You are on page 1of 405

Mojemu mężowi

Prolog

Przy moim łóżku siedzi kobieta anioł. Jej blond włosy układają się
w świetlną aureolę. Tuż nad prawym uchem słyszę przenikliwe, piskliwe
dźwięki niebiańskiej muzyki. Powietrze jest ciepłe i przesiąknięte
osobliwymi zapachami. Unoszę się na miękkim, białym obłoku bólu.

Wygląda pięknie, ten mój anioł. Jego oczy szklą się z radości. Nie
wiem, kim jest, ale ma znajome rysy. Kojarzy mi się z innym miejscem,
z odległym czasem – w przeszłości, może nawet w przyszłości.

Czy to Emily?
Emily.

Wypowiadam jej imię, ale słowo pozostaje w mojej głowie. Mam


spękane usta i coś blokuje mi przełyk. W snach objawił mi się wąż, który
wpełzł do gardła i zaczął się przeciskać ku żołądkowi. To nie wąż, tylko
rurka.
Anioł trzyma na kolanach czyjąś dłoń. Moją? Wygląda na wiotką,
martwą i jest mi zupełnie obca. Anioł ściska ją delikatnie, a potem
spogląda na mnie, czeka, aż poruszę palcami w odpowiedzi. Gdyby to
było takie łatwe, moja kochana. Gdyby tylko dało się opowiedzieć ci
całą historię uściskami dłoni.
– Znów jesteś z nami – mówi Emily.
Ale nie, niemożliwe, żeby to była ona. Chyba że mój sen trwał tak
długo, że zdążyła wyrosnąć na kobietę.

Ostre światło sprawia, że mam przed oczami jedną wielką jaskrawą


plamę. Mrugam kilka razy, anielica nachyla się i jej twarz rozpływa się
we łzach, widzę jedynie dwa rozmyte kręgi i wykrzywioną w uśmiechu
różową kreskę. Ona czuje, że jest częścią mnie. Jakbyśmy byli jednym
ciałem.
Wyjmij rurkę, proszę, błagam, wyjmij ją – mówię bezgłośnie.
Wolną ręką gładzi mnie po czole, odgarnia zabłąkane kosmyki. Jak
długo tu siedziała, trwoniła własne cenne życie, czekała z nadzieją, aż
pewnego dnia się obudzę? I czy to naprawdę pobudka, czy tylko kolejny
sen?

Kobieta anioł pochyla się nade mną. Czuję na szyi jej słodki
oddech, gdy szepcze mi do ucha:

– To wszystko ich wina.


Część pierwsza
1

Teraz

Anna
Czas na mnie – nie to, żebym się jakoś stęskniła do miejsca, które
niechętnie nazywam domem, ale naprawdę pora wracać.
Nie przejdę przez Polankę, muszę więc cofnąć się za most i pójść
ulicą. Okazuje się jednak, że z powodu festiwalu ona również jest
zamknięta. Porządkowy w kamizelce odblaskowej każe mi iść „od tyłu”.
Czyli którędy?

W przeciwieństwie do większości tutejszych mieszkańców nie


urodziłam się w tym mieście. Przyjechałam tu przed kilkoma miesiącami
i jak na razie ograniczam obszar, po którym się poruszam, do drogi do
pracy i z powrotem oraz do wypadów autobusem do wielkiego
supermarketu niedaleko klubu rugby. Margaret z działu finansów
obiecała, że kiedy zacznie się sezon, zabierze mnie na mecz. Pech, że nie
cierpię rugby, tak jak zresztą każdego sportu, ale Margaret wzięła mnie
pod swoje skrzydła i trudno mi będzie jej odmówić. Powinnam zacząć
poznawać nowych ludzi, najchętniej w moim wieku, ale nie jestem
jeszcze gotowa.
„Od tyłu” oznacza chyba przejście przez przemysłową część miasta,
plątaninę segmentów o płaskich dachach, zakratowanych oknach
i wyasfaltowanych, poprzerastanych postrzępioną trawą chodnikach –
większość budynków jest opatrzona banerami: „Do wynajęcia”. Wzdłuż
ponurych ulic rosną metalowe ogrodzenia, a łańcuchy na bramach
i furtach uginają się od ciężaru zardzewiałych kłódek. Mijam kamery
monitoringu, ostrzeżenia o pilnujących posesji złych czworonogach
i laminowane tabliczki informujące o całodobowej ochronie. Same
bzdury. Segmenty stoją puste i nie ma co z nich ukraść.
Jak na zawołanie, zza szczytu budynku wyłania się mężczyzna
z groźnym psem i zmierza w moją stronę. Kiedy się mijamy, człowiek
nie zwraca na mnie uwagi, za to zwierzę wyciąga łeb na smyczy, żeby
mnie obwąchać. Skręcam za róg i wpadam na grupę nastolatków
siedzących z wyprostowanymi nogami na niskim murku. Dwóch,
ubranych w koszulki piłkarskie, jeździ po ulicy bez trzymanki na
rowerach z małymi kołami. Pedałują za mną przez kilka metrów, po
czym wracają do kumpli.

Popełniłam błąd, że tędy poszłam. Wszyscy wybrali inną drogę.


Miejscowi znają złą sławę dzielnicy przemysłowej i trzymają się od tego
miejsca z daleka.

Przesycone wonią drożdży powietrze zaczyna drżeć od dudniącej


linii basu – zdaje się, że na festiwalową scenę wszedł pierwszy
wykonawca. Stawiam kroki do rytmu muzyki – raz, dwa, trzy, cztery,
raz, dwa, trzy, cztery – pozwalam, by mnie niosła. Nie są to dźwięki, do
których chętnie bym zatańczyła – zbyt mięsiste i natarczywe – ale dzięki
nim czuję się mniej samotna. Dodają mi otuchy.
Jak daleko stąd do mojego mieszkania? Wyjmuję telefon i ustalam
swoją lokalizację na mapie. Jestem tą niepozorną pinezką pośród szarych
kwadratów i bezimiennych ulic. Jedynym punktem orientacyjnym
okazuje się niebieska wstęga rzeki. Hm. Pierwsza w lewo, potem
prosto…
Zapach z browarów nabiera intensywności, mimo że większość
zakładów znajduje się na północ od centrum miasta, a ja zmierzam na
południe. To, dokąd woń zawędruje, zależy podobno od kierunku,
z którego powieje wiatr. Bywa, że czuję drożdże we włosach
i w ubraniu, czasem osadzają się głęboko w nozdrzach. „Niech się pani
nie przejmuje, szybko się pani przyzwyczai”, skwitował mój szef, kiedy
wspomniałam o tym podczas rozmowy o pracę. Dzięki temu domyśliłam
się, że zostałam przyjęta.
Miasto nie jest złe, mogłam trafić znacznie gorzej. Mają tu
niewielkie centrum handlowe z najpopularniejszymi sieciówkami, kino,
muzeum browarnictwa, a także ośrodek kultury w dawnej rozlewni.
Któregoś dnia wpadła mi w ręce ulotka i okazało się, że ośrodek
organizuje różne zajęcia (ceramika, biżuteria, rysunek, tai-chi, zumba,
standardowy zestaw), w dodatku znacznie tańsze od tych, na które
kiedyś chodziłam. Powinnam spróbować tego czy tamtego, bo siedząc
każdego wieczoru sama w mieszkaniu, w końcu zwariuję.
Poprawka: już jestem stuknięta. Szaleństwo to moja nowa norma.
Mam za zadanie ponownie „nauczyć się miłości do samej siebie”, ale
wydaje mi się to niemożliwe.

Skręcam w najbliższą przecznicę i moim oczom ukazuje się


czerwono-biało-niebieski parterowy budynek, nad którego zasłoniętym
metalową roletą wejściem widnieje wysłużony szyld: „Morton
Mechanics – naprawy na poczekaniu”. Przed warsztatem stoi czarne
bmw z przyciemnianymi szybami. Silnik auta pracuje na jałowym biegu.
Okno po stronie pasażera jest otwarte i widać przez nie parę gołych nóg.
Białe, gładkie, wyraźnie dziewczęce. Z jednej z brudnych stóp zwisa
żółty klapek. Dziewczyna leży na brzuchu i wygląda to tak, jakby
trzymała głowę na kolanach kierowcy.

Z głośników auta wylewa się agresywny hip-hop, zagłusza


podnoszący na duchu puls koncertu, zagarnia całą dostępną przestrzeń.
Jest też druga dziewczyna, ubrana w workowate bojówki i parkę, jakby
była zima, choć jest koniec czerwca – siedzi na ziemi oparta plecami
o drzwi warsztatu. Popija special brew z puszki i ćmi dżointa. Obok stoi
dwóch mężczyzn. Są odwróceni do ściany, pochylają nad czymś głowy.
Jeden z nich, wysoki i wychudzony jak narkoman, ma na sobie luźne
spodnie dresowe i wyciągniętą bluzę. Dżinsy drugiego, niższego i na
pierwszy rzut oka lepiej odżywionego, wiszą mu na tyłku, a kurtka jest
pobrudzona błotem i schlapana farbą; splecione w warkoczyki włosy
spływają mu na kark. Dociera do mnie wymowa tej sceny. Oto miejsce,
do którego należy się udać, jeśli chce się skołować towar
w sympatycznym miasteczku targowym Morton on Trent.
Nie zatrzymuj się. Nie gap się. Patrz przed siebie. Idź spokojnie
miarowym krokiem, nie biegnij.

Kiedy zbliżam się do warsztatu, siedząca na ziemi dziewczyna


rzuca coś do mężczyzn i obaj się odwracają. Mój telefon przyciąga ich
spojrzenia jak światło ćmy. Zupełnie bez sensu nadal trzymam go
w ręku, starając się podążać za wskazaniami mapy. Teraz już za późno,
żeby go schować. Niższy mężczyzna skrywa się w cieniu i odwraca
twarzą do ściany, a wyższy wypala w moją stronę:
– E! – wykrzykuje. – Ty! A ty tu czego? – Zastępuje mi drogę.
Bierze się pod wychudłe boki i kiwa ogoloną głową.

– Zgubiłaś się, co? – rechocze dziewczyna w parce, wstaje


i podchodzi chwiejnym krokiem.

Zasycha mi w ustach. Nogi zaczynają mi się trząść. Chcę wyminąć


mężczyznę z prawej, ale blokuje mi chodnik. Próbuję z lewej – robi to
samo. Nie mogę przejść na drugą stronę, bo przeszkadza mi stojące przy
krawężniku bmw. Tego, że mogłabym się odwrócić i puścić biegiem,
nawet nie biorę pod uwagę – mam na nogach buty na wysokich
obcasach, więc mimo że facet jest ćpunem, a nie sprinterem, dopadłby
mnie w kilku susach. Jest jeszcze ta wnerwiona laska w parce
i przyczajony gość, nie wspominając o leżącej plackiem właścicielce
żółtego klapka i osobie, która siedzi w wozie, kimkolwiek jest. Nie
mam szans.
Gość wyciąga rękę.

– No, nie rób scen.

Wiem, że powinnam po prostu wręczyć mu wszystko, co mam przy


sobie: telefon, torebkę, a także portfel z kartami kredytowymi,
pięćdziesięcioma funtami w gotówce i bezcennym zdjęciem, jedyną
odbitką, jaką mam. Nie opieraj się, nie walcz, oddaj mu łup – słyszę
w głowie własny błagalny głos. Nie, nie mogę tego zrobić.

– Weź, kurwa, odpuść – odzywa się mężczyzna w cieniu. –


Widziała twoją gębę, pojebie.
Biorę gwałtowny wdech i cofam się odruchowo, jakby coś
przywaliło mi w pierś.

Ten głos.

Wszędzie bym go rozpoznała.


Ale to na pewno nie on. Niemożliwe. Mózg płata mi figla. Napięcie
sprawia, że wszystko do mnie powraca, przeszłość miesza się
z teraźniejszością. Zbieg okoliczności, nic więcej. To w żaden sposób nie
może być on.

– Przez ten festiwal, kurwa, roi się od psów – dodaje.


Powinnam być przerażona, ale mój rozsądek diabli biorą.
Identyczna lekka chrypa. Identyczna intonacja. Identyczna ospałość
w wypowiadaniu słów. Mrużę oczy, żeby lepiej mu się przyjrzeć, ale stoi
odwrócony plecami. Nie… Ma długie, brudne włosy, to nie w jego stylu.
Do tego ubranie… całe uświnione. Nie, to nie on. Nie upadłby tak nisko.

Zasysam policzki, żeby pobudzić ślinianki do pracy.

– Nie chcę kłopotów. Jeśli pozwolicie mi przejść, przyrzekam, że


nie pójdę na policję.

– Weź ją puść – ponownie odzywa się znajomy głos.

Łysol niechętnie schodzi mi z drogi.

– No idź. Spierdalaj.
Wymijam go z podniesioną głową. Trzęsę się jak osika, ale
utrzymuję równowagę i nie przyspieszam, chociaż korci mnie, żeby
zrzucić buty i wystrzelić jak z procy.
Nie idą za mną. W miarę jak oddalam się od warsztatu, muzyka
z auta cichnie, wypierana dźwiękami koncertu. Bum, bum, raz, dwa,
trzy, cztery, raz, dwa, trzy, cztery… Pokonuję jeszcze jakieś dwieście
metrów i skręcam za róg.

Prawdziwy świat znów nabiera ostrości, powraca normalność.


Opuszczam strefę przemysłową, zatrzymuję się na światłach, a potem
przechodzę przez ulicę. Po lewej mam znajome rondo, przystrojone
jarmarczną kompozycją kwiatową w ramach akcji „Kwitnące Morton”.
Dzięki Bogu, stąd już tylko jakieś czterysta metrów do domu.

Skręcam w Ashby Lane, wspinam się łagodnym zboczem na


niewielkie wzniesienie, mijam krótki rząd sklepików i wreszcie skręcam
w trzecią ulicę po prawej.
Mieszkam na parterze w środkowym segmencie o ciemnym
i kiepsko rozplanowanym wnętrzu, mam dwa wąskie pokoje i maleńką
łazienkę. Na piętrze chyba nie ma lokatorów, a przynajmniej nigdy nie
widziałam, żeby ktoś wchodził albo wychodził, i nigdy nie słyszałam
żadnego ruchu. Codziennie przychodzą listy zaadresowane do tuzina
różnych osób; układam z nich stosik na najniższym schodku.
Kiedy wprowadzałam się tu przed prawie dwoma miesiącami,
w drzwiach był zaledwie jeden prosty zamek. Zamontowałam drugi,
antywłamaniowy, a także dodałam dwie zasuwy po wewnętrznej stronie
skrzydła. Zamykam się na cztery spusty i zaciągam zasłony od frontu
i od tyłu. Żołądek mam tak ściśnięty, że nie przełknęłabym nawet kęsa,
więc zaparzam sobie miętową herbatę i zanoszę ją do łóżka.
Niewiele brakowało. Kto wie, jak by się to wszystko skończyło,
gdyby nie zainterweniował ten niski, który skrył się w cieniu. Wyjmuję
zdjęcie z portfela i całuję je, a potem wsuwam pod poduszkę. Już nie
będę go zabierała do pracy, żeby chować się w kabinie toalety podczas
przerwy na lunch i choć przez chwilę na nie popatrzeć. Od dziś zostanie
tutaj, w domu, gdzie jest bezpiecznie.
Wciąż słyszę w głowie głos mojego wybawcy. Porównuję go z tym,
który nadal żyje w mojej pamięci. Naprawdę brzmiały identycznie – czy
tylko mi się wydawało? Ten mężczyzna był szczuplejszy, poza tym
wyglądał na ćpuna i bezdomnego. Gdybym tylko mogła przyjrzeć się
jego twarzy, rozwiałabym swoje obawy.

Okazał mi zwykłą życzliwość czy mnie rozpoznał? Może wiedział,


że zamieszkałam w tym mieście, i przyjechał, żeby mnie odnaleźć?
Potrząsam głową, by pozbyć się tej myśli. Bądź realistką. To przecież nie
ma sensu. Nikt nie wie, gdzie jesteś. Znajduję się ponad trzysta
kilometrów od miejsca, w którym wszystko się wydarzyło. Poza tym,
gdyby to rzeczywiście był on i gdyby naprawdę mnie rozpoznał, to
zamiast próbować ocalić mi skórę, zacząłby zachęcać swojego kumpla.
No więc to nie był on, jasne? Głośno odstawiam kubek na szafkę
nocną i sięgam po lekturę do poduszki. Moja dłoń zastyga nad zagiętym
rogiem strony.
A jeśli jednak był?
2

Wtedy

Natasha
Zawsze wiedziałam, że rozmawia właśnie z nią, nawet kiedy nie rozlegał
się dźwięk dzwonka, który dla niej zarezerwował. Chodziło o sposób,
w jaki trzymał telefon, przyklejał go do policzka, jakby osłaniał usta,
żebym nie musiała słuchać. I jeszcze to, że prawie w ogóle się nie
odzywał, żadnych zdawkowych „okej” albo „hm”. Zresztą i tak ona nie
zwracała na to uwagi. Równie dobrze mógł wsunąć telefon pod
poduszkę, dokończyć posiłek, pozmywać, a potem zaparzyć kawę –
nawet by się nie zorientowała. Mówiła, gadała, paplała bez końca,
niemal na jednym wdechu. Zawsze przerywała nam wieczory.
Rozumiałam, dlaczego to robiła, i prawdę mówiąc, nie miałam do niej
pretensji. Na jej miejscu na pewno zachowywałabym się podobnie. Ale
chciałam, żeby Nick raz, choć raz, powiedział: „Słuchaj, nie mogę teraz
rozmawiać, bo jem”, albo: „Oglądam film”, albo chociaż: „Przykro mi,
Jen, ale spędzam wieczór z żoną”.
Zaniosłam jego niedojedzoną kolację do kuchni. Piekarnik był
jeszcze ciepły, więc po prostu włożyłam talerz do środka i zamknęłam
drzwiczki. Postałam chwilę, wsłuchując się w ciszę w salonie
i zastanawiając się, po co tym razem zadzwoniła. Chodziło o pomoc
w rozwiązaniu jakiegoś problemu w domu czy może zwyczajnie chciała
usłyszeć jego głos? Był piątek wieczorem, pewnie jak zwykle siedziała
sama z butelką ginu. Przerabialiśmy to niezliczoną ilość razy i nic nie
wskazywało na to, żeby cokolwiek miało się zmienić. W przypadku Jen
nie sprawdzało się powiedzenie, że czas leczy rany.
Rozmowa nadal trwała, więc poszłam na górę i po cichu
otworzyłam drzwi do pokoju Emily. Zobaczyłam, że smacznie śpi. Nad
jej głową obracała się lampka nocna w kształcie kuli, zasypując
plastikowymi płatkami śniegu spocone policzki małej, do których kleiły
się jej jasnorude włosy. Jak zwykle przyciskała do piersi żyrafę Gemmę.
Nachyliłam się, żeby pocałować Emily w czoło, i poczułam zapach
szamponu dla dzieci. Była moim pierwszym i jedynym, najdroższym
skarbem. Nie wyobrażałam sobie życia bez niej. Ilekroć myślałam
o znajomych, którzy odwrócili się do mnie plecami, o niezgodzie
pomiędzy mną a matką, dezaprobacie rodziny Nicka, niekończących się
problemach z Jen – ilekroć, spójrzmy prawdzie w oczy, zaczynałam mieć
wątpliwości – wtedy zawsze wracałam do niej. Powtarzałam sobie, że
jest warta każdej ceny, jaką przyszło mi zapłacić.
Cicho jęknęła przez sen.

– Kocham cię – wyszeptałam i wycofałam się na palcach,


zamykając za sobą drzwi.

Ku mojemu zaskoczeniu Nick skończył już rozmawiać. Poszedł do


kuchni, otworzył piekarnik i próbował gołymi rękami wyjąć swój talerz.
Rzucił go na granitowy blat, zaklął pod nosem i włożył poparzone palce
do ust.

– Przepraszam, myślałam, że zapowiada się długa sesja –


powiedziałam. Rekord wynosił pięćdziesiąt trzy minuty. Starałam się nie
liczyć im czasu, ale niekiedy nie mogłam się powstrzymać. – Wszystko
w porządku?
– Tak, tak. Biedactwo postanowiło zakończyć rozmowę, bo
poczuło, że zbliża się migrena.
Wróciliśmy do salonu i ponownie usiedliśmy przy stole. Niestety,
romantyczna atmosfera zdążyła się ulotnić. W powietrzu dało się wyczuć
chłód, a płomienie świec drwiąco migotały, rzucając niespokojne cienie
na nasze zmęczone twarze. Nick wyglądał na znużonego, a mi alkohol
zaczynał szumieć w głowie.
Nie pytaj go o telefon – przykazałam sobie. Nick przyjechał
z podróży służbowej i tamtego wieczoru mieliśmy świętować jego
powrót do domu. Z tej okazji postarałam się wyglądać szczególnie
atrakcyjnie. Wyjęłam świeżą pościel. Włączyłam dyskretne oświetlenie.
Zapaliłam ceramiczne dyfuzory, które wypełniły sypialnię egzotycznymi
zapachami. Naprawiłam ramiączko w koronkowym push-upie
z kompletu drogiej bielizny, który Nick kupił mi pod choinkę.
Przygotowałam wszystko, co niezbędne na wyjątkowy wieczór. Nie
pozwól, żeby to zepsuła – powiedziałam bezgłośnie, ale wiedziałam, że
już za późno, stało się. Wyczułam, że jej widmo siedzi z nami przy stole
i ociera wilgotne oczy brzegiem serwetki.

Nick zaczął jeść, ale ja nie mogłam, wpatrywałam się tylko w talerz
i przypominałam sobie, jak starannie obrałam szalotkę i usmażyłam
kawałki boczku na maśle, i że zużyłam butelkę niezłego czerwonego
wina na nieprzyzwoicie drogą wołowinę. Kuchnia nie była moim
naturalnym środowiskiem, ale bardzo się starałam. Rodzice Nicka
zawsze rozpływali się nad tym, jaką to Jen jest świetną kucharką i jak,
wydawałoby się, zupełnie bez wysiłku wyczarowuje
wyśmienite dania. Nie twierdzę, że to nieprawda – być może
rzeczywiście była zdolna – ale mówili tak przede wszystkim po to, żeby
mi dopiec.

– Pyszne, kochanie – stwierdził Nick, dolewając nam wina. –


Przeszłaś samą siebie. Chociaż powiem ci, że przez te kilka dni jadłem
tyle wykwintnych rzeczy, że ucieszyłbym się, nawet gdybyś mi zrobiła
grzankę z jajkiem.

To tyle, jeśli chodzi o mój wysiłek, pomyślałam, ale nie odezwałam


się. Pragnęłam zachować choć tę namiastkę wspólnego wieczoru. Jedno
zbędne słowo, a całkiem trafiłby go szlag.

– Wiesz, że Hayley chce ochrzcić Ethana? – powiedział Nick kilka


łyków później.
Ściągnęłam brwi.

– Po co? Przecież nie jest religijna. Pozostałych dzieci chyba nie


ochrzciła?

Ethan był późną niespodzianką, skutkiem spartaczonej wazektomii.


Czterdziestotrzyletnia Hayley kwalifikowała się już do grupy dojrzałych
matek, „geriatrycznych”, dlatego ciąża przebiegała pod znakiem
zapytania. Może, pomyślałam, chce podziękować Bogu za to, że Ethan
przyszedł na świat zdrowy. Chociaż znając ją, przypuszczałam, że zależy
jej po prostu na zapewnieniu dziecku miejsca w lokalnej szkole
kościelnej. Nie dogadywałam się z młodszą siostrą Nicka. Trudno się
dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę, że były z Jen serdecznymi
przyjaciółkami.

– Chce, żebyśmy byli rodzicami chrzestnymi – oznajmił Nick,


odrywając kawałek chleba i maczając go w winnym sosie.
– Że co? – roześmiałam się, odkładając widelec. – Sądziłam, że
uważa mnie za zołzę z piekła rodem.

Zaczerwienił się i spuścił wzrok.


– Nie to miałem na myśli, przepraszam, chodziło o mnie i o Jen. –
Zimne ostrze przeszyło mi żołądek. – Jen nie posiada się ze szczęścia.
Wiesz, jak uwielbia dzieci. Będzie fantastyczną matką chrzestną.
– Przykro mi, ale nic z tego – odparłam łamiącym się głosem. – Tak
po prostu nie wypada i Hayley powinna o tym wiedzieć. – Czekałam na
jego reakcję, ale milczał. – Co powiedziałeś, kiedy ci to zaproponowała?
– Hayley? Jeszcze tego nie zrobiła. Jen zadzwoniła, żeby mnie
uprzedzić. Zdaje sobie sprawę, że możesz się czuć niezręcznie, ale ma
nadzieję, że zrozumiesz.
– Nie, nie rozumiem. – Rzuciłam serwetkę na stół i odsunęłam się
na krześle. – To nie w porządku, Nick. Hayley nie ma prawa mnie
lekceważyć. W końcu jestem twoją żoną.
– Przyjaźnią się z Jen od dzieciństwa. To nie ma nic wspólnego z…
no wiesz, z rozwodem.

– Twoja siostra mnie nienawidzi, tak jak twoi rodzice.


– Nie mów tak. Przeżyli wstrząs, kiedy odszedłem od Jen, ale
przecież cię zaakceptowali. Widzą, jak bardzo jestem z tobą szczęśliwy,
i kochają Emily. – Wstał i spróbował mnie objąć. – Porozmawiam
z Hayley. Na pewno nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Ethan miał dwie
matki chrzestne.

– Nie chcę nią być – odparłam, uchylając się przed nim. – Nie
jestem wierząca. Ty zresztą też nie.

Nick rozłożył ręce.

– Nie chcę denerwować Hayley.

– Pewnie, że nie. Tylko ze mną nie masz skrupułów.


– Kochanie, przecież wiesz, że to nieprawda.
Powstrzymałam się od komentarza. Ostatnią rzeczą, na jaką miałam
ochotę, była kłótnia, ale kusiło mnie, żeby dać mu się sprowokować.
Wyobraziłam sobie, jak Hayley siedzi u siebie w domu i z triumfalnym
uśmiechem na ustach wychyla kieliszek wina. Nic nie sprawiało jej
takiej przyjemności jak wywoływanie spięć między nami.

– Rozumiem, że dla Jen to był cios – odezwałam się po chwili – ale


musi odpuścić. Ma się od ciebie odczepić. Znaleźć sobie kogoś innego.
Wiem, że to brzmi kategorycznie, ale…

– Nie. Masz rację – westchnął. – Tylko że to nie takie proste. Jen od


lat należy do rodziny. Nie możemy się jej tak po prostu pozbyć, to by
było okrutne. Poza tym wszyscy ją kochają.

– A ty? Czy ty ją kochasz? – Nabrałam dużo powietrza ze strachu


przed tym, co usłyszę.

– Oczywiście, że nie – zapewnił prędko. – Dlaczego w ogóle pytasz


o takie rzeczy? Jen i ja znamy się bardzo długo, ale nigdy jej tak
naprawdę nie kochałem, w każdym razie nie tak, jak kocham ciebie.

Jego słowa trafiły mi do serca, zatrzymałam je tam i przez kilka


chwil czułam ich przyjemne ciepło. A potem powiedziałam:

– Nie wydaje ci się, że pora powiedzieć jej prawdę? Dla jej


własnego dobra?

– Nie. Prawda jest przereklamowana – odparł bez mrugnięcia


okiem.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Co ty mówisz? Prawda jest najważniejsza!


– Wcale nie. Ludzie stale ją przeinaczają. – Podszedł do
marmurowego gzymsu kominka i zapatrzył się w zdjęcie całej naszej
trójki zrobione kilka godzin po narodzinach Emily. – W przyszłym
tygodniu powinienem powiedzieć prawdę w sądzie. Prawdę, całą prawdę
i tylko prawdę. Ale jeśli to zrobię, stracę prawo jazdy. Nie zasłużyłem na
to, nie jestem piratem drogowym. – Miesiąc wcześniej Nick przejchał na
czerwonym świetle. Policja zatrzymała go i zbadała alkomatem, a wtedy
okazało się, że jest pod wpływem. Jego prawnik wysmażył historię
o tym, że Emily zachorowała i Nick pędził do domu, żeby się nią
zaopiekować. W rzeczywistości podejmował inwestora z Chin.

– Mam na myśli prawdę emocjonalną – doprecyzowałam. –


Okłamywanie innych w sprawie własnych uczuć jest nie w porządku.
– Nie zawsze. Czasem lepiej postawić na uprzejmość. – Wrócił do
stołu i podniósł swój kieliszek. – Zależy mi na dobrych stosunkach
z siostrą, dlatego zostanę ojcem chrzestnym Ethana. A skoro Hayley
chce, żeby matką chrzestną została Jen, to jest to jej decyzja… – Dopił
wino. – Wiem, że to dla ciebie krępujące, ale nic na to nie poradzę. Jeżeli
postanowisz nie jechać na chrzest, trudno, pojadę sam z Emily. Na
pewno wszyscy zrozumieją.

Pokręciłam głową. Dokładnie tego oczekiwała jego rodzina; nie


zamierzałam dawać im tej satysfakcji. Zdecydowałam, że się postawię.
– Nie wygłupiaj się – powiedziałam. To będzie koszmarne
i upokarzające doświadczenie, ale jakoś przeżyję. – Zostawmy już ten
temat. Chcesz deser? Zrobiłam mus czekoladowy.
– Może później. W tej chwili mam ochotę na coś jeszcze
smaczniejszego. – Podszedł do mnie i tym razem pozwoliłam mu się
pocałować. Utonęłam w jego ramionach i poczułam, jak moje serce
zaczyna mocniej bić.
Nagle znów przerwał nam ostry dźwięk dzwonka Jen.
3

Wtedy

Natasha
– Idioci! Pieprzeni idioci!
Nick wypadł z sali jak burza i pchnął oba skrzydła podwójnych
drzwi, tak że prawie dostałam nimi w twarz. Ruszyłam za nim po
schodach sądu, a dwa kroki za nami podbiegał prawnik. Johnny’emu
oberwie się za to, że okoliczności łagodzące, na które wskazał, okazały
się niewystarczająco przekonujące. Argument, że Nick potrzebuje
samochodu do pracy, trafił w punkt, to fakt, ale sędzia pokoju nie kupiła
łzawej historii o chorej córeczce – i nic dziwnego, skoro Johnny nie
potrafił okazać żadnych dowodów na potwierdzenie jej prawdziwości:
ani świstka od lekarza, ani wypisu z rejestru na pogotowiu. Poza tym
było to drugie wykroczenie Nicka związane z prowadzeniem samochodu
po alkoholu.
Zatrzymaliśmy się na chodniku i nie bardzo wiedzieliśmy, co
ze sobą począć. Nick, jak zawsze optymista, uparł się, że przyjedzie do
sądu autem, chociaż Johnny uprzedzał go, że prawdopodobnie nie będzie
mógł nim wrócić do domu. Nasz range rover stał na miejscu
parkingowym, które zaraz trzeba będzie ponownie opłacić.

– Wielkie dzięki, stary – rzucił z sarkazmem Nick. – Bardzo mi


pomogłeś.
– Przecież mówiłem, że potrzebujesz specjalisty od prawa karnego,
a nie z branży rozrywki. – Johnny spojrzał wymownie na zegarek, jakby
chciał dać do zrozumienia, że jest z kimś umówiony.
– Trzy lata! – naskoczył na niego Nick. – Dostałem zakaz
prowadzenia pojazdów na trzy lata!

– Ja się nauczę – wtrąciłam, licząc, że go udobrucham.


– Ty? – syknął drwiąco. – Byłabyś beznadziejna. Zupełnie nie masz
wyczucia drogi. – Chciałam zaprotestować, ale nie śmiałam. – Poza tym
nie nauczysz się i nie zdasz egzaminu w pięć minut, tak? – Wyjął telefon
i włączył go. Stukał zniecierpliwiony w wyświetlacz, aż ten w końcu
ożył. – Lola?! – wrzasnął do słuchawki, zwracając się do swojej
asystentki. – Przyślij kogoś, żeby zabrał stąd mój wóz… Tak, dostałem
zakaz… Sukinsyny. – Johnny wykorzystał tę chwilę, żeby machnąć nam
na do widzenia i ulotnić się w stronę stacji metra. – Kurwa, trzy lata…
Tak, trzy. Wiem… Roba albo Charliego, nieważne… Usiądziemy
w jakiejś kawiarni. Niech wyślą mi SMS-a, kiedy dojadą. Jak
najszybciej, dobra? Bo licznik bije.
Za rogiem była mała włoska kafejka. Zostawił mnie tam jak bagaż,
który się oddaje na przechowanie, a sam wyszedł na zewnątrz, mówiąc,
że musi pilnie zadzwonić do paru osób. Popijałam swoją flat white
i zerkałam nerwowo na zegarek. Za godzinę powinniśmy odebrać Emily
ze żłobka. Jeśli ktoś się wkrótce nie zjawi, będę musiała wziąć taksówkę.

Miałam serdecznie dość uporu, z jakim Nick powtarzał, że byłabym


kiepskim kierowcą. Zaczęło się od niewinnego żartu i stopniowo
ewoluowało w bezsporny fakt. Jego źródeł należało szukać w naszym
pierwszym spotkaniu, które wyglądało jak ze scenariusza komedii
romantycznej.

Było mniej więcej wpół do dziewiątej rano. Jechałam rowerem do


pracy. Aż do centrum samochody stały w korku, żaden nie ruszył, mimo
że światło zmieniło się na zielone, wszystkie rozsądnie czekały, aż
pojazdy z naprzeciwka skręcą w prawo. Pedałowałam buspasem,
zadowolona z siebie pędziłam w dół w promieniach słońca, mijając
unieruchomione auta. Schowana za ciężarówką nie widziałam, co się
dzieje na pozostałych pasach ruchu. Przyznaję, to było ryzykowne. Teraz
to rozumiem, ale wtedy po prostu zależało mi na przejechaniu na
zielonym świetle. Zauważyłam range rovera, dopiero kiedy wyrósł tuż
przede mną. Jego koła znalazły się na czerwonej powierzchni pasa dla
autobusów, a przedni zderzak trącił mój rower. Poleciałam do przodu
przez kierownicę. Pamiętam, że zrobiłam salto w powietrzu i przez
chwilę poczułam się jak w stanie nieważkości. A potem gruchnęłam
o asfalt, na szczęście nie głową. Popatrzyłam w górę i nasze spojrzenia
się spotkały.

Stał nade mną pobladły i z otwartymi ustami, jak nurek nabierający


powietrza. Sklęłam go głośno i odtrąciłam dłoń, którą do mnie
wyciągnął. Obrzucałam mięsem jego SUV-a i cholerny kodeks drogowy,
a on tylko skruszony kiwał głową i przepraszał.

Z jednej strony ciskałam na niego gromy, a z drugiej podziwiałam


jego atrakcyjny wygląd. Był ubrany w elegancki szary garnitur, białą
koszulę bez krawata i czarne buty wypastowane na wysoki połysk. Do
tego miał ładną twarz, starannie przystrzyżone ciemne, przyprószone
siwizną włosy i równo przycięty zarost. Na oko czterdziestka,
pomyślałam. Inteligentny i na pewno dobrze sytuowany. Sama miałam
dwadzieścia pięć lat, źle się ubierałam i byłam spłukana.
– Odjadę, żeby nie blokować drogi – powiedział, usiadł za
kierownicą range rovera i skręcił w najbliższą boczną uliczkę.

Koło w moim rowerze było wygięte, a linka hamulca zerwana.


Ściągnęłam go na chodnik i oparłam o parkan. Mężczyzna zaparkował
na podwójnej żółtej kilka metrów dalej, wysiadł i wrócił do mnie. Lekko
kręciło mi się w głowie. Zachwiałam się.

– Nic pani nie jest? – zapytał. – Może to wstrząśnienie mózgu?

– Nie, w porządku. Tylko trochę boli mnie łokieć. – Odwinęłam


rękaw i zobaczyłam zakrwawione otarcie.

Skrzywił się.

– Chyba przydałby się pani zastrzyk przeciwtężcowy.

– Nie, poważnie, nic mi się nie stało. Zajmę się tym, kiedy dotrę do
pracy. – Odpięłam kask. – Wie pan, gdzie jest najbliższa stacja metra?

– Nigdzie pani nie pójdzie. Jest pani w szoku. Musi pani usiąść
i napić się herbaty z dużą ilością cukru. Zapraszam do siebie, obmyje
pani tę ranę. Mieszkam niedaleko. – Wskazał wzgórze za plecami.

– Dziękuję, ale naprawdę muszę już lecieć – odparłam. – Jeśli znów


się spóźnię, to w końcu mnie zwolnią.

– Ale to się przecież stało nie z pani, tylko z mojej winy.


Porozmawiam z pani przełożonym albo przełożoną i wszystko wyjaśnię.
Proszę mi wierzyć, potrafię być bardzo przekonujący. – Poczęstował
mnie rozbrajającym chłopięcym uśmiechem.

Poczułam, że zaczynam mięknąć. Miałam lekkie zawroty głowy


i pomyślałam, że nie zaszkodzi wziąć szefową na litość.
– Tak chyba będzie lepiej. Inaczej mi nie uwierzy.

Zapakował rower do bagażnika i zawiózł mnie do swojego domu.


Szczęka mi opadła, kiedy skręciliśmy na podjazd. Gdy mężczyzna był
zajęty przenoszeniem roweru do garażu, szybko policzyłam okna
w budynku.

– Oczywiście zapłacę za naprawę. – Wyjął portfel. Sięgnął do


kieszonki z miękkiej czarnej skóry i wysunął gruby plik banknotów. –
Jak pani myśli, ile to będzie kosztowało? Dwieście?

Za rower, kupiony na Gumtree, zapłaciłam osiemdziesiąt funtów,


poza tym miałam znajomego mechanika, który zreperowałby mi go za
darmo. Pieniądze nie miały tu znaczenia.

– Niech pani weźmie pięćset i po prostu sprawi sobie nowy –


powiedział, błędnie interpretując moje wahanie. Zaczął odliczać
gotówkę, a ja pomyślałam: wydaje mu się, że może się wykupić od
kłopotów, podczas gdy tak naprawdę jest winny niebezpiecznej jazdy
i powinien stracić prawo jazdy.

– Należałoby zgłosić wypadek na policję, nie sądzi pan? –


odezwałam się. – Wie pan, wymienić się numerami polisy, danymi i tak
dalej…

Uśmiechnął się krzywo.

– Zasadniczo tak, ale czy naprawdę chce się pani wypełniać te


wszystkie formularze? Nie mam na to czasu. Poza tym, jeśli zacznie pani
dochodzić odszkodowania z mojego ubezpieczenia, to nieprędko kupi
pani nowy rower. – Ściągnęłam brwi. – Oczywiście, proszę śmiało
zgłaszać, jeżeli tak pani na tym zależy. Po prostu próbuję ułatwić pani
życie.
– No tak, chyba rzeczywiście.

Włożył mi do ręki zwitek pieniędzy i zamknął dłoń.

– Chodźmy, zaparzę pani mocną herbatę.


Kiedy teraz o tym myślę, sądzę, że sporo ryzykowałam. Byłam
bezbronną młodą kobietą w szoku. Skąd miałam wiedzieć, że ten
mężczyzna nie jest samotnym psychopatą, który celowo potrąca
rowerzystki i zwabia je do swojego domu po to, aby napoić zaprawioną
narkotykami herbatką i zamknąć w piwnicznej komorze tortur? A jednak
wydało mi się to mało prawdopodobne. Poza tym nie był sam. W kuchni
zastaliśmy młodą kobietę, sprzątaczkę, która zmywała podłogę, a kiedy
Nick wszedł na mokre płytki, żeby wziąć czajnik, cmoknęła
z niezadowoleniem i mruknęła pod nosem po polsku.

– To Natasha – przedstawił mnie. – Przed chwilą potrąciłem ją, jak


jechała na rowerze.

Sprzątaczka posłała mi podejrzliwe spojrzenie.


– To była moja wina – dodał. – Nic nie widziałem za ciężarówką.
Mogłem zaczekać.

Czy dało się wyczuć napięcie seksualne? Na pewno tak, ale wtedy
go nie zauważyłam. Byłam tam zupełnie obcą osobą, lekko zszokowaną
wypadkiem, z zakrwawionym łokciem i poobijanym biodrem, która
pracowała w kawiarni i mieszkała z dwojgiem przyjaciół w obskurnym
mieszkaniu. Nie miałam chłopaka i przechodziłam fazę udawania, że
lepiej mi samej. „Masz pecha w miłości”, mawiała moja matka za
każdym razem, gdy kolejny mój związek kończył się fiaskiem albo
zanadto komplikował. Zresztą Nick i tak był dla mnie za stary. I nie był
w moim typie.
Zaprowadził mnie do wielkiego salonu i kazał się rozgościć.
Przyniósł plastry i krem odkażający, powiedział, żebym opatrzyła sobie
ranę, a sam poszedł zrobić herbatę. Wykorzystałam okazję, by rozejrzeć
się po luksusowym wnętrzu. Urządzone było w przesadnie napuszonym
i romantycznym stylu. Białe skórzane kanapy, ogromne jedwabne kwiaty
w porcelanowych wazonach, lustra na wszystkich ścianach, różowe
atłasowe zasłony i migoczące światełka wplecione w srebrne witki
w wysokim wazonie. Pomyślałam, doskonale to pamiętam, że ten, kto
urządzał to wnętrze, ma zdecydowanie więcej pieniędzy niż gustu.

– Pańska żona? – spytałam, wskazując oprawioną fotografię


ponętnej młodej kobiety w sukni ślubnej. Miała gęste brązowe włosy ze
złotymi pasemkami, równo przycięte zgodnie z modą panującą w latach
dziewięćdziesiątych. Jej kształty były krągłe, ale twarz pociągła. Orli
nos, szerokie usta i wydatne, dodatkowo podkreślone makijażem kości
policzkowe.
– Tak, to Jen – odparł, stawiając na ławie tacę z dwoma kubkami
i talerzem ciasteczek czekoladowych.
– Wygląda bardzo młodo.
– Miała dziewiętnaście lat, a ja dwadzieścia jeden – powiedział,
kiwając głową w zamyśleniu. – Moja sympatia z dzieciństwa.
Żadne z nas nie przypuszczało wtedy, że pół roku później zajmę jej
miejsce.
4

Wtedy

Natasha
Jen przyszła jeszcze tego samego wieczoru. Stale zaglądała pod różnymi
pretekstami, tym razem podobno przez cały dzień zamartwiała się, jak
poszło Nickowi w sądzie. Słyszałam jej głos i stukot wysokich obcasów
na wyfroterowanej podłodze w kuchni i nie podobało mi się to, że Nick
został z nią sam. Akurat kładłam Emily spać. Biedna mała musiała się
zadowolić bardzo krótką bajką na dobranoc.
– To oburzające, Nicky – skwitowała Jen, kiedy zeszłam na dół. –
Nie możesz się odwołać?
Pokręcił głową.
– Naprawdę był pod wpływem – wtrąciłam. – W dodatku to jego
drugie wykroczenie.
– No tak, ale tamto było wieki temu. Zakaz na trzy lata! Jak ty sobie
dasz radę?
– Coś wymyślę – odparł Nick.
Uniosła gęste, namalowane brwi.
– A w jaki sposób dotrzesz na chrzciny?
– Cholera, o tym nie pomyślałem…
– Możemy przecież pojechać pociągiem – powiedziałam, włączając
piekarnik. Na kolację mieliśmy mrożone pizze, ale nie chciałam, żeby
Jen, kucharka doskonała, się zorientowała.
– Z niedzielnymi pociągami wiecznie są problemy – zauważyła.
Nick napełnił jej pusty kieliszek. – A to roboty na torach, a to
komunikacja zastępcza. Zejdzie wam cały dzień w podróży. W dodatku
kościół stoi poza centrum, daleko od najbliższej stacji.

No to może po prostu nie pojedziemy, pomyślałam i poczułam ulgę.


Jen była jednak krok przede mną.
– Mogłabym was podwieźć – zaproponowała. – Bo nie wiem, jak
inaczej się tam dostaniecie. Co ty na to, Nicky?

– Bylibyśmy ogromnie wdzięczni – przyznał, ale zobaczył moją


minę i dodał: – Nie chcielibyśmy cię krępować. Może wolałabyś zostać
na noc… porozmawiać ze starymi znajomymi. Tylko byśmy ci
przeszkadzali i… – ucichł nieprzekonująco.

– Nie wygłupiaj się, fajnie będzie wybrać się razem – odparła. –


Poza tym wiesz, jak nie lubię jeździć sama w dłuższe trasy.

– Jeśli naprawdę nie masz nic przeciwko…


– Skąd! Z chęcią pomogę. No, to ustalone. Zdrówko! – Wzniosła
samotny toast.

Wkrótce potem się pożegnała, Nick odprowadził ją do drzwi, ale


zanim wyszła, rozmawiali szeptem przez kilka minut. Wycisnęłam
kroplę płynu do naczyń do jej kieliszka po winie i starannie zmyłam ze
szkła różowy ślad szminki. Wypłukałam kieliszek i wytarłam do sucha,
po czym odstawiłam go na miejsce w szafce. Gdybym tylko mogła
równie łatwo pozbyć się Jen z naszego życia, pomyślałam i zaraz
zbeształam się za podłość.
– Przepraszam za to – powiedział Nick po powrocie do kuchni. –
Ustalaliśmy, o której po nas przyjedzie. Odpowiada ci wpół do
dziesiątej?
– Tak, w porządku. – Sięgnęłam do lodówki i wyjęłam pizze.
Zaczęłam się szarpać z foliowym opakowaniem i musiałam użyć noża,
żeby je otworzyć.
Nick nalał sobie więcej wina.

– Na pewno w porządku? Wiesz, to nie tak, że Jen tego nie


przeżywa. Zdaje sobie sprawę, że możesz czuć się niezręcznie przez ten
pomysł z rodzicami chrzestnymi, i wcale nie czuje się z tym dobrze.

– Tak, rozumiem. Naprawdę, Nick, wszystko gra. – Otworzyłam


drzwiczki piekarnika i poczułam na twarzy podmuch gorącego
powietrza.

– To dla niej bolesne. – Podszedł do mnie z kieliszkiem w ręku. –


Wyobraź sobie, że przychodzisz do domu, w którym mieszkałaś,
i widzisz tam mnie, szczęśliwego, z cudowną żoną i piękną córeczką
u boku. Mam wszystko, czego pragnąłem, a ona… została z niczym.
I nikim. – Pocałował mnie w usta. Spróbowałam opanować dreszczyk,
jaki zawsze czułam, kiedy to robił. – Powinniśmy jej współczuć –
szepnął, chowając twarz w moich włosach.
Po kolacji Nick poszedł na górę do gabinetu na telekonferencję
z Kanadą, a ja zaległam w salonie. Charakter pracy Nicka wymagał od
niego częstego zaangażowania wieczorami. Przyzwyczaiłam się do
samotnych seansów przed telewizorem, podczas gdy on walczył
z Ameryką, albo budzenia się w pustym łóżku, kiedy on w piżamie
czarował Daleki Wschód. Wprawdzie byliśmy razem od trzech lat, ale
pod pewnymi względami każde z nas wiodło zupełnie osobne życie.

W normalnych okolicznościach nigdy byśmy na siebie nie wpadli.


Chociaż nie – mogłabym być na przykład jego recepcjonistką albo tą
dziewczyną od najbardziej niewdzięcznych zadań. Moglibyśmy mijać się
na korytarzu albo życzyć sobie wesołych świąt podczas imprez
firmowych. Mogłabym zwrócić uwagę na to, że jest bardzo atrakcyjny
jak na swój wiek, ale na tym by się skończyło. Zdaniem rodziców Nicka
ich syn był typem wiernym i lojalnym; dawali tym do zrozumienia, że
uważają mnie za niecną uwodzicielkę, która sprowadziła ich niewinną
pociechę na złą drogę. Tyle że wcale tak to nie wyglądało. Nie należę do
kobiet, które skaczą z kwiatka na kwiatek i rozbijają związki. Zacznijmy
od tego, że to on wykonał pierwszy ruch.

Następnego dnia po wypadku przysłał mi wiadomość z prośbą


o wybaczenie i pytaniem, czy na pewno nic mi się wtedy nie stało. Dzień
później dostałam od niego kolejnego SMS-a, w którym napisał, że czuje
się paskudnie z powodu potrącenia i „w ramach przeprosin” zaprasza
mnie na kolację. Początkowo chciałam odmówić, ale w sumie
ucieszyłam się, że znów będę mogła go zobaczyć. Rzuciło mnie – i to
dosłownie – w nową rzeczywistość, w której domy kosztują miliony,
a biznesmeni noszą w portfelu pięćset funtów w gotówce. Mimo to Nick
nie pasował do stereotypu złego kapitalisty, którym gardziłam, tak jak
mnie nauczono. Bardzo się przejął tym, że się przez niego potłukłam,
zabrał mnie do siebie, pozwolił opatrzyć ranę i zrobił mi herbatę.
W dodatku okazał się wyjątkowo hojny, choć od razu było widać, że
rower nie był tyle wart. A teraz jeszcze chciał mi zafundować kolację –
cóż mogło być w tym złego?

Owszem, mama nazwałaby to próbą przekupstwa – żebym nie


poszła na policję – ale ja tego tak nie odbierałam. Nick po prostu
sprawiał wrażenie naprawdę porządnego faceta i nawet jeśli mój pociąg
do niego miał charakter seksualny, to istniał na poziomie głębokiej
podświadomości. Nie umawiałam się ze starszymi mężczyznami ani nie
pochwalałam zdrady małżeńskiej. Zainteresowanie, jakie okazywał mi
Nick, wydawało mi się co najwyżej ojcowskie.

Dlatego najpierw przyjęłam zaproszenie, a potem spanikowałam.


Mieliśmy pójść do eleganckiej restauracji, znacznie wytworniejszej od
tych, w których dotąd jadałam. Zastanawiałam się, czy w ogóle zostanę
wpuszczona do środka, jeśli zjawię się w ciuchach z primarku. Nie było
mnie stać na kupienie sobie czegoś nowego, bo pięćset funtów od Nicka
od razu wpłaciłam do banku i przeznaczyłam na pokrycie długu na
karcie kredytowej. Poświęciłam kilka godzin na przymierzanie
wszystkiego, co miałam w szafie, i w końcu zdecydowałam się na
sukienkę, w której byłam na pogrzebie wujka. Do tego pożyczyłam od
współlokatorki jej srebrne buty.

Z czasem mój niepokój zaczął obejmować kolejne aspekty


zbliżającego się spotkania i wizyty w restauracji. Uświadomiłam sobie,
że nie rozpoznam połowy potraw w menu i nie będę wiedziała, których
sztućców użyć. Nic nas nie łączyło i podejrzewałam, że znacząco się
różnimy w poglądach na rozmaite kwestie. Nigdy nie byłam w żadnym
egzotycznym kraju i nie znałam nikogo sławnego, jeśli nie liczyć Colina
Firtha (albo kogoś, kto bardzo podobnie wyglądał), któremu kilka
miesięcy wcześniej sprzedałam chai latte. Im bliżej było do umówionego
dnia, tym bardziej czułam się zdenerwowana i niewiele brakowało,
abym odwołała spotkanie. Jednak przekonała mnie moja współlokatorka,
która stwierdziła, że powinnam pójść choćby dla zabawy.

Nick zabrał mnie do niewielkiej francuskiej restauracji w Covent


Garden – później została „naszą” knajpką, do której chodziliśmy
w rocznice i walentynki. Nie wiem, może poczułam się swobodnie
dzięki dwóm koktajlom z szampanem albo może podziałał na mnie
wrodzony urok Nicka. W każdym razie nie pamiętam, co jedliśmy
tamtego pierwszego wspólnego wieczoru ani czy w ogóle mi
smakowało, ponieważ oboje skupiliśmy wszystkie zmysły na sobie
nawzajem. Nie było krępującej ciszy ani wprawiających w zakłopotanie
sytuacji, nie wchodziliśmy sobie w słowo. Rozmawialiśmy na różne
tematy, śmialiśmy się. No i sporo wypiliśmy.

– To powiedz wreszcie, czym się zajmujesz – poprosiłam, kiedy


jedliśmy przystawki. Ciekawość nie dawała mi spokoju. Obstawiałam
usługi finansowe, bankowość inwestycyjną albo fundusze hedgingowe –
nie to, żebym wiedziała, czym tak naprawdę są.
– Dystrybucja mediów – odparł, po czym, widząc moją
skonsternowaną minę, dodał: – W największym skrócie polega to na
tym, że sprzedaję programy telewizyjne zagranicznym stacjom. Poza
tym negocjuję umowy produkcyjne, pośredniczę w koprodukcjach, tego
typu sprawy. Współpracuję jako konsultant z dużymi studiami
produkcyjnymi. Robię międzynarodowe interesy, dlatego często
podróżuję, ale uwierz mi, że to wcale nie takie piękne, jak się wydaje.
Żyjemy w ciekawych czasach – powiedział po chwili, mnąc serwetkę. –
Nowo powstające platformy dają ogromne możliwości, na których tak
naprawdę nikt jeszcze nie nauczył się zarabiać. Ale wkrótce to się
zmieni.

Kiwałam głową, żeby nie wyjść na ignorantkę, mimo że wszystko


to brzmiało dla mnie, jakby mówił po chińsku.

Przez cały wieczór patrzyliśmy sobie w oczy, nie byliśmy w stanie


oderwać od siebie wzroku. Kiedy Nick przypadkiem musnął moją rękę,
poczułam, jak przechodzi mnie prąd. Nigdy wcześniej nie
doświadczyłam tak szybko fascynacji drugim człowiekiem i nie
docierało do mnie, jak to w ogóle było możliwe. Usiłowałam stłumić
emocje, zrzucić zauroczenie na karb alkoholu. To nie randka,
powtarzałam sobie, tylko kolacja na przeprosiny. Na litość boską,
przecież Nick mógłby być moim ojcem. Poza tym miał żonę, nie wolno
mi było o tym zapominać. Kiedy nachylił się nad stolikiem, żeby dolać
mi wina, w blasku świeczki na jego palcu zalśniła obrączka.

Nie starał się mnie poderwać tamtego wieczoru, nie czynił żadnych
dwuznacznych uwag, nie pytał, czy mam chłopaka, nie próbował pod
stołem położyć mi dłoni na kolanie. Nie wiem, jak bym zareagowała,
gdyby zrobił coś takiego. Pewnie nie zaprotestowałabym, a potem bym
tego żałowała. Zachował się jak dżentelmen, nawet zamówił dla mnie
osobną taksówkę, mimo że oboje udawaliśmy się w tym samym
kierunku.

Taksówka kluczyła uliczkami Soho, kierując się na północ, wino


szumiało mi w głowie, a ja siedziałam zadowolona na kanapie z tyłu
i rozpamiętywałam wieczór, wracając myślami do wyrazistych rysów
Nicka i jego kojącego głosu. Sprowadził mnie na ziemię dopiero widok
zaniedbanych drzwi mojego domu, przed którym zatrzymał się
samochód. To była jednorazowa przygoda. Zajrzałam do niezwykłego
świata pięknych i bogatych, ale nigdy więcej tam nie wrócę.

Zrzuciłam z obolałych stóp pożyczone buty i weszłam na górę po


trzeszczących stopniach. Choć byłam pijana, nie mogłam nie zwrócić
uwagi na poplamioną, wytartą wykładzinę na schodach. Oto moje
miejsce, pomyślałam, w wynajętym domu ze współlokatorami, którzy
żyją od wypłaty do wypłaty. Miło było się zabawić, popłynąć na fali
poczucia winy Nicka, ale nic więcej z tego nie będzie.

Jakże się myliłam…


Zatopiłam się we wspomnieniach do tego stopnia, że nawet nie
zauważyłam, kiedy wszedł do pokoju.

– Po co to oglądasz? – spytał, wpatrując się w ujęcie żołnierzy


brnących przez pustynię.
– Co? A… nie, nie oglądam – odparłam, wracając myślami do
teraźniejszości. Sięgnął po pilota i wyłączył telewizor, a potem usiadł
obok i zamknął mnie w objęciach.

– Wybacz – przeprosił po raz drugi tego wieczoru. – Wiem, że to


nie w porządku wobec ciebie. I dziękuję, że mimo wszystko dzielnie to
znosisz. Naprawdę wolałbym powiedzieć Jen, że nie życzę sobie, żeby tu
przychodziła, ale nie mogę tego zrobić. Jest nieszczęśliwa, a ja czuję się
odpowiedzialny.
– Ona chce cię odzyskać, Nick. – Zaczęłam skubać brzeg swetra.

– Absurd.
– Naprawdę. Czuję się tak, jakby robiła wszystko, żeby się mnie
pozbyć.

– Nawet jeśli to prawda, to i tak jej się nie uda. – Objął mnie tak
mocno, że zabrakło mi tchu. – Kocham cię, Natasho, i nie pozwolę, żeby
ktokolwiek nas skłócił.
5

Wtedy

Natasha
Jen przyjechała w niedzielę wczesnym rankiem, żeby zabrać nas na
chrzciny. Nick usiadł z przodu – „bo muszę się zmieścić z nogami”,
skwitował – a mnie i Emily umieścił z tyłu. Czułam się, jakby on i Jen
byli rodzicami, a ja ich córką. Jen włączyła płytę z przebojami z lat
dziewięćdziesiątych – „nasze czasy”, rzuciła – i zaczęła rozmawiać
z Nickiem tak cicho, że nie słyszałam większości tego, o czym mówili.
Zastanawiałam się, czy robiła to celowo. Postanowiłam jednak nie dać
się zbyć i przez pierwsze pół godziny siedziałam z głową pomiędzy ich
fotelami, usiłując uchwycić jak najwięcej z rozmowy. Nick odwracał się
przez ramię i odpowiadał tak, żebym mogła usłyszeć, ale potem zaczęło
mu się robić niedobrze i usiadł tak, by patrzeć prosto przed siebie. Kiedy
włączyliśmy się do ruchu na trasie M4, Jen pogłośniła muzykę i zaczęła
śpiewać razem z wokalistami. Miała zaskakująco dobry głos.

Zrezygnowana poprawiłam się na swoim miejscu i zapatrzyłam


w widok za oknem. Co pewien czas Jen przerywała koncert i rzucała:
„Nicky, wiesz, z czym mi się kojarzy ta piosenka?”. Albo: „Pamiętasz,
kiedy…?”. Nick nie zachęcał jej do wspominek, ale też nie robił nic,
żeby przestała. Pewnie uznał, że nie wypada, bo Jen wyświadcza nam
przysługę.

Postanowiłam, że porozmawiam z nim o tym po powrocie


z chrzcin. Jeśli jeszcze kiedykolwiek Jen zaproponuje nam podwózkę, po
prostu grzecznie odmówimy. No i trzeba będzie znaleźć sposób na te jej
zbyt częste wizyty u nas. Odwiedziny w dawnym domu na pewno jej nie
służyły, a mnie skręcało z poczucia winy.
Wszyscy byli zaskoczeni, kiedy im mówiłam, że żona Nicka
wyprowadziła się z własnej woli. Zazwyczaj opuszcza dom ten, kto
zawinił. Ale Nick go uwielbiał i bardzo chciał w nim zostać. Całkowicie
przerobiliśmy wnętrza, od nowa urządziliśmy kuchnię i łazienki, mimo
że stare nadal były w świetnym stanie. Niezwykła rozrzutność, owszem,
ale Nick stwierdził, że muszę odcisnąć piętno na swoim nowym domu.
Postarałam się, aby było przytulnie. Mimo to nadal czułam obecność
Jen, zwłaszcza w sypialni. Kiedy otwierałam drzwi garderoby, jej
wnętrze wciąż tchnęło mocną wonią perfum byłej żony Nicka.
Chrzciny miały się odbyć w rodzinnej wiosce Nicka i Jen pod Bristolem.
Jego rodzice, siostra i brat mieszkali w odległości dosłownie kilku
kilometrów od siebie, a bliskość między nimi przejawiała się nie tylko na
mapie, utrzymywali bowiem nieustanny kontakt: odwiedzali się
nawzajem, razem robili zakupy, organizowali przyjęcia, wspólnie
jeździli na wakacje. Nawet po przeprowadzce do Londynu Nick i Jen
nadal stosowali się do rodzinnych zwyczajów. A potem zjawiłam się ja
i wszystko popsułam.

– Doprowadziłaś szczęśliwe małżeństwo do rozpadu – naskakiwała


na mnie siostra Nicka. – Zniszczyłaś całą rodzinę.

To nie tak, że cała wina leżała po mojej stronie. Naprawdę.


Za oknem przesuwał się monotonny autostradowy krajobraz, służąc
mi za tło wspomnień z pierwszego odurzającego miesiąca naszej
znajomości. Najpierw była kolacja na przeprosiny, a potem: kwiaty,
czekoladki, następne kolacje, lunche (niektóre wystawne i z dużą ilością
wina, inne zwyczajne, ot, kawa i kanapki), wieczorne koktajle,
podwieczorki w Fortnum & Mason, szampan na London Eye, wycieczki
motorówką po Tamizie i wreszcie wyznanie miłości na tarasie
widokowym Sharda. Z początku próbowałam się opierać,
przypominałam mu, że przecież jest żonaty, ale twierdził, że jego
małżeństwo od lat istnieje wyłącznie na papierze.

– Byliśmy zdecydowanie za młodzi, kiedy się pobieraliśmy –


przyznał. – Jen przyjaźniła się z moją siostrą i często bywała u nas
w domu. Traktowaliśmy ją tak, jakby należała do rodziny. Strasznie się
we mnie zabujała, Hayley ją dodatkowo nakręcała, moi rodzice nam
przyklasnęli, a ja po prostu nie chciałem nikogo zawieść. Zrobiłem to
z czystego lenistwa. Została moją dziewczyną i zanim się obejrzałem,
już szliśmy do ołtarza.
Współczułam mu. To tak, jakby zmuszono go do zaaranżowanego
małżeństwa. Mówił, że starał się wykrzesać jak najwięcej z tego
związku, tyle że niestety nie było w nim iskry. Podziwiałam go za to, że
mimo wszystko był z Jen aż tak długo, ale przecież on też miał prawo do
szczęścia, prawda? Oczywiście żałowałam również Jen – i miałam
wyrzuty sumienia, że odbijam jej męża. Trudno jednak zaprzeczyć, że
zakochaliśmy się z Nickiem „prawdziwie, do szaleństwa i głęboko”.
Oboje czuliśmy, jakby to był nasz pierwszy raz, i nie potrafiliśmy się
zatrzymać pomimo świadomości tego, jak niebezpieczne jest nasze
postępowanie i że rozjuszymy nim mnóstwo ludzi. Oto wreszcie
spotkaliśmy kogoś, z kim naprawdę chcieliśmy być – dlaczego
mielibyśmy z tego rezygnować?

Charakter pracy Nicka bardzo ułatwiał nam spotkania. Nick często


podróżował w interesach, wyjeżdżał za granicę, przemieszczał się
między strefami czasowymi i Jen była przyzwyczajona do tego, że męża
często nie ma w domu. Kiedy myślała, że poleciał do Stanów albo do
Chin, on znajdował się raptem kilka kilometrów dalej, ze mną,
w luksusowym hoteliku w apartamencie dla nowożeńców. Kupował mi
piękne nowe ciuchy i buty od modnych projektantów, posyłał mnie do
najlepszych fryzjerów i stylistów. Zawsze na powitanie wręczał mi
„małe co nieco”: biżuterię, perfumy albo bieliznę. Stopniowo
zmieniałam się i jak kameleon przystosowywałam do nowego otoczenia.
Nadal czułam się lekko nieswojo, jadając w restauracjach z gwiazdkami
Michelina, ale Nick nauczył mnie połykać ostrygi i zamawiać krwisty,
prawie surowy stek. Powiedział, żebym przestała dziękować kelnerom
i zostawiła słanie łóżka pokojówce. Ze skrępowaniem myślałam o tym,
że zapewne byliśmy obiektem plotek – nie wierzę, żeby personel hoteli,
w których nocowaliśmy, nie zastanawiał się nad różnicą wieku między
nami, brał Nicka za mojego szefa albo może nawet „klienta”, jednak
jemu było to zupełnie obojętne. Martwił się natomiast, że Jen może się
o nas dowiedzieć – zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo poczuje
się tym zdruzgotana.
– Znajdę sposób, żeby jej o tym powiedzieć. Obiecuję – powtarzał.
Nie naciskałam na niego w tej sprawie, choć nie czułam się dobrze ze
świadomością, że mimo wszystko większość nocy spędza z nią w domu.
Poważnie zwątpiłam, kiedy z okazji jej urodzin polecieli do Rzymu, ale
nic nie powiedziałam. Nigdy nie pytałam, czy nadal uprawiają seks,
a jedynie wnioskowałam z aluzji Nicka, że już tego nie robią.

– Jesteśmy jak rodzeństwo – mawiał. – Albo jak starzy kumple. –


Nie miałam powodów, by mu nie wierzyć.
Byłam tak beznadziejnie zakochana i do tego stopnia przekonana
o słuszności naszego związku, że nie przyszło mi do głowy ukrywać go
przed znajomymi. Zaskoczyła mnie ich niepochlebna ocena dotycząca
mojego postępowania.
„Występujesz przeciwko solidarności kobiet”.

„Przecież on nigdy nie odejdzie od żony”.

„Zrani cię”.

„Zobaczysz, będziesz przez niego płakała”.

Nikt nie chciał mnie słuchać, kiedy mówiłam, że to nieprawda i że


sytuacja Nicka jest inna: on kocha mnie i ja kocham jego, a nasz związek
jest prawdziwy i trwały.

– Jutro zadzwonię do Mike’a – powiedziała Jen. – Przy odrobinie


szczęścia tamten facet będzie mógł od razu zacząć.

Otrząsnęłam się z myśli o przeszłości i pochyliłam w stronę męża.

– O czym rozmawiacie?

Nick spojrzał na mnie przez ramię.


– Nasz wspólny stary znajomy przeprowadza się do Stanów
i zwalnia swojego kierowcę. Jen pomyślała, że mógłbym go zatrudnić.

Ściągnęłam brwi.
– Po co ci kierowca? Nie możesz jeździć taksówkami?

– Byłoby mi znacznie wygodniej, gdybym miał kierowcę – odparł


Nick. – Prawdopodobnie nie kosztowałoby to wiele więcej niż taryfy.

– No i robiłbyś lepsze wrażenie, niż gdybyś jeździł na spotkania


uberem – dodała Jen.

– Poza tym kierowca mógłby cię wozić na zakupy albo odbierać


Emily ze żłobka, kiedy akurat nie byłby mi potrzebny. Nie musiałabyś
się tłuc z wózkiem metrem. Co ty na to?

– Pomyślimy. – Poczułam instynktowną niechęć do tego pomysłu.


– Na twoim miejscu, Nicky, w ogóle bym się nie zastanawiała –
powiedziała Jen.

Przejęty Nick zaczął się wiercić.

– Tak, też uważam, że powinniśmy się zdecydować.

Nie chciałam się kłócić przy Jen, więc siedziałam cicho, ale nie
spodobał mi się pomysł z zatrudnieniem kierowcy. Uznałam to za
zbędną rozrzutność. Ledwie zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że
pracuje u nas sprzątaczka (nie wspomniałam o niej mamie, która też
wykonywała ten zawód). Poza tym płaciliśmy ogrodnikowi, który
przychodził raz na jakiś czas, żeby zatroszczyć się o otoczenie naszego
domu, a także ekipom regularnie dbającym o czystość okien, kanap,
dywanów, wykładzin i granitowych blatów. Nigdy nie widziałam, żeby
Nick sam chwytał za pędzel albo śrubokręt: jeśli cokolwiek wymagało
zrobienia, zawsze wzywał fachowców. Ale kierowca? To tak, jakbyśmy
mieli pełnoetatowego służącego.
Wyobraziłam sobie, że podjeżdżam pod dom komunalny mamy, po
czym mój szofer wysiada, żeby otworzyć mi drzwi. Oczami wyobraźni
zobaczyłam jej zniesmaczoną minę. Oby tylko Nick nie kazał mu nosić
czapki. Mama i ja dopiero niedawno zaczęłyśmy się z powrotem do
siebie odzywać i gdyby teraz zobaczyła, że afiszuję się bogactwem,
zapewne znów byśmy się poróżniły.

– Ma na imię Sam – powiedziała Jen. – Nudny jak flaki z olejem,


ale za to solidny.
Nick się roześmiał.

– I o to chodzi.

Nie mogłam uwierzyć, jak łatwo pozwalał się przekonać. Nie


wnikałam w to, co Nick robił w pracy, ale jeśli ten ktoś miał się stać
częścią również naszego prywatnego życia, wówczas chciałam mieć coś
do powiedzenia w tej sprawie. Co o nim wiadomo? Czy ma
zaświadczenie o niekaralności? A jeśli jest pedofilem? Zerknęłam na
smacznie śpiącą Emily i przypomniałam sobie dzień, w którym
dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

Pracowałam w kawiarni w Spitalfields we wschodnim Londynie.


Nużące, męczące zajęcie, ale miałam do wyboru to albo nocne zmiany
w jakimś call center. Udało mi się wprawdzie skończyć studia, ale po
pierwsze, niestety nie na topowej uczelni, a po drugie, byłam raczej
przeciętną studentką, dlatego miałam później duży problem ze
znalezieniem porządnej pracy. Mama była mną zawiedziona; słyszałam
rozczarowanie w jej głosie za każdym razem, gdy rozmawiałyśmy.
Byłam pierwszą osobą w naszej rodzinie, która poszła do liceum,
a potem dostała się na uniwersytet, i matka miała wobec mnie wysokie
oczekiwania. Chciała, żebym kształciła się na nauczycielkę, ale nie
mogłam znieść myśli o powrocie do szkoły.
Zdobyłam dyplom, miałam kredyt studencki, ale zupełnie się
pogubiłam w temacie kariery zawodowej. Umiejętnie tworzyłam wzory
na piance cappuccino, miałam dryg do rozetek i czyniłam cuda
z proszkiem czekoladowym, ale to wszystko. Od kiedy zaczęłam
romansować z Nickiem, nie potrafiłam się skupić na pracy. Pewnego
razu umieściłam jego inicjały w sercu przebitym strzałą, po czym
postawiłam tak ozdobioną filiżankę przed zdumionym gościem.
Chodziłam totalnie rozkojarzona…

Był szary czwartkowy poranek w październiku, przez kawiarnię


przewijało się mało gości, najpewniej dlatego, że tuż za rogiem
otworzono inną, jeszcze modniejszą kafejkę. Dee-Dee, nasza
kierowniczka, próbowała wciągnąć mnie do rozmowy na temat tego, jak
skusić dawnych klientów do powrotu do naszego lokalu.
– Pomyślałam, że moglibyśmy poeksperymentować –
powiedziała. – Spróbuj tego i powiedz, jak ci smakuje. – Podsunęła mi
filiżankę macchiato. – Zgadnij, co jest magicznym składnikiem.

Upiłam łyk. Kawa była ohydna, miałam ochotę ją wypluć.


– No chyba nie jest aż tak źle! – skrzywiła się Dee-Dee.
Zmarszczyłam nos.

– Nie, przepraszam, nie chodzi o kawę, tylko o mnie. Mam dziwny


posmak w ustach, taki… metaliczny, jakbym przeżuwała folię
aluminiową.

Posłała mi spojrzenie spod uniesionych brwi.


– Chyba nie jesteś w ciąży?

– Skąd! – odparłam z pełnym skrępowania śmiechem.


Ale zaczęłam się martwić. Poszłam na zaplecze, wyjęłam telefon
i otworzyłam kalendarz. Głupio zrobiłam, pomyślałam, że przeoczyłam
datę ostatniej miesiączki. Z walącym sercem usiłowałam sobie
przypomnieć, kiedy miałam okres, ale od trzech miesięcy moje życie
przypominało kalejdoskop emocji – dni i noce zlewały się w jeden
potężny wir wrażeń.

Zdawałam sobie sprawę, że ciąża jest prawdopodobna. Romans


z Nickiem zdarzył się ni z tego, ni z owego, nie planowałam go i nie
byłam do niego przygotowana pod względem antykoncepcji. Owszem,
Nick używał prezerwatyw, ale tak bardzo odbierały nam przyjemność
z seksu, że kilka razy postanowiliśmy zaryzykować i obejść się bez nich.
Od pewnego czasu przymierzałam się do brania pigułek, ale stale to
odwlekałam. Miałam wrażenie, jakbym kusiła los – tak jakby Nick miał
zerwać ze mną w momencie, gdy ostatecznie uwierzę, że jesteśmy
w stałym związku. Usiadłam pomiędzy workami z ziarnami kawy
a opakowaniami serwetek. Powoli zaczynało coś do mnie docierać.
Na przerwie poszłam do apteki, kupiłam test i zrobiłam go
w toalecie w kawiarni. Kiedy okazało się, że wynik jest pozytywny, nie
ucieszyłam się ani nie przejęłam, tylko się przeraziłam. Ależ byłam
głupia. Przypomniałam sobie przestrogi przyjaciół. Wyobraziłam sobie,
jak Nick wręcza mi zwitek banknotów – tak jak wtedy, kiedy po
potrąceniu dawał mi pieniądze na rower – i sugeruje aborcję.

Umówiłam się z nim w porze lunchu. Powiedziałam, że to pilne.


Usiedliśmy na ławce w niewielkim parku nieopodal jego biura i wtedy
mu powiedziałam. Najpierw opadła mu szczęka, a potem zalał się łzami.

– O co chodzi? Co się stało? – spytałam przestraszona.


– Nic! Nie mogę w to uwierzyć. Tak bardzo się cieszę. – Oczy mu
lśniły.

– Nie jesteś zły?


– Zły? Nie, jestem zachwycony. To najlepsze, co mi się w życiu
przytrafiło. Najpierw ty, a teraz dziecko. Prawdziwy cud. Będę ojcem.

Ulżyło mi. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Jakiś czas


wcześniej, kiedy go zapytałam, dlaczego on i Jen nie mają dzieci, odparł,
że zrezygnowali z rodzicielstwa, ponieważ woleli skupić się na swoich
karierach zawodowych. Nagle okazuje się, że Nick jednak chce być
ojcem, i to mojego dziecka. Zakładałam, że ciąża będzie problemem dla
nas obojga i że będziemy się zastanawiali, jak najlepiej z tego wybrnąć.
Nickowi najwyraźniej nie przyszło nawet do głowy, że mogę nie być
zadowolona z biegu wydarzeń. Nie to, żebym poczuła się urażona,
przeciwnie – potraktowałam reakcję Nicka jako sygnał tego, że wierzy
w nas jako parę i że naprawdę mnie kocha. Namiętne noce
w kameralnych hotelikach można włożyć do szuflady z przelotnymi
fantazjami, ale narodziny wspólnego dziecka to coś zdecydowanie
bardziej prawdziwego i poważnego.
– Co teraz? – spytałam, wbijając spojrzenie w swoje niespokojne
dłonie.

Roześmiał się.
– Pobierzemy się i będziemy żyli długo i szczęśliwie.
– Ale przecież masz już żonę.

– Rozwiodę się.
– A jeśli się nie zgodzi? To może potrwać lata.

– Nie potrwa. Znajdę sposób. Jen zrozumie, kiedy się dowie, że


jesteś w ciąży. Mam wreszcie szansę ułożyć sobie życie tak, jak zawsze
pragnąłem. – Znowu łzy napłynęły mu do oczu. – Bardzo cię kocham,
Tasho. Właśnie uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem pod
słońcem.
Jak obiecał, tak zrobił. W ciągu kilku tygodni Jen wyprowadziła się
z domu, robiąc miejsce dla mnie. Zrezygnowałam z pracy w kawiarni,
przestałam się martwić brakiem perspektyw i ambicji zawodowych
i rozpieszczana przez Nicka, zaczęłam spędzać dni na wydawaniu
majątku na stronach z produktami dla dzieci. Było jak we śnie – często
bałam się, że lada moment się obudzę i wszystko się skończy, coś będzie
nie tak z dzieckiem albo Jen zmieni zdanie i odmówi współpracy.
Dobrze o niej świadczyło to, że nie stanęła Nickowi na drodze. Na
pewno już dawno się zorientowała, że ich małżeństwo było fikcją.
Zgodziła się na rozwód z uznaniem jego winy – w końcu dopuścił się
cudzołóstwa – a Nick odwdzięczył się jej pokaźną sumką. Wszystko
odbyło się w wyjątkowo cywilizowany sposób: rozeszli się tak, jak
powinni się rozstawać dorośli, co nie zdarza się tak często. Rozwód
przebiegł sprawnie i już we wrześniu, trzy tygodnie przed narodzinami
Emily, wzięliśmy z Nickiem kameralny ślub.
Mogłam się domyślić, że nie zawsze będzie tak różowo. Kilka dni
po porodzie Jen odwiedziła nas w domu, przynosząc piękną markową
sukieneczkę, do tego pasującą czapeczkę i buciki. Oboje z Nickiem
byliśmy pod wrażeniem jej wielkoduszności, ale nigdy nie zapomnę
miny Jen, kiedy patrzyła, jak maleńka Emily ssie moją pierś.
6

Teraz

Anna
– Anno!… Anno!
Wzdrygam się, czując klepnięcie w ramię. Odwracam się i widzę
Margaret, koleżankę z pracy, w kremowych spodniach i szydełkowej
bluzce do kompletu.
– Czemu nie reagujesz? – pyta z wyrzutem. – Gardło sobie
zdzieram.
Płoną mi policzki.
– Wybacz. Bujałam w obłokach.
To kłamstwo – wróciłam myślami do wypadku. Dosłownie kilka
minut temu szłam przez centrum handlowe, kiedy nagle usłyszałam
narastający, napierający, osaczający mnie jęk syren. Śniadanie podeszło
mi do gardła. W poszukiwaniu ucieczki wbiegłam do najbliższego
sklepu, którym okazał się Marks & Spencer.

Margaret unosi swoje krótkie, gęste brwi.


– Wszystko w porządku, złotko?
Na stojaku między nami wisi rząd niebieskich letnich sukienek,
mieniących się jak wody Morza Śródziemnego.

– Tak, tak – odpowiadam i dorzucam, byle coś powiedzieć: –


Myślałam o wakacjach.
– Ooo, wakacje! – Wydaje stłumiony chichot. – Nie mogę się
doczekać. Próbuję kupić sobie kostium kąpielowy, ale wszystkie
wyglądają na mnie okropnie. Dokąd się wybierasz? Do ciepłych krajów?
– Nie w tym roku. Pierwszy urlop przysługuje mi dopiero po
czterech miesiącach pracy. – Pomijam fakt, że nie mam za co wyjechać,
bo ostatnie oszczędności wydałam na kaucję za mieszkanie.
– Ach, no przecież. Trudno. Najwyżej wyskoczysz gdzieś jesienią,
przynajmniej wyjdzie taniej, a jeśli pojedziesz na południe, to wciąż
będziesz mogła liczyć na przyzwoitą pogodę. – Margaret zaczyna
opowiadać o miejscówce na Teneryfie, ale nie potrafię się skupić na jej
słowach. Czuję nasilający się ból głowy. – Za każdym razem cudownie
spędzamy czas. Byłaś kiedyś na Wyspach Kanaryjskich? – Milknie. –
Anno…? Anno? Pytałam, czy byłaś…
– E… nie… Ale chętnie bym się wybrała. – Kolejne kłamstwo.
Właściwie dwa. Byłam kiedyś na Lanzarote, ale zupełnie mi się nie
podobało. Podczas ulewy zalało nam mieszkanie, a czarny piasek na
tamtejszej plaży wyglądał jak błoto i nie miałam ochoty po nim chodzić.
Besztam się w duchu. Czemu po prostu nie opowiedziałam jej tej
historii, zamiast kłamać, że nigdy nie byłam na Wyspach Kanaryjskich?
Nie muszę przecież przykrywać wszystkiego łgarstwem. Nie powinnam
się odnosić do Margaret w taki sposób, bo to bardzo miła kobieta,
w dodatku uczynna – wprowadziła mnie w tajniki systemu
informatycznego firmy, przedstawiła kolegom, wciągnęła do grupy,
żebym nie musiała jadać lunchu samotnie przy biurku. Powinnam okazać
jej więcej szacunku.
Nadal opowiada o Teneryfie. Staram się przytakiwać, pomrukując
z udawanym zainteresowaniem, ale czuję się tak, jakby zaciskano mi
głowę w imadle. Jęk syren wywołał migrenę. Powtarza się to za każdym
razem, nawet kiedy wycie dolatuje ze znacznej odległości. Najgorsze są
karetki, bo włączony sygnał oznacza, że ktoś został ranny, być może
umiera. Wyobraźnia zawsze podsuwa mi obraz makabrycznego wypadku
drogowego – nigdy starszej osoby, odchodzącej spokojnie we śnie, albo
rodzącej kobiety. Potrafię myśleć wyłącznie o poskręcanych zwłokach
na asfalcie, ciałach na noszach, jękach bólu i wołaniu o pomoc. Zdaję
sobie sprawę, że zbyt mocno wczuwam się w cierpienie
poszkodowanych, będących przecież tylko wytworem mojej wyobraźni,
i że przemawia przeze mnie poczucie winy, jakiego doświadczam
każdego dnia. Pogardzam swoim ocaleniem; żałuję, że przeżyłam.
Lindsay, moja terapeutka, uprzedzała, że pogodzenie się z tym może mi
zająć wiele lat. Wiem na pewno, że już nigdy nie usiądę za kierownicą.

– No, ale nie mam całego dnia na pogaduszki – mówi Margaret, tak
jakbym to ja ją zatrzymywała. – Muszę jeszcze dotrzeć na bazarek.
Odkryłaś go już? To chyba najlepsze, co Morton może zaoferować. Masz
tam wszystko, czego dusza zapragnie. Tutejsze sery smakują nieziemsko,
a kiedy spróbujesz wiejskich jajek, już nigdy nie wrócisz do tych
z Tesco.
– Dzięki za wskazówkę. Później zajrzę. – Nie zrobię tego. Muszę
dotrzeć do domu, zanim zasłabnę. Oczy zachodzą mi mgłą, moje pole
widzenia zwęża się do paska o ciemnych, rozmytych krawędziach;
wygląda to jak pionowe nagrania komórką, które pokazują
w wiadomościach.

– Miłego weekendu – rzuca rozmazany kremowy kształt. – Do


zobaczenia w poniedziałek.
Odprowadzam ją wzrokiem i powoli, ostrożnie kieruję się do
przymierzalni. Mam nadzieję, że przed kabinami stoi jakieś krzesło albo
fotel dla znudzonych mężów i chłopaków, na którym mogą ćwiczyć
typowe frazy: „Wygląda świetnie…”, „Nie, naprawdę, pasuje ci…”,
„Nie, wcale nie wyglądasz w tym grubo…”, „Pewnie, że mi się podoba,
możesz kupić. Czy możemy już pójść na lunch?”. Przysiadam na
fioletowym sześciennym pufie i sięgam do torebki po butelkę.
Kranówka jest letnia, ale smakuje lepiej niż na południu kraju. To
właśnie miejscowa miękka woda przyciąga przemysł browarniczy w te
strony. Pierwszymi piwowarami w Morton byli, jak się okazuje, mnisi
kilkaset lat temu. Z ulotki, którą wzięłam z biblioteki, dowiedziałam się,
że nad rzeką nadal można znaleźć pozostałości opactwa. Może jutro się
tam wybiorę, o ile nie przeszkodzi mi migrena. Tyle że ruiny stoją na
skraju Polanki mniej więcej tam, gdzie zaczyna się dzielnica
przemysłowa. Wolałabym uniknąć powtórki z wątpliwej rozrywki. Przez
cały tydzień usiłowałam dojść do siebie po tamtym spotkaniu. Co będzie,
jeśli znów natknę się na tę samą grupę? Jeśli znów usłyszę ten głos?
Kiedy w nocy przewracam się z boku na bok, jego słowa dźwięczą mi
w głowie jak irytujący refren popowego przeboju. Wciąż do mnie
powracają.
Kurwa, roi się od psów.

Kurwa, roi się od psów.

Staram się obrócić to w żart, myślę o prawdziwych psach zamiast


o policjantach – poczciwych, machających radośnie ogonami kudłatych
kundlach z wywalonymi jęzorami, takich, jakie można zobaczyć
w książeczce o panu MacDonaldzie i jego farmie. Kurwa, roi się od
psów, hau-hau! Ale wtedy przypominam sobie, jak brałam ją na kolana,
siedząc na kanapie. Czułam na skórze ciepło jej dziecięcej pupy
w pieluszce, wskazywałam palcem zwierzątka i podpowiadałam, które
z nich robi „muuu!”, a które „beee!” albo „miau!”. Nagle mnie zatyka.
Dostaję ataku paniki.

Nie ma przed tym ucieczki. Nie wiem, po co w ogóle próbuję.


Ilekroć znajduję się w stresującej sytuacji – nawet jeśli napięcie nie jest
szczególnie silne – mój umysł ogłasza stan najwyższej gotowości
i zaczyna łączyć elementy przeszłości z teraźniejszością. Jestem jak
weteran wojenny, który słyszy fajerwerki i wydaje mu się, że zaczyna się
ostrzał. Klasyczna nerwica pourazowa. Przeanalizowałam incydent
sprzed kilku dni na dziesiątki sposobów i mogę z niemal stuprocentową
pewnością stwierdzić, że to nie był on. A mimo to…

Postanowiłam, że nie będę o nim myślała. Prawie na pewno nie jest


bezdomnym narkomanem, raczej wiedzie normalne życie gdzieś daleko
stąd. Nie ma wstępu do moich myśli. Ani on, ani żadne z nich. Nie będę
wypowiadała ich imion. Ani na głos, ani w głowie.
– Weź się w garść, Anno – bąkam pod nosem, zakręcając butelkę.
Chowam ją do torebki. Krótki odpoczynek trochę mi pomógł. Teraz
muszę wstać, opuścić to miejsce i znaleźć najbliższy przystanek
autobusowy. Albo wziąć taksówkę. Nie, wyjdzie za drogo. Przejdę się,
o ile zdołam utrzymać się na nogach. Przyda mi się łyk świeżego
powietrza.

Podnoszę się z pufa i powoli zaczynam się przedzierać przez gąszcz


stojaków na ubrania. Rozsuwają się automatyczne drzwi, wychodzę na
ostre popołudniowe słońce. Jeszcze nie znam na pamięć planu miasta,
dlatego waham się, w którą stronę pójść. Mój wzrok pada na karetkę
stojącą na chodniku przed jedną z tanich siłowni, widzę migające
niebieskie światło i szeroko otwarte tylne drzwi. Nagle robi mi się słabo.
Szybko obracam się na pięcie i ruszam w przeciwną stronę. Decyzja
podjęła się sama.
Przechodzę przez ruchliwy, wiecznie zakorkowany most i mijam
rząd niewielkich, podupadających sklepików, których właściciele
zaczynają mnie już kojarzyć. Dostrzegam swoje odbicie w witrynie
saloniku fryzjerskiego. Bardzo się zmieniłam. Wyszczuplałam na twarzy,
nie maluję się tak wyzywająco jak kiedyś, a bez blond pasemek moje
włosy wyglądają jak spłowiałe. Jestem kobietą po przejściach, cieniem
dawnej siebie. Czasem, kiedy spoglądam w lustro, widzę zupełnie obcą
osobę.

No, ale właśnie tego chciałam: całkowitego przeobrażenia. Tyle że


w moim przypadku łabędź na powrót stał się brzydkim kaczątkiem.
Ludzie stale coś zmieniają w swoim życiu: przeprowadzają się do innego
miasta, zatrudniają się w nowym miejscu, zaczynają albo przestają
farbować włosy, chudną albo tyją, szukają partnera w sieci, poznają
kogoś, wychodzą za mąż, żenią się, powtórnie biorą ślub, układają sobie
wszystko na nowo. Na pewno niektórym z nich udaje się odnaleźć
szczęście. Dlaczego akurat mi miałoby się to nie udać?

Przecież doskonale wiesz dlaczego – odpowiada bezlitosny głos


w mojej głowie.
7

Wtedy

Natasha
Szczęśliwie dotarliśmy na miejsce w jednym kawałku. Niestety Emily
obudziła się w marudnym nastroju i uparła się, że nikt inny, tylko tata
może wyjąć ją z fotelika i zanieść do kościoła. Myślałam, że jest głodna,
ale nie chciała jeść cząstek mandarynki, które zabrałam z domu, a kubek
z wodą zrzuciła na podłogę.
– Przykro mi, ale będziesz musiała się nią zająć – wymamrotał
Nick. – Jestem potrzebny przy chrzcielnicy. – Przekazał mi wierzgającą
i jęczącą Emily. Czułam na sobie spojrzenia członków jego rodziny.
Wiedziałam, że moje umiejętności opieki nad dziećmi nie spotkały się
z ich uznaniem.
– Tata! Tata! – krzyknęła mała, kiedy Nick poszedł za Jen dołączyć
do grona rodziców i rodziców chrzestnych. W tym samym czasie
w kościele odbywało się kilka chrztów, było więc tłoczno, głośno i dość
chaotycznie.

Hayley i jej mąż uściskali Jen i pocałowali ją w oba policzki.


Hayley i Jen włożyły podobne sukienki: jedwabne, w wyraziste wzory,
bez rękawów, z okrągłym kołnierzykiem, obcisłą górą i sztywnym dołem
do kolan. Zerknęłam na własny strój. Zdecydowałam się na zestaw
w stylu retro: długą, powłóczystą sukienkę w kwiaty, która rano
w lustrze wyglądała świetnie, ale teraz wydała mi się sfatygowana
i tandetna.
Jen ustawiła się w kolejce obok Nicka i zagadnęła go
w oczekiwaniu na rozpoczęcie uroczystości. Przesunęłam się na skraj
ławki i posadziłam sobie Emily na kolanach. Jak tylko jej pupa dotknęła
mojej sukienki, poczułam wilgotne grudki, a w powietrzu rozszedł się
nieprzyjemny zapaszek. Teraz już wiedziałam, skąd wzięło się jej
niezadowolenie.
W kościele brakowało udogodnień dla matek z dziećmi, musiałam
więc przewinąć małą w ciasnej toalecie w tylnej części budynku, co
zajęło wieki. Kiedy wróciłyśmy, ksiądz zdążył już skropić Ethana
Henry’ego Charlesa wodą święconą, a Nick i Jen złożyli przysięgę,
nieszczerze zobowiązując się do wychowania dziecka w wierze
chrześcijańskiej. Nawet się ucieszyłam, że ominęło mnie przedstawienie,
chociaż był to oczywiście dopiero początek uroczystości – nawet nie
przystawka, a zaledwie symboliczne czekadełko.

Po ceremonii wróciliśmy do auta i pojechaliśmy do domu Hayley


i Ryana, gdzie zorganizowano duże przyjęcie. Był ciepły czerwcowy
dzień, zero chmur na niebie, i każdy powtarzał do znudzenia: „Ależ nam
się trafiła pogoda!”. Jak tylko postawiłam Emily na podłodze, mała od
razu pobiegła do składanych drzwi prowadzących do ogrodu. Nick zajął
się witaniem z ciotkami, wujami i kuzynami, a Jen nie odstępowała go
na krok. Niedobrze mi się robiło, kiedy patrzyłam, jak się do niego klei,
ale nie mogłam przecież wciąć się między tych dwoje, nie byłoby to zbyt
subtelne. Poza tym musiałam pilnować córki.
Ogród był pełen balonów i chorągiewek. Na tarasie rozłożono dwie
altany, a na trawniku porozstawiano białe plastikowe stoliki i krzesła,
które wyglądały jak stado pasących się owiec. Emily dreptała
niepewnym krokiem w swojej nowej żółtej sukieneczce, rozpychała się
między nogami rozmawiających w grupkach ludzi. Próbowałam za nią
nadążyć, stąpając po trawie w butach, których obcasy zapadały się
w miękką darń. Rozglądałam się za Nickiem, ale zniknął mi z oczu.
Rozpalono wielki gazowy grill. Ryan, mąż Hayley, układał
kiełbaski i burgery na ruszcie. Dym i zapach tak zafascynowały Emily,
że postanowiła podejść bliżej.
– Uwaga! – ostrzegłam córkę, biorąc ją na ręce. – Gorące!

– Golonce! – powtórzyła, pokazując grill paluszkiem i z powagą


kręcąc głową. Odeszłam z nią parę kroków, bo dym leciał jej do oczu.
Zaczęła wierzgać i głośno protestować.

– Chodź, znajdziemy tatusia – zaproponowałam, stawiając ją na


ziemi. – Gotowi, do biegu, start! – Udałam, że się z nią ścigam, i ze
śmiechem pobiegłyśmy do domu.

Stół w jadalni uginał się pod ciężarem sałatek, kanapek i mis


pełnych chipsów, skrupulatnie opróżnianych przez dzieci. W kuchni
kłębił się tłum. Odkorkowywano wina i otwierano z sykiem butelki
piwa, ktoś krążył z dzbankiem pimmsa. Znalazł się Nick – właśnie
nalewał kieliszek prosecco, mojego ulubionego napoju. Podeszłam
i poczęstowałam się.
– Dziękuję, kotku – powiedziałam, podnosząc kieliszek do ust.

– To było dla mnie.


Odwróciłam się i zobaczyłam Hayley. Za jej plecami stała Jen.
Trzymała na rękach Ethana, wpatrywała się w jego różowiutką buzię,
delikatnie go kołysała i przemawiała do niego pieszczotliwym głosem.
– Wybacz. Nie wiedziałam.

– Nic się nie stało – stwierdził Nick, natychmiast sięgając po


kolejny kieliszek. Pomachał butelką. – Jeszcze jacyś chętni?
– Ja poproszę! – zgłosiła się Jen.

– Dzidziuś! – wrzasnęła Emily i podbiegła do Ethana. Jen pochyliła


się tak, żeby mała mogła się przyjrzeć.
– Daj kuzynowi buzi – powiedział Nick. Emily przyłożyła
zaślinione usta do czoła Ethana, na co wszyscy wydali z siebie
rozbrajające „ooo”.
– Musimy zrobić jej zdjęcie – oświadczyła Hayley, sięgając po
telefon.

– Nicky, chodź do nas! – zawołała Jen. – Podnieś ją, żeby mogła go


jeszcze raz pocałować.

Nick chwycił córeczkę pod pachami i uniósł. Emily posłusznie


znów cmoknęła Ethana, a tłum w kuchni nagrodził ją brawami.

– Super! – powiedziała Hayley, robiąc serię zdjęć. – Jen, nie


zapomnij prosecco! – Zabrała swój kieliszek i obie, zaśmiewając się,
przeszły do jadalni.

Jak tylko Nick postawił Emily na podłodze, mała pobiegła za Jen


i Hayley – i za dzidziusiem.

– Dobrze się bawisz? – spytał Nick.

Spojrzałam ponuro w kieliszek.


– A jak myślisz? Tu jest nie do wytrzymania.

– O co ci chodzi?

– Wszyscy traktują mnie jak powietrze. Jen zachowuje się tak,


jakby nadal była twoją żoną, Hayley mnie ignoruje, a twoi rodzice nawet
się ze mną nie przywitali. To zwyczajnie niegrzeczne!

Nick pokazał dłonią, żebym ściszyła głos.

– Na pewno nie zrobili tego celowo. Przyjechało mnóstwo osób,


w tym wiele, których dawno nie widzieliśmy.
– Wszyscy pewnie myślą, że jestem nianią albo kimś takim.

– Nie mów głupstw.

– Nick, ja tu naprawdę nie wytrzymam. To poniżające.

– Raczej dla Jen, a nie dla ciebie. Pamiętaj, że to ty wygrałaś.

– Wcale nie czuję się zwyciężczynią – bąknęłam i opróżniłam


kieliszek prosecco tak szybko, że bąbelki uderzyły mi do nosa. – Mam
wrażenie, jakby Hayley zrobiła to specjalnie, żeby mi dopiec.

Nick przewrócił oczami.


– Bzdury wygadujesz. Ile wypiłaś?

– Za mało. – Nalałam sobie resztę tego, co zostało w butelce.

– Tash, proszę cię, nie narób sobie wstydu.

– Nie traktuj mnie protekcjonalnie. Nie jestem dzieckiem.


– Jeśli chcecie się kłócić, znajdźcie sobie jakieś ustronne miejsce,
dobrze? – Odwróciłam się i zobaczyłam Hayley, która przyszła po
dolewkę i stała z miną kota, który dorwał mysz.
– Wcale się nie kłócimy – odparł Nick, wyminął ją i poszedł do
jadalni.

– Czyżbym trafiła w czuły punkt? – Hayley uniosła brwi.

Wiedziałam, że głupio robię, odpowiadając jej, ale alkohol dodał mi


śmiałości.
– Po prostu uważam, że zapraszanie Jen na tego rodzaju imprezy to
zły pomysł.

– Chyba jednak dobry. Gdyby nie ona, musielibyście się tłuc


pociągiem – skwitowała z przekąsem.
– Nie chciałam, żeby nas podwoziła. Wolałam pojechać pociągiem.

– To i tak nie ma znaczenia, skarbie. Bo to moja impreza.

– Masz rację. Może będzie lepiej, jeśli następnym razem po prostu


nie przyjedziemy.
– Masz rację – odparła, naśladując mój głos – może będzie lepiej,
jeśli następnym razem po prostu nie przyjedziesz.

– W porządku. Ale na Nicka też nie licz. – Napiłam się prosecco,


patrząc jej wyzywająco w oczy.

– Nie bądź taka pewna. Nick jest bardzo lojalny wobec rodziny. Nie
pozwolimy, żebyś nam go odebrała.

Posłałam jej przeszywające spojrzenie.


– O co ci chodzi?

– Doskonale wiemy, co kombinujesz. – Uśmiechnęła się


z wyższością. – Mój brat gra przed nami twardego i nieustępliwego, ale
zawsze był łatwowierny.

Zgromiłam ją wzrokiem.

– Do czego zmierzasz?

Hayley złapała mnie za rękaw i odciągnęła na bok.


– Nick i Jen latami starali się o dziecko. Problem leżał po jego
stronie. Niska ruchliwość plemników. – Urwała, widząc zdumienie na
mojej twarzy. – Nie udawaj, że nie wiedziałaś.
Przebłysk wspomnienia. Siedzę na ławce w parku, przekazuję
Nickowi nowinę. Prawdziwy cud. Będę ojcem. Teraz już wiedziałam, co
miał na myśli. Jeżeli Hayley mówiła prawdę, oznaczało to, że Nick
okłamał mnie co do powodu, dla którego on i Jen nie mieli dzieci. Mimo
to od razu mu wybaczyłam.
– Najwyraźniej jednak wina nie leżała po stronie Nicka –
powiedziałam w końcu. – Emily jest tego najlepszym dowodem.

– Nie pozwolimy sobie mydlić oczu, Natasho – odparła Hayley,


kładąc mi dłoń na ramieniu. – Emily to cudowna dziewczynka, ale sama
przyznasz, że nie jest ani trochę podobna do Nicka.

Wezbrała we mnie fala gniewu.


– Ojcem Emily jest Nick. Przysięgam na jej życie.

– Zapragnęłaś pieniędzy mojego brata i znalazłaś sposób, jak je


zdobyć.
– Nieprawda! Kocham Nicka i nigdy bym mu tego nie zrobiła.

– Uwierzył ci, bo chciał uwierzyć – ciągnęła Hayley, ignorując


moje zapewnienia. – Jest bardzo wrażliwy na punkcie swojej męskości.
Jen to rozumie. Dlatego nie protestowała, kiedy od niej odszedł. Była
zdruzgotana, ale pragnęła jego szczęścia. Wiesz, jak w tej piosence… jak
to szło? Jeśli kogoś kochasz, daj mu wolność.
– Spierdalaj, dobrze?

Zniżyła głos do groźnego szeptu.


– Jak śmiesz tak do mnie mówić w moim własnym domu, ty mała
dziwko?

– Wszystko w porządku? – Wrócił Nick.


– Nie, nic nie jest w porządku – odparłam, piorunując Hayley
wzrokiem. – Wracamy do domu. Natychmiast.
– Co? Zwariowałaś… Hayley? Co się dzieje?
Hayley ściągnęła wargi.
– Chyba się trochę wstawiła.

– Nie wstawiłam się, tylko wściekłam! – Ruszyłam do salonu po


Emily. Siedziała na kolanach u dziadka, który karmił ją czekoladkami.
Na pewno nie poszłaby ze mną po dobroci. Wróciłam do Nicka. – Idź po
Emily, a ja wezwę taksówkę.
– Tash, uspokój się. Psujesz radosne święto.

– Ja psuję? Raczej twoja siostra. Obraziła mnie. – Wyjęłam telefon


i zaczęłam szukać numeru do najbliższej korporacji.
– Nie możemy teraz wyjść – odezwał się błagalnym tonem. – Nie
pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem się z rodziną. Emily doskonale się
bawi. Na co dzień praktycznie nie ma kontaktu z dziadkami. To nie
w porządku…
Zawahałam się. Mój palec zawisł nad zieloną słuchawką. Co zrobię,
jeśli Nick nie zechce odjechać ze mną? Opuszczę przyjęcie sama?
Usilnie pragnęłam znaleźć się jak najdalej od tych ludzi – ale czy nie na
tym właśnie im zależało? Hayley celowo sprowokowała kłótnię, a ja, jak
ostatnia idiotka, dałam się podejść. Co za suka. Na pewno zmyśliła tę
bajeczkę o bezpłodności Nicka. Bo przecież powiedziałby mi o tym.
Mówiliśmy sobie o wszystkim, o wszelkich nadziejach i lękach, nie
mieliśmy przed sobą tajemnic. Nick nigdy nie wyrażał najmniejszych
wątpliwości co do tego, czy Emily rzeczywiście jest jego, mimo że – to
akurat prawda – w ogóle nie była do niego podobna.

– W porządku – odparłam, chowając telefon. – Zostaniemy. Ale


proszę cię, porozmawiaj z Jen. Pije drugi kieliszek prosecco. Wolałabym,
żeby nie prowadziła pod wpływem, zwłaszcza kiedy wiezie Emily.
– Masz rację. – Nick zagryzł wargę. – Załatwię to. – Położył mi
dłonie na ramionach i pocałował mnie w czubek głowy. – Dziękuję,
kotku, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Kocham cię.

– Tak, ja ciebie też – odburknęłam.


Podszedł do Jen i dyskretnie wziął ją na stronę. Przyglądałam się
ich rozmowie. Było wyraźnie widać, że nadal istnieje między nimi jakaś
więź – choćby po tym, jak blisko siebie stali. Jeśli Nick naprawdę nie
mógł dać jej dziecka, to czemu mi o tym nie powiedział?
8

Wtedy

Natasha
W następnym tygodniu do pracy zgłosił się Sam, którego, na przekór
wątpliwościom, od samego początku polubiłam. Miał dwadzieścia kilka
lat, czyli był mniej więcej w moim wieku. Przeciętny wygląd, średnia
budowa ciała i wzrost, krótkie, myszate włosy, dość pospolite rysy.
Wiele miesięcy później, kiedy próbowałam go opisać, nie potrafiłam
sobie przypomnieć kształtu jego twarzy albo nosa ani nawet koloru oczu.
Zatarł się w mojej pamięci. Nigdy jednak nie zapomnę jego głosu:
ciepłego, z lekko łamiącą się nutą i miękkim północnym akcentem.
– Jeśli będę pani potrzebny, pani Warrington, proszę wysłać SMS-a.
Dopiero po tygodniu udało mi się go przekonać, żeby zwracał się
do mnie po imieniu. Codziennie o wpół do ósmej czekał na Nicka,
ubrany nieodmiennie w czarne dżinsy i czarną skórzaną kurtkę, popijając
kawę z papierowego kubka. Woził mojego męża do biura w zachodniej
części Londynu, a potem – jeśli Nick go nie potrzebował aż do
wieczoru – wracał do domu, żeby być do mojej dyspozycji. Nigdy nie
wchodził do środka, zostawał w zaparkowanym na podjeździe range
roverze i szeroko otwierał drzwi. Myślałam, jaka to nudna praca.
Siedzisz godzinami w aucie, czekasz na jakieś polecenie, słuchasz
audycji sportowych w Radio Five Live i przesuwasz palcem po ekranie
telefonu. Kiedy zanosiłam mu gorącą herbatę, dziękował mi, nazywając
mnie „skarbem, nie kobietą”.
Często się zdarzało, że nie miałam dla niego żadnego zadania,
i wtedy czułam się niezręcznie. Duże zakupy dostarczano nam
bezpośrednio z marketu, a jeśli coś się kończyło, na przykład mleko albo
chleb, zaglądałam do sklepiku za rogiem. Żłobek Emily, do którego
chodziła rano trzy razy w tygodniu przed południem, znajdował się
dwadzieścia minut piechotą od domu. Lubiłam ją odprowadzać
w wózku, choćby po to, żeby się przejść i zaczerpnąć świeżego
powietrza. Nie pracowałam, więc właściwie nie musiałam zostawiać
małej w żłobku, ale Nick uznał, że to ważne, aby nasza córka miała
kontakt z innymi dziećmi. Wyglądało to nawet zabawnie: siedziałam
przez większość czasu w domu, zbijając bąki, a Sam spędzał czas
w samochodzie, robiąc dokładnie to samo. Zaczęłam się czuć jak
więźniarka, a on był moim strażnikiem. Równie dobrze mogło być na
odwrót…
Od kilku tygodni utrzymywała się ładna pogoda, ale akurat tamtego
dnia nadciągnęły ciężkie obłoki i zaczęło mocno padać. Sam siedział
w aucie z zamkniętymi drzwiami i zaparowanymi szybami. Spoglądałam
za okno i zastanawiałam się, czy deszcz ustanie, zanim będę musiała
pójść do żłobka po Emily. Niebo zasnuwały ołowianoszare chmury, lało
jak z cebra. Wyjęłam telefon i wysłałam Samowi SMS-a, tak jak prosił.
Trochę śmieszne, skoro był tuż obok, pod domem, no ale…

„Czy możesz mnie zawieźć do Small Wonders? Za 5 minut.


Dzięki”.

Odpowiedział natychmiast. „Jasne”. Usłyszałam, jak zapala silnik.


Pociągnęłam usta szminką i rozczesałam włosy. Matki dzieci
chodzących do żłobka były bardzo wymagające w kwestii wyglądu –
miał być swobodny, ale nienaganny. Równie ambitnie podchodziły do
rozwoju swoich pociech: „Mabel zna już ponad sto słów”; „Arthur
praktycznie sam wiąże sznurówki”. Większość mam była po
trzydziestce, więc miały kilka lat więcej ode mnie. Na dzień dobry
uznały mnie za au pair i bardzo się zdziwiły, kiedy się okazało, że
jestem Angielką.

Włączyłam alarm, pobiegłam do samochodu, zajęłam miejsce


w fotelu pasażera i prędko zatrzasnęłam za sobą drzwi.
– Jak dobrze, że byłeś pod ręką.

Zapięłam pas.
– Mieszkasz w okolicy? – zagadnęłam, kiedy ruszyliśmy. Zaraz
pożałowałam, że zadałam to niezręczne pytanie, bo przecież osoba
żyjąca z pensji kierowcy nie mogła sobie pozwolić na dom w naszej
dzielnicy.

Roześmiał się.
– Nieee, mieszkam we wschodniej części Londynu, a pochodzę ze
środkowej Anglii. – Nie pociągnął tematu, a mnie było głupio
dopytywać. Wyczułam, że wolałby nie opowiadać o sobie,
i zastanawiałam się, czy jego przeszłość nie skrywa czasem jakiejś
tragicznej tajemnicy. Często się uśmiechał, ale nie dałam się zwieść.
Docierał do mnie jego wewnętrzny smutek, wyraźnie go wyczuwałam,
a przynajmniej tak mi się wydawało. Teraz już wiem, że przeglądałam
się w nim jak w lustrze: myślałam, że patrzę na Sama,
a w rzeczywistości widziałam samą siebie. Dlatego nie potrafię
przypomnieć sobie jego twarzy.
Dotarcie do żłobka zajęło nam tylko kilka minut. Sam zaparkował
na chodniku, otworzyłam drzwi i pomknęłam do budynku. Emily
wybiegła mi na spotkanie, wołając:

– Mama, mama! – Przywarła do mojej nogi. Odkleiłam ją od siebie


i wzięłam na ręce.
– Wiesz, kto czeka w samochodzie?

– Tata!

– Nie, tym razem to Sam. Pamiętasz Sama?

Spojrzała na mnie zdziwiona i po chwili uśmiechnęła się od ucha do


ucha.

– Sam! I-jaa! I-jaa!

– Ach, masz na myśli strażaka Sama. – To był jeden z jej


ulubionych seriali animowanych. Rozejrzałam się z nadzieją, że żadna
z pozostałych mamuś tego nie słyszała. Oglądanie telewizji przez dzieci
poniżej trzeciego roku życia było źle widziane. Podobno miało to coś
wspólnego z jej negatywnym wpływem na rozwój lewej półkuli mózgu –
a może prawej?

Kiedy powiedziałam Samowi, że Emily wzięła go za postać


z kreskówki, wybuchnął śmiechem. Przez całą drogę nuciła „i-jaa”,
a nasz kierowca śpiewał piosenkę tytułową i wołał: „O nie,
w Pontypandy kot utknął na drzewie!”. Sprawiał wrażenie, jakby znał
Strażaka Sama na pamięć. Zastanawiałam się, czy ma dzieci, ale nie
spytałam, a on też milczał na ten temat.
– Wejdź, zjesz z nami lunch – zaproponowałam po powrocie do
domu.

Zawahał się i po chwili pokręcił głową.


– Dziękuję, ale nie trzeba. – Rozłożył parasolkę i trzymał ją nade
mną, kiedy wypinałam Emily z fotelika. – Jeżdżę do garkuchni obok
stacji metra. Serwują śniadania przez cały dzień.
Wyjęłam Emily i zaniosłam ją pod dach. Sam szedł za nami,
osłaniając nas przed deszczem.

– Potrafię usmażyć jajecznicę z boczkiem, jeśli masz ochotę. Chyba


że wolisz fasolę w sosie pomidorowym? Do tego kubek mocnej
herbaty? – Uświadomiłam sobie, że w moim głosie zaczyna
pobrzmiewać rozpaczliwy ton. Pragnęłam jego towarzystwa,
jakiegokolwiek towarzystwa, mówiąc szczerze. Miałam przed sobą
perspektywę długiego popołudnia. Po lunchu Emily pójdzie spać, a ja
znowu nie będę miała co robić.

– Bardzo dziękuję za zaproszenie, pani… to znaczy, Natasho –


odparł Sam – ale jeśli nie masz nic przeciwko, zrobię sobie teraz
przerwę. Szef chciał, żebym go odebrał o trzeciej.

– Oczywiście. Przepraszam, nie chciałam… To jasne, że należy ci


się przerwa. – Praca Sama nie była szczególnie męcząca, ale dni często
się dłużyły. Nierzadko przywoził Nicka dopiero grubo po dwudziestej.
Potem jeszcze musiał dojechać do domu, gdziekolwiek ten się
znajdował. Czy ktoś na niego czekał? Żona, dziewczyna, chłopak? Nie
wiem, dlaczego Sam tak bardzo mnie intrygował.

Minęło kilka miesięcy, od kiedy ostatni raz widziałam się z mamą,


i bardzo za nią tęskniłam, mimo że niemal każde nasze spotkanie
kończyło się kłótnią. Nasze relacje zawsze były napięte, jak to często
bywa, kiedy samotny rodzic próbuje się dogadać ze swoim jedynym
dzieckiem i na odwrót. Mama nigdy nie ufała mężczyznom, wydawała
się głęboko przekonana, że kobietom byłoby znacznie lepiej, gdyby były
same. Według niej w miłości obowiązywała zasada najwyższej
ostrożności. Kiedy przyznałam się, że jestem w ciąży i wychodzę za
Nicka, gdy tylko rozwiedzie się z Jen, zareagowała tak, jakbym
poinformowała ją, że chcę zdobyć Kilimandżaro w szpilkach.

– Ty głupia dziewucho – powiedziała. – Marnujesz sobie życie…

Stwierdziła, że widocznie już jej nie potrzebuję, skoro znalazłam


sobie „bogatego tatuśka”, który się mną zaopiekuje. Przestała
odpowiadać na moje SMS-y, nie odbierała telefonów ode mnie
i odmówiła przyjścia na ślub. Już zaczęłam myśleć, że nie da się
naprawić tego, co się między nami popsuło, ale kiedy po urodzeniu
Emily wysłałam jej mailem zdjęcie małej, dosłownie kilka godzin
później matka siedziała przy moim łóżku i przemawiała pieszczotliwie
do swojej wnuczki. Ale wolała nie mieć nic wspólnego z Nickiem
i odrzuciła zaproszenie do nas.
Uznałam, że pora ją odwiedzić. Z jednej strony nie chciałam
zajeżdżać pod jej dom range roverem z Samem za kierownicą,
a z drugiej czułabym się dziwnie, gdybym się wybrała autobusem.
Postanowiłam, że jednak Sam nas zawiezie – miał dużo wolnego czasu,
bo Nick był w podróży służbowej.

– Dorastałaś tutaj? – zapytał Sam, kiedy skręciliśmy na osiedle


domów komunalnych i toczyliśmy się wzdłuż szeregowców z lat
sześćdziesiątych ubiegłego wieku, domów o małych oknach i białych
fasadach, które zawsze wyglądały, jakby wymagały odmalowania.

– Tak. Zaskoczony?

Pokiwał głową.

– Lekka różnica między tym a tamtym.


– Co ty nie powiesz!

Poprosiłam, żeby zaparkował za rogiem. Emily zasnęła po drodze,


ale obudziła się, jak tylko rozpięłam pasek fotelika.
– O której mam po ciebie przyjechać? – spytał Sam.
– Hm… około trzeciej? Wyślę ci SMS-a, kiedy będę się zbierała,
dobrze?

*
– Natasho, powiedz szczerze: czego się spodziewałaś? – odparła
mama, kiedy opowiedziałam jej o tym, co zaszło na chrzcinach. –
Postrzegają cię jako tę, która zniszczyła rodzinę. Doprowadziłaś do tego,
że Jen musiała się wyprowadzić z własnego domu. Nic dziwnego, że cię
nienawidzą. Sama bym cię nienawidziła na ich miejscu.

„Dzięki za wsparcie” – pomyślałam, ale nie odezwałam się, tylko


wzięłam herbatnika, zamoczyłam go w herbacie i włożyłam do ust,
zanim się rozpuścił.

– To coś więcej, mamo. Jedynym powodem, dla którego Hayley


poprosiła Jen, żeby została matką chrzestną Ethana, była chęć
dogryzienia mi. Wiem to na pewno. A teraz jeszcze Hayley twierdzi, że
Nick nie może być ojcem Emily, bo ma niską ruchliwość plemników.
Nick powiedział, że razem z Jen świadomie zrezygnowali z posiadania
dzieci, ale Hayley mówi, że przez kilka lat starali się o dziecko. Być
może to kłamstwo, ale…

Mama się skrzywiła.


– A czy jesteś w stu procentach pewna, że to on jest ojcem?

– Mamo! – Zerknęłam na Emily. Oczywiście była za mała, by


zrozumieć, ale i tak nie chciałam, żeby słyszała takie rzeczy. Dostała do
zabawy rondle i drewnianą łyżkę, którą radośnie w nie waliła. –
Oczywiście, że tak! Jak w ogóle możesz o to pytać?

– Pytam, bo nie wiem. Skąd mam wiedzieć? – bąknęła. – Poszłaś do


łóżka z żonatym mężczyzną. Kto wie, do czego jeszcze byłaś zdolna.
Postanowiłam nie przypominać jej, że nie miała męża i wychowała
mnie sama. Nigdy nie rozmawiałyśmy o moim ojcu, był do tego stopnia
anonimowy, że równie dobrze mogłam się okazać dzieckiem dawcy
spermy. Od dawna podejrzewałam, że po prostu miał własną rodzinę
i życie.
Ściszyłam głos.

– To nie tak. Nie chodziło wyłącznie o seks. Zrobiliśmy to, bo się


w sobie zakochaliśmy.
– Miłość… – powiedziała rozmarzonym głosem, jakby chodziło
o coś równie mało prawdopodobnego, jak życie na Marsie.
– Mamo, naprawdę. Jesteśmy bardzo szczęśliwi.
– Jakoś tego nie słychać. – Miała rację. Wyczuwałam fałszywą nutę
we własnym głosie. – I co na to Nick? Ma te niemrawe plemniki czy nie
ma?
– Nie pytałam. On się chyba tego wstydzi i nie chce się przyznać.

– No tak, nie wolno zranić męskiego ego – skomentowała gorzko.


– Wolę to rozegrać delikatnie. Nie chcę, żeby się zaczął zadręczać
tym, że może nie być tatą Emily.

– Na pewno przyszło mu to głowy – zauważyła roztropnie mama. –


Ciekawe, że nigdy cię o to nie zapytał.

– Po prostu mi ufa.
– Hm… ale widocznie za mało, żeby powiedzieć ci prawdę. –
Wstała i poszła do kuchni. – Jakoś mi to nie wygląda na związek na
równych prawach. Chodzisz przy nim na palcach.
– E tam.
– Ależ tak. Jesteś jak typowa żona z lat pięćdziesiątych.
– Wcale nie!
– Nie pracujesz, spędzasz całe dnie w domu, nawet nie umiesz
prowadzić samochodu. – Wróciła z plastikowymi pudełkami, które
następnie postawiła na podłodze obok Emily. – Proszę, kochanie.
Pobębnij sobie w to, dobrze? Babci pęka głowa. – Zabrała rondle.
– Nieee! – wrzasnęła Emily i spróbowała uderzyć ją łyżką.

– Jesteś od niego zależna finansowo i na tym polega twój problem –


stwierdziła mama. – Musisz sobie znaleźć pracę, żeby mieć własne
źródło dochodu.

– Ale po co? Nie potrzebujemy więcej pieniędzy. Nie wiem, ile


dokładnie Nick zarabia, ale naprawdę dużo.

– Jak to nie wiesz? Nie macie wspólnego konta? – Poczułam, jakby


docierała wzrokiem aż do mojego sumienia. Znała mnie tak dobrze, że
wszelkie próby okłamania jej mijały się z celem. – No tak, nie macie.
Ech, Natasho…

– Mamo, to żaden problem, naprawdę. Kiedy potrzebuję pieniędzy,


po prostu biorę kartę Nicka. Zresztą mam też własną, którą on
automatycznie spłaca pod koniec każdego miesiąca. Nigdy mnie nie
pyta, ile na siebie wydaję. Właściwie to mówi, że powinnam częściej
chodzić na zakupy. Zakłada, że jego pieniądze są też moimi pieniędzmi.
Chyba trudno o większą hojność.

– Wobec tego dlaczego nie założycie wspólnego konta?


Wzruszyłam ramionami.
– Nie wiem, nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Na pewno by się
zgodził, gdybym go poprosiła.
– Nie proś, tylko żądaj! – Pokręciła smutno głową. – Natasho,
musisz zacząć zachowywać się jak osoba dorosła. Pozwalasz, żeby Nick
wchodził ci na głowę.
Próbowałam go bronić, ale nie chciała mnie słuchać. Wszystko było
albo jego winą – bo był mężczyzną – albo moją – bo pozwalałam mu na
zbyt wiele.
Po lunchu poszłam do łazienki i kiedy mama zajęła się sprzątaniem
ze stołu, napisałam do Sama, że będziemy się z Emily zbierały do
wyjścia. Czekał na nas w tym samym miejscu. Szybko się stamtąd
ewakuowaliśmy. „Dzięki Bogu już po wszystkim” – pomyślałam z ulgą,
kiedy włączyliśmy się do ruchu na dwupasmówce. Mama myliła się co
do Nicka, ale w pewnych kwestiach miała rację. Rzeczywiście
powinnam bardziej zapanować nad własnym życiem.

Gdy jechaliśmy przez przedmieścia Londynu, przyszedł mi do


głowy pewien pomysł. Zanim zdążyłam to przemyśleć, zwróciłam się do
Sama:
– Nauczysz mnie prowadzić?

Zawahał się, po czym odpowiedział:


– No… w zasadzie… mógłbym. Tyle że nigdy wcześniej tego nie
robiłem, to znaczy, nie uczyłem nikogo. Nie lepiej pójść na kurs, wiesz,
skorzystać z usług instruktora?
– Nie chcę iść na kurs. Mam ochotę zrobić to tak, żeby zaskoczyć
Nicka. Wszystkiego się dowie, jeśli będę musiała płacić instruktorowi. –
Przypomniał mi się zarzut mamy, że nie mam własnych pieniędzy.
Sam cmoknął, ruszając po zapaleniu się zielonego światła.

– Wiesz, wolałbym nie robić nic za plecami twojego męża.


W końcu jest moim szefem.
– Nie przejmuj się tym. Jeśli się wyda, wezmę całą winę na siebie.
Ale nie wyda się, zobaczysz. Tylko nic mu nie mów. To musi pozostać
między nami.

– W takim razie w porządku… Jeśli naprawdę tego chcesz. –


Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. – Przynajmniej oboje będziemy mieli
jakieś zajęcie, co nie?
9

Wtedy

Natasha
Wkrótce dostałam tymczasowe prawo jazdy. Na szczęście Nick był
akurat za granicą, kiedy listonosz przyniósł przesyłkę z dokumentem.
Poszłam na pocztę i kupiłam tablice nauki jazdy – wybrałam takie, które
można łatwo założyć i zdjąć, i trzymałam je pod perfumowaną matą
w szufladzie z moją bielizną. Bez tej odrobiny konspiracji nie byłoby
zabawy. Nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że oszukuję
Nicka – z mojego punktu widzenia to, co robiłam, było równie niewinne,
jak planowanie przyjęcia niespodzianki. Wyobrażałam sobie jego
zachwyconą minę na wiadomość o tym, że zdałam egzamin. To, że będę
potrafiła prowadzić auto, znacznie ułatwi nam życie, dopóki Nick nie
odzyska prawa jazdy.
W każdym razie tak to sobie racjonalizowałam. I tym też
tłumaczyłam dreszcz podniecenia, który przechodził mnie, ilekroć
wsiadałam do samochodu z Samem.
Kierowca ostrzegł mnie, że range rover to prawdziwa „bestia”
i właściwie średnio się nadaje do nauki jazdy, ale nie mamy wyboru.
I jeszcze coś…
– Umawiamy się, że w samochodzie to ja jestem szefem –
powiedział. – Masz robić to, co mówię. Żadnych „ale”. Czy to jasne?
W przeciwnym razie nie gwarantuję bezpieczeństwa.
Podobało mi się to odwrócenie ról, bo nie czułam się swobodnie
jako ta zarządzająca „personelem”. Sam okazał się wspaniałym
nauczycielem, cierpliwym i wyrozumiałym, na przykład kiedy nie
potrafiłam znaleźć wstecznego biegu albo nie wychodził mi jakiś
manewr. Zaczęliśmy odwozić Emily do żłobka – Sam prowadził, bo nie
chcieliśmy, żeby mała wygadała się przed tatą. Żegnałam się z nią,
wracałam do auta, wyciągałam tablice nauki jazdy i zamienialiśmy się
miejscami z Samem. Bywało, że godzinami krążyliśmy po mieście.
Uczyłam się przemieszczać wąskimi, obstawionymi zaparkowanymi
samochodami uliczkami w dzielnicach domków jednorodzinnych, nie
tracić głowy na północnej obwodnicy, podczas gdy wszyscy dokoła
zmieniają pasy, i zajmować odpowiednią pozycję przed wjazdem na
rondo. Pomimo stresu, z jakim wiązało się poruszanie samochodem po
Londynie, oboje byliśmy zaskakująco spokojni i odprężeni. Nie
warczeliśmy na siebie, a jeśli zaczynałam panikować, Sam żartami
rozładowywał napięcie.

Lekcje jazdy stały się moją obsesją. Przyłapywałam się na tym, że


kiedy spędzałam czas z Nickiem, odpływałam myślami i na nowo
przeżywałam najprzyjemniejsze chwile za kółkiem.

– Czemu się uśmiechasz? – spytał któregoś wieczoru przy kolacji.


Właśnie przypominałam sobie udane parkowanie tyłem pomiędzy
dwoma stojącymi autami, wyobraziłam sobie rozpromienioną twarz
Sama i powtórzyłam w myśli jego słowa: „Skoro potrafisz zaparkować
takim gigantem, to zaparkujesz wszystkim”.
– Cieszę się, że dla odmiany jesteś w domu – odparłam i nachyliłam
się nad stołem, żeby pocałować męża. Mówiłam sobie, że nie ma nic
złego w ukrywaniu lekcji przed Nickiem, bo przecież robię to w dobrej
wierze, dla rodziny, a także po to, by sprawić Nickowi radość i pokazać,
że jestem dobrą żoną, która, jeśli tylko chce, to potrafi. Mimo to czułam,
że nie postępuję do końca właściwie. Poruszałam się po nieznanym,
grząskim gruncie. Kiedy kładliśmy się wieczorem do łóżka, zerkałam
w stronę komody i wyobrażałam sobie tymczasowe prawo jazdy
i tablice, które chowałam pod swoimi stanikami i majtkami jak listy
miłosne.

Wybuchł kolejny konflikt na planie produkcyjnym, tym razem


w Nowym Jorku. Nick musiał wyjechać na tydzień, być może na dłużej.

– Poleć ze mną – powiedział. – W ciągu dnia będziecie z Emily


zwiedzały, a wieczory będziemy spędzać razem.
Westchnęłam ze znużeniem.

– Emily jest za mała na włóczenie się po muzeach, poza tym


w Nowym Jorku będzie dla niej za gorąco. – Był lipiec i za oceanem na
pewno żar lał się z nieba. Do tego Nick często pracował do późna
i musiał zabierać klientów na kolacje. Wiedziałam, że nie było szans na
rodzinne wieczory. Pomysł sam w sobie nie był zły, ale co z moją nauką
jazdy?
– No tak, chyba masz rację. – Objął mnie. – Nie cierpię tego, że
stale muszę wyjeżdżać. Umykają mi najlepsze lata Emily.
– Obiecuję, że będziemy codziennie rozmawiali przez FaceTime –
powiedziałam z lekkim poczuciem winy. Zrezygnowałam
z tygodniowych wakacji w Nowym Jorku, bo wolałam… co? Szlifować
zmianę biegów i zawracanie na trzy?
Kilka dni później Sam odwiózł Nicka na poranny samolot.
Posadziłam Emily w spacerówce i zaprowadziłam ją do żłobka, a potem
prędko wróciłam do domu. Usiadłam w kuchni z tablicami pod ręką
i włączyłam internetowy test na znajomość przepisów. Starałam się
zlekceważyć dziwne doznanie, które nie dawało mi spokoju. Co się
dzieje? – zadawałam sobie pytanie. Czym się tak podniecam: nauką
jazdy czy perspektywą spędzenia czasu z Samem? Powtarzałam sobie, że
z całą pewnością chodzi o to pierwsze, ale doskonale wiedziałam, że
sprawa nie jest taka prosta.

Nadal kochałam Nicka, nie miałam co do tego żadnych


wątpliwości. Nadal uważałam go za pociągającego fizycznie, nadal
świetnie się czułam w jego towarzystwie. Byłam zadowolona
z małżeństwa. Co prawda nie mieliśmy wspólnego konta, ale przecież
Nick nie ograniczał mi dostępu do pieniędzy. Był wspaniałym ojcem dla
Emily. Jego rodzina traktowała mnie okropnie, ale na szczęście rzadko ją
odwiedzaliśmy. Jedyną plamą na śnieżnobiałym obrusie naszego
związku była Jen. Przynajmniej teraz, dzięki tajnemu przedsięwzięciu,
na którym się skupiłam, poświęcałam jej znacznie mniej uwagi niż do tej
pory.

Chyba potrafiła czytać w myślach…

Był czwartek, cztery dni po wyjeździe Nicka. Zapisałam Emily na


dodatkowe godziny w żłobku; wiele osób wyjechało na urlop, więc były
wolne miejsca. Jeździłam z Samem praktycznie codziennie i trzeba
przyznać, że intensywna nauka naprawdę dużo mi dawała.

– Wyszłaś na prostą – powiedział z kamienną miną, gdy


wyłoniliśmy się zza zakrętu. Kilka chwil później skręciliśmy na podjazd
przed domem. Pora lunchu, czas na przerwę. – Ale poważnie: w tym
tygodniu dokonałaś przełomu. Zaczęłaś wyczuwać drogę. Mam nadzieję,
że wiesz, o co mi chodzi. Przestałaś tylko wykonywać polecenia
i zaczęłaś sama prowadzić.

Zgasiłam silnik.

– Wow! Dzięki. To wiele dla mnie znaczy.


– Powinnaś zapisać się na egzamin.

– Naprawdę? Myślisz, że jestem gotowa?

– Mniej więcej. Jesteś dobrym kierowcą, Natasho. – Z jakiegoś


powodu nie chciał używać zdrobnień mojego imienia: „Tasho” albo
„Tash”. Wydaje mi się, że przez szacunek dla pracodawczyni.

– A ty świetnym nauczycielem, strażaku Samie – odparłam,


nachylając się i całując go w policzek. Miał miękką skórę. – Chodź,
zrobię coś na lunch. Mam lodówkę pełną rzeczy, których nie ma kto jeść.

– Dobrze, ale niech to nam nie wejdzie w zwyczaj.

Wysiedliśmy z samochodu. Otworzyłam drzwi do domu


i zamarłam. Alarm nie zapikał. Czyżbym zapomniała go nastawić,
spiesząc się na lekcję? Nick upierał się, żeby włączać alarm za każdym
razem, kiedy wychodziliśmy z domu, byłam więc na to wyczulona.
Sprzątaczka nie przychodziła we czwartki, a nikt inny nie miał klucza…

– Ostrożnie – wyszeptał Sam. – W środku ktoś może być. Pójdę


pierwszy. – Wszedł i powoli ruszył korytarzem. Stałam w progu cała
w nerwach i zastanawiałam się, czy zadzwonić na policję. Wtedy
usłyszałam jej głos.
– Witaj, Sam, przystojniaku! – Jen brzmiała, jakby była wstawiona.

W kilku krokach znalazłam się w kuchni.

– Co tu robisz? Jak się tu dostałaś?

Zabrzęczała pękiem kluczy.


– Czyżbyś zapomniała, że kiedyś to był mój dom?

Zwarłam dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę.


– Ale już nie jest. Myszkowałaś po moim domu?

Sam wbił spojrzenie w podłogę.

– W razie czego będę na zewnątrz, pani Warrington – wybąkał


i wyszedł.

Przetoczyła się przeze mnie fala złości, bardziej na Nicka niż na


Jen. Czemu nie zmienił zamków po tym, jak się wyprowadziła?
Dlaczego nie wykasował starego hasła do alarmu?

– Nie masz prawa wchodzić tu nieproszona – oświadczyłam. –


Naruszyłaś naszą prywatność.

– Że co? – Posłała mi kpiący uśmieszek. – Wielkie słowa. Takie…


oficjalne. Próbujesz mnie nastraszyć?

– Jen, daj spokój, przecież wiesz, że nie możesz tego robić. Oddaj
klucze. Proszę. – Wyciągnęłam rękę.
– Przykro mi. – Wrzuciła je do swojej drogiej torebki. – Nicky
chciał, żebym je zatrzymała. Na wszelki wypadek. Gdyby, na przykład,
zatrzasnął sobie drzwi.
– Wątpię – odwarknęłam, mimo że właściwie brzmiało to
przekonująco. – Proszę, żebyś wyszła. – Podeszłam bliżej. Siedziała na
wysokim stołku, lekko się chwiejąc. Było czuć od niej winem. Na blacie
stał kieliszek, a obok pusta butelka. Jen poczęstowała się zawartością
lodówki.
– Po co przyszłaś? – spytałam. – Jest środek dnia. Nick nie wrócił
jeszcze z Nowego Jorku.
– Wiem, wiem. Jaka szkoda. Rozmawiałam z nim wcześniej,
obudziłam go, biedactwo. Potrzebowałam pewnych dokumentów, wiesz,
sprawy podatkowe, ale nie mogłam ich znaleźć u siebie, więc
pomyślałam, że na pewno są tutaj. U Nicky’ego w biurze –
wybełkotała. – Powiedział, że jeśli cię nie będzie, mam wejść i sobie
poszukać. To pilne, rozumiesz… na wczoraj. Rano miałam niefajną
dyskusję z moim księgowym. Skarbówka twierdzi, że zalegam tysiące
funtów w podatkach. Dranie. Nie ogarniam już tego całego szajsu, za
dużo tego, mówię ci, za dużo. Dobija mnie to.

Obrzuciłam ją chłodnym spojrzeniem.


– I pomyślałaś, że utopisz swoje smutki w naszym winie?
– Och, skończ już z tą fałszywą skromnością, Natasho. Nie jesteś
aniołkiem. A ten szofer? Co on tu robił? – Uniosła namalowane brwi. –
Nicky mówił, że dał mu tydzień wolnego. Gdyby nie to, kazałby mu
pomóc mi z dokumentami.

Zawahałam się. Nie wiedziałam, jak wybrnąć.


– Poprosiłam Sama, żeby przyszedł do pracy w tym tygodniu.
Zresztą to nie twoja sprawa. Wyjdź natychmiast.

Pokręciła głową.
– Jeszcze nie znalazłam tego, po co przyszłam. Myślisz, że
dokumenty mogą być na strychu?
– Nie mam pojęcia. Jen, proszę cię, idź już.
– Dlaczego? Żebyś mogła dać się zerżnąć szoferowi? Nie dziwię ci
się. Nicky jest za oceanem, a Sama masz pod ręką, na każde zawołanie.
O, jakie to kuszące…
– Jak śmiesz? – odparłam, oglądając się przez ramię. Czy Sam na
pewno wyszedł? A jeśli słyszał, co powiedziała?
– Nie udawaj. Przecież widać, że masz na niego chrapkę. Przyznaję,
że sama też lubię się sponiewierać.
Zagotowałam się ze złości.
– Jeśli nie zrobisz tego, o co cię proszę, zadzwonię do Nicka.
Możesz mi wierzyć, że nie będzie zachwycony. – Musiałam
zaryzykować. Nick był wobec niej bardzo wyrozumiały, ale przecież nie
mógł tolerować takich wyskoków. Wyjęłam telefon.
– Daruj sobie. Niech śpi. Już idę. – Zsunęła się ze stołka i minęła
mnie chwiejnym krokiem. Poszłam za nią korytarzem, pilnując, żeby
niczego nie zniszczyła.
Sam stał przy range roverze. Jen potknęła się na ostatnim stopniu
i niemal wpadła mu w ramiona.
– Jest zaprawiona – wyjaśniłam.
Oparł ją o drzwi po stronie pasażera.

– Odwieźć ją do domu?
– Mógłbyś? Byłabym ci bardzo wdzięczna – powiedziałam. –
Potrzebujesz adresu? Chyba mam gdzieś zapisany…

– Nie trzeba. Wiem, gdzie mieszka. – Sam pomógł Jen wsiąść


i zapiął jej pas.

Jen po pijacku pomachała mi dłonią.


– Powiedz Nicky’emu, że już nie dam rady. To trwa za długo.
Wystarczająco długo!

Westchnęłam.
– Co takiego?
– Wasze małżeństwo! – wrzasnęła.

Sam posłał mi współczujące spojrzenie i zamknął drzwi po stronie


Jen.
Odprowadziłam ich wzrokiem i dopiero kiedy zniknęli mi z oczu,
dotarło do mnie, że nie zdjęłam tablic nauki jazdy.
10

Wtedy

Natasha
Nick się wściekł, kiedy mu powiedziałam, co zrobiła Jen. Prosto
z lotniska pojechał do jej mieszkania, gdzie urządził swojej byłej „dziką
awanturę”, jak to ujął. Kiedy wrócił do domu, zostawił walizkę
w korytarzu i pomaszerował od razu do salonu.

– Tym razem przeholowała – oświadczył. – Posunęła się za daleko.


Przepraszam cię, Tash. To już się więcej nie powtórzy. Zadbałem o to.

Była prawie północ. Emily spała u siebie, a ja od kilku godzin


bezmyślnie oglądałam telewizję, czekając na powrót męża. Chyba nigdy
nie widziałam go tak rozgniewanego.
– Zabrałeś jej klucze? – spytałam.
– Oczywiście.
– Chyba powinniśmy mimo wszystko wymienić zamki. Bo może
zrobiła zapasowy komplet.

Pokręcił głową.
– Nie ma potrzeby. Zresetuję hasło alarmu. Jeśli Jen spróbuje
powtórzyć ten swój numer, system automatycznie powiadomi policję.

Podeszłam do niego i objęłam go za szyję.


– Dziękuję, że tak szybko się tym zająłeś. Naprawdę się
przestraszyłam. Myślałam, że ktoś się do nas włamał. – Pocałowaliśmy
się i wyczułam, że jest lekko spięty. Czyżby Jen powiedziała mu
o Samie? A może zobaczył tablice nauki jazdy? Postanowiłam być z nim
szczera, to znaczy… częściowo szczera, na wszelki wypadek.
– Dobrze, że był ze mną Sam – powiedziałam, kiedy mnie puścił. –
Przepraszam, nie wiedziałam, że dałeś mu wolne. Nic nie mówił.
Nick zdjął marynarkę i poluzował krawat.
– To porządny chłopak, bardzo chce się przypodobać. Ale nie
powinniśmy go wykorzystywać. Wiesz, co mam na myśli?

– Tak, oczywiście, nie powinniśmy tego robić. – Poszłam do kuchni


zaparzyć herbatę. Wcale tak naprawdę nie wiedziałam, o co mu
chodziło. Czy to była ukryta aluzja do mojej nauki jazdy? Może Jen
zobaczyła tablice i doniosła Nickowi? Albo to on zapytał Sama, a Sam
nie miał wyjścia i musiał się przyznać? Ale jeśli tak, to czemu Nick nie
powiedział tego wprost? Zalewając torebki wrzątkiem, doszłam do
wniosku, że jeżeli Nick o wszystkim wie, a mimo to milczy, oznacza to,
że po prostu nie chce zepsuć mojej niespodzianki.

Człowiek wszystko potrafi sobie wytłumaczyć tak, żeby mu


odpowiadało…
Wróciłam z kubkami do salonu. Nick się uspokoił. Usiedliśmy
objęci na kanapie, popijaliśmy gorącą herbatę i opowiadaliśmy o tym, co
się wydarzyło podczas naszej tygodniowej rozłąki. Powiedziałam, że
kiedy wkładałam rzeczy do pralki, Emily skleciła swoje pierwsze zdanie.
„Petka do siodka!” – oznajmiła.
– Mały geniusz. – Nick roześmiał się i ścisnął mnie za ramię. –
Wiesz co? Mam dość tych ciągłych podróży. Kiedyś je lubiłem, ale teraz
zależy mi wyłącznie na tym, żeby być tu, w domu, z rodziną. Najpierw
przegapiłem pierwszy krok Emily, a teraz nie było mnie przy tym, jak
wypowiedziała swoje pierwsze zdanie. To nie może tak wyglądać.

– Na pewno został ci jeszcze jakiś urlop. – Minęło kilka miesięcy,


od kiedy ostatni raz Nick zrobił sobie wolne.

– Tak, i to kilka tygodni. Tyle że jestem zbyt zajęty, żeby go wziąć.


To gorący okres. Jestem o krok od podpisania kilku naprawdę dużych
umów, do tego wiele ważnych produkcji czeka na zielone światło.
Wszyscy na mnie liczą, nie mogę ich zawieść.

– Ale jeśli chcesz częściej widywać Emily…


– Wiem, wiem. – Westchnął. – Masz rację. Muszę coś zmienić, bo
inaczej dorośnie, zanim się obejrzę.
Odwołał kilka podróży międzynarodowych i spróbował
zorganizować parę telekonferencji, zamiast spotykać się osobiście, ale
stwierdził, że to jednak mniej efektywne. Nadal pracował do późna i dwa
albo trzy razy w tygodniu zabierał klientów na kolacje, ale przynajmniej
sypiał w domu. Wracał o pierwszej, drugiej w nocy, wchodził po cichu
do sypialni i rozbierał się, nie zapalając światła. Nie spałam, leżałam
z zamkniętymi oczami w dziwnym półśnie i rozluźniałam się dopiero
wtedy, kiedy czułam na plecach dotyk zimnego ciała Nicka. Często
czułam od niego woń alkoholu, ale nie przeszkadzało mi to. Odwracałam
się do niego i nurkowałam pod kołdrę, żeby zasypać go pocałunkami.
Kilka razy te drobne czułości zamieniły się w namiętny seks, ale zwykle
było już za późno, bo kiedy zaczynałam go pieścić, Nick już mocno spał.

Prawie nie widywałam Sama. Przyjeżdżał po śniadaniu, żeby zabrać


Nicka do biura, a potem przywoził go wieczorem albo w nocy i nigdy
nie wchodził do domu. Miałam wrażenie, jakby mnie unikał. Parę razy
napisałam do niego SMS-a z prośbą o podwiezienie, ale odpowiedział,
że jest z Nickiem i niestety nie może mi pomóc. Czułam, że coś jest nie
tak, ale nie wiedziałam co.

Brakowało mi nauki jazdy. Kiedy odprowadzałam Emily do żłobka,


kładłam dłonie na rączkach wózka i udawałam, że trzymam je na
kierownicy, wymijałam drzewa i skrzynki na listy, jakby były
samochodami. Siedząc przy kolacji, poruszałam nogami pod stołem,
jakbym naciskała pedały w aucie. Zmieniałam biegi widelcem,
zsuwałam stopę ze sprzęgła i delikatnie wciskałam gaz. Miałam głowę
pełną skomplikowanych manewrów. Śniły mi się ruchliwe ronda, groźne
zakręty i gwałtowne hamowania, po których podrywałam się ze snu.

Poza tym, szczerze mówiąc, brakowało mi Sama.

Mniej więcej tydzień później Nick musiał się udać do Paryża na ważne
spotkanie. Planował polecieć tam i z powrotem tego samego dnia, ale
niestety nie odpowiadały mu godziny lotów, dlatego zdecydował, że
jednak zostanie na noc. Sam przyjechał wcześnie rano, żeby zabrać go
na lotnisko. Kiedy Nick poszedł na górę pożegnać się z Emily, która
jeszcze leżała w łóżeczku, pobiegłam do samochodu.

– Zajrzysz po tym, jak odwieziesz Nicka? – spytałam.


Sam wbił spojrzenie w ziemię.

– Szef dał mi wolne na resztę…

– Proszę. Musimy porozmawiać.

Wzruszył ramionami.
– Tak?

– Przecież wiesz.

Na tym musiałam skończyć, bo Nick już schodził na dół. Wróciłam


do domu, zarzuciłam mężowi ręce na szyję i szepnęłam:
– Będę za tobą tęskniła.

– Hm. Ja też będę tęsknił. – Pocałował mnie namiętnie. Kątem oka


zobaczyłam, że Sam odwraca głowę. – Kocham cię, kotku.

– Ja ciebie bardziej – odparłam.


Obudziłam Emily, ubrałam ją i zrobiłam jej owsiankę z plasterkami
bananów. Tego dnia nie szła do żłobka. Wiedziałam, że będzie obecna
przy mojej rozmowie z Samem. Rozumiała chyba większość z tego, co
do niej mówiłam, ale rzadko się odzywała. Jej zasób słów obejmował
głównie przedmioty, które można znaleźć w domu, zabawki, zwierzęta,
mamę i tatę, a także imiona kilkorga dzieci ze żłobka. Doskonale
kojarzyła Sama – za każdym razem, gdy go widziała, zaczynała biegać,
powtarzając: „I-jaa! I-jaa!”.
– Obejrzymy książeczki? – zaproponowałam, biorąc ją za pulchną
rączkę i pomagając wspiąć się po schodach. Sypialnia Emily była
zarazem pokojem zabaw, pełnym szafek i półek zastawionych
pluszakami, a księgozbiór miała większy niż miejscowa biblioteka.
Uwielbiałam książeczki z obrazkami i stale kupowałam jej coś nowego,
chociaż Nickowi nie podobało się to, że myszkuję po kartonach
w sklepach z używanymi rzeczami, ale mnie to nie przeszkadzało, bo
książeczki dla dzieci były przeważnie w dobrym stanie, a nawet jeśli
brakowało jakiejś strony, Emily i tak nie zwracała na to uwagi. Zanim
poznałam Nicka, poświęcałam mnóstwo czasu na snucie się po second-
handach. Potem już w nich nie kupowałam – Nick chyba dostałby
zawału, gdyby się dowiedział, że to robię – ale książeczki… czemu nie?

Przez godzinę kartkowałyśmy ostatnie ulubione lektury Emily:


opowieść o farmie starego MacDonalda i historyjkę o dzidziusiu, który
nie chciał pójść spać. Niedawno zaczęła rozpoznawać kolory – poczułam
dumę, kiedy poprawnie wskazała czerwone i niebieskie (a właściwie
„wone” i „bieskie”) przedmioty na obrazku.
– Jesteś bardzo mądrą dziewczynką – powiedziałam, przytulając ją
mocno. – Mamusia bardzo cię kocha.

Wskazała moją pomarańczową spódnicę.

– Bieskie! Bieskie! – krzyknęła zadowolona z siebie.

Wspaniale się razem bawiłyśmy, ale co jakiś czas błądziłam


myślami wokół Sama. Dlaczego nie wrócił? Nasłuchiwałam warkotu
silnika range rovera na podjeździe. Nie potrafiłam wyjaśnić dlaczego, ale
to spotkanie wydawało mi się wyjątkowo ważne.

Zjawił się kilka minut po jedenastej, kiedy już zaczynałam tracić


nadzieję. Nie zdziwiłabym się, gdyby przez dwie godziny jeździł po
mieście, zastanawiając się, jak postąpić. Miał doskonałe wyczucie czasu,
bo Emily właśnie zapadła w przedpołudniową drzemkę.

Jak tylko usłyszałam, że zatrzymuje się pod domem, zbiegłam na


dół i otworzyłam drzwi. Wysiadł z auta i pstryknął pilotem, włączając
centralny zamek.

– Wejdź – powiedziałam. – Zrobię kawę.

Usiadł na stołku w kuchni i przyglądał mi się, kiedy zaczęłam się


krzątać przy ekspresie.

– Co u ciebie, Natasho?

– W porządku, dzięki. – Ostukałam sitko o ściankę kosza na


śmieci. – Przepraszam, że wmieszałam cię w tę sprawę z Jen. Okropnie
mi wstyd.

– Nie przejmuj się tym.


– Nick pytał cię, co się stało?

– Nie.
– A Jen? Mówiła coś, no wiesz, o nas… – Zobaczyłam, że się
czerwieni. – Myślałam, że może zobaczyła tablice nauki jazdy i…
wyciągnęła pochopne wnioski.

Pokręcił głową.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Nick nie rozmawiał o tym ze mną.
A tablice zabrałem do siebie, mam nadzieję, że dobrze zrobiłem.

– Tak, pewnie, dobry pomysł. Dzięki. Nick potrzebuje cię ostatnio


tak często, że sama nie wiem, kiedy będziemy mogli wrócić do lekcji.
Oczywiście on ma pierwszeństwo, to jasne, ale szkoda, bo nie
chciałabym wypaść z formy i wiesz, zapomnieć, jak się prowadzi. –
Wiedziałam, że strasznie paplam.
– Szukam nowej pracy – wypalił.

– O. – Uszło ze mnie powietrze. – Poważnie? Dlaczego?


– Bo jest mi mocno nieswojo.
– Sam! – Odstawiłam opakowanie ziaren kawy. – Przepraszam. Nie
chciałam, żebyś się tak poczuł. Cholera… to moja wina. Naprawdę mi
przykro. Słuchaj, zapomnijmy o nauce jazdy, znajdę jakiegoś
instruktora…

– Nie chodzi o ciebie – wszedł mi w słowo – tylko o niego. O szefa.


O niego i… o nią. Niedobrze mi się robi, to po prostu wstrętne. Nie
mogę tak dłużej.

Popatrzyłam na niego zdezorientowana.


– Sam, o czym ty mówisz?
– Wahałem się, czy ci o tym powiedzieć. Od kilku tygodni nie śpię,
tylko myślę o tobie. Unikałem cię, bo to zaczęło mnie przerastać.
Postanowiłem, że się zwolnię, potem poprosiłaś o spotkanie
i pomyślałem, że przyjdę, bo pewnie i tak coś podejrzewasz, poza tym
zasługujesz na prawdę… Natasho, jesteś wspaniałą dziewczyną.
– Prawdę o czym? – Usiadłam na stołku. – Sam, powiedz mi.

Przełknął ślinę.
– Nick często jeździ do Jen. Powiedział, że pomaga jej
w rachunkach, i poprosił, żeby ci o niczym nie mówić, bo jesteś bardzo
zazdrosna i nie zrozumiałabyś, ale…
– Wiem, że Jen ma kłopoty finansowe – odparłam niepewnie. –
Nick już taki jest, że nie odmawia pomocy. To niekoniecznie znaczy,
że…
– Wiem, że nie, ale…

– Ale co? Wyjaśnij, proszę.


Zrobił ponurą minę i spuścił wzrok.
– Nick każe mi parkować w bocznej uliczce kilka kroków od jej
mieszkania i czekać w aucie. Czasem spędza u niej kilka godzin.
Popołudnia, wieczory… Ostatnio niewiele pracuje. I teraz jeszcze ten
wyjazd do Paryża…

– Jak często to się dzieje?


– Od pewnego czasu bardzo często. Wcześniej może raz
w tygodniu…

– Wieczorami… – zaczęłam drżącym głosem. – O której od niej


wychodzi?
– Nie wiem. Podwożę go około ósmej i do końca dnia mam wolne.
Pewnie wraca taksówką. Sama wiesz najlepiej, o której się zjawia
w domu.
Zrobiło mi się niedobrze na myśl o późnych powrotach Nicka.
Twierdził, że zabawia zagranicznych inwestorów, przedstawia ich
rozmaitym współproducentom. Mówił, że jest sporo do ugrania i można
nieźle zarobić; podobno niewiele dzieliło go od sukcesu. Brzmiał bardzo
przekonująco.
– Co jeszcze? – odezwałam się w końcu. – Bo to nie wszystko,
prawda?
Potwierdził skinieniem głową.
– Nie wiem, czy powinienem ci o tym mówić. Nie chcę, żebyś się
zdenerwowała, Natasho, bo zależy mi na tobie. Świetnie się
dogadywaliśmy podczas tych lekcji i w ogóle… Bardzo cię szanuję.
– Mów, na litość boską. – Cała się trzęsłam.

Odchrząknął.
– No więc… miałem pewne podejrzenia, ale potrzebowałem
dowodu. Wieczorem kilka dni temu podwiozłem Nicka do Jen,
pokręciłem się chwilę po okolicy, wróciłem i zaparkowałem nieco dalej
od jej mieszkania. Wysiadłem, przyszedłem pod jej dom i schowałem się
za drzewem, skąd miałem dobry widok na okna. – Wziął głęboki
oddech. – Wiedziałem, gdzie dokładnie mieszka, bo przecież odwiozłem
ją wtedy, jak się tu upiła, pamiętasz? Kiedy dotarliśmy na miejsce, była
jak trup, więc musiałem ją wnieść na górę i położyć na łóżku. Wiem,
gdzie się znajduje jej sypialnia. Właśnie tam byli. Zgasili światło
w salonie, ale nie zaciągnęli zasłon w sypialni. Zupełnie jakby się nie
przejmowali tym, że ktoś ich może zobaczyć.

– Co robili?
– Przechadzali się po pokoju, popijali chyba szampana. Ona miała
na sobie coś w rodzaju kimona, a on biały szlafrok. – Odwrócił wzrok. –
Przykro mi… Naprawdę paskudnie się czuję, opowiadając ci o tym,
ale…

– Postąpiłeś słusznie. Naprawdę. Jestem ci wdzięczna. – Słowa


opuszczały moje usta, ale tak naprawdę nie wiedziałam, co mówię.
Zapadałam się w sobie. Z trudem podniosłam się ze stołka. Chwyciłam
się blatu.
– Nic ci nie jest? – wyszeptał. – Podać ci coś?
– Nie, nie. Ale idź już, dobrze? Muszę zostać sama.

Wybąkał kolejne przeprosiny, po czym wyszedł, cicho zamykając


za sobą drzwi. Osunęłam się na podłogę i złapałam się za głowę.
Wiedziałam, że Sam mówi prawdę, bo po co miałby kłamać? Nie miał
nic do zyskania, za to wiele do stracenia. Nie zdołałam zapanować nad
łzami, które popłynęły mi po policzkach. Przypomniała mi się jedna
z przestróg matki: „nigdy nie ufaj mężczyźnie, który zdradza żonę”.
11

Teraz

Anna
Któregoś dnia przy porannej kawie dowiaduję się od Margaret, że
wpadłam w oko Chrisowi z działu operacji. Stoimy w wąskiej kuchni, do
której wchodzi się bezpośrednio z naszej otwartej przestrzeni biurowej.
– Nie wiem jak ty – mówi, zanurzając herbatnik w kawie – ale ja
uważam, że to niezłe ciacho.

Zerkam na grupkę niemal identycznie ubranych mężczyzn, tak


jakby obowiązywał nas strój służbowy – wszyscy mają na sobie
jasnoniebieskie koszule i źle dopasowane, nisko opuszczone szare
spodnie, znad których wystają piwne brzuszki. Do tego czarne
sznurowane buty i szare skarpetki. Ziemista cera, banalne rysy
i odstające uszy, uwydatnione przez zbyt krótko obcięte włosy. Jest
wśród nich Chris i muszę przyznać, że prezentuje się najlepiej z tego
mocno przeciętnego grona. Szczuplejszy i wyższy od kolegów, ma ładne,
gęste, brązowe loki. Już wcześniej zwróciłam uwagę na jego orzechowe
oczy i zdrową, oliwkową skórę. Co nie zmienia faktu, że i tak nie jestem
zainteresowana.
– Rozwodnik – mówi Margaret, ściszając głos. – Żona zostawiła go
dla innego. Smutna historia. Przez pewien czas był w rozsypce, ale
potem wziął się w garść. – Zasłania usta kubkiem i dodaje jeszcze
ciszej: – Stanął na nogi, kiedy odnalazł Boga.
– Aha. – Czuję lekki zawód.

– Udziela się w Najświętszym Zbawicielu, kościele, przy którym


działa ośrodek dla bezdomnych. – Przypominają mi się ćpuny, na
których natknęłam się przed kilkoma tygodniami. Przechodzi mnie
dreszcz. – Pytał o ciebie. Chciał się czegoś o tobie dowiedzieć. – Bierze
łyk kawy, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Muszę przyznać, złotko, że
zastanawiałam się, co mu odpowiedzieć. Pracujesz tu od ponad dwóch
miesięcy, a ja nadal nic o tobie nie wiem…
Czekam, aż wybrzmi cisza, która zalega między nami. Jeśli
Margaret liczyła, że w ten sposób uda jej się wgryźć w moją przeszłość,
to przykro mi, ale nie tędy droga.
– Chyba po prostu jestem bardzo skryta – mówię w końcu,
obdarzając ją uśmiechem. – Potrzeba czasu, żeby mnie poznać. – Za nic
nie powiem jej prawdy, za nic.
Margaret sięga po kolejne ciastko.

– W każdym razie Chris szuka ochotników do pomocy w ośrodku.


Ja nie mogę, bo nie mam czasu, ale ty przecież mieszkasz sama, prawda?

– Tak.
– No, to mogłabyś się zgłosić. Miałabyś okazję poznać ludzi, to
znaczy innych wolontariuszy – dodaje ze śmiechem – nie bezdomnych.
Od tych lepiej trzymać się z daleka.
Wracamy do swoich biurek. Przez pozostałą część dnia skupiam się
na przetwarzaniu świeżej porcji podań. Niesamowite, jak teraz wygląda
mój świat. Zdecydowałam się na tę pracę, traktując ją jako rodzaj kary,
ale nawet ją polubiłam. Jest monotonna, ale nie na tyle, by moje myśli
zaczęły odpływać w niebezpieczne rejony. Ważne, żeby mieć jakieś
zajęcie, jak powtarza Lindsay, moja terapeutka.

Kto wie, może rzeczywiście nie zaszkodziłby mi wolontariat po


godzinach. Zastanawiam się nad tym, wyłączając komputer i sprzątając
stanowisko. Wszyscy w biurze wychodzą równo o siedemnastej,
niezależnie od obciążenia pracą.

Czekamy z Margaret na windę, kiedy podchodzi do nas Chris. Stoję


wciśnięta pomiędzy ich dwoje. Wyczuwam pułapkę.
– Anno – odzywa się Chris – czy byłabyś skłonna poświęcić dwie
godziny na pomoc bezdomnym?
– E… – Wbijam spojrzenie w podłogę. – Nie wiem… czy mam coś
do zaoferowania.

– Nie myśl tak. Każdy z nas ma coś, co może ofiarować drugiemu


człowiekowi – deklamuje Chris. Przyjeżdża winda, otwierają się drzwi,
wsiadamy. – Pomoc polega na rozdawaniu herbaty i przekąsek,
słuchaniu innych, okazywaniu im troski. Słyszałem, jak rozmawiasz
przez telefon, i sądzę, że masz odpowiednie podejście.
Ale nie wiesz, do jakiego stopnia znienawidziłam ludzi. Nie masz
pojęcia, co zrobiłam.

– Zastanowię się.

Docieramy na parter. Ruszam korytarzem i dochodzę do


obrotowych drzwi. Chris mnie nie odstępuje. Wsuwa się za mną, dotyka
moich pleców, kiedy popycham skrzydło.

– Niektórzy z naszych klientów są bardzo wymagający – ciągnie na


zewnątrz – ale pozostali po prostu pogubili się w życiu i potrzebują
pokierowania w odpowiednią stronę.
Brzmi znajomo, myślę, przypominając sobie ostatnie sześć
miesięcy z własnego życia. Miewałam chwile tak głębokiego smutku, że
niewiele brakowało, bym spróbowała ucieczki w narkotyki, a wtedy
skończyłabym na ulicy. Tak, postanawiam nagle, wolontariat dobrze mi
zrobi – pozwoli mi docenić to, co mam, i powstrzyma mnie przed
roztrząsaniem tego, co straciłam. Jak zwykła mawiać moja babcia,
zawsze jest ktoś, kto ma gorzej od ciebie.
Chris wyczuwa, że mój opór słabnie.

– Przyjdź, spróbuj, przekonasz się, jak to wygląda. Jeśli ci się nie


spodoba, obiecuję, że drugi raz nie będę cię namawiał.

– W porządku.
– Fantastycznie! Tędy. – Łapie mnie za rękę i zaczyna prowadzić
w przeciwnym kierunku, niż zamierzałam pójść.

– Ale co? Teraz?

– Oczywiście, że tak.
Kościół Najświętszego Zbawiciela, wiktoriańska budowla z cegły,
zdecydowanie zbyt duża i obszerna jak na potrzeby stale malejącej
liczby wiernych, przycupnęła na tyłach sporego Wetherspoona, który
mieści się w lokalu dawnego kina. Wchodzimy bocznym wejściem.
Chris wyjaśnia, że kościół niedawno przebudowano: radykalnie zwężono
główną nawę i wydzielono strefy na potrzeby różnych rodzajów
działalności.

– Tu mamy kuchnię, a za chrzcielnicą znajdują się toalety. –


Zatrzymuje się przed drzwiami do jednego z wewnętrznych
pomieszczeń. – Zanim wejdziemy, chciałbym ci coś doradzić. Bądź
życzliwa, ale nie spoufalaj się zanadto. Nie podawaj im żadnych
informacji o sobie z wyjątkiem swojego imienia. Nie zdradzaj swojego
numeru telefonu, nie dodawaj nikogo do znajomych na Facebooku. Bez
względu na to, co będą mówili, nie wręczaj im żadnych pieniędzy, bo
i tak przeznaczą je na narkotyki.

– Nie no, oczywiście – mówię, ale czuję, że zaczyna mi się kręcić


w głowie. Po co ja to robię?

Wchodzimy. Pokój jest zastawiony poplamionymi ławami,


kanapami i fotelami z różnych kompletów. Oprócz tego są tu półki pełne
sfatygowanych książek i starych magazynów oraz duży stół jadalniany,
który zajmuje róg pomieszczenia. Wygląda to jak wnętrze sklepu ze
starzyzną, a jednak sprawia przytulne wrażenie. Szybko przesuwam
wzrokiem po zebranych – sami mężczyźni – i z ulgą stwierdzam, że nie
ma wśród nich typków, których zapamiętałam z incydentu w dzielnicy
przemysłowej.

– Panowie! Panowie! – odzywa się Chris podniesionym głosem. –


To jest Anna. Przyszła do nas na próbę, więc bardzo proszę, zachowujcie
się najlepiej, jak potraficie. – Większość go ignoruje, ale kilka osób
odwraca głowy i wydaje irytujący okrzyk zachwytu. – No, tylko bez
takich. Odnosimy się do siebie z szacunkiem, tak?

Muszę pamiętać, żeby następnym razem włożyć coś mniej


kobiecego. O ile w ogóle będzie następny raz.

– To co mam robić? – pytam.


– Może rozdałabyś herbatę? Pokażę ci, co i jak.

Idziemy do kuchni. Chris opowiada o stałych bywalcach ośrodka.


Jeden z mężczyzn niedawno wyszedł z więzienia, siedział za pobicie
matki. Drugi jest dyplomowanym chemikiem. Trzeci służył w wojsku.
Większość trafiła na ulicę po rozpadzie małżeństwa albo utracie pracy,
nierzadko z obu tych przyczyn.
– Bywa, że człowiek nagle i bardzo szybko zostaje bezdomnym. –
Podsuwa cienkie plastikowe kubeczki, do których nalewam herbatę
z wielkiego dzbanka. – W jednej chwili wszystko idzie śpiewająco,
a w drugiej nie masz żony, pracy, pieniędzy, domu…

– Rzeczywiście, każdemu może się przytrafić – odpowiadam,


starając się zapanować nad głosem. Dodajemy po kapce mleka
i ustawiamy kubeczki na tacy. – Idziemy?

W międzyczasie przybyło mężczyzn, zjawiły się też dwie młode


kobiety. W pomieszczeniu zrobiło się gwarno, a w rozmowach
pobrzmiewa pewna nerwowość. Mężczyźni dogryzają sobie nawzajem
i nie robią tego w łagodny, przyjazny sposób. Rozdaję herbatę
i przyjmuję zamówienia na gorące kiełbaski w cieście i paszteciki –
miejscowa piekarnia przekazuje ośrodkowi niesprzedane wypieki.
Zagląda pastor, żeby się przywitać, i zaraz biegnie dalej. Przychodzą
dwie wolontariuszki i od razu zabierają się do pracy w kuchni, włączają
piekarnik i otwierają wielkie puszki fasoli w sosie pomidorowym.

– Mogę pomóc? – pytam, stając w drzwiach. Tutaj, pośród


śpiewników i witraży, czuję się pewniej.

– Nie trzeba – odpowiada jedna z kobiet, podnosząc dwulitrową


butelkę mleka. – Kto to zostawił na wierzchu? Przyznać się! – To nie ja,
no skąd! Odwracam się na pięcie i idę do toalety, mimo że wcale nie
potrzebuję, a potem niechętnie wracam do głównego pomieszczenia.

Chris próbuje zorganizować turniej w karty, ale żaden z mężczyzn


nie traktuje gry poważnie. Zebrał się spory tłum. Brakuje miejsc na
kanapach i fotelach, dlatego niektórzy stoją zbici w grupki i kiwają się
nerwowo. Z niepokojem przyglądam się ich twarzom. Zjawia się bardzo
wysoki typ w obrzydliwie brudnych ciuchach. Robi mi się niedobrze na
sam jego widok. Spodnie dresowe wiszą na nim tak, że widać owłosiony
rowek tyłka. Okropnie cuchnie i ma twarz całą w plamach. Ma ksywkę
Gołąb i widać, że wszyscy omijają go z daleka. Czuję na sobie jego
pożądliwe spojrzenie. Jest pijany albo naćpany, a przecież na terenie
ośrodka mogą przebywać tylko trzeźwe osoby. Wątpię, czy
wolontariuszom uda się go pozbyć po dobroci. Uznaję, że to nie moja
sprawa.

– Nie obraź się, ale pójdę już – mówię Chrisowi. – Mam trochę
rzeczy do zrobienia i…
Spogląda na mnie znad kart, które tasuje.

– O, szkoda. Ale mimo wszystko dzięki. Mam nadzieję, że jeszcze


do nas wrócisz. Sama widzisz, jak bardzo przydałaby się pomoc.
Odpowiadam niezobowiązującym mruknięciem.

– Do zobaczenia jutro w pracy.


Jest ciepły letni wieczór, prawie ciemno. Postanawiam ominąć
Polankę, która po zmroku nie należy do najbezpieczniejszych. Poza tym
z kościoła do mojego domu prowadzi prosta droga ulicą za dworcem
kolejowym i przez duży most.
Ruszam spokojnym krokiem, myśląc o ludziach, których dziś
poznałam, i dziękując Bogu, w którego nie wierzę, że nie upadłam tak
nisko jak oni. Przynajmniej mam pracę i mieszkanie. Przynajmniej żyję.
Nie, nie wracaj do tego. Nie teraz. Nigdy.

W centrum miasta panuje grobowa cisza. Sklepy i kawiarnie są już


dawno zamknięte, tu i ówdzie przemyka jakaś samotna postać. Mijam
mężczyzn śpiących w wejściach do budynków i kobietę na skuterze
inwalidzkim. Dopiero kiedy docieram do głównej ulicy i maszeruję
wzdłuż wysokich szeregowców, w których mieszczą się biura,
uświadamiam sobie, że ktoś za mną idzie, naśladując moje tempo.

Tętno mi skacze, zaczynam się pocić. Mam ochotę odwrócić się


i zobaczyć, kto mnie śledzi, ale wstydzę się. Bo to pewnie jakiś niewinny
człowiek, który wraca do domu z pociągu, albo ktoś, kto wyszedł na
spacer z psem. Tyle że psa nie słyszę.
Lekko przyspieszam – i mój cień robi to samo. Musi być nie więcej
niż kilka metrów za mną, słyszę mozolne kroki i ciężki oddech. Czyżby
Gołąb? Wydawało mi się, że został w kościele, ale przecież mógł się
wymknąć. Mogłam wcześniej sprawdzić, czy na pewno jestem sama.
Przełykam ślinę i wrzucam wyższy bieg, mocno ściskając torebkę.
Prześladowca też nabiera prędkości. Jeśli to rzeczywiście Gołąb, nie
wolno mi go doprowadzić do swojego domu.

Może zawrócić i pójść z powrotem do kościoła Najświętszego


Zbawiciela? Nie wiem, gdzie mieszka Chris, ale chyba mógłby mnie
odprowadzić do domu. Albo wezwę taksówkę. Zwykle unikam
samochodów, ale dziś wolę to niż przeprawę z Gołębiem.

Spokojnie… Nawet nie wiesz na pewno, że ktoś cię śledzi.


Ależ wiem. Czuję zagrożenie.

Docieram do kamiennego mostu. Owiewa mnie wiatr znad płynącej


pod nim ciemnej rzeki. Teraz. Przepuszczam dwa jadące z dużą
prędkością auta i szybko przebiegam na drugą stronę ulicy. Wreszcie
mogę się odwrócić.

Jest, stoi tam. Kaptur na głowie, ręce w kieszeniach spodni. Niższy


i drobniejszy, niż sądziłam. Zatem nie Gołąb. Jakiś inny mężczyzna
z ośrodka? Kobieta? Którakolwiek z tamtych osób.

A może ton? Czy był wśród bezdomnych, tylko go nie zauważyłam?


Postać odwraca się i opiera o balustradę mostu, spogląda w nurt
rzeki. Czego ode mnie chce? Czeka, aż wrócę na tamtą stronę? Nabieram
silnego przeświadczenia, że temu człowiekowi, kimkolwiek jest, zależy
na rozmowie ze mną.
Puszczam się biegiem, oglądam się za siebie – i o mało nie ląduję
twarzą na chodniku.

Nadal tam stoi, wciąż wpatruje się w wodę.


Może wyobraźnia spłatała mi figla?
W domu zamykam drzwi na wszystkie zamki i rzucam się na łóżko.
Serce mi wali jak młotem, czuję bolesny ucisk w żołądku. Popisałam się
dziś niewiarygodną głupotą. Co mi strzeliło do głowy, że zgodziłam się
pójść do takiego okropnego miejsca? Naraziłam się na
niebezpieczeństwo…

Bo jeśli to naprawdę był on i jeśli już wie, gdzie mnie znaleźć,


może wykorzystać tę wiedzę. Pewne osoby dobrze zapłacą za tę
informację – zapłacą tyle, że wystarczy mu na mnóstwo narkotyków
i alkoholu…
Wyjmuję zdjęcie spod poduszki i przykładam je do policzka.

– Przepraszam – szepczę, całując jej śliczną buzię. – Bardzo cię


przepraszam.
12

Wtedy

Natasha
Rewelacje, które usłyszałam od Sama, były dla mnie ciosem. Całe ciało
bolało mnie tak, że niemal nie byłam w stanie się ruszyć. Czułam na
policzku chłód twardych płytek w kuchni. Miałam sklejone powieki,
a w ustach słony posmak łez. Jak długo tak leżałam?

Z góry dochodziły jakieś odgłosy. Emily się obudziła i mnie wołała.


Dźwignęłam się na kolana i zawlekłam po schodach na piętro, czując,
jak z każdym krokiem coraz bardziej ciążą mi nogi.
– Już idę, kochanie! – wychrypiałam głosem tak przeżartym od łez,
że sama siebie ledwo słyszałam. Weszłam do jej pokoju i wyjęłam ją
z łóżeczka. Spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby była zła, że nie
przybiegłam na pierwsze wezwanie. – Przepraszam – powiedziałam. –
Mamusia już jest przy tobie. – Pomacałam tylną część jej leginsów. –
Chyba musimy zmienić pieluchę. – Zabrałam ją do łazienki. Jak zwykle
się opierała. – Emily, proszę, bądź grzeczna! Nie mam dziś na to siły –
jęknęłam, próbując zakleić pasek w czystej pielusze. Emily skrzywiła
usta. – Już dobrze, kochanie. Nie zrobiłaś nic złego. Mama jest po prostu
trochę smutna. – Przytuliłam ją, poczułam bicie jej maleńkiego serca. –
Pójdziemy coś zjeść?

Zaniosłam ją na dół do kuchni i spróbowałam usadzić w wysokim


krzesełku, ale tak kręciła głową i wierzgała, że w końcu zostawiłam ją na
podłodze. Musiała zjeść lunch, ale nie miałam pomysłu, co ugotować.
Otworzyłam lodówkę i przyjrzałam się jej zawartości. Miałam wrażenie,
jakbym zapomniała, czym jest jedzenie.
– Mama! Mama! – Emily podeszła do mnie, chwiejąc się na jeszcze
słabych nogach, i objęła mnie za kolano. Pogłaskałam ją po czubku
głowy. Spojrzała na mnie zdezorientowana. Przełknęłam ślinę, żeby nie
wybuchnąć płaczem, i zmusiłam się do uśmiechu.
– Na co masz ochotę? Na kanapeczkę? Może być z szynką? Lubisz
szynkę, prawda? – Delikatnie odsunęłam od siebie córkę i zabrałam się
do krojenia chleba. – Ooo, pyszne kanapeczki z szynką, uwielbiamy
kanapeczki z szynką. Jeśli zjesz wszystkie, dostaniesz chrupki. Co ty na
to? – paplałam, wypełniając przestrzeń słowami i starając się, żeby moja
gadanina brzmiała normalnie. Ale kręciło mi się w głowie od okropnych
obrazów: Nick i Jen w szlafrokach, popijają szampana, całują się, leżą
jedno na drugim, uprawiają seks. Czy w tej chwili też są razem? Pieprzą
się w hotelu w Paryżu?
Poczułam ukłucie bólu, spojrzałam w dół i zobaczyłam, że zraniłam
się w palec nożem do chleba. Jakby nagle uszła ze mnie para. Włożyłam
dłoń pod zimną wodę. Postanowiłam, że nie, to nie może tak wyglądać,
muszę wziąć się w garść, skupić się, choćby dla Emily.
– Nieostrożna mamusia – powiedziałam. Owinęłam palec
ściereczką, sięgnęłam do apteczki i wyjęłam opakowanie kremu
odkażającego. Z trudem udało mi się je otworzyć jedną ręką. Emily była
głodna i coraz bardziej marudziła, stukała nogami wysokiego krzesełka
i głośno szurała nim po płytkach. Szybko zakleiłam ranę plastrem
i wróciłam do kanapek. – Chcesz usiąść przy stole jak duża
dziewczynka? – Położyłam na blacie jej talerzyk ze świnką Peppą.
Pokiwała głową i wyciągnęła rączki, żebym posadziła ją na krześle.

Postawiłam przed nią kubeczek z sokiem i usiadłam po drugiej


stronie stołu. Chwaliłam ją za każdym razem, gdy udało jej się włożyć
kawałek kanapki do buzi. Sama byłam zbyt wzburzona, by cokolwiek
przełknąć. Miałam ochotę zwinąć się w kulkę jak jeż i udawać, że nic się
nie stało. Albo wpaść w szał, zrywać obrazy ze ścian. Niestety, ani
jedno, ani drugie nie wchodziło w grę. Musiałam przecież opiekować się
Emily i zachowywać się tak, jakby wszystko było w najlepszym
porządku. Czułam jednak, że coś we mnie ginie bezpowrotnie.
Po lunchu poszłyśmy do ogrodu. Emily biegała tam i z powrotem
ścieżką, pchając przed sobą zabawkowy wózek z żyrafą Gemmą, i tylko
raz na jakiś czas zatrzymywała się, żeby poprawić zwierzątku kocyk
i pocałować je w czubek piszczącej główki. Okazywała niezwykłą
czułość twardej, plastikowej zabawce. Kupiłam jej porządną lalkę
niemowlaka, która moczyła pieluchę i gaworzyła po naciśnięciu
brzuszka, ale Gemma od samego początku siedziała w rogu łóżeczka
i była z Emily, a ona pozostawała jej wierna. Nie można powiedzieć tego
samego o jej ojcu, pomyślałam ponuro, przyglądając się z tarasu zabawie
córeczki.

Jak do tego doszło? Czy to moja wina – czy zrobiłam coś nie tak?
Starałam się być dobrą żoną, o ile bycie nią oznaczało zajmowanie się
domem, opiekę nad Emily i wspieranie męża. Nie odmawiałam mu
seksu. Nie przestałam dbać o siebie po narodzinach dziecka. Nie
narzekałam na częste wyjazdy i późne powroty Nicka. Nie wydawałam
zbyt dużo pieniędzy. Nie zdradzałam go. Robiłam wszystko, co mogłam,
aby przystosować się do jego stylu życia, mimo że nie było to dla mnie
łatwe. Odsunęłam się od swoich znajomych, niemal zerwałam stosunki
z matką. Znosiłam upokorzenia ze strony rodziny Nicka. A on odpłacił
mi czymś takim… Poczułam, że to głęboko niesprawiedliwe. Bardzo,
bardzo nie w porządku. Okrutne. Nie zasługiwałam na takie traktowanie.

Chyba że jednak zasłużyłam? Może to kara za rozbicie małżeństwa


Nicka? Nietrudno było sobie wyobrazić, że Jen postanowiła odzyskać
Nicka, ale nie docierało do mnie, jak mogło jej się to udać. Nick zawsze
powtarzał, że ich małżeństwo od lat istniało wyłącznie na papierze i że
nasze spotkanie okazało się dla niego prawdziwym wybawieniem.
Byłam aniołem zesłanym przez Boga, szansą na szczęście. Czy to
wszystko było jednym wielkim fałszem? Nie sprawiało takiego
wrażenia. Nagle moje życie rozpadło się na kawałki. Zostałam
pozbawiona punktów zaczepienia, zaczęłam stąpać po niepewnym
gruncie, nie mogłam nikomu ufać. Jedynie mojej pięknej córeczce.

Siedziała przy rabatce na końcu ogrodu i grzebała w ziemi.


Wezbrała we mnie miłość do Emily i raptem zapragnęłam wziąć ją
w ramiona. Wstałam, podeszłam do niej i kucnęłam obok.

– Co znalazłaś? – spytałam. Emily popatrzyła na mnie


i uśmiechnęła się. – Ach, już widzę! – W ziemi wiła się długa, różowa,
tłusta dżdżownica. Podniosłam ją i pokazałam Emily, ale ze wstrętem
zmarszczyła nosek. – To tylko robaczek. Jak w piosence. Zaśpiewamy?
„Mam dżdżownicę w ogródeczku, ma na imię Wujek Wijek. Mam
dżdżownicę…” – urwałam. Zapomniałam słów. Śpiewałam tę
pioseneczkę setki razy, a mimo to uciekła mi z pamięci.

– Wujewijek – podpowiedziała Emily.

Przytuliłam ją tak mocno, że zaczęła protestować, ale wcale nie


chciałam jej puścić.

– Mama bardzo cię kocha – wyszeptałam. – Bardzo, bardzo.

To była okropna, bezsenna noc. W ciemności odwiedzały mnie demony


i dręczyły ohydnymi obrazami Nicka i Jen. W sypialni było gorąco
i duszno. Rzucałam się na łóżku zalewana powodzią myśli, od
zwyczajnej zazdrości po absurdalne teorie spiskowe. A jeśli Jen zmusiła
Nicka do powrotu? Wiedziałam, że Nick zainwestował w jej firmę
zajmującą się projektowaniem wnętrz; może popełnił oszustwo
finansowe i Jen miała na niego haka? Czy odnowienie związku jest ceną,
jaką Nick płaci za milczenie byłej żony? Niedorzeczna teoria, ale
w środku nocy dość przekonująca. Nie mogłam uwierzyć, że Nick
z własnej woli zachował się jak łajdak, mimo że prawda wyszła na jaw.
Rano czułam się pokonana.

Wstałam o piątej i poszłam na dół zrobić herbatę i grzanki. Z głodu


burczało mi w żołądku, bo poprzedniego dnia prawie nic nie zjadłam.
Emily jeszcze spała. Na szczęście szła tego dnia do żłobka, co było mi
na rękę, bo potrzebowałam poranka dla siebie, żeby wziąć się w garść.
Wieczorem wracał Nick, musiałam się zastanowić, jak to rozegrać. Na
samą myśl o tym, że go zobaczę, robiło mi się słabo. Co mu powiem?
A jeśli wszystkiemu zaprzeczy? A jeśli nie zaprzeczy? Sama nie
wiedziałam, co byłoby gorsze. Czułam się upokorzona, beznadziejna
i zupełnie nieatrakcyjna. Dlaczego nie zauważyłam, co się święci, i nie
zareagowałam? Dlaczego potulnie znosiłam wtrącanie się Jen w nasze
sprawy i pozwoliłam odbić sobie męża? Pewnie uważają mnie za
skończoną idiotkę. Zrobiło mi się wstyd z powodu własnej głupoty.
Zapragnęłam uciec i ukryć się – ale dokąd i gdzie? Musiałam myśleć nie
tylko o sobie, ale też o Emily.
Przychodziła mi do głowy tylko jedna osoba, która mogłaby nas
przyjąć. Mama. Musiałabym uderzyć się w pierś i wysłuchać litanii
„a nie mówiłam?” i „czego się spodziewałaś?”, ale wiedziałam, że na to
zasłużyłam. Wiedziałam też, że mama mnie nie zawiedzie. Owszem,
ścierałyśmy się w przeszłości, ale źródłem wszystkich nieporozumień
między nami był mój związek z Nickiem. Teraz, skoro już się skończył,
powinno znów zacząć się nam układać.
Czy to rzeczywiście koniec mojego małżeństwa? Myślałam, że to
niemożliwe – a jednak. Przetoczyła się przeze mnie fala paniki
i zakręciło mi się w głowie. Wypiłam dużą szklankę zimnej wody
i spróbowałam zapanować nad nierównym oddechem.
Nagle zatrzeszczał głośnik elektronicznej niani. Jęknięcie
i gaworzenie. Emily się obudziła. Przybrałam maskę opanowanej,
spokojnej, szczęśliwej mamusi i poszłam na górę.

Po powrocie ze żłobka zadzwoniłam do mamy i powiedziałam jej, jak się


przedstawia sytuacja.

– A to drań – zareagowała. – Jakoś mnie to nie dziwi, wiesz? Kto


raz zdradził, ten zawsze będzie zdradzał.

Przyszła sprzątaczka. Schowałam się w sypialni i szepnęłam do


słuchawki:
– Nie rozumiem tego. Dlaczego do niej wrócił? Przecież wszystko
było w porządku z naszym małżeństwem, byliśmy szczęśliwi. To bez
sensu.
Mama ciężko westchnęła.

– Nic nowego. Seks z byłą to mniejsze zło niż zdrada z kimś


zupełnie obcym. Pewnie podała mu siebie na talerzu, a on nabrał ochoty
na dokładkę. Jest taki sam jak wszyscy faceci. Każdy z nich myśli
kutasem.

– Nie mów tak.


Usłyszałam, jak zaciąga się papierosem.

– Co powiedział, kiedy go o to zapytałaś?

– Nic. Jeszcze nie rozmawialiśmy. Wyjechał do Paryża, rzekomo


w interesach, ale kto wie, może jest teraz z nią. To takie… upokarzające.
Nie będę walczyła z Jen, jest dla mnie za silna. Będę musiała się
wyprowadzić.
– Hm… Zły pomysł – odparła. – To on powinien się wynieść, nie
ty.
– Wraca dziś wieczorem – jęknęłam. – Co mam mu powiedzieć?
Nie mogę udawać, że wszystko jest w porządku. Nie mogę spać z nim
w jednym łóżku, wiedząc…

– Posłuchaj, Natasho – przerwała mi stanowczo mama. – Przestań


się nad sobą użalać. Zanim podejmiesz radykalne kroki, musisz
wzmocnić swoją pozycję. Nie możesz odejść bez grosza przy duszy.
Umów się na spotkanie z adwokatem, poradź się.
Mówiła oczywiście z sensem, ale nie chciałam tego słuchać. Nie
miałam ochoty czekać, wolałam działać od razu.

– Możemy się u ciebie zatrzymać na jakiś czas? – spytałam


nieśmiało, ale z nadzieją.

Mama się zawahała.


– Kochanie, nie chcę być okrutna, ale naprawdę uważam, że
powinnaś najpierw uporządkować swoje sprawy. Mam mało miejsca.
Nie stać mnie na ogrzewanie domu przez cały dzień i karmienie was.
Przecież wiesz, że zarabiam minimum.
– Mamo, jest ciepło, nie trzeba ogrzewać. Obiecuję, że będę ci
pomagała.
– Natasho, mówię poważnie. Musisz być silna. Nie powtarzaj
moich głupich błędów. Serce wpakowało cię w tarapaty, ale żeby się
z nich wydostać, będziesz potrzebowała głowy.
13

Wtedy

Natasha
Nick napisał, że lot z Paryża jest opóźniony i żebym nie czekała. Kiedy
w końcu dotarł do domu krótko przed północą, leżałam już w łóżku przy
zgaszonym świetle i udawałam, że śpię. Czuwałam z wyostrzonymi
zmysłami jak zwierzę spodziewające się ataku drapieżnika. Serce waliło
mi jak młotem, oczy drgały pod powiekami. Prawie się wzdrygnęłam,
kiedy wsunął się pod kołdrę i we mnie wtulił. Dotyk jego skóry był
chłodny i rześki, ale zamiast wywołać we mnie podniecenie, tak jak
niezliczoną ilość razy wcześniej, jedynie wzbudził odrazę. Czy Nick
naprawdę wyjechał w interesach, czy może ostatnie dwadzieścia cztery
godziny spędził z nią?
Emily obudziła się wcześnie, krótko po szóstej. Od razu do niej
poszłam. Potraktowałam to jako pretekst do wstania z łóżka, bo i tak nie
spałam już od kilku godzin. Zabrałam ją na dół i włączyłam telewizję.
Akurat leciał jeden z jej ulubionych programów dla przedszkolaków,
więc zostawiłam ją w salonie, a sama przeniosłam się do kuchni, żeby
zrobić herbatę.
Zmieniła się atmosfera panująca wokół. Miałam wrażenie
wyobcowania, jakbym była intruzem w czyimś luksusowym letnim
domu. Jakbym używała należących do gospodarza przedmiotów
i udawała, że żyję jego życiem. Powiodłam spojrzeniem po kuchennych
gadżetach: wymyślny robot, nieprzyzwoicie droga sokowirówka, ekspres
do kawy jak marzenie baristy, nowoczesny wypiekacz do chleba.
Wszystkie te sprzęty z najwyższej półki nigdy nie należały do mojej
bajki. Starałam się zaprzyjaźnić z nimi, żeby zadowolić Nicka, ale
w głębi duszy pozostałam zwyczajną dziewczyną z osiedla domów
komunalnych. Nie pasowałam do tego miejsca. Czy te kilka lat nie było
niczym więcej, jak tylko jedną długą partią gry w udawanie?
Kiedy godzinę później Nick zszedł na dół, akurat jadłyśmy z Emily
śniadanie.
– Dzień dobry, moje śliczne dziewczęta – powiedział, całując nas
obie w policzek. – Mmm, owsianka, smaczniunia dla brzunia.

– Bzunio – powtórzyła Emily, rozsmarowując owsiankę po bluzce


od piżamy.

Nick włączył ekspres do kawy, a potem zrobił sobie grzankę.


– Wszystko w porządku? – spytał mnie po kilku minutach
milczenia. – Wydajesz się jakaś… nieobecna.

– Co? A, tak, w porządku. Jestem tylko zmęczona. – Odwróciłam


głowę, sznurując wargi. Mówiłam sobie, że muszę się zachowywać
normalnie, ale najwyraźniej kiepsko mi to wychodziło. – Jak było
w Paryżu?
– Jak zawsze. Wojna o pieniądze. Ale nie narzekam, bo zabrali
mnie na fantastyczny lunch. Stek był nie z tej ziemi, a tarte au
chocolat… mój Boże, niebo w gębie. Musimy tam kiedyś pójść, na
pewno ci posmakuje – opowiadał spokojnym, pewnym siebie tonem
i wydawało się, że mówi prawdę. Ale wiedziałam z doświadczenia, że
mój mąż jest wytrawnym kłamcą. Przecież okłamywał Jen, kiedy zaczął
się nasz romans. Nie mogłam o tym zapominać.

Przez kolejne dwa tygodnie Nick pracował głównie z domu. Zaszywał


się w gabinecie na najwyższym piętrze, znajdującym się nad pokojem
Emily, i wychodził z niego dopiero po kilku godzinach. Czasem
słyszałam, jak rozmawia przez telefon, przemierzając pokój tam
i z powrotem po skrzypiącej podłodze. Wcześniej bardzo mi go
brakowało obok nas, teraz jednak jego stała obecność mnie niepokoiła.
Czułam się obserwowana, zupełnie jakby wiedział, że planuję ucieczkę.
Range rover stał na podjeździe, ale Sam zniknął. Gdzie się
podziewał? Czy się zwolnił, tak jak zamierzał? Nie pytałam Nicka, żeby
nie wzbudzić jego podejrzeń. Czułam się okropnie ze świadomością, że
Sam prawdopodobnie zrezygnował z pracy przez lojalność wobec mnie.
A jeśli Nick dowiedział się, że Sam powiedział mi, co widział? Czułam
się, jakbyśmy prowadzili ze sobą grę, mimo że z pozoru wszystko
między nami było w najlepszym porządku.

Starałam się nie pokazywać po sobie, jak bardzo poczułam się


zraniona i że w każdej minucie każdego okropnego dnia myślę o Nicku
i Jen. Niekiedy obrazy, które pojawiały się w mojej głowie, były tak
sugestywne, że robiło mi się niedobrze. Wyobrażałam sobie, że jadę do
mieszkania Jen i przyłapuję ich na gorącym uczynku, co czasem
kończyło się brutalnie. Za każdym razem, gdy Nick wychodził z domu,
byłam przekonana, że udaje się na spotkanie z Jen. Kiedy wracał
z siłowni, wyjmowałam koszulkę, którą wrzucał do kosza na pranie,
i sprawdzałam, czy śmierdzi potem. Przetrząsałam kieszenie w jego
ubraniach, szukałam podejrzanych paragonów – obiad dla dwojga,
zakupy w kwiaciarni, romantyczne prezenty – ale niczego takiego nie
znajdowałam. Jednak to wcale nie oznaczało, że nic przede mną nie
ukrywał.
Nick odblokowywał komórkę za pomocą czytnika linii papilarnych,
poza tym nosił ją stale przy sobie. Czasem, kiedy w środku nocy
przewracałam się z boku na bok, walcząc z bezsennością, a on smacznie
spał, korciło mnie, żeby przyłożyć jego palec do szybki, a potem
przejrzeć SMS-y. Wyobrażałam sobie, że znajdę sprośne wiadomości,
podobne do tych, jakie kiedyś przysyłał mnie, albo nagranie, na którym
uprawia seks z Jen. Bałam się jednak zaryzykować w obawie, że go
obudzę.

Nick był w dobrym nastroju i dbał o formę: wstawał wcześnie,


chodził biegać i przyrządzał sobie mało apetyczne smoothie. Dla mnie
było to oczywiste, że wziął się za siebie z myślą o Jen.

– Praca z domu to świetna sprawa – oznajmił któregoś dnia przy


lunchu, nakładając sobie pokaźną porcję sałatki. – Bez porównania
lepsza niż stanie w korku codziennie rano. Poza tym mogę spędzać
więcej czasu z moją ślicznotką. – Nachylił się i uszczypnął Emily w nos,
wywołując u małej napad chichotu. – I częściej widywać ciebie – dodał
jakby po zastanowieniu.

Starałam się nadal grać swoją rolę, choć było to coraz bardziej
męczące. Opiekowałam się Emily, chodziłam do manikiurzystki,
zamawiałam zakupy, gotowałam posiłki, a przy kolacji opowiadałam
mężowi o tym, jak minął mi dzień, mimo że nie potrafiłam spojrzeć mu
w oczy i każdy kęs jedzenia stawał mi w gardle. Jedyną rzeczą, do jakiej
nie umiałam się zmusić, był seks – wiedziałam, że nie zdołam
zapanować nad emocjami i wybuchnę płaczem. Próbował kilka razy, ale
udawałam sen albo – klasyka – ból głowy, i natychmiast się wycofywał.
Doszłam do wniosku, że podejmował te próby z poczucia winy albo
żeby rozwiać moje podejrzenia. Wydawało mi się niedorzeczne to, że
nadal może mnie kochać.
To był dziwny, mroczny okres, w którym winą za swoje cierpienie
obarczałam samą siebie. Przyjaciele mieli rację: sprzeniewierzyłam się
solidarności kobiet, zmówiłam się z żonatym mężczyzną przeciwko jego
małżonce. Zamieniłyśmy się z Jen miejscami. Piękna, wyrafinowana
zemsta. Tyle że to, co mi zrobiła, było gorsze od tego, co spotkało ją
z mojej strony, bo krzywdziło niewinne dziecko.

Wracałam myślami do własnego dzieciństwa bez ojca. „Najlepiej


we dwoje, bo troje to już tłum”, brzmiała dewiza mamy. Nigdy nie
rozmawiałyśmy o tej nieobecnej trzeciej osobie. Jak będzie wyglądało
dorastanie Emily bez ojca? Miała niespełna dwa lata, nie mogła przecież
dobrze go zapamiętać. Sama nie zachowałam żadnych wspomnień
związanych z ojcem, ale jakoś udało mi się przeżyć. Niektórzy spośród
moich znajomych pomieszkiwali raz u jednego, raz u drugiego rodzica,
musieli przystosowywać się do odmiennych zwyczajów i sprzecznych
zasad. Nie chciałam takiego losu dla Emily i wiedziałam, że Nick też
wolałby jej tego oszczędzić. Jednego byłam pewna: bez względu na to,
jak ostro rzucimy się sobie do gardeł, dobro Emily zawsze będzie dla nas
najważniejsze.
Z każdym dniem moje pragnienie ucieczki stawało się coraz
bardziej rozpaczliwe, ale z drugiej strony rada mamy skutecznie
odwodziła mnie od tego zamiaru. Rzeczywiście moja pozycja w związku
z Nickiem była słaba. Nie miałam praktycznie żadnych oszczędności
i nie mogłam liczyć na to, że mama utrzyma mnie i Emily. Zrozumiałam,
że zanim wykonam jakikolwiek ruch, muszę w tajemnicy zgromadzić
gotówkę.

Zdawałam sobie sprawę, że nie pójdzie ani szybko, ani łatwo. Nick
trzymał swoją kartę do bankomatu w miseczce w kuchni, tak bym mogła
swobodnie z niej korzystać. Tyle że limit na karcie pozwalał na
wypłacenie najwyżej trzystu funtów dziennie i Nick dowiedziałby się,
gdybym próbowała wyjąć więcej. Pozostało mi więc sprzedanie
przynajmniej części rzeczy ze swojej szafy.

Któregoś wieczoru, kiedy Nick wyszedł z domu, rzekomo na


siłownię, zaczęłam przeglądać półki w garderobie. Niektóre z moich
torebek kosztowały ponad tysiąc funtów – uważałam, że wydawanie
takich sum jest bez sensu, zwykłe marnowanie pieniędzy, ale Nick się
uparł. Miałam kilkanaście par kosmicznie drogich butów od znanych
projektantów – na tak wysokich obcasach, że z trudem utrzymywałam
się na nogach – a także kilka sukni koktajlowych, które nawet
nieszczególnie mi się podobały. Wyjęłam czerwony płaszcz z MaxMary,
który Nick kupił mi rok wcześniej jako „drobny prezent gwiazdkowy”.
Był na mnie za duży, ale nie zdecydowałam się wymienić go na
mniejszy rozmiar. Niedobrze mi się robiło od tej całej rozrzutności
i lenistwa, ale przynajmniej miałam rzeczy, które nawet używane były
coś warte.

Sięgnęłam do toaletki, wyjęłam szkatułkę na biżuterię i opróżniłam


jej zawartość na łóżko. Sterta naszyjników, pierścionków i kolczyków
mieniła się w świetle żarówki jak piracki skarb. Połączyłam kolczyki
w pary i rozplątałam łańcuszki. Przymierzałam pierścionki
i przyglądałam się, jak lśnią na moich palcach. Ile to wszystko może być
warte? Kilka tysięcy? Kilka setek? Nie miałam pojęcia, jak najlepiej
upłynnić kosztowności. Zanieść je do lombardu? Zaśmiałam się ponuro.
Babcia opowiadała mi kiedyś, jak jej matka zastawiła swoją ślubną
obrączkę, żeby móc wyżywić dzieci. Okropna, tragiczna historia jak
z powieści Dickensa. Mieliśmy dwudziesty pierwszy wiek, a ja nagle
znalazłam się w niemal identycznej sytuacji. Byłam całkowicie zależna
od męża – bez jego pieniędzy nie mogłam nic zrobić.

Usłyszałam, że na dole otwierają się i zamykają drzwi. Nick wrócił.


W pośpiechu sprzątnęłam biżuterię, wrzuciłam ją z powrotem do
szkatułki, którą schowałam w szufladzie toaletki.
– Jak było na siłowni? – spytałam, kiedy stanął w drzwiach.
– Świetnie. – Pocałował mnie w czoło. – Jutro z samego rana mam
spotkanie pod Heathrow. Obawiam się więc, że nie będę mógł
odprowadzić Emily do żłobka. – Oto kolejny z jego nowych zwyczajów:
odgrywanie roli troskliwego ojca, który jedną ręką pcha spacerówkę,
a w drugiej trzyma kubeczek z latte z odtłuszczonym mlekiem.
– Sam po ciebie przyjedzie? – zapytałam niby mimochodem.

– Tak, oczywiście – odparł z ustami pełnymi piany z pasty do


zębów. – A co?

– Nic, po prostu dawno go nie widziałam. Nadal u ciebie pracuje?


– Tak. – Posłał mi zaskoczone spojrzenie. – Dlaczego miałby nie
pracować?

– Tak tylko pytam… – zacięłam się. – Bez powodu.


Wypluł pianę do umywalki.
– Spotkanie ma potrwać cały dzień, więc jeśli chcesz, żeby
w czymś ci pomógł, po prostu daj mu znać.
– Dzięki. – Odwróciłam się, bo nie chciałam, żeby Nick zobaczył,
jak bardzo mi ulżyło. A więc Sam nie odszedł. Postanowiłam, że rano
napiszę do niego z prośbą, żeby przyjechał po tym, jak zawiezie Nicka
na spotkanie.
– Strasznie się o ciebie martwiłem – powiedział Sam, stając
w progu. – Bez przerwy o tobie myślę i czuję się głupio z tym, że… no
wiesz…
– Niepotrzebnie. Nic mi nie jest. Naprawdę. – Wpuściłam go do
środka. – Dziękuję, że przyjechałeś.
Był piękny dzień, przez świetliki zamontowane w wielkiej
przybudówce w tylnej części budynku wpadało mnóstwo słońca. Sam
wyglądał na zaskoczonego połyskującymi granitowymi blatami,
lśniącymi białymi frontami szafek, ogromną kuchenką i fantazyjnymi
chromowanymi kranami, mimo że już kilka razy był w środku.

– Myślałam, że odszedłeś albo Nick cię wyrzucił – przyznałam. –


Śniło mi się, że mu powiedziałeś…
– Nie! Nie zrobiłbym czegoś takiego. – Zamilkł. Przesunął palcami
po blacie. – Nie wręczyłem wypowiedzenia, ale to nie znaczy, że nie
szukam czegoś nowego.
– Nie odchodź, proszę, jeszcze nie teraz. – Podeszłam do niego. –
Zaczekaj, aż… – urwałam. Czy mogłam mu zaufać?
– O co chodzi, Natasho? Powiedz, jeśli potrzebujesz pomocy.
Przyrzekam, że nie doniosę na ciebie. – Miał takie szczere spojrzenie…
Poczułam, że jego ciepły uśmiech dociera głęboko do mojego wnętrza,
i zachciało mi się płakać. Przez minione dwa tygodnie byłam bardzo
samotna i nieszczęśliwa, ale Sam wrócił. I był moim przyjacielem,
jedynym, który mi pozostał.

– Muszę przewieźć kilka rzeczy do mamy – powiedziałam. –


Mogłabym wynająć kogoś z furgonetką, ale staram się oszczędzać i…

– Czyli odchodzisz od niego? – przerwał mi Sam.


„Odchodzisz od niego”. Zabrzmiało to bardzo smutno.
I ostatecznie.

– Jeszcze nie wiem, jak nam się ułoży, ale potrzebuję trochę czasu
na zastanowienie, jak postąpić. Przede wszystkim dla dobra Emily.
– Nie jedź do mamy. Zamieszkaj ze mną – wypalił. – Poszukamy
czegoś razem. Nie będziemy mieli dużo pieniędzy, ale znajdę nową
pracę albo ty się gdzieś zatrudnisz, a ja będę się opiekował Emily. Jak
wolisz.
Utkwiłam w nim spojrzenie. O co mu chodziło?
– O rety, dzięki, Sam, strasznie miło z twojej strony, ale… nie
mogłabym cię postawić w takiej…
– Chcę być z tobą.
– E… n-no tak… – wyjąkałam.

– Ja… coś do ciebie czuję, Natasho.


Zarumieniłam się.
– Aha… jasne… e…

– I wiem, że ty też coś do mnie czujesz – dodał prędko. – Od


samego początku ciągnęło nas do siebie. Najpierw było mi z tym
nieswojo, krępowałem się. Potem postanowiłem zmienić pracę
i zapomnieć, że cię w ogóle znałem, ale kiedy zaczęliśmy naukę jazdy,
zrozumiałem, że to, co zaiskrzyło między nami, jest prawdziwe. Nick
i Jen parzą się jak króliki, więc… czy to ważne? Możemy się pozbyć
wyrzutów sumienia.
– Sam… Nie wiem, co powiedzieć…
– On na ciebie nie zasługuje. Ani na Emily. Możemy być
szczęśliwi, Natasho. Wiem, że to możliwe. Nie potrzebujemy pieniędzy,
drogich samochodów ani markowych ciuchów. Wystarczy, że będziemy
mieli siebie.

Podszedł i wziął mnie w ramiona. Poczułam, jak tonę w jego


objęciach. Łzy napłynęły mi do oczu. Pogubiłam się, już sama nie
wiedziałam, czego i kogo pragnę ani co, do cholery, robię z własnym
życiem.
– No już, już – wyszeptał. Wsunął mi palec pod brodę i podniósł
moją twarz ku swojej, po czym nachylił się i mnie pocałował.
Przetoczyła się przeze mnie fala emocji. Wpiłam się łapczywie w jego
usta. Staliśmy tak dobre kilka minut, nie mogąc oderwać się od siebie. –
Zaopiekuję się tobą, Natasho – powiedział. – Będziesz ze mną
bezpieczna.
14

Wtedy

Natasha
Pozwoliłam Samowi zaprowadzić się na górę. Drżałam na całym ciele.
Pragnęłam go i zarazem nie pragnęłam, jednocześnie upojona naszymi
pocałunkami i przerażona tym, co miało nastąpić. Przez otwarte drzwi
sypialni zobaczyłam moje wielkie łóżko. Nie, nie tylko moje – nasze,
moje i Nicka. Kochaliśmy się na nim niezliczoną ilość razy. Czy
naprawdę chciałam to zrobić, czy jedynie podniecała mnie myśl
o zemście? Skoro Nick okazał się niewierny, to ja też…
Sam zaczął rozpinać mi bluzkę. Spojrzałam na jego palce
majstrujące przy guzikach i naraz zawładnęła mną panika.
– Przepraszam – powiedziałam. – Nie mogę. Nie teraz i nie tutaj. To
nie w porządku.
Natychmiast opuścił dłonie.

– Wybacz… Sądziłem, że chcesz…


– Chcę. Ale nie mogę. To moja wina. Nie powinnam… –
Odsunęłam się od niego. – Ja też coś do ciebie czuję, ale to nie jest
odpowiedni moment. Nick bardzo mnie zranił… Usiłuję to zrozumieć.
– Oczywiście. – Wyglądał na tak speszonego obrotem spraw, że
zrobiło mi się go szkoda. – Przepraszam cię, Natasho… Naprawdę… Nie
chciałem wykorzystywać sytuacji.
– Wiem. Wszystko się tak strasznie poplątało, że nie potrafię
uporządkować myśli.
– Tak, racja – wybąkał. – A ja jedynie pogarszam sprawę.
– Nie, nie o to chodzi…
– Będzie lepiej, jeśli jednak pojedziesz do swojej mamy.
Westchnęłam.
– Tak też myślę.
– No właśnie. – Wycofał się do drzwi. – Daj znać, jeśli będziesz
potrzebowała pomocy przy przewożeniu rzeczy, dobrze?

– Dziękuję, Sam. – Wykrzywiłam usta w smętnym uśmiechu. –


Jestem ci bardzo wdzięczna.

Dosłownie wybiegł z domu, wskoczył do auta i odjechał. Nie


odzywał się przez resztę dnia. Postarałam się, żebyśmy się nie spotkali,
kiedy wieczorem przywiózł Nicka. Czułam się okropnie, skręcało mnie
w środku za każdym razem, gdy wracałam myślami do niezręcznego
zajścia w sypialni. Nadal czułam na wargach smak jego pocałunków
i języka penetrującego moje usta i przechodził mnie dreszcz na
wspomnienie dotyku jego palców, kiedy rozpinał mi bluzkę. Z jednej
strony pragnęłam, żeby wrócił i dokończył to, co zaczął, a z drugiej
chciałam, żeby na zawsze zniknął mi z oczu.

Nick znów zaczął jeździć do biura, gdzie potrzebowano go w związku ze


zbliżającym się kolejnym kryzysem. Sam jak zwykle przyjeżdżał po
niego o ustalonej porze, ale starałam się z nim nie widywać. Wiedziałam,
że Sam mi pomoże, chociaż go unikałam. Owszem, postępowałam
egoistycznie, wykorzystywałam go, ale czułam, że nie mam wyboru.
Skupiłam się na przygotowaniach do ucieczki, jednocześnie usiłując
wyrzucić z głowy krępujący incydent z Samem. Udało mi się wypłacić
kilkaset funtów za pomocą karty płatniczej Nicka. Sporządziłam też listę
przedmiotów, które zamierzałam ze sobą zabrać – były wśród nich
ubrania, rzeczy osobiste, dokumenty, akcesoria dziecięce oraz, to ważne,
wszystko, co przeznaczyłam na sprzedaż. Udawanie, że nie dzieje się nic
złego, przychodziło mi z dużym trudem. Nieustannie, dniami i nocami,
w mojej głowie kłębiły się myśli i obrazy wywołane przez zazdrość. Nie
mogłam spać, chudłam, takie życie osłabiało mnie i dobijało.
Wiedziałam, że wkrótce będę musiała zrealizować swój plan niezależnie
od tego, czy zdołam na czas zgromadzić wystarczającą ilość gotówki.

W końcu nadarzyła się okazja. Był czwartkowy wieczór, Nick


wrócił z pracy lekko podenerwowany.

– Szlag trafił interes w Toronto – oznajmił. – Firma jednego


z naszych współproducentów przeszła w stan likwidacji. Muszę tam
jutro polecieć i spróbować uratować sytuację, inaczej będziemy
odpowiadali za naruszenie warunków umowy.

Serce mi podskoczyło, ale zapanowałam nad emocjami. Jak gdyby


nigdy nic mieszałam potrawkę z jagnięciny.
– Jak długo cię nie będzie?

– Trudno powiedzieć. Co najmniej tydzień, może dwa. Wybacz,


kochanie, ale to taka cholerna robota.

Wzruszyłam ramionami.
– Rozumiem. Leć, skoro musisz.

Tamtej nocy kochaliśmy się po raz pierwszy, od kiedy


dowiedziałam się o jego romansie. Unikałam Nicka, choć z jakiegoś
powodu pragnęłam go tak samo mocno, jak on wydawał się pragnąć
mnie. Być może czułam, że to nasz ostatni raz. Zrobiliśmy to
wzruszająco łagodnie, jakbyśmy się żegnali albo próbowali wyrazić
skruchę intymnością. Przez chwilę byłam bliska wyznania mu
wszystkiego, ale zrezygnowałam. Teraz myślę, że mogłam powiedzieć
coś, co wywołałoby jego reakcję. Być może powinnam była to zrobić.
Możliwe, że zawrócilibyśmy znad krawędzi i uratowali nasz związek.
Tak się jednak nie stało.

– Mam lot dopiero o pierwszej. Po drodze mogę z Samem


podrzucić Emily do żłobka – powiedział następnego dnia rano, stawiając
kubek herbaty na mojej szafce nocnej. Było bardzo wcześnie, czułam się
jeszcze senna. Nick nie spał już od dłuższego czasu, zajmował się
pakowaniem rzeczy na wyjazd. – Obudzę ją. A ty poleż sobie dłużej. –
Zapiął walizkę i wytoczył ją z pokoju.

Napiłam się herbaty, położyłam głowę na poduszce i zamknęłam


oczy. W nocy kiepsko spałam, dlatego pomysł spędzenia dodatkowych
godzin w łóżku uznałam za wyjątkowo kuszący. Postanowiłam, że nie
będę przeszkadzała Nickowi i Emily, niech pobędą ze sobą, skoro
nieprędko znów się zobaczą. Słuchałam, jak przymila się do niej
i zabawia ją, żeby móc ją przewinąć, a potem zanosi ją na dół i zabiera
się do gotowania owsianki. Łzy napłynęły mi do oczu na wspomnienie
naszych szczęśliwych dni po narodzinach Emily. Przypomniałam sobie,
jak ochoczo Nick wstawał do niej po kilka razy w nocy, nawet jeśli
następnego dnia miał ważne spotkanie. Nigdy się nie uchylał od
obowiązków, zajmował się córeczką, kiedy tylko mógł. Będzie
zdruzgotany tym, co zrobię, ale sam jest sobie winny, stwierdziłam
w myśli.

Jakieś dwadzieścia minut później wrócił do sypialni, pocałował


mnie w czoło i pożegnał się szeptem. Myślał, że zasnęłam, ale tak
naprawdę czuwałam. Układałam wiadomość, którą zostawię mu na
poduszce, i wyobrażałam sobie jego reakcję, kiedy przeczyta ją
i uświadomi sobie, że odeszłyśmy.

Kilka minut później trzasnęły drzwi na dole. Oczami wyobraźni


zobaczyłam, jak Sam podnosi Emily i sadza ją w foteliku. Potem range
rover wycofał z podjazdu i po chwili zaległa cisza. Wstałam, jak tylko
nabrałam pewności, że odjechali.
Kusiło mnie, żeby natychmiast się wyprowadzić, ale postanowiłam
zaczekać niemal do dnia powrotu Nicka. Musiałam zachować pozory
normalności, żeby nie zaczął niczego podejrzewać. Lubił codziennie
rozmawiać z nami przez FaceTime i na pewno zauważyłby, że
zmieniłyśmy otoczenie. Poza tym mama nadal kręciła nosem na to, że
chcemy się u niej zatrzymać, i wolałam nie przeginać.

Miałam mnóstwo czasu, ale postanowiłam nie zwlekać


z pakowaniem. Przyniosłam z kuchni worki na śmieci i wyładowałam je
torebkami i butami. Potem wyjęłam wszystkie swoje ubrania z garderoby
i podzieliłam je na trzy części: do zabrania, do zostawienia i do
sprzedania. Sterta „do zabrania” urosła zbyt duża – w domu mamy były
tylko dwie sypialnie; ja miałam zająć swój stary pokój, który w dodatku
będę musiała dzielić z Emily. Nie wiedziałam, czy Nick poprosi mnie,
bym wróciła, czy też wyprowadzam się na dobre. Uznałam, że w razie
czego później przyjadę po resztę rzeczy. Lepiej nie obciążać zanadto
mamy.

Zanim się obejrzałam, zrobiło się prawie południe. Pora odebrać


Emily ze żłobka. Idąc chodnikiem i pchając przed sobą pustą
spacerówkę, czułam się dziwnie lekka. To się dzieje naprawdę, mówiłam
sobie. Nie uciekam, lecz jedynie przejmuję kontrolę nad własnym
życiem.
Poranna zmiana w żłobku jeszcze się nie skończyła. Postanowiłam
zaczekać na zewnątrz. Wyobraziłam sobie, jak samolot Nicka startuje
i obiera kurs na Kanadę. Nick bez wątpienia czuł się zadowolony
z siebie, błogo nieświadomy tego, że jego małżeństwo dobiegło końca.
Kiedyś go ubóstwiałam i byłam przekonana, że jest miłością mojego
życia – teraz wydawał mi się już tylko żałosny. Skąd u mężczyzn ta
słabość charakteru, kiedy w grę wchodzi seks? Było mi niewiarygodnie
smutno, że tak to się skończyło, ale jednocześnie czułam się silna. Nick
w końcu zrozumie, że nie jestem głupią gówniarą, której może wejść na
głowę. Kto wie, być może mieliśmy jeszcze nadzieję na wspólną
przyszłość, ale jeśli już, to na równych prawach.

Przed żłobkiem zgromadził się tłumek mam, babć i opiekunek,


które przyszły po swoje pociechy. Otworzyły się drzwi i wszystkie
weszłyśmy do środka, żeby tam zaczekać na dzieci. Maluchy wystrzeliły
z sali zabaw jak confetti z tuby, krzycząc i machając rysunkami na
kolorowym papierze. Nastąpiło typowe zamieszanie z kurteczkami
i usadzaniem dokazujących smyków w wózkach. Przeczesywałam
wzrokiem gromadę podskakujących główek, rozglądając się za Emily.
Często wychodziła na samym końcu, bo koniecznie chciała jeszcze raz
zjechać na zjeżdżalni albo dołożyć ostatni klocek do wieży.

– Pani Warrington! – odezwała się Kerry, jedna z pracownic


żłobka. – Czy wszystko w porządku?

– Tak, dziękuję. Gdzie Emily? Pewnie jak zwykle marudzi na


końcu – roześmiałam się. – Żeby tata wiedział, za co płaci!

Kerry ściągnęła brwi.


– Emily tutaj nie ma.

– Słucham? Przecież mój mąż ją rano przywiózł…


Pokręciła głową.

– Emily była dziś nieobecna.


Co takiego? Szybkim krokiem weszłam do sali zabaw, wołając:
– Emily! Emily! – Ale w pomieszczeniu nie było już dzieci, jedynie
kilkoro pracowników żłobka, którzy sprzątali zabawki. Kerry przyszła za
mną. – Musi być w innej sali – zwróciłam się do niej. – Albo w ogrodzie.
Widocznie została na dworze po przerwie. Jezus Maria, czy nikt z was
tego nie sprawdził?
Kerry dotknęła mojego ramienia.
– Może powinna pani zadzwonić do męża.

– Nie mogę. Jest w samolocie do Toronto – odwarknęłam. –


Odwiózł ją do żłobka, wiem, że to zrobił! Zgubiliście moje dziecko! To
skandal! – Czułam, jak rośnie mi ciśnienie.

– Pani Warrington, nie zgubiliśmy Emily – odpowiedziała


stanowczo Kerry – bo dziś jej tu w ogóle nie było.

– Ale to przecież niemożliwe! – Zaczęłam rozglądać się po sali,


jakbym liczyła, że Emily lada moment wystawi główkę z kryjówki
uradowana, że udało jej się spłatać wszystkim figla. Uwielbiała bawić się
w chowanego. W domu potrafiła bardzo długo siedzieć ukryta za kanapą,
nie wydając przy tym najmniejszego dźwięku, kiedy ja udawałam, że jej
szukam.
Kerry wyglądała na zakłopotaną.

– Proszę wybaczyć, nie chciałabym się wtrącać, ale czy państwo…


Czy jesteście państwo w separacji?

– Nie! – odparłam gniewnie. – Dziś rano mój mąż wyszedł z domu,


zabierając ze sobą Emily. Przyjechał po niego nasz kierowca. Mieli
odwieźć Emily do żłobka.
– Na pewno istnieje jakieś proste wytłumaczenie. Skoro mąż jest
poza zasięgiem, proszę spróbować zadzwonić do kierowcy. Powinien coś
wiedzieć, prawda?
– Tak. Tak, oczywiście. – Sam wszystko wyjaśni, pomyślałam,
sięgając po telefon. Wybrałam jego numer, ale od razu włączyła się
poczta głosowa. – Kurwa mać!

Kerry się skrzywiła.


– Może przejdźmy do biura. Lada moment zaczną się schodzić
rodzice z dziećmi z grupy popołudniowej.

– Nie, wrócę do domu.


– Na pewno doszło do zwykłego nieporozumienia.

– Tak – bąknęłam, ale myślałam już o czymś innym. Dlaczego Sam


wyłączył telefon? Może mieli wypadek w drodze do żłobka? Oczami
wyobraźni zobaczyłam zmiażdżoną, pogruchotaną karoserię range
rovera. Może zostali ciężko ranni i nie są w stanie się ze mną
skontaktować? Spróbowałam zadzwonić do Nicka, ale bez rezultatu.
Wyszłam z sali zabaw na wyludniony korytarz. Zobaczyłam wózek
Emily i nagle coś szarpnęło mnie za serce, jakby ktoś próbował wyrwać
mi je przez gardło. Zabrałam wózek, opuściłam budynek i ruszyłam
ulicą, ale już po kilku metrach ugięły się pode mną nogi. Zatoczyłam się,
wsparłam o niski murek otaczający czyjąś posesję i osunęłam na
chodnik. Kręciło mi się w głowie i brakowało tchu.
Co robić? Zgłosić się na policję? Zacząć dzwonić po szpitalach?
A może ktoś już próbował się ze mną skontaktować pod numerem
stacjonarnym? Albo wysłali kogoś do mnie akurat wtedy, kiedy
wyszłam? Bo tak się robi, prawda? Wysyła się kogoś, kiedy ma się do
przekazania złe wieści. A jeśli przyszli, kiedy byłam w żłobku?
Musiałam jak najprędzej wrócić do domu.

Dźwignęłam się na nogi. Próbowałam biec, ale miałam stopy jak


z ołowiu. Głowę wypełniały mi obrazy Emily leżącej na noszach albo
w szpitalnym łóżku. Gdzie ona jest? Czy została ciężko ranna? Czy
w ogóle jeszcze…? Nie, nie wolno myśleć o takich rzeczach. Załamię
się, jeśli zacznę roztrząsać najgorsze scenariusze.

Nie wiem, w jaki sposób dotarłam do domu. Nie pamiętam chwili,


w której otworzyłam drzwi wejściowe, i tylko skrawkiem świadomości
zarejestrowałam fakt, że alarm nie zaczął piszczeć. Od razu pobiegłam
do telefonu.

Lampka nie migała, nie było żadnych nowych wiadomości. Kolejny


raz wybrałam numery Nicka i Sama, ale z takim samym rezultatem jak
wcześniej. Nie miałam wyjścia – musiałam zacząć obdzwaniać izby
przyjęć szpitali. Wszędzie odzywał się automat, dostawałam mnóstwo
opcji do wyboru, z których żadna nie wydawała się odpowiednia dla
mojego przypadku, i za nic nie mogłam się połączyć z żywym
człowiekiem. Zadzwoniłam na policję i wyjaśniłam sytuację. Kobieta,
która odebrała, była życzliwa i pełna zrozumienia, ale nie mogła podać
mi żadnych informacji. Zapytała o numer rejestracyjny pojazdu, o który
chodziło, ale nie znałam go na pamięć, więc powiedziałam, że znajdę
dokumenty i za chwilę się odezwę.
Wszystko to wydawało mi się nierzeczywiste. Kiedy poszłam na
górę do gabinetu Nicka, uderzyła mnie panująca w domu dziwna cisza.
Zgięłam się wpół z niepokoju – o Emily, ale też o Nicka. Oraz Sama.
Zwróciłam uwagę na szeroko otwarte drzwi do sypialni Emily.
Weszłam do środka. Pokój wydał się zaskakująco zimny i pusty. Na
łóżku leżał goły materac, na półkach panował nietypowy porządek,
jakby ktoś zrobił przegląd zabawek i część z nich wyrzucił. Brakowało
pudełka z klockami, a także spacerówki dla lalki. Przede wszystkim
jednak nie było śladu po żyrafie Gemmie.
Podeszłam do szafy, otworzyłam ją i krzyknęłam z przerażenia.
Małe drewniane wieszaki były puste. Zniknęły wszystkie ubrania Emily.
15

Wtedy

Natasha
Pobiegłam do naszej sypialni i otworzyłam na oścież szafę Nicka.
Pusta – tak samo jak szafa Emily. Wrócił do domu po tym, jak wyszłam
do żłobka, i zabrał rzeczy. Uszło ze mnie powietrze i opadłam na kolana.
Nick mnie opuścił.
Co gorsza, odszedł, zabierając Emily.

Zostałam oszukana. Pewnie jest teraz z Jen, popijają szampana


i wznoszą toast za numer, jaki mi wywinęli. Sam mnie zdradził,
powiedział Nickowi, co zaplanowałam, a ten postanowił uprzedzić mój
ruch. Przeszedł mnie dreszcz na wspomnienie jego porannej czułości:
przyniósł mi herbatę, zaproponował, że zajmie się małą i odwiezie ją do
żłobka. Zapewne odjeżdżał z triumfującym uśmiechem na ustach. Nic
dziwnego, że łajdak wyłączył telefon. Zrobił to nie dlatego, że znajdował
się na pokładzie samolotu, ale ponieważ nie chciał ze mną rozmawiać.
Ponieważ był z nią. Nie mogłam uwierzyć we własną głupotę…
Łzy spłynęły mi po policzkach, zaczęłam się trząść.
– Emily! Emily! – wykrzyczałam. Była wszystkim, co miałam, i nie
potrafiłam bez niej żyć. Ona beze mnie też. Od kiedy przyszła na świat,
rozstawałyśmy się najdłużej na kilka godzin. Wiedziałam, że będzie za
mną tęskniła, nie zrozumie tego i będzie się bała. Potrzebowała matki,
a nie tej wiedźmy, która nie miała pojęcia o dzieciach.
Kręciło mi się w głowie, czułam coraz silniejszy ból w skroniach.
Powoli podniosłam się z podłogi i zwlekłam na dół. Moje myśli tonęły
w powodzi emocji, ale jedno wiedziałam na pewno: musiałam
sprowadzić córkę z powrotem do domu, bo tu było jej miejsce.
Nalałam sobie szklankę wody i wypiłam duszkiem. Uznałam, że
Nick na pewno jest u Jen. Pojadę tam i rozmówię się z nimi. Nie będę się
wściekała, nie wezwę policji. Zachowam rozsądek i spokój. Oddajcie mi
Emily, powiem, to wszystko, na czym mi zależy. Nie chciałam pieniędzy
Nicka – mógł je sobie zatrzymać. I nie zamierzałam walczyć o niego
z Jen – śmiało, niech go sobie weźmie. Ale kwestia Emily nie podlegała
dyskusji. Jej miejsce było przy matce, każdy sąd to przyzna. Przemówię
Nickowi do rozsądku i przy odrobinie szczęścia Emily wróci do domu na
wieczorną kąpiel i bajkę na dobranoc. Tak to sobie zaplanowałam.
Nigdy nie byłam u Jen, wiedziałam tylko orientacyjnie, w której
części dzielnicy znajdowało się jej mieszkanie. Poszłam do gabinetu
i znalazłam adres na jednym z dokumentów. Przepisałam go na
karteczkę. Potem się przebrałam. Porozciągane dżinsy i zwykła koszulka
się nie nadawały, musiałam wyglądać na pewną siebie i stanowczą.
Wybrałam świeżo wyprasowaną białą bluzkę i czerwoną ołówkową
spódnicę. Nałożyłam sporą ilość podkładu pod opuchnięte od łez
i podrażnione oczy, do tego cień i kredka; tak bardzo trzęsły mi się ręce,
że dopiero za drugim razem udało mi się pomalować powieki.

Było wczesne popołudnie. Wezwałam taksówkę i podałam


kierowcy adres Jen. Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce.
Wysiadłam przed eleganckim, nowoczesnym budynkiem o wielkich
oknach i przeszklonych balkonach. Nabrałam dużo powietrza i na
klawiaturze wideofonu wstukałam numer mieszkania. Po chwili
usłyszałam ciche kliknięcie i głos Jen:

– Słucham?
– To ja – powiedziałam.

– Przykro mi, ale nie widzę twarzy. Proszę się trochę odsunąć od
obiektywu.

– Natasha – odparłam rozdrażniona. Czemu ma służyć ta farsa? –


Wpuść mnie. Chcę porozmawiać z Nickiem.
Zabrzęczał mechanizm zamka, pchnęłam drzwi i weszłam do
szerokiego, wyłożonego marmurowymi płytami holu, w którym stały
szklane stoliki, a na nich ogromne wazony ze sztucznymi kwiatami.
Zawahałam się. Gdyby Nick chciał się w pośpiechu ewakuować od Jen,
prawdopodobnie skorzystałby ze schodów. Nacisnęłam przycisk, ale
zamiast zaczekać na windę, zaczęłam się wspinać na trzecie piętro po
przykrytych wykładziną stopniach, z każdym krokiem czując, jak rośnie
mi ciśnienie.
Jen stała w otwartych drzwiach do swojego mieszkania.

– Nicka tu nie ma – powiedziała. – O co chodzi?


– Dobrze wiesz.

– Przykro mi, ale nie. Wejdź, nie będziemy rozmawiały na


korytarzu.

Przeszłyśmy przez wąski przedpokój, w którym znajdowały się


drzwi do trzech pomieszczeń, i znalazłyśmy się w przestronnym
otwartym salonie. Nasłuchiwałam głosu Emily z drugiego pokoju
i rozglądałam się, wypatrując śladów jej obecności, ale w mieszkaniu
panowała cisza i nic nie wskazywało na to, aby przebywało w nim
dziecko. W ogóle sprawiało wrażenie, jakby przeważnie stało puste.

– Gdzie on jest? – powtórzyłam.


– Natasho, co się z tobą dzieje? Wyglądasz fatalnie. Pokłóciliście
się? – Wskazała mi miejsce na kanapie, a sama podeszła do lodówki. –
Kieliszek sauvignon? Wiem, że jest wcześnie, ale coś mi mówi, że
potrzebujesz się napić. – Zdecydowanie pokręciłam głową, nie ruszając
się z miejsca. Jen nalała sobie całkiem sporo.
– Nie kłam. Wiem, w co pogrywacie.

– Przykro mi, Natasho, ale mówisz samymi zagadkami. Usiądź, na


litość boską, i powiedz, co cię do mnie sprowadza.

– Muszę porozmawiać z Nickiem.


– Tak, to już wiem. Ale nie ma go tu. Poszukaj, jeśli chcesz. –
Objęła mieszkanie szerokim gestem. – Śmiało. – Zawahałam się. Czy to
blef? Napiła się wina. – Co się stało? Czyżby cię zostawił? –
Wybałuszyła oczy. – O Boże, naprawdę to zrobił. Och, biedactwo.

– Daruj sobie. Wiem, że się spotykacie.

– Co takiego?

– Macie romans.
Parsknęła śmiechem.

– Och, kochanie, chyba nie mogłaś bardziej się pomylić. Nie


widziałam się z Nickiem od tamtego incydentu u was w domu. Zupełnie
mu odbiło, powiedział, żebym nie próbowała się z nim więcej
kontaktować.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.


– Nie, nie. Nick odwiedza cię wieczorami. Sam was widział.
Byliście w sypialni, całowaliście się i piliście szampana…

– To jakieś brednie.

– Byłaś ubrana w kimono i…


– Nie mam kimona! – roześmiała się. – Idź do sypialni i sama się
przekonaj. No, śmiało! Idź!

Przełknęłam ślinę. Kusiło mnie, żeby się upewnić, ale myśl o tym,
że miałabym przetrząsać garderobę Jen, wydała mi się upokarzająca.
Czy to znaczy, że Sam mnie okłamał? Może obserwował niewłaściwe
mieszkanie? To wszystko nie miało sensu.
– Natasho, co się stało? – odezwała się łagodnie Jen. – Porozmawiaj
ze mną. Nie będę mogła ci pomóc, jeśli nie wyjaśnisz mi, o co chodzi.

Wbiłam wzrok w dębową podłogę.


– Dziś rano Nick wyszedł z domu. Mówił, że leci do Toronto. Sam
miał go zabrać na lotnisko. Obiecał, że po drodze odwiezie Emily do
żłobka… – Głos mi się załamał. – Ale nie dotarła tam. Nick ma
wyłączony telefon, Sam zresztą też. W dodatku zniknęły rzeczy Nicka
i Emily, i… i…

Jen odstawiła kieliszek.


– A więc zabrał Emily – powiedziała powoli.

– Tak. Byłam pewna, że są u ciebie. Dlatego przyjechałam. Żeby to


wyjaśnić. Emily będzie za mną tęskniła. To nie w porządku…

– Oczywiście, że nie. To oburzające. Jak mógł zrobić coś takiego?


To podłe. – Znów podeszła do lodówki. – Masz, pij. Jesteś w szoku.

– Nic nie rozumiem – wybąkałam, przyjmując kieliszek i dając się


zaprowadzić na kanapę. Zapadłam się w białe skórzane poduchy, jakbym
wylądowała na obłoku. – Sam mówił…
– Kłamał. To oczywiste, że od początku był w zmowie z Nickiem.
Teraz już wiesz, Natasho, że wszyscy mężczyźni są łajdakami. – Wypiła
spory łyk wina. – No dobrze, zastanówmy się. Dokąd mógł się udać?

– Nie wiem. – Byłam do tego stopnia pewna, że zastanę go u Jen, że


nawet nie wzięłam pod uwagę innych możliwości. – Do rodziców?
Do Hayley? – Zrobiło mi się niedobrze, kiedy wypowiedziałam te słowa.
Ależ oczywiście, że pojechał do Hayley. Siostrzyczka pewnie skacze
z radości.

– Zadzwonię do niej – zaproponowała Jen i wstała, żeby pójść po


telefon. – Tobie nie powie, ale mi owszem.

Podziękowałam i zrobiło mi się głupio, że jeszcze niedawno


życzyłam jej jak najgorzej.

– Witaj, kochana, co u ciebie? – Położyła palec na ustach,


pokazując, żebym się nie odzywała. – Jak Ethan? Przestał się budzić
w nocy? – Siedziałam nieruchomo jak kukła, słuchając paplaniny
Hayley. Jen przewróciła oczami i spróbowała jej przerwać: – Hay,
posłuchaj, dzwonię, żeby zapytać, czy jest może u ciebie Nicky, bo
muszę się z nim pilnie skontaktować, a głupek nie odpowiada na moje
wiadomości.

Słuchała przez kilka sekund, a ja nadstawiałam uszu, próbując


wychwycić słowa Hayley.
– Aha… O Boże, to okropne. Kiedy to się stało?… Tak, racja,
dobrze jej tak, teraz już wie, jak to jest. – Zrobiła minę i powiedziała
bezgłośnie: „Przepraszam”. – Czyli co, jest u ciebie?… Aha. A dokąd
pojechał?… Hay, daj spokój, przecież możesz mi powiedzieć… Aha…
A, rozumiem… – Wstała i oddaliła się, przyciskając telefon do policzka,
tak że zupełnie przestałam słyszeć Hayley. Weszła do jednego z pokojów
i zamknęła za sobą drzwi.
Zaskoczona zerwałam się na nogi. Co się dzieje? Dlaczego Jen nie
chce, żebym słyszała jej rozmowę z siostrą Nicka? Podeszłam jak
najbliżej drzwi, za którymi zniknęła. Nie odzywała się, a jedynie od
czasu do czasu przytakiwała temu, co mówiła Hayley. Nagle się spięłam.
Co mi strzeliło do głowy, żeby prosić Jen o pomoc w rozwiązaniu
problemu? Przecież wiedziałam, gdzie mieszka Hayley, mogłam sama
tam pojechać. Jeszcze tego popołudnia. Choćby zaraz. Mogłam wezwać
taksówkę na stację Paddington i wsiąść do najwcześniejszego pociągu.
Wróciłam do salonu, żeby zabrać torebkę. Spróbuję jeszcze raz
zadzwonić do Nicka, może tym razem odbierze. Jeśli nie, przekręcę do
Sama i wygarnę mu, co o nim myślę. Te wszystkie bzdury o tym, że się
we mnie zakochał… same kłamstwa. Telefon Nicka nadal był
wyłączony, a poczta głosowa nie przyjmowała wiadomości. Tak samo
u Sama. Jęknęłam głośno i rzuciłam telefon na stolik.

Czemu to tak długo trwa? Ile można rozmawiać?


Czas szybko mijał. Zastanawiałam się, czy Emily zjadła
podwieczorek i czy wystarczająco często spała w ciągu dnia. Nick tak
naprawdę nie znał jej przyzwyczajeń. Zbyt mała liczba drzemek
przekładała się na zmęczenie i marudność. Albo Emily zasypiała o zbyt
późnej godzinie i plan dnia można było wyrzucić do kosza. Nie mogłam
znieść tego, że nie wiedziałam, gdzie jest moja córeczka. Czy pytała
o mnie? Czy była zdenerwowana? Musiałam porozmawiać z Nickiem
choćby po to, żeby się dowiedzieć, czy wszystko u niej w porządku.

Otworzyły się drzwi do sypialni i wyszła Jen. Miała dziwną,


zagadkową minę.
– No i? – spytałam. – Gdzie on jest?

Jen głęboko westchnęła, wróciła do salonu, wzięła duży łyk wina


i dopiero wtedy odpowiedziała:
– Hayley twierdzi, że zadzwonił do niej wczoraj wieczorem, żeby
powiedzieć, że odchodzi od ciebie i „znika” na jakiś czas. Nie chciał
zdradzić, dokąd wyjeżdża, żeby nie musiała kłamać, kiedy ktoś ją
zapyta.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– To nie w porządku. Dlaczego on mi to robi? A Emily? Powinna
być ze mną. Jestem jej matką. Tylko ja potrafię się nią odpowiednio
zająć.
Jen zmarszczyła czoło.

– Nie wiem, jak to powiedzieć, ale…


– Co? Co takiego? Jen, proszę…

– Nicky wyznał Hayley, że musiał od ciebie uciec.


– Nie rozumiem…
– Bał się tego, co mogłaś zrobić.

– Jemu?
– Nie, Emily. Powiedział Hayley, że jesteś niezrównoważona… i że
masz skłonność do przemocy.

– Słucham? – Zrobiło mi się gorąco. – To nieprawda. To jakaś


piramidalna bzdura. Nick nie powiedziałby czegoś takiego. Pieprzone
kłamstwo!

Jen zagryzła wargę.


– Natasho, posłuchaj, nie interesuje mnie, co się dzieje w waszym
małżeństwie, ale najwyraźniej coś poszło mocno…

– Nie jestem agresywną wariatką – ucięłam. – Nie jestem.


Przysięgam. To jedno wielkie kłamstwo. Nigdy w życiu nie
skrzywdziłabym Emily ani Nicka. Nie jestem taką osobą.
Wykrzywiła usta i obrzuciła mnie długim spojrzeniem.
– Też mi się tak wydaje. Natasho, wiem doskonale, co to znaczy
zostać skrzywdzoną przez Nicky’ego. Pod tą uroczą, łagodną
powierzchownością kryje się człowiek bez serca, który, jeśli czegoś
naprawdę pragnie, zrobi wszystko, aby to dostać.
Spojrzałam jej w oczy. Mówiła szczerze czy pogrywała sobie ze
mną?
– Postaram się go odnaleźć – dodała i zaczęła grzebać w swojej
torebce. – Powiem mu, żeby się z tobą skontaktował i uspokoił cię, że
Emily nic nie jest. – Wręczyła mi wizytówkę. – W razie czego dzwoń,
dobrze?
– Dzięki – wybąkałam, wpatrując się w słowa wydrukowane na
kartoniku: „Jennifer Warrington, Design Spaces”. Nie wiedziałam, że
nadal używała nazwiska po mężu.
16

Teraz

Anna
Boję się tak bardzo, że nie jestem w stanie wyjść z mieszkania.
Próbowałam, raz nawet odblokowałam drzwi, ale jak tylko odciągnęłam
zasuwkę, palce mi zesztywniały i nie mogłam ich zgiąć, więc
zrezygnowałam. Utknęłam tu.

Wracam do okna. Nigdy nie znosiłam firanek, ale teraz cieszę się,
że je mam, bo pomagają mi odizolować się od świata. Znowu zerkam
przez szczelinę pomiędzy firanką a framugą, mimo że i tak niewiele
widać za przerośniętym żywopłotem z ligustru. A jeśli przyszedł za mną
aż tutaj, a ja się nawet nie zorientowałam? Może stoi tam, czai się
w cieniu drzewa, skrywa się za pojemnikami na śmieci, kuca za
zaparkowanym samochodem?

Nie ruszę się stąd. Jeżeli czeka, aż wyjdę z domu, to będzie


potrzebował naprawdę dużo cierpliwości.
Niechętnie opuszczam stanowisko obserwacyjne przy oknie i idę do
kuchni zrobić sobie lunch. Jedzenie średnio mnie interesuje. Przestałam
gotować, ograniczam się do podgrzewania gotowych obiadów
i przesuwania widelcem tego, co mam na talerzu, ale złożyłam Lindsay
obietnicę, że nie będę pomijała posiłków.

W lodówce pustki. Otwieram drzwi i widzę twardy, żółknący trzon


sałaty lodowej, otwarte opakowanie gumowatej szynki, połówkę bladego
pomidora, pomarszczoną żółtą paprykę i dwa gotowe dania do
mikrofalówki, kupione, bo były w promocji. W szafce mam jeszcze
puszkę taniej fasoli w sosie pomidorowym (już dawno przestałam się
przejmować tonami soli i cukru w tego typu żywności), puszkę tuńczyka,
słoik masła orzechowego i paczkę niedrogiego muesli, które smakuje jak
pokarm dla chomika. Skończyło się mleko do kawy i herbaty. Na
zawartość mojej zamrażarki składa się opakowanie groszku i bochenek
krojonego chleba, który rozmrażam sobie po jednej kromce. Jeśli
wkrótce nie wyjdę z domu, zostaną mi same okruszki.
Od trzech dni nie chodzę do pracy, wymawiając się wirusem.
Jeszcze cztery i będę musiała wrócić do biura albo pójść do lekarza po
zwolnienie. Nikomu nie powiedziałam, że mam zespół stresu
pourazowego. Nie wstydzę się go, bo przecież jest chorobą jak każda
inna – pogodziłam się z tym – tyle że kwestia przyczyny urazu jest dość
skomplikowana. Z początku Lindsay widziała we mnie po prostu ofiarę
poważnego wypadku samochodowego, ale im głębiej kopie, tym więcej
odkrywa. Nawet jeszcze nie powiedziałam jej całej prawdy na temat
tego, co się wydarzyło – wiem, że to głupie z mojej strony, ponieważ
jeśli nie będę z nią szczera, Lindsay nigdy nie zdoła mi pomóc. Tyle że
nie jestem gotowa stawić temu czoła. Jeszcze nie teraz.

Wkładam pieczywo do mikrofalówki i na moment wracam na


pozycję przy oknie, żeby szybko zerknąć, czy coś się nie zmieniło na
zewnątrz. Nic. Robię sobie kanapkę i wychodzę z nią na podwórze na
tyłach domu. Maleńkie podwórze, ponieważ znajduje się od północnej
strony, jest stale ocienione, dlatego brak tu roślin i czuć wilgoć, mimo że
jest ciepły letni dzień. Wciągam powietrze, a wraz z nim łagodną woń
drożdży z browarów.
Może powinnam poszukać pracy w innym miejscu, myślę,
zmuszając się do przełykania suchego jedzenia o chemicznym smaku.
Nie mogę przecież w nieskończoność chować się w mieszkaniu. Wcale
nie jestem pewna, czy rzeczywiście ktoś za mną szedł tamtego wieczoru,
może tylko mi się wydawało. Nie mam żadnej gwarancji, że to się nie
powtórzy, jeżeli przeniosę się do innego miasta. Równie dobrze mogę
walczyć ze swoimi demonami tutaj, jak i gdziekolwiek indziej.
Dzwoni telefon. Wracam do środka i dopiero tam odbieram. To
Chris z pracy.

– Cześć. Dałam ci mój numer? – pytam, wiedząc, że tego nie


zrobiłam.

– Nie, dostałem go od Margaret.


– Aha, rozumiem – kwituję tonem pełnym dezaprobaty.

– Chciałem tylko zapytać, jak się czujesz. Martwię się. Mam


nadzieję, że to nie zatrucie. Nie pamiętam, czy jadłaś coś w kościele.
Stale im powtarzam, że należy zachować szczególną uwagę przy
podgrzewaniu żywności, ale…

– Nie, nie, to nic takiego. Nie musisz się przejmować.


– Uff, to znaczy, świetnie – mówi. – Dobrze dla nas i dla ciebie.
Ostatnie, czego nam potrzeba, to żeby się bezdomni potruli.
– No tak, rzeczywiście. Nic mi nie jest, to tylko… coś jak migrena.
Powoli dochodzę do siebie.

– Super, fantastyczna wiadomość. No więc… – długa pauza. –


Zastanawiałem się, czy czujesz się na siłach na odwiedziny.
– Odwiedziny? – Rozglądam się przerażona. Mieszkanie wygląda
jak chlew. Nie pamiętam, kiedy ostatnio odkurzałam.

– Albo moglibyśmy pójść na drinka albo coś przekąsić. Nad rzeką


są fajne miejscówki.

– E… no nie wiem… – Milknę. „Pójść gdzieś” znaczy „wyjść


z domu”, a nie jestem pewna, czy się przemogę. Chociaż, jeżeli
naprawdę ktoś obserwuje mój dom, to widząc mężczyznę u drzwi, uzna,
że nie mieszkam sama. – W porządku – odpowiadam z fałszywym
zapałem. – Byłoby cudownie. Kiedy?

– Dziś wieczorem? Przyślij mi swój adres SMS-em, przyjadę po


ciebie około siódmej.
– Przyjedziesz? Samochodem?

– Tak. Spokojna głowa, nie prowadzę po alkoholu.

Jego słowa wywołują falę wspomnień.

– E… nie przepadam za samochodami.

– Masz chorobę lokomocyjną?


– Coś w tym stylu. – To nie do końca kłamstwo, mimo że o mdłości
przyprawia mnie sama myśl, że miałabym wsiąść do auta, a nie jazda
krętymi uliczkami.
– Nie ma sprawy – mówi Chris. – Znajdziemy coś w pobliżu.

Chyba właśnie umówiłam się na randkę.

Chris zjawia się równo o siódmej. Ma na sobie koszulę z krótkimi


rękawami w czerwoną kratę, granatowe chinosy i pasujące do nich
płócienne buty. W takim stroju, z krótko przyciętymi włosami,
niewyróżniającymi się rysami twarzy i szczupłą sylwetką wygląda, jakby
wracał z sesji zdjęciowej do katalogu ubioru sportowego dla dojrzałych
mężczyzn. Dawna ja zbyłaby go wzruszeniem ramion, bo bardzo, ale to
bardzo nie jest w jej typie. Ale nowa ja jest gotowa, czeka na niego
rozdygotana i czuje, jak pocą się jej dłonie. Nie dlatego, że aż tak bardzo
nie może się doczekać spotkania z nim, mimo że jest sympatycznym
człowiekiem, ale dlatego, że opuszcza mieszkanie po raz pierwszy od
trzech dni.

Wyczuwam zapach cytrusowej wody po goleniu. Chris prowadzi


mnie przez furtkę na ulicę. Strzelam oczami na boki, patrzę, kto
przygląda się temu mojemu pokazowi odwagi. Nikt. Bo nikogo tu nie
ma. I nigdy nie było. Mimo to nadal jestem roztrzęsiona, kiedy ruszamy
w stronę rzeki.

– Pomyślałem, że pójdziemy do Łabędzia – mówi Chris. – Na


pewno znasz ten lokal. – Przypominam mu, że mieszkam w Morton
dopiero od kilku miesięcy i nawet nie do końca opanowałam drogę do
pracy. – Stąd to jakieś pół godziny piechotą. Zarezerwowałem stolik na
siódmą trzydzieści, więc nie ma pośpiechu.

Przechodzimy przez kamienny most, a potem schodkami w dół


i skręcamy na ścieżkę biegnącą brzegiem rzeki. Miejscami droga jest
nierówna i tak wąska, że musimy iść gęsiego. Ruszam przodem. Chris
prowadzi monolog, którego staram się nie przerywać: o pogodzie
(podobno zbliża się fala upałów), o pracy (podobno będą zwolnienia)
i o tym, że znikają porządne puby.

– Dobrze znasz Łabędzia? – pytam, przekrzykując huk rzeki. Woda


jest zaskakująco wzburzona, przelewa się po głazach, tocząc pianę.

– Tak. Kiedyś często tam chodziłem z Sandy. Czyli z moją byłą


żoną – dodaje z odrobiną goryczy w głosie. – Ale spokojnie, nie
wpadniemy na nią. Przeprowadziła się z kochasiem do Leicester. Długo
nie potrafiłem się po tym pozbierać, ale już mi lepiej. A ty?

– Co „ja”?
– Margaret mówiła, że mieszkasz sama. Jesteś rozwódką? – Spinam
się i szybko potwierdzam skinieniem głową. Muszę być ostrożna. Chris
może się nieźle zdziwić, jeśli spróbuje mnie zaprosić do klubu źle
potraktowanych małżonków. – Rozstaliście się po przyjacielsku czy było
nieprzyjemnie?

„Bardziej nieprzyjemnie, niż możesz sobie wyobrazić” – myślę, ale


nie mówię tego na głos, bo udaję, że jego pytanie utonęło w hałasie
przewalających się wód rzeki.

Chris nie daje za wygraną.

– U mnie zrobiło się nieprzyjemnie, ale przynajmniej nie


musieliśmy walczyć o dzieci. Masz dzieci?

Zatrzymuję się i odwracam do niego.

– Czy moglibyśmy porozmawiać o czymś innym?

Lekko się czerwieni.


– Przepraszam, nie chciałem być wścibski.

– Po prostu staram się o tym zapomnieć i zacząć od nowa.

– Oczywiście, no pewnie, ja też.

Pokazuje, żebym szła dalej. W milczeniu pokonujemy kolejne


kilkaset metrów. Poznaję napięcie po tym, że Chris zostaje lekko z tyłu
i zwiększa dystans między nami. Do głowy przychodzą mi mało
optymistyczne myśli: to był błąd, nie powinnam była się z nim umawiać,
nie nadaję się do kontaktów z innymi ludźmi, powinnam zawrócić, pójść
do domu i obojgu nam oszczędzić nieudanego wieczoru.
– No i jesteśmy – oznajmia Chris, kiedy wychodzimy zza zakrętu
i naszym oczom ukazuje się duży biały budynek z dwuspadowym
dachem. Ścieżka jest tu szersza, więc Chris może iść obok i poprowadzić
mnie zardzewiałymi żelaznymi schodkami na przystrojony taras. Kelner
wskazuje nam stolik. Jest ciepły wieczór, ale wiatr nawiewa chłodną
mgiełkę znad rzeki.
Chris przegląda kartę, a ja udaję, że się zastanawiam. Od kilku dni
nie jadłam nic porządnego, ale jakoś żadna z pozycji w menu mnie nie
zachęca. Chris poleca placek z befsztykiem gotowanym w miejscowym
ale. Wybieram jednak sałatkę z krewetek i kieliszek białego wina.
Czekając na jedzenie, poruszamy niezobowiązujące tematy – widok
z tarasu, kosze z kwiatami, a nawet kot właściciela pubu – ale rozmowa
się nie klei. Kelner zapala świeczkę na naszym stoliku i obdarza nas
znaczącym uśmiechem, jakbyśmy byli na romantycznej randce. Zapinam
kurtkę, bo robi się coraz chłodniej, i zaczynam żałować, że nie
zamówiłam nic ciepłego.
– Od jak dawna pracujesz jako wolontariusz w Najświętszym
Zbawicielu? – zagaduję, kiedy nasze dania lądują na stole.
– Mniej więcej od pół roku. – Posypuje frytki solą. – Po odejściu
Sandy strasznie się pogubiłem. Sąsiadka zasugerowała, żebym poszedł
do kościoła. Sądziła, że znajdę tam pociechę. Z początku byłem
sceptycznie nastawiony, ale okazało się, że ta decyzja uratowała mi
życie. Później pastor opowiedział mi o Najświętszym Zbawicielu
i postanowiłem spróbować. I powiem ci, Anno, że bardzo mi to służy.
Codziennie dziękuję Bogu, że mogę to robić.
– Świetnie. Bardzo się cieszę.

– Niczym się nie różnię od tych bezdomnych ludzi. Życie mi się


posypało i zapragnąłem uciec. Rozumiesz, o czym mówię? – Posyła mi
badawcze spojrzenie.
– Oczywiście – odpowiadam, nadziewając krewetki na widelec
i unikając kontaktu wzrokowego z Chrisem.
– Nie potępiam nikogo, kto tak postąpił – ciągnie. – Przeprowadził
się do innej części kraju, znalazł nową pracę, stał się innym
człowiekiem…

– Każdy z nas zasługuje na to, by zacząć od nowa – zauważam


ostrożnie.
– Święta racja. – Wypija łyk piwa. – To ciekawe, wiesz, jest pewien
młody mężczyzna, który od czasu do czasu korzysta z naszego ośrodka
i był w zeszłym tygodniu, akurat kiedy nam pomagałaś.
Dłoń, w której trzymam widelec, zaczyna drżeć.

– Mhm?
– Opowiedział mi o tym, jak za młodu wpadł w tarapaty, odsiedział
półtora roku za handel narkotykami, a potem wyszedł i postanowił, że
skończy z takim życiem. Zapragnął zacząć wszystko od nowa, wyjechał
na południe, do Londynu, i znalazł pracę jako prywatny kierowca
pewnego bogatego mężczyzny i jego żony…

Ściska mnie w gardle, zaczynam się krztusić listkiem rukoli. Chris


przewierca mnie wzrokiem – nie muszę patrzeć mu w oczy, wyraźnie
czuję jego spojrzenie na sobie. Stolik między nami zamienia się w czarną
dziurę. Chris czeka, aż w nią wpadnę.
– W każdym razie źle to się skończyło – mówi. – Chciał wrócić do
domu, ale nie miał dokąd. Został bez pracy, bez niczego. Nic dziwnego,
że znów zaczął brać. Pęka mi serce od takich historii, wiesz?
Zapada długie, bolesne milczenie.
– Najciekawsze – ciągnie Chris – że ten człowiek twierdzi, że cię
zna. – Znowu milknie. – Mieszkałaś w Londynie?
– Londyn to bardzo duże miasto.
Wybucha śmiechem.
– To samo mu powiedziałem. Poza tym nosisz inne nazwisko niż
kobieta, którą znał. Na pewno się pomylił. – Nachyla się nad stolikiem
i dotyka mojej ręki. – Sprawiał jednak wrażenie przekonanego, że cię
rozpoznaje. Nazywa się Sam. Sam Armitage. Mówi ci to coś?
– Przykro mi, ale nie.
– Widocznie masz sobowtóra, Anno. Zresztą, podobno każdy z nas
go ma.
Odsuwam się z krzesłem i wstaję.

– Przepraszam cię, muszę pójść do toalety. – Odchodzę, starając się


nie stracić równowagi, i znikam w budynku pubu. W środku jest pełno
ludzi, jedzą i piją, z trudem udaje mi się przecisnąć przez tłum do
wyjścia. Popycham oba skrzydła drzwi wahadłowych i wydostaję się na
zewnątrz.
Jest szarówka. Słyszę szum rzeki po drugiej stronie budynku. Nigdy
wcześniej nie byłam w tej okolicy i nie wiem, gdzie dokładnie się
znajduję. Czuję, jak jeżą mi się włosy na karku. Czy to możliwe, że
Chris mnie wystawił? Że celowo mnie tu sprowadził? A jeśli Sam ukrył
się w krzakach nad rzeką i napadnie mnie, kiedy będę wracała ścieżką do
domu?
Nie, Chris na pewno nie zrobiłby czegoś tak okropnego. To dobry
człowiek, chrześcijanin. Nie, wykluczone.

Ale wyczuł, że skłamałam w sprawie Sama. Wie, że tak naprawdę


nie nazywam się Anna.
Może próbuje mnie ostrzec? Uprzedzić, że coś mi grozi?

Po drugiej stronie ulicy znajduje się przystanek autobusowy. Idę


spojrzeć na rozkład jazdy. Trudno się czyta drobny druk w zapadającym
zmroku, ale zdaje się, że za kilka minut powinien przyjechać autobus.
Sprawdzam godzinę na telefonie. Odważę się zaczekać? Nie chciałabym,
żeby Chris wyszedł mnie szukać. Kiedy tak stoję, zastanawiając się, co
zrobić, zza zakrętu wyłania się sylwetka pojazdu – jest jak anioł stróż
z parą oczu świecących w ciemności.
Wyciągam rękę i macham.
– Bardzo dziękuję – mówię, wsiadając. Wrzucam drobne do
automatu biletowego, zajmuję miejsce na podwójnym siedzeniu po
prawej stronie i kiedy autobus rusza, spoglądam w stronę wejścia do
pubu.

Biedny Chris. Mam lekkie poczucie winy, że tak go zostawiłam.


Raczej na to nie zasłużył, ale trudno, nie mogę ryzykować, mając tak
dużo do stracenia. Sam widział mnie już dwa razy. Trzeciego nie będzie.
17

Wtedy

Natasha
Wyszłam od Jen na nogach jak z waty i ruszyłam do domu. Czy Nick
naprawdę powiedział Hayley, że się mnie boi? Przecież wie, że nie
jestem agresywna ani niezrównoważona i że nigdy nie skrzywdziłabym
Emily. To wszystko kłamstwa. Podłe, krzywdzące kłamstwa. Tylko kto
był ich autorem? Jen, Hayley, Nick, Sam? Może każde z nich? Oczami
wyobraźni zobaczyłam, jak siedzą we czwórkę i zmawiają się przeciwko
mnie. Dlaczego chcieli mi odebrać Emily? Czym na to zasłużyłam?
Po powrocie do domu od razu zadzwoniłam do mamy. Właśnie
wychodziła do pracy na nocną zmianę i nie była w nastroju do
pogaduszek, ale kiedy powiedziałam jej, o co chodzi, wrzasnęła do
słuchawki:

– Dzwoń na policję! Powiedz, że Emily została porwana! Nie


marnuj czasu na gadanie ze mną. Dzwoń!
Tak też zrobiłam.
Nie musiałam długo czekać na sierżanta, który zapukał do moich
drzwi w towarzystwie umundurowanej funkcjonariuszki. Zaproponował,
żebyśmy usiedli. W tym czasie policjantka zajęła się przygotowywaniem
herbaty – wiem, że starali się być delikatni i uprzejmi, ale poczułam się
przez to jak gość we własnym domu. Spojrzałam za okno i zobaczyłam,
że na podjeździe, tam gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej parkował
range rover, stoi radiowóz. Wszystko to było nierzeczywiste; miałam
wrażenie, jakbyśmy odgrywali scenę z jakiegoś serialu policyjnego.
– Kiedy zorientowała się pani, że córka zniknęła? – spytał sierżant,
włączając długopis stuknięciem o kolano.

Wyjaśniłam, że Nick zaproponował, że odwiezie Emily do żłobka,


jadąc na lotnisko, a potem, kiedy poszłam ją odebrać, nie zastałam jej
tam.
– Wyłączył telefon. Nie mogę się też dodzwonić do jego kierowcy.

– Kierowcy? – Sierżant był pod wrażeniem. – Jak się nazywa?


– Ma na imię Sam – odparłam. – Niestety nie znam nazwiska. Nick
dostał zakaz prowadzenia pojazdów, Sam wozi go do pracy i w różne
miejsca. Zawiózł też Nicka i Emily do żłobka, a przynajmniej tak
sądziłam.
– Rozumiem. O której godzinie wystartował samolot pani męża?
Wie pani, kiedy wylądował?
– Nick nigdzie nie poleciał. To było kłamstwo. Zabrał Emily
i zniknął.

Sierżant zmarszczył brew.

– Skąd pani wie?


– Nie wiem, ale to przecież oczywiste. – Opowiedziałam mu
o wizycie u Jen i jej rozmowie z Hayley. Pominęłam uwagę Nicka o tym,
że jestem niezrównoważona.
Policjantka wróciła z kuchni, niosąc tacę z herbatą.
– Z mlekiem i bez cukru, zgadza się? – spytała, wręczając mi kubek
„najlepsiejszej mamusi”.
– Proszę mi wybaczyć, ale chyba czegoś tu nie rozumiem –
powiedział sierżant. – Jesteście państwo małżeństwem, prawda? –
Potwierdziłam skinieniem głowy. – Nie pozostajecie państwo
w separacji ani nie jesteście rozwiedzeni? Nazwisko pani męża widnieje
w akcie urodzenia pani córki?

– Tak, oczywiście. Czy to ważne?


– Cóż, to oznacza, że pani mąż, tak samo jak pani, ma pełną władzę
rodzicielską nad Emily i z prawnego punktu widzenia nie mógł jej
porwać. – Sięgnął po swój kubek i siorbnął z zadowoleniem.
– Ale chyba nie może jej zabierać bez mojego pozwolenia, prawda?

– Może. Pani również ma takie prawo.


– Ale to nie w porządku. – Jak tylko wypowiedziałam te słowa,
uświadomiłam sobie ironię sytuacji. Przecież planowałam zrobić
dokładnie to samo. Widocznie Sam wyśpiewał wszystko Nickowi, a ten
postanowił się odegrać, żeby dać mi nauczkę. Sam okazał się naprawdę
podłym człowiekiem: wymyślił romans Jen i Nicka, po czym doniósł
swojemu szefowi, że chcę go zostawić. Czemu tak postąpił? Dlatego, że
go odtrąciłam?

Sierżant zapisał coś w notatniku i odłożył długopis.

– Czy ma pani powody przypuszczać, że Emily może coś grozić ze


strony ojca?
– Nie, absolutnie. Jest dla niej bardzo dobry. Ale jej miejsce jest
tutaj, w domu. Proszę, odzyskajcie ją dla mnie.

Wzruszył ramionami.
– Pani mąż nie popełnił przestępstwa. Co innego, gdyby naruszył
jakiś nakaz sądowy, ale w przypadku państwa małżeństwa, które dopiero
się rozpada… – „Rozpada się”. Jego słowa głęboko mnie zabolały.

– Nadal nie rozumiem. Odebrał mi Emily. Chyba mam prawo


wiedzieć, gdzie przebywa moja córka.
– To zależy. W sprawach, w których jedno z małżonków jest ofiarą
przemocy domowej albo boi się o bezpieczeństwo dziecka, miejsce
pobytu obojga powinno pozostać tajemnicą.
– Ale przecież nie jestem agresywna! – zaprotestowałam. Powoli
docierał do mnie sposób działania Nicka. Mój mąż postanowił udawać,
że stanowię zagrożenie dla Emily, żeby nie ujawniać swojej kryjówki.
Mój Boże, musi być na mnie wściekły, skoro posunął się do czegoś
takiego. Co też Sam mu naopowiadał?

– Mówię tylko, że to zależy od okoliczności – odparł spokojnie


policjant. – Oczywiście każdy zarzut trzeba udowodnić.

Spiorunowałam go wzrokiem.

– Czyli twierdzi pan, że nic nie można zrobić? Nie może pan go
odnaleźć ani zmusić do oddania dziecka…

– Bez nakazu sądu to niemożliwe.

– Jak zdobyć taki nakaz?

Uśmiechnął się przepraszająco.


– Proponuję, żeby poradziła się pani adwokata.

Od razu po ich wyjściu zaniosłam tacę do kuchni i roztrzaskałam kubki


o podłogę. Ten dla „najlepsiejszej mamusi” rozpadł się na kilka
kawałków, ale nie przejęłam się; bardzo dobrze, że się go pozbyłam.
Nick kupił go dla mnie w imieniu Emily z okazji Dnia Matki, dodając do
tego absurdalnie drogi srebrny naszyjnik. Liczyła się dla mnie wyłącznie
laurka, którą Emily narysowała mi w żłobku – bazgroły niebieską
kredką, „molylek”, jak powiedziała. Spojrzałam na galerię jej dzieł na
drzwiach lodówki – plamy z farby z brokatem i kolaże z makaronu –
i przesunęłam palcami po odcisku jej drobnej dłoni na kartce różowego
kolorowego papieru. Rozpłakałam się. Co będzie, jeśli wszyscy uwierzą
w kłamstwa Nicka i już nigdy więcej nie będzie mi wolno zobaczyć się
z Emily? Nie mogłam do tego dopuścić. Skoro policja nie potrafiła albo
nie chciała mi pomóc, musiałam działać na własną rękę.
Tysięczny raz wybrałam numer komórki Nicka i udało mi się tylko
zostawić mu kolejną wiadomość. Z trudem opanowałam złość,
schowałam dumę do kieszeni i powiedziałam, że martwię się o Emily
i muszę wiedzieć, że wszystko u niej w porządku.

– Nick, proszę, czy możemy o tym porozmawiać? Nie wiem, jak do


tego doszło. Wydaje mi się, że ktoś cię okłamuje. Cokolwiek mówi ta
osoba, nie słuchaj jej, bo to nieprawda. Proszę, odezwij się. Zależy mi na
tym, żebyśmy wszystko sobie wyjaśnili.
Potem ponownie próbowałam dodzwonić się do Sama, ale tym
razem usłyszałam informację, że numer jest nieaktywny. Nie
wiedziałam, co to oznacza. Przypomniałam sobie, że Sam dostał od
Nicka służbowy telefon – czy musiał go zwrócić? Czy przestał pracować
u Nicka? Ale jak Nick dawał sobie radę, skoro miał zakaz prowadzenia
pojazdów? Musiałam ich odnaleźć. Musiałam usłyszeć głos Emily.
Czemu Nick nie chciał odebrać telefonu?

Wbiłam spojrzenie w ekran komórki i czekałam długo, miałam


wrażenie, że wieczność, aż Nick oddzwoni. Walczyłam z chęcią napicia
się czegoś mocniejszego i w końcu przegrałam. Poszłam do barku
i nalałam sobie whisky z karafki z rżniętego szkła. Bursztynowy płyn
zapiekł w gardło i rozlał się ciepłem po organizmie. Osuszyłam
szklaneczkę i ponownie ją napełniłam.
Dotarło do mnie, że mój mąż się nie odezwie. Pora na plan B.
Ośmielona alkoholem wybrałam numer biura Nicka.

– Dzień dobry, czy mogę prosić o przełączenie do Johnny’ego


Bashforda? Mówi Natasha Warrington.
Długie milczenie. Usłyszałam, że recepcjonistka zasłoniła
słuchawkę dłonią i zaczęła rozmawiać z kimś szeptem. Po kilku
sekundach przełączyła mnie i telefon odebrał Johnny, prawnik
i przyjaciel Nicka.

– Natasho! Wspaniale cię słyszeć – odezwał się głosem słodkim jak


miód. Wyobraziłam go sobie w garniturze w prążki i różowej koszuli
z białymi mankietami i kołnierzykiem. – Co u ciebie?

– Szczerze mówiąc, nie najlepiej… – zaczęłam, ale przerwał mi.

– Wcale się nie dziwię. Jak się trzyma Nicholas? Byłem


wstrząśnięty, kiedy się dowiedziałem, że tak po prostu odszedł.
Zbierałem się, żeby do ciebie zadzwonić, ale sama wiesz, jak jest.
Przykro mi, naprawdę o nim myślałem, ale…
– Chwileczkę. Nick zrezygnował z pracy?

– Tak. Nie wiedziałaś?

– Nie… Nie miałam pojęcia. Kiedy?

Musiał się zastanowić.

– Jakieś dwa tygodnie temu. Może trzy? Nie pamiętam dokładnie.


Powiedziałem mu, żeby poszedł do lekarza i kazał sobie przepisać coś na
poprawę nastroju. Twierdził, że nic mu nie jest, ale wszyscy tu
uznaliśmy, że wygląda, jakby przechodził załamanie nerwowe.

Opowiedziałam Johnny’emu całą, no, prawie całą historię.


Reagował mruknięciami mającymi wyrażać współczucie, ale nie
wydawał się zszokowany ani zaskoczony.
– Wspominał, że zamierza wyjechać? – spytałam. – Mówił dokąd?
– Przykro mi, ale nie. Powiedział tylko, że chce spędzić więcej
czasu z rodziną.

– No tak… – Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale


powstrzymałam się od płaczu. – Próbuję namierzyć Sama, kierowcę
Nicka. Jego numer nie odpowiada, więc pomyślałam, że spróbuję go
odwiedzić. Masz może jego adres?

Cisza po stronie Johnny’ego.


– Nie, Nick zatrudnił go bezpośrednio. Zresztą nawet gdybym znał
jego adres, to i tak nie mógłbym ci go podać. Obowiązują mnie przepisy
ustawy o ochronie danych osobowych.
Zjeżyłam się.

– Przestań mi wciskać ten swój prawniczy kit. Sprawa jest


poważna, a Nick to twój przyjaciel. Jeśli rzeczywiście przeżywa
załamanie nerwowe, musimy go jak najszybciej odnaleźć, również dla
dobra Emily. Myślę, że Sam wie, dokąd Nick pojechał.
Znów milczenie, jeszcze dłuższe.
– Przykro mi, Natasho, ale nie mogę ci pomóc.

– Dlaczego, Johnny? Co się dzieje? Trzymasz z nimi?


– Pozdrów ode mnie Nicholasa, kiedy go odnajdziesz. – Piknięcie
i cisza. Sukinsyn się rozłączył.

Nalałam sobie kolejną szklankę whisky – nawet za bardzo jej nie


lubiłam, ale potrzebowałam czegoś, co uśmierzy ból. Zaczynałam mieć
wrażenie, że wszyscy poza mną wiedzą, co się dzieje. A Jen – była moim
przyjacielem czy wrogiem?
Wyjęłam jej wizytówkę z torebki i położyłam na ławie. Wróciłam
pamięcią do tamtej okropnej podróży na chrzciny. Pomysł, żeby Nick
zatrudnił szofera, wyszedł od Jen – powiedziała, że któryś z jej
znajomych musiał rozwiązać umowę z Samem. Może zdołałaby
wyciągnąć adres Sama od tamtej osoby. Nie chciałam prosić jej
o pomoc, bo było to dla mnie upokarzające, ale w tej chwili była moją
jedyną nadzieją.
– Coś nowego? – spytała, odbierając telefon po pierwszym
dzwonku.
– Niestety nie. – Ściskałam szklaneczkę z whisky. – Była u mnie
policja, ale powiedzieli, że nie mogą nic poradzić, bo Nick ma prawa
rodzicielskie do Emily. Żeby to zmienić, musiałabym pójść do sądu.
Cmoknęła.
– To cię będzie kosztowało majątek.

– Chcę tylko z nim porozmawiać i spróbować to wyjaśnić.


– Oczywiście, tak byłoby najlepiej. Gdyby tylko miał na tyle
poczucia przyzwoitości, żeby odebrać któryś z twoich telefonów.

– Jen, czy mogłabym cię prosić o przysługę? Potrzebuję adres


domowy Sama.
– Po co? – spytała podejrzliwie. Pomyślałam o tablicach nauki
jazdy, które zapomniałam zdemontować, i o jej pijackich zarzutach,
jakoby mnie i Sama łączył romans. Czy skłamała Nickowi na nasz
temat? Zaczęłam kombinować w innym kierunku. – Po co, Natasho? –
powtórzyła.
– E… Chciałam go zapytać, czy wie, gdzie znajdę Nicka i Emily.
To wszystko – dokończyłam spokojnym tonem. – Pomyślałam, że
mogłabyś zapytać swoich przyjaciół, wiesz, tych, dla których wcześniej
pracował.
– Ach, tak, rozumiem, do czego zmierzasz. Dobry pomysł. Zaraz do
nich zadzwonię i odezwę się do ciebie.

Rozłączyłam się. To na razie wszystko, co mogłam zrobić.


Pozostało mi jedynie czekanie. Uprzytomniłam sobie, że piłam whisky
na pusty żołądek i nic nie jadłam od śniadania. Byłam zbyt
zdenerwowana, by cokolwiek przełknąć. Krążyłam po domu, chodziłam
z pokoju do pokoju, poprawiałam ozdoby i strzepywałam poduszki.
Cisza była nieznośna. Nasłuchiwałam odgłosów Emily biegającej po
korytarzu na piętrze albo fałszującej piosenki z bajek podczas zabawy.
W holu stała jej pusta spacerówka i zdawała się ze mnie drwić.
Powiodłam palcami po jednoczęściowym kombinezonie, który wisiał na
wieszaku przy drzwiach – uroczy ciuszek, cały biały ze wzorkiem
w płatki śniegu. Pomyślałam, że kiedy zrobi się zimno, Emily będzie go
potrzebowała. Ale czy wróci tutaj, zanim to się stanie?
Zaczęła narastać we mnie panika, zakłuła w piersi, sprawiła, że nie
byłam w stanie nabrać wystarczająco dużo powietrza. Oddychaj
głęboko – szepnęłam do siebie. Nie możesz się załamać i przyznać do
porażki. Przetrwaj to. Dla Emily.
Nagle zadzwonił telefon. Przemknęło mi przez głowę, że to Nick,
i rzuciłam się odebrać. Ale nie, zamiast niego usłyszałam głos Jen.
– Szybko poszło – skomentowałam. – Udało się?

– Owszem. Sam mieszka w Walthamstow. Prześlę ci dokładny adres


SMS-em.
– Świetnie. Dziękuję ci, Jen. – Ulżyło mi, że jednak jest coś, co
mogę zrobić.

– Kiedy zamierzasz do niego pojechać? – spytała.


– Nie wiem. Od razu? – Pora równie dobra jak każda inna.
– Hm. Myślę, że lepiej złożyć mu wizytę jutro rano. Większe
prawdopodobieństwo, że będzie w domu.

– Słusznie.
– Chcesz, żebym z tobą pojechała? Może będziemy miały więcej
szczęścia, jeśli wybierzemy się we dwie? Siła kobiet i tak dalej.

Nawet nie brałam pod uwagę tego, żeby Jen mi towarzyszyła.


Chciałam porozmawiać z Samem o rzeczach, o których nie mogła się
dowiedzieć.

– E… dzięki za propozycję, to naprawdę bardzo miłe z twojej


strony, ale chyba jednak wybiorę się sama.
– W razie czego dzwoń – odparła życzliwym, szczerym tonem
pozbawionym tej zwyczajowej surowości, którą dało się słyszeć w jej
głowie, kiedy ze mną rozmawiała. – Mówię poważnie. Naprawdę wiem,
co czujesz. I wiem też, że mi nie uwierzysz, zresztą masz ku temu
słuszne powody, ale zapewniam cię, Natasho, że jestem po twojej
stronie.
18

Wtedy

Natasha
Dotarcie metrem do Walthamstow zajęło mi niecałą godzinę. Między
stacjami opadały mi powieki, usypiało mnie rzadkie powietrze. Czułam
się wypompowana. Pierwsza noc bez Emily okazała się prawdziwą
męką. Wiedziałam, że małej nie ma w łóżeczku, a mimo to leżałam, nie
mogąc zmrużyć oka, i nasłuchiwałam. Kiedy w końcu zasnęłam, śniło
mi się, że dolatuje do mnie jej płacz. Obudziłam się z tak silnym
przekonaniem, że naprawdę ją usłyszałam, że wstałam i poszłam
sprawdzić. Pokój Emily oczywiście był pusty. Wzięłam jednego z jej
pluszowych misiów, przytuliłam go do piersi i wróciłam do siebie,
wąchając zabawkę w nadziei, że uda mi się wyczuć zapach córeczki.
Kobiecy głos wyrwał mnie ze snu.

– Walthamstow, dworzec główny. Pociąg kończy bieg.


Kiedy wyszłam na ulicę, sprawdziłam telefon. Nadal żadnych
wiadomości od Nicka.
Według Google Maps mieszkanie Sama znajdowało się dziewięć
minut piechotą od stacji metra. Ruszyłam ulicą pełną sklepów,
praktycznie nie zwracając uwagi na otoczenie. Byłam całkowicie
skupiona na Emily. Starałam się wyobrazić sobie, gdzie może teraz być
i co robić. Na pewno pytała o mnie. Ciekawe, jakimi kłamstwami Nick
tłumaczył jej moją nieobecność.
Skręciłam w boczną uliczkę. Szłam w dół wzniesienia, mijając
rzędy niewielkich szeregowców. Czułam, jak z każdym krokiem,
w miarę jak zbliżałam się do celu, rośnie mi ciśnienie. Pora przestać
zadręczać się sytuacją Emily i zastanowić, co powiem Samowi.
Najważniejsze to poznać miejsce pobytu Nicka i Emily. Nagle przyszła
mi do głowy przerażająca myśl. A jeśli Sam naprawdę zabrał oboje na
lotnisko i Nick wywiózł Emily za granicę? Nie sprawdziłam, czy zniknął
jej paszport.
Przyspieszyłam. Czułam coraz większy niepokój. Kiedy dotarłam
do kolejnej dużej ulicy, byłam już w takim stanie, że bez rozglądania się
wtargnęłam na przejście dla pieszych, wprost przed samochód, który
musiał zahamować z piskiem opon. Przebiegłam na drugą stronę, na co
kobieta za kierownicą tylko pokręciła głową z dezaprobatą.
Trafiłam na ulicę, przy której mieszkał Sam. Szłam chodnikiem,
wypatrując numeru 72. W każdym z domów w tym ciągu nawet
niebrzydkich edwardiańskich szeregowców wydzielono dodatkowe
lokale z drzwiami wejściowymi od frontu. Po drugiej stronie drogi
znajdował się duży park ogrodzony żelaznym płotem. W pośpiechu
liczyłam mijane numery: 48, 56, 62, 70… Wreszcie 72. Wzięłam głęboki
oddech i pchnęłam furtkę.

Od razu było widać, że to wynajmowany dom. Ogródek od frontu


był zarośnięty, w oknach wisiały szare, sfatygowane firanki, a drzwiom
wejściowym z pewnością nie zaszkodziłaby świeża warstwa farby.
Wcisnęłam guzik dzwonka, ale urządzenie chyba nie działało, dlatego
kilka razy głośno zastukałam i odczekałam parę chwil.
Cisza. Spróbowałam ponownie, tym razem głośniej. Przyłożyłam
ucho do klapki zasłaniającej szczelinę na listy i zaczęłam nasłuchiwać
jakiegoś ruchu. Nic. Potem przykleiłam nos do szyby okna
wykuszowego od strony ulicy, licząc, że uda mi się dojrzeć coś przez
firankę. Zmroziło mnie to, co zobaczyłam.

Zauważyłam ciemną skórzaną kanapę i telewizor, a także huśtawkę


i hulajnogę dla maluchów. W środku panował bałagan. Na dywanie
leżały porozrzucane zabawki, a na suszarce wisiały dziecięce koszulki
i skarpetki. Odsunęłam się od okna, kręcąc głową. Czyżbym pomyliła
mieszkania? Zerknęłam na kartkę, którą trzymałam w dłoni,
i porównałam to, co było na niej napisane, z mosiężną liczbą na
drzwiach. Numer 72.

Prędko wyszłam przez furtkę, przecięłam ulicę i ukryłam się


w parku. Ruszyłam przed siebie wijącymi się ścieżkami, omijając
murawę do gry w bowls i plac zabaw. Nie wiedziałam, dokąd i po co idę.
Chyba po prostu usiłowałam zrozumieć to, co zobaczyłam. Dowody
jasno wskazywały, że Sam był żonaty i miał co najmniej jedno dziecko.
Dlaczego nie wspomniał o rodzinie? Dlaczego mnie okłamał? Cofnęłam
się myślami do tamtej okropnej, nieznośnej chwili przed dwoma
tygodniami, kiedy wyznał mi miłość.
„Zamieszkaj ze mną”.

Zatrzymałam się nad brzegiem sporego stawu. Popatrzyłam na


pływające leniwie po wodzie kaczki i łabędzie. Sam brzmiał szczerze,
był spięty, jak gdyby nie był w stanie dłużej ukrywać swojej miłości do
mnie. „Coś do ciebie czuję, Natasho”. Co tak naprawdę działo się przez
te ostatnie kilka miesięcy? Czy Nick podstawił Sama, żeby ten
przetestował moją wierność? Jeśli tak, to chyba zaliczyłam sprawdzian,
prawda? Owszem, kusiło mnie, ale tylko przez chwilę i wyłącznie
dlatego, że byłam zła na Nicka za jego romans z Jen. Inna sprawa, że Jen
uparcie wskazywała na Sama jako tego, który wymyślił historię
z romansem. Wszystko zdawało się sprowadzać do Sama i jego kłamstw.
Nie potrafiłam jednak stwierdzić, czy nasz szofer był prawdziwym
czarnym charakterem, czy też został zmanipulowany przez Nicka. Tak
bardzo kręciło mi się w głowie od różnych okropnych scenariuszy, że
z trudem utrzymywałam równowagę.

Spróbowałam opanować nerwy. Skupiłam się na Emily.


Pomyślałam, że być może w tej chwili bawi się z Nickiem w innym
parku. Wyobraziłam sobie, jak biega za gołębiami, karmi kaczki, zsuwa
się po zjeżdżalni albo kopie dołki w piaskownicy. Uwielbiała huśtawki;
niedawno nauczyłam ją wyciągać nóżki przed siebie przy bujnięciu do
przodu, a w drodze powrotnej chować je pod siedzisko. Miałam
nadzieję, że jest zdrowa i nie tęskni za mną zbyt mocno. Nie wiedziałam,
gdzie jej szukać, ale przynajmniej miałam pewność, że nie znalazła się
w rękach obcej osoby, tylko jest z kimś, kto kocha ją równie mocno jak
ja. Uwielbiała swojego tatę. Tego musiałam się trzymać – w przeciwnym
razie groził mi obłęd.

W centralnej części parku znajdowała się kafejka. Postanowiłam


usiąść i napić się kawy. Niewielki lokal był tak zastawiony
spacerówkami, że miałam kłopot z przeciśnięciem się do wolnego stolika
w głębi. Spojrzałam na menu wypisane kredą na tablicy
i przypomniałam sobie, że od poprzedniego dnia nie jadłam porządnego
posiłku. Wszystkie dania były „domowe”, większość zawierała kuskus,
a ciasta oferowano wyłącznie w wersji bezglutenowej. Żadna
z propozycji nie przypadła mi do gustu, ale musiałam coś zjeść, żeby
mieć energię do działania, dlatego zamówiłam organicznego naleśnika
i kawę flat white, po czym zajęłam miejsce przy stoliku.

Młode matki rozmawiały, karmiły piersią i chrupały croissanty,


wykonując wszystkie te czynności jednocześnie. Skojarzyły mi się
z kobietami, które przyprowadzały swoje pociechy do żłobka Emily, z tą
różnicą, że tamte były bardziej zadbane i nosiły droższe ubrania. Nie
dało się pomylić ich z niańkami albo opiekunkami z zagranicy. Popijając
kawę i skubiąc słodkie naleśniki, przyglądałam się uważnie dzieciom.
Chciałam się przekonać, czy któreś nie przypomina Sama, ale niestety,
nie dostrzegałam żadnego podobieństwa, zresztą po chwili stwierdziłam,
że to i tak nie ma sensu, bo obrazek zupełnie nie pasował do Sama, który
był twardo stąpającym po ziemi przedstawicielem klasy robotniczej,
a nie nowoczesnym, wielkomiejskim tatusiem. Przypomniałam sobie, jak
żartowaliśmy z przewrażliwionych mamuś, które nie pozwalały swoim
pociechom jadać ciast innych niż warzywne, a lody uważały za dzieło
szatana. Połączyła nas słabość do prostego, niekoniecznie zdrowego
jedzenia. Pomiędzy lekcjami Sam zabierał mnie do swojej ulubionej
garkuchni na smażeninę.
Wszystko to wydawało się odległe w czasie. Czy początkiem moich
problemów była nauka jazdy? Czy Jen zobaczyła tablice i doniosła
Nickowi? To chyba jednak byłby zbyt błahy powód, by odchodzić od
żony. Nie mogłam tego zrozumieć.

Zgiełk w kawiarni stał się ogłuszający, kilkoro dzieci zaczęło


płakać, a pozostałe pełzały pod stolikami. Poczułam się osaczona przez
spacerówki i zapragnęłam świeżego powietrza. Przepchnęłam się na
zewnątrz i ruszyłam ścieżką przez park, prosto do wyjścia, które
znajdowało się naprzeciwko domu Sama. Znalazłam ławkę pod wysokim
kasztanowcem, usiadłam i utkwiłam spojrzenie w drzwiach
wejściowych. Poczułam się jak prywatny detektyw w trakcie inwigilacji
obiektu. Wiedziałam, że prędzej czy później Sam będzie musiał wrócić
do mieszkania. Nie zrezygnuję, zaczekam tak długo, jak będzie trzeba.
Słońce grzało coraz mocniej. Byłam zmęczona i musiałam walczyć
z ogarniającą mnie sennością, ale w końcu, mniej więcej po godzinie,
moja cierpliwość została nagrodzona. Zjawił się jednak nie Sam, lecz
jego żona – albo dziewczyna bądź partnerka, nie miało to znaczenia –
z dwójką dzieci: jedno trzymała w nosidełku, a drugie, chłopca, na
pierwszy rzut oka niewiele starszego od Emily, pchała w wózku. Mogła
być w moim wieku, miała oklapnięte brązowe włosy, była przysadzista
i ubrana w różowe leginsy, sportowe buty i białą koszulkę z błyszczącym
wzorkiem na plecach. Widziałam, jak otwiera furtkę, podchodzi do
drzwi i wkłada klucz do zamka.
Powinnam pójść porozmawiać z nią czy lepiej zaczekać na Sama?
Nie chciałam przysparzać jej kłopotów, ale sprawa była pilna. Musiałam
się dowiedzieć, gdzie znajdę Emily. Pomyślałam, że kobieta na pewno
zechce mi pomóc – w końcu też była matką. Czując suchość w ustach,
podniosłam się z ławki, ponownie przeszłam na drugą stronę ulicy
i skierowałam się pod numer 72. Żona Sama zdążyła zniknąć za
drzwiami. Zapukałam.

Otworzyła, trzymając na rękach pulchną dziewczynkę.

– Tak? – rzuciła ostro, mierząc mnie wzrokiem.


– Szukam Sama. Dobrze trafiłam, prawda?

Potwierdziła skinieniem głową. Poczułam bijącą od niej wrogość.

– Kim pani jest? O co chodzi?

– Nazywam się Natasha Warrington – zaczęłam tak, żeby nie


zabrzmiało to groźnie. – Sam pracuje u mojego męża.

– Już nie. Dwa tygodnie temu pani mąż odprawił go, jak to się
ładnie mówi. Tak po prostu, z dnia na dzień. Kanalia. – Mówiła
z podobnym akcentem jak Sam, tylko jeszcze bardziej zaciągając.

Spojrzałam na nią zaskoczona.


– Dwa tygodnie? Jest pani pewna?

– Twierdzi pani, że kłamię? – Przełożyła małą na drugie biodro.


– Nie, oczywiście, że nie – odparłam, marszcząc czoło. To prawda,
że nie widziałam Sama od tamtego krępującego zajścia, ale przecież
wczoraj rano przyjechał po Nicka i Emily. Wróciłam myślami do
poranka, który spędziłam w łóżku. Nie słyszałam Sama, ale dotarł do
mnie odgłos pracy silnika range rovera i po prostu założyłam, że za
kierownicą siedział Sam. Kto więc prowadził? Nick? Pomimo zakazu?
– Czyli Sam nie woził wczoraj mojego męża?

– Nie, bo niby czemu?


Uszła ze mnie para. Skoro Sam nie brał udziału w ucieczce Nicka,
pewnie też nie wiedział, gdzie znajduje się Emily.

– Czego pani chce? – spytała kobieta. – Muszę się zająć dziećmi. –


Jak na zawołanie przydreptał chłopiec z gołą pupą, trzymając w ręku
pieluchę.

– Nic szczególnego. Pomyślałam, że może… Nieważne. Ale mimo


wszystko chciałabym z nim porozmawiać.

– No, tu go nie ma. Wyjechał. Nawet nie wiem, kiedy wróci.


Zawahałam się.
– Rozumiem. E… Kiedy zadzwoni, proszę mu powiedzieć, że Na…
pani Warrington chciałaby zamienić z nim kilka słów, dobrze? Sam ma
mój numer.
– O, to na pewno – odparła gorzko. Chłopiec zaczął szarpać ją za
nogawkę. – Przestań! – warknęła, po czym zamknęła mi drzwi przed
nosem.
Powrót do domu bardzo mi się dłużył. Byłam wykończona i miałam
poczucie, że ani trochę nie zbliżyłam się do odkrycia prawdy. Z każdą
stacją tłum w pociągu gęstniał. Dusił mnie upał, a dobijał okropny ból
głowy. Analizowałam swoją rozmowę z żoną Sama, próbowałam
wyciągnąć jakieś sensowne wnioski. Kobieta była zmęczona i na granicy
wytrzymałości. Jej mąż stracił pracę, o co chyba obwiniała mnie.
Musiało jej się wydać podejrzane, że żona byłego szefa jej męża
nachodzi ją w domu i z jakiegoś powodu prosi o rozmowę z Samem. Na
pewno zadała sobie pytanie, o co chodzi. Westchnęłam głęboko. To już
problem Sama, nie mój. Miałam własne kłopoty.

Zamknęłam oczy i poddałam się rytmowi pociągu.


Kiedy wyszłam ze stacji metra, było już wczesne popołudnie. Od
razu sprawdziłam telefon – nic nowego: żadnych wiadomości
i nieodebranych połączeń. Powinnam podpiąć aparat do ładowarki, bo
bateria była na wyczerpaniu. Ruszyłam chodnikiem w dół wzniesienia.
Był przyjemnie ciepły dzień, w powietrzu wisiał gęsty smog; nie
kąpałam się od poprzedniego wieczoru i całe ciało swędziało mnie od
miejskiego brudu. Po wyprawie do Walthamstow miałam więcej pytań
niż odpowiedzi, ale przynajmniej coś zrobiłam, nie siedziałam
bezczynnie, nie zwinęłam się w kłębek na kanapie z butelką ginu w ręku.
Postanowiłam, że nazajutrz znajdę adwokata i postaram się zdobyć
nakaz sądowy. Wprawdzie nie było mnie na to stać, ale nie miałam
innego wyjścia. Wiedziałam, że jeśli będzie trzeba, zwiększę limit
zadłużenia na karcie kredytowej, sprzedam wszystko, co mam, ogołocę
cały dom. Jeśli Nick sądził, że położę się na ziemi i pozwolę po sobie
deptać, to się grubo mylił.
Skręciłam w naszą szeroką, pełną zieleni ulicę, zupełnie inną niż
niepozorna, wąska uliczka, przy której mieszkał Sam. Jego dom podobał
mi się bardziej od naszego, bo przypominał miejsce, w którym się
wychowałam. Tymczasem tutaj każdy budynek był wolnostojący,
imponował rozmiarami, miał okazały podjazd, zakratowane okna
i masywną bramę. Nieruchomości w tej okolicy kosztowały grube
miliony. Pamiętam, że poczułam zniechęcenie, kiedy po raz pierwszy
zobaczyłam dom Nicka. Nigdy się w nim nie odnalazłam, nawet po
remoncie. Był zbyt okazały, zbyt elegancki, zbyt ę-ą. Zawsze czułam się
tam jak intruz, niepożądany gość. Przerażała mnie perspektywa, że
miałabym spędzić w tym miejscu kolejną noc bez Emily.

Podeszłam do drzwi i wyjęłam klucze, powtarzając pod nosem kod


alarmu. Chciałam wsunąć pierwszy klucz do zamka, ale nie wchodził.
Spróbowałam z drugim – ten pozornie pasował, ale nie byłam w stanie
go przekręcić. Popatrzyłam oszołomiona na pęk, który trzymałam
w ręku. Czyżbym przez pomyłkę zabrała czyjeś klucze? Ale jak, skąd?
Nie, to przecież mój charakterystyczny brelok w kształcie litery „N”.
Podjęłam jeszcze jedną próbę. Naparłam na klucz, ale nic z tego, nie
ustępował, moje palce tyko ślizgały się po metalowej powierzchni.
Opuściłam ręce, a kiedy w końcu dotarło do mnie, co się stało, zaczęłam
się cała trząść.

Kiedy byłam w Walthamstow, ktoś wymienił zamki w drzwiach.


19

Wtedy

Natasha
Cały ból, jaki odczuwałam od zniknięcia Emily, gwałtownie wezbrał
i podszedł mi do gardła. Zwymiotowałam, tam gdzie stałam, na
stopniach przed drzwiami. Dlaczego Nick mi to robi? Opadłam na
kolana i trzęsącą się dłonią wytarłam usta z resztek żółci. Dlaczego?
Dlaczego?
Nie miał do tego prawa. Wszystkie moje rzeczy znajdowały się
w środku. Ubrania od znanych projektantów, które musiałam sprzedać,
żeby mieć pieniądze na życie, dokumenty, gotówka, którą
chomikowałam, a nawet cholerna ładowarka do telefonu. Wyjęłam
aparat i spojrzałam na wskaźnik baterii: marne pięć procent, najwyżej
jedno połączenie. Czy powinnam zadzwonić na policję? Co zrobią:
włamią się za mnie do mojego własnego domu czy znów zaproponują,
żebym poradziła się prawnika? Wybrałam telefon do mamy.
– Boże, to nie do wiary. Jak mógł to zrobić? – oburzyła się. – I skąd
wiedział, że wyszłaś?
– Musiał wynająć kogoś do obserwowania domu – odparłam,
gorączkowo usiłując przypomnieć sobie, czy widziałam jakieś obce
samochody na ulicy, kiedy wychodziłam rano. Wydawało mi się, że
mignął mi zaparkowany kilka domów dalej nieznany biały van, ale nie
byłam pewna.
– Musisz mu się postawić, Natasho. Nie pozwól, żeby uszło mu to
płazem.
– Mamo, proszę cię, posłuchaj mnie. Kończy mi się bateria
w telefonie. Nie mam gdzie się podziać. Czy mogę przyjechać do ciebie?
– Nie ruszaj się stamtąd. Już jadę.
Nie mogłam jej kazać przebijać się starą fiestą zatłoczonymi
ulicami Londynu, podczas gdy ja będę koczowała na podjeździe przed
własnym domem jak jakiś uchodźca. Co powiedzą sąsiedzi, kiedy mnie
zobaczą?

– Dziękuję, ale wolę pociągiem. I tak nie mam bagażu – dodałam


ponuro.
– Zapłaci za to. Dopadniemy go, możesz być tego pewna, damy mu
popa… – Bateria padła, przerywając mamie w pół słowa.

Zapukałam do drzwi jej domu słaba, zmęczona i zapłakana. Wręczyła mi


kubek gorącej herbaty i dwie tabletki paracetamolu i posłała na górę do
mojego dawnego pokoju, a sama zajęła się szykowaniem jedzenia.

Położyłam się na łóżku i podkuliłam nogi. Od lat nie zostawałam tu


na noc, ale wszystkie kształty, faktury i zapachy były mi tak dobrze
znane, że przez chwilę poczułam się, jakbym nigdy się stąd nie
wyprowadziła. Przypomniałam sobie, jak będąc nastolatką, leżałam pod
kołdrą i denerwowałam się tym, co mnie spotka w przyszłości.
Martwiłam się, czy kiedykolwiek znajdę sobie chłopaka, czy zdam
egzaminy, czy dostanę dobrą pracę, czy będę miała męża i dzieci. I co?
Zawiodłam praktycznie w każdym aspekcie życia. Teraz jednak
uświadomiłam sobie, że nie ma to żadnego znaczenia. Jedyne, co się dla
mnie liczy, jedyny powód, dla którego żyję, to Emily.

Proszki nie działały. Ból głowy się nasilał. Wsparłam się na


łokciach i napiłam herbaty. Mama ją posłodziła – żeby „postawiła mnie
na nogi” – przez co smakowała okropnie. Odstawiłam kubek i położyłam
głowę na poduszce. Osłoniłam twarz przed wpadającymi przez okno
gorącymi promieniami słońca, w których tańczyły drobinki kurzu. Od
pewnego czasu mój pokój służył jako przechowalnia gratów i pachniał
stęchlizną.
Mama uwijała się w kuchni, stukając garnkami, a mnie robiło się
niedobrze na samą myśl o przełknięciu czegokolwiek. Powinna być
w pracy i sprzątać biura, ale zadzwoniła, że dziś nie da rady i musi wziąć
wolne. Prosiłam ją, żeby poszła – agencja krzywo patrzyła na
nieobecności, a nie chciałam, żeby na domiar złego mama została
zwolniona – ale, jak to ona, nawet nie chciała o tym słyszeć. Kiedy tak
leżałam w duszącym upale, poczułam, że cofam się do dzieciństwa, do
tej prostej bezsilności, do stanu, w którym całe twoje istnienie zależy
wyłącznie od rodziców – albo, jak w moim przypadku, od mamy.
Z całych sił próbowałam się uwolnić i zacząć decydować o sobie
samodzielnie, ale tak naprawdę znalazłam po prostu kolejną osobę, która
by o mnie dbała – kogoś w takim wieku, że mógłby być moim ojcem.
Nie trzeba być psychiatrą, by wiedzieć, co to oznacza.

Tyle że teraz sama byłam matką. Może pora przestać się użalać nad
sobą i dorosnąć?

Zwlekłam się z łóżka i poszłam na dół.


– Jestem przekonana, że możesz poprosić policję o pomoc
w dostaniu się do środka – powiedziała mama, zmniejszając gaz pod
garnkiem z młodymi ziemniakami. W rondlu gotowała się marchewka,
a w opiekaczu skwierczały kiełbaski. – To przecież tak samo twój dom,
jak jego.

– Nie chcę wracać – bąknęłam. – Tak naprawdę nigdy nie czułam


się tam dobrze. Dla mnie to ich dom, Nicka i Jen.

– No wiesz, kiedy wyszłaś za mąż, pomyślałam, że chyba


zwariowałaś, skoro naprawdę zdecydowałaś się tam wprowadzić.
Powinnaś była się domagać, żebyście zaczęli od początku w zupełnie
nowym miejscu.
– Nic nie mówiłaś.

– Na pewno byś mnie posłuchała – roześmiała się cierpko,


obracając kiełbaski. Kupiła najtańsze i teraz cały opiekacz ociekał
tłuszczem. Wszystko tutaj przypominało mi o jej biedzie i o tym, jak
rozpuszczona i wybredna się stałam przez te trzy lata życia w luksusie.
Wiedziałam, że szybko znów się przyzwyczaję. Pragnęłam powrotu do
tego, co było dawniej.

– Byłam idiotką, mamo. Naiwną, głupią idiotką.

Wzięła rondel i nad zlewem odcedziła warzywa przez sitko.

– Nie ty pierwsza i nie ostatnia.


W swoim starym łóżku spędziłam okropną noc – wybudzałam się
z niespokojnego snu i wpatrywałam w kształty w ciemności. W ciągu
dnia układałam wiadomości dla Nicka, jedne pełne złości i żądań, inne
przepraszające i w błagalnym tonie. Proponowałam mu układ, w którym
rezygnowałam z wszelkich roszczeń do pieniędzy w zamian za
możliwość widywania Emily. Nie byłam na tyle głupia, by sądzić, że
odda mi ją pod stałą opiekę, ale liczyłam, że skusi go moja, nazwijmy to,
zachęta finansowa. Narzekał, że musi płacić alimenty Jen, i na pewno
wolałby uniknąć konieczności utrzymywania kolejnej byłej żony.
Od razu po przebudzeniu sięgnęłam po telefon, żeby sprawdzić, czy
się nie odezwał. Zapomniałam, że bateria się wyczerpała. Miałam
najnowszy model iPhone’a i nawet się nie zdziwiłam, że nie znalazłam
u mamy pasującej ładowarki – jeszcze jedna rzecz do kupienia. Wstałam
i wzięłam szybki prysznic, pamiętając, że mamie nie spodobałoby się,
gdybym poświęciła na tę czynność jak zazwyczaj dwadzieścia minut.
Wytarłam się poprzecieranym, szorstkim ręcznikiem, którego używałam,
kiedy jeszcze chodziłam do szkoły, i wróciłam do pokoju.
Kiedy byłam w łazience, mama zostawiła na łóżku czystą bieliznę
na zmianę, a na uchwycie w drzwiach szafy powiesiła żółtą bluzkę. Miło
z jej strony, mimo że nosiła ubrania trzy rozmiary większe. W majtkach
prawie się utopiłam, ale nie miałam wyboru, natomiast stanik do niczego
się nie nadawał. Będę musiała kupić sobie jakieś ciuchy na przetrwanie.
Czeka mnie wyprawa do supermarketów i second-handów, westchnęłam,
wciągając dżinsy. Ta myśl wydała mi się dziwnie pocieszająca.

Kiedy w końcu dotarłam na dół, mamy już nie było, wyszła do


pracy na poranną zmianę. Zostawiła mi cztery funty i instrukcję, żebym
kupiła kurczaka na obiad. Jako postscriptum dodała: „W Asdzie mają
dobrą bieliznę”.

Od najbliższego pasażu handlowego – kompleksu nędznych


budynków z lat sześćdziesiątych, w którym nie byłam od wieków –
dzieliło mnie kilka krótkich przystanków autobusem, ale postanowiłam
zaoszczędzić i pójść piechotą. W Asdzie rzeczywiście znajdował się
dział odzieżowy, gdzie znalazłam biustonosze po pięć funtów.
Wrzuciłam jeden do koszyka razem z trójpakiem majtek, czteropakiem
skarpetek, dwupakiem zwykłych T-shirtów, parą leginsów i przecenioną
o połowę luźną bluzką z długimi rękawami – to wszystko kosztowało
mniej niż pięćdziesiąt funtów, co w świecie, który właśnie opuściłam,
oznaczało porażająco mało. Wzięłam jeszcze piersi kurczaka z chłodni
i ustawiłam się w kolejce do kasy.
– Przykro mi, transakcja odrzucona – powiedziała kasjerka.

– Szlag – syknęłam. Karta była na moje nazwisko, ale powiązana


z kontem Nicka. Widocznie ją zablokował.

– Chce pani spróbować inną?

– E… tak, przepraszam. Chwilkę. – Sięgnęłam do torebki i wyjęłam


kartę debetową Nicka, ale też nie zadziałała. Kolejka zaczęła się
wydłużać. Poczułam, że się czerwienię.

– A może ta? – Podałam jej kartę do swojego starego konta


osobistego.

Zapakowałam zakupy do plastikowej reklamówki i zawstydzona


szybko się ewakuowałam. Mijając niespiesznych porannych
zakupowiczów, czułam, jak z każdym krokiem narasta we mnie
oburzenie. Nie wystarczyło mu, że ukradł mi córkę i wyrzucił mnie
z domu, musiał jeszcze odciąć mnie od pieniędzy. Zostało mi raptem
kilkaset funtów na koncie – oszczędności z czasów, kiedy pracowałam
w kawiarni. Co zrobię, kiedy się skończą? Pewnie znów się zatrudnię
w jakiejś kafejce. Tylko skąd wezmę na żłobek, pracując za minimalną
stawkę na umowie śmieciowej?

Poszłam do sklepu z elektroniką i kupiłam nową ładowarkę.


Kolejny wydatek, bez którego najchętniej bym się obeszła, ale przecież
musiałam być pod telefonem; tylko w taki sposób Nick mógł się ze mną
skontaktować. Nie zamierzał chyba przecież milczeć w nieskończoność.
Emily zacznie o mnie pytać, będzie chciała porozmawiać ze mną przez
FaceTime, tak jak wcześniej rozmawiałyśmy z jej tatą. Byłoby
okrucieństwem z jego strony, gdyby nie pozwolił jej przynajmniej
usłyszeć mojego głosu.

Wróciłam do domu autobusem. Natychmiast podłączyłam komórkę


do prądu. Niestety, Nick nie zadzwonił, nie przysłał żadnej wiadomości.
Ani tamtego dnia, ani następnego. Mama nalegała, żebym poszła do
biura porad obywatelskich – była przekonana, że tam zdołają mi
pomóc – ale ja czułam się pokonana, zanim w ogóle zaczęła się bitwa.
Nieważne, które z nas miało rację, a które się myliło, które kłamało,
a które mówiło prawdę. Moralność nie miała tu znaczenia. Nick był
sprytny i tysiąc razy bogatszy ode mnie. Drobiazgowo zaplanował całą
akcję. Na pewno sprawdził, jakie mam prawa do Emily, i znalazł sposób,
żeby je obejść; wykorzystał swoje pieniądze, wpływy i przebiegłość, by
uniemożliwić mi odzyskanie córki. Dlatego powiedział Hayley, że
jestem niezrównoważona. Dlatego „zniknął” z obawy o bezpieczeństwo
Emily. W każdej chwili mogłam się spodziewać wizyty policji
i oskarżenia o stosowanie przemocy. Rozumiałam, do czego zmierzał,
ale najbardziej doprowadzało mnie do szału to, że nie byłam w stanie nic
na to poradzić.

Przez kolejne pięć dni głównie leżałam w łóżku, nie jedząc, nie
myjąc się, dusząc się własnym przygnębieniem. Bez ustanku myślałam
o Emily, wyobrażałam sobie, gdzie jest i co robi, martwiłam się o to, czy
Nick odpowiednio się nią opiekuje. Na szczęście miałam dziesiątki jej
zdjęć w telefonie. Wykasowałam wszystkie, na których był Nick,
a pozostałe oglądałam bez końca, wspominając chwile, kiedy zostały
zrobione. Całowałam pulchne policzki córeczki, aż ekran lepił się od
śliny.
Mama starała się podnosić mnie na duchu.

– Pomyślałam – powiedziała, przysiadając na brzegu łóżka – że


będziesz potrzebowała porządnego adwokata, przynajmniej tak dobrego
jak ten, którego wynajmie Nick.

– Nie stać mnie – odparłam, chowając twarz w poduszce. – Ktoś


taki kosztuje grube tysiące.
Mama dotknęła mojego ramienia.
– Odłożyłam trochę pieniędzy. Chcę, żebyś je wzięła.
Odwróciłam się.
– Nie ma mowy, to twoje oszczędności na emeryturę.

– Raczej na wakacje. Obejdę się bez nich. Poza tym na emeryturze


wolałabym opiekować się wnuczką.

– Mamo, to wspaniały gest z twojej strony, ale nie mogę…


Machnęła ręką.
– Nie możemy pozwolić, żeby Nick wygrał tylko dlatego, że jest
bogaty. Musimy walczyć z nim jak równy z równym.
– Nie chcę, żeby twoje pieniądze się zmarnowały.
– Wolisz ustąpić i zgodzić się na to, żeby odebrał ci Emily? –
spytała ostro. – Wydawało mi się, że wychowałam cię na bardziej
nieugiętą.
Poczułam, że mój opór topnieje i jednocześnie wzmaga się
determinacja. Mama miała rację. Nie mogłam dopuścić, żeby
zachowanie Nicka uszło mu na sucho. Jeśli nie zacznę się bronić, być
może już nigdy nie zobaczę Emily.
20

Teraz

Anna
Wysiadam z autobusu, biegnę chodnikiem pod górę, skręcam w boczną
uliczkę, która prowadzi do mojego domu, gorączkowo szukam klucza
w torebce, wsuwam go do zamka, przekręcam i popycham drzwi, prawie
wpadając do środka. Jest ciemno i nie mogę znaleźć włącznika. Może
nie powinnam zapalać światła, myślę, bo to znak, że jestem
w mieszkaniu. Po omacku i niepewnym krokiem ruszam wąskim
korytarzem i docieram do kuchni w tylnej części domu. Będę w niej
bezpieczna, bo do pomieszczenia nie da się zajrzeć z ulicy.
Fluorescencyjna lampa pod sufitem ożywa i oślepia mnie ostrym,
bezlitosnym blaskiem.
Serce stopniowo się uspokaja, kolka powoli przechodzi. Wydaje mi
się, że nikt mnie nie śledził. Dzięki Bogu nie musiałam długo czekać na
autobus.
Sprawdzam telefon. Żadnych nieodebranych połączeń ani
wiadomości od Chrisa. Może nadal siedzi przy stoliku w pubie, skubie
jedzenie i zastanawia się, co robię tyle czasu w toalecie. Albo domyślił
się już, że dałam nogę. Biedaczek. Czuję się niezręcznie, że go tak
zostawiłam.

Nastawiam czajnik, otwieram szafkę i zaczynam grzebać


w pudełkach z herbatkami ziołowymi na uspokojenie. Lawenda,
rumianek, pokrzywa… Czy mam pójść spać, czy czuwać do późna?
Może zamiast herbaty powinnam się napić kawy? Wyjmuję słoik
z neską, odkręcam wieczko, wącham. Kawa, którą kupuję, smakuje
ohydnie, ale na lepszą mnie nie stać – najważniejsze, że spełnia swoją
funkcję. Wsypuję czubatą łyżeczkę do kubka i zalewam wrzątkiem.
Potem dodaję trochę mleka.
Podchodzę z kubkiem do okna, wyglądam na betonowe podwórze
i podejmuję próbę uporządkowania myśli. A więc wtedy, w dzielnicy
przemysłowej, to jednak był Sam, stał twarzą do ściany, kazał swoim
kumplom zostawić mnie w spokoju. Czy spotkaliśmy się przypadkiem,
czy może Sam dowiedział się od kogoś, że mieszkam w Morton?
Postąpiłam nierozsądnie. Powinnam była pokierować się instynktem, jak
tylko usłyszałam ten głos, ale myślałam, że strach płata mi figla. Pójście
do ośrodka dla bezdomnych było próbą przekonania samej siebie, że się
pomyliłam. To był jednak błąd, kolejny błąd na stale wydłużającej się
liście.

Nie ma sensu wałkować tego, co się stało. Muszę wykonać jakiś


ruch. Sam wie, że mieszkam w tym mieście, wypytywał o mnie Chrisa.
Niewykluczone, że już zna mój adres. Niektórzy byliby skłonni zapłacić
niezłą sumę za wiedzę o moim miejscu pobytu – jeśli Sam jest tego
świadomy, oznacza to, że grozi mi poważne niebezpieczeństwo.
Podobnie jak wcześniej nie miałam pojęcia, że siedział w więzieniu za
narkotyki, tak teraz dzięki Chrisowi wiem, że znów bierze. Narkomani
regularnie potrzebują gotówki. Czy Sam ulegnie pokusie?
Nie jestem tu bezpieczna. Muszę się spakować i jeszcze dziś
wyjechać z Morton. Zapomnieć o pracy, którą zdążyłam polubić,
o zawartych znajomościach, o podpisanej rocznej umowie najmu
mieszkania, o stopniowych, ale widocznych postępach w terapii,
o nowym życiu, jakie powoli sobie układałam. Zacznę od nowa, gdzieś
daleko stąd, w jakimś odludnym miejscu.
Kawa jest gorzka, z każdym łykiem mój język pokrywa się warstwą
osadu. Płuczę najpierw kubek, potem usta. Powinnam wyjechać. Ale
dokąd? I czy w ogóle mam na to siłę? Jestem zmęczona uciekaniem
i ukrywaniem się, budowaniem prawdy ze wszystkich swoich kłamstw,
udawaniem kogoś zupełnie innego, osoby o zmyślonej przeszłości. Tyle
że jeśli postanowię zostać, równie dobrze będę mogła napełnić kieszenie
kamieniami i skoczyć z mostu. Woda w płynącej nieopodal rzece jest
głęboka, ciemna i zimna, a dno usiane ostrymi kamieniami. Lepiej
skończyć ze sobą niż biernie czekać, aż mnie znajdą. Nie, nie zabiłabym
się. Jestem okropnym tchórzem, zawsze nim byłam.
Idę do sypialni i otwieram starą szafę. W środku wiszą tanie,
banalne ubrania Anny – nie cierpię ich, ale innych nie mam. Wyciągam
spod łóżka swoją jedyną walizkę i zaczynam pakować ciuchy. Potem
biegnę do łazienki i wrzucam do plastikowej torebki wszystkie przybory
toaletowe. Zauważam swoje odbicie w poodpryskiwanym lustrze. Jestem
blada jak ściana i patrzę na siebie zapadniętymi oczami. Wyglądam na
przerażoną.

Nie masz wyboru. Uciekaj, póki możesz.

Rozlega się głośne stukanie do drzwi. Podskakuję, łapiąc się za


serce.
– Anno? Anno? – dobiega przez szczelinę na listy. – To ja, Chris.
Anno, jesteś tam?

Chris. Dzięki Bogu to tylko Chris.


Wpatruję się w swoją przestraszoną twarz. Co teraz: odezwać się?
A jeśli jest z nim Sam? A jeśli to podstęp?

– Anno! Proszę. Musimy porozmawiać… Martwię się o ciebie.


Brzmi na autentycznie przejętego. Nie mogę się zdecydować, jak
postąpić.

– Anno? Jesteś tam? Jeśli nie chcesz rozmawiać, napisz wiadomość.


Muszę wiedzieć, że nic ci nie jest.

– Zaczekaj! – wołam. – Już idę.

Odsuwam zasuwy i zwalniam zamek antywłamaniowy. Otwieram


drzwi na tyle, na ile pozwala łańcuszek, wyglądam i widzę pełne
niepokoju oblicze Chrisa. Chyba jest sam.

– Proszę cię, porozmawiajmy – mówi cicho i łagodnie.

Zamykam drzwi, żeby zsunąć łańcuszek, i otwieram je, niezbyt


szeroko, żeby Chris mógł się wślizgnąć.

Idziemy do kuchni i siadamy przy stole o lśniącym czerwonym


plastikowym blacie w czarne trójkąty – staroć z lat sześćdziesiątych, za
którą w londyńskim sklepie z klasycznymi meblami trzeba by było
zapłacić kilkaset funtów; autentyk, ma nawet kropkę po przypaleniu
papierosem. Nie wiem, dlaczego o tym pomyślałam. Chyba z nerwów.
Echo przeszłości.

Chris nie chce kawy ani herbaty, woli szklankę wody.


– Przepraszam, że uciekłam – mówię w końcu. – Spanikowałam.

– To moja wina, niepotrzebnie wtrącałem się w nie swoje sprawy.


Bardzo cię przepraszam, okropnie się z tym czuję. – Chwila wahania. –
Ale znasz Sama, prawda?

Potwierdzam skinieniem głową.


– I boisz się go?

– Tak… i nie. Bardziej mnie przeraża to, komu może o mnie


powiedzieć. – Stawiam przed Chrisem szklankę i siadam przy stole.

– Rozumiem. – Wypija łyk wody. – A komu, jeśli mogę zapytać?


Biorę głęboki oddech.

– Mojemu mężowi… to znaczy byłemu mężowi. Sam kiedyś


pracował dla niego i niewykluczone, że nadal utrzymują kontakt.

– Podejrzewałem, że może chodzić o coś takiego. – Widzę


współczucie w brązowych oczach Chrisa. – Czy twój mąż był
agresywny?

– To długa i skomplikowana historia – odpowiadam, czując, jak


przetacza się przeze mnie fala wspomnień. Od czego zacząć? – Nie chcę
o tym rozmawiać, to zbyt bolesne. W każdym razie wolałabym, żeby
nikt nie wiedział, gdzie teraz mieszkam, dobrze?

– Oczywiście. – Zamyka moje dłonie w swoich. – Naprawdę bardzo


mi przykro. Nie wiedziałem. Myślę jednak, że nie musisz się
przejmować Samem. Wcale nie był pewny, czy ty to ty, a kiedy mu
powiedziałem, że masz na imię Anna, od razu odpuścił. Więc albo
pomyślał, że się pomylił, albo zrozumiał, że się ukrywasz, i postanowił
zostawić cię w spokoju.

– Obawiam się, że to tylko pobożne życzenia. On wie, kim jestem.

– Robi wrażenie dobrego człowieka, nie pasuje do stereotypowego


wizerunku narkomana. Naprawdę nie sądzę, aby chciał cię skrzywdzić.
Myślę, że po prostu się pogubił.

– Wolę nie ryzykować.


Ściąga brwi.

– Co to znaczy?
– Nie czuję się tu bezpiecznie. Muszę wyjechać.

– Ale przecież Sam nie wie, gdzie mieszkasz. Nie podałem mu


twojego numeru telefonu, adresu, maila ani nic z tych rzeczy.
W Najświętszym Zbawicielu chronimy prywatność naszych
wolontariuszy.

– Dobrze wiedzieć, dziękuję, ale Morton to małe miasto. Dlatego


mimo wszystko muszę je opuścić.
– Dokąd pojedziesz? Nie możesz tak po prostu zrezygnować
z pracy. Jak dasz sobie radę bez pieniędzy?

Wzruszam ramionami.

– Coś wymyślę. W każdym razie nie mogę tu zostać sama.


Nachyla się.

– Zatrzymaj się u mnie.

– Słucham?

– Mam wolny pokój, który możesz zająć. Nie policzę ci za czynsz.


Codziennie będziemy razem jeździli do pracy i z powrotem. Ochronię
cię.

Odruchowo parskam śmiechem.

– To bardzo miłe z twojej strony, ale przecież nie możesz być moim
ochroniarzem przez okrągłą dobę.

– Czemu nie? Przenosząc się do mnie, wyświadczyłabyś mi


przysługę. Nie cierpię mieszkać sam. Czuję się potwornie samotny,
odkąd żona odeszła. Nawet nie mam z kim porozmawiać o tym, jak
minął dzień. Nie mogę zapełnić zmywarki, bo nie mam dla kogo
gotować, wiesz, jak to jest… – Zauważa moją zdumioną minę i oblewa
się rumieńcem. – Nie chodzi mi o to, żebyśmy zostali… – zaczyna się
jąkać. – Nie próbuję… Oczywiście podobasz mi się, ale… – Milknie. –
O rany, strasznie kręcę. Mam na myśli to, że pozostalibyśmy wyłącznie
przyjaciółmi. Współlokatorami. Pomagalibyśmy sobie.
Wbijam spojrzenie w plastikowy blat, wodzę palcem po
krawędziach trójkątów. Myśl o tym, że miałabym dzielić z kimś
mieszkanie, że ktoś dbałby o moje potrzeby i opiekował się mną,
przemawia do mnie na płaszczyźnie, o której istnieniu zdążyłam
zapomnieć. Ale przecież prawie nie znam Chrisa, to dla mnie zupełnie
obcy człowiek.
Chris czyta mi w myślach.
– Nie masz się czego obawiać, naprawdę. Nie interesują mnie
przelotne związki. Jestem chrześcijaninem, chodzę do kościoła,
przygotowuję się do konfirmacji. Możesz porozmawiać z pastorem, na
pewno za mnie poręczy.

– Nie wygłupiaj się. Nawet nie przyszło mi do głowy… Zresztą,


wcale nie szukam…
– Posłuchaj – mówi Chris. – Czuję się za to odpowiedzialny. Do
niczego by nie doszło, gdybym nie namówił cię na wizytę
w Najświętszym Zbawicielu. Chcę pomóc. Czuję, że to mój obowiązek.
– Wiem i dziękuję. Naprawdę to doceniam, ale myślę, że jednak
wyjadę z Morton.
– Jeśli teraz uciekniesz, będziesz uciekała do końca życia.

Banał, ale jakże prawdziwy. Odwracam głowę, bo nagle czuję, że


łzy napływają mi do oczu. Nie chcę uciekać, ale jeśli tu zostanę,
oszaleję. Nie zasnę, bo stale będę się obawiała, że w nocy ktoś włamie
się do mojego mieszkania i na mnie napadnie.

– Zatrzymaj się u mnie chociaż na tydzień – ciągnie Chris. –


Dopóki sytuacja się nie uspokoi. Jeżeli zechcesz poszukać innej pracy,
nie ma sprawy, pomogę ci. Ale nie podejmuj pochopnych decyzji. Nie
daj się, zaufaj… – urywa, nie chcąc sprowadzać wszystkiego do religii.
– W porządku – odpowiadam po krótkim zastanowieniu. –
Dziękuję. Ale umówmy się: zostanę u ciebie tylko na kilka dni. Żebym
mogła wziąć się w garść i postanowić, co dalej.
– Właśnie o to mi chodzi. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

– Muszę się spakować.


– Jasne. Weź, co chcesz, mam mnóstwo miejsca. – Patrzy za mną,
kiedy wstaję i podchodzę do drzwi. – Anno?

– Tak?
– Jeszcze tylko jedna rzecz. Jak naprawdę masz na imię? Sam mi
nie powiedział.
Posyłam mu stalowe spojrzenie.
– Czy to ważne? Już nie jestem tamtą osobą, ona zniknęła, nie ma
po niej śladu, równie dobrze mogłaby nie żyć. Zmieniłam imię,
nazwisko i całą resztę, wszystko oficjalnie. Teraz jestem Anną.
Kiwa głową.

– Rozumiem i przyrzekam, że nikomu nie powiem. Ani w pracy, ani


w kościele. – Nasze spojrzenia się spotykają i zawieramy milczący
pakt. – Ale skoro masz u mnie zamieszkać i jeśli mam ci pomóc, to
chyba powinienem wiedzieć.
Czuję, jak wzdryga się we mnie duch dawnej ja.
– Jennifer – mówię. – Ale wszyscy nazywali mnie Jen.
Część druga
21

Wtedy

Jennifer
Zakochałam się w Nickym, kiedy miałam jedenaście lat. W pierwszej
klasie gimnazjum jego siostra Hayley usiadła ze mną w ławce. Od razu
znalazłyśmy wspólny język i szybko, już po kilku dniach znajomości,
Hayley zaprosiła mnie do siebie na podwieczorek.

Mieszkała na eleganckim osiedlu na obrzeżach miasta, w „domach


dyrektorów”, jak je nazywaliśmy. Rezydencja jej rodziców miała długi
podjazd i kolumny po obu stronach lśniących drzwi wejściowych. Na
wszystkich ścianach zewnętrznych wisiały czerwone skrzynki alarmu,
grając potencjalnym włamywaczom na nosie. Dokoła było nieskazitelnie
czysto, żadnych śmieci, żadnych przeżutych gum na chodniku. Wszystko
lśniące, nowe i na swoim miejscu. I tak bardzo odległe od naszego
nudnego parterowego domku z lat sześćdziesiątych, jak tylko można
sobie wyobrazić.
Mama Hayley zadzwoniła do mojego taty, żeby ustalić szczegóły
wizyty. Zdecydowała, że odbierze nas obie ze szkoły, a potem odwiezie
mnie przed dziewiętnastą. Pamiętam, że nie mogłam usiedzieć na
miejscu, tak się cieszyłam na odwiedziny, ale też trochę się bałam,
wiedząc, że kiedyś będę musiała powiedzieć Hayley, że nie odwdzięczę
się tym samym. Uznałam, że powinna o tym wiedzieć, na wypadek
gdyby wolała zmienić zdanie, ale tak bardzo chciałam zobaczyć, jak
mieszka, że nie zdobyłam się na wyznanie.
Nie miałam zbyt wielu przyjaciół ze szkoły podstawowej. Nie
chodzi o to, że byłam nielubiana albo stroniłam od innych dzieci – nie,
po prostu rodzice nie byli w stanie wozić mnie na rozmaite zajęcia
pozaszkolne: balet, gimnastykę, basen, już nie wspominając o imprezach
urodzinowych moich koleżanek i kolegów. Ojciec nie cierpiał być
uzależnionym od wielkoduszności innych i nie chciał, żeby ktoś
wyświadczał nam przysługi z litości, dlatego po szkole wracałam do
domu i w weekendy zwykle nigdzie się nie ruszałam. Nie byłam na
niego zła – rozumiałam go.
Matka chorowała na stwardnienie rozsiane i przez większość czasu
jeździła na wózku inwalidzkim w oparach marihuany, którą tata
potajemnie hodował w szklarni. Pracował na pół etatu, żeby móc
zajmować się mamą, a kiedy go nie było, przejmowałam jego obowiązki.
Dzięki temu nauczyłam się gotować – musiałam, nie miałam wyboru, ale
z czasem nawet to polubiłam. Wertowałam książki kucharskie
i wypróbowywałam nowe przepisy. Rzadko dysponowałam wszystkimi
potrzebnymi składnikami, więc improwizowałam. Wkrótce zaczęłam
wymyślać własne dania, niektóre będące, przyznaję, dość egzotycznymi
połączeniami. Kurczak z bananami. Schabowe marynowane
w marmoladzie. „Nie moglibyśmy dla odmiany zjeść kiełbasek
z frytkami?” – pytał tata, kiedy serwowałam rodzinie kolejny „specjał
Jenny”.
Opiekowałam się niepełnosprawną mamą w czasach, kiedy rodziny
takie jak nasza nie mogły liczyć na wsparcie z zewnątrz, w dodatku
byłam tylko dzieckiem. Dziś jest zupełnie inaczej. Opieka społeczna
czuwa nad rodzinami „obarczonymi ryzykiem”, istnieją organizacje
charytatywne, które oferują pomoc w opiece nad chorym, uczestnictwo
w grupach wsparcia, a nawet organizują wyjazdy wakacyjne. Mimo to
nie pamiętam, żebym jakoś szczególnie narzekała na swój los. Nasze
życie było, jakie było, i tyle. Kochałam mamę i pękało mi serce, kiedy
widziałam, jak cierpi. Postęp choroby sprawiał, że coraz bardziej się ode
mnie oddalała. Od taty też. Składałam to na karb odurzającego działania
marihuany, ale z perspektywy czasu dostrzegam w tym również własną
winę. Stało się tak, ponieważ uciekłam do innej rodziny.

Po pierwszej wizycie w domu Hayley szybko uświadomiłam sobie,


że rodzice mojej koleżanki nie przykładają wagi do tego, kto kogo
podwozi na zajęcia ani czy odwzajemnia zaproszenia. Czas, którego nie
poświęcałam na gotowanie, pranie, sprzątanie i opiekę nad coraz mniej
sprawną mamą, zaczęłam spędzać u Warringtonów. Przyjęli mnie
i traktowali tak, jakbym była ich trzecim dzieckiem. Mama Hayley
gotowała większe ilości jedzenia i piekła dodatkowe muffiny, które
potem zabierałam do domu w plastikowych pojemnikach. Chcąc uwolnić
mnie od obowiązku prasowania, zaproponowała, żeby ich sprzątaczka
zajęła się naszym praniem, ale tata nawet nie chciał o tym słyszeć.

– Jeżeli będzie się narzucała z tą swoją dobroczynnością,


przestaniesz tam jeździć – zapowiedział.

Nie przestałam. Szmuglowałam potrawki i ciasta do domu


i udawałam, że sama je przyrządziłam. Mówiłam tacie, że muszę
spędzać czas z Hayley, bo wspólnie przygotowujemy projekty na różne
zajęcia albo uczymy się do egzaminów.

Pierwszy rok nauki w gimnazjum scementował naszą przyjaźń.


Miałyśmy wspólne zainteresowania, lubiłyśmy te same zespoły i style
w modzie, uwielbiałyśmy te same potrawy i tych samych nie znosiłyśmy.
Czesałyśmy się prawie identycznie i jedna na drugiej wprawiałyśmy się
w robieniu makijażu. Obie nie cierpiałyśmy piłki nożnej, za to
kochałyśmy tańczyć. Hayley wymyślała układy, które najpierw
ćwiczyłyśmy przed lustrem w jej pokoju, a potem biegłyśmy na dół
i prezentowałyśmy je przed Warringtonami, którzy zawsze nas
oklaskiwali i chwalili za nieprzeciętny talent. Zanurzyłam się w ich
rodzinie. Miałam własne miejsce przy stole, własny kubek i szczoteczkę
do zębów.
Bywały dni, kiedy prosto ze szkoły musiałam wracać do domu,
żeby zająć się mamą, ale jak tylko tata przychodził z pracy, natychmiast
zrywałam się do Hayley. W jedną stronę jeździłam autobusem, a w drugą
zawsze mogłam liczyć na podwózkę przez pana albo panią Warrington.
Zdarzało się, choć bardzo rzadko, że zostawałam na noc u Hayley,
zwykle jednak rano byłam potrzebna w domu. Jednym z moich
obowiązków była pomoc mamie we wstawaniu z łóżka, myciu się
i ubieraniu. Musiałam też robić jej śniadanie.
Rzadko widywałam tatę. Byliśmy jak robotnicy w fabryce,
spotykaliśmy się niemal wyłącznie wtedy, kiedy jedna zmiana kończyła
pracę, a druga ją zaczynała. Zostawiałam mu gotowy obiad do
podgrzania, który zjadał, siedząc samotnie przed telewizorem. Mama
kładła się bardzo wcześnie, ale tata nie mógł wyjść z domu, bo w każdej
chwili mogła potrzebować pomocy w skorzystaniu z toalety. Kiedy teraz
o tym myślę, dociera do mnie, że tata praktycznie nie miał własnego
życia. Mimo to nigdy się nie skarżył, nigdy nie prosił, żebym wyjątkowo
została w domu, bo chciałby pójść do pubu albo obejrzeć mecz
w sobotnie popołudnie.
– Idź i baw się dobrze – mawiał. Chyba wiedział, że mama nie
dożyje późnej starości, że za kilka lat będzie po wszystkim i stanie się
wolny.
Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Byłam zbyt
zajęta odgrywaniem roli egoistycznej nastolatki, owładniętej obsesją na
punkcie muzyki, ciuchów i marzącej o miłości. Nie miałam
szczególnych zdolności do nauki, ale całkiem nieźle rysowałam.
Myślałam, że może kiedyś zostanę sławną projektantką albo chociaż
znajdę pracę w Topshopie. Studia nie wchodziły w grę, bo nawet
gdybym dostała się na nie dzięki dobrym stopniom, to i tak nie
mogłabym sobie pozwolić na opuszczenie domu. Jak się okazało, akurat
tym nie musiałam się martwić. Mama zmarła, kiedy miałam
siedemnaście lat, ale wtedy byłam już zaabsorbowana kimś innym.
Nickym.

Od początku wiedziałam, że mnie polubił, bo stale się ze mną


droczył. Hayley się na niego złościła, ale mnie to nie przeszkadzało, bo
świadczyło o jego zainteresowaniu. Zabierał mi pracę domową
i musiałam ganiać go po pokoju, żeby ją odzyskać. Albo uderzał mnie
poduszką i nie przestawał, dopóki nie złapałam za drugą i nie odpłaciłam
mu pięknym za nadobne. Bitwy na poduszki z reguły kończyły się
łaskotkami. Nick był mistrzem w zachowywaniu powagi, co mnie
i Hayley doprowadzało do szału.

Był starszy od nas o dwa lata, przystojny i pewny siebie. Jakimś


sposobem udało mu się uniknąć fazy niezdarności, którą przechodzi
większość nastoletnich chłopców. Kochały się w nim wszystkie nasze
koleżanki. Kiedy skończyłyśmy czternaście lat, Nick nagle zaczął mieć
duże powodzenie, ale nie było mowy, żeby Hayley dopuściła do brata
jakąkolwiek inną dziewczynę. Z jej punktu widzenia Nick był już zajęty.

Nie była zazdrosna, przeciwnie – podobało jej się to, że Nicky i ja


zostaliśmy parą. Kiedy zaczęliśmy chodzić na randki – przeważnie
wybieraliśmy się na długie spacery nad kanałem albo szliśmy do kina –
pomagała mi w doborze strojów i dbała o mój makijaż. A potem
wypytywała mnie o wszystkie pikantne szczegóły. „Co powiedział?”,
„Co robiliście?”, „Pozwoliłaś mu dotknąć swoich piersi?”

Państwo Warringtonowie, Jane i Frank, wiedzieli, że spotykamy się


z Nickiem, i sprzyjali naszemu związkowi. Cała rodzina mnie lubiła
i wybaczała mi wszystkie błędy. Z początku bałam się, że litują się nade
mną ze względu na moją trudną sytuację, ale z czasem pozbyłam się tej
obawy. Stałam się jedną z Warringtonów i miałam nadzieję, że pewnego
dnia oficjalnie przybiorę to nazwisko.

Hayley uwielbiała starszego brata, ale wyznała, że zawsze pragnęła


mieć siostrę. Czułam to samo. Po moich narodzinach stan mamy
pogorszył się tak bardzo, że lekarze zdecydowanie odradzali jej kolejną
ciążę.
– Jeśli wyjdziesz za Nicky’ego, zostaniesz moją prawdziwą
siostrą – powiedziała któregoś dnia Hayley. – Byłoby wspaniale,
prawda?
Godzinami w tajemnicy planowałyśmy ślub: wybierałyśmy motywy
kolorystyczne, wyobrażałyśmy sobie, jak powinna wyglądać idealna
sala, ustalałyśmy menu i dobierałyśmy kwiaty. Hayley miała zostać
pierwszą druhną, to jasne; łaskawie pozwoliłybyśmy Nicky’emu wybrać
sobie drużbę. Podczas nudnych lekcji zabijałam czas projektowaniem
sukni ślubnej na marginesie brudnopisu i ćwiczyłam podpis – „Jennifer
Warrington” – z mnóstwem ozdobników. Podobała mi się harmonia
mojego imienia i jego nazwiska, te środkowe sylaby z „i”, doskonała
równowaga. Przeznaczenie.

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym oboje straciliśmy dziewictwo.


Stało się to w niedzielę dziewiątego lipca 1989 roku. Mieliśmy cały dom
wyłącznie dla siebie. Jane i Frank wygrali bilety na finał turnieju
mężczyzn w Wimbledonie, a Hayley pojechała na wycieczkę klasową do
Francji. Byłam jedyną dziewczyną w klasie, która zrezygnowała z tego
wyjazdu. Stan mamy stale się pogarszał i tacie coraz trudniej było się nią
opiekować. Nie żebym żałowała, że ominęła mnie wycieczka, bo dzięki
temu mogłam spędzić więcej czasu z Nickym. Byliśmy świeżo po
ważnych egzaminach i mieliśmy sporo wolnego czasu.

Boris Becker pojedynkował się ze Stefanem Edbergiem. Nawet


dziś, ilekroć słyszę, że Boris komentuje mecz w telewizji, odruchowo
wracam wspomnieniami do tamtego niezwykłego dnia. Zrobiliśmy to na
kanapie przy brzęczącym telewizorze; chcieliśmy mieć podgląd sytuacji,
na wypadek gdyby nagła ulewa przerwała zawody. Bałam się, że rodzice
Nicky’ego wejdą i przyłapią nas na gorącym uczynku, mimo że była
doskonała pogoda, a Wimbledon znajdował się ponad sto pięćdziesiąt
kilometrów od domu. Z kolei Nicky’ego kręcił dreszczyk emocji. Leżąc
pod nim z nogami w górze i ze wszystkich sił starając się wykrzesać
beztroską namiętność, co rusz zerkałam na ekran, żeby wypatrzyć na
widowni słomkowy kapelusz matki Nicka.
Skończyłam szesnaście lat, więc mogliśmy to zrobić legalnie. Do
tej pory ograniczaliśmy się do pieszczot bez penetracji, do „pettingu” –
nie cierpiałam tego określenia; widziałam je na tablicach w ośrodku
rekreacyjnym, na których rysunkowy chłopiec obejmował rysunkową
dziewczynę w czepku kąpielowym. Nicky mówił, że to tak głupie, że aż
śmieszne, tak jakby czepek mógł działać podniecająco. Tamtego dnia
posunęliśmy się znacznie dalej, do samego końca. Podobnie jak mecz,
w którym Becker wygrał w trzech setach, nasz pierwszy raz skończył się
o wiele za szybko. To nie był udany seks, ale na swój sposób piękny.
Historyczny moment. Leżeliśmy później spleceni na kremowych
welurowych poduchach, oglądając ceremonię wręczania nagrody,
podczas której księżna Kentu zamieniła kilka słów z chłopcami do
podawania piłek, a Becker pochwalił się pucharem wiwatującemu
tłumowi. Wewnętrzna część moich ud była mokra od potu i dziwnie
obolała. Nie miałam wątpliwości, że tym nieudolnym zbliżeniem
przypieczętowaliśmy nasz los, związaliśmy się na zawsze.
– Kocham cię – wyszeptałam. Nigdy nie zapomnę jego niezbornej
odpowiedzi: „Ja cię chyba też”. Nie było to żarliwe wyznanie miłości,
jakiego oczekiwałam, zwłaszcza w obliczu faktu, że chwilę wcześniej
oddałam Nicky’emu swoje dziewictwo, ale wybaczyłam mu. Zawsze mu
wybaczałam. Bez względu na wszystko.
22

Wtedy

Natasha
Znalazłam w internecie kancelarię Andrew Watson i Spółka,
specjalizującą się w prawie rodzinnym. Biuro mieściło się nad agencją
nieruchomości, wchodziło się do niego z wąskiej klatki schodowej.
Udało mi się umówić właściwie z dnia na dzień, co mnie trochę
zaniepokoiło. Kancelaria zaproponowała darmową pierwszą poradę,
natomiast dalsze usługi za „przystępną cenę”. Nie istniało dla mnie coś
takiego jak „przystępna” cena, ale bardzo chciałam usłyszeć poradę. Nie
czułam się dobrze z tym, że mama zamierzała przeznaczyć swoje
oszczędności na moją walkę z Nickiem, i byłam zdecydowana znaleźć
inny sposób na wybrnięcie z sytuacji. Pomyślałam, że być może
przysługuje mi prawo do darmowej pomocy prawnej.
Andrew Watson otworzył notatnik na czystej stronie i na samej
górze napisał moje nazwisko dużymi czarnymi literami, trzymając
długopis w dłoni o pulchnych palcach. Był mniej więcej w wieku Nicka,
ale sprawiał wrażenie starszego, był też bardziej zapuszczony; jego
pokaźny piwny brzuch napierał na ledwo dopiętą koszulę, a potargany
zarost na twarzy wyglądał jak nabazgrany przez dziecko i nie maskował
obwisłych policzków ani podwójnego podbródka.

– Proszę krótko opowiedzieć, z czym pani przychodzi – poprosił.


Wyjaśniłam więc, że Nick zniknął z naszą córką i nie wiem, gdzie
go szukać.
– Jesteście państwo małżeństwem, zgadza się? – Potwierdziłam
skinieniem głową. – I mąż jest wymieniony jako ojciec dziewczynki na
jej świadectwie urodzenia?
– Tak. Wiem o odpowiedzialności rodzicielskiej i że Nick nie zrobił
niczego niezgodnego z prawem.
– Czy ma pani podstawy, by przypuszczać, że mąż może
skrzywdzić dziecko?

– Nie. Emily na pewno jest z nim bezpieczna, ale nie o to chodzi –


odparłam. Zrobiło mi się gorąco z przejęcia. – Ona mnie potrzebuje.
Chcę ją odzyskać.

– To zrozumiałe. Nie sądzę, aby sąd patrzył przychylnym okiem na


zachowanie pani męża, chyba że mąż miał konkretny powód, dla którego
postanowił pozbawić panią opieki nad córką. – Zamilkł, żeby przyjrzeć
się mojej reakcji. – Na przykład, jeśli uważał, że może jej coś grozić
z pani strony.

Przypomniały mi się oskarżenia Nicka o moją rzekomą brutalność.


Mimo to potrząsnęłam głową.

– Nie, nic z tych rzeczy. Szczerze mówiąc, zamierzałam od niego


odejść, ale dowiedział się i mnie ubiegł. Myślę, że o to chodzi.
Andrew Watson zapisał kilka słów w notatniku, a potem podniósł
wzrok i zawyrokował:
– Sąd rodzinny orzeka w najlepszym interesie dziecka, co
zazwyczaj, ale nie zawsze, oznacza przywrócenie dziecku dawnych
warunków mieszkaniowych. Możemy wystąpić o nakaz
natychmiastowego przeniesienia córki do domu rodzinnego.

Po raz pierwszy od kilku dni na moich ustach zagościł uśmiech.


– Świetnie. Tak zrobimy.

Zmarszczył czoło.

– To może nie być takie proste. Wspomniała pani, że nie zna


aktualnego miejsca pobytu swojego męża.
– Nie… – Mój zapał przygasł.

– Jeszcze nie wszystko stracone. Sąd może wydać wezwanie do


ujawnienia miejsca pobytu. Każdy, kto wie, gdzie znajduje się pani mąż,
na przykład członek rodziny, pracodawca, bank, operator sieci
komórkowej, ktokolwiek, będzie musiał podzielić się tą wiedzą z sądem.
Kiedy Emily wróci do domu, być może uda się państwu dojść do
porozumienia w kwestii tego, gdzie córka będzie mieszkała i jak
podzielicie się opieką nad nią, ale jeśli to się okaże niemożliwe, sąd
może wydać postanowienie w sprawie wykonywania władzy
rodzicielskiej, miejsca zamieszkania dziecka i utrzymywania z nim
kontaktów.

– Wydaje się to strasznie skomplikowane.

– Bo takie bywa. Warto też wziąć pod uwagę postępowanie


rozwodowe. Jeżeli mąż nie będzie chciał współpracować, obawiam się,
że wówczas pani koszty prawne mogą pójść w tysiące.

Których nie mam, pomyślałam.

Watson zerknął na zegarek. Moja darmowa godzina dobiegała


końca.
– Czy jest coś jeszcze, w czym mógłbym pani pomóc?

O tak, pomyślałam, jest pewna drobnostka. Powiedziałam, że mąż


wymienił zamki w drzwiach wejściowych do domu, przez co straciłam
dostęp do gotówki. Cicho zagwizdał, kiedy przyznałam, że Nick i ja nie
mamy wspólnego konta, i zapisał coś w notatniku. Nie mogłam
rozczytać, ale to musiało być coś w stylu: „najgłupsza kobieta, z jaką
kiedykolwiek miałem do czynienia”.

Odchylił się w fotelu.


– Przyjmuję, że jest pani współwłaścicielką nieruchomości, wobec
czego wystarczy, jeśli weźmie pani akt…

– Chyba nie jestem współwłaścicielką – przerwałam mu.

Spojrzał na mnie krzywo.


– Chyba? Nie wie pani na pewno?

Zaczerwieniłam się.

– Mój mąż mieszkał w tym domu ze swoją pierwszą żoną.


Wprowadziłam się na jej miejsce. Nie pamiętam, żebym cokolwiek
podpisywała. Po prostu założyłam, że po ślubie wszystko automatycznie
stanie się też moje. Ale chyba jednak się nie stało.

– Jeśli nie podpisała pani aktu własności ani cesji praw, to… nie. –
Pokręcił głową z niedowierzaniem. – O rety, nieźle się pani urządziła.

Spuściłam wzrok.

– Wiem. Dlatego tu jestem.


– No dobrze… – Zebrał myśli. – Jeżeli zdoła pani udowodnić, że
mieszkała w tym domu od ślubu, wówczas będziemy mogli wnioskować
o przyznanie pani prawa do nieruchomości będącej własnością
małżonków. Sąd wyda postanowienie, w myśl którego będzie pani mogła
mieszkać w domu rodzinnym aż do zakończenia sprawy rozwodowej. To
stosunkowo prosta procedura, chyba że… – uniósł ostrzegawczo palec –
…współwłaścicielem nieruchomości jest osoba trzecia, na przykład była
żona pani męża, i wyrazi ona sprzeciw. No, ale nie spekulujmy. Akurat
to, kto jest właścicielem domu, łatwo sprawdzić w rejestrze gruntów.

Kolejne nakazy sądowe, kolejne pieniądze dla prawnika. Oczami


wyobraźni zobaczyłam tysiące złotych monet sypiących się na skórzaną
podkładkę na biurku Andrew Watsona, którego łysiejącą czaszkę już po
chwili ledwo widać zza mieniącej się sterty. Pewnie pomyślał, że w tym
roku gwiazdka przyszła wcześniej.

– A czy przysługuje mi pomoc prawna? – spytałam. – Nie mam


żadnych dochodów i właściwie żadnych oszczędności…

Zmarszczył nos.
– Przysługiwałaby, gdyby była pani ofiarą przemocy domowej albo
gdyby dziecku coś groziło ze strony ojca, ale rozumiem, że żadna z tych
opcji nie ma tu zastosowania? – Zauważył przygnębienie w moim
spojrzeniu. – Przykro mi. Zdaję sobie sprawę, jakie to potrafi być
frustrujące i kosztowne. Mimo że chętnie bym panią reprezentował, to
jednak proponuję, żeby spróbowała pani załatwić tę sprawę z mężem
polubownie i nie mieszać w to sądu.

Wiedziałam, że nie ma takiej możliwości i że Nick będzie walczył


ze mną do końca, bez względu na cenę. Nie zdziwiłabym się, gdyby
naradzał się z uznanym, drogim adwokatem i szukał argumentów
przeciwko mnie. Nie miał dowodów, że stanowiłam zagrożenie dla
Emily, ale to nie była przeszkoda – miał pomysły, mógł coś wymyślić.

– Dziękuję za poradę – powiedziałam, wstając. – Dał mi pan dużo


do myślenia.

Wyszłam z kancelarii. Było ciepłe przedpołudnie, słońce wisiało na


błękitnym niebie i świeciło tak radośnie, że wręcz drwiąco.
Przygnieciona ciężarem zmartwień, noga za nogą wlekłam się do domu.
Co powiedzieć mamie? Wścieknie się, że nie przysługuje mi darmowa
pomoc prawna, i znów zacznie wymyślać bogatym, którzy w kwestii
sprawiedliwości stoją na wygranej pozycji w stosunku do biednych.
Wiedziałam też, że mimo wszystko będzie chciała, bym walczyła
z Nickiem, i wciśnie mi pieniądze siłą. Nie mogłam ich przyjąć. Bo
nawet gdybyśmy wykorzystały wszystkie jej oszczędności, to i tak
pieniędzy byłoby za mało i nie wygrałybyśmy w sądzie. Równie dobrze
mogłyśmy wrzucić tę gotówkę do ognia. Wszystkie lata zaciskania pasa
i wyrzeczeń poszłyby na marne. Mama zasługiwała przynajmniej na
odrobinę przyjemności na emeryturze, nie mogłam jej tego pozbawiać.
Nie, Nick był wyłącznie moim problemem. Nie zamierzałam bynajmniej
rezygnować z walki o odzyskanie Emily. Musiałam po prostu znaleźć
inny sposób.

Podejrzewałam, że rodzina Nicka wie, gdzie go szukać. Ponieważ nie


było mnie stać na załatwienie nakazu sądowego, musiałam zacząć
działać innymi metodami w ramach własnych ograniczonych środków.
Kontaktowanie się z jego rodzicami albo z Hayley mijało się z celem, bo
i tak nie wyciągnęłabym z nich żadnych informacji. Co innego Jen, ona
nadal była z nimi blisko.

Czy zgodzi się pomóc?

Wcześniej zadzwoniła do Hayley i zdobyła dla mnie adres Sama.


Nie zaniepokoiła się tym, że chciałam z nim porozmawiać, co mogło
sugerować, że naprawdę nie miała nic do ukrycia w tej sprawie.
Wróciłam pamięcią do naszego ostatniego spotkania u niej
w mieszkaniu. Kiedy zaprzeczała, jakoby ona i Nick mieli romans,
odniosłam wrażenie, że mówi prawdę. Wyglądała też na autentycznie
zszokowaną tym, że Nick zabrał Emily. Wydawało mi się, że
dostrzegłam iskrę kobiecej solidarności – czy udałoby mi się podsycić ją
tak, by zamieniła się w płomień?
Po powrocie do mamy wybrałam numer Jen. Niecierpliwie,
z walącym sercem czekałam, aż odbierze.
– Natasha? – odezwała się. – Myślałam o tobie. Co u ciebie?

– Nadal nie mam wieści od Nicka.


Cmoknęła z niezadowoleniem.
– To bardzo nie w porządku w stosunku do ciebie. I wobec Emily.
Nie rozumiem, dlaczego Nicky tak się zachowuje.
– Daj spokój, Jen – odparłam. – Obie wiemy, jaki on jest. Kiedy coś
postanowi, dąży do celu, nie zważając, kogo przy okazji rani. Tak samo
postąpił z tobą. Teraz to rozumiem i czuję się z tym bardzo źle.
– No wiesz… muszę przyznać, że długo cię nienawidziłam. –
Zamilkła. Wydawało mi się, że głos się jej lekko załamał. – Byłaś
właściwie jeszcze dzieckiem, nie zdawałaś sobie sprawy, z kim masz do
czynienia. No, było, minęło. Nie rozmawiajmy o tym teraz.
– Chcę tylko, żebyś wiedziała, że jest mi przykro.

Mruknęła na znak, że rozumie, i zmieniła temat.


– Przydał ci się adres? Udało ci się porozmawiać z Samem?

– Adres był właściwy, ale nie zastałam Sama. Wyjechał. –


Postanowiłam przemilczeć upokarzające spotkanie z jego żoną i dziećmi.
– Och, szkoda. I co teraz robisz? Siedzisz w domu, czekasz
i zastanawiasz się?
Powiedziałam, że Nick zmienił zamki w drzwiach i zablokował
moje karty.

– Co takiego?! Chyba żartujesz. Ale szambo! Chociaż wcale nie


jestem zaskoczona. Kiedy zażądał ode mnie, żebym odeszła, ustąpiłam,
bo wiedziałam, że jeśli mu się postawię, będzie walczył nieczysto.
Głośno westchnęłam. No tak, to oczywiste, że dlatego się
wyprowadziła. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam? Od dnia,
w którym poznałam Nicka, miałam klapki na oczach, byłam ślepa na
wszystko, czego sam mi nie pokazał. Patrzyłam na świat jego oczami,
wierzyłam w każde jego fałszywe słowo.
Głos Jen przerwał mi potok myśli.

– Gdzie teraz mieszkasz?


– U mamy. Zaopiekowała się mną.
– Bardzo dobrze. Potrzebowałaś tego. – Westchnęła. – Natasho,
jeśli mogę coś dla ciebie zrobić…
– Właściwie to jest pewna rzecz… – powiedziałam, starając się,
żeby mój głos zabrzmiał spokojnie i pewnie.

– Mów śmiało.
– Muszę porozmawiać z Nickiem twarzą w twarz. Zdaję sobie
sprawę, że moje małżeństwo jest skończone. Niczego od niego nie chcę,
zależy mi wyłącznie na Emily. Oboje musimy mieć na względzie przede
wszystkim jej dobro – dodałam, przypominając sobie słowa adwokata.
– Bez dwóch zdań. Ale nie rozumiem, jak mogłabym pomóc.

Nabrałam powietrza.
– Czy mogłabyś zapytać Hayley, czy wie, dokąd wyjechał Nick?

– Hm… Powiedziała, że celowo jej tego nie zdradził, pamiętasz?


– Wiem, ale może do tej pory zmienił zdanie. Mnie Hayley nie
powie choćby za milion lat, ale tobie… – Wewnętrzne rozdarcie Jen było
niemal wyczuwalne przez telefon. – Proszę. Zrób to dla Emily, jeśli nie
dla mnie.
– W porządku, zobaczę, co da się zrobić, ale rozumiesz, że niczego
nie mogę obiecać, prawda? I nie zamierzam okłamywać Hayley. Jeśli
chcesz, będę twoją pośredniczką. Wytłumaczę jej twoje stanowisko
i zobaczymy, jak zareaguje. Powinna zrozumieć, w końcu sama też jest
matką.
– Dziękuję, Jen – powiedziałam z ulgą. – Jestem ci bardzo
wdzięczna.
23

Wtedy

Jennifer
Nie sądziłam, że nie będę miała dzieci. Bo przecież wszystko sobie
z Nickym zaplanowaliśmy. Chcieliśmy mieć trójkę, w tym chłopczyka
dla niego i dziewczynkę dla mnie. Zależało mi, żeby urodziły się
w niewielkim odstępie czasu – aby mogły się ze sobą bawić – ale też nie
jedno po drugim, bo wtedy mogłabym nie dać sobie z nimi rady.
Dwuletnia przerwa pomiędzy kolejnym dziećmi wydawała mi się
najrozsądniejsza.
Pobraliśmy się, kiedy byliśmy bardzo młodzi: miałam zaledwie
dziewiętnaście lat, a Nicky – dwadzieścia jeden. Niektórzy spośród gości
na naszym weselu myśleli, że jestem w ciąży, i podczas przyjęcia bez
przerwy gapili się na mój brzuch. Ale poza pierwszym razem podczas
finału Wimbledonu byliśmy bardzo ostrożni. Nicky wychodził
z założenia, że nie chce płodzić dziecka, nie mając pewności, czy będzie
miał środki na utrzymanie rodziny. Najpierw mieliśmy się dorobić
własnego domu – z trzema sypialniami i ogródkiem, żeby dzieci miały
gdzie się bawić. Dom musiał stać w porządnej okolicy z dostępem do
dobrych szkół. Nick nie chciał słyszeć o niczym innym. Zaczęłam więc
brać pigułki.

Początkowo zamieszkaliśmy u rodziców Nicky’ego. Jego pokój


został naszą sypialnią, a pokój gościnny – salonikiem. Hayley, która
w szkole zawsze radziła sobie lepiej ode mnie, wyjechała na studia
i wracała do domu rodzinnego jedynie podczas dłuższych przerw
w nauce. Bez trudu weszłam w rolę córki Warringtonów, chociaż tak
naprawdę byłam nią od lat. Miałam wspólną kuchnię z Jane, ale nie
stanowiło to problemu. Na zmianę gotowałyśmy dla całej naszej
czwórki. Żyliśmy razem przytulnie i zgodnie. Z Jane jeździłyśmy nawet
do Bristolu na wspólne zakupy ubraniowe. Chyba obie tęskniłyśmy za
Hayley i potrzebowałyśmy kobiecego towarzystwa.
Rzadko widywałam się z tatą. Po śmierci mamy zaczął pracować na
pełny etat, a kiedy zdarzało mu się wziąć urlop, wyjeżdżał w świat.
W jego życiu pojawiła się nowa kobieta, nauczycielka, którą poznał
w Sydney. Przebąkiwał, że chce się przenieść na stałe do Australii i z nią
zamieszkać. Nie miałam do niego pretensji. Zasługiwał na szczęście po
tych wszystkich latach, które poświęcił na opiekę nad mamą. Oboje na
nie zasługiwaliśmy i jakimś cudem oboje je znaleźliśmy. Czułam, że ktoś
tam w górze czuwa nad nami.

Nicky nie zdecydował się na studia. Brakowało mu cierpliwości


i zamiast czekać trzy lata, wolał od razu zacząć karierę. Znalazł pracę
jako goniec w agencji reklamowej w Bristolu i szybko awansował,
przeskoczył swoich kolegów, absolwentów uniwersytetów, i w wieku
zaledwie dwudziestu czterech lat został starszym opiekunem klienta.
Potrafił czarować jak nikt, sprzedałby wszystko. Nie było tygodnia, żeby
któraś z konkurencyjnych agencji nie próbowała go zrekrutować –
dzwoniono do niego nawet z Londynu – ale wtedy Nicky informował
swojego szefa, że myśli o odejściu z pracy, i od razu dostawał podwyżkę
w zamian za obietnicę pozostania w firmie.
Pracowałam jako recepcjonistka w dużym biurowcu w centrum.
W tym samym budynku miała swoją siedzibę agencja Nicky’ego –
dzięki temu znalazłam tam zajęcie. Myślałam, że będziemy mogli
chodzić razem na lunch, ale Nicky stale był zajęty. Praca, którą
wykonywałam, była banalna, nudna i znacznie poniżej moich zdolności,
ale podobało mi się to, że byłam blisko męża, mimo że praktycznie
w ogóle go nie widywałam i zawsze zostawał w biurze dłużej ode mnie.
Nadal marzyłam o karierze projektantki, ale brakowało mi motywacji, by
zacząć kształcić się w tym kierunku. Zadowalałam się przestawianiem
sztucznych bukietów i upiększaniem stolików kawowych w holu
biurowca.

Ustaliliśmy z Nickym, że zdecydujemy się na dzieci raczej


wcześniej niż później. Stwierdził, że lepiej od razu mieć to z głowy, bo
potem, kiedy podrosną, wciąż jeszcze będziemy na tyle młodzi, by
cieszyć się życiem. Upierał się też, że koniecznie najpierw musimy kupić
dom. Mieszkanie z rodzicami było wprawdzie tanie i wygodne, ale nie
świadczyło o dorosłości. Byliśmy przecież pokoleniem sukcesu. Kupno
własnej nieruchomości nie było wtedy skomplikowane: jeżeli
zdecydowalibyśmy się na hipotekę spłacaną z ubezpieczenia na życie,
wystarczyłby mały wkład własny.

Udało nam się kupić niewielki, uroczy bliźniak na przedmieściach


Bristolu, wyremontować go i wprowadzić się tuż przed moimi
dwudziestymi trzecimi urodzinami. Pamiętam, jak siedzieliśmy na
kartonach i piliśmy ciepłą cavę, bo nie mieliśmy lodówki. Powiedziałam
wtedy:
– To co, możemy zacząć robić dzieci?

Stuknęliśmy się kieliszkami i Nicky odparł:

– Czemu nie? Zrób dziś, co masz zrobić jutro.


Położyliśmy materac na podłodze w sypialni i zaczęliśmy się
kochać. Gest był wprawdzie czysto symboliczny, ale od razu poczułam
się inaczej. Wyjątkowo. Odważnie. Przestałam łykać małe tabletki, które
od lat stanowiły nieodłączny element mojego wieczornego rytuału,
i uznałam, że jestem gotowa na ciążę.

Wydawało nam się, że uda się za pierwszym razem. Nie dostałam


okresu, ale test dał wynik negatywny. To samo powtórzyło się
w kolejnym miesiącu, w następnym i jeszcze później. Powrót do
naturalnego cyklu zajął mojemu organizmowi pół roku.

– Teraz już będzie dobrze – zapewniał mnie Nicky. – Poczekaj,


a zobaczysz.

Ze świeżą energią przystąpiliśmy do pracy nad spłodzeniem


potomka, ale tym razem problem był odwrotny: okres zaczął się
pojawiać regularnie co miesiąc, jak w zegarku.

Nicky coraz bardziej się irytował. Z jego doświadczenia wynikało,


że jeśli przykładasz się do pracy i robisz wszystko tak, jak należy,
zostajesz nagrodzony za wysiłek. Tymczasem im mocniej się staraliśmy,
tym gorsze osiągaliśmy rezultaty. Prowadziłam tabelkę temperatury
ciała, odpowiednio się odżywiałam, unikałam szkodliwych pokarmów.
Uprawialiśmy seks rzadziej i skupialiśmy się na okresie owulacji. Nicky
kazał mi nawet leżeć z nogami w górze, żeby nasienie spływało tam,
gdzie trzeba.

Tak minął rok. Nasze wysiłki trwały za długo, na tyle długo, że


Nicky uparł się, bym poszła do lekarza się przebadać. Kiedy okazało się,
że nic mi nie dolega, lekarz zaproponował, żeby Nicky też sprawdził
swoją płodność. Rezultatem upokarzającej procedury w szpitalu było
odkrycie, że mój mąż ma niską ruchliwość plemników. Był tym
zdruzgotany. Po raz pierwszy w jego życiu coś poszło nie tak, jak to
sobie wymyślił. Rzucił palenie i zaczął przyjmować suplementy
witaminowe, ale to nie pomagało. Nasze zbliżenia stawały się coraz
bardziej stresujące i coraz mniej przyjemne. Bywało, że Nicky nie
dostawał wzwodu i wtedy wściekał się, że przeze mnie czuje presję.
Doszło do tego, że zaczęłam obawiać się jego złości na wiadomość, że
znów dostałam okres.

Najgorsze, że powiedział swojej rodzinie, jakoby problem leżał


w nas obojgu. Tak bardzo było mi go żal, że przymknęłam oko na to
kłamstwo. Poza tym mogło okazać się prawdą, skoro nie sprawdziły się
ani inseminacja, ani in vitro, za to Nicky’emu udało się zapłodnić
Natashę. Wydaje mi się, że tym, co w znacznym stopniu przyczyniło się
do naszego niepowodzenia, były nerwy. Tak bardzo pragnęliśmy
dziecka, że nie potrafiliśmy przyjąć porażki do wiadomości. Z czasem
zaczęłam sugerować Nicky’emu, żeby wziąć pod uwagę adopcję, ale
nawet nie chciał o tym słyszeć. Jego dziecko, jego krew – i koniec.

Bezdzietność miała wiele zalet. Nasi znajomi przeżywali kłopoty


finansowe, z trudem godzili wychowywanie dzieci z karierą zawodową,
opuszczali wydarzenia towarzyskie, bo nie mogli znaleźć opiekunki,
narzekali, że urlop przestał być dla nich wypoczynkiem, a stał się
niewdzięcznym obowiązkiem. Mówili, że zazdroszczą nam swobody
pod każdym względem, lecz zawsze dodawali: „Ale dzieci to jednak
dzieci”. Wtedy Nicky wzdrygał się i kulił w sobie, jakby dostał kopniaka
między nogi.

Przestaliśmy zadawać się z nietaktownymi dzieciatymi znajomymi.


Nawet Hayley, która była już wtedy żoną Ryana i nie miała
najmniejszego problemu z zajściem w ciążę, starannie unikała
drażliwego tematu. Nicky z jeszcze większym zapałem rzucił się w wir
pracy, a kiedy pojawiła się okazja przeprowadzki do Londynu i przejścia
do rozwijającej się firmy z branży dystrybucji mediów, chętnie z niej
skorzystał. Znów zaczął błyskawicznie piąć się po szczeblach kariery
i wkrótce zarabiał więcej, niż kiedykolwiek nawet jemu się śniło. Dzięki
zyskom z udanych inwestycji rozwijaliśmy się również na rynku
nieruchomości.

Nie musiałam pracować, bo moja pensja była zaledwie kroplą


w oceanie bogactwa Nicky’ego. Gdy zamieszkaliśmy w Londynie, nie
szukałam nowego zajęcia, tylko skupiłam się na prowadzeniu domu.
Wybierałam kolory farb, kupowałam meble, porównywałam tkaniny
i próbki wykładzin. Nicky’emu podobało się, że ma niepracującą żonę,
uważał to za miarę swojego sukcesu. Sęk w tym, że kiedy już wszystko
odnowiłam i wyposażyłam, zupełnie nie wiedziałam, co dalej ze sobą
począć. Postanowiłam otworzyć własną firmę zajmującą się
projektowaniem wnętrz, a Nicky w nią zainwestował. Nie miało
znaczenia, że brakowało mi kwalifikacji – znajomi polecali mnie
znajomym i interes się kręcił. Nie poświęcałam wiele czasu robocie
papierkowej i nigdy nie miałam głowy do rachunków. To, czym się
zajmowałam, było w mniejszym stopniu pracą, a w większym –
przedłużeniem życia towarzyskiego.

Myślę, że ostatnie pięć lat, które ze sobą spędziliśmy, było dla mnie
najszczęśliwsze. Uczciliśmy dwudziestą rocznicę małżeństwa wielką
rodzinną fetą i odnowiliśmy śluby na plaży na Mauritiusie. Nadal nie
rozmawialiśmy o dzieciach, ale ich brak stanowił coraz mniejszy
problem. Po czterdziestce niemal poczułam ulgę, ponieważ
przekraczałam granicę wieku rozrodczego i ludzie wreszcie przestali
mnie pytać, kiedy zdecyduję się na dziecko. Mieliśmy tyle pieniędzy, że
mogliśmy robić to, na co mieliśmy ochotę. Dobrze nam się żyło. Nie, to
za mało powiedziane – żyło się fantastycznie.

Wszystko skończyło się tego dnia, w którym Nicky powiedział mi


o Natashy. Wiem, że to brzmi melodramatycznie, ale taka jest prawda.

Była połowa lutego, zimny, szary dzień. Pracowałam nad mającą


pomieścić kuchnię i jadalnię dobudówką dla przyjaciół naszych
przyjaciół, którzy kupili dom w Primrose Hill. Nowa właścicielka
zażyczyła sobie wielką ścienną mozaikę nad stołem w jadalni, musiałam
więc znaleźć odpowiednią osobę, która podjęłaby się wykonania takiej
ozdoby. Artyści z wyższej półki często kręcili nosem na konieczność
tworzenia w narzuconej palecie barw, dlatego zależało mi na kimś
utalentowanym, solidnym, ale nieprzesadnie drogim. Przeglądałam
właśnie strony w internecie, kiedy usłyszałam klucz w zamku.

– Nicky? To ty? – Nie odpowiedział, ale rozpoznałam jego chód. –


Kochanie? Co się stało? – zapytałam głośniej. Było wczesne popołudnie.
Nicky nigdy nie wracał do domu o takiej porze.

Wszedł w płaszczu do salonu. Był blady i jednocześnie dziwnie


rozpromieniony, jakby głęboko w jego wnętrzu płonął ogień. Nie byłam
w stanie nic wyczytać z jego miny. Ktoś umarł? Nicky podpisał umowę
na niewyobrażalną kwotę? Nie potrafiłam się domyślić, czy chodziło
o dobrą, czy złą wiadomość.
– Na litość boską, co się dzieje? – spytałam.

– Będę ojcem – odparł.


Zabrzmiało to jak w obcym języku. Słowa, które wypowiedział, nie
miały dla mnie sensu.

– Co takiego?
– Będę ojcem – powtórzył. – Natasha jest w ciąży.

Nadal nie rozumiałam.


– Kim, do cholery, jest Natasha?
Opadł na kanapę i ukrył twarz w dłoniach.

– Przepraszam cię, Jen – powiedział. – Przepraszam.


– Kim. Jest. Natasha?
– Dziewczyną, którą potrąciłem. Rowerzystką. Opowiadałem ci
o niej.
Poczułam ukłucie w piersi. Nicky wspomniał o wypadku w dniu
jego zdarzenia. Pamiętałam, że chodziło o młodą dziewczynę, chyba
kelnerkę. Miał wyrzuty sumienia po tym, jak ją potrącił, i bał się, że
mogłaby pójść na policję. Zdaje się, że sama mu zasugerowałam, żeby
napisał do niej z pytaniem, czy wszystko w porządku. „Rzuć na nią swój
urok” – powiedziałam.
Najwyraźniej mnie posłuchał. A teraz, raptem trzy miesiące później,
dziewczyna była w ciąży. Z nim? Niemożliwe, i to z kilku powodów. Po
pierwsze, byliśmy szczęśliwym małżeństwem. Po drugie, Nicky bez
przerwy podróżował służbowo, spędzał życie na lotniskach i w hotelach,
zwyczajnie nie miał czasu na romans. A po trzecie, impotencja, jego
słabe i leniwe plemniki. Nie były w stanie nawet dowlec się do
probówki.
– Nie kocham jej – powiedział. – To była tylko przygoda.
Chwilowa fascynacja. Kryzys wieku średniego. Zamierzałem to
zakończyć.
– Jesteś pewien, że to twoje dziecko?

Pokiwał głową.
– Mówi, że tak, a ja jej wierzę. Nie skłamałaby w takiej sprawie.

Objęłam się w pasie i zgięłam wpół. Z trudem łapałam powietrze.


Bolało mnie w piersi tak mocno, że myślałam, że mam zawał.
Wiedziałam, że nie było możliwości, aby zostawił tę pieprzoną
dziewczynę, nie teraz, kiedy rosło w niej bezcenne życie. I wiedziałam
też, że moje życie nagle przestało mieć jakąkolwiek wartość.
Traciłam nie tylko Nicky’ego – traciłam wszystko i wszystkich.
Jane i Franka, którzy przyjęli mnie, kiedy miałam jedenaście lat, którzy
przeprowadzili mnie przez szczenięce lata, okazali wsparcie po śmierci
mojej mamy i dali mi dom. Będą wściekli na Nicka, ale przecież nie
zwrócą się przeciwko niemu – bo w grę wchodził kolejny wnuk.
A Hayley? Będzie musiała się zdecydować, po czyjej stronie stanąć.
Domyślałam się, że nie wybierze mnie. Więzi rodzinne zawsze mają
pierwszeństwo.

Zatem to koniec. Skończyła się moja dobra passa. Nie będzie więcej
wspólnych wakacji na Ibizie, bożonarodzeniowych zlotów całego rodu,
letnich imprez z grillowaniem, budującego poczucia przynależności
i świadomości, że komuś na mnie zależy. Zostanę odrzucona przez
jedyną prawdziwą rodzinę, jaką kiedykolwiek miałam, i pozostawiona
sama sobie.
24

Wtedy

Natasha
Jen odezwała się po trzech dniach. Przysłała mi zagadkową wiadomość.
„Możemy się spotkać przy London Eye o 14.00?”

„Tak. Po co?”
„Później ci wyjaśnię. X”
SMS od Jen podpisany iksem oznaczającym całusa. Dziwny obrót
spraw.
Pojechałam pociągiem. Po drodze wpatrywałam się w monotonny
pejzaż za oknem i próbowałam się domyślić, co kryje się za
zagadkowym zaproszeniem. Uznałam, że Jen dowiedziała się czegoś
o Emily, i poczułam, jak rośnie mi serce. Tylko dlaczego nie mogła mi
tego powiedzieć przez telefon? Potem zaczęłam sobie wyobrażać, że
usłyszę złe wiadomości, takie, które przekazuje się wyłącznie osobiście.
A jeśli Nick wywiózł Emily za granicę? Czytałam w internecie
o porwaniach dzieci przez rodziców i zetknęłam się z przerażającymi
historiami matek, które latami walczyły o odzyskanie swoich córek
i synów. Traciły majątek w zagranicznych kancelariach prawnych,
a zdarzało się, że nawet po wygranej batalii sądowej dzieci okazywały
się do tego stopnia nastawione przeciwko matkom przez ojców, że
odmawiały powrotu do domu. Jeszcze do niedawna nigdy bym nie
przypuszczała, że Nick będzie zdolny do czegoś takiego, ale teraz już nie
byłam tego taka pewna.
– Natasho! – Jen zobaczyła, że idę w jej stronę, i pomachała.
Przyspieszyłam. Objęła mnie z lekkim zakłopotaniem. – Dziękuję, że
przyszłaś – powiedziała.
– Nie, to ja dziękuję tobie.
Była ubrana w obcisłą białą sukienkę z czarnymi paskami po
bokach, która podkreślała jej sylwetkę w kształcie klepsydry. Miała
świeżo zrobione pasemka i nieskazitelny, choć odrobinę zbyt mocny
makijaż. Ubrana w sprane dżinsy i tani, workowaty T-shirt, wyglądałam
przy niej blado i bez wyrazu.
– Dlaczego widzimy się akurat tutaj? – spytałam.

– Bo rano miałam spotkanie niedaleko. Poza tym to doskonałe


miejsce na spacer, nie sądzisz? – Objęła gestem płynącą po lewej stronie
Tamizę. Był słoneczny dzień, woda miała intensywnie granatową barwę.
Często przychodziłam tu z Nickiem, zarówno przed urodzeniem Emily,
jak i potem. Uwielbialiśmy przechadzać się South Bank od Waterloo ku
Tower Bridge. Słuchaliśmy ulicznych artystów i kupowaliśmy jedzenie
na straganach. Czasem przystawaliśmy i wpatrywaliśmy się w zgiełk
i zamęt życia nad rzeką. Albo podziwialiśmy majestat pałacu
Westminster i jasnych, okazałych budynków na drugim brzegu.

„Nigdy mi się nie znudzi ten widok” – mawiał Nick. Ciekawe, czy
było to też ulubione miejsce jego i Jen.

Złapała mnie za rękę.


– Za dużo tu ludzi. Chodźmy kawałek dalej, dobrze?
Ruszyłyśmy na wschód, w stronę National Theatre. Deptak był
pełen turystów, którzy przechadzali się niespiesznie i zatrzymywali bez
ostrzeżenia, żeby zrobić zdjęcie. Lawirowałyśmy w tłumie, wymijając
kolejki do budek z przekąskami i ludzi szperających w koszach
z używanymi książkami. Wybór miejsca na rozmowę o prywatnych
sprawach wydał mi się dziwny, ale doszłam do wniosku, że może Jen
chce się ubezpieczyć, na wypadek gdyby to, co miała do powiedzenia,
wzburzyło mnie albo rozwścieczyło.
– Jen, o co chodzi? – odezwałam się. – Dowiedziałaś się, gdzie jest
Nick? Proszę cię, nie trzymaj mnie w niepewności, to nie do zniesienia.

– Przepraszam, to był jednak zły pomysł. – Zatrzymała się. – Tutaj


jest zbyt tłoczno. Może gdzieś usiądziemy? Co powiesz na foyer
w teatrze?

– Po prostu odpowiedz na pytanie: wiesz, gdzie jest Nick?


Pokiwała głową.

– Tak mi się wydaje.


– Dzięki Bogu – odetchnęłam z ulgą. – Gdzie?

– Znajdźmy jakiś cichy kąt.

Zaprowadziła mnie do ogromnego foyer National Theatre. Właśnie


zaczęła się popołudniówka, więc w holu było stosunkowo pusto.
Zdecydowałyśmy się na ławkę pod oknem i usiadłyśmy. Jen
zaproponowała, że pójdzie po kawę, ale podziękowałam. Zależało mi
wyłącznie na tym, czego się dowiedziała.

Założyła kosmyk włosów za ucho, po czym splotła dłonie na


kolanach.
– No więc tak. Najpierw zadzwoniłam do Hayley i opowiedziałam
jej, przez co przechodzisz i że chcesz pertraktować z Nickym. –
Ściągnęła usta. – Niestety, nie okazała się skłonna do współpracy.
Odparła, że nie wie, gdzie jest jej brat, i że nawet gdyby wiedziała, to
i tak by ci nie powiedziała.

– Ani trochę mnie to nie dziwi.

– No tak, Hayley rzeczywiście czasem zachowuje się jak kobieta


bez serca – przyznała Jen. – Kocham ją jak siostrę, ale… kiedy już coś
sobie postanowi, trzyma się tego, choćby nie wiem co. Nie spodobało jej
się również to, że próbuję ci pomóc. – Skrzywiła się.

Patrzyłam na nią zaskoczona.


– Ale powiedziałaś, że domyślasz się, gdzie jest Nick.

– Owszem. Bo w drugiej kolejności zadzwoniłam do Jane. Z nią


zdecydowanie łatwiej dojść do porozumienia. Nie wspomniałam o tobie,
po prostu zapytałam, czy Nicky się odzywał albo czy Jane domyśla się,
gdzie mógł się ukryć.

– No i? – spytałam z nadzieją w głosie.

– Odparła, że nie wie na pewno, ale mniej więcej tydzień przed


zniknięciem zapytał ją o Red How, konkretnie o to, czy nadal jest
wynajmowana.

– Przepraszam – wtrąciłam – ale co to takiego Red How?


Jen wyglądała na zaskoczoną.

– Nicky nigdy ci o niej nie wspominał? Rety, a myślałam… –


urwała. – Pewnie dlatego, że to miejsce jest tak bardzo związane z nami,
to znaczy ze mną i Nickym…

– Chodzi o jakiś letni dom?


– Tak, to duża wiejska rezydencja w Lake District. Może tam
mieszkać jakieś piętnaście osób, na jej terenie jest piękny ogród i nawet
jeziorko. Co roku na Wielkanoc Warringtonowie wynajmowali ją dla
całej rodziny, bo to świetna baza wypadowa do pieszych wycieczek, ale
pamiętam, że zawsze akurat wtedy dużo padało i w końcu to właśnie
pogoda zniechęciła nas do tego miejsca. Od lat tam nie jeździmy, ale
nadal bardzo miło wspominamy Red How. – Zrobiła minę, w której
dostrzegłam tęsknotę.
– I Nick zabrał tam Emily?

– Nie mam całkowitej pewności, ale wydaje mi się, że tak.


Zadzwoniłam do agencji, żeby się dowiedzieć, czy rezydencja jest
dostępna, i powiedziano mi, że została wynajęta na najbliższe trzy
miesiące. Nie mogłam oczywiście zapytać, kto ją wynajął, ale musiał to
zrobić Nicky. Budynek stoi na odludziu, jest idealną kryjówką. Nicky
zna dom i okolicę jak własną kieszeń, czuje się tam jak u siebie.

– Podasz mi adres? – Jen się zawahała. Poczułam ukłucie złości. –


Jeśli tego nie zrobisz, znajdę w internecie. – Sięgnęłam do torebki, ale
Jen położyła dłoń na moim przedramieniu.

– Właśnie dlatego chciałam się z tobą spotkać. – Spojrzała na mnie


poważnie. – Wiedziałam, że zechcesz od razu tam pojechać.

– Zgadza się.

– Co zrobisz, jeśli Nicky nie będzie chciał z tobą rozmawiać?

– Zmuszę go do tego.

– Jak? Krzycząc na niego przez szczelinę na listy? – Posłała mi


rozpaczliwe spojrzenie. – Nie odda ci Emily tylko dlatego, że ładnie go
poprosisz. Bardzo się postarał, żeby ci ją odebrać, Natasho. Nie
interesują go nakazy sądowe ani ustalanie prawa do opieki nad
dzieckiem. Nicky nie należy do ludzi, którzy lubią się dzielić. Jego
filozofia to wszystko albo nic. Zawsze tak było. Jest bezwzględny,
dlatego tak dobrze radzi sobie w interesach. Depcze po tych, którzy stają
mu na drodze, i robi to z takim wdziękiem, że ofiary nawet nie wiedzą,
co je zniszczyło. W twoim przypadku nie będzie się bawił w subtelności.
Niestety Jen miała rację. Znała Nicka znacznie lepiej ode mnie,
mimo że od trzech lat byłam jego żoną. Ulżyło mi, kiedy się
dowiedziałam, gdzie przebywa Emily, ale żeby ją odzyskać, musiałam
mieć plan.

– Będziesz miała tylko jedną szansę – ostrzegła Jen. – Kiedy Nicky


zorientuje się, że wiesz, gdzie się zaszył, zmieni kryjówkę i nigdy nie
odnajdziesz córeczki.

– Tak, wiem. Nie mogę sobie pozwolić na fuszerkę.

Przysunęła się bliżej i ściszyła głos.


– Nie ma sensu negocjować. Musisz mu ją odebrać. Porwać ją.

Na tę myśl buchnął we mnie ogień. Wyobraziłam sobie, jak biegnę


wiejską drogą, trzymając Emily na rękach, jak zamykam za nią drzwi
samochodu i odjeżdżam na pełnym gazie. Ale jak to zrobić? Byłam
zdana na własne siły, nie mogłam nawet prowadzić, to znaczy mogłam,
ale formalnie nie miałam prawa. Nick na pewno nie oddałby mi Emily
po dobroci. Kto wie, co mógł zrobić, żeby mnie powstrzymać…

Nagle zdałam sobie sprawę, że Jen wpatruje się we mnie, jakby


usiłowała czytać mi w myślach. Ujęła moje dłonie i pochyliła się.
– Pomogę ci, jeśli chcesz.

– Naprawdę? – Moje palce zwiotczały w jej uścisku. – Dlaczego?


Czemu miałabyś to robić? Zniszczyłam twoje małżeństwo,
doprowadziłam do tego, że musiałaś się wyprowadzić z własnego domu.
Sama powiedziałaś, że mnie znienawidziłaś. Zresztą wcale ci się nie
dziwię, sama czułabym się tak samo. Dlatego nie rozumiem, dlaczego
teraz nagle…
– Zemsta – rzuciła. – Po prostu. Nicky’emu zawsze zależało
wyłącznie na dziecku, ja byłam znacznie mniej ważna. Porzucił mnie,
jak tylko zaszłaś w ciążę. Obie nic dla niego nie znaczyłyśmy, nie
rozumiesz tego? Wykorzystał nas.
– Nie wiem… Chyba rzeczywiście. Nie… nie myślałam o tym
w ten sposób – wybąkałam.
– Dlaczego Emily miałaby być wyłącznie jego? Chcę mu dać
nauczkę, chcę zobaczyć jego minę, kiedy zostanie całkiem sam. –
Gorycz zabarwiła jej spojrzenie, a gniew wykrzywił usta. – Pomogę ci
z egoistycznych pobudek – dodała. – Nie zrobię tego dla ciebie, tylko dla
własnej satysfakcji.

Wreszcie zrozumiałam cel tego spotkania. Byłyśmy przedziwną


parą towarzyszek broni, a jednak nasz sojusz wydawał mi się logiczną
konsekwencją zdarzeń. Nieważne, że kierowały nami odmienne
motywy – cel miałyśmy taki sam. Połączenie sił z Jen miało również
praktyczne zalety: Jen dysponowała samochodem i dobrze znała Red
How i okolicę. To była bez wątpienia misja dla dwóch osób: ja porwę
Emily – jeszcze nie wiedziałam jak, ale na pewno coś wymyślimy –
a Jen nas stamtąd wywiezie. Plan był ambitny, ale wiedziałam, że warto
spróbować.

– No i? Co o tym sądzisz? – spytała, wyrywając mnie z zamyślenia.


– W porządku. – Pokiwałam głową. – Zróbmy to.
Uśmiechnęła się.

– Zuch dziewczyna! Im prędzej, tym lepiej. Nie chcemy przecież,


żeby zdążył zmienić kryjówkę.
– Racja. Nie widzę powodu, dla którego miałybyśmy zwlekać. –
Moje myśli krążyły wokół tego, co będę musiała zabrać ze sobą. Ubrania
dla Emily, jedzenie, picie. Koc, żeby nie zmarzła.

– Jutro rano pojedziemy do Red How i będziemy obserwowały


dom. Musimy się przecież upewnić, że Nicky i Emily rzeczywiście tam
są. A potem zaczekamy.

– Chcesz się wemknąć w nocy? Ale jak? Przecież dom na pewno


będzie zamknięty.
– Owszem, ale wiem, jak dostać się do środka. Będziemy
potrzebowały latarek. Znam rozkład pomieszczeń i domyślam się, gdzie
śpi Emily.
– Naprawdę?

Nagle głos jej się załamał, a do oczu napłynęły łzy.


– Od frontu, tuż nad gankiem, znajduje się niewielkie
pomieszczenie. Urządzono je w stylu staromodnego pokoiku dla dzieci.
W środku stoi przepiękne łóżeczko, w którym sypiały dzieci Hayley.
Nicky zawsze powtarzał, że nasze dziecko, kiedy w końcu się go
doczekamy, też będzie tam spało. Między innymi dlatego wybrał Red
How. Żeby wreszcie spełnić marzenie.
– Boże… Nie wiedziałam, że ma taką obsesję – powiedziałam. –
Zachowuje się jak szaleniec.

– Zrobi wszystko, byle zatrzymać Emily – odparła Jen. – Zdajesz


sobie sprawę, że narażasz się na niebezpieczeństwo, prawda? Jeśli nasz
plan się powiedzie, Nicky nigdy nam tego nie wybaczy.

Zacisnęłam zęby i wycedziłam:


– Wiem. I mam to gdzieś.
25

Teraz

Anna
To moja bodaj szósta sesja z Lindsay, ale nie jestem przekonana, że te
spotkania w jakikolwiek sposób mi pomagają. Nie chodzi o to, że
Lindsay źle wykonuje swoją pracę albo że mnie krępuje, nic z tych
rzeczy. Różnimy się od siebie pod każdym względem, ale nie
przeszkadza mi to. Lindsay jest bardzo niska i okrągła i, na moje oko,
ledwie przekroczyła sześćdziesiątkę. Ma krótkie siwe włosy upiększone
różową płukanką. Nosi kolorowe dżinsy z kieszeniami po bokach,
workowate bawełniane bluzki i brzydkie sandały na płaskim obcasie.
Czasami maluje paznokcie u nóg na zielono. Terapeutka, do której
chodziłam przed przeprowadzką do Morton, zawsze ubierała się
neutralnie, wychodząc pewnie z założenia, że bardziej zdecydowany
wygląd może odstręczać, a w najlepszym razie rozpraszać niektórych
klientów. Coś, co odwraca uwagę, czasem się jednak przydaje. Nieraz
wypełniałam sobie przedłużającą się w gabinecie ciszę, wpatrując się
w odważne połączenia kolorów Lindsay.
– Powiedz, co u ciebie, Anno – odzywa się terapeutka, pokazując
nierówne zęby w uśmiechu. – Nie widziałyśmy się dwa tygodnie.
– Och, bywały lepsze i gorsze dni – odpowiadam. – A jak twój
urlop?

– Dziękuję, wspaniale. Więcej było dobrych czy złych?


Wysuwam dolną wargę, zastanawiam się, jak odpowiedzieć. Nie
obliczam w myślach, które dni miały przewagę, tylko próbuję
oszacować, jak wiele jestem gotowa zdradzić.
– Odrobinę więcej dobrych – mówię po dłuższej chwili.
– Zatem postęp.
– Hm… Chyba tak.
– Jak myślisz, w jaki sposób mogłabyś zwiększyć liczbę dobrych
dni? – pyta Lindsay. Posyłam jej znużone spojrzenie. Uczepiła się moich
słów, nadała im znaczenie, mimo że tylko tak mi się powiedziało.
Mogłam rzucić: „W porządku”. Muszę pamiętać, żeby w przyszłości
używać jeszcze większych uogólnień.
Kiwa zachęcająco głową.

– Może na początek powiedz mi, czym według ciebie jest dobry


dzień.

Widzę, że nie ma szans, żeby zmieniła temat. Próbuję zastanowić


się nad odpowiedzią.
– To taki dzień, w którym nie myślę o tym w każdej sekundzie
każdej minuty każdej godziny. Taki, w którym robię coś banalnego, na
przykład myję zęby albo parzę herbatę, i nagle uświadamiam sobie, że
przez kilka chwil skupiałam się na czymś innym niż to. Wtedy mam
lepszy nastrój.

– Przez „to” rozumiesz wypadek, prawda? – mówi, zdejmując lewą


nogę z prawej i zakładając prawą na lewą.
Kiwam wymijająco głową, bo nie chcę kłamać jej w oczy. Wypadek
zawsze jest obecny w moich myślach, ale równie często poświęcam je
zdarzeniom, które do niego doprowadziły. Wszystko to jest dziwnie ze
sobą powiązane, jak w grze Consequences, w którą grałyśmy z Hayley,
kiedy byłyśmy nastolatkami. Nie odważę się jednak wyłożyć kart na stół
i pokazać Lindsay niezwykłego obrazu mojego życia. Ponieważ
z zawodowego punktu widzenia postawiłoby ją to w sytuacji nie do
przyjęcia.

– Świetnie – mówi. – Możesz to krok po kroku rozwijać


w tę stronę. Zwracaj uwagę na chwile wolne od myśli i gratuluj ich
sobie. Wkrótce uświadomisz sobie, że nie myślałaś o wypadku przez
całą godzinę, cały poranek albo nawet cały…

– Nie potrafię sobie tego wyobrazić – wchodzę jej w słowo. –


Wszystko jest zapętlone. Jak playlista w barze. Po pewnym czasie
zauważasz, że powtarzają się te same piosenki w tej samej kolejności.
Tak jest w mojej głowie. To pętla, która nigdy się nie kończy.

Lindsay już wcześniej zwróciła mi uwagę – bardzo delikatnie – że


mam skłonność do pesymizmu.
– Przecież powiedziałaś przed chwilą, że czasami jednak
zapominasz o tym myśleć. Jest więc możliwe, że będziesz zapominała
coraz częściej i na coraz dłużej, aż w końcu pewnego dnia muzyka po
prostu ucichnie, tak że nawet się nie zorientujesz.

– Ale ja nie chcę zapomnieć – mówię. – Nie wolno mi tego zrobić.


Czuję, że nie powinnam chcieć. Bo prawdziwy problem polega na tym,
że nie potrafię sobie przypomnieć.

Ściąga brwi tak, że jeden z różowych kosmyków spada jej na czoło.

– Nie możesz przestać zapominać i jednocześnie nie umiesz sobie


przypomnieć? To sprzeczność.
– Nieprawda.

Poprawia kosmyk i zastanawia się przez chwilę.

– Przykro mi, ale nie rozumiem.


– Chodzi mi o wydarzenia poprzedzające wypadek. Mam lukę
w pamięci. W jednej chwili siedzę za kierownicą, a w drugiej leżę
w szpitalu. Nie pamiętam zderzenia ani tego, jak wydobywano mnie
z auta…

– Lekarze na pewno mówili ci, że to częsta przypadłość wśród ofiar


wypadków samochodowych. – Lindsay próbuje dodać mi otuchy
spojrzeniem. – To normalne.

Kręcę głową. Moja sytuacja jest daleka od normalności.

– Jestem pewna, że wspomnienia gdzieś tam są. Czuję się, jakbym


bez przerwy grała w chowanego z własnym mózgiem. Za każdym razem,
gdy zbliżam się do prawdy, ta się oddala i znajduje sobie nową
kryjówkę. Czasem mam wrażenie, że ta gra nigdy się nie skończy i do
śmierci będę szukała odpowiedzi, i w końcu przez to oszaleję.

– Jest wiele ciekawych rzeczy do odkrycia – mówi Lindsay,


wykrzywiając usta. – Załóżmy, że ta „prawda” – pokazuje cudzysłów
palcami – rzeczywiście istnieje. Dlaczego twoja podświadomość miałaby
ją ukrywać przed świadomością?

Posyłam jej spojrzenie z gatunku „kpisz czy o drogę pytasz?”.


– Ponieważ wypadek zdarzył się z mojej winy.

– Nic jednak o tym nie świadczy, prawda? – Milknie i zagląda do


notatek. – Nie zarzucono ci niebezpiecznej jazdy, nie byłaś pod
wpływem alkoholu ani narkotyków.

– Świadek widział, jak samochodem szarpnęło na chwilę przed


pierwszym zderzeniem – wypalam. W moim brzuchu otwiera się ziejąca
dziura, przez którą wlewa się panika. Wkraczamy na śliski grunt. Nigdy
wcześniej nie rozmawiałam z Lindsay o wypadku na takim poziomie
szczegółowości. Zawsze unikałyśmy zgłębiania tematu, omawiałyśmy
raczej emocje niż fakty. Strata. Żal. Przygnębienie. Poczucie winy
ocalałej.

Ponownie zerka do notatek.


– Dochodzenie wykazało, że w twoim samochodzie pękła opona
i straciłaś panowanie nad pojazdem.

– Niczego nie stwierdzono ze stuprocentową pewnością. Technicy


nie potrafili określić, co dokładnie się wydarzyło. – Krew odpływa mi
z kończyn. Zbiera mi się na wymioty. Łapię się za brzuch. –
Przepraszam, ale już dłużej nie mogę. Niedobrze mi. – Zamykam oczy,
zginam się wpół, usiłuję odeprzeć osaczającą mnie ciemność.

– Co się dzieje? – Głos Lindsay brzmi, jakby dobiegał z bardzo


daleka. – Anno, posłuchaj mnie. Weź kilka głębokich oddechów…
Przypomnij sobie ćwiczenia… Właśnie tak, bardzo dobrze, Anno.

Anna, myślę, usiłując wtłoczyć powietrze do płuc. Dlaczego


wybrałam to imię? Nawet go nie lubię.

Czuję dłoń Lindsay na swoim kolanie.

– Przynieść ci wody?

– Poproszę – odpowiadam szeptem. Kilka chwil później powoli


podnoszę głowę i otwieram oczy. Zawroty mijają, świat wraca na swoje
niepewne miejsce.

Lindsay podaje mi szklankę.

– Udało ci się dziś dokonać kilku naprawdę ważnych spostrzeżeń.


Jesteś bardzo dzielna, Anno.
– Wcale nie. Jestem tchórzem – mówię, wypijając łyk wody. Jest
ciepła i ma metaliczny posmak. – Gdybym była odważna, tobym sobie
przypomniała.

– Idzie ci naprawdę fantastycznie. – Lindsay staje nade mną


i wsuwa dłonie do kieszeni swoich czerwonych bezkształtnych spodni. –
A co, jeśli wcale nie tłumisz wspomnień, bo ich po prostu nie ma?
Zastanów się nad tym przed następnym spotkaniem.

Wracam z wyjątkowo długiej przerwy na lunch, po cichu zajmuję


miejsce przed swoim komputerem i otwieram szkic raportu, nad którym
pracowałam rano. Już po chwili mam wrażenie, jakbym w ogóle nie
wychodziła z biura. Nic jednak nie umknie uwadze Margaret. Podchodzi
do mnie, niosąc dwa kubki z gorącą herbatą.
– Bardzo proszę. – Stawia mój na podkładce na blacie. – Brakowało
mi ciebie podczas lunchu. Myślałam, że wymknęłaś się z Chrisem.

Biedna Margaret źle zrozumiała. W zeszłym tygodniu zobaczyła,


jak we dwoje z Chrisem zjawiamy się w pracy, i uznała, że zostaliśmy
parą.

– Mówiłam ci, jesteśmy tylko przyjaciółmi – odpowiadam. –


Współlokatorami. Dotrzymujemy sobie towarzystwa, a przy okazji
oszczędzamy na kosztach.

– Tak, złotko. – Posyła mi promienny uśmiech. – Nie martw się,


nikomu nie powiem. Tylko mnie uprzedź, żebym mogła zacząć odkładać
na prezent ślubny.

Wybucham śmiechem razem z nią.


– Ech, Margaret…

Puszcza do mnie oczko i wraca na swoje miejsce.


Piszę do Chrisa wiadomość z przypomnieniem, że muszę zostać
dłużej w pracy, bo mam do odrobienia pół godziny, na co on odpowiada,
że przecież dziś wieczorem pomaga w Najświętszym Zbawicielu, więc
i tak nie może mnie odwieźć do domu. Wzmianka o ośrodku dla
bezdomnych wywołuje we mnie falę lekkiej paniki, palce zaczynają się
trząść, tak że z trudem trafiam w klawisze. „Przepraszam, zapomniałam.
Do zobaczenia później”. Nie dodajemy do wiadomości uśmiechniętych
emotek, a już zwłaszcza takich z buziakiem. Chris nie robi tego
z zasady – jego zdaniem emotikony uwłaczają rozmówcy – a ja po
prostu nie chcę wysyłać dwuznacznych sygnałów.

Chris mieszka na osiedlu nowych domów dwadzieścia minut jazdy


autobusem od biura. Rada miasta sprzedała część szkolnych boisk
sportowych i na ich miejscu wybudowano łącznie trzysta mieszkań.
Jeszcze nie wszystkie są zajęte, a we wspólnych przestrzeniach wciąż
unosi się zapach świeżej farby. Często widuję kręcących się po osiedlu
obcych ludzi. Większość z nich to prawdopodobnie osoby
zainteresowane zakupem lokalu albo najemcy, ale i tak czuję ulgę za
każdym razem, gdy uda mi się dotrzeć bezpiecznie do budynku
i zamknąć za sobą drzwi mieszkania.
Wypakowuję zakupy i zaczynam kroić warzywa na ratatouille. Od
kiedy wprowadziłam się do Chrisa – poprawka: od kiedy zatrzymałam
się u niego na jakiś czas – znów zaczęłam gotować. Nic wymyślnego.
Chris gustuje w prostych smakach, poza tym nie stać mnie już na drogie
mięsa. Chris nie zgadza się, żebym płaciła czynsz, więc chociaż tak
mogę mu się odwdzięczyć. Nie jadamy razem każdego wieczoru, ale
i tak zawsze gotuję dla dwojga, żeby po powrocie do domu mógł
odgrzać posiłek w mikrofalówce. To jasny układ, wolny od urazy.
Podoba mi się, że nie muszę się przejmować tym, o której wróci, ani
zastanawiać, czy mam na niego czekać. Resztki chowam do lodówki na
następny dzień.
Po kolacji, którą zjadam przed telewizorem, trzymając talerz na
tacy, zmywam brudne naczynia i zabieram się do prasowania. Nie tykam
ubrań Chrisa, nasze domowe szczęście tego nie obejmuje. Od lat nie
prasowałam i okazuje się, że kiepsko sobie radzę. Zaprasowuję
zagniecenia, zamiast je rozprasowywać. Ta czynność jest tak nudna, że
mój umysł szybko zapuszcza się w mroczne rejony, dlatego z powrotem
włączam telewizor, żeby się czymś zająć. Prawie się udaje. „Policzę ten
dzień jako dobry czy jako zły?” – zastanawiam się, kiedy żelazko
z sykiem przesuwa się po mojej bluzce. Przez ile sekund udało mi się
o tym nie myśleć? Może dziesięć. Najwyżej dwadzieścia. Jestem
jednocześnie zadowolona z siebie i zniesmaczona.
Rozwieszam bluzki na drzwiach szafy, żeby się przewietrzyły,
i nagle wraca do mnie to, co powiedziała Lindsay, zanim się
pożegnałyśmy. A jeśli wspomnienia tamtych ostatnich sekund przestały
istnieć? Nie znam się na neurologii, ale wiem, że czasem dosłownie po
kilku chwilach zapominam, co robiłam. W jaki sposób wróciłam do
domu? Czy skorzystałam z toalety? Być może mózg nie zachował
tamtego zdarzenia w pamięci, ponieważ trzyma w niej tysiące
identycznych?
Siedząc tamtego dnia za kierownicą, myślałam o innych ważnych
sprawach, z których nigdy się nie zwierzę Lindsay. Właśnie to
najbardziej mnie martwi: że nie byłam skupiona. Wypadek zdarzył się
tak nagle, że być może mój mózg nie zdążył się przestawić
i zarejestrować ostatnich chwil. Jeśli tak było, to poszukiwanie prawdy
jest z góry skazane na porażkę. Powinnam odpuścić. To wyzwalająca
myśl.

Zbyt wyzwalająca.
Kiedy Chris wraca do domu, leżę już w łóżku i czytam. To znaczy
próbuję czytać. Słowa przez chwilę krążą mi po głowie, a potem ulatują,
tak że wciąż muszę zaczynać akapit od początku.
Słyszę, jak Chris się krząta, odkręca kran, gotuje wodę na herbatę.
Wstawia talerz do mikrofalówki, która buczy przez kilka minut, po czym
wyłącza się z głośnym piknięciem. Zjada swoją porcję ratatouille w pięć
minut, potem idzie do łazienki i zaczyna się golić. Sięgam do lampki na
szafce nocnej, żeby ją wyłączyć, kiedy nagle Chris puka do drzwi
mojego pokoju.
Coś nowego.
– Tak? – odzywam się ostrożnie. – E… wejdź. – Odkładam książkę
i podciągam kołdrę pod brodę.
Chris uchyla drzwi i wkłada głowę do środka.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale zobaczyłem zapalone światło


i pomyślałem, że powiem ci coś, co powinno cię zainteresować…
– O co chodzi? Wejdź.

Stawia kilka kroków. Widzę, że ma na sobie tylko szlafrok i kapcie.


Dolatuje do mnie zapach jego wody po goleniu. Szczelniej opatulam się
kołdrą.

– Byłem dziś w ośrodku – mówi. – Przyszło tylu ludzi, że


skończyły nam się paszteciki. Dowiaduje się o nas coraz więcej osób,
zjawiają się nowe twarze. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej
człowiek się martwi, bo wie, że to zaledwie wierzchołek góry
lodowej… – Milknie.
– O czym chciałeś mi powiedzieć?

Poprawia poły szlafroka.


– A, tak. Pomyślałem, że będziesz chciała wiedzieć, że mężczyzna,
który tak cię zaniepokoił, Sam, ten, który o ciebie pytał, zniknął. Od
ponad tygodnia nikt go nie widział.
– Jak to zniknął? – mówię. – Wyjechał?
– Prawdopodobnie wrócił do Londynu. Jesteś bezpieczna. –
Uśmiecha się pocieszająco. – To nie znaczy, że chcę, żebyś się
wyprowadziła, nic z tych rzeczy, możesz zostać tak długo, jak
potrzebujesz. Ale pomyślałem, że się ucieszysz. Bo to chyba dobra
wiadomość, że się ulotnił, prawda?
– Nie wiem – odpowiadam powoli. – Dobra albo bardzo, bardzo
zła.

– Och, nie dopisywałbym do tego żadnego dodatkowego


znaczenia. – Wykonuje lekceważący gest dłonią. – Bezdomni stale się
przenoszą z miasta do miasta… – urywa na widok mojej miny. – Co się
stało? O rety, Anno, cała się trzęsiesz. Nie chciałem cię zdenerwować.
– Nie denerwuję się – mówię – tylko boję. Będę musiała się
wyprowadzić i znaleźć sobie nowe miejsce.

– Nie, nie wolno ci tego zrobić! – Przysiada na brzegu łóżka i bierze


mnie za rękę. – Proszę, nie odchodź. Zaopiekuję się tobą, przyrzekam.
Może… pójdziemy na policję i poprosimy o ochronę.

– Nie, Chris, policja odpada. Przykro mi, ale wykluczone. Nie pytaj
dlaczego, bo to skomplikowane.
Przysuwa się bliżej, spogląda mi w oczy, intensywny zapach jego
wody po goleniu wypełnia pomieszczenie. Proszę, tylko nie próbuj mnie
pocałować, proszę, proszę, nie rób tego, bo być może odwzajemnię
pocałunek, a to byłoby nie w porządku…

– Pomódlmy się – mówi, zamykając oczy. – Ojcze nasz, któryś jest


w niebie…
Oddycham z ulgą.
Słysząc znajome słowa modlitwy, przenoszę się wspomnieniami do
swych nielicznych wizyt w kościele. Dzień mojego ślubu, późny
listopad, silny wiatr. Stoję na dworze w sukni bez rękawów, trzęsę się
z zimna, a Hayley układa mi tren. Dwadzieścia lat później, ten sam
kościół, stoimy z Nickym przy chrzcielnicy, pastor zrasza wodą
święconą czoło naszego syna chrzestnego.
– Przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja… – Głos Chrisa jest
pełen energii. Pierwszy raz w życiu dociera do mnie sens tych słów. –
I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
Myślę, że Sam powiedział mu, co zrobiłam. Chris wie.
26

Wtedy

Natasha
Mamie plan się nie spodobał. Wściekła się, że nawiązałam kontakt z Jen
i poprosiłam ją o pomoc, i uznała, że najwyraźniej mi odbiło, skoro
w ogóle rozważam pomysł porwania Emily.
– To nie porwanie – próbowałam przekonywać. – Jestem jej matką,
mam prawo ją zabrać.

– Nadal uważam, że powinnaś załatwić tę sprawę sądownie. Wiesz,


gdzie Nick się ukrył, możesz wystąpić o jeden z nakazów, o których
mówiłaś, i zmusić mężulka do przywiezienia Emily do domu. Przecież
powiedziałam, że pokryję koszty prawnika – dodała z irytacją. Było
późno, mama niedawno wróciła z długiej zmiany.
Wpadłam w wir przygotowań. Przez cały wieczór pakowałam torbę
dla Emily. Kupiłam w Asdzie ubrania i pieluchy jednorazowe. W szopie
w ogrodzie znalazłam latarkę, sprawdziłam, czy baterie działają.
Chciałam, żeby mama okazała więcej entuzjazmu i wsparcia.
Zastanawiałam się nawet, czy przypadkiem nie zechce z nami jechać,
a jeśli tak, to czy Jen się zgodzi.
– Mamo, nie kłóćmy się o to. Jesteś zmęczona.
Wyjęła kubek i pudełko z herbatą i trzasnęła drzwiczkami szafki.
– Jeżeli nie chcesz przyjąć moich pieniędzy, potraktuj to jako
pożyczkę, którą spłacisz po rozwodzie – powiedziała. – Powinnaś dostać
połowę majątku, będziesz bogata. Co to dla ciebie kilka tysięcy!
– Nie chcę pieniędzy Nicka.
– Nie bądź taka dumna, Natasho.

– Zależy mi wyłącznie na Emily.


– Źle się do tego zabierasz. Pozwól, że sąd o tym rozstrzygnie. Nie
przegrasz, sądy zawsze sprzyjają matkom.
– Wiem, ale boję się, że Nick nie zastosuje się do wyroku –
powiedziałam, wkładając torebkę z herbatą do drugiego kubka. – Jen ma
rację, mówiąc, że Nick nie potrafi się dzielić. Sąd wezwie do ustalenia
terminów opieki nad dzieckiem, ale Nick przy pierwszej okazji, na
przykład kiedy zabierze Emily na weekend, i tak znów z nią ucieknie.

Mama nalała gorącą wodę do kubków i poszła do lodówki po


mleko.

– Co zrobisz, kiedy już ją odzyskasz? Gdzie się ukryjecie?


Skrzywiłam się. Jeszcze nie wybiegałam tak daleko myślami. Nick
skieruje pierwsze kroki do mojej mamy, to oczywiste, dlatego musiałam
znaleźć inny azyl.
– Nie wiem – przyznałam. – Pójdę do jakiegoś schroniska.

– Schroniska są dla żon maltretowanych przez mężów. Zresztą, po


cięciach w budżecie wiele tych miejsc i tak zamknięto. Nie myślisz
racjonalnie, Natasho, tylko jak zwykle pozwalasz, by kierowały tobą
emocje. Bądź realistką.
– Jestem – zaprotestowałam. – I właśnie że zachowuję się
racjonalnie. Jen mówi…
Mama trzasnęła butelką z mlekiem o blat stołu.

– Nie mam do tej kobiety za grosz zaufania.

– Ach tak? Odmieniło ci się? Przecież tak bardzo jej współczułaś. –


Byłam pewna, że szykuje się jedna z naszych kłótni. Kiedy skakałyśmy
sobie do gardeł, to na całego, i zawsze mówiłyśmy rzeczy, których
potem żałowałyśmy.

– Zapomnij o Jen – odparła mama znużonym głosem. – Ona ma


własne powody. Weź pieniądze i idź do sądu.
Okropnie mnie drażniła. Dlaczego nie mogła zrozumieć?

– Chciałabym, ale to nic nie da – powtórzyłam kolejny raz. –


Z Nickiem to nie przejdzie. On walczy nieczysto. Muszę go pokonać
jego własną bronią.

– Postąpisz, jak zechcesz. – Wzięła swój kubek i ruszyła w stronę


schodów. – Nigdy nie słuchałaś moich rad i nie spodziewam się, że teraz
nagle zaczniesz to robić.

Ze złością skrzyżowałam ręce na piersi, a mama poszła na górę


i zamknęła się w swoim pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.

Zdenerwowała mnie wymiana zdań z mamą. Jej słowa rozbrzmiewały


w mojej głowie, kiedy leżałam w łóżku i próbowałam zasnąć. Jednak
tym, co przede wszystkim nie pozwalało mi zmrużyć oka, było
niecierpliwe wyczekiwanie na kolejny dzień. Zdawałam sobie sprawę, że
ryzykuję, ale też byłam całkowicie przekonana, że to jedyny sposób.
Teraz, skoro już wiedziałam, gdzie znajduje się Emily – albo
przynajmniej sądziłam, że wiem – czułam, że nie mam innego wyjścia,
jak tylko pojechać i odebrać ją Nickowi. Byłam pewna, że każda matka
postąpiłaby tak samo.
Kiedy wychodziłam, mama jeszcze spała. Nie obudziłam jej i nie
pożegnałam się. Uznałam, że jedynie próbowałaby mnie powstrzymać,
a nie miałam ochoty na kolejne spięcie. Aby przeżyć zapowiadający się
na wyjątkowo trudny dzień, potrzebowałam pozytywnej energii.

Dotarłam pociągiem na King’s Cross, skąd miała mnie odebrać Jen.


Podjechała swoją srebrną mazdą. Rzuciłam torbę na tylne siedzenie
i zajęłam miejsce w fotelu pasażera.

– I jak? – spytała. – Gotowa?


– No jasne.

Ruszyła w kierunku autostrady M1. Był piekielnie duży ruch, a upał


tak okropny, że musiałyśmy rozkręcić klimatyzację. Dziwnie się czułam,
siedząc z przodu, po tym jak zaledwie kilka miesięcy wcześniej zostałam
zmuszona do zajęcia miejsca z tyłu razem z Emily. Doskonale
pamiętałam tamtą podróż na chrzciny. A także to, jak bardzo miałam Jen
za złe, że rządziła się i zachowywała, jakby nadal była żoną Nicka.
Zerknęłam przez ramię na pusty fotel i wyobraziłam sobie Emily
w nowej białej sukieneczce, którą kupiłam dla niej w Asdzie.

Nagle uświadomiłam sobie, o czym zapomniałyśmy.

– Cholera. Nie mamy fotelika.

Jen wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć, że to


nieistotne.

– Kupimy. Najpierw ją stamtąd wyrwijmy.

– Nadal nie wiem, dokąd dokładnie jedziemy.

– Rezydencja znajduje się na północ od Kendal, dosłownie


pośrodku niczego. Dom stoi na uboczu, na końcu drogi.

– Idealna kryjówka.
– Właśnie. Musimy zachować ostrożność. Nie możemy po prostu
podjechać pod bramę, bo Nicky zobaczy nas z daleka. Zaczekamy, aż się
ściemni, i pójdziemy piechotą.
Trafiłyśmy na luźniejszy odcinek, Jen przyspieszyła i już po chwili
pędziłyśmy prawie sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Krajobraz za
oknem szybko się przesuwał. Ukradkiem złapałam się fotela.
– Jak chcesz się dostać do domu?

– Właściciele trzymają klucz do tylnych drzwi w wychodku. Dzięki


temu nie potrzebują wielu egzemplarzy kluczy do głównego wejścia. To
sporo ułatwia, kiedy goście wychodzą na spacer, a potem każdy wraca
o innej porze. – Zauważyła moje pełne powątpiewania spojrzenie. –
Zapewniam cię, że system się nie zmienił. Tak to już jest w tamtych
stronach, inaczej niż w Londynie, gdzie nie możesz nawet wsunąć listu
w szczelinę bez uruchamiania alarmu.
– No, ale nawet. Nie wyobrażam sobie, żeby Nick nie sprawdził,
czy dom jest dobrze zamknięty na noc. Ma obsesję na punkcie
bezpieczeństwa.
– Owszem, tyle że Nicky nie wie, że znamy jego kryjówkę. Nie
spodziewa się nas, dlatego nie będzie się miał na baczności.

– A jeśli klucza nie będzie na miejscu? Wtedy mamy przerąbane.

Jen prychnęła.
– Masz lepszy plan?

– Nie… Tak tylko mówię… – Nie chciałam jej krytykować, to


byłoby nie fair. – Znasz dom i zwyczaje właścicieli. Na pewno masz
rację co do klucza.

– Wejdziemy i wyjdziemy tak, że Nicky się nawet nie zorientuje.


Chciałabym zobaczyć jego minę, kiedy odkryje, że Emily zniknęła. –
Posłała mi porozumiewawcze spojrzenie i się roześmiała.

– Nie wierzę, że naprawdę to robimy – powiedziałam, szczerząc


zęby w uśmiechu.

– A jednak, moja droga.

Jechałyśmy dalej w niewymuszonym milczeniu. Spróbowałam się


rozluźnić. Jen sunęła prawym pasem, zmuszając wolniejszych
kierowców do zjeżdżania jej z drogi. Miałam wrażenie, że po raz
pierwszy oglądam Jen we właściwym świetle. Do tej pory była dla mnie
przede wszystkim tym zrzędzącym głosem w słuchawce i częstym
nieproszonym gościem. Była krzyżem, który musiałam dźwigać jako
karę za zakochanie się i znalezienie szczęścia. Czułam się winna, ale też
pogardzałam jej emocjonalną słabością i tym, jak kurczowo trzymała się
przeszłości. Teraz wreszcie się wyswobodziła, stała się siłą, z którą
należało się liczyć. Nickowi nawet za milion lat nie przyszłoby do
głowy, że sprzymierzyłyśmy się przeciwko niemu. Kiedy już uratujemy
Emily i umieścimy ją w bezpiecznym miejscu, z ogromną przyjemnością
dopilnuję, aby mój mąż poznał całą tę historię.

Dotarcie do Kendal zajęło nam kilka godzin, między innymi dlatego, że


utknęłyśmy w dwóch korkach i zrobiłyśmy długi postój na stacji
benzynowej, bo Jen musiała uciąć sobie regenerującą drzemkę. Miałam
wyrzuty sumienia, że nie mogę usiąść za kierownicą, i obiecałam sobie,
że kiedy już skończy się ten koszmar, wrócę do nauki jazdy, tym razem
z zawodowym instruktorem.
Wstąpiłyśmy do niewielkiego pubu na wieczorny posiłek. Byłam
zbyt zdenerwowana, by cokolwiek przełknąć, ale Jen uparła się, żebym
zjadła trochę węglowodanów – miały mi dodać energii. Od celu dzieliło
nas kilkanaście kilometrów krętymi drogami wśród wzgórz. Jen
zastanawiała się, gdzie powinnyśmy zostawić auto, żeby było
niewidoczne z rezydencji.
– Lepiej zaparkować za dnia, póki cokolwiek widać. Wolałabym nie
skończyć w rowie.
Jedzenie w pubie było okropne, ale żadnej z nas to chyba nie
przeszkadzało.
– Obym tylko odnalazła zjazd.
– Ile razy tam byłaś? – spytałam, grzebiąc widelcem w papkowatym
makaronie.
– Kilka. Może dziesięć. To było nasze specjalne miejsce. – Wzięła
łyk wina i westchnęła. – Chodziliśmy na bardzo długie spacery, wspólnie
planowaliśmy przyszłość, dzieliliśmy się nadziejami i marzeniami.
Kiedy wyjeżdżaliśmy w góry, wszystko wydawało się możliwe. –
Zamilkła i spojrzała w dal.

Wyobraziłam sobie ją i Nicka jako nastoletnią parę, spacerujących


pod rękę, okazujących sobie czułość. Z zaskoczeniem odkryłam, że nie
ma we mnie krzty zazdrości.

– Na końcu ogrodu znajduje się jezioro – mówiła Jen. – Niewielkie,


ale głębokie. Woda zawsze była lodowata, ale nigdy nas to nie
powstrzymywało przed kąpielą. Właściciele mieli łódkę, z której można
było korzystać. Wieczorami braliśmy lampion, stawialiśmy go na
dziobie i wypływaliśmy. Było bardzo romantycznie. Nicky oświadczył
mi się na tym jeziorze, wiesz?
– O rety. – Prawie się zakrztusiłam.

– Przepraszam, nie wiem, po co ci to mówię. – Odsunęła od siebie


talerz. – Obie narobiłyśmy sobie w życiu niezłego bałaganu, co? Ty
straciłaś tylko trzy lata. Ja wytrzymałam cholerne dwadzieścia cztery.

Uregulowałyśmy rachunek i wróciłyśmy do samochodu. Jen


zaprogramowała nawigację, mimo że ta miała jakieś problemy
z ustaleniem naszej pozycji. Ruszyłyśmy w zapadający zmierzch.
Wiedziałam, że jedziemy przez zachwycającą okolicę, ale nie byłam
w stanie jej podziwiać. Mój umysł skupił się na tym, co zamierzałyśmy
zrobić.

Kiedy dotarłyśmy do doliny, droga zrobiła się węższa. Nawigacja


się poddała, utrudniając znalezienie zjazdu do rezydencji. Nie pomogło
również to, że tabliczkę informacyjną zasłaniał przerośnięty żywopłot.
Jen minęła ją dwa razy, zanim w końcu zobaczyłam zjazd. Zahamowała
w miejscu.
– Hm – mruknęła. – Będziemy musiały zaparkować pod tym
drzewem. – Wrzuciła wsteczny bieg i zjechała na trawiaste pobocze. –
Doskonale – orzekła, gasząc silnik. – Teraz musimy zaczekać, aż się
porządnie ściemni i Nicky położy się do łóżka.

Odpięłam pas bezpieczeństwa.


– Nie mamy pewności, że w ogóle tam jest. Myślałam, że najpierw
poobserwujemy dom.

– Nie ma takiej potrzeby. Wystarczy, że na podjeździe będzie stał


range rover – odparła, unosząc nos. – Potrafię wywęszyć wroga, a ty?
Nie mogłam się doczekać. Byłyśmy tak blisko Emily, a jednak
wydawała się całkowicie poza moim zasięgiem. Opuściłam szybę,
wystawiłam łokieć i wsłuchałam się w ptasie kołysanki. Nie potrafiłam
się jednak skupić, bo moją głowę wypełniał cienki głosik Emily – uroczy
sposób, w jaki wołała: „Mama! Mama!”, kiedy wyciągała rączki, chcąc,
żeby ją podnieść. Obiecałam sobie, że kiedy ją odzyskam, już nigdy,
przenigdy nie spuszczę jej z oka.
Jen powtarzała, żebym patrzyła na niebo, które z pomarańczowego
przybierało barwę indygo, w miarę jak słońce znikało za wierzchołkiem
góry po lewej.
– Boże, już zapomniałam, jak tu pięknie – powiedziała. Ciemność
okryła nas jak miękka peleryna. Ptaki zamilkły. A my nadal czekałyśmy.
Zaproponowałam, żebyśmy poszły drogą i ukryły się w ogrodzie, ale Jen
się nie zgodziła. – Niech minie północ – zarządziła.
– Ale to dopiero za dwie godziny!
– Tasho, zaufaj mi. Jeśli Nicky jeszcze się nie położył, cały plan
weźmie w łeb. Musimy mieć pewność, że śpi i nie ogląda telewizji do
późna.
– Wiem… wiem. Po prostu chcę jak najszybciej zabrać córkę i stąd
uciec.
Wreszcie o północy Jen się zlitowała i przystąpiłyśmy do akcji.
Wysiadłyśmy z samochodu i włączyłyśmy latarki. Było ciemno choć oko
wykol, nie widziałyśmy nawet gwiazd. Przy innej okazji na pewno
podziwiałabym piękno tego miejsca, ale teraz pragnęłam jedynie jak
najprędzej dotrzeć do rezydencji.

– Nie mogę się doczekać, kiedy ją zobaczę – powiedziałam, czując


przypływ adrenaliny.
– Mów szeptem – syknęła Jen. – Dźwięk tu się niesie.

Po obu stronach drogi rósł wysoki żywopłot, który zaszeleścił,


kiedy się o niego otarłyśmy. Po dwóch minutach dotarłyśmy do końca
i nagle droga przeszła w szeroki żwirowy podjazd. Wzięłam gwałtowny
wdech na widok range rovera strzegącego głównego wejścia jak wielki
czarny pies. A więc są tu, pomyślałam. Czy jest z nimi Sam? Planując
akcję, tak naprawdę nie wzięłyśmy tego pod uwagę. Ale kiedy
zobaczyłam auto, przypomniałam sobie, że przecież Nick ma zakaz
prowadzenia pojazdów, i zaczęłam się zastanawiać. Jednego mężczyznę
pewnie byśmy obezwładniły, ale dwóch?
Myślałam, że zaświecą się lampy z czujnikami ruchu, ale
najwyraźniej nie było tu takich. Wytężyłam wzrok, próbując wyodrębnić
zarys budynku. Dom został wzniesiony z kamienia, miał okna z dwóch
stron wejścia i duży ganek ze spadzistym dachem. W środku nie paliło
się światło – widocznie Nick położył się spać.

– Pójdziemy po trawie, będzie ciszej. Tędy – zarządziła Jen.


Ruszyłam za nią na tył budynku, gdzie stał niewielki ceglany
wychodek. Jen ostrożnie podniosła zasuwkę w starych drewnianych
drzwiach. Zaskrzypiała. Wstrzymałyśmy oddech. Jen zaczęła
obmacywać ścianę i nagle się uśmiechnęła. Znalazła to, czego szukała.
Pokazała mi klucz na sznurku.

– Mówiłam – wyszeptała.
Przeszłyśmy na palcach po płytach chodnikowych i zatrzymałyśmy
się przed tylnymi drzwiami do domu. Wyglądały na stare i wypaczone.
Na pewno się zatną, pomyślałam. Serce podeszło mi do gardła, kiedy Jen
wsunęła klucz do zamka, obróciła go, po czym delikatnie pchnęła drzwi
ramieniem. Zabrzęczała szybka. Zamarłyśmy, z przestrachem
wsłuchując się w odgłosy z głębi domu. Cisza. Żadnych kroków na
podłodze na piętrze, żadnego skrzypienia na schodach.
– Zaczekaj tu – powiedziała Jen. – Przyniosę ci Emily, weźmiesz ją
i uciekniecie.

– Ale ja chcę…
– Wiem, dokąd pójść. Razem tylko narobimy więcej hałasu.

– Dobrze, w porządku. – Pociągnęłam ją za rękaw. – Powodzenia,


Jen. I dziękuję, jestem twoją dłużniczką.
Uniosła brwi i wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a potem ruszyła na
palcach po wyłożonej kafelkami podłodze i zniknęła w ciemnym
wnętrzu.
27

Wtedy

Natasha
Stałam w kuchni, nogi się pode mną uginały, a serce waliło mi w piersi.
Starałam się uspokoić oddech, mówiłam sobie, że potrzebuję wszystkich
sił, aby wziąć Emily na ręce i pobiec z nią do samochodu.
Zamrugałam w ciemności. W zlewie stały niepozmywane naczynia.
Na blacie zauważyłam jeden z kubeczków Emily i zmięty śliniak.
Oparłam się pokusie zabrania obu tych rzeczy. Zegar na ścianie głośno
tykał. Minęło dopiero kilka sekund, a miałam wrażenie, jakby upłynęły
długie godziny. Byłam potwornie zdenerwowana, w każdej chwili
mogłam się załamać. Miałam ochotę pobiec na górę z okrzykiem
wojennym na ustach, wpaść do pokoju Emily i ją porwać.
Nie mogłam tego zrobić. Musiałam zachować cierpliwość.
Tik-tak, tik-tak.

Co się dzieje? Czy Jen ją odnalazła? Nasłuchiwałam jej kroków, ale


Jen skradała się cicho jak kot. Czułam, jak krew pulsuje mi w uszach do
rytmu tykania zegara. Odliczyłam dwadzieścia sekund. Trzydzieści.
Czterdzieści. Minutę. Tik-tak. Dźwięk zdawał się coraz głośniejszy,
rozbrzmiewał echem w całej kuchni.

Na pewno już ją znalazła. Pewnie wraca z nią na rękach, ostrożnie


idzie po schodach. Boże, żeby tylko Emily się nie obudziła. Wbiłam
spojrzenie w drzwi, czekałam, kiedy się otworzą i stanie w nich Jen.
Podeszłam bliżej i wyciągnęłam ręce w rozpaczliwym pragnieniu
wzięcia mojej małej córeczki w ramiona. Gdzie ona się podziewa?
Dlaczego jeszcze ich tu nie ma? Czy coś poszło nie tak?

Usłyszałam hałas za plecami i wyczułam czyjąś obecność. Zanim


zdążyłam się odwrócić, ktoś złapał mnie od tyłu i podniósł. Latarka
wypadła mi z ręki. Zaczęłam krzyczeć i wierzgać. Niósł mnie przez
kuchnię, wbijał mi się szorstką brodą w kark, czułam jego znajomy
oddech.

– Puszczaj! Puszczaj!
Znaleźliśmy się na korytarzu. Było zupełnie ciemno, nic nie
widziałam. Miażdżył mi żebra, tak że nie mogłam złapać tchu. Mój
krzyk przeszedł we wrzask. Nagle puścił mnie i upadłam na kolana.
Wsunął mi ręce pod pachy i wrzucił mnie do ciemnego schowka,
dopychając nogą. Zamknął z hukiem drzwiczki i zasunął rygiel.
– Nick! – zawyłam. – Ty skurwielu!

Bolały mnie kolana, ale uklękłam i zaczęłam po omacku szukać


włącznika światła. Nie znalazłam go. Otworzyłam szeroko oczy,
próbując przyzwyczaić wzrok do ciemności. Nad głową miałam spodnią
stronę drewnianych schodów. Głośno zatrzeszczały pod jego stopami.
A więc poszedł na górę. Z całej siły naparłam na niewielkie drzwi, rygiel
zabrzęczał w prowadnicy, ale nie ustąpił. Byłam uwięziona.

Westchnęłam zdesperowana. Schrzaniłyśmy sprawę jak


początkujący włamywacze. Nick wcale nie spał, tylko czuwał. Najpierw
złapał Jen, potem przyszedł po mnie. Nie miałam pojęcia, co się z nią
stało. Nie słyszałam żadnych krzyków ani odgłosów szamotaniny na
górze – co mógł jej zrobić? Wolałam sobie tego nawet nie wyobrażać.
Potraktował mnie brutalnie, nie powiedział nawet słowa. Dotknęłam
siniaka w miejscu, w które Nick mnie kopnął, i łzy napłynęły mi do
oczu. Nie wiedziałam, do czego jest zdolny. Bałam się i czułam się
bezbronna. Dom stał na odludziu. Nikt by nie usłyszał moich krzyków.
Nie podałam mamie adresu, bo sama go nie znałam. Głośno przeklęłam
się za własną głupotę. Dlaczego nie posłuchałam mamy?

Usłyszałam dolatujący z góry płacz. Przyłożyłam ucho do szczeliny


w drzwiach. Głos nie należał do Jen, tylko do dziecka. Mojego dziecka.
Poczułam, jak coś skręca mi wnętrzności.

– Emily! Emily! – Zaczęłam walić pięściami w drzwi. – Emily! Tu


mama! Tu mama! – Ale wiedziałam, że to bez sensu, córeczka nie mogła
mnie usłyszeć. Płakała coraz głośniej i coraz bardziej histerycznie.
Dlaczego? Biłam w drzwi, aż rozbolały mnie ręce. – Nick! Wypuść
mnie! Pozwól mi do niej pójść!

Nikt nie przyszedł. Płacz stał się mniej wyraźny, ale nadal go
słyszałam. Brzmiało to tak, jakby Nick przeniósł ją do innej części
domu. Rozległa się seria głuchych uderzeń, jakby ktoś ciągnął coś –
czyjeś ciało? – po podłodze.

Okropnie bolały mnie kolana, więc usiadłam. Nie było sensu


krzyczeć ani walić w drzwi. Musiałam się zastanowić, co robić. Mój
wzrok przywykł do ciemności na tyle, że dostrzegałam kształty
przedmiotów znajdujących się w schowku: odkurzacza, plastikowych
pudeł ze środkami czystości, szufelki i zmiotki, składanego krzesła. Czy
którakolwiek z tych rzeczy nadawała się na broń? Wiedziałam, że Nick
prędzej czy później po mnie przyjdzie i muszę być przygotowana, czyli
uzbrojona. Zaczęłam grzebać w pudłach, wyjęłam butelkę płynu
czyszczącego i puszkę środka do polerowania. Chlusnę mu jednym albo
drugim w oczy, pomyślałam, chwilowo go oślepię, odepchnę i zdołam
uciec. Albo może zdzielę go metalową rurą od odkurzacza. Tak czy
owak, trudno będzie go zaatakować, gdy będę siedzieć skulona
w schowku. Postawiłam butelkę na podłodze, ze spryskiwaczem
skierowanym w stronę drzwi.

Schody nad moją głową zatrzęsły się od szybkich kroków. Między


drzwiczkami schowka a podłogą pojawiła się jasna cienka kreska.
Usłyszałam stukot obcasów na płytkach. Rozpoznałam chód Nicka.
Potem zaskrzypiały jakieś ciężkie drzwi, pewnie wejściowe. Coś się tam
działo. Raz jeszcze stęknęły drewniane stopnie – schodziła druga
osoba – a płacz Emily, który wcześniej wcale nie ucichł, tylko się
oddalił, zabrzmiał głośniej. Kto ją trzymał? Jedyną osobą, jaka
przychodziła mi do głowy, był Sam.

Wstrzymałam oddech i spróbowałam ułożyć sobie obraz sytuacji,


kierując się dźwiękami. Szuranie – przesuwanie przedmiotów, być może
bagażu. Nick się wyprowadza? Zostawi mnie tutaj, w schowku? I co
zrobił z Jen? Emily dławiła się płaczem, wyobraziłam sobie, jak jej
drobna pierś unosi się i opada, zobaczyłam jej czerwoną buzię
i zapuchnięte oczy, piękne, niebieskie oczy pełne łez.

Ktoś postawił ją na podłodze – usłyszałam tupot jej stóp na


płytkach. Zbliżyły się. Potem zatrzymały. Byłam pewna, że stoi tam,
dosłownie tuż przed drzwiczkami schowka. Uderzyłam pięściami.
– Emily! Emily! Tu mama! Mama!

– Mama? – powtórzyła.

– Jestem tu! Za drzwiami!

– Do kurwy nędzy, idiotko, zabierz ją stamtąd! – zagrzmiał Nick. –


Zanieś ją do samochodu.
– Przepraszam… Chodź, kochanie, chodź do mnie.

Głos Jen.

Zatkało mnie. Zachwiałam się i poleciałam do tyłu, uderzając


plecami o coś ostrego. Poczułam przenikliwy ból w łopatkach. Jen?
Ale… to niemożliwe…

Emily piskliwie zaprotestowała, ale Jen chwyciła ją i szybko się


oddaliła. Usiłowałam za nią krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Nick
ponownie wbiegł po schodach, jego kroki zniknęły w innej części
budynku.

Złapałam się za włosy i wykrzywiłam usta, próbując sobie to


wszystko poukładać. Przecież Jen była po mojej stronie. Obie
nienawidziłyśmy Nicka. Pomagała mi z chęci zemsty. Weszłyśmy w to
razem – weźmy sprawy w swoje ręce, mówiła, pokażmy siłę kobiet. Nie
ma sensu dzwonić na policję ani chodzić do sądu, mówiła. Jedynym
sposobem na odzyskanie Emily jest podstęp, mówiła. A ja jej zaufałam.
Uwierzyłam w każde słowo.

Czy Jen nadal była moim sprzymierzeńcem, czy może od początku


działała jako mój wróg?

Usłyszałam, że wraca do domu. Nick zbiegł na dół. Zaczęli


rozmawiać. Z walącym sercem przyłożyłam ucho do drzwi.

Jen: „Muszę się zbierać. Emily została sama w samochodzie”.


Nick: „Zostań, proszę. Nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić bez
twojej pomocy”.

Jen: „Nie, Nicky. To był twój pomysł, ty zacząłeś sprawę i ty


doprowadzisz ją do końca. Zrobiłam to, o co mnie prosiłeś, moja rola
skończona. Musimy wywieźć Emily”.
Nick: „Tak, tak, masz rację. Będzie dobrze. Wszystko już
przygotowane”.

Cisza. Wyobraziłam sobie, że się obejmują. Nick całuje ją w czoło


tak, jak całował mnie.
„Pamiętasz, gdzie się widzimy, prawda? Przyjadę za mniej więcej
dwie godziny”.

Wyszła, zamykając za sobą drzwi. Potem silnik range rovera ożył,


koła potoczyły się po żwirowym podjeździe i po chwili ucichły
wszystkie dźwięki. Jen odjechała, zabierając Emily. Moją córkę.
Zakręciło mi się w głowie od tej przerażającej myśli. Zrobiło mi się
niedobrze. Poczułam się, jakbym spadała w otchłań. Chciałam krzyczeć,
ale miałam sucho w ustach i nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.
Chciałam wyważyć drzwi schowka, ale nie mogłam się ruszyć.

Nick odetchnął głęboko i poszedł do kuchni. Odkręcił kran.


Wyobraziłam sobie, jak przebiera palcami pod strumieniem wody,
czekając, aż zacznie płynąć naprawdę zimna. Przeszedł mnie dreszcz.
Jakie miał zamiary?
28

Wtedy

Jennifer
Emily bez przerwy wrzeszczała. Wydzierała się tak głośno, że mogła
obudzić sąsiadów, mimo że najbliższy dom znajdował się ponad półtora
kilometra stąd. Zatrzymałam range rovera przy końcu podjazdu,
upewniłam się, że nie widać go z drogi, a potem poszłam po mazdę.
Zaparkowałam przed drugim autem i dopiero wtedy puściłam Emily,
zostawiając ją wierzgającą na tylnym siedzeniu, a sama zajęłam się
przenoszeniem fotelika. Nigdy wcześniej go nie montowałam i plułam
sobie w brodę, że nie sprawdziłam, jak to się robi. Szarpałam się
z paskami przez kilka minut, podczas których myślałam, że Emily
wybije głową szybę, ale w końcu się udało. Kiedy usadziłam ją
w foteliku, ostro i głośno zaprotestowała – zaczęła mnie kopać
i szczypać.
– Przestań! – krzyknęłam. – Proszę cię, przestań! – Dałam jej
kubeczek z wodą, ale rzuciła nim we mnie. Nie pozwalała się uspokoić.
Uznałam, że nie mam wyjścia, muszę spróbować ją ignorować.
Usiadłam za kierownicą i wrzuciłam wsteczny bieg, w panice
zapominając o upewnieniu się, że nic nie jedzie. Na szczęście droga była
pusta.

Ruszyłam powoli, starając się uspokoić nerwy. Emily nadal darła


się wniebogłosy. Pomyślałam, że może odpuści, jeśli zaśpiewam jej
kołysankę, ale nie mogłam sobie żadnej przypomnieć, więc zanuciłam
Bee, bee, owieczko czarna. Dziewczynka nieco przycichła. Albo może
ukołysał ją rytm jazdy.
W końcu przestała płakać i zasnęła. Od motelu dzieliło nas
pięćdziesiąt kilometrów – to mniej więcej godzina jazdy po tych krętych
drogach. Miałam nadzieję, że Emily nie urządzi kolejnego koncertu,
kiedy się obudzi. Nicky miał do nas dołączyć dopiero za jakiś czas,
dlatego na razie ciężar opieki nad dzieckiem spoczywał na mnie. Nie
miałam nic przeciwko temu – dawniej przecież bardzo tego pragnęłam –
ale nie dało się ukryć, że byłam nowicjuszką w roli matki.

Jechałam upiornie pustymi wąskimi drogami, długie światła miałam


włączone praktycznie przez cay czas, i starałam się nie zastanawiać nad
tym, co dzieje się w Red How. Pomyślałam, że historia zatoczyła koło.
Hayley od początku przewidywała, że Nicky wreszcie znudzi się
Natashą. „To małżeństwo nie ma przyszłości – powiedziała. – On do
ciebie wróci, zobaczysz. Stawiam na to całą swoją hipotekę”. Nie
uwierzyłam jej wtedy, uznałam, że po prostu próbuje złagodzić cios,
który zadał mi Nicky.

Był dzień ślubu Nicky’ego i Natashy. Topiłyśmy z Hayley smutki


w kuchni w moim nowym, eleganckim mieszkaniu, absurdalnie drogim
w utrzymaniu, za które jednak płacił Nicky, dodatkowo co miesiąc
przelewając siedem tysięcy funtów na moje konto. Jego hojność nic dla
mnie nie znaczyła. Potrzebowałam bezgranicznej lojalności i moralnego
wsparcia, ramienia, na którym mogłabym się wypłakać, kogoś, kto nie
zareaguje oburzeniem, kiedy będę cedziła przez zęby, jak bardzo mam
ochotę zabić tę dziwkę, która ukradła mi męża i zniszczyła życie.
Hayley zachowała się jak prawdziwa przyjaciółka i nie poszła na
ślub, tę śmiechu wartą uroczystość w nędznym urzędzie stanu cywilnego
w obecności garstki osób. Rodzice Nicky’ego w ostatniej chwili
pogodzili się z wolą syna, przez wzgląd na wnuczkę, ale Hayley się nie
ugięła, podarła zaproszenie i odesłała kawałeczki pocztą.

– Niech żyje młoda para, w chorobie, biedzie i nieszczęściwości! –


oznajmiła, uzupełniając mój kieliszek. Było dopiero przedpołudnie, a my
już byłyśmy podcięte. – Nawet nie wiem, czy jest takie słowo
„nieszczęściwość”.

– Chyba chodziło ci o nieszczęśliwość – odparłam, czując, jak


alkohol szumi mi w głowie.

– A, no tak. W chorobie, biedzie i nieszczęśliwości!


Wypiłyśmy nasz złośliwy toast, a Hayley zarechotała jak wiedźma
rzucająca zły urok.

Chciałam czuć się bardziej zła niż zrozpaczona, ale to nie było takie
proste. Zerkałam na zegar na kuchence. Uroczystość, jakakolwiek by
była, zaczynała się o jedenastej. Za siedem minut. Miałam wrażenie,
jakbym odliczała czas, jaki pozostał do końca mojego świata. Jak dam
sobie radę? Natasha miała urodzić za kilka tygodni. Podobno
dziewczynkę. Pomyślałam, że jeśli będzie wyglądała jak dziecko,
o którym marzyłam, jeśli będzie miała ciemne włosy i brązowe sarnie
oczy Nicky’ego, to chyba się zabiję.

– Nie rozumiem, jak zdołał ją zapłodnić. Okej, jest młoda,


jajeczkuje jak kura nioska, no ale jednak… – ględziła Hayley, nie
zauważając, że każde jej słowo jest dla mnie jak cios nożem. – Kiedy
pomyślę o tym, jak długo próbowałaś zajść, i o tych wszystkich
złudnych nadziejach… A on tak ci się odpłaca… Mój Boże, wiem, że
Nicky jest moim bratem, ale nienawidzę go za to, co ci zrobił. A ciebie
podziwiam, że potrafiłaś ustąpić i pozwoliłaś mu się szybko rozwieść. Ja
bym nie była taka wspaniałomyślna, tylko dałabym mu popalić. Święta
z ciebie kobieta, Jen, wiesz? Cholernie święta.

– To nie jego wina – odparłam cicho. – Ona dała mu to, czego


zawsze pragnął. Nie jestem w stanie z nią rywalizować.

– O, jestem pewna, że doskonale wiedziała, co robi. Ale Nicky też


ponosi odpowiedzialność, bo przecież wdał się z nią w romans.

– Wielu mężczyzn dopuszcza się niewierności, zwłaszcza w jego


wieku. – Byłam świeżo po lekturze stosu poradników na ten temat. – Tak
już są skonstruowani.

– No, tylko lepiej, żeby to nie dotyczyło Ryana – zaripostowała.

– Powiedział, że żałuje. Moim zdaniem mówił to szczerze.


Wybaczyłam mu.

– Tak, kochanie, widzę tę twoją aureolę. – Hayley narysowała okrąg


nad moją głową. – Ale chyba nie musiał od razu się z nią żenić, co?

Łypnęłam na zegarek: za dwie jedenasta. Za kilkadziesiąt sekund


zapadnę się w nicość. Dopiłam wino i podsunęłam kieliszek po dolewkę.

Hayley miała w sumie rację. Nicky przejrzał na oczy dopiero po


roku. Gdybym uparła się w kwestii rozwodu, gdybym walczyła o swoją
część domu, gdybym okazała się mściwa i złośliwa, nie wróciłby do
mnie.
Skoncentrowałam się na teraźniejszości. Drogi były zupełnie puste
i bez przeszkód dojechałam do motelu w przyzwoitym czasie, tuż przed
drugą w nocy. Motel był jednym z tych anonimowych przybytków przy
stacjach benzynowych, w których przez całą dobę można wynająć pokój.
Recepcjonista chyba nawet na mnie nie spojrzał, ale i tak starałam się
omijać wzrokiem obiektywy kamer monitoringu.

– Za niecałe dwie godziny przyjedzie mój mąż – powiedziałam.

Poczułam się dziwnie, ale też przyjemnie, znów używając tego


określenia. Trzymałam na ramieniu śpiącą Emily – udało mi się wypiąć
ją z fotelika tak, by jej nie obudzić – oprócz tego miałam ze sobą nasz
bagaż. Zanim drzwi do pokoju w końcu się otworzyły, musiałam
najpierw kilka razy przesunąć kartą przez czytnik, żeby zareagował.
Dostaliśmy rodzinną dwójkę z widokiem na parking.
Postawiłam torby na podłodze, a potem delikatnie położyłam Emily
w łóżeczku dla dziecka. Z ulgą opadłam na łóżko. Sięgnęłam po swój
telefon na kartę z nadzieją, że nie zobaczę wiadomości od Nicka – bo
miał się ze mną kontaktować wyłącznie w nagłych przypadkach.
Dołożyliśmy starań, żeby nie dało się namierzyć naszych numerów,
i przez kilka ostatnich tygodni porozumiewaliśmy się za pomocą
tradycyjnych listów (wiem, trudno uwierzyć), które paliliśmy od razu po
przeczytaniu. Czułam się, jakbyśmy odgrywali jakąś mroczną fantazję
seksualną. Ale nie, to wszystko działo się naprawdę. Zwłaszcza w tej
chwili, w Red How, dla Nicky’ego.
Obiecałaś sobie, że nie będziesz o tym myślała, zbeształam samą
siebie.

Emily zamruczała przez sen. Natychmiast znalazłam się przy niej,


stanęłam nad łóżeczkiem i wpatrzyłam się w jej brudną, załzawioną
buzię. Emily kręciła głową na boki. Wyglądało na to, że coś jej się śniło.

– No już, już – wyszeptałam, z wahaniem kładąc dłoń na jej


brzuszku. – Zaopiekuję się tobą, cukiereczku. – Nie miała pojęcia, jak
bardzo ją kochałam ani ile wycierpiałam, żeby znaleźć się w tym
miejscu. Długo stałam przy łóżeczku, wpatrując się w tę cudownie
piękną dziewczynkę, która wreszcie, choć nadal nie mogłam w to
uwierzyć, była moja.

Natasha zniknie na zawsze. Jezioro było głębokie, dom znajdował


się na odludziu, a co najważniejsze, nikt nie miał żadnego powodu, by
szukać jej akurat tam. Znalezienie odpowiedniego miejsca zajęło mi
wiele godzin, ale opłaciło się. Wynajęliśmy nieruchomość pod
fałszywym nazwiskiem i zapłaciliśmy z góry gotówką. Natasha bez
zastrzeżeń uwierzyła w to, że rezydencja była ulubionym domem
wakacyjnym Warringtonów, że Nicky oświadczył mi się na jeziorze
i dawniej zależało nam, aby nasze własne dziecko mogło poznać to
miejsce.

Sądziłam, że najtrudniejsze będzie zaprzyjaźnienie się z nią i że


Natasha prędko mnie przejrzy, ale albo ja jestem doskonałą oszustką,
albo ona jest wyjątkowo naiwna. Pewnie po trosze jedno i drugie. Im
lepiej ją poznawałam, tym bardziej ją lubiłam, choć niechętnie to
przyznawałam. Nie była intrygantką, za jaką miałyśmy ją z Hayley, lecz
otwartą, szczerą kobietą. Podziwiałam ją za odwagę, zwłaszcza gdy
chodziło o Emily. Nicky miał nad Natashą bezdyskusyjną przewagę,
a mimo to nie ugięła się tak, jak ja to zrobiłam. Wiedziałam, że będzie
walczyła.

Spróbowałam się przespać, ale nie mogłam zmrużyć oka. Mój mózg
płonął i nic nie było w stanie zdusić buchających płomieni. Gdyby
w pokoju był minibar, na pewno bym go opróżniła. Zamiast tego
chodziłam po niewielkim pomieszczeniu, załamując ręce, wypatrując
świateł range rovera na parkingu, nasłuchując kroków Nicky’ego na
korytarzu.
Minęły kolejne dwie godziny. Już prawie świtało. Byłam bardzo
zmęczona, zaczynała mnie boleć głowa. Napełniłam czajnik wodą
z kranu w łazience i włączyłam go; oby tylko szum nie obudził Emily.
Wiedziałam, że się zdenerwuje, kiedy zobaczy, że jest w obcym miejscu
bez taty, poza tym miałam już serdecznie dosyć jej płaczu. Znała mnie,
ale nie czuła się przy mnie swobodnie. Byłam pewna, że z czasem się
przyzwyczai, ale to musi potrwać, nie oczekiwałam cudów.

Oderwałam nos od szyby i usiadłam. Wypiłam okropną w smaku


herbatę, kilka razy przeczytałam regulamin motelu i przekartkowałam
magazyn turystyczny. Ptaki powitały śpiewem nowy dzień, a łagodne
różowe promienie słońca wpadły do pokoju przez szczeliny
w wertikalach. Jeszcze chwila. Jak tylko zjawi się Nicky, zaczniemy
nowe życie jako jedna rodzina.
29

Wtedy

Natasha
Nabrałam stęchłego powietrza i oparłam się plecami o ścianę. Bolały
mnie ręce i nogi, płuca miałam pełne pyłu, a usta wyschnięte na wiór.
Nasłuchiwałam odgłosów za drzwiami schowka, ale od pewnego czasu
panowała cisza. Nie wiedziałam, jak długo siedziałam zamknięta, bo
straciłam poczucie czasu. Krótko po wyjściu Jen Nick poszedł na górę,
ale nie słyszałam, żeby schodził. Zastanawiałam się, co robi. Coś
szykuje? Upewnia się, że jego plan wypali? Opróżnia butelkę whisky,
żeby dodać sobie odwagi?
Bo przecież musiał coś ze mną zrobić. Nie mógł mnie tu zostawić,
żebym umarła z głodu. Dom był wynajęty, więc właściciel na pewno
szybko odkryłby moje zwłoki, a policja bez trudu namierzyłaby Nicka.
Nie, musiał zabić mnie gołymi rękami i ukryć ciało tak, żeby nie zostało
odnalezione. Jak na zawołanie w mojej głowie pojawiły się przerażające
obrazy: noże, liny, knebel, taśma, plastikowy worek. Zadrżałam na myśl,
co Nick mógł mi zrobić, ale jednocześnie nie potrafiłam uwierzyć, że
byłby zdolny do czegoś takiego. Przecież był moim mężem, a nie
psychopatycznym mordercą. Nick lubił stawiać na swoim, to prawda, ale
nienawidził przemocy fizycznej. Nigdy mnie nie uderzył i tylko raz
widziałam, jak traci panowanie nad sobą.

Docierało do mnie, że wyszłam za manipulatora. Myślałam, że


łączy nas miłość, silne uczucie, któremu nic nie może stanąć na drodze,
tymczasem to była tylko gra. Nick okłamywał mnie od samego początku,
zwodził i wykorzystywał. Uczynił ze mnie mimowolną surogatkę.
Robiło mi się coraz bardziej niedobrze, w miarę jak dokładniej łączyłam
fakty w całość. Planował to od dnia, w którym się poznaliśmy, czy może
pomysł przyszedł mu do głowy, kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży?
Wróciłam myślami do tamtych chwil, żeby spojrzeć na nie świeżym
okiem. Jen szybko się poddała i wyprowadziła z domu, pozornie
udzielając nam błogosławieństwa. Pogodziła się z tym, że nie zdoła dać
Nickowi dziecka, na którym tak bardzo mu zależało. Wmawiano mi, że
powinnam jej współczuć. Biedna, bezpłodna Jen, odrzucona, niezdolna
do rozpoczęcia nowego rozdziału w swoim życiu, kręcąca się wokół
Nicka, spragniona choć odrobiny jego uczucia. Ja zaś byłam tą złą
uwodzicielką, bezwzględną naciągaczką, która zniszczyła szczęśliwe
małżeństwo. Straciłam przez to przyjaciół. Nawet moja własna matka
zwróciła się przeciwko mnie. A przez cały ten czas…
Jak mogłam się tak bardzo pomylić? I dlaczego się nie
zorientowałam?

Łzy zakręciły mi się w oczach, ale powstrzymałam się od płaczu,


bo wiedziałam, że mnie osłabi, a musiałam być silna. W schowku było
duszno. Ciemność sprawiała, że powieki same mi się zamykały, ale
zmuszałam się do czuwania, bo nie wolno mi było zasnąć. Prędzej czy
później Nick otworzy drzwi i będzie próbował mnie wyciągnąć.
Musiałam być na to przygotowana.

Jedyną bronią, jaką dysponowałam, był spray do czyszczenia


łazienek i rura od odkurzacza. Spróbowałam wyobrazić sobie atak:
wyceluję w twarz Nicka i znajdę w sobie więcej siły, niż kiedykolwiek
miałam, tak jak ludzie w sytuacjach silnego napięcia. Czytałam historie
o kobietach podnoszących auto, które przygniotło ich dziecko, albo
wstrzymujących oddech na kilka minut, by uratować się przed
utonięciem. Pomyślę o Emily i zyskam nadnaturalną moc.

Jej histeryczny płacz wciąż wypełniał moją głowę, zamieniłam go


w okrzyk wojenny, wezwanie do boju. Musiałam przeżyć – dla niej. Nie
mogłam pozwolić, aby dorastała w przeświadczeniu, że ta podła kobieta
jest jej prawdziwą matką. Emily była mała, a jej wspomnienia –
delikatne jak pajęczyna, łatwe do usunięcia i zastąpienia nowymi. Jen
i Nick będą ją konsekwentnie okłamywali i wkrótce zapomni, że w ogóle
istniałam. Nie mogłam do tego dopuścić. Wezbrała we mnie nowa fala
złości, wypełniła mnie świeżą energią. Zacisnęłam zęby tak mocno, że
rozbolały.

No dalej, Nick. Na co czekasz? On jednak nie nadchodził.

Mijał czas.
Cisza.

To było nie do zniesienia.


Z determinacją trwałam na posterunku przy drzwiach i starałam się
skupiać na Emily, rozmawiać z nią w myślach. Mówiłam jej, żeby się nie
martwiła, bo niedługo mama po nią przyjdzie i wszystko będzie dobrze.
Zastanawiałam się, gdzie jest moja córka. Czy Jen zabrała ją do
Londynu, czy raczej zatrzymała się gdzieś w okolicy i czeka, kiedy Nick
do nich dołączy?

Dlaczego to tak długo trwa?


Dom był pogrążony w takiej ciszy, że nie słyszałam nawet oddechu
starych murów. Nick próbuje mnie złamać, uznałam. Nie musiał się
spieszyć – wiedział, że kilka dni w zamknięciu, bez jedzenia i wody,
znacznie mnie osłabi. Siedząc w ciasnym schowku, nie będę mogła
rozprostować rąk i nóg, do tego wkrótce zacznie mi się kończyć tlen.
Wpadnę w panikę, poczuję ból w klatce piersiowej, być może stracę
przytomność. A kiedy już umilknie moje wołanie o pomoc i litość, wtedy
Nick otworzy drzwi i wyciągnie mnie ze schowka jak szmacianą lalkę.
Nie będę w stanie się poruszyć, a co dopiero stawić opór. Położy mnie na
kawałku brezentu, zawinie, obciąży kamieniami i wrzuci do wody
w najgłębszej części jeziora. Nie pobije mnie, nie ogłuszy, nie będzie
musiał sprzątać śladów krwi. Zabicie mnie będzie przerażająco łatwe.

Nadciągnęła kolejna fala rozpaczy. Dlaczego jestem taka


impulsywna i zawsze upieram się, żeby robić wszystko po swojemu?
Czemu zaufałam Jen i zignorowałam radę mamy? Okropnie zawiodłam
Emily. Nigdy sobie tego nie wybaczę i moja córka również mi tego nie
wybaczy, jeśli kiedykolwiek się o tym dowie. Zaczęłam uderzać czołem
o kolana, aż zabolało.
Nagle usłyszałam skrzypienie schodów. Nick schodził z góry.
W korytarzu rozbrzmiał odgłos jego kroków. Podsunęłam się do drzwi
i spojrzałam przez szczelinę między deskami. Widziałam tylko
rozmazaną plamę niebieskich dżinsów. Nick chodził tam i z powrotem.
W pewnym momencie ukucnął tuż przy schowku i moje pole widzenia
wypełniła biel jego koszuli.

– Tash?

Jego głos zabrzmiał łagodnie i znajomo. Słysząc go, jeszcze nie tak
dawno od razu bym zmiękła, ale teraz wzbudził we mnie jedynie lęk.

– Tash? Śpisz…? Powiedz coś.

– Na przykład co? – odezwałam się oschłym, zachrypłym głosem,


który wydał mi się obcy.
– Musimy porozmawiać. Otworzę drzwi i wypuszczę cię, dobrze?
Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy.

Nie uwierzyłam w ani jedno jego słowo. Zacisnęłam dłoń na rurze


od odkurzacza. W drugiej ręce trzymałam butelkę sprayu, gotowa
w każdej chwili nacisnąć spust.

Szczęknął rygiel i po chwili drewniane drzwi otworzyły się ze


skrzypnięciem. Światło omal mnie nie oślepiło, ale zmrużyłam oczy
i psiknęłam płynem w kierunku twarzy Nicka. Odskoczył, krzycząc
z bólu, a wtedy wypadłam ze schowka i kilka razy uderzyłam go rurą od
odkurzacza. Ciosy były jednak na tyle słabe, że Nick szybko wziął
się w garść, obrócił się i wytrącił mi rurę, która potoczyła się po
płytkach.

Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie jak sparaliżowani.

– Nie w taki sposób, Tash – wydyszał przez łzy, które popłynęły


z jego podrażnionych oczu. – To nie musi tak wyglądać.
Porozmawiajmy.

Pokręciłam głową.

– Ty skurwielu…
Odwróciłam się i ruszyłam biegiem do drzwi, ale dopadł mnie
i złapał wpół, akurat kiedy sięgałam do zasuwki. Zaczęłam kopać
i drapać, walnęłam go łokciem w żebra. Przez kilka chwil trzymał mnie
mocno, a potem nagle puścił. Upadłam twarzą na podłogę. Usiadł na
mnie okrakiem i podniósł mi głowę, chwytając za włosy. Poczułam jego
oddech, kiedy pochylił się nade mną i powiedział mi prosto do ucha:

– Nie zmuszaj mnie do tego.

– Do czego?

– Sama wiesz…
Zamilkł. Piekła mnie skóra głowy i bolały mięśnie karku, ale
zdołałam zapanować nad głosem.

– Nie wywiniesz się z tego – odezwałam się. – Zobaczyłam kod


pocztowy, który Jen wprowadziła do nawigacji, i wysłałam go mamie
SMS-em. Jeśli się nie odezwę, mama zadzwoni na policję.

Jego uścisk odrobinę zelżał.

– Kłamiesz.

– Może tak, może nie. Zaryzykujesz?


Widać było, że się zastanawia. Zapach strachu, który poczułam, nie
należał do mnie, tylko do niego. Już wiedziałam, dlaczego tak długo
zwlekał z otwarciem schowka. Wahał się, nie był pewny, czy będzie
potrafił to zrobić.

Istniał zatem cień nadziei i musiałam się go trzymać za wszelką


cenę.
– Czy właśnie tego pragniesz dla Emily? – ciągnęłam. –
Świadomości, że jej ojciec zabił jej matkę? Kiedyś w końcu się dowie.
Będziesz odsiadywał dożywocie, a ona będzie się wychowywała u…
– Zamknij się!

– Wypuść mnie. Nie pójdę na policję tylko pod warunkiem, że


oddasz mi Emily.

Nie odpowiedział.
– Nick, próbuję ci pomóc. Wiem, że nie chcesz mnie zabić. Masz
rację, powinniśmy porozmawiać jak dorośli. O Emily, o naszej pięknej
córeczce, którą przecież razem stworzyliśmy. Oboje bardzo ją kochamy
i oboje jesteśmy jej potrzebni. Wiem, że możemy dojść do porozumienia.
Chwilę później poczułam, jak puszcza moje włosy i ze mnie
schodzi. Powoli podniosłam się z podłogi, odwróciłam do niego
i zmusiłam się do delikatnego uśmiechu.
– Dziękuję – powiedziałam.
Spojrzałam mu w oczy, szukając w nich śladu mężczyzny, którego
kiedyś pokochałam, ale napotkałam lodowate spojrzenie. Wydawało mi
się, że Nick mięknie, ale teraz znów nie byłam pewna. Wyglądał
mizernie i staro, miał zaczerwienione oczy i toczył pianę z ust jak
szaleniec. Czy mogłam mu zaufać, że nie będzie próbował mnie
skrzywdzić? A może powinnam zaryzykować próbę ucieczki?
Podeszłam do niego i położyłam mu dłonie na ramionach.

– Nadal cię kocham, Nick – powiedziałam, po czym z całej siły


wymierzyłam mu cios kolanem między nogi. Zawył z bólu i zgiął się
wpół, trzymając się za genitalia. Doskoczyłam do drzwi, otworzyłam je
i wybiegłam prosto w noc.

Było ciemno choć oko wykol, księżyc przypominał kawałek


obciętego paznokcia i nie świeciła nawet jedna gwiazda. Biegłam na
oślep, bo moje oczy nie chciały się przyzwyczaić do mroku. Słyszałam,
jak za moimi plecami Nick wykrzykuje przekleństwa. Chwilowo go
unieruchomiłam, ale na pewno szybko się otrząśnie i ruszy w pościg.
Dotarłam do skraju podjazdu i trafiłam na początek drogi. Najłatwiejszy
sposób, żeby się stąd wydostać, ale też najbardziej oczywisty.
Postanowiłam więc przeciąć ogród, licząc, że znajdę dziurę
w ogrodzeniu albo dogodną kryjówkę. Popędziłam w dół pochyłości,
z każdym krokiem lekko zapadając się w długiej, mokrej trawie.
Zdawałam sobie sprawę, że mogę wpaść nogą w króliczą norę albo
potknąć się o kamień, ale i tak gnałam przed siebie zupełnie po omacku,
jakbym miała opaskę na oczach.

– Tash! Tash!
Zatrzymałam się i obejrzałam. Nick stał w drzwiach oświetlony
blaskiem z korytarza. Wpatrywał się w ciemność, usiłując dojrzeć moją
sylwetkę. Znajdowałam się nie więcej niż trzydzieści metrów od domu –
byłam o wiele za blisko. Ruszyłam dalej najciszej, jak potrafiłam.
Rozciągał się przede mną ciemny przestwór przypominający wielki
arkusz szarej blachy. Jezioro. Zaklęłam pod nosem. Było już jednak za
późno, nie mogłam zmienić kierunku ucieczki. Słyszałam Nicka za sobą,
biegł, dysząc i starając się omijać dołki w zboczu. Nagle potknął się
i upadł.

– Tash! Stój! Nie uciekniesz mi!


Dostrzegłam kształt łodzi i skręciłam w jej stronę. Nie liczyłam na
to, że uda mi się wskoczyć do łódki, odpłynąć i uciec, ale uświadomiłam
sobie, że być może znajdę w niej wiosło. Nie pomyliłam się. Wyjęłam je
i zważyłam w ręku.
Nick dźwignął się na nogi i prędko zbliżał. Słyszałam jego ciężki
oddech. Po chwili zobaczyłam białą plamę jego koszuli. Wzięłam
zamach i zdzieliłam go wiosłem w twarz. Było znacznie cięższe od rury
od odkurzacza. Trafiłam w nos, a Nicka aż odrzuciło. Zamachnęłam się
drugi raz i uderzyłam go w bok głowy. Opadła mu szczęka, a z nozdrzy
popłynęła krew. Zaatakowałam po raz trzeci. Zachwiał się. A potem
jakby wiosło przejęło inicjatywę, tłukło raz za razem, celując w twarz,
a ja nie zrobiłam nic, by je powstrzymać.

Zniosło nas do wody.


– Tash… – zabulgotał Nick.
Wypuściłam broń i rzuciłam się do ucieczki. Zaczęłam biec pod
górę na złamanie karku, a kiedy wygramoliłam się na podjazd,
zobaczyłam drogę prowadzącą do głównej szosy. Pognałam tak, jakby
Nick nadal mnie ścigał, choć wiedziałam, że tonie w jeziorze.
Ujrzałam zaparkowanego na poboczu range rovera. Widocznie Jen
przesiadła się do swojej mazdy. Szarpnęłam za klamkę. Drzwi nie były
zamknięte. Zajęłam miejsce za kierownicą. Kluczyk nadal tkwił
w stacyjce. Przekręciłam go i silnik ożył. Miałam szansę uciec, o ile
zdołam sobie przypomnieć, jak się prowadzi samochód.
30

Wtedy

Jennifer
Otworzyłam torbę, którą Natasha przygotowała dla Emily, wyjęłam
rzeczy małej i rozłożyłam je na łóżku. Pieluchy i wilgotne chusteczki.
Zapinana w kroku prążkowana koszulka i śliczna biała sukienka
z krótkimi rękawkami, obie jeszcze z metkami. Zerwałam kartoniki
z cenami, ale nie udało mi się usunąć plastikowych przywieszek.
Nieważne, pomyślałam, Emily nie będzie zbyt długo nosiła ubrań
z Asdy.
Dziewczynka, zmęczona nocną ewakuacją, wciąż była pogrążona
w głębokim śnie, ja natomiast nie zdołałam zmrużyć oka. Nicky nadal
milczał i nie wiedziałam, co robić. Zostać i zaczekać na niego? Wracać
do Red How? Nicky będzie zły, jeśli postąpię inaczej, niż się
umówiliśmy, ale… Byłam w kropce.
Przechyliłam torbę Emily, żeby ją opróżnić, i nagle wypadły
torebka i telefon Natashy. Poczułam się, jakby Natasha nagle weszła do
pokoju. Wzdrygnęłam się. Musiałam jak najprędzej pozbyć się tych
przedmiotów, bo były obciążające. Oczywiście nie mogłam tego zrobić
w motelu. Sięgnęłam po torebkę i powąchałam miękką szkarłatną skórę,
z której została uszyta. W portfelu znajdowały się banknot
dziesięciofuntowy i kilka monet, a także trzy karty, w tym dwie na
nazwisko Nicky’ego – wiedziałam, że niedawno je zablokował.
W przezroczystej kieszonce małe zdjęcie Emily, zrobione, kiedy miała
około czterech–pięciu miesięcy, jeśli sądzić po bezzębnym uśmiechu.
Zerknęłam na nią – nadal smacznie spała w łóżeczku – i pomyślałam
o tysiącach fotek, jakie będę jej pstrykała, kiedy wreszcie skończy się ten
koszmar. Zafundujemy sobie sesję studyjną: Nicky, Emily i ja
w pastelowych kolorach na białym tle. Najlepsze wydrukuję na dużym
płótnie, oprawię i powieszę nad kominkiem w salonie jak tradycyjny
portret rodziny.
Już miałam wyjąć zdjęcie z przegródki, kiedy nagle Emily się
poruszyła. Siódma rano, pomyślałam, to chyba najwyższa pora. Czas na
pierwszą próbę zmierzenia się ze zmianą pieluchy. Rozwinęłam
plastikową karimatę i rozłożyłam ją na łóżku obok rzeczy małej.

– Tata? – Emily potarła oczy piąstkami i usiadła, rozglądając się po


nowym otoczeniu. – Tata?
– Tata niedługo przyjedzie – powiedziałam pogodnym głosem,
podchodząc do łóżeczka i biorąc Emily na ręce. Spojrzała na mnie
zdziwiona, jakby mnie nie rozpoznawała. – Zmienimy ci pieluchę
i włożymy czyste ubranko. A potem pójdziemy zjeść smaczne
śniadanie. – Przeszedł mnie dreszcz na myśl o tym, jak odrażające
paskudztwa najprawdopodobniej serwują w tym przybytku.

Odchyliła się i zmarszczyła brwi.

– Tata?
– Tak, zaraz tu będzie. Teraz ja się tobą opiekuję.

– Mama?
– Tak, jestem teraz twoją mamą. No chodź, kurczaczku.
Wzdrygnęła się, kiedy położyłam ją na zimnym plastiku,
i usiłowała się zsunąć.

– Nie, nie, leż spokojnie.

Unieruchomiłam Emily między nogami i zaczęłam zdejmować jej


piżamę w groszki. Przy okazji przycięłam jej nos. Kiedy sięgałam po
wilgotne chusteczki, wyślizgnęła mi się, obróciła i zaczęła pełznąć po
łóżku. Złapałam ją za kostkę i przyciągnęłam do siebie, a potem
odwróciłam z powrotem na plecy. Nic jej nie zrobiłam, a mimo to
skrzywiła się i wybuchnęła płaczem.

– Na litość boską, przecież to tylko zmiana cholernej pieluchy.

Chusteczka gdzieś się zapodziała. Sięgnęłam po następną, ale


zamiast jednej wyszły trzy i nie chciały się rozdzielić. Pobieżnie
wytarłam pupę Emily, złapałam małą za nogi, uniosłam ją i wsunęłam
pod nią świeżego pampersa. Po dłuższej chwili udało mi się wreszcie
odkleić taśmę i następnie przymocować ją po bokach w mniej więcej
równej odległości od pępka. Kiedy wkładałam Emily czystą koszulkę
i sukienkę, kopnęła mnie w brzuch. Byłam spocona i mocno rozeźlona,
zanim uporałam się ze wszystkimi zatrzaskami.
– Tata? – spytała po raz dwudziesty Emily, obracając się na brzuch
i pełznąc ku brzegowi łóżka.
– Już ci mówiłam, że jedzie. – Złapałam ją w porę, zanim zleciała
głową na podłogę, i położyłam z powrotem do łóżeczka. – Pobaw się
chwilkę, dobrze? Mamusia musi wziąć prysznic.
Nie spodobał jej się ten pomysł i zaczęła wrzeszczeć. Trudno, nie
miałam innego pomysłu, co z nią zrobić. Poszłam do łazienki
i zamknęłam za sobą drzwi. Ustawienie odpowiedniej temperatury wody
jak zwykle wymagało umiejętności zawodowego hydraulika. Postałam
chwilę pod ukropem, namydliłam, spłukałam i osuszyłam ręcznikiem
piekącą skórę. Zamiast się odświeżyć, jeszcze bardziej się spociłam.
Przez warkot wentylacji przebijał się jękliwy płacz Emily.

Wyszłam z łazienki i szybko się ubrałam. Czerwona na twarzy


Emily podskakiwała ze złości. Przód jej taniej bawełnianej sukienki był
mokry od łez.

– Przestań już – rzuciłam rozdrażniona, rozczesując włosy. Miałam


wielkie wory pod oczami, wyglądałam jak straszydło. Nie miałam czasu
na zwyczajowy makijaż, ale nie mogłam przecież wyjść do ludzi bez
szminki na ustach. – Ciekawe, co będzie na śniadanie – zwróciłam się do
rozgniewanego odbicia Emily w lustrze toaletki. – Lubisz kiełbaski?
Na pewno będą kiełbaski. Mniam, mniam. – Zrobiło mi się niedobrze na
samą myśl, że miałabym wziąć do ust jedną z tych pozbawionych smaku
i koloru frankfurterek, ale radośnie ciągnęłam temat, wymieniając
wszystko, co, jak mi się wydawało, będzie do wyboru na śniadanie.
Kiedy wspomniałam o owsiance, oczy Emily na moment rozbłysły.
Bingo, pomyślałam, chowając szminkę do torebki. Oby serwowali tu
owsiankę.
Zaczęła się opierać, kiedy spróbowałam nasunąć jej plastikowe
buciki. Nie chciała ich włożyć bez skarpetek, tyle że Natasha żadnych
nie spakowała, a wszystkie pozostałe ubrania były u Nicky’ego, który
dopiero miał je przywieźć. Zagryzłam wargę. Kurwa, gdzie on się
podziewa? Już dawno powinniśmy być w drodze do Londynu. Był mi
potrzebny.

Na szczęście restauracja okazała się prawie pusta, jeśli nie liczyć


dwóch mężczyzn w garniturach, którzy wyglądali na przedstawicieli
handlowych i nie odrywali wzroku od ekranów swoich telefonów. Ulżyło
mi też, że w menu nie zabrakło owsianki, którą trzeba było samemu
sobie nalać chochlą z wazy. Gorzej, że przypominała woskowatą
bryłę, której nie udało mi się rozcieńczyć nawet sporą ilością mleka.

Kiedy spróbowałam nakarmić nią Emily, mała zacisnęła usta


i odmówiła współpracy. Sytuacja była beznadziejna, dlatego zamiast
owsianki dałam jej kawałek swojego croissanta z migdałami. Już po
chwili miała brodę w cukrze pudrze i sukienkę w tłustych plamach.
Uznawszy, że płatki migdałowe nie nadają się do jedzenia, starannie
wszystkie wydłubywała i rzucała na podłogę. Oby tylko nie miała alergii
na orzechy. Co prawda Nicky o niczym takim nie wspominał, ale nigdy
nie wiadomo. Bałam się, żeby nie dostała wstrząsu anafilaktycznego.

– Nie ruszaj się stąd, kochanie, mamusia doleje sobie kawy –


powiedziałam, odrywając kolejny kawałek croissanta. Podsunęłam go jej
prawie pod nos i położyłam na blacie wysokiego krzesełka, na którym
siedziała. Podeszłam do ekspresu i wybrałam americano. Wrzątek zaczął
powoli kapać do filiżanki. Odwróciłam się i wesoło pomachałam do
Emily. Spiorunowała mnie wzrokiem i nie odpowiedziała. Oby tylko nikt
nie zauważył. Pokazywanie się z nią w miejscu publicznym było
ryzykowne, ale przecież musiała jeść. Nie mogłyśmy przesiedzieć całego
dnia w pokoju. Jeśli nie opłacę kolejnej doby, będziemy musiały
wymeldować się do jedenastej. Zostały trzy godziny. Jak je zapełnić?

Po śniadaniu zabrałam Emily z powrotem do pokoju i spróbowałam


doprowadzić ją do porządku. Nowa sukienka, w którą ją ubrałam, była
już brudna, a nie miałam nic na zmianę. Zdjęłam małej buty
i pozwoliłam, żeby pozwiedzała pokój, zajrzała do łazienki i wgramoliła
się pod ławę. Usiadłam na łóżku i zastanowiłam się, co dalej. Ustaliliśmy
z Nickym, że nie będziemy do siebie dzwonili, ale… Wybrałam numer
jego komórki – od razu włączyła się poczta głosowa, jednak nie
zostawiłam wiadomości. Czy odważę się zadzwonić na telefon
stacjonarny w Red How? Sięgnęłam do torebki i znalazłam numer na
potwierdzeniu rezerwacji. Odczekałam kilkanaście dzwonków
i rozłączyłam się. A więc Nicky opuścił dom. Najpewniej był już
w drodze.

– Patrz! – Emily trzymała kabel, który wyciągnęła z telewizora.

– Na litość boską, mogłaś się usmażyć! – warknęłam, na co


wybuchnęła płaczem.

Przesiedziałyśmy do wpół do dwunastej, dopóki nie przyszedł ktoś


z recepcji, żeby poprosić nas o opuszczenie pokoju. Spakowałam nasze
rzeczy, uregulowałam rachunek, płacąc gotówką, i zabrałam Emily na
parking. Posadziłam ją w foteliku – oczywiście protestowała –
i podjęłam ostateczną decyzję. Nie mogłam dłużej czekać, musiałam
wrócić do Red How i sprawdzić, co się dzieje.

Otworzyłam okna i pojechałam z wiatrem we włosach i na twarzy,


żeby nie zasnąć za kierownicą. Był piękny, słoneczny poranek. Emily
była w pełni rozbudzona i w gadatliwym nastroju. Pokazywała
„dziewka” i owce na łąkach, a kiedy przejeżdżałyśmy przez most,
krzyknęła: „Patrz, morze! Rybki! Morze!”. Co jakiś czas milkła,
zamyślała się i po chwili pytała: „Mama? Tata?” z taką nadzieją
w głosie, że niemal pękało mi serce. Chciałam jej jakoś odpowiedzieć,
ale nie wiedziałam jak. W mojej głowie kłębiły się ponure myśli.
Z niepokojem zastanawiałam się, co zastanę w Red How.

Nie rozmawialiśmy z Nickym, jak to zrobi – powiedział, że lepiej,


żebym nie wiedziała – ale obiecał, że stanie się to szybko. Do późna
w nocy dyskutowaliśmy o tym, czy rzeczywiście musimy posuwać się
do ostateczności. Przekonywałam go, że mógłby się z nią rozwieść
i wykorzystać swoją fortunę na zdobycie pełnej opieki na Emily. Odparł,
że sądy niemal zawsze orzekają na korzyść matek. Wiedział, że Natasha
nigdy dobrowolnie nie zrezygnuje z córki; będzie walczyła jak tygrysica,
co wszystkim nam zniszczy życie. Dla Emily też byłoby lepiej, gdyby
nie wychowywała się w rozbitej rodzinie.
Wtedy wszystko to brzmiało sensownie, ale teraz uświadomiłam
sobie, że zdecydowaliśmy się na kompletne szaleństwo. Plan Nicky’ego
z początku wydawał się racjonalny. Nicky wyłożył go tak, jakby
wcześniej rozważył wszelkie możliwości i podjął decyzję
najodpowiedniejszą w tych okolicznościach. Naprawdę sądził, że działa
w naszym najlepszym interesie, a nawet, że się poświęca. „Zostaw to
mnie – powiedział – a wszystko będzie doskonale”. Jego słowa
przeniknęły do mojego wnętrza, zatruły je i pozbawiły serce wszelkiej
dobroci.
Kierownica obróciła się w moich spoconych dłoniach. Skręciłam
w lewo, zgodnie ze wskazaniem tabliczki. Range rovera nie było tam,
gdzie go zostawiłam – nie wiedziałam, czy to dobry, czy zły znak.
Zwolniłam i powoli się zatrzymałam. Nicky odjechał? A może
podprowadził samochód pod dom, może nadal tam jest, pakuje się
i sprząta?
Ruszyłam powoli i ostrożnie, wyjechałam zza zakrętu i zaczęłam
zbliżać się do budynku. Tu też pusto. Musieliśmy się minąć. Nicky
będzie zły, że nie zaczekałam na niego w motelu. Wrzuciłam wsteczny
bieg, ale zanim wycofałam, kątem oka zauważyłam otwarte drzwi do
domu. Zatrzymałam się, wysiadłam i z niepokojem weszłam po
schodach.
– Nicky? – zawołałam, otwierając szerzej drzwi.
Jego walizki stały w korytarzu. Weszłam kawałek dalej.

– Nicky?! – podniosłam głos. – To ja, Jen. Wszystko w porządku? –


Zajrzałam do salonu, ale nikogo tam nie było. W kuchni też go nie
zastałam. Zobaczyłam, że nie usunął śladów naszego pobytu. Weszłam
na górę, wołając go. Sprawdziłam we wszystkich pomieszczeniach,
nawet w łazience, ale dom okazał się pusty.
Nie znalazłam ani Nicky’ego, ani Natashy. Nie było śladów walki.
Może był na zewnątrz, nad jeziorem? Niewykluczone, choć nie
rozumiałam, dlaczego odłożył to, co miał do zrobienia, i zabrał się do
tego dopiero za dnia. Owszem, w najbliższej okolicy nikt nie mieszkał,
ale plan od początku zakładał, że wszystko odbędzie się pod osłoną
nocy.

Wyszłam z powrotem na dwór. Emily chciała, żeby ją wypuścić,


i darła się wniebogłosy, ale musiała zaczekać. Ruszyłam w dół zbocza za
domem. Trawa była wysoka i bujna, a ziemia nierówna. Żadnej ścieżki.
Gdzieniegdzie rosły drzewa i kwitnące krzewy. Na trzęsących się nogach
zeszłam nad brzeg jeziora.
– Nicky?! – krzyknęłam. – Gdzie jesteś?!
31

Wtedy

Natasha
– Zapomniałaś klucza? – spytała mama z rozdrażnioną miną, otwierając
drzwi. – No, to masz szczęście, bo właśnie wychodzę.
Weszłam niepewnym krokiem do wąskiego korytarza i od razu
skierowałam się do kuchni, żeby napić się wody. Umierałam
z pragnienia, bo od trzech godzin przemierzałam piechotą zakurzone
drogi.

Mama poszła za mną i stanęła w drzwiach z rękami założonymi na


piersi.
– Co się stało?
– Nic. – Poczułam na ustach przyjemny chłód wody. Opróżniłam
szklankę i od razu znów ją napełniłam.
Mama przewróciła oczami.
– Nie jestem głupia, Tash. Przecież widzę, że wyglądasz jak siedem
nieszczęść. Jakbyś nie spała od tygodnia. Masz brudne nogi. Poza tym
gdzie się podziała twoja torebka?
– Zgubiłam ją.
– „Zgubiłaś” – powtórzyła z powątpiewaniem. – Niby jak?
– Nie wiem.

– Coś jest nie w porządku – naciskała. – Wydzwaniałam do ciebie,


ale miałaś wyłączony telefon.
– Był w torebce. – Przepłukałam szklankę i głośno odstawiłam ją na
ociekacz, aż zabrzęczała. Stopy piekły mnie z bólu, czułam, że za chwilę
padnę.
– Spotkałaś się z Nickiem, tak? – Wpatrywała się we mnie, czekała,
kiedy wyrzucę z siebie prawdę, ale się opierałam.
– Nie.

– Kłamiesz – skwitowała. – Porozmawiamy o tym, kiedy wrócę


z pracy.

Wyszła zła, że niczego się nie dowiedziała. Zmusiłam się


do przełknięcia kilku herbatników, a potem poszłam na górę do swojego
pokoju i położyłam się na łóżku.
Cudem dotarłam do domu cała i zdrowa. Jazda range roverem aż
z Lake District wymagała ode mnie pełnej koncentracji i wykorzystania
wszystkich umiejętności przetrwania, jakimi dysponowałam. Unikałam
autostrad i ważniejszych szos, a mimo to nieustannie zerkałam
w lusterko wsteczne, wypatrując radiowozu, a za każdym razem, gdy
słyszałam wycie syreny, ze strachu omal nie zjeżdżałam do rowu.
Po pokonaniu setki rond i kilkunastu ulic jednokierunkowych w centrach
miasteczek dotarłam na przedmieścia Milton Keynes, gdzie skończyła
mi się benzyna i musiałam porzucić auto. Udało mi się załapać na
podwózkę do St Albans. Podrzuciła mnie życzliwa emerytka, która
zrobiła mi wykład na temat niebezpieczeństw czyhających na
autostopowiczów. Pozostałą część drogi pokonałam pieszo. To była
koszmarna podróż, zwłaszcza dla kogoś, kto nawet nie miał prawa jazdy.
Tyle że z prawnego punktu widzenia prowadzenie samochodu bez
odpowiedniego dokumentu to w porównaniu z morderstwem tylko
drobne wykroczenie.

Zabiłam człowieka.
Co teraz? Leżałam bez ruchu na łóżku i zastanawiałam się nad
możliwymi rozwiązaniami. A raczej myślałam o tym, co nieuchronne: za
kilka godzin zostanę aresztowana – Jen zgłosi zaginięcie Nicka, a policja
szybko odnajdzie jego ciało. Opuszczając w panice Red How,
pozostawiłam mnóstwo śladów. Nie przyszło mi do głowy, żeby pozbyć
się wiosła, narzędzia zbrodni, na którym na pewno znajdowało się moje
DNA.

Chyba najlepiej byłoby, gdybym zgłosiła się na najbliższy


komisariat i przyznała do wszystkiego. A jeśli postawią mi zarzut
zabójstwa z premedytacją? Nie miałam pewności, że przysięgli uwierzą,
że zadałam Nickowi te okropne rany w samoobronie. W dodatku Jen nie
będzie miała oporów przed popełnieniem krzywoprzysięstwa po to, żeby
mnie wrobić. Powie, że zabrała mnie do Red How, żebym ustaliła
warunki porozumienia z Nickiem, a ja wpadłam w szał i dlatego musiała
zabrać stamtąd Emily – dla jej bezpieczeństwa. Nick przygotował
grunt – powiedział swojej siostrze, prawnikowi i Bóg raczy wiedzieć
komu jeszcze, że jestem niezrównoważona i że opuścił dom, ponieważ
obawiał się o bezpieczeństwo swoje i Emily. Stek kłamstw, które
w zagadkowy i przerażający sposób stały się prawdą.

Wciąż miałam przed oczami widok jego ciała unoszącego się na


powierzchni jeziora. Woda wydymała białą, nasiąkniętą krwią koszulę,
a czerwona, zmasakrowana twarz spoglądała bezradnie w czarne niebo.
Najdziwniejsze, że pomyślałam wtedy o naszych pierwszych wspólnych
wakacjach tuż po jego rozstaniu z Jen. Pojechaliśmy do luksusowego
hotelu w Toskanii, ale było tak upalnie, a mi tak bardzo ciążył brzuch, że
w ogóle nie miałam ochoty na zwiedzanie. Leżeliśmy więc bez końca
w basenie z nieodłącznymi okularami przeciwsłonecznymi i snuliśmy
plany na przyszłość, rozmawialiśmy o ślubie, o urządzaniu domu
i o tym, że po raz pierwszy zostaniemy rodzicami. To wtedy wybraliśmy
imię dla naszej córeczki. Wydawało mi się, że już nigdy nie będę
szczęśliwsza.
Za to teraz wypełniało mnie przerażenie pomieszane z nienawiścią.
Zabiłam mężczyznę, którego kiedyś kochałam, i utraciłam swoją piękną
córeczkę. Nie miałam pojęcia, gdzie jej szukać ani czy w ogóle
kiedykolwiek ją odzyskam. Czy będzie mogła odwiedzać mnie
w więzieniu? Czy będzie tego chciała, kiedy już dorośnie na tyle, by
dowiedzieć się, co zrobiłam? Jen prawdopodobnie nie będzie mogła jej
zatrzymać (chociaż tyle dobrego) i opieka przypadnie, jak sądzę, Hayley.
Moja biedna mama będzie bez szans w walce o wnuczkę. Emily nigdy
nie pozna prawdy na temat swojego ojca i zostanie wychowana
w nienawiści wobec mnie.

Nie mogłam znieść tej myśli. Nie miałam po co żyć, skoro było mi
pisane trzydzieści lat za kratkami ze świadomością pogardy i odrzucenia
przez własną córkę. Już lepiej nałykać się prochów albo rzucić się pod
pociąg. Zaczęłam szlochać i trząść się na całym ciele. Zwinęłam się
w kłębek, bo chciałam być mała, jak najmniejsza, niczym pyłek kurzu,
niewidzialna dla ludzkiego oka.
Była już prawie północ, kiedy obudziły mnie odgłosy z dołu. Śniło mi
się, że zostałam aresztowana, i na początku pomyślałam, że to policja
wyważa drzwi. Ale to mama wróciła z pracy. Leżałam na kołdrze
w zmiętym ubraniu. Bolała mnie głowa i ssało mnie w żołądku.
Usiadłam na łóżku, zamrugałam we wlewającym się do pokoju
upiornym świetle księżyca i zaczęłam się rozbierać, licząc, że uda mi się
wślizgnąć pod pościel, zanim mama wejdzie na górę. Miała zwyczaj
zaglądać do mojego pokoju, sprawdzać, czy już śpię, a jakoś nie miałam
ochoty na kolejne przesłuchanie.

Słyszałam, jak krząta się w kuchni, przygotowuje sobie nocny


posiłek. Miałam nadzieję, że poogląda chwilę telewizję, a potem położy
się spać. Rzuciłam ubranie na podłogę, wzięłam głęboki oddech i naga
wsunęłam się pod kołdrę. Było ciemno i duszno, pościel pachniała
płynem do płukania tkanin. Podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam
się wpół, starając się nie wydawać żadnych dźwięków.

Niestety, nie ma tak łatwo. Kilka minut później mama zapukała do


drzwi.

– Natasho? Nie śpisz jeszcze, kochanie? Zobaczyłam, że nie


zaciągnęłaś zasłon.
Wystawiłam głowę z legowiska i westchnęłam.

– Mamo, próbuję spać.

Nacisnęła klamkę i weszła z kubkiem w ręku.

– Pomyślałam, że może zechcesz napić się kakao.


– Dziękuję, ale…

– Myślałam o tobie przez cały wieczór. W ogóle nie mogłam


pracować. – Postawiła kubek na szafce nocnej i przysiadła na łóżku. –
Porozmawiaj ze mną. Powiedz, co się dzieje.

– Nic się nie dzieje.

– Natasho… – zaczęła ostrzegawczym tonem. – Nie nabierzesz


mnie.
Oparłam się plecami o zagłówek, sięgnęłam po szlafrok
i zarzuciłam go sobie na ramiona.
– To takie okropne, mamo, że naprawdę nie chcesz tego wiedzieć.
Nawet nie powinnaś.

– Jestem twoją matką – odparła stanowczo. – I wyraźnie widzę, że


masz kłopoty. Powiedz, o co chodzi.
No więc powiedziałam jej.

Kiedy dotarłam do końca tej żałosnej opowieści, mama złapała się


za głowę i zgięła wpół. Siedziała nieruchomo bez słowa. Myślałam, że
się rozpłakała, ale kiedy na mnie spojrzała, oczy miała suche. Przez te
kilka chwil postarzała się o całe lata.

– To nie było morderstwo – powiedziała. – Próbowałaś ratować


własne życie.

Moje serce wypełniła wdzięczność. I nadzieja, że policja pomyśli to


samo co ona.

– Powinnam się zgłosić? – spytałam.


– Nie wiem – przyznała. Wstała i zaciągnęła zasłony, odcinając nas
od świata. Czułam się bezpieczna w domu, z nią, ale wiedziałam, że to
jedynie złudzenie. Odwróciła się do mnie. – Czy jesteś pewna, że go…
no… zabiłaś?

– Nie. Nie sprawdziłam, czy rzeczywiście nie żyje, ale bardzo


mocno go zraniłam, poza tym wpadł do wody. Wątpię, żeby zdołał
wydostać się na brzeg.

– Hm. Nick jest silnym i wysportowanym mężczyzną… Sprawdzę


w internecie, może jest coś na stronach policji. – Podeszła do drzwi.

– Dziękuję, mamo. – Zabrzmiało to słabo i nieprzekonująco. –


I przepraszam, że wmieszałam cię w to wszystko.

– Jeśli się okaże, że ten sukinsyn jednak przeżył, sama go zabiję –


powiedziała i wyszła.
Zeszła na dół włączyć swój przedpotopowy laptop. Włożyłam
czystą koszulkę, leginsy i dołączyłam do niej przy stole. Wpisywałyśmy
wszystkie hasła, jakie przychodziły nam do głowy i które mogły się
łączyć z Nickiem, ale wyszukiwarka nie dawała żadnych wyników. Inna
sprawa, że nie minęły jeszcze nawet dwadzieścia cztery godziny od
momentu, w którym uciekłam z miejsca zdarzenia. Jeżeli Jen nie zgłosi
się na policję, może minąć sporo czasu, zanim ciało Nicka zostanie
odnalezione (sama nie mogłam uwierzyć, że jestem zdolna do myślenia
w takich kategoriach; wszystko to wydawało mi się nierzeczywiste,
jakby dotyczyło kogoś zupełnie innego). Niewykluczone, że Nick
wynajął dom na fałszywe nazwisko – ustalenie prawdziwej tożsamości
też mogło trochę potrwać. Nigdy wcześniej nie miałam kłopotów
z policją, nie figurowałam w kartotekach, nie mieli mojego DNA. Im
dłużej rozmawiałyśmy o tym z mamą, tym mniej prawdopodobne
wydawało mi się to, że zostanę szybko ujęta, o ile w ogóle do tego
dojdzie. Ale widziałam, że mama po prostu próbuje mnie pocieszyć.
Dalszy rozwój wypadków nie zależał już od nas. Mój los spoczywał
w rękach Jen.
– Jeśli pójdzie na policję, będzie musiała oddać dziecko –
stwierdziła jakąś godzinę później mama, zamykając pokrywę laptopa. –
Domyślam się, że wolałaby tego uniknąć. Ona i Nick byli gotowi cię
zabić, na litość boską, dlatego wątpię, żeby Jen była skłonna
zrezygnować z Emily z własnej woli.

– Myślisz, że jak postąpi?


Mama zapaliła papierosa.
– Nie wiem. Ukryje się gdzieś? Wywiezie małą za granicę? Obie
noszą to samo nazwisko. Jeśli Jen ma paszport Emily, nikt nie będzie
podejrzewał, że nie jest jej matką.
– Nie mów tak. Proszę cię, nie mów tak.
– Zapytałaś mnie o zdanie.
– Wiem, ale…
Kusiło mnie, żeby zadzwonić do Jen i błagać ją o oddanie Emily.
W zamian obiecałabym, że nie opowiem policji o jej udziale w sprawie.
Tyle że nie znałam na pamięć jej numeru, a mój telefon znajdował się
w torbie w bagażniku auta Jen. Zresztą i tak mało prawdopodobne, że
zgodziłaby się na taki układ. Razem z Nickiem próbowała odebrać mi
wszystko. Zostałam bez domu, bez rzeczy osobistych, bez pieniędzy…
Ale to, co materialne, traciło znaczenie wobec braku Emily. Miałam
jeszcze tylko wolność, którą zamierzałam maksymalnie wykorzystać,
zanim zostanę jej pozbawiona.
– Gdzie powinnam zacząć szukać? – spytałam mamę.

– Chyba w najbardziej oczywistych miejscach. – Wypuściła dym.


Od lat próbowałam przekonać ją do rzucenia niezdrowego
i kosztownego nałogu, ale teraz byłam tak zdenerwowana, że wręcz
miałam ochotę zapalić razem z nią. – W jej mieszkaniu. W domu Nicka.
Niewykluczone, że zjawiła się albo zjawi po rzeczy, może nawet zostawi
adres, pod którym będzie dostępna. Popytamy sąsiadów.
– Nie wydaje mi się, żeby byli skłonni do pomocy, ale nie zaszkodzi
spróbować. Każdy sposób jest dobry.
Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Mama wytarła ją
palcem. Długo patrzyłyśmy sobie w oczy. Po latach zażartych kłótni,
sprawiania jej zawodu i spotykania się z dezaprobatą z jej strony
wreszcie poczułam, że się pogodziłyśmy.
32

Wtedy

Jennifer
Znalazłam Nicky’ego na trawie. Miał tak zmasakrowaną twarz, że
z trudem go poznałam. Nachyliłam się i sprawdziłam mu puls. Dzięki
Bogu jeszcze oddychał. Jego oczy były zapuchłe i sklejone jak
u kocięcia. Z rozbitego nosa płynęła ciemna krew. Musiał jakimś
sposobem wyczołgać się z jeziora, miał mokre ubranie i ubłoconą
koszulę.
Delikatnie dotknęłam jego ramienia i szeptem odezwałam się do
niego po imieniu. Poruszył się lekko i jęknął przez spuchnięte usta.
– To ja, Jen – powiedziałam. – Wezwać karetkę? – Stęknął, że nie,
uniósł dłoń i spróbował mnie schwycić. – Już dobrze, zabiorę cię do
domu.
Nie byłam w stanie go podnieść, bo za dużo ważył, ale złapałam go
pod pachami i zaczęłam ciągnąć w górę wyboistego zbocza.
Przepraszałam za każdym razem, kiedy jęczał z bólu. W miarę jak
zbliżaliśmy się do podjazdu, coraz wyraźniej docierał do nas histeryczny
płacz Emily. Nick próbował coś powiedzieć, ale z jego gardła zamiast
słów wydobył się gulgot.

– Jest w samochodzie – wyjaśniłam. – Siedzi w foteliku. Najpierw


zajmę się tobą, a potem wrócę do niej.
Zmobilizowany płaczem Emily, Nicky jakoś zdołał się podnieść.
Zarzuciłam sobie jego rękę na ramię i zaprowadziłam go do budynku.
Spojrzałam na schody i stwierdziłam, że wspinaczka po stopniach
przekracza nasze możliwości. Zabrałam go więc do salonu i pomogłam
mu położyć się na kanapie.

– Co tu się wydarzyło? – spytałam, podkładając mu poduszkę. –


Gdzie Natasha?
Nieznacznie poruszył głową i wybełkotał coś, co zabrzmiało jak
„Emily”. Pobiegłam do auta i wyjęłam dziewczynkę z fotelika.
Zawahałam się przed wejściem do domu. Nie mogłam jej pozwolić
zobaczyć taty w takim stanie, boby się wystraszyła. Co z nią zrobić? Nie
mogłam zamknąć jej w pokoju, bo mogłoby to się źle skończyć, gdyby
została sama. Czułam się rozdarta. Musiałam pomóc Nicky’emu.
– Znajdziemy łóżeczko, dobrze? – powiedziałam, niosąc ją na
górę. – Pobawisz się trochę, a w tym czasie mamusia pomoże tatusiowi.
– Tata? – spytała, rozglądając się.

– Tak, tatuś kiepsko się czuje. Przewrócił się i zranił w buzię.


Niemądry tata!

Zaniosłam ją do sypialni i położyłam w drewnianym łóżeczku,


które było dla niej trochę za małe. Oby tylko szczebelki okazały się na
tyle wysokie, by nie zdołała przez nie przejść. Spojrzała na mnie
oburzona i skrzywiła usta. Rozejrzałam się za jakimiś zabawkami, ale
Nicky zdążył już wszystkie spakować.
– Obiecuję, że to nie zajmie dużo czasu. Bądź grzeczną
dziewczynką, dobrze?
Ignorując jej płacz, pobiegłam do łazienki poszukać apteczki. Na
pewno istnieje jakiś przepis, który nakłada na właścicieli letnich domów
obowiązek zapewnienia gościom przynajmniej podstawowego zestawu
pierwszej pomocy. Niestety, nie znalazłam apteczki. Wzięłam rolkę
papieru toaletowego i wróciłam na dół. W kuchni natknęłam się na
plastikowe pudełko, które wyglądało, jakby od lat nikt do niego nie
zaglądał. Wyjęłam pachnące stęchlizną bandaże, opakowanie plastrów
i środka antyseptycznego. Nalałam zimnej wody do miski i poszłam do
salonu.
– Spróbuję cię opatrzyć, dobrze? – odezwałam się ze świadomością,
że przydałyby mu się raczej morfina i tomografia głowy. Kiedy zabrałam
się do oczyszczania ran, Nicky zaczął wyć i krzyczeć. Kawałki papieru
toaletowego przyklejały się do zakrzepłej krwi, nasiąkały nią i się
rozpadały. – Podejrzewam, że to sprawka Natashy.

Nieznacznie skinął głową. Jego nos wyglądał na złamany, twarz


była cała posiniaczona, a usta rozcięte wewnątrz – musiał ugryźć się
w policzek.

– Naprawdę uważam, że powinniśmy pojechać na pogotowie –


powiedziałam. – Może trzeba cię pozszywać. Poza tym musisz wziąć coś
przeciwbólowego. Ja mam tylko paracetamol.

– Nie – wybąkał. – Tak… lepiej…


– Co masz na myśli? – spytałam, ale on nie zdołał wydobyć przez
spuchnięte usta ani słowa więcej.

Wróciłam na górę uwolnić Emily z jej więzienia. Wyrzuciła całą


pościel z łóżeczka i właśnie gramoliła się na barierkę. Miała splątane
blond loki, czerwoną, rozpaloną od łez buzię i posłała mi takie
spojrzenie, że zachciało się płakać. Postawiłam ją na podłodze
i przysiadłam na ławeczce w oknie, żeby zaczerpnąć tchu, a w tym
czasie Emily zaczęła biegać po pokoju jak obłąkany duszek.

Nie tak to miało wyglądać. O tej porze mieliśmy już we trójkę


dojeżdżać do Londynu. Na dnie mojej torebki spoczywał komplet
nowych kluczy do domu. Dotąd nie odważyłam się ich użyć i nie
mogłam się już doczekać, kiedy przekroczę próg. Chciałam odzyskać
swój teren, usunąć ślady obecności Natashy i przywrócić nasze dawne
życie z jednym ważnym dodatkiem: dzieckiem, którego zawsze
pragnęliśmy.
Wróciłam myślami do tamtej niezwykłej nocy pół roku wcześniej,
kiedy wszystko się zmieniło. Nicky odwiedził mnie późnym wieczorem,
gdy już spałam. Otworzyłam mu ubrana w kimono, a on wyminął mnie
i bez słowa wszedł prosto do kuchni.

– Co się dzieje? – spytałam rozdrażniona, ale też zaintrygowana. –


Po co przyjechałeś? – Domyśliłam się, że był na mieście z klientami.
Cuchnął alkoholem i był rozmamłany.

– To była jedna wielka porażka – powiedział, odkręcając zimną


wodę. – Rosyjski inwestor, którego próbowałem urobić, przyprowadził
na kolację swoją żonę. Nie wiedziałem o tym, nie uprzedził mnie. Nic jej
nie smakowało. Stwierdziła, że szampan jest zbyt wytrawny, przy
głównym daniu siedziała z miną, jakby się zesrała, a potem zażądała,
żeby mąż odwiózł ją do domu. – Podałam mu szklankę. Napełnił ją
i wypił duszkiem, a potem ochlapał sobie twarz wodą. – Mogę się
pożegnać z tym kontraktem.

– Mogłeś zabrać ze sobą Natashę – skomentowałam złośliwie.

Nicky opadł na kanapę i zdjął krawat.


– Chyba żartujesz. To kula u nogi. Zawsze się boję, żeby czegoś nie
palnęła. Ubiera się jak hipiska i papla jakieś socjalistyczne bzdety.
Żenada. Kto by chciał gadać o zmianach klimatycznych, popijając
koktajl? Kiedy z nią wychodzę, czuję się, jakbym miał przy sobie
nastolatkę. Zresztą i tak nie chciałaby zostawić Emily z opiekunką. –
Odgarnął włosy z czoła i głęboko westchnął. – Tęsknię za tobą, Jen –
powiedział. – Boże, jak ja za tobą tęsknię… Cudownie się dogadywałaś
z moimi klientami. Wszyscy za tobą przepadali. Zawdzięczam ci
mnóstwo udanych negocjacji.

Przeszedł mnie dreszcz, kiedy słuchałam o tym, jak byłam dla niego
ważna. Ja też tęskniłam za tamtymi czasami – za imprezami na jachtach
w Cannes, za kolacjami w eleganckich restauracjach w Nowym Jorku
i Los Angeles. Lubiłam odgrywać efektowną partnerkę Nicky’ego,
zabawiać jego klientów i dotrzymywać towarzystwa ich żonom. Nigdy
nie rozmawiałam o polityce ani o interesach, nie wychodziłam poza
tematy zakupów, filmów i mody. A jeśli któryś z mężczyzn zaczynał się
do mnie przystawiać, co czasem się zdarzało, z wdziękiem go
spławiałam.
– Pytałam, po co przyjechałeś, ale nie odpowiedziałeś. – Usiadłam
obok niego na kanapie. Poły mojego kimona zsunęły się, odsłaniając
opalone, świeżo wydepilowane nogi. Jakbym nieświadomie spodziewała
się wizyty Nicky’ego. – Jest pierwsza w nocy. Żonka nie będzie się
martwiła?

Objął mnie i przytulił do piersi.


– Byłem tak wściekły po kolacji, że pojechałem do klubu się
nawalić – powiedział. – Nie miałem ochoty wracać do domu. I nie
mogłem przestać myśleć o dawnych czasach, kiedy byliśmy tylko ty i ja.
Tworzyliśmy świetną ekipę, Jen. Doskonale się znamy i rozumiemy się
bez słów. Wiesz, o czym mówię? Myślimy tak samo.
– Wiem – wyszeptałam, wtulając się w niego. Serce waliło mi jak
młotem. Zastanawiałam się, czy przemawiał przez niego alkohol, czy
może nastąpił przełom, o którym tak marzyłam. Hayley zapewniała
mnie, że Nicky w końcu do mnie wróci, ale Emily miała już ponad rok
i jak dotąd nic nie wskazywało na to, aby mój były mąż zbierał się do
powrotu do mnie.
– W moim związku z Natashą brakuje tego czegoś – ciągnął,
głaszcząc mnie po włosach. Czułam przyjemne mrowienie. – Zacznijmy
od tego, że dzieli nas różnica wieku. Nie mamy ze sobą nic wspólnego,
prawie w niczym się nie zgadzamy. Natasha nie rozumie mojego świata
i nie docenia tego, jak ciężko pracuję.

– Szczerze mówiąc, zawsze mi się wydawało, że ona po prostu nie


jest w twoim typie – zaryzykowałam.

– Masz rację, nie jest. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Może


przeżywałem kryzys wieku średniego… – Pokręcił głową. –
Zachowałem się jak palant, Jen. Mam potworne wyrzuty sumienia
w związku z tym, jak cię potraktowałem. Doprowadziłem do tego, że
musiałaś się wynieść z domu, wypchnąłem cię z rodziny. Nic dziwnego,
że Warringtonowie wzięli twoją stronę. Skrzywdziłem wiele osób,
mamę, tatę, Hayley, naszych przyjaciół, ale najbardziej ciebie. Okropnie
przeze mnie cierpiałaś.

To prawda. Ostatni rok i trzy miesiące były jedną wielką udręką.


Byłam tak zła i smutna, ale też zwyczajnie zazdrosna, że miałam ochotę
uciec, wyjechać gdzieś daleko. Hayley przekonała mnie, że to zły
pomysł.
„Nie możesz ustępować – mówiła. – Niech suka myśli, że się ciebie
nie pozbędzie. Ale uważaj, żeby nie przesadzić. Bądź dobra dla Emily
i cierpliwa dla Nicky’ego. Niech wie, że cierpisz, ale też dawaj mu do
zrozumienia, że mu wybaczasz. Kiedy już będzie miał po dziurki
w nosie księżniczki, sam do ciebie przyjdzie”. Czyżby poświęcenie
wreszcie miało zaprocentować?
– Wszyscy cię kochamy – powiedziałam, głaszcząc go po piersi
i bawiąc się guzikami jego koszuli. – Wybaczyliśmy ci ze względu na
Emily, która jest małym cudem.
– Powinna być twoim dzieckiem, a nie Natashy – odparł z dziwną
goryczą w głosie. – Tak bardzo się staraliśmy i tak bardzo jej
pragnęliśmy. Zasłużyliśmy na nią.
– Wiem, ale widocznie nie było nam pisane.

Nachylił się, splatając dłonie.


– Emily należy do niewłaściwej rodziny. Ja tak samo. To nasza
trójka, ty, ja i Emily, powinna tworzyć rodzinę. Chcę, żeby tak było.

– Ja też, Nicky – odparłam, obejmując go za szyję. – Zawsze tego


pragnęłam.
Nicky wstał i na mnie spojrzał. Świeciły mu się oczy i szybko
oddychał.
– Co stoi na przeszkodzie? – zapytał.
Wstałam, podeszłam do niego i pocałowaliśmy się długo
i namiętnie. Jego usta smakowały znajomo i zaskakująco fascynująco.
Poczułam, jak budzi się we mnie dawne pożądanie. Zdjął ze mnie
kimono i przytulił twarz do moich piersi, a potem osunęliśmy się na
podłogę i…
– Mama? Mama? – Emily szarpała za klamkę. Otrząsnęłam się
z zamyślenia i westchnęłam. Pewnie jest głodna.

– Już, już. – Wstałam i wypuściłam ją. Wybiegła na podest. –


Uważaj na schody! – krzyknęłam, ruszając za nią, ale ona już zsuwała
się na pupie po stopniach.
Zagoniłam ją do kuchni i zamknęłam za nami drzwi.
– Chcesz coś zjeść?
Pokręciła głową.

– Mama! Gdzie mama?


– Zajęta – odparłam głupio, bo nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Tata?
– Śpi. – Złożyłam dłonie i zbliżyłam je do policzka. Powtórzyła mój
gest. – Właśnie. Cii… Musimy być cicho, żeby go nie zbudzić. – To ją
na razie uspokoiło. Otworzyłam lodówkę i znalazłam opakowanie serka
truskawkowego. – Chodź, usiądź tutaj. Dam ci serek.
Kiedy wgramoliła się na krzesło, zdjęłam wieczko z kubka
i wręczyłam jej łyżeczkę. Próbowała sama jeść, ale tylko niewielka część
serka trafiała do buzi. Urwałam listek ręcznika papierowego, żeby
wytrzeć jej brodę, ale odtrąciła moją rękę. Całą koszulkę miała w serku.

Zaczęło do mnie docierać, jak przedstawiała się nasza sytuacja. Nie


mogliśmy wrócić do domu, przynajmniej jeszcze nie dziś. Nicky był za
słaby na długą podróż. Bałam się, że mógł doznać wstrząśnienia mózgu.
A jeśli doszło do krwotoku wewnętrznego? Pożałowałam, że go
posłuchałam i nie zadzwoniłam po karetkę.
Gdzie się podziewała Natasha? Wywiązała się walka pomiędzy nią
a Nickym. Natasha na pewno też została ranna. Nagle uświadomiłam
sobie, że zabrała range rovera – dlatego nie stał przy drodze ani przed
domem. „Czy udało jej się dotrzeć do najbliższego posterunku?” –
pomyślałam w przypływie paniki. Jeśli tak, to jesteśmy tu łatwym celem.
W każdej chwili policja może zapukać do drzwi. Postanowiłam, że
porozmawiam z Nickym, dowiem się, co się wydarzyło i co robimy
dalej. Było dla mnie oczywiste, że musimy znaleźć sobie nową
kryjówkę.
Wymknęłam się z kuchni i poszłam sprawdzić, co u niego. Spał,
brzydko rozdziawiając usta. Jego twarz była zdeformowana, wyglądała
jak kartofel. Nawet kiedy rany się zagoją i zejdzie opuchlizna, już nigdy
nie będzie tak przystojny jak dawniej. Nie chciałam go obudzić, więc po
cichu wróciłam do Emily.
Zjadła, ile chciała, a potem postawiła sobie kubeczek z serkiem na
nosie i pochyliła głowę, tak że poleciał na stół. Całą buzię, dłonie i blat
upaćkała lepką różową breją.
– Do kurwy nędzy! – wrzasnęłam, sięgając po kolejny listek
ręcznika papierowego. Zanim zdążyłam podejść, Emily wytarła ręce
o siedzisko krzesła. – Nie, nie rób tego!
Spojrzała na mnie i zadrżała jej broda.

– Przepraszam, kochanie – powiedziałam, usiłując doprowadzić ją


do porządku. – Mamusia nie powinna przeklinać.
Jej wielkie niebieskie oczy wypełniły się łzami.

– Nie. Nie. Mama! Gdzie mama?


Przytuliłam ją.

– Wyrobię się – szepnęłam. – Przyrzekam.


33

Wtedy

Natasha
Następnego dnia mama zawiozła mnie do północnego Londynu.
Zostawiłyśmy samochód niedaleko domu Jen i zapłaciłyśmy za postój.
Srebrnej mazdy Jen nie było na parkingu przed budynkiem, ale mimo to
wybrałam numer mieszkania na domofonie. Nikt się nie odezwał.

– Zadzwoń do sąsiadów – podsunęła mama. – Może któryś wie,


gdzie ją znaleźć.

Po kolei naciskałam guziki wszystkich apartamentów na trzecim


piętrze. Odpowiedziała tylko jedna osoba, mężczyzna, który na pytanie
o Jennifer Warrington zbył mnie, jakbym była oszustem albo świadkiem
Jehowy, i rzucił krótko, że nie zna nikogo takiego.
Mama zajrzała przez szybkę w dwuskrzydłowych drzwiach
wejściowych do budynku. Zobaczyła marmurowy hol.

– Wygląda elegancko. Mają tu konsjerża?


– Nie wiem, ale nie sądzę. Mamo, to takie miejsce, że nikt nam nie
pomoże.
– No cóż, przynajmniej próbowałyśmy… – Wróciłyśmy do auta. –
Czy to Nick kupił jej mieszkanie?

– E… nie wiem. Możliwe.


Cmoknęła z niezadowoleniem.
– Nie masz pojęcia o jego sprawach, prawda? Dałaś się nabrać,
Natasho… Pozwoliłaś sobą pokierować.
– Ale ostatnie słowo należało do mnie – odparłam, czując w ręku
ciężar wiosła. Wyobraziłam sobie zakrwawioną twarz Nicka, kiedy
najpierw zatoczył się, a potem wpadł do jeziora. Nie wiedziałam, czy
rzeczywiście go zabiłam, ale dla mnie był martwy. Z jednej strony
cieszyłam się, że wreszcie mu się postawiłam. Z drugiej byłam
przerażona tym, że policja może w każdej chwili odkryć, co zrobiłam,
i mnie aresztować.
– Kolej na twój dom – oznajmiła mama, wsiadając do samochodu
i zapinając pas bezpieczeństwa. – Nie sądzę, żeby miała odwagę się tam
ukryć, ale nigdy nie wiadomo.
Myślałam z niepokojem o powrocie pod tamten adres, bo
wiedziałam, że obudzi to nieprzyjemne wspomnienia. Poza tym mogła
mnie tam szukać policja. Chociaż… gdyby rzeczywiście chciano mnie
odnaleźć, ustalenie mojego miejsca pobytu nie było przecież takie
trudne. Postanowiłam, że w razie czego przyznam się do winy, ale
zaznaczę, że działałam w obronie własnej.

– Daleko to? – spytała mama. – Damy radę na piechotę?


Potwierdziłam skinieniem głowy. Mama nigdy mnie nie odwiedziła,
kiedy mieszkałam z Nickiem, zresztą, prawdę mówiąc, krępowałam się
ją zaprosić.
– W zasadzie tak, ale pojedźmy samochodem.
Wróciłam myślami do dnia, w którym Nick potrącił mnie, kiedy
jechałam rowerem. Że też nie sprawdziłam, czy mam wolną drogę, że też
zgodziłam się pojechać do jego mieszkania, że też dałam się zaprosić na
kolację, że też zaczęłam się z nim umawiać. Że też zakochałam się do
szaleństwa. Miałam wiele okazji, żeby się wycofać, mogłam –
powinnam była – to zrobić. Zdawałam sobie sprawę, że moje
zachowanie jest wątpliwe moralnie, ale Nick był tak przekonujący, że nie
potrafiłam się mu oprzeć.

Kiedy dotarłyśmy do domu, pokierowałam mamę na wybrukowany


podjazd.
– To tutaj – powiedziałam. Teren wydawał się zaskakująco
zaniedbany. Podjazd wypadałoby zamieść, a plastikowe pojemniki na
odpadki ustawić na miejscu. Popatrzyłam w okna, odpowiedziały mi
lodowatym spojrzeniem.
– Mój Boże, toż to cholerny pałac – mruknęła mama, gasząc silnik.

– Wcale nie. Ma pięć sypialni, ale w porównaniu z niektórymi


rezydencjami przy tej ulicy…

– Niepojęte. Kiedy pomyślę, że mieszkałaś tu przez… Właściwie


jak długo tu mieszkałaś?
– Prawie trzy lata. – Uświadomiłam sobie, że za dwa tygodnie
Emily skończy dwa latka. Czy zdołam ją odzyskać przed jej urodzinami?
Wątpliwe. Gdybym chociaż wiedziała, gdzie jej szukać…
Wysiadłyśmy, podeszłyśmy do drzwi i zajrzałyśmy przez szczelinę
na listy. Na podłodze w środku leżał stos kopert – niektóre na pewno
były zaadresowane do mnie – i ulotek miejscowych knajpek. Wyglądało
na to, że od kiedy Nick zmienił zamki, nikogo tu nie było.

Mama zrobiła z dłoni daszek nad oczami i zerknęła przez okno do


środka.
– Ę-ą – skwitowała. – Duży ogród?

– Dosyć spory. – Przypomniało mi się, jak Emily włożyła żyrafę


Gemmę do swojej zabawkowej spacerówki, jeździła z nią po chodniku,
co pewien czas zatrzymując się, żeby poprawić kocyk, i mówiła do niej
we własnym, wymyślonym języku. Rozpłakałam się. – Chodźmy stąd –
powiedziałam.

Wróciłyśmy do auta. Kiedy mama cofała na ulicę, przyszło mi do


głowy, że prawdopodobnie widzę ten dom po raz ostatni. Nie miałam
ochoty tu wracać nawet po to, żeby zabrać swoje rzeczy. Ten rozdział
mojego życia został zamknięty. Mój mąż był martwy. To ja go zabiłam.

W kolejnych dniach zapamiętale przeczesywałyśmy z mamą internet


w poszukiwaniu doniesień o śmierci Nicka, ale sieć milczała na ten
temat. Gdyby zgłoszono jego zaginięcie, policja z pewnością chciałaby
ze mną rozmawiać, choćby z tego powodu, że byłam jego żoną. Czy
w tej chwili detektywi próbowali ustalić moje miejsce pobytu? Z trudem
wytrzymywałam napięcie, chodziłam podenerwowana i zachowywałam
stałą czujność. Ilekroć przed domem mamy zatrzymywał się jakiś
samochód, byłam przekonana, że to radiowóz i lada moment zostanę
aresztowana. Kiedy słyszałam czyjeś głosy pod oknem, serce
podchodziło mi do gardła, a gdy listonosz dzwonił do drzwi, o mało nie
traciłam przytomności. Miałam nerwy w strzępach. Śniły mi się
koszmary, w których wciąż na nowo przeżywałam swoją napaść na
Nicka. Kilka razy mama budziła mnie, żebym przestała krzyczeć.
Jedzenie mnie nie interesowało. Przestałam się myć i nie chciałam
wychodzić z domu. Czułam, że angażując się w zwykłe, codzienne
sprawy, okazywałabym Emily brak szacunku. Postanowiłam nie robić
nic, skoro nie mogłam być z nią. Mama starała się podtrzymywać mnie
na duchu. Przygotowywała mi moje ulubione potrawy z dzieciństwa:
makaron zapiekany z serem i szarlotkę z kruszonką, żeby skusić mnie do
jedzenia, ale brałam kilka kęsów i miałam dość. Kupiła mi telefon
i zajęła się przeniesieniem mojego starego numeru na nową kartę. „To na
wypadek, gdyby Jen próbowała się z tobą skontaktować”, powiedziała.
Próżne nadzieje. Jedyną osobą, która zadzwoniła, była właścicielka
Small Wonders – chciała wiedzieć, czy Emily wróci do żłobka. Musi
dostać odpowiedź do końca miesiąca, bo istnieje lista dzieci
oczekujących na przyjęcie i… Wybuchnęłam płaczem i rzuciłam
słuchawką.
Mama dostrzegała rozwijającą się u mnie agorafobię. Przed
wyjściem do pracy wyznaczała mi drobne sprawunki: wysłać list albo
kupić karton mleka. Przeważnie ignorowałam wiadomości z kartek,
które zostawiała na stole w kuchni, i nie wystawiałam nosa poza swój
pokój, ale mimo to nie ustępowała.

Nie mogłam uwierzyć, jak szybko mija czas. Mierzyłam swoje


życie rozkładem dnia Emily, chociaż wcześniej nie udawało mi się ściśle
go przestrzegać. Nieustannie spoglądałam na zegarek i odgrywałam
monolog w głowie. Teraz będzie jadła przedpołudniową przekąskę.
Teraz pora na zmianę pieluchy. Najpóźniej o drugiej musi się przespać,
bo inaczej wypadnie z rytmu i obudzi się w nocy. Wyobrażałam sobie,
jak czytam jej przed snem albo jak podczas kąpieli bawię się z nią
statkiem pirackim. Martwiłam się, że wyrośnie z butów. Mojemu
własnemu życiu nie poświęcałam wiele uwagi. Nie miało ono znaczenia,
uważałam je za luksus, bez którego mogłam się obejść.

Była środa, dwa i pół tygodnia po tym, jak zaatakowałam Nicka


i straciłam Emily. Zeszłam na dół dopiero po południu. Na stole
w kuchni jak zwykle leżał liścik od mamy. Napisała wiadomość na
odwrocie koperty: „Tash, bardzo proszę, odbierz leki, które zamówiłam
w aptece. To bardzo ważne”. Kilka razy podkreśliła dwa ostatnie słowa.
Czy coś jej się stanie, jeżeli przez jeden dzień nie będzie brała tych
swoich statyn? Raczej nie. Potraktowałam to jako kolejną rozpaczliwą
próbę skłonienia mnie do wyjścia z domu. Z drugiej strony, jeśli
zignoruję tę prośbę, będę miała wyrzuty sumienia. Mama wspaniale się
mną opiekowała, powinnam się odwdzięczyć pójściem po lekarstwa.

Szybko przemyłam twarz, przebrałam się we w miarę czyste ciuchy


i wyszłam, nawet nie patrząc w lustro. Nie opuszczałam domu od wielu
dni, więc nawet się nie zorientowałam, kiedy zmieniła się pogoda
i zrobiło się chłodniej. W japonkach włożonych na gołe stopy było mi
zimno. Mocno się objęłam, ściskając w ręku banknot dziesięciofuntowy,
którym miałam zapłacić za zakupy.
Kiedy wyszłam zza rogu, zobaczyłam siedzącą na murku znajomą
postać. Pochylała się nad telefonem, stukając nogą do bezgłośnego
rytmu. Sam. Co on tu robi? Już miałam zawrócić i pobiec w przeciwnym
kierunku, kiedy nagle podniósł głowę i mnie dostrzegł.

– Natasho – odezwał się. – Dzięki Bogu, znalazłem cię.

Wstał i ruszył w moją stronę. Chciałam uciec, ale nogi przyrosły mi


do ziemi.

– Co tu robisz? – spytałam ostro.

– Chciałem się z tobą zobaczyć – odparł. – Byłem w domu, ale


nikogo nie zastałem. Domyśliłem się, że zamieszkałaś z mamą, ale nie
pamiętałem adresu, tylko mniej więcej lokalizację. Siedzę tu od trzech
dni i czekam z nadzieją, że kiedyś się pojawisz.

– Mogłeś zadzwonić.
Zawahał się.

– Uznałem, że nie będziesz chciała się ze mną spotkać.


– Słusznie. Po co więc…

– Natasho, przepraszam cię. To długa historia…


Słyszałam ich już wystarczająco dużo.
– Kto cię przysłał? Pewnie Jen.
– Jen? – Zrobił zdziwioną minę.
– Przestań chrzanić, Sam. Mów, jeśli masz dla mnie jakąś
wiadomość.
– Naprawdę nie wiem, o czym mówisz. Od dawna nie widziałem
ani Jen, ani Nicka. Odkąd dostałem wypowiedzenie.

Mój puls gwałtownie przyspieszył.


– Powiedziałeś Nickowi, że chcę od niego odejść. Pomogłeś mu się
wyprowadzić.

– Nic podobnego. Przysięgam. – Wbił wzrok w swoje buty. Były


brudne i znoszone. Dopiero teraz zauważyłam, że ma zapadnięte policzki
i jest nieogolony. W jego oczach brakowało zawadiackiego błysku. – Nie
mogę przestać o tobie myśleć – wybąkał. – Możemy porozmawiać?
Poszliśmy do pubu Duke of York i usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz,
w słońcu. Kiedy Sam składał zamówienie, spróbowałam zebrać myśli.
Co on tu robi tak naprawdę? Czego chce? Wiedziałam, że muszę być
ostrożna. Nawet jeśli mnie nie okłamał i Jen rzeczywiście nie przysłała
go na przeszpiegi, pod żadnym pozorem nie wolno mi było przyznawać
się do czegokolwiek. Nareszcie uczyłam się nieufności, chociaż nauka
zajęła mi dużo czasu i okazała się bardzo kosztowna.
Przyniósł dwie szklanki, w jednej piwo, w drugiej wodę gazowaną.
Postawił obie na kiwającym się stoliku i usiadł obok mnie.
– Zdrówko – rzucił odruchowo, podnosząc swoją szklankę do ust.
Odpowiedziałam mu bladym uśmiechem. Przez dłuższą chwilę
siedzieliśmy w milczeniu. On popijał piwo, a ja udawałam, że
przyglądam się przechodniom.
– To o czym chciałeś porozmawiać? – spytałam w końcu.
Wytarł piankę z ust.
– Zawiodłem cię… Zabrakło mnie wtedy, kiedy powinienem był ci
pomóc. Ale twój mąż powiedział, że jeśli jeszcze kiedykolwiek się do
ciebie zbliżę…
– To co?
– Nie wiem, nie sprecyzował. Ale mówił poważnie. Wolałem nie
ryzykować. Miałem w życiu dość kłopotów i wolałbym nie mieć do
czynienia z psycholami.
– Uważasz, że Nick jest psycholem? – Świadomie użyłam czasu
teraźniejszego.
Wzruszył ramionami.

– W każdym razie jest groźny. Rzucił mną o ścianę, złapał za gardło


i o mało nie udusił. Próbowałem mu wyjaśnić, że między nami do
niczego nie doszło, ale twierdził, że kłamię i że ma dowody. Źle
zrobiłem, że uciekłem, nie powinienem był cię z nim zostawiać. Nie
dawało mi to spokoju. Bałem się tego, co mógł ci zrobić.
Czy Sam wymyślił tę historię, żebym pomyślała, że nienawidzi
Nicka i jest po mojej stronie? Jen zastosowała identyczną taktykę. Tyle
że była lepszą aktorką od Sama, który sprawiał wrażenie
skrępowanego – nie patrzył mi w oczy i wykręcał palce pod stołem.
Chociaż właściwie tę jego nerwowość można było odczytać zupełnie
inaczej.
– Nick odebrał mi Emily – powiedziałam. – To najgorsze, co mógł
zrobić.

Podniósł głowę. Wydawał się autentycznie zaskoczony.


– O cholera… Natasho… Mój Boże… Dokąd ją zabrał?
Zawahałam się przed odpowiedzią.
– Nie wiem. Jen jest z nimi. Wrócił do niej.
– To okropne. Pójdziesz z tym do sądu?

– Nie stać mnie.


– Aha… Chciałbym móc ci jakoś pomóc, ale tonę w długach. Nie
mam pracy i…

– I masz na utrzymaniu żonę i dwoje dzieci. – Spojrzał na mnie


zdumiony. – Byłam u ciebie. Chciałam cię zapytać, czy wiesz, dokąd
wyjechał Nick. Otworzyła mi twoja żona.

Pokręcił głową.
– Nie żona, tylko siostra. To jej dzieci. – Zauważył moje pełne
powątpiewania spojrzenie. – Mówię prawdę, Natasho. Casey jest
samotną matką. Przyjęła mnie, kiedy się pogubiłem w życiu. Nie miałem
dokąd pójść, a ona dała mi drugą szansę. – Wyjął telefon. – Zadzwoń do
niej i sama się przekonaj.

Machnęłam ręką, żeby schował komórkę.


– Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałeś? – spytałam. –
Spędziliśmy razem tyle godzin w samochodzie. Po co robić z tego
tajemnicę?
Ściągnął brwi, pochylając się nad szklanką z piwem.
– Wstydziłem się. Wiesz, facet w moim wieku, który kima na
kanapie u siostry…
Byłam zmęczona kłamstwami, chciałam mu uwierzyć. Ale jeśli
pracował dla Nicka i Jen, mogłam wpakować się w kolejną pułapkę.

– Co zamierzasz zrobić w sprawie Emily? – spytał. – Pójdziesz do


sądu?
A więc po to przyszedł, pomyślałam. Oto sedno sprawy.
Popatrzyłam na niego.
– Jakoś ją odzyskam. Bez względu na to, jaką cenę będę musiała
zapłacić.
– Pozwól, że ci pomogę – powiedział, nachylając się i wyciągając
rękę, żeby dotknąć mojej dłoni. W porę schowałam ją pod stołem. –
Zrobimy to razem.
– Tak, jasne. – Wybuchnęłam gorzkim śmiechem. – Już raz dałam
się nabrać. Byłam głupia, przyznaję, ale dzięki, drugi raz to nie
przejdzie.
– Nie rozumiem, o czym mówisz.
Wstałam.

– Powiedz Jen, że się nie poddam. Że nigdy nie zrezygnuję.


Zaczął coś mówić, ale go nie słuchałam. Po prostu odeszłam.
34

Teraz

Anna
Jest niedzielny poranek. Udawałam, że śpię, i dzięki temu wykręciłam
się od cotygodniowego zaproszenia na mszę. Chris zapukał do drzwi
mojego pokoju o wpół do dziesiątej, kusząc jajecznicą na bekonie, ale
nie odpowiedziałam. Musiałam schować głowę pod kołdrą, żeby nie
czuć przyjemnych zapachów, które dolatywały z kuchni. Nie mogłam
nawet pójść do łazienki, bo wiedziałam, że Chris będzie nasłuchiwał
szumu spłuczki i zmaterializuje się w korytarzu, kiedy wyjdę. Oto gierki,
jakie ze sobą prowadzimy. Można by pomyśleć, że wodził mnie na
pokuszenie, zamiast prowadzić ku zbawieniu. Nie pragnę zbawienia, dla
mnie nie ma ono sensu.
Chris wraca dopiero pod wieczór. Pachnie dymem i tłuszczem,
a jego ziemista skóra jest zaróżowiona. Na kracie koszuli ma brązową
plamę z sosu, a na kolanach ślady po trawie. Przypomina mi się, że dziś
po południu odbywało się grillowanie przy kościele, impreza połączona
ze zbiórką pieniędzy na ośrodek dla bezdomnych.
– Żałuj, że nie przyszłaś. Świetnie byś się bawiła – mówi,
otwierając okno na balkonik francuski, który tak naprawdę nie jest
balkonem. – Nie wiem, jak możesz tu oddychać.
– Przepraszam, zapomniałam – odpowiadam. – Znaczy, o grillu. –
Rozglądam się zawstydzona. Zasnęłam na łóżku i zapomniałam
o lunchu. Miseczka po muesli, które zjadłam na śniadanie, nadal stoi na
stole w kuchni, a dokoła walają się pozlepiane okruchy i wyglądają jak
nieoszlifowane klejnoty. Do mieszkania wleciała mucha, usiadła na
skórce od banana.
– Próbowałem ci przypomnieć rano, ale spałaś jak zabita.
Czuję, że zaczynam się czerwienić.
– Wybacz. – Odwracam się do niego plecami i zabieram się do
sprzątania. – Powinnam była od razu pozmywać, ale… – Szum wody
z kranu zagłusza koniec zdania.

– Nic się nie stało, Anno.


Wyciskam kilka kropel płynu do mycia naczyń do zlewu
i jednocześnie przechodzi mnie dreszcz. Za każdym razem, gdy Chris
wypowiada moje imię, odbieram to jako przypomnienie, że wie, że jest
ono fałszywe. To nasz mały sekret. Jeżeli będę grzeczna, nikomu go nie
zdradzi. Zmieniłam imię dla własnego bezpieczeństwa, ale w tym, w jaki
sposób Chris go używa, zawarta jest sugestia, że zrobiłam coś, czego
powinnam się wstydzić. Tak mi się wydaje – albo to znów rezultat mojej
paranoi. Wkładam dłonie do zbyt gorącej, spienionej wody i gwałtownie
wciągam powietrze. Co jest ze mną? Dlaczego nie potrafię się rozluźnić?
Chris to życzliwy, szlachetny człowiek. Właśnie spędził cały dzień
w kościele. Jest dla mnie bardzo dobry. Nie mam się czego obawiać.

A jednak…
Czuję to. Czuję nad sobą jego przewagę.
Obserwuje mnie kątem oka, lekko pochyla i obraca głowę, żeby
lepiej widzieć. Jak dużo wie? Moje myśli nieuchronnie wędrują ku
Samowi. Jeżeli zostanę w Morton, zawsze będzie mógł mnie odnaleźć.
Informacja to pieniądz. Co najmniej jedna osoba wiele by zapłaciła za to,
by się dowiedzieć, gdzie jestem.

Powinnam zacząć szukać nowej pracy i miasta, w którym znów


będę mogła się ukryć. Mimo to z niechęcią myślę o konieczności
wyrwania tych wątłych, cienkich korzeni, jakie zapuściłam
w nieciekawej glebie środkowej Anglii.
– Chyba pora, żebym wróciła do swojego mieszkania – mówię,
odkładając miseczkę po płatkach na suszarkę. Odwracam się i wycieram
ręce w niewielki ręcznik.

Chris patrzy na mnie zaskoczony.

– Nie odchodź jeszcze. Dobrze cię tu mieć. Wcześniej mieszkanie


wydawało mi się po prostu składem rzeczy, a teraz kojarzy mi się
z domem.

– To nie ma nic wspólnego ze mną. Przyzwyczajenie się do nowego


miejsca zawsze zajmuje sporo czasu. – Bywa, że nigdy się to nie udaje,
myślę, ale nie mówię tego głośno.
– Nie cierpię mieszkać sam – odpowiada. Na jego twarz pada cień
smutku. – Poza tym tak naprawdę nie musisz tam wracać. Twoje
mieszkanie nie jest nawet jakoś szczególnie ładne. Nie obraź się, ale…
kobieta taka jak ty zasługuje na coś lepszego. Mam wrażenie, że
przywykłaś do bardziej luksusowego otoczenia. – No proszę, znowu to
samo, Chris zapuszcza się w mroczne ostępy mojej przeszłości. Czyżby
Sam opowiedział mu o domu z pięcioma sypialniami w jednej
z najdroższych dzielnic północno-zachodniego Londynu? Wszedł na
stronę serwisu z nieruchomościami na sprzedaż, żeby zobaczyć, ile jest
wart? Cena zaparłaby mu dech w piersi.
– Chris, jesteś dla mnie bardzo dobry – mówię – ale nie chciałabym
nadużywać twojej gościnności.

Uśmiecha się.
– Nie martw się o to. – Podchodzi, ujmuje moją lewą dłoń i zamyka
ją w swojej, ściskając palce, na których dawniej nosiłam obrączkę. Nie
przeszkadza mi to, choć sądziłam, że się wzdrygnę.

– Nie wychodziłaś dziś z domu, prawda? – Kręcę głową, na co


cmoka z niezadowoleniem. – Idziemy na spacer. Tu, niedaleko,
w okolice boiska.

Wyprowadza mnie z mieszkania, wsiadamy do windy, cały czas


trzymając się za ręce, rozdzielamy się tylko po to, żeby przejść przez
drzwi i znaleźć się na zewnątrz. Przechadzamy się wolnym krokiem,
Chris opowiada mi o swoim dniu. Czuję, że to, co robimy, jest dziwnie
normalne. Normalne i dobre.
Tego wieczoru nie dochodzi do niczego więcej. Siadamy, każde na
swoim końcu kanapy – nie dotykamy się – i oglądamy telewizję jak stare
dobre małżeństwo. Po prognozie pogody Chris mówi, że jest zmęczony
po grillowaniu i chce się położyć. Czekam, aż zamknie za sobą drzwi,
i dopiero wtedy idę do swojego pokoju. Dużo spałam w ciągu dnia
i teraz nie mogę zasnąć, a kiedy w końcu mi się to udaje, śni mi się
przyjemny sen, w którym co prawda nie dostrzegam sylwetki Chrisa, ale
wiem, że on tam jest.
Przez noc coś się zmienia, rano bowiem w mieszkaniu panuje
zupełnie inna atmosfera. Krążąc w kuchni pomiędzy czajnikiem,
tosterem i lodówką, rzucamy sobie niewymuszone, drobne uśmiechy.
Ocieramy się o siebie, sięgając po masło albo wyjmując kubek z szafki.
Spotykają się nasze spojrzenia. Wygląda to jak początek czegoś nowego.
Niespieszny, ostrożny początek. W ten sposób, właściwie bez słów, Chris
pyta mnie, czy chciałabym się wprowadzić na stałe, a ja się zgadzam.
*

Mijają dwa tygodnie i z niewiadomego powodu czuję się szczęśliwsza.


Kiedy wchodzę do pokoju, w którym spotykamy się na sesje, Lindsay od
razy zauważa zmianę i informuje mnie, że „dokonałam przełomu”.
Bywa – mówi – że zdarza się to bez konkretnej przyczyny, często wtedy,
kiedy najmniej się tego spodziewamy. Mózg nuży się przerabianiem
wciąż tego samego, przeskakiwaniem pomiędzy tymi samymi
synapsami, i postanawia wydeptać nową ścieżkę w świeżej, nietkniętej
trawie. Nie przeszkadza jej to, że nie jestem w nastroju na rozmowę
o wypadku – twierdzi wręcz, że to doskonale.

– Wobec tego o czym chciałabyś porozmawiać? – pyta.

Tak jakby od początku wiedziała, że moja historia skrywa drugie


dno i że zataiłam przed nią to, co najważniejsze. Waham się. Czyżby
nadeszła pora, żeby wszystko z siebie wyrzucić? Cofnąć się do samego
początku? Chyba nie. Zamiast tego opowiadam jej o Chrisie, o tym, jak
cenię sobie jego przyjaźń, i że zastanawiam się, czy wyniknie z tego coś
więcej.

– „Coś więcej”, czyli… – zachęca, doskonale wiedząc, o co mi


chodzi.

W następną środę Chris pyta mnie, czy mogłabym dziś sama wrócić
do domu, i dodaje, żebym nie gotowała dla niego, bo umówił się na
spotkanie. Nie zdradza z kim, ale nie mogę uwolnić się od myśli, że
mowa o kobiecie, którą być może poznał przez internet, i że po prostu
ma randkę. Kiedy idę z przystanku do domu, niosąc reklamówkę
z gotowym daniem dla jednej osoby i kubeczkiem deseru
czekoladowego, nachodzi mnie refleksja, że głód może nie być jedyną
przyczyną ssania, które czuję w żołądku. To zalążek uczucia, ziarenko,
które dopiero wykiełkowało, ale rozpoznaję je i budzi ono mój niepokój.
Sądziłam, że do czegoś między nami dojdzie. Czyżbym błędnie
oceniła sytuację?

Leżę w łóżku, nasłuchuję odgłosów: dziewczęcego chichotu,


pijackiego sykliwego uciszania. Ale nie, Chris wraca sam przed
dwudziestą drugą i od razu idzie do swojego pokoju. Czyli albo był na
spotkaniu ze zwykłym przyjacielem bądź przyjaciółką, albo randka nie
potoczyła się po jego myśli. Być może zbyt często wspominał o Bogu.
Albo dotarło do niego, że kobieta, której pragnie, mieszka z nim pod
jednym dachem i cierpliwie czeka na odpowiedni moment.
Ta chwila nadchodzi w piątkowy wieczór. Margaret zaprasza
wszystkich z czwartego piętra na imprezę z okazji swoich
sześćdziesiątych piątych urodzin. Są kanapki, chipsy, tort, a także
alkohol na rachunek jej męża.

Zbieramy się w czterdzieścioro w długim, wąskim pomieszczeniu –


są wśród nas koledzy z pracy, przyjaciele z klubu rugby, sąsiedzi
i rodzina. Wygląda na to, że wszyscy się znają. Morton to naprawdę
małe miasto. Krążę między ludźmi, przysłuchuję się rozmowom
szkolnych znajomych z dawnych lat. Wszyscy po prostu miło spędzają
czas, nie zauważam oznak społecznej rywalizacji, którą zapamiętałam
z poprzedniego życia.
Stoimy w grupkach różnej wielkości i przekrzykujemy dźwięki
muzyki z lat sześćdziesiątych, sączącej się z zawieszonych na ścianie
brzękliwych głośników. Jeszcze nikt nie tańczy, ale pewnie zaraz ktoś
zacznie, kiedy wleje w siebie więcej alkoholu. Chris troszczy się o mnie,
przynosi mi drinki i posyła ukradkowe przepraszające spojrzenia, ilekroć
rozmowa schodzi na dawnych nauczycieli i sportowe triumfy sprzed lat.

Łapię się na tym, że wpatruję się w niego, podziwiam profil jego


nosa, to, jak włosy zawijają mu się nad uszami, i jego brzuch, wyjątkowo
płaski na tle pozostałych mężczyzn w podobnym wieku. Urodą Chris nie
dorównuje Nicky’emu: nie wywołuje we mnie dreszczu podniecenia, nie
sprawia, że zaczynam płonąć z pożądania. Nie, nie wolno mi myśleć
o takich rzeczach. Nigdy nie będzie drugiego Nicky’ego – mojej
pierwszej miłości, mojej bratniej duszy, mężczyzny, któremu oddałam
dziewictwo. Chyba nikt by mi nie uwierzył, gdybym powiedziała, że
w całym swoim czterdziestotrzyletnim życiu kochałam się tylko
z jednym mężczyzną. Już nigdy więcej nie zobaczę Nicky’ego. Czy to
oznacza, że jest mi pisany celibat? Czy też jednak się przełamię?
Wpół do dziesiątej. Mam już dość imprezy. Wino szumi mi
w głowie, do tego bolą mnie nogi. Chris chyba wyczuwa, że mam ochotę
się urwać. Przeciska się przez gromadkę naszych kolegów z pracy,
podchodzi i pyta szeptem:
– Zamówimy taksówkę?

Z wdzięcznością kiwam głową. Kiedy wychodzimy, macham do


Margaret na pożegnanie, a ona porozumiewawczo podnosi dwa kciuki.
Już od kilku tygodni myśli, że jesteśmy z Chrisem parą, ale nie wie, że
dopiero dzisiejsza noc będzie pierwszą, jaką spędzimy razem.
Nie całujemy się w taksówce ani nie zrywamy z siebie ubrań już
w progu mieszkania. Nasza namiętność jest stonowana i pełna godności,
co wcale nie oznacza, że mniej płomienna. Prowadzę Chrisa do swojej
sypialni, gdzie drżąc z niecierpliwości, delikatnie pozbywamy się ubrań.
Nie pamiętam, jak długo obywałam się bez dotyku drugiego
człowieka. Kiedy jest po wszystkim i Chris na mnie leży, całując po szyi
i mówiąc, że jestem piękna, z moich oczu zaczynają płynąć łzy.
Właściwie sama nie wiem, czemu płaczę – z powodu Jen, z powodu
Anny, z powodu wszystkich okropnych rzeczy, które doprowadziły do
tego przebłysku radości? Chyba tak. Szybko wycieram łzy wierzchem
dłoni, nie chcąc, żeby Chris poczuł wilgoć na policzku.
Zsuwa się ze mnie i kładzie na plecach.
– To było niesamowite – mówi, splatając dłonie pod głową. Wstaję,
szybko sięgam po ręcznik i owijam się nim. Idę do łazienki, czując na
sobie spojrzenie Chrisa.

Wpatruję się w twarz nowej osoby w lustrze. Oto ktoś, komu


wreszcie udało się nawiązać więź z drugim człowiekiem. To duży krok
naprzód, a przede wszystkim coś, co wydaje się słuszne. Posyłam
uśmiech swojemu odbiciu. Makijaż mi się rozmazał, mam czarne smugi
wokół oczu. Szybko przemywam twarz i wypijam szklankę wody.
Po powrocie do pokoju widzę, że Chris włączył lampkę stojącą na
szafce nocnej i ogląda coś w świetle.
Zdjęcie.
– Co robisz?

– Znalazłem je pod poduszką – mówi.


– Znalazłeś czy specjalnie szukałeś? – pytam oskarżycielskim
tonem. To, że ogląda zdjęcie, jest dla mnie czymś bardziej intymnym niż
nasze fizyczne zbliżenie.
– Po prostu je znalazłem. Nie wiedziałem… – Sfrustrowany
wykrzywia usta. – Przepraszam, nie chciałem… Poprawiałem poduszkę
i wypadło.
Wyciągam rękę. Zwraca mi zdjęcie. Spoglądam na jej śliczną buzię,
a potem wysuwam szufladę w szafce i umieszczam w niej fotografię,
oddaję ją ciemności.
– Kim jest ta dziewczynka? Twoją córką?
– Nie, nie mam dzieci. Możesz już iść? Chciałabym się położyć
spać.
Chris wydaje jęk zawodu.
– Anno, proszę, nie bądź taka. Nie chciałem się wtrącać w twoje
sprawy. To był wypadek. – Wzdrygam się, słysząc to słowo, choć wiem,
że Chris nie ma na myśli kraksy. – Naprawdę mi przykro. Nie mam
prawa tego robić. To twój pokój, twoje łóżko i twoje życie.
– Właśnie – ucinam. Wygląda, jakby miał się rozpłakać. – Proszę.
Jest późno – dodaję łagodniej. – Chyba lepiej, żebyśmy spali oddzielnie.

– Anno, wybacz mi. Nie wyganiaj mnie. Dla nas obojga to był
wspaniały wieczór, nie psujmy tego. Porozmawiaj ze mną.
– Nie chcę rozmawiać! – Poprawiam ręcznik na piersi. –
Próbowałam zapomnieć choć na jeden wieczór. Przez kilka godzin, parę
minut, nawet przez sekundę o tym nie myśleć, ale nie, nawet tego mi nie
wolno. Teraz już rozumiem, że to dalszy ciąg kary.

Otwiera szeroko oczy.


– O czym mówisz? – pyta. – Jakiej kary? Za co?

Kładę się na boku.


– Nie mogę ci powiedzieć.
– Ależ możesz. Wszystko możesz mi powiedzieć. – Podsuwa się
bliżej, wyciąga ręce. Wtulam się w niego, obejmuje mnie. – Dlaczego
trzymasz zdjęcie tej dziewczynki?
– Bo ona nie żyje. Zginęła przeze mnie.
35

Wtedy

Natasha
Urodziny Emily spędziłam głównie w łóżku, ukrywając się w stęchłym
mroku kołdry i licząc na to, że jeśli nie zobaczę słońca, ten dzień
przestanie istnieć i zdołam uwierzyć, że jakimś sposobem go pominęłam.
Kalendarz regularnie stosował ten trik z dwudziestym dziewiątym
lutego, więc dlaczego mnie nie miałoby się udać z dwudziestym trzecim
września? Myśl o tym, że Emily jest z Jen i że razem śpiewają Sto lat
i zdmuchują świeczki z tortu, była nie do zniesienia. Mózg nie
dopuszczał jej do siebie, ale ciało nie chciało współpracować. Czułam
ciężar i ucisk w żołądku na wspomnienie tamtego wspaniałego dnia
dokładnie dwa lata wcześniej, kiedy leżałam w naszym wielkim łóżku,
owładnięta i przytłoczona mieszanką radosnego podniecenia i czystego
lęku.
Poród zaczął się w środku nocy od tępego, dręczącego bólu
w krzyżu. Ucisk wyrwał mnie ze snu i przez kilka minut leżałam bez
ruchu, lekko zamroczona i zdezorientowana, nie mając pewności, czy to
mi się przyśniło, czy rzeczywiście nadeszła pora rozwiązania. Emily
spóźniała się o tydzień, od kilku dni włączał się fałszywy alarm, raz
nawet pojechaliśmy do szpitala, jak się okazało, niepotrzebnie.
Przestałam już informować Nicka za każdym razem, kiedy poczułam
ukłucie, bo wpadał w panikę. Nawet teraz wahałam się, czy budzić go
z powodu czegoś, co mogło być zwykłym bólem pleców. Ale kiedy
leżałam w ciemności i czułam, jak ogarnia mnie ból, na przemian nasila
się i słabnie, wiedziałam już, że tym razem to co innego.
Trąciłam Nicka i szepnęłam mu do ucha:
– Chyba jest gotowa.
Momentalnie otworzył oczy, usiadł na łóżku, wstał i zaczął się
ubierać jak strażak na służbie. Moja dawno spakowana torba stała przy
drzwiach wejściowych. Śpioszki, pieluchy, wkładki, krem na
podrażnione sutki, olejek, biustonosz dla karmiących piersią, piżama,
czysta bielizna… Fotelik dla noworodka czekał w samochodzie, adres
szpitala znajdował się w pamięci nawigacji. Byliśmy przygotowani
z każdej strony, a mimo to miałam wrażenie, jakbyśmy tylko bawili się
w mamusię i tatusia. Nie docierało do mnie, że noszę w sobie dziecko,
które urodzę i zabiorę do domu.

Nick zaczął się przy mnie uwijać, pomógł mi włożyć luźne spodnie
od dresu i obszerną koszulkę, a potem wstać. Uchwyciłam się go
i objęliśmy się wszyscy troje: ja, Nick i mój okrągły, twardy brzuch
między nami. Nawet wolałam, żeby Emily w nim została – tam, gdzie
było ciepło i nic jej nie groziło. Ale ona już wyruszyła w niebezpieczną
podróż na zewnątrz mojego ciała i nie można jej było zatrzymać.
Nick zrobił mi herbatę, ale nie byłam w stanie jej wypić. Tępy ból
w krzyżu ustąpił innemu, znacznie silniejszemu. Chodziłam tam
i z powrotem po sypialni, przystając po to, żeby się czegoś złapać
i pooddychać pomiędzy skurczami. Nick już nie mógł na to patrzeć.
– Zbieramy się – oznajmił. Podejrzewałam, że było jeszcze za
wcześnie, ale postanowiłam się nie kłócić. Wykupił nam miejsce
w prywatnym szpitalu położniczym i wiedziałam, że nie odważą się nas
odesłać.
Kiedy wyszliśmy w chłodną noc, przypomniały mi się nastoletnie
wyjazdy na wakacje – łapanie autokaru na lotnisko, żeby zdążyć na tani
lot o wczesnej porze. Lodowate palce w sandałach, cierpki, suchy
posmak snu w ustach, ssanie w żołądku spowodowane głodem
i niecierpliwością. Przejęcie podróżą, lęk przed lataniem – obawa przed
powierzeniem swojego losu umiejętnościom pilota i pracowników wieży
kontrolnej. Mama nigdy nie rozumiała mojego strachu i zawsze
powtarzała, że prędzej zginę, przechodząc przez pasy, niż w katastrofie
lotniczej. Pestka w porównaniu z tym, co mnie lada moment czekało.
W drodze do szpitala starałam się nie myśleć o tym, co może pójść
nie tak. Powtarzałam sobie, że rodzenie dzieci to najnormalniejsza rzecz
na świecie i że każdego dnia robią to tysiące, nawet miliony kobiet. Nick
zadbał o to, żebym trafiła w doskonałe ręce. Wyobrażałam sobie poród
wręcz idealistycznie: żadnych rurek w ciele, żadnych zbędnych urządzeń
monitorujących, żadnych środków przeciwbólowych. Chciałam ukucnąć
w wannie pełnej ciepłej wody i pozwolić mojej córce wypłynąć, niczym
syrenie, z jaskini mojego ciała. Nick wolał zdać się na naukę
i technologię. Zależało mu na tym, żeby Emily przyszła na świat,
podróżując pierwszą klasą. Płacił i wymagał. Ten ładunek był zbyt
cenny, żeby można było sobie pozwolić na ryzyko uszkodzenia
podczas transportu. Nick składał gołosłowne deklaracje poparcia dla
mojego pomysłu porodu naturalnego, ale wiedziałam, że jeśli cokolwiek,
choćby najdrobniejsza rzecz, pójdzie nie tak, zażąda wykonania
cesarskiego cięcia.

Tak też się stało. W trakcie skurczów tętno Emily zaczęło nieco
spadać i położna bała się, że pępowina mogła się owinąć wokół szyi
małej. To Nickowi wystarczyło. Wezwano lekarza i zanim się
obejrzałam, zabrano mnie na salę operacyjną i założono mi maseczkę.
Nie zastosowano znieczulenia zewnątrzoponowego, bo nie było na to
czasu. Przegapiłam więc chwilę, w której Emily przyszła na świat, i nie
usłyszałam, gdy po raz pierwszy nabrała powietrza i wydała pierwszy
krzyk. Kiedy wybudziłam się z narkozy, zobaczyłam Nicka
z zawiniątkiem na ręku. Łzy płynęły mu po policzkach. Był tak
zachwycony tym cudem stworzenia, tak bardzo w nim zakochany, że
nawet nie zauważył, że już nie śpię. Odezwałam się do niego, ale nie
podniósł głowy. Nagle poczułam się pominięta, zapomniana. Stałam się
pustym, niepotrzebnym naczyniem. Zignorowałam wtedy to odczucie,
złożyłam je na karb zaślepienia narodzinami naszej córki, skutków
działania narkozy, zamroczenia środkami przeciwbólowymi,
wyczerpania… Lecz dwa lata później, odtwarzając te chwile w pamięci,
bogatsza w wiedzę o późniejszych wydarzeniach, uświadomiłam sobie,
że tamtego dnia ujrzałam prawdę. Nick nie pragnął rodziny, w każdym
razie nie ze mną. Zależało mu wyłącznie na dziecku.

Otworzyłam usta i wydałam bezgłośny przejmujący krzyk bólu,


mocno ściskając brzeg kołdry. Odebranie komuś życia to potworny czyn,
ale Nick zasłużył na śmierć po tym, co mi zrobił.

Byłam przekonana, że go zabiłam. Widziałam, jak jego


poturbowane, zakrwawione ciało upada plecami do wody; pamiętałam
szok i niedowierzanie na jego twarzy. Wyobrażałam sobie, jak osiada na
błotnym dnie jeziora, a ostatnie bąbelki powietrza wypływają na
powierzchnię. Ale mijały tygodnie i nie pojawiały się żadne wieści na
ten temat, a policja nie odzywała się, żeby poinformować mnie, że
odnaleziono jego ciało. Żadnych oskarżeń. Żadnych gróźb. Nic, cisza.
A jeśli udało mu się wydostać z jeziora i nadal żyje? A jeśli razem
z Jen siedzi przy basenie w jakiejś willi w Hiszpanii i świętuje urodziny
Emily? Wznoszą toasty, patrząc, jak mała zrywa papier z prezentów. Rok
wcześniej Nick wyprawił jej absurdalnie wystawne przyjęcie
i obdarował ją taką ilością pluszowych misiów, książeczek i zabawek, że
wystarczyłoby na zaopatrzenie niewielkiego sklepu. Sam przyznał, że
rozpuszcza ją jak dziadowski bicz. Urządziliśmy dużą imprezę,
zamówiliśmy catering. Z Bristolu przyjechała cała rodzina Nicka,
zaprosiliśmy mnóstwo jego znajomych z dziećmi. Nie zgodziłam się na
obecność Jen, ale i tak wpadła, rzekomo „tylko na chwilkę, żeby
wręczyć Emily prezent”, a została kilka godzin, wstawiła się
i plotkowała z rodziną Nicka. Nie mogłam uwierzyć w jej tupet ani
zrozumieć, dlaczego Nick pozwala jej się szarogęsić, tak jakby nadal
była panią domu. Filmowała Emily telefonem i trajkotała, że mała lada
moment postawi swoje pierwsze kroki. Zupełnie jakby Emily była jej
dzieckiem i jakby wiedziała o niej wszystko. Kiedy poskarżyłam się
Nickowi i zażądałam, żeby się jej pozbył, oskarżył mnie o bycie złośliwą
i nieżyczliwą. Dopiero teraz dotarło do mnie, że Jen fałszowała historię,
tworzyła nieprawdziwy obraz życia Emily. Za kilka lat Nick i Jen pokażą
mojej córce nagranie z tamtych pierwszych urodzin. Czy Emily
dostrzeże obecną na drugim planie ponurą młodą kobietę, czy powróci
jej część wspomnień, czy zatli się w niej miłość? Chyba że na wszelki
wypadek wytną mnie z filmu.

Poczułam uderzenie gniewu. Odrzuciłam kołdrę i usiadłam na


łóżku. Nie mogłam darować Jen tego, jak postąpiła. Nie byłabym
w stanie przeżyć kolejnych urodzin Emily, nie wiedząc, gdzie jest i co
robi moja córka. Nie zamierzałam pozwolić Jen na usunięcie mnie
z życia własnego dziecka.
Najpierw jednak musiałam ustalić, czy mam przeciwko sobie
jednego czy dwoje wrogów. Albo Jen i Nick doskonale się razem bawią,
albo Jen została sama z Emily, rozpaczliwie trzyma małą przy sobie
i modli się o to, żeby nigdy nie odnaleziono ciała Nicka. Jeśli zostanę
skazana za morderstwo, wówczas ona trafi za kratki za porwanie,
a wtedy żadna z nas nie dostanie Emily. Koniecznie musiałam się
dowiedzieć, czy Nick żyje – od tego zależała cała moja przyszłość.
Zrobiło się późne popołudnie. Mama odpuściła sobie próby
wywabienia mnie z łóżka i poszła do pracy na wieczorną zmianę.
Sięgnęłam po swój nowy telefon i zaczęłam przeglądać kontakty
zaimportowane ze starego konta. Zatrzymałam się na numerze
stacjonarnym rodziców Nicka. Czy odważę się do nich zadzwonić?
A jeśli tak, to co im powiem? Ułożyłam kilka zdań w głowie, ale
wszystko brzmiało tendencyjnie i mało subtelnie. Wiedziałam, że mnie
nienawidzą i że nie zechcą współpracować. Gdybym ich zapytała, na
pewno udaliby, że Nick się do nich nie odzywał. Z Hayley byłoby to
samo. Kto wie, może Jen i Nick wtajemniczyli ją w swój plan. Nie, nie
mogę się zwrócić do jego rodziny, to by było upokarzające.
Do kogo więc się odezwać? Nie znałam numerów do przyjaciół
Nicka – zawsze to on się z nimi kontaktował, poza tym większość z nich
była lojalna wobec Jen. Jedyną osobą, jaka przyszła mi do głowy, był
Johnny, prawnik Nicka. Śliski typ, ale wydawał się w porządku wobec
mnie. Podczas naszej ostatniej rozmowy odniosłam wrażenie, że mi
współczuje. Mogłabym zapytać go, co się dzieje z domem, i powiedzieć,
że muszę porozmawiać z Nickiem w sprawie dostępu do moich rzeczy…

Drżącymi palcami wybrałam numer biura.

– Dzień dobry, mówi Natasha Warrington – z trudem panując nad


głosem, odezwałam się do recepcjonistki. – Czy zastałam Johnny’ego?

Było po osiemnastej, ale wszyscy jeszcze pracowali.


Recepcjonistka poprosiła, żebym zaczekała, i po chwili poinformowała
mnie, że Johnny jest na spotkaniu, ale oddzwoni, jak tylko je skończy.
Odezwał się dopiero po dwudziestej pierwszej.
– Jak się masz, Natasho? – rzucił, próbując przekrzyczeć zgiełk
rozmów i brzęk szklanek w pubie. – Myślałem o tobie. Chciałem się
odezwać, ale… nie byłem pewien… nie chciałem przeszkadzać…
Zadzwonił akurat wtedy, kiedy przegryzałam grzankę, jedyną rzecz,
jaką zjadłam przez cały dzień. Zaschło mi w ustach, a kawałek chleba
utkwił w gardle. Popiłam go zimną herbatą i spróbowałam nadać
swojemu głosowi swobodny ton zamiast rozpaczliwego.

– Widziałeś się ostatnio z Nickiem?


– Nie, od dawna się z nim nie widziałem. Od kiedy odszedł.

– Aha. No tak… – Moje serce zaczęło szybciej bić, a przed oczami


pojawił się obraz Nicka wpadającego do jeziora. Mimo to musiałam się
zachowywać normalnie, tak jakbym wierzyła, że mój mąż nadal żyje.

– Wszystko w porządku? – spytał Johnny. – Mogę ci jakoś pomóc?


Spróbowałam wziąć się w garść.
– Pewnie już wiesz, że zmienił zamki w drzwiach.

– Co takiego? Pierwsze słyszę. Na pewno nie zrobił tego za moją


radą. Przykro mi, Natasho, nie wiedziałem. To okrutne z jego strony.
– Tak, wyjątkowo wredne zagranie. Nie uprzedził mnie o tym.
W domu zostały wszystkie moje rzeczy, a tak się składa, że teraz ich
potrzebuję.
– Oczywiście. Nick broni ci wstępu do domu?

– Zabrał Emily i zniknął. Nie mam z nim kontaktu. Pomyślałam, że


mógłbyś…

– Już mu nie doradzam – odparł szybko Johnny. – Przestałem po


tym, jak dostał zakaz prowadzenia pojazdów. Poza tym prawo rodzinne
to nie moja działka. Przykro mi, Natasho.
– Przyszło mi do głowy, że mógłbyś przekazać mu wiadomość ode
mnie. Jako przyjaciel.
– Niby mógłbym, ale nie odzywa się już od pewnego czasu.
Przeszedł mnie dreszcz.
– Tak? Jak długo?
– Niech się zastanowię. W zeszłym tygodniu musiałem się z nim
skontaktować w pilnej sprawie dotyczącej umowy, której nie dopiął.
– No i? Rozmawiałeś z nim?

– Zostawiłem mu na poczcie kilka mocno ponaglających


wiadomości, właściwie gróźb, i w końcu oddzwonił – mówił Johnny, ale
już go nie słuchałam. Wypełniła mnie taka ulga, że łzy napłynęły mi do
oczu. Nie byłam morderczynią. Nie czekało mnie więzienie. – Natasho,
chętnie przekażę twoją wiadomość, ale nie mogę ci obiecać, że to
cokolwiek pomoże. Niewykluczone, że jedynym rozwiązaniem jest
pójście do sądu.

– Tak, wiem…
Zapadło milczenie. W mojej głowie wrzało. Nick żył. Jen i Emily
na pewno były z nim. Być może nadal przebywali w Lake District, ale
możliwe też, że przenieśli się do nowej kryjówki. Czy Johnny wiedział
o tym, co się działo? A jeśli tak, to jak wiele? Zachowywał się, jakby był
po mojej stronie, ale czy mogłam mu ufać? Zraniłam Nicka na tyle
mocno, że z pewnością był jeszcze osłabiony, ale zdawałam sobie
sprawę, że w końcu dojdzie do siebie. Co wtedy zrobi?
Czy coś mi groziło?

– Pamiętaj, że wystąpienie na drogę sądową może się okazać


bardzo kosztowne – przerwał ciszę Johnny. – Spróbuję przemówić mu
do rozsądku. Daj mi kilka dni, odezwę się, dobrze? Gdzie teraz
mieszkasz?
– Obawiam się, że nie mogę ci powiedzieć – odparłam
i rozłączyłam się, bo nagle obleciał mnie strach.
36

Wtedy

Jennifer
Nicky wracał do zdrowia! Przynajmniej fizycznie. Nadal był słaby
i cierpiał z powodu bólów głowy, ale wreszcie czuł się na tyle dobrze,
żeby wstać z łóżka. Jego potłuczona twarz stopniowo się goiła,
opuchlizna schodziła, a siniaki na ciele zmieniały kolor z intensywnie
fioletowego na bladożółty. Kiedy pierwszy raz wyszedł z pokoju, Emily
się go bała i nie chciała na niego patrzeć, ale potem się przyzwyczaiła.
Nie potrafiła jedynie zrozumieć, dlaczego tata już jej nie podnosi i nie
podrzuca sobie nad głową.
Większość czasu spędzał w salonie z nogami na kanapie, grzejąc
uda od laptopa. Czasem grywał w gry – wyścigi samochodowe albo
brutalne strzelanki – ale przeważnie buszował po sklepach i robił zakupy
na urodziny Emily. Codziennie kurier przywoził paczki z prezentami:
lalki, pluszaki, kostium księżniczki z różdżką i diademem, puzzle,
książki, zestaw zabawek do kąpieli, drewnianą farmę, tablet dla dzieci do
nauki kolorów i liczb, różową hulajnogę z kaskiem w tym samym
odcieniu – to tylko kilka rzeczy, które zapamiętałam w natłoku
przedmiotów. Na stronie domu mody zamówił sukienkę z różowym
brokatem, która kosztowała prawie trzysta funtów. Kupił sto srebrnych
balonów i ogromny tort czekoladowy z imieniem Emily napisanym
polewą. To już nie tyle rozrzutność, ile czyste szaleństwo. Nicky
ubzdurał sobie wielkie rodzinne przyjęcie, ale przecież nadal
siedzieliśmy w kryjówce w Lake District i na urodzinach Emily miała
być tylko nasza trójka.
– Kup jej więcej ubrań – uparł się. – Wybierz, co chcesz. Stella
McCartney, Armani, Dolce & Gabbana, wszyscy projektują dla dzieci.
Natasha ubierała ją w sieciówkach, ale Emily to księżniczka. Powinna
się nosić zgodnie z twoim gustem.
Przejrzałam strony projektantów i zamówiłam małej kilka rzeczy na
jesień, głównie kolorowe koszulki i leginsy, bo Emily zatrważająco
szybko brudziła wszystko, w co ją ubierałam. Kupiłam też kombinezon
narciarski i śliczny żółty płaszczyk przeciwdeszczowy, a także
czapeczkę w tym samym kolorze i kaloszki w kwiecisty wzór. Lato
powoli się kończyło, dni stawały się coraz chłodniejsze. Jeżeli nasz
pobyt w Red How miał się przedłużyć, wszyscy troje potrzebowaliśmy
ubrań na słotę.
Dawniej godzinami fantazjowałam o tym, w jakie ciuszki
ubierałabym Emily, gdyby była moją córką, ale teraz, kiedy stało się to
rzeczywistością, czułam się dziwnie, robiąc dla niej zakupy. Jakbym
pożyczyła lalkę od innej dziewczynki – wolno mi było się nią bawić, ale
z zastrzeżeniem, że po pewnym czasie będę musiała ją zwrócić. Nicky
uważał, że nic już się nie zmieni i Emily pozostanie moja, ale cała ta
sytuacja nadal budziła we mnie niepewność i bałam się robić sobie
nadzieję.
Nie miałam okazji nawiązać silniejszej więzi z Emily. Tolerowała
mnie, kiedy w jej otoczeniu nie było nikogo poza mną, ale kiedy stan
zdrowia Nicky’ego zaczął się poprawiać i Nicky stał się bardziej
aktywny, bez przerwy lgnęła do ojca. Tata wkładał jej buty, zapinał
kurtkę, czyścił zęby, kroił banana i czytał na dobranoc. Tylko tata mógł
śpiewać Tyciego pajączka i Koła autobusu kręcą się, mnie nie było
wolno. Tylko tata mógł się z nią bawić w „Gdzie się podziała Emily?”
i znajdować ją za kanapą. Stałam się postacią z drugiego planu, tą
denerwującą służącą, kucharką od jedzenia, którego Emily nie cierpiała,
uciążliwą opiekunką próbującą ją usypiać, mimo że Emily wcale nie
była senna ani zmęczona. Pomimo starań Nicka konsekwentnie
odmawiała nazywania mnie „mamą”. W ogóle się do mnie nie zwracała,
byłam dla niej anonimowa, nie interesowałam jej. Wpadała we
wściekłość, ilekroć Nick chciał ją położyć w łóżku między nami.
Zupełnie jakby rozumiała, że tylko zastępuję Natashę, i nie zamierzała
się z tym pogodzić. Fałszywa mamusia była dla niej nikim.
Najgorsze chwile przeżywałam wtedy, kiedy budziła się w nocy
albo się uderzyła, albo przewróciła w ogrodzie. Wybuchała płaczem,
wzywała mamę i nic nie było w stanie przynieść jej ukojenia – ani żyrafa
Gemma, ani czekolada, ani nawet tata. Czułam się okropnie, patrząc, jak
zanosi się histerycznym płaczem, a po jej zaróżowionych, rozpalonych
policzkach płyną strumienie łez. Nicky twierdził, że to zwyczajne
napady dziecięcej złości, ale ja słyszałam w nich autentyczny krzyk bólu.
Nie chciała tabletu w prezencie. Ani zestawu do kąpieli, ani lalki. Gdyby
różdżka z zestawu małej księżniczki miała prawdziwą magiczną moc,
Emily wyczarowałaby swoją mamę.

Urodziny były porażką. Nicky uparł się, żeby dać jej wszystkie
prezenty naraz, co doprowadziło do tego, że wpadła w szał zachwytu
i porzucała jedną zabawkę na rzecz kolejnej, żadnej nie poświęcając zbyt
wiele uwagi. Zepsuła zestaw do kąpieli, zanim w ogóle trafił do wanny,
i zdenerwowała się, bo nie potrafiła jeździć na hulajnodze. Po południu
odbyło się absurdalne „przyjęcie”. Srebrne balony okazały się zrobione
z tak grubej gumy, że nie dało się ich napełnić bez pompki, a od tortu,
który był w sumie smaczny, zrobiło nam się za słodko po zaledwie paru
kęsach. Krem czekoladowy z ciasta szybko wylądował na nowej
sukieneczce z metką Young Versace – „prać wyłącznie chemicznie”, na
litość boską – którą następnego dnia musiałam zwyczajnie wyrzucić do
śmieci. Emily nie pozwoliła zaśpiewać sobie Sto lat. Wskazała mnie
palcem i oznajmiła głośno: „Nie!”. Nicky zbeształ ją, że jest
niegrzeczna, na co się rozpłakała. Histeryczne przyzywanie mamy
wypełniło kuchnię i raptem poczułam się, jakby był tam z nami duch
Natashy. Gdyby Natasha nadal siedziała zamknięta w schowku, z dziką
rozkoszą wypuściłabym ją, mówiąc, żeby zabrała Emily i się wyniosła.

– Przepraszam cię, Jen – powiedział Nicky, kiedy Emily wypłakała


się z sił i zasnęła na podłodze. – Trudno zapanować nad dwulatką.

– To nie jej wiek stanowi problem – odparłam. – Biedactwo tęskni


za matką.

Ujął moje dłonie i pocałował je.

– Teraz ty nią jesteś. Przyzwyczai się, potrzebuje jedynie czasu.

– To nie w porządku, Nicky. W stosunku do każdego z nas. Nie


możemy wiecznie żyć w tej fantastycznej bańce, bo poza nią istnieje
prawdziwy świat z prawdziwymi ludźmi. Emily jest nieszczęśliwa,
a Natasha…

– Mówiłem ci, że załatwię sprawę Natashy. Panuję nad tym.

Nie mogłam zrozumieć, skąd u niego ten spokój.

– Mam już dość, Nicky – powiedziałam. – Musimy stąd wyjechać,


przenieść się gdzie indziej. Co będzie, jeśli Natasha wróci i będzie
chciała odzyskać Emily?

– Nie wróci. I nie pójdzie na policję. Pewnie myśli, że mnie zabiła.


A nawet jeśli dowie się, że żyję, i spróbuje odebrać Emily, żaden sąd nie
przyzna jej opieki nad dzieckiem po tym, co mi zrobiła.
– Powie, że zwabiłam ją tutaj, a ty ją zaatakowałeś.

Wzruszył ramionami.

– Nie ma żadnych dowodów. Jej słowo przeciwko naszemu.


Naprawdę, kochanie, jesteśmy w doskonałej sytuacji. Natasha już nie ma
nadziei.

Cofnęłam dłonie i przeszłam na drugi koniec pokoju. W głosie


Nicky’ego usłyszałam taką surowość, a w jego obliczu zobaczyłam taki
chłód, że nie byłam w stanie znieść jego bliskości.

– Dobrze, że tego nie zrobiłeś – odezwałam się. – Nie powinniśmy


byli nawet o tym myśleć. Proszę cię, nie zabijaj jej.
– Aha, czyli nie przeszkadza ci, że próbowała mnie wykończyć? –
odparł. – Pięknie!

– Zrobiła to w samoobronie, przecież wiesz.


– O nie, chciała mojej śmierci, wierz mi. W końcu to ja zbierałem
ciosy, nie ty. – Dotknął siniaków na swojej twarzy i przesadnie
wykrzywił usta.
– Dziwisz się? Ukradłeś jej córkę.

– Nie można ukraść swojej własności – warknął.

– Emily nie jest twoją własnością! – naskoczyłam na niego. – To


małe dziecko, które potrzebuje matki. Nicky, to, co robimy, jest złe.
Dlatego nam nie wychodzi.

– Dopiero zaczęliśmy…

– Nie, nie, nigdy nam nie wyjdzie. Musimy to przerwać.

Z oblicza Nicky’ego zniknęła złość. Teraz wyglądał jak


skrzywdzony mały chłopiec.
– Ale przecież zrobiłem to wszystko dla ciebie – powiedział. – Dla
nas. Pragnęłaś tego, zawsze o tym marzyliśmy.

– Nie pragnęłam śmierci Natashy – odparłam.

– Ależ tak. Nienawidzisz jej, chciałaś tego nawet bardziej niż ja.
Powiedziałaś…

– Nie chciałam posuwać się aż tak daleko. Myślałam, że


rozwiedziesz się z nią i sąd przyzna ci opiekę nad dzieckiem. Pragnęłam
ciebie i Emily, to wszystko.

– No więc nas masz. Ale Natasha stoi nam na drodze, jest tematem,
który trzeba zakończyć. Sama powiedziałaś, że nigdy nie ustanie
w staraniach, żeby odzyskać Emily. Nie zamierzam się z nią dzielić,
Jen. – W jego oczach pojawił się ostrzegawczy błysk. Wiedziałam, że
był przeznaczony dla mnie. Poczułam się zwabiona w pułapkę.
Ugrzęzłam w tym bagnie razem z nim, a teraz on nie miał zamiaru
pomóc mi się z niego wydostać.

Nalał sobie dużą whisky i wyszedł, kuśtykając, ze szklanką


w drżącej dłoni. Opadłam na kanapę i schowałam twarz w poduszce.
Usłyszałam, jak wchodzi po schodach – pójdzie się położyć i prześpi się
aż do kolacji. Emily obudzi się z drzemki, będę musiała zrobić jej
herbatę i spróbować ją czymś zabawić. Modliłam się, żeby jeszcze
pospała. Nie miałam siły na kolejną przeprawę z marudzącą dwulatką
i musiałam się zastanowić.

Dotarło już do mnie, że nigdy nie będę matką dla Emily. Jak
mogłabym ją wychowywać i kochać jak własną córkę ze świadomością
tego, co zrobiliśmy? Nie byłam w stanie dłużej tego ciągnąć. Po ponad
trzydziestu latach czczenia ziemi, po której stąpał Nicky, w końcu się
odkochałam. Wreszcie przekonałam się, jakim on naprawdę jest
człowiekiem.
Podniosłam głowę i rozejrzałam się po obcym salonie. Było mi
potwornie wstyd. Każdą wyszywaną poduszkę, każdą zdobną kapę,
każde pociągnięcie pędzla na obrazie, jakim był widok za oknem, każdą
ozdobę zaprojektowano w taki sposób, aby goście czuli się tu jak
w domu. My jednak nasyciliśmy to miejsce przemocą i nienawiścią,
sprawiliśmy, że dziecko zaczęło bezsilnie wzywać matkę.
Zapragnęłam wrócić do swojego mieszkania i samotnego życia.
Zapragnęłam uwolnić się od Warringtonów, zapomnieć o ostatnich kilku
latach i zostawić to za sobą. Tyle że to Nicky regulował mój czynsz i co
miesiąc przelewał pieniądze na moje konto. Miałam niewiele własnych
oszczędności. Od kiedy się zeszliśmy, zaniedbałam swoją firmę i teraz
zalegałam kilka tysięcy funtów w niezapłaconych podatkach.
Wiedziałam, że Nicky nie zachowa się w porządku. Jeśli teraz od niego
odejdę, nic nie ugram i – co ważniejsze – stanę się jego wrogiem.
Widziałam, co był gotów zrobić Natashy. A jaki los mógł zgotować
mnie?
37

Wtedy

Jennifer
– Zrobiłem to – oznajmił Nick, wchodząc do kuchni i chowając telefon
do tylnej kieszeni spodni.
Zsunęłam stosik obierek z ziemniaków do kosza na śmieci
i spojrzałam na niego.
– Co zrobiłeś?

– Wystawiłem dom na sprzedaż. Dałem agencji wolną rękę. Mają


doprowadzić nieruchomość do porządku, posprzątać, udekorować
wnętrza według własnego uznania i tak dalej. Stargowałem prowizję do
dwóch procent. – Wyglądał na zadowolonego z siebie, jakby udało mu
się dobić wyjątkowo korzystnego targu.
Odłożyłam nóż na deskę. Nagle przeszła mi ochota na pieczonego
kurczaka.
– Dlaczego nie skonsultowałeś tego ze mną?

– To mój dom, mogę z nim robić, co chcę. – Wziął kawałek surowej


marchewki i wrzucił go do ust. – Daj spokój, Jen, przecież wiesz, że nie
możemy tam teraz wrócić.
– Wiem. Masz rację. Po prostu… – Łzy napłynęły mi do oczu.
Naraz cała męka ostatnich trzech lat, przeżywanie tego, że Natasha
zajęła moje miejsce, śpi w mojej sypialni, gotuje w mojej kuchni, żyje
moim życiem, wydała mi się bezcelowa. Jedyną rzeczą, jaka mnie
napędzała, była myśl, że pewnego dnia wrócę do tego domu, aby znów
uczynić go swoim.
– Sytuacja się zmieniła – powiedział. – Musimy się przenieść
w nowe miejsce. Gdzieś, gdzie nikt nas nie zna.
Westchnęłam.
– Emily tęskni za domem. – I za matką, dodałam w myśli.
Prychnął kpiąco.

– Pewnie już zdążyła o nim zapomnieć.


– Nie wydaje mi się. – Pomyślałam o Emily leżącej w łóżeczku.
Ucinała sobie przedpołudniową drzemkę. Tak bardzo opierała się przed
zaśnięciem, że w końcu zostawiłam ją i wyszłam, żeby zapadła w sen
zmęczona płaczem. Każda chwila ciszy i spokoju w ciągu dnia była dla
mnie na wagę złota. Od momentu, w którym Emily otwierała oczy,
odliczałam minuty do godziny, w której znów je zamknie. A kiedy Nicky
wybudzał ją ze snu, wpadałam w przesadną wściekłość.

Ilekroć patrzyłam na Emily, widziałam jej matkę, tym bardziej że


były niemal jak dwie krople wody. W ślicznych niebieskich oczach
Emily dostrzegałam oskarżycielskie spojrzenie Natashy, a ze sposobu,
w jaki mała ściągała usta i odmawiała jedzenia owsianki, przebijała
nienawiść jej matki. To Natasha szczypała mnie w ręce, kiedy Nicky nie
patrzył, i kopała mnie w piszczele za każdym razem, gdy ją podnosiłam.
To Natasha rzucała we mnie zabawkami. To jej ogłuszający krzyk tak
mocno wwiercał mi się w głowę, że myślałam, że pęknie mi czaszka.
Nie obwiniałam Emily. W roli matki byłam beznadziejnie
nieudolna. Przez tyle lat marzyłam o dziecku, a jednak teraz miałam
wrażenie, że zupełnie brakowało mi instynktu macierzyńskiego. Emily
mnie rozgryzła. Wiedziała, że coś jest nie tak i że w jakiś sposób
przyczyniłam się do zniknięcia jej mamy. Nie wyrzuciłaby prawdziwej
matki z głowy, nie do końca. Owszem, wspomnienie Natashy z czasem
by wyblakło, ale wiedza o tym, co się wydarzyło, na zawsze
i nieusuwalnie pozostałaby w jej pamięci. I w głębi duszy zawsze
wiedziałaby, że jestem oszustką. I zawsze by mnie nienawidziła, mimo
że nawet nie zdawałaby sobie sprawy dlaczego.

Stałam wpatrzona w okno i zatopiona w pełnych wyrzutów


sumienia myślach. Nicky mi się przyglądał. Wreszcie podszedł do mnie
i położył mi dłonie na ramionach. Zaczął masować mi mięśnie, ale robił
to tak mocno, że bolało.

– Będzie dobrze. Musisz się tylko rozluźnić – powiedział.

– Przykro mi, ale jestem beznadziejna. – Poddałam się bólowi;


palce Nicky’ego zagłębiały się w sploty pomiędzy łopatkami.
– Nieprawda, świetnie sobie radzisz z dziećmi. Emily jest
niespokojna i podenerwowana, więc ci dokucza. Między innymi dlatego
musimy sprzedać dom i się przeprowadzić. Musimy zacząć nowe
życie. – Pocałował mnie w szyję. Poczułam dreszcz. – Rozmawiałem ze
znajomymi w Toronto. Myślę, że miałbym spore szanse na znalezienie
tam pracy.

Odwróciłam się do niego, unosząc brwi.


– Toronto?

– To wspaniałe miasto. Spodoba się tobie i Emily.

– Nie chcę mieszkać w Kanadzie – odparłam, gwałtownie kręcąc


głową. – To tysiące kilometrów od wszystkich, których znam, od twojej
rodziny, od moich przyjaciół. Co z moją pracą?

Pogłaskał mnie po policzku, tak jakby tym prostym gestem mógł


rozwiać wszelkie wątpliwości.
– Wiem, że początkowo planowaliśmy to inaczej, ale wierz mi,
długo i intensywnie nad tym myślałem. To będzie nowy początek,
którego tak bardzo potrzebujemy. Zaufaj mi. W Kanadzie rozwiniemy
skrzydła…

– Nie, Nicky. – Odsunęłam się od niego. – Nie chcę tam utknąć,


kiedy ty wrócisz do dawnej rutyny i będziesz latał po świecie,
zostawiając mnie samą z Emily.

Popatrzył na mnie zdumiony.

– Przecież o to chodziło, prawda? Dlatego to zrobiliśmy. Żeby być


rodziną.

Opadłam na krzesło.

– Nie dam rady, Nicky. Ona mi nie pozwoli.

– Przyzwyczai się. Daj jej więcej czasu.


– A Natasha?

Spojrzał zimnym wzrokiem.

– To znaczy?

– Wiesz doskonale, o co mi chodzi. Co się dzieje? Zachowujesz się


tak, jakby nie istniała.

– Mówiłem ci, że załatwię tę sprawę.

– Jak?

Sięgnął po kolejny kawałek marchewki.


– Kupiłem bilety dla nas trojga na przyszły tydzień. Będę musiał
pójść na kilka spotkań, a ty w tym czasie się rozejrzysz, poznasz miasto,
może obejrzysz parę mieszkań. Potraktuj to jak weekendowy wypad.
Jeśli naprawdę ci się nie spodoba w Toronto, przemyślimy to, ale jeżeli
wypali któraś z ofert pracy… Postąpilibyśmy głupio, nie korzystając
z okazji.

– Nicky – odezwałam się stanowczo. – Dlaczego nie chcesz


powiedzieć, co zamierzasz w sprawie Natashy?

Z rozdrażnieniem przewrócił oczami, tak jakbym suszyła mu głowę


o to, że nie wyniósł śmieci.

– Zanim wrócimy z Toronto, wszystko będzie załatwione. Nic


więcej nie musisz wiedzieć.
Nasz samolot wylatywał w środę rano. Nicky wymyślił, że pojedziemy
na Heathrow dzień wcześniej i zatrzymamy się w hotelu niedaleko
lotniska. Miałam więc sześć dni na podjęcie decyzji.

Pomimo kłótni Nicky zachowywał się tak, jakbyśmy oboje pałali


chęcią przeprowadzki. Zupełnie jakby nie dotarło do niego nic z tego, co
powiedziałam, albo jakby potraktował moje słowa jak zwykłe
narzekanie. Zawsze wychodził z założenia, że zdoła przekonać mnie do
swoich decyzji, i prawdę mówiąc, przez większość lat, które ze sobą
spędziliśmy, rzeczywiście tak było. Ale sytuacja się zmieniła. Ja się
zmieniłam.

Dwie rzeczy były dla mnie jasne. Nie chciałam przenosić się do
Kanady i nie chciałam opiekować się Emily. Nie dlatego, że jej nie
kochałam – chociaż kiedy teraz o tym myślę, dociera do mnie, że nie
miałam pojęcia, czym jest miłość do dziecka. Byłam zakochana
w marzeniu o macierzyństwie i im bardziej oddalałam się od niego, tym
głębsze było moje przekonanie o tym, że go pragnę. Potrzebuję.
Posiadanie dziecka było moim prawem jako istoty ludzkiej. Patrzyłam na
młode matki z biednych rodzin, pchające podwójne wózki i ciągnące za
sobą gromadkę maluchów, i ten widok zatruwał mi krew. Dlaczego dla
nich to było takie proste, a dla mnie niemożliwe, mimo że przecież
mogłam dać dziecku znacznie więcej niż one? Wydawało mi się to
niesprawiedliwe.

Nicky obiecał mi dziecko. Był gotów poddać nas najlepszej


dostępnej terapii bezpłodności, cena nie grała roli. Cały on – myślał, że
wszystko można kupić. A kiedy już zawiódł każdy sposób i zdarzył się
przypadkowy cud imieniem Emily, Nicky’emu nadal się wydawało, że
może obrócić to na swoją korzyść. Kiedy przyznał się, że zapłodnił jakąś
dziewczynę, płakałam przez trzy dni, ale dla niego to, co się stało, wcale
nie było katastrofą, lecz okazją. Pozbył się nawet wyrzutów sumienia
w związku z tym, że rozwiódł się ze mną, żeby ożenić się z nią,
ponieważ w ostatecznym rozrachunku dostaliśmy to, czego chcieliśmy.
Nie mogłam znieść tego dwójmyślenia i usprawiedliwiania się. Nicky
zawsze emanował optymizmem, ale tym razem jego postawa graniczyła
z psychozą.

Doszedł do siebie po starciu z Natashą i choć jego nos był lekko


skrzywiony, kiedy patrzyło się z lewego profilu, to jednak Nicky nie
stracił prawie nic ze swej atrakcyjności. Mimo to jego dotyk działał na
mnie odpychająco. Mój pociąg do niego mnie osłabiał, a przecież
musiałam być silna. Chyba nie zauważył, że zaczęłam go unikać, być
może uznając, że moje zachowanie jest spowodowane napięciem
związanym z trudem opieki nad Emily. Czułam się tak, jakby odłożył
mnie na stosik spraw do załatwienia. Tak jakby przeciągnięcie mnie na
swoją stronę było jednym z zadań, które będzie musiał zrealizować
w wolnej chwili. Na razie miał ważniejsze sprawy na głowie i właśnie to
najbardziej mnie przerażało.
Czy zamierzał spróbować przekupić Natashę? Chciał zagrozić, że
oskarży ją o próbę zabójstwa, jeśli nie zrezygnuje z praw do Emily?
A może planował coś gorszego?
Nie mogłam znieść perspektywy ponownego przechodzenia przez
to wszystko; mdliło mnie na samą myśl o przemocy. Wiedziałam, że nie
będę w stanie żyć z poczuciem winy. Starałam się przekonać Nicky’ego,
żeby zostawił Natashę w spokoju, ale odmawiał rozmowy na ten temat,
powtarzał, że lepiej dla mnie, jeśli o niczym nie wiem. Miał mnóstwo
pieniędzy, wystarczająco dużo, żeby zapłacić komuś za załatwienie
sprawy. Postanowiłam, że jeśli Natasha zostanie zamordowana podczas
naszego pobytu w Toronto, pójdę na policję.
Oczywiście tkwiłam w tym po uszy. Robiłam wszystko, co kazał
Nicky, nie miałam czystego sumienia. Byłam samolubna, głupia
i potwornie arogancka, ale słowo daję, wyemigrowałabym do Kanady na
resztę życia – pojechałabym nawet do Mongolii – gdyby tylko Nicky
przyrzekł, że nie skrzywdzi Natashy.
Istniały inne rozwiązania. Mogliśmy pójść do sądu.
Prawdopodobnie wygralibyśmy sprawę. Mogliśmy nawet podzielić się
z Natashą opieką nad Emily; na pewno nie byłoby tak źle,
a przynajmniej Emily znałaby matkę. Tyle że Nicky nie dawał się
przekonać. Natasha próbowała go zabić i choć zrobiła to w samoobronie,
a przecież on też chciał się jej pozbyć, jego duma nie pozwalała mu
odpuścić. W ciągu tych kilku dni poznałam mojego byłego męża lepiej
niż przez wszystkie lata, które z nim przeżyłam. I w miarę jak wyłaniał
się coraz pełniejszy obraz tego człowieka, czułam, że decyzja podejmuje
się za mnie.
Działanie za plecami Nicky’ego okazało się łatwe, bo Nicky był
całkowicie pochłonięty snuciem planów dotyczących naszego nowego
życia w Toronto. Godzinami siedział z tabletem w ręku, zbierając
informacje na temat tamtejszych firm medialnych, które – o czym
zdawał się przekonany – miały prześcigać się w ofertach pracy dla niego.
Pokazywał mi zdjęcia mieszkań w centrum miasta i domów na
przedmieściach, a ja udawałam zainteresowanie. Kiedy powiedziałam, że
muszę pojechać do Kendal, żeby kupić kilka rzeczy przed podróżą,
puścił mnie bez zadawania pytań.
Zostawiłam z nim Emily, a sama pojechałam do miasta.
Zaparkowałam pod stacją kolejową. Z Kendal nie było bezpośrednich
połączeń z Londynem, więc postanowiłam dopytać w kasie.
– Proszę pojechać tym o czternastej trzynaście do Oxenholme –
poradziła kasjerka – i tam złapać pociąg, który dojeżdża do Euston. Bilet
w jedną czy w dwie strony?
Zawahałam się. Kusiło mnie, żeby kupić bilet i po prostu wsiąść do
pociągu, uciec stąd teraz, natychmiast, pozostawić Nicky’ego samemu
sobie. Bóg mi świadkiem, że bardzo pragnęłam uwolnić się od tego
nowego życia.
Kasjerka nachyliła się i zastukała w szybkę.

– Odjazd za trzy minuty…


Wzdrygnęłam się.
– Słucham? A, tak, dziękuję. Chyba… pojadę następnym. –
Odsunęłam się, żeby zrobić miejsce kolejnej osobie.
Zakręciło mi się w głowie od tych wszystkich myśli. Odeszłam
kilka kroków i przysiadłam na metalowej ławeczce. Czternasta
trzynaście do Oxenholme wjechał na peron. Przyglądałam się
wysiadającym i wsiadającym pasażerom. Każdy z nich miał swój cel, do
którego dążył. Kiedy pociąg opuścił stację, głęboko odetchnęłam.
Bardzo chciałam uciec, ale nie potrafiłam. Bodaj po raz pierwszy
w życiu zamierzałam przedłożyć czyjeś dobro ponad swoje. Ponieważ
nie przyjechałam tutaj, żeby złapać pociąg, tylko znaleźć automat
telefoniczny.
Nie podejrzewałam Nicky’ego o sprawdzanie moich połączeń, ale
wolałam nie ryzykować i nie dzwonić z komórki. Wybrałam numer
Natashy i zaczekałam na połączenie. Zabrzmiały trzy dzwonki, cztery,
pięć. Odbierz – mruknęłam. Na miłość boską, odbierz telefon!
– Halo? – W jej młodym, delikatnym głosie kryła się podejrzliwość.
– Natasho, to ja. Jen.

Usłyszałam, jak gwałtownie nabiera powietrza.


– Jen? – powtórzyła.

– Przepraszam cię, strasznie cię przepraszam.


– Daruj sobie, pieprzona suko.
– Nie dziwię się, że tak o mnie myślisz. Popełniłam błąd i dopiero
teraz zdałam sobie z tego sprawę…
– Jak się czuje Emily? – przerwała mi Natasha.

– Dobrze. Wszystko u niej w porządku. Opiekujemy się nią.


– A Nick? Domyślam się, że żyje.
– Tak. Mocno go uszkodziłaś, ale wylizał się z tego. – Zamilkłam,
bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Miała powód, żeby mi nie ufać. Na
pewno sądziła, że znów próbuję ją oszukać. W jaki sposób miałam ją
przekonać, że tym razem naprawdę chcę pomóc?

– Po co dzwonisz? – odezwała się. – Cieszy cię moje nieszczęście?


Rozumiem swoją sytuację i wiem, że nie mogę nic zrobić.
– Wysłuchaj mnie, proszę. W przyszłą środę lecimy we trójkę do
Toronto. Nicky twierdzi, że to tylko rekonesans w sprawie pracy, ale
czuję, że będzie nalegał, żebyśmy zostali.
– No i?

– Jesteś dla niego… niedokończoną sprawą.


– Wiem o tym – wychrypiała.
– Nicky chce zacząć nowe życie. Ale najpierw musi uporządkować
stare. Uwierz mi, naprawdę nie wiem, co konkretnie planuje, ale boję się,
że spróbuje… – Nie chciało mi to przejść przez gardło. – Nie zrobi tego
sam, wyśle kogoś. To się stanie, kiedy wyjedziemy, rozumiesz?

– Dlaczego mi to mówisz? – spytała drżącym głosem.


– Bo mam dość, już nie chcę brać w tym udziału. To, co zrobiliśmy,
było złe. Emily powinna być z tobą. Nic jej nie jest, ale wiem, że tęskni
za tobą.
– Jen, jeśli to kolejny podstęp…
– Nie! Przysięgam na swoje życie! Wiele ryzykuję, robiąc to.

– Robiąc co? Rozmawiając ze mną?


– Posłuchaj. We wtorek wieczorem jedziemy na Heathrow,
zatrzymamy się w hotelu Grand Metropole niedaleko lotniska. Jeżeli
zdołasz tam dotrzeć na siódmą, zniosę Emily na parking i oddam ci ją. –
Cisza w słuchawce. – Natasho, mówię prawdę, nie próbuję cię zwabić
w pułapkę. Hotel jest miejscem publicznym.

– A co z tobą?
– Odjadę… Pomiędzy mną a Nickym wszystko skończone.

Zamilkła. Zastanawiała się nad moimi słowami. Próbowała wyczuć,


czy mówię prawdę.
– W jaki sposób to zrobisz, żeby się nie zorientował?

– Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę.


– Skąd dzwonisz? Nadal jesteście w Lake District?
– Nie przyjeżdżaj tu – powiedziałam. – Jeśli to zrobisz, on zabije
nas obie. Nie zawaha się. Nicky oszalał, zupełnie go nie poznaję.
Zróbmy, jak mówiłam. Tak będzie najlepiej, Natasho. Nie ma innego
sposobu. Jeżeli nie zaryzykujesz, on zabierze Emily do Kanady i już
nigdy jej nie zobaczysz. Grozi ci niebezpieczeństwo. Wiem, jak to
brzmi, ale tym razem naprawdę jestem jedyną osobą, jakiej możesz
zaufać.

Długo milczała.
– W porządku – odezwała się w końcu. – Parking hotelu Grand
Metropole. Heathrow – powtórzyła. – Przyszły wtorek. Dziewiętnasta.

– Natasho…
Rozłączyła się.
38

Wtedy

Natasha
Upuściłam telefon na kolana i oparłam się o zagłówek. Czy tylko mi się
wydawało, czy rzeczywiście rozmawiałam z Jen? Zerknęłam na
wyświetlacz. Nie, to jednak prawda. Jej słowa wciąż huczały mi
w głowie. Słyszałam jej głos, pełen niepokoju i lekko chropawy,
zupełnie do niej niepodobny. Jen, którą pamiętałam, zawsze była
elokwentna i pewna siebie.
Wróciłam myślami do tego, co powiedziała. Nick przeżył atak
i wrócił do zdrowia, ale relacje między nimi uległy pogorszeniu. Jen
miała dość jego albo Emily i chciała się wycofać z układu.
Zaproponowała, że narażając siebie, odda mi córkę. Przeszedł mnie
dreszcz, kiedy z nadzieją wyobraziłam sobie, jak Jen przekazuje mi
Emily na hotelowym parkingu, biorę na ręce moją kochaną córeczkę
i odjeżdżamy z poczuciem triumfu. To było coś, czego najbardziej
pragnęłam.
Ostudziłam przedwczesny zapał.
Jen była świetną aktorką, w dodatku już raz mnie oszukała – byłoby
głupotą z mojej strony, gdybym tak łatwo dała się zwabić w kolejną
pułapkę. Oboje byli nikczemnikami, ale mieli głowę na karku. Na pewno
domyślili się, że jedynym sposobem na wyciągnięcie mnie z kryjówki
jest posłużenie się Emily – tej przynęcie nie byłam w stanie się oprzeć.
Jeśli pojadę na parking, o którym mówiła Jen, stanę się łatwym celem.
Wynajęty zabójca napadnie mnie, porwie i zamorduje. Wydawało mi się
to przesadne, wręcz absurdalne, jak pomysł rodem z filmu akcji, ale
przecież już wcześniej Nick i Jen próbowali mnie zabić, tylko im się to
nie udało. Byłam w niebezpieczeństwie. Jen sama to przyznała.

Sprawiała wrażenie zdesperowanej, w jej głosie pobrzmiewał strach


przed Nickiem. Jeżeli mówiła prawdę i mój mąż rzeczywiście zamierzał
wywieźć Emily do Kanady, musiałam za wszelką cenę go powstrzymać.
Droga sądowa nie wchodziła w rachubę: po pierwsze, miałam za mało
czasu, a po drugie, Nick poszczułby mnie sforą prawników. Jako ojcu
Emily wolno mu było zabrać ją za granicę na miesiąc bez mojej zgody.
Gdyby wyjechał z nią z kraju, sprowadzenie jej z powrotem zajęłoby mi
całe miesiące albo lata, gdybym zdecydowała się postępować zgodnie
z prawem.
Westchnęłam. To na nic. Przekroczyliśmy z Nickiem granicę tego,
co prawnie dopuszczalne. Walczyliśmy we własnym mrocznym świecie,
w którym nie istniały żadne reguły, i sięgaliśmy po wszelkie dostępne
środki. Może telefon od Jen był próbą zwabienia mnie w pułapkę,
a może Jen w końcu przejrzała na oczy i tym razem naprawdę przeszła
na moją stronę. Nie potrafiłam tego jednoznacznie rozstrzygnąć, ale jeśli
istniał choć cień szansy na uratowanie Emily, musiałam zaryzykować.
Jeżeli się pomyliłam i Nick wbije mi nóż w pierś, trudno. Życie bez
mojej małej córeczki i tak nie było wiele warte.
Pytanie tylko, jak dostanę się do hotelu Grand Metropole i jak
ucieknę po tym, kiedy odzyskam Emily? Sprint do najbliższej stacji
metra z dzieckiem na rękach był zbyt ryzykowny; nie chciałam też
polegać na taksówce, bo mogła nie przyjechać na czas. Potrzebowałam
własnego auta, ale jak miałam je wypożyczyć bez prawa jazdy? Wstałam
z łóżka i podeszłam do okna. Przed domem stała stara, wysłużona fiesta
mamy. Rozwiązanie nasuwało się samo, ale wiedziałam, że mama nie
pozwoli mi samej poprowadzić samochodu. Gdyby mnie zatrzymano,
straciłaby ubezpieczenie, a gdyby stało się coś gorszego, nie byłoby jej
stać na zakup nowego wozu.

Mama krzątała się na dole w kuchni przed wyjściem do pracy.


Włożyłam japonki, związałam włosy w kucyk i zerknęłam na swoje
odbicie w lustrze szafy. Byłam wychudzona i wyglądałam na
wyczerpaną, mimo że od kilku tygodni praktycznie nic nie robiłam,
większość czasu spędzałam, leżąc zrezygnowana w łóżku. Za to w moich
oczach pojawił się nowy blask. Zastanawiałam się, czy powiedzieć
mamie o telefonie od Jen. Położyłam dłoń na klamce i zawahałam się.
Jeśli jej powiem, pomyślałam, zaproponuje, że zawiezie mnie na
spotkanie. Nie chciałam jej narażać, wystarczyło, że sama ryzykowałam.
Zaczynało do mnie docierać, że odzyskanie Emily wcale nie będzie
oznaczało końca naszych kłopotów, wręcz przeciwnie – problemy
dopiero się zaczną. Nick się wścieknie i rzuci się nam do gardeł.
Wykorzysta całe swoje bogactwo i wpływy, żeby mnie zniszczyć,
zastosuje wszelkie dozwolone i niedozwolone chwyty. Z łatwością nas
odnajdzie i już nigdy nie będziemy bezpieczne. Nie będę mogła zostawić
Emily z mamą ani nawet na chwilę stracić jej z oczu. Kiedy dorośnie
i pójdzie do szkoły, będę się bała puszczać ją samą, bo ktoś mógłby ją
porwać; będę umierała ze strachu, że nie zastanę jej po lekcjach, gdy
przyjdę ją odebrać, bo wpadła w łapy Nicka. Będziemy musiały się
wyprowadzić, znaleźć nowy dom, ułożyć sobie życie od początku.
Zapewne będę musiała zmienić nam obu nazwisko. Dobrze się
ukryjemy, ale nawet wtedy będę nieustannie oglądała się przez ramię
w obawie, że ktoś mnie ogłuszy i porwie Emily.

Byłam gotowa zapłacić tę cenę za odzyskanie córki, ale przecież nie


mogłam wymagać od mamy, że zrobi to samo. Od ponad dwudziestu lat
mieszkała w swoim niewielkim domu komunalnym, spędzała długie
godziny w ogródku, znała sąsiadów i dobrze się z nimi dogadywała,
miała wiele przyjaciółek i udane życie towarzyskie. Gdyby nagle z tego
zrezygnowała, nie udałoby jej się zdobyć przekwaterowania. Poza tym
nie mogła sobie pozwolić na utratę pracy. W jej przypadku wczesna
emerytura nie wchodziła w grę. Mama żyła z renty socjalnej i miała
raptem kilka tysięcy funtów oszczędności. To byłoby z jej strony zbyt
duże poświęcenie po tym wszystkim, co dla mnie zrobiła, i po tym, jak
zawaliłam i sprawiłam jej zawód. Sama wpakowałam się w tę kabałę
i sama musiałam się z niej wykaraskać.

Przyszłość mnie przerażała – nawet przy założeniu, że Jen mówiła


prawdę i zdołam odzyskać Emily. Opadłam na łóżko i ukryłam twarz
w dłoniach. Pożałowałam, że nie zabiłam Nicka nad jeziorem. Że nie
roztrzaskałam mu czaszki i że jego trup nie poszedł na dno. Gdybym
uderzyła mocniej, gdybym nie przestała, tylko biła dopóty, dopóki nie
uszłoby z niego życie, wszystkie byśmy się od niego uwolniły. Byłoby
warto – nawet gdybym miała spędzić trzydzieści lat za kratkami.

Gdybanie nie miało sensu. Potrzebowałam planu działania.

Przez kolejne kilka dni chodziłam pobudzona i ożywiona. Sprawdziłam


informacje o hotelu Grand Metropole i odkryłam, że parking jest
przeznaczony wyłącznie dla gości. Hotel był pięciogwiazdkowy, ale
żadna z moich kart nie działała, więc i tak nie mogłabym wynająć tam
pokoju, nawet gdybym chciała. To oznaczało, że musiałam zaryzykować
i zaparkować w niedozwolonym miejscu przed budynkiem, licząc, że Jen
zjawi się o czasie.
Nie odezwała się drugi raz, więc założyłam, że nie miała okazji
zrobić tego tak, żeby Nick się nie zorientował. Nawet trochę mnie to
uspokoiło: uznałam, że gdyby próbowała zastawić na mnie pułapkę,
dzwoniłaby, chcąc się upewnić, czy się zjawię. Z drugiej strony mógł to
być podwójny blef, chęć wzbudzenia we mnie fałszywego poczucia
bezpieczeństwa. Bez przerwy analizowałam jej słowa, próbowałam
wyciągać wnioski, układałam rozmaite scenariusze, usiłowałam być krok
przed nią i Nickiem. Ale działałam po omacku, polegałam w zasadzie
wyłącznie na instynkcie. Ten zaś podpowiadał mi, że powinnam zaufać
Jen i że wkrótce Emily znów będzie ze mną – robił to zapewne dlatego,
że druga możliwość była zbyt przerażająca, by w ogóle o niej myśleć.

Obudziłam się we wtorek rano potwornie zdenerwowana. Tuż po


siódmej mama jak zwykle zajrzała do mojego pokoju i przyniosła mi
kubek herbaty, choć wiedziała, że wstawałam dopiero kilka godzin po
przebudzeniu.

– Jak się czujesz? – spytała, stawiając kubek na szafce nocnej. – Od


kilku dni jesteś w dziwnym nastroju. Na pewno nie chciałabyś pójść do
lekarza?

– Nie, naprawdę nic mi nie jest. – Wsparłam się na łokciach. –


Dziękuję, mamo… Nie tylko za herbatę. Dziękuję ci za wszystko, co
kiedykolwiek dla mnie zrobiłaś.

– Przestań gadać głupoty – ofuknęła mnie, ale uśmiechnęła się. –


No dobrze… Muszę się zbierać. Mam dziś pierwszą zmianę, powinnam
wrócić przed czwartą. Gdybyś miała ochotę wyjść i kupić mięso na
obiad, to na stole w kuchni masz pieniądze.

– Postaram się.

Potargała mi włosy.

– Świeże powietrze dobrze ci zrobi.


– Tak, mamo, wiem. Kocham cię.

Kiedy się odwróciła, żeby wyjść z pokoju, pożegnałam się z nią


bezgłośnie. Nie wiedziałam, kiedy znów bezpiecznie będę mogła się
z nią zobaczyć ani czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek będzie nam dane
się spotkać. Odsunęłam od siebie ponure myśli i powiedziałam sobie, że
dziś wieczorem Emily i ja będziemy razem. Nie mogłam się doczekać.
Przytuliłam poduszkę do piersi i wyobraziłam sobie, że zamiast niej
trzymam w ramionach swoją córeczkę.

Po wyjściu mamy próbowałam zasnąć, ale nie byłam w stanie. Godziny


mijały nieznośnie powoli. Wstałam, wzięłam prysznic, ubrałam się,
a potem spakowałam do dużej reklamówki te nieliczne ciuchy, które
kupiłam sobie w supermarkecie. Była już jesień, wiedziałam, że wkrótce
będę potrzebowała swetrów i jakiejś ciepłej kurtki, ale nie miałam za co
ich kupić.

Poszłam do pokoju mamy i wygrzebałam fioletowy golf z różowym


paskiem na ściągaczach, najstarszy, najbardziej bezkształtny sweter, jaki
zdołałam znaleźć. Miała go od lat, ale nie pamiętałam, kiedy ostatni raz
go nosiła. Wzięłam też jej kurtkę do ogrodu. Wiedziałam, że nie będzie
miała mi tego za złe, ale postanowiłam, że i tak przeproszę ją w krótkim
liście, który zamierzałam zostawić.
Dopiero po kilku próbach udało mi się złożyć słowa tak, że byłam
z nich zadowolona. Nie pamiętam, co dokładnie napisałam, ale
postarałam się, żeby list nie raził sentymentalnością. Nie mogłam się
zdecydować, gdzie go zostawić: na łóżku mamy czy może lepiej
w kuchni na stole? Chciałam mieć pewność, że go znajdzie. Zupełnie
zapomniałam, że i tak najpierw zauważy zniknięcie samochodu.

Byłam już w drodze, kiedy zadzwoniła. W starej fieście próżno było


szukać Bluetootha, więc nie mogłam odebrać. Nagrała mi wiadomość,
której nie miałam jak odsłuchać. Wyobraziłam sobie oburzenie mamy
tym, że nie wtajemniczyłam jej w swój plan, i niepokój, że pojechałam
sama, nie mając nawet prawa jazdy. Postanowiłam, że odezwę się do
niej, kiedy będzie po wszystkim i kiedy znajdziemy się z Emily
w bezpiecznym miejscu. Z radości zapomni się gniewać.

Wyposażenie fiesty nie obejmowało również nawigacji, ale na


szczęście trasa nie była skomplikowana. Wystarczyło wjechać na M25,
a potem kierować się na Heathrow. Hotel znajdował się mniej więcej
trzy kilometry od terminala. Miałam mnóstwo czasu na namierzenie go
i znalezienie miejsca, gdzie mogłabym zaparkować.
Jechałam, powtarzając w myślach wskazówki Sama dotyczące
korzystania z lusterek i zachowywania bezpiecznej odległości od auta
jadącego przede mną. Byłam niedoświadczonym kierowcą – mimo że
pokonałam szmat drogi z Lake District masywnym range roverem –
i śmiertelnie się bałam, że popełnię na drodze błąd i zostanę zatrzymana
przez policję. Auto mamy wydawało mi się bardzo delikatne i było
znacznie niższe od range rovera, co przekładało się na gorszą
widoczność. Zerkałam na szybkościomierz i zwalniałam, jak tylko
widziałam, że zaraz przekroczę dozwoloną prędkość. Skrzynia biegów
okropnie piszczała, gdy próbowałam wrzucić piątkę, więc trzymałam się
czwórki i lewego pasa.

Pamiętam, że utknęłam za wolno jadącą ciężarówką. Wyglądała na


strasznie długą i bałam się ją wyprzedzić, bo nie wiedziałam, czy uda mi
się utrzymać prędkość. Miałam jeszcze sporo czasu do spotkania,
dlatego postanowiłam nie wychylać się, tylko jechać grzecznie za
ciężarówką, licząc, że skręci na najbliższym zjeździe z autostrady.
Pamiętam, że auta przede mną nagle zwolniły, a samochody na
sąsiednich pasach pomknęły jeden za drugim. Pomyślałam wtedy, że
jadą zbyt blisko siebie, i usiłowałam przypomnieć sobie z testów na
prawo jazdy, które rozwiązywałam, ile wynosi długość drogi
hamowania. Nie widziałam nic zza ciężarówki i nie wiedziałam, co
spowodowało spowolnienie ruchu. Może roboty drogowe albo początek
godzin szczytu? Pamiętam, że powiedziałam sobie: oby tylko się nie
zakorkowało. Co prawda miałam zapas czasu, ale to nie znaczyło, że
mogłam utknąć na autostradzie.
Pamiętam, że zerknęłam w prawo na samochody jadące środkowym
pasem. I pamiętam srebrną mazdę, która się ze mną zrównała.
Pamiętam też, że osoba siedząca z przodu na miejscu dla pasażera
obróciła głowę i popatrzyła w moją stronę.

Nasze spojrzenia spotkały się tylko na ułamek sekundy, ale to


wystarczyło, żeby mnie rozpoznał.
Zdumiony otworzył szeroko oczy, a potem przeniósł wzrok na
swojego kierowcę.
Mazda przemknęła tak szybko, że nawet nie zobaczyłam Jen za
kierownicą.

Nie dostrzegłam również siedzącej z tyłu Emily, choć natychmiast


wyczułam jej obecność – była tak blisko mnie, oddzielona warstwą
metalu, kurzem i powietrzem. Odruchowo zapragnęłam przeskoczyć na
środkowy pas i popędzić za nią, ale jechał nieprzerwany sznur
samochodów i nie mogłam się wbić.
Zaczęłam się trząść. Mocno chwyciłam kierownicę, żeby nie stracić
panowania nad fiestą. Wysunęłam się zza ciężarówki, szukając
wzrokiem lśniącej srebrnej mazdy, ale była już kilka aut dalej. Nagle się
schowała…

…i po chwili znów ją zobaczyłam. Musiała zahaczyć o inny pojazd,


bo nieoczekiwanie zaczęło nią rzucać, a potem całkiem wyrwała się spod
kontroli, tak że zakręciło nią raz, drugi, trzeci. Samochody z tyłu
hamowały i uciekały na sąsiednie pasy. Jakaś ciężarówka próbowała
uniknąć zderzenia i w rezultacie stanęła w poprzek pasów, zasłaniając mi
widok. Plandeka jej naczepy wydymała się na wietrze jak żagiel okrętu.
Auta z impetem wbijały się w nią jedno po drugim. Wyglądało to
osobliwie pięknie.
Powinnam była zareagować, kiedy ciężarówka przede mną
zatrzymała się z piskiem opon. Powinnam była gwałtownie zahamować,
tak jak uczył mnie Sam. Ale nie zrobiłam tego, bo wyobraziłam sobie
Emily, księżniczkę w jej srebrnej karecie, która obracała się, wirowała
jak w wagoniku w wesołym miasteczku.
39

Teraz

Anna
– Wspaniale wyglądasz, złotko – mówi Margaret, gdy w poniedziałek
rano wchodzę do biura. – Promieniejesz ze szczęścia.
– Och, daj spokój – odpowiadam ze śmiechem, stawiając torebkę na
blacie. Wyjmuję plastikowe pudełko z kanapkami z wczorajszym
pieczonym kurczakiem w majonezie i z plastrami ogórka. Chris
przygotował je dziś rano. Dla siebie zrobił identyczne w identycznym
pudełku.
Margaret poprawia szydełkowy sweterek, który podwinął się na jej
okrągłym brzuchu.
– Naprawdę, jesteś zupełnie odmieniona. Strasznie się cieszę, Anno.
– Nie zachwycaj się tak. To dopiero początek. – Pstrykam włącznik
komputera i idę zanieść kanapki do lodówki w kuchni. Margaret rusza za
mną. Nie odstępuje mnie na krok, kiedy napełniam czajnik wodą, po
czym wracam do biurka, żeby wklepać hasło i się zalogować.
– Mieszkacie razem, więc to musi być na poważnie – ciągnie. Po
powrocie do kuchni sięga po nasze kubki, które suszą się na ociekaczu,
i wrzuca do każdego po jednej torebce herbaty. – Podejrzewam, że kiedy
rozwód Chrisa dojdzie do skutku… – Już widzę, jak wyobraża sobie
mnie w białej sukience, a Chrisa w cylindrze i fraku.
– Przykro mi, ale nigdy więcej – mówię, zapominając się. Zalewam
kubki wrzątkiem; torebki wypływają na powierzchnię i po chwili znów
opadają na dno.

– Aha. Czyli byłaś zamężna? – Margaret pyszni się dumna ze


swoich umiejętności wyciągania informacji od ludzi. – Tak myślałam.
Kiedy przyjechałaś do Morton, wydawałaś się bardzo… nie wiem, jak to
ująć… samotna.
– Na szczęście znalazłam przyjaciół – odpowiadam, dodając mleko
do herbaty. Margaret przygląda mi się z zaciekawieniem. Wyjmuję
torebkę i zabieram kubek do biurka. Nie, myślę, nic więcej ci nie
powiem, i tak już wiesz za dużo.

Siadam przed komputerem, obracam się na fotelu do monitora


i sprawdzam pocztę. Żadna z wiadomości, które dostałam, nie przyciąga
mojej uwagi na tyle, by wyrwać mnie z zamyślenia. „Mieszkacie
razem”. Chciałam ją poprawić, że zajmuję tylko pokój u Chrisa, ale
dowody świadczą przeciwko mnie. Rzeczywiście mieszkamy razem.
Śpimy w jednym łóżku (zazwyczaj u niego), gotujemy jedno dla
drugiego i wspólnie jemy kolację przed telewizorem. Chodzimy na
długie spacery nad rzeką i zaglądamy do miejscowego pubu. Jesteśmy
parą. Tworzymy związek.

Nie zaplanowałam tego i przyznaję, że na początku – zwłaszcza po


tym, jak Chris znalazł zdjęcie Emily – było trudno, ale wszystko
wskazuje na to, że pierwszy kryzys mamy już za sobą. Powiedziałam
mu, że nie jestem jeszcze gotowa na rozmowę o swojej przeszłości i że
być może nigdy nie będę. Dodałam, że jeśli zamierza drążyć, to lepiej od
razu dajmy sobie spokój, zanim któreś z nas zbyt mocno zaangażuje się
emocjonalnie. Mówi, że interesuje go wyłącznie tu i teraz, ale przecież
nie sposób stwierdzić, co naprawdę dzieje się w głowie drugiego
człowieka. Każdy ma tam swój sekretny świat. Przekonałam się o tym na
własnej skórze.
Dziś wieczorem po pracy, kiedy Chris będzie miał swój
cotygodniowy dyżur w Najświętszym Zbawicielu, pójdę do starego
mieszkania. Postanowiłam wstrzymać się z wypowiedzeniem umowy
najmu, bo jeśli między mną a Chrisem jednak się nie ułoży, nie
chciałabym zostać bez dachu nad głową. Od tygodni tam nie
zaglądałam – trzeba posprzątać. Poza tym chcę zabrać kilka rzeczy:
trochę ubrań, pościel i parę sprzętów do kuchni, w tym wok, który
kupiłam po przeprowadzce do Morton i którego nigdy nie używałam.

Podczas przerwy na lunch idziemy z Margaret zjeść kanapki –


z reguły towarzyszy nam Chris, ale dziś musiał pojechać do Stafford na
spotkanie. Na dworze jest wprawdzie chłodno, ale nie przepadamy za
jedzeniem przy biurku, więc wkładamy kurtki i wychodzimy poszukać
ławeczki w pasażu przy centrum handlowym. Wgryzając się w kurczaka,
uświadamiam sobie, że czuję się właściwie… zadowolona. Z drugiej
strony to nowe życie wydaje mi się nieco obce. Wygląda zupełnie
inaczej niż dawne i w żaden sposób nie przypomina przyszłości, jaką
sobie wyobrażałam. Wylądowałam w zwyczajnym miasteczku
i znalazłam pracę w administracji, całkowicie pozbawioną perspektyw.
Związałam się z uroczym, mało ambitnym, bogobojnym rozwodnikiem.
Zamaskowałam się jak mistrz kamuflażu – ale żeby tak miało wyglądać
prawdziwe życie?

– Co cię tak śmieszy? – Margaret macha papierową serwetką,


płosząc stadko wróbli, które obsiadło naszą ławeczkę, żeby dziobać
okruchy.
Zamyśliłam się i nie zauważyłam, że zaczęłam śmiać się na głos.

– A, nic szczególnego – mówię. – Tylko to, jak czasem układa się


życie.
Popołudnie mija jak zwykle: odpowiadam na maile, od czasu do
czasu popijając herbatę i ucinając niezobowiązujące biurowe pogawędki.
Sumiennie wykonuję swoją pracę, wyjaśniam wątpliwości albo
przekazuję zapytania do odpowiednich działów, i o piątej moja skrzynka
pocztowa jest praktycznie pusta.
– Masz jakieś plany na dziś? – pyta Margaret, kiedy czekamy na
windę.

– Nie. Myślałam, żeby zajrzeć do starego mieszkania, zabrać parę


rzeczy i może trochę odkurzyć. Potem, czekając na Chrisa, pewnie
obejrzę ten serial na ITV…

– Koniecznie! Trudno się oderwać. Dzisiaj chyba ostatni odcinek. –


Unosi ramiona i szczerzy zęby w uśmiechu. – Nie mogę się doczekać!

Idę znajomą trasą przez park, przechodzę przez rzekę urokliwym


żelaznym mostem i dalej asfaltową ścieżką, która okrąża duże boisko
należące do klubu rugby. Jesień zbliża się wielkimi krokami, liście na
niektórych drzewach po drugiej stronie Polanki zaczynają zmieniać
kolor. Wiejący pod zaciągniętym szarymi chmurami niebem słaby wiatr
ledwo porusza równo skoszoną trawą. Jestem sama, jeśli nie liczyć kilku
osób na spacerach z psami.
Dwadzieścia minut później stoję przed zapuszczonym
szeregowcem. Dawno tu nie byłam. W niewielkim ogródku przed
wejściem leżą śmieci, furtka skrzypi, kiedy ją otwieram, a z pęknięć
w betonowej ścieżce wyrastają chwasty. Obracam klucz w zamku i jak
zwykle lekko popycham kolanem źle dopasowane drzwi, żeby ustąpiły.
O dziwo na wycieraczce nie znajduję żadnych listów do byłych
lokatorów ani gazetek reklamowych. Może pod moją nieobecność
w mieszkaniu był właściciel? Albo może ktoś wprowadził się na górę?
Wkładam klucz do zamka antywłamaniowego, próbuję obrócić, ale
okazuje się, że jest otwarty. Przeklinam w myślach gospodarza, który
nawet nie potrafi porządnie za sobą zamknąć, i przekręcam klucz
w zamontowanym niżej zwykłym zamku. Włączam światło i ruszam
wąskim korytarzem do kuchni, pomstując na ograniczone prawa
najemców i zastanawiając się, czy przypadkiem nie będę musiała
dopłacić za prąd. Nagle słyszę za plecami:

– Jak się masz, Jen?


Znam ten głos. Wypowiada moje prawdziwe imię.

Zastygam w bezruchu. Nie odwracam się. Czuję nieprzyjemny


ucisk w żołądku. Spoglądam w głąb mieszkania. Czy odważę się rzucić
do ucieczki? Jeśli drzwi do ogrodu nie są zamknięte, jeśli zdołam przejść
przez ogrodzenie… Ale nie jestem w stanie zrobić nawet pół kroku.
Mam wrażenie, jakby moje stopy przyrosły do podłogi.

– Wybacz, jeśli cię wystraszyłem. – Zbliża się i kładzie mi dłoń na


ramieniu. Przechodzi mnie lodowaty dreszcz. – Musimy porozmawiać.

Powoli odwraca mnie i nasze spojrzenia się spotykają.


– Jak się tu, kurwa, dostałeś? – pytam.

Zamiast odpowiedzieć, wskazuje dłonią salon.

– Może usiądziemy? – Bierze mnie za rękę i prowadzi na kanapę.


Na szklanym blacie ławy stoi kilka pustych butelek po piwie, wokół
walają się pudełka po pizzy. Na sofie leży zmięty brudny śpiwór. –
Niezła miejscówka, żeby przekimać – mówi. – Salon, sypialnia, kuchnia,
łazienka, wszystko, co trzeba. Luksus w porównaniu z ulicą. Ale nie taki
luksus, do jakiego przywykłaś.
– Włamałeś się?

– Brzydkie słowo. Powiedzmy, że wpadłem popilnować ci


mieszkania.

– Skąd wiedziałeś, że dziś tu będę? Chris dał ci cynk?

– Chris? – Patrzy na mnie z udawanym zdumieniem.


– Wiesz doskonale, kim jest Chris.

– Chodzi ci o tego gościa ze schroniska?

– Nie próbuj go bronić. To on ci powiedział, że moje mieszkanie


stoi puste? Kazałeś mu ukraść moje klucze, żebyś mógł je sobie dorobić?
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Parę tygodni temu
zobaczyłem, że się wynosisz, i wszedłem do środka tylnymi drzwiami.
Od tamtej pory czekam, aż się zjawisz. Usiądźmy, co? Przecież nie
będziemy gadać na stojąco.

Opadam na kanapę. Kolana mi się trzęsą, złączam je


i unieruchamiam dłońmi.
– Czego chcesz?

Siada w fotelu naprzeciwko mnie. Jego sylwetka rysuje się na tle


okna, przez które wpadają promienie wieczornego słońca.

– Kiedy cię zobaczyłem w dzielnicy przemysłowej, nie mogłem


uwierzyć, że to naprawdę ty. Myślałem, że mi się przywidziało, wiesz, że
się zjarałem i mam zwidy. Ale potem pojawiłaś się w Najświętszym
Zbawicielu i wtedy już wiedziałem, że się nie pomyliłem. Tamtego
wieczoru poszedłem za tobą do domu i cię obserwowałem. Zacząłem
rozpytywać o ciebie w schronisku i ten facet… Chris, tak? Ten, o którym
mówiłaś. Chris powiedział, że masz na imię Anna.
– Bo tak jest. Mam na imię Anna. Dokonałam prawnej zmiany.
– Ta… Musiało się wydarzyć coś strasznego, że zdecydowałaś się
na taki krok.
– Czy możemy przestać udawać? Na pewno znasz prawdę.

Kręci głową.
– Wcale nie, Jen. Poważnie. Nic nie wiem. Ukrywasz się. Tyle się
domyśliłem. Musi tak być, bo przecież nikt z własnej woli nie
przeprowadza się do takiej dziury, a już na pewno nie kobieta taka jak ty.
Pytanie tylko, przed kim uciekłaś. Przed byłym mężem?
Spoglądam mu prosto w oczy, bo chcę zobaczyć jego reakcję.
Poznam, jeśli gra.
– Nick jest w śpiączce – mówię.
– W śpiączce? – Wypuszcza powietrze, jakby ktoś go zdzielił
w brzuch. – W śpiączce?! Ja pierdolę! – Albo jest świetnym aktorem,
albo rzeczywiście nie wiedział. Jestem prawie pewna, że to drugie, co
nie zmienia faktu, że muszę uważać, co mówię. Nie pora na odkrywanie
kart.
– Coś okropnego – mówi po chwili. – Cholerny pech. Jak do tego
doszło?

– Wypadek samochodowy. – Wystarczą dwa słowa, bym poczuła


narastającą panikę.
– Gdzie?

– Na M25, tuż przed węzłem z M4.


Kwituje to gwizdnięciem.
– Jezu. Czyli co, Nick jest jak warzywo?

– Lekarze nie dają mu szans na wybudzenie, ale rodzina odmawia


odłączenia aparatury. – Mogłabym powiedzieć więcej, ale nie robię tego.
Sam pochyla się i splata dłonie.
– Jen, przysięgam, że nie wiedziałem. Byłem daleko stąd…
Tkwiłem głęboko w swojej głowie, w mrocznych, niefajnych miejscach
od… od kiedy straciłem robotę i wszystko trafił szlag. Zatrzymałem się
na etapie, na którym Natasha mieszkała z matką, a jej małżeństwo
praktycznie się rozpadło. Próbowałem porozmawiać z nią, przeprosić,
ale nie chciała mnie słuchać. Myślała, że doniosłem szefowi, że
zamierzała go zostawić. Nie obchodziło jej, co miałem do powiedzenia.
A Nickowi się ubzdurało, że mam romans z Natashą. Wściekł się
i zagroził, że postara się, żebym już nigdy nie znalazł pracy. Pewnie
dlatego odszedł od Natashy. Nie mogę sobie tego wybaczyć.
– To nie miało nic wspólnego z tobą – mówię. – Porzucił ją, żeby
wrócić do mnie.

Nie słucha.
– Poniosło mnie. Wydawało mi się, że coś między nami
zaiskrzyło. – Chrząka ze wstrętem. – Tak jakby mógł ją zainteresować
ktoś taki jak ja, kiedy miała męża, który zarabiał miliony.
– No wiesz, pieniądze niewiele mu pomogą.

– Fakt. Jak na ironię, co? – Wzdycha. – A co u Emily? Fajny


dzieciak. Oboje mieliśmy frajdę, kiedy się bawiliśmy w strażaka Sama. –
Wybucha pełnym czułości śmiechem. – Mam nadzieję, że Natasha ją
odzyskała.

Gwałtownie nabieram powietrza. Nie wie. Bo gdyby wiedział, nie


byłby w stanie mówić o niej w taki sposób, nie potrafiłby udawać.

– Sam, przykro mi… Emily zginęła w wypadku.


– O kurwa. – Wydaje jęk i łapie się za głowę. – To… to straszne.
Biedne dziecko… Jezu, jak mi przykro. Biedna Natasha. – Zaczyna
płakać. – To moja wina, moja wina.
Wstaję i podchodzę do niego, chwytam go za ramiona i potrząsam
nim.

– Nie, posłuchaj! To była moja wina, nie twoja. Moja i Nicky’ego.


Użyłam cię jako przynęty. Nicky obiecywał, że zostawi Natashę, ale się
ociągał. Chciałam, żeby miała z tobą romans, rozumiesz? – Mój głos
robi się ostry i nieprzyjemny. – Byłeś częścią mojego planu, ale
bynajmniej nie najważniejszą. Chodziło o Emily. Nicky i ja pragnęliśmy
jej dla siebie, dlatego musieliśmy wyeliminować Natashę. To ja nie
mogę żyć z tym, co zrobiłam. Ja. Nie ty. Ty nie masz sobie nic do
zarzucenia.
Przypomina mi się kłótnia z Nickym po tym, jak weszłam do jego
domu i się upiłam. „Ona się stuka z szoferem – powiedziałam, kiedy
zagroził, że odbierze mi klucze. – A on ją uczy jeździć samochodem.
Pozwolisz, żeby robili z ciebie durnia?”
Sam powoli opuszcza dłonie.

– Jesteś potworem – cedzi. – Pierdolonym potworem.


– Tak, skoro wolisz mnie tak nazywać… To i tak łagodniejsze
z określeń, którymi sama siebie raczyłam przez te ostatnie kilka
miesięcy.
Mruży oczy.
– Już rozumiem, Anno. Nie ukrywasz się przed Nickiem, tylko
przed Natashą.
– Sam, ja się ukrywam przed wszystkim – mówię bez rozczulania
się nad sobą. – Przed wszystkim i wszystkimi. Ale w pierwszej
kolejności przed samą sobą.
Wstaje, lekko się chwiejąc, pijany swoją nową, urojoną mocą.
– Odnajdę Natashę i powiem jej, gdzie jesteś. – Zabiera śpiwór
z kanapy. – Jeśli będzie chciała, żebym cię zabił, to cię zabiję. Mam
gdzieś, czy trafię za to za kratki do końca życia.
40

Teraz

Anna
Podnoszę głowę i zaczynam mrugać, próbując rozwiać mgłę
zasnuwającą moje oczy. Jest ciemno, jeśli nie liczyć wąskiego snopu
światła z latarni, który wpada do środka przez przerwę między
zasłonami. Już pamiętam… Sam zabrał swoje rzeczy i wyszedł
w pośpiechu, miotając przekleństwa. Opadłam bezwładnie na kanapę
w ataku żałosnego użalania się nad sobą, wybuchnęłam płaczem
i ryczałam, dopóki nie rozbolał mnie brzuch i nie byłam w stanie
oddychać przez zatkany nos.
Jak długo tu leżałam? Sprawdzam godzinę na telefonie – jest prawie
ósma. Chris przyjedzie po mnie o wpół do dziesiątej. Do tej pory muszę
się stąd ulotnić. Wstaję z kanapy i słaniając się na nogach, idę do
sypialni. Wysuwam walizkę spod łóżka. Leży na niej gruba warstwa
kurzu, od którego zaczynam kichać. Otwieram ją, a potem wyjmuję
wszystko z szafy i układam na łóżku.
Patrzy na mnie moje odbicie w lustrze w drzwiach i kręci głową.
Widzę żałosną, pokonaną czterdziestokilkuletnią kobietę w banalnej
fryzurze, z rozmazanym makijażem i oczami czerwonymi od płaczu.
Kobietę, która jest zmęczona kłamstwami, udawaniem i ma dość
uciekania. Ale która znów musi uciec.
Wkładam do walizki bluzki, swetry, parę sukienek, kilka par spodni
i zimowe buty. Zapinam ją i zanoszę pod drzwi. Wyjmuję telefon
i wzywam taksówkę, która zawiezie mnie do mieszkania Chrisa.
Taryfa zjawia się po kilku minutach. Zamykam za sobą drzwi, klucz
wrzucam przez szczelinę na listy. Taksówka przejeżdża przez most,
a potem przez centrum Morton. Spoglądam za okno, staram się wytrawić
w pamięci mijane sklepy i budynki. Kiedy docieramy do biur rady
miasta, ogarnia mnie głęboki żal, bo pomimo całej monotonii tej pracy,
czułam się w niej zaskakująco dobrze. Moi koledzy wprawdzie nie do
końca wiedzieli, co o mnie myśleć, ale w sumie byli miłymi
i życzliwymi ludźmi. Będę musiała wysłać Margaret przeprosiny, zanim
zamknę konto mailowe Anny.

Samochód zatrzymuje się na ulicy przy osiedlu Chrisa.

– Czy mógłby pan zaczekać? – pytam. – To zajmie nie więcej niż


kilka minut.
W mieszkaniu nie próżnuję, tylko zaczynam biegać od
pomieszczenia do pomieszczenia, wybieram rzeczy do zabrania
i większość zaraz odkładam. Nie mogę sobie pozwolić na zbyt dużą ilość
bagażu. Prędko wypełniam walizkę ubraniami, butami, przyborami
toaletowymi i dokumentami. Zostawiam ją przy drzwiach, idę do okna
zobaczyć, czy taksówka nadal czeka – jest, ale muszę się pospieszyć.

Lecę do biurka z komputerem i wyjmuję pojedynczą kartkę


z podajnika drukarki. Biedny Chris. Będzie zdezorientowany, kiedy
pojedzie do mojego starego mieszkania i nie zastanie mnie tam. Zmartwi
się, kiedy się okaże, że nie odbieram telefonu. Potem wróci do siebie
i zobaczy ten liścik. Postępuję jak tchórz, wiem, ale nie mam wyjścia.
Muszę jeszcze dziś wyjechać z Morton.
„Chris, przepraszam, że robię to w taki sposób. To nie ma nic
wspólnego z tobą, jesteś wspaniałym mężczyzną. To moja wina – tylko
moja. Zapomnij o mnie i znajdź sobie kogoś nowego. Zasługujesz na
szczęście. Ściskam, Anna”.

Dodaję kilka buziaków i odkładam długopis. Taksówkarz trąbi ze


zniecierpliwieniem. Składam kartkę na pół, dużymi literami umieszczam
na niej imię Chrisa i kładę ją obok czajnika. Nie może jej nie zauważyć.
Chris, ten pełen dobroci i życzliwości mężczyzna, któremu wydaje się,
że rozwiązaniem większości problemów w życiu jest filiżanka mocnej
herbaty.

Od browarów mocno czuć drożdżami – słodkawa woń zgnilizny


przypomina zapach starego człowieka na łożu śmierci. Stoję na peronie
i po raz ostatni wciągam ją do płuc, wiedząc, że drobna cząstka Morton
zostanie we mnie już na zawsze. Nie sądziłam, że to powiem, ale będę
tęskniła za tym miastem, a przede wszystkim za ludźmi. Za Lindsay,
moją terapeutką, która dysponując zaledwie kilkoma fragmentami mnie,
próbowała złożyć moją osobę z powrotem w jedną całość; za Margaret,
która koniecznie chciała wyciągnąć mnie ze skorupy, nie zdając sobie
sprawy, że tkwię w niej, bo się ukrywam. Najbardziej jednak będę
tęskniła za delikatnym, staroświeckim sposobem, w jaki kochał się ze
mną Chris. Pod kołdrą. W ciemności, przy zgaszonych światłach.
Wszyscy ci ludzie dali mi znacznie więcej, niż zasługiwałam.

Dzwoni telefon, który mam w torebce. Wiem, że to Chris, i może


nawet chciałabym odebrać, ale nie mam siły. Czekam, aż włączy się
poczta i Chris zostawi wiadomość. Odsłucham ją, a potem wyłączę
komórkę. Chcę po prostu raz jeszcze usłyszeć łagodny tembr jego głosu.
Na stację wjeżdża pociąg do Birmingham. Dotarcie do New Street
zajmie mu czterdzieści minut. Będę miała niewiele czasu na przesiadkę,
ale przy odrobinie szczęścia powinnam zdążyć. Wdrapuję się do wagonu
i umieszczam walizkę na półce na bagaż. Skład jest praktycznie pusty,
więc mam przedział dla siebie. Kiedy kładę torebkę na stoliku i zajmuję
jedno z miejsc, znów odzywa się telefon. Wstrzymuję oddech i odliczam
sekundy, aż przestanie brzęczeć. Nie będzie łatwo.
Ruszamy. Wkrótce miejski krajobraz ustępuje tonącym w ciemności
polom i drzewom. Opieram się wygodnie o zagłówek i zamykam oczy.
Żegnaj, Morton.
Najgorzej jest wtedy, kiedy jadę samochodem, ale podróż właściwie
każdym środkiem transportu przenosi moje myśli do wypadku.
Nazywam go tak, bo wszyscy to robią, ale dla mnie był to zamierzony
akt przemocy, akt wymierzenia sprawiedliwości za zło, które
wyrządziliśmy. Kara dla Nicky’ego. O ile mi wiadomo, mój były mąż
nadal jest w śpiączce. Chciałabym móc wniknąć do jego głowy
i zobaczyć, co się w niej dzieje. Czy pamięta chwile tuż przed kraksą?
Czy wie, że jego córka nie żyje? Wyobrażam sobie, jak wyciąga do niej
ręce, uwięziony w tym swoim niepełnym życiu, i jak błaga lekarzy, żeby
odłączyli go od aparatury.

Wypadek, w którym zginęła Emily, był jednym z największych


karamboli na autostradzie w ciągu ostatnich dwóch dekad.
Trzydzieścioro poszkodowanych osób rozdysponowano po okolicznych
szpitalach. Nicky’ego przewieziono śmigłowcem do specjalistycznej
jednostki, a mnie załadowano do karetki i zabrano w inne miejsce.
Doznałam uszkodzenia głowy, miałam połamane żebra, liczne
skaleczenia i stłuczenia, a także pęknięcie nadgarstka, które wymagało
interwencji chirurga. Z fizycznego punktu widzenia nie odniosłam
większych obrażeń. Natomiast pod względem psychicznym było ze mną
o wiele gorzej. Przyszła do mnie policja i poprosiła o złożenie zeznań
w sprawie wypadku. Nigdy nie zapomnę miny posterunkowej, kiedy
powiedziałam jej, że jechała z nami mała dziewczynka.

Trzeciego dnia odwiedziła mnie Hayley. Od nie wiem jak dawna nie
widziałam jej bez tony makijażu na twarzy. Ciekawe, że niepomalowana
wyglądała zupełnie jak ta jedenastoletnia dziewczynka, z którą kiedyś
bez przerwy się wygłupiałam; nadal miała ten biegnący w poprzek nosa
szlaczek jasnych piegów, małe oczy i krzaczaste brwi.

– Wiadomo coś? – spytałam, jak tylko podeszła do łóżka. Przyjrzała


mi się i kiedy nabrała pewności, że wyszłam z wypadku z niewielkimi
obrażeniami, wydęła wargi z odrazą.

– Nic nowego. Może się obudzić w każdej chwili albo nigdy.


Nigdy. – Łzy napłynęły jej do oczu, ale pociągnęła nosem i nie pozwoliła
im spłynąć po policzkach. – Nie tracimy nadziei. Cały czas z nim
rozmawiamy, czytamy mu artykuły z gazet, puszczamy jego ulubioną
muzykę. Jak dotąd nie zareagował, ale wierzę, że nadal tam jest.

Wyciągnęłam zdrową rękę i zamknęłam dłoń Hayley w swojej.

– Przykro mi, Hayley, naprawdę.

– Zresztą i tak nie będzie chciał żyć, kiedy się dowie o Emily –
dodała łamiącym się głosem. – Będzie żałował, że nie spłonął razem
z nią. Biedna kruszyna. Kolejny aniołek w niebie…

– Wiem. To nie do zniesienia.


Wyjęła chusteczkę i wydmuchała nos.

– To niesprawiedliwe. Dlaczego ty przeżyłaś, a ona nie?

Wzdrygnęłam się w duchu. Ach, więc o to chodzi. Hayley była zła,


bo członek jej rodziny ucierpiał, a ja, obca, zostałam oszczędzona.
– Nie wiem – odparłam spokojnie. – Byłam nieprzytomna. Ktoś
wyciągnął mnie z samochodu. Może nie był w stanie dotrzeć do Emily.
Wciąż nie do końca wiadomo, co się właściwie wydarzyło, policja
gromadzi zeznania od uczestników i świadków, śledczy przeszukują…

– Za dużo tego, wiesz? – przerwała mi. – Rodzina jest załamana. To


wszystko wina Natashy. Gdyby się nie zjawiła i wszystkiego nie
zepsuła… – Włożyła mokrą chusteczkę do rękawa. – Mam nadzieję, że
jest z siebie zadowolona.

– Hayley! Nie mów tak, to podłe. Na litość boską, Natasha straciła


córkę. Wiem, że jesteś zdenerwowana, rozumiem to, wszyscy jesteśmy
wzburzeni, ale…

Zapadło długie, niezręczne milczenie.


– Nicky mówił mi, że się zeszliście – odezwała się w końcu,
pociągając nosem. – I że się wybieracie do Kanady. Cieszyłam się
z twojego szczęścia. Zasłużyłaś na nie po latach czekania.
– Na nic nie zasłużyłam – bąknęłam, ale nie słuchała mnie. Skupiła
się na grzebaniu w swojej przepastnej skórzanej torebce. Wreszcie
wyjęła niewielką kopertę i podała mi ją. Nie mogłam jej otworzyć jedną
ręką, więc Hayley musiała mnie wyręczyć.

– Zrobiłam je na chrzcinach Ethana, pamiętasz? – powiedziała,


pokazując mi zdjęcie. – Ty, Nicky i mała Emily. Spójrz tylko na tę waszą
trójkę. Idealna rodzina, jak z obrazka. – Próbowałam podziękować jej
uśmiechem, ale czułam, że zbiera mi się na mdłości. Postawiła fotografię
na szafce nocnej. – Pomyślałam, że pewnie nie masz dużo zdjęć, na
których jesteście we troje, i postanowiłam wydrukować je specjalnie dla
ciebie.

Przełknęłam ślinę. Pamiętałam tamten dzień – Hayley pstryknęła tę


fotkę wyłącznie po to, żeby wkurzyć Natashę. Zresztą całe to przyjęcie
służyło między innymi temu, żeby Natasha poczuła się maksymalnie
niekomfortowo, i jako takie sprawdziło się doskonale.
Mój romans z Nickym trwał już wtedy w najlepsze, chociaż nigdy
tak naprawdę nie myślałam o tym jak o romansie, raczej jak o powrocie
do normalności. Hayley wiedziała, że znów jesteśmy razem, i była
przejęta. Chciała, żeby Nicky jak najprędzej odszedł od Natashy, i nie
rozumiała, dlaczego się ociąga. Podobała mi się podniecająca atmosfera
potajemnych schadzek. Tłumaczyłam sobie własne zachowanie tym, że
odpłacam Natashy pięknym za nadobne. Cierpiałam, kiedy po wszystkim
Nicky wracał do domu, do niej. Bywało, że desperacja brała we mnie
górę i wtedy potrafiłam być nieprzyjemna. Nicky się wściekł, kiedy
weszłam nieproszona do jego domu i Natasha przyłapała mnie pijaną. Po
tym incydencie chyba dotarło do niego, że nie mogłam – i nie chciałam –
wiecznie odgrywać biednej, odrzuconej byłej żony.
Hayley naciskała na niego, żeby zostawił Natashę, ale odpowiadał,
żebyśmy były cierpliwe, bo ma plan, który wymaga czasu i dokładności.
Prosił o zaufanie. Nigdy otwarcie nie przyznał, że zamierza zamordować
Natashę, nigdy głośno tego nie powiedział. Rozmawiając na ten temat,
używaliśmy mało precyzyjnych sformułowań, takich jak „pozbyć się”
albo „ostatecznie załatwić sprawę”, a ja udawałam przed sobą, że Nicky
ma na myśli coś zupełnie innego – że jak mafijny ojciec chrzestny złoży
Natashy propozycję nie do odrzucenia. Że zaoferuje jej majątek za
ustąpienie albo zagrozi, że zniszczy ją w sądzie – coś w tym stylu.
Dopiero kiedy ulotnił się z Emily, dotarło do mnie, co wymyślił, ale
wtedy było już za późno, żeby wyperswadować mu ten pomysł.

Nie wiem, kogo próbuję oszukać. Bo prawda jest taka, że byłam do


tego stopnia zaślepiona wizją wspólnej przyszłości, że wcale nie
chciałam go od tego odwodzić – wolałam po prostu odwrócić wzrok.
Hayley nie wiedziała, co Nicky zaplanował, ale podejrzewam, że gdyby
jej powiedział, zechciałaby osobiście zadać Natashy śmiertelny cios.
– Kiedy cię wypuszczą? – spytała, wyrywając mnie z zamyślenia. –
Bo wygląda na to, że właściwie nic ci nie jest…
– W ciągu dwóch dni. Najpierw chcą mi zorganizować pomoc
psychologa.
Przewróciła oczami.

– Zajrzyj do niego, jak tylko będziesz mogła. Czuwamy na zmianę


przez całą dobę. Powinnaś przy nim być, Jen. Potrzebujemy cię. Nicky
cię potrzebuje. Być może tym, co sprawi, że się obudzi, będzie twój głos.

– Oczywiście, przyjdę – skłamałam.


Rodzina Warringtonów przez długie lata trzymała mnie pod swoim
parasolem, teraz jednak czułam, że mój związek z nią poluzowuje się jak
źle zawiązana sznurówka. Nigdy nie przyznam się przed Hayley, że
zdradziłam jej brata i że tamtego dnia jechałam oddać Emily matce. Zbyt
dobrze znałam Hayley – była lojalną przyjaciółką, ale wystarczyło
nadepnąć jej na odcisk, a potrafiła się okrutnie zemścić. Gwałtowność
miała we krwi.
Posiedziała jeszcze kilka minut, a potem powiedziała, że musi
wracać do Nicky’ego. Gdy tylko wyszła, sięgnęłam po zdjęcie i zębami
oderwałam tę część, na której widniała jego twarz. Postanowiłam, że
zachowam fotografię, aby przypominała mi o tym, co zrobiłam.
41

Teraz

Natasha
Tego ranka morze jest wyjątkowo spokojne. Na plaży pusto, jeśli nie
liczyć kilku osób na spacerach z psami i biegacza trenującego wzdłuż
linii brzegowej. Idę promenadą i napełniam płuca słodkim powietrzem,
wpatrując się w odległy horyzont i cypel na skraju zatoki. To nie leniwa
przechadzka, zmierzam w konkretne miejsce. Znalazłam zajęcie
u Lorenza, w jego wciśniętej pomiędzy dwa rzędy domków plażowych
kawiarence stylizowanej na włoską. Pracuję wprawdzie na umowie
śmieciowej, ale mogę brać tyle godzin w tygodniu, ile chcę, i nikt nie
robi mi wymówek, jeśli potrzebuję trochę wolnego, więc nie narzekam.
Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek przydadzą mi się moje
zdolności baristy, ale zrobiłam nimi wrażenie podczas rozmowy o pracę.
Kiedy jest mniejszy ruch, ćwiczę malowanie na kawie. Lorenzo chciał,
żebym wzięła udział w zawodach dla baristów w Bournemouth,
i wkurzył się, kiedy odmówiłam. Przyznaję, że gdybym zdobyła jakąś
nagrodę, poprawiłoby to wizerunek kawiarni, ale bałam się, że ktoś
może zobaczyć moje zdjęcie w mediach społecznościowych, mimo że
wyglądam dziś zupełnie inaczej niż dawniej.
Obcięłam włosy i ufarbowałam je na ciemny kasztan. Przytyłam
kilka kilogramów, przez co zaokrągliłam się na twarzy. Ale przede
wszystkim – to chyba najskuteczniejszy kamuflaż – zmieniłam
nazwisko, wróciłam do panieńskiego, które na szczęście brzmi „Smith”.
Najwyższy poziom anonimowości i niewykrywalności. Sprawdziłam
w internecie, jakie imiona najczęściej nadawano dziewczynkom
urodzonym w tym samym roku co ja, i wybrałam „Sarah”. Nie
przepadam za nim, ale „Natasha” też nie było moim ulubionym, więc
mała strata. Jestem gotowa zrobić wszystko, żeby mnie nie odnaleźli.
Zjawiam się w pracy jako pierwsza. Lorenzo jeszcze nie ufa mi na
tyle, by powierzyć mi klucze do lokalu, więc siadam na betonowych
schodach prowadzących na plażę i czekam, podziwiając widok. Przez
moje myśli przetacza się fala wspomnień. Pamiętam, jak po raz pierwszy
zabrałam Emily na plażę. Jej buzia rozpromieniła się zachwytem, kiedy
moja córeczka klapnęła pupą na miękki piasek. Tamta plaża była
zupełnie inna od tej, usłanej grubym, szorstkim piaskiem, zimnej
i wilgotnej – była jak z raju.

Polecieliśmy na Sardynię. Był koniec sierpnia, przyjemnie ciepło,


niezbyt gorąco, w sam raz dla małego dziecka. Nicky wynajął
przepiękny dom w północnej części wyspy, dosłownie sto metrów od
białej plaży, której pas ciągnął się na wiele kilometrów, tu i ówdzie
przetykany skalistymi wychodniami, lśniącymi w blasku słońca jak
pokruszona macica perłowa. Morze było bardzo płytkie – aby porządnie
popływać, trzeba było wejść naprawdę daleko do wody – i miało
zachwycającą turkusową barwę. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś
tak pięknego – to był widok nie z tej ziemi. Emily miała niewiele ponad
roczek i jeszcze nie chodziła. Trzymaliśmy ją nad wodą, żeby popluskała
nogami, ale nie za bardzo chciała. Wolała siedzieć i patrzeć, jak jej
paluszki znikają pod piaskiem. Nick próbował lepić dla niej zamki, ale
ziarenka się nie kleiły i szybko rozsypywały.
– Wybacz, że musiałaś czekać – mówi Lorenzo. Przeprowadził się
do Wielkiej Brytanii we wczesnym dzieciństwie, a mimo to w jego
głosie nadal pobrzmiewa włoski akcent. Podobno Lorenzo używa go,
żeby zwrócić na siebie uwagę. Jest niskim, sześćdziesięcioparoletnim
mężczyzną z wydatnym torsem. Ma gęste, falujące siwe włosy i bujny
wąs, który nosi od dawna i który akurat wrócił do łask po tym, jak
przetoczyło się wiele mód.
Podnosi żaluzje. Podchodzę do ekspresu. Wczoraj wieczorem
wszystko porządnie sprzątnęliśmy i umyliśmy, dlatego teraz wystarczy,
że włączę urządzenie i zaczekam, aż woda osiągnie pożądaną
temperaturę. Sprawdzam zapas kawy, a potem spryskuję blat roboczy
płynem antybakteryjnym. Sezon wakacyjny minął i panuje wyraźnie
mniejszy ruch. Lorenzo zwolnił letnią załogę, zostawił tylko kilkoro
z nas do obsługi gości w tygodniu. W weekendy nadal jest sporo pracy,
ale wtedy Lorenzo zatrudnia studentów i tylko w wyjątkowych
sytuacjach prosi mnie o objęcie tej czy innej zmiany.
Jest wpół do dziewiątej. Mamy kilku stałych klientów, którzy
w drodze do pracy zaglądają codziennie o tej samej porze i biorą kawę
na wynos, a także takich, którzy wolą usiąść na swoim ulubionym
miejscu przy oknie i w spokoju poczytać gazetę. Około godziny
jedenastej odwiedzają nas przeważnie pary emerytów albo grupki mam,
kiedy ich dzieci są w szkole. Kawiarnia znajduje się zbyt daleko
centrum, żeby ściągali do nas biznesmeni, ale w porze lunchu mamy
całkiem spory ruch. Po długiej przerwie, trwającej aż do późnego
popołudnia, znów zjawiają się emeryci. Kawa i tiramisu u Lorenza to
lokalna tradycja. Panuje tu zupełnie inna atmosfera niż w kawiarni
w Shoreditch, gdzie pracowałam, ale bardzo mi się to podoba.

Przychodzą moi koledzy: Artur i Marek pracują w kuchni, a Jolanta


jest kelnerką. Wszyscy pochodzą z Polski i rozmawiają między sobą
w swoim ojczystym języku. Lorenzo stale ich napomina, żeby mówili po
angielsku, bo podejrzewa, że kiedy używają polskiego, narzekają na
pracodawcę i komentują jego zachowanie. Nie mieszam się w ich
sprawy. Cała trójka ciężko pracuje i w rozmowach ze mną nigdy się nie
skarży.

Obsługuję porannych gości, a potem, kiedy robi się spokojniej,


zaparzam sobie flat white i siadam pod oknem. Leniwie śledzę wzrokiem
sunącą na horyzoncie maleńką sylwetkę wycieczkowca. Wtedy ją
zauważam. Idzie promenadą w kierunku kawiarni. Gorąca filiżanka
wyślizguje mi się z dłoni, jednak łapię ją w ostatniej chwili i na szczęście
nie roztrzaskuje się o podłogę.
Co ona tu robi, do ciężkiej cholery?

Prędko wracam do baru, prawie kładę się na blacie i wołam:

– Lorenzo?!

Szef wychyla się ze swojego mikroskopijnego biura, które służy też


za magazyn, w ręku trzyma plik dokumentów.

– Co się stało?

– E… Zobaczyłam kogoś, z kim koniecznie muszę porozmawiać.

– Chcesz iść na przerwę? Ile? Kwadrans?

– Trochę dłużej. Odejmiesz mi z przerwy na lunch, dobrze? Mogę?


Robi gest w stronę pustych stolików.

– A jak myślisz?

Otwierają się drzwi i wchodzi ona. Najpierw rozgląda się


niepewnie, a potem zauważa mnie i z jej oblicza znika część napięcia.
Szybko podchodzę i ją obejmuję.

– Mam na imię Sarah. Zapamiętaj – mówię szeptem.


Potwierdza skinieniem głowy. Wybuchamy sztucznym śmiechem,
udajemy stare znajome, które przypadkiem na siebie wpadły. Prowadzę
ją do stolika w kącie, jak najdalej od Lorenza i jego ciekawskich uszu.
– Jak mnie, do diabła, znalazłaś? – pytam.

– Pojechałam do ciebie, ale twoja mama nie chciała mnie wpuścić.


Powiedziałam, że zaczekam przed domem, aż wrócisz. Ugięła się
i zdradziła, gdzie pracujesz.

Wyjmuję telefon z tylnej kieszeni dżinsów. Lorenzo wymaga,


abyśmy w pracy wyciszali komórki. Zerkam na wyświetlacz: SMS od
mamy i trzy nieodebrane połączenia.

– Po co przyjechałaś? Przecież umawiałyśmy się, że…

– Wiem, przepraszam, ale musiałam.

– Coś się stało?


– Jeszcze nie wiem. To długa historia.

– Przyniosę nam coś do picia. Na co masz ochotę?

– Poproszę chai latte. – Siada wyraźnie spięta.

Wracam do baru, gdzie Jolanta układa saszetki z keczupem


w pudełeczkach do przypraw.

– Mam zrobić? – pyta. Wprowadzam ją w tajniki zawodu baristy,


które Jolanta chętnie szlifuje w praktyce.

– Mogłabyś? Byłabym wdzięczna. – Przekazuję zamówienie


i wracam do stolika.

Jen z westchnieniem odwraca wzrok od okna.

– Wspaniale pracować w takim miejscu – mówi. – Pięknie.

– To tylko kawiarnia, ale owszem, mogło być gorzej. Zaczepiłam


się tu, żeby zrobić przyjemność mamie, ale nawet mi się spodobało.
– Była zaskoczona, kiedy rano zapukałam do jej drzwi.
Przepraszam, że nie dałam ci znać, ale nie było czasu. Przyjechałam
najszybciej, jak mogłam.

– Co się stało? Przerażasz mnie, wiesz? Mów, na litość boską.


Jen nabiera powietrza.

– Sam mnie odnalazł.

– Sam? – Dźwięk jego imienia przeszywa mnie jak nóż. – Ale…


jak?
– Nie wiem. Wybrałam na kryjówkę najbardziej zwyczajne ze
zwyczajnych angielskich miast. Jak się okazuje, trafiłam akurat na to,
z którego pochodzi Sam. Jest bezdomny albo tylko takiego udaje.
Wpadliśmy na siebie przez przypadek, to znaczy, wydaje mi się, że to
był przypadek, ale już sama nie wiem. Nie mogę przestać o tym myśleć.
Próbuję zrozumieć. Rozmawiałam z nim wczoraj wieczorem. Odniosłam
wrażenie, że nie wiedział o wypadku. Opowiedziałam mu, co się
wydarzyło, i wyglądał na autentycznie zaskoczonego. Ale kiedy teraz do
tego wracam… Może po prostu świetnie zagrał zdumienie?

Sam. Widzę go, jak biega po podjeździe, wymachując wymyślonym


wężem strażackim, a Emily krzyczy i-jaa! i-jaa! na całe gardło
i chichocze, kiedy Sam bierze ją na ręce i razem idą uwolnić kotka, który
utknął na magnolii.

– Nadal nie wiem, co o nim myśleć – mówię. – Był naprawdę


sympatycznym facetem. Twierdził, że nie miał z tym wszystkim nic
wspólnego, ale… nigdy nie wiadomo, prawda? Ludzie bez przerwy
kłamią.

Jen spuszcza wzrok z miną winowajcy.


Jolanta wybiera tę niezręczną chwilę na podanie nam kawy.
Milkniemy. Zaczyna zdejmować filiżanki z tacy.
– Cukier? – pyta, próbując zrozumieć naszą mowę ciała, naglące,
niespokojne, porozumiewawcze gesty.
– Ja dziękuję – odpowiada Jen i Jolanta odchodzi. Na pewno
pójdzie prosto do kuchni, żeby poplotkować o mnie z chłopakami.
– Jakieś wieści na temat Nicka? – pytam, upewniwszy się, że
Jolanta jest daleko i nie usłyszy. Boję się, że Nick wybudzi się ze
śpiączki i przypomni sobie, co zobaczył tamtego dnia. Nadal widzę
zdumienie na jego twarzy za szybą mazdy i czuję tę nienawiść, która
przepłynęła między nami jak prąd, gdy spotkały się nasze spojrzenia.
– Nie wiem, co u niego – mówi ponuro Jen. – W tym cały problem,
że nawet nie mam jak się dowiedzieć. Nie chcę się kontaktować z jego
rodziną, a w szpitalu też raczej nikt mi nic nie powie.
– No tak, rzeczywiście…

Wypija łyk chai latte.


– A może ty zadzwonisz? Z prawnego punktu widzenia nadal jesteś
jego najbliższym członkiem rodziny.
Przechodzi mnie dreszcz.
– Nie odważyłabym się. Mogą zażądać potwierdzenia tożsamości,
danych kontaktowych…
Przez kilka chwil siedzimy w ciszy, zatopione we własnych
myślach. Jestem zła na Jen, że w ogóle przyjechała. Obie posługujemy
się nowymi nazwiskami i komunikujemy się ze sobą jedynie
w wyjątkowych sytuacjach. Żadnych maili, telefonów, SMS-ów.
O wszelkich zmianach adresu powiadamiamy się tradycyjną pocztą.
Poza tym nic więcej nas nie łączy. Tak jest bezpieczniej.

– Obawiam się, że Sam będzie próbował cię odnaleźć – mówi


w końcu Jen. – Jest przekonany, że uważasz mnie za śmiertelnego
wroga. W sumie trudno mu się dziwić. Sądzi, że ukrywam się przed
tobą, i chce zostać twoim mścicielem.
Ściągam brwi.

– Słucham? Co to znaczy?
– Zagroził, że wystarczy jedno twoje słowo i mnie zabije.

Parskam spienionym mlekiem.


– Co takiego?!
– Chce się zrehabilitować. Myśli, że to wszystko wydarzyło się
przez niego. Oczywiście nic nie powiedziałam, ale pomyślałam, że
powinnam cię ostrzec, na wypadek gdyby rzeczywiście próbował cię
wytropić.

– Chyba nie przyjechał tu za tobą? Na miłość boską, Jen…


przepraszam, Anno.
– Nie. Jestem pewna, że mnie nie śledził. Byłam bardzo ostrożna.
Zresztą nawet nie przyszłoby mu do głowy, że mogłabym go do ciebie
doprowadzić. Nikt nie wie, że utrzymujemy kontakt.
– A jeśli Nicky się wybudził i kazał Samowi nas odszukać?

– Bardziej bym się obawiała Hayley – kwituje Jen. – Wściekła się


na mnie za to, że nie odwiedziłam Nicky’ego, i nabrała podejrzeń, bo
obie zniknęłyśmy. Nie wiem, mam wrażenie, że ona zdaje sobie sprawę
z naszej współpracy. Jakoś nas przejrzała. Na pewno obwinia mnie
o wypadek. To, że moje auto zjechało ze swojego pasa… Nie
wystarczyło jej wyjaśnienie policji, że przyczyną najprawdopodobniej
była usterka techniczna.

Nie, myślę, wina leży po stronie Nicka. Próbował przejąć od ciebie


kierownicę. Tak brzmi moja wersja: zobaczył mnie i uświadomił sobie,
że Jen go zdradziła. Ale nie mogę jej tego powiedzieć, bo zacznie się
obwiniać o karambol, w którym zginęło tylu ludzi. Cieszę się, że nie
pamięta chwil tuż przed wypadkiem. Tak jest dla niej lepiej.

Walczy ze łzami.
– Nie wiem, dokąd jechać i co robić. Już nic nie wiem. Czuję się,
jakbym dotarła do końca drogi.

– Nie mów tak. – Kładę dłoń na jej ramieniu.


– Chyba powinnaś opuścić Bournemouth. Dla własnego
bezpieczeństwa.

– Nie chcę stąd wyjeżdżać – mówię. – To byłoby nie w porządku


wobec mamy. Bez niej nie przetrwałabym tego roku. Zmusiłam ją do
wyprowadzki, odcięłam ją od przyjaciół… Kiedyś bez przerwy się
kłóciłyśmy, ale dziś jesteśmy ze sobą naprawdę blisko.
– To dobrze. Cieszę się, że dajesz sobie radę pomimo tego, co
przeżyłaś.

Przyglądam się jej. Spod fasady pozorów wreszcie wyłoniła się


prawdziwa, surowa twarz Jen.
– A ty?

– Ja już chyba mam dość. – Bawi się palcami. – Chodziłam do


terapeutki, ale nie byłam z nią szczera, dlatego, jak łatwo się domyślić,
terapia się nie udała. Poznałam faceta, naprawdę dobrego i uroczego,
trochę nudnego, ale w pozytywnym sensie, spokojnego i o złotym
sercu. – Głos zaczyna się jej łamać. – Ale z tym też koniec. Zerwałam
z nim, bo nie zasługiwałam na kogoś takiego jak on. Nie powiedziałam
mu całej prawdy, ale wspomniałam o wypadku. O tym, że czuję się
winna. Chris jest chrześcijaninem. Mówił o przebaczeniu, ale to bzdura,
bo pewnych rzeczy nie sposób wybaczyć. Nie i koniec. Poza tym nie
wierzę w Boga, więc jakie to ma znaczenie? Nie może mi pomóc. Nie
jest tą osobą, którą powinnam prosić o przebaczenie.
– Ja ci wybaczam – mówię, biorąc ją za rękę. – Powiedziałam ci to
poprzednim razem, kiedy się spotkałyśmy, i mówiłam szczerze.
Uważam, że sama musisz sobie przebaczyć.
– Nie rozumiem, jak możesz na mnie patrzeć, a co dopiero mnie
dotykać.

Ból Jen jest niemal namacalny. Widać go w jej obliczu,


w przygarbionej sylwetce, w tym, jak wykrzywia palce. Nie mogę tego
znieść. Jen, proszę cię, nie rób mi tego. Proszę.

– Każdy z nas musi kiedyś ruszyć do przodu z własnym życiem –


mówię.
– Próbowałam, ale nie potrafię. Nieważne, dokąd pojadę ani co
będę robiła, to zawsze i wszędzie będzie we mnie, nigdy się tego nie
pozbędę.
– Wiem, że nie jest ci łatwo, ale nie ma innego wyjścia.

– Jest. Mogę to zakończyć.


Mocniej ściskam jej dłoń.
– Nie, nie mów tak. Nie wolno ci…

– Nie ma nic prostszego, jeśli naprawdę tego chcesz. – Spogląda


w stronę morza, jakby wyobrażała sobie, że brnie w zimną, szarą głębię.
Rozumiem pokusę. Bywały dni, kiedy nie mogłam wstać z łóżka, nie
mogłam jeść, nie byłam w stanie rozmawiać z nikim poza mamą. Wtedy
też myślałam, żeby skończyć z tym raz na zawsze, tyle że zamiast
utonięcia wybrałabym przedawkowanie leków. Bo wcale nie byłam
pewna, czy nie broniłabym się, gdyby woda zaczęła wlewać mi się do
płuc.
Nawet po tym wszystkim, co zrobiła, nie mogę pozwolić, żeby Jen
targnęła się na własne życie. Muszę ją powstrzymać.
Lorenzo stoi za barem i próbuje uchwycić moje spojrzenie.

– Popatrz na mnie – mówię cicho, głaszcząc Jen po dłoni, aż


w końcu odwraca twarz w moją stronę. – Przyrzeknij, że nie zrobisz nic
głupiego. – Kiwam przepraszająco głową do szefa, który unosi brwi
i stuka w zegarek.

– Przyrzekam.
Ani trochę jej nie wierzę. Pytam, gdzie się zatrzymała.

– W hotelu – odpowiada drżącym głosem. – Niedaleko Alum


Chine.
– W porządku. Wróć tam i odpocznij, bo wyglądasz, jakbyś nie
spała od tygodnia. Muszę wracać do pracy, ale kończę o trzeciej.
Spotkajmy się na plaży, o tam, przy schodach. Pójdziemy na spacer
i porozmawiamy, dobrze? Obiecaj, że przyjdziesz.

– Tak, tak. Dziękuję, jesteś dla mnie taka dobra… zbyt dobra.
Wstaję i zabieram nasze brudne filiżanki.
– Po prostu przyjdź. O trzeciej.
42

Teraz

Jennifer
Wracam do taniego, trochę ponurego hotelu. Podłogi są wyłożone
wykładziną w krzykliwe wzory, na których nie widać plam, a na
ścianach pokrytych boazerią wiszą zalaminowane tabliczki
informacyjne. Zarezerwowałam pokój, siedząc w pociągu do
Bournemouth, i na zdjęciach w telefonie hotel prezentował się nie
najgorzej. Inna sprawa, że oglądałam je, zalewając się łzami. Teraz
znowu beczę, cholera. Prędko sięgam do torebki w poszukiwaniu
chusteczek i wycieram policzki, póki recepcjonistka nie patrzy.
Przebiera palcami po klawiaturze komputera i nie zwraca na mnie
uwagi, choć na pewno widzi, że stanęłam przy jej stanowisku w jakimś
celu, a nie dlatego, że mi się nudzi. Klucz do mojego pokoju znajduje się
na wyciągnięcie ręki. Ale tak naprawdę wcale nie mam ochoty na powrót
do ciasnej dwójki, pod którą, jak podejrzewam, mieści się kuchnia, bo
powietrze i ściany są przesiąknięte smrodem oleju do smażenia. Mam za
to chęć się napić.
– Czy bar jest otwarty? – pytam.
– Do dwudziestej trzeciej – odpowiada recepcjonistka, nie
odrywając wzroku od ekranu. – Korytarzem za panią, obok wind.

Ruszam we wskazanym kierunku i trafiam do smętnej nory pełnej


zielonych tapicerowanych foteli i niskich drewnianych stolików
o porysowanych i poplamionych blatach. Meble wyglądają tak, jakby
ktoś zsunął je z paki ciężarówki i zostawił, żeby same się poustawiały.
Na przeciwległej ścianie znajduje się wielkie lustro, przez które to
koszmarne pomieszczenie wydaje się dwa razy większe. Za barem wiszą
kolorowe światełka, a z głośników płyną popowe przeboje lat
osiemdziesiątych, mimo że jest początek dnia i sala świeci pustkami. Bar
kojarzy mi się z klimatem imprez z okazji pięćdziesiątych urodzin
i srebrnych rocznic ślubu – oczami wyobraźni widzę panie w średnim
wieku, które zalewają się prosecco i obłapiają kelnerów.
– Poproszę podwójny gin z tonikiem – rzucam do chłopaka za
barem. – Może pan dopisać do mojego rachunku? Pokój numer dwieście
dwanaście.
– Za chwilę przyniosę – odpowiada, pokazując, żebym usiadła przy
którymś ze stolików. Wybieram ten przy oknie na końcu sali, licząc, że
uda mi się dojrzeć kawałek morza za wzniesieniem, ale niestety,
sąsiednie budynki przesłaniają mi widok. Na zewnątrz znajduje się
niewielki basen, zasłonięty na zimę niebieskim brezentem, a pod ścianą
przebieralni leży kilkanaście ułożonych jeden na drugim białych
plastikowych leżaków. Po drugiej stronie wybetonowanego placyku
znajduje się dobudówka z lat sześćdziesiątych o płaskim dachu, w której,
jak podejrzewam, mieszczą się lokale dla wczasowiczów wolących
żywić się we własnym zakresie. Z ram okiennych złuszcza się farba,
a pęknięcia w betonie porasta mech. W szarym świetle wygląda to
wszystko żałośnie. Zupełnie jak ja.
Podchodzi kelner, grzeczny blondyn, mówiący ze
wschodnioeuropejskim akcentem, i stawia przede mną gin z tonikiem.
Wręcza mi ogryziony długopis, którym podpisuję się na rachunku. Dodał
za dużo lodu do drinka, ale nie komentuję tego. Opróżniam szklaneczkę,
zanim kostki zdążą się rozpuścić. Daję mu znak, że chcę dolewkę.

– Na rachunek pokoju? – upewnia się.

– Owszem.
Przynosi drugą szklaneczkę. Tym razem dostaję też miseczkę
wyschniętego sera i chipsów cebulowych. Wątpię, aby to był
powszechnie przyjęty zwyczaj w barach. Raczej aluzja.

Kiedy proszę o trzeci gin z tonikiem, kelner próbuje zachęcić mnie


do zamówienia lunchu, poleca pizzę, zapewniając, że jest domowej
roboty. Grzecznie odmawiam. Czuję, że martwi się o mnie, tak jak
martwiłby się o swoją matkę, gdyby ta w środowy poranek
w październiku zalewała się w samotności w ponurym nadmorskim
hotelu. Uroczy z niego chłopak, nie chcę go krępować, dlatego
postanawiam przenieść się z drinkiem do swojego pokoju. Czekam na
windę, chowając szklaneczkę pod kurtką.

Muszę przyznać, że pokój jest czysty. Pokojówka zdążyła pościelić


łóżko i odkurzyć. Poprawiła ręczniki. Przewiesiła mokry dywanik przez
krawędź wanny. Opróżniła kosz. Zostawiła zapakowany w foliową
torebkę kubeczek do mycia zębów.

Stawiam szklaneczkę na szafce nocnej, przysiadam na brzegu łóżka,


podnoszę nogi i układam je na materacu, opierając się plecami
o zagłówek w mahoniowej okleinie. Podsuwam sobie poduszkę pod
krzyż, żeby było mi wygodniej. Nie spałam w nocy, a od alkoholu, który
zaczyna krążyć mi w żyłach, odrobinę kręci mi się w głowie. Jestem
zadowolona ze spotkania z Natashą, mimo że pod koniec trochę się
zbłaźniłam. Zagroziłam samobójstwem – tak jakbym miała odwagę
naprawdę je popełnić… Przechylam szklaneczkę. Ostatnie krople ginu
spływają po szkle i szczypią mnie w dziąsła jak płyn do płukania ust.

Natasha jest niesamowitą kobietą. Co za opanowanie, co za


wielkoduszność. Dlaczego nie czuje do mnie nienawiści za to, co
zrobiłam? Nie rozumiem. Jej przebaczenie wcale nie poprawia mi
nastroju, wręcz przeciwnie, bo wiem, że gdybym była na jej miejscu, nie
potrafiłabym wybaczyć. Pragnęłabym zemsty.

Gin przelewa mi się w pustym żołądku. Zamykam oczy i wracam


pamięcią do mojego ostatniego spotkania z Natashą. To było mniej
więcej półtora miesiąca, może dwa miesiące po wypadku. Wróciłam do
swojego mieszkania i pakowałam się przed wyprowadzką. Salon był
zastawiony pudłami i zasłany folią bąbelkową, a ja siedziałam na
podłodze zalana łzami, bo każda ozdoba, każda ramka ze zdjęciem,
każda książka, po którą sięgałam, próbowała mi coś powiedzieć. Nie
miałam pojęcia, dokąd wyjadę, wiedziałam tylko, że do końca tygodnia
muszę się wynieść. Większość pudeł była przeznaczona do magazynu.

Zadzwonił domofon. Dźwignęłam się na nogi i z kieliszkiem


sauvignon blanc, zataczając się, podeszłam do drzwi. Zobaczyłam na
ekranie twarz Natashy. Kamera zaglądała jej w nozdrza, bo Natasha
wyciągała szyję do obiektywu jak węszący kret. Zmroziło mnie. Czego
mogła ode mnie chcieć?
– Natasha?

– Witaj, Jen. Możemy porozmawiać?

– Tak, jasne… – Wpuściłam ją do budynku. Czekając, aż dotrze na


moje piętro, wychyliłam zawartość kieliszka i postawiłam go obok
zlewu. Od wyjścia ze szpitala piłam właściwie bez przerwy. Alkohol
przytępiał zmysły, uciszał myśli i jednocześnie wymierzał mi karę. Był
dokładnie tym, czego, jak mi się wydawało, potrzebowałam.
Otworzyłam drzwi i stanęłam w progu. Natasha szła korytarzem.
Była bardzo blada i wyraźnie chudsza, niż ją zapamiętałam. Miała szare
cienie pod oczami.
– Wejdź – powiedziałam. Poszła za mną do salonu. Na widok
bałaganu uniosła brwi ze zdziwienia.

– Wyprowadzasz się – zauważyła.

– Aha. Nie stać mnie na czynsz.


Zmarszczyła czoło.

– Myślałam, że mieszkanie jest twoje. Że Nick kupił ci je, kiedy się


rozwodziliście.

– Nie ma tak dobrze – odparłam. – Tylko je wynajmowałam.


Nicky’emu skończyły się pieniądze na koncie, więc bank przestał
realizować zlecone przelewy na czynsz. Pamiętaj, że Nicky odszedł
z pracy, skończyło się chorobowe, wyschły wszystkie źródełka. Jestem
spłukana.

– Skądś to znam – bąknęła. – Mogłam wystąpić o uzyskanie


plenipotencji. Można to zrobić, kiedy osoba zapadła w śpiączkę i nie
zdążyła wyznaczyć swojego pełnomocnika. Ale machnęłam ręką.
Rodzice Nicka wiedzą, że się poróżniliśmy, i na pewno próbowaliby się
sprzeciwić. Niech sami sobie radzą z tym bałaganem, mnie to nie
obchodzi. Niech wezmą jego pieniądze i idą do diabła.
– Domyślam się, że wszystkimi jego sprawami zajęła się Hayley –
powiedziałam. – Napijesz się herbaty? – Pokręciła głową. – A może
wolisz sauvignon blanc? Chętnie się podzielę.
– Może być. – Odsunęła stos książek i przysiadła na kanapie.

Zanurkowałam do jednego z pudeł, wyjęłam kieliszek, odwinęłam


go z folii, przepłukałam, a potem napełniłam winem. Po co przyszła? Nie
wyglądało na to, żeby zamierzała rzucić się na mnie z nożem –
przeciwnie: sprawiała wrażenie wyjątkowo spokojnej. Pozory potrafią
jednak mylić.

Sięgnęłam po swój kieliszek i nalałam sobie wina po brzeg.


– Nie brałaś udziału w dochodzeniu przyczyn śmierci Emily –
powiedziałam.

Wzdrygnęła się.

– Nie byłam w stanie. Mama mnie zastąpiła.


– Tak właśnie mi się wydawało, że ta kobieta jest twoją mamą.
Macie takie same niebieskie oczy.

Natasha pokiwała głową.

– Nawet się cieszę, że z Emily nie zostało nic, co można było


włożyć do trumny. Nie wysiedziałabym na pogrzebie, zwłaszcza obok
rodziców Nicka. Wystarczająco dużo się o nią kłóciliśmy.

– Nie byłaś na nabożeństwie? – Sama też nie poszłam, ale


słyszałam, że zamieniło się w pretensjonalne, łzawe przedstawienie.

Wykrzywiła z odrazą usta – zrobiła to w identyczny sposób jak


Emily, kiedy próbowałam przekonać ją do zjedzenia czegoś, co jej nie
smakowało.

– Nie, pożegnałyśmy ją z mamą po swojemu.

Wróciłam pamięcią do tamtych okropnych dni tuż po wypadku.


W internecie krążyło nagranie, na którym było widać wybuchające
pojazdy, morze ognia i policjantów zbierających szczątki do wiader.
Przedstawiciele służb ratowniczych opowiadali, że nigdy nie widzieli
czegoś takiego. Jedynym dowodem na to, że Emily rzeczywiście z nami
jechała, były nagrania z monitoringu na pobliskiej stacji benzynowej,
gdzie się zatrzymaliśmy. Śledczy znaleźli ziarniste ujęcie, na którym we
trójkę stoimy w kolejce do McDonalda, i drugie, zrobione kilka minut
później, jak wychodzimy z budynku. Nicky trzyma Emily za rączkę, a ja
idę przodem, niosąc jej zestaw Happy Meal. Dziwne, że nikt nie zapytał,
skąd wzięło się wyraźnie widoczne na mojej twarzy napięcie.

– Byłaś u Nicka? – spytała Natasha.


Parsknęłam śmiechem.

– Ja? Nie. Ani razu. Nie chcę go więcej widzieć. Hayley, co


oczywiste, jest na mnie wściekła. Mówi, że opuściłam go w potrzebie.
Że zawiodłam całą rodzinę po tym wszystkim, co Warringtonowie dla
mnie zrobili… Odparłam, że walczę ze sobą i nie mogę się przemóc,
żeby go zobaczyć, ale najwyraźniej uznała mnie za samolubną jędzę.
Przestałyśmy się przyjaźnić. Trudno. Nie chcę mieć już nic wspólnego
z Warringtonami.

– Nie powiedziałaś jej?


– O czym? – spytałam drwiąco, podnosząc kieliszek do ust. – Że
zamierzałam zdradzić jej brata i zniszczyć jego marzenia? Nie ma mowy.

Pokiwała głową ze zrozumieniem.


– Dziękuję, że nie wspomniałaś o tym podczas rozmowy z policją.
To znaczy, o naszym umówionym spotkaniu. – Wyobraziłam sobie, jak
Natasha siedzi w samochodzie zaparkowanym przez hotelem, spogląda
na zegarek, na którym właśnie mija ustalona pora, i zastanawia się, co
się stało. Czy włączyła radio i usłyszała komunikat o karambolu? Na
początku pewnie pomyślała, że utknęliśmy w korku, który ciągnął się na
wiele kilometrów. Na pewno dopiero kilka godzin później dotarło do
niej, że mogło się wydarzyć najgorsze. Ciekawe, po jakim czasie
zrezygnowała z czekania. I kiedy zorientowała się, że znaleźliśmy się
w samym środku tej tragedii. Chciałam ją zapytać, ale uznałam, że to nie
byłoby delikatne.
– Sytuacja była na tyle zła, że nie chciałam jej dodatkowo
komplikować – powiedziałam. – Ale przede wszystkim wolałam, żeby
rodzina Nicky’ego o niczym nie wiedziała. Bo nas obie, ale głównie
ciebie, obarczyłaby winą za to, co się stało.
– Dziękuję, że to zataiłaś. – Upiła wino i wzdrygnęła się, bo było
zimne.

– Nie dziękuj mi. W ogóle nie masz mi za co dziękować. Jestem


zdziwiona, że nie przyszłaś chlusnąć mi kwasem w twarz.
– Nie zrobię niczego takiego.

Uklękłam na dywanie i podniosłam niebieski szklany dzbanek na


wodę, prezent ślubny, nie pamiętam już od kogo. Dzbankowi
towarzyszył komplet wysokich szklanek, ale przez lata wszystkie się
wytłukły. Podobała mi się intensywna barwa nieprzejrzystego, gładkiego
szkła. Oderwałam kawałek folii bąbelkowej i włożyłam ją do dzbanka.
– Po co tak naprawdę przyszłaś, Natasho?

Przełknęła łyk wina. Jej usta zalśniły od płynu.


– Zaczynam nowe życie. Wyjeżdżam z mamą, która twierdzi, że
potrzebuję kogoś, kto się mną zaopiekuje, i pewnie ma rację. Nie chcę,
żeby rodzina Nicka dowiedziała się, gdzie zamieszkam. Nic mi nie grozi,
dopóki Nick pozostaje w śpiączce, ale jeśli się obudzi…
– To co? Co jeszcze może ci zrobić? Dlaczego tak się go boisz? –
Ukrywała coś przede mną, ale nie potrafiłam jej przejrzeć.
– Uwierz mi, Jen – powiedziała – że obie powinnyśmy obawiać się
o swoje życie. Na twoim miejscu wyjechałabym gdzieś, gdzie
Warringtonowie cię nie znajdą.
– Ale dlaczego?
– Nic więcej nie powiem, musisz mi uwierzyć na słowo. – Sięgnęła
do torebki i wyjęła złożoną kartkę. – Naprawdę długo się nad tym
zastanawiałam i mam nadzieję, że postępuję słusznie. Mama uważa, że
zwariowałam, ale ja sądzę, że mogę ci zaufać… Mogę? – Jej okrągłe
niebieskie oczy wejrzały w głąb mojej duszy.
– Całkowicie – odparłam, czując, jak kurczę się w sobie
i pokornieję. To była prawda. Natasha mogła liczyć na moje
bezgraniczne zaufanie.
Wręczyła mi kartkę.

– To mój nowy adres. Pilnuj go i nie pokazuj nikomu. Kiedy


znajdziesz sobie nowe miejsce, napisz, daj mi znać. Ja zrobię to samo.
W ten sposób zawsze będziemy potrafiły się odnaleźć. Jeżeli jedna z nas
dowie się, że Nick się wybudził, ostrzeże drugą. Ale poza tym nie chcę
żadnego kontaktu ani żadnych spotkań, w porządku? I nie chcę cię już
więcej widzieć.

Poczułam, że się czerwienię.


– Rozumiem i nie mam do ciebie pretensji. Zrobię… wszystko, co
powiesz.

– Uważaj na siebie, Jen. Jeśli Nick kiedykolwiek się obudzi,


znajdziesz się w takim samym niebezpieczeństwie jak ja. Nie zapominaj
o tym.

– Zasłużyłam na to – odparłam, spuszczając wzrok. Niebieski


dzbanek, który położyłam sobie na kolanach, zaczął mi ciążyć. Wtedy
postanowiłam, że nie zachowam nic z dawnego życia. Wyślę wszystkie
pudła do sklepu charytatywnego.
Natasha zsunęła się z kanapy i dołączyła do mnie na podłodze.
– Nie, to nieprawda. Zrozumiałaś, że popełniłaś błąd. Przejrzałaś na
oczy i próbowałaś naprawić to, co zepsułaś. To ważne.
– Ale obudziłam się zbyt późno. Moim błędem było to, że w ogóle
wzięłam w tym udział. Zrobiliśmy z Nickym coś bardzo złego,
okrutnego. Nie wiem, dlaczego wcześniej się na nim nie poznałam.
– Marzyłaś o dziecku. Rozumiem to. – Położyła mi dłoń na
kolanie. – Czasem to pragnienie popycha kobiety do szalonych czynów,
sprawia, że próbują wykradać noworodki ze szpitali albo z wózków na
ulicy. Tak, twój czyn był zły i okrutny, ale wybaczam ci.
– Nie powinnaś – zareagowałam ostro. – Nie pozwolę ci.

Uśmiechnęła się.
– Przebaczenie zależy wyłącznie ode mnie. To ja o nim decyduję,
nie ty.

– Ale ja go nie chcę – odparłam. – Tak jak nie chcę tych wszystkich
rzeczy. I tak jak nie chcę żyć.
Otwieram oczy i sięgam po telefon. Za kwadrans trzecia. Cholera.
Spóźnię się. Wstaję z łóżka, biegnę do łazienki, ochlapuję sobie twarz
zimną wodą i rozczesuję włosy. Mam nieprzyjemny posmak na języku
i czuję gin w swoim oddechu. Szybko myję zęby i przepłukuję usta
letnią wodą z kranu. Wyglądam jak nieszczęście, ale już za późno na
odświeżenie makijażu. Zresztą, jakie znaczenie ma mój wygląd?
Na dół prowadzi stroma ścieżka wykuta w zboczu klifu. Trzeba
zejść po kamieniach wśród wysokich traw. Docieram do promenady
i skręcam w lewo w stronę kawiarni. Na plaży jest jeszcze mniej ludzi
niż rano. Idę, czując na plecach przyjemnie ciepłe promienie słońca.
Z głodu ssie mnie w żołądku i zaczyna boleć głowa. Przyspieszam, bo
nie chcę, żeby Natasha pomyślała, że nie dotrzymałam słowa. Mijam
długie rzędy pomalowanych na radosne kolory drewnianych domków
plażowych.
Myślę, że mogłabym tu zamieszkać. Miejsce wydaje się
bezpieczne, a ludzie mało wścibscy. Tylko że nie powinnam osiedlać się
tak blisko Natashy, nie spodobałoby jej się to. Może więc gdzieś dalej na
wybrzeżu? W Devon albo nawet w Kornwalii? W moim życiu było tak
dużo ohydy, że łaknę naturalnego piękna. Sęk w tym, że w West Country
krucho z pracą. Lepiej wrócić na północ, pojechać do jakiegoś dużego
miasta. Na przykład do Manchesteru. Tam też łatwiej ukryć się w tłumie.
Po prawej stronie rozciąga się morze. Jest odpływ, mokry piasek
połyskuje w popołudniowym słońcu. Po lewej wznosi się klif.
Dostrzegam kilka podskakujących głów – to ludzie, którzy idą ścieżką
na górze. Oprócz nich nie ma tu nikogo. Widzę kawiarnię.

Nagle ogarnia mnie dziwne uczucie i nie mogę się już doczekać,
kiedy zobaczę się z Natashą. Koniecznie chcę jej powiedzieć, że
wszystko będzie dobrze. Że pogodziłam się ze świadomością, że moją
karą jest pozostawanie przy życiu i że dlatego codziennie oglądam się
w lustrze, aby nie zapomnieć, co zrobiłam. Jestem świadoma, mówię,
poruszam kończynami, ale pod wszystkimi innymi względami moja
sytuacja przypomina tę, w której znajduje się Nick. I bardzo dobrze, tak
powinno być. Różnica pomiędzy mną a nim polega też na tym, że mogę
czynić dobro. Nigdy już nie odzyskam moralnej równowagi, ale lepsze
to niż nic. Nie wiem jeszcze, co dokładnie oznacza „czynienie dobra”,
ale z czasem się przekonam.
Docieram do kawiarni i zatrzymuję się na piaszczystych schodach
prowadzących na plażę. Jest po trzeciej, a Natashy wciąż nie ma. Oby
tylko nie spisała mnie na straty. Odwracam się i zaglądam przez szybę
do lokalu, ale z tej odległości niewiele widać. Powinnam wejść i spytać?
Nie, lepiej zaczekam. Pewnie się zbiera, wkłada kurtkę…
Spoglądam w stronę morza, rozkoszuję się sielankowym widokiem.
Widzę w oddali małą rodzinę, dwoje dorosłych i dziecko. Brodzą przy
brzegu. Włożyli nogawki w kalosze, a poły ich płaszczów
nieprzemakalnych łopoczą na wietrze. Dziecko biega między dorosłymi,
a morska bryza niesie jego piskliwy śmiech. Wyglądają na szczęśliwych.
Czerpią radość z prostych przyjemności. Podnoszą kamyki i wrzucają je
w mgiełkę fal.

Łzy napływają mi do oczu. Właśnie tego pragnęłam. Dziecka


z mężem. Dlaczego to się okazało aż takie trudne? Dlaczego nam nie
wychodziło, mimo że z medycznego punktu widzenia wszystko było ze
mną w porządku? Może to karma, kara za jakąś potworność, której
dopuściłam się w przeszłym życiu? A może po prostu pech.
Jedna z dwójki dorosłych, kobieta, odwraca głowę i zaczyna do
mnie machać. Oglądam się za siebie, żeby zobaczyć osobę, do której
skierowany jest ten gest, ale jestem tu całkiem sama. Czy kobieta macha
po prostu z uprzejmości? Powinnam odpowiedzieć tym samym?

Bierze dziecko na ręce i rusza w moją stronę. Mówi coś do malucha


i pokazuje na mnie. Dziewczynka zaczyna się wiercić, zsuwa się jej
bucik.

To Natasha i… o mój Boże, Emily.


43

Wtedy

Natasha
Stanęłam dosłownie metr, półtora za ciężarówką, która zatrzymała się
przede mną, ale pozostałe pojazdy nadal się poruszały; prawym pasem
śmignęło coś czerwonego i pognało prosto w bok drugiej ciężarówki, tej
blokującej drogę. Zamknęłam oczy, czekając, kiedy wbije się we mnie
któreś z pędzących za mną aut. Usłyszałam ryk klaksonów i pisk
hamulców. Gdy obok przemknął samochód, gwałtownie skręcając
w stronę utwardzonego pobocza, fiestą gwałtownie zakołysało.
Nie myślałam o niczym poza Emily. Czy Jen udało się uciec
i pojechać dalej, wydostać się z karambolu? Czy jej wóz wbił się
w przeszkodę z metalu i płótna, która zasłaniała mi widok? Pojazdy za
mną hamowały. Było słychać zgrzytanie i łoskot miażdżonej karoserii.
Wysiadłam z auta, lekceważąc ryzyko. Musiałam wiedzieć, czy Emily
nic się nie stało.
Pobiegłam w kierunku ciężarówki blokującej drogę i okrążyłam ją,
idąc wzdłuż metalowej bariery oddzielającej jezdnie. Poczułam się,
jakbym zstąpiła do piekła. Samochody osobowe, furgonetki i ciężarówki
leżały poprzewracane na autostradzie, zbite w jedną wielką splątaną,
pogruchotaną kupę. Sprasowane auta – razem dziewięć, może dziesięć –
utworzyły ogromnego metalowego węża. Trudno było stwierdzić, gdzie
kończyło się jedno, a zaczynało drugie. Kierowcy i pasażerowie nie
mieli szans wyjść z tego cało.
Ludzie wzywali pomocy, walili w drzwi, próbowali wydostać się ze
swoich pojazdów. Inni wyciągali ciała przez okna i układali je na
asfalcie. Pobiegłam jezdnią usianą kawałkami metalu, odpryskami
strzaskanych przednich szyb i czymś, co wyglądało jak sterty szmat.
Minęłam słaniających się na nogach, pokrwawionych ludzi. Inni siedzieli
na ziemi wśród potłuczonego szkła i trzymali się za głowy.
Uświadomiłam sobie ich obecność dopiero później, kiedy wracałam
pamięcią do tamtych chwil – jednak wówczas ich nie widziałam. Nie
sposób opisać chaosu, jaki panował w pierwszych minutach po
karambolu. Widok był tak przerażający, że mój mózg nie zdołał
zarejestrować wszystkiego naraz. Dziś wciąż mam tych ludzi przed
oczami.

Byłam całkowicie skupiona na odnalezieniu Emily.


Wykrzykiwałam jej imię, ale mój głos tonął w zgiełku aut pędzących
drugą jezdnią i zagłuszały go krzyki ludzi wrzeszczących do telefonów.

Kiedy zobaczyłam samochód Jen, zamarło mi serce. Znajdował się


z przodu tej jatki, leżał na boku w poprzek pasów ruchu, wbity lewą
stroną w czarną terenówkę. Jakimś cudem prawa strona pojazdu
pozostała nienaruszona, ale dzieliło ją zaledwie kilkadziesiąt
centymetrów od cysterny, która wyglądała, jakby stopiła się w jedną
masę z metalową barierą oddzielającą jezdnie. Za cysterną stała złożona
jak scyzoryk ciężarówka. Nogi się pode mną ugięły i zabrakło mi pary
w płucach. Mimo to zdołałam dotrzeć do samochodu i otworzyć tylne
drzwi po stronie pasażera.
Odskoczyłam, bo buchnął mi w twarz kłąb dymu. Z początku
zupełnie nic nie widziałam. Potem zobaczyłam nieruchomą Jen z głową
na czerwonej od krwi poduszce powietrznej. Ciało Nicka było dziwnie
wykręcone, przypominając zepsutą lalkę, z twarzą obróconą w bok
i z szeroko otwartymi oczami. Myślałam, że nie żyje, ale nagle jedna
z jego powiek prawie niezauważalnie drgnęła. Doskonale wiedziałam, co
to oznacza. Rozpoznał mnie.
W powietrzu unosił się coraz silniejszy odór benzyny. W kłębach
dymu wdrapałam się do przewróconego auta i po omacku szarpnęłam za
fotelik Emily. Nie wydawała żadnych odgłosów, ale kiedy na ślepo
zaczęłam manipulować przy klamerce, cicho jęknęła, a wtedy do mojego
serca wlała się nadzieja. Dym gęstniał i czerniał. Kręciło mi się w głowie
od coraz intensywniejszego smrodu benzyny. Wiedziałam, że muszę
wydostać Emily, zanim dojdzie do wybuchu.

Zerwałam paski fotelika z jej ramion, złapałam ją, wyciągnęłam


i przycisnęłam do piersi. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zobaczył, że jest
ze mną. Nawet w takiej chwili zdawałam sobie sprawę, że zyskałam
możliwość ucieczki. Pobiegłam dokoła auta i przecisnęłam się obok
cysterny, która była rozgrzana jak czajnik na kuchence. Ludzie krzyczeli
do siebie, żeby się odsunąć, i odciągali rannych z dala od zagrożenia.
Przebiegłam obok nich, tuląc do siebie Emily. Płuca bolały mnie tak,
jakby miały pęknąć, a mimo to biegłam dalej, obok blokującej pasy
ciężarówki, z powrotem do fiesty. Położyłam Emily na tylnym siedzeniu
i zasłoniłam ją własnym ciałem. Zaczęła płakać.
– Już dobrze, kochanie, mama jest z tobą. – Pogłaskałam ją po
czole, tak jak zwykle robiłam, gdy nie mogła zasnąć. We włosach miała
pełno czarnych drobinek i kawałków potłuczonego szkła.

Ludzie wysiadali z samochodów i przyglądali się rozmiarom


zniszczenia. Sznur aut ciągnął się niemal po horyzont, a ruch na drugiej
jezdni praktycznie zamarł, bo kierowcy zwalniali po to, by wystawić
głowę przez okno i zobaczyć, co się dzieje. W oddali słychać było jęk
syren. Zastanawiałam się, w jaki sposób strażacy i karetki dotrą do jądra
karambolu. Pojazdy niemal wisiały na metalowej barierze, a nie było
szans, żeby przedrzeć się przez szczątki zmiażdżonych wozów.

Coś się działo. Ludzie z krzykiem na ustach w popłochu uciekali od


ciężarówki. Leżałam w samochodzie, trzymałam kurczowo Emily
i przerażona patrzyłam na smugę ognia, która wystrzeliła z tylnej części
ciężarówki i szybko przeniosła się na plandekę. Wystarczyło kilka
sekund, by cały bok pojazdu stanął w jasnopomarańczowych
płomieniach. Gorące języki pomknęły ku cysternie. Rozległ się potężny
huk, niczym eksplozja bomby, i epicentrum karambolu zamieniło się
w piekło. Smród był nie do opisania. Doszło do kilku kolejnych
eksplozji, niewidocznych za palącą się ciężarówką, i podniosła się ściana
gęstego czarnego dymu, która sięgnęła aż do nieba.
Pamiętałam, że samochód Jen znajdował się blisko cysterny,
i byłam przekonana, że pochłonęła go kula ognia, ale nie wiedziałam,
czy Jen i Nicka ktoś wyciągnął, czy zostali w aucie. Byłam pewna, że już
nie żyją. Kiedy wyobraziłam sobie ich płonące ciała, spopielone kości
i mieszający się z czarnym powietrzem krzyk, żołądek podszedł mi do
gardła.

Zewsząd dolatywało ogłuszające wycie syren. Wozy strażackie,


radiowozy i karetki lawirowały między stojącymi w miejscu autami,
trąbiąc na samochody przyklejone do bariery odgradzającej jezdnie, żeby
się usunęły. Wnętrze fiesty zalało niebieskie światło. Za ciężarówką
eksplodowały kolejne pojazdy. Wyglądało to wszystko jak obraz po
ataku terrorystycznym, jak scena z Syrii albo Afganistanu, coś, co na co
dzień ogląda się wyłącznie na ekranie telewizora, bo zdarza się to tylko
w odległych, egzotycznych krajach.
Nie wiem, ile czasu spędziłyśmy skulone w samochodzie, ale na
pewno co najmniej dwie godziny. Autostrada po drugiej stronie była
zamknięta. Strażacy otworzyli barierę w dwóch miejscach po to, żeby
auta jadące w tym samym kierunku co my mogły ominąć miejsce
wypadku i niecały kilometr dalej wrócić na swoją jezdnię. Kiedy
okrążałyśmy karambol w pełnym niedowierzania i szacunku dla ofiar
tempie, wbrew sobie wpatrywałam się wstrząśnięta w obraz zniszczenia.
Z metalowego węża sprasowanych aut pozostał jedynie czarny, dymiący
szkielet. Wszystko w pobliżu cysterny spaliło się na popiół.

Obiecywałam sobie, że nie wciągnę mamy w naszą próbę ucieczki,


ale po tym, co się wydarzyło, jedyne, czego pragnęłam, to zabrać Emily
do domu, po prostu tam, gdzie będzie bezpieczna. Roztrzęsiona, nadal
będąc w szoku, nie byłam w stanie jechać szybciej niż trzydzieści
kilometrów na godzinę. Emily zasnęła na tylnym siedzeniu, leżąc na
boku, wciśnięta za moją torebkę i owinięta dwoma pasami
bezpieczeństwa. Na każdych światłach panikowałam, że ktoś może
zajrzeć do środka i zobaczyć dziecko bez fotelika. Bałam się, że
zatrzyma mnie policja, wyda się, że nie mam prawa jazdy, i odbiorą mi
Emily.

W końcu jednak dotarłam do celu. Zaparkowałam przed domem


mamy, ostrożnie podniosłam Emily z siedzenia, zabrałam ją do środka
i położyłam na kanapie.

– Jak ją znalazłaś? – spytała mama.

Zaczęłam opowiadać o karambolu, ale okazało się, że mówili o nim


w wiadomościach o dziesiątej. Podobno zderzyło się prawie trzydzieści
pojazdów. Zginęły dwie osoby, ale policja zaznaczyła, że liczba ofiar
może wzrosnąć. Dziesiątki ludzi odniosło obrażenia, niektórzy bardzo
poważne. Przyczyna zdarzenia nie była znana, ale na miejscu pracowała
ekipa śledczych, a władze apelowały do świadków o zgłaszanie się.
Mama nalała mi brandy, chwaląc mnie za odwagę i jednocześnie
zmywając mi głowę za głupotę. Dlaczego nie powiedziałam, że jadę
odbić Emily? Przecież zawiozłaby mnie. Cud, że sama nie
spowodowałam wypadku.
Następnego dnia rano media doniosły, że zdaniem policji
w karambolu zginęły trzy dorosłe osoby oraz jedno dziecko w wieku
dwóch lat, ale żaden z tych zgonów nie został potwierdzony,
postanowiono również nie ujawniać nazwisk ofiar do czasu
skontaktowania się z rodzinami. Nieraz oglądałam komunikaty
o wypadkach na autostradach i zawsze wtedy moje serce wzbierało
współczuciem dla ofiar, ale tym razem czułam coś innego,
nieporównywalnego.

– Dwuletnie dziecko… to straszne – powiedziała mama, usiłując


wmusić we mnie śniadanie. Zastygła z uniesionym nożem do masła. –
Chyba nie chodzi im o Emily?

– Nie wiem – przyznałam. – Niewykluczone. Ale tylko Nick i Jen


wiedzieli, że jechała tym samochodem.

Mama cmoknęła.
– Co oznacza, że przynajmniej jedno z nich przeżyło.

– Tak… – Modliłam się w duchu, żeby to była Jen, a nie Nick.

– W takim razie powinnaś natychmiast zadzwonić na policję


i powiedzieć, że Emily jest cała i zdrowa.
Nie odpowiedziałam. Trybiki w mojej głowie zaczęły głośno
pracować. Gdy tylko mama wyszła do pracy, złapałam telefon
i wybrałam numer komórki Jen. Była wyłączona. Nie zostawiłam
wiadomości. Wiedziałam, że zanim cokolwiek zrobię – zanim odezwie
się policja – muszę to sobie dobrze przemyśleć.
Tuż po dziewiątej zadzwonił telefon. Oficer z wydziału
dochodzeniowo-śledczego najpierw przeprosił, że przeszkadza, a potem
przyznał, że udał się pod mój adres, żeby porozmawiać ze mną
osobiście, ale niestety nikogo nie zastał. Dowiedział się od sąsiada, że od
wielu tygodni dom stoi pusty.
Miał dla mnie przykre wiadomości, które chciał mi przekazać
twarzą w twarz. Uparłam się, że wolę je usłyszeć przez telefon. Policjant
drżącym głosem powiedział, że mój mąż uczestniczył w wypadku na
M25. Odniósł bardzo ciężkie obrażenia i zapadł w śpiączkę. Jego była
żona, Jennifer Warrington, która kierowała pojazdem, trafiła do szpitala
na salę operacyjną i jej życiu prawdopodobnie nic już nie zagraża.
Poinformowała policję, że w momencie wybuchu w aucie znajdowała się
również moja córka Emily.

Słuchając go, spojrzałam w górę i wyobraziłam sobie Emily, która


nie spopielona, lecz cała i zdrowa smacznie spała w moim łóżku. Los dał
mi sposobność uwolnienia się od Nicka, od strachu, że mój mąż któregoś
dnia zjawi się, by odebrać mi córkę. Nie mogłam nie skorzystać z takiej
okazji.
Policjant zinterpretował moje milczenie i brak reakcji jako szok.
Zaproponował, że przyśle funkcjonariuszkę odpowiedzialną za kontakty
z rodziną, która zaoferuje mi wsparcie do czasu, aż przyjedzie ktoś
z moich bliskich bądź przyjaciół, aby się mną zaopiekować.
– Wolę zostać sama – odparłam.

– Tasho, nie możesz tego zrobić – powiedziała mama, kiedy po


powrocie z pracy usłyszała ode mnie, że nie przyznałam się do
uratowania Emily. – To niezgodne z prawem. Nie ujdzie ci to na sucho.
Technicy na pewno dojdą do tego, że nie było jej w aucie w momencie
eksplozji.
Przez cały dzień zastanawiałam się, jak postąpić. Szukałam
w internecie doniesień o podobnych przypadkach i próbowałam
oszacować swoje szanse. Mama oczywiście miała rację, przeoczenie
śladu ludzkich prochów w doszczętnie spalonym samochodzie było
praktycznie niemożliwe, ale też wyjątkowo łatwe w przypadku
pozostałości po tak długim i gorącym pożarze.

– To był jeden wielki chaos – powiedziałam. – Wydaje mi się, że


nikt nie widział, jak wyciągam ją z auta. Jen zeznała, że Emily jechała
z nimi, i jeśli da się to jakoś udowodnić, a Emily się nie odnajdzie,
wtedy koroner będzie musiał przyjąć, że najprawdopodobniej zginęła
w wybuchu. To wystarczy, nawet jeżeli zostanie tylko uznana za zmarłą.
Mama sięgnęła po papierosa.

– Nie chce mi się wierzyć, że w ogóle rozmawiamy o takich


rzeczach. Nie możesz tego zrobić, przyłapią cię. Ktoś się dowie, że
Emily żyje.
Przemyślałam to sobie. Zaplanowałam.

– Chyba że ją ukryję – odparłam. – Chyba że wyjedziemy,


zmienimy nazwisko, zaczniemy nowe życie. Zrobię wszystko, żeby
ochronić ją przed Nickiem.

– Pewnie i tak już po nim – bąknęła.


– A jeśli nie? Co będzie, jeżeli wybudzi się ze śpiączki i wróci do
zdrowia? On mnie widział, mamo. Widział, jak wyjmuję ją
z samochodu. Wytropi nas i wykorzysta całą swoją siłę i bogactwo, żeby
mi ją odebrać. Nie dopuszczę do tego. Nigdy więcej. Wiem, że to, co
zamierzam, jest sprzeczne z prawem, ale nic mnie to nie obchodzi.
Uważam, że warto zaryzykować.
Mama objęła mnie i przytuliła. Milczała przez dłuższą chwilę.
Czułam, że waży argumenty.
– Sama nie dasz sobie rady – odezwała się w końcu. – Ale razem…
Jeśli wywiozę Emily, dopóki sprawa nie przycichnie… Nie wiem, może
do Bournemouth…

Podniosłam głowę i spojrzałam jej w oczy.


– Mówisz poważnie, mamo? Zrobiłabyś to dla nas? A praca i dom?

Uśmiechnęła się.
– Zawsze chciałam mieszkać nad morzem, wiesz?
44

Teraz

Nicholas
W świetle przegubowej lampy wypielęgnowane paznokcie Hayley
mienią się jak maleńkie różowe rybki. Przesuwa dłonią po moim czole
i wraca na swoje miejsce na rdzawoczerwonym plastikowym krześle,
mówiąc:

– Od razu lepiej.

Nie mam pojęcia, co było nie tak z moją twarzą. Niesforny kosmyk
włosów? Kropla potu? A może wyglądała, jakby potrzebowała, żeby ją
podrapać?
Hayley wyjmuje z torebki kolorowy magazyn i zaczyna go
przeglądać, od czasu do czasu zerkając na mnie i posyłając mi pełne
współczucia uśmiechy. Oczywiście jestem jej wdzięczny za to, że mnie
odwiedza. Szpital znajduje się daleko od Bristolu, a Hayley z pewnością
ma dużo pracy przy dzieciach i opiece nad małym Ethanem. Rodzice
przyjeżdżają raz na dwa tygodnie. Przysiadają na brzegu łóżka
i przemawiają do mnie tak, jakbym nadal tkwił w śpiączce i ich nie
słyszał. Mówią, że wyglądam mizernie i że dobrze by mi zrobiło świeże
powietrze. Zastanawiają się, czy czuję ból pomimo leków, które
przepisują mi lekarze.

Zdecydowanie wolę swoje sny od koszmaru takiego życia. W snach


wstaję z łóżka i biegnę korytarzem w samej piżamie. Samodzielnie jem,
czeszę włosy i myję sobie tyłek. Czytam gazetę i dyskutuję
z pielęgniarkami o polityce. Emily tańczy, śpiewamy Koła autobusu
kręcą się i Tyciego pajączka, razem naśladując wszystkie ruchy. Gramy
w wojnę i w świnie. Chodzimy na spacery po ogrodzie otaczającym
szpital i bawimy się w chowanego wśród drzew. Czy w ogrodzie rosną
drzewa? Nie wiem, nigdy nie opuszczam tej sali.
Ciekawe, gdzie teraz jest. Moja kochana Emily. W co się bawi
z Natashą? Rzadko pada jej imię, a jeśli już, to szeptem, w drugim końcu
pokoju, tam, gdzie ich zdaniem nie sięga mój słuch. Hayley robi zbolałą
minę, a matka wybucha płaczem. Mówią o niej w czasie przeszłym, tak
jakby nie żyła. Z początku nie wiedziałem, co o tym sądzić, ale teraz już
wszystko jest dla mnie jasne. Wystarczająco długo leżę tu jako żywy
trup, by zdążyć to sobie poukładać.
To jak wielka umysłowa łamigłówka z tysięcy elementów. Dawniej
układaliśmy puzzle na gwiazdkę. Matka rozsypywała je na stoliku do
kart i każdy, kto przechodził, przystawał i dopasowywał ten czy tamten
kartonik. Lubiłem zaczynać od rogów i posuwać się ku środkowi.
Hayley wolała odwrotnie. Obrazki często przedstawiały dzieła mistrzów
malarstwa – Słoneczniki Van Gogha albo Kosz z jabłkami Cézanne’a –
ale niewiele nas one obchodziły, liczyło się bowiem samo mozolne
dobieranie elementów. Kłóciliśmy się z Hayley o to, które z nas umieści
ostatni puzzel.
Układanka w mojej głowie znacznie się różni od tych z dzieciństwa.
Nie jest martwą naturą, porusza się, przypomina film dokumentalny
sklejony z miliardów zniekształconych pikseli. Są też dialogi.
Z początku słyszałem tylko dziwne dźwięki, potem pojedyncze słowa
i zdania, a teraz mogę sobie odgrywać całe sceny.
Zacząłem od przygotowania tła: niebo, daleki plan, skupiska
szarozielonych od zanieczyszczeń drzew i krzaków. Niestety, większość
elementów wyglądała bardzo podobnie i stworzenie z nich sensownego
obrazu wymagało dużo pracy, ale cóż, najpierw trzeba załatwić sprawę
tych wielkich przestrzeni, by móc potem przejść do szczegółów. Bo to
w nich tkwi diabeł, jak mawiał mój prawnik od mediów. Dawniej
z reguły ograniczałem się do nadawania ogólnego kierunku naszym
poczynaniom, dbałem o szkic, zarys, którego dopracowywaniem
zajmowali się zaufani, mniej utalentowani inni. Teraz jestem sam. I po
kilku miesiącach leżenia tutaj i pracy nad dokumentem układanką
(czyżbym wynalazł nowy gatunek?) wreszcie ukończyłem jego
ostateczną wersję. To fascynujący, osobisty wgląd w przyczyny jednego
z największych karamboli w historii, murowany zdobywca Nagrody
Brytyjskiej Akademii Filmowej. Przede wszystkim jest to jednak
dramatyzacja autentycznego uprowadzenia. Posłuchajcie, mam nadzieję,
że was zainteresuje.

No więc jest taki facet, co nie? Tuż po czterdziestce, ale wygląda na


trzydzieści parę, przystojny, w formie, bujna czupryna, jeszcze własna.
Jedzie autostradą ze swoją byłą żoną i córką z drugiego małżeństwa.
Tyle że była już nie jest była, bo się zeszli. Coś jak Richard Burton
i Elizabeth Taylor – nie mogli żyć ze sobą, bez siebie też nie. Kumacie.
Love story dwudziestego pierwszego wieku. Opowieść o ludziach i ich
pokomplikowanych życiach.
Jak już mówiłem, facet jedzie autostradą, konkretnie M25, kieruje
się w stronę Heathrow. W Kanadzie czeka na niego, na byłą i na córkę
nowe życie. Tak, wiem, co myślicie – że Kanada to mało seksowne
miejsce; możemy je zmienić, jeśli wolicie. Niech będzie Los Angeles
albo Nowy Jork, obojętnie. Może być nawet, kurwa, Pekin, jeśli
Chińczycy zgodzą się na finansowanie. Albo Moskwa. Lokalizacja nie
ma znaczenia, liczy się bowiem niecierpliwie wyczekiwanie,
emocjonalne radosne podniecenie. Mowa przecież o nowym początku,
o spełnieniu marzeń, o planie, który ma się powieść, o zakochanej parze
i pięknej dziewczynce w drodze do ziemi obiecanej. Łapiecie, prawda?

Facet czuje się dobrze pomimo okropnych ran, jakie odniósł z ręki
swojej drugiej żony. Utrapienie z nią, nawiasem mówiąc: to brutalna
kobieta, która nie panuje nad sobą. Nasz bohater nie chce dopuścić, aby
jego córka wpadła tej psychopatce w łapy, pragnie odsunąć Emily (tak
ma na imię dziecko) od matki, zanim ta narobi jeszcze więcej szkód,
i boi się, że wariatka mogła wystarać się o nadzwyczajny nakaz sądowy,
uniemożliwiający mu wywiezienie Emily z kraju. Ta obawa wprawdzie
nie spędza mu snu z powiek – bo gość wie, że matce małej
prawdopodobnie zabrakło odwagi, by to zrobić – ale i tak poczuje się
bezpieczny dopiero wtedy, kiedy wszyscy troje przejdą odprawę
paszportową i samolot oderwie się od ziemi.

Prowadzi jego była żona, a obecna kochanka. Nazwijmy ją Jen –


w razie czego wszystkie imiona można zmienić. Pędzi, jakby dokądś się
spieszyła, jakby była spóźniona, czego nasz bohater nie rozumie, bo
przecież mają jeszcze dużo czasu – ich samolot odlatuje dopiero
następnego dnia. Zauważa, że Jen mocno ściska kierownicę, aż bieleją
jej kostki, ale nie zaprząta sobie tym myśli. Skupia się na Kanadzie (albo
jakimkolwiek innym miejscu, na jakie się zdecydujemy). Nie może się
doczekać, kiedy dotrą do hotelu i będzie mógł wziąć długi prysznic
i zamówić zimne piwo. Przejechali szmat drogi z Lake District. Środki
przeciwbólowe, które łyknął, już przestały działać.

Wyobraźcie ich sobie, jak mkną srebrną mazdą, zmieniają pasy,


żeby wyprzedzić wolniejsze auta, a jeśli któreś blokuje im drogę, siadają
mu na ogonie i dotąd migają światłami, aż ich przepuści. Trudno
przekroczyć prędkość na ruchliwej M25, ale Jen wychodzi z siebie, by
tego dokonać. Jadąc środkowym pasem, nagle utykają za ciężarówką
i muszą zwolnić.

Nasz bohater od niechcenia obraca głowę i przypatruje się


samochodom jadącym lewym pasem. Robi to z pewną wyniosłością,
właściwą posiadaczom lepszych, szybszych wozów. I myśli: „Ja
pierdolę, ta kobieta w poobijanej, starej fieście wygląda trochę jak moja
cholerna żona”. Przeszywa ją wzrokiem, tak na wszelki wypadek.

Wtedy ona spogląda na niego, ich spojrzenia spotykają się i kobieta


zapada się w sobie, jakby ktoś wymierzył jej cios w pierś. To punkt
zwrotny. Mężczyzna uświadamia sobie, że za kierownicą fiesty
naprawdę siedzi jego cholerna żona. Tutaj można dać ostre zbliżenie
albo może stopklatkę, albo coś, nie wiem, nie jestem reżyserem, ale
rozumiecie, o co mi chodzi. To ważny moment w tej opowieści.

Samochód mknie dalej, ale umysł naszego bohatera już pracuje na


najwyższych obrotach. Co ona tu robi, do diabła? – myśli. Dlaczego
jedzie jakimś obcym samochodem w tę samą stronę i w dodatku w tym
samym czasie co my? Dlaczego w ogóle prowadzi auto? Nie, to nie
może być przypadek.

– O co chodzi? – pyta zdenerwowana Jen. Niewiele brakuje, żeby


głos całkiem się jej załamał.

– Natasha! – krzyczy mężczyzna, pokazując za siebie. – To była


Natasha!

– O czym ty mówisz? – Jen przyspiesza, boi się na niego spojrzeć,


pilnuje drogi przed sobą. Stara się ukryć narastającą panikę, ale widać
strach w białkach jej oczu, w powietrzu unosi się jego charakterystyczny
zapach.

– Natasha! W tamtym samochodzie! Za kółkiem!

– Przestań, przecież wiesz, że ona nie umie prowadzić.


– Podpierdoliła mi range rovera – warczy mężczyzna.
(Zapomniałem dodać, że jego żona jest wariatką, a do tego złodziejką.
No i prowadzi bez prawa jazdy).

Ze złości sztywnieją mu kończyny, zwiera dłonie w twarde pięści.


Jen niespokojnie zerka w lusterko wsteczne i w tej samej chwili nasz
bohater uświadamia sobie, że kobiety zmówiły się przeciwko niemu.
W ułamku sekundy rozpracowuje ich układ. Wie wszystko.

– Zjedź – rzuca.

– Co?

– Zjedź na pobocze. Natychmiast. Ja poprowadzę.

– Ale Nicky… Masz zakaz.


– Mówię, kurwa, żebyś zjechała!

– Nie! Nie bądź głupi. Uspokój się!

Mężczyzna łapie za kierownicę i samochód gwałtownie skręca


w lewo. Ktoś chyba trąbi. Jen usiłuje wyprostować tor jazdy.
– Przestań! Puść! – Wymierza mu cios łokciem, ale on nie daje za
wygraną.

– Wiem, co kombinujecie… Razem to wymyśliłyście, co?

– Puść! Bo nas zabijesz!


– Gdzie chciałaś jej oddać Emily? W hotelu? Na lotnisku?

Słychać głośny zgrzytliwy dźwięk. Trafiają w pierwszą ciężarówkę.


Mazda odbija się od niej i ścina drogę w poprzek pasów, smyrga jak
resorak po wyfroterowanej podłodze. Tworzy się chaos. Wszyscy
próbują hamować, żeby zjechać z drogi, ale zamiast tego wpadają na
siebie jak samochodziki na autodromie. Słychać uderzenia, łoskot i pisk.
Jakieś auto dachuje w zwolnionym tempie, szmaciana lalka wielkości
człowieka obraca się w powietrzu.
Wyobrażacie sobie tę scenę, prawda? Totalny karambol, morze
ognia, potężne eksplozje. Wiem, że to może nadwyrężyć budżet, ale
możemy się posłużyć efektami specjalnymi i animacjami
komputerowymi.
Potem wszystko się uspokaja i zatrzymuje. Zalega cisza. Panuje
bezruch. Twarz mężczyzny otacza miękkość. Otwiera oczy i czuje się,
jakby wylądował na chmurze. Czuje benzynę, jej opary przenikają przez
nozdrza do czaszki. Kabinę auta wypełnia dym.

Zbliżenie. Nasz bohater powoli obraca głowę w lewo. Cięcie. Jego


punkt widzenia. Patrzy na Natashę, która stoi i przygląda mu się
zimnym, pełnym nienawiści wzrokiem. Powrót do Nicka. Jest
zdezorientowany, traci przytomność. To jawa czy koszmar? Nie, Natasha
jest prawdziwa. Przyszła ukraść mu córkę. Próbuje schwycić żonę, ale
nie jest w stanie podnieść ręki. Jego mózg zamienia się w papkę.
Ostatnią rzeczą, jaką rejestruje przed pogrążeniem się w ciemności, jest
widok Natashy zaglądającej na tylne siedzenie i manipulującej przy
klamerce pasa bezpieczeństwa, którym jest przypięta Emily.

W następnej scenie widzimy go w szpitalu. Diagnoza: zespół


zamknięcia. Jak motyl w szklanym kloszu, rozumiecie.
Czasem śni mi się, że wróciliśmy do starego domu i wożę Emily na
plecach, parskam i rżę jak koń. Albo że jest po dobranocce, biorę ją na
barana i niosę do łazienki. Przygotowuję kąpiel z bąbelkami i wkładam
Emily do wanny. Bywa, że Natasha opiera się o futrynę, przygląda
naszej zabawie i śmieje się, kiedy Emily robi mi maseczkę z piany. Nie
cierpię, gdy nieproszona nawiedza moje sny z tą swoją szczęśliwą miną
i czuje się w moim domu jak u siebie. Wszystko psuje.
Nie mogę się doczekać, kiedy pokażę Hayley mój film układankę.
Albo przynajmniej opowiem fabułę. Sęk w tym, że nie potrafię sprawić,
by słowa przewędrowały z mózgu do ust. Słyszałem rozmowę lekarzy
z moimi rodzicami. Podobno w mojej głowie trwa wielki remont, coś jak
przebudowa kamienicy. To skomplikowane przedsięwzięcie, które może
długo potrwać. Niewykluczone też, że nigdy się nie skończy. Ale
możliwe również, że pewnego dnia, przy odrobinie szczęścia, trzymajmy
kciuki, ekipa złoży narzędzia, powie: „Gotowe” i wtedy – ta-dam! –
otworzę usta i zacznę mówić. I to będą piękne słowa. Długie, potoczyste
zdania. Wspaniale skonstruowane akapity, całe stronice pękające
w szwach od prawdy.
Kiedy Hayley wszystkiego się dowie, na pewno zechce
uporządkować sprawy. W końcu jest moją młodszą siostrą. Zapragnie
sprawiedliwości i zemsty równie mocno jak ja, może nawet mocniej.
Wytropi Jen i Natashę i zniszczy je obie. Odnajdzie Emily i sprowadzi ją
do mnie.

Wystarczy, że powiem tylko słowo.


List od autorki

Dziękuję, że zechciałeś sięgnąć po Wszystkie nasze tajemnice – mam


nadzieję, że moja powieść sprawiła Ci przyjemność. Będę wdzięczna,
jeśli znajdziesz kilka chwil na wyrażenie krótkiej, konstruktywnej opinii.
Jako zapalona czytelniczka przy doborze kolejnych lektur sama często
kieruję się recenzjami innych miłośników książek. Natomiast jako
pisarce zawsze miło mi usłyszeć, kiedy ktoś z entuzjazmem odnosi się
do mojej pracy. Jeżeli chcesz być na bieżąco z moimi planami
wydawniczymi, zapisz się na newsletter dostępny pod
linkiem www.bookouture.com/jess-ryder/. Twój adres mailowy nie
zostanie przekazany żadnym osobom trzecim, dodatkowo w każdej
chwili możesz zrezygnować z subskrypcji.
Jednym z wyzwań, jakie podjęłam, konstruując fabułę tej książki,
było zderzenie ze sobą przeciwstawnych postaci. Interesowała mnie
zwłaszcza kwestia wyrzutów sumienia Jen i jej walka o odkupienie.
Czytając thrillery, często zastanawiam się, jakie uczucia towarzyszą
głównemu winowajcy, kiedy jego nikczemność wreszcie wychodzi na
jaw, ale niestety, zwykle zanim doczekam się odpowiedzi na to pytanie,
powieść się kończy. Osadzając swoją historię w dwóch różnych ramach
czasowych, umożliwiłam czytelnikowi zrozumienie motywów
postępowania Jen. W przeciwieństwie do niej Nick nie poczuwa się do
winy po tym, czego się dopuścił; nie czuje skruchy, a jedynie złość, że
nie zdołał uniknąć kary. Inspirację do jego postaci zaczerpnęłam z filmu
dokumentalnego na temat pewnego odsiadującego wyrok mordercy,
który winą za to, że trafił za kratki, obarczał swoją nieżyjącą
dziewczynę.
To smutne, że wiele małżeństw się rozpada. Dzieje się tak z wielu
różnych powodów. Jeżeli dochodzi do tego wskutek zdrady, wówczas
solidaryzujemy się z oszukaną żoną bądź mężem, a potępiamy tę stronę,
która odpowiada za rozbicie rodziny. Zwykle jednak rzeczywistość jest
o wiele bardziej skomplikowana. W mojej opowieści obie kobiety padają
ofiarą bezwzględnego, egoistycznego mężczyzny. Mimo że na początku
Jen i Natasha są zaprzysięgłymi wrogami, ostatecznie łączą siły
i przeciwstawiają się pozbawionemu skrupułów mężowi.
Kiedy zbierałam materiały do książki, zafascynowały mnie –
i zbulwersowały – historie matek i ojców, których dzieci zostały
uprowadzone przez jednego z rodziców. Chociaż istnieją w prawie
mechanizmy umożliwiające podjęcie kroków przeciwko osobom
dopuszczającym się takiego czynu, to jednak proces może się okazać
czasochłonny, wykańczający i niezwykle kosztowny. W Wielkiej
Brytanii pomoc prawna przysługuje wyłącznie wtedy, gdy przedstawi się
dowody na stosowanie przemocy wobec dziecka przez drugą stronę bądź
jeśli jego bezpieczeństwo jest zagrożone. Moim zdaniem nie powinno
być tak, że jedynie bogatych stać na dochodzenie sprawiedliwości. Mam
nadzieję, że moja książka skłoni Cię do przemyśleń na ten temat.
Jeżeli spodobały Ci się Wszystkie nasze tajemnice, zachęcam Cię do
sięgnięcia po inne thrillery psychologiczne mojego autorstwa: Lie to Me
oraz The Good Sister. W tej chwili pracuję nad nową powieścią, która
powinna się ukazać za kilka miesięcy. Wypatruj jej na półkach
w księgarniach. Możesz się ze mną skontaktować, korzystając
z Facebooka, Goodreads, Twittera bądź za pośrednictwem mojej
oficjalnej strony.
Jeszcze raz dziękuję Ci za czas, który poświęciłeś na lekturę. Do
następnego razu!
Jess Ryder

Facebook: jessryderauthor

www.jessryder.co.uk
Twitter: jessryderauthor
Podziękowania

Tak zwana samotnicza dola pisarza wymaga ścisłego współdziałania


z zaskakująco licznym gronem osób. Chciałabym podziękować
niektórym z nich:
Brendzie Page, mojej asystentce, która błyskawicznie wyszukuje
dla mnie każdą informację, jakiej aktualnie potrzebuję.
Helen Warriner, emerytowanej koroner, za jej nieocenione rady na
temat ustalania przyczyn zgonu w skomplikowanych sprawach.
Wszelkie błędy, jakie popełniłam, wynikają wyłącznie z mojej
niefrasobliwości.

Mojej agentce Rowan Lawton z Furniss Lawton i jej


współpracownikowi Rory’emu Scarfe’owi. Miałam szczęście, że
trafiłam do tak prężnej i rzetelnej agencji.
Wszystkim z niezwykłego zespołu Bookouture, a w szczególności
mojej redaktorce, Lydii Vassar-Smith, której zapał i zaangażowanie były
dla mnie niezwykle inspirujące. Dziękuję również Jessie Botterill, która
podzieliła się ze mną wyjątkowo przydatnymi uwagami na wczesnym
etapie pracy nad książką.
Mojemu mężowi Davidowi, czwórce moich „dzieci” i ich
partnerom, moim rodzicom i teściowej. Razem tworzymy wspaniałą
rodzinę i wspólnie przeżywamy wszelkie wzloty i upadki zarówno
w życiu, jak i w pracy. Bez was bym się poddała.

Na koniec specjalne podziękowania dla moich wnuków, Leo


i Saula, dzięki którym przypomniałam sobie, co to znaczy opieka nad
maluchami.
Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Prolog

Część pierwsza
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Część druga
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
List od autorki
Podziękowania

Karta redakcyjna
Tytuł oryginału: The Ex-Wife
Copyright © by Jess Ryder, 2018
Published by arrangement with Furniss Lawton

Copyright for the Polish edition © by Burda Media Polska Sp. z o.o.,
2019

02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15


Dział handlowy: tel. 22 360 38 42
Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki

Tłumaczenie: Jacek Żuławnik


Redakcja i korekta: d2d.pl
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz / PANCZAKIEWICZ
ART.DESIGN
Zdjęcia na okładce: Bjanka Kadic / Arcangel, surasaki / Shutterstock
ISBN 978-83-8053-630-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w


urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie
oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również
częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw
autorskich.
www.kultowy.pl
www.burdaksiazki.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek

You might also like