Professional Documents
Culture Documents
Redaktor prowadzący
Ewa Niepokólczycka
Redakcja
Marianna Sokołowska
Redakcja techniczna
Agnieszka Gąsior
Korekta
Jadwiga Piller
Elżbieta iaroszuk
Copyright © by Michał Witkowski, 2009
Copyright © by Świat Książki, 2009
Świat Książki
Warszawa 2009
Świat Książki Sp. z o.o.
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
Skład i łamanie
LITERA
Druk i oprawa
P.W.P Interdruk, ul. Kowalczyka 21 A, Warszawa
ISBN 978-83-247-1745-3
Nr 7542
W nową postać zmienione chcę opiewać ciała.
Owidiusz, Metamorfozy
przeł. Bruno Kiciński
Metamorfozy Margot
Margot
No jak jedziesz, chujku niedomyty?! Gdzie mi się wci-
skasz, baranie? Nie widzisz, że wiozę materiał niebez-
pieczny? Dla ciebie niebezpieczny! Rodzona matka ci
niemiła?! Chcesz dzwona zaliczyć? Jest sytuacja pogo-
dowa? Jest. Warunki na drodze takie, a nie inne?! Od
tygodnia gnoi*. * gnoi – pada. Przyczepność nie za zajebista!
Ogólnie mówiąc, chlapa, szaruga. Niż, mówią w radiu,
niż znad Skandynawii! Lipiec stulecia. Na głowę mi jesz-
cze wjedź! Ożeż ty! Chyba cię, chopie, wali trochę, nie?
Tu mnie całuj! Fuck you, motherfucker! Bez odbioru.
Aż wyciągam głowę przez uchyloną szybę, żeby mój
gest łatwiej się przebił do jego pustej głowy. To on trąbi i
zjeżdża na margines**. ** margines – pobocze. Pokazuje różne
zbereźne miny, różne gesty, co by ze mną robił. Ha, gdy-
byś mógł, tatuśku! Spadaj, koleżko. Miłego dzionka. Za
mały masz gaźnik na mnie, he he! Myślą, że jak baba
jedzie, to zaraz musi się wlec.
9
Honor mu nie pozwoli jechać za babą, wyprzedzi. Choć
jest skrzyżowanie. A ja już i tak pędzę na złamanie karku,
bo mi się roz... ale cicho. No i zaraz o zbereźności myśli.
Bo babę zobaczył. Droga - babska pustynia. Zero baby na
kilometr. To on mi mówi w CB:
- Te, Margot! - Tyle tylko umie powiedzieć. - Te,
Margot, zjedź na margines, to pogadamy! Bajo, bajo.
Odbiór.
- Takie rzeczy to w Erze. Jeszcze czego. Wal się, dup-
ku, bez odbioru. Życzę ci niskich wiaduktów.
- I lustereczko*!
* lustereczko - nawzajem
- Lustereczko?! Ożeż ty! Nie widzisz, że jestem
chłodnią? A ty jesteś pekaesem, nie? Znaj swoje miejsce,
chamie. I po cholerę mi dajesz te znaki wszystkimi świa-
tłami, chcesz, żeby cię krokodyle ugryzły? Misie stoją tu z
suszareczką! - On ma napisane na przedniej szybie „Ka-
zek”. Taki wypierdek z wąsikami i w bejsbolówce z napi-
sem HBO. - Wal się, Kazek, koleżko, zaraz będzie kurwi-
dołek, to se po Czarnej Grecie coś weźmiesz. Kulawą se
weźmiesz, ha, ha! A ja muszę uważać na ścieżynkę. Bajo,
bajo, szerokości!
- Przyczepności.
- Szerokości.
- Przyczepności.
- Szero, powiedziałam, kurna, wiem, że przyczepność
ważna rzecz. Ale jest zwyczaj święty, że się mówi szero, a
ty nie będziesz mi tu nagle zmieniał obyczajów na dróż-
ce! Przycze owszem, ale w zimie.
10
- A kaj tu do tego hotela będzie takiego? Co dziołchy
so? Odbiór.
- W lewo, w lewo i jeszcze raz w lewo - krzyczę, po
czym szybko skręcam w prawo, w prawo i jeszcze raz w
prawo. Zgubiony, kurna, zatopiony!
Kulawa
Kulawa tutaj urzęduje, ha, ha, ha, ale coś jej ostatnio
nie widać. Chopy mówią, że ciągnęła druta bez uziemie-
nia i ją pokopało. Ruchała się na gałęzi* i jak ptaszek od-
leciała. I gitarka. * gałąź - dodatkowe pomieszczenie nad kabiną
kierowcy, która tworzy w tirze jakby mały pokój
Kiedyś śpię za kierownicą, odwalam czterdziestkę-
piątkę**, tu, na tym parkingu leśnym, zwanym Zaułkiem
Kulawej. ** czterdziestkapiątka - obowiązkowe czterdzieści pięć
minut odpoczynku po czterech i półgodzinie jazdy. Nasunęłam
bejsbolówkę na czoło i chrapię. Ktoś puka, a ja na promie
Polferries wstałam o trzeciej w nocy i do teraz jechałam,
więc niech se puka do woli. Ale puka. Wściekła, odwra-
cam się, a to Kulawa. Gruba, po pięćdziesiątce, ryj wy-
szczypany, z obandażowaną nogą, opuchniętą, no i tak
do mnie:
- Słoneczko! - Puk, puk, puk. - Ułu!
- Dziękuję bardzo!
Odwracam się na drugi bok, ponieważ tego jeszcze nie
grali, żeby ktoś bestialsko podważał moją płeć ewidentnie
11
żeńską. Nie jestem Gretą. Ale o śnie już oczywiście ani
mowy. Udaję tylko, a spod czapeczki obserwuję, co kur-
wisko robi. Ano przelazło na drugą stronę ścieżki i leje.
Nawet jej się nie chce kucnąć, tylko tak stanęła, rozkra-
czyła te napuchnięte, obandażowane nogi i w spódnicy za
kolana, pod którą na pewno nie ma majtek, szcza na sto-
jąco sobie po bucie grubym sznurem. Potem wyciąga z
kieszeni spódnicy chusteczkę ligninową, podciera się,
smarka i chowa z powrotem do kieszeni.
Coś musi we mnie być, że jak śpię w czapce, to
wszystkie mnie biorą za faceta i wszystkie do mnie: „Sło-
neczko! Ułu! Kaman bejbi! Zabawimy się w mamę i ta-
tę!”. Szkoda, że nie ma chłopaków na drodze, ech, żeby
mi taki rasowy blondyn dwudziestoletni, opalony, z pie-
gami i odstającymi uszami zastukał... Zapukał... W okie-
neczko... Już by mnie puknął, oj, puknął... Aż by na
przednią szybę tryskało.
12
to mają ten, no...Krzyk Muncha w twarzy. Dlatego zaw-
sze przed kursem jadę do hurtowni Makro i po najtań-
szych cenach kupuję „na działalność” zamówienie, bo
różnica w cenach między Polską a Skandynawią jest
przemożna. I tą bidną Kulawą wloką po drabinie na tą
gałąź, z tymi jej chorymi nogami, wśród tych johnny
walkerów...
Tir.
Tir.
Tir.
To brzmi jak zwierzę. No tak, po niemiecku. „Tier”.
Man.
Man też po angielsku i trochę po niemiecku „facet”.
Mówię „trochę”, żebyście się nie czepiali, że nie znam
niemieckiego. Czyli jakby męskie zwierzę.
- Co? Panie, za co? Co? No, nie ma tarczki*... * tarczka
– tachometr. Ale robiłam postój, Cycu może zaświadczyć.
Jadę dopiero od godziny. Skończyły mi się tarczki, a mu-
szę odwieźć mięso, bo się skiśnie.
Szefowej pan zapyta. To w ogóle stary trup jest. Teraz
już się tych manów nie produkuje. Ale lubię go. Jest taki,
no... taki... taki duży! Mówię do niego jak do kobiety, a
raczej do zwierzęcia: „Brzydula”. Brzydula - jak Krasula -
brzydka, leniwa, niezgrabna, ale jak się ma do niej po-
dejście, to daje się nieźle wydoić. Piętnaście tysięcy man-
datu? Panie władzo! Duży samochód, duży mandat?
13
Ha, ha, ha, stary kawał, szkoda, że nieśmieszny. No, nie-
źle, tu pan ma adres firmy, Hiszpan Mariola - Mariola
Spedition, spółka z o.o., niech pan to szefowej wyśle,
Warszawa, ulica Radarowa, pan tam zapyta, wszyscy
panu powiedzą. A tu ma pan nóż i niech mnie pan dobi-
je. Szefową szlag trafi na miejscu. Że co? Ciśnienie nie-
uzupełnione? Uzupełniałam. Ile? - Pieprzone krokodyle!
Facet z babą, teraz baby są krokodylkami. - Mam zjechać
na najbliższy parking? Już mnie nie ma! Do niewidzenia
się z panem władzą. - Wal się, wale, wal się, krokodylico,
co to za niewdzięczny zawód być pałą, zawsze i wszędzie
policja jebana będzie itd.
Niby niedopompowane, a jednak - spoko gitarka - do-
jeżdżam do Nevada Center. Ameryka, choć trochę w polu
wybudowana. Najpierw dopompowuję te cholerne koła.
No. Zmachałam się. Potem zalewam zupę i dostaję w
nagrodę bon na obiad o wartości piętnaście zeta. Ścią-
gam rękawice, rzucam na fotel, wyłączam webasto*, za-
bieram torbę, poprawiam sobie usta w bocznym luster-
ku, wielkim jak talerz, zamykam kabinę i idę do kibla.
* webasto - ogrzewanie, od nazwy producenta
Męskiego, bo innego nie ma. Tu nie świat dla bab.
Wyciągam marker i piszę na ścianie:
Ja tu byłam,
ja tu stałam,
swoje życie
zmarnowałam,
14
bo mnie chwyta czasem takie coś za serce, że po prostu
muszę pisać poezję w męskich kiblach. Wyciągam ele-
ganckie złote lusterko i poprawiam się. Robię sobie swój
mały Paryż, zepsuty trochę koszmarnym smrodem i od-
głosami z sąsiedniej kabiny. Oni jedzą te wszystkie kieł-
bachy i golonki, smażonki, świeżonki ociekające tłusz-
czem, co tu sprzedają, i potem tak to się kończy. Jeszcze
tylko satyryczny rysuneczek Grety i podpiszemy „Her-
man-Transport”, to ją powinno ruszyć. Obok już ktoś
przede mną narysował różowym markerem piękną księż-
niczkę z gwiazdkami w oczach, z różdżką czarodziejską, z
olbrzymimi balonami i z CB-radiem przy uchu, podpisa-
no: święta Asia od Tirowców. A co mi tam! Wzięłam i
siebie też machnęłam obok wiersza, mocno swoją syl-
wetkę, estetycznie nadwątloną golonką, wyostrzając, i
włosy se trochę poprawiłam, bo wstałam dziś o piątej
rano na parkingu i od dwóch dni jestem w kursie.
15
nawet mały zwierzyniec, łażą tam pawie i są klatki z kró-
likami.
Po chłodniach w hierarchii są cysterny (jedzą w bu-
dzie), bo im zawsze dużo towaru zostaje „na ściankach” i
ścieka, tak że koleżka Łysy czekoladę wozi i z każdej trasy
zleje jeszcze ze czterdzieści litrów czekolady ze ścianek
do takich zwykłych plastikowych butelek po wodzie mi-
neralnej i potem to zakrzepnie, i jest pyszne! Uwielbiam
te butelki! Nożem zdzierasz plastik i masz normalnie
odlew butelki po kropli Beskidu. Jak mikołaje, tylko peł-
ne w środku. Najniżej w hierarchii stoją laweciarze, pe-
kaesy* i ci, * Pekaes Multispedytor. co wożą kontenery miesz-
kalne do Niemiec, wiadomo, co takie kontenery, wielkie
mi rzeczy, puste kontenery, też mi coś. Jedzą z miski, co
ze sobą zabrali, albo se na maszynce gazowej przed kon-
tenerem upitraszą. Jak na promie pytają o narodowość,
żeby nie mieszać Polaków z innymi nacjami, to pytają
pekaesa: „Polak?”, a on odpowiada: „Nie, pekaes”. Ha,
ha, ha! No i raczej muszą mieć rozeznanie, żeby chłodni
nie położyć w jednej kabinie np. z trzema laweciarzami,
bo to niehonor.
16
wyłącznie od rana do wieczora, w nocy nie. Korki im się
robią.
- O ho, ho, to tirówki będą miały używanie!
Nagryzam podwójną bułę.
- Same ten ukaz załatwiły - mówię z pełną gębą.
- No. Pa pastieli załatwiły. U niemieckich władz.
One takie okresy ochronne nazywają „eldorado”.
Tysiące tirów kwitnie dzień i noc na parkingu przy
granicy i nie może jechać. Chopy się polewają z wiadra
przed autem, aż się brudne mydliny leją po asfalcie, go-
tują se na gazowych butlach. W samych gaciach, wesoło,
jak na kempingu. Handlują po kątach, co tam który
przemycił. Tylko ci od kontenerów nic nie mają. Wiado-
mo. Grają w gry z różnych stron świata, bo to kosmopoli-
tyczne towarzystwo.
- Kontenery zawsze przegrywają.
- Co ty, Margot, na te kontenery?
- Kontenery, wielkie mi co!
- Żebyś się kiedyś zakochała w kontenerze!
- Ha, ha! To byłby mezalians! Co by powiedzieli moi
rodzice, których nie mam! Te, Aloszka!
- Szto?
- Gówno. Zakochaj się w pekaesie, ha, ha, ha. W la-
wecie-minecie. A ten ukaz nas, chłodni, też dotyczy?
- Nie, królowo, nie! My jedyni jedziemy! Zero kor-
ków.
- No, to teraz nas na dobre znienawidzą.
- Kto?
- Jak to kto? Kontenery. Będą mówili, że chłodnie
„się wynoszą”.
17
- A wiesz, że Kulawa nie żyje? Ciągła druta...
- Nie żyje? Jak nie żyje? Tydzień temu ją widziałam!
- W gazetach nawet pisali, kto by pomyślał, taka Ku-
lawa. Pijana była czy co, wpadła pod pociąg na nasypie
kolejowym we Wrocławiu, cholera wie, zabójstwo na tle
rabunkowym wykluczone, kasę miała przy sobie z cało-
dziennego utargu. A seksu miała tego dnia chyba z dzie-
więć razy, odwaliła dziewiątkę, ha, ha, sekcja wykazała.
- Co ona robiła we Wrocławiu, na nasypie? Tam tiry
koło Novotelu jeżdżą i pod Kargilem stoją, ale na nasy-
pie?
- Chuj jejo znajet. Mówią, że to czart ją zabił, bo na
piersi miała pionową krechę, jakby pazurem czart prze-
jechał. A co do nasypu, to tam na dole same porno-shopy
i burdele. Może zatrudnić się chciała?
Czarna Greta
18
„Herman-Transport”. No śliczną ci, Greta, szef bluzeczkę
firmową zafundował. Dźwiga wielkie pudło, jak od tele-
wizora. Widzę to przez szklane ściany. Podchodzi do
smutnego klauna, umieszczonego przed McDonaldem,
daje mu pieszczotliwie w czapę i kładzie na jego kolanach
karton, mówiąc po niemiecku „pilnuj”. Drzwi otwierają
się automatycznie. Choć lepiej, żeby się akurat zacięły.
Greta rzuca obok nas bejsbolówkę z napisem „Chicago
Bulls” i nadciąga do kasy zamawiać. Na kupon darmowy
konsumpcyjny, bo natankowała zupy jak smok. Podwój-
ne frytki, wielka dolewka coli, megakubełek wszystkiego,
lody McFlurry, McWieśniak, owocogurt, duży McŚwiat. I
proszę zestaw powiększony. Gross. O co powiększony? O
wszystko! Długo jeszcze będę czekała w tej budzie?
19
*
Raz nawet, pod Hamburgiem, ta bezczelna Greta po-
sunęła się do tego, że próbowała dobierać się do mnie w
KFC („moja ty królowo!”), ale powiedziałam tylko sucho,
że jestem chłodnią (Ich bin Kühlwagen, Greta), co w ję-
zyku tirowców znaczy tyle, że nie mam czasu, bo mi się
zepsuje, rozmrozi, spadaj. I teraz sprawa taka, że Greta
na sto procent była wielokrotną, powtarzam, wielokrotną
kochanką Kulawej. Wiem to na pewno od Cyca, który je
podglądał. Też mi obiekt nie wiadomo, która piękniejsza.
Ale Cycu jest zboczkiem, Jezu!
20
naga pogodynka zapowiada niż znad Skandynawii, kry-
zys finansowy, jakkolwiek jednocześnie wielkie ocieple-
nie. Ropa coraz droższa, bo się kończy, drzyj Mariola
Spedition! A nad jednym z jezior na Pojezierzu Suwal-
skim ukazują się nocami i tańczą gołe nimfy. Co zostaje
poświadczone zdjęciem wykonanym komórką. Trochę
zamazanym, ale widać, gołe nimfy po nocach znów ata-
kują. Światu grozi superwulkan oraz eksperymenty z
cząstkami elementarnymi. Podczas których może wytwo-
rzyć się czarna dziura i pożreć cały ten parking, cały na-
wet wszechświat. Ptasia grypa atakuje w Rosji wraz z
hifem, gruźlicą, wszami, ropnymi wrzodami, odmroże-
niami i lodowymi kurwiszonami. Oto jest człowiek z naj-
dłuższym językiem świata (zdjęcie), a to jest stu zabitych,
a oto jest pryszcz na nosie Waldka Mandarynki, zatwar-
dzenie jego kury bankietowej. Waldek, jego problemy z
tuszą, z tańcem, jego ucieczka podczas skandalicznego
sylwestra we Wrocławiu, ale w ubiegłym roku zarobił sto
trzydzieści milionów. Nienawidźcie go natychmiast,
emeryci, którzy nas czytacie! To z waszych podatków, z
waszej krwawicy! Kulawa. Zmasakrowane zwłoki tirówki
znaleziono we Wrocławiu przy nasypie kolejowym.
I nagle trzęsienie ziemi, gazeta spada mi na twarz!
21
Ruskie, mordę dajcie! A ty, gołąbeczko, odłóż tą ga-
zetkę cenową, jak ciocia przyszła!
- Herman-Transport, ha, ha, bo skonam!
- A Mariola Spedition to lepsze?
22
- Ej, Greta, oddałabyś mu to. To jest jego. Niech ci
twój Herman zafunduje. Dla synoczka zabrał. Całe po-
dwórko będzie mu w Pietropawłowsku zazdrościć.
- Przecież mu nie zjem! Te, Margot! Wieziesz te swo-
je świnki do Oslo? To ci chyba chłodni nie potrzeba?
Tam niż. He, he.
Podstęp! Nic, tylko kurwisko chce się wywiedzieć,
gdzie jadę!
- Wiozę nie świnki, tylko cząstki elementarne, by cię,
Greta, zjadły! Mszyce wiozę, coby ci się zalęgły. Śmier-
cionośny oms. Patrz, jakie pozwolenie specjalne muszę
mieć, nie dziwne to?
Ruskie poważnieją. Faktycznie mam solidne pozwo-
lenie.
- Najpierw sunę ścieżką na Helsinki-Tampere - a
nieprawda! - potem promem i przez Szwecję - kłamię - o
Sztokholm powinnam zahaczyć, potem na zachód do
Oslo, słowem, razem jedziemy tylko do Helsinek, pragnę
to podkreślić. Ja w lewo, ty w prawo, Greta.
- Co ty za syf tam wieziesz? O, a masz kabinę? Bo ja
na promie będę musiała robić rezerwację w ostatniej
chwili, tobyś mnie przygarnęła. Byśmy se pogadały, win-
ko z duty-free shopu wypiły, morze by nas kołysało. Faj-
nie będzie, zabawimy się... A co jest w tej paczce? Może
właśnie prezent dla ciebie, Margot? Kto wie? Wielka ko-
rona dla naszej królowej, z napisem „Las Vegas”? - Co za
podstępne bydlę! - Ty, Margot, jesteś taka bardziej wy-
kształcona, pani magister, my, ludzie wykształceni, kul-
turalni, powinniśmy się trzymać razem...
(Boże, a sama dłubie w nosie i to żre! Magister Greta,
23
pięć klas! Interesuje się wyłącznie bronią maszynową,
ciziami i książeczkami o batalionach, o drugiej wojnie
światowej).
- No nie wiem, nie wiem, nie wiem, jak wy, ja mam
astmę, duszę się, Greta, od twego dymu, więc raczej cię
nie wezmę do kabiny na promie. Ja jestem chłodnią,
muszę się zbierać, fajnie się z wami gadało, Greta, weź
sobie mojego teletubisia, żyrafę i Waldka Mandarynkę z
zestawu, jak chcesz, wiem, że zbierasz te figurki dokła-
dane do jajek-niespodzianek, Kinder Schokolade. Jak mi
obiecasz, że się odczepisz, to kto wie, może dam ci adres
do świętej Asi od Tirowców... Bajo, szerokości, chłopaki,
a nie rozbijcie się, bo tak się ścigacie, kto pierwszy do tej
Moskwy zajedzie, że się któregoś razu pozabijacie!
- Wzajo, szerokości, królowo! Daj mi ten adres ko-
niecznie! Do zobaczenia na promie!
I Greta posyła mi całusa, cmoka, chucha na rękę i tak
w moją stronę tą ręką...
- Aha! - zatrzymuje mnie. - Napisano powieść o to-
bie, Margot. Całej mi się nie chciało czytać, bo tam było
dużo takich zdań i w ogóle... Całe afery, różne litery, tak
że było to takie, powiedziałabym, skomplikowane... Ale
tytuł zapamiętałam. To właśnie Królowa Margot.
- Spadaj.
- A ty tak do mnie nie mów, żebym nie musiała tu
wyjawić twojej słodkiej tajemnicy...
- Tak? To posłuchaj. Dziwi mnie, że na czarno nie je-
steś ubrana, bo twoja narzeczona nie żyje.
- Welche „narzeczona”?
24
- Kulawa. - I z tym szokiem ją zostawiam jak sflacza-
łą dętkę.
29
Samotne zabawki Asi
30
Poganiany przez wiatr grał na trąbce smutną fugę albo
jazzową wersję Ostatniej niedzieli.
31
pismem. Nienawidziła Jonathana Carrolla, zupełnie nie
wiadomo za co, przecież wychodził w tej samej serii.
Miała widocznie wyrobiony gust i podobieństwo okładek
nie mogło jej zmylić. Marzyła, by jak Wharton mieszkać
na barce, pachnieć rzeką i mieć siwą brodę. Był taki czas,
że czuła się Ptasią, a za jej oknami rozciągała się naj-
prawdziwsza amerykańska prowincja. Ale najbardziej
kochała Olgę Tokarczuk. Za to, że rozumiała ludzi i z jej
prozy biło jakieś ciepło. Kupiła sobie na Allegro maszyn-
kę i ścięła się na centymetr, naświniwszy wszędzie wokół
włosami.
32
Nad drzwiami swego pokoju, przy pomocy babci,
przyszpiliła wydrukowany na komputerze napis: „Nudzą
się tylko ludzie nudni”. Miała swoje zabawy. Patrzyła
przez okno i notowała kolejność przelatujących samolo-
tów, jak niektórzy obserwują pociągi. Wiedziała, że wiozą
Polaków na roboty do zimnych krajów. Wyobrażała sobie
te zimne kraje, tak jak w filmie Królestwo Larsa von
Triera, jako jeden wielki szpital z niskimi sufitami i tabli-
cami korkowymi. Pełen niepełnosprawnych na wózkach,
z nogami przykrytymi kraciastym kocykiem z Ikei, ob-
sługiwanych przez lodowate i nieskazitelne pielęgniarki.
33
nagrody, po sto złotych, kupowała książki, czajniczki,
herbatki, zwierzaczki i kadzidełka. Babcia słuchała Radia
Maryja i oglądała Telewizję „Trwam”. Pewnego dnia
zwróciła uwagę na dziewczynkę imieniem Madzia, Ma-
dzia Buczek. Też niepełnosprawną.
- Pomódl się do Pana Boga, dałam na mszę za twoje
wyzdrowienie.
- Pomodlę się, babciu. Idź już - powiedziała Asia i
gdy zamknęły się drzwi, włączyła komputer i weszła na
YouPorn.
34
Wiedziała już z lektury Prawieku i innych czasów Olgi
Tokarczuk, że ludzie, a szczególnie ruscy żołnierze, robią
to z kozami. Tu nie było ruskiego żołnierza, a za to ruski
dziadek ściągał majtki i niezdarnie usiłował wetknąć so-
bie końskie przyrodzenie między pośladki, ale cały czas
wyślizgiwało się, no i, co tu gadać, było nieco za duże,
wielkości ręki dorosłego faceta. Asia musiała przyznać,
że w wyobraźni straciła cnotę z koniem. Podjechała,
grzesznica, do okna, specjalna machina przeniosła ją na
kanapę. Otworzyła okno kijem, aby chłód ją orzeźwił.
35
„licytuj”. Drżącymi rękami rozbiła puszkę-skarbonkę i
nerwowo przeliczyła pięciozłotówki. Było tego dwieście
zeta. Jeśli jej ktoś nie przelicytuje, to będzie jej, jej, jej!
Ale akurat tę aukcję wszyscy mieli w dupie.
36
pełną literówek instrukcję obsługi modelu „Harry”. Nie
była wcale taka łatwa. Najpierw w radio było słychać
tylko szum. W nim, gdzieś w oddali, majaczyły tajemni-
cze głosy duchów. Asia poczuła, jak do mózgu napływa
chmurka krwi, przeszył ją dreszcz. Cały świat, przygody,
autostrady, wszystko u niej! W jej małym pokoiku! Głosy
strasznie przeklinały, bo akurat „zima znowu, jak co ro-
ku, zaskoczyła drogowców”.
37
pierwszy w życiu zaparkowała tam swoim wózkiem i
uruchomiła naładowane na maksa radio. Weszła na ka-
nał 22 i śmiało wyśpiewała w eter:
38
Szybko łapała ten ich język. Nie „jechać” - „lecieć”, nie
„drogą” - „dróżką”, nie „kolego” - „koleżko”, no i, rzecz
najważniejsza, „bajo, bajo, szerokości”. A gdy zima znów
zaskoczy drogowców, to i „przyczepności”. „Wzajo, miłe-
go dzionka”. Zawsze na linii był jakiś prowodyr, samiec
alfa, co wszystkich trzymał za mordę, wyzywał, chciał się
(o nią!) pojedynkować. Któryś miał na przykład preten-
sje, że Asia „zapycha kanał”. Bo wcześniej gadała z nim,
to nie zapychała, ale zaczęła rozmawiać z kim innym, to
teraz nagle „zapycha”. Wtedy podnosiły się obrażone
głosy i aktualny prowodyr zaczynał:
- Kurna, cwelu, parówo pierdolona w pizdę jebana,
masz coś do niej? No, gadaj, masz coś do niej? Chcesz się
pojedynkować? Synu kurwy, zapraszam na kanalik dzie-
więć, do osobnego pokoiku, zobaczymy, czy mnie prze-
gadasz. Odbiór!
- Spadaj, jebałem twoją starą.
W radiu wszyscy zamilkli. Takiego czegoś jeszcze nie
słyszeli. Cisza, szumy, jęki, zakłócenia.
- Synu kurwy, taniej dziwki, tandetnej prostytutki,
odbiór! Odbiór!
- Nie odbieram telefonów od cweli. Bez odbioru.
- Odbiór. Twoja stara kwiczała, jak ją jebałem, aż się
cała gałąź trzęsła. Odbiór.
No i szli „do osobnego pokoju”, żeby tam się o nią na
słowa pojedynkować, wyzywać. Ale ona była zbyt nie-
śmiała, żeby tego słuchać, i tylko mówiła:
- Ej, chłopaki, proszę was... Weźcie się wyluzujcie...
Na każdego przyjdzie kolej... Nie no, ej... dajcie se siana,
ej...
39
W świecie ścieżynek istnieją wyraźne prawidłowości.
Jeśli mamy akurat środę po piętnastej, to korek jest tu, a
wypadek tu, natomiast tam jest pusto, a za godzinę bę-
dzie pełno. Nie potrzebowała robić karteczek. Nanosiła
tylko flamastrem zmiany w objazdach i aktualnie za-
mknięte odcinki dróg. Gdy zima znów zaskoczyła drogo-
wców, Asia, jak święta męczennica, w wielkiej czapce z
pomponem (Wharton) siedziała na „dyżurze” niemal
dwanaście godzin i chuchała w fioletowe od mrozu ręce.
Babcia donosiła kanapki i kawę w termosie.
- Jesteś taka sama święta jak Madzia Buczek.
40
Dowiedziała się, że ich patronem jest święty Krzysz-
tof.
41
prostownikiem, a antenę kazała umieścić na dachu, za-
haczyć o komin i przeciągnąć kabel do jej mieszkania.
Teraz łapała o wiele większy zasięg. Niczym latarnik z
latarni morskiej wysyłała sygnały na wszystkie strony
Polski. „E 60 - wolna, E 46 - zator, zator, Asia powtarza,
E 46 - zator”. Teraz miała ich w swoim pokoiku dzień i
noc. Już nie tylko udzielała porad co do korków, które
znała na pamięć, ale zajęła się pogaduszkami. Szczegól-
nie nocą, gdy samotni kierowcy bali się zasnąć na dłu-
gich trasach, a nie robili przepisowych przerw na posto-
jach, wyrzucali tarczki, lubili zwierzać się Asi, choćby
dlatego, że to ich ożywiało. Ściszonym szeptem rozma-
wiała więc o ich dzieciach, których nie widzą całymi ty-
godniami, o tym, że bolą ich łokcie i kręgosłupy od sie-
dzenia w jednej pozycji... Aż zaczęła zapychać sobą cały
kanał 22. Gdzie Bogdan? Gada z Asią. Gdzie Harry?
Gdzie Joe? Gdzie Wilku? Gdzie Wuju? Gdzie Gruby z
Tłuszcza? Gdzie Rychu z Łomianek? Rychu, zgłoś się!
Gadają z Piotrkowem na czwartym. Kurna, Asia jest na
linii, to i ja lecę pogadać! Chcieli świntuszyć, to oczywi-
ste, ale młoda święta opierała się diabelskim podszeptom
i kierowała oczy ku niebu. To była jedna z pierwszych
prób, na jakie wystawił ją szatan, jak kiedyś świętą
Kummernis z Schonau.
42
Spowiadali się jej z czynów lubieżnych dokonywanych
na gałęzi (w kurniku) i w gołębim gnieździe, aż stawały
jej przed oczami fragmenty Ptaśka Whartona. Spowiada-
li się ze swoich przemytów w kołach zapasowych, ze zle-
wania oleju i czekolady z cystern. I jak to dawniej bywa-
ło, kiedy ciebie, dziecinko, nie było jeszcze na świecie. A
młoda święta łagodnie napominała ich, ganiła, błagała,
aby zeszli z zakorkowanej ścieżynki zła, która przez Za-
ułek Kulawej wiedzie do krainy ciemności, a żeby za to
skręcili w dróżkę pustą, bez przydrożnych barów poma-
lowanych na różowo, o nazwach „Atena”, „Afrodyta”,
„Emanuelle”. Przypominała im, co winni swym żonom i
dzieciom, mianowicie: miłość, wierność.
Asia jest jak matka nasza policja. Asia suszy. Asia
prowadzi kartoteki. Agent 007, model „Asia”. Może to
psy zatrudniły nieletnią, aby penetrować środowisko, a
ona rozkochała ich w sobie (choć to może kaszalot) i te-
raz jest ich świętą. Greta zakochana, bo lesby na nią lecą
jeszcze nawet bardziej niż faceci, dla niej uczy się pol-
skiego z kaset, jeździ i puszcza se: „to jest truskawka,
truskawka jest koloru czerwonego... My idziemy do kina.
Czy wy idziecie do kina? Bo oni idą do kina. Witam pa-
nią, pani Anno Kowalska. Czy pani również wybiera się
do kina? Witam pana, panie Andrzeju Nowaku. Nie, ja
nie wybieram się do kina. Ja wybieram się na działkę”.
„Na dalke, na dalke...”, powtarzała za wielką kierownicą
Greta.
Szał.
43
Zabierali ją w drogę. Asia leżała u siebie w Piotrkowie,
w bloku, z głową pod kołdrą, i jednocześnie jechała, je-
chała... Do Amsterdamu, do Moskwy, do Szwecji!
- O której będziesz na granicy? O której będziesz na
promie? A kupisz coś sobie w sklepie wolnocłowym? A
co? A potem zjesz coś nad ranem na terenie Belgii? -
pytała i czuła w brzuchu mrówki, czuła rajzefiber. Belgia!
Tego nie pokazują nawet w telewizji.
Pierwsze kuszenie
świętej Asi od Tirowców
44
- Jakże ja pójdę w noc, gdy niezdolnam?
- Wstań, jesteś uzdrowiona.
Asia podniosła wzrok na wydrukowaną z Internetu
maksymę, co wisiała na ścianie: „Są rzeczy na niebie i
ziemi, o których nie śniło się filozofom”. A potem przy-
pomniała sobie to zdanie Paula Coehlo, że jeśli się czegoś
tak bardzo, bardzo chce, całą duszą, to cały wszechświat
sprzymierza się z nami i pomaga nam to osiągnąć*.
* niedokładny cytat z Alchemika Paula Coehlo
A potem przypomniała sobie Przebudzenie Anthony'ego
de Mello i poczuła, że się budzi. I zrozumiała, że to sza-
tan do niej przemawia, bo miała iść w noc, która jest jego
domeną, szukać mężczyzny... I odpowiedziała mu:
- Idź precz, albowiem do nieczystości mnie nama-
wiasz. - Ledwo wyrzekła te słowa, anioł rozchylił jeszcze
raz poły płaszcza i wtedy wszystko stało się wiadome (był
to zwykły zboczek wprost z piekła). Święta uklękła o wła-
snych siłach i zaczęła się modlić, a diabeł odszedł jak
niepyszny. W nagrodę Pan nasz uzdrowił młodą świętą i
ozwał się głos piękniejszy od chórów anielskich:
- Idź, skoro przetrwałaś tę próbę, a nawracaj wszyst-
kich, których spotkasz na swojej drodze. Tam jesteś teraz
potrzebna.
W komputerze Asi wszystkie strony pornograficzne
same się zablokowały, następowało automatyczne prze-
kierowanie do stron świętych, do Telewizji „Trwam”.
45
Bez najmniejszych trudności wstała z wózka, do któ-
rego była przykuta, od kiedy pamiętała, i lekkim krokiem
ruszyła do przedpokoju. Babcia spała przy włączonym
telewizorze, w którym Krzysztof Ibisz kończył prowadzić
muzyczny show. Włożyła ciepłą czapkę z biedronką, sza-
lik, palto, sama wciągnęła buty (!), napisała do babci
krótką kartkę („Zostałam świętą, anioł mnie uzdrowił,
Bóg dał mi misję”. I dopisała: „Nie idź z tym do Radia”).
Przekręciła klucz w drzwiach. Przed domem stanęła w
wirującym śniegu i po raz pierwszy się zawahała. Uru-
chomiła stare, ręczne radio.
- Tu Asia, sprawdzam radyjko, jak mnie słychać?
Trzaski.
- Słychać cię! Aśka jest na linii! Miłego dzionka, Aś-
ka, ty już wstałaś? O czwartej rano?
Trzaski.
- Kto pytał o drogę... - i nagle zrozumiała, że to było
nagranie. Ten ktoś pytał o drogę wczoraj, a teraz jest
czwarta! Dawno już odwiózł swoje garnki i śpi teraz wy-
godnie w samochodzie, kto wie, w jakim kraju. W głowie
śmigały jej jakieś strzępki myśli: odnaleźć sklep z garn-
kami na Kole w Warszawie i ustalić dostawcę. A zaraz
potem: zabij w sobie tę miłość, masz iść nawracać!
46
W głowie miała tak: radość, bo chodzi, smutek oraz
żal, bo zakochana, zdziwienie, bo anioł, zmartwienie, bo
co powie babcia, jak jej nie znajdzie, a w ustach śnieg, bo
leżała na brzuchu. Jadła ten śnieg, pierwszy raz w życiu,
krzyczała. Tak jak w dzień jej urodzenia, na dachu szkoły
podstawowej, obecnie gimnazjum nr 66, stał radioak-
tywny anioł w wirujących płatkach śniegu i grał na trąbce
Ostatnią niedzielę. Asia wstała, lekkim krokiem poszła
na warszawskie rozstaje, znów uruchomiła radio i po-
wiedziała:
- Miłego dzionka, chłopaki! Który z was zabierze Asię
z drogi na Warszawę?
W radio zakotłowało!
Metamorfozy Margot
Kapral
51
Była specjalnie odpowiedzialna za rozwój naszych
ciał, a ja już wtedy miałam duży biust, który jakoś nie
dawał się zagłodzić, najwyraźniej służyła mu przypalona
zupa mleczna. Właściwie nie zakochała się, bo jak się
kogoś kocha, to nie leje się go w gabinecie higienicznym!
Nie każe mu się skakać tysiące razy przez kozioł. Nie
katuje się go skakanką. Nie smaruje paznokci jodyną.
52
pruskie liceum, pruskie wychowanie i pruski, pruski,
pruski zapach moresu i podłóg; Głowa wysoko, jak w
niewidzialnej kryzie, jak kukła, i tylko z linijką ciężką,
drewnianą chodzi po klasie, a to jest taka bardziej umar-
ła klasa Kantora, i co robi? Leje te dziewczynki na gołe,
różowe tyłeczki, które niebawem staną się czerwone.
Albo w szkółce niedzielnej leje i każe wkuwać całe kawały
Pisma Świętego, te najnudniejsze, ze Starego Testamen-
tu, gdzie nic się nie dzieje, tylko są wymieniane rody,
rody, ten zrodził tego, ten jest Achab. Nie raz i nie dwa
zostanie tu dodane, że korytarz śmierdzi lizolem i pastą
do podłogi, co gryzie się z wiosną za oknami, szczelnie
zamkniętymi, od których odchodzi pruska farba całymi
płatami, i rodzi się szaleństwo. Historia szaleństwa -
druga książka dla Kapral do przeczytania - już czeka.
Szkoła jest z poczerniałej cegły, to nic wesołego taka pla-
cówka! I ona tak uderza w tą pupcię, która nie zna more-
su, najpierw linijką drewnianą, a gdy ta się złamie, a
złamie się niechybnie, to wtedy biczem, każe zostać po
lekcji i biczem raz, biczem dwa, robi się cudowna pręga i
pokazuje się młodziutka, młodziuteńka krewka, a wtedy
Kapral robi się tak strasznie żal, że wciska usta między te
pośladki i pije niczym stary wampir tą młodą krewkę,
której tak jej już brakuje, bo jest starą klępą, a przeci-
wieństwa się przyciągają, przynajmniej od jednej strony:
młody bowiem nie zawsze chce posiąść starego. Ale za to
stary ma władzę i prawie zawsze chce posiąść młodego,
więc jakoś to wszystko się toczy. A Kapral całuje tą różo-
wą pupcię, tak jędrną, przepraszam, przepraszam,
53
wybacz mi! Kocham cię, wybacz mi, to dla twego dobra,
moje dziecię! Jestem stara i dlatego potrzebuję młodej
krwi. Moja dupa przypomina zgniłą pomarańczę i po-
trzebuję młodego kolagenu. Gdybym mogła, zjadłabym
cię, chrup, chrup, mniam, mniam, i stała się tobą, nasto-
latką!
54
garbiłam się tyle, co nóż sprężynowy, no, ale niech jej
będzie. Wkładała mi kij w spodnie i kazała tak chodzić
całymi dniami, a nawet z nim spać. Przychodziła do mnie
do łóżka i lubieżnie macała po plecach, fuj, niby żeby
sprawdzić, czy mam tego całego kija. Woreczki z gro-
chem kazała nosić na głowie. Strasznie się ze mnie Łysa i
Rzeźniczka śmiały, że chodzę jak księżniczka pod ziarn-
kami grochu. Na korytarzu wisiał znamienny obrazek,
stara rycina: powykręcane drzewo wijące się niespokoj-
nie i na siłę przywiązane do wbitego w ziemię kija. Pod-
pisano: ortopedia.
Wypracowanie
55
pasty do podłóg (nigdy wam nie oszczędzę tej pasty!). W
gabinecie okno było otwarte, a za nim krzyczeli chłopacy,
co grali w nogę. Gołębie gruchotały monotonnie, na nudę
upalnego popołudnia. Łu-chu-chu, łu-chu-chu, że też
ktoś tym kurwom nie ukręci kiedyś łbów! Ona stała ty-
łem do okna, z którego odłaziła emalia. Stała jak waga.
Pieprzona bogini sprawiedliwości z zasłoniętymi przepa-
ską oczami. W ręku trzymała moje wypracowanie...
56
aż do bólu, to oni to raz wreszcie zrozumieją, wzruszą się
i mnie przytulą? Dla niepoznaki raz po raz zaprawiałam
tekst cynicznymi uwagami i brzydkimi wyrazami. Musiał
wyjść z tego koktajl Mołotowa dla pedofila, bo Kapral
szczytowała.
57
ile do pierwszego lepszego niewinnie wyglądającego
dziecka chciałoby się przytulić i dać mu lalkę. Do kogo-
kolwiek się przytulić i rozkleić się. A Kapral żyła w obozie
koncentracyjnym uczuć. Jakiś miesiąc przed tymi wy-
padkami na stołówce zamontowano wideo, które od razu
stało się pomocniczym wynalazkiem władzy - za karę nie
będzie, w nagrodę - będzie. No i Łysa z Rzeźniczką i Świ-
rówą miały mi pokazać znamienny film. W nocy. Za-
kradłszy się. Był to kamyczek, który pociągnął za sobą
całą lawinę kaset. Na tych filmach różne stare Kapral i
wszelkiego rodzaju Kobiety Słonie w wielkich okularach
z rogowymi oprawkami, kobiety wyrzucone przez kulturę
masową i każdą inną, kobiety, co by o nich mówić, spo-
cone, źle ubrane, których nie przyjęliby nawet w kasie,
MAJĄ. Mają, i to co. Siedemnasto- osiemnastolatków z
malutkimi dupciami i noseczkami, z ptaszkami i jąder-
kami... I mi się wydaje, że to jest jedyny dowód na ist-
nienie Boga. Że stare baby i stare cioty, i stare lesby MA-
JĄ. Lepiej niż młode. Jako zadośćuczynienie. Że to coś
starego w nich, rozmamłanego, piersi jak przelewające
się zwały tłuszczu, jedna z wielu fałd brzucha, że to dzia-
ła. Że na zupkę ze słoika da się poderwać małego słowi-
ka!
58
uczucia miałam naraz. Straszne blizny po wyciętych
piersiach! Wielka trauma mojego dzieciństwa!
Recenzja
mojego wypracowania
59
Foucault
60
oddziale męskim; jak się skręcają z żądzy? Cały czas
(także w tej chwili!) dziesiątki, a może miliony młodych
chłopaków skręca się z żądzy tak dzikiej, że czuje się tam
próżnię porażającą, nieobecność kobiety, od której mogą
wybuchnąć mury, bo próżni coraz więcej. I że ci ludzie
cierpią cały czas, wraz z taką jak ja męczennicą. Ta ar-
mia, gdyby ją wypuścić naraz, rozwaliłaby świat. Muszą
cierpieć na żywca, bez znieczulenia, chyba że za znieczu-
lenie uzna się koszmarny smród obiadów na wózkach.
- Co do obiadu, to...
Kapral na powrót stała się surowa i zasyczała tylko:
- Ty... ty imperialistyczna suko! Koniec z twoim łaże-
niem na tirowców! Gdzie chowasz dolary?! - Wybebeszy-
ła mi kieszenie. - Przyznaj się, szmato, gdzie chowasz
dolary, którymi ci płacą? Zaraz wezwę Łysą, już ona mi
powie na mękach, wezwę Świra, nie sądzę, aby było coś,
o czym nie wiedziałby Świr. – Wzorem więziennych lesb
nazywała dziewczyny męskimi ksywami. Szczerze mó-
wiąc, tym razem to ja okazałam się bardziej naiwna, bo
nawet mi przez myśl wtedy nie przeszło, że mogłabym
coś z tymi facetami robić czy w ogóle do nich zagadać. -
Wystaw rękę. - Wzięła linijkę. - No, pokaż, znowu obgry-
załaś pazury? Do żywego mięsa obżarte! Nasmarować ci
palce jodyną? - Waliła mnie po rękach linijką. A nie
wiem, jak miałoby się w domu dziecka nie obgryzać z
nerwów paznokci.
61
- Przepraszam! To nic, to ten czerwiec, to te bzy tak
przekwitają... Daj buzi mamusi... - Wtedy nagle ja też
przytuliłam się do niej i rozpłakałam, a ona zaczęła mnie
całować, mamrocząc te swoje świństwa: - Ptaki już przy-
leciały z ciepłych krajów. Moja mała królewna! Chodź,
pani cię opatrzy, zbada! Będziesz moją laleczką, będę cię
przebierała, czesała. Będę ci mierzyła temperaturę, o,
jaka jesteś rozpalona, to ten czerwiec... Ja też czuję się,
jakbym płonęła... Daj paluszki, wypiję krewkę, daj, za-
bandażujemy... Zrobię ci masaż... Masz problemy z krę-
gosłupem, zrobię ci wspaniały masaż, zostanę dziś,
przyjdź w nocy do gabinetu...
- Przyjdę, przyjdę do pani... Ale wieczorem, bo dziś
na mnie wypada sprzątanie...
- Przyjdziesz? Do pani? Mów mi ty! Powiedz: ty! Och,
ja płonę! Pani wyjechała bardzo daleko i już nie wróci.
Teraz została po prostu Wilhelmina (tak piszę, bo nie
pamiętam, jak miała na imię). Drzwi nie będę zamykała,
włosy se płukanką zrobię, kawę czy herbatę będziesz pi-
ła? A z cukrem? Pewnie, że z cukrem, ze śmietanką,
dziecko moje... Malutka, malusia! Ale masz cipeczkę
tam, cip, cip, cip! Ale teraz nic, teraz do sprzątania, do
zmywania, wszystko w nocy, idź już, czekaj, idź, zostań...
Przyjdziesz? Mala?
- Tak, zastukam trzy razy: puk, puk, puk. Ale na razie
muszę uciekać. Zmywanie dziś...
- Tylko umawiamy się, że nie mówimy nikomu, to
będzie nasza słodka tajemnica... Baj, baj, królowo - po-
wiedziała, nie wiedząc, że za piętnaście lat będę miała
ksywę Margot i z jej powodu problemy. Przesłała mi ca-
łusa dłonią, obficie na nią chuchając.
62
Baj, baj, Kapral
63
jedna drugiej zabrała! Normalnie jak kryminaliści, face-
ci. Skrytkę miałam w wielkim pojemniku na piasek za
szopą. Zabrałam z niej tylko od dawna naszykowany
gruby karton i flamaster, śmieszne oszczędności, ukra-
dłam rower spod kotłowni i w nogi!
64
pedał gazu, puszczał kierownicę i zaczynał rżeć na cały
głos, jak dziecko na karuzeli. Łuha, ha, ha! Zamiast świę-
tego Krzysztofa dyndał mu na wielkim lusterku Jim
Morrison na krzyżu.
- Ej, a co wieziesz?
- Łuhahahaha! Kury, ja nie mogę... Kury, żywe kury,
srają tam niesamowicie...
Na parkingu, gdzie grubas zaraz wyszczał się na koło,
kazałam sobie pokazać. Nie kłamał, normalnie genetycz-
ne kurczaki z Kentucky. Grubas powiedział, że codzien-
nie wypija dwadzieścia jaj, samo białko, żółtka nie, i dla-
tego jest taki napakowany.
Jezu! Ja nie mogę! On napakowany...
- A dasz mi zagraniczną gumę do żucia?
- Je, bejbi!
65
Coś we mnie mówi: Margot, coś we mnie śpiewa:
Margot, coś mi szepcze: idź w noc, Margot, idź w noc, idź
w noc, zaparkuj, zatankuj i idź w noc... Jesteś plejadą,
my jesteśmy śmiertelne, ale ty jesteś plejadą...
66
Idę. Ubrana jak ostatnia. Cycki podniesione aż gdzieś
pod samą brodę. Zaczepiają mnie migające czerwone
szyldy. Gwiżdżą za mną neony. Te piętnaście tysięcy
mandatu. Rachunek wyślę szefowej, czyli Marioli. Która
obecnie z powodu niżu poleciała ze swoją rozpieszczoną
grubą córunią, Karolinką, do Wenezueli, nad wodospad
Angela. Robią zdjęcia i filmiki komórką, nagrywają szum
wody. Czy jest tam jakiś aktywny superwulkan, np. Kry-
styna, albo coś innego na te dwie? Wodospad cząstek
elementarnych Krynica, żeby ją pochłonęła czarna dziu-
ra, zanim się o wszystkim dowie? Lepiej, żeby spadła,
wracając, mniej by się podkurwiła, niż ma się dowie-
dzieć, do czego od tych wycieczek doprowadziłam trans-
port. Ma kobieta zły okres. Męża jej zapudłowali, „kiwa
na klęczkach”, we Wrocławiu na Klęczkowskiej, a ona z
tej Warszawy non stop do niego dojeżdża InterCity, żeby
przy tej sprawie, jak to mówi, „rzeźbić”. Mariola Spedi-
tion, Warszawa, ulica Radarowa, niebawem znajdzie się
na czarnej liście dłużników i zniknie w czarnej dziurze.
67
śmieją się. Ja udaję Rosjankę, Rumunkę, żeby tylko oni
traktowali mnie jeszcze gorzej. Serce mi wali jak młotem.
68
podkłada lewa-rek. Zimny metal niemal przymarza mi
do języka. Liżę lewarek, liżę koła, wielkie koła tira, buty,
nogawki, jakbym chciała zlizać cały świat. Jakby świat
był lodem, a ja piczą lodową.
69
Bo to nie żadne krokodyle. Dwóch Ukraińców z para-
solami i latarkami. Turcy nie chcą ich wpuścić do mnie
na górę, ujawniają się bowiem odwieczne antagonizmy
ukraińsko-tureckie o granice. Wystawiam rozczochraną
głowę z góry i szepczę: „nu ładna, zachadi...”. A do Tur-
ków: „gehen, gehen...”. Ale Turcy, że nie, bo im ci brudni
Ukraińcy obspermią tapicerkę, mapy, kierownicę, nawi-
gację, CB-radio, wiadomo, ile takie z Ukrainy tego tam
mają, a to akurat ich van jest. Prawosławie im w kabinie
zaprowadzą, a tam Allacha obszar panowania. Ja mówię:
jak nie, to nie, to ja zabieram parasolkę, zamykam skle-
pik i idę do domu.
Z góry to wygląda tak: dziesięciu czy piętnastu face-
tów z opuszczonymi spodniami dyszy i pali, i wali. Na to
wszystko z góry pada niż znad Skandynawii, tną cząstki
elementarne, gania nad tym chora kometa, dwie latarki
migają rytmicznie, jak koguty policyjne. A ja ręce do góry
zadarłam, wdrapałam się na dach i tańczę w deszczu go-
ła, brudna, rozmazana! Zaraz spaaadnę!
- Hej, złaź! Złaź tu natychmiast, szmato!
- Mów do mnie: „ty imperialistyczna suko”! Hej,
malcziki, który z was będzie taki odważny i wdrapie się
tu do mnie?! Ja czekam! Ja tańczę w deszczu!
- Złaź, kurwo, bo ja tam do ciebie zaraz wejdę!
- Wlezaj! Zachadi! Tak ja sem skitnica, ja sem balet-
nica! Ja wasza mamuśka - mówię jak Kapral – ja
mamma!
70
Wojna światowa
71
jej przyjebała lewarkiem, to jednak wielki wynalazek.
Niemcy i Holender w sumie już spuścili się na koło i w
ten sposób na razie na Zachodzie bez zmian. Wykorzy-
stuje to Rosja, w sile przeważającej, bo chyba z pięciu
chopa, Ukraina i jedna Mołdawia zostają na placu boju i
proszą o zawieszenie broni. Ukraina u góry już strzela,
Ukraina tak! Gooooool! Goooool, proszę państwa, co za
podanie, wprost w piczkę, ale jednak nie, jednak nie,
jednak rozejm, będzie rozejm... Ale było blisko, blisko.
72
tylko przez siatkę, świnie, rzucają. Cała ściółka butelek
plastikowych, puszek po piwie. Kładę się na starym ma-
teracu, z którego wychodzą sprężyny, zalegam jak księż-
niczka na śmietniku. Rozwieram nogi i czuję, jak Ukra-
ińcy wchodzą nareszcie wygodnie, a nad twarzą stoi mi
Arabstwo. Kapie ze wszystkich stron.
- Habibi* - szepczę - ja lublu twój zyb**, ja szarmuta *,
a eta moj kusemek *.
* habibi (arab.) - „kocham cię'
** zyb (arab.) - „chuj”
** szarmuta (arab.) - „kurwa”
** kusemek (arab.) - „pizda”
Niemcy atakują!
73
przypuszczałam, że zna moją tajemnicę! Chwytam za
tego kutasa, co w mroku najpiękniejszy się wydaje, po-
dejrzanie kształtny i jasny, szarpię i już Ukraińcy w krzyk
ze zdziwienia: „szo? Szo eta?”, Ruskie mówią: „łoj, łoj”,
Niemcy pytają: „was ist los mit diesem Schwanz?”, a ja,
jako sprawczyni i poniekąd szefowa tej tu wieży Babel, z
kutasem oderwanym w zębach (wraz z jaja- mi) jak pies
z kością klęczę. Wkładam go sobie między nogi.
- U nas, w Polszy, eta normalna... - tłumaczę niewin-
nie, jakbym oprowadzała wycieczkę. – Schwarze Gre-
tchen tu urzęduje.
Wtedy kurwisko się na mnie mści i szepcząc przez zę-
by: „widziałam, coś na mnie w kiblu nasmarowała”, jed-
nym szarpnięciem zrywa mi z głowy czerwoną pe- rukę!
Rzuca ją w błoto, wyrywa mi kutasa, chowa nazad do
spodni, zapina harleyowe zamki, gumą spluwa w kałużę,
runo leśne nieekologicznie zaśmiecając, i ucieka. Las
oniemiał, kutasy z lasu delikatnie sflaczały. Kilku z Ru-
skich, niestety, mnie rozpoznaje, ale to tylko kontenery,
co tam, kontenerów relacje się nie liczą. Teraz ja krzyczę
do Ruskich tak:
- To Niemcy zrobili! To wszystko przez szwabów
pierdolonych! To szwabka była, szwabska lesba! Bić ją!
Bić ją, Ruskie! Polaki, pomścijcie Polkę! Polskę wam
zgwałcił Niemiec! Bić - zabić Niemców! Niemcy napadli!
To oni te lateksy, te Beaty Use wymyślili! To ich kosmate
sprawki! Deutsche Arschloch!
I kilku Ruskich leci za nią, a reszta zostaje. Na czoło
wysuwa się Mołdawia i Rumunia. Ale ja uciekam.
74
Jezioro łabędzie
75
Lis po raz pierwszy
Żmija
76
dla świrów. Pośród tych wybuchów tyle z niego wycisnę-
łam, że jedzie z tym swoim kurnikiem do Świnoujścia, a
stamtąd promem do Ystad. Natychmiast sobie to Ystad
wyobraziłam jako Amerykę, bo się na „Y” zaczynało, jak
„York”: palmy, otwarte auta, kowboje w okularach prze-
ciwsłonecznych. Potem nieraz miałam tam wozić woło-
winę: błękitno-żółte baraki, rachityczne północne
krzaczki i deszcz, paralitycy na wózkach jadą z kocykami
na nogach.
No i nastąpiła słynna scena w historii mojego osobi-
stego kina: zostaję wysadzona w tym zapyziałym Świno-
ujściu, a świr wręcza mi całą paczkę imperialistycznej
gumy do żucia Donald, nakłada okulary przeciwsłonecz-
ne, czerwoną bejsbolówkę, przerabia się „na zachodnio” i
zaśmiewając się, wykrzykuje:
- Welcome in USA, do zobaczenia w Nebrasce! Łuha-
haha!!! - Po czym zapala marlboro i ustawia się szczę-
ściarz, w kolejce na prom.
77
się oszukać głodu. Ile tam było gofrów z bitą śmietaną,
lodów, smażonych kiełbasek!
78
Przysiadłam na wydmie. Na swetrze, z braku koca. A
tych trzech skurwysynów przeskakuje w nadmuchanych
kostiumach z nogi na nogę. Trzech kosmonautów świeżo
po wylądowaniu na księżycu tej tu plaży. Trzech musz-
kieterów. Dają dzieciom ciągnąć się za sprężyście zadarte
do góry ogony. Kłaniają się do ziemi, bo ze zginaniem
mają pewne problemy - w środku są jakby nadmuchani
powietrzem. Co mnie w tym momencie mogło obchodzić
zimne i mało kolorowe morze, kiedy tu Kaczuszka ze
złotym symbolem dolara na owłosionej piersi i z włosami
na żel robi perskie oko do rozanielonych mam, kiedy tu
Tygrysek, a co gorsza - Lisek. Czyli dobrze mi powiedział
świr z tira, że mnie do stanu Nebraska w USA podrzucił!
79
środku siedziała? Kapral jakaś? Nie! Wyobrażałam sobie
Myszkę jako miłego chłopca.
80
przy ciele). Lat siedemnaście, każdy roczek osobno sie-
dział mu na głowie i śmiał się. Opalony na kolor kawy z
mlekiem... I z tych brązów wyrastała na płaskim brzuchu
złota ścieżka miłości... Bardzo jasne blond włosy, wypło-
wiałe jeszcze od słońca, jak pasemka na głowie, uśmiech
jak, ech, no. Złoty bóg plaży, spowity tylko w malutkie
kąpielówki, co oplatały dupcię, jak dwie piłeczki ping-
pongowe, materiałem w nadruk symbolizujący dolary.
No i w te swoje zęby, w te swoje naście lat spowity! Za te
kąpielówki włożoną miał paczkę marlboro, napisem do
widoku. Złoty łańcuszek na szyi. Tatuaże z henny na łyd-
kach przedstawiające żmije i splecione węże. Dołeczki w
policzkach. Typ chłopca zwany przez znawców „sarnina”
lub „miniaturka”, obdarzony wdziękiem i choć to zwykle
szelma, szelma, serce zdobywa natychmiast!
81
Lecz ja, jako też wyklęta spod prawa uciekinierka i
jedną nogą już w poprawczaku, niejako po ich stronie
jestem. Z nimi! Widzę wszystko i ich nie wydam, a wręcz
raz nawet, gdy źle kopnęła moja Sztabka Złota, to ja sub-
telnie nogą doklepałam piasek, co może i wspólniczką
mnie uczyniło. Już chciałam do niego podejść, gdy koło
mnie przedreptał, nadepnąć jego bosą stopę i powie-
dzieć: „hello, sunny boy, you are looping like mała ru-
chliwa sztabka złota!”. Ale instynkt imperialistycznej
suki zabraniał. Postanowiłam śledzić.
82
marynarz skacze mnie ratować, a Kaczuszka - choć to on
na dupie ma wypisane czarno na pomarańczowym RA-
TOWNIK - wraz z całą bandą pakuje się na jeden ostrze-
gawczy gwizd Sztabki i w nogi! Jakoż łatwo dałam się
wyratować, obrzydzenie przy reanimowaniu usta-usta
przełamałam, oznaki ożywienia symulowałam, nogami
zaczęłam wierzgać, włos z brody marynarza wyplułam i
za nimi do góry spod cielska owłocha uciekłam! Bo nie
przesadzajmy też, że nie było w tym ratowaniu z jego
strony przyjemności, czułam, jak mu stanął. Uciekam.
Dając oczami znaki ironiczne, że wszystko to była tylko
taka zabawa! Mój sweter i sukienczynę szybko pozbiera-
łam.
83
Tu podbiegł, wyprzedził, w krzakach na wydmach bły-
skawicznie się odlał, to w tyle zamarudził. A znowu z
nimi, też razem, ale osobno, ja kuśtykałam wyczerpana i
mokra, zmarznięta, marząc tylko o oranżadzie typu „z
woreczka”, co ją piło dziecko drepczące przede mną.
Szyszka między palce mi wlazła, zaczęłam wytrzepywać i
nakładać sandały. Tlenieni Niemcy z Enerdowa rozbijali
się gokartami, wjeżdżając nimi w tłum wracający z plaży.
84
opryszki nas otaczają i „skąd zwiałaś?” pytają, do bandy
przyjmują i do zaprzyjaźnionego pensjonatu prowadzą;
poją oranżadą, karmią cukierkami, lodami, bez nijakiego
względu na figurę, Sztabka mnie poddusza, a pachnie
ogniem, morzem, piaskiem, wydmami i frytkami, jak
kwintesencja wakacji. Noc gorąca, palę papierosy, ręce
lepią mi się od likieru „Imperial”, tylko dla imperiali-
stycznych suk, w ustach słodko, słodko, a w sercu gorz-
ko! Lody mi z rożka wyciekają. Wąsy waniliowe Sztabka
z mojej buzi zlizuje.
85
- Jak myślisz? Są tam jakieś obce cywilizacje?
- Nie, tylko my, tylko my sami!
- Piotruś, tam jest be! - krzyknęła kobieta w koryta-
rzu do dziecka, najwyraźniej także obecna w kosmosie,
choć nieproszona.
- Tylko my, w całym kosmosie?
- Tylko my, tylko my!
Tu była dłuższa chwila samego tylko mlaskania i pom-
laskiwania kosmicznego, jakby jedna czarna dziura dru-
gą ze smakiem chrupała.
- Jak cię wołają?
Dosłyszałam jeszcze tylko jak zza mgły:
- Żmija - po czym zapadłam się w coś miękkiego i
pachnącego ogniem, jadem, kometa w ziemię walnęła i
się wryła.
86
Do zakochania jeden krok, jeden jedyny krok, nic
więcej!
Metamorfoza zwierzątek
87
Na głowy ponakładane mieli te idiotyczne czepki ho-
telowe, co to niby są, żeby pod prysznicem nie po-
moczyć włosów. No, Myszka w tym czepku pofałdowa-
nym wyglądał trochę jak wilk przebrany już za babcię i
czekający na Czerwonego Kapturka. Odruchowo powie-
działam do niego „babciu”, wszyscy parsknęli i to już
była jego nowa ksywa. Po czym Myszka opowiedział mi
swoją historię, raczej ponurą i smutną, pełną deszczo-
wych dni, w które się nawet nie chce wychodzić z więzie-
nia i iść na melinę, i znowu kraść. A nawet było w tej
historii zabójstwo. Tak że jak na jedno dziecko (czyli
mnie) to aż nazbyt mocne.
Tak właśnie przystałam do bandy obieżyświatów jako
kobieta guma, prosto z Bukaresztu, Paryża i New Yorku
tu z gościnnymi występami, dziewczyna Żmii, pseudo-
nim niezbyt oryginalny: Młoda.
88
jak ten świr, co mnie tu przywiózł. Tu chłopak, eleganc-
ko, chce dziewczynę do zoo zaprowadzić, świat pokazać,
bo toto w domu dziecka nic nie widziało, a ta wybucha
śmiechem. Bo też mnie rozczulił! Tacy oni są, ci zbóje.
Niby twardzi, a przy mnie zawsze miękną i się zachowują
jak uczniaki, uszy im czerwienieją i odstają. Dlatego zaw-
sze mnie do nich ciągnęło i jak kochać, to tylko bandytę!
Może to jest jakiś rodzaj zboczenia seksualnego, chętnie
wierzę, jakaś bandytofilia, w każdym razie ja to mam. Bo
oto Żmija zwierza mi się, jak to już będąc malutkim
szczeniakiem (jaki musiał być słodki!) z odstającymi
uszami, zaprzedał się siłom zła, wyrywał na przykład
skrzydełka różnym motylkom. Czekał, aż bąk wejdzie do
malwy, a potem kielich malwy zamykał na klamerkę do
bielizny, bąka wpuszczał do słoika i potrząsał, psikał mu
dezodorantem przez uchylone wieczko itd. Zapałką bu-
dził ćmy w dzień i nie dawał im spać, krzyczał im nad
uchem: „pobudka, już dzień!”, a każdy wie, że dla ćmy
dzień to noc.
- Ej, Żmija...
- Co?
- Ale z tą wodą to już kitowałeś, że się można doko-
pać? Jak się studnię kopie, to wiesz, ile jest kopania?
No to zaczęliśmy kopać. Przy samym brzegu. I od razu
dziurę nam zburzyła woda, choć wokół był suchy, bielut-
ki piasek.
- Widzisz? Morze wcale się nie kończy przy brzegu.
Ono wpływa pod ziemię i dalej jest pod nami, normalnie
pod piaskiem, pod wydmami, wszędzie. Morze nie ma
kresu.
89
- I pod blokami w Warszawie?
- Tam najbardziej zanieczyszczone. W tym morzu na
dnie, pod lasami, pod miastami, są zatopione wraki stat-
ków z takiej epoki, co była jeszcze grubo przed dinozau-
rami. Rdzewieją na nich nieprzebyte skarby, ale są za
głęboko, żeby ktokolwiek mógł się do nich dokopać...
Kop, kop... A jak tam twoja dziurka?
- Też już mokro.
- A do żubrów, hi, hi...
- Schowaj sobie lepiej swojego żubra do rezerwa- tu,
bo kolonia nadchodzi! Czekaj, jeszcze go na koniec po-
głaszczę.
- Uważaj, zaraz cię ten żubr opluje.
- Oni są dopiero przy falochronie. Pluj!
Postój
90
Cena eska tylko dwa dziewięćdziesiąt dziewięć. Dziś na-
szym tematem- jest jedzenie witamin, owoców - szcze-
biocze laska z TV. - A teraz najnowszy teledysk Waldka
Mandarynki I can't dance.
Nie jadę dzisiaj dalej. Chyba walnę to wszystko w cho-
lerę i wyślę szefowej esemes o treści „ZDRADA”, bez
względu na to, ile będzie kosztowało nad wodospad
Angela. Nastawiłam nową tarczkę i muszę odwalić dzie-
wiątkę, bo nie mam już kasy na nowe mandaty. Tu jest
taki hotel Nebraska, w którym nigdy nikt nie mieszka,
same puste pokoje, tysiące pustych pokoi, obsługa wciąż
się nudzi i sprząta raz już posprzątane numery. Jedyna
atrakcja turystyczna to jest droga 655, trochę za mało dla
hotelu z tysiącem pokoi. Pralnia pieniędzy. Dziad to
prowadzi, nie ten słynny, tylko taki inny. Też słynny
zresztą. Zanocuję. To miło być jedynym gościem w ty-
siącpokojowym hotelu. Architektoniczny odlot. Pomie-
szanie nowoczesnego lotniska z kolumienkami, schoda-
mi, sztucznymi wodospadami podświetlanymi na błękit-
no i w ogóle festiwalem piosenki w San Remo. Wysyłam
eska do zaprzyjaźnionego chłopaka. Takiego Emila, co tu
sprząta. Opowiadał mi nieraz, jak tu jest. Wita mnie na-
pis z kostki brukowej ułożony przed wielkimi plastiko-
wymi drzwiami:
ANNO DOMINI 2009
Emil. Jest piękny, ale na swój sposób... Jest taki... ta-
ki... taki, no... duży, wręcz - powiedziałabym - przero-
śnięty. Kiedyś z nim spałam i obejrzałam sobie to cielsko
91
dokładniej. Ramiona jak u takiego, co w rugby gra, metr
szerokości. Oglądanie trwało całą noc, bo to są olbrzymie
obszary, sama noga ile, to jest ciało-Rosja, ciało-Syberia,
puste przestrzenie na mapie, bezkres pleców, zachody i
wschody słońca za horyzonty pośladków, widnokręgi
ramion, białe noce wewnętrznych stron ud, bo takie ciało
to jest Ciało Północy... Takie ciała nigdy nie są idealne, są
za duże, olbrzymie obszary takie same, jakby pokryte
śniegiem i wieczną zmarzliną, ale potem zawsze w końcu
dojedziesz do miast, wiosek, koczowniczych skupisk,
łagrów.
Idziemy razem na bro.
92
małej, żeby jadła. To ich wplatanie polskich wyrazów.
Tratatata i nagle rozumiesz słowo „kotlet”.
Naraz dostrzegam wśród nich przepięknego Cygana.
Ile może mieć lat? Dwadzieścia dwa? Brwi zrośnięte,
włosy na żel, w oczach ognisko i dym, w oczach to coś,
czego nie mają nasi, to z Indii przywiezione, to ze slum-
sów, to jakieś dzikie coś z ogniem i dymem. Baczki ma
wycięte od linijki, kolczyk w uchu.
Cyganek skrada się ku nam:
- Chcecie kupić narzędzia? Okazja! - Jest to powie-
dziane konspiracyjnym szeptem, jakby chodziło co naj-
mniej o heroinę.
Już mam odmówić, bo znam ja te ich narzędzia, ale
czuję na sobie wzrok tego pięknego Cygana. Wszyscy
obserwują, czy transakcja dojdzie do skutku.
- Obejrzeć można...
Cyganek podskakuje z radości. Zdaje się, że kupiliśmy
te narzędzia. Prowadzi nas, klucząc wśród ulic utworzo-
nych przez zaparkowane tiry, do merca osobówki, który
wygląda jak prosto z salonu. Nówka. Jakiś odlotowy,
stylizowany na lata pięćdziesiąte model. Full wypas. Stoi
przed nim starszy, gruby Cygan z podkrążonymi oczami,
w nieskazitelnie białej koszuli, spodniach od garnituru
zaprasowanych w kant, butach z długimi noskami, jak na
wesele, z sygnetem, z pederastką. Polacy nie używają
pederastek - wyszły z obiegu, od kiedy zaczęły się tak
nazywać. Nazwa zdemolowała przedmiot.
Brudny Cyganek prezentuje nas z dumą i mówi coś
po cygańsku, wplatając polskie słowa. Tatatata i wiertar-
ka. Haszrabatranata wiertarka. Stary naciska pilota przy
93
kluczykach i auto odpowiada posłusznie podwójnym
sygnałem. Otwiera bagażnik. W środku leżą wiertarki
Boscha, skrzynki z kompletami narzędzi i kanistry z ro-
pą. Oczywiście tańszą niż na stacji.
Patrzymy na siebie bezradni. Żeńska część cygańskiej
rodziny obserwuje transakcję zza szaletu nieopodal, pa-
ląc. Oraz będąc w ciąży. Oraz będąc dzieckiem. Co może
się i kłóci, ale tylko pozornie.
94
Dziad i ksiądz Marek
95
life, perfumy Estée Lauder „Pleasures”, Christian Dior
„Nice Time”, Karolina Cholera „Fucking in the Sun-
shine”, Isaï Miyake „Fire on the Board”.
96
i remontują, ucichło. Ale gospodyni księdza wszystko
wygadała brukowcom i oczywiście zaraz „znaleziono na
plebanii dziecięcą pornografię”. Ale ostatecznie z Dziada
pomocą synekurę zachował, sosem podlali, sianko pod-
łożyli. Tych parkingów jest co najmniej pięć, rozsianych
po całym terenie przygranicznym, i szef żyje głównie z
tego, co tirowcy zjedzą, wypiją i wysikają, ogolą się za
pięć zeta. W hotelu pustki, a miejsca parkingowe i tak za
darmo. W tym całym Man's Clubie też pusto, o - ani je-
den samochód niezaparkowany. Pralnia. Wszystko na
telefon se zamawiają. Tirówki za stare, teraz w tym fachu
jak w sporcie się zrobiło, i w kurewskim świecie wczesny
start.
97
- A dziennikarze... Z „Super Expressu”, z „Faktu”, z
„Nie”, z „Show” - informuje fachowo Emil.
- Pewnie o księdzu znowu coś robią...
Patrzę na te pulsujące kolorowe żarówki i już wszyst-
ko zaczyna we mnie śpiewać: idź w noc, Margot, zalej i
idź w noc, noc jest największą kurwą... Staje mi w oczach
tamta twarz Cygana dwudziestodwuletniego, z kolczy-
kiem, z włosami na żel, z baczkami aż do samej brody
wyciętymi od linijki, oj... Moja wiertareczka, już ona by
mnie przewierciła!
- E... Emil. Zwiąż mnie.
- O rany! Jak u Almodóvara!
- Nie, jak u mnie. Naprawdę mnie zwiąż! Zaczyna się.
Emil wyciąga jakąś tabletkę i wciska mi do ust, a ja
ślinię mu palce, liżę je; są słone i młode. Łykam jednak.
Ta część mnie, która chce się uspokoić, łyka, ale zaraz ta
druga przypuszcza taki atak, że Emil musi się na mnie
położyć.
- Już dobrze. Zaraz będzie dobrze...
- Uuuuuu.
- Słucham? - Puszcza na chwilę rękę.
98
Ksiądz Marek
99
SIŁOWNIA „U MARKA”!
FITNESS CLUB!
SOLARIUM „EMAUS”!
TIPSY „JERUZALEM” METODĄ ŻELOWĄ 3 D!
KOMPUTEROWE ODCZYNIANIE „NEW YORK”
MAN'S CLUB „MARIA & MAGDALENA”
100
deszczówki i w drzewo polskie, wierzbę płaczącą, rzuciła.
Wzięła jajko zgniłe, rzuciła. Zakotłowało.
- Ksiądz jest na solarium! - skrzywiła się stara i po-
tężny nerwowy tik przeskoczył jej pod okiem. Widać, że
nowoczesność księdza niezbyt jej się podobała.
- Poczekamy.
Stara patrzy lękliwie, czy nikogo za nami nie ma, i
grożąc drzewu pięścią, szybko nas wpuszcza, drzwi za-
myka na wszystkie zasuwki, jakie tylko były w katalogu
wysyłkowym. Zaraz obok już przejście do jacuzzi, sala do
kąpieli błotnych, odnowa biologiczna. Tam czeka na
księdza ten stary Cygan w garniturze, z młodszym, w
tiszercie z napisem „Hugo Boss”. Mojego nie ma. Młod-
szy ogląda swoje paluchy na ostateczność sklejone bru-
dem i czymś żółtym, jakby karmelem. Stary przegląda
różne pisma, „Gość Niedzielny”, „Świat Spa”. Z sąsied-
niego pokoiku dochodzi fioletowe światło i monotonny
szum, tam ksiądz się opala, podśpiewując skocznie po-
bożne pieśni. Palma w kącie stoi, a też krzyż do prądu
podłączany. Na ścianach krzyże i święte obrazki. Napa-
kowane, opalone babki w kostiumach kąpielowych, z
miną pt. „Jestem koniem, mam olbrzymie zęby, które
szanowna komisja może we mnie policzyć i ocenić wiek”,
reklamują l'karnitynę, kreatynę i Olimp Glutarol 1000.
101
Ale ja już i tak spokojna, bo jego tabletka zaczęła dzia-
łać i strasznie przyjemnie mi się tu siedzi. Tak sobie my-
ślę, jaki to fajny kraj, Polska, w ogóle nie chce mi się nig-
dzie stąd jechać! O, proszę, nowe lampy mamy, najlep-
sze, opalanie natryskowe na stojąco w tubie opalającej,
gdzie tak jest? Chcesz Ameryki? Masz Amerykę! Chcesz
wsi - masz też Amerykę! Bo po prawdzie wieś tylko na
podwórku się rozpościera, burek kury straszy, ale we-
wnątrz wszystko wychylone jest ku mentalnej Ameryce,
te palmy, solaria, kobiety i faceci z zębami, a także Chry-
stus, co wygląda jak model: błękitne oczy, dołeczek w
brodzie, blond półtrwała do ramion i sztuczne zęby.
102
modlili do Ducha Świętego! Ja bardzo lubię młodzież, i
chłopców (i dziewczynki!). Szczególnie jak taka rozmo-
dlona. Pozwólcie chłopcom przychodzić do mnie, sam
Pan Jezus tak powiedział do chłopców (i do dziew.!).
Dzieciom pozwólcie, czyli chłopcom (i dziew.). Ojciec
Święty był już stary i umarł. I trzeba się za niego dużo
modlić do Ducha Świętego, i chłopcy (i dz.) . Ja też umrę
i też chłopcy (i d.) będą się za mnie modlili do Ducha
Świętego. Nie pojechałem na konklawe, ale błogosławi-
łem na trzy krzyże, a ci źli ludzie mi powiedzieli, że nie
mogę, bo tylko arcybiskup może. Ale zasadziłem drzew-
ko, na pamiątkę. Bo ja umrę i chłopcy (i d.) będą się za
mnie modlili do Ducha Świętego, a drzewko pozostanie
w moim ogrójcu, bo to było specjalne, sprowadzane z
Afryki drzewko, tak zwane Boże Drzewko! Drzewko Du-
cha Świętego. I chciałbym, żeby w jego gałązkach się ba-
wili i chłopcy (i...).
103
- Pochwa! Państwo na solarium? Czy do spowiedzi?
Przepraszam, ale na solarium byłem, bo ten niż znad
Skandynawii działa na mnie deprymująco, depresyjnie.
Jam jest Ksiądz Marek,
ze mną wszystko można,
od koronek do wiertarek,
mówisz i masz,
sprawy ducha, sprawy ciała,
tylko z kulturą, z powolnością,
po dobroci, bo jak!
To tak! Mówisz i masz!
- zaśpiewał niezbyt do rymu i zatańczył jakby krakowia-
ka. Okulary przeciwsłoneczne na czoło se nasunął. - Jeśli
do spowiedzi, to nie trzeba się było fatygować. Spowiedź
internetową na Gadu-Gadu wprowadziłem. Tak że jak
macie i-Phona, to macie konfesjonał. Na tacę kartą moż-
na u mnie dać, chodzę z czytnikiem, zatwierdzacie tylko
PIN zielonym. Tu Północ, bogata Skandynawia (prawie),
nowoczesność zaprowadza się.
104
polaroidowe siebie i nam pokazał. Na jednym było napi-
sane markerem wielkie PRZED, na drugim PO. Na jed-
nym, na tle wersalki, goły ksiądz Marek, w samych tylko
stringach, prężył się, ale jakby jeszcze cały „przed”. Nie-
napakowany, blady, niewydepilowany... Na drugim w
tych samych stringach we wzorek „pantera” i na tle tej
samej wersalki, ale już jakby cały „po”, z wciągniętym
brzuchem, z rękami splecionymi nad głową, z wydepilo-
wanymi pachami i wyszczerzony w hollywoodzkim
uśmiechu. - Umieściłem te zdjęcia na „Naszej Klasie”, na
mojej stronie, i co? Oni nie widzą różnicy! - Zaczął szu-
kać w i-Phonie odpowiedniej strony www.
Szybko, że jest różnica, go przekonujemy, pokazujemy
palcem szczegóły, omawiamy. Wtedy Emil wpada na
pomysł:
- Księże Marku, a jaki powinien być napis na chorą-
gwi: „Jezu, ufam Tobie”, z przecinkiem czy bez?
- Bez. Święta Faustyna może trzy klasy miała skoń-
czone... - Tu Emil wysłał szybko esemesa do swojej ma-
my, o treści „pruj przecinek!”. - Słyszeliście państwo o
sprawie Świętego Napletka?
- Czego?
- Onego czasu Pan nasz, Jezus Chrystus, jak wszyscy
Żydzi został obrzezany. I teraz w internecie zawiązała się
Sekta Czcicieli Świętego Napletka, która tej szczególnej
relikwii cześć oddaje. Utrzymują, że Pan nasz nie w Jero-
zolimie, tylko u nas w Licheniu jest pochowany, wraz z
Matką Boską. Na polu nawet wskazują adekwatne miej-
sce, w przybliżeniu. Bo to mogiła była zbiorowa, przez
105
Ruskich, przez hitlerowców. Sekta ta zajmuje się po-
szukiwaniem onego Świętego Napletka, który - gdyby po
dwu tysiącach lat się odnalazł - prawdziwą relikwią ich
by się stał. Zakon Milicji Najświętszej Marii Panny też się
tym zajmował.
Ziewnęłam znacząco.
106
niech sobie pójdą, to już naszą sprawę wyłuszczymy, bo
wstydliwa ona. Ja na wszelki wypadek drgnęłam jeszcze
raz wymownie i zrobiłam oczy w słup, ale już bez pier-
wotnego przekonania, żeby nie „w kaftanik i do komór-
ki”!
- No a, panowie, na parkingu jak? - Ksiądz ściszył
głos. - Spokojnie? Nikt się nie dowiedział? Rozruchów
niet?
- Na razie cisza, ale wiadomość szybko wybuchnie.
Szczególnie kontenery jak się dowiedzą, to przez CB
wszystko wygadają, bo to największe plotkary - mówię,
choć mnie nikt nie słucha.
- A Dezider jak tam? Ciągle w przyczepie z kobietami
popod lasem, wpodle jeziora?
- A jak! Łajdaczy się tylko.
W ten sposób dowiedziałam się, że moja wiertareczka
się najprawdopodobniej nazywa Dezider i zamieszkuje w
przyczepie „popod lasem, wpodle jeziora”... Już ja sobie
ten zew zostawię na później tunajt.
Cyganie przyjmują zwitek pieniędzy i zwijają swoje
genetyczne manatki, swoje siatki. Wtedy drzwi się otwie-
rają, wchodzi ta gospodyni z głową w ręczniku i mówi
obrażona w powietrze, że posłała dla świętego gościa celę
w kurniku, w przybudówce.
107
z Wrocławia przybiegł, to znaczy... przyjechał i schronił
się pod nasz święty dach przed fotoreporterami, a dzisiaj
cholery się dowiedziały i nas obległy. Mówiłem mu, żeby
nie łaził samopas po parkingu! Zbiera siły. Na siłowni
siedzi cały czas, bo trochę obrósł sadłem. Na zajęciach
„dance” uczy się tańczyć, ale, na Boga, opornie, opor-
nie... Też aerobik ze sztangą... A na to wszystko święta
nas odwiedziła w swojej pielgrzymce! Ale to top secret.
Święta Asia od Tirowców, co przez cudowne uzdrowienie
z wózka wstała i przemierza kraj w poszukiwaniu Głosu,
co go usłyszała przez CB-radio, a który świętym jej się
wydał. W poszukiwaniu onego Świętego Napletka, co jej
anioł kazał szukać. Jej babcia media powiadomiła, mimo
iż święta do tego kroku jej nie poduszczała. Nocuje na
plebaniach, gdzie ją z otwartymi ramionami witają. I
każda parafia z góry wie, że tego to a tego dnia święta ją
nawiedzi. Gospodynie faworki i kopytka przygotowują. A
ty co? - zwrócił się do baby w ręczniku - do faworków,
już! Nie rozumie po polsku osoba? - Relacje między nimi
musiały być raczej mało przyjacielskie, ona w końcu na
niego pismom szmatławym nakablowała, co znaleziono
dziecięcą pornografię na plebanii onegdaj.
- O! Ja ją znam! - krzyczę, ale zaraz uciszają mnie, bo
jak ktoś jest opętany, to już własnego zdania mieć nie
może, każde słowo przeciwko mnie będzie użyte. - Znam
ją, ona jak święta dla tych tirowców się poświęca! Ale też
znam ją tak bardziej, by tak rzec, ze słyszenia, rada bym
zobaczyła, jak też to cudo wygląda.
- Święta z nami obiadać jutro będzie.
108
Burleska
Czarnej Grety
109
Nebraska, pełno wolnych miejsc, bo Dziad pieniądze
pierze.
Tu kurwisko robi bardzo strapioną minę, bo fakt, jest
hotel!
- Ale ja geld nie mieć, mala być, zgubilać... zgubilo-
wać się, pipi!
Nagle przyuważa mnie spod przyciężkiego ślipia, chce
krzyknąć, niczym w operetce: „O, Margot! Królowa tu-
taj!”, ale w porę się opanowuje, nic nie daje po sobie po-
znać. Zmilczała. Tylko mi tajne znaki oczami daje, a ja
jej, żeby cicho siedziała.
Niestety, ksiądz wtedy taki na moją wśród tirowców
reputację zamach zrobił:
- Opętaną proszę wyprowadzić do komórki.
No. Przy Grecie. Ją zatkało.
- Opę... Opę... Ha! - Wyglądała jak stuczona żona Lo-
ta, jak skamieniała, napęczniała wieża Babel, krzywa
wieża w Piździe. Emil zaczął mnie wyprowadzać do salki
z kozetką i wagą. Ale że drzwi nie zamknął, bo też po
prawdzie nie istniały, bo to były bardziej takie wiszące
sznury z koralików - wszystko widziałam.
Jednak kurwisko szybko przeszło nad moim opęta-
niem do porządku dziennego.
- A moszna zu solarium? - A potem jeszcze na siłow-
nię będzie chciała, mleka i jajków kupić będzie chciała,
do spowiedzi będzie chciała, na ranną mszę, na godzin-
ki...
Myślę sobie: tego jeszcze nie grali, spowiedź Czarnej
Grety! Posłuchać bym rada! Ksiądz na solarium pozwolił,
żetony sprzedał i kurwiszcze polazło się rozbierać z
110
sukienki komunijnej (ponoć nie miało pieniędzy). Nie-
stety, w chwili gdy drzwi do kabiny były jeszcze otwarte,
ksiądz nieświadom niebezpieczeństwa powiedział do
swej skonfliktowanej gospodyni, a głośno, bo ona przy-
głucha:
- Niech zaniesie tam kopytka i faworków do kurnika,
do świętej...
Zawirowało, zakotłowało w solarium, jakby jakiś Ru-
sek albo przynajmniej jeden z czterech pancernych gra-
nat tam wrzucił, i oto goła, nabita szwabskim sadłem z
puszki Czarna Greta z niego wypada jak z procy, w sa-
mych tylko męskich bokserkach moro, przez pokój prze-
biega, już jest w ogródku, już wita się z gąską... Pobiegli-
śmy wszyscy za nią. Aż piórka z kur gospodyni leciały na
wszystkie strony, jakby wilk do kurnika się zakradł! Cała
buda podskakuje w gdakaniach jak gumowy namiot, w
lewo, w prawo, w górę i w dół, piórka lecą na wszystkie
strony i czasami widać odcisk czyjegoś ciała.
Pierwszy cud
świętej Asi od Tirowców
111
Greta też się przeżegnała, chyba pierwszy raz w życiu, to
już jest jakieś osiągnięcie, podkuliła ogon i jak lisica
chyłkiem się wycofała. Jeszcze na koniec zrobiła iro-
niczną minę i rzuciła mi z politowaniem po niemiecku:
- Opętana! He, he! Do jakich to sztuczek jesteś, moja
droga, zdolna się uciec, żeby się dobrać do Asi! Że też
jeszcze nie masz dość po wczorajszym...
Czy wolę za opętaną być, czy za lesbijkę, Czarnej Gre-
cie kumpelę, co tu pod pozorem opętania przybyła?
Mrugnęłam do niej porozumiewawczo i już my razem,
razem, wobec tego tu świętego kaszalota sprzymierzone
dwie lesby-tirówy! Polska do odwołania sprzymierzona z
Niemcami w świętej unii. A Asia, niczym matka nasza
Bruksela, zaczęła święty śpiew i stało się wiadomym, że
każdy, kto z kulasem podejdzie chorym, natentychmiast
cudownie uzdrowiony ostanie.
112
do swego kościoła, który sobie wybudowała, ruchomego,
na kółkach. Ale wróci przed północą.
113
- Lecz nie do końca, dlatego opętana w komórce,
chwilowo za mało mamy danych o tej kobiecie nie-
szczęsnej, co w nią weszła. A u was jakie objawy?
117
muzyka”, „tylko wielkie przeboje”. Breloczek z nim na
każdej stacji można było kupić.
118
AGD oraz karty prepaid. Którym śpiewał, że nie umie
tańczyć. Bo teraz nagle wszystkie info na jego temat mi
się w jedną osobę złączyły i z każdą chwilą coraz więcej o
nim wiedziałam. A osoba publiczna siedziała bardzo pu-
blicznie i piła przez słomkę b. publ., reklamując cały
czas. Bo ani na chwilę rekl. nie przestawał.
119
Na te słowa wchodzi napakowany masażysta, zanurza
łapska w oliwie, różne błota, szlamy z Morza Martwego
ustawia w kubełkach. Waldi Bacardi, nie przejmując się
obecnością kobiety, wszystko z siebie zrzuca, kładzie się
wygodnie na łóżku, dupą czerwoną od solarium do góry,
i zaczyna opowieść, stękając, gdy mu wyjątkowo dobrze.
120
że zasłynąłem piękną, pomarańczową opalenizną z sola-
rium.
121
„Zamkowa”, piłem coca-colę z wódką i wszystkie dziew-
czyny mdlały na widok moich baczków. Mawiały: „Waldi,
ty marnujesz się. Marnujesz się!”. A ja tam też tylko sta-
łem. Pod automatem, pod ścianą. Bo nie umiałem tań-
czyć. Ruszam się, niestety, jak tucznik w beczce smoły.
Podrygiwałem więc tylko w miejscu. Ryby w rzece Rudce
łowiłem. Rybakiem byłem.
122
a po latach okazuje się, że to właśnie wtedy zostało
wszystko postanowione: że wyrwie się z tego błota. W tę
noc lipcową, krótką, ale intensywniejszą od zimowych.
Taka powinna być czołówka filmu o mnie. Stoję, taki
niewyspany, bo musiałem o piątej wstać do kuźni, brud-
ne paznokcie, ktoś mnie potrącił, ktoś mnie oblał piwem
w plastikowym kubku, a ja stoję i patrzę, i nic nie widzę.
Inni się drą, żrą kiełbaski, a ja nie. Od razu wiadomo, że
moje miejsce nie tu, z plebsem, tylko tam, na podwyż-
szeniu, wywyższeniu.
123
Na czarno, łysi, uzbrojeni. Szalenie uzbrojeni! Oj, w bo-
jówkach czarnych, w bojówkach, w glanach wysokich,
sznyty na łysych czachach, oczy złe. Bardzo złe oczy. Aż ci
z przystanku myślą, że to skini i napad, że zaraz im zaje-
bią, zapierdolą na maksa! Ale wtedy unosi się złota po-
świata, złote światło z wnętrza samochodu i wychodzi
piękna jakaś gwiazda. Na różowo, z pudelkiem różowym,
co ma brylanciki zamiast oczu. Aż się chłopakom w roz-
porkach robi pełno! Ale nic nie mogą, bo ochroniarze b.
uzbr. Ochroniarze robią jakby kordon i ona przechodzi,
pachnąc perfumami „Paris Hilton”...
A za nią wysiadam ja! Na złoto! I mówię do nich:
- Heloł! Haj! Chłopaki, czołem, jak się bawicie? Bo
my tu z żoną tylko na momencik, z Londyna do Paryżu-
Hiltonu jedziemy, to po drodze nam... Rozdanie nagród -
złota płyta, platynowa blondyna!
A wtedy Gruby wydmucha nos, wytrze smarki rękawi-
cą z jednym palcem i powie:
- A u nas tyle nowego, że ojciec umarli.
I wtedy! Wtedy! Ochroniarze na mój znak uniosą gi-
wery, wycelują! I ich wszystkich zabiją! Wszystkich zabi-
ją! Wszystkich, co widzieli! Ze ja też tu stałem kiedyś!
Nos rękawicą wycierałem! Zabiją!
124
wszystko - ucz się tańczyć. Kablówkę mieliśmy. Wtedy,
na tym koncercie, zrozumiałem, że dziś najważniejsze w
karierze są włosy. Nie głos, nie piosenki, tylko rozpozna-
walny fryz. Wiśniewski, Rubik. To była słynna scena,
moja pierwsza metamorfoza! Co z tego. Choć chodziłem
nad Rudkę, tu u nas, choć łowiłem ryby, złotej rybki w
sieciach nie było. Puszkę czasem wyciągnąłem, zalśniła w
słońcu, ale zaraz odrzucałem z obrzydzeniem. Tego dnia
siedziałem nad wodą do późna. Rzeka płynęła, płynęła,
płynęła.
Płynęła...
I płynęła...
A także p.
125
I płynęła...
A także p.
126
wbrew pozorom nie jest jeszcze skończone! Odetchnąłem
głęboko, z ulgą, a zaraz potem spiąłem się jak koń do
skoku przez płotki. Wiedziałem, że to osiągnę, ale też
wiedziałem, że czeka mnie ostra walka.
127
- Znaczy się, szmalcu?
- Szmalcu.
- Na co ci? - pewnie pod tymi okularami ochronnymi
zmrużył podejrzliwie oczy.
- …
- Uważaj z tym. Z tym uważaj. To, hm... uzależnia.
- …
- Tętent?
- Pan wie?
- Co tu jest do wiedzenia...
- I co?
- Nie używam. Wolę wodę brzozową.
- Nie?
- Nie. Wolę spokojnie. Z powolnością. Z godnością.
Człowiek nie koń, żeby gnać na złamanie karku.
- Pan da?
- Masz, synku, w słoiku po ogórkach, na stole, obok
haceli. I nie przesadzaj z tym.
- Będę uważał.
- Pamiętaj, nie jesteś koniem. Nigdy nie wiadomo,
gdzie cię to świństwo poniesie. Długo tu w każdym razie
miejsca w Rudce nie zagrzejesz.
To ja kowala ucałowałem w wąsiasty pysk, wskoczy-
łem na konia, ręce uniosłem nad głowę jak jakiś pomnik
warszawski i krzyknąłem tryumfalnie:
- Wyjeżdżam do Warszawy! - A koń zarżał też tryum-
falnie i tryumf w powietrzu zaczął się panoszyć.
- Do Warszawy, do Warszawy. A czy ta Warszawa w
ogóle istnieje poza dziennikiem telewizyjnym?
- Istnieje, panie Kaziu! Wszystkie filmy tam kręcą.
Jeszcze pan o mnie usłyszy! W dzienniku! - Serce mi
128
waliło nie w klatce piersiowej, tylko gdzieś w uszach, gdy
ten słoik brałem. Myślę sobie: kurwa, zaraz zawału do-
stanę. A w słoiku coś się działo, coś gnało, coś się rwało,
parło, to samo co we mnie.
- Pan wie, ile taki z telewizji zarabia? Sto tysięcy w
minutę zarabia! Hurraaaa!
129
już nie wiem, może choć tu coś się zdarzy”. I jeszcze lu-
dzie, którzy są urodzonymi gwiazdami. I tacy, co potrafią
śpiewać troszkę. I tacy pt. „Przychodzę tutaj dla jaj”. I
świry centralnie upośledzone umysłowo, co wyciągają
spluwę prawdziwą czy na wodę i zaczynają strzelać do
jury. A wszystko to poubierane tak, żeby na siebie zwró-
cić uwagę, że gdyby ktoś przyszedł normalnie, to by się
chyba najbardziej odróżniał.
W toalecie szybko wszystko sobie popoprawiałem,
krzyż na piersiach, Jezusem do widoku, ułożenie grzywki
rozjaśnionej wodą utlenioną z apteki, przez deszcz moc-
no sponiewieranej. Szybko papierosa mimo srogiego
zakazu wypaliłem. Sraczkę miałem z nerwów, że Jezu!
Jeszcze na odchodnym pasty liznąłem.
130
Wchodzę tam, tego, czterech buraków siedzi ironicz-
nie nastawionych, śmiać się ze mnie gotowych.
- Przyjechałeś do nas z? Ach, z Rudki, to piękne mia-
sto, znamy, znamy, wspaniale! Powiedz coś o sobie, za-
śpiewaj, zatańcz. - I coś to jury między sobą mamrocze,
że tańczyć toto umie tyle, co młody wieprzek w okresie
godowym, ale taki z ludu jeden prosiak, prostak by się
nadał, bo plebs tylko z plebsem może się identyfikować.
Patrz przykład tej, tamtej (tu osoby znane i nielubiane
wymieniają). Ale by go trzeba z tych wielkomiejskich
wszystkich wzorków z zarostu obrać, z kolczyków obrać,
z fikuśnych ciuchów obrać i zrobić na wiochę. Co tyle się
nad tym namęczyłem, co tyle kosztowało! Wąsa zapu-
ściłby, włos by się na wodę na bok zaczesało, sztruksowe
dzwony, ruski zegarek...
- Co sądzisz o polityce?
No to im mówię, że politycy kradną, no i tak więcej
nic mi nie przychodzi do głowy, bo jakoś nic nie sądziłem
dotąd, nikt ode mnie nie wymagał, żebym cokolwiek są-
dził, ale że Prysznicowa (sołtyska) napisała na mnie do-
nos, byłem na nie.
- Jestem na nie.
To oni po sobie pokiwali, że głupi, dobrze, żeby głupo-
ty wygadywał, a oną głupotą się popisywał i wszystkich
inteligentów wymierających drażnił. A to była ich schizo-
frenia, że oni sami poniekąd dawnymi byli inteligentami,
krytykami muzycznymi, po uniwersytetach, obecnie na
ludzi medialnych przefarbowanymi. I do inteligentów, co
się nie poddali, nienawiść czuli tym większą.
131
Jak ja to skapowałem, zaraz zacząłem prostacko się
zachowywać, nuże moje robotniczo-chłopskie pochodze-
nie podkreślać i wywlekać, a o naszym pluciu na przy-
stankach PKS opowiadać, o charkaniu, o piwska piciu i
że prosty rybak jestem. W sumie wszystko, co dotychczas
wam opowiedziałem, to im też, z pominięciem pasty.
Zaraz oni poszeptali:
- Jezu! Toż był artykuł w „Wyborczej” o Polsce X, Y, a
może Z, że na wsiach brak kulturalnej rozrywki i luje
stoją jako przystankersi!
Ja mówię:
- Oczywiście, przystankersem jestem, witam pa- nów
w imieniu przystankersów polskich... - Jeden był taki z
dredami blond, ciągle do mnie mrugał i się uśmiechał,
Leszczyński, czy jak, jakieś takie z rybami nazwisko. I
dodaję na potwierdzenie: - kurna chata, cholera, psia-
krew - popluwam na polsatowskie dywany, a może i nie-
polsatowskie. Ten z dredami, miły, szepcze, że w nim (we
mnie!) jest takie parcie, takie parcie od niego bije, to jest
IDOL urodzony! Zainwestować w niego, dać mu kredyt,
to jest dynamit.
A ja dalej swą piosenkę:
- ...przystankersem najgorszym, pisałem takie rzeczy
na wiacie: „precz z policją”, „kurna chata”, co ja powiem,
to maszyna do zagłuszania przekleństw będzie pipać,
pip, pip!
- Czy w bloku mieszkałeś? - pyta ten z dredami.
- Nie, gdzie mi do takich luksusów! Ale za to ryby łowi-
łem, rybak prosty jestem, wy zaś jesteście, panowie, moją
grupową złotą rybką, co was właśnie złowiłem. Chłopiec
od koni jestem, a na waszych grzbietach pocwałuję!
132
Przystankersem jestem, a wy moim autobusem, co
wreszcie nadjechał i ja pierdykam z Rudki.
Albowiem - tego im już nie mówiłem - w słoiku na
Centralnym, w podziemiach, miałem tętent, medialnego
bakcyla kariery, a w portfelu kluczyk do boksu. Że już
czuję, jak mnie niesie i nikt ze mną nie wygra. Pluję, pa-
znokcie obgryzam, mimo że trochę mi szkoda pieniędzy,
bo to prosto z manikiuru, tipsy męski model, z motocy-
klami nadrukowanymi.
133
zrzedła, jak mi przykro, gdy ich nadzieje się okazały
płonne, won z powrotem do „Między Nami” plotkować i
kawę pić! Złota rybka istnieje i rozdaje się dziś w formie
z grilla, sushi, wędzonej oraz z wody! Ale nie wam.
I tak się przeistoczyłem ze zwykłego przystankersa w
Waldka Mandarynkę, co mi mogli moi znajomi z Rudki
najwyżej obciągnąć wirtualnie przez Cyfrowy Polsat. Co
wszystkie panienki z Rudki mogły se najwyżej wirtualnie
zwalić konia na przystanku, gdzie ja będę patrzył zza
szyb city lightów.
134
A serce tak mi bije zajebiście, że jeśli ten mikroport to
pogłaśnia, to ci techniczni od dźwięku pewnie tam
głuchną. Pierwszy raz zrozumiałem, że jak cię tak kame-
rują ze wszystkich stron, to rośniesz w swoich oczach,
rośniesz, stajesz się ważniejszy, twoje zęby - bielsze, two-
je włosy - medialne, twoje oczy – temat plotek na porta-
lach! Z sekundy na sekundę rosłem, aż myślałem, że w
drzwiach się nie zmieszczę.
135
Był taki motyw, że o godzinie jedenastej w nocy każdy
musiał się położyć na swojej macie, mikroport wyłączyć i
równo odłożyć na stolik nocny (za złe odłożenie - kara
dziesięć tysięcy!) i udawać, że śpi. Nawet gdyby w nocy
siku się zachciało, to trzeba było znowu mikroport na-
kładać. Scenarzyści głosem Wielkiego Brata mówili nam
dobranoc i światła gasły automatycznie, normalnie Lot
nad kukułczym gniazdem. Wtedy tracono nas z wizji i w
nas wstępował szał! Wszyscy się ruchali, a przemycone
fajki palili, a darli się!
136
jeszcze zdążyłem pomyśleć, że jak mnie wypuszczą, to
jutro mam na głowie wszystkich dziennikarzy świata i
spokojnie mogę zacząć śpiewać, aż przytomność straci-
łem.
137
a to schodzić, a to zostawać gejem, a to umierać. Taki
hałas jak ten na trzy dni wystarczy i jak sobie przez te
trzy dni nie załatwię własnego programu w tv albo śpie-
wania, to potem będzie coraz trudniej. Dlatego mówię do
szofera: do Warszawy proszę, do „Między Nami” na
Bracką. Rękę miałem całą w bandażach, na które pona-
czepiałem różne reklamy, bo od rana do mnie dzwonili,
do zamieszczenia reklam na medialnej ręce poduszczali,
np. logo Nike'a, co za to miałem obiecane buty i mnó-
stwo innych rzeczy oraz kaskę. Teraz rękaw kurtki pod-
winąłem i włażę do „Między”. Wykładam komórę, kalen-
darz i czekam na telefon od impresario. Jakoż dzwoni,
przyjeżdża na motorze i od razu ustalamy, że skoro już,
to już, i trzeba kuć żelazo, póki gorące. No i tak się zaczę-
ło!
Zaraz wystąpiłem w reklamie nierdzewnych noży, że
niby tymi nożami najlepiej się pociąć, tak są ostre. Potem
pojechaliśmy do takiej jednej firmy produkcyjnej w
sprawie własnego programu talk show. Potem na konfe-
rencję prasową. Potem do mejdżersów* na podpisanie
umowy w sprawie płyty I can't dance. * mejdżersi - trzy naj-
większe firmy fonograficzne w Polsce Potem na obiadek do
sushi „Ryżowe Pola”, co nie umiałem jeść pałeczkami i
wszyscy się zachwycali, jaki słodki naturszczyk, ryby ło-
wi, ale nie umie ich jeść, prosto z przystanku przystan-
kers! A Leszczyński mi polecił lody z zielonej herbaty i
japońskie wino śliwkowe. Zrozumiałem, że z Lidla szam-
pan to już czasy odległe.
138
Rozdział piąty: ekskluzywna sesja dla „Vivy!”
139
rzeczy, DeSquarted i tak dalej. Potem do Sephory, przy-
mierzaliśmy do koloru mojej twarzy kolory podkładu,
żeby były podobne. Potem ze stylistkami znowu na kawę,
a zawsze do „Między Nogami”.
Łatwo się mówi, ale niech ktoś, kto nie zna Warszawy,
trafi na Burakowską do fabryki koronek, jak nawet tak-
sówkarz nie wiedział, gdzie to jest. Powiem tak: zawiodło
mnie to miejsce. Odrapane, pofabryczne, dla mnie jak
coś ma być najbardziej trendy, to jakoś nie wypada, żeby
goła żarówka świeciła czy jarzeniówka. Powinno być co
najmniej jak w dyskotece „Zamkowa” w Suwałkach, że
nastrój czarowności zapodają czerwone żarówki, że ob-
razy w złotych ramach... W zakładzie fryzjerskim „Fry-
zjerstwo” w Suwałkach jednak jest odmalowane, pobie-
lone i lampa jednak w kloszu, elegancko. A tu napisali
„toaleta higieniczna” no, kto tak pisze?
140
z prowincji uważa, że tak właśnie wygląda cała Polska, że
takie czerwone tramwaje jeżdżą w Bydgoszczy i Olszty-
nie, we Wrocławiu i w Szczebrzeszynie.
141
jednego miejsca na drugie, z jednej sesji na drugą. Moje
włosy nie wydawały mi się już moimi włosami, moje ręce
były moje, a jednak znane z billboardów, oczy moje, a
tego znanego pana, co go widziałem wszędzie na mieście,
w kioskach... W programie na żywo sam w studiu pod
stołem wysłałem esemesa z pytaniem do siebie, doda-
łem: „Kocham Waldka! Ilona z Oświęcimia”. Świat kręcił
się jak na karuzeli! Doda mnie spoliczkowała na imprezie
śledziem z cateringu, co mi bardzo na dobre wyszło, bo
wszyscy zaraz stanęli po mojej stronie. Jakieś lewicowe
laski z „Le Madame” chciały, żebym się podpisywał pod
różnymi petycjami, przeciwko wszystkiemu, co święte,
ale mój impresario mi zabronił. I parł już ku temu, że-
bym jak najszybciej zaczął śpiewać. Zanim to jednak na-
stąpiło, wyszła „Viva!” i kura się okazała projektem me-
dialnie trafionym w dziesiątkę, mój menago natychmiast
posłał na wieś za Piaseczno po pięć takich i wysłał mnie
do „Utopii” z kurą w rękach, jak Paris Hilton chodzi z
pieseczkiem. Jeszcze trzeba było tylko tej kurze coś po-
dać, żeby na imprezie od niechcenia w adekwatnym
momencie zniosła różowe jajko, aż od tego, biedaczka,
dostała zatwardzenia, o czym pisano w gazetach.
Nową modę wprowadziłem, bo zaraz ktoś inny przy-
szedł z kogutem, a jak to zobaczono, to już wszyscy juro-
rzy telewizyjnych show zamienili studio w zoo, jedna
piosenkarka z wężem, druga na czarno i z czarnym kocu-
rem na ramieniu, to zaraz inna z jaszczurką, a ta, co musi
zawsze być najlepsza i w centrum uwagi - z różowym
kameleonem na różowej smyczy. Cała warszawka łaziła
142
po sklepach ze zwierzętami, gdzie dotąd może tylko jacyś
nieśmiali gimnazjaliści, hodowcy gupików bywali.
143
i zaczął robić mi zdjęcia w swojej taksówce, ze sobą, z
miną pt. „Proszę, kogo wiozę!” - Podpisz mi tu, Jezu,
złotą kartę stałego klien...
144
Wszystko se zrobiłem, kozę, no... wyrzuciłem, chuja
przekrzywiłem główką do góry, jak lubię, pod pacha- mi
się powąchałem, czy wszystko OK, na wszelki wypadek
gwiazdy dezodorantu w kulce marki AA użyłem, oczy do
lustra zalotnie zmrużyłem, no i nazad, do gwiazdy. Coś
mi mówiło, że ona, dość już dzisiaj passé, bardziej się
napala na mnie niż ja na nią. Bo w końcu to ja teraz je-
stem na topie. Jej akcje wśród internautów spadają, pły-
ty nie schodzą, uwiąd, piosenki już nie trafiają w czasu
rytm, jedynie na bazie oldskulowych powrotów, koncer-
tów dinozaurów jest jeszcze tolerowana. Nuż ona mi
opowiadać, się wyżalać, jak to, Waldi, wiesz, w Warsza-
wie, w tym Babilonie, gdzie baby rządzą, trzeba na
wszystko uważać, szczególnie, co się mówi, bo tu już
każdy jest każdego byłą żoną, byłym synem lub mężem
rozwiedzionym, każdego psychoanalitykiem i psychiatrą,
każdego dawnym pokłóconym i pogodzonym pięćdzie-
siąt razy przyjacielem, naczynia połączone, mówisz raz i
wiedzą wszyscy. Jak powiesz źle na A, to zaraz wszystkie
jego byłe matki, żony i kochanki, oraz naczynia z nimi
połączone, są za lub przeciw, mniej więcej po połowie.
Tylko na tych, co osiągnęli największy sukces, można
gadać do woli, bo im wszyscy zazdroszczą i ich nienawi-
dzą. Ja już tylko zwierzęta kocham, im ufam, tak jak
Violetta, ludzie nas zawiedli! W przyrodzie, w kiełkach
poszukuję uzdrowienia. Chciałabym cię, Waldi, zamienić
czarodziejską różdżką w malutkiego białego pieseczka i
nosić ze sobą na imprezy, wszystko bym ci potajemnie
wyjaśniła i pokazała. Kto z kim, dlaczego i za ile, do pią-
tego pokolenia. Wyciągałabym cię ze złotej torebeczki i
145
ci szeptała: ta zołza już się rozpada, ale w telewizji tej i tej
ma jeszcze dużo do powiedzenia, bo żywi się tylko kieł-
kami i bosów telewizyjnych medialną spermą. To jest
dentysta, co się za nią zawsze wstawi, bo robił jej wybie-
lanie, a potem już tylko implanty w Konstancinie, a ten
tu, doktor Kott, psycho znany, wie o wszystkich jej pro-
blemach z lekami. Do tej starej uderz koniecznie, ponie-
waż ona jest córką tego, a żoną tamtego, w Nowym Jorku
mieszka i tu, w Wiesławie, w Sopotu organizacji bardzo
dobre ma układy i z burmistrzem się zadaje, ty chcesz
śpiewać, Waldi? W tobie jest taka dzika wsi polskiej po-
tencja, aż się boję, tyle energii, ty jesteś wulkan, wulkan,
Waldi, naprawdę na przystanku tak stałeś i charkałeś?
Czekałeś? Na mnie czekałeś? Od koni chłopcem jesteś?
Och, Waldi! W tobie jest jakiś pęd, tętent, ja czuję galop,
ty pachniesz końskim siodłem, tytoniem i trawą, och!
Moje życie było puste bez ciebie, polegało na tym, że raz
na dwa lata jest w Opolu koncert dinozaurów i poza tym
nie mam nic do roboty, jak się kremować i naciągać na za
dwa lata, tak że głównie moje horyzonty ograniczyły się
do kosmetyków, i sam przyznaj, że dwa lata na wymyśle-
nie sobie sukni na jeden wieczór, pięć minut występ, to
trochę dużo. A może Sośnicka zamiast mnie zaproszą za
dwa lata? To wtedy cztery lata mam na tę suknię... Je-
stem bogata, lecz samotna, nieszczęśliwa. W złotej klat-
ce. A tak na co dzień to już nawet dla firm musiałam
śpiewać, jak firma zamożna i robi szkolenie albo dziesię-
ciolecie działalności i chce uświetnić, ale na nowe gwiaz-
dy jej nie stać, to bierze stare... W Milanówku, w Dział-
dowie albo dla Płytek Opoczno muszę śpiewać, uświetniać!
146
To straszne, Waldi! Dla Okien i Drzwi, dla Kostki Bru-
kowej, dla zakładów pogrzebowych „Smiertex” śpiewam,
niemal pod kotleta. Pytają mnie potem:
- Ile kosztuje dedykacja?
- Jak to? Dedykacja? Za darmo!
- To pięć dedykacji poproszę. „Dla dziewczyn z bo-
ku”.
Napisałam. Dla dziewczyn z boku. Pięć razy.
Znowu ktoś:
- „Dla dziewczyn z boku”.
- Jakiego zboku?
- Z Biura Obsługi Klienta.
No, ja, która śpiewałam dla Gierka, w Moskwie mnie
kwiatami obrzucali, brylanty od rzeźników systemu, w
USA od prawdziwych, z Ałłą Pugaczową, z Jurijem Sza-
tunowem, z Heleną Vondraczkową, z Żanną Biczewską,
Jezu! Na Kubę latałam, na Karaibach się opalałam, a
teraz dla Hurtowni Zniczy... Zapłakała rzewnie nad swo-
ją sytuacją, łzy spadły jej na piersi napięte i wygładzone...
147
Rozdział siódmy: miłość Waldka i Gwiazdy w
ogrodzie
148
skóry, kochanie. Ale krew już nie płynie we mnie, tylko
pieniądze, i w ogóle nie krwawię.
149
Boś się tam w niedwuznacznej pozie układała! A jedną
czekoladkę do buzi miałaś włożoną, jak laskę. I to ci jesz-
cze powiem, że ja obiecałem sobie wtedy na tym przy-
stanku dwie rzeczy. Po pierwsze, że też się tam za szybą
znajdę, żeby se najwyżej mogli pomarzyć. Po drugie: że
cię jak burą sukę wypierdolę u ciebie na trawie, co też się
właśnie stało, a właściwie dzieje.
- Waldi, Waldi, ty... ty jesteś dynamit!
- Gadaj mi tu zaraz, dziwko, ileś kasy na tym śpiewa-
niu dla komuchów zebrała?
- O nie, dla komuchów nigdy nie śpiewałam, kieł- ba-
sy z nimi nie jadłam, ta śpiewała, tamta śpiewała i
ubeczką była, starczy spojrzeć, która w pałacu wtedy
mieszkała, choćby ta, co mnie nieustannie kopiowała, a
ja, niestety, ale mieszkałam skromnie i bidowałam! Ale z
komuchami nic nie miałam, lecz wielkiemu kapitałowi
owszem, dupy dawałam, dla Polonii w Chicago śpiewa-
łam Góralu, czy ci nie żal? i piosenki o papieżu, i Czer-
wony pas. Kwiaty, brylanty od rzeźników dostawałam!
Inne koperty z pieniędzmi i brylanty brać się wzbraniały,
a ja cmok, cmok, i brałam, dziękuję, bardzo się przyda!
Aż za dwadzieścia lat, jak już wszystkie chciały brać, to
na mnie patrzyły z zazdrością, że ja przez całe dwadzie-
ścia lat brałam, brałam, bo znałam zasadę show-biznesu
taką, że co dziś nie wypada, jutro będzie bardzo pożąda-
ne, i w tym rzecz, kto wyprzedzi innych, bo potem będzie
tłok.
- Ja też będę śpiewać, żeby, jakbym tam w dół na wi-
downię spadł, to mnie rozerwali, to jest śmierć dla mnie;
och, turlamy się po trawie, tylko nie pod ten wąż z fontanną,
150
ał! Zimno! Ejakulacja zbliża się już nieodwołalnie, wybu-
cha twój dynamit, cała sala śpiewa z nami!
151
pomyśli, co na przystanku powiedzą, że się z przystan-
kiem zadaję... Taki szpan! I zamiast odmówić, powie-
dzieć: nie, nie, moja pani, pani już jest passe, a ja gorący
towarek i pani się przy mnie lansować nie będzie, już o
dobrym miejscu na Powązkach czas myśleć raczej, zgo-
dziłem się. A to kicha!
152
Kozaczka, Plotka, wszystko to w słoiku szczelnie za-
mkniętym jeszcze się kotłowało.
153
A że mikroport ma, to udaje, że śpiewa razem ze mną, i
publika przed telewizorami już sama nie wie, który to
jestem ja, a który ten podstawiony facet. Odlot. Wznoszę
się nad Planetą Opole, na której rządzi reklama i Telewi-
zja Polska SA, podobno publiczna, i wtedy wielkie, czer-
wone wrota się roztwierają i wychodzi zrobiona na czar-
no, w żarówkach, Starzejąca Się Gwiazda, Zwiezda - tak
to się za jej czasów nazywało. I tańczy tango z tym mi-
strzem tanga, a ja coraz wyżej, widzę wylewające morza,
topniejące oceany zalewają Malediwy, aids w Rosji, In-
diach i na Bali, chłopców oddających się za dezodorant
Fa na Kubie, bogactwo Arabii... Niż znad Skandynawii,
superwulkan i nacierające w przeważających siłach wro-
ga cząstki elementarne. Gołe nimfy tańczą wytrwale nad
jednym z jezior suwalskich. Na koniec ten ja ze sceny
rytualnie podcina sobie żyły, to nawiązanie do mojej bio-
grafii, a ja - ja znikam za horyzontem i spuszczają mnie
na obsrany przez gołębie dach opolskich baraków, gara-
ży, gdzie już na mnie czeka mój menago z szampanem,
krzycząc:
- Wygrali! Waldi, myśmy JUŻ wygrali!
154
w „Smakach Warszawy”, na co bym sobie nigdy nie po-
zwolił... Ale kto by się tym przejmował! Byłem wielki i
potem mogło być już tylko gorzej, ale chwilowo było le-
piej. Reklamowałem wszystko, byłem we wszystkich pro-
gramach, Wojewódzkiego po łyżeczce smalcu śmiechem
zabiłem, Majewskiego po dwóch lekko położyłem, no i
wtedy przyszli do mnie z Polsatu dwaj napakowani pa-
nowie w czarnych garniturach, żebym do nich jechał.
Stoję z nimi przed stacją, tu Wiśniewski idzie i udaje, że
mnie nie widzi, znowu Jola Rutowicz wściekła na mnie,
więc Frytka. Stoję, żuję gumę z nikotyną, bo zajebiście
chce mi się palić, a boję się, że zdjęcie zrobią pt. „Waldi
pali, o Jezu! Waldi pali!”.
155
Oni w śmiech, oj, jaki naturszczyk kochany, z przy-
stanku, myśli, że keczupu do symulowania krwi nie ma-
my, e... to na nic.
- Może o tych przystankersach jakichś, znaczy się,
wykluczonych? Może niech zamiast w studio akcja się
dzieje na przystanku? W tej jakiejś Polsce Z?
- Kurwa, tak! - zapala się zaraz jeden z gości w garni-
turach Bossa. - Tak! Polska Z, przystanek zaniedbany,
wiocha może to obejrzy, nasz target; z kurą coś, z krów-
kami, z grzybami... W Aninie można kręcić, w Konstan-
cinie...
(Drrr: Ja już mu powiedziałam: ja już dałam z siebie
wszystko na tej fazie scenariuszowej. Ja wiem, bo mi to
Krzychu już zdążył powiedzieć, jak wracałam z karate,
tak że im szybciej dojadę do domu i otworzę kompa, zo-
baczę, co oni tam zjebali, no i podeślę. No i git. That's it.
Sorry, ważny call).
- No nie, nie, nie, to muszą być złote klamki, złote pi-
suary, złote wodotryski, bo wieś wcale nie chce oglądać
swojej szarej nudy, upadłości marzeń, tu trzeba dużo
glamouru wsadzić! Zapraszamy jakąś gwiazdę, która
musi przede wszystkim być bogata, trzeba pokazać jej
mieszkanie, złote pisuary... - oponuje jakaś gruba baba w
chustce na ramionach, bawiąca się ciągle kluczykami.
- Jak baba, to na co jej pisuary, co, transa jakaś? -
odszczekuje jej facet w garniturze.
- Oj, nie czepiaj się szczegółów, stary. Dla jej męża
może pisuary. Ważne, żeby Polska Z nie musiała oglądać
w tv swoich przystanków, bo jest to jedyna rzecz dla nich
osiągalna bez trudu, wystarczy wyjrzeć oknem.
156
- Już ty rozumiesz najlepiej Polskę Z, jak masz pięć
domów, dziesięć samochodów i nigdy w życiu nie byłaś
na wakacjach w Polsce Z, nad Bałtykiem w Łebie, a tylko
w Nicei, w ciepłych krajach.
- Rozumiem Polskę Z, jeśli chcesz wiedzieć, ponie-
waż... Jakbyś się pytał, przejeżdżałam samochodem
przez jej teren, jak jechałam z Warszawy do Gdańska! I
wszystko z auta widziałam! Biedronkę, Leader Price. I
nie raz, to ci jeszcze powiem, jak z Wawy do Krakowa
InterCity jechałam, to widziałam! Nędzę ludzką i wszyst-
ko, i kury widziałam! Wszystko jak w „Gazecie Wybor-
czej”, wszystko jak w „Dużym Formacie” było! Normal-
nie w Tłuszczu wykluczonych na nasypie widziałam, jak
pili o zachodzie słońca piwo, siedząc na górze podkładów
kolejowych. Luje z Tłuszcza, to dobre na tytuł - w notesie
zapisała.
157
chmurce mi mówił: „Synu, wspomnij moje słowa, nigdy
nie wiadomo, gdzie cię to świństwo poniesie, zniesie, a
może w szkodę?”. Ostatnia szansa - ten gigantyczny
„Sylwester z Gwiazdami” na Rynku we Wrocławiu. Tam
im pokażę, co jeszcze potrafi Waldi! Psychotropów się
nabrałem zamiast pasty i wio, na Zachód!
158
Żadna szanująca się gwiazda jednak nie lubi tych syl-
westrów, bo to na żywo, pełno wpadek, z nosa cieknie, bo
mróz, a jak tu wytrzeć nos, gdy photoshopa nie ma i z
ryja aż się sypie od warstw makijażu, para bucha z pyska,
siku się chce... Na szczęście wszyscy pijani, to niedosko-
nałości nie zauważą.
159
dla Płytek Opoczno i Sedesów z Ożarowa to sylwestry
zaliczać, ma być Modern Talking, Samantha Fox, a więc
ja też w latach osiemdziesiątych, no, pod koniec siedem-
dziesiątych zaczynałam! - Po czym sięga po kieliszek
szampana bynajmniej nie z Lidla, lecz ze „Świata Win” i:
- Wypijmy za nasz sukces!
160
Widziałam ją niedawno w Sephorze w CH Arkadia,
wygląda jak własna babcia, zęby niewybielone, coś tam
najtańszego kupowała. Mnie zobaczyła, ja położyłam na
kasie krem La Prairre za tysiaka, ona się wróciła i jakiś
najtańszy też wzięła! No, żeby już w Sephorze kopiować?
Zaprośmy ją - cmok-cmok! - Dam ci te buty od Paproc-
kiego & Brzozowskiego.
161
Rozdział dwunasty: już nie dla niego świat...
162
w pisk i: „Waldek! Jezu! Waldek na placu Dominikań-
skim!”. Szarpią mnie za futro, komórki idą w ruch, nie
wiem, czy jest coś bardziej wkurwiającego jak rozpozna-
walność, kiedy się właśnie chce pozostać w cieniu. Bo jak
się oficjalnie wjeżdża otwartym autem, jak jakiś papież,
tłum się drze, to OK.
163
billboard z moim ryjem, że sylwester w Mieście Spotkań!
Dostałem obsesji, lęków, żeby mnie nikt nie rozpoznał,
wróciłem do hotelu opłotkami, kryjąc się po bramach,
gdy ktoś przechodził. Zziajany mimo mrozu, z przemo-
czonymi od śniegu nogami, natychmiast poszedłem do
pokoju, rzuciłem się na łóżko, wziąłem z minibarku swój
znak rozpoznawczy - baccardi brizzer. Wiedziałem, że
normalne po ulicach chodzenie to już nie dla mnie. Za
dużo nerwów. Już w tym pokoju jestem uwięziony, w
złotej klatce. W ogóle odechciało mi się tego sylwestra.
Najbardziej bym się cieszył, gdybym mógł tam stać w
dole, marznąć i wpieprzać kiełbaski, i żeby nikt na mnie
nie zwrócił uwagi. Pić na przystanku wino musujące z
Lidla o kontrowersyjnej nazwie „Szampan”.
164
bez wygrywania, najdroższy czas reklamowy, a że ja w
tych reklamach biorę udział, to będę i w przerwach pro-
gramu. Oba zespoły akurat przyjechały z walizkami
Louis Vuitton i się rozpakowują, Modern Talking i Beata
Kozidrak zaraz przyjdą, Danuta Lato jako oldskul, pre-
zydent Dutkiewicz i inni notable. Górniak w kącie się
podmalowuje. Prób oczywiście nie możemy robić na
Rynku w tej całej konstrukcji, bo tam już tłumy od połu-
dnia walą i zajmują sobie dogodne miejsca, a po części
już nachlani. Ani co zjeść w tym rozgardiaszu; pić też nie
można, choć każdy chowa piersiówkę i w kibelku popija,
tylko zakrapianie oczu i próby z mikroportami najnow-
szej generacji, co to w ogóle nic nie ważą i tylko przy
uchu są, bez kabelka. Ja mam śpiewać I can't dance i
nowy przebój Samobój, jeszcze nawet do końca słów nie
umiem, dziesięć razy możemy to sobie przegrali w Wa-
wie, bo specjalnie na tego sylwka przygotowana premie-
ra, wielka promocja moich perfum „Suicide”. Zaraz się
stąd wymiksuję do pokoju, wszystko wkuję, prześpiewam
do lustra, podkład mam na iPodzie nagrany, najważniej-
sze, w którym momencie wchodzę z wokalem. Wpisuje-
my się szybko do księgi pamiątkowej, robimy sobie zdję-
cia z notablami komórką i jazda, jedni się stroić, a ja do
pokoju. Po dwóch godzinach wchodziłem już we właści-
wym miejscu. Tylko jeszcze, czego się boję, że mi ten
reżyser coś mówił, że mam się wynurzać z takiej zapadni,
jakby spod ziemi, w kieliszku szampana o rozmiarach
nadnaturalnych, no i że ja spadnę. Szykowałem się wła-
śnie do wyjścia, podchodzę do drzwi...
165
Rozdział trzynasty, w którym dowiadujemy się
tego i owego o Mieście Spotkań
166
Wrocek to tylko pi-kiety i pedały. Wrocek leży między
Pragą, Wiedniem a Berlinem, między Rosją a Niemcami,
między Szwecją a Czechami, cóż za przeciwieństwa się w
tym mieście zebrały i wybuchły na placu Dominikań-
skim! Dziś sylwestrowa noc, czego życzyłby pan wrocła-
wianom w tę jedne jedyne noc?
O tak, ona była z Wrocławia! Ona była całym sercem i
całą duszą z Wrocławia, była jak „Gazeta Dolnośląska”,
jak Ratusz, była Dworcem i była Teatrem Muzycznym
Kapitol! Była jak ten cukierkowato odnowiony pod ki-
czowaty gust Niemców Rynek, „karmnik dla Niemców”,
bo sadza się takiego w cukierkowatym ogródku, po za-
drożonej cenie, a potem się go pasie, wciska w niego
szaszłyki i piwo.
Song wrocławianki
167
Tyle lat dążyliśmy, żeby było „jak w Enerefie”, i oto
mamy!
Mamy nawet swój własny browar z piwem, żeby wszy-
scy mogli pić piwo i siedzieć w ogródkach piwnych pod
parasolami w kremowych kolorach. Na bruczku odre-
staurowanym, podświetlonym.
Ludzie pracują przez cały tydzień, dlaczego nie mieli-
by pójść w niedzielę na Rynek i wypić sobie piwa,
zjeść pizzę.
Zapach sytości i dobrobytu rozciąga się wśród odre-
staurowanych murów,
szczególnie zapach golonki.
I o to chodzi w życiu.
A o cóż więcej? O to, żeby dziur w ulicach nie było, że-
by było ładnie i czysto, w tygodniu praca, a w weekend
piwo w ogródku, pizza, do dyskoteki można pójść - ma-
my piękne dyskoteki, nawet dla gejów, bo jesteśmy na
Zachodzie, jesteśmy otwarci i tolerancyjni! Jesteśmy
regionem zachodnim i nie mamy nic wspólnego z tym
deszczowym, katolickim, nieotwartym i nietolerancyj-
nym krajem o znamiennej nazwie Polska, który rozciąga
się na północnym wschodzie.
168
- Jakie piękne przesłanie! Zrobimy na pierwszej
stronie: „Wrocławianie, kochajcie się! Przesłanie Waldka
Mandarynki”. A tak à propos, czy to prawda, że pan, pa-
nie Waldku, hm, kocha Starzejącą Się Gwiazdę?
Odłożyłem słuchawkę.
169
- No to teraz trzeba się zresetować, żeby tylko był
kontent.
- Ja bym się zresetował szczególnie na to, żeby woj-
sołwerem był jakiś znany aktor. Może Linda?
- Człowieku, to już jest nagrane od stu lat! Poza tym
wtedy u tych z publicznej przestaniemy być in czardż.
- Ale czemu? Rizon łaj? Musisz to jakoś zdziustyfaj-
tować!
- Bo jak sylwek będzie miał pięć godzin, piątka plus
co pół godziny brejki na adwerby...
- Nie, nie, to nie, to będzie kontent taki, że oni się
wbrifują w sam początek i już! Z esemesów będzie kilka-
dziesiąt melonów, z reklam drugie tyle, są sponsorzy,
właśnie, trzeba uczulić prowadzących, żeby co i rusz po-
wtarzali, kto jest sponsorem. A są nim... Sedesy z Ożaro-
wa i Płytki Opoczno, PKO SA i coś tam.
- No to ważne, kurwa, co, a ty: coś tam. Idzie postek,
wizual, potem animacja z wylewającym się szampanem i
potem adwerb, potem jest pierwszy brejk, wojsołwer i
Grażyna wchodzi! Tylko musi uważać na te kable. A ty,
Waldi, siedzisz na dnie wielkiego kieliszka szampana na
dole pod sceną i maszyna cię wymiksuje ap. Tak że mo-
żesz się spokojnie zrestartować, wyczilautować i możesz
tam leżeć i pierdzieć w kielich. On jest z takiego plastiku,
a tam dochodzi jeszcze animacja, że bąbelki lecą. I teraz
uważaj: Kammel cię zapowiada, brawa, kieliszek zaczyna
się wynurzać spod ziemi i śpiewasz z playbacku w kie-
liszku aż do czasu, gdy kielich się zatrzyma.
170
Starzejąca Się Gwiazda będzie spadała z nieba na
sznurze, ale dopiero przy refrenie „I can't dance, I can
love”, tak jak było w Opolu, i śpiewacie razem refren,
będziecie mieli mikrofony tradycyjne, ale to leci z play-
backu, więc nie zdziwcie się, że będą wyłączone. I po-
rządnie ruszaj ustami! W niej się w kulminacyjnym mo-
mencie zapala żarówkami napis „Piwo takie a srakie wita
Nowy Rok”. Natomiast Samobója śpiewasz sam. Przy
słowach „miłość jest poezją życia” w twoim kielichu
otwiera się klapa, robią się z niej schody i ty, śpiewając,
powoli, dostojnie (nie ma poręczy, więc nie spadnij!)
schodzisz w dół z tego dziesięciometrowego kielicha (ale
Waldek: powoli, jeden stopień na minutę), ty uśmiech
szeroko i wiara się drze, bije brawo, gwiżdże, płacze, sra
się, liże, kurwi i pluje krwią. Zrobimy cię na bóstwo.
Przed telewizorami panienki na twój widok wkładają se
między nogi szyjki butelek od szampana. Tak że się nie
garb. A ty musisz wykalkulować, żeby stanąć na scenie
akurat w tej sekundzie, co się zacznie refren. Stajesz i
wtedy najszerszy uśmiech, wybielenie, brzuch wciągnię-
ty, i nie garb się, do jasnego chuja, jak w Opolu! Stajesz
na deskach, uśmiech z zębami, co najmniej trzy sekundy
zęby górne i dolne pokazane, bo zdjęcia. I wtedy oni się
najbardziej drą, oni już mają kisiel w gaciach, a ty do
mikroportu: „Pozdrawiam Wrocław! Kocham was! Zo-
stańcie z nami!” (tylko nie przekręć, bo polecą głowy)
swoim słynnym głosem. Potem swoim słynnym powol-
nym gestem zrzucasz złotą narzutę obszytą srebrnym
futrem, po słowie „dance” zrzucasz bandaże, a tam masz
napisane na czerwono „Kochajcie się” i małymi literkami
„Płytki Opoczno”, no bo się uparli... Tylko też zatrzymanie,
171
bo zdjęcia robią. Błagam cię - nie spierdol tego! Nie rób
głupich min, bo jesteś na telebimach i robią ci zbliżenia,
to samo w transmisji na żywo. Z tym pryszczem zaraz
przyjdzie taka ciota i coś ci zrobi. Po twojej lewej stoi na
scenie samochód do wygrania, ale to atrapa, sama karo-
seria na kołach, tylko do pokazania, że jest. Nie opieraj
się!!! Po prawej są atrakcyjne ochroniarki, które pokazu-
ją walizkę z pieniędzmi do wygrania w konkursie audio-
tele, tego jest zaledwie sto tysięcy i też atrapa zresztą, ale
lud tylko przez oczy, czek na nikim nie robi wrażenia.
Jak śpiewasz Samobója, to przy słowach „Tętent, bieg ku
wieczności” zaczynasz biec w stronę publiki i zatrzymu-
jesz się na samym skraju, możesz komuś podać łapę, ale
uważaj komu. Zatrzymanie.
172
Ałły Pugaczowej, że jest solówka, ona opuszcza mikrofon
na wysokość piersi, spuszcza głowę i przez piętnaście mi-
nut robi „przemyśleniową poważną minę”. Gdyby do
tego doszło, pozwalam ci nawet tańczyć, byleby ją z tego
wyrwać. Do widzenia państwu, jeszcze się nie żegnamy,
ale na razie spierdalamy. Ale właśnie – jak kończysz. Na
końcu piosenki Samobój, autobiograficznej, jak sama
nazwa wskazuje, pada strzał. No strzał, jak odkorkowa-
nie sylwestrowego szampana. Ty będziesz miał (zaraz ci
stylista przyniesie) taki aparacik i jak tylko usłyszysz
strzał, to w tej samej sekundzie naciskasz ukryty w ręka-
wie guzik i z miejsca zalewasz się krwią, to znaczy farbą
czerwoną. Padasz na ziemię, liczysz do trzech, ale powoli,
i wtedy przychodzi trzech napakowanych kolesi przebra-
nych za pielęgniarzy i cię wynoszą.
173
Rozdział piętnasty: fryzjer
174
Lindy, Krysi Jandy, Misia Piroga, Misia Wiśniewskiego,
Misia Witkowskiego, Misia Koterskiego, i to z tendencją
na nowe okazy... Twoje w najlepszej ramie będą central-
nie nad kantorkiem, gdzie się przyjmuje zapisy. Dobrze,
teraz tak: ty masz włosy takie bardziej z tendencją do
rozdwajania się na końcówkach? To położę maskę taką
to a taką. Kasia Figura, proszę ja ciebie, jeszcze przed
swoim słynnym ogoleniem się na pałkę, więc Keti przy-
szła do mnie raz z tendencją na więcej. Teraz chodzi do
Jagi, to koło mnie.
175
włochy, Waldi Bacardi. Oni by za te włochy dali się zabić
tam na dole. Aż chodzą ploty na Kozaczku, że perukę
masz. Jakbyś potrzebował peruki, to do mnie, ja dużo
włosów mam. Chcę zrobić jedną wielką perukę ze
wszystkich moich włosów wielkich ludzi, nieźle, nie?
Nazwę ją „medialną peruką” i wystawię na aukcji na Al-
legro. Wiesz, ile by to kosztowało?
Nałożył złotą piankę z brokatem i zaraz włosy zrobiły
się całkiem złote, farbowanie w minutę.
Zmyje się po trzech myciach - powiedział, lakierem
utrwalił, bo wiatr, włosów mi zabrał coś z dziesięć, zap-
kował w woreczek, będę tam z tobą, Waldi, jakby co trze-
ba poprawić, a teraz ci pa, papatki, ja mieszkam w Waw-
ce w Szucha Residence, to się zmówimy na kawkę do
„Między Nogami”, z tendencją na więcej, ty gdzie miesz-
kasz? A, Wilanów One, mam tam mnóstwo znajomych!
W ucho mnie pocałował, żeby nie zburzyć fryzury.
- Lecę do Dody, do Marylki, Jezu, ta to ma włochy, co
u mnie w zakła...
I znikł.
Zaraz przyszła ta ciota od twarzy, z wiszącymi na du-
pie dziurawymi spodniami, w złotej bejsbolówce, w roz-
wiązanych najkach, wiadomo. Czy jestem na coś uczulo-
ny, pyta. Nie. Oprócz ciot z Wawy – dodaję w duchu.
Opaskę mi na włosy nakłada, że całe czoło jest odsłonię-
te, i zaczyna od golenia. A mówi jak nagrana na magne-
tofon:
- Teraz ogolę panu zarost, ma pan zarost raczej
twardy, z tendencją do bardzo twardego, dlatego użyję
do zmiękczenia specjalnej oliwki, potem położę...
176
Rozdział szesnasty: ostatni słoiczek
177
świecie, to się złożymy i kupimy megakubełek. Ale mnie
niesie, idę do swojego pokoju coś rozwalić.
I poszła.
178
kościoła, wysmarowana do niemożliwości, piękna, chuda
i na powrót młoda lata to tu, to tam, bo ją pasta gna. A
gdzie ona pójdzie, tam zaraz jej Wierna Kopia wyrasta.
179
była ubrana, że nikt jej nie poznał, a jak nawet poznał, no
to nikt nie znał całego programu imprezy, odpowiadał
tylko za swoje, więc pewnie myśleli, że gdzieś tam kogoś
będzie zapowiadała. Viola Villas też miała kogoś zapo-
wiadać. Tymczasem owo Czuczło, kobieta już koło sześć-
dziesiątki, niegdyś sławna jak Rena Rolska czy inna Ałła
Pugaczowa, nerwowo kręciła się za kulisami i wciąż usi-
łowała do kogoś zagadać. Za jej czasów...
180
- Zespół Pieśni i Tańca „Mazowsze”, ja nie mogę!
Niech skonam! Kukułeczka kuka, chłopiec panny szuka!
- To właśnie ona z komuchami kiełbasę na ogniu krę-
ciła - szczuje moja Gwiazda. - Ona raz dla Gierka śpiewa-
ła, ona miała apartament taki to a taki, daczę dostała nad
morzem w dzielnicy zwanej Złodziejowo, a teraz... hi, hi,
hi, wynajmuje ją letnikom. Błagam cię, Waldi, powiedz
im, że to gość specjalny, specjalnie z Warszawy, że jak
ona nie wystąpi, to my też nie wystąpimy, ona musi z
tym czuczłem - tym razem chodziło jej o dwie krostki na
twarzy, które się Czuczłu zrobiły pod medialną nieobec-
ność - z tym poharatanym podbródkiem iść tam i za-
śpiewać! Błagam cię, załatwię ci za to, o co mnie prosiłeś
onegdaj... Że cię zapoznam z, no wiesz. I dam ci te buty
od Paprockiego. Byle ona wystąpiła dziś! Tunajt!
181
Tymczasem moja Gwiazda zderza się twarzą w twarz z
Czuczłem i pyta w powietrze nad jej głową:
- To tu takie jeszcze zapraszają? Nie wiedziałam, że
będzie dziś także koncert dinozaurów. Myślałam, że to
czuczło już dawno na Powązkach, i to w najlepszym wy-
padku, bo sądząc podług zasług, to prędzej na Wólce
Węglowej, gdzie nikt porządny nie leży, cmentarne
slumsy.
Czuczło tak się speszyło, że po prostu rozpłakało się i
dostało czkawki. Gdyby miało pastę, toby odpyskowało,
ale starczyło popatrzyć na mnie i na Gwiazdę, jak pro-
mienieliśmy młodością, jedno pierwszą, drugie którąś
tam, jesiotr drugiej świeżości, ale zawsze świeżości, i jak
cudownie wyglądaliśmy.
182
(Galeria Mokotów, trzy tysiące), miała włosy przylizane
na glanc i posypane brokatem, miała zęby jak perły, po-
liczki jak kolagen, czoło jak botoks, usta jak pół Warsza-
wy, a już przynajmniej jak ulica Puławska, oczy mieniły
się jej jak Dotleniacz w słoneczny dzień, a w uszach nic a
nic, zero biżuterii, sama była biżuterią i wyglądała (z
daleka) na doskonale zakonserwowaną trzydziestkępiąt-
kę, „Irena Eris 35+” spoko mogłaby reklamować.
Ze sceny dochodzą nas wycia i okrzyki, podziękowa-
nia mówione z obcym akcentem, kocham was, kocham
nas, wszystkich kocham!
183
stać?! Pod scenę prowadzą kręcone schody, złażę, a tam
jest ten cały koszmarny kielich ufundowany przez Okna i
Drzwi, przez Pustaki i co tam jeszcze. Drzwi kielicha się
uchylają. Włażę i natychmiast mikroport na dupie zaha-
cza mi się o kant, odrywa i muszę go sobie przyhaczyć na
nowo. Dźwiękowiec sprawdza fonię, raz-dwa, raz-dwa,
jak mnie słychać? Zaraz ogłuchnę, nie drzyj się tak! Cioty
jeszcze po drabinie wchodzą do mnie na górę i dolakie-
rowują, dopudrowują, bo to jednak na żywo. Kielich za-
myka się nade mną jak tulipan.
184
Rozdział osiemnasty: upadek
185
nie istniały. Bo te najgorsze kamienice to nie my, to źli
Niemcy nam wybudowali.
186
to tych bab śpiewało w „Szansie na sukces”? Kopia myśli,
że mikrofony typu „z kablem” działają, a nie są tylko dla
klimatu, śpiewa razem z playbackiem, więc operatorzy
nagle playback wyłączają i rozlega się bez żadnego nagło-
śnienia ten jej zachrypnięty starczo głos: Aj kent dens! Aj
kent dens! Aj ken law...
- Wiemy, wiemy, głośniej - drze się publika. – Nie
słychać, bliżej mikroportu!
Kopia speszona, że najwyraźniej mikrofon nie działa,
mówi do niego, jakby śpiewała w muszli koncertowej z
powodu Dnia Pieczonego Ziemniaka: „raz-dwa, raz-dwa,
próba mikrofonu, raz-dwa, próba mikrofonu”, i odwró-
cona w kierunku kulis krzyczy starczym głosem:
- Znowu zagłuszają!
187
Spadają na nią jak deszcz krwi, spada na nią śnieg ner-
wowo oskubywanego ptasiego boa, nic ciężkiego, żadne-
go młotka Moja Gwiazda, niestety, nie ma, by swoje nie-
chciane alter ego uśmiercić. Najdłuższy tips, niby pióro
na staropolskiej czapie, wbija się z przodu w mocno już
przekrzywioną perukę Kopii, o czym ona nic nie wie, bo
popadła w monolog i kopiuje:
- Kocham! Kocham piastowski Wrocław! Hej ho! - co
ma oznaczać, że publika ma za nią powtarzać, krzyczeć. I
krzyczy: - Hej ho! Wrocław! - I że kukułeczka kuka, chło-
piec panny szuka.
No, już myślę sobie, co się jutro będzie działo na Yo-
uTubie, na Pudelku, Kozaczku, Płotku, na pierwszych
stronach szmatławców, chłopiec panny szuka... A zakli-
nowana na dobre u góry starzeje się uparcie Moja
Gwiazda, co to tyle maseczek od Diora poszło na marne i
tyle liftingów. Szamocze się strasznie. Acz coraz mniej,
gdyż zamarza. Nerwowa tym bardziej, że nie wie, na jak
długo jest obliczona wytrzymałość tego całego sznura czy
kabla i czy w związku z tym zaraz nie spadnie.
188
nikogo. Śnieg na nią zaczął padać, ale wisząc nad Jasiem
i Małgosią, parasola nie miała.
W pewnym momencie, uniesiona wirem podniecenia
na fali dawnych lat, Kopia zaczyna śpiewać słynną nie-
gdyś pieśń z repertuaru Jerzego Połomskiego Cała sala
śpiewa z namü Tu była pułapka, bo w refrenie („tańczyć
walca, walczyka parami”) po prostu zmuszona jest kon-
wencją, aby mnie, który dotąd stał jak ten pan w kącie
sali, co to nie pije, nie pali, wziąć w objęcia i zatańczyć!
Ona nie była uprzedzona o niczym, z nią żadnych zebrań
się nie robiło.
189
otoczony ciepłym nawiewem, jej rzęsy topnieją, daje
liczne, choć dość już oskubane i obgryzione dowody kla-
sy swojego starzenia się, klasy i wciąż zachowanej roc-
kowej młodzieżowości. Delikatnie, acz stanowczo zabiera
Czuczłu mikroport, chwyta ją za ramię i głębokim głosem
spikerki mówi:
- Szanowni państwo, czasem nawet śmiesznie, jak się
ktoś z widowni dostanie na scenę, bardzo pani dziękuje-
my, jesteśmy otwarci, brawa dla tej pani! - I sama pierw-
sza obłudnie klaszcze, a potem elegancko, lecz mocno
chwyta ją i sprowadza po schodach w morze gawiedzi
stojącej pod sceną. Niby niezgrabnym ruchem zrzuca
natapirowaną perukę, szepcząc ochronie, że to groźna
wariatka, rzuca jeszcze za nią jej siatkę, salceson, klamo-
ty. Po czym rozluźniona zapowiada siebie oraz mnie,
oraz jeszcze raz siebie, w pełni profesjonalnie i z wyraźną
klasą, na którą się składa wart co najmniej pięć milionów
dom w Łomiankach z basenem, z pięć mercedesów zain-
westowanych w twarz, nos, piersi i usta, a przede
wszystkim wdzięk sceniczny, z którym się człowiek rodzi,
moja pani. Sponsorują nas (wiadomo), brawa dla spon-
sorów!
190
Ordonka, o jak dobrze, że przeszłość już przeszła, a ko-
muna minęła! Tańczymy, wpadają nadzy tancerze (na-
wiew), ozłoceni, i robią wokół nas wygibasy, numer to
stary i ograny, kielich szaleje, okręca się i zmienia kolory,
ja też dostaję szału! I wtedy brawa! Gwiazda raz po raz
pozdrawia swoich starych znajomych, z Ożarowa sedesy i
z Opoczna płytki, dziewczyny z BOK-u, Smiertex:
- To dzięki wam nasze łazienki, okna, drzwi i trumny
są tak polskie, białe, szczelne i plastikowe! - Po czym
niechętnie wybiega za kulisy.
191
skomplikowany scenariusz. Ledwo ze zdenerwowania
tekst pamiętam. Tyle tylko, że przy słowach „Tętent, bieg
ku przyszłości” mam stać jak najdalej od widowni, żeby
wziąć dobry rozbieg i biec.
Podaję te ręce za długo, nagle coś mokrego na twarzy,
a to ktoś wrogo nastawiony oblał mnie czymś białym czy
rzucił we mnie balonikiem z białą olejną. Oblał mnie po
prostu ktoś farbą. Tu mnie Gwiazda łaps za rękaw, od-
ciąga od symulowanego skoku w przepaść, ale scenarzy-
ści w pośpiechu zapomnieli jej powiedzieć, że w rękawie
ukryty jest aparat wystrzelający czerwoną farbą. I jak
mnie chwyciła z całej siły, jebnęło jej w twarz, a ja cały
się zrobiłem biało-czerwony. Ochroniarze rzucili się na
nas, bo że naraz wystrzał się rozległ szampana, myśleli,
że zamach.
Ja Bogiem jestem!
I wtedy już tętent we mnie wygrywa ze wszystkim, nie
umiem się zatrzymać, rzucam się na ludzi, ludziom po
głowach, bieg, bieg, bieg ku nicości! Biegnę Rynkiem,
potem Świdnicką, Powstańców Śląskich, polami, lasami,
192
biegnę, biało-czerwony Waldi Bacardi, nie wiem, czy
jednego dnia tyle naraz na jeden temat się pojawiło fil-
mików na YouTubie. Tłum szalał, Gwiazda ze sceny krzy-
czała: wracaj! Waldi! Od razu wszyscy pojęli, że między
nami było coś więcej, a moje zniknięcie koniec wróżyło
jej ponownej kariery. A za nią krzyczała, choć nic nie
kapowała, jej wierna Kopia, ale już z tłuszczą zmieszana:
Waldi, wracaj! Krzyczała też ze sceny cała elita warszaw-
ska, Robert Leszczyński krzyczał: Waldi, wracaj!, Graży-
na Torbicka w futrze krzyczała, Jaś i Małgosia kamienice
w swe bajkowe prototypy się zamieniły i krzyczały: Wal-
di, wracaj!
Aż biało-czerwony dobiegłem do Rudki i pukałem z
całych sił do niegościnnej gospodyni księdza, która gdy
mnie zobaczyła, krzyknęła tylko „Waldi Bacardi do naro-
dowców przystał!”, przeżegnała się i już ksiądz się mną
zajął. Obmyślamy właśnie wielki powrót.
193
Na przystanku nikogo, śmietnik się pali. Zapaliłem,
ciemno się zrobiło, smutno się zrobiło, deszcz ze śnie-
giem, dobrze, że nasza wiata ma dach. Sam tego szam-
pana piłem. Wspominałem, ileśmy to kotów na tym
śmietniku podpalili, i naraz zrobiło mi się tych wszyst-
kich kotów bestialsko usmażonych na naszym śmietniku
strasznie żal. Marzłem, to się nalewką agrestową roz-
grzewałem i już trochę mi się rzygać chciało, nie powi-
nienem mieszać. Właśnie wtedy przejeżdżał na rowerze
kowal, pan Kazimierz. Zatrzymałem dobrego człowieka i
wypytuję, gdzie ten, gdzie tamten, a on mi na to:
- A to, panie Waldku, całe to tałałajstwo wywiało do
Londynu, do Edynburga, do Belfastu. Nikogo nie ma.
Tam robią, starcom dupy podcierają.
Powiało pustką.
- A co u pana?
Zapaliliśmy. Pomilczeliśmy.
Zamiast odpowiedzi, kowal tylko mruknął:
- No już chyba dziś na Suwałki nic nie leci.
Pięć minut milczenia.
- Znowu zdarły, cholery.
Para z ust. Papieros. Dwie minuty milczenia.
- Na Budziska tylko będzie.
Milczenie.
- Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt pięć. Jak poleci.
Milczenie.
- Znowu, ścierwa, śmietnik podpaliły.
Cisza. I przeciągłe:
- Tak, panie, jak w ogóle poleci...
Cisza.
194
Zamieć. Bez słowa podałem kowalowi nalewkę agre-
stową.
Jej szyjka znikła pod wąsami. Przejechał wóz, przeszła
baba z krową.
Nic. Nic i nic.
- A pan, panie Jesionka, naprawdę, też by już mógł
przestać robić z siebie dziwaka, czupiradło, wsi wstyd
przynosić... Idiotę stroić. Co pan myślisz, że ja nie wiem?
Telewizora nie mam, ale... - wskazał ramieniem na wiatę
i mnie reklamującego cały czas w stroju Świętego Miko-
łaja.
Wielka cisza. W bliźniaku zapaliło się na parterze, za-
chuchana szyba, telewizor... Telewizor!
- A co z kuźnią? Panie Kaziu! Istnieje?
Wzruszył tylko ramionami, kopnął ziemię, jakby na
motorze jechał, i tyle go było widać, zamieć postać na
rowerze zasłoniła. Chuchałem w ręce, papieros wypadł
mi z grubej rękawicy, uszankę na czoło bardziej nasuną-
łem i jak ten emigrant sam już nie wiedziałem: tu moje
miejsce, z tendencją, jak mówiły cioty stylistki, a więc z
tendencją na denaturat i popularne, czy tam, gdzie sushi
i wino śliwkowe, Robi Lesz. i makijaż dłoni, z tendencją
na zawał od nerwów i drągów na złotej tacy w luksuso-
wym baraku, hangarze, za sceną podanych.
Popatrzyłem na siebie w czapce Świętego Mikołaja,
reklamującego kody, darmowe minuty pod choinkę.
Przepiłem do siebie tą nalewką za trzy złote. I gdzie ci
zazdroszczący, gdzie widownia? Tak sobie wyobrażałeś:
nadjeżdża lymuzyna pod sam przystanek, szofer otwiera
drzwi, wszyscy cię obskoczą... Byliśmy sami - ja i mój
anioł, co po drugiej stronie drogi grał na skrzypkach.
Ach, jak pięknie grał!.
195
Wtedy dzwoni komóra. Odbieram, choć sieć tu nie do
końca łapie. Głos przez tysiąc oceanów rwie się od wia-
tru:
- Heloł, Waldi, Boże, wszyscy nas kochają, a ty mi te-
raz znikasz? Pastę mam! Robi Leszczyński mi z Olecka
załatwił, przylatuj pierwszym samolotem, wiem, że jesteś
na Kubie, wszyscy o tym piszą, był artykuł na pierwszej
stronie... zdjęcie ciebie, jak się opalasz spasiony z jakąś
laską, co to za tajemnicza dama, w towarzyst... ja ci dam,
ty... się roztyć... rciadle... sacie... awa... niak... aj... biję...
żywka... lion... okój... akoś... łośnić... - tu sieć siadła.
199
Ani Grety ani Jurija, ani nawet obsługi na stacji ben-
zynowej, w kompleksie sklepowym, w kantorze wywie-
szono „zaraz wracam” przekreślone i z dopiskiem „je-
stem w terenie”. Nie ma babci klozetowej i nie ma pani w
supermarkecie, gdybym robiła grilla, nie kupiłabym żół-
tego wora z węglem drzewnym ani zgrzewki żywca, ani
podręcznego zestawu przypraw. Kobieta w barze nie
krzyczy „zupa 80”, „kartofle 120”. Wlazłam na dach mo-
jego tira, jak wczoraj, rozglądam się po terenie. Ano,
gdzie okiem sięgnąć, ciągnie się piękna Polska północno-
wschodnia, widzę jeziora augustowskie, gdzie kormora-
ny, widzę obwód kaliningradzki, ale o wiele bliżej widzę
wszystkich w wielkim kole, pośrodku ognisko, tam oni,
lecę.
200
Proste teksty o tym, że na świecie żyć to nie wianki
wić, znajdują posłuch i poklask u tirowców, którzy odwa-
lają dziewiątkę, więc i tak muszą tu kwitnąć. „Kocham
Cię, Ojcze” - śpiewa Asia przy wtórze gitary znaną oazo-
wą pieśń i nawet ci zwyrodnialcy co posuwają tirówki, aż
się cała gałąź trzęsie, aż naczepa odpada od konia*, * koń -
część tira, która ciągnie naczepę podnoszą ku niebu uducho-
wione i maślane od piwa oczy. A przy tym, bardzo kultu-
ralnie, wszyscy zażerają się kiełbasą z rusztu na papiero-
wych tackach, z musztardą i dużą bułą, golonką i piwem,
bo jak dziewiątkę się stuka, to przez pierwszą trójkę
można pić, przez szóstkę wywietrzeje. Robią Asi (i przy
okazji grzejącej się w ognisku jej sławy Grecie) zdjęcia
komórkami, nakręcają filmiki, potem to się wszystko
pojawi na YouTubie: Asia na tirowisku, Rudka, zawiesił
Cycu, 15 lipca 2010.
201
świętą Asię - zaprezentowałam. Tarczka z wozu - ko-
niom lżej i inne utwory. Największy aplauz zebrałam
wśród kontenerów i pekaesów. A Greta z takim Holen-
drem na rękę przegrała. (Czy to nie ten owłoch z wczo-
raj?) Ja myślę! Bo to raczej niedźwiedź niż człowiek.
Bardzo spokorniała. Podeszłam do niej i o tą obolałą rękę
zapytałam. Jakoż padłyśmy sobie w objęcia! Koniec po-
swarków, koniec wiecznych niesnastek! To chyba naj-
większy cud świętej. Największy, lecz nie jedyny...
202
była, taka była, a na taką śmierć nie zasłużyła. Chcę tu
odczytać wiersz, to znaczy się utwór ten, no... poetycki,
ku pamięci Kulawej.
Własnym oczom nie wierzyłam, bo oto ten luj, który
co w życiu przeczytał, zostało już raz ustalone, wyciąga z
kieszeni kurtki pognieciony bon konsumpcyjny, rozpro-
stowuje i czyta coś, co się zaczyna tak:
203
co śmierdzi i może się palić, poza drewnem, to oni to
palą. Wrzucają do ognia swoje frotki i różowe spinki-
motyle, zieloną farbę zeskrobaną z ławek.
204
rzewnie zapitala. Potem mnóstwo dzieci w wózkach naj-
nowszej generacji, różowych z Hello Kitty. Wszystko w
kałuży opalizującej benzynowymi kolorami tęczy, w kwa-
śnym deszczu, a na skraju lasku, po kostki w wodzie,
anioł cygański gra na skrzypcach.
205
Całuję Cygana w usta pachnące tytoniem, z języcz-
kiem - kura jak mokra szmatka ląduje mi na policzku.
206
do wody wraz z tabliczką „Margot”, która pluska teraz w
mokry nabrzeżny piasek. Kamera robi zbliżenie na dwie
twarze, mężczyzny i kobiety, na tle jeziora, bo nie ma ras,
miłość wszystko łączy, te twarze powiększają się, muzyka
żab i świerszczy gra patetycznie, tirowcy gdzieś daleko
biją brawo. Dziecko jakieś cygańskie w koszulce z napi-
sem „Hugo Boss” za nami przyleciało, głaszczę je, a Dez-
ider goni, żeby uciekało, całuje mnie, pojawia się napis:
THE END
Pauli,
Ance Jantar,
Andrzejkowi, mojemu bratu,
Mamie Marysi,
Pawłowi Olesiejukowi za podróż tirem,
Marcie Dymek,
państwu Inglotom za CB-radio,
Rodzicom za stypendium i Gajków,
Kubie Mazurkiewiczowi,
Agacie Pieniążek,
państwu Przybylakom za domek,
Robertowi Jaroszowi,
Robertowi Leszczyńskiemu,
Bohdanowi Sztabie,
Miśkowi Żakowi,
Mariannie Sokołowskiej za całokształt.