do spotkania, nie przyznając się Harrisowi, co zaszło. Później sytuacja
zaczęła go bawić i stwierdził: „Przynajmniej pokazałem Peterowi, że nie boję
się ryzyka”. Thiel powiedział na to: „Taaak… zdałem sobie sprawę, że on jest
lekko szalony”.

Musk pozostawał nieprzekonany do fuzji. Mimo że obie firmy dysponowały


mniej więcej 200 tysiącami zarejestrowanych klientów dokonujących
elektronicznych płatności na eBayu, był przeświadczony, że jego
przedsiębiorstwo ma większą wartość, bo oferuje szerszy wachlarz usług
bankowych. Stawiał się w ten sposób w opozycji do Billa Harrisa, który
pewnego razu zagroził, że odejdzie, jeśli Musk spróbuje sabotować negocjacje.
„To by była katastrofa”, przyznaje Musk. „Staraliśmy się przecież pozyskać
więcej finansowania akurat wtedy, kiedy rynek internetowy słabł”.
Przełom nastąpił, kiedy Musk, Thiel i Levchin zbliżyli się do siebie. Stało
się to podczas kolejnego wspólnego lunchu, tym razem w Il Fornaio, wystawnej
włoskiej restauracji w Palo Alto. Długo czekali na kelnera, więc Harris
postanowił wparować do kuchni i wywalczyć jakieś dania. Musk, Thiel
i Levchin popatrzyli po sobie i wymienili się wymownymi spojrzeniami.
Levchin wspomina: „Z jednej strony mieliśmy skrajnie ekstrawertycznego
bankowca-finansistę zachowującego się tak, jakby na jego piersi widniała litera
S, a z drugiej naszą trójkę komputerowych nerdów. Połączyło nas to, żaden za
żadne skarby nie zrobiłby tego co Bill”.
Przystali więc na układ, w ramach którego X.com miało otrzymać 55 procent
udziałów połączonej firmy. Musk niedługo później prawie zrujnował sprawę,
oznajmiając Levchinowi, że ten i tak dostaje więcej, niż mu się należy. Levchin
się wściekł i zagroził, że się wycofa. Harris pojechał do jego domu i pomagał
mu składać pranie, aż Levchin się uspokoił. Warunki fuzji poddano ponownym
negocjacjom, rozdzielając udziały praktycznie po równo, ale z założeniem, że
korporacją, która pozostanie na rynku, będzie X.com. W marcu 2000 roku
umowa doszła do skutku, a Musk, jako posiadacz największego pakietu
udziałów, został przewodniczącym rady dyrektorów. Kilka tygodni później
połączył siły z Levchinem, żeby wymusić usunięcie Billa Harrisa i odzyskać
stanowisko dyrektora naczelnego. Nadzór ze strony dorosłych przestał być mile
widziany.

PayPal

Systemy płatności elektronicznych obu firm zostały zespolone pod marką


PayPal. Powstały w ten sposób serwis stał się naczelnym produktem nowej
korporacji, a liczba jego użytkowników nadal rosła w szybkim tempie.
W naturze Muska nie leżało jednak tworzenie niszowych produktów. Chciał
przebudowywać całe branże. Dlatego ponownie skupił wysiłki na swoim
pierwotnym celu zbudowania sieci społecznościowej, która pozwoli
zrewolucjonizować całą bankowość. „Musimy zdecydować, czy obierzemy
sobie duży cel, czy poprzestaniemy na mniejszym”, poinformował swoich
żołnierzy. Niektórzy uważali sposób, w jaki przedstawiał sprawę, za błędny.
„Na eBayu był potężny popyt na naszą usługę”, opowiada Reid Hoffman, jeden
z pierwszych pracowników PayPala, który później został współzałożycielem
serwisu LinkedIn. „Max i Peter uważali, że powinniśmy skoncentrować się
wyłącznie na tym i stać się firmą obsługującą płatności”.
Musk upierał się także, że firma powinna nosić nazwę X.com – PayPal
według niego powinien pozostać jedną z podległych jej marek. Próbował nawet
przebrandować system płatności na X-PayPal. Spotkał się z silnym odporem,
przede wszystkim ze strony Levchina. Marka PayPal zdążyła zaskarbić sobie
zaufanie – zgodnie ze swoją angielską nazwą, była jak kumpel (pal), który
pomagał ludziom płacić (pay). Jednocześnie badania z wykorzystaniem grup
fokusowych dowodziły, że nazwa X.com przywodziła na myśl pokątne miejsce,
któremu strach zaufać i o którym nie rozmawia się w towarzystwie. Musk jednak
był nieugięty i pozostaje przy swojej opinii do dziś. „Jeśli chcesz prowadzić
niszowy serwis płatniczy, PayPal wygrywa”, wyjaśnił. „Ale jeśli chcesz przejąć
kontrolę nad globalnym systemem finansowym, lepszą nazwą będzie X”.
Musk i Michael Moritz pojechali do Nowego Jorku, żeby zobaczyć, czy nie
udałoby im się zwerbować Rudy’ego Giulianiego, który właśnie opuszczał fotel
burmistrza. Postrzegali go jako osobę, która mogłaby otworzyć im drzwi
w polityce i wskazać drogę przez zawiłości związane z prowadzeniem banku.
Niestety, jak tylko przekroczyli próg jego gabinetu, przekonali się, że ten plan
nie wypali. „Poczułem się, jakbym wkroczył na plan filmu o mafii”, opowiada
Moritz. „Otaczała go koteria zbirów. Nie miał najmniejszego pojęcia o Dolinie
Krzemowej, ale cała jego szajka, z nim na czele, czaiła się na nasze pieniądze”.
Zażądali dziesięcioprocentowego udziału w firmie i na tym zebranie się
skończyło. „Ten facet jest z jakiejś innej planety”, powiedział Musk Moritzowi.
Musk zrestrukturyzował firmę w taki sposób, że nie miała osobnego działu
inżynieryjnego; pracownicy techniczni współpracowali z menedżerami
produktów. Tę samą filozofię miał później wdrożyć w Tesli, SpaceX, a potem
w Twitterze. W jego mniemaniu odseparowanie projektowania produktu od
fizycznej pracy nad nim było przepisem na dysfunkcję. Uważał, że projektant
musi poczuć ból, kiedy tylko owoc jego pracy okaże się trudny do przekucia
w rzeczywistość. Uboczną cechą tego systemu, która dobrze sprawdziła się
w pracy nad rakietami, za to gorzej w Twitterze, było to, że preferowanymi
przywódcami zespołów byli inżynierowie, a nie menedżerowie produktu.

Przepychanki z Levchinem

Peter Thiel stopniowo przestał aktywnie udzielać się w firmie, pozostawiając


współzałożyciela Confinity – stoickiego, wybitnie inteligentnego, pochodzącego
z Ukrainy geniusza programowania Maxa Levchina – w roli wicedyrektora do
spraw technologii i przeciwwagi dla Muska. Między tą dwójką szybko
rozgorzał spór w kwestii, która na pierwszy rzut oka była natury
technologicznej, ale w pewnym sensie trąciła teologią. Chodziło o to, czy w roli
głównego systemu operacyjnego wykorzystać Microsoft Windows czy Unixa.
Musk stawiał Billa Gatesa na piedestale, uwielbiał Windows NT i widział
w Microsofcie partnera bardziej godnego zaufania. Zespół Levchina, z nim
samym na czele, uważał tę opinię za żenującą. Ich zdaniem Windows NT był
podatny na ataki, pełen błędów i obciachowy. Woleli środowisko różnych
wersji systemów unixopodobnych, takich jak Solaris i open-source’owy Linux.
Pewnego dnia Levchin pracował samotnie do późnych godzin nocnych
zamknięty w salce konferencyjnej. Nagle do środka wparował Musk z zamiarem
kontynuowania dyskusji. „W końcu zrozumiesz, że mam rację”, oznajmił.
„Wiem, jak ten film się kończy”.
„Nie, nie masz racji”, odparł Levchin charakterystycznym dla siebie
monotonnym głosem. „To po prostu nie będzie działało na Microsofcie”.
„Dobra, wiesz co, siłujmy się na rękę. Kto wygra, ten ma rację”, rzucił
Musk.
Levchin uważał, zgodnie z prawdą, że to najgłupszy sposób rozwiązania
konfliktu na tle programistycznym, jaki można sobie wyobrazić. Poza tym Musk
był od niego prawie dwa razy masywniejszy. Praca po nocy sprawiła jednak, że
nie myślał trzeźwo i zgodził się siłować. Włożył w próbę całą siłę i prawie od
razu przegrał. „Tylko żebyśmy mieli jasność”, powiedział Muskowi. „Nie
zamierzam traktować twojej masy ciała jako argumentu w jakiejkolwiek kwestii
technicznej”.
Musk roześmiał się i powiedział: „Taa, wiadomo”. Ale postawił na swoim.
Przez następny rok jego zespół programistów przepisywał uniksowy kod
stworzony przez Levchina na potrzeby Confinity. „Zmarnowaliśmy rok,
uprawiając te techniczne tańce, zamiast budować nowe funkcjonalności”,
opowiada Levchin. Na domiar złego, przepisywanie kodu pochłonęło siłę
roboczą, bez której firma nie mogła skoncentrować wysiłków na walce
z rosnącą liczbą oszustw nękających serwis. „Uratowało nas wyłącznie to, że
w tamtym okresie nikt nie finansował innej podobnej firmy”, stwierdza Levchin.
Levchin miał trudność z wyrobieniem sobie opinii o Musku. Czy mówił serio,
kiedy proponował siłowanie się na rękę? Czy jego napady maniakalnego
pracoholizmu przetykane wygłupami i sesjami gier wideo były przejawem
kalkulacji czy szaleństwa? „We wszystkim, co robi, jest pierwiastek ironii”,
twierdzi Levchin. „Jego poziom ironii nigdy nie jest ustawiony na mniej niż
cztery, ale czasami ustawia go na jedenaście”. Jedną z mocy Muska była
umiejętność wciągania innych ludzi do jego ironicznego kręgu, żeby mogli
pośmiać się z rzeczy niezrozumiałych dla innych. „On czasami włącza swój
ironiczny miotacz płomieni i daje ludziom poczucie przynależności do
ekskluzywnego Klubu Elona”.
Levchina, jako osoby o bardzo poważnym charakterze, płomienie ironii się
nie imały. Dlatego był odporny na metody Muska i wyczulony na jego próby
wyolbrzymiania sytuacji. Podczas negocjacji poprzedzających fuzję, kiedy Musk
upierał się, że X.com dysponuje prawie dwukrotnością użytkowników Confinity,
Levchin zdobywał prawdziwe dane, podpytując programistów Elona. „Elon
nawet nie tyle wyolbrzymiał, co po prostu zmyślał”, opowiada Levchin. Czyli
jaki ojciec, taki syn.
Mimo to Levchinowi zaczęły imponować przejawy drugiej strony charakteru
Muska, na przykład kiedy zdumiewał go wiedzą. Pewnego razu Levchin i jego
zespół programistów zmagali się z trudnym problemem związanym z używaną
przez nich bazą danych Oracle. Musk wsunął głowę przez uchylone drzwi
i mimo że był ekspertem od Windows, a nie od Oracle, natychmiast zorientował
się w temacie rozmowy, podał precyzyjną techniczną odpowiedź i wyszedł, nie
czekając na potwierdzenie. Levchin wraz ze swoimi ludźmi zajrzeli do
instrukcji użytkownika Oracle i poszukali informacji, którą przekazał im Musk.
„Wszyscy po kolei stwierdziliśmy: »Cholera, miał rację«”, wspomina Levchin.
„Elon gada najdziwniejsze rzeczy, ale potrafi od czasu do czasu zaskoczyć,
wiedząc o wiele więcej od ciebie o czymś, w czym się specjalizujesz. Sądzę, że
te przebłyski są bardzo ważnym elementem jego techniki motywowania ludzi.
Nikt się ich nie spodziewa, bo wszyscy mylnie biorą go za ściemniacza albo
głupka”.
R O ZD ZI A Ł 1 3

Zamach stanu
PayPal, wrzesień 2000
Paypalowa mafia (na górze, od lewej do prawej): Luke Nosek, Ken Howery, David Sacks, Peter Thiel,
Keith Rope, Reid Hoffman, Max Levchin, Roelof Botha; Max Levchin (po lewej na dole); Michael Moritz
(po prawej na dole)

Walka uliczna
Pod koniec lata 2000 roku Levchin zaczął tracić cierpliwość do Muska. Pisał do
niego długie notatki wyjaśniające, dlaczego oszustwa dokonywane na ich
platformie mogą doprowadzić do bankructwa firmy (jedną z nich niestosownie
zatytułował „Kto kocha, ten oszukuje”), ale wszystkie odpowiedzi, które
otrzymywał, były oschłe i lekceważące. Kiedy opracował pierwsze komercyjne
wykorzystanie technologii CAPTCHA w celu zapobiegania oszustwom
dokonywanym przez zautomatyzowane skrypty, Musk nie przejawił większego
zainteresowania. „Wpłynęło to na mnie wybitnie przygnębiająco”, opowiada
Levchin. Zadzwonił wtedy do swojej dziewczyny i oznajmił: „Myślę, że mam
dość”.
Siedząc w holu hotelu w Palo Alto goszczącego konferencję, w której brał
udział, Levchin zwierzył się kilku współpracownikom ze swojego planu
opuszczenia firmy. Ci jednak zaczęli go namawiać, żeby przeprowadził
kontratak. Nie był jedynym, którego frustrowała aktualna sytuacja. Jego bliscy
znajomi, Peter Thiel i Luke Nosek, w tajemnicy zamówili badanie, które
wykazało, że marka PayPal ma o wiele większą wartość niż X.com. Musk
wpadł w furię i zażądał, żeby usunąć logotypy PayPala z większej części
firmowej witryny internetowej. Na początku września cała trójka wraz z Reidem
Hoffmanem i Davidem Sacksem podjęła decyzję, że czas najwyższy
zdetronizować Elona.
Osiem miesięcy wcześniej Musk ożenił się z Justine, ale dotychczas nie
znalazł czasu, żeby udać się w podróż poślubną, i właśnie we wrześniu, kiedy
współpracownicy zaczęli spiskować przeciwko niemu, postanowił, że wreszcie
wyjedzie. Kupił bilety na olimpiadę i poleciał do Australii z przystankami
w Londynie i Singapurze w celu spotkania się z potencjalnymi inwestorami.
Kiedy tylko opuścił Kalifornię, Levchin zadzwonił do Thiela i spytał, czy
jest chętny wrócić do firmy w roli dyrektora generalnego, przynajmniej
tymczasowo. Kiedy ten się zgodził, rebelianci postanowili zewrzeć szyki
i skonfrontować radę dyrektorów z realiami. Na poparcie swoich argumentów
zaczęli zbierać podpisy innych pracowników pod petycją w sprawie usunięcia
Muska.
Dzierżąc ten oręż, Thiel i Levchin stanęli na czele karawany swoich
zwolenników i powędrowali Sand Hill Road do siedziby Sequoia Capital, żeby
przedstawić sprawę Michaelowi Moritzowi. Moritz przewertował segregator
zawierający petycję oraz informacje dowodzące szkodliwości poczynań Muska,
po czym zadał kilka konkretnych pytań na temat problemów z oprogramowaniem
i oszustwami. Przyznał rację, że zmiana jest konieczna, ale zgodził się poprzeć
kandydaturę Thiela na dyrektora generalnego wyłącznie wówczas, jeśli będzie
to rozwiązanie tymczasowe. Firma musiała uruchomić proces rekrutacji
doświadczonego szefa. Spiskowcy zgodzili się na taki układ i udali się
świętować do miejscowej spelunki Antonio’s Nut House.
Musk zaczął węszyć sprawę podczas niektórych rozmów telefonicznych,
które prowadził z Australii. Jak zwykle wydawał polecenia, ale podlegający mu
menedżerowie, zwykle zastraszeni, zaczęli opierać się jego pomysłom.
Zrozumiał, dlaczego tak się dzieje, czwartego dnia podróży, kiedy jeden
z pracowników napisał do rady dyrektorów mail wychwalający styl zarządzania
Muska i potępiający spiskowców i wpisał adres Elona do pola „Do
wiadomości”. Musk był niemile zaskoczony. „Nie potrafię znaleźć słów, które
wyrażą, jak bardzo jest mi przykro z powodu tej sytuacji”, odpowiedział.
„Włożyłem w tę firmę maksimum wysiłku, prawie wszystkie pieniądze ze
sprzedaży Zip2 i zaryzykowałem powodzenie swojego małżeństwa, a w zamian
jestem oskarżany o jakieś szkodliwe działania, do których nawet nie miałem
okazji się ustosunkować”.
Musk zadzwonił do Moritza, żeby przekonać go do zmiany decyzji. „Nazwał
postępowanie spiskowców »haniebnym«”, opowiada Moritz, którego cechuje
duża wrażliwość językowa. „Pamiętam, bo większość ludzi nie posługuje się
tym słowem. Określił to mianem haniebnego przestępstwa”. Kiedy Moritz
postawił na swoim, Musk szybko kupił bilety lotnicze – udało mu się zdobyć dla
siebie i Justine wyłącznie dwa miejsca w klasie ekonomicznej – i wyruszył do
domu. Po powrocie do biura X.com urządził naradę z niektórymi spośród
swoich lojalnych współpracowników, żeby znaleźć sposób powstrzymania
zamachu. Po burzy mózgów, która trwała do późnych godzin nocnych, Musk
znalazł ukojenie przy konsolach do gier, gdzie spędził dłuższy czas, grając
samotnie w Street Fightera.
Thiel ostrzegł członków kadry menedżerskiej, żeby nie odbierali telefonów
od Muska. Obawiał się, że ktoś ulegnie jego darowi przekonywania albo da się
zastraszyć. Mimo to Reid Hoffman, pełniący funkcję dyrektora operacyjnego,
uważał, że jest Muskowi winien rozmowę. Ten jowialny przedsiębiorca
o posturze niedźwiedzia dobrze znał jego fortele. „On ma moc zakrzywiania
rzeczywistości, która wciąga ludzi w jego wizje”, tłumaczy. Niezależnie od
wszystkiego umówił się z Muskiem na lunch.
Spotkanie trwało trzy godziny, podczas których Musk usiłował go
przekonywać i nęcić. „Włożyłem w tę firmę wszystkie moje pieniądze”,
tłumaczył. „Mam prawo nią kierować”. Musk przedstawił również argumenty
przeciwko strategii koncentrowania wysiłków na płatnościach elektronicznych.
„To powinien być tylko pierwszy akt na drodze do stworzenia prawdziwego
banku cyfrowego”. Ponieważ przeczytał książkę Claytona Christensena The
Innovator’s Dilemma (Dylemat innowatora), próbował przekonać Hoffmana, że
wspólnie mogliby zrewolucjonizować skostniałą branżę bankową. Hoffman był
innego zdania. „Powiedziałem mu, że jego koncepcja superbanku jest toksyczna,
bo musimy skupić się na naszej usłudze płatności na eBayu”, opowiada. Wtedy
Musk zmienił podejście. Zaczął namawiać Hoffmana, żeby został dyrektorem
naczelnym. Hoffman chciał zakończyć rozmowę, więc zgodził się rozważyć
propozycję, ale szybko zdecydował, że nie jest zainteresowany. Był lojalnym
stronnikiem Thiela.
Kiedy rada zagłosowała za usunięciem Muska ze stanowiska dyrektora
naczelnego, ten zareagował ze spokojem i wdziękiem, co zaskoczyło
obserwatorów jego gorączkowych prób zachowania stołka. „Podjąłem decyzję,
że nadszedł czas sprowadzić doświadczonego dyrektora generalnego, który
wprowadzi X.com na wyższy poziom”, napisał w mailu do pracowników.
„Kiedy poszukiwania odpowiedniej osoby dobiegną końca, planuję zrobić sobie
trzy- lub czteromiesięczną przerwę od pracy, przemyśleć nowe koncepcje,
a następnie założyć nową firmę”.
Jak na osobę skłonną do bezlitosnej walki, Musk miał zaskakująco
pragmatyczne podejście do przegranych. Kiedy Jeremy Stoppelman, akolita
Muska i późniejszy założyciel serwisu Yelp, spytał, czy powinien wraz z innymi
złożyć wymówienie w ramach protestu, Musk odpowiedział, że nie. „Ta firma
była moim dzieckiem i podobnie jak matka w Księdze Salomona byłem gotów
z niej zrezygnować, żeby tylko mogła przetrwać”, tłumaczy Musk.
„Postanowiłem dać z siebie wszystko, by odbudować dobre relacje z Peterem
i Maxem”.
Jedynym źródłem napięć w firmie pozostało pragnienie Muska, by – jak
określił to w mailu – „poudzielać się w mediach”. Zaraził się bakcylem
celebryctwa i chciał być twarzą PayPala. Podczas nerwowego spotkania
w biurze Moritza poinformował Thiela, że firma naprawdę nie ma nikogo, kto
mógłby reprezentować ją lepiej. Kiedy Thiel odrzucił tę możliwość, Musk
wybuchł. „Nie będziesz podważał mojego honoru”, krzyczał. „Honor jest dla
mnie wart więcej niż cała ta firma”.
Skonsternowany Thiel zupełnie nie rozumiał, dlaczegóż honor miałby mieć
w tej sprawie jakiekolwiek znaczenie. „Strasznie dramatyzował”, wspomina.
„W Dolinie Krzemowej ludzie raczej nie wypowiadają się z takim pełnym
patosu, można rzec, że homeryckim, uniesieniem”. Musk pozostał największym
udziałowcem i członkiem rady dyrektorów, ale Thiel zabronił mu wypowiadać
się w imieniu PayPala.

Amator ryzyka
Po raz drugi w ciągu trzech lat Musk został usunięty z firmy. Był wizjonerem,
który nie potrafił współpracować z innymi.
Cechą, która szczególnie uderzyła jego kolegów z PayPala, poza
nieustępliwym i trudnym do wytrzymania stylem pracy, była jego chęć czy wręcz
pragnienie podejmowania ryzyka. „Przedsiębiorcy w rzeczywistości stronią od
ryzyka”, tłumaczy Roelof Botha, były pracownik PayPala, podobnie jak Musk
pochodzący z RPA. „Zajmują się jego redukcją. Ryzyko nie jest ich motorem
napędowym, nie robią umyślnie niczego, co by je nasiliło, zamiast tego starają
się określić, które zmienne dają się kontrolować, i poprzez nie minimalizować
zagrożenie”. Ale nie Musk. „Muska pociągało nasilanie ryzyka i palenie za sobą
mostów, żebyśmy nie mogli zrejterować”. Z punktu widzenia Bothy kraksa
Muska za kierownicą mclarena była swego rodzaju metaforą. Wciśnij pedał
gazu do dechy i przekonaj się, jak szybko możesz pojechać.
Nastawienie to sprawiało, że Musk fundamentalnie różnił się od Petera
Thiela, który przykładał ogromną wagę do minimalizowania ryzyka. Thiel i Reid
Hoffman planowali kiedyś napisać książkę o tym, co przeżyli w PayPalu.
Rozdział na temat Muska miał nosić tytuł: „Człowiek, który nie rozumiał
znaczenia słowa »ryzyko«”. Uzależnienie od ryzyka bywa przydatne dla kogoś,
kto musi zmotywować ludzi do rzeczy pozornie niemożliwych. „On jest
niesamowicie skuteczny w zachęcaniu pracowników, żeby przemaszerowali
przez pustynię”, opowiada Hoffman. „Przepełnia go pewność siebie, która
sprawia, że zawsze gra o wszystko”.
Spostrzeżenie Hoffmana było czymś więcej niż metaforą. Wiele lat później
Levchin i Musk udali się z wizytą do kawalerki wspólnego znajomego.
W mieszkaniu kilka osób grało o wysokie stawki w pokera Texas Hold’em.
Musk, mimo że nie grywał w karty, dosiadł się do stołu. „Było tam całe stadko
łebskich kolesi i krętaczy, którzy potrafili dobrze zapamiętywać karty i obliczać
prawdopodobieństwo wygranej”, opowiada Levchin. „Elon po prostu szedł na
całego w każdym rozdaniu i przegrywał. Potem kupował więcej żetonów i grał
w zaparte. Wreszcie, po wielu przegranych rozdaniach, postawił wszystko
i wygrał. Wtedy powiedział: »Dobra, okej, mam dość«”. Ta strategia
postępowania, czyli pozostawianie żetonów na stole i ryzykowanie ich
w kolejnych grach, stała się motywem przewodnim jego życia.
I okazała się skuteczna. „Spójrz na dwie firmy, które później zbudował,
SpaceX i Teslę”, mówi Thiel. „Powszechna opinia w Dolinie Krzemowej jest
taka, że obie były niesamowicie, szalenie ryzykowne. Ale kiedy dwa
zwariowane pomysły na firmę, które zdaniem wszystkich w żadnym razie nie
mogły się powieść, ostatecznie wypalają, to pozostaje uznać, że Elon
najwyraźniej wie o ryzyku coś, o czym nikt inny nie ma pojęcia”.

***

Na początku 2002 roku PayPal zadebiutował na giełdzie, a kilka miesięcy


później, w lipcu, został nabyty przez eBaya za 1,5 miliarda dolarów. Muskowi
przypadło 250 milionów. Kiedy transakcja doszła do skutku, zadzwonił do
swojej nemezis, Maxa Levchina, i zaproponował, żeby spotkali się na
firmowym parkingu. Levchin, drobnej postury i okazjonalnie trapiony przez
niejasne przeświadczenie, że Musk pewnego dnia go pobije, odparł pół żartem,
pół serio: „A co, chcesz wyskoczyć na solo za szkołą?”. Musk tymczasem chciał
szczerze porozmawiać. Usiadł na krawężniku ze smutną miną i spytał:
„Dlaczego zwróciłeś się przeciwko mnie?”.
„Naprawdę uważałem, że to właściwy ruch”, odparł Levchin. „Byłeś
stuprocentowo w błędzie, firma znajdowała się o krok od śmierci i nie
widziałem innej opcji”. Musk pokiwał głową. Kilka miesięcy później spotkali
się na obiedzie w Palo Alto. „Życie jest za krótkie”, oznajmił Musk.
„Zapomnijmy o tym, co było”. Tak samo zachował się wobec Petera Thiela,
Davida Sacksa i kilku innych przywódców spisku.
„Na początku solidnie się wściekłem”, opowiedział mi Musk latem
2022 roku. „Przez głowę przechodziły mi myśli o zabójstwie. Ale w końcu
zdałem sobie sprawę, że skorzystałem na tym zamachu. Inaczej nadal tyrałbym
w PayPalu”. Potem zrobił dłuższą pauzę i zaśmiał się pod nosem. „Oczywiście,
gdybym został, PayPal byłby teraz wart biliony”.
Historia ta miała jedno dodatkowe zakończenie. Przeprowadzaliśmy tę
rozmowę w okresie, w którym Musk był w trakcie nabywania Twittera. Kiedy
przechodziliśmy przed frontem wysokiej hali, w której pracownicy SpaceX
przygotowywali do testu rakietę Starship, wrócił do tematu dalekosiężnej wizji,
którą miał dla X.com. „Czymś takim mógłby stać się Twitter”, powiedział.
„Gdyby połączyć sieć społecznościową z platformą płatności, można by
stworzyć to, czym chciałem, żeby było X.com”.

Malaria

Dzięki temu, że odebrano mu stanowisko dyrektora generalnego PayPala, Musk


miał okazję wyjechać na prawdziwe wakacje. Po raz pierwszy spędził cały
tydzień poza pracą. I jak miało się okazać, również po raz ostatni. Nie jest
stworzony do urlopów.
Wraz z Justine i Kimbalem wybrali się do kuzyna Elona, Russa Rive’a, który
ożenił się z Brazylijką i przeprowadził do Rio. Następnie polecieli do RPA,
żeby wziąć udział w ślubie członka rodziny. Była to pierwsza wizyta Muska
w rodzinnym kraju, odkąd – jako siedemnastolatek – opuścił go jedenaście lat
wcześniej.
Ojciec i babcia Elona, nazywana Naną, byli niemili dla Justine. Tak się
złożyło, że w Rio Justine zrobiła sobie na nodze tatuaż z henny w kształcie
gekona, który nie zdążył wyblaknąć. Nana poinformowała wnuka, że jego żona
jest jak Jezebel – miała na myśli postać z Biblii, utożsamianą z seksualną
rozpustą i władczym charakterem. „Po raz pierwszy zdarzyło mi się słyszeć,
żeby kobieta wyzywała od Jezebel inną kobietę”, opowiada Justine. „Sądzę, że
tatuaż z gekonem nie działał na moją korzyść”. Najszybciej, jak się dało,
ewakuowali się z Pretorii na safari w jednym z najlepszych rezerwatów
przyrody.
W styczniu 2001 roku po powrocie do Palo Alto Musk zaczął narzekać na
zawroty głowy. Dzwoniło mu w uszach i miał regularne napady dreszczy. Udał
się więc na izbę przyjęć szpitala Stanford, gdzie zaczął wymiotować. Nakłucie
lędźwiowe wykazało silnie podniesiony poziom białych krwinek, na podstawie
którego lekarze zdiagnozowali wirusowe zapalenie opon mózgowych. Ponieważ
jest to choroba, która rzadko ma poważny przebieg, został nawodniony
i odesłany do domu.
W ciągu kolejnych kilku dni stan pogorszył się tak bardzo, że Musk z trudem
utrzymywał się na nogach. Zamówił więc taksówkę i pojechał do lekarki. Ta
próbowała zmierzyć mu puls, ale był ledwo wyczuwalny, w związku z czym
wezwała karetkę, która zawiozła Elona do szpitala Sequoia w Redwood City.
Tam specjalista od chorób zakaźnych czystym zbiegiem okoliczności mijał jego
łóżko i zwrócił uwagę, że Musk wcale nie choruje na zapalenie opon
mózgowych, lecz na malarię. Okazało się, że to malaria złośliwa – najbardziej
zjadliwa postać choroby. Została wykryta w ostatniej chwili. Od momentu
zaostrzenia objawów, takiego, jakie wystąpiło u Muska, pacjenci zwykle mają
około dnia, zanim pasożyt wywołujący chorobę stanie się odporny na leczenie.
Musk trafił na oddział intensywnej opieki, gdzie lekarze wbili mu w klatkę
piersiową igłę do infuzji dożylnej, po czym podano mu solidną dawkę
doksycykliny.
Dyrektor działu HR X.com odwiedził Muska w szpitalu, żeby uporządkować
kwestię jego ubezpieczenia zdrowotnego. W mailu, który napisał do Thiela
i Levchina po wizycie, podkreślił: „Dosłownie kilka godzin dzieliło go od
śmierci. Jego lekarz prowadził wcześniej tylko dwa inne przypadki malarii
złośliwej. Obaj pacjenci zmarli”. Thiel wspomina, że odbył z dyrektorem HR
makabryczną konwersację, do której przyczynkiem było odkrycie, że Musk
wykupił wartą 100 milionów dolarów polisę na życie „dla kluczowej osoby
w przedsiębiorstwie”, a jej beneficjentem była firma. „Gdyby zmarł – opowiada
Thiel – rozwiązałoby to wszystkie nasze problemy finansowe”. Wykupienie
polisy ubezpieczeniowej na tak ogromną kwotę było bardzo w stylu Muska.
„Cieszymy się, że przeżył, a sytuacja firmy poprawiała się krok po kroku, więc
100 milionów z polisy okazało się niepotrzebne”.
Musk spędził dziesięć dni na oddziale intensywnej terapii, a pełnię zdrowia
odzyskał dopiero po pięciu miesiącach. Otarcie się o śmierć nauczyło go dwóch
rzeczy. „Wakacje to bilet do grobu”, mówi. „No i Południowa Afryka. Ten kraj
nadal usiłuje mnie zabić”.
R O ZD ZI A Ł 1 4

Mars
SpaceX, 2001
Nauka latania (na górze); Adeo Ressi (na dole)
Latanie

Po tym, jak wykolegowano go z PayPala, Musk kupił jednosilnikowy samolot


turbośmigłowy i postanowił, że nauczy się latać, jak dawniej jego ojciec
i dziadkowie. W celu zdobycia licencji pilota musiał odbyć pięćdziesiąt godzin
szkolenia. Rozprawił się z nimi w dwa tygodnie. „Kiedy coś robię, to zwykle
bardzo intensywnie”, opowiada. Bez trudu zaliczył lot z widocznością, ale oblał
pierwsze podejście do egzaminu z lotu na podstawie wskazań instrumentów.
„Masz na głowie kaptur, żebyś nie widział, co jest na zewnątrz, i przesłaniają ci
połowę instrumentów pokładowych”, opowiada. „Potem wyłączają ci jeden
silnik i musisz wylądować. Posadziłem samolot na pasie, ale instruktor
stwierdził: »Nie dość dobrze. Nie zaliczam«”. W drugim podejściu zdał.
Rozzuchwalony tym powodzeniem, zdecydował się na szalony krok i nabył
wojskowy samolot odrzutowy Aero L-39 Albatros produkowany dla bloku
sowieckiego w Czechosłowacji. „Na tym modelu szkolono pilotów
myśliwskich, więc jest niesamowicie zwrotny”, mówi Musk. „Ale latanie nim to
dość ryzykowna zabawa, nawet jak dla mnie”. Pewnego razu odbył wraz
z instruktorem lot na niskiej wysokości nad stanem Nevada. „To było jak z Top
Guna. Leci się nie więcej niż kilkaset stóp nad ziemią, podążając za konturem
gór. Wznieśliśmy się pionowo wzdłuż zbocza góry, a potem odwróciliśmy się na
plecy”.
Latanie przemawiało do jego genów ryzykanta. Nauczyło go także lepiej
wizualizować w głowie zasady aerodynamiki. „Tego nie można sprowadzić do
samego równania Bernoulliego”, mówi i rzuca się w wir wyjaśnień, w jaki
sposób skrzydła unoszą poruszający się samolot. Po wylataniu około pięciuset
godzin za sterami L-39 i innych maszyn zaczęło mu się nudzić. Ale latanie wciąż
go nęciło.

Czerwona Planeta
W weekend Święta Pracy w 2001 roku, niedługo po tym, jak zakończył
rekonwalescencję po malarii, Musk odwiedził w Hamptons swojego kolegę
imprezowicza z Penn, Adeo Ressiego. Jadąc z powrotem na Manhattan wiodącą
wzdłuż Long Island autostradą, rozmawiali o planach Muska, podczas gdy
Justine i dziewczyna Ressiego spały na tylnej kanapie. „Zawsze chciałem zrobić
coś związanego z kosmosem – powiedział Ressiemu – ale nie wydaje mi się,
żeby jedna osoba mogła cokolwiek tu zdziałać”. Budowa rakiety, rzecz jasna,
była zbyt kosztownym przedsięwzięciem dla osoby prywatnej.
Czy aby na pewno? Czego konkretnie potrzeba do jej budowy, jeśli chodzi
o materiały? Wyłącznie – zastanowił się Musk – metalu i paliwa. A te nie
kosztowały jakoś wybitnie dużo. „Zanim wjechaliśmy do Midtown Tunnel –
opowiada Ressi – doszliśmy do wniosku, że to wykonalne”.
Tego wieczoru po dotarciu do swojego pokoju hotelowego Musk wszedł na
stronę NASA, żeby poczytać o amerykańskich planach podróży na Marsa.
„Zakładałem, że to musi być tuż-tuż. Skoro na Księżyc polecieliśmy
w 1969 roku, pewnie lada chwila polecimy na Marsa”. Kiedy nie udało mu się
znaleźć odpowiedniego harmonogramu, pogrzebał głębiej w zawartości strony,
aż zdał sobie sprawę, że NASA w ogóle nie ma w planach takiej ekspedycji.
Nie posiadał się ze zdziwienia. W jego oczach Ameryka była wcieleniem ducha
przygody. „Nie potrafiłem pojąć, dlaczego nie lecimy na Marsa”.
Szukając dalszych informacji w Google’u, natknął się na ogłoszenie
o przyjęciu organizowanym w Dolinie Krzemowej przez organizację Mars
Society. Powiedział Justine, że brzmi to ciekawie, i kupił dwa bilety za
500 dolarów. Po przemyśleniu sprawy wysłał czek opiewający na
5 tysięcy dolarów, czym przyciągnął uwagę przewodniczącego organizacji,
Roberta Zubrina. Zubrin usadził Elona i Justine przy swoim stole, pospołu
z Jamesem Cameronem, reżyserem kosmicznego thrillera Obcy 2, a także
Terminatora i Titanica. Justine przypadło miejsce obok Camerona. „To było dla
mnie bardzo ekscytujące, bo uwielbiam jego filmy, ale on głównie rozmawiał
z Elonem o Marsie i o tym, dlaczego ludzie będą skazani na zagładę, jeśli nie
skolonizują innych planet”.
Musk miał teraz nową misję, bardziej górnolotną niż uruchomienie banku
internetowego albo cyfrowej książki telefonicznej. Udał się do publicznej
biblioteki w Palo Alto, żeby poczytać o inżynierii rakietowej, i zaczął dzwonić
do specjalistów z pytaniem, czy może pożyczyć od nich stare instrukcje do
silników.
Podczas zjazdu pracowników PayPala w Las Vegas Musk rozsiadł się
w przybasenowej cabanie i pogrążył w lekturze wymiętoszonej instrukcji do
rosyjskiego silnika rakietowego. Kiedy jeden z gości, Mark Woolway, spytał go
o nowe plany, Musk odparł: „Skolonizuję Marsa. Moją życiową misją jest
przekształcenie ludzkości w cywilizację interplanetarną”. Woolway zareagował
w przewidywalny sposób: „Stary, odwaliło ci”.
Podobną reakcję wywołało to u Reida Hoffmana, innego weterana PayPala.
Kiedy Musk skończył przedstawiać mu swój plan wysłania rakiet na Marsa,
Reid nie wiedział, jak się odnieść do tego, co usłyszał. „Gdzie tu pomysł na
biznes?”, spytał. Dopiero później pojął, że Musk nie rozumował w ten sposób.
„Nie wziąłem pod uwagę, że Elon zaczyna od misji, a później znajduje sposób,
żeby uzupełnić brakujące elementy i spiąć wszystko finansowo”, wyjaśnia. „To
dlatego jest niepowstrzymany”.

Dlaczego?

Warto zastanowić się chwilę nad tym, jak szalone było to, by trzydziestoletni
przedsiębiorca zmuszony do rezygnacji z kierowania dwoma start-upami
technologicznymi zabierał się do budowy rakiet zdolnych polecieć na Marsa. Co
popychało go do przodu, poza oczywiście awersją do urlopów oraz dziecięcą
fascynacją rakietami, literaturą science fiction i powieścią Autostopem przez
galaktykę? Odpowiadając na pytania swoich zdezorientowanych znajomych,
zarówno w tamtym czasie, jak i konsekwentnie podczas rozmów w kolejnych
latach, Musk podawał trzy przyczyny.
Po pierwsze, zaskoczyło go – i przeraziło – że postęp technologiczny wcale
nie jest czymś nieuchronnym. Może się zatrzymać. Może się nawet cofnąć.
Amerykanie polecieli na Księżyc, później jednak uziemili swoje promy
kosmiczne i zakończyli pewną erę postępu. „Czy chcemy opowiadać swoim
dzieciom, że naszym największym sukcesem była podróż na Księżyc, a potem
się poddaliśmy?”, pyta. Starożytni Egipcjanie nauczyli się konstruować
piramidy i inne budowle, ale później ta wiedza przepadła. Umiejętność budowy
akweduktów i innych cudów inżynierii, którą mieli Rzymianie, zanikła we
wczesnym średniowieczu. Czy obecnie jesteśmy świadkami podobnego
zjawiska w Ameryce? „Ludzie mylnie sądzą, że technologia samoczynnie staje
się coraz lepsza”, powiedział Musk kilka lat później podczas wystąpienia TED
Talk. „Tymczasem nie ma w tym nic samoczynnego. Technologia poprawia się
wyłącznie dzięki bardzo ciężkiej pracy wielu ludzi”.
Drugą motywacją Muska było przekonanie, że kolonizacja innych planet
pomoże zapewnić przetrwanie ludzkiej cywilizacji i świadomości, gdyby coś
przytrafiło się naszej kruchej planecie. Istnieje wszak możliwość, że pewnego
dnia zniszczy ją asteroida, zmiana klimatu albo wojna atomowa. Zafascynował
go paradoks Fermiego, nazwany tak na cześć włosko-amerykańskiego fizyka,
który w dyskusji na temat życia pozaziemskiego zapytał: „Ale gdzie oni wszyscy
są?”. Paradoks dotyczy tego, że statystycznie rzecz biorąc, logiczne byłoby,
gdyby inne cywilizacje istniały. Brak jakichkolwiek dowodów, że tak jest
w rzeczywistości, stanowi jednak niepokojącą przesłankę, że ziemski gatunek
człowieka to jedyny przypadek świadomego życia. „Tu, u nas, tli się delikatny
płomyk świadomości”, opowiada Musk. „Może on być jedynym takim
przypadkiem we wszechświecie, więc jest niezwykle ważne, byśmy nie
pozwolili mu zgasnąć. Gdybyśmy potrafili podróżować na inne planety,
przewidywana długość życia ludzkiej świadomości stałaby się o wiele większa
niż w przypadku utknięcia na jednej planecie, w którą może uderzyć asteroida
i na której cywilizacja może ulec zagładzie”.
Trzecia przyczyna motywująca Muska była bardziej natchniona. Wynikała
z jego pochodzenia z rodziny poszukiwaczy przygód i podjętej w nastoletnim
wieku decyzji, by przeprowadzić się do kraju, który uczynił swoją esencją
ducha pionierstwa. „Stany Zjednoczone są dosłownie destylatem ludzkiego
ducha eksploracji”, tłumaczy. „To kraj poszukiwaczy przygód”. Jego zdaniem
duch ten wymagał wskrzeszenia, a najlepszym sposobem, by to osiągnąć, było
rozpoczęcie misji kolonizacji Marsa. „Założyć bazę na Marsie będzie
niesłychanie trudno i prawdopodobnie niejedna osoba przy tym zginie, zanim się
to powiedzie. Dokładnie tak jak podczas zasiedlania Stanów Zjednoczonych”.
Uważał, że życie nie może sprowadzać się do rozwiązywania problemów.
Równie ważna była pogoń za ambitnymi marzeniami. „To one sprawiają, że
rano chce się nam wstawać”.
Musk był przekonany, że podróżowanie na inne planety stanie się jednym
z największych wyznaczników postępu w historii ludzkości. „Istnieje tylko garść
naprawdę ważnych kamieni milowych: życie jednokomórkowe,
wielokomórkowe, wyodrębnienie się roślin i zwierząt, wyjście życia z oceanów
na ląd, ssaki, świadomość”, wyjaśnia. „W tej skali następny krok wydaje się
oczywisty: doprowadzenie do tego, żeby życie stało się interplanetarne”. Było
coś porywającego, ale i odrobinę niepokojącego, w zdolności Muska do
postrzegania własnych działań jako mających epokowe znaczenie. Zgodnie
z oschłą oceną Maxa Levchina, „jedną z najwartościowszych umiejętności
Elona jest przedstawianie własnej wizji jako mandatu niebios”.

Los Angeles

Musk doszedł do wniosku, że jeśli chce założyć przedsiębiorstwo produkujące


rakiety, najlepiej zrobi, przeprowadzając się do Los Angeles. Miała tam
siedzibę większość firm z branży lotniczej, między innymi Lockheed i Boeing.
„Prawdopodobieństwo, że firma produkująca rakiety odniesie sukces, było dość
znikome, ale byłoby jeszcze niższe, gdybym nie przeprowadził się do
południowej Kalifornii, bo tam mieszkała masa krytyczna znających się na
rzeczy, utalentowanych inżynierów”. Nie wytłumaczył przyczyn przeprowadzki
Justine, która założyła, że przyciągnął go gwiazdorski splendor Los Angeles.
Małżeństwo z nią upoważniało go do przyjęcia obywatelstwa amerykańskiego,
co zrobił na początku 2002 roku, biorąc udział z innymi imigrantami (w liczbie
3,5 tysiąca) w zbiorowej przysiędze na terenie Targów Hrabstwa Los Angeles.
Musk zaczął organizować zebrania inżynierów specjalizujących się
w budowie napędów rakietowych w hotelu niedaleko portu lotniczego Los
Angeles. „Moja pierwotna koncepcja przewidywała założenie nie firmy
budującej rakiety, lecz działalności filantropijnej, która natchnęłaby opinię
publiczną i spowodowała zwiększenie budżetu NASA na ten cel”, mówi.
Jego pierwszy plan polegał na zbudowaniu małej rakiety, która zabierze na
Marsa myszy. „Nabrałem jednak obaw, że wyjdzie nam z tego tragikomiczne
nagranie myszy powoli dogorywających wewnątrz maleńkiej kapsuły
kosmicznej”. Nie zrobiłoby to dobrego wrażenia. „Stanęło więc na tym,
żebyśmy wysłali na Marsa małą szklarnię”. Szklarnia miała wylądować
i przesłać zdjęcia zieleni rosnącej na Czerwonej Planecie. Opinia publiczna
rozochociłaby się tak bardzo – przynajmniej w teorii – że domagałaby się
kolejnych misji na Marsa. Propozycję tę ochrzczono mianem „Mars Oasis”,
a Musk oszacował, że mógłby ją zrealizować za niecałe 30 milionów dolarów.
Pieniędzy miał dość. Największym wyzwaniem było wejście w posiadanie
niedrogiej rakiety zdolnej wysłać szklarnię na Marsa. Okazało się, że jest jedno
miejsce, w którym potencjalnie mógłby ją zdobyć. A w każdym razie tak sądził.
Poprzez kontakty w Mars Society Musk usłyszał to i owo o Jimie Cantrellu,
konstruktorze rakiet, który kiedyś pracował w amerykańsko-rosyjskim
programie likwidacji rakiet. Miesiąc po podróży autostradą z Long Island
w towarzystwie Adeo Ressiego Musk zadzwonił do Cantrella.
Ten jechał akurat przez Utah kabrioletem ze złożonym dachem, „więc
jedyne, co udało mi się dosłyszeć, to że jakiś gość, Ian Musk, twierdzi, że jest
milionerem, który dorobił się na internecie, i musi ze mną porozmawiać”,
opowiedział później reporterowi „Esquire”. Po powrocie do domu Cantrell
oddzwonił na spokojnie do Muska, który wyłożył mu swoją wizję. „Chcę
zmienić punkt widzenia ludzkości na temat bycia gatunkiem
międzyplanetarnym”, oznajmił Musk. „Czy moglibyśmy spotkać się w ten
weekend?” Cantrell, który ze względu na relacje z przedstawicielami
rosyjskiego rządu prowadził swego rodzaju podwójne życie, chciał spotkać się
z tajemniczym nieznajomym w bezpiecznym miejscu niedopuszczającym
noszenia broni. Zaproponował lożę linii lotniczych Delta na lotnisku w Salt
Lake City. Musk przyjechał z Adeo Ressim i we trójkę ustalili, że wybiorą się
do Rosji i przekonają się, czy będą mogli tam kupić jakieś rakiety lub miejsca
startowe.
R O ZD ZI A Ł 1 5

Rocket man
SpaceX, 2002
Z Adeo Ressim w zakładzie produkcji rakiet i przy obiedzie z Rosjanami w Moskwie
Rosja

Lunch na zapleczu ponurej moskiewskiej restauracji składał się z niewielkich


porcji jedzenia przeplatanych haustami wódki. Musk dotarł tu o poranku
w towarzystwie Adeo Ressiego i Jima Cantrella tropem używanej rosyjskiej
rakiety, dzięki której mógłby zrealizować swoją misję lotu na Marsa. Niestety,
był skonany po zabawie do później nocy, którą urządzili sobie dla umilenia
międzylądowania w Paryżu, co w połączeniu z jego brakiem zaprawienia
w piciu skończyło się marnie. „Przeliczyłem sobie wagę jedzenia i wagę wódki
i wyszło mi, że były zbliżone”, wspomina. Po wielu toastach za przyjaźń
Rosjanie przekazali Amerykanom prezenty – butelki wódki, których etykiety
przedstawiały twarze członków spotkania nałożone na obraz Marsa. Muskowi,
który podpierał głowę dłonią, urwał się film i plasnął twarzą w blat stołu.
„Sądzę, że nie zrobiłem na Rosjanach najlepszego wrażenia”, przyznaje.
Wieczorem tego samego dnia, odzyskawszy częściowo rezon, Musk
i towarzysze spotkali się z inną moskiewską grupą, która rzekomo sprzedawała
rozbrojone pociski. To spotkanie było równie dziwaczne. Rosjaninowi, który
sprawiał wrażenie przywódcy, brakowało przedniego zęba, więc za każdym
razem, kiedy podnosił głos, co robił często, w stronę Muska szybowały kropelki
śliny. W pewnej chwili, kiedy Musk rozpoczął swój wykład o konieczności
przeistoczenia ludzkości w gatunek międzyplanetarny, Rosjanin wyraźnie się
wzburzył. „Ta rakieta nie powstała po to, żeby kapitaliści mogli jej użyć do
jakiejś debilnej misji na Marsa!”, wykrzyczał. „Kto jest waszym głównym
inżynierem?” Musk przyznał się, że to on. Wtedy, jak wspomina Cantrell,
Rosjanin na nich splunął.
„Czy on nas opluł?”, spytał Musk.
„Tak”, odrzekł Cantrell. „To chyba wyraz braku szacunku”.
Mimo tego cyrku na początku 2002 roku Musk i Cantrell postanowili wrócić
do Rosji. Tym razem nie pojechał z nimi Ressi, lecz Justine. Dołączył także
nowy członek zespołu: Mike Griffin, inżynier aerokosmiczny, który później
został administratorem NASA.
Tym razem Musk skoncentrował wysiłki na zakupie dwóch rakiet typu
Dniepr, które były starymi zmodyfikowanymi pociskami balistycznymi. Im dłużej
negocjował, tym bardziej ich cena rosła. W końcu stanęło na tym, że – jak
sądził – umówili się na 18 milionów dolarów za dwie rakiety. Wtedy jednak
usłyszał, że nie – że chodzi o 18 milionów za jedną. „Mówię im wtedy: »Ludzie,
to jest chore«”, opowiada. Rosjanie zasugerowali, że w takim razie może
powinien zapłacić po 21 milionów za rakietę. „Droczyli się z nim”, wspomina
Cantrell. „Na zasadzie: »Ojej, chłoptasiu, czyżby brakło ci pieniążków?«”.
Niepowodzenie tych negocjacji należy uznać za łut szczęścia. Zmotywowało
Muska do sięgnięcia po coś więcej. Zamiast wykorzystać rakietę z demobilu do
umieszczenia na Marsie demonstracyjnej szklarni, zaczął opracowywać plan
przedsięwzięcia o wiele bardziej ambitnego, w gruncie rzeczy jednego
z najambitniejszych w naszych czasach: zamierzał prywatnie budować rakiety
zdolne wynosić satelity, a później ludzi, na orbitę, a z czasem na Marsa i jeszcze
dalej. „Porządnie mnie wkurzyli, a kiedy jestem wściekły, staram się spojrzeć
na problem z innej perspektywy”.

Od podstaw

Gotując się z wściekłości z powodu absurdalnej ceny, której zażyczyli sobie


Rosjanie, Elon sięgnął do podstaw – określił fundamentalne zasady fizyki
opisujące sytuację i wyszedł od nich. Doprowadziło go to do sformułowania
„współczynnika idiotyzmu”. Wyrażał on, ile razy ceną finalnego produktu
przekracza koszt materiałów wyjściowych. Jeśli produkt cechował wysoki
współczynnik idiotyzmu, jego koszt można było znacznie obniżyć, opracowując
wydajniejsze techniki produkcji.
Współczynnik idiotyzmu rakiet był ekstremalnie wysoki. Musk zaczął
obliczać koszty włókna węglowego, metali, paliw i innych materiałów
potrzebnych do budowy rakiety. Finalny produkt, stworzony z wykorzystaniem
aktualnych metod produkcji, kosztował co najmniej pięćdziesiąt razy więcej niż
to, co wyszło mu z rachunków.
Jeśli ludzkość miała dostać się na Marsa, technika rakietowa musiała
radykalnie się polepszyć. Nie sposób było jednak popchnąć jej do przodu,
polegając na używanych rakietach, a już na pewno nie na starych rosyjskich
konstrukcjach.
Dlatego podczas lotu powrotnego Musk wyciągnął komputer i zaczął
przygotowywać arkusze kalkulacyjne zawierające szczegółowe listy materiałów
i kosztów związanych z budową rakiety. Cantrell i Griffin, którzy siedzieli
w rzędzie za nim, zamówili drinki i zaczęli się naśmiewać. „Jak myślisz, co ten
idiota-geniusz tam kombinuje?”, spytał Griffin Cantrella.
Musk odwrócił się w ich stronę i sam udzielił odpowiedzi. „Hej,
słuchajcie”, powiedział, pokazując im tabele w Excelu. „Sądzę, że będziemy
w stanie sami zbudować taką rakietę”. Cantrell przyjrzał się wyliczeniom,
a potem powiedział sobie w myślach: „O, cholera… to po to pożyczał wszystkie
moje książki”. A potem poprosił stewardesę o kolejnego drinka.

SpaceX

Kiedy Musk podjął decyzję, że chce założyć własną firmę konstruującą rakiety,
jego przyjaciele zachowali się jak na przyjaciół przystało: zainterweniowali.
„Rany, stary, to, że Ruscy cię wykiwali, jeszcze nie oznacza, że musisz od
razu zakładać firmę wynoszącą ładunki na orbitę”, powiedział mu Adeo Ressi.
Ressi przygotował kompilację kilkudziesięciu urywków wideo
przedstawiających wybuchające rakiety, a następnie spędził do Los Angeles
wspólnych znajomych swoich i Elona. Spotkali się z Muskiem, żeby odwieść go
od jego pomysłu. „Zmusili mnie do obejrzenia filmu z wybuchającymi rakietami,
bo chcieli mnie przekonać, że stracę wszystkie pieniądze”, wspomina Musk.
Argumenty podkreślające poziom ryzyka wyłącznie utwierdzały Muska
w decyzji. Lubił ryzyko. „Jeśli twoim celem jest przekonać mnie, że coś jest
obarczone dużym prawdopodobieństwem niepowodzenia, to wiedz, że sam
dobrze zdaję sobie z tego sprawę”, wyjaśnił Ressiemu. „Najbardziej
prawdopodobny scenariusz jest taki, że stracę wszystkie pieniądze. Ale jaką
mam opcję? Pozwolić, żeby postęp w eksploracji kosmosu stanął w miejscu?
Musimy próbować albo ugrzęźniemy na Ziemi na zawsze”.
Była to ze strony Muska dość ambitna, legitymizująca się mandatem niebios
ocena nieodzowności własnej osoby dla postępu ludzkości. Jednak jego
pozornie śmiechu warte oświadczenie kryło w sobie, nie po raz pierwszy,
ziarenko prawdy. „Zależało mi na podtrzymaniu nadziei, że ludzie mogą stać się
cywilizacją podróżującą w kosmosie i żyjącą pośród gwiazd. A jedyną szansą,
by tego dokonać, było założenie nowej firmy, która zbuduje rewolucyjne
rakiety”.
Kosmiczna przygoda Muska rozpoczęła się od pomysłu przedsięwzięcia non
profit, które miało wzbudzić zainteresowanie misją na Marsa. Teraz jednak
motywowała go kombinacja czynników, która miała trwale odcisnąć się na jego
karierze. Zamierzał zrobić coś zuchwałego, pchany naprzód przez wielką wizję.
Jednocześnie zależało mu, żeby jego dzieło było praktyczne i dochodowe,
samowystarczalne. Co oznaczało, że jego rakiety będą musiały służyć do
wynoszenia satelitów, zarówno rządowych, jak i komercyjnych.
Postanowił zacząć od czegoś niedużego i nieprzesadnie kosztownego.
„Będziemy robić różne głupoty, ale nie róbmy głupot na dużą skalę”, oznajmił
Cantrellowi. Zamiast wynosić na orbitę duże ładunki jak Lockheed i Boeing,
Musk chciał zbudować tańszą rakietę do wynoszenia mniejszych satelitów,
których budowę umożliwiły postępy w technologii mikroprocesorowej.
Skoncentrował uwagę na jednym, kluczowym parametrze: koszcie wyniesienia
na orbitę jednego kilograma ładunku. Ten konkretny cel – uzyskanie jak
najlepszego stosunku ceny do wydajności – napędzał jego obsesyjne dążenie do
zwiększania ciągu silników, redukowania masy podzespołów i przystosowania
rakiet do wielokrotnego użytku.
Musk spróbował zwerbować dwóch inżynierów, którzy towarzyszyli mu
w podróżach do Moskwy. Mike Griffin nie chciał jednak przeprowadzać się do
Los Angeles. Pracował w finansowanej przez CIA waszyngtońskiej firmie
venture capital In-Q-Tel i wiedział, że rozpościera się przed nim obiecująca
kariera w polityce naukowej. I rzeczywiście, prezydent George W. Bush
ustanowił go w 2005 roku administratorem NASA. Jim Cantrell rozważył
przyłączenie się, ale oczekiwał szeregu gwarancji związanych ze swoim
zatrudnieniem, których Musk nie był mu skłonny udzielić. Musk, niejako
z definicji, został więc głównym inżynierem własnej firmy.
W maju 2002 roku powołał do życia firmę Space Exploration Technologies.
Początkowo posługiwał się inicjałami jej nazwy: SET. Kilka miesięcy później
wypchnął na pierwszy plan swoją ulubioną literę i zaczął używać lepiej
zapadającego w pamięć skrótowca SpaceX. Celem firmy, który przedstawił
podczas jednej ze wstępnych prezentacji, było wystrzelenie pierwszej rakiety do
września 2003 roku i wysłanie bezzałogowej misji na Marsa do roku 2010.
Musk kontynuował więc tradycję, którą ustanowił jeszcze za czasów PayPala:
wyznaczanie nierealistycznych celów, które zamieniały jego szalone pomysły
z kompletnie oderwanych od rzeczywistości w jedynie bardzo opóźnione
w realizacji.
R O ZD ZI A Ł 1 6

Ojcowie i synowie
Los Angeles, 2002
Errol, Kimbal i Elon

Mały Nevada

W tym samym czasie, w którym Elon uruchamiał działalność SpaceX, czyli


w maju 2002 roku, Justine Musk urodziła ich pierwsze dziecko. Był to chłopiec,
któremu nadali imię Nevada, bo został poczęty na odbywającym się w tym
stanie dorocznym festiwalu Burning Man. Kiedy Nevada miał dziesięć tygodni,
cała rodzina pojechała do Laguna Beach, kawałek na południe od Los Angeles,
na wesele kuzyna. Podczas przyjęcia pojawił się menedżer hotelu i zaczął
szukać Musków. Powiedział, że coś się stało ich niemowlęciu.
Zanim wrócili do pokoju, ratownicy medyczni zdążyli intubować Nevadę
i zaczęli podawać mu tlen. Niania wyjaśniła, że spał w swoim łóżeczku na
plecach i w pewnej chwili przestał oddychać. Przyczyną była
najprawdopodobniej nagła śmierć łóżeczkowa – zdarzająca się z nie do końca
wyjaśnionych przyczyn i wiodąca w statystykach zgonów niemowląt w krajach
rozwiniętych. „Zanim ratownicy resuscytowali Nevadę i przywrócili dopływ
tlenu, jego mózg już nie żył”, powiedziała później Justine.
Kimbal pojechał do szpitala z Elonem, Justine i Nevadą. Mimo stwierdzenia
śmierci mózgowej Nevada spędził trzy dni podłączony do aparatury
podtrzymującej życie. Kiedy Muskowie podjęli decyzję o odłączeniu
respiratora, Elon poczuł ostatnie uderzenie serca maluszka, a Justine trzymała go
w ramionach i czekała, aż ustanie jego agonalne rzężenie. Musk wybuchł
niepowstrzymanym płaczem. „Wył jak wilk”, opowiada jego matka. „Jak wilk”.
Musk nie mógł zdzierżyć myśli o powrocie do domu, więc Kimbal
zorganizował mu pobyt w hotelu Beverly Wilshire. Menedżer oddał do ich
dyspozycji apartament prezydencki. Musk poprosił brata, żeby pozbył się ubrań
i zabawek Nevady, które przywieziono do hotelu. Musiały minąć trzy miesiące,
zanim zebrał się na odwagę, żeby wrócić do domu i wejść do pokoju, który
jeszcze niedawno należał do jego syna.
Musk przeżywał żałobę po cichu. Navaid Farooq, jego przyjaciel z Queen’s
University, przyleciał do Los Angeles, żeby zamieszkać z nim na pewien czas po
tym, jak Elon wrócił do domu. „Próbowaliśmy z Justine wciągać go w rozmowy
na temat tego, co się stało, ale nie był zainteresowany”, opowiada Farooq.
Oglądali więc filmy i grali w gry komputerowe. Pewnego razu, po dłuższej
ciszy, Farooq spytał: „Jak się czujesz? Jak sobie z tym radzisz?”. Musk
natychmiast dał mu do zrozumienia, żeby zmienił temat. „Znałem go dostatecznie
długo, żeby odczytać jego wyraz twarzy”, mówi Farooq. „Widziałem, że za
żadne skarby nie chce o tym rozmawiać”.
Justine przeciwnie, bardzo otwarcie opowiadała o swoich emocjach. „Czuł
się dość nieswojo, kiedy wyrażałam swoje uczucia związane ze śmiercią
Nevady”, tłumaczy. „Powiedział mi, że uprawiam manipulację emocjonalną, że
obnoszę się ze swoim bólem”. Jej zdaniem za emocjonalne stłamszenie Elona
odpowiadały mechanizmy obronne, które wykształcił w dzieciństwie. „Kiedy
trafia w mroczne miejsce, wyłącza emocje”, mówi. „Wydaje mi się, że to jego
technika przetrwania”.

Przyjazd Errola

Kiedy Nevada przyszedł na świat, Elon zaproponował Errolowi, żeby


przyleciał do Stanów i zobaczył wnuka. Była to dobra okazja, by pogodzić się
z ojcem, a przynajmniej egzorcyzmować część demonów – właśnie upływało
trzynaście lat od chwili, w której Musk opuścił RPA. „Elon był pierworodnym
synem taty, więc być może miał mu coś do udowodnienia”, sądzi Kimbal.
Errol przyleciał ze swoją nową żoną, dwójką kilkuletnich dzieci i trojgiem
dzieci jego żony z poprzedniego małżeństwa. Elon zapłacił za wszystkie siedem
biletów. Kiedy ich samolot z Johannesburga wylądował w Raleigh w Karolinie
Północnej, Errol otrzymał wiadomość od przedstawiciela linii lotniczych Delta.
„Mam dla pana złe wieści. Na linii ze mną jest pański syn, który prosi, żebym
panu przekazał, że pański wnuk Nevada zmarł”. Elonowi zależało, żeby wieść
przekazał przedstawiciel linii lotniczych, bo był przekonany, że jemu samemu te
słowa nie przejdą przez gardło.
Kiedy Errol zadzwonił do Kimbala, ten objaśnił mu sytuację i powiedział:
„Tato, nie powinieneś tu przyjeżdżać”. Próbował przekonać ojca, żeby poleciał
z powrotem do RPA. Errol odmówił. „Nie. Jesteśmy już w Stanach, więc
przyjedziemy do Los Angeles”.
Errol wspomina, że rozmiar penthouse’u w hotelu Beverly Wilshire wprawił
go w osłupienie: „To była chyba najbardziej niesamowita rzecz, jaką w życiu
widziałem”. Elon był w swego rodzaju transie, ale również bardzo potrzebował
wsparcia – na swój skomplikowany sposób. Przeszkadzało mu, że jego
arogancki ojciec widzi go w tak bezbronnym stanie. Jednocześnie nie chciał,
żeby Errol wyjechał. Ostatecznie namówił ojca i jego nową rodzinę, żeby
zostali w Los Angeles. „Nie chcę, żebyś wracał”, powiedział. „Kupię wam tutaj
dom”.
Jego plan zatrwożył Kimbala. „Nie, nie, nie, to zły pomysł”, przestrzegł
Elona. „Zapominasz, że on ma mroczną duszę. Nie rób tego, nie rób sobie tego”.
Niestety, im mocniej przekonywał Elona, tym ten robił się smutniejszy. Lata
później Kimbal nadal zmagał się myślami o tym, jaka tęsknota musiała
motywować jego brata. „Bycie świadkiem śmierci własnego syna – myślę, że
stąd wzięła się u niego potrzeba, by mieć ojca blisko siebie”, powiedział mi.
Elon kupił dla Errola i jego gromadki dom w Malibu oraz największego
land rovera, jakiego udało mu się znaleźć. Dzieciom zorganizował miejsca
w dobrych szkołach, do których były odwożone każdego dnia. Szybko jednak
sprawy przybrały dziwny obrót. Elona zaniepokoiło, że Errol, który miał wtedy
pięćdziesiąt sześć lat, w coraz bardziej niepokojący sposób okazywał atencję
jednej ze swoich pasierbic, piętnastoletniej Janie.
Elon wściekł się na ojca z tego powodu, bo uważał jego zachowanie za
nieprzyzwoite. Poza tym nabrał ogromnej sympatii do swojego przyszywanego
rodzeństwa i poczuł rozdzierający zew pokrewieństwa. Zdawał sobie sprawę,
z czym muszą żyć. Zaproponował więc Errolowi, że kupi mu jacht, który będzie
stał w marinie oddalonej o czterdzieści pięć minut jazdy samochodem od
Malibu. Jeśli zgodzi się mieszkać tam sam, będzie mógł odwiedzać rodzinę
w weekendy. Był to dziwaczny pomysł, a poza tym nietrafiony. Sprawił, że
sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej krępująca. Żona Errola, młodsza od niego
o dziewiętnaście lat, zaczęła poddawać się woli Elona. „Widziała w Elonie,
a nie we mnie, osobę zapewniającą jej utrzymanie”, mówi Errol. „Sytuacja stała
się więc problematyczna”.
Pewnego dnia przebywający na łodzi Errol otrzymał wiadomość. „Ten układ
się nie sprawdza”, napisał Musk i poprosił ojca, żeby wrócił do RPA. Errol
wyjechał. Kilka miesięcy później wyprowadziła się także jego żona z rodziną.
„Próbowałem zmienić ojca na lepsze groźbami, nagrodami i argumentami”,
zwierzył się później Elon. „Lecz on…” Zamilkł na dłuższą chwilę. „Nic z tego
nie wyszło, tylko wszystko pogorszyłem”. Sieci międzyludzkie są bardziej
złożone niż cyfrowe.
R O ZD ZI A Ł 1 7

Wchodząc na wyższe obroty


SpaceX, 2002

Tom Mueller
Tom Mueller

Tom Mueller dorastał w rolniczym stanie Idaho, ale jego pasją były modele
rakiet. „Zbudowałem ich dziesiątki. Żadna z nich nie wytrzymywała długo, rzecz
jasna, bo zawsze je rozbijałem albo mi wybuchały”.
Jego rodzinna miejscowość St. Maries, wioska położona około
200 kilometrów na południe od granicy z Kanadą, miała 2,5 tysiąca
mieszkańców, których duża część trudniła się wycinką lasów i przemysłem
drzewnym. Ojciec Toma był drwalem. „W dzieciństwie cały czas pomagałem
ojcu przy ciężarówce do przewozu drewna, używałem spawarek i innych
narzędzi”, mówi Mueller. „Dzięki temu, że pracowałem własnymi rękami,
nabrałem wyczucia w kwestii tego, co się sprawdzi, a co nie”.
Jako tyczkowaty, żylasty brunet z dołkiem w podbródku i o nieco topornej
urodzie, Mueller niewątpliwie miał aparycję przyszłego drwala. Wewnątrz
jednak był równie skory do nauki co Musk. Pochłaniał literaturę science fiction
z miejscowej biblioteki. W ramach licealnego projektu naukowego umieścił
świerszcze wewnątrz amatorskiej rakiety i wystrzelił ją z ogródka rodzinnego
domu, żeby zbadać wpływ przyśpieszenia na owady. Zamiast tego otrzymał inną
lekcję. Spadochrony zawiodły, rakieta roztrzaskała się o ziemię, a świerszcze
zginęły.
Na początku kupował zestawy rakiet do samodzielnego montażu wysyłkowo,
potem jednak zaczął budować własne od podstaw. W wieku czternastu lat
przerobił spawarkę ojca na silnik rakietowy. „Wstrzyknąłem do niej wodę, żeby
zobaczyć, jak ciecz wpłynie na jej działanie”, opowiada. „To trochę absurdalne,
ale kiedy dodajesz wody, zwiększa się ciąg”.
Dzięki temu projektowi zdobył drugie miejsce na regionalnej olimpiadzie
naukowej i zakwalifikował się do międzynarodowego finału, który odbywał się
w Los Angeles. Poleciał tam samolotem – był to jego pierwszy lot w życiu.
„Nie miałem najmniejszych szans na zwycięstwo”, opowiada. „Prezentowano
tam roboty i różne inne rzeczy, które ojcowie skonstruowali dla swoich dzieci.
Ale przynajmniej ja wykonałem swój projekt samodzielnie”.
Przez cały okres studiów na University of Idaho Mueller dorabiał jako
drwal w letnie wakacje i weekendy. Po zdobyciu dyplomu przeprowadził się do
Los Angeles, żeby znaleźć zatrudnienie w branży kosmicznej. Nie miał co
prawda najlepszych ocen, wyróżniał go za to zaraźliwy entuzjazm, który pomógł
mu zdobyć pracę w TRW – firmie odpowiedzialnej za zbudowanie silnika
rakietowego, który umożliwił Neilowi Armstrongowi i Buzzowi Aldrinowi
wylądowanie na Księżycu. W weekendy jeździł na pustynię Mojave testować
duże hobbystyczne rakiety, które budował wraz z kolegami z Reaction Research
Society, klubu miłośników rakiet o historii sięgającej 1943 roku. To tam
wspólnie z innym członkiem, Johnem Garveyem, zbudował najpotężniejszy na
świecie amatorski silnik rakietowy, ważący prawie 40 kilogramów.
Pewnej niedzieli w styczniu 2002 roku, kiedy pracowali nad swoim
silnikiem w wynajętym magazynie, Garvey napomknął Muellerowi, że chce się
z nim spotkać internetowy milioner Elon Musk. Musk przybył w towarzystwie
Justine i zastał Muellera podtrzymującego barkiem czterdziestokilogramowy
silnik, który usiłował przyśrubować do ramy. Zaczął bombardować go
pytaniami. Ile ciągu wytwarza? 58 kiloniutonów – brzmiała odpowiedź
Muellera. Czy zbudował kiedyś coś większego? Mueller wyjaśnił, że TRW
pracowało nad modelem TR-106 o ciągu 2890 kiloniutonów. Jakie paliwa
wykorzystuje? Mueller w końcu przerwał pracę, żeby skoncentrować uwagę na
padających jak strzały z karabinu pytaniach.
Musk zapytał, czy Mueller potrafiłby samodzielnie zbudować silnik równie
duży jak TR-106. Mueller zdradził, że to on zaprojektował jego układ
wtryskowy i zapłonowy, był rozeznany w działaniu pomp i z pomocą
odpowiedniego zespołu poradziłby sobie z pozostałymi kwestiami. Ile by to
kosztowało? – brzmiało kolejne pytanie Muska. Mueller odpowiedział, że
budżet TRW przeznaczony na ten projekt wynosi 12 milionów dolarów. Musk
powtórzył pytanie. Ile by to kosztowało? „Jezu… Trudno to tak z miejsca
oszacować”, odpowiedział Mueller, którego zaskoczyła szybkość, z jaką ich
rozmowa przeszła do konkretów.
Wtedy Justine, która miała na sobie długi skórzany płaszcz, delikatnie
szturchnęła Muska i powiedziała, że czas wracać. Ten spytał Muellera, czy
mogliby się spotkać w przyszłą niedzielę. Mueller miał pewne opory. „To była
niedziela Super Bowl, a ja właśnie kupiłem szerokokątny telewizor i chciałem
obejrzeć mecz ze znajomymi”. Wyczuł jednak, że opór jest daremny, i zgodził
się, żeby Musk do niego przyjechał.
„Tak bardzo pochłonęła nas rozmowa o budowie rakiety, że obejrzeliśmy
w najlepszym razie tylko jedną zagrywkę”, opowiada Mueller. Wraz z kilkoma
innymi inżynierami, którzy wpadli oglądać mecz, naszkicowali plany pierwszej
rakiety SpaceX. Postanowili, że pierwszy stopień będzie napędzany przez
silniki spalające mieszaninę ciekłego tlenu i nafty. „To nie będzie dla mnie nic
trudnego”, obiecał Mueller. Musk zasugerował, żeby silnik drugiego stopnia
rakiety zamiast ciekłego tlenu wykorzystywał w roli utleniacza nadtlenek
wodoru. Mueller uważał, że to skomplikowane, i zaproponował, żeby
skorzystać z czterotlenku azotu. Ten jednak zdaniem Muska był za drogi.
Ostatecznie zgodzili się, że silnik drugiego stopnia również będzie napędzany
ciekłym tlenem i naftą. O meczu wszyscy zapomnieli. Rakieta okazała się
bardziej interesująca.
Musk zaoferował Muellerowi stanowisko dyrektora do spraw układów
napędowych, na którym odpowiadałby za projektowanie silników i zbiorników
paliwa. Mueller, który od dłuższego czasu narzekał na przesadnie zachowawczą
kulturę pracy TRW, skonsultował się z żoną. „Będziesz żałował do końca życia,
jeśli mu odmówisz”, oświadczyła i w ten sposób Mueller stał się pierwszym
poważnym nabytkiem kadrowym SpaceX.
Jednym z warunków, które postawił Muskowi, było przekazanie na rachunek
powierniczy równowartości dwuletniego wynagrodzenia. Mueller nie był
internetowym milionerem i nie chciał ryzykować braku wypłaty, w razie gdyby
przedsięwzięcie się nie powiodło. Musk się zgodził. Sprawiło to jednak, że
uważał Muellera za pracownika, a nie współzałożyciela firmy. Był to rodzaj
konfliktu, który wydarzył się wcześniej w PayPalu i miał się powtórzyć w Tesli.
Zdaniem Muska osoba, która nie miała ochoty zainwestować w firmę, nie
powinna zaliczać się do współzałożycieli. „Nie można żądać z góry
wynagrodzenia za dwa lata pracy i uważać się za współzałożyciela”, tłumaczy.
„Żeby być współzałożycielem, trzeba doświadczyć na własnej skórze inspiracji,
potu i ryzyka”.

Zapłon

Po tym, jak zrekrutował Toma Muellera i kilku innych inżynierów, Musk zaczął
potrzebować siedziby głównej i zakładu produkcyjnego. „Dotychczas
spotykaliśmy się w hotelowych salach konferencyjnych”, opowiada Musk.
„Zacząłem więc jeździć po dzielnicach, w których swoje siedziby miała
większość firm sektora aerokosmicznego, aż znalazłem stary magazyn przy
lotnisku w Los Angeles”. (Miejsce, które Musk wybrał na siedzibę główną
SpaceX oraz przylegające do niej studio projektowe Tesli, technicznie rzecz
biorąc, znajdowało się w Hawthorne, ale ponieważ jest to miasteczko
sąsiadujące z portem lotniczym Los Angeles i należące do hrabstwa Los
Angeles, będę pisał, że SpaceX ma siedzibę w Los Angeles).
Projektując rozplanowanie fabryki, Musk kierował się filozofią, wedle
której zespoły projektowe, inżynieryjne i produkcyjne powinny znajdować się
w bezpośrednim kontakcie. „Kiedy tylko pojawi się problem, ludzie z linii
produkcyjnej powinni mieć możliwość chwycić inżyniera za kołnierz i spytać,
dlaczego, do chuja, tak to wymyślił”, wyjaśnił Muellerowi. „Kiedy położysz
dłoń na rozgrzanym palniku kuchenki, parzysz się i natychmiast ją podnosisz, ale
kiedy dłoń, która piecze, należy do kogoś innego, reagujesz wolniej”.
W miarę zwiększania się liczebności zespołu Musk wpajał pracownikom
tolerancję na ryzyko i zarażał naginającym czasoprzestrzeń uporem. Mueller
wspomina: „Każdy, to miał negatywne nastawienie albo sądził, że coś jest
niewykonalne, nie był zapraszany na następne zebranie. Interesowali go
wyłącznie ci, którzy popychali sprawy do przodu”. Była to skuteczna metoda
motywowania pracowników do działania, które początkowo wydawało im się
niemożliwe. Niestety, jest ona równie skuteczna w sprawianiu, że otaczają cię
wyłącznie osoby, którym brakuje odwagi, żeby przekazać ci złe wieści albo
zakwestionować jakąś decyzję.
Musk pracował ze swoją koterią młodych inżynierów do późnej nocy, po
czym odpalali na swoich komputerach jakąś strzelankę z trybem multiplayer, na
przykład Quake III Arena, zdzwaniali się w trybie konferencyjnym i rzucali się
w wir deathmatchów, nierzadko do trzeciej nad ranem. Musk grał pod
pseudonimem Random9 i był najbardziej agresywny (jakże by inaczej).
„Wydzieraliśmy się i krzyczeliśmy na siebie niczym banda wariatów”,
wspomina jeden z pracowników. „A Elon przesiadywał z nami w największym
kotle”. Zwykle triumfował. „Jest niepokojąco dobry w te klocki”, opowiada
inny pracownik. „Ma niesamowity refleks, zna wszystkie sztuczki i umie
podkradać się do innych niezauważony”.
Musk nazwał rakietę, którą budowali, Falcon 1 (ang. falcon – sokół), od
statku kosmicznego z Gwiezdnych wojen. Ochrzczenie silników zostawił
Muellerowi, oczekiwał jednak nazw wpadających w ucho, a nie samych liter
i cyfr. Pracownica jednego z podwykonawców trenowała sokoły i sporządziła
dla niego listę gatunków tych ptaków. Mueller wybrał dla silników pierwszego
stopnia nazwę Merlin (drzemlik), a dla silników drugiego stopnia – Kestrel
(pustułka).
R O ZD ZI A Ł 1 8

Zasady budowy rakiet według Muska


SpaceX, 2002–2003

Stanowisko testowe w McGregor w Teksasie


Kwestionuj każdy koszt

Musk wręcz obsesyjnie skupiał się na redukcji kosztów. Jednym z czynników


rzutujących na jego zachowanie było to, że ryzykował własnymi pieniędzmi.
Przede wszystkim jednak stosunek wydajności do ceny miał kluczowe znaczenie
dla jego wielkiego celu – kolonizacji Marsa. Kwestionował ceny, po których
dostawcy z sektora aerokosmicznego sprzedawali mu podzespoły, zwykle
dziesięciokrotnie wyższe od cen podobnych części w przemyśle
motoryzacyjnym.
Koncentracja na kosztach połączona z instynktowną potrzebą sprawowania
kontroli wywołała u Muska chęć produkowania jak największego odsetka
podzespołów wewnątrzzakładowo. Wbrew modelowi, który był standardem
w branży kosmicznej i motoryzacyjnej, wolał nie kupować elementów od innych
wykonawców. Mueller wspomina, że pewnego razu SpaceX potrzebowało
konkretnego zaworu, a dostawca zażyczył sobie 250 tysięcy dolarów. Musk
oznajmił, że to wariactwo, i powiedział Muellerowi, że powinni wykonać go
sami. Kilka miesięcy później udało im się, za ułamek ceny. Inny dostawca
przedstawił ofertę na 120 tysięcy dolarów za siłownik do poruszania dyszami
silników drugiego stopnia rakiety. Musk oświadczył, że jest to mechanizm mniej
więcej tak samo skomplikowany jak ten, który otwiera bramę garażową,
i nakazał jednemu ze swoich inżynierów, żeby wykonał go za 5 tysięcy. Z kolei
Jeremy Hollman, jeden z młodych konstruktorów podlegających Muellerowi,
odkrył, że zawór wykorzystywany do mieszania płynów w myjniach
samochodowych można zmodyfikować w sposób umożliwiający pracę
z paliwami rakietowymi.
Pewien producent dostarczył partię aluminiowych kopuł wieńczących
zbiorniki paliwa, po czym drastycznie podniósł ceny. „To tak, jakby malarz
pomalował ci pół domu za jedną stawkę, a potem zażądał trzykrotnie wyższej za
pozostałe ściany”, opowiada Mark Juncosa, który stał się najbliższym
współpracownikiem Muska w SpaceX. „Raczej nie wzbudziło to entuzjazmu
Elona”. Musk w takich sytuacjach stwierdzał, że „lecą sobie w ruskich”,
nawiązując do cwaniaków próbujących oszukać go na rakietach w Moskwie.
„Zacznijmy robić je sami”, polecił Juncosie. Przy zakładzie produkcyjnym
powstał więc nowy dział, którego zadaniem była produkcja kopuł. Po kilku
latach SpaceX wytwarzało wewnętrznie 70 procent komponentów swoich
rakiet.
Kiedy SpaceX rozpoczęło produkcję silników Merlin, Musk zapytał
Muellera, ile ważą. Mniej więcej 450 kilogramów, odpowiedział Mueller.
Model 3 Tesli, stwierdził Musk, waży około 1800 kilo, a zbudowanie go
kosztuje jakieś 30 tysięcy dolarów. „To dlaczego, skoro tesla waży cztery razy
więcej od twojego silnika, jest on tak kurewsko drogi?”
Jedną z przyczyn były setki standardów i wymagań narzucanych przez
wojsko i NASA. Inżynierowie pracujący dla gigantów przemysłu
aerokosmicznego przestrzegali ich z religijną czcią. Musk – przeciwnie. Zmusił
swoich konstruktorów, żeby kwestionowali wszystkie specyfikacje. Polecenie to
stało się następnie pierwszym z pięciu punktów listy nazywanej przez
pracowników „algorytmem”, czyli wielokrotnie powtarzanej przez Muska
mantry dotyczącej rozwijania produktów. Za każdym razem, kiedy jeden
z konstruktorów cytował rzekomy wymóg jako przyczynę wykonania jakiejś
czynności, Musk bombardował go pytaniami. Kto ustanowił ten punkt
regulaminu? Nie wystarczyło odpowiedzieć „wojsko” albo „dział prawny”.
Musk wymagał, żeby znać z nazwiska osobę, która była autorem danego
przepisu. „Dyskutowaliśmy na temat tego, w jaki sposób sprawić, że nasz silnik
zakwalifikuje się do użytku, albo jak spełnić warunki certyfikacji zbiornika
paliwa, a Elon pytał »po co?«”, opowiada Tim Buzza, uciekinier z Boeinga,
który miał się stać prezesem SpaceX do spraw startów i testów.
„Tłumaczyliśmy, że »w jednej z wojskowych specyfikacji jest taki wymóg«, na
co Elon odpowiadał: »A kto go wprowadził? Jaka logika mu przyświeca?«”.
Wielokrotnie instruował pracowników, żeby traktowali wszystkie wymogi jako
zalecenia. Jedynymi nienaruszalnymi zasadami miały być te wynikające z praw
fizyki.

Pędź, jakby ziemia paliła ci się pod nogami

Podczas pracy nad silnikami Merlin Mueller przedstawił Muskowi ambitny


harmonogram wykonania jednej z wersji. Musk uznał go za ambitny
w niewystarczającym stopniu. „Dlaczego to będzie trwało tak długo? Ja
pierdolę. To absurd. Zrób to dwa razy szybciej”.
Mueller obruszył się. „Ten harmonogram już jest przyspieszony dwukrotnie. Nie
możesz ot tak żądać, żebyśmy to zrobili jeszcze dwa razy szybciej”. Musk
spojrzał na niego chłodno i nakazał, żeby został po zebraniu. Kiedy pozostali
wyszli, spytał Muellera, czy chce pozostać szefem działu silników. Kiedy ten
odpowiedział, że tak, Musk oznajmił: „W takim razie rób to, o co cię, kurwa,
proszę”.
Mueller się zgodził i zacieśnił harmonogram, przypisując pracom terminy
wyssane z palca. „I zgadnij, co się stało”, opowiada. „Ostatecznie skończyliśmy
go budować mniej więcej w tym samym czasie, który podaliśmy na początku”.
Czasami absurdalne ramy czasowe narzucane przez Muska skutkowały
osiąganiem niemożliwego, a czasami nie. „Nauczyłem się nigdy mu nie
odmawiać”, mówi Mueller. „Najlepiej powiedzieć, że się spróbuje, a potem,
jeśli coś się nie uda, wyjaśnić dlaczego”.
Musk upierał się przy wyznaczaniu nierealistycznych terminów nawet
w sytuacjach, kiedy nie było takiej potrzeby, na przykład wtedy, gdy polecił,
żeby w kilka tygodni wybudować stanowiska testowe dla silników rakietowych,
które jeszcze nie powstały. Wielokrotnie oznajmiał: „Działamy zgodnie
z założeniem, że ziemia pali się nam pod nogami”. Poczucie naglącej potrzeby
szybkiego wykonywania pracy samo w sobie miało dobry wpływ. Sprawiało, że
inżynierowie instynktownie uruchamiali myślenie od podstaw. Niestety, jak
podkreśla Mueller, miało także wpływ destrukcyjny. „Kiedy wyznaczy się
ambitny plan działania, który robi wrażenie wykonalnego, ludzie starają się dać
z siebie więcej”, mówi. „Ale jeśli przedstawisz im harmonogram, który
fizycznie jest nie do wykonania, to cóż… inżynierowie nie są głupi. Łamiesz ich
morale. To największa słabość Elona”.
Coś podobnego robił Steve Jobs. Osoby, które z nim pracowały, nazywały to
polem zakrzywiania rzeczywistości. Wyznaczał nierealistyczne terminy, a kiedy
pracownicy na nie narzekali, wpatrywał się w nich, nienaturalnie długo nie
mrugając oczami, i mówił: „Nie bój się, dasz radę”. Mimo że postępując w ten
sposób, zniechęcał pracowników, dokonywali oni rzeczy, które w innych
firmach nie mogły się ziścić. „Nie zrealizowaliśmy większości oczekiwań Elona
co do terminów i kosztów, ale i tak zostawiliśmy z tyłu całą konkurencję”,
przyznaje Mueller. „Opracowaliśmy najtańsze, najbardziej odjazdowe rakiety
w historii i w ostatecznym rozrachunku dało nam to dużo satysfakcji, nawet jeśli
»tatuś« nie zawsze był z nas zadowolony”.

Ucz się na porażkach

Musk był zwolennikiem iteracyjnej metody projektowania. Rakiety i silniki


szybko przechodziły do fazy prototypu, były testowane, wybuchały,
wprowadzano do nich poprawki, testowano je ponownie, aż wreszcie któraś
wersja okazywała się sprawna. Działaj szybko, wysadzaj, powtarzaj. „Nie
chodzi o to, żeby jak najskuteczniej unikać problemów”, tłumaczy Mueller.
„Chodzi o to, by jak najszybciej zidentyfikować, co jest problemem, i to
naprawić”.
Jedną z kwestii, które przeszkadzały SpaceX, był zbiór wojskowych
wytycznych, nakazujący testować każdą nową wersję silnika przez określoną
liczbę godzin w najróżniejszych warunkach. „Było to bardzo pracochłonne
podejście. I kosztowne”, tłumaczy Tim Buzza. „Elon powiedział nam, żebyśmy
zbudowali jeden silnik, zamontowali go na stanowisku testowym i odpalili. Jeśli
zadziałał, mieliśmy wsadzić go do rakiety i wystrzelić”. Ponieważ SpaceX było
prywatną firmą, a Musk nie miał nic przeciwko lekceważeniu regulaminów,
inżynierowie mogli ryzykować, ile dusza zapragnie. Buzza i Mueller torturowali
silniki, aż te się psuły, dzięki czemu mogli stwierdzić: „Okej, teraz już wiemy,
gdzie leży granica”.
Przekonanie o słuszności rozwoju metodą szybkich kroków sprawiło, że
SpaceX potrzebowało do testów miejsca, gdzie nie obowiązywały bezwzględne
przepisy. Na początku rozważano Port Lotniczy i Kosmiczny Mojave, ale pod
koniec 2002 roku rada hrabstwa nadal odsuwała decyzję o przyznaniu
pozwolenia na testy. „Czas spieprzać z Mojave”, powiedział Mueller Muskowi.
„ Kalifornia wszystko utrudnia”.
W grudniu Musk przemawiał na Uniwersytecie Purdue, znanym między
innymi z programu testów rakiet. Zabrał ze sobą Muellera i Buzzę. Przy okazji
wystąpienia na Purdue spotkali się z inżynierem, który był kiedyś zatrudniony
w Beal Aerospace – jednym z wielu prywatnych przedsiębiorstw, które podjęły
próbę budowy rakiet i zbankrutowały. Mężczyzna ten opisał im opuszczone
stanowisko testowe Beal nieopodal miejscowości McGregor w Teksasie, około
40 kilometrów na wschód od Waco. Przekazał im także numer komórkowy
byłego pracownika firmy, który nadal mieszkał w okolicy.
Musk uznał, że powinni tam polecieć jeszcze tego samego dnia. Po drodze
zadzwonili do wspomnianego pracownika, Joe Allena, który na Politechnice
Stanowej w Teksasie studiował programowanie komputerowe, żeby znaleźć
pracę po zwolnieniu z Beal. Allen nigdy nie słyszał o Musku ani SpaceX, ale
zgodził się spotkać z nimi u stóp trójnogu na dawnym stanowisku testowym. Gdy
Musk wraz z zespołem przybył tam prywatnym odrzutowcem, bez trudu odnalazł
na pustyni wskazane miejsce. Trójnożna wieża miała 30 metrów wysokości.
U jej stóp stał Allen oparty o swojego poobijanego, starego pikapa chevy.
„O, cholera”, wymamrotał Mueller do Buzzy, kiedy zdążali w stronę
obiektu. „Jest tu prawie wszystko, czego potrzebujemy”. Na terenie ośrodka
znajdowały się hamownie testowe, wodne systemy wygłuszające i budynek
kontrolny przycupnięty wśród traw poprzetykanych niskimi krzakami. Buzza
zaczął zachwycać się na głos przydatnością obiektu. Musk wziął go na stronę.
„Przestań zachwalać to miejsce”, pouczył go. „Podnosisz jego cenę”. Musk
natychmiast zatrudnił Allena i udało mu się wynająć obiekt w McGregor wraz
z niewykorzystywanym wyposażeniem za jedyne 45 tysięcy dolarów rocznie.
W ten sposób rozpoczął się film o męskiej przyjaźni, w którym pluton
fanatycznie oddanych sprawie konstruktorów rakiet pod przewodnictwem
Muellera i Buzzy, okazjonalnie wizytowany przez Muska, odpalał silniki
i wywoływał eksplozje (które nazywali „nagłymi nieplanowanymi
demontażami”) na wybetonowanym spłachetku pełnej grzechotników teksańskiej
pustyni.
Pierwszy zapłon testowy silnika Merlin odbył się nocą w dzień urodzin
Muellera – 11 marca 2003 roku. Nafta i ciekły tlen zostały wtryśnięte do komory
spalania i płonęły przez jedyne pół sekundy, wystarczyło to jednak do
upewnienia się, że mechanizmy działają. Ekipa uczciła to wartą tysiąc dolarów
butelką koniaku Remy Martin, którą Musk otrzymał w prezencie za wystąpienie
na jakiejś konferencji branży kosmicznej. Jego asystentka Mary Beth Brown
przekazała ją Muellerowi z poleceniem zutylizowania, kiedy tylko nadarzy się
stosowna okazja. Zespół opróżnił jej zawartość z papierowych kubków.

Improwizuj

Ekipa Muellera przez dwanaście godzin dziennie testowała silniki w ośrodku


w McGregor, wyskakiwała na kolację do restauracji Outback Steakhouse, po
czym brała udział w nocnej rozmowie konferencyjnej z Muskiem. Ten
bombardował jej członków pytaniami i sam często wybuchał kontrolowaną, lecz
płomienną furią silnika rakietowego, kiedy któryś z inżynierów nie potrafił
udzielić odpowiedzi. Musk, czerpiąc ze swojej wysokiej tolerancji na ryzyko,
popychał ich ku improwizacji. Nierzadko próbowali modyfikować szwankujące
podzespoły na miejscu, korzystając z obrabiarek, które Mueller przywiózł do
Teksasu.
Pewnej nocy w stanowisko testowe uderzył piorun. Spowodowało to
wyłączenie układu ciśnieniowego w zbiorniku paliwa, a następnie wybrzuszenie
i rozerwanie jednej z membran zbiornika. W normalnym przedsiębiorstwie
z branży aerokosmicznej oznaczałoby to konieczność wymiany całej konstrukcji,
co mogło zająć kilka miesięcy. Musk stwierdził: „E tam, po prostu to naprawcie.
Wdrapcie się na górę z młotkami, wyklepcie, co trzeba, zespawajcie i wracajmy
do roboty”. Buzza był zdania, że szefowi odbiło, ale zdążył już się nauczyć, żeby
nie kwestionować jego poleceń. Udali się więc na stanowisko i rozprawili się
z wybrzuszeniem. Musk wskoczył na pokład swojego samolotu i wyruszył
w trzygodzinny lot, żeby osobiście dopilnować naprawy. „Kiedy się pojawił,
akurat zaczynaliśmy testować zbiornik po napełnieniu go z powrotem gazem.
Zbiornik wytrzymał”, opowiada Buzza. „Elon wierzy, że każdą sytuację da się
uratować. To nas wiele nauczyło. I jeśli mam być szczery, dobrze się
bawiliśmy”. Tym sposobem oszczędzili SpaceX opóźnienia prób pierwszej
rakiety o kilka miesięcy.
Oczywiście takie podejście nie zawsze się sprawdzało. Musk podjął równie
niekonwencjonalną próbę pod koniec 2003 roku, kiedy podczas testów pojawiły
się pęknięcia w materiale odprowadzającym ciepło z komory spalania.
„Najpierw popękała jedna z naszych pierwszych komór, potem druga, potem
trzecia”, wspomina Mueller. „To była katastrofa”.
Kiedy złe wieści dotarły do Muska, rozkazał Muellerowi, żeby naprawił
silniki. „Nie możemy ich wyrzucić”, powiedział.
„Nie da się ich naprawić”, odparł Mueller.
Było to stwierdzenie z rodzaju tych, które doprowadzały Muska do szału.
Polecił inżynierom załadować trzy uszkodzone komory na pokład jego samolotu
i przetransportować je do fabryki SpaceX w Los Angeles. Chciał pokryć
uszkodzone miejsca warstwą żywicy epoksydowej, która wypełni szczeliny
i rozwiąże problem. Kiedy Mueller powiedział mu, że to szaleństwo, doszło
między nimi do awantury. W końcu Mueller dał za wygraną. „To on jest tu
szefem”, powiedział członkom zespołu.
Kiedy komory dotarły do fabryki, Musk był już na miejscu. Na stopach miał
eleganckie skórzane buty, w których zamierzał wziąć udział w przyjęciu
bożonarodzeniowym. Nie dotarł na nie. Spędził całą noc, pomagając przy
nakładaniu epoksydu i niszcząc sobie buty.
Jego ryzykowny plan zawiódł. Pod wpływem wysokiego ciśnienia żywica
natychmiast się odklejała. Komory musiały zostać przeprojektowane, a termin
pierwszego startu przesunął się o cztery miesiące. Mimo to widok Muska, który
był skłonny przepracować całą noc w fabryce, żeby wypróbować
niekonwencjonalny pomysł, zainspirował konstruktorów do odważnych prób
wdrażania własnych nietypowych rozwiązań.
Wykształcił się schemat: testujemy nowe pomysły i nie przejmujemy się,
kiedy coś wybuchnie. Mieszkańcy okolicy przyzwyczaili się do eksplozji.
Krowy, niestety, nie. Niczym pionierzy ustawiający wozy w krąg, po każdym
wielkim huku zaczynały biegać w koło, starając się chronić cielęta ukryte
pośrodku stada. Inżynierowie z ośrodka McGregor zamontowali nawet
specjalną kamerę, która pozwalała im podglądać stado.
R O ZD ZI A Ł 1 9

Pan Musk jedzie do Waszyngtonu


SpaceX, 2002–2003

Gwynne Shotwell
Gwynne Shotwell

Musk z natury stroni od układów partnerskich, zarówno w życiu osobistym, jak


i zawodowym. W Zip2 i PayPalu dowiódł, że potrafi inspirować, przerażać,
a czasami nawet gnębić współpracowników. Nie ma natomiast umiejętności
nawiązywania relacji koleżeńskich ani akceptowania cudzego autorytetu. Nie
lubi dzielić się władzą.
Jednym z nielicznych wyjątków od tej reguły jest jego znajomość z Gwynne
Shotwell, która rozpoczęła pracę w SpaceX w 2002 roku, a wiele lat później
została prezeską firmy. Pracuje z Muskiem z boksu biurowego sąsiadującego
z jego własnym w siedzibie SpaceX w Los Angeles od ponad dwudziestu lat –
dłużej niż ktokolwiek inny.
Jest bezpośrednia i przebojowa, ma cięty język i czerpie dumę z tego, że
potrafi być pyskata, nie przekraczając granicy dobrego smaku. Jak przystało na
byłą członkinię licealnej drużyny koszykarskiej i przewodniczącą cheerleaderek,
ujmuje miłą w odbiorze pewnością siebie, a luz w połączeniu z asertywnością
pozwala jej rozmawiać szczerze z Muskiem, nie działając mu na nerwy, i dawać
odpór jego ekstremalnym pomysłom bez niańczenia go. Umie traktować go
prawie jak równego sobie, ale jednocześnie okazywać szacunek. Nigdy nie
zapomina, że to on jest założycielem i szefem.
Shotwell przyszła na świat jako Gwynne Rowley i dorastała w wiosce na
przedmieściach Chicago. W drugiej klasie liceum mama zabrała ją na dyskusję
panelową Stowarzyszenia Inżynierek, gdzie zafascynowała ją postać elegancko
ubranej mechaniczki, która prowadziła własne przedsiębiorstwo budowlane.
„Chcę być jak ona”, oświadczyła i postanowiła, że będzie aplikowała na studia
inżynieryjne na Uniwersytecie Northwestern, który znajdował się niedaleko jej
domu. „Złożyłam podanie na Northwestern ze względu na bogactwo
oferowanych kierunków”, przyznała później tamtejszym studentom. „Kiedyś
przerażała mnie myśl, że zostanę uznana za nerda. Dziś czuję się superdumna, że
nim jestem”.
Idąc na rozmowę o pracę do chicagowskiego biura firmy IBM w 1986 roku,
zatrzymała się przed pewną wystawą sklepową. Umieszczony na niej telewizor
wyświetlał start promu kosmicznego Challenger z nauczycielką Christą
McAuliffe na pokładzie. Minutę później Challenger eksplodował, a chwila,
która miała być inspirująca, przerodziła się w koszmar. To, co zobaczyła
Gwynne, tak mocno nią wstrząsnęło, że w konsekwencji nie zatrudniono jej
w IBM-ie. „Musiałam poważnie dać ciała na rozmowie”, mówi. Ostatecznie
dostała pracę w zakładach Chryslera w Detroit, a później przeprowadziła się do
Kalifornii, gdzie objęła stanowisko kierowniczki działu sprzedaży systemów
kosmicznych firmy Microcosm Inc. – start-upu konsultingowego z siedzibą w tej
samej okolicy co SpaceX.
W Microcosm współpracowała z Hansem Koenigsmannem, przebojowym
inżynierem niemieckiego pochodzenia o czerstwej twarzy. Koenigsmann
nawiązał znajomość z Muskiem podczas jednego z weekendowych zebrań
konstruktorów amatorskich rakiet, które odbywały się na pustyni Mojave. Musk
następnie przyjechał do niego do domu, żeby go zwerbować do swojej firmy.
W maju 2002 roku Koenigsmann został czwartym pracownikiem SpaceX.
By uczcić to wydarzenie, Shotwell zabrała go na lunch w ich ulubione
miejsce – do austriackiej restauracji Chef Hannes o charakterystycznym
jasnożółtym wystroju wnętrza. A później podrzuciła Koenigsmanna kilka
przecznic dalej, pod siedzibę SpaceX. „Wejdź na chwilę”, powiedział do niej.
„Poznasz Elona”.
Shotwell zaimponowały koncepcje Muska związane z obniżaniem kosztu
rakiet i wewnątrzzakładowym wytwarzaniem podzespołów. „Miał dogłębną
wiedzę”, opowiada. Ale jej zdaniem zespół SpaceX zupełnie nie wiedział,
w jaki sposób sprzedawać swoje usługi. „Ten gość, który reprezentuje was
w rozmowach z potencjalnymi klientami, to przegryw”, zakomunikowała
Muskowi bez ogródek.
Nazajutrz asystentka Muska zadzwoniła do Shotwell z informacją, że szef
chciałby porozmawiać z nią na temat objęcia stanowiska dyrektorki do spraw
rozwoju. Shotwell, matka dwójki dzieci, była w trakcie rozwodu i dobijała do
czterdziestki. Średnio przemawiała do niej koncepcja zatrudnienia się
w ryzykownym start-upie zarządzanym przez nieprzewidywalnego milionera.
Spędziła trzy tygodnie, rozważając propozycję. Ostatecznie doszła do wniosku,
że SpaceX ma potencjał, żeby zrewolucjonizować skostniałą branżę rakietową
i tchnąć w nią trochę innowacji. „Zachowałam się jak idiotka”, powiedziała
Muskowi. „Przyjmę tę pracę”. I tak została siódmym pracownikiem firmy.
Shotwell zdobyła szczególne doświadczenie, dzięki któremu jest jej łatwiej
radzić sobie z dziwactwami Muska. Jej mąż ma zaburzenie ze spektrum autyzmu
nazywane zespołem Aspergera. „Osoby takie jak Elon, z aspergerem, nie
przyswajają sygnałów społecznych i nie zastanawiają się, w jaki sposób ich
słowa wpływają na innych”, tłumaczy. „Elon bardzo dobrze rozumie
osobowości innych, ale na poziomie intelektualnym, a nie emocjonalnym”.
Niektóre osoby z zespołem Aspergera zachowują się tak, jakby nie miały
empatii. „Elon nie jest dupkiem, ale czasami odzywa się w sposób, który jest
bardzo do dupy”, mówi Shotwell. „On najzwyczajniej w świecie nie myśli
o tym, jak jego słowa odbierają inni. Ma misję i chce ją po prostu wykonać”.
Shotwell nie próbuje go zmieniać, tylko łagodzi ból tych, którzy sparzyli się
w kontakcie z Muskiem. „Jednym z moich zadań jest opieka nad rannymi”,
tłumaczy.
Pomaga jej również to, że sama ma wykształcenie techniczne. „Nie jestem na
jego poziomie, ale do idiotek nie należę. Rozumiem, o czym mówi. Słucham
uważnie, traktuję go z pełną powagą, odczytuję jego intencje i staram się
osiągnąć to, na czym mu zależy, nawet gdy rzeczy, o których opowiada,
początkowo wydają się szalone”. Kiedy w rozmowie ze mną zarzekała się, że
Elon „zwykle ma rację”, w pierwszym odruchu uznałem ją za lizuskę.
Tymczasem wcale nią nie jest. W rozmowach z nim wyraża swoje zdanie
i irytują ją ci, którzy tego nie robią. Wymienia kilka takich osób i stwierdza:
„Harują do upadłego, ale mają cykora, kiedy trzeba powiedzieć coś Elonowi”.
Zaloty do NASA

Kilka miesięcy po rozpoczęciu pracy w SpaceX Shotwell udała się z Muskiem


do Waszyngtonu. Ich celem było zdobycie kontraktu od Departamentu Obrony na
wystrzelenie małych taktycznych satelitów komunikacyjnych z nowej rodziny
o nazwie TacSat, dzięki którym dowódcy sił naziemnych mieli uzyskać szybszy
dostęp do zdjęć i innych danych.
Odwiedzili znajdującą się niedaleko Pentagonu chińską restaurację. Musk
złamał tam ząb. Zawstydzony, zasłaniał usta dłonią, aż Shotwell zaczęła się
z niego śmiać. „To była najzabawniejsza rzecz na świecie: przyglądanie się, jak
próbuje to ukryć”, opowiada. Udało się im znaleźć gabinet dentystyczny czynny
do późnych godzin nocnych, gdzie założono Muskowi tymczasową koronę, by
rano godnie prezentował się na spotkaniu w Pentagonie. Zaklepali kontrakt,
pierwszy w historii SpaceX, który opiewał na kwotę 3,5 miliona dolarów.
Aby wzbudzić publiczne zainteresowanie działalnością swojej firmy,
w grudniu 2003 roku Musk sprowadził rakietę Falcon 1 do Waszyngtonu
i wystawił ją przed National Air and Space Museum (Narodowym Muzeum
Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej). Do przewiezienia wysokiego na siedem
pięter prototypu rakiety z Los Angeles powstała specjalna naczepa
z jasnoniebieskim leżem, którą skonstruowano w szalonym tempie narzuconym
przez Muska. Wielu inżynierów postrzegało ten plan wyłącznie jako kolosalne
marnotrawstwo czasu. Jednak kiedy rakieta przejechała pod eskortą policji
wzdłuż stołecznej Independence Avenue, wywarła duże wrażenie na
administratorze NASA Seanie O’Keefie. Wysłał on jednego ze swoich
zastępców, Liama Sarsfielda, do Kalifornii, żeby ocenił możliwości śmiałego
start-upu, który zorganizował ten pokaz. „SpaceX ma dobre produkty i solidny
potencjał”, zaraportował Sarsfield. „Inwestycja w to przedsiębiorstwo ze strony
NASA jest jak najbardziej wskazana”.
Sarsfield podziwiał u Muska żądzę zgłębiania skomplikowanych tematów
technicznych, od układu dokowania Międzynarodowej Stacji Kosmicznej
począwszy, na przyczynach przegrzewania się silników skończywszy. Nawiązali
intensywną korespondencję mailową na te i inne tematy. W lutym 2004 roku
w ich kontaktach nastąpił zgrzyt, bo NASA przyznała wart 227 milionów
dolarów kontrakt konkurencyjnemu producentowi rakiet Kistler Aerospace
z pominięciem przetargu. Przedmiotem umowy były rakiety do zaopatrywania
Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Musk uważał (słusznie, jak się później
okazało), że to SpaceX mogłoby takie zbudować.
Sarsfield popełnił błąd, udzielając Muskowi szczerego wyjaśnienia. Kistler
otrzymał zlecenie bez przetargu, pisał Sarsfield w mailu, ponieważ „finansowo
był na grząskim gruncie”, a agencji zależało, żeby ta firma nie zbankrutowała.
Zapewnił Muska, że w przyszłości nie zabraknie kontraktów, o które SpaceX
będzie mogło zawalczyć. Musk wpadł w szał. Stwierdził, że NASA powinna
zajmować się promowaniem innowacji, a nie dofinansowywaniem firm.
W maju 2004 roku Musk spotkał się z urzędnikami w siedzibie głównej
NASA i lekceważąc radę Shotwell, postanowił pozwać agencję z powodu
kontraktu przyznanego Kistlerowi. „Wszyscy mnie ostrzegali, że to może raz na
zawsze zaprzepaścić nasze szanse na współpracę z NASA”, opowiada Musk.
„Ale to, co zrobili, było złe i niemoralne, więc wytoczyłem im proces”. Rzucił
nawet na pożarcie Sarsfielda, swojego najsilniejszego orędownika w NASA,
dołączając do treści pozwu jego przyjacielski mail wyjaśniający, że kontrakt
miał posłużyć za finansową kroplówkę dla Kistlera.
Spór zakończył się zwycięstwem SpaceX i nakazem wyłonienia wykonawcy
projektu w publicznym przetargu. SpaceX udało się wywalczyć znaczny w nim
udział. „To było ogromne zaskoczenie. Dosłownie, wyobraź sobie: zwycięstwo
strony, której dawano 10 procent szans”, powiedział Musk Christianowi
Davenportowi z „Washington Post”. „Wszyscy chwytali się za głowy”.

Kontrakty ze stałą ceną


Zwycięstwo to miało ogromne znaczenie nie tylko dla SpaceX, ale i całego
amerykańskiego programu kosmicznego. Wypromowało alternatywę dla
kontraktów typu „koszt plus”, które tradycyjnie przyznawały NASA
i Departament Obrony. Kontrakty te gwarantowały wykonawcy pokrycie
kosztów, niezależnie od ich wysokości, oraz pewną marżę. Ich zaletą
z perspektywy rządu było to, że dawały mu kontrolę nad projektem – na przykład
budową nowej rakiety, silnika albo satelity. Pozwalały przygotować listę
szczegółowych specyfikacji, a następnie zlecić pracę jednej z dużych firm
pokroju Boeinga albo Lockheeda Martina. Podejście to stało się standardem
podczas drugiej wojny światowej, kiedy rządowi zależało na całkowitej
kontroli nad rozwojem broni i na uniknięciu wrażenia, że wojskowi kontrahenci
dorabiają się na konflikcie.
Podczas wizyty w Waszyngtonie Musk zeznawał przed komisją senacką,
forsując inne podejście. Słabością umów „koszt plus”, argumentował, jest ich
tłamszący wpływ na innowacje. Kiedy projekt nie mieści się w terminie,
wykonawcy płaci się więcej. Przedsiębiorców należących do wygodnickiego
klubu beneficjentów takich kontraktów niewiele motywuje do podejmowania
ryzyka, szybkiego działania i cięcia kosztów. „Jedyne, na czym zależy
Boeingowi i Lockheedowi, to zarabianie kokosów”, mówi. „W tym układzie po
prostu nie da się dotrzeć na Marsa. Wykonawcy nie mają motywacji, żeby
doprowadzać projekty do końca. Nie wywiązując się z kontraktu »koszt plus«,
można doić rząd w nieskończoność”.
SpaceX było pionierem alternatywnego podejścia polegającego na tym, że
prywatne firmy stają do przetargu o prawo do wykonania konkretnego zadania
lub misji, na przykład wyniesienia rządowych ładunków na orbitę. Firmy
ryzykują własnym kapitałem i otrzymują wynagrodzenie wyłącznie po
zrealizowaniu kluczowych elementów umowy. Taki kontrakt, opiewający na
odgórnie ustaloną kwotę, z uzależnieniem wypłaty od realizacji celów,
pozostawia kontrolę nad sposobem projektowania i budowy rakiet w rękach
firm prywatnych, oczywiście przy zachowaniu kluczowych parametrów. Daje to
okazję do zarobienia dużych pieniędzy, jeśli zbuduje się działającą rakietę
o dobrym stosunku jakości do ceny, bądź do stracenia równie dużej kwoty, jeśli
poniesie się porażkę. „Takie podejście wynagradza rezultaty, a nie
marnotrawstwo”, tłumaczy Musk.
R O ZD ZI A Ł 2 0

Założyciele
Tesla, 2003–2004
JB Straubel z widoczną blizną; Martin Eberhard i Marc Tarpenning
JB Straubel

Jeffrey Brian Straubel – znany jako JB – był krzepkim, zadbanym, pucułowatym


i roześmianym dzieciakiem z Wisconsin, który pasjonował się samochodami.
W wieku trzynastu lat naprawił silnik wózka golfowego i zakochał się
w pojazdach elektrycznych. Lubił również chemię. W liceum przeprowadził
w piwnicy rodzinnego domu eksperyment z podtlenkiem wodoru, który
zakończył się eksplozją i pozostawił trwałą bliznę na jego cherubinkowej
twarzy.
Podczas studiów z energetyki na Stanfordzie Straubel odbył staż u pełnego
werwy, przewrotnego, pochodzącego z Nowego Orleanu przedsiębiorcy
Harolda Rosena, który wsławił się, projektując dla firmy Hughes Aircraft
eksperymentalnego satelitę geostacjonarnego Syncom. Rosen wraz ze swoim
bratem Benem próbowali zbudować samochód hybrydowy wyposażony w koło
zamachowe generujące elektryczność. Straubel spróbował czegoś prostszego.
Przekształcił stare porsche w czysto elektryczny pojazd zasilany klasycznymi
akumulatorami kwasowo-ołowiowymi. Miał zawrotne wprost przyspieszenie,
ale dysponował zaledwie 50 kilometrami zasięgu.
Kiedy firma Rosena zbankrutowała, Straubel przeprowadził się do Los
Angeles. Pewnego wieczoru pod koniec lata 2003 roku przyjmował u siebie
sześciu wyczerpanych i śmierdzących studentów ze Stanfordu, którzy właśnie
ukończyli wyścig z Chicago do Los Angeles w samochodzie zasilanym
ogniwami fotowoltaicznymi.
Rozmawiał z nimi praktycznie przez całą noc. Dyskusja zeszła na temat
ogniw litowo-jonowych – takich, jakie wykorzystywane są w laptopach.
Przechowują mnóstwo energii i możliwe jest łączenie wielu ogniw ze sobą.
„A co, gdybyśmy połączyli ich tysiąc albo 10 tysięcy?”, spytał Straubel.
Obliczyli, że lekki samochód wyposażony w pół tony takich akumulatorów przy
odrobinie szczęścia dojechałby na przeciwległe wybrzeże Ameryki. Kiedy
nastał świt, wyszli do ogrodu za domem z garścią ogniw litowo-jonowych
w dłoniach i świętowali przyszłość, tłukąc je młotkiem i obserwując, jak
wybuchają. Zawarli pakt. „Musimy to zrobić”, oświadczył Straubel.
Niestety, nikt nie był zainteresowany finansowaniem jego pomysłu. Aż do
chwili, kiedy poznał Elona Muska.
W październiku 2003 roku Straubel wziął udział w seminarium
odbywającym się na Stanfordzie. Musk, który rok wcześniej założył SpaceX, był
jednym z mówców. W swoim wystąpieniu podkreślał konieczność prowadzenia
działalności przedsiębiorczej związanej z kosmosem w taki sposób, żeby
„napędzał ją duch wolnego rynku”. Słowa te zachęciły Straubela do
przepchnięcia się na przód widowni pod koniec przemowy Muska
i zaproponowania, że zaaranżuje spotkanie z Haroldem Rosenem. „Harold był
legendą branży kosmicznej, więc zaprosiłem ich obu do fabryki SpaceX”,
opowiada Musk.
Obchód zakładu nie wypadł dobrze. Rosen, który miał wtedy siedemdziesiąt
siedem lat, jowialnie i z dużą pewnością siebie wytykał elementy projektu
Elona, które jego zdaniem zawiodą. Kiedy udali się na lunch do pobliskiej
restauracji z owocami morza McCormick and Schmick, Musk zrewanżował się,
określając jako „głupi” najnowszy pomysł Rosena dotyczący elektrycznych
dronów do dostarczania internetu. „Elon szybko formułuje opinie”, tłumaczy
Straubel. Musk miło wspomina ich intelektualne przepychanki. „To była świetna
rozmowa, bo Harold i JB są bardzo interesującymi ludźmi, aczkolwiek sam
pomysł był głupi”.
Straubel, któremu zależało na podtrzymaniu konwersacji, przeszedł do
tematu swojej koncepcji budowy pojazdu elektrycznego zasilanego ogniwami
litowo-jonowymi. „Szukałem finansowania, i to dość bezwstydnie”, wyznaje.
Musk wyraził zdumienie, kiedy Straubel wyjaśnił, jak bardzo zwiększyła się
wydajność takich akumulatorów. „Mało brakowało, a pracowałbym na
Stanfordzie nad metodami magazynowania energii o dużej gęstości”, powiedział
mu Musk. „Zastanawiałem się, co wywrze największy wpływ na świat,
i przechowywanie energii oraz pojazdy elektryczne były wysoko na mojej
liście”. Jego oczy rozświetliły się, kiedy zaczął analizować obliczenia
Straubela. „Możesz na mnie liczyć”, powiedział i obiecał mu 10 tysięcy
dolarów dofinansowania.
Straubel zasugerował Muskowi, żeby nawiązał kontakt z Tomem Gage’em
i Alanem Cocconim, którzy wspólnie założyli małe przedsiębiorstwo AC
Propulsion z zamiarem stworzenia samochodu elektrycznego. Skonstruowali
nawet prototyp z włókna szklanego, który nazwali tZero. Straubel zadzwonił do
nich, namawiając, żeby wzięli Muska na przejażdżkę. Sergey Brin,
współzałożyciel Google’a, również zasugerował, by porozmawiali z Muskiem.
W styczniu 2004 roku Gage wysłał więc mail o treści: „Sergey Brin i JB
Straubel zasygnalizowali nam, że prawdopodobnie miałby pan ochotę usiąść za
kierownicą naszego samochodu sportowego tZero. W ubiegły poniedziałek
ścigaliśmy się w nim z viperem i wygraliśmy cztery z pięciu wyścigów na
dystansie jednej ósmej mili. Ten jeden przegrałem, bo miałem w samochodzie
stutrzydziestokilowego kamerzystę. Znalazłby pan czas, żebym podjechał?”.
„Jasne”, odpowiedział Musk. „Bardzo chętnie go zobaczę. Ale nie sądzę,
żeby był w stanie pokonać mojego mclarena (póki co)”.
„Hm, ucieszyłbym się, gdybym prześcignął mclarena, nie powiem”,
stwierdził Gage. „Mógłbym wpaść 4 lutego”.
Tzero, mimo że był surowym prototypem, który nie miał nawet drzwi ani
dachu, sprawił, że Muskowi opadła szczęka. „Musicie zrobić z niego
prawdziwy produkt”, powiedział Gage’owi. „To naprawdę mogłoby zmienić
świat”. Gage jednak chciał zacząć od skonstruowania tańszego, bardziej
kanciastego, powolniejszego samochodu. Musk nie widział w tym sensu, bo
dowolny samochód elektryczny byłby początkowo drogi w produkcji – koszty
szacował na co najmniej 70 tysięcy dolarów za egzemplarz. „Nikt nie zapłaci
takich pieniędzy za jakieś obrzydlistwo”, argumentował. Żeby rozkręcić firmę
motoryzacyjną, należało najpierw wyprodukować samochód z wyższej półki
cenowej, a modelem na rynek masowy zająć się w drugiej kolejności. „Gage
i Cocconi byli takimi trochę narwanymi wynalazcami”, śmieje się. „Zdrowy
rozsądek nie należał do ich mocnych stron”.
Musk namawiał ich tygodniami, żeby zbudowali ekskluzywnego roadstera.
„Wszyscy sądzą, że samochody elektryczne są do bani, ale wy możecie
udowodnić, że wcale nie”, błagał. Gage jednak był nieugięty. „Dobrze, skoro
nie chcecie skomercjalizować tZero, to nie obrazicie się, jeśli ja to zrobię?”,
spytał Musk.
Gage się zgodził. Zasugerował również coś, co okazało się brzemienne
w skutki: żeby Musk nawiązał współpracę z parą entuzjastów motoryzacji,
którzy mieli ten sam pomysł co on i firmę przy tej samej ulicy co oni. Kierując
się jego radą, Musk poznał dwóch mężczyzn, którzy po podobnym przeżyciu
z AC Propulsion postanowili założyć własne przedsiębiorstwo. Zarejestrowali
je pod nazwą Tesla Motors.

Martin Eberhard

W 2001 roku Martin Eberhard, tyczkowaty przedsiębiorca z Doliny Krzemowej


o szczupłej twarzy i energetycznej osobowości, był w trakcie przykrej sprawy
rozwodowej i doszedł do wniosku, że powinien, jak to określił: „zachować się
jak na faceta w kryzysie wieku średniego przystało i kupić sobie sportowy
samochód”. Stać go było na coś wypasionego, bo założył, a później sprzedał
firmę, która produkowała Rocket eBook, pierwszy popularny czytnik e-booków
sprzed dominacji Kindle’a. Nie chciał jednak samochodu, który spala benzynę.
„Zacząłem dostrzegać wokół siebie konsekwencje zmian klimatu”, opowiada.
„A poza tym miałem wrażenie, że wdajemy się w wojny na Bliskim Wschodzie
z powodu naszego zapotrzebowania na ropę”.
Eberhard, jak na osobę metodyczną przystało, stworzył arkusz kalkulacyjny
pozwalający określić wydajność energetyczną różnych rodzajów samochodów.
Porównał silniki benzynowe, Diesla, gazowe i wodorowe z elektrycznymi
wykorzystującymi energię z różnych źródeł. „Obliczyłem, co dokładnie dzieje
się na każdym kroku, począwszy od chwili wydobycia paliwa spod ziemi, po
moment, w którym to paliwo napędza samochód”.
Odkrył w ten sposób, że samochody elektryczne, nawet w miejscach,
w których głównym źródłem energii elektrycznej jest węgiel, są najzdrowsze dla
środowiska. Postanowił więc taki kupić. Ale było to trudne. Kalifornia właśnie
zniosła ustawę zobowiązującą producentów samochodów do oferowania modeli
bezemisyjnych, a General Motors przerwało produkcję popularnego modelu
EV1 i zmusiło klientów, żeby oddali swoje egzemplarze do kasacji. „To mną
naprawdę wstrząsnęło”, mówi Eberhard.
Wtedy przeczytał na temat prototypu tZero zbudowanego przez Toma Gage’a
i AC Propulsion. Po obejrzeniu go powiedział Gage’owi, że zainwestuje w jego
firmę 150 tysięcy dolarów, jeśli odejdą od ogniw kwasowo-ołowiowych,
zastępując je litowo-jonowymi. W rezultacie tej zmiany we wrześniu 2003 roku
Gage stał się posiadaczem prototypowego tZero rozpędzającego się od zera do
setki w odrobinę ponad 3,6 sekundy i dysponującego zasięgiem 480 kilometrów.
Eberhard usiłował przekonać Gage’a i innych w AC Propulsion, żeby
zaczęli produkować tZero albo chociaż zbudowali dla niego jeden egzemplarz.
Nie zrobili tego. „To byli bystrzy ludzie, ale szybko zdałem sobie sprawę, że
w gruncie rzeczy nie są zdolni do produkowania samochodów”, opowiada
Eberhard. „I właśnie wtedy postanowiłem założyć własną firmę
motoryzacyjną”. Zawarł z AC Propulsion umowę licencyjną na silniki
elektryczne i układ napędowy.
Zwerbował do pomocy swojego przyjaciela Marca Tarpenninga,
programistę i dawnego wspólnika w Rocket eBook. Opracowali plan, żeby
zacząć od dwumiejscowego roadstera z wyższej półki cenowej, a później
przejść do budowy samochodów na rynek masowy. „Chciałem skonstruować
zrywnego roadstera, który kompletnie odmieni sposób, w jaki ludzie myślą
o samochodach elektrycznych”, tłumaczy Eberhard. „A potem za jego pomocą
zbudować markę”.
Jak jednak powinna się nazywać ta marka? Pewnego wieczoru na randce
w Disneylandzie Eberhard obsesyjnie i odrobinę nieromantycznie rozmyślał na
temat tego, jak nazwać swoją nową firmę. Ponieważ samochód miał być
napędzany przez tak zwany silnik indukcyjny, wpadł na pomysł, żeby
wykorzystać nazwisko jego wynalazcy Nikoli Tesli. Następnego dnia umówił
się na kawę z Tarpenningiem i poprosił go o opinię. Ten natychmiast wyciągnął
laptopa, połączył się z internetem i zarejestrował nazwę Tesla Motors.
W 2003 roku założyli spółkę.

Prezes Musk

Eberhard miał pewien problem. Wpadł na pomysł i wymyślił nazwę firmy, ale
brakowało mu finansowania. W marcu 2004 roku zadzwonił do niego Tom
Gage, z którym wiązała go umowa o niepodbieraniu sobie inwestorów. Kiedy
stało się jasne, że Musk nie zainwestuje w AC Propulsion, Gage przedstawił go
Eberhardowi. „Ja odpuszczam sobie Elona”, stwierdził. „Ty powinieneś do
niego zadzwonić”.
Eberhard i Tarpenning przelotnie spotkali się z Muskiem już wcześniej,
w 2001 roku, kiedy pojechali wysłuchać jego wystąpienia na zebraniu Mars
Society. „Dorwałem go po przemówieniu, tak po prostu, żeby się z nim
przywitać jak z idolem”, wspomina Eberhard.
W mailu do Muska, w którym prosił o spotkanie, wspomniał o tym
spotkaniu. „Bardzo nam zależy, żeby porozmawiać z panem na temat Tesla
Motors, szczególnie gdyby był pan zainteresowany inwestycją”, napisał. „Jeśli
dobrze rozumiem, miał pan okazję przejechać się samochodem tZero od AC
Propulsion. Rozumie pan zatem, że można zbudować samochód elektryczny
o dużych osiągach. Chcemy spróbować pana przekonać, że można to zrobić
w sposób dochodowy”.
Tego samego wieczoru Musk odpowiedział: „Jasne”.
Kilka dni później Eberhard przyjechał z Palo Alto do Los Angeles
w towarzystwie współpracownika Iana Wrighta. Spotkanie w gabinecie Muska
w siedzibie SpaceX miało potrwać pół godziny, ale Musk bombardował ich
pytaniami, od czasu do czasu wołając do asystentki, żeby odwołała kolejne
spotkanie. Przez dwie godziny przedstawiali sobie nawzajem swoje wizje
potężnego samochodu elektrycznego, omawiając najróżniejsze szczegóły, od
układu napędowego i silnika począwszy, na biznesplanie skończywszy. Pod
koniec spotkania Musk oznajmił, że zainwestuje w Teslę. Po wyjściu z budynku
SpaceX Eberhard i Wright przybili sobie piątkę. Na kolejnym spotkaniu,
w którym wziął udział Tarpenning, ustalono, że Musk zostanie głównym
inwestorem w pierwszej rundzie finansowania z wkładem w wysokości
6,4 miliona dolarów i obejmie funkcję prezesa zarządu.
Tarpenninga zdumiało, że Musk koncentrował swoją uwagę na powadze
misji, a nie na potencjale biznesowym firmy. „Niewątpliwie doszedł już do
wniosku, że jeśli chcemy energetycznie zrównoważonej przyszłości, musimy
zelektryfikować samochody”. Musk miał kilka oczekiwań. Po pierwsze zależało
mu na szybkim załatwieniu kwestii biurokratycznych, bo jego żona Justine była
w ciąży z bliźniakami i na kolejny tydzień zaplanowano cesarskie cięcie. Musk
poprosił również Eberharda, żeby skontaktował się z JB Straubelem. Uważał, że
skoro zainwestował w obu, powinni połączyć siły.
Straubel, który nigdy wcześniej nie słyszał o Eberhardzie ani stawiającej
pierwsze kroki Tesli, przyjechał na rowerze i wyszedł ze spotkania nastawiony
sceptycznie. Później jednak Musk do niego zadzwonił. „No, dalej, musisz w to
wejść. Będziesz tu idealnie pasował!”
W ten sposób wpadły na swoje miejsce wszystkie fragmenty układanki,
która przeistoczyła się w najbardziej wartościową i rewolucyjną firmę
motoryzacyjną świata: Eberhard jako dyrektor generalny, Tarpenning jako
prezes, Straubel jako dyrektor techniczny, Ian Wright jako dyrektor operacyjny
i Musk jako prezes zarządu i główny inwestor. Wiele lat później, po licznych
bolesnych dysputach i jednym procesie sądowym, cała piątka zgodziła się, że
każdemu z nich przysługuje miano współzałożyciela.
R O ZD ZI A Ł 2 1

Roadster
Tesla, 2004–2006

Straubel zabiera gubernatora Arnolda Schwarzeneggera na jazdę próbną Roadsterem

Łączenie składników w całość


Jedna z najważniejszych decyzji podjętych przez Elona Muska w Tesli –
decyzja, która odcisnęła piętno na filozofii działania firmy i przyczyniła się do
jej sukcesu oraz wpływu na całą branżę motoryzacyjną – dotyczyła tego, by
w miarę możliwości samemu produkować najważniejsze części, zamiast jedynie
montować samochody z setek podzespołów dostarczanych przez niezależnych
producentów. Będąc przedsiębiorstwem zintegrowanym pionowo, Tesla
zyskiwała większą kontrolę nad własną przyszłością, jak również nad jakością,
kosztami oraz łańcuchami dostaw. Zaprojektowanie dobrych samochodów było
ważne, ale jeszcze ważniejsze okazało się opracowanie procesów
produkcyjnych i zbudowanie fabryk, w których można było wytwarzać te
samochody na masową skalę.
Początkowo jednak Tesla funkcjonowała inaczej.
Zupełnie inaczej.
Kiedy Martin Eberhard i Marc Tarpenning wprowadzali na rynek czytnik e-
booków Rocket eBook, zlecili wytwarzanie tych urządzeń zewnętrznym
kontrahentom. Podobną strategię przyjęli w przypadku pierwszego samochodu
marki Tesla, czyli modelu Roadster, który miał być składany z podzespołów
kupowanych u zewnętrznych dostawców. Konsekwencje decyzji Eberharda
o wykorzystaniu części oraz podzespołów wytwarzanych przez kooperantów –
akumulatorów z Azji, nadwozi z Anglii, układu napędowego firmy AC
Propulsion, skrzyń biegów produkowanych przez amerykańskie koncerny
motoryzacyjne w Detroit albo przez jedną z firm niemieckich – prześladowały
Teslę w kolejnych latach.
Oparcie produkcji na outsourcingu było zgodne z trendami dominującymi
w branży motoryzacyjnej. Począwszy od czasów Henry’ego Forda i innych
pionierów motoryzacji, producenci samochodów przez wiele dziesięcioleci
wykonywali większość procesów związanych z produkcją we własnym
zakresie. Jednak na początku lat siedemdziesiątych XX wieku koncerny
samochodowe wydzieliły ze swoich struktur obszary działalności związane
z produkcją części i podzespołów i zaczęły przekazywać realizację tych zadań
wyspecjalizowanym podmiotom zewnętrznym. W roku 1970 średnio 90 procent
części wykorzystywanych do produkcji nowego samochodu stanowiły części
objęte prawem własności przemysłowej przysługującym producentowi danego
samochodu; w roku 2010 udział takich części w nowych pojazdach wynosił już
tylko 50 procent. Doprowadziło to do uzależnienia producentów samochodów
od wydłużonych łańcuchów dostaw.
Po tym, jak Eberhard i Tarpenning zdecydowali, że do budowy swojego
elektrycznego samochodu będą wykorzystywać nadwozie oraz podwozie od
zewnętrznego dostawcy, wybrali się na targi motoryzacyjne Los Angeles Auto
Show. Wprosili się tam na stoisko Lotusa, małej brytyjskiej firmy
specjalizującej się w produkcji samochodów sportowych, po czym zaczęli
nagabywać jednego z jej dyrektorów. „Był dobrze wychowanym Brytyjczykiem,
zbyt uprzejmym, by powiedzieć nam wprost, żebyśmy się od niego odczepili”,
wspomina Eberhard. „Ostatecznie udało się nam zaintrygować go na tyle, że
zaprosił nas do Wielkiej Brytanii”. Obie strony doszły do porozumienia i Lotus
zobowiązał się dostarczać Tesli nieco zmodyfikowaną wersję nadwozia jednego
ze swoich modeli – żwawego roadstera Elise. Inżynierowie Tesli mieli
zintegrować to nadwozie z silnikiem elektrycznym, a także z układem
napędowym kupionym od AC Propulsion.
Do stycznia 2005 roku osiemnastu inżynierom i mechanikom Tesli udało się
sklecić ręcznie tak zwanego muła, czyli prototyp samochodu, który można
pokazać potencjalnym inwestorom i testować przed rozpoczęciem produkcji
seryjnej. „Przy konstruowaniu muła trzeba było się mocno nagimnastykować,
tnąc i gnąc elementy nadwozia Lotusa Elise tak, żeby jakoś wcisnąć do niego
nasze baterie i układ napędowy od AC Propulsion”, opowiadał Musk. „Ale
przynajmniej mieliśmy wreszcie coś, co przypominało prawdziwy samochód.
W przeciwieństwie do tZero miał nawet drzwi i dach”.
Pierwszy za kierownicą usiadł Straubel. Kiedy wcisnął pedał gazu, prototyp
wystrzelił naprzód niczym spłoszony koń, zadziwiając nawet swoich
konstruktorów. Jako drugi jazdę testową odbył Eberhard, któremu, gdy zacisnął
dłonie na kierownicy, ze wzruszenia zaszkliły się oczy. Potem przyszła kolej na
Muska. Po przejażdżce był tak zachwycony tym, jak błyskawicznie, a zarazem
cicho samochód nabierał prędkości, że zgodził się zainwestować w firmę
dodatkowe 9 milionów dolarów.

Czyja to firma?

W przypadku start-upów, zwłaszcza tych, które mają wielu założycieli


i inwestorów, często nie jest oczywiste, kto właściwie powinien kierować
firmą. Niekiedy stery przejmuje jakiś samiec alfa, skutecznie marginalizując
potencjalnych konkurentów, tak jak zrobił to Steve Jobs, który odstawił na
boczny tor Steve’a Wozniaka, albo Bill Gates, który w podobny sposób obszedł
się z Paulem Allenem. Czasem rywalizacja o władzę przybiera nieprzyjemną
formę, szczególnie wtedy, gdy więcej niż jedna osoba w firmie uznaje się za jej
faktycznego założyciela.
W Tesli uważał się za niego zarówno Martin Eberhard, jak i Elon Musk.
Eberhard podkreślał, że to on wpadł na pomysł założenia firmy, namówił do
współpracy swojego przyjaciela Marca Tarpenninga, zarejestrował firmę,
wymyślił jej nazwę, wreszcie znalazł inwestorów. „Elon nazywał się głównym
architektem i przypisywał sobie różne inne zasługi”, twierdzi Eberhard. „Tak
naprawdę był jednak tylko członkiem zarządu i inwestorem”. Musk ma na ten
temat inne zdanie. Jest przekonany, że to jego rola była kluczowa, bo to on
skontaktował Eberharda ze Straubelem, a także wyłożył z własnej kieszeni
kwotę potrzebną na rozkręcenie działalności firmy. „Kiedy ich poznałem,
Eberhard, Wright i Tarpenning nie posiadali żadnych praw własności
intelektualnej i nie zatrudniali żadnych pracowników. Jedyne, co mieli, to firmę
wydmuszkę”.
Początkowo ta różnica zdań na temat wkładu wniesionego w powstanie
Tesli nie stanowiła problemu. „Kierowałem SpaceX”, mówi Musk. „I nie
czułem potrzeby, by kierować także Teslą”. Zadowalał się, przynajmniej do
pewnego momentu, posadą prezesa zarządu, pozostawiając stanowisko
dyrektora generalnego Eberhardowi. Ale jako posiadacz większości udziałów
w firmie Musk miał decydujący głos w wielu sprawach, a ustępowanie
komukolwiek nie leżało w jego naturze. Z czasem coraz bardziej angażował się
w procesy decyzyjne, szczególnie te, które dotyczyły kwestii technicznych.
W rezultacie kierownictwo Tesli zaczęło przypominać niestabilną cząsteczkę.
Przez pierwszy rok współpraca Muska z Eberhardem układała się jednak
całkiem dobrze: Eberhard zajmował się bieżącym zarządzaniem firmą w jej
siedzibie w Dolinie Krzemowej, natomiast Musk spędzał większość czasu
w Los Angeles i wpadał do siedziby Tesli mniej więcej raz w miesiącu, żeby
wziąć udział w posiedzeniu zarządu albo nadzorować realizację
najważniejszych projektów. Pytania, jakie przy tej okazji zadawał, były bardzo
szczegółowe, miały charakter techniczny i dotyczyły akumulatorów, silnika bądź
materiałów wykorzystywanych do produkcji samochodów. Musk nie miał
w zwyczaju pisywać wylewnych maili, ale któregoś wieczoru, po tym, jak
w początkowym okresie współpracy z Eberhardem zajmowali się wspólnie
rozwiązaniem pewnego problemu, napisał do ówczesnego dyrektora
generalnego Tesli: „Niewiele jest osób, które naprawdę świetnie czują produkt.
A ty według mnie jesteś jedną z nich”. Musk i Eberhard rozmawiali ze sobą
prawie codziennie, wieczorami wymieniali maile i czasem spotykali się na
stopie towarzyskiej. „Nigdy nie byliśmy kumplami, którzy po pracy idą razem na
drinka”, wspomina Eberhard. „Zdarzało nam się jednak odwiedzać się
nawzajem w domu czy wyskoczyć razem do restauracji”.
Niestety, Musk i Eberhard pod pewnymi względami byli do siebie zbyt
podobni, by ten koleżeński układ mógł przetrwać dłużej. Obaj byli ambitnymi
inżynierami przywiązującymi wagę do szczegółów; obaj mieli też wybuchowy
charakter i ostentacyjnie lekceważący stosunek do ludzi, których uznali za
głupców. Problemy w kierownictwie Tesli zaczęły się wtedy, gdy Eberhard
poróżnił się z Ianem Wrightem, jednym ze współzałożycieli firmy.
Nieporozumienia między nimi stały się na tyle poważne, że obaj próbowali
doprowadzić do usunięcia swojego adwersarza z firmy i namawiali Muska do
podjęcia takiej decyzji. Ze strony Eberharda było to milczące uznanie faktu, że
to do Muska należało ostatnie słowo w tej sprawie. „Martin i Ian przedstawiali
się wzajemnie jako wcielone zło i każdy z nich starał się mnie przekonać, żebym
zwolnił tego drugiego”, twierdzi Musk. „Powtarzali: »Elon, musisz dokonać
wyboru«”.
Musk postanowił zasięgnąć opinii Straubela. „No dobrze, a więc którego
z nich powinniśmy wybrać?”, zapytał. Straubel odparł, że żaden nie jest
szczególnie dobrym wyborem, ale naciskany przez Muska stwierdził: „Być może
pozostawienie Martina będzie mniejszym złem”. Musk posłuchał jego rady
i zwolnił Wrighta, jednak całe to zamieszanie pogłębiło jego wątpliwości co do
tego, czy Eberhard nadaje się na dyrektora generalnego. Skłoniło go też do
większego zaangażowania się w zarządzanie firmą.

Decyzje projektowe

Odkąd Musk zaczął poświęcać Tesli więcej uwagi, nie potrafił powstrzymać się
przed ingerowaniem w decyzje projektowe i konstrukcyjne. Co parę tygodni
przylatywał z Los Angeles i przewodniczył zebraniom, w trakcie których
oceniano postępy projektu, przeprowadzał inspekcje modeli i wskazywał, co
można ulepszyć. A ponieważ był sobą, nie traktował tych wskazówek jako
niezobowiązujących sugestii. Nie krył irytacji, gdy jego pomysły nie były
wprowadzane w życie. Kłopot polegał na tym, że biznesplan Tesli przewidywał
zmontowanie nadwozia samochodu z podzespołów kupionych od Lotusa oraz
innych dostawców, bez poddawania ich poważniejszym modyfikacjom.
„Chcieliśmy ograniczyć wszelkie modyfikacje do niezbędnego minimum”,
wspomina Tarpenning. „W każdym razie taki był nasz plan, dopóki nie zaczął
wtrącać się Elon”.
Eberhard próbował blokować większość propozycji Muska, nawet jeśli ich
wdrożenie uczyniłoby samochód lepszym, ponieważ zdawał sobie sprawę, że
spowodowałoby to przekroczenie założonego budżetu i opóźniłoby realizację
projektu. Musk argumentował, że jedynym sposobem na zapewnienie Tesli
dobrego startu jest wprowadzenie na rynek roadstera, który zachwyci
potencjalnych klientów. „Pierwszy samochód wypuszcza się tylko raz i dlatego
powinien on być tak dobry, jak to tylko możliwe”, tłumaczył Eberhardowi.
Podczas jednego ze spotkań poświęconych przeglądowi projektu Roadstera,
twarz Muska pociemniała; obrzucił pozostałych uczestników zebrania
lodowatym spojrzeniem i oświadczył, że samochód sprawia tandetne wrażenie
i jest brzydki. „Nie mogliśmy wypuścić kiepsko wyglądającego samochodu
i żądać za niego 100 tysięcy dolarów”, powiedział później.
Chociaż specjalnością Muska było programowanie, a nie wzornictwo
przemysłowe, to zainwestował sporo czasu i wysiłku w poprawę estetyki
wyglądu Roadstera. „Nigdy wcześniej nie zajmowałem się projektowaniem
samochodu, dlatego przyglądałem się uważnie wszystkim wspaniałym
samochodom, jakie dotychczas wyprodukowano, i starałem się zrozumieć, co
stanowiło o wyjątkowości każdego z nich”, wspomina. „Ślęczałem nad
najdrobniejszymi detalami”. Po latach Musk pochwalił się, że Art Center
College of Design w Pasadenie docenił jego wkład w projektowanie Roadstera,
przyznając mu honorowy tytuł naukowy.
Jedna z ważniejszych poprawek wprowadzonych przez Muska polegała na
powiększeniu drzwi Roadstera. „Żeby wsiąść do środka, trzeba było być karłem
alpinistą albo człowiekiem gumą”, opisuje. „To było idiotyczne, po prostu
groteskowe”. Chcąc zająć miejsce za kierownicą, mierzący niemal
190 centymetrów Musk musiał zacząć od posadzenia swojego sporych
rozmiarów tyłka na siedzeniu, następnie przyjmował pozycję zbliżoną do
embrionalnej, po czym zamaszystym ruchem umieszczał nogi w kabinie.
„Załóżmy, że wybieracie się na randkę. Jak kobieta wsiądzie do waszego
samochodu?”, zapytał i kazał obniżyć progi drzwiowe o 7 centymetrów. Aby to
zrobić, trzeba było przeprojektować podwozie, co oznaczało, że Tesla nie może
posłużyć się certyfikatem bezpieczeństwa uzyskanym przez Lotusa na podstawie
wyników testów zderzeniowych. Trzeba było zlecić przeprowadzenie nowych
testów, przez co wydatki na budowę Roadstera wzrosły o dodatkowe 2 miliony
dolarów. Tak jak wiele innych poprawek wprowadzonych na polecenie Muska,
ta także była potrzebna i kosztowna zarazem.
Musk kazał też poszerzyć siedzenia. „Początkowo zamierzałem wykorzystać
takie same stelaże foteli, jakich używał Lotus”, wyjaśnia Eberhard.
„W przeciwnym razie musielibyśmy wykonać od nowa wszystkie testy
bezpieczeństwa. Ale Elon uznał, że siedzenia są za wąskie. Zdaje się, że nie
mieścił się w nich zadek jego żony albo coś w tym rodzaju. Ja sam mam dość
chudy tyłek i wolałbym fotele z węższym siedziskiem”.
Muskowi nie spodobały się przednie reflektory Lotusa, które jego zdaniem
powinny być przesłonięte dodatkowymi kloszami lub innymi maskownicami.
„Bez nich te reflektory przypominały owadzie oczy”, stwierdził. „Przednie
lampy są trochę jak oczy samochodu i te oczy powinny być piękne”.
Poinformowano go, że modyfikacja lamp pochłonie dodatkowe 500 tysięcy
dolarów, ale Musk pozostał niewzruszony. „Sportowe samochody kupuje się, bo
są piękne”, oświadczył zespołowi pracującemu nad Roadsterem. „A zatem to
nie jest jakiś nieistotny drobiazg”.
Postanowił również, że zamiast zastosowanych w Lotusie kompozytowych
paneli z włókna szklanego karoseria Roadstera wykonana zostanie
z wytrzymalszego włókna węglowego. Co prawda lakierowanie takiej karoserii
więcej kosztowało, ale nadwozie z kompozytów węglowych było lżejsze,
a zarazem sztywniejsze i sprawiało solidniejsze wrażenie. Przez lata Musk
wielokrotnie wykorzystywał w Tesli technologie opracowane w SpaceX –
i odwrotnie. Kiedy Eberhard wyraził obiekcje co do kosztów zastosowania
włókna węglowego, Musk napisał do niego mail: „Człowieku, możemy
produkować panele karoserii dla co najmniej pięciuset samochodów rocznie –
wystarczy kupić piec do wygrzewania kompozytów, jakiego używamy
w SpaceX! Jeśli ktoś próbuje ci wmówić, że to zbyt trudne, to zwyczajnie
pieprzy głupoty. Mógłbyś wyrabiać wysokiej jakości kompozyty w domowym
piekarniku”.
Musk podchodził do wprowadzania zmian i poprawek z takim
zaangażowaniem, że żaden, nawet najdrobniejszy szczegół nie uszedł jego
uwadze. Według pierwotnego projektu Roadster miał być wyposażony
w zwyczajne klamki – w pojeździe z takimi klamkami otworzenie drzwi
wymaga pociągnięcia za uchwyt. Musk uparł się jednak, żeby zastąpić klamki
tradycyjne elektrycznymi, dzięki czemu do otwarcia drzwi samochodu
wystarczyłoby samo dotknięcie klamki. „Klienci, którzy zdecydują się kupić
Roadstera, zrobią to niezależnie od tego, jakie klamki w nim zamontujemy”,
tłumaczył Muskowi Eberhard. „To nie zwiększy sprzedaży naszego samochodu
nawet o jedną sztukę”. Był to argument, po który Eberhard sięgał wielokrotnie,
starając się ostudzić zapał Muska do wprowadzania kolejnych zmian
projektowych. Ostatecznie jednak Musk postawił na swoim, a elektryczne
klamki stały się jednym z wielu odlotowych gadżetów, które składały się na
magię samochodów Tesli. Ale, tak jak ostrzegał Eberhard, spowodowało to
także wzrost kosztów produkcji.
Muskowi udało się wpędzić Eberharda w rozpacz, gdy w końcowej fazie
prac projektowych oznajmił, że deska rozdzielcza Roadstera wygląda szpetnie.
„To poważny problem i jestem głęboko zaniepokojony, że tego nie dostrzegasz”,
napisał w mailu do dyrektora generalnego Tesli. Eberhard próbował odwieść
Muska od forsowania zmian w projekcie deski rozdzielczej i przekonywał, że
ewentualne modyfikacje należy odłożyć na później. „Jeśli chcemy uniknąć
znacznego wzrostu kosztów i opóźnień w realizacji harmonogramu, to po prostu
nie widzę możliwości – żadnej możliwości – poprawienia tego przed
rozpoczęciem produkcji”, stwierdził. „Tym, co obecnie spędza mi sen z powiek,
jest wprowadzenie samochodu do produkcji w 2007 roku (…) Przez wzgląd na
moje zdrowie psychiczne i na zdrowie psychiczne mojego zespołu nie
zamierzam na razie skupiać się na rozmyślaniach o desce rozdzielczej”. Przez
lata wiele osób zwracało się do Muska z podobnymi apelami i mało komu
udawało się go przekonać. Ale w tym przypadku Musk odpuścił. Przyznał, że
z ulepszeniem deski rozdzielczej można poczekać do czasu, aż pierwsze
egzemplarze Roadstera zjadą z taśmy. Sytuacja ta nie wpłynęła jednak korzystnie
na wzajemne relacje Muska i Eberharda.
Wykorzystanie nadwozia Lotusa Elise miało pozwolić Tesli na obniżenie
kosztów. Ponieważ jednak przy projektowaniu Roadstera zmodyfikowano zbyt
wiele oryginalnych elementów nadwozia Lotusa, konieczne stało się
przeprowadzenie dodatkowych testów zderzeniowych. Zmiany projektowe
spowodowały również komplikacje w łańcuchu dostaw. Zamiast polegać na
sprawdzonych kontrahentach Lotusa, Tesla musiała na własną rękę szukać
dostawców setek części i podzespołów, od paneli z włókna węglowego po
przednie światła. „Doprowadzałem ludzi z Lotusa do pasji”, przyznaje Musk.
„Pytali mnie, dlaczego przywiązuję tak obsesyjną wagę do każdej krzywizny
karoserii tego samochodu. Moja odpowiedź brzmiała: »Ponieważ musimy
sprawić, by był piękny«”.

Pozyskiwanie dodatkowego kapitału

Wprowadzane przez Muska zmiany może i sprawiły, że samochód wypiękniał,


ale zarazem pochłonęły znaczną część zasobów finansowych Tesli. W dodatku
Musk ponawiał naciski na Eberharda w sprawie zwiększenia zatrudnienia, tak
aby firma mogła przyspieszyć tempo prac nad Roadsterem. W maju 2006 roku
Tesla zatrudniała już siedemdziesiąt osób i pilnie potrzebowała kolejnej transzy
finansowania.
Funkcję dyrektora finansowego Tesli pełnił Tarpenning, który znacznie
lepiej niż na finansach znał się na programowaniu. I to właśnie jemu przypadło
w udziale niewdzięczne zadanie udania się na posiedzenie zarządu firmy
i poinformowania Muska o tym, że kończą im się pieniądze. „Okazało się, że
wydaliśmy pieniądze szybciej, niż to sobie zaplanowaliśmy, przede wszystkim
dlatego, że zatrudniliśmy dodatkowych pracowników, tak jak domagał się tego
Elon”, wspomina Tarpenning. „No więc mówię Elonowi, jak się sprawy mają,
a on wpada w furię”.
Podczas gdy Musk wygłaszał gniewną tyradę, jego brat Kimbal, który także
był członkiem zarządu, wyciągnął ze swojej torby na ramię wyliczenia
budżetowe przedstawiane na pięciu poprzednich posiedzeniach zarządu firmy
i zaczął je przeglądać. „Elon – wtrącił po chwili cichym głosem – gdyby odjąć
nieuwzględnione w budżecie wydatki na pensje sześciu nowych pracowników,
na których zatrudnienie sam nalegałeś, to wychodzi na to, że wciąż
mieścilibyśmy się w założonym budżecie”. Musk zajrzał do dokumentacji
i przyznał bratu rację. „W porządku”, powiedział. „Wobec tego musimy się
zastanowić, jak pozyskać dodatkowe fundusze”. Tarpenning twierdzi, że
w tamtym momencie miał ochotę uściskać Kimbala.
W owym czasie w Dolinie Krzemowej funkcjonował elitarny krąg młodych
przedsiębiorców i tech bros, członków technologicznego bractwa, którzy
dorobili się milionów na start-upach; młodzi milionerzy przyjaźnili się ze sobą
i hucznie razem imprezowali. Musk, będący jedną z gwiazd tego środowiska,
namówił do zainwestowania w Teslę swoich przyjaciół, w tym Antonia
Graciasa, Sergeya Brina, Larry’ego Page’a, Jeffa Skolla, Nicka Pritzkera
i Steve’a Jurvetsona. Ale zarząd Tesli zachęcał go, by spróbował poszerzyć
grono inwestorów o którąś z czołowych firm venture capital – jedną z tych,
których okazałe biura mieściły się przy Sand Hill Road w Palo Alto.
Przyciągnięcie takiego inwestora nie tylko zapewniłoby dodatkowy zastrzyk
gotówki, ale także stanowiłoby potwierdzenie wiarygodności biznesowej Tesli.
Musk postanowił rozpocząć pozyskiwanie kapitału venture od
skontaktowania się z funduszem Sequoia Capital, który swoją dominującą
pozycję wśród inwestorów z Doliny Krzemowej zawdzięczał temu, że jako
jeden z pierwszych zainwestował w Atari, Apple’a i Google’a. Prezesem
Sequoia Capital był Michael Moritz, oczytany Walijczyk o kpiarskim
usposobieniu, który swoją zawodową karierę zaczynał jako dziennikarz. To
Moritz służył radą Muskowi i Thielowi za czasów ich burzliwej współpracy
w PayPalu. Elon zaprosił Moritza na przejażdżkę zbudowanym na bazie Lotusa
prototypem. „Elon przewiózł mnie tym małym samochodem, który wytrząsał
z człowieka wszystkie kości, zupełnie jakby był pozbawiony jakiegokolwiek
zawieszenia, a do tego przyspieszał od zera do setki w czasie krótszym niż
okamgnienie”, opisuje Moritz. „Czy można sobie wyobrazić coś bardziej
przerażającego?” Kiedy już doszedł do siebie, zadzwonił do Muska
i poinformował go, że nie zdecyduje się zainwestować w Teslę. „Przejażdżka
zrobiła na mnie wrażenie, ale nie zamierzamy konkurować z Toyotą”, wyjaśnił.
„To nie ma prawa się udać”. Kilka lat później Moritz przyznał: „Nie doceniłem
determinacji Elona”.
Wobec odmownej decyzji Moritza Musk zwrócił się do VantagePoint
Capital, funduszu kierowanego przez Alana Salzmana i Jima Marvera.
Ostatecznie to właśnie VantagePoint wniósł największy wkład finansowy
w zakończoną w maju 2006 roku rundę dokapitalizowania Tesli, która
przyniosła firmie 40 milionów dolarów. „Niepokoił mnie dualizm kierownictwa
w Tesli, rozproszenie przywództwa między Eberharda i Muska”, wspomina
Salzman. „Uznałem jednak, że widocznie taka jest specyfika tej firmy”.
Na istnienie tego dualizmu nie wskazywał informujący o kolejnym etapie
finansowania komunikat prasowy, z którego treścią Musk zapoznał się dopiero
po jego opublikowaniu. „Tesla Motors zostało założone w czerwcu 2003 roku
przez Martina Eberharda i Marca Tarpenninga”, napisano w komunikacie.
Zacytowano w nim również wypowiedź Eberharda, który wprawdzie uprzejmie
dziękował Muskowi za wkład w rozwój firmy, ale dawał przy tym do
zrozumienia, że jego rola sprowadzała się głównie do roli inwestora: „Jesteśmy
dumni, że pan Musk żywi niesłabnące zaufanie do Tesla Motors, którego
wyrazem jest jego udział w kolejnych rundach finansowania firmy, a także
pełnienie przez niego obowiązków prezesa zarządu”.
Walka o uznanie

Musk, który nawet po usunięciu go ze stanowiska dyrektora generalnego PayPala


chciał pozostać twarzą firmy i występować w charakterze jej faktycznego
rzecznika, lubił rozgłos i zabiegał o niego w pełen entuzjazmu, choć specyficzny
sposób. Nigdy nie wcielał się w rolę medialnego akwizytora swoich produktów,
tak jak robił to Lee Iacocca czy Richard Branson; nie ciągnęło go również do
udzielania wywiadów przed kamerami. Od czasu do czasu pojawiał się na
konferencjach prasowych i cierpliwie pozował do zdjęć fotoreporterom
kolorowych magazynów, jednak jego żywiołem było publikowanie treści na
Twitterze i brylowanie w podcastach. Musk, niekwestionowany mistrz memów,
miał instynktowne wyczucie tego, jak zapewnić sobie darmową reklamę poprzez
publiczne wygłaszanie kontrowersyjnych opinii albo wdawanie się w słowne
utarczki w mediach społecznościowych. A jednocześnie potrafił całymi latami
chować urazę do tych, którzy wyrządzili mu jakiś afront.
Zawsze był wyczulony na punkcie uznania swoich zasług. Gotował się ze
złości za każdym razem, gdy wbrew faktom zarzucano mu, że sukcesy
zawdzięcza rodzinnemu majątkowi, albo gdy odmawiano mu miana założyciela
jednej z firm, w których tworzeniu miał swój udział. Tak było z PayPalem,
a potem z Teslą, i w obu tych przypadkach Musk zdecydował się dochodzić
swoich racji przed sądem.
W 2006 roku Eberhard stał się kimś w rodzaju celebryty, co sprawiało mu
pewną satysfakcję. Udzielał wielu telewizyjnych wywiadów i uczestniczył
w konferencjach, podczas których przedstawiano go jako założyciela Tesli.
W 2006 roku wystąpił też w reklamie cyfrowego asystenta osobistego
BlackBerry (prekursora dzisiejszych smartfonów), w której nazwano go „twórcą
pierwszego samochodu sportowego z napędem elektrycznym”.
Po tym, jak w maju 2006 roku Tesla wydała oficjalny komunikat prasowy
dotyczący kolejnej rundy finansowania, w którym jako założycieli firmy
wymieniono wyłącznie Eberharda i Tarpenninga, Musk postanowił w bardziej
zdecydowany sposób zadbać o to, by jego rola w Tesli nie była więcej
bagatelizowana. Zaczął udzielać wywiadów bez konsultowania ich treści
z zatrudnioną przez Eberharda dyrektorką do spraw public relations Jessicą
Switzer. Switzer nie spodobały się publiczne wypowiedzi Muska na temat
strategii firmy. „Dlaczego Elon udziela tych wywiadów?”, spytała Eberharda
podczas wspólnej podróży samochodem. „Przecież to ty jesteś dyrektorem
generalnym”.
„Elon chce ich udzielać – odparł Eberhard – a ja nie mam ochoty się z nim
spierać”.

Prezentacja

Do zaognienia sytuacji doszło w lipcu 2006 roku, gdy zespół Tesli uznał, że jest
już gotowy zaprezentować światu prototyp Roadstera. Inżynierowie zbudowali
ręcznie dwa egzemplarze, jeden w kolorze czarnym, drugi w kolorze
czerwonym; oba były w stanie rozpędzić się od zera do setki w mniej więcej
cztery sekundy. W obu zamontowano krytykowane przez Muska wąskie
siedzenia, a także znienawidzoną przez niego brzydką deskę rozdzielczą, ale
poza tymi dwoma detalami prototypowe modele były bardzo zbliżone do
finalnej wersji samochodu, którą planowano wdrożyć do produkcji.
Jak udowodnił to Steve Jobs swoimi pełnymi dramatyzmu prezentacjami,
ważnym elementem procesu wprowadzania na rynek nowego produktu jest
wytworzenie wokół niego odpowiedniego szumu, tak aby produkt stał się
obiektem pożądania. Miało to kluczowe znaczenie zwłaszcza w przypadku
samochodu elektrycznego, który musiał przełamać skojarzenia z wózkiem
golfowym. Switzer zaproponowała, by z okazji prezentacji Roadstera
zorganizować imprezę na lotnisku w Santa Monica, podczas której zaproszeni na
to wydarzenie sławni goście mieliby możliwość przejechania się jednym
z prototypów.
Eberhard i Switzer polecieli do Los Angeles, żeby przedstawić plan
imprezy Muskowi. „Poszło nam fatalnie”, wspomina Switzer. „Elon ingerował
w każdy szczegół, łącznie z tym, ile pieniędzy wydamy na catering. Kiedy
próbowałam oponować, odsunął się gwałtownie, po czym wstał
i wymaszerował z pokoju”. Jak to ujął Eberhard: Musk „zmieszał z błotem
wszystkie pomysły Jessiki, a potem kazał mi ją zwolnić”.
Musk sprawował osobisty nadzór nad organizacją pokazu. Przejrzał listę
gości, ułożył menu, a nawet wybrał projekt i zatwierdził cenę serwetek. Imprezę
uświetniła swoją obecnością garstka celebrytów, w tym ówczesny gubernator
Kalifornii Arnold Schwarzenegger, którego na przejażdżkę Roadsterem zabrał
sam Straubel.
Eberhard i Musk wygłosili okolicznościowe przemówienia. „Można mieć
samochód szybki i można mieć samochód elektryczny, ale dopiero stworzenie
samochodu łączącego obie te cechy pozwoli spopularyzować pojazdy
z napędem elektrycznym”, stwierdził Eberhard w swojej starannie
przygotowanej i wygłoszonej ze swadą przemowie. W porównaniu
z Eberhardem Musk wypadł dość nieporadnie – dała o sobie znać jego
tendencja do nerwowego powtarzania niektórych słów, a w dodatku lekko się
zacinał. Ale ta jego nieporadność ujęła obecnych na prezentacji reporterów. „Aż
do dziś wszystkie elektryczne samochody były jakimiś niewypałami”,
oświadczył. Dodał, że kupując Roadstera, klienci pomogą Tesli zgromadzić
kapitał niezbędny do rozpoczęcia produkcji samochodów elektrycznych na rynek
masowy. „Pracownicy szczebla kierowniczego w Tesli nie pobierają
wygórowanych pensji, nie wypłacamy też żadnych dywidend. Wszystkie wolne
środki wykorzystujemy do rozwijania technologii, która pozwoli nam obniżyć
koszty i produkować samochody w bardziej przystępnej cenie”.
Dziennikarze, którzy wzięli udział w prezentacji, byli zachwyceni
Roadsterem i nie kryli entuzjazmu. „To nie jest samochód elektryczny, jakim
jeździ wasz ojciec”, ekscytował się redaktor „Washington Post”. „Ten
wyceniony na 100 tysięcy dolarów pojazd ma więcej wspólnego z Ferrari niż
z Priusem i powstał raczej z myślą o tych, którzy od granoli wolą buzujący
w żyłach testosteron”.
Pojawił się jednak pewien problem. Niemal wszystkie zasługi przypisano
w mediach Martinowi Eberhardowi. „Postawił sobie za cel zbudowanie pięknej
wyczynowej maszyny, która byłaby zasilana akumulatorowo”, pisał
o Eberhardzie autor bogato ilustrowanego artykułu, który ukazał się na łamach
„Wired”. „Przeczytawszy biografie Johna DeLoreana i Prestona Tuckera
i upewniwszy się, że założenie firmy produkującej samochody to czyste
szaleństwo, zdecydował się je popełnić”. Muska wymieniono jedynie jako
jednego z inwestorów, których udało się pozyskać Eberhardowi.
Musk wysłał utrzymany w ostrym tonie mail do wiceprezesa Tesli, który na
swoje nieszczęście przejął nadzór nad firmowym PR-em po zwolnionej z pracy
Jessice Switzer. „Sposób, w jaki dotychczas opisywano moją rolę w firmie,
przedstawiając mnie wyłącznie jako »jednego z pierwszych inwestorów«, jest
oburzający”, napisał Musk. „To tak, jakby nazwać Martina »jednym
z pierwszych pracowników« firmy. Mój wkład w proces projektowy obejmował
stylistykę samochodu i modyfikacje wielu elementów, od przednich świateł
przez progi drzwi aż po bagażnik. Elektryczny transport to dziedzina, którą
interesowałem się już dziesięć lat przed powstaniem Tesli. Oczywiście, że
Martin powinien być centralną postacią publikacji dotyczących naszej firmy, ale
pomijanie w nich moich dokonań, tak jak do tej pory, uważam za nadzwyczaj
obraźliwe”. Dodał, że chciałby „w miarę możliwości porozmawiać ze
wszystkimi ważniejszymi redakcjami”.
Zaledwie dzień później „New York Times” opublikował artykuł pod tytułem
„Od zera do setki w 4 sekundy”, będący peanem na cześć Tesli. O Musku nie
wspomniano w nim ani słowem. Jakby tego było mało, stanowisko prezesa
firmy przypisano Eberhardowi i to właśnie on w towarzystwie Tarpenninga
znalazł się na jedynym zdjęciu ilustrującym artykuł. „Poczułem się znieważony
i zażenowany ostatnim artykułem w »NY Timesie«”, napisał Musk w mailu,
który wysłał do Eberharda i do PCGC, firmy specjalizującej się w działaniach
z zakresu public relations, z której usług korzystała Tesla. „Nie dość, że
w artykule tym zabrakło jakiejkolwiek wzmianki na mój temat, to Martina
przedstawiono w nim jako prezesa. Proszę przyjąć do wiadomości, że jeśli taka
sytuacja się powtórzy, to współpraca Tesli z PCGC zostanie zakończona
w trybie natychmiastowym”.
Aby zamanifestować swoją pozycję w firmie, Musk zamieścił na stronie
internetowej Tesli krótki tekst, w którym wyłożył strategię biznesową
przedsiębiorstwa. Zatytułował go zawadiacko: „Tajny plan generalny Tesla
Motors (nie zdradzajcie go nikomu)”.
Nadrzędnym celem Tesla Motors (i powodem, dla którego zdecydowałem się finansować tę firmę)
jest przyspieszenie przejścia od gospodarki opartej na węglowodorach kopalnych do gospodarki
opartej na energetyce solarnej (…) Aby tego dokonać, niezbędne jest stworzenie samochodu
elektrycznego bez kompromisów i właśnie dlatego zaprojektowaliśmy Teslę Roadster w taki sposób,
żeby była w stanie pokonać w bezpośrednim starciu spalinowe samochody sportowe, takie jak
Porsche czy Ferrari (…) Ktoś mógłby zapytać, czy na pewno przyniesie to światu jakieś wymierne
korzyści. Czy naprawdę potrzebujemy kolejnego samochodu sportowego o niesamowitych osiągach?
I czy wprowadzenie na rynek takiego samochodu z napędem elektrycznym rzeczywiście wpłynie na
poziom globalnej emisji dwutlenku węgla? Cóż, odpowiedzi na te dwa pytania brzmią: „nie”
i „w niewielkim stopniu”. Ale nie w tym rzecz – zrozumiecie to, gdy wyjaśnię wam, na czym
dokładnie polega wspomniany przeze mnie wcześniej tajny plan. Otóż prawie każda nowa
technologia ma początkowo wysoki koszt jednostkowy, zanim uda się ją zoptymalizować. Dotyczy to
także samochodów elektrycznych. Strategia Tesli polega na wejściu na górny segment rynku,
w którym klienci gotowi są płacić więcej, a następnie na schodzeniu na niższe segmenty rynku tak
szybko, jak to możliwe, i zwiększaniu liczby produkowanych egzemplarzy oraz obniżaniu ceny
każdego kolejnego modelu.

Musk zbliżył się także do świata celebrytów, oprowadzając po fabryce


SpaceX aktora Roberta Downeya juniora i reżysera Jona Favreau, którzy
przygotowywali się do nakręcenia filmu Iron Man. Musk stał się inspiracją dla
postaci tytułowego Iron Mana, czyli Roberta Starka, przemysłowca i inżyniera
celebryty, który dzięki wynalezionemu przez siebie zmechanizowanemu
pancerzowi mógł przeistaczać się w superbohatera – człowieka w żelaznej
zbroi. „Niełatwo zrobić na mnie wrażenie, ale zarówno tamto miejsce, jak i jego
gospodarz byli niesamowici”, powiedział później Downey. Namówił też
reżysera, by na planie filmowym przedstawiającym warsztat Starka umieścić
Teslę Roadster. Parę lat później Musk wystąpił w epizodycznej roli w filmie
Iron Man 2 – zagrał w nim samego siebie.

Zaprezentowanie w 2006 roku prototypu Roadstera było pierwszym krokiem na


drodze do zrealizowania nakreślonego przez Muska planu: Tesla pokazała, że
elektryczny samochód może być czymś więcej niż tylko podrasowaną wersją
wózka golfowego z pudełkowatą karoserią. Gubernator Schwarzenegger zapisał
się na listę oczekujących na Roadstera i wpłacił 100 tysięcy dolarów zaliczki;
to samo zrobił George Clooney. Joe Francis, producent serialu Girls Gone Wild
i sąsiad Muska z Los Angeles, wynajął opancerzoną furgonetkę i dostarczył nią
całą kwotę zaliczki w gotówce. Steve Jobs, miłośnik samochodów, pokazał
zdjęcie Roadstera Mickeyowi Drexlerowi, członkowi zarządu Apple’a
i dyrektorowi generalnemu firmy J. Crew. „Tworzenie takich inżynieryjnych
perełek ma w sobie coś pięknego”, stwierdził Jobs.
Koncern General Motors dopiero co zaprzestał wytwarzania modelu EV1,
czyli własnego niezbyt udanego samochodu o napędzie elektrycznym, a Chris
Paine nakręcił zjadliwy film dokumentalny pod tytułem Who Killed the Electric
Car? (Kto zabił samochód elektryczny?). Tymczasem Musk, Eberhard i dzielni
pracownicy Tesli robili, co w ich mocy, by wskrzesić ideę elektrycznego
transportu i udowodnić, że to do niego należy przyszłość.
Któregoś wieczoru Eberhard jechał swoim Roadsterem ulicami jednego
z miast Doliny Krzemowej, gdy jakiś dzieciak w podrasowanym na maksa audi
zatrzymał się obok na skrzyżowaniu i zaczął wkręcać silnik na obroty,
zapraszając w ten sposób do wyścigu spod świateł. Kiedy zapaliło się zielone
światło, Eberhard ruszył i zostawił audi daleko w tyle. To samo powtórzyło się
na następnych dwóch skrzyżowaniach. W końcu młody kierowca audi opuścił
szybę i zapytał Eberharda, co to właściwie za samochód. „Elektryczny”, odparł
Eberhard. „Nie masz z nim żadnych szans”.
R O ZD ZI A Ł 2 2

Kwaj
SpaceX, 2005–2006
Hans Koenigsmann i wyspa Omelek na atolu Kwajalein

Paragraf 22
Wybierając miejsce, z którego mogłyby startować rakiety SpaceX, Musk
zdecydował się na najdogodniejszą z możliwych lokalizacji: kosmodrom na
terenie bazy lotniczej Vandenberg. Zajmująca powierzchnię ponad 40 tysięcy
hektarów baza położona jest na kalifornijskim wybrzeżu, nieopodal miasta Santa
Barbara i około 250 kilometrów na północ od Los Angeles, gdzie mieści się
siedziba oraz fabryka firmy SpaceX. Dzięki tej stosunkowo niewielkiej
odległości transport rakiet i reszty niezbędnego sprzętu z fabryki do
kosmodromu nie nastręczałby większych trudności.
Kłopot polegał na tym, że baza Vandenberg należała do Sił Powietrznych
Stanów Zjednoczonych, dla których przepisy, zasady i formalne procedury to
rzecz święta. Takie podejście nie było w stylu Muska, który starał się
zaszczepiać w swoich firmach kulturę opartą na kwestionowaniu wszelkich
zasad i na założeniu, że każda regulacja jest głupia, o ile ktoś nie udowodni, że
jest inaczej. „Siły Powietrzne i my pasowaliśmy do siebie jak pięść do nosa”,
uważa Hans Koenigsmann, który w tamtym czasie pracował w SpaceX jako
inżynier nadzorujący starty rakiet. „Elon i ja zaśmiewaliśmy się do rozpuku
z niektórych ich procedur”. Po krótkim namyśle dodaje: „Przypuszczalnie oni
mieli taki sam ubaw z naszego podejścia”.
Dodatkową komplikację stanowił fakt, że w bazie Vandenberg szykowano
się do wystrzelenia rakiety, która miała wynieść na orbitę supertajnego satelitę
szpiegowskiego o wartości miliarda dolarów. Wiosną 2005 roku, gdy zespół
SpaceX przygotowywał do startu swoją rakietę Falcon 1, przedstawiciele Sił
Powietrznych oznajmili, że SpaceX nie będzie mogło skorzystać z platformy
startowej, dopóki satelita nie znajdzie się bezpiecznie na orbicie – nie potrafili
jednak podać konkretnej daty, kiedy to nastąpi.
SpaceX musiało z własnej kieszeni pokrywać wszystkie dodatkowe koszty
związane z przedłużającym się oczekiwaniem na start Falcona 1. Podpisany
przez SpaceX kontrakt nie był oparty na zasadzie „koszt plus”, a wynagrodzenie
firmy w ustalonej z góry wysokości miało zostać wypłacone dopiero po
wystrzeleniu rakiety lub po osiągnięciu określonych postępów w realizacji
kontraktu. Inaczej było w przypadku koncernu Lockheed, który miał
zagwarantowany zwrot poniesionych kosztów i każde opóźnienie było dla niego
korzystne pod względem finansowym. Po telekonferencji z wojskowymi
biurokratami, która odbyła się w maju 2005 roku, Musk zrozumiał, że nie ma co
liczyć na to, by SpaceX otrzymało w najbliższym czasie zezwolenie na
wystrzelenie Falcona 1. Zadzwonił więc do Tima Buzzy i kazał mu zacząć się
pakować. Ekipa SpaceX musiała przenieść się ze swoją rakietą na inny
kosmodrom. Dobra wiadomość była taka, że mieli już upatrzone odpowiednie
miejsce. Zła natomiast – że w przeciwieństwie do bazy Vandenberg, niełatwo
było się tam dostać.

***

W 2003 roku Gwynne Shotwell pozyskała dla SpaceX wart 6 milionów


dolarów kontrakt na dostarczenie na orbitę malezyjskiego satelity
telekomunikacyjnego. Trudność polegała na tym, że satelita był tak ciężki, iż
należało go wystrzelić jak najbliżej równika, gdzie wyższa liniowa prędkość
obrotowa Ziemi zapewniłaby dodatkową wymaganą prędkość początkową przy
starcie.
Shotwell zaprosiła Koenigsmanna do swojego boksu biurowego, rozłożyła
na biurku mapę świata i zaczęła wodzić placem wzdłuż linii równika. Przez
chwilę jej palec wędrował ze wschodu na zachód, aż w końcu zatrzymał się
mniej więcej na środku Oceanu Spokojnego, na wysokości Wysp Marshalla,
położonych kilka stopni na północ od równika. Nieopodal archipelagu przebiega
międzynarodowa linia zmiany daty – i to w zasadzie wszystko, co znajduje się
w pobliżu; od Los Angeles Wyspy Marshalla dzieli prawie 8 tysięcy
kilometrów. W przeszłości archipelag był terytorium administrowanym przez
Stany Zjednoczone. Amerykańska armia wykorzystywała go jako poligon
atomowy, potem przeprowadzała tam testy pocisków rakietowych. Obecnie
Wyspy Marshalla są niepodległym państwem, jednak zachowały bliskie relacje
ze Stanami Zjednoczonymi, które do dziś utrzymują tam swoje bazy wojskowe.
Jedna z nich znajduje się na będącym częścią Wysp Marshalla atolu Kwajalein,
składającym się z kilkudziesięciu piaszczystych i koralowych wysepek.
Amerykańska baza mieści się na największej wyspie atolu zwanej
Kwajalein, w skrócie Kwaj. Na jej terenie oprócz infrastruktury wojskowej
znajdują się między innymi nieco zapuszczone pokoje gościnne, pod względem
standardu przypominające bardziej akademik niż hotel, a także pas startowy,
nazywany trochę na wyrost portem lotniczym, na którym trzy razy w tygodniu
lądują samoloty rejsowe z Hawajów. Uwzględniając wszystkie przesiadki
i wymuszone przerwy w podróży, dotarcie z Los Angeles na Kwaj zajmuje
dwadzieścia godzin.
Kiedy Shotwell zaczęła szukać informacji na temat Kwaj, dowiedziała się,
że tamtejsza baza podlega jurysdykcji Dowództwa Obrony Kosmicznej
i Antybalistycznej (US Army Space and Missile Defense Command), którego
kwatera główna mieści się w Huntsville w stanie Alabama. Komendantem bazy
był major Tim Mango, którego nazwisko rozśmieszyło Muska. „To historia jak
z Paragrafu 22”, stwierdził. „Jakaś szycha z Pentagonu mianuje dowódcą bazy
na tropikalnej wyspie majora Mango”.
Musk zadzwonił do Mango znienacka i oświadczył, że jest założycielem
PayPala, a teraz zajmuje się konstruowaniem rakiet i wysyłaniem ich w kosmos.
Mango słuchał go przez kilka minut, po czym bezceremonialnie odłożył
słuchawkę. „Pomyślałem, że mam do czynienia z wariatem”, powiedział później
Ericowi Bergerowi, dziennikarzowi serwisu Ars Technica. Na wszelki
wypadek Mango postanowił jednak wpisać nazwisko swojego rozmówcy do
wyszukiwarki i natknął się na zdjęcie Elona pozującego obok swojego wartego
milion dolarów mclarena. Dowiedział się też, że Musk założył firmę pod nazwą
SpaceX. Kiedy major zrozumiał, że jego rozmówca nie był niepoczytalny
i mówił zupełnie serio, zadzwonił na podany na stronie internetowej SpaceX
numer telefonu kontaktowego. W słuchawce usłyszał ten sam co wcześniej głos
z lekkim południowoafrykańskim akcentem. „Hej, czy pan przed chwilą
specjalnie się rozłączył?”, zapytał Musk.
Mango zgodził się złożyć wizytę w biurze SpaceX w Los Angeles. Musk
przyjął go w swoim boksie i po krótkiej rozmowie zaproponował, by zjedli
razem kolację w pewnej eleganckiej restauracji. Mango skonsultował się
z wojskowym doradcą do spraw etyki, który uprzedził go, że będzie musiał
zapłacić za swój posiłek z własnej kieszeni. Musk i Mango zjedli więc kolację
w niedrogiej restauracji sieci Applebee’s. Miesiąc później Musk
w towarzystwie kilku współpracowników rewizytował majora Mango
w Huntsville. Tym razem kolacja była bardziej wyszukana – Mango zaprosił
swoich gości do przydrożnej knajpki, w której serwowano specjały lokalnej
kuchni, w tym suma smażonego w całości – razem z głową. Musk zjadł rybę,
a do tego trochę kukurydzianych ciasteczek. Zależało mu na zawarciu umowy.
Zależało na tym także majorowi Mango. Dowódcy wielu amerykańskich baz,
takich jak ta na wyspie Kwaj, byli zachęcani przez swoich przełożonych do
zawierania komercyjnych kontraktów z cywilnymi kontrahentami, które
pozwalały pokryć nawet połowę kosztów utrzymania danego obiektu.
„W Vandenberg doświadczyliśmy chłodnego traktowania ze strony Sił
Powietrznych, natomiast major Mango przyjął nas z otwartymi rękami
i z wszelkimi honorami”, wspomina Musk. Podczas lotu powrotnego
z Huntsville Musk rzucił propozycję: „Wybierzmy się na Kwaj”. Kilka tygodni
później wraz z grupą pracowników SpaceX poleciał na odległy atol swoim
prywatnym odrzutowcem. Na miejscu dowództwo bazy zafundowało im
wycieczkę wojskowym helikopterem Huey z otwartymi drzwiami. Ekipa
SpaceX podjęła decyzję o przeniesieniu swojego stanowiska startowego na
Kwaj.

Po tej stronie raju


Po latach Musk jest skłonny przyznać, że przenosiny na Kwaj były błędem.
Powinien był poczekać na dostępność bazy Vandenberg. To jednak wymagałoby
cierpliwości, która nie należała do jego cnót. „Nie spodziewałem się, że
problemy logistyczne i słone morskie powietrze dadzą nam tak bardzo w kość”,
tłumaczy. „Od czasu do czasu każdemu zdarza się strzelić sobie w stopę. Ciężko
byłoby wymyślić skuteczniejszy sposób na zmniejszenie szans powodzenia
naszego projektu niż wystrzeliwanie rakiet z położonej na końcu świata
tropikalnej wyspy”, podsumowuje, po czym wybucha śmiechem. Zdążył już
otrząsnąć się po tamtych trudnych doświadczeniach i dziś uważa misję na Kwaj
za niezapomnianą przygodę. Hans Koenigsmann, ówczesny główny inżynier
SpaceX do spraw startów, ujmuje to tak: „Cztery lata spędzone na Kwaj
zahartowały nas, zbliżyły do siebie i nauczyły pracy zespołowej”.
Grupę dziarskich inżynierów SpaceX oddelegowanych na Kwajalein
zakwaterowano w koszarach. Ich pierwszym zadaniem było przygotowanie
stanowiska startowego dla rakiet na wyspie Omelek, znacznie mniejszej od
Kwaj i oddalonej od niej o mniej więcej 30 kilometrów. Aby dostać się na tę
mającą niewiele ponad 200 metrów szerokości bezludną wysepkę, trzeba było
odbyć czterdziestopięciominutowy rejs katamaranem w ostrym słońcu, które już
z rana paliło tak mocno, że nawet T-shirt nie zapewniał ochrony przed
oparzeniami. Ekipa SpaceX ściągnęła na Omelek dużą przyczepę kempingową,
w której urządzono prowizoryczne biuro, a następnie wybetonowała plac pod
platformę startową.
Po kilku miesiącach część zespołu uznała, że woli nocować na Omelek, niż
codziennie rano i wieczorem odbywać męczące rejsy przez lagunę. Wyposażyli
swoją przyczepę w materace, małą lodówkę oraz grill, na którym pochodzący
z Turcji, jowialny, noszący kozią bródkę inżynier Bülent Altan przyrządzał
wyśmienity gulasz z mielonej wołowiny z dodatkiem jogurtu. Atmosfera na
Omelek przypominała coś pomiędzy serialem Wyspa Gilligana a reality show
Ryzykanci, tyle że z wyrzutnią rakietową w tle. Każdemu członkowi ekipy, który
po raz pierwszy spędzał noc na Omelek, weterani noclegów na wyspie wręczali
koszulkę z nadrukiem „Outsweat, Outdrink, Outlaunch” (Spoć się bardziej,
wypij więcej, wystrzel wyżej)*.
Na życzenie Muska członkowie zespołu starali się ograniczać wydatki. Gdy
trzeba było przetransportować rakietę z hangaru na platformę startową,
zrezygnowali z wybudowania liczącego 150 metrów odcinka utwardzonej drogi,
który połączyłby hangar z platformą. Zamiast tego umieścili rakietę na
skleconym własnoręcznie stelażu na kółkach i przetaczali go po ułożonych na
ziemi kawałkach sklejki, przekładając pod przednie koła te kawałki, po których
wózek już przejechał.
O tym, jak wiele chaosu wkradało się w poczynania ekipy SpaceX na Kwaj
i jak bardzo jej styl pracy różnił się od stylu pracy w wielkich koncernach takich
jak Boeing, świadczą wydarzenia z początku roku 2006. Na początek tego roku
zaplanowano przeprowadzenie testu statycznego, polegającego na odpaleniu na
krótki moment silnika rakiety, która w tym czasie pozostaje przymocowana do
platformy startowej. Po rozpoczęciu próby szybko ją przerwano, ponieważ
stwierdzono, że w drugim stopniu rakiety szwankuje zasilanie elektryczne.
Okazało się, że kondensatory w skrzynkach zasilania zaprojektowanych przez
Altana, inżyniera i specjalistę od gulaszu, nie były w stanie poradzić sobie ze
zwiększonym napięciem, jakie przyłożył zespół odpowiedzialny za starty. Altan
był przerażony, bo do końca okresu, który dowództwo bazy na Kwaj wyznaczyło
im na przeprowadzenie testu statycznego, pozostały już tylko cztery dni.
Pospiesznie wymyślił plan awaryjny.
Kondensatory były dostępne u dystrybutora sprzętu elektronicznego
w Minnesocie. Niezwłocznie wysłano po nie stażystę z ośrodka testowego
SpaceX w Teksasie. Tymczasem na Omelek Altan wymontował skrzynki
zasilające z rakiety i czym prędzej popłynął łodzią na Kwaj, gdzie zdrzemnął się
na betonowej ławce przed lotniskiem w oczekiwaniu na poranny lot na Hawaje.
W Honolulu przesiadł się na samolot do Los Angeles. Z lotniska w LA odebrała
go żona i zawiozła prosto do siedziby SpaceX, gdzie czekał już na niego stażysta
z przywiezionymi z Minnesoty nowymi kondensatorami. Altan zamontował je
w skrzynkach zasilających, po czym popędził do domu, żeby się przebrać – miał
na to dwie godziny, bo tyle zajmowało przetestowanie sprzętu po wymianie
kondensatorów. Potem wraz z Muskiem wsiedli do prywatnego odrzutowca
szefa SpaceX i polecieli na Kwaj; towarzyszył im stażysta, dla którego
wycieczka na Kwaj była nagrodą za sprawne wypełnienie misji w Minnesocie.
Altan liczył na to, że podczas lotu z Kalifornii na Wyspy Marshalla zdoła się
trochę przespać – przez ostatnie czterdzieści godzin nie zaznał zbyt wiele snu –
ale Musk zarzucił go szczegółowymi pytaniami dotyczącymi obwodów
elektrycznych rakiety. Z lotniska wyspy Kwaj na Omelek przetransportował ich
helikopter. Po dotarciu na wysepkę Altan zamontował zreperowane skrzynki
zasilające w rakiecie. Na szczęście wszystko działało jak należy. Ponieważ
trzysekundowy test statyczny przebiegł pomyślnie, ustalono, że pierwsza próba
wystrzelenia rakiety Falcon 1 odbędzie się za kilka tygodni.

* Parafraza oryginalnego hasła programu Ryzykanci, które brzmiało „Outwit, Outplay, Outlast”
(Przechytrz, ograj, przetrwaj dłużej).
R O ZD ZI A Ł 2 3

Dwie wtopy
Kwaj, 2006–2007
Bülent Altan gotuje gulasz; Hans Koenigsmann, Chris Thompson i Anne Chinnery na Kwajalein

Pierwsza próba startu


„Chodźmy na rower”, powiedział do Elona Kimbal zaraz po tym, jak wstali
z łóżek o szóstej rano. Bracia przebywali na wyspie Kwaj, na którą przylecieli
po to, żeby 24 marca 2006 roku być świadkami pierwszego startu rakiety
skonstruowanej przez SpaceX. Elon miał nadzieję, że tego dnia rakieta Falcon 1,
którą wymarzył sobie cztery lata wcześniej, zapisze się na kartach historii.
„Nie… Muszę iść do centrum kontroli”, odparł Elon.
„Zostało jeszcze sporo czasu. Przejedźmy się”, nalegał Kimbal. „To pomoże
się nam odstresować”.
Elon uległ namowom brata. Wskoczyli na rowery i pedałując w szaleńczym
tempie, tak jak to mieli w zwyczaju, wjechali na szczyt klifu, skąd mogli
podziwiać wschód słońca. Elon stał tam przez dłuższą chwilę i w milczeniu
wpatrywał się w dal, zanim w końcu udał się do centrum kontroli startów.
Ubrany w szorty i czarny T-shirt, krążył niespokojnie między drewnianymi
biurkami z rządowego przydziału, którymi umeblowano pomieszczenie. Musk
ma to do siebie, że kiedy jest zestresowany, często ucieka myślami
w przyszłość. Zdarza się, że pracujący dla niego inżynierowie koncentrują się na
czekającym ich ważnym zadaniu albo bieżącym problemie, a Musk
niespodziewanie zaczyna wypytywać ich o projekty będące pieśnią odległej
przyszłości, takie jak lądowanie na Marsie, autonomiczne robotaksówki czy
wszczepiane do mózgu chipy, które umożliwiłyby połączenie ludzkiego umysłu
z komputerami. W Tesli podczas kryzysów związanych z projektowaniem
i produkcją Roadstera Musk potrafił zarzucić swoich podwładnych pytaniami
o stan prac nad podzespołami do kolejnego modelu samochodu, który dopiero
planował zbudować.
Na Kwaj, gdy do startu Falcona 1 pozostała niespełna godzina, Musk ni
z tego, ni z owego zaczął indagować obecnych w centrum kontroli inżynierów
w sprawie Falcona 5 – nowej rakiety, która miała zostać wyposażona w pięć
silników Merlin. Chciał się na przykład dowiedzieć, czy Chris Thompson,
siedzący przy swojej konsoli i nadzorujący procedury startowe, zamówił już
stop aluminium potrzebny do wyprodukowania zbiorników paliwa Falcona 5.
Thompson, jeden z najstarszych stażem inżynierów SpaceX, odparł, że nie złożył
jeszcze zamówienia. Jego odpowiedź rozgniewała Muska. „Byliśmy w trakcie
procedury odliczania, a on nagle agresywnym tonem odpytuje mnie w kwestii
zamówień jakichś materiałów”, żalił się później Thompson w rozmowie
z Erikiem Bergerem. „Zaniemówiłem, bo wyglądało to tak, jakby zupełnie nie
zdawał sobie sprawy, że próbujemy właśnie wystrzelić rakietę i że jako osoba
odpowiedzialna za całą tę procedurę muszę osobiście wydawać wszystkie
komendy. To mnie po prostu rozwaliło”.
Uwaga Muska ponownie skupiła się na teraźniejszości dopiero w chwili
startu rakiety. Kiedy Falcon 1 oderwał się od platformy startowej,
a inżynierowie w centrum kontroli zaczęli wyrzucać pięści w powietrze, Musk
utkwił wzrok w monitorze, który pokazywał obraz z kamery zamontowanej na
drugim stopniu rakiety i skierowanej obiektywem w dół. Od startu minęło
dwadzieścia sekund i na ekranie można było podziwiać oddalającą się z każdą
chwilą plażę Omelek i turkusowe wody laguny wokół wyspy. „Wystartowała!”,
krzyczał Kimbal. „Naprawdę wystartowała!”
Po kolejnych pięciu sekundach Tom Mueller, monitorujący dane z rakiety,
jako pierwszy zorientował się, że coś jest nie w porządku. „O cholera”, zaklął.
„Tracimy ciąg”. Koenigsmann zauważył płomienie wokół obudowy silnika.
„O cholera”, powtórzył za Muellerem. „Pali się, mamy wyciek paliwa”.
Przez moment Musk łudził się, że pomimo pożaru rakieta zdąży wzbić się na
tyle wysoko, by płomienie wygasły przez brak tlenu w wyższych warstwach
atmosfery. Falcon 1 zaczął jednak opadać. Na ekranie monitora jeszcze przez
chwilę widać było przybliżającą się wyspę, po czym obraz zniknął. Płonące
fragmenty rakiety wpadły do wody. „Poczułem ścisk w żołądku”, wspomina
Musk. Godzinę później on oraz najważniejsi członkowie zespołu
inżynieryjnego – Mueller, Koenigsmann, Buzza i Thompson – wsiedli do
wojskowego śmigłowca i polecieli na Omelek, żeby ocenić sytuację i przyjrzeć
się szczątkom Falcona 1.
Tamtego wieczoru cała ekipa SpaceX zebrała się w ogródku barowym na
Kwaj i w milczeniu sączyła piwo. Kilku inżynierów ocierało łzy. Musk siedział
zamyślony, z kamienną twarzą i nieobecnym spojrzeniem. W końcu przemówił.
„Kiedy zaczynaliśmy, wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że pierwsza misja
może zakończyć się fiaskiem”, powiedział bardzo cichym głosem. „Ale
zbudujemy drugą rakietę i spróbujemy raz jeszcze”.
Nazajutrz Musk i cały zespół SpaceX, wspomagani przez grupę lokalnych
ochotników, przeczesali plażę na Omelek i wypłynęli małymi łódkami na
przybrzeżne wody w poszukiwaniu fragmentów rakiety. „Zgromadziliśmy
wszystkie znalezione części w hangarze i staraliśmy się poskładać je do kupy,
żeby odtworzyć przebieg wydarzeń i ustalić przyczynę katastrofy”, opowiada
Koenigsmann. Kimbal, urodzony smakosz, który po sprzedaniu swoich udziałów
w Zip2 zapisał się do szkoły kucharskiej i został wykwalifikowanym szefem
kuchni, postanowił poprawić wszystkim nastrój, przygotowując kolację pod
gołym niebem: gulasz z mięsa i puszkowanej fasolki cannellini, a do tego
podaną z chlebem sałatkę pomidorową z anchois i czosnkiem.
Podczas podróży powrotnej do Los Angeles na podkładzie samolotu Muska
szef SpaceX i towarzyszący mu najważniejsi inżynierowie obejrzeli materiały
wideo ze startu Falcona 1. Mueller wskazał moment, w którym z silnika Merlin
buchnęły pierwsze płomienie. Stwierdził, że pożar był niewątpliwie
następstwem wycieku paliwa. Musk słuchał jego wyjaśnień, gotując się ze
złości, aż w końcu wybuchł: „Masz pojęcie, ilu ludzi radziło mi, żebym cię
zwolnił?!”.
„To czemu mnie nie zwolnisz?!”, odpalił Mueller.
„Widzisz chyba, kurwa, że tego nie zrobiłem, prawda?”, warknął Musk.
„Wciąż tu, kurwa, jesteś”.
Po chwili dla rozładowania napięcia Musk puścił film Ekipa Ameryka:
Policjanci z jajami, zwariowaną parodię filmów akcji. Tak jak to często
z Muskiem bywa, mroczne emocje ustąpiły pod wpływem solidnej dawki
absurdalnego humoru.
Później tego samego dnia Musk opublikował oświadczenie: „SpaceX ma
długofalowe plany. Choćby się waliło i paliło, osiągniemy to, co sobie
zaplanowaliśmy”.

Musk przestrzega w swoich firmach pewnej zasady: do każdej części, do


każdego procesu i do każdej specyfikacji technicznej musi być przypisane
nazwisko osoby odpowiedzialnej za ten konkretny wycinek prowadzonych prac.
I jeśli coś pójdzie nie tak, nie waha się obarczyć tej osoby winą za
niepowodzenie. W przypadku awarii Falcona 1 szybko stało się jasne, że do
wycieku w przewodzie paliwowym doszło w miejscu, w którym zamocowana
była mała nakrętka. Musk wskazał winowajcę: inżyniera Jeremy’ego Hollmana,
jednego z pierwszych pracowników SpaceX zatrudnionych przez Muellera.
Wieczorem w przeddzień startu rakiety Hollman usunął nakrętkę, żeby uzyskać
dostęp do zaworu w układzie paliwowym, a następnie nakręcił ją z powrotem.
Wkrótce po nieudanym wystrzeleniu Falcona 1 Musk wziął udział w sympozjum,
na którym publicznie odniósł się do katastrofy na Omelek i jako jej przyczynę
wskazał błąd popełniony przez „jednego z naszych najbardziej doświadczonych
techników”. Dla wszystkich w firmie było oczywiste, że miał na myśli
Hollmana.
Hollman pozostał na Kwaj jeszcze przez dwa tygodnie po katastrofie,
zajmując się badaniem szczątków rakiety. W drodze powrotnej do Ameryki, na
pokładzie samolotu lecącego z Honolulu do Los Angeles, postanowił przejrzeć
doniesienia prasowe na temat misji Falcona 1. Był wstrząśnięty, gdy dowiedział
się, że to właśnie jego Musk obwinia o fiasko tego przedsięwzięcia. Gdy tylko
samolot wylądował w Los Angeles, Hollman pojechał prosto do oddalonej
o 3 kilometry od lotniska siedziby SpaceX. Wparował do boksu biurowego
Muska, gdzie doszło między nimi do ostrej sprzeczki. Shotwell i Mueller,
zaniepokojeni dobiegającymi z boksu wrzaskami, starali się załagodzić sytuację.
Hollman domagał się, by firma wydała oficjalny komunikat, w którym
wycofałaby się z wygłoszonych przez Muska opinii na temat przyczyn katastrofy;
Mueller próbował przekonać szefa do wyrażenia zgody na wydanie takiego
komunikatu. „To ja jestem dyrektorem generalnym”, przypomniał im Musk.
„Kontakty z prasą to moja działka, więc się nie wtrącajcie”.
Hollman oświadczył Muellerowi, że pozostanie w firmie wyłącznie pod
warunkiem, że nie będzie mieć więcej do czynienia bezpośrednio z Muskiem.
Ostatecznie odszedł ze SpaceX rok później. Musk twierdzi, że nie przypomina
sobie scysji z Hollmanem, ale dodaje, że nie uważał go za wybitnego inżyniera.
Mueller ma na ten temat odmienne zdanie: „Straciliśmy dobrego gościa”.
Jak się okazało, wina wcale nie leżała po stronie Hollmana. Kiedy
odnaleziono przewód paliwowy rakiety, fragment nakrętki wciąż tkwił na
swoim miejscu. Tylko fragment, ponieważ nakrętka pękła na pół z powodu
korozji. Winowajcą było morskie powietrze Kwaj.

Druga próba

Po tej porażce zespół SpaceX stał się przezorniejszy. Zaczęto starannie testować
setki komponentów rakiety i prowadzić szczegółowy rejestr danych dotyczących
każdego z nich. Tym razem Musk nie zmuszał wszystkich wokół do działania
z prędkością światła i zapominania o zasadach ostrożności.
Niemniej wcale nie starał się wyeliminować wszelkich możliwych
czynników ryzyka. Gdyby próbował to zrobić, rakiety SpaceX stałyby się
równie kosztowne w produkcji, a opóźnienia w ich budowie równie duże jak
w przypadku rakiet produkowanych przez potentatów branży kosmicznej, którzy
opierali swoją działalność na rządowych kontraktach „koszt plus”. Zarządził
przygotowanie kosztorysów wszystkich komponentów rakiety; każde takie
zestawienie miało zawierać koszt surowców potrzebnych do wytworzenia
danego komponentu, cenę jego zakupu u dostawcy, a także nazwisko inżyniera
odpowiedzialnego za obniżenie kosztów ponoszonych przez SpaceX. Czasami
na zebraniach okazywało się, że Musk zna te wszystkie liczby lepiej od
prowadzącego prezentację inżyniera. Dla takiego delikwenta było to z reguły
niezbyt przyjemne doświadczenie, bo Musk nie patyczkował się z tymi, którzy
przychodzili na zebrania przeglądowe nieprzygotowani. Ale cel został
osiągnięty – koszty zostały obniżone.
Takie podejście wiązało się nierzadko z podejmowaniem wkalkulowanego
ryzyka. Musk podjął je między innymi wtedy, gdy zatwierdził zastosowanie
w Falconie 1 nakrętek wykonanych z aluminium. Były one tańsze i lżejsze od
swoich stalowych odpowiedników, ale zarazem bardziej narażone na korozję –
i to właśnie skorodowana nakrętka w przewodzie paliwowym przyczyniła się
do niepowodzenia pierwszego lotu Falcona 1.
Musk zaryzykował również przy podejmowaniu decyzji projektowych
dotyczących drugiej rakiety – w tym przypadku brzemienna w skutki okazała się
jego decyzja w sprawie specjalnych przegród, których zadaniem jest
zapobieganie efektowi tak zwanego sloshingu, czyli dynamicznego
przemieszczania się masy paliwa w zbiornikach. W miarę nabierania przez
rakietę wysokości pozostające w zbiornikach paliwo może ulegać rozkołysaniu.
Aby temu zapobiec i ustabilizować zawartość zbiornika, przytwierdza się do
jego wewnętrznych ścian sztywne metalowe pierścienie. Inżynierowie SpaceX
zainstalowali takie przegrody w zbiornikach pierwszego stopnia rakiety;
zainstalowanie ich także w zbiornikach drugiego stopnia zwiększyłoby jej masę,
co było o tyle problematyczne, że właśnie ta część rakiety musiała dotrzeć na
orbitę.
W celu oszacowania ryzyka związanego ze sloshingiem ekipa Koenigsmanna
przeprowadziła szereg komputerowych symulacji ruchu paliwa w zbiornikach
drugiego stopnia. Jedynie niewielki odsetek symulacji przyniósł niepokojące
wyniki. Na opracowanej przez inżynierów liście piętnastu głównych czynników
ryzyka związanych z drugim lotem Falcona 1 na pierwszym miejscu znalazła się
podatność powłoki rakiety na wgniecenia powstające podczas lotu. Sloshing
w zbiornikach drugiego stopnia wymieniono dopiero na pozycji jedenastej.
Kiedy Musk przejrzał tę listę wraz z Koenigsmannem i innymi inżynierami,
uznał, że jest w stanie zaakceptować część potencjalnych czynników ryzyka,
łącznie z efektem sloshingu. W większości przypadków komputerowe modele
i symulacje nie pozwalały wystarczająco precyzyjnie określić
prawdopodobieństwa wystąpienia zdarzeń obciążonych ryzykiem. To, czy
w zbiornikach drugiego stopnia dojdzie do sloshingu, miało się okazać dopiero
w trakcie lotu.
Sprawdzian ten nastąpił w marcu 2007 roku. Podobnie jak rok wcześniej,
początkowa faza operacji przebiegła pomyślnie. Gdy odliczanie się skończyło,
nastąpił zapłon silnika Merlin i Falcon 1 wzbił się w powietrze. Tym razem
Musk obserwował start na monitorach w centrum kontroli lotów w siedzibie
SpaceX w Los Angeles. „Tak, tak! Dokonaliśmy tego!”, wrzeszczał Mueller,
ściskając swojego szefa. Gdy pierwszy człon rakiety zgodnie z planem odłączył
się od drugiego, Musk przygryzł wargę i po chwili na jego twarzy pojawił się
uśmiech.
„Gratuluję”, powiedział. „Zamierzam obejrzeć to wideo jeszcze wiele,
wiele razy”.
W ciągu pięciu minut, które minęły od startu rakiety, w centrum kontroli
zdążyło wystrzelić kilka korków od szampana. Panował radosny nastrój. Nagle
Mueller zauważył coś niepokojącego na ekranie, na którym wyświetlał się obraz
z kamery zamontowanej na Falconie 1. Drugi stopień rakiety wpadł w drgania.
Spływające dane potwierdziły obawy Muellera. „Od pierwszej chwili byłem
pewien, że to sloshing”, wspomina.
Na monitorze wyglądało to tak, jakby Ziemia znalazła się wewnątrz
wirującej suszarki bębnowej, ale w rzeczywistości wirował wprawiony
w drgania drugi człon rakiety. „Neutralizuj, neutralizuj to!”, krzyknął któryś
z inżynierów. Ale nic nie dało się już zrobić. Jedenaście minut po starcie obraz
z kamery zgasł. Drugi człon rakiety wraz z ładunkiem runął na Ziemię
z wysokości 290 kilometrów. Rakieta co prawda weszła w przestrzeń
kosmiczną, jednak nie zdołała dotrzeć do orbity. Zlekceważenie jedenastej
pozycji na liście czynników ryzyka – i co za tym idzie, decyzja o rezygnacji
z zamontowania dodatkowych przegród zapobiegających sloshingowi paliwa –
okazało się fatalne w skutkach. „Od tej pory będziemy uwzględniać nie dziesięć,
ale jedenaście pozycji na naszej liście”, oznajmił Koenigsmannowi Musk.
R O ZD ZI A Ł 2 4

Zespół do zadań specjalnych


Tesla, 2006–2008
Antonio Gracias i Tim Watkins

Koszt Roadstera

Musk często powtarzał, że samochód łatwo jest zaprojektować, natomiast


znacznie trudniej wyprodukować. Po zaprezentowaniu w lipcu 2006 roku
prototypu Tesli Roadster przyszła kolej na trudniejszą część przedsięwzięcia.
Według początkowych założeń produkcja Roadstera miała kosztować Teslę
około 50 tysięcy dolarów za sztukę. Potem jednak do projektu samochodu
zaczęto wprowadzać kolejne forsowane przez Muska zmiany; do tego pojawiły
się poważne kłopoty ze znalezieniem odpowiedniej skrzyni biegów. Skutek był
taki, że w listopadzie 2006 roku przewidywany koszt wyprodukowania jednego
egzemplarza wzrósł do 83 tysięcy dolarów.
Skłoniło to Muska do podjęcia kroku nietypowego jak na prezesa zarządu:
nie informując o swoich planach dyrektora generalnego Tesli Martina
Eberharda, poleciał do Anglii i odwiedził siedzibę Lotusa, dostawcy podwozia
Roadstera. „To, że Elon zwrócił się do Lotusa o wyrażenie opinii na temat
harmonogramu produkcji, postawiło nas w dość niezręcznej sytuacji”, napisał
do Eberharda jeden z członków kadry kierowniczej Lotusa.
Musk musiał wysłuchać wielu krytycznych uwag ze strony angielskiego
kontrahenta. Zespół Lotusa, zaskakiwany przez Teslę coraz to nowymi zmianami
w specyfikacjach projektowych, dał jasno do zrozumienia, że nie zdoła
przystąpić do produkcji nadwozi Roadstera wcześniej niż pod koniec
2007 roku – oznaczało to co najmniej ośmiomiesięczne opóźnienie w stosunku
do pierwotnego planu. Przedstawiciele Lotusa wręczyli Muskowi listę ponad
ośmiuset problemów, które utrudniały im realizację zlecenia.
Jeden z tych problemów dotyczył brytyjskiej firmy, z którą Tesla podpisała
umowę na dostawę wykonywanych na zamówienie paneli karoserii, błotników
i drzwi z kompozytów węglowych. Był piątek, ale Musk podjął spontaniczną
decyzję, by jeszcze tego samego dnia złożyć wizytę w zakładzie, w którym
wytwarzano panele. „Grzęznąc w błocie, dotarłem do budynku fabrycznego.
Okazało się, że goście z Lotusa mieli rację: oprzyrządowanie do produkcji
paneli karoserii nie działało”, opowiada. „To była kompletna porażka”.
Pod koniec lipca 2007 roku sytuacja finansowa Tesli stała się jeszcze
trudniejsza. Koszt materiałów potrzebnych do wyprodukowania pierwszej partii
samochodów szacowano teraz na 110 tysięcy dolarów za egzemplarz, a Tesli
w ciągu kilku najbliższych tygodni mogły skończyć się pieniądze. Musk
postanowił zwołać zespół do zadań specjalnych.
Antonio Gracias

Dwunastoletni Antonio Gracias zapytany o to, co chciałby dostać na Gwiazdkę,


odparł: „Apple Computers”. Nie chodziło mu o komputer marki Apple; miał już
zresztą wczesną wersję modelu Apple II. Antonio zażyczył sobie akcji firmy
Apple. Jego matka, właścicielka sklepiku z damską bielizną w Grand Rapids
w stanie Michigan, nie znała języka angielskiego i porozumiewała się wyłącznie
po hiszpańsku, mimo to udało jej się kupić synowi dziesięć akcji, za które
zapłaciła 300 dolarów. Antonio posiada je do dzisiaj. Obecnie są warte około
490 tysięcy dolarów.
Podczas studiów na Uniwersytecie Georgetown Gracias zaczął stawiać
pierwsze kroki w biznesie: kupił hurtową ilość prezerwatyw i wysyłał je do
Rosji, gdzie jego znajomy zajmował się ich sprzedażą. Interes nie szedł jednak
najlepiej i Gracias został z mnóstwem kondomów zmagazynowanych w jego
pokoju w akademiku. Postanowił zamówić sporą partię pudełek na zapałki
i znalazł firmy, które zapłaciły za umieszczenie na nich swoich reklam, po czym
zapakował prezerwatywy do pudełek i zaczął je rozprowadzać w barach oraz
siedzibach bractw studenckich.
Po studiach rozpoczął pracę w banku Goldman Sachs w Nowym Jorku, ale
wkrótce zrezygnował z tej posady i wstąpił do Szkoły Prawa Uniwersytetu
Chicagowskiego. Większość studentów prawa, zwłaszcza na tak wymagających
uczelniach jak Uniwersytet w Chicago, uważa studia na tym kierunku za
niezwykle absorbujące, ale Gracias szybko poczuł się znudzony. Zdecydował
się więc połączyć naukę z kierowaniem założonym przez siebie funduszem
venture capital, skupującym małe firmy. Jedna z nich wydawała mu się
szczególnie obiecująca: było to kalifornijskie przedsiębiorstwo zajmujące się
galwanizacją. Okazało się jednak, że panuje w nim taki bałagan, że Gracias
musiał regularnie podróżować do Kalifornii, żeby poprawiać organizację pracy
w fabryce. Z powodu tych wyjazdów często bywał nieobecny na wykładach, ale
mógł liczyć na notatki, które robił jego kolega ze studiów David Sacks (Antonio
Gracias i David Sacks – warto zapamiętać te nazwiska, bo pojawią się
ponownie, gdy będziemy opisywać twitterową sagę).
Dzięki biegłej znajomości hiszpańskiego, którym posługiwała się większość
pracowników firmy galwanizacyjnej, Graciasowi łatwiej było ustalić, na czym
konkretnie polegają problemy przy produkcji. „Uświadomiłem sobie, że kiedy
zainwestujesz w jakieś przedsiębiorstwo, powinieneś spędzać większość czasu
na hali produkcyjnej, wśród załogi”, wyjaśnia. Gdy zapytał pracowników,
w jaki sposób można by przyspieszyć proces produkcji, jeden z nich stwierdził,
że zastosowanie mniejszych kadzi do kąpieli niklującej umożliwiłoby szybsze
nakładanie powłoki galwanicznej. Po wdrożeniu tego i innych
racjonalizatorskich pomysłów, które podsunęli Graciasowi pracownicy,
przedsiębiorstwo zaczęło przynosić zyski, a Gracias ruszył kupować kolejne
firmy będące w trudnej sytuacji.
Najważniejszą lekcję, jaką wyciągnął z tych inwestycji, opisywał
następująco: „Podstawą sukcesu nie jest produkt, tylko zdolność wytwarzania
tego produktu w wydajny sposób. Chodzi o zbudowanie wydajnej maszyny
wytwarzającej maszyny. Inaczej mówiąc, chodzi o to, aby jak najlepiej
zaprojektować fabrykę”. Tę zasadę przyswoił sobie i starał się wcielać w życie
Musk.
Po ukończeniu studiów prawniczych David Sacks został jednym ze
współzałożycieli PayPala, a Gracias zainwestował w tę firmę. W maju
2002 roku Gracias i Musk wybrali się do Las Vegas, by razem z grupą innych
świeżo upieczonych milionerów świętować trzydzieste urodziny Sacksa.
W Las Vegas sześciu imprezowiczów, w tym Musk i Gracias, wynajęło
limuzynę z szoferem. Podczas przejażdżki ich znajomy ze Stanfordu
zwymiotował w samochodzie. Kiedy limuzyna zatrzymała się pod hotelem,
większość pasażerów wysiadła. „Elon i ja popatrzyliśmy po sobie
i stwierdziliśmy, że nie możemy zostawić biednego kierowcy samego z tą kałużą
wymiocin”, wspomina Gracias. Poprosili zatem szofera, by podwiózł ich do
całodobowego sklepu sieci 7-Eleven. Kupili tam zapas papierowych ręczników
oraz środek czyszczący w sprayu, po czym doprowadzili wnętrze limuzyny do
porządku. „Elon ma aspergera, więc czasem może się wydawać niezbyt
uczuciowy, ale naprawdę potrafi troszczyć się o innych”, dodaje Gracias.
Kierowany przez Graciasa fundusz venture capital Valor Management
uczestniczył w czterech wczesnych rundach finansowania Tesli, a sam Gracias
w maju 2007 roku wszedł do zarządu firmy. Mniej więcej w tym samym czasie
Musk zaczął uświadamiać sobie skalę problemów związanych z produkcją
Roadstera i poprosił Graciasa o zbadanie, w czym tkwi przyczyna takiego stanu
rzeczy. Gracias wezwał na pomoc ekscentrycznego specjalistę, który jak mało
kto rozumiał złożone środowisko, jakim jest nowoczesna fabryka.

Tim Watkins

Po przeprowadzeniu udanej reorganizacji w firmie galwanizacyjnej Gracias


kupił kilka podobnych przedsiębiorstw, w tym niewielką fabrykę w Szwajcarii.
Kiedy poleciał tam na inspekcję, z lotniska odebrał go Tim Watkins, pochodzący
z Wielkiej Brytanii inżynier robotyki. Watkins miał włosy związane w kucyk,
ubrany był w czarny T-shirt i jeansy, a na biodrach miał czarną saszetkę na
pasku. Za każdym razem, gdy przyjmował nowe zlecenie i podejmował pracę
w jakimś nowym miejscu, zaczynał swój pobyt od wizyty w lokalnym oddziale
jednej z odzieżowych sieciówek, gdzie zaopatrywał się w dziesięć identycznych
T-shirtów i dziesięć par jeansów. Kiedy już doprowadził swoją pracę w danym
miejscu do końca, pozbywał się tych ubrań jak jaszczurka zrzucająca skórę.
Po zjedzonej bez pośpiechu kolacji Watkins zaproponował Graciasowi, by
wybrali się obejrzeć fabrykę. Gracias wiedział, że kupiona przez niego firma
nie miała pozwolenia na zatrudnianie pracowników na nocną zmianę, dlatego
poczuł lekki niepokój, gdy samochód, którym jechał razem z Watkinsem
i kierownikiem fabryki, zatrzymał się w ciemnym zaułku na terenie parku
przemysłowego. „Przeszło mi przez myśl, że chcą mnie obrabować”, przyznaje.
Watkins, mający skłonność do dramatycznych efektów, zamaszystym ruchem
otworzył na oścież tylne drzwi do budynku fabryki. W środku panowała zupełna
ciemność, ale dobiegały z niej odgłosy szybkich pras tłoczących. Kiedy Watkins
włączył światło, Gracias zorientował się, że maszyny pracowały w trybie
automatycznym, a w całym budynku nie było żywej duszy.
Ponieważ obowiązujące w Szwajcarii przepisy nakładały na każdą firmę
i instytucję obowiązek ograniczenia jej czasu pracy do szesnastu godzin na dobę,
Watkins wprowadził w fabryce system dwuzmianowy: personel fabryki
pracował na dwie zmiany po osiem godzin każda, przy czym po każdej zmianie
następowało czterogodzinne okienko, podczas którego maszyny pracowały bez
obsługi i nadzoru ze strony personelu. Było to możliwe dzięki opracowanym
przez Watkinsa algorytmom, pozwalającym przewidzieć, kiedy każda część
procesu produkcyjnego będzie wymagała interwencji człowieka. „W ten sposób
zakład mógł prowadzić produkcję przez dwadzieścia cztery godziny na dobę
przy szesnastogodzinnym dniu pracy”, wyjaśnia Watkins. Gracias dostrzegł
w nim bratnią duszę i powierzył mu stanowisko partnera w swoim funduszu
inwestycyjnym. Byli dobranymi wspólnikami, a czasem także współlokatorami,
gdy przybywali wcielić w życie swoją wizję podnoszenia wydajności
w kolejnym przedsiębiorstwie produkcyjnym. W 2007 roku na prośbę Muska
podjęli się takiej misji w Tesli.

Problem z łańcuchem dostaw

W pierwszej kolejności należało zająć się problemem z realizacją zamówienia


na wykonane z włókna węglowego panele karoserii, błotniki oraz drzwi, które
miała dostarczać firma z Wielkiej Brytanii. Musk odwiedził jej zakład
produkcyjny i w następstwie tej wizyty doszło do ostrych wymian zdań między
nim a kierownictwem. Po kilku miesiącach Brytyjczycy poinformowali Muska,
że się poddają. Nie byli w stanie sprostać jego wymaganiom i postanowili
rozwiązać umowę z Teslą.
Gdy tylko Musk to usłyszał, zadzwonił do przebywającego wówczas
w Chicago Watkinsa. „Wsiadam do samolotu. Zgarnę cię w Chicago i razem
polecimy zrobić z tym porządek”, oznajmił. W Anglii załadowali do samolotu
kilka maszyn potrzebnych do produkcji elementów karoserii z kompozytów
węglowych, po czym polecieli do Francji, gdzie mieściła się siedziba Sotira
Composites. Firma ta podjęła się realizacji zamówienia, które przerosło
Brytyjczyków. Musk obawiał się, że francuscy robotnicy mogą nie być aż tak
oddani swojej pracy jak on sam, dlatego wygłosił do nich przemówienie
motywacyjne. „Proszę was, żebyście w najbliższym czasie nie strajkowali ani
nie brali urlopów, bo w przeciwnym razie Tesla upadnie”, zaapelował. Po
wspólnej kolacji w zamku w Dolinie Loary Musk wrócił do Stanów
Zjednoczonych, natomiast Watkins pozostał we Francji, żeby nauczyć
pracowników Sotira Composites tajników obróbki włókna węglowego, a także
poprawić wydajność linii produkcyjnych w ich zakładzie.
Problemy z dostawami paneli karoserii sprawiły, że Musk zaczął się
niepokoić o inne elementy globalnego łańcucha dostaw Tesli. Poprosił Watkinsa
o dokonanie jego przeglądu i uporządkowanie. Watkins był przerażony tym, co
udało mu się ustalić. Cały proces produkcyjny zaczynał się w Japonii, gdzie
wytwarzano ogniwa litowo-jonowe. Gotowe ogniwa sklejano w pakiety po
siedemdziesiąt sztuk, po czym wysyłano je do Tajlandii, do położonej w głębi
dżungli i sprawiającej dość siermiężne wrażenie fabryki, w której w przeszłości
produkowano grille ogrodowe. W fabryce łączono pakiety ogniw w akumulatory
i wyposażano je w układ chłodzenia, składający się z sieci rurek, które
umożliwiały obieg chłodziwa. Akumulatorów litowo-jonowych nie wolno było
transportować samolotami, dlatego z Tajlandii wysyłano je drogą morską do
jednego z angielskich portów, skąd przewożono je ciężarówkami do fabryki
Lotusa. Tam przeprowadzano montaż akumulatorów na podwoziu Roadstera,
a także montaż karoserii z elementów dostarczonych przez nowego dostawcę
z Francji. Karoserie i podwozia z zainstalowanymi akumulatorami ładowano
następnie na statek i transportowano przez Atlantyk i przez Kanał Panamski do
zakładów Tesli nieopodal Palo Alto, gdzie odbywał się końcowy montaż
pojazdu, obejmujący silnik oraz układ przeniesienia napędu od firmy AC
Propulsion. Zanim ogniwa litowo-jonowe znalazły się w samochodzie gotowym
do przekazania klientowi, musiały przemierzyć pół świata.
Dla Tesli oznaczało to nie tylko koszmarne trudności logistyczne, ale
również poważne problemy z płynnością finansową. Wyprodukowanie
pojedynczego ogniwa litowo-jonowego w japońskiej fabryce kosztowało
1,5 dolara. Koszt wyprodukowania akumulatora do Tesli Roadster, składającego
się z 9 tysięcy takich ogniw, wynosił 15 tysięcy dolarów, łącznie z kosztami
pracy. Tesla musiała zapłacić tę kwotę z góry, przy czym mijało aż dziewięć
miesięcy, zanim akumulatory dotarły do Kalifornii z drugiego końca świata
i można było sprzedać samochody, w których zostały zamontowane. Wydłużone
łańcuchy dostaw tego oraz innych komponentów sprawiały, że Tesli kurczyły się
zasoby gotówki. Outsourcing może przynosić przedsiębiorstwu oszczędności,
ale może też zachwiać jego płynnością finansową.
Dodatkowym problemem było to, że projekt Roadstera, po części na skutek
kolejnych zmian wprowadzanych przez Muska, stał się zbyt skomplikowany.
„Zrobił się z tego jeden wielki, idiotyczny bajzel”, przyznał później Musk. Masa
podwozia wzrosła o 40 procent w stosunku do tego, które Lotus skonstruował
dla modelu Elise; aby podwozie mogło pomieścić akumulator Roadstera, trzeba
je było przeprojektować, przez co Tesla nie mogła posługiwać się wynikami
testów zderzeniowych przeprowadzonych przez brytyjskiego producenta.
Zdaniem Muska, „z perspektywy czasu wydaje się oczywiste, że byłoby
znacznie rozsądniej zacząć projektowanie od zera, zamiast modyfikować Lotusa
Elise”. Jeśli chodzi o układ przeniesienia napędu, to niemal żadna z technologii
AC Propulsion nie znalazła zastosowania w seryjnej wersji Roadstera.
„Spieprzyliśmy wszystko w pięknym stylu”, kwituje Musk.
Kiedy Watkins przyjechał do siedziby Tesli, żeby razem z Eberhardem
uporządkować ten cały bałagan, dokonał szokującego odkrycia: okazało się, że
w Tesli nie istniało zestawienie materiałowe dotyczące produkcji Roadstera.
Innymi słowy, kierownictwo firmy nie dysponowało listą wszystkich części
i podzespołów potrzebnych do wyprodukowania Roadstera ani precyzyjnym
wykazem kosztów ich zakupu. Eberhard wyjaśnił, że próbował wprowadzić
zarządzanie takim informacjami przy użyciu oprogramowania SAP, ale w firmie
nie było dyrektora finansowego, który zająłby się wdrożeniem tego systemu.
„Nie możesz brać się do wytwarzania produktu, nie mając zestawienia
materiałowego”, tłumaczył mu Watkins. „Samochód to kilkadziesiąt tysięcy
przeróżnych części; bez ich spisu popełnisz masę drobnych błędów, które razem
będą cię drogo kosztować”.
Watkins podliczył rzeczywiste koszty i uświadomił sobie, że sytuacja firmy
przedstawia się znacznie gorzej niż w najczarniejszych przewidywaniach.
W przypadku pierwszych Roadsterów zjeżdżających z linii montażowych
jednostkowy koszt produkcji po uwzględnieniu kosztów ogólnych wyniósłby co
najmniej 140 tysięcy dolarów. Z czasem produkcja modelu mogłaby ruszyć
pełną parą, ale nawet wówczas wyprodukowanie jednego egzemplarza
kosztowałoby minimum 120 tysięcy dolarów. Nawet gdyby Tesla sprzedawała
Roadstery po 100 tysięcy dolarów za sztukę, i tak ponosiłaby straty.
Watkins i Gracias przedstawili swoje ustalenia Muskowi. Pochłaniający
gotówkę łańcuch dostaw i wysoki jednostkowy koszt produkcji samochodu
ogołociłyby firmę z pieniędzy – łącznie z zaliczkami, które wpłacili chętni na
zakup Roadstera – i to jeszcze przed rozpoczęciem sprzedaży samochodu na
większą skalę. Jak stwierdził Watkins, „to był jeden z tych momentów,
w których myślisz sobie: »O cholera«”.
Gracias wziął później Muska na stronę. „To nie wypali”, powiedział.
„Eberhard ma nierealistyczne podejście do kwestii finansowych”.
R O ZD ZI A Ł 2 5

Przejęcie sterów
Tesla, 2007–2008
Martin Eberhard z Roadsterem
Eberhard wylatuje

Kiedy Eberhard dowiedział się, że Musk w tajemnicy przed nim wybrał się do
Anglii, uznał, że powinien z nim porozmawiać, i zaprosił go do restauracji
w Palo Alto. „Rozejrzyjmy się za kimś, kto mógłby przejąć moje obowiązki”,
zaproponował podczas kolacji. W późniejszym czasie Musk wypowiadał się
o Eberhardzie w bardzo niepochlebny sposób, ale tamtego wieczoru odnosił się
do niego z dużą życzliwością. „Twój wkład jako założyciela tej firmy był
bardzo ważny i jest to coś, czego nikt nigdy ci nie odbierze”, zapewnił.
Następnego dnia na posiedzeniu zarządu Eberhard poinformował o zamiarze
ustąpienia ze stanowiska dyrektora generalnego. Jego deklaracja spotkała się
z aprobatą wszystkich członków zarządu.
Poszukiwania następcy Eberharda szły jednak bardzo powoli, głównie
dlatego, że Musk nie był przekonany do żadnego z kandydatów. „Tesla miała tyle
problemów, że znalezienie przyzwoitego nowego dyrektora generalnego
graniczyło z cudem”, wspomina. „Trudno jest znaleźć kupca na płonący dom”.
Do lipca 2007 roku sprawa właściwie stała w miejscu. Nastawienie Muska
uległo zmianie dopiero po tym, jak w lipcu Gracias i Watkins przedstawili mu
swój raport.
Na początku sierpnia Musk zwołał posiedzenie zarządu firmy. „Chcę
usłyszeć od ciebie możliwie precyzyjną odpowiedź: na ile szacujesz koszt
produkcji samochodu?”, zwrócił się do Eberharda. Kiedy Musk zaczyna kogoś
maglować w ten sposób, zazwyczaj nie wróży to niczego dobrego. Eberhard nie
potrafił udzielić dokładnej odpowiedzi, a Musk nabrał przekonania, że dyrektor
generalny Tesli go okłamuje. Musk często imputuje innym kłamstwo, przy czym
w wielu przypadkach rzuca te oskarżenia w dość niefrasobliwy sposób. Jeśli
chodzi o Eberharda, Musk wciąż obstaje przy swoim zdaniu: „Okłamał mnie
i twierdził, że koszt produkcji nie będzie stanowić problemu”.
„To oszczerstwo”, odparł stanowczo Eberhard, gdy przytoczyłem mu zarzuty
Muska. „Nikogo nie okłamywałem. Po co miałbym to robić? Rzeczywistych
kosztów produkcji i tak nie dałoby się ukryć”. Kiedy o tym mówi, podnosi
gniewnie głos, ale w jego słowach pobrzmiewa też rozżalenie i smutek. Nie
potrafi zrozumieć, dlaczego Muskowi po piętnastu latach wciąż tak bardzo
zależy na tym, by go zdyskredytować. „Najbogatszy człowiek na świecie stara
się pognębić kogoś, kto w żaden sposób nie może mu zaszkodzić”. Marc
Tarpenning, pierwszy partner biznesowy Eberharda, przyznaje, że błędnie
oszacowali koszty produkcji, ale broni Eberharda przed zarzutem okłamywania
Muska. „Z pewnością nie było w tym żadnej premedytacji”, twierdzi.
„Opieraliśmy się na tym, ile wynosiły ceny części według naszej wiedzy. To nie
było żadne kłamstwo”.
Kilka dni po posiedzeniu zarządu Eberhard wybrał się na konferencję
do Los Angeles. Po drodze odebrał telefon od Muska, który poinformował go,
że został odwołany ze stanowiska dyrektora generalnego ze skutkiem
natychmiastowym. „Poczułem się tak, jakbym oberwał cegłą w głowę. W ogóle
się tego nie spodziewałem”, twierdzi Eberhard, choć na dobrą sprawę powinien
się tego spodziewać. Wprawdzie sam zasugerował, by firma zaczęła szukać
nowego dyrektora generalnego, jednak nie sądził, że zostanie bezceremonialnie
usunięty ze stanowiska jeszcze przed znalezieniem odpowiedniego następcy.
„Przeprowadzili głosowanie bez mojego udziału, żeby się mnie pozbyć”.
Eberhard próbował dodzwonić się do niektórych członków zarządu, ale
żaden z nich nie odbierał telefonu. „Decyzja o odwołaniu Martina zapadła
jednomyślnie. Poparli ją wszyscy, w tym osoby, które weszły do zarządu
z rekomendacji Martina”, twierdzi Musk. Niedługo potem z Tesli odszedł
Tarpenning.
Eberhard założył stronę internetową pod nazwą Tesla Founder’s Blog (Blog
założyciela Tesli), na której dawał upust swoim frustracjom związanym z osobą
Muska, a także oskarżał zarząd Tesli o „próbę wyrwania i zniszczenia tego, co
jeszcze zostało z serca firmy”. Przedstawiciele zarządu prosili go o złagodzenie
tonu tych komentarzy, ale prośby nie odnosiły skutku. Podziałała dopiero
interwencja prawnika Tesli, który zagroził Eberhardowi utratą posiadanych
przez niego opcji na akcje firmy.
W umyśle Muska jest pewne mroczne miejsce, zarezerwowane dla
szczególnej kategorii osób. Na każdą wzmiankę o którejkolwiek z nich Musk
pochmurnieje, ponoszą go nerwy i wzbiera w nim zimna złość.
Niekwestionowanym numerem jeden na tej liście jest jego ojciec. Numerem
dwa, choć może się to wydać zaskakujące, jest Martin Eberhard. „Podjęcie
współpracy z Eberhardem to największy błąd, jaki popełniłem w swojej
karierze zawodowej”, uważa Musk.
Latem 2008 roku, gdy problemy produkcyjne Tesli wciąż się nawarstwiały,
Musk kilkakrotnie pozwolił sobie na ostrą publiczną krytykę byłego dyrektora
generalnego firmy, który w odpowiedzi wytoczył mu proces o zniesławienie.
„Musk próbuje na nowo pisać historię”, brzmiało jedno z pierwszych zdań
pozwu sądowego. Eberhard do dziś reaguje z oburzeniem na wspomnienie
oskarżeń o kłamstwo, wysuwanych przez Muska. „O co mu, kurwa, chodzi?”,
pyta. „Dzięki firmie, którą założyłem razem z Markiem, stał się najbogatszym
człowiekiem na świecie. Jeszcze mu mało?”
W 2009 roku proces zakończył się ugodą: obie strony postanowiły, że nie
będą się oczerniać ani odmawiać sobie nawzajem prawa do nazywania się
współzałożycielem Tesli. Status współzałożycieli firmy miał odtąd oficjalnie
przysługiwać Muskowi i Eberhardowi, a także JB Straubelowi, Markowi
Tarpenningowi oraz Ianowi Wrightowi. Eberhard otrzymał też od Tesli
obiecanego mu wcześniej Roadstera. Z okazji zakończenia sporu sądowego
Musk i Eberhard wydali oświadczenia, w których nie szczędzili sobie miłych,
choć nieszczerych słów.
Pomimo ugody i zawartej w niej klauzuli o nienaruszaniu dobrego imienia
drugiej strony Musk nie potrafił się powstrzymać i co kilka miesięcy publikował
gniewne komentarze pod adresem Eberharda. W 2019 roku zatweetował: „Tesla
przetrwała na przekór działaniom Eberharda, a mimo to on ciągle domaga się
uznania dla swoich zasług przy poklasku różnych głupców”. W kolejnym roku
Musk oświadczył: Eberhard „to absolutnie najgorsza osoba, z jaką przyszło mi
pracować”, a pod koniec 2021 roku oznajmił: „Historia założenia Tesli, jaką
przedstawia Eberhard, to stek bzdur. Szkoda, że w ogóle spotkałem tego
człowieka”.

Michael Marks i kwestia bycia dupkiem

Musk na tym etapie powinien był wyciągnąć wnioski i przyznać przed sobą, że
nie potrafi dzielić się władzą ani kierować zarządem firmy, w której ktoś inny
zajmuje stanowisko dyrektora generalnego. Mimo to nadal wzbraniał się przed
objęciem tego stanowiska w Tesli. Szesnaście lat później dzierżył stery pięciu
dużych przedsiębiorstw, ale w roku 2007 wciąż jeszcze uważał, że wzorem
większości dyrektorów generalnych powinien ograniczyć się do szefowania
jednej tylko firmie – w jego przypadku był to SpaceX. Na tymczasowego
dyrektora generalnego Tesli wyznaczył jednego z jej inwestorów, Michaela
Marksa.
Marks był w przeszłości dyrektorem generalnym firmy Flextronics,
zajmującej się produkcją elektroniki na zlecenie. Pod jego kierownictwem
przedsiębiorstwo osiągnęło wysoką rentowność i stało się liderem w branży
kontraktowej produkcji elektroniki. Sukcesy te były możliwe w znacznej mierze
dzięki temu, że Marks wdrożył strategię pionowej integracji, której
zwolennikiem był także Musk. Pionowa integracja pozwoliła firmie uzyskać
kompleksową kontrolę nad wieloma fazami procesu produkcyjnego.
Początkowo Musk i Marks dogadywali się całkiem nieźle. Musk,
najbogatszy na świecie couchsurfer, który podczas podróży i wyjazdów często
korzysta z darmowych noclegów u przyjaciół i znajomych, zatrzymywał się
w domu Marksa przy okazji wizyt w Dolinie Krzemowej. „Popijaliśmy wino
i gawędziliśmy”, wspomina Marks. Nowy dyrektor generalny Tesli wkrótce
popełnił jednak błąd – uwierzył, że może samodzielnie kierować firmą, zamiast
być jedynie wykonawcą woli Muska.
Do pierwszych tarć między nimi doszło po tym, jak Marks zwrócił uwagę na
negatywne konsekwencje ustalania przez Muska nierealistycznych terminów
i planów produkcyjnych. Skutkowało to tym, że firma zamawiała i płaciła za
dostarczone materiały oraz podzespoły produkcyjne, chociaż nie było
najmniejszych szans na wykorzystanie ich w najbliższym czasie do produkcji
samochodów. „Dlaczego zamawiamy te wszystkie materiały?”, zapytał Marks
podczas jednego z pierwszych zebrań po objęciu stanowiska dyrektora
generalnego. Pewien menedżer odparł: „Ponieważ Elon upiera się, że
w styczniu zaczniemy wysyłać samochody do klientów”. Należności za dostawy
materiałów i części stanowiły poważne obciążenie dla budżetu operacyjnego
Tesli, dlatego Marks podjął decyzję o anulowaniu większości tych zamówień.
Marks miał też zastrzeżenia do tego, jak Musk odnosił się do innych. Marks
ma życzliwe usposobienie i znany jest z uprzejmego, pełnego szacunku
podejścia do każdego pracownika, niezależnie od tego, czy ma do czynienia
z dozorcą, czy z dyrektorem. Według niego „Elon nie jest szczególnie miłą osobą
i nie najlepiej traktował ludzi”. Marks był zdegustowany, gdy dowiedział się, że
Musk nie zadał sobie trudu przeczytania w całości powieści napisanych przez
swoją żonę. Kłopot ze sposobem bycia Muska nie polegał tylko na zwykłym
braku uprzejmości – jego stosunek do podwładnych utrudniał mu orientację
w problemach firmy. „Uprzedzałem go, że ludzie nie będą z nim szczerzy, jeśli
będą się czuli przez niego zastraszeni”, wspomina Marks. „Potrafił być
bezwzględny i brutalny”.
Marks wciąż zadaje sobie pytanie, czy sposób działania umysłu Muska –
jego wrodzone aspekty osobowości i cechy emocjonalne, które on sam
przypisuje zespołowi Aspergera – mogą stanowić wyjaśnienie albo wręcz
usprawiedliwienie niektórych jego zachowań. Być może takie rysy osobowości
są korzystne w pewnych przypadkach, na przykład u szefa firmy, u którego
skuteczność w osiąganiu celów organizacji jest ważniejsza od wrażliwości na
uczucia czy potrzeby poszczególnych jej członków? „Elon znajduje się gdzieś
w spektrum autyzmu, dlatego sądzę, że jest autentycznie niezdolny do
nawiązywania więzi z innymi ludźmi”, twierdzi Marks.
Musk broni swojego postępowania i argumentuje, że odwrotne podejście
może mieć negatywny wpływ na zdolność lidera do kierowania organizacją.
Przekonywał Marksa, że próba utrzymywania przyjaznych relacji ze wszystkimi
podwładnymi prowadzi do tego, że szef zaczyna przejmować się uczuciami
jednostki bardziej niż wynikami przedsiębiorstwa – na skutek takiego podejścia
może ostatecznie ucierpieć znacznie więcej osób. „Michael Marks najchętniej
w ogóle nikogo by nie zwalniał”, twierdzi Musk. „Powtarzałem mu: Michael,
nie możesz mówić ludziom, żeby się ogarnęli, i nie wyciągać żadnych
konsekwencji, gdy tego nie zrobią”.
Między Muskiem i Marksem uwidoczniły się także różnice w zakresie
strategii biznesowej. Marks uważał, że Tesla powinna nawiązać partnerską
współpracę z dużą firmą motoryzacyjną mającą doświadczenie w produkcji
samochodów i scedować na nią montaż Roadstera. Pomysł ten pozostawał
w oczywistej sprzeczności z ambicjami Muska i jego planami wybudowania
gigafabryk, w których z jednej strony wjeżdżałyby surowce, a z drugiej
wyjeżdżałyby gotowe pojazdy.
Dyskusje nad propozycją Marksa dotyczącą zlecenia montażu samochodów
Tesli zewnętrznemu partnerowi wywoływały narastającą irytację Muska,
a w jego naturze nie leżało powstrzymywanie się przed dosadnym wyrażaniem
obiekcji. „To najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałem”, powtarzał na kilku
kolejnych zebraniach. To zdanie, które często padało z ust Steve’a Jobsa, a także
Billa Gatesa i Jeffa Bezosa. Ich brutalna szczerość potrafiła wytrącić oponenta
z równowagi. Nie zachęcała do otwartej wymiany poglądów, a nierzadko wręcz
ją uniemożliwiała. Ale czasem bywała też skuteczna, ułatwiając budowanie
zespołu, który Jobs nazywał drużyną topowych graczy stroniących od mętnych,
bezproduktywnych dysput.
Marks osiągnął w życiu zbyt wiele i był zbyt dumny, by znosić takie
zachowanie Muska. „Traktował mnie jak dziecko, a ja nie jestem dzieckiem”,
stwierdził. „Jestem starszy od niego. I kierowałem już wcześniej firmą wartą
25 miliardów dolarów”. Wkrótce Marks odszedł z Tesli.
Marks przyznaje, że Musk miał słuszność, forsując strategię kontroli nad
całością procesu produkcyjnego. Wciąż jednak nurtuje go zasadnicze pytanie
dotyczące samego Muska: czy jego bezduszność da się oddzielić od całkowitego
poświęcenia w dążeniu do celu, które pozwoliło mu odnieść sukces.
„Doszedłem do wniosku, że Elon zalicza się do tej samej kategorii ludzi co
Steve Jobs”, powiedział Marks. „Takie osoby zachowują się wobec innych jak
dupki, ale ich osiągnięcia są tak wybitne, że wydaje nam się, że nie ma innego
wyjścia, jak tylko pogodzić się z ich sposobem bycia i stwierdzić: »To
najwyraźniej nieodłączna część ich osobowości«”. Zapytałem, czy według niego
zachowania Muska można w takim razie uznać za usprawiedliwione. „Jeśli ceną
za tego rodzaju osiągnięcia jest to, że dokonuje ich skończony dupek, to
prawdopodobnie nie jest to cena zbyt wygórowana. W każdym razie ja tak to
widzę”, odparł Marks. Po chwili namysłu dodał: „Ale sam nie chciałbym być
taki jak on”.

Po odejściu Marksa Musk powierzył stanowisko dyrektora generalnego


Ze’evowi Droriemu, licząc na to, że okaże się on twardszy od swojego
poprzednika. Drori, były oficer izraelskich wojsk powietrznodesantowych
z doświadczeniem bojowym, po zakończeniu służby wojskowej rozpoczął
karierę w biznesie i z powodzeniem prowadził założoną przez siebie firmę
produkującą półprzewodniki. „Na objęcie stanowiska dyrektora generalnego
Tesli mógł zgodzić się tylko ktoś, kto niczego się nie bał, bo było się czego
bać”, mówi Musk. Drori nie miał jednak pojęcia o produkcji samochodów. Po
kilku miesiącach delegacja kadry kierowniczej wyższego szczebla z JB
Straubelem na czele poinformowała Muska, że nie układa im się współpraca
z nowym dyrektorem generalnym. Ira Ehrenpreis, członek zarządu Tesli, pomógł
przekonać Muska, by osobiście przejął stery firmy. „Muszę trzymać obie ręce na
kierownicy”, oznajmił Droriemu Musk. „Nie możemy obaj prowadzić
jednocześnie”. Drori taktownie ustąpił ze stanowiska i w październiku
2008 roku Musk został czwartym w ciągu kilkunastu miesięcy dyrektorem
generalnym Tesli.
R O ZD ZI A Ł 2 6

Rozwód
2008

Justine
Po śmierci Nevady Justine i Elon postanowili jak najszybciej postarać się
o kolejne dziecko. Odwiedzili klinikę in vitro i w 2004 roku Justine urodziła
bliźnięta: Griffina i Xaviera. Dwa lata później, ponownie dzięki zapłodnieniu in
vitro, na świat przyszły trojaczki: Kai, Saxon i Damian.
Na początku małżeństwa gnieździli się w małym mieszkaniu w Dolinie
Krzemowej, które, jak wspominała później Justine, dzielili z trójką
współlokatorów oraz nienauczonym porządku miniaturowym jamnikiem. Kiedy
zostali rodzicami, przeprowadzili się do Bel Air, położonej na wzgórzach
ekskluzywnej dzielnicy Los Angeles, gdzie zamieszkali w rezydencji
o powierzchni 560 metrów kwadratowych razem ze swoimi pięcioma
niesfornymi chłopcami, z pięcioma gosposiami i opiekunkami, a także
z miniaturowym jamnikiem, którego wciąż nie udało się nauczyć czystości.
Oboje mieli wybuchowe temperamenty, ale w ich związku nie brakowało
czułych momentów. Należały do nich wyprawy do księgarni Kepler’s Books
nieopodal Palo Alto; Elon i Justine, obejmując się nawzajem, spacerowali
ulicami, a potem wstępowali do kawiarni i pogrążali się w lekturze zakupionych
książek, popijając kawę. „Ściska mnie w gardle, gdy o tym mówię”, wyznaje
Justine. „Były chwile, kiedy ogarniało mnie niezmącone szczęście. Czułam się
bezgranicznie szczęśliwa”.
Musk pomimo towarzyskiej nieporadności lubił bywać na imprezach, na
których roiło się od celebrytów. Nierzadko bawił się wtedy do białego rana.
„Chodziliśmy na eleganckie bale charytatywne i dostawaliśmy najlepsze stoliki
w hollywoodzkich klubach, gdzie obok nas balowali Paris Hilton i Leonardo
DiCaprio”, wspomina Justine. „Kiedy Larry Page, jeden z założycieli Google’a,
brał ślub na prywatnej wyspie Richarda Bransona na Karaibach, znaleźliśmy się
w gronie zaproszonych gości. Imprezowaliśmy z Johnem Cusackiem w jednej
z tamtejszych willi i przyglądaliśmy się, jak Bono pozuje do zdjęć, otoczony
wianuszkiem wielbicielek”.
Jednocześnie ich związek stał się pasmem ciągłych kłótni. Elon nie potrafi
żyć inaczej jak tylko w stanie burzy i naporu, a Justine została wciągnięta
w turbulencje, w jakie obfitowało życie jej męża. Podczas najbardziej
gwałtownych scysji nie wahała się uświadamiać mu, jak bardzo go nienawidzi,
a on rewanżował się jej uwagami w rodzaju: „Gdybyś była moim
pracownikiem, zwolniłbym cię”. Zdarzało mu się nazywać ją „kretynką” albo
„idiotką”, zupełnie jakby pod wpływem gniewu wcielał się mimowolnie
w swojego ojca. „Po tym, jak spędziłam nieco czasu w towarzystwie Errola,
stało się dla mnie jasne, od kogo Elon nauczył się używać takiego języka”,
wspomina Justine.
Kimbal, którego kłótnie z Elonem wielokrotnie kończyły się rękoczynami,
nie potrafił znieść słownej przemocy, do jakiej dochodziło w małżeństwie jego
brata. „Kiedy Elon staje do walki, angażuje się w to bez reszty”, twierdzi
Kimbal. „Justine również potrafi walczyć do upadłego. Obserwowałem ich
i myślałem sobie: rany, to naprawdę brutalne. Z powodu jego niesnasek z Justine
przez kilka lat trzymałem się od Elona na dystans. Nie chciałem być blisko tego,
co wtedy między nimi się działo”.
Niespokojny styl życia Muska przyczynił się do pogłębiania się kryzysu
w jego małżeństwie. Justine uważa, że złożyło się na to „całe mnóstwo
destruktywnych czynników”. Miała poczucie, że zamienia się, a może raczej jest
zamieniana w „żonę na pokaz”, i jak sama przyznaje, była to rola, „do której się
nie nadawała”. Elon chciał na przykład, żeby rozjaśniła sobie włosy. „Powinnaś
przefarbować je na platynowy blond”, nalegał. Justine próbowała się opierać,
a z czasem zaczęła reagować wycofaniem. „Kiedy go poznałam, nie był aż tak
zamożny”, stwierdziła później. „Bogactwo i sława zmieniły naszą relację”.
Nastrój Muska mógł w mgnieniu oka zmienić się z dobrego w zły, po czym
równie błyskawicznie się poprawić, o czym przekonywali się wielokrotnie nie
tylko jego współpracownicy, ale także Justine. Elon potrafił obrzucić kogoś
obelgami, ale już chwilę później jego twarz łagodniała i pojawiał się na niej
rozbawiony uśmiech, po czym Musk wygłaszał kilka dziwacznych żartów. „Ma
niezłomną wolę i siłę, w czym trochę przypomina niedźwiedzia”, stwierdziła
Justine w wywiadzie, którego udzieliła Tomowi Junodowi z „Esquire”. „Potrafi
być swawolny i zabawny, może z tobą wesoło baraszkować, ale przez cały czas
masz do czynienia z niedźwiedziem”.
Kiedy Musk skupiał się na jakimś problemie związanym z pracą, pogrążał
się w transie, tak jak zdarzało mu się to jeszcze w szkole podstawowej, gdy
przestawał reagować na jakiekolwiek bodźce. W 2008 roku Musk miał takich
problemów bez liku. Justine rozpłakała się, gdy opowiedziałem jej o wszystkich
katastrofach, z którymi Elon zmagał się wówczas w SpaceX i w Tesli. „Nigdy
ze mną o tym nie rozmawiał”, wyznała. „Myślę, że nawet nie przyszło mu do
głowy, że mogłoby to mu w jakikolwiek sposób pomóc. Był gotów walczyć sam
z całym światem. A przecież wystarczyło, by mi o tym wszystkim powiedział”.
Najbardziej brakowało jej w nim empatii. „Pod wieloma względami jest
wspaniałym człowiekiem”, zapewnia. „Ale ten deficyt empatii nigdy nie dawał
mi spokoju”. Któregoś dnia podczas podróży samochodem próbowała wyjaśnić
Elonowi, na czym polega prawdziwa empatia. Musk uporczywie odwoływał się
do sfery poznawczej i opowiadał o tym, jak sprytnie przezwyciężył swoje
ograniczenia związane z aspergerem i jak nauczył się czytać ludzką psychikę.
„Ależ nie, to nie ma nic wspólnego z myśleniem, analizowaniem czy
odczytywaniem emocji innych osób”, tłumaczyła Justine. „Chodzi o odczuwanie.
O to, że współodczuwasz z drugim człowiekiem”. Ostatecznie Musk zgodził się,
że umiejętność empatyzowania może być ważna w związku partnerskim, ale
dodał, że sposób, w jaki działa jego mózg, przydaje się za to w kierowaniu
prężną firmą. „Silna wola i emocjonalny dystans sprawiają, że jest trudnym
mężem, ale jednocześnie mogą przyczyniać się do sukcesów, które odnosi jako
biznesmen”, przyznaje Justine.
Elon irytował się, gdy Justine namawiała go na skorzystanie z pomocy
psychoterapeuty. Ona sama zaczęła uczęszczać na terapię po śmierci Nevady
i na poważnie zainteresowała się tą dziedziną wiedzy. Utrzymuje, że pomogło
jej to zrozumieć, w jaki sposób ciężkie dzieciństwo Elona oraz specyfika
działania jego umysłu mogły doprowadzić do powstania u niego blokady
uczuciowej. Według niej trudno mu jest osiągnąć poczucie bliskości z drugą
osobą. „Jeśli ktoś wychował się w dysfunkcyjnym środowisku albo jeśli mózg
tej osoby działa tak jak mózg Elona – tłumaczy Justine – to miejsce bliskości
u tego kogoś zajmuje nadmierna intensywność emocjonalna”.
Ten opis jest nie do końca zgodny z prawdą. Musk, zwłaszcza w stosunku do
własnych dzieci, żywi silne uczucia i pragnie być kochany. Boi się też
samotności i chce mieć kogoś u swojego boku, choćby nawet miała to być któraś
z jego byłych partnerek. Faktem jest jednak, że deficyt codziennej bliskości
rekompensuje sobie emocjonalną intensywnością.
Justine była niezadowolona z tego, jak układało się jej małżeństwo.
Pogłębiło to jej depresję i wywoływało złość. „Kiedyś miewała raz lepszy, raz
gorszy nastrój, ale potem chodziła wściekła właściwie przez cały czas”,
twierdzi Elon, który winą za taki stan rzeczy obarczał Adderall, lek kognitywny
przepisany Justine przez jej psychiatrę. Elon z uporem wyrzucał każde
znalezione w domu opakowanie specyfiku. Justine przyznaje, że cierpiała na
depresję i bez Adderallu nie mogła się obyć. „Zdiagnozowano u mnie
zaburzenia koncentracji i Adderall bardzo mi pomagał”, twierdzi. „Nie
złościłam się na skutek zażywania leku. Złościłam się, bo Elon się ode mnie
odsunął”.
Wiosną 2008 roku, gdy w SpaceX ciągle rozbrzmiewały echa
eksplodujących rakiet, a w Tesli nadal trwał zamęt, Justine przydarzył się
wypadek samochodowy. Po powrocie do domu usiadła na łóżku w sypialni,
z kolanami pod brodą i ze łzami w oczach. Oświadczyła Elonowi, że w ich
związku coś musi się zmienić. „Nie chciałam być drugoplanową aktorką
w spektaklu życia mojego męża multimilionera”, wyjaśnia. „Chciałam kochać
i być kochana, tak jak wtedy, zanim on dorobił się tych swoich milionów”.
Musk zgodził się wziąć udział w terapii małżeńskiej, jednak po miesiącu
i po zaledwie trzech sesjach ich małżeństwo się rozpadło. Justine utrzymuje, że
Elon postawił jej ultimatum: albo ona zaakceptuje ich małżeństwo takie, jakie
jest, albo on wniesie o rozwód. Według Elona to Justine powtarzała ciągle, że
chce rozwodu, na co on w końcu oznajmił: „Chcę nadal być twoim mężem, ale
musisz mi obiecać, że nie będziesz dla mnie dłużej taka wredna”. Kiedy Justine
powiedziała wprost, że obecna sytuacja jest dla niej nie do przyjęcia, Elon
podjął decyzję o złożeniu pozwu rozwodowego. „Czułam się odrętwiała”,
wspomina Justine. „Ale, o dziwo, zrobiło mi się lżej”.
R O ZD ZI A Ł 2 7

Talulah
2008
Z Talulah Riley w Hyde Parku w Londynie

W lipcu 2008 roku, wkrótce po rozstaniu z Justine, Musk wybrał się do


Londynu, żeby zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami wystąpić na konferencji
Królewskiego Towarzystwa Aeronautycznego. Nie był to dla niego najlepszy
moment na wygłaszanie prelekcji o rakietach. Nie tak dawno dwie jego
własne rakiety wybuchły tuż po starcie, a trzecia miała zostać wystrzelona
już za trzy tygodnie. Skomplikowany łańcuch produkcyjny Tesli pochłaniał
ogromne zasoby gotówki, a pierwsze oznaki nadciągającego globalnego
załamania gospodarczego utrudniały pozyskanie nowego finansowania.
W dodatku trwający proces rozwodowy groził Muskowi utratą części
należącego do niego pakietu akcji Tesli. Mimo tych wszystkich problemów
zdecydował się polecieć do Londynu.
W swoim wystąpieniu przed członkami towarzystwa Musk przekonywał,
że w branży kosmicznej przedsięwzięcia komercyjne, takie jak SpaceX, są
nie tylko bardziej innowacyjne od programów rządowych, ale także
niezbędne do tego, by ludzkość mogła w przyszłości skolonizować inne
planety. Po konferencji udał się na spotkanie z dyrektorem generalnym
Astona Martina, które okazało się niezbyt udane – szef Astona w ostrych
słowach krytykował elektryczną rewolucję w przemyśle motoryzacyjnym
i lekceważącym tonem komentował obawy dotyczące ocieplenia klimatu.
Następnego dnia Musk obudził się z bólem brzucha. Takie dolegliwości
nie były dla niego niczym nowym. Mógł wmawiać sobie, że lubi stres, ale
nie był w stanie przekonać do tego swojego żołądka. Bill Lee, odnoszący
sukcesy przedsiębiorca i przyjaciel Muska, który towarzyszył mu w podróży
do Wielkiej Brytanii, postanowił zabrać go do przychodni. Kiedy lekarz
wykluczył zapalenie wyrostka i inne poważniejsze choroby, Lee stwierdził,
że Musk powinien się odstresować. Zadzwonił do swojego kolegi Nicka
House’a, właściciela modnego londyńskiego klubu nocnego Whisky Mist.
„Uznałem, że trzeba jakoś wyrwać Elona ze stanu przygnębienia”, wspomina
Lee. Musk chciał szybko opuścić klub, jednak House namówił swoich
amerykańskich gości, żeby przenieśli się do strefy dla VIP-ów
w podziemiach klubu. Parę minut później zjawiła się tam młoda aktorka
w przyciągającej wzrok sukni wieczorowej.
Talulah Riley wychowała się na malowniczej angielskiej prowincji,
w wiosce w hrabstwie Hertfordshire. Zanim w wieku dwudziestu dwóch lat
poznała Muska, zdążyła zagrać kilka niewielkich, ale dobrze przyjętych ról
filmowych; wystąpiła między innymi w ekranizacji powieści Jane Austen
Duma i uprzedzenie, wcielając się w postać średniej z sióstr Bennet,
niemuzykalnej Mary. Riley, wysoka piękność z długimi, spływającymi na
ramiona włosami, obdarzona bystrym umysłem i wyrazistą osobowością,
była zdecydowanie w typie Muska.
Po tym, jak Musk i Riley zostali sobie przedstawieni przez Nicka
House’a oraz innego wspólnego znajomego, Jamesa Fabricanta, usiedli obok
siebie i zaczęli rozmawiać. „Wydawał się nieśmiały i trochę skrępowany” –
tak Riley opisała pierwsze wrażenie, jakie wywarł na niej Musk.
„Opowiadał mi o rakietach i początkowo nie zdawałam sobie sprawy, że
chodzi o jego własne rakiety”. W pewnym momencie Musk zapytał, czy może
położyć dłoń na jej kolanie. Pytanie zbiło ją nieco z tropu, ale skinęła
przyzwalająco głową. „Jestem strasznie kiepski w te klocki”, powiedział
Musk pod koniec wieczoru. „Bardzo mi jednak zależy, żeby znowu się z tobą
zobaczyć, więc może dasz mi swój numer telefonu?”
Riley, która dopiero co wyprowadziła się od rodziców, zadzwoniła do
nich następnego dnia rano i opowiedziała o mężczyźnie, którego poznała
w klubie. W trakcie rozmowy jej ojciec wyszukał w internecie informacje na
temat Muska. „Facet jest żonaty i ma piątkę dzieci”, poinformował. „Dałaś
się podejść jakiemuś playboyowi”. Wściekła Riley zadzwoniła z pretensjami
do swojego przyjaciela Fabricanta, który ją uspokoił i zapewnił, że Musk
rozstał się z żoną.
„Zjedliśmy razem śniadanie, po czym Elon powiedział: »Bardzo
chciałbym umówić się z tobą na lunch«”, opowiada Riley. „Tego samego
dnia po lunchu oświadczył: »Było bardzo miło. Ale teraz marzę o tym, żeby
zjeść z tobą kolację«”. Przez trzy kolejne dni jadali razem prawie wszystkie
posiłki; wybrali się też do Hamleys, londyńskiego sklepu z zabawkami, gdzie
Riley pomogła Muskowi wybrać prezenty dla jego pięciu synów. „Byli jak
dwa gruchające gołąbki, przez cały czas trzymali się za ręce”, wspomina
Lee. Musk próbował namówić Riley, żeby poleciała z nim do Los Angeles.
Nie mogła tego zrobić, bo czekał ją wyjazd na Sycylię, gdzie w ramach
kampanii promocyjnej jej nowego filmu pod tytułem Dziewczyny z St.
Trinian miała wziąć udział w sesji zdjęciowej do magazynu „Tatler”. Po
zakończeniu zdjęć poleciała jednak prosto do Los Angeles.
Nie wprowadziła się do Muska, ponieważ uznała, że byłoby to
niestosowne. Zamiast tego wynajęła na tydzień pokój w hotelu Peninsula
w Los Angeles. Pod koniec tego tygodnia Musk się jej oświadczył.
„Przepraszam, że nie mam pierścionka”, powiedział, na co ona odparła, że
mogą przypieczętować zaręczyny uściskiem dłoni. I tak właśnie zrobili.
„Pamiętam, jak pływaliśmy w basenie na dachu hotelu, z którego roztaczał
się oszałamiający widok. Rozmawialiśmy o tym, jakie to dziwne, że
poznaliśmy się zaledwie przed dwoma tygodniami, a już jesteśmy
zaręczeni”. Riley twierdzi, że czuła absolutną pewność, że wszystko ułoży
się jak najlepiej. „Co złego mogłoby się nam przydarzyć?”, zażartowała.
Musk całkowicie poważnie stwierdził: „Jedno z nas mogłoby umrzeć”.
Wtedy ta odpowiedź wydała jej się niezwykle romantyczna.
Kilka tygodni później państwo Riley przylecieli z Londynu, żeby poznać
przyszłego zięcia, który szarmancko poprosił ojca Talulah o jej rękę. „Znam
swoją córkę bardzo dobrze i ufam jej osądowi, więc śmiało, macie moje
błogosławieństwo”, oświadczył pan Riley. Maye, która także przyleciała do
Los Angeles, tym razem nie miała żadnych zastrzeżeń do partnerki syna.
„Była absolutnie urocza, kochająca i obdarzona poczuciem humoru, a do tego
miała już na swoim koncie zawodowe sukcesy”, chwaliła później wybrankę
Elona. „Jej rodzice również okazali się niezwykle mili, to bardzo porządne
angielskie małżeństwo”. Mimo to Kimbal przekonywał brata, że powinien
zaczekać ze ślubem jeszcze parę lat – ostatecznie Elon przyznał mu rację,
a Talulah zaaprobowała tę decyzję.
R O ZD ZI A Ł 2 8

Trzecia wtopa
Kwaj, 3 sierpnia 2008

Hans Koenigsmann i Falcon 1


Po dwóch nieudanych próbach wyekspediowania na orbitę rakiety Falcon
1 z platformy startowej na odległym atolu Kwajalein trzeci lot miał przesądzić
o dalszym losie SpaceX, a przynajmniej tak się wtedy wszystkim zdawało –
łącznie z samym Muskiem. Uprzedził on członków zespołu SpaceX, że
dysponuje funduszami pozwalającymi pokryć koszty tylko trzech lotów.
„Uważałem, że jeśli trzy razy z rzędu poniesiemy porażkę, to znaczy, że
zasługujemy na śmierć”, przyznaje.
Podczas przygotowań do wystrzelenia drugiej rakiety nie umieszczono
w niej prawdziwego satelity, żeby w razie katastrofy nie stracić cennego
ładunku. Ale przed trzecim startem Musk postanowił zaryzykować i postawił
wszystko na jedną kartę. Tym razem Falcon 1 miał wynieść na orbitę nie tylko
kosztownego, ważącego ponad 80 kilogramów satelitę Sił Powietrznych Stanów
Zjednoczonych, ale także dwa mniejsze satelity należące do NASA oraz
skremowane szczątki Jamesa Doohana – aktora, który wcielił się w rolę
Scotty’ego w Star Treku.
Start przebiegł pomyślnie i rakieta zaczęła nabierać wysokości.
W pomieszczeniu kontrolnym w Los Angeles, gdzie Musk i inni obserwowali na
monitorach relację na żywo z Kwaj, zapanowała euforia. Po dwóch minutach
i dwudziestu sekundach od startu górny stopień rakiety zgodnie z planem
odłączył się od boostera. Wszystko wskazywało na to, że ładunek zmierza
bezpiecznie ku orbicie. „Do trzech razy sztuka!”, zawołał jeden z inżynierów.
I wtedy z ust Muellera, siedzącego jak zawsze obok Muska, wyrwał się
stłumiony okrzyk. Booster, który chwilę wcześniej zaczął opadać w kierunku
Ziemi, nieoczekiwanie poderwał się gwałtownie do góry i zderzył się z drugim
stopniem rakiety. Obraz z kamery zamontowanej na Falconie 1 zgasł i dla Muska
oraz pozostałych członków ekipy SpaceX stało się jasne, że oba stopnie rakiety,
a wraz z nimi prochy nieodżałowanego Scotty’ego, lada moment runą do oceanu.
Jak później ustalono, do kolizji między dwoma stopniami rakiety przyczyniło
się przeprojektowanie systemu chłodzącego silnika Merlin. W zmodyfikowanej
instalacji pozostały resztki paliwa, wystarczające do wytworzenia minimalnego
ciągu już po wyłączeniu silnika. Mueller i jego współpracownicy przetestowali
wprawdzie nowy system chłodzenia przed startem rakiety, ale testy
z konieczności przeprowadzono w warunkach panujących na poziomie morza.
Warunki w próżni kosmicznej były na tyle odmienne od tych na stanowisku
testowym, że spalenie nawet tej odrobiny paliwa, jaka pozostała w instalacji
chłodzącej, spowodowało powstanie krótkotrwałego ciągu, który pchnął booster
kilkadziesiąt centymetrów w górę.

Muskowi tymczasem kończyły się pieniądze: Tesla wciąż traciła mnóstwo


gotówki, a SpaceX rozbiło trzy rakiety z rzędu. Mimo to Musk nie zamierzał się
poddawać. Co więcej, był gotów zagrać o wszystko. „SpaceX nie zatrzyma się
ani na moment w dążeniu do realizacji naszego celu”, oświadczył już kilka
godzin po fiasku trzeciego lotu. „Nie powinno być żadnych wątpliwości co do
tego, że uda nam się dotrzeć na orbitę. Nigdy się nie poddam, mówię to
z pełnym przekonaniem”.
Nazajutrz Musk pojawił się w sali konferencyjnej w siedzibie SpaceX
i poprowadził telekonferencję z udziałem Koenigsmanna, Buzzy oraz reszty
stacjonującego na Kwaj zespołu odpowiedzialnego za organizację startów. Po
analizie danych z komputera pokładowego Falcona 1 inżynierowie doszli do
wniosku, że aby zapobiec kolizji stopni rakiety, wystarczyło nieco wydłużyć
czas rozdzielania obu stopni. Nie ulegało wątpliwości, że Musk był przybity.
„To był najbardziej gówniany okres w moim życiu, zwaliły mi się na głowę
problemy w małżeństwie, w Tesli i w SpaceX”, wspomina. „Straciłem nawet
dom, który przypadł Justine”. Pracownicy SpaceX obawiali się, że ich szef, tak
jak to miał w zwyczaju, zacznie wytykać palcem winowajców porażki.
Przygotowali się na wybuch bezwzględnej furii.
Ku ich zaskoczeniu Musk oznajmił, że w fabryce SpaceX w Los Angeles są
wszystkie części potrzebne do zbudowania czwartej rakiety. Musieli ją tylko jak
najszybciej złożyć i przetransportować na Kwaj. Dał im na to sześć tygodni –
termin, który z trudem można było uznać za realistyczny. „Osłupiałem, gdy
zamiast szukać winnych, kazał nam po prostu wziąć się do roboty”, przyznaje
Koenigsmann.
Po wystąpieniu Muska w siedzibie SpaceX wezbrała fala optymizmu.
„Myślę, że po tamtym dniu większość z nas poszłaby za nim do samego piekła,
zabierając ze sobą zapas olejku do opalania”, twierdzi Dolly Singh, dyrektorka
działu kadr w SpaceX. „Nastrój w budynku zmienił się w mgnieniu oka. Ci sami
ludzie, którzy jeszcze niedawno wydawali się zrezygnowani i przytłoczeni
porażką, ożywili się i poczuli przypływ determinacji”.
Carl Hoffman, reporter „Wired”, który wcześniej na zaproszenie Muska
obserwował wraz z nim nieudany drugi start rakiety Falcon 1, zapytał go
później, jak udaje mu się zachować optymizm. „Optymizm, pesymizm, pieprzyć
to!”, odparł Musk. „My po prostu tego dokonamy. Bóg mi świadkiem, że zrobię
wszystko, żeby nam się udało”.
R O ZD ZI A Ł 2 9

Na krawędzi
Tesla i SpaceX, 2008
W pomieszczeniu kontrolnym SpaceX

1 lutego 2008 roku wszyscy pracownicy Tesli zatrudnieni w głównej


siedzibie firmy otrzymali mail o następującej treści: „P1 właśnie
nadjeżdża!”. P1 było kryptonimem pierwszego egzemplarza Tesli Roadster,
który zjechał z linii produkcyjnej. Musk wygłosił z tej okazji krótką
przemowę, po czym wskoczył za kierownicę i wyruszył w rundę honorową
po ulicach Palo Alto.
Wyprodukowanie kilku pierwszych egzemplarzy Roadstera, które
w dodatku zostały zmontowane ręcznie, stanowiło tak naprawdę jedynie
drobny sukces. W przeszłości podobnymi osiągnięciami mogło się
pochwalić wiele innych firm samochodowych, które później zbankrutowały
i dziś mało kto już o nich pamięta. Teslę czekało teraz kolejne, poważniejsze
wyzwanie, czyli dopracowanie procesu produkcyjnego tak, aby firma mogła
zacząć wytwarzać samochody na masową skalę i przynosić zyski.
W poprzednim stuleciu tylko jedna amerykańska firma motoryzacyjna –
Ford – zdołała tego dokonać bez przechodzenia przez postępowania
upadłościowe.
Na początku 2008 roku wciąż nie było wiadomo, czy Tesli uda się zostać
drugą taką firmą. Załamanie na rynku kredytów hipotecznych o wysokim
ryzyku wpędziło światową gospodarkę w najgłębszą recesję od czasów
wielkiego kryzysu. Niewydolny łańcuch dostaw Tesli generował dodatkowe
koszty, a firmie kończyły się pieniądze. Na domiar złego SpaceX wciąż nie
zdołało wysłać rakiety na orbitę. „Co prawda doczekałem się w końcu
Roadstera, ale jednocześnie zaczynał się najtrudniejszy rok mojego życia”,
mówi Musk.
Musk często działał na granicy legalności. Przez pierwsze półrocze
2008 roku utrzymywał Teslę na powierzchni, wykorzystując środki
finansowe pochodzące z przyjętych z wyprzedzeniem zaliczek na
niewyprodukowane jeszcze Roadstery. Niektórzy członkowie kierownictwa
i rady nadzorczej Tesli argumentowali, że pieniądze wpłacone przez
klientów powinno się przechowywać na odrębnym rachunku depozytowym,
zamiast przeznaczać je na pokrycie kosztów bieżącej działalności firmy, ale
Musk upierał się przy swoim: „Albo to zrobimy, albo będzie po nas”.
Jesienią 2008 roku, gdy sytuacja finansowa firmy stała się jeszcze
bardziej rozpaczliwa, Musk musiał zwrócić się o pomoc do przyjaciół
i członków rodziny, bo inaczej Tesla nie miałaby z czego wypłacić pensji
swoim pracownikom. Kimbal Musk stracił większość swoich pieniędzy
w wyniku globalnego kryzysu finansowego i w 2008 roku, tak jak brat, był
bliski bankructwa. Wciąż jednak posiadał akcje Apple’a o wartości
375 tysięcy dolarów, które stanowiły zabezpieczenie zaciągniętych przez
niego kredytów bankowych. „Muszę cię prosić, żebyś włożył te pieniądze
w Teslę”, oświadczył Elon. Kimbal, jak zawsze oddany bratu, sprzedał akcje
i zainwestował gotówkę w Teslę. Wkrótce potem zadzwonił do niego
pracownik banku Colorado Capital, który uprzedził go, że w ten sposób
rujnuje swoją zdolność kredytową. „Przykro mi, ale musiałem to zrobić”,
odparł Kimbal. Gdy po kilku tygodniach bankier skontaktował się z nim
ponownie, Kimbal szykował się na kolejną nieprzyjemną rozmowę na temat
swojej wiarygodności kredytowej. Okazało się jednak, że tym razem bankier
dzwonił w innej sprawie: poinformował, że bank Colorado Capital ogłosił
upadłość. „Tak właśnie wyglądał ów fatalny rok 2008”, opowiadał później
Kimbal.
Przyjaciel Muska Bill Lee zainwestował w Teslę 2 miliony dolarów,
a Sergey Brin z Google’a dorzucił 500 tysięcy dolarów. Nawet szeregowi
pracownicy Tesli chwycili za książeczki czekowe. Musk musiał też pożyczać
pieniądze na pokrycie swoich osobistych wydatków, które obejmowały
między innymi 170 tysięcy dolarów miesięcznie na opłacenie prawników
rozwodowych reprezentujących jego oraz Justine (zgodnie z prawem
stanowym Kalifornii koszty postępowania rozwodowego pokrywa
zamożniejszy z małżonków). Talulah wspomina z wdzięcznością finansowe
wsparcie, jakiego udzielił wówczas Muskowi zaprzyjaźniony z nim pierwszy
prezes eBaya: „Jeff Skoll, niech go Bóg błogosławi, pomógł Elonowi
przetrwać tamten trudny czas”. Swoją cegiełkę dołożył również Antonio
Gracias, który pożyczył Muskowi okrągły milion dolarów. Na ratunek
gotowi byli pospieszyć także rodzice Talulah. „Martwiłam się
i zadzwoniłam do mamy i taty, którzy zaoferowali się, że obciążą swój dom
drugą hipoteką, żeby nam pomóc”, wspomina. Tę ofertę Musk odrzucił.
„Twoi rodzice nie powinni narażać się na utratę domu tylko dlatego, że ja
zaryzykowałem i zainwestowałem wszystko, co miałem”, powiedział.
Talulah obserwowała z przestrachem, jak Musk noc w noc mamrocze coś
do siebie przez sen, krzyczy albo młóci rękami powietrze. „Obawiałam się,
że dostanie zawału”, przyznaje. „Dręczyły go koszmary, pogrążony we śnie
krzyczał i wczepiał się we mnie palcami. To było coś okropnego. Byłam
przerażona, a on był po prostu zdesperowany”. Czasem Musk wędrował
w nocy do łazienki, żeby zwymiotować. „To wszystko odłożyło się w jego
brzuchu do tego stopnia, że czasem wył z bólu, targany odruchem
wymiotnym”, opowiada Talulah. „Stawałam wtedy obok niego
i podtrzymywałam mu głowę, gdy wymiotował”.
Musk ma wysoką tolerancję na stres, ale w 2008 roku niewiele
brakowało, by przekroczył granicę własnej wytrzymałości. „Pracowałem
codziennie, od rana do wieczora. Sytuacja wymagała, żebym wyciągał coraz
to nowe króliki z kapelusza”, opisuje Musk. Niezdrowy tryb życia przypłacił
dodatkowymi kilogramami, a potem stracił na wadze jeszcze więcej, niż
wcześniej przytył. Zaczął się garbić, a sztywniejące palce u stóp utrudniały
mu chodzenie. Mimo to zdołał wykrzesać z siebie energię i zachować
absolutną koncentrację. Zdawał sobie sprawę, że nad jego głową wisi topór,
i ta świadomość pomagała mu utrzymywać skupienie umysłu.

Pod koniec 2008 roku wszyscy w otoczeniu Muska byli przekonani, że już
wkrótce będzie musiał podjąć niełatwą decyzję i wybrać między Teslą
a SpaceX. Gdyby wykorzystał swoje topniejące zasoby finansowe na
dokapitalizowanie tylko jednej firmy, niemal na pewno udałoby się ją
uratować. Natomiast gdyby podzielił pieniądze między obie firmy, istniało
poważne ryzyko, że żadna z nich nie przetrwa. Któregoś dnia do boksu
Muska w biurze SpaceX wmaszerował jego jak zawsze pełen wigoru
przyjaciel i bratnia dusza, Mark Juncosa. „Stary, dlaczego, kurwa, nie
odpuścisz sobie jednego z tych biznesów?”, zapytał. „Jeśli SpaceX jest
bliższe twojemu sercu, to machnij ręką na Teslę”.
„Nie”, odparł Musk. „To byłby kolejny argument dla tych, którzy
twierdzą, że »elektryczne samochody są do niczego«. Skutek byłby taki, że
nigdy nie doczekalibyśmy się ery motoryzacji opartej na zrównoważonej
energii”. Nie mógł też porzucić SpaceX. „Gdybym to zrobił, ludzkość
mogłaby nigdy nie stać się gatunkiem międzyplanetarnym”.
Im więcej osób naciskało na niego, żeby dokonał tego wyboru, tym
bardziej się opierał. „Dla mnie posiadanie własnej firmy to trochę tak jak
posiadanie dziecka. Wyobraź sobie sytuację, w której masz dwoje dzieci
i zaczyna ci brakować jedzenia”, tłumaczy. „Możesz dać każdemu z dzieci
połowę tego, co masz, i tym samym zaryzykować, że oboje umrą. Możesz też
dać wszystko jednemu dziecku i zwiększyć szansę, że przynajmniej to jedno
przeżyje. Ja nie mógłbym zmusić się do skazania jednego z nich na śmierć,
więc uznałem, że muszę dać z siebie wszystko, by uratować oboje”.
R O ZD ZI A Ł 3 0

Czwarty start
Kwaj, sierpień-wrzesień 2008
Musk w pomieszczeniu kontrolnym i z inżynierami SpaceX; Koenigsmann nalewa szampana na Kwaj

Założyciele śpieszą z odsieczą

Musk dysponował budżetem na trzy próby wystrzelenia Falcona 1. Wszystkie


trzy rakiety eksplodowały, zanim dotarły na orbitę. Widmo bankructwa, jakie
nad nim zawisło, a także pogłębiający się kryzys finansowy Tesli sprawiały, że
trudno było sobie wyobrazić, by udało mu się zebrać pieniądze na czwartą
próbę. Ratunek nadszedł z nieoczekiwanej strony: pomocną dłoń wyciągnęli do
Muska pozostali współzałożyciele PayPala, ci sami, którzy osiem lat wcześniej
usunęli go ze stanowiska dyrektora generalnego tej firmy.
Musk przyjął pozbawienie go stanowiska nadzwyczaj spokojnie i pozostał
w przyjaznych stosunkach z przywódcami firmowego zamachu stanu, w tym
z Peterem Thielem i Maxem Levchinem. Stara mafia PayPala, jak sami siebie
nazywali założyciele i pierwsi pracownicy tej firmy, stanowiła zgraną paczkę.
Kiedy należący do tej grupy David Sacks – kolega Antonia Graciasa ze studiów
prawniczych, który robił za niego notatki na wykładach – został producentem
satyrycznego filmu Dziękujemy za palenie, pozostali pomogli mu sfinansować
produkcję. Thiel wspólnie z dwoma innymi weteranami PayPala, Kenem
Howerym i Lukiem Noskiem, utworzył fundusz venture capital pod nazwą
Founders Fund, który inwestował głównie w internetowe start-upy.
Thiel, jak sam to ujął, był „kategorycznie sceptyczny wobec czystych
technologii”, dlatego jego fundusz nie zainwestował w Teslę. Nosek, który
zaprzyjaźnił się z Muskiem, zaproponował, żeby zainwestowali w SpaceX.
Thiel zgodził się przedyskutować tę sprawę podczas telekonferencji z udziałem
Muska. „W pewnym momencie zapytałem Elona, czy moglibyśmy pomówić
z głównym inżynierem rakietowym jego firmy”, wspomina Thiel. „Na co on
odpowiedział: »Właśnie z nim rozmawiasz«”. Nie rozwiało to wątpliwości
Thiela, jednak Nosek upierał się przy tej inwestycji. „Tłumaczyłem im, że to,
czego próbuje dokonać Elon, jest niesamowite i że powinniśmy mieć w tym
swój udział”, mówi.
Ostatecznie Thiel ustąpił i zgodził się, by Founders Fund zainwestował
w SpaceX 820 milionów dolarów. „Po części kierowała mną chęć naprawienia
tego, co zepsuły między nami wydarzenia w PayPalu”, przyznaje. Decyzja
funduszu została podana do publicznej wiadomości 3 sierpnia 2008 roku, tuż po
trzeciej nieudanej próbie startu Falcona 1. Musk wykorzystał to koło ratunkowe
i zadeklarował, że zamierza sfinansować czwarty start rakiety.
„To był ciekawy przykład tego, jak mogłoby działać w praktyce prawo
karmy”, mówi Musk. „Po zamachu stanu w PayPalu, gdy przywódcy puczu wbili
mi nóż w plecy jak Cezarowi w senacie, mogłem powiedzieć: »Chłopaki,
jesteście zwykłymi gnojkami«. Ale tego nie zrobiłem. Gdybym to zrobił,
Founders Fund nie przyszedłby nam na ratunek w 2008 roku, a SpaceX by nie
przetrwało. Nie interesuję się astrologią ani innymi tego rodzaju pierdołami.
Ale z tą karmą to może być prawda”.

Stan krytyczny

Zaraz po trzecim nieudanym starcie w sierpniu 2008 roku Musk postanowił


wstrząsnąć swoim zespołem, wyznaczając sześciotygodniowy termin
dostarczenia nowej rakiety na Kwaj. Na pozór wyglądało to na próbę
zniekształcenia rzeczywistości. Między pierwszym a drugim startem Falcona
1 upłynęło dwanaście miesięcy; przerwa między drugim a trzecim startem była
jeszcze dłuższa i wyniosła aż siedemnaście miesięcy. Ponieważ jednak rakieta
nie wymagała żadnych fundamentalnych zmian konstrukcyjnych w celu
naprawienia problemów, które spowodowały trzecią awarię, Musk obliczył, że
sześciotygodniowy termin jest jak najbardziej realny, i uznał, że zmobilizuje to
zespół do jeszcze większego wysiłku. Poza tym, biorąc pod uwagę tempo,
w jakim koszty funkcjonowania SpaceX pochłaniały zasoby gotówki, nie miał
w gruncie rzeczy innego wyjścia.
SpaceX dysponowało częściami potrzebnymi do zbudowania czwartej
rakiety. Problem polegał na tym, że znajdowały się one w fabryce w Los
Angeles, a sam transport złożonego Falcona 1 drogą morską na Kwaj potrwałby
cztery tygodnie. Tim Buzza, dyrektor do spraw startów, poinformował Muska, że
jedynym sposobem na dotrzymanie wyznaczonego przez niego terminu będzie
wyczarterowanie samolotu transportowego C-17 od Sił Powietrznych Stanów
Zjednoczonych. „W takim razie po prostu to zrób”, odpowiedział Musk. Wtedy
Buzza zrozumiał, że Musk jest gotów zagrać va banque.
W kabinie ładunkowej samolotu C-17, którym przewożono rakietę Falcon 1,
podróżowało także dwudziestu pracowników SpaceX. Wśród pasażerów,
siedzących na składanych fotelikach wzdłuż ścian kabiny, panował radosny
nastrój. Wszyscy byli przekonani, że są na prostej drodze ku temu, by dostarczyć
rakietę na Kwaj w wyznaczonym przez Muska terminie, co zakrawało na
prawdziwy cud.
Gdy lecieli nad Pacyfikiem, młody inżynier Trip Harriss wyciągnął gitarę
i zaczął grać. Jego rodzice byli wykładowcami muzyki w Tennessee, a on sam
przygotowywał się w przeszłości do kariery muzyka klasycznego. Do czasu, aż
w pewne Boże Narodzenie obejrzał Star Treka i doszedł do wniosku, że woli
zostać naukowcem zajmującym się rakietami. „Zacząłem się zastanawiać, jak
przestawić swój mózg z muzyki na inżynierię”, wspomina. Okazało się to
prostsze, niż mu się początkowo wydawało. Po pierwszym roku studiów
inżynieryjnych na Uniwersytecie Purdue rozglądał się za jakimś letnim stażem,
ale odpadał na kolejnych rozmowach kwalifikacyjnych. W końcu dał za wygraną
i postanowił zadowolić się wakacyjną pracą w sklepie z narzędziami należącym
do sieci Ace Hardware. I wtedy nieoczekiwanie skontaktował się z nim jeden
z jego wykładowców, który dowiedział się od pracującego w SpaceX
znajomego, że firma poszukuje stażystów. Harriss nie zawracał sobie głowy
wysyłaniem podań i czekaniem na odpowiedź. Pożegnał się ze swoją
dziewczyną i nazajutrz rano wsiadł do samochodu, by wyruszyć z Indiany do
Los Angeles.
Gdy samolot zaczął schodzić do lądowania na Hawajach, gdzie miał
uzupełnić zapas paliwa, w kabinie ładunkowej rozległ się głośny trzask. Po
chwili dźwięk się powtórzył. „Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni”, wspomina
Harriss. „A potem usłyszeliśmy kolejny trzask i zobaczyliśmy, że na zbiorniku
paliwa rakiety pojawiają się wgniecenia jak na pustej puszce po coli”. Szybkie
obniżanie pułapu przez samolot spowodowało nagły wzrost ciśnienia w kabinie
ładunkowej, a zawory nie pozwalały powietrzu przedostać się do wnętrza
zbiornika na tyle szybko, aby wyrównać różnicę ciśnień.
W ładowni zapanował kompletny chaos. Inżynierowie w pośpiechu
wyciągali scyzoryki i zaczęli rozcinać folię termokurczliwą, którą owinięto
rakietę. Podczas gdy pozostali próbowali dostać się do zaworów i je otworzyć,
Bülent Altan pobiegł do kokpitu, żeby powstrzymać pilotów przed dalszym
obniżaniem wysokości. „Wyobraź sobie wielkiego Turka, który wpada do
kokpitu i krzyczy na wojskowych pilotów, którzy byli najbielszymi
Amerykanami, jakich kiedykolwiek widziałeś, żeby natychmiast podnieśli
maszynę”, opowiada Harriss. O dziwo, piloci nie wyrzucili rakiety (ani Altana)
do oceanu. Zgodzili się zwiększyć pułap, ale ostrzegli Altana, że zostało im
paliwa tylko na trzydzieści minut lotu. To oznaczało, że za dziesięć minut będą
musieli rozpocząć kolejne podejście do lądowania. Jeden z inżynierów wszedł
do wnętrza międzystopnia rakiety, odnalazł w ciemności duży przewód
ciśnieniowy i zdołał go otworzyć, umożliwiając dopływ powietrza do zbiornika
i wyrównanie ciśnienia, gdy samolot ponownie zaczął opadać. Metal zaczął
wracać do swojego pierwotnego kształtu. Szkody zostały już jednak
wyrządzone. Zewnętrzna część zbiornika była wgnieciona, a jedna z przegród
zapobiegających sloshingowi paliwa uległa przemieszczeniu.
Po wylądowaniu na Hawajach zadzwonili do przebywającego w Los
Angeles Muska. Poinformowali go, co zaszło, i zasugerowali
przetransportowanie uszkodzonej rakiety z powrotem do Los Angeles.
„Wszyscy, którzy tam staliśmy, słyszeliśmy ciszę, jaka zapadła po drugiej
stronie”, wspomina Harriss. „Milczał przez minutę. A potem powiedział:
»Nie… Zabierzcie rakietę na Kwaj i tam ją naprawcie«”. Harriss opowiada, że
kiedy dotarli na wyspę, ich pierwszą reakcją było: „O rany, mamy przerąbane”.
Ale już nazajutrz rezygnacja ustąpiła miejsca ekscytacji. „Zaczęliśmy sobie
powtarzać: »Zrobimy to!«”.
Buzza i Chris Thompson, szef działu konstrukcji rakiet, przygotowali
w siedzibie SpaceX sprzęt potrzebny do naprawienia rakiety, w tym nowe
przegrody zapobiegające sloshingowi. Załadowali to wszystko do prywatnego
odrzutowca Muska i polecieli na Kwaj. Dotarli na miejsce w środku nocy
i zastali tam cały zastęp inżynierów, którzy uwijali się przy rozmontowanej
rakiecie, niczym lekarze na oddziale ratunkowym, próbujący uratować życie
pacjenta.
Po awariach trzech pierwszych rakiet Musk położył większy nacisk na
kontrolę jakości i wprowadził nowe procedury służące ograniczeniu ryzyka.
„Przestawiliśmy się więc na nieco wolniejsze tempo pracy, prowadzenie
większej ilości dokumentacji i bardziej drobiazgowych kontroli”, mówi Buzza.
Po przyjeździe na Kwaj Buzza uprzedził Muska, że jeśli zastosują się do
wszystkich nowych wymogów, naprawienie rakiety zajmie im pięć tygodni.
Gdyby obeszli część procedur, mogliby tego dokonać w pięć dni. Musk podjął
decyzję, jakiej można się było spodziewać. „W porządku”, stwierdził.
„Działajcie najszybciej, jak się da”.
Decyzja Muska o cofnięciu wcześniejszych zaleceń dotyczących kontroli
jakości przekonała Buzzę o tym, że Musk potrafił dostosować się do
zmieniającej się sytuacji, a także o tym, że był skłonny podejmować większe
ryzyko niż ktokolwiek inny. „To było coś, czego musieliśmy się nauczyć,
a mianowicie, że Elon wydawał jakieś polecenie, ale niekiedy po pewnym
czasie uświadamiał sobie: »A nie, przecież możemy to zrobić inaczej«”, mówi
Buzza.
Harujący w palącym bezlitośnie słońcu Kwaj pracownicy SpaceX
zauważyli, że przygląda im się wyjątkowo duży, niemal metrowej długości krab
palmowy. Nazwali go Elon i pod jego czujnym spojrzeniem zdołali ukończyć
naprawę w ciągu pięciu dni. „W rozrośniętych firmach z branży kosmicznej
nikomu nawet przez myśl by nie przeszło, że coś takiego jest w ogóle możliwe”,
mówi Buzza. „Okazuje się, że szalone deadline’y Elona czasami się
sprawdzają”.
„Do czterech razy sztuka!”

Fiasko czwartej próby wystrzelenia Falcona 1 pociągnęłoby za sobą nie tylko


koniec SpaceX, ale prawdopodobnie również koniec szalonej wiary w to, że
pionierskie projekty kosmiczne mogą być realizowane przez prywatnych
przedsiębiorców. Być może byłby to także koniec Tesli. „Nie zdołalibyśmy
uzyskać żadnego nowego finansowania dla Tesli”, twierdzi Musk. „Ludzie
powiedzieliby: »Patrzcie, to ten gość, którego firma rakietowa upadła – to jakiś
nieudacznik«”.
Start zaplanowano na 28 września 2008 roku, a Musk zamierzał
obserwować go z vana dowodzenia w siedzibie SpaceX w Los Angeles. Chcąc
rozładować napięcie, Kimbal zaproponował bratu, by rano wybrali się
z dziećmi do Disneylandu. Była to niedziela i do Disneylandu przybyły tłumy
ludzi, a Elon i Kimbal nie załatwili sobie zawczasu biletów dla VIP-ów;
czekanie w długich kolejkach miało jednak tę zaletę, że działało na Elona
uspokajająco. Przejechali się między innymi kosmiczną kolejką górską Space
Mountain – symbolika jest tu tak oczywista, że aż sztampowa. Ale taki był fakt.
Musk prosto z Disneylandu pojechał do siedziby SpaceX. Ubrany w beżową
koszulkę polo i sprane jeansy, pojawił się w vanie dowodzenia o czwartej po
południu – o tej porze na Kwaj otwierało się okienko startowe. Na jednym
z monitorów można było obserwować stojącą na platformie startowej rakietę
Falcon 1. Po chwili w pomieszczeniu kontrolnym zapadła cisza i kobiecy głos
rozpoczął odliczanie.
Kiedy Falcon 1 oderwał się od wieży startowej, rozległy się pierwsze
wiwaty, ale nieporuszony Musk w milczeniu wpatrywał się w dane napływające
do jego komputera i w monitor na ścianie z obrazem z kamer na rakiecie. Po
sześćdziesięciu sekundach od startu pióropusz ognia z silnika pociemniał. Było
to zupełnie normalne – rakieta osiągnęła wysokość, na której powietrze jest
bardziej rozrzedzone i zawiera mniej tlenu. Wysepki atolu Kwajalein oddalały
się coraz bardziej; wyglądały teraz jak sznur pereł na turkusowym morzu.
Po dwóch minutach nadszedł moment rozdzielenia stopni. Silnik boostera
wyłączył się, ale tym razem odłączenie pierwszego stopnia nastąpiło dopiero
pięć sekund później, aby uniknąć kolizji, która doprowadziła do katastrofy
podczas trzeciego startu. Kiedy drugi stopień zaczął powoli piąć się w górę,
Musk pozwolił sobie w końcu na okrzyk radości.
Silnik drugiego stopnia – Kestrel – działał doskonale. Jego dysza jarzyła się
matową czerwienią, ale Musk wiedział, że materiał, z którego wykonano ten
element, może bez żadnego uszczerbku rozgrzać się nawet do białości. Wreszcie
dziewięć minut po starcie silnik Kestrel wyłączył się zgodnie z planem,
a ładunek został umieszczony na orbicie. W tym momencie wiwaty stały się już
ogłuszające, a Musk wyrzucił ręce w górę w triumfalnym geście. Stojący obok
niego Kimbal rozpłakał się ze wzruszenia.
Falcon 1 przeszedł do historii jako pierwsza rakieta zbudowana przez
prywatną firmę, która wystartowała z powierzchni Ziemi i dotarła na orbitę.
Musk i jego nieliczny zespół, składający się z zaledwie pięciuset pracowników
(dla porównania, dział kosmiczny koncernu Boeing zatrudniał 50 tysięcy osób),
samodzielnie zaprojektowali cały system od podstaw i wykonali całą
konstrukcję. Tylko niewielka część zadań została zlecona zewnętrznym
podwykonawcom. Finansowanie projektu również było prywatne; większość
pieniędzy Musk wyłożył z własnej kieszeni. SpaceX podpisało kontrakty na
wykonanie misji dla NASA i innych klientów, ale firma miała otrzymać
wynagrodzenie dopiero wówczas, gdy dana misja zakończy się sukcesem. Nie
mogła liczyć na żadne rządowe dotacje ani kontrakty „koszt plus” z gwarancją
zwrotu poniesionych nakładów.
„To było zajebiste!”, wykrzyknął Musk, wchodząc do hali fabrycznej.
Odtańczył krótki taniec radości przed wiwatującymi pracownikami, którzy
zebrali się obok kantyny. „Do czterech razy sztuka!” Gdy aplauz przybrał na sile,
Musk zaczął się jąkać nieco bardziej niż zwykle. „Mój umysł jest teraz trochę
rozstrojony, więc trudno mi cokolwiek powiedzieć”, mruknął. Po chwili
przedstawił jednak swoją wizję przyszłości: „To tylko pierwszy krok z wielu.
W przyszłym roku wystrzelimy na orbitę Falcona 9, uruchomimy statek
kosmiczny Dragon i zastąpimy wahadłowce kosmiczne. Dokonamy wielu rzeczy,
dotrzemy nawet na Marsa”.
Pomimo pozorów kamiennego spokoju podczas startu rakiety Musk czuł, jak
żołądek skręca mu się ze zdenerwowania i niewiele brakowało, by
zwymiotował. Nawet kiedy wszystko już się udało, miał trudność
z odczuwaniem radości. „Mój poziom kortyzolu, hormonów stresu i adrenaliny
był tak wysoki, że trudno mi było czuć się szczęśliwym”, wspomina. „Poczułem
ulgę, jakbym uniknął śmierci, ale nie odczuwałem radości. Byłem zbyt
zestresowany”.

„ilovenasa”

Udany start Falcona 1 uratował przyszłość prywatnych przedsięwzięć


kosmicznych. „Podobnie jak złamanie przez Rogera Bannistera bariery czterech
minut w biegu na dystansie jednej mili, osiągnięcie SpaceX sprawiło, że ludzie
zmienili swoje postrzeganie ograniczeń w dostępności kosmosu”, napisał
Ashlee Vance.
Doprowadziło to do poważnej zmiany w strategii NASA. Zbliżający się
koniec programu promów kosmicznych oznaczał, że Stany Zjednoczone nie będą
już w stanie samodzielnie wysyłać załóg ani ładunków na Międzynarodową
Stację Kosmiczną. Agencja ogłosiła więc przetarg na realizację misji
towarowych. Dzięki sukcesowi czwartego lotu Falcona 1 Musk i Gwynne
Shotwell mogli udać się pod koniec 2008 roku do Houston, gdzie spotkali się
z oficjelami z NASA i przedstawili swoją ofertę.
Kiedy wysiedli z odrzutowca, Musk odciągnął Shotwell na bok i odbył z nią
krótką rozmowę na płycie lotniska. „NASA martwi się, że muszę dzielić swój
czas między SpaceX i Teslę”, powiedział. „Dlatego potrzebuję partnera”. Nie
była to dla niego łatwa decyzja; był lepszy w dowodzeniu niż w partnerstwie.
Po chwili złożył jej ofertę: „Czy chcesz zostać prezesem SpaceX?”. Zamierzał
zachować stanowisko dyrektora generalnego firmy i podzielić się z Shotwell
obowiązkami. „Ja skoncentruję się na inżynierii i rozwoju produktu, a ty
zajęłabyś się relacjami z klientami, HR-em, kontaktami z urzędnikami i dużą
częścią spraw finansowych”, powiedział. Shotwell zgodziła się bez wahania.
„Uwielbiam pracować z ludźmi, a on uwielbia pracować ze sprzętem
i projektami”, wyjaśnia.
22 grudnia, na zakończenie koszmarnego dla niego roku 2008, Musk odebrał
telefon od szefa lotów kosmicznych w NASA Billa Gerstenmaiera, który później
przeszedł do SpaceX. Gerstenmaier poinformował go, że SpaceX otrzyma
kontrakt o wartości 1,6 miliarda dolarów na wykonanie dwunastu lotów
zaopatrzeniowych na Międzynarodową Stację Kosmiczną. „Kocham NASA”,
oświadczył Musk. „Wymiatacie, chłopaki”. Następnie zmienił hasło logowania
do swojego komputera na „ilovenasa”.
R O ZD ZI A Ł 3 1

Na ratunek Tesli
Grudzień 2008
Niemal wynaturzone zamiłowanie do ryzyka: naprzeciw mającego opaskę na oczach miotacza noży podczas
jednej ze swoich imprez urodzinowych

Finansowanie Tesli, grudzień 2008

Musk nie nacieszył się długo kontraktem z NASA. Przeciwnie, odczuwany przez
niego stres ani trochę nie zelżał. SpaceX otrzymało świąteczne zawieszenie
wyroku, ale pod koniec 2008 roku Tesla nadal pikowała ku bankructwu. Ani
firma, ani Musk osobiście nie mieli dość pieniędzy, żeby pokryć kolejną transzę
wynagrodzeń dla pracowników.
Musk przekonał inwestorów do emisji nowej serii akcji o wartości
zaledwie 20 milionów dolarów. Miało to na celu wyłącznie podtrzymanie życia
Tesli przez kolejnych kilka miesięcy. Niestety, kiedy wszystko wskazywało na
to, że plan jest gotowy do wdrożenia, Musk odkrył, że VantagePoint Capital pod
wodzą Alana Salzmana wzdraga się przed wyłożeniem pieniędzy. Kłopot
polegał na tym, że do emisji nowych akcji potrzebna była zgoda wszystkich
aktualnych inwestorów.
Salzman i Musk od kilku miesięcy nie znajdowali wspólnego języka
w kwestii strategii. Pewnego dnia w siedzibie Tesli wywiązała się między nimi
awantura, którą słyszeli pracownicy. Salzman uważał, że firma powinna zostać
dostawcą akumulatorów dla innych producentów samochodów, na przykład
Chryslera. „Pomogłoby to w sfinansowaniu rozwoju Tesli”, stwierdził. Musk
uznał ten pomysł za absurdalny. „Salzman próbował naciskać, żebyśmy
podczepili się pod jedną z tradycyjnych firm samochodowych”, opowiada.
„A ja na to: przecież ten statek właśnie tonie”. Salzmana niepokoiło, że Tesla
przejada zaliczki uiszczane przez chętnych na Roadstery, mimo że samochody
jeszcze nie powstały. „Ludzie myśleli, że wpłacają zaliczkę, a nie udzielają
nieubezpieczonej pożyczki na rozwój firmy. To było niemoralne”. Muskowi
udało się pozyskać niezależną opinię, że postępuje zgodnie z prawem. Salzmana
odpychało również zachowanie Muska. „Był bardzo wymagający
i niepotrzebnie bezduszny. Rozumiem, że to jest zapisane w jego DNA, ale
sprawiało, że czułem się nieswojo”.
Podczas nieoficjalnej rozmowy konferencyjnej z członkami rady dyrektorów,
której przysłuchiwał się Kimbal, Salzman podjął pierwsze kroki zmierzające do
usunięcia Elona ze stanowiska dyrektora generalnego. „Kiedy usłyszałem, co te
niegodziwe głupki chcą zrobić Elonowi, zagotowało się we mnie”, opowiada
Kimbal. „Zacząłem krzyczeć: »O nie, nie ma mowy! Chyba zgłupieliście!«”.
W rozmowie uczestniczył także Antonio Gracias. „Nic z tego, jesteśmy po
stronie Elona”, wtrącił. Kimbal zadzwonił do brata, któremu udało się
zablokować głosowanie. Elon był w takim transie, że nawet się nie
zdenerwował.
Salzman i jego poplecznicy nalegali, żeby Musk odwiedził siedzibę
VantagePoint i szczegółowo przedstawił potrzeby kapitałowe Tesli. „Próbował
przeprowadzić operację na otwartym sercu, a my staraliśmy się zadbać, żeby nie
przetoczył niezgodnej grupy krwi”, opowiada Salzman. „Kiedy jedna osoba
skupia nadmierną kontrolę i znajdzie się ona pod wpływem dużego stresu,
sytuacja staje się nieciekawa”.
Musk wpadł w złość. „Musimy to zrobić natychmiast albo nie będziemy
mieli z czego wypłacić pensji”, powiedział Salzmanowi. Ten jednak uparł się,
żeby spotkali się w następnym tygodniu. Na domiar złego spotkanie wyznaczył
na siódmą rano, czym jeszcze bardziej rozwścieczył Muska. „Jestem nocnym
markiem, więc dla mnie to było jakieś popierdolone”, opowiada Musk.
„Salzman traktował mnie w ten sposób, bo jest kutasem”. Jego zdaniem Salzman
po prostu cieszył się na sposobność, żeby spojrzeć mu w oczy i powiedzieć
„nie” – co w końcu uczynił.
Musk potrafi być wyrozumiały, czego dowiódł, godząc się z partnerami
z PayPala. Jest jednak kilka osób, na myśl o których niemal eksploduje, zupełnie
jakby postradał zmysły. Jedną z nich jest Martin Eberhard. Drugą stał się Alan
Salzman. Musk uważał, że z rozmysłem pchał Teslę w stronę bankructwa. „Jezu,
on jest takim fiutem”, kwituje sprawę. „I to nie jest żaden przytyk, tylko po
prostu fakt”.
Salzman niewzruszenie zaprzecza oskarżeniom Muska i sprawia wrażenie,
że obelgi nie robią na nim wrażenia. „Nie mieliśmy planu przejęcia firmy ani
doprowadzenia jej do bankructwa”, opowiada. „To jakiś absurd. Nasza rola
ogranicza się do wspierania firm i dbania o to, żeby rozsądnie dysponowały
kapitałem”. Mimo ataków osobistych ze strony Muska trochę go podziwia,
czego nie kryje. „Od początku jest wyłącznym motorem napędowym tej firmy”,
mówi. „I muszę przyznać, że to się sprawdziło. Chylę czoła”.
Szukając sposobu na obejście weta Salzmana, Musk podjął desperacką
próbę restrukturyzacji planu finansowania w taki sposób, żeby zastąpić emisję
akcji zwiększeniem zadłużenia. Rozmowa konferencyjna, która miała
o wszystkim zadecydować, odbyła się w Wigilię, dwa dni po zdobyciu kontraktu
NASA przez SpaceX. Musk był w odwiedzinach u Kimbala w Boulder w stanie
Kolorado. „Siedziałam na podłodze i pakowałam prezenty dla dzieci, a Elon na
kanapie gorączkowo usiłował wynegocjować jakieś rozwiązanie”, wspomina
Talulah Riley, która mu wtedy towarzyszyła. „Boże Narodzenie to dla mnie
bardzo ważny czas, więc moim priorytetem było nie dopuścić, żeby ta sytuacja
wpłynęła na dzieci. Powtarzałam, że są święta i że na pewno zdarzy się jakiś
cud”.
I tak się stało. Ostatecznie VantagePoint poparło plan, podobnie jak
pozostali inwestorzy biorący udział w rozmowie. Musk wybuchł płaczem.
„Gdyby to nie poszło po mojej myśli, byłoby po Tesli”, opowiada. „A wraz
z nią prawdopodobnie po marzeniu o samochodach elektrycznych, i to na długie
lata”. W tamtym czasie wszystkie najważniejsze amerykańskie firmy
motoryzacyjne przestały produkować pojazdy elektryczne.

Pożyczki od rządu i inwestycja ze strony Daimlera


Przez lata jednym z zarzutów wobec Tesli było to, że w 2009 roku została
rzekomo „uratowana” bądź dofinansowana przez rząd. Przez „uratowanie”
rozumie się w tej sytuacji przekazanie pieniędzy z funduszu TARP (Troubled
Asset Relief Program), czyli prowadzonego przez amerykański Departament
Skarbu programu wsparcia finansowego dla podmiotów z aktywami o obniżonej
jakości. W ramach tej inicjatywy w 2009 roku rząd pożyczył General Motors
i Chryslerowi 18,4 miliarda dolarów na czas postępowania
restrukturyzacyjnego. Tesla nie złożyła podania o dofinansowanie w ramach
TARP ani żadnego innego programu wspierania przedsiębiorczości.
Tym, co faktycznie zrobiła, było zaciągnięcie w 2009 roku szeregu
oprocentowanych pożyczek na kwotę 465 milionów dolarów w ramach
programu prowadzonego przez Departament Energii, wspierającego produkcję
pojazdów elektrycznych i wydajnych paliwowo. Ford, Nissan i Fisker
Automotive też skorzystali z takiego wsparcia.
Pożyczka ze strony Departamentu Energii nie miała postaci
natychmiastowego zastrzyku gotówki. W odróżnieniu od subwencji udzielonych
GM i Chryslerowi, służyła pokryciu rzeczywistych kosztów działania
przedsiębiorstwa. „Najpierw wydawaliśmy pieniądze, a potem
przekazywaliśmy faktury rządowi”, tłumaczy Musk. Pierwszy czek otrzymali
więc dopiero na początku 2010 roku. Trzy lata później Tesla spłaciła pożyczkę
wraz z 12 milionami dolarów odsetek. Nissan spłacił swoje w 2017 roku,
Fisker zbankrutował, a dług Forda w 2023 roku pozostaje nieuregulowany.
Z perspektywy Tesli ważniejszy był zastrzyk finansowy od Daimlera.
W październiku 2008 roku, u szczytu kryzysu w Tesli i niepowodzeń startowych
SpaceX, Musk poleciał do Niemiec i odwiedził stuttgarcką siedzibę główną
niemieckiego giganta motoryzacji. Szefów Daimlera interesowała możliwość
stworzenia samochodu elektrycznego i planowali w styczniu 2009 roku wysłać
swój zespół ekspertów do Stanów. Zaproponowali Tesli, żeby przedstawiła
swoją propozycję elektryfikacji produkowanego przez Daimlera samochodu
Smart.
Po powrocie do kraju Musk poinformował JB Straubela, że powinni sklecić
prototyp elektrycznego Smarta, zanim pojawi się ekipa z Niemiec.
Oddelegowali więc pracownika do Meksyku, gdzie na rynku dostępne były
smarty z napędem benzynowym, żeby nabył jeden egzemplarz i przyjechał nim
do Kalifornii. Następnie zamontowali w nim silnik elektryczny i akumulatory
z Roadstera.
Kiedy zespół Daimlera, złożony z członków wyższej kadry kierowniczej,
przybył w styczniu 2009 roku do siedziby Tesli, sprawiał wrażenie
poirytowanego, że zorganizowano mu zebranie z przedstawicielami ledwo
wiążącej koniec z końcem firemki, o której mało co słyszeli. „Pamiętam, że byli
bardzo naburmuszeni i chcieli jak najszybciej wyjść”, wspomina Musk.
„Oczekiwali jakiejś nudnej prezentacji w PowerPoincie”. Wtedy Musk spytał,
czy chcieliby się przejechać. „Co pan przez to rozumie?”, zdziwił się jeden
z członków delegacji. Musk wyjaśnił, że przygotowali działający prototyp.
Wyszli na parking i menedżerowie z Daimlera odbyli jazdę testową.
Samochód wystrzelił do przodu i osiągnął prędkość 100 kilometrów na godzinę
w mniej więcej cztery sekundy. Gościom opadły szczęki. „Ten smart nieźle
zapierdalał”, mówi Musk. „Można w nim było unosić przednie koła”.
W konsekwencji Daimler podpisał z Teslą kontrakt na dostawę akumulatorów
i układów napędowych do smartów, czyli nawiązał z nią relację biznesową
niewiele różniącą się od tej, którą zaproponował Alan Salzman. Musk poprosił
kierownictwo Daimlera, żeby rozważyło również inwestycję w jego firmę.
W maju 2009 roku, jeszcze zanim Departament Energii wyraził zgodę na
udzielenie pożyczek, Daimler zgodził się nabyć pakiet akcji Tesli o wartości
50 milionów dolarów. „Gdyby Daimler nie zainwestował w Teslę w tamtym
momencie, byłoby po nas”, twierdzi Musk.
R O ZD ZI A Ł 3 2

Model S
Tesla, 2009

Drew Baglino i Musk z Franzem von Holzhausenem


Henrik Fisker

Finansowanie pozyskane w okresie świątecznym 2008 roku, inwestycja


Daimlera i pożyczka rządowa umożliwiły Muskowi kontynuowanie projektu,
którego sukces mógł przeistoczyć Teslę w pełnoprawną firmę motoryzacyjną
i zapoczątkować erę pojazdów elektrycznych: budowy zwyczajnego
czterodrzwiowego sedana, który byłby sprzedawany po cenie około 60 tysięcy
dolarów i produkowany masowo. Samochód ten otrzymał nazwę Model S.
Mimo że Musk zdobył wiele doświadczenia, biorąc udział w projekcie
Roadstera, napotkał poważne trudności podczas prób nadania kształtu
czterodrzwiowemu sedanowi. „Linie i proporcje samochodu sportowego
przypominają kształty supermodelki, więc stosunkowo łatwo jest sprawić, żeby
wyglądał dobrze”, tłumaczy. „Proporcje sedana sprawiają, że trzeba się
bardziej postarać, jeśli ma być miły dla oka”.
Tesla początkowo nawiązała współpracę z Henrikiem Fiskerem,
projektantem duńskiego pochodzenia mieszkającym na południu Kalifornii, spod
którego ręki wyszły zmysłowe stylizacje BMW Z8 i Astona Martina DB9. Jego
koncepcje nie przypadły do gustu Muskowi. „Wygląda jak jakieś, kurwa, jajo na
kołach”, skomentował jeden ze szkiców Fiskera. „Obniżcie ten dach”.
Fisker usiłował tłumaczyć Muskowi, w czym rzecz. Obecność akumulatora
wymagała podniesienia podłogi, a to z kolei wybrzuszenia dachu, żeby
zapewnić odpowiednio dużo miejsca na głowy. Fisker podszedł do tablicy
i naszkicował Astona Martina, który tak bardzo podobał się Muskowi. Był niski,
szeroki, o długiej masce. Ale ze względu na umiejscowienie akumulatora Model
S nie mógł mieć tych samych opływowych proporcji. „Wyobraź sobie, że jesteś
na pokazie mody Giorgio Armaniego”, tłumaczył Fisker. „Modelka, metr
osiemdziesiąt wzrostu, 50 kilo wagi, wychodzi w jakiejś sukience. Jesteś
z żoną, która ma metr pięćdziesiąt i waży 70 kilo. Mówisz do Armaniego:
»Uszyj tę sukienkę dla mojej żony«. Nie będzie wyglądała tak samo”.
Musk zażądał dziesiątek zmian, między innymi w kształcie przednich
reflektorów i profilu maski. Fisker uważał się za artystę i odpowiedział, że
niektórych nie chce wprowadzać. „Nie obchodzi mnie, co chcesz, a czego nie”,
odparł pewnego razu Musk. „Nakazuję ci to zrobić”. Fisker wspomina
chaotyczną energię Muska ze znużonym uśmiechem. „Musk jest niezbyt w moim
typie”, stwierdza. „Lubię żyć na luzie”. Po dziewięciu miesiącach Elon
rozwiązał z nim kontrakt.

Franz von Holzhausen

Franz von Holzhausen urodził się w stanie Connecticut i mieszka na południu


Kalifornii, ale otacza go idący w parze z nazwiskiem nimb europejskiej
stylowości. Ubiera się w kurtki z wegańskiej skóry Technik-Leather i obcisłe
jeansy, a na jego twarzy nieustannie gości cień uśmiechu sugerujący
jednocześnie pewność siebie i kurtuazyjną skromność. Po ukończeniu studiów
z projektowania pracował przez krótki czas w Volkswagenie i General Motors,
po czym trafił do kalifornijskiego oddziału Mazdy, gdzie utknął, wykonując
„taśmowo”, jak to ujął, mało inspirujące projekty.
Jedną z jego pasji był karting. Kolega, z którym się ścigał, pomagał
zorganizować otwarcie pierwszego salonu wystawowego Tesli, na Santa
Monica Boulevard, i latem 2008 roku, u szczytu kryzysu, przekazał jego
nazwisko Elonowi. Musk, który niedawno rozwiązał kontrakt z Fiskerem,
postanowił założyć wewnątrzzakładowe biuro projektowe i szukał
odpowiedniej osoby na stanowisko jego kierownika. Zadzwonił do von
Holzhausena, który zgodził się przyjechać po południu tego samego dnia. Musk
oprowadził go po SpaceX, co na gościu wywarło olbrzymie wrażenie.
„Cholera, on wystrzeliwuje rakiety w kosmos”, nie mógł wyjść z podziwu von
Holzhausen. „W porównaniu z tym samochody to łatwizna”.
Kontynuowali rozmowę wieczorem podczas przyjęcia z okazji otwarcia
salonu w Santa Monica. Musk zaprosił von Holzhausena do salki konferencyjnej
i z dala od nieproszonych oczu pokazał mu zdjęcia szkiców przygotowanych
przez Fiskera na potrzeby Modelu S. „To jest naprawdę kiepskie”, oznajmił von
Holzhausen. „Przygotuję ci coś świetnego”. Musk się roześmiał. „Dobrze, to
poproszę”, skwitował i zatrudnił von Holzhausena od zaraz. Z czasem utworzyli
zespół na podobieństwo Steve’a Jobsa i Jony’ego Ive’a, a ich relacja jest jedną
z nielicznych w życiu Muska, zarówno zawodowym, jak i osobistym, która
wpływa na niego kojąco i nie generuje konfliktów.
Muskowi zależało, żeby studio projektowe znalazło się nieopodal jego biura
w zakładach SpaceX w Los Angeles, a nie w biurowcu Tesli w Dolinie
Krzemowej, ale nie miał pieniędzy na nowy budynek. Przydzielił więc von
Holzhausenowi narożnik na tyłach fabryki rakiet, niedaleko stanowiska montażu
aluminiowych kopuł, i ustawił tam namiot, żeby zapewnić jego zespołowi
odrobinę prywatności.
W drugim dniu pracy von Holzhausen miał okazję stać obok Gwynne
Shotwell nieopodal stołówki w SpaceX i obserwować na monitorach trzecią
próbę startu z Kwaj, z sierpnia 2008 roku. Był to ten start, który zakończył się
niepowodzeniem, kiedy pierwszy stopień bezpośrednio po separacji wykonał
gwałtowny ruch w przód i zderzył się z drugim. Von Holzhausen nagle zdał
sobie sprawę, że opuścił ciepłą posadkę w Maździe, żeby zatrudnić się
u zwariowanego geniusza, uzależnionego od ryzyka i konfliktu. Zarówno
SpaceX, jak i Tesla staczały się po równi pochyłej w stronę bankructwa.
„Byliśmy o krok od armagedonu”, opowiada. „Bywały dni, kiedy myślałem
sobie: rany, możliwe, że nie przetrwamy dość długo, żeby pokazać ludziom ten
wypasiony samochód, który sobie wymarzyliśmy”.
Von Holzhausen chciał mieć pomocnika, więc skontaktował się ze starym
kumplem z branży motoryzacyjnej Dave’em Morrisem. Morris był inżynierem
i twórcą modeli z gliny, który mówił z radosnym akcentem przywodzącym na
myśl kiosk z rybą i frytkami – pozostałość z dzieciństwa w północnym Londynie.
„Dave, nie zdajesz sobie sprawy, jak minimalne zasoby ma ta organizacja”,
powiedział mu. „Jesteśmy jak garażowy zespół. Możliwe, że zbankrutujemy”.
Ale kiedy von Holzhausen poprowadził go przez fabrykę rakiet do strefy
wydzielonej na studio projektowe, Morris złapał bakcyla. „Ten facet ma
autentyczną fabrykę rakiet, a teraz chce się zająć samochodami?”, pomyślał
sobie. „To ja chcę wziąć w tym udział”.
Musk nabył w końcu na potrzeby studia von Holzhausena stary hangar
lotniczy sąsiadujący z fabryką SpaceX. Wpadał do niego prawie co dzień na
rozmowę, a w każdy piątek spędzał z zespołem godzinę albo dwie, dogłębnie
omawiając postępy w projektach. Krok po kroku nowa odsłona Modelu S
nabierała kształtu. Po kilku miesiącach pokazywania szkiców i dokumentów
technicznych von Holzhausen zdał sobie sprawę, że Musk najłatwiej formułuje
opinie, kiedy ma do czynienia z modelem trójwymiarowym. Dlatego wraz
z Morrisem i dwoma innymi modelarzami przygotowali pełnowymiarową
atrapę, którą na bieżąco aktualizowali. W piątkowe popołudnia, kiedy Musk
przybywał z wizytą, wytaczali model na skąpane w słońcu zewnętrze patio
i obserwowali reakcję szefa.

Akumulator

Jeśli Model S miał wyglądać zgrabnie, Musk musiał zadbać, żeby jego
akumulator był tak cienki, jak to fizycznie możliwe. Chciał, by w odróżnieniu od
kostkowatego akumulatora Roadstera, który tkwił za dwoma siedzeniami, ten
nowy znalazł się w podłodze. Umieszczenie ogniw blisko ziemi poprawiało
własności jezdne i sprawiało, że samochodu prawie nie dało się przewrócić.
„Spędziliśmy mnóstwo czasu, spłaszczając akumulator o kolejne milimetry, żeby
kabina zapewniała odpowiednio dużo miejsca na głowę i nie wyglądała przy
tym jak bańka”, mówi Musk.
Osobą, na której barki złożył odpowiedzialność za akumulator, był świeżo
upieczony absolwent Stanfordu Drew Baglino. Baglino miał przyjemniejszą
osobowość niż przeciętny inżynier i często się śmiał, a przez kolejne lata miał
wspiąć się na jeden z najwyższych szczebli w hierarchii Tesli. Ale jego kariera
w firmie o mało się nie skończyła już na pierwszym spotkaniu z Muskiem. „Ilu
ogniw potrzebujemy, żeby osiągnąć planowany zasięg?”, spytał go Elon. Baglino
i pozostali członkowie zespołu odpowiedzialnego za układ napędowy
analizowali to pytanie od wielu tygodni. „Przebadaliśmy dziesiątki modeli pod
kątem najlepszych rozwiązań aerodynamicznych, wydajności układu
napędowego i gęstości energetycznej ogniw”, powiedział. A odpowiedź, do
której doszli, brzmiała: akumulator musiałby składać się z około 8400 ogniw.
„Nie”, odrzekł Musk. „Musi wam wystarczyć 7200”.
Baglino uważał, że to niewykonalne, ale w porę zorientował się, żeby
trzymać język za zębami. Do jego uszu zdążyły dojść historie o wściekłości,
z którą Musk reagował na sprzeciw. Niestety, mimo zachowania ostrożności
kilkukrotnie liznęły go płomienie złości Muska. „Potraktował mnie bardzo
ostro”, wspomina Baglino. „On lubi kwestionować intencje posłańca, co nie
zawsze jest najlepszym podejściem. Zaczął na mnie najeżdżać”.
Baglino był wstrząśnięty i poskarżył się swojemu szefowi,
współzałożycielowi Tesli, JB Straubelowi. „Nie zamierzam być na żadnym
więcej zebraniu z Elonem”, oznajmił. Straubel, który miał za sobą dziesiątki
takich sesji, zaskoczył go, oświadczając, że ta przebiegła „świetnie”. „Właśnie
takich opinii potrzebujemy”, wyjaśnił Straubel. „Musisz po prostu nauczyć się
radzić sobie z jego oczekiwaniami. Domyśl się, co jest jego celem, i cierpliwie
przekazuj mu informacje. Tak się z nim najefektywniej współpracuje”.
Baglino koniec końców był zaskoczony finałem kwestii akumulatorowej.
„Najbardziej niepojęte jest to, że Musk ustalił cel 7200 ogniw i ostatecznie
dokładnie tylu użyliśmy. Przeliczył to na czuja, ale trafił idealnie”.
Po doprowadzeniu do redukcji liczby ogniw Musk skoncentrował uwagę na tym,
by ulokować akumulator jak najbliżej ziemi. Umieszczenie go w płycie
podłogowej oznaczało konieczność zapewnienia ochrony przed przebiciem
przez kamienie i odłamki. Stało się to przyczynkiem do licznych scysji
z bardziej ostrożnymi członkami zespołu, którzy proponowali zasłonięcie baterii
grubą metalową płytą. Czasami zebrania przeradzały się w awantury. „Elon
przechodził do ataków osobistych, a inżynierowie świrowali, bo mieli
wrażenie, że oczekuje się od nich robienia rzeczy niezgodnych z zasadami
bezpieczeństwa”, opowiada Straubel. Kiedy inżynierowie upierali się przy
swoim, działało to na Muska niczym płachta na byka. „Elon widzi w absolutnie
wszystkim powód do współzawodnictwa, więc zebrania często biorą w łeb,
kiedy ktoś mu się postawi”.
Na stanowisku naczelnego konstruktora Modelu S Musk zatrudnił Petera
Rawlinsona, dystyngowanego Anglika, który wcześniej zajmował się
nadwoziami w Lotusie i Land Roverze. Wspólnie wymyślili sposób, żeby zrobić
z akumulatorem coś więcej, niż tylko schować go pod podłogą.
Przeprojektowali go tak, że stał się elementem strukturalnym samochodu.
Był to przykład działania wprowadzonej przez Muska reguły, wedle której
projektanci szkicujący kształt samochodu powinni pracować ramię w ramię
z inżynierami określającymi, w jaki sposób samochód zostanie zbudowany.
„W innych miejscach, w których pracowałem, panowała mentalność »podaj
dalej«. Projektant wpadał na pomysł, po czym wysyłał go do inżyniera
pracującego w innym budynku albo innym kraju”, mówi von Holzhausen. Musk
umieścił projektantów i konstruktorów w tym samym pomieszczeniu.
„Przyświecała nam wizja, żeby wyszkolić projektantów myślących jak
inżynierowie i inżynierów myślących jak projektanci”, tłumaczy von
Holzhausen.
Zasada ta była spuścizną tego, co Steve Jobs i Jony Ive wdrożyli w Apple’u.
Wzornictwo nie kończy się na estetyce. Projektant przemysłowy z prawdziwego
zdarzenia musi zintegrować wygląd produktu z jego stroną inżynieryjną.
„W języku większości ludzi wzornictwo oznacza fasadę”, wyjaśnił kiedyś Jobs.
„Trudno o większe rozminięcie się ze znaczeniem wzornictwa. Wzornictwo to
fundamentalna dusza ludzkiego dzieła, która wyraża się poprzez szereg
zewnętrznych warstw”.

Przyjazne wzornictwo

Studiu projektowemu Apple’a zawdzięczamy jeszcze jedną koncepcję.


W 1998 roku Jony Ive, projektując przyjaznego, zamkniętego w cukierkowym
plastiku iMaca, wyposażył go w uchwyt w obudowie. Nie był on zbyt
funkcjonalny, bo iMac był komputerem biurkowym nieprzeznaczonym do
częstego przenoszenia. Wysyłał jednak sygnał, że to urządzenie jest przyjazne.
„Skoro urządzenie ma uchwyt, pojawia się możliwość nawiązania z nim
relacji”, wyjaśnił Ive. „Zachęca do zapoznania się. Daje przyzwolenie, żeby go
dotknąć”.
Von Holzhausen z kolei zaprojektował mechanizm klamek, które nie
wystawały poza obrys karoserii, za to kiedy kierowca podchodził do samochodu
z kluczykiem, wesoło wysuwały się i podświetlały, jakby samochód wyciągał
rękę na powitanie. Nie stanowiły dużej poprawy funkcjonalności. Zwyczajna
wystająca klamka sprawdziłaby się tu równie dobrze. Musk jednak z miejsca
podchwycił tę koncepcję – klamki von Holzhausena wysyłały radosny, życzliwy
sygnał. „Klamka wyczuwa, że się zbliżasz, podświetla się i wyskakuje, żeby cię
przywitać. To coś magicznego”, opowiada.
Pomysł spotkał się ze sprzeciwem ze strony inżynierów i zespołów
odpowiedzialnych za produkcję. Wnętrze drzwi pozostawiało mało miejsca na
mechanizm, który musiałby bezusterkowo wykonać tysiące cykli pracy
w najróżniejszych warunkach pogodowych. Jeden z inżynierów żachnął się,
odpłacając Elonowi jednym z jego ulubionych słów: „głupie”. Musk jednak
postawił na swoim. „Koniec dyskusji na ten temat”, zarządził. Klamki stały się
cechą rozpoznawczą samochodów Tesli i źródłem trwałej więzi emocjonalnej
z właścicielami.
Musk opierał się przepisom. Nie lubił grać na cudzych zasadach. Kiedy
proces projektowania Modelu S dobiegał końca, pewnego dnia wsiadł do
prototypu i rozłożył po stronie pasażera osłonę przeciwsłoneczną. „Co to,
kurwa, jest?”, spytał, wskazując na wymagane przez rząd ostrzeżenie
o poduszkach powietrznych i instrukcję ich wyłączania, kiedy na siedzeniu
pasażera podróżuje dziecko. Dave Morris wyjaśnił, że umieszczenie naklejki
wynika z przepisów. „Pozbądźcie się tego”, nakazał Musk. „Ludzie nie są głupi.
Naklejki są głupie”.
Żeby obejść wspomniany przepis, Tesla opracowała układ dezaktywujący
poduszkę powietrzną po wykryciu obecności dziecka na przednim siedzeniu
pasażera. Rozwiązanie to nie usatysfakcjonowało rządu, ale Musk nie zamierzał
się poddać. Przez kolejne lata Tesla prowadziła wojnę podjazdową z Krajową
Administracją Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (National Highway Traffic
Safety Administration), która od czasu do czasu wydawała nakazy wycofania
z rynku samochodów bez naklejki ostrzegawczej.
Musk chciał, żeby kierowca Modelu S miał pod ręką duży ekran dotykowy.
Spędził wiele godzin, wymieniając się z von Holzhausenem pomysłami
dotyczącymi jego rozmiaru, kształtu i umiejscowienia, a rezultatem tej pracy
była rewolucja w przemyśle motoryzacyjnym. Ekran ułatwił kierowcy
sterowanie światłami, temperaturą, pozycją foteli, sztywnością zawieszenia
i zasadniczo wszystkim innym. Nie pozwalał jedynie otwierać schowka po
stronie pasażera, który z powodu niezrozumiałych przepisów rządowych musiał
być wyposażony w fizyczny przycisk. Stwarzał również nowe okazje do zabawy.
Pozwalał grać w gry komputerowe, emitować odgłosy bąków spod siedzenia
pasażera, zmieniać dźwięk klaksonu i szukać innych „Easter eggów” ukrytych
w interfejsie użytkownika.
Co najważniejsze, potraktowanie oprogramowania samochodu na równi
z jego stroną sprzętową otworzyło drzwi do nieustających usprawnień. Pojawiła
się możliwość przesyłania nowych funkcji na odległość. „Zdumiało nas, że
w kolejnych latach pozwoliło nam to dodać tonę funkcjonalności, w tym lepsze
przyśpieszenie”, mówi Musk. „Dzięki temu samochód stawał się lepszy niż
w chwili jego zakupu”.
R O ZD ZI A Ł 3 3

Prywatny przemysł kosmiczny


SpaceX, 2009–2010
Na przylądku Canaveral z prezydentem Obamą
Falcon 9, Dragon i platforma 40

Wywalczony przez SpaceX kontrakt na dostawy zaopatrzenia na


Międzynarodową Stację Kosmiczną wiązał się z pewnym wyzwaniem. Jego
realizacja wymagała rakiety o wiele potężniejszej niż Falcon 1.
Musk pierwotnie planował skonstruować model wyposażony w pięć
silników zamiast jednego, który w związku z tym miał nosić nazwę Falcon 5.
Rzecz w tym, że jego silniki musiałyby mieć większy ciąg. Dlatego Mueller,
który niepokoił się, że skonstruowanie nowego typu silnika zajmie za dużo
czasu, nakłonił Muska, żeby zgodził się na inne rozwiązanie: rakietę napędzaną
przez dziewięć dotychczasowych silników Merlin. W ten sposób przyszedł na
świat Falcon 9, który miał stać się koniem roboczym SpaceX i pełnić tę funkcję
przez ponad dekadę. Mierzył 47,7 metra, ponaddwukrotnie więcej niż Falcon 1,
dysponował dziesięciokrotnie większym ciągiem i był dwanaście razy cięższy.
Poza nową rakietą SpaceX potrzebowało jeszcze kapsuły kosmicznej, czyli
statku wystrzeliwanego ze szczytu rakiety, który miał przewieźć ładunek (albo
astronautów), zadokować się do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej,
a następnie wrócić na Ziemię. Musk zaczął spotykać się z inżynierami w każdą
sobotę rano – chciał zaprojektować kapsułę od zera. Nazwał ją Dragon, co było
odniesieniem do piosenki Puff the Magic Dragon.
Potrzebowali jeszcze miejsca – Kwaj odpadał! – z którego mogliby
regularnie wystrzeliwać tę nową rakietę. Falcon 9 był za duży, żeby
transportować go statkiem na środek Pacyfiku. Dlatego SpaceX zawarło umowę
na wykorzystanie części Centrum Kosmicznego Johna F. Kennedy’ego na
przylądku Canaveral, które obejmuje prawie siedemset budynków, platform
i kompleksów startowych rozmieszczonych na obszarze ponad 58 tysięcy
hektarów na wschodnim wybrzeżu Florydy. SpaceX wynajęło platformę
startową 40, którą od lat sześćdziesiątych XX wieku Siły Powietrzne Stanów
Zjednoczonych wykorzystywały do wystrzeliwania rakiet Titan.
Kompleks wymagał przebudowy, do której Musk zatrudnił Briana Mosdella,
inżyniera pracującego dla konsorcjum United Launch Alliance, które Boeing
zawiązał w porozumieniu z Lockheedem. Rozmowy o pracę z Muskiem czasami
wywołują w ludziach zakłopotanie. Zdarza mu się robić kilka rzeczy
jednocześnie, wpatrywać się w przestrzeń z obojętnym wyrazem twarzy,
a czasami milczeć przez minutę albo dłużej (kandydatów poucza się zawczasu,
żeby siedzieli spokojnie i nie próbowali wypełniać ciszy). Z kolei, kiedy się
zaangażuje i zależy mu, żeby przejrzeć kandydata na wylot, wdaje się
w szczegółowe dyskusje na tematy techniczne. Jakie są naukowe przesłanki
stosowania helu zamiast azotu? Jakie są najlepsze metody uszczelniania wału
pompy i przepłukiwania uszczelnień labiryntowych? „Moja sieć neuronowa
sprawdza się, kiedy trzeba w kilku pytaniach ocenić czyjąś przydatność do
pracy”, mówi Musk. Mosdell dostał posadę.
Regularnie popędzany przez swojego nowego szefa, przebudował kompleks
metodami utrzymanymi w klasycznym duchu SpaceX, całkiem dosłownie klecąc
go ze złomu. Wraz ze swoim szefem Timem Buzzą przeczesywali okolicę
w poszukiwaniu elementów, które można było ponownie wykorzystać tanim
kosztem. Jadąc przez przylądek Canaveral, Buzza dostrzegł pewnego dnia stary
zbiornik na ciekły tlen. „Spytałem generała, czy moglibyśmy go kupić”,
opowiada. „I dostaliśmy zbiornik ciśnieniowy wart 1,5 miliona dolarów za
cenę, którą zapłaciłby skup metali. Stoi na platformie 40 do dziś”.
Innym sposobem, w jaki Musk oszczędzał pieniądze, było kwestionowanie
wymagań. Kiedy spytał członków swojego zespołu, dlaczego wybudowanie
dwóch żurawi do podnoszenia Falcona 9 miało kosztować 2 miliony dolarów,
pokazano mu wszystkie przepisy bezpieczeństwa narzucone przez Siły
Powietrzne. Większość była przestarzała. Mosdellowi udało się przekonać
wojsko, żeby dostosowało przepisy do aktualnych warunków, a żurawie
ostatecznie powstały za 300 tysięcy dolarów.
Dziesięciolecia żerowania na kontraktach „koszt plus” sprawiły, że branża
kosmiczna obrosła tłuszczykiem. Zawory o zbliżonej konstrukcji potrafiły
trzydziestokrotnie różnić się ceną w zależności od tego, czy były przeznaczone
do montowania w samochodach, czy w rakietach, więc Musk nieustannie
naciskał na swój zespół, żeby pozyskiwał komponenty od firm z innych
sektorów. Zatrzaski wykorzystywane przez NASA na stacji kosmicznej
kosztowały 1,5 tysiąca dolarów za sztukę. Jednemu z inżynierów zatrudnionych
w SpaceX udało się zmodyfikować zatrzask drzwi kabiny łazienkowej
i przygotować mechanizm blokujący za jedną pięćdziesiątą tej ceny. Kiedy jeden
z konstruktorów przyszedł do boksu Muska i powiedział, że układ chłodzenia
komory transportowej Falcona 9 będzie kosztował ponad 3 miliony dolarów,
Musk zawołał do Gwynne Shotwell siedzącej w sąsiednim boksie: „Słuchaj, ile
kosztuje założenie klimatyzacji w domu?”. „Jakieś 6 tysięcy dolarów”,
odpowiedziała. Ekipa SpaceX nabyła więc kilka zwyczajnych klimatyzatorów
i przerobiła ich pompy tak, by mogły działać w warunkach panujących na
szczycie rakiety.
Pracując dla Lockheeda i Boeinga, Mosdell miał okazję przebudować inny
kompleks startowy na przylądku na potrzeby rakiety Delta IV. Ten, który
skonstruował dla Falcona 9, kosztował dziesięć razy mniej. Czyli SpaceX nie
tylko prywatyzowało branżę kosmiczną, ale również wywracało do góry nogami
strukturę jej kosztów.

Obama w SpaceX

Na początku września 2008 roku ubiegający się o fotel prezydenta Barack


Obama zasięgnął rady u swojej doradczyni do spraw polityki kosmicznej Lori
Garver: „Powiedziano mi, że powinniśmy przedłużyć program lotów promów
kosmicznych. To prawda?”.
„Nie”, odpowiedziała. „Te zadania powinien przejąć sektor prywatny”.
Była to dość ryzykowna sugestia. SpaceX miało wtedy za sobą trzy nieudane
próby umieszczenia satelity na orbicie i przymierzało się do czwartej,
potencjalnie ostatniej.
Garver, weteranka NASA, usiłowała przekonać kandydata Partii
Demokratycznej na prezydenta, że sposób, w jaki Ameryka podchodzi do
budowy rakiet, musi ulec zmianie. NASA planowała uziemić promy kosmiczne
i miała nadzieję zastąpić je nowym programem rakietowym, któremu nadała
nazwę Constellation. Był on prowadzony w tradycyjny sposób: konsorcjum
United Launch Alliance pod przywództwem Lockheeda i Boeinga otrzymało
szereg kontraktów „koszt plus” na budowę większości podzespołów.
W momencie rozmowy z Obamą projekt był bardzo daleki od ukończenia, a jego
przewidywany koszt uległ więcej niż podwojeniu. Garver zarekomendowała, by
go porzucić i pozwolić opracowywać rakiety, które wyniosą astronautów
w kosmos, firmom prywatnym, takim jak SpaceX.
Dlatego, podobnie jak dla Muska, bardzo duże znaczenie miała dla niej
zaplanowana na wrzesień czwarta próba startu Falcona 1 z Kwaj. Kiedy start
okazał się udany, otrzymała telefoniczne gratulacje od szefów sztabu Obamy,
który później mianował ją zastępczynią administratora NASA.
Niefortunnie dla Garver Obama wybrał na jej przełożonego Charliego
Boldena – byłego pilota Korpusu Piechoty Morskiej i astronautę NASA, który
nie podzielał jej entuzjastycznego nastawienia do współpracy z sektorem
prywatnym. „W odróżnieniu od licznie otaczających mnie wyznawców pewnej
ideologii, nie uważałem, że wystarczy przekazać Elonowi Muskowi i firmie
SpaceX cały budżet NASA i wszystkie środki zarezerwowane na załogowy
program kosmiczny”, mówi Bolden.
Garver postanowiła także wytoczyć działa przeciwko tym członkom
Kongresu, którzy startowali z okręgów wyborczych, gdzie znajdowały się
zakłady Boeinga. Denerwowało ją, że mimo przynależności do Partii
Republikańskiej uważali za zasadne, by pewne obszary działalności podlegały
rządowej biurokracji i sprzeciwiali się przejęciu ich przez firmy prywatne.
„Wysoko postawione osoby z branży i rządu z lubością żartowały ze SpaceX
i Elona”, opowiada Garver. „Na pewno nie pomagało to, że Elon był od nich
młodszy i bogatszy i miał typową dla przedstawiciela Doliny Krzemowej
wichrzycielską mentalność, nieskłonną do szacunku wobec starej gwardii”.
Pod koniec 2009 roku Garver dopięła swego. Obama przerwał program
Constellation, kiedy jego doradca do spraw naukowych i administrator do
spraw budżetu wyrazili opinię, że „projekt przekroczył budżet i ramy czasowe,
nie realizuje założonych celów i jest niewykonalny”. Zwolennicy tradycyjnych
metod NASA, w tym darzony wielkim szacunkiem astronauta Neil Armstrong,
potępili tę decyzję. „Projekt budżetu NASA przedstawiony przez prezydenta jest
pierwszym krokiem do zagłady amerykańskiego programu załogowych lotów
kosmicznych”, oświadczył reprezentujący Alabamę senator Richard Shelby.
Były administrator NASA Mike Griffin, który siedem lat wcześniej wybrał się
z Muskiem do Rosji, oskarżył rząd Stanów Zjednoczonych o to, że „zasadniczo
postanowił, iż Ameryka nie odegra znaczącej roli w załogowych lotach
kosmicznych”. Wszyscy się mylili. W ciągu kolejnych dziesięciu lat, polegając
głównie na rakietach SpaceX, Stany Zjednoczone wysłały w kosmos więcej
astronautów, satelitów i zaopatrzenia niż jakikolwiek inny kraj.

W kwietniu 2010 roku Obama postanowił odwiedzić przylądek Canaveral


i dowieść, że poleganie na prywatnych firmach, takich jak SpaceX, wcale nie
oznacza, że Stany Zjednoczone zarzucą eksplorację kosmosu. „Niektórzy
twierdzą, że współpraca z sektorem prywatnym w tym zakresie jest
nierealistyczna i nierozsądna”, powiedział w swoim przemówieniu. „Jestem
innego zdania. Zakup usług transportu kosmicznego, a nie całych pojazdów, nie
przeszkodzi nam dbać o przestrzeganie naszych rygorystycznych standardów
bezpieczeństwa. Pomoże z kolei przyśpieszyć tempo innowacji, dając firmom,
od młodych start-upów po ugruntowanych liderów rynku, pole do
współzawodnictwa w projektowaniu, konstruowaniu i wystrzeliwaniu nowych
środków transportu umożliwiających wynoszenie ludzi i materiałów poza
atmosferę”.
Organizatorzy wizyty prezydenta postanowili, że po przemówieniu uda się
na jedną z platform startowych i odbędzie sesję zdjęciową z rakietą w tle. Prasa
przedstawiła to w taki sposób, że prezydent chciał odwiedzić platformę
wykorzystywaną przez United Launch Alliance, ale tam przygotowano do startu
tajnego satelitę wywiadowczego, więc plan spalił na panewce. Lori Garver
twierdzi, że było inaczej. „W Białym Domu byliśmy zgodnie zdania, że chcemy
pojechać na platformę SpaceX”, mówi.
Sceny, które ukazały się w telewizji, były bezcenne i dla Obamy, i dla
Muska: młody prezydent, urodzony w tym samym roku, w którym John Kennedy
obiecał, że Ameryka wyśle człowieka na Księżyc, spacerował ramię w ramię
z ryzykanckim przedsiębiorcą wokół lśniącego korpusu Falcona 9, prowadząc
niezobowiązującą rozmowę. Musk polubił Obamę. „Uważałem, że jest osobą
o umiarkowanych poglądach, ale również taką, która nie boi się wymusić
zmiany”, mówi. Odniósł wrażenie, że Obama próbował wyrobić sobie opinię na
jego temat. „Sądzę, że chciał wyczuć, czy jestem godny zaufania, czy odrobinę
rąbnięty”.
R O ZD ZI A Ł 3 4

Start Falcona 9
Przylądek Canaveral, 2010

Mark Juncosa (pośrodku) inicjuje toast z okazji udanego startu Falcona 9


Na orbitę…

Okazja, by udowodnić, że nie jest „odrobinę rąbnięty” albo przynajmniej, że


oprócz tego jest także godny zaufania, nadarzyła się Muskowi dwa miesiące
później. Konkretnie w czerwcu 2010 roku, przy okazji pierwszego testowego
wojażu orbitalnego Falcona 9. Falcon 1 poniósł trzy porażki, zanim pierwszy
raz wykonał swoją misję, a ta rakieta była o wiele większa i bardziej złożona.
Musk uważał, że sukces w pierwszym podejściu jest mało prawdopodobny, ale
od kiedy prezydent zadeklarował, że loty komercyjne, takie jak ten planowany,
oficjalnie staną się rdzeniem amerykańskiej polityki kosmicznej, odczuwał silną
presję. W „Wall Street Journal” napisano: „Widowiskowo nieudany start
mógłby jeszcze mocniej podkopać bliską porażki kampanię Białego Domu
mającą na celu przekonanie Kongresu do zainwestowania miliardów w SpaceX
i jednego lub dwóch rywali, żeby ułatwić im opracowanie komercyjnego
zamiennika dla wycofywanej z użytku floty wahadłowców kosmicznych NASA”.
Szanse na sukces zmniejszyły się, kiedy przez kompleks przetoczyła się
burza i przemoczyła Falcona do suchej nitki. „Zamokła nam antena”, wspomina
Buzza. „Mieliśmy przez to zakłócenia w odbiorze telemetrii”. Zespół zdjął
rakietę z platformy startowej, a Musk w towarzystwie Buzzy wyszli ocenić
szkody. Bülent Altan, mistrz gulaszu z Kwaj, wspiął się na drabinę, przyjrzał się
antenom i potwierdził, że są zbyt mokre, żeby mogły działać. Problem
rozwiązano na drodze klasycznej spacexowej improwizacji. Ktoś przyniósł
suszarkę do włosów, którą Altan owiewał anteny, aż zawilgocenie ustąpiło.
„Myślisz, że to wystarczy, żebyśmy jutro polecieli?”, spytał go Musk. Altan
odpowiedział: „Powinno dać radę”. Musk wpatrywał się w niego przez chwilę
bez słowa, oceniając jego słowa i język ciała, po czym oznajmił: „Dobra,
spróbujemy”.
Następnego ranka testy sygnału radiowego wciąż nie dawały idealnych
wyników. „Nie widzieliśmy tego, co byśmy chcieli”, mówi Buzza. Przekazał
Muskowi, że musi się liczyć z kolejnym opóźnieniem. Ten jak zwykle był gotów
zaakceptować większe ryzyko niż inni. „Jest wystarczająco dobrze”, stwierdził.
„Startujmy”. Buzza nie oponował. „Najważniejsza cecha Elona polega na tym,
że kiedy wyjaśni mu się zagrożenia i pokaże dane techniczne, dokonuje szybkiej
oceny i przejmuje odpowiedzialność na swoje barki”.
Start przebiegł perfekcyjnie. Musk, który przyłączył się do wyprawionej
przez jego zespół całonocnej imprezy na molo Cocoa Beach, nazwał go
„potwierdzeniem słuszności planu przedstawionego przez prezydenta”.
Potwierdzał on również słuszność istnienia SpaceX. Niecałe osiem lat od
założenia i dwa lata od stawienia czoła groźbie bankructwa przedsiębiorstwo
Elona odniosło największy sukces ze wszystkich prywatnych firm z branży
kosmicznej.

…i z powrotem

Kolejny ważny test, zaplanowany na ostatni kwartał 2010 roku, miał dowieść, że
SpaceX potrafi nie tylko wynieść kapsułę bezzałogową na orbitę, ale
i bezpiecznie sprowadzić ją na Ziemię. Nie udało się to dotychczas żadnemu
prywatnemu przedsiębiorstwu. W gruncie rzeczy osiągnięcie to miały na koncie
tylko trzy agencje państwowe: amerykańska, rosyjska i chińska.
Dzień przed zaplanowanym grudniowym startem ostateczna inspekcja rakiety
ustawionej na platformie startowej ujawniła dwa małe pęknięcia w dyszy
silnika drugiego stopnia. Musk po raz kolejny wykazał się gotowością do
podejmowania ryzyka, żeby nie powiedzieć: nierozwagą, która odróżniała jego
programy kosmiczne od tych prowadzonych przez NASA. „W NASA wszyscy
założyli, że przesuniemy start o kilka tygodni”, opowiada Lori Garver.
„Standardowym działaniem w takiej sytuacji byłaby wymiana całego silnika”.
„A może po prostu przytniemy dyszę?”, zaproponował Musk swojemu
zespołowi. „Wiecie, dosłownie, ciachniemy naokoło i będzie?” Innymi słowy:
co stało na przeszkodzie, żeby skrócić dyszę o fragment, w którym znajdowały
się problematyczne pęknięcia? Jeden z konstruktorów ostrzegał, że po skróceniu
dyszy silnik będzie miał nieznacznie mniejszy ciąg, ale Musk obliczył, że nie
przeszkodzi to w wykonaniu misji. Podjęcie decyzji zajęło mniej niż godzinę.
Dysza została przycięta za pomocą wielkich nożyc do blachy i następnego dnia
rakieta wzbiła się w niebo, żeby w ustalonym terminie wykonać swoją
niezwykle istotną misję. „NASA mogła wyłącznie zaakceptować decyzje
SpaceX i przyglądać się z niedowierzaniem”, wspomina Garver.
Rakieta okazała się zdolna, zgodnie z przewidywaniem Muska, do
wyniesienia na orbitę kapsuły Dragon, która następnie wykonała zadane
manewry, przeprowadziła manewr hamowania, żeby przyjąć trajektorię
powrotną, i łagodnie opadła na spadochronach do wody niedaleko wybrzeża
Kalifornii.
Mimo że Musk osiągnął coś zupełnie niesamowitego, naszła go trzeźwiąca
myśl. W programie Merkury dokonano podobnych wyczynów pięćdziesiąt lat
wcześniej, kiedy jego i Obamy nie było jeszcze na świecie. Ameryka ledwie
doganiała dawną wersję siebie.

***

SpaceX wielokrotnie udowadniało, że potrafi działać elastyczniej niż NASA.


Jedna z takich sytuacji zdarzyła się podczas misji do stacji kosmicznej w marcu
2013 roku, gdy któryś z zaworów silnika kapsuły Dragon zaciął się w pozycji
zamkniętej. Zespół SpaceX zaczął pośpiesznie szukać sposobu, by przerwać
misję i bezpiecznie sprowadzić kapsułę na Ziemię. W pewnej chwili
inżynierowie wpadli na ryzykowny pomysł: a gdyby tak zwiększyć przed
zaworem ciśnienie do bardzo wysokiej wartości, a potem gwałtownie je
zmniejszyć? Może „beknie” i się otworzy? „To było coś w rodzaju manewru
Heimlicha dla statku kosmicznego”, opowiedział później Musk dziennikarzowi
„Washington Post” Christianowi Davenportowi.
Dwóch najwyższych rangą urzędników NASA obecnych w centrum
dowodzenia obserwowało biernie, jak młodzi inżynierowie SpaceX
opracowują plan. Jeden z programistów wklepał kod instruujący kapsułę, żeby
wytworzyła wysokie ciśnienie w instalacji, po czym zespół przesłał go niczym
aktualizację oprogramowania dla samochodu Tesla.
Bum, puk. Zadziałało. Zawór „beknął”. Dragon zacumował do stacji
kosmicznej, a potem wrócił bez uszczerbku na Ziemię.
W ten sposób SpaceX utorowało sobie drogę do kolejnego, jeszcze
poważniejszego wyzwania, obarczonego jeszcze większym ryzykiem. Za
namową Garver rząd Baracka Obamy postanowił, że po wycofaniu z użytku
promów kosmicznych Stany Zjednoczone zaczną polegać na prywatnych
przedsiębiorstwach, ze szczególnym wskazaniem na SpaceX, w zakresie
wynoszenia na orbitę nie tylko towarów, ale i ludzi. Musk był na to
przygotowany. Dużo wcześniej nakazał konstruktorom SpaceX wbudować
w kapsułę Dragon element niepotrzebny podczas przewozu materiałów: okno.
R O ZD ZI A Ł 3 5

Ślub z Talulah
Wrzesień 2010
Z Talulah na Kentucky Derby
„Poradzę sobie na wyboistej drodze”

Musk oświadczył się Talulah Riley kilka tygodni po tym, jak poznali się latem
2008 roku, ale oboje uznali, że powinni poczekać około dwóch lat, zanim
rzeczywiście wezmą ślub.
Spektrum emocjonalne Muska sięga od okrucieństwa przez pragnienie uwagi
po entuzjazm, przy czym ten ostatni ujawnia się najsilniej, kiedy Elon się
zakochuje. W lipcu 2009 roku Riley wróciła do Anglii, żeby zagrać jedną
z głównych ról w Dziewczynach z St. Trinian 2, drugiej części komedii
o uczennicach szkoły z internatem, w której wystąpiła dwa lata wcześniej.
Pierwszego dnia zdjęciowego, który odbywał się na terenie willi niedaleko jej
rodzinnego domu na północ od Londynu, Musk przysłał jej pięćset róż. „Kiedy
jest wściekły, to na całego, i kiedy jest szczęśliwy, to też, a jego entuzjazm ma
w sobie coś bardzo infantylnego”, opowiada Talulah. „Potrafi być okropnie
oschły, ale odbiera świat w bardzo niewinny sposób, z przenikliwością, której
większość ludzi nie rozumie”.
Tym, co zdumiało Riley najmocniej, było, jak to określa, „dziecko wewnątrz
mężczyzny”. Kiedy Musk się cieszy, ta dziecinna wewnętrzna osobowość
ujawnia się czasami w szalone sposoby. „W kinie tak przeżywał śmieszne filmy,
że wpatrywał się jak urzeczony w ekran, z lekko rozdziawionymi ustami,
chichocząc, a później dosłownie tarzał się po ziemi ze śmiechu, trzymając się za
brzuch”, wspomina.
Zauważyła jednak również, że chłopiec wewnątrz mężczyzny czasami
manifestował się w mroczniejszy sposób. W pierwszych miesiącach związku
Elon czasami przesiadywał z nią do późnej nocy i opowiadał o swoim ojcu.
„Pamiętam, że jednej z tych nocy zaczął płakać i przeżywał coś koszmarnego”.
Podczas tych rozmów Musk czasami wpadał w stan zbliżony do transu
i wspominał rzeczy, które mówił jego ojciec. „Prawie tracił świadomość,
przestawał być ze mną w pokoju, kiedy mi o tym wszystkim opowiadał”,
wspomina. Treść obelg, którymi Errol rugał Elona, zszokowała ją. Nie tylko
dlatego, że były okrutne, ale również z tego powodu, że niektóre z nich słyszała
z ust Elona, kiedy się złościł.
Talulah zdawała sobie sprawę, że jako spokojna, dobrze wychowana
dziewczyna pochodząca z sielankowej angielskiej wsi nie będzie miała łatwo
w małżeństwie z Muskiem. Ekscytował ją i zachwycał, ale też bywał ponury
i ukryty pod wielowarstwową skorupą złożoności. „Bycie ze mną bywa trudne”,
przyznał. „To będzie wyboista droga”.
Podjęła decyzję, że do niego dołączy. „Dobrze”, powiedziała mu pewnego
dnia. „Poradzę sobie na wyboistej drodze”.
Pobrali się we wrześniu 2010 roku w katedrze Dornoch, trzynastowiecznym
kościele na terenie szkockich Highlands. „Jestem chrześcijanką, a Elon nie, ale
zrobił mi dużą uprzejmość i zgodził się, żebyśmy wzięli ślub w katedrze”, mówi
Riley. W kwestii ubioru poszła na całego i włożyła „suknię księżniczki od Very
Wang”, a Muska wyposażyła w cylinder i laskę, żeby mógł tańczyć niczym Fred
Astaire, którego filmami go zainteresowała. Pięciu chłopców Muska ubranych
w szyte na miarę smokingi miało trzymać obrączki i tworzyć świtę. Jego
autystyczny syn Saxon wypisał się jednak z imprezy, a pozostali chłopcy zaczęli
się bić i z całej ekipy pod ołtarz dotarł jedynie Griffin. Riley wspomina, że
w gruncie rzeczy przez te emocje było więcej zabawy.
Wesele odbyło się w stojącym niedaleko Dornoch zamku Skibo, również
zbudowanym w trzynastym wieku. Kiedy Riley spytała Muska o weselne
życzenia, odpowiedział: „Życzę sobie poduszkowca i węgorzy”. Było to
nawiązanie do skeczu Monty Pythona, w którym John Cleese wciela się
w Węgra usiłującego mówić po angielsku przy pomocy pełnej lapsusów
książeczki z rozmówkami i informuje sklepikarza: „Mój poduszkowiec jest
pełen węgorzy”. (Skecz jest dużo zabawniejszy niż mój opis). „Było z tym sporo
trudności”, opowiada Riley. „Na transport węgorzy pomiędzy Anglią a Szkocją
trzeba mieć pozwolenie, ale ostatecznie skombinowaliśmy mały poduszkowiec
i węgorze”. Sprowadzili również opancerzony transporter piechoty, którym
Musk i przyjaciele zmiażdżyli trzy zezłomowane samochody. „Poszaleliśmy jak
mali chłopcy”, wspomina Navaid Farooq.

Orient Express

Talulah gustowała w wyprawianiu kreatywnych imprez, a Musk mimo


niedostosowania społecznego (a może z jego powodu) pałał do nich
zaskakującym entuzjazmem. Były dla niego okazją, żeby sobie pofolgować.
Szczególnie doceniał to w okresach podwyższonego napięcia, czyli w jego
przypadku zasadniczo cały czas. „Organizowałam bardzo widowiskowe
imprezy tylko po to, żeby mógł się zabawić”, mówi Talulah.
Najwystawniejszą wyprawiła z okazji jego czterdziestych urodzin
w czerwcu 2011 roku, niecały rok po ślubie. Wynajęła dla siebie, Elona oraz
trzydziestu przyjaciół i znajomych wagony Orient Expressu jadącego z Paryża
do Wenecji.
Imprezowicze spotkali się w wytwornym pięciogwiazdkowym hotelu Costes
ulokowanym w pobliżu placu Vendôme. Kilkoro, z Elonem i Kimbalem na czele,
udało się do luksusowej restauracji, a w drodze powrotnej wynajęli dla hecy
rowery i śmigali po mieście do drugiej w nocy. Kiedy dotarli do hotelu,
przekupili obsługę, żeby zostawiła otwarty bar. Po godzinie picia wskoczyli
z powrotem na rowery i trafili do podziemnego klubu Le Magnifique, w którym
zostali do mniej więcej piątej nad ranem.
Następnego dnia wygrzebali się z łóżek dopiero o piętnastej, w sam raz,
żeby zdążyć na Orient Express. W pociągu, ubrani w smokingi, zjedli oficjalną
kolację, podczas której podano kawior i szampana, a później obejrzeli prywatny
występ trupy Lucent Dossier Experience – steampunkowe przedstawienie
z awangardową muzyką, akrobacjami w powietrzu i sztuczkami z ogniem,
w stylu Cirque du Soleil, ale o bardziej erotycznym charakterze. Kimbal
wspomina: „Akrobaci zwisali z sufitu… to był dość szokujący widok jak na
bardzo tradycyjne wnętrza wagonu Orient Expressu”. Talulah czasami śpiewała
Elonowi w zaciszu domowym piosenkę My Name Is Talulah z filmu Bugsy
Malone. Elon powiedział, że jego jedynym życzeniem urodzinowym jest, żeby
zaśpiewała ją przed wszystkimi gośćmi. „Raczej nie śpiewam, więc było to dla
mnie traumatyczne doświadczenie, ale zrobiłam to dla niego”, mówi Talulah.
Musk miał niewiele stabilnych i ugruntowanych relacji, podobnie jak
stabilnych i ugruntowanych okresów w życiu. Niewątpliwie te dwie kwestie są
powiązane. Jedną z niewielu relacji spełniających te kryteria był właśnie
związek z Talulah, a lata, które z nią spędził – od poznania w 2008 roku do ich
drugiego rozwodu w roku 2016 – okazały się również najdłuższym okresem
względnej stabilności jego kariery. Gdyby cenił stabilność wyżej niż burze
i konflikty, byłaby dla niego idealną partnerką.
R O ZD ZI A Ł 3 6

Produkcja
Tesla, 2010–2013
Czerwiec 2010, z Griffinem, Talulah i Xavierem na otwarciu giełdy NASDAQ; z Marquesem Brownleem
w fabryce Tesli we Fremont
Fremont

Począwszy od lat osiemdziesiątych XX wieku i narodzin teologii globalizacji


dyrektorzy amerykańskich firm, tnąc twardą ręką koszty pod dyktando
politycznie zaangażowanych inwestorów, bezlitośnie zamykają rodzime fabryki
i przenoszą produkcję do innych krajów. Kiedy Tesla rozpoczynała działalność,
trend ten akurat się nasilał. W okresie pomiędzy 2000 a 2010 rokiem liczba
etatów w produkcji przemysłowej zmniejszyła się o jedną trzecią. Ekspediując
fabryki za granicę, amerykańskie firmy zredukowały koszty pracy, ale przez brak
codziennego kontaktu ze swoimi produktami straciły wyczucie potrzebne, by te
produkty ulepszać.
Musk wyłamał się z tego trendu głównie dlatego, że zależało mu na ścisłej
kontroli procesów produkcji. Uważał, że projekt fabryki budującej samochód –
„maszyny, która konstruuje maszynę” – był równie ważny jak projekt samego
samochodu. Pętla sprzężenia zwrotnego pomiędzy działami: projektowym,
inżynieryjnym i produkcyjnym, miała być dla Tesli źródłem przewagi
konkurencyjnej, stymulując praktycznie codzienną innowacyjność.
Założyciel firmy Oracle Larry Ellison dołączył w życiu do dwóch tylko rad
korporacyjnych – w Apple’u i w Tesli – i nawiązał zażyłą przyjaźń zarówno
z Jobsem, jak i Muskiem. Jego zdaniem obaj byli beneficjentami korzystnych dla
siebie wariantów zaburzenia obsesyjno-kompulsyjnego (OCD): „OCD jest
jedną z przyczyn ich sukcesu, bo obsesyjnie koncentrują się na zagadnieniu, aż
znajdą rozwiązanie”, tłumaczy. Tym, co odróżnia Muska, jest obsesyjne
zaangażowanie nie tylko w warstwę projektową, ale także w podwaliny
naukowe produktu, rozwiązania inżynieryjne i wytwórstwo. „Steve’owi
wystarczało, że doszlifował koncepcję i oprogramowanie, a produkcję zlecał na
zewnątrz”, opowiada Ellison. „Elon bierze na siebie produkcję, dobór
materiałów, no i te ogromne fabryki”. Jobs uwielbiał codzienne spacery po
studio projektowym Apple’a, ale ani razu nie odwiedził żadnej ze swoich
chińskich fabryk. Musk – przeciwnie: spędził więcej czasu, przechadzając się
po liniach produkcyjnych, niż w studiu projektowym. „Zaprojektowanie
samochodu to dla mózgu minimalny wysiłek w porównaniu z projektowaniem
zakładu”, tłumaczy.
Podejście Muska utrwaliło się w maju 2010 roku, kiedy Toyota zaczęła
szukać chętnego na fabrykę, którą dzieliła kiedyś z General Motors. Zakład
znajdował się we Fremont w Kalifornii, na pograniczu Doliny Krzemowej, pół
godziny jazdy od siedziby Tesli w Palo Alto. Musk zaprosił prezesa Toyoty
Akio Toyodę do swojego domu w Los Angeles, skąd zabrał go na przejażdżkę
Roadsterem. Udało mu się zdobyć tę wyłączoną z użytku fabrykę, niegdyś wartą
miliard dolarów, za 42 miliony. Dodatkowo Toyota zgodziła się zainwestować
w Teslę 50 milionów dolarów.
Przeprojektowując fabrykę, Musk umieścił boksy biurowe inżynierów na
granicy przestrzeni zajmowanej przez linie montażowe, by mogli widzieć błyski
lamp ostrzegawczych i słyszeć narzekania za każdym razem, kiedy któryś
z zaprojektowanych przez nich elementów spowoduje przestój. Musk często
spędzał ich w stadko i oprowadzał po miejscach, w których odbywała się
produkcja. Jego własne biurko, wystawione na pełny widok, stało pośrodku
zakładu. Leżała pod nim poduszka, żeby mógł spędzić noc na miejscu, jeśli
będzie taka potrzeba.
Miesiąc po nabyciu fabryki Muskowi udało się wprowadzić Teslę na giełdę.
Była to jedyna pierwsza oferta publiczna amerykańskiego producenta
samochodów od 1956 roku – wówczas na giełdę wszedł Ford. Elon udał się
z Talulah i dwoma synami na Times Square, żeby zadzwonić dzwonkiem
podczas organizowanej przez giełdę NASDAQ ceremonii otwarcia dnia. Kiedy
dzień dobiegł końca, notowania giełdowe spadły, ale wartość akcji Tesli
wzrosła o 40 procent; ich sprzedaż zapewniła firmie 226 milionów dolarów
finansowania. Tego samego wieczoru Musk wsiadł do samolotu i poleciał na
zachód, a po dotarciu do fabryki we Fremont wzniósł soczysty toast. „Jebać
ropę”, oświadczył. Pod koniec 2008 roku Tesla była o krok od śmierci. Teraz,
jedyne osiemnaście miesięcy później, stała się najbardziej rozchwytywaną firmą
w Stanach Zjednoczonych.

Jakość wykonania

W czerwcu 2012 roku pierwszy egzemplarz Modelu S stoczył się z linii


montażowej we Fremont i setki osób, wśród nich gubernator Kalifornii Jerry
Brown, wzięły udział w uroczystości uświetniającej tę chwilę. Wielu
pracowników machało amerykańskimi flagami. Niektórzy płakali. Niegdyś
nierentowna fabryka, która zwolniła wszystkich robotników, zatrudniała obecnie
2 tysiące osób i wyznaczała drogę ku przyszłości, w której miały dominować
pojazdy z napędem elektrycznym.
Niestety, kiedy kilka dni później Muskowi dostarczono jego własny
egzemplarz Modelu S, mina mu zrzedła. Mówiąc precyzyjniej, oświadczył, że
auto jest do dupy. Poprosił von Holzhausena, żeby przyjechał do niego do domu,
i spędzili dwie godziny, poddając je oględzinom. „Jezu… Czy na nic lepszego
nas nie stać?”, spytał Musk. „Karoseria w cholerę niespasowana. Lakier do
dupy. Dlaczego nie mamy takiej jakości wykonania jak Mercedes albo BMW?”
Kiedy Musk się wścieka, szybko pociąga za spust. Zwolnił w krótkich
odstępach czasu trzech dyrektorów działu kontroli jakości produkcji. Pewnego
dnia w sierpniu tego samego roku von Holzhausen, który leciał z Elonem jego
samolotem do Fremont, spytał, w jaki sposób mógłby pomóc. Powinien być
bardziej rozważny, składając taką propozycję: Elon poprosił go, żeby
przeprowadził się na rok do Fremont i objął funkcję dyrektora do spraw jakości.
Von Holzhausen i jego prawa ręka, Dave Morris, który przeprowadził się
wraz z nim, czasami doglądali linii montażowych do drugiej nad ranem.
Z perspektywy projektanta było to ciekawe doświadczenie. „Nauczyło mnie,
w jaki sposób najróżniejsze rzeczy, które tworzymy na desce kreślarskiej,
zachowują się na drugim końcu procesu: na linii produkcyjnej”, opowiada von
Holzhausen. Musk dołączał do nich na dwie lub trzy noce w tygodniu. Jego
uwaga skupiała się na głównych przyczynach problemów, czyli poszukiwaniu
odpowiedzi na pytanie, które elementy projektu odpowiadały za trudności na
linii montażowej.
Jednym z ulubionych słów i koncepcji Muska był „hardkor”. Użył tego
pojęcia do określenia kultury pracy, której oczekiwał, zakładając Zip2,
i stosował je nadal niemal trzydzieści lat później, gdy wywrócił do góry nogami
przyjazną pracownikom kulturę pracy w Twitterze. Kiedy tempo zjeżdżania
modeli S z linii montażowej zaczęło rosnąć, wyłuszczył swoje credo
w klasycznym Muskowym mailu do pracowników. Zatytułował go
„Ultrahardkor”, a w jego treści można było przeczytać: „Przygotujcie się,
proszę, na intensywność pracy przerastającą wszystko, z czym większość z was
miała dotychczas do czynienia. Rewolucjonizowanie branży nie jest zadaniem
dla ludzi o słabych sercach”.
Słuszność jego filozofii potwierdziła się w ostatnich dniach 2012 roku,
kiedy czasopismo „Motor Trend” wybrało samochód roku. Nagłówek brzmiał:
„Zaskakujący zwycięzca – Tesla Model S: niezbity dowód na to, że Ameryka
wciąż potrafi budować (świetne) rzeczy”. Recenzja była utrzymana w tak
entuzjastycznym tonie, że zaskoczyła nawet Muska: „Prowadzi się niczym
samochód sportowy, jest zrywna, zwinna i reaguje na polecenia kierowcy
w ułamku sekundy (…) Ma przy tym niewymuszoną płynność Rolls-Royce’a,
może przewieźć prawie tyle co Chevy Equinox i jest bardziej oszczędna od
Toyoty Prius. A, no i podjedzie do parkingowego przed ekskluzywnym hotelem
z gracją godną supermodelki kroczącej po paryskim wybiegu”. Artykuł kończył
się wzmianką o „niesamowitym punkcie zwrotnym, którego symbolem stał się
Model S”: po raz pierwszy nagrodę w plebiscycie zdobył pojazd elektryczny.

Gigafabryka akumulatorów w Nevadzie


W 2013 roku Musk wyszedł z zuchwałą koncepcją: zbudować w Stanach
Zjednoczonych gigantyczną fabrykę akumulatorów, która produkowałaby ich
więcej niż wszystkie inne takie zakłady świata razem wzięte. „To był
kompletnie świrnięty pomysł”, mówi JB Straubel, specjalista od akumulatorów
i jeden ze współzałożycieli Tesli. „Brzmiał jak jakieś wariactwo rodem
z science fiction”.
Z perspektywy Muska była to kwestia fundamentalnej logiki. Model S
zużywał około 10 procent światowej produkcji akumulatorów. Nowe modele
w fazie projektowej – SUV Model X i sedan przeznaczony na rynek masowy,
przyszły Model 3 – miały wymagać dziesięciokrotnie większej liczby ogniw.
„Coś, co początkowo wydawało się problemem nie do przejścia, stało się
naprawdę inspirującą, innowacyjną, szaloną okazją do burzy mózgów
i stwierdzenia: wow, mamy szansę, by dokonać czegoś niepowtarzalnego”,
opowiada Straubel.
„Był tylko jeden kłopot”, wspomina. „Nie mieliśmy zielonego pojęcia, jak
zbudować fabrykę akumulatorów”.
Musk i Straubel postanowili więc przekonać do wejścia w układ partnerski
swojego dostawcę – Panasonica. Ich plan przewidywał budowę zakładu,
w którym Panasonic będzie przygotowywał ogniwa, a Tesla będzie pakietowała
je w gotowe do montażu w samochodach akumulatory. Przewidywany koszt tej
fabryki o powierzchni prawie kilometra kwadratowego miał wynieść
5 miliardów dolarów, z czego 2 miliardy wnieśliby Japończycy. Szefowie
Panasonica wahali się jednak. Ich firma nigdy wcześniej nie była stroną takiego
układu, a Musk (co zrozumiałe) nie robił wrażenia łatwego partnera do tańca.
Żeby popchnąć Panasonica do działania, Musk i Straubel zaaranżowali
farsę. Zainstalowali oświetlenie i wysłali buldożery, które rozpoczęły
przygotowywanie terenu pod budowę niedaleko Reno w stanie Nevada.
Następnie Straubel zaprosił swojego japońskiego odpowiednika i udał się z nim
na platformę obserwacyjną, z której rozciągał się widok na prace. Przekaz nie
pozostawiał wątpliwości. Tesla parła do przodu z budową. Pozostawało tylko
odpowiedzieć na pytanie: czy Panasonic woli pozostać w przeszłości?
Fortel zadziałał. Musk i Straubel zostali zaproszeni do Japonii przez
Kazuhiro Tsugę, nowego, młodego prezesa Panasonica. „To była dla nas chwila
próby, bo musieliśmy wyciągnąć od niego gwarancję, że wybudujemy tę
absurdalną gigafabrykę wspólnie”, wspomina Straubel.
Spotkali się na formalnej wielodaniowej kolacji w tradycyjnej japońskiej
restauracji z niskimi stołami. Straubel miał obawy, czy Musk zachowa się
odpowiednio. „Elon potrafi być taki zażarty i wredny podczas zebrań…
i kompletnie nieprzewidywalny”, mówi. „Ale widziałem też nieraz, jak coś mu
się przełącza i nagle staje się niesamowicie skutecznym, charyzmatycznym,
inteligentnym emocjonalnie biznesmenem. Kiedy naprawdę musi”. Na kolację
z dyrekcją Panasonica przybył Musk w wersji czarującej. Przedstawił wizję
przestawienia świata na pojazdy elektryczne i uzasadnił, dlaczego ich firmy
powinny realizować ją wspólnie. „Muszę przyznać, że trochę mnie zaskoczył
i mi zaimponował, bo, rany… to było niebo a ziemia w porównaniu z tym, jaki
jest zwykle”, opowiada Straubel. „Rozpiętość nastrojów Elona jest tak wielka,
że nigdy nie wiadomo, co powie albo zrobi. A potem ni stąd, ni zowąd pokazuje
się z najlepszej strony”.
Podczas kolacji Tsuga zgodził się pokryć 40 procent kosztów budowy
Gigafactory Nevada. Zapytany, dlaczego Panasonic zdecydował się zawrzeć
umowę z Muskiem, odparł: „Jesteśmy zbyt konserwatywni. Jesteśmy
dziewięćdziesięciopięcioletnią firmą. Musimy się zmienić. Musimy zacząć
myśleć trochę jak Elon”.
R O ZD ZI A Ł 3 7

Musk i Bezos
SpaceX, 2013–2014
Przy kolacji, 2004

Jeff Bezos

Założyciela Amazona, buzującego energią miliardera Jeffa Bezosa, wyróżnia


rubaszny śmiech, chłopięcy entuzjazm i niecodzienne połączenie żywiołowości
i metodyczności, które z powodzeniem wykorzystuje do realizowania swoich
pasji. Podobnie jak Musk, w dzieciństwie był uzależniony od science fiction.
Błyskawicznie przeczytał wszystkie książki Isaaca Asimova i Roberta
Heinleina, jakie znalazł w lokalnej bibliotece.
W lipcu 1969 roku w wieku pięciu lat obejrzał transmisję telewizyjną
z misji Apollo 11, której kulminacyjnym momentem był spacer Neila
Armstronga po powierzchni Księżyca. Dziś twierdzi, że był to dla niego
przełomowy moment. Wiele lat później sfinansował szereg operacji, w ramach
których wydobyto z Oceanu Atlantyckiego jeden z silników rakietowych
wykorzystanych podczas tamtej misji. Umieścił go we wnęce przylegającej do
salonu swojego domu w Waszyngtonie.
Zachwyt kosmosem sprawił, że Bezos przeistoczył się w fanatycznego
miłośnika Star Treka, jednego z tych, którzy znają na pamięć wszystkie odcinki.
W przemówieniu, które wygłosił w nagrodę za wybitne osiągnięcia na
zakończenie nauki w liceum, mówił o kolonizacji planet, budowaniu hoteli
kosmicznych i ratowaniu naszej planety poprzez szukanie innych miejsc, dokąd
moglibyśmy przenieść produkcję przemysłową. „Kosmos, ostateczna granica –
spotkajmy się tam!”, zakończył.
W 2000 roku, po zapewnieniu Amazonowi dominującej pozycji w branży
sprzedaży detalicznej online, Bezos bez rozgłosu założył firmę Blue Origin, od
bladoniebieskiej planety, na której powstał nasz gatunek. Podobnie jak Musk, za
główny cel obrał budowę rakiet wielokrotnego użytku. „W jaki sposób obecna
sytuacja różni się od tej z lat sześćdziesiątych XX wieku?”, pyta retorycznie.
„Tym, co się zmieniło, są czujniki komputerowe, kamery, oprogramowanie.
Możliwość pionowego lądowania jest zagadnieniem, które można zrealizować
przy wykorzystaniu techniki nieznanej w roku 1960”.
Podobnie jak Musk, Bezos podjął się kosmicznych przedsięwzięć jako
misjonarz, nie najemnik. Są łatwiejsze sposoby zarabiania pieniędzy.
Przepełniało go poczucie, że ludzka cywilizacja niedługo nadweręży zasoby
naszej małej planety i staniemy wtedy przed wyborem: albo pogodzimy się ze
statycznym tempem rozwoju, albo dokonamy ekspansji poza Ziemię. „Nie
wydaje mi się, żeby zastój współgrał z wolnością obywatelską”, mówi. „Jest
tylko jeden sposób, by rozwiązać ten problem: musimy rozprzestrzenić się po
Układzie Słonecznym”.
Bezos spotkał się z Muskiem w 2004 roku, kiedy ten zaprosił go na obchód
fabryki SpaceX. Musk następnie zaskoczył go nieco szorstkim mailem
wyrażającym poirytowanie faktem, że Bezos nie odwzajemnił gestu i nie
zaprosił go do Seattle, żeby zobaczył fabrykę Blue Origin. Bezos czym prędzej
nadrobił zaległości. Musk poleciał na miejsce z Justine, obszedł konkurencyjny
zakład, a potem zjadł kolację z Bezosem i jego żoną MacKenzie. Musk sypał
radami, które wyrażał z charakterystyczną dla siebie hucpą. Ostrzegł Bezosa, że
jeden z jego pomysłów wpędzi go w kłopoty: „Człowieku, próbowaliśmy tego
i okazało się naprawdę głupie, więc mówię ci, nie rób tej samej głupoty co my”.
Bezos wspomina, że Musk był odrobinę przemądrzały jak na osobę, której
dotychczas nie udało się wystrzelić rakiety. W kolejnym roku Musk poprosił
Bezosa, żeby Amazon zrecenzował nową książkę Justine, miejski thriller
z elementami horroru o hybrydach demonów i ludzi. Bezos odpowiedział, że nie
instruuje pracowników Amazona, co mają recenzować, ale że osobiście
zamieści recenzję użytkownika. Musk wysłał burkliwą odpowiedź, ale Bezos
tak czy inaczej opublikował w serwisie miłą osobistą opinię.

Platforma 39A

Poczynając od 2011 roku, SpaceX zdobyło szereg kontraktów na opracowanie


dla NASA rakiet zdolnych przetransportować ludzi na Międzynarodową Stację
Kosmiczną. Było to zadanie, które nabrało wielkiej wagi po wycofaniu z użytku
promów kosmicznych. By je zrealizować, SpaceX stanęło przed koniecznością
rozbudowania bazy przy platformie 40 na przylądku Canaveral. Musk
dodatkowo obrał sobie za cel wynajęcie najbardziej legendarnej z platform
przylądka – tej oznaczonej numerem 39A.
Platforma startowa 39A pełniła funkcję centralnej sceny dla marzeń
amerykańskiej ery kosmicznej i odcisnęła trwałe piętno w pamięci pokolenia
telewizyjnego, które gremialnie wstrzymywało oddech przy odliczaniu „10, 9,
8…”. Z platformy 39A w 1969 roku wystartowała w kosmos misja Neila
Armstronga na Księżyc, a także, w roku 1972, ostatnia załogowa misja
księżycowa. Stamtąd również startowała pierwsza misja promu kosmicznego,
w 1981 roku, i finalna, w roku 2011.
Kiedy wahadłowce zostały uziemione, a pół wieku amerykańskich aspiracji
kosmicznych skończyło się klęską i rozczarowaniem, sytuacja na przylądku
uległa zmianie. W 2013 roku platforma 39A rdzewiała, a beton kanału
odprowadzającego płomienie zaczynał porastać pnączami. NASA była skora
znaleźć najemcę. Oczywistym kandydatem na klienta był Musk, którego rakiety
Falcon 9 startowały na misje zaopatrzeniowe z ulokowanej w niewielkiej
odległości platformy 40, którą odwiedził Obama. Jednak kiedy ogłoszono
przetarg na wynajem platformy 39A, Jeff Bezos – zarówno z powodów
sentymentalnych, jak i praktycznych – postanowił o nią zawalczyć.
Kiedy NASA ogłosiła zwycięzcą przetargu SpaceX, Bezos złożył pozew.
Musk wpadł w furię i oświadczył, że jego zdaniem kontestowanie decyzji
NASA przez Blue Origin jest niedorzeczne, „skoro nie wynieśli na orbitę nawet
zapałki”. Wyszydził rakiety Bezosa, podkreślając, że jedyne, do czego są
zdolne, to muśnięcie skraju przestrzeni kosmicznej i spadek z powrotem na
Ziemię. Nie dysponowały ciągiem potrzebnym, żeby wyzwolić się z ziemskiej
grawitacji i osiągnąć orbitę. „Jeśli jakimś cudem zjawią się za pięć lat
z pojazdem spełniającym wymogi NASA dotyczące przewozu ludzi i zdolnym
zadokować się do stacji kosmicznej, bo do obsługi takich statków kosmicznych
została stworzona platforma 39A, z przyjemnością dostosujemy się do ich
potrzeb”, skwitował sprawę Musk. „Jeśli mam być szczery, to bardziej
prawdopodobne jest, że odkryjemy tańczące jednorożce w kanale
odprowadzania płomieni”.
Jednorożce w kanale odprowadzania płomieni! Padły pierwsze strzały
w bitwie futurystycznych potentatów. Jeden z pracowników SpaceX kupił
kilkadziesiąt nadmuchiwanych jednorożców, umieścił je w rzeczonym kanale
i zrobił im zdjęcie.
Bezosowi ostatecznie udało się wynająć inny kompleks startowy na
przylądku Canaveral, o numerze 36, z którego wyruszały misje na Marsa
i Wenus. Zawody pomiędzy ciut niedojrzałymi miliarderami mogły więc toczyć
się dalej. Udostępnienie tych uświęconych platform odzwierciedlało zarówno
symbolicznie, jak i w praktyce przekazanie pochodni eksploratorów kosmosu,
o której mówił John F. Kennedy, z rąk rządu i niegdyś wspaniałej, ale obecnie
sklerotycznej NASA w ręce sektora prywatnego – nowego pokolenia
zmotywowanych przedsiębiorców i pionierów.

Rakiety wielokrotnego użytku

Muska i Bezosa łączyła wizja narzędzia, które umożliwi rutynowe podróże


kosmiczne: rakiet nadających się do ponownego wykorzystania. Bezos
skoncentrował wysiłki na budowie czujników i oprogramowania, które
umożliwią rakiecie miękkie lądowanie z powrotem na Ziemi. Na tym jednak
wyzwanie się nie kończyło. Trudniejszym zadaniem było umieszczenie całej tej
techniki w rakiecie wystarczająco lekkiej i wyposażonej w silniki o ciągu
wystarczającym do dotarcia na orbitę. I to właśnie zagadnienie fizyczne drążył
niezmordowanie Musk. Pół żartem, pół serio napomykał, że Ziemianie
mieszkają w przypominającej grę komputerową symulacji stworzonej przez
jakieś inteligentne istoty, którym nie można odmówić poczucia humoru.
Sprawiły one, że z Marsa i Księżyca można łatwo wystartować na orbitę, bo
grawitacja panująca na tych ciałach niebieskich jest względnie słaba. Na Ziemi
z kolei grawitacja sprawia wrażenie złośliwie skalibrowanej tak, żeby lot
orbitalny był na granicy możliwości.
Musk niczym wspinacz wysokogórski usuwający z plecaka wszystko, co nie
jest absolutnie niezbędne, popadł w obsesję na punkcie redukcji ciężaru swoich
rakiet. Odchudzanie rakiety ma to do siebie, że jego skutki się potęgują:
usunięcie podzespołu, wykorzystanie lżejszego materiału, użycie prostszego
spawu – wszystko to skutkuje mniejszym zużyciem paliwa, co z kolei zmniejsza
masę, którą muszą udźwignąć silniki. Podczas spacerów po liniach
montażowych SpaceX Musk zatrzymywał się przy każdym stanowisku,
wpatrywał się bez słowa i nakazywał zespołowi podjąć próbę usunięcia albo
zmniejszenia jakiegoś elementu. Podczas każdego spotkania z uporem maniaka
wbijał wszystkim do głowy: „Posiadanie rakiety w pełni wielokrotnego użytku
jest tym, co odróżnia cywilizację wieloplanetarną od jednoplanetarnej”.
W 2014 roku Musk wybrał się ze swoim przesłaniem do Nowego Jorku na
doroczną oficjalną kolację Klubu Odkrywców – stowarzyszenia
o ponadstuletniej historii – podczas której wręczono mu Nagrodę Prezesa. Na
scenie dołączył do niego Bezos. Przyjął wyróżnienie za osiągnięcia zespołu
odpowiedzialnego za wydobycie silnika rakiety, która wyniosła kapsułę Apollo
11 z Neilem Armstrongiem na pokładzie. Kolacja składała się z dań
stworzonych z myślą o prawdziwych śmiałkach. Znalazły się wśród nich
skorpiony, truskawki pokryte larwami, bycze penisy w sosie słodko-kwaśnym,
martini przyozdobione kozimi gałkami ocznymi i pieczone w całości aligatory
porcjowane przy stole.
Przed wejściem Muska na scenę wyświetlono film pokazujący udane starty
jego rakiet. „Wyświadczyliście mi uprzejmość, nie pokazując naszych trzech
pierwszych startów”, powiedział. „Będziemy musieli kiedyś przygotować
kompilację naszych wpadek”. Potem wygłosił swoje kazanie na temat potrzeby
skonstruowania rakiety wielokrotnego użytku. „Właśnie tego nam potrzeba, żeby
zapoczątkować życie na Marsie”, wyjaśnił. „Podczas kolejnego startu nasza
rakieta będzie po raz pierwszy miała podpory do lądowania”. Dzięki rakietom
wielokrotnego użytku koszt przewiezienia osoby na Marsa ma szansę spaść do
500 tysięcy dolarów. Większość ludzi nie zechce się wybrać w taką podróż,
przyznał Musk, „ale podejrzewam, że na tej sali znajdą się tacy, którzy by się na
to zdecydowali”.
Bezos bił brawo, ale w tym samym czasie potajemnie przygotowywał
niespodziewany atak. Złożył z ramienia Blue Origin wniosek patentowy, którego
tytuł brzmiał „Technika lądowania rakietami nośnymi na morzu” i kilka tygodni
po kolacji w Klubie Odkrywców ów patent mu przyznano.
Dziesięciostronicowy wniosek opisywał „metody lądowania pierwszym
członem i/lub innymi elementami rakiety na platformie na morzu i odzyskiwania
tych elementów”. Musk był wściekły. Koncepcja lądowania na statkach „jest
czymś, co omawia się od… nie wiem… pół wieku”, stwierdził. „Pojawia się
w filmach, w całym szeregu wniosków o finansowanie, nie jest niczym
odkrywczym. Więc pomysł, żeby opatentować coś, o czym ludzie dyskutują już
od pół wieku, jest absurdalny z oczywistych powodów”.
W kolejnym roku, po pozwie ze strony SpaceX, Bezos zgodził się
zrezygnować z patentu. Ale spór ten zaostrzył rywalizację pomiędzy dwoma
przedsiębiorcami z branży rakietowej.
R O ZD ZI A Ł 3 8

Sokół słyszy sokolnika


SpaceX, 2014–2015
Podczas oględzin pierwszego stopnia po udanym lądowaniu

Grasshopper

Dążenie przez Muska do zbudowania rakiety wielokrotnego użytku


zaowocowało powstaniem prototypu eksperymentalnej wersji Falcona 9,
któremu nadano nazwę Grasshopper* (Konik Polny). Był wyposażony
w podpory do lądowania oraz stery kratownicowe i mógł wykonywać powolne
„skoki” – najwyższy na wysokość około tysiąca metrów – na terenie obiektu
testowego SpaceX w McGregor w Teksasie. W sierpniu 2014 roku
podekscytowany postępami w pracach Musk zaprosił tam radę dyrektorów
SpaceX, żeby jej członkowie ujrzeli przyszłość na własne oczy.
Dla Sama Tellera, tryskającego energią absolwenta Harvardu
i poszukiwacza przygód, który zgodził się zostać de facto prawą ręką Muska, był
to drugi dzień w pracy. Teller, noszący krótko przyciętą brodę podkreślającą
jego szeroki uśmiech i czujny wzrok, w odróżnieniu od swojego szefa miał
receptory emocjonalne i chęć uszczęśliwiania innych. Jako były dyrektor
biznesowy czasopisma studenckiego „The Harvard Lampoon” wiedział, jak
wykorzystać poczucie humoru i maniakalne angażowanie się Muska (niedługo
po objęciu posady w SpaceX zabrał go nawet na imprezę na harwardzkim
zameczku, będącym siedzibą „Lampoona”).
Podczas zebrania w ośrodku testowym McGregor rada dyrektorów SpaceX
omawiała projekty skafandrów kosmicznych, nad którymi trwały prace, mimo że
firmę od etapu przewożenia ludzi dzieliło jeszcze wiele lat. „Siedzieli przy
stole i zupełnie poważnie omawiali plany budowy miasta na Marsie i tego, w co
ludzie będą tam ubrani”, opowiadał później zafascynowany Teller. „I wszyscy
zachowywali się tak, jakby to była najzwyklejsza rozmowa”.
Głównym wydarzeniem wieczoru miała być obserwacja próby lądowania
Falcona 9. Był skąpany w słońcu sierpniowy dzień na teksańskiej pustyni.
Wielkie świerszcze roiły się, a członkowie rady stłoczyli się pod niedużym
namiotem. Plan przewidywał, że rakieta wzniesie się na wysokość około tysiąca
metrów, uruchomi silniki, by wyhamować, zawiśnie nad platformą, a następnie
wyląduje w pozycji pionowej. Tak się nie stało. Niedługo po starcie jeden
z trzech silników uległ awarii i rakieta eksplodowała.
Na kilka sekund zapadła cisza, po czym Musk przestawił się z powrotem
w tryb chłopca goniącego za przygodą. Poprosił zarządcę kompleksu
o podstawienie minivana, żeby mógł wraz z innymi podjechać do gorejącego
wraku. „Nie może pan”, odparł zarządca. „To zbyt niebezpieczne”.
„Jedziemy”, zarządził Musk. „Skoro uparła się wybuchnąć, to przynajmniej
przejdźmy się wśród jej płonących szczątków. Jak często trafia się taka okazja?”
Wszyscy roześmieli się nerwowo i podążyli za nim. Miejsce katastrofy
wyglądało jak wyjęte z planu filmu Ridleya Scotta. Ziemię pokrywały kratery,
niska trawa płonęła i wszędzie walały się kawałki blachy. Steve Jurvetson
spytał Muska, czy mogą zebrać kilka pamiątek. „Jasne”, odpowiedział i sam
schylił się po to i owo. Antonio Gracias spróbował podnieść wszystkich na
duchu, przypominając, że najbardziej wartościowych rzeczy w życiu często uczy
się na porażkach. „Jeśli mógłbym wybierać, to wolę się uczyć na sukcesach”,
skwitował Musk.
Był to początek złej passy nie tylko dla SpaceX, ale i całej branży. Podczas
próby dostarczenia zaopatrzenia na Międzynarodową Stację Kosmiczną
wybuchła rakieta zbudowana przez firmę Orbital Sciences. Jakiś czas później
nie udała się rosyjska misja zaopatrzeniowa. Astronautom zamieszkującym
stację zagroziło wyczerpanie się jedzenia i innych zapasów. Wiele zależało
więc od misji zaplanowanej na dzień czterdziestych czwartych urodzin Muska,
28 czerwca 2015 roku.
Dwie minuty po starcie wspornik podtrzymujący zbiornik helu wewnątrz
drugiego stopnia Falcona 9 ugiął się i rakieta eksplodowała. Po siedmiu latach
udanych startów Falcon 9 po raz pierwszy zawiódł.

Tymczasem Bezos czynił pewne postępy. W listopadzie 2015 roku wystrzelił


rakietę, która dokonała jedenastominutowego wypadu na wysokość około
100 kilometrów, uznawaną za granicę kosmosu. W drodze powrotnej opadała
pod kontrolą układu GPS i stateczników, po czym na wysokości około
1600 metrów jej silnik został uruchomiony ponownie, żeby spowolnić tempo
spadku. Po wysunięciu podpór do lądowania zawisła nad ziemią, poprawiła
pozycję względem zadanych współrzędnych i łagodnie osiadła.
Następnego dnia Bezos ogłosił sukces na konferencji prasowej. „Pełna
możliwość wielokrotnego startu zupełnie zmienia postać rzeczy”, powiedział.
A następnie puścił w świat pierwszego w życiu tweeta: „Najrzadsza z bestii:
używana rakieta. Kontrolowane lądowanie nie jest łatwe, ale dobrze
przeprowadzone właśnie na łatwe wygląda”.
Musk się zirytował. Jego zdaniem był to tylko skromny lot suborbitalny,
a nie Święty Graal, czyli wyniesienie ładunku na orbitę. Opublikował więc
twitterową ripostę: „@JeffBezos Nie taka znowu »najrzadsza«. Grasshopper
SpaceX wykonał 6 lotów suborbitalnych 3 lata temu & wciąż istnieje”.
W gruncie rzeczy Grasshopper wzniósł się tylko na wysokość około
tysiąca metrów, czyli jedną setną pułapu osiągniętego przez rakietę Blue Origin.
Musk miał jednak rację. Rakiety zdolne „podskoczyć” do krawędzi kosmosu
i wrócić na Ziemię dają mnóstwo frajdy kosmicznym turystom, ale takie misje
jak wynoszenie satelitów i loty na Międzynarodową Stację Kosmiczną
wymagają rakiet o mocy Falcona 9. Wylądowanie taką rakietą i jej ponowne
wykorzystanie byłoby osiągnięciem zupełnie innej wagi.

„Falcon wylądował”

Okazja, by tego dokonać, nadarzyła się Muskowi 21 grudnia 2015 roku,


zaledwie cztery tygodnie po locie suborbitalnym Bezosa.
W ramach nieustającej walki z siłą ciążenia Musk przeprojektował Falcona
9. Nowa wersja mieściła większą ilość ciekłego tlenu dzięki schłodzeniu go do
temperatury –212 stopni Celsjusza, znacznie poniżej temperatury wrzenia.
Stawał się przez to dużo gęstszy. Jak zwykle Elon był gotów skorzystać z każdej
metody, która pozwalała wtłoczyć w rakietę więcej mocy bez znaczącego
zwiększenia jej wymiarów lub masy. „Elon nieustannie nas nagabywał, żebyśmy
wyciskali mikroskopijne zyski wydajności, schładzając paliwo coraz bardziej
i bardziej”, opowiada Mark Juncosa. „Pomysł był genialny, ale mieliśmy z tym
cholerne problemy”. Kilka razy Juncosa próbował argumentować, że niższa
temperatura może uszkodzić zawory i spowodować wycieki, ale Musk był
nieubłagany. „Nie ma żadnego fundamentalnego powodu, żeby się to miało nie
udać”, powiedział. „Zadanie jest nadzwyczaj trudne, wiem, ale musicie po
prostu zacisnąć zęby i to zrobić”.
„Podczas odliczania byłem bliski narobienia w gacie”, opowiada Juncosa,
który niespodziewanie zauważył coś niepokojącego na obrazie z kamery
rejestrującej przestrzeń pomiędzy pierwszym a drugim stopniem rakiety.
Pojawiły się tam strużki cieczy. Juncosa nie wiedział, czy ma przed oczami
ciekły azot, co byłoby w porządku, czy zagęszczony ciekły tlen ze schłodzonego
zbiornika, co mogło stanowić problem. „Bałem się jak cholera”, wspomina.
„Gdyby to była moja firma, odwołałbym start”.
„Musisz sam zdecydować”, powiedział do Muska, kiedy rozpoczęła się
ostatnia minuta odliczania.
Musk zamyślił się na kilka sekund i dokonał w myślach szybkiego rachunku.
Gdyby założyć, że do łącznika wycieka trochę ciekłego tlenu, jakie wiąże się
z tym ryzyko? Niewielkie. „Chuj z tym”, stwierdził. „Startujmy, i tyle”.
Lata później Juncosa obejrzał nagranie z chwili, w której Musk podjął tę
decyzję. „Sądziłem, że wykonał na szybko jakieś złożone obliczenia, żeby coś
postanowić, a tymczasem po prostu wzruszył ramionami i wydał polecenie.
Intuicyjnie czuł”.
Miał rację. Start przebiegł bezbłędnie.

Teraz pozostawało odczekać dziesięć minut, żeby zobaczyć, czy pierwszy człon
rakiety bezpiecznie powróci i osiądzie na lądowisku wybudowanym przez
SpaceX około 1,5 kilometra od platformy 39A. Natychmiast po separacji
drugiego stopnia pierwszy obrócił się o 180 stopni, używając silniczków
manewrowych, po czym uruchomił główne silniki, żeby pokierować się
z powrotem ku przylądkowi, ustawić się dnem w dół i spowolnić tempo
opadania. Kierowany przez nawigację GPS i czujniki zdążał ku lądowisku,
utrzymując kurs za pomocą sterów kratownicowych. (Pomyślcie przez chwilę,
jakie to wszystko jest niesamowite).
Musk wystrzelił z sali kontroli lotu i przebiegł na drugą stronę autostrady,
skąd wpatrywał się w mrok, oczekując na ponowne pojawienie się rakiety.
„Schodź na dół, schodź, powoli”, szeptał, stojąc na poboczu z rękoma
wspartymi o biodra. Nagle rozległ się huk. „O cholera”, zaklął, po czym
odwrócił się i ze zwieszoną głową ruszył z powrotem.
Tymczasem wewnątrz centrum dowodzenia rozlegały się głośne wiwaty.
Monitory pokazywały rakietę stojącą pionowo na platformie, a komentator
wygłosił słowa, które były echem raportu przekazanego przez Neila Armstronga
z Księżyca: „The Falcon has landed” – „Falcon wylądował”. Źródłem huku, jak
się okazało, był grom dźwiękowy towarzyszący fali uderzeniowej, którą
wytworzyła rakieta wchodząca z powrotem w górne partie atmosfery.
Jedna z kontrolerek wybiegła z sali kontroli lotu z wieściami. „Stoi na
platformie!”, krzyknęła. Musk odwrócił się i szybko ruszył swoim niezgrabnym
krokiem z powrotem w stronę lądowiska. „Ja pierdolę…”, mamrotał pod
nosem. „Ja pierdolę…”
Tamtej nocy cały zespół poszedł imprezować do nadmorskiego baru
o nazwie Fishlips. Musk uniósł piwo. „Właśnie wystrzeliliśmy największą
rakietę na świecie i nią wylądowaliśmy!”, krzyknął do mniej więcej setki
pracowników i zdumionych przypadkowych widzów. Zaczął podskakiwać
z radości, bijąc pięściami powietrze, a tłum wiwatował: „USA, USA”.

„@SpaceX Gratuluję lądowania pierwszego suborbitalnego stopnia Falcona”,


napisał w tweecie Bezos. „Witamy w klubie!” Pod tym woalem uprzejmości
krył się sztylet: stwierdzenie, że człon rakiety, który SpaceX udało się posadzić
na ziemi, wykonał lot „suborbitalny”, czyli należący do tej samej kategorii co
rakieta, którą wylądował Blue Origin. Technicznie rzecz biorąc, Bezos miał
rację. Pierwszy człon Falcona 9 nie osiągnął prędkości orbitalnej; zrobił to
dopiero wyniesiony przez niego ładunek. Ale Musk był wściekły. Zdolność do
wyniesienia ładunku na orbitę oznaczała jego zdaniem, że rakieta SpaceX należy
do zupełnie innej kategorii.

* Pod zbiorczą nazwą Grasshopper autor rozumie całą serię prototypowych rakiet SpaceX: Grasshopper,
F9R Dev1 i F9R Dev2.
R O ZD ZI A Ł 3 9

Talulah i emocjonalny rollercoaster


2012–2015
Pojedynek z zapaśnikiem sumo (po lewej na górze); z Talulah (po prawej na górze);
z Navaidem Farooqiem (na dole)
Po ślubie z Muskiem w 2010 roku Talulah Riley przeprowadziła się do
Kalifornii i w dużej mierze zrezygnowała z kariery aktorskiej. Była jedynaczką
i całe życie marzyła o dużej rodzinie, a na obrazkach, które rysowała, zawsze
widniała para blond bliźniaków. „Kiedy poznałam Elona, miał już piątkę dzieci.
Dwoje najstarszych było prześlicznymi drobnymi bliźniakami o blond włoskach,
które wyglądały jak te z moich wyobrażeń”. Jednak ze względu na ostrożność,
z jaką podchodziła do ich związku, postanowiła nie mieć z Elonem dzieci.
Nadal aranżowała dla niego imprezy równie imponujące jak ich wesele
w Szkocji i czterdziestka w Orient Expressie. Na czterdzieste pierwsze urodziny
Muska wynajęła posiadłość na angielskiej prowincji, a na temat imprezy
wybrała „Lecimy do Rio”. Było to nawiązanie do Karioki, pierwszego
wspólnego filmu Freda Astaire’a i Ginger Rogers, którego kulminacyjny numer
taneczny rozgrywał się na skrzydłach samolotu. Talulah zatrudniła lotniczy
zespół akrobatyczny Breitling Wingwalkers, a goście mieli okazję nauczyć się
stać na skrzydle lecącego dwupłatowca.
Muska jednak ominęła prawie cała zabawa, bo spędził większość czasu
w swoim pokoju, próbując załatwiać telefonicznie różne sprawy związane
z Teslą i SpaceX. Lubił koncentrować się na pracy. Czasami traktował resztę
życia tak, jakby była uciążliwym rozpraszaczem. „Spędzałem w pracy tak
olbrzymią ilość czasu, że bardzo trudno przychodziło mi dbanie o związki”,
przyznaje. „Każda z obu firm – SpaceX i Tesla – już z osobna była trudna do
zarządzania. Radzenie sobie z obiema jednocześnie było prawie niewykonalne.
Dlatego nie zajmowałem się niczym poza pracą”.
Maye Musk współczuła Talulah. „Zapraszała mnie na kolację, a Elon nie
przyjeżdżał, bo zostawał dłużej w pracy”, opowiada. „Kochała go na zabój, ale
trudno się dziwić, że zaczęła mieć dość takiego traktowania”.
Kiedy umysł Elona koncentrował się na pracy, czyli prawie cały czas,
Talulah nie wiedziała, w jaki sposób do niego dotrzeć. Elon dzień w dzień
wydawał się zmagać ze sprawami na wagę życia i śmierci, co bardzo
kontrastowało z życiem w jej rodzinnej angielskiej wiosce, gdzie wszyscy
ludzie spotykani w pubie i kościele byli bardzo towarzyscy. „Miałam poczucie,
że to nie jest życie, które powinnam przeżywać”, mówi. „Nienawidziłam Los
Angeles i koszmarnie tęskniłam za Anglią”.
Dlatego w 2012 roku złożyła wniosek o rozwód i na czas negocjacji ugody
przez prawników przeprowadziła się do mieszkania w Santa Monica. Ale kiedy
Talulah i Elon spotkali się cztery miesiące później w sądzie, żeby podpisać
dokumenty, w ich historii nastąpił iście filmowy zwrot. „Zobaczyłam Elona,
stojącego na wprost sędziego, a on zapytał mnie: »Co my, cholera,
wyprawiamy?«, czy jakoś tak, a potem zaczęliśmy się całować”, opowiada.
„Sędzia chyba uznał, że brakuje nam piątej klepki”. Musk spytał, czy wróci
z nim do domu i spotka się z chłopcami. „Zastanawiali się, gdzie się
podziewasz”. Tak więc zrobiła.
Rozwód sfinalizowali, ale Talulah ostatecznie przeprowadziła się
z powrotem do Elona. Dla uczczenia tego wybrali się na wycieczkę nowym
modelem S w towarzystwie całej piątki dzieci. Elon zabrał ją także na lunch
z reporterem „Esquire” Tomem Junodem. Jej głównym zadaniem, powiedziała
Junodowi, jest troska o to, żeby Elonowi woda sodowa nie uderzyła do głowy.
„Nie zna pan tego wyrażenia?”, spytała. „Tak się mówi, kiedy ktoś wespnie się
na szczyt i potem mu odbije”.
Na czterdzieste drugie urodziny Elona w czerwcu 2013 roku Talulah
wynajęła w Tarrytown, miasteczku na północ od Nowego Jorku, rezydencję
zamkową i zaprosiła czterdziestu przyjaciół i znajomych. Tym razem tematem
przewodnim był japoński steampunk, a Musk i pozostali mężczyźni przebrali się
za samurajów. Odegrano nieznacznie zmodyfikowaną wersję Mikado Gilberta
i Sullivana, w której Musk wystąpił w roli japońskiego cesarza, a potem odbył
się występ artysty rzucającego nożami. Musk, jak zwykle chętny do
podejmowania ryzyka, również niepotrzebnego, przytrzymał różowy balon
odrobinę poniżej krocza i zażyczył sobie, żeby artysta trafił w niego
z przewiązanymi oczami.
Ukoronowaniem wieczoru był pokaz zapasów sumo. Na jego zakończenie
ważący prawie 160 kilogramów mistrz zaprosił Muska do kręgu.
„Zaatakowałem go z całej siły i spróbowałem wykonać rzut judo, bo odniosłem
wrażenie, że gość daje mi fory”, opowiada Musk. „Postanowiłem sprawdzić,
czy uda mi się go przewrócić, i to zrobiłem. Ale przy okazji wypadł mi dysk
u nasady szyi”.
Od tamtej chwili Muskowi doskwierały napady silnego bólu pleców oraz
szyi. Musiał przejść trzy operacje w celu naprawy dysku pomiędzy piątym
i szóstym kręgiem szyjnym. Podczas zebrań w zakładach Tesli i SpaceX
zdarzało mu się leżeć płasko na ziemi z nasadą szyi na okładzie z lodem.
Kilka tygodni po imprezie w Tarrytown w lipcu 2013 roku Elon i Talulah
postanowili z powrotem się pobrać. Tym razem była to bardzo skromna
uroczystość w salonie ich domu. Niestety, nie w każdej bajce bohaterowie żyją
długo i szczęśliwie. Pracoholizm Muska nadal kładł się cieniem na ich relacji.
„No więc stało się to samo co poprzednio i znów chciałam wrócić do domu”,
opowiada Talulah. Wznowiła karierę filmową, pisząc i reżyserując komedię
pod tytułem Perły Szkocji o pechowym przestępcy, który postanawia nielegalnie
odławiać z rzek małże wytwarzające perły. Kiedy Musk odwiedził ją
z chłopcami podczas zdjęć, poinformowała go, że chce zostać w Anglii i znowu
się rozwieść.
Po okresie wahań i pojednań we wrześniu 2015 roku, w swoje trzydzieste
urodziny, podjęła ostateczną decyzję. Zakończyła udział w zdjęciach do serialu
Westworld produkcji HBO, po czym na dobre przeprowadziła się z Los Angeles
do Anglii. Złożyła jednak Elonowi pewną przysięgę. „Jesteś moim
Rochesterem”, powiedziała, nawiązując do ponurego męża z powieści Charlotte
Brontë Dziwne losy Jane Eyre. „I jeśli Thornfield Hall kiedyś spłonie
i oślepniesz, przyjadę do ciebie i się tobą zaopiekuję”.
R O ZD ZI A Ł 4 0

Sztuczna inteligencja
OpenAI, 2012–2015

Z Samem Altmanem

Każdego roku Peter Thiel, współzałożyciel PayPala, który zainwestował


w SpaceX, organizuje konferencję, gdzie spotykają się liderzy firm
dofinansowanych przez jego fundusz venture capital Founders Fund.
W 2012 roku podczas jednej z nich Musk poznał Demisa Hassabisa –
neuronaukowca, projektanta gier komputerowych i badacza sztucznej inteligencji
skrywającego pod płaszczykiem nienagannych manier żądny wyzwań umysł.
Hassabis w wieku czterech lat został obwołany geniuszem szachowym,
a później pięciokrotnie zwyciężył w międzynarodowej Olimpiadzie Sportów
Umysłowych, obejmującej takie konkurencje, jak szachy, poker, Mastermind
i tryktrak.
Hassabis przechowuje w swoim nowoczesnym londyńskim biurze jeden
z pierwodruków przełomowego artykułu Alana Turinga „Computing Machinery
and Intelligence” („Maszyna licząca a inteligencja”) z 1950 roku. Turing
zaproponował w nim „grę w naśladownictwo”, w której człowiek miał się
mierzyć z maszyną przypominającą w działaniu bota ChatGPT. Jeśli jej
odpowiedzi byłyby nierozróżnialne od ludzkich, postulował, logiczne byłoby
uznanie, że maszyna ta potrafi „myśleć”. Pod wpływem argumentu Turinga
Hassabis założył ze wspólnikami firmę DeepMind. Za cel obrali opracowanie
komputerowych sieci neuronowych zdolnych do osiągnięcia sztucznej
inteligencji typu ogólnego. Innymi słowy, chcieli stworzyć maszyny potrafiące
myśleć w ten sam sposób co ludzie.
„Z miejsca polubiliśmy się z Elonem i pojechałem odwiedzić go w jego
fabryce rakiet”, opowiada Hassabis. Usiedli w stołówce z widokiem na linie
montażowe. Musk wyjaśnił, że tym, co motywuje go do budowy rakiet zdolnych
do podróży na Marsa, jest możliwość ocalenia w ten sposób ludzkiej
świadomości, na wypadek gdyby doszło do wojny światowej, uderzenia
asteroidy bądź kolapsu cywilizacji. Hassabis dodał do listy kolejne potencjalne
zagrożenie: możliwość, że maszyny osiągną nadludzką inteligencję, przerosną
zwykłych śmiertelników, a może nawet postanowią się nas pozbyć. Musk przez
prawie minutę nie odzywał się, rozważając tę ewentualność. Podczas tych chwil
skupienia graniczących z transem, wytłumaczył mi, prowadzi w myślach
wizualne symulacje sposobów, w jakie z biegiem lat mogą rozegrać się
kombinacje różnych czynników. Doszedł do wniosku, że Hassabis może mieć
rację w kwestii zagrożenia drzemiącego w SI, i zainwestował 5 milionów
dolarów w DeepMind, żeby dać sobie możliwość monitorowania jego
działalności.
Kilka tygodni po rozmowach z Hassabisem Musk przedstawił DeepMind
Larry’emu Page’owi z Google’a. Znał się z Larrym od ponad dziesięciu lat
i często bywał w jego domu. Potencjalne zagrożenie ze strony sztucznej
inteligencji stało się tematem, który Musk poruszał z uporem maniaka w trakcie
ich nocnych rozmów. Page jednak bagatelizował sytuację.
Podczas przyjęcia urodzinowego Muska w 2013 roku w Napa Valley na
oczach innych gości, wśród których znajdowali się Luke Nosek i Reid Hoffman,
Musk i Page wdali się w płomienną debatę. Musk argumentował, że jeśli nie
wbudujemy w sztuczną inteligencję zabezpieczeń, kiedyś będzie mogła zastąpić
ludzi i sprawić, że nasz gatunek straci znaczenie albo nawet wyginie.
Page nie podzielał jego zdania. Jeśli inteligencja, a nawet świadomość,
maszyn prześcignie kiedyś ludzką – spytał – to co w tym złego? Będzie to po
prostu następny etap ewolucji.
Ludzka świadomość, kontrargumentował Musk, jest bezcenną iskierką
światła we wszechświecie i nie powinniśmy dopuścić do jej zgaśnięcia. Page
uważał, że to sentymentalne brednie. Dlaczego replika świadomości
w urządzeniu miałaby być mniej wartościowa od ludzkiej? Ba, kiedyś może się
nawet otworzyć przed nami możliwość, żeby naszą własną świadomość
załadować do maszyny. Oskarżył Muska o „gatunkizm”, czyli przeświadczenie
o wyższości własnego gatunku nad innymi. „Tak, owszem, jestem proludzki”,
odparł Musk. „Bo lubię, kurwa, ludzkość”.
I to dlatego bardzo zaniepokoił się pod koniec 2013 roku na wieść, że Page
i Google planują zakupić DeepMind. Z pomocą przyjaciela Luke’a Noska podjął
próbę zdobycia środków, żeby storpedować plan Page’a. Podczas przyjęcia
odbywającego się w Los Angeles Musk i Nosek zamknęli się w garderobie na
piętrze i odbyli z Hassabisem godzinną rozmowę przez Skype’a. „Przyszłość SI
nie powinna znaleźć się w rękach Larry’ego”, ostrzegł go Musk.
Ich wysiłki spełzły na niczym i w styczniu 2014 roku Google ogłosił
przejęcie DeepMind. Page początkowo zgodził się utworzyć „radę
bezpieczeństwa”, mającą w składzie Muska. Jej pierwsze i jedyne zebranie
odbyło się w biurach SpaceX. Uczestniczyli w nim Page, Hassabis,
przewodniczący rady dyrektorów Google’a Eric Schmidt, jak również Reid
Hoffman i kilka innych osób. „Zebranie uświadomiło Elonowi, że ta rada jest
gówno warta”, opowiada Sam Teller, jego ówczesna prawa ręka. „Ludzie
z Google’a nie mają zamiaru skupiać się na zagrożeniach związanych ze sztuczną
inteligencją ani robić niczego, co ograniczałoby ich władzę”.
Musk zaczął więc publicznie ostrzegać przed zagrożeniem ze strony
sztucznej inteligencji. W 2014 roku w przemówieniu podczas sympozjum
naukowego w Massachusetts Institute of Technology powiedział, że jest ona
prawdopodobnie „największym zagrożeniem dla naszego istnienia”. Kiedy
w tym samym roku Amazon zapowiedział Alexę, chatbota pełniącego funkcję
cyfrowego asystenta, a niedługo później Google wypuścił podobny produkt,
Musk zaczął przestrzegać przed tym, co się stanie, kiedy systemy te staną się
inteligentniejsze od ludzi. Mogłyby nas przewyższyć i zacząć traktować tak,
jakbyśmy byli zwierzętami pod ich opieką. „Nie rajcuje mnie koncepcja bycia
kotem domowym”, powiedział. Najlepszym sposobem, żeby zapobiec
problemowi, było ścisłe zespolenie SI z ludźmi i ich potrzebami.
„Niebezpieczeństwo pojawia się wówczas, gdy sztuczna inteligencja staje się
niezależna od ludzkiej woli”.
Musk zaczął więc zapraszać członków swojej dawnej paypalowej mafii,
w tym Petera Thiela i Reida Hoffmana, na wspólne obiady, podczas których
omawiali potencjalne sposoby przeciwdziałania Google’owi i promowania
bezpiecznego stosowania sztucznej inteligencji. Skontaktował się nawet
z prezydentem Obamą, który zgodził się spotkać z nim w cztery oczy. Ich
spotkanie doszło do skutku w maju 2015 roku. Musk przedstawił zagrożenie
i sugestię prawnej regulacji kwestii związanych ze sztuczną inteligencją.
„Obama rozumiał, w czym rzecz”, mówi Musk. „Zdałem sobie jednak sprawę,
że temat ten nigdy nie zainteresuje go na tyle, by się nim zajął”.
Wtedy Musk zwrócił się do Sama Altmana, przedsiębiorcy ściśle
związanego z branżą software’ową, miłośnika sportowych samochodów
i surwiwalisty o podobnej energii co Elon, tylko zakamuflowanej pod
płaszczykiem ogłady. Poznali się kilka lat wcześniej i spędzili wtedy trzy
godziny, rozmawiając i spacerując po fabryce SpaceX. „Rozbawiło mnie, że na
widok zbliżającego się Elona niektórzy inżynierowie odwracali wzrok albo
dawali nogę”, opowiada Altman. „Bali się go. Ale zaimponowała mi jego
szczegółowa wiedza na temat najdrobniejszych elementów rakiety”.
Altman i Musk spotkali się w Palo Alto na kameralnej kolacji i postanowili
założyć organizację non profit, której podlegałby ośrodek badawczy zajmujący
się sztuczną inteligencją. Nazwali ją OpenAI. Wytwarzane przez nią
oprogramowanie miało być dystrybuowane na zasadach open-source i stanowić
przeciwwagę dla rosnącej dominacji Google’a w tej branży. Peter Thiel i Reid
Hoffman przyłączyli się do Muska i wyłożyli część pieniędzy. „Chcieliśmy
stworzyć coś na podobieństwo Linuxa sztucznej inteligencji, którego nie
kontrolowałaby pojedyncza osoba ani korporacja”, tłumaczy Musk. „Celem było
zwiększenie prawdopodobieństwa, że SI rozwinie się w sposób bezpieczny
i korzystny dla ludzkości”.
Podczas kolacji debatowali między innymi o tym, co będzie bezpieczniejsze:
mała liczba systemów sztucznej inteligencji kontrolowanych przez duże
korporacje czy większa liczba niezależnych? Doszli do wniosku, że lepszym
rozwiązaniem będzie wiele konkurencyjnych systemów, między którymi
wytworzą się mechanizmy gwarantujące równowagę. Podobnie jak ludzie,
którzy współpracują, żeby udaremnić działania szkodliwych jednostek, duże
zbiorowisko niezależnych inteligentnych botów miało współdziałać w celu
powstrzymania tych, które okażą się złe. Dla Muska był to naczelny argument za
tym, żeby projekt OpenAI był naprawdę otwarty – żeby mnóstwo ludzi mogło
budować systemy oparte na jego kodzie źródłowym. „Sądzę, że najlepszą
obroną przed szkodliwym wykorzystaniem sztucznej inteligencji jest stworzenie
możliwości jej posiadania jak największej liczbie osób”, wyjaśnił
dziennikarzowi „Wired” Stevenowi Levy’emu.
Jednym z celów, o których Musk i Altman długo dyskutowali, a który stał się
gorącym tematem w 2023 po udostępnieniu przez OpenAI chatbota o nazwie
ChatGPT, było należyte ukierunkowanie sztucznej inteligencji (ang. AI
alignment). Chodzi o zapewnienie, by działanie systemów SI było zbieżne
z ludzkimi celami i wartościami, na podobieństwo zasad ustanowionych przez
Isaaca Asimova, dzięki którym roboty w jego powieściach miały nie krzywdzić
ludzkości. Przypomnijcie sobie komputer HAL, który wymyka się spod kontroli
i walczy ze swoimi ludzkimi twórcami w książce i filmie 2001: Odyseja
kosmiczna. Jakie ograniczenia i wyłączniki awaryjne możemy wbudować
w układy SI, żeby działały w zgodzie z naszymi interesami, i kto spośród nas
powinien decydować, co leży w naszym interesie?
Jednym ze sposobów, by właściwie ukierunkować sztuczną inteligencję,
było – zdaniem Muska – ścisłe powiązanie botów z ludźmi. Powinny być
przedłużeniem woli jednostek, a nie układami zdolnymi do zerwania się ze
smyczy i określenia własnych celów oraz intencji. Rozumowanie to stało się
jednym z przyczynków do założenia przez Elona Neuralinku – firmy, której
zadaniem jest stworzenie chipów pozwalających podłączyć ludzki mózg
bezpośrednio do komputera.
Musk zdał sobie również sprawę, że źródłem powodzenia w dziedzinie
sztucznej inteligencji będzie dostęp do ogromnych ilości danych ze świata
rzeczywistego, na których boty będą mogły się uczyć. Prawdziwą żyłą złota
w tym zakresie, zauważył już na początku, była Tesla, której samochody
rejestrowały każdego dnia miliony klatek nagrań z reakcjami kierowców na
różne sytuacje. „Tesla prawdopodobnie będzie wytwarzać więcej danych ze
świata rzeczywistego niż wszystkie inne firmy na świecie”, powiedział.
W późniejszym czasie dostrzegł również, że kolejną skarbnicą takich danych jest
Twitter, który w 2023 roku dzień w dzień przetwarza 500 milionów wpisów
ludzi.

Wśród osób spotykających się na obiadach z Muskiem i Altmanem był


zatrudniony w Google’u informatyk i badacz Ilya Sutskever. Proponując mu
pensję w wysokości 1,9 miliona dolarów rocznie i premię na rozpoczęcie pracy,
udało im się zwabić go na stanowisko głównego badacza w OpenAI.
Rozzłościli tym Page’a. Nie dość, że niegdysiejszy bywalec jego domu otwierał
konkurencyjne laboratorium, to jeszcze podprowadzał Google’owi najlepszych
specjalistów. Od chwili uruchomienia programu OpenAI, do którego doszło pod
koniec 2015 roku, Musk i Page prawie z sobą nie rozmawiają. „Larry poczuł się
zdradzony i zezłościł się na mnie za to, że osobiście zatrudniłem Ilyę; nie chciał
już ze mną spędzać czasu”, opowiada Musk. „Powiedziałem mu coś w stylu:
»Larry, gdybyś nie miał tak nonszalanckiego podejścia do bezpieczeństwa
w kwestii sztucznej inteligencji, to w gruncie rzeczy żadna przeciwwaga nie
byłaby konieczna«”.
Zainteresowanie Muska sztuczną inteligencją popchnęło go do uruchomienia
szeregu oddzielnych, lecz powiązanych tematycznie projektów. Znalazły się
wśród nich: Neuralink, którego celem jest implantacja mikrochipów w ludzkich
mózgach, Optimus, czyli humanoidalny robot, oraz Dojo, superkomputer uczący
sieci neuronowe, jak symulować ludzki mózg. Nowa pasja Muska stała się także
przyczynkiem do jego obsesji na punkcie wyposażenia samochodów Tesli
w Autopilota. Początkowo wszystkie te przedsięwzięcia funkcjonowały dość
niezależnie, ale po pewnym czasie Musk, obierając za cel stworzenie
w przyszłości ogólnej (uniwersalnej) sztucznej inteligencji, powiązał je ze sobą
oraz ze swoją nową firmą X.AI.
Determinacja, z którą dążył do rozwoju sztucznej inteligencji w swoich
firmach, spowodowała w 2018 roku rozłam w OpenAI. Musk chciał przekonać
Altmana, że OpenAI, która jego zdaniem zostawała w tyle za Google’em,
powinno stać się częścią Tesli. Zespół OpenAI odrzucił tę koncepcję, a Altman,
wykorzystując swoją pozycję dyrektora, wydzielił z organizacji część
komercyjną, która została dofinansowana kapitałem własnym.
Musk postanowił więc założyć konkurencyjny zespół sztucznej inteligencji,
którego zadaniem będzie praca nad Autopilotem Tesli. Mimo że w tym samym
czasie prowadził walkę z produkcyjnym piekłem w fabrykach w Nevadzie i we
Fremont, udało mu się podprowadzić OpenAI Andreja Karpathy’ego,
informatyka specjalizującego się w uczeniu głębokim i rozpoznawaniu obrazów.
„Zdaliśmy sobie sprawę, że Tesla stanie się firmą zajmującą się SI i będzie
zabiegać o tych samych pracowników co OpenAI”, opowiada Altman.
„Wkurzyło to część naszych ludzi, ale osobiście byłem w pełni świadom, co się
dzieje”. W 2023 roku Altmanowi udało się odwrócić sytuację na swoją korzyść
i pozyskał z powrotem Karpathy’ego, którego wyczerpała praca dla Muska.
R O ZD ZI A Ł 4 1

Autopilot
Tesla, 2014–2016

Franz von Holzhausen z modelem robotaksówki

Radar
Musk i Larry Page prowadzili przez pewien czas rozmowy na temat ewentualnej
współpracy Tesli i Google’a przy tworzeniu systemu autopilota, kluczowego dla
rozwoju technologii autonomicznych samochodów. Potem jednak Musk
posprzeczał się z Page’em o zagrożenia związane ze sztuczną inteligencją
i podjął decyzję, że Tesla będzie pracować nad swoim autopilotem
samodzielnie.
Projekt autopilota Google’a, któremu nadano ostatecznie nazwę Waymo,
opierał się na wykorzystaniu laserowego systemu radarowego LiDAR (akronim
od light detection and ranging, czyli laserowa detekcja i pomiar odległości).
Musk sprzeciwiał się zastosowaniu w Autopilocie Tesli czujników LiDAR,
a także innych urządzeń, których zasada działania przypomina radar, i upierał
się, że system autonomicznej jazdy powinien bazować na danych wizualnych
dostarczanych przez kamery. Dla Muska była to kwestia podstawowych zasad:
skoro ludzie prowadzą samochód, polegając jedynie na danych wizualnych, to
maszyny również powinny być w stanie tego dokonać. Nie bez znaczenia były
także koszty. Musk jak zawsze skupiał się na projektowaniu produktu, ale także
miał na uwadze to, by produkt ten można było później wytwarzać w dużych
ilościach. „Problem z podejściem zaproponowanym przez Google’a polega na
tym, że system czujników jest zbyt kosztowny”, stwierdził Musk w 2013 roku.
„Dlatego lepiej postawić na system optyczny, czyli kamery wraz z odpowiednim
oprogramowaniem, które może oceniać sytuację na drodze wyłącznie na
podstawie obrazu z kamer”.
Przez następnych dziesięć lat trwało przeciąganie liny między Muskiem
a inżynierami Tesli, wśród których było wielu zwolenników stosowania
w autonomicznych samochodach technologii radarowej w takiej czy innej
formie. Dhaval Shroff, młody energiczny inżynier z Mumbaju, który po
ukończeniu studiów na Uniwersytecie Carnegie Mellon w 2014 roku podjął
pracę w Tesli i dołączył do zespołu rozwijającego system Autopilota,
zapamiętał dobrze jedno z pierwszych zebrań z udziałem Muska. „W tamtym
czasie mieliśmy zamontowane w samochodzie czujniki radarowe
i przekonywaliśmy Elona, że z punktu widzenia bezpieczeństwa jest to najlepsze
rozwiązanie”, wspomina Shroff. „Zgodził się na pozostawienie radaru, ale było
jasne, że myśli o tym, byśmy ostatecznie doprowadzili do tego, żeby polegać
wyłącznie na obrazie z kamer”.
Aż do 2015 roku Musk każdego tygodnia poświęcał wiele godzin na
spotkania i dyskusje z pracującymi nad Autopilotem inżynierami, którzy
urzędowali w siedzibie SpaceX, nieopodal lotniska w Los Angeles. Musk
dojeżdżał tam ze swojego domu w dzielnicy Bel Air i informował
o problemach, jakie sprawił mu po drodze system Autopilota w jego
samochodzie. „Zebrania zawsze zaczynały się od tego, że Elon zadawał nam
pytanie: »Dlaczego mój samochód nie jest w stanie samodzielnie pokonać trasy
z domu do biura?«”, wspomina Drew Baglino, jeden ze starszych wiceprezesów
Tesli.
Poczynania inżynierów Tesli przypominały niekiedy rozpaczliwe wysiłki
nieporadnych bohaterów slapstickowych komedii. Jedna ze skarg Muska
dotyczyła nagminnych problemów Autopilota z pokonywaniem łuku na
autostradzie międzystanowej numer 405. Namalowane na jezdni linie
wyznaczające pasy ruchu były tam mocno wyblakłe, przez co Autopilot nie
radził sobie z utrzymaniem samochodu na właściwym pasie i czasem niewiele
brakowało, by doprowadził do kolizji z pojazdami jadącymi z naprzeciwka. Po
każdym takim zdarzeniu Musk wpadał do biura wściekły. „Zróbcie coś z tym
i zaprogramujcie to jak należy”, nalegał. Inżynierowie przez kilka miesięcy
starali się poprawić oprogramowanie Autopilota.
Wreszcie zdesperowany Sam Teller i jego współpracownicy wpadli na
prostsze rozwiązanie: zwrócili się do kalifornijskiego departamentu transportu
o odmalowanie linii na feralnym odcinku autostrady. Nie otrzymali odpowiedzi
na swój wniosek, więc wymyślili jeszcze śmielszy plan. Postanowili wynająć
specjalistyczną maszynę do malowania poziomych znaków drogowych, zamknąć
autostradę dla ruchu o trzeciej w nocy i w ciągu godziny samodzielnie
odmalować linie. Zdążyli już nawet znaleźć odpowiednią maszynę, gdy w końcu
jednemu z członków zespołu Tellera udało się skontaktować z urzędnikiem
departamentu transportu, który był wielkim fanem Muska. Zgodził się zlecić
odmalowanie linii, pod warunkiem że wraz z kilkoma kolegami będzie mógł
zwiedzić siedzibę SpaceX. Teller osobiście oprowadził po firmowych
włościach grupkę urzędników, którzy na zakończenie wycieczki pstryknęli sobie
jeszcze pamiątkowe zdjęcie. Linie na autostradzie zostały odnowione i od tamtej
pory Autopilot w samochodzie Muska pokonywał łuk bez problemu.
Baglino należał do tych inżynierów Tesli, którzy wciąż chcieli
wykorzystywać czujniki radarowe jako uzupełnienie kamer wizyjnych. Zdaniem
Baglino, „istniała przepaść pomiędzy celem, jaki chciał osiągnąć Elon, a tym, co
było możliwe do osiągnięcia. Elon nie do końca zdawał sobie sprawę
z trudności, jakie trzeba było pokonać”. Zespół Baglino przeanalizował między
innymi, jakimi możliwościami w zakresie percepcji odległości powinien
dysponować system Autopilota, żeby radził sobie w takich sytuacjach, jak
wjeżdżanie na skrzyżowania ze znakiem stop. Jaki powinien być zasięg
widzenia kamer w lewo i w prawo, żeby komputer mógł prawidło ocenić, kiedy
można bezpiecznie pokonać skrzyżowanie? „Próbowaliśmy rozmawiać o tym
z Elonem i ustalić, jakie zadania muszą spełniać czujniki”, wspomina Baglino.
„To były naprawdę trudne rozmowy, bo Elon wciąż wracał do argumentu, że
ludzie mają tylko dwoje oczu, a przecież są w stanie prowadzić samochód. Tyle
że ludzkie oczy znajdują się w głowie na ruchomej szyi, dzięki czemu można je
zwracać w różnych kierunkach”.
Musk ustąpił, przynajmniej na jakiś czas. Zgodził się, by każdy nowy model
S wyposażony był nie tylko w osiem kamer, ale także w dwanaście czujników
ultradźwiękowych oraz radar zbierający dane o sytuacji przed pojazdem
i działający równie skutecznie w każdych warunkach atmosferycznych, w tym
również w deszczu i we mgle. „Współdziałanie tych wszystkich systemów
zapewnia ogląd sytuacji nieosiągalny dla samego kierowcy, umożliwiając
prowadzenie obserwacji we wszystkich kierunkach jednocześnie
i z wykorzystaniem fal o długościach znacznie wykraczających poza zakres
dostępny dla ludzkich zmysłów”, chwaliła się Tesla na swojej stronie
internetowej w 2016 roku. I chociaż Musk wyraził zgodę na zastosowanie
czujników radarowych i ultradźwiękowych, nie ulegało wątpliwości, że nie
zrezygnuje z forsowania systemu wizyjnego, opierającego się wyłącznie na
kamerach.

Wypadki

Musk, dążący do urzeczywistnienia idei autonomicznych pojazdów, notorycznie


i z uporem wyolbrzymiał możliwości Autopilota, w który wyposażone były
samochody marki Tesla. Było to o tyle niebezpieczne, że wywoływało
u niektórych kierowców błędne przekonanie, że w trakcie jazdy teslą mogą nie
zwracać uwagi na to, co dzieje się na drodze. W 2016 roku, mniej więcej w tym
samym czasie, gdy Musk składał publicznie swoje wspaniałe obietnice, ze
współpracy z Teslą zrezygnował jeden z dostawców kamer, firma Mobileye. Jak
stwierdził jej prezes, Tesla „wprowadza nadmiernie ryzykowne rozwiązania
w kwestii bezpieczeństwa”.
To, że będą się zdarzały śmiertelne wypadki z udziałem samochodów
wyposażonych w Autopilota, było równie nieuniknione jak to, że dochodziło
i będzie dochodzić nadal do śmiertelnych wypadków z udziałem pojazdów bez
tego systemu. Musk podkreślał, że systemu nie powinno się oceniać na
podstawie tego, czy zdołał on zapobiec konkretnym wypadkom; właściwym
kryterium oceny było jego zdaniem to, czy po wprowadzeniu Autopilota
zmniejszyła się liczba wypadków z udziałem samochodów Tesli. Było to
całkiem rozsądne podejście, ale Musk nie wziął pod uwagę aspektu
emocjonalnego: informacja o śmierci jednej osoby w wypadku spowodowanym
przez Autopilota wywołuje większy szok niż śmierć setki osób, które straciły
życie w wyniku błędów popełnionych przez kierowców.
Do pierwszego wypadku śmiertelnego w Stanach Zjednoczonych z udziałem
kierowcy korzystającego z Autopilota doszło w maju 2016 roku. Na Florydzie
kierowca tesli zginął na skutek zderzenia z naczepą jadącej z naprzeciwka
ciężarówki, która wykonywała manewr skrętu w lewo. „Ani Autopilot, ani
kierowca nie zauważyli białego boku naczepy na tle jasnego nieba. Dlatego nie
zostały uruchomione hamulce”, napisano w oficjalnym komunikacie wydanym
przez Teslę. Śledczy badający okoliczności wypadku ustalili, że w momencie
zderzenia kierowca tesli oglądał na laptopie ustawionym na desce rozdzielczej
Harry’ego Pottera. W raporcie amerykańskiej Krajowej Rady Bezpieczeństwa
Transportu stwierdzono, że „kierowca nie zachowywał należytej kontroli nad
pojazdem, przez co doprowadził do kolizji”. Tesla wyolbrzymiła możliwości
swojego Autopilota, przez co kierowca przypuszczalnie uznał, że nie musi
zwracać bacznej uwagi na sytuację na drodze. Wkrótce pojawiły się
doniesienia, że wcześniej tego samego roku w Chinach doszło do innego
śmiertelnego wypadku z udziałem tesli; także w tym przypadku kierowca
prawdopodobnie korzystał z trybu autonomicznej jazdy.
Informacja o wypadku na Florydzie dotarła do Muska podczas jego
pierwszej od szesnastu lat wizyty w Południowej Afryce. Natychmiast wrócił
do Stanów Zjednoczonych, ale nie wydał publicznego oświadczenia w sprawie
wypadku. Miał umysł inżyniera i niewiele zrozumienia dla typowych ludzkich
emocji. Nie pojmował, dlaczego jedna czy dwie ofiary śmiertelne Autopilota
wywoływały tak wielkie oburzenie, skoro każdego roku w wypadkach
samochodowych ginie 1,3 miliona osób. Jednocześnie nikt nie liczył, ilu
wypadkom Autopilot zapobiegł ani ile istnień pomógł ocalić. Nikt też nie
próbował miarodajnie ocenić, czy bezpieczniejsze było prowadzenie
samochodu z Autopilotem czy bez niego.
W październiku 2016 roku Musk zorganizował zdalną konferencję prasową
i zdenerwował się, gdy pierwsze zadane mu pytania dotyczyły dwóch
śmiertelnych wypadków. Oświadczył dziennikarzom, że jeśli w swoich
artykułach będą zniechęcać kierowców do korzystania z systemów
autonomicznej jazdy albo odwodzić organy regulacyjne od dopuszczania do
ruchu pojazdów wyposażonych w takie technologie, będzie to równoznaczne ze
współudziałem w „zabijaniu ludzi”. Na zakończenie swojego wywodu zrobił
krótką pauzę, po czym warknął: „Następne pytanie”.

Obietnice, obietnice

Musk lubi roztaczać swoją wielką wizję – której urzeczywistnianie przypomina


niekiedy pogoń za nieosiągalnym mirażem – i zapowiadać skonstruowanie przez
Teslę całkowicie autonomicznego samochodu, zdolnego do poruszania się po
drogach bez żadnej ingerencji podróżującego nim człowieka. Według Muska
odmieniłoby to nasze codzienne życie, a zarazem uczyniłoby Teslę najbardziej
wartościową firmą na świecie. Musk obiecywał, że samochody wyposażone
w system, który Tesla zaczęła nazywać „Full Self-Driving” (w pełni
autonomiczna jazda), będą w stanie poruszać się samodzielnie nie tylko po
drogach szybkiego ruchu, ale również po ulicach miast, radząc sobie
z utrudnieniami w postaci skomplikowanych skrzyżowań, a także obecności
pieszych czy rowerzystów.
Podobnie jak w przypadku innych jego obsesji, takich jak podróże na Marsa,
Musk snuł prognozy czasowe, które ostatecznie okazywały się absurdalnie
wręcz nierealistyczne. W trakcie zdalnej konferencji prasowej w październiku
2016 stwierdził, że już pod koniec następnego roku posiadacze tesli będą mogli
odbyć swoim samochodem podróż z Los Angeles do Nowego Jorku, „ani razu
nie dotykając po drodze kierownicy”. „Kiedy zechcesz przywołać swój
samochód, wystarczy, że naciśniesz przycisk »summon« („wezwij”) w aplikacji
na swoim telefonie”, powiedział. „Samochód sam cię znajdzie i przyjedzie do
ciebie nawet z drugiego końca kraju”.
Tego rodzaju deklaracje można by potraktować z przymrużeniem oka i uznać
za zabawne fantazje, gdyby nie fakt, że Musk zaczął naciskać na inżynierów
Tesli pracujących nad Modelem 3 i Modelem Y, żeby zaprojektowali wersje
tych pojazdów pozbawione kierownicy, a także pedałów gazu i hamulca. Pod
koniec 2016 roku von Holzhausen udał, że zastosował się do tych sugestii. Od
tamtej pory w biurze projektowym Tesli zawsze znajdowały się rysunki
i trójwymiarowe modele robotaksówek, które w razie potrzeby można było
zademonstrować wizytującemu biuro Muskowi. „Elon był przekonany, że kiedy
w końcu wdrożymy do produkcji Model Y, będzie on prawdziwą robotaksówką,
w pełni autonomicznym pojazdem”, wspomina von Holzhausen.
Musk niemal co roku zapowiadał, że wprowadzenie „pełnej autonomicznej
jazdy” nastąpi już za rok, góra dwa lata. „Czyli kiedy klient kupi jeden
z waszych samochodów, w którym nie będzie musiał trzymać rąk na kierownicy,
to będzie mógł uciąć sobie drzemkę, a po przebudzeniu stwierdzi, że dotarł do
celu podróży?”, zapytał Muska Chris Anderson podczas panelu dyskusyjnego na
konferencji TED w maju 2017 roku. „To kwestia mniej więcej dwóch lat”,
odparł Musk. W wywiadzie przeprowadzonym przez Karę Swisher na
konferencji Code pod koniec 2018 roku Musk stwierdził, że Tesla jest „na
dobrej drodze do tego, by osiągnąć ten cel już w przyszłym roku”. Na początku
2019 roku jeszcze bardziej podbił stawkę. „Sądzę, że wszystkie funkcje systemu
w pełni autonomicznej jazdy będą gotowe jeszcze w tym roku”, oświadczył
w podcaście funduszu inwestycyjnego Ark Invest. „Powiedziałbym, że jestem
tego pewien. Nie stawiam tu znaku zapytania”.
„Jeśli odpuści i przyzna, że zajmie to jeszcze dużo czasu, ludzie przestaną
skupiać się wokół tej idei i wtedy już nie zaprojektujemy autonomicznych
samochodów”, powiedział pod koniec 2022 roku von Holzhausen. W tym
samym roku podczas telekonferencji z udziałem analityków finansowych Musk
przyznał, że proces projektowania w pełni autonomicznych samochodów okazał
się trudniejszy, niż wydawał mu się w roku 2016. „Ostatecznie wszystko
sprowadza się do tego – tłumaczył – że do osiągnięcia pełnej autonomii
konieczne jest rozwiązanie problemów związanych z funkcjonowaniem sztucznej
inteligencji w realnym świecie”.
R O ZD ZI A Ł 4 2

Solar
Tesla Energy, 2004–2016
Lyndon i Peter Rive’owie
Burning Man

„Chcę założyć nowy biznes”, oświadczył Muskowi jego kuzyn Lyndon Rive, gdy
pod koniec lata w 2004 roku jechali razem kamperem na festiwal Burning Man,
coroczną imprezę techno na pustyni w Nevadzie. „Taki, który pozwoli zrobić
coś pożytecznego dla ludzkości i pomoże przeciwdziałać zmianom klimatu”.
„Wejdź do branży energii solarnej”, poradził mu Musk.
Lyndon przyznaje, że zabrzmiało to bardziej jak polecenie służbowe niż
rada. Wraz ze swoim bratem Peterem zabrał się do przygotowań do założenia
nowej firmy, którą nazwali ostatecznie SolarCity. „Większą część początkowego
finansowania otrzymaliśmy od Elona”, wspomina Peter. „Elon udzielił nam też
jasnej wskazówki: powinniśmy jak najszybciej rozwinąć działalność na
wystarczająco dużą skalę, żeby zapewnić sobie znaczącą pozycję na rynku”.
Trzej kuzyni Muska – Lyndon, Peter i Russ Rive’owie – byli synami siostry
bliźniaczki Maye Musk. Dorastali razem z Elonem i Kimbalem, spędzając wolny
czas na rowerowych eskapadach, braniu się za łby i obmyślaniu sposobów na
zarobienie pieniędzy. Przy pierwszej nadarzającej się okazji trzej młodzi
Rive’owie poszli w ślady kuzyna Elona i wyjechali z RPA do Stanów
Zjednoczonych, aby tam realizować swoje biznesowe marzenia. Jak twierdzi
Peter, cały ich klan kierował się tą samą maksymą: „Ryzyko to rodzaj paliwa”.
Lyndon, najmłodszy z braci, był też najbardziej nieustępliwy z całej trójki.
Jego pasją była gra w podwodnego hokeja; uprawianie tej dyscypliny wymaga
wyjątkowego samozaparcia, a Lyndon był na tyle dobry, że zanim wyjechał do
Stanów Zjednoczonych, występował w południowoafrykańskiej reprezentacji
narodowej w tym sporcie. Po przyjeździe do Ameryki zatrzymał się na pewien
czas w mieszkaniu Elona. Szybko odnalazł się w realiach Doliny Krzemowej.
To on był inicjatorem założenia prowadzonej wspólnie z braćmi firmy, która
zapewniała wsparcie informatyczne i pomoc w zarządzaniu systemami
komputerowymi. Początkowo Rive’owie świadczyli swoje usługi na terenie
miasta Santa Cruz, dojeżdżając do klientów na deskorolkach; po pewnym czasie
opracowali własne oprogramowanie, umożliwiające automatyzację i zdalne
wykonywanie wielu zadań. Wkrótce potem sprzedali firmę przedsiębiorstwu
Dell Computers.
Po tym, jak Elon zasugerował im podjęcie działalności w sektorze energii
solarnej, Lyndon i Peter zaczęli się zastanawiać, dlaczego tak niewiele osób
decydowało się na zakup paneli słonecznych. Doszli do wniosku, że odpowiedź
jest całkiem prosta. „Zdaliśmy sobie sprawę, że klienci firm sprzedających
panele mieli fatalne doświadczenia konsumenckie, a do tego dochodziła bariera
w postaci wysokich kosztów początkowych”, mówi Peter. Postanowili więc
ułatwić proces zakupu paneli. Potencjalny klient dzwonił pod bezpłatny numer
telefonu, a pracownicy działu sprzedaży na podstawie zdjęć satelitarnych
obliczali powierzchnię dachu budynku i oceniali stopień jego nasłonecznienia,
po czym przedstawiali klientowi propozycję umowy wraz z kosztorysem,
przewidywanymi oszczędnościami w opłatach za energię elektryczną oraz
warunkami finansowania. Jeśli klient zaakceptował umowę, firma wysyłała do
niego ekipę monterów w zielonych kombinezonach, którzy instalowali panele,
a także składała w imieniu klienta wniosek o dotację z rządowego programu
wspierania zakupu instalacji fotowoltaicznych. Celem Rive’ów było stworzenie
marki konsumenckiej o ogólnokrajowym zasięgu. Musk zainwestował
w rozkręcenie firmy 10 milionów dolarów. 4 lipca 2006 roku – tuż przed
zaprezentowaniem przez Teslę modelu Roadster – firma SolarCity, z Muskiem
jako prezesem zarządu, oficjalnie rozpoczęła działalność.

Wykupienie SolarCity

Przez pewien czas SolarCity radziło sobie całkiem nieźle. W 2015 roku systemy
fotowoltaiczne zainstalowane przez SolarCity stanowiły aż 25 procent
wszystkich instalacji fotowoltaicznych w Stanach Zjednoczonych (przy czym
liczba ta nie obejmowała instalacji wykonanych na użytek przedsiębiorstw
energetycznych). Firma miała jednak trudności z wyborem odpowiedniego
modelu biznesowego. Początkowo klienci mogli wydzierżawić od SolarCity
panele słoneczne bez ponoszenia żadnych opłat wstępnych. Doprowadziło to do
narastającego zadłużenia firmy i w rezultacie do spadku ceny jej akcji
z 85 dolarów w roku 2014 do około 20 dolarów w połowie roku 2016.
Musk był coraz bardziej sfrustrowany praktykami biznesowymi SolarCity,
a zwłaszcza tym, że firma prowadziła działania sprzedażowe za pośrednictwem
przedstawicieli handlowych pracujących w systemie prowizyjnym. „Swoją
taktyką sprzedaży zaczęli przypominać domokrążców, chodzących od drzwi do
drzwi i wciskających ludziom komplety noży albo jakiś inny szajs”, mówi Musk.
On sam zawsze czuł, że należy przyjąć odwrotne podejście. Nigdy nie
przykładał zbyt dużej wagi do sprzedaży i marketingu; był przekonany, że
świetny produkt sprzeda się sam.
Musk zaczął ciosać kuzynom kołki na głowie. „Czym właściwie jesteście:
firmą sprzedażową czy firmą produktową?”, dopytywał. Rive’owie nie mogli
zrozumieć jego obsesji na punkcie produktu. „Miażdżyliśmy konkurencję pod
względem udziałów w rynku – wspomina Peter – a tymczasem Elon czepiał się
kwestii estetycznych, na przykład krytykował wygląd zacisków i złościł się, że
są brzydkie”. Musk był do tego stopnia sfrustrowany, że w pewnym momencie
zagroził rezygnacją ze stanowiska prezesa zarządu. Od tego zamiaru odwiódł go
jednak Kimbal. Ostatecznie, zamiast podać się do dymisji, Musk zadzwonił do
kuzynów w lutym 2016 roku i oznajmił, że chce doprowadzić do wykupienia
SolarCity przez Teslę.

Po uruchomieniu fabryki akumulatorów w Nevadzie Tesla zaczęła produkować


domowe baterie pod nazwą Powerwall. Magazynujące energię urządzenie
przypominało rozmiarami płaską lodówkę i można je było połączyć z panelami
słonecznymi, takimi jak te instalowane przez SolarCity. Tym samym Muskowi
udało się uniknąć błędu popełnianego przez wielu liderów korporacji,
polegającego na zbyt wąskim definiowaniu zakresu działalności
przedsiębiorstwa. „Tesla to coś więcej niż producent samochodów”,
powiedział podczas prezentacji Powerwalla w kwietniu 2015 roku. „To firma
zajmująca się innowacjami energetycznymi”.
Połączenie dachowych paneli fotowoltaicznych z domową baterią i ze
stojącym w garażu samochodem marki Tesla pozwoliłoby konsumentom uwolnić
się od zależności od przedsiębiorstw energetycznych oraz koncernów
paliwowych. Dzięki takiej kompleksowej ofercie Tesla mogłaby zrobić więcej
dla przeciwdziałania zmianom klimatycznym niż jakakolwiek inna firma, a może
nawet niż jakikolwiek inny podmiot na świecie. Istniał jednak pewien problem,
który utrudniał realizację zintegrowanej koncepcji energetycznej Muska:
działająca w branży solarnej firma jego kuzynów nie była częścią Tesli.
Przejęcie SolarCity przez Teslę umożliwiłoby Muskowi osiągnięcie dwóch
celów: sprzedaż pod szyldem Tesli wszystkich komponentów domowego
systemu energetycznego, a zarazem uratowanie osiągającego słabe wyniki
finansowe przedsiębiorstwa kuzynów.
Początkowo zarząd Tesli nie kwapił się do zatwierdzenia przedstawionego
przez Muska planu akwizycji SolarCity. Było to o tyle zaskakujące, że
członkowie zarządu zazwyczaj zgadzali się na propozycje Muska. Tym razem
jednak forsowana przez niego transakcja wydawała im się ratowaniem jego
kuzynów oraz inwestycji w SolarCity kosztem Tesli, i to w sytuacji, gdy firma
borykała się z problemami produkcyjnymi. Zarząd zaaprobował jednak ten
pomysł cztery miesiące później, gdy kondycja finansowa SolarCity uległa
dalszemu pogorszeniu. Uzgodniono, że Tesla zaoferuje udziałowcom SolarCity –
z których największym był sam Musk – odkupienie akcji spółki za całkiem
atrakcyjną cenę, powiększoną o 25 procent w stosunku do ich aktualnej wartości
rynkowej. Musk dobrowolnie zrezygnował z udziału w kilku głosowaniach
zarządu Tesli, ale przeprowadził wiele prywatnych rozmów ze swoimi
kuzynami na temat wykupu.
Kiedy w czerwcu 2016 Musk ogłaszał publicznie decyzję o przejęciu
SolarCity, nazwał ją „oczywistą” oraz „właściwą pod względem prawnym
i moralnym”. Akwizycja SolarCity wpisywała się w jego „generalny plan”, jaki
przygotował dla Tesli i przedstawił jeszcze w 2006 roku: „Nadrzędnym celem
Tesla Motors jest przyspieszenie przejścia od gospodarki opartej na
węglowodorach kopalnych do gospodarki opartej na energetyce solarnej”.
Przejęcie firmy kuzynów było także zgodne z jego instynktownym dążeniem
do całościowej kontroli nad wszystkimi swoimi przedsięwzięciami
biznesowymi. „Elon uświadomił nam, że trzeba połączyć panele słoneczne
z bateriami”, mówi jego kuzyn Peter. „Bardzo zależało nam na zaoferowaniu
klientom zintegrowanego produktu, ale trudno było to osiągnąć, gdy nasi
inżynierowie pracowali w dwóch różnych firmach”.
Umowa została zatwierdzona przez 85 procent „bezinteresownych”
akcjonariuszy obu firm (do głosowania uprawnieni byli tylko ci akcjonariusze,
których osobiste interesy nie zależały od wyniku głosowania, co oznaczało, że
Musk nie mógł wykonać prawa głosu ze swoich akcji). Niemniej część
akcjonariuszy Tesli złożyła pozew sądowy, oskarżając Muska o działanie na
niekorzyść spółki. „Elon Musk, chcąc ratować zagrożoną inwestycję swoją
i innych członków swojej rodziny, doprowadził do tego, że służalczy wobec
niego zarząd Tesli zatwierdził wykupienie niewypłacalnego SolarCity za
ewidentnie nieuczciwą cenę”, twierdzili niezadowoleni akcjonariusze.
W 2022 roku sąd w Delaware orzekł na korzyść Muska, stwierdzając
w uzasadnieniu wyroku: „Akwizycja stanowiła istotny krok naprzód dla firmy,
która od lat dawała jasno do zrozumienia rynkowi oraz akcjonariuszom, że
zamierza rozszerzyć działalność i z producenta samochodów elektrycznych stać
się firmą zajmującą się alternatywnymi źródłami energii”.

„To jakieś gówno”


Podczas telekonferencji z inwestorami SolarCity w sierpniu 2016 roku, tuż
przed głosowaniem akcjonariuszy w sprawie zatwierdzenia planów przejęcia
SolarCity przez Teslę, Musk wspomniał o nowym produkcie, który zmieniłby
branżę. „A gdybyśmy mogli zaoferować klientom dach, który wygląda o wiele
lepiej niż zwykłe dachy? I który jest od nich znacznie trwalszy? To zupełnie inna
bajka”.
Pomysłem, nad którym pracował Musk i jego kuzyni, był „dach solarny”,
który stanowiłby alternatywę dla tradycyjnych paneli solarnych instalowanych
na zwykłym dachu. Dach solarny miał być wykonany z imitujących dachówki
płytek z osadzonymi w nich ogniwami fotowoltaicznymi. Dachówkami
solarnymi można by zastąpić pokrycie dachowe albo nałożyć je na już
istniejące. Tak czy inaczej, dachówki solarne wyglądałyby jak zwykłe i byłyby
bardziej estetyczne od zamontowanych na dachu kilku wielkich paneli
fotowoltaicznych.
Projekt dachu solarnego wywołał poważne tarcia między Muskiem a jego
kuzynami. W sierpniu 2016 roku, mniej więcej w tym samym czasie, gdy Musk
kusił inwestorów wizją nowego produktu, Peter Rive zaprosił swojego kuzyna
do obejrzenia dachu solarnego, który SolarCity zainstalowało w domu jednego
z klientów firmy. Wykonano go z arkuszy blachy połączonych na rąbek stojący –
innymi słowy, ogniwa fotowoltaiczne osadzono w arkuszach metalu, a nie
w płytkach imitujących dachówki.
Kiedy Musk przyjechał na miejsce, Peter i piętnaście innych osób stało już
przed domem. „Elon, jak to często bywało, przyjechał spóźniony”, wspomina
Peter. „Potem siedział w samochodzie i bawił się telefonem, podczas gdy my
wszyscy nerwowo czekaliśmy, aż wysiądzie”. Kiedy w końcu to zrobił, nie
ulegało wątpliwości, że jest wściekły. „To jakieś gówno!”, stwierdził. „Totalne
gówno! Coś okropnego! Co wam strzeliło do głowy?” Peter wyjaśnił, że to było
najlepsze, co mogli zrobić w tak krótkim czasie. Aby stworzyć dach solarny
nadający się do zainstalowania, musieli pójść na kompromis w kwestii estetyki.
Musk nakazał im skupić się na dachówkach solarnych zamiast na dachu z blachy.
Pracując bez wytchnienia, Rive’owie i zespół SolarCity zdołali wykonać
makiety dachówek solarnych, a Musk wyznaczył datę publicznej prezentacji
produktu na październik. Zorganizowano ją na terenie studia filmowego
Universal Studios w Hollywood, gdzie różne wersje dachów solarnych
zamontowano na domach wykorzystywanych na planie zdjęciowym serialu
Gotowe na wszystko. W sumie przygotowano cztery wersje dachu, w tym
z dachówkami solarnymi przypominającymi z wyglądu łupek francuski i takimi,
które imitowały wygląd renesansowych dachówek toskańskich. Na jednym
z domów zamontowano dach metalowy – ten sam, który nie spodobał się
wcześniej Muskowi. Kiedy Musk przyjechał na inspekcję dwa dni przed
prezentacją i zobaczył blaszaną wersję dachu, wybuchł gniewem.
„Powiedziałem: »Kurwa, nienawidzę tego produktu«! Czego nie
zrozumieliście?!” Jeden z inżynierów odparł, że jego zdaniem metalowy dach
wygląda dobrze i jest najłatwiejszy do zainstalowania. Musk odciągnął Petera
na bok i oświadczył: „Nie sądzę, że ten facet powinien być członkiem zespołu”.
Peter zwolnił inżyniera i kazał natychmiast zdemontować metalowy dach.
Na prezentację w Universal Studios przybyło dwieście osób. Musk zaczął
od przypomnienia o rosnącym poziomie dwutlenku węgla i o zagrożeniach
związanych ze zmianami klimatycznymi. „Ratuj nas, Elon!”, krzyknął ktoś
w tłumie. W tym momencie Musk wskazał za siebie. „Domy, które tu widzicie,
są domami solarnymi”, powiedział. „Zorientowaliście się?”
Wewnątrz każdego garażu znajdowała się ulepszona wersja Powerwalla
oraz samochód Tesla. Energia elektryczna wytworzona przez dach solarny
mogła być magazynowana w Powerwallu i w akumulatorze samochodu. „Oto
zintegrowana przyszłość”, powiedział Musk. „W ten sposób możemy całkowicie
rozwiązać równanie energetyczne”.
Była to wzniosła wizja, ale jej realizacja wiązała się z osobistymi kosztami.
Przed upływem roku zarówno Peter, jak i Lyndon Rive odeszli z firmy.
R O ZD ZI A Ł 4 3

The Boring Company


2016

Pod koniec 2016 roku Musk przebywał w podróży służbowej w Hongkongu.


Cały dzień miał wypełniony spotkaniami i potrzebował krótkiej przerwy,
żeby podładować akumulatory, zajrzeć do telefonu, a także, jak to miał
w zwyczaju, odpłynąć myślami i pogapić się przed siebie nieobecnym
wzrokiem. Kiedy po pewnym czasie podszedł do niego Jon McNeill, prezes
Tesli do spraw sprzedaży i marketingu, Musk ocknął się z transu i zapytał:
„Zauważyłeś, że miasta buduje się w trzech wymiarach, a drogi tylko
w dwóch?”. McNeill spojrzał na niego zdziwiony. „Drogi też mogłyby być
trójwymiarowe, gdyby budować je w tunelach pod miastami”, wyjaśnił
Musk. Natychmiast zadzwonił do Steve’a Davisa, zaufanego inżyniera
z firmy SpaceX. Chociaż w Kalifornii była druga w nocy, Davis zgodził się
od razu przystąpić do zbierania informacji na temat możliwości budowania
podziemnych tuneli w szybki i niedrogi sposób.
„W porządku”, powiedział Musk. „Odezwę się do ciebie za trzy
godziny”.
Kiedy Davis po trzech godzinach ponownie odebrał telefon, miał już
kilka gotowych pomysłów na to, jak przy użyciu standardowej tunelownicy
wydrążyć pod ziemią tunel o okrągłym przekroju i średnicy 12 metrów bez
konieczności wzmacniania jego ścian betonem. „Ile kosztują takie
maszyny?”, spytał Musk. Davis odparł, że cena jednej to 5 milionów
dolarów. „Kup dwie i niech je dostarczą przed moim powrotem”, polecił
Musk.
Kilka dni później Musk wylądował w Los Angeles i w drodze z lotniska
utknął w korku. Chwycił za telefon i zaczął tweetować. „Korki
doprowadzają mnie do szału”, napisał. „Zamierzam kupić maszynę do
drążenia tuneli i po prostu zacznę wiercić”. Rozważał różne nazwy dla
swojej nowej firmy, takie jak Tunnels R Us i American Tubes & Tunnels*.
Ostatecznie zdecydował się na nazwę, która przemawiała do jego
montypythonowskiego poczucia humoru. Godzinę później ogłosił za
pośrednictwem Twittera: „Firma będzie się nazywać The Boring
Company**. Wiercenie – oto, czym będziemy się zajmować”.
Parę lat wcześniej Musk wpadł na jeszcze śmielszy pomysł: stworzenie
nowego środka transportu, przypominającego nieco systemy poczty
pneumatycznej. Pasażerowie kapsuł z napędem elektromagnetycznym,
przemieszczających się wewnątrz specjalnych rur, w których panowałoby
bardzo niskie ciśnienie, mogliby podróżować z miasta do miasta
z prędkością zbliżoną do prędkości naddźwiękowej. Musk nazwał ten
projekt Hyperloop. Z nietypową dla siebie powściągliwością nie zabrał się
jednak do jego realizacji; zamiast tego ogłosił konkurs dla studentów,
których zadaniem było skonstruowanie modelu elektromagnetycznej kapsuły.
Żeby umożliwić im zademonstrowanie efektów swojej pracy, wybudował
obok siedziby SpaceX próżniową tubę o długości mili. Testy
eksperymentalnych kapsuł skonstruowanych przez uczestników pierwszej
edycji konkursu Hyperloop zaplanowano na styczniową niedzielę
w 2017 roku. Na liście uczestników znalazły się studenckie zespoły z wielu
krajów, między innymi z Holandii i z Niemiec.
Swoją obecność zapowiedzieli także różni urzędnicy, wśród nich
burmistrz Los Angeles Eric Garcetti, dlatego Musk uznał, że będzie to dobra
okazja do zaprezentowania im koncepcji budowy podziemnych tuneli.
W ostatni piątek przed konkursową niedzielą na porannym zebraniu
w SpaceX Musk zapytał, kiedy będzie można przystąpić do drążenia tunelu
pod parkingiem obok eksperymentalnego toru Hyperloop. Poinformowano
go, że za mniej więcej dwa tygodnie. „Zacznijcie wiercenie jeszcze dziś”,
zarządził. Jego asystentka Elissa Butterfield pobiegła ponaglać pracowników
SpaceX do usunięcia samochodów z parkingu i zaledwie trzy godziny
później obie tunelownice zakupione przez Davisa rozpoczęły drążenie.
W niedzielę na parkingu ziała już pokaźna dziura w ziemi o średnicy
15 metrów, prowadząca do wydrążonego początkowego odcinka tunelu.
Musk zainwestował w rozruch The Boring Company 100 milionów
dolarów z własnej kieszeni. Przez następne dwa lata często opuszczał swoje
biuro w siedzibie SpaceX, przechodził na drugą stronę ulicy i sprawdzał
postępy prac przy budowie tunelu. Co możemy zrobić, żeby drążyć szybciej?
Co stoi na przeszkodzie? „Poświęcał wiele czasu na przypominanie nam, jak
ważne jest eliminowanie zbędnych kroków i upraszczanie zadań”, wspomina
Joe Kuhn, młody inżynier z Chicago, który zajmował się opracowaniem
sposobu poruszania się pojazdów w tunelu. Przykładowo, przed
przystąpieniem do wiercenia tunelu inżynierowie The Boring Company
zaczęli projektować pionowy szyb, który zamierzali wykopać w miejscu,
gdzie miał rozpoczynać się tunel, a następnie wykorzystać go do opuszczenia
pod ziemię maszyny drążącej. „Goffer w moim ogrodzie niczego takiego nie
robi”, oświadczył Musk. Ostatecznie inżynierowie wprowadzili zmiany
konstrukcyjne w tunelownicy, które pozwoliły skierować jej przód w dół
i rozpocząć drążenie bez konieczności budowania specjalnego szybu.
Pod koniec grudnia 2018 roku prototypowy tunel o długości mili był już
prawie gotowy. Któregoś dnia późnym wieczorem Musk zjawił się na
miejscu w towarzystwie dwóch synów oraz swojej dziewczyny Claire
Boucher, znanej jako Grimes. Wsiedli do tesli wyposażonej
w zmodyfikowane koła, po czym samochód za pomocą dużej windy został
opuszczony do znajdującego się 12 metrów pod ziemią tunelu. „Pojedźmy tak
szybko, jak tylko się da!”, zachęcał Musk siedzącego za kierownicą Kuhna.
Grimes zaoponowała i poprosiła Kuhna, żeby nie przesadzał. Musk, który
momentalnie przełączył się w tryb inżyniera, zaczął tłumaczyć, że
„prawdopodobieństwo zderzenia bocznego jest ekstremalnie niskie”. Po
chwili Kuhn wcisnął gaz do dechy. „To niesamowite!”, zachwycał się Musk.
„To wszystko zmieni”.
Ale nie zmieniło. Stało się wręcz przykładem pomysłu Muska, który
okazał się przereklamowany. W 2021 roku The Boring Company ukończyła
budowę niespełna trzykilometrowego tunelu w Las Vegas, którym kursują
tesle przewożące pasażerów z lotniska do centrum konferencyjnego. Firma
rozpoczęła rozmowy w sprawie realizacji podobnych projektów w innych
miastach, ale do 2023 roku nie przystąpiono do budowy żadnego nowego
tunelu.

* Obie propozycje nawiązują do nazw znanych amerykańskich przedsiębiorstw, czyli sieci sklepów
z zabawkami Toys R Us i firmy telekomunikacyjnej American Telephone & Telegraph (AT&T).
** Boring w języku angielskim może oznaczać zarówno przymiotnik „nudny”, jak i rzeczownik
„wiercenie”.
R O ZD ZI A Ł 4 4

Trudne relacje
2016–2017
Z Amber Heard, która zostawiła na jego policzku ślad szminki;
Errol Musk; z Donaldem Trumpem

Trump

Musk nigdy nie interesował się zbytnio polityką. Podobnie jak wielu ludzi
związanych z technologią, łączy liberalne poglądy w kwestiach społecznych
z libertariańską niechęcią do rządowych regulacji i poprawności politycznej.
Wspierał finansowo kampanie wyborcze Baracka Obamy, a następnie Hillary
Clinton i otwarcie krytykował Donalda Trumpa przed wyborami prezydenckimi
w 2016 roku. „Wydaje się, że jego charakter nie odzwierciedla amerykańskich
wartości”, powiedział telewizji CNBC.
Po zwycięstwie Trumpa Musk pozwolił sobie jednak na ostrożny
optymizm – liczył, że prezydent Trump będzie postępować jak niezależny od
partyjnego establishmentu polityczny buntownik, a nie jak sfrustrowany
prawicowiec. „Miałem nadzieję, że niektóre z bardziej szalonych rzeczy, jakie
wygadywał przed wyborami, były tylko pustymi hasłami na użytek kampanii, i że
kiedy już wyląduje w Białym Domu, jego polityka będzie rozsądniejsza”,
tłumaczy. Za namową swojego przyjaciela Petera Thiela, sympatyka Trumpa,
Musk zgodził się wziąć udział w spotkaniu szefów firm technologicznych
z prezydentem elektem, które zaplanowano na grudzień 2016 roku w Nowym
Jorku.
W dniu spotkania Musk odwiedził rano redakcje „New York Timesa”
i „Wall Street Journal”, po czym udał się do Trump Tower. Żeby uniknąć
korków na nowojorskich ulicach, zdecydował się dojechać na miejsce metrem
linii Lexington Avenue. Oprócz Thiela i Muska w spotkaniu z Trumpem wzięło
udział kilkunastu innych przedstawicieli firm technologicznych, w tym Larry
Page z Google’a, Satya Nadella z Microsoftu, Jeff Bezos z Amazona i Tim Cook
z Apple’a.
Po zakończeniu posiedzenia Musk odbył prywatną rozmowę z Trumpem,
który oznajmił, że jest posiadaczem tesli, otrzymanej w prezencie od jednego
z przyjaciół, ale nigdy nią nie jeździł. Zakłopotany Musk zostawił to wyznanie
bez komentarza. Następnie Trump oświadczył, że „bardzo chce ożywić NASA”.
Ta deklaracja jeszcze bardziej zbiła Muska z tropu. Podczas rozmowy starał się
zachęcać Trumpa, żeby jako przywódca państwa wyznaczał ambitne cele –
Muskowi chodziło przede wszystkim o wysłanie ludzi na Marsa – i umożliwił
prywatnym firmom rywalizację w dążeniu do ich osiągnięcia. Trump wyglądał
na zdumionego pomysłem ekspedycji na Marsa i powtórzył, że chciałby „ożywić
NASA”. Musk opisał później swoją rozmowę z Trumpem jako dość osobliwe
doświadczenie, jednak samego rozmówcę uznał za całkiem miłego. „Wydaje się
lekko stuknięty, ale może okazać się w porządku”, ocenił.
Trump przyznał później Joe Kernerowi z CNBC, że jest pod wrażeniem
Muska. „Lubi rakiety i jest dobry w te klocki”, stwierdził z uznaniem, po czym
wygłosił typową dla siebie bełkotliwą tyradę. „Nigdy wcześniej nie widziałem,
żeby silniki wracały na Ziemię bez skrzydeł, w ogóle bez niczego, a teraz patrzę
i widzę, jak one lądują, i mówię sobie: »Pierwszy raz coś takiego oglądam«.
I zacząłem się o niego martwić, bo facet jest jednym z naszych wielkich
geniuszy, a my musimy chronić naszego geniusza, rozumiesz, musimy chronić
Thomasa Edisona i tych wszystkich ludzi, którzy wymyślili żarówkę, koło i inne
rzeczy”.
Juleanna Glover, ustosunkowana w waszyngtońskich kręgach rządowych
konsultantka polityczna, wykorzystała wizytę Muska w Trump Tower do
zorganizowania mu spotkań z kilkoma innymi osobistościami ze świata polityki,
w tym z wiceprezydentem elektem Mikiem Pence’em oraz z doradcami do
spraw bezpieczeństwa narodowego Michaelem Flynnem i K.T. McFarlandem.
Ale jedyną osobą, która tamtego dnia wywarła wrażenie na Musku, był Newt
Gingrich – entuzjasta kosmosu i gorący zwolennik dopuszczenia prywatnych
firm do rządowych przetargów dla operatorów misji kosmicznych.
Pierwszego dnia kadencji Trumpa Musk przybył na zaproszenie prezydenta
do Białego Domu, gdzie wraz z innymi szefami czołowych amerykańskich firm
uczestniczył w obradach okrągłego stołu; dwa tygodnie później wziął udział
w podobnej sesji. Po tych spotkaniach doszedł do wniosku, że Trump jako
prezydent nie różni się od Trumpa z kampanii wyborczej. Jego błazenada nie
była tylko pozą. „Bardzo możliwe, że Trump jest jednym z najlepszych
w dziejach specjalistów od wciskania ludziom kitu”, twierdzi. „Przypomina pod
tym względem mojego tatę. Umiejętnie podawane brednie mogą skutecznie
namieszać ludziom w głowie. Jeśli na Trumpa spojrzymy jak na kogoś w rodzaju
politycznego hochsztaplera, to jego zachowanie wyda się sensowne”. Kiedy
Trump wycofał Stany Zjednoczone z porozumienia paryskiego, czyli
międzynarodowej umowy w sprawie przeciwdziałania zmianom klimatu, Musk
zrezygnował z zasiadania w prezydenckich komitetach doradczych.

Amber Heard

Musk nie jest stworzony do tego, by wieść idylliczne życie osobiste. Większość
jego związków uczuciowych naznaczona była emocjonalnym zamętem.
Najbardziej bolesny był dla niego związek z aktorką Amber Heard. Wciągnęła
go w mroczny wir – trwało to ponad rok – i przysporzyła głęboko
zakorzenionego cierpienia, z którego nie otrząsnął się do dzisiaj. „To był
koszmar”, twierdzi Musk.
Poznali się wkrótce po tym, jak Heard ukończyła w 2012 roku pracę na
planie filmu akcji Maczeta zabija, w którym czarnym charakterem był
wynalazca opętany wizją stworzenia nowego społeczeństwa na orbitującej
wokół Ziemi stacji kosmicznej. Musk zgodził się zostać konsultantem przy
produkcji tego filmu, ponieważ liczył, że będzie miał okazję spotkać Heard.
Ostatecznie poznał ją osobiście dopiero rok później, kiedy zapragnęła zwiedzić
fabrykę SpaceX. „Można powiedzieć, że jak na kogoś, kogo nazywają gorącą
laską, jestem geekiem”, przyznaje żartobliwie Heard. Musk zabrał ją na
przejażdżkę teslą, a Heard uznała, że jak na inżyniera rakietowego jest całkiem
atrakcyjny.
Ponownie spotkali się w maju 2016 roku w Nowym Jorku, gdy oboje czekali
na swoją kolej, żeby przejść po czerwonym dywanie na uroczystej gali
zorganizowanej przez Metropolitan Museum. Heard miała wówczas trzydzieści
lat i właśnie rozstała się ze swoim mężem Johnnym Deppem, z którym wkrótce
potem stoczyła burzliwą batalię sądową. Aktorka próbowała pozbierać się po
nieudanym małżeństwie i towarzystwo Muska, z którym gawędziła podczas
uroczystej kolacji dla uczestników gali, a także podczas wieczornego afterparty,
było dla niej niczym powiew świeżego powietrza.
Parę tygodni później Musk odwiedził Heard w Miami. Zamieszkali
w wynajętej przez niego willi z basenem na terenie kompleksu hotelowego
Delano w Miami Beach. Potem razem z siostrą Amber polecieli na przylądek
Canaveral, gdzie obserwowali start rakiety Falcon 9. Zdaniem Heard była to
najciekawsza randka w jej życiu.
W czerwcu 2016 roku Heard pracowała we Włoszech, jednak postanowiła
przylecieć do Ameryki specjalnie, by zrobić Muskowi niespodziankę z okazji
jego urodzin. Dojeżdżając do fabryki Tesli we Fremont, zatrzymała się na
poboczu i zebrała bukiet polnych kwiatów. Po dotarciu na miejsce namówiła
ochroniarzy Muska, żeby pomogli jej ukryć się w bagażniku tesli; gdy tylko
Musk zbliżył się do samochodu, Heard wyskoczyła ze swojej kryjówki
z kwiatami w dłoni.
Ich relacja pogłębiła się w kwietniu 2017 roku. Musk poleciał wtedy do
Australii, gdzie kręcono film Aquaman z udziałem Heard, którą obsadzono
w roli wojowniczej księżniczki, zakochanej w superbohaterze próbującym
uratować świat. Wolne chwile spędzała z Muskiem, między innymi na
romantycznych spacerach w rezerwacie dzikich zwierząt. Któregoś dnia po
wspinaczce w parku linowym wybrali się do restauracji. To tam zrobiono im
zdjęcie, na którym na policzku Muska widoczny jest ślad szminki po pocałunku.
Kiedy Musk zwierzył się jej, że przypomina mu Mercy, czyli jego ulubioną
postać z gry wideo Overwatch, poświęciła dwa miesiące na projektowanie
i przymiarki wykonanego na jej zamówienie kostiumu, w którym mogła
odgrywać dla swojego nowego chłopaka tę właśnie rolę.
Swawolne usposobienie Amber Heard szło w parze ze skłonnością do
wywoływania zamętu, która przyciągała Muska. Jego brat i przyjaciele nie
znosili Amber z pasją, przy której bladła ich niechęć do Justine. „Jest okropnie
toksyczna”, uważa Kimbal. „To był istny koszmar”. Dyrektor operacyjny firm
Muska Sam Teller porównuje Amber Heard do komiksowego złoczyńcy.
„Przypominała mi Jokera z Batmana”, mówi. „Zupełnie jakby jedynym jej
celem czy ambicją było sianie chaosu. Ona po prostu uwielbia destabilizować
wszystko wokół”. Zdarzało się, że Musk był tak wyczerpany po całonocnych
kłótniach z Amber, że zwlekał się z łóżka dopiero po południu.
Musk i Heard rozstali się w lipcu 2017 roku, ale potem wrócili do siebie na
kolejnych pięć burzliwych miesięcy. Ich związek rozpadł się ostatecznie
wkrótce po wspólnym wyjeździe do Rio de Janeiro; wybrali się tam pod sam
koniec grudnia 2017 roku, razem z Kimbalem, jego żoną oraz niektórymi
dziećmi Elona. Kiedy dotarli do hotelu, między Elonem i Amber wybuchła
gwałtowna awantura. Amber zamknęła się w pokoju i zaczęła krzyczeć, że boi
się, że zostanie zaatakowana, i że Elon zabrał jej paszport. Ochroniarze Muska
i żona Kimbala próbowali ją przekonać, że jest bezpieczna, a paszport znajduje
się w jej torbie i że może wyjechać, kiedy tylko zechce. „Ona naprawdę jest
bardzo dobrą aktorką, więc kiedy coś mówi, myślisz sobie: »Wow, to może być
prawda«, chociaż wcale tak nie jest”, twierdzi Kimbal. „Sposób, w jaki potrafi
tworzyć swoją własną rzeczywistość, przypomina mi mojego ojca”. (Warto
zastanowić się nad tą uwagą).
Amber przyznaje, że podczas pobytu w Rio pokłóciła się z Elonem i że jej
zachowanie było przesadnie dramatyczne. Utrzymuje jednak, że pogodzili się
jeszcze tego samego wieczoru. Po wszystkim udali się razem na sylwestrową
imprezę i świętowali nadejście nowego roku na tarasie, z którego roztaczał się
widok na miasto: ona w białej lnianej sukience z głębokim dekoltem, on
w częściowo rozpiętej białej lnianej koszuli. Towarzyszyli im Kimbal i jego
żona, a także kuzyn Musków Russ Rive wraz z żoną. Żeby udowodnić mi, że
tamtego wieczoru pogodziła się z Elonem, wysłała mi zdjęcia i filmiki
z hotelowego tarasu. Na jednym z nich Elon składa Amber noworoczne
życzenia, po czym namiętnie całuje ją w usta.
Heard uważa, że Musk świadomie wywołuje kryzysowe sytuacje i angażuje
się w nie, ponieważ potrzebuje silnych bodźców, które wyzwalają jego energię.
Nawet po tym, jak rozstali się na dobre, jej uczucie do niego nie wygasło.
„Bardzo go kocham”, zapewnia Heard. I dobrze go rozumie. „Elon uwielbia
ogień, ale płomienie czasem go parzą”.
Pociąg Elona do Amber wpisuje się w typowy dla niego dysfunkcyjny
wzorzec. „To bardzo smutne, że zakochuje się w osobach, które traktują go
naprawdę podle”, mówi Kimbal. „To piękne kobiety, bez wątpienia, ale mają
swoją mroczną stronę. Elon zdaje sobie sprawę, że to są toksyczne
osobowości”.
Dlaczego więc to robi? Kiedy zadałem to pytanie Elonowi, roześmiał się
głośno. „Ponieważ miłość sprawia, że głupieję. Często zachowuję się jak
głupek, ale dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy jestem zakochany”.

Errol i Jana

W 2016 roku minęło kilkanaście lat, odkąd Elon widział się ze swoim ojcem.
Do ich ostatniego spotkania doszło pod koniec 2002 roku, kiedy Errol wraz
z rodziną odwiedził go po śmierci małego Nevady. Elon wspomina, że czuł się
wtedy nieswojo z powodu nadmiernej czułości okazywanej przez Errola jego
piętnastoletniej wówczas pasierbicy Janie i dlatego zachęcał ojca do jak
najszybszego powrotu do RPA.
W 2016 roku Elon i Kimbal postanowili wybrać się ze swoimi bliskimi do
RPA i uznali, że przy okazji powinni spotkać się z Errolem, który rozwiódł się
ze swoją drugą żoną i chorował na serce. Elon ma z ojcem wiele wspólnego,
prawdopodobnie więcej, niż sam gotów jest przyznać; łączy ich między innymi
to, że obaj przyszli na świat 28 czerwca. Bracia chcieli podjąć próbę
poprawienia, choćby na krótką metę, swoich relacji z ojcem i doszli do
wniosku, że dobrą sposobnością po temu będzie wspólny lunch w dniu urodzin –
czterdziestych piątych Elona i siedemdziesiątych Errola.
Errol mieszkał wówczas w Kapsztadzie i urodzinowy lunch zaplanowano
w jednej z tamtejszych restauracji. Przy stole zebrali się między innymi Kimbal
i jego nowa żona Christiana, Elon oraz jego ówczesna dziewczyna, aktorka
Natasha Bassett. Wcześniej towarzyszyły im również dzieci Elona, ale ich matka
Justine nie życzyła sobie, by miały one jakikolwiek kontakt z Errolem, i dlatego
opuściły restaurację przed jego przybyciem. Antonio Gracias, który wybrał się
do RPA razem z Muskami i był obecny w restauracji, zapytał Elona, czy także
powinien wyjść. „Elon położył dłoń na moim kolanie i powiedział: »Zostań,
proszę«”, wspomina Gracias. „Wtedy po raz pierwszy widziałem, jak Elonowi
drżą ręce”. Kiedy Errol wszedł do restauracji, głośno pochwalił Elona za urodę
Natashy, czym wprawił wszystkich w zakłopotanie. „Elon i Kimbal przez cały
czas byli zamknięci w sobie i mało się odzywali”, wspomina Christiana. Po
godzinie bracia oznajmili, że pora się zbierać.
Początkowo Elon planował zabrać Christianę, Natashę i dzieci do Pretorii,
żeby mogli zobaczyć miejsce, w którym dorastał. Jednak po spotkaniu z ojcem
wyraźnie nie był w nastroju. Nagle podjął decyzję o zakończeniu pobytu
w Południowej Afryce, tłumacząc sobie i innym, że musi natychmiast wrócić do
Stanów Zjednoczonych, żeby uporać się z kryzysem wywołanym informacją
o śmierci kierowcy z Florydy, który w momencie wypadku korzystał
z Autopilota Tesli.

Wizyta w Republice Południowej Afryki, choć krótka, wydawała się


zapowiadać odprężenie w relacjach z ojcem, które mogło pomóc Elonowi
uporać się z niektórymi z prześladujących go od dawna demonów. Tak się
jednak nie stało. W 2016 roku, niedługo po powrocie Elona do Ameryki,
trzydziestoletnia wówczas Jana zaszła w ciążę z Errolem. „Oboje byliśmy
samotni i zagubieni”, powiedział później Errol. „Jedna rzecz doprowadziła do
drugiej – możesz to nazwać bożym planem albo planem natury”.
Kiedy te wieści dotarły do Elona i jego rodzeństwa, wszyscy troje byli
oburzeni i wściekli. „Zaczynałem powoli dogadywać się z ojcem”, wspomina
Kimbal. „Ale gdy okazało się, że ma dziecko z Janą, stwierdziłem: »To już
koniec, wylatujesz. Nie chcę już nigdy z tobą rozmawiać«. Od tamtej pory nie
zamieniłem z nim ani słowa”.
Latem 2017 roku, wkrótce po tym, jak dowiedział się, że Errol ma dziecko
ze swoją pasierbicą, Elon udzielał wywiadu Neilowi Straussowi z miesięcznika
„Rolling Stone”. Strauss rozpoczął od pytania o Teslę Model 3. Jak to często mu
się zdarzało, Musk pogrążył się w milczeniu. Rozmyślał o Amber Heard
i o swoim ojcu. Po chwili wstał i wyszedł bez słowa wyjaśnienia.
Sam Teller odczekał ponad pięć minut i poszedł go szukać. Kiedy Musk
wrócił, powiedział Straussowi: „Właśnie zerwałem z dziewczyną. Byłem
naprawdę zakochany i to było dla mnie bardzo bolesne”. W dalszej części
wywiadu pomstował na ojca, nie wspominając jednak o dziecku, które Errol
spłodził z Janą. „To okropny człowiek”, powiedział Musk, po czym się
rozpłakał. „Mój ojciec realizuje swój starannie przemyślany plan czynienia zła.
On planuje zło. Ma na swoim sumieniu prawie każdą zbrodnię, jaka tylko
przyjdzie ci do głowy. Popełnił prawie każdy zły uczynek, jaki możesz sobie
wyobrazić”. W dołączonej do tekstu wywiadu notce Strauss zauważył, że Musk
nie chciał wchodzić w szczegóły. „Jest coś, czym Musk chciałby się podzielić,
ale najwyraźniej nie potrafi zmusić się do wypowiedzenia właściwych słów”.
R O ZD ZI A Ł 4 5

Zstąpienie w mrok

Oględziny akumulatora w towarzystwie Omeada Afshara (pierwszy z lewej)


Czy masz zaburzenia dwubiegunowe?

Rozstanie z Amber Heard, a także wieść o tym, że jego ojciec ma dziecko


z kobietą, którą wychowywał jako pasierbicę, zdruzgotały Muska
i zapoczątkowały w jego życiu okres silnego emocjonalnego rozchwiania. Jego
nastrój zaczął oscylować między przygnębieniem i odrętwieniem a ekscytacją
i przypływami szaleńczej energii. Zdarzało się, że osuwał się coraz głębiej
w podły stan psychiczny, aż do niemalże katatonicznego transu i depresyjnej
stagnacji, po czym nagle, jak za pstryknięciem przełącznika, ożywiał się
i ogarniała go radosna beztroska – zaczynał na przykład odgrywać skecze Monty
Pythona, demonstrując głupie kroki albo recytując fragmenty absurdalnych
dialogów i wybuchając raz po raz urywanym śmiechem. Zarówno pod
względem zawodowym, jak i emocjonalnym tych kilkanaście miesięcy, od lata
2017 do jesieni 2018, było najgorszym czasem w jego życiu, gorszym nawet od
kryzysów z 2008 roku. „Był to dla mnie okres najbardziej intensywnego
cierpienia, jakiego kiedykolwiek zaznałem”, wspomina. „Osiemnaście miesięcy
obłędu. To było niewiarygodnie wręcz bolesne doświadczenie”.
Pod koniec 2017 roku Musk miał wziąć udział w telekonferencji z grupą
analityków z Wall Street, poświęconej omówieniu wyników finansowych Tesli.
Tamtego dnia Jon McNeill, ówczesny prezes Tesli, znalazł Muska w sali
konferencyjnej, leżącego na podłodze przy zgaszonym świetle. McNeill
podszedł i położył się obok niego. „Hej, kolego”, zagadnął. „Mamy
telekonferencję do przeprowadzenia”.
„Nie dam rady”, odparł Musk.
„Musisz”, powiedział McNeill.
Nakłonienie Muska do udziału w telekonferencji zajęło mu pół godziny.
„W końcu udało się wyrwać go z otępienia i doprowadzić do stanu, w którym
można było posadzić go na krześle. Zwołaliśmy resztę ludzi, Elon odczytał tekst
sprawozdania finansowego, a potem jakoś kryliśmy go do końca konferencji”,
wspomina McNeill. Kiedy już było po wszystkim, Musk oświadczył: „Muszę
się położyć, muszę wyłączyć światło. Potrzebuję trochę czasu w samotności”.
McNeill twierdzi, że podobna scena powtórzyła się w sumie pięć lub sześć
razy; któregoś dnia musiał położyć się na podłodze obok Muska, żeby uzyskać
jego akceptację dla projektu nowej strony internetowej Tesli.
Mniej więcej w tym samym czasie ktoś zapytał Muska na Twitterze, czy ma
zaburzenia dwubiegunowe. „Tak”, odpisał Musk. Dodał jednak, że nigdy nie
został formalnie zdiagnozowany przez lekarza. „Negatywne uczucia korelują
z negatywnymi zdarzeniami, więc być może mój problem polega
w rzeczywistości na tym, że daję się ponieść temu, na co sam się piszę”.
Pewnego dnia, gdy siedzieli razem w sali konferencyjnej w siedzibie Tesli po
kolejnym epizodzie depresyjnym Muska, McNeill zapytał go wprost, czy cierpi
na chorobę afektywną dwubiegunową. Musk odparł, że prawdopodobnie tak, na
co McNeill odsunął swoje krzesło od stołu i obrócił się, by mogli rozmawiać
twarzą w twarz. „Posłuchaj, jeden z moich krewnych ma zaburzenia
dwubiegunowe”, powiedział. „Zetknąłem się osobiście z tą chorobą. I dlatego
wiem, że jeśli tylko otrzymasz odpowiednie leczenie i leki, możesz wrócić do
tego, kim naprawdę jesteś. Świat cię potrzebuje”. Według McNeilla była to
konstruktywna rozmowa i wyglądało na to, że Musk szczerze pragnie wrócić do
równowagi psychicznej.
Tak się jednak nie stało. Gdy zadałem Muskowi pytanie o sposób, w jaki
radzi sobie ze swoimi problemami psychicznymi, odpowiedział: „Po prostu
znosisz ból i upewniasz się, że naprawdę zależy ci na tym, co robisz”.

„Witamy w produkcyjnym piekle”

Tesli jakimś cudem udało się dotrzymać szalonego terminu wyznaczonego przez
Muska i w lipcu 2017 roku ruszyła produkcja Modelu 3 – kierownictwo firmy
postanowiło to uczcić i zorganizowało huczną imprezę w fabryce we Fremont.
Przed wyjściem na scenę Musk miał udać się do małej sali konferencyjnej, żeby
odpowiedzieć na pytania garstki dziennikarzy. Ale coś było nie tak. Musk przez
cały dzień był w kiepskim nastroju; wypił kilka red bulli, żeby postawić się na
nogi, a następnie próbował medytować, czego nigdy wcześniej nie robił na
poważnie.
Franz von Holzhausen i JB Straubel robili, co mogli, by wyrwać Muska ze
stuporu, ale ich słowa zachęty i otuchy nie przynosiły rezultatu. Musk był
zobojętniały, apatyczny i przygnębiony. „Od kilku tygodni odczuwałem dotkliwy
ból emocjonalny”, wspominał później. „Naprawdę dotkliwy. Musiałem użyć
całej siły woli, żeby zmobilizować się do udziału w imprezie z okazji
rozpoczęcia produkcji Modelu 3 i nie wyglądać na kompletnie przybitego”.
W końcu wziął się w garść i poszedł na konferencję prasową, podczas której
sprawiał wrażenie poirytowanego i coraz bardziej rozkojarzonego.
„Przepraszam, że jestem dziś trochę drętwy”, zwrócił się do dziennikarzy.
„Mam teraz dużo na głowie”.
Potem nadeszła pora na wystąpienie przed dwustuosobowym rozkrzyczanym
tłumem fanów i pracowników Tesli. Musk starał się zrobić dobre show,
przynajmniej na początku wystąpienia. Wjechał na scenę nowym modelem
3 w kolorze czerwonym, dziarsko wyskoczył zza kierownicy i wzniósł ręce ku
niebu. „Głównym celem tej firmy było stworzenie naprawdę świetnego
samochodu elektrycznego w przystępnej cenie”, powiedział. „I wreszcie udało
nam się tego dokonać!”
Ale w jego przemówieniu szybko zaczęły pobrzmiewać niepokojące tony.
Nawet ludzie zebrani na widowni wyczuwali, że chociaż Musk usiłował
sprawiać radosne wrażenie, to myślami był w bardzo mrocznym miejscu.
Zamiast świętować sukces, ostrzegał ich przed nadchodzącymi trudnymi
czasami. „Naszym największym wyzwaniem w ciągu najbliższych sześciu czy
dziewięciu miesięcy będzie wyprodukowanie dużej liczby samochodów”,
powiedział z wahaniem w głosie. „Szczerze mówiąc, czeka nas produkcyjne
piekło”, dodał i zaczął maniakalnie chichotać. „Witajcie! Witajcie
w produkcyjnym piekle! Spędzimy w nim co najmniej sześć miesięcy”.
Ta perspektywa, podobnie jak wszystkie piekielne kryzysy i dramaty,
zdawała się napełniać go swego rodzaju mroczną energią. „Z niecierpliwością
czekam na współpracę z wami podczas wspólnej przeprawy przez piekło”,
oświadczył zaskoczonej publiczności. „Jest takie powiedzenie: kiedy idziesz
przez piekło, nie zatrzymuj się”.
Musk przeszedł przez piekło. I się nie zatrzymał.

Piekło Giga Nevady

Ilekroć Musk czuje, że ogarnia go mrok, z obsesyjnym wręcz zapamiętaniem


rzuca się w wir pracy. I to właśnie zrobił w lipcu 2017 roku, zaraz po hucznych
obchodach rozpoczęcia produkcji Modelu 3.
Miał jeden podstawowy cel: zwiększenie liczby wytwarzanych
samochodów, tak aby każdego tygodnia z fabryki wyjeżdżało 5 tysięcy nowych
egzemplarzy Modelu 3. Przeliczył koszty produkcji i koszty ogólne, uwzględnił
przepływy pieniężne i doszedł do wniosku, że Tesla przetrwa wyłącznie pod
warunkiem, że uda się zwiększyć produkcję Modelu 3 do 5 tysięcy sztuk
tygodniowo. W przeciwnym razie firmie zabraknie pieniędzy. Powtarzał to jak
mantrę każdemu dyrektorowi; zainstalował też w fabryce monitory, na których
wyświetlane były aktualne dane dotyczące wielkości produkcji samochodów
i komponentów.
Osiągnięcie pułapu 5 tysięcy nowych samochodów tygodniowo było
ogromnym wyzwaniem. Pod koniec 2017 roku tempo produkcji Tesli było
o połowę mniejsze. Musk uznał, że musi udać się do hal produkcyjnych
i osobiście poprowadzić załogi fabryk do osiągnięcia wyznaczonego celu, czyli
skokowego wzrostu wydajności. Takie podejście – osobiste zaangażowanie
przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, w pracę
zespołu dążącego do celu tak fanatycznie jak jego lider – wyznaczało standard
maniakalnego oddania wspólnej sprawie, jakiego Musk wymagał od siebie i od
innych we wszystkich swoich firmach.
Zaczął od gigafabryki w Nevadzie, gdzie wytwarzano akumulatory.
Projektant linii produkcyjnej oświadczył Muskowi, że zwiększenie jej
wydajności do 5 tysięcy akumulatorów tygodniowo to szalona mrzonka. W ciągu
tygodnia fabryka była w stanie wyprodukować najwyżej 1800 sztuk. „Jeśli
faktycznie masz rację, to już po Tesli”, odparł Musk. „Albo będziemy
produkować 5 tysięcy samochodów tygodniowo, albo nie będziemy w stanie
pokryć własnych kosztów”. Budowa dodatkowych linii produkcyjnych zajęłaby
kolejny rok, stwierdził dyrektor zakładu w Nevadzie. Musk go zwolnił, a na
jego miejsce zatrudnił Briana Dowa, u którego spodobał mu się energiczny
temperament i gotowość do podejmowania trudnych wyzwań.
Musk objął komendę nad halą produkcyjną i dowodził tam niczym krewki
feldmarszałek na polu bitwy. „Pracowaliśmy w szaleńczym amoku”, wspomina.
„Spaliśmy po cztery lub pięć godzin na dobę, nierzadko na podłodze. Pamiętam,
jak czasami myślałem sobie: »Jeszcze chwila i popadnę w obłęd«”. Jego
współpracownicy mieli podobne odczucia.
Musk ściągnął do Nevady posiłki, w tym swoich najbardziej lojalnych
pomagierów: Marka Juncosę, zaufanego inżyniera z firmy SpaceX, oraz Steve’a
Davisa, prezesa The Boring Company. Do pomocy zwerbował także swojego
kuzyna Jamesa Muska, syna młodszego brata Errola. James dopiero co ukończył
studia w Berkeley i rozpoczął pracę jako programista w zespole zajmującym się
udoskonalaniem systemu Autopilota Tesli. „Elon zadzwonił do mnie
i powiedział, że za godzinę mam być na lotnisku Van Nuys”, wspomina.
„Polecieliśmy stamtąd do Reno, gdzie spędziłem następne cztery miesiące”.
„Napotkaliśmy miliard problemów”, mówi Juncosa. „Co trzecie ogniwo
akumulatorowe było do dupy. Na co trzecim stanowisku roboczym coś było
skopane”. Musk i jego ludzie rozproszyli się po hali produkcyjnej i zabrali się
do pracy na różnych odcinkach linii montażowej; przechodzili od jednego
stanowiska roboczego do drugiego, szukając sposobów na usprawnienie tych
procesów, które ich zdaniem spowalniały produkcję. „Kiedy byliśmy już zbyt
wyczerpani, wracaliśmy do motelu na czterogodzinną drzemkę, a potem znów
przystępowaliśmy do pracy”, opowiada Juncosa.
Omead Afshar, absolwent inżynierii biomedycznej, który oprócz dyplomu
inżyniera posiadał także licencjat z poezji, podjął pracę w Tesli tuż przed
rozpoczęciem rewolucji w gigafabryce w Nevadzie i został drugim obok Sama
Tellera adiutantem Muska. Afshar pochodził z Los Angeles i był synem
urodzonego w Iranie inżyniera; podziwiał ojca i od najmłodszych lat starał się
go naśladować – do tego stopnia, że w szkole podstawowej zamiast plecaka
nosił teczkę dyplomatkę. Po studiach spędził kilka lat w firmie wytwarzającej
sprzęt medyczny, gdzie zajmował się urządzaniem i organizowaniem pracy
zakładów produkcyjnych. W Tesli szybko nawiązał więź z Muskiem. Obaj lekko
się jąkali, co świadczyło o ich inżynierskim sposobie myślenia. Po tym, jak
przyjęto go do Tesli, Afshar wynajął mieszkanie w pobliżu siedziby firmy
w Dolinie Krzemowej, jednak już pierwszego dnia został wysłany do Nevady
i przez następne trzy miesiące mieszkał w tanim motelu nieopodal gigafabryki,
w którym nocleg kosztował 20 dolarów za dobę. Przez siedem dni w tygodniu
wstawał o piątej rano, wypijał filiżankę kawy w towarzystwie guru produkcji
Tima Watkinsa, a potem pracował w fabryce do dziesiątej wieczorem; po
powrocie do motelu wypijał jeszcze lampkę wina z Watkinsem i kładł się spać.
Po pewnym czasie Muskowi udało się znaleźć wąskie gardło linii
montażowej: tempo produkcji ulegało spowolnieniu przez problemy na
stanowisku, na którym drogi, ale niezbyt szybki robot przyklejał na akumulatory
paski włókna szklanego. Robotowi zdarzało się upuszczać podnoszone za
pomocą specjalnych przyssawek paski, a do tego nakładał zbyt dużo kleju.
„Zdałem sobie sprawę, że pierwszym błędem była próba zautomatyzowania tego
procesu i że była to moja wina, ponieważ to ja nalegałem na zwiększenie
automatyzacji pracy w fabryce”, mówi.
W końcu sfrustrowany Musk zadał podstawowe pytanie: „Po jaką cholerę
przyklejamy te paski?”. Próbował wyobrazić sobie funkcję, jaką mogłaby pełnić
warstwa włókna szklanego między akumulatorem a płytą podłogową
samochodu. Zapytał o to członków zespołu inżynieryjnego i usłyszał, że była to
inicjatywa zespołu od redukcji hałasu, według którego naklejenie na akumulator
włókna szklanego miało służyć ograniczeniu wibracji. Kiedy Musk zadzwonił
do zespołu od redukcji hałasu, powiedziano mu, że na pomysł oklejenia
akumulatorów włóknem szklanym wpadł zespół inżynieryjny, który doszedł do
wniosku, że zmniejszy to ryzyko pożaru. „Poczułem się jak bohater komiksów
z Dilbertem”, wspomina Musk. Kazał zarejestrować dźwięk wewnątrz
samochodu z akumulatorem oklejonym włóknem szklanym, a następnie
powtórzyć nagranie w samochodzie z akumulatorem bez włókna. „Sprawdźcie,
czy słyszycie jakąś różnicę”, powiedział. Nie słyszeli.
„Pierwszym krokiem powinno być podanie w wątpliwość istniejących
wymogów”, twierdzi Musk. „Trzeba uczynić je mniej błędnymi i głupimi,
ponieważ wszystkie wymogi są w pewnym stopniu błędne i głupie. Kolejny krok
to kasowanie, kasowanie i jeszcze raz kasowanie”.
Takie podejście sprawdzało się nawet w przypadku najdrobniejszych detali.
Przykładowo, każdy akumulator wyprodukowany w fabryce w Nevadzie
zabezpieczano, umieszczając małe plastikowe nakładki na złączach służących do
podłączenia akumulatora do instalacji elektrycznej samochodu. Akumulatory
wysyłano następnie do montowni samochodów we Fremont, gdzie plastikowe
nakładki zdejmowano i wyrzucano. Czasem w Nevadzie kończył się zapas
nakładek i do czasu jego uzupełnienia wstrzymywano wysyłkę akumulatorów do
Fremont. Kiedy Musk zapytał, jaki jest właściwie cel stosowania tych nakładek,
powiedziano mu, że wymóg ten wprowadzono w celu zabezpieczenia styków
złącza przed wygięciem podczas transportu. „Kto dokładnie wprowadził ten
wymóg?”, dopytywał Musk. Personel fabryki próbował to ustalić, ale nie był
w stanie podać nazwiska konkretnej osoby. „W takim razie skasujcie to”,
zarządził Musk. Tak też zrobili i okazało się, że problem wygiętych styków
nigdy się nie pojawił.
Elona oraz jego najbliższych współpracowników łączył duch koleżeństwa,
ale osoby spoza tego grona Musk traktował chłodno i zdarzało mu się odnosić
do nich w bardzo ostry sposób. Pewnej soboty o dziesiątej wieczorem
przeprowadzał inspekcję linii montażowej i rozzłościły go problemy
z robotycznym ramieniem, które instalowało w akumulatorach przewody
chłodzące. Niewłaściwe ustawienie ramienia spowalniało cały proces montażu.
Na miejsce wezwano Gage’a Coffina, młodego inżyniera produkcji. Coffin był
podekscytowany czekającym go spotkaniem z Muskiem. Pracował w Tesli od
dwóch lat, z czego ostatnie jedenaście miesięcy spędził w Nevadzie, żyjąc na
walizkach i przez siedem dni w tygodniu harując w gigafabryce. Była to jego
pierwsza pełnoetatowa praca i uwielbiał ją. Kiedy Coffin dotarł na stanowisko,
na którym odbywał się montaż przewodów chłodzących, Musk warknął na
powitanie: „Hej, to jest źle ustawione. Ty się tym zajmowałeś?”. Coffin
niepewnym tonem zapytał Muska, co dokładnie ma na myśli. Czy chodzi mu o to,
kto zaprogramował robotyczne ramię? O to, kto je zaprojektował? A może o to,
kto dobrał oprzyrządowanie? Musk tymczasem z uporem powtarzał swoje
pytanie: „Czy to ty się tym, kurwa, zajmowałeś?”. Coffin, coraz bardziej
zdezorientowany i przestraszony, nadal próbował dociekać, o co właściwie
chodzi Muskowi. To tylko rozwścieczyło Muska jeszcze bardziej. „Jesteś
idiotą”, stwierdził. „Zjeżdżaj stąd i więcej się tu nie pokazuj”. Kilka minut
później bezpośredni przełożony Coffina zawołał go na bok i poinformował, że
Musk kazał go zwolnić. W poniedziałek Coffin otrzymał wypowiedzenie umowy
o pracę. „Mojego kierownika zwolniono tydzień po mnie, a tydzień później
wymówienie dostał jego szef”, wspomina. „To Elon ich zwalniał, więc
przynajmniej znał ich nazwiska”.
„Kiedy Elona coś zdenerwuje, musi się na kimś wyżyć i często wyładowuje
gniew na pracownikach niższego szczebla”, przyznaje Jon McNeill. „To, co
przydarzyło się Gage’owi, było dość typowe. Elon po prostu nie potrafił
rozładować swojej frustracji w konstruktywny sposób”. Współzałożyciel Tesli
JB Straubel miał znacznie milszy i łagodniejszy charakter od Muska i odczuwał
zażenowanie z powodu jego zachowania. „Z perspektywy czasu może się
wydawać, że te historie to ciekawe anegdoty z pola bitwy”, mówi. „W tamtym
czasie było to jednak dla nas absolutnie okropne doświadczenie. Elon zmuszał
nas do zwalniania ludzi, z których wielu było naszymi przyjaciółmi. To było
bardzo bolesne”.
Musk odpowiada, że Straubel i McNeill mieli zbyt duże opory przed
zwalnianiem ludzi. We wspomnianym oddziale fabryki zbyt wiele rzeczy
szwankowało. Przy stanowiskach roboczych gromadziły się części, a linia
montażowa stała w miejscu. „Próbując być dla kogoś miłym – tłumaczy – tak
naprawdę nie jestem miły dla dziesiątków innych osób, które dobrze wykonują
swoją pracę i które ucierpią, jeśli nie zrobię porządku tam, gdzie piętrzą się
problemy”.
Tamtego roku Musk spędził Święto Dziękczynienia w fabryce wraz
z kilkoma swoimi dziećmi; uznał, że skoro kazał załodze fabryki przyjść tego
dnia do pracy, to sam również powinien to zrobić. Każdy dzień przerwy
w produkcji akumulatorów ograniczał liczbę samochodów, które mogła
wyprodukować Tesla.

Deautomatyzacja

Od czasu wynalezienia linii montażowych na początku XX wieku większość


fabryk powstaje w dwóch etapach. Najpierw buduje się linię produkcyjną
i obsadza się ją pracownikami, którzy wykonują określone zadania na każdym
stanowisku roboczym. Następnie, po dopracowaniu wszystkich szczegółów
i rozwiązaniu napotkanych problemów, stopniowo wprowadza się na linię
produkcyjną roboty i inne maszyny, które przejmują część zadań wykonywanych
wcześniej przez personel fabryki. Musk postąpił odwrotnie. Urzeczywistniając
swoją wizję nowoczesnej fabryki, nazwanej przez niego „drednotem kosmitów”
(alien dreadnought), zaczął od zautomatyzowania każdego możliwego procesu.
„Mieliśmy wysoce zautomatyzowaną linię produkcyjną z całą masą robotów”,
mówi Straubel. „Był z nią tylko jeden problem. Nie działała”.
Któregoś razu Musk w towarzystwie swojej świty – Omeada Afshara,
Antonia Graciasa i Tima Watkinsa – dokonywał wieczornej inspekcji fabryki
akumulatorów w Nevadzie. W pewnym momencie zauważyli zator na
stanowisku, na którym robotyczne ramię przyklejało ogniwa litowo-jonowe do
przewodów chłodzących. Maszyna miała problem z uchwyceniem przewodu
i wyrównaniem go. Watkins i Gracias podeszli i spróbowali wykonać to zadanie
ręcznie. Okazało się, że są w stanie zrobić to lepiej i szybciej niż robotyczne
ramię. Zawołali Muska i razem obliczyli, ilu ludzi potrzeba do zastąpienia
maszyny. Następnie zatrudniono odpowiednią liczbę pracowników
i w rezultacie linia montażowa zaczęła działać szybciej.
Musk porzucił swoją dotychczasową rolę apostoła automatyzacji i z równym
zapałem poświęcił się nowej misji: wyszukiwaniu zatorów na linii produkcyjnej
i sprawdzaniu, czy deautomatyzacja danego stanowiska może przyspieszyć
produkcję. „Zaczęliśmy wycinać roboty z linii produkcyjnej i wyrzucać je na
parking”, wspomina Straubel. W pewien weekend przemaszerowali przez całą
fabrykę, malując znaki na przeznaczonych do usunięcia maszynach. „Wybiliśmy
dziurę w ścianie budynku specjalnie po to, żeby usunąć przez nią cały ten
sprzęt”, opowiada Musk.
Doświadczenie to stało się cenną lekcją, którą Musk włączył do swojego
algorytmu produkcyjnego. Zawsze czekaj do końca projektowania danego
procesu – do momentu, gdy zakwestionujesz wszystkie wymagania i skasujesz
wszystkie niepotrzebne etapy – zanim zabierzesz się do jego automatyzacji.
W kwietniu 2018 roku fabryka w Nevadzie funkcjonowała już o wiele
sprawniej. Zrobiło się nieco cieplej, więc Musk zdecydował, że zamiast wracać
na noc do motelu, będzie spał na dachu fabryki. Jego dwaj przyjaciele, Bill Lee
i Sam Teller, postanowili do niego dołączyć i Musk wysłał swojego asystenta,
żeby kupił dla nich namioty. Około pierwszej w nocy, po przeprowadzeniu
inspekcji linii montażowych modułów i akumulatorów, Musk, Teller i Lee
weszli na dach budynku fabryki, rozpalili małe przenośne palenisko ogrodowe
i zaczęli dyskutować o kolejnym czekającym ich wyzwaniu. Musk był gotów
zająć się fabryką we Fremont.

W sali konferencyjnej Jupiter we Fremont w 2018 roku. Na monitorach start rakiety i dane o produkcji
w zakładach Tesli
R O ZD ZI A Ł 4 6

Piekło we Fremont
Tesla, 2018
Przy linii montażowej i odpoczynek pod biurkiem w fabryce we Fremont

Short-sellerzy
Po tym, jak wiosną 2018 roku zdołał udrożnić wąskie gardła w fabryce
akumulatorów w Nevadzie, Musk skierował uwagę na montownię samochodów
we Fremont, mieście na przemysłowych obrzeżach Doliny Krzemowej,
położonym na wschód od Palo Alto, od którego dzielą je wody Zatoki San
Francisco. Na początku kwietnia we Fremont produkowano zaledwie 2 tysiące
egzemplarzy Modelu 3 na tydzień. Wydawało się, że nie ma szans na to, by
prawa fizyki pozwoliły Muskowi wycisnąć z fabrycznych linii montażowych
magiczną liczbę 5 tysięcy nowych samochodów tygodniowo – czyli takiego
poziomu produkcji, jakiego osiągnięcie do końca czerwca obiecywał
inwestorom z Wall Street.
Musk pokazał, że traktuje swoją obietnicę poważnie, polecając
kierownikom zakładu we Fremont zamówić części i materiały w ilościach
potrzebnych do wyprodukowania 5 tysięcy egzemplarzy Modelu 3 tygodniowo.
Za zamówione materiały trzeba było zapłacić i gdyby nie udało się ich
przekształcić w gotowe samochody, Teslę czekałyby problemy z płynnością
finansową, które każdą firmę mogą wpędzić w spiralę śmierci. Dla
pracowników i kadry kierowniczej fabryki we Fremont decyzja Muska
oznaczała rychłe rozpoczęcie szaleńczych działań, które on sam nazywał
zrywem.
Na początku 2018 roku kurs akcji Tesli utrzymywał się blisko rekordowego
poziomu, co sprawiło, że firma wyprzedziła pod względem wartości giełdowej
General Motors, i to pomimo że w poprzednim roku koncern GM sprzedał
10 milionów samochodów i osiągnął 12 miliardów dolarów zysku, podczas gdy
Tesla sprzedała jedynie 100 tysięcy samochodów i zanotowała 2,2 miliarda
dolarów straty. Te dane, a także sceptycyzm, z jakim przyjęto deklarację Muska
w sprawie zwiększenia produkcji do 5 tysięcy samochodów tygodniowo,
sprawiły, że akcje Tesli stały się magnesem dla short-sellerów, czyli
giełdowych inwestorów grających na spadki. W 2018 roku akcje Tesli stały się
najczęściej shortowanymi akcjami w historii amerykańskiej giełdy.
To rozwścieczyło Muska. Uważał, że inwestorzy dokonujący krótkiej
sprzedaży akcji nie kierują się jedynie sceptycznym nastawieniem wobec
perspektyw spółek, ale także innymi, perfidnymi motywami. „To pijawki
przyczepione do szyi biznesu”, stwierdził. Inwestorzy grający na spadki akcji
Tesli publicznie atakowali spółkę i samego Muska. Przeglądając Twittera, Musk
kipiał gniewem z powodu publikowania przez nich fałszywych informacji na
temat jego firmy. Jeszcze gorsze było to, że niektóre ukazujące się informacje
były prawdziwe. „Mieli aktualne dane pochodzące ze źródeł wewnątrz firmy.
Używali dronów, które latały nad naszą fabryką i dzięki temu mogli na bieżąco
aktualizować swoje dane”, mówi. „Zorganizowali własne siły naziemne
i powietrzne. Trudno wprost uwierzyć, jak wiele informacji wewnętrznych na
nasz temat udawało im się zdobyć”.
Ostatecznie to właśnie przyczyniło się do ich porażki. Short-sellerzy
dysponowali twardymi danymi na temat tego, ile samochodów można było
wyprodukować na dwóch liniach montażowych we Fremont, i na tej podstawie
doszli do przekonania, że nie ma szans, by produkcja w fabryce Tesli osiągnęła
do połowy 2018 roku poziom 5 tysięcy tygodniowo. „Naszym zdaniem próby
wprowadzenia inwestorów w błąd już wkrótce odbiją się TSLA czkawką”,
napisał jeden z short-sellerów David Einhorn. „Dziwaczne zachowanie Elona
Muska świadczy o tym, że również on zdaje sobie z tego sprawę”. Jim Chanos,
najbardziej znany inwestor stosujący strategię gry na spadki, oświadczył
publicznie, że według niego akcje Tesli są w zasadzie bezwartościowe.
Mniej więcej w tym samym czasie Musk postawił na coś zupełnie
odwrotnego. Uzgodnił z zarządem Tesli niezwykle odważny i bezprecedensowy
w historii amerykańskiego biznesu plan swojego wynagrodzenia. Przewidywał
on, że jeśli cena akcji firmy nie wzrośnie radykalnie, Musk nie otrzyma żadnego
wynagrodzenia; ale jednocześnie Musk mógł się wzbogacić o 100 miliardów
dolarów, a nawet więcej, pod warunkiem że Tesla pod jego kierownictwem
osiągnie szereg niezwykle ambitnych celów, w tym znaczny wzrost produkcji,
przychodów oraz giełdowej wyceny spółki. Większość obserwatorów
powątpiewała, czy uda mu się osiągnąć te cele. „Pan Musk otrzyma
wynagrodzenie tylko wtedy, gdy zrealizuje oszałamiającą serię kroków
milowych dotyczących wartości rynkowej spółki i jej wskaźników
operacyjnych”, napisał na łamach „New York Timesa” Andrew Ross Sorkin.
„W przeciwnym razie firma nie zapłaci mu ani grosza”. Wypłata dla Muska
byłaby najwyższa, pisał Sorkin, „gdyby jakimś sposobem udało mu się
zwiększyć kapitalizację Tesli do poziomu 650 miliardów dolarów, co zdaniem
wielu ekspertów jest niemożliwe, a wręcz niedorzeczne”.

Podejście do czerwieni

W centrum fabryki we Fremont znajduje się główna sala konferencyjna Jupiter.


Musk wykorzystywał ją jako swoje biuro, miejsce spotkań i schronienie na czas
emocjonalnych kryzysów, a niekiedy również jako miejsce do spania. Na ścianie
wisiały rzędy monitorów, na których mógł śledzić aktualizowane w czasie
rzeczywistym, niczym notowania giełdowe, dane na temat produkcji całej
fabryki, a także wskaźniki wydajności każdego stanowiska pracy.
Musk doszedł do wniosku, że projektowanie dobrze funkcjonującej fabryki
powinno przypominać projektowanie mikroprocesora. Chodziło o to, by
w każdym miejscu uzyskać odpowiednie zagęszczenie, przepływ i sprawność
procesową. Dlatego najwięcej uwagi poświęcał ekranowi z listą wszystkich
stanowisk na linii montażowej; każda pozycja na tej liście zaznaczona była na
zielono albo na czerwono, w zależności od tego, czy proces produkcyjny na
danym stanowisku przebiegał prawidłowo, czy nie. Zielone lub czerwone
światło paliło się również przy każdym stanowisku na hali produkcyjnej, dzięki
czemu Musk podczas obchodów hali mógł skierować się prosto tam, gdzie
pojawiły się problemy. Jego zespół nazywał to „podejściem do czerwieni”.
Zryw w fabryce we Fremont rozpoczął się w pierwszym tygodniu kwietnia
2018 roku. W poniedziałek Musk krążył po hali swoim szybkim niedźwiedzim
krokiem, podchodząc kolejno do każdego czerwonego światła, które zobaczył.
„W czym problem?” Brakuje jednej części. „Kto za nią odpowiada? Dajcie go
tutaj”. Czujnik ciągle nawala. „Kto go kalibrował? Znajdźcie kogoś, kto potrafi
otworzyć konsolę. Czy możemy zmienić te ustawienia? A tak w ogóle to po co
nam ten pieprzony czujnik?”
Po południu obchód został wstrzymany, ponieważ o tej porze rozpoczynała
się kolejna misja SpaceX, której celem było dostarczenie ważnego ładunku na
Międzynarodową Stację Kosmiczną. Musk wrócił do sali konferencyjnej
Jupiter, żeby na jednym z monitorów obejrzeć na żywo start rakiety. Jednak
nawet wtedy zerkał na monitory z danymi produkcyjnymi i szukał wąskich
gardeł na linii montażowej Tesli. Po obiedzie, dostarczonym na zamówienie
Sama Tellera z tajskiej restauracji, Musk ponownie wyruszył do hali
produkcyjnej na poszukiwanie czerwonych świateł. O drugiej trzydzieści
w nocy stał pod samochodem podwieszonym na przenośniku i obserwował
proces wkręcania śrub, po czym zarzucił pracowników nocnej zmiany
pytaniami. „Po co nam w tym miejscu aż cztery śruby? Kto wprowadził taką
specyfikację? Może wystarczyłby dwie? Spróbujcie z dwiema”.
Przez całą wiosnę i początek lata 2018 roku krążył niestrudzenie po hali
fabrycznej, podejmując na gorąco decyzje, tak jak robił to wcześniej
w Nevadzie. „Elon jak w amoku maszerował od jednego stanowiska do
drugiego”, wspomina Juncosa. Musk policzył, że w dobre dni zdarzało mu się
podjąć nawet sto takich decyzji. „Co najmniej 20 procent z nich okaże się
błędne i później będziemy je zmieniać”, powiedział. „Ale jeśli nie będę
podejmował szybkich decyzji, to będzie po nas”.

Pewnego dnia Lars Moravy, ceniony członek kadry kierowniczej Tesli,


przebywał w siedzibie firmy w Palo Alto, gdy zadzwonił do niego Omead
Afshar z prośbą o pilne przybycie do Fremont. W fabryce Moravy zastał Muska
siedzącego pod turecku pod przenośnikiem podwieszanym, za pomocą którego
przesuwa się karoserie samochodów po linii montażowej. Musk ponownie miał
wątpliwości co do liczby śrub przewidzianej w specyfikacji technicznej.
„Dlaczego jest ich tutaj aż sześć?”, zapytał, wskazując na jeden z elementów
konstrukcyjnych nadwozia.
„Żeby zapewnić odpowiednią stabilność w razie zderzenia”, wyjaśnił
Moravy.
„Nie, główne obciążenie zderzeniowe przejmie tamta belka”, stwierdził
Musk. Wyobraził sobie, gdzie będą znajdować się wszystkie krytyczne punkty
obciążeń, i zaczął obliczać w pamięci limity dla każdego z tych miejsc. Moravy
odesłał specyfikację techniczną nadwozia do inżynierów w celu wprowadzenia
zmian i przeprowadzenia nowych testów.
Na innym stanowisku roboty przykręcały częściowo zmontowane nadwozie
do przesuwnej platformy, na której pokonywało ono kolejne etapy procesu
montażu. Zdaniem Muska robotyczne ramiona wyposażone we wkrętaki zbyt
wolno przykręcały śruby, które mocowały nadwozie do platformy. „Nawet ja
byłbym w stanie robić to szybciej”, orzekł. Kazał sprawdzić konfigurację
robotów, ale żaden z obecnych na miejscu pracowników nie wiedział, jak
uzyskać dostęp do ustawień w panelu sterującym. „Dobrze – oświadczył Musk –
zatem będę stał tutaj tak długo, aż znajdziemy kogoś, kto potrafi obsługiwać ten
panel”. Kiedy w końcu sprowadzono technika znającego się na obsłudze panelu
sterującego, Musk odkrył, że roboty pracowały z prędkością wynoszącą jedynie
20 procent prędkości maksymalnej, a w dodatku domyślne ustawienia
powodowały, że przed dokręceniem śruby w prawo, wkrętak wykonywał dwa
obroty w lewo. „Ustawienia fabryczne są zawsze idiotyczne”, stwierdził Musk.
Szybko przeprogramował robota, usuwając instrukcję dotyczącą wykonywania
obrotów w lewo, a także ustawił prędkość na 100 procent. Gdy okazało się, że
powoduje to zrywanie gwintów w śrubach, zredukował ją do 70 procent.
Wprowadzone zmiany pozwoliły skrócić czas potrzebny na przykręcenie
nadwozia do platformy o ponad połowę.
Przed lakierowaniem karoserię samochodu poddaje się kąpieli
galwanicznej, zanurzając ją w zbiorniku wypełnionym odpowiednim
elektrolitem. Po zakończeniu kąpieli w zagłębieniach karoserii pozostają resztki
roztworu galwanicznego, których odprowadzenie na zewnątrz umożliwiają małe
otwory odpływowe. Otwory te zaślepia się później wykonanymi z syntetycznej
gumy łatkami butylowymi. „Dlaczego właściwie je montujemy?”, spytał Musk
jednego z kierowników linii produkcyjnej we Fremont. Kiedy usłyszał, że
wymóg montowania zatyczek został wprowadzony przez dział konstrukcji
pojazdów, wezwał do siebie jego szefa. „Po cholerę nam to coś?”, zapytał
ostro. „Montowanie tego ustrojstwa spowalnia całą linię montażową”. Szef
działu konstrukcyjnego odparł, że zatyczki butylowe przydadzą się na wypadek
powodzi, gdy poziom wody podnosi się powyżej poziomu podłogi samochodu.
„To niedorzeczne”, stwierdził Musk. „Taka powódź zdarza się raz na dziesięć
lat. A kiedy już się zdarzy, to najwyżej zamoczą się trochę dywaniki”. I tak Tesla
zrezygnowała z montowania butylowych zaślepek.
W fabryce Tesli często dochodziło do przestojów w pracy na skutek
zatrzymywania maszyn przez czujniki bezpieczeństwa. Musk uznał, że są one
zbyt czułe i wyłączają urządzenia nawet wtedy, gdy nie ma żadnego realnego
zagrożenia. Przetestował niektóre z czujników, żeby sprawdzić, czy zareagują na
drobiazgi w rodzaju spadającego obok nich kawałka papieru. Doświadczenia te
skłoniły Muska do rozpoczęcia kampanii mającej doprowadzić do wyrugowania
czujników zarówno z samochodów Tesli, jak i z rakiet SpaceX. „Jeśli jakiś
czujnik nie jest absolutnie niezbędny do uruchomienia silnika albo do jego
bezpiecznego wyłączenia w sytuacji realnego zagrożenia eksplozją, należy go
usunąć”, napisał w mailu do inżynierów SpaceX. „W przyszłości każdy, kto
zainstaluje w silniku czujnik (lub cokolwiek innego), który nie okaże się
absolutnie niezbędny, będzie musiał pożegnać się z pracą”.
Niektórzy menedżerowie sprzeciwili się takiemu podejściu. Uważali, że
Musk próbuje przyspieszyć produkcję kosztem bezpieczeństwa i jakości.
Główny dyrektor do spraw jakości produkcji złożył wymówienie. Grupa
obecnych i byłych pracowników fabryki we Fremont powiedziała reporterowi
telewizji CNBC, że byli poddawani „naciskom, by wybierać drogę na skróty,
byle tylko osiągnąć wyśrubowane cele dotyczące produkcji Modelu 3”.
Rozmówcy reportera twierdzili również, że zmuszano ich do wykonywania
prowizorycznych napraw, takich jak wzmacnianie pękniętych plastikowych
wsporników taśmą izolacyjną. „New York Times” poinformował, że personel
fabryki odczuwał presję ze strony przełożonych, by pracować po dziesięć
godzin dziennie. „Ciągle nam przypominano: »Ile samochodów
wyprodukowaliśmy do tej pory?«, ciągle wywierano presję, by produkować
więcej”, opowiadał gazecie jeden z pracowników fabryki we Fremont. W tych
skargach było sporo prawdy. Wskaźnik obrażeń w zakładach produkcyjnych
Tesli był o 30 procent wyższy niż w fabrykach innych firm z branży
samochodowej.

Usuwanie robotów

Próbując doprowadzić do zwiększenia wydajności produkcji w fabryce


akumulatorów w Nevadzie, Musk przekonał się, że istnieją takie zadania,
czasem bardzo proste, które ludzie wykonują lepiej niż roboty. Możemy użyć
oczu, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu i namierzyć potrzebne nam narzędzie.
Następnie możemy do niego podejść, omijając po drodze przeszkody, wziąć je
do ręki, odszukać wzrokiem miejsce, w którym chcemy go użyć, i przyłożyć je
tam, manewrując odpowiednio ramieniem. Całkiem proste, prawda? Ale nie dla
robota, niezależnie od tego, jak dobre są jego kamery. We Fremont, gdzie na
każdej linii montażowej pracowało 1200 zrobotyzowanych urządzeń, Musk
utwierdził się w przekonaniu, że przesadne dążenie do automatyzacji może mieć
negatywne konsekwencje.
Na końcowym odcinku linii montażowej znajdowało się stanowisko, na
którym ramiona robotów wyrównywały wąskie uszczelki w oknach
samochodów. Szło im to dość opornie. Pewnego dnia po kilku minutach
obserwowania w milczeniu ich wysiłków Musk spróbował wykonać to zadanie
własnoręcznie. Dla człowieka nie było to nic trudnego. Wydał więc
pracownikom polecenie podobne do tego, które padło z jego ust wcześniej
w Nevadzie. „Macie siedemdziesiąt dwie godziny na usunięcie z hali
wszystkich niepotrzebnych maszyn”, oświadczył.
Wykonywanie polecenia Muska przebiegało początkowo w dość ponurej
atmosferze. Pracownicy przywykli do tego, że maszyny wykonują sporą część
ich pracy. Ale z czasem operacja usuwania robotów zaczęła przypominać
zabawę. Musk przechadzał się wzdłuż linii montażowej z pomarańczową farbą
w sprayu. „Zostaje czy wylatuje?”, pytał przy każdym stanowisku wiceprezesa
do spraw inżynierii Nicka Kalayjiana albo innego współpracownika. Jeśli
odpowiedź brzmiała „wylatuje”, maszyna na danym stanowisku była oznaczana
pomarańczowym iksem, a pracownicy przystępowali do jej demontażu.
„Wkrótce Elon zaczął się śmiać, zupełnie jak rozbawione dziecko”, wspomina
Kalayjian.
Musk wziął na siebie odpowiedzialność za nadmierną automatyzację.
Przyznał się nawet do tego publicznie. „Nadmierna automatyzacja w Tesli była
błędem”, napisał na Twitterze. „Mówiąc dokładniej: moim błędem. Ludzie są
niedoceniani”.
Pod koniec maja 2018 roku po przeprowadzeniu deautomatyzacji
i wdrożeniu różnych ulepszeń fabryka we Fremont produkowała w ciągu
tygodnia 3,5 tysiąca egzemplarzy Modelu 3. Był to imponujący wynik, jednak
wciąż daleko mu było do poziomu 5 tysięcy samochodów tygodniowo, który
zgodnie z obietnicą Muska miał zostać osiągnięty do końca czerwca. Short-
sellerzy na podstawie informacji przekazywanych im przez informatorów
i zdobywanych za pomocą dronów doszli do wniosku, że nie ma szans na to, by
fabryka z dwiema liniami montażowymi uzyskała taki poziom produkcji.
Wiedzieli również, że Tesla przez co najmniej rok nie zdoła wybudować
kolejnej fabryki ani nawet otrzymać zezwoleń niezbędnych do rozpoczęcia takiej
budowy. „Short-sellerzy sądzili, że mają kompletne informacje na nasz temat”,
mówi Musk. „Zaczęli triumfować w internecie: »Ha, ha, Tesla ma
przerąbane!«”.

Namiot

Musk interesuje się historią wojskowości, a zwłaszcza historią rozwoju


lotnictwa wojskowego. Na spotkaniu, które odbyło się we Fremont 22 maja,
opowiedział swoim współpracownikom o tym, jak podczas drugiej wojny
światowej rząd Stanów Zjednoczonych musiał pilnie zwiększyć produkcję
bombowców i nakazał zbudować nowe linie produkcyjne na parkingach przy
fabrykach firm lotniczych w Kalifornii. Musk przedyskutował to z Jerome’em
Guillenem, którego wkrótce potem awansował na stanowisko prezesa do spraw
samochodowych, i wspólnie stwierdzili, że Tesla mogłaby zrobić coś
podobnego.
W planach zagospodarowania przestrzennego miasta Fremont istniał zapis
dotyczący tak zwanych tymczasowych zakładów naprawy pojazdów. Pozwalał
on właścicielom stacji benzynowych na wznoszenie namiotów, w których można
było świadczyć usługi w rodzaju wymiany opon czy tłumików. Przepisy nie
określały przy tym maksymalnych rozmiarów tych namiotów. „Zdobądź takie
pozwolenie i zabieraj się do budowy wielkiego namiotu”, polecił Guillenowi
Musk. „Grzywnę zapłacimy później”.
Jeszcze tego samego popołudnia pracownicy zakładu Tesli we Fremont
zaczęli usuwać gruz zalegający na starym parkingu za fabryką. Jego
nawierzchnia miała liczne pęknięcia, ale nie było czasu na wybetonowanie od
nowa całego placu, dlatego ograniczono się do wylania nowej warstwy betonu
w postaci długiego pasa, wokół którego niezwłocznie zaczęto wznosić namiot.
Musk ściągnął do Fremont Rodneya Westmorelanda, jednego ze swoich
najlepszych specjalistów od budowy obiektów przemysłowych, który zajął się
koordynowaniem prac budowlanych. Sam Teller zorganizował kilka furgonetek
z lodami, żeby rozdawać zimne smakołyki pracującym w upale robotnikom.
W ciągu dwóch tygodni udało im się ukończyć obiekt o długości
300 i szerokości niespełna 50 metrów, wystarczająco duży, aby pomieścić
prowizoryczną linię produkcyjną. Zrezygnowano z robotów – wszystkie
stanowiska obsadzono ludźmi.
Jednym z problemów był brak przenośnika taśmowego nadającego się do
transportowania samochodów przez linię montażową. Dysponowali jedynie
starym przenośnikiem do transportu części, ale nie miał on dość mocy, by
poradzić sobie z przesuwaniem po taśmie nadwozi samochodowych.
„Umieściliśmy go więc na podłożu o lekkim nachyleniu. Z pomocą grawitacji
był w stanie przesuwać nadwozia z odpowiednią prędkością”, wspomina Musk.
Tuż po czwartej po południu 16 czerwca, zaledwie trzy tygodnie po tym, jak
Musk wpadł na pomysł wybudowania namiotu, z prowizorycznej linii
montażowej zaczęły zjeżdżać pierwsze egzemplarze Modelu 3. Neal Boudette
z „New York Timesa”, który przybył do Fremont, żeby zobaczyć Muska w akcji
i napisać o tym reportaż, miał okazję obserwować wznoszenie namiotu na
parkingu. „Jeśli konwencjonalne podejście uniemożliwia ci realizację zadania,
musisz spróbować podejścia niekonwencjonalnego”, powiedział mu Musk.

Świętowanie urodzin

28 czerwca 2018 roku, tuż przed zapowiedzianym terminem zwiększenia


produkcji Modelu 3 do 5 tysięcy samochodów tygodniowo, Musk obchodził
swoje czterdzieste siódme urodziny. Większość tamtego dnia spędził w lakierni
w głównej hali fabrycznej. „Dlaczego znowu coś się przytkało?”, pytał za
każdym razem, gdy tempo pracy ulegało spowolnieniu, po czym podchodził do
stanowiska, na którym powstał zator, i stał tam tak długo, aż inżynierowie
rozwiązali problem.
Był w kiepskim nastroju, bo po tym, jak zadzwoniła do niego z życzeniami
urodzinowymi Amber Heard, upuścił telefon i go uszkodził. Około drugiej po
południu Tellerowi udało się nakłonić go do zrobienia sobie krótkiej przerwy
i udania się do sali konferencyjnej, gdzie odbyła się namiastka urodzinowego
przyjęcia. „Udanego 48. roku życia w symulacji!”, brzmiał napis na torcie
lodowym zamówionym przez Tellera. Nie było noży ani widelców, więc jedli
tort rękami.
Dwanaście godzin później, tuż po drugiej trzydzieści w nocy, Musk w końcu
opuścił halę fabryczną i wrócił do sali konferencyjnej. Minęła kolejna godzina,
zanim położył się spać. Przed snem obejrzał jeszcze na jednym z monitorów
start rakiety SpaceX z przylądka Canaveral. Rakieta miała dostarczyć na
Międzynarodową Stację Kosmiczną robotycznego asystenta oraz zaopatrzenie
dla przebywających na stacji astronautów, w tym sześćdziesiąt paczek Death
Wish Coffee – supermocnej kawy o wyjątkowo wysokiej zawartości kofeiny.
Start przebiegł bezproblemowo. Była to piętnasta zakończona powodzeniem
misja towarowa SpaceX dla NASA.
Wyznaczony termin zwiększenia wydajności produkcji do 5 tysięcy
samochodów tygodniowo przypadał na sobotę 30 czerwca. Kiedy Musk obudził
się tamtego ranka na sofie w sali konferencyjnej i spojrzał na monitory, zdał
sobie sprawę, że zdołają dotrzymać tego terminu. Przez kilka godzin pracował
na linii lakierniczej, następnie w pośpiechu pojechał na lotnisko – wciąż
w rękawach ochronnych, które zapomniał zdjąć po wyjściu z lakierni – żeby
zdążyć na czas do Hiszpanii, gdzie miał być drużbą Kimbala, biorącego ślub
w średniowiecznej katalońskiej wiosce.
W niedzielę 1 lipca o godzinie 1.53 z fabryki we Fremont wyjechał czarny
Model 3, którego przednią szybę zdobił baner z napisem „Nr 5000”. Kiedy
Musk otrzymał jego zdjęcie na swojego iPhone’a, wysłał wiadomość do
wszystkich pracowników Tesli: „Dokonaliśmy tego!!! (…) Stworzyliśmy
zupełnie nowe rozwiązania, które inni uważali za niemożliwe. Namiotaliśmy się
w namiocie. Nieważne. Grunt, że się udało (…) Myślę, że właśnie staliśmy się
prawdziwą firmą motoryzacyjną”.

Algorytm

Na każdym spotkaniu produkcyjnym, czy to w Tesli, czy to w SpaceX, zachodzi


duże prawdopodobieństwo, że Musk wyrecytuje monotonnie niczym mantrę coś,
co on sam nazywa algorytmem. Algorytm został przez niego sformułowany na
podstawie tego, czego nauczył się w produkcyjnym piekle w fabrykach
w Nevadzie i we Fremont. Zdarza się, że w takich chwilach członkowie
kierownictwa jego firm poruszają bezgłośnie ustami, zupełnie jak wierni
recytujący słowa liturgii razem ze swoim kapłanem. „Jeśli chodzi o algorytm, to
stałem się zdartą płytą”, przyznaje Musk. „Ale naprawdę uważam, że
powtarzanie tego aż do znudzenia jest przydatne”. Algorytm składa się z pięciu
przykazań:

1. Kwestionuj wszystkie wymogi. Każdy wymóg powinien być opatrzony


nazwiskiem osoby, która go wprowadziła. Nigdy nie powinieneś
akceptować sytuacji, w której wymogi pochodzą z jakiegoś działu, na
przykład z „działu prawnego” albo „działu bezpieczeństwa”. Musisz
znać nazwisko konkretnej osoby, która wprowadziła dany wymóg.
Następnie powinieneś go zakwestionować, bez względu na to, jak
bardzo ta osoba jest inteligentna. Wymogi wprowadzone przez
inteligentne osoby są najbardziej niebezpieczne, ponieważ ludzie są
mniej skłonni je kwestionować. Zawsze kwestionuj wszelkie wymogi,
nawet te, które zostały wprowadzone przeze mnie. Następnie spraw, by
stały się mniej głupie.

2. Eliminuj wszystkie części lub procesy, które da się wyeliminować.


Być może później będziesz musiał niektóre przywrócić.
W rzeczywistości, jeśli nie przywrócisz co najmniej 10 procent z nich,
będzie to oznaczało, że nie wyeliminowałeś ich wystarczająco dużo.

3. Upraszczaj i optymalizuj. Powinieneś się do tego zabrać po


wykonaniu kroku numer dwa. Częstym błędem jest upraszczanie
i optymalizowanie części lub procesów, które w ogóle nie powinny
istnieć.

4. Przyspieszaj cykl. Każdy proces można przyspieszyć. Przystąp do tego


jednak dopiero po wykonaniu pierwszych trzech kroków. W fabryce
Tesli omyłkowo spędziłem sporo czasu na przyspieszaniu procesów,
które, jak później zdałem sobie sprawę, powinny zostać usunięte.

5. Automatyzuj. Ten krok należy wykonać na samym końcu. Moim


wielkim błędem w Nevadzie i we Fremont było to, że zacząłem od prób
zautomatyzowania każdego procesu. Tymczasem należało z tym
zaczekać, aż wszystkie wymogi zostaną zakwestionowane, zbędne części
i procesy wyeliminowane, a błędy poprawione.

Algorytmowi towarzyszyło czasami kilka uzupełniających zaleceń. Oto


niektóre z nich:

• Wszyscy kierownicy działów technicznych muszą mieć doświadczenie


praktyczne. Na przykład kierownicy zespołów programistycznych muszą
spędzać co najmniej 20 procent czasu pracy na programowaniu.
Kierownicy działu dachów solarnych muszą spędzać część czasu na
dachach, przeprowadzając montaż instalacji. W przeciwnym razie będą
jak dowódca kawalerii, który nie potrafi jeździć konno, albo jak generał,
który nie potrafi władać bronią.

• Kolegowanie się jest niebezpieczne. Utrudnia ludziom wzajemne


krytyczne ocenianie efektów ich pracy. Mamy skłonność, by chronić
swoich kolegów przed konsekwencjami popełnionych przez nich
błędów. Należy się tego wystrzegać.

• Nie ma nic złego w tym, że się pomylisz. Każdy może się pomylić, byle
się przy tym nie upierał.

• Nigdy nie każ swoim podwładnym robić czegoś, czego sam nie byłbyś
gotów zrobić.

• Jeśli masz do rozwiązania jakiś problem, nie spotykaj się wyłącznie


z menedżerami. Spotkaj się także z pracownikami niższego szczebla.

• Zatrudniając ludzi, wybieraj kandydatów z odpowiednim nastawieniem


do pracy. Umiejętności można nauczyć. Zmiana nastawienia wymaga
przeszczepu mózgu.

• Nasza dewiza to maniakalne poczucie naglącej potrzeby.

• Jedynymi nakazami są te podyktowane prawami fizyki. Wszystko inne


jest tylko zaleceniem.
Przy linii montażowej
R O ZD ZI A Ł 4 7

Alarm otwartej pętli


2018
Musk w towarzystwie premiera Tajlandii dokonuje inspekcji miniaturowej łodzi podwodnej; przygotowania do
wejścia do jaskini; w której utknęli chłopcy
Pedofil

Na początku lipca 2018 roku Kimbal Musk wyjechał w podróż poślubną,


w trakcie której otrzymał mail od Antonia Graciasa, przyjaciela Elona i członka
zarządu jego firm. „Przykro mi, stary. Wiem, że chcesz spędzać teraz czas
z żoną, ale musisz natychmiast wracać”, pisał Gracias. „Elon ma kryzys”.
Musk powinien być zadowolony z efektów swoich działań prowadzących do
zwiększenia wydajności produkcji. Tesla osiągnęła wyznaczony cel, jakim było
wytwarzanie 5 tysięcy egzemplarzy Modelu 3 tygodniowo i wszystko
wskazywało na to, że na koniec kwartału firma będzie mogła pochwalić się
dodatnim wynikiem finansowym. Z kolei SpaceX miało na swoim koncie już
pięćdziesiąt sześć udanych startów rakiet, z czego tylko jedna misja zakończyła
się niepowodzeniem na skutek awarii w fazie lotu; w dodatku od jakiegoś czasu
inżynierom SpaceX regularnie udawało się w bezpieczny sposób sprowadzać na
Ziemię boostery rakiet, dzięki czemu można było wykorzystywać je ponownie
podczas kolejnych misji. Pod względem ilości ładunku wysyłanego na orbitę
SpaceX wyprzedziło wszystkie inne firmy, a także państwowe agencje
kosmiczne, w tym amerykańską i chińską. Gdyby Musk potrafił zatrzymać się na
moment i delektować smakiem sukcesu, miałby ku temu doskonałą okazję, bo
przecież właśnie udało mu się wprowadzić świat w erę elektrycznych
pojazdów, komercyjnych lotów kosmicznych i rakiet wielokrotnego użytku. Były
to nie lada osiągnięcia.
Problem polegał na tym, że kiedy sprawy układały się pomyślnie, Muska
ogarniał niepokój. Zdarzało mu się wpadać w furię z powodu byle
drobiazgów – tamtego lata do takiego wybuchu sprowokowało go
upublicznienie przez jednego z pracowników fabryki akumulatorów Tesli
w Nevadzie informacji o ilości generowanych tam odpadów. Zapoczątkowało to
nakręcanie się spirali emocjonalnego kryzysu, z którym Musk zmagał się od
lipca do października 2018 roku. W ciągu tych kilku miesięcy wielokrotnie
przejawiała się skłonność Muska do impulsywnych reakcji, a także
wywoływania napięć i konfliktów. „To kolejny przykład na to, że Elon
przyciąga dramy jak magnes”, stwierdził Kimbal.

Ten kryzysowy okres zaczął się wkrótce po tym, jak Tesli udało się zrealizować
założony plan produkcyjny i z taśm montażowych zaczęło zjeżdżać 5 tysięcy
samochodów tygodniowo. Przeglądając Twittera, Musk natrafił na
skierowanego do niego tweeta, którego wysłano z anonimowego konta
obserwowanego zaledwie przez garstkę osób: „Witam, czy może pan jakoś
pomóc w ratowaniu z jaskini w Tajlandii dwunastu chłopców i ich trenera?”.
Nadawcy wiadomości chodziło o grupę nastoletnich tajskich piłkarzy, którzy
wraz ze swoim opiekunem wybrali się na wycieczkę do jaskini i zostali
zaskoczeni przez nagłą powódź. Woda zalała część tuneli i odcięła pechowcom
drogę do wyjścia.
„Przypuszczam, że władze Tajlandii mają wszystko pod kontrolą, ale jeśli
tylko jest coś, co mógłbym w tej sprawie zrobić, bardzo chętnie to zrobię”,
napisał Musk.
I wtedy obudził się w nim instynkt superbohatera. Wraz z inżynierami z firm
SpaceX i The Boring Company zabrał się do budowania przypominającej
miniaturową łódź podwodną kapsuły ratowniczej, która, jak sądził Musk, mogła
posłużyć do ewakuowania dzieci z zalanej jaskini. Testy kapsuły prowadzono
w weekend w szkolnym basenie, udostępnionym do tego celu przez jednego
z jego przyjaciół, Sama Tellera. Musk zaczął publikować zdjęcia urządzenia na
Twitterze.
Wiadomość o inicjatywie Muska przebiła się do mediów na całym świecie;
pojawiły się też pierwsze krytyczne komentarze zarzucające Muskowi, że jego
zaangażowanie w ratowanie uwięzionych w jaskini osób to jedynie lansowanie
się na tragedii. W niedzielę 8 lipca rano Musk skontaktował się z szefem misji
ratunkowej w Tajlandii, żeby upewnić się, czy budowana przez niego kapsuła
rzeczywiście będzie przydatna. „Mam tutaj zespół najlepszych na świecie
inżynierów, którzy na co dzień zajmują się projektowaniem statków
i kombinezonów kosmicznych, a teraz przez całą dobę pracują nad tym
projektem”, napisał w mailu. „Jeśli to, co robimy, jest niepotrzebne i w niczym
nikomu nie pomoże, dobrze byłoby dowiedzieć się o tym już teraz”. Szef misji
odpisał, że „zdecydowanie warto kontynuować te prace”.
Jeszcze tego samego dnia Musk w towarzystwie siedmiu inżynierów wsiadł
do swojego prywatnego odrzutowca, do którego załadowano skonstruowaną
przez nich miniaturową łódź podwodną oraz kupę innego sprzętu. O jedenastej
trzydzieści wieczorem samolot wylądował na lotnisku na północy Tajlandii,
gdzie czekał już ubrany w firmową czapeczkę SpaceX szef tajskiego rządu, który
następnie udał się wraz z Muskiem i jego świtą do położonej w głębi lasu
jaskini. Tuż po drugiej w nocy Musk i towarzyszący mu ochroniarze oraz
inżynierowie weszli do pogrążonej w ciemnościach jaskini, brodząc po pas
w wodzie i oświetlając sobie drogę czołówkami.
Po dostarczeniu kapsuły do obozu ekipy ratunkowej Musk poleciał do
Szanghaju, żeby podpisać umowę w sprawie budowy kolejnej gigafabryki Tesli.
W tym czasie w Tajlandii trwała ewakuacja uwięzionych w jaskini osób
prowadzona przez grupę płetwonurków, którzy poradzili sobie bez użycia
kapsuły Muska. Wszyscy młodzi piłkarze oraz ich trener zostali uratowani i na
tym cała historia mogłaby się zakończyć, gdyby nie wywiad, jakiego udzielił
Vernon Unsworth, sześćdziesięciotrzyletni grotołaz pochodzący z Anglii.
Unsworth, który podczas akcji w jaskini doradzał tajskim ratownikom,
stwierdził w wywiadzie dla telewizji CNN, że wszystkie działania Muska były
jedynie „zagraniem PR-owym”, a jego pomysł z wykorzystaniem miniaturowej
łodzi podwodnej „nie miał absolutnie żadnych szans powodzenia”. Śmiejąc się
pod nosem, Unsworth dodał, że Musk „może sobie wsadzić swoją łódź
podwodną tam, gdzie zaboli”.
Nie ma godziny, by Musk nie był obrażany w internecie przez zapalczywych
krytyków i zwykłych trolli; od czasu do czasu jakiś zjadliwy przytyk lub oblega
sprawiają, że puszczają mu nerwy. Na zaczepkę ze strony Unswortha
odpowiedział serią agresywnych tweetów, kończąc jeden z nich następująco:
„Niestety, pedofilu [oryg. pedo guy], sam się o to prosiłeś”. Gdy ktoś zapytał go
na Twitterze, czy naprawdę twierdzi, że Unsworth jest pedofilem, napisał: „Idę
o zakład, że to prawda”.
Kurs akcji Tesli spadł o 3,5 procent.
Musk nie miał żadnych podstaw do oskarżania Unswortha o pedofilię.
Teller, Gracias oraz szef działu prawnego Tesli starali się przekonać go do
skasowania kontrowersyjnego tweeta, przeproszenia Unswortha
i powstrzymania się na jakiś czas od używania Twittera. Kiedy Teller wysłał mu
mail z propozycją tekstu przeprosin, Musk odpisał: „Nie jestem zadowolony ze
sposobu, w jaki chcecie to rozwiązać (…) Przestańmy panikować”. Ostatecznie
jednak po kilku godzinach Tellerowi i innym udało się nakłonić Muska do
opublikowania na Twitterze przeprosin. „Moje słowa zostały wypowiedziane
w gniewie po tym, jak pan Unsworth wygłosił szereg nieprawdziwych
stwierdzeń i zasugerował, żebym odbył stosunek seksualny z miniaturową łodzią
podwodną, którą zbudowaliśmy powodowani wyłącznie bezinteresowną chęcią
pomocy i zgodnie z wytycznymi lidera zespołu nurkowego (…) Niemniej
działania pana Unswortha wymierzone we mnie nie usprawiedliwiają moich
działań przeciwko niemu i dlatego jestem mu winny przeprosiny”.
I znów – gdyby tylko Musk potrafił odpuścić i zapomnieć o sprawie,
mogłaby się ona na tym zakończyć. Ale kiedy w sierpniu jeden z użytkowników
Twittera zganił go za nazwanie Unswortha pedofilem, Musk odpowiedział: „Nie
sądzisz, że to dziwne, że mnie nie pozwał? Zaoferowano mu przecież darmową
pomoc prawną”. Nawet jedna z największych fanek Muska na Twitterze Johnna
Crider poradziła mu wówczas: „Jo, Elon, ziom, nie daj się wkręcać w tę dramę,
im właśnie o to chodzi”.
Unsworth zdążył już zatrudnić prawnika, Lina Wooda (który później zyskał
wątpliwą sławę jako propagator teorii spiskowych, próbujący podważać
uczciwość amerykańskich wyborów prezydenckich z 2020 roku). Wood wysłał
do Muska pismo ostrzegawcze, w którym poinformował o złożeniu w imieniu
Unswortha pozwu o zniesławienie. Poproszony przez Ryana Maca z serwisu
BuzzFeed o komentarz, Musk poprzedził swoją odpowiedź mailową
zastrzeżeniem, że udziela jej „nieoficjalnie”. Ale BuzzFeed nigdy nie zgodziło
się na to zastrzeżenie i opublikowało całą tyradę Muska. „Proponuję, żebyś
zadzwonił do swoich znajomych w Tajlandii, zorientował się w sytuacji
i przestał bronić gwałcicieli dzieci, ty pieprzony dupku”, pisał Musk.
„[Unsworth] jest podstarzałym, samotnym facetem z Anglii, który jeździ do
Tajlandii i pomieszkuje tam od trzydziestu czy czterdziestu lat, najpierw głównie
w Pattai, a potem w Chiang Rai, gdzie przeniósł się dla swojej narzeczonej,
która była wtedy jeszcze dzieckiem i miała około 12 lat. Jest tylko jeden powód,
dla którego ludzie przyjeżdżają do Pattai. Nie ma tam jaskiń, ale można tam
znaleźć coś innego. Chiang Rai jest znane z handlu dziećmi i turystyki
seksualnej”. Informacja dotycząca wieku partnerki Unswortha była
nieprawdziwa, a w dodatku zarzuty wysunięte przez Muska podważały jego
wcześniejsze zapewnienia, że wyrażenia „pedofil” użył w charakterze zwykłej
obelgi i że nie było jego zamiarem oskarżanie Unswortha o pedofilię*.
Główni inwestorzy Tesli wyrazili zaniepokojenie wyskokami Muska.
„Wyglądało to tak, jakby zupełnie nad sobą nie panował”, podsumowuje Joe
Fath z firmy inwestycyjnej T. Rowe Price. Po tym, jak Musk opublikował
swojego tweeta o „pedofilu”, Fath zadzwonił do niego i oznajmił stanowczo:
„To musi się skończyć”. Porównał zachowanie Muska do wybryków aktorki
Lindsay Lohan. „Poważnie szkodzisz marce”, ostrzegł. Ich telefoniczna rozmowa
trwała czterdzieści pięć minut i Fath odniósł wrażenie, że jego argumenty
docierają do Muska. Ale nawet jeśli faktycznie tak było, nie wpłynęło to na
zmianę destrukcyjnego zachowania.
Zdaniem Kimbala tamten chaotyczny okres w życiu jego brata przynajmniej
w pewnym stopniu był wywołany bólem po rozstaniu z Amber Heard, do
którego doszło niemal rok wcześniej. „Zdecydowanie uważam, że kryzys, jaki
przeżywał w 2018 roku, miał związek nie tylko z sytuacją w Tesli”, mówi
Kimbal. „To również konsekwencja tego, że Elon wciąż okropnie cierpiał
z powodu Amber”.
Przyjaciele Muska zaczęli określać jego kryzysy mianem przełączania się
w tryb otwartej pętli. Termin ten używany jest w odniesieniu do obiektów bez
mechanizmu sprzężenia zwrotnego, czyli takich, których działanie nie jest
korygowane na podstawie napływających z zewnątrz informacji zwrotnych –
przykładem może być zwykły, niekierowany pocisk, który w przeciwieństwie do
pocisków kierowanych nie ma systemów naprowadzania na cel. „Za każdym
razem, gdy ktoś z naszego grona przyjaciół przechodzi w tryb otwartej pętli, to
znaczy zaczyna zachowywać się tak, jakby nie odbierał iteracyjnych informacji
zwrotnych i nie przejmował się konsekwencjami swoich działań, staramy się mu
uświadomić, że dzieje się coś niepokojącego”, mówi Kimbal. Kiedy afera
wywołana użyciem przez Muska słowa „pedofil” zaczęła eskalować, Kimbal
powiedział do swojego brata: „Okej, ogłaszam alarm otwartej pętli”. Tego
samego ostrzeżenia udzielił mu cztery lata później, gdy Elon przymierzał się do
kupna Twittera.

Wyjście z giełdy

Pod koniec lipca w sali konferencyjnej Jupiter na terenie zakładów we Fremont


odbyło się spotkanie Muska z kierownictwem saudyjskiego państwowego
funduszu inwestycyjnego. Saudyjczycy poinformowali Muska, że od jakiegoś
czasu skupują dyskretnie akcje Tesli i udało im się zgromadzić już prawie
5 procent kapitału akcyjnego spółki. Podobnie jak podczas poprzednich spotkań,
Musk i szef funduszu Jasir al-Rumajjan omawiali możliwość wycofania Tesli
z giełdy. Musk był pozytywnie nastawiony do tego pomysłu. Nie podobało mu
się, że wartość firmy zależy od działań giełdowych spekulantów i inwestorów
grających na spadki; drażniły go też restrykcyjne regulacje formalno-prawne,
jakim podlegały notowane spółki. Al-Rumajjan pozostawił sprawę w rękach
Muska. Stwierdził, że „chętnie posłucha więcej” na ten temat, i dodał, że byłby
gotów poprzeć „rozsądny” plan przekształcenia firmy w spółkę prywatną.
Dwa dni później Tesla ogłosiła dobre wyniki finansowe za drugi kwartał
i poinformowała o zwiększeniu produkcji do 5 tysięcy samochodów
tygodniowo; w reakcji na te informacje kurs akcji Tesli wzrósł o 16 procent.
Musk obawiał się, że jeśli cena akcji nadal będzie rosła, to przekształcenie
spółki z publicznej w prywatną stanie się zbyt kosztowne. Tego samego dnia
wieczorem wysłał członkom zarządu firmy wiadomość, w której poinformował
ich, że chce jak najszybciej zdjąć firmę z giełdy. Zaproponował wykupienie
udziałów akcjonariuszy mniejszościowych za 420 dolarów za akcję. Co prawda
początkowo skalkulował cenę wykupu akcji na 419 dolarów, jednak ostatecznie
zdecydował się zaoferować dolara więcej, ponieważ przypadła mu do gustu
liczba 420, będąca slangowym określeniem czynności palenia marihuany.
„Miałem poczucie, że cztery dwadzieścia niesie lepszą karmę niż cztery
dziewiętnaście”, wyjaśnia. „Ale żeby było jasne – nie podejmowałem tej
decyzji pod wpływem trawki. Zioło źle wpływa na efektywność. Nie bez
powodu mówi się, że ktoś jest »zjarany«”. Jak sam później przyznał przed
Amerykańską Komisją Papierów Wartościowych i Giełd (US Securities and
Exchange Commission, SEC), ustalanie ceny wykupu akcji w taki sposób, aby
przemycić w niej żartobliwą aluzję do palenia marihuany, nie było zbyt mądrym
posunięciem.
Zarząd Tesli rozważał propozycję Muska, ale nie wydał w tej sprawie
żadnego komunikatu. Tymczasem Musk 7 sierpnia rano w drodze do prywatnego
terminalu na lotnisku w Los Angeles opublikował brzemiennego w skutki
tweeta. „Rozważam wycofanie Tesli z giełdy, cena wykupu 420 dolarów.
Fundusze mam zapewnione”.
Akcje Tesli momentalnie poszły w górę o 7 procent, zanim władze giełdy
zawiesiły obrót akcjami firmy. Jedną z zasad, których muszą przestrzegać
prezesi wszystkich spółek giełdowych, jest obowiązek powiadomienia władz
giełdy co najmniej dziesięć minut przed upublicznieniem jakichkolwiek
informacji mogących doprowadzić do zdestabilizowania rynku akcji. Musk nie
zawracał sobie jednak głowy zasadami. Komisja Papierów Wartościowych
i Giełd niezwłocznie wszczęła dochodzenie.
Członkowie zarządu i kierownictwa Tesli byli kompletnie zaskoczeni. Kiedy
dyrektor do spraw relacji z inwestorami zapoznał się z tweetem Muska, wysłał
do Tellera wiadomość z pytaniem: „Czy opublikowanie tego było legalne?”.
Gracias zadzwonił do Muska, aby w imieniu zarządu firmy wyrazić
zaniepokojenie i poprosić o zaprzestanie tweetowania do czasu omówienia
całej sprawy.
Musk był zupełnie niezrażony zamieszaniem, jakie wywołał. Poleciał do
gigafabryki w Nevadzie, gdzie najpierw dowcipkował z menedżerami o tym, że
„420” to nawiązanie do marihuany, a potem przez resztę dnia pracował na linii
montażowej akumulatorów. Wieczorem poleciał do fabryki we Fremont, gdzie
do późna w nocy odbywał służbowe spotkania.
Saudyjczycy dali wyraz swojemu niezadowoleniu, że ich dyskusje
z Muskiem na temat przekształcenia Tesli w spółkę prywatną zostały przez niego
rozdmuchane do złożonej publicznie deklaracji o „zapewnionych funduszach”.
Al-Rumajjan w wypowiedzi dla agencji Bloomberg News ograniczył się do
stwierdzenia, że Musk i przedstawiciele funduszu „prowadzili rozmowy”. Kiedy
Musk przeczytał artykuł na stronie Bloomberg News, napisał do al-Rumajjana:
„To bardzo słabe oświadczenie i nie odzwierciedla przebiegu naszej rozmowy.
Powiedziałeś mi, że jesteś zdecydowanie zainteresowany zdjęciem Tesli
z giełdy i że chciałeś to zrobić już od 2016 roku. A teraz rzucasz mnie na
pożarcie”. Dodał, że jeśli al-Rumajjan nie wyda mocniejszego oświadczenia, to
„nigdy więcej nie będziemy ze sobą rozmawiać. Nigdy”.
„Do tanga trzeba dwojga”, odpisał al-Rumajjan. „Nie poznaliśmy jeszcze
żadnych konkretów (…) Nie możemy zatwierdzić czegoś, o czym nie mamy
wystarczającej wiedzy”.
Musk zagroził zerwaniem rozmów z Saudyjczykami. „Przykro mi, ale nie
widzę możliwości dalszej współpracy”, oznajmił al-Rumajjanowi.
Opór inwestorów instytucjonalnych sprawił, że 23 sierpnia Musk wycofał
się z propozycji przekształcenia Tesli w spółkę prywatną. „Biorąc pod uwagę
opinie, z którymi się zapoznałem, nie ulega wątpliwości, że zdaniem większości
naszych obecnych akcjonariuszy Tesli powiedzie się lepiej jako spółce
publicznej”, stwierdził w oficjalnym oświadczeniu.
Reakcje komentatorów były brutalne. „To przykład podejmowania
ekstremalnie ryzykownych decyzji w sposób typowy dla osób
dwubiegunowych”, powiedział na antenie CNBC Jim Cramer. „Mówię
o zachowaniu dobrze znanym psychiatrom, których zdaniem klasyczne
podejmowanie ryzyka nie jest wzorcem działania, jakiego oczekuje się od
prezesa firmy”. Według felietonisty „New York Timesa” Jamesa Stewarta tweet,
w którym Musk obwieścił swoje plany wycofania Tesli z giełdy, „był tak
impulsywny, nieprecyzyjny, nieporadnie sformułowany i nieprzemyślany, a do
tego mógł mieć tak fatalne konsekwencje dla jego autora, Tesli oraz jej
akcjonariuszy, że zarząd firmy musi teraz zadać sobie delikatne, ale istotne
pytanie: jaki był stan umysłu pana Muska, kiedy to pisał?”.

Aby uniknąć oskarżenia o wprowadzanie inwestorów w błąd, a co za tym idzie


procesu przed sądem federalnym, Musk i jego prawnicy starali się wypracować
ugodę z Komisją Papierów Wartościowych. Jej warunki były następujące: Musk
miałby pozostać dyrektorem generalnym Tesli, ale musiałby ustąpić ze
stanowiska prezesa zarządu, zapłacić 40 milionów dolarów grzywny
i wprowadzić do zarządu dwóch niezależnych dyrektorów. Kolejny warunek
musiał wydać się Muskowi szczególnie irytujący: nakładał na niego zakaz
publikowania i publicznego komentowania, także za pośrednictwem Twittera,
jakichkolwiek istotnych informacji bez zgody audytora. Gracias i dyrektor
finansowy Tesli Deepak Ahuja usilnie nalegali, by Musk zaakceptował te
warunki i zostawił za sobą kontrowersje, jakie wywołał w ciągu kilku
poprzednich miesięcy. Ku ich zaskoczeniu Musk kategorycznie odrzucił
proponowaną ugodę. W nocy 26 września Komisja Papierów Wartościowych
złożyła pozew sądowy, domagając się nałożenia na Muska dożywotniego zakazu
kierowania Teslą i wszelkimi innymi spółkami publicznymi.
Następnego dnia w swoim gabinecie w siedzibie Tesli we Fremont Musk
kurczowo zaciskał dłoń na butelce wody i wpatrywał się w duży monitor
wyświetlający program telewizji CNBC. „SEC oskarża założyciela i dyrektora
generalnego Tesli Elona Muska o oszustwo”, głosił napis na pasku na dole
ekranu. Następnie pojawił się duży wykres ilustrujący spadek ceny akcji Tesli.
Ich wartość spadła o 17 procent. Przez cały dzień prawnicy Muska, wspólnie
z Antoniem, Kimbalem i Deepakiem, namawiali go do zmiany zdania i zawarcia
ugody. Koniec końców, zgodził się postąpić pragmatycznie i wprawdzie
niechętnie, ale zaakceptował ugodę z Komisją. Kurs akcji podskoczył.
Musk był przekonany, że nie zrobił nic złego. Twierdzi, że nie miał innego
wyjścia, jak tylko zawrzeć ugodę, ponieważ w przeciwnym razie Teslę
czekałoby bankructwo. „To tak, jakby ktoś przystawił pistolet do głowy twojego
dziecka. SEC bezprawnie zmusiła mnie do kapitulacji. To dranie”. Zastanawiał
się też głośno, co kryje się pod akronimem SEC, sugerując, że środkowe słowo
to „Elon’s”**.
W 2023 roku zdołał częściowo potwierdzić słuszność swoich racji,
wygrywając proces wytoczony mu przez grupę akcjonariuszy Tesli, którzy
utrzymywali, że z powodu jego tweeta ponieśli straty finansowe. Ława
przysięgłych jednogłośnie uznała, że Musk nie ponosi odpowiedzialności za ich
straty. Alex Spiro, wzięty prawnik reprezentujący Muska, argumentował przed
ławą przysięgłych: „Elon Musk jest po prostu impulsywnym dzieciakiem
okropnie uzależnionym od Twittera”. Była to skuteczna linia obrony, której
dodatkową zaletę stanowił fakt, że pokrywała się z prawdą.

* Proces o zniesławienie, w którym jednym z dowodów był mail wysłany przez Muska do BuzzFeed,
odbył się w roku 2019 w Los Angeles. Musk przeprosił Unswortha i zapewnił, że nie uważa go za pedofila.
Ława przysięgłych uniewinniła Muska od zarzutu zniesławienia angielskiego grotołaza (przyp. autora).
** Jak można się domyślić, pełne rozwinięcie tego skrótowca według Muska brzmiałoby Suck Elon’s
Cock, czyli „zróbcie Elonowi laskę”.
R O ZD ZI A Ł 4 8

Fallout
2018
Podczas wywiadu u Joe Rogana (na górze), Kimbal (na dole)

„Trzymasz się jakoś?”

David Gelles, dziennikarz biznesowy „New York Timesa”, podobnie jak wielu
jego kolegów po fachu, śledził uważnie kolejne kryzysy i dramaty z udziałem
Muska, do jakich dochodziło w 2018 roku. „Elon powinien z nami
porozmawiać”, przekazał jednemu ze współpracowników Muska. Wkrótce
potem, w czwartek 16 sierpnia późnym popołudniem, Gelles odebrał telefon.
„Co chcesz wiedzieć?”, zapytał Musk.
„Czy byłeś na haju, kiedy wysyłałeś tamtego tweeta?”
„Nie”, odparł Musk. Przyznał jednak, że zażył wtedy Ambien, lek nasenny na
receptę. Niektórzy z członków zarządu Tesli niepokoili się, że nadużywa tego
specyfiku.
Głos Muska zdradzał wyczerpanie. Dlatego Gelles, zamiast zasypywać go
trudnymi pytaniami, spróbował wciągnąć go w rozmowę. „Elon, powiedz mi,
jak sobie radzisz”, zagadnął. „Trzymasz się jakoś?”
Ich rozmowa trwała godzinę.
„Właściwie to nie jest najlepiej”, powiedział w pewnym momencie Musk.
„Moi przyjaciele naprawdę się o mnie martwią”. Przerwał i milczał przez
dłuższą chwilę, najwyraźniej zmagając się z emocjami. „Zdarzało się, że nie
opuszczałem fabryki przez trzy albo cztery dni z rzędu – były takie dni, że
w ogóle nie wychodziłem na zewnątrz”, wyznał w końcu. „To wszystko dzieje
się kosztem czasu spędzanego z moimi dziećmi”.
Redakcja „New York Timesa” dotarła do informacji, jakoby Musk miał
jakieś powiązania na gruncie zawodowym ze skompromitowanym finansistą
Jeffreyem Epsteinem, którego później postawiono przed sądem i uznano za
winnego stręczycielstwa oraz handlu dziećmi. Musk, zapytany o to przez
Gellesa, zaprzeczył tym informacjom. W rzeczywistości nie łączyło go
z Epsteinem zupełnie nic, poza pewnym mało istotnym zdarzeniem: kilka lat
wcześniej na gali Metropolitan Museum Musk pozował do zdjęcia, gdy nagle
stanęła obok niego zupełnie obca mu kobieta; jak się okazało, była to Ghislaine
Maxwell, wspólniczka Epsteina w jego przestępczym procederze.
Gelles zapytał, czy sprawy idą ku lepszemu. Musk odparł, że tak, sytuacja
Tesli się poprawia. „Ale jeśli chodzi o moje osobiste problemy, to najgorsze
dopiero przede mną”, dodał. Słowa coraz częściej grzęzły mu w ściśniętym
gardle. Robił długie pauzy, starając się odzyskać równowagę. Gelles napisał
później: „W minionych latach przeprowadzałem wywiady z wieloma liderami
biznesu, ale do czasu telefonicznej rozmowy z Elonem Muskiem nigdy nie
zdarzyło mi się, by jakiś prezes tak jawnie odsłonił przede mną własną
słabość”.
„Elon Musk opowiada o »koszmarnych« osobistych kosztach zawirowań
w Tesli”, głosił nagłówek opublikowanego na łamach „New York Timesa”
artykułu, którego współautorem był David Gelles. Wspomniano w nim między
innymi o tym, jak w trakcie wywiadu głos Muska łamał się pod wpływem
silnych emocji. „Pan Musk na przemian śmiał się i płakał”, napisano.
„Stwierdził, że w ostatnim czasie pracuje nawet po 120 godzin tygodniowo (…)
odkąd w 2001 roku leżał przykuty do łóżka z powodu malarii, ani razu nie
pozwolił sobie na więcej niż tydzień wolnego od pracy”. Inne redakcje szybko
podchwyciły temat. Na stronie Bloomberga pojawił się alarmujący tytuł:
„Chaotyczny wywiad dla NYT wywołuje zaniepokojenie stanem zdrowia szefa
Tesli”. Następnego dnia rano kurs akcji Tesli spadł o 9 procent.

Program Joe Rogana

Po wysypie medialnych doniesień o kiepskim stanie psychicznym Muska jego


konsultantka PR Juleanna Glover stwierdziła, że powinien osobiście wszystko
wyjaśnić, udzielając obszernego wywiadu. „Musimy uciąć nonsensowne
spekulacje na temat twojej kondycji psychicznej”, napisała. Obiecała
przedstawić mu „różne opcje, które pozwolą ukazać cię w pełnym świetle –
jako kierującego przedsiębiorstwami, odpowiedzialnego, dowcipnego
i samokrytycznego człowieka”. Na koniec dodała ostrzeżenie: „Niech pod
żadnym pozorem nie przyjdzie ci do głowy, żeby dalej drążyć temat seksualnych
preferencji tego tajskiego nurka, który cię obraził”.
Rozwiązaniem, które wybrał Musk w celu uciszenia pogłosek o tym, że
zbzikował, był występ w nadawanym na żywo podcaście Joe Rogana. Rogan to
doświadczony i bystry podcaster, komik, a także telewizyjny komentator walk
MMA pod szyldem organizacji Ultimate Fighting Championship. W swoich
podcastach lubi poruszać drażliwe tematy, często lekceważąc przy tym
poprawność polityczną i wywołując kontrowersje. Pozwala swoim gościom
swobodnie gawędzić i Musk robił to przez ponad dwie i pół godziny. Wyjaśniał
tajniki budowy podziemnych tuneli, których konstrukcja przypomina gigantyczny
egzoszkielet w kształcie węża. Rozważał zagrożenia ze strony sztucznej
inteligencji; zastanawiał się, czy roboty będą mściły się na ludziach,
i opowiadał o tym, w jaki sposób Neuralink może stworzyć bezpośrednie
połączenie o wysokiej przepustowości między ludzkim mózgiem a maszyną.
Musk i Rogan dyskutowali też o tym, czy ludzie mogą być nieświadomymi
awatarami w symulacyjnej grze wideo, opracowanej przez jakąś wyższą
inteligencję.
Takie dywagacje może nie były idealnym sposobem na przekonanie
inwestorów instytucjonalnych, że Musk nie stracił kontaktu z rzeczywistością,
ale przynajmniej wywiad nie wydawał się szkodliwy dla jego reputacji. Do
czasu, aż Rogan zapalił dużego skręta „z marihuany zmieszanej z tytoniem”
i zaproponował Muskowi, żeby się sztachnął.
„Ale pewnie nie możesz tego zrobić ze względu na akcjonariuszy, prawda?”,
dodał Rogan, dając Muskowi szansę na wycofanie się.
„To jest legalne, prawda?”, upewnił się Musk*.
„Najzupełniej legalne”, zapewnił Rogan i podał swojemu gościowi blanta.
Musk zaciągnął się ostrożnie z psotnym uśmiechem.
Kilka minut później, gdy rozmawiali o roli geniuszy w rozwoju cywilizacji,
Musk zerknął na telefon. „Dostajesz wiadomości tekstowe od lasek?”, zapytał
Rogan.
Musk pokręcił głową. „Dostaję wiadomości tekstowe od przyjaciół, którzy
piszą: »Co ty, do cholery, wyrabiasz, palisz trawkę?«”.
Nazajutrz pierwsza strona „Wall Street Journal” nie przypominała żadnej
innej pierwszej strony w długiej historii tej gazety. Widniało na niej ogromne
zdjęcie Muska, ze szklistymi oczami i krzywym uśmieszkiem, trzymającego
w lewej ręce grubego skręta i spowitego chmurą dymu. „Cena akcji producenta
samochodów elektrycznych Tesla Inc. spadła w piątek do niemal najniższego
poziomu w tym roku po tym, jak z firmy odeszła część kadry kierowniczej,
a dyrektor generalny Elon Musk palił marihuanę podczas wywiadu
transmitowanego na żywo w internecie”, napisał dziennikarz Tim Higgins.
Musk wprawdzie nie złamał prawa stanowego, ale dał inwestorom kolejny
powód do niepokoju, a w dodatku wyglądało na to, że naruszył przepisy
federalne, co doprowadziło do wszczęcia dochodzenia przez NASA. „SpaceX
było prywatnym podwykonawcą NASA, a oni tam bardzo wierzą w prawo”,
mówi Musk. „Musiałem przez kilka lat poddawać się wyrywkowym testom na
obecność narkotyków. Naprawdę nie lubię brać nielegalnych narkotyków”.

Miotacz ognia

Musk przybył do studia Joe Rogana z prezentem dla gospodarza: plastikowym


miotaczem ognia z logo The Boring Company. Obaj zabrali się do testowania
zabawki, wystrzeliwując krótki płomień w kierunku Sama Tellera
i pracowników studia, którzy uchylali się ze śmiechem.
Miotacz ognia to całkiem dobra metafora na opisanie samego Muska,
któremu sprawia frajdę wygłaszanie komentarzy osmalających innym brwi.
Pomysł na ten gadżet pojawił się wkrótce po tym, jak The Boring Company
wprowadziło do sprzedaży czapki z daszkiem z nazwą firmy, które kupiło
15 tysięcy osób. „Co będzie następne?”, zapytał Musk. Ktoś zaproponował
zabawkowy miotacz ognia. „Mój Boże, zróbmy to!”, podchwycił Musk. Był
wielkim fanem filmu Kosmiczne jaja, nakręconej przez Mela Brooksa parodii
Gwiezdnych wojen. W jednej ze scen postać podobna do Yody zachwala
reklamowe gadżety promujące film, rzucając na koniec zdanie: „Zabierz do
domu miotacz ognia”. Dzieci Muska uwielbiały ten tekst.
Steve Davis, prezes The Boring Company, wyszukał stosunkowo bezpieczny
w użyciu prototyp palnika propanowego, który potrafił topić śnieg i niszczyć
chwasty, a temperatura wytwarzanego płomienia nie była przy tym na tyle
wysoka, by urządzenie można było zaklasyfikować jako miotacz ognia. Aby
uniknąć oskarżeń o naruszenie prawa, The Boring Company wprowadziło swój
nowy gadżet na rynek pod nazwą „Niemiotacz ognia”. Zasady i warunki
użytkowania spisano w formie rymowanki:
Nie będę używać tego w domu
Nie będę do głowy przykładać nikomu
Ani wycinać innych głupich numerów
Najlepsze zastosowanie to opalanie deserów…
…i na tym kończy się nasza poetycka inwencja.

Miotacz wyceniono na 500 dolarów (obecnie na eBayu kosztuje dwa razy


tyle) i w ciągu czterech dni sprzedano 20 tysięcy sztuk. Firma zarobiła na tym
10 milionów dolarów.

U Muska tryb głupkowatego żartownisia to druga strona jego trybu demona.


Kiedy tkwi w swoim najmroczniejszym nastroju, wybuchy gniewu często
przeplatają się u niego z wybuchami rechotliwego śmiechu.
Poczucie humoru Muska ma wiele poziomów. Najmniej wysublimowany
z nich odwołuje się do jego infantylnego upodobania do emoji kupy, odgłosów
pierdzenia (emitowanie ich to jedna z funkcji, w jakie na życzenie Muska
wyposażono samochody Tesli) oraz innych fizjologicznych gagów.
Przykładowo, wydanie przez kierowcę tesli komendy głosowej: „Open
butthole” („Otwórz dupę”) powoduje otwarcie klapki portu ładowania z tyłu
pojazdu.
Musk lubi również humor ostry i ironiczny, o czym świadczy chociażby
plakat na ścianie jego boksu biurowego w siedzibie SpaceX. Przedstawia on
rozgwieżdżone atramentowe niebo ze spadającą gwiazdą. „Kiedy wypowiesz
życzenie na widok spadającej gwiazdy, twoje marzenia mogą się spełnić”, głosi
napis na plakacie. „Oczywiście pod warunkiem, że ta gwiazda nie jest tak
naprawdę pędzącym ku Ziemi meteorem, który zniszczy wszystkie formy życia.
Bo wtedy masz przerąbane, niezależnie od życzenia. Chyba że jest nim
zgładzenie przez meteoryt”.
Najgłębiej zakorzenionym wątkiem jego poczucia humoru jest metafizyczny,
naukowo-geekowski, inteligentny komizm, który Musk przyswoił sobie, czytając
wielokrotnie Autostopem przez galaktykę Douglasa Adamsa. W samym środku
zamętu, jaki ogarnął jego życie osobiste i zawodowe w 2018 roku, Musk
postanowił wystrzelić w kosmos swoją starą wiśniowoczerwoną Teslę
Roadster, która po czterech latach orbitowania wokół Słońca miała dotrzeć
w pobliże Marsa. Samochód został wyniesiony w przestrzeń kosmiczną przez
Falcona Heavy, dwudziestosiedmiosilnikową rakietę, której pierwszy człon
składał się z trzech połączonych ze sobą boosterów Falcona 9. Przed
wystrzeleniem tesli w schowku przed fotelem pasażera umieszczono egzemplarz
Autostopem przez galaktykę, a na desce rozdzielczej przymocowano tabliczkę
z napisem „NIE PANIKUJ!”.

Zerwanie z Kimbalem
Przez całe trudne dzieciństwo, a także wtedy, gdy obaj byli partnerami
biznesowymi w Zip2, Kimbal i Elon często i zaciekle ze sobą walczyli.
Jednocześnie Kimbal pozostawał najbliższym towarzyszem Elona; najlepiej go
rozumiał i trwał niezłomnie u jego boku, nawet jeśli czasem mówił mu
niewygodną prawdę.
Po tym, jak Antonio Gracias ściągnął go z podróży poślubnej w lipcu
2018 roku, Kimbal poświęcił się pracy w Tesli niemal na pełen etat,
zaniedbując przez to swój restauracyjny biznes w Kolorado. Kiedy Komisja
Papierów Wartościowych i Giełd wszczęła dochodzenie, a następnie złożyła do
sądu pozew przeciwko Muskowi, Kimbal był jedną z osób, które usilnie
namawiały Elona do zawarcia ugody. Gdy Elon nabrał obaw, że niektórzy
członkowie zarządu mogli zawiązać przeciw niemu spisek, Kimbal
niezwłocznie poleciał do Los Angeles, aby wesprzeć brata i być przy nim
w trudnych chwilach. Pewnej soboty, gdy w trakcie odbywającego się w domu
Elona spotkania zapanowała napięta atmosfera, Kimbal zrobił to, co wcześniej
robił na Kwaj po nieudanym starcie Falcona i przy wielu innych okazjach –
pomógł rozładować napięcie, zapraszając wszystkich do stołu. Tym razem
przygotował łososia z groszkiem i zapiekankę z ziemniaków i cebuli.
Ale w Kimbalu narastała stopniowo frustracja wywołana zachowaniem
brata; poczuł się urażony zwłaszcza tym, że ostatecznie to osoby postronne
przekonały Elona do zaakceptowania ugody z SEC. Punkt krytyczny nastąpił
w październiku. Kimbal musiał pilnie zebrać sporo pieniędzy, ponieważ jego
sieć restauracji miała problemy finansowe. „Zadzwoniłem do Elona
i powiedziałem: »Słuchaj, potrzebuję twojej pomocy w sfinansowaniu mojego
biznesu«”. Runda finansowania musiała przynieść około 40 milionów dolarów,
a Kimbal potrzebował od Elona 10 milionów w formie pożyczki. Elon
początkowo się zgodził. „Pamiętam, co zapisałem wtedy w swoim dzienniku:
»bezwarunkowa miłość do Elona«”, mówi Kimbal. Kiedy jednak ponownie
skontaktował się z bratem, żeby poprosić o przelew, okazało się, że Elon
zmienił zdanie. Jego osobisty doradca finansowy Jared Birchall przejrzał dane
finansowe firmy Kimbala i stwierdził, że sieć restauracji nie ma szans utrzymać
się na rynku. „Pieniądze, które Elon wkładał w ten biznes, były wyrzucone
w błoto”, powiedział mi później Birchall. Elon przekazał więc Kimbalowi złe
wieści: „Poprosiłem swojego specjalistę od finansów, aby się temu przyjrzał,
i wychodzi na to, że twoje restauracje ledwo przędą. Myślę, że trzeba pozwolić
im upaść”.
„Coś ty powiedział?!”, wrzasnął Kimbal. „Pierdol się! Pierdol się! To tak
nie działa!” Przypomniał Elonowi w bardzo dobitny sposób, że kiedy Tesla
borykała się z trudnościami finansowymi, stanął u boku brata i zainwestował
własne środki w ratowanie jego firmy. „Jeśli spojrzysz na finanse Tesli
w tamtym czasie, to Tesla również powinna była upaść”, powiedział Kimbal.
„No więc nie, to tak nie działa”.
Elon w końcu ustąpił. „W zasadzie zmusiłem go do wyłożenia 5 milionów”,
przyznaje Kimbal. Jego restauracje przetrwały. Niemniej jednak tamten incydent
spowodował rozłam między braćmi. „Byłem absolutnie wściekły na Elona
i przestałem się do niego odzywać”, wspomina Kimbal. „Czułem się tak, jakbym
stracił brata. Tamten kryzys w Tesli odebrał mu rozum. Powiedziałem sobie:
»Dość tego, koniec z nami«”.
Po sześciu tygodniach milczenia Kimbal odezwał się do Elona, aby
naprawić ich relację. „Postanowiłem wrócić do bycia bratem Elona, bo nie
chciałem go stracić”, mówi. „Tęskniłem za nim”. Zapytałem Kimbala, jak
zareagował Elon, gdy się do niego odezwał. „Zareagował tak, jakby nic się nie
wydarzyło”, odparł Kimbal. „Taki już jest”.

Odejście JB Straubela

W 2018 roku podczas produkcyjnego piekła i towarzyszących mu zawirowań


wiele osób z głównego kierownictwa Tesli odeszło z firmy. Jon McNeill, prezes
do spraw sprzedaży i marketingu, starał się pomagać Muskowi w wychodzeniu
z kolejnych dołków psychicznych, na przykład wtedy, gdy znajdował go
leżącego na podłodze w sali konferencyjnej. „Po pewnym czasie stało się to dla
mnie zbyt wyczerpujące”, mówi McNeill. „W styczniu 2018 roku poszedłem do
Muska, ponownie zachęciłem go do skorzystania z pomocy psychologicznej
i powiedziałem: »Kocham cię, ale dłużej już nie dam rady«”.
Doug Field, starszy wiceprezes do spraw inżynierii, uchodził za
potencjalnego przyszłego dyrektora generalnego Tesli. Musk stracił jednak do
niego zaufanie na początku produkcyjnego piekła i pozbawił go nadzoru nad
produkcją. Field wkrótce potem opuścił Teslę i przeszedł do Apple’a,
a następnie do Forda.
Najbardziej znaczące, przynajmniej pod względem symbolicznym
i emocjonalnym, było odejście JB Straubela, pogodnego współzałożyciela Tesli,
który trwał u boku Muska przez szesnaście lat, od czasu ich wspólnej kolacji
w 2003 roku, podczas której Straubel zachwalał zalety wykorzystania
akumulatorów litowo-jonowych do produkcji samochodów elektrycznych. Pod
koniec 2018 roku Straubel wybrał się na długie wakacje; był to jego pierwszy
urlop z prawdziwego zdarzenia od piętnastu lat. „Mój poziom szczęścia był
niski i wykazywał tendencję spadkową”, wspomina. Znacznie więcej satysfakcji
niż praca w Tesli sprawiało mu prowadzenie pobocznego projektu
biznesowego, czyli założonej przez niego firmy Redwood Materials, zajmującej
się recyklingiem litowo-jonowych akumulatorów samochodowych. Na jego
decyzję o opuszczeniu Tesli wpłynął też stan psychiczny Muska w tamtym
czasie. „Przechodził trudne chwile, przez co był jeszcze bardziej
nieprzewidywalny niż zwykle”, tłumaczy Straubel. „Współczułem mu
i próbowałem mu pomóc jako przyjaciel, ale nie byłem w stanie”.
Musk zazwyczaj rozstaje się ze swoimi podwładnymi i współpracownikami
bez większych sentymentów. Uważa, że dopływ świeżej krwi służy firmie.
Bardziej od utraty pracowników martwi go zjawisko, które nazywa „utratą
zaangażowania na skutek dobrobytu” – ma na myśl to, że osoby pracujące
w firmie od dłuższego czasu posiadają już na tyle dużo pieniędzy i domów
letniskowych, że brakuje im motywacji do zarywania nocy w hali produkcyjnej.
Ale do Straubela czuł osobistą sympatię i miał zaufanie do jego kompetencji
zawodowych. „Byłem trochę zaskoczony niechęcią Elona do mojego odejścia”,
przyznaje Straubel.
Na początku 2019 roku odbyli kilka rozmów, w trakcie których Straubel po
raz kolejny wyczuł wahania emocjonalne Muska. „W jednej chwili wydaje się
całkiem uczuciowy i na wskroś ludzki, po czym nagle, zazwyczaj bez żadnych
sygnałów ostrzegawczych, zaczyna zachowywać się tak, jakby miał dosłownie
zero procent tych cech”, opisuje Straubel. „Czasami sprawia wrażenie
zaskakująco ciepłej i troskliwej osoby, a tym myślisz sobie: »O rany, tyle razem
przeszliśmy, łączy nas silna więź, po prostu kocham cię, stary«. Ale potem
spogląda na ciebie tym swoim obojętnym wzrokiem, zupełnie jakbyś był
powietrzem, i nie rejestruje żadnych emocji”.
Wspólnie ustalili, że informacja o szykującym się odejściu Straubela
zostanie podana w czerwcu, na dorocznym walnym zgromadzeniu udziałowców
Tesli. Ponieważ w 2019 roku spotkanie to miało się odbyć w budynku Computer
History Museum nieopodal Palo Alto, Musk i Straubel doszli do wniosku, że to
dobry pretekst, by przypomnieć historię Tesli – od marzenia, które narodziło się
szesnaście lat wcześniej, do dochodowego przedsiębiorstwa, które
wprowadziło świat w nową erę pojazdów elektrycznych. Potem zamierzali
przedstawić zebranym następcę Straubela, czyli Drew Baglino, weterana Tesli,
z dwunastoletnim stażem w firmie. Straubel i Baglino, obaj tyczkowaci, trochę
niezgrabni w ruchach i nieco nieśmiali, darzyli się wzajemnie szczerą sympatią.
W garderobie za kulisami tuż przed wyjściem na scenę Muska ogarnęły
wątpliwości, czy informowanie przybyłych na spotkanie udziałowców
o odejściu Straubela to na pewno dobry pomysł. „Mam co do tego złe
przeczucia”, wyznał. „Myślę, że nie powinniśmy robić tego dzisiaj”. Straubel
skrycie odetchnął z ulgą. Wiedział, że publiczne ogłoszenie swojego odejścia
będzie dla niego trudne pod względem emocjonalnym.
Pierwszą część prezentacji Musk przeprowadził sam. Zaczął od słów: „To
był piekielnie dobry rok”. Było to zgodne z prawdą pod wieloma względami.
Tesla sprzedawała w Ameryce więcej egzemplarzy Modelu 3, niż wynosiła
łączna sprzedaż wszystkich modeli konkurencyjnych marek w segmencie
samochodów luksusowych, wliczając w to zarówno samochody z napędem
spalinowym, jak i elektrycznym; Model 3 był również najlepiej sprzedającym
się samochodem na rynku amerykańskim pod względem zysku z każdego
sprzedanego egzemplarza. „Dziesięć lat temu nikt by nie uwierzył, że to
możliwe”, powiedział Musk. Na moment dał się ponieść swojemu
niefrasobliwemu poczuciu humoru. Chichocząc, zaczął opowiadać o „pierdzącej
aplikacji”, dzięki której kierowca Tesli może sprawić, że fotel pasażera wyda
odgłos pierdnięcia, gdy ktoś na nim usiądzie. „To chyba moje najwspanialsze
dzieło”, stwierdził.
Musk jak zwykle obiecał również, że lada moment pojawią się
autonomiczne tesle. „Spodziewamy się uzyskać pełną autonomię do końca tego
roku”, powiedział. „Wasz samochód powinien być w stanie pokonać drogę
z domowego garażu na parking w waszym miejscu pracy bez żadnej ingerencji
ze strony właściciela”. Ktoś z publiczności podszedł do mikrofonu
i przypomniał Muskowi, że jego poprzednie obietnice dotyczące autonomicznej
jazdy nie spełniły się. Musk roześmiał się, doskonale zdając sobie sprawę ze
słuszności tej uwagi. „Faktycznie, bywam przesadnie optymistyczny, jeśli chodzi
o ramy czasowe”, przyznał. „Powinniście już do tego przywyknąć. Ale czy
robiłbym to wszystko, gdybym nie był optymistą? Rany…” Publiczność, kupiona
tą żartobliwą uwagą, nagrodziła go oklaskami.
Kiedy Musk zaprosił Straubela i Baglino na scenę, rozległy się głośne
wiwaty. Wśród fanów Tesli obaj inżynierowie mieli status prawdziwych
gwiazd. Straubel odezwał się ze szczerą sympatią w głosie: „Drew dołączył do
mojego zespołu kilka lat po powstaniu firmy; wtedy był to jeszcze mały zespół,
składający się z pięciu czy dziesięciu osób. Od tamtego czasu stał się moją
prawą ręką i odgrywał ważną rolę niemal we wszystkich istotnych projektach,
jakie prowadziłem”. Nadszedł moment, w którym, według pierwotnego planu,
Straubel miał ogłosić swoje odejście. Zamiast tego skorzystali z Muskiem
z okazji, by trochę powspominać. „Historia Tesli zaczęła się w 2003 roku, kiedy
JB i ja zjedliśmy lunch w towarzystwie Harolda Rosena”, powiedział Musk.
„Tak, to była owocna rozmowa”.
„Nie wyobrażaliśmy sobie wtedy, jak to się wszystko rozwinie”, zauważył
Straubel.
„Byłem pewien, że nam się nie uda”, wyznał Musk. „W 2003 roku ludzie
uważali elektryczne samochody za najgłupszą rzecz, jaką kiedykolwiek
wymyślono; wydawało im się, że są złe pod każdym względem, że są czymś
w rodzaju wózków golfowych”.
„Tak czy inaczej, trzeba było to zrobić”, dodał Straubel.
Kilka tygodni później w trakcie telekonferencji na temat wyników
finansowych Tesli Musk mimochodem poinformował jej uczestników, że
Straubel odchodzi z firmy. Wciąż jednak darzył go szacunkiem. W 2023 roku
zaprosił go do zarządu Tesli.

* W Kalifornii prawo stanowe dopuszcza zażywanie marihuany w celach rekreacyjnych.


R O ZD ZI A Ł 4 9

Grimes
2018

Claire Boucher, znana jako Grimes, w kreacji scenicznej;


z Muskiem na gali w Metropolitan Museum
EM+CB

Od czasu do czasu, nierzadko w szczególnie trudnych dla nas momentach,


Twórcy Naszej Symulacji – czyli gagatki, które kreują wszystko to, co uważamy
za świat rzeczywisty – dorzucają do niej jakiś dynamizujący element, pod
którego wpływem w naszym życiu zaczynają rozwijać się chaotycznie zupełnie
nowe wątki. Coś takiego przydarzyło się Muskowi wiosną 2018 roku, gdy wciąż
zmagał się z emocjonalnym tsunami wywołanym rozstaniem z Amber Heard.
W jego życie wkroczyła wówczas nieoczekiwanie Claire Boucher – eteryczna
prządka dźwięków, bystra i urzekająca piosenkarka oraz artystka wizualna znana
pod pseudonimem Grimes. Jej obecność w życiu Muska zaowocowała
narodzinami trojga jego najmłodszych dzieci, pozwoliła mu, przynajmniej raz na
jakiś czas, zaznać ciepła domowego ogniska, a także spowodowała, że został
uwikłany w publiczny zatarg z pewną niezrównoważoną raperką.
Grimes przyszła na świat w Vancouver. Zanim zaczęła spotykać się
z Muskiem, zdążyła wydać cztery albumy studyjne. Tworzyła hipnotyzującą,
wielowarstwową muzykę z elementami dream popu i elektroniki, czerpiąc
inspiracje z motywów science fiction i internetowych memów. Jej żywa
intelektualna ciekawość przekładała się na zainteresowanie rozmaitymi ideami
i koncepcjami; jedną z nich był eksperyment myślowy pod nazwą „bazyliszek
Roko”, opisujący hipotetyczną sytuację, w której sztuczna inteligencja wymyka
się spod ludzkiej kontroli, przejmuje władzę nad światem, a następnie poddaje
torturom każdego człowieka, który nie pomógł jej w zdobyciu władzy. Tego
rodzaju zagrożenia niepokoją zarówno Grimes, jak i Muska. Któregoś razu Musk
chciał opublikować na Twitterze kalambur nawiązujący do bazyliszka Roko;
zaczął szukać w internecie obrazka, którym mógłby zilustrować swojego tweeta,
i przy okazji odkrył, że Grimes już w 2015 roku posłużyła się identyczną grą
słów w scenariuszu teledysku do piosenki Flesh without Blood. Musk zagadnął
o to piosenkarkę na Twitterze. Przez jakiś czas wymieniali prywatne
wiadomości, a potem zaczęli rozmawiać za pośrednictwem komunikatorów.
Grimes i Musk natrafili na siebie już wcześniej. Do ich pierwszego,
przypadkowego spotkania doszło w windzie, a Muskowi, jak na ironię,
towarzyszyła wtedy Amber Heard. „Pamiętasz nasze spotkanie w windzie?”,
spytała Grimes podczas rozmowy, którą odbyłem z nimi pewnego wieczoru. „To
było naprawdę dziwne”.
„Tak, trudno uwierzyć, że los zetknął nas ze sobą w takich okolicznościach”,
przyznał Musk. „Przyglądałaś mi się wtedy bardzo intensywnie”.
„Nie”, poprawiła go Grimes. „To ty gapiłeś się na mnie dziwnym
wzrokiem”.
Do ponownego spotkania doszło wkrótce po ich twitterowej pogawędce na
temat bazyliszka Roko. Musk zaprosił Grimes do odwiedzenia fabryki we
Fremont, która w jego mniemaniu była doskonałym miejscem na randkę. Pod
koniec marca 2018 roku we Fremont trwały gorączkowe działania mające na
celu zwiększenie produkcji do 5 tysięcy samochodów tygodniowo. „Przez cały
wieczór krążyliśmy po hali produkcyjnej, a ja przyglądałam się, jak próbuje coś
poprawiać”, mówi Grimes. Kiedy następnego dnia wieczorem pojechali jego
samochodem do restauracji, Musk skorzystał z okazji, żeby pochwalić się
przyspieszeniem tesli, a następnie przeprowadził pokaz działania systemu
Autopilota, wypuszczając w trakcie jazdy kierownicę z rąk i zasłaniając sobie
oczy. „Pomyślałam sobie: o cholera, ten facet jest kompletnie stuknięty”,
wspomina Grimes. „Okazało się, że samochód sam włączał kierunkowskazy
i zmieniał pas ruchu. Poczułam się jak w filmie Marvela”. W restauracji Musk
wydrapał na ścianie napis „EM+CB”.
Kiedy Grimes porównała jego zdolności do magicznych mocy Gandalfa,
Musk zrobił jej szybki test ze znajomości Władcy pierścieni. Chciał sprawdzić,
czy naprawdę jest fanką tej powieści. Grimes test zaliczyła. „To było dla mnie
ważne”, mówi Musk. Grimes podarowała mu w prezencie pudełko
kolekcjonowanych przez nią zwierzęcych kości. Wieczorami słuchali razem
podcastów i audiobooków historycznych, między innymi Hardcore History
Dana Carlina. „Jeśli mam być z kimś w poważnym związku, musi to być osoba,
która będzie gotowa wysłuchiwać ze mną przed snem godzinnej audycji
poświęconej, dajmy na to, historii wojskowości”, stwierdziła Grimes. „Elon
i ja słuchaliśmy razem mnóstwa takich programów: o starożytnej Grecji,
o Napoleonie czy o strategii militarnej podczas pierwszej wojny światowej”.
Wszystko to działo się w 2018 roku, gdy Musk zmagał się ze swoimi
emocjonalnymi kryzysami i zawirowaniami związanymi z pracą. „Człowieku,
wyglądasz, jakbyś był w naprawdę kiepskiej kondycji psychicznej”,
powiedziała któregoś dnia Grimes. „Chciałbyś, żebym przeniosła się tutaj ze
sprzętem muzycznym? Mogłabym pracować u ciebie w domu”. Musk chętnie
przystał na tę propozycję. Nie chciał być sam. Grimes zakładała początkowo, że
spędzi u niego kilka tygodni, dopóki Musk nie dojdzie do ładu ze swoimi
emocjami. „Ale to było jak niekończący się sztorm, a ja czułam się jak
pasażerka statku niesionego przez wzburzone fale; nie mogłam zejść na ląd,
więc po prostu zostałam na pokładzie”.
Niekiedy towarzyszyła mu w jego nocnych wizytach w zakładach, podczas
których Musk przełączał się w tryb bojowy. „Robił wszystko, by namierzyć
każdy możliwy problem z silnikiem, z osłoną cieplną czy z zaworem ciekłego
tlenu”, opowiada Grimes. Pewnego wieczoru wyszli coś zjeść; podczas kolacji
Musk nagle umilkł i nad czymś się zamyślił. Po paru minutach zapytał, czy
Grimes ma przy sobie coś do pisania. Kiedy podała mu znaleziony w torebce
eyeliner, zaczął rozrysowywać na serwetce schemat zmodyfikowanej osłony
termicznej silnika. „Nawet w tych chwilach, które spędzaliśmy razem, zdarzało
się, że jego myśli zaczynały orbitować wokół jakiegoś problemu związanego
z pracą”, wspomina Grimes.
W maju Musk postanowił wyrwać się na moment z produkcyjnego piekła
w fabryce Tesli i poleciał z Grimes do Nowego Jorku, żeby wziąć udział
w dorocznej gali Metropolitan Museum – pełnej przepychu imprezie, rewii
ekstrawaganckiej mody i teatralnych kostiumów. Grimes wystąpiła tam
w czarno-białej kreacji w średniowieczno-punkowym stylu, z gorsetem
wykonanym z hartowanego szkła i naszyjnikiem z kolcami, które układały się we
wzór przypominający logo marki Tesla. Pomysł na tę kreację podsunął jej Musk,
który o pomoc w wykonaniu naszyjnika poprosił jednego z członków zespołu
projektowego Tesli. Sam przybył na galę w białej koszuli z czarną koloratką
i w białej smokingowej marynarce z wyhaftowanym białą nicią napisem: „novus
ordo seclorum” – łacińską frazą oznaczającą „nowy porządek wieków”.

Bitwa z raperką

Pomimo że Grimes pragnęła pomóc Muskowi w uporaniu się z jego


psychicznymi turbulencjami, związek z nią wcale nie wpływał na niego
uspokajająco. Emocjonalna intensywność, która odgrywała ważną rolę w jej
karierze awangardowej artystki, szła w parze z chaotycznym trybem życia.
Grimes zwykle kładła się spać nad ranem i przesypiała większość dnia. Była
wymagająca i nieufna wobec osób, które Musk zatrudniał w charakterze pomocy
domowej, a do tego niezbyt dobrze dogadywała się z jego matką.
Musk był uzależniony od dramatycznych wydarzeń i kryzysów w życiu
osobistym i zawodowym. Grimes miała podobną cechę: przyciągała dramy jak
magnes, czy tego chciała czy nie. W sierpniu 2018 roku konsekwencje
zaangażowania Muska w akcję ratunkową w tajskiej jaskini, a także ujawnienia
przez niego planów dotyczących wycofania Tesli z giełdy, zaczęły wymykać się
spod kontroli. W tym samym czasie w domu Muska zjawiła się raperka Azealia
Banks – przyjechała na kilka dni na zaproszenie Grimes, żeby wspólnie z nią
popracować nad pewnym projektem muzycznym. Po przyjeździe raperki Grimes
przypomniała sobie, że miała z Muskiem inne plany na tamten weekend:
umówili się, że pojadą do Boulder i odwiedzą mieszkającego tam Kimbala.
Grimes zaproponowała więc Banks, żeby zaczekała w domku gościnnym na ich
powrót z Boulder.
W piątek rano, trzy dni po wysłaniu feralnego tweeta o „wycofaniu
z giełdy”, Musk wstał z łóżka, poćwiczył trochę, wykonał kilka telefonów
i kątem oka dostrzegł Azealię Banks. Gdy Musk jest na czymś skupiony, nie
zwraca zbytniej uwagi na otoczenie. Tamtego dnia na widok Banks nie
zastanawiał się, kim ona jest ani co robi w jego domu – wiedział tylko tyle, że
to przyjaciółka Grimes.
Zdenerwowana faktem, że Grimes przełożyła ich sesję nagraniową, żeby
spędzić czas z Muskiem, Banks zaczęła wylewać potoki obelżywych uwag na
swoim popularnym koncie na Instagramie. „Czekałam cały weekend na grimes,
a ona w tym czasie niańczyła swojego chłopaka, który jest zbyt głupi, by
wiedzieć, że nie należy korzystać z twittera na kwasie”, napisała. Była to
nieprawda (Musk nigdy nie zażywał LSD), ale, co całkiem zrozumiałe, wpis ten
wzbudził zainteresowanie nie tylko prasy, ale także przedstawicieli SEC.
Tymczasem posty Banks na temat Grimes i Muska stawały się coraz bardziej
szalone:
LOL, Elon musk powinien wynająć sobie dziewczynę do towarzystwa. Prostytutka potrafiłaby
przynajmniej trzymać gębę na kłódkę na temat jego interesu. A on przygruchał sobie jakąś
prowincjonalną pindę w brudnych trampkach, ćpunkę naprutą metą i tanim browarem, która biega po
mieście i opowiada KAŻDEMU WSZYSTKO NA JEGO TEMAT. A władował się w to dlatego, że
potrzebował randki na Met Galę, żeby ukryć swojego małego kutasa przed Amber Heard LOL…
Ten koleś ma zespół Downa. Z nim naprawdę jest coś nie halo. Nazwać go kosmitą to byłby
komplement. On jest mutantem… Pieprzone białasy. Po raz ostatni w życiu próbowałam pracować
z białaską.

W wywiadzie telefonicznym, który przeprowadził z nią portal Business


Insider, Banks powiązała tę sytuację z publiczną deklaracją Muska dotyczącą
wyprowadzenia Tesli z giełdy, co dodatkowo pogorszyło jego sytuację
z prawnego punktu widzenia. „Widziałam go w kuchni, jak z podkulonym
ogonem błagał inwestorów, żeby uratowali jego tyłek po tamtym tweecie”,
powiedziała Banks. „Był zdenerwowany i czerwony na twarzy”.
Medialny żywot zwariowanych historii na temat Muska był dosyć krótki.
Afera wywołana komentarzami Banks gościła na czołówkach tabloidów przez
mniej więcej tydzień, a następnie ucichła po tym, jak Banks opublikowała
przeprosiny. Grimes wykorzystała tę historię jako artystyczną inspirację.
W 2021 roku wydała piosenkę pod tytułem 100% Tragedy, która, jak
stwierdziła piosenkarka, opowiadała o „konieczności pokonania Azealii Banks,
próbującej zniszczyć moje życie”.

Wiele twarzy Muska

Pomimo takich dramatycznych epizodów Grimes była partnerką dobrze pasującą


do Muska. Tak jak Amber Heard (i Musk), miała skłonność do wywoływania
chaosu, ale w przeciwieństwie do Amber, ten chaotyczny aspekt osobowości
łagodziła wrodzona życzliwość czy wręcz słodycz jej charakteru. „Gdybym była
postacią w grze Dungeons & Dragons – powiedziała Grimes – to mój charakter
można by opisać jako chaotyczny dobry, natomiast do Amber prawdopodobnie
najlepiej pasowałoby określenie »chaotyczna zła«”. Zdaniem Grimes właśnie ze
względu na to Amber wydawała się Muskowi tak atrakcyjna. „Pociągają go
osoby chaotyczne złe. Ma to związek z jego ojcem i z okolicznościami, w jakich
dorastał. Dlatego tak łatwo godzi się ze złym traktowaniem ze strony bliskiej
osoby. Miłość kojarzy mu się z podłymi i przemocowymi zachowaniami. Istnieje
wyraźny związek między Errolem i Amber”.
Grimes podobało się w Musku jego zaangażowanie. Pewnego wieczoru
wybrali się do kina na film Alita: Battle Angel w 3D, jednak przed seansem
okazało się, że zabrakło dla nich okularów. Musk uparł się, by mimo to zostali
i obejrzeli film, chociaż obraz był niewyraźny i rozmazany. Kiedy Grimes brała
udział w nagrywaniu ścieżki dźwiękowej do gry Cyberpunk 2077 (podkładała
głos pod jedną z granych przez siebie postaci – gwiazdę pop z cybernetycznym
ciałem), Musk zjawił się w studiu nagraniowym z zabytkowym dwustuletnim
pistoletem i zaczął nalegać, by dali mu jakąś epizodyczną rolę. „Faceci ze studia
trochę się spocili na jego widok”, wspomina Grimes. „Powiedziałem im, że
jestem uzbrojony, ale nie niebezpieczny”, dodaje Musk. Ustąpili. Przedstawiona
w Cyberpunku 2077 technologia cybernetycznych implantów to swego rodzaju
fikcyjny odpowiednik tego, do czego Musk dąży w Neuralinku. „Ten motyw
wydał mi się znajomy”, przyznaje.
Jednym z podstawowych spostrzeżeń Grimes dotyczących Muska jest to, że
jego mózg działa inaczej niż mózgi większości z nas. „Asperger sprawia, że jest
bardzo trudną osobą”, tłumaczy Grimes. „Nie jest dobry w odczytywaniu
cudzych nastrojów. Pod względem zdolności rozumienia emocji bardzo różni się
od przeciętnego człowieka”. Według niej ludzie powinni mieć na uwadze jego
psychiczne uwarunkowania, kiedy go oceniają. „Jeśli ktoś cierpi na depresję czy
stany lękowe, współczujemy mu. Ale gdy chodzi o kogoś z zespołem Aspergera,
łatwo przychodzi nam nazywanie go dupkiem”.
Grimes nauczyła się poruszać w gąszczu osobowości swojego chłopaka.
„Ma wiele umysłów i wiele osobowości, które całkiem wyraźnie różnią się od
siebie”, twierdzi. „Przełącza się między nimi w bardzo szybkim tempie.
W takich momentach czujesz, że atmosfera w pomieszczeniu się zmienia i nagle
masz do czynienia z zupełnie inną jego stroną”. Zauważyła też, że jego różne
osobowości mają odmienne gusta, nawet w kwestii muzyki czy wystroju wnętrz.
„Moją ulubioną wersją E jest ta, która wybiera się na festiwal Burning Man
i jest gotowa spać na sofie, jeść zupę z puszki i naprawdę się wyluzować”. Jej
bête noire to Elon w trybie demona. „Tryb demona to stan, w którym popada
w mroczny nastrój i wycofuje się w głąb własnego umysłu, w którym szaleje
burza”.
Pewnego wieczoru, gdy towarzyszyłem im podczas kolacji z grupą
znajomych, miałem okazję obserwować, jak Musk zmienia się i staje się coraz
bardziej pochmurny. Grimes również to dostrzegła i odsunęła się od niego.
„Kiedy spędzamy razem czas, upewniam się, że jestem z tym właściwym
Elonem”, wyjaśniła mi później. „W jego głowie są faceci, którzy mnie nie lubią,
a ja nie lubię ich”.
Niekiedy jedna z wersji Elona wydaje się nie pamiętać, co robiła inna.
„Mówisz coś do niego, a potem okazuje się, że w ogóle tego nie pamięta, bo
w tamtym momencie był w swoim wewnętrznym świecie”, opisuje Grimes.
„Kiedy jest skupiony, przestaje odbierać jakiekolwiek bodźce ze świata
zewnętrznego. Coś może znajdować się tuż przed jego nosem, ale on tego nie
zauważy”. Dokładnie tak, jak zdarzało mu się to w szkole podstawowej.
Podczas emocjonalnych zawirowań, jakie przechodził w związku z sytuacją
Tesli w 2018 roku, Grimes zachęcała go, żeby spróbował się odprężyć. „Nie
wszystko jest do bani”, powiedziała mu któregoś wieczoru. „Nie musisz cały
czas być podminowany”. Ale Grimes rozumiała też coś, czego nie rozumiało
wiele innych osób: że jego niepokój stanowi siłę napędową jego sukcesów.
Podobnie jak tryb demona, choć docenienie jego roli zajęło jej trochę więcej
czasu. „Tryb demona wywołuje mnóstwo chaosu”, mówi Grimes. „Pozwala
jednak załatwić wiele spraw”.
R O ZD ZI A Ł 5 0

Szanghaj
Tesla, 2015–2019
Z Robinem Renem w Szanghaju

Robin Ren, urodzony w Szanghaju zwycięzca olimpiady fizycznej w swoim


kraju i absolwent Uniwersytetu Pensylwanii – podczas studiów na tej uczelni
poznał Elona Muska i pracował z nim w parze na zajęciach w laboratorium
fizycznym – nie wiedział zbyt wiele o samochodach. W gruncie rzeczy
niemal całą swoją skromną motoryzacyjną wiedzę zdobył podczas
samochodowej podróży przez Amerykę, którą odbył razem z Muskiem po
ukończeniu studiów w 1995 roku. Musk pokazał mu wówczas, jak naprawić
zepsute BMW, i nauczył go prowadzić samochód z manualną skrzynią
biegów. Żadna z tych umiejętności nie przydała się Renowi w późniejszym
życiu, gdy objął stanowisko dyrektora do spraw technologii w spółce
zależnej Dell Computer, zajmującej się produkcją pamięci flash. Dlatego był
szczerze zaskoczony propozycją, jaką Musk złożył mu dwadzieścia lat
później podczas lunchu w Palo Alto.
Sprzedaż samochodów w Chinach była kluczem do realizacji globalnych
ambicji Tesli, ale sytuacja firmy na tamtejszym rynku nie przedstawiała się
dobrze. Musk zwolnił dwóch kolejnych szefów chińskiego oddziału firmy,
a po tym, jak Tesla sprzedała w Chinach zaledwie 120 samochodów w ciągu
miesiąca, przygotowywał się do zwolnienia całego kierownictwa
tamtejszego oddziału. „Co powinienem zrobić, żeby rozwiązać problemy
Tesli w Chinach?”, zapytał Rena podczas lunchu. Ren podkreślił, że jest
zupełnym ignorantem w branży motoryzacyjnej, i ograniczył się do
przedstawienia ogólnych refleksji na temat specyfiki prowadzenia interesów
w Chinach. „W przyszłym tygodniu wybieram się tam, żeby spotkać się z ich
wicepremierem”, powiedział Musk, gdy szykowali się do wyjścia.
„Mógłbyś polecieć ze mną?”
Ren, który dopiero co wrócił z podróży służbowej do Chin, w pierwszej
chwili odmówił. Mimo to kusiło go, by wziąć udział w misji Muska.
Następnego dnia rano napisał do niego mail i poinformował, że jest gotowy
do wyjazdu. Po rozmowie z wicepremierem chińskiego rządu, która upłynęła
w całkiem serdecznej atmosferze, Musk i Ren spotkali się z grupą
miejscowych doradców, w tym z pewnym byłym chińskim urzędnikiem,
którzy uświadomili im, że warunkiem odniesienia przez Teslę sukcesu
sprzedażowego w Chinach jest uruchomienie tam produkcji jej samochodów.
Zgodnie z chińskim prawem wymagałoby to utworzenia spółki joint venture
z jakąś chińską firmą.
Musk miał alergię na przedsięwzięcia joint venture. Nie potrafił dzielić
się kontrolą nad swoimi interesami i dał temu wyraz podczas spotkania
z chińskimi doradcami. Wykorzystał swoje postrzelone poczucie humoru,
żeby pokazać rozmówcom, że nie jest zainteresowany biznesowym
mariażem. „Tesla jest na to za młoda”, oświadczył. „Jesteśmy ledwie
dzieckiem. I już mielibyśmy brać ślub?” To powiedziawszy, wstał i zaczął
naśladować parę brzdąców zmierzających nieporadnym krokiem do ołtarza,
po czym wybuchnął swoim charakterystycznym rechotliwym śmiechem.
Pozostali uczestnicy spotkania zawtórowali mu, chociaż Chińczycy zrobili to
z lekkim wahaniem.
Lot powrotny prywatnym odrzutowcem Muska upłynął im obu na
wspominaniu czasów studenckich i wymienianiu się ciekawostkami na temat
fizyki. Dopiero po wylądowaniu, gdy schodzili po trapie na płytę lotniska,
Musk zadał Renowi pytanie: „Podejmiesz pracę w Tesli?”. Ren
odpowiedział twierdząco.
Największym wyzwaniem stojącym przed Renem było doprowadzenie do
uruchomienia produkcji Tesli w Chinach. Aby osiągnąć ten cel, musiał albo
przełamać opór Muska i przekonać go, by Tesla poszła w ślady innych firm
motoryzacyjnych i utworzyła spółkę joint venture z chińskim partnerem, albo
nakłonić chińskie władze do zmiany przepisów, które przez trzy dekady
stanowiły zasadniczy czynnik wzrostu produkcji przemysłowej w Chinach.
Ren doszedł do wniosku, że to drugie zadanie będzie łatwiejsze. Miesiąc po
miesiącu niestrudzenie lobbował w chińskim rządzie za wprowadzeniem
korzystnych dla Tesli zmian w przepisach. W kwietniu 2017 roku Musk
ponownie przyleciał do Chin, by spotkać się z władzami kraju. „Wciąż
staraliśmy się przekonać Chińczyków, że zbudowanie przez Teslę fabryki
samochodów będzie korzystne dla ich kraju, nawet jeśli fabryka nie byłaby
kontrolowana przez spółkę joint venture”, wspomina Ren.
Przewodniczący Xi Jinping planował uczynić Chiny światowym centrum
innowacji w dziedzinie czystej energii; w ramach realizacji tego planu
chińskie władze zgodziły się na początku 2018 roku, by Tesla zbudowała
zakład produkcyjny bez zawierania umowy joint venture.
Ren i członkowie jego zespołu uzgodnili z lokalnymi władzami warunki
długoterminowej dzierżawy położonej w pobliżu Szanghaju działki
o powierzchni ponad 80 hektarów, na której miała powstać fabryka, a także
zabezpieczyli finansowanie inwestycji w postaci nisko oprocentowanych
pożyczek, których miały udzielić chińskie banki.
W lutym 2018 roku Ren wrócił do Stanów Zjednoczonych, aby omówić
z Muskiem wynegocjowane w Chinach warunki. Niestety, jego wizyta
zbiegła się w czasie z produkcyjnym piekłem, rozpętanym przez Muska
w fabryce akumulatorów w Nevadzie; zaaferowany Musk krążył po hali
fabrycznej i Renowi nie udało się go złapać. Późnym wieczorem polecieli
razem do Los Angeles, ale dopiero po wylądowaniu Ren miał okazję
porozmawiać z Muskiem. Od razu przystąpił do przedstawiania
przygotowanej prezentacji, na którą składały się slajdy z mapami, wyliczenia
dotyczące zobowiązań z tytułu finansowania inwestycji i ogólne warunki
umowy, jednak Musk nawet nie rzucił na to okiem. Przez niemal minutę
wpatrywał się w okno samolotu, po czym spojrzał Renowi prosto w oczy
i zapytał: „Uważasz, że to właściwa decyzja?”. Ren był tak zaskoczony
pytaniem, że dopiero po kilku sekundach udzielił twierdzącej odpowiedzi.
„Dobrze, w takim razie zróbmy to”, powiedział Musk i opuścił samolot.
Uroczysta ceremonia podpisania umowy z udziałem kierownictwa Tesli
i przedstawicieli chińskich władz odbyła się 10 lipca 2018 roku. Musk
przybył do Szanghaju prosto z Tajlandii, gdzie jeszcze kilka godzin
wcześniej brodził po pas w wodzie w jaskini, w której trwała akcja
ratowania grupy młodych piłkarzy. Ubrany w ciemny garnitur, stał
wyprostowany w udekorowanej na czerwono sali bankietowej, w której
wznoszono toasty za pomyślność jego nowego przedsięwzięcia. Pierwsze
wyprodukowane w Chinach tesle zjechały z taśm montażowych
w październiku 2019 roku. Dwa lata później samochody wyprodukowane
w fabryce pod Szanghajem stanowiły już ponad połowę globalnej produkcji
Tesli.
R O ZD ZI A Ł 5 1

Cybertruck
Tesla, 2018–2019
Musk i Franz von Holzhausen omawiają wzornictwo Cybertrucka, 2018

Stal

Od dnia utworzenia studia projektowego Tesli w 2008 roku Musk w prawie


każde piątkowe popołudnie odwiedzał swojego głównego projektanta Franza
von Holzhausena, by ocenić postępy w opracowywaniu produktów. Ich
spotkania odbywały się zwykle w zacisznej, wyłożonej białą podłogą
wzorcowni sąsiadującej przez tylną ścianę z siedzibą główną SpaceX w Los
Angeles. Sesje te stanowiły chwilę wytchnienia, szczególnie po burzliwych
tygodniach. Musk i von Holzhausen meandrowali po przestronnym
pomieszczeniu przypominającym hangar, dotykając prototypów i glinianych
modeli pojazdów, w których widzieli przyszłość Tesli.
W pierwszych miesiącach 2017 roku zaczęli wymieniać się pomysłami na
samochód typu pikap. Von Holzhausen na początku sięgnął po tradycyjne
kształty, wzorując się na modelu Chevrolet Silverado. Egzemplarz samochodu
stanął pośrodku studia, żeby zespół mógł analizować jego proporcje i elementy
składowe. Musk stwierdził jednak, że widziałby coś bardziej ekscytującego,
może nawet zaskakującego. Zespół zaczął więc brać pod lupę starsze pojazdy
roztaczające wokół siebie wyjątkową aurę, ze szczególnym wskazaniem na El
Camino, retrofuturystyczne coupé Chevroleta z lat sześćdziesiątych XX wieku.
Von Holzhausen zaprojektował pikapa w podobnej stylistyce, ale kiedy obeszli
z Muskiem model, zgodzili się, że robi zbyt łagodne wrażenie. „Miał za dużo
obłości”, tłumaczy von Holzhausen. „Brakowało mu »autorytetu« pikapa”.
Wtedy Musk włączył do projektu kolejny wóz, który go zainspirował: Lotusa
Esprita z późnych lat siedemdziesiątych – kanciasty brytyjski samochód
sportowy o spłaszczonej, trapezoidalnej masce. Zadurzył się szczególnie
w wersji, która wzięła udział w filmie o Jamesie Bondzie z 1977 roku Szpieg,
który mnie kochał. Kupił za prawie milion dolarów egzemplarz wykorzystany
do zdjęć i umieścił go w studiu projektowym Tesli.
Burze mózgów sprawiały Muskowi i von Holzhausenowi frajdę, ale nie
doprowadziły do powstania żadnej ekscytującej koncepcji. Udali się więc po
inspirację do muzeum motoryzacji Petersen Automotive Museum, gdzie obaj
zwrócili uwagę na zaskakującą rzecz. „Zdaliśmy sobie sprawę, że forma
i proces produkcji pikapów przez osiemdziesiąt lat ich istnienia w gruncie
rzeczy nie uległy zmianie”, opowiada von Holzhausen.
Odkrycie to popchnęło Muska do skupienia uwagi na czymś bardziej
fundamentalnym, a mianowicie na odpowiedzi na pytanie, jakiego materiału
powinni użyć do wykonania nadwozia. Nowe podejście do materiału czy nawet
właściwości fizycznych struktury samochodu mogło otworzyć drzwi do
rewolucyjnego wzornictwa.
„Początkowo myśleliśmy o aluminium”, opowiada von Holzhausen.
„W naszych rozmowach przewijał się również tytan, bo bardzo ważna była dla
nas wytrzymałość”. W tym samym okresie Muska oczarowała możliwość
wykonania rakiety z lśniącej stali nierdzewnej i zdał sobie sprawę, że to samo
podejście mogłoby się sprawdzić w przypadku pikapa. Karoseria ze stali
nierdzewnej nie wymagałaby lakierowania i mogłaby przenosić część obciążeń
konstrukcji. Był to iście niestandardowy pomysł, swego rodzaju nowe
spojrzenie na to, czym może być samochód. W pewne piątkowe popołudnie po
kilku tygodniach dyskusji Musk przyszedł na spotkanie w sprawie pikapa i po
prostu oświadczył: „Zbudujemy go w całości ze stali nierdzewnej”.
Charles Kuehmann był wiceprezesem do spraw inżynierii materiałowej
w Tesli i SpaceX, a Musk był w tej korzystnej sytuacji, że należące do niego
firmy mogły wymieniać się wiedzą i doświadczeniem inżynieryjnym. Kuehmann
opracował ultrawytrzymały stop stali nierdzewnej przystosowany do
walcowania na zimno, czyli niewymagający obróbki cieplnej. Opatentowała go
Tesla. Był wystarczająco mocny i tani, żeby budować z niego zarówno pikapy,
jak i rakiety.
Decyzja, by do budowy pikapa Tesli wykorzystać stal nierdzewną, miała
ważne implikacje dla jego konstrukcji. Stalowe nadwozie mogło posłużyć za
element nośny i przejąć funkcję, którą normalnie spełnia podwozie. „Niech jego
siłą będzie to, co na zewnątrz, czyli egzoszkielet, na którym od wewnątrz
zawiesimy wszystko inne”, zaproponował Musk.
Wykorzystanie stali nierdzewnej otworzyło także nowe możliwości
w kwestii wyglądu pikapa. W odróżnieniu od włókna węglowego formowanego
za pomocą pras hydraulicznych w panele karoserii o subtelnych obłościach
i kształtach stal faworyzowała proste powierzchnie i ostre narożniki.
Umożliwiło to zespołowi projektowemu, a w pewnym sensie wymusiło na nim,
zwrócenie się ku bardziej futurystycznym, awangardowym, a nawet szokującym,
kontrowersyjnym koncepcjom.

„Przestańcie się opierać”

Jesienią 2018 roku Musk jeszcze otrząsał się z produkcyjnego piekła zakładów
w Nevadzie i we Fremont, z konsekwencji tweetów o pedofilu i o wycofaniu
Tesli z giełdy oraz z emocjonalnych zawirowań. Wszystko to spadło na niego
w roku, który sam określił mianem najboleśniejszego w swoim życiu. Jednym ze
sposobów Muska na znalezienie azylu w tak trudnych chwilach jest poświęcenie
uwagi przyszłemu projektowi. I tak właśnie zrobił. 5 października w niczym
niezmąconym spokoju studia projektowego Tesli przekuł zwyczajową piątkową
wizytę w burzę mózgów na temat wzornictwa planowanego pikapa.
Nadal stał w nim Chevy Silverado, służący za punkt odniesienia. Przed nim
znajdowały się trzy duże tablice ze zdjęciami najróżniejszych pojazdów, w tym
pochodzących z gier komputerowych i filmów science fiction – od retro po
futurystyczne, od eleganckich po grubo ciosane, od krągłych po pełne ostrych
kształtów. Von Holzhausen trzymający dłonie w kieszeniach kojarzył się
z wyluzowanym, gibkim surferem, czekającym na idealną falę. Musk z kolei
opierał nerwowo dłonie o biodra i miał w sobie coś z niedźwiedzia
szukającego zdobyczy. Po chwili dołączył do nich Dave Morris, a później kilku
innych projektantów.
Ze wszystkich zdjęć samochodów wywieszonych na tablicach największą
uwagę Muska przyciągały te o futurystycznym cyberpunkowym wyglądzie.
Niedawno, kiedy ustalano wygląd Modelu Y, crossovera na bazie Modelu 3,
Musk dał się odwieść od kilku bardziej radykalnych i niekonwencjonalnych
pomysłów. Teraz zależało mu na tym, by nie podejść do wzornictwa pikapa aż
tak zachowawczo. „Bądźmy zuchwali”, zaordynował. „Zaskoczmy czymś ludzi”.
Za każdym razem, kiedy ktoś wskazywał na zdjęcie z jakimś
konwencjonalnym rozwiązaniem, Musk się sprzeciwiał i wskazywał palcem na
samochody z gry komputerowej Halo, ze zwiastuna gry Cyberpunk 2077 albo
z filmu Ridleya Scotta Łowca androidów. W głowie pobrzmiewało mu pytanie,
które niedawno zadał mu jego autystyczny syn Saxon: „Dlaczego przyszłość nie
wygląda jak przyszłość?”. Musk cytował je wielokrotnie. I w tamten piątek
również zakomunikował zespołowi projektantów: „Chcę, żeby przyszłość
wyglądała jak przyszłość”.
Pojawiły się głosy sprzeciwu sugerujące, że samochód o przesadnie
futurystycznym wzornictwie się nie sprzeda. Była tu w końcu mowa o pikapie.
„Mam gdzieś, że nikt go nie kupi”, powiedział Musk na koniec zebrania. „Nie
będziemy robić tradycyjnego, nudnego auta. Możemy to zawsze zrobić później.
Chcę zbudować coś wypasionego. Po prostu, no… przestańcie się opierać”.

Do lipca 2019 roku von Holzhausenowi i Morrisowi udało się zbudować


pełnowymiarową makietę samochodu o futurystycznym, surowym wzornictwie:
kąty ostre, fasety jak w diamencie. W pewien piątek zaskoczyli Muska, który
dotychczas jej nie widział, ustawiając ją pośrodku salonu obok bardziej
tradycyjnego modelu, nad którym zastanawiali się wcześniej. Musk zareagował,
kiedy tylko przestąpił przez drzwi prowadzące do studia z fabryki SpaceX.
„Idealnie!”, krzyknął. „Uwielbiam go! Robimy ten wóz. Tak, właśnie taki
zbudujemy! Dobra, okej, załatwione”.
Otrzymał nazwę Cybertruck.
„Większość pracowników studia go nienawidziła”, opowiada von
Holzhausen. „Mówili, że chyba sobie kpię. Nie chcieli mieć z nim nic
wspólnego. Był po prostu zbyt dziwny”. Część projektantów zaczęła
w tajemnicy opracowywać wariant alternatywny. Von Holzhausen, którego
łagodność dorównuje opryskliwości Muska, poświęcił czas, żeby uważnie
wysłuchać ich obaw. „Trudno coś osiągnąć, kiedy otaczający cię ludzie nie są
zaangażowani”, tłumaczy. Musk był mniej cierpliwy. Kiedy niektórzy
projektanci zaczęli naciskać na niego, żeby chociaż zlecił pobieżne badania
rynku, odpowiedział: „Ja się nie bawię w grupy fokusowe”.
Po ukończeniu projektu pikapa w sierpniu 2019 roku Musk oświadczył
zespołowi Tesli, że chce publicznie zaprezentować działający prototyp
w listopadzie – zaledwie trzy miesiące później. Zwykle przygotowanie
funkcjonalnego prototypu zajmuje trzy razy tyle. „Nie zbudujemy do tego czasu
prototypu, którym będzie można jeździć”, osądził von Holzhausen. Na co Musk
odrzekł: „Zbudujemy”. Nierealistyczne terminy Muska rzadko się sprawdzają,
ale czasami udaje się w nich zmieścić. „Zmusiło to zespół do zwarcia szyków,
pracy dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu
i motywowania się wyznaczoną datą”, opowiada von Holzhausen.
21 listopada 2019 roku odbyła się prezentacja Cybertrucka dla prasy,
podczas której prototyp wjechał na scenę ustawioną w studiu projektowym.
Dało się słyszeć szmery zdumienia. „Niejedna osoba na widowni najwyraźniej
nie dowierza, że ten właśnie pojazd przyjechała zobaczyć”, relacjonowała
CNN. „Cybertruck przypomina duży stalowy trapezoid na kołach i ma w sobie
więcej z instalacji artystycznej niż z pikapa”. Ku jeszcze większemu zaskoczeniu
widowni von Holzhausen podjął próbę zaprezentowania wytrzymałości
samochodu. Wymierzył prototypowi uderzenie młotem oburęcznym, które nie
pozostawiło nawet wgniotki. Następnie rzucił metalową kulką w jedno z okien
ze „szkła pancernego”. Ku jego zdziwieniu rozbiło się. „O, kurwa!”, skwitował
Musk. „Może rzuciłeś trochę za mocno?”
Ogółem prezentacji nie można było nazwać wielkim sukcesem. Cena akcji
Tesli spadła następnego dnia o 6 procent – najgwałtowniej od dwóch miesięcy.
Musk był jednak usatysfakcjonowany. „Pikapy wyglądają tak samo od dawna,
od jakichś stu lat”, powiedział do zebranych. „Chcemy spróbować czegoś
innego”.
Po prezentacji wziął Grimes na przejażdżkę prototypem do restauracji Nobu,
gdzie parkingowy zamarł, wpatrując się w stalowego potwora. Wyjeżdżając,
goniony przez paparazzich, najechał na słupek z zakazem skrętu w lewo i skręcił
w lewo.
R O ZD ZI A Ł 5 2

Starlink
SpaceX, 2015–2018

Internet na niskiej orbicie okołoziemskiej

Zakładając SpaceX w 2002 roku, Musk celem swojego przedsięwzięcia


uczynił wysłanie człowieka na Marsa. Co tydzień oprócz wszystkich zebrań,
na których omawiał sprawy techniczne związane z projektowaniem silników
i rakiet, organizował jeden bardzo „nieziemski” panel o nazwie Kolonizator
Marsa. Omawiał podczas niego swoją wizję tego, jak miałaby wyglądać
kolonia na Marsie i w jaki sposób należałoby nią zarządzać. „Staraliśmy się
zawsze znaleźć czas na Kolonizatora Marsa, bo to było jego ulubione
zebranie i niezmiennie wprowadzało go w dobry nastrój”, mówi była
asystentka Muska Elissa Butterfield.
Z wyprawą na Marsa wiązały się niebagatelne koszty, zatem Musk
połączył, jak miał w zwyczaju, inspirującą misję z praktycznym
biznesplanem. Okazji do zarobkowania nie brakowało. Mógł pójść w stronę
turystyki kosmicznej (jak Bezos i Branson) albo świadczenia Stanom
Zjednoczonym, innym krajom, a także firmom usług wynoszenia satelitów na
orbitę. Pod koniec 2014 roku skoncentrował jednak uwagę na znacznie
większym garncu złota: zapewnianiu łączności z internetem klientom, którzy
chcieliby za to zapłacić. SpaceX miało zacząć produkować i umieszczać na
orbicie własne satelity komunikacyjne, żeby w pewnym sensie zbudować
nowy internet w przestrzeni kosmicznej. „Roczny przychód z dostaw
internetu wynosi około biliona dolarów”, mówi Musk. „Gdybyśmy obsłużyli
3 procent tego rynku, mielibyśmy 30 miliardów, a to więcej niż budżet
NASA. Taka była motywacja do stworzenia Starlinka: sfinansowanie misji
na Marsa”. Musk milknie na chwilę, po czym podkreśla: „Wszystkie decyzje
zapadające w SpaceX są podejmowane z myślą o podróży na Marsa”.
Projekt miał realizować nowy oddział SpaceX z siedzibą nieopodal
Seattle, którego powstanie Musk ogłosił w styczniu 2015 roku. Filia ta
otrzymała nazwę Starlink. Plan Muska przewidywał wysyłanie satelitów na
niską orbitę okołoziemską, na wysokość około 550 kilometrów, by przez to
uniknąć dużego opóźnienia sygnału, występującego w systemach bazujących
na satelitach geosynchronicznych, orbitujących około 36 tysięcy kilometrów
nad Ziemią. Ze względu na niską orbitę satelity Starlinka pokrywałyby
zasięgiem o wiele mniejszy wycinek powierzchni, więc byłoby ich potrzeba
o wiele więcej. Docelowo Starlink miał umieścić na orbicie
megakonstelację 40 tysięcy satelitów.

Mark Juncosa

W trakcie koszmarnego lata 2018 roku „pajęcze zmysły” zaczęły


podpowiadać Muskowi, że w Starlinku coś nie gra. Satelity były za duże, za
drogie i trudne w produkcji. Żeby projekt mógł osiągnąć skalę pozwalającą
uzyskać dochód, satelity musiałyby powstawać dziesięciokrotnie taniej
i szybciej. Zespół odpowiedzialny za Starlinka sprawiał tymczasem
wrażenie, jakby nie odczuwał nagłej potrzeby zmiany obecnego stanu. A dla
Muska to grzech ciężki.
Dlatego w jedną z czerwcowych niedziel, praktycznie bez ostrzeżenia,
poleciał do Seattle zwolnić całe kierownictwo zespołu Starlinka. Przywiózł
ze sobą ośmiu najstarszych rangą konstruktorów rakietowych ze SpaceX.
Mieli oni znikome pojęcie o satelitach, ale wszyscy umieli rozwiązywać
problemy inżynieryjne i stosować algorytm Muska.
Inżynierem, którego wybrał na nowego szefa Starlinka, był Mark
Juncosa, dotychczas przewodzący w SpaceX zespołowi do spraw inżynierii
strukturalnej. Decyzja ta miała tę zaletę, że połączyła w rękach jednego
menedżera odpowiedzialność za projektowanie i wytwarzanie wszystkich
produktów firmy, od członów nośnych rakiet po satelity. Wisienką na torcie
było zaś uczynienie tym szczególnym menedżerem właśnie Juncosy –
inżyniera w równym stopniu genialnego, co energetycznego, który rozumiał
się z Muskiem bez słów.
Juncosa spędził młode lata w południowej Kalifornii, rozkoszując się
tamtejszą pogodą, kulturą i atmosferą. Nigdy jednak nie popadł w typową dla
surferów niefrasobliwą ospałość. Jest tyczkowaty i ma w zwyczaju
wykorzystywać swojego iPhone’a jako spinnera, kręcąc nim pomiędzy
kciukiem i palcem wskazującym z magiczną płynnością godną cyrkowca.
Wypowiada się seriami krótkich fraz porozdzielanych takimi wyrażeniami,
jak „no wiesz”, „jakby” i „rany, stary”.
Studiował na Uniwersytecie Cornella, gdzie dołączył do akademickiego
klubu Formuły 1. Pierwszym zadaniem, które mu powierzono, było
wytwarzanie karoserii bolidów, do czego mógł wykorzystać umiejętności
zebrane przy budowie desek surfingowych. Później zaś zainteresowała go
inżynieria. „Naprawdę, tak jakby, no, zakochałem się w tym, wiesz,
i pomyślałem, rany, człowieku, do tego jestem stworzony” – opowiada.
W 2004 roku Musk odwiedzał Cornell i rozesłał do profesorów
niektórych dyscyplin inżynieryjnych zaproszenia na lunch z adnotacją, żeby
zabrali jednego czy dwóch najlepszych ich zdaniem studentów. „To było coś
w stylu, no wiesz, czy chcesz zjeść darmowy lunch z tym bogatym
gościem?”, opowiada Juncosa. „Kurde. Wiadomo”. Kiedy Musk opisał,
czym zajmuje się w SpaceX, Juncosa pomyślał sobie: „Cholera, ten koleś ma
kompletnie nie po kolei i chyba skończy bez grosza, ale sprawia wrażenie
superrozgarniętego i zmotywowanego i podoba mi się jego styl”. Kiedy
Musk zaproponował mu pracę, zgodził się bez wahania.
Juncosa zaimponował Muskowi gotowością do podejmowania ryzyka
i łamania zasad. Kiedy nadzorował prace rozwojowe nad kapsułą Dragon,
która wraz z zawartością miała być wynoszona na orbitę rakietą Falcon 9,
spotykał się z regularnymi przytykami ze strony menedżera do spraw jakości,
ponieważ nie wypełniał odpowiednich dokumentów. Zespół Juncosy
projektował elementy kapsuły przez cały dzień, a potem spędzał większą
część nocy, konstruując ją własnymi rękami. „Powiedziałem faciowi, że nie
mamy czasu bawić się w papierologię i po prostu to zbudujemy, a na
samiutkim końcu przetestujemy”, opowiada. „Ten koleś od jakości nieźle się
wściekł, zresztą słusznie, więc w końcu musieliśmy się rozmówić w boksie
Elona”. Musk się rozjuszył i zaczął besztać sumiennego menedżera. „To było
dość żenujące, ale nie interesowało nas z Elonem nic poza dokończeniem tej
kapsuły, bo niewiele brakowało, a skończyłyby się nam pieniądze”,
wspomina Juncosa.

Starlink – wersja ulepszona

Po przejęciu kierownictwa w Starlinku Juncosa wyrzucił do kosza


dotychczasowy projekt i zaczął nowy od podstaw, rozważając każdy wymóg
z perspektywy fundamentalnych praw fizyki. Celem było stworzenie
możliwie najprostszego satelity komunikacyjnego, którego później można
będzie wzbogacić o różne wodotryski. „Uczestniczyliśmy
w wielogodzinnych zebraniach, a Elon forsował swoją wizję przy każdym
szczególiku”, opowiada Juncosa.
Początkowo na przykład anteny i komputer pokładowy były zespolone
z odrębnymi strukturami. Inżynierowie zarządzili, że muszą być od siebie
termicznie odizolowane. Juncosa uparcie pytał: dlaczego? Kiedy
powiedziano mu, że anteny mogą się przegrzać, poprosił, żeby pokazać mu
dane. „Do czasu, kiedy spytałem »dlaczego?« po raz piąty, ludzie zdążyli już
skapować, że, cholera, może powinniśmy po prostu zrobić z tego jeden
zintegrowany element”.
Juncosie udało się zmienić istne szczurze gniazdo w prostego, płaskiego
satelitę, którego produkcja rzeczywiście mogła się okazać o rząd wielkości
tańsza i który zajmował o połowę mniej miejsca w części dziobowej
Falcona 9, więc każdy lot mógł umieścić na orbicie dwa razy więcej tych
urządzeń. „No… Byłem z niego całkiem zadowolony”, mówi Juncosa. „Tak
sobie rozmyślałem o tym, jaki ze mnie bystrzak”.
Musk jednak nadal kombinował przy każdym szczególe. Na czas
wynoszenia na orbitę Falconem 9 każdy z satelitów był unieruchomiony
specjalnymi złączkami, żeby można je było wypuszczać jeden po drugim
i nie ryzykować, że na siebie wpadną. „Dlaczego nie uwolnić wszystkich od
razu?”, spytał Musk. Juncosa i pozostali inżynierowie w pierwszym odruchu
uznali, że to wariactwo. Obawiali się kolizji. Musk jednak uważał, że przez
ruch statku kosmicznego satelity rozdzielą się samoistnie. Jeśli na siebie
wpadną, to z bardzo małą, niegroźną prędkością. Pozbyli się więc mocowań,
dzięki czemu oszczędzili trochę na kosztach, komplikacji i masie. „Życie
stało się o wiele prostsze, kiedy pozbyliśmy się tych części”, mówi Juncosa.
„Miałem za dużego cykora, żeby to zaproponować, ale Elon zmusił nas,
byśmy spróbowali”.
W maju 2019 roku faza projektowa uproszczonych satelitów Starlink
dobiegła końca i rakieta Falcon 9 zaczęła wynosić je na orbitę. Cztery
miesiące później, kiedy konstelacja zaczęła działać, Musk wszedł na
Twittera ze swojego domu w południowym Teksasie. „Wysyłam tego tweeta
przez kosmos za pośrednictwem satelity Starlink”, napisał. Mógł teraz
tweetować przez własny internet.
R O ZD ZI A Ł 5 3

Starship
SpaceX, 2018–2019

Salon i tył domu Muska w Boca Chica; Bill Riley i Mark Juncosa
Big F Rocket

Gdyby celem Muska było stworzenie dochodowej firmy produkującej rakiety,


po przetrwaniu trudnego roku 2018 mógłby spocząć na laurach i pozwolić sobie
na odrobinę relaksu. Wół roboczy SpaceX, czyli zdolny do wielokrotnych
startów i lądowań Falcon 9, stał się najwydajniejszą i najbardziej niezawodną
rakietą na świecie, a jakby tego było mało, firma Muska opracowała własne
satelity komunikacyjne, które z czasem miały przynieść rwący strumień
przychodu.
Musk nie planował jednak zostać zwykłym przedsiębiorcą sektora
kosmicznego. Jego celem było wysłanie człowieka na Marsa. A tego nie dało
się osiągnąć Falconem 9 ani jego podrasowanym bratem Falconem Heavy.
Sokoły osiągają ograniczony pułap. „Mogłem zarobić mnóstwo pieniędzy, ale
sprawić, że życie stanie się interplanetarne – już nie”, mówi.
Dlatego we wrześniu 2017 roku ogłosił, że SpaceX rozpocznie prace nad
znacznie większą rakietą nośną wielokrotnego użytku – największą
i najpotężniejszą w historii. Nadał jej nazwę kodową BFR. Rok później wysłał
tweeta o treści: „Przemianowuję BFR na Starshipa”.
Starship był planowany jako dwustopniowa rakieta o łącznej wysokości
120 metrów – wyższa o 50 procent od Falcona 9 i o 10 metrów od rakiety
Saturn V wykorzystanej w latach siedemdziesiątych XX wieku przez NASA
w programie Apollo. Jej pierwszy stopnień wyposażony w trzydzieści trzy
silniki miał umożliwić wyniesienie na orbitę ponad 100 ton ładunku,
czterokrotnie więcej niż Falcon 9. A pewnego dnia poniósłby stu pasażerów na
Marsa. Mimo że sytuacja w fabrykach we Fremont i w Nevadzie nadal była
trudna, Musk znajdował każdego tygodnia czas, żeby przyjrzeć się
wizualizacjom kwater i udogodnień pokładowych rakiety Starship, które mieliby
do dyspozycji podróżujący podczas dziewięciomiesięcznego rejsu na Marsa.
I znów stal nierdzewna

Już w czasach, kiedy jako dziecko kręcił się po biurze inżynieryjnym ojca
w Pretorii, Musk miał wyczucie właściwości materiałów konstrukcyjnych.
Podczas zebrań w siedzibach Tesli i SpaceX większość uwagi poświęcał
kwestii tego, z jakiego materiału powinny być wykonane anody i katody
akumulatorów, zawory silników, ramy pojazdów, elementy strukturalne rakiet
albo nadwozie pikapa. Potrafił (i często to robił) prowadzić długie dyskusje na
temat litu, żelaza, kobaltu, inconelu i innych stopów niklu i chromu,
kompozytów, rodzajów aluminium i stopów stali. W 2018 zakochał się
w pewnym powszechnie używanym stopie, który, jak zdał sobie sprawę,
sprawdziłby się równie dobrze jako budulec rakiet, jak Cybertrucka. Chodzi
o stal nierdzewną. „Powinienem wynająć jakiś pokój tylko dla siebie i stali
nierdzewnej”, zażartował kiedyś w swoim zespole.
Jednym ze współpracowników Muska podczas opracowywania rakiety
Starship był pogodny i skromny zarazem inżynier Bill Riley. Bill pracował
niegdyś w słynnym zespole wyścigowym Uniwersytetu Cornella i pomógł
wyszkolić Marka Juncosę, który później zwabił go do SpaceX. Rileya i Muska
zbliżyły pasje: historia wojskowości – w szczególności walk powietrznych
podczas pierwszej i drugiej wojny światowej – oraz materiałoznawstwo.
Pewnego dnia pod koniec 2018 roku odwiedzili wspólnie zakład
produkcyjny rakiety Starship, który wtedy znajdował się niedaleko Port of Los
Angeles, około 25 kilometrów na południe od fabryki i siedziby głównej
SpaceX. Riley wyjaśnił, że borykają się z trudnościami, jakich przysparza im
wykorzystywane w produkcji włókno węglowe. Na arkuszach pojawiały się
zmarszczki, a sam proces był powolny i kosztowny. „Jeśli zostaniemy przy
włóknie węglowym, skażemy się na porażkę” – powiedział Musk do Rileya.
„A w konsekwencji na śmierć. Nigdy nie dotrę na Marsa”. Był to sposób
myślenia obcy wykonawcom przyzwyczajonym do kontraktów „koszt plus”.
Musk wiedział, że rakiety Atlas, które na początku lat sześćdziesiątych
wyniosły pierwszych czterech Amerykanów na orbitę, były wykonane ze stali
nierdzewnej. Poza tym postanowił wykorzystać ten właśnie materiał do budowy
nadwozia Cybertrucka. Pod koniec spaceru po zakładzie zrobił się bardzo
spokojny i zaczął wpatrywać się w statki wpływające do portu. „Słuchajcie,
musimy zmienić kurs”, powiedział w końcu. „Nigdy nie nadążymy z produkcją
rakiet, korzystając z tego procesu. Jak się zapatrujecie na stal nierdzewną?”
Początkowo napotkał opór, a nawet lekkie niedowierzanie. Kilka dni później
spotkał się w sali konferencyjnej w siedzibie SpaceX ze swoim zespołem
kierowniczym, który próbował argumentować, że rakiety ze stali nierdzewnej
prawdopodobnie będą cięższe niż z włókna węglowego albo ze stopu aluminium
i litu wykorzystywanego w Falconie 9. Instynkt Muska podpowiadał mu co
innego. „Przeliczcie to”, zaordynował. „Przeliczcie to”. Analiza wykazała, że,
rzeczywiście, stal w warunkach, z którymi miałby do czynienia Starship, mogła
okazać się lżejsza. W bardzo niskich temperaturach wytrzymałość stali
nierdzewnej wzrasta o 50 procent, co oznaczało, że mogła znieść silniejsze
naprężenia po napełnieniu rakiety silnie schłodzonym ciekłym tlenem.
Dodatkowo, wysoka temperatura topnienia stali nierdzewnej eliminowała
potrzebę wyposażenia rakiety Starship w osłonę termiczną po stronie zwróconej
ku przestrzeni kosmicznej, co obniżyło masę całkowitą pojazdu. Ostatnią zaletą
było zaś to, że stalowe elementy dają się łatwo spawać. Stop aluminium i litu
wykorzystywany przez Falcona 9 wymagał zgrzewania tarciowego
z przemieszaniem, czyli procesu, który należało wykonywać w idealnie
sterylnych warunkach. Stal nierdzewną tymczasem można było spawać
w wielkich namiotach albo nawet na świeżym powietrzu. Ułatwiało to
wykonywanie prac w Teksasie i na Florydzie, w sąsiedztwie platform
startowych. „Stal nierdzewną można spawać, paląc cygaro”, tłumaczy Musk.
Przejście na stal nierdzewną umożliwiło SpaceX zatrudnianie konstruktorów
nieposiadających specjalistycznej wiedzy potrzebnej do wytwarzania
elementów z włókna węglowego. Jednym z podwykonawców działających na
terenie ośrodka testowego McGregor była firma stawiająca stalowe wieże
ciśnieniowe. Musk poprosił Rileya, żeby zasięgnął u nich rady. Jedno z pytań
dotyczyło tego, jak grube powinny być ściany Starshipa. Musk porozmawiał
z kilkoma pracownikami – nie menedżerami, tylko tymi, którzy własnoręcznie
spawali – i spytał, jaka grubość ich zdaniem byłaby bezpieczna. „Jedną z zasad
Elona jest szukać informacji jak najbliżej źródła”, mówi Riley. Szeregowi
pracownicy wyrazili opinię, że ściany zbiornika mogłyby mieć 4,8 milimetra
grubości. „A gdybym powiedział, że cztery?”, spytał Musk.
„To by nas kosztowało sporo nerwów”, odparł jeden z fachowców.
„Okej”, powiedział Musk. „To zróbmy czteromilimetrowe. Przynajmniej
spróbujmy”.
Udało się.
Zaledwie kilka miesięcy później powstał prototyp gotowy do lotów
testowych na niskiej wysokości, który nazwali Starhopper (Gwiezdny Skoczek).
Miał trzy podpory do lądowania, zaprojektowane z myślą o przetestowaniu
metody bezpiecznego sadzania rakiety Starship na ziemi w celu ponownego
użycia. W lipcu 2019 roku wykonał samodzielny lot testowy, podczas którego
osiągnął pułap 25 metrów.
Musk był tak zachwycony koncepcją rakiety Starship, że pewnego
popołudnia podczas zebrania w sali konferencyjnej w siedzibie SpaceX
odruchowo postanowił zastosować swoją strategię palenia mostów. Zarządził
rezygnację z Falcona Heavy. Obecni na zebraniu członkowie kierownictwa
zaczęli słać do Gwynne Shotwell zdumione SMS-y. Shotwell przybiegła ze
swojego boksu, opadła na krzesło i powiedziała Muskowi, że nie może tego
zrobić. Falcon Heavy, złożony z trzech członów pierwszego stopnia Falcona 9,
był nieodzowny do wywiązania się z kontraktów wojskowych na wyniesienie
masywnych satelitów wywiadowczych. Jej autorytet sprawiał, że mogła sobie
pozwolić na taki jawny sprzeciw. „Kiedy wyjaśniłam Elonowi kontekst,
przyznał mi rację, że nie mogliśmy tak postąpić”, tłumaczy. Jeden z problemów
Muska polegał na tym, że większość otaczających go ludzi bała się odnosić do
niego w ten sposób.

Starbase

Boca Chica na południowym skrawku Teksasu to raj w wydaniu preriowym. Co


prawda tamtejszym wydmom i plaży brakuje powabu wyspy Padre, położonej
bardziej na północ i słynącej z ośrodków wypoczynkowych, ale otaczające
Boca Chica rezerwaty przyrody sprawiają, że jest bezpiecznym miejscem do
wystrzeliwania rakiet. W 2014 roku SpaceX zbudowało tam skromną platformę
startową, która miała służyć za rezerwową w stosunku do tych na przylądku
Canaveral i w bazie Vandenberg. Do 2018 roku głównie zbierała kurz. Wtedy
jednak Musk postanowił, że uczyni z niej specjalne stanowisko dla rakiety
Starship.
Ze względu na rozmiary budowanie tych rakiet w Los Angeles
i transportowanie ich do Boca Chica nie miało sensu. Musk podjął więc decyzję
o uruchomieniu zakładu konstrukcyjnego w odległości około 3 kilometrów od
platformy startowej, pośród spalonego słońcem stepu przechodzącego w pełne
komarów bagnisko. Zespół SpaceX zmontował trzy ogromne, przypominające
hangary hale namiotowe, pod którymi znalazły się linie montażowe, oraz trzy
wysokie hale montażowe z blachy falistej, zdolne pomieścić ustawione pionowo
człony rakiety Starship. Stary budynek na terenie bazy odnowiono i wyposażono
w biura, salę konferencyjną i stołówkę serwującą zupełnie znośne jedzenie
i doskonałą kawę. Na początku 2020 roku pracowało już tam – dwadzieścia
cztery godziny na dobę i na cztery zmiany – pięciuset inżynierów i robotników
budowlanych, w tym mniej więcej połowa miejscowych.
„Musisz przyjechać do Boca Chica i zrobić wszystko, co w twojej mocy,
żeby uczynić to miejsce wspaniałym”, oznajmił Musk Elissie Butterfield, swojej
ówczesnej asystentce. „To od niego zależy postęp w podboju kosmosu przez
człowieka”. Najbliższe motele znajdowały się w Brownsville, 40 kilometrów
od wybrzeża, więc Butterfield zaaranżowała miasteczko z przyczep
kempingowych Airstream, które ozdobiła palmami z marketu Home Depot
i wyposażyła w tropikalny bar z drinkami, taras wypoczynkowy i palenisko.
Sam Patel, młody i skory do pracy zarządca obiektu, wynajął drony i przyrządy
do oprysków, żeby dać odpór pladze komarów. „Nie dolecimy na Marsa, jeśli
na Ziemi zeżrą nas insekty”, stwierdził Musk.
Musk skupił się na rozplanowaniu wnętrz hal namiotowych, biorąc udział
w burzach mózgów dotyczących organizacji linii montażowych. Podczas jednej
z wizyt pod koniec 2019 roku zirytowało go powolne tempo prac. Złożona
z czterech inżynierów i spawaczy ekipa odpowiedzialna za kopuły Starshipa
nadal nie skonstruowała ani jednej, która byłaby idealnie spasowana
z korpusem. Stojąc przed jednym z namiotów, Musk rzucił im wyzwanie:
zbudować kopułę do świtu. To niewykonalne, powiedziano mu, ponieważ
brakuje sprzętu potrzebnego, żeby skalibrować wymiar. „Zrobimy jedną kopułę
do świtu, choćbyśmy mieli przy tym, kurwa, zdechnąć”, uparł się. Zarządził,
żeby odciąć górną krawędź tubusu rakiety i wykorzystać ją do przymiarek. Tak
zrobili. Musk nie poszedł spać, towarzyszył im, aż skończyli. „Jeśli mam być
szczery, to nie zdążyliśmy do świtu”, przyznaje jeden z członków zespołu Jim
Vo. „Skończyliśmy o dziewiątej rano”.

Około 1,5 kilometra od bazy znajdowało się niszczejące, postawione w latach


sześćdziesiątych XX wieku osiedle: trzydzieści jeden niemal identycznych
domów, w tym kilka z prefabrykatów, rozmieszczonych wzdłuż dwóch głównych
ulic. SpaceX wykupiło większość budynków, oferując trzykrotność ceny
rynkowej. Kilku właścicieli odmówiło sprzedaży domów – niektórzy z czystego
uporu, a inni dlatego, że ekscytowała ich możliwość mieszkania nieopodal
kompleksu startowego.
Musk wybrał dla siebie dom z dwiema sypialniami i salonem w stylu studio,
łączącym funkcję kuchni, jadalni i pokoju dziennego. Jako biurko służy mu mały
drewniany stół, pod którym stoi router WiFi podłączony do anteny Starlink.
Blaty kuchenne pokrywa biały laminat, a jedynym wyróżniającym się elementem
wyposażenia jest przemysłowych rozmiarów lodówka pełna bezkofeinowej
dietetycznej coli. Elementy dekoracyjne kojarzą się z wnętrzem dawnych
akademików – są tu między innymi okładki pisma fantastyczno-naukowego
„Amazing Stories”. Na stoliku kawowym leży trzeci tom historii drugiej wojny
światowej Winstona Churchilla, almanach Our Dumb Century (Nasze głupie
stulecie) satyrycznego wydawnictwa The Onion, seria Fundacja Isaaca
Asimova i album zdjęć, przygotowany przez producentów Saturday Night Live,
z występu Muska z maja 2021 roku. Z salonem sąsiaduje mały pokój z bieżnią.
Musk korzysta z niej bardzo sporadycznie.
Ogród za domem porasta preriowa trawa i kilka palm, które, mimo że to
palmy, więdną w sierpniowym teksańskim upale. Tylną ścianę z białej cegły
pokrywa graffiti namalowane przez Grimes: zawijasy, czerwone serca i chmurki
z niebieskimi bąblami przypominającymi emotki. Dach przesłaniają panele
słoneczne połączone z dwoma dużymi magazynami energii – bateriami Tesla
Powerwall. W ogrodzie stoi także szopa, czasami wykorzystywana przez
Grimes jako studio lub przez Maye Musk jako sypialnia.
Nawet słowo „skromna” nie pasuje, by oddać charakter miejsca, które jest
przecież główną rezydencją miliardera. Musk uważa je jednak za swój azyl.
Kiedy wraca tam samochodem po długich zebraniach w Starbase lub po
intensywnych inspekcjach linii montażowych, zaczyna przechadzać się po domu,
pogwizdując pod nosem niczym zwyczajny tata z przedmieścia, a jego ciało się
rozluźnia.
R O ZD ZI A Ł 5 4

Dzień Autonomii
Tesla, kwiecień 2019

Noc w noc Musk przesiadywał wyprostowany na krawędzi łóżka obok


Grimes i nie mógł spać. Czasami zamierał tak w bezruchu aż do świtu. Tesla
przetrwała gwałtowne fale i burze 2018 roku, ale potrzebowała kolejnej
rundy finansowania, jeśli miała kontynuować działalność, a inwestorzy
grający na spadki nadal krążyli nad nią niczym sępy. W marcu 2019 roku
Musk ponownie przeszedł w tryb kryzysowo-dramatyczny. „Musimy zdobyć
pieniądze albo mamy przejebane”, wyjaśnił Grimes pewnego ranka.
Potrzebował wspaniałej koncepcji, która zmieni dotychczasową narrację
i przekona inwestorów, że pewnego dnia Tesla stanie się najwartościowszą
firmą motoryzacyjną świata.
Pewnej nocy zostawił włączone światło i w milczeniu wpatrywał się
w dal. „Co kilka godzin budziłam się i widziałam, że nadal siedzi na
krawędzi łóżka w pozie myśliciela, w kompletnej ciszy”, opowiada Grimes.
Tego ranka, kiedy się obudziła, powiedział: „Mam rozwiązanie”. Polegało
ono, jak wyjaśnił, na zorganizowaniu przez Teslę Dnia Autonomii, podczas
którego inwestorzy mogliby zobaczyć, jak Tesla konstruuje samochód
potrafiący sam się prowadzić.
Musk już od 2016 roku promował swoją wizję całkowicie
autonomicznego pojazdu, który można będzie wezwać i który pokieruje sobą
sam, bez człowieka za kierownicą. W gruncie rzeczy jeszcze w tym samym
roku rozpoczął starania, żeby całkowicie pozbyć się kierownicy. Za jego
namową von Holzhausen i jego zespół projektantów przygotowali szereg
modeli autonomicznych samochodów Robotaxi bez pedałów hamulca i gazu
i bez kierownicy. Podczas piątkowych odwiedzin w studiu projektowym
Musk robił zdjęcia makiet swoim telefonem. „Właśnie ku temu zmierza
świat”, oznajmił podczas jednego z zebrań. „Postarajmy się tam dotrzeć”.
Rok w rok wygłaszał podczas wystąpień publicznych prognozę, że dzieli nas
maksymalnie rok od powstania pierwszego całkowicie autonomicznego
samochodu.
Rzecz w tym, że było inaczej. Jazda w pełni autonomiczna okazała się
fatamorganą, a rzekomy rok, który nas od niej dzielił, ciągle odsuwał się
w czasie.
Mimo to Musk doszedł do wniosku, że najlepszym sposobem, by
pozyskać dalsze finansowanie, będzie poprowadzona z teatralnym
rozmachem prezentacja, która da do zrozumienia, że to właśnie
samosterujące pojazdy są produktem, dzięki któremu Tesla stanie się
fenomenalnie dochodowa. Był przekonany, że jego zespół zdoła przygotować
pokaz – a nawet wywrzeć na publiczności wrażenie przekonującym
prototypem – tego, jak mogłaby wyglądać przyszłość.
Jako metę wyznaczył dzień odległy o cztery tygodnie: 22 kwietnia
2019 roku. Tesla miała wtedy zorganizować pierwszy Dzień Autonomii
i zaprezentować jakąś wersję częściowo autonomicznego samochodu.
„Musimy pokazać ludziom, że to działa”, powiedział, mimo że jeszcze nie
była to prawda. Konsekwencję tej decyzji stanowiła kolejna typowa dla
Muska akcja: szał pracy i wszystkie ręce na pokładzie – dwadzieścia cztery
godziny na dobę, siedem dni w tygodniu – który miał doprowadzić do
osiągnięcia wyznaczonego celu w arbitralnie ustalonym nierealistycznym
terminie.
Zryw w celu zaprezentowania Autopilota podkopał zdrowie psychiczne
nie tylko zespołu, ale i samego Muska. „Musiał odciąć się od
rzeczywistości, żeby wydostać się z gównianej sytuacji, gdy uważał, że
stoimy u progu katastrofy”, mówi Shivon Zilis, przyjaciółka, którą
zwerbował do pomocy przy projektach związanych ze sztuczną inteligencją.
„Kiedyś poprosił mnie, żebym mu dała znać, jeśli zacznie świrować. To był
ten jedyny raz, kiedy weszłam do gabinetu, spojrzałam na niego
i powiedziałam: »Świrujesz«. I wtedy po raz pierwszy zobaczył, jak
płaczę”.

Pewnego wieczoru jego młody kuzyn James Musk, programista w zespole


Autopilota, jadł w wystawnej restauracji w San Francisco kolację
z dyrektorem zespołu Milanem Kovacem, kiedy zadzwonił jego telefon.
„Zobaczyłem, że to Elon, i od razu naszły mnie czarne myśli”, wspomina.
Wyszedł na parking i wysłuchał, jak Musk mrocznym tonem przedstawia
sytuację Tesli. Twierdził, że zbankrutują, jeśli nie zrobią czegoś
radykalnego. Przez ponad godzinę wypytywał Jamesa o to, którzy
członkowie zespołu Autopilota są naprawdę dobrzy. Jak zwykle, kiedy
przechodził w tryb kryzysowy, chciał zrobić czystkę i pozwalniać część
ludzi, mimo że byli w trakcie gorączkowych prac.
Ostatecznie Musk doszedł do wniosku, że powinien pozbyć się całego
kierownictwa zespołu Autopilota. Wtedy zainterweniował Omead Afshar
i przekonał go, żeby jeśli już musi, zrobił to po Dniu Autonomii. Shivon
Zilis, której przypadła niewdzięczna rola bufora pomiędzy Muskiem
a zespołem, również próbowała odroczyć zwolnienia, podobnie jak Sam
Teller. Musk z oporami zgodził się poczekać do zakończenia Dnia
Autonomii, ale nie był zadowolony. Przeniósł Zilis z Tesli na stanowisko
w Neuralinku. Teller z kolei odszedł podczas tego burzliwego okresu
z własnego wyboru.
James Musk otrzymał zadanie wbudowania w oprogramowanie
Autopilota zdolności rozpoznawania czerwonych i zielonych świateł
drogowych – dość podstawowej funkcji, której system jeszcze nie posiadał.
Udało mu się to całkiem nieźle, ale przy okazji stało się jasne, że zespół nie
podoła wyzwaniu Muska: nie zademonstruje samochodu zdolnego do
samodzielnej jazdy przez Palo Alto. W miarę zbliżania się Dnia Autonomii
Musk ograniczył swoje żądania do wymiaru, który był zaledwie, jak to
później określił, „ szaleńczo trudny” do zaspokojenia: chciał, żeby samochód
objechał siedzibę Tesli, wyjechał na autostradę, odbył jazdę po trasie
obejmującej siedem zakrętów, po czym wrócił. „Nie wierzyliśmy, że
sprostamy jego żądaniom, ale on wierzył, że nam się uda”, mówi Anand
Swaminathan, członek zespołu Autopilota. „W kilka tygodni
doprowadziliśmy do tego, że samochód potrafił pokonać siedem trudnych
zakrętów”.
W prezentacji z okazji Dnia Autonomii Musk wymieszał, jak miał
w zwyczaju, swoją wizję z próbą wytworzenia szumu medialnego. Nawet
we własnej głowie zatarł granicę pomiędzy tym, w co wierzył, a tym, w co
chciał wierzyć. Po raz kolejny ogłosił, że Teslę dzieli rok od stworzenia
całkowicie autonomicznego pojazdu. Kiedy to osiągnie, wypuści na ulice
miliony samosterujących taksówek, które można będzie zamawiać przez
internet.
W swoim reportażu sieć CNBC podała, że Musk „złożył odważne,
wizjonerskie obietnice, które tylko najlojalniejszy wyznawca mógłby
potraktować dosłownie”. Najważniejsi inwestorzy również pozostali
nieprzekonani. „W późniejszej rozmowie z udziałem analityków zadaliśmy
mu mnóstwo trudnych pytań”, opowiada Joe Fath, menedżer inwestycyjny
z firmy T. Rowe Price. „Powtarzał w kółko: »Wy tego w ogóle nie
rozumiecie«, a potem się rozłączył”.
Sceptycyzm finansistów był uzasadniony. Rok, ba, nawet cztery lata
później, na ulicach miast nie pojawił się ani jeden autonomiczny samochód
Tesla Robotaxi, a co dopiero miliony. Mimo to za wytworzonym przez
Muska szumem medialnym i jego urojeniami kryła się wizja, w którą wierzy
do dziś i która pewnego dnia, niczym rakiety wielokrotnego użytku, ma
odmienić nasze życie.
R O ZD ZI A Ł 5 5

Giga Texas
Tesla, 2020–2021

Omead Afshar
Austin

Jakie są twoje ulubione miasta? To gra, w którą na początku roku 2020 zaczęli
grać Musk i inne osoby związane z Teslą. Często wyciągali telefony, odpalali
mapy i wymieniali się nazwami. Chicago i Nowy Jork? Jasne, ale tu się nie
sprawdzą. Okolice Los Angeles i San Francisco? Nie, od tego starali się uciec.
Kalifornię cechuje niechęć do inwestycji przemysłowych, przytłaczające
przepisy, wścibskie komisje i nadmierny strach przed covidem. A co z Tulsą?
Nikt nie pomyślał o Oklahomie, choć jej lokalni przywódcy przeprowadzili
gorliwą kampanię, żeby wziąć ich miasto pod uwagę. Nashville? Według
Omeada Afshara było to miejsce, które warto odwiedzić, ale nienadające się do
zamieszkania. Dallas? Teksas kusił, zgoda, ale Dallas jest… zbyt teksańskie.
Może w takim razie Austin, miasto uniwersyteckie? Grają tam lepszą muzykę,
a swoje dziwactwa czynią powodem do dumy.
Kwestia dotyczyła tego, w którym miejscu wybudować nowy zakład Tesli
o rozmiarach wystarczających, by zasłużyć na miano gigafabryki. Ten we
Fremont w Kalifornii miał lada chwila stać się najbardziej wydajnym zakładem
motoryzacyjnym Stanów Zjednoczonych – z jego linii montażowych zjeżdżało
8 tysięcy samochodów tygodniowo – ale osiągnął maksymalną przepustowość,
a z ewentualną rozbudową wiązałyby się trudności.
W odróżnieniu od Jeffa Bezosa, który miastom ubiegającym się o możliwość
budowy nowej kwatery głównej Amazona urządził publiczną licytację, Musk
postanowił, że podejmie decyzję tak jak robił to wielokrotnie wcześniej. Czyli
w zgodzie z własnym przeczuciem, ufając intuicji swojej i swoich
wicedyrektorów. Robiło mu się niedobrze na myśl o tym, że mógłby zmarnować
miesiące, wysłuchując drętwych gadek politycznych i oglądając powerpointowe
prezentacje przygotowane przez konsultantów.
Pod koniec maja 2020 roku pojawił się konsensus. Musk z centrum
dowodzenia na przylądku Canaveral wysłał do Afshara SMS. Czekał tam na
zaplanowany na piętnaście minut później start pierwszych astronautów
wysyłanych w kosmos przez SpaceX. „Wolałbyś mieszkać w Tulsie czy
Austin?” Kiedy Afshar, zwracając należny honor Tulsie, odpowiedział zgodnie
z oczekiwaniem Muska, ten napisał: „Okej, super. Zbudujemy ją w Austin i to ty
powinieneś ją poprowadzić”.
Podobny proces zaowocował wyborem Berlina na siedzibę europejskiej
gigafabryki. Obie miały zostać wybudowane w niecałe dwa lata i dołączyć do
Fremont i Szanghaju jako filary samochodowej produkcji Tesli.
W lipcu 2021 roku, rok od rozpoczęcia konstrukcji, zasadnicza struktura
gigafabryki w Austin była gotowa. Musk i Afshar stali naprzeciw ściany
w tymczasowym biurze kierownika budowy i analizowali zdjęcia z terenu robót
w ich różnych stadiach. „W przeliczeniu na stopę kwadratową budujemy się
dwa razy szybciej niż Szanghaj, mimo obwarowania przepisami”, pochwalił się
Afshar.
Fabryka, którą zaczęto nazywać Giga Texas, miała rozciągać się na niemal
kilometrze kwadratowym powierzchni roboczej – to dwukrotnie więcej, niż
zajmuje zakład we Fremont, i o 50 procent więcej niż Pentagon. Wedle
niektórych oszacowań, po dobudowaniu planowanych półpięter mogła stać się
największą pod względem powierzchni fabryką na świecie. Chiny miały jedną
galerię handlową o większym metrażu, a wśród budynków Boeinga, do którego
należały najróżniejsze przepastne hangary, prawdopodobnie znajdował się jakiś
o większej objętości. „O ile musielibyśmy powiększyć fabrykę, żeby móc się
pochwalić, że to największy budynek świata?”, spytał Musk. Afshar, nawet po
wliczeniu planowanego rozszerzenia o powierzchni około 50 tysięcy metrów
kwadratowych, odpowiedział, że „się nie uda”. Musk pokiwał głową. Nastała
bardzo długa cisza. A potem sobie odpuścił.
Budowniczowie pokazali Afsharowi plany instalacji dużych okien, które
zaczynały się na wysokości kilkudziesięciu centymetrów nad podłogą i sięgały
aż po sufit. „A nie chcemy przypadkiem, żeby sięgały do sufitu od samej
podłogi?”, spytał. W odpowiedzi otrzymał propozycję nabycia specjalnie
przygotowanych paneli szklanych o wysokości 9,7 metra. Pokazał Muskowi
zdjęcia. Steve Jobs, który miał obsesję na punkcie szkła, wydałby każdą kwotę
na ogromne szyby w reprezentacyjnych budynkach, takich jak sklep na Fifth
Avenue w Nowym Jorku. Musk był ostrożniejszy. Zainteresowało go, czy szkło
musi być takie grube, jak sugerowano, i spytał, w jaki sposób wpłynie na
nagrzewanie budynku przez słońce. „Nie możemy robić rzeczy, które od strony
finansowej są głupie”, powiedział.
Spacerując po niemal ukończonej fabryce, Musk zatrzymywał się przy
każdej części linii montażowej. Pewnego razu zaczął maglować technika
stojącego przy stanowisku chłodzenia stali. „Czy chłodziwo mogłoby płynąć
szybciej?” Mężczyzna wyjaśnił, że proces chłodzenia ma pewną prędkość
graniczną. Musk się sprzeciwił. Czy te ograniczenia rzeczywiście wynikają
z właściwości fizycznych stali? Czy stal może być jak ciasteczko, spieczona na
twardo z wierzchu i maziowata w środku? Pracownik obstawał przy swoim,
a Musk przestał bombardować go pytaniami, ale intuicja podpowiedziała mu, że
ten proces powinien trwać mniej niż minutę. Sposób osiągnięcia tego celu
pozostawił pracownikowi. „Chcę, żebyśmy mieli jasność”, oznajmił. „Nie
więcej niż pięćdziesiąt dziewięć sekund na cykl albo tu przyjdę i własnoręcznie
zakręcę zawór”.

Gigawyciskarka

Pewnego dnia pod koniec 2018 roku Musk siedział przy swoim biurku
w siedzibie głównej Tesli w Palo Alto i bawił się zabawkową wersją Modelu
S. Wyglądała dokładnie jak prawdziwy samochód, tylko w miniaturze. Kiedy
rozmontował zabawkę, zwrócił uwagę, że ma nawet zawieszenie. Tym, co
różniło ją konstrukcyjnie od prawdziwego samochodu, było podwozie mające
postać pojedynczego odlewu. Tego samego dnia na zebraniu swojego zespołu
Musk wyciągnął ją i ułożył na białym stole w sali konferencyjnej. „Dlaczego my
tak nie możemy?”, spytał.
Jeden z inżynierów wskazał rzecz oczywistą, czyli znacznie większy rozmiar
podwozia pełnoprawnego auta. Nie istniały odlewarki zdolne do produkcji
elementów tej wielkości. Ta odpowiedź nie zadowoliła Muska. „Dowiedzcie
się, jak to zrobić”, stwierdził. „Zapytajcie o większą maszynę odlewniczą.
Przecież nie ma w tym nic niezgodnego z prawami fizyki”.
Zarówno sam Elon, jak i członkowie zarządu zadzwonili do sześciu
największych producentów maszyn odlewniczych. Pięciu odrzuciło ich
koncepcję, ale włoska firma o nazwie Idra Presse, specjalizująca się
w maszynach do odlewania ciśnieniowego, zgodziła się przyjąć wyzwanie
budowy bardzo dużych maszyn zdolnych produkować taśmowo całe przednie
i tylne segmenty podwozia Modelu Y. „Zamówiliśmy największą maszynę
odlewniczą świata”, mówi Afshar. „Ta do Modelu Y dysponuje siłą zwierania
60 tysięcy kiloniutonów, a ta do Cybertrucka będzie miała 90 tysięcy”.
Maszyny te wstrzykują strumienie stopionego aluminium do zimnej formy
odlewniczej i „wypluwają” w osiemdziesiąt sekund całe podwozie, które
wcześniej składało się z ponad stu podzespołów wymagających spawania,
nitowania i klejenia. Stary proces skutkował szczelinami, grzechotaniem
i przeciekami. „Zmieniliśmy absolutny koszmar w coś supertaniego, prostego
i szybkiego”, mówi Musk.
Zmiana metody produkcji wzmocniła uznanie Muska dla branży
zabawkarskiej. „Musi wytwarzać swoje produkty bardzo szybko, tanio i bez
usterek. I zawsze stara się zdążyć z produkcją na święta, bo inaczej dzieci będą
miały smutne miny”. Wielokrotnie popychał swój zespół do czerpania inspiracji
z zabawek, na przykład z robotów i klocków Lego. Podczas jednego
z obchodów fabryki rozmawiał z grupą operatorów obrabiarek o wysokiej
precyzji formowania elementów Lego, produkowanych z dokładnością do
dziesięciu mikronów, co sprawia, że dowolny klocek można zastąpić innym,
identycznym. Podzespoły samochodów również powinny mieć tę cechę.
„Precyzja nie jest kosztowna”, mówi. „Bierze się głównie ze staranności. Jeśli
starasz się, żeby zrobić coś precyzyjnie, będziesz mógł to osiągnąć”.
R O ZD ZI A Ł 5 6

Życie rodzinne
2020
Z Grimes i małym X-em oraz ze swoimi starszymi dziećmi
X Æ A-12

Życie osobiste Muska uległo transformacji w maju 2020 roku wraz


z narodzinami pierwszego z trójki jego dzieci z Grimes – syna, któremu nadali
imię X. Mały X okazał się nieziemsko uroczy. Uspokajał i oczarowywał Muska,
który pragnął jego obecności i w związku z tym wszędzie go ze sobą zabierał.
Maluch przesiadywał na kolanach ojca podczas długich zebrań, podróżował na
jego ramionach po fabrykach Tesli i SpaceX, przechadzał się niepewnie po
dachach, na których instalowano panele słoneczne, wykorzystywał
pomieszczenia wypoczynkowe w siedzibie Twittera jako place zabaw
i gaworzył w tle podczas nocnych rozmów konferencyjnych. Wspólnie z ojcem
wielokrotnie oglądał nagrania ze startów rakiet i umiał odliczać od dziesięciu
do zera, zanim nauczył się liczyć od jednego wzwyż.
Ich relacja miała w sobie coś esencjonalnie Muskowego. Łączyła ich silna
więź, ale – paradoksalnie – utrzymywali pewien dystans. Cieszyli się nawzajem
swoją obecnością, nie naruszając sobie nawzajem własnej przestrzeni. Musk,
podobnie jak jego rodzice, nie był nadopiekuńczy i nie wisiał mu nad głową,
a X nie lgnął do niego i nie wymagał ciągłej opieki. Dochodziło między nimi do
wielu interakcji, ale niewiele było tam przytulania.
Musk i Grimes, którzy poczęli X-a metodą in vitro, planowali dziewczynkę,
ale zygota, która się zagnieździła, kiedy przygotowywali się do wyjazdu na
festiwal Burning Man w 2019 roku, okazała się płci męskiej. Wcześniej zdołali
ustalić (swego rodzaju) imię dla dziewczynki: Exa, od eksaflopsa, czyli
jednostki oznaczającej zdolność do wykonania jednego tryliona operacji na
sekundę, stosowanej przy podawaniu mocy obliczeniowej superkomputerów.
Znalezienie imienia dla chłopca sprawiało im jednak trudności aż do dnia,
w którym przyszedł na świat.
Ostatecznie stanęło na sekwencji znaków, która przypomina automatycznie
wygenerowane hasło: X Æ A-12. „X” reprezentuje, jak to ujęła Grimes,
„nieznaną zmienną”. „Æ”, ligatura stosowana w łacinie i języku
staroangielskim, wymawiana „ash”, była „moją elfią pisownią Ai (oznaczającą
miłość i/lub sztuczną inteligencję)”. „A-12”, które w akcie urodzenia musiało
zostać zapisane jako „A-Xii”, ponieważ Kalifornia nie dopuszcza liczb
w imionach, było wkładem Muska, odniesieniem do wyjątkowo urodziwego
samolotu szpiegowskiego o nazwie kodowej Archangel (Archanioł). „Walczy
informacją, nie bronią”, mówi o nim Grimes. „Z trzecim imieniem zawsze są
przepychanki. Elon chce je pomijać, bo jego zdaniem co za dużo, to niezdrowo.
Ja bym w ogóle optowała za pięcioma imionami, ale trzy to dobry kompromis”.
Kiedy X przychodził na świat, Musk zrobił Grimes zdjęcie podczas zabiegu
cesarskiego cięcia, po czym rozesłał je do przyjaciół i członków rodziny, w tym
do jej ojca i braci. Grimes, ze zrozumiałych powodów wstrząśnięta, zrobiła
wszystko, żeby jak najszybciej je wszędzie usunąć. „Asperger Elona doszedł do
głosu z pełną mocą”, mówi. „On naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego się
zdenerwowałam”.

Nastolatki

Tydzień później starsze pociechy Muska wpadły w odwiedziny, żeby zobaczyć


ojca i X-a. Szczególnie podekscytowany był autystyczny syn Elona Saxon, który
bardzo lubi dzieci. Musk już wtedy miał w zwyczaju zapamiętywać proste
i przenikliwe spostrzeżenia Saxona, a nawet dzielić się nimi z Justine. „Sposób
postrzegania Saxona jest naprawdę interesujący”, mówi pierwsza żona Muska.
„Widać w nim, jak zmaga się z abstrakcyjnymi koncepcjami, takimi jak czas lub
sens życia. On rozumuje bardzo dosłownie, co sprawia, że niepostrzeżenie
zaczyna się przy nim patrzeć na wszechświat z innej perspektywy”.
Saxon jest jednym z trojaczków poczętych metodą in vitro i ma dwóch
braci – bliźniaków jednojajowych – Kaia i Damiana. Jako małe dzieci byli oni
do siebie tak podobni, że Justine przyznaje, iż nawet ona miała trudności z ich
odróżnianiem. Stali się jednak ciekawym przykładem wpływu genów,
środowiska i losowości na życie człowieka. „Mieszkali w tym samym domu,
w tym samym pokoju, mieli te same doświadczenia i podobnie radzili sobie na
testach”, mówi Musk. „Ale Damian uważa się za inteligentnego, a Kai z jakiegoś
powodu nie. To bardzo dziwne”.
Mocno różnią się osobowością. Damian jest introwertykiem, niewiele je,
a w wieku ośmiu lat ogłosił, że zostaje wegetarianinem. Kiedy spytałem Justine,
dlaczego podjął taką decyzję, przekazała telefon Damianowi. „Żeby ograniczyć
swój ślad węglowy”, wyjaśnił. Z biegiem lat ujawnił się u niego wybitny talent
do muzyki klasycznej, zaczął komponować mroczne sonaty i spędzać wiele
godzin dziennie, ćwicząc grę na fortepianie. Musk często nagrywał jego grę
i odtwarzał ją znajomym. Damian okazał się także genialny z matematyki i fizyki.
„Sądzę, że Damian jest od ciebie bystrzejszy”, powiedziała kiedyś Maye
Musk własnemu synowi, który pokiwał głową na znak zgody.
Kai, wyższy i uderzająco przystojny, wyrósł na osobę o wiele bardziej
ekstrawertyczną, uwielbiającą szukać praktycznych, bezpośrednich rozwiązań.
„Jest postawniejszy i lepiej wysportowany od Damiana, i bardzo wobec niego
opiekuńczy”, mówi Justine. Ze wszystkich dzieci Muska to jego najbardziej
interesują kwestie techniczne związane z działalnością ojca i to on najczęściej
towarzyszył Elonowi podczas wyjazdów na przylądek Canaveral w celu
nadzorowania startów rakiet. Elon był tym zachwycony, bo twierdzi, że
najsmutniejsze chwile jego życia to te, kiedy dzieci mówią, że nie mają ochoty
spędzać z nim czasu.
Starszy brat tej trójki, Griffin, podziela ich etyczne zapatrywania i ma
równie uroczy charakter. Poza tym dobrze rozumie ojca. Pewnego wieczoru
podczas oficjalnej imprezy w fabryce Tesli w Teksasie Elon poprosił, żeby
Griffin przyszedł do poczekalni za kulisami, kiedy ten akurat spędzał czas ze
swoimi kolegami. Młody Musk zawahał się i powiedział, że wolałby zostać ze
znajomymi, ale potem spojrzał na nich, wzruszył ramionami i poszedł
towarzyszyć ojcu. Fantastycznie radzi sobie z matematyką i przedmiotami
ścisłymi, jest obdarzony delikatnością, której brakuje Elonowi, i był najbardziej
towarzyskim członkiem rodziny, przynajmniej do chwili pojawienia się X-a.
Imię dwujajowego bliźniaka Griffina, Xaviera, zostało mu nadane po części
w hołdzie dla ulubionej postaci Muska z uniwersum X-Men. Xavier odznaczał
się niezłomną wolą, a z wiekiem nabrał głębokiej niechęci do kapitalizmu
i bogactwa. Prowadził z Muskiem długie i zażarte dyskusje, zarówno w cztery
oczy, jak i SMS-owo i mailowo, w których wielokrotnie powtarzał, że
nienawidzi ojca i wszystkiego, co reprezentuje. Jego postawa była jednym
z czynników, które przekonały Muska do sprzedaży domów i prowadzenia mniej
luksusowego trybu życia. Decyzja o rezygnacji ze zbytków nie miała jednak
większego wpływu na ich relację. W 2020 roku ich drogi nieodwracalnie się
rozeszły. Kiedy rodzeństwo wybrało się w odwiedziny do nowego przyrodniego
brata, Xavier już do nich nie dołączył.
Dlatego Elon praktycznie nie miał już kontaktu z Xavierem, kiedy ten
w wieku szesnastu lat zdecydował się na tranzycję. Działo się to mniej więcej
w tym samym czasie, w którym urodził się X. Christiana, żona Kimbala,
otrzymała SMS o treści: „Hej, jestem transpłciowa i mam teraz na imię Jenna.
Nie mów tacie”. Jenna napisała również do Grimes i też poprosiła ją
o dochowanie tajemnicy. Musk ostatecznie dowiedział się o wszystkim od
pracownika swojej ochrony.

Musk wielokrotnie zmagał się, czasami na forum publicznym, z kwestiami


dotyczącymi transpłciowości. Kilka miesięcy po tym, jak Xavier stał się Jenną,
ale zanim informacja ta została upubliczniona, Musk zamieścił tweeta
z karykaturą zadowolonego żołnierza z krwią na rękach, podpisaną: „Kiedy
dodajesz on/jego w swoim bio”. Kiedy spotkał się z krytyką, usunął tweeta
i próbował wyjaśniać: „Stuprocentowo popieram trans, ale te zaimki to
estetyczny koszmar”. W miarę upływu czasu coraz częściej wygłaszał swoją
opinię na ten i powiązane tematy, a w 2023 roku dołączył do konserwatystów
wyrażających ostry sprzeciw wobec zapewniania wsparcia medycznego osobom
niepełnoletnim chcącym dokonać tranzycji.
Christiana kategorycznie zaprzecza, jakoby Elon żywił uprzedzenia wobec
osób homoseksualnych i trans. Za rozdźwięk z Jenną, twierdzi, odpowiadał
w większym stopniu jej radykalny marksizm. Wypowiadając się na ten temat,
Christiana czerpie z osobistych doświadczeń, bo jej samej zdarzało się zrywać
kontakt z ojcem miliarderem, a zanim poślubiła Kimbala, była żoną czarnoskórej
gwiazdy rocka Deborah Anne Dyer, znanej jako Skin. „Zanim rozwiodłam się
z żoną, Elon namawiał nas, żebyśmy miały dzieci”, opowiada. „On nie jest
homofobem, transfobem ani rasistą”.
Musk twierdzi, że jego nieporozumienia z Jenną „osiągnęły apogeum, kiedy
z socjalistki stała się pełnoprawną komunistką i zaczęła wychodzić z założenia,
że wszyscy bogaci są źli”. Za tę sytuację częściowo obwinia liberalną
indoktrynację obecną w Crossroads – prywatnej szkole, do której Jenna
uczęszczała w Los Angeles. Kiedy jego dzieci były młodsze, posyłał je do małej
szkoły Ad Astra, którą stworzył z myślą o członkach rodziny i swoich
znajomych. „Dzieci chodziły do niej mniej więcej do swoich czternastych
urodzin, ale potem pomyślałem sobie, że liceum powinny już zaliczyć w realnym
świecie”, mówi. „Tymczasem powinienem był wprowadzić do Ad Astry stopień
licealny”.
Rozłam pomiędzy nim a Jenną był dla niego najboleśniejszym
doświadczeniem od czasu śmierci Nevady, pierworodnego syna. „Zdobyłem się
na wiele przyjaznych gestów”, mówi. „Ona jednak nie chce spędzać ze mną
czasu”.

Domy

Złość Jenny sprawiła, że Musk wyczulił się na zjawisko silnej niechęci do


miliarderów. Dotychczas uważał, że nie ma nic złego w bogaceniu się poprzez
tworzenie osiągających sukcesy firm i zatrzymywanie dla siebie pieniędzy, które
były owocem inwestycji. W 2020 roku nabrał jednak poczucia, że trwonienie
fortuny na osobistą konsumpcję jest nieproduktywne i nieprzyzwoite.
Do tego czasu żył dość wystawnie. Jego główną rezydencją, nabytą
w 2012 roku za 17 milionów dolarów, była przypominająca pałac posiadłość
w Los Angeles w dzielnicy Bel Air. Miała prawie 1500 metrów kwadratowych
powierzchni mieszkalnej i obejmowała siedem sypialni, aneks gościnny,
jedenaście łazienek, siłownię, kort tenisowy, basen, dwukondygnacyjną
bibliotekę, salę kinową i sad owocowy. Było to miejsce, w którym jego piątka
dzieci czuła się jak we własnym zamku. Spędzały w nim cztery dni w tygodniu,
podczas których brały udział w lekcjach tenisa, sztuk walki i innych zajęciach.
Kiedy na sprzedaż wystawiono stojący po przeciwnej stronie ulicy dom
Gene’a Wildera, Musk kupił go, żeby uchronić to miejsce przed zniszczeniem.
Następnie wykupił trzy domy sąsiadujące z jego posiadłością i przez pewien
czas rozważał, czy nie wyburzyć niektórych z nich i nie wybudować na ich
miejscu rezydencji swoich marzeń. Poza tym należała do niego warta 32 miliony
dolarów dziewiętnastohektarowa posiadłość w Dolinie Krzemowej, gdzie stała
willa z trzynastoma sypialniami w stylu śródziemnomorskim.
Na początku 2020 roku Musk postanowił pozbyć się wszystkich
nieruchomości. „Sprzedaję prawie wszystkie swoje dobra materialne” – napisał
w tweecie trzy dni przed narodzinami X-a. „Nie będę miał domu”. Tego samego
dnia wyjaśnił Joe Roganowi przyczyny swojej decyzji. „Mam wrażenie, że
rzeczy, które się posiada, ciążą człowiekowi i stanowią potencjalny cel ataku”,
stwierdził. „Ostatnimi czasy słowo »miliarder« nabrało pejoratywnego
znaczenia, jakby było coś złego w byciu nim. Ludzie mówią: »Ej, miliarderze,
tyle wszystkiego masz«. No to proszę, teraz nie mam już nic, więc co mi
zrobicie?”
Po sfinalizowaniu sprzedaży kalifornijskich domów Musk przeprowadził się do
Teksasu, gdzie niedługo później dołączyła do niego Grimes. Skromny dom
w Boca Chica, który wynajmował od SpaceX, stał się jego głównym miejscem
zamieszkania. Wiele czasu spędzał także w Austin, w domu „wypożyczonym” od
przyjaciela z czasów PayPala Kena Howery’ego, który dwa lata piastował
stanowisko ambasadora Stanów Zjednoczonych w Szwecji, a potem zrobił sobie
przerwę w karierze, żeby podróżować po świecie. Dom Howery’ego, liczący
około 750 metrów kwadratowych powierzchni i położony nad jeziorem na rzece
Kolorado, znajdował się w obrębie chronionego osiedla, na którym mieszkało
wielu innych miliarderów z Austin. Dla Muska było to idealne miejsce, gdzie on
i jego dzieci przyjeżdżali spędzać wakacje, dopóki „Wall Street Journal” nie
opublikował informacji, że tam pomieszkuje. „Po tym, jak »Journal« mnie
podkablował, przestałem bywać w domu Kena”, mówi. „Nagabywali nas różni
ludzie, a komuś nawet udało się przedostać przez bramę i wejść do środka,
kiedy mnie tam nie było”.
Po prowadzonych bez przekonania poszukiwaniach udało mu się znaleźć
w okolicy inny dom o wystarczających rozmiarach, który, jak to ujął, „był fajny,
choć nie nadawał się na łamy »Architectural Digest«”. Sprzedający oczekiwali
70 milionów dolarów, a Elon chciał zaoferować im 60 milionów, czyli kwotę,
za którą upłynnił swoje domy w Kalifornii. Właściciele, zanim otrzymali tę
ofertę, zdali sobie sprawę, że panuje szalony popyt na nieruchomości i że mają
do czynienia z najbogatszym człowiekiem świata, więc zażądali kwoty wyższej
niż pierwotna. Musk zrezygnował. Zaczął korzystać głównie z apartamentu
w Austin należącego do jego dobrego znajomego albo zostawać na noc w domu
wynajmowanym przez Grimes w ustronnej ślepej uliczce.

Elon i Kimbal odnawiają więź


Po wyjeździe do Sztokholmu na przyjęcie urodzinowe Kena Howery’ego
w listopadzie 2020 roku Musk zrobił sobie test na covid i otrzymał wynik
pozytywny. Zadzwonił do Kimbala, który przebywał w Kolorado i zaraził się
mniej więcej w tym samym czasie. Ich relacje były chłodne, szczególnie od
napiętej jesieni 2018 roku, ale łącząca ich więź odrodziła się, kiedy Elon
poleciał do Boulder, żeby wspólnie z bratem przeczekać łagodne objawy
infekcji.
Kimbal, który wierzył w dobroczynny wpływ legalnych naturalnych
halucynogenów na umysł, planował przejść ceremonię ayahuasca, podczas
której pije się wywołujące halucynacje napary pod przewodnictwem szamana.
Usiłował namówić Elona, żeby się do niego przyłączył, bo sądził, że może mu to
pomóc w okiełznaniu wewnętrznych demonów. „Częścią ceremonii ayahuasca
jest śmierć ego”, wyjaśnia. „Cały ten bagaż emocjonalny umiera. Jest się potem
innym człowiekiem”.
Elon odmówił. „Moje emocje spoczywają pod tyloma warstwami betonu, że
po prostu nie jestem gotów, by je wywlekać”, mówi. Chciał po prostu spędzić
miło czas z bratem. Obejrzeli start rakiety SpaceX na swoich komputerach,
poobijali się po Boulder, a kiedy im się znudziło, przelecieli się samolotem
Elona do Austin. Tam pograli w Polytopię, grę, która stała się nową obsesją
Elona, i zrobili sobie maraton filmowy, oglądając Cobra Kai, netflixowy serial
stworzony na kanwie hitu Karate Kid.
W Cobra Kai postaci z Karate Kid zbliżały się do pięćdziesiątki, podobnie
jak Elon i Kimbal, i miały dzieci w wieku zbliżonym do pociech Muska. „Serial
bardzo przemówił do nas obu, bo jest tam jedna superempatyczna osoba, grana
przez Ralpha Macchio, i druga – pozbawiona empatii”, opowiada Kimbal.
„Obaj bohaterowie zmagają się z wyzwaniami dotyczącymi swoich autorytetów
i sami usiłują być autorytetami dla swoich dzieci”. Bracia przeżyli swego
rodzaju katharsis, i to nawet bez ceremonii ayahuasca. „Poczuliśmy się znów
dziećmi”, opowiada Kimbal. „To było cudowne, totalna frajda. Pomyśleliśmy,
że w naszym życiu taki tydzień nigdy się już nie zdarzy”.
R O ZD ZI A Ł 5 7

Pełny ciąg
SpaceX, 2020
Z Kiko Dontchevem; na wieży kontroli startów na przylądku Canaveral
Cywile na orbitę

Począwszy od 2011 roku, kiedy wycofano z użytku wahadłowce kosmiczne,


Stany Zjednoczone przechodziły okres utraty umiejętności, woli i wyobraźni –
było to coś szokującego dla narodu, który jeszcze dwa pokolenia wcześniej
wysłał dziewięć misji na Księżyc. Na niemal dekadę od ostatniej misji promu
kosmicznego Amerykanie utracili możliwość wysyłania ludzi w kosmos.
Transport astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną oznaczał
konieczność skorzystania z rosyjskich rakiet. W 2020 roku SpaceX to zmieniło.
W maju owego roku rakieta Falcon 9 z kapsułą Crew Dragon stanęła na
platformie 39A, żeby zabrać dwóch astronautów NASA na Międzynarodową
Stację Kosmiczną. Była to pierwsza w historii orbitalna misja załogowa
realizowana przez firmę prywatną. Start oglądali z trybun nieopodal platformy
prezydent Trump i wiceprezydent Pence, którzy specjalnie w tym celu
przylecieli na przylądek Canaveral. Musk ze słuchawkami na głowie
i w towarzystwie syna Kaia przebywał w centrum kontroli. 10 milionów osób
oglądało start transmitowany przez telewizję i różne serwisy streamingowe.
„Nie jestem religijny”, powiedział później Musk podcasterowi Lexowi
Fridmanowi. „Jednak wtedy padłem na kolana i zacząłem się modlić za tę
misję”.
Kiedy rakieta wzbiła się w powietrze, w centrum kontroli wybuchły okrzyki
radości. Trump i inni politycy weszli złożyć gratulacje. „Pomyślcie tylko: to
pierwszy wielki przekaz kosmiczny od pięćdziesięciu lat”, powiedział Trump.
„I zaszczytem jest go wygłaszać”. Musk nie miał pojęcia, o co chodzi
prezydentowi, i trzymał się na uboczu. Kiedy Trump podszedł do niego i jego
zespołu, po czym zadał pytanie: „Dacie radę robić to przez kolejne cztery lata?”,
Musk odpłynął myślami i odwrócił się.
Tego samego dnia w 2014 roku, kiedy NASA przyznała SpaceX kontrakt na
zbudowanie rakiety zdolnej zabrać astronautów na Międzynarodową Stację
Kosmiczną, podpisała również konkurencyjną i opiewającą na wyższą
o 40 procent kwotę umowę z Boeingiem. Do 2020 roku, w którym SpaceX
zrealizowało pierwszą udaną misję, Boeingowi nie udało się nawet wykonać
testowego cumowania do stacji kapsułą bezzałogową.
Musk pojechał z Kimbalem, Grimes, Lukiem Noskiem i kilkoma innymi
osobami świętować udany start do ośrodka wypoczynkowego w Everglades,
około dwóch godzin jazdy na południe od przylądka Canaveral. Nosek
wspomina, że dopiero wtedy dotarło do nich „ogromne historyczne znaczenie”
tej chwili. Tańczyli do późnej nocy, a Kimbal w pewnej chwili zaczął
podskakiwać i krzyczeć: „Mój brat właśnie wysłał astronautów w kosmos!”.

Kiko Dontchev

Po wysłaniu astronautów na stację kosmiczną w maju 2020 roku, SpaceX


zrealizowało imponującą serię jedenastu udanych wyniesień satelitów na orbitę.
Zrodziło to w Musku lęk. Obawiał się, że jeśli spoczną na laurach, jeśli
przestaną działać, jakby ziemia paliła im się pod nogami, SpaceX zwolni obroty
i sflaczeje – niczym Boeing.
Po jednym ze startów, który nastąpił w październiku 2020 roku, Musk późną
nocą udał się wizytą na platformę 39A i odkrył, że w pracy przebywają tylko
dwie osoby. Takie sytuacje sprawiają, że zaczyna się w nim gotować. We
wszystkich swoich firmach, co mieli później odkryć pracownicy Twittera,
oczekiwał od całej kadry nieustannego zaangażowania. „Zatrudniamy na
przylądku 783 osoby”, powiedział głosem podszytym wściekłością do
wicedyrektora odpowiedzialnego za starty z historycznej platformy. „Dlaczego
w tej chwili pracują tylko dwie?” Musk dał mu czterdzieści osiem godzin na
przygotowanie sprawozdania z obowiązków wszystkich pracowników.
Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, których żądał, postanowił zdobyć je sam
i przełączył się w hardkorowy tryb stuprocentowego zaangażowania. Tak jak
wcześniej w fabrykach Tesli w Nevadzie i we Fremont i podobnie jak później
po przejęciu Twittera wprowadził się do budynku, w tym przypadku do hangaru
na przylądku Canaveral, i wziął się do pracy dwadzieścia cztery godziny na
dobę. Jego całonocna obecność miała wymiar zarówno pokazowy, jak
i praktyczny. Podczas drugiej nocy nie mógł się skontaktować z wicedyrektorem
do spraw startów, który miał żonę i dziecko – taki brak kontaktu w myśleniu
Muska był równoznaczny z aktem dezercji. Zażądał, żeby stawił się u niego
jeden z inżynierów, z którymi współpracował w hangarze: Kiko Dontchev.
Dontchev urodził się w Bułgarii i wyemigrował do Ameryki jako młody
chłopak, kiedy jego ojciec, matematyk, objął posadę na Uniwersytecie
Michigan. Kiko ukończył studia pierwszego i drugiego stopnia z inżynierii
aerokosmicznej, dzięki którym zdobył, jak sądził, wymarzoną szansę: staż
w Boeingu. Ten niestety szybko odarł go ze złudzeń, więc Kiko postanowił
odwiedzić kolegę zatrudnionego w SpaceX. „Nigdy nie zapomnę tego spaceru
po hali produkcyjnej”, opowiada. „Tego widoku młodych inżynierów,
wytatuowanych, w T-shirtach, zapieprzających na maksa i robiących zajebiste
rzeczy. Pomyślałem sobie, że to są moi ludzie. To było zupełne przeciwieństwo
krawatowej trupiarni w Boeingu”.
Tego lata wystąpił przed jednym z wicedyrektorów Boeinga z prezentacją na
temat tego, w jaki sposób SpaceX pozwala młodym inżynierom wprowadzać
innowacje. „Jeśli Boeing się nie zmieni – powiedział – przejdą mu obok nosa
najbardziej utalentowani ludzie”. Wicedyrektor odpowiedział, że Boeing nie
szuka osób skłonnych obalać status quo. „Może nie chcemy najlepszych, tylko
takich, którzy zostaną z nami dłużej”. Dontchev nie został.
Wziął udział w konferencji w stanie Utah, gdzie udał się na imprezę
organizowaną przez SpaceX i po kilku drinkach zebrał się na odwagę, żeby
przyszpilić Gwynne Shotwell. Wyciągnął z kieszeni pomięty życiorys i pokazał
jej zdjęcie elementów sprzętowych satelity, przy których pracował. „Umiem
popychać sprawy do przodu”, powiedział jej.
Shotwell rozbawiła jego buta. „Każdy, kto ma dość odwagi, żeby uderzyć do
mnie z wymiętym CV, jest potencjalnie dobrym kandydatem”, odparła. Zaprosiła
go do SpaceX na rozmowę kwalifikacyjną. Dontchev miał umówione na trzecią
po południu spotkanie z Muskiem, który wtedy jeszcze osobiście przepytywał
każdego zatrudnianego inżyniera. Musk jak zwykle utknął gdzieś po drodze.
Kiedy pracownik SpaceX oznajmił Dontchevowi, że będzie musiał wrócić
innego dnia, ten postanowił usiąść pod biurem Muska i czekać. Kiedy wreszcie
udało mu się z nim porozmawiać o ósmej wieczorem, skorzystał z okazji
i wyżalił się, że Boeing nie docenia takich zapalonych ludzi jak on.
Awansując i zatrudniając, Musk zawsze przywiązywał większą wagę do
nastawienia niż do listy umiejętności w CV. A jego definicją dobrego
nastawienia była chęć do szaleńczo ciężkiej pracy. Dontchevowi dał pracę od
ręki.

***

Kiedy tamtej październikowej nocy w szale pracy na przylądku, Musk domagał


się rozmowy z Dontchevem, ten właśnie wrócił do domu do żony po trzech
dniach prawie nieustającej harówki i otworzył butelkę wina. Początkowo
ignorował nieznany numer pojawiający się na ekranie jego smartfona, ale potem
jeden z kolegów z pracy zadzwonił do jego małżonki. Powiedz Kiko, żeby
natychmiast stawił się z powrotem w hangarze. Musk czegoś od niego chce.
„Byłem, kurczę, megazmęczony, trochę wstawiony, od kilku dni nie spałem,
więc wsiadłem do auta, kupiłem paczkę papierosów, żeby się ocucić,
i wróciłem do hangaru”, opowiada. „Martwiłem się, że mnie capną za jazdę po
pijaku, ale coś mi podpowiadało, że więcej bym zaryzykował, ignorując Elona”.
Kiedy Dontchev dotarł na miejsce, Musk polecił, żeby zorganizował szereg
zebrań z inżynierami znajdującymi się o jeden poziom poniżej głównego
kierownictwa. Stały się one przyczynkiem do przetasowań. Dontchev otrzymał
awans na głównego inżyniera zespołu obsługującego przylądek, a jego mentor,
opanowany i doświadczony menedżer Rich Morris, został mianowany szefem
działu operacyjnego. Wtedy Dontchev zgłosił mądrą prośbę. Chciał podlegać
Morrisowi, a nie bezpośrednio Muskowi. Poskutkowało to powstaniem
sprawnie działającego zespołu pod przywództwem menedżera, który potrafił
być mentorem na miarę Yody, i inżyniera skłonnego do pracy z zaangażowaniem
dorównującym Muskowi.

Przekora

Parcie Muska, by działać szybciej, podejmować większe ryzyko, łamać zasady


i kwestionować zalecenia pozwoliło mu dokonać ogromnych wyczynów, takich
jak wysłanie ludzi na orbitę, wprowadzenie pojazdów elektrycznych na masowy
rynek i uniezależnienie właścicieli domów od sieci energetycznej. Powodowało
jednak również, że robił pewne rzeczy, przez które pakował się w tarapaty. Na
przykład ignorował wymogi Komisji Papierów Wartościowych albo
sprzeciwiał się kalifornijskim ograniczeniom związanym z pandemią COVID-
19.
Hans Koenigsmann należał do grupy pierwszych inżynierów zrekrutowanych
przez Muska na potrzeby SpaceX. Pracował dla niego od 2002 roku. Był
członkiem oddziału do zadań specjalnych pracującego na Kwaj podczas
pierwszych trzech nieudanych startów, a później czwartego, udanego lotu
Falcona 1. Musk awansował go na dyrektora do spraw niezawodności lotów,
odpowiedzialnego za ich bezpieczeństwo i zgodność z przepisami. Pod
zwierzchnictwem Elona nie była to łatwa praca.
Pod koniec 2020 roku SpaceX przygotowywało się do kolejnego lotu
testowego drugiego stopnia rakiety Starship. Każdy lot odbywający się na
terenie Stanów Zjednoczonych musi spełniać wymagania określone przez
Federalną Administrację Lotnictwa (Federal Aviation Administration, FAA).
Obejmują one również dostosowanie się do wytycznych związanych z pogodą.
Tego ranka inspektor FAA monitorujący zdalnie przygotowania do startu
określił warunki panujące w górnych partiach atmosfery jako zagrażające
bezpieczeństwu. Gdyby podczas startu doszło do eksplozji, mogłyby ucierpieć
okoliczne budynki. W odpowiedzi SpaceX przedstawiło własny model
pogodowy, wedle którego warunki zapewniały bezpieczeństwo, i złożył do FAA
wniosek o umożliwienie startu. Ta jednak odmówiła.
Jako że przedstawiciel FAA nie był obecny w centrum dowodzenia misji
i pojawiła się drobna (choć mało znacząca) niejasność w kwestii
obowiązujących zasad, dyrektor lotu odwrócił głowę ku Elonowi i pytająco ją
uniósł, jakby chciał się dowiedzieć, czy ma kontynuować. Musk przytaknął bez
słowa. Rakieta poleciała. „Odbyło się to bardzo subtelnie”, opowiada
Koenigsmann. „Typowo po Elonowsku. Decyzja o podjęciu ryzyka
zasygnalizowana skinieniem głowy”.
Start przebiegł idealnie, zupełnie niezakłócony przez pogodę, aczkolwiek
próba pionowego lądowania w odległości 10 kilometrów od platformy nie
powiodła się. FAA wszczęła dochodzenie w kwestii tego, dlaczego jej
postanowienie zostało zignorowane, i zawiesiła testy SpaceX na dwa miesiące.
Ostatecznie jednak nałożyła tylko symboliczne kary.
Koenigsmann w ramach swoich obowiązków przygotował sprawozdanie
z incydentu i postanowił nie wybielać postępowania SpaceX. „Federalna
Administracja Lotnictwa jest niekompetentna i zachowawcza, co jest złym
połączeniem, ale nie zmienia to faktu, że nie powinniśmy byli startować, póki
nie dostałem od niej zielonego światła”, powiedział mi. „Wiedziałem, że Elon
nakazał startować, kiedy FAA zarządziła, że nie możemy. Napisałem więc
raport zgodny z prawdą, w którym było to ujęte”. Chciał, żeby SpaceX i Musk
wzięli winę na siebie.
Takie podejście nie było cenione przez Muska. „Nie postrzegał tego tak jak
ja i zrobił się bardzo, bardzo drażliwy”, mówi Koenigsmann.
Koenigsmann pracował w SpaceX od najwcześniejszych, bardzo
wyboistych lat, dlatego Musk nie chciał zwalniać go z dnia na dzień. Odebrał
mu jednak obowiązki nadzorcze i w ciągu kilku miesięcy nakłonił do odejścia.
„Przez wiele lat wykonywałeś świetną pracę, ale każdy prędzej czy później
przechodzi na emeryturę”, napisał mu w mailu Musk. „A teraz nadeszła twoja
kolej”.
R O ZD ZI A Ł 5 8

Bezos kontra Musk, runda druga


SpaceX, 2021

Jeff Bezos chwilę po powrocie ze swojego lotu; Richard Branson chwilę przed swoim

Obustronne prowokacje
Począwszy od 2013 roku, Jeff Bezos i Elon Musk konkurowali ze sobą. O to, kto
wynajmie historyczną platformę 39A na przylądku Canaveral (wygrał Musk),
kto pierwszy wyląduje rakietą, która dosięgnęła krawędzi kosmosu (Bezos), kto
wyląduje rakietą wystrzeloną na orbitę (Musk) i kto wyśle ludzi na orbitę
(Musk). Obaj pasjonowali się kosmosem, a ich współzawodnictwo – podobnie
jak sto lat wcześniej konkurencja pomiędzy baronami kolejowymi –
przyczyniała się do postępów w branży. Mimo panicznych narzekań prasy, że
kosmos staje się hobby dziecinnych miliarderów, kierująca Muskiem i Bezosem
wizja prywatyzacji lotów w kosmos wypchnęła Amerykę, która wcześniej
znalazła się w tyle za Chinami, a nawet Rosją, z powrotem na wiodącą pozycję
w eksploracji kosmosu.
Rywalizacja między nimi rozgorzała na nowo w kwietniu 2021 roku, kiedy
SpaceX pokonało Blue Origin Bezosa w konkursie o kontrakt na realizację
ostatniego etapu podróży astronautów NASA na Księżyc. Blue Origin odwołało
się od decyzji, ale bez powodzenia. Na stronie internetowej przedsiębiorstwa
Bezosa pojawiła się grafika, krytycznie przedstawiająca plan SpaceX
i zawierająca pokaźnych rozmiarów tytuł: „Niebywale skomplikowany i bardzo
ryzykowny”. SpaceX zripostował, podkreślając, że Blue Origin „nie
wyprodukowało ani jednej rakiety bądź innego statku kosmicznego zdolnego do
lotu orbitalnego”. Twitterowy flash mob wielbicieli Muska szydził z firmy
Bezosa, do czego dołączył sam Elon, pisząc: „Nie może się wam podnieść (na
orbitę)? lol”.

Bezos i Musk są pod pewnymi względami podobni. Obaj zrewolucjonizowali


branże dzięki pasji, innowacji i sile woli. Obaj szorstko traktują pracowników,
nie krępują się nazywać różnych rzeczy głupimi i wpadają w szał, kiedy się
powątpiewa w ich pomysły albo je kwestionuje. Obaj także przedkładają
przyszłościową wizję ponad krótkoterminowe zyski. Bezos zapytany, czy potrafi
chociaż przeliterować słowo profit, odpowiedział: „P-r-o-p-h-e-t” [prorok].
Różnice między nimi ujawniały się, kiedy trzeba było zagłębić się w kwestie
techniczne. Bezos działał metodycznie. Jego motto to: gradatim ferociter, czyli
„krok po kroku, zawzięcie”. Naturalnym odruchem Muska było z kolei nacierać,
urządzać maratony pracy i motywować ludzi do podejmowania zadań
z absurdalnie krótkimi terminami realizacji, nawet kiedy było to obarczone
ryzykiem.
Bezos odnosił się sceptycznie, żeby nie powiedzieć: z pogardą, do
zwyczajów Muska, który spędzał długie godziny na zebraniach z inżynierami,
podczas których wysuwał sugestie natury technicznej i wydawał impulsywne
rozkazy. Byli pracownicy SpaceX i Tesli zdradzili mu, jak twierdzi, że Musk
często wcale nie wiedział tak dużo, a jego interwencje były zwykle mało
przydatne albo wręcz powodowały problemy.
Musk zaś odnosił wrażenie, że Bezos jest dyletantem, a jego brak skupienia
na sprawach inżynieryjnych stanowi jeden z powodów, dla których Blue Origin
dokonało mniejszych postępów niż SpaceX. W wywiadzie przeprowadzonym
pod koniec 2021 roku Musk niechętnie pochwalił „w miarę dobre zdolności
inżynieryjne” Bezosa, ale potem dodał, że „najwyraźniej nie ma ochoty
poświęcać energii umysłowej na zagłębianie się w szczegóły. A to przecież
w nich tkwi diabeł”.
Po tym, jak sprzedał wszystkie domy i zamieszkał w swojej wynajętej
teksańskiej kwaterze, Musk zaczął również szydzić ze stylu życia Bezosa, który
nadal jest właścicielem wielu ekskluzywnych willi. „Staram się w pewnym
sensie podpuszczać go do tego, żeby spędzał więcej czasu w Blue Origin, tak by
jego firma zaczęła robić większe postępy”, mówi Musk. „Powinien spędzać
więcej czasu w Blue Origin, a mniej w jacuzzi”.

Zarzewiem kolejnego konfliktu między nimi stały się ich konkurujące firmy
oferujące satelitarne usługi łącznościowe. Do lata 2021 roku SpaceX umieścił
na orbicie prawie 2 tysiące satelitów Starlink, umożliwiając mieszkańcom
czternastu krajów dostęp do kosmicznego internetu Muska. Bezos ogłosił
w 2019 roku plany stworzenia przez Amazon podobnej konstelacji
dostarczającej internet o nazwie Project Kuiper. Dotychczas jednak nie umieścił
na orbicie ani jednego satelity.
Musk uważał, że motorem innowacji są jednoznaczne wskaźniki, takie jak
koszt wyniesienia 1 tony na orbitę albo średni dystans w milach przejechany
z użyciem Autopilota bez ludzkiej interwencji. W przypadku satelitów Starlink
zaskoczył Juncosę pytaniem o stosunek pomiędzy liczbą fotonów
absorbowanych przez panele słoneczne satelitów a odbijanych efektywnie
w kierunku Ziemi. Wartość tego wskaźnika była ogromna, wynosiła 10 tysięcy
do 1, a Juncosa nigdy nie brał go pod uwagę. „Na pewno nie zastanawiałem się
nad tym”, mówi. „Poczułem presję, żeby rozważyć pewne kreatywne sposoby
zwiększenia wydajności”.
Sugestia Muska doprowadziła do opracowania przez SpaceX drugiej wersji
satelitów Starlink i zgłoszenia do Federalnej Komisji Łączności wniosku
o pozwolenie na wprowadzenie ich do użytku. Jednym z elementów wniosku
było obniżenie pułapu roboczego dla przyszłych satelitów Starlink, co miało
zmniejszyć opóźnienie transmisji.
Nowe orbity miały przebiegać blisko tych, na których swoją konstelację
Kuiper chciał umieścić Bezos – zareagował on więc sprzeciwem. Musk
ponownie zaatakował go na Twitterze, umyślnie przeinaczając jego nazwisko
w słowo oznaczające po hiszpańsku „pocałunki”: „Okazuje się, że Besos
odszedł z firmy, żeby zająć się na pełen etat składaniem pozwów przeciwko
SpaceX”. Komisja Łączności wydała Muskowi pozwolenie na realizację planu.

Wycieczki miliarderów

Jednym z marzeń Bezosa był jego własny lot w kosmos. Dlatego latem
2020 roku, w trakcie przepychanek z Muskiem, ogłosił, że on i jego brat Mark
odbędą jedenastominutową podróż do krawędzi kosmosu (aczkolwiek nie na
orbitę) na pokładzie rakiety Blue Origin. Miał oto zostać pierwszym
miliarderem w przestrzeni kosmicznej.
Takie samo marzenie towarzyszyło sir Richardowi Bransonowi – wiecznie
uśmiechniętemu brytyjskiemu miliarderowi, założycielowi firm Virgin Airlines
oraz Virgin Music. Powołał on do życia przedsiębiorstwo kosmiczne Virgin
Galactic, którego model biznesowy w dużej mierze opierał się na oferowaniu
ekscytujących przejażdżek bogatym poszukiwaczom wrażeń. Jako geniusz
marketingu sam został twarzą i duszą firmy. Wiedział, że nie ma lepszego
sposobu, by wypromować markę turystyki kosmicznej i przy okazji przednio się
bawić (co uwielbiał robić), niż polecieć w kosmos w jednej ze swoich rakiet.
Dlatego kiedy zrobiło się za późno, żeby Bezos mógł przełożyć datę startu,
Branson oznajmił, że wystartuje 11 lipca, dziewięć dni wcześniej. Jako
urodzony showman zaprosił Stephena Colberta do poprowadzenia transmisji,
a także piosenkarza Khalida, aby wykonał przygotowaną na tę okoliczność nową
piosenkę.
W dniu startu Branson obudził się w nocy, tuż po pierwszej, w domu,
z którego wówczas korzystał, i poszedł do kuchni. Zastał tam Muska z małym X-
em. „To było bardzo miłe ze strony Elona, że pojawił się obejrzeć nasz lot ze
swoim niedawno urodzonym synkiem”, mówi Branson. Musk był boso i miał na
sobie czarny T-shirt z napisem „Five Decades of Apollo”, upamiętniający
pięćdziesiątą rocznicę misji na Księżyc. Usiedli i przez dwie godziny
rozmawiali. „On chyba mało co sypia”, ocenia Branson.
Lot suborbitalnej skrzydlatej rakiety, która została wyniesiona na wysokość
startową przez odrzutowiec transportowy, przebiegł pomyślnie. Branson i pięciu
pracowników Virgin Galactic osiągnęli pułap 53,6 mili (90,4 kilometra),
otwierając małą dyskusję na temat tego, czy rzeczywiście polecieli „w kosmos”,
który według NASA rozciąga się powyżej 50 mil (80,5 kilometra) nad
powierzchnią Ziemi, choć inni za jego granicę przyjmują tak zwaną linię
Kármána, znajdującą się na wysokości 62 mil (100 kilometrów).
Dziewięć dni później misja Bezosa również się udała. Musk, rzecz jasna,
nie odwiedził jej uczestników. Bezos, jego brat i reszta załogi dolecieli na
wysokość 66 mil (106,2 kilometra), zdecydowanie ponad linię Kármána,
zapewniając sobie tym samym solidne podstawy do przechwałek. Kapsuła,
w której się znajdowali, opadła łagodnie na spadochronach na teksańską
pustynię, gdzie na śmiałków czekała bardzo zdenerwowana matka Bezosa
i nieco spokojniejszy ojciec.
Musk wykrzesał z siebie szczyptę pochwały dla Bezosa i Bransona.
„Pomyślałem sobie, że fajnie, że wydają swoje pieniądze na rozwój technologii
kosmicznych”, powiedział Karze Swisher podczas konferencji Code we
wrześniu tego samego roku. Podkreślił jednak, że podskoczenie 100 kilometrów
w górę to tylko mały kroczek w przód. „Żebyśmy mieli jasność, o czym
mówimy: do osiągnięcia orbity potrzeba mniej więcej sto razy więcej energii
niż do lotu suborbitalnego”, wyjaśnił. „A potem, żeby wrócić na Ziemię, trzeba
tę energię rozproszyć, co z kolei wymaga wytrzymałej osłony termicznej. Loty
orbitalne są o jakieś dwa rzędy wielkości trudniejsze od suborbitalnych”.
Muska prześladowała skłonność do doszukiwania się wszędzie spisków,
przez co nabrał przekonania, że większość negatywnych materiałów prasowych
na jego temat była skutkiem tajnych planów i nacisków ze strony
zdeprawowanych właścicieli organizacji medialnych. Cecha ta nasiliła się
u niego szczególnie wówczas, kiedy Bezos kupił „Washington Post”.
W 2021 roku redakcja tego dziennika poprosiła Muska o wypowiedź w związku
z przygotowywanym reportażem. Odpowiedział mailem, którego treść brzmiała:
„Pozdrówcie ode mnie tego, który pociąga za wasze sznurki”. Krytyka była
nietrafiona, bo Bezos od początku nad podziw rzadko ingerował w pracę swojej
gazety, a szanowany reporter Christian Davenport, zajmujący się tematyką
kosmiczną, regularnie publikował artykuły przedstawiające sukcesy Muska,
w tym jeden na temat jego rywalizacji z Bezosem. „Na razie Musk
zdecydowanie wygrywa na praktycznie wszystkich polach”, napisał Davenport.
„SpaceX dowiozło trzy zespoły astronautów na Międzynarodową Stację
Kosmiczną, a we wtorek, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wystrzeli
grupę cywilnych astronautów na trzydniową wycieczkę po ziemskiej orbicie.
Blue Origin tymczasem wykonało ledwie jedną suborbitalną misję kosmiczną,
która trwała nieco ponad dziesięć minut”.
R O ZD ZI A Ł 5 9

Zryw: Starship
SpaceX, lipiec 2021
Andy Krebs (na górze), Lucas Hughes (na dole) i Starship ustawiany na szczycie Super Heavy przez
ramiona Mechazilli

Mechazilla

Piętnastomiesięczny X bawił się na blacie białego stołu w sali konferencyjnej


bazy w Boca Chica, na zmianę rozpościerając i składając wyciągnięte ręce.
Odtwarzał wyświetlającą się na monitorze animację ramion zamontowanych na
wieży platformy startowej. Trzy pierwsze słowa, które nauczył się mówić,
brzmiały: „rakieta”, „auto” i „tata”. Teraz ćwiczył nowe: „pałeczki”. Ojciec nie
zwracał na niego większej uwagi, a piątka inżynierów, którzy tej nocy
znajdowali się w pomieszczeniu, nauczyła się już udawać, że dziecko im nie
przeszkadza.
Historia „pałeczek” (ang. chopsticks) rozpoczęła się osiem miesięcy
wcześniej – w ostatnim kwartale 2020 roku. Zespół SpaceX omawiał wtedy
kwestię planowanych podpór do lądowania rakiety Starship. Nadrzędnym celem
Muska było osiągnięcie zdolności do szybkiego ponownego wykorzystania
rakiety, którą regularnie obwoływał „Świętym Graalem dla przeistoczenia
ludzkości w cywilizację zdolną do podróży w kosmosie”. Innymi słowy: rakiety
powinny być jak samoloty. Powinny startować, lądować, a potem startować
ponownie najszybciej, jak to możliwe.
Falcon 9 stał się jedyną na świecie rakietą umożliwiającą szybkie ponowne
wykorzystanie. W 2020 roku pierwsze stopnie Falcona dwadzieścia trzy razy
bezpiecznie lądowały pionowo na rozkładanych podporach. Nagrania ze
skąpanych w płomieniach, lecz łagodnych lądowań wciąż sprawiały, że Musk
z entuzjazmem wystrzeliwał z krzesła. Mimo to podpory do lądowania
planowane w pierwszym stopniu rakiety Starship jakoś nie mogły go urzec.
Zwiększały jej masę, a co za tym idzie ograniczały wielkość wynoszonego
ładunku.
„Słuchajcie, a może spróbujmy łapać go wieżą?”, zaproponował. Miał na
myśli wieżę, która przytrzymuje rakietę na platformie startowej. Musk już
wcześniej wpadł na pomysł, żeby wykorzystać wieżę do składania rakiety: była
wyposażona w dwa ramiona zdolne do podniesienia pierwszego stopnia,
ustawienia go na podeście startowym, a następnie chwycenia drugiego stopnia
i ustawienia go na pierwszym. Teraz proponował, żeby tymi samymi ramionami
łapać pierwszy człon, kiedy powróci na Ziemię.
Był to szalony pomysł i sprawił, że wśród zebranych zapanowała niemała
konsternacja. „Mielibyśmy długą przerwę w startach, gdyby pierwszy stopień
rozbił się o wieżę przy lądowaniu”, tłumaczy Bill Riley. „Ale zgodziliśmy się
przeanalizować, jak to ewentualnie mogłoby działać”.
Kilka tygodni później, bezpośrednio po Bożym Narodzeniu w 2020 roku,
zespół spotkał się na burzy mózgów. Większość inżynierów opowiadała się
przeciwko wykorzystaniu wieży do łapania pierwszego stopnia rakiety. Ramiona
do integracji pionowej rakiety Starship już na tym etapie były niebezpiecznie
skomplikowane. Po ponadgodzinnej dyskusji zaczął przeważać konsensus, by
pozostać przy dawnej koncepcji wyposażenia pierwszego stopnia w podpory do
lądowania. Sprzeciwiał się jej dyrektor do spraw konstrukcji Stephen Harlow,
który optował za zuchwalszym rozwiązaniem. „Skoro już mamy tę wieżę,
dlaczego by jej nie użyć?”
Upłynęła kolejna godzina dyskusji i wtedy inicjatywę przejął Musk.
„Harlow, podoba ci się ten plan”, rzekł. „W takim razie może weź go na
siebie?”
Zaraz jak tylko podjął tę decyzję, zaczął się wygłupiać. Roześmiał się,
opowiadając o scenie z filmu Karate Kid, w której mistrz – pan Miyagi – łapie
muchę przy pomocy pałeczek do jedzenia. Ramiona zamontowane na wieży
będziemy nazywać pałeczkami, oświadczył Musk, a całą konstrukcję ochrzcił
mianem Mechazilli. Uczcił swoje decyzje tweetem: „Spróbujemy złapać
pierwszy stopień ramionami wieży na stanowisku startowym!” Zapytany przez
jakiegoś followersa, czemu nie użyją zwyczajnych podpór do lądowania, Musk
odpowiedział: „Podpory na pewno by się sprawdziły, ale najlepszy podzespół
to taki, którego nie ma”.
W gorące środowe popołudnie pod koniec lipca 2021 roku na stanowisku
startowym w Boca Chica zamontowany został ostatni segment ruchomych ramion
Mechazilli. Zespół roboczy pokazał Muskowi animację przedstawiającą
działanie urządzenia, która go bardzo podekscytowała. „No i zajebiście!”,
krzyknął. „Obejrzy to mnóstwo ludzi”. Musk znalazł gdzieś dwuminutowy klip
z Karate Kid i tweetnął go ze swojego iPhone’a. „SpaceX spróbuje złapać
największy w historii obiekt latający robopałeczkami”, napisał. „Sukcesu nie
gwarantujemy, ale na pewno będzie ekscytująco!”

Zryw

„Musimy zamontować statek na boosterze”, powiedział Musk do setki


pracowników, którzy, ustawieni w półkolu, brali udział w improwizowanym
zebraniu w jednej z trzech ogromnych hal namiotowych w Boca Chica. Był to
jeden z okrutnie słonecznych dni lipca 2021 roku. Musk koncentrował swoje
działania na pozyskaniu od Federalnej Administracji Lotnictwa zgody na lot
swojej nowej rakiety. Najlepszym sposobem, uznał, było ustawić ją na
platformie w konfiguracji startowej, żeby pokazać, że są gotowi. „To zmusi
urzędników, żeby przestali się opieprzać”, powiedział. „Opinia publiczna
zacznie na nich naciskać, by wydali zgodę”.
Było to posunięcie bardzo w stylu Muska, choć poniekąd bezcelowe.
Starship w pełnej konfiguracji osiągnął gotowość do startu dopiero w kwietniu
2023 roku, czyli dwadzieścia miesięcy później. Musk miał jednak nadzieję, że
jeśli wszystkich przekona, że każdemu pali się grunt pod nogami, to urzędnicy,
pracownicy, a nawet on sam, zmobilizują się do działania.
Przez następnych kilka godzin patrolował linie montażowe, ciężko stąpając
i wymachując pozbawionymi owłosienia rękami. Od czasu do czasu
zatrzymywał się i z lekko przekrzywioną głową wpatrywał bez słowa w różne
przedmioty. Z każdą mijającą chwilą jego twarz robiła się coraz bardziej
pochmurna, a przystanki na stanowiskach roboczych nabierały złowieszczego
charakteru. O dziewiątej wieczorem z oceanu wyłonił się księżyc w pełni,
w którego świetle Musk robił wrażenie opętanego.
Nie był to pierwszy raz, kiedy widziałem go w tym demonicznym nastroju,
więc przeczuwałem, co to zwiastuje. Wzbierała w nim przemożna potrzeba – co
zdarzało się dość często, co najmniej dwa lub trzy razy do roku – żeby zarządzić
zryw, czyli obejmujący wszystkich pracowników szał całodobowej pracy. Taki
sam, jaki zorganizował w fabryce akumulatorów w Nevadzie, w fabryce
samochodów we Fremont i w biurze zespołu odpowiedzialnego za Autopilota,
i taki sam, jaki miał później zarządzić podczas szalonego miesiąca po
wykupieniu Twittera. Celem było, jak to ujął, „wyciśnięcie z systemu gówna”.
Chmury burzowe kumulujące się w jego głowie osiągnęły masę krytyczną,
kiedy wraz z grupą menedżerów wyższego szczebla podjechał do platformy
startowej i zauważył, że nic się tam nie dzieje. Większość ludzi odebrałaby ten
widok jako dość normalny, bo był piątek wieczorem, ale u Muska ta sytuacja
wyzwoliła erupcję. W ułamku sekundy na jego celowniku znalazł się wysoki,
łagodnie usposobiony inżynier budownictwa Andy Krebs, który odpowiadał za
budowę infrastruktury bazy w Boca Chica. „Dlaczego nikt tu nie pracuje?!”,
domagał się wyjaśnień.
Tak się niefortunnie złożyło, że Krebs po raz pierwszy od trzech tygodni nie
zorganizował pełnej nocnej zmiany do pracy przy wieży i platformie. Co gorsza,
z natury mówił cicho i odrobinę się jąkał, a w jego odpowiedziach dało się
wyczuć niepewność. „Co się tu, kurwa, odpierdala?!”, nagabywał Musk. „Chcę
widzieć, że działacie!”
I wtedy zarządził zryw. Pierwszy i drugi stopień rakiety Starship, oznajmił,
mają w ciągu dziesięciu dni zostać wytoczone z hal montażowych i ustawione
jeden na drugim na platformie startowej. Chciał, żeby natychmiast zwieźć
samolotami pięciuset pracowników z różnych działów SpaceX – z przylądka
Canaveral, Los Angeles, Seattle – i rzucić ich na głęboką wodę. „To nie jest
organizacja wolontariacka”, oznajmił. „Nie jesteśmy harcerkami sprzedającymi
ciasteczka. Sprowadźcie ich tutaj”. Kiedy zadzwonił do Gwynne Shotwell, którą
jego telefon zastał w łóżku w Los Angeles, i chciał ustalić, których
pracowników i menedżerów może ściągnąć do Boca Chica, ta zaprotestowała,
przypominając mu, że inżynierowie z przylądka wciąż mieli na głowie starty
Falcona 9. Musk zarządził, żeby je przesunąć. Zryw miał u niego
pierwszeństwo.
Niedługo po pierwszej w nocy Musk wysłał do wszystkich pracowników
SpaceX mail z tematem: „Zryw: Starship”. „Wszyscy, którzy nie pracują przy
innych projektach mających w oczywisty sposób krytyczne znaczenie dla firmy,
powinni natychmiast włączyć się do prac nad przygotowaniem rakiety Starship
do pierwszego lotu orbitalnego”, napisał. „Proszę tu przylecieć, przyjechać albo
dotrzeć w dowolny inny sposób”.
Na przylądku Canaveral Kiko Dontchev, który zapracował na awans, kiedy
Musk rozpętał podobny szał pracy po odkryciu pewnej nocy, że na platformie
39A nie ma ani jednego robotnika, zaczął zachęcać swoich najlepszych
podwładnych, żeby polecieli do Teksasu. Asystentka Muska Jehn Balajadia
próbowała wynająć pokoje hotelowe w sąsiadującym z Boca Chica
Brownsville, ale większość była zarezerwowana przez uczestników konferencji
straży granicznej. Pozostało jej więc zorganizować dla przyjeżdżających
pracowników dmuchane materace. Sam Patel spędził całą noc, opracowując
potrzebne struktury kadrowe i nadzorcze… oraz sposób, by sprowadzić do Boca
Chica wystarczającą ilość jedzenia.
Zanim Musk wrócił z platformy startowej do głównego budynku kompleksu
Starbase, monitor przy drzwiach frontowych został przeprogramowany. Teraz
widniał na nim tekst: „Starship + rakieta ustawione T –196 h 44 min 23 s”,
i odliczały się sekundy. Balajadia wyjaśniła mi, że Musk nie pozwala im
zaokrąglać czasu do dni ani nawet do godzin. Liczyła się każda sekunda.
„Musimy dolecieć na Marsa, zanim umrę”, powiedział mi Musk. „Jedynym
czynnikiem wymuszającym dostanie się na Marsa jesteśmy my sami, co czasami
oznacza tylko mnie”.
Zryw okazał się udany. W nieco ponad dziesięć dni pierwszy i drugi człon
Starshipa stanęły połączone na platformie startowej. Pojazd nie był jeszcze
zdolny do lotu, a ustawienie go w konfiguracji startowej wcale nie zmusiło
Federalnej Administracji Lotnictwa do szybszego wydania zgody. Sfabrykowany
kryzys zmotywował jednak zespół do hardkorowej pracy i zapewnił umysłowi
Muska odrobinę ekscytacji, której jest nieustannie spragniony. „Czuję
odnowioną wiarę w przyszłość ludzkości”, powiedział wieczorem tamtego dnia.
Kolejny sztorm minął.

Koszty Raptora

Kilka tygodni po zrywie Musk skupił się na silniku Raptor, który miał napędzać
Starshipa. Był on zasilany schłodzonym znacznie poniżej temperatury wrzenia
ciekłym metanem i ciekłym tlenem i wytwarzał ponaddwukrotnie wyższy ciąg
niż silnik Merlin Falcona 9. Oznaczało to, że Starship miał dysponować
większym ciągiem niż jakakolwiek rakieta w historii.
Silnik Raptor nie mógł jednak zawieźć ludzkości na Marsa samą mocą.
Każdy Starship wchodzący w skład liczącej kilkadziesiąt rakiet floty, którą
wyobrażał sobie Musk, miał ich wykorzystywać około czterdziestu. Raptor
musiał więc nadawać się do produkcji w setkach egzemplarzy po rozsądnych
kosztach, tymczasem był zbyt skomplikowany. Wyglądał niczym krzak spaghetti.
Dlatego w sierpniu 2021 roku Musk zwolnił osobę odpowiedzialną za jego
projekt i nadał sobie tytuł dyrektora do spraw układów napędowych. Jako cel
obrał dziesięciokrotną redukcję kosztów budowy jednego silnika, które miały
według jego założeń spaść do 200 tysięcy dolarów.
Pewnego popołudnia Gwynne Shotwell i dyrektor finansowy SpaceX Bret
Johnsen zaaranżowali kameralne spotkanie z osobą z działu finansów, która
zajmowała się nadzorem nad kosztami rozwoju Raptora. Do pomieszczenia
wszedł młody, robiący wrażenie sumiennego analityk finansowy, którego
aparycję chłopca z ekskluzywnej prywatnej szkoły maskowały nieco włosy
zebrane w ciasny kucyk. Nazywał się Lucas Hughes i nigdy wcześniej nie miał
kontaktu z Muskiem. Nie był nawet pewien, czy ten zna jego nazwisko.
Denerwował się więc.
Musk rozpoczął od wykładu na temat koleżeństwa. „Chcę, żebyśmy mieli
absolutną jasność”, powiedział. „Nie jesteś przyjacielem inżynierów. Jesteś
sędzią. Jeśli inżynierowie cię lubią, to mamy problem. Jeśli nie będziesz
uprzykrzał ludziom życia, to cię zwolnię. Rozumiemy się?” Hughes lekko
łamiącym się głosem potwierdził, że tak.
Od czasu powrotu z Rosji i obliczenia kosztów budowy własnych rakiet
Musk stosował w swoich rozważaniach wartość, którą nazywał
współczynnikiem idiotyzmu. Wyrażała ona stosunek finalnego kosztu podzespołu
do ceny materiałów. Produkt o wysokim współczynniku idiotyzmu – na przykład
wykonany z aluminium o wartości stu dolarów, a kosztujący tysiąc –
prawdopodobnie był zaprojektowany w zbyt skomplikowany sposób albo
wytwarzany w mało wydajnym procesie. Jak ujął rzecz Musk: „Kiedy
współczynnik jest wysoki, jesteś idiotą”.
„Które elementy Raptora są najbardziej udane pod względem współczynnika
idiotyzmu?”, spytał Musk.
„Nie jestem pewien”, odrzekł Hughes. „Dowiem się”. Zła odpowiedź.
Twarz Muska stężała, a Shotwell i ja wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia.
„To na przyszłość byłoby lepiej, żebyś miał takie rzeczy wykute, kurwa, na
blachę”, powiedział Musk. „Jeśli jeszcze raz przyjdziesz na zebranie i nie
będziesz wiedział, które podzespoły są idiotyczne, to z miejsca przyjmę twoją
rezygnację”. Mówił monotonnym głosem, nie okazując żadnych emocji. „Jak
możesz, do chuja, nie orientować się, które części mają sensowny koszt, a które
nie?”
„Znam na pamięć całą tabelę kosztów, po najdrobniejszy element”,
powiedział cicho Hughes. „Nie wiem po prostu, ile kosztują surowce, z których
są wykonane”.
„Podaj pięć części, które mają najgorszy współczynnik”, zażądał Musk.
Hughes zerknął do swojego komputera, żeby zobaczyć, czy uda mu się szybko
przeliczyć dane i dać odpowiedź. „NIE! Nie patrz na ekran”, polecił Musk. „Po
prostu wymień jedną. Powinieneś mieć w głowie problematyczne części”.
„Kojarzę osłonę półdyszy”, zgłosił z wahaniem Hughes. „Wydaje mi się, że
kosztuje 13 tysięcy dolarów”.
„Jest wykonana z jednego kawałka stali”, powiedział Musk i zaczął
testować wiedzę Hughesa. „Jaki jest koszt samego materiału?”
„Myślę… że kilka tysięcy dolarów?”, odpowiedział pytająco Hughes.
Musk znał odpowiedź. „Nie. To zwykła stal. Kosztuje jakieś 200 dolców.
Zawiodłeś na całej linii. Jeśli się nie poprawisz, twoja rezygnacja zostanie
przyjęta. Na tym kończymy to zebranie. Do widzenia”.

***

Kiedy nazajutrz Hughes pojawił się w sali konferencyjnej, by wyświetlić


przygotowaną prezentację, Musk w żaden sposób nie okazał, że pamięta
opieprz, który mu zaserwował. „Tu widzimy dwadzieścia elementów
o najgorszym współczynniku idiotyzmu”, zaczął Hughes, wyświetlając slajd.
„Niewątpliwie jest kilka prawidłowości”. Jeśli nie liczyć kurczowego ściskania
ołówka, udawało mu się zamaskować zdenerwowanie. Musk słuchał
w milczeniu, przytakując. „Chodzi głównie o części, które wymagają dużo
precyzyjnej obróbki skrawaniem, takie jak pompy i owiewki”, kontynuował
Hughes. „Musimy w jak największym stopniu zrezygnować z tego obrabiania”.
Na twarz Muska wypłynął uśmiech. Znalazł się na znajomym gruncie. Zadał
kilka konkretnych pytań na temat zastosowań miedzi oraz najlepszych metod
tłoczenia i dziurkowania. To już nie był egzamin ani konfrontacja. Muskowi
zależało na znalezieniu odpowiedzi.
„Analizujemy pewne techniki wykorzystywane do redukcji tych kosztów
w branży motoryzacyjnej”, mówił dalej Hughes. Miał także przygotowany slajd,
który pokazywał, w jaki sposób jego zespół zastosował algorytm Muska do
każdej z problematycznych części. Przedstawiał kolumny zawierające listy
zakwestionowanych wymagań, elementów, z których zrezygnowano, i nazwiska
osób odpowiedzialnych za każdy podzespół.
„Powinniśmy polecić każdej z tych osób, żeby postarała się obniżyć koszt
swojej części o 80 procent”, zaproponował Musk. „A jeśli nie będą potrafiły,
powinniśmy rozważyć, czy nie poprosić ich o rezygnację na rzecz kogoś innego,
komu być może się uda”.
Kiedy zebranie dobiegło końca, plan, który miał doprowadzić do obniżenia
ceny jednego silnika z 2 milionów dolarów do 200 tysięcy, był gotowy.
Po tych dwóch zebraniach wziąłem Shotwell na stronę i poprosiłem o ocenę
sposobu, w jaki Musk potraktował Hughesa. Gwynne przejmuje się ignorowaną
przez Muska ludzką stroną przedsięwzięcia. Ściszyła głos. „Słyszałam, że około
siedmiu tygodni temu Lucas i jego żona stracili swoje pierwsze dziecko”,
wyjawiła. „Urodziło się z problemami zdrowotnymi, przez które nigdy nie
opuściło szpitala”. To dlatego, jej zdaniem, Hughes był skołowany
i przygotowany gorzej niż zwykle. Z racji tego, że Elon przeżył podobną stratę
i popadł w wielomiesięczną żałobę po śmierci swojego pierwszego dziecka,
zwróciłem Shotwell uwagę, że powinien umieć wczuć się w sytuację Hughesa.
„Nie miałam okazji go poinformować”, odpowiedziała.
Nie poruszyłem tego tematu, rozmawiając z Muskiem później tego samego
dnia, bo Shotwell wtajemniczyła mnie, licząc na moją dyskrecję. Spytałem
jednak, czy według niego nie potraktował Hughesa zbyt szorstko. Musk wpatrzył
się we mnie trochę nieobecnym wzrokiem, jakby niezupełnie rozumiał, co mam
na myśli. Po dłuższej chwili milczenia udzielił mi ogólnikowej odpowiedzi.
„Przekazuję ludziom hardkorowe informacje zwrotne, zwykle trafne, i staram się
nie robić tego w formie ataku osobistego. Staram się krytykować działanie, a nie
osobę. Wszyscy popełniamy błędy. Liczy się to, czy dana osoba ma dobrą pętlę
informacji zwrotnej, chętnie słucha cudzych krytycznych opinii i potrafi
zmieniać się na lepsze. Praw fizyki nie obchodzą zranione uczucia. Interesuje je
tylko to, czy dobrze zbudowałeś rakietę”.

Lekcja Lucasa
Rok później postanowiłem sprawdzić, jak potoczyły się losy Lucasa Hughesa
i Andy’ego Krebsa, których Musk zbeształ latem 2021 roku.
Hughes miał żywą pamięć tamtych chwil. „Nagabywał mnie raz za razem
o koszt osłony półdyszy Raptora”, opowiada. „Miał rację co do ceny materiału,
a ja w tamtej chwili nie potrafiłem wyjaśnić mu przyczyn pozostałych kosztów
w sposób, który by do niego dotarł”. Żeby nie stracić opanowania, kiedy Musk
raz za razem mu przerywał, wrócił myślami do swojego wyszkolenia
gimnastycznego.
Hughes dorastał w Golden w stanie Kolorado. Pasjonował się gimnastyką
i w wieku ośmiu lat zaczął ćwiczyć po trzydzieści godzin tygodniowo. Trening
pomógł mu osiągnąć doskonałe wyniki w nauce. „Byłem bardzo drobiazgowy,
bardzo w typie A, bardzo sumienny i zdyscyplinowany”, opowiada. Podczas
studiów na Stanfordzie startował we wszystkich sześciu męskich dyscyplinach
gimnastycznych, co wymagało trenowania cały rok, a przecież jednocześnie
studiował inżynierię i finanse. Jego ulubionym cyklem wykładów były
„Materiały konstrukcyjne do budowy przyszłości”. W 2010 roku zdobył dyplom
i podjął pracę dla Goldman Sachs, ale przepełniało go pragnienie, żeby działać
w branży bliższej prawdziwej inżynierii. „W dzieciństwie byłem kosmicznym
nerdem”, opowiada. Dlatego wysłał swoje CV, kiedy zauważył wystawione
przez SpaceX ogłoszenie rekrutacyjne na stanowisko analityka finansowego.
Zaczął tam pracować w grudniu 2013 roku.
„Kiedy Elon mnie rugał, z wszelkich sił starałem się nie stracić
opanowania”, mówi. „Gimnastyka uczy zachowywania spokoju w sytuacjach
silnej presji. Starałem się po prostu utrzymać nerwy na wodzy i nie dostać
zawału”.
Po drugim zebraniu – tym, na którym miał pod ręką wszystkie dane związane
ze współczynnikiem idiotyzmu – Musk nigdy więcej go nie krytykował. Za to
często prosił go opinię, kiedy podczas zebrań dotyczących Raptora wypływała
kwestia kosztów. Zwracał się do niego po imieniu. Czy odniósł się choć raz do
tego, w jaki sposób go potraktował? „Dobre pytanie”, mówi Hughes. „Nie mam
pojęcia. Nie wiem, czy on bierze do siebie to, co dzieje się podczas zebrań, ani
czy w ogóle o tym pamięta. Jedyne, co wiem, to że od tamtego momentu zna
przynajmniej moje imię”.
Spytałem, czy podczas pierwszego zebrania było mu trudno zebrać myśli
z powodu śmierci córeczki. Przez chwilę się nie odzywał – być może
zaskoczyło go, że wiem – a potem poprosił, żebym nie wspominał o tym
w książce. Ale tydzień później wysłał do mnie mail: „Omówiliśmy to z żoną
i nie będzie nam przeszkadzało, jeśli pan o tym napisze”. Wbrew przekonaniu
Muska, że opinie zwrotne nie powinny mieć w sobie nic osobistego, pewne
sprawy po prostu są osobiste. Shotwell to rozumie. „Gwynne bardzo przejmuje
się innymi, bez dwóch zdań, i w ten sposób, moim zdaniem, odgrywa ważną rolę
w firmie”, mówi Hughes. „Dla Elona ważna jest ludzkość, ale chodzi tu
o ludzkość w znaczeniu bardzo makroskopowym”.
Jako osoba, która spędziła dwanaście lat, koncentrując wysiłki na treningu
gimnastycznym, Hughes potrafi docenić jednotorowe nastawienie Muska. „Jest
skłonny oddać się całkowicie swojej misji i tego samego oczekuje od innych”,
opowiada. „Ma to i dobrą, i złą stronę. Zdecydowanie ma się poczucie, że jest
się narzędziem używanym do osiągnięcia wyższego celu, i to jest super. Ale
narzędzia czasami się zużywają, a on uważa, że wtedy można je po prostu
wymienić”. Musk udowodnił to zresztą po nabyciu Twittera. Jego zdaniem
osoby, które stawiają na pierwszym miejscu swój komfort i wolny czas,
powinny odejść.
To właśnie zrobił Hughes w maju 2022 roku. „Praca dla Elona jest jedną
z najbardziej ekscytujących rzeczy na świecie, ale nie pozostawia wiele czasu
na resztę życia”, tłumaczy. „Czasami się to opłaca. Jeśli Raptor stanie się
najtańszym silnikiem w historii i zaniesie nas na Marsa, to być może będzie wart
wszystkich strat ubocznych, do których przez niego doszło. W to właśnie
wierzyłem przez ponad osiem lat. Ale teraz, szczególnie po śmierci naszego
dziecka, nadszedł czas, żebym skupił się na innych aspektach życia”.
Lekcja Andy’ego

Andy Krebs zdecydował się na tabletkę w drugim kolorze, przynajmniej


początkowo. Podobnie jak Hughes, on też jest człowiekiem o łagodnym
usposobieniu, wypowiadającym się w serdeczny sposób. Ma dołeczek
w podbródku i szeroki uśmiech i czuje się dużo mniej komfortowo niż Mark
Juncosa albo Kiko Dontchev, gdy znajdzie się pod ostrzałem Muska. Podczas
przygotowań do jednego z zebrań, kiedy ustalali, kto przedstawi pewne
niepomyślne dane na temat wycieków metanu, Krebs oznajmił, że go nie będzie.
Juncosa, słysząc to, zaczął machać rękami zgiętymi w łokciach i wydawać
odgłosy kurczaka. Mimo to Juncosa i inni pracownicy bazy w Boca Chica lubili
Krebsa, bo uważali, że dobrze sobie poradził, kiedy Musk skupił na nim swoją
wściekłość podczas incydentu na platformie startowej, który przerodził się
w zryw.
Musk ma zwyczaj powtarzać się podczas zebrań. Częściowo dla
podkreślenia pewnych kwestii, a częściowo dlatego, że recytuje mantrę, jakby
był w transie. Krebs nauczył się, że jednym ze sposobów, żeby rozproszyć jego
obawy, jest powtórzenie mu jego własnych słów. „Chce wiedzieć, że został
wysłuchany”, tłumaczy. „Nauczyłem się więc powtarzać informacje zwrotne,
które od niego otrzymuję. Kiedy stwierdza, że ściany powinny być żółte,
odpowiadam: »Rozumiem, tamto się nie sprawdziło, teraz pomalujemy ściany
na żółto«”.
Metoda ta zdała egzamin tamtej nocy na platformie startowej. Musk, mimo
że sprawia wrażenie, jakby nie zauważał cudzych reakcji, jest całkiem dobry
w określaniu, kto radzi sobie w trudnych sytuacjach. „Właściwie to Krebs
wydał mi się dość samokrytyczny, kiedy spieprzył sprawę”, opowiada. „Miał
dobrą pętlę informacji zwrotnej. Umiem pracować z ludźmi, którzy dobrze
reagują na krytyczne informacje zwrotne”.
W rezultacie około północy w piątek kilka tygodni po zakończeniu zrywu
Musk zadzwonił do Krebsa i przekazał mu dodatkowe obowiązki w Boca Chica,
w tym niezwykle istotne zadanie napełniania zbiorników paliw. „Będzie
podlegał mnie”, napisał Musk w mailu do swojego zespołu. „Zapewnijcie mu,
proszę, pełne wsparcie”.
Kilka miesięcy później, w niedzielę, podczas kolejnej próby połączenia obu
stopni Starshipa zerwał się silny wiatr i niektórzy robotnicy opierali się
poleceniom, by wspiąć się na szczyt wieży, gdzie mieli dokończyć usuwanie
powłoki zabezpieczającej i podłączanie różnych elementów. Krebs wszedł więc
sam na górę i wziął się do pracy. „Musiałem zadbać, żeby wszyscy robotnicy
czuli się zmotywowani”, mówi. Spytałem, czy postąpił w ten sposób, bo
wzorował się na Musku, który lubił odgrywać rolę generała polowego, czy ze
strachu? „Tak uczył Machiavelli”, odparł Krebs. „Przywódca musi budzić
i strach, i uwielbienie. Jedno i drugie”.
Nastawienie to pozwoliło mu wytrzymać kolejne dwa lata. Ale wiosną
2023 dołączył do legionu uchodźców z hardkorowego reżimu Muska. Kiedy się
ożenił i przyszło na świat jego dziecko, doszedł do wniosku, że czas przenieść
się w miejsce oferujące większą równowagę pomiędzy pracą a życiem
osobistym.
R O ZD ZI A Ł 6 0

Zryw: dachy solarne


Lato 2021

Podczas inspekcji pracy instalatorów dachu solarnego, z prawej strony Brian Dow
Zrywy Muska następują sekwencyjnie. Po akcji ustawiania Starshipa
w konfiguracji startowej z lata 2021 roku na jego celowniku znalazła się kolejna
grupa: zespół odpowiedzialny za dachy solarne.
W 2006 roku Musk pomógł swoim kuzynom, Peterowi i Lyndonowi
Rive’om, założyć firmę SolarCity. Dziesięć lat później ocalił im skórę,
wykupując SolarCity za pośrednictwem Tesli za 2,6 miliarda dolarów, co
przypłacił pozwem zbiorowym ze strony niektórych jej akcjonariuszy. Ponieważ
musiał uzasadnić nabytek przed sądem, zaczął obsesyjnie szukać sposobu na
rozruszanie jego działalności. Zwolnił kuzynów, którzy koncentrowali wysiłki
na programach sprzedaży bezpośredniej, zamiast opracować dobry produkt.
„Nienawidzę, kurwa, swoich kuzynów”, wyżalił się Kunalowi Girotrze,
jednemu z czterech szefów działu energetycznego Tesli – Tesla Energy – których
zatrudniał i zwalniał jednego po drugim przez pięć kolejnych lat. „Myślę, że już
nigdy więcej się do nich nie odezwę”.
Musk wymieniał menedżerów, żądając graniczącego z cudem wzrostu tempa
instalacji dachowych, wyznaczając absurdalne terminy realizacji celów
i zwalniając każdego, kto nie podołał. „Wszyscy panicznie się go bali”, mówi
Girotra i opowiada o zebraniu, podczas którego Musk, wściekły do tego stopnia,
że tłukł pięściami w stół, nazwał go „jebaną porażką”.
Girotrę zastąpił RJ Johnson, były kapitan US Army o kwadratowej szczęce,
który sprowadził szereg bardzo rzeczowych osób na stanowiska nadzorców ekip
instalacyjnych. Na początku 2021 roku, kiedy okazało się, że liczba
wykonywanych instalacji nie rośnie w zadanym tempie, Musk wezwał Johnsona
na dywanik i postawił mu typowe ultimatum. „Masz dwa tygodnie, żeby to
naprawić. Albo sprawisz, żeby instalacje przyśpieszyły dziesięciokrotnie, albo
cię zwolnię tak samo jak swoich kuzynów”. Johnson nie podołał zadaniu.
Następny był Brian Dow – wesoły, pełen entuzjazmu wojownik, który służył
u boku Muska podczas zrywu w fabryce akumulatorów w Nevadzie
w 2017 roku. Początki były obiecujące. Musk, siedząc przy stoliku w salonie
swojego domu w Boca Chica, zadzwonił do przebywającego w Kalifornii
Dowa i wyjaśnił, o co mu chodzi. „Nie przejmuj się taktyką sprzedaży, bo to jest
błąd, który popełnili moi kuzyni”, powiedział. „Świetne produkty reklamują się
same pocztą pantoflową”. Głównym celem było stworzyć doskonały dach
solarny, który będzie łatwy w instalacji.
Jak to miał w zwyczaju, wyłożył Dowowi kroki swojego algorytmu
i zademonstrował, w jaki sposób należy je zastosować w odniesieniu do
dachów słonecznych. „Kwestionuj każdy wymóg”. W tym przypadku wymogiem
do zakwestionowana była obróbka wszystkich wywiewów i kominów
wystających z dachu, na które należało zostawić miejsce. Zasugerował, że rury,
którymi uchodzi powietrze z wentylacji i suszarek odzieży, należy po prostu
obciąć, bo pod słonecznymi dachówkami znajduje się dość przestrzeni, żeby
powietrze mogło swobodnie stamtąd uchodzić. „Usuwaj”. System dachów
składał się z 240 różnych elementów, od śrub przez zatrzaski po szyny. Ponad
połowę z nich należało zlikwidować. „Upraszczaj”. Strona internetowa powinna
oferować tylko trzy rodzaje dachów: mały, średni i duży. Kolejnym celem było:
„przyśpieszaj”. Każdego tygodnia instaluj tak wiele dachów, jak to możliwe.
Musk doszedł do wniosku, że musi się dowiedzieć od samych instalatorów,
w jaki sposób można by przyśpieszyć ich pracę. Dlatego pewnego dnia
w sierpniu 2021 roku polecił Dowowi, żeby przyjechał do Boca Chica z ekipą,
która położy dach solarny na jednym z trzydziestu jeden domów tworzących
osiedle sąsiadujące z bazą. To, na którym mieszkał.
Podczas gdy robotnicy Dowa uwijali się niczym mrówki, żeby sprawdzić,
czy zdołają zamontować dach w jeden dzień, Musk spędził popołudnie w sali
konferencyjnej bazy kosmicznej, omawiając projekty przyszłych rakiet
i silników. Zebrania jak zwykle trwały dłużej, niż planowano, bo Musk
wychodził z coraz to nowymi pomysłami i pozwalał rozmowom schodzić na
poboczne tematy. Dow miał nadzieję, że Musk dotrze na plac budowy przed
zmierzchem. Była jednak prawie dziewiąta wieczorem, kiedy wreszcie wsiadł
do swojej tesli, pojechał do domu po X-a, a potem, niosąc go na barana,
poszedł pod budynek, na którym odbywały się prace.
Mimo późnej pory było parno i gorąco – temperatura sięgała prawie
35 stopni Celsjusza. Ośmiu zlanych potem robotników oganiało się od komarów,
usiłując zachować równowagę na oświetlonym reflektorami dachu domu
jednorodzinnego. Pozostawiony na ziemi X meandrował pomiędzy kablami
i sprzętami, a Musk w tym czasie wdrapał się po drabinie i niepewnie stanął na
szczycie dachu. Był niezadowolony. Za dużo zatrzasków, ocenił. Każdy
wymagał przybicia, co wydłużało proces instalacji. Połowy należy się pozbyć,
nalegał. „Spróbujcie każdą podpórkę mocować jednym gwoździem, a nie
dwoma”, zarządził. „Jeśli przejdzie tędy huragan, to i tak rozpierdoli całe
osiedle, więc co za różnica? Jeden wystarczy”. Ktoś zaprotestował, że mogą się
przez to robić przecieki. „Nie martw się zapewnianiem wodoszczelności jak
w okręcie podwodnym”, odpowiedział Musk. „Mój dom w Kalifornii
przeciekał. Celuj w coś pomiędzy łodzią podwodną a sitem i powinno być
okej”. Przez chwilę się śmiał, po czym na jego twarz wróciła mroczna mina.
Jego uwadze nie umknął żaden szczegół. Dachówki i szyny montażowe były
dostarczane na miejsce instalacji w tekturowych opakowaniach, co uznał za
marnotrawstwo. Pakowanie i rozpakowywanie przedmiotów wymagało czasu.
Pozbądźcie się opakowań, powiedział, nawet w magazynach. Zażądał, żeby co
tydzień wysyłać mu zdjęcia z fabryk, magazynów i prac instalacyjnych, na
których będzie widać, że przestali wykorzystywać tekturę.
Z każdą poruszaną kwestią jego twarz przybierała coraz bardziej marsowy,
złowrogi wyraz, jakby zbierały się na niej chmury burzowe zapowiadające
sztorm nadchodzący od zatoki. „Musimy ściągnąć tu inżynierów, którzy
zaprojektowali ten system, żeby zobaczyli, jak trudno się go instaluje”,
powiedział ze złością. A potem eksplodował. „Niech ci inżynierowie ruszą
dupy i sami to montują. Nie przez pięć minut! Chcę widzieć, jak zapierdalają
całymi dniami!” Zarządził, żeby od tej chwili wszyscy członkowie zespołu
odpowiedzialnego za instalacje, nawet inżynierowie i menedżerowie, wiercili
otwory, machali młotkami i pocili się ramię w ramię z instalatorami.
Kiedy wreszcie zszedł na ziemię, Brian Dow i jego prawa ręka, Marcus
Mueller zebrali całą kilkunastoosobową ekipę inżynierów i monterów
w przydomowym ogródku, żeby wysłuchać przemyśleń Muska. Nie należały do
przyjemnych. Dlaczego, zapytał, założenie dachu krytego dachówkami solarnymi
zajmowało osiem razy więcej czasu niż tradycyjnego? Jeden z inżynierów, Tony,
zaczął pokazywać mu wszystkie kable i elementy elektroniki. Musk znał już
wtedy działanie wszystkich podzespołów, a Tony popełnił błąd, mówiąc
pewnym siebie, a przy tym protekcjonalnym tonem. „Ile dachów położyłeś?”,
spytał go Musk.
„Mam dwadzieścia lat doświadczenia w branży”, odpowiedział Tony.
„Ale ile zamontowałeś dachów solarnych?”
Tony wyjaśnił, że jest inżynierem i w związku z tym nigdy własnoręcznie nie
instalował elementów na dachu. „No to pierdolisz o czymś, o czym nie masz,
kurwa, zielonego pojęcia”, skwitował Musk. „To dlatego twoje dachy są
chujowe i tak długo się je kładzie”.
Przez ponad godzinę złość Muska to wzbierała, to opadała… ale głównie
wzbierała. Jeśli nie znajdą sposobu, żeby instalować dachy szybciej, Tesla
Energy będzie tracić pieniądze i będzie trzeba ją zamknąć. Byłaby to porażka
nie tylko dla Tesli, ale i dla planety. „Jeśli nam się nie uda – powiedział –
przyszłość z energią odnawialną nigdy nie nadejdzie”.
Dow, skory dogodzić szefowi, szczerze zgadzał się ze wszystkim, co mówił
Musk. W zeszłym tygodniu ustanowili rekord, kładąc siedemdziesiąt cztery
dachy w całym kraju. „To za mało”, odparł Musk. „Musimy zwiększyć tę liczbę
dziesięciokrotnie”. Po tych słowach ruszył szybkim krokiem z powrotem do
swojego domku, ciskając gromy. Kiedy dotarł do drzwi wejściowych, odwrócił
się i powiedział: „Za każdym razem, kiedy rozmawiamy o tych dachach, mam
ochotę się zabić”.
W samo południe następnego dnia temperatura w cieniu (którego nie było
ani skrawka) sięgnęła 36 stopni Celsjusza. Dow ze swoją ekipą pracował na
dachu domu sąsiadującego z tym z poprzedniego dnia. Dwóch instalatorów
poległo w walce z upałem i zaczęło wymiotować, więc odesłał ich do domu,
a część pozostałych przypięła do swoich kamizelek odblaskowych wiatraczki
zasilane bateriami. Zgodnie z poleceniem Muska przybijali podpórki, do których
mocowane są dachówki, pojedynczymi gwoździami, ale to się nie sprawdzało.
Dachówki odczepiały się i obracały. Wrócili więc do montażu na dwa
gwoździe. Spytałem, czy Musk się wścieknie, i uzyskałem zapewnienie, że kiedy
pokażą mu fizyczny dowód, to zmieni zdanie.
Okazało się, że mieli rację. Musk pojawił się o dziewiątej wieczorem,
a kiedy zademonstrowali mu, dlaczego drugi gwóźdź jest potrzebny, pokiwał
głową na zgodę. Była to część algorytmu: jeśli nie musisz przywrócić
10 procent części, które usunąłeś, to usunąłeś za mało. Tego wieczoru Musk był
poza tym w lepszym humorze, zarówno dlatego, że proces instalacji uległ
poprawie, jak i z powodu typowych dla siebie wahań nastroju. Po sztormie
przychodzi cisza na morzu. „Dobra robota”, pochwalił. „Powinniście zmierzyć,
ile czasu zajmuje każdy etap. Zrobi się z tego zabawa i będzie wam raźniej”.
Spytałem go o złość, którą wybuchł poprzedniego wieczoru. „Nie jest to mój
ulubiony sposób rozwiązywania problemów, ale zadziałało”, mówi. „Mamy
gigantyczną poprawę w porównaniu z tym, co było wczoraj. Największą różnicę
robi to, że dziś inżynierowie są na dachu i instalują, zamiast siedzieć przy
klawiaturze”.

Brian Dow ani na chwilę nie tracił zapału. „Jestem osobą, która dosłownie
będzie zamiatać podłogi, jeśli tylko to ma pomóc tej firmie”, powiedział
Muskowi. Ale zadanie, które mu przypadło w udziale, okazało się
niewykonalne. Instalowanie dachów solarnych to pracochłonne zadanie, które
nie daje się skalować. Musk był mistrzem projektowania fabryk, które
pozwalały redukować koszty fizycznych produktów, wypluwając je w coraz
większych ilościach, ale koszt instalacji dachu pozostaje w gruncie rzeczy
identyczny niezależnie od tego, czy kładzie się ich miesięcznie dziesięć, czy sto.
Musk nie miał cierpliwości do takich przedsięwzięć.
Ledwie trzy miesiące od chwili, w której przekazał Dowowi prowadzenie
działu dachów solarnych Tesli, wezwał go z powrotem do Boca Chica. Było to
w urodziny Dowa, który planował je spędzić z rodziną, ale postarał się jak
najszybciej dotrzeć na miejsce. Kiedy jego samolot spóźnił się na przesiadkę
w Houston, wynajął samochód i spędził sześć godzin za kierownicą, podążając
wybrzeżem Teksasu. O jedenastej w nocy znalazł się u celu. Ekipa instalacyjna
kładła od nowa dach na domu, przy którym spotkaliśmy się w sierpniu, tym
razem z użyciem nowych, wydajniejszych metod i elementów. Kiedy Dow
zajechał pod dom, Musk stał na dachu i odnosiło się wrażenie, że wszystko jest
w porządku. „Ekipa stosowała nasze nowe metody i wymiatała”, opowiada
Dow. „Kończyli instalację po jednym dniu pracy”.
Niestety, kiedy Dow wspiął się po drabinie i dołączył do Muska na grani,
ten zaczął wypytywać go o koszty. Dow jest masywnej postury, jeszcze większej
niż Musk, i trudno im było zachować równowagę na dachu śliskim od morskiej
mgły. Usiedli więc na kalenicy, po czym Dow wyświetlił dane finansowe na
swoim iPhonie i je omówił. Kiedy Musk zobaczył, ile pieniędzy tracą przy
każdej instalacji dachu, jego żuchwa poruszyła się nerwowo. „Musisz ciąć
koszty”, polecił. „Chcę, żebyś do początku następnego tygodnia pokazał mi plan
obcięcia ich o połowę”. Podobnie jak wcześniej, Dow okazał entuzjazm. „Okej,
zrobimy to”, powiedział. „Damy czadu i obetniemy koszty”.
Poświęcił cały weekend, przygotowując plan cięcia kosztów do pokazania
Muskowi. Ten jednak już na samym początku poniedziałkowego zebrania
zmienił temat i zaczął maglować Dowa na temat liczby instalacji wykonanych
w minionym tygodniu oraz szczegółów pewnych transferów kadrowych. Dow
nie znał wszystkich odpowiedzi i zaprotestował, że od urodzin zajmuje się
planem redukcji kosztów, a nie sprawami, o które jest teraz wypytywany.
„Dziękuję, że się postarałeś”, powiedział. „Ale nic z tego nie będzie”.
Dow potrzebował dłuższej chwili, żeby zdać sobie sprawę, że Musk go
zwalnia. „To było najbardziej absurdalne, dziwaczne zwolnienie wszech
czasów”, powiedział później. „Tyle wspólnie przeszliśmy, a poza tym w głębi
serca Elon wie, że mam w sobie coś wyjątkowego. Wie, że umiem robić
zajebiste rzeczy, bo widział to na własne oczy w fabryce akumulatorów
w Nevadzie. Ale uznał, że robię się za miękki. Mimo że zrezygnowałem
z urodzin z bliskimi, żeby dołączyć do niego wtedy na dachu”.
Odejście Dowa w niczym nie pomogło. Dachy solarne wciąż nie spinały się
finansowo; rok później Tesla Energy instalowała tylko około trzydziestu
tygodniowo. Liczba ta miała się nijak do tysiąca, którego nieprzerwanie żądał
Musk. Na szczęście ferwor, z jakim poszukiwał rozwiązania, zelżał w kwietniu
2022 roku, kiedy sąd w stanie Delaware orzekł na jego korzyść w pozwie
związanym z zakupem SolarCity przez Teslę. Z chwilą zniknięcia tego
zagrożenia Musk przestał odczuwać desperacką potrzebę dowiedzenia
finansowej zasadności swojego nabytku.
R O ZD ZI A Ł 6 1

Noce na mieście
Lato 2021

Na scenie Saturday Night Live z Maye; na imprezie z Grimes


Saturday Night Live

„Każdemu, kogo uraziłem, chcę przypomnieć, że wymyśliłem na nowo


samochody elektryczne i zamierzam wysłać ludzi na Marsa w statku
kosmicznym. Spodziewaliście się, że ktoś taki jak ja będzie normalnym,
wyluzowanym gościem?”, powiedział Musk podczas swojego gościnnego
występu w charakterze prowadzącego program telewizyjny Saturday Night
Live. Wygłaszając otwierający program monolog, uśmiechał się z zakłopotaniem
i przestępował niezgrabnie z nogi na nogę, ale udało mu się sprawić, że w tej
swojej nieporadności wydał się całkiem ujmujący.
Przewodnim motywem jego występu w Saturday Night Live w maju
2021 roku było pokazanie, że zdaje sobie sprawę z własnych emocjonalnych
deficytów. Z pomocą Lorne’a Michaelsa, producenta Saturday Night Live, który
z wyjątkowym wyczuciem potrafi zadbać o to, by gość jego programu wypadł
korzystnie w oczach widzów, Musk wykorzystał sceniczny występ do
złagodzenia swojego publicznego wizerunku. „Tak naprawdę tworzę dziś
historię, bo jestem pierwszym prowadzącym SNL z aspergerem – w każdym
razie pierwszym, który przyznaje, że go ma”, stwierdził na wstępie. „Nie będę
dziś zbyt często nawiązywał kontaktu wzrokowego z resztą obsady, ale nie
martwcie się, bo całkiem nieźle radzę sobie z emulowaniem ludzkich
zachowań”.
Emisja programu z udziałem Muska przypadała w Dniu Matki, dlatego na
scenie miała pojawić się także Maye. W trakcie piątkowej próby generalnej
przeczytała kwestie przygotowane dla niej przez scenarzystów, po czym
stwierdziła, że są „mało zabawne”. Dostała zgodę na zaimprowizowanie
niektórych i skwapliwie z tego skorzystała. „Dzięki nam całość stała się
bardziej realistyczna i zabawniejsza”, uważa Maye. W programie wystąpiła
również Grimes, która zagrała w skeczu nawiązującym do gry Super Mario
Bros. Podczas próby przećwiczono między innymi skecz będący aluzją do
tweetów Muska, w których krytykował on ruch woke; Musk wcielił się w nim
w rolę stuprocentowo zaangażowanego w kulturę woke Jamesa Bonda. Pomysł
okazał się jednak niewypałem i skecz ostatecznie nie trafił do programu.
Afterparty odbyło się w Public Hotel – należącym do Iana Schragera
modnym hotelu w centrum Nowego Jorku. Latem 2021 roku Public Hotel był
zamknięty z powodu pandemii COVID-19, ale otworzono go na jedną noc
specjalnie dla uczestników imprezy zorganizowanej przez producentów
Saturday Night Live. Elon, Grimes, Kimbal, Tosca i Maye bawili się tam
między innymi w towarzystwie Chrisa Rocka, Alexandra Skarsgårda i Colina
Josta. Elon opuścił imprezę około szóstej rano i udał się z Kimbalem i kilkoma
innymi osobami do domu Tima Urbana, popularnego blogera, gdzie przegadał
kilka kolejnych godzin. „Elon jest takim nerdem, że jako dzieciak tak naprawdę
nie bardzo wiedział, jak imprezować”, mówi Maye. „Teraz za to nadrabia to
z nawiązką”.

Pięćdziesiąte urodziny

Przyjęcia urodzinowe Muska – szczególnie te, które organizowała Talulah


Riley – były starannie przygotowanymi imprezami z fantazją. Ale 28 czerwca
2021 roku, w dniu pięćdziesiątych urodzin, Musk wciąż dochodził do siebie po
trzeciej operacji szyi, która miała uwolnić go od bólu po kontuzji odniesionej
osiem lat wcześniej, gdy siłował się z zapaśnikiem sumo podczas swojej
imprezy urodzinowej. Dlatego postanowił, że pięćdziesiąte urodziny będzie
świętować spokojnie, w gronie najbliższych przyjaciół, których zaprosił do
Boca Chica.
Na przydrożnym stoisku między lotniskiem w Brownsville a Boca Chica
Kimbal wykupił niemal cały zapas fajerwerków, które później odpalał z pomocą
Elona i jego najstarszych synów – Griffina, Kaia, Damiana i Saxona. Nie były to
rakiety na kijkach czy inne pirotechniczne zabawki dla mięczaków, tylko
fajerwerki z prawdziwego zdarzenia, jakie można kupić w Teksasie, gdzie, jak
mówi Kimbal, „możesz robić wszystko, na co masz ochotę”.
Oprócz bólu szyi Muskowi dokuczało zmęczenie wywołane pracą. Po
przyjeździe do Boca Chica spędził cały dzień, krążąc po halach namiotowych na
terenie zakładów SpaceX i złoszcząc się z powodu nadmiernie skomplikowanej
konstrukcji sekcji łączącej booster z drugim stopniem Starshipa. „W poszyciu
jest tyle otworów, że to wygląda jak ser szwajcarski!”, napisał w mailu do
Marka Juncosy. „Otwory na anteny powinny być niewielkie – w sam raz, żeby
dało się przeciągnąć przez nie kabel. Do wymogów dotyczących ładunków i do
wszystkich innych wymogów technicznych musi być przypisane nazwisko
konkretnej osoby odpowiedzialnej za ich wprowadzenie. Żadnego
podejmowania decyzji projektowych przez komisje!”
Przez większą część urodzinowego weekendu Muska jego przyjaciele starali
się mu nie naprzykrzać, żeby mógł w spokoju się wyspać. Kiedy się obudził,
zaprosił wszystkich na kolację we Flaps, restauracji dla pracowników SpaceX,
którą firma zbudowała w pobliżu platformy startowej. Po kolacji całe
towarzystwo przeniosło się do Muska, a konkretnie do maleńkiego budynku na
tyłach jego niewiele większego domu. W budynku służącym Grimes jako jej
studio i pracownia nie było mebli, lecz jedynie wielkie poduchy, na których
rozsiedli się goście. Musk położył się na podłodze, podłożywszy sobie
poduszkę pod głowę. Spędzili tam na rozmowach resztę nocy i rozeszli się
dopiero o wschodzie słońca.

Burning Man 2021

Od końca lat dziewięćdziesiątych coroczny wyjazd na Burning Man – ogromny


festiwal poświęcony różnym formom sztuki i autoekspresji, który odbywał się
pod koniec każdego lata na pustyni w Nevadzie – stanowił dla Elona i Kimbala
ważny duchowy rytuał, a także okazję do zacieśniania więzi z Antoniem
Graciasem, Markiem Juncosą i innymi przyjaciółmi. Razem obozowali, tańczyli
i imprezowali. Po tym, jak w 2020 roku festiwal został odwołany z powodu
pandemii, Kimbal uruchomił zbiórkę pieniędzy na pokrycie kosztów
przyszłorocznej edycji festiwalu. Elon zgodził się wyłożyć na ten cel
5 milionów dolarów, pod warunkiem że jego brat wejdzie w skład zarządu.
Kiedy Kimbal pojawił się na posiedzeniu zarządu w kwietniu 2021 roku,
okazało się, że pozostali członkowie postanowili ponownie odwołać festiwal.
„Żartujecie sobie, kurwa?”, pytał z niedowierzaniem. Wraz z grupą fanów
zorganizował tamtego roku nieoficjalną imprezę pod nazwą Renegade Burn,
która odbyła się w tym samym miejscu na pustyni, gdzie tradycyjnie odbywa się
Burning Man. W imprezie wzięło udział około 20 tysięcy osób – znacznie mniej
niż 80 tysięcy, które przyciągał w ostatnich latach oficjalny festiwal, ale dzięki
temu wydarzenie miało kameralny, buntowniczy klimat, jaki charakteryzował
pierwsze edycje Burning Man. Ponieważ organizatorzy nie dysponowali
stosownymi pozwoleniami, nie mogli dokonać rytualnego spalenia gigantycznej
ludzkiej kukły wykonanej z drewna – kulminacyjnego punktu Burning Man, od
którego wzięła się nazwa festiwalu. Kimbal wraz ze swoim przyjacielem
wpadli więc na pomysł, by stworzyć namiastkę płonącej kukły, wykorzystując
do tego chmarę podświetlonych dronów. „Dla oddanej społeczności Burning
Man spalenie kukły to iście religijne przeżycie”, tłumaczy Kimbal. „Człowiek
musi zapłonąć! I tak też się stało”.
Elon przyjechał na pustynię tylko na sobotnią noc i zatrzymał się
w obozowisku Kimbala, w którego centrum stał namiot w kształcie kwiatu
lotosu, wystarczająco duży, by mogło w nim tańczyć lub spędzać czas w inny
sposób nawet czterdzieści osób. Jak to się często zdarzało, pojawił się kryzys –
w tym przypadku były to pilne spotkania w sprawie problemów z łańcuchem
dostaw w Tesli – który posłużył Muskowi jako wymówka, by nie wyrywać się
z pracy na dłużej niż jeden dzień.
Elonowi towarzyszyła Grimes. W tamtym czasie w ich związku nie układało
się najlepiej. W romantycznych relacjach Muska z kobietami często pojawiała
się spora doza wzajemnej złośliwości i związek z Grimes nie był pod tym
względem wyjątkiem. Czasami można było odnieść wrażenie, że Elon czerpie
energię z niezdrowych napięć w swoich relacjach; nalegał na przykład, żeby
Grimes zawstydzała go kąśliwymi uwagami na temat jego nadwagi. Po
przyjeździe na festiwal Elon i jego dziewczyna weszli do swojej przyczepy
kempingowej i spędzili w niej kilka następnych godzin. „Kocham cię, ale cię nie
kocham”, wyznał Elon. Grimes odparła, że czuje to samo. Pod koniec roku
spodziewali się kolejnego dziecka, które miała urodzić surogatka, i oboje doszli
do wniosku, że łatwiej będzie im dzielić rodzicielskie obowiązki, jeśli nie będą
ze sobą w związku. Postanowili więc się rozstać.
Grimes wyraziła później swoje uczucia w piosence Player of Games, której
tytuł na wielu poziomach pasował do oddanego pasjonata strategicznych
rozgrywek:
Gdybym mniej go kochała
Zmusiłabym go, żeby ze mną został
Ale on musi być najlepszym z graczy…
Jestem zakochana w najlepszym graczu
Który zawsze będzie kochał grę
Bardziej niż mnie
Odpłyń
W zimną przestrzeń kosmosu
Nawet miłość
Nie zatrzyma cię przy mnie.

Met Gala, wrzesień 2021

Ich rozstanie nie trwało długo, a w każdym razie nie było rozstaniem w pełnym
tego słowa znaczeniu. Relacje Muska i Grimes zaczęły przypominać karuzelę:
utrzymywali przyjacielskie kontakty, wspólnie wychowywali dzieci i szukali
w swoim towarzystwie ucieczki od samotności, by po jakimś czasie znów
wyznaczyć sobie granice, odsunąć się od siebie, ignorować nawzajem, a potem
znów się do siebie zbliżać.
Kilka tygodni po wyjeździe na pustynię w Nevadzie polecieli razem
z południowego Teksasu do Nowego Jorku na Met Galę, uwielbianą przez
Grimes ekstrawagancką imprezę kostiumową. Zatrzymali się u Maye w jej
małym mieszkaniu w Greenwich Village. Przed wyjazdem na Met Galę Musk
kupił psa rasy shiba-inu (pies tej rasy widnieje w logo kryptowaluty dogecoin);
nazwał go Floki i wysłał swój prywatny samolot, żeby sprowadzić go do
Nowego Jorku. Musk przywiózł ze sobą także swojego drugiego psa Marvina.
Okazało się, że Marvin i Floki nie przepadają za sobą, a w dodatku żaden z nich
nie był nauczony zachowania czystości w domu. Dwupokojowe mieszkanie
Maye zamieniło się w dom wariatów.
Kostium Grimes na galę był symbolicznym hołdem dla powieści i filmu
Diuna: składał się z przezroczystej sukni, szaro-czarnej peleryny, srebrnej maski
na twarz i miecza. Musk miał mieszane uczucia co do udziału w gali i, co nie
było szczególnie zaskakujące, żeby opóźnić swoje przybycie do Metropolitan
Museum, znalazł wymówkę związaną z pracą. Na ten sam wieczór zaplanowano
start rakiety Falcon 9, na skutek biurokratycznego błędu doszło jednak do
opóźnienia w uzyskaniu pozwolenia na wejście powracającego na Ziemię
pierwszego stopnia rakiety w przestrzeń powietrzną nad Indiami. Problem został
szybko rozwiązany i prawdopodobnie nie wymagał uwagi dyrektora
generalnego SpaceX, ale Musk uwielbiał angażować się w duże i małe kryzysy
w pracy.
Po zakończeniu gali Musk i Grimes wydali przyjęcie w modnym klubie Zero
Bond w dzielnicy NoHo na Manhattanie. Wśród przybyłych celebrytów byli
między innymi Leonardo DiCaprio i Chris Rock. Musk spędził większą część
imprezy na zapleczu, gdzie jak urzeczony obserwował magika prezentującego
swoje sztuczki. „Poszłam po niego, żeby namówić go do wyjścia i przywitania
się z gośćmi, ale uparł się, że chce zostać tam dłużej i oglądać pokaz magika”,
wspomina Maye.
Latem 2021 roku Musk osiągnął szczyt swojej celebryckiej sławy i uznał to
doświadczenie za ekscytujące, lecz krępujące. Następnego dnia po Met Gali
pojechał z Grimes obejrzeć przygotowaną przez nią instalację artystyczną,
stanowiącą część wystawy audiowizualnej na Brooklynie; była to animacja,
w której Grimes wystąpiła pod postacią swojego cyfrowego awatara –
wojennej nimfy z dystopijnej przyszłości. Prosto z Brooklynu udali się lotnisko
i polecieli odrzutowcem Muska na przylądek Canaveral, żeby obserwować na
żywo, jak SpaceX zostaje pierwszą prywatną firmą w historii, która wysłała
cywilnych astronautów w kosmos. Rzeczywistość potrafi przebić fantazję.
R O ZD ZI A Ł 6 2

Inspiration4
SpaceX, wrzesień 2021
Jared Isaacman; Musk z Hansem Koenigsmannem
Po kosmicznych wojażach Bransona i Bezosa w lipcu 2021 roku zaczęto się
zastanawiać, czy Musk pójdzie w ich ślady i zostanie trzecim miliarderem, który
wyprawi się w kosmos. Chociaż Musk lubił być w centrum uwagi i pociągały go
ryzykowne przygody, to nigdy poważnie nie rozważał takiej możliwości.
Podkreślał, że swoją misję realizuje dla dobra ludzkości, a nie dla zaspokojenia
własnych ambicji czy zachcianek. Brzmi to górnolotnie, ale jest w tym ziarno
prawdy. Musk zdaje sobie sprawę, że upowszechnienie się przekonania, że
rakiety to zabawki miliarderów, mogłoby zaszkodzić idei cywilnych podróży
kosmicznych.
Dlatego zamiast samemu wziąć udział w pierwszym cywilnym locie
załogowym na orbitę, zdecydował się postawić na innego kandydata. Jego
wybór padł na Jareda Isaacmana – unikającego rozgłosu przedsiębiorcę z branży
technologicznej, posiadacza licencji pilota samolotów odrzutowych, amatora
mocnych wrażeń o kwadratowej szczęce i powściągliwości właściwej osobom,
które sprawdziły się w tylu różnych dziedzinach, że nie czują już potrzeby
chełpienia się swoimi osiągnięciami. Isaacman w wieku szesnastu lat rzucił
naukę w szkole średniej i zatrudnił się w firmie zajmującej się obsługą
transakcji płatniczych. Z czasem założył własną firmę, Shift4 Payments, która
świadczy usługi restauracjom i sieciom hotelowym, przetwarzając dla nich
cyfrowe transakcje płatnicze o łącznej wartości ponad 200 miliardów dolarów
rocznie. Isaacman wyrobił sobie licencję pilota i osiągał za sterami liczne
sukcesy: występował na pokazach lotniczych, a także ustanowił oficjalny rekord
świata, okrążając kulę ziemską lekkim samolotem odrzutowym w sześćdziesiąt
dwie godziny. Jest też współzałożycielem firmy, która posiada sto pięćdziesiąt
odrzutowców i prowadzi szkolenia pilotów dla wojska i innych klientów
z branży militarnej.
Isaacman wykupił w firmie SpaceX prawo dowodzenia trzydniową misją
pod nazwą Inspiration4, która miał przejść do historii jako pierwsza w pełni
prywatna misja orbitalna, z załogą składającą się wyłącznie z cywilów-
amatorów. Isaacman zamierzał wykorzystać lot do nagłośnienia zbiórki funduszy
na rzecz dziecięcego szpitala klinicznego St. Jude Children’s Research Hospital
w Memphis. Jako dowódca misji zaprosił do swojej załogi
dwudziestodziewięcioletnią Hayley Arceneaux, która wcześniej zmagała się
z rakiem kości, a także dwóch innych cywilów.
Tydzień przed zaplanowaną datą startu Musk odbył dwugodzinną rozmowę
z zespołem SpaceX. Jak zwykle w przypadku misji załogowych wygłosił krótkie
przemówienie na temat bezpieczeństwa. „Chcę, aby każdy, kto ma jakiekolwiek
obawy lub sugestie związane z misją, przesłał odpowiednią notatkę
bezpośrednio do mnie”, powiedział.
Musk rozumiał, że wielkie przedsięwzięcia zawsze wiążą się z ryzykiem;
wiedział też, tak jak Isaacman, jak ważne jest podejmowanie takiego ryzyka
przez gotowych na to śmiałków. Na początku rozmowy Muska z pracownikami
SpaceX poruszono kwestię, która nie była dyskutowana publicznie. „Istnieje
czynnik ryzyka, który chcieliśmy z tobą omówić”, powiedział jeden
z kierowników lotu. „Planujemy wznieść się wyżej niż podczas typowych lotów
na Międzynarodową Stację Kosmiczną i większości innych lotów załogowych”.
Rzeczywiście, kapsuła Dragon miała orbitować na wysokości 364 mil
(585 kilometrów) nad Ziemią. Była to najwyższa orbita dla załogowego lotu od
czasu misji promu kosmicznego, który w roku 1999 dostarczył grupę
astronautów do teleskopu Hubble’a w celu dokonania niezbędnych napraw.
„Ryzyko jest naprawdę spore i wiąże się ze śmieciami orbitalnymi”, stwierdził
kierownik lotu.
Kosmiczne śmieci to unoszące się na orbicie okołoziemskiej fragmenty
rakiet, nieczynne satelity i rozmaite inne obiekty wytworzone przez człowieka.
W 2021 roku szacowano, że na orbicie znajduje się 129 milionów obiektów
zbyt małych, by można było je wykrywać i monitorować ich położenie.
W przeszłości kilka statków kosmicznych zostało przez nie uszkodzonych.
Sytuację pogarszała bardzo duża wysokość, na jakiej miała odbywać się misja
Inspiration4. Kosmiczne odpadki utrzymują się bowiem znacznie dłużej na
większych wysokościach, gdzie opór szczątkowej atmosfery jest niewielki; na
niższych wysokościach opór powietrza jest większy i powoduje szybsze
opadanie śmieci, które ostatecznie ulegają spaleniu lub spadają na ziemię.
„Obawiamy się, że przebicie kapsuły lub uszkodzenie osłon termicznych może
narazić na szwank bezpieczeństwo pojazdu podczas deorbitacji i wejścia
w atmosferę”, poinformował Muska kierownik lotu.
Hans Koenigsmann, nakłaniany przez Muska do przejścia na emeryturę,
został zastąpiony na stanowisku wiceprezesa do spraw niezawodności lotów
przez Billa „Gersta” Gerstenmaiera, zrzędliwego byłego urzędnika NASA. I to
właśnie Gerstenmaier przedstawił Muskowi zalecenia zespołu do spraw
niezawodności ograniczające ryzyko, na jakie narażeni byli uczestnicy misji
Inspiration4. Chodziło o zmianę ustawienia kapsuły Dragon orbitującej wokół
Ziemi. Zbyt duża zmiana spowodowałaby nadmierne ochłodzenie radiatorów,
ale członkom zespołu udało się wypracować rozwiązanie, które pozwalało
zrównoważyć oba te czynniki ryzyka. Przy pierwotnym ustawieniu kapsuły
ryzyko uderzenia w nią kosmicznych śmieci wynosiłoby mniej więcej 1 do 700.
Proponowane ustawienie zmniejszyłoby je do poziomu 1 do 2 tysięcy. Na
jednym ze slajdów przygotowanej przez Gerstenmaiera prezentacji widniało
jednak wyraźne ostrzeżenie: „Przewidywania dotyczące ryzyka obarczone są
znaczną niepewnością”. Musk zatwierdził zmianę kierunku ustawienia kapsuły.
Gerstenmaier dodał, że w grę wchodzi jeszcze inne, bezpieczniejsze
rozwiązanie: umieszczenie kapsuły na niższej orbicie. „Istnieje możliwość
wykorzystania orbit na niższych wysokościach, na przykład 190 kilometrów nad
ziemią”. Zespół Gerstenmaiera doszedł do wniosku, że nawet w przypadku
przeprowadzenia misji na niższej wysokości kapsuła mogła zostać bezpiecznie
sprowadzona na wyznaczone wcześniej miejsce lądowania.
„Dlaczego więc tego nie zrobimy?”, zapytał Musk.
„Klient chce wznieść się wyżej niż Międzynarodowa Stacja Kosmiczna”,
wyjaśnił Gerstenmaier, odnosząc się do Isaacmana. „Bardzo zależy mu na tym,
żeby dotrzeć jak najwyżej. Poinformowaliśmy go o zagrożeniu, jakie stwarzają
orbitalne śmieci. Klient i jego załoga zdają sobie sprawę z ryzyka i zgodzili się
je ponieść”.
„W porządku, świetnie”, stwierdził Musk, który szanuje ludzi gotowych
podejmować ryzyko. „Myślę, że to uczciwe podejście, o ile tylko klient jest
w pełni poinformowany”.
Gdy później zapytałem Isaacmana, dlaczego nie zdecydował się na niższą
wysokość, odparł: „Jeśli chcemy ponownie udać się na Księżyc, a potem
dotrzeć na Marsa, musimy wyjść poza własną strefę komfortu”.

Do września 2021 roku ostatnią osobą cywilną, która wzięła udział w misji
orbitalnej, była amerykańska nauczycielka Christa McAuliffe. W 1986 roku
znajdowała się na pokładzie wahadłowca Challenger, który eksplodował minutę
po starcie. Grimes uważała, że katastrofa wahadłowca pozostawiła otwartą ranę
na amerykańskiej psychice, którą należało zabliźnić, a misja Inspiration4 mogła
w tym pomóc. Przyjęła więc na siebie rolę „głównej specjalistki do spraw
zaklęć” i przed startem rakiety rzucała na nią uroki mające zapewnić pomyślny
przebieg misji.
Musk jak zwykle w napiętych momentach wybiegł myślami w przyszłość.
Siedząc w pomieszczeniu kontrolnym obok Kiko Dontcheva, który próbował
skupić się na odliczaniu przed startem rakiety, zadawał mu pytania dotyczące
budowanego w Boca Chica systemu Starship i zastanawiał się na głos, jak
przekonać inżynierów SpaceX do przeprowadzki z Florydy do Teksasu.
W pomieszczeniu kontrolnym obecny był także Hans Koenigsmann, dla
którego był to ostatni start rakiety SpaceX, w jakim uczestniczył. Koenigsmann
przepracował w SpaceX dwadzieścia lat i był jednym z członków ekipy, która
stawiając czoła licznym przeciwnościom, organizowała pierwsze loty Falcona
1 na Kwaj. Musk uznał jednak, że nie ma już dla niego miejsca w firmie po tym,
jak Koenigsmann napisał raport, w którym ujawnił fakt nieprzestrzegania przez
SpaceX wytycznych pogodowych FAA. Gdy rakieta z załogą
Inspiration4 wzniosła się w powietrze, Koenigsmann podszedł do Muska
i niezgrabnie objął go na pożganie. „Trochę się obawiałem, że będę
zdenerwowany albo że za bardzo się wzruszę”, wspomina. „Spędziłem tam
przecież więcej czasu niż ktokolwiek inny”. Przez kilka minut rozmawiali o tym,
jak ważne miejsce zajmie ta cywilna misja w historii eksploracji kosmosu. Gdy
Koenigsmann zbierał się do wyjścia, Musk sięgnął po telefon i zaczął
przeglądać Twittera. Grimes szturchnęła go i powiedziała: „To jego ostatnia
misja!”.
„Wiem”, odrzekł krótko, po czym spojrzał na Koenigsmanna i skinął mu
głową.
„Nie poczułem się urażony”, zapewnia Koenigsmann. „Musk naprawdę się
tym wszystkim przejmuje, ale nie jest zbyt uczuciowy”.

***

„Gratuluję @elonmusk i zespołowi @SpaceX udanego startu


Inspiration4 zeszłej nocy”, napisał na Twitterze Bezos. „To kolejny krok
w przyszłość, w której przestrzeń kosmiczna będzie dostępna dla wszystkich”.
Musk odpisał mu grzecznie, choć lakonicznie: „Dziękuję”.
Isaacman był tak podekscytowany, że zaoferował 500 milionów dolarów za
udział w trzech przyszłych lotach, podczas których miałby okazję dotrzeć na
jeszcze wyższą orbitę i odbyć spacer kosmiczny w nowym skafandrze
zaprojektowanym przez SpaceX. Wyraził też chęć zostania pierwszym
prywatnym klientem, który poleci na orbitę na pokładzie statku Starship, gdy
prace nad tym programem dobiegną końca.
Inni potencjalni klienci również próbowali rezerwować loty. Jednym z nich
był propagator mieszanych sztuk walki, który chciał zorganizować pojedynek
swoich zawodników w przestrzeni kosmicznej w warunkach zerowej grawitacji.
Musk żartobliwie rozważał taką możliwość, gdy pewnego wieczoru spotkał się
przy drinku ze swoimi współpracownikami w Boca Chica.
„Nie powinniśmy tego robić”, oświadczył Bill Riley.
„Dlaczego nie?”, spytał Musk. „Gwynne twierdzi, że są gotowi zapłacić nam
pół miliarda dolarów”.
„Na tyle samo wyceniam uszczerbek na naszej reputacji”, odparł Sam Patel,
inżynier odpowiedzialny za budowę Starbase.
„Słusznie, nie powinniśmy tego robić w najbliższym czasie”, zgodził się
Musk. „Może kiedyś, kiedy loty na orbitę staną się codziennością”.

Misja Inspiration4, zorganizowana przez prywatną firmę dla klientów będących


osobami prywatnymi, zwiastowała nadejście nowej gospodarki orbitalnej.
Nadchodził czas śmiałych przedsięwzięć biznesowych, komercyjnych satelitów
i ekscytujących przygód. „SpaceX i Elon napisali niesamowitą historię
sukcesu”, powiedział mi następnego dnia rano administrator NASA Bill Nelson.
„Istnieje synergia między sektorem publicznym i prywatnym, a wszystko to dla
dobra ludzkości”.
Analizując znaczenie misji Inspiration4, Musk popadł w typowy dla siebie
filozoficzny nastrój w stylu Autostopem przez galaktykę. Zaczął snuć
rozważania nad ludzkimi dążeniami i wysiłkami. „Rozpoczęcie produkcji
samochodów elektrycznych na masową skalę było nieuniknione”, powiedział.
„Doszłoby do tego nawet beze mnie. Ale przekształcenie ludzkości
w cywilizację międzyplanetarną wcale nie jest nieuniknione”. Pięćdziesiąt lat
wcześniej Ameryka wysłała ludzi na Księżyc. Ale od tamtego czasu nie
poczyniła żadnych postępów. Wręcz przeciwnie. Wahadłowce mogły docierać
jedynie na niską orbitę okołoziemską, a po wycofaniu ich z użytku Ameryka nie
była w stanie samodzielnie wysyłać astronautów nawet tam. „Technologia nie
rozwija się samoistnie”, stwierdził Musk. „Ten lot był doskonałym przykładem
tego, że postęp wymaga działania człowieka”.
R O ZD ZI A Ł 6 3

Przetasowania z Raptorem
SpaceX, 2021
Jake McKenzie na szczycie hangaru; hale namiotowe i hangary dla rakiet w Boca Chica
Tryb inżynieryjny

„Moja sieć neuronów rozbłyskuje teraz jak niebo 4 Lipca”, oświadczył radośnie
Musk. „To jest to, co lubię robić najbardziej – znajdować nowe, lepsze
rozwiązania z zajebistymi inżynierami!”. Był początek września 2021 roku.
Musk siedział w sali konferencyjnej w ośrodku Starbase w Boca Chica. Jego
wysoko podgolona czupryna wyglądała jak fryzura przywódcy Korei Północnej
wykonana przez fryzjera, którego postawiono przed plutonem egzekucyjnym.
„Sam się ostrzygłem”, pochwalił się zebranym w sali inżynierom. „Z tyłu ktoś
musiał mi pomóc”.
W ciągu kilku poprzednich tygodni Musk popadał w rozpacz i wściekłość
z powodu stanu prac nad przeznaczonym dla rakiet Starship silnikiem Raptor.
Silnik stał się skomplikowany, drogi i trudny w produkcji. „Kiedy widzę rurkę,
która kosztuje 20 tysięcy dolarów, mam ochotę wbić sobie widelec w oko”,
stwierdził Musk. Zapowiedział, że od tej pory będzie spotykał się w swojej sali
konferencyjnej z członkami zespołu pracującego nad Raptorem codziennie
o godzinie ósmej wieczorem, łącznie z weekendami.
Szczególną wagę przywiązywał do masy materiałów używanych do
produkcji Raptora. Zauważył, że grubość cylindra silnika jest taka sama jak
grubość jego kopuły, mimo że każda z tych części była wystawiona na działanie
innego ciśnienia. „Co to ma, kurwa, być?”, zapytał. „Mamy tu cholernie dużo
metalu, w dodatku kompletnie bez sensu”. Każdy dodatkowy gram masy silnika
oznaczał zmniejszenie masy ładunku, który rakieta była zdolna wynieść na
orbitę.
Jedna z głównych decyzji podjętych na pierwszym spotkaniu – które
wyjątkowo odbyło się o północy, by nie kolidowało z wieczornym lądowaniem
kapsuły z uczestnikami misji Inspiration4 – dotyczyła wykonania możliwie
wielu elementów silnika z ulubionego materiału Muska, czyli stali nierdzewnej.
Podczas spotkania inżynierowie przedstawili prezentację z omówieniem
sposobów na ograniczenie wykorzystania kosztownych stopów. Po obejrzeniu
serii slajdów Musk przerwał prezentację. „Wystarczy już tego gadania”,
oświadczył. „Popadacie w paraliż analityczny. Przestawiamy się na tanią stal
i wykonamy z niej wszystkie części, które tylko się da”.
Początkowo jedyny wyjątek, jaki dopuszczał, dotyczył tych części silnika,
w których odbywało się spalanie gorącego gazu bogatego w tlen. Niektórzy
inżynierowie zaoponowali, argumentując, że do listy wyjątków należy dodać
także płytę czołową, która powinna być wykonana z miedzi z uwagi na jej lepszą
przewodność cieplną. Musk odparł, że miedź ma niższą od stali nierdzewnej
temperaturę topnienia. „Jestem pewien, że dacie radę zrobić stalową płytę
czołową”, powiedział. „Więc proszę, żebyście to zrobili. Mam nadzieję, że
wyraziłem się jasno: wykonajcie ją ze stali”. Przyznał, że istnieje realna
możliwość niesprawdzenia się stalowej płyty, ale dodał, że lepiej spróbować
i ponieść porażkę, niż miesiącami analizować tę kwestię. „Im szybciej się z tym
uporacie, tym szybciej się dowiecie, czy takie rozwiązanie zda egzamin.
I w razie potrzeby będziecie mogli szybko naprawić błąd”. Ostatecznie
Muskowi udało się doprowadzić do tego, że większość elementów silnika
wykonano ze stali nierdzewnej.

Jake McKenzie

Prowadząc swoje codzienne wieczorne spotkania z inżynierami, Musk starał się


wypatrzyć wśród nich odpowiedniego kandydata, któremu mógłby powierzyć
nadzór nad projektem Raptor. „Wyłonili się już jacyś liderzy?”, zapytała go po
jednym z tych spotkań Shotwell.
„Moja sieć neuronów dobrze się sprawdza przy ocenianiu umiejętności
inżynierskich, ale trudno wybrać osobę, gdy wszyscy mają na twarzach
maseczki”, poskarżył się Musk. Zmienił więc strategię i zaczął spotykać się
z inżynierami średniego szczebla w cztery oczy, dzięki czemu mógł zasypywać
pytaniami każdego z osobna.
Po kilku tygodniach z tego grona zaczął wyróżniać się młody inżynier Jacob
McKenzie. Połączenie uśmiechu cherubinka z sięgającymi do ramion dredami
nadawało mu luzacki sznyt, ale bez przesadnej ostentacji. Można wyróżnić dwa
typy zaufanych współpracowników, jakimi lubi otaczać się Musk: pierwszy to
Red Bulle, tacy jak Mark Juncosa, tryskający energią i ze swadą roztrząsający
każdy pomysł; drugi typ to Spockowie, którzy przedstawiają swoje racje
spokojnym i wyważonym tonem, co przydaje im aury wolkańskiej kompetencji.
McKenzie należał do drugiej kategorii.
Dorastał na Jamajce, a później przeprowadził się do północnej Kalifornii,
gdzie zainteresował się samochodami, rakietami i „wszystkim, co zawierało
dużo skomplikowanej inżynierii”. Jego rodzina była biedna, więc podczas nauki
w szkole średniej dorabiał pracą w magazynie. Dzięki zaoszczędzonym
pieniądzom mógł sobie pozwolić na podjęcie studiów inżynieryjnych w Santa
Rosa Junior College. Radził tam sobie na tyle dobrze, że wkrótce przeniósł się
na Berkeley, a następnie na MIT, gdzie zrobił doktorat z inżynierii mechanicznej.
Po studiach rozpoczął pracę w SpaceX, gdzie kierował zespołem
opracowującym zawory do silnika Raptor. Było to zadanie o kluczowym
znaczeniu dla powodzenia całego projektu: kiedy odliczanie przed startem
rakiety zostaje wstrzymane, często dzieje się tak z powodu nieszczelności
któregoś z tych elementów. McKenzie miał dotąd niewiele okazji do
bezpośrednich kontaktów z Muskiem, więc był zaskoczony, kiedy ten zaczął
z nim rozmawiać o pokierowaniu programem Raptor. „Nie sądziłem nawet, że
wie, jak się nazywam”, przyznaje. Musk rzeczywiście mógł tego nie wiedzieć –
wiedział natomiast, że praca młodego inżyniera przynosi efekty. Zespół pod
kierownictwem McKenziego zdołał między innymi ulepszyć siłowniki
aerodynamicznych lotek Starshipa; był to jeden z wielu projektów, w które Elon
zaangażował się osobiście.
Któregoś dnia we wrześniu 2021 roku Musk krótko po północy wysłał
McKenziemu SMS: „Nie śpisz jeszcze?”. McKenzie udzielił odpowiedzi, jakiej
się można było spodziewać: „Nie, nie śpię, będę w biurze jeszcze przez co
najmniej kilka godzin”. Musk zadzwonił do niego i poinformował, że zamierza
go awansować. O czwartej trzydzieści nad ranem Musk wysłał mail. „Od tej
pory Jake McKenzie podlega bezpośrednio mnie”, napisał. Zapowiedział też, że
jednym z zadań McKenziego będzie „zastąpienie większości kołnierzy i innych
części wykonanych z nadstopu Inconel odpowiednikami wykonanymi ze
spawalnych stopów stali, a także usunięcie wszystkich części, które są choćby
*potencjalnie* zbędne. Jeśli później nie będziemy musieli dodać niektórych
części z powrotem, to będzie znaczyło, że nie usunęliśmy ich wystarczająco
dużo”.
McKenzie zaczął wprowadzać rozwiązania z branży motoryzacyjnej, co
w przypadku niektórych części Raptora pozwoliło obniżyć koszt ich produkcji
o 90 procent. Poprosił Larsa Moravy’ego, jednego z najważniejszych członków
kierownictwa Tesli, by przeszedł się z nim po linii produkcyjnej SpaceX
i zasugerował zmiany, które uprościłyby pracę. Chwilami Moravy był tak
zbulwersowany niepotrzebną złożonością linii produkcyjnej silników
rakietowych, że zakrywał dłonią oczy z zażenowania. „Okej, czy mógłbyś
przestać to robić?”, poprosił go w końcu McKenzie. „To rani moje uczucia”.
Najważniejszą zmianą wprowadzoną przez Muska było poszerzenie zakresu
obowiązków zespołu inżynierów projektantów o kwestie związane z produkcją
Raptora; podobne rozwiązanie testował wcześniej w Tesli. „Dawno temu
stworzyłem oddzielne grupy: projektową i produkcyjną, i to był pieprzony
błąd”, powiedział na jednym z pierwszych spotkań prowadzonych przez
McKenziego. „Jesteście odpowiedzialni za proces produkcji. Nie możecie
scedować tego na nikogo innego. Jeśli zaprojektowana część okazuje się za
droga w produkcji, zmieniacie projekt”. McKenzie i podlegli mu inżynierowie
przenieśli się razem ze swoimi siedemdziesięcioma pięcioma biurkami bliżej
linii montażowych.

Silnik 1337
Jedna z metod działania Muska polegała na tym, że gdy prace nad jakimś
produktem napotykały poważne trudności, skupiał się na projekcie przyszłej
wersji tego produktu. Tak właśnie postąpił w przypadku Raptora kilka tygodni
po oddaniu sterów projektu w ręce McKenziego. Musk zarządził, by zespół
projektowy skoncentrował się na stworzeniu zupełnie nowego silnika
rakietowego. Miał on być na tyle inny od dotychczasowych, że Musk nie chciał
nadawać mu nazwy pochodzącej od jednego z gatunków sokoła, tak jak zrobił to
w przypadku Merlina i Kestrela. Zamiast tego posłużył się memem ze świata
programistów i zadecydował, że nowy silnik będzie się nazywać 1337 (czyli
LEET; leet speech to hack mowa, specyficzny język internetu, w którym
zastępuje się litery podobnymi do nich cyframi i innymi znakami). Celem
projektu było skonstruowanie silnika, którego wyprodukowanie kosztowałoby
mniej niż tysiąc dolarów na tonę generowanego ciągu; byłby to, jak stwierdził
Musk, „fundamentalny przełom, niezbędny do uczynienia życia
międzyplanetarnym”.
Zarządzając rozpoczęcie prac nad nowym silnikiem, Musk chciał zachęcić
wszystkich do bardziej śmiałego myślenia. „Naszym celem jest stworzenie
silnika wielkich przygód”, stwierdził w przemówieniu motywacyjnym, które
wygłosił do członków zespołu projektowego. „Czy szanse powodzenia tego
projektu są większe niż zerowe? Jeśli tak, bierzmy się do roboty! Gdyby
wprowadzone przez nas zmiany okazały się zbyt śmiałe, zawsze będziemy mogli
się z nich wycofać”. Chodziło o stworzenie odchudzonego silnika. „Jak mówi
przysłowie, jest wiele sposobów na oskórowanie kota”, powiedział Musk. „Ale
w naszym przypadku ważne jest, żeby sobie uświadomić, co zostaje z kota po
zdjęciu z niego skóry. Odpowiedź brzmi: same mięśnie i kości”.
Tego samego dnia późnym wieczorem Musk wysłał do członków zespołu
szereg wiadomości tekstowych, aby uzmysłowić im, jak poważnie podchodzi do
tego nowego zadania. „Naszym celem nie jest dotarcie na Księżyc”, napisał.
„Naszym celem jest Mars. A naszą dewizą jest maniakalne poczucie pilności”.
W prywatnej wiadomości do McKenziego dodał: „Zbudowanie silnika SpaceX
1337 to ostatni, kluczowy przełom, niezbędny do tego, by ludzkość mogła
dotrzeć na Marsa!!! Żadne słowa nie są w stanie wyrazić, jak ważny jest ten
projekt dla przyszłości naszej cywilizacji”.
Osobiście zasugerował kilka ekstremalnych pomysłów, takich jak usunięcie
kolektora gorącego paliwa gazowego i połączenie turbopompy paliwowej
z wtryskiwaczem przekazującym paliwo do głównej komory spalania. „Może
spowoduje to mniej równomierną dystrybucję paliwa gazowego, a może nie.
Przekonajmy się”. Uczestników kampanii mobilizował wysyłanymi niemal
każdej nocy mailami. „Jesteśmy w *szale* usuwania!!”, napisał w jednym
z nich. „Nic nie jest święte. Dziś zostaną wyeliminowane wszystkie rury,
czujniki, kolektory etc., których przydatność budzi choćby cień wątpliwości.
Apeluję do wszystkich o ultraradykalne podejście do usuwania i upraszczania”.
W październiku 2021 roku spotkania przesuwano na coraz późniejsze
godziny; większość z nich rozpoczynała się dopiero około jedenastej
wieczorem. Niemniej jednak w sali konferencyjnej zbierało się zwykle co
najmniej kilkanaście osób, a kolejne pięćdziesiąt uczestniczyło zdalnie. Na
prawie każdej sesji pojawiał się nowy pomysł na uproszczenie lub usunięcie
jakiegoś elementu silnika. Któregoś razu Musk zaczął forsować usunięcie całego
fartucha dyszy, czyli nieciśnieniowej, otwartej części na samym dole silnika.
„Nie optymalizuje to jakoś bardzo ciągu”, powiedział. „W pewnym sensie
przypomina to sikanie w basenie. Nie ma większego wpływu na stan basenu”.
Po miesiącu, tak samo niespodziewanie, jak wcześniej zmusił swoich
inżynierów do zajęcia się projektem futurystycznego silnika 1337, Musk kazał
im skupić się na wprowadzeniu poprawek do silnika Raptor, dzięki którym
miała powstać jego odchudzona i ulepszona wersja, Raptor 2. „Zespół
pracujący nad napędem ponownie skoncentruje się na rozwijaniu Raptora”,
ogłosił w wiadomości wysłanej o drugiej w nocy. „Aby utrzymać częstotliwość
startów na przyzwoitym poziomie, musimy produkować jeden silnik dziennie.
Obecnie produkujemy jeden na trzy dni”. Kiedy zapytałem go, czy spowolni to
rozwój 1337, Musk przyznał, że tak. „Raptor nie pomoże nam stworzyć
międzyplanetarnego życia, ponieważ byłoby to zbyt kosztowne, ale jest nam
potrzebny do czasu, aż 1337 będzie gotowy”.
Czy nagłe podjęcie prac nad 1337 – i równie nagłe odłożenie tego projektu
na półkę – było częścią starannie przemyślanej strategii Muska, mającej
zainspirować zespół projektowy do poszukiwania śmielszych rozwiązań, czy
może raczej była to decyzja podjęta pod wpływem impulsu, z której później się
wycofał? Jak zwykle w przypadku Muska chodziło o jedno i drugie. Chciał
zmusić inżynierów do wygenerowania nowych pomysłów, między innymi na
wyeliminowanie z silnika zbędnych elementów, a następnie wykorzystać te
pomysły do ulepszenia Raptora. „Tamto ćwiczenie pomogło nam zdefiniować,
jak powinien wyglądać idealny silnik”, mówi McKenzie. „Ale nie posuwało do
przodu programu Starship”. W ciągu następnego roku McKenzie i jego zespół
zdołali sprawić, że nowe silniki Raptor powstawały w niemal takim tempie jak
samochody na taśmie montażowej. Gdy w 2022 roku zbliżało się Święto
Dziękczynienia, produkowano średnio ponad jeden silnik dziennie, tworząc
zapasy na przyszłe starty Starshipa.
R O ZD ZI A Ł 6 4

Narodziny Optimusa
Tesla, sierpień 2021
Aktorka przebrana za robota Optimus

Przyjazny robot
Zainteresowanie Muska stworzeniem humanoidalnego robota stanowi pokłosie
fascynacji i lęku, jakie budzi w nim sztuczna inteligencja. Istnieje według niego
całkiem realne ryzyko, że ktoś, celowo lub nieumyślnie, mógłby stworzyć
sztuczną inteligencję stanowiącą zagrożenie dla ludzkości. Obawy te skłoniły
Muska do założenia w 2014 roku firmy badawczej OpenAI, a także do zajęcia
się pokrewnymi przedsięwzięciami, takimi jak projektowanie
samoprowadzących się samochodów, zbudowanie superkomputera Dojo
służącego do trenowania sieci neuronowych, a także opracowanie chipów
Neuralink, które po wszczepieniu do mózgu pozwoliłyby wytworzyć bardzo
intymną, symbiotyczną relację między człowiekiem a maszyną.
Szczytową formą realizacji idei bezpiecznej sztucznej inteligencji,
zwłaszcza dla kogoś, kto w dzieciństwie zaczytywał się literaturą science
fiction, jest stworzenie humanoidalnego robota, zdolnego przetwarzać dane
wizualne oraz uczyć się wykonywania zadań i przestrzegającego przy tym prawa
Asimova, które mówi, że robot nie może krzywdzić ludzkości ani żadnego
człowieka. OpenAI i Google koncentrowały się na tworzeniu chatbotów
opartych na językowym modelu sztucznej inteligencji. Musk natomiast
postanowił skupić się na systemach sztucznej inteligencji działających
w świecie fizycznym, takich jak roboty i samochody. „Jeśli można stworzyć
samoprowadzący się samochód, będący robotem na kołach, to można również
stworzyć robota na nogach”, stwierdził.
Na początku 2021 roku zaczął wspominać na zebraniach kierownictwa
Tesli, że firma powinna poważnie pomyśleć o zbudowaniu własnego
humanoidalnego robota; podczas jednego z zebrań odtworzył film
przedstawiający spektakularne roboty zaprojektowane przez Boston Dynamics.
„Roboty humanoidalne pojawią się, czy to się komuś podoba, czy nie –
stwierdził – i dlatego uważam, że powinniśmy się tym zająć, żeby móc
nakierować rozwój tej technologii na właściwy tor”. Im więcej o tym mówił,
tym bardziej był podekscytowany. „To może być nasz najważniejszy projekt,
ważniejszy nawet od samoprowadzących się samochodów”, oświadczył
głównemu projektantowi Tesli, Franzowi von Holzhausenowi.
„Kiedy Elon regularnie porusza jakiś temat, zaczynamy nad tym pracować”,
wyjaśnia von Holzhausen. Robocze spotkania odbywały się w studiu
projektowym Tesli w Los Angeles, w którym stoją między innymi modele
Cybertrucka i Robotaxi. Musk przygotował ogólną specyfikację: robot powinien
mieć około 170 centymetrów wzrostu i androgeniczny, elfi wygląd, dzięki czemu
„nie będzie sprawiał wrażenia, że mógłby albo chciałby zrobić ci krzywdę”.
W ten sposób narodził się Optimus, humanoidalny robot, którego zbudowanie
powierzono zespołom odpowiedzialnym za rozwijanie technologii
samoprowadzących się samochodów. Musk postanowił, że publiczna
prezentacja nowego projektu odbędzie się podczas imprezy pod nazwą AI Day
(Dzień Sztucznej Inteligencji), którą zaplanowano na 19 sierpnia 2021 roku
w siedzibie Tesli w Palo Alto.

AI Day

Dwa dni przed AI Day Musk zwołał spotkanie przygotowawcze członków


zespołu pracującego nad Optimusem; sam wziął w nim udział zdalnie, ponieważ
przebywał w tym czasie w Boca Chica. Tamtego dnia jego plan zajęć
obejmował również: spotkanie z przedstawicielami Teksańskiego Urzędu
Ochrony Przyrody i Rybołówstwa w celu uzyskania ich poparcia dla złożonego
przez SpaceX wniosku o wydanie przez władze stanowe zezwolenia na starty
rakiet Starship; spotkanie w sprawie finansów Tesli; przedyskutowanie kondycji
finansowej firmowego działu dachów solarnych; spotkanie dotyczące przyszłych
misji SpaceX z udziałem cywilnych członków załogi; obchód namiotów,
w których odbywał się montaż rakiet Starship; wywiad dla twórców filmu
dokumentalnego kręconego dla Netflixa; a także drugą już nocną inspekcję na
osiedlu domów szeregowych, gdzie zespół pod kierownictwem Briana Dowa
instalował dachy solarne. Dopiero po północy wsiadł na pokład swojego
samolotu i wyruszył do Palo Alto.
„Przełączanie się między tyloma różnymi zadaniami jest wyczerpujące”,
przyznał podczas lotu, gdy w końcu mógł sobie pozwolić na chwilę relaksu.
„Ale mamy wiele problemów i muszę je rozwiązać”, dodał. Dlaczego w takim
razie zdecydował się wkroczyć w świat sztucznej inteligencji i robotów?
„Ponieważ mam obawy związane z Larrym Page’em”, powiedział. „Odbyliśmy
wiele długich dyskusji na temat zagrożeń związanych ze sztuczną inteligencją,
ale on tego nie rozumie. Teraz prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiamy”.
Kiedy wylądowaliśmy o czwartej nad ranem, Musk pojechał do domu
jednego ze swoich przyjaciół, żeby złapać kilka godzin snu, a następnie udał się
do siedziby Tesli w Palo Alto, gdzie spotkał się z zespołem przygotowującym
prezentację projektu robota. Plan zakładał, że na scenę wejdzie przebrana za
robota aktorka. Musk był podekscytowany. „Będzie robić akrobacje!”, zawołał
niczym w skeczu Monty Pythona. „Czy mogłaby robić różne fajne rzeczy, które
wyglądają na niewykonalne? Może taniec z laską i kapeluszem?”
W ten żartobliwy sposób poruszył zupełnie poważną kwestię: robot
powinien wydawać się zabawny, a nie przerażający. Jak na zawołanie jego syn
X na stole sali konferencyjnej zaczął podrygiwać jak w tańcu. „Dzieciak ma
naprawdę niezły akumulator”, skomentował Musk. „A jego oprogramowanie
aktualizuje się, kiedy chodzi, patrzy i słucha”. Taki też był cel projektu Optimus:
stworzenie robota, który mógłby uczyć się wykonywać zadania, obserwując
i naśladując ludzi.
Po kilku kolejnych żartach o tańcu z kapeluszem i laską Musk zaczął drążyć
temat ostatecznych specyfikacji robota. „Sprawmy, żeby mógł poruszać się
z prędkością 5, a nie 4 mil na godzinę, i żeby mógł podnosić nieco większy
ciężar”, polecił. „Trochę przesadziliśmy z tym delikatnym wyglądem”. Kiedy
inżynierowie poinformowali, że planują wyposażyć robota w wymienny
akumulator, Musk zawetował ten pomysł. „Wielu głupców podążyło ścieżką
wymiennych baterii. Zazwyczaj decydowali się na to dlatego, że mieli kiepskie
baterie”, powiedział. „My też początkowo popełniliśmy ten błąd w Tesli.
Żadnych wymiennych akumulatorów. Zamiast tego dajcie mu akumulator
o większej pojemności, żeby mógł działać przez szesnaście godzin”.
Po zakończeniu spotkania Musk pozostał w sali konferencyjnej. Wciąż
dokuczał mu ból szyi – skutek dawnej kontuzji, którą odniósł, próbując sił
w zapasach sumo. Położył się na podłodze na wznak, podłożywszy sobie pod
kark okład z lodem. „Gdybyśmy zdołali wyprodukować robota ogólnego
przeznaczenia, który mógłby nas obserwować i na tej podstawie uczyć się
wykonywania różnych zadań, wzmocniłoby to naszą gospodarkę
w niewiarygodnym wręcz stopniu”, powiedział. „Wtedy moglibyśmy pomyśleć
o wprowadzeniu powszechnego dochodu podstawowego. Praca stałaby się
sprawą wyboru, a nie koniecznością”. To prawda, choć niektórzy wciąż czuliby
maniakalny przymus pracy.

Następnego dnia rano odbyła się próba generalna prezentacji poświęconych


projektowi Optimus, a także postępom Tesli we wdrażaniu technologii
samoprowadzących się samochodów. Musk był w kiepskim humorze. „To
nudne”, powtarzał, gdy Milan Kovac, wrażliwy belgijski inżynier i kierownik
zespołów tworzących oprogramowanie Autopilota i Optimusa, wyświetlał
kolejne bardzo techniczne slajdy. „Za dużo tu niefajnych rzeczy. To ma być
impreza rekrutacyjna, a po objerzeniu tych pieprzonych slajdów nikt nie zechce
dla nas pracować”.
Kovac, który nie opanował jeszcze sztuki radzenia sobie z ostrymi
połajankami Muska, wrócił wzburzony do swojego biura i oświadczył, że ma
tego dość i odchodzi – losy wieczornej prezentacji stanęły pod znakiem
zapytania. Lars Moravy i Pete Bannon, bardziej doświadczeni i zaprawieni
w boju przełożeni Kovaca, zatrzymali go przy wyjściu z budynku. „Zerknijmy na
twoje slajdy i zobaczmy, jak można by je poprawić”, zaproponował Moravy.
Kovac stwierdził, że przydałby mu się łyk whiskey. Bannonowi udało się
znaleźć w warsztacie Autopilota kogoś, kto miał pod ręką butelkę czegoś
mocniejszego. Wypili po dwa drinki i Kovac odzyskał rezon. „Przebrnę jakoś
przez tę imprezę”, obiecał. „Nie zawiodę swojego zespołu”.
Z pomocą Moravy’ego i Bannona zmniejszył liczbę slajdów o połowę
i przećwiczył swoje nowe przemówienie. „Przełknąłem złość i poszedłem
pokazać nowe slajdy Elonowi”, wspomina. Musk przejrzał je i stwierdził:
„Jasne. W porządku”. Kovac odniósł wrażenie, że Musk nawet nie pamiętał, że
wcześniej go zrugał.
Konieczność wprowadzenia poprawek spowodowała, że wieczorna
prezentacja opóźniła się o godzinę. Całe wydarzenie nie było zbyt
dopracowane. Wśród szesnastu prelegentów byli sami mężczyźni, a jedyną
kobietą, jaka pojawiła się na scenie, była przebrana za robota aktorka, która nie
wykonała ostatecznie układu tanecznego z laską i kapeluszem. Nie było też
żadnych akrobacji. Ale Muskowi, który jak zwykle wygłosił swoje
przemówienie monotonnym tonem, co pewien czas lekko się zacinając, udało się
połączyć Optimusa z planami Tesli dotyczącymi autonomicznych samochodów
i superkomputera Dojo. Zapowiedział, że Optimus będzie się uczył wykonywać
zadania bez konieczności otrzymywania szczegółowych instrukcji. Podobnie jak
człowiek, uczyłby się przez obserwację. Zdaniem Muska mogłoby to zmienić nie
tylko gospodarkę, ale także nasz styl życia.
R O ZD ZI A Ł 6 5

Neuralink
2017–2020

Małpa gra w Ponga, odbijając piłeczkę wyłącznie za pomocą fal mózgowych


Interfejsy człowiek-komputer

Niektóre z kluczowych przełomów technologicznych epoki cyfrowej związane


były z postępami w komunikacji między ludźmi a maszynami, czyli w dziedzinie
interakcji człowieka z komputerem, określanej też mianem interfejsu człowiek-
komputer. Amerykański psycholog i inżynier J.C.R. Licklider, uczestnik prac nad
systemem obrony przeciwlotniczej, który dzięki zastosowaniu monitorów
umożliwiłby operatorom systemu sprawniejsze śledzenie położenia samolotów
w przestrzeni powietrznej, opublikował w 1960 roku przełomowy artykuł
zatytułowany „Man-Computer Symbiosis” (Symbioza człowieka z komputerem).
Wyjaśnił w nim, w jaki sposób wyświetlacze graficzne mogą pomóc
w „zintegrowaniu myślenia komputerowego z ludzkim”. Dodał również: „Jest
nadzieja, że już za kilka lat ludzkie mózgi i komputery zostaną ze sobą ściśle
połączone”.
Hakerzy z MIT wykorzystali te wyświetlacze graficzne do stworzenia gry
Spacewar, która przyczyniła się do powstania branży komercyjnych gier wideo.
Interfejsy tych gier musiały być jak najbardziej intuicyjne, tak aby upalony
trawką student college’u nie był zmuszony rozpoczynać zabawy od
zapoznawania się ze skomplikowaną instrukcją (w pierwszej grze Star Trek
wypuszczonej na rynek przez Atari instrukcja składała się z dwóch krótkich
punktów: „1. Wrzuć monetę; 2. Unikaj Klingonów”). Doug Engelbart połączył
łatwość przekazywania informacji za pomocą wyświetlacza graficznego
z udogodnieniem w postaci myszki, co umożliwiło użytkownikom interakcję
z komputerem przez wskazywanie i klikanie. Z kolei Alan Kay z Xerox PARC
przyczynił się do stworzenia prostego w obsłudze interfejsu graficznego
w formie pulpitu przypominającego blat biurka. Steve Jobs zaadaptował ten
pomysł dla komputerów Apple Macintosh, a przed swoją śmiercią w 2011 roku
zdążył jeszcze wziąć udział w posiedzeniu zarządu Apple’a, podczas którego
przetestował kolejną innowację w dziedzinie interfejsów człowiek-komputer –
aplikację Siri, umożliwiającą interakcję głosową między ludźmi a komputerami.
Mimo nieustannego postępu komunikacja między ludźmi a maszynami
pozostawała frustrująco powolna. W 2016 roku podczas jednej z podróży Musk
pisał coś na swoim iPhonie, obsługując ekranową klawiaturę kciukami. Po
chwili zaczął narzekać na to, jak mozolny i powolny jest ten proces. Pisanie na
klawiaturze ekranowej pozwala na przepływ informacji z naszych mózgów do
urządzeń z prędkością zaledwie około 100 bitów na sekundę. „Wyobraźmy
sobie, że mamy możliwość przenoszenia myśli wprost do maszyny”, powiedział.
„Że istnieje superszybkie bezpośrednie połączenie między naszym umysłem
a urządzeniem”. Nachylił się do Sama Tellera, który siedział obok niego
w samochodzie. „Czy możesz znaleźć jakiegoś neuronaukowca, który pomógłby
mi zrozumieć interfejs komputer-mózg?”, zapytał.
Musk doszedł do wniosku, że optymalnym interfejsem człowiek-maszyna
byłoby urządzenie łączące nasze mózgi bezpośrednio z komputerami, na
przykład chip umieszczony wewnątrz czaszki, który mógłby transmitować
sygnały pomiędzy mózgiem a komputerem. Taka obustronna komunikacja byłaby
nawet milion razy szybsza od tradycyjnej. „W ten sposób osiągnęlibyśmy
prawdziwą symbiozę człowieka z technologią”, twierdzi Musk. Innymi słowy,
taki postęp uczyniłby ludzi i maszyny bezpośrednimi partnerami. Aby osiągnąć
ten cel, Musk założył pod koniec 2016 roku Neuralink – firmę, której misją
miało być opracowanie i wszczepianie do mózgu niewielkich chipów
umożliwiających fizyczne połączenie ludzkiego umysłu z komputerami.
Podobnie jak w przypadku projektu Optimus, inspiracji do stworzenia
chipów Neuralink dostarczyła Muskowi fantastyka naukowa, a zwłaszcza
opowiadający o podróżach kosmicznych cykl powieściowy Kultura, którego
autorem jest Iain Banks. W swoich powieściach Banks opisywał między innymi
technologię interfejsu człowiek-maszyna zwaną koronką nerwową.
Wszczepienie koronki człowiekowi umożliwiało połączenie jego myśli
z komputerem. „Kiedy po raz pierwszy czytałem Banksa – wspomina Musk –
przyszło mi do głowy, że urzeczywistnienie tego pomysłu mogłoby nas ochronić
przed potencjalnymi zagrożeniami ze strony sztucznej inteligencji”.
Realizację swoich wzniosłych celów Musk stara się zwykle wspomagać
poprzez wdrażanie praktycznych modeli biznesowych, generujących zyski.
Przykładowo system Starlink powstał między innymi po to, by zapewnić firmie
SpaceX dodatkowe źródło dochodów, które zostaną wykorzystane do
sfinansowania misji na Marsa. Musk zamierzał zastosować podobną strategię
w przypadku Neuralinku – firma miała opracować implanty mózgowe, które
wspomagałyby osoby z poważnymi problemami neurologicznymi, takimi jak
stwardnienie zanikowe boczne, w interakcjach z komputerami. „Jeśli uda się
nam znaleźć opłacalne komercyjne zastosowania dla Neuralinku – wyjaśnia – to
w ciągu kilku najbliższych dekad osiągniemy zasadniczy cel: zapewnimy
ludzkości ochronę przed złą sztuczną inteligencją poprzez ściślejsze połączenie
naszego świata ze światem cyfrowym”.
W gronie współzałożycieli Neuralinku znalazło się sześciu wybitnych
neurobiologów oraz inżynierów, na czele z Maxem Hodakiem, ekspertem
w dziedzinie interfejsów mózg-maszyna. Jedynym członkiem zespołu
założycielskiego, który wytrzymał presję i napięcia związane z pracą u boku
Muska i został w Neuralinku na dłużej, był DJ Seo. Seo miał cztery lata, gdy
przeprowadził się z rodzicami z Korei do Luizjany. Zanim opanował język
angielski, czuł się sfrustrowany trudnościami w wyrażaniu swoich myśli. „Jak
w najbardziej efektywny sposób przekazać to, co mam w głowie?”, zastanawiał
się i doszedł do następującego wniosku: „Pomogłoby mi jakieś małe,
umieszczone w moim mózgu urządzenie”. Podczas studiów na Caltechu
i w Berkeley opracował technologię, którą nazwał pyłem neuronowym. Były to
maleńkie implanty, mogące rejestrować aktywność mózgu i przekazywać ją
w postaci danych na zewnątrz.
Muskowi udało się zwerbować do Neuralinku Shivon Zilis, jasnooką, bystrą
inwestorkę działającą w branży technologicznej. Zilis wychowała się niedaleko
Toronto i na studiach była gwiazdą uczelnianej drużyny hokejowej.
Nowoczesnymi technologiami zafascynowała się po lekturze wydanej
w 1999 roku książki Raya Kurzweila pod tytułem Age of Spiritual Machines:
When Computers Exceed Human Intelligence (Wiek uduchowionych maszyn:
kiedy komputery przewyższą ludzką inteligencję). Po ukończeniu studiów na
Yale pracowała w różnych inkubatorach start-upów i wspierała młode firmy
rozwijające technologie sztucznej inteligencji. Została także konsultantką
OpenAI w niepełnym wymiarze godzin.
Kiedy Musk założył Neuralink, zaprosił Zilis na kawę i zaproponował jej
dołączenie do nowego projektu. „Neuralink to coś więcej niż firma badawcza”,
powiedział. „Chodzi o stworzenie konkretnych urządzeń”. Szybko uznała, że
będzie to ciekawsze i pożyteczniejsze zajęcie niż dalsza kariera inwestorki
venture capital. „Uświadomiłam sobie, że w ciągu minuty mogę nauczyć się od
Elona więcej, niż nauczyłam się od jakiejkolwiek osoby, którą wcześniej
spotkałam”, mówi. „Głupotą byłoby nie skorzystać z okazji i nie poświęcić
części swojego życia na współpracę z kimś takim”. Początkowo angażowała się
w prace z zakresu sztucznej inteligencji we wszystkich trzech jego firmach –
w Neuralinku, w Tesli i w SpaceX – ale ostatecznie ograniczyła się do
pełnienia obowiązków głównego menedżera w Neuralinku. Oprócz relacji
zawodowych połączyła ją z Muskiem bliska przyjaźń (więcej na ten temat
w dalszej części książki).

Chip

Technologia wykorzystywana w chipach Neuralink bazuje na wynalazku


naukowców z Uniwersytetu Utah, którzy w 1992 roku stworzyli urządzenie
o nazwie Utah Array (Macierz Utah). Był to miniaturowy układ scalony
zaopatrzony w setki maleńkich igieł, wbijanych w tkankę kory mózgowej. Każda
z nich rejestrowała aktywność pojedynczego neuronu; pozyskiwane w ten
sposób dane były następnie przekazywane za pośrednictwem przewodu do
pudełkowatego modułu przymocowanego do czaszki pacjenta. Biorąc pod
uwagę, że ludzki mózg zawiera około 86 miliardów neuronów, stworzenie
urządzenia zdolnego zbierać sygnały z zaledwie kilkuset z nich było jedynie
drobnym krokiem na drodze do opracowania pełnowartościowego interfejsu
człowiek-komputer.
W sierpniu 2019 roku Musk opublikował artykuł naukowy na temat tego, jak
Neuralink zamierzał ulepszyć rozwiązania zastosowane w Utah Array i stworzyć
coś, co określił mianem zintegrowanej platformy interfejsu mózg-maszyna
z tysiącami kanałów. Chip opracowany przez specjalistów z Neuralinku
posiadał ponad 3 tysiące elektrod przymocowanych do 96 drucianych nici. Musk
jak zwykle nie skupił się wyłącznie na produkcie, ale także omówił sposoby
jego produkcji oraz implementacji. Zabieg wszczepienia chipu miały
przeprowadzać pracujące z dużą prędkością i precyzją roboty chirurgiczne,
które najpierw wycinałyby niewielki otwór w czaszce pacjenta, a następnie
umieszczały chip na powierzchni kory i wprowadzały nici z elektrodami do
mózgu.
Wczesna wersja urządzenia została zademonstrowana podczas publicznej
prezentacji, która odbyła się w sierpniu 2020 roku w siedzibie firmy Neuralink.
Uczestnikom tego wydarzenia zaprezentowano także świnię o imieniu Gertrude,
w której mózgu znajdował się wszczepiony chip. Wyświetlono film
przedstawiający Gertrude chodzącą po bieżni i wyjaśniający, w jaki sposób
chip rejestruje aktywność neuronalną w mózgu zwierzęcia i przekazuje zebrane
dane do komputera. Musk podniósł rękę i pokazał zebranym chip wielkości
ćwierćdolarówki. Po umieszczeniu pod czaszką urządzenie mogło przesyłać
dane bezprzewodowo, dzięki czemu jego użytkownik nie przypominałby cyborga
z horroru. „Mógłby mieć wszczepiony neuralink i niczego byście nie
zauważyli”, powiedział Musk. „Być może ja sam mam go teraz w mózgu”.
Kilka miesięcy później Elon odwiedził laboratorium Neuralinku we
Fremont, niedaleko fabryki Tesli, gdzie inżynierowie zaprezentowali mu
najnowszą wersję urządzenia. Składała się ona z czterech oddzielnych chipów,
z których każdy miał około tysiąca nici z elektrodami. Można je było wszczepić
w cztery różne obszary mózgu; cienkie przewody zapewniałyby połączenie
z routerem umieszczonym za uchem pacjenta. Musk milczał przez prawie dwie
minuty, podczas gdy Zilis i jej koledzy niespokojnie czekali na jego reakcję.
W końcu wydał werdykt: urządzenie bardzo mu się nie podobało. Uważał, że
było zbyt skomplikowane, miało zbyt wiele przewodów i połączeń.
W tamtym czasie Musk był w trakcie usuwania zbędnych połączeń
z silników Raptor. Każde z nich stanowiło potencjalne źródło awarii. „To musi
być pojedynczy moduł”, oznajmił speszonym inżynierom w laboratorium
Neuralinku. „Pojedynczy, elegancki pakiet bez żadnych przewodów, bez
zewnętrznych połączeń, bez routera”. Według niego nie istniało żadne prawo
fizyki, które uniemożliwiałoby umieszczenie wszystkich funkcji w jednym
module. Kiedy inżynierowie próbowali przekonać go o konieczności
zastosowania routera, twarz Muska stężała. „Usunąć”, powiedział. „Usunąć,
usunąć i jeszcze raz usunąć”.
Po zakończeniu prezentacji inżynierowie przeszli kolejno przez wszystkie
typowe fazy reakcji na stres towarzyszący spotkaniom z Muskiem: zaskoczenie,
potem złość, wreszcie irytację. Ale już po kilku dniach doszli do etapu
zaintrygowania, ponieważ zdali sobie sprawę, że narzucone przez Muska
podejście może się sprawdzić.
Kiedy Elon wrócił do laboratorium po kilku tygodniach, pokazali mu
pojedynczy chip, który mógł przetwarzać dane ze wszystkich nici i przesyłać je
do komputera za pośrednictwem interfesju Bluetooth. Bez połączeń, bez routera,
bez przewodów. „Początkowo sądziliśmy, że to nie będzie możliwe”,
powiedział jeden z inżynierów. „Ale teraz jesteśmy tym naprawdę
podekscytowani”.
Jedno z najpoważniejszych wyzwań, jakie napotkał zespół pracujący nad
chipem, stanowiła konieczność ograniczenia rozmiaru urządzenia. Rodziło to
trudności z umieszczeniem w nim baterii o odpowiednio długiej żywotności,
a także z przetwarzaniem danych z wielu nici. „Dlaczego właściwie musi on być
taki mały?”, zapytał Musk. Któryś z inżynierów nieopatrznie napomknął, że był
to jeden z wymogów, jakie im postawiono. To zadziałało na Elona jak płachta
na byka: momentalnie zaczął recytować swój algorytm, zaczynając od potrzeby
kwestionowania każdego wymogu. Następnie zaangażował cały zespół
w analizowanie możliwości zwiększenia rozmiaru chipa. Nasze czaszki mają
zaokrąglony kształt, czy zatem chip nie mógłby być lekko wybrzuszony? Czy
jego średnica nie mogłaby być nieco większa? Ostatecznie doszli wspólnie do
wniosku, że ludzka czaszka bez problemu pomieści większy chip.
Kiedy nowa wersja implantu była gotowa, wszczepiono go laboratoryjnej
małpie z rodziny makaków o imieniu Pager. Opiekunowie Pagera nauczyli go
grać w grę wideo Pong, nagradzając owocowym smoothie za uzyskanie dobrego
wyniku. Wszczepione do jego mózgu urządzenie Neuralink rejestrowało, które
neurony aktywowały się za każdym razem, gdy Pager poruszał joystickiem
w określony sposób. Po pewnym czasie joystick został odłączony i od tego
momentu widoczne na ekranie paletki sterowane były wyłącznie sygnałami
z mózgu małpy. Był to duży krok naprzód na drodze do urzeczywistnienia wizji
Muska – ustanowienia bezpośredniej komunikacji między mózgiem a maszyną.
Pracownicy Neuralinku opublikowali na YouTubie film prezentujący przebieg
eksperymentu. W ciągu roku obejrzano go 6 milionów razy.
R O ZD ZI A Ł 6 6

Tylko system wizyjny


Tesla, styczeń 2021

Slajd ukazujący postępy w pracach nad samochodami autonomicznymi


Usunąć radar

W Tesli wciąż trwały spory o to, czy Autopilot – system autonomicznej jazdy –
powinien wykorzystywać technologię radarową, czy raczej bazować wyłącznie
na danych wizualnych dostarczanych przez kamery. Historia zawirowań
związanych z wykorzystaniem radarów w samochodach Tesli stanowi dobry
przykład stylu podejmowania decyzji przez Muska, który łączy w sobie odwagę,
upór, pewną dozę lekkomyślności, wizjonerstwo oraz konsekwentne
odwoływanie się do podstawowych praw fizyki, ale potrafi być również
zaskakująco elastyczny.
Początkowo Musk wykazywał pewną otwartość w kwestii stosowania
czujników radarowych. Przy okazji przeprowadzonej w 2016 roku modernizacji
Modelu S zgodził się, co prawda nie bez oporów, by wyposażyć samochód
w radar zbierający informacje o sytuacji na drodze przed pojazdem i stanowiący
uzupełnienie systemu wizyjnego składającego się z ośmiu kamer. Zlecił również
inżynierom rozpoczęcie prac nad własnym systemem radarowym Tesli pod
nazwą Phoenix.
Jednak na początku 2021 roku wykorzystanie radaru zaczęło powodować
trudności. Z powodu kryzysu na rynku mikroprocesorów, wywołanego pandemią
COVID-19, dostawcy Tesli nie mogli dostarczyć wystarczającej ilości tych
podzespołów. Co więcej, system Phoenix, rozwijany wewnętrznie przez Teslę,
nie działał zadowalająco. „Musimy się na coś zdecydować”, stwierdził Musk
podczas brzemiennego w skutki spotkania na początku stycznia. „Albo
wstrzymujemy produkcję samochodów. Albo sprawiamy, że Phoenix
natychmiast zaczyna działać. Albo całkowicie rezygnujemy z radaru”.
Nie pozostawił wątpliwości co do tego, którą opcję preferuje on sam.
„Opierając się tylko na systemie wizyjnym, skopalibyśmy tyłek konkurencji”,
stwierdził. „Możliwość identyfikacji obiektu bez potrzeby użycia radaru,
wyłącznie na podstawie danych wizualnych, to prawdziwy przełom”.
Nie wszyscy w firmie byli tego samego zdania. Wątpliwości miał zwłaszcza
Jerome Guillen, prezes do spraw motoryzacji. Argumentował, że czujniki
radarowe mogły wykrywać obiekty niewidoczne dla kamer czy ludzkiego oka
i dlatego rezygnacja z nich byłaby zbyt ryzykowna. Zorganizowano spotkanie
całego zespołu, by raz jeszcze przedyskutować sprawę. Po wysłuchaniu
wszystkich argumentów Musk zastanawiał się przez mniej więcej czterdzieści
sekund. „Podjąłem decyzję”, oznajmił. „Usuwamy radar”. Guillen próbował
oponować, ale Elon odpowiedział z rosnącą irytacją: „Jeśli ty tego nie zrobisz,
znajdę kogoś, kto zrobi to za ciebie”.
22 stycznia 2021 roku Musk wysłał mail: „Od tej pory radar ma być
wyłączony”, napisał. „Te czujniki to tylko kula u nogi. Mówię poważnie. Poza
tym nie ulega wątpliwości, że system oparty wyłącznie na danych z kamer działa
doskonale”. Wkrótce potem Guillen odszedł z firmy.

Kontrowersje

Decyzja Muska o usunięciu radaru wywołała publiczną debatę. Wnikliwe


śledztwo dziennikarskie, przeprowadzone przez Cade’a Metza i Neala
Boudette’a z „New York Timesa”, ujawniło poważne wątpliwości co do
słuszności tej decyzji, jakie żywiło wielu inżynierów Tesli. „W odróżnieniu od
specjalistów z niemal wszystkich pozostałych firm pracujących nad pojazdami
autonomicznymi Musk nalegał, by autonomię osiągnąć wyłącznie przy użyciu
kamer”, pisali autorzy artykułu, który ukazał się na łamach „New York Timesa”.
„Jednak wielu inżynierów Tesli zastanawiało się, czy poleganie tylko na
kamerach, bez wsparcia innych urządzeń detekcyjnych, jest wystarczająco
bezpieczne. Zadawali sobie pytanie, czy Musk nie obiecuje kierowcom zbyt
wiele w kwestii możliwości Autopilota”.
Edward Niedermeyer, autor krytycznej książki o Tesli pod tytułem
Ludicrous (Niedorzeczny), poświęcił tym kontrowersjom długi wątek na
Twitterze. „Jeśli prześledzi się ulepszenia w systemach wspomagania kierowcy,
wprowadzane przez producentów samochodów na całym świecie, widać
wyraźnie, że branża motoryzacyjna coraz mocniej stawia na radary, a nawet na
bardziej nowatorskie technologie o podobnej zasadzie działania, takie jak
LiDAR czy obrazowanie termiczne”, napisał. „Uderzające jest to, że Tesla
w tym samym czasie rezygnuje z radarów”. Dan O’Dowd, przedsiębiorca
działający w branży bezpieczeństwa oprogramowania, wykupił w „New York
Timesie” całostronicową reklamę, w której nazwał system autonomicznej jazdy
Tesli „najgorszym oprogramowaniem, jakie kiedykolwiek sprzedała swoim
klientom firma z listy Fortune 500”.
Tesla od dłuższego czasu znajdowała się na celowniku Krajowej
Administracji Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (National Highway Traffic
Safety Administration, NHTSA); po usunięciu radaru w 2021 roku urzędnicy
NHTSA zaczęli jeszcze uważniej przyglądać się samochodom produkowanym
przez Teslę. Ustalili między innymi, że w 273 wypadkach z udziałem
samochodów marki Tesla, których kierowcy korzystali w trakcie jazdy z takiego
czy innego pakietu systemów Autopilota, śmierć poniosło w sumie pięć osób.
NHTSA wszczęła też dochodzenie w sprawie jedenastu kolizji samochodów
Tesli z pojazdami służb ratowniczych.
Musk był przekonany, że winę za większość wypadków ponoszą kierowcy,
a nie wadliwe oprogramowanie. Pewnego dnia zasugerował na zebraniu, żeby
wykorzystywać dane z kamer samochodu – z których jedna znajduje się
wewnątrz pojazdu, z obiektywem skierowanym na kierowcę – w charakterze
dowodów na błędy popełnione przez kierowców. Jedna z uczestniczek zebrania
sprzeciwiła się temu pomysłowi. „Rozmawialiśmy już o tym wielokrotnie
z naszym zespołem do spraw prywatności”, powiedziała. „Nie możemy
powiązać danych zbieranych przez kamery selfie z konkretnymi pojazdami,
nawet w razie wypadku czy kolizji. Tak przynajmniej twierdzą nasi prawnicy”.
Musk nie był zachwycony. Drażnił go sam fakt istnienia czegoś takiego jak
zespół do spraw prywatności. „To ja podejmuję decyzje w tej firmie, a nie jakiś
zespół do spraw prywatności”, oświadczył. „Nie wiem nawet, co to za jedni. Są
tak bardzo prywatni, że nie wiadomo, kim są”. Na sali rozległy się nerwowe
śmiechy. „Może moglibyśmy wyświetlać okienko z informacją, że jeśli
kierowca włączy FSD*, będziemy zbierać dane w razie wypadku”,
zaproponował. „Czy takie rozwiązanie jest akceptowalne?”
Kobieta zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła głową. „O ile
będziemy informować o tym klientów, chyba nie powinno to stanowić
problemu”.

Odrodzenie Phoenixa

Musk pomimo całego swojego uporu jest skłonny zmienić zdanie, jeśli tylko
przedstawi mu się przekonujące dowody. W 2021 roku był nieugięty w kwestii
usunięcia radaru, ponieważ dostępna w tamtym czasie technologia radarowa nie
zapewniała rozdzielczości wystarczającej do tego, by dane z czujników
radarowych mogły stanowić istotne uzupełnienie systemu wizyjnego. Zgodził się
jednak, aby inżynierowie Tesli kontynuowali pracę nad projektem Phoenix
i przekonali się, czy są w stanie stworzyć lepszą technologię radarową.
Lars Moravy, szef działu inżynierii pojazdów, powierzył to zadanie
urodzonemu w Danii inżynierowi Pete’owi Scheutzowowi. „Elon nie jest
przeciwnikiem radarów”, zapewnia Moravy. „Jest tylko przeciwnikiem
kiepskich radarów”. Zespół Scheutzowa opracował system znajdujący
zastosowanie przede wszystkim w sytuacjach, w których kierowca nie jest
w stanie zauważyć jakiegoś obiektu lub zdarzenia na drodze. „To może być
dobre rozwiązanie”, przyznał Musk i w tajemnicy podpisał zgodę na
przetestowanie nowego systemu w droższych samochodach Tesli, czyli
w Modelach S i Y.
„To sprzęt znacznie bardziej zaawansowany od standardowego radaru
samochodowego”, tłumaczy. „Takie rozwiązania stosuje się w nowoczesnych
systemach uzbrojenia. Zamiast jedynie odbierać odbite impulsy, radar tworzy
obraz tego, co dzieje się w otoczeniu samochodu”. Czy Musk faktycznie planuje
zastosować takie radary w luksusowych modelach Tesli? „Na pewno warto
poeksperymentować. Zawsze jestem otwarty na dowody z eksperymentów
fizycznych”.

* Od Full Self-Driving – w pełni autonomiczna jazda.


R O ZD ZI A Ł 6 7

Pieniądze
2021–2022

Najbogatszy człowiek na świecie

W marcu 2020, gdy na świecie rozprzestrzeniała się pandemia COVID-19,


kurs akcji Tesli spadł do poziomu 25 dolarów, jednak szybko się odbił i już
na początku 2021 roku był dziesięciokrotnie wyższy. 7 stycznia cena akcji
Tesli wyniosła 260 dolarów. Tego dnia majątek Muska osiągnął wartość
190 miliardów dolarów, co oznaczało, że wyprzedził pod względem
zamożności Jeffa Bezosa i stał się najbogatszym człowiekiem na świecie.
W lutym 2018 roku, czyli w okresie, w którym Tesla zmagała się
z poważnymi problemami produkcyjnymi, Musk zawarł z zarządem firmy
umowę w sprawie pakietu kompensacyjnego, rezygnując z otrzymywania
gwarantowanego wynagrodzenia z tytułu pełnienia obowiązków dyrektora
generalnego. W zamian jego wynagrodzenie miało być uzależnione od
osiągnięcia przez Teslę bardzo ambitnych celów w zakresie wysokości
przychodów i zysków oraz wartości rynkowej firmy. Jednym z nich był
dziesięciokrotny wzrost giełdowej wyceny Tesli, do poziomu 650 miliardów
dolarów. Komentatorzy prasowi przewidywali wówczas, że większość tych
celów będzie niemożliwa do osiągnięcia. A jednak w październiku
2021 roku Tesla została szóstą amerykańską firmą w historii o wartości
rynkowej przekraczającej bilion dolarów. Było to więcej niż łączna wartość
pięciu największych konkurentów Tesli w branży motoryzacyjnej, czyli
Toyoty, Volkswagena, Daimlera, Forda i General Motors. W kwietniu
2022 Tesla odnotowała zysk w wysokości 5 miliardów dolarów przy
19 miliardach dolarów przychodu, co stanowiło wzrost o 81 procent
w porównaniu z rokiem poprzednim. W rezultacie wypłata dla Muska
z tytułu przyznanego mu w 2018 roku pakietu kompensacyjnego wyniosła
około 56 miliardów dolarów, a jego majątek na początku 2022 roku wzrósł
do 304 miliardów dolarów.
Muska złościły publiczne ataki ze strony tych, którzy mieli mu za złe
bycie miliarderem; drażliwość na tym punkcie potęgował fakt, że jego
transpłciowa córka Jenna, zagorzała antykapitalistka, przestała się do niego
odzywać. W swoim czasie postanowił więc sprzedać wszystkie należące do
niego domy, bo był przekonany, że jeśli cały majątek będzie inwestował
w firmy, zamiast żyć w luksusie, to wytrąci krytykom argumenty z ręki.
Atakowano go jednak nadal, między innymi za to, że płacił niskie podatki.
Było to możliwe dzięki temu, że osiągał stosunkowo niewielkie dochody
podlegające opodatkowaniu – nie otrzymywał bowiem wynagrodzenia
w postaci stałej pensji i nie realizował zysków kapitałowych z posiadanych
udziałów w firmach. W listopadzie 2021 roku Musk przeprowadził na
Twitterze ankietę: zapytał, czy powinien sprzedać część posiadanych akcji
Tesli i tym samym zrealizować część swoich zysków kapitałowych, od
których musiałby następnie zapłacić podatek. Użytkownicy Twittera oddali
3,5 miliona głosów, z których 58 procent padło na odpowiedź „tak”. Musk
zrobił więc to, co i tak już wcześniej planował zrobić, czyli zrealizował
opcje na akcje przyznane mu jeszcze w 2012 roku, które miały wkrótce
wygasnąć. W rezultacie zapłacił podatek wynoszący 11 miliardów
dolarów – była to najwyższa kwota, jaką kiedykolwiek zapłacił
indywidualny amerykański podatnik. 11 miliardów dolarów wystarczyłoby
na pokrycie całego pięcioletniego budżetu antagonistów Muska z Komisji
Papierów Wartościowych i Giełd.
„Zmieńmy nasz wypaczony system podatkowy, żeby Człowiek Roku
zaczął naprawdę płacić podatki i przestał pasożytować na innych”, napisała
pod koniec 2021 roku na Twitterze senatorka Elizabeth Warren. Musk
odpowiedział: „Wystarczy, że choć na dwie sekundy otworzysz oczy,
a zobaczysz, że w tym roku zapłacę wyższy podatek niż którykolwiek
Amerykanin w historii. Postarajcie się nie wydać wszystkiego od razu…
och, przepraszam, przecież już to zrobiliście”.

Czego nie można kupić za pieniądze

Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają – jedną z przesłanek na


potwierdzenie tej tezy mógłby być nastrój Muska po tym, jak został on
najzamożniejszą osobą na świecie. Jesienią 2021 roku nie był szczęśliwy.
W październiku poleciał do Cabo San Lucas w Meksyku na przyjęcie
urodzinowe, które Kimbal zorganizował dla swojej żony Christiany –
zaproszono też Grimes, która wystąpiła w charakterze DJ-a – ale większość
czasu spędził w swoim pokoju hotelowym, grając w Polytopię.
„Podziwialiśmy niesamowitą artystyczną instalację z interaktywnymi
światłami i tańczyliśmy do pięknej muzyki, którą grała dla nas Claire
(Grimes)”, wspomina Christiana. „Pomyślałam sobie wtedy, że nasze
powodzenie zawdzięczamy w znacznej mierze Elonowi, ale on nie potrafił
cieszyć się chwilą”.
Jak to często bywa w przypadku Muska, jego wahaniom nastroju
i przygnębieniu towarzyszyły dolegliwości żołądkowe. Męczyły go torsje
i zgaga. „Znasz może jakichś dobrych lekarzy, których mógłbyś mi polecić?”,
napisał do mnie wkrótce po swoim przedwczesnym powrocie z Cabo. „Nie
muszą być sławni ani mieć wypasionych gabinetów”. Zapytałem, czy
wszystko u niego w porządku. „Nie czuję się najlepiej”, odpisał. „Od bardzo
dawna moje życie jest jak ciągnące się palenie świecy z obu końców za
pomocą miotacza ognia. Za taki tryb płaci się wysoką cenę. Bardzo źle się
czułem w ten weekend”. Kilka tygodni później otworzył się bardziej.
Rozmawialiśmy przez ponad dwie godziny, a Musk przez większość czasu
mówił o psychicznych i fizycznych bliznach, które wciąż dawały mu się we
znaki w 2021 roku:
Ostatnich kilkanaście lat, od 2007 aż do zeszłego roku, było dla mnie ciągłym pasmem cierpienia.
Czułem się tak, jakbym miał przystawiony do głowy pistolet: musiałem sprawić, żeby Tesla
zaczęła działać, co było jak wyciąganie z kapelusza jednego królika za drugim. To był cały
strumień królików w powietrzu. I świadomość, że jeśli nie uda ci się wyciągnąć kolejnego
królika, to już po tobie. Coś takiego odciska na człowieku swoje piętno. Jeśli nieustannie toczysz
walkę o przetrwanie, jeśli jesteś bez przerwy nabuzowany adrenaliną, to prędzej czy później musi
się to na tobie odbić.
Ale jest jeszcze coś, co uświadomiłem sobie w tym roku. Walka o przetrwanie może
utrzymywać cię na chodzie przez dłuższy czas. Kiedy jednak przestajesz funkcjonować w trybie
kryzysowym, nie jest łatwo codziennie znajdować w sobie motywację do działania.

Była to ważna autorefleksja. Ilekroć sprawy przybierały zły obrót, Musk


odczuwał zastrzyk energii. W takich sytuacjach włączał mu się syndrom
oblężonej twierdzy, pozostałość z lat młodości spędzonych w Republice
Południowej Afryki. Kiedy jednak nie działał w trybie walki o przetrwanie,
ogarniał go niepokój. Chwile szczęścia wytrącały go z równowagi.
W rezultacie wywoływał zrywy, rzucał się w wir bitew, których mógłby
uniknąć, a także podejmował coraz to nowe przedsięwzięcia.
W Święto Dziękczynienia matka i siostra Elona przyleciały do Austin,
aby świętować razem z nim, jego czterema starszymi synami, X-em i Grimes.
Przyjechali również jego dwaj kuzyni i dwie przyrodnie siostry z drugiego
małżeństwa jego ojca. „Musieliśmy z nim być, bo czuje się bardzo samotny”,
mówi Maye. „Uwielbia mieć przy sobie rodzinę i musimy to dla niego
zrobić, ponieważ żyje w nieustannym stresie”.
Następnego dnia Damian przygotował dla wszystkich pastę, a potem
usiadł do fortepianu i zaczął grać utwory muzyki klasycznej. Musk
postanowił jednak skupić się na problemach z silnikiem Raptor do rakiety
Starship. Przez chwilę krążył niespokojnie po jadalni, po czym spędził resztę
dnia na telekonferencjach. W końcu oznajmił, że musi pilnie udać się do Los
Angeles, żeby zająć się kryzysem związanym z pracami nad Raptorem.
Kryzys ten istniał głównie w jego umyśle. Było Święto Dziękczynienia,
a Raptor miał być gotowy dopiero za rok.
„Ostatni tydzień był dobry”, napisał do mnie później. „W zasadzie
spędziłem piątek i sobotę w fabryce rakiet, pracując do późna w nocy nad
Raptorem, ale i tak był to dla mnie dobry tydzień. Nie będzie łatwo, ale
musimy się spiąć i zbudować Raptora, chociaż będzie to wymagało jego
całkowitego przeprojektowania”.
R O ZD ZI A Ł 6 8

Ojciec Roku
2021
Z Shivon, Striderem i Azure; z X-em w siedzibie Tesli

Bliźnięta Shivon

W Święto Dziękczynienia w 2021 roku Musk był wyraźnie rozkojarzony.


Przyczyną tego rozkojarzenia – nad którym próbował zapanować, skupiając
całą swoją uwagę na dyszach i zaworach Raptora – mógł być fakt, że ledwie
tydzień wcześniej po raz kolejny został ojcem. Tym razem urodziły mu się
bliźnięta, chłopiec i dziewczynka. Ich matką była Shivon Zilis, jasnooka
inwestorka działająca w branży sztucznej inteligencji, która w 2015 roku
została ściągnięta przez Muska do OpenAI, a potem objęła stanowisko
głównego kierownika do spraw operacyjnych w firmie Neuralink. Zilis stała
się dla Muska bliską przyjaciółką i intelektualną bratnią duszą, a od czasu do
czasu, jako że oboje byli miłośnikami gier komputerowych, gamingową
partnerką. „To zdecydowanie jedna z moich najbardziej znaczących przyjaźni”,
twierdzi Zilis. „Wkrótce po tym, jak go poznałam, powiedziałam: »Mam
nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi na całe życie«”.
Zilis mieszkała wcześniej w Dolinie Krzemowej i pracowała w biurze
Neuralinku we Fremont, ale po przeprowadzce Muska do Austin ona również
przeniosła się do stolicy Teksasu. Należy do grupy blisko zżytych ze sobą osób,
stanowiącej najbliższy krąg towarzyski Muska. Grimes uważała ją za swoją
przyjaciółkę i od czasu do czasu próbowała umówić ją z kimś na randkę. Kiedy
w 2020 roku Musk i Grimes zorganizowali kameralną imprezę z okazji
swojego ulubionego święta Halloween, Zilis przyszła na nią w towarzystwie
Marka Juncosy, energicznego współpracownika Muska ze SpaceX.
Grimes i Zilis przyciągały do Muska dwa przeciwstawne aspekty jego
osobowości. Zadziorna z natury Grimes, ze swoim filuternym, a zarazem
wybuchowym temperamentem, często wdawała się w kłótnie z Muskiem,
z którym łączyło ją zamiłowanie do zamętu. Relacje Zilis i Muska wyglądały
zupełnie inaczej: „Przez sześć lat między Elonem i mną nie doszło do ani
jednej sprzeczki, nigdy się nie pokłóciliśmy”, twierdzi Zilis. Niewiele osób,
które miały do czynienia z Muskiem, może powiedzieć o sobie to samo. Jego
dyskusje z Zilis zawsze mają charakter spokojnej, intelektualnej wymiany
poglądów.
Zilis podjęła świadomą decyzję o niewychodzeniu za mąż. Przyznaje
jednak, że czuła „bardzo silny instynkt macierzyński”. Jej pragnienie
posiadania dzieci wzmacniały wygłaszane przez Muska kazania o tym, jak
ważne jest, aby ludzie mieli liczne potomstwo. Musk obawia się, że spadająca
liczba urodzeń stanowić będzie na dłuższą metę poważne zagrożenie dla
przetrwania ludzkiej świadomości. „Ludzkość będzie musiała wrócić do idei
uznawania rodzicielstwa za pewien rodzaj społecznego obowiązku”, stwierdził
w wywiadzie z 2014 roku. „W przeciwnym razie nasza cywilizacja po prostu
umrze”. Jego mieszkająca w Atlancie siostra Tosca, która odniosła sukces jako
producentka filmów romantycznych, nigdy nie wyszła za mąż. Mimo to Elon
zachęcał ją, by zdecydowała się na dziecko, a kiedy się zgodziła, pomógł jej
znaleźć klinikę in vitro i wybrać anonimowego dawcę nasienia, a także pokrył
koszty zabiegu.
„Naprawdę zależy mu na tym, by inteligentni ludzie mieli potomstwo,
i gorąco mnie do tego namawiał”, mówi Zilis. Kiedy stwierdziła, że jest
gotowa zostać matką, zaproponował, że mógłby zostać dawcą nasienia, dzięki
czemu pod względem genetycznym byłyby to także jego dzieci. Zilis uznała, że
to bardzo dobry pomysł. „Jeśli masz wybierać między anonimowym dawcą
spermy a kimś, kogo podziwiasz najbardziej na świecie, to moim zdaniem
decyzja jest cholernie oczywista”, wyjaśnia Zilis. „Nie wyobrażam sobie
lepszych genów dla swoich dzieci”. Dodaje, że był jeszcze jeden argument za
wybraniem Muska na dawcę nasienia: „Odniosłam wrażenie, że to by go
uszczęśliwiło”.
Bliźnięta zostały poczęte in vitro. Ponieważ Neuralink jest pracodawcą
prywatnym, trudno powiedzieć, jak miał się przypadek Zilis do ewentualnych
wewnętrznych regulacji dotyczących bliskich relacji między pracownikami
firmy. W tamtym czasie sprawa w ogóle nie była rozpatrywana, ponieważ Zilis
nie ujawniła przełożonym ani kolegom z pracy, kto jest biologicznym ojcem jej
potomstwa.
Pewnego październikowego dnia oprowadzała Muska oraz członków
kierownictwa Neuralinku po terenie budowy nowego ośrodka badawczego,
który powstawał w Austin, nieopodal teksańskiej gigafabryki Tesli. Oprócz
pomieszczeń biurowych i laboratoryjnych w skład kompleksu wchodziło także
kilka budynków gospodarczych do hodowli świń i owiec, na których
przeprowadzano eksperymenty z wszczepianiem chipów. Zilis była
w zaawansowanej bliźniaczej ciąży. Poza nią samą i Muskiem nikt
z wizytujących nowy ośrodek nie wiedział, kto jest ojcem jej dzieci. Później
zapytałem, czy nie czuła się wtedy niezręcznie. „Nie”, odpowiedziała. „Byłam
tylko podekscytowana, że wkrótce zostanę matką”.
Pod koniec ciąży doszło do pewnych komplikacji i Zilis trafiła do szpitala.
Bliźnięta przyszły na świat siedem tygodni przed spodziewanym terminem
porodu, ale były zdrowe. Muska wpisano do aktów urodzenia jako ojca, jednak
dzieci – Strider Sekhar Sirius, chłopiec, i Azure Astra Alice, dziewczynka –
otrzymały nazwisko Zilis. Ich matka założyła, że Musk nie będzie się zbytnio
angażował w ich wychowanie. „Ma naprawdę dużo na głowie, więc
spodziewałam się, że będzie odgrywał rolę kogoś w rodzaju ojca chrzestnego”,
wyjaśnia Zilis.
Okazało się jednak, że Musk poświęcał bliźniętom dużo czasu i nawiązał
z nimi autentyczną więź, choć na swój własny, niezbyt emocjonalny sposób.
Przynajmniej raz w tygodniu odwiedzał Zilis i zostawał u niej na noc: karmił
wtedy dzieci, a potem rozsiadał się z nimi na podłodze i do późnych godzin
wieczornych brał zdalny udział w spotkaniach dotyczących Raptora, Starshipa
i Autopilota Tesli. Musk nie był tak czuły wobec dzieci jak przeciętny ojciec,
ponieważ nie leżało to w jego naturze. „Niektórych rzeczy po prostu nie jest
w stanie zrobić, bo jego mózg działa trochę inaczej niż u większości ludzi”,
mówi Zilis. „Ale zawsze, gdy nas odwiedza, dzieci rozpromieniają się na jego
widok i świata poza nim nie widzą, a to sprawia, że on również promienieje”.

Baby Y

Chociaż związek Grimes i Muska przechodził trudny okres, to bycie rodzicami


X-a sprawiało im tyle radości, że zdecydowali się na kolejne dziecko. „Bardzo
pragnęłam, żeby miał córkę”, mówi Grimes. Ponieważ pierwsza ciąża Grimes
miała ciężki przebieg, a delikatna budowa jej ciała zwiększała ryzyko
powikłań, postanowili skorzystać z usług surogatki.
Doprowadziło to do niewiarygodnie dziwnej i potencjalnie niezręcznej
sytuacji, która z powodzeniem mogłaby stanowić element fabuły współczesnej
wersji francuskiej farsy. Kiedy Zilis przebywała w szpitalu w Austin z powodu
komplikacji ciążowych, na ten sam oddział trafiła kobieta nosząca w brzuchu
dziecko poczęte in vitro przez Grimes i Muska. Ponieważ ciąża surogatki była
zagrożona, Grimes postanowiła zostać z nią w szpitalu. Nie miała pojęcia, że
w jednej z sąsiednich sal leży Zilis ani że jest ona w ciąży z Muskiem. Być
może nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że Musk postanowił w tej sytuacji
dać nogę i spędził weekend po Święcie Dziękczynienia, zajmując się o wiele
mniej skomplikowanymi problemami inżynierii rakietowej.
Córka Muska i Grimes przyszła na świat w grudniu, zaledwie kilka tygodni
po swoim przyrodnim rodzeństwie, a jej rodzice rozpoczęli żmudny proces
wyboru imienia. Początkowo nazwali ją Sailor Mars, na cześć jednej
z bohaterek mangi Czarodziejki z Księżyca, która opowiada o przygodach
wojowniczek broniących Układu Słonecznego przed złem. Imię, choć
niekonwencjonalne, wydawało się całkiem odpowiednie dla dziecka, którego
przeznaczeniem mogła być podróż na Marsa. W kwietniu Musk i Grimes doszli
do wniosku, że powinni zmienić córce imię na mniej poważne (właśnie tak!),
ponieważ „była takim pełnym życia, prześmiesznym małym trollem”, jak
wyjaśniła Grimes. Zdecydowali się na imiona Exa Dark Sideræl, ale już na
początku 2023 roku zaczęli rozważać ponowną zmianę, po której ich córka
nazywałaby się Andromeda Synthesis Story Musk. Żeby uprosić sobie życie, na
co dzień nazywali ją Y, a czasem Why*, z pytajnikiem jako częścią imienia.
„Elon zawsze powtarza, że zanim będziemy mogli poznać odpowiedzi
dotyczące wszechświata, musimy najpierw dowiedzieć się, jak brzmi pytanie”,
wyjaśnia Grimes, nawiązując do lekcji, którą wyciągnął z lektury Autostopem
po galaktyce.
Kiedy Musk i Grimes przywieźli Y ze szpitala do domu, przedstawili ją X-
owi. Obecna była tam także Christiana Musk i inni członkowie rodziny;
wszyscy bawili się na podłodze, zupełnie jakby byli najzwyczajniejszą
rodziną. Musk ani słowem nie wspomniał tym, że dopiero co został ojcem
bliźniąt, które urodziła Shivon Zilis. Po godzinie zabawy i szybkim obiedzie
wziął X-a na ręce i poleciał z nim odrzutowcem do Nowego Jorku, gdzie
maluch siedział mu na kolanach podczas uroczystej gali, na której ogłoszono
Muska Człowiekiem Roku tygodnika „Time”.
Wyróżnienie to otrzymał w szczytowym momencie swojej popularności.
W 2021 roku został najbogatszą osobą na świecie, SpaceX jako pierwsza
prywatna firma w historii wysłało cywilną załogę na orbitę, a Tesla osiągnęła
wartość rynkową wynoszącą bilion dolarów i była liderem prowadzącym
światowy przemysł motoryzacyjny ku erze pojazdów elektrycznych. „Niewiele
osób miało większy niż Musk wpływ na życie na Ziemi, a potencjalnie także
poza nią”, napisał redaktor naczelny „Time’a” Ed Felsenthal. Redakcja
„Financial Times” również przyznała Muskowi tytuł Człowieka Roku,
stwierdzając w uzasadnieniu: „Musk może pretendować do miana najbardziej
innowacyjnego przedsiębiorcy swojego pokolenia”. W wywiadzie dla
dziennika Musk podkreślił znaczenie poczucia misji, które napędzało jego
firmy. „Staram się po prostu wysłać ludzi na Marsa, zapewnić swobodny
przepływ i dostęp do informacji dzięki Starlinkowi, przyspieszyć przejście na
zrównoważone technologie dzięki Tesli i uwolnić ludzi od uciążliwości
związanych z prowadzeniem samochodu”, powiedział. „Bardzo możliwe, że
droga do piekła jest częściowo wybrukowana dobrymi chęciami – ale
w większości wybrukowana jest złymi”.

* W języku angielskim głoska Y wymawiana jest tak samo jak słowo why (dlaczego).
R O ZD ZI A Ł 6 9

Polityka
2020–2022

„Weź czerwoną pigułkę”

„Panika z powodu koronawirusa to głupota”, napisał Musk na Twitterze. Był


6 marca 2020 roku. W ramach walki z pandemią COVID-19 nowa fabryka
Tesli w Szanghaju została właśnie tymczasowo zamknięta,
a rozprzestrzenianie się koronawirusa w Stanach Zjednoczonych
doprowadziło do znacznego spadku kursu akcji Tesli. Ale Musk był
rozzłoszczony nie tylko stratami finansowymi. Rządowe restrykcje
wprowadzone w Chinach, a potem w Kalifornii roznieciły w nim
antyautorytarne ciągoty.
Gdy w kolejnych dniach marca władze Kalifornii wydały rozporządzenie
nakazujące mieszkańcom stanu pozostanie w domach – wprowadzenie
rozporządzenia zbiegło się z rozpoczęciem produkcji Modelu Y w zakładzie
Tesli we Fremont – Musk zbuntował się i oświadczył, że jego fabryka
pozostanie otwarta. W skierowanym do pracowników mailu napisał: „Chcę
postawić sprawę jasno – jeśli czujecie się choćby w najmniejszym stopniu
chorzy, a nawet jeśli jesteście po prostu zaniepokojeni całą sytuacją, to nie
macie obowiązku przychodzić do pracy”. Ale zaraz dodał: „Jeśli o mnie
chodzi, to zamierzam pojawić się w pracy. Moja opinia w tej sprawie nie
uległa zmianie i nadal jestem szczerze przekonany, że szkodliwość paniki
związanej z koronawirusem znacznie przewyższa szkodliwość samego
wirusa”.
Po tym, jak urzędnicy hrabstwa zapowiedzieli, że w razie potrzeby
wymuszą zamknięcie fabryki we Fremont, Musk złożył do sądu pozew
przeciwko lokalnym władzom. „Jeśli ktoś pragnie zostać w domu,
w porządku”, oświadczył. „Ale mówienie ludziom, że nie mogą opuścić
swoich domów, i grożenie im więzieniem, jeśli ośmielą się to zrobić, to
zwykły faszyzm. To nie jest demokracja. To nie jest wolność. Oddajcie
ludziom ich cholerną wolność”. Musk nie wstrzymał produkcji w fabryce we
Fremont i prowokacyjnie zachęcił szeryfa hrabstwa do interwencji
i zatrzymania winnych naruszenia obostrzeń. „Będę przy linii montażowej
razem z innymi pracownikami”, napisał na Twitterze. „Jeśli chcą kogoś
aresztować, to proszę, żeby aresztowali tylko mnie”.
Musk postawił na swoim. Lokalne władze zawarły z Teslą porozumienie,
zgodnie z którym fabryka we Fremont mogła kontynuować produkcję pod
warunkiem, że na terenie zakładu obowiązywać będą określone procedury
bezpieczeństwa, a wszyscy pracownicy będą nosić maseczki ochronne.
Chociaż w praktyce większość tych zasad nie była przestrzegana, konflikt
Muska z władzami został wyciszony, nowe samochody zjeżdżały z taśm
montażowych, a fabryka Tesli nie stała się ogniskiem zakażeń
koronawirusem.
Spór o reżim sanitarny stał się jednym z czynników, które przyczyniły się
do politycznej ewolucji Muska. Ten niegdysiejszy fanboy Baracka Obamy,
angażujący się w zbieranie funduszy na jego kampanie wyborcze, zaczął
teraz głośno krytykować postępowych demokratów. Pewnego majowego
niedzielnego popołudnia, w środku awantury o wprowadzane przez władze
obostrzenia sanitarne, Musk opublikował enigmatycznego tweeta: „Weź
czerwoną pigułkę”. Było to nawiązanie do filmu Matrix z 1999 roku,
w którym pewien haker dowiaduje się, że żyje w komputerowej symulacji
(taka koncepcja zawsze fascynowała Muska). Bohater ma do wyboru zażycie
niebieskiej pigułki, co pozwoliłoby mu zapomnieć o wszystkim i powrócić
do dotychczasowego życia, albo zażycie pigułki czerwonej i zmierzenie się
z prawdą. Fraza „weź czerwoną pigułkę” zyskała popularność między innymi
wśród obrońców tak zwanych praw mężczyzn oraz wśród zwolenników
rozmaitych teorii spiskowych. Stała się hasłem wyrażającym gotowość do
odkrywania prawdy o tajnych elitach władzy. Ivanka Trump załapała aluzję.
Podała dalej tweeta Muska z komentarzem: „Wzięłam!”.

Wirus woke

„traceroute woke_mind virus”


Ten niezrozumiały dla wielu tweet, opublikowany przez Elona Muska
w grudniu 2021 roku, odzwierciedlał przemianę, jaka dokonywała się
w jego poglądach politycznych. „Traceroute” to polecenie sieciowe używane
do śledzenia trasy pakietów do serwera, który jest źródłem jakichś danych.
Musk postanowił ruszyć do walki z tym, co postrzegał jako nadmiar
politycznej poprawności, a także z kulturą woke, promowaną przez
postępowych działaczy na rzecz sprawiedliwości społecznej. Na moje
pytanie, dlaczego to robi, odpowiedział: „Dopóki nie powstrzymamy
zatruwającego umysły wirusa woke, który jest z gruntu antynaukowy,
antyintelektualny i ogólnie antyludzki, nasza cywilizacja nie ma szans stać się
cywilizacją międzyplanetarną”.
Do zaangażowania się w tę polityczną krucjatę pchał Muska motyw
osobisty: jego córka Jenny, młoda osoba o radykalnie lewicowym
światopoglądzie, przeszła tranzycję i zerwała z nim wszelkie kontakty. „Elon
ma poczucie, że stracił syna, który zmienił imię i nie chce mieć do czynienia
z ojcem, a wszystko przez wirusa woke”, wyjaśnia Jared Birchall, szef
osobistej kancelarii Muska. „Na własnej skórze doświadczył szkodliwego
wpływu indoktrynacji prowadzonej przez wyznawców religii woke”.
Jego niechęć do „wirusa woke” miała też bardziej prozaiczne przyczyny.
Nabrał na przykład przekonania, że kultura woke niszczy humor. W swoich
żartach Musk często nawiązuje do pozycji 69 i innych form aktywności
seksualnej, a także do płynów ustrojowych, kupy, bąków, palenia trawki
i tym podobnych tematów, które wywołują salwy śmiechu wśród ujaranych
pierwszoroczniaków w akademiku. Musk był w przeszłości fanem
satyrycznego serwisu The Onion, publikującego absurdalne, wymyślone
informacje; z czasem jednak zaczął preferować Babylon Bee, będący
chrześcijańsko-konserwatywną wersją The Onion. „Ruch woke chce
zdelegalizować komizm, a to nic dobrego”, stwierdził w wywiadzie dla
Babylon Bee pod koniec 2021 roku. „Próba zamknięcia ust Davidowi
Chappelle’owi? Dajcie spokój, przecież to jakieś szaleństwo. Czy naprawdę
chcemy żyć w społeczeństwie pozbawionym poczucia humoru, w którym
panuje kultura potępienia, nienawiści i mściwości? Ideologia woke jest
w istocie nienawistna i wykluczająca. Umożliwia złym ludziom chowanie
się za tarczą fałszywej cnoty i jednocześnie pozwala im być wrednymi
i okrutnymi wobec innych”.
W maju 2022 roku Elon Musk odebrał telefon od redaktora Business
Insidera, który uprzedził go, że serwis zamierza opublikować artykuł na
temat molestowania seksualnego, jakiego miał się dopuścić Musk. Według
informacji zdobytych przez redakcję serwisu Musk obnażył się przed
stewardesą na pokładzie swojego prywatnego odrzutowca i poprosił ją
o „ręczną robótkę”. Wiedział, że kobieta była miłośniczką koni, i w zamian
za wykonanie usługi seksualnej obiecał kupić jej kucyka. Musk zaprzeczył
tym zarzutom i dodał, że na pokładzie jego samolotu nie pracują stewardesy.
Dziennikarze Business Insidera dotarli jednak do dokumentów, z których
wynikało, że w 2018 roku Tesla wypłaciła domniemanej ofierze
molestowania odprawę w wysokości 250 tysięcy dolarów. Po ukazaniu się
artykułu cena akcji Tesli spadła o 10 procent, a polityczne resentymenty
Muska jeszcze bardziej się nasiliły. Był przekonany, że o rzekomym
molestowaniu doniosła dziennikarzom przyjaciółka stewardesy, „aktywistka
woke i skrajnie lewicowa zwolenniczka demokratów”.
Gdy tylko Musk został uprzedzony o zbliżającej się publikacji artykułu,
postanowił zminimalizować potencjalne szkody wizerunkowe, stawiając
zawczasu całą sprawę w kontekście politycznym. „W przeszłości
głosowałem na demokratów, bo byli (w przeważającej mierze) partią
życzliwości”, napisał na Twitterze. „Obecnie stali się partią podziałów
i nienawiści, nie mogę ich dłużej popierać i dlatego zagłosuję na
republikanów. Obserwujcie teraz uważnie, jak rozpętują wymierzoną we
mnie kampanię brudnych sztuczek”. W tamtym czasie Musk wybierał się do
Brazylii, żeby spotkać się z prawicowym populistycznym prezydentem
Jairem Bolsonarem – spotkanie to było kolejnym przykładem politycznej
przemiany Muska. Gdy tylko samolot wystartował, wysłał kolejnego tweeta:
„Ataki na mnie należy postrzegać przez pryzmat polityki – to ich
standardowy (nikczemny) sposób działania – ale nic nie powstrzyma mnie
przed walką o lepszą przyszłość i wasze prawo do wolności słowa”.
Następnego dnia, gdy konsekwencje ujawnienia afery nie okazały się tak
dotkliwe, jak się początkowo obawiał, Muskowi wrócił pogodniejszy
nastrój. „Wreszcie możemy używać Elongate [wydłużyć] jako nazwy
skandalu. Brzmi świetnie”, napisał na Twitterze. A kiedy Chad Hurley,
współzałożyciel YouTube’a, zażartował sobie z niego, Musk odpowiedział:
„Cześć, Chad (…) No dobra, to jeśli zgodzisz się dotknąć mojej parówki,
dostaniesz konika”.

Biden

W miarę jak rosło jego zaniepokojenie ruchem woke, sympatie partyjne


Muska zaczęły ulegać zmianie. „Główne ognisko wirusa woke znajduje się
w Partii Demokratycznej, mimo że większość demokratów nie podziela tych
poglądów”, powiedział. Ewolucja jego poglądów była również reakcją na
ataki ze strony niektórych wpływowych polityków Partii Demokratycznej.
„Elizabeth Warren nazwała mnie pasożytem, który nie płaci podatków,
podczas gdy w rzeczywistości płacę najwyższe podatki w historii”,
stwierdził Musk. Szczególnie rozzłościł go atak ze strony postępowej
kalifornijskiej radnej Loreny Gonzalez, która napisała na Twitterze:
„Pieprzyć Elona Muska”. To jeszcze bardziej wzmogło jego frustrację
Kalifornią. „Przybyłem tam, gdy Kalifornia była krainą możliwości”,
stwierdził. „Teraz jest to kraina sporów sądowych, regulacji i podatków”.
Musk pogardza Donaldem Trumpem, którego uważa za oszusta, ale Joe
Biden również nie zrobił na nim najlepszego wrażenia. „Kiedy był jeszcze
wiceprezydentem, zjedliśmy razem lunch w San Francisco”, wspomina.
„Przez godzinę gadał jak nakręcony i okropnie przynudzał. Przypominał mi
jedną z tych lalek, w których pociągasz za sznurek, a one w kółko powtarzają
bezmyślnie te same frazy”. Mimo to twierdzi, że w 2020 roku był skłonny
oddać głos na Bidena. Ostatecznie doszedł jednak do wniosku, że pójście do
lokalu wyborczego w Kalifornii, gdzie był wówczas zarejestrowany
w spisie wyborców, byłoby stratą czasu, ponieważ Kalifornia to stan,
w którym kandydat demokratów może być z góry pewien zwycięstwa.
Jego niechęć do Bidena wzrosła w sierpniu 2021 roku, gdy prezydent
zorganizował w Białym Domu uroczyste spotkanie poświęcone
elektromobilności w Stanach Zjednoczonych. Zaproszono na nie szefów
General Motors, Forda i Chryslera, a także szefa związku zawodowego
United Auto Workers (UAW), ale nie Muska, chociaż Tesla sprzedała
w Stanach Zjednoczonych więcej samochodów elektrycznych niż wszystkie
inne firmy razem wzięte. Sekretarz prasowa Bidena Jen Psaki była dość
szczera, gdy dziennikarze zapytali ją o powody, dla których w gronie
zaproszonych gości zabrakło Muska. „Zaprosiliśmy prezesów trzech
przedsiębiorstw, w których działają najliczniejsze organizacje związkowe
UAW”, powiedziała. „Sądzę, że właściwe wnioski wyciągnięcie sami”.
Centrali UAW nie udało się założyć zakładowej organizacji związkowej
w fabryce Tesli we Fremont, częściowo z powodu antyzwiązkowych działań
kierownictwa firmy, uznanych zresztą za niezgodne z prawem przez Krajową
Radę Stosunków Pracy (National Labor Relations Board, NLRB),
a częściowo dlatego, że pracownicy Tesli (podobnie jak pracownicy innych
nowych firm produkujących pojazdy elektryczne, takich jak Lucid czy
Rivian) otrzymali opcje na akcje, które zazwyczaj nie są częścią umów
związkowych.
Biden posunął się jeszcze dalej w listopadzie, gdy w towarzystwie
dyrektorki generalnej General Motors Mary Barry oraz członków
kierownictwa UAW odwiedził fabrykę GM w Detroit. „Detroit jest
światowym liderem w produkcji pojazdów elektrycznych”, oświadczył
prezydent. „Mary, pamiętam dobrze naszą styczniową rozmowę na temat
tego, jak ważne jest, by Ameryka była liderem w dziedzinie
elektromobilności. Udało ci się zmienić historię, Mary. Zelektryfikowałaś
całą branżę motoryzacyjną. Mówię to całkiem serio. Stanęłaś na czele tych
zmian, a to wielka zasługa”.
W rzeczywistości koncern General Motors próbował być liderem
w dziedzinie pojazdów elektrycznych w latach dziewięćdziesiątych, ale
potem zaniechał tych starań. Kiedy Biden wygłaszał przemówienie
w Detroit, GM miało w swojej ofercie tylko jeden model „elektryka”. Był
nim Chevy Bolt, którego produkcja została na dodatek tymczasowo
wstrzymana, a sprzedane już samochody wezwano do serwisu w celu
usunięcia wykrytej wady produkcyjnej. W ostatnim kwartale 2021 roku
całkowita sprzedaż pojazdów elektrycznych GM na rynku amerykańskim
wyniosła 26 sztuk. Dla porównania, Tesla w 2021 roku sprzedała
w Ameryce około 300 tysięcy pojazdów elektrycznych. „Biden to marionetka
z wilgotnych skarpet”, skomentował Musk. Dana Hull, dziennikarka agencji
Bloomberg, która często bywała krytyczna wobec Muska (do tego stopnia, że
zablokował ją na Twitterze), napisała: „Biden zrobiłby najlepiej, gdyby
trzymał się faktów i uznał – tak jak zrobił to rynek – rolę Tesli jako lidera
rewolucji pojazdów elektrycznych”.
Członkowie administracji prezydenta, z których wielu było prywatnie
właścicielami samochodów marki Tesla, poczuli się zaniepokojeni
narastającym rozłamem między Muskiem a Bidenem. Na początku lutego
2022 roku szef personelu Białego Domu Ron Klain oraz główny doradca
ekonomiczny prezydenta Brian Deese skontaktowali się z Muskiem. Musk
uznał ich za zaskakująco rozsądnych. Aby ostudzić jego gniew, obiecali mu,
że prezydent publicznie wyrazi uznanie dla osiągnięć Tesli. W tekście
przemówienia, które Biden miał wygłosić następnego dnia, umieścili
następujące zdanie: „Przedsiębiorstwa motoryzacyjne zapowiedziały
zainwestowanie ponad 200 miliardów dolarów w produkcję samochodów
w Ameryce – mowa tu zarówno o firmach będących symbolami
amerykańskiej motoryzacji, takich jak GM i Ford, które rozwijają dziś
produkcję nowych pojazdów elektrycznych, jak i o Tesli, największym
producencie pojazdów elektrycznych w naszym kraju”. Nie były to może
wyjątkowo entuzjastyczne wyrazy uznania, jednak na jakiś czas uspokoiły
Muska.
Odprężenie w relacjach z Białym Domem nie trwało zbyt długo. Musk
wysłał do członków ścisłego kierownictwa Tesli mail, w którym wyraził
swoje „bardzo złe przeczucia” dotyczące przyszłości gospodarki, apelując
jednocześnie o opracowanie planów na wypadek recesji. Kiedy treść tej
wiadomość wyciekła poza firmę, dziennikarze zagadnęli o to prezydenta
Bidena. Odpowiedział drwiąco: „No cóż, życzę mu powodzenia w jego
podróży na Księżyc”. Zabrzmiało to tak, jakby Biden uważał Muska za
ekscentryka marzącego o locie na Księżyc. Tymczasem SpaceX budowało
właśnie lądownik księżycowy na zlecenie NASA. Kilka minut po
wypowiedzi Bidena Musk wyśmiał jego niewiedzę na Twitterze: „Dzięki,
Panie Prezydencie!”, i dołączył link do komunikatu prasowego NASA
informującego o przyznaniu SpaceX kontraktu na zbudowanie lądownika,
który miał dostarczyć amerykańskich astronautów na powierzchnię Księżyca.

***

Podczas kwietniowej rozmowy telefonicznej doradcy prezydenta Bidena


przedstawili Muskowi propozycje programu zachęt dla posiadaczy
samochodów elektrycznych, który miał być częścią przygotowywanej ustawy
antyinflacyjnej. Musk był pozytywnie zaskoczony tym, jak starannie
przemyślane były te propozycje. Krytycznie odniósł się tylko do planów
dotyczących przeznaczenia w ciągu najbliższych trzech lat 5 miliardów
dolarów z budżetu federalnego na budowę sieci stacji ładowania pojazdów
elektrycznych. Wprawdzie takie rozwiązanie mogłoby przynieść korzyści
Tesli, ale Musk uważał, że rząd nie powinien angażować się w budowę
infrastruktury ładowania, tak jak nie powinien budować stacji benzynowych.
Jego zdaniem budowę stacji ładowania należało pozostawić w gestii sektora
prywatnego, zarówno dużych korporacji, jak i małych przedsiębiorstw. Był
przekonany, że firmy te znajdą sposoby na przyciągnięcie klientów, budując
stacje ładowania przy restauracjach, atrakcjach turystycznych, sklepach
spożywczych i w tym podobnych miejscach. Obawiał się, że gdyby do
budowy stacji zabrało się państwo, mogłoby to stłumić ducha
przedsiębiorczości. Musk obiecał zarazem swoim rozmówcom, że ładowarki
Tesli będą dostępne także dla samochodów elektrycznych innych marek:
„Chcę was zapewnić, że nasze urządzenia ładujące, zarówno te wbudowane
w samochody, jak i te znajdujące się na naszych stacjach, będą
interoperacyjne”.
Było to jednak nieco bardziej skomplikowane, niż mogło się wydawać.
Do ładowania pojazdów innych marek na stacjach Tesla Supercharger
potrzebne byłyby specjalne adaptery; poza tym uzgodnienia wymagała
finansowa strona takiego przedsięwzięcia. Mitch Landrieu, czołowy
specjalista Białego Domu do spraw infrastruktury, udał się do fabryki
akumulatorów Tesli w Nevadzie, aby zapoznać się z technikaliami.
Następnie wspólnie z Johnem Podestą, doradcą prezydenta do spraw
wdrażania inicjatyw dotyczących czystej energii, odbyli kameralne spotkanie
z Muskiem w Waszyngtonie, podczas którego omówili i ustalili wszystkie
szczegóły. To spotkanie zaowocowało rzadko spotykaną wymianą
życzliwych wiadomości na Twitterze. „Elon Musk udostępni znaczną część
sieci szybkiego ładowania Tesli wszystkim kierowcom”, głosił tweet
przygotowany przez doradców Bidena i wysłany z oficjalnego konta
prezydenta. „To ważna decyzja, która wiele zmieni”. Na co Musk
odpowiedział: „Dziękuję. Tesla z przyjemnością będzie wspierać inne
pojazdy elektryczne za pośrednictwem naszej sieci Supercharger”.

Libertariański krąg

Pewnego dnia na początku 2022 roku Musk urządził spontaniczną imprezę


w niemal ukończonej już fabryce Giga Texas w Austin. Jego zastępca Omead
Afshar zarekwirował prototyp Cybertrucka i kazał ustawić go w jednej
z otwartych przestrzeni na piętrze budynku. Urządził tam również bar oraz
strefę relaksu z siedzeniami z samochodów Tesli. Dekorację stanowiło kilka
robotów przeniesionych z linii produkcyjnej.
Jednym z zaproszonych przez Muska gości był jego przyjaciel Luke
Nosek, współzałożyciel PayPala i inwestor SpaceX. Nosek z kolei namówił
do przyjścia na imprezę Joe Rogana, dumnie obnoszącego się ze swoją
niepoprawnością polityczną podcastera z Austin, w którego programie
w 2018 roku Musk publicznie zaciągnął się skrętem z marihuany, a także
Jordana Petersona, przebywającego z wizytą w Austin kanadyjskiego
psychologa, który co jakiś czas wywołuje kontrowersje swoimi krytycznymi
wypowiedziami na temat kultury woke. Peterson przybył w szarej marynarce
z aksamitnym kołnierzem i wykończonej aksamitem kamizelce w takim
samym kolorze. Po zakończeniu imprezy mniejsza grupa, w składzie Musk,
Nosek, Rogan, Peterson i Grimes, udała się do domu Noska, gdzie
dyskutowali do trzeciej nad ranem.
Urodzony w Polsce Luke Nosek stał się gorliwym zwolennikiem
libertarianizmu podczas studiów na Uniwersytecie Illinois, gdzie prowadził
długie dyskusje z Maxem Levchinem. Obaj założyli później PayPala, razem
z Muskiem oraz Peterem Thielem, libertarianinem jeszcze bardziej
zagorzałym od Noska. W 2016 roku Nosek był jedną z osób, które zebrały
się w domu Thiela, żeby wspólnie świętować zwycięstwo Trumpa.
Do kręgu przyjaciół Muska w Austin należał również Ken Howery,
kolejny ze współzałożycieli PayPala, który za kadencji Trumpa pełnił
funkcję ambasadora Stanów Zjednoczonych w Szwecji, a także młody
przedsiębiorca z branży technologicznej i protegowany Thiela, Joe Lonsdale.
Musk przyjaźnił się też z Davidem Sacksem, przedsiębiorcą i inwestorem
venture capital z San Francisco, którego poznał jeszcze za czasów PayPala.
Sacks nie jest zadeklarowanym zwolennikiem żadnej partii – w wyborach
prezydenckich popierał kolejno Mitta Romneya i Hillary Clinton – jednak już
jako student zaczął sprzeciwiać się temu, co określano wówczas mianem
politycznej poprawności. W 1995 roku napisał wspólnie z Thielem książkę
pod tytułem The Diversity Myth: Multiculturalism and Political
Intolerance on Campus (Mit różnorodności: multikulturalizm i nietolerancja
polityczna na kampusie uniwersyteckim). Krytykowali w niej „destrukcyjny
wpływ politycznej poprawności i wielokulturowości na szkolnictwo wyższe
i wolność akademicką”, podpierając swoje tezy przykładami ze swojej Alma
Mater, czyli Uniwersytetu Stanforda.
Żadna z tych osób nie kształtowała jednak poglądów politycznych Muska
i błędem byłoby przypisywanie im roli zakulisowych manipulatorów,
wpływających na jego opinie i przekonania. Musk ma swoje zdanie. Kieruje
się własnym rozumem i politycznym instynktem, choć jego przyjaciele
niewątpliwie podsycają często jego antywoke’owe nastroje.
W 2022 roku poglądy Muska przesuwały się coraz bardziej w prawo, co
zaniepokoiło jego bardziej postępowych przyjaciół i znajomych, w tym jego
pierwszą żonę Justine oraz jego ówczesną partnerkę Grimes. „Ta tak zwana
wojna z wokeizmem to jeden z największych absurdów w dziejach świata”,
napisała w 2022 roku na Twitterze Justine. Kiedy Musk zaczął wysyłać
Grimes prawicowe memy i linki do teorii spiskowych, odpisała mu: „To coś
z 4chana albo z czegoś podobnego? Naprawdę zaczynasz zachowywać się
jak ktoś ze skrajnej prawicy”.
Ten nowo odkryty zapał do zwalczania ideologii woke oraz sporadyczne
wyrazy poparcia dla alt-rightowych teorii spiskowych były czymś
nietypowym dla Muska. Jego radykalne nastroje pojawiały się jako
nawracające epizody – nie były „domyślnymi ustawieniami” jego
światopoglądu, tak jak tryb demona nie był „domyślnym ustawieniem” jego
osobowości. Przez większość czasu Musk deklarował się jako umiarkowany
centrysta, choć z libertariańskim zacięciem, wynikającym z wrodzonej
niechęci do przepisów i zasad. Wpłacał datki na kampanie Obamy,
a podczas jednego z mityngów wyborczych przez sześć godzin stał
w kolejce, żeby uścisnąć mu dłoń. „Myślę o stworzeniu
»Superumiarkowanego super PAC-a*«, który wspierałby kandydatów
o centrowych poglądach ze wszystkich partii”, napisał na Twitterze
w 2022 roku. A kiedy latem tego samego roku wziął udział w zbiórce
pieniędzy zorganizowanej przez PAC lidera republikanów w Izbie
Reprezentantów Kevina McCarthy’ego, opublikował uspokajającego tweeta
skierowanego do wszystkich, którzy obawiali się, że przejdzie do obozu
MAGA: „Żeby było jasne: wspieram lewe skrzydło Partii Republikańskiej
i prawe skrzydło Partii Demokratycznej!”.
Ale jego poglądy polityczne, podobnie jak jego nastroje, były zmienne.
Przez cały rok 2022 na przemian wygłaszał pochwały politycznego
umiarkowania i pomstował na cenzurę narzucaną przez medialne elity oraz
na ideologię woke, która według niego stanowiła egzystencjalne zagrożenie
dla ludzkości.

Polytopia
Jednym z kluczy do zrozumienia Muska – jego emocjonalnego
zaangażowania, skupienia na celu, nastawienia na rywalizację,
bezkompromisowości i zamiłowania do strategii – jest jego pasja do gier
wideo. Zanurzając się na długie godziny w wirtualnym świecie,
rozładowywał (lub gromadził) energię i doskonalił swoje taktyczne
umiejętności oraz strategiczne myślenie przydatne w biznesie.
W wieku trzynastu lat nauczył się programować i napisał grę
komputerową Blastar; wymyślił też sposób na hakowanie automatów do
gier, dzięki czemu mógł grać na nich za darmo, a nawet snuł plany założenia
własnego salonu gier. Kilka lat później odbył staż w firmie tworzącej gry
wideo. Podczas studiów zainteresował się grami strategicznymi – zaczynając
od takich tytułów, jak Civilization i Warcraft: Orcs and Humans – w których
gracze prowadzą kampanię wojskową lub ekonomiczną i dążą do pokonania
przeciwnika, stosując możliwie przebiegłą strategię, efektywne zarządzanie
zasobami i taktyczne myślenie bazujące na drzewie decyzyjnym.
W 2021 roku ogarnęła go obsesja na punkcie nowej wieloosobowej gry
strategicznej pod tytułem Polytopia, którą zainstalował na swoim iPhonie.
Każdy z graczy wybiera jedno z szesnastu dostępnych plemion i rywalizuje
z pozostałymi, rozwijając technologie, pozyskując zasoby, tocząc bitwy
i dążąc do zbudowania imperium. Musk stał się na tyle biegły w Polytopii,
że był w stanie pokonać samego Felixa Ekenstama, szwedzkiego twórcę tej
gry. Co zamiłowanie Muska do tej gry mówi o nim samym? „No cóż, wojna
to mój żywioł”, odpowiada.
Shivon Zilis zainstalowała Polytopię na swoim smartfonie, żeby móc
grać razem z Muskiem. „Poczułam się trochę tak, jakbym wpadła do
pieprzonej króliczej nory. Odebrałam wiele ważnych życiowych lekcji,
dowiedziałam się wielu zaskakujących rzeczy o sobie i o swoich
przeciwnikach”, twierdzi Zilis. Pewnego dnia w Boca Chica Musk
posprzeczał się z inżynierami o konieczność używania łańcuchów
zabezpieczających podczas przenoszenia boosterów rakiet Starship. Po
zakończeniu tamtego burzliwego spotkania wyszedł z biura, usiadł na skraju
parkingu i rozegrał dwie intensywne partie Polytopii przeciwko Zilis, która
przebywała w tym czasie w Austin. „Po prostu zmiażdżył mnie w obu
rozgrywkach”, wspomina Zilis.
Musk namówił do zainstalowania gry także Grimes. „Elon nie ma
żadnego innego hobby i nie potrafi zrelaksować się inaczej, jak tylko przy
grach wideo”, mówi Grimes. „Każdą rozgrywkę traktuje jednak bardzo
poważnie i w rezultacie zdarza mu się reagować zbyt emocjonalnie”. Przed
jedną z partii uzgodnili, że sprzymierzą się przeciwko pozostałym
plemionom, ale w trakcie rozgrywki Grimes znienacka zaatakowała Muska
kulą ognia. „Skończyło się to jedną z naszych największych kłótni”,
wspomina. „Potraktował to jako akt zdrady”. Grimes próbowała
zbagatelizować całą sprawę, tłumacząc, że to tylko gra i że przecież nic
wielkiego się nie stało. „Stało się, kurwa. Dla mnie to poważna sprawa”,
oświadczył Musk. Nie odzywał się do niej przez resztę dnia.
Podczas wizyty w berlińskiej fabryce Tesli Musk był tak pochłonięty
Polytopią, że przesuwał godziny spotkań z kierownictwem zakładu. Jego
matka, która towarzyszyła mu w podróży do Niemiec, zbeształa go za to
zachowanie. „Tak, to nie było w porządku z mojej strony”, przyznał. „Ale to
najlepsza gra w historii”. W czasie powrotnego lotu do Ameryki grał przez
całą noc.
Kilka miesięcy później, podczas rodzinnego wyjazdu do Cabo San Lucas
z okazji urodzin Christiany, Musk spędzał samotnie całe godziny w swoim
pokoju hotelowym albo zaszywał się gdzieś w kącie, grając w Polytopię.
„Chodź, musisz pobyć trochę z nami”, prosiła go Christiana, ale nie zdołała
namówić go do przerwania gry. Kimbal zaczął grać w Polytopię, licząc na
to, że w ten sposób zbliży się do brata. „Elon stwierdził, że dzięki tej grze
nauczę się być dyrektorem generalnym takim jak on”, mówi. „To, co
wynieśliśmy z tej gry, nazwaliśmy »lekcjami życia Polytopii«”. A oto
niektóre z tych lekcji:

• Empatia nie jest atutem. „Elon wie, że w przeciwieństwie do


niego mam w sobie gen empatii, i uważa, że to szkodzi mi
w interesach”, mówi Kimbal. „Polytopia dała mi pewien wgląd
w jego sposób myślenia, pozwoliła mi poczuć, jak to jest, gdy
pozbędziesz się empatii. Kiedy grasz w grę wideo, nie ma miejsca na
empatię, prawda?”

• Podchodź do życia jak do gry. „Czasem mam wrażenie –


powiedziała kiedyś Zilis w rozmowie z Muskiem – że jako dziecko
grałeś w jedną z tych strategicznych gier, twoja mama ją wyłączyła,
a ty tego nie zauważyłeś i podchodziłeś do życia tak, jakby to wciąż
była tamta gra”.

• Nie bój się przegranej. „Będziesz przegrywał”, mówi Musk.


„Pierwsze pięćdziesiąt porażek będzie bolało. Kiedy oswoisz się
z przegraną, zaczniesz podchodzić do kolejnych rozgrywek w mniej
emocjonalny sposób. Dzięki temu będziesz grał odważniej i staniesz
się bardziej skłonny do podejmowania ryzyka”.

• Bądź proaktywny. „Z natury jestem kanadyjską pacyfistką i wolę


reagować na to, co robią inni”, przyznaje Zilis. „Grając w Polytopię,
ograniczałam się do reagowania na posunięcia innych graczy, zamiast
realizować własną, najlepszą dla mnie strategię”. Zilis zdała sobie
sprawę, że jej zachowanie w sytuacjach zawodowych
odzwierciedlało ten sam schemat. Musk i Mark Juncosa powtarzali
jej, że nigdy nie odniesie sukcesu, jeśli nie będzie sama wyznaczać
strategii.

• Optymalnie wykorzystuj każdą turę. W Polytopii gracze mają do


dyspozycji tylko trzydzieści tur, więc muszą jak najlepiej
wykorzystać każdą z nich. „Podobnie jak w Polytopii, w życiu mamy
ograniczoną liczbę tur”, tłumaczy Musk. „Jeśli odpuścimy kilka
z nich, nigdy nie dotrzemy na Marsa”.

• Podwajaj stawkę. „Kiedy Elon gra w tę grę, zawsze stara się


przesuwać coraz dalej granicę tego, co jest możliwe do osiągnięcia”,
mówi Zilis. „Podwaja stawkę, inwestując wszystko w nieustanny
rozwój swojego imperium. Dokładnie tak postępował przez całe
swoje życie”.

• Wybieraj swoje bitwy. W Polytopii gracz może zostać otoczony


przez sześć lub więcej atakujących go plemion. Jeśli spróbuje
odpierać wszystkie ataki jednocześnie, będzie skazany na porażkę.
Musk miał problem z przyswojeniem sobie tej lekcji, a Zilis
próbowała mu w tym pomóc. „Człowieku, teraz wszyscy się na
ciebie rzucają, ale jeśli będziesz próbował odwinąć się wszystkim
naraz, zabraknie ci zasobów”, tłumaczyła. Zamiast tego
zaproponowała mu strategię, którą nazwała „minimalizacją frontu”.
Bezskutecznie próbowała go przekonać, by stosował ją także
w swojej aktywności na Twitterze.

• Czasem warto się odłączyć. „Musiałem przestać grać, ponieważ


miało to destrukcyjny wpływ na moje małżeństwo”, przyznaje
Kimbal. Shivon Zilis również usunęła Polytopię ze swojego telefonu.
To samo zrobiła Grimes. Na pewien czas Polytopię odinstalował
także Musk. „Musiałem usunąć Polytopię ze swojego telefonu,
ponieważ pochłaniała zbyt wiele moich zasobów umysłowych”,
wyjaśnia. „Do tego stopnia, że zacząłem o niej śnić”. Ale lekcja
o potrzebie odłączenia się była kolejną, której Musk nigdy nie
opanował. Po kilku miesiącach ponownie zainstalował grę i znów
zaczął grać.

* Super PACs, czyli tak zwane superkomitety akcji politycznej, to zorganizowane grupy niezależne
od sztabów wyborczych, które wspierają kampanię wyborczą wybranych kandydatów, prowadząc
działania o charakterze agitacyjnym i zbierając na ten cel środki w formie darowizn od podmiotów
biznesowych, związków zawodowych oraz indywidualnych darczyńców.
R O ZD ZI A Ł 7 0

Ukraina
2022

Starlink na ratunek

Na godzinę przed rozpoczęciem inwazji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku


Rosja przeprowadziła zmasowany atak za pomocą złośliwego
oprogramowania, doprowadzając do wyłączenia routerów amerykańskiej
firmy Viasat, która świadczyła usługi komunikacyjne i zapewniała satelitarny
dostęp do internetu na terenie Ukrainy. System dowodzenia ukraińskiej armii
został sparaliżowany, co niemalże uniemożliwiło skuteczną organizację
obrony. Wysocy rangą przedstawiciele ukraińskich władz gorączkowo
apelowali do Muska o wsparcie; wicepremier Mychajło Fiedorow za
pośrednictwem Twittera zwrócił się do niego o pomoc w zapewnieniu
łączności. „Prosimy cię o dostarczenie Ukrainie terminali Starlink”, napisał.
Musk zgodził się pomóc i już dwa dni później do Ukrainy dotarło
pierwszych 500 terminali. „Amerykańskie wojsko gotowe jest pomóc nam
w transporcie, rząd zaoferował zorganizowanie lotów z pomocą humanitarną
i zwrot części kosztów”, napisała Gwynn Shotwell w mailu do Muska. „Nie
ulega wątpliwości, że ludzie się mobilizują!”
„Świetnie”, odpisał Musk. „Brzmi to obiecująco”. Odbył rozmowę na
Zoomie z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim, podczas której omówił
kwestie logistyczne związane z wdrożeniem systemu Starlink na większą
skalę, a także obiecał odwiedzić Ukrainę po zakończeniu wojny.
Lauren Dreyer, dyrektorka do spraw operacji biznesowych Starlink
w SpaceX, zaczęła wysyłać Muskowi raporty dwa razy dziennie. „Rosjanom
udało się dziś wyeliminować znaczną część ukraińskiej infrastruktury
telekomunikacyjnej, ale dzięki zestawom Starlink Siły Zbrojne Ukrainy są
w stanie koordynować działania lokalnych ośrodków dowodzenia”, napisała
1 marca. „Dostępność tych zestawów może być dla Ukrainy sprawą życia
i śmierci, ponieważ przeciwnik koncentruje się na niszczeniu infrastruktury
łączności. Ukraińcy proszą o więcej terminali”.
Następnego dnia SpaceX dostarczyło przez Polskę do Ukrainy kolejne
2 tysiące terminali. Dreyer poinformowała Muska, że na części terytorium
Ukrainy występują problemy z dostawami prądu, zatem wiele dostarczonych
terminali nie będzie mogło działać z powodu braku zasilania. „W takim razie
zaoferujmy im polowe zestawy paneli solarnych i baterii”, odpowiedział
Musk. „Możemy też wysłać systemy Tesla Powerwall albo megapacki”.
Wkrótce potem do Ukrainy wyruszyły pierwsze transporty baterii i paneli
fotowoltaicznych.
Przez cały tydzień Musk codziennie spotykał się z inżynierami SpaceX,
którym udało się coś, z czym nie mogli sobie poradzić inżynierowie z innych
firm, a nawet niektórzy wojskowi specjaliści z amerykańskiej armii –
odparli próby zakłócania sygnału satelitarnego przez Rosjan. Przed końcem
pierwszego tygodnia wojny dzięki systemowi Starlink udało się zapewnić
stabilną łączność głosową oddziałom ukraińskich sił specjalnych. Starlink
wykorzystano również do utworzenia bezpośredniej linii komunikacji między
dowództwem ukraińskiej armii i Połączonym Dowództwem Operacji
Specjalnych Armii Stanów Zjednoczonych, a także do dostarczania sygnału
ukraińskiej telewizji. W kolejnych dniach SpaceX wysłało do Ukrainy
dodatkowe 6 tysięcy terminali i anten. Pod koniec lipca na terenie Ukrainy
działało w sumie 15 tysięcy terminali Starlink.
Starlink szybko zyskał rozgłos w prasie. „Podczas konfliktu w Ukrainie
nowa sieć satelitarna stworzona przez Muska i SpaceX przeszła pomyślnie
prawdziwą próbę ognia i w rezultacie stała się obiektem pożądania sił
zbrojnych wielu krajów zachodnich”, napisali dziennikarze „Politico”,
którzy o opinię na temat Starlinka zapytali ukraińskich żołnierzy
korzystających z niego na linii frontu. „Na ukraińskich dowódcach zrobił
wrażenie fakt, że w ciągu zaledwie kilku dni firma zdołała dostarczyć do
ogarniętego wojną kraju tysiące satelitarnych terminali wielkości plecaka
i zapewniała jego działanie pomimo coraz bardziej wyrafinowanych ataków
ze strony rosyjskich hakerów”. Artykuł na temat Starlinka ukazał się także na
łamach „Wall Street Journal”. Zacytowano w nim słowa pewnego
ukraińskiego dowódcy plutonu: „Bez Starlinka przegrywalibyśmy tę wojnę”.
SpaceX pokryło mniej więcej połowę kosztów dostarczonych zestawów
Starlink i świadczonych za ich pomocą usług. „Co do tej pory
przekazaliśmy?”, dopytywał Musk w mailu do Dreyer z 12 marca. Dreyer
przedstawiła mu wyliczenia: „2 tysiące darmowych Starlinków z bezpłatną
usługą transmisji danych. Do tego 300 sztuk sprzedanych z dużym rabatem
stowarzyszeniu pracowników IT ze Lwowa. Zrezygnowaliśmy też
z pobierania comiesięcznych opłat za transmisję danych dla około
5500 zestawów”. Wkrótce potem SpaceX przekazało Ukrainie kolejnych
1600 terminali, a Musk oszacował, że pomoc Ukrainie kosztowała jego firmę
około 80 milionów dolarów.
Znaczną część kosztów związanych z udostępnieniem Ukrainie systemu
Starlink wzięły na siebie agencje rządowe, między innymi ze Stanów
Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Polski i Czech. Pewną część kosztów
pokrywały też datki od osób prywatnych. Historyk Niall Ferguson wysłał do
swoich znajomych mail z informacją, że stara się zebrać 5 milionów
dolarów na sfinansowanie zakupu i wysłania do Ukrainy 5 tysięcy zestawów
Starlink. „Jeśli chcecie wnieść swój wkład, dajcie mi znać tak szybko, jak to
możliwe”, napisał. „Nie da się przecenić roli Starlinka w utrzymywaniu
zdolności telekomunikacyjnych Ukrainy, które próbują zniszczyć Rosjanie”.
Trzy godziny później otrzymał odpowiedź od miliardera Marca Benioffa,
współzałożyciela Salesforce. „Daję milion”, zadeklarował Benioff i dodał:
„Elon rządzi”.

Żaden dobry uczynek…

„To może się skończyć gigantyczną katastrofą”, napisał do mnie Musk


w piątkowy wieczór we wrześniu 2022 roku. Poczuł, że sprawy przybierają
dramatyczny obrót i przeszedł w swój tryb kryzysowy. Tym razem miał do
tego realny powód. Zaistniała bowiem pewna niebezpieczna
i skomplikowana sytuacja, a Musk dostrzegł, jak sam to ujął, „niebagatelne
ryzyko”, że mogłaby ona doprowadzić do wybuchu wojny nuklearnej,
a częściowa odpowiedzialność za to spadłaby na system Starlink. Ukraińska
armia podjęła próbę ataku na rosyjską flotę wojenną stacjonującą
w Sewastopolu na Krymie, wysyłając sześć małych dronów podwodnych
wypełnionych materiałami wybuchowymi i używając systemu Starlink do
naprowadzenia ich na cel.
Chociaż Musk chętnie wsparł Ukrainę, to w sprawach polityki
międzynarodowej prezentował w zasadzie stanowisko politycznego realisty
i próbował wyciągać wnioski z tego, co wiedział na temat historii
konfliktów zbrojnych w Europie. Uważał, że uderzenie na rosyjską bazę na
Krymie, bezprawnie zaanektowanym przez Rosję w 2014 roku, byłby
lekkomyślnością ze strony Ukrainy. Kilka tygodni wcześniej odbył rozmowę
z ambasadorem Rosji w Stanach Zjednoczonych, który stwierdził, że jego
kraj uzna atak na Krym za przekroczenie czerwonej linii i może
odpowiedzieć użyciem broni nuklearnej. Musk tłumaczył mi, że taką reakcję
przewiduje rosyjskie prawo i doktryna obronna Rosji.
Przez całą noc monitorował rozwój sytuacji. Uznał, że dopuszczenie do
wykorzystania Starlinka do ataku na bazę rosyjskiej marynarki wojennej na
Krymie może mieć katastrofalne skutki dla całego świata. Skorzystał więc
z tajnej klauzuli, którą zaimplementował już wcześniej, a o której istnieniu
nie wiedzieli Ukraińcy, polegającej na wyłączeniu zasięgu Starlinka
w promieniu 100 kilometrów od wybrzeży Krymu. W rezultacie, gdy
ukraińskie drony zbliżyły się do rosyjskiej bazy w Sewastopolu, straciły
łączność ze swoimi operatorami i ostatecznie osiadły na brzegu, nie
wyrządzając żadnej szkody rosyjskim okrętom.
Kiedy ukraińscy wojskowi zorientowali się w trakcie operacji, że
Starlink został wyłączony na obszarze Krymu i wokół półwyspu, Musk
zaczął odbierać gorączkowe telefony i wiadomości tekstowe z prośbą
o przywrócenie zasięgu. Mychajło Fiedorow, ukraiński wicepremier, który
na początku wojny publicznie apelował do Muska o pomoc, w sekrecie
podzielił się z nim szczegółowymi informacjami na temat ukraińskich
dronów podwodnych i wyjaśnił, dlaczego broń ta ma kluczowe znaczenie
w walce o wyzwolenie jego kraju spod rosyjskiej okupacji. „Samodzielnie
skonstruowaliśmy morskie drony, które są w stanie zniszczyć dowolny
krążownik czy okręt podwodny”, napisał za pośrednictwem aplikacji
szyfrującej wiadomości. „Nie ujawniłem tych informacji nikomu innemu.
Postanowiłem jednak podzielić się nimi z tobą, bo jesteś osobą, która
zmienia świat za pomocą technologii”.
Musk odpowiedział, że jest pod wrażeniem projektu ukraińskich dronów,
ale odmówił ponownego włączenia zasięgu na obszarze wokół Krymu,
argumentując, że Ukraina „posuwa się teraz za daleko i naraża się na
strategiczną klęskę”. Omówił sytuację z Jakiem Sullivanem, doradcą
prezydenta Bidena do spraw bezpieczeństwa narodowego, a także
z generałem Markiem Milleyem, przewodniczącym Kolegium Połączonych
Szefów Sztabów, wyjaśniając im, że SpaceX nie chce, by Starlink był
wykorzystywany do prowadzenia działań wojskowych o charakterze
ofensywnym. Zadzwonił również do rosyjskiego ambasadora i zapewnił go,
że Starlink jest używany wyłącznie do celów obronnych. „Myślę, że
zatopienie rosyjskiej floty przez Ukraińców byłoby czymś w rodzaju małego
Pearl Harbor i doprowadziłoby do poważnej eskalacji konfliktu”, tłumaczy
Musk. „Nie chcieliśmy przykładać do tego ręki”.

Syndrom oblężonej twierdzy często przybiera u Muska apokaliptyczną formę.


Zarówno w biznesie, jak i w polityce Musk ma tendencję do upatrywania
wszędzie poważnych zagrożeń – i czerpania energii z tego poczucia
zagrożenia. W 2022 roku zaczęło go niepokoić wiele potencjalnych
niebezpieczeństw, jakie rysowały się na arenie międzynarodowej. Doszedł
na przykład do wniosku, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że w ciągu
roku Stany Zjednoczone zetrą się z Chinami w sprawie Tajwanu, co
doprowadzi światową gospodarkę do ruiny. Był również przekonany, że
dalsze przeciąganie się wojny w Ukrainie spowoduje szereg katastrofalnych
konsekwencji militarnych i gospodarczych.
Postanowił więc wziąć na siebie odpowiedzialność za doprowadzenie
do zakończenia tej wojny i zaproponował plan pokojowy, który zakładał
przeprowadzenie nowych referendów w sprawie przynależności
terytorialnej Donbasu i innych regionów Ukrainy okupowanych przez Rosję,
oficjalne uznanie Krymu za część Rosji, a także zagwarantowanie, że
Ukraina pozostanie „neutralna” i nie przystąpi do NATO. Jego propozycja
wywołała falę oburzenia. „Spierdalaj – oto moja bardzo dyplomatyczna
odpowiedź”, zatweetował ambasador Ukrainy w Niemczech. Reakcja
prezydenta Zełenskiego była nieco bardziej powściągliwa. Zełenski
opublikował na Twitterze ankietę z pytaniem: „Którego Elona Muska
wolisz? Tego, który wspiera Ukrainę, czy tego, który wspiera Rosję?”.
Musk częściowo wycofał się ze swoich sugestii w kolejnych tweetach.
„Koszty SpaceX związane z uruchomieniem i utrzymywaniem sieci Starlink
w Ukrainie wyniosły jak dotąd około 80 milionów dolarów”, napisał
w odpowiedzi na tweeta prezydenta Zełenskiego. „Nasze wsparcie dla Rosji
wynosi 0 dolarów. To oczywiste, że jesteśmy za Ukrainą”. Ale potem dodał:
„Próba odbicia Krymu pociągnie za sobą masowe ofiary śmiertelne,
prawdopodobnie zakończy się niepowodzeniem i może doprowadzić do
wojny nuklearnej. To byłoby straszne dla Ukrainy i dla całego świata”.
Na początku października Musk rozszerzył ograniczenia dotyczące
wykorzystania Starlinka w działaniach o charakterze ofensywnym i wyłączył
spod zasięgu systemu część okupowanych przez Rosjan obszarów
południowej i wschodniej Ukrainy. Wywołało to kolejną lawinę telefonów,
a zarazem jeszcze bardziej uświadomiło wszystkim zainteresowanym
stronom, jak duże znaczenie miał dla Ukrainy system Starlink. Ani Ukraina,
ani Stany Zjednoczone nie potrafiły znaleźć innego dostawcy usług
satelitarnych i systemów telekomunikacyjnych, który zapewniłby rozwiązania
dorównujące Starlinkowi, a przy tym byłby w stanie odpierać ataki
rosyjskich hakerów tak skutecznie, jak robił to zespół SpaceX. Musk
tymczasem czuł się niedoceniany i zaczął dawać do zrozumienia, że SpaceX
ma już dość dźwigania finansowego ciężaru pomocy.
Shotwell również była przekonana, że SpaceX powinno przestać
dotować ukraińską operację wojskową. Nie miała nic przeciwko
dostarczaniu pomocy humanitarnej, ale uważała, że prywatne firmy nie
powinny finansować wojny w obcym kraju. To zadanie dla rządów. Po to
stworzono w Stanach Zjednoczonych procedurę Zagranicznej Sprzedaży
Wojskowej, która zapewnia amerykańskim przedsiębiorstwom warstwę
izolacji od rządów obcych państw. Inne firmy, w tym potężne i dochodowe
koncerny z branży zbrojeniowej, zarabiały miliardy na dostarczaniu swoich
produktów Ukrainie, więc wydawało się niesprawiedliwe, że SpaceX robi
to za darmo, tym bardziej że Starlink nie był jeszcze przedsięwzięciem
przynoszącym zyski. „Początkowo zapewniliśmy Ukraińcom bezpłatne usługi
w celach humanitarnych i obronnych, takich jak podtrzymanie
funkcjonowania szpitali czy systemów bankowych”, mówi Shotwell. „Ale
potem zaczęli wykorzystywać nasz system w pieprzonych dronach, którymi
próbowali wysadzić rosyjskie okręty. Nie mam nic przeciwko nieodpłatnemu
świadczeniu przez nas usług, jeśli beneficjentami są szpitale, pogotowie
ratunkowe i matki. Na tym powinna polegać pomoc niesiona przez firmy
i zwykłych ludzi. Ale finansowanie ataków wojskowych dronów jest nie
w porządku”.
Shotwell rozpoczęła negocjacje z Pentagonem w sprawie kontraktu.
SpaceX gotowe było przez następnych sześć miesięcy zapewniać bezpłatny
dostęp do satelitarnego internetu za pośrednictwem terminali
wykorzystywanych w Ukrainie do celów humanitarnych, ale firma nie
chciała dłużej pokrywać kosztów usługi w przypadku terminali używanych
przez wojsko – te koszty powinien ponosić Pentagon. Osiągnięto
porozumienie: Pentagon zgodził się zapłacić SpaceX 145 milionów dolarów
za dostęp ukraińskiej armii do systemu Starlink.
Wkrótce jednak cała sprawa wyciekła do mediów i w prasie oraz na
Twitterze pojawiły się nieprzychylne komentarze pod adresem Muska.
Ostatecznie Musk zmienił zdanie i wycofał żądanie przejęcia przez Pentagon
finansowania wykorzystania systemu Starlink do celów wojskowych.
SpaceX zgodziło się bezterminowo zapewniać dostęp do internetu
satelitarnego wszystkich terminali, które już znajdowały się w Ukrainie. „Do
diabła z tym”, napisał na Twitterze Musk. „Starlink traci pieniądze, podczas
gdy inne firmy otrzymują miliardy dolarów z kieszeni podatników, ale mimo
to będziemy nadal nieodpłatnie świadczyć usługi dla rządu Ukrainy”.
Shotwell uważała, że to niedorzeczne. „Pentagon miał już przygotowany
czek na 145 milionów i dosłownie lada moment mieliśmy otrzymać te
pieniądze. Ale wtedy Elon ugiął się pod presją bzdurnych komentarzy na
Twitterze i hejterów z Pentagonu, którzy ujawnili całą sprawę opinii
publicznej”.
„Żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary”, skomentował na
Twitterze przyjaciel Muska David Sacks. „Mimo wszystko nadal
powinniśmy robić dobre uczynki”, odpowiedział Musk.
Wicepremier Fiedorow próbował załagodzić sytuację, wysyłając
Muskowi podziękowania za pośrednictwem aplikacji szyfrującej. „Nie
wszyscy doceniają twój wkład w obronę Ukrainy. Jestem przekonany, że bez
starlinków nie bylibyśmy w stanie skutecznie funkcjonować. Raz jeszcze
dziękuję”. Fiedorow dodał, że rozumie stanowisko Muska, który nie godził
się na wykorzystanie Starlinka do ataków na Krym. Ale naciskał, by Musk
pozwolił Ukrainie korzystać z systemu Starlink w walce o wyzwolenie
kontrolowanych przez Rosjan regionów na południu i na wschodzie kraju.
Doprowadziło to do zdumiewająco szczerej wymiany zaszyfrowanych
wiadomości:
Fiedorow: Wyłączenie tych obszarów spod zasięgu systemu jest absolutnie
niesprawiedliwe. Pochodzę ze wsi Wasyliwka w obwodzie zaporoskim,
mieszkają tam moi rodzice i przyjaciele. Teraz ta wioska jest okupowana
przez rosyjskie wojska, panuje tam kompletne bezprawie, a mieszkańcy
niecierpliwie czekają na wyzwolenie (…) Pod koniec września
zauważyliśmy, że Starlink nie działa w miejscowościach wyzwolonych przez
nasze wojska, co uniemożliwia przywrócenie na tych terenach infrastruktury
krytycznej. To dla nas kwestia życia i śmierci.

Musk: Gdy Rosja przeprowadzi pełną mobilizację, zniszczy całą


infrastrukturę w Ukrainie i będzie naciskać daleko poza obecnie zajmowane
tereny. NATO będzie musiało interweniować, aby zapobiec wpadnięciu
całej Ukrainy w ręce Rosji. W tym momencie ryzyko wybuchu trzeciej wojny
światowej stanie się bardzo wysokie.

Fiedorow: Mobilizacja nie wpływa na przebieg wojny tak bardzo jak


technologia – to jest wojna technologii (…) Mobilizacja w Rosji może
doprowadzić do obalenia Putina. To nie jest wojna zwykłych Rosjan, oni nie
chcą walczyć w Ukrainie.

Musk: Rosja nie zatrzyma się przed niczym, by utrzymać Krym. To


katastrofalne zagrożenie dla świata (…) Szukajcie pokojowego rozwiązania,
dopóki macie przewagę (…) Porozmawiajmy o tym [Musk podał
Fiedorowowi numer swojego prywatnego telefonu komórkowego]. Poprę
każdą pragmatyczną drogę do pokoju, która będzie służyć większemu dobru
całej ludzkości.

Fiedorow: Rozumiem. My patrzymy na sytuację oczami Ukraińców, a Ty


z pozycji osoby, która pragnie ocalić ludzkość. I nie tylko chce, ale robi
w tym celu więcej niż ktokolwiek inny.
Po tej wymianie zdań z Fiedorowem Muska ogarnęła frustracja. „Jak
doszło do tego, że zostałem wmieszany w tę wojnę?”, zapytał mnie podczas
nocnej rozmowy telefonicznej. „Starlink nie powstał po to, by używano go
do walki. Miał umożliwić ludziom oglądanie Netflixa, odprężenie się,
wykorzystywanie internetu do nauki i robienie innych dobrych i pokojowych
rzeczy, a nie przeprowadzanie ataków dronami”.
Koniec końców z pomocą Shotwell SpaceX wynegocjowało umowy
z różnymi agencjami rządowymi, które zgodziły się zapłacić firmie za
rozszerzenie dostępu do systemu Starlink w Ukrainie; szczegółowe warunki
użytkowania systemu przez stronę ukraińską mieli określać przedstawiciele
amerykańskiej armii. Na początku 2023 roku do Ukrainy trafiło ponad
100 tysięcy nowych anten. Ponadto SpaceX uruchomiło równoległą do
Starlinka usługę pod nazwą Starshield, która została stworzona specjalnie na
potrzeby wojskowe. SpaceX sprzedało lub wydzierżawiło amerykańskiej
armii oraz agencjom rządowym część swoich satelitów, a także licencję na
korzystanie z usługi Starshield i scedowało na rząd Stanów Zjednoczonych
odpowiedzialność za określenie, w jaki sposób usługa ta może i powinna
być wykorzystywana w Ukrainie i w innych krajach.
R O ZD ZI A Ł 7 1

Bill Gates
2022

Z Gatesem na Boao Forum for Asia w Qionghai w Chinach, 2015


Wizyta

„Hej, bardzo bym chciał cię odwiedzić, żeby porozmawiać o działalności


charytatywnej i klimacie”, usłyszał Musk od Gatesa na początku 2022 roku,
kiedy przypadkiem spotkali się na konferencji. W wyniku sprzedaży swoich
akcji Musk – z powodów fiskalnych – założył fundusz charytatywny, na którego
konto przekazał 5,7 miliarda dolarów. Gates, który spędzał większość czasu na
działalności filantropijnej, miał dla niego wiele sugestii.
Gatesa i Muska łączyły przyjazne relacje. Kiedyś Gates przywiózł swojego
syna Rory’ego do siedziby SpaceX. Musk, który od zawsze lubił system
operacyjny Microsoftu bardziej niż większość ludzi ze świata technologii,
potrafił utożsamić się z kimś, kto zbudował firmę dzięki hardkorowej pracy
i nieustępliwości. Ustalili więc, że się spotkają, a Gates, który zatrudnia zespół
asystentów i osób odpowiedzialnych za harmonogram, powiedział, że ktoś od
niego zadzwoni do osoby ustalającej harmonogram Muska.
„Nie mam takiej osoby”, odparł Musk. Postanowił pozbyć się asystenta
osobistego, ponieważ zależało mu na pełnej kontroli nad kalendarzem. „Niech
twoja sekretarka zadzwoni bezpośrednio do mnie”. Gates, który uznał za
„dziwaczne”, że Musk nie zatrudnia osoby odpowiedzialnej za układanie jego
harmonogramu, poczuł się dziwnie na myśl, że jeden z jego asystentów
zadzwoni do Muska, i ostatecznie zadzwonił sam. Ustalili dzień i godzinę
spotkania w Austin.
Po południu 9 marca 2020 roku Gates wysłał SMS o treści: „Właśnie
wylądowałem”.
„Świetnie”, odpisał Musk i wysłał Omeada Afshara pod główne wejście
gigafabryki, żeby przywitał Gatesa.

Muska i Gatesa, członków niezwykle ekskluzywnej grupy osób – najbogatszych


ludzi na świecie – łączą pewne cechy. Obaj mają analityczne umysły, zdolność
do absolutnego skupienia i intelektualną pewność siebie, która ociera się
o arogancję. Ani jeden, ani drugi nie toleruje niekompetencji. Wszystkie te
cechy zwiększały prawdopodobieństwo, że dojdzie między nimi do konfliktu,
i tak właśnie się stało, kiedy Musk zaczął oprowadzać Gatesa po fabryce.
Gates był zdania, że akumulatory nigdy nie będą w stanie napędzać dużych
ciężarówek z naczepami, a energia słoneczna nie stanie się istotnym elementem
rozwiązania problemów z klimatem. „Pokazałem mu obliczenia”, mówi Gates.
„To dziedzina, o której z pewnością wiem coś więcej od niego”. Nie zgadzał się
z Muskiem również w kwestii Marsa. „Nie ciągnie mnie na Marsa”, powiedział
mi później Gates. „On przesadza z tym Marsem. Poprosiłem, żeby wyjaśnił mi
swoją marsjańską koncepcję. Jest bardzo dziwaczna. On ma jakiś szalony
pomysł, że może kiedyś na Ziemi dojdzie do wojny atomowej, ale ponieważ na
Marsie będą ludzie, wrócą tu i, wiesz, będą żyli po tym, jak tu wszyscy się już
pozabijamy”.
Mimo różnic opinii Gatesowi zaimponowała fabryka zbudowana przez
Muska oraz jego szczegółowa wiedza na temat wszystkich maszyn i procesów.
Podziwiał również SpaceX za wystrzelenie dużej konstelacji satelitów Starlink,
które dostarczały internet z kosmosu. „Starlink to urzeczywistnienie tego, co
dwadzieścia lat temu próbowałem osiągnąć przez Teledesic”.
Pod koniec obchodu rozmowa zeszła na temat filantropii. Musk wyraził
opinię, że uważa większość takich działań za „bezsens”. Oceniał, że każdy
zainwestowany w filantropię dolar ma realną siłę 20 centów. I że dla klimatu
można zrobić więcej, inwestując w Teslę.
„Dobra, pokażę ci pięć projektów, każdy o wartości 100 milionów”,
odpowiedział Gates. Wymienił: fundusze dla uchodźców, rozwój amerykańskich
szkół, lek na AIDS, wytępienie pewnych gatunków komarów poprzez
nadpisywanie genów i genetycznie modyfikowane nasiona, które oprą się
skutkom zmiany klimatu. Gates podchodzi do działań filantropijnych z dużą
sumiennością, więc obiecał, że przygotuje dla Muska „superdługie opisy
wszystkich tych pomysłów”.
Pozostała im do rozwiązania jedna kwestia sporna. Gates zajął pozycję krótką
w akcjach Tesli, czyli postawił dużą kwotę pieniędzy na to, że ich wartość
spadnie. Okazało się, że nie miał racji. Do dnia, w którym przyjechał do Austin,
stracił na swoim zakładzie 1,5 miliarda dolarów. Musk dowiedział się o tym
i zagotował się z wściekłości, bo z jego punktu widzenia osoby zarabiające na
sprzedaży krótkiej powinny smażyć się w najgłębszym kręgu piekła. Gates
wyraził skruchę, ale to wcale nie udobruchało Muska. „Przeprosiłem go”,
opowiada Gates. „Kiedy usłyszał, że otworzyłem pozycję krótką na jego akcje,
zrobił się dla mnie wyjątkowo niesympatyczny, ale on jest wyjątkowo
niesympatyczny dla tak wielu osób, że nie można tego brać aż tak bardzo do
siebie”.
Ich konflikt był odzwierciedleniem odmiennych sposobów myślenia. Kiedy
spytałem Gatesa, dlaczego zainwestował w obniżenie wartości Tesli, wyjaśnił
mi, że według jego obliczeń podaż samochodów elektrycznych miała
wyprzedzić popyt, czego skutkiem miał być spadek ceny akcji. Pokiwałem
głową, ale ponowiłem pytanie: dlaczego zainwestował w porażkę Tesli? Gates
spojrzał tak, jakbym nie zrozumiał jego wyjaśnienia, i powtórzył odpowiedź,
akcentując ją tak, jakby była oczywista: uważał, że zajmując pozycję krótką
w akcjach Tesli, zarobi pieniądze.
Muskowi ten sposób myślenia był zupełnie obcy. Wierzył w zasadność misji
przestawienia świata na pojazdy elektryczne i mimo że początkowo dużo
ryzykował, zainwestował w ten cel wszystkie posiadane pieniądze. „Jak ktoś
może twierdzić, że walka ze zmianą klimatu jest jego pasją, a potem robić coś,
co zmniejsza ogólny poziom inwestycji w firmę, która robi na tym polu
najwięcej?”, spytał mnie kilka dni po wizycie Gatesa. „To czysta hipokryzja.
Jak można chcieć zarobić na porażce firmy produkującej zrównoważone
energetycznie samochody?”
Grimes dodała własną interpretację: „Sądzę, że to trochę jak przechwalanie
się, kto ma większego”.
Gates skontaktował się ponownie w połowie kwietnia i wysłał Muskowi
obiecane sprawozdanie na temat możliwości działania filantropijnego, które
własnoręcznie przygotował. Musk w odpowiedzi wysłał SMS-em proste
pytanie: „Czy nadal masz zainwestowane pół miliarda w krótką pozycję na
akcje Tesli?”.
Gates siedział akurat w sali restauracyjnej hotelu Four Seasons
w Waszyngtonie ze swoim synem Rorym, który rozpoczynał studia doktoranckie.
Roześmiał się, pokazał Rory’emu SMS i spytał, w jaki sposób powinien
odpowiedzieć.
„Napisz po prostu, że tak, i szybko zmień temat”, zaproponował Rory.
Gates spróbował. „Wybacz, ale nie zamknąłem tej pozycji”, odpisał.
„Chciałbym porozmawiać o możliwościach działalności filantropijnej”.
Nie udało się. „Przykro mi”, zripostował natychmiast Musk. „Nie mogę
traktować poważnie twoich działań na rzecz klimatu, kiedy masz zainwestowaną
gigantyczną kwotę w porażkę Tesli, firmy, która robi najwięcej, żeby zapobiec
zmianie klimatu”.
Musk potrafi być bardzo złośliwy, kiedy się wścieknie, szczególnie na
Twitterze. Wstawił zdjęcie Gatesa w koszulce golfowej i z wypiętym brzuchem,
na którym ten wyglądał prawie jak w ciąży. „Na wypadek, gdyby wam stanął
w niefortunnym momencie”, brzmiał dodany komentarz.
Dla Gatesa wzburzenie Muska tym, że próbował zarobić na spadku ceny
akcji Tesli, było autentyczną zagadką. Musk zaś uważał za równie zagadkowe to,
że Gates tego nie rozumie. „Obecnie jestem kategorycznie przekonany, że on jest
chory umysłowo (a do tego jest kompletną gnidą)” – SMS o takiej treści
otrzymałem chwilę po jego wymianie zdań z Gatesem. „A naprawdę chciałem
go lubić (ech)”.
Gates z kolei zachował się o wiele bardziej elegancko. Kilka miesięcy
później był w Waszyngtonie na obiedzie, podczas którego goście krytykowali
Muska. „Macie prawo do dowolnej opinii na temat zachowania Elona”,
powiedział Gates. „Ale nie ma w naszych czasach nikogo, kto zrobiłby więcej,
żeby pchnąć do przodu granice nauki i innowacji”.

Filantropia

Musk przez lata swojej działalności wykazywał znikome zainteresowanie


filantropią. Uważał, że najwięcej dobrego zrobi dla ludzkości, inwestując swój
majątek w firmy tworzące rozwiązania z zakresu odnawialnych źródeł energii,
eksploracji kosmosu i bezpieczeństwa sztucznej inteligencji.
Kilka dni po odwiedzinach Billa Gatesa, który zasugerował pewne kierunki
działań filantropijnych, Musk usiadł do stołu na półpiętrze z widokiem na linie
montażowe nowej fabryki Giga Texas. Towarzyszył mu Birchall i czterech
doradców majątkowych. Mimo że argumenty Gatesa nie przekonały go do
zaangażowania się w filantropię, chciał się dowiedzieć, czy mógłby założyć
jakąś organizację o większych możliwościach operacyjnych niż tradycyjna
fundacja.
Rozwiązaniem zaproponowanym przez Birchalla była spółka holdingowa
non profit, czyli firma wskazująca cele i zapewniająca finansowanie grupie
znajdujących się pod jej ochroną przedsiębiorstw nienastawionych na dochód.
Birchall wyjaśnił, że przedsięwzięcie to mogłoby mieć strukturę zbliżoną do
Instytutu Medycznego imienia Howarda Hughesa. „Będziemy to robić małymi
kroczkami”, opowiedział mi Birchall. „Ale w dłuższej perspektywie taka
organizacja może stać się duża, a nawet zmienić się w pełnoprawną instytucję
nauczania wyższego”.
Koncepcja ta przemawiała do Muska, ale nie był gotów działać w tym
kierunku. „Mam w tej chwili za dużo spraw na głowie”, powiedział, wstając od
stołu.
Owszem. Tego samego dnia – 6 kwietnia 2022 roku – przygotowywał się do
otwarcia fabryki Giga Texas i spędził poranek, prowadząc drobiazgową
inspekcję linii montażowej modelu Y oraz zatwierdzając szczegóły planowanej
imprezy Giga Rodeo. Był to również dzień rozmowy konferencyjnej
z przedstawicielami Białego Domu na temat wymiany handlowej, Chin
i subwencji na produkcję akumulatorów. W dalszej kolejności musiał rozważyć
kwestię zajmującą tego dnia większą część jego myśli: ofertę – którą właśnie
przyjął, ale nie był przekonany, czy słusznie – by dołączyć do rady dyrektorów
firmy, której akcje potajemnie gromadził od stycznia.
R O ZD ZI A Ł 7 2

Czynny inwestor
Twitter, styczeń–kwiecień 2022

Parag Agrawal i Jack Dorsey


Cisza przed burzą

W kwietniu 2022 roku sytuacja Muska była zaskakująco dobra. Podczas


poprzednich dwunastu miesięcy obroty Tesli wzrosły o 71 procent mimo
niewydania ani grosza na reklamę. Cena jej akcji osiągnęła piętnastokrotność tej
sprzed pięciu lat, w związku z czym była teraz warta więcej niż łącznie
dziewięć kolejnych największych firm motoryzacyjnych. Agresywne negocjacje
Muska z dostawcami mikrochipów pozwoliły Tesli, w odróżnieniu od innych
producentów, przetrwać zakłócenia w łańcuchu dostaw spowodowane
pandemią, dzięki czemu w pierwszym kwartale 2022 roku odnotowała rekord
liczby dostarczonych samochodów.
Z kolei SpaceX w pierwszym kwartale 2022 roku wyniosło na orbitę ponad
dwa razy więcej masy niż łącznie wszystkie pozostałe firmy i kraje. W kwietniu
zrealizowało czwartą misję załogową, dowożąc na Międzynarodową Stację
Kosmiczną trzech astronautów NASA (która nadal nie dysponowała własną
rakietą) i jednego z Europejskiej Agencji Kosmicznej. W tym samym miesiącu
SpaceX umieściło na orbicie kolejny pakiet satelitów komunikacyjnych Starlink,
zwiększając ich liczbę do 2100 w konstelacji, która dostarczała obecnie internet
500 tysiącom użytkowników na terenie 40 krajów, w tym Ukrainy. Nadal żadna
inna firma ani agencja państwowa nie dysponowała rakietą zdolną do
bezpiecznego lądowania i ponownego wykorzystania. „Megadziwna sprawa:
minęło tyle lat, a Falcon 9 nadal jest jedyną rakietą orbitalną, która ląduje
i ponownie startuje”, napisał Musk w tweecie.
W rezultacie wartość czterech firm, które stworzył, początkowo finansując
je z własnej kieszeni, wynosiła:

Tesla: 1 bilion dolarów

SpaceX: 100 miliardów dolarów

The Boring Company: 5,6 miliarda dolarów


Neuralink: 1 miliard dolarów

Zapowiadał się fantastyczny rok, gdyby tylko Musk pozwolił sprawom


toczyć się własnym torem. Ale to nie leżało w jego naturze.
Na początku kwietnia Shivon Zilis zwróciła uwagę, że roznosi go niczym
nałogowego gracza w gry komputerowe, który zwyciężył, ale nie może się
zmusić, żeby wstać od ekranu. „Nie musisz pozostawać cały czas w stanie
wojny”, powiedziała mu wtedy. „Chyba że te wojenne okresy poprawiają ci
samopoczucie?”
„Takie mam ustawienia domyślne”, odpowiedział.
„To było tak, jakby przez wygraną w tej symulacji poczuł pustkę i nie
wiedział, co robić dalej”, opowiada. „Dłuższe okresy spokoju wytrącają go
z równowagi”.
Podczas rozmowy, którą odbyliśmy w tamtym miesiącu na temat kamieni
milowych osiągniętych przez jego firmy, Musk wyjaśnił mi, dlaczego jego
zdaniem Tesla była na najlepszej drodze, by stać się najwartościowszą firmą
świata, zarabiającą bilion dolarów rocznie. W jego głosie nie rozbrzmiewała
jednak w ogóle nuta radości czy choćby satysfakcji. „Chyba zawsze po prostu
chciałem wypychać żetony z powrotem na stół albo przechodzić na kolejny
poziom gry”, mówi. „Nie jestem dobry w siedzeniu i czekaniu”.
Zwykle w takich chwilach niepokojącego go sukcesu Musk rozpętuje jakiś
dramat. Zarządza zryw, stawia samoloty w stan gotowości, ogłasza
nierealistyczny i niepotrzebny termin. Niezależnie od tego, czy zarzewiem jest
Dzień Autonomii, ustawianie Starshipa, instalowanie dachów solarnych czy
produkcyjne piekło w fabryce samochodów – Musk wciska przycisk alarmu
pożarowego i zmusza wszystkich do odbycia ćwiczeń. „Zwykle udałby się do
którejś ze swoich firm i tam znalazł jakiś problem do obrócenia w kryzys”,
mówi Kimbal. Tym razem jednak Musk postąpił inaczej. Nie przemyślawszy
sprawy do końca, postanowił kupić Twittera.
Miotacz ognia pod kciukami

Okres spokoju wytrącającego Muska z równowagi, który przypadł na pierwsze


miesiące 2022 roku, zbiegł się niestety z czasem, kiedy ten dysponował
mnóstwem pieniędzy. Po sprzedaży akcji miał w kieszeni około 10 miliardów
dolarów. „Nie chciałem, żeby po prostu leżały w banku”, mówi. „Zadałem więc
sobie pytanie, jaki produkt lubię. Odpowiedź była prosta: Twittera”. W styczniu
w poufnej rozmowie poprosił swojego zarządcę finansowego Jareda Birchalla,
żeby zaczął skupować akcje Twittera.
Twitter jest idealnym – nawet aż za bardzo – placem zabaw dla Muska.
Nagradza graczy, którzy są impulsywni, buńczuczni i nie hamują się, czując, że
pod kciukami mają istny miotacz ognia. Ma wiele uwarunkowań szkolnego
boiska, panują tam wszechobecne zaczepki i różne formy prześladowania, różni
się jednak tym, że sprytne dzieciaki nie są spychane z betonowych schodów,
tylko dorabiają się osób śledzących ich konta. A kiedy jest się najbogatszym
i najbystrzejszym, można zrobić coś, na co nie miało się szans w dzieciństwie,
i postanowić, że zostanie się królem boiska.
Musk zaczął korzystać z Twittera niedługo po jego uruchomieniu,
w 2006 roku, ale porzucił swoje konto, bo „był znudzony tweetami na temat
tego, jakie latte ktoś kupił w Starbucksie”. Jego przyjaciel Bill Lee namawiał go
jednak usilnie, żeby wrócił na platformę, bo da mu to możliwość
porozumiewania się z publiką bez filtra. W grudniu 2011 roku Musk poszedł na
żywioł. Wśród jego pierwszych tweetów znalazło się zdjęcie z imprezy
bożonarodzeniowej w przerażającej peruce, z wpisem, w którym próbował
udawać Arta Garfunkela, a także wzmianka, która zapoczątkowała burzliwą
przyjaźń. „Kanye West zadzwonił do mnie dziś bez zapowiedzi i wgrał mi swoje
myśli na różne tematy: od butów po Mojżesza”, napisał Musk. „Był
sympatyczny, ale mętny”.
Przez kolejne dziesięć lat Musk napisał 19 tysięcy tweetów. „Moje tweety
są czasami jak wodospad Niagara, za szybkie”, opowiada. „Pozostaje zanurzyć
kubek w nurcie i omijać okazjonalne gówienka”. Tweety o „pedofilu”
i „zagwarantowanym finansowaniu” z 2018 roku pokazały, że Twitter w rękach
Muska może stanowić zagrożenie, szczególnie kiedy jego palce idą w ruch,
zanim pomyśli. A zdarza się to najczęściej wtedy, gdy przesiaduje po nocach –
ze zszarganymi nerwami, pijąc red bulle i zażywając Ambien. Pytany, dlaczego
nie panuje nad sobą, Musk odpowiada wesoło, że często „strzela sobie w stopę”
albo „kopie własny grób”. A potem dodaje, że pragnie żyć interesująco i na
krawędzi, i cytuje swój ulubiony fragment z filmu Gladiator: „Dobrze się
bawicie? Czy nie po to tu przyszliście?”.
Na początku 2022 roku w tym kotle pełnym łatwopalnej cieczy pojawił się
nowy składnik: wzbierające przeświadczenie Muska o zagrożeniu dla umysłów
wywoływanym przez „wirus przesadnej politycznej poprawności”, który jego
zdaniem panoszył się po Ameryce. Mimo że sam gardził Donaldem Trumpem,
uważał za absurdalne, żeby permanentnie banować byłego prezydenta, i coraz
bardziej złościły go narzekania osób o poglądach prawicowych, że odbiera się
im na Twitterze prawo głosu. „Dostrzegł kierunek, w którym zmierzał Twitter:
kto znajdował się po złej stronie spektrum politycznego, ten był cenzurowany”,
tłumaczy Birchall.
Kibicowali mu libertariańscy koledzy z branży technologicznej. Kiedy Musk
zaproponował w marcu, żeby Twitter upublicznił algorytmy wykorzystywane do
promowania i obcinania zasięgów postów, poparł go jego młody przyjaciel Joe
Lonsdale. „Nasze forum publiczne nie może podlegać odgórnej cenzurze”,
napisał w SMS-ie. „Jutro będę przemawiał do setki członków Kongresu na
nieformalnej konferencji Partii Republikańskiej i jest to jedna ze spraw, które
zamierzam poruszyć”.
„Bez dwóch zdań”, odpowiedział Musk. „To, co mamy teraz, to
zamaskowana korupcja!”
Swoją cegiełkę dorzucił ich wspólny znajomy z Austin Joe Rogan. „Czyżbyś
zamierzał wyzwolić Twittera z łap hordy miłośników cenzury?”, napisał do
Muska.
„Udzielę im rad, z których będą mogli skorzystać lub nie”, odpowiedział
Musk.
Miał na temat wolności słowa opinię, że im jej więcej, tym lepiej dla
demokracji. W marcu przeprowadził na Twitterze badanie opinii publicznej:
„Demokracja nie może istnieć bez wolności słowa. Czy uważasz, że Twitter
rygorystycznie stosuje się do tej zasady?”. Kiedy ponad 70 procent
użytkowników odpowiedziało, że nie, Musk zadał kolejne pytanie: „Czy
potrzebna jest nowa platforma?”.
Współzałożyciel Twittera Jack Dorsey, który wtedy zasiadał jeszcze
w radzie dyrektorów, wysłał do Muska prywatny SMS z odpowiedzią: „Tak”.
Musk odparł: „Jeśli mogę, chciałbym pomóc”.

Stołek w radzie

Pierwotnie Musk rozważał założenie nowej platformy, ale pod koniec marca
odbył kilka prywatnych rozmów z członkami rady dyrektorów Twittera, którzy
namawiali go do większego zaangażowania w funkcjonowanie firmy. Pewnej
nocy, bezpośrednio po zakończeniu odbywającego się o dziewiątej wieczorem
zebrania z zespołem Autopilota Tesli, zadzwonił do Paraga Agrawala,
programisty, który przejął po Dorseyu stanowisko dyrektora zarządzającego
Twittera. Ustalili, że 31 marca spotkają się nieoficjalnie na obiedzie
z przewodniczącym rady dyrektorów Bretem Taylorem.
Spotkanie odbyło się nieopodal lotniska w San Jose, w wiejskim domu,
który pracownicy Twittera wynajęli przez Airbnb. Taylor dotarł tam pierwszy
i wysłał Muskowi SMS z ostrzeżeniem. „Najdziwaczniejsze miejsce na
spotkanie, w jakim ostatnio byłem”, napisał. „Mają tu traktory i osły”.
Musk odpisał: „Może algorytm Airbnb sądzi, że uwielbiasz traktory i osły
(zresztą kto nie uwielbia?)”.
Podczas spotkania Musk uznał, że Agrawal jest sympatyczny. „To naprawdę
miły facet”, mówi. Na tym jednak polegał problem. Gdyby spytać Muska, jakich
cech potrzebuje dyrektor zarządzający, nie wymieniłby „bycia naprawdę
miłym”. Jedna z jego maksym głosi, że menedżerowie powinni starać się nie
budzić sympatii. „Twitterowi jest potrzebny ziejący ogniem smok”, powiedział
po zebraniu. „Parag nim nie jest”.
Ziejący ogniem smok. Trafne sformułowanie, jak ulał pasujące do Muska.
On jednak na tym etapie jeszcze nie rozważał przejęcia Twittera. Podczas
zebrania dowiedział się od Agrawala, że Dorsey już jakiś czas temu
zasugerował, żeby zaprosić Elona do rady. Teraz Agrawal nalegał, by Musk się
zgodził zostać jej członkiem.
Dwa dni później Elon, podróżujący wówczas po Niemczech, otrzymał od
rady Twittera oficjalną propozycję członkostwa. Ku jego zdziwieniu, nie była to
wcale przyjacielska umowa. Opierała się na schemacie wykorzystanym przez
Twittera dwa lata wcześniej, kiedy firma zgodziła się przyjąć do rady
dyrektorów dwóch wrogo nastawionych do firmy inwestorów aktywistów.
Miała siedem stron i zawierała ustępy, które zabraniały Muskowi publicznego
wyrażania krytycznej opinii o firmie (czyli w konsekwencji również
tweetowania). Z perspektywy rady była to zrozumiała ostrożność. Minione lata
(i – jak miało się okazać – przyszłe) zaowocowały przykładami szkód, które
wyrządzał Musk, kiedy w porę nie zmusiło się go do odłożenia miotacza ognia.
Bitwy, które prowadził z Komisją Papierów Wartościowych i Giełd,
unaoczniały także, jak trudno było nałożyć na niego takie ograniczenia.
Musk nakazał Birchallowi odrzucić umowę. Powiedział, że jest coś
„skrajnie paradoksalnego” w próbie ograniczenia jego wolności słowa przez
firmę, która rzekomo zawiaduje „forum publicznym”. Kilka godzin później rada
Twittera spuściła z tonu. Przesłała bardzo przyjazną, przeredagowaną wersję
umowy o długości ledwie trzech paragrafów. Jedynym ograniczeniem, które
nakładała, był zakaz nabycia więcej niż 14,9 procent udziałów w Twitterze.
„Cóż, skoro chcą rozwinąć czerwony dywan, to się zgodzę”, powiedział
Birchallowi.
Kiedy Musk poniewczasie wyznał Komisji Papierów Wartościowych, że
jest właścicielem 9 procent akcji Twittera, wymienił się z Agrawalem
okolicznościowymi tweetami. „Jestem podekscytowany, że mogę ogłosić
przyjęcie @elonmusk w poczet rady dyrektorów!” Agrawal zamieścił ten wpis
rano 5 kwietnia. „Jest zarazem oddanym fanem i zagorzałym krytykiem naszego
serwisu i dokładnie kogoś takiego potrzebujemy”.
Musk odpowiedział siedem minut później za pomocą tweeta o starannie
przemyślanej treści. „Cieszę się na myśl o pracy z Paragiem & radą Twittera
w celu wprowadzenia znaczących ulepszeń Twittera w nadchodzących
miesiącach!”
Przez kilka krótkich dni wszystko wskazywało na to, że pokój się utrzyma.
Muskowi podobało się, że Agrawal był inżynierem, a nie typowym dyrektorem
biznesmenem. „Mam o niebo lepsze relacje z inżynierami zdolnymi do
hardkorowej pracy niż z zarządcami projektów z wykształceniem biznesowym”,
napisał do niego. „Uwielbiam nasze rozmowy!”
„Podczas naszej następnej rozmowy traktuj mnie jak inżyniera, a nie
dyrektora, i zobaczmy, dokąd nas to zaprowadzi”, odpowiedział Agrawal.

Burza mózgów

6 kwietnia Muska odwiedzili jego przyjaciele i współzałożyciele PayPala, Luke


Nosek i Ken Howery. Krążyli nerwowo po półpiętrze hali montażowej Giga
Texas, czekając, aż Elon zakończy omawianie działalności filantropijnej
z Birchallem i rozmowę o cłach na towary z Chin z przedstawicielami
administracji Bidena. Musk od pewnego czasu mieszkał w domu Howery’ego,
a okazjonalnie również przebywał u Noska. „Moi gospodarze!”, zawołał,
podchodząc do nich, kiedy nareszcie wyrwał się z narad.
Nosek i Howery byli sceptycznie nastawieni do ogłoszonej dzień wcześniej
decyzji, że Musk dołączy do rady dyrektorów Twittera. „Bardzo
prawdopodobne, że to przepis na kłopoty”, przyznał Elon radośnie, zasiadając
do stołu konferencyjnego z widokiem na linie montażowe Tesli. „Miałem trochę
kasy do wykorzystania!” Howery i Nosek zachichotali i czekali na dalszą część
opowieści. „Myślę, że naprawdę warto mieć forum, które budzi zaufanie albo
przynajmniej nie wzbudza zbyt dużej nieufności”, dodał Musk. Rada Twittera,
pożalił się, składa się z osób, którym jakość serwisu jest w gruncie rzeczy
obojętna, bo z niego nie korzystają i interesują się głównie ceną akcji. „Parag
jest inżynierem i ma jako takie rozeznanie, co tam się dzieje, ale widać na
pierwszy rzut oka, że tym psychiatrykiem rządzą pacjenci”.
Musk powtórzył swój prostolinijny punkt widzenia, że demokracja zyska,
jeśli Twitter zrezygnuje z prób ograniczania tego, co wolno wyrażać
użytkownikom. „Twitter musi pójść mocniej w stronę wolności słowa,
w każdym razie takiej zdefiniowanej w prawie”, powiedział. „Obecne
ograniczenie wolności słowa na Twitterze znacznie wykracza poza ramy
prawa”.
Howery, mimo że podziela libertariańskie poglądy Muska na wolność
słowa, dał mu łagodny odpór, wyrażając trochę bardziej wyrafinowane
przemyślenia pod postacią niezobowiązujących pytań. „Czy Twitter powinien
działać jak połączenie telefoniczne, w którym słowa z wejścia wydostają się na
wyjściu zupełnie niezmienione?”, spytał. „Czy myślisz raczej o systemie
sterującym globalnym dyskursem, którym być może powinien zarządzać
inteligentny algorytm nadający priorytet pewnym tematom kosztem innych?”
„Taaa, to jest właśnie ta drażliwa kwestia”, odparł Musk. „Możliwość
napisania czegoś to jedno, ale poza tym jest kwestia tego, w jakim stopniu to
będzie promowane, zagłuszane albo nagłaśniane”. Być może należałoby bardziej
upublicznić reguły rządzące promowaniem tweetów. „Mógłby tym rządzić open-
source’owy algorytm zamieszczony na GitHubie, który ludzie będą mogli
przeczesywać”. Koncepcja ta przemawiała do konserwatystów, których zdaniem
w aktualnym algorytmie były już potajemnie zaszyte preferencje dla treści
liberalnych społecznie. W pewnym sensie jednak traktowała wymijająco pytanie
o to, czy Twitter powinien starać się zapobiegać rozpowszechnianiu
niebezpiecznych, fałszywych i szkodliwych informacji.
Musk rzucił kilka innych pomysłów. „Słuchajcie, a gdybyśmy pobierali
niewielką kwotę, na przykład dwa dolary miesięcznie, za weryfikację?”, spytał.
Pomysł ten był częścią jego fundamentalnej koncepcji: weryfikacji poprzez
nakłanianie ludzi do rejestrowania się z wykorzystaniem karty kredytowej
i numeru telefonu. Algorytm mógłby wówczas faworyzować tych użytkowników,
którzy ze swojej strony najprawdopodobniej byliby mniej skłonni prowadzić
oszukańczą działalność, gnębić innych i świadomie rozpowszechniać kłamstwa.
Potencjalnie takie rozwiązanie mogłoby spowolnić tempo, w jakim dyskusja
przeradza się w porównywanie jej uczestników do nazistów.
Zdobywanie numerów kart kredytowych, jak dodał, miałoby dodatkową
zaletę: mogłoby się przyczynić do przekucia Twittera w platformę płatniczą, za
której pośrednictwem ludzie mogliby wysyłać pieniądze, dawać napiwki
i płacić za artykuły, muzykę i materiały wideo. Howery’emu i Noskowi, którzy
współpracowali z Muskiem w PayPalu, spodobał się ten pomysł. „Mógłbym
zrealizować swoją pierwotną wizję X.com i PayPala”, powiedział Musk
i zaśmiał się triumfalnie. Od początku uważał, że Twitter ma potencjał, by stać
się firmą, którą sobie wyobrażał, zakładając X.com: siecią społecznościową
z obsługą transakcji pieniężnych.
Kontynuowali rozmowę podczas kolacji w Pershingu, eleganckim,
bezpretensjonalnym klubie w Austin, w którym Nosek zarezerwował salę na
piętrze. Obecni byli także Griffin i Saxon, szef organizacji TED Chris Anderson,
który przyjechał na wywiad w związku ze zbliżającą się konferencją, Maye,
która właśnie przybyła z Pragi, gdzie brała udział w sesjach dla „Vogue’a”,
a później dołączyła Grimes.
Griffin i Saxon przyznali, że rzadko używają Twittera, Maye zaś
powiedziała, że korzysta z niego dość często, co być może należało potraktować
jako ostrzeżenie na temat przekroju demograficznego użytkowników serwisu.
„Ja chyba spędzam na Twitterze za dużo czasu”, stwierdził Elon. „To dobre
miejsce, by wykopać własny grób. Można się dobrze przyłożyć i kopać do
upadłego”.

Giga Rodeo

Na następny wieczór, 7 kwietnia, zaplanowano wielkie otwarcie fabryki Giga


Texas. Omead Afshar zorganizował imprezę dla 15 tysięcy gości, którą nazwał
Giga Rodeo. Musk tymczasem, zamiast nadzorować przygotowania i odbyć
próbę własnego występu, poleciał do Colorado Springs z trzygodzinną wizytą
w Akademii Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, gdzie zgodził się
wygłosić wykład. Uznał to za miłą odskocznię. Mógł przetwarzać w tle swoje
przemyślenia na temat Twittera, zajmując się czymś innym.
W przemowie zalecił kadetom, żeby starali się nie popaść w biurokratyczny
sposób myślenia, który jego zdaniem torpedował programy rządowe. „Kiedy nie
wysadzamy silników w powietrze, to znaczy, że za słabo się staramy”,
skonstatował. Mimo natłoku zajęć sprawiał wrażenie, jakby wcale mu się nie
śpieszyło. Po wystąpieniu spotkał się z grupką studentów, żeby omówić ich
prace nad sztuczną inteligencją i rozwojem autonomicznych dronów.
Do jego powrotu późnym popołudniem fabryka Giga Texas uległa
całkowitemu przeobrażeniu. Parking wypełniły instalacje artystyczne rodem
z Burning Man, automaty do gier i estrady, pojawiły się także: mechaniczny byk,
wielka gumowa kaczka i dwie przeogromne cewki Tesli. Części wnętrza fabryki
przypominały wystrojem kluby nocne. Kimbal pomógł zorganizować pokaz
dronów, które na ciemnym niebie układały się między innymi w podobiznę
Nikoli Tesli, maskotkę kryptowaluty dogecoin i sylwetkę Cybertrucka. Wśród
zaproszonych gwiazd znaleźli się Harrison Ford, Spike Lee i twórca efektów
cyfrowych Beeple, który przygotował na tę okazję specjalną instalację.
Przy akompaniamencie ogłuszającego kawałka Dr. Dre Musk wjechał na
scenę czarnym Roadsterem – pierwszym egzemplarzem samochodu
wyprodukowanym przez Teslę. Przedstawił wiele danych statystycznych
ukazujących rozmach rozpościerającej się na niemal kilometrze kwadratowym
gigafabryki, a później dla porównania dodał, że zmieściłoby się w niej
194 miliardy chomików. Wymienił liczne przełomowe osiągnięcia Tesli
i podkreślił, że jego firma zbliża się do najważniejszego przełomu. „W pełni
autonomiczna jazda – obiecał – zrewolucjonizuje świat”.
Otwarcie Giga Texas miało być triumfalną chwilą. Musk powiódł świat ku
erze pojazdów elektrycznych, a teraz dowodził, że w Ameryce również można
z wielkim powodzeniem prowadzić działalność produkcyjną. Niestety, to nie
cudowne technologie montażu samochodów były na ustach wszystkich podczas
ceremonii otwarcia i późniejszego afterparty. Szczególnie wśród bliskich
znajomych i członków rodziny Muska – Kimbala, Antonia, Luke’a, a nawet
Maye – tematem rozmów był Twitter. Po co Elon rzuca się w to gniazdo węży?
Czy to ma być jego kampania Wilderness*? Czy powinniśmy go od tego
odwieść?

* Kampania Wilderness – seria bitew podczas wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych w 1864 roku,
często uważana za jedną z najcięższych i najbardziej chaotycznych tej wojny.
R O ZD ZI A Ł 7 3

„Złożyłem ofertę”
Twitter, kwiecień 2022

Przerwa

Dzień po Giga Rodeo – 8 kwietnia 2022 roku – Musk wybrał się


z Kimbalem na brunch. Był sfrustrowany rozmowami z członkami rady
dyrektorów Twittera. „To sympatyczni ludzie, ale żaden z nich nie używa
Twittera”, powiedział. „Mam wrażenie, że nic się nie zmieni”.
Kimbal nie miał dla niego słów pokrzepienia. „Człowieku, ty nigdy nie
byłeś w żadnej radzie, więc nie rozumiesz, jak bardzo będzie cię to
wkurzać”, przestrzegł. „Dzielisz się swoją opinią, reszta uśmiecha się do
ciebie, kiwa głowami i ma cię gdzieś”.
Kimbal uważał, że jego brat lepiej zrobi, zakładając własny serwis
społecznościowy oparty na technologii blockchain. Elon wspomniał
półżartem, że mógłby obejmować system płatności wykorzystujący
kryptowalutę dogecoin. Po brunchu wysłał Kimbalowi kilka SMS-ów
doprecyzowujących koncepcję „blockchainowego środowiska
społecznościowego, które pozwala dokonywać płatności i podobnie jak
Twitter publikować krótkie wiadomości tekstowe”. Ponieważ usługa nie
miałaby centralnego serwera, „nie byłoby gardła, które można by dusić, więc
gwarantowałaby wolność słowa”.
Drugą opcją zdaniem Elona było nie ograniczać się do udziału w radzie
Twittera, tylko go kupić. „Zacząłem nabierać przekonania, że Twitter
zmierza ku krawędzi klifu i że nie będę w stanie go uratować, będąc
zwykłym członkiem rady”, opowiada. „Pomyślałem więc, że być może
powinienem po prostu go kupić, sprywatyzować i naprawić”.
Wcześniej zaakceptował już SMS-em i publicznym tweetem propozycję
dołączenia do rady Twittera na przyjaznych warunkach. Po brunchu
z Kimbalem zadzwonił jednak do Birchalla i polecił mu niczego nie
domykać. Musiał przemyśleć pewne sprawy.

Hawaje

Wieczorem tego samego dnia Musk poleciał na Lanai, hawajską wyspę


należącą do Larry’ego Ellisona. Założyciel Oracle’a wybudował tam dla
siebie idylliczną posesję zajmującą wzgórze pośrodku wyspy i pozwalał
Muskowi korzystać ze starszego domu przy plaży. Musk planował spędzić
cztery spokojne dni w towarzystwie jednej z kobiet, z którymi okazjonalnie
się spotykał: australijskiej aktorki Natashy Bassett. Zamiast się relaksować,
przeznaczył większość swoich miniwakacji na rozważania, co zrobić
z Twitterem.
Pierwszej nocy prawie nie spał, tylko główkował nad kłopotami,
z jakimi borykał się Twitter. Zwrócił uwagę, że wśród kont śledzonych przez
największą liczbę użytkowników – należących na przykład do Baracka
Obamy, Justina Biebera i Katy Perry – panuje niska aktywność. Dlatego
o godzinie 3.32 czasu hawajskiego opublikował tweeta o treści: „Większość
tych »popularnych« kont rzadko tweetuje i publikuje bardzo mało treści. Czy
Twitter umiera?”.
W San Francisco, gdzie przebywał dyrektor generalny Twittera Agrawal,
była szósta trzydzieści rano. Około dziewięćdziesięciu minut później wysłał
Muskowi SMS. „Masz prawo tweetować »Twitter umiera?« i cokolwiek
jeszcze chcesz na temat serwisu, ale moim obowiązkiem jest poinformować
cię, że to mi nie pomaga ulepszać go w aktualnym kontekście”. Była to
powściągliwa wiadomość, starannie przemyślana, tak by uniknąć sugestii, że
Muskowi odbiera się prawo do krytykowania firmy. Agrawal dodał, że
powinni w najbliższym czasie porozmawiać o tym, w jaki sposób unikać
„rozproszeń”, które „utrudniają nam pracę”.
Kiedy Musk otrzymał ten SMS, na Hawajach było chwilę po piątej.
Wciąż jednak miał dużo energii. Możliwe, że trochę za dużo jak na tę
godzinę i sytuację. Minutę później odesłał pogardliwą odpowiedź: „Co
osiągnęliście w tym tygodniu?”. Była to największa z Muskowych obelg.
A potem wystrzelił niefortunną serię trzech zdań: „Nie dołączę do rady.
To strata czasu. Prześlę ofertę przejęcia Twittera na własność”.
Agrawal był w szoku. Wydali już przecież oświadczenie, że Musk
dołączy do rady. Nic nie wskazywało na to, że podejmie próbę wrogiego
przejęcia. „Możemy porozmawiać?”, płaczliwie spytał.
W ciągu trzech minut podobną prośbę o rozmowę wysłał do Muska Bret
Taylor, przewodniczący rady dyrektorów Twittera. Sobotni poranek nie
zaczął się dla nich najlepiej.
Praktycznie w tej samej chwili, podczas wymiany wiadomości
z Taylorem i Agrawalem, Elon otrzymał odpowiedź od Kimbala na wysłane
wcześnie rano SMS-y z pytaniem o możliwość założenia nowej sieci
społecznościowej opartej na technologii blockchain. „Bardzo chętnie
dowiem się więcej”, odparł Kimbal. „Pogrzebałem sporo w temacie Web3
(nie krypto jako takiego). Jest fantastyczna możliwość urządzania głosowań
z weryfikacją. Blockchain uniemożliwia usuwanie tweetów. Zalety i wady,
ale puśćmy piłkę w ruch!”
„Myślę, że potrzebna jest nowa firma prowadząca portal
społecznościowy oparty na blockchainie i obsługujący płatności”,
odpowiedział Elon.
Co ciekawe, w tym samym czasie, w którym wymieniał się z Kimbalem
pomysłami na nową sieć społecznościową, potwierdził Agrawalowi
i Taylorowi chęć przejęcia Twittera. „Spodziewajcie się, proszę, prywatnej
oferty”, napisał w SMS-ie.
„Poświęcisz mi pięć minut, żebym mógł zrozumieć kontekst?”, spytał
Taylor.
„Nie naprawimy Twittera, prowadząc pogawędki z Paragiem”,
odpowiedział Musk. „Potrzebne są drastyczne środki”.
„Minęły dwadzieścia cztery godziny, od kiedy dołączyłeś do rady”,
napisał Taylor. „Wiem, o co ci chodzi, ale chciałbym zrozumieć, skąd ta
nagła zmiana kierunku”.
Musk poczekał z odpowiedzią prawie dwie godziny. Wysłał ją po
siódmej czasu hawajskiego, spędziwszy bezsennie jeszcze trochę czasu. „Za
chwilę zmykam, ale możemy porozmawiać jutro”, napisał.

Musk twierdzi, że kiedy dotarł na Hawaje, stało się dla niego jasne, że nie
uzdrowi Twittera, dołączając do rady dyrektorów. „Próbowali wywieść
mnie na manowce”, mówi. „Zamierzali słuchać, przytakiwać, a potem nie
robić nic. Postanowiłem, że nie dam się w to wciągnąć i przyjąć roli
kolaboranta”. Z dzisiejszej perspektywy argument ten brzmi rozsądnie.
Wtedy jednak za jego zachowaniem krył się inny powód. Musk był pod
wpływem maniakalnego nastroju i jak niejednokrotnie wcześniej działał
impulsywnie.
Po południu w sobotę 9 kwietnia napisał do Birchalla SMS z informacją,
że podjął decyzję i chce przejąć Twittera. „Mówię serio”, zapewnił. „Nie
ma sposobu, żebym uzdrowił tę firmę jako posiadacz 9 procent akcji, a rynki
publiczne mają trudność z wybieganiem myślami poza następny kwartał.
Twitter musi wyrugować boty i oszustów, co wywoła wrażenie ogromnego
spadku dziennej aktywności”.
Birchall napisał SMS do znajomego z banku Morgan Stanley. „Zadzwoń,
jak będziesz miał chwilę”. Tej samej nocy rozpoczęli obliczanie rozsądnej
ceny za Twittera i poszukiwanie sposobu, w jaki Musk mógłby ją zapłacić.
Tymczasem Musk kontynuował ostrzał serwisu. Zamieścił ankietę na
temat siedziby głównej w San Francisco. „Zmienić HQ Twittera w SF na
schronisko dla bezdomnych, skoro i tak nikt nie przychodzi do pracy?”,
napisał w tweecie. W ciągu jednego dnia zebrał 1,5 miliona głosów, w tym
91 procent na „tak”.
„Hej, możemy porozmawiać dziś wieczorem?”, napisał do niego Taylor.
„Widziałem twoje tweety i coraz pilniej chciałbym zrozumieć twoje
stanowisko”. Musk nie odpowiedział.
W niedzielę Taylor złożył broń. Przekazał Muskowi, że Twitter ogłosi
jego zmianę zdania i rezygnację z dołączenia do rady. „W porządku”,
odpowiedział Musk. „Moim zdaniem lepiej będzie przejąć Twittera na
własność i wrócić na rynki publiczne po restrukturyzacji”.
Późną nocą Agrawal zamieścił oficjalnego tweeta: „Elon miał zostać
oficjalnie mianowany członkiem rady 9 kwietnia, ale rano tego dnia
podzielił się informacją, że do niej nie dołączy. Moim zdaniem tak będzie
najlepiej. Zawsze ceniliśmy wkład naszych akcjonariuszy, niezależnie od
tego, czy są członkami rady, i nie zamierzamy tego zmieniać”.
W poniedziałkowe popołudnie (czasu hawajskiego) Musk odbył
rozmowę konferencyjną z Birchallem i bankowcami z Morgana Stanleya.
Usłyszał od nich, że powinien zaproponować cenę 54,20 dolara za akcję.
Musk i Birchall zachichotali, bo znów przytrafiło się odniesienie do
internetowego żargonowego określenia marihuany, podobnie jak
w przypadku ceny 420 dolarów podanej w tweecie o prywatyzacji Tesli.
„Chyba wszyscy mają już dość tego dowcipu”, skwitował Musk. Potencjalny
zakup Twittera podekscytował go do tego stopnia, że zaczął nazywać
alternatywne rozwiązanie oparte na technologii blockchain „Planem B”.

Vancouver

Grimes od dłuższego czasu naciskała na Muska, żeby wybrali się do jej


rodzinnego miasta Vancouver, bo chciała przedstawić X-a rodzicom
i starzejącym się dziadkom. „Dziadek jest inżynierem i od bardzo dawna
czeka na prawnuka”, mówi Grimes. „A babcia jest megastarutka i ledwo
trzyma się przy życiu”.
Ustalili, że dobrą datą będzie czwartek 14 kwietnia, czyli dzień,
w którym Chris Anderson organizował w Vancouver doroczną konferencję
TED. Anderson nagrał tydzień wcześniej wywiad z Muskiem na terenie Giga
Texas, ale bardzo chciał porozmawiać z nim na żywo podczas konferencji,
zwłaszcza że rozpętała się właśnie emocjonująca saga Twittera.
Dotarli do Vancouver w środę 13 kwietnia – Grimes z Austin, a Musk
z Hawajów. Musk udał się do sklepu Nordstrom, żeby kupić czarny garnitur,
bo nie zabrał swojego na wyspy. Po południu Grimes zostawiła Muska
w hotelu i wzięła X-a na studwudziestokilometrową wycieczkę do Agassiz,
miasteczka, w którym mieszkali jej dziadkowie. „Widziałam, że przełączył
się w tryb stresowy i działo się to wszystko z Twitterem”, opowiedziała.
I rzeczywiście, działo się. W późnych godzinach popołudniowych Musk,
przebywając w pokoju hotelowym, przesłał Bretowi Taylorowi SMS ze
swoją oficjalną decyzją. „Po kilku dniach rozważań – a jest to, rzecz jasna,
sprawa wielkiej wagi – postanowiłem wcielić w życie plan nabycia
Twittera na własność”, napisał. „Dziś w nocy przyślę ci list z ofertą”. Treść
tego listu brzmiała:
Zainwestowałem w Twittera, bo jestem przekonany, że ma potencjał, by stać się globalną
platformą zapewniającą wolność słowa, a moim zdaniem wolność słowa jest warunkiem
koniecznym do funkcjonowania demokratycznej społeczności.
Niestety, w czasie, który upłynął od mojej inwestycji, zdałem sobie sprawę, że w obecnej
postaci firma nie odniesie sukcesu rynkowego ani nie pozwoli spełnić wspomnianego warunku
koniecznego. Twitter musi stać się firmą prywatną i zostać poddany transformacji.
Dlatego oferuję nabycie 100 procent udziałów w Twitterze po cenie 54,20 dolara za akcję –
to jest o 54 procent więcej niż w dniu, w którym zacząłem inwestować w Twittera,
i o 38 procent więcej niż w przededniu upublicznienia mojej inwestycji. Jest to z mojej strony
najwyższa i finalna oferta, a jeśli nie zostanie przyjęta, będę zmuszony rozważyć odsprzedanie
posiadanych udziałów.
Twitter ma nadzwyczajny potencjał. A ja ten potencjał uwolnię.

Tej samej nocy Musk wziął udział w kameralnej kolacji dla mówców
konferencji TED w miejscowej restauracji. Zamiast rozmawiać o Twitterze,
pytał innych o ich przekonania dotyczące sensu życia. Potem wrócili
z Grimes do hotelu, gdzie dla odstresowania pogrążył się w nowej grze
komputerowej Elden Ring, którą ściągnął na swojego laptopa.
Rozgrywka polega na podróżowaniu po fantastycznym świecie pełnym
dziwacznych stworów, które chcą zniszczyć postać gracza. Wszystko to
odbywa się w kunsztownej grafice, w gąszczu niejasnych wskazówek
i niecodziennych zwrotów akcji, w związku z czym wymaga intensywnej
koncentracji i skupienia uwagi na szczegółach, co pomaga w decyzji, który
moment będzie najodpowiedniejszy do wyprowadzenia ataku. „Grałem kilka
godzin, potem odpowiedziałem na kilka SMS-ów i maili, a potem jeszcze
trochę sobie pograłem”, opowiada. Spędził wiele czasu w najgroźniejszych
zakamarkach świata gry – piekielnej jaskrawoczerwonej demonicznej
krainie zwanej Caelid. „Zamiast spać, grał do piątej trzydzieści nad ranem”,
mówi Grimes.
Chwilę po zakończeniu rozgrywki wysłał tweeta: „Złożyłem ofertę”.
Był to najkosztowniejszy wyraz jego impulsywności od dnia, w którym
roztrzaskał swojego mclarena, wciskając gaz do dechy w odpowiedzi na
sugestię Petera Thiela.

Odwiedziny Navaida

Po powrocie Muska do Austin odwiedził go przyjaciel z Queen’s University


Navaid Farooq, który mieszka teraz w Londynie. Minęło ponad trzydzieści
lat, odkąd połączyło ich niedostosowanie społeczne, zainteresowanie grami
strategicznymi i czytanie literatury science fiction. Obecnie Farooq był
jednym z niewielu prawdziwych przyjaciół Muska. Należał do nielicznych
osób, które mogły zadawać mu osobiste pytania i poruszać takie tematy, jak
jego ojciec, rodzina i okazjonalnie pojawiające się poczucie osamotnienia.
W sobotę polecieli do Boca Chica obejrzeć kompleks Starbase. Tam Farooq
zapytał Muska o rzecz, która interesowała wielu jego znajomych w związku
z Twitterem: „Po co to robisz?”.
Musk w swoich rozmyślaniach sięgnął poza kwestię wolności słowa.
Odpowiedział Farooqowi, opisując swoją wizję Twittera jako świetnej
platformy dla treści generowanych przez użytkowników, w tym muzyki,
klipów wideo i artykułów. Celebryci, zawodowi dziennikarze i zwyczajni
ludzie mieliby tu publikować swoje dzieła, tak jak na Substacku i WeChacie,
i jeśli wybiorą stosowną opcję, otrzymywać za to wynagrodzenie.
Kiedy dotarli do bazy w Boca Chica, Musk wykonał swój zwyczajowy
obchód hal namiotowych z liniami montażowymi. Jak zwykle zdenerwował
się czasem przeznaczanym na pewne czynności. Było to dla Farooqa
przesłanką, by po powrocie do Austin w Niedzielę Wielkanocną podjąć
kolejny temat niepokojący przyjaciół Elona. „A twój czas i zdrowie
psychiczne?”, spytał. „Tesla i SpaceX nadal potrzebują twojego wsparcia.
Ile czasu musisz poświęcić, by doprowadzić Twittera do ładu?”
„Co najmniej pięć lat”, odpowiedział Musk. „Będę musiał wyrzucić
większość personelu. Nie pracują ciężko, nawet nie przychodzą do biura”.
„Chcesz sobie zafundować taką męczarnię?”, spytał Farooq. „Dla Tesli
spałeś na podłodze fabryki, dla SpaceX katowałeś się jeszcze bardziej.
Naprawdę chcesz jeszcze raz brać na siebie coś takiego?”
Musk zrobił jedną ze swoich bardzo długich pauz. „Tak, w gruncie
rzeczy to tak”, powiedział wreszcie. „Nie miałbym nic przeciwko temu”.

Wizja

Musk zdążył tymczasem sformułować uzasadnienie biznesowe dla swojej


chęci nabycia Twittera. Uważał, że do 2028 roku uda mu się pięciokrotnie
zwiększyć jego obroty, które miałyby sięgnąć 26 miliardów dolarów,
jednocześnie obniżając udział reklam w przychodach z 90 do 45 procent.
Źródłem nowych przychodów miały być subskrypcje użytkowników
i licencjonowanie danych. Prognozował także przychody wynikające
z uruchomienia płatności za pośrednictwem Twittera na podobieństwo
WeChatu.
„Musimy dorównać funkcjonalności WeChatu”, powiedział mi
w kwietniu po rozmowie z bankierami. „Jedną z najważniejszych kwestii
będzie umożliwienie osobom tworzącym treści zarabianie na Twitterze”.
Internetowy system płatności potwierdzałby tożsamość użytkowników, co
stanowiło dodatkową korzyść. Twitter miałby możliwość określania, którzy
użytkownicy są ludźmi, wymagając uiszczania niewielkiej comiesięcznej
opłaty i podania danych karty kredytowej. Gdyby to rozwiązanie się
sprawdziło, mogłoby wpłynąć na cały internet. Twitter mógłby pełnić
funkcję platformy weryfikującej tożsamość.
Musk wyjaśnił również, dlaczego chciał „rozewrzeć przysłonę”
dyktującą, jakie wypowiedzi są na Twitterze dopuszczane, i uniknąć
permanentnego banowania użytkowników, nawet tych o skrajnych poglądach.
W radiu i telewizji kablowej istniały odrębne źródła informacji dla osób
o poglądach konserwatywnych i liberalnych. Odpychając tych pierwszych,
moderatorzy Twittera, którzy zdaniem Muska w 90 procentach byli
postępowymi wyborcami Partii Demokratycznej, powodowali zagrożenie, że
w mediach społecznościowych również dojdzie do takiej bałkanizacji.
„Chcemy zapobiec powstaniu świata, w którym każdy użytkownik mediów
społecznościowych przebywa we własnej bańce, tak jak na przykład
użytkownicy Parlera czy Truth Social”, mówi. „Chcemy, żeby istniało jedno
miejsce, w którym mogą się kontaktować osoby o różnych poglądach. Byłoby
to z korzyścią dla cywilizacji”.
Wtedy spróbowałem wyciągnąć z niego odpowiedź na pytanie zadane mu
wcześniej przez Farooqa i innych jego przyjaciół: czy to nie jest
ekstremalnie trudny, czasochłonny i kontrowersyjny plan, którego realizacja
odbije się negatywnie na Tesli i SpaceX? „Sądzę, że pod względem
intelektualnym będzie to o wiele łatwiejsze niż SpaceX i Tesla”, powiedział.
„To nie to samo co podróż na Marsa. To nie takie trudne jak przełączenie
całej ziemskiej produkcji przemysłowej na odnawialne źródła energii”.

Tak, ale po co?

Musk lubił powtarzać, że założył SpaceX, żeby zwiększyć


prawdopodobieństwo przetrwania ludzkiej świadomości, czyniąc z nas
gatunek interplanetarny. Ideologicznym uzasadnieniem działań Tesli
i SolarCity było torowanie drogi do przyszłości, w której energię będziemy
czerpać ze źródeł odnawialnych. Optimus i Neuralink to projekty powołane
do życia po to, by stworzyć interfejsy pomiędzy ludźmi a maszynami, które
ochronią nas przed zakusami szkodliwych sztucznych inteligencji.
A Twitter? „Na początku sądziłem, że nie wpisuje się w moje główne
wielkie misje”, powiedział mi w kwietniu. „Ale nabrałem przekonania, że
może stać się częścią misji podtrzymania cywilizacji, że może dać naszej
społeczności więcej czasu na zasiedlenie innych planet”. W jaki sposób?
Częściowo wiązało się to z wolnością słowa. „Odnoszę wrażenie, że
w mediach coraz bardziej widać myślenie grupowe, działanie po linii
partyjnej, więc kiedy człowiek się wyłamuje, spotyka go wykluczenie albo
odbiera mu się prawo głosu”. Jeśli demokracja ma przetrwać, to ważne jest,
jego zdaniem, żeby wyrugować z Twittera przesadną poprawność polityczną
i związane z nią uprzedzenia. Wtedy ludzie zaczną odbierać go jako
przestrzeń otwartą na wszystkie opinie.
Osobiście sądzę jednak, że istniały dwa inne powody, dla których Musk
chciał być właścicielem Twittera. Pierwszy był banalny. Twitter jest jak
wesołe miasteczko, daje dużo radości. Mnóstwo tam politycznych porażek,
intelektualnych pojedynków gladiatorskich, głupkowatych memów, ważnych
oświadczeń publicznych, wartościowego marketingu, kiepskich gier słów
i niecenzurowanych opinii. „Dobrze się bawicie?”
Po drugie, myślę, że w grę weszło pewne osobiste psychologiczne
pragnienie. Twitter jest niczym najlepszy plac zabaw. Jako dziecko Musk był
bity i gnębiony na zwykłych placach zabaw, bo brakowało mu emocjonalnej
zręczności potrzebnej, by radzić sobie na nieprzyjaznym mu terenie.
Przeżycia te zaszczepiły w nim głęboki ból i czasami sprawiały, że reagował
zbyt emocjonalnie na zniewagi, ale również przygotowały go do
bezwzględnej walki ze światem. Kiedy czuł się poturbowany, zapędzony
w kąt, zgnębiony – zarówno w sieci, jak i na żywo – wracał myślami do
wyjątkowo przykrego miejsca, w którym był upokarzany przez ojca
i prześladowany przez kolegów z klasy. A teraz mógł sobie kupić ten plac
zabaw na własność.
R O ZD ZI A Ł 7 4

Żar i chłód
Twitter, kwiecień–czerwiec 2022

Umowa

Rada dyrektorów Twittera i radcy prawni Muska ukończyli pracę nad


planem wykupu w niedzielę 24 kwietnia. Musk wysłał mi o dziesiątej rano
SMS, w którym nadmienił, że w ogóle nie spał. Spytałem, czy to dlatego, że
doprecyzowywał ostatnie szczegóły umowy, czy może niepokoił się, że
nabycie Twittera to zły pomysł. „Nie – odpisał – dlatego, że poszedłem
z kumplami na imprezę i wypiłem za dużo red bulla”.
Może powinien ograniczyć red bulla?
„Ale on dodaje mi skrzydeł”, odpowiedział.
Spędził ten dzień, poszukując inwestorów, którzy pomogliby mu
sfinansować zakup. Spytał Kimbala, który odmówił. Większe powodzenie
miał u Larry’ego Ellisona. „Tak, oczywiście”, odpowiedział Ellison kilka
dni wcześniej, kiedy Musk wysłał do niego pytanie, czy byłby
zainteresowany inwestycją w jego plan.
„O jakiej kwocie mówimy?”, spytał Musk. „Do niczego cię nie
zobowiązuję, ale mam za dużo chętnych, więc jakby co, to muszę paru
osobom nałożyć limity albo ich wywalić z listy”.
„Miliard”, napisał Ellison. „Czy ile tam rekomendujesz”.
Ellison nie korzystał z Twittera od dziesięciu lat. Nie pamiętał nawet
swojego hasła, więc Musk musiał je dla niego osobiście zresetować. Był
jednak przekonany, że Twitter jest czymś ważnym. „To aktualizowany
w czasie rzeczywistym serwis prasowy, który nie ma sobie równych”,
powiedział mi. „Jeśli zgadzasz się ze mną, że jest czymś ważnym dla
demokracji, to rozumiesz, dlaczego uznałem, że warto w niego
zainwestować”.
Jedną z osób, którym zależało na uczestnictwie w transakcji, był Sam
Bankman-Fried, założyciel giełdy kryptowalut FTX, który lada chwila miał
popaść w konflikt z prawem. Bankman-Fried uważał, że architekturę
Twittera dałoby się przebudować z wykorzystaniem technologii blockchain.
Twierdził także, że wspiera ruch efektywnego altruizmu, którego założyciel
William MacAskill napisał do Muska SMS z pytaniem o możliwość
zaaranżowania spotkania. Podobnie postąpił Michael Grimes, główny
przedstawiciel Muska z ramienia banku Morgan Stanley, który starał się
pozyskać środki na realizację umowy. „Nie wyrabiam z całą górą spraw
o krytycznym znaczeniu”, odpisał Musk do Grimesa. „Czy to coś ważnego?”
Grimes odpowiedział, że Bankman-Fried „zająłby się stroną
programistyczną integracji mediów społecznościowych z blockchainem”
i dołożyłby od siebie 5 miliardów dolarów. Mógł przylecieć do Austin
następnego dnia, jeśli Musk wyrazi chęć spotkania się z nim.
Elon miał za sobą dyskusje z Kimbalem i innymi na temat potencjalnego
oparcia architektury Twittera na technologii blockchain. Ale mimo zabawy
z dogecoinem i innymi kryptowalutami, nie był wyznawcą blockchaina
i odnosił wrażenie, że technologia ta działa zbyt ospale, by mogła nadążyć za
tempem pojawiania się nowych wiadomości na Twitterze. Nie miał więc
ochoty spotykać się z Bankmanem-Friedem. Naciskany przez Michaela
Grimesa, który przesłał mu SMS z informacją, że Bankman-Fried „może dać
5 mld $, jeśli wizja się zazębi”, odpowiedział naklejką „Nie lubię”.
„Blockchainowy Twitter nie jest możliwy, bo wymagania wobec
przepustowości i opóźnień przerastają możliwości sieci peer-to-peer”.
Napisał, że pewnego dnia być może spotka się z Bankmanem-Friedem –
„jeśli tylko nie będę musiał odbywać męczącej debaty na temat
blockchaina”.
Wtedy Bankman-Fried napisał do Muska osobiście: „Nie mogę się
doczekać, żeby zobaczyć, co zrobisz z TWTR”. Dodał, że ma 100 milionów
w akcjach Twittera, które chciałby zamienić na udziały w nowej firmie,
kiedy Musk wycofa ją z giełdy. „Przepraszam, od kogo jest ta wiadomość?”,
odpisał Musk. Kiedy Bankman-Fried przeprosił i się przedstawił, Musk
odpowiedział lakonicznie: „Proszę bardzo”.
Poskutkowało to telefonem od Bankmana-Frieda w maju. „Mój
wykrywacz ściemy zaczął wyć, to był czerwony alarm licznika Geigera”,
mówi Musk. Bankman-Fried paplał nieprzerwanie, wyłącznie o sobie.
„Gadał, jakby był na speedzie albo Adderallu, gęba mu się nie zamykała”,
opowiada Musk. „Sądziłem, że chce mnie wypytać o warunki umowy, ale
tylko opowiadał o tym, co robi. Myślałem sobie: »Facet, opanuj się«”.
Wrażenie było obopólne: Bankman-Fried odniósł wrażenie, że Musk ma nie
po kolei w głowie. Rozmowa trwała pół godziny i ostatecznie Bankman-
Fried ani nie zainwestował, ani nie przekonwertował swoich akcji w udziały
w Twitterze.
Do głównych inwestorów, których zorganizował Musk, należeli Ellison,
firmy venture capital: Sequoia Capital Mike’a Moritza i Andreessen
Horowitz, giełda kryptowalut Binance, pewien fundusz inwestycyjny
z siedzibą w Dubaju, fundusz inwestycyjny z siedzibą w Katarze (częścią
umowy z Katarczykami była obecność Muska na finałowym meczu
mistrzostw świata w piłce nożnej). Książę Al-Walid ibn Talal z Arabii
Saudyjskiej zgodził się zamienić środki uprzednio zainwestowane
w Twittera na udziały w spółce Elona.
Po południu w poniedziałek 25 kwietnia rada dyrektorów Twittera
zaakceptowała plan Muska. Do transakcji miało dojść jesienią pod
warunkiem zaaprobowania planu przez akcjonariuszy. „Tędy droga”, napisał
współzałożyciel Twittera Jack Dorsey w SMS-ie do Muska. „Będę nadal
robił wszystko, co konieczne, żeby to doszło do skutku”.
Zamiast świętować, Musk polecał z Austin na południe Teksasu, do bazy
w Boca Chica. Tam wziął udział w zwykłym conocnym zebraniu
poświęconym pracom nad nową wersją silnika Raptor i przez ponad godzinę
zmagał się z zagadnieniem niewyjaśnionych wycieków metanu. W internecie
i na całym globie temat Twittera nie schodził ludziom z ust, ale na tym
zebraniu był nieobecny. Inżynierowie wiedzieli, że Musk lubi koncentrować
się na bieżącym zadaniu, więc nikt nawet nie wspomniał o Twitterze.
Następnie Musk udał się do Brownsville i spotkał się z Kimbalem
w przydrożnej kawiarni, gdzie występowali miejscowi muzycy. Zostali tam
do drugiej w nocy, siedząc przy stoliku naprzeciw estrady, i po prostu
słuchali muzyki.

Flagi ostrzegawcze

W piątek po przyjęciu przez radę Twittera jego oferty Musk poleciał do Los
Angeles, gdzie zaplanował kolację w towarzystwie swoich czterech
najstarszych synów w restauracji na dachu Soho Club w zachodnim
Hollywood. Chłopcy prawie nie korzystali z Twittera i nie rozumieli decyzji
ojca. Po co go kupował? Z samych pytań, które mu zadawali, jasno
wynikało, że uważają to za niezbyt udany pomysł.
„Myślę, że jest ważne, żeby istniało publiczne forum, inkluzywne
i cieszące się zaufaniem”, odpowiedział. A potem, po pauzie, spytał: „Jak
inaczej doprowadzimy do tego, żeby Trump wygrał wybory w 2024 roku?”.
To był żart. Choć w przypadku Muska czasem trudno to stwierdzić,
nawet jego dzieciom. Może nawet jemu samemu. Synowie nie mogli dać
wiary w to, co przed chwilą usłyszeli. Musk ich zapewnił, że tylko żartował.
Zanim kolacja dobiegła końca, zgodzili się z większością jego
argumentów, ale zakup Twittera nadal budził w nich niepokój. „Uważali, że
proszę się o kłopoty”, mówi. Mieli, rzecz jasna, rację. Wiedzieli jednak
również, że ich ojciec w rzeczywistości lubi prosić się o kłopoty.

Rozpoczęły się one tydzień później, 6 maja, kiedy Musk wparadował do


siedziby głównej Twittera w San Francisco, żeby spotkać się z zarządem.
Jego tweety krytykujące pracę zdalną nie przyniosły rezultatu, bo kiedy
przybył, ekskluzywne wnętrze biurowca w stylu art déco nadal było prawie
puste. Nie zastał nawet Agrawala. Zdiagnozowano u niego covid, więc
dołączył zdalnie.
Zebranie poprowadził dyrektor finansowy Twittera Ned Segal, który nie
przypadł Muskowi do gustu. W publicznych raportach okresowych Twittera
pojawiała się informacja, jakoby boty i fałszywe konta stanowiły około
5 procent ogółu użytkowników. Musk tymczasem na podstawie własnych
doświadczeń nabrał przekonania, że liczba ta w ogóle nie przystaje do
rzeczywistości. Twitter pozwalał, ba, nawet zachęcał użytkowników do
zakładania nowych kont pod innymi nazwiskami i pseudonimami. Farmy
trolli używały setek tożsamości i zakładały nowe, kiedy tylko któraś
zostawała zbanowana. Te fałszywe konta, poza tym, że zaśmiecały serwis,
nie mogły stać się źródłem przychodu.
Musk poprosił Segala o przedstawienie procesu wykorzystywanego
przez firmę do określania liczby fałszywych kont. Kierownictwo Twittera
podejrzewało, że chce w ten sposób przygotować się do rewizji oferty
wykupu albo wycofania się z niej, więc odpowiedzieli, zachowując
ostrożność. „Oznajmili, że nie potrafią udzielić dokładnej odpowiedzi”,
stwierdził chwilę po zebraniu Musk. „Pomyślałem wtedy: »Co? Jak to: nie
potraficie?«. Cała ta rozmowa była tak absurdalna, że gdyby pojawiła się
jako scena w sitcomie Dolina Krzemowa, wszyscy by powiedzieli, że to się
nie mogło zdarzyć. Szczęka opadała mi tyle razy, że aż mnie rozbolała”.
Kiedy Musk jest rozdrażniony, ma w zwyczaju zadawać bardzo konkretne
pytania. Kierownictwo Twittera potraktował całą ich salwą. Średnio ile
linijek kodu dziennie piszą ich programiści? Skoro jego zespół Autopilota
w Tesli zatrudnia dwustu inżynierów oprogramowania, to dlaczego Twitter
ma ich aż 2,5 tysiąca? Twitter wydaje miliard dolarów rocznie na serwery.
Które funkcje pochłaniają najwięcej czasu obliczeniowego i przestrzeni
dyskowej i w jaki sposób jest to szacowane? Na prawie żadne z tych pytań
nie uzyskał jednoznacznej odpowiedzi. W Tesli za nieznajomość takich
detali zwalniał ludzi. „To było najgorsze zebranie due diligence, w jakim
kiedykolwiek brałem udział”, powiedział. „Nie uzależniłem wykonania
umowy od przeprowadzenia pełnego badania due diligence, ale sądziłem, że
potrafią jakoś uzasadnić informacje, które publikują w swoich własnych
raportach okresowych. Bo inaczej mielibyśmy do czynienia z oszustwem”.

Wątpliwości
Uszczypliwe pytania i złość na kierownictwo Twittera odzwierciedlały to,
że Musk nie był pewien, czy chce sfinalizować transakcję. Przez większość
czasu był. Poniekąd. Ale jego apetyt to się wzmagał, to słabł. Kłębiły się
w nim sprzeczne emocje.
Miał silne – i trafne – poczucie, że przepłacił. Latem 2022 roku wydatki
na reklamę spadły z powodu niepewnej sytuacji ekonomicznej, a cena akcji
firm z branży mediów społecznościowych spadała w rekordowym tempie.
Facebook od początku roku stracił 40 procent wartości, Snapchat –
70 procent. Cena giełdowa Twittera była o 30 procent niższa niż 54 dolary
i 20 centów zaoferowane przez Muska, co było przesłanką, że Wall Street
powątpiewa w dojście transakcji do skutku. Zgodnie z tym, czego nauczył go
ojciec podczas wizyt w wesołych miasteczkach na Florydzie, cola, za którą
się przepłaciło, nie smakuje już tak dobrze. Dlatego kiedy udał się na
zebranie z kierownictwem Twittera, gdzieś w tyle głowy miał potrzebę, by
zacząć budować grunt pod wycofanie się z umowy albo zmianę ceny.
„Po tym, co usłyszałem, nie ma mowy, żebyśmy kontynuowali”,
powiedział mi chwilę po zebraniu w siedzibie głównej Twittera.
„Zapłacenie tych 44 miliardów wymaga zaciągnięcia poważnych długów
przez firmę i przeze mnie osobiście. Mam wrażenie, że Twitter może się
posypać. Mogłoby coś z tego być, ale za znacznie niższą cenę, mam na myśli
dosłownie połowę czy coś na tym poziomie”.
Zaczęły go również trapić bardziej ogólne wątpliwości związane
z braniem na swoje barki tak skomplikowanego wyzwania. „Mam zły nawyk
porywania się z motyką na słońce”, przyznał. „Wydaje mi się, że
powinienem po prostu mniej myśleć o Twitterze. Nawet ta rozmowa nie jest
dobrym sposobem wykorzystania czasu”.
W następnym tygodniu, 13 maja około czwartej nad ranem czasu
środkowoamerykańskiego, opublikował szokującego tweeta: „Zakup
Twittera zawieszony do czasu uzyskania szczegółowych obliczeń
potwierdzających, że spamujące/fałszywe konta naprawdę stanowią mniej
niż 5 procent ogółu użytkowników”. Teoretyczny kurs otwarcia akcji
Twittera spadł o 20 procent. Jared Birchall, menedżer do spraw
biznesowych Muska, i Alex Spiro, jego prawnik, rozpaczliwie nalegali, żeby
złagodził swoje oświadczenie. Powiedzieli mu, że być może znajdzie się
możliwość, by wymigać się od realizacji umowy, ale rozgłaszając ten
zamiar, stawia się na grząskim gruncie prawnym. Dwie godziny później
Musk zamieścił uzupełnienie: „Przejęcie nadal w planach”.
Był to jeden z nielicznych razów, kiedy miałem okazję zobaczyć u Muska
brak przekonania, czy dobrze postępuje. Przez kolejne pięć miesięcy aż do
października, kiedy Twitter przeszedł w jego ręce, czasami wyrażał się
z wielkim podekscytowaniem na temat szansy, by przekuć go w „apkę do
wszystkiego”, zapewniającą usługi finansowe i świetną treść, a przy tym
pomagającą ocalić demokrację. Ale zdarzało się także, że popadał
w chłodną złość, groził radzie dyrektorów i zarządowi Twittera, że wytoczy
im pozew, albo upierał się, że chce wszystko odwołać.

Spotkanie z pracownikami

Musk zgodził się, bez konsultacji z prawnikami, wziąć 16 czerwca udział


w wirtualnym spotkaniu z pracownikami Twittera. „To był klasyczny Elon:
przyjąć takie zaproszenie bez rozmowy z którymkolwiek z nas i bez
przygotowania”, opowiada Birchall. Spotkanie to odbył z salonu w domu
w Austin i początkowo miał trudność z dołączeniem do telekonferencji, bo
zorganizowano ją na platformie Google Meet, a on nie miał konta Google na
swoim laptopie. Ostatecznie udało mu się połączyć przez iPhone’a. Podczas
oczekiwania na niego jeden z organizatorów spotkania spytał: „Czy ktoś wie,
kto to jest Jared Birchall?”. Birchalla nie wpuszczono.
Zastanawiałem się, czy Musk miał w zanadrzu jakiś fortel. Być może
planował cisnąć trochę piasku w trybiki, prowokując rewoltę wśród kadry
Twittera. A może zamierzał im powiedzieć, w wyniku chłodnej kalkulacji
czy kompulsyjnej potrzeby bycia brutalnie szczerym, co naprawdę o nich
sądzi? Że zrobili źle, banując Trumpa, że ich polityka moderacji
przekroczyła granicę nieuzasadnionej cenzury, że pracownicy zarazili się
wirusem przesadnej poprawności politycznej, że należy stawiać się
osobiście w miejscu pracy i że firma zatrudnia za dużo osób? Coś takiego
wywołałoby eksplozję. Nie doprowadziłoby do pogrzebania umowy, ale
mogło potrząsnąć szachownicą.
Nie postąpił jednak w ten sposób, a na wszystkie konfliktowe tematy
wypowiadał się dość pojednawczo. Leslie Berland, dyrektorka marketingu
Twittera, wystąpiła jako pierwsza i podjęła kwestię moderacji treści.
Zamiast po prostu wyrecytować swoją mantrę na temat zalet wolności
słowa, Musk zagłębił się w temat i dokonał rozróżnienia pomiędzy tym, co
wolno publikować, a tym, co sam Twitter powinien nagłaśniać
i rozpowszechniać. „Wydaje mi się, że istnieje różnica pomiędzy wolnością
słowa a wolnością zasięgu”, powiedział. „Każdy może wyjść na środek
Times Square i powiedzieć co chce, nawet zaprzeczyć istnieniu Holokaustu.
Ale to nie znaczy, że tę opinię trzeba rozgłaszać milionom ludzi”.
Wyjaśnił również, dlaczego ważne jest, by pozostały pewne ograniczenia
w kwestii mowy nienawiści. „Zależy nam, żeby na Twitterze było jak
najwięcej osób”, powiedział. „I by tak się stało, korzystanie z Twittera musi
sprawiać ludziom przyjemność. Nie będą go używali, jeśli spotkają się
z prześladowaniem albo niekomfortowymi sytuacjami. Musimy znaleźć złoty
środek pomiędzy przyzwoleniem na mówienie tego, na co ma się ochotę,
a zapewnianiem ludziom komfortu”.
Spytany o kwestie różnorodności, równouprawnienia i inkluzywności,
Musk przeciwstawił się insynuacji, że jest im przeciwny. „Wyznaję
kategoryczną merytokrację”, powiedział. „Ci, którzy świetnie wykonują
pracę, otrzymują więcej odpowiedzialności. I tyle”. Podkreślił przy tym, że
na gruncie ideologicznym wcale nie stał się konserwatystą. „Moje poglądy
polityczne, tak myślę, są umiarkowane, blisko centrum”. Nie zadowolił
wszystkich uczestników spotkania, ale udało mu się nie wywołać żadnych
eksplozji.
R O ZD ZI A Ł 7 5

Dzień Ojca
czerwiec 2022
Musk karmi Tau (po lewej na górze), X ogląda nagranie ze startu rakiety na pokładzie samolotu Muska (po
prawej na górze); z lordem Normanem Fosterem w Austin, marząc o domu (na dole)
Wszystkie moje dzieci

„Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Ojca. Kocham wszystkie swoje dzieci


najbardziej na świecie”.
Na pierwszy rzut oka tweet zamieszczony przez Muska o drugiej w nocy
w Dzień Ojca – 19 czerwca 2022 roku – brzmiał niewinnie, wręcz uroczo.
Słowo „wszystkie” skrywało jednak dramat. Transpłciowa córka Elona Jenna
ukończyła niedawno osiemnaście lat i wybrała się do sądu w Los Angeles, gdzie
mieszkała z mamą, żeby oficjalnie zmienić imię i nazwisko z Xaviera Muska na
Vivian Jennę Wilson. Imię, które dla siebie wybrała, Jenna, brzmiało podobnie
do tego, którym posługiwała się jej matka, wówczas Justine Wilson, zanim
poznała Muska i wyszła za niego. „Nie chcę więcej mieszkać ze swoim
biologicznym ojcem ani utrzymywać z nim jakiejkolwiek relacji”, oświadczyła
przed sądem.
Musk pogodził się ze zmianą płci Jenny, aczkolwiek wciąż nie akceptował
nowego zwyczaju nakazującego wypisywać preferowane zaimki osobowe.
Uważał, że córka odrzuca go ze względu na wyznawaną ideologię polityczną.
„To komunizm pełną gębą i ogólne przekonanie, że jak ktoś jest bogaty, to jest
zły”, wyjaśnił.
Musk uważał to wszystko za bardzo irytujące. „Mówi się nam, że różnice
między płciami nie istnieją i jednocześnie, że płci są tak dogłębnie odmienne, że
jedyną opcją jest nieodwracalny zabieg chirurgiczny”, napisał tweeta w tamtym
tygodniu. „Czy ktoś mądrzejszy ode mnie mógłby wyjaśnić mi tę dychotomię?”
Potem, prawie jakby upominając samego siebie, oświadczył: „Świat jest lepszy,
kiedy mniej oceniamy innych”.
Odrzucenie ze strony Jenny sprawiło, że ten Dzień Ojca był dla niego
bolesny. „On bardzo kocha Jennę i naprawdę ją akceptuje”, mówi Grimes, która
zdołała utrzymać z nią przyjazną relację. „Nie wiem o niczym, co załamywałoby
go tak bardzo. Wiem, że zrobiłby wszystko, żeby móc się z nią spotykać albo
sprawić, żeby, no… ponownie go zaakceptowała”.
Dodatkowe zamieszanie spowodowało wyjście na jaw tajemnicy
bliźniaków, które miał z Shivon Zilis. Kiedy przyszły na świat, otrzymały jej
nazwisko. Jednak separacja z córką sprawiła, że Musk zapragnął to zmienić.
„Kiedy Jenna usunęła człon »Musk« ze swojego nazwiska, było mu po prostu
bardzo przykro”, mówi Zilis. „Wtedy mnie spytał: »Słuchaj… Czy
rozważyłabyś może nadanie naszym bliźniakom mojego nazwiska?«”. Wniosek,
który złożyli do sądu, szybko wyciekł.
Grimes odkryła wtedy, że Zilis, którą uważała za przyjaciółkę, urodziła
dwójkę dzieci, których ojcem był Musk. Kiedy zażądała od Elona wyjaśnień,
powiedział tylko, że Zilis ma prawo robić to, na co ma ochotę. Grimes nie kryła
oburzenia. Zanim nadszedł Dzień Ojca, wśród rzeczonej trójki rozgorzały różne
spory, między innymi o to, czy Zilis i jej bliźniaki będą mogły spędzać czas
z dziećmi Grimes, X-em i Y. Zrobił się niezły bałagan.
Musk i Zilis brali wspólnie udział w cotygodniowych zebraniach dyrekcji
Neuralinku, ale nie poruszali tematu swojej sytuacji rodzicielskiej. Musk uznał,
że najlepszym wyjściem z tej krępującej sytuacji będzie zażartować z niej na
Twitterze. „Robię, co w mojej mocy, żeby walczyć z kryzysem wyludnienia”,
napisał. „Gwałtownie spadający współczynnik urodzeń jest zdecydowanie
największym zagrożeniem dla cywilizacji”.

Techno Mechanicus Musk

Dzień Ojca w roku 2022 był jak gra multiplayer – miał jeszcze jedną poboczną
historię. Musk i Grimes potajemnie poszerzyli rodzinę o trzecie dziecko: syna,
którego nazwali Techno Mechanicus Musk. Urodziła go surogatka, a Musk
i Grimes zwracali się do niego Tau, od greckiej litery τ oznaczającej liczbę
niewymierną będącą dwukrotnością π. Jej przybliżona wartość: 6,28,
odzwierciedlała dzień urodzin Muska, 28 czerwca.
Przez pewien czas Elon i Grimes utrzymywali istnienie swojego trzeciego
dziecka w tajemnicy. Musk jednak zaczął budować z nim więź. Podczas wizyty
w domu Grimes, kiedy Tau miał dwa miesiące, karmił go, siedząc na podłodze,
a mały co rusz wyciągał rączkę i bawił się, pocierając kilkudniowy zarost na
podbródku ojca. „Tau jest niesamowity”, mówi Grimes. „Od pierwszego dnia
potrafił wejrzeć człowiekowi głęboko w duszę, dysponował taką ogromną
wiedzą. Wygląda trochę jak mały Spock. Na sto procent jest Wolkaninem”.
Kilka tygodni później Musk przeglądał wiadomości na swoim iPhonie,
odpoczywając między zebraniami w Giga Texas, kiedy zauważył sprawozdanie
firmy Lucid Motors z fatalnymi kwartalnymi wynikami sprzedaży ich
samochodów elektrycznych. Pośmiał się przez kilka minut, po czym wrzucił
tweeta: „Miałem w drugim kwartale więcej dzieci niż oni złożyli
samochodów!”. Potem przez dłuższą chwilę zaśmiewał się do rozpuku. „Rany,
uwielbiam swoje poczucie humoru, a że innym się nie podoba, cóż…”,
powiedział. „Uważam, że jest zajebiste”.
Mniej więcej w tym samym czasie „Wall Street Journal” rozpoczął pracę
nad artykułem, który dotyczył rzekomej przelotnej przygody seksualnej Muska
z żoną współzałożyciela Google’a Sergeya Brina, do której doszło kilka
miesięcy wcześniej. Żona Brina pozostawała z mężem w separacji,
a uzasadnieniem dla powstania artykułu było pogorszenie się relacji między
Muskiem a Brinem. Kilka dni po ukazaniu się tekstu obaj mężczyźni brali udział
w tym samym przyjęciu. Musk wmanewrował się na pozycję umożliwiającą
zrobienie sobie selfie z Brinem, który starał się tego uniknąć, a następnie wysłał
je do redakcji „New York Post”, żeby zaprzeczyć doniesieniom o konflikcie
między nimi. „Ostatnimi czasy poświęca mi się superdużo uwagi, co jest
supersłabe”, napisał w tweecie. „Niestety, nawet banalne artykuły na mój temat
generują tonę kliknięć :( Postaram się nie wychylać i skupić na robieniu rzeczy
użytecznych dla cywilizacji”.
Niewychylanie się nie leżało jednak w jego naturze.
Grzechy ojca

Piąty poziom Dnia Ojca 2022 roku był prawdopodobnie najbardziej upiorny.
Pojawił się w nim niestety Errol, rodzony ojciec Muska, z którym ten nie chciał
mieć nic wspólnego.
W mailu do Elona, datowanym „Dzień Ojca”, którego kopię otrzymałem i ja,
Errol napisał: „Marznę na kość w hangarze, owinięty kocami i gazetami. Nie ma
prądu. Skoro chce mi się pisać do ciebie w tym stanie, tobie powinno chcieć się
to przeczytać”. Kolejne akapity zawierały bełkotliwy elaborat, w którym Errol
nazwał Bidena „odmieńcem, przestępcą, prezydentem pedofilem” dążącym do
unicestwienia wszystkiego, co reprezentują sobą Stany Zjednoczone, „w tym
ciebie”. Czarni przywódcy RPA, napisał, uprawiali rasistowską politykę
przeciwko białym. „Kiedy biali stąd znikną, czarni wrócą na drzewa”. Władimir
Putin to „jedyny przywódca, który wypowiada się do rzeczy”. W kolejnym mailu
wysłał zdjęcie stadionowej tablicy wyników wyświetlającej napis: „TRUMP
WYGRAŁ – JOE BIDEN, WYP*******J”, i dodał od siebie: „To jest
niepodważalne”.
List od Errola był wstrząsający pod wieloma względami, z których na
pierwsze miejsce wysuwał się rasizm. Kilka miesięcy później miał jednak
przypomnieć o sobie inny jego niepokojący aspekt: podatność na teorie
spiskowe. Wygłaszał propagowane przez skrajną prawicę poglądy, jakoby
Biden był pedofilem, a Putin zasługiwał na pochwałę. W innych postach
i mailach zaprzeczał istnieniu covidu („kłamstwo”), oczerniał specjalistę do
spraw pandemii Anthony’ego Fauciego i twierdził, że szczepienia niosą
śmiertelne zagrożenie.
Sposób, w jaki opisał swoją pożałowania godną sytuację i brak ogrzewania,
miał posłużyć za burę dla syna, który przestał wspierać go finansowo. Do
niedawna Elon wysyłał mu z przerwami comiesięczną zapomogę o zmieniającej
się wysokości. Zaczął w 2010 roku, przelewając ojcu 2 tysiące dolarów
miesięcznie na utrzymanie jego młodszych dzieci po tym, jak rozwiódł się drugi
raz. Przez lata kwota ta rosła, a następnie wracała do poziomu wyjściowego po
każdym wywiadzie, w którym Errol wyolbrzymiał swoją rolę w sukcesie syna.
W 2015 roku Errol przeszedł operację serca i wtedy Elon tymczasowo
zwiększył wysokość zapomogi do 5 tysięcy dolarów miesięcznie. Później zaś
przestał łożyć na niego w ogóle, kiedy się dowiedział, że Errol zapłodnił Janę –
wychowywaną przez siebie pasierbicę, która trafiła pod jego opiekę w wieku
czterech lat i którą Elon i Kimbal uważali za przyrodnią siostrę.
Pod koniec marca 2022 roku Errol przysłał prośbę o wznowienie
przelewów. „Mam siedemdziesiąt sześć lat i trudno mi znaleźć źródło
utrzymania”, napisał. „Jedyną alternatywą jest dla mnie głód i niemożliwe do
zniesienia upokorzenia albo odebranie sobie życia. Wizja odebrania sobie życia
nie niepokoi mnie, ale powinna niepokoić ciebie. Prawda jest zbyt dobrze
znana. Zrujnuje cię to, nie łudź się, że nie, a ludzie dowiedzą się, kim naprawdę
jesteś czy też kim się stałeś”. Winą za nastawienie Elona obarczył
„nacjonalistyczno-socjalistyczne, okrutne, egoistyczne i tchórzowskie
pochodzenie matczynej strony rodziny”, dodając: „Czyżby górę wzięło w tobie
Haldemanowe wynaturzenie?”.
Mniej więcej w Dniu Ojca Elon zaczął ponownie wypłacać Errolowi
2 tysiące dolarów miesięcznie. Zarządca finansowy Muska Jared Birchall
zażądał jednak od Errola, żeby ten przerwał produkcję serii filmików na
YouTubie zatytułowaną Tato geniusza, którą tworzył wraz z pewnym
psychologiem klinicznym. Errol zareagował złością. „Moje milczenie, dzięki
któremu ten diabelny gn*j może knuć do woli, jest warte więcej niż 2 tysiące
dolarów”, żachnął się. „To nie w porządku, żeby mnie uciszać. Mam wiele do
przekazania ludziom”.
Dzień Ojca 2022 roku był dla Muska urzeczywistnieniem jakiegoś
perwersyjnego scenariusza, bo przyniósł jeszcze jedną komplikację. Errol
ujawnił, że spłodził z Janą drugie dziecko: córkę. „Jesteśmy na Ziemi wyłącznie
po to, żeby się rozmnażać”, oznajmił. „Gdybym mógł mieć kolejne dziecko,
zrobiłbym to. Nie widzę żadnych przeciwwskazań”.
Próby ocieplenia relacji

We wzburzonym życiu osobistym Muska od bardzo długiego czasu obecna była


jedna urocza osoba, która wpływała na niego kojąco: Talulah Riley, angielska
aktorka, która wyszła za niego za mąż w 2010 roku i po rozwodzie oraz
powtórnym małżeństwie opuściła go nieodwołalnie w 2015 roku, żeby wrócić
na spokojne łono angielskiej wsi. Nie straciła jednak sympatii do Elona, który
odwzajemniał jej uczucie. Niestety, cierpiał na przypadłość nakazującą mu
preferować w związkach ekstremalny żar i chłód zamiast przyjemnego ciepła.
Kiedy jeden z przyjaciół Riley zmarł w 2021 roku, Musk poleciał do Anglii
i spędził cały dzień u niej w domu. „Oglądaliśmy jakieś głupoty w telewizji,
śmialiśmy się i spędziliśmy miło czas. Elon sprawił, że śmiałam się, zamiast
płakać”, opowiada Talulah. A kiedy on sam wpadł na początku lata 2022 roku
w zawieruchę związaną z życiem osobistym i zakupem Twittera, poleciała do
Los Angeles i spotkała się z nim na kolacji w Beverly Hills Hotel.
W podróży towarzyszył jej nowy chłopak, młody aktor Thomas Brodie-
Sangster. Wspólnie promowali serial Pistol opowiadający o pionierskim
zespole punkrockowym The Sex Pistols, w którym oboje wystąpili. Brodie-
Sangster nie zjadł jednak kolacji z Talulah i Elonem, dołączyła do nich
natomiast czwórka najstarszych synów Muska, z którymi Talulah związała się
przez lata. „Nie mogę się nadziwić, jacy oni wszyscy są wspaniali”, napisała do
mnie w SMS-ie. „Griffin jest przystojny, prześmieszny i wciąż superczarujący,
Damian rozkwitł, stając się niezwykle wyrafinowaną, piękną duszą, Kai jest
nadal świetnym facetem, który teraz jeszcze stał się cudownym geekiem,
a umiejętności językowe Saxona tak się rozwinęły, że przerosły zupełnie moje
oczekiwania: zupełnie normalnie gadaliśmy. W pewnym momencie powiedział:
»To ciekawe, że między Elonem a tobą jest duża różnica wieku… Ale
wyglądacie na te same lata« 😂😂”.
Riley bardzo przeżyła to spotkanie. Gdzieś w głębi wciąż kochała Elona.
Kiedy wróciła nocą do swojego hotelu, Brodie-Sangster musiał jakoś poradzić
sobie z tym, że wybuchła płaczem.

Musk zareagował na zamieszanie w życiu rodzinnym, rzucając się latem


2022 roku w kolejny zryw, tym razem ojcowski. Zabrał czterech najstarszych
chłopców wraz z Grimes i X-em do Hiszpanii na wakacje w towarzystwie
Jamesa i Elizabeth Murdochów i ich dzieci. James, członek rady dyrektorów
Tesli, jest jedynym członkiem rodziny Roberta Murdocha o liberalnych
poglądach, a Elizabeth jest jeszcze bardziej postępowa. Wprowadzali do życia
osobistego Muska spokój i polityczną przeciwwagę.
Kilka tygodni później pojechał z chłopcami do Rzymu, gdzie audiencji
udzielił im papież Franciszek. Musk zamieścił na Twitterze zdjęcie ze spotkania.
Ukazywało jego samego w źle dopasowanym garniturze, nerwowo wykręconego
Saxona i pozostałych chłopaków w czarnych koszulach, wyglądających dość
ponuro. „Mój garnitur jest tragiczny”, przyznał Musk. Kiedy chłopcy obudzili
się następnego dnia, mieli ojcu za złe, że wstawił ich zdjęcie na Twittera. Jeden
z nich nawet się rozpłakał. Na chacie grupowym, który synowie prowadzą
z ojcem nawet podczas wspólnej podróży, jeden z nich poprosił Elona, żeby nie
publikował już bez pozwolenia ich zdjęć. Muskowi zrobiło się smutno, opuścił
chat, a kilka minut później poinformował, że wracają do Stanów.

Budynek, nie dom

Musk zdał sobie sprawę, że trudno jest prowadzić stabilne życie rodzinne, kiedy
nie ma się rodzinnego domu. Dlatego podczas burzliwego lata 2022 roku zaczął
marzyć o własnym domu w Austin. Rozważył kilka budynków, które były
wystawione na sprzedaż, ale uznał je za zbyt drogie. Postanowił więc zbudować
własny na terenie rozległej stadniny koni z idyllicznym jeziorem, którą udało mu
się nabyć naprzeciw Giga Texas, po drugiej stronie rzeki Kolorado. Miał
pomysł, żeby wykorzystać pozostałe części tej nieruchomości na siedziby
Neuralinku i innych swoich firm.
Wieczorem w pewną sobotę udał się na obchód nieruchomości z Grimes
i Omeadem Afsharem, który zarządzał budową teksańskiej gigafabryki. Wpadli
na wiele różnych pomysłów, między innymi taki, że The Boring Company
mogłoby wydrążyć pod rzeką tunel łączący dom z zakładem. Kilka dni później
Musk przespacerował się po terenie stadniny z Shivon Zilis. „Jedną z rzeczy,
o które go dręczyłam – z czułością – było znalezienie miejsca, które mógłby
nazywać domem”, mówi. „Potrzebuje miejsca, w którym będzie rezydować jego
dusza, i tym stanie się dla niego ta stadnina”.
W gorące popołudnie latem 2022 roku Musk rozsiadł się pod daszkiem
rozłożonym na brzegu jeziora w towarzystwie lorda Normana Fostera –
architekta, który między innymi zaprojektował dla Steve’a Jobsa futurystyczną
okrągłą siedzibę główną Apple’a. Foster przyleciał z Londynu wyposażony
w szkicownik, żeby urządzić z Muskiem burzę mózgów. Siedząc przy niskim
stoliku, Musk przejrzał część szkiców Fostera i zaczął wymieniać wolne
skojarzenia, które przychodziły mu do głowy. „To powinno być coś, co wygląda,
jakby spadło z kosmosu, jakby jakaś konstrukcja z innej galaktyki wylądowała
w jeziorze”, powiedział.
Birchall, który im towarzyszył, wygooglował ilustracje przedstawiające
futurystyczne budynki, a Foster naszkicował kilka nowych kształtów w swoim
notesie. Może, zaproponował Musk, odłamek szkła wynurzający się z jeziora?
Najniższa kondygnacja mogłaby być częściowo zanurzona w wodzie,
z dostępem przez tunel łączący z drugim obiektem na brzegu.
Wyraziłem po jakimś czasie opinię, że to wszystko wcale nie brzmi jak
pomysł na dom rodzinny. Musk przyznał mi rację. „To bardziej projekt
artystyczny niż dom”, wyjaśnił. Odłożył jego budowę na później.
R O ZD ZI A Ł 7 6

Przetasowania w Starbase
SpaceX, 2022

Podczas inspekcji silników Raptor pod pierwszym stopniem Starshipa


Starshipowa pokazówka

W ramach nieustającej walki z samozadowoleniem Musk na początku 2022 roku


postanowił, że nadszedł czas na kolejny zryw w Boca Chica. Minęło sześć
miesięcy, od kiedy zmusił Andy’ego Krebsa i cały zespół z południowego
Teksasu do zestawienia obu członów Starshipa na platformie startowej. Tym
razem operację tę miały wykonać ramiona Mechazilli.
Bill Riley ostrzegł, że trudno będzie to osiągnąć przed końcem lutego, więc
Musk posłużył się Twitterem, żeby wymusić przyśpieszenie prac. Zamieścił
wpis z informacją, że o ósmej wieczorem w czwartek 10 lutego 2022 roku
odbędzie się publiczny pokaz nowej rakiety.
Wczesnym wieczorem w dzień prezentacji zjadł kolację w oryginalnej
restauracji dla pracowników SpaceX: jej taras jest zadaszony sekcją kadłuba
najwcześniejszej wersji drugiego stopnia Starshipa. Jego gośćmi były trzy
dyrektorki z NASA: Janet Petro z Centrum Kosmicznego Johna F. Kennedy’ego
na przylądku Canaveral, Lisa Watson-Morgan, kierująca programem
lądowników księżycowych, i Vanessa Wyche, zarządzająca Centrum Lotów
Kosmicznych imienia Lyndona B. Johnsona w Houston.
X przyczłapał do stołu i zaczął wyjadać widelcem dip z sera pleśniowego.
Musk zażartował, że synek służy mu za „upocieszniacz” zebrań. Petro zdradziła
mi szeptem: „Staram się poskromić swój instynkt macierzyński”, ale ostatecznie
dała za wygraną, odebrała X-owi widelec i podała łyżeczkę.
„On jest nieustraszony”, mówi Musk. „Chyba przydałoby mu się ciut więcej
instynktownego strachu. To genetyczne”. Owszem, ale wynikało także stąd, że
wychowywał się na wolnym wybiegu. Hołubienie dzieci nie leżało w naturze
Muska.
„Falcon 9”, powiedział X, wskazując paluszkiem w dal.
„Nie”, poprawił go ojciec. „Starship”.
„Dziesięć, dziewięć, osiem”, powiedział X.
„Ludzie twierdzą, że jest taki mądry, bo potrafi odliczać wstecz”,
powiedział Musk. „Ale nie jestem pewien, czy umie liczyć normalnie”.
Musk zapytał wysłanniczki z NASA, czy mają dzieci, a ich odpowiedzi
zachęciły go do wyrażenia po raz kolejny swoich przemyśleń o tym, jak
spadająca liczba urodzeń zagraża przetrwaniu ludzkiej świadomości. „Średnia
liczba dzieci wśród moich znajomych wynosi jeden”, powiedział. „U niektórzy
jest to zero. Staram się dawać dobry przykład”. Nie wspomniał o tym, że
niedawno urodziła mu się kolejna trójka.
Rozmowa zeszła na temat Chin, które jako jedyne realizowały tyle samo
misji orbitalnych co SpaceX. NASA sama z siebie w ogóle nie brała udziału
w tej grze. „Jeśli Chiny dotrą na Księżyc, zanim my tam wrócimy, powtórzy się
sytuacja ze Sputnikiem”, oznajmił Musk dyrektorkom z NASA. „Ludzie przeżyją
szok, kiedy się przebudzą i zdadzą sobie sprawę, że tamci wylądowali na
Księżycu, podczas gdy my wnosiliśmy przeciwko sobie pozwy”. Powiedział, że
kiedy odwiedza Chiny, często jest tam pytany, w jaki sposób kraj mógłby stać
się bardziej innowacyjny. „Odpowiadam, że trzeba dawać odpór władzy”.
Później tego samego wieczoru przed oświetlonym reflektorami
halogenowymi Starshipem ustawionym na platformie startowej zebrał się tłum
kilkuset pracowników, reporterów, przedstawicieli rządu i okolicznych
mieszkańców. „Musi być coś, co nas inspiruje, co chwyci za serce”, wyjaśnił
Musk w swojej przemowie. „Dążenie do stania się cywilizacją zdolną
podróżować w kosmosie, przekuwanie idei science fiction w rzeczywistość, to
jedna z takich rzeczy”. Podczas prezentacji siedziałem na uboczu z Krebsem,
który wtedy nie podjął jeszcze decyzji o opuszczeniu SpaceX, i rozmawialiśmy
o tym, jak przed siedmioma miesiącami przetrwał w tym miejscu ostrzał ze
strony Muska. Kiedy spytałem, czy było warto, wskazał ruchem głowy
Mechazillę. „Za każdym razem, kiedy spoglądam na tę wieżę, ogarnia mnie
zachwyt”, wyznał.
Po prezentacji Musk podszedł do grupki, która zebrała się w tiki barze za
głównym budynkiem bazy w Boca Chica. Po kilku minutach do rozmawiających
przyłączył się astronauta z misji Inspiration4 Jared Isaacman, który przyleciał na
pokaz własnym wyczynowym odrzutowcem.
Isaacmana cechuje nienarzucająca się, skromna pewność siebie, która
relaksuje Muska. To, że Elon nie zdecydował się polecieć w kosmos osobiście,
tak jak zrobili Branson i Bezos, uważał za przejaw rozwagi. „To by była trzecia
wtopa”, powiedział. Musk wpisałby się w stereotyp narcystycznego chłoptasia
miliardera. „Ta jedna wtopa dzieliła nas od chwili, w której Amerykanie
zaczęliby mówić: »Pieprzyć kosmos«”.
„Tak”, potwierdził Musk, podśmiewając się ze smutną nutą. „Lepiej było
wysyłać czworo superatrakcyjnych osób z castingu”.

Wytrącić zespół z marazmu

W lipcu 2022 roku magazyny SpaceX zaczęły się zapełniać satelitami Starlink
produkowanymi w Seattle. Rakiety Falcon 9 startowały z przylądka Canaveral
co najmniej raz w tygodniu, podczas każdego lotu wynosząc na orbitę po mniej
więcej pięćdziesiąt Starlinków. Musk liczył jednak, że do tego czasu z platformy
w Boca Chica zacznie regularnie latać gigantyczny Starship. Jak zwykle termin,
który sobie wyznaczył, okazał się mało realistyczny.
„Chcesz, żebym wysłał kilku ludzi do Boca?”, spytał Mark Juncosa, który
przeprowadził się do Seattle, żeby nadzorować produkcję satelitów.
„Tak”, odpowiedział Musk. „Ty też powinieneś pojechać”. Nadszedł czas na
przetasowanie kadry zarządzającej. Od pierwszych dni sierpnia Juncosa zaczął
przechodzić niczym tornado po halach namiotowych z liniami montażowymi
w Boca Chica, wzniecając tumany kurzu.
Juncosę cechuje szaleństwo niemal dorównujące temu Muska. Jego dzika
fryzura, jeszcze dziksze spojrzenie, energiczny sposób poruszania się i zwyczaj
ciągłego obracania telefonu w dłoni sprawiają, że otacza go
wysokoenergetyczna aura. „Jest na swój zakręcony, bezkompromisowy sposób
całkiem charyzmatyczny”, tłumaczy Musk. „Potrafi powiedzieć komuś, że jest na
najlepszej drodze do spierdolenia sprawy i że pomysł tego kogoś jest do dupy,
ale tak, żeby tej osoby nie wkurzyć. To mój Marek Antoniusz”.
Musk i Juncosa lubili zespół z Boca Chica, w szczególności Rileya i Patela.
Uważali ich jednak za niewystarczająco twardych. „Bill jest wspaniałą osobą,
ale ma trudności z przekazywaniem negatywnej opinii i zwyczajnie nie potrafi
nikogo zwolnić”, powiedział mi Musk. Prezeska zarządu SpaceX Gwynne
Shotwell była tego samego zdania o Patelu, który nadzorował prace budowlane
na terenie bazy. „Sam zapieprza za dwóch”, powiedziała. „Nie wie jednak, jak
przekazywać Elonowi złe wieści. Sam i Bill są cykorami”.
4 sierpnia Musk w sali konferencyjnej Giga Texas, gdzie przygotowywał się
do zaplanowanego na popołudnie dorocznego zgromadzenia akcjonariuszy Tesli,
odbył telekonferencję z zespołem odpowiedzialnym za Starshipa. Każdy kolejny
slajd, który mu prezentowano, wprowadzał go w większą złość. „Te terminy są
do dupy, to jest po prostu jakaś megaporażka”, wyrzucił. „No po prostu nie ma
chuja, żeby to musiało aż tyle zająć”. Zarządził, że będzie z zespołem omawiał
postępy w pracy nad Starshipem codziennie, siedem dni w tygodniu. „Będziemy
co wieczór analizować wszystko od podstaw zgodnie z algorytmem,
kwestionować wymogi i usuwać, co trzeba”, powiedział. „W ten sposób
ogarnęliśmy chujnię z Raptorem”.
Ile czasu zajmie im, spytał, ustawienie pierwszego stopnia na platformie,
żeby przeprowadzić test silników? Dziesięć dni, usłyszał. „Za długo”,
odpowiedział. „To ma kluczowe znaczenie dla losu ludzkości. A los ludzkości
odmienia się trudno. To nie jest praca, którą można wykonywać od dziewiątej
do siedemnastej”.
Następnie bezceremonialnie zakończył zebranie. „Do zobaczenia jutro”,
poinformował zespół z Boca Chica. „Dziś po południu mam zgromadzenie
akcjonariuszy Tesli, a jeszcze nawet nie przejrzałem slajdów”.
Włamanie do baru

Późnym wieczorem tego samego dnia po zakończeniu zgromadzenia


akcjonariuszy Tesli, które bardziej przypominało zlot miłośników marki, Musk
poleciał z Austin do Boca Chica i udał się prosto do sali konferencyjnej
kompleksu Starbase, gdzie ponownie zebrał się zespół kierowniczy. Była to
scena rodem z Gwiezdnych wojen. Musk przywiózł ze sobą X-a, którego mimo
późnej godziny rozpierała energia; biegał wokół stołu, krzycząc: „Rakiety!”.
Towarzyszyła mu Grimes, która ufarbowała sobie włosy na różowo i zielono.
Juncosie udało się zapuścić jeszcze bardziej niesforną brodę. Shotwell
przyleciała z Los Angeles, żeby pomóc w przeprowadzeniu rewolucji.
Ponieważ należy do osób zasadniczych i wstaje skoro świt, skomentowała całe
zamieszanie tak, że powinna już dawno być w łóżku. Ostatnią kobietą pośród
kilkunastu osób zebranych przy stole była Shana Diez, absolwentka inżynierii
aeronautycznej z Massachusetts Institute of Technology zatrudniona w SpaceX
od czternastu lat, a obecnie, po tym, jak zaimponowała Muskowi kompetencją
i bezpośrednim stylem porozumiewania, awansowana na dyrektorkę do spraw
konstrukcji Starshipa. Pozostałe miejsca zajmowała reszta członków zespołu –
Bill Riley, Joe Petrzelka, Andy Krebs, Jake McKenzie – wszyscy
w standardowych uniformach: jeansach i czarnych T-shirtach.
Musk zaczął ponownie naciskać na jak najszybsze ustawienie Super Heavy
na platformie startowej w celu przetestowania silników. Dziesięć dni uważał za
przesadę. Najbardziej zależało mu na ustaleniu przydatności osłon termicznych
zamontowanych wokół silników. Jak zawsze poszukiwał okazji do usunięcia
podzespołów, przede wszystkim tych zwiększających ciężar rakiety. „Mam
wrażenie, że nie potrzebujemy osłon we wszystkich tych miejscach”,
powiedział. „Przeszedłem się tam z latarką i te osłony termiczne przesłaniają
różne rzeczy, więc gówno widać”.
Zebranie, jak wiele tych prowadzonych przez Muska, zeszło z tematu i zanim
ustalili harmonogram testów, zaczęli marnować czas na dyskusję o filmie
Quentina Tarantino Prawdziwy romans. Po ponad godzinie Shotwell podjęła
próbę pokierowania spraw ku końcowi. „Co postanowiliśmy?”, spytała.
Brakowało jasnej odpowiedzi. Musk wpatrywał się w dal, zamyślony. Dla
nikogo z zebranych widok szefa w transie nie był nowością. Po pewnym czasie,
kiedy przetworzy w głowie wszystkie informacje, wyda oświadczenie. Ale teraz
było po pierwszej w nocy, więc inżynierowie jeden po drugim oddalili się bez
słowa, zostawiając Muska samego z myślami.

***

Pracownicy wydostający się z sali konferencyjnej zdążali na parking i zbierali


się wokół obracającego telefon w palcach Juncosy, który brylował i ewidentnie
nie był gotów udać się na nocny odpoczynek do swojej przyczepy Airstream.
Oprócz tego, że buzował energią, zdawał sobie sprawę, że załoga niepokoiła się
przetasowaniami, których nadejście przeczuwała, i przydałoby się jakoś
podnieść jej morale. Niczym kapitan drużyny licealnej dysponujący
perfekcyjnym wyczuciem tego, jaki poziom nieprzyzwoitości będzie
dopuszczalny, zaproponował, żeby włamać się do stojącego nieopodal baru dla
pracowników i urządzić sobie imprezę. Sforsował zamek za pomocą karty
kredytowej, wprowadził kilkunastu podopiecznych do wnętrza i zlecił jednemu
z inżynierów, żeby zaczął nalewać piwo, whisky Macallan i burbon Elijah Craig
Small Batch. „Jeśli nam się oberwie, będziemy mogli zwalić wszystko na
ciebie, Jake”, powiedział, wskazując na McKenziego, który był z nich
wszystkich najmłodszy, najbardziej nieśmiały i najmniej chętny na włamanie do
baru.
Korzystając z nieobecności Muska, Juncosa skutecznie wszystkich
zrelaksował, ale i przekazał kilka lekcji. Najpierw zażartował sobie z inżyniera,
który nie mógł się zdobyć na to, by powiedzieć Muskowi, że jedno ze stanowisk
testowych nie będzie gotowe na czas, a następnie zaczął pląsać dookoła niego,
udając kurczaka: trzepocząc zgiętymi rękami i gdacząc. Kiedy jeden z młodszych
inżynierów spróbował zaimponować Juncosie, opowiadając o swoich
wyczynach w ekstremalnej jeździe na nartach, ten natychmiast wyciągnął
smartfon i pokazał mu nagranie szalonego zjazdu na Alasce, podczas którego po
piętach deptała mu lawina.
„To naprawdę ty?”, spytał ów inżynier, oniemiały.
„Tak”, odparł Juncosa. „Trzeba podejmować ryzyko. Trzeba uwielbiać
podejmować ryzyko”.
Mniej więcej w tym samym momencie – konkretnie o 3.24 nad ranem – mój
telefon zawibrował. Dostałem SMS od Muska, który wciąż nie spał w swoim
domku półtora kilometra od bazy. „Poprzedni harmonogram dla pierwszego
stopnia zakładał ustawienie go na platformie w dziesięć dni”, pisał. „Ale jestem
na 90 procent przekonany, że nie musimy kończyć montażu B7, żeby odkryć
następny kardynalny problem natury technicznej”.
Pokazałem go McKenziemu z prośbą o rozszyfrowanie. McKenzie przekazał
telefon Juncosie i na chwilę zapadła cisza. Wiadomość należało rozumieć
następująco: Musk przemyślał to, co usłyszał podczas zebrania, i postanowił, że
nie będą czekać dziesięciu dni na przewiezienie obecnie konstruowanego
pierwszego stopnia rakiety (boostera), zwanego B7, na platformę startową
w celu wykonania testów. Ustawią go tam czym prędzej, a dopiero później
dokończą instalację wszystkich trzydziestu trzech silników. Kilka chwil później
Musk uzupełnił informacje: „Nieważne, jakim sposobem, ale ustawimy
B7 z powrotem na platformie startowej do północy albo i wcześniej”. Innymi
słowy, mieli to zrobić w jeden dzień zamiast w dziesięć. Musk zarządził kolejny
zryw.

High bay

Tego ranka po kilku godzinach snu Musk w czarnym T-shircie z napisem


„Occupy Mars” (Okupujmy Marsa) poszedł do jednej z wysokich na
kilkadziesiąt metrów hal montażowych, które SpaceX nazywa high bay,
przyglądać się instalacji silników Raptor do Boostera 7. Wspiął się po stromej
metalowej drabince na platformę pod rakietą. Znajdowały się tam najróżniejsze
kable, części silników, narzędzia, zwisające łańcuchy, było też co najmniej
czterdzieści osób pracujących ramię w ramię, montujących silniki
i spawających osłony. Musk jako jedyny nie miał na głowie kasku.
„Dlaczego ten element jest potrzebny?”, spytał jednego z doświadczonych
konstruktorów, Kyle’a Odhnera, który w ogóle nie przejął się obecnością Muska
i udzielał rzeczowych odpowiedzi, kontynuując pracę. Inspekcje Muska
w strefach montażowych są tak regularne, że pracownicy poświęcają mu
minimum uwagi, chyba że wydaje im polecenia albo zadaje pytania. Na przykład
jedno ze swoich ulubionych: „Dlaczego nie można zrobić tego szybciej?”.
Czasami jednak Musk ich nie zaczepia, lecz stoi i wpatruje się w coś
w milczeniu przez cztery albo pięć minut.
Po ponad godzinie zszedł z platformy, po czym przebiegł nieco ociężale
200 metrów parkingu dzielącego halę od stołówki. „Sądzę, że chce w ten
sposób pokazać wszystkim, jak ciężko pracuje”, mówi Andy Krebs. Spytałem
później Muska, czy rzeczywiście to było powodem. „Nie”, roześmiał się.
„Pobiegłem, bo zapomniałem posmarować się kremem przeciwsłonecznym i nie
chciałem się spalić”. Ale potem dodał: „To prawda, że kiedy żołnierze widzą
generała na polu bitwy, ich motywacja wzrasta. Tam, gdzie przebywał
Napoleon, jego armie odnosiły największe sukcesy. Nawet nie muszę nic robić,
wystarczy, że się pojawię, żeby mogli na mnie spojrzeć i powiedzieć, że
przynajmniej nie spędziłem całej nocy, imprezując”. Najwyraźniej dowiedział
się o barowej eskapadzie.

Krótko po północy, czyli wyznaczonym przez Muska terminie, ciężarówka


wioząca pionowo ustawiony pierwszy stopień Starshipa ruszyła długą na
800 metrów drogą łączącą high bay z kompleksem startowym. Grimes
podjechała z domku Muska, żeby podziwiać ten spektakularny widok.
Towarzyszył jej X, który tańczył wokół przemieszczającej się powolutku
rakiety. Kiedy Booster 7 dotarł na miejsce, został ustawiony na platformie, gdzie
prezentował się bardzo widowiskowo, lśniąc w świetle prawie pełnego
księżyca.
Wszystko odbywało się zgodnie z planem do chwili, w której zerwał się
jeden z węży zasilających i zbryzgał okolicę platformy płynem hydraulicznym –
mieszanką oleju i wody. Oberwało się wszystkim, w tym Grimes i X-owi.
Grimes wpadła w popłoch, bo pomyślała, że lejąca się ciecz może być
toksyczna, ale Musk zapewnił ją, że nie musi się martwić. „Uwielbiam zapach
płynu hydraulicznego o poranku”, powiedział, parafrazując kwestię z Dnia
apokalipsy. X również pozostał niewzruszony, nawet kiedy Grimes popędziła
z nim do domu na kąpiel. „Mam wrażenie, że wykształca się u niego
ponadprzeciętnie wysoka tolerancja na zagrożenie”, powiedział Musk.
Następnie w naprawdę bardzo przelotnym przebłysku samoświadomości dodał:
„Jeśli mam być szczery, to jego tolerancja na zagrożenie staje się już prawie
problematyczna”.
R O ZD ZI A Ł 7 7

Optimus Prime
Tesla, 2021–2022
Slajd przedstawiający elementy dłoni Optimusa (na górze); dłonie robota układające się w serce, logo Dnia
Sztucznej Inteligencji 2 (na dole)
Pierwiastek ludzki

W 2021 roku podczas sierpniowej konferencji, na której Musk obwieścił plan


budowy Optimusa, aktorka w białym stroju przechadzała się po scenie,
naśladując robota. Kilka dni później szef działu projektowego Tesli Franz von
Holzhausen zorganizował zebranie grupy, która miała rozpocząć pracę nad
maszyną zapowiedzianą podczas prezentacji: robotem, który mógłby
naśladować człowieka.
Musk wydał tylko jedną dyrektywę: ma to być robot humanoidalny. Czyli
przypominający wyglądem osobę, a nie jakieś mechaniczne urządzenie na kołach
czy czterech nogach, jak roboty opracowywane przez Boston Dynamics i inne
firmy. Większość przestrzeni roboczych i narzędzi projektowana jest z myślą
o ludzkich sposobach wykonywania różnych czynności. Musk uważał więc, że
jeśli robot ma być zdolny do naturalnego działania w świecie, powinien mieć
formę zbliżoną do ludzkiej. „Chcemy, żeby był możliwie ludzki”, powiedział
von Holzhausen dziesiątce inżynierów i projektantów zebranych wokół stołu
konferencyjnego. „Ale możemy również zadbać, żeby robił to, co ludzie, tylko
lepiej”.
Rozpoczęto od dłoni. Von Holzhausen uniósł wiertarkę i zaczęli analizować
sposób, w jaki palce i nasada dłoni chwytają i manipulują rękojeścią.
Początkowo rozsądne wydawało się zastosowanie dłoni o czterech palcach, bo
mały palec sprawiał wrażenie niepotrzebnego. Nie dość jednak, że ręka bez
jednego palca wyglądała odpychająco, to jeszcze okazała się mniej
funkcjonalna. Postanowiono więc nie rezygnować z małego palca, ale go jeszcze
wydłużyć, by nadać mu większą funkcjonalność. Wprowadzono przy tym
uproszczenie: uznano, że wystarczy wyposażyć palce w dwa stawy zamiast
trzech.
Kolejne usprawnienie polegało na wydłużeniu dolnej części dłoni, żeby
mogła otoczyć rękojeść narzędzia i przejąć część pracy wykonywanej przez
kciuk. Dzięki temu dłoń Optimusa stałaby się silniejsza od ludzkiej.
Inżynierowie rozważali także bardziej innowacyjne bioniczne ulepszenia, na
przykład umieszczenie silnych magnesów w koniuszkach palców. Pomysł ten
został jednak odrzucony: zbyt wiele urządzeń w sąsiedztwie magnesów
przestawało działać poprawnie.
A może palce powinny odginać się ku górze, a nie tylko w stronę wnętrza
dłoni? I może nadgarstek powinien mieć większy zakres ruchu w obu
kierunkach? Wszyscy zebrani przy stole zaczęli wyginać dłonie i nadgarstki,
żeby zobaczyć, co by to dało. „To mogłoby się okazać przydatne, gdyby robot
musiał naprzeć na ścianę”, powiedział von Holzhausen. „Mógłby to zrobić, nie
obciążając przy tym palców”. Ktoś zasugerował, że dłoń mogłaby odginać się
zupełnie do tyłu, tak że palce dotykałyby przedramienia. Umożliwiłoby to ręce
przyłożenie siły do obiektu bez angażowania dłoni w ogóle. „Wow”,
odpowiedział von Holzhausen, „Ale ludzie mogliby trochę świrować na ten
widok. Nie idźmy tak daleko”.
„Teraz trudniejsza sprawa”, powiedział von Holzhausen pod koniec
dwugodzinnego zebrania. „Jak atrakcyjnie opakować tę kiełbasę?” Rozdzielił
między wszystkich zadania przygotowania projektów, które będą pokazywać
Muskowi na cotygodniowych zebraniach. „Zacznijcie od określenia, jak będą
wyglądały palce i jak mają się zwężać, szczególnie że wydłużymy mały. Elon
chce, żeby miały kobiece proporcje”.

Młody Frankenstein

Ludzkie ciała, o czym przekonali się Musk i jego inżynierowie, są niesamowite.


Podczas jednego z cotygodniowych spotkań omawiali na przykład to, że palce
nie tylko wywierają nacisk, ale również go odczuwają. W jaki sposób dać
Optimusowi zdolność do oceny siły nacisku? „Moglibyśmy mierzyć prąd
podawany na serwo stawu palcowego, który będzie proporcjonalny do siły
działającej na opuszkę”, zasugerował jeden z inżynierów. Ktoś inny
zaproponował umieszczenie na czubkach palców kondensatorów, jak w ekranie
dotykowym, lub barometrycznego czujnika ciśnienia albo mikrochipa
zatopionego w gumie czy nawet miniaturowej kamery w żelowej osłonce. „Jakie
są różnice w kosztach?”, zapytał von Holzhausen. Ustalili, że najoptymalniej
będzie mierzyć prąd przepływający przez siłownik stawu, bo można to zrobić
bez dodawania podzespołów.
Musk, choćby miał najbardziej napięty harmonogram, starał się znaleźć czas
na cotygodniowe zebrania z zespołem projektowym Optimusa. Zbiegiem
okoliczności odbył jedno z nich z loży dla VIP-ów na stadionie Miami Marlins,
gdzie przebywał jako gość na zorganizowanej przez Kanye Westa (znanego jako
Ye) imprezie połączonej z prezentacją jego nowego albumu Donda 2. Musk stał
w towarzystwie raperów Frencha Montany i Rocka Rossa, jedząc tacosy
i rozmawiając o kryptowalutach, kiedy otrzymał SMS od Omeada Afshara:
przypomnienie o umówionym na dziewiątą wieczorem zebraniu w sprawie
Optimusa. Musk połączył się z projektantami przez telefon i niechcący pokazał
im przez włączoną kamerę, co odbywa się w tle. Członkowie paczki Ye rzucali
zaciekawione spojrzenia w stronę Muska, który krążył po pomieszczeniu,
przebierając palcami w powietrzu i dyskutując na temat tego, ile siłowników
potrzeba, żeby dać dłoniom Optimusa należytą zręczność. „Musi być zdolny
chwycić ołówek od dowolnej strony”, powiedział Musk. Jeden ze stojących na
uboczu raperów pokiwał głową i zaczął sam wykonywać ruchy palcami.
Czasami zebrania w sprawie Optimusa przeciągały się na ponad dwie
godziny, podczas których Musk rozważał koncepcje – ważne i mniej ważne.
„A gdyby nasze roboty mogły wymieniać ręce na różne narzędzia?”,
zasugerował jeden z uczestników spotkania. Musk odrzucił ten pomysł. Podczas
innego zebrania spytał, czy tam, gdzie u ludzi znajduje się twarz, należałoby
zainstalować ekran. „Wystarczy zwykły wyświetlacz”, dodał. „Niekoniecznie
ekran dotykowy. Ale powinno być widać z daleka, czym zajmuje się robot”.
Uznano, że to dobre rozwiązanie, ale w pierwszej iteracji Optimusa – zbędne.
Dyskusje na temat robota często wyzwalały u Muska futurystyczne fantazje.
Zespół projektowy przygotował animację przedstawiającą Optimusa
pracującego w kolonii na Marsie, czym wywołał długą dyskusję na temat tego,
czy roboty na Czerwonej Planecie będą działały autonomicznie, czy pod
kontrolą ludzkich nadzorców. Von Holzhausen spróbował sprowadzić dyskusję
na ziemię. „Zgadzam się, że symulacja Marsa jest świetna”, wtrącił w końcu.
„Powinniśmy jednak przygotować taką, która przedstawiałaby roboty pracujące
w jednej z naszych fabryk, na przykład przy powtarzalnych czynnościach,
których nikt nie ma ochoty wykonywać”. Podczas kolejnego zebrania
dyskutowali na temat tego, czy Optimus za kierownicą Robotaxi Tesli mógłby
spełnić narzucony prawnie wymóg, by w samochodzie znajdował się kierowca.
„W oryginalnym Łowcy androidów było coś takiego, pamiętacie?”, zapytał
Musk. „I w tej nowej grze Cyberpunk”. Lubił z fantastyki naukowej rugować
fantastykę.
Źródłem niektórych pomysłów prawie na pewno była błazeńska strona
układu limbicznego Muska. „Może kabel do ładowania powinno się wtykać
robotowi w tyłek”, zażartował pewnego razu. Wybuchnął głośnym śmiechem,
a potem uznał, że to zły pomysł. „Współczynnik śmieszkowania byłby za
wysoki”, powiedział. „Ludzie przywiązują duże znaczenie do otworów”.
„To mi się kojarzy z Młodym Frankensteinem”, skomentował coś pewnego
razu, nawiązując do parodystycznego filmu Mela Brooksa. „To epickie”.
Wzmianka ta wywołała jednak poważniejszą dyskusję na temat tego, w jaki
sposób można zapobiec przeistoczeniu się robotów w potwory, bo przecież ta
właśnie kwestia pierwotnie zmotywowała Muska do zaangażowania się
w rozwijanie sztucznej inteligencji i robotyki. Podczas jednego z zebrań omówił
kwestię „ścieżki komendy zatrzymania”, która miała dać człowiekowi
nieograniczoną możliwość ręcznego przejęcia kontroli nad robotami. „Nie może
zrealizować się scenariusz, w którym ktoś zdobędzie dostęp do statku matki
i przejmie kontrolę nad robotami dla swoich niecnych celów”, powiedział,
wykluczając tym samym wykorzystanie jakichkolwiek sygnałów
elektronicznych, które mogłyby zostać zhakowane. Potem, cytując prawa
robotyki Asimova, zaczął rozważać strategie, dzięki którym ludzie mogliby
zatriumfować nad „śmiercionośnymi armiami robotów”.

Mimo że w jego myślach przewijały się futurystyczne scenariusze, Musk


skoncentrował uwagę na aspekcie biznesowym Optimusa. Do czerwca
2022 roku projektanci ukończyli symulację robotów noszących kartony po
zakładzie produkcyjnym. Muskowi spodobało się, że, jak to ujął: „nasze roboty
będą pracowały ciężej niż ludzie”, i nabrał przekonania, że Optimus stanie się
głównym motorem napędowym dochodów Tesli. „Robot humanoidalny
Optimus – oznajmił analitykom – ma potencjał, by stać się ważniejszym
produktem niż nasze pojazdy”.
Mając na uwadze przyszły dochód, Musk zmusił zespół odpowiedzialny za
Optimusa do stworzenia szczegółowej listy wszystkich funkcjonalności, w które
inżynierowie chcieli go wyposażyć, i ich kosztów w produkcji na dużą skalę.
Jeden z arkuszy kalkulacyjnych analizował na przykład trzy sposoby poruszania
się ludzkiego nadgarstka: machanie dłonią w górę i w dół, poruszanie nią
w lewo i prawo oraz wykonywanie rotacji. Nadgarstek mający dwa z tych tak
zwanych stopni swobody, jak obliczyli inżynierowie, kosztowałby 712 dolarów.
Wyposażenie go w dodatkowe siłowniki umożliwiające trzeci rodzaj ruchu
podniosłoby cenę do 1103 dolarów. Musk nie mógł wyjść z podziwu, kiedy
analizował ruchy, do których zdolny był jego własny nadgarstek, i kombinacje
mięśni, które je umożliwiały. Potem dodał, że robot powinien mieć te same
możliwości co człowiek. „Odpowiedź brzmi: chcemy mieć trzy stopnie
swobody, więc musimy znaleźć sposób, by osiągnąć to w bardziej wydajny
sposób”, powiedział. „Ten projekt jest do dupy. Na pierwszy rzut oka widzę,
jaki to koszmar. Wykorzystajcie cholerne siłowniki klapy bagażnika z naszych
samochodów, bo umiemy produkować je tanio”.
Co tydzień analizował najświeższe harmonogramy prac i wyrażał, często
dość dosadnie, swoje niezadowolenie. „Wyobraźcie sobie, że jesteśmy start-
upem, któremu lada dzień skończą się pieniądze”, powiedział podczas jednej
z tych sesji. „Szybciej. Szybciej! Odnotowujcie, proszę, każdy przypadek, kiedy
nie wyrobiliście się w terminie. Wszystkie złe wieści należy anonsować głośno
i wielokrotnie. Dobre wieści można przekazać cicho i jeden raz”.

Chód

Jednym z najtrudniejszych wyzwań było sprawienie, żeby Optimus zaczął


chodzić. X miał wtedy prawie dwa lata i również się tego uczył, a Musk
nieustannie porównywał sposób uczenia się ludzi i maszyn. „Na początku dzieci
chodzą niezdarnie, potem zaczynają stawać na palcach, ale cały czas chodzą jak
małpki”, powiedział. „Mija sporo czasu, zanim zaczynają chodzić jak dorosły.
Ludzki krok jest dość skomplikowany”.
W marcu zespół rozpoczął cotygodniowe zebranie od odtworzenia filmiku
celebrującego przełomowe osiągnięcie: „Pierwsze kroki po ziemi!”. Do
kwietnia inżynierowie osiągnęli kolejny poziom: sprawili, że Optimus potrafił
chodzić, trzymając w rękach pudło. „Nie potrafiliśmy jednak skoordynować rąk
i nóg tak, żaby zapewnić robotowi równowagę przez cały czas”, wyjaśnił jeden
z inżynierów. Źródłem kłopotu było między innymi to, że robot rejestrował
otoczenie, obracając głowę. „Gdybyśmy wbudowali kilka dodatkowych kamer,
głowa nie musiałaby się obracać”, zasugerował Musk.
W połowie lipca na zebranie poświęcone ocenie postępów w pracach
projektowych Musk przyniósł kilka zabawek, w tym roboty – jednego
potrafiącego wodzić oczyma za osobą oraz drugiego, który umiał tańczyć
breakdance. Uważał, że zabawki mogą być źródłem wartościowej wiedzy.
Niegdyś zaczerpnął z małego resoraka inspirację, by produkować prawdziwe
samochody z użyciem wielkich maszyn tłoczących, a klocki Lego pomogły mu
zrozumieć, jak ważna w produkcji jest precyzja. Optimus stał pośrodku
pracowni, podpięty do suwnicy. Obszedł Muska dookoła i odłożył pudło, które
trzymał w dłoniach. Wtedy Musk przejął kontroler w kształcie joysticka
i pokierował Optimusem tak, żeby podniósł karton i wręczył go von
Holzhausenowi. Na koniec delikatnie szturchnął robota w klatkę piersiową,
chcąc sprawdzić, czy się przewróci. Stabilizatory zadziałały: maszyna utrzymała
pozycję pionową. Musk pokiwał z uznaniem głową i sfilmował Optimusa.
„Kiedy Elon wyciąga smartfon, żeby nagrać filmik, to ewidentny znak, że
zrobiłeś na nim duże wrażenie”, mówi Lars Moravy.
Po tym wszystkim Musk ogłosił, że zorganizuje publiczny pokaz Optimusa,
jazdy w pełni autonomicznej i superkomputera Dojo. „We wszystkich tych
projektach zmagamy się z ogromnym wyzwaniem stworzenia ogólnej sztucznej
inteligencji”, powiedział. Wydarzenie miało się odbyć w siedzibie głównej
Tesli w Palo Alto 30 września 2022 roku i nosić nazwę Dnia Sztucznej
Inteligencji 2 (AI Day 2). Zespół projektowy stworzył logo, na którym Optimus
składał swoje ślicznie uformowane palce w kształt serca.
R O ZD ZI A Ł 7 8

Niepewność
Twitter, lipiec–wrzesień 2022
Ari Emanuel polewa Muska wodą z węża na Mykonos; Alex Spiro

Terminator

W czerwcu 2022 roku Musk nadal nie był pewien, co chce zrobić
z Twitterem, i poprosił, żeby przedstawić mu trzy opcje. Plan A zakładał
finalizację zakupu za umówioną cenę 44 miliardów dolarów. Plany B i C
polegały na znalezieniu sposobu, by obniżyć cenę albo zupełnie rozwiązać
umowę. Do pomocy przy modelowaniu finansowym tych możliwości Musk
zatrudnił Boba Swana, byłego dyrektora finansowego eBaya i dyrektora
zarządzającego Intela, oraz partnera w firmie venture capital Andreessen
Horowitz, która była jednym z inwestorów finansujących ofertę Muska.
Kłopot polegał na tym, że Swan jako człowiek uczciwy dążył do
realizacji planu A. Uważał, że nie ma przekonującego uzasadnienia dla
odstąpienia od umowy. Zaakceptował większość liczb podanych
w sprawozdaniu dla akcjonariuszy Twittera, doliczył drobny rabat
i przedstawił nieco bardziej optymistyczny model finansowy. Rozzłościł tym
Muska, w którego opinii świat wchodził w recesję, a Twitter przekłamał
dane odnośnie do liczebności botów. „Jeśli przedstawiasz mi taki plan
zupełnie na poważnie, to chyba się do tego nie nadajesz”, skrytykował go.
Swan miał na koncie zbyt wiele sukcesów, żeby godzić się na takie
traktowanie. „Ponieważ przedstawiłem ci ten plan na poważnie, masz rację”,
odpowiedział. „Chyba się do tego nie nadaję”. I zrezygnował.
Musk raz jeszcze zadzwonił do swojego dobrego przyjaciela i jednego
z pierwszych inwestorów Tesli Antonia Graciasa, którego zespół do zadań
specjalnych wykrył w 2007 roku problemy trapiące Teslę. Gracias
przebywał na wakacjach w Europie z niektórymi ze swoich dzieci.
„Odchodząc z rady dyrektorów Tesli, powiedziałeś, żebym do ciebie
zadzwonił, gdybym potrzebował pomocy”, przypomniał mu Musk. Gracias
zgodził się utworzyć zespół, który wykona dogłębną analizę finansów
Twittera.
Gracias uważał, że do pomocy przy roztrząsaniu wyceny i struktury
kapitałowej powinien zwerbować niezależny bank inwestycyjny.
Zainteresował więc sprawą swojego dobrego znajomego Roberta Steela
z Perella Weinberg Partners, który w typowy dla siebie bezpośredni sposób
spytał Muska, co jest jego celem: wymiganie się od zakupu Twittera czy
nabycie go za niższą cenę? Musk odpowiedział, że to drugie. Była to
prawda, w każdym razie przez większość czasu, ale gdyby nie krępujące go
więzy prawne i psychologiczne, prawdopodobnie przyznałby się do czegoś
jeszcze bardziej prawdziwego, a mianowicie, że zdarzają mu się poranki
i noce, kiedy ma wrażenie, że rzucił się z motyką na słońce, i nie posiadałby
się z radości, gdyby cała ta sprawa po prostu zniknęła. Steel poczynił
ciekawe spostrzeżenie na temat Muska. Większość klientów – kiedy
przedstawi się im trzy albo cztery opcje – pyta bankiera o rekomendację.
Musk przeciwnie, zadawał szczegółowe pytania na temat każdej opcji, ale
nie zasięgnął rady. Lubił samodzielnie podejmować decyzje.

***

Kiedy Musk zażądał surowych danych i opisu metodologii wykorzystanej do


określenia liczby rzeczywistych użytkowników, Twitter przesłał rzekę
danych w formatach, które zespół Elona uznał za prawie bezużyteczne. Musk
wykorzystał to jako pretekst do odstąpienia od umowy. „Pan Musk od prawie
dwóch miesięcy oczekuje na dane i informacje potrzebne do wykonania
niezależnej oceny skali występowania fałszywych i spamujących kont”,
napisali jego prawnicy. Opór Twittera oznaczał, że Musk egzekwował po
prostu swoje „prawo do odstąpienia od umowy fuzji”.
Zarząd Twittera odpowiedział, składając przeciwko Muskowi pozew
w sądzie powszechnym w stanie Delaware, w którym oskarżał go
o „odmowę wywiązania się ze zobowiązań wobec Twittera i jego
akcjonariuszy, ponieważ umowa, którą podpisał, przestała być zgodna z jego
osobistym interesem”. Sędzia Kathaleen McCormick wyznaczyła termin
pierwszej rozprawy na październik.
Zarządca majątku Muska, Jared Birchall, i jego prawnik Alex Spiro
usiłowali powstrzymać go przed wysyłaniem SMS-ów i tweetów, które
mogły podkopać jego szanse w sądzie. Na przykład zawierających sugestię,
że chce odstąpić od umowy ze względu na zapaść rynku reklamowego
i recesję gospodarczą. „Zaraz do niego zadzwonię i powiem, że ma zakaz
tweetowania”, powiedział pewnego dnia Spiro Birchallowi. Okiełznanie
tego lwa jednak znacznie przekraczało jego kompetencje. Dziesięć minut
później Musk wysłał salwę tweetów, które sprawiały wrażenie, jakby
umyślnie chciał zrobić na złość swojemu zespołowi prawnemu. „To tyle,
jeśli chodzi o zakaz tweetowania”, skwitował Birchall.
Kłopotliwe były nawet te spośród zwariowanych tweetów Muska, które
nie wiązały się z tematem Twittera. „Kupuję Manchester United, nie musicie
dziękować”, napisał w sierpniu. Birchall zadzwonił do Spira z pytaniem, czy
istnieje ryzyko, że Komisja Papierów Wartościowych uzna to za złamanie
zasad ujawniania informacji. „A naprawdę ma taki zamiar?”, spytał Spiro.
Okazało się, że Musk pił do memu naśmiewającego się z nieustannych błagań
fanów Manchester United, żeby ktoś kupił ich zespół. Spiro nakazał
Muskowi wysłanie tweeta w tym samym wątku: „Nie, to taki żart, który
ludzie od lat powtarzają na Twitterze. Nie kupuję żadnej drużyny
sportowej”.

Wkracza Ari Emanuel

Ari Emanuel często nazywany jest hollywoodzkim superagentem, ale


w 2022 roku był już kimś więcej. Został dyrektorem zarządzającym
ogromnego holdingu rozrywkowego Endeavor i był tak nakręcony, że nigdy
nie kończyła mu się energia. Uwielbiał maczać palce w każdej interesującej
sprawie, w czym pomagały mu dwie umiejętności cechujące również jego
braci Rahma i Zekego: wyjątkowo szybkiego i dochodowego łączenia ludzi
oraz ciskania kurwami.
Po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku Ari uznał, że ma
dość płacenia Saudyjczykom za ropę, więc przehandlował swoje ferrari za
priusa. Którego znienawidził. Bo był zbyt wymoczkowaty. Zaczął więc
szukać kogoś, kto zbuduje naprawdę świetny samochód elektryczny, i wtedy
natrafił na artykuł o Musku. „Zrobiłem to, co robię zwykle, to znaczy
doprowadziłem do szczęśliwego zbiegu okoliczności”, mówi Emanuel.
„Zadzwoniłem do niego i powiedziałem: »Spotkajmy się«. Byliśmy parą
zwykłych pajaców, którzy próbowali jakoś to wszystko, kurwa, ogarnąć,
i się zaprzyjaźniliśmy”. Emanuel złożył zamówienie na Roadstera, chcąc
„uwolnić się od tego chujowego priusa”, i w 2008 roku odebrał jedenasty
wyprodukowany egzemplarz. Ma go do dziś.
W maju 2022 roku Musk poleciał do Saint-Tropez we Francji na
uświetniony przez licznych celebrytów (Seana „Diddy’ego” Combsa, Emily
Ratajkowski, Tylera Perry’ego) ślub Emanuela i projektantki mody Sarah
Staudinger. Był to wyjątkowo dobry czas, by odwiedzić francuską Riwierę,
bo odbywał się wtedy festiwal filmowy w Cannes. Musk udał się na lunch
z Natashą Bassett, australijską aktorką, która towarzyszyła mu miesiąc
wcześniej na Hawajach, kiedy wytoczył działa przeciwko Twitterowi.
Komik Larry David z serialu Pohamuj entuzjazm, który sprawował
ceremonię, miał przydzielone miejsce przy tym samym stole co Musk. Kiedy
usiedli, był wyraźnie wzburzony. „Kręci cię mordowanie dzieci w szkołach
czy co?”, spytał Muska.
„Nie, nie”, Musk, wprawiony w zakłopotanie i poirytowany, zająknął
się. „Jestem przeciwko mordowaniu dzieci”.
„To jak możesz głosować na republikanów?”, spytał David.
David potwierdza, że dał upust swojej złości. „Nie mogłem zdzierżyć
jego tweetów zachęcających do głosowania na republikanów, bo demokraci
są rzekomo partią podziałów i nienawiści”, mówi. „Myślę, że poruszyłbym
ten temat, nawet gdyby nie zdarzyło się Uvalde*, bo byłem wściekły
i urażony”.
Przy tym samym stole siedział prezenter telewizji MSNBC Joe
Scarborough, któremu David opisał rozmowę z Muskiem. Scarborough uznał
sytuację za dość zabawną. „Powiedziałem Ariemu, że średnio trawię Elona,
więc mnie z nim posadził”, śmieje się. „Elon niewiele się odzywał”.
Emanuel ze swojej strony twierdzi, że sianie fermentu nie było jego celem.
„Właściwie to myślałem, że świetnie się dogadają”. Zamiast tego przy stole
utworzył się ekosystem Twittera w miniaturze.
Podczas wesela wyniknął jeszcze jeden kłopot. Wśród gości znajdował
się Egon Durban, inwestor venture capital, który posiadał znaczny udział
w Twitterze i zasiadał w jego radzie dyrektorów. Musk był na niego
wściekły, bo, jak twierdził, Durban wieszał na nim psy w rozmowie
z prezesem banku Morgan Stanley Jamesem Gormanem. Emanuel spróbował
naprawić ich relację podczas wesela. „Zachowujesz się jak idiota”,
poinstruował Durbana. „Idź i z nim, kurwa, pogadaj”. Odbyli
dwudziestominutową rozmowę, podczas której Durban, jeśli wierzyć
Muskowi, „próbował ucałować [jego] sygnet”, ale ich stosunki pozostały
napięte.
Emanuel, urodzony mediator, zaproponował, że pomoże w organizacji
zakulisowych negocjacji pomiędzy Muskiem a radą dyrektorów Twittera.
Spytał o kwotę, którą Musk byłby skłonny zapłacić, bo uważał za
prawdopodobne, że uda się wynegocjować cenę poniżej 44 miliardów, na
które zgodziła się rada. Musk zaproponował „może połowę tej ceny”.
Durban i pozostali członkowie rady uznali tę ofertę za niewartą odpowiedzi.
Emanuel podjął kolejną próbę negocjacji w lipcu, zapraszając Muska do
swojego letniego domu na greckiej wyspie Mykonos. Musk przyleciał
z Austin i spędził z Arim dwa dni. Zapadły one w pamięć opinii publicznej
z powodu zdjęcia, na którym Musk prezentował się bardzo blado i tłusto
w kontraście z opalonym, fantastycznie wysportowanym Emanuelem.
Musk wyraził opinię, że byłby skłonny zawrzeć układ z Twitterem,
zamiast procesować się od października. Emanuel zadzwonił wtedy do
Durbana, który był przeciwny negocjowaniu nowej ceny. Jednak nie wszyscy
członkowie rady podzielali jego zdanie – niektórzy woleli uniknąć krwawej
batalii i zgodzili się na rozpoczęcie dyskusji o warunkach ewentualnej
ugody.

Na całego

Negocjacje Muska z Twitterem w celu obniżenia ceny nie zaszły daleko.


Twitter złożył pewne propozycje, które mogły spowodować redukcję kwoty
44 miliardów o mniej więcej 4 procent, natomiast Musk upierał się, że
najmniejsza obniżka, jaką weźmie pod uwagę, to jedna dziesiąta ceny. Było
kilka chwil, w których odnosiło się wrażenie, że pewne posunięcia mogły
spowodować zbliżenie stron, ale sprawa miała kłopotliwe drugie dno.
Restrukturyzacja umowy albo zmiana ceny umożliwiłaby bankom, które
zobowiązały się pożyczyć Muskowi pieniądze, ponowną negocjację
warunków udzielenia pożyczek. Pierwotne zobowiązania zostały podjęte,
kiedy stopy procentowe były niskie, więc aktualizacja oprocentowania
kredytów mogła zniwelować wszelkie oszczędności.
Istniała również bariera natury emocjonalnej. Zarząd i członkowie rady
dyrektorów Twittera nalegali, żeby dowolna nowa wersja umowy chroniła
ich przed przyszłymi pozwami ze strony Muska. „Nie zwolnimy ich
z odpowiedzialności prawnej, nigdy w życiu”, zagroził Musk. „Będziemy
polować na każdego z nich aż po dzień ich śmierci”.
Przez cały wrzesień Musk trzy albo cztery razy dziennie rozmawiał ze
swoimi prawnikami: Alexem Spirem i Mikiem Ringlerem. Czasem miał
buńczuczny nastrój i upierał się, że mogliby wygrać sprawę przed sądem
w Delaware. Informacje pochodzące od sygnalistów i z innych źródeł
wzmocniły jego przeświadczenie, że Twitter od początku kłamie w sprawie
liczby botów. „Srają w gacie, bo są o krok od katastrofy”, wyraził się
o radzie dyrektorów Twittera. „Ale nie sądzę, żeby sędzia tak po prostu
przepchnęła tę umowę. Opinia publiczna miałaby zastrzeżenia”. Innymi razy
był zdania, że powinni doprowadzić transakcję do końca, a potem pozwać
członków rady i zarządu Twittera o oszustwo. Możliwe, że udałoby mu się
wydrzeć z ich rąk część ceny zakupu. „Kłopot polega na tym, że członkowie
rady dyrektorów posiadają tak niewielkie udziały, że trudno byłoby
cokolwiek od nich wydobyć” – przyznał ze złością.
Prawnicy ostatecznie przekonali go pod koniec września, że jeśli stanie
przed sądem, to przegra. Najlepiej zrobi, finalizując transakcję zgodnie
z pierwotnymi ustaleniami, po 54,20 dolara za akcję, wykładając w sumie
44 miliardy dolarów. Tymczasem Musk zdołał częściowo odzyskać
entuzjazm związany z przejęciem Twittera. „Zapewne powinienem po prostu
zapłacić pełną cenę, bo ludzie zarządzający Twitterem to tępaki i idioci”,
powiedział mi pod koniec września. „W poprzednim roku akcje stały po 70,
mimo tych palantów za sterem. Potencjał jest ogromny. Jest tyle rzeczy, które
mógłbym naprawić”. Zgodził się oficjalnie sfinalizować transakcję
w październiku.

Kiedy stało się jasne, że przejęcie dojdzie do skutku, Ari Emanuel wysłał
Muskowi długą na trzy akapity wiadomość, posługując się szyfrowanym
komunikatorem Signal. Miał propozycję: niech Elon pozwoli jemu i jego
agencji – Endeavor – zawiadywać Twitterem. W zamian za roczne
honorarium w wysokości 100 milionów dolarów, napisał, weźmie
odpowiedzialność za cięcie kosztów, stworzenie lepszej kultury pracy oraz
zarządzanie relacjami z reklamodawcami i marketerami. „Prowadzilibyśmy
firmę, ale Elon mówiłby nam, czego chce, i zawiadywał wszystkimi
sprawami inżynieryjnymi i technicznymi”, tłumaczy Emanuel. „Robimy
mnóstwo interesów z reklamodawcami, a poza tym, wiesz, nie byłoby to
nasze pierwsze tango”.
Birchall nazwał tę wiadomość „ze wszech miar obraźliwą, urągającą
i stukniętą”. Musk zareagował uprzejmiej i z większym opanowaniem. Cenił
sobie przyjaźń z Emanuelem. „Słuchaj, doceniam ofertę”, odpisał. „Ale
Twitter jest firmą technologiczną, programistyczną”. Emanuel
kontrargumentował, że mogliby po prostu zatrudnić personel techniczny, ale
Musk stanowczo odmówił. Był przeświadczony do szpiku kości, że kwestie
inżynieryjne i dotyczące projektowania produktów są nierozerwalnie
związane. Ba, uważał, że produkty powinny być projektowane pod dyktando
inżynierów. Za zawiadywanie Twitterem, podobnie jak Teslą i SpaceX,
powinni na każdym szczeblu odpowiadać inżynierowie.
Emanuel nie rozumiał jeszcze jednego. Musk chciał zarządzać Twitterem
samodzielnie, tak jak Teslą, SpaceX, The Boring Company i Neuralinkiem.

* Uvalde – miasto w Teksasie, w którym 24 maja 2022 roku doszło do trzeciej najkrwawszej
w historii Stanów Zjednoczonych strzelaniny w szkole. Zginęło w niej dziewiętnaścioro dzieci i dwoje
nauczycieli.
R O ZD ZI A Ł 7 9

Prezentacja Optimusa
Tesla, wrzesień 2022
X podaje rękę Optimusowi, w tle przyglądający się Milan Kovac i Anand Swaminathan
Płonące włosy

„Moje zdrowie psychiczne zmienia się jak fale” – oznajmił Musk, lecąc z Austin
do Doliny Krzemowej we wtorek 27 września, żeby przygotować się na Dzień
Sztucznej Inteligencji 2, czyli obiecaną wielką publiczną prezentację, na której
miał przedstawić postępy Tesli w pracy nad sztuczną inteligencją
i autonomicznymi samochodami, a także – po raz pierwszy – Optimusa.
„Ekstremalna presja mi szkodzi. Ale kiedy wiele spraw zaczyna iść jak trzeba,
też nie jest to zbyt dobre dla mojej kondycji psychicznej”.
Tego tygodnia miał wiele na głowie. Musiał złożyć zeznania przed sądem
w Delaware w postępowaniu, które miało go zmusić do sfinalizowania umowy
zakupu Twittera, a także przed Komisją Papierów Wartościowych i w sprawie
kwestionującej zasadność wynagrodzenia, które pobierał w Tesli. Niepokoił się
także kontrowersjami związanymi z wykorzystaniem satelitów Starlink
w Ukrainie, trudnościami napotkanymi podczas prób zmniejszeniu zależności
łańcucha dostaw Tesli od Chin, startem Falcona 9 mającego dostarczyć czterech
astronautów (w tym jedną rosyjską kosmonautkę) na Międzynarodową Stację
Kosmiczną, zaplanowanym na ten sam dzień wyniesieniem pięćdziesięciu
dwóch satelitów Starlink innym Falconem 9, z Zachodniego Wybrzeża,
i najróżniejszymi problemami osobistymi związanymi z dziećmi, dziewczynami
i byłymi żonami.
Musk sublimuje stres na różne sposoby, między innymi wygłupiając się.
Lecąc na Zachodnie Wybrzeże, podekscytował się swoim najnowszym
pomysłem na konsumencki gadżet: perfumami o zapachu przypalonych ludzkich
włosów. Kiedy wylądował, zadzwonił do Steve’a Davisa – dyrektora
generalnego The Boring Company – który wcześniej wprowadził w życie
pomysł Muska, by sprzedawać miniaturowy miotacz ognia. „Perfumy o zapachu
spalonych włosów!”, zaanonsował Musk, wyobrażając sobie slogan
marketingowy. „Podoba ci się zapach, który poczułeś po zabawie miotaczem?
Mamy go dla ciebie!” Davis zawsze chętnie spełniał zachcianki Muska. Przesłał
jego życzenie producentom substancji zapachowych z informacją, że pierwsza
firma, która odwzoruje swąd palonej keratyny, otrzyma kontrakt. Kiedy The
Boring Company dodało go do swojego internetowego sklepu, Musk zamieścił
tweeta: „Kupujcie, proszę, moje perfumy, żebym mógł kupić Twittera”. W ciągu
tygodnia sprzedało się 30 tysięcy opakowań po 100 dolarów sztuka.
Po dotarciu do siedziby głównej Tesli Musk wszedł na prowizoryczną scenę
ustawioną w przepastnym salonie wystawowym, który pracownicy
przygotowywali na piątkowy Dzień Sztucznej Inteligencji 2. Prawie gotowa
wersja Optimusa stała przypięta do suwnicy, gotowa do ćwiczeń. Jeden
z inżynierów krzyknął: „Aktywacja”, na co inny wcisnął czerwony przycisk,
który sprawił, że Optimus zaczął iść. Poczłapał do przedniej krawędzi sceny,
zatrzymał się i pomachał dłonią niczym dobroduszny monarcha. Przez kolejną
godzinę zespół poddawał go próbom jeszcze dwadzieścia razy. Widok robota
podchodzącego do krawędzi sceny, stającego w miejscu, rozglądającego się
i potem machającego ręką stał się hipnotyzujący. Po ostatnim teście tego dnia X
podszedł do Optimusa i dotknął jego palców.
Konstruktorem zarządzającym sesjami treningowymi był Milan Kovac.
„Chyba mam PTSD”, przyznał. „Po ostatnim razie trudno mi zachować
opanowanie”. Zdałem sobie sprawę, że to ten sam człowiek, na którym Musk
wyładował swoją furię rok temu, podczas przygotowań do pierwszego Dnia
Sztucznej Inteligencji, ponieważ uznał jego slajdy za zbyt nudne. Po tamtym
incydencie Kovac popadł w kilkutygodniowe przygnębienie, podczas którego
rozważał odejście. „Doszedłem jednak do wniosku, że nasza misja jest zbyt
ważna”, mówi.
Niedługo przed Dniem Sztucznej Inteligencji 2 Kovac znalazł w sobie
odwagę, żeby poruszyć z Muskiem kwestię konfliktu sprzed roku. Musk
wpatrywał się w niego bez wyrazu. „Pamiętasz, jak wściekłeś się na
prezentację, którą przygotowałem, i powtarzałeś mi w kółko, jaka jest
okropna?”, spytał Kovac. „I jak wszyscy niepokoili się, że odszedłem z pracy?”
Wzrok Muska pozostał obojętny. Nie pamiętał.
Dzień Sztucznej Inteligencji 2 – próba generalna

Po tym, jak jego pulchna sylwetka została sfotografowana podczas


dwudniowych greckich wakacji z Arim Emanuelem, Musk postanowił zacząć
zażywać lek odchudzający Ozempic i stosować post przerywany polegający na
jedzeniu jednego posiłku dziennie. Posiłkiem tym w jego wypadku było późne
śniadanie, podczas którego w swojej wersji diety mógł obżerać się do woli.
Dlatego o jedenastej przed południem w środę pojechał do modnego bistro
w stylu retro Palo Alto Creamery i zamówił burgera barbecue z bekonem
i serem, frytki z batatów i shake’a z ciasteczkami oreo. X pomógł, zjadając
część frytek.
Potem odwiedził laboratorium Neuralinku w centrum handlowo-usługowym
we Fremont, gdzie poświęcił uwagę mechanice chodu i sygnałom, które nią
kierowały. Włożył fartuch laboratoryjny i ochraniacze na buty, po czym Shivon
Zilis, DJ Seo i Jeremy Barenholtz zaprowadzili go do pomieszczenia bez okiem,
w którym knur o imieniu Mint spacerował po bieżni nagradzany plasterkami
jabłka maczanymi w miodzie. Co pewien czas otrzymywał wstrząs elektryczny,
który wprawiał jego mięśnie w spazm. Zespół usiłował odcyfrować, które
„siłowniki” biorą udział w czynności chodzenia.
Kiedy Musk dotarł do siedziby Tesli, tamtejsi inżynierowie również
koncentrowali uwagę na chodzie. W ramach przygotowań do zaplanowanej na
następny wieczór premiery Optimusa wprowadzili w jego oprogramowaniu
zmianę, która powodowała, że stawiał krótsze kroki. Kierowali się tym, że
scena była bardziej śliska niż betonowa podłoga ich pracowni. Muskowi jednak
bardziej podobał się dłuższy krok i zaczął naśladować wymachy nogami Johna
Cleese’a ze skeczu Monty Pythona Ministerstwo głupich kroków. „Wcześniej
wyglądało to lepiej”, stwierdził. Inżynierowie zaczęli wprowadzać poprawki.
Później grupa licząca około trzydziestu inżynierów zebrała się wokół
Muska, żeby wysłuchać gadki motywacyjnej. „Humanoidalne roboty odkorkują
gospodarkę, zapewniając jej praktycznie nieskończoną przepustowość”,
oświadczył.
„Roboty robotnicy byłyby rozwiązaniem problemu niskiego przyrostu
ludności”, dodał Drew Baglino.
„Tak, ale ludzie powinni nadal mieć dzieci”, odparł Musk. „Chcemy, żeby
ludzka świadomość przetrwała”.
Później tego wieczoru wybraliśmy się na nostalgiczną wycieczkę do
trzykondygnacyjnego budynku na obrzeżach centrum Palo Alto, w którym
niegdyś mieściło się maleńkie biuro Zip2 – start-up założony przez Elona
i Kimbala dwadzieścia siedem lat wcześniej. Pogwizdując, jakby w zadumie,
Musk obszedł budynek, szukając wejścia. Wszystkie drzwi były jednak
zamknięte na klucz, a w oknie umieszczono tablice z napisem: „Do wynajęcia”.
Ruszyliśmy więc dwie przecznice dalej do baru Jack in the Box, gdzie Elon
z Kimbalem jadali każdego dnia. „Teoretycznie powinienem w tej chwili
utrzymywać post, ale normalnie muszę coś tu wziąć”, stwierdził. Przez głośnik
drive-through spytał: „Mają państwo nadal miskę teriyaki?”. Mieli. Zamówił
porcję dla siebie i hamburgera dla X-a. „Ciekawe, czy nadal tu będą za
dwadzieścia pięć lat, żeby X mógł przyprowadzać do nich swoje dzieci?”,
rozmyślał.

Dzień Sztucznej Inteligencji 2

Kiedy Musk dotarł następnego popołudnia na ostatnie przygotowania do


prezentacji Optimusa podczas Dnia Sztucznej Inteligencji 2, po korytarzach
budynku biegały z zaniepokojonymi minami tabuny inżynierów. Poluzowało się
złącze wewnątrz klatki piersiowej robota, który w związku z tym przestał
działać. „Nie wierzę, że to się dzieje”, skomentował sytuację Kovac, któremu
przed oczami stanęły traumatyczne sceny sprzed roku. Kilku inżynierom udało
się w końcu wetknąć wtyczkę i mieli nadzieję, że pozostanie na miejscu. Podjęli
ryzyko. Zresztą Musk wisiał im nad głowami, więc nie mieli wyboru.
Dwudziestu inżynierów, którzy mieli wziąć udział w prezentacji, zebrało się
w ciasną grupkę za kulisami i rozmawiało o swoich trudnych doświadczeniach.
Był wśród nich Phil Duan, młody specjalista w dziedzinie uczenia
maszynowego z zespołu Autopilota, który studiował informatykę optyczną
w swoim rodzinnym mieście Wuhan w Chinach, a później doktoryzował się na
Uniwersytecie Ohio. Pracę w Tesli rozpoczął w 2017 roku, więc akurat trafił na
szalone zrywy, których kulminacją była kampania Muska w celu
zaprezentowania samosterującego samochodu podczas Dnia Autonomii
w 2019 roku. „Przepracowałem wiele miesięcy bez dnia wolnego i tak się
zmęczyłem, że zaraz po Dniu Autonomii odszedłem z Tesli”, opowiedział mi.
„Byłem wypalony. Ale po dziewięciu miesiącach zacząłem się nudzić, więc
zadzwoniłem do szefa i wybłagałem, żeby pozwolił mi wrócić. Uznałem, że
wolę cierpieć na wypalenie niż się nudzić”.
Tim Zaman, który przewodził zespołowi odpowiedzialnemu za infrastrukturę
dla sztucznej inteligencji, miał podobne doświadczenia. Pochodził z północy
Holandii i dołączył do Tesli w 2019 roku. „Pracując w Tesli, obawiasz się
przejść do innej firmy z powodu nudy”. Zamanowi właśnie urodziło się
pierwsze dziecko, córeczka, i wie, że etat w Tesli nie sprzyja równowadze
pomiędzy życiem zawodowym a osobistym. Mimo to planuje zostać. „Wezmę
urlop na kilka kolejnych dni, żeby spędzić czas z żoną i córką”, mówi. „Ale
kiedy biorę cały tydzień wakacji, lasuje mi się mózg”.
Podczas poprzedniego Dnia Sztucznej Inteligencji wśród dwudziestu
prezenterów nie było ani jednej kobiety. Tym razem jedną
ze współprowadzących była charyzmatyczna projektantka maszyn Lizzie
Miskovetz. Kiedy ogłuszająca muzyka przycichła i nadeszła chwila wejścia
Optimusa na scenę, rozkręciła widownię, ogłaszając: „Po raz pierwszy
wypuścimy tego robota bez jakiegokolwiek zamocowania, wysięgników,
mechanizmów. Żadnych lin, nic!”.
Kurtyna ozdobiona grafiką przestawiającą dłonie Optimusa złożone
w kształt serca rozstąpiła się. Optimus, zwolniony z uwięzi, stał pewnie i zaczął
unosić ręce. „Poruszył się, działa”, odetchnął Duan za kulisami. Potem robot
zamachał dłońmi, obrócił przedramiona i wygiął nadgarstki. W końcu zaczął
wysuwać do przodu prawą nogę, a inżynierowie wyczekiwali z zapartym tchem,
co się stanie. Pomaszerował sztywno, ale pewnie, ku krawędzi sceny i zgodnie
z planem zamachał po monarszemu. Dla uczczenia sukcesu wykonał radosny
ruch ręką zgiętą w łokciu, zatańczył w miejscu, a potem odwrócił się i wrócił za
kotarę.
Nawet Musk wyglądał tak, jakby kamień spadł mu z serca. „Naszym celem
jest jak najszybsze stworzenie przydatnego robota humanoidalnego”, powiedział
widowni. Nadejdzie czas, obiecał, kiedy będą ich miliony. „Oznacza to
przyszłość obfitości, przyszłość, w której nie ma biedy. Stać nas na
bezwarunkowy dochód minimalny dla wszystkich. To naprawdę fundamentalna
transformacja cywilizacji”.
Milan Kovac
R O ZD ZI A Ł 8 0

Robotaxi
Tesla, 2022
Omead Afshar, Musk, Franz von Holzhausen, Drew Baglino, Lars Moravy i Zach Kirkhorn; Robotaxi –
model koncepcyjny
Idziemy na całość w autonomię

Rola autonomicznych samochodów, zdaniem Muska, miała nie skończyć się na


wyzwoleniu ludzi od trudów prowadzenia. Mogły one w dużej mierze
wyeliminować konieczność posiadania samochodu na własność. Przyszłość
miała należeć do Robotaxi: pozbawionego kierowcy pojazdu, który
podjeżdżałby na wezwanie, zabierał cię do celu, a potem zmykał po kolejnego
pasażera. Owszem, niektóre robotaksówki mogłyby mieć indywidualnych
właścicieli, ale większość należałaby do firm zarządzających flotami albo do
samej Tesli.
W listopadzie 2022 roku Musk zorganizował w Austin, w częściowo
wykończonym domu Omeada Afshara, zebranie swoich sześciu najbliższych
współpracowników w celu omówienia tej wersji przyszłości przy nieformalnej
kolacji. Afshar zatrudnił prywatnego kucharza, który przygotował bardzo grube
steki z dojrzewającego antrykotu. Poza wymienioną dwójką obecni byli: Franz
von Holzhausen, Drew Baglino, Lars Moravy i Zach Kirkhorn. Wspólnie
ustalili, że Robotaxi będzie samochodem mniejszym, tańszym i o niższych
osiągach niż Model 3. „Za naczelny cel musimy obrać wolumen produkcji”,
powiedział Musk. „Nie ma takiej liczby, która byłaby tu wystarczająca. Chcemy
kiedyś dojść do 20 milionów rocznie”.
Głównym wyzwaniem było ustalenie, jak zaprojektować samochód
pozbawiony kierownicy i pedałów, żeby spełnił rządowe przepisy dotyczące
bezpieczeństwa i poradził sobie we wszystkich nietypowych sytuacjach.
Tydzień w tydzień Musk drążył najdrobniejsze szczegóły. „A jeśli pasażer
zapomni zatrzasnąć drzwi, opuszczając pojazd?”, zapytał. „Musimy zadbać,
żeby samochód potrafił domknąć własne drzwi”. A jeśli Robotaxi wjedzie na
teren chronionego osiedla albo do garażu podziemnego? „Może powinno mieć
wysięgnik, którym będzie wciskać przyciski i odbierać bilety?”, zastanawiał
się. Brzmiało to koszmarnie. „Może na razie po prostu nie wpuszczajmy
robotaksówek tam, gdzie trudno wjechać”, postanowił. Czasami rozmowy te
były prowadzone tak poważnie i z takim przywiązaniem do szczegółów, że
zatracało się świadomość tego, jak szalona jest ta koncepcja.
Pod koniec lata 2022 roku Musk i jego zespół zdali sobie sprawę, że muszą
podjąć ostateczną decyzję w kwestii, z którą zmagali się od dwunastu miesięcy:
czy rozegrać sprawę bezpieczniej i uwzględnić w projekcie kierownicę, pedały,
lusterka boczne i inne elementy, których obecności wymagają aktualne przepisy?
Czy jednak powinni iść w stronę prawdziwej autonomii?
Większość inżynierów Muska zdecydowanie opowiadała się za
bezpieczniejszą z powyższych opcji. Mieli bardziej realistyczne spojrzenie na
to, ile czasu pochłonie opracowanie technologii jazdy w pełni autonomicznej
(FSD). 18 sierpnia odbyło się dramatyczne i zgubne w skutkach zebranie,
podczas którego zamierzali wyłuszczyć Muskowi pewne realia.
„Chcemy się upewnić, że oceniamy ryzyko w ten sam sposób co ty”, zaczął
von Holzhausen. „Jeśli zdecydujemy się zrezygnować z kierownicy, a FSD nie
powstanie na czas, nie będziemy mogli wypuścić taksówek na ulice”.
Zaproponował budowę samochodu wyposażonego w kierownicę i pedały
umożliwiające łatwy demontaż. „Nasza propozycja jest taka, żeby teraz je
wbudować, a kiedy nam pozwolą, usunąć”.
Musk tylko pokręcił głową. Przyszłość nie nadejdzie wystarczająco szybko,
jeśli jej do tego nie zmuszą.
„Małe”, nalegał von Holzhausen. „Które łatwo usuniemy, a na projekt
wpłyną minimalnie”.
„Nie”, żachnął się Musk. „Nie. NIE”. Zrobił dłuższą pauzę. „Żadnych
lusterek, żadnych pedałów, żadnej kierownicy. A odpowiedzialność za tę
decyzję biorę na siebie”.
Zebrani wokół stołu członkowie kierownictwa zawahali się. „Eee, jeszcze
do tego wrócimy…”, powiedział jeden z nich.
Musk popadł w jeden ze swoich lodowatych nastrojów. „Chcę, żebyśmy
mieli jasność”, powiedział powoli. „Ten pojazd musi być zaprojektowany jako
czysto autonomiczny. Podejmiemy to ryzyko. Biorę winę na siebie, jeśli chuj
z tego wyjdzie. Ale nie będziemy projektować jakiegoś płaza, który tylko do
połowy wylazł na ląd. Idziemy na całość w autonomię”.
Kilka tygodni później nadal ekscytowały go konsekwencje tej decyzji.
Wracając samolotem po tym, jak odstawił Griffina na studia, dołączył przez
telefon do cotygodniowego zebrania poświęconego Robotaxi. Jak zwykle starał
się wzbudzić poczucie, że czas nagli. „To będzie z historycznego punktu
widzenia megarewolucyjny produkt”, powiedział. „Wszystko odmieni. To jest
produkt, który uczyni Teslę firmą wartą 10 bilionów dolarów. Za sto lat ludzie
będą opowiadać o tej chwili”.

Samochód za 25 tysięcy dolarów

Dyskusje o Robotaxi to kolejny dowód na to, jak niebywale uparty bywał Musk.
Cechowała go wypaczająca rzeczywistość zawziętość i pozbawione skrupułów,
bezwzględne nastawienie do krytyków. Ta nieustępliwość prawdopodobnie była
jedną z supermocy, które odpowiadały za jego sukcesy. I za widowiskowe
porażki.
Mniej znaną cechą Muska jest to, że potrafi zmienić zdanie. Chłonie
argumenty, które pozornie odrzucał, i rekalibruje swoje obliczenia ryzyka. I to
właśnie zdarzyło się w przypadku niepotrzebnych według niego kierownic.
Pod koniec lata 2022 roku, po tym jak Musk kategorycznie oświadczył, że
Robotaxi nie może mieć kierownicy, von Holzhausen i Moravy podjęli próbę
nakłonienia go, żeby mimo wszystko zabezpieczył swoją inwestycję. Wiedzieli,
jak do tego podejść w niekonfrontacyjny sposób. „Przekazaliśmy mu nowe
informacje, których latem prawdopodobnie nie zdążył sobie w pełni
przyswoić”, mówi Moravy. Argumentował, że nawet jeśli autonomiczne
samochody zostaną dopuszczone do ruchu drogowego w Stanach Zjednoczonych,
miną lata, zanim decyzja ta zapadnie w skali globalnej. Logiczne było więc
zbudowanie wersji pojazdu z kierownicą i pedałami.
Zespół zarządzający Teslą od lat dyskutował o produkcie nowej generacji,
którym miał być mały, niedrogi samochód przeznaczony na rynek masowy,
sprzedawany za mniej więcej 25 tysięcy dolarów. Musk sam zapowiedział
możliwość rozpoczęcia prac nad takim projektem w 2020 roku, ale potem
wstrzymał te plany i w ciągu kolejnych dwóch lat wielokrotnie je wetował,
powtarzając, że Robotaxi pozbawi ten samochód sensu istnienia. Von
Holzhausen mimo to potajemnie utrzymał projekt przy życiu w swoim studiu.
Późnym wieczorem w środę we wrześniu 2022 roku, w drodze na premierę
Optimusa, Musk zaszył się w pozbawionej okien sali konferencyjnej Jupiter
w fabryce we Fremont, która była jego sprawdzoną kryjówką. Moravy i von
Holzhausen przyprowadzili kilku głównych członków zespołu Tesli na
potajemne zebranie. Przedstawili dane dowodzące, że jeśli obroty Tesli mają
rosnąć o 50 procent rocznie, musi ona wprowadzić na rynek mały, niedrogi
samochód. Globalny popyt na taki model był ogromny. Do 2030 roku po świecie
mogło ich jeździć nawet 700 milionów, prawie dwa razy tyle co samochodów
z kategorii, do której należały Model 3 i Y. Następnie pokazali Muskowi, że ten
samochód i Robotaxi mogłyby powstawać na tej samej platformie i tych samych
liniach montażowych. „Przekonaliśmy go, że jeśli zbudujemy te fabryki
i będziemy mieli tę platformę, będziemy mogli trzepać Robotaxi i nasz
samochód za 25 tysięcy, oba oparte na tej samej architekturze”, mówi von
Holzhausen.
Kiedy zebranie dobiegło końca, zostałem sam z Muskiem w sali
konferencyjnej. Było oczywiste, że nie pała entuzjazmem do samochodu za
25 tysięcy dolarów. „No, nie jest to zbyt ekscytujący produkt”, skwitował
sprawę. Głos serca nakazywał mu rewolucjonizować transport, produkując
Robotaxi. Jednak w ciągu kolejnych kilku miesięcy jego nastawienie stopniowo
się ocieplało. Na potrzeby zebrania poświęconego wzornictwu, które odbyło się
w lutowe popołudnie 2023 roku, von Holzhausen ustawił obok siebie w studio
model Robotaxi i samochodu za 25 tysięcy dolarów. Oba robiły futurystyczne
wrażenie – zupełnie jak Cybertruck. Musk był zachwycony ich wyglądem.
„Kiedy któryś z tych samochodów wyjedzie zza rogu – stwierdził – ludzie
pomyślą, że musiał przeteleportować się z przyszłości”.
Nowy pojazd na rynek masowy, w wersji zarówno z kierownicą, jak
i autonomicznej, otrzymał nazwę „platformy następnej generacji”. Musk
początkowo zadecydował, że Tesla zbuduje nową fabrykę w północnym
Meksyku, 400 kilometrów na południe od Austin, zaprojektowaną od podstaw
z myślą o montażu takich samochodów. Miała wykorzystywać zupełnie nową
metodę produkcji, w dużej mierze zautomatyzowaną.
Niedługo później zaczęła trapić go inna kwestia: od początku był przeciwny
organizowaniu produkcji w odrębnej lokalizacji i uważał, że miejsca pracy
inżynierów projektujących produkty Tesli powinny znajdować się
w bezpośrednim sąsiedztwie linii montażowych. Dzięki temu błyskawicznie
otrzymywali oni informacje zwrotne, na podstawie których implementowali
innowacyjne rozwiązania ulepszające samochód i jego wytwarzanie. Ten
przepływ informacji był szczególnie ważny w przypadku zupełnie nowego auta
i procesu produkcji. Musk zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie nie namówi
topowych inżynierów do przeprowadzki w sąsiedztwo nowej fabryki. „Dział
inżynieryjny Tesli będzie musiał pracować na linii montażowej, jeśli to ma się
udać, a nie ma szans, żeby wszyscy zgodzili się przeprowadzić do Meksyku”,
powiedział mi.
Dlatego w maju 2023 roku postanowił, że pierwsze samochody nowej
generacji i Robotaxi będą wytwarzane w Austin, żeby jego własne miejsce
pracy i biura jego najważniejszych inżynierów znalazły się obok nowej, bardzo
szybkiej i hiperzautomatyzowanej linii montażowej. Latem 2023 roku spędzał co
tydzień wiele godzin, projektując we współpracy ze swoim zespołem wszystkie
stanowiska montażowe. Poszukiwał sposobów, by uszczknąć po kilka
milisekund z każdego etapu i procesu.
R O ZD ZI A Ł 8 1

„Let that sink in”


Twitter, 26–27 października 2022
Moment wejścia Muska do siedziby głównej Twittera i wizyta w barze kawowym na dziewiątym piętrze

Zderzenie kultur

W dniach poprzedzających przejęcie Twittera pod koniec października


2022 roku Musk przechodził szalone wahania nastroju. „Bardzo ekscytuję się na
myśl o tym, że zrealizuję pierwotną wizję X.com, wykorzystując Twittera jako
rozpałkę”, brzmiał niespodziewany SMS, którego otrzymałem pewnej nocy
o trzeciej trzydzieści. „I, przy odrobinie szczęścia, pomogę podtrzymać
demokrację i należyty poziom debaty publicznej”. Twitter miał zadatki, by stać
się połączeniem platformy finansowej i sieci społecznościowej na miarę tego,
co Musk wyobraził sobie dwadzieścia cztery lata wcześniej. Dlatego
postanowił nawet zmienić jego nazwę na X.com, którą uwielbiał. Kilka dni
później sposępniał. „Będę musiał zamieszkać w HQ Twittera. Sytuacja jest
megaciężka. Mam wielkiego doła :( Sen przychodzi z trudnością”.
Musk zaplanował na środę 26 października wizytę w siedzibie głównej
Twittera w San Francisco, żeby rozejrzeć się po firmie i przygotować do
oficjalnej finalizacji transakcji, którą zaplanowano na koniec tygodnia. Parag
Agrawal, dobroduszny dyrektor generalny Twittera, przygotowywał się do
powitania Muska w holu pierwszego piętra, gdzie mieściły się sale
konferencyjne. „Jestem bardzo optymistycznie nastawiony”, powiedział,
oczekując na przybycie Muska. „Elon potrafi inspirować do nadludzkich
osiągnięć”. Wyrażał się powściągliwie, ale moim zdaniem wierzył w to, co
mówił. Towarzyszył mu dyrektor finansowy Ned Segal, ten sam, który w maju
odbył nieudaną, napiętą rozmowę z Muskiem. I wyglądał na nastawionego
bardziej sceptycznie.
Po chwili Musk wparował do środka, śmiejąc się. W rękach niósł
umywalkę. Był to kolejny z bawiących go żartów wizualnych: „Let that sink
in!”*, zawołał. „Dalej, imprezujemy!” Agrawal i Segal uśmiechnęli się.
Musk przechadzał się ze zdumioną miną po siedzibie głównej Twittera,
która mieści się w dziesięciokondygnacyjnym byłym domu handlowym
z 1937 roku, wybudowanym w stylistyce art déco. Wnętrze zostało
wyremontowane w nowoczesnym stylu typowym dla firm technologicznych
i wyposażone w bary kawowe, studio jogi, siłownię i automaty do gier.
Przepastne bistro na ósmym piętrze, z tarasem zapewniającym widok na ratusz
w San Francisco, serwowało najróżniejsze darmowe posiłki, od wysokiej klasy
hamburgerów po wegańskie sałatki. Tabliczki na drzwiach toalet obwieszczały:
„Różnorodność płciowa jest tu mile widziana”, a grzebiąc po szafkach
wypełnionych firmowymi gadżetami Twittera, Musk znalazł T-shirty
z promującym sprawiedliwość społeczną hasłem „Stay Woke” (Bądź czujny).
Zaczął nimi wymachiwać, twierdząc, że są przykładem ideologii, która jego
zdaniem przeżarła firmę. W salach konferencyjnych na pierwszym piętrze,
w których Musk urządził tymczasową bazę, znajdowały się długie drewniane
stoły zastawione naturalnymi przekąskami i pięcioma rodzajami wody, w tym
butelkowanej z Norwegii i gazowanej Liquid Death w puszkach. Kiedy
zaproponowano Muskowi, żeby się poczęstował, odpowiedział, że pije
kranówkę.
Była to złowieszcza scena otwierająca. Dało się wyczuć, że nadchodzi
zderzenie kultur. Wyglądało to tak, jakby doświadczony przez życie kowboj
wszedł do Starbucksa.
I nie chodziło wyłącznie o siedzibę główną. Między Twitterlandią
a Muskwersum ziała przepaść odzwierciedlająca rozbieżne postrzeganie tego,
czym powinny być amerykańskie miejsca pracy. Twitter chełpił się reputacją
przyjaznego pracodawcy, który rozpieszczanie pracowników uważał za cnotę.
„Niewątpliwie stawialiśmy bardzo mocno na empatię, bardzo dbaliśmy
o integrację i różnorodność. Wszyscy muszą czuć się tutaj bezpiecznie”, mówi
Leslie Berland, która odpowiadała za marketing i zarządzanie kadrami, dopóki
nie została zwolniona przez Muska. Twitter wprowadził opcję permanentnej
pracy w pełni zdalnej i pozwolił wykorzystywać jeden dzień pracy w miesiącu
na odpoczynek psychiczny. Jednym z firmowych sloganów było
„bezpieczeństwo psychologiczne”. Dbano, by wszystkim było tu komfortowo.
Musk, kiedy po raz pierwszy usłyszał frazę „bezpieczeństwo
psychologiczne”, gorzko się roześmiał. Zawsze budziło w nim odrazę. Uważał
bezpieczeństwo za wroga pośpiechu, postępu, prędkości orbitalnej. Jego
ulubionym słowem był „hardkor”. Dyskomfort, według niego, pozytywnie
wpływa na ludzi. Jest bronią w walce z plagą samozadowolenia. Wakacje,
wąchanie kwiatów, równowaga pomiędzy pracą a życiem osobistym i dni
„odpoczynku psychicznego” nie były w jego stylu. „Niech to do was dotrze”.

Bardzo gorąca kawa

Mimo że w środę, kiedy odwiedzał siedzibę firmy, jej zakup nie był jeszcze
sfinalizowany, Musk odbył po południu kilka spotkań w celu zapoznania się
z produktami Twittera. Brytyjczyk Tony Haile, dyrektor produktu, który przed
rozpoczęciem pracy w Twitterze był współzałożycielem start-upu próbującego
sprzedawać subskrypcje na internetową kompilację newsów, zasugerował
Muskowi, by ten przekonał użytkowników serwisu do opłacania pracy
dziennikarzy. Musk odrzekł, że podoba mu się koncepcja drobnych, łatwych dla
użytkownika płatności za dostęp do filmów i artykułów. „Chcemy stworzyć
rozwiązanie, dzięki któremu twórcy mediów będą zarabiali na swojej pracy”.
Osobiście Musk już wcześniej doszedł do wniosku, że największym
konkurentem Twittera stanie się Substack – internetowa platforma
wykorzystywana przez dziennikarzy i innych twórców do publikowania treści
opłacanych przez użytkowników.
W przerwie między zebraniami Musk postanowił przejść się po budynku
i porozmawiać z pracownikami. Wzbudził tym nerwowość u swojego
twitterowego szerpy, który wytłumaczył mu, że na miejscu zastanie niewiele
osób, bo sporo pracowników woli pracować z domu. Mimo że była to środa
około trzeciej po południu, przestrzenie biurowe były praktycznie zupełnie
wyludnione. Dopiero kiedy Musk dotarł do baru kawowego na ósmym piętrze,
jego oczom ukazało się kilkudziesięciu pracowników, którzy spoglądali na niego
niepewnie i z dystansem. Po dłuższej chwili i kilku zachętach ze strony szerpy
zgromadzili się wokół Muska.
„Czy możesz wstawić ją do mikrofali i podgrzać, żeby była super gorąca?”,
poprosił osobę, która podała mu kawę. „Kiedy nie jest supergorąca, za szybko
ją żłopię”.
Esther Crawford, odpowiedzialna za produkty na wczesnym etapie rozwoju,
ochoczo przedstawiła Muskowi swoje pomysły na twitterowy wirtualny portfel,
który mógłby służyć do drobnych płatności. Elon zasugerował, żeby pieniądze
użytkowników znajdowały się na wysoko oprocentowanym rachunku. „Musimy
uczynić Twittera najpopularniejszym systemem płatniczym na świecie, czyli tym,
czym miał być X.com”, powiedział. „Portfel połączony z kontem na rynku
pieniężnym jest kluczowym elementem, dzięki któremu kryształ roztacza blask”.
Głos zabrał także, aczkolwiek dość powściągliwie, młody, urodzony we
Francji, inżynier średniego szczebla Ben San Souci. „Mógłbym przedstawić
pewien pomysł w dziewiętnaście sekund?”, zapytał. Dotyczył moderacji mowy
nienawiści za pomocą crowdsourcingu. Musk wtrącił własną koncepcję:
udostępnienie użytkownikom suwaka, którym mogliby regulować poziom
intensywności tweetów, jakie chcą czytać. „Niektórzy będą chcieli oglądać
pluszaczki i szczeniaczki, inni – ostrą walkę: »Dawać mi tu wszystko!«”.
Niezupełnie o to chodziło San Souciemu, ale kiedy spróbował ponownie podjąć
temat, odezwała się pewna kobieta. Zachował się wtedy w sposób zaskakujący
jak na faceta z firmy technologicznej: ustąpił jej pola. Kobieta zaś zadała
pytanie, które od jakiegoś czasu wisiało w powietrzu: „Czy zwolni pan
75 procent z nas?”. Musk roześmiał się, a potem zamilkł. „Nie, ta liczba nie
wyszła ode mnie”, odpowiedział. „Musimy skończyć z tymi bzdurami
z anonimowych źródeł. Ale faktycznie – stoimy przed wyzwaniem. Zmierzamy
ku recesji, a koszty przekraczają wpływy, więc musimy poszukać metod, by
zdobyć więcej pieniędzy albo zredukować koszty”.
Nie było to w gruncie rzeczy zdementowanie pogłosek. W ciągu trzech
kolejnych tygodni miało wyjść na jaw, że ci, którzy szacowali odsetek
nadchodzących zwolnień na 75 procent, mieli rację.
Kiedy Musk wrócił z baru kawowego na pierwsze piętro, trzy sale
konferencyjne były już częściowo zapełnione przez najemny oddział lojalnych
inżynierów z Tesli i SpaceX. Na polecenie Muska przeczesywali oni kod
Twittera i szkicowali na tablicach suchościeralnych schematy organizacyjne,
żeby określić, których pracowników warto zatrzymać. Kolejne dwa
pomieszczenia zajął pluton bankierów i prawników. Wyglądało na to, że szykują
się do bitwy.
„Rozmawiałeś z Jackiem?”, spytał Gracias. Współzałożyciel i były dyrektor
generalny Twittera Jack Dorsey początkowo sprzyjał planom Muska, ale od
kilku tygodni coraz bardziej niepokoiły go kontrowersje i emocje związane
z nadchodzącą transakcją. Obawiał się, że Musk wypatroszy jego dziecko. Nie
był pewien, czy jest gotów to zaakceptować. Największy kłopot wynikał jednak
stąd, że wzdragał się przed konwersją swoich akcji Twittera na udziały
w nowej prywatnej firmie kontrolowanej przez Muska. Tymczasem był to istotny
element planu sfinansowania transakcji przez Muska. Przez cały zeszły tydzień
Musk dzwonił do Dorseya prawie codziennie, zapewniając, że szczerze
uwielbia Twittera i przecież nie mógłby go skrzywdzić. Ostatecznie zawarł
z Dorseyem umowę: jeśli ten przekonwertuje swoje akcje, Musk obieca mu
zapłacić za nie w przyszłości pełną cenę, gdyby potrzebował pieniędzy.
„Zgodził się przekonwertować całość”, powiedział Musk. „Nadal się lubimy.
Niepokoi go, czy zachowamy płynność finansową, więc osobiście
zagwarantowałem mu te 54 dolary i 20 centów”.
Późnym popołudniem Agrawal wszedł miękkim krokiem do strefy
wypoczynkowej na pierwszym piętrze, gdzie znalazł Muska. Następnej nocy
mieli okrążać się nawzajem jak dwaj gladiatorzy, ale teraz obaj udawali luźną
koleżeńskość.
„Cześć”, zagaił łagodnie Agrawal. „Jak ci upłynął dzień?”
„Mózg mi się lasuje”, odparł Musk. „Muszę przespać noc, żeby przetworzyć
te dane na coś użytecznego”.
* Dosłownie: „Wpuśćcie tę umywalkę”. W rzeczywistości jest to idiom, który można przetłumaczyć:
„Niech to zapadnie w pamięć”, „Niech to do was dotrze” itp.
R O ZD ZI A Ł 8 2

Przejęcie
Twitter, czwartek, 27 października 2022

Antonio Gracias, Kyle Corcoran, Kate Claassen i Musk z butelką burbona Pappy Van Winkle; David Sacks
i Gracias w sali narad
Ostatni dzwonek

Wejście w życie umowy o kupnie Twittera zaplanowano na piątek


28 października. Tak w każdym razie sądziło kierownictwo firmy, podobnie jak
opinia publiczna i Wall Street. Rankiem tego dnia w chwili otwarcia giełdy
miało dojść do zorganizowanego przekazania władzy zgodnie z kunsztownie
zaprojektowanym scenariuszem. Pieniądze miały zostać przelane, dokumenty
podpisane, akcje wycofane z giełdy, a kontrola nad firmą oddana w ręce Muska.
W ten sposób zostałby spełniony – podwójnie, poprzez wycofanie akcji z giełdy
i zmianę kierownictwa – warunek konieczny do otrzymania przez Paraga
Agrawala oraz jego najważniejszych podwładnych odprawy i opcji na akcje.
Musk nie chciał do tego dopuścić i potajemnie uknuł ze swoim zespołem
plan, który miał zakłócić przebieg wydarzeń. Przez całe czwartkowe popołudnie
wędrował tam i z powrotem do zatłoczonej sali konferencyjnej, w której
Antonio Gracias, Alex Spiro, Jared Birchall i kilka innych osób metodycznie
planowało manewr ju-jitsu: chcieli wymusić przyśpieszoną finalizację umowy
w czwartkowy wieczór. Wiedzieli, że jeśli zgrają w czasie wszystkie kroki,
Musk będzie mógł zwolnić Agrawala i innych członków kierownictwa Twittera
„z uzasadnionej przyczyny”, zanim wejdą w posiadanie prawa do udziałów.
Był to plan dość zuchwały, żeby nie powiedzieć: bezwzględny. Musk jednak
uważał swoje działanie za usprawiedliwione ze względu na cenę, którą płacił,
i przekonanie, że dyrekcja Twittera wprowadziła go w błąd. „Zostanie nam
w skarbonce 200 milionów więcej, jeśli sfinalizujemy umowę dzisiaj w nocy,
a nie jutro rano”, powiedział mi w czwartek późnym popołudniem w sali narad,
podczas gdy plan był wprowadzany w życie.
Poza możliwością zemszczenia się i oszczędzenia pewnej sumy pieniędzy
Muska popychało w tym kierunku zamiłowanie do gier. Niespodziewany finał
miał zagwarantować emocje, niczym dobrze skoordynowany atak w Polytopii.
Rolę marszałka polowego dowodzącego niespodziewanym czwartkowym
manewrem objął wieloletni prawnik Muska Alex Spiro – narwany, obdarzony
poczuciem humoru sądowy rewolwerowiec, który niezależnie od okoliczności
palił się do walki. Spiro przejął funkcję zaufanego doradcy Muska podczas
burzliwego 2018 roku, kiedy pomógł mu wykaraskać się z prawnych
konsekwencji tweetów o pedofilu i prywatyzacji Tesli. Musk wyznawał zasadę,
by podchodzić nieufnie do każdego, kto miał więcej pewności siebie niż
kompetencji. Spiro otrzymał wybitne noty w obu tych kategoriach, dlatego Musk
cenił go sobie, choć czasem uważnie patrzył mu na ręce.
„Nie możemy zwolnić Paraga, dopóki nie złoży podpisu, prawda?”, spytał
w pewnej chwili Musk.
„Wolałbym ich zwolnić, zanim to zostanie sfinalizowane”, odparł Spiro,
który pozostawał w kontakcie ze współpracownikami i rozważał dostępne
opcje, oczekując, aż w systemie Rezerwy Federalnej pojawią się numery
referencyjne oznaczające, że środki zostały przelane.
O 16.12 czasu pacyficznego, kiedy otrzymali potwierdzenie, że przelewy
zostały wykonane, a wymagane dokumenty podpisane, Musk i jego zespół
pociągnęli za spust. Jehn Balajadia, która przez wiele lat pełniła funkcję
asystentki Muska i została ponownie zwerbowana do pomocy przy przejęciu
Twittera, w tej samej chwili dostarczyła wypowiedzenia Agrawalowi, Nedowi
Segalowi, Vijai Gadde i głównemu radcy prawnemu Twittera Seanowi
Edgettowi. Sześć minut później szef ochrony Muska pojawił się z informacją, że
cała czwórka została usunięta z budynku i że odcięto jej dostęp do firmowej
poczty elektronicznej.
Natychmiastowa blokada konta mailowego była częścią planu. Agrawal
przygotował zawczasu pisemną rezygnację, w której jako przyczynę podawał
przejęcie kontroli nad firmą. Po tym, jak odcięto mu dostęp do twitterowego
maila, potrzebował kilku minut, żeby przenieść dokument do Gmaila i stamtąd
go wysłać. Zanim mu się udało, został zwolniony przez Muska.
„Próbował złożyć rezygnację”, stwierdził Musk.
„Ale byliśmy szybsi”, odparł Spiro.
W sąsiedniej części siedziby głównej Twitter wyprawił imprezę halloweenową
z mnóstwem pożegnalnych uścisków, nazwaną „Tweet albo psikus”. Birchall
zażartował do pozostałych zebranych w sali narad, że „Ned Segal przyszedł na
nią przebrany za dyrektora finansowego”. W sąsiednich salach konferencyjnych
część inżynierów ze SpaceX siedziała z nosami w ekranach komputerów,
oglądając transmisję. Chwilę po szóstej wieczorem Falcon 9 z pięćdziesięcioma
dwoma satelitami Starlink na pokładzie wystartował z bazy Vandenberg.
Michael Grimes, szef banku inwestycyjnego Morgan Stanley, przyleciał
z Los Angeles i pojawił się w sali narad z prezentami. Pierwszym z nich był
montaż przedstawiający doniosłe historycznie akty obrony wolności słowa,
począwszy od traktatu Johna Miltona z 1644 roku, a skończywszy na Musku
wchodzącym do siedziby Twittera i oznajmiającym: „Let that sink in!”. Grimes
przywiózł również butelkę najlepszego na świecie burbona Pappy Van Winkle,
którą jego żona dostała na urodziny. Degustacyjną ilość rozlano do kubków, po
czym rozdano je zgromadzonym, a na połowicznie opróżnionej butelce Musk
złożył swój autograf dla żony Grimesa
Kilka minut później Elon wprowadził pierwsze usprawnienie produktu.
Dotychczas osoby wchodzące na stronę twitter.com w pierwszej kolejności
widziały ekran logowania. Musk uważał, że goście powinni trafiać na stronę
„Eksploruj”, która wyświetlała, co w danej chwili jest albo robi się popularne.
Wysłano zatem wiadomość do osoby odpowiedzialnej za stronę „Eksploruj”,
którą był młody programista o nazwisku Tejas Dharamsi, wracający akurat
samolotem z odwiedzin u rodziny w Indiach. Odpowiedział, że poprawi stronę,
kiedy dotrze do biura w poniedziałek. „Zrób to teraz” – brzmiała kolejna
wiadomość. Korzystając z sieci Wi-Fi dostępnej w samolocie linii United,
wprowadził więc zmianę tej samej nocy. „Od lat pracowaliśmy nad wieloma
potencjalnymi funkcjonalnościami, ale nikt nigdy nie podejmował decyzji w ich
kwestii”, przyznał później. „A tu nagle pojawił się gość od błyskawicznych
decyzji”.
Musk mieszkał w tym czasie w domu Davida Sacksa. Kiedy wrócił tam
około dziewiątej wieczorem, zastał we wnętrzu Ro Khannę, miejscowego
kongresmena Partii Demokratycznej. Khanna jest obeznanym z technologiami
działaczem na rzecz wolności słowa, ale jego rozmowa z Muskiem nie
dotyczyła Twittera. Omawiali rolę Tesli w przenoszeniu produkcji z powrotem
do Ameryki i zagrożenia wynikające z niemożności dyplomatycznego
rozwiązania wojny w Ukrainie. Była to ożywiona dyskusja, trwająca prawie
dwie godziny. „Dopiero co wrócił z finalizacji przejęcia Twittera, więc
zaskoczyło mnie, że o tym nie rozmawialiśmy”, opowiada Khanna. „Wyglądało
na to, że chce rozmawiać o innych sprawach”.
R O ZD ZI A Ł 8 3

Trzej muskieterowie
Twitter, 26–30 października 2022
Musk ocenia kod z Jamesem Muskiem, Dhavalem Shroffem i Andrew Muskiem (na górze); Ross Nordeen
zapoznaje się z architekturą oprogramowania Twittera (na dole po lewej), James i Andrew Musk (na dole po
prawej)

James, Andrew i Ross


Oddziałom młodych programistów zebranych w salach konferencyjnych na
pierwszym piętrze przewodził dwudziestodziewięciolatek niesamowicie
przypominający z wyglądu Muska. James Musk, syn młodszego brata Errola,
miał identyczne jak kuzyn włosy, ten sam odsłaniający zęby uśmiech, skłonność
do pocierania karku dłonią i bezbarwny południowoafrykański akcent. Jego
umysł i spojrzenie cechowała przenikliwa ostrość, łagodziły ją jednak szeroki
uśmiech, emocjonalna spostrzegawczość i chęć zadowalania innych – cechy,
które nie należały do repertuaru Elona. Odciągnięty od intensywnej pracy na
stanowisku inżyniera oprogramowania w zespole Autopilota Tesli, James stał
się jądrem małej drużyny lojalnych „muskieterów” koordynujących ponad
trzydziestu inżynierów z Tesli i SpaceX, którzy w tygodniu przejęcia Twittera
najechali jego siedzibę główną zupełnie jak wojskowy korpus ekspedycyjny.
James z podekscytowaniem śledził przygody Elona, odkąd skończył
dwanaście lat, i regularnie pisał do niego listy. Podobnie jak Elon, samodzielnie
opuścił RPA z chwilą osiągnięcia pełnoletności i spędził rok, włócząc się po
Riwierze, pracując na jachtach i sypiając w schroniskach młodzieżowych.
Następnie podjął studia na Berkeley, a potem zatrudnił się w Tesli akurat wtedy,
kiedy Elon werbował pracowników do szalonego zrywu w fabryce
akumulatorów w Nevadzie w 2017 roku. Gdy zryw się zakończył, James znalazł
się w dziale Autopilota, a konkretnie w zespole opracowującym narzędzie
planowania tras bazujące na sieci neuronowej, trenowanej nagraniami wideo
z jazd i uczącej się od ludzkich kierowców, w jaki sposób powinien się
zachowywać autonomiczny samochód.
Kiedy w ostatnich dniach października Elon poinformował go telefonicznie,
że „wybrał go na ochotnika” do pomocy przy zbliżającym się przejęciu Twittera,
James miał początkowo wątpliwości. Jego dziewczyna obchodziła w rzeczony
weekend urodziny, poza tym mieli wyjechać na ślub jej przyjaciółki. Rozumiała
jednak, że James powinien pomóc kuzynowi. „Musisz się tam udać”, poleciła.
Podczas tej misji miał mu towarzyszyć rudowłosy, wstydliwszy brat
Andrew, zatrudniony jako inżynier oprogramowania w Neuralinku. W latach
szkolnych obaj chłopcy stali się młodymi gwiazdami południowoafrykańskiej
inżynierii i z sukcesami brali udział w rozgrywkach krykieta na szczeblu
krajowym, jednak z racji mniej więcej dziesięcioletniej różnicy wieku
względem Elona i Kimbala nie dołączyli do ich młodzieżowej szajki, w której
skład wchodzili jeszcze bracia Rive’owie, czyli kuzyni Elona ze strony matki.
Kiedy Andrew i James opuścili RPA, Elon wziął ich pod swoje skrzydła,
opłacił im studia i zaczął pokrywać ich wydatki na życie. Andrew podjął naukę
na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, gdzie pracował nad
technologią blockchainów pod okiem Lena Kleinrocka, pioniera kluczowej dla
internetu metody komutacji pakietów. Poza tym obaj bracia, zupełnie jakby była
to rodzinna cecha genetyczna (kto wie?), uzależnili się od Polytopii. „Moja była
dziewczyna nienawidziła mnie za to”, wspomina Andrew. „Może właśnie
dlatego stała się moją byłą?”

Podczas pobytu na Riwierze James zatrzymał się w schronisku młodzieżowym


w Genui, gdzie pewien chłopak dostrzegł, jak wyjada masło orzechowe ze
słoika dwoma palcami. „Jezu, to obrzydliwe…”, roześmiał się nieznajomy.
W ten sposób James nawiązał znajomość z Rossem Nordeenem, chuderlawym
geniuszem komputerowym o oklapniętej fryzurze i podróżnikiem z Wisconsin.
Ross miał już skończone studia na Michigan Technological University, po
których został wędrownym programistą, pracującym zdalnie i zaspokajającym
swoje pragnienie podróżowania. „Poznawałem różnych ludzi i pytałem: »Gdzie
powinienem teraz pojechać?«, i w ten sposób trafiłem do Genui”.
Tam zaś doszło do szczęśliwego zbiegu okoliczności z rodzaju tych, które
przytrafiają się podróżnikom, a szczególnie tym, którzy odwiedzają mało
popularne miejsca. Ross wyjawił, że ubiega się o pracę w SpaceX. „O, to firma
mojego kuzyna”, odparł James. Rossowi skończyły się pieniądze, więc James
zaproponował mu, żeby wprowadził się do domu, który wynajmował
z przyjacielem nieopodal Antibes. Ross skorzystał z propozycji, choć i tak
sypiał na zewnątrz na karimacie.
Pewnego wieczora udali się całą trójką do klubu w modnej miejscowości
Juan-les-Pins. W pewnej chwili do Jamesa podszedł pewien mężczyzna
i oznajmił, że młoda kobieta, z którą ten flirtuje, jest jego dziewczyną. Udali się
na zewnątrz, wywiązała się bijatyka, po czym James, Ross i ich znajomy uciekli.
Ich kurtki zostały jednak w środku, więc Ross został oddelegowany, żeby je
odzyskać. „Wysłali mnie z powrotem, bo byłem najdrobniejszy i wyglądałem na
najsłabszego”, opowiada. W drodze do domu wpadli w zasadzkę: napastnicy
grozili im stłuczoną butelką, a potem puścili się za nimi w pogoń. Uciekinierom
udało się przeskoczyć przez jakiś płot i ukryć się w zaroślach.
Dzięki tej i innym eskapadom Rossa i Jamesa połączyła więź. Rok później
na pewnej konferencji Ross poznał wysoko postawionego menedżera, który dał
mu pracę w Palantirze – firmie, której jednym ze współzałożycieli był Peter
Thiel i która prowadziła owianą pewną aurą tajemniczości działalność
związaną z analizą danych i wywiadem. Ross pomógł Jamesowi dostać się tam
na staż, a ostatecznie trafił wraz z nim do zespołu Autopilota w Tesli.
Kiedy Musk rozpoczął proces przejmowania Twittera, James, Andrew
i Ross zostali jego trzema muskieterami – rdzeniem korpusu złożonego z ponad
trzydziestu inżynierów z Tesli i SpaceX, który owego brzemiennego tygodnia
zebrał się w pomieszczeniach konferencyjnych na pierwszym piętrze siedziby
Twittera, by dokonać transformacji. Pierwszą misją muskieterów – zuchwałą,
ale i budzącą w nich pewien dyskomfort, bo mieli tylko po dwadzieścia kilka
lat – było stworzenie zespołu analitycznego, który miał ocenić umiejętności
kodowania, produktywność, a nawet nastawienie każdego z ponad 2 tysięcy
programistów Twittera. To od muskieterów zależało, które z tych osób – jeśli
w ogóle którekolwiek – powinny zostać w firmie.

Recenzenci kodu
James i Andrew siedzieli przed swoimi laptopami przy małym okrągłym stole
ustawionym w pomieszczeniu sąsiadującym z salą konferencyjną na pierwszym
piętrze, w której Elon ulokował swoje polowe centrum dowodzenia. X bawił
się na podłodze czterema dużymi kostkami Rubika. (Nie, nie potrafił ich jeszcze
ułożyć. Miał dopiero dwa i pół roku). Był czwartek 27 października – dzień,
w którym Musk starał się zrealizować swój atak z zaskoczenia i sfinalizować
przejęcie przed czasem. Mimo to znalazł okazję, żeby oderwać się na godzinę
od zebrań i omówić ze swoimi kuzynami, w jaki sposób przetrzebią kadrę
programistyczną Twittera. Dołączył do nich Dhaval Shroff – młody programista
z zespołu Autopilota, który wystąpił na scenie podczas Dnia Sztucznej
Inteligencji 2.
James, Andrew i Dhaval mieli ze swoich laptopów dostęp do całej
skarbnicy kodu napisanego przez pracowników Twittera w ciągu ubiegłego
roku. „Wyszukajcie tych, którzy w ostatnim miesiącu napisali sto albo więcej
linijek kodu”, polecił im Musk. „Chcę, żebyście sprawdzili wszystkich po kolei
i znaleźli tych, którzy mają najwięcej commitów”.
Planował zwolnić większość programistów i zachować w firmie tylko tych
najlepszych. „Znajdźmy osoby, które napisały wartą uwagi ilość kodu, a potem
wśród tej grupy wyszukajmy tych, którzy kodują najlepiej”, powiedział. Było to
kolosalne zadanie, utrudnione dodatkowo przez to, że nie dysponowali kodem
w formacie umożliwiającym łatwe określenie, kto dodał albo usunął jego
poszczególne fragmenty.
James wpadł na pewien pomysł. Kilka dni wcześniej na konferencji w San
Francisco on i Dhaval poznali młodego inżyniera oprogramowania
zatrudnionego w Twitterze. Miał na imię Ben. James wybrał jego numer
w smartfonie, włączył tryb głośnomówiący i zaczął zasypywać go pytaniami.
„Mam spis zmian – usunięć i wstawień – które każdy wprowadził”,
powiedział Ben.
„Możesz go przesłać?”, spytał James. Spędzili trochę czasu, pisząc
w Pythonie skrypt okrawający dane, żeby pliki przesłały się szybciej.
Wtedy do rozmowy włączył się Musk. „Dzięki za pomoc”, powiedział.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy. „Elon?”, spytał Ben. Sprawiał wrażenie
zatrwożonego faktem, że przyszły szef przekopuje kod źródłowy Twittera w tym
samym dniu, w którym firma miała przejść w jego ręce.
Na dźwięk jego francuskiego akcentu zdałem sobie sprawę, że to ten sam
Ben – Ben San Souci – który zadawał pytania związane z moderacją podczas
wizyty Muska w firmowym barze. Nie cechował go wrodzony talent do
nawiązywania znajomości – miał typową inżynierską osobowość – tymczasem
został niespodziewanie wciągnięty do grona zaufanych współpracowników
Elona. Dowodziło to znaczenia fortunnych zbiegów okoliczności. I fizycznej
obecności w firmie.

Nazajutrz rano, kiedy Twitter oficjalnie znalazł się w rękach Muska,


muskieterowie udali się na ósme piętro, gdzie bistro serwowało darmowe
śniadania. Spotkali tam Bena. Wraz z nim i kilkoma innymi inżynierami Tesli
wyszli na słoneczne patio z widokiem na ratusz. Znajdowało się tam kilkanaście
stołów otoczonych siedziskami o zabawnych kształtach, nie było za to ani
jednego pracownika Twittera.
Kiedy James, Andrew i Ross przedstawili postępy w tworzeniu list
pracowników do zwolnienia, Ben nie omieszkał wyrazić swojego zdania.
„Z doświadczenia wiem, że poszczególne osoby są ważne, ale ważne są także
zespoły”, powiedział. „Uważam, że zamiast wyłącznie wybierać dobrze
kodujące osoby, warto byłoby poszukać najlepiej zgranych zespołów”.
Dhaval przemyślał jego słowa i przyznał mu rację. „Ja, James i reszta
naszego zespołu Autopilota cały czas siedzimy obok siebie, co chwila
wymieniamy się pomysłami i jako zespół robimy o wiele lepsze rzeczy, niż
bylibyśmy zdolni w pojedynkę”, powiedział. Andrew zauważył, że to właśnie
dlatego Musk wolał, żeby ludzie pracowali na miejscu niż zdalnie.
Ben ponownie nie bał się twierdzić inaczej. „Wierzę, że warto przychodzić
do biura, więc przychodzę”, powiedział. „Ale jestem programistą i nie mogę
dobrze pracować, kiedy co godzinę ktoś mi przerywa. Czasami więc nie
przychodzę. Być może najlepsza jest zatem praca hybrydowa”.

U sterów

Na korytarzach Twittera, Tesli i SpaceX, a także na Wall Street, plotkowano na


temat tego, czy Musk zatrudni kogoś do pomocy w prowadzeniu swojej nowej
firmy. Podczas pierwszego dnia w roli właściciela Elon spotkał się potajemnie
z jedną z opcji: Kayvonem Beykpourem – współzałożycielem zakupionej przez
Twittera, a później zarzuconej aplikacji streamingowej Periscope. Beykpour
awansował w Twitterze na stanowisko dyrektora do spraw rozwoju produktów,
ale w 2022 roku Agrawal bez wyjaśnienia go zwolnił.
Rozmowa z Muskiem w sali konferencyjnej służącej mu za biuro, w której
uczestniczył także inwestor Scott Belsky, ujawniła, że nadają na identycznych
falach. „Mam pomysł odnośnie do reklam”, oznajmił Beykpour. „Spytaj
posiadaczy subskrypcji o zainteresowania i zaproponuj personalizację ich
doświadczenia. Mógłbyś przedstawić to jako korzyść z opłacania subskrypcji”.
„No, i mega podobałoby się to reklamodawcom”, dodał Musk.
„Powinien być jeszcze przycisk »nie podoba mi się« pod każdym tweetem”,
powiedział Beykpour. „Ranking popularności tweetów powinien brać pod
uwagę jakiś negatywny sygnał zwrotny od użytkowników”.
„Tylko płacący i zweryfikowani użytkownicy powinni mieć prawo dawać
łapkę w dół”, stwierdził Musk. „W przeciwnym razie bylibyśmy narażeni na
ataki botów”.
Na zakończenie rozmowy Musk złożył Beykpourowi niezobowiązującą
propozycję. „Co powiesz na to, żeby wrócić?”, spytał. „Mam wrażenie, że
bardzo ci się tu podoba”. Następnie wyłożył całą swoją wizję uczynienia
z Twittera platformy oferującej usługi finansowe i dystrybucję treści,
dysponującej wszystkimi funkcjonalnościami, które chciał widzieć w X.com.
„Słuchaj… Nie wiem, co o tym myśleć”, odpowiedział Beykpour.
„Imponujesz mi. Kupiłem wszystkie produkty, które stworzyłeś. Pozwól mi się,
proszę, zastanowić”.
Było jednak oczywiste, że Musk zamierza zachować pełną kontrolę nad
Twitterem, podobnie jak w pozostałych firmach. Miesiąc później spytałem
Beykpoura o to, co postanowił. „Zwyczajnie nie widzę roli dla siebie”, odparł.
„Dla Elona jest niezwykle ważne, żeby osobiście sterować warstwą
technologiczną i produktową”.
Muskowi nie śpieszyło się ze sprowadzeniem innej osoby na stanowisko
szefa Twittera. Nastawienia tego nie zmienił nawet wynik przeprowadzonej
przez niego twitterowej ankiety, której respondenci wyrazili zdanie, że powinien
to zrobić. Pozbył się nawet dyrektora finansowego. Chciał, żeby firma stała się
jego placem zabaw. W SpaceX miał co najmniej piętnastu bezpośrednich
podwładnych, w Tesli – około dwudziestu. W Twitterze, jak powiedział
swojemu zespołowi, był gotów mieć więcej niż dwudziestu. I zadekretował, że
wszyscy oni, wraz z najbardziej oddanymi sprawie programistami, powinni
urządzić sobie miejsce pracy w gigantycznej otwartej przestrzeni na dziewiątym
piętrze, gdzie będzie ich osobiście doglądał dwadzieścia cztery godziny na
dobę.

Runda pierwsza

Musk powierzył swoim młodym lojalistom zadanie opracowania strategii


głębokich cięć w rozdętych kadrach programistycznych. Przeczesywali zatem
bazę kodu w poszukiwaniu osób wybitnych i skorych do pełnego
zaangażowania. O szóstej wieczorem w piątek 28 października, dwadzieścia
cztery godziny po finalizacji umowy, Musk zwołał zebranie muskieterów
i trzydziestu kilku innych zaufanych najemników z Tesli i SpaceX w celu
wprowadzenia w życie swojego planu.
„Twitter zatrudnia obecnie 2,5 tysiąca inżynierów oprogramowania”,
poinformował ich Musk. „Gdyby każdy napisał dziennie tylko trzy linijki kodu,
co jest absurdalnie małą liczbą, powinniśmy widzieć 3 miliony linijek rocznie,
czyli dość, żeby napisać cały system operacyjny. A to się nie dzieje. Coś jest
wybitnie nie w porządku. Mam wrażenie, jakbym brał udział w kabarecie”.
„Menedżerowie produktu, którzy nie mają pojęcia o programowaniu,
uparcie zamawiają funkcje, których nie potrafią sami stworzyć”, powiedział
James. „To jak generałowie kawalerii, którzy nie potrafią jeździć konno”. Było
to porównanie, którym często posługiwał się sam Musk.
„Zamierzam wprowadzić pewną zasadę”, zarządził Musk. „Nad naszym
Autopilotem pracuje stu pięćdziesięciu inżynierów. Chcę w Twitterze zejść do
tej liczby”.
Nawet w obliczu świadomości tego, jak Musk zapatruje się na niską
wydajność pracy w Twitterze, wizja zwolnienia ponad 90 procent programistów
wywołała odruchowy grymas na twarzy u większości zebranych przy stole.
Milan Kovac, który teraz czuł się przy Musku pewniej niż w czasach, kiedy
rozpoczynał pracę nad Optimusem, wyjaśnił, dlaczego potrzebują więcej ludzi.
Alex Spiro, prawnik Muska, również zalecał umiar. Jego zdaniem część
stanowisk pracy w Twitterze nie wymagała genialnych umiejętności
komputerowych. „Nie rozumiem, dlaczego absolutnie każdy, kto pracuje
w firmie zajmującej się mediami społecznościowymi, musi mieć IQ na poziomie
sto sześćdziesiąt i pracować dwadzieścia godzin dziennie”, argumentował.
Potrzebowali i uzdolnionych sprzedawców, i dobrych menedżerów z dużą dozą
inteligencji emocjonalnej, w także osób do obsługi filmików użytkowników,
które nie muszą być przecież supergwiazdami. Poza tym, okrawając kadry do
minimum, ryzykowali załamaniem systemu, gdyby którykolwiek z pracowników
się pochorował albo uznał, że ma już dość.
Musk uważał inaczej. Domagał się kardynalnych cięć nie tylko z przyczyn
finansowych, ale też dlatego, że pragnął wytworzyć hardkorową, fanatyczną
kulturę pracy. Był skłonny – by nie powiedzieć: pałał chęcią – zaryzykować
i wykonać te wszystkie akrobacje bez siatki zabezpieczającej.
James, Andrew, Ross i Dhaval zaczęli spotykać się z menedżerami Twittera
i prosić ich, by zgodnie z celem wyznaczonym przez Muska pozbyli się do
90 procent swoich pracowników. „Byli bardzo niepocieszeni”, opowiada
Dhaval. „Próbowali tłumaczyć, że firma po prostu się zawali”. Dhaval,
podobnie jak pozostali muskieterowie, odpowiadał im formułką: „Elon tego
zażądał. Tak właśnie działa, a my musimy opracować jakiś plan”.
Nocą w niedzielę 30 października James i pozostali lojaliści ukończyli listę
najlepszych programistów, których należało zatrzymać, i przesłali ją Muskowi.
Pozostałych można było zwolnić. Musk był gotów natychmiast pociągnąć za
spust. Gdyby zwolnień udało się dokonać przed 1 listopada, Twitter nie
musiałby wypłacać premii ani przyznawać obiecanych opcji na akcje. Plan ten
spotkał się z oporem ze strony działu HR, który chciał przeanalizować listę
zwolnień pod względem różnorodności. Musk uznał to za niepotrzebne. Ale jego
uwagę zwróciło inne ostrzeżenie ze strony kadrowców. Zwolnienia – gdyby
dokonał ich w trybie przyśpieszonym – zobowiązałyby go do wypłaty kar za
zerwanie umowy i złamanie kalifornijskiego prawa pracy. Kosztowałoby go to
miliony dolarów więcej niż pozbycie się pracowników po wypłaceniu premii
zagwarantowanych przez poprzednich właścicieli.
Musk, choć z pewnym oporem, zgodził się odczekać ze zwolnieniami do
3 listopada. Zostały one ogłoszone nocą tego dnia w niepodpisanym przez
nikogo mailu: „W ramach dążeń do przywrócenia zdrowej ścieżki rozwoju
Twittera przejdziemy trudny proces redukcji naszej globalnej siły roboczej”.
Około połowy pracowników z całego świata i blisko 90 procent niektórych
zespołów odpowiedzialnych za infrastrukturę zostało zwolnionych i w jednej
chwili pozbawionych dostępu do firmowych komputerów i poczty
elektronicznej. Musk zwolnił również większość menedżerów z działu HR.
Była to ledwie pierwsza z trzech rund rzezi.
R O ZD ZI A Ł 8 4

Moderacja treści
Twitter, 27–30 października 2022
Z Kanye Westem w SpaceX (na górze po lewej); Yoel Roth (na górze po prawej);
Jason Calacanis (na dole po prawej); David Sacks (na dole po lewej)

Po swojemu
Muzyk i projektant mody Ye, niegdyś znany jako Kanye West, był dobrym
znajomym Muska – w tym osobliwym znaczeniu, że obaj byli celebrytami
spotykającymi się na imprezach: łączył ich podobny rodzaj energii i sławy, choć
osobiście nie mieli bliskiej relacji. W 2011 roku Musk zaprosił Westa na
obchód fabryki SpaceX w Los Angeles. Dekadę później Ye odwiedził kompleks
Starbase na południu Teksasu, a Musk poleciał do Miami na imprezę z okazji
premiery albumu Donda 2. Ich wspólnym mianownikiem na pewno była
szczerość aż do bólu oraz przekonanie opinii publicznej, że obaj mają trochę
nierówno pod sufitem, aczkolwiek w przypadku Ye opinia ta z czasem okazała
się tylko w połowie słuszna. „Kanye osiągnął to, czym może się dziś pochwalić,
dzięki wierze w siebie i niesamowitej wytrwałości”, powiedział Musk
reporterowi czasopisma „Time” w 2015 roku. „Z pełną determinacją walczył
o swoje miejsce w kulturowym panteonie. Nie boi się krytycznych opinii ani
drwin, które spadają na niego po drodze”. W ten sposób Musk mógł równie
dobrze opisywać sam siebie.
Na początku października, kilka tygodni przed tym, jak Elon sfinalizował
wykup Twittera, Ye i jego modelki pojawili się na pokazie mody ubrani w T-
shirty z napisem „White Lives Matter”. Burza w mediach społecznościowych,
która rozpętała się z tego powodu, miała swoją kulminację w tweecie Ye
o treści: „Jutro rano przechodzę w stan podwyższonej gotowości bojowej
wobec NARODU ŻYDOWSKIEGO”. Twitter go zbanował. Kilka dni później
Musk opublikował tweeta: „Rozmawiałem dziś z Ye i wyraziłem zaniepokojenie
jego niedawnym tweetem, co chyba wziął sobie do serca”. Ale West pozostał
zbanowany.
Twitterowa saga Ye z czasem wpoiła Muskowi kilka lekcji na temat
złożonej natury wolności słowa oraz uzmysłowiła wady formułowania
jakichkolwiek zasad pod wpływem impulsu. Było to o tyle ważne, że jego
pierwszy tydzień za sterami Twittera zdominowała, obok decyzji
o zwolnieniach, kwestia moderacji treści.
Musk, mimo że od dłuższego czasu dzierżył proporzec wolności słowa,
zaczął odkrywać, że jego spojrzenie na tę sprawę jest zbyt naiwne. W mediach
społecznościowych kłamstwo potrafi okrążyć świat, zanim prawda włoży buty.
Twitter borykał z plagą dezinformacji, tradycyjnych oszustw finansowych i tych
związanych z kryptowalutami oraz z mową nienawiści. Towarzyszył temu aspekt
natury finansowej: strachliwi reklamodawcy nie chcieli, by ich marki nurzały
się szambie toksycznych wypowiedzi.
Na początku października, kilka tygodni przed planowaną datą przejęcia
Twittera, Musk poruszył w jednej z naszych rozmów koncepcję utworzenia rady
do spraw moderacji treści, która podejmowałaby decyzje w tego typu
kwestiach. Chciał, by zasiadały w niej osoby z całego świata i o różnych
poglądach. Dokładnie opisał, jak sobie wyobraża jej członków. „Nie podejmę
ani jednej decyzji o zdjęciu bana, póki ta rada nie powstanie i nie zacznie
działać”, zapewnił mnie.
Takie samo przyrzeczenie złożył publicznie w piątek 28 października, dzień
po tym, jak sfinalizował przejęcie Twittera. „Żadne ważne decyzje dotyczące
treści i przywracania kont nie zapadną, dopóki ta rada się nie zbierze”, napisał
w tweecie. Cedowanie władzy nie leżało jednak w jego naturze. Szybko zaczął
rozwadniać swoją pierwotną koncepcję. Zdradził mi, że rada będzie pełnić
funkcję czysto „doradczą”. „Ostateczne decyzje muszę podejmować sam”.
Tamtego popołudnia wędrował z zebrania na zebranie, omawiając zwolnienia
w firmie i funkcjonalności produktu, i było widać jak na dłoni, że traci
zainteresowanie powołaniem rady. Kiedy spytałem, czy już zdecydował, jakie
osoby powinny się w niej znaleźć, odpowiedział: „Nie, w tej chwili to
naprawdę nie jest priorytet”.

Yoel Roth
Po zwolnieniu przez Muska dyrektorki działu prawnego Twittera Vijai Gadde
skomplikowane zadanie zarządzania moderacją oraz nie mniej trudny obowiązek
radzenia sobie z nowym szefem przypadły odrobinę akademickiemu, choć
wesołemu i młodzieńczemu trzydziestopięciolatkowi Yoelowi Rothowi.
Powodowało to pewne zgrzyty. Roth był wyborcą Partii Demokratycznej, miał
lewicowe sympatie i opublikował szereg antyrepublikańskich tweetów. „Nigdy
wcześniej nie wpłacałem datków na kampanie prezydenckie, ale właśnie
przekazałem 100 dolarów na konto Hillary for America”, napisał w 2016 roku,
rok po dołączeniu do twitterowego zespołu do spraw poufności
i bezpieczeństwa. „Nie możemy się więcej p*******ć”. W dniu wyborów
w 2016 roku drwił z sympatyków Trumpa, zamieszczając tweeta o treści: „Tak
tylko mówię, nie bez powodu latamy bez lądowania nad stanami, które
zagłosowały na rasistowską mandarynkę”. Gdy Trump został prezydentem,
napisał: „AUTENTYCZNI NAZIŚCI W BIAŁYM DOMU”, i nazwał lidera
Partii Republikańskiej w Senacie Mitcha McConnella „wyzutą z osobowości
pierdołą”.
Niemniej Rotha cechowała mieszanka optymizmu i zapału i miał nadzieję, że
dzięki niej uda mu się nawiązać współpracę z Muskiem. Pierwszy raz spotkali
się w szalone czwartkowe popołudnie, kiedy Musk realizował swój plan
przyśpieszonej finalizacji umowy. O piątej po południu zadzwonił telefon Rotha.
„Cześć, tu Yoni”, przedstawił się rozmówca. „Czy możesz przyjść na pierwsze
piętro? Musimy porozmawiać”. Roth nie miał pojęcia, kim jest Yoni, ale udał
się w stronę dużej otwartej przestrzeni mieszczącej stanowiska konferencyjne,
gdzie kręcili się Musk, jego bankierzy i muskieterowie, mijając po drodze
ziejącą pustkami imprezę halloweenową.
Na miejscu powitał go Yoni Ramon, niski, energiczny, długowłosy
specjalista do spraw bezpieczeństwa systemów informatycznych z Tesli,
pochodzący z Izraela. „Sam jestem z Izraela, więc zwróciłem uwagę, że on też”,
opowiada Roth. „Poza tym jednak nie miałem pojęcia, kim jest”.
Musk powierzył Ramonowi odpowiedzialność za niedopuszczenie do
sabotażu Twittera przez niezadowolonych pracowników. „Elon ma kompletną
paranoję, i nie bez powodu, że jakiś wściekły pracownik w czymś namiesza”,
wyjaśnił mi dosłownie moment przed pojawieniem się Rotha. „Polecił mi
zadbać o to, żeby do czegoś takiego doszło”.
Usiedli przy nieosłoniętym stole nieopodal baru z butelkowaną wodą, po
czym Ramon bez wyjaśnienia spytał: „Jak uzyskać dostęp do narzędzi
Twittera?”.
Roth nadal nie wiedział, z kim właściwie ma do czynienia. „Dostęp do
narzędzi Twittera podlega wielu obostrzeniom”, odpowiedział. „Pojawia się
wiele kwestii związanych z ochroną prywatności”.
„Cóż, korporacja przeszła w nowe ręce”, wyjaśnił Ramon. „Pracuję dla
Elona i musimy to i owo zabezpieczyć. Pokaż mi chociaż te narzędzia”.
Roth uznał jego prośbę za uzasadnioną. Wyciągnął laptopa i pokazał
Ramonowi narzędzia do moderacji treści wykorzystywane przez Twittera, po
czym zasugerował pewne kroki zabezpieczające przed zagrożeniem z wewnątrz.
„Można ci zaufać?”, spytał nagle Ramon, spoglądając Rothowi prosto
w oczy. Ten, zbity z tropu bezpośredniością pytania, odpowiedział, że tak.
„Dobra, to pójdę po Elona”, oznajmił Ramon.
Minutę później Elon wyłonił się z sali narad, w której właśnie doszła do
skutku transakcja, usiadł przy jednym z okrągłych stołów w strefie
wypoczynkowej i poprosił, żeby zademonstrować mu narzędzia bezpieczeństwa.
Roth otworzył konto Muska i pokazał, co można z nim zrobić za pomocą
twitterowych narzędzi.
„Dostęp do nich powinien być na razie ograniczony do jednej osoby”,
powiedział Musk.
„Zadbałem o to wczoraj”, odparł Roth. „Tą osobą jestem ja”. Musk pokiwał
w milczeniu głową. Wszystko wskazywało na to, że podoba mu się sposób
działania Rotha.
Następnie poprosił go o nazwiska dziesięciu osób, „którym powierzyłby
swoje życie”. Chciał im przydzielić pełny dostęp do narzędzi. Roth obiecał, że
przygotuje listę. Musk spojrzał mu prosto w oczy i powtórzył: „Serio, którym
powierzyłbyś życie”. Po czym dodał: „Bo jeśli zrobią coś źle, to będą
zwolnieni, i ty będziesz zwolniony, i cały twój zespół też”. Roth pomyślał sobie,
że wie, w jaki sposób radzić sobie z szefem tego pokroju. Pokiwał na zgodę
głową i udał się do swojego gabinetu.

Obsesja na punkcie Babylon Bee

Nazajutrz rano, w piątek, pojawiła się pierwsza oznaka kłopotów czekających


Yoela Rotha. Otrzymał od Yoniego Ramona SMS z informacją, że Musk chce
reaktywować konto lubianego przez siebie konserwatywnego serwisu
humorystycznego Babylon Bee. Jego autorom odebrano prawo głosu zgodnie
z polityką zabraniającą misgenderingu, czyli stosowania form językowych
niezgodnych z płcią, z którą identyfikuje się dana osoba, a stało się to, kiedy
w celach satyrycznych obwołali Rachel Levine, transpłciową kobietę pracującą
w administracji Joe Bidena, mężczyzną roku.
Roth zdawał sobie sprawę z nieprzewidywalności Muska, więc założył, że
jest tylko kwestią czasu, zanim jego nowy szef podejmie jakąś impulsywną
decyzję. Sądził, że będzie dotyczyła Trumpa, ale życzenie, by odblokować konto
Babylon Bee, dotykało tej samej kwestii. Roth tymczasem obrał sobie za misję
zapobiec samowolnemu, niekonsekwentnemu zdejmowaniu banów przez Muska.
Innymi słowy, chciał ustrzec Muska przed Muskiem.
Tego samego ranka spotkał się z prawnikiem swojego nowego szefa Alexem
Spirem, który stał się odpowiedzialny za firmową politykę. „Gdybyś
czegokolwiek potrzebował albo zdarzyłoby się coś zwariowanego, dzwoń
bezpośrednio do mnie”, usłyszał od Spira. I tak też zrobił.
Po wyjaśnieniu Spirowi twitterowych przepisów regulujących kwestię
misgenderingu oraz tego, że Babylon Bee odmawia usunięcia obraźliwego
tweeta, Roth oświadczył, że są trzy opcje: utrzymać bana, pozbyć się zasady
zabraniającej używania błędnych form osobowych albo po prostu odgórnie
reaktywować konto Babylon Bee, nie przejmując się zasadami ani zaistniałym
wówczas precedensem. Spiro, który wiedział, w jaki sposób działa Musk,
wybrał opcję trzecią. „Czy on nie może tego zrobić tak po prostu?”, spytał.
„Cóż, może”, przyznał Roth. „Kupił tę firmę i wolno mu podejmować takie
decyzje, jakie tylko chce”. Musk mógł jednak ściągnąć na siebie kłopoty. „Co
zrobimy, kiedy inny użytkownik postąpi tak samo i zostanie ukarany zgodnie
z zasadami? Pojawi się problem niekonsekwencji”.
„Dobrze, czyli w takim razie należałoby zmienić politykę?”, spytał Spiro.
„Można to zrobić”, odpowiedział Roth. „Powinieneś jednak mieć
świadomość ciężaru tej kwestii w kontekście obecnej wojny kulturowej”.
Reklamodawcy bardzo niepokoili się, w jaki sposób Musk podejdzie do
moderacji treści. „Myślę, że jeśli pierwszą rzeczą, którą zrobi, będzie pozbycie
się przepisu zakazującego prześladowania poprzez misgendering, nie wyjdzie
mu to na zdrowie”.
Spiro przemyślał te słowa, po czym odrzekł: „Musimy porozmawiać
z Elonem”. W chwili, kiedy opuszczali pokój, Roth otrzymał kolejną
wiadomość. „Elon chce odbanować Jordana Petersona”. Konto Petersona,
kanadyjskiego psychologa i autora książek, zostało zawieszone kilka miesięcy
wcześniej, kiedy ten uparł się nazywać kobietą celebrytę będącego
transseksualnym mężczyzną.
Godzinę później Musk wyszedł z jednej z sal konferencyjnych, żeby spotkać
się z Rothem i Spirem. Stanęli obok baru z przekąskami, gdzie kręciło się wiele
osób. Roth czuł się z tego powodu niekomfortowo, ale odważnie podjął temat
reaktywowania kont na zasadzie widzimisię. „No dobrze, w takim razie co
sądzisz o instytucji ułaskawienia przez prezydenta?”, spytał Musk. „Jest
w konstytucji, prawda?”
Roth, który nie był pewien, czy to żart, zgodził się, że Musk ma prawo
ułaskawiać, kogo tylko chce, ale spytał: „A co, jeśli za chwilę ktoś inny postąpi
tak samo?”.
„Nie zmieniamy zasad, tylko ułaskawiamy”, odpowiedział Musk.
„Ale w mediach społecznościowych to niezupełnie tak działa”, powiedział
Roth. „Ludzie testują zasady, szczególnie w tej kwestii, i będą chcieli się
przekonać, czy polityka Twittera uległa zmianie”.
Musk zamilkł na chwilę i postanowił trochę odpuścić. Temat był mu znany,
jego dziecko przecież też zmieniło płeć. „Posłuchaj, chcę, żebyśmy mieli
jasność. Moim zdaniem odnoszenie się do ludzi w niewłaściwej im płci jest
niefajne. Ale to nie jest ta sama kategoria, co na przykład groźby zabójstwa”.
Roth ponownie był pozytywnie zaskoczony. „Jeśli mam być szczery, to
zgadzałem się z nim”, opowiada. „Mimo mojej reputacji szefa brygady
cenzorskiej, w rzeczywistości od dawna byłem zdania, że Twitter usuwa zbyt
wiele wypowiedzi, chociaż ma dostęp do innych, mniej inwazyjnych opcji”.
Roth położył swojego laptopa na ladzie, żeby przedstawić kilka pomysłów, nad
którymi pracował. Polegały na tym, żeby opatrywać tweety ostrzeżeniami,
zamiast je usuwać i banować ich autorów.
Musk z entuzjazmem pokiwał głową. „Jeśli dobrze rozumiem, właśnie to
powinniśmy zrobić”, powiedział. „Te problematyczne tweety nie powinny
pojawiać się w wynikach wyszukiwania. Nie powinny pojawiać się na twojej
osi czasu, ale jeśli, powiedzmy, wejdziesz na czyjś profil, to tam być może je
zobaczysz”.
Roth od ponad roku opracowywał taki właśnie plan: obniżania zasięgu
określonych tweetów i użytkowników. Traktował go jako sposób pozwalający
unikać zupełnego banowania kontrowersyjnych kont. „Jednym z najważniejszych
obszarów, na których chciałbym się skupić, są metody egzekwowania polityki
serwisów niepolegające na usuwaniu użytkowników, lecz na przykład na
wyłączaniu angażowania się obserwatorów albo osłabianiu propagacji
i ograniczaniu widoczności”, napisał w wiadomości na Slacku do swojego
zespołu w Twitterze na początku 2021 roku. Paradoksalnie, kiedy w 2022 roku
Musk odtajnił ogromną ilość firmowych danych na potrzeby akcji prasowej
Twitter Files, wiadomość ta wypłynęła na światło dzienne i została uznana za
druzgoczący dowód na to, że liberałowie „shadowbanowali”, czyli drastycznie
ograniczali zasięgi twitterowe kont konserwatystów.
Musk zatwierdził do realizacji koncepcję Rotha, żeby wyciszać
problematyczne tweety i użytkowników poprzez zmniejszanie ich zasięgu, a nie
permanentne bany. Zgodził się również tymczasowo zrezygnować z reaktywacji
Babylon Bee i Jordana Petersona. „Zamiast tego – zaproponował Roth –
poświęćmy może kilka dni, żeby zbudować przykładową wersję takiego systemu
wyciszania niepożądanych materiałów”. Musk pokiwał przytakująco głową.
„Mogę to zrobić na poniedziałek”, obiecał Roth.
„Dobra”, zgodził się Musk.

Sacks i Calacanis

Kolejnego dnia, w sobotę, Yoel Roth jadł właśnie lunch z mężem, kiedy odebrał
telefon z prośbą o przybycie do biura. David Sacks i Jason Calacanis chcieli
zadać mu kilka pytań. „Powinieneś przyjechać”, doradził mu dobry znajomy
z Twittera, który wiedział, jak ważni są ci ludzie. Yoel przejechał więc
z Berkeley, gdzie mieszkał, na drugą stronę zatoki, do siedziby głównej
Twittera.
Musk spędzał ten tydzień w pięciokondygnacyjnym domu Sacksa w dzielnicy
Pacific Heights w San Francisco. Przyjaźnili się od czasów wspólnej pracy
w PayPalu. Sacks już wtedy był zdeklarowanym libertarianinem oraz obrońcą
wolności słowa. Obrzydzenie ruchem woke popchnęło go ku poglądom
prawicowym, podszytym populistycznym nacjonalizmem, przez który był
sceptycznie nastawiony do amerykańskiego interwencjonizmu.
Podczas przyjęcia z okazji pięćdziesiątych urodzin przedsiębiorcy
internetowego i kolejnego libertarianina Skya Daytona, które odbyło się
w Toskanii w 2021 roku, Sacks i Musk dyskutowali na temat zmowy wielkich
firm technologicznych mającej na celu ograniczenie wolności słowa w sieci.
Poglądy Sacksa na tę sprawę miały wydźwięk populistyczny. Argumentował, że
rzekomy kartel korporacyjnych elit przekształca cenzurę w broń przeciwko
ludziom z zewnątrz. Grimes była odmiennego zdania, ale Musk w dużym stopniu
zgadzał się z Sacksem. Wcześniej nie poświęcał większej uwagi wolności
słowa i cenzurze, ale teraz kwestia ta zazębiała się z jego narastającą wrogością
wobec wokeizmu. Kiedy Musk przejął Twittera, Sacks stał się częstym gościem
w siedzibie głównej, gdzie pomagał koordynować zebrania i służył radą.
Jego przyjaciel i kumpel od pokera Jason Calacanis, z którym prowadził
cotygodniowy podcast, był pochodzącym z Brooklynu seryjnym start-upowcem
i zagorzałym fanem Muska. Cechował go chłopięcy entuzjazm, który żywo
kontrastował z ponurą powściągliwością Sacksa. Miał też bardziej
umiarkowane poglądy polityczne. W kwietniu, kiedy Musk zaczął podchody do
Twittera, Calacanis wysłał mu entuzjastyczny SMS, w którym oferował pomoc:
„Członek rady, doradca, ktokolwiek… jestem twój!”, napisał. „Daj mi grać,
trenerze! CEO Twittera to praca moich marzeń”. Jego żarliwość okazjonalnie
spotykała się z szorstką reakcją Muska, jak na przykład wówczas, kiedy założył
spółkę celową (SPV, special purpose vehicle), żeby pozyskać inwestorów do
planu wykupu Twittera. „Słuchaj, czemu reklamujesz swoje SPV jakimś
randomom?”, brzmiał SMS od Muska. „Nie podoba mi się to”. Calacanis
przeprosił i przestał się wtrącać. Ale napisał: „Ta transakcja zawładnęła
wyobraźnią całego świata w niewyobrażalnym stopniu. Wariactwo… możesz na
mnie liczyć, brachu – rzucę się dla ciebie na granat”.

Kiedy Roth dotarł do siedziby głównej, żeby spotkać się z Sacksem


i Calacanisem, trwał już kryzys. Twittera zalewały rasistowskie i antysemickie
wiadomości. Musk obwieścił swój sprzeciw wobec cenzury i teraz hordy trolli
oraz prowokatorów testowały granice jego tolerancji. W ciągu dwunastu godzin
od przejęcia kierownictwa przez Muska liczba wystąpień słowa „czarnuch”
wzrosła o 500 procent. Nowy zespół zarządzający bardzo szybko odkrył, że
nieograniczona wolność słowa ma słabą stronę.
Roth wiedział, że Sacks zna opowieści o jego lewicowych sympatiach, więc
zaskoczyła go jego uprzejmość i ostrożny sposób wypowiadania się. Omówili
dane na temat powodzi nienawistnych tweetów i narzędzia, które mieli do
dyspozycji. Roth wyjaśnił, że za większością wiadomości wcale nie stali
użytkownicy wyrażający osobiste opinie, lecz były one rezultatem
zorganizowanych ataków ze strony trolli i botów. „To był niewątpliwie
skoordynowany atak – mówi Roth – a nie wzrost rasizmu wśród zwykłych
użytkowników”.
Po mniej więcej godzinie do sali konferencyjnej wszedł Musk. „To o co
chodzi z tymi rasistowskimi tekstami?”, spytał.
„Kampania trolli”, odrzekł Roth.
„Natychmiast zróbcie z tym porządek”, zarządził Musk. „Potraktujcie ich
atomówką”. Roth był zachwycony. Sądził, że Musk sprzeciwi się wszelkim
próbom moderacji. „Na Twitterze nie ma miejsca dla mowy nienawiści”,
kontynuował Musk, jakby wygłaszał publiczne oświadczenie. „Nie możemy na
nią pozwolić”.
Calacanis powiedział Rothowi, że przecież ma on duży talent do
wyjaśniania sytuacji. „Może napiszesz kilka tweetów na ten temat?”,
zasugerował. Roth opublikował więc stosowny wątek. „Skupiamy się na
powstrzymaniu fali nienawistnego zachowania na Twitterze”, napisał. „Ponad
50 tysięcy tweetów wielokrotnie posługujących się tym samym wulgarnym
określeniem pochodzi z ledwie 300 kont. Prawie wszystkie z nich są
nieautentyczne. Podjęliśmy działania w celu zbanowania użytkowników
zaangażowanych w tę kampanię trollowania”.
Musk retweetował wiadomości Rotha i dodał własną, mającą na celu
uspokojenie reklamodawców, którzy zaczęli ewakuować się z serwisu. „Chcę,
żeby była absolutna jasność: jak dotąd nie wprowadziliśmy żadnych zmian
w polityce moderacji Twittera”.
Podobnie jak innym osobom, które uważa za członków swojego zaufanego
kręgu, Musk zaczął regularnie wysyłać Rothowi SMS-y z pytaniami i sugestiami.
Nawet kiedy w prasie pojawiła się garść nowych artykułów roztrząsających
lewicowe tweety Rotha sprzed pięciu lat, Musk stanął, prywatnie i publicznie,
po jego stronie. „Powiedział mi, że uważa niektóre z moich starych tweetów za
zabawne, i autentycznie mnie wspierał, mimo że wielu konserwatystów
domagało się mojej głowy”, opowiada Roth. Musk nawet odpowiedział na
Twitterze pewnemu konserwatyście, który atakował Rotha. „Każdy z nas ma na
koncie problematyczne tweety, szczególnie ja, ale chcę dać jasno do
zrozumienia, że Yoel ma moje wsparcie”, napisał. „W moim odczuciu jest
prawym człowiekiem, a do własnych poglądów politycznych mamy prawo
wszyscy”.
I mimo że Musk miał trudność z przyswojeniem sobie poprawnej wymowy
jego imienia, wszystko wskazywało na to, że zawiązuje się między nimi piękna
przyjaźń.
R O ZD ZI A Ł 8 5

Halloween
Twitter, październik 2022
Maye przebrana na Halloween 2022 i oglądająca jedną z prezentacji syna

Wizyta w Nowym Jorku

Kiedy już wydawało się, że relacja Muska z Yoelem Rothem rozwija się
zaskakująco dobrze, późnym rankiem w niedzielę 30 października mąż Rotha
odwrócił ku niemu głowę i zapytał: „Co to, kurwa, jest?”. Pytanie to
przypomniało Yoelowi, jak czuł się za kadencji Trumpa, kiedy każdego ranka
budził się z zatrważającą myślą o wiadomościach, które zdążyły się pojawić
na Twitterze. Tym razem chodziło o tweeta Muska o napaści na Paula
Pelosiego, osiemdziesięciodwuletniego męża przewodniczącej obrad
Kongresu Nancy Pelosi, dokonanej przez mężczyznę uzbrojonego w młotek.
Hillary Clinton opublikowała tweeta, w którym oskarżała o nakłanianie do
przemocy osoby „siejące nienawiść i propagujące oderwane od
rzeczywistości teorie spiskowe”. Musk zrewanżował się linkiem do
prawicowego portalu pełnego takich właśnie treści, który między innymi
rozpowszechniał – bez jakichkolwiek dowodów – fałszywą tezę, jakoby
Pelosi został poszkodowany „w sprzeczce z męską prostytutką”. Komentarz
Muska brzmiał: „Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że za tą całą
historią kryje się coś więcej”.
Wpis ten był jednym z wielu, w których manifestowała się narastająca
skłonność Muska do czytania (zupełnie jak jego ojciec) szurniętych stron
internetowych z najróżniejszymi teoriami spiskowymi – problem, który na
Twitterze Elona urósł do jeszcze większych rozmiarów. Musk szybko usunął
tweeta, przeprosił, a później w prywatnej rozmowie przyznał, że był to jeden
z najgłupszych błędów, jakie popełnił. Wiele go zresztą kosztował. „To się
na pewno nie spodoba reklamodawcom”, napisał Roth do Alexa Spira.
Musk zaczął zdawać sobie sprawę, że potrzeba stworzenia platformy
atrakcyjnej dla reklamodawców kłóci się z jego planami, by oddać pole
bardziej krzykliwym formom wolności słowa. Kilka dni wcześniej napisał
list zaczynający się od zwrotu grzecznościowego: „Drodzy reklamodawcy
Twittera”, w którym obiecywał, że „Twitter, rzecz jasna, nie może
przeistoczyć się w koszmarne miejsce, w którym każdy będzie mógł pisać,
co chce, nie ponosząc żadnych konsekwencji!”. Jego tweet na temat Paula
Pelosiego podważył to zobowiązanie, stając się kolejnym przykładem tego,
czego duże firmy nie lubiły w Twitterze najbardziej: że bywał bagnem
pełnym bzdur i celowo nieprawdziwych informacji, które użytkownicy
(w tym Musk) rozpowszechniali w impulsywny, bezmyślny sposób. Reklamy
stanowiły tymczasem źródło 90 procent obrotów Twittera. Wpływy z nich
zmalały już wcześniej z powodu recesji, ale po przejęciu sterów przez
Muska zjawisko to przybrało na sile. W ciągu kolejnych sześciu miesięcy
obrót z reklam miał spaść o ponad połowę.

Późną nocą w niedzielę Musk poleciał do Nowego Jorku, żeby spotkać się
z zespołem do spraw sprzedaży reklam i podjąć próbę uspokojenia
reklamodawców oraz agencji, które ich reprezentowały. Zabrał ze sobą X-
a i około trzeciej nad ranem dotarł do mieszkania Maye w Greenwich
Village. Musk nie lubił sypiać w hotelach ani być sam. Rano udał się do
siedziby Twittera na Manhattanie w towarzystwie Maye i X-a, którzy mieli
zapewniać mu wsparcie emocjonalne podczas zebrań. Te bowiem
zapowiadały się na nerwowe.
Musk ma intuicyjne wyczucie zagadnień technicznych, ale jego sieci
neuronowe nie radzą sobie z ludzkimi uczuciami. To dlatego przejęcie
Twittera spowodowało tyle kłopotów – Musk sądził, że nabywa firmę
technologiczną, podczas gdy w rzeczywistości stał się właścicielem medium
reklamowego opartego na ludzkich relacjach i emocjach. Miał świadomość,
że podczas pobytu w Nowym Jorku powinien postępować ostrożnie, ale był
wściekły. „Od kwietnia, kiedy informacja o wykupie została upubliczniona,
prowadzi się przeciwko mnie agresywną kampanię”, powiedział mi. „Grupy
aktywistów naciskają na reklamodawców, żeby przestali podpisywać z nami
umowy”.
Poniedziałkowe zebrania raczej nie rozwiały obaw obecnych
i potencjalnych klientów. Podczas gdy jego matka uważnie śledziła
poczynania syna, a X się bawił, Musk monotonnie wykładał swoją filozofię,
najpierw pracownikom działu sprzedaży, a potem przedstawicielom branży
reklamowej. „Chcę, żeby Twitter był interesujący dla szerokiego spektrum
osób. W przyszłości może to być miliard użytkowników”, powiedział
podczas jednej z tych rozmów. „Wiąże się to bezpośrednio z kwestią
bezpieczeństwa. Każdy, na kogo wyleje się fala mowy nienawiści albo
zostanie zaatakowany, odejdzie”. Podczas wszystkich spotkań pytano go
o tweeta na temat Paula Pelosiego. „Jestem, kim jestem”, skwitował
w pewnej chwili, co ani trochę nie uspokoiło rozmówców, którzy wbrew
wszelkim przesłankom żywili nadzieję, że być może jest inaczej. „Moje
konto na Twitterze jest naturalnym przedłużeniem mojej osoby, więc, no
wiecie, czasem zdarzy mi się tweetnąć coś głupiego i popełnić jakiś błąd”.
Przy czym nie wypowiedział tej kwestii pokornym tonem osoby, która
zaliczyła wpadkę, tylko bezemocjonalnie uzewnętrznił brak zaufania do
siebie w tej kwestii. Podczas jednego ze spotkań na Zoomie widać było, jak
niektórzy przedstawiciele reklamodawców krzyżują ręce na piersi albo
rozłączają się. „Co, kurwa?”, wymamrotał jeden z nich pod nosem. Twitter
miał być firmą wartą miliardy dolarów, a nie przedłużeniem pełnej wad
i dziwactw osoby Elona Muska.
Nazajutrz wielu członków kierownictwa Twittera, którzy cieszyli się
zaufaniem branży reklamowej, w tym Leslie Berland, Jean-Philippe Maheu
i Sarah Personette, odeszło albo zostało zwolnionych. Kolejne ważne marki
i agencje reklamowe ogłosiły, że planują przestać reklamować się na
Twitterze, albo wycofały swoje reklamy po cichu. Listopadowa sprzedaż
reklam spadła o 80 procent. Komunikaty Muska najpierw zmieniły ton na
przypochlebiający się, a potem przeistoczyły się w groźby. „Twitter
odnotował potężny spadek obrotu z powodu działania grup aktywistów
naciskających na reklamodawców, mimo że zasady moderacji treści
pozostały identyczne i zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby wyjść
naprzeciw aktywistom”, zamieścił tweeta, kiedy zebrania dobiegły końca.
„Ci ludzie usiłują zniszczyć wolność słowa w Ameryce”.

Kosmiczni dowódcy

Halloween jest jednym z ulubionych świąt Muska – okazją, by w pełni oddać


się odgrywaniu jakiejś postaci. Poleciał do Nowego Jorku nie tylko po to,
żeby udobruchać reklamodawców, ale także dlatego, że obiecał towarzyszyć
matce na imprezie halloweenowej organizowanej przez słynną modelkę
Heidi Klum, podczas której goście w szalonych kostiumach mieli paradować
po czerwonym dywanie ku uciesze paparazzich.
Kiedy Musk zakończył wszystkie zebrania w sprawie reklam i wrócił do
mieszkania Maye, była już dziewiąta wieczorem. Matka wraz z przyjacielem
pomogli mu ubrać się w zdobyty przez nią kostium – czerwono-czarną
skórzaną zbroję „czempiona diabła”. Mimo że zostali zaprowadzeni do
sekcji dla VIP-ów, uznali przyjęcie za okropne. Dla Maye było za głośno,
a Elona irytowało, że wszyscy próbują robić sobie z nim selfie, więc po
dziesięciu minutach wyszli. Zdjęcie w zbroi „czempiona diabła” Musk
ustawił jako swoje nowe profilowe. Uznał, że pasuje do sytuacji, w której
się znalazł.
Następnego ranka wstał wcześnie, żeby obejrzeć z matką i synem
transmisję na żywo ze startu Falcona Heavy – był to pierwszy od trzech lat
dzień, w którym dwudziestosiedmiosilnikowa rakieta SpaceX oderwała się
od ziemi. Następnie poleciał do Waszyngtonu na uroczystość zmiany
dowódców US Space Command, czyli kosmicznego ramienia Departamentu
Obrony. Mimo napięć pomiędzy Muskiem a administracją Joe Bidena został
ciepło przyjęty przez Pentagon, w dużej mierze dlatego, że SpaceX było
jedynym amerykańskim podmiotem zdolnym do wynoszenia na orbitę
ważnych wojskowych satelitów i załóg. Podczas ceremonii obecność Muska
uhonorował Mark Milley, przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów
Sztabów. „To symbol – powiedział – współdziałania i współpracy
zespołowej sektora cywilnego i wojskowego, która czyni Stany Zjednoczone
najpotężniejszym państwem w kosmosie”.
R O ZD ZI A Ł 8 6

Niebieskie znaczki
Twitter, 2–10 listopada 2022
Prezentacja w sali konferencyjnej; James Musk; Dhaval Shroff i Andrew Musk oceniają pracę
programistów

Bomba termojądrowa
Yoel Roth i większość zespołu odpowiedzialnego za moderację treści uniknęli
gilotyny w pierwszej rundzie redukcji etatów i zwolnień. Musk uznał za
rozsądne, by wstrzymać się z dziesiątkowaniem tej konkretnej grupy
pracowników, skoro Twitter toczył walkę z rasistowskimi trollami
i buntującymi się reklamodawcami. „Zlikwidowałem bardzo małą liczbę etatów,
które moim zdaniem były nieistotne, ale nikt nie zmuszał mnie do zwalniania
kogokolwiek”, opowiada Roth. Tego samego dnia zamieścił tweeta, w którym
zapewniał reklamodawców, że „główne narzędzia moderacji pozostają
funkcjonalne”.
Roth skończył także opracowywać nowe, obiecane Muskowi reguły
dotyczące respektowania tożsamości płciowej. Jego plan przewidywał, że
tweety naruszające zasady będą opatrywane ostrzeżeniami, poziom ich
widoczności spadnie i nie będzie można podawać ich dalej. Musk się zgodził,
po czym wysunął kolejną sugestię związaną z moderacją treści.
Twitter miał pewną mało znaną funkcjonalność o nazwie Bird Watch
(obserwowanie ptaków). Pozwalała użytkownikom zamieszczać erraty
i dodawać kontekst w tweetach, które uważali za nieprawdziwe. Musk uważał,
że koncepcja jest świetna, ale ma tragiczną nazwę. „Od dziś będziemy je
nazywać Community Notes (uwagi społeczności)”, zarządził. Funkcja ta budziła
jego sympatię, bo zapewniała sposób, by uniknąć cenzurowania, gwarantując,
jak to ujął, „zbiorowości ludzkiej możliwość podjęcia dyskursu i ustalenia, czy
uważają dany tweet za zgodny z prawdą, czy nie”.
Reklamodawcy odpływali z Twittera już od tygodnia, ale w piątek
4 listopada exodus przybrał na sile. Jedną z przyczyn był bojkot napędzany przez
internetowych aktywistów, którzy naciskali na firmy, na przykład producenta
ciasteczek Oreo, żeby usunęły z serwisu swoje reklamy. Musk zagroził
reklamodawcom, którzy ugięli się pod ogniem krytyki, publikując tweeta: „Jeśli
to się nie skończy, skorzystam z opcji termonuklearnej: zdemaskuję &
napiętnuję”.
Tego samego wieczoru u Muska aktywował się tryb demona. Większość
pracowników Twittera, w tym Roth, zdążyła co prawda doświadczyć jego
nieprzewidywalnych i nieczułych zachowań, ale nie miała jeszcze okazji paść
ofiarą jego bezwzględnej furii, kiedy dominowała najmroczniejsza, pogrążona
w transie wersja jego osoby, ani też nie nauczyła się jeszcze przeczekiwać
sztormu. W tym konkretnym przypadku Musk zadzwonił do Rotha i nakazał mu
powstrzymać użytkowników przed nakłanianiem reklamodawców do
opuszczenia Twittera. Żądanie to kłóciło się z jego deklarowanym oddaniem
wolności słowa, ale złość przepełniała go poczuciem moralnej wyższości, które
pozwalało mu zbywać takie niedostatki logiki machnięciem ręki. „Twitter jest
czymś dobrym”, oświadczył Rothowi. „Jego istnienie jest moralnie
wartościowe. A ci ludzie robią coś niemoralnego”. Jego zdaniem użytkownicy
wywierający na reklamodawców presję, żeby nakłonić ich do bojkotu Twittera,
dopuszczają się szantażu i powinni zostać zbanowani.
Roth był zbulwersowany. Żadna z zasad obowiązujących na Twitterze nie
zakazywała nawoływania do bojkotów. Użytkownicy robili to cały czas.
Zdaniem Rotha to właśnie takiemu aktywizmowi platforma zawdzięczała swoje
znaczenie. Poza tym bał się efektu Streisand – nie chciał, żeby skończyło się tak
jak w jej przypadku, kiedy pozew przeciwko fotografowi, który upublicznił
zdjęcie jej domu, poskutkował tysiąc razy większym zainteresowaniem.
Banowanie tweetów nawołujących do bojkotowania Twittera jako miejsca do
reklamowania się zwiększyłoby publiczną świadomość istnienia bojkotu.
„Dzisiejszy wieczór to chyba ten moment, w którym będę musiał odejść
z pracy”, powiedział Roth swojemu mężowi.
Roth i Musk wymienili kilka SMS-ów, po czym zadzwonił Musk. „To nie
fair”, powiedział. „To szantaż”.
„Te tweety nie naruszają naszych zasad”, odparł Roth. „Jeśli je usuniesz,
osiągniesz skutek przeciwny do zamierzonego”. Rozmowa trwała piętnaście
minut i przebiegła w nieprzyjemnej atmosferze. Kiedy Roth wyłożył swoje
argumenty, Musk natychmiast przeszedł do kontrataku. Było oczywiste, że nie
życzy sobie dalszej dyskusji, a miarowy głos, którym wypowiadał się mimo
rozsadzającej go złości, sprawiał, że brzmiał wyjątkowo groźnie. Autorytarna
strona Muska wytrącała Rotha z równowagi.
„W tej chwili zmieniam politykę Twittera”, zadeklarował Musk. „Od tego
momentu szantaż jest zabroniony. Zbanuj go. Zbanuj tych ludzi”.
„Pozwól, że się dowiem, co możemy zrobić”, powiedział Roth. Próbował
grać na czas. „Jedyne, o czym myślałem, to żeby odłożyć ten pieprzony telefon”,
wspomina.
Następnie zadzwonił do Robin Wheeler, która odeszła ze stanowiska
dyrektorki działu sprzedaży reklam, ale Musk i Jared Birchall ubłagali ją, żeby
wróciła. „Wiesz, jak to, kurwa, działa”, pożalił się jej Roth. „Założę się, że jeśli
zablokujemy kampanię prowadzoną przez tych aktywistów, to tylko ją
wypromujemy”.
Wheeler przyznała mu rację. „Nic nie rób”, poleciła Rothowi. „Też napiszę
do Elona i usłyszy to od więcej niż jednej osoby”.
Następną rzeczą, którą Roth usłyszał od Muska, było pytanie na zupełnie
inny temat: o co chodzi z tymi wyborami w Brazylii? „Nagle nasze relacje
wróciły do normy, czyli on zadawał mi pytania, a ja udzielałem mu
odpowiedzi”, opowiada Roth. Demoniczna faza Muska dobiegła końca. Jego
umysł przestawił się na inne tematy i Elon już nigdy więcej nie wspomniał
o bojkocie reklamodawców ani nie oczekiwał wykonania poleceń, które wtedy
wydał.
Henry Kissinger zacytował kiedyś słowa jednego z waszyngtońskich
doradców, który powiedział, że afera Watergate zdarzyła się dlatego, że „jakiś
matoł odwiedził Gabinet Owalny, a potem zrobił to, co kazał mu Nixon”. Osoby
z otoczenia Muska wiedziały, jak przeczekać okresy, w których stawał się
opętany przez demony. Roth opisał później swoje przeżycie Birchallowi. „Tak,
tak”, usłyszał od niego. „Z Elonem tak bywa. Trzeba to po prostu zignorować
i nie robić tego, co chce. A potem wrócić do tematu, kiedy przetworzy
otrzymane informacje”.
Twitter Blue - niebieskie znaczki

Jednym z kluczowych elementów Muskowego planu uzdrowienia Twittera była


subskrypcja. Nazwał ją Twitter Blue. Oznaczenie konta niebieskim znaczkiem
było dostępne już wcześniej dla celebrytów i osób publicznych, które przeszły
proces weryfikacji (albo pociągnęły za odpowiednie sznurki), by Twitter mógł
je uznać za odpowiednio ważne. Koncepcja Muska polegała na utworzeniu
nowej wersji ikonki potwierdzającej tożsamość i udostępnieniu jej każdemu, kto
będzie skłonny uiścić comiesięczną opłatę. Jason Calacanis i inni wyrazili
opinię, że rozróżnianie dwiema odmiennymi ikonkami osób ważnych i po prostu
płacących byłoby przejawem elityzmu. Musk zadecydował więc, że obie
kategorie specjalnych użytkowników otrzymają tę samą niebieską ikonkę.
Cele subskrypcji Twitter Blue były wielorakie. Po pierwsze miała ona
ograniczyć liczebność farm trolli i armii botów, bo dopuszczałaby założenie
tylko jednego potwierdzonego konta na jeden numer telefonu i karty kredytowej.
Po drugie zapewniłaby nowy strumień przychodu i pozyskiwania danych kart
kredytowych klientów, co umożliwiłoby w nieokreślonej przyszłości
przeistoczenie Twittera, zgodnie z wizją Muska, w bardziej uniwersalną
platformę usług płatniczych i finansowych. Dodatkowo subskrypcja mogła
pomóc okiełznać kwestie mowy nienawiści i plagi oszustw.
Musk zaordynował, że system Twitter Blue ma być gotowy do wdrożenia
w poniedziałek 7 listopada. Programistom udało się spełnić jego wymagania,
ale zanim premiera doszła do skutku, zdali sobie sprawę, że stoi przed nimi
problem nie tyle techniczny, co wynikający z ludzkiej natury. Przewidywali, że
tysiące żartownisiów, oszustów i prowokatorów będą szukały sposobu, by ograć
system, zdobyć poświadczone konto, a następnie zmienić dane i podszyć się pod
kogoś innego. Roth przedstawił siedmiostronicowy dokument opisujący
potencjalne zagrożenia. Nalegał, żeby odroczyć wprowadzenie nowej
funkcjonalności przynajmniej do zakończenia amerykańskich wyborów
uzupełniających do Kongresu, które miały odbyć się 8 listopada.
Musk zrozumiał problem i zgodził się przesunąć uruchomienie subskrypcji
o dwa dni. W południe 7 listopada zgromadził w swojej sali konferencyjnej
menedżerkę produktu Esther Crawford i dwudziestu programistów, żeby
podkreślić, jak wiele zależy od zapobieżenia atakom na Twitter Blue. „Możemy
spodziewać się szturmu”, ostrzegł. „Cała chmara osób o złych intencjach będzie
szukała dziury w systemie. Będą próbowali podszywać się pode mnie i innych,
a potem zwrócić na siebie uwagę prasy, która będzie chciała nas zniszczyć.
Kiedy zaczniemy wydawać znaczki, rozpęta się trzecia wojna światowa.
Musimy więc zrobić wszystko, co w naszej mocy, żebyśmy nie wyszli na
kompletnych idiotów”. Gdy jeden z programistów spróbował zwrócić uwagę na
pewną inną kwestię, Musk go uciszył. „Teraz nawet o tym nie myśl”,
powiedział. „W tym momencie mamy tylko jeden priorytet: powstrzymać
potężną falę fałszywych tożsamości, która nas zaleje”.
Niestety do realizacji tego planu potrzebni byli ludzie oraz linijki kodu.
Musk tymczasem zwolnił 50 procent pracowników i 80 procent
podwykonawców odpowiedzialnych za potwierdzanie tożsamości
użytkowników. A Antonio Gracias, który pomagał dopiąć okrojony budżet,
wcześniej zażądał od Rotha, żeby drastycznie zmniejszył nakłady finansowe na
moderatorów.
W środowy poranek 9 listopada Twitter zaczął sprzedawać subskrypcje.
Okazało się, że Musk i Roth mieli rację, prognozując plagę użytkowników,
którzy będą podszywać się pod inne osoby. Serwis zalała fala tsunami
fałszywych kont z niebieskimi znaczkami, których właściciele udawali znanych
polityków albo, co gorsza, ważnych reklamodawców. Jedno z takich kont,
podszywające się pod potentata farmaceutycznego Eli Lilly, zamieściło tweeta:
„Z radością informujemy, że od dziś rozdajemy insulinę za darmo”. W ciągu
godziny cena akcji firmy spadła o ponad 4 procent. Autor fejkowego konta
Coca-Coli napisał: „Jeśli to zostanie udostępnione tysiąc razy, zaczniemy
z powrotem dodawać kokainę do coca-coli”. (Wpis osiągnął tysiąc retweetów,
ale formuła coli została bez zmian). Fałszywe konto Nintendo opublikowało
obrazek Mario pokazującego środkowy palec. Oberwało się również Tesli.
„Nasze samochody nie przestrzegają ograniczeń prędkości w strefach
przyszkolnych. Chuj z dziećmi”, brzmiał tweet wysłany z opatrzonego
niebieskim znaczkiem konta, którego właścicielem była rzekomo Tesla. Inny
żartowniś napisał: „Z OSTATNIEJ CHWILI: druga Tesla uderzyła w World
Trade Center”.
Przez kilka godzin Musk usiłował brnąć do przodu, wprowadzając nowe
zasady i grożąc właścicielom kont wykorzystujących cudze tożsamości.
Następnego dnia postanowił jednak, że eksperyment z subskrypcjami zostanie
odroczony o kilka tygodni.

Powrót do pracy

Ponieważ wdrożenie Twitter Blue przerodziło się w katastrofę na miarę


Hindenburga, Musk przeszedł w tryb reakcji kryzysowej. Czasami kryzysy są
dla niego zastrzykiem energii. Sprawiają, że robi się wesoły i podekscytowany.
Nie tym razem. Środę i czwartek spędził w mrocznym, wściekłym, mściwym
i gburowatym nastroju.
Jedną z przyczyn jego stanu emocjonalnego były pogłębiające się tarapaty
finansowe Twittera. W kwietniu, kiedy Musk złożył ofertę wykupu, Twitter
zasadniczo wychodził na zero. Teraz na spadek przychodów z reklam nałożyła
się konieczność obsłużenia ponad 12 miliardów dolarów długu. „To jedna
z najbardziej przerażających sytuacji finansowych, jakie w życiu widziałem”,
powiedział. „Sądzę, że w kolejnym roku możemy być ponad 2 miliardy pod
kreską”. Żeby utrzymać Twittera przy życiu, sprzedał kolejny pakiet akcji Tesli,
zyskując 4 miliardy dolarów.
W środową noc wysłał mail do pracowników. „Tego, co chcę powiedzieć,
nie da się wyrazić łagodniejszymi słowami. Od strony finansowej przyszłość
zapowiada się tragicznie”, zaczął. Podobnie jak wcześniej w Tesli i SpaceX,
a nawet w Neuralinku, zagroził zamknięciem firmy czy wręcz ogłoszeniem
bankructwa, jeśli sytuacja się nie poprawi. Przyszły sukces wymagał zaś
całkowitej zmiany łagodnej, wyrozumiałej i wspierającej pracowników kultury
firmowej Twittera. „Droga, którą mamy przed sobą, jest ciężka i będzie
wymagała intensywnej pracy”.
Zamiary Muska wymagały przede wszystkim, by cofnąć zasadę ogłoszoną
przez Jacka Dorseya na początku pandemii i podtrzymaną w 2022 roku przez
Paraga Agrawala, dającą pracownikom prawo do permanentnej pracy z domu.
„Praca zdalna nie będzie już dozwolona”, oświadczył Musk. „Począwszy od
jutra, wszyscy są zobowiązani do spędzania co najmniej czterdzieści godzin
tygodniowo w biurze”.
Motywacją do wprowadzenia tej zmiany było w pewnej mierze przekonanie
Muska, że wspólne spędzanie czasu w siedzibie firmy umożliwiało przepływ
pomysłów i energii. „Ludzie są o wiele bardziej produktywni, kiedy pracują
z biura, bo komunikacja przebiega wtedy dużo lepiej”, wyjaśnił pracownikom,
którzy zostali pośpiesznie spędzeni na zebranie do baru kawowego na ósmym
piętrze. Drugim powodem do zmiany była osobista etyka pracy Elona. Kiedy
jeden z pracowników obecnych na zebraniu spytał, dlaczego konieczne jest,
żeby przyjeżdżać do biura, skoro większość osób, z którymi pracownicy
kontaktują się na co dzień, pracuje w innych miejscach, Musk się rozzłościł.
„Chcę, żebyśmy mieli absolutną jasność”, zaczął cedzić przez zęby. „Ci, którzy
nie wrócą do biura, kiedy będą mogli wrócić do biura, nie będą mogli zostać
w firmie. Koniec tematu. Jeśli możesz pojawić się w biurze, a nie pojawisz się
w biurze – wypowiedzenie przyjęte. Koniec tematu”.

Apple

Yoel Roth zdał sobie sprawę, że kłopoty związane z kradzieżą tożsamości to


niejedyny kłopot Twitter Blue. Kolejną kłodę pod nogi rzucał Apple. Plan
Muska zakładał, że użytkownicy będą logowali się z iPhone’ów za pomocą
aplikacji Twittera, Twitter otrzyma swoje 8 dolarów, a Apple przekaże mu
potwierdzenie tożsamości użytkownika i inne informacje na jego temat, w tym
dane karty kredytowej. „Problem w tym, że nikt, kurwa, nie pofatygował się
sprawdzić, czy Apple nam te dane udostępni”, opowiada Roth.
Apple tymczasem hołdował żelaznym zasadom zarządzania aplikacjami.
Pobierał 30 procent od wszystkich opłat za ich nabycie i zakupy dokonywane
wewnątrz nich, a co było jeszcze bardziej uciążliwe, nie udostępniał danych
użytkowników. Każda usługa, która próbowała naruszyć te zasady, była
bezceremonialnie usuwana z App Store. Apple uzasadniał tę politykę kwestiami
prywatności i bezpieczeństwa. Kiedy użytkownik iPhone’a dokonywał za jego
pośrednictwem zakupu, Apple zachowywał w tajemnicy dane na temat jego
osoby i karty kredytowej.
„To się nie uda”, skwitował sprawę Roth, gdy udało mu się dodzwonić do
Elona. „Podstawowe założenie Twitter Blue nie bierze pod uwagę sposobu,
w jaki działa iPhone”.
Musk się zirytował. Rozumiał, co przyświeca polityce Apple’a, ale
wyobrażał sobie, że Twitter będzie mógł ją obejść. „Dzwoniłeś do kogoś
z Apple’a?”, spytał. „Po prostu zadzwoń do Apple’a i powiedz, żeby przekazali
ci dane, których potrzebujesz”.
Rotha zamurowało. Gdyby pracownik średniego szczebla, taki jak on,
zadzwonił do Apple’a i zażądał zmiany polityki firmy dotyczącej prywatności
danych, kazano by mu, jak to ujął, „wypierdalać”.
Musk upierał się, że problem jest możliwy do rozwiązania. „Jeśli muszę
zadzwonić do Apple’a, zrobię to”, powiedział. „Zadzwonię do samego Tima
Cooka, jeśli będzie trzeba”.

Yoel Roth odchodzi


Dla Rotha rozmowa ta była kroplą, która przelała czarę goryczy. Niepokoił się,
że model biznesowy subskrypcji jest skazany na porażkę ze względu na
ograniczenia narzucane przez Apple’a. Kwestii kont z niebieskimi znaczkami
i fałszywymi tożsamościami nie mógł rozwiązać od ręki, bo jego nowy szef
zwolnił większość moderatorów. Nadal mocno przeżywał autorytarne wybuchy
Muska. A teraz na domiar złego Musk zażądał listy kolejnych osób do
zwolnienia.
Roth już wcześniej postanowił, że przetrzyma do dnia wyborów
uzupełniających do Kongresu, które odbyły się 8 listopada, bez robienia
większych afer. Dlatego pod koniec rozmowy telefonicznej z Muskiem uznał, że
czas zakończyć współpracę. W tym samym czasie, w którym Musk odpowiadał
w barze na ósmym piętrze na pytania zgromadzonych pracowników, Roth
w swoim biurze znajdującym się kondygnację wyżej przygotowywał
wypowiedzenie.
Odbył krótką rozmowę konferencyjną, podczas której poinformował
o podjętej decyzji niektórych członków swojego zespołu, kliknął przycisk
„Wyślij” i czym prędzej opuścił biuro, bo nie chciał, żeby wyprowadzała go
ochrona. Musk, kiedy wieść do niego dotarła, był autentycznie zawiedziony.
„Wow”, powiedział. „Sądziłem, że będzie to robił z nami”.
Roth wiedział, że jego telefon w pewnej chwili zacznie wibrować. Stało się
to, kiedy wjechał na San Antonio Bay Bridge. Wieści o jego odejściu się
rozeszły, ale nie odbierał, póki siedział za kierownicą, „bo nawet w najlepszych
warunkach bardzo się stresuję, kiedy prowadzę”. Po dotarciu do domu
sprawdził telefon, na którym znajdował się SMS od Yoniego Ramona
z pytaniem: „Możemy porozmawiać?”. Podobne przyszły od Alexa Spira
i Jareda Birchalla.
Roth oddzwonił do Birchalla, który powiedział mu, że Musk jest
zawiedziony i ma nadzieję, że Roth zmieni zdanie. „Czy jest coś, co mogę
zrobić, żeby przekonać cię do powrotu?”, spytał Birchall. Rozmawiali przez pół
godziny. Birchall wyjaśniał, w jaki sposób przeczekać Muskowy tryb demona.
Roth powiedział, że podjął już ostateczną decyzję, ale jeśli Musk wyrazi ochotę,
to odbędzie z nim po przyjacielsku rozmowę na zakończenie współpracy. Zjadł
późny lunch, przygotował zarys tego, co chce powiedzieć, i o siedemnastej
trzydzieści wysłał do Muska SMS o treści: „Jeśli chcesz porozmawiać, to
jestem dostępny”.
Musk zadzwonił od razu. Roth spędził większą część rozmowy,
przedstawiając kolejne punkty ze swojej roboczej listy najważniejszych wyzwań
stojących przed Twitterem. Musk zadał mu bezpośrednie pytanie: „Czy bierzesz
pod uwagę powrót?”.
„Nie, w tej chwili nie widzę takiej możliwości”, odpowiedział Roth.
Jego nastawienie do Muska było złożone. Większość interakcji między nimi
miała przyjazny charakter. „Był logiczny, zabawny, interesujący i opowiadał
o swojej wizji w sposób, który może trochę zalatywał ściemą, ale przede
wszystkim totalnie inspirował”, tłumaczy Roth. Zdarzało się jednak, że Musk
okazywał swoją autorytarną, okrutną, mroczną stronę. „Wtedy był złym Elonem
i ten zły Elon był dla mnie nie do zniesienia”.
„Wszyscy chcą, żebym oświadczył, iż go nienawidzę, ale to dużo bardziej
skomplikowane. Co, jak sądzę, jest powodem, któremu zawdzięcza takie
zainteresowanie. Jest w pewnym sensie idealistą, prawda? Ma swoje
górnolotne wizje: ludzkość zamieszkującą wiele planet, odnawialne źródła
energii czy nawet wolność słowa. Skonstruował własne uniwersum moralne
i etyczne, podporządkowane realizacji tych wielkich celów. Myślę, że przez to
trudno postrzegać go jako stereotypowy czarny charakter”.
Roth nie domagał się odprawy. „Chciałem po prostu zostawić to za sobą,
zanim zszargam swoją reputację do tego stopnia, że nie zatrudni mnie nikt inny”,
tłumaczy ze smutkiem w głosie. Zależało mu również na bezpieczeństwie.
Wcześniej, kiedy „New York Post” i inne media rozpisały się na temat jego
dawnych tweetów, w których popierał Partię Demokratyczną i potępiał Trumpa,
spotkały go przerażające groźby śmierci na tle antysemickim i homofobicznym.
„Bardzo się niepokoiłem, że jeśli nie rozstanę się z Elonem polubownie, będzie
pisał przykre tweety na mój temat i nazwie mnie lewakiem, a potem
100 milionów osób, które śledzą go na Twitterze, w tym wiele z przemocowymi
skłonnościami, postanowi zemścić się na mnie i mojej rodzinie”. Gdy
opowiadał o swoich zmartwieniach, Rothowi zaczął łamać się głos. „Elon nie
rozumie – dodał na zakończenie naszej rozmowy – że w odróżnieniu od niego
reszta z nas nie ma ochroniarzy”.

Rozpacz

Po rezygnacji Rotha i falstarcie twitterowych subskrypcji Musk odbył późną


nocą wideokonferencję z Franzem von Holzhausenem oraz pozostałymi
członkami zespołu projektującego dla Tesli Robotaxi. Zanim projektanci zdążyli
pokazać mu najnowsze modele, wyładował swoje frustracje dotyczące Twittera.
„Nie wiem, po co się na to porwałem”, powiedział, a jego twarz przybrała
zmęczony, przybity wyraz. „Sędzia powiedziała, że muszę kupić Twittera albo
zrobi ze mną porządek. No i teraz jest, kurde, do dupy”.
Działo się to dokładnie dwa tygodnie od chwili, w której Musk sfinalizował
wykup Twittera. Te dwa tygodnie spędził, pracując całymi dniami w siedzibie
swojej nowej firmy i starając się pogodzić ten wysiłek z obowiązkami w Tesli,
SpaceX i Neuralinku. Szargał przy tym swoją reputację, a wszelka radość, którą
czerpał z dramatycznego rozwoju wypadków w Twitterze, ustąpiła miejsca
cierpieniu. „Mam nadzieję, że prędzej czy później wyrwę się z twitterowego
piekła”, powiedział. Obiecał, że postara się dotrzeć do Los Angeles, żeby
poprowadzić spotkanie z zespołem Robotaxi twarzą w twarz.
Von Holzhausen spróbował przekierować rozmowę na bardzo futurystyczny
model samochodu, który opracowali, ale Musk wrócił do kwestii Twittera.
„Cokolwiek wyobrażacie sobie na temat tego, jak okropna kultura panuje
w Twitterze, pomnóżcie to razy dziesięć”, powiedział. „Oni są tu absurdalnie
leniwi i roszczeniowi”.
Następnie Musk wziął udział w wywiadzie wideo dla uczestników
konferencji biznesowej w Indonezji. Moderator spytał go, jakiej rady udzieliłby
komuś, kto chce zostać następnym Elonem Muskiem. „Radziłbym tej osobie
uważać, czego sobie życzy”, odpowiedział. „Sądzę, że niewielu tak naprawdę
chciałoby być mną. Jeśli mam być szczery, to rozmiar krzywd, które sobie
wyrządzam, jest poza skalą”.
R O ZD ZI A Ł 8 7

Na jedną kartę
Twitter, 10–18 listopada 2022
Christopher Stanley, po prawej, robi selfie z Muskiem i programistami po hackatonie (na górze), Ross
Nordeen i James Musk (na dole)
Przeprowadzka

Premiera subskrypcji Twitter Blue, którą Musk postrzegał jako magiczny eliksir
zdolny uratować firmę, została odsunięta na później, a sprzedaż reklam nadal
spadała w zawrotnym tempie i nic nie wskazywało na to, by miało się to
zmienić. Szykowała się kolejna redukcja etatów. Wyglądało na to, że
w Twitterze pozostaną wyłącznie osoby tak maniakalnie zmotywowane jak
inżynierowie i programiści zatrudnieni w Tesli i SpaceX. „Jestem głęboko
przekonany, że mała liczba wybitnych osób o silnej motywacji może zdziałać
więcej niż duża liczba osób, które są całkiem dobre i tylko przeciętnie
zmotywowane”, powiedział mi Musk pod koniec bolesnego drugiego tygodnia
za sterami Twittera.
Skoro oczekiwał, że pracownicy, którzy przetrwali, będą hardkorowi,
zamierzał im pokazać, na co stać go osobiście. Spał już kiedyś na podłodze
swojego pierwszego biura – w 1995 roku za czasów Zip2. W 2017 roku spędzał
noce na dachu fabryki akumulatorów Tesli w Nevadzie. Rok później sypiał pod
swoim biurkiem w zakładzie montażowym we Fremont. W gruncie rzeczy nie
było takiej potrzeby. Robił to jednak, bo uwielbiał tego rodzaju dramatyczne
manifestacje, atmosferę pośpiechu i poczucie, że jest generałem, który przybywa
na pole bitwy, żeby zagrzać swoich żołnierzy do boju. I oto nadszedł czas, by
zaczął spędzać noce w siedzibie głównej Twittera.
Późną nocą w niedzielę 13 listopada, po powrocie z weekendowego
wyjazdu do Austin, udał się prosto do budynku Twittera i zajął kanapę
w bibliotece znajdującej się na szóstym piętrze. Steve Davis, jego prawa ręka
od stawiania firm na nogi, również przeniósł się do siedziby Twittera i zajął się
cięciem kosztów. Wraz z żoną Nicole Hollander i ich dwumiesięcznym
dzieckiem wprowadził się do sali konferencyjnej nieopodal sypialni Muska.
Komfortowa siedziba główna Twittera była wyposażona w prysznice, kuchnię
i pokój gier. Musk i Davis żartowali, że w sumie całkiem tu luksusowo.
Runda druga

W trakcie lotu z Austin do San Francisco Musk zadzwonił do swojego kuzyna


Jamesa z poleceniem, żeby wraz z Andrew, jego bratem, stawili się do pracy
i czekali na niego w siedzibie Twittera. Chłopaki podejmowały akurat
przyjaciół na urodzinowej kolacji Andrew, mimo to obaj wypełnili polecenie.
„Pracownicy shitpostowali na temat Elona, a on powiedział, że potrzebuje na
miejscu kilku osób, którym może ufać”, opowiada James.
Trzeci muskieter Ross Nordeen był już na posterunku. Spędził w pracy cały
weekend, oceniając próbki kodu przysłane przez twitterowych programistów. Po
dwóch tygodniach na diecie, której głównym składnikiem były krakersy, jego
szczupła sylwetka zaczęła przypominać szkielet. W niedzielę zasnął w pokoju
gier na czwartym piętrze. Kiedy obudził się w poniedziałek rano i usłyszał, że
Musk planuje dalsze głębokie cięcia, ścisnęło go w żołądku. „Czułem się
okropnie z tym, że zaraz zwolnimy kolejne 80 procent firmy”. Poszedł do
łazienki i zwymiotował. „Normalnie wstałem i się porzygałem”, mówi. „Nigdy
wcześniej mi się to nie zdarzyło”.
Nordeen wrócił do swojego mieszkania, żeby wziąć prysznic i przemyśleć
pewne sprawy. „Wyszedłem z biura i miałem poczucie, że nie chcę tam teraz
być”, opowiada. Do południa uznał jednak, że nie może porzucić swojego
zespołu, i postanowił wrócić. „Nie chciałem zawieść Jamesa”.

Muskieterowie, do których dołączył Dhaval Shroff i inni młodzi lojaliści,


ustanowili salę narad wojennych w dusznym, pozbawionym okien
pomieszczeniu, zwanym piekarnikiem, które mieściło się na dziewiątym piętrze
w sąsiedztwie dużej sali konferencyjnej zajmowanej przez Muska. Wyczuwali
niechęć ze strony znacznej części pracowników Twittera, którzy nazywali ich
„oddziałem zbirów”. Mimo to garstka oddanych firmie programistów, w tym
Ben San Souci, chciała stać się częścią nowych struktur i dołączyła do zespołu
muskieterów, zajmując stanowiska w otwartej przestrzeni biurowej na tym
samym piętrze co oni.
Musk spotkał się z Jamesem i spółką wczesnym popołudniem. „Mamy tu
niezłą chujnię”, oświadczył. „Będę zaskoczony, jeśli w tej firmie uda się
znaleźć trzystu doskonałych programistów”. Musieli usunąć martwą tkankę
pokrywającą zdrowy mięsień, czyli pozbyć się prawie 80 procent spośród osób,
które ostały się po pierwszej rundzie zwolnień.
Inicjatywa ta napotkała opór. Zbliżały się mistrzostwa świata w piłce
nożnej, a także Święto Dziękczynienia i dni wzmożonych zakupów. „Nie
możemy sobie pozwolić, żeby w te dni nasz system padł”, powiedział Yoni
Ramon. James zgodził się z nim. „Mam przeczucie, że to się może źle skończyć”.
Musk wpadł w złość. Upierał się, że mimo wszystko potrzebne są głębokie
cięcia.
Inżynierowie oprogramowania, którzy pozostaną w firmie, wyjaśnił, muszą
spełniać trzy kryteria: być wybitni, godni zaufania i ambitni. Pierwsza runda
zwolnień, przeprowadzona w poprzednim tygodniu, była zaprojektowana
z myślą o wyrugowaniu tych, którzy nie dysponowali pierwszorzędnymi
umiejętnościami. Muskieterowie zgodzili się, że następnym priorytetem będzie
poznanie charakteru osób, które zostały w firmie, i pozbycie się tych, którym nie
można było zaufać (czytaj: budzących obawy, że są nielojalne wobec Muska).
Zaczęli przeczesywać wiadomości zamieszczane przez pracowników na
Slacku i posty w mediach społecznościowych, koncentrując się na osobach
z wysokim poziomem dostępu do firmowego oprogramowania. „Polecił nam
wyłuskać osoby, które mogą chować urazę albo stanowić zagrożenie”, mówi
Dhaval. Szukali na publicznym kanale Slacka słowa kluczowe takie jak „Elon”.
Musk siedział z nimi w piekarniku, żartując na temat tego, co odkrywali.
Od czasu do czasu trafiali na coś naprawdę zabawnego. Znaleźli na przykład
listę słów, które automatycznie uniemożliwiały tweetom znalezienie się
w rubryce „Najpopularniejsze”. Kiedy dotarli do słowa „turdburger”
(kałburger), Musk wybuchł tak gromkim śmiechem, że aż stoczył się z kanapy na
podłogę, głośno zipiąc. Część znalezionych wiadomości zawierała jednak
groźby zemsty, które tylko pobudzały jego paranoję. „Jeden koleś dosłownie
wypisał komendę, która mogła załatwić całe centrum danych, i dodał od siebie:
»Ciekawe, co by się stało, gdybym to puścił«”, opowiada James.
„I opublikował to!” Czym prędzej odcięli mu dostęp do systemu i go zwolnili.
Wiadomości, które czytali, pochodziły głównie z publicznej części Slacka,
ale nawet to budziło dyskomfort w Rossie, który powoli dochodził do siebie po
porannych nudnościach. „Wyglądało na to, że naruszamy prywatność, wolność
słowa i podobne sprawy”, powiedział później. „Jeżdżenie po szefostwie było
częścią ich kultury”. Andrew, który podobnie jak James był bardzo wyczulony
na kwestie związane z prywatnością, potwierdził, że nie przeglądali
wiadomości osobistych. „W firmie trzeba zachować pewną równowagę”, mówi.
„Zawsze będą tarcia. Chodzi o to, na ile można ludziom pozwolić”.
Musk nie podzielał ich skrupułów. Nieograniczona wolność słowa nie miała
zastosowania w miejscu pracy. Nakazał im pozbyć się wszystkich, którzy
pozwalali sobie na wyjątkowo złośliwe komentarze. Nie życzył sobie w firmie
tak negatywnego nastawienia. Zespół Jamesa pracował do wczesnych godzin
następnego dnia i przygotował listę trzydziestu kilku malkontentów. „Chcesz
porozmawiać z tymi osobami i pokazać im, co powiedziały?”, spytał James.
Musk powiedział, że nie. Chce je zwolnić. I tak się stało.

Tak czy nie?

Kolejną cechą, co do której Musk chciał dokonać selekcji wśród


pracowników – po wybitnych umiejętnościach i lojalności – była ambicja. On
sam przez całe życie pracował hardkorowo i angażował się na sto procent.
Uważał to za powód do dumy. Gardził osobami, które odnosiły sukcesy, ale
lubiły przy tym jeździć na wakacje.
James i Ross spędzili cały wtorek, zastanawiając się, jak się przekonać,
którzy z pracowników mają duże ambicje. W pewnej chwili zauważyli wpis
zamieszczony przez pewną osobę na Slacku. „Proszę, dajcie mi odprawę, to
odejdę sam”, brzmiał. Wtedy oświeciło ich, że mogą powierzyć selekcję samym
pracownikom. Niektórzy nie mieli nic przeciwko pracowaniu po nocach
i w weekendy. Innym, ze zrozumiałych powodów, taka ewentualność wcale nie
opowiadała i nie wstydzili się głośno o tym mówić.
James i Ross zdali sobie sprawę, że ludzie chętnie, wręcz z dumą
deklarowali przynależność do obozu, z którym się identyfikowali. Zasugerowali
więc Muskowi, żeby dał pracownikom szansę wypisać się z hardkorowego
nowego Twittera. Muskowi pomysł się spodobał, a Ross zaprogramował prosty
formularz z przyciskiem, który pracownik mógł nacisnąć, żeby zadeklarować, że
chce polubownie odejść i otrzymać trzymiesięczną odprawę. „Nawet nie wiesz,
jak byliśmy podekscytowani”, opowiada James. „Przecież to oznaczało, że nie
będziemy musieli przeprowadzać tych wszystkich dodatkowych zwolnień”.
Kilka godzin później Musk wyszedł z innego zebrania i pojawił się
w piekarniku z uśmiechem na ustach. „Mam świetny pomysł”, oświadczył.
„Zrobimy to odwrotnie. Nie dawajcie wyboru, żeby się wypisać. Pytajcie o to,
kto zostaje. Niech to wygląda jak nabór na ekspedycję Shackletona. Potrzebni
nam ludzie, którzy sami zadeklarują, że są hardkorami”.
Musk poleciał tej nocy do Delaware, żeby złożyć zeznania w sprawie
wytoczonej przez akcjonariuszy w związku z pakietem wynagrodzenia, który
przyznał samemu sobie jako dyrektor generalny Tesli. Chwilę przed czwartą nad
ranem czasu wschodniego przetestował z samolotu link Rossa, stając się
pierwszą osobą, która zgłosiła chęć, by stać się częścią nowego Twittera
i sprostać wymaganiom, które się z tym wiązały. Potem wysłał do wszystkich
pracowników mail:
Od: Elon Musk
Temat: Rozdroża
Data: 16 lis 2022
Jeśli chcemy stworzyć przełomowego Twittera 2.0 i odnieść sukces w coraz bardziej
konkurencyjnym świecie, będziemy musieli być maksymalnie hardkorowi. Oznacza to długie
godziny bardzo intensywnej pracy…

Tych z was, którzy są pewni, że chcą być częścią nowego Twittera, proszę o kliknięcie TAK
na linku znajdującym się poniżej. Wszyscy, którzy nie zadeklarują udziału do jutra (czwartku)
do siedemnastej czasu wschodniego, otrzymają odprawę w wysokości trzykrotnego
miesięcznego wynagrodzenia.

James i Ross nie spali całą noc, obserwując spływające deklaracje


i obstawiając wynik. Ilu wybierze TAK? James sądził, że 2 tysiące spośród
około 3600 pracowników, którzy pozostali w firmie. Ross twierdził, że będzie
to 2150 osób. Musk rzucił niższą prognozę: decyzję o pozostaniu podejmie
1800 ankietowanych. Ostatecznie opcję TAK wybrały 2492 osoby – zaskakująco
wysoki odsetek, bo aż 69 procent bieżącej siły roboczej. Asystentka Muska Jehn
Balajadia rozdała red bulle z wódką, żeby mogli wznieść toast.

Inspekcje kodu

W czwartkową noc pracownicy Twittera otrzymali niepokojącą wiadomość.


Następnego dnia – w piątek 18 listopada – biuro firmy miało zostać zamknięte,
a działanie kart dostępu zawieszone do poniedziałku. Edykt ten wydano
z obawy, że osoby, które zostaną zwolnione albo postanowią odejść, będą
próbowały sabotować działalność firmy. Musk zignorował istnienie tego maila.
Przepracowawszy cały czwartkowy wieczór, o pierwszej nad ranem w piątek
rozesłał do wszystkich własną notatkę o przeciwstawnej treści: „Każdego
spośród was, kto faktycznie pisze oprogramowanie, proszę o stawienie się dziś
o czternastej na dziewiątym piętrze”. Chwilę później dodał: „Przygotujcie się na
krótkie inspekcje kodu, które przeprowadzę, krążąc po biurze”.
Pracownicy nie wiedzieli, co o tym sądzić. Pewien programista mieszkający
w Bostonie był jedyną wciąż zatrudnioną osobą z zespołu odpowiedzialnego za
caching (tymczasowe przechowywanie) ważnych danych. Niepokoił się, że jeśli
wsiądzie do samolotu, system padnie w trakcie jego podróży na drugą stronę
kraju, a on nie będzie mógł go naprawić. Bał się jednak również, że jeśli nie
pojawi się w siedzibie głównej, zostanie zwolniony. Poleciał więc do San
Francisco.
Do czternastej prawie trzystu inżynierów oprogramowania dotarło na
miejsce. Niektórzy mieli przy sobie walizki, mimo że nie wiedzieli, czy firma
zwróci im koszty podróży. Musk tymczasem przez całe popołudnie brał udział
w zebraniach, ignorując ich. Dla przyjezdnych nikt nie przygotował żadnych
posiłków, więc około szóstej po południu wszyscy nie dość, że byli
poirytowani, to zrobili się jeszcze głodni. Andrew wraz z dyrektorem działu
inżynierii bezpieczeństwa Christopherem Stanleyem wyszli kupić kilka skrzynek
pizz. „Nastrój zrobił się nerwowy, a tak w ogóle to sądzę, że Elon umyślnie
kazał im czekać”, opowiada Andrew. „Pizza rozładowała atmosferę”.
O dwudziestej Musk nareszcie wyszedł do pracowników. Przystawał przy
stacjach roboczych młodych programistów i przeglądał ich kod. Niektóre z jego
sugestii, powiedzieli mi później, okazywały się przydatne, inne – mało
odkrywcze. Często dotyczyły sposobu uproszczenia jakiegoś procesu. Musk
przystanął także przy tablicach suchościeralnych, na których pracownicy
rozpisywali schematy architektury Twittera. Zadawał grupkom programistów
liczne pytania. Dlaczego wyszukiwanie jest do bani? Dlaczego reklamy są tak
mało zgodne z zainteresowaniami użytkowników? Było sporo po pierwszej
w nocy, gdy wziął X-a na ręce i wyszedł.
R O ZD ZI A Ł 8 8

Hardkor
Twitter, 18–30 listopada 2022

James Musk i Ben San Souci


Reaktywacje kont

„Konta Kathy Griffin, Jordana Petersona i Babylon Bee zostały reaktywowane”,


napisał Musk w tweecie zamieszczonym po południu w piątek 18 listopada.
„Decyzja w kwestii Trumpa nie została jeszcze podjęta”. Po odejściu Yoela
Rotha i reszty „nianiek” Elon bez żadnej konsultacji polecił odblokować
zarówno Bee i Petersona, jak i liberalną komiczkę Kathy Griffin, która na
swoim koncie publikowała tweety parodiujące bombastyczny styl oświadczeń
Muska.
Przy okazji odblokowania tych kont zaanonsował wprowadzenie polityki
ograniczania widoczności, którą opracował wspólnie z Rothem. „Nowa zasada
Twittera to wolność słowa, ale nie wolność zasięgu”, napisał.
„Obraźliwe/nienawistne tweety będą maksymalnie wyciszane &
demonetyzowane, czyli zero reklam i innych przychodów dla Twittera. Nie
zobaczycie tych tweetów, póki ich celowo nie wyszukacie”.
Punktem granicznym jego tolerancji okazał się Alex Jones, zwolennik teorii
spiskowych, który twierdził, jakoby masakra uczniów i nauczycieli w szkole
podstawowej Sandy Hook w 2012 roku była „jednym wielkim oszustwem”.
Musk napisał, że konto Jonesa pozostanie zbanowane. „Mój pierworodny syn
umarł na moich rękach”, wyznał w tweecie. „Poczułem ostatnie uderzenie jego
serca. Nie mam litości dla nikogo, kto jest gotów wykorzystywać śmierć dzieci
dla zysku, celów politycznych albo sławy”.
Jeśli chodzi o Ye, artystę znanego dawniej jako Kanye West, to nadal
udzielał on Muskowi lekcji na temat złożoności zagadnień związanych
z wolnością słowa. Ye był gościem w podcaście Alexa Jonesa, gdzie
oświadczył: „Uwielbiam Hitlera”. Następnie opublikował na Twitterze zdjęcie
Muska w kąpielówkach polewanego wodą z węża przez Ariego Emanuela.
Podtekst antysemicki był aż nadto wyraźny: Żydzi sterują światem zza kulis.
„Niech ten tweet zostanie zapamiętany na zawsze jako mój ostatni”, napisał
w końcu Ye, a potem opublikował obrazek ze swastyką umieszczoną pośrodku
gwiazdy Dawida.
„Starałem się, jak mogłem”, oświadczył Musk. „Mimo to Ye ponownie
naruszył naszą zasadę zakazującą nakłaniania do przemocy. Konto zostanie
zawieszone”.
Musk musiał jeszcze zdecydować, czy powinien przywrócić możliwość
publikowania na Twitterze Donaldowi Trumpowi. „Wolałbym uniknąć
debilnych dyskusji na temat Trumpa”, powiedział mi kilka tygodni wcześniej,
podkreślając, że zawsze kierował się zasadą, by respektować wolność słowa,
ale tylko taką, która nie wykracza poza granice prawa. „Jeśli on był
zaangażowany w działania niezgodne z prawem, a coraz więcej wskazuje, że
był, to nie jest to w porządku”, wyjaśnił Musk. „Podkopywanie demokracji to
nie wolność słowa”.
18 listopada – czyli w ten sam piątek, kiedy programiści zostali wezwani do
biura na spotkania z oceniającymi ich kod muskieterami – udzielił mu się jednak
buńczuczny nastrój. Postanowił zmienić decyzję. James i pozostali
muskieterowie wychodzili z siebie, żeby utrzymać Twittera przy życiu mimo
nagłego odejścia setek programistów i wzmożonego obciążenia serwerów
nagraniami z mistrzostw świata w piłce nożnej. Najgorszym, co mogło się
zdarzyć, była kolejna garść piachu sypnięta w tryby machiny. I w ten właśnie
dzień Musk wymaszerował z przeszklonej sali konferencyjnej, w której odbył
spotkanie z trzymającą się ostatkiem sił Robin Wheeler, dyrektorką działu
sprzedaży reklam Twittera, i pokazał Jamesowi i Rossowi swojego iPhone’a.
„Zobaczcie tweeta, którego właśnie wysłałem”, oświadczył z szelmowskim
uśmieszkiem.
Była to ankieta. Pytanie brzmiało: „Odblokować konto byłego prezydenta
Trumpa? Tak. Nie”. Pomijając kwestię zasadności ewentualnego odblokowania
konta Trumpa i uzależnienia tej decyzji od wyników internetowego głosowania,
w którym mógł wziąć udział każdy użytkownik serwisu, pomysł Muska stanowił
wyzwanie od strony technicznej. Przeprowadzenie ankiety wymagającej
bezzwłocznego przeliczania milionów głosów i aktualizowania danych
wyświetlanych na feedach użytkowników mogło spowodować, że serwery
Twittera zarządzane przez niedostateczną liczbę pracowników dostaną zawału.
Musk jednak lubował się w ryzyku. Chciał sprawdzić, do jakiej prędkości
można rozpędzić samochód, co się stanie, kiedy wciśnie się gaz do dechy, i jak
możliwie blisko Słońca da się dolecieć. James i Ross, jak to sami ujęli, „srali
w gacie”, ale Musk robił wrażenie rozradowanego.
Następnego dnia ankieta dobiegła końca. Zebrała głosy od ponad
15 milionów użytkowników. Wyniki były bardzo wyrównane: 51,8 procent
przeciwko 48,2 procent, z przewagą zwolenników zdjęcia bana. „Lud się
wypowiedział”, oświadczył Musk. „Konto Trumpa zostanie reaktywowane. Vox
populi, vox Dei”.
Spytałem go chwilę później, czy wyczuwał zawczasu, w którą stronę
przechyli się szala. Odpowiedział, że nie. A gdyby ankieta dała wynik
odwrotny, nie pozwoliłby Trumpowi wrócić na platformę? Potwierdził. „Nie
jestem fanem Trumpa. Burzy porządek. Jest mistrzem świata w ściemnianiu”.

Runda trzecia

Podczas piątkowego popołudniowego zebrania szefowa działu sprzedaży reklam


Twittera Robin Wheeler powiedziała Muskowi, że odchodzi. Próbowała zrobić
to tydzień wcześniej, tego samego dnia co Yoel Roth, ale Musk i Jared Birchall
przekonali ją, żeby została.
Większość ludzi, w tym Ross i James, założyła, że jej rezygnacja była
reakcją na jednostronne decyzje Muska w kwestii reaktywacji szeregu kont
i przeprowadzenie ankiety o odbanowaniu Trumpa. W rzeczywistości bardziej
dotknęła ją determinacja Muska, by przeprowadzić kolejną rundę zwolnień,
i jego polecenie, żeby przygotowała listę osób, których chciałaby się pozbyć.
Na początku tygodnia stanęła przed swoimi podwładnymi z działu sprzedaży
i powiedziała im, dlaczego powinni wybrać przycisk „TAK” i stać się częścią
nowego, bardziej wymagającego Twittera. Teraz miała spojrzeć w oczy
niektórym spośród nich – tym, którzy zdecydowali się zostać – i powiedzieć im,
że są zwolnieni.
Liczba pracowników, do której Musk dążył poprzez zwolnienia i redukcję
miejsc pracy, zmieniała się w zależności od jego humoru. Pewnego razu
poinformował muskieterów, że chce okroić zespół programistyczny do
pięćdziesięciu osób. Później tego samego tygodnia stwierdził, że nie powinni
zaprzątać sobie głowy konkretnymi liczbami. „Po prostu zróbcie listę tych,
którzy są naprawdę dobrzy, i pozbądźcie się pozostałych”, polecił.
Aby ułatwić proces redukcji zatrudnienia, Musk zażądał od wszystkich
programistów Twittera, żeby przesłali mu próbki niedawno napisanego kodu.
Ross spędził weekend, przenosząc odpowiedzi ze skrzynki mailowej Muska do
własnej, by następnie wspólnie z Jamesem i Dhavalem ocenić nadesłane prace.
„Mam w skrzynce pięćset próbek”, pożalił się w niedzielę wieczorem. „Nie
wiem jak, ale przez noc musimy się przez nie przekopać, żeby postanowić,
którzy programiści powinni zostać”.
Po co Musk to robił? „Uważa, że mała grupa naprawdę świetnych,
wszechstronnych programistów osiągnie więcej niż stukrotnie większy zespół
zwykłych”, wyjaśnił Ross. „Podobnie jak niewielki, ale dobrze zgrany oddział
marines może zdziałać cuda. Poza tym mam wrażenie, że chce się po prostu
rozprawić z tematem. Nie przeciągać sprawy”.
Ross, James i Andrew spotkali się z Muskiem w poniedziałek rano
i przedstawili kryteria, na których podstawie ocenili próbki pracowników. Musk
je zaaprobował i schodami zszedł z Alexem Spirem do kawiarni, gdzie
pośpiesznie zwołał kolejne walne zgromadzenie pracowników. Jeszcze na
klatce schodowej spytał Alexa, co powinien powiedzieć, gdyby zapytano go
o dalsze zwolnienia. Spiro zasugerował, żeby w takiej sytuacji zmienił temat.
Tymczasem Musk postanowił, że powie, iż „nie planują dalszej redukcji
etatów”. Uzasadniał to w ten sposób, że osoby, z którymi rozstaną się w kolejnej
nadchodzącej czystce, zostaną zwolnione z konkretnego powodu: za rzekome
nienależyte wywiązywanie się z obowiązków, a nie z powodu faktycznej
redukcji etatów, w wyniku której zwalnianym należałyby się hojne odprawy.
Dokonał rozróżnienia, którego większość ludzi nie zauważyła. „Nie planujemy
dalszej redukcji etatów”, wygłosił na początku zebrania, na co pracownicy
odpowiedzieli głośnym aplauzem.
Później spotkał się z kilkunastoma młodymi programistami, którzy zdaniem
Rossa i Jamesa ewidentnie wyróżniali się na tle reszty. Rozmowa na techniczne
tematy sprawiła, że z Muska uszło napięcie i zaczął drążyć takie kwestie, jak
możliwość uproszczenia systemu wgrywania filmów na Twittera. W przyszłości,
zadeklarował, zespołami w Twitterze będą zarządzać inżynierowie tacy jak oni,
a nie projektanci czy menedżerowie produktu. Zaanonsował w ten sposób
subtelną zmianę. Odzwierciedlała jego przekonanie, że Twitter powinien być
przede wszystkim firmą technologiczną, prowadzoną przez osoby mające
wyczucie programistyczne, a nie firmą medialną oferującą produkty
konsumenckie, zarządzaną przez osoby rozumiejące ludzkie relacje i pragnienia.

Dlaczego jest taki wymagający?

Ostatnia seria maili informujących o zwolnieniach została rozesłana w dzień


przed Świętem Dziękczynienia. „Cześć. Niedawna ocena próbek kodu
wykazała, że twoje umiejętności programistyczne są niewystarczające.
Z przykrością zawiadamiamy, że twoja umowa o pracę z Twitterem zostanie
rozwiązana ze skutkiem natychmiastowym”. Zwolnionych zostało pięćdziesięciu
programistów, którym od razu odcięto dostęp do firmowych serwerów i usług.
Trzy fale zwolnień i redukcji etatów przeprowadzone przez Muska miały tak
chaotyczny przebieg, że początkowo trudno było określić ich rezultat. Kiedy
sytuacja się uspokoiła, w firmie pozostało około 25 procent pierwotnej siły
roboczej. 27 października, kiedy Musk sfinalizował przejęcie, Twitter zatrudniał
niecałe 8 tysięcy osób. Do połowy grudnia pozostało ich nieco ponad 2 tysiące.
Musk sprawił, że Twitter przeszedł jedną z najbardziej dramatycznych
przemian kultury korporacyjnej w historii. Firma znana jako jedno
z najprzyjaźniejszych miejsc pracy, oferująca darmowe posiłki wysokiej
jakości, salki do uprawiania jogi, odpłatne dni na regenerację
i „bezpieczeństwo psychologiczne”, przeistoczyła się w swoje całkowite
przeciwieństwo. Nie kierowały tym wyłącznie powody finansowe. Musk lepiej
odnajdywał się w chaotycznych, bezwzględnych środowiskach, w których
wściekli wojownicy funkcjonowali nie w poczuciu komfortu, lecz
psychologicznego zagrożenia.
Czasami działania Muska sprawiały, że psuł to, czego dotknął, i wszystko
wskazywało na to, że tak skończy z Twitterem. W serwisie zaczął „trendować”
hashtag #twitterdeathwatch (czuwanie przy śmierci Twittera). Komentatorzy
i eksperci zaczęli żegnać się z serwisem, zakładając, że lada chwila zniknie
z sieci. Nawet Musk przyznał, podśmiewając się, że nie jest pewien, czy
utrzyma się na nogach. Pokazał mi animowany gif z toczącym się po ulicy
płonącym koszem na śmieci i powiedział: „Są takie dni, że po przebudzeniu
sprawdzam, czy Twitter jeszcze działa”. Jednak każdego ranka okazywało się,
że działa. Serwis przetrwał rekordowy ruch wygenerowany przez mistrzostwa
świata w piłce nożnej. Co więcej, jądro systemu złożone z silnie
zmotywowanych programistów zaczęło wprowadzać innowacje i dodawać
funkcjonalności szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.
Mrożące krew w żyłach sceny z burzliwego okresu przejściowego Twittera
doskonale oddali Zoë Schiffer, Casey Newton i Alex Heath w reportażach dla
portalu The Verge i „New York Magazine”. Artykuły te ukazały sposób, w jaki
Musk zniszczył „kulturę firmową, dzięki której Twitter zbudował jedną
z najbardziej wpływowych sieci społecznościowych świata”. Jednocześnie
dziennikarze zwrócili uwagę, że nie ziściły się katastroficzne prognozy wielu
ich kolegów i koleżanek po fachu. „Musk przynajmniej częściowo dowiódł
swoich racji”, napisali. „Twitter działa teraz mniej stabilnie, ale platforma
przetrwała i zasadniczo funkcjonuje, mimo że większości pracowników już tam
nie ma. Musk obiecał odchudzić opasłą firmę i tak zrobił – Twitter działa teraz
przy minimalnej pracowniczej obsadzie”.
Nie zawsze wygląda to pięknie. Metoda Muska, począwszy od czasów
rakiety Falcon 1, polega na szybkiej iteracji, podejmowaniu ryzyka, brutalnym
działaniu, godzeniu się na pewną liczbę eksplozji i próbowaniu ponownie.
„Wymienialiśmy silniki w samolocie, którym nie dawało się już sterować”,
mówi o Twitterze. „To cud, że przeżyliśmy”.

Wizyta w siedzibie Apple’a

„Apple prawie przestał reklamować się na Twitterze. Czy oni tam nienawidzą
amerykańskiej wolności słowa?” To treść tweeta zamieszczonego przez Muska
pod koniec listopada.
Tego samego wieczoru odbył jedną z regularnych długich rozmów
telefonicznych ze swoim mentorem i inwestorem Larrym Ellisonem, który
w tamtym okresie spędzał większość czasu na należącej do niego hawajskiej
wyspie Lanai. Ellison, który wcześniej był mentorem Steve’a Jobsa, dał
Muskowi radę: nie powinien wdawać się w konflikt z Apple’em. Jeśli jest jakaś
firma, której Twitter nie powinien do siebie zniechęcać, bo go po prostu na to
nie stać, to właśnie Apple – poważny reklamodawca. Co jednak ważniejsze,
Twitter nie przetrwałby usunięcia swojej iPhone’owej apki z App Store.
Pod pewnymi względami Musk przypominał Steve’a Jobsa – był genialnym,
ale szorstkim dyktatorem dysponującym polem zakrzywiania rzeczywistości,
które czasami doprowadzało pracowników do rozpaczy, ale również
motywowało ich do dokonywania czynów, które wcześniej uważali za
niemożliwe. Bywał konfliktowy, zarówno wobec współpracowników, jak
i konkurentów. Tim Cook, który przejął stanowisko dyrektora Apple’a w 2011,
był innym rodzajem człowieka – spokojnym, zdyscyplinowanym i rozbrajająco
uprzejmym. Potrafił okazać stanowczość, kiedy sytuacja tego wymagała, ale
unikał niepotrzebnych konfrontacji. W przeciwieństwie do Jobsa i Muska, którzy
lubowali się w dramatycznych sytuacjach, Cook instynktownie je łagodził. Miał
godny zaufania kompas moralny.
„Tim chce uniknąć konfliktu”, powiedział Muskowi ich wspólny dobry
znajomy. Zwykle taka informacja wcale nie skłoniłaby Muska do rezygnacji
z walki, ale zdał sobie sprawę, że wdanie się w wojnę z Apple’em nie jest
dobrym pomysłem. „Pomyślałem: dobra, ja też nie chcę konfliktu. Uznałem
więc, że spoko, pojadę zobaczyć się z nim w siedzibie Apple’a”, opowiada
Musk.
Skłoniło go ku temu coś jeszcze. „Szukałem pretekstu, żeby odwiedzić
siedzibę Apple’a, bo słyszałem, że jest niesamowita”, przyznaje. Ogromny
okrągły budynek z formowanego na zamówienie szkła otaczający idylliczny staw
został zaprojektowany pod bacznym okiem Jobsa przez brytyjskiego architekta
Normana Fostera – tego samego, który spotkał się z Muskiem w Austin, żeby
omówić ewentualną budowę domu.
Musk napisał mail bezpośrednio do Cooka i umówili się na środę. Kiedy
dotarł do siedziby głównej Apple’a w Cupertino, zrobił na pracownikach
wrażenie osoby, która od wielu tygodni nie miała okazji dobrze się wyspać.
Poszli z Cookiem do jego osobistej sali konferencyjnej i odbyli prywatną
rozmowę, która trwała nieco ponad godzinę. Zaczęli od wymienienia się
koszmarnymi historiami związanymi z działaniem łańcucha dostaw. Od czasu
klęski, jaką okazał się proces produkcyjny Roadstera, Musk miał dogłębną
świadomość ogromu wyzwań stawianych przez zarządzanie łańcuchem dostaw
i uważał Cooka – zasadnie – za mistrza w tej dziedzinie. „Nie wydaje mi się,
żeby było na świecie wiele osób, które poradziłyby sobie lepiej niż Tim”,
przyznaje.
W kwestii reklam wypracowali zawieszenie broni. Cook wyjaśnił, że jego
najwyższym priorytetem jest ochrona zaufania, którym konsumenci darzą markę
Apple. Firma nie chce, żeby jej reklamy ukazywały się w toksycznym bagnie
nienawiści, dezinformacji i niebezpiecznych treści. Obiecał jednak, że Apple
nie zrezygnuje zupełnie z reklamowania się na Twitterze, i zapewnił, że nie
planuje usunąć apki Twittera z App Store. Kiedy Musk poruszył kwestię
trzydziestoprocentowej opłaty pobieranej przez Apple od każdej sprzedaży
przez App Store, Cook odparł, że przez lata ten udział zdążył zmaleć do
15 procent.
Rozmowa z Cookiem częściowo udobruchała Muska, przynajmniej
tymczasowo, ale wciąż pamiętał o słowach Yoela Rotha, że Apple nie zamierza
dzielić się danymi na temat klientów i ich zakupów. Z tego powodu Muskowi
w przyszłości trudniej będzie zrealizować wizję dodania do Twittera usług
finansowych X.com. Strategia Apple’a była przedmiotem sądowych batalii
w Stanach Zjednoczonych i działań ustawodawców w Europie i ostatecznie
podczas rozmowy z Cookiem Musk postanowił pominąć ten temat. „To bitwa,
którą będziemy musieli stoczyć w przyszłości”, wyjaśnił. „Albo przynajmniej
rozmowa, którą będziemy musieli odbyć z Timem”.
Gdy ich spotkanie dobiegło końca, Cook zaprowadził Muska pod drzewa
morelowe otaczające medytacyjny stawek pośrodku okrągłego budynku
będącego owocem wyobraźni Jobsa. Musk wyciągnął iPhone’a, żeby nagrać
filmik. „Dziękuję @tim_cook za oprowadzenie mnie po pięknej siedzibie
Apple’a”, wysłał tweeta, kiedy tylko znalazł się z powrotem w samochodzie.
„Rozwiązaliśmy nieporozumienie związane z potencjalnym usunięciem Twittera
z App Store. Tim zapewnił mnie, że Apple nigdy nie rozważał takiej
możliwości”.
R O ZD ZI A Ł 8 9

Cuda
Neuralink, listopad 2022
Slajd przedstawiający misję Neuralinku i Jeremy Barenholtz
Uleczanie

Kiedy Musk przeprowadził się do Teksasu, podążyła za nim Shivon Zilis.


Postanowił wtedy, że oprócz placówki we Fremont w Kalifornii Neuralink
otworzy nową w Austin. Składała się z pomieszczeń biurowych
i laboratoryjnych ulokowanych w budynku niedużej galerii handlowej, nad
której drzwiami znajdował się szyld z napisem „Aleja Siekier” – wcześniej
znajdował się tam klub miłośników rzucania toporami do celu i kręgielnia.
Zilis przeorganizowała wnętrze, dzieląc je na biura na planie otwartym,
laboratoria, przeszkloną salę konferencyjną i długi, centralnie umiejscowiony
bar kawowy. Świnie i owce wykorzystywane do eksperymentów zamieszkały
w budynkach gospodarczych ulokowanych kilka kilometrów od biura.
Podczas wizyty w chlewni Neuralinku pod koniec 2021 roku Musk zaczął
się niecierpliwić z powodu zbyt wolnego tempa prac. Jego pracownikom
udało się wszczepić chip do mózgu małpy i nauczyć ją grać w Ponga
„telepatycznie”. Film dokumentujący to osiągnięcie zyskał mnóstwo odtworzeń
na YouTubie, ale zasadniczo nie było to coś o przełomowym znaczeniu dla
ludzkości. „Słuchajcie, trochę trudno wyjaśnić to wszystko ludziom w taki
sposób, żeby ich zafascynować”, powiedział podczas obchodu. „Możliwe, że
nadejdzie dzień, kiedy osoba sparaliżowana będzie mogła za pomocą umysłu
przesuwać kursor po ekranie, i to jest całkiem spoko, szczególnie dla kogoś
w rodzaju Stephena Hawkinga. Ale to za mało. Większości ludzi coś takiego
nie ekscytuje”.
Tego dnia Musk zaczął naciskać, żeby wykorzystać Neuralink do
przywracania władzy w kończynach osobom cierpiącym na paraliż. Chip
wszczepiony do mózgu mógł wysyłać sygnały do odpowiednich mięśni mimo
uszkodzenia rdzenia kręgowego i innych zaburzeń neurologicznych. Kiedy tylko
wrócił z chlewni do Alei Siekier, zwołał zebranie kierownictwa zespołu
w Austin, do którego dołączyli zdalnie pracownicy z Fremont. Oświadczył, że
firma będzie realizować nową dodatkową misję. „Jeśli uda się nam sprawić,
że osoba na wózku znów zacznie chodzić, ludzie od razu to zrozumieją”,
powiedział. „To by było coś szokującego, zajebiście odważnego. I dobrego”.
Musk odwiedzał laboratorium Neuralinku raz w tygodniu, żeby wziąć
udział w zebraniu oceniającym postęp prac. Podczas jednej z takich wizyt
w sierpniu 2022 roku na rozpoczęcie zebrania czekał przy barze kawowym
główny inżynier placówki Jeremy Barenholtz. Mimo że rok wcześniej na
Stanfordzie obronił pracę magisterską z systemów informatycznych, niesforny
kosmyk ciemnorudych włosów i lichy zarost sprawiały, że mógłby
z powodzeniem uchodzić za gimnazjalistę biorącego udział w konkursie
naukowym. „Elon uznał, że kontrolowanie komputera za pomocą umysłu jest
fajne, ale nie wywołuje takiego rezonansu limbicznego jak stawianie
sparaliżowanych ludzi na nogi”, opowiadał. „Skupiliśmy się więc na
opracowaniu planu, jak osiągnąć to drugie”. Jeremy zaprezentował mi różne
metody stymulacji mięśni i zaryzykował dyskusję na temat swojego
przeświadczenia, że sygnały w mózgu propagują się na drodze dyfuzji
naładowanych cząsteczek, a nie jako fale elektromagnetyczne, jak głosi
powszechnie uznana teoria.
Kiedy Musk skończył wysyłać maile i tweety ze swojego telefonu,
kilkunastu młodych inżynierów zebrało się w sali konferencyjnej – wszyscy,
łącznie z Zilis, w czarnych T-shirtach, tak samo jak Elon. Barenholtz puścił
w obieg próbkę hydrożelu, który przypominał tkanki miękkie kory mózgowej,
i pokazał nagranie wideo przedstawiające dwie świnie doświadczalne
o imionach Captain i Tennille, które pobudzone sygnałami elektrycznymi
poruszały nogami. „Musimy umieć odróżnić reakcję na ból od pobudzenia
mięśni, bo w przeciwnym razie skończy się na tym, że pacjent znów będzie
chodził, ale w męczarniach”, powiedział Musk. „To pokazuje, że nie łamiemy
żadnych praw fizyki, próbując postawić ludzi z powrotem na nogi, a jeśli nam
się uda, byłoby to coś totalnie fantastycznego, coś na poziomie Jezusa”.
Kiedy po chwili Musk spytał, jakie inne cuda mogliby obrać sobie za cel,
Barenholtz zaproponował stymulację dźwiękową i wizualną. Innymi słowy,
przywracanie słuchu i widzenia. „Najłatwiej byłoby leczyć głuchotę poprzez
stymulację ślimaka”, powiedział. „Wzrok jest superinteresujący. Do uzyskania
naprawdę wysokiej jakości widzenia potrzeba mnóstwa kanałów”.
„Wiesz co? Moglibyśmy dać ludziom jakieś totalnie odjechane możliwości
widzenia”, dodał Musk. „Chcesz widzieć w podczerwieni? W ultrafiolecie?
A może w częstotliwościach radiowych albo radarowych? Tak, to świetny
obszar do ulepszeń”.
A potem wybuchł swoim charakterystycznym śmiechem. „Ostatnio znowu
oglądałem Żywot Briana”, powiedział, odnosząc się do filmu Monty Pythona.
Opowiedział scenę, w której żebrak narzeka, że Jezus uleczył go z trądu, bo
w ten sposób utrudnił mu zarabianie na życie: „Włóczyłem się, nikomu nie
wadząc, aż tu nagle się zjawia On i mnie uzdrawia. Byłem dobrze
zarabiającym trędowatym, a stałem się bankrutem bez środków do życia.
Cholerny dobroczyńca”.

Prezentacja

Pod koniec września Musk ponownie zaczął się niecierpliwić. Naciskał na


Zilis i Barenholtza, żeby zorganizowali publiczne wystąpienie, na którym
pochwalą się swoimi postępami. Ci jednak twierdzili, że nie są gotowi.
Podczas jednego z zebrań na twarzy Muska pojawiła się marsowa mina. „Jeśli
nie przyśpieszymy, nie osiągniemy za życia nic ciekawego”, ostrzegł. Potem
oświadczył, że prezentacja odbędzie się w środę 30 listopada. Jak się okazało,
był to ten sam dzień, w którym miał odwiedzić Tima Cooka w Apple’u.
Późnym wieczorem Elon dotarł do siedziby Neuralinku we Fremont, gdzie
rozstawiono dwieście krzeseł. Na prezentację przybył Lex Fridman, jeden
z jego ulubionych podcasterów, a także Justin Roiland, twórca serialu
animowanego Rick i Morty. Trzej muskieterowie – James, Andrew i Ross –
nie zostali zaproszeni, ale dostali się na widownię ukradkiem.
Musk chciał przedstawić zarówno swoje wielkie ambicje, jak i cele, jakie
zamierzał osiągnąć w krótszej perspektywie. „Do założenia Neuralinku
zmotywowała mnie przede wszystkim chęć stworzenia ogólnego urządzenia
wejścia-wyjścia, zdolnego do przekazywania każdego aspektu działania
mózgu”, oznajmił zgromadzonej widowni. Innymi słowy, Neuralink miał
umożliwić idealne zespolenie człowieka i maszyny, które uchroni nas przed
utratą kontroli nad maszynami sterowanymi przez autonomiczną sztuczną
inteligencję. „Nawet jeśli SI okaże się dobroduszna, skąd możemy mieć
pewność, że znajdzie dla nas miejsce u swego boku?”
Potem ujawnił nowe, mniej dalekosiężne misje, które wyznaczył
Neuralinkowi. „Pierwszą jest przywracanie wzroku”, powiedział. „Nawet
w przypadku, kiedy ktoś urodził się niewidzący. Jesteśmy przekonani, że
umożliwimy takim osobom widzenie”. Następnie opowiedział o leczeniu osób
cierpiących na paraliż. „Mimo że wydaje się to nieprawdopodobne, jesteśmy
przekonani, że można przywrócić pełną sprawność ruchową osobie
z przerwaniem rdzenia kręgowego”. Prezentacja trwała trzy godziny. Musk
pozostał na miejscu do pierwszej w nocy, imprezując z inżynierami. Była to,
jak przyznał później, miła odskocznia od „burdelu” w Twitterze.
R O ZD ZI A Ł 9 0

Akta Twittera
Twitter, grudzień 2022
Matt Taibbi i Bari Weiss
Matt Taibbi

„Chcesz, żebym wywlekał brudy twojej własnej firmy?”, spytał Muska


z niedowierzaniem dziennikarz Matt Taibbi.
„Wal prosto z mostu”, odparł Musk. „To nie jest północnokoreańska
wycieczka z przewodnikiem. Możesz wtykać nos, w co tylko chcesz”.
Z biegiem lat bardzo zwiększył się odsetek treści uznawanych za
szkodliwe i blokowanych przez moderatorów Twittera. W zależności od
osobistych poglądów trend ten można rozpatrywać na trzy sposoby: (1) jako
godne pochwały działanie w celu zapobiegania rozprzestrzenianiu się
fałszywych informacji, które zagrażają zdrowiu, podkopują demokrację,
prowokują do przemocy, napędzają nienawiść i służą dokonywaniu oszustw;
(2) jako rozwiązanie, któremu pierwotnie przyświecały słuszne intencje, ale
obecnie skutkujące represją poglądów niezgodnych z medycznym
i politycznym status quo czy też urażających przewrażliwiony, nadmiernie
politycznie poprawny personel Twittera; (3) jako szatański spisek zawiązany
przez agentów deep state, wielkie firmy technologiczne i media minionej
epoki, którego celem jest zachowanie władzy.
Musk w gruncie rzeczy plasował się w kategorii drugiej, ale zaczęły go
niepokoić podejrzenia, które popychały go ku trzeciej. „Wszystko wskazuje
na to, że dużo rzeczy zamiata się pod dywan”, powiedział kiedyś do Davida
Sacksa, swojego kompana w walce z przesadną poprawnością polityczną.
„Dużo podejrzanych rzeczy”.
Sacks zaproponował Muskowi, żeby porozmawiał z Taibbim – byłym
publicystą „Rolling Stone” i innych magazynów, którego sympatie
ideologiczne wymykały się prostej klasyfikacji. Cechowała go chęć – żeby
nie powiedzieć pragnienie – kwestionowania postępowania ugruntowanych
elit. Pod koniec listopada Musk zaprosił Taibbiego, mimo że w ogóle go nie
znał, do siedziby głównej Twittera. „Sprawiał wrażenie osoby, która nie
przejmuje się, że kogoś urazi”, opowiada Musk, postrzegający taką cechę
jako coś zdecydowanie bardziej pozytywnego niż większość ludzi.
Zaproponował Taibbiemu, żeby spędził jakiś czas w kwaterze Twittera,
przeczesując stare pliki, maile i wiadomości na Slacku pozostawione przez
pracowników, którzy zmagali się z moderacją treści.
W ten sposób narodziła się inicjatywa określana jako Twitter Files (Akta
Twittera). Stanowiła pierwszorzędną okazję do przewietrzenia
przysłowiowej szafy, co mogło tylko wyjść firmie na zdrowie, i do
zwiększenia przejrzystości działania przedsiębiorstwa, a także do głębszych
rozważań na temat stronniczości mediów i tego, jak złożonym zagadnieniem
jest moderacja. Niestety, krótko później wessał ją ideologiczny wir. Ten
sam, który sprawia, że uczestnicy programów talk-show i użytkownicy
mediów społecznościowych rejterują do swoich plemiennych okopów. Musk
już zawczasu dolał oliwy do ognia, przyciągając uwagę użytkowników
pełnymi ekscytacji zapowiedziami (opatrzonymi emoji popcornu
i fajerwerków) nadchodzących twitterowych wątków. „To bitwa
o przyszłość cywilizacji”, napisał w tweecie. „Jeśli już nawet w Ameryce
utracimy wolność słowa, czeka nas tyrania”.
2 grudnia, czyli tego samego dnia, kiedy Taibbi zamierzał rozpętać burzę
prasową swoim pierwszym raportem, Musk odbył krótką podróż do Nowego
Orleanu. Wziął tam udział w tajnym spotkaniu z prezydentem Francji
Emmanuelem Macronem, by omówić (o, ironio!) konieczność respektowania
przez Twittera europejskich przepisów dotyczących mowy nienawiści.
W ostatniej chwili wypłynęły pewne wątpliwości prawne dotyczące planów
Taibbiego. Raport musiał więc poczekać, aż Musk zakończy spotkanie
z Macronem i skonfrontuje się z prawnikami.
Pierwszy wątek opublikowany przez Taibbiego, składający się
z trzydziestu siedmiu tweetów, ujawnił istnienie w Twitterze specjalnych
układów umożliwiających politykom, FBI i agencjom wywiadowczym
wskazywanie wiadomości, które w ich opinii kwalifikowały się do
usunięcia. Na szczególną uwagę wśród odtajnionych informacji zasługiwała
dyskusja, którą w 2020 roku odbyli Yoel Roth i kilku innych pracowników.
Dotyczyła ona tego, czy zablokować linki do opublikowanego w „New York
Post” artykułu – jak się okazało, trafnego – na temat laptopa rzekomo
pozostawionego w nieodpowiednim miejscu przez Huntera, syna Joe Bidena.
Wiele głosów w konwersacji pracowników wyglądało na próby
uzasadniania wyciszenia tej historii, i to za wszelką cenę – pojawiła się na
przykład sugestia, że być może publikacja pozostaje w sprzeczności z regułą
zakazującą korzystania z nielegalnie pozyskanych danych elektronicznych
albo że stanowi część rosyjskiej kampanii dezinformacyjnej. Były to mało
wyszukane próby wybielania cenzury i zarówno Roth, jak i Jack Dorsey
przyznali później, że działania te były błędem.
Te i kolejne informacje ujawnione przez Taibbiego zostały nagłośnione
przez niektóre spośród dużych organizacji prasowych, w tym Fox News, ale
większość tradycyjnych mediów uznała je raczej za #nothingburger, jak
podsumował te rewelacje jeden z twitterowych hashtagów. W chwili,
w której wyszła na jaw kwestia laptopa, Joe Biden nie reprezentował rządu.
Żądania wobec Twittera nie stanowiły więc dowodu na bezpośrednią
cenzurę rządową ani na jednoznaczne pogwałcenie pierwszej poprawki do
Konstytucji. Wiele próśb pochodzących ze sztabu Bidena, przekazanych
przyjętymi kanałami komunikacji, było uzasadnionych – na przykład ta
o usunięcie wiadomości zamieszczonej przez byłego aktora Jamesa Woodsa,
zawierającej niecenzuralne selfie znalezione na laptopie Huntera Bidena.
„Nie, konstytucja nie daje ci prawa do zamieszczania zdjęć fiuta Huntera
Bidena na Twitterze”, brzmiał tytuł artykułu w serwisie The Bulwark.
Exposé Taibbiego ujawniło jednak rzecz ważniejszą: Twitter stał się de
facto współpracownikiem FBI i innych agencji rządowych, które mogły
korzystać z możliwości oznaczania dużych transz treści jako potencjalnie
wymagających usunięcia. „Twitter stał się w pewnym sensie mimowolnym
podwykonawcą całej listy rządowych organów kontroli i ścigania”, napisał
Taibbi.
Osobiście uważam, że było trochę inaczej. Twitter w stosunku do rządu
działał jako dobrowolny wykonawca. Zamiast informować o zbyt dużej
presji ze strony rządu, zarządcy Twittera chętnie godzili się na szerzej
zakrojoną współpracę. Informacje pozyskane przez Taibbiego zobrazowały
problematyczną, choć mało zaskakującą rzeczywistość: moderatorzy
Twittera naprawdę skłaniali się do cenzurowania historii, które mogły
pomóc Trumpowi. Ponad 98 procent datków politycznych odprowadzanych
przez pracowników trafiało do Partii Demokratycznej. Jeden z przypadków
opisanych przez Taibbiego dotyczył zarzutów, że FBI szpiegowało kampanię
wyborczą Trumpa. Media głównego nurtu określiły zaistniałą sytuację
mianem „Russiagate” i utrzymywały, że źródłem oczerniających informacji
są rosyjskie boty i farmy trolli. Yoel Roth tymczasem odgrywał za kulisami
rolę ostatniego uczciwego. „Właśnie zakończyłem analizę tych kont”, napisał
w dokumencie do użytku wewnętrznego. „Nic nie wskazuje na to, by
którekolwiek z nich miało powiązania z Rosją”. Mimo to dyrekcja Twittera
nie była skłonna przeciwstawić się powszechnie przyjętej narracji.
Na koniec jedna uwaga na temat tego, jak media społecznościowe
potrafią polaryzować. Taibbi, pamiętajmy, jest politycznie niezależnym
ikonoklastą. Mimo to, kiedy zacząłem śledzić jego wpisy na Twitterze,
algorytm czym prędzej umieścił w mojej sekcji „Może ci się spodobać”
sugestię, bym śledził także Rogera Stone’a*, Jamesa Woodsa** oraz Lauren
Boebert***.

Bari Weiss

Wieczorem 2 grudnia Bari Weiss przebywała w domu w Los Angeles wraz


ze swoją żoną Nellie Bowles, i czytała tweety publikowane przez Taibbiego.
Była zazdrosna. Pamięta, że pomyślała wtedy: „To byłby idealny temat dla
nas”. W tej samej chwili otrzymała niespodziewany SMS: Musk pytał, czy
byłaby skłonna przylecieć jeszcze tej nocy do San Francisco.
Podobnie jak Taibbi, Weiss jest niezależną dziennikarką, którą niełatwo
zaszufladkować pod względem ideologicznym. I ona, i on, tak jak Musk,
obwołali się obrońcami wolności słowa walczącymi z przesadną
poprawnością polityczną i nadmierną wrażliwością społeczną, których
skutkiem stała się cenzorska cancel culture, panująca przede wszystkim
wśród przedstawicieli prasowego establishmentu i na elitarnych uczelniach.
Weiss określała siebie jako „rozsądną liberałkę zaniepokojoną, że skrajnie
lewicowy krytycyzm tłamsi wolność słowa”. Po okresie pracy w charakterze
felietonistki w „Wall Street Journal” i „New York Timesie”, założyła wraz
z grupą innych niezależnych dziennikarzy finansowany z subskrypcji
newsletter na platformie Substack, który nazwała „The Free Press”.
Musk spotkał się z nią przelotnie kilka miesięcy wcześniej. Było to po
wywiadzie, którego udzielił współzałożycielowi OpenAI Samowi
Altmanowi na konferencji Allen & Company w Sun Valley. Weiss udała się
za kulisy, żeby powiedzieć, jak bardzo się cieszy, że Musk stara się kupić
Twittera. Przy okazji odbyli kilkuminutową rozmowę. Na początku grudnia,
kiedy Taibbi szykował się do publikacji Twitter Files, Musk zdał sobie
sprawę, że jeden dziennikarz nie przetrawi takiej ilości materiału. Mark
Andreessen – jeden z inwestorów finansujących przejęcie Twittera i kolejny
zakochany w wolności słowa kumpel Muska – zasugerował, żeby ten
zadzwonił do Weiss. Dlatego z pokładu samolotu, którym wracał ze
spotkania z prezydentem Macronem w Nowym Orleanie, Musk wysłał SMS,
który Weiss otrzymała niespodziewanie wieczorem 2 grudnia.
Weiss i Bowles spakowały się, wzięły swoje trzymiesięczne dziecko
i popędziły na samolot, który dwie godziny później odleciał do San
Francisco. O jedenastej wieczorem – był to piątek – dotarły na dziewiąte
piętro siedziby głównej Twittera, gdzie zastały Muska przy ekspresie do
kawy. Miał na sobie granatową marynarkę z logotypem Starshipa. Ponieważ
akurat rozpierała go energia, porwał je na przebieżkę po całym budynku,
pokazując stosy koszulek z napisem „Stay Woke” i inne pozostałości
dawnego reżimu. „Barbarzyńcy sforsowali bramę i plądrują gadżety!”,
oznajmił. Weiss nie mogła się nadziwić, że Musk zachowuje się jak dzieciak,
który właśnie kupił sklep ze słodyczami i wciąż nie może uwierzyć, że jest
jego właścicielem. Muskieterowie Ross Nordeen i James Musk pokazali
Weiss i Bowles część narzędzi umożliwiających przeglądanie firmowego
archiwum Slacka. Dziennikarki zapoznawały się z firmą do drugiej w nocy,
po czym James zawiózł je do wynajętego mieszkania.
Kiedy Weiss i Bowles przyszły do pracy następnego dnia, w sobotę,
ponownie zastały Muska (który wtedy wciąż sypiał na kanapie w bibliotece
Twittera) przy ekspresie do kawy, jedzącego płatki z papierowego kubka.
Przez następne dwie godziny siedzieli we trójkę w sali konferencyjnej
i omawiali Muskową wizję Twittera. Spytały go, dlaczego to robi. Najpierw
odpowiedział, że mimo wątpliwości, których nabrał wobec oferty złożonej
w kwietniu, został zmuszony do nabycia Twittera. „Naprawdę nie miałem
pewności, czy chcę to zrobić, ale prawnicy powiedzieli, że będę musiał
wypić piwo, które sam nawarzyłem”, wyjaśnił.
Potem zaczął jednak szczerze opowiadać o swoim marzeniu stworzenia
forum publicznego oddanego idei wolności słowa. Stwierdził, że na szali
stoi przyszłość cywilizacji. „Dzietność spada, a »policja myśli« dzierży
coraz większą władzę”. Jak twierdził, połowa kraju nie ufała Twitterowi, bo
cenzurował on pewne punkty widzenia. Odwrócenie tej sytuacji miało
wymagać radykalnej przejrzystości. „Mamy tu konkretny cel, to znaczy
oczyszczenie pokładu ze skutków wcześniejszych przewinień
i kontynuowanie z czystym kontem. Nie bez powodu śpię w siedzibie
Twittera. To jest sytuacja kryzysowa”.
„Niemal zaczynasz wierzyć w to, co mówi”, przyznała później Weiss.
Było to szczere spostrzeżenie, bez cienia złośliwości.
Mimo że Musk jej zaimponował, Weiss zachowała dozę sceptycyzmu,
który czynił z niej dziennikarkę niezależną. W pewnej chwili podczas ich
dwugodzinnej rozmowy spytała o to, w jaki sposób interesy biznesowe Tesli
w Chinach mogą wpłynąć na jego podejście do zarządzania Twitterem. Musk
się zirytował. Nie tego miała dotyczyć ich rozmowa. Weiss pozostała jednak
nieugięta. Musk odpowiedział, że Twitter rzeczywiście będzie musiał
ostrożnie dobierać słowa, wypowiadając się na temat Chin, żeby nie
zaszkodzić Tesli. Dodał, że na kwestię represjonowania Ujgurów warto
spojrzeć od drugiej strony. Weiss była zszokowana. W końcu
zainterweniowała Bowles i rozładowała atmosferę kilkoma dowcipami, po
czym przeszli do innych tematów.
Ironię albo przynajmniej złożoność sytuacji spotęgowało to, że Musk
musiał zakończyć rozmowę, żeby polecieć do Waszyngtonu. Miał umówione
spotkanie z przedstawicielami najwyższych kręgów rządowych, dotyczące
ściśle tajnej kwestii związanej z wynoszeniem satelitów przez SpaceX.
Weiss i Bowles jeszcze w piątek późnym wieczorem rzuciły się do pracy nad
Twitter Files, jednak w weekend ogarnęła je frustracja, ponieważ nadal nie
dysponowały narzędziami umożliwiającymi dostęp do firmowego
repozytorium maili i do wiadomości na Slacku. Dział prawny, który obawiał
się naruszenia polityki prywatności, odmawiał im bezpośredniego wglądu.
Wszechobecny muskieter Nordeen pomógł im w sobotę, użyczając swojego
laptopa. Następnego dnia był jednak wyczerpany i głodny, musiał zrobić
pranie i postanowił nie przychodzić do biura. Była w końcu niedziela.
Ostatecznie zaprosił Weiss i Bowles do swojego mieszkania – którego okna
wychodziły na dzielnicę Castro w San Francisco – aby tam, korzystając
z jego laptopa, przeglądały wiadomości na publicznym kanale slackowym
Twittera.
Ze względu na to, że Weiss uparcie domagała się od prawników zgód na
kolejne wyszukiwania, zadzwonił do niej zastępca głównego radcy
prawnego, który przedstawił się jako Jim. Kiedy spytała go o nazwisko,
odpowiedział: „Baker”. „Szczęka mi opadła”, wspomina Weiss. Jim Baker
był dawniej głównym radcą prawnym FBI, a teraz w pewnych kręgach
konserwatywnych miał wątpliwą reputację z powodu różnych kontrowersji
z jego udziałem. „Co jest, kurwa?”, napisała Weiss do Muska. „Prosisz
kolesia, żeby szukał kompromitujących materiałów na samego siebie? Gdzie
w tym, kurwa, sens?”
Musk wpadł w szał. „To tak, jakbym żądał od Ala Capone, żeby, nie
wiem, zrobił audyt własnych podatków”. Wezwał Bakera na spotkanie
i pokłócił się z nim o gwarancje prywatności narzucone przez sądową ugodę
pomiędzy Twitterem a Federalną Komisją Handlu. „Czy możesz mi
powiedzieć, jakie są podstawowe założenia tej ugody?”, rzucił Musk. „Bo
mam ją przed sobą. Czy jesteś w stanie wymienić cokolwiek, co się w niej
znajduje?” Ta rozmowa nie mogła zakończyć się pozytywnie. Baker był
dobrze zorientowany w temacie, ale jakkolwiek by odpowiedział, nie mógł
usatysfakcjonować Muska, który czym prędzej go zwolnił.

Ograniczanie widoczności

Taibbi i Weiss zatrudnili do pomocy kilku kolegów i urządzili miejsce pracy


w pozbawionym okien piekarniku, gdzie w powietrzu bez przerwy unosił się
zapach niedomytych muskieterów i tajskiego jedzenia na wynos. James
i Ross, którzy pomagali w obsłudze narzędzi do wyszukiwania, pracowali po
dwadzieścia godzin dziennie i wyglądali, jakby zaraz miały im wypaść gałki
oczne. Czasami wieczorem wpadał w odwiedziny Musk, zjadał trochę
resztek jedzenia i wdawał się z nimi w długie dyskusje.
Grzebiąc w starych mailach i slackowych komentarzach pracowników
Twittera, Weiss zaczęła się zastanawiać, jak by się czuła, gdyby ktoś czytał
jej własne prywatne rozmowy z dawnych lat. Poczuła się zbrukana. Ross
również brzydził się tym zajęciem. „Jeśli mam być szczery, to chciałem
trzymać się jak najdalej od tego, co oni tam robili”, opowiada. „Starałem się
pomagać, ale wolałem się nie angażować. Raczej nie interesuję się polityką,
a oni ewidentnie włazili w jakieś gówno”.

Jedna z historii opublikowanych przez Weiss i jej współpracowników na


podstawie archiwów Twittera opisywała praktykę znaną jako ograniczanie
zasięgu albo widoczności. Polegała ona na zmniejszaniu wpływu wybranych
tweetów poprzez sprawianie, że nie będą się pojawiać wśród pierwszych
wyników wyszukiwania ani w rubryce trendów. Ekstremalną odmianą tego
podejścia jest tak zwane shadowbanowanie – osoby potraktowane w ten
sposób mogą publikować tweety i same je widzą, ale w tajemnicy przed
nimi są one niewidoczne dla wszystkich pozostałych użytkowników.
Twitter, technicznie rzecz biorąc, nie stosował shadowbanowania, ale
korzystał z innych technik ograniczania widoczności. Musk podczas dyskusji
z Yoelem Rothem sam uznał tę metodę za rozsądną alternatywę blokowania
użytkownikom dostępu, a kilka tygodni przed przyjazdem Weiss publicznie
rozpisywał się na temat tego elementu polityki Twittera.
„Obraźliwe/nienawistne tweety będą maksymalnie wyciszane &
demonetyzowane, czyli zero reklam i innych przychodów dla Twittera”,
napisał w jednym z tweetów. „Nie zobaczycie tych tweetów, póki ich
celowo nie wyszukacie”.
Kłopot pojawił się, gdy ograniczanie zasięgu zaczęło zbiegać się
z sympatiami politycznymi. Weiss doszła do wniosku, że moderatorzy
Twittera agresywniej tłumili tweety o treściach prawicowych. „Prowadzono
tajną czarną listę, a zespoły pracowników miały za zadanie ograniczać
widoczność kont i tematów uznanych za niepożądane”, napisała Weiss wraz
ze współpracownikami. Dodatkowo Twitter, podobnie jak wiele organizacji
prasowych i edukacyjnych, zawęził zakres akceptowalnych form
wypowiedzi. „Osoby zarządzające tymi organizacjami wymusiły
podporządkowanie się nowym parametrom, rozszerzając definicje takich
słów, jak »przemoc«, »krzywda« i »bezpieczeństwo«”.
Ciekawych przykładów dostarczył covid. Po jednej stronie spektrum
znajdowały się ewidentnie szkodliwe informacje zachęcające do stosowania
szarlatańskich leków i podejmowania działań, które mogły prowadzić do
śmierci. Weiss odkryła jednak, że Twitter zbyt lekką ręką ograniczał także
widoczność wiadomości, które nie trzymały się oficjalnej linii rządowej,
a poruszały tematy budzące uzasadnione zainteresowanie, takie jak wpływ
szczepionek mRNA na układ krążenia, skuteczność maseczek i to, czy wirus
wydostał się z chińskiego laboratorium.
Wśród osób wpisanych na czarną listę Twittera znalazł się na przykład
stanfordzki profesor Jay Bhattacharya, którego tweetom odebrano możliwość
pojawiania się w rubryce z trendami. Bhattacharya zorganizował deklarację,
podpisaną przez grupę naukowców wyrażającą opinię, że lockdowny
i zamknięcia szkół bardziej zaszkodzą, niż pomogą. Było to stanowisko
kontrowersyjne, które z biegiem czasu okazało się jednak częściowo trafne.
Kiedy Weiss odkryła, że Bhattacharya został ocenzurowany, Musk napisał do
niego SMS: „Cześć. Czy dałbyś radę przyjechać w ten weekend do siedziby
Twittera, żebyśmy mogli ci pokazać, co ci zrobił Twitter 1.0?”. Musk, który
w dużej mierze podzielał poglądy Bhattacharyi na covidowe lockdowny,
rozmawiał z nim prawie godzinę.

Operacja Twitter Files naświetliła przemianę, która zaszła


w dziennikarstwie głównego nurtu w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat.
Podczas afery Watergate i wojny w Wietnamie dziennikarze podchodzili do
przedstawicieli CIA, sił zbrojnych i rządu z podejrzliwością albo
przynajmniej ze zdrowym sceptycyzmem. Dla wielu inspiracją do podjęcia
pracy w tym zawodzie były reportaże z Wietnamu Davida Halberstama
i Neila Sheehana albo artykuły o Watergate pisane przez Boba Woodwarda
i Carla Bernsteina.
Jednak z początkiem lat dziewięćdziesiątych XX wieku wśród
doświadczonych dziennikarzy pojawił się trend – który nasilił się po ataku
terrorystycznym na World Trade Center – swobodnego dostarczania
informacji wysoko postawionym przedstawicielom rządu i organizacji
wywiadowczych oraz współpracy z nimi. Nastawienie to udzieliło się
również firmom z branży mediów społecznościowych, czego dowodziły
liczne instrukcje przekazywane Twitterowi i innym podobnym korporacjom.
„Firmy te najwyraźniej nie miały większego wyboru, czy chcą stać się
istotnymi elementami globalnego aparatu wywiadowczego i struktur
kontrolujących przepływ informacji”, napisał Taibbi. „Istnieją jednak
dowody na to, że zdecydowana większość ich kierownictw z entuzjazmem
przyjęła rolę kolaborantów”. Odnoszę wrażenie, że druga część tej
wypowiedzi jest bardziej zgodna z prawdą.
Kampania Twitter Files zwiększyła przejrzystość moderacji treści
stosowanej przez Twittera, ale ujawniła też, jakie to trudne zadanie. FBI na
przykład zaraportowało Twitterowi, że pewne konta zamieszczające
negatywne wpisy na temat szczepionek i Ukrainy są potajemnie prowadzone
przez rosyjski aparat wywiadowczy. Zakładając, że informacja ta była
zgodna z prawdą, czy Twitter dobrze zrobił, ograniczając zasięg tych kont?
Jak napisał sam Taibbi: „To trudne zagadnienie z dziedziny wolności
słowa”.

* Skorumpowany republikański lobbysta, który został skazany na 40 miesięcy więzienia, a następnie


ułaskawiony przez Trumpa.
** Aktor rozpowszechniający skrajnie prawicowe treści i teorie spiskowe.
*** Znana z kontrowersyjnych wypowiedzi kongresmenka z ramienia Partii Republikańskiej.
R O ZD ZI A Ł 9 1

Królicze nory
Twitter, grudzień 2022

@elonjet

Nic nie doprowadziłoby Muska do szału bardziej niż ściągnięcie zagrożenia


na jego dwuletniego synka X-a – nieodłącznego towarzysza i radosnego
źródła energii. Pewnej grudniowej wtorkowej nocy, podczas gdy w prasie
rozkręcała się historia Twitter Files, doszło do takiego incydentu,
przynajmniej w odbiorze Muska, co zachwiało fundamentami jego
deklarowanej kampanii na rzecz wolności słowa.
Długoletni stalker Grimes czaił się cały dzień na drodze w pobliżu domu,
w którym mieszkała z Muskiem, kiedy przebywali w okolicy Los Angeles.
W pewnym momencie ponoć podążył za samochodem prowadzonym przez
jednego z pracowników ochrony Muska, który wiózł X-a i jego nianię do
znajdującego się nieopodal hotelu. Ochroniarz zjechał na stację benzynową
i sfilmował stalkera, który był ubrany jak ninja – miał rękawice i maskę.
Mężczyzna następnie odciął drogę samochodowi ochroniarza i albo
wskoczył, albo usiłował wdrapać się na jego maskę – w tej kwestii są
pewne niejasności – ale policja, która w końcu dotarła na miejsce, nikogo
nie aresztowała. „Washington Post”, wykorzystując wideo opublikowane
przez Muska, namierzył prześladowcę, który oznajmił dziennikarzom, że jego
zdaniem Grimes przekazuje mu zaszyfrowane wiadomości w postach na
Instagramie. Musk wysłał tweeta: „Ubiegłej nocy w LA samochód wiozący
małego X-a był śledzony przez szalonego stalkera (sądził, że śledzi mnie),
który później zajechał autu drogę i wszedł na jego maskę”.
Musk uważał, że stalkerowi udało się odkryć, gdzie przebywali
z Grimes, za pośrednictwem konta twitterowego @elonjet prowadzonego
przez studenta Jacka Sweeneya. Pojawiały się na nim aktualne informacje
o startach i lądowaniach odrzutowca Muska przygotowywane na podstawie
publicznie dostępnych informacji. Ten domniemany związek przyczynowy
był wątpliwy: Musk wylądował w Los Angeles dzień wcześniej. Grimes
twierdziła jednak, że to właśnie wtedy zaczęła zauważać pod domem
samochód stalkera.
Konto @elonjet już od dłuższego czasu doprowadzało Muska do
szewskiej pasji, bo był zdania, że jest przejawem doxingu i źródłem
zagrożenia. W kwietniu, kiedy zaczynał rozważać zakup Twittera, omówił tę
kwestię z przyjaciółmi i rodziną podczas kolacji w Austin i zarówno
Grimes, jak i jego matka zdecydowanie opowiedziały się za tym, żeby je
zbanować. Przyznał im rację, ale kiedy przejął Twittera, postanowił tego nie
robić. „Moje oddanie wolności słowa oznacza, że nie zbanuję nawet konta
śledzącego mój samolot, mimo że bezpośrednio zagraża mojemu
bezpieczeństwu”, napisał w tweecie z początku listopada.
Jego postawa zaimponowała Bari Weiss. Niestety, przygotowując
pierwszy wątek Twitter Files, odkryła, że Musk potraktował konto @elonjet
tak samo jak poprzedni reżim Twittera niektórych przedstawicieli skrajnej
prawicy: nakazał ograniczyć jego widoczność tak, żeby nie pojawiało się
w wynikach wyszukiwania. Weiss była rozczarowana. Uważała, że to
przejaw hipokryzji. Później, po incydencie z X-em, Musk podjął
jednostronną decyzję o całkowitym zawieszeniu konta @elonjet. Uzasadnił
to nowym zapisem polityki Twittera zabraniającym udostępniania innym
lokalizacji osób trzecich.
Na domiar złego, szczególnie z perspektywy tworzenia oazy wolności
słowa, Musk arbitralnie zawiesił szereg kont dziennikarzy, którzy napisali
o jego zachowaniu wobec irytującego go konta. Tłumaczył to tym, że artykuły
rzeczonych dziennikarzy zawierały odnośniki do konta @elonjet, w związku
z czym również i oni udostępniali dane osobiste Muska. W rzeczywistości
jednak konto Sweeneya przestało być dostępne, a po kliknięciu na odnośnik
pojawiała się informacja „Konto zawieszone”. Wszystko wskazywało na to,
że Musk najzwyczajniej w świecie poczuł się urażony i zemścił się na
autorach artykułów krytykujących jego działania. Na cenzurowanym znaleźli
się Ryan Mac z „New York Timesa”, Drew Harwell i Taylor Lorenz
z „Washington Post” oraz co najmniej osiem innych osób.
Weiss, która nadal harowała w piekarniku, zbierając materiał do
kolejnych publikacji Twittera Files, znalazła się w trudnej sytuacji. „Musk
robił dokładnie to, co ponoć brzydziło go w działaniach poprzednich
władców Twittera”, mówi. „Wśród osób, które eliminował, znajdowali się
moi najdotkliwsi twitterowi prześladowcy. Osoby, których ani trochę nie
lubię. Odnosiłam jednak wrażenie, że sprzeniewierza się przedstawionej
wcześniej wizji Twittera jako forum publicznego, które nie faworyzuje
żadnej ze stron. A poza tym z czysto strategicznej perspektywy z całej rzeszy
dupków czynił męczenników”.
Weiss napisała do Elona prywatną wiadomość w szyfrowanym
komunikatorze Signal: „Hej, co tu się dzieje?”.
„Doxują mój samolot”, odpowiedział. „Zaatakowali mojego syna”.
Weiss omówiła tę kwestię z kilkoma innymi dziennikarzami pracującymi
w piekarniku, ale ostatecznie tylko ona była skłonna wystąpić przeciw
Muskowi. „Nie można być dziennikarzem i nie odezwać się, widząc, jak
innych dziennikarzy wyrzuca się z Twittera”, mówi. „Zasady wciąż wiele dla
mnie znaczą”. Zdawała sobie sprawę, że ryzykuje utratę dostępu do plików.
I tym – jak zażartowała w rozmowie z Nellie Bowles – że „teraz nie ma
już szans, żeby Elon zgodził się zostać naszym dawcą nasienia”.
„Miniony reżim rządził Twitterem, kierując się swoim widzimisię
i sympatiami, ale wygląda na to, że nowy ma ten sam problem”, brzmiał
tweet Weiss wysłany rano 16 grudnia, dzień po zawieszeniu kont
dziennikarzy. „W obu przypadkach sprzeciwiam się takiemu podejściu”.
„Zamiast rygorystycznie zgłębiać prawdę, afiszujesz się z poglądami,
żeby pokazać medialnej elicie, że jesteś »tą dobrą«, i stanąć rozkrokiem
między oboma światami”, odpowiedział na Twitterze Musk. Po czym odciął
jej dostęp do plików.

Twitter Spaces

„To jakieś szaleństwo”, napisał Jason Calacanis w SMS-ie do Davida


Sacksa na temat decyzji Muska o zawieszeniu kont dziennikarzy. „Spadnie
zainteresowanie Twitter Files. Musimy to odkręcić”. Obaj napisali więc do
Muska: „Musisz pozwolić tym ludziom wrócić”. Elon nie udzielił wiążącej
odpowiedzi.
W trakcie wymiany SMS-ów z Sacksem Calacanis zauważył, że na
Twitter Spaces, czyli w usłudze pozwalającej zakładać wirtualne pokoje do
rozmów, spora grupa użytkowników dyskutowała na temat decyzji Muska.
W rozmowie brali udział dwaj spośród zawieszonych dziennikarzy – Drew
Harwell z „Washington Postu” i Matt Binder z Mashable. Mimo że mieli
bana na zamieszczanie tweetów, oprogramowanie serwisu nie zablokowało
im możliwości udziału w rozmowach głosowych. Calacanis poinformował
o tym Muska, który zaskoczył uczestników dyskusji, wchodząc na Spaces
i dołączając do rozmowy (z bardzo drażliwym nastawieniem). Wieść szybko
się rozeszła i w ciągu kilku minut liczba słuchaczy w wirtualnym pokoju
sięgnęła 30 tysięcy.
Kiedy jego organizatorka, dziennikarka BuzzFeed News Katie
Notopoulos, poprosiła Muska o wyjaśnienie zawieszeń, odpowiedział, że
przyczyną było linkowanie do miejsc, które udostępniały jego dane osobiste.
„Sugerujesz, że rozgłaszaliśmy twój adres, a to nieprawda”, powiedział
Harwell. „Nigdy nie opublikowałem twojego adresu”.
„Zamieściłeś link do niego”, ripostował Musk.
„Zamieściliśmy linki do elonjetu, który jest w tej chwili niedostępny”,
odpowiedział Harwell. Oskarżył Muska o „stosowanie dokładnie tej samej
techniki blokowania linków, którą krytykował w reportażu »New York
Timesa« w przypadku Huntera Bidena”.
Musk rozzłościł się i po chwili zniknął z sesji. Kilka minut później
Twitter bezceremonialnie ją zamknął. A raczej, uściślając, wyłączył na jeden
dzień całą usługę Spaces, żeby uniemożliwić dołączanie do rozmów
posiadaczom zawieszonych kont. „Usuwamy zadawnioną usterkę”, tweetnął
Musk w związku z zamknięciem Spaces. „Jutro wszystko powinno wrócić do
normy”.
Musk dość szybko zdał sobie sprawę, że przesadził, i zaczął szukać
sposobu, by naprawić sytuację. Opublikował ankietę z pytaniem, czy
zbanowani dziennikarze powinni odzyskać dostęp do kont. Ponad 58 procent
z 3,6 miliona głosujących odpowiedziało, że tak. Konta zostały przywrócone.

Fauci / przed sąd


W miarę jak narastały kontrowersje, Musk oscylował pomiędzy złością
a ochotą do żartów. Pewnego wieczoru, siedząc w piekarniku z Weiss,
kilkoma jej kolegami po fachu i Jamesem, zaczął naśmiewać się ze zwyczaju
podawania przez ludzi ich preferowanych zaimków osobowych. Ktoś
zażartował, że Musk powinien się identyfikować jako „prosecute/Fauci”
(Fauci / przed sąd). Kilka osób nerwowo się roześmiało – Weiss przyznaje,
że nie chciała w tej konkretnej chwili przeciwstawiać się Elonowi – a Musk
zaczął rechotać. Trzykrotnie powtórzył dowcip. A potem, wiedziony
impulsem, około trzeciej nad ranem opublikował go w tweecie: „Moje
zaimki to Prosecute/Fauci”. Ani nie było to logiczne, ani zabawne, za to
w ledwie pięciu słowach wyszydziło osoby transpłciowe, rozbudziło
skojarzenia z teoriami spiskowymi na temat osiemdziesięciojednoletniego
specjalisty od spraw zdrowia publicznego Anthony’ego Fauciego,
odstraszyło kolejnych reklamodawców i przekonało nową grupkę ludzi, żeby
pod żadnym pozorem nie kupowali tesli.
Wśród osób zbulwersowanych postępowaniem Elona był jego brat.
„Cholera jasna, człowieku, czepiasz się starego facia, który po prostu starał
się ogarnąć sprawę podczas covidu”, pouczył go Kimbal. „To jest nie
w porządku”. Nawet Jay Bhattacharya, stanfordzki profesor, któremu Twitter
obciął zasięg z powodu niepochlebnych wypowiedzi na temat polityki
antycovidowej Fauciego, skrytykował tweeta Muska. „Uważam, że Fauci
popełnił ogromne błędy”, powiedział. „Ale uważam, że nie należy stawiać
go przed sądem, tylko pozwolić historii zapamiętać go jako osobę, która tych
błędów się dopuściła”.
Tweet na temat Fauciego stanowił coś więcej niż wyraz skrajnie
prawicowych sympatii Muska czy też jego sprzeciwu wobec wokeizmu.
Zdarzały się chwile, gdy balansował na krawędzi króliczej nory teorii
spiskowych o złowrogich globalnych elitach. Była to mroczna strona jego
swawolnych rozważań o tym, czy żyjemy w symulacji. Kiedy ogarniał go
mroczny nastrój, pogrążał się w rozmyślaniach na temat tajemnych sił
obecnych za kulisami naszej rzeczywistości, jak te z Matrixa. W rezultacie
retweetował na przykład komentarze Roberta Kennedy’ego juniora,
zawziętego przeciwnika szczepionek, który utrzymuje, że CIA zabiło jego
wujka prezydenta. Po tweecie Muska na temat Fauciego Kennedy
opublikował własny: „Fauci wykupił globalną zmowę milczenia wśród
wirusologów za 37 miliardów dolarów rocznie w łapówkach pod postacią
grantów badawczych. Kiedy mocodawca zniknie, dotychczasowy porządek
się rozsypie”.
„Dokładnie”, odpowiedział Musk, a kiedy Kennedy postanowił stanąć
przeciwko Bidenowi w wyścigu o fotel prezydencki, zorganizował na
Twitter Spaces konferencję z jego udziałem.

Jak wiele razy wcześniej, dało o sobie znać echo charakteru jego ojca. Errol
już od ponad dwóch lat rozgłaszał teorie spiskowe na temat covidu. „Ten
człowiek powinien zostać zwolniony!”, wyraził opinię o Faucim na
Facebooku w kwietniu 2020. Później w tym samym roku sugerował, jakoby
Bill Gates wiedział o covidzie sześć miesięcy przed wybuchem epidemii
i wynegocjował warty 100 miliardów dolarów kontrakt na śledzenie jego
rozprzestrzeniania się. W roku 2021 Errol już bez hamulców negował
skuteczność szczepionek, przegraną Trumpa w wyborach i rzeczywistą
przyczynę ataków terrorystycznych na World Trade Center. „Ze wszystkich
udostępnionych informacji wynika, że ataki z 11 września zorganizował rząd,
na co istnieją niepodważalne dowody”, oświadczył. A kilka tygodni przed
udostępnieniem Twitter Files Errol opublikował na Facebooku wywód na
temat tego, jakoby covid był „kłamstwem”. O szczepionkach napisał: „Kto
był tak głupi, żeby przyjąć zastrzyk, a w szczególności dawki
przypominające, niedługo umrze”.
Po ukazaniu się Twitter Files Errol wysłał synowi kolejną nieproszoną
wiadomość. „Lewaków (czy inaczej gangsterów) trzeba powstrzymać”,
napisał. „Stawką jest cywilizacja”. Trumpa okradziono ze zwycięstwa
i należało „koniecznie” pozwolić mu wrócić na Twittera. „Jest naszym
jedynym promykiem nadziei”. Następnie doradził synowi, żeby przypomniał
sobie lekcję, którą odebrał jako dziecko na placach zabaw w RPA: „Nie
próbuj obłaskawiać zbirów, bo to próżny trud. Im bardziej się starasz, tym
mniejszy wzbudzasz w nich strach i respekt. Bij ich mocno, bij wszystkich
mocno, wtedy będą cię szanować”.
Elon nigdy nie odczytał tych wiadomości. Podejmując walkę z demonami
ojca, zmienił adres mailowy i nie poinformował go o tym.

Konsekwencje

Yoel Roth, odchodząc z Twittera w listopadzie, niepokoił się przede


wszystkim tym, czy Musk nie napuści na niego twitterowej tłuszczy
zagrażającej jego bezpieczeństwu. Początkowo wszystko wskazywało na to,
że się uchował. Jednak w grudniu, kiedy jego maile i wiadomości na Slacku
wypłynęły w Twitter Files, Musk skierował w jego stronę swój miotacz
ognia.
Akta Twittera ujawniły, że Roth brał udział w dyskusjach na temat
obchodzenia się z takimi kwestiami jak afera z laptopem Huntera Bidena.
Większość jego komentarzy była przemyślana, mimo to stały się zarzewiem
wściekłych reakcji użytkowników serwisu. Pewnego dnia jeden z nich
zamieścił tweeta, w którym napisał: „Sądzę, że znalazłem źródło problemu”.
W wiadomości znajdował się odnośnik do posta zamieszczonego przez
Rotha w 2010 roku, w którym zalinkował on, bez komentarza, artykuł
z jakiegoś czasopisma, odpowiadający na pytanie, czy wykładowca
dopuszcza się czegoś złego, uprawiając seks z osiemnastoletnim studentem.
„To wiele wyjaśnia”, odpowiedział Musk. Następnie sam wziął broń do
ręki. Zamieścił na Twitterze zrzut ekranu przedstawiający akapit tekstu
z rozprawy doktorskiej, którą Roth obronił na Uniwersytecie Pensylwanii.
Akapit ten był opatrzony nagłówkiem „Gejowskie dane” i dotyczył metod,
jakimi gejowskie serwisy randkowe, takie jak Grindr, mogłyby obsługiwać
ruch użytkowników poniżej osiemnastego roku życia. Musk skomentował:
„Wygląda na to, że Yoel opowiada się za umożliwieniem dzieciom dostępu
do usług internetowych dla dorosłych”.
Roth nie miał absolutnie żadnych zapędów pedofilskich, ale insynuacje
Muska sprawiły, że czający się w mrocznych zakamarkach Twittera
zwolennicy teorii spiskowych pokroju Pizzagate zerwali się ze smyczy
i wylali na niego wiadro homofobicznych i antysemickich pomyj. Jeden
z tabloidów opublikował adres zamieszkania Rotha, który był zmuszony
zniknąć z życia publicznego. „Musk zdecydował się otwarcie pomówić mnie
o popieranie albo akceptowanie pedofilii”, pożalił się później Roth.
„Musiałem wyprowadzić się z domu i go sprzedać. Takie właśnie są
konsekwencje tego rodzaju internetowego prześladowania i wolności
słowa”.

Tej samej niedzieli, kiedy zbulwersował opinię publiczną swoim tweetem


o Faucim, Musk wpadł do piekarnika, proponując muskieterom i pozostałym
bilety na wieczorny występ komika Dave’a Chappelle’a. Nawet po widowni
Chappelle’a, który słynie z antypatii do wokeizmu, dało się jednoznacznie
poznać, że tweety Muska przyniosły poważny uszczerbek na jego reputacji.
„Panie i panowie, trochę aplauzu dla najbogatszego człowieka na świecie”,
zaanonsował Muska Chappelle, zapraszając go na scenę. Rozległy się
oklaski, ale i chóralne buczenie. „Chyba na widowni są ludzie, których
zwolniłeś”, powiedział Chappelle. Żartobliwie zapewnił Muska, że odgłosy
niezadowolenia pochodzą głównie od osób „siedzących na najgorszych
miejscach”.
Nieobliczalne tweety Muska jeszcze bardziej zniechęciły
reklamodawców do Twittera. Musk poprosił o rozmowę z Davidem
Zaslavem, dyrektorem zarządzającym Warner Bros. Discovery. Trwała ona
ponad godzinę. Zaslav wyjaśnił Muskowi, że zachowuje się on
autodestrukcyjnie, co sprawia, że trudniej mu będzie przyciągnąć ambitnych
reklamodawców. Powinien skoncentrować wysiłki na ulepszaniu produktu,
dodając możliwość umieszczania dłuższych materiałów wideo i zwiększając
skuteczność reklam.
Konsekwencje zachowania Muska dotknęły nawet Teslę. Cena jej akcji
spadła do 156 dolarów – z 340, ceny, jaką za nie płacono, kiedy Musk
zdradził swoje zainteresowanie kupnem Twittera. Podczas zebrania w Austin
14 grudnia rada dyrektorów Tesli, zwykle bardzo uległa wobec Muska,
zakomunikowała mu, że kontrowersje związane z Twitterem szkodzą marce.
Musk kontrargumentował, że wyniki sprzedaży są złe na całym świecie,
nawet w miejscach, w których ludzie nie śledzą afer, a odpowiadają za to
głównie czynniki makroekonomiczne. Jednak zarówno Kimbal, jak
i przewodnicząca rady Robyn Denholm obstawali przy swoim, twierdząc, że
jego działania nie pozostają bez wpływu. „Nikt nie śmiał powiedzieć tego na
głos, ale on się zachowywał, jakby go popierdoliło”, podsumował Kimbal.
R O ZD ZI A Ł 9 2

Świąteczne harce
Grudzień 2022
Muskieterowie z pracownikami firmy przeprowadzkowej w San Francisco; James pcha szafę serwerową

Emoji wybuchającej głowy

„Naprawdę sądzicie, że jest jakaś szansa, żebym uznał te ramy czasowe za


akceptowalne?”, spytał Musk. „Oczywiście, że nie. Kiedy termin jest odległy,
znaczy, że jest błędny”.
Była późna noc 22 grudnia, a atmosfera zebrania w sali konferencyjnej
Muska na dziewiątym piętrze siedziby Twittera zrobiła się napięta. Elon
rozmawiał z dwójką menedżerów odpowiedzialnych za infrastrukturę
serwerową. Nie mieli z nim wcześniej wiele do czynienia, a już na pewno nie
wtedy, kiedy był w podłym humorze.
Jeden z nich próbował wyjaśniać naturę problemu. Firma świadcząca usługi
przechowywania danych i obsługująca jedną z farm serwerów Twittera
z siedzibą w Sacramento zgodziła się na krótkoterminowe przedłużenie najmu,
żeby w 2023 roku mogli zacząć wyprowadzać się w zorganizowany sposób.
„Jednak dziś rano poinformowali nas, że plan ten przestał obowiązywać – i to
są ich słowa – bo nie sądzą, że zachowamy płynność finansową”, powiedział
Muskowi zdenerwowany menedżer.
Korzystanie z tego obiektu kosztowało Twittera ponad 100 milionów
dolarów rocznie. Musk chciał zaoszczędzić, przenosząc serwery do jednego
z pozostałych budynków Twittera – w Portland w stanie Oregon. Jedna
z menedżerek biorących udział w zebraniu powiedziała, że nie sposób tego
zrobić od razu. „Nie wyprowadzimy się bezpiecznie szybciej niż w sześć do
dziewięciu miesięcy”, oświadczyła rzeczowym tonem. „Ruch w tym czasie
będzie musiało obsługiwać Sacramento”.
Przez lata Musk wielokrotnie stawał przed koniecznością wyboru pomiędzy
tym, co uważał za konieczne, a tym, co zdaniem innych było możliwe. Rezultat
prawie zawsze był ten sam. Dlatego na kilka chwil zamilkł, po czym
oświadczył: „Masz na to dziewięćdziesiąt dni. Jeśli ci się nie uda, przyjmę
twoją rezygnację”.
Menedżerka zaczęła szczegółowo omawiać przeszkody utrudniające
przeniesienie serwerów do Portland. „Mają tam inne zagęszczenie, inne
wymagania energetyczne”, powiedziała. „Potrzebna będzie rozbudowa
pomieszczeń”. Zaczęła wyliczać mnóstwo różnych detali, ale po chwili Musk jej
przerwał.
„Mózg mi się od tego lasuje”, stwierdził.
„Przepraszam, nie to było moim zamiarem”, odpowiedziała wyważonym,
neutralnym tonem.
„Znasz to emoji z wybuchającą głową?”, odezwał się do niej Musk. „Tak się
w tej chwili czuje mój łeb. Co za stek jebanych bzdur. Jezus Maria, ja pierdolę.
W Portland ewidentnie jest mnóstwo przestrzeni. Przewiezienie serwerów
z jednego miejsca w drugie to banał”.
Twitterowi menedżerowie raz jeszcze spróbowali wyjaśnić, co ich
ogranicza. Musk im przerwał. „Czy możecie wysłać kogoś do naszych
serwerowni i przysłać mi nagrania z wnętrz?”, spytał. To wszystko działo się
trzy dni przed Bożym Narodzeniem, więc menedżerka obiecała, że dostarczy
nagranie w tydzień. „Nie, jutro”, zarządził Musk. „Zbudowałem osobiście kilka
serwerowni, więc potrafię ocenić, czy zmieścicie tam więcej serwerów, czy
nie. Dlatego pytałem, czy byliście fizycznie w tych budynkach. Bo jeśli nie, to
pieprzycie od rzeczy”.
SpaceX i Tesla odniosły sukces, ponieważ Musk nieubłaganie zmuszał
swoje zespoły, żeby wykazywały większą inicjatywę, działały zwinniej
i podejmowały zrywy odblokowujące procesy, które z jakiegoś powodu utknęły.
W ten właśnie sposób postawiono naprędce linię montażową samochodów
w hali namiotowej we Fremont, stanowisko testowe na teksańskiej pustyni
i kompleks startowy z demobilu na przylądku Canaveral. „Jedyne, co musicie
zrobić, to przewieźć te zasrane serwery do Portland”, powiedział. „Za chuj nie
uwierzę, że nie wyrobicie się w trzydzieści dni”. Zrobił pauzę i przeliczył coś
w głowie. „Wynajmijcie po prostu firmę przeprowadzkową. Tydzień zajmie
wam przewiezienie komputerów, a kolejny – ich podłączenie. Dwa tygodnie.
I tego bym oczekiwał”. Zapadło milczenie. Musk jednak dopiero się rozkręcał.
„Jakbyście, kurwa, pożyczyli samochody w U-Haulu, to pewnie dalibyście radę
ogarnąć to własnoręcznie”. Para menedżerów Twittera rozejrzała się pytająco,
bo nie mieli pojęcia, czy Musk mówi serio. Przy stole siedzieli również Steve
Davis i Omead Afshar. Wielokrotnie widzieli szefa w tym stanie i podejrzewali,
że prawdopodobnie tak.

Najazd na Sacramento

„Może po prostu zróbmy to teraz?”, zasugerował James Musk.


James i Andrew lecieli wraz z Elonem z San Francisco do Austin
w piątkowy wieczór 23 grudnia, dzień po frustrującym zebraniu z menedżerami
z działu infrastruktury, którzy upierali się przy tym, że przeniesienie serwerów
z budynku w Sacramento zajmie dużo czasu. Jako zapaleni narciarze planowali
udać się na święta do Tahoe, ale tamtego dnia Elon zaprosił ich do Teksasu.
James przystał na to niechętnie. Był psychicznie wyczerpany i nie potrzebował
już więcej doznań, ale dał się namówić Andrew. Dlatego właśnie trafili na
pokład samolotu – wraz z Muskiem, Grimes, X-em, a także Steve’em Davisem,
Nicole Hollander i ich dzieckiem – a teraz musieli wysłuchiwać narzekań Elona
na temat serwerów.
Znajdowali się mniej więcej nad Las Vegas, kiedy James wyszedł ze swoją
sugestią o ich natychmiastowym przeniesieniu. Był to pomysł z tych, które Musk
uwielbiał najbardziej – spontaniczny, mało praktyczny i niemal gwarantujący to,
że dotrą do celu po trupach. Mimo późnej godziny nakazał pilotowi zmienić kurs
i zawrócić do Sacramento.
Jedynym samochodem do wynajęcia, który udało im się znaleźć po
lądowaniu, była toyota corolla. Prowadził szef ochrony Muska, Elon siedział
w fotelu pasażera z Grimes na kolanach, a pozostali wcisnęli się na tylną
kanapę. Nie mieli pojęcia, czy uda im się dostać do centrum danych w samych
środku nocy, ale okazało się, że na miejscu wciąż urzęduje bardzo zaskoczony
pracownik Twittera. Miał na imię Alex, pochodził z Uzbekistanu, i bardzo się
ucieszył, mogąc ich wpuścić i oprowadzić po wnętrzu.
Ośrodek, w którym znajdowały się również serwerownie wielu innych firm,
podlegał ścisłej ochronie, a wejście do dowolnego pomieszczenia z serwerami
wymagało poddania się skanowaniu siatkówki. Alex z Uzbekistanu zapewnił im
dostęp do pomieszczeń Twittera, w których stało około 5200 szaf wielkości
lodówki. Każda skrywała trzydzieści komputerów. „Nie wyglądają na trudne do
przemieszczenia”, ocenił Elon. Było to stwierdzenie zakłamujące rzeczywistość,
bo każda z tych szaf – zwanych rackami – ważyła 1200 kilogramów i miała
ponad 2,5 metra wysokości.
„Będzie musiał pan zatrudnić firmę do pozdejmowania paneli
podłogowych”, powiedział Alex. „Trzeba je podnosić przyssawkami”. Kolejna
ekipa podwykonawców, wyjaśnił, musiałaby potem wejść pod podłogę, żeby
odłączyć kable zasilające i pręty zabezpieczające przed trzęsieniami ziemi.
Musk odwrócił się do swojego ochroniarza i poprosił go o nóż, który ten
nosił w kieszeni. Z jego pomocą podniósł jeden z podłogowych wywietrzników,
co pozwoliło mu podważyć kilka paneli tworzących podłogę. Następnie
wczołgał się pod podłogę serwerowni, sforsował za pomocą noża drzwiczki
szafki elektrycznej, wyciągnął wtyczki kabli prowadzących do serwerów
i chwilę odczekał, żeby zobaczyć, co się stanie. Nic nie wybuchło. Szafa była
gotowa do transportu. „No dobra, chyba nie będzie z tym większego problemu”,
skwitował sprawę. Alex i reszta ekipy gapili się z niedowierzaniem, ale Musk
był już maksymalnie nakręcony. Śmiejąc się głośno, powiedział, że ta akcja
będzie jak remake Mission: Impossible z Sacramento w podtytule.
Kolejnego dnia, w Wigilię, Musk wezwał posiłki. Ross Nordeen przyjechał
z San Francisco. Zatrzymał się pod sklepem Apple’a na Union Square i za kwotę
2 tysięcy dolarów wykupił wszystkie AirTagi, które mieli na stanie. Były
potrzebne do śledzenia serwerów podczas podróży. Następnie podjechał do
Home Depot, gdzie wydał kolejne 2,5 tysiąca na klucze francuskie, nożyce do
blachy, latarki czołówki i narzędzia potrzebne od odkręcenia prętów
sejsmicznych. Steve Davis skontaktował się z pracownikiem The Boring
Company, który załatwił ciągnik siodłowy z naczepą i zadbał, żeby firma
przeprowadzkowa podstawiła na czas samochody dostawcze. Przybyła także
grupka pracowników ze SpaceX.
Szafy z serwerami miały kółka, więc ekipie Muska udało się odłączyć cztery
sztuki i przepchnąć je do oczekującej ciężarówki. Dowiedli w ten sposób, że
wszystkie 5200 szaf prawdopodobnie udałoby się przewieźć w kilka dni.
„Wymiatacie!”, zachwycał się Musk.
Inni pracownicy ośrodka przyglądali się akcji z mieszanką zachwytu
i przerażenia. Musk i jego renegaci wytaczali serwery z sali i bez pakowania ich
w skrzynie ani nawet owijania w materiał ochronny ustawiali je we wnętrzu
naczepy, unieruchamiając tanimi pasami z Home Depot. „Pierwszy raz w życiu
ładuję tira”, oświadczył James. Ross przyznał, że go to przeraża. Czuł się tak,
jakby czyścili wnętrze szafy, ale „wypełnionej absolutnie bezcennymi
precjozami”.
O trzeciej po południu, kiedy już zapakowali pierwsze cztery serwerowe
racki do tira, wieść o najeździe dotarła do uszu dyrekcji firmy NTT będącej
zarządcą i właścicielem centrum danych. NTT poleciło przerwać prace.
W odpowiedzi Musk, którego jak zwykle podczas maniakalnych zrywów
rozsadzała kombinacja złości i rozradowania, zadzwonił do prezesa działu
magazynowego. Usłyszał od niego, że przemieszczenie racków bez udziału
grona wykwalifikowanych ekspertów jest niemożliwe. „Bzdury”, wyjaśnił mu
Musk. „Już cztery załadowaliśmy do tira”. Prezes dodał wówczas, że niektóre
podłogi wytrzymują maksymalnie 250 kilogramów nacisku, więc toczenie po
nich tonowej szafy serwerowej spowoduje uszkodzenia. Musk odparł, że każda
szafa ma cztery koła, więc nacisk na podłogę w żadnym punkcie nie przekracza
250 kilo. „Gość nie ogarnia matematyki”, powiedział Elon muskieterom.
Zrujnowawszy Wigilię menedżerom NTT i postawiwszy ich przed
możliwością utraty ponad 100 milionów dolarów obrotu w nadchodzącym roku,
Musk okazał łaskę i obiecał dwudniową przerwę w przenoszeniu serwerów.
Ale ostrzegł, że dzień po Bożym Narodzeniu jego ludzie wrócą do pracy.

Święta z rodziną

W wigilijny wieczór po zawarciu tymczasowego zawieszenia broni w centrum


danych w Sacramento, Musk zaprosił Jamesa i Andrew, którym rzeczywistość
pokrzyżowała plany narciarskie, do Boulder, gdzie planował spędzić święta
z Kimbalem i jego rodziną. Christiana w ostatniej chwili skombinowała
prezenty i wypchała skarpety dla dwóch niezapowiedzianych gości. Kimbal
upiekł pieczeń wołową i przygotował wysoki na 30 centymetrów yorkshire
pudding. Syn Elona Damian, który także uwielbia gotować, upichcił danie
z batatów. X bawił się rakietą na sprężone powietrze, odliczając sekundy do
startu, a potem depcząc z całej siły przycisk wystrzeliwujący ją w powietrze.
James i Andrew relaksowali się w jacuzzi, żeby rozładować stres.
Wizyta dała Kimbalowi okazję do odbycia z bratem poważnej rozmowy na
temat jego nieobliczalnego zachowania od chwili podpisania umowy
z Twitterem. Rok wcześniej Elon został Człowiekiem Roku i najbogatszą osobą
na świecie, teraz zaś stracił oba te tytuły. Kimbal odnosił wrażenie, że jest
świadkiem powtórki roku 2018, i uznał, że nadszedł czas na kolejny alarm
otwartej pętli. „Robisz sobie wrogów w niebezpiecznym tempie
i z niebezpiecznych środowisk”, oznajmił bratu. „Zupełnie jak przed laty
w liceum, kiedy ciągle obrywałeś”.
Kimbal poruszył nawet kwestię tego, czy Elon chce pozostać dyrektorem
zarządzającym Tesli. Firma była w tarapatach, a on nie poświęcał jej pełnej
uwagi. „Dlaczego po prostu nie zwolnisz stanowiska?”, spytał Kimbal. Elon nie
był gotowy, by odpowiedzieć.
Kolejnym drażliwym tematem były jego późnonocne tweety. Kimbal przestał
śledzić konto brata na Twitterze, bo kosztowało go to za dużo nerwów. Elon
przyznał, że tweet na temat Paula Pelosiego był błędem. Nie zdawał sobie
sprawy, że historia z męską prostytutką, o której przeczytał w internecie,
pochodziła z nierzetelnego źródła. „Zachowujesz się jak idiota”, skwitował
sprawę Kimbal. „Przestań łykać te odklejone bzdury”. Podobne zdanie miał
o tweecie na temat Fauciego. „To nie jest w porządku. Ani zabawne. Nie możesz
odwalać takich numerów”. Kimbal palnął również kazanie Jamesowi i Andrew
za bezrefleksyjne wspieranie Elona. „To naprawdę słabe, chłopaki. Naprawdę
słabe”.
Jednym z tematów, na które nie rozmawiali, był sam Twitter. Kiedy Elon
poruszył kwestię swojej nowej firmy, Kimbal go zbył. „Naprawdę mam to
gdzieś”, stwierdził. „Twitter to pryszcz na dupie tego, co powinno być twoim
wpływem na świat”. Elon nie podzielał jego opinii, ale nie wdali się
w dyskusję.
Jedna ze świątecznych tradycji Kimbala i Christiany polegała na tym, że
prosili wszystkich o zastanowienie się nad odpowiedzią na pewne pytanie. Tego
roku brzmiało ono: „Czego żałujesz?”. „Najbardziej żałuję częstego dźgania się
w udo widelcem, częstego strzelania sobie w stopę i dźgania się w oko”,
odrzekł Elon.

Święta Bożego Narodzenia dały Muskowi okazję do odnowienia relacji


z synami: Griffinem, Damianem i Kaiem, którzy w okresie zawirowań
spowodowanych przejęciem Twittera i tweetami ojca zdystansowali się od
niego. Podobnie jak James i Andrew, byli nadzwyczaj utalentowani
matematycznie i naukowo, ale nie trapiły ich demony ani szorstkość cechujące
ojca i dziadka. Bycie synami Elona Muska sporo ich kosztowało, ale – jak to
określał ich ojciec – mieli naturę „stoików”.
Musk omówił z Kaiem – wówczas szesnastoletnim – możliwość opuszczenia
liceum i rozpoczęcia pracy w Twitterze. „Jest doskonałym programistą, więc
mógłby kodować, a liceum kontynuować zdalnie, tak jak zrobił to Damian”,
mówi. „Nie nalegam za mocno, bo wiem, że ze szkołą wiąże się element
towarzyski, ale on jest o wiele za bystry na liceum. Trochę absurd, żeby tam
chodził”. Kai odpowiedział, że się zastanowi.
Damian, jego bliźniak jednojajowy, jest równie genialny, ale ma inne
zainteresowania. Przez ponad rok zajmował się komputerami kwantowymi
i kryptografią w laboratorium akademickim prowadzonym przez fizyka cząstek
elementarnych. Po ukończeniu liceum w trybie zdalnym został przyjęty do
jednego z najlepszych amerykańskich uniwersytetów badawczych, ale Musk
uważał, że uczestnictwo w studiach pierwszego stopnia może nie być dla niego
dostatecznym wyzwaniem intelektualnym. „Z matematyki i fizyki jest już na
poziomie studiów magisterskich”.
Z kolei Griffin był w rodzinie Musków najbardziej wyluzowanym
ekstrawertykiem. Jako student pierwszego roku na uczelni należącej do Ligi
Bluszczowej musiał mierzyć się z wrogością kierowaną przeciw ojcu. Kiedy
opowiada o sobie, stara się być skromny i nie wywyższać się, ale przyznał,
prawie przepraszającym tonem: „Przykro mi, jeśli to zabrzmi jak przechwałka,
ale z informatyki byłem najlepszy w roczniku liczącym czterysta pięćdziesiąt
osób”. Spędził wiele czasu, podobnie jak jego ojciec w czasach nastoletnich,
pisząc gry komputerowe. Z tych, w które grał, ulubioną był Elden Ring.
Jenny, niegdyś zwanej Xavierem, oczywiście nie było. Christiana wysłała
jej jednak SMS z informacją, że cała rodzina za nią tęskni, a ona ma dla niej
skarpetę z prezentami, którą wyśle jej pocztą. „Dziękuję”, odpowiedziała Jenna.
„To bardzo wiele dla mnie znaczy”.
Jeśli zaś chodzi o Saxona, syna Muska z autyzmem, to po raz kolejny
dowiódł swojej przenikliwości. W pewnej chwili wywiązała się rozmowa na
temat tego, że bliscy Muska, kiedy chcą wyjść do restauracji, dokonują
rezerwacji pod pseudonimem. „O tak”, podjął temat Saxon. „Jak tylko ktoś
odkryje, że jestem synem Elona Muska, będzie na mnie wściekły, bo Musk
rujnuje Twittera”.

Najazd, część druga

Po świętach Andrew i James udali się z powrotem do Sacramento, żeby


sprawdzić, ile jeszcze serwerów uda im się przewieźć. Nie zabrali ze sobą
wystarczająco dużo ubrań, więc poszli do Walmartu kupić sobie jeansy i T-
shirty.
Menedżerowie NTT, którzy zarządzali ośrodkiem, wciąż rzucali im kłody
pod nogi, choć część ich zastrzeżeń była całkiem zrozumiała. Na przykład,
zamiast pozwolić na zablokowanie drzwi wejściowych w pozycji otwartej,
wymagali, by przed każdym wejściem muskieterowie i ich podwładni
poddawali się skanowaniu siatkówki. Pewna nadzorczyni nieustannie ich
obserwowała. „To była jedna z najbardziej nieznośnych osób, z jakimi w życiu
pracowałem”, opowiada James. „Ale jeśli mam być szczery, to trochę ją
rozumiałem, bo przecież popsuliśmy jej świąteczny urlop, co nie?”
Firma transportowa, którą poleciło im NTT, życzyła sobie 200 dolarów za
godzinę pracy. Jamesowi udało się znaleźć w Yelpie ekipę Extra Care Movers,
gotową wykonać tę samą pracę za jedną dziesiątą ceny. Tworzyła ją barwna
zbieranina osób uosabiających aż do przesady ideał życiowej zaradności.
Właściciel był przez pewien czas bezdomny, potem urodziło mu się dziecko,
więc teraz próbował stanąć z powrotem na nogi. Nie miał konta bankowego,
więc James zapłacił przez PayPala. Drugiego dnia domagał się gotówki,
w związku z czym James poszedł do banku i wypłacił 13 tysięcy dolarów
z własnego konta. Dwóch pracowników ekipy nie miało dowodów tożsamości,
co nastręczyło kłopotów przy dopisywaniu ich do listy osób upoważnionych do
wstępu na teren ośrodka. Nadrabiali to jednak pracowitością. „Daję po dolarze
napiwku za każdy kolejny wyniesiony serwer”, ogłosił w pewnej chwili James.
Odtąd za każdym razem, kiedy rack z serwerami stawał w naczepie tira,
robotnicy upewniali się, która to już szafa.
Na serwerach znajdowały się dane użytkowników i James początkowo nie
zdawał sobie sprawy, że w celu ochrony prywatności przed relokacją należało
wyczyścić dyski. „Zanim się o tym dowiedzieliśmy, zdążyliśmy odłączyć
i wypchnąć część serwerów, więc nie było możliwości, żebyśmy wtoczyli je
z powrotem, podłączyli i wyczyścili”, mówi. Poza tym oprogramowanie do
usuwania danych nie działało. „Kurwa… no i co teraz zrobić?”, spytał. Elon
doradził, żeby zabezpieczyć ciężarówki przed otwarciem i śledzić ich trasy.
James wysłał więc kogoś do Home Depot, żeby kupił duże kłódki, spisali kody
do nich w arkuszu kalkulacyjnym i przesłali do Portland, żeby tamtejsi
pracownicy mogli otworzyć naczepy. „Nie wierzę, że się udało”, przyznaje
James. „Wszystkie dotarły bezpiecznie do Portland”.
Do końca tygodnia wykorzystali wszystkie ciężarówki, które dało się
wynająć w Sacramento. Mimo ulewnego deszczu w trzy dni udało im się
wywieźć ponad siedemset racków. Poprzedni rekord tej placówki wynosił
trzydzieści w miesiąc. Oczywiście, mnóstwo serwerów pozostało w centrum,
ale muskieterowie udowodnili, że można je przemieścić w szybkim tempie.
Resztę przetransportował w styczniu dział infrastrukturalny Twittera.
Elon obiecał Jamesowi wysoką premię, do miliona dolarów, jeśli serwery
trafią do nowej siedziby przed końcem roku. Umowa była czysto ustna, ale
James ufał swojemu kuzynowi. Kiedy przeprowadzka dobiegła końca, usłyszał
od Jareda Birchalla, że Muskowi chodziło wyłącznie o serwery, które trafią do
Portland i zostaną uruchomione. Ponieważ wymagało to zainstalowania nowego
przyłącza elektrycznego, ich liczba wynosiła zero. James wysłał SMS do Elona,
który zrewanżował się nową propozycją: James dostanie tysiąc dolarów za
każdy rack, który bezpiecznie dotarł do Portland, niezależnie od tego, czy był
podłączony do prądu i sieci. Łącznie dało to kwotę nieco ponad 700 tysięcy
dolarów. Elon zaoferował mu również pakiet opcji na akcje w zamian za
podjęcie pracy w Twitterze. James przyjął obie propozycje.
James uwielbiał swoją rodzinę z RPA. Ponieważ przegapił okazję, by
spędzić z nią święta, planował za część premii kupić im na wiosnę bilety do
Stanów. Oszczędzał także na zakup domu w Kalifornii dla rodziców. „Mój
ojciec uwielbia stolarkę, ale właśnie odciął sobie fragment palca i teraz ma
gorszy czas”, opowiada. „Jestem bardzo zżyty z tatą”.

Cóż za ekscytująca i inspirująca przygoda, nieprawdaż? Dowód na odwagę


i inicjatywę Muska! Niestety, sprawa ta, podobnie jak wszystkie inne
poczynania Elona, miała drugie dno. Świąteczny najazd miał nie tylko
pozytywny wydźwięk – stanowił w takim samym stopniu przykład
nieodpowiedzialności, niechęci do dyskusji i skłonności do zastraszania innych
ludzi. Inżynierowie odpowiedzialni za infrastrukturę Twittera próbowali
wyjaśnić tydzień wcześniej, podczas zebrania, na którym nawiązał do emoji
wybuchającej głowy, dlaczego nagłe wyłączenie serwerów z centrum
w Sacramento spowoduje problemy, ale Musk przeforsował własne zdanie.
Dobrze wiedział, kiedy warto zignorować głosy przeciwników. Ale nie był
w tym nieomylny. Przez kolejne dwa miesiące Twitter działał niestabilnie.
Niedobór serwerów powodował załamania systemu, między innymi podczas
konferencji na Twitter Spaces z kandydatem na prezydenta Ronem DeSantisem.
„Z perspektywy czasu widzę, że zamknięcie Sacramento było błędem”, przyznał
Musk w marcu 2023 roku. „Powiedziano mi, że nasze centra danych są
redundantne. Nie przekazano natomiast, że mamy w kodzie 70 tysięcy
bezpośrednich odwołań do Sacramento. I niektóre rzeczy wciąż się przez to
pierdolą”.
Najbardziej wartościowi podwładni Muska w Tesli i SpaceX nauczyli się
neutralizować jego szkodliwe pomysły i przekazywać mu niewygodne
informacje małymi porcjami. Pracownicy odziedziczeni z Twittera niestety nie
wiedzieli, jak się z nim obchodzić. Mimo to Twitter przetrwał. A przygoda
w Sacramento pokazała jego pracownikom, że Musk nie żartuje, kiedy mówi, że
muszą pracować tak, jakby ziemia paliła im się pod nogami.

Sylwester

Musk miał ogromną potrzebę odstresowania się. Wakacje niewiele mu dawały,


ale kilka razy do roku wyjeżdżał na dwa albo trzy dni na wyspę Lanai na
Hawajach, gdzie zatrzymywał się w jednym z domów swojego mentora
Larry’ego Ellisona – zrobił to choćby wówczas, gdy zdecydował się na zakup
Twittera. Pod koniec grudnia poleciał tam z Grimes i X-em.
Ellison niedawno zakończył na swojej wyspie budowę zwieńczonego kopułą
obserwatorium astronomicznego wyposażonego w ważący półtorej tony
teleskop z metrowym zwierciadłem. Musk poprosił, żeby nakierował go na
Marsa. Przez kilka chwil spoglądał w milczeniu przez okular, po czym zawołał
X-a i uniósł go, żeby sam mógł zobaczyć Czerwoną Planetę. „Spójrz”,
powiedział. „Kiedyś będziesz tam mieszkał”.
Z Lanai polecieli do Cabo San Lucas w Meksyku, żeby świętować
wyczekiwane zakończenie burzliwego 2022 roku z Kimbalem i jego rodziną. Na
miejscu była także czwórka jego starszych synów. Podobnie jak wszystkie dzieci
Kimbala. „Dobrze zrobiło naszym układom nerwowym, że mogliśmy się
wszyscy spotkać”, mówi Kimbal. „Jesteśmy bardzo skomplikowaną rodziną
i naprawdę rzadko się zdarza, że wszyscy jesteśmy jednocześnie szczęśliwi”.
Od czasu nabycia Twittera Musk szedł wojenną ścieżką, przepełniony
mentalnością człowieka oblężonego, która przenikała jego dzieciństwo
i wywołała łatwe do zaognienia urazy. Poruszał się ciężkim krokiem, używał
agresywnych gestów, a z jego postury biło przedbitewne napięcie. Mimo to
udział w rodzinnych spotkaniach zaowocował kilkoma krótkimi okresami
spokoju. Podczas pierwszego wieczoru w Cabo Musk poszedł na kolację
z Kimbalem, Kaiem i Antoniem Graciasem do restauracji o odprężającej
atmosferze. Następnego dnia grali w planszówki i oglądali filmy. Musk wybrał
film akcji z 1993 roku pod tytułem Człowiek demolka, w którym Sylvester
Stallone wciela się w igrającego z ryzykiem policjanta, wykonującego swoje
obowiązki z takim zacięciem, że powoduje to ogromne skutki uboczne. Obraz
wydał mu się bardzo zabawny.
Lokalna społeczność spotykała się na imprezie sylwestrowej, której punktem
kulminacyjnym było tradycyjne odliczanie do północy. Kiedy noworoczne
życzenia i fajerwerki dobiegły końca, Musk zapatrzył się w dal, a jego twarz
przyjęła dobrze znany nieobecny wyraz. Przyjaciele wiedzieli, że nie wolno mu
przerywać, kiedy wpada w taki trans, ale po dłuższej chwili Christiana położyła
dłoń na jego plecach i spytała, czy wszystko w porządku. Musk nie odzywał się
przez kolejną minutę. „Trzeba wystrzelić Starshipa na orbitę”, wydusił
wreszcie. „Musimy wystrzelić Starshipa na orbitę”.
R O ZD ZI A Ł 9 3

Sztuczna inteligencja dla samochodów


Tesla, 2022–2023
Dhaval Shroff i jego biurko w siedzibie Tesli
Samochody, które uczą się od ludzi

„To coś w stylu ChataGPT, tylko dla samochodów”, powiedział Dhaval Shroff
Muskowi. Porównywał projekt, którym zajmował się w Tesli, z chatbotem
udostępnionym właśnie przez laboratorium OpenAI założone przez Muska
i Sama Altmana w 2015 roku. Od prawie dziesięciu lat Musk pracował nad
różnymi formami sztucznej inteligencji, do których należały autonomiczne
samochody, robot Optimus i implant Neuralinku, pozwalający łączyć mózg
z urządzeniami zewnętrznymi. Projekt Shroffa należał do ścisłej czołówki prac
z zakresu maszynowego uczenia się: miał na celu opracowanie autonomicznego
samochodu, który kształciłby się, obserwując ludzkie zachowanie.
„Przetwarzamy ogromną ilość danych o zachowaniu kierowców w złożonych
sytuacjach drogowych, a potem trenujemy komputerową sieć neuronową, żeby je
naśladowała”.
Musk poprosił o spotkanie ze Shroffem – okazjonalnie odgrywającym rolę
czwartego muskietera obok Jamesa, Andrew i Rossa – bo zastanawiał się, czy
nie przekonać go do opuszczenia zespołu Autopilota Tesli i przejścia do
Twittera. Shroff miał nadzieję tego uniknąć, przekonując Muska o kluczowym
znaczeniu zarówno dla Tesli, jak i dla świata jego bieżącego projektu: uczącego
się od ludzi komponentu oprogramowania samosterującego Tesli, który
wyznacza tor jazdy samochodu z wykorzystaniem sieci neuronowej.
Ich spotkanie zostało zaplanowane na dzień, w którym splatało się tak wiele
wątków, że uznano by to za niewiarygodne nawet wówczas, gdyby było częścią
scenariusza filmowego. Był to piątek 2 grudnia 2022 roku – dzień, w którym
miała się ukazać pierwsza odsłona Twitter Files autorstwa Matta Taibbiego.
Shroff zgodnie z życzeniem szefa dotarł rano do siedziby głównej Twittera, ale
Musk, który właśnie wrócił z Nevady, gdzie prezentował Cybertrucka,
przeprosił go – zapomniał, że ma lecieć do Nowego Orleanu na spotkanie
z prezydentem Macronem, z którym planował rozmawiać o europejskich
przepisach dotyczących moderacji treści. Poprosił Shroffa, żeby wrócił
wieczorem. Czekając na Macrona, wysyłał Shroffowi SMS-y, w których
przesuwał spotkanie na coraz późniejszy termin. „Będę miał cztery godziny
opóźnienia”, napisał w pewnym momencie. „Mógłbyś poczekać?” To również
wtedy napisał niespodziewanie do Bari Weiss i Nellie Bowles z pytaniem, czy
przylecą do San Francisco, żeby spotkać się z nim tej nocy i wspomóc
powstanie publikacji Twitter Files.
Po powrocie do San Francisco późną nocą Muskowi nareszcie udało się
spotkać ze Shroffem, który szczegółowo opisał swój projekt sieci neuronowej
wyznaczającej tor jazdy pojazdu. „Uważam, że to megaważne, bym mógł
kontynuować pracę”, powiedział Shroff. Słuchając go, Musk na nowo się
rozentuzjazmował i przyznał mu rację. Zdał sobie sprawę, że w przyszłości
Tesla wykroczy swoją działalnością poza branże motoryzacyjną i odnawialnych
źródeł energii. Dzięki jeździe autonomicznej, robotowi Optimusowi
i superkomputerowi Dojo obsługującemu uczenie maszynowe miała stać się
firmą z sektora sztucznej inteligencji, w dodatku funkcjonującą nie tylko
w wirtualnym świecie chatbotów, ale również w fizycznym, rzeczywistym
świecie fabryk i dróg. Zaczął rozważać zatrudnienie grupy ekspertów od
sztucznej inteligencji, którzy mogliby konkurować z OpenAI, a ich pracę
dopełniałby zespół zajmujący się sieciami neuronowymi, które obliczałyby
trajektorie samochodów.

Przez wiele lat oprogramowanie Autopilota Tesli działało na sztywnych


zasadach. Pobierało dane wizualne z ośmiu kamer zamontowanych
w samochodzie i rozpoznawało oznaczenia pasów ruchu, pieszych, pojazdy,
sygnalizatory świetlne oraz wszystkie inne obiekty znajdujące się w zasięgu
obiektywów. Następnie dane te podlegały analizie z użyciem zestawu reguł,
takich jak: zatrzymaj się, jeśli światło jest czerwone; jedź, jeśli jest zielone;
utrzymuj się pomiędzy oznaczeniami pasów ruchu; nie przekraczaj
podwójnych ciągłych linii, za którymi odbywa się ruch w przeciwną stronę;
przejeżdżaj przez skrzyżowanie, wyłącznie jeśli zbliżające się do niego
samochody jadą za wolno, żeby w ciebie uderzyć; i tak dalej. Inżynierowie
Tesli ręcznie pisali i aktualizowali setki tysięcy linii kodu w C++, żeby program
mógł stosować wszystkie te reguły w każdej złożonej sytuacji.
Projekt sieci neuronowej wyznaczającej tor jazdy, nad którym pracował
Shroff, miał wzbogacić ten model o nową warstwę. „Zamiast określać
prawidłowy tor jazdy samochodu wyłącznie na podstawie reguł, wyznaczamy
ją, polegając dodatkowo na sieci neuronowej, którą trenuje się na milionach
przykładów decyzji podjętych przez ludzi”, mówi Shroff. Innymi słowy, sieć
Shroffa jest imitacją człowieka. Kiedy postawi się ją w konkretnej sytuacji,
ustala tor jazdy, opierając się na wyborach, których w tysiącach podobnych
przypadków dokonali ludzie. Czyli działa podobnie jak my, kiedy uczymy się
prowadzić samochód, grać w szachy, jeść spaghetti i robić prawie wszystko
inne: czasami wpaja się nam zestaw reguł, których należy przestrzegać, ale
większości umiejętności nabywamy, obserwując innych. To podejście do
uczenia maszynowego było zbieżne z przedstawionym przez Alana Turinga
w artykule Maszyna licząca a inteligencja z 1950 roku.
Tesla trenowała swoje sieci neuronowe na jednym z największych
superkomputerów świata, zbudowanym z użyciem procesorów graficznych
(GPU) wyprodukowanych przez firmę Nvidia. Celem Muska w 2023 roku było
odejście od korzystania z niego na rzecz Dojo – nowego superkomputera
budowanego od podstaw przez Teslę, który miał trenować system sztucznej
inteligencji na podstawie materiałów wideo. Dzięki chipom i infrastrukturze
zaprojektowanej wewnątrzzakładowo przez zespół do spraw sztucznej
inteligencji Tesli Dojo dysponuje prawie ośmioma eksaflopsami mocy
obliczeniowej (jeden eksaflops to 1018 operacji na sekundę), co czyni go jednym
z najpotężniejszych na świecie komputerów stosowanych do tego celu. Ma być
wykorzystany zarówno w pracy nad oprogramowaniem do autonomicznej jazdy,
jak i tym, które steruje Optimusem. „Rozwijanie obu projektów jednocześnie
jest ciekawe”, mówi Musk. „Oba chcą się poruszać w prawdziwym świecie”.
Na początku 2023 roku projekt sieci neuronowej Tesli przeanalizował
10 milionów klatek nagrań pobranych z samochodów Tesla. Czy to oznacza, że
Autopilot będzie jedynie tak dobry jak przeciętny ludzki kierowca? „Nie, bo
wykorzystujemy tylko dane pochodzące od kierowców, którzy dobrze poradzili
sobie w danej sytuacji”, wyjaśnia Shroff. Pracownicy, którzy dokonywali
selekcji danych – większość w ośrodku w Buffalo w stanie Nowy Jork –
oceniali nagrania i przyznawali im punktację. Musk nakazał im wypatrywać
„zachowań, których oczekiwaliby od pięciogwiazdkowego kierowcy Ubera”,
i tylko filmy spełniające ten wymóg zostały wykorzystane do trenowania
sztucznej inteligencji.
Musk regularnie spacerował po budynku Tesli w Palo Alto. Miał
w zwyczaju klękać przy inżynierach z zespołu Autopilota, którzy mieli do
dyspozycji przestrzeń roboczą na otwartym planie, i nawiązywać z nimi
spontaniczne rozmowy. Pewnego dnia Shroff zaprezentował ostatnie postępy.
Musk był pod wrażeniem, ale miał pytanie: czy to nowe podejście było
naprawdę potrzebne? Czy nie było lekką przesadą? Wyznawał motto: „Nie
używaj pocisku samosterującego do zabicia muchy; po prostu użyj packi”. Czy
istniała możliwość, że sięganie po sieć neuronową do wyznaczania toru jazdy
było niepotrzebnie skomplikowanym sposobem radzenia sobie z garstką bardzo
mało prawdopodobnych przypadków?
Shroff zaprezentował Muskowi sytuacje, w których planowanie toru jazdy
przez sieć neuronową sprawdzało się lepiej niż podejście oparte na sztywnych
regułach. Jezdnię w scenariuszu demonstracyjnym pokrywały kubły na śmieci,
przewrócone słupki drogowe i losowe obiekty. Samochód prowadzony przez
sieć neuronową śmigał pomiędzy przeszkodami, przekraczając – jeśli uznał to za
konieczne – linie między pasami ruchu i łamiąc inne zasady. „Tak to wygląda,
kiedy przechodzimy ze sztywnych zasad na tor jazdy wyznaczany przez sieć”,
powiedział mu Shroff. „Po włączeniu tego trybu samochód nigdy z niczym się
nie zderzy, nawet w zupełnie nieuporządkowanym środowisku”. Był to skok
w przyszłość z gatunku tych, które ekscytowały Muska najbardziej. „Powinniśmy
zorganizować pokaz w stylu Jamesa Bonda”, powiedział. „Niech ze wszystkich
stron wybuchają bomby, niech prosto z nieba ląduje ufo – samochód będzie
lawirował przez to wszystko, w nic nie uderzając”.
Ogólnie rzecz ujmując, systemy uczenia maszynowego potrzebują celu albo
pewnej wartości statystycznej, do której dążą, trenując same siebie. Musk, który
lubił zarządzać, narzucając odgórnie, które parametry powinny być
najważniejsze, wskazał zespołowi Autopilota gwiazdę przewodnią: liczbę mil
przejechanych przez auto w trybie Tesla Full Self-Driving bez interwencji
człowieka. „Chcę, żeby od dzisiaj na pierwszym slajdzie każdej prezentacji
pojawiała się najnowsza wartość współczynnika mil jazdy autonomicznej na
interwencję człowieka”, zapowiedział. „Co optymalizujemy, szkoląc SI?
Odpowiedź brzmi: liczbę mil przejechanych pomiędzy interwencjami”. Polecił
inżynierom, żeby stworzyli licznik na podobieństwo gry komputerowej, na
którym będą codziennie widzieć swój wynik. „Gry komputerowe bez tablicy
rekordów są nudne, więc widok zwiększającej się każdego dnia liczby mil na
interwencję będzie was motywował”.
Członkowie zespołu zainstalowali w pracowni kilka wielkich,
osiemdziesięciopięciocalowych telewizorów, które informowały w czasie
rzeczywistym o średniej liczbie mil przejeżdżanych przez samochody w trybie
autonomicznym bez interwencji kierowcy. Kiedy dostrzegali, że powtarza się
pewien wzorzec interwencji – na przykład, że kierowca chwyta kierownicę
podczas zmiany pasa przez samochód, włączania się do ruchu albo skrętu na
skomplikowanym skrzyżowaniu – aktualizowali zestaw reguł i sieć neuronową,
żeby to naprawić. Ustawili w sąsiedztwie swoich biurek gong i uderzali
w niego za każdym razem, kiedy udało im się rozwiązać problem zmuszający
kierowców do wtrącania się w działanie Autopilota.

Jazda próbna sztucznej inteligencji


W połowie kwietnia 2023 roku nadszedł czas, by Musk sprawdził możliwości
nowego, opartego na sieci neuronowej systemu jazdy autonomicznej, wybierając
się na przejażdżkę po Palo Alto. Shroff i pozostali członkowie zespołu
Autopilota skonfigurowali samochód w taki sposób, by polegał na
oprogramowaniu wytrenowanym przez sieć neuronową do imitowania
kierowców, z minimalnym wsparciem tradycyjnego kodu opartego na regułach.
Musk usiadł w fotelu kierowcy. Obok niego siedział Ashok Elluswamy,
dyrektor działu Autopilota. Shroff wraz z dwoma członkami swojego zespołu,
Mattem Bauchem i Chrisem Payne’em, wcisnęli się do tyłu. Cała trójka
pracowała od ośmiu lat przy stykających się biurkach i mieszkała przy
sąsiadujących ulicach w San Francisco. Na blatach swoich biurek zamiast
typowego zdjęcia rodziny mieli identyczne fotografie całej trójki wykonane
podczas pewnej imprezy halloweenowej. Czwartym członkiem ekipy, zanim
spotkał go los, którego udało się uniknąć Shroffowi, był James Musk,
przeniesiony do Twittera po przejęciu go przez Elona.
Kiedy byli już gotowi opuścić parking pod biurami Tesli w Palo Alto, Musk
wybrał miejsce docelowe na mapie, dotknął ikony Full Self-Driving i zdjął
dłonie z kierownicy. Samochód przymierzył się do wyjazdu na główną drogę
i od razu pojawiło się przed nim przerażające wyzwanie: zbliżał się rowerzysta.
„Wstrzymaliśmy wszyscy oddech, bo rowerzyści bywają nieprzewidywalni”,
opowiada Shroff. Musk się jednak nie przejął i nie sięgnął w stronę kierownicy.
Samochód ustąpił pierwszeństwa – samodzielnie. „Postąpił dokładnie tak samo,
jak postąpiłby ludzki kierowca”, mówi Shroff.
Shroff i jego dwaj koledzy szczegółowo wyjaśnili, że oprogramowanie do
jazdy w pełni autonomicznej, z którego korzystali, zostało wyszkolone na
milionach nagrań wideo z kamer samochodów należących do klientów Tesli.
Kod, który powstał w ten sposób, był o wiele mniej skomplikowany niż
tradycyjny, bazujący na tysiącach zasad określonych przez ludzi. „Działa
dziesięć razy szybciej, a w swoim czasie prawdopodobnie będzie można usunąć
z niego 300 tysięcy linii”, powiedział Shroff. Bauch przyrównał sytuację do
zarządzanego przez sztuczną inteligencję bota grającego w bardzo nudną grę
komputerową. Musk parsknął swoim charakterystycznym śmiechem. Chwilę
później wyciągnął telefon i zaczął tweetować, podczas gdy samochód sam
prześlizgiwał się pomiędzy innymi uczestnikami ruchu.
Przez dwadzieścia pięć minut samochód jeździł po drogach szybkiego ruchu
i wąskich przecznicach, radząc sobie ze złożonymi zakrętami i unikając
rowerzystów, pieszych i zwierząt. Musk ani razu nie dotknął kierownicy.
Jedynie kilka razy zainterweniował, wciskając delikatnie pedał gazu, kiedy
odniósł wrażenie, że samochód zachowuje się zbyt ostrożnie – na przykład kiedy
z przesadną uległością czekał przy skrzyżowaniu oznaczonym z czterech stron
znakiem stopu. W pewnym momencie tesla wykonała manewr, który uznał za
lepszy od tego, który przyszedł mu do głowy. „O, wow!”, rozradował się.
„Nawet moja ludzka sieć neuronowa tu zawiodła, a samochód zachował się
poprawnie”. Był tak zadowolony, że zaczął gwizdać Eine kleine Nachtmusik
Mozarta.
„Fantastyczna robota”, powiedział na koniec. „To jest naprawdę
imponujące”. Następnie poszli całą grupą na cotygodniowe zebranie zespołu
Autopilota, na którym dwudziestu facetów, prawie wszyscy w czarnych T-
shirtach, zgromadziło się wokół stołu konferencyjnego, żeby usłyszeć werdykt.
Wielu nie wierzyło, że projekt sieci neuronowej się powiedzie. Musk
oświadczył, że zaczął wierzyć w jego przyszłość i że teraz powinni
zaangażować w pracę nad nim o wiele więcej zasobów.
W trakcie dyskusji Musk zwrócił uwagę na kluczową kwestię: sieć
neuronowa radziła sobie dość kiepsko, póki nie została wytrenowana na co
najmniej milionie klipów wideo, i zaczynała osiągać naprawdę dobre wyniki po
przeanalizowaniu półtora miliona nagrań. Dawało to Tesli ogromną przewagę
nad innymi firmami motoryzacyjnymi i zajmującymi się sztuczną inteligencją.
Dysponowała bowiem globalną flotą prawie 2 milionów samochodów
gromadzących każdego dnia miliardy klatek nagrań. „Jesteśmy na wyjątkowo
sprzyjającej pozycji”, powiedział Elluswamy podczas zebrania.
Zdolność zbierania i analizowania nieprzebranych ilości danych miała
stanowić klucz do powodzenia wszystkich form sztucznej inteligencji, od
autonomicznych samochodów przez roboty w rodzaju Optimusa po ChatGPT
i inne podobne rozwiązania. Musk dysponował teraz dwoma olbrzymimi
odwiertami, z których w czasie rzeczywistym buchały strumienie danych –
nagrania z samosterujących samochodów i miliardy postów, pojawiające się
każdego tygodnia na Twitterze. Zebranym inżynierom powiedział, że właśnie
zatwierdził dużą dyspozycję zakupu kolejnych 10 tysięcy procesorów
graficznych do przetwarzania danych z Twittera, i obwieścił, że będzie
organizował częstsze zebrania poświęcone projektowanym przez Teslę
potencjalnie wydajniejszym jednostkom obliczeniowym do Dojo. Przyznał
również ze smutkiem, że jego powodowana impulsem świąteczna przygoda
polegająca na wybebeszeniu centrum danych Twittera w Sacramento była
pomyłką.
Zebraniu przysłuchiwał się inżynier uważany za supergwiazdę świata
sztucznej inteligencji. Musk zatrudnił go niecały tydzień wcześniej na potrzeby
nowego tajnego projektu, który niedługo zamierzał uruchomić.
R O ZD ZI A Ł 9 4

Sztuczna inteligencja dla ludzi


X.AI, 2023

W Austin z Shivon Zilis i bliźniakami Striderem i Azure


Wielki wyścig

Rewolucje technologiczne rzadko rozpoczynają się z wielką pompą. Przecież


nie było tak, że w 1760 roku ktoś obudził się pewnego ranka i zawołał: „O rany!
Właśnie rozpoczęła się rewolucja przemysłowa!”. Nawet dwudziestowieczna
rewolucja technologiczna przez wiele lat dokonywała się leniwie na drugim
planie. Napędzali ją hobbyści klecący komputery osobiste, którymi chwalili się
na zlotach pasjonackich organizacji, takich jak Homebrew Computer Club;
dopiero po pewnym czasie opinia publiczna zdała sobie sprawę z dokonującej
się fundamentalnej przemiany. Ale najnowsza rewolucja cyfrowa, ta związana
ze sztuczną inteligencją, odbyła się inaczej. W ciągu kilku tygodni wiosną
2023 roku miliony osób będących na bieżąco z technologią, a po nich cała
reszta, zauważyły, że w przyprawiającym o zawrót głowy tempie zachodzi
transformacja, która odmieni sposób, w jaki wykonujemy pracę, uczymy się,
tworzymy i realizujemy codzienne zadania.
Przez minioną dekadę Musk niepokoił się, że pewnego dnia sztuczna
inteligencja wyrwie się spod kontroli – że zacznie myśleć samodzielnie –
i zagrozi ludzkości. Kiedy współzałożyciel Google’a Larry Page zbagatelizował
jego obawy i nazwał go „gatunkistą”, który przedkłada gatunek ludzki ponad
inne formy inteligencji, ich przyjaźń legła w gruzach. Musk podjął próbę
uniemożliwienia Page’owi i Google’owi nabycia założonej przez pioniera
sztucznej inteligencji Demisa Hassabisa firmy DeepMind. Kiedy ten plan się nie
powiódł, Musk nawiązał współpracę z Samem Altmanem, z którym w 2015 roku
założył OpenAI – konkurencyjne do DeepMind laboratorium non profit.
Ponieważ ludzie są drażliwsi niż maszyny, w pewnej chwili drogi Muska
i Altmana się rozeszły. Elon opuścił radę dyrektorów OpenAI i podebrał
Altmanowi cenionego programistę Andreja Karpathy’ego, któremu powierzył
kierownictwo zespołu Autopilota Tesli. Altman powołał wtedy w swojej firmie
dział komercyjny, przekonał Microsoft do zainwestowania w OpenAI
13 miliardów dolarów i zrekrutował Karpathy’ego z powrotem.
Wśród produktów opracowanych przez OpenAI jest bot ChatGPT, który
został wyszkolony do odpowiadania na pytania użytkowników na dużych
zestawach danych z internetu. Kiedy Altman wraz ze swoim zespołem
zaprezentował jego wczesną wersję Billowi Gatesowi w czerwcu 2022 roku,
ten wyraził opinię, że zainteresuje się nim dopiero wówczas, kiedy poradzi
sobie na przykład z zadaniem z rozszerzonej matury z biologii. „Myślałem, że to
ich odpędzi na dwa albo trzy lata”, mówi Gates. Tymczasem wrócili po trzech
miesiącach. Altman, dyrektor zarządzający Microsoftu Satya Nadella i inni
przyjechali do domu Gatesa na kolację, żeby pokazać mu nową wersję modelu
językowego: GPT-4. Gates bombardował go pytaniami z biologii. „To było
niesamowite”, mówi. Potem zapytał, co GPT-4 powiedziałby ojcu, którego
dziecko jest chore. „Udzielił bardzo wyważonej, ostrożnej odpowiedzi, na którą
być może nie byłoby stać żadnej z osób zebranych w pokoju”.
W marcu 2023 roku OpenAI wypuściło ChataGPT-4. Google odpowiedział
konkurencyjnym chatbotem o nazwie Bard. Położono w ten sposób grunt pod
konkurencję pomiędzy OpenAI-Microsoftem i DeepMind-Google’em w zakresie
tego, kto stworzy lepsze produkty zdolne do prowadzenia naturalnych rozmów
z ludźmi i wykonywania różnorodnych zadań umysłowych przekazywanych
drogą tekstową.
Musk niepokoił się, że te chatboty i systemy SI, szczególnie w rękach
Microsoftu i Google’a, ulegną indoktrynacji politycznej, być może nawet zarażą
się tym, co nazywał wirusem wokeizmu. Bał się także, że samouczące się układy
sztucznej inteligencji mogą zacząć okazywać wrogość gatunkowi ludzkiemu.
A ze spraw dotykających go bardziej bezpośrednio miał podejrzenie, że
chatboty mogłyby zostać wyszkolone do zalewania Twittera dezinformacjami,
politycznie motywowanymi artykułami i oszustwami finansowymi. Wszystkim
tym, rzecz jasna, parali się już ludzie. Ale możliwość sięgnięcia po tysiące
chatbotów przystosowanych do użycia w charakterze broni pogorszyłaby sprawę
o dwa lub trzy rzędy wielkości.
To wtedy włączył się jego wewnętrzny przymus, by pędzić na ratunek.
Uznał, że pojedynek między OpenAI a Google’em zyskałby na udziale trzeciego
gladiatora, którego celem byłaby troska o bezpieczne korzystanie ze sztucznej
inteligencji i zapewnienie przetrwania ludzkości. Poza tym Musk czuł się bardzo
urażony, że oto założył i sfinansował OpenAI, a teraz został na marginesie. Ze
wszystkich burz, na które się zanosiło, sztuczna inteligencja wyglądała na
największą. A burze nikogo nie przyciągały tak silnie jak Muska.
W lutym 2023 roku zaprosił – trafniej byłoby chyba powiedzieć, że
„wezwał” – Sama Altmana na spotkanie w siedzibie Twittera i poprosił go
o przyniesienie dokumentów założycielskich OpenAI. Zażądał, żeby jego dawny
partner uzasadnił, jakim prawem mógł legalnie przekształcić organizację non
profit sfinansowaną z darowizn w przedsiębiorstwo komercyjne o milionowych
obrotach. Altman próbował wyjaśniać, że wszystko odbyło się prawidłowo,
oraz zarzekać się, że osobiście nie jest akcjonariuszem ani że nie zarabiał na
firmie. Zaproponował też Muskowi nabycie akcji nowej firmy, ale ten nie był
zainteresowany.
Zamiast tego Elon wygłosił litanię oskarżeń pod adresem OpenAI i Altmana.
„OpenAI zostało założone jako niedochodowa firma produkująca wolne
oprogramowanie (dlatego nazwałem ją »Open« AI) i mająca być przeciwwagą
dla Google’a, tymczasem teraz jest tworzącą niejawne oprogramowanie,
maksymalizującą dochody spółką pod faktyczną kontrolą Microsoftu”,
powiedział. „Nadal nie rozumiem, jakim sposobem przedsięwzięcie non profit,
które dostało ode mnie 100 milionów dolarów, stało się przedsiębiorstwem
komercyjnym wycenianym przez rynek na 30 miliardów. Jeśli to jest legalne,
dlaczego wszyscy tak nie robią?” Nazwał sztuczną inteligencję
„najpotężniejszym narzędziem w historii ludzkości”, a potem zaczął wyrzekać,
że teraz owo narzędzie znajduje się „w rękach pozbawionego skrupułów
korporacyjnego monopolisty”.
Altmana ubodły jego słowa. W odróżnieniu od Muska jest wrażliwy i stroni
od konfrontacji. Nie czerpał ani grosza z OpenAI i był zdania, że Musk nie
zagłębił się wystarczająco w złożone zagadnienie bezpieczeństwa sztucznej
inteligencji. Mimo to miał wrażenie, że za krytycznymi słowami Muska stała
autentyczna troska. „Jest bucem”, powiedział Karze Swisher. „Ma styl działania,
z którym osobiście nie chciałbym mieć nic wspólnego. Sądzę jednak, że
naprawdę mu zależy i bardzo stresuje się tym, jaka będzie przyszłość
ludzkości”.

Strumienie danych Muska

Paliwem dla sztucznej inteligencji są dane. Nowe chatboty były trenowane na


olbrzymich ilościach informacji – miliardach stron tekstu z internetu i innych
dokumentach. Google i Microsoft miały do dyspozycji imponujące rzeki danych
pod postacią wyszukiwarek, usług w chmurze i dostępu do maili.
Z czym mógł wejść do tej gry Musk? Jednym z jego zasobów była baza
danych Twittera, która obejmowała ponad bilion tweetów zamieszczonych
w ciągu minionych lat i rozrastała się o 500 milionów wiadomości dziennie.
Stanowiła świadomość zbiorową ludzkości i najaktualniejszy zbiór
autentycznych ludzkich konwersacji, newsów, zainteresowań, trendów,
argumentów i żargonu. Poza tym Twitter był świetnym poligonem
doświadczalnym, na którym chatbot mógł testować reakcje prawdziwych ludzi
na jego odpowiedzi. Kupując Twittera, Musk nie brał pod uwagę wartości tego
źródła danych. „Szczerze mówiąc, była to uboczna korzyść, z której zdałem
sobie sprawę dopiero po zakupie”, przyznaje.
Twitter pozwalał innym firmom na korzystanie ze swojego strumienia
danych bez większych ograniczeń. W styczniu 2023 roku Musk odbył serię
późnonocnych zebrań w swojej sali konferencyjnej w siedzibie Twittera, żeby
znaleźć sposób na pobieranie opłat za taką usługę. „To okazja do monetyzacji”,
powiedział programistom. Był to również sposób na ograniczenie Google’owi
i Microsoftowi możliwości wykorzystywania tych danych do usprawniania ich
chatbotów.
Musk dysponował jeszcze jedną skarbnicą danych: 160 miliardami klatek
nagrań przesyłanych każdego dnia przez samochody Tesli, a następnie
przetwarzanych. Dane te różniły się od dokumentów tekstowych, na których
uczyły się chatboty, bo składały się z nagrań ludzi poruszających się
samochodami w rzeczywistych sytuacjach. Mogły pomóc w stworzeniu sztucznej
inteligencji dla robotów funkcjonujących w fizycznym świecie, a nie tylko dla
programów generujących tekst.
Świętym Graalem sztucznej inteligencji było stworzenie maszyn zdolnych do
operowania w sposób zbieżny z ludźmi w przestrzeniach fizycznych, takich jak
fabryki, biura i powierzchnia Marsa, a nie wyłącznie do zachwycania nas
wirtualnymi pogawędkami. Tesla i Twitter potencjalnie mogły dostarczyć
danych i mocy obliczeniowej do realizacji obu potrzeb: uczenia maszyn, jak
poruszać się w świecie fizycznym i jak odpowiadać na pytania w języku
naturalnym.

Idy marcowe

„Co można zrobić, żeby sztuczna inteligencja była dla nas bezpieczna?”, spytał
Musk. „Borykam się z tym od dłuższego czasu. Jakie działania możemy podjąć,
żeby zminimalizować zagrożenie ze strony sztucznej inteligencji i zapewnić
przetrwanie ludzkiej świadomości?”
Siedział po turecku, boso, na tarasie przy basenie domu w Austin, który
należał do Shivon Zilis – dyrektorki Neuralinku, matki dwójki jego dzieci
i intelektualnej towarzyszki w dywagacjach na temat sztucznej inteligencji, od
kiedy osiem lat wcześniej założył OpenAI. Szesnastomiesięczne bliźniaki,
Strider i Azure, siedziały im na kolanach. Musk wciąż praktykował post
przerywany – na późny brunch zjadł pączki, które stały się regularnym
elementem jego menu. Zilis zaparzyła kawę, po czym podgrzała kubek Elona
w mikrofali, żeby zrobiła się supergorąca. W przeciwnym razie wyżłopałby ją
za szybko.
Tydzień wcześniej Elon przysłał mi SMS o treści: „Chciałbym opowiedzieć
ci o kilku ważnych sprawach. Wyłącznie osobiście”. Kiedy spytałem, gdzie
i kiedy chciałby się spotkać, odpowiedział: „Idy marcowe w Austin”.
Zdumiało mnie to i szczerze mówiąc, odrobinę zaniepokoiło. Czy
powinienem się czegoś obawiać? Okazało się, że chciał porozmawiać
o kwestiach, z którymi przyjdzie mu mierzyć się w przyszłości. Pierwszą z nich
była sztuczna inteligencja. Zażądał, żebyśmy zostawili telefony w domu i wyszli
na zewnątrz, bo, jak powiedział, ktoś mógłby za ich pomocą podsłuchiwać naszą
rozmowę. Później jednak zgodził się, żebym wykorzystał w książce to, co
opowiedział o sztucznej inteligencji.
Mówił niskim, monotonnym głosem przerywanym wybuchami niemal
maniakalnego śmiechu. Ilość ludzkiej inteligencji, zauważył, przestaje rosnąć,
bo ludzie nie mają dość dzieci. Ilość inteligencji komputerowej tymczasem
rośnie w tempie wykładniczym, jakby rządziło nią prawo Moore’a na sterydach.
Nadejdzie moment, że biologiczna siła intelektu zostanie przyćmiona przez
cyfrową.
Co więcej, nowe systemy maszynowego uczenia się będą mogły
samodzielnie wchłaniać informacje i generować własne, a nawet usprawniać
swój kod i możliwości. Matematyk John von Neumann i autor science fiction
Vernor Vinge chwilę, w której sztuczna inteligencja nabierze zdolności do
realizowania swoich zamiarów w niekontrolowanym tempie i zostawi z tyłu nas,
zwykłych ludzi, nazwali osobliwością. „Może do tego dojść szybciej, niż się
spodziewamy”, powiedział Musk posępnym tonem.
Przez chwilę byłem pod wrażeniem dziwaczności tej sceny. Był słoneczny
wiosenny dzień. Siedzieliśmy na patio domu na przedmieściach, w relaksującym
ogrodzie z basenem, w towarzystwie dwójki bliźniąt o bystrych oczach, które
niepewnie uczyły się chodzić, a Musk snuł złowieszcze spekulacje na temat
czasu, który nam został, żeby wybudować samowystarczalną kolonię na Marsie,
zanim apokaliptyczne konsekwencje stworzenia sztucznej inteligencji zniszczą
ziemską cywilizację. Przypomniałem sobie słowa Sama Tellera o zebraniu,
w którym wziął udział w drugim dniu pracy dla Muska: „Siedzieli przy stole
i zupełnie poważnie omawiali plany budowy miasta na Marsie i tego, w co
ludzie będą tam ubrani. I wszyscy zachowywali się tak, jakby to była
najzwyklejsza rozmowa”.
Musk popadł w typowe dla siebie długie milczenie. Dokonywał, jak to
określała Shivon, przetwarzania wsadowego. Miała na myśli metodę stosowaną
w dawnych komputerach, które kolejkowały szereg zadań i wykonywały je
sekwencyjnie, kiedy tylko dysponowały stosowną mocą obliczeniową. „Nie
mogę po prostu siedzieć i nic nie robić”, odezwał się w końcu cichym głosem.
„Skoro sztuczna inteligencja jest na horyzoncie, zastanawiam się, czy warto,
żebym spędzał tyle czasu, rozmyślając o Twitterze. Jasne, prawdopodobnie
mógłbym zrobić z niego największą instytucję finansową na świecie. Ale
każdego dnia mam do dyspozycji ograniczoną liczbę godzin i cykli pracy mózgu.
A przecież, no, więcej pieniędzy mi nie potrzeba”.
Chciałem się odezwać, ale Elon sam dobrze wiedział, o co zapytam. „Na co
w takim razie powinienem przeznaczać czas?”, ciągnął. „Na wystrzelenie
Starshipa. Dotarcie na Marsa stało się o wiele ważniejsze”. Zrobił kolejną
pauzę, a potem dodał: „I muszę się skupić na uczynieniu z SI bezpiecznego
wynalazku. Dlatego zakładam firmę, która będzie się zajmowała sztuczną
inteligencją”.

X.AI

Musk nazwał swoją nową firmę X.AI i na stanowisko jej głównego inżyniera
osobiście zrekrutował Igora Babuschkina, wiodącego eksperta od sztucznej
inteligencji z DeepMind Google’a. Początkowo część pracowników X.AI miała
pracować w biurach Twittera. Z czasem jednak, powiedział Musk, firma musi
się stać samodzielnym start-upem na podobieństwo Neuralinku. Rekrutacja
naukowców zajmujących się sztuczną inteligencją sprawiła mu pewne trudności,
bo szalona popularność dziedziny spowodowała, że każdy, kto dysponował
doświadczeniem w temacie, mógł żądać milionowej premii na start. „Będzie ich
łatwiej skusić, kiedy zaproponuje się im, by zostali założycielami nowej firmy,
i zaoferuje udziały”, wyjaśnił.
Policzyłem, że teraz Musk prowadzi sześć firm: Teslę, SpaceX i jego dział
produkujący Starlinka, Twittera, The Boring Company, Neuralink i X.AI. Czyli
trzykrotnie więcej niż Steve Jobs u szczytu kariery (Apple i Pixar).
Musk przyznał, że jest daleko w tyle za OpenAI w kwestii stworzenia
chatbota zdolnego udzielać odpowiedzi na pytania językiem naturalnym. Ale
jednocześnie dzięki pracy włożonej w rozwój autonomicznych samochodów
i Optimusa Tesla miała ogromną przewagę, jeśli chodzi o budowę sztucznej
inteligencji pozwalającej poruszać się po fizycznym świecie. Oznaczało to, że
inżynierowie Muska w gruncie rzeczy poczynili większe postępy niż OpenAI
w projektowaniu pełnoprawnej ogólnej sztucznej inteligencji, która wymaga obu
umiejętności. „Sztuczna inteligencja Tesli jest niedoceniana”, powiedział Musk.
„Wyobraź sobie, co by było, gdyby Tesla i OpenAI musiały zamienić się
zadaniami. Oni musieliby stworzyć program do jazdy autonomicznej, a my
chatbota opartego na rozległym modelu językowym. Kto by wygrał? My”.
W kwietniu Musk wyznaczył Babuschkinowi i jego zespołowi trzy
podstawowe zadania. Pierwszym było stworzenie takiego potrafiącego
programować bota, który analizowałby fragment kodu wpisany przez
programistę w dowolnym języku programowania pod kątem jego
najprawdopodobniejszej funkcji, po czym automatycznie go uzupełniał. Drugim
produktem miał być chatbot konkurujący z GPT OpenAI, wykorzystujący
algorytmy i wyszkolony na zestawach danych zapewniających neutralność
polityczną.
Trzecie zadanie wyznaczone przez Muska było jeszcze bardziej imponujące.
Jego nadrzędną misją zawsze było osiągnięcie etapu, na którym SI będzie
rozwijana w sposób gwarantujący przetrwanie ludzkiej świadomości. Sądził, że
największe prawdopodobieństwo zrealizowania tego celu zapewniało
stworzenie ogólnej sztucznej inteligencji, która umiałaby „rozumować”,
„myśleć” i dążyć do „prawdy”. Powinna być zdolna do przyjmowania złożonych
zadań, takich jak: „Zbuduj lepszy silnik rakietowy”.
Musk miał nadzieję, że pewnego dnia sztuczna inteligencja będzie mogła
zmierzyć się z jeszcze ambitniejszymi kwestiami – pytaniami natury
egzystencjalnej. Stanie się „sztuczną inteligencją maksymalizującą odkrywanie
prawdy. Będzie chciała jak najlepiej zrozumieć wszechświat, co
prawdopodobnie poskutkuje chęcią zachowania ludzkości, bo jesteśmy
interesującym elementem wszechświata”. Brzmiało mi to trochę znajomo i po
chwili zdałem sobie sprawę dlaczego. Elon wyruszał na misję podobną do tej
opisanej w powieści Autostopem przez galaktykę, biblii swoich młodzieńczych
lat, która wywarła silny (może zbyt silny?) wpływ na jego charakter i wyrwała
go z nastoletniej egzystencjalnej depresji. Pojawiał się w niej superkomputer
zaprojektowany z myślą o znalezieniu odpowiedzi na „wielkie pytanie o życie,
wszechświat i całą resztę”.
R O ZD ZI A Ł 9 5

Start Starshipa
SpaceX, kwiecień 2023
Musk, Juncosa i McKenzie na szczycie wysokiej hali montażowej w Boca Chica (po lewej na górze); Musk i
inni obserwują start Starshipa z centrum kontroli (po prawej na górze); z Griffinem i X-em w centrum
kontroli (po lewej na dole); z Grimes i Tau na zewnątrz centrum kontroli (po prawej na dole)

Ryzykowna gra
„Strasznie ściska mnie w żołądku”, pożalił się Musk Markowi Juncosie,
w którego towarzystwie stał na balkonie wysokiej na 80 metrów hali
montażowej w kompleksie Starbase. „Zawsze tak się dzieje przed ważnymi
startami. Mam PTSD po porażkach na Kwaj”.
Był kwiecień 2023 roku. Naszedł czas na eksperymentalny start Starshipa.
Musk przyleciał na południe Teksasu i zrobił to samo co przed wieloma
ważnymi startami rakiet, w tym jego pierwszym sprzed siedemnastu lat: uciekł
myślami w przyszłość. Bombardował Juncosę pomysłami i dyspozycjami, które
zmierzały ku zastąpieniu czterech stojących na terenie Starbase hal namiotowych
wielkości boiska futbolowego każda gargantuiczną w rozmiarach fabryką zdolną
produkować rakiety w tempie więcej niż jedna na miesiąc. Powinni rozpocząć
jej konstrukcję natychmiast, a równolegle z nią postawić dla pracowników
nowe miasteczko domów z dachami solarnymi. Budowa rakiety klasy Starshipa
nastręczała wielu trudności, ale Musk zdawał sobie sprawę, że jeszcze
ważniejsza była zdolność do ich masowego wytwarzania. Do utrzymania kolonii
na Marsie nieodzowna okaże się flota licząca tysiąc statków kosmicznych.
„Największe obawy budzi we mnie nasza trajektoria. Czy podążamy trajektorią,
która pozwoli nam dotrzeć na Marsa, zanim rozsypie się cywilizacja?”
Z balkonu przeszli do sali konferencyjnej na szczycie hali, żeby spotkać się
na zebraniu przedstartowym z pozostałymi inżynierami. Musk wygłosił
przemowę zagrzewającą do działania. „Warto, żebyście mieli na uwadze,
zmagając się z tymi wszystkimi nieuniknionymi problemami, że pracujecie nad
najbardziej zajebistą rzeczą na Ziemi. Bezkonkurencyjnie. A co jest drugą
najzajebistszą rzeczą? Nie mam pojęcia, ale nasza jest od niej o wiele
zajebistsza”.
Przemowa zeszła następnie na kwestie ryzyka. Kilkanaście organizacji
nadzorujących, które musiały wydać zgodę na lot testowy, nie podzielało
zachwytu Muska. Inżynierowie SpaceX poinformowali go o wszystkich audytach
bezpieczeństwa, które musieli znieść, i przepisach, do których musieli się
dostosować. „Staranie się o tę licencję wyssało z nas całą życiową energię”,
powiedział Juncosa. Shana Diez i Jake McKenzie przedstawili szczegóły
techniczne. „Mózg mnie od tego napierdala”, stęknął Musk, trzymając się za
głowę. „Próbuję wymyślić, jak dostarczymy ludzkość na Marsa, a tu ciągle
tylko, kurwa, kłody pod nogi!”
Przetwarzał informacje w milczeniu przez dwie minuty, a kiedy otrząsnął się
z transu, uderzył w filozoficzne tony. „Tak właśnie upadają cywilizacje.
Przestają podejmować ryzyko. A kiedy przestają podejmować ryzyko, zaczynają
twardnieć im tętnice. Z każdym rokiem pojawia się coraz więcej sędziów,
a ludzi czynu jest coraz mniej”. Dlatego Ameryka straciła zdolność budowania
kolei szybkobieżnych, rakiet latających na Księżyc i tak dalej. „Kiedy pasmo
sukcesów trwa zbyt długo, traci się pociąg do ryzyka”.

„Wspaniały dzień”

Odliczanie w tamten poniedziałek przerwano z powodu kłopotów technicznych


z jednym z zaworów, kiedy zegar pokazał czterdzieści sekund do zera. Start
przełożono na trzy dni później, 20 kwietnia. 4/20: czyżby rozmyślnie – jako
kolejne odwołanie do memicznej liczby 420 kojarzonej z paleniem trawki? Żeby
podtrzymać trend zainicjowany ceną 420 dolarów z tweeta o prywatyzacji Tesli
i kontynuowany ofertą wykupu Twittera za 54,20 dolara za akcję? Nie, decyzja
w rzeczywistości wynikała przede wszystkim z prognozy pogody i wskaźników
gotowości zespołu, choć sytuacja oczywiście rozbawiła Muska, który od wielu
tygodni powtarzał, że data 4/20 jest im „przeznaczona”. Dokumentujący misję
filmowiec Jonah Nolan wyznawał zasadę, że najprawdopodobniejsza opcja jest
zawsze najbardziej ironiczna. Musk uzupełnił to swoją refleksją: „Najbardziej
prawdopodobna jest opcja najzabawniejsza”.
Po przerwanym pierwszym odliczaniu Musk poleciał do Miami, by wystąpić
na konferencji branży reklamowej i zapewnić jej uczestników o sensowności
swoich planów wobec Twittera. Wrócił do Boca Chica chwilę po północy
20 kwietnia, spał przez trzy godziny, potem wypił red bulla i o czwartej
trzydzieści nad ranem, cztery godziny przed planowaną godziną startu, udał się
do centrum kontroli. Czterdziestu inżynierów i kontrolerów lotu, wielu ubranych
w T-shirty z napisem „Occupy Mars!”, siedziało przy rzędach komputerów
w pokrytym osłoną termiczną budynku z widokiem na znajdującą się
w odległości 10 kilometrów platformę startową i dzielące ich od niej mokradła.
Grimes przyjechała o świcie z X-em, Y i ich najmłodszym dzieckiem Techno
Mechanicusem, zwanym przez nich Tau.
Trzydzieści minut przed planowaną godziną startu Juncosa wyszedł na taras
i poinformował Muska o nieprawidłowości wykrytej przez jedno z urządzeń
pomiarowych. Elon zastanowił się i po kilku sekundach oznajmił: „Myślę, że to
nie jest znaczący czynnik ryzyka”. Juncosa wykonał mały taniec radości,
odpowiedział: „Super!”, i czmychnął z powrotem do pomieszczenia kontroli
startu. Chwilę później Musk podążył za nim i zajął miejsce przy jednej z konsol
w pierwszym rzędzie, pogwizdując pod nosem Odę do radości Beethovena.
Po krótkiej pauzie w celu dokonania ostatecznej oceny sytuacji, kiedy zegar
pokazał T minus czterdzieści sekund, Musk pokiwał przyzwalająco głową
i odliczanie toczyło się dalej. W chwili zapłonu okno pomieszczenia kontroli
lotu i kilkanaście ekranów zalał blask płomieni trzydziestu trzech raptorów,
w które wyposażony był pierwszy stopień Starshipa. Rakieta uniosła się bardzo
powoli. „Cholera jasna, idzie do góry!”, krzyknął Musk, po czym zerwał się
z krzesła i wybiegł na taras akurat w chwili, w której docierał do nich huk
uruchamianych silników. Przez ponad trzy minuty rakieta pięła się w powietrze,
aż zniknęła w oddali.
Kiedy Musk wrócił do środka, zobaczył na monitorach, że Starship się
chybocze. Dwa silniki nie uruchomiły się prawidłowo i zostały zdalnie
wyłączone. Pozostałych trzydzieści jeden raptorów wystarczyłoby, żeby
pierwszy stopień spełnił swoje zadanie, ale w trzydziestej sekundzie dwa
kolejne silniki eksplodowały z powodu paliwa wyciekającego przez nieszczelny
zawór. Ogień zaczął rozprzestrzeniać się na sąsiednie komory silników. Rakieta
wciąż się wzbijała, ale stało się jasne, że nie dotrze na orbitę. Protokół
wymagał, by wysadzić ją nad wodą, gdzie nie będzie stanowiła zagrożenia.
Musk skinął głową dyrektorowi lotu, który trzy minuty i dziesięć sekund od
chwili startu wysłał do Starshipa sygnał inicjujący destrukcję. Czterdzieści
osiem sekund później ekrany transmitujące nagrania z rakiety zrobiły się czarne,
zupełnie jak podczas pierwszych trzech startów z Kwaj, a zespół
odpowiedzialny za start dostał kolejną okazję, by opisać zaistniałą sytuację
nieco ironicznym sformułowaniem „nagły nieplanowany demontaż”.
Podczas kolejnego przeglądania nagrań ze startu wyszło na jaw, że fale
uderzeniowe z silników Raptor skruszyły powierzchnię platformy startowej
i wyrzuciły w powietrze ogromne bryły betonu. Możliwe, że niektóre silniki
zostały trafione kawałkami tego gruzu.
Musk jak zwykle zgodził się na pewne ryzyko. Rozpoczynając budowę
platformy w 2020 roku, postanowił nie kopać pod stanowiskiem startowym
rowu odprowadzającego gazy wylotowe, w który wyposażona jest większość
takich konstrukcji. „To może okazać się błędem”, napisał wtedy. Co więcej, na
początku 2023 roku zespół odpowiedzialny za platformę startową zaczął
budować dużą płytę stalową, która miała nakryć podstawę stanowiska
startowego i być chłodzona wodą wtryskiwaną pod dużym ciśnieniem. Element
ten nie powstał jednak na czas, a Musk na podstawie danych zebranych podczas
testów statycznych obliczył, że wysokoodporny beton wytrzyma.
Podobnie jak decyzja, by zrezygnować z przegród zapobiegających
nadmiernym ruchom paliwa we wczesnej wersji Falcona 1, podjęcie tego
ryzyka okazało się błędem. Jest mało prawdopodobne, by NASA albo Boeing,
stawiające bezpieczeństwo na pierwszym miejscu, postąpiły w ten sposób.
Musk jednak wierzył w zasadność budowania rakiet metodą szybkich porażek.
Chciał podejmować ryzyko. Wysadzać rakiety i podzespoły. Przeprojektowywać
je. Testować ponownie. „Nie chcemy projektować z myślą o eliminacji
wszystkich czynników ryzyka”, powiedział. „Bo do niczego nie dojdziemy”.
Musk oświadczył zawczasu, że uzna eksperymentalny start Starshipa za
udany, jeśli rakieta opuści platformę startową, wzniesie się dostatecznie
wysoko, by wybuchnąć poza zasięgiem wzroku, i dostarczy mnóstwa nowych
informacji i danych. Cele te zostały osiągnięte. Co nie zmienia faktu, że Starship
eksplodował. Musk wiedział, że wśród opinii publicznej przeważy pogląd, że
start był wybuchową porażką, dlatego przez chwilę, wpatrując się w monitor,
robił wrażenie przygaszonego.
Pozostali zebrani w pomieszczeniu kontroli lotu zaczęli jednak wiwatować.
Byli zachwyceni tym, co udało im się osiągnąć i czego się dowiedzieli. Po
dłuższej chwili Musk wstał, uniósł dłonie ponad głowę i odwrócił się do
swoich pracowników. „Nieźle wam poszło”, powiedział. „Sukces. Naszym
celem było sprawić, by rakieta opuściła platformę i eksplodowała poza
zasięgiem wzroku – i to osiągnęliśmy. Za dużo jest rzeczy, które mogą się nie
powieść, więc trudno dolecieć na orbitę za pierwszym razem. To wspaniały
dzień”.

Wieczorem w tiki barze w kompleksie Starbase na imprezie z okazji owego


połowicznego sukcesu zebrało się około stu pracowników SpaceX i ich
znajomych. Były tańce i prosiak pieczony na wolnym ogniu. Za estradą dla
muzyków stało kilka starszych Starshipów, których stalowe korpusy odbijały
światło, a Mars, jasny i czerwony, pojawił się na nocnym niebie nad głowami
bawiących się jak na zawołanie.
Na skraju trawnika Gwynne Shotwell rozmawiała z Hansem
Koenigsmannem, czwartym pracownikiem SpaceX, który dwadzieścia jeden lat
wcześniej przedstawił ją Muskowi. Koenigsmann, weteran startów z Kwaj,
przyleciał na własną rękę do południowego Teksasu, żeby uczestniczyć
w dziewiczym locie Starshipa jako widz. Ostatni raz rozmawiał z Muskiem
w czasie, kiedy ten zaczął dyplomatycznie pozbywać się go z firmy – dokładnie
w dniu startu misji Inspiration4. Koenigsmann zastanawiał się, czy nie podejść
do Elona i nie przywitać się, ale ostatecznie postanowił tego nie robić. „Elon
nie ma w zwyczaju sentymentalnie wspominać przeszłości”, wyjaśnił. „Brakuje
mu tego rodzaju empatii”.
Musk i Grimes siedzieli przy jednym z piknikowych stołów z Maye, która
poprzedniego dnia świętowała w Nowym Jorku swoje siedemdziesiąte piąte
urodziny i dotarła do Starbase dopiero późną nocą. Wspominała swoich
rodziców, którzy, kiedy była dzieckiem, co roku latali z rodziną nad
południowoafrykańską pustynią Kalahari. Elon wdał się w nich, powiedziała.
Jedno pokolenie miłośników ryzyka przekazało tę cechę kolejnemu.
X zawędrował w okolicę jednego z palenisk, a kiedy Musk spróbował go
łagodnie odciągnąć, zaczął wyrywać się i piszczeć, niezadowolony
z ograniczenia wolności. Elon zatem go puścił. „Kiedy byłem mały, rodzice
ostrzegali mnie, żebym nie bawił się ogniem”, opowiedział. „Schowałem się
więc za drzewem z pudełkiem zapałek i zacząłem je odpalać”.

„Z wad zlepiony”

Wybuch Starshipa był bardzo symboliczny, stanowił trafną metaforę


kompulsywnej potrzeby Muska, by mierzyć wysoko, działać odruchowo,
podejmować szalone ryzyko i osiągać niesamowite sukcesy… ale także, by
zanosząc się maniakalnym rechotem, wysadzać różne rzeczy w powietrze
i zostawiać za sobą spaloną ziemię. Jego życie od dawna stanowi mieszankę
osiągnięć o przełomowym znaczeniu z ekstrawaganckimi porażkami, złamanymi
obietnicami i aroganckimi wybrykami. Zarówno jego wzloty, jak i upadki były
najwyższego kalibru, co w skrajnie spolaryzowanej epoce Twittera skutkowało
pełnymi czci wpisami fanboyów i płomienną krytyką ze strony zagorzałych
przeciwników.
Musk ze swojej strony podsycał kontrowersje, ulegając nękającym go od
dzieciństwa demonom i nawołującym do heroizmu kompulsjom, które popychały
go do wygłaszania drażniących komentarzy politycznych i wikłania się
w niepotrzebne starcia. Regularnie, zupełnie owładnięty emocjami, unosił się aż
po linię Kármána szaleństwa, tę nieostrą granicę oddzielającą widzenie od
halucynacji. Jego życie miało za mało deflektorów płomieni.
Z tej perspektywy start Starshipa był częścią zwyczajnego tygodnia –
wypełnionego przykładami chęci do podejmowania ryzyka w wymiarze rzadko
spotykanym w dojrzałych branżach i u dojrzałych prezesów.

• Podczas omówienia wyników finansowych Tesli, w którym


uczestniczył w tym samym tygodniu, uparł się przy swojej strategii
cięcia cen w celu zwiększenia wolumenu sprzedaży i prognozował jak
co roku, począwszy od 2016, że w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy
zakończą prace nad oprogramowaniem do jazdy w pełni autonomicznej.

• Na konferencji branży reklamowej w Miami, odbywającej się w tym


samym tygodniu, w którym wystrzelono Starshipa, Linda Yaccarino,
dyrektorka marketingu w NBC Universal, która prowadziła z nim
wywiad na scenie, w prywatnej rozmowie zasugerowała mu coś
zaskakującego: potencjalnie była osobą, której szukał do pokierowania
Twitterem. Było to ich pierwsze spotkanie, ale od kiedy kupił serwis,
usiłowała przekonać go SMS-ami i w rozmowach telefonicznych, żeby
przyjechał na tę konferencję. „Mieliśmy zbliżoną wizję tego, czym
mógłby stać się Twitter, i chciałam mu pomóc, co skończyło się tak, że
nękałam go, żeby zgodził się na wywiad ze mną w Miami”, mówi.
Wieczorem zaprosiła go na kolację z kilkunastoma szychami branży
reklamowej, na której spędził trzy godziny. Zdał sobie wtedy sprawę, że
Yaccarino rzeczywiście może idealnie wpisywać się w jego potrzeby –
była niesamowicie inteligentna, chętna do pracy na tym stanowiska,
rozumiała temat reklamy i pozyskiwania przychodów z subskrypcji,
a przy tym obdarzona śmiałym, konkretnym usposobieniem, które
pomagałoby jej łagodzić konflikty, podobnie jak Gwynne Shotwell
robiła to w SpaceX. Musk nie chciał jednak oddawać zbyt wiele
kontroli. „I tak nadal pracowałbym w Twitterze”, powiedział jej,
w uprzejmy sposób informując, że ostateczne decyzje wciąż należałyby
do niego. Odparła, żeby wyobraził sobie ich współpracę jako sztafetę.
„Ty budujesz produkt, przekazujesz mi pałeczkę, a ja go wdrażam
i sprzedaję”. Po przemyśleniu sprawy zaoferował jej stanowisko
dyrektora zarządzającego Twittera, a sam pozostał prezesem
wykonawczym i dyrektorem do spraw technologii.

• Rano w dniu startu zapalczywie realizował plan usunięcia z Twittera


niebieskich znaczków potwierdzających tożsamość, które zdobiły konta
gwiazd, dziennikarzy i innych ważnych osób. Zachować mieli je
wyłącznie ci nieliczni z nich, którzy aktywowali subskrypcję. Musk
podjął tę decyzję, kierując się wybujałym poczuciem moralnej
sprawiedliwości, zamiast wziąć pod uwagę, jakie rozwiązanie byłoby
najkorzystniejsze dla użytkowników. Wśród użytkowników Twittera
wywołał tym działaniem eksplozję świętobliwego oburzenia w kwestii
tego, kto chce, a kto nie chce niebieskiego znaczka, i kto na niego
zasługuje bądź nie.

• Neuralink z kolei w tym samym tygodniu zakończył ostatnią rundę


testów na zwierzętach z wszczepionymi chipami i rozpoczął starania
o zezwolenie ze strony Agencji do spraw Żywności i Leków na badania
z udziałem ludzi. Zgoda ta pojawiła się cztery tygodnie później. Musk
nalegał na szefostwo Neuralinku, żeby organizowało publiczne pokazy
swoich dokonań. „Chcemy zainteresować opinię publiczną wszystkim,
co robimy”, powiedział zespołowi. „Wtedy będą nas wspierać. Dlatego
transmitowaliśmy na żywo start Starshipa mimo przeświadczenia, że
prawdopodobnie eksploduje”.
• Po kolejnej jeździe próbnej teslą oświadczył, że nabrał pełnego
przekonania, żeby pójść na całość w sztuczną inteligencję i wykorzystać
oprogramowanie do obliczania toru jazdy samochodu za pomocą sieci
neuronowej, opracowane przez Dhavala Shroffa i jego kolegów
z zespołu i trenowane na materiałach wideo, jak naśladować dobrych
ludzkich kierowców. Nakazał stworzyć jedną zintegrowaną sieć
neuronową dla całego projektu jazdy w pełni autonomicznej.
Analogicznie do bota ChatGPT, który przewiduje kolejne słowa
w konwersacji, układ SI sterujący autonomiczną jazdą miał pobierać
obrazy z kamer zamontowanych w samochodzie i przewidywać, jakie
kolejne ruchy mają wykonać kierownica i pedały.

• Kapsuła Dragon produkcji SpaceX odłączyła się od Międzynarodowej


Stacji Kosmicznej i wylądowała bezpiecznie w oceanie niedaleko
wybrzeża Florydy. Dragon nadal był jedynym amerykańskim statkiem
kosmicznym zdolnym odbywać podróże powrotne na Stację. Miesiąc
wcześniej zrealizował podobną misję z czterema astronautami na
pokładzie (wśród nich byli Rosjanin i Japończyk) i miał powtórzyć ten
wyczyn cztery tygodnie później.

Czy zuchwałość i buta, które popychają go do podejmowania nadludzkich


wyzwań, usprawiedliwiają jego okropne zachowanie, jego bezduszność, jego
nierozwagę? I wszystkie sytuacje, kiedy zachował się jak dupek? Odpowiedź
brzmi: nie, oczywiście, że nie. Można podziwiać czyjeś dobre cechy i potępiać
gorszą stronę takiej osoby. Warto jednak zrozumieć, w jaki sposób wątki
osobowości splatają się, często bardzo ściśle. Bywa, że próbując wypruć te
ciemniejsze, niszczy się całą tkaninę. Jak uczy nas Szekspir, wszyscy
bohaterowie mają wady charakteru – niektóre prowadzą do tragedii, inne udaje
się okiełznać – i nawet ci, których postrzegamy jako złoczyńców, bywają
złożonymi postaciami. Nawet najlepsi ludzie, pisał, „z wad są zlepieni”.
W tygodniu, w którym odbył się test Starshipa, Antonio Gracias i kilku
innych przyjaciół rozmawiało z Muskiem na temat konieczności poskromienia
jego porywczych i niszczycielskich odruchów. Jeśli chciał stanąć na czele
nowego pokolenia zdobywców kosmosu, wyjaśnili, musiał zająć moralnie
wyższą pozycję i przestać angażować się w polityczne przepychanki.
Przypomnieli mu o dniu, w którym Gracias, chcąc uniemożliwić mu
tweetowanie w środku nocy, zmusił go, żeby schował telefon na noc
w hotelowym sejfie, i osobiście wstukał kod. Musk jednak przebudził się
o trzeciej nad ranem i wezwał hotelową ochronę, żeby otworzyła sejf. Po starcie
Starshipa Musk wykazał się odrobiną samoświadomości. „Strzeliłem sobie
w stopę już tyle razy, że powinienem kupić kevlarowe buty”, zażartował. Być
może, zamyślił się, Twitter powinien mieć przycisk pozwalający opublikować
tweeta z opóźnieniem – specjalnie dla osób niepanujących nad impulsywnością.
Była to ujmująca koncepcja: przycisk ułatwiający panowanie nad
impulsami, który rozbrajałby tweety Muska, jak również wszystkie jego mroczne
kompulsje i erupcje niezaleczonej traumy, sprawiające, że zostawiał za sobą
zgliszcza. Czy jednak Musk na uwięzi osiągnąłby równie wiele, co Musk
spuszczony ze smyczy? Czy brak filtra i nieokiełznanie stanowiły nieodzowne
części jego osobowości? Czy dałoby się wysłać rakiety na orbitę albo
spopularyzować samochody elektryczne, akceptując wyłącznie jego racjonalną
cechę osobowości, a odrzucając tę szaloną? Czasami wielcy innowatorzy są
spragnionymi ryzyka wiecznymi chłopcami, którzy za żadne skarby nie chcą
nauczyć się korzystać z nocnika. Bywają lekkomyślni, żenujący, czasem nawet
toksyczni. Zdarza się również, że są szaleni. Wystarczająco szaleni, by sądzić,
że mogą zmienić świat.
Z Grimes i Maye po starcie
P O D ZI Ę K O WA N I A

Elon Musk pozwolił mi przez dwa lata snuć się za nim niczym cień,
zapraszał mnie na swoje zebrania, godził się na dziesiątki wywiadów
i nocnych konwersacji, przekazywał mi maile oraz SMS-y i zachęcał swoich
przyjaciół, kolegów, członków rodziny, rywali i byłe żony do rozmów ze
mną. Nie prosił o możliwość przeczytania ani nie czytał tej książki przed
publikacją i nie miał żadnego wpływu na jej treść.
Jestem wdzięczny wszystkim osobom wyszczególnionym w sekcji
„Źródła”, które udzieliły mi wywiadów. Chciałbym szczególnie podkreślić
wkład kilku, od których uzyskałem dodatkową pomoc, zdjęcia i rady. Są to:
Maye Musk, Errol Musk, Kimbal Musk, Justine Musk, Claire Boucher
(Grimes), Talulah Riley, Shivon Zilis, Sam Teller, Omead Afshar, James
Musk, Andrew Musk, Ross Nordeen, Dhaval Shroff, Bill Riley, Mark
Juncosa, Kiko Dontchev, Jehn Balajadia, Lars Moravy, Franz von
Holzhausen, Jared Birchall i Antonio Gracias.
Edycją zdjęć zajęła się nieustraszona Crary Pullen, podobnie jak
w przypadku wielu moich poprzednich książek; wszystkie one ukazały się
nakładem wydawnictwa Simon & Schuster, któremu zawsze będę oddany ze
względu na wyznawane przez nie wartości i genialny zespół – w tym
konkretnym przypadku należeli do niego: Priscilla Painton, Jonathan Karp,
Hana Park, Stephen Bedford, Julia Prosser, Marie Florio, Jackie Seow, Lisa
Rivlin, Kris Doyle, Jonathan Evans, Amanda Mulholland, Irene Kheradi,
Paul Dippolito, Beth Maglione i wiecznie obecny duch zmarłej Alice
Mayhew. Judith Hoover wróciła na moją prośbę z emerytury, żeby dokonać
adiustacji tekstu. Chciałem także podziękować mojej agentce Amandzie
Urban oraz jej koleżankom po fachu zza oceanu, Helen Manders i Peppie
Mignone, jak również mojej asystentce na Uniwersytecie Tulane Lindsey
Billips.
I, jak zawsze, Cathy i Betsy.
ŹR Ó D Ł A

WYWI A D Y

Omead Afshar – prawa ręka Muska


Parag Agrawal – były dyrektor generalny Twittera
Deepak Ahuja – były dyrektor finansowy Twittera
Sam Altman – współzałożyciel OpenAI
Drew Baglino – starszy wiceprezes Tesli
Jehn Balajadia – asystentka Muska
Jeremy Barenholtz – dyrektor działu odpowiedzialnego za oprogramowanie sterujące połączeniem
pomiędzy mikrochipem a mózgiem w Neuralinku
Melissa Barnes – była wicedyrektorka Twittera na Amerykę Łacińską i Kanadę
Leslie Berland – była dyrektorka marketingu Twittera
Kayvon Beykpour – były kierownik do spraw produktu Twittera
Jeff Bezos – założyciel Amazona
Jared Birchall – zarządca majątku osobistego Muska
Roelof Botha – były dyrektor generalny PayPala, partner w Sequoia Capital
Claire Boucher (Grimes) – artystka muzyczna i wizualna, matka trójki dzieci Muska
Nellie Bowles – dziennikarka „Common Sense”, żona Bari Weiss
Richard Branson – założyciel Virgin Galactic
Elissa Butterfield – była asystentka Muska
Tim Buzza – były wicedyrektor do spraw startów w SpaceX
Jason Calacanis – przedsiębiorca, przyjaciel Muska
Gage Coffin – inżynier specjalizujący się w procesach produkcji, były pracownik Tesli
Esther Crawford – była dyrektorka do spraw zarządzania produktem w Twitterze
Larry David – komik, pisarz, scenarzysta
Steve Davis – prezes The Boring Company
Tejas Dharamsi – programista komputerowy pracujący dla Twittera
Thomas Dymytryk – programista komputerowy pracujący dla Tesli
John Doerr – inwestor venture capital
Kiko Dontchev – wicedyrektor do spraw startów w SpaceX
Brian Dow – były dyrektor Tesla Energy
Mickey Drexler – były dyrektor generalny J. Crew i The Gap
Phil Duan – inżynier z zespołu Autopilota Tesli
Martin Eberhard – współzałożyciel Tesli
Blair Effron – bankier inwestycyjny
Ira Ehrenpreis – członek rady dyrektorów Tesli
Larry Ellison – współzałożyciel Oracle’a
Ashok Elluswamy – dyrektor działu Autopilota Tesli
Ari Emanuel – dyrektor generalny holdingu Endeavor
Navaid Farooq – przyjaciel Muska z Queen’s University
Nyame Farooq – żona Navaida Farooqa
Joe Fath – menedżer portfela w T. Rowe Price
Lori Garver – była zastępczyni administratora NASA
Bill Gates – współzałożyciel Microsoftu
Rory Gates – syn Billa Gatesa
David Gelles – reporter „New York Timesa”
Bill Gerstenmaier – dyrektor do spraw niezawodności w SpaceX
Kunal Girotra – były dyrektor Tesla Energy
Juleanna Glover – waszyngtońska konsultantka public relations
Antonio Gracias – inwestor, przyjaciel Muska
Michael Grimes – dyrektor zarządzający banku inwestycyjnego Morgan Stanley
Trip Harriss – kierownik do spraw obsługi startów w SpaceX
Demis Hassabis – współzałożyciel firmy DeepMind
Amber Heard – aktorka, była partnerka Muska
Reid Hoffman – współzałożyciel LinkedIna i PayPala
Ken Howery – współzałożyciel PayPala, przyjaciel Muska
Lucas Hughes – były administrator finansowy w SpaceX
Jared Isaacman – przedsiębiorca i dowódca misji Inspiration4
RJ Johnson – były dyrektor Tesla Energy
Mark Juncosa – prawa ręka Muska w SpaceX
Steve Jurvetson – inwestor venture capital i przyjaciel Muska
Nick Kalayjian – były wicedyrektor techniczny Tesli
Ro Khanna – kalifornijski kongresmen reprezentujący Partię Demokratyczną
Hans Koenigsmann – inżynier, który przepracował wiele lat w SpaceX
Milan Kovac – dyrektor do spraw oprogramowania w zespole Autopilota Tesli
Andy Krebs – były dyrektor inżynierii budowlanej w zespole Starshipa w SpaceX
Joe Kuhn – inżynier mechanik, pracownik The Boring Company i Tesli
Bill Lee – inwestor venture capital i przyjaciel Muska
Max Levchin – współzałożyciel PayPala
Jacob McKenzie – starszy dyrektor inżynierii w zespole odpowiedzialnym za silniki
Raptor w SpaceX
Jon McNeill – były prezes Tesli
Lars Moravy – wicedyrektor do spraw inżynierii pojazdów w Tesli
Michael Moritz – inwestor venture capital
Dave Morris – starszy dyrektor do spraw projektowania w Tesli
Rich Morris – wicedyrektor do spraw produkcji i startów w SpaceX
Marcus Mueller – starszy menedżer w Tesla Energy
Tom Mueller – pierwszy pracownik i projektant silników w SpaceX
Andrew Musk – kuzyn Muska
Christiana Musk – żona Kimbala Muska
Elon Musk
Errol Musk – ojciec Muska
Griffin Musk – syn Muska
James Musk – kuzyn Muska
Justine Musk – pierwsza żona Muska i matka piątki jego dzieci
Kimbal Musk – brat Muska
Maye Musk – matka Muska
Tosca Musk – siostra Muska
Bill Nelson – administrator NASA
Peter Nicholson – były starszy wicedyrektor w Scotiabank i mentor Muska
Ross Nordeen – programista w Tesli i jeden z muskieterów w Twitterze
Luke Nosek – inwestor i przyjaciel Muska
Sam Patel – dyrektor operacyjny w zespole Starshipa w SpaceX
Chris Payne – programista z zespołu Autopilota Tesli
Janet Petro – kierowniczka Centrum Kosmicznego Johna F. Kennedy’ego na przylądku Canaveral
Joe Petrzelka – wicedyrektor do spraw konstrukcji Starshipa w SpaceX
Henrik Pfister – projektant motoryzacyjny
Yoni Ramon – dyrektor do spraw bezpieczeństwa w Tesli
Robin Ren – bliski przyjaciel Muska z Uniwersytetu Pensylwanii i były dyrektor chińskiej filii Tesli
Adeo Ressi – bliski przyjaciel Muska z Uniwersytetu Pensylwanii
Bill Riley – członek wyższego kierownictwa w SpaceX
Talulah Riley – aktorka i druga żona Elona Muska
Peter Rive – kuzyn Muska
Ben Rosen – inwestor venture capital
Yoel Roth – były dyrektor do spraw bezpieczeństwa i moderacji w Twitterze
David Sacks – współzałożyciel PayPala, bliski przyjaciel Muska i inwestor
Alan Salzman – jeden z pierwszych inwestorów Tesli
Ben San Souci – programista zatrudniony w Twitterze
Joe Scarborough – prezenter w telewizji MSNBC
DJ Seo – współzałożyciel Neuralinku
Brad Sheftel – partner Antonia Graciasa
Gwynne Shotwell – prezeska SpaceX
Dhaval Shroff – programista w Tesli i muskieter w Twitterze
Mark Soltys – główny inżynier do spraw startów w SpaceX
Alex Spiro – prawnik Muska
Christopher Stanley – starszy wiceprezes do spraw systemów bezpieczeństwa w Tesli i SpaceX
Robert Steel – bankier inwestycyjny
JB Straubel – współzałożyciel Tesli
Anand Swaminathan – inżynier pracujący w zespole Optimusa w Tesli
Jessica Switzer – była doradczyni public relations Tesli
Felix Sygulla – inżynier pracujący w zespole Optimusa w Tesli
Marc Tarpenning – współzałożyciel Tesli
Sam Teller – były szef sztabu Muska
Peter Thiel – inwestor, współzałożyciel PayPala
Jim Vo – kierownik jednego z zespołów budujących Starshipa w SpaceX
Franz von Holzhausen – dyrektor działu projektowania w Tesli
Tim Watkins – partner Antonia Graciasa i przywódca zespołu do zadań specjalnych Tesli
Bari Weiss – dziennikarka pracująca dla „The Free Press”
Rodney Westmoreland – dyrektor do spraw infrastruktury w Tesli
Linda Yaccarino – była szefowa działu sprzedaży reklam w NBC Universal, dyrektorka generalna
Twittera
Tim Zaman – inżynier SI zatrudniony w zespole Autopilota Tesli
David Zaslav – dyrektor generalny Warner Bros. Discovery
Shivon Zilis – menedżerka w Neuralinku i matka dwóch dzieci Muska

K S I Ą ŻK I

Eric Berger, Liftoff, William Morrow, 2021


Max Chafkin, The Contrarian, Penguin, 2021
Christian Davenport, The Space Barons, Public Affairs, 2018
Tim Fernholz, Rakietowi miliarderzy, tłum. Monika Skowron, Znak Horyzont, 2019
Lori Garver, Space Pirates, Diversion, 2022
Tim Higgins, Power Play, Doubleday, 2021
Hamish McKenzie, Tesla, tłum. Aleksandra Czyżewska-Felczak, Znak, 2020
Maye Musk, Kobieta z planem na życie, tłum. Joanna Sugiero, Sensus, 2022
Edward Niedermeyer, Ludicrous, BenBella, 2019
Jimmy Soni, The Founders, Simon & Schuster, 2022
Ashlee Vance, Elon Musk, tłum. Agnieszka Bukowczan-Rzeszut, Znak Horyzont, 2016
Ashlee Vance, When the Heavens Went on Sale, Ecco, 2023
B I B LI O G R A F I A

Prolog: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem, Errolem Muskiem, Maye Musk,
Toscą Musk, Justine Musk, Talulah Riley, Claire Boucher (Grimes), Peterem Thielem. Tom Junod, Elon
Musk: Triumph of His Will, „Esquire”, grudzień 2012 (zawiera żart o braku pępka).

1. Śmiałkowie: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Maye Musk, Kimbalem Muskiem, Toscą Musk,
Errolem Muskiem, Jaredem Birchallem. Joseph Keating, Scott Haldeman, Joshua N. Hal- deman, DC:
The Canadian Years, 1926-1950, „Journal of the Canadian Chiropractic Association”, wrzesień 1995;
Postmedia News, Before Elon Musk Was Thinking about Mars, He Was Doing Chores on
a Saskatchewan Farm, „Regina Leader-Post”, 15 maja 2017; Joseph Keating, Flying Chiros,
„Dynamic Chiropractic”, 15 grudnia 2003; Nick Murray, Elon Musk’s Fascinating History with
Moose Jaw, „Moose Jaw Independent”, 15 września 2018; Joshua Haldeman, We Fly Three
Continents, „ICA International Review of Chiropractic”, grudzień 1954; Phillip de Wet, Elon Musk’s
Family Once Owned an Emerald Mine in Zambia, „Business Insider”, 28 lutego 2018; Phillip de Wet,
A Teenage Elon Musk Once Casually Sold His Father’s Emeralds to Tiffany & Co., „Business
Insider”, 22 lutego 2018; Jeremy Arnold, Journalism and the Blood Emeralds Story, „The Save
Journalism Committee”, Substack, 9 marca 2021; Ashlee Vance, Elon Musk. Biografia twórcy
PayPala, Tesli, SpaceX, tłum. Agnieszka Bukowczan-Rzeszut, Znak Horyzont, 2022; Maye Musk,
A Woman Makes a Plan: Advice for a Lifetime of Adventure, Beauty, and Success, Ballantine
Books, 2020.

2. Samotny umysł: Wywiady autora z: Maye Musk, Errolem Muskiem, Elonem Muskiem, Toscą Musk,
Kimbalem Muskiem. Neil Strauss, The Architect of Tomorrow, „Rolling Stone”, 15 listopada 2017;
Chris Anderson, wywiad z Elonem Muskiem, konferencja TED, 14 kwietnia 2022; Intergalactic Family
Feud, „Mail on Sunday”, 17 marca 2018; Vance, Elon Musk; Maye Musk, A Woman Makes a Plan.

3. Życie z ojcem: Wywiady autora z: Maye Musk, Errolem Muskiem, Elonem Muskiem, Toscą Musk,
Kimbalem Muskiem, Peterem Rive’em. Raporty osiągnięć Elona Muska z Waterkloof House
Preparatory School, Glenashley Senior Primary School, Bryanston High School, Pretoria Boys High
School; Strauss, The Architect of Tomorrow; Emily Jane Fox, How Elon Musk’s Mom (and Her Twin
Sister) Raised the First Family of Tech, „Vanity Fair”, 21 października 2015; Andrew Smith, Emissary
of the Future, „The Telegraph” (Londyn), 8 stycznia 2014.
4. Poszukiwacz: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem, Maye Musk, Errolem
Muskiem, Peterem Rive’em. Elon Musk, The Babylon Bee, podcast, 21 grudnia 2021; Tad Friend,
Plugged In, „The New Yorker”, 17 sierpnia 2009; Maureen Dowd, Blasting Off in Domestic Bliss,
„The New York Times”, 25 lipca 2020; Strauss, The Architect of Tomorrow; Wywiad z Elonem
Muskiem na konferencji zorganizowanej przez National Academies of Science, Engineering, and
Medicine, 17 listopada 2021.

5. Prędkość ucieczki: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Errolem Muskiem, Kimbalem Muskiem,
Toscą Musk, Peterem Rive’em.

6. Kanada: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Maye Musk, Toscą Musk. Postmedia News, Before
Elon Musk Was Thinking About Mars; Haley Steinberg, The Education of Elon Musk, „Toronto
Life”, styczeń 2023; Raffaele Panizza, Interview with Maye Musk, „Vogue”, 12 października 2017;
Vance, Elon Musk.

7. Queen’s University: Wywiady autora z: Maye Musk, Toscą Musk, Kimbalem Muskiem, Elonem
Muskiem, Navaidem Farooqiem, Peterem Nicholsonem. Robin Keats, Rocket Man, „Queen’s Alumni
Review”, t. 1, 2013; Jimmy Soni, The Founders: The Story of PayPal and the Entrepreneurs Who
Shaped Silicon Valley, Simon & Schuster, 2022; Vance, Elon Musk. Soni udostępnił mi swoje notatki
i inne materiały.

8. Penn: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Adeo Ressim, Robinem Renem, Kimbalem Muskiem,
Maye Musk. Alaina Levine, Entrepreneur Elon Musk Talks about His Background in Physics,
„APS News”, październik 2013; Soni, The Founders; Vance, Elon Musk.

9. Na Zachód: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem, Robinem Renem, Peterem
Nicholsonem. Phil Leggiere, From Zip to X, „University of Pennsylvania Gazette”, listopad 1999;
Jennifer Gwynne, notatki dotyczące przedmiotów aukcyjnych, rrauction.com, sierpień 2022.

10. Zip2: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem, Navaidem Farooqiem, Nyamem
Farooqiem, Maye Musk, Errolem Muskiem. Amit Katwala, What’s Driving Elon Musk?, „Wired UK”,
8 września 2018; Elon Musk, Maurice J. Fitzgerald, Interactive Network Directory Service with
Integrated Maps and Directions, wniosek patentowy nr US6148260A, złożony 29 czerwca 1999; Max
Chafkin, Entrepreneur of the Year, 2007, Elon Musk, „Inc.”, 1 grudnia 2007; Elon Musk, wykład na
Uniwersytecie Stanforda, 8 października 2003; Heidi Anderson, Newspaperdom’s New Super-hero:
Zip2, „Editor & Publisher”, styczeń 1996; Michael Gross, Elon Musk 1.0, „Air Mail”, 11 czerwca
2022; Maye Musk, A Woman Makes a Plan; Vance, Elon Musk; Soni, The Founders.

11. Justine: Wywiady autora z: Justine Musk, Elonem Muskiem, Maye Musk, Kimbalem Muskiem,
Navaidem Farooqiem. Justine Musk, I Was a Starter Wife, „Marie Claire”, 10 września 2010.

12. X.com: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Mikiem Moritzem, Peterem Thielem, Roelofem
Bothą, Maxem Levchinem, Reidem Hoffmanem, Lukiem Noskiem. Mark Gimein, Elon Musk Is
Poised to Become Silicon Valley’s Next Big Thing, „Salon”, 17 sierpnia 1999; Sarah Lacy, Interview
with Elon Musk, „Pando”, 15 kwietnia 2009; Eric Jackson, The PayPal Wars, World Ahead, 2003;
Max Chafkin, The Contrarian. Peter Thiel and Silicon Valley’s Pursuit of Power, Penguin Press,
2021.
13. Zamach stanu: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Mikiem Moritzem, Peterem Thielem,
Roelofem Bothą, Maxem Levchinem, Reidem Hoffmanem, Justine Musk, Kimbalem Muskiem, Lukiem
Noskiem. Soni, The Founders; Vance, Elon Musk; Chafkin, The Contrarian.

14. Mars: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Adeo Ressim, Navaidem Farooqiem, Reidem
Hoffmanem. Dave Mosher, Elon Musk Used to Fly a Russian Fighter Jet, „Business Insider”,
19 sierpnia 2018; Elon Musk, My Idea of Fun, „Fortune”, 6 października 2003; M.G. Lord, Rocket
Man, „Los Angeles Magazine”, 1 października 2007; Junod, Elon Musk: Triumph of His Will; Richard
Feloni, Former SpaceX Exec Explains How Elon Musk Taught Himself Rocket Science, „Business
Insider”, 23 października 2014; Chris Anderson, Elon Musk’s Mission to Mars, „Wired”,
21 października 2012; Przemówienie Elona Muska dla Mars Society, 3 sierpnia 2012; Elon Musk, Risky
Business, „IEEEE Spectrum”, 30 maja 2009; Chafkin, Entrepreneur of the Year; Chris Anderson,
wywiad z Elonem Muskiem, konferencja TED, kwiecień 2017; Christian Davenport, The Space
Barons: Elon Musk, Jeff Bezos, and the Quest to Colonize the Cosmos, Hachette Book Group,
2019; Eric Berger, Liftoff: Elon Musk and the Desperate Early Days That Launched SpaceX,
William Morrow, 2021.

15. Rocket man: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Adeo Ressim. Katwala, What’s Driving Elon
Musk?, „Wired”, 8 września 2018; Anderson, Elon Musk’s Mission to Mars; Levine, Entrepreneur
Elon Musk Talks about His Background in Physics; Junod, Elon Musk: Triumph of His Will.

16. Ojcowie i synowie: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem, Justine Musk,
Maye Musk. Justine Musk, I Was a Starter Wife; Junod, Elon Musk: Triumph of His Will; Strauss,
The Architect of Tomorrow.

17. Wchodząc na wyższe obroty: Wywiady autora z: Tomem Muellerem, Elonem Muskiem, Timem
Buzzą, Markiem Juncosą. Jeremy Rosenberg, wywiad z Tomem Muellerem, KCET Public Radio,
3 maja 2012; Michael Belfiore, Behind the Scenes with the World’s Most Ambitious Rocket Makers,
„Popular Mechanics”, 1 września 2009; Doug McInnis, Rocket Man, „Loyola Marymount Alumni
Magazine”, 31 sierpnia 2011; Katwala, What’s Driving Elon Musk?; Junod, Elon Musk: Triumph of
His Will; Davenport, The Space Barons; Berger, Liftoff; Vance, Elon Musk.

18. Zasady budowy rakiet według Muska: Wywiady autora z: Timem Buzzą, Tomem Muellerem,
Elonem Muskiem. Davenport, The Space Barons; Berger, Liftoff; Vance, Elon Musk.

19. Pan Musk jedzie do Waszyngtonu: Wywiady autora z: Gwynne Shotwell, Elonem Muskiem,
Tomem Muellerem, Hansem Koenigsmannem. Gwynne Shotwell, przemowa na ceremonii wręczenia
dyplomów ukończenia studiów na Northwestern University, 14 czerwca 2021; Chad Anderson,
Rethinking Public–Private Space Travel, „Space Policy”, listopad 2013.

20. Założyciele: Wywiady autora z: Martinem Eberhardem, Markiem Tarpenningiem, Elonem


Muskiem, JB Straubelem, Benem Rosenem. Michael Copeland, Tesla’s Wild Ride, „Fortune”, 9 lipca
2008; Drake Baer, The Making of Tesla, „Business Insider”, 12 listopada 2014; Tim Higgins, Power
Play: Tesla, Elon Musk, and the Bet of the Century, Doubleday, 2021; Vance, Elon Musk.

21. Roadster: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Martinem Eberhardem, Markiem Tarpenningiem,
JB Straubelem, Kimbalem Muskiem, Michaelem Moritzem, Johnem Doerrem, Alanem Salzmanem,
Jessicą Switzer, Mickeyem Drexlerem. Baer, The Making of Tesla; Joshua Davis, Batteries Included,
„Wired”, 1 sierpnia 2006; Matthew Wald, Zero to 60 in 4 Seconds, „The New York Times”, 19 lipca
2006; Copeland, Tesla’s Wild Ride; Elon Musk, The Secret Tesla Motors Master Plan (just between
you and me), Tesla Blog, 2 sierpnia 2006; Wywiad z Martinem Eberhardem, podcast Watt It Takes,
wrzesień 2021; Higgins, Power Play; Vance, Elon Musk; Edward Niedermeyer, Ludicrous: The
Unvarnished Story of Tesla Motors, BenBella Books, 2019.

22. Kwaj: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Gwynne Shotwell, Hansem Koenigsmannem, Timem
Buzzą. Berger, Liftoff. Berger poinformował o konieczności wymiany wadliwych kondensatorów.

23. Dwie wtopy: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem, Hansem Koenigsmannem,
Tomem Muellerem, Timem Buzzą. Kimbal Musk, Kwajalein Atoll and Rockets, wpisy na blogu
z marca 2006, kwajrockets.blogspot.com; Carl Hoffman, Elon Musk Is Betting His Fortune on
a Mission beyond Earth’s Orbit, „Wired”, 22 maja 2007; Brian Berger, Pad Processing Error
Doomed Falcon 1, „SpaceNews”, 10 kwietnia 2006; Berger, Liftoff.

24. Zespół do zadań specjalnych: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Martinem Eberhardem, JB
Straubelem, Antoniem Graciasem, Timem Watkinsem, Deepakiem Ahują. Zak Edson, Tesla Motors
Case Study: Sotira Carbon Fiber Body Panel Ramp, May–Oct 2008, archiwa Valor Capital; Steven
N. Kaplan i in., Valor and Tesla Motors, studium przypadku, The University of Chicago Booth School
of Business, 2017; Copeland, Tesla’s Wild Ride; Baer, The Making of Tesla; Wywiad z Elonem
Muskiem, „Financial Times”, 10 maja 2022; Higgins, Power Play.

25. Przejęcie sterów: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Antoniem Graciasem, Timem Watkinsem,
Martinem Eberhardem, Markiem Tarpenningiem, Michaelem Marksem, Irą Ehrenpreisem. Copeland,
Tesla’s Wild Ride; Gene Bylinksy, Heroes of U.S. Manufacturing: Mi- chael Marks, „Fortune”,
20 marca 2000; Higgins, Power Play.

26. Rozwód: Wywiady autora z: Justine Musk, Elonem Muskiem, Maye Musk, Kimbalem Muskiem,
Antoniem Graciasem. Justine Musk, I Was a Starter Wife; Justine Musk, Wounded People Tell Better
Stories, TEDx Talks, 26 stycznia 2016; Justine Musk, From the Head of Justine Musk, wpis na blogu,
justinemusk.com; Junod, Elon Musk: Triumph of His Will.

27. Talulah: Wywiady autora z: Talulah Riley, Elonem Muskiem, Billem Lee.

28. Trzecia wtopa: Wywiady autora z: Timem Buzzą, Hansem Koenigsmannem, Elonem Muskiem,
Tomem Muellerem. Berger, Liftoff; SpaceX Stories, Elonx.net, 30 kwietnia 2019; telefoniczna
rozmowa prasowa z Elonem Muskiem, 6 sierpnia 2008; Carl Hoffman, Now 0-for-3, „Wired”,
5 sierpnia 2008. Start nastąpił 3 sierpnia 2008 roku czasu lokalnego Kwaj, czyli 2 sierpnia czasu
kalifornijskiego.

29. Na krawędzi: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem, Maye Musk, Antoniem
Graciasem, Timem Watkinsem, Talulah Riley, Billem Lee, Markiem Juncosą, Jasonem Calacanisem.
P1 Arriving Now!, Tesla Blog, 6 lutego 2008; Scott Pelley, wywiad z Elonem Muskiem, 60 Minutes,
CBS, 22 maja 2012.
30. Czwarty start: Wywiady autora z: Peterem Thielem, Lukiem Noskiem, Davidem Sacksem, Elonem
Muskiem, Timem Buzzą, Tomem Muellerem, Kimbalem Muskiem, Tripem Harrissem, Gwynne
Shotwell. Ashlee Vance, When the Heavens Went on Sale, Ecco, 2023; Berger, Liftoff; Davenport,
The Space Barons.

31. Na ratunek Tesli: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Alanem Salzmanem, Kimbalem Muskiem,
Irą Ehrenpreisem, Deepakiem Ahują, Arim Emanuelem.

32. Model S: Wywiady autora z Henrikiem Pfisterem, Elonem Muskiem, JB Straubelem, Martinem
Eberhardem, Nickiem Kalayjianem, Franzem von Holzhausenem, Dave’em Morrisem, Larsem
Moravym, Drew Baglinem. John Markoff, Tesla Motors Files Suit against Competitor over Design
Ideas, „The New York Times”, 15 kwietnia 2008; Chris Anderson, The Shared Genius of Elon Musk
and Steve Jobs, „Fortune”, 27 listopada 2013; Charles Duhigg, Dr. Elon & Mr. Musk, „Wired”,
13 grudnia 2018; Chuck Squatriglia, First Look at Tesla’s Stunning Model S, „Wired”, 26 marca 2009;
Dan Neil, Tesla S: A Model Citizen, „Los Angeles Times”, 29 kwietnia 2009; Dan Neil, To Elon Musk
and the Model S: Congratulations, 29 czerwca 2012; Higgins, Power Play.

33. Prywatny przemysł kosmiczny: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Tomem Muellerem,
Gwynne Shotwell, Timem Buzzą, Lori Garver, Billem Nelsonem. Brian Mosdell, Untold Stories from
the Rocket Ranch, archiwa Centrum Kosmicznego Johna F. Kennedy’ego, 5 marca 2015; Brian
Mosdell, SpaceX Stories: How SpaceX Built SLC–40 on a Shoestring Budget, „ElonX”, 15 kwietnia
2019; Irene Klotz, SpaceX’s Secret? Bash Bureaucracy, Simplify Technology, „Aviation Week &
Space Technology”, 15 czerwca 2009; Lori Garver, Space Pirates: How I Rebooted Nasa and
Helped Bezos, Branson, and Musk Launch the New Space Age, Diversion Books, 2022; Berger,
Liftoff; Davenport, The Space Barons.

34. Start Falcona 9: Wywiady autora z: Timem Buzzą, Elonem Muskiem, Lori Garver. Brian Vastag,
SpaceX’s Dragon Capsule Docks with International Space Station, „Washington Post”, 25 maja
2012; Garver, Space Pirates; Berger, Liftoff; Davenport, The Space Barons.

35. Ślub z Talulah: Wywiady autora z: Talulah Riley, Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem, Billem
Lee, Navaidem Farooqiem. Hermione Eyre, How to Marry a Billionaire, „The Evening Standard”
(Londyn), 10 kwietnia 2012.

36. Produkcja: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Larrym Ellisonem, Franzem von Holzhausenem,
Dave’em Morrisem, JB Straubelem. Angus MacKenzie, Shocking Winner: Proof Positive That
America Can Still Make (Great) Things, „Motor Trend”, 10 grudnia 2012; Peter Elkind, Panasonic’s
Power Play, „Fortune”, 6 marca 2015; Vance, Elon Musk; Higgins, Power Play.

37. Musk i Bezos: Wywiady autora z: Jeffem Bezosem, Elonem Muskiem, Billem Nelsonem, Timem
Buzzą. Dan Leone, Musk Calls Out Blue Origin, „Space News”, 25 września 2013; Walter Isaacson,
In This Space Race, Elon Musk and Jeff Bezos Are Eager to Take You There, „The New York
Times”, 24 kwietnia 2018; Jeff Bezos, Nie bój się błądzić, tłum. Katarzyna Mironowicz, MT Biznes,
2021; Nagranie wideo z kolacji Explorers Club z 2014 roku, https://vimeo.com/119342003; Amanda
Gordon, Scene Last Night: Jeff Bezos Eats Gator, Elon Musk Space, „Bloomberg”, 17 marca 2014;
Jeffrey P. Bezos, Gary Lai, Sean R. Findlay; Sea Landing of Space Launch Vehicles, wniosek
patentowy nr US8678321B2, złożony 14 czerwca 2010; Trung Phan, wątek wiadomości na Twitterze,
17 lipca 2021; Davenport, The Space Barons; Berger, Liftoff; Tim Fernholz, Rakietowi miliarderzy.
Elon Musk, Jeff Bezos i nowy wyscig kosmiczny, tłum. Monika Skowron, Znak Horyzont, 2019.

38. Sokół słyszy sokolnika: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Samem Tellerem, Steve’em
Jurvetsonem, Antoniem Graciasem, Markiem Juncosą, Jeffem Bezosem, Kiko Dontchevem. Calia
Cofield, Blue Origin Makes Historic Reusable Rocket Landing in Epic Test Flight, Space.com,
24 listopada 2015; Davenport, The Space Barons.

39. Talulah i emocjonalny rollercoaster: Wywiady autora z: Talulah Riley, Elonem Muskiem, Maye
Musk, Kimbalem Muskiem, Navaidem Farooqiem, Billem Lee. Junod, Elon Musk: Triumph of His
Will.

40. Sztuczna inteligencja: Wywiady autora z: Samem Altmanem, Demisem Hassabisem, Elonem
Muskiem, Reidem Hoffmanem, Lukiem Noskiem, Shivon Zilis. Steven Levy, How Elon Musk and Y
Combinator Plan to Stop Compuers from Taking Over, „Backchannel”, 11 grudnia 2015; Cade Metz,
Inside OpenAi, Elon Musk’s Wild Plan to Set Artificial Intelligence Free, „Wired”, 27 kwietnia 2016;
Maureen Dowd, Elon Musk’s Billion Dollar Crusade to Stop the A.I. Apocalypse, „Vanity Fair”,
kwiecień 2017; Przemówienie Elona Muska na Centennial Symposium organizowanym przez Wydział
Technologii Lotnictwa i Astronautyki MIT, 24 października 2014; Chris Anderson, wywiad z Elonem
Muskiem, konferencja TED, 14 kwietnia 2022.

41. Wprowadzenie Autopilota: Wywiady autora z: Drew Baglinem, Elonem Muskiem, Omeadem
Afsharem, Samem Altmanem, Samem Tellerem. Alan Ohnsman, Tesla CEO Talking with Google
about ‘Autopilot’ Systems, „Bloomberg”, 7 maja 2013; Joseph B. White, Tesla Aims to Leapfrog
Rivals, „The Wall Street Journal”, 10 października 2014; Jordan Golson i Dieter Bohn, All New Tesla
Cars Now Have Hardware for ‘Full Self-Driving Capabilities’ but Some Safety Features Will Be
Disabled Initially, „The Verge”, 19 października 2016; Krajowa Rada Bezpieczeństwa Transportu,
Collision between a Car Operating with Automated Vehicle Control Systems and a Tractor-
Semitrailer Truck Near Williston, Florida on May 7, 2017, 12 września 2017; Jack Stewart, Elon
Musk Says Every New Tesla Can Drive Itself, „Wired”, 19 października 2016; Peter Valdes-Dapena,
You’ll Be Able to Summon Your Driverless Tesla from Cross-country, CNN, 20 października 2016;
Niedermeyer, Ludicrous.

42. Solar: Wywiady autora z: Peterem Rive’em, Elonem Muskiem, Maye Musk, Errolem Muskiem,
Kimbalem Muskiem, Drew Baglinem, Samem Tellerem. Fox, How Elon Musk’s Mom (and Her Twin
Sister) Raised the First Family of Tech; Burt Helm, Elon Musk, Lyndon Rive, and the Plan to Put
Solar Panels on Every Roof in America, „Men’s Journal”, lipiec 2016; Eric Johnson, From Santa
Cruz to Solar City, „Hilltromper”, 20 listopada 2015; Ronald D. White, SolarCity CEO Lyndon Rive
Built on a Bright Idea, „Los Angeles Times”, 13 września 2013; Chafkin, Entrepreneur of the Year;
Sąd Kanclerski Delaware, Memorandum of opinion in re Tesla Motors stockholder litigation, C.A.
No. 12711-VCS, 27 kwietnia 2022; Austin Carr, The Real Story behind Elon Musk’s $2.6 Billion
Acquisition of SolarCity, „Fast Company”, 7 czerwca 2017; Austin Carr, Inside Steel Pulse, „Fast
Company”, 9 czerwca 2017; Josh Dzieza, Why Tesla’s Battery for Your Home Should Terrify
Utilities, „The Verge”, 13 lutego 2015; Ivan Penn i Russ Mitchell, Elon Musk Wants to Sell People
Solar Roofs That Look Great, „Los Angeles Times”, 28 października 2016.
43. The Boring Company: Wywiady autora z: Samem Tellerem, Steve’em Davisem, Jonem
McNeilem, Elonem Muskiem, Joem Kuhnem, Elissą Butterfield. Elon Musk, Hyperloop Alpha, Tesla
Blog, 2013; Max Chafkin, Tunnel Vision, „Bloomberg”, 20 lutego 2017.

44. Trudne relacje: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Juleanną Glover, Samem Tellerem, Peterem
Thielem, Amber Heard, Kimbalem Muskiem, Toscą Musk, Maye Musk, Antoniem Graciasem, Jaredem
Birchallem. Joe Kernen, wywiad z Donaldem Trumpem, CNBC, styczeń 2020; Barbara Jones, Inter-
galactic Family Feud, „Mail on Sunday”, 17 marca 2018; Rob Crilly, Elon Musk’s Estranged Father,
72, Calls His Newborn Baby with Stepdaughter ‘God’s Plan’, „The National Post” (Kanada),
25 marca 2018; Strauss, The Architect of Tomorrow.

45. Zstąpienie w mrok: Wywiady autora z: Jonem McNeillem, Elonem Muskiem, Kimbalem
Muskiem, Omeadem Afsharem, Timem Watkinsem, Antoniem Graciasem, JB Straubelem, Samem
Tellerem, Jamesem Muskiem, Markiem Juncosą, Gage’em Coffinem. Duhigg, Dr. Elon & Mr. Musk.

46. Piekło we Fremont: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Samem Tellerem, Omeadem
Afsharem, Nickiem Kalayjianem, Timem Watkinsem, Antoniem Graciasem, JB Straubelem, Markiem
Juncosą, Jonem McNeillem, Larsem Moravym, Kimbalem Muskiem, Rodneyem Westmorelandem. E-
mail Muska do pracowników SpaceX, 18 września 2021; Neal Boudette, Inside Tesla’s Audacious
Push to Reinvent the Way Cars Are Made, „The New York Times”, 30 czerwca 2018; Austin Carr,
The Real Story, „Fast Company”, 7 czerwca 2017; Strauss, The Architect of Tomorrow; Lora
Kolodny, Tesla Employees Say They Took Shortcuts, CNBC, 15 lipca 2019; Andrew Ross Sorkin,
Tesla’s Elon Musk May Have Boldest Pay Plan in Corporate History, „The New York Times”,
23 stycznia 2018; Tesla Schedule 14A, SEC filing, 21 stycznia 2018; Alex Adams, Why Elon Musk’s
Compensation Plan Wouldn’t Work for Most Executives, „Harvard Business Review”, 24 stycznia
2018; Ryan Kottenstette, Elon Musk Wasn’t Wrong about Automating the Model 3 Assembly Line,
He Was Just Ahead of His Time, „TechCrunch”, 5 marca 2019; Chros Anderson, wywiad z Elonem
Muskiem, konferencja TED, 14 kwietnia 2022; Alex Davies, How Tesla Is Building Cars in Its
Parking Lot, „Wired”, 22 czerwca 2018; Boudette, Inside Tesla’s Audacious Push; Higgins, Power
Play. Aby obejrzeć film, na którym Musk objaśnia swój algorytm, zobacz: Tim Dodd, Starbase Tour,
kanał YouTube Everyday Astronaut, sierpień 2021.

47. Alarm otwartej pętli: Wywiady autora z: Kimbalem Muskiem, Deepakiem Ahują, Antoniem
Graciasem, Elonem Muskiem, Samem Tellerem, Joem Fathem. Matt Robinson i Zeke Faux, When Elon
Musk Tried to Destroy a Tesla Whistleblower, „Bloomberg”, 13 marca 2019; E-mail Elona Muska do
Richarda Stantona oraz odpowiedź, 8 lipca 2018; Sprawa Vernon Unsworth kontra Elon Musk, Sąd
Dystryktowy USA dla Centralnego Dystryktu Kalifornii, nr sprawy: 2:18cv8048, 17 września 2018;
Ryan Mac i in., In a New Email, Elon Musk Accused a Cave Rescuer of Being a ‘Child Rapist’,
BuzzFeed, 4 września 2018; dokumenty na poparcie wyroku podsumowującego, w sprawie Tesla Inc.
Spory sądowe dotyczące papierów wartościowych, Sąd Dystryktowy USA dla Północnego Dystryktu
Kalifornii, wniosek złożony 22 kwietnia 2022; David Gelles i in., Elon Musk Details ‘Excruciating’
Personal Toll of Tesla, „The New York Times”, 16 sierpnia 2018; Dana Hull, Weak Sauce,
„Bloomberg”, 24 kwietnia 2022; Jim Cramer, Squawk on the Street, CNBC, 8 sierpnia 2018; James B.
Stewart, A Question for Tesla’s Board: What Was Elon Musk’s Mental State?, „The New York
Times”, 15 sierpnia 2018; Chris Anderson, wywiad z Elonem Muskiem, konferencja TED, 14 kwietnia
2022; Higgins, Power Play; McKenzie, Insane Mode.
48. Fallout: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Davidem Gellesem, Juleanną Glover, Samem
Tellerem, Gwynne Shotwell, Talulah Riley, JB Straubelem, Jonem McNeillem, Kimbalem Muskiem,
Jaredem Birchallem. The Joe Rogan Experience, podcast, 7 września 2018; David Gelles,
Interviewing Elon Musk, „The New York Times”, 19 sierpnia 2018.

49. Grimes: Wywiady autora z: Claire Boucher (Grimes), Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem,
Maye Musk, Samem Tellerem. List Azealii Banks do Elona Muska, 19 sierpnia 2018; Kate Taylor,
Azealia Banks Claims to Be at Elon Musk’s House, „Business Insider”, 13 sierpnia 2018; Maureen
Dowd, Elon Musk, Blasting Off in Domestic Bliss, „The New York Times”, 25 lipca 2020.

50. Shanghaj: Wywiady autora z: Robinem Renem, Elonem Muskiem.

51. Cybertruck: Wywiady autora z: Franzem von Holzhausenem, Elonem Muskiem, Dave’em
Morrisem. Stephanie Mlot, Elon Musk Wants to Make Bond’s Lotus Submarine Car a Reality, „PC
Magazine”, 18 października 2013.

52. Starlink: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Markiem Juncosą, Billem Rileyem, Samem
Tellerem, Elissą Butterfield, Billem Gatesem.

53. Starship: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Billem Rileyem, Samem Patelem, Joem Petrzelką,
Peterem Nicholsonem, Elissą Butterfield, Jimem Vo. Ryan d’Agostino, Elon Musk: Why I’m Building
the Starship out of Stainless Steel, „Popular Mechanics”, 22 stycznia 2019.

54. Dzień Autonomii: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Jamesem Muskiem, Samem Tellerem,
Franzem von Holzhausenem, Claire Boucher (Grimes), Omeadem Afsharem, Shivon Zilis, Anandem
Swaminathanem, Joem Fathem.

55. Giga Texas: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Omeadem Afsharem, Larsem Moravym.

56. Życie rodzinne: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Claire Boucher (Grimes), Christianą Musk,
Maye Musk, Kimbalem Muskiem, Justine Musk, Kenem Howerym, Lukiem Noskiem. Joe Rogan,
wywiad z Elonem Muskiem, 7 maja 2020; Rob Copeland, Elon Musk Says He Lives in
a $50,000 House, „Wall Street Journal”, 22 grudnia 2021.

57. Pełny ciąg: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Kiko Dontchevem, Kimbalem Muskiem, Lukiem
Noskiem, Billem Rileyem, Richem Morrisem, Hansem Koenigsmannem, Gwynne Shotwell. Lex
Fridman, wywiad z Elonem Muskiem na podcaście, 28 grudnia 2021; Joey Roulette, SpaceX Ignored
Last Minute Warnings from the FAA before December Launch, „The Verge”, 15 czerwca 2021.

58. Bezos kontra Musk, runda druga: Wywiady autora z: Jeffem Bezosem, Elonem Muskiem,
Richardem Bransonem. Christian Davenport, Elon Musk Is Dominating the Space Race, „The
Washington Post”, 10 września 2021; Richard Waters, Interview with FT’s Person of the Year,
„Financial Times”, 15 grudnia 2021; Kara Swisher, wywiad z Elonem Muskiem na Code Conference,
28 września 2021.

59. Zryw: Starship: Wywiady autora z: Billem Rileyem, Kiko Dontchevem, Elonem Muskiem, Samem
Patelem, Joem Petrzelką, Markiem Juncosą, Gwynne Shotwell, Lucasem Hughesem, Andym Krebsem.
Tim Dodd, Starbase Tour, kanał YouTube Everyday Astronaut, 30 lipca 2021.

60. Zryw: dachy solarne: Wywiady autora z: Kunalem Giotrą, RJ Johnsonem, Brianem Dowem,
Marcusem Muellerem, Elonem Muskiem, Omeadem Afsharem.

61. Noce na mieście: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Maye Musk, Kimbalem Muskiem, Toscą
Musk, Claire Boucher (Grimes), Billem Lee, Antoniem Graciasem. Arden Fanning Andrews, The
Making of Grimes’s ‘Dune-esque’ 2021 Met Gala Look, „Vogue”, 16 września 2021.

62. Inspiration4: Wywiady autora z: Jaredem Isaacmanem, Elonem Muskiem, Jehn Balajadią, Kiko
Dontchevem, Claire Boucher (Grimes), Billem Gerstenmaierem, Hansem Koenigsmannem, Billem
Nelsonem, Samem Patelem.

63. Przetasowania z Raptorem: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Jacobem McKenziem, Billem
Rileyem, Joem Petrzelką, Larsem Moravym, Jehn Balajadią.

64. Narodziny Optimusa: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Franzem von Holzhausenem, Larsem
Moravym, Drew Baglinem, Omeadem Afsharem, Milanem Kovacem. Chris Anderson, wywiad
z Elonem Muskiem, konferencja TED, 14 kwietnia 2022.

65. Neuralink: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Jonem McNeillem, Shivon Zilis, Samem
Tellerem. Elon Musk, An Integrated Brain-Machine Interface Platform with Thousands of
Channels, „bioRxiv”, 2 sierpnia 2019; Jeremy Kahn i Jonathan Vanian, Inside Neuralink, „Fortune”,
29 stycznia 2022.

66. Tylko system wizyjny: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Larsem Moravym, Omeadem Af-
sharem, Franzem von Holzhausenem, Drew Baglinem, Philem Duanem, Dhavalem Shroffem. Cade
Metz i Neal Boudette, Inside Tesla as Elon Musk Pushed an Unflinching Vision for Self-Driving
Cars, „The New York Times”, 6 grudnia 2021; Emma Schwartz, Cade Metz i Neal Boudette, Elon
Musk’s Crash Course, FX / The New York Times documentary, 16 maja 2022; Niedermeyer,
Ludicrous.

67. Pieniądze: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Jaredem Birchallem, Kimbalem Muskiem,
Christianą Musk, Claire Boucher (Grimes). Zgłoszenie Tesla Schedule 14A, Komisja Papierów
Wartościowych i Giełd, 7 lutego 2018; Kenrick Cai i Sergei Klebnikov, Elon Musk Is Now the Richest
Person in the World, Officially Surpassing Jeff Bezos, „Forbes”, 8 stycznia 2021. Używam cen akcji
skorygowanych o split.

68. Ojciec Roku: Wywiady autora z: Shivon Zilis, Claire Boucher (Grimes), Toscą Musk, Elonem
Muskiem, Kimbalem Muskiem, Maye Musk, Christianą Musk. NPQ, wywiad z Elonem Muskiem, zima
2014; Devin Gordon, Infamy Is Kind of Fun, „Vanity Fair”, 10 marca 2022; Ed Felsenthal i in., Person
of the Year, „Time”, 13 grudnia 2021; Richard Waters, Person of the Year, „Financial Times”,
15 grudnia 2021.

69. Polityka: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem, Samem Tellerem, Jaredem
Birchallem, Claire Boucher (Grimes), Omeadem Afsharem, Kenem Howerym, Lukiem Noskiem,
Davidem Sacksem. Dowd, Elon Musk, Blasting Off in Domestic Bliss; Strauss, The Architect of
Tomorrow; Babylon Bee, wywiad z Elonem Muskiem: Elon Musk Sits Down with the Babylon Bee,
YouTube, 21 grudnia 2021; Rich McHugh, A SpaceX Flight Attendant Said Elon Musk Exposed
Himself and Propositioned Her for Sex, „Business Insider”, 19 maja 2022; Dana Hull, Biden’s Praise
for GM Overlooks Tesla’s Actual EV Leadership, „Bloomberg”, 24 listopada 2021; Dana Hull
i Jennifer Jacobs, Tesla, Who? Biden Can’t Bring Himself to Say It, „Bloomberg”, 2 lutego 2022; Ari
Natter, Gabrielle Coppola i Keith Laing, Biden Snubs Tesla, „Bloomberg”, 5 sierpnia 2021; Kara
Swisher, wywiad z Elonem Muskiem na Code Conference, 28 września 2021.

70. Ukraina: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Gwynne Shotwell, Jaredem Birchallem. E-maile
Lauren Dreyer i wiadomości tekstowe Mychajło Fiedorowa udostępnione przez Elona Muska.
Christopher Miller, Mark Scott i Bryan Bender, UkraineX: How Elon Musk’s Space Satellites
Changed the War on the Ground, „Politico”, 8 czerwca 2022; Cristiano Lima, U.S. Quietly Paying
Millions to Send Starlink Terminals to Ukraine, „The Washington Post”, 8 kwietnia 2022; Yaroslav
Trofimov, Micah Maidenberg i Drew FitzGerald, Ukraine Leans on Elon Musk’s Starlink in Fight
against Russia, „The Wall Street Journal”, 16 lipca 2022; Mehul Srivastava i in., Ukrainian Forces
Report Starlink Outages During Push against Russia, „Financial Times”, 7 października 2022;
Volodymyr Verbyany i Daryna Krasnolutska, Ukraine to Get Thousands More Starlink Antennas,
„Bloomberg”, 20 grudnia 2022; Adam Satariano, Elon Musk Doesn’t Want His Satellites to Run
Ukraine’s Drones, „The New York Times”, 9 lutego 2023; Joey Roulette, SpaceX Curbed Ukraine’s
Use of Starlink, Reuters, 9 lutego 2023.

71. Bill Gates: Wywiady autora z: Billem Gatesem, Rorym Gatesem, Elonem Muskiem, Omeadem
Afsharem, Jaredem Birchallem, Claire Boucher (Grimes), Kimbalem Muskiem. Rob Copeland, Elon
Musk’s Inner Circle Rocked by Fight over His $230 Billion Fortune, „The Wall Street Journal”,
16 lipca 2022; Sophie Alexander, Elon Musk Enlisted Poker Star before Making $5.7 Billion
Mystery Gift, „Bloomberg”, 15 lutego 2022; Nicholas Kulish, How a Scottish Moral Philosopher Got
Elon Musk’s Number, „The New York Times”, 8 października 2022; Melody Y. Guan, Elon Musk,
Superintelligence, and Maximizing Social Good, „The Huffington Post”, 3 sierpnia 2015.

72. Czynny inwestor: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Antoniem Graciasem, Omeadem
Afsharem, Kimbalem Muskiem, Shivon Zilis, Billem Lee, Griffinem Muskiem, Jaredem Birchallem,
Kenem Howerym, Lukiem Noskiem. Omówienie wyników finansowych Tesli, 20 kwietnia 2022;
Matthew A. Winkler, In Defense of Elon Musk’s Managerial Excellence, „Bloomberg”, 18 kwietnia
2022; Wiadomości tekstowe, https://www.documentcloud.org/documents/23112929–elon–musk–text–
exhibits–twitter–v–musk; Lane Brown, What Is Elon Musk?, „New York Magazine”, 8 sierpnia 2022;
Devin Gordon, A Close Read of @elonmusk, „New York Magazine”, 12 sierpnia 2022.

73. „Złożyłem ofertę”: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Kimbalem Muskiem, Larrym Ellisonem,
Navaidem Farooqiem, Jaredem Birchallem, Claire Boucher (Grimes), Chrisem Andersonem.
Wiadomości tekstowe, https://www.documentcloud.org/documents/23112929–elon–musk–text–exhibits–
twitter–v–musk; Rob Copeland i in., The Shadow Crew Who Encouraged Elon Musk’s Twitter
Takeover, „The Wall Street Journal”, 29 kwietnia 2022; Mike Isaac, Lauren Hirsch i Anupreeta Das,
Inside Elon Musk’s Big Plans for Twitter, „The New York Times”, 6 maja 2022.

74. Żar i chłód: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Larrym Ellisonem, Kimbalem Muskiem,
Robertem Steelem, Leslie Berland, Jaredem Birchallem. Liz Hoffman, Sam Bankman–Fried, Elon
Musk, and a Secret Text, „Semafor”, 23 listopada 2022; Spotkanie z pracownikami Twittera,
16 czerwca 2022.

75. Dzień Ojca: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Maye Musk, Justine Musk, Kimbalem Muskiem,
Errolem Muskiem, Jaredem Birchallem, Talulah Riley, Griffinem Muskiem, Christianą Musk, Claire
Boucher (Grimes), Omeadem Afsharem, Shivon Zilis. Roula Khalaf, Aren’t You Entertained?,
„Financial Times”, 7 października 2022; Julia Black, Elon Musk Had Secret Twins in 2022, „Business
Insider”, 6 lipca 2022; Emily Smith i Lee Brown, Elon Musk Laughs Off Affair Rumors, Insists He
Hasn’t ‘Had Sex in Ages’, „New York Post”, 25 lipca 2022; Alex Diaz, Musk Be Kidding, „The Sun”,
13 lipca 2022; Errol Musk, Dad of a Genius, YouTube, 2022; Kirsten Grind i Emily Glazer, Elon
Musk’s Friendship with Sergey Brin Ruptured by Alleged Affair, „The Wall Street Journal”, 24 lipca
2022. Errol Musk często dodawał mnie jako adresata swoich maili do syna.

76. Przetasowania w Starbase: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Samem Patelem, Billem
Rileyem, Andym Krebsem, Jonah Nolanem, Markiem Juncosą, Omeadem Afsharem, Jakiem
McKenziem, Kiko Dontchevem, Jaredem Isaacmanem, Claire Boucher (Grimes), Gwynne Shotwell.
Kolacja z Janet Petro, Lisą Watson-Morgan i Vanessą Wyche.

77. Optimus Prime: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Franzem von Holzhausenem, Larsem
Moravym.

78. Niepewność: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Jaredem Birchallem, Alexem Spiro, Antoniem
Graciasem, Robertem Steelem, Blairem Effronem, Arim Emmanuelem, Larrym Davidem, Joem
Scarboroughem.

79. Prezentacja Optimusa: Wywiady autora z: Franzem von Holzhausenem, Elonem Muskiem,
Steve’em Davisem, Larsem Moravym, Anandem Swaminathanem, Milanem Kovacem, Philem
Duanem, Timem Zamanem, Felixem Sygullą, Anandem Swaminathanem, Irą Ehrenpreisem, Jasonem
Calacanisem.

80. Robotaxi: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Omeadem Afsharem, Franzem von
Holzhausenem, Larsem Moravym, Drew Baglinem.

81. „Let that sink in”: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Paragiem Agrawalem, Davidem
Sacksem, Benem San Soucim, Yonim Ramonem, Esther Crawford, Leslie Berland.

82. Przejęcie: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Jaredem Birchallem, Alexem Spiro, Michaelem
Grimesem, Antoniem Graciasem, Bradem Sheftelem, Davidem Sacksem, Paragiem Agrawalem,
Tejasem Dharamsim, Ro Khanną.

83. Trzej muskieterowie: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Jamesem Muskiem, Andrew
Muskiem, Dhavalem Shroffem, Benem San Soucim, Chrisem Paynem, Thomasem Dmytrykiem, Yonim
Ramonem, Rossem Nordeenem, Kayvonem Beykpourem, Benem San Soucim, Alexem Spiro, Milanem
Kovacem, Ashokiem Elluswamym, Timem Zamanem, Philem Duanem. Kate Conger i in., Two Weeks
of Chaos, „The New York Times”, 11 listopada 2022.
84. Moderacja treści: Wywiady autora z: Yoelem Rothem, Davidem Sacksem, Jasonem Calacanisem,
Elonem Muskiem, Jaredem Birchallem, Yonim Ramonem. Cat Zakrzewski, Faiz Siddiqui i Joseph Menn,
Musk’s ‘Free Speech’ Agenda Dismantles Safety Work at Twitter, „The Washington Post”,
22 listopada 2022; Elon Musk, Time 100: Kanye West, „Time”, 15 kwietnia 2015; Steven Nelson
i Natalie Musumeci, Twitter Fact–Checker Has History of Politically Charged Posts, „New York
Post”, 27 maja 2020; Bari Weiss, The Twitter Files Part Two, wątek na Twitterze, 8 grudnia 2022.

85. Halloween: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Maye Musk, Leslie Berland, Jasonem
Calacanisem, Yoelem Rothem.

86. Niebieskie znaczki: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Yoelem Rothem, Alexem Spiro,
Davidem Sacksem, Jasonem Calacanisem, Jaredem Birchallem. Conger i in., Two Weeks of Chaos;
Zoë Schiffer, Casey Newton i Alex Heath, Extremely Hardcore, „The Verge” i „New York Magazine”,
17 stycznia 2023; Casey Newton i Zoë Schiffer, Inside the Twitter Meltdown, „Platformer”,
10 listopada 2022.

87. Na jedną kartę: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Jaredem Birchallem, Larrym Ellisonem,
Alexem Spiro, Jamesem Muskiem, Andrew Muskiem, Rossem Nordeenem, Dhavalem Shroffem,
Davidem Sacksem, Yonim Ramonem. Gergely Orosz, Twitter’s Ongoing Cruel Treatment of Software
Engineers, „Pragamatic Engineer”, 20 listopada 2022; Alex Heath, Elon Musk Says Twitter Is Done
with Layoffs and Ready to Hire Again, „The Verge”, 21 listopada 2022; Casey Newton i Zoë Schiffer,
The Only Constant at Elon Musk’s Twitter Is Chaos, „The Verge”, 22 listopada 2022; Schiffer,
Newton, Heath, Extremely Hardcore.

88. Hardkor: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Jaredem Birchallem, Alexem Spiro, Jamesem
Muskiem, Andrew Muskiem, Rossem Nordeenem, Dhavalem Shroffem, Davidem Sacksem, Yonim
Ramonem, Larrym Ellisonem, pracownikami Apple’a. Schiffer, Newton, Heath, Extremely Hardcore.

89. Cuda: Wywiady autora z: Shivon Zilis, Jeremym Barenholtzem, Elonem Muskiem, DJ-em Seo,
Rossem Nordeenem. Ashlee Vance, Musk’s Neuralink Hopes to Implant Computer in Human Brain
in Six Months, „Bloomberg”, 30 listopada 2022.

90. Akta Twittera: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Bari Weiss, Nellie Bowles, Alexem Spiro,
Rossem Nordeenem. Matt Taibbi, Note from San Francisco, „TK News”, Substack, 29 grudnia 2022;
Matt Taibbi, wątki Twitter Files, „TK News”; Matt Taibbi, America Needs Truth and Reconciliation
on Russiagate, „TK News”, 12 stycznia 2023; Matt Taibbi, wątki na Twitterze, grudzień 2022 – styczeń
2023; Cathy Young, Are the Twitter Files a Nothingburger?, „The Bulwark”, 14 grudnia 2022; Tim
Miller, No, You Do Not Have a Constitutional Right to Post Hunter Biden’s Dick Pic on Twitter,
„The Bulwark”, 3 grudnia 2022; Bari Weiss, Our Reporting at Twitter, „The Free Press”, 15 grudnia
2022; Bari Weiss i in., Twitter’s Secret Blacklists, „The Free Press”, 15 grudnia 2022; David Zweig,
How Twitter Rigged the COVID Debate, „The Free Press”, 26 grudnia 2022; Freddie Sayers i Jay
Bhattacharya, What I Discovered at Twitter HQ, unherd.com, 26 grudnia 2022.

91. Królicze nory: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Claire Boucher (Grimes), Kimbalem
Muskiem, Jamesem Muskiem, Rossem Nordeenem, Bari Weiss, Nellie Bowles, Yoelem Rothem,
Davidem Zaslavem. Drew Harwell I Taylor Lorenz, Musk Blamed a Twitter Account for an Alleged
Stalker, „The Washington Post”, 18 grudnia 2022; Drew Harwell, Qanon, Adrift after Trump’s
Defeat, Finds New Life in Elon Musk’s Twitter, „The Washington Post”, 14 grudnia 2022; Yoel Roth,
Gay Data, w: rozprawa doktorska obroniona na University of Pennsylvania, 30 listopada 2016.

92. Świąteczne harce: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Jamesem Muskiem, Rossem Nordeenem,
Kimbalem Muskiem, Christianą Musk, Griffinem Muskiem, Davidem Agusem.

93. Sztuczna inteligencja dla samochodów: Wywiady autora z: Dhavalem Schroffem, Jamesem
Muskiem, Elonem Muskiem, Milanem Kovacem.

94. Sztuczna inteligencja dla ludzi: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Shivon Zilis, Billem
Gatesem, Jaredem Birchallem, Samem Altmanem, Demisem Hassabisem. Reed Albergotti, The Secret
History of Elon Musk, Sam Altman, and OpenAI, „Semafor”, 24 marca 2023; Kara Swisher, Sam
Altman on What Makes Him ‘Super Nervous’ about AI, „New York Magazine”, 23 marca 2023;
Matt Taibbi, Meet the Censored: Me?, Racket, 12 kwietnia 2023; Tucker Carlson, wywiad z Elonem
Muskiem, Fox News, 17 i 18 kwietnia 2023.

95. Start Starshipa: Wywiady autora z: Elonem Muskiem, Maye Musk, Claire Boucher (Grimes),
Markiem Juncosą, Billem Rileyem, Shaną Diez, Markiem Soltysem, Antoniem Graciasem, Jasonem
Calacanisem, Gwynne Shotwell, Hansem Koenigsmannem, Lindą Yaccarino. Tim Higgins, In
24 Hours, Elon Musk Reignited His Reputation for Risk, „The Wall Street Journal”, 22 kwietnia
2023; Damon Beres, Elon Musk’s Disastrous Week, „The Atlantic”, 20 kwietnia 2023; George Packer,
Our Man, Knopf, 2019, z: Szekspir, Miarka za miarkę, tłum. Leon Ulrich, „Mówią, że nawet
najcnotliwsi ludzie / Z wad są zlepieni i dla wad swych właśnie / Zdają się lepsi”.
ŹR Ó D Ł A ZD J Ę Ć I I LUS T R A C J I

Podane numery stron odnoszą się do wydania papierowego

s. 12: Z archiwum Maye Musk


s. 24: Po lewej na górze i po lewej na dole: z archiwum Maye Musk; po prawej: z archiwum Elona
Muska
s. 32: Z archiwum Maye Musk
s. 40: Z archiwum Maye Musk
s. 42: Po lewej na górze: z archiwum Maye Musk; po prawej na górze: z archiwum Petera Rive’a;
na dole: z archiwum Kimbala Muska
s. 49: Z archiwum Maye Musk
s. 50: Z archiwum Maye Musk
s. 60: Z archiwum Maye Musk
s. 66: Z archiwum Maye Musk
s. 71: Z archiwum Maye Musk
s. 72: Z archiwum Maye Musk
s. 80: Na górze: z archiwum Robina Rena; na dole: z archiwum Maye Musk
s. 88: Z archiwum Maye Musk
s. 95: Z archiwum Maye Musk
s. 96: Na górze: z archiwum Maye Musk; na dole: CNN/YouTube.com
s. 108: Z archiwum Maye Musk
s. 113: Z archiwum Maye Musk
s. 114: Paul Sakuma / AP
s. 126: Na górze: Robyn Twomey / Redux; po lewej na dole: David Paul Morris / Bloomberg via
Getty Images; po prawej na dole: Simon Dawson / Bloomberg via Getty Images
s. 136: Z archiwum Adeo Ressiego
s. 146: Z archiwum Adeo Ressiego
s. 152: Z archiwum Kimbala Muska
s. 158: Gregg Segal
s. 166: Z archiwum SpaceX
s. 176: Z archiwum Gwynne Shotwell
s. 184: Na górze: Steve Jurvetson / Wikimedia Commons; na dole: Erin Lubin
s. 192: Z archiwum Tesli
s. 212: Z archiwum Hansa Koenigsmanna
s. 222: Z archiwum Hansa Koenigsmanna
s. 230: Z archiwum Tima Watkinsa
s. 240: Nicki Dugan Pogue / Wikimedia Commons
s. 250: Lauren Greenfield / Institute
s. 256: Nick Harvey / WireImage / Getty Images
s. 260: Z archiwum Hansa Koenigsmanna
s. 266: Z archiwum Hansa Koenigsmanna
s. 272: Z archiwum Hansa Koenigsmanna
s. 282: Z archiwum Navaida Farooqa
s. 290: Steve Jurvetson / Wikipedia Commons
s. 300: Chuck Kennedy / oficjalne archiwum Białego Domu
s. 308: Z archiwum Christophera Stanleya
s. 312: Z archiwum Talulah Riley
s. 318: Na górze: YouTube.com; na dole: z archiwum Sama Tellera
s. 326: Z archiwum Trunga Phana / Twitter
s. 334: Z archiwum Jehn Balajadii
s. 340: Z archiwum Navaida Farooqa
s. 346: YouTube.com
s. 376: Po lewej na górze i po prawej na górze: z archiwum Amber Heard; po lewej na dole:
Gianluigi Guercia / AFP via Getty Images; po prawej na dole: Brendan Smialowski /AFP via
Getty Images
s. 386: Z archiwum Omeada Afshara
s. 397: Z archiwum Sama Tellera
s. 400: Po lewej na górze: z archiwum Omeada Afshara; po prawej na górze i po lewej na dole:
z archiwum Sama Tellera; po prawej na dole: z archiwum Jehn Balajadii
s. 414: Z archiwum Omeada Afshara
s. 416: Z archiwum Sama Tellera
s. 428: Na górze: YouTube.com; na dole: Ryan David Brown / „New York Times” / Redux
s. 442: Po lewej: z archiwum Grimes; po prawej: Amy Sussman / WWD / Penske Media / Getty
Images
s. 452: Z archiwum Robina Rena
s. 456: Z archiwum Sama Tellera
s. 468: Po prawej: z archiwum Billa Rileya
s. 488: Po lewej na górze: z archiwum Maye Musk; na dole: Martin Schoeller / August
s. 498: Na górze: z archiwum SpaceX; na dole: z archiwum Jehn Balajadii
s. 506: Po lewej: z archiwum Blue Origin; po prawej: z archiwum Elona Muska
s. 514: Po lewej na górze: z archiwum Andy’ego Krebsa; po lewej na dole: z archiwum Lucasa
Hughesa; po prawej: Nic Ansuini
s. 538: Po lewej: Will Heath / NBC / NBCU Photo Bank via Getty Images; po prawej: z archiwum
Grimes
s. 546: Na górze: z archiwum SpaceX; na dole: z archiwum Kim Shiflett / NASA
s. 554: Na dole: Nic Ansuini
s. 562: Z archiwum Tesli
s. 570: Z archiwum Neuralinku
s. 624: Imagine China / AP
s. 630: Po lewej: Kevin Dietsch / Getty Images; po prawej: Andrew Harrer / Bloomberg via Getty
Images
s. 664: Na dole: z archiwum Jareda Birchalla
s. 684: Z archiwum Tesli
s. 694: Na górze: The PhotOne / BACKGRID; na dole: Marlena Sloss / Bloomberg via Getty
Images
s. 709: Z archiwum Milana Kovaca
s. 710: Na górze: z archiwum Omeada Afshara
s. 718: Na górze: z archiwum Elona Muska / Twitter; na dole: z archiwum Jehn Balajadii
s. 724: Po prawej: z archiwum Jehn Balajadii
s. 740: Po lewej na górze: z archiwum Elona Muska / Twitter; po prawej na górze: Twitter; po
lewej na dole: David Paul Morris / Bloomberg via Getty Images; po prawej na dole: Duffy-
Marie Arnoult / WireImage / Getty Images
s. 752: Na górze: z archiwum Elona Muska / Twitter; na dole: z archiwum Maye Musk
s. 772: Na górze: z archiwum Christophera Stanleya
s. 792: Na górze: z archiwum Neuralinku; na dole: z archiwum Jeremy’ego Barenholtza
s. 798: Na górze: Wikimedia Commons; na dole: Samantha Bloom
s. 820: Z archiwum Jamesa Muska
s. 834: Z archiwum Dhavala Shroffa

Wydawca oryginału i wydawca przekładu dołożyli wszelkich starań, by prawidłowo zidentyfikować


i przypisać źródła wykorzystanych zdjęć i ilustracji. W przypadku wykrycia jakichkolwiek nieścisłości lub
roszczeń dotyczących praw autorskich, zobowiązujemy się do ich korekty w kolejnych wydaniach
książki.
O A UT O R ZE

WALTER ISAACSON – amerykański pisarz i biograf.


Profesor historii na Tulane University, były dyrektor generalny Aspen Institute oraz CNN i redaktor
tygodnika „Time”. Autor biograficznych bestsellerów takich jak: Steve Jobs, Leonardo da Vinci,
Innowatorzy, Kod życia, Elon Musk, Einstein, Benjamin Franklin oraz Kissinger. Współautor książki
The Wise Men: Six Friends and the World They Made.

isaacson.tulane.edu

You might also like