Professional Documents
Culture Documents
cykl: Autoportrety
Autoportret odczuwalny
Patrzą na mnie,
więc pewnie mam twarz.
Nieraz mi ręce
żyją zupełnie osobno.
Może ich wtedy nie doliczać do siebie?
— — —
Gdzie są moje granice?
— — —
Porośnięty przecież jestem
ruchem albo półżyciem.
Zawsze jednak
pełza we mnie
pełne czy też niepełne,
ale istnienie.
Noszę sobą
jakieś swoje własne
miejsce.
Kiedy je stracę,
to znaczy, że mnie nie ma.
— — —
Nie ma mnie,
więc nie wątpię.
Autoportret radosny
ciemno tu...
co o szarym swetrze?
— tylko tyle.
na dworze
jest już po cytrynie wyciśniętej
śnieg
Szare pytanie
Jakiż blask
zaćmił mi okno?
Co tam słychać
dziś
w dole miasta?
2
cykl: Ballady peryferyjne
Ballada z makaty
Anilinowe ptaszki
weselą ogród rajski.
Jeden chudy ptaszek
w palcach chłopca śpi,
jak do panny nadszedł -
zagrał fi-fi-fi!
A co to za plebejusz?
A co ma za kapelusz?
Kapelusz ma jak dudy...
A gra — ten patyk chudy.
A słychać go za flety,
aż panna tupie we fleki.
Trzepoczą pantoflowe wstążki,
dygają rajskie widoczki.
Panna w tych bucikach
na leżąco fika,
stuka w pantofelki
oberki — sztajerki:
Raj tu nielichy,
graj pan — muzyki!
ja pantofelkami
radi-radi-ra!
Maj
mi po głowie
ow-
szem nie powiem
radi-radi-radi-
ra-ra!!
[Gdańsk, 8 X 54]
U wielko-wielko-miejskiej — wielko-worowej
Grochowskiej
domów sypie się groch.
Między grochami przeszło 100
nagle luźniej:
dwie kuźnie;
maczki to?
E, dwa ogniki w gniazdach płotu,
dwie Wulkanowe komnaty,
wdzięczniej: dwojaki...
oj, Kupało
oj, Łado
co za baśń!
ej, Warszawo
ej, Prago...
4
Grochowska — Grochowska
wielki drąg
w mrowisku miasta.
A dwie kuźnie,
kiedy wieczór późny,
to patrzy do Grochowskiej
dwoje oczu końskich.
[W-wa, 15 X 1954]
Filozofia Wołomina
1. Obecność niepewna
2. Mit naoczny
Pytacie o gwiazdę?
Jest
na jawie u latarni
i prócz tego długa jak sznur
wisi i rozbija się o śnieg.
Markiza
przewleczona
gwiazdą.
Dla kogo szopa?
Wiem, sprawdziłem: dla trzech
pasterzy w waciakach,
stebnowanych króli,
dla nich tylko codnieje.
Karuzela z madonnami
Wsiadajcie, madonny
madonny
Do bryk sześciokonnych
...ściokonnych!
Konie wiszą kopytami
nad ziemią.
One w brykach na postoju
już drzemią.
Każda bryka malowana
w trzy ogniste farbki
I trzy są końskie maści:
od sufitu
od dębu
od marchwi.
Drgnęły madonny
I orszak konny
Ruszył z kopyta.
Lata dokoła
Gramofonowa
Płyta,
Taka
płyta:
6
I nie wiadomo, która śpi,
A która jest natchniona
— szóstka koni
— one
— szóstka koni
— one
— szóstka koni
— one
Zakręcone!
Jaki zwrotnik?
„Wiek który? — — Czas który?”
Magie — religie — rytuały.
A to wszystko z jaskiń
pod miastem,
nieustanne Mentony gminne,
a to
7
nieprzerwane dylu-dylu
dyluwium
peryferyjne.
[Gdańsk, 8 X 54]
Tryptyk pionowy
1
W dole — w dole — z góry na dół
Cecylia gra na maglu,
kufry, klaty przesuwa,
drewniane zęby — jej męczeństwo — —
święta Cecylia w politurach,
koło — manuał — emmanuel
wał — interwał — fuga.
2
A ta Dorota — nosicielka,
a kosze jak skóra chleba,
w koszach węgle, na węglach drzewa,
schody w pręgach,
sęki na plecach — —
wysoka droga omdlewa.
3
U góry — szare szare mury,
u góry święta Weronika,
rozpięte ręce w strych — i w strych — —
w płachtach bielizny mokra twarz
wysycha i ucicha...
8
Zadumanie o sieni kamienicznej
O tyki
kanciaste
strome!
o tyki drzwi,
po co po was chodzić?
Jakie słychać rośnięcie
tłoczenie
szum?
O chmiele za drzwiami
wieczorne chmiele!
Tu — od tych gąszczy
ptak
z dziobem emaliowanym
ucieka
dzieciom
w kraje ciepłe
— a zostaw chociaż piórko z pary.
Oj, chmielu...
Tu — od tych gąszczy
długie
mówienie sypie się i sypie,
jednakowe
ziarna
zgarnia
kto czy nikt?
szufla ucha pijana
zasypała wszystko
— zapakuj się, mówienie, do worka!
Oj, chmielu...
9
[Warszawa, dnia 15 października 1954 r.]
Barbara z Haczowa
— Tak, Barbaro,
niby jabłonie,
a jeszcze
kiedy głowę skłonisz...?
— Kiedy głowę skłonię?
Pokrzywy? — bez srebra.
A! łopuchy srebrne
ale tylko
po jednej stronie!
— Po jednej stronie,
bo po drugiej zieleń,
Barbaro.
A popiołu i srebra
na coś chyba zostało?
— ...Na kamienie!
— Jesteś rozmowna,
Barbaro barokowa.
— Barokowa?
— Tak. Taka ruchliwa
dokoła.
— Prócz tego jestem święta
we wszystkich sukni skrętach.
— Wiem.
10
— A tam niżej rzeka
za plecami moimi
ucieka
i zawsze jakoś
pozostaje.
— Słyszę.
— A w bok, na wysokościach
siwe drzazgi poukładali
Panu Bogu Haczowskiemu.
— Widzę na wysokościach,
Barbaro przydrożna,
siwy kościół.
— O to to!
Jakem przydrożna,
nie znajdziesz w nim
gwoździa;
są za to
po pierwsze — pajęczyny,
po drugie — kurzu a kurzu,
po trzecie — dwa anioły,
co kopciły świecami,
po czwarte — belki
wedle andrzejowego krzyża
powiązane,
po piąte — same kołki
od sobót po izbicę,
po szóste — pusto,
po siódme — malowidła,
na suficie
na ścianach,
nad drzwiami czarni Żydzi
(Pan Jezus ze świątyni wygania)
i wszystko z drewna,
jakem drewniana,
i mówię ci...
O Anioły-Stróże,
o deski w różnym kolorze —
od kaplicy swojej wyjdźcie,
tęczę z drewna nam pokażcie,
w skrzyp cichuśki i lekkuśki
odemknijcie drzwi kościoła.
Otworzyły!
O pajęczyno kolorów!!
Bogarodzica Dziewica,
złotem gotycka Maryja
nad ołtarzem płonąca
koralami u szyi,
u twego syna Gospodzina
cała Jerozolima:
na ścianie
po prawej stronie
w żółtościach,
w klocach zieleni
skręcone — głowa przy głowie
orszaki wielkopiątkowe
farbami i kurzem się trzęsą
na kusych nogach.
Kyrie elejson!
Adamie — ty boży kmieciu,
Ewo — z tej samej kłody,
we dwoje ołtarz dźwigacie,
aż pogrubiały wam łokcie.
Kyrie elejson!
A po prawej stronie
białe, zapylone
„trzy Maryje poszły,
drogie maści niosły...
Gdy na drodze były,
tak sobie mówiły:
Jest tam kamień niemały,
12
a któż go nam odwali?”
— — Grób święty
zarósł pajęczynami — —
— — — anioły siedzą
zakurzone, białe —
śpiewają:
„...Nie trwóżcie się, Dziewice,
ujrzycie Boga lice...
Wstał z martwych, tu go
nie,
tylko jego odzienie...
Alleluja!”
Śpiewy zostały
w kalinie, w jęczmieniu,
w makówkach —
pod ołtarzami...
Gdy potrącić je,
roznosi się pył po sumie:
„...Ty przez aniołów...
...ty przez aniołów...
...ty przez aniołów...”
Cisza.
W nawie
na cieniach zastrzałów
ostatnia tajemnica:
po lewej ręce
zbawieni,
po prawej
potępieni,
a wszyscy
13
przyprószeni...
Amen.
cykl: Groteski
„Ach, gdyby, gdyby nawet piec zabrali...” Moja niewyczerpana oda do radości
Mam piec
podobny do bramy tryumfalnej!
Zabierają mi piec
podobny do bramy tryumfalnej!!
Oddajcie mi piec
podobny do bramy tryumfalnej!!!
Zabrali.
I to mi wystarczy:
szara naga jama
szara naga jama
sza-ra-na-ga-ja-ma
szaranagajama
[Gdańsk, 9 X 1954]
14
Wstąpiłem do zupełnego sklepu;
paliły się lampy ze szkła,
widziałem kogoś — kto usiadł,
i co słyszałem?... co słyszałem?
szum toreb i ludzkie mówienie.
No naprawdę
naprawdę
wróciłem.
Dwa przekłady
1. Przekład z parasolki
Ja
wrona
miękki dzwon
galanteryjny szpon
takt ronda
galanteryjny szpon
takt - ronda
to deszcz - to on
toon
ton
2. Przekład z materaca
[W-wa 4 X 54]
15
Mój strach nie- i organiczny
Studium klucza
Klucz
ma
zapach wody gwoździowej
smak elektryczności
a jako owoc
to on cierpki
niedojrzały
będący cały w sobie
pestką.
Nie ma Tekli,
wyjechała Tekla.
16
lustro w lustrze —
nie było jej,
nie było.
Teklo...
I zegar usnął.
[Gdańsk, 9 XI 54]
Liryka śpiącego
fruwam
fruwam
na trapezach przyśnień
fruwam
w latającym cyrku rzeczy
nad tobą
nad jawnym
nad zwykle przytomnym
jestem wszystkimi
i bywam wszystkim rzeczami
ale nie tobą
byle nie tobą
mój leżący na dnie
moja góro oddechów
która stopniejesz
przebudzeniem
mój ty
który spłyniesz
[Warszawa, 25 IX 1954]
mój negatyw
ze mną
wysypanym w różne kąty
ta pusta moja małżowina
pomnik na łóżku
17
ach gdyby tak parę wieńców bibułowych
garnków
głogów
i parasoli pod mżeniem nocy
Arturowi Sandauerowi
Wyżej
hejnały kształtu
zamieszkiwania dotyku
wszystkie pogody zmysłów...
Najniżej — ja
to z moich piersi wyrastają
schody rzeczywistości.
Uderz mnie
konstrukcjo mojego świata!!
Świadectwo snu
Za płotami łóżek
my — budy kinowe
snu.
18
Nie możemy tupać
ani klaskać.
Co najwyżej
krzyczymy małpim językiem,
naszym starym narzeczem,
o rzeczach najnowszych.
I naprawdę
przeżywamy wtedy
własną cywilizację.
cykl: NIEPRZYPISANE
cykl: Pokrewieństwa
Do NN***
nagle
wycinasz się
z pomieszanych form ulicy
wypukłością nóg
twarzy
jakże mi szkoda
tej zawsze jednej strony nie widzianej!
odchodzisz — pół
ruch innych
kroi cię
w coraz drobniejsze
kawałki
[Warszawa, 10 IX 54]
Dnami garnków
latają
19
jaszczury starych rąk.
Gzymsy koków
pod gzymsami szaf.
Butle okien
zatkane korkami twarzy.
Kamienie
patrzą
porowato
z różnych zmarszczek
nad fioletowym podbródkiem
W ziemi —
trumienne amonity.
— —
Róże krwiobiegów
pną się po schodach
pod dach
na anteny gotyku.
Muchy
wokoło lampich horyzontów
i ci, co we widnokrąg
odchodzą
i jesiennieją
na rózgi szkicu.
Wieczorem
wracam
sztywną
przezroczystą,
wieczorem
wracam
lunetą,
podejrzewam
sztuczne zimne dziecko gwiazd
o siebie,
chrzęszczą mi
szklane rurki oddechu
od połączenia z
prze-stworzami
— stworzonego
przetworzonego
schowaj mnie
przed obcymi matkami,
moja matko od nóg,
moja gwiazdo.
20
Słowa dokładane do wiśniowych wołów
Wiśniowe woły
wiśniowe woły
nad wołami
twarde anioły
anioły w ostrych wozach
w saradelach
w miraculach
w kumosach
[Garwolin 13.IX.54]
Za język pociągnąć
rzeki kory
idą w górę
—
po pniu
21
siebie pną
—
kropielnica poziomek po ziemi
—
staropolskie
mówi
między nimi
na krzyż supła
na jeden — zawiązuje te dwa kiwania — dzwon
poziom — pion
poziom — pion
[W-wa 15.IX.54]
po prostu fajans
trochę zamieszkały
i zimny — —
z ornamentami drzew i mgły
na brzegu
A gdy nic nie wiem o tobie
ani o robaku mikropustki
który cię gryzie
ani o nazwaniu cię śniegiem
krańcem miasteczka
spodem
miesięcznej nocy
możesz mi zagrać
najpiękniejszą część niepokoju
My rozgwiazdy
22
To nie tylko
zgubione włosy.
Opuszczone miejsce
często boli.
Mnożymy się
ucięci
tęsknotami.
— —
Jesteśmy rozgwiazdami.
— —
Nie odgrodzeni od niczego.
Rozgubieni.
Tak
w mojej pustelni kusi:
samotność
pamięć świata
i to, że mam się za poetę.
Dziwię się
i dziwię siebie,
i komentuję wciąż żywoty otoczenia.
Więc nocą
mija dni czterdzieści
albo cały anachoreta,
a owe pychy
apetyty
swawolne wole
robią ze mnie gniazdo.
23
Kruk mi chleba nie przynosi.
a grota — numerowana,
wisi drzewo ze sznurków,
kwitnie papierami,
kwitnie świecznik ze stołowych nóg
a drugi świecznik — prawdziwy.
Zrozumcie po ciemku:
brzęczy srebrna korona stołu,
słychać miasto w skrótach i ukosach.
Zapalcie światło:
czy nie zamiesza się
każdy z was — w żółtej szklance,
dokoła której
ociera się półtora wymiaru?
Zgaście światło:
oto magazyn kontemplacji,
cały jesteś pokryty sercem,
rozgrzesz mnie!
Włóż, włóżcie papierowe kwiaty do czajników,
pociągajcie za sznury od bielizny
i za dzwony butów
na odpust poezji
na nieustanne uroczyste zdziwienie...!
O obrotach rzeczy
A one krążą
I krążą.
Spróbuj schwycić
ciało niebieskie
któreś z nich
zwanych „pod ręką”...
A czyj język
najadał się całym smakiem
Mlecznej Kropli przedmiotu?
A kto wymyślił,
że gwiazdy głupsze
krążą dokoła mądrzejszych?
A kto wymyślił
24
gwiazdy głupsze?
Podłogo, błogosław!
Buraka burota
i buraka
bliskie profile skrojone
i jeszcze buraka starość, którą kochamy,
i nic z tej nudnej fisharmonii
biblijnych aptek
o manierach
i o fornierach w serca, w sęki
homeopatii zbawienia...
tu nie fis
i nie harmonia,
ale dysonans
Podłogo nasza,
błogosław nam pod nami
błogo, o łogo...
Rzeczywistość nieustalona
Kubistyczne lustra
po guzikach
po morzach.
25
Ściany zmieniające skórę jak węże.
Gruby kurz
który rośnie
pokoleniami szarych baranków.
Okami sęków
pawi się stół
pawi się stół
bukowy
sosnowy
dębowy
konar
odkryty w pół.
. . . . . . . . . . . . . .
Ma stół wymiary
równości
z tajemnym bogactwem uchybień
z poezją formy
po lesie
po zmarłym
po grzybie
i topografię iście salomonową.
— stół to wół —
26
Swoboda tajemna
Hodowali w rodzinie
pra-szafy
pra-klamki.
Albowiem — wybiera
każdy —
sam siebie.
27
ma kafle i szpary,
może być siwy,
srebrny,
szary — aż senny...
a szczególnie kiedy
tasuje błyski
albo gdy zachodzi
i całym rytmem swych niedokładności
w dzwonach palonych
polanych biało
wpływa w żywioły
obleczeń monumentalnych.
1. Szkoła śpiewu
Jeden powiedział:
taki żydowski kloc —
ta szafa to Golem.
I kto wie?
Kto zna jej noc?
I jej żyrandole?
2. Szkoła tańca
3. Szkoła nieprzyzwyczajenia
Uczepiony jej
pająk
mojego pokoju
„soir - espoir”
a to - już się rozwidnia.
Wieczorem
dotknąć kroju krzesła —
brzdąknąć na byle linii siennika —
posmakować suchy okruch sufitu —
to wpadają stadami
wszystko co się skojarzy
jak ćmy —
czego by nie pomyśleć.
Tyle ich! Tyle ich!
Aż krążymy i my -
i wołamy (ja, piec, sienniki):
„Aniołki - aniołki
siadajcie na ścianie
tu tu!!!”
Siadają.
Śpiewają gamę:
do
my
sły
rze
czy
wi
sto
ści
rze
czy
wi
sto
ści
do
my
sły
29
Puste oka mrugają firankę.
Teraz tylko — przeznaczenie
welon Ananke —
albo bogini zmęczenia
byleś tylko nie zesłała
do rzeczy przyzwyczajenia.
30