Professional Documents
Culture Documents
pl
Projekt okładki
www.designpartners.pl
Fotografie na okładce
© goinyk/depositphotos.com
© tribalmark/depositphotos.com
© nastyaaroma2011/depositphotos.com
Koordynacja projektu
PATRYK MŁYNEK
Redakcja
JACEK RING
Korekta
ANNA KURZYCA
Skład
LOREM IPSUM - RADOSŁAW FIEDOSICHIN
Polish edition © Publicat S.A., Grek, MMXIX (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego
kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
ISBN 978-83-245-8379-9
Konwersja: eLitera s.c.
Dedykacja
Rozdział 1.Prokurator
Rozdział 2.Początki
Rozdział 3.Wesele
Rozdział 4.Wykidajło
Rozdział 5.Jedwabniki
Rozdział 6.Gangster
Rozdział 7.Szwajcaria
Rozdział 8.Granica
Rozdział 9.Koniec mojej historii
Słownik slangu więziennego
Podziękowania
Dla kochanej Mamy i Kasi
Od wydawcy
Patryk Młynek
Rozdział 1
Prokurator
Początki
Stałem na tarasie przed lokalem, gdzie pracowałem. Przede mną leżało trzech
ciężko pobitych gości. Nie ruszali się, bo wszystkim odciąłem tlen. Trzy
ciężkie nokauty. Nie byli to jacyś wymagający przeciwnicy. Faceci mniej
więcej w moim wieku, pijani, za dużo naoglądali się filmów o karate. Szukali
guza, więc szybko go znaleźli na swoje nieszczęście.
- Grek, dawaj do środka. Cała sala ludzi. Zaraz znowu komuś
przypierdolisz! - wołał mnie Krzysiek, mój kolega bramkarz. Zajmował się
sprzedażą biletów. Tylko to umiał. Nigdy się nie bił, od tego byłem ja. Stało
w tym lokalu jeszcze dwóch bramkarzy. Takie same ćwoki jak Krzysiek, ja
byłem od czarnej roboty. Robiłem to za darmo, w tym lokalu od niedawna
zarabiałem już inaczej, ale o tym zaraz.
- Dobrze, już dobrze. Patrzę tylko, czy oddychają. Ten gruby dostał czysty
podbródkowy i uderzył głową o chodnik. Boję się, że się nie obudzi.
Wszedłem do lokalu, gdzie leciała głośna muzyka. Janek, nasz didżej, grał
dobre, modne wtedy kawałki. Akurat leciał przebój Biełyje rozy... a publika
się bawiła. Był to trzydziestoletni facet, bardzo przystojny. Cieszył się u
dziewczyn dużym powodzeniem, zresztą jak każdy z nas, który pracował w
tej knajpie. Żonaty, ale o żonie wiedzieli nieliczni. Miał kilka kochanek. Był
dobrym jebaką.
- Grek, ale ty się napierdalasz. Oni żyją? - spytał szatniarz.
- Żyją, żyją, Dziadek, dawaj moją plakietkę i muszkę. Muszę na sali
dobrze wyglądać. Gdzie kierownik?
- Tutaj jestem, Grek. Podobno się biłeś, a nic mi nie powiedziałeś. Jak się
umawialiśmy? Jak idziesz się bić, to masz mi powiedzieć, bo lubię patrzeć,
jak lejesz tych pijaków.
Bramkarze i nasz szatniarz Dziadek stanęli na baczność. Wszyscy się bali
kierownika. Był to bardzo dobrze ubrany czterdziestoletni facet. Nosił
zachodnie ciuchy i buty, o których my mogliśmy tylko pomarzyć. Zawsze
elegancko uczesany i pachnący dobrą wodą kolońską. My używaliśmy wtedy
dezodorantów, za które płaciło się krocie. Takie rzeczy mógł kupić tylko na
Zachodzie. Podobno często tam wyjeżdżał. Nie wiem jakim cudem, bo w tym
czasie o paszport było cholernie trudno i dostawali go nieliczni. Nawet jak
już udało się zdobyć paszport, to tylko zwiedzało się demoludy, o Zachodzie
można było zapomnieć. Nasz kierownik jeździł tylko na Zachód. Często nam
opowiadał, gdzie był i co widział.
- Kierowniku, nie było czasu, żeby pana szukać na sali. Chłopaki mnie
zawołali, bo była lekka zadyma z tymi trzema. Zdążyłem tylko zdjąć muchę i
plakietkę i do boju. Szybko ich uśpiłem.
- Dobrze, wracaj na salę, bo masz wszystkie stoliki zajęte. Jak znam ciebie
i życie, to zaraz będą puste, co?
- Wiadomo. Ci, co siedzą, są już oskubani. Po co mają siedzieć, jak nie
mają za co pić i jeść. Zaraz ich pogonię i biorę do siebie następnych leszczy.
- U ciebie, Grek, stoliki są podobno najdroższe? Grek, gdybym cię nie
lubił, to już dawno bym cię zwolnił, łobuzie jeden. - Kierownik uszczypnął
mnie delikatnie w policzek i się oblizał. - Dobrze wyglądasz, więc biegiem na
salę.
Nasz kierownik był gejem. Wszyscy o tym wiedzieli. Lubił mnie,
faworyzował, na bank miał na mnie ochotę... ale tylko tyle mógł. Jadł mi z
ręki. Lubiłem go. Dawał mi dobrze zarabiać. Brał ode mnie najmniejszą
działkę po każdej mojej zmianie. Słowo honoru, nic między nami nie było. W
tej knajpie dostałem pracę, bo znokautowałem lokalnego zbira. Wielki chłop,
ciężarowiec. Mówiliśmy na niego King Kong, bo tak wyglądał. Znany już
byłem w tej dyskotece z częstych bójek. Zawsze biłem się za bramkarzy,
którzy zaproponowali mi szybko pracę. Oni mi płacili ze swojej działki.
Kradli tak jak wszyscy w tym lokalu, począwszy od kelnerów, barmanów, a
skończywszy na bramkarzach i szatniarzu. W tamtym czasie szatniarze
zarabiali krocie. Fajki takie jak marlboro były spod lady. Powieszenie kurtki
czy skorzystanie z toalety kosztowało. wszystkie pieniądze zarobione w ten
sposób były dla szatniarza, którzy odpalał działkę kierownikowi lokalu, tak
samo jak reszta personelu. Kradł każdy.
Stałem z nimi już kilka tygodni. Nigdy nie sądziłem, że można zarabiać
takie pieniądze, praktycznie nic nie robiąc. Od czasu do czasu dałem komuś
w mordę. Bawiłem się z dziewczynami i noc w noc któraś zapraszała mnie do
hotelu mieszczącego się w tym samym budynku. Jeszcze za to płaciły. W
tamtym czasie dziewczyny przychodzące na dyskoteki też były inne.
W latach 80. wszyscy młodzi ludzie pracowali. Praca była wręcz
obowiązkiem. Każdego obiboka, który nie pracował, zaraz odwiedzał
dzielnicowy i pytał, dlaczego nie pracuje. Naturalnie po donosie życzliwego
sąsiada. Za komuny, gdy się uczciwie pracowało, można było się pobawić na
dyskotece lub dancingu, ale zjeść co najwyżej kawałek kiełbasy zwyczajnej
lub kanapkę z konserwą turystyczną. Przeciętnego śmiertelnika nie było stać
na kolorowy telewizor czy wideo. Ja o czymś takim jak magnetowid
dowiedziałem się od swojego trenera karate. On miał kolorowy telewizor,
wideo i pięknego białego malucha z siedzeniami lotniczymi. To był wtedy
szpan. Był wykidajłą w jednej z najlepszych dyskotek w mieście.
Dziewczyny, które nas odwiedzały, zawsze płaciły za wstęp, stać je było
na flaszkę czystej gorzały i oranżadę. Te lepiej stojące finansowo zamawiały
sobie pepsi i frytki na zagrychę. Płaciły za siebie. Z nami, bramkarzami,
lubiły sypiać, bo byliśmy wtedy uważani za elitę. Używaliśmy dezodorantów
i stać nas było na markowe dżinsy czy adidasy. Pamiętam, że pierwsze
porządne buty sportowe, jakie sobie sam kupiłem, to były białe pumy z
czerwonym lampasem, wziąłem też wtedy oryginalny dres firmy Adidas. W
moim mieście był jeden butik z zachodnimi ciuchami. Za buty i dres
zapłaciłem dwie pensje przeciętnego Polaka pracującego w fabryce. Ja tyle
zarabiałem na bramce w jedną noc. Któregoś wieczoru siedziałem przy barze
z piękną blondynką. Nudziłem się, bo był spokój. Nie miałem komu
przypierdolić. Lubiłem się bić, poza tym bałem się, że jak nie zbombarduję
kogoś, to chłopcy z bramki mnie zwolnią. Czasami sam prowokowałem
burdy. W tym byłem niezastąpiony. Podszedł do mnie kierownik sali.
- Grek, mogę cię prosić na chwilę. Twoja dziewczyna chyba nie będzie na
mnie zła? - Spojrzał z pogardą na młodą ślicznotkę, którą bajerowałem. Był o
mnie zazdrosny. Wiedziałem już od jakiegoś czasu, że łypie za mną ślepiami.
- Jasne, nic nie szkodzi, panie kierowniku. Rozmawiamy tylko, prawda? -
zwróciłem się do blondynki.
- Tak, nic nie szkodzi. Grek, to na razie - powiedziała i odeszła.
- Ty wiesz, Grek, że ona ma męża i dziecko. Znam ją z lokalu, czasami
przychodzi tutaj ze swoim facetem.
- Mnie to nie przeszkadza, panie kierowniku. Każda młoda, ładna
dziewczyna kogoś ma. Przecież nie zamierzam układać sobie z nią życia.
- A co ty chcesz od tej mężatki?
- Dupy, dupy, panie kierowniku. Tylko to mnie interesuje.
- Ty łajdaku jeden. Ustatkuj się, bo przez te baby narobisz sobie kłopotów.
- Roześmialiśmy się. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to były prorocze
słowa.
- Czego pan chce ode mnie, mam komuś dać w mordę?
- Nie, ty byś tylko wszystkich lał. Chodź na zaplecze, muszę z tobą
porozmawiać.
Wstałem z krzesła i ruszyłem za kierownikiem. Po chwili stałem już z nim,
barmanką i szefem kuchni.
- Słuchaj Grek, to jest szef kuchni, to jest szefowa barmanów. Mamy dla
ciebie propozycję. Zatrudnimy cię na pół etatu w naszym lokalu w
charakterze kelnera.
- Ja mam być kelnerem. Nie nadaję się do takiej roboty. Lałbym klientów,
którzy by marudzili, że zupa zimna, gorzała ciepła. To nie dla mnie.
- Spokojnie, Grek, posłuchaj do końca. Nikt ci nie mówi, że nie możesz lać
klientów, naturalnie jak są niegrzeczni. Zarabiasz na czarno, bijąc się za
bramkarzy. Na pewno dobrze zarabiasz, ale w naszym układzie wpadnie ci
dużo więcej i praca będzie spokojniejsza. Poza tym to jest oferta nie do
odrzucenia, jak dalej tutaj chcesz przychodzić i brać kasę.
- Widzę, że jestem pod ścianą, panie kierowniku. Myślałem, że mnie pan
lubi.
- Lubię i to bardzo, może nawet za bardzo, chuliganie jeden. Słuchaj
uważnie. Zatrudnię cię. Dostaniesz ubezpieczenie i stałą dobrą pracę. Teraz
przejdę do meritum. Jako kelner będziesz przychodził do pracy tylko
wieczorem, gdy będą dyskoteki, bo wtedy jest największy ruch i konkretne
pieniądze. Tego, co zamówisz w kuchni i barze, nie bonujesz na bloczkach,
które daję kelnerom, tylko zapisujesz na kartce. Po każdej zmianie dzielimy
się pieniędzmi po równo w tym gronie, które tutaj widzisz. Ja, pani Basia i
Michał, szef kuchni. Naturalnie wszystko zostaje między nami. Nikt z
obsługi nie może się o tym dowiedzieć, bo nas posadzą.
- Mam jakieś wyjście? Panie kierowniku, dobrze zarabiam na bramce, nie
przemęczam się. Żadnej odpowiedzialności.
- Ile zarabiasz w noc, bijąc się za bramkarzy?
- Różnie, ale średnio pensję mojego brata uczciwie pracującego w fabryce.
Czasami mniej, czasami więcej.
- Ile?
- Dziesięć do piętnastu tysięcy za noc.
Taką pensję miesięczną zarabiali wtedy kelnerzy w tym lokalu. Naturalnie
dużo więcej mieli na boku. Polski złoty był przed denominacją, którą
przeprowadzono z tego, co pamiętam, w 1995 roku. A był rok 1987.
- Więc z nami zarobisz od trzydziestu do czterdziestu tysięcy w każdy
wieczór. Co ty na to? Legalna, uczciwa praca chłopie. Nie ma się nad czym
zastanawiać, tylko powinieneś się cieszyć, że ci to proponujemy.
- Zgoda. Od kiedy mam zacząć?
- Od jutra. Tylko żebyś miał białą koszulę, muszkę i dam ci plakietkę -
kelner numer siedem. Pasuje ci? No i nie przychodź w dresie czy dżinsach.
Masz mieć czarne spodnie i półbuty.
- Wolę numer dziewięć. To moja szczęśliwa liczba. W takim razie
zmykam do domu. Muszę się wyspać i rano kupić czarne spodnie i białą
koszulę.
Poszedłem na salę pożegnać się ze znajomymi i chłopakami z bramki.
- Grek, a ty gdzie się wybierasz?
- Kończę chłopaki z bramką, przynajmniej na razie. Od jutra zaczynam
tutaj legalnie pracować. - Widziałem ich miny. Byli przerażeni. Pomyśleli na
pewno, że któremuś z nich zabieram etat. - Spokojnie, będę kelnerem. Od
jutra uczę się nowego zawodu.
Spojrzeli na siebie i wszyscy naraz wybuchnęli śmiechem.
- Grek, co ty pierdolisz, ty kelnerem? To jakiś żart.
- Nie, poważnie. Od jutra zaczynam. Spadam chłopaki, biorę taksówkę i
jadę do domu. Jutro się zobaczymy.
Nie czekałem na ich reakcję. Domyślałem się, co teraz będą mówić.
Siedziałem w taksówce i wracałem do domu. Zastanawiałem się, czy dobrze
robię. Zresztą nie miałem wyboru. Zawsze mogę tę robotę rzucić...
Na drugi dzień zgodnie z umową pojawiłem się w pracy. Miałem
przychodzić na dziewiętnastą. Za godzinę zaczynała się dyskoteka.
Kierownik podpisał ze mną jakąś umowę. Nawet jej nie czytałem. Potem
powtórzył mi jeszcze raz nasz układ i kazał iść na salę. Skierował mnie do
gościa, który miał ksywkę Czosnek, kelnera pełną gębą od wielu lat. Nie
wiem, kto mu nadał taką ksywę, ale pasowała jak ulał. Wszystko pasowało,
nawet jego zapach przypominał woń czosnku. Lubiłem tego wesołego gościa.
Namiętnie podrywał dziewczyny i dawał radę. Może nie jakieś piękności, ale
cóż, zawsze nam powtarzał, że jego nie interesują piękności, bo patrzy na
wnętrze kobiety. Ale co miał mówić, jak dymał tylko pontony lub kobietki z
jeżem pod pachami? Taki był Czosnek. Miał mnie nauczyć fachu w godzinę.
Podobno jestem inteligentny. Szybko przyswajałem sobie nauki Czosnka.
Zaraz pojawili się bramkarze i przywitali mnie śmiechem.
- No, Grek, myśleliśmy, że żartujesz, a tu taki widok.
- Dobra, dobra, nie śmiejcie się, tylko na mój rewir podsyłajcie klientów z
sianem, bo jak będziecie potrzebowali mojej pomocy, to odwrócę się do was
plecami.
- Dobrze. Tylko jak ty będziesz się teraz napierdalał w tej białej koszuli z
muszką pod szyją?
- Dam radę, zobaczycie.
Mój rewir składał się z czterech stolików. Nakryłem je obrusami,
rozłożyłem sztućce i czekałem na pierwszych gości. Po chwili zawołał mnie
inny starszy kelner. Wołali na niego Chmura. Stary wyga. Podobno najwięcej
kradł i jego goście czasami musieli zostawiać zegarki, bo brakowało im na
rachunek, który wystawiał im Chmura. Każdy kelner miał jakąś ksywkę.
Niedługo miałem go pobić w oczyszczaniu z hajsu klientów, których
obsługiwałem. To ja stałem się największą żywą legendą w tej knajpie, jeżeli
chodzi o opróżnianie portfeli gości.
- Słuchaj, małolat, w pierwszej kolejności polecaj whisky, te barany piją
gorzałę, ale na sikaczach mamy najlepsze przebicie.
- Ale jak nie będą chcieli, to co?
- Zawsze chcą, jak są z dupami. Narobisz takiemu osiołkowi wstydu przy
jego pannie. Zwróć się do niego, że ma najładniejszą dziewczynę w
dyskotece i nie powinna pić wódki, tylko whisky. Potem jest twój. W barze
zamawiaj winiak klubowy, ma taki sam kolor i podobnie pachnie, a przebicie
masz jak jeden do dziesięciu.
- Nie zorientuje się?
- Skąd, przecież oni piją wszystko oprócz smoły. Dziewięćdziesiąt procent
z nich nigdy nie piło whisky. Nawet cinkciarzom wciskam winiak zamiast
whisky, takie, kurwa, paniska, a nie umieją odróżnić dobrego alkoholu.
Swołocz jebana. Na nich uważaj i lepiej nie przyjmuj do swojego stolika.
Mało zamawiają i chujowo płacą. Sto razy sprawdzają rachunek. Postaw na
stoliku tabliczkę „rezerwacja” i czekaj na dobrego klienta. Zawsze możesz
takiemu powiedzieć, że stolik jest zarezerwowany i możesz mu go sprzedać,
ale tylko na godzinę. Najlepsi klienci to robole. Ich wali się najlepiej i nigdy
nie marudzą. Uważaj też na złodziei, płacą dobrze, ale są zaczepni.
Napierdalaj ich, jak nie płacą, i tyle. Przychodzi też kilku milicjantów.
Zawsze mają swoją gorzałę. Nie rób im dymu, bo są nam potrzebni, czasami
się przydają. Popracujesz trochę, to sam zrozumiesz.
- Tak można? Ten alkohol i w ogóle...
- Wszystko można, przecież wiesz, jak tutaj jest. Po zmianie idziesz do
kierownika się rozliczyć, zostaw mu kilka tysiączków i będzie okej. Tylko
zawsze masz mu coś dać, pamiętaj, bo długo tutaj nie popracujesz. Na twoje
miejsce jest wielu chętnych, nie wiem, jakim cudem dostałeś tę robotę,
chłopie. Kierownik musi cię lubić.
Uśmiechnął się do mnie i puścił oko.
- Nie dopierdalaj, Chmura, bo.
- Dobra, dobra małolat. Jak nie będziesz czegoś wiedział, to podejdź i
pytaj. Idę na swój rewir, zaraz się zacznie. Muszę jeszcze pierdolnąć lufę.
Pijesz?
- Nie, nie piję.
- Szybko się nauczysz. Zobaczysz, no to na razie.
- Cześć.
W lokalu było pięciu kelnerów, dwa duże bary i kuchnia. Bramkarze stali
koło szatniarza i wypisywali bilety. Miałem lekką tremę. Punkt dwudziesta
bramkarze zaczęli wpuszczać klientów. Prawie wszystkich znałem. To było
stałe towarzystwo. Niektórzy, widząc mnie z plakietką „Kelner nr 9”, śmiali
się, ale nie były to ironiczne uśmieszki. Znali mnie już i wiedzieli, że głupie
komentarze pod moim adresem skończyłyby się dla nich boleśnie.
Zauważyłem, że kelnerzy wybierają sobie klientów. Niektórzy goście
bulwersowali się, że wszystkie stoliki są już zarezerwowane. Moje już też
miały tabliczkę „rezerwacja”. Zaraz podeszło do mnie kilku złodziei
samochodów, którzy poklepali mnie po ramieniu i zapytali grzecznie, czy
mogą usiąść. Prym w ich towarzystwie wiódł bardzo już znany facet o
pseudonimie Topór. Było z nim kilku innych mężczyzn i kilka dziewczyn.
Panny dobrze ubrane, wszystkie w długich białych kozakach, z
natapirowanymi włosami oraz biustem i dupskiem na wierzchu. Wszyscy już
byli lekko wstawieni.
- Cześć, Grek, widzę, że zmieniłeś fuchę? Możemy u ciebie usiąść?
- Jasne. Zsunę tylko dwa stoliki, żeby was wszystkich zmieścić.
- My to zrobimy, pomożemy ci, kolego. Brać się do roboty, trzeba
Grekowi pomóc. Połączcie te stoliki, żebyśmy się wszyscy zmieścili.
Jego przydupasy ochoczo wzięły się do roboty. Szybko się uporali. Ich
panienki już siedziały przy stole.
- Co wam podać?
- Grek, my standardowo, podaj kilka flaszek wódki i colę, no i jakąś
zagrychę. Tylko żeby gorzała była chłodna, kolego.
- Zrobi się, Topór. Mogą być półmiski wędlin i pieczywo do tego?
- Jasne.
- Już się robi.
Podszedłem do baru i zamówiłem kilka butelek wódki i kilka butelek coli.
- To dla nich, Grek?
Barmanka, z którą miałem swój układ, spojrzała na stolik złodziei i ich
dziewczyn.
- Tak.
- Zapamiętaj, jak zamawiają kilka flaszek, to zapisuj połowę i podawaj im
to w dzbankach, zaraz ci wytłumaczę czemu, tak samo colę, bo jest droga.
W tamtym czasie większość klientów popijała gorzałę oranżadą, bo cola
była rarytasem i sporo kosztowała. Barmanka wzięła w dłoń dzbanek,
nasypała do połowy kostek lodu i wlała trzy butelki białej wódki. Do
drugiego dzbanka również wsypała dużo lodu i nalała litr coli.
- Teraz słuchaj uważnie. Gdy podajesz napoje w tym - wskazała szklany
wazon, który stał na ladzie przed nią - to oni nie wiedzą, ile tak naprawdę jest
tutaj alkoholu. Ich kasujesz za sześć butelek wódki, a wlałam ci trzy,
rozumiesz?
- Tak, a kasuję ich za sześć flach?
- Dokładnie. Lód swoje zrobi, rozcieńczy alkohol i wszyscy będą
zadowoleni. Ilość też się zgadza, nikt ci nie udowodni, ile nalano butelek
wódki. Gdybyś chciał się ich szybko pozbyć, bo na przykład wiesz, że nie
będą już więcej zamawiać gorzały, to na taką porcję wlej im butelkę wody
utlenionej. Padną po kilku drinkach. Rozumiesz? Jak nie masz swojej wody
utlenionej, a powinieneś mieć, przyjdź do mnie, to ci dam. Lub poproś
któregoś z chłopaków na sali, oni mają wszystko. Zrozumiano?
- Tak, ale nie przekręcą się po tym dopalaczu?
- Skąd, wszyscy ją piją i żyją.
Barmanka się roześmiała. Była dość otyłą trzydziestoparoletnią farbowaną
blondynką z długimi odrostami i okularami na nosie. Później dowiedziałem
się, że ruchał ją Czosnek. Jego typ. Ona też raczej nie mogła przebierać
wśród mężczyzn jak w ulęgałkach. Była mężatką. W lokalach, gdzie
pracowałem przez wiele lat, wszyscy ze wszystkimi dymali się po kątach.
Taka to już praca.
- Mam tego nie bonować, tylko ty zapiszesz, co wziąłem z baru?
- Tak, dokładnie. Pamiętaj, żeby nic nie wypisywać na oryginalnych
bloczkach. Po pracy przyjdziesz do mnie i się rozliczymy.
- Te flaszki, co im doliczam później, też z tobą rozliczam.
- Skąd, młody. To jest twój napiwek. Ja mam tutaj dobrze na barze. Nie
chcę twojej doli. Zarobimy swoje. Mnie możesz kiedyś zaprosić na drinka,
jak masz ochotę i chcesz się odwdzięczyć. Przyjdź za trzy minuty, wszystko
ci przygotuję.
Puściła do mnie oko. Uśmiechnąłem się do niej. Niedoczekanie twoje,
pomyślałem i skierowałem się do kuchni. Po chwili podszedł do mnie szef
kuchni.
- Co masz dla mnie?
- Mam dziesięć osób przy stoliku. Chcą jakiś półmisek wędlin i do tego
pieczywo.
- Zapisz to na swojej kartce, nie bonuj tego. Wiesz?
- Jasne.
- Poczekaj dwie minuty, już ci robię.
- Może skoczę szybko, podam im alkohol na stół i popitkę?
- Czekaj, kurwa mać, pogadamy chwilę, muszę ci jeszcze objaśnić kilka
rzeczy, małolat. Grek mam na ciebie mówić czy może być małolat?
- Jak chcesz.
- Dobra, Grek, to będziesz małolat. - Zaczął nakładać jakieś wędliny na
półmisek. Robił dekorację z pomidorów i ogórków. Co chwila oblizywał
palce. - Masz tutaj ten półmisek. Zapisz dziesięć porcji, ja nałożyłem sześć.
Rozumiesz? - Puścił do mnie oko.
- Jasne.
- Kasujesz za dziesięć porcji i nic nie bonujesz. - Kiwnąłem głową, że
rozumiem. - Teraz uważaj: jak już się napierdolą, to wciskaj im coś gorącego
do jedzenia. Jest karta dań, ale im jej nie podawaj, bo zaczną pajacować.
Dzisiaj muszę opierdolić schab, bo już śmierdzi, i koniecznie wciskaj im
tatara, bo jutro go będę musiał wyrzucić. Dodałem trochę barwnika, bo mięso
kolor straciło, kumasz?
- Jasne.
Przytaknąłem, choć za chuja nie wiedziałem, o czym on mówi. Barwnik do
czego...
- Wiesz co, albo może tatara sobie dzisiaj odpuśćmy. Kurwa, jeszcze nam
goście poumierają. Wezmę to mięso do domu i dam swoim psom.
- Dobrze, więc tatara mam nie polecać?
- A chuj z nimi. Przecież nie będę truł swoich psów. Wciskaj ten tatar,
mam ze dwadzieścia porcji. Trzeba go puścić dzisiaj, bo jutro spierdoli mi z
lodówki.
- A jak się komuś coś stanie?
- Nic im nie będzie, małolat. Sprzedaj tylko tym, którzy dużo piją wódki,
oni są odporni na wszystko. Nie takie rzeczy tutaj sprzedawałem i nikt
jeszcze nie kopnął w kalendarz, przynajmniej nic o tym nie wiem. - Szef
roześmiał się głośno. Też zacząłem się śmiać. - Jak na razie to wszyscy
chwalą moją kuchnię. - Znowu ryknęliśmy śmiechem. - Leć na salę, podaj im
to, a zapomniałbym, zorientuj się, czy będą zamawiać barszcz z uszkami i
pasztecikami, bo zupy mam tylko z pięć litrów, jakby co, to wody doleję i
barwnika. Spadaj już.
Wziąłem tacę, na której stał półmisek wędlin, i skierowałem się na salę do
złodziei. Kurwa, tylu gości już napierdoliłem i nic, żadnych klopsów z
milicją, aż w końcu mnie zamkną za otrucie kogoś, pomyślałem. Wstyd jak
chuj byłby w kryminale. „Ty, ziomek, za co siedzisz?” - zapyta mnie ktoś
pod mańką, a ja na to: „A wiesz za tatara, który spierdalał z talerza..Wstyd
jak chuj. Nie będę tego sprzedawał, pomyślałem i stanąłem przy stoliku
Topora.
- Macie tutaj, moi drodzy, półmisek wędlin i świeże pieczywko, zaraz
doniosę resztę z baru.
- Dawaj, Grek, dawaj szybko alkohol, bo nam w gardle zaschło, kolego.
Złodzieje i panny w białych kozakach głośno zaczęli się dopominać o swój
alkohol. Spojrzałem na pozostałe swoje stoliki, siedzieli już przy nich inni
goście i machali na mnie.
- Już, już do państwa idę, tylko jeszcze tutaj muszę coś podać! -
krzyknąłem do pozostałych gości i pędem ruszyłem do baru. Ja wam, kurwa,
pokrzyczę, barany jedne. Zobaczycie swoje rachunki, to będziecie ubrania w
lombardzie w szatni u zgredzika zostawiać, mruczałem pod nosem.
Barmanka, widząc mnie, uśmiechnęła się.
- Zaczyna się zapierdol, co małolat?
- O tak, zobaczymy, co będzie dalej.
- Dasz radę. Nie bój się. Tak jest tylko na początku, później sam będziesz
koło nich latał, żeby chcieli coś zamówić.
- Jak będzie ich jeszcze na coś stać.
Roześmiałem się, barmanka też, załadowałem na tacę dzbanki z napojami i
udałem się na swój rewir. Tej nocy poczułem, co to jest prawdziwa praca.
Ale było fajnie. Kieszenie miałem wypchane banknotami. Złodzieje
zapłacili mi dolarami. Naturalnie po obniżonym kursie. Po półmiskach
wędlin, które zjedli, bardzo szybko podałem im obiad, naturalnie schab z
frytkami i bukietem surówek. Ich panny zamówiły sobie barszczyk z
barwnikiem i krokietami, niektóre wzięły jeszcze tatara. Podałem im go, bo
bałem się, że jak szef kuchni nie opierdoli chodzącego tatara, to weźmie go
dla swoich psów. Szkoda mi było psiaków. Tatar cieszył się dużym wzięciem
na stole złodziei i ich panienek. Wszyscy go pałaszowali, oblizywali widelce
i dziękowali mi za niego.
- Grek, zajebisty ten tatar. Wielkie dzięki, że nam go poleciłeś. Jak chcesz,
kolego, to dopisz nam do rachunku jeszcze jedną porcję i zjedz. Jest
naprawdę dobry - zachwycał się tą padliną jeden z kompanów Topora.
- Nie, dziękuję, kolego. Nie jem surowego mięsa, kaszanki i takich tam.
- Czemu? Przecież to najlepsze żarcie.
- Religia, kolego, religia. My nie jemy nic z krwią i surowizny...
- Co to za religia, Grek?
- W młodości studiowałem Pismo święte. Miałem zostać świadkiem
Jehowy.
- A, kumam, to ci no, kocia wiara.
- Nie dopierdalaj. Moja mama jest świadkiem Jehowy.
Zacisnąłem pięści i miałem go już jebnąć, lecz szybko zareagował Topór.
- Ty, Barka, zachowuj się, prostaku, bo Grek ci zaraz dopierdoli. Grek, nie
gniewaj się na niego. Małolat jest tępakiem, ale fury za miedzą kradnie jak
nikt. Lepszego kierowcy jeszcze nie miałem. Kiedyś nawet szlaban na
granicy rozjebał. Celnicy spierdalali na boki. Było śmiechu co niemiara. Jest
kozakiem za kierownicą, ale zachować to się już nie potrafi. Jest okej?
- Tak, Topór, jest okej.
Spojrzałem na małolata złodzieja, był na pewno starszy ode mnie. Kilka
tygodni później poczęstowałem go prawym sierpowym. Przypomniałem mu
się. Nigdy więcej już go nie spotkałem. Słyszałem później, że zabił się
samochodem podczas ucieczki przed milicją. Był naturalnie pijany. W tym
czasie nikt nie ćpał, natomiast wszyscy chlali. Narkotyki pojawiły się kilka
lat później i zgubiły większość złodziei. Topór wstał od stolika, objął mnie i
powiedział:
- Słuchaj, Grek, gdybyś chciał zarobić trochę waluty, to chętnie wezmę cię
do swojej ekipy.
- Co miałbym robić?
- Zabiorę cię do Rajchu, tam walimy fury. Bierzemy jak swoje.
- Ale ja jeszcze nie mam prawa jazdy.
W tym czasie faktycznie nie miałem jeszcze prawka. Topór się roześmiał.
- A ty myślisz, że oni mają? Ja też nie mam. Zabrali mi za jazdę po pijaku.
Ale to nie jest problem, przecież my jeździmy jumami i nigdy się nie dajemy
zatrzymać psiarni. Ty byś zajmował się czymś innym.
- Czym?
- Robiłbyś nam plecy. Gdyby ktoś nam przeszkadzał w trakcie kradzieży,
wiesz, jakby nas nakrył właściciel danej fury, to ty byś go uśpił sierpowym, i
tyle. Widziałem cię już w akcji i wiem, że dobrze się napierdalasz.
- Dzięki za ofertę. Na razie zarabiam tak i nie narzekam, może kiedyś
spróbuję.
- Zawsze cię przyjmę z otwartymi rękami. Słuchaj, weź nam jeszcze kilka
flaszek gorzały, przynieś i popitkę, bo te dzbanki są już puste. Kurwa, te
nasze lachony żłopią jak chuj i zobacz, nic. Są trzeźwe. Kurwa, jakie one
mają mocne głowy. Grek, a nie chcesz z nami po robocie iść do pokoju,
podymasz sobie. Napijemy się i pogadamy. Równy z ciebie facet. Co ty na
to?
- Nie, dziękuję. Mam dużo roboty, to mój pierwszy dzień. Poza tym bolą
mnie już nogi. Na treningu nie robiłem nigdy tylu kilometrów co tutaj na sali.
Dzięki, może innym razem. Lecę do baru zamówić dla was gorzałę i zaraz
przyniosę wam do stolika.
- Dobra, Grek, dzięki.
Po kilku minutach przyszedłem do nich do stolika. Siedziały przy nim
tylko dwie blondynki. Jedna z nich trzymała się za brzuch. Na tacy miałem
dwa dzbanki z wodą, lodem i było w nich trochę wódki, w drugim było
mnóstwo lodu i trochę coli. Zacząłem ustawiać na stoliku to, co przyniosłem.
- A gdzie reszta towarzystwa, tańczą na parkiecie? - zapytałem się dwóch
gwiazd siedzących przy stoliku.
- Nie, coś ich przycisnęło i polecieli do kibla. Kurwa, stołują się gdzieś na
trasie w tanich barach, to tak jest. Wpierdalają cały czas fasolkę po bretońsku
i zawory puszczają.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Czyli się zaczęło. Ruchania dzisiaj nie
będzie, pomyślałem.
- Wy się dobrze czujecie, dziewczyny? Chyba nic, co tutaj podałem, wam
nie zaszkodziło. Naszą kuchnię wszyscy chwalą.
- Nie, no co ty, Grek. Tutaj jest żarcie pierwsza klasa. A ten tatar robi taką
robotę, że ja pierdolę.
Jej koleżanka zaczęła mieć odruchy wymiotne.
- Jolka, chodź idziemy do kibla, bo jeszcze pierdolniesz tutaj pizzę i
będziemy musiały sprzątać.
Tamta tylko pokiwała głową. Wstała i skierowała się z koleżanką do
toalety. Szybko ewakuowałem się z tego miejsca. Zacząłem się trochę bać.
Kurwa, jak się wszyscy przewrócą, to przybiją mi zbiorowe zabójstwo... ale
cyrk. Zresztą to na pewno wina tej fasolki po bretońsku. Już stałem koło
kolejnego stolika i kasowałem klientów. Delikatnie ich jebnąłem na kasę.
Trochę siana im zostawiłem, żeby mieli na taksówkę. Dyskoteka dobiegała
końca, była druga w nocy. Klienci powoli opuszczali lokal. Głównie ci,
którzy byli już goli. Zwróciłem uwagę, że każdy kelner co chwila liczył
swoje pieniądze. Każdy z nich miał wielki portfel. Ja pieniądze trzymałem
luzem w kieszeni. Pod koniec pracy miałem je wypchane banknotami.
Skasowałem Topora i jego towarzystwo, nie wyglądali dobrze. Wszyscy
skierowali się ze swoimi dziewczynami do hotelu. Pod koniec dyskoteki
zawołał mnie Krzysiek, bramkarz.
- Grek, chodź, pomożesz nam, bo chyba będzie dym z trzema małolatami.
- Przecież ja jestem teraz kelnerem. Co mnie obchodzą wasze awantury,
zarabiacie na bramce, to się bijcie.
Uśmiechnąłem się do Krzyśka.
- Grek, nie świruj, no chodź, pomóż nam, bo jest ich trzech, a sam wiesz,
jak jest. Jak przyjdzie co do czego, to zostanę sam.
- Żartowałem, dawaj ich, tylko szybko, bo mam jeszcze klientów.
Poszedłem za szefem bramkarzy, który był takim samym pizdusiem jak
jego kompani. Byli chuliganami, ale nie kozakami. Gdyby trafili na mnie,
mieliby pozamiatane, napierdoliłbym ich wszystkich naraz. Zawsze to ja się
biłem, jak był ktoś mocny, oni nigdy mi nie pomagali. Czasami Krzysiek
kopał już leżącego przeciwnika, którego powaliłem na ziemię czy to
sierpowym, czy mocnym kopniakiem na fl aki. W końcu mi płacili za moje
pięści. Układ był klarowny, nie żaliłem się. Dobrze zarabiałem. Jak na razie
nie trafiłem jeszcze na jakiegoś większego kozaka.
- Gdzie oni są? - zapytałem Jacka, drugiego bramkarza.
- Na zewnątrz, o zobacz, jeden z nich kopie w szybę.
Spojrzałem w tym kierunku. Faktycznie jeden małolat walił pięściami w
szklane drzwi i kopał w nie. Zdjąłem muszkę, którą miałem zapiętą pod
szyją, i odpiąłem plakietkę z napisem kelner nr 9. Szatniarz uśmiechnął się do
mnie. Lubił patrzeć, jak się biję. Wszyscy lubili, a szczególnie dziewczyny z
dyskoteki. Czasami się przed nimi popisywałem. Potem miałem u nich
większe branie.
- Zróbcie mi plecy w razie czego, dobrze?
- Jasne, Grek.
Krzysiek ruszył za mną. Wiem, że gdybym trafił na mocnych
przeciwników, oni zamknęliby się w lokalu, zostawiając mnie na pastwę
losu. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Była ciepła lipcowa noc.
Spojrzałem w obsypane gwiazdami niebo. Potem zwróciłem się do
rozrabiaków:
- Panowie, już czas iść do domu, zamykamy.
- Nigdzie nie idziemy. Chcemy się napić - zwrócił się do mnie jeden z
nich, bełkocząc pod nosem. Byli mocno pijani. Nie miałem ochoty ich bić.
Koleś podszedł do mnie stanowczo za blisko. Wyciągnąłem przed siebie
ręce, żeby utrzymać dystans.
- Panowie, bardzo was proszę, idźcie już do domu, bo jutro będzie was
bolała głowa.
Chciałem jeszcze coś dodać, kiedy ten stojący po mojej lewej stronie
krzyknął:
- Słuchaj, frajerze, nie będziesz nam mówił, co mamy robić i kiedy mamy
iść do domu.
Nie powinien tak się do mnie odzywać. Po takich słowach zapalała mi się
czerwona lampka i czułem, jak krew uderza mi do głowy. Wiedziałem, że
czas negocjacji się skończył. W ułamku sekundy obliczyłem dystans do nich,
wiedziałem już, który dostanie pierwszy, który będzie drugi i kiedy jebnę
ostatniego. Gruby, największy z nich, stał przede mną. Podskoczyłem do
niego i pierdolnąłem go z bani w szczękę. Już bezwładnie leciał na plecy.
Tego z lewej uderzyłem pięścią czysto w punkt. W podbródek. Wiedziałem,
jaki będzie efekt. Padał, już nic nie czując. Trzeciego kopnąłem lewą nogą w
brzuch. Zgiął się wpół z bólu, szybko złapałem go za włosy i dwa razy
kopnąłem kolanem w twarz, za drugim razem trafiłem w punkt. Zwinął się
nieprzytomny jak kartka papieru. Cała ta bijatyka trwała nie dłużej niż 15-20
sekund. Tyle trwają walki na ulicy. Na filmach przeciwnicy okładają się
pięściami przez kilka minut, ale tak jest tylko na filmach. W rzeczywistości
walki uliczne trwają sekundy. Bije się w punkt, czyli w podbródek lub
wątrobę. Wszyscy trzej zaczęli chrapać. Taki jest objaw po ciężkim nokaucie.
Trochę bałem się o grubasa, bo słyszałem, jak głową uderzył o betonowy
taras. Podszedłem do niego. Spał, spokojnie oddychał. Będzie żył,
pomyślałem.
Wróciłem do lokalu, gdzie czekał już na mnie kierownik. Poszedłem na
salę i zacząłem sprzątać swoje stoliki. Ludzi już praktycznie nie było. Kilku
gości zasnęło przy stoliku. Nie wiem, czy to efekt procentów, czy wody
utlenionej. Kelnerzy i bramkarze wynosili ich na zewnątrz. Gdy wszyscy już
wyszli, każdy z pracowników zaszył się gdzieś na sali i podliczał utarg.
Potem jeden po drugim szli do kierownika się rozliczyć. Każdy z nich był
uśmiechnięty. Byli zadowoleni z kolejnej tłustej nocy. Każdy był zarobiony.
Ja zacząłem liczyć kasę i nie mogłem w to uwierzyć, ile mam pieniędzy.
Liczyłem i sprawdzałem wszystko kilkakrotnie, bo bałem się, że gdzieś
popełniłem błąd. To niemożliwe, że w ciągu jednej nocy tyle zarobiłem. Ale
wszystko się zgadzało. Nie myliłem się, poszedłem do kierownika.
- Jestem, panie kierowniku.
- Jak minął wieczór, Grek, jesteś zadowolony?
- O tak. Jest dobrze, praca też jest w porządku. Oby tak dalej, nie będę
musiał myśleć o wyjeździe za granicę za chlebem.
- A co miałeś takie plany?
- Tak, chciałbym zobaczyć, jak jest na Zachodzie. W Polsce jest bieda.
Ocet na półkach, a tam jest podobno raj. Chciałbym to zobaczyć na własne
oczy i tego zasmakować.
- Czego najbardziej chciałbyś tam spróbować?
- Bananów, panie kierowniku, jadłem już banany, ale kilka sztuk przez
całe życie. Nigdzie ich nie ma, a jak już, to są cholernie drogie.
Kierownik o mało nie spadł z krzesła, tak głośno zaczął się śmiać, że
chyba w całej knajpie go słyszeli. Nie mógł przestać. Płakał ze śmiechu,
trzymając się za brzuch. Też zacząłem się śmiać, ale jego śmiech trwał
zdecydowanie za długo. Zaczynałem się wkurwiać. Pomyślałem sobie, że ta
ciota śmieje się ze mnie. W końcu dałem mu do tego powody. Stałem tak i
patrzyłem się na niego. On dalej się śmiał. Zacisnąłem pięści i pomyślałem,
że to jest już chyba koniec mojej przygody w tym lokalu. Zaraz będzie ciężki
nokaut.
- Grek, jesteś zabawny. Uwielbiam cię, młody człowieku. Ale mnie
rozbawiłeś. Przepraszam cię bardzo. Dawno nie słyszałem czegoś
podobnego.
- Pytał pan, to odpowiedziałem.
Tak na marginesie. Kiedy pierwszy raz wyjechałem do Niemiec
Zachodnich kilka miesięcy później, to od razu poszedłem do dużego
supermarketu i kupiłem chyba z dziesięć kilogramów bananów. Pamiętam,
jak kasjerka patrzyła na mnie, gdy jej płaciłem. Banany były wtedy w tym
sklepie po 59 fenigów za kilogram. Po wyjściu poszedłem do pobliskiego
parku, usiadłem na ławce i zacząłem wpierdalać te banany. Zjadłem
wszystkie. Obok mnie stał kosz, który wypełniałem skórkami. Żebyście
widzieli, jak na mnie patrzyły szkopy, które mnie mijały. Tylko kręciły
głowami. Ja się do nich uśmiechałem i wpierdalałem dalej. Ostatnie dwa lub
trzy zjadłem już z obrzydzeniem, myślałem, że rzucę pawia. Ale pokazałem,
że Polak nie pęka i potrafi. Zjadłem wszystkie. Potem zdychałem cały
wieczór. Do dziś nie mogę nawet patrzeć na banany.
- Dobrze, już dobrze. - Kierownik przecierał załzawione oczy. - Jaki masz
dzisiaj utarg? Siadaj. Już mi przeszło.
Wiem, że facet nie chciał mnie obrazić. Dostał głupawki po tym, co mu
powiedziałem. Policzyliśmy wszystko razem.
- Dobrze więc, dla mnie jest siedem tysięcy. Nie będę brał więcej od
ciebie, bo cię lubię i jesteś nowy. Jeszcze jedno: jak będzie wypłata każdego
dziesiątego, to twoją wypłatę biorę ja. Ty się tylko podpisujesz pod
kwitkiem, że odebrałeś pensję, okej? Ty zarabiasz na sali i masz tak
kombinować, żebyś był zadowolony. Zrozumiano?
- Dobrze, panie kierowniku. Jestem zadowolony.
Takich pieniędzy nigdy w życiu nie widziałe m. Po pierwszej mojej nocce
w pracy na czysto zarobiłem trzydzieści sześć tysięcy złotych. Mój brat,
pracując w fabryce niedaleko naszego domu, zarabiał miesięcznie około
trzydziestu tysięcy. Pracował na trzy zmiany i zapierdalał jak wół w
zakładach hutniczych. Dźwigał ciężkie wlewki ze stali. Czasami wracał do
domu i od razu kładł się spać, tak był zmęczony. Czasami żartował, że ma tak
wyciągnięte ręce, iż może sznurować buty na stojąco. Tragedia, nie miałem
ochoty tak zapierdalać przez resztę życia jak on. Był całkowitym moim
przeciwieństwem. Jego pasją była gra na perkusji. Całą swoją pensję oddawał
mamie. Pamiętam, że za pierwsze swoje wynagrodzenie kupił mi skuter.
Stary czeski skuter Pegaz. Długo się nim nie nacieszyłem, bo ojciec go
sprzedał po cichu. Pieniądze naturalnie przepił. Miałem wtedy piętnaście,
może szesnaście lat. Jeszcze się bałem ojca tyrana. Brat nie był takim
wojownikiem jak ja, choć był starszy ode mnie. Bał się ojca, wszyscy się go
baliśmy. Dopiero kilka lat później odważyłem się stanąć z nim do walki po
tym, jak ciężko pobił moją ukochaną mamę. Dostał ode mnie okrutny
wpierdol. I tak jeszcze kilka razy. Za skuter też mu podziękowałem i
wymierzyłem odpowiednią karę. Potem był już grzeczny. Stary frajer.
- Grek, możesz iść. Zawołaj jeszcze do mnie Wojtka, wiesz, Czosnka.
Muszę z nim porozmawiać, bo napierdolił coś tutaj z tymi swoimi bloczkami.
To wyjątkowy oszust, nawet mnie próbuje kantować. Jutro masz być o
dziewiętnastej, do widzenia.
- Do widzenia, panie kierowniku.
Wyszedłem z biura i udałem się na salę. Kelnerzy z bramkarzami siedzieli
przy barze. Pili alkohol. Obsługiwała ich druga barmanka.
- Gdzie jest Czosnek, widzieliście go?
Wszyscy się do mnie uśmiechnęli.
- Zobacz w szatni, może tam go znajdziesz.
Te ich uśmieszki były tajemnicze. Stanąłem przed drzwiami i złapałem za
klamkę. Poczułem lekki opór, jakby ktoś blokował drzwi na dole. Pchnąłem
mocniej i wsadziłem głowę w szparę. Szefowa barmanek leżała na plecach na
obrusach. Miała podwiniętą spódnicę i patrzyła na zegarek. Na niej leżał
Czosnek. Jak krawat. Barmanka była wyższa ode mnie przynajmniej o pół
głowy. Czosnek był niższy ode mnie o całą głowę i ważył góra pięćdziesiąt
kilo. Teraz ja parsknąłem śmiechem, bo widok był wyjątkowy. Czosnek
zapierdalał jak królik, a ona nic, tylko patrzyła na swój sikor. Wojtek
wykonywał ruchy jak ryba wyciągnięta z wody i rzucona na trawę. Wił się
jak piskorz. Barmanka spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Zaczęła się
głośno śmiać. Widać było, że nie przeszkadzał jej mój widok. Czosnek
natomiast odwrócił się do mnie i huknął:
- Grek, kurwa, nie przeszkadzaj nam, nie widzisz, że się kochamy!
- Przepraszam was, nie wiedziałem. Kierownik cię woła do siebie.
Czosnek dalej udawał piskorza. Widok był komiczny. Barmanki udo było
grubsze niż cały Czosnek. Sięgał jej do piersi, które były olbrzymie. Spodnie
miał spuszczone do kolan. Na stopach miał kozaki z kożuszkiem. Kurwa, co
za widok. Zamknąłem drzwi i poszedłem do kuchni dać działkę szefowi
kuchni. Kucharz miło mnie przywitał. Wziął ode mnie pieniądze i
podziękował.
- Masz tutaj, małolat, trochę mięsa. Weź do domu i daj mamie. - Już
miałem zaprotestować, wiedząc, jakie tutaj się sprzedaje mięso. Kucharz
chyba się domyślił powodu mojej konsternacji, bo powiedział: - Spokojnie,
to jest świeże, dzisiejsze. Stare jest dla klientów, o nas dbam, spoko.
Zaczął się śmiać. Ja też, wziąłem wielki kawał wołowiny i poszedłem na
salę. Barmanka już wróciła z szatni, uśmiechała się do mnie. Podszedłem do
niej i dałem jej działkę. Uśmiechnęła się do mnie i przesłała mi buziaka.
- Do jutra, małolat.
- Do jutra.
Pod dyskoteką czekały na nas taksówki. Wsiadłem w jedną z nich i
pojechałem do domu. Była piąta rano. Za nocny kurs do domu zapłaciłem sto
złotych. Za pieniądze, które zarobiłem tej nocy, mogłem Polskę przejechać
taksówką wzdłuż i wszerz. Bajka. W drzwiach wejściowych minąłem się z
bratem, który szedł do roboty.
- Jak po pracy, bracie? Nogi bolą?
- Trochę bolą, ale wypłata to rekompensuje.
- Już dostałeś po pierwszej nocce wypłatę?
- Gdzie tam, to są moje boki, to co zajebałem.
- Ile tego?
- Na czysto trzydzieści sześć tysięcy.
- Pierdolisz, chyba żartujesz. Ja zarabiam mniej miesięcznie.
- Co ja na to poradzę. Spadam. Mama już wstała?
- Tak. Na razie. Ja pierdolę, w jakim ja kraju żyję.
Mój brat odszedł i jeszcze przez chwilę słyszałem, jak głośno komentował
mój zarobek.
Mama siedziała w kuchni. Przywitałem się z nią. Ucałowałem ją.
- Masz, mamusiu, pieniądze. Zobacz, ile dzisiaj zarobiłem. Dałem jej
połowę swoich zarobionych pieniędzy.
- Skąd masz tyle pieniędzy, synku.
- Z pracy, to są napiwki. - Nie chciałem jej mówić, że skubię na lewo i
prawo. - Tutaj masz od mojego szefa kuchni kawałek mięsa. Wołowina
pierwsza klasa.
- O dziękuję, jaki ładny. Podoba ci się w tej pracy?
- Bardzo, mamo. Poprawi się nam w domu. Odłożę trochę pieniędzy i
kupię ci kolorowy telewizor. Kup sobie nowy płaszcz na zimę, bo twój stary
już się rozpada.
- Nie potrzebuję, synku. Ty sobie kup jakieś lepsze ubranie. Pracujesz i to
są twoje pieniądze. Wydawaj je na siebie, ale dobrze by było, gdybyś zaczął
odkładać na czarną godzinę. Różnie to w życiu bywa. A z telewizorem się nie
spiesz. Myśl o sobie. Ja już przywykłam do naszego starego. Poza tym gdzie
kupisz kolorowy telewizor, trzeba mieć dewizy.
- O to już się nie martw. Będziesz miała kolorowy telewizor. Tylko ten -
wskazałem głową na pokój, gdzie siedział ojciec - niech go nie dotyka, bo mu
łapy połamię.
- Daj spokój. Już się zmienił. Jest stary.
Po chwili usłyszałem głos z pokoju ojca.
- Matka, zrób mi śniadanie, tylko szybko, i gorącą herbatę.
- Wstań i sam sobie zrób, nierobie jeden! - krzyknąłem głośno.
Nienawidziłem go z całego serca po tym, co robił mojej mamie i nam przez
wiele lat. Od wielu już lat nie pracował. Wynosił z domu, co tylko dało się
sprzedać. Do czasu, oczywiście. Dostał parę razy ode mnie ciężki łomot i
wyleczyłem go z okradania własnej rodziny.
- Przestań, synku, po co ma być znowu awantura. Błagam cię, daj spokój.
On już taki jest. Nie zmienisz go.
- Co ty w nim widziałaś, mamo? Szkoda cię dla tego śmiecia. Jesteś piękną
kobietą, po co ci to było?
- Kiedyś był inny.
Po chwili otworzyły się drzwi pokoju, w którym był ojciec. Spojrzał na
mnie nienawistnym wzrokiem i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
- Tylko czekałem, żeby sapnął coś do mnie albo do ciebie. Dostałby w łeb,
śmieć jeden.
- Niepotrzebne są te awantury. Dajcie już spokój.
Nie chciałem już ciągnąć tej rozmowy. Mama była dobrym człowiekiem.
Wiele w życiu wycierpiała przez ojca. Ale denerwowało mnie to, że czasami
go broniła, wręcz usprawiedliwiała. Niedługo potem kupiłem jej kolorowy
telewizor. Ojciec na niego nawet nie spojrzał. Oglądał telewizję w swoim
czarno-białym, nie dlatego że mu zabroniłem, po prostu był mściwym,
zawistnym chujem bez kręgosłupa moralnego i jakichkolwiek zas ad. Jeszcze
kilkakrotnie poczuł mój prawy prosty. Może po dwudziestym razie dał sobie
spokój i przestał się panoszyć w domu. Znikał na całe dnie i noce. Nikt za
nim nie tęsknił, czasami tylko mama się o niego martwiła i udawała, że idzie
z psem na dwór, ale tak naprawdę to jego szukała. Za pieniądze zarobione w
dyskotece zrobiłem remont w mieszkaniu i kupiłem nowe meble. Żyło nam
się o wiele lepiej.
Rozdział 3
Wesele
Wykidajło
Jedwabniki
Przez kilka miesięcy nie miałem pracy. Lepsze dyskoteki były zajęte przez
chłopaków z miasta, różnych sportowców, którzy dorabiali sobie, bo z
samego sportu, nawet jak się było mistrzem świata, przeżyć się nie dało.
Praca na bramce w tamtym czasie przynosiła duży dochód. Każdy kurczowo
trzymał się takiej roboty. W tym czasie nie wszyscy się znaliśmy. Nie
wszyscy byliśmy kolegami. Rok później pojawił się Bokser. Człowiek, który
nas zjednoczył i nami dowodził. Naturalnie nie robił tego dla nas. Był ostrym
zawodnikiem, bardzo silnym fizycznie. Wtedy na pięści nie było na niego
kozaka w mieście. Ale był sam. Żeby zostać szanowanym hersztem bandy,
który będzie zarabiał spore pieniądze, potrzebował ludzi takich jak my.
Oddanych, ślepo w niego zapatrzonych. Dla większości z nas był gwiazdą,
jak dla fanów dobrej kapeli rockowej ich idol. Kiedy słyszałem o nim, nawet
nie myślałem, że za jakiś czas będzie podawał mi dłoń na przywitanie, a
jakby ktoś mi powiedział, że przez dwa lata będziemy kumplami, a nawet
wspólnikami, uznałbym to za jakiś żart. Dzisiaj wiem, że ta znajomość
doprowadziła do tragedii wielu rodzin i wieloletniej odsiadki wielu z nas, w
tym mnie.
Na krótko przyłączyłem się do ekipy kradnącej auta. To były złote czasy
dla złodziei samochodów. Polskę odwiedzało mnóstwo obcokrajowców.
Dużo Polaków mieszkających głównie w Niemczech też przyjeżdżało do
ojczyzny. Chcieli pochwalić się majątkiem i naturalnie dobrym zachodnim
samochodem. Tacy jak my z tego korzystali. Dosłownie za każdym zakrętem,
na każdym skrzyżowaniu czy w każdej uliczce stało jakieś zachodnie auto.
Byłem już znany w mieście. Pięściami i kopniakami ugruntowałem swoją
pozycję wśród szemranego towarzystwa. Pracując w dyskotece jako
wykidajło, poznałem chyba wszystkie ekipy, które zajmowały się kradzieżą
samochodów. Wielu z tych ludzi wcześniej pobiłem, z wieloma się
zaprzyjaźniłem. Szanowali mnie i bali się. Któregoś dnia siedziałem w jednej
z dyskotek. Byłem klientem. Rozmawiałem z kolegami z bramki. Podszedł
do mnie jeden złodziej, którego znałem dość dobrze. Poznałem go w
dyskotece, w której pracowałem. Na dodatek okazało się, że jesteśmy
sąsiadami.
- Cześć, Grek, mogę cię prosić na chwilę?
- Jasne, co jest, Ulizany.
Miał taką ksywkę, bo zawsze nosił mocno nażelowane włosy. Dbał o swój
wizerunek. Dobrze się ubierał. Był miłym i grzecznym facetem. Nie szukał
awantur i nie obnosił się ze swoim bogactwem. Był bardzo zarobiony jako
nieliczny z tego towarzystwa. Większość złodziei wszystkie zarobione dolary
traciła w dyskotekach, burdelach i kasynach, które teraz powstawały w
mieście. Wszyscy nosili ze sobą dolary. W tej walucie złodzieje i paserzy się
rozliczali. Ta waluta wtedy w Polsce liczyła się najbardziej. Polski złoty
bardzo tracił na wartości. Inflacja rosła w zastraszającym tempie. Często w
dyskotekach płaciło się dolarami. Takie były czasy.
- Grek, co teraz porabiasz, stoisz tutaj na bramce?
- Nie, na razie nie mam roboty. Przyszedłem do kumpli pogadać trochę.
- Nie chciałbyś ze mną pojeździć na jumę. Przydałby mi się ktoś taki jak
ty.
- Co miałbym robić, bo kraść samochodów nie umiem? Nie wiem, o co
chodzi z tymi waszymi sztosami i piłowaniem kluczyków na szybko w aucie.
Wiedziałem już, jak kradną samochody. W dyskotekach mówiło się o
wszystkim.
- Od odpalania fur jestem ja. Od piłowania kluczy też. Potrzebuję mocnego
chłopaka, który będzie mnie krył. Wiesz, żeby mi nikt nie skoczył na plecy,
kiedy kradnę samochód. Wiem, że się dobrze napierdalasz i nie pękasz, co ty
na to?
- O jakich pieniądzach rozmawiamy? Jakie jest ryzyko, że się
wpierdolimy? Nie chce mi się iść siedzieć, jeszcze nie kiwałem i wolę
siedzieć w domu.
- Ryzyka nie ma. Jak walimy fury z głową, to jest git. Nie martw się o nic.
Pieniądze są konkretne, zobaczysz. Na pewno zarobisz więcej niż na bramce.
Tak na marginesie, to ile zarabiałeś, stojąc w knajpie?
- Dwie, trzy pensje za wieczór spokojnie miałem.
- Ile to jest w przeliczeniu na dolary?
- Jakieś dwieście papierów.
W tym czasie to były dla mnie ogromne pieniądze. Ulizany się uśmiechnął.
- Grek, jak mamy dobry dzień, to na głowę wypada dwa-trzy tysiące
dolców, kolego. Zwariujesz, tylko żeby dopisało nam szczęście. Dwa, trzy
samochody możemy jebnąć w ciągu dnia.
Nie chciało mi się w to wierzyć. To nie mogła być prawda. Takie siano za
dzień pracy? Od razu się zgodziłem. Nazajutrz siedziałem w samochodzie z
Ulizanym i jeszcze jednym złodziejem. To był jego małolat, żołnierz, który
urywał klamki w samochodach, żeby jego szef mógł szybko wyjąć zapadkę z
klamki lub korka do wlewu paliwa i dosł ownie w kilka minut na kolanie
podrobić kluczyk. Robił to z perfekcyjną dokładnością. Zawsze kluczyk
piłowany na nogach pasował. Ulizany miał przy sobie zestaw pilników i robił
to wszystko w dłoniach. Ja stałem koło małolata i patrzyłem, czy nikt nas nie
nakrył. Gdyby ktoś podleciał i robił raban, miałem walić go w zęby. Już
pierwszego dnia zajebaliśmy granatowego volkswagena golfa. Małolat
oderwał sprawnie klamkę. Ulizany podrobił kluczyk w pięć minut. Po chwili
małolat otworzył golfa i odjechał. Ja siedziałem już koło szefa i jechaliśmy za
golfem do pasera poza miasto. Tamten wypłacił nam trzy tysiące dolarów.
Samochód, który ukradliśmy, był nowy i dobrze wyposażony. Miał skórzaną
tapicerkę, a to była rzadkość w tamtym czasie. Niecodziennie udało się nam
coś ukraść, ale pieniądze, które otrzymywałem praktycznie za nic, były
ogromne. Jeździłem z nimi przez miesiąc. Zarobiłem dziesięć tysięcy
dolarów. Mnóstwo szmalu jak na tamte czasy. Mogłem za takie pieniądze
kupić mieszkanie własnościowe. Wkurwiało mnie to, że zawsze wieczorami
musiałem z nimi jeździć po burdelach. Grali namiętnie w kasynie. Wydawali
wszystkie pieniądze, jakie zarabialiśmy razem. Czasami pożyczali ode mnie
małe kwoty. Ulizany miał jeszcze dwie ekipy, które dla niego pracowały. Ja
byłem ochroniarzem ich wszystkich. W agencjach towarzyskich, które
wyrastały w tym czasie jak grzyby po deszczu, spotykali się z innymi
złodziejami. Tamte ekipy też miały w swoich szeregach ludzi, którzy robili
to, co ja. Mieli napierdalać w razie wpadki. Niektórych znałem z widzenia,
innych ze słyszenia. Byli to karatecy, bokserzy i inni adepci sztuk walki.
Czasami od razu nie przypadaliśmy sobie do gustu. Ten czy tamten miał do
mnie pretensję, że go kiedyś nie wpuściłem do dyskoteki, w której byłem
bramkarzem. Inny po pijanemu prężył się i chciał rewanżu, bo kiedyś dostał
w mordę. Szczególnie jeden grał mi na nerwach. Miał ksywkę Misiek. Wielki
facet, ale nie sportowiec. Spasiony cham z bąblem w nosie, który się nosił,
jakby był mistrzem świata w boksie. Podobno był silny i dobrze się bił. Był
kilka lat starszy ode mnie. Wiedziałem, że prędzej czy później dojdzie
między nami do awantury. Nie musiałem na to długo czekać. Któregoś
wieczoru jak zwykle pojechałem z Ulizanym i jednym jego małolatem do
burdelu. Mieli tam się spotkać z innymi złodziejami. Był spór między nimi o
rewiry, kto gdzie ma kraść, do kogo należy ta czy inna ulica. Najlepszym
terenem na jumę był wyjazd na autostradę prowadzącą do zachodniej
granicy, wprost do Niemiec. Misiek otworzył nam drzwi, jakby był
właścicielem tego lokalu. Zmierzył mnie wzrokiem. Czułem, że chuj, patrząc
na mnie, urządza sobie podśmiechujki. Był sporo większy ode mnie. Jego
szef Marcel od razu przeszedł do rzeczy. Zaczęli rozmawiać z Ulizanym.
Spierali się o rejony miasta. Ale nie było między nimi wrogości. Po chwili
zaczęli pić whisky. Młode dziewczyny obsługiwały bar, gdzie siedzieli.
Niektóre z dziewczyn zapraszały nas do pokoju. Małolat, który przyjechał z
nami, nagle zniknął z jedną z nich. Misiek podszedł do baru i zwrócił się do
Marcela.
- Idę podać lachę, jakbyś potrzebował pomocy, to wołaj. Załatwię to
szybko.
Spojrzał na mnie bezczelnie. Już zaciskałem pięści. Wiedziałem, że tej
nocy będzie awantura. Choćbym sam miał ją zacząć. Nudziłem się. Pow oli
zaczynało mnie denerwować takie życie. Wielcy, kurwa, mafiosi.
Podeszła do mnie ładna młoda dziewczyna. Zaczęliśmy rozmawiać.
Burdelmama polewała nam szampana. To był zwykły sikacz, ale płaciło się
jak za markowe wino z bąbelkami. Miałem to gdzieś i tak nie ja płaciłem.
Niech naciągają frajerów, pomyślałem. Przypomniałem sobie, jak kiedyś
kelnerowałem. To były czasy...
Mieliśmy się już powoli zbierać, gdy nagle usłyszeliśmy straszny krzyk.
Jakaś dziewczyna wzywała pomocy. W tym czasie burdele nie miały jeszcze
ochrony bandytów. Mundurowi się tym zajmowali, którzy byli stałymi
klientami takich lokali. Każdy właściciel agencji towarzyskiej musiał mieć
znajomego psa, inaczej jego interes by szybko upadł. Słychać było, że ktoś
szybko zbiega po schodach. To była dziewczyna, która wzywała pomocy. Za
nią biegł Misiek, który krzyczał za dziewczyną, że ją zabije i potnie jej twarz
nożem. Naprzeciwko mnie stanęła zapłakana młoda kobieta. Spojrzała na
mnie i zaniemówiła. Otworzyłem usta. Byłem w szoku.
- Ty kurwo jebana. Chodź tu.
Misiek już stał koło prostytutki, która schowała się za moimi plecami.
Pomóż mi, proszę cię... - usłyszałem.
Od dziecka mieszkałem w blokowisku na jednym z dużych osiedli. Żyły
tam głównie rodziny z klasy robotniczej. Wszyscy byli biedni. Wszyscy się
znali. Niektórzy z naszych rodziców pracowali na tych samych budowach.
Wtedy zawód budowlańca był powszechny. Moja mama wychodziła na
spacer z naszym kundelkiem. Rudą suczką. Miała dwie koleżanki, które też
spacerowały z psiakami. Jedną z nich była mama mojej obecnej dziewczyny.
Druga z tych kobiet chwaliła się, że jest panią inżynierową i jej córka jest
najlepszą uczennicą w szkole podstawowej, do której i ja chodziłem. Znałem
ją. Faktycznie należała do jednych z lepszych uczennic. Byłem o rok od niej
starszy. Występowała czasami na apelach i innych uroczystościach w szkole.
Zawsze szła w pierwszym szeregu na pochodach pierwszomajowych, które
były wtedy obowiązkowe dla wszystkich uczniów. Zadzierała nosa. Gardziła
nami. Nie bawiła się z innymi dziećmi na podwórku. Chwaliła się nam
zawsze najlepszymi ubraniami i zabawkami, o których mogliśmy tylko
pomarzyć. Nie mówiła innym sąsiadom zwykłego „dzień dobry”. Nawet
moja mama to zauważyła. Miała na imię Renata. Jej mama zawsze mówiła
mojej mamie: moja Renia to, moja Renia tamto. Mama tego słuchała i zawsze
przytakiwała sąsiadce. Już taka była, bo ja to bym najchętniej Reni kilka
chujów posłał. Kiedyś podszedłem do mamy na ulicy. Ta szła z mamą
Renaty.
- Dzień dobry pani, cześć, mamo. Dasz mi klucze do domu?
Mama dała mi klucze.
- Dzień dobry. Jak ty wyrosłeś. Czym się zajmujesz?
Mama Reni była bardzo dociekliwą osobą.
- Pracuję na bramce, droga pani.
- Na jakiej bramce?
- W dyskotece. Jestem wykidajłą.
- Czyli portierem, tak. Otwierasz drzwi.
Złośliwe babsko, pomyślałem.
- Nie, droga pani. Pilnuję porządku. Jak ktoś szuka guza, to znajduje mnie.
- Już rozumiem. Niebezpieczna praca. Dlaczego nie studiujesz? Moja
Renia studiuje architekturę. Chciała studiować medycynę, ale w naszej
rodzinie są sami lekarze, inżynierzy, więc czas coś zmienić.
- Nie nadaję się na studenta, droga pani. Szkoła mnie nie kręc i, poza tym
trzeba z czegoś żyć.
- Wielka szkoda. Jesteś takim fajnym chłopcem.
- Do widzenia pani, mamo, idę do domu.
- Do widzenia.
Mama Reni pożegnała się ze mną. Renatę czasami spotykałem na ulicy.
Nie odzywaliśmy się do siebie. Ona z nikim z naszej ulicy nie utrzymywała
kontaktu. Była gwiazdą i gardziła nami, dziećmi roboli. To się czuło od
dawna.
Teraz stała za moimi plecami i trzęsła się ze strachu. Płakała.
- Grek, zejdź mi z drogi. Ta kurwa zapłaci za to, że nie chciała mi zrobić
laski z połykiem. Zapłaciłem za to.
Misiek zrobił krok w moją stronę. Ja ani drgnąłem. Burdelmama i inne
dziewczyny zbiegły się do baru.
- Co się dzieje, co się stało? - Burdelmama chciała uspokoić awanturę,
która się szykowała.
- Ta bladź wzięła ode mnie pięćdziesiąt baksów ekstra za numer bez gumy
i loda z połykiem. Było tak czy nie, ty szmato?
Misiek zrobił kolejny krok w moją stronę, ja nic...
- Tak było, Anastazja?
Burdelmama zwróciła się z pytaniem do dziewczyny stojącej za mną.
O jakie ona ma ładne imię, pomyślałem.
- Tak, ale prosiłam go, żeby się umył. Tylko tyle.
- Ty kurwo, nie będziesz mi mówiła, czy ja mam się myć, czy nie. Jesteś
kurwą i masz robić to, za co ci płacę.
- Oddam ci pieniądze, tylko mnie nie bij.
- Oddasz, wszystko oddasz i laskę mi tutaj zrobisz.
Misiek chciał mnie przesunąć. Przeholował. Lewym hakiem uderzyłem go
w wątrobę. Od razu zawył i zwinął się w kulkę. Na uderzenie w wątrobę nie
ma kozaka. Wtedy były modne kowbojki. Akurat miałem takie na nogach.
Bardzo niebezpieczne buty do walk ulicznych. Kopnąłem go z czuba w
twarz. Nos zapadł mu się do środka. Krew trysnęła na boki. Kilka zębów
wypadło mu z gęby. Ulizany i Marcel zerwali się ze stołków barowych.
- Kurwa, Grek, przestań! - krzyknęli.
To nie na wiele się zdało. Kopałem jego głowę jak piłkę futbolową, aż po
chwili przestał się ruszać. Buty miałem czerwone od krwi. Któraś z
dziewczyn krzyknęła:
- Zabiłeś go.
Dopiero po jakimś czasie uzmysłowiłem sobie, że w takich sytuacjach
tracę nad sobą panowanie. Renata może i była prostytutką, ale była też
kobietą. Kobiet i dzieci się nie rusza. Koniec, kropka. Takie miałem zasady.
Pamiętam, co ojciec robił mojej kochanej mamie i nam... tego nigdy nie
zapomnę. Po chwili zdałem sobie sprawę, że faktycznie go chyba zabiłem.
Misiek się nie ruszał. Nie widziałem, żeby oddychał. Jedna z dziewczyn
nachyliła się nad nim.
- Jestem pielęgniarką, odejdź, sprawdzę, czy żyje.
Stałem koło niego i zaczynałem się bać. Widziałem już siebie w
kryminale. Zacząłem się zastanawiać, czy nie uciec stąd i nie zaciągnąć się
do Legii Cudzoziemskiej. Dziewczyna spojrzał na nas.
- Żyje, oddycha. Jest tylko nieprzytomny. Musimy wezwać pogotowie.
- Nie ma takiej możliwości. Zaraz wezwą psiarnię i będą klopsy.
Marcel stanął koło leżącego Miśka. Wyciągnął z kieszeni grubą latarkę
dolarów. Wyjął kilka setek i dał je burdelmamie.
- On tutaj zostaje. Macie go doprowadzić do porządku. Żadnej psiarni i
lekarzy. Jak to wyjdzie gdzieś poza te mury, to was zawiniemy do lasu.
Zrozumiano? - Dziewczyny pokiwały głowami. - Jak wam będą potrzebne
jeszcze pieniądze, to mówcie. Ty, Ulizany, też powinieneś się coś dołożyć.
Twój człowiek zmasakrował mojego.
- Bo sobie zasłużył. Ale masz rację, dołożę się. Wyciągnął z kieszeni kilka
setek zielonych i wręczył je dziewczynie, która stała obok Miśka.
- Czas już na nas. - Mój boss podał dłoń Marcelowi. - Mam nadzieję, że
nie będziesz szukał rewanżu, kolego. To było nieporozumienie. Prawda też
jest taka, że Misiek woził się za bardzo po mieście i w końcu trafiła kosa na
kamień.
- Ale jest moim kumplem i nie powinien tak skończyć. Nie będę szukał
rewanżu, ale nie wiem, czego będzie chciał Misiek. Może zmierzy się z
Grekiem na solo, jak wydobrzeje.
- Jestem do usług. Zawsze i o każdej porze.
Spojrzałem na Marcela. Nie był moim wrogiem i byłem mu wdzięczny, że
tak się zachował, ale gdyby chciał wojenki, to mu nie odmówię. Poza tym w
tamtych czasach środowisko przestępcze jeszcze miało jakieś zasady. Po
latach dowiedziałem się, że wśród bandytów czy złodziei było wielu
konfidentów, jednak za komuny i zaraz po jej upadku złodzieje jeszcze byli
w porządku. Dopiero później wręcz stało się modne bycie kapusiem. Gdyby
Misiek czy jego boss zgłosili to ciężkie pobicie na policję, w środowisku
przestępczym nie mieliby czego szukać, a to były czasy prosperity dla
złodziei. Wychodząc z burdelu, spojrzałem jeszcze na Renatę. Patrzyła na
mnie i widziałem w jej wzroku błaganie o milczenie. Bądź spokojna, nie
powiem nikomu, pomyślałem.
Spotkałem ją po jakimś czasie na mieście. Sama do mnie podeszła. Była
zmieszana.
- Grek, dziękuję ci za to, co dla mnie tam wtedy zrobiłeś. Dziękuję ci
również, że nikomu nie powiedziałeś. - Spojrzała na mnie. - Bo nikomu nie
powiedziałeś?
- A komu miałem powiedzieć? To twoja sprawa, jak żyjesz. - Nie chciałem
być tak do końca dla niej miły. Pamiętam, jak się zachowywała na osiedlu,
jak zadzierała nos. - Skoro kręci cię taka praca, to co mi do tego. Jeśli rano
wstajesz i możesz spojrzeć na siebie w lustrze, to jest git. Bądź spokojna,
nikomu nic nie powiedziałem i nie powiem. A co na to twoi rodzice?
Domyślam się, że wiedzą.
Patrzyłem na nią z nieukrywaną pogardą, nie za to, że była prostytutką,
tylko za to, jak się kiedyś zachowywała w stosunku do nas na ulicy. Za to, że
nawet mojej mamie nie mówiła „dzień dobry”.
- Tylko mama wie, ojciec nie. Zabiłby mnie. On cały czas jeździ za granicę
w delegację. Praktycznie nie mieszka z nami.
- Mama co na to?
- Na początku była załamana, ale później jej wytłumaczyłam, że to tylko
na chwilę. Przeszło jej. Zarobię na mieszkanie, skończę studia i dam sobie z
tym spokój.
- Jesteś pewna, że tak będzie? Zresztą to nie moja sprawa. Uważaj na
siebie.
Nie chciałem ciągnąć tej rozmowy. Nie lubiłem tej dziewczyny.
- Grek, jakbyś chciał, to...
- Nie, nie chcę.
Nie wiedziałem, czego chce, i mało mnie interesowało, co chciała mi
zaoferować. Poszedłem w swoją stronę. Powiedziałem wszystko mojej
mamie. Nie uwierzyła mi. Wręcz mnie zbeształa. Kochana mama nie
wierzyła, że są w Polsce burdele. Przecież policja by na to nie pozwoliła.
Żyła w dawnym systemie, wtedy wszystko było porządne i prawilne. Mama
poza ciężką pracą fizyczną nie znała niczego innego, tym bardziej mojego
świata. Nie mówiłem tego nikomu na dzielnicy.
Po jakimś czasie spotkałem mamę Renaty. Szła z psem.
- Dzień dobry pani. Jak zdrowie i przede wszystkim, co u córki? Mam
nadzieję, że Renatce dobrze idzie na studiach?
- O, dzień dobry, dzień dobry. Dziękuję, u mnie wszystko dobrze. Jak
miło, że pytasz, co u Reni. U niej dobrze. Jest świetną studentką. Jeszcze rok
i będzie pisała pracę magisterską. Potem może wyjedzie gdzieś do pracy za
granicę. Wiem, że ma już oferty. Wszyscy ją chwalą.
- Domyślam się, droga pani. Do widzenia, śpieszę się na trening.
- Do widzenia.
Cyrk, pomyślałem. Wsiadłem w swoje bmw i pojechałem na trening. Kilka
tygodni później mama powiedziała mi, że Renatka wyjechała do Warszawy.
Matula dowiedziała się o tym od mamy Reni. Podobno poznała bardzo
bogatego biznesmena i zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia.
Roześmiałem się i odpowiednio skomentowałem. Mama zdzieliła mnie
ścierką. Zawsze śmiałem się, gdy próbowała mnie skarcić. Mogłaby do mnie
nawet strzelać z kałacha... Nie miałbym do niej o to żalu. Nigdy wcześniej
ani później nie spotkałem tak dobrego człowieka.
Nie jeździłem już kraść samochodów z Ulizanym ani z inną ekipą.
Skończyłem z tym. Po zadymie w burdelu z Miśkiem miałem rozmowę ze
swoim bossem. Bał się, że po tej bójce mogą być jakieś kłopoty z innymi
złodziejami, którzy pracowali z tym bydlakiem. Chciał kupić gnata. Czułem,
że chce mnie odłączyć od ekipy, ale bał się mi to powiedzieć wprost. Ja już
miałem dosyć tych ciągłych wyjazdów. Nigdy nie lubiłem jeździć
samochodem, a z nimi spędzałem w aucie całe dnie. Powiem szczerze,
uważałem, że prędzej czy później wpadniemy, a kryminału bałem się jak
diabeł święconej wody. Wolałem zarabiać mniej jako bramkarz. Dla mnie to
była łatwa i przyjemna praca. Nigdy bym nie pomyślał, że za kilka lat sam
dojdę do wniosku, że ta robota doprowadziła mnie do upadku.
Kilka dni po tej awanturze zobaczyłem poloneza stojącego pod moim
domem. Tajniacy. Ich wyczuwałem na kilometr. Zatrzymałem się koło nich
swoją nową bryką. Nie miałem powodu, żeby się ich bać. Może obserwują
czyjeś mieszkanie, pomyślałem. Zamknąłem drzwi auta i skierowałem się do
swojej klatki schodowej. Z poloneza wyszedł jeden tajniak. Uśmiechnąłem
się. To był mój znajomy z klubu milicyjnego, w którym trenowałem dżudo
przez kilka lat.
- Cześć, Grek.
- Cześć, Gibon.
Taką miał ksywkę w klubie mój ziomek.
- Możemy chwilę porozmawiać?
- Jasne, wejdziesz do mnie?
- Nie, chodź tutaj staniemy albo może lepiej w twoim samochodzie, żeby
nas ludzie nie zobaczyli.
Spojrzałem na kierowcę poloneza. Obserwował mnie beznamiętnie.
Starszy gość, koło pięćdziesiątki. Stary esbek, pomyślałem. Trzymał w dłoni
papierosa. Usiedliśmy w mojej beemce.
- Widzę, Grek, że ci się powodzi.
- Jakoś daję radę, kolego. A ty wskoczyłeś w mundur. Miałeś inne plany,
jak pamiętam. Chciałeś tylko odrobić w milicji wojsko, załatwić sobie z
klubu mieszkanie i spierdolić na Zachód.
- Widzisz, pozmieniały się moje plany. Zostałem w milicji, teraz jestem
policjantem. Mieszkanie wyrwałem, ale ta robota mi się podoba. Poza tym
dokąd mam uciekać, jak teraz są już otwarte wszystkie granice.
- Jaka jest różnica między milicją a policją?
- Żadna, Grek, tylko nazwa się zmieniła. Dobra, ale ja nie o tym chciałem z
tobą porozmawiać.
- Mów, co cię sprowadza.
- Słyszałem, że ostro się rozbijasz na mieście. Głośno jest o tobie. Podobno
skatowałeś Miśka w burdelu. Ledwo przeżył. Nie widzi na jedno oko.
Słuchałem tego, co mówił. Starałem się nie pokazać, że jestem już
wkurwiony. Nie wiedziałem, że tak mocno zlałem tego damskiego boksera,
że nie widzi na jedno oko. Może ten pies blefuje. Chyba już nie jesteśmy
kolegami, pomyślałem.
- Pierwsze słyszę. Nic o tym nie wiem. Pomyliłeś mnie chyba z kimś
innym.
- Słuchaj, Grek. Wiemy, że to ty. Nie mamy oficjalnego zgłoszenia, ale
uważaj na siebie. Pracujesz na bramce i lepiej przy tym zostań. Nie zadawaj
się ze złodziejami samochodów, bo szybko trafisz za kratki. Tam nie jest
lekko kolego, wierz mi. Niejednego kozaka już wysłałem za mury i
widziałem, jak szybko się kończyli. - Patrzyłem na niego i nie wiedziałem, co
powiedzieć. - Grek, zawsze cię lubiłem. Jesteś mądrym facetem, uważaj na
siebie. Prawie każdy złodziej z nami rozmawia. Wiemy wszystko. W tym
środowisku konfident donosi na konfidenta. Z nimi kariery nie zrobisz.
Nie zamierzałem dalej udawać idioty. Słyszałem, co Gibon mówi, wiedział
wszystko.
- Jak wszystko wiesz, to wiesz i to, że już sobie odpuściłem złodziejkę.
Stoję na bramce i jestem z tego zadowolony. Nie pcham się do pudła. Wolę
żyć skromniej, ale na wolności.
- Słuchaj. Chciałbym od czasu do czasu się z tobą spotkać i pogadać jak
kolega z kolegą, co ty na to?
- O czym chciałbyś ze mną rozmawiać, chyba nie chcesz zrobić ze mnie
kapusia?
- Nie, nie chcę. Ale wiem, że obracasz się w środowisk u ludzi z miasta i
dużo słyszysz. Mógłbyś od czasu do czasu powiedzieć mi, co się dzieje na
mieście. - Już miałem zaprotestować, kiedy Gibon szybko dodał: - Grek,
wiem, że prędzej czy później wpadniesz w tarapaty. Masz opinię typa, który
za mocno napierdala swoich przeciwników. Masz przykład Miśka,
wpierdolisz się kiedyś. Będę ci mógł pomóc, jak od czasu do czasu coś mi
powiesz.
Jeśli chodzi o Miśka, to spotkałem go kilka lat później w więzieniu.
Siedziałem pierwszy raz i od razu za głowę. Spotkałem go na peronce.
Faktycznie nie widział na jedno oko. Grypsował tak jak ja. Nie miał do mnie
pretensji, a nawet gdyby miał, to nie mógł mi wykręcić tutaj afery. W końcu
byliśmy obaj szamakami, ludźmi zasad... ha, ha. Dobre sobie, ludzie zasad.
Nawet się polubiliśmy. Miśka kariera z grypsowaniem szybko się skończyła,
kiedy okazało się, że jest konfidentem policyjnym. Były na niego białka.
Grypsujący schowali go do wora, poszedł w siatę.
- Słuchaj, Gibon. Nie jestem kapusiem i nigdy nie będę. Obrażasz mnie.
Faktycznie często się napierdalam i być może zdarza mi się przesadzić, ale
taką mam pracę. Poza tym wiesz. jakby co, to powiem, że się broniłem.
Obrona własna.
Uśmiechnąłem się do policjanta. Ten nie odwzajemnił mojego uśmiechu.
- Jak chcesz. Jestem twoim kumplem, znamy się od dawna i ostrzegam cię.
Uważaj na siebie i na to, z kim się zadajesz. Znając życie, jeszcze nieraz się
spotkamy, oby to były miłe spotkania.
- To chyba na tyle, co? Muszę iść do chaty coś zjeść i wieczorem ruszać do
roboty.
- Okej, uważaj na siebie, Grek. Gdybyś chciał ze mną pogadać, to wiesz,
gdzie mnie szukać. Pracuję w wydziale kryminalnym. Chcesz mój numer na
komendę?
- Nie, nie chcę... Spadam, na razie, Gibon.
- Cześć.
Podaliśmy sobie dłonie na pożegnanie. Wkrótce potrzebowałem jego
pomocy. Na dyskotece poznałem mężatkę, która pracowała w wydziale
komunikacji. Miałem z nią romans. Rejestrowałem samochody, które omijały
cło. W tym czasie cła były bardzo wysokie. Zarobiliśmy mnóstwo kasy.
Wszystko się skończyło, kiedy jeden złodziej poprosił mnie o
zarejestrowanie kradzionego samochodu. Nie powiedział, że fura jest jumą.
Mogłem rejestrować tylko legalne samochody, taki był układ z kochanką. Na
dodatek sprzedał ten kradziony samochód policjantowi. Zrobił się dym.
Miałem wtedy jechać do Francji, do Legii Cudzoziemskiej. Chciałem uciec z
Polski. Pisałem o tym w swojej pierwszej książce. Mój kolega policjant
pomógł mi wtedy i od tamtej pory spotykałem się z nim często. On się piął
po szczeblach kariery w policji, ja stawałem się rasowym zbirem i znanym w
środowisku przestępcą. Przez następnych kilka lat poznałem wielu
policjantów i ludzi związanych ze służbami specjalnymi. Pomagaliśmy sobie
wzajemnie. Po latach zrozumiałem i miałem już pewność, że wszyscy liczący
się gangsterzy byli współpracownikami policji i służb.
Teraz pracowałem w knajpie, której byłem cichym wspólnikiem.
Właściciel tego lokalu pożyczył ode mnie trzydzieści tysięcy marek
zachodnich, oczywiście na procent. Później przejąłem tę dyskotekę z
Bokserem i jego dwoma kolegami. Miałem już swoje mieszkanie.
Kupowałem następne nieruchomości. Byłem ojcem. Odłożyłem sporo
pieniędzy. Żyłem jak król, który ma swój harem. Od dziewczyn nie mogłem
się opędzić. Jeździłem nowym mercedesem. Byłem szczęśliwy. Cały czas
odwiedzałem mamę. Zawoziłem jej trochę grosza i torbę zakupów. Przy
okazji sprawdzałem, czy mój znienawidzony ojciec jest grzeczny i czy w
ogóle jeszcze żyje. Życzyłem mu śmierci jak nikomu wcześniej. Do dzisiaj
uważam, że nie powinienem pozwolić mu umrzeć śmiercią straszną, bolesną,
ale naturalną.
W tym czasie stał się modny jedwab. Wszystkie dziewczyny, które
przychodziły na dyskotekę, nosiły jedwabne koszule i spodnie. Każda miała
grzywkę na „Alfa” - może ktoś z was pamięta? Tapirowały sobie włosy
grzebieniem i wylewały na łeb mnóstwo lakieru. Nazwałem je
„jedwabnikami” i ta nazwa przyjęła się w naszej knajpie, potem już w całym
mieście mówiło się tak na panienki. To były czasy, kiedy wszyscy nosili
spodnie dżinsowe „piramidy”, też takie miałem. Stałem już kilka lat w
różnych lokalach, zajmując się ich ochroną. Patrzyłem, jak Polska się
zmienia, jak moda się zmienia, jak ludzie się zmieniają. Przede wszystkim,
jak zmieniają się dziewczyny.
Pod koniec lat 80. prawie wszystkie, które znałem, gdzieś pracowały.
Teraz to się zmieniło i to bardzo. Każda młoda ładna dziewczyna szukała
sponsora. Najlepiej, żeby był złodziejem samochodów. Oni zarabiali
najwięcej. Coraz mnie dziewczyn chciało się uczyć. Szły przez życie na
skróty. Najlepszym miejscem na znalezienie swojego księcia z bajki była
dyskoteka. To tu przychodzili wszyscy z miasta. Głównie złodzieje i różni
kombinatorzy. Na każdym stole stał johny walker i cola. Nikt już nie pił
czyściochy, bo to był wstyd. Wszyscy palili marlboro. My, bramkarze,
również uchodziliśmy za dobrą partię dla dziewczyn. Wtedy jeszcze
zarabialiśmy krocie, poza tym znaliśmy bogatych złodziei i co najważniejsze,
to my decydowaliśmy, czy jedna z drugą wejdą na balety.
Teraz pracowałem w dyskotece, która uchodziła za największą i którą
odwiedzało najwięcej ludzi. Tam, gdzie są tłumy, są i sponsorzy. Tam, gdzie
są sponsorzy, muszą być i panienki. „Jedwabniki”. My, bramkarze, zawsze
korzystaliśmy z usług naszych klientek, które dawały nam dupy. Ale teraz to
było coś więcej niż zwykłe zaloty głupich panienek. Młode dziewczyny
przyjęły nową walutę, jaką było opierdalanie przez nie tolków. Osiem na
dziesięć dziewczyn na dobry wieczór proponowało nam, bramkarzom,
zrobienie loda za możliwość wejścia na balety. Gdy jakaś dziewczyna wpadła
mi w oko, to nie musiałem już jej podrywać, tylko mówiłem: chodź. Zawsze
szły. Zauważyłem, że wśród nich stało się modne chwalenie się innym
koleżankom, która i ilu bramkarzy czy złodziei zaliczyła. Tak było. Po
pewnym czasie już mi się nimi chciało rzygać. Naturalnie ruchałem dalej, ale
wybierałem tylko te najlepsze i brałem udział jedynie w takich orgiach, gdzie
było dużo śmiechu i dobrej zabawy. Zwykłe dymanie mnie już nie
interesowało. Nie wiem, z iloma dziewczynami spałem, ale było ich
mnóstwo. Naturalnie, ktoś pomyśli, że piszę o kobietach tylko źle i mam o
nich złe zdanie. Za dobrego nie mogę mieć, ale zawsze powtarzałem i dalej
powtarzam, że faceci to są największe kurwy, jakie chodzą po ziemi. Kobiety
są bardziej charakterne i na pewno są o wiele lepszymi matkami niż
mężczyźni ojcami. Jak dziewczyna zaliczy kilku facetów, to zaraz mówimy o
niej „kurwa”, a jak facet wydyma kilka panienek, to mówimy o nim „kozak”.
Gdzie tutaj sprawiedliwość? W tej knajpie mieliśmy jak w każdej innej swoje
stałe bywalczynie, które nie płaciły za wstęp. Było ich wiele. Pamiętam
prawie każdą z nich. Pamiętacie Ewę, pisałem o niej w pierwszej książce.
Miałem sąsiadkę, którą czasami odwoziłem do domu, gdy wracałem z roboty.
Lubiłem ją, zarazem było mi jej szkoda. Miała ksywkę Siwa, bo była
blondynką. Ładna dziewczyna. Jej najlepszą koleżanką była Ruda... rzecz
jasna od koloru włosów. Jeszcze ładniejsza. Były młode, nawet bardzo. Obie
miały wstęp za darmo. Któregoś wieczoru przyszły osobno. Zawsze
przychodziły razem i bawiły się razem. Tego wieczoru zobaczyłem, że nie
rozmawiają ze sobą. Gdzieś około pierwszej w nocy zawołał mnie nasz
„kiblowy”, pan Rysiek, starszy gość, który pilnował porządku w toaletach.
Dobrze zarabiał, w sumie tysiąc osób bawiło się w dyskotece. On kasował od
klienta złotówkę za wejście do toalety, łatwo policzyć. No i naoglądał się i
nasłuchał.
- Szefie, no zobacz pan, co się tam dzieje, ja nie mam siły do tych
dziewuch.
Jeszcze nie byłem oficjalnie bossem tej knajpy, ale tak się już czułem i tak
mnie wszyscy traktowali. Prawdziwy szef siedział na górze u siebie w
pokoju, dymał jakąś podstawioną przeze mnie małolatkę i chlał whisky.
- Co się stało, panie Rysiu?
- Sam pan zobacz, ja nie mam już do nich siły.
Poszedłem za starszym panem. Przed damską toaletą stała kolejka. Niby
nic, ale stali w niej tylko młodzi faceci.
- A wy, kurwa, co, pomyliły się wam bardachy! - ryknąłem na nich.
Niektórzy pobladli. Znał mnie każdy w tej knajpie. Nie patyczkowałem się,
tylko lałem w mordę. Byłem wyjątkowym terrorystą. Wszedłem do damskiej
toalety i co widzę. Jakiś małolat stoi ze spuszczonymi spodniami, a Siwa
opierdala mu muszkiet. Chłystek spojrzał na mnie, zrobił się blady. Wyjął z
ust naszej gwiazdy swojego tolka i szybko zaczął zapinać spodnie.
- Co się tutaj, kurwa, dzieje? Robicie z porządnego lokalu burdel.
Wypierdalaj stąd, bo ci zęby wybiję! - krzyknąłem do małolata. Ten,
poprawiając spodnie, pomknął jak strzała. - Siwa, co ty odpierdalasz? Co to
jest? Ta kolejka do kibla to do ciebie?
Zarumieniona spojrzała na mnie. Przetarła dłonią usta i powiedziała:
- Grek, dlaczego mi to robisz? Wszystko popsułeś. Jesteś przeciwko mnie,
to jest nie w porządku.
Zaczęła szlochać. Spojrzałem na nią. Zrobiło mi się jej szkoda. Naprawdę
ją lubiłem. Wiedziałem, że źle skończy.
- O co ci chodzi? Czemu tak robisz? Wszystkie małolaty na dyskotece
będą się z ciebie śmiać.
- Nikt się nie będzie ze mnie śmiał. Szanują mnie i lubią. To przez tę
kurwę Rudą. Chciałam jej udowodnić, że to ja jestem najlepsza. Odbiła mi
chłopaka.
- Jakiego chłopaka, od kiedy ty masz chłopaka? Mów, co jest. - Siwa dalej
szlochała. - Nie płacz, tylko mów, o co chodzi.
- Wczoraj tutaj na baletach poznałam chłopaka. Zaczęłam z nim chodzić.
- Od wczoraj tak?
- Tak. Umówiłam się z nim dzisiaj o szesnastej i kiedy szłam do niego, to
zobaczyłam go z Rudą pod jego bramą. Całowali się.
- Takie życie. No i co, poznasz innego. Jesteś przecież ładną i porządną
dziewczyną.
- Wiem. Ja go kocham, Grek, nie rozumiesz? A ta szmata mi go odbiła.
- Ale co to ma wspólnego z tym tutaj, opierdalasz kominy hurtem czy co?
- Ruda się wszystkim chwali, że zrobiła jedenaście lasek pod rząd, więc
chciałam jej udowodnić, że zrobię więcej. Jestem lepsza od niej.
- Na szczęście ci przeszkodziłem. Nie rób takich rzeczy tutaj, bo
spierdolisz sobie opinię.
- I tak ją pobiłam, bo do tego małolata, którego przegoniłeś przed chwilą,
zrobiłam już siedemnaście lodów i wszystkie z połykiem.
Siwa zaczęła się do mnie uśmiechać. Poprawiła sobie humor. Gdybyście
zobaczyli moją minę...
- Opierdoliłaś siedemnaście kominów? Przecież ty w końcu złapiesz
jakiegoś syfa, dziewczyno. Opamiętaj się, co ty robisz?
- Od robienia lodów się nie choruje, czytałam, że czł owiek ma mocne
kwasy w żołądku i wszystkie bakterie giną.
Cóż mogłem na to powiedzieć. Wyprowadziłem ją z toalety i kazałem iść
do baru na drinka. Firma stawia. Po małolatach nie było już śladu. Po pracy
odwiozłem ją do domu. Rozmawiałem z nią jeszcze przez chwilę.
Tłumaczyłem, że nie może się tak zachowywać, bo zniszczy sobie reputację.
Żaden facet jej nie zechce. Nie słuchała. Kwitowała to krótko, że jest młoda i
chce się wyszaleć. A na męża ma czas. Poza tym lubi robić mężczyznom
dobrze. Na koniec rzuciłem:
- Siwa, mogę się ciebie o coś zapytać?
- Pytaj.
- Ile w sumie już opierdoliłaś kominów?
- Nie wiem, Grek, ale sporo. Nie liczę.
- A pamiętasz, kto miał największego? - Miałem cichą nadzieję, że się
domyśli... i wymieni mojego tolka.
- Nie, no coś ty, tyle ich było. Ale były takie torpedy, że nie mogłam ich
do buzi zmieścić. Naprawdę kolosy. Pamiętam takiego jednego piłkarza. ten
to miał chuja. - Mnie szmata nie wymieniła, wkurwiłem się, ale nie okazałem
tego. Już miałem zadać jej kolejne pytanie z tych mądrych. - Ale pamiętam i
nigdy nie zapomnę, komu najbardziej śmierdział. - Spojrzała na mnie,
uśmiechając się. Zbladłem. Nie, kurwo, tego nie mów, pomyślałem. Ja jestem
czystym facetem.
- Komu? - spytałem przerażony.
- Marynarzowi, Grek. Kurwa, jak mu kutas śmierdział. Nigdy tego smrodu
nie zapomnę. Nigdy.
Zawyłem ze śmiechu, ona też zaczęła się śmiać.
- Już sobie pomyślałem, gdy na mnie spojrzałaś, że mnie wymienisz.
- Gdzie tam. Grek, ty jesteś okej. Marynarz to straszny brudas.
- To mogłaś mu powiedzieć, żeby się umył, troll jeden.
- E tam, nie chciałam mu robić przykrości. Przyzwyczaiłam się już. Faceci
to brudasy. Jeszcze przez dwa dni czułam w ustach posmak jego chuja.
Koszmar.
- Porozmawiam z nim, obiecuję.
- Tylko nie mów mu, że ja ci to powiedziałam.
- Skąd, załatwię to dyplomatycznie. Dobrze, jesteśmy już na miejscu. Do
jutra, Siwa. Na pewno przyjdziesz do nas, co?
- Jasne, a co mam w domu siedzieć nad książkami? Grek, zrobić ci loda?
- Nie chcę, już dzisiaj ruchałem. Wyrwałem taką fajną małolatkę. Była ze
swoim chłopakiem. Szybki numer w kiblu.
- Grek, z iloma laskami spałeś?
- Skąd mam wiedzieć, też nie liczę, ale trochę tego było, wierz mi.
- Wierzę, bo cię znam. Czyli nie chcesz teraz loda?
- Już ci mówiłem, że jestem już po dymaniu. Poza tym jak wrócę do domu,
to będę musiał jeszcze puknąć swoją dziewczynę. Ona lubi takie akcje, a
mnie to tak wkurwia.
- Nie lubisz się kochać nad ranem?
- Nie lubię jej ruchać, Siwa. Mam jej dosyć. Ale cóż, trzeba się jeszcze
jakiś czas pomęczyć. Teraz ja mam często migrenę i bolą mnie wszystkie
gnaty. Ból głowy to wasz patent, co?
- E tam, ja zawsze mogę się kochać, bo lubię. Nigdy nikomu nie
odmawiam.
- Dobrze, spadam.
- Cześć, Grek, do jutra.
Wróciłem do swojego mieszkania. Znowu miałem migrenę. Położyłem się
spać. Śmiałem się do siebie, wspominając rozmowę z Siwą. Na drugi dzień
poszedłem do pracy do knajpy. Opowiedziałem chłopakom o rozmowie z
Siwą. Płakali ze śmiechu. Czekaliśmy na Marynarza. Ten ciemnowłosy
chłopak z naszej bramki był najprzystoj niejszy z nas wszystkich. Wysoki, o
ciemniej karnacji playboy miał ogromne powodzenie u dziewczyn. Wierzcie
mi, jego uroda rzucała dziewczyny na kolana. Nie wiedziałem, że on tak
capił. Musieliśmy coś z tym zrobić. Psuł nam opinię wśród lachonów.
Przywitaliśmy go salwą śmiechu, gdy wszedł do dyskoteki. On na początku
też się z nami śmiał. Przestał, kiedy dowiedział się, z czego rechoczemy.
Zrobił się czerwony jak burak.
- Grek, zabiję tę kurwę. Pierdoli głupoty. Tyle kominów opierdoliła, że jej
ta sperma na łeb siadła. Zrobię jej tu zakaz wejścia, to „jedwabnik”
pieprzony.
Wszyscy ze mną na czele brechtaliśmy się dalej. Bolały nas już brzuchy.
- Ale tylko na twoją laskę zwróciła uwagę, że jest taka toksyczna. - Po tych
słowach Robert aż przykucnął. Nawet Marynarz się zaczął uśmiechać. - Ty
zostaw te nasze „jedwabniki” lepiej w spokoju. Co będziemy ruchać?
- Słuchaj, Marynarz. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że ty od roku
chodzisz w tych samych ubraniach. Kurwa, ty te szmaty w ogóle kiedyś
prałeś? Nie masz innych ciuchów?
- Przestań się mnie czepiać, Grek. Słuchasz, jak jakiś odkurzacz pierdoli
głupoty. Mam to, co na sobie, i to mi wystarczy. Nie wierz temu
„jedwabnikowi”.
- Ty, ale ja mówię poważnie. Weź w końcu wypieprz te ciuchy, jak chcesz
dalej z nami stać na bramce. Koniec kropka. Rozumiem, że badeje też masz
tylko jedne.
Chłopaki znowu ryknęli śmiechem. Tego wieczoru Marynarz nie miał z
nami łatwego życia. Naturalnie dostał ostrzeżenie, że nie może tknąć Siwej.
Na drugi dzień nie pojawił się w pracy. Myśleliśmy, że zrezygnował...
postawił na swoim i nie zamierzał prać ciuchów. Na trzeci dzień przyszedł.
Kurwa, co to był za widok.
- Grek, zobacz, kto przyszedł i jak wygląda? - Robert klepnął mnie w
ramię. Stałem odwrócony tyłem do wejścia. Spojrzałem za siebie i kilka
sekund mierzyłem wzrokiem Marynarza, a potem nie wytrzymałem.
Wszyscy, którzy stali obok mnie i zobaczyli ten sam widok, błyskawicznie
popłakali się ze śmiechu. Marynarz wyprał ubranie. Rękawy od jego bluzy
skróciły się prawie o połowę, tak samo i spodnie. Z dżinsów zrobiły się
mocno przyciasne rurki o dwadzieścia centymetrów za krótkie. Komedia.
Cały wieczór nie odzywał się do nas. My też go unikaliśmy, bo wstydziliśmy
się, że ktoś tak ubrany stoi z nami na bramce. Nie było osoby z dyskoteki,
która by się za nim nie obejrzała. Kilku znajomych podchodziło do nas i
pytało, czy to jakiś zakład, czy Marynarz tylko tak świruje, i co mu się stało.
Dalej przychodził w tym ubraniu do pracy. Po paru tygodniach ten
przystojniak zrezygnował. Przerzucił się na handel prochami. Nie spotkałem
go już więcej. Po kilku latach dowiedziałem się, że nie żyje. Przedawkował
heroinę. Smutne. Marynarz, którego znałem, był dobrym sportowcem, jako
jedyny nie pił, nie palił, nie ćpał. Był bardzo przystojny i co ważne, naprawdę
inteligentny. Narkotyki zabiły wielu moich znajomych.
Siwa z Rudą dalej się przyjaźniły. Odwiedzały nasz lokal jeszcze przez
jakiś czas. Potem kontakt się z nimi urwał. Po jakimś czasie dowiedziałem
się, że Siwa nie żyje. Popełniła samobójstwo przez chłopaka. Rzucił ją, kiedy
się dowiedział, że była lachonem. Do tego hurtowym. Ruda podobno
wyjechała za granicę do pracy, do burdelu. Nigdy więcej jej nie spotkałem.
W mieście zaczęli pojawiać się obywatele zza wschodniej granicy.
Przychodzili na dyskoteki. To nie byli zwykli klienci. Umięśnione karki,
które coraz pewniej czuły się na naszej ziemi. Między nimi a bramkarzami
dochodziło do pyskówek i awantur w klubach nocnych. Właściciele agencji
towarzyskich zaczęli przychodzić do nas po ochronę. Te zbiry ze Wschodu
były bezczelne, agresywne i pewne siebie. Były to różne nacje, poczynając
od Rosjan, Azerów i Ormian po Białorusinów i Ukraińców. Słyszałem, że w
tej czy tamtej dyskotece bramkarze zostali przez nich pobici. To nie były
ułomki. Niektórzy z nich zdobywali medale w boksie, karate czy zapasach.
My mieliśmy mocną ekipę na bramce, mówiło się, że najmocniejszą. Naszej
dyskotece jak na razie nic nie groziło. Stałem któregoś wieczoru na górze.
Pilnowałem porządku blisko parkietu, było mnóstwo ludzi. Był piątek,
pamiętam. Zawołał mnie Janek, mój koleżka z bramki. Dobry karateka.
- Grek, chodź szybko, bo szykuje się na dole zadyma z Ruskimi.
Pobiegłem za nim. W piątek stało nas na bramce czterech. Sami mocni,
wysportowani faceci. Wszyscy z doświadczeniem w bitce na ulicy i w
knajpie. Przy wejściu stało naszych dwóch kolegów i blokowało drzwi. Na
zewnątrz - kilku osiłków. Był z nimi Topór, złodziej samochodowy, którego
poznałem kilka lat wcześniej w mojej pierwszej rozrywkowej robocie. Byłem
wtedy kelnerem, a zarazem wykidajłą. Topora długo nie widziałem, ale
słyszałem, że lata po mieście i dalej kradnie fury. Było o nim głośno. Na
dodatek zrobił się z niego kawał bandyty. Lał dziewczyny, demolował
burdele. W tym czasie stały się modne narkotyki. Nie miałem jeszcze z nimi
kontaktu, ale zaczęto o nich mówić. Najpierw pojawiła się marihuana, potem
był koks, a potem zgubna amfetamina i śmiertelnie groźna heroina. Wiele
osób zaczęło brać ten syf. Na początku walczyliśmy z tym w naszej knajpie.
Goniliśmy każdego, kogo podejrzewaliśmy, że jest naćpany lub ma prochy
przy sobie. Później to się stało niemożliwe, bo ćpali prawie wszyscy.
Mnóstwo ludzi zarabiało na tym świństwie, w tym wielu naszych kolegów.
Topór najbardziej się wydzierał i kopał w drzwi lokalu. Robert, z którym
wtedy pilnowałem porządku w dyskotece, krzyknął do niego:
- Czemu tak napierdalasz w te drzwi?! Mówiłem ci już, że was nie
wpuszczę.
- Wpuścisz, wpuścisz, cwaniaczku, a jak nie, to rozpierdolimy was i ten
lokal.
Topór był bardzo agresywny. Stało za nim kilku naprawdę wielkich
chamów. Czuł się mocny w ich obecności. Widać było, że jest równie
naćpany jak jego kompani, którzy łamaną polszczyzną nas obrażali.
- Wypierdalać stąd. Nie ma wejścia dla was. Nie kop, chamie, w te drzwi.
Robert był silnym chłopakiem, który nigdy nie pękał. Teraz też się nie bał
tych zbirów, ale rozsądek mu podpowiadał, że na razie trzeba z nimi
rozmawiać. Bójka będzie ostatecznością i może zakończyć się tragedią.
- Co robimy, koledzy? Napierdalamy się z nimi czy dalej rozmawiamy?
Chyba już czas się za nich brać - zwróciłem się do kumpli.
- Grek, oni machają nożami. Poczekajmy chwilę, może pójdą. Lać się
zawsze zdążymy, ale może być różnie, poza tym jest ich ośmiu, nas tylko
czterech. To nie są leszcze i mają kosy w łapach.
Robert miał w stu procentach rację.
- Dobrze, to ja skoczę do kanciapy po kije bejsbolowe tak na wszelki
wypadek i zobaczymy, co będzie się dalej działo.
Szybko pobiegłem po sprzęt. Topór i jego nowi kompani ze Wschodu
coraz głośniej i natarczywiej nas prowokowali. Staliśmy we czwórkę,
trzymając kije w łapach, gdy nagle pod naszą dyskotekę podjechało kilka
samochodów. Wystraszyłem się. Moi kumple również. Spojrzeliśmy na
siebie.
- Kurwa, chyba przyjechali ich kolesie - powiedziałem i mocniej ścisnąłem
bejsbola.
- Nie, to nasi, Grek. Peluś jest z nimi. - Robert uśmiechnął się do mnie. -
Teraz się zacznie, skurwiele jebani.
Mój kumpel otworzył drzwi i wybiegł przed knajpę. My za nim. Przed
naszymi oczami ukazał się piękny widok. Kilkunastu znajomych bramkarzy
lało Ruskich do nieprzytomności. My naszymi kijami wspomagaliśmy ich w
tej walce. Rzeź trwał z pięć minut. Nasi przeciwnicy leżeli nieprzytomni na
chodniku. Po największym krzykaczu nie było śladu. Topór spierdolił, śmieć
jebany. Staliśmy nad nimi i zastanawialiśmy, co mamy robić dalej. Trzeba
ich było stąd jak najszybciej zabrać, bo znając życie, zaraz pojawi się psiarnia
i wszyscy będziemy mieli problemy. Na sto procent by nas pozawijali na
dołek. Mogłoby to się dla nas skończyć poważnymi zarzutami karnymi lub
co gorsza mogliśmy pójść nawet siedzieć. Nie wiedzieliśmy, w jakim stanie
są leżący u naszych stóp przeciwnicy. Dwóch z nich narobiło w portki.
Często to widziałem u osób, które były katowane podczas bójek.
- Trzeba ich stąd zabrać, panowie. Zaraz może pojawić się policja. Na chuj
nam problemy. Bierzcie ich - odezwał się Peluś.
Był to wysoki, potwornie brzydki facet po trzydziestce, który w tym czasie
chciał szefować wszystkim bramkom w mieście. Miał w tym swój interes.
Chciał na nas zarabiać jak inni, którzy przyszli po nim. Chciał być bossem.
Patrzyłem na niego z zażenowaniem. Wyglądał jak pastuch, który wpierdala
cały czas kaszankę, na dodatek na zimno. Na nogach miał sandały z koziej
pały, sweter zrobiony na drutach. Dałbym sobie rękę uciąć, że sam go zrobił
w podstawówce na zajęciach z ZPT. Wydawało mi się, że jest garbaty, potem
gdy poznałem go bliżej, zorientowałem się, że on nie mógł się taki brzydki
urodzić, musiał mieć jakąś operację plastyczną. Na bank miał wszędzie
naciąganą skórę. Wyglądał, jakby miał dupę na plecach. Na dodatek jego
klatka piersiowa była dziwnie zapadnięta, wyglądała jak lej po bombie.
Ohyda.
Wzięliśmy za ręce i nogi nieprzytomnych przybyszów zza wschodniej
granicy i rzuciliśmy ich w kąt jak worki z ziemniakami. Po kwadransie doszli
do siebie. Staliśmy nad nimi i przekazaliśmy im, że mają wypierdalać z
naszego miasta. Jak nie posłuchają, to zrobimy z nich kaleki. Może nawet ich
pozabijamy. Peluś, lub jak kto woli Pelagia, bo ta ksywka szybko do niego
przylgnęła, stał nad nimi z założonymi na piersi rękami i władczym tonem
mówił:
- Wypierdalać z naszego miasta, ruska swołocz. Nie macie tutaj czego
szukać. Ja tutaj rządzę, zrozumiano? Następnym razem nie będzie litości.
Oni pokiwali tylko głowami, że rozumieją. Po chwili wstali i odeszli.
Sprzedaliśmy im jeszcze po kopniaku w dupę, żeby się pospieszyli.
Spojrzałem na swoich kumpli. Wskazałem im głową na Pelusia. Wszyscy się
uśmiechnęli pod nosem. Na nich też ten pajac na gumce robił takie samo
wrażenie jak na mnie.
- Jutro musimy się spotkać i omówić dalszą strategię postępowania z nimi.
Za dużo Ruskich panoszy się w moim mieście. Poza tym powinniśmy się
zorganizować, żeby w razie takich sytuacji jak z tymi capami żadnemu z nas
nie stała się krzywda. Ze złodziejami też powinniśmy zrobić porządek. Dużo
zarabiają i powinni nam odpalać działkę ze swoich zysków, co wy na to?
Niektórzy z bramkarzy głośno okazali swój entuzjazm. Też tak uważałem.
Na drugi dzień spotkaliśmy się w jednym z lokali w mieście. Przyszło
około pięćdziesięciu zakapiorów. Ja znałem tylko kilku. Nie wszyscy byli
wykidajłami. Pelagia stał i mówił, co powinniśmy zrobić, kogo opodatkować,
jak zarabiać na prochach, złodziejach, agencjach towarzyskich i kto powinien
w naszym mieście decydować, który chłopak z miasta gdzie może stać na
bramce. Jego kilku przydupasów wskazało go jako naszego przywódcę. Nie
podobało mi się to. Byłem hardy, nie uznawałem zwierzchników. Sam sobie
byłem panem i władcą. Poza tym ten gość nie pasował mi od początku. Biło
mu z ryja pazernością i cwaniactwem. Na dodatek wyglądał jak łajno po
tanich winach. I ten jego nos; jak Peluś wychodził zza rogu, to widać było
tylko jego kichawę, potem długo, długo nic i ogromny baniak między
ramionami. Dramat. Chwalił się wszystkim, że był mistrzem karate. Nikt go
nie znał z sali sportowej. Nikt go nigdy nie widział, jak się bije. Był
inteligentny i cwany, a to wystarczyło na to stado napakowanych, mało
rozgarniętych osiłków, jakimi była większość chłopców z miasta. Ja i moi
kumple słuchaliśmy tego z uśmiechem na twarzy. Żadnemu z nas nie
spodobał się ten typ, który kreował się na herszta bandy. Mieliśmy podobne
zdanie - to nie nasza sprawa i nie przyłączymy się do Pelusia i jego
chłoptasiów. Mamy swoją knajpę, gdzie dobrze zarabiamy i sami sobie
dajemy radę z łobuzami. W jednej kwestii byliśmy zgodni: trzeba wykurzyć z
miasta Ruskich. Wieczorem było kolejne spotkanie naszej brygady. Peluś
przekazał nam, że mamy ciche przyzwolenie policji, żeby zrobić porządek z
Ruskimi. Mają żyć, ale możemy im porządnie wpierdolić, żeby opuścili
miasto. Skąd on miał takie informacje, nie wiem, ale wszyscy się
ucieszyliśmy i ruszyliśmy samochodami w miasto szukać wrogów. Topór
naturalnie też był na naszej liście. Udało nam się złapać niektórych
bandziorów ze Wschodu. Masakrowaliśmy ich okrutnie. Kilku z nich
zabraliśmy ze sobą, naturalnie jechali w bagażnikach. Wskazywali nam
adresy innych Rosjan i wyciągali ich z domów. Na zewnątrz już my
czekaliśmy i obijaliśmy kolejnych. Miasto po tych wydarzeniach ponoć było
jedynym rejonem w Polsce, gdzie bandyci ze Wschodu nie zagrzali miejsca.
Dwa dni później w naszej dyskotece pojawił się Topór. Był sam. Przyszedł
na balety jak gdyby nic. Nawet nie zdążyłem wymierzyć mu porządnego
kopniaka. Robert, jak zobaczył go w drzwiach lokalu, od razu doskoczył i
prawym sierpem znokautował go na dobry wieczór. Potem jeszcze skopał go
porządnie. Nieprzytomnego wyrzuciliśmy na zewnątrz, żeby sobie trochę
poleżał w miejscu, gdzie kilka dni wcześniej mieli swoje miejscówki jego
kompani za Wschodu. Po kilku miesiącach usłyszałem, że Topór nie żyje.
Został aresztowany i zmarł w więzieniu. Krążyły różne plotki na temat jego
zgonu, podawano różne przyczyny. Jedno było pewne - nie żył.
Peluś zaczął panoszyć się po mieście. Mnie i moim kumplom nie pasowało
być jego żołnierzami. Między mną i Pelagią szybko doszło do pyskówki,
obyło się jednak bez mordobicia. To nie był dla mnie przeciwnik, i miał na
tyle oleju w głowie, żeby nie próbować swoich sił w starciu ze mną. Ale
byliśmy już wrogami. Jego rządy szybko się zakończyły, bo w mieście
pojawił się duży gracz. Był nim Bokser, który miał swoją mocną ekipę.
Stanowił przeciwieństwo Pelagii i cechowała go duża charyzma. Chętnie
walczył na pięści. Często sam pięściami wymierzał na ulicy sprawiedliwość.
Był majętny i miał świetne nazwisko, które otwierało przed nim wszędzie
drzwi. Peluś szybko zszedł do podziemia. Dwa lata później sam miałem
okazję pokazać mu, gdzie jest jego miejsce. Poniżyłem jego i kilku jego
przydupasów.
Boksera poznałem w dyskotece, w której pracowałem jako wykidajło.
Szybko się zaprzyjaźniliśmy i staliśmy wspólnikami. Byłem uczciwy w
stosunku do niego, bardzo oddany i lojalny, on taki nie był. Opisałem go
dokładnie w pierwszej swojej książce.
Rozdział 6
Gangster
Podjechałem pod ładny dom w centrum miasta. Znajdował się tutaj modny
burdel. Prowadził go mój dobry znajomy, który wcześniej był jednym z
lepszych złodziei samochodowych, jakich kiedykolwiek poznałem.
Przebranżowił się teraz i został alfonsem. Na takich jak on mówiliśmy pizdą
karmiony. Nie szanowałem takich ludzi, ale w końcu ktoś i tym biznesem
musiał się zajmować. W pewnym sensie my, gangsterzy, też czerpaliśmy z
tego interesu zyski, choć tylko za ochronę, ale w sumie pieniądze i tak
pochodziły z nierządu. Nie zajmowałem się pobieraniem opłaty za ochronę
burdeli i innych lokali. Od tego byli szeregowi żołnierze. W tym wypadku
było tak, że mój kolega, a właściciel tego klubu, sam mnie prosił, żebym to ja
przyjeżdżał do niego po pieniądze. Nie chciał, żeby przyjeżdżały do niego
osiłki od nas z ekipy. Niektórzy z nich byli aroganccy i straszyli mu klientów
i dziewczyny. To prawda. W naszej zorganizowanej grupie przestępczej było
kilku inteligentów i dziewięćdziesiąt procent bezmózgów, którzy pracowali u
Boksera za miskę ryżu. Niektórym wystarczyło to, że on, ich boss, podał im
dłoń na przywitanie. Tylko nieliczni dostawali drobne na przeżycie.
Naturalnie wszyscy marzyli i wierzyli, że niedługo przyjdzie ich czas, ich
kolej i będą zarabiać fortunę, ale tak się nigdy nie stało. Co najwyżej mogli
zostać kalekami, uzależnionymi od prochów narkomanami, trafić d o puchy
lub co gorsza - do ziemi z kulką w głowie. Zrozumiałem to bardzo szybko.
Prowadziłem z Bokserem i jego dwoma wspólnikami jedną z najlepszych,
jeśli nie najlepszą w tamtym czasie, dyskotekę w mieście. Zarabiałem
mnóstwo kasy. Pożyczałem złodziejom pieniądze na procent. Przede
wszystkim miałem głowę na karku. Nie chlałem nałogowo, nie wydawałem
pieniędzy na kokainę, częstowano mnie nią za darmo, nie byłem uzależniony
od hazardu jak większość ludzi z miasta, których wtedy znałem.
Inwestowałem pieniądze w nieruchomości, odkładałem je, bo wiedziałem, że
kiedyś będę musiał sobie gangsterkę odpuścić. Tak się całe życie nie da. W
tamtym okresie byłem uzależniony od seksu, ale na szczęście dziewczyny się
do mnie garnęły za darmo... lub za bilet wstępu na dyskotekę. Zaliczałem
panienki codziennie. Dzisiaj, gdy o tym pomyślę, robi mi się niedobrze. Po
mieście krążyła o mnie taka anegdota. Wszyscy, którzy mnie znali, wiedzieli,
że zaliczam dziewczyny na lewo i prawo. Praktycznie codziennie spałem z
inną małolatką. Kto w tamtym czasie używał prezerwatyw. Nikt! W
burdelach dziewczyny też dawały dupy bez gumy za małą dopłatą. W tym
czasie głośno już się zrobiło o zarazie XX wieku, jaką był wirus HIV. Moi
kumple zawsze się śmiali, że ten AIDS to jakaś ściema, bo jeśli Grek nie
złapał hifa, to ten nie istnieje. Czasami dochodziłem do wniosku, że
przeginam z tym ruchaniem i że w końcu coś śmiercionośnego złapię.
Szybko mi przechodziło takie myślenie, gdy poznawałem nową ładną
dziewczynę. Nie mogłem się opanować i przestać myśleć o jej zaliczeniu.
Dopiero kilka lat temu zrobiłem sobie badanie na HIV... kurwa, nie spałem
całą noc, ale okazało się, że jestem zdrowy. Teraz już się nie szlajam.
Wystarczy.
Podszedłem pod drzwi burdelu i złapałem za klamkę. Wszedłem. Nikogo
nie było przy drzwiach. Zdziwiło mnie to. W lokalu panował półmrok.
Słychać było cicho muzykę. Skierowałem się do baru. Po mojej prawej
stronie otworzyły się drzwi i ukazał się mężczyzna w sukience. Był wyższy
ode mnie i przynajmniej o dziesięć lat starszy. Zmierzył mnie pogardliwie
wzrokiem.
- A ty tu, kurwa, czego?
Spojrzałem na niego. Zacisnąłem pięść. Ten chuj w kiecce przeholował.
Miałem mu już zapierdolić w zęby, gdy zza jego pleców wyszedł mój kolega
Adam, właściciel tego interesu. Spojrzał na mnie błagalnie. Machnął tylko,
żebym tego gościa nie bił.
- Przepraszam pana za tego człowieka, on zajmuje się w naszym lokalu
ochroną. Już go zabieram. Chodź, Grek, wejdź ze mną na zaplecze.
Dalej miał przerażoną minę. Spojrzałem na chuja w kiecce. Minąłem go i
ruszyłem za Adamem. Ten złapał mnie za rękę i powiedział szeptem:
- Grek, przepraszam cię za niego. To mój stały dobry klient. Rezerwuje u
mnie raz na miesiąc cały burdel. Pragnie być sam z dupami. Nie chce
rozgłosu, rozumiesz?
- Dobrze, że wyszedłeś zza rogu, bo już miałem mu zajebać w zęby za ten
tekst. Kto to jest? Jakiś polityk?
- Nie, ksiądz.
- Co? - Zrobiłem wielkie oczy, a po chwili parsknąłem śmiechem.
- Ciszej, Grek, proszę cię. Kurwa, żebyś mi go nie spłoszył. Mam niezłe
siano z tego pojeba.
- Co on robi w tej sukience? On dyma panienki czy facetów? A może oni
jego ruchają? Masz tutaj frajerów, którzy ruchają za kasę?
- Coś ty, nie mam burdelu z typami. Są u mnie tylko dziewczyny. On ma
takie filmy, że ja pierdolę. Grek, co on z tymi dziewczynami wyprawia, to
byś nie uwierzył. Pojeb, jakich mało.
- Ale ty przecież masz kilkanaście dziewczyn i on za wszystkie płaci?
Tylko mi nie mów, że wszystkie rucha?
Spojrzałem zdziwiony na kumpla.
- Wierz mi, że rucha jak mało kto. Nie dyma wszystkich, tylko kilka z
nich. Ale wszystkie mają być do jego dyspozycji. Dewiant jak chuj. Ale
dobry płatnik, poza tym jest mi potrzebny do innego interesu.
- Nie wierzę, że to taki ogier. Na bank zapierdala jakieś dopalacze, Adam.
Kurwa, robi mi konkurencję w mieście. Tym bardziej go nie lubię. -
Uśmiechnąłem się. - A jakie ty robisz z nim geszefty, kolego?
- Jest księdzem, a oni mogą przyprowadzać fury zza miedzy bez cła. I parę
innych rzeczy. Ale nie pytaj o szczegóły, bo ci nie powiem, i proszę cię,
żebyś nikomu o tym nie wspominał.
- Ci to mają dobrze. Kurwa, cały czas pełne brzuchy i jeszcze tak ruchają.
A ja muszę zapierdalać za parę groszy.
- Ty, Grek, nie narzekaj. Wszyscy wiedzą, że jesteś zarobiony jak mało
który z chłopaków w mieście.
- Nie narzekam, Adaś, nie narzekam. O tej mojej fortunie to przesadzają,
kolego. A ile czasu on tutaj będzie?
- Do jutra. Pije, wącha i rucha. Ma zdrowie jak chuj, mówię ci, prawdziwy
casanova. A jaką ma pałę? Niektóre dziewczyny nie chcą nadstawiać mu
sraki, bo im dupy rozpierdala, a rucha tylko w dupę i to bez gumy.
- Pierdolony, no skądś mu to zostało.
Ryknęliśmy śmiechem z Adamem.
- Dobra, kolego, dawaj siano i ja się stąd zawijam. Muszę pieniądze
zawieźć Bokserowi, żeby podziałkował dla naszych żołnierzy. Dzisiaj mają
wypłatę.
- No to będą ostro tańczyć?
- Chuja tam będą. Jest kilkadziesiąt mord do wykarmienia, a jak na razie
mamy tylko dwadzieścia sześć burdeli, które nam płacą. Ty myślisz, że ile
oni dostaną...
Uśmiechnąłem się, ale nie chciałem mówić temu alfonsowi, jak się u nas
dzieli pieniądze i kto dostaje najwięcej. Tajemnicą poliszynela było, jak nasz
boss dzieli siano z haraczy i ile daje dresiarzom z ekipy. Zawsze do mnie
mówił: „Synciu, jak tym frajerom nie pasuje, to niech idą zapierdalać do
fabryki”. Takie zdanie miał o nich ich szef. Bokser był obrzydliwie bogaty.
Majątek robił na przerzucie kradzionych samochodów na Wschód. Wiem to,
widziałem, słyszałem i byłem tego świadkiem. Kiedyś nachlany powiedział
mi, że w rok zarobił pół miliona dolarów. Wierzyłem, bo wiem, jak złodzieje
sprzedawali fury na Wschód i jaki był na nie popyt. On był w tym czasie
numerem jeden w mieście, jeżeli chodzi o tę branżę przestępczą. Naszymi
rękami pozbył się konkurencji. Ale mimo to nie przepuszczał żadnej okazji
do zarobienia choćby stu dolarów. Był potwornie pazerny.
Adam wręczył mi tysiąc dolarów za ochronę. Tyle braliśmy w tym czasie
od każdego burdelu. Zawsze wszyscy nam płacili w dolarach. Złotówki
naturalnie też braliśmy, ale przeliczaliśmy je na dolary po naszym kursie,
więc wszyscy się szybko nauczyli i woleli mieć dla nas przygotowane
pieniądze w walucie amerykańskiej.
- Cześć, Adam.
- Do następnego, Grek. Idę pilnować klechy.
- Idź, idź, kolego.
Wyszedłem i stanąłem koło swojego samochodu. Kilkadziesiąt metrów
dalej stał passat. W środku siedziało dwóch gości. Patrzyli na mnie.
Machnąłem do nich i uśmiechnąłem się. Psy. Tak, to byli policjanci. Znałem
ich. Burdele też im płaciły w tym czasie. Wszyscy o tym wiedzieli. W
mieście była jedna agentura, którą oficjalnie zarządzali policjanci. Bawiły się
tam szychy z prokuratury, politycy i nie tylko. Mundurowi byli tak bezczelni
i czuli się tak bezkarnie, że nawet się z tym nie kryli. Kiedyś tam pojechałem,
bo nie chciało mi się wierzyć w to, co słyszałem. Otworzył mi drzwi
policjant, którego znałem. W środku było kilku innych gliniarzy – grali w
bilard. Gdy wszedłem do środka, to odjęło mi, kurwa, mowę.
- Zapraszamy cię, Grek, do środka. Tutaj jest teren neutralny. Tam na
zewnątrz toczymy ze sobą wojnę.
- Nie, dziękuję. Przyszedłem się tylko rozejrzeć.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Niektórzy z nich wcześniej mnie już
aresztowali, ale tylko na czterdzieści osiem godzin. Zawsze im się
wymykałem z pudła. Potem też mnie zawijali, ale tym razem już na dłużej.
Napsułem im dużo krwi, ale oni mnie też.
Wsiadłem do swojego nowego mercedesa i pojechałem do naszej knajpy
dać Bokserowi pieniądze za ochronę burdelu. Od kilku miesięcy byliśmy
wspólnikami. Przynajmniej tak mi się wydawało. Szybko przekonałem się, że
Bokser nie ma żadnych zasad i tylko patrzy, jak kogoś oszwabić.
Byłem ojcem, mieszkałem z matką mojego syna, ale w domu byłem
gościem. Do domu wracałem tylko po to, żeby zobaczyć się z dzieckiem, dać
mu nową zabawkę i wycałować je. Moja dziewczyna nie tęskniła za mną, tak
samo jak ja za nią. Nie była ze mną szczęśliwa, ja też męczyłem się w tym
związku. Łączył nas tylko syn, którego oboje bardzo kochaliśmy. Po kilku
latach doszło do tragedii z winy mojej i jej. Ona zaczęła mnie zdradzać z
moim dobrym kumplem i próbowali mnie razem okraść. Najgorsze było to,
że przez jej poczynania i tego łotra ucierpiał mój najukochańszy dzieciak.
Opisałem to w pierwszej książce. Kara mogła być tylko jedna... zginął pod
moim domem podziurawiony kulami przez cyngla, byłego żołnierza Legii
Cudzoziemskiej. To doprowadziło mnie już do całkowitego upadku, ale
wcześniej jeszcze dużo się działo w moim bandyckim życiu.
Z Bokserem byliśmy wspólnikami i przyjaciółmi przez okres około dwóch
lat. Dużo mnie nauczył tatuś, bo tak się wtedy do niego zwracałem. On
mówił na mnie synciu. Co zyskałem, a co straciłem na znajomości z nim?
Stałem się prawdziwym, rasowym gangsterem. Na pewno w tym czasie
nauczyłem się dobrze obchodzić z bronią palną. Zapisałem się nawet na kurs
strzelania, żeby podciągnąć się w obsłudze broni. Kurs ukończyłem na
piątkę. Dzięki Bokserowi moja ksywa i moje nazwisko zaczęły dużo więcej
znaczyć w środowisku przestępczym. Poznałem przez niego wielu bandytów.
Poznałem też szanowanych biznesmenów, którzy tak naprawdę byli
zwykłymi bandytami w białych kołnierzykach, bardzo mocno powiązanymi z
różnego rodzaju służbami. Sam również zostałem wciągnięty w kontakty z
nimi. Czasami sobie pomagaliśmy. Bardzo często spotykałem się w tamtym
okresie z policjantami. Byłem ich informatorem. Oni też dzielili się ze mną
swoją wiedzą, ostrzegali mnie przed grożącym aresztowaniem. Bokser
szybko wyleczył mnie z wielu moich zasad. Choć kobiety i dzieci były i są
dla mnie świętością po dzień dzisiejszy. Ich nigdy nie ruszałem. Za żadne
pieniądze nie skrzywdziłbym dziecka ani kobiety. Nie chcę kreować się na
uczciwego rycerza, ulicznego bohatera, bo nim nie byłem. Każdy gangster to
zło - koniec kropka. Też byłem zły. Wiem, że diabeł we mnie siedzi, ale już
potrafię go skutecznie poskromić. W środowisku przestępczym nie
obowiązują żadne zasady. To, co oglądamy na filmach, o tym, że bandyci
mają jakiś kodeks honorowy, to jest zwykła bajka. Każdy z nas
indywidualnie ma swój kodeks, czasami się go trzyma, czasami nie. Ja wiem,
c zego nigdy w życiu nie zrobiłem i czego bym nie zrobił. Dzisiaj z
perspektywy wielu lat wiem, że dobrze się stało, iż trafiłem na wiele lat do
więzienia. To mi bardzo pomogło. Pomogło też zwykłym obywatelom. Tacy
ludzie jak ja, czyli zwykli bandyci, nie powinni chodzić po ulicach naszych
miast. Gdybym nie trafił w tym czasie do więzienia, to na pewno już bym nie
żył albo dalej bym grabił, zabijał i porywał ludzi, co doprowadziłoby mnie do
mamra już na resztę życia. Po kilku latach życia na ulicy z pistoletem w dłoni
zrozumiałem, że w środowisku gangsterów nie obowiązują żadne reguły, ale
późniejszy pobyt w więzieniu dopiero mi pokazał, czym tak naprawdę są ci
ludzie, za których oddałbym kiedyś życie... dziewięćdziesiąt pięć procent
gangsterów to konfidenci, którzy za gram kokainy sprzedadzą najlepszego
kumpla, żonę czy własną matkę. Każdy z nich tylko patrzy i czeka, żeby jego
koledze powinęła się noga. Są mistrzami intryg. Jeden drugiemu przyprawia
rogi, gdy ten drugi siedzi. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak jeden
drugiemu składał życzenia urodzinowe, a po chwili knuł za jego plecami, jak
go odpalić. Posłać do piachu. Krótko mówiąc, o honorze w tym środowisku
nie ma mowy.
Co straciłem na tym, że poznałem Boksera. Wszystko, co miałem, co
kochałem, w co wierzyłem. Dzisiaj jestem wrakiem człowieka. Nie mam
rodziny, dzieci mnie unikają. Muszę zaczynać wszystko od nowa. Jestem już
za stary, aby budować od nowa swój życiorys, ale póki starczy mi sił, będę
pisał i przekazywał innym młodym ludziom, że droga, na którą wkroczyłem
jako młody, silny chłopak, prowadzi tylko do jednego - całkowitego upadku!
Fajne na pozór życie szybko się skończyło. Panienki, pieniądze. wszystko
straciłem. Najgorsze jest to, że straciłem ukochaną mamę, której kiedyś
obiecałem, że będę się nią zajmował na stare lata. A to ona jedna zajmowała
się mną, jak siedziałem w więzieniu opuszczony przez wszystkich, nawet
przez najbliższą rodzinę. Została przy mnie tylko ona i zmarła mi na rękach
rok po tym, jak opuściłem zakład karny...
Jako rasowy gangster nie musiałem już stać na bramce. Teraz to ja
zatrudniałem swoich byłych kolegów, z którymi pracowałem jako wykidajło.
Nie mieli ze mną łatwego życia, bo nie mogli mnie okradać. Znałem
wszystkie sztuczki i pilnowałem, żeby ich nie stosowali w mojej knajpie.
Byłem cichym udziałowcem jeszcze dwóch innych lokali. Zarabiałem
ogromne pieniądze. Dorabiałem też na lichwie. Nie musiałem tak zarabiać,
ale kto nie lubi pieniędzy. Ludzie są zachłanni, zawsze im mało. Żyłem jak
król. Czasami jeździłem z Bokserem i naszą ekipą na różne wojenki.
Niekiedy biliśmy u nas w mieście, innym razem wyjeżdżaliśmy w Polskę.
Zawsze wracaliśmy na tarczy. Mieliśmy bardzo mocną ekipę. Na tych
wojnach zarabiał praktycznie tylko Bokser. Nam czasami coś odpalił, ale to
były grosze w porównaniu z tym, co sam przytulał. Szybko to zrozumiałem.
Lubiłem się bić, lubiłem strzelać. Zarabiałem już na własne konto. Powoli
zaczynałem się delikatnie ewakuować z tej ekipy. Pomógł mi szybko w tym
Bokser i jego frajerski, pazerny charakter. Ja jemu też przestałem być
potrzebny. Nie tolerował wokół siebie ludzi niezależnych, a najbardziej
denerwowali go ci, którzy mieli swoje zdanie, mieli odwagę je wyrażać i byli
inteligentni. Ja na pewno taki byłem. Bokser w zależności od potrzeb
mianował tego czy tamtego chłopaka swoim zastępcą, to też zobaczyłem po
czasie. Mnie przestało już zależeć, żeby mówił na mnie „synciu”. Śmiać mi
się chciało, kiedy poznawałem kolejnych młodych debili, którzy zaciągali się
do naszej ekipy. Wielu było wpatrzonych w nas, wierchuszkę tej bandy, tak
samo jak my kiedyś wpatrywaliśmy się w naszego idola, guru i boga
Boksera. Pamiętam, że większość z nich, gdy byli nam potrzebni do jakiejś
rozróby, przyjeżdżała na spotkanie z nami tramwajami. z kijem bejsbolowym
w łapie. Naturalnie wszyscy byli ubrani w dresy, te same od dawna. W tych
samych ciuchach potem szli do pudła lub gdzieś znikali. Zastanawiałem się,
który przebudzi się na czas i odejdzie. Póki ma jeszcze zdrowie, nie jest
narkomanem czy uzależnionym od automatów i kasyna hazardzistą. Tylko
nieliczni mieli na tyle oleju w głowie, żeby na czas zrozumieć, że z tej pracy
chleba nie będzie. Ja w tym czasie żyłem od imprezy do imprezy, od jednej
panienki do drugiej. Od czas do czasu kogoś porwałem lub okaleczyłem.
Byłem dzikim zwierzęciem, szkodnikiem. Tylko przed ukochaną mamą
udawałem dobrego i uczciwego człowieka. Ta kobieta naprawdę nie zdawała
sobie sprawy, kim się stałem. Całe lata dziewięćdziesiąte były w Polsce
dobrym okresem do tworzenia się struktur przestępczości zorganizowanej.
Policja była słaba, często skorumpowana i nieudolna. To zmieniło się po roku
dwutysięcznym. Wtedy wszystko zaczęło się sypać. Świadkowie koronni w
tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym roku zaczęli nas rozbijać, ale
tak naprawdę to stworzenie przez państwo słynnego do dzisiaj artykułu 60
doprowadziło do upadku mafii, czy jak kto woli, przestępczości
zorganizowanej.
Zanim na dobre trafiłem do więzienia, bez przerwy zajmowałem się tym,
w czym byłem naprawdę dobry - gangsterką. Oto niektóre historie, które chcę
wam jeszcze opowiedzieć...
Rozdział 7
Szwajcaria
Granica
Siedziałem w pokoju na fotelu. Byłem nagi. Koło mnie na stole stały butelki
po wódce i whisky, szklanki, kieliszki i zimne napoje. Na talerzu widać było
dużą grudkę kokainy i kilka gotowych ścieżek białego proszku. Koło tego
talerza w małej miseczce leżało kilkanaśc ie tabletek ecstasy. Naprzeciwko
mnie stało wielkie łoże, gdzie mój serdeczny druh Mariusz, znany bandzior
znad granicy, zabawiał się z trzema panienkami. Ja siedziałem i przyglądałem
się ich igraszkom. Nie miałem ochoty na seks, poza tym nie stanąłbym na
wysokości zadania. Nieopatrznie dałem się namówić Mariuszowi na
spróbowanie jego kokainy. Była dobra i po jednej kresce wziąłem drugą i
trzecią. Potem przestałem już liczyć... Na początku naszej znajomości
ukrywał, że lubi wciągać. Później mi się przyznał, że bierze często i nie
widać po nim, że jest nawąchany. Każdy, kto próbował tego świństwa, wie,
jak ona działa na erekcję. Nie było już mowy, żeby mój tolek stanął. Mariusz
był inny. Kosmita. Chuj mu stał jak szyna tramwajowa. Pierwszy raz
widziałem coś takiego. Później zdradził mi swój sekret. Brał do tego jeszcze
viagrę. Stąd u niego taka moc, ale bez szału. Dziewczyny musiały się
napracować, żeby mu stanął jego olbrzymi muszkiet. Nigdy nie widziałem
takiej wielkiej pały. Słowo. Przez to też nabrałem wątpliwości, czy warto
pchać się tam z moim tolkiem. Żeby było jasne, nie miałem kompleksów, ale
przy nim. kurwa, co to było? Kutas jak noga od stołu. Wkurwiało mnie
dodatkowo to, że mu stał. To była nasza pożegnalna impreza, czego jeszcze
obaj nie wiedzieliśmy. Zaprosił mnie do fajnych panienek po dobrze
wykonanej przez nas robocie. Miałem obawy i wątpliwości, czy dobrze
zrobiłem, godząc się na taki numer. To była ostra, krwawa akcja. Zresztą
było już za późno, stało się. Zobaczymy, jak to się skończy.
- Grek, no dawaj. Chodź, chłopie, bo sam nie dam rady. Dziewczyny są
cudowne.
- Zaraz, Mariusz, zaraz. Wypiję drinka i już do was idę.
Naturalnie nie miałem ochoty tam się pchać. Z czym do ludzi? -
pomyślałem.
Mariusza poznałem kilka lat wcześniej na dyskotece, w której stałem na
bramce. To były moje początki. Nie byłem jeszcze gangsterem, ale w mieście
już o mnie słyszano. Byłem znany z tego, że jestem kat na baby i dobrze się
napierdalam. Ten gość przyjechał na występy do naszego miasta. Tak się
wtedy określało kogoś, kto jedzie się zabawić. Przyjechał z kilkoma
kumplami i miał ze sobą kilka ładnych dziewczyn. Na początku myśleliśmy z
kolegami z bramki, że będą z nimi kłopoty, bo wyglądali jak zabijaki. Trzech
dobrze zbudowanych facetów ze złotymi łańcuchami na szyi i porządnymi
sikorami na ręce. Na dodatek byli bardzo pewni siebie. A to mi się nie
podobało. Byłem aroganckim łobuzem, który wtedy uważał, że tylko on
może być pewny siebie. Na pewno nie pracowali w fabryce. To ja i każdy
mój kolega na bramce wiedział. To byli na pewno chłopcy z miasta, ale nie
naszego. Z naszego terenu znaliśmy wszystkich złodziei, którzy nas
odwiedzali. Ta dyskoteka była jedną z najlepszych w mieście. Waliły do nas
tłumy, a co za tym idzie, przychodziło różne towarzystwo, od wszelkiej
maści złodziei, alfonsów i narkomanów, którzy handlowali dragami, po
panienki, które szukały sponsora na jedną noc lub bogatego frajera na dłużej.
Bo i tacy też przychodzili.
Skasowałem ich odpowiednio, czyli wziąłem kilkakrotnie więcej, niż
powinienem. Bilety należały do nas. Szef, a zarazem właściciel lokalu,
siedział cicho. Takie to były czasy. Wtedy nie należałem do żadnej grupy
przestępczej, ale zebraliśmy się w kilkunastu i ochranialiśmy niektóre
dyskoteki jako ekipa. Nasi przedstawiciele chodzili po dobrych dyskotekach i
proponowali właścicielom takich knajp ochronę. Niech by się któryś nie
zgodził... Szybko ktoś by do niego do lokalu wpadł, napierdolił mu
bramkarzy i rozwalił lokal. Naturalnie byliby to ludzie w kominiarkach.
Wtedy używaliśmy jeszcze pięści i nóg. Później przyszła era pistoletów i
bomb. Ale to było kilka lat później. Kiedy pojawiła się przestępczość
zorganizowana. Nowi, którzy nas odwiedzili, nie byli zaczepni, ale chciałem
mieć na nich oko. Obawiałem się, że prędzej czy później dojdzie do bijatyki.
Stałem wtedy z dwoma kumplami. Poradzilibyśmy sobie bez problemu z
tymi trzema facetami. Intrygowali mnie. Skąd oni są? - zastanawiałem się,
nie spuszczając z nich oka. Mariusz, chłopak, który im przewodził i jak
szybko dało się zauważyć, był duszą towarzystwa i płatnikiem, zaczął mi się
przyglądać. Uśmiechnął się do mnie kilka razy. Nie odwzajemniłem się tym
samym. Udawałem chojraka i gbura. poniekąd taki byłem. Po chwili
podszedł do mnie.
- Cześć, mam na imię, Mariusz. Podasz mi dłoń.
Spojrzałem ozięble na niego i jego wyciągniętą dłoń.
- Tak, mogę ci podać. - Uścisnąłem mu mocną rękę. - Grek na mnie
mówią.
- Masz parę, chłopie. Rozumiem, że to twoja ksywka? Tak mam się do
ciebie zwracać?
- Tak, tak jest dobrze.
- Mogę ci postawić drinka? Widzę, że nam się groźnie przyglądasz...
Spokojnie, nie przyszliśmy się tutaj awanturować. Chcemy się tylko dobrze
bawić.
- Przyglądam się wam, bo mam taką pracę. Nie, dziękuję za drinka, jestem
w pracy. Poza tym rzadko piję. Nie widziałem was tutaj wcześniej, a
wydawało mi się, że znam już wszystkich. Skąd jesteście?
- Przyjechaliśmy znad granicy. Tam mieszkam ja i moi kumple. Te
panienki wyrwaliśmy w innym tutejszym klubie. Ćwiczysz coś, Grek?
- Trochę się ruszam. Ty też, jak widzę, jesteś dobrze zbudowany.
- W domu mam siłownię. Tam, gdzie mieszkam, nie ma sal sportowych,
więc ja i moi kumple trenujemy u mnie. Ale tylko na siłowni.
Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Szybko polubiłem tego faceta. Był
normalny, miły, kulturalny. Widać było, że ma pieniądze, ale nie obnosił się
z nimi. Przestałem być arogancki w stosunku do niego.
- Zajmujesz się, Grek, czymś innym poza staniem na bramce?
- Nie, to mi wystarczy. Dobrze zarabiam. Czasami z kimś pojadę tu i tam i
wpadnie mi trochę waluty. Trzeba sobie jakoś radzić.
- Do której czynny jest ten lokal? Jest tutaj w mieście jakaś inna dobra
dyskoteka?
- Jest kilka dobrych knajp. Ta jest jedną z lepszych. Pełno tutaj dziewczyn,
które szukają sponsora, jak chcesz, to zawołam ci jakiegoś lachona.
- Nie, nie szukam panienki na dziś wieczór, zresztą jak widzisz, mamy
panienki. Są bardzo chętne. Moi wspólnicy będą je ruchać, ja nie mam
ochoty. Przyjechałem się trochę rozerwać i jutro muszę wracać do siebie na
granicę. Trzeba pilnować interesów i zarabiać pieniądze, kolego.
- Gdzie będziecie spali?
- Mamy wynajęty hotel.
- Czym się zajmujesz?
- Przemyt, fajki. Z tego wszyscy żyją na granicy. Trochę też alkohol, ale
głównie handluję fajkami. Niewyobrażalne są z tego pieniądze.
- Jak duże?
- Ogromne, Grek, wierz mi. A co, chcesz dorobić do pensji, kolego?
- Mariusz, nigdzie się nie wybieram. Tutaj jest mi dobrze i nie mogę
narzekać. Wiesz, jak to jest, jestem u siebie. Wszystkich znam, poza tym
mieszkam z dziewczyną i synem. Nie mógłbym dzieciaka zostawić.
- Rozumiem. Sam mam córkę. Nie mieszkamy razem. Wiesz, jakie są
baby. Tylko pieniądze im w głowie. Tylko o kolejnych butach myślą i nowej
torebce.
- Skąd ja to znam. Miło było cię poznać, Mariusz, lecę do chłopaków na
bramkę. Bawcie się. Miłego wieczoru. Gdyby wam tutaj ktoś przeszkadzał,
to nie wal chama w pysk, tylko mnie zawołaj, dobrze? To jest moja działka,
powiem kumplom, żeby byli dla was mili.
- Dobrze, dziękuję, Grek. Miło było cię poznać. Na razie.
Pożegnaliśmy się i ruszyłem w kierunku sali tanecznej, gdzie setki osób
bawiło się na parkiecie. Po chwili stałem już obok didżeja. Shrek bawił
publiczność, był najlepszym didżejem, jakiego znałem. Wtedy obaj jeszcze
nie wiedzieliśmy, że niedługo on będzie pracował u mnie, dla mnie... Minęła
godzina. Do mnie i moich kolegów podeszła kelnerka. Przyniosła całą tacę
napojów chłodzących i butelkę bardzo drogiej whisky.
- To dla was, jeden gość u mnie zamówił. Kazał wam to przynieść.
- Jaki gość? - zapytałem kelnerki.
- Jakiś Mariusz. Powiedział, że będziesz wiedział, o kogo chodzi.
- Rozumiem, okej, postaw to tutaj. - Kumple się ucieszyli.
- Grek, to co, pijemy dzisiaj?
Janusz, z którym pracowałem na bramce od roku, lubił się napić. Trenował
karate.
- Ja dzisiaj nie piję, ale wy, jak chcecie, to śmiało. Tylko się nie nawalcie,
bo zaraz polecą nokauty, koledzy.
Każdy z nas był agresywny po alkoholu. Czasami bez powodu
wszczynaliśmy bójki z klientami. Wiele osób ucierpiało przez nasze
zamiłowanie do bijatyk. Żaden z nas nigdy nie poniósł za to konsekwencji
prawnych. Takie były czasy. Ktoś klepnął mnie w ramię. Odwróciłem się. Za
moimi plecami stał Mariusz.
- Witam. - Uśmiechnąłem się do niego. Nie można było nie polubić tego
faceta. Przyciągał wzrok. Był bardzo przystojny. Dobrze ubrany. Z klasą. -
Grek, chyba nie jesteś na mnie zły, ale musiałem tobie i twoim kumplom coś
postawić.
- Jest okej, Mariusz. Bardzo dziękujemy. Moi kumple już piją. Ja niestety
nie mogę. Nie mam ochoty, poza tym muszę być teraz czujny, bo oni, jak
sobie wypiją, stają się agresywni i zawsze wybucha awantura. Nasz szef
później ma do mnie pretensje, bo musi nas blatować przed policją. Na
szczęście ma dobre układy.
Mariusz przywitał się z moimi wspólnikami z bramki.
- Grek, mam do ciebie sprawę. Mogę cię prosić na słowo na stronę?
- Jasne. Co jest?
- Słuchaj, chcemy pojechać gdzieś do innej dyskoteki. Wybrałbyś się z
nami?
- Nie podoba wam się tutaj ? Przecież to jedna z najlepszych dyskotek w
mieście. Panienki szukasz, zaraz ci coś załatwię.
- Nie, nie chodzi o to. Tutaj jest naprawdę fajnie, ale nasze panienki chcą z
nami pojechać na inne balety, chcą się pokazać koleżankom. To kurewki,
wiem o tym, ale my również mamy ochotę zobaczyć jeszcze inne lokale.
- Słuchaj, nie mogę teraz się stąd ruszyć. Sam zobacz, są tłumy. Poza tym
oni... - wskazałem na moich kolegów, którzy pili i się nie oszczędzali - zaraz
się nawalą i będzie zadyma, jak znam życie. Muszę z nimi zostać.
- Dadzą radę, bardzo cię proszę. Wszystkich znasz tutaj w mieście. Wiesz,
gdzie nas zabrać, poza tym nie będę cię oszukiwał, przy tobie będziemy czuli
się bezpieczniej. Sam wiesz, jak jest. Też na początku chciałeś nas lać, co
nie? - Uśmiechnął się do mnie i szybko dodał: - Dam ci trzysta dolarów za
kilka godzin z nami. Chyba będzie dobrze?
Ja wtedy, stojąc na bramce, zarabiałem w przeliczeniu na dolary jakąś
setkę zielonych miesięcznie. To był początek lat dziewięćdziesiątych. Taka
była moja pensja. Każdy bramkarz naturalnie okradał swojego szefa i
zarabiałem tyle w jeden wieczór, czasami i po dwieście dolarów. Walutę
zawsze zamieniałem na ukochane marki zachodnie. To była kusząca
propozycja. Wiedziałem, że mogę zostawić kumpli, poradziliby sobie beze
mnie. Szefa dyskoteki nie musiałem pytać o zdanie. Ten frajer nie miał nic do
powiedzenia. To była nasza knajpa. Poza tym siedział u mnie w kieszeni. Od
jakiegoś czasu pożyczał ode mnie pieniądze na procent. Knajpa była bardzo
dochodowa, zarabialiśmy my bramkarze, kelnerzy, barmani, nawet szatniarze
mieli wypasione fury, tylko nie on. Szef tej knajpy jeździł taksówką,
własnego samochodu się nie dorobił w swojej dyskotece. Frajer jeden z
bąblem w nosie. Nie znał się na tym biznesie. Mieszkał w tej knajpie i
każdego wieczoru martwił się tylko o to, czy wyrwie jakąś panienkę i ile
butelek whisky wypije. Ja zawsze podsuwałem mu jakąś dziewczynę z
dyskoteki. Miałem ich tutaj na pęczki. Taka dziewczyna miała później za to
wolny wstęp i zagwarantowane, że któryś z bramkarzy ją wyrucha, jak będzie
miał okienko w grafiku. Wstęp, jak pamiętam, kosztował pięć złotych. Jak
była miła i się starała, to mogła liczyć na jedno piwo... też za pięć złotych.
Jak wspominam tamte czasy i te wszystkie młode, śliczne dziewczyny. aż
serce boli, co my z nimi robiliśmy i jak one miały za nic swój honor. Mariusz
widział, że się waham.
- Grek, no proszę cię, pojedź z nami. Poznamy się bliżej, zabawimy się
razem. Dostaniesz ode mnie pięćset baksów. Nie daj się prosić.
- Zgoda. Możesz iść po swoich znajomych i lecimy. Pokażę wam miasto.
Pięćset dolarów stanowiło w tamtym czasie fortunę. Była druga w nocy. U
nas w dyskotece już bym więcej nie zarobił, poza tym nie było obaw, że moi
koledzy sobie nie poradzą. Byli dobrymi zabijakami, tak jak ja. Tylko z
takimi pracowałem od jakiegoś czasu. Czasy, kiedy sam wychodziłem na
solo z klientami, minęły bezpowrotnie. Kilku osiłkom spuściłem ciężki
łomot. Stali bywalcy i złodzieje, z którymi zawsze było najwięcej
problemów, unikali mnie jak ognia. Każdy z nich wolał być moim kolegą niż
wrogiem. Miałem reputację faceta, z którym lepiej nie zaczynać, mało tego,
bardzo często sam szukałem dla siebie przeciwników. Byłem hardy i
bezwzględny w bójkach. Ale w tym zawodzie trzeba było sobie zapracować
na szacunek pięściami. Znam przypadki, kiedy kilku osiłków zakatowało
jednego czy drugiego bramkarza prawie na śmierć. Były przypadki, że ten
czy tamten bramkarz dostał kosę w brzuch. Ja też mam ślady po nożu,
pistoletem również mi grożono, gdy pracowałem jako ochroniarz w
dyskotece. Wielu adeptów sztuk walki było mocnych i dobrych technicznie,
gdy walczyli na sali treningowej, jednak nie dawało sobie rady w bójce na
ulicy. Wielu szybko rezygnowało z tej pracy. Pamiętam kiedyś sytuację, w
której sam odegrałem główną rolę. Do jednej z dyskotek, w której stałem na
bramce, przyszło kilku moich znajomych. Był z nimi chłopak, którego nie
znałem osobiście, ale o którym słyszałem, ponoć mistrz sztuk walki. Miał
swój wieczór kawalerski. Był pod wpływem alkoholu. Nie był bardzo pijany,
ale najwyraźniej alkohol mu nie służył. Zaczepiał klientów. Podszedłem do
niego i zwróciłem mu uwagę - grzecznie ze względu na wspólnych kumpli.
Odszczeknął coś wulgarnie. Zacisnąłem pięści i chciałem mu już przywalić
sierpowym... ale się powstrzymałem. Poszedłem do naszych wspólnych
znajomych i poprosiłem, żeby uspokoili swojego kumpla. Tak zrobili. Po
chwili znowu musiałem interweniować i tak jeszcze kilkakrotnie. Nie
mogłem dłużej stać bezczynnie. Tym bardziej że kick bokser był coraz
bardziej agresywny. Widziałem, że czuł się bardzo pewnie. Wierzył w swoje
umiejętności. Miał tej nocy pecha. dużego.
Obserwowałem go cały czas. Naszych wspólnych kolegów nie było przy
nim. Zobaczyłem, że kieruje się w moją stronę z zaciśniętymi pięściami.
- Czemu mi się tak, kurwa, przyglądasz, Grek?
- Bo lubię.
- Ale ja nie lubię, jak ktoś tak na mnie patrzy. Chcesz, to możemy się
spróbować? Obiję ci tę ładną buźkę.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążył. Jego nos dotykał mojego. Z
całej siły uderzyłem go z główki. Poczułem jego zęby na czole. Padł jak
rażony gromem. W tej samej chwili krew zalała mi oczy. Myślałem, że to
jego krew. Myliłem się. Miałem na wysokości czoła dużą dziurę od jego
zębów. Fragment jednego tkwił w mojej czaszce. Przetarłem twarz i oczy z
własnej krwi. Kick bokser powoli wstawał. W tym samym momencie zbiegli
się gapie. Byli moi partnerzy z bramki oraz nasi wspólni znajomi, którzy
przyszli z tym cwaniakiem. Zrobiło się małe zamieszanie. Ten kretyn stał,
chwiejąc się na nogach, i prosił się o jeszcze. Krzyczał jakieś obraźliwe
słowa pod moim adresem. Przekroczył czerwoną linię, grożąc mnie i mojej
rodzinie. Krzyknąłem głośno do wszystkich obecnych, żeby się nie
wpierdalali, i zaproponowałem swojemu przeciwnikowi uczciwą walkę na
pięści poza lokalem. Ten bez namysłu się zgodził. Wyszliśmy na zewnątrz.
Rozdarłem koszulkę, którą miałem na sobie. Pamiętam jak dziś, to była
granatowa koszulka z krótkim rękawem, firmy Rifle. Zrobiłem sobie z niej
turban, którym obwiązałem głowę, żeby zatamować krew lejącą się z rany.
Słabo widziałem, bo miałem zalane oczy. Ci, co mnie znali, bali się do mnie
podchodzić i mnie uspokajać. Stanąłem naprzeciwko mojego przeciwnika i
zwróciłem się do niego.
- Jesteś gotowy?
- Tak - usłyszałem.
Ruszyłem na niego z impetem. Przeciwnik był mojego wzrostu, ale dużo
lżejszy. Ja ważyłem około setki, on maksimum osiemdziesiąt kilo. Na ulicy
to daje dużą przewagę, tym bardziej że ja byłem zakapiorem, który znał
wszystkie uliczne sztuczki, a on próbował ze mną walczyć jak z
przeciwnikiem na ringu. Ulica to nie ring! Szybko się zorientowałem, że
mam przed sobą ulicznego amatora. Był mój. Chciałem go porządnie obić,
żeby go bolało, a potem ciężko znokautować. Obijałem go mocno,
okopywałem mu uda low kickami. Kilkakrotnie go wyciąłem. Dżudo jest
bezkonkurencyjne na ulicy. Mogłem mu założyć duszenie lub dźwignię, ale
jeszcze nie teraz... Niech czuje ból. Tylko na filmach jest tak, że przeciwnicy
obijają się przez wiele minut. To brednie. Prawdziwa bójka na ulicy trwa
kilkanaście sekund, minuta, góra dwie. Potem odcina tlen. Mnie zaczynało go
brakować. On był obity, obolały, ale miał zdrowie i przede wszystkim
kondycję. Był czynnym zawodnikiem. Czułem, że czas już kończyć tę
nierówną walkę. Mogłem ją przegrać kondycyjnie. Podskoczyłem do niego,
wyciąłem go. Upadł na ziemię. Usiadłem na nim i pięściami dokończyłem
dzieła zniszczenia. Na koniec złapałem go za głowę i uderzyłem z bani.
Stracił przytomność. To był koniec. Wstałem, ciężko oddychając.
Publiczność biła mi brawo. Wiele osób zebrało się, żeby zobaczyć, jak się
bijemy. Mój przeciwnik zaczął się ruszać. Pomogłem mu wstać. Był dalej
półprzytomny.
Zaprowadziłem go do łazienki, żeby się umył. Też musiałem zmyć krew,
dalej zalewała mi twarz. Turban z koszulki nie zdał się na wiele. Dziwnie to
zabrzmi, ale miałem szacunek dla tego chłopaka. Nie bał się mnie, a w
tamtym czasie byłem bardzo znanym zabijaką. Nikt nie chciał się ze mną bić.
Krążyły legendy o moich bijatykach, naturalnie wiele z nich przesadzonych.
Wspólny znajomy zawiózł nas obu na pogotowie. Mój przeciwnik miał
kilka kości połamanych, ja natomiast nie widziałem na prawe oko. Według
mnie to efekt bardzo mocnych uderzeń głową w rywala. Staliśmy razem na
korytarzu w szpitalu i patrzyliśmy na siebie. Zaczęliśmy się śmiać. Chłopak
złapał się za żebra.
- Ożeż kurwa, nie mogę się śmiać, mam połamane żebra. Dopierdoliłeś mi
porządnie, Grek. Pierwszy raz w życiu dostałem taki łomot.
- Masz zdrowie, kolego. Bałem się, że mnie zajedziesz kondycyjnie.
Chyba zacznę chodzić na salę razem z tobą. Czas się wziąć za siebie.
- Zapraszam. Ty nauczysz mnie bijatyki ulicznej. Robiłeś ze mną, co
chciałeś.
- Ulica to nie ring. Praca na bramce zrobiła swoje. Szkoła życia. Chętnie
pokażę ci parę sztuczek ulicznych, poza tym jako małolat trenowałem kilka
lat dżudo. Dopiero później przerzuciłem się na karate. Dżudo bardzo pomaga
w zwarciu na ulicy. Poza tym jestem dużo cięższy od ciebie.
- Masz w stu procentach rację. Kurwa, mam ułamany ząb. Narzeczona
mnie z domu wyrzuci. To był mój wieczór kawalerski.
Spojrzał na mnie i znowu zaczęliśmy się śmiać.
- Kawałek twojego zęba został w mojej czaszce.
Po chwili został zawołany do gabinetu. Wyszedł po dwudziestu minutach.
Miał złamane trzy żebra, wstrząśnienie mózgu i silne stłuczenia. Jego głowa
była dwa razy większa. Ledwie widział na oczy. Wyglądał strasznie. Mnie
tylko zakropiono oko. To był uraz spowodowany silnym uderzeniem przeze
mnie głową. Szybko mi przeszło. Pożegnaliśmy się i spotkaliśmy dopiero
kilka lat później. Nie żywiliśmy do siebie urazy. Po tej bójce zakończył
swoją karierę zawodniczą. Został trenerem.
Siedziałem w taksówce koło kierowcy. Z tyłu siedział Mariusz i jedna
dziewczyna. Za nami jechała druga taksówka z resztą jego znajomych.
Zabrałem ich do najbardziej ekskluzywnej dyskoteki w mieście. To było w
centrum miasta. Rynek. Bramkarze wpuścili nas za darmo. Stali tam moi
znajomi. Tej nocy byliśmy jeszcze w dwóch innych lokalach. Mojemu
nowemu znajomemu i jego kompanom bardzo się podobało. Wszędzie
zamawiał najdroższe trunki i dobrze płacił. Barmani i kelnerzy dostawali
duże napiwki. Takich gości się szanuje w lokalach. Koło nas kręciło się dużo
panienek, które zwęszyły dobrych sponsorów. Dziewczyny, które były z
nami, odganiały inne konkurentki. Dbały o swój interes. Raz nawet doszło do
przepychanek między nimi. Mieliśmy ubaw. Bramkarze się nie wtrącali, bo
ja byłem. Radziłem sobie. Nad ranem opuściliśmy ostatni lokal. Była piąta
rano.
- Grek, masz tutaj swoje pięćset baksów. Było super. Wracamy do hotelu z
dziewczynami. Chyba że chcesz pojechać z nami i się zabawić. Obrobią nas
wszystkich, to jak?
- Nie, Mariusz, dziękuję. Wracam do domu, do syna. Jestem zmęczony.
Muszę wstać po południu i iść na trening. Potem trochę posiedzę z synem i
wieczorem znowu praca. Dziewczyn mam pod dostatkiem, wierz mi, kolego,
nie mogę swojego haremu obrobić. Gdybym miał tylko zdrowie, to ech...
szkoda gadać. Dziękuję za kasę. Miło było cię poznać. Biorę taksówkę i lecę
do domu.
- W takim razie do jutra. Odwiedzę cię, jeżeli można. Twoja knajpa miała
najlepszy klimat z tych, które dzisiaj widziałem, i było dużo fajnych
małolatek. W tych innych dyskotekach widać było same rasowe kurwy.
Poczekaj zapłacę za twoją taryfę.
- Nie trzeba, mam pieniądze.
- Przestań, Grek. Do jutra.
Mariusz wręczył taryfiarzowi kilka banknotów. To była zapłata za kurs do
innego miasta, dużo za dużo. miał facet gest. Pożegnaliśmy się. Wróciłem do
domu i położyłem się spać. Po godzinie zbudził mnie mój syn. Położył się
koło mnie. Zasnął. Z jego matką od dawna już nie spałem w jednym łóżku.
Byłem z nią wyłącznie ze względu na moje dziecko i psa. Miałem pięknego,
czarnego, potężnego dobermana. Był po tresurze. Treserem był eksmilicjant.
Mój pies reagował agresywnie na hasło „policja”. Często byłem zamykany w
tamtym czasie za pobicia.
Na drugi dzień jak zawsze poszedłem wie czorem do pracy. Mariusza nie
było. Nie pokazał się tego wieczoru ani kolejnego.
Kilka dni później spotkałem Boksera. Przyszedł do naszej dyskoteki. Tam
się poznaliśmy i tak zaczęła się nasza znajomość. Mariusza spotkałem
miesiąc później. Przyjechał do mnie taksówką i poprosił mnie na chwilę.
- Cześć, Grek. Pamiętasz mnie?
- Jasne. Miło cię widzieć. Co cię sprowadza? Miałeś wpaść do mnie na
drugi dzień, nie było cię.
- Nie mogłem. Musiałem rano wracać do siebie na granicę. Słuchaj, mogę
cię o coś prosić?
- Śmiało.
- Muszę odebrać tutaj na miejscu sporo gotówki od jednego gościa. Trochę
boję się sam jechać. Czy nie mógłbyś ze mną do niego pojechać, naturalnie
nie za darmo.
- Z mojego miasta? A czemu nie ma z tobą kolegów?
- Nie mogli ze mną przyjechać, zresztą nie będę cię oszukiwał: jeden z
nich siedzi. Zaraz go wyjmę z pudła. Ten drugi blondyn Michał... Kurwa, nie
wiem, co mam ci powiedzieć. Zapadł się pod ziemię. Wszyscy go szukają.
Nie wiem, co jest grane. Ten gość to. - Wymienił mi imię i nazwisko faceta,
o którym nigdy nie słyszałem. Lokalny szanowany biznesmen, jak się później
okazało. Majątku dorobił się na przemycie papierosów.
- Słuchaj, Mariusz, mogę z tobą jechać, ale chcę wiedzieć, co jest grane,
żebyś mnie na jakąś minę nie wpakował, chłopie. Mam sporo swoich
problemów z policją. Nie potrzebuję kolejnych.
- Grek, nie narobię ci problemów. Handluję lewymi fajkami od kilku lat.
Mam swoich celników, mieszkam na granicy, tam wszyscy się znają. Pracuje
dla mnie kilkanaście osób. Wszyscy tam żyją z fajek. Mam wrogów j ak
każdy, ale do tej pory obywało się bez większych problemów. To żadna
gangsterka. Ten gość, o którym ci przed chwilą powiedziałem, jest mi winien
sporo gotówki i ewidentnie mnie zbywa. Boję się, że chce mnie wyrolować.
Nie mam zamiaru się z nim bić, po prostu chcę pojechać z kimś stąd i
zobaczyć, co jest grane. Jak możesz, to pojedź ze mną, dobrze ci zapłacę.
Jak chcesz i możesz, to weź kilku swoich chłopaków i niech jadą z nami.
Też im odpalę trochę grosza.
- Zgoda. Tylko poczekaj chwilę, pogadam z kumplami.
Podszedłem do jednego z kolegów, który stał tej nocy ze mną na bramce.
Kazałem mu się zbierać i jechać ze mną. Zostawiliśmy jednego chłopaka.
Była sobota, staliśmy we trzech i pilnowaliśmy porządku w dyskotece.
Waliły tłumy, jak zawsze w taki wieczór. Nasz szef siedział u siebie na górze
i popijał whisky z jedną małolatką, którą mu nagrałem. W taką noc mieliśmy
zawsze porządne żniwo. Wszyscy pracownicy dyskoteki kochali soboty.
Było grubo... każdy był zarobiony oprócz naszego pijaka szefa. Wziąłem ze
sobą Janka, kumpla z bramki. Wraz z Mariuszem wsiedliśmy do taksówki,
która czekała na niego pod dyskoteką, i ruszyliśmy w drogę. Nie jechaliśmy
daleko. Zatrzymaliśmy się pod okazałą willą w prestiżowej dzielnicy
domków jednorodzinnych. Mariusz zwrócił się do taksówkarza:
- Marek, odjedź kawałek dalej i czekaj na nas. Gdyby coś się działo, to
dzwoń do mojego brata. On będzie wiedział, co ma robić.
- Dobrze, Mariusz.
- Podaj mi torbę.
Taksówkarz sięgnął pod swój fotel i wyjął zwiniętą reklamówkę.
Domyślałem się, co może w niej być. Zaczynało mi to wszystko śmierdzieć,
ten taryfiarz był jego znajomym i to raczej dobrym, skoro nie bał się wozić ze
sobą gnata.
- Chodźcie, Grek, to jest ten następny dom.
Wysiadłem z Jankiem z samochodu. Mój partner z bramki był rozluźniony.
Ja byłem lekko spięty, coś mi tutaj nie grało. Złapałem za rękę Mariusza.
- Co masz w tej torbie, czy to pistolet?
- Tak. Nic się nie martw, to na wszelki wypadek, gdyby zaszły jakieś
nieoczekiwane okoliczności. Spokojnie, Grek, wszystko będzie dobrze.
Zaufaj mi.
- Obyśmy dzisiaj wieczorem nie trafili do puchy. Nie lubię, jak mnie ktoś
okłamuje.
- Nie okłamałem cię. Zaufaj mi.
Janek szedł za nami. Nic go nie interesowało. Domyślałem się czemu. Znał
mnie i wiedział, że jestem bardzo przytomny. Pewnie myślał, że skoro
pojechałem z tym typem, to musiałem go dobrze znać i wiedzieć, co robię.
Problem w tym, że nie znałem dobrze Mariusza i nie miałem zielonego
pojęcia, co może się zaraz wydarzyć. Tego akurat Janek nie wiedział. Mój
nowy znajomy wyjął z torby telefon komórkowy. W tamtym czasie dla mnie
i większości chłopaków z miasta rzecz nieosiągalną. Rachunki za komórki
były horrendalne. Mieć telefon komórkowy w tym czasie to było coś.
Mariusz wybrał numer i po chwili zaczął z kimś rozmawiać.
- Jestem pod twoim domem. Jeśli zaraz nie wyjdziesz, to zrobię ci zadymę
pod chatą. Czekam dwie minuty. Czekam też na swoje pieniądze. - Nastąpiła
krótka cisza, po czym: - Tak, zgadza się, nie jestem sam. Co ty myślałeś, że
przyjadę sam, żebyś mógł mnie zawinąć? Została ci minuta. - Wyłączył
telefon i schował do kieszeni. Stał przed furtką i wpatrywał się w ładny dom.
- Wszystko będzie dobrze, róbcie mi plecy. Nie wchodzimy do środka.
- Jasne - odpowiedziałem.
Janek zaczął się niepokoić. Po chwili drzwi domu otworzyły się i wyszedł
z nich facet. Za nim wyczłapało jeszcze czterech osiłków. Starszy gość
trzymał sportową torbę w dłoni. Jego goryle byli pewni siebie. Jeden z nich
ściskał w dłoni kij bejsbolowy. Szybko wyprzedzili swojego szefa i podeszli
pod płot, za którym staliśmy. Dopiero teraz zobaczyłem ich wyraźnie. Jeden
z nich był gruby i trzymał w dłoni banana. Wpierdalał go ze smakiem. Po
kilku latach dobrze go poznałem. Zygi Parówka. Banan w dłoni tego spaślaka
był śmiertelnym zagrożeniem, tajną bronią biologiczną. Reszty osiłków nie
znałem. Nas było tylko trzech. Za siebie ręczyłem, za Janka też. Dobrze się
bił na ulicy. Nie wiedziałem, na co stać Mariusza.
Starszy gość przeszedł do konkretów.
- Czego chcesz i po co wziąłeś ze sobą tych dwóch. Szukasz guza?
- Przyjechałem po swoje pieniądze. Nie ruszę się stąd, jak mi nie zapłacisz
za transport fajek. Granica od dzisiaj jest dla ciebie zamknięta, żeby było
jasne...
- A co będzie, jak ci nie zapłacę? I nie strasz mnie, że zamkniesz mi
granicę, bo inne chłopaki mi pomogą.
- Nikt z granicy nie będzie robił z tobą interesów, oszuście. Wszystkich
tam znam i wystarczy jedno moje słowo i masz pozamiatane. Nikt ci nie
otworzy już na granicy furtki, nikt... Masz moje pieniądze czy nie?
- Spierdalaj stąd, bo moi ludzie zaraz was napierdolą.
- Nie pruj się, stary frajerze, bo cię zaraz uwalę i tych twoich gamoni -
wtrąciłem się do rozmowy. Spojrzałem na jego goryli, którzy zaczęli się
napinać. Zacisnąłem pięści i miałem już coś powiedzieć, kiedy Mariusz
wyciągnął z torby gnata.
- Chcesz wojenki, kurwo, chcesz prawdziwej wojenki tu i teraz. Chcesz
zobaczyć, na co mnie stać? - Mariusz przeładował broń i wymierzył w
starego. Potem skierował pistolet w jego goryli, którzy zaczęli się chować za
siebie. Wszyscy byli bladzi i odjęło im głos. widać było, jak przełykają ślinę.
- Co się tak, kurwa, przestraszyłeś, chamie. Myślisz, że jak znasz ważnych
ludzi, to możesz mnie okraść. - W tym momencie wystrzelił w powietrze.
Tamci kucnęli ze strachu, mnie też nogi się lekko ugięły. Nie byłem jeszcze
przyzwyczajony do broni palnej. Nie trzymałem jej nawet w dłoni. W wojsku
nie byłem, bo miałem kategorię E, czyli trwale i całkowicie niezdolny do
służby wojskowej. Załatwiłem sobie mocne papiery, z których wynikało, że
jestem inwalidą. Zresztą gdybym już miał iść do wojska, to służyłbym na
pewno w milicji. Zacząłem trenować dżudo w klubie milicyjnym jako
dziewięciolatek. Tam trenowałem kilka lat, zrezygnowałem wtedy, kiedy
zrozumiałem, że lepiej zarabiać pieniądze na ulicy, niż służyć w milicji. W
tamtym czasie zainteresowałem się karate i zacząłem intensywnie chodzić na
siłownię. Naturalnie wspomagałem się sterydami jak wszyscy, z którymi
wtedy trenowałem. Z bronią miałem się oswoić dopiero za kilka lat.
- Co ty, kurwa, robisz, Mariusz? - Stary oszust pobladł na twarzy. - Zaraz
ktoś zadzwoni na policję. Tutaj mieszkają sami prawnicy i szychy z miasta.
Nie mierz do mnie, proszę cię, nie mierz. - Cwaniak schował twarz za torbę,
która cały czas trzymał w dłoni.
Spojrzałem na Mariusza, który ponownie wycelował w byłego wspólnika.
Jego goryle się nie odzywali. Byli przerażeni.
- Pieniądze.
- Masz, są tutaj w torbie, cała suma. Tylko schowaj broń, proszę cię,
Mariusz.
Mój nowo poznany znajomy wziął torbę od starego i ją otworzył. Była
pełna banknotów. Też to zobaczyłem. Było naprawdę grubo. Do tej pory nie
widziałem tylu pieniędzy. Nawet nie umiałbym określić kwoty, jaka w tej
torbie była.
- Teraz posłuchaj uważnie, oszuście, co ci powiem. Na granicy więcej się
nie pokazuj. Nikt tam już nie będzie robił z tobą interesów. Zarobiłeś przy
mnie sporo pieniędzy, a zachowałeś się jak kurwa. To koniec. Gdybyś
próbował się mścić, to zapamiętaj, że wiem, gdzie mieszkasz, i nie próbuj na
mnie nasyłać swoich kolegów z psiarni, bo jedziemy na jednym wózku. Ty
masz więcej do stracenia niż ja. Zrozumiano?
- Mariusz, kolego, to nie tak, przepraszam cię. Ale...
- To koniec.
Mariusz odwrócił się i ruszył do taksówki, która na nas czekała. Janek
poszedł za nim. Spojrzałem na goryli starego. Uśmiechnąłem się do nich.
- Grubasie, przełknij banana, bo się nim udławisz.
Odwróciłem się na pięcie i dołączyłem do swoich. Po chwili siedzieliśmy
już w taksówce. Mariusz podał gnata kierowcy, a ten schował go pod swoje
siedzenie.
- Zawieźć was z powrotem do knajpy? - powiedział do nas Mariusz.
- Jasne. Trzeba brać się do pracy i trochę zarobić. Dzisiaj sobota, więc
będą tłumy, a co za tym idzie, będziemy napychać kieszenie pieniędzmi.
- Dzisiaj to możecie zrobić sobie wolne. Ja płacę i stawiam, co tylko
chcecie, Grek. Zapraszam cię z twoim kolegą na najlepsze balety, jakie sobie
możecie tylko wymarzyć.
- Gdzie? - podchwycił temat Janek. Był niezłym imprezowiczem i tak jak
większość z nas bramkarzy katem na baby. Miał żonę i dwoje dzieci. Był
dwa lata ode mnie starszy.
- Wynajmiemy sobie najlepszy burdel w mieście. Cały i tylko dla nas, jak
chcecie. Chyba że chcecie zaprosić kumpli. Ja stawiam.
Janek spojrzał na mnie. Miał wytrzeszcz, gały mało mu nie wyszły z orbit.
- Grek, co ty na to? Jedziemy? Weźmy dzisiaj wolne i fajnie się zabawmy.
Cały burdel tylko dla nas, słyszałeś? - Mój kumpel z bramki już myślami był
gdzie indziej. - Grek, no...?
- Mało masz dziewczyn u nas w knajpie, ty alfonsie jeden. Tylko ruchanie
ci w głowie. Janek, przecież ty, kurwa, masz żonę.
Wszyscy w samochodzie zaczęliśmy się śmiać.
- Kto to mówi, największy łajdak w mieście. Grek, daleko mi do ciebie. Ty
to dopiero jesteś alfonsem i babiarzem.
- Na pewno nie żyję z pizdy, drogi kolego. A kobietom się nie odmawia,
więc rucham.
Wróciliśmy do naszej knajpy w dobrych humorach. Janek wysiadł z
samochodu. Nie dopytywał się o swoją dolę. Wiedział, że mu ją wezmę i
dostanie całość. Nie robiłem frajerskich numerów jak niektórzy bramkarze.
Znaliśmy się już długo i sobie ufaliśmy.
- Grek, chodź pogadamy i rozliczymy się. - Mariusz wziął torbę w garść i
wysiadł.
- Cześć - powiedziałem do złotówy i również wysiadłem.
- Cześć, Grek, do zobaczenia. Już niedługo, wierz mi.
Mariusz stanął naprzeciwko mnie i powiedział:
- Jesteś zajebistym gościem. Nie chciałbyś dla mnie pracować. Zarobisz
dużo więcej niż tutaj na bramce.
- Mariusz, jestem stąd, wszystkich znam, zarabiam naprawdę dobre
pieniądze. Rozumiem, że musiałbym wyjechać stąd i mieszkać na granicy.
Kocham to miasto, poza tym mam tutaj dzieciaki. Kilka narzeczonych, które
kocham.
- Ile masz dzieci?
- Nie pytaj, bo sam dokładnie nie wiem.
Zaczęliśmy się śmiać.
- Mam nadzieję, że będziemy się dalej spotykać i dasz się w końcu
namówić. Ile mam wam zapłacić za pomoc?
- Mnie o to nie pytaj, kolego, ile uważasz za stosowne.
- Nie chcę was obrazić, dlatego pytam.
Sięgnął do torby i zaczął wyciągać grube pliki banknotów.
- Tyle będzie dobrze - powiedziałem. Spojrzałem na pieniądze. Widać było
na pierwszy rzut oka, że za taką kasę mogłem sobie kupić nowe auto. -
Jestem zadowolony, mój kumpel też będzie. Masz gest, Mariusz.
- To ja jestem zadowolony, Grek. To nie wszystko. Dajcie się namówić na
imprezę, proszę cię. Chcę cię bliżej poznać. Pogadamy. Jutro wracam do
siebie, nie wiem, kiedy przyjadę. Mam sprecyzowane plany co do ciebie,
Grek.
- Wiesz co? Zgoda. Chodź ze mną do knajpy, muszę załatwić zmienników
dla nas i jedziemy razem. Ale to potrwa z godzinę. Wybierzemy się do
burdelu na peryferiach. Tam jest spokój, bo Baśka ma dobry układ z psami i
z nami. Boję się tylko, żebyśmy jakiegoś prokuratora tam nie spotkali.
- Co ty gadasz, aż tak?
- Co ty chcesz, prorok też człowiek. Podobno niektórzy z nich tam się
bawią.
- Wiem, wiem, Grek, znam życie. Gdybyś ty wiedział, z kim ja już piłem.
Kiedyś ci opowiem, to nie uwierzysz.
- Mariusz, a tak na marginesie, wydaje mi się, że ja skądś znam tego
starego oszusta, u którego byliśmy. Kto to jest?
- Mogłeś go widzieć w telewizji. Z politykami w tle. Tylko tyle ci powiem.
- Samo życie. Dawaj, idziemy do mnie do knajpy. Potem lecimy.
Nawiasem mówiąc, to niezły z ciebie kowboj. Trochę się przestraszyłem, jak
wyciągnąłeś tego gnata. Wkurwiłem się na ciebie, chłopie. A gdyby oni na
nas ruszyli, to co, strzelałbyś do nich?
- Nie ma co gdybać. Na klamkę nie ma kozaka, a gdyby chłopcy byli na
tyle głupi, żeby się stawiać, to strzelałbym w nogi. Nie jestem kretynem. Ty
nie masz pistoletu?
- Na chuj mi pistolet. Mam pięści i nogi, to jak na razie wystarczy. Może
kiedyś sobie sprawię klamkę, na razie nie widzę takiej potrzeby.
- Na granicy każdy ma gnata. Ja lubię postrzelać. Poza tym w moim fachu
operuje się dużymi kwotami i trzeba się mieć na baczności. Co jakiś czas
ktoś znika bez śladu. Boję się, że ten mój koleś Michał, ten blondyn, którego
wtedy poznałeś, jak był tutaj ze mną, zniknął bezpowrotnie. Zarabiał duże
pieniądze i miał wrogów jak każdy z nas. Był nieostrożny. Złe rzeczy dzieją
się na granicy, Grek. Dlatego chciałbym mieć przy sobie takiego chłop
akajak ty. Zastanów się, nie pożałujesz, kolego.
- Na razie się nigdzie nie wybieram, Mariusz. Pogadamy o tym później,
zresztą sam wiesz, jakie jest życie. Dzisiaj nie chcę jechać, za tydzień może
być tak, że się spakuję i pojadę do ciebie. Dobrze, że cię poznałem.
Weszliśmy do lokalu. Zawołałem Janka na stronę i wręczyłem mu połowę
pieniędzy, które dostałem od Mariusza. Był w szoku na widok takiej sumy. Ja
zresztą też. Było więcej, niż się spodziewałem.
- Jedziemy do burdelu, jeśli chcesz. Zapytaj młodego, cz y jedzie z nami,
czy woli zostać i wziąć wszystkie pieniądze z bramki za dzisiejszą noc dla
siebie. Chyba odpuścimy sobie nasze działki po czymś takim? - Spojrzałem
na latarkę w dłoni Janka.
- Kurwa, Grek, ja tyle siana na oczy nie widziałem. Ale święto, ja pierdolę.
Grubo. Niech młody zostanie i pilnuje interesu. Niech bierze całą naszą
działkę.
- Kogo z nim postawimy? Jedź do chłopaków na rynek i niech ktoś z nim
dzisiaj stanie. Weź taksówkę i wracaj szybko. Szkoda wieczoru. Pośpiesz się.
Janek wyszedł z naszej dyskoteki i pojechał. Wrócił po półgodzinie z
jednym bramkarzem. To był misiek, wielki facet z mordą zgreda. Nie umiał
się bić, ale za to dobrze tarasował wejście. Czasami z nami stał w weekendy.
Piątek, sobota to były wieczory, że do nas przychodziło po dwa, trzy tysiące
ludzi. Niekiedy braliśmy z miasta jakiegoś chłopaka, czasem i dwóch, bo nie
dawaliśmy rady z takim tłumem. Często wybuchały zbiorowe bójki z
chuliganerią, która nas prowokowała, ale jak na razie nikt z nas nie został
kaleką. Płaciliśmy im dobre pieniądze z naszych działek. Szef o niczym nie
wiedział. Ten debil w ogóle mało wiedział, co się dzieje u niego w knajpie.
Żył w swoim świecie z flaszką w dłoni i jakimś kocmołuchem na kolanach.
Godzinę później siedzieliśmy u Baśki w burdelu. Zawiózł nas kierowca
Mariusza. Przemytnik musiał mu bardzo ufać, bo torbę z zawartością
zostawił w samochodzie pod jego opieką. Była sobota, więc burdelmama nie
była zachwycona tym, że chcemy wynająć cały jej interes. Mariusz poszedł z
nią na zaplecze i szybko uśmiech pojawił się na twarzy Baśki. Grałem z
Jankiem w bilard.
- Panowie, mój klub należy do was. Wszystko, co tutaj widzicie, jest
dzisiejszej nocy wasze. - W burdelu było kilkanaście dziewczyn. -
Dziewczyny, zamknijcie drzwi. Dzisiaj mamy tych dżentelmenów w klubie.
Pijcie i jedzcie, co chcecie. Wszystko jest zapłacone. Bądźcie miłe dla
naszych gości.
Większość tych dziewczyn to były młode i ładne kobiety. Były ze dwa
stare pudła z cyckami na plecach. Kto takie coś rucha? - pomyślałem. Ale i
one miały dzisiejszego wieczoru amatora, okazał się nim mój dobry kolega
Jasiu. Atmosfera szybko się rozluźniła. Dziewczyny grały z nami w bilard,
uśmiechały się i zachęcały do pójścia z nimi na górę do pokoju. Ja tak
naprawdę nie miałem ochoty na seks, bardziej intrygował mnie Mariusz.
Chciałem się od niego dowiedzieć czegoś więcej o nim samym i tym jego
biznesie przemytniczym. Po pewnym czasie niektóre prostytutki rozeszły się
do swoich pokoi. Niektóre piły same przy barze, gdzie prym wiódł Jasiu. Ja z
Mariuszem siedzieliśmy na sofach i rozmawialiśmy. Tak minął nam wieczór
i noc. Siedzieliśmy we dwóch do rana. Dużo ciekawych rzeczy dowiedziałem
się od mojego nowego kolegi. Miał młodszego brata, którego wziął do
swojego biznesu. Ojciec nie żył. Matka emerytka. Pomagał jej finansowo. Z
tego, co mówił, to był prawdziwym gangsterem. Cały czas nie wypuszczał z
dłoni gnata. Granica była dochodowym miejscem dla wszelakich grup
przestępczych. Nawet ekipy z dalekiej Polski chciały kawałek tego tortu dla
siebie. Od niego pierwszy raz usłyszałem ksywy gangsterów, o których
wkrótce mówiła cała Polska. Wciąż próbował mnie przekonać, żebym dla
niego pracował. Zarobię duże pieniądze, potem może zostaniemy nawet
wspólnikami. To była interesująca propozycja, ale mimo wszystko wolałem
zostać na swoim terenie i robić to, co potrafiłem najlepiej. Początek lat
dziewięćdziesiątych był prawdziwym rajem dla cwaniaków i kombinatorów
wszelkiej maści. Każdy, kto miał trochę oleju w głowie, doskonale sobie
radził. Jak na tamte czasy, zarabiałem na bramce ogromne pieniądze. Od
czasu do czasu pojechałem ze złodziejami samochodów i też zawsze wpadło
mi kilka tysięcy dolarów. Ogromny szmal jak dla mnie. Za miesiąc pracy na
bramce w dobrej dyskotece mogłem sobie kupić trzyletnie bmw. Po roku
pracy stać mnie było na trzypokojowe mieszkanie. Odkładałem pieniądze,
inwestowałem je w nieruchomości. Większość moich kumpli z tamtego
okresu wszystko straciła. Największą zmorą złodziei były kasyna i automaty
do gier. Znałem takich, którzy w kasynie w jedną noc potrafili przegrać
majątek. Dziewięćdziesiąt procent ludzi, których poznałem w mieście,
zażywało kokainę, dla większości z nich był to początek końca. Każdy, z kim
wtedy rozmawiałem, myślał, że takie dobre czasy dla złodziei będą trwać
zawsze. Nigdy tak nie uważałem. Wiedziałem, że wszystko się kiedyś musi
skończyć, to tak jak z wielką miłością. Na początku jest wielka euforia, dużo
miłych słówek, seksu i planów na przyszłość, potem po wielkiej miłości
pozostaje nienawiść i publiczne pranie brudów. No i rzecz jasna nie należy
zapominać o dzieciach, które najwięcej na tym cierpią.
- Mariusz, nie namówisz mnie na przeprowadzkę. Może kiedyś. Na dzień
dzisiejszy jest mi tutaj dobrze i nie chcę niczego zmieniać.
- W porządku, Grek. Nie będę dalej nalegał. Pamiętaj jednak, że gdybyś
zmienił zdanie, jesteś mile widziany. Już robi się widno. Powinniśmy wracać
do domu. Gdzie jest twój kumpel?
Rozejrzałem się po burdelu. Janka nie było.
- Poszedł na górę z jakąś dziewczyną. Poczekaj, zawołam go.
Wstałem i poszedłem na górę. Spotkałem jedną panienkę, która właśnie
wychodziła zaspana z pokoju.
- Wiesz może, gdzie jest mój kolega Janek?
- W tamtym pokoju, z Monią. Nie mogłam przez nich zasnąć. Ten twój
koleś to niezły kogucik.
Uśmiechnąłem się do niej i skierowałem do wskazanego pokoju.
Zapukałem delikatnie, nic... cisza. Zapukałem drugi raz, nieco mocniej. Dalej
cisza. Złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi. Moim oczom ukazał się
piękny widok. Janek spał w najlepsze w objęciach dwóch najbrzydszych
dziewczyn, jakie widziałem tej nocy w burdelu. Janek był szczupłym
facetem, ale miał ładnie wyrzeźbione ciało. Dwie damy leżące koło niego
wyglądały jak foki. Były grube, nie miały za dużo włosów na głowie i były
stare. Mogłyby być jego matkami. Cóż, pomyślałem. Z tej strony, kolego, cię
nie znałem. Podszedłem do nich i nogą trąciłem mojego kumpla.
- Janek, wstawaj. Wracamy do domu.
Zero reakcji. Zacząłem się przyglądać roznegliżowanym damom. Jedna z
nich miała dziwny wyraz twarzy, jakby się jej szczęka zapadła. Rozejrzałem
się po pokoju. Zaniemówiłem. Obok łóżka stał stolik nocny, na nim leżał
ogromny wibrator i szklanka, w której się coś znajdowało. Nachyliłem się i
spojrzałem na jej zawartość. Kurwa, nie wierzę, pomyślałem. To była
szuflada. Od razu domyśliłem się, do kogo należała. Jeszcze raz przyjrzałe m
się małolatce po sześćdziesiątce i jej dziwnemu wyrazowi twarzy.
- Ja pierdolę - jęknąłem.
W szklance leżała sztuczna szczęka. Wiedziałem już czyja. Mało tego,
dopiero teraz dokładnie przyjrzałem się tym dwóm emerytowanym
panienkom. Myślałem, że ta druga śpi w pończochach, nic z tego... To był
dywan, kurwa mać, ta prostytutka miała bardziej zarośnięte nogi niż ja.
Takich kłaków nigdy nie widziałem u żadnego faceta. Koszmar. Spojrzałem
jeszcze raz, żeby upewnić się, czy aby na pewno to są kobiety. były. Widok
zapierał dech w piersiach. Mój kolega miał szczęście, że to nie były czasy
telefonów z aparatami fotograficznymi. Natrzaskałbym zdjęć i miałbym haka
na niego do końca życia.
- Janek, wstawaj. Jest już szósta rano. Czas wracać do domu.
- Grek, jeszcze chwilę. Jestem zmęczony, błagam, pół godzinki.
- Za pół godziny przyjdę po ciebie. Czuję, że będę musiał cię odbić,
kolego. Masz pół godziny.
Wyszedłem od niego z pokoju, cały czas się śmiejąc.
- Grek, co z nim? Wszystko uregulowane, zadzwoniłem po mojego
kierowcę. Zaraz tutaj będzie. Jedziemy?
- Poczekaj jeszcze dziesięć minut. Janek powoli się zbiera. Mariusz, co ja
tam widziałem. Kurwa mać, horror.
- Co ty gadasz? Opowiadaj.
Ściszyłem głos, żeby mnie nie słyszała burdelmama, która podsypiała przy
barze. Reszta dziewczyn rozeszła się już do swoich pokoi. Nie chciałem,
żeby usłyszała, co mówię o jej podopiecznych. Opowiedziałem Mariuszowi,
co widziałem. Ten nie potrafił opanować śmiechu.
- Obgadujecie mnie, koledzy?
Spojrzałem z Mariuszem na schody, na których stał Jasiu.
- Skąd. Z czego innego się śmiejemy. Opowiadam Grekowi kawały.
Mariusz nie mógł się opanować.
- Jesteś gotowy, to idziemy.
Skierowałem się do drzwi. Za mną poszedł przemytnik, za nim Janek.
Baśka, szefowa burdelu, odprowadziła nas do drzwi.
- Do widzenia, panowie. Zapraszam do mnie do lokalu o każdej porze dnia
i nocy. Jesteście mile widziani.
Pożegnaliśmy się i wsiedliśmy do samochodu. Najpierw odwieźliśmy
Janka pod dyskotekę, w której pracowaliśmy, gdzie ten przesiadł się do
swojego auta i odjechał. Ja jeszcze chwilę stałem z Mariuszem. Po kilkunastu
minutach pożegnaliśmy się i pojechałem swoim autem do domu, do syna.
Wracałem do swojego mieszkania w dobrym humorze. Kieszenie miałem
wypchane pieniędzmi, które dostałem od przemytnika. W jeden dzień nigdy
tyle nie zarobiłem. To był dobry strzał. Zacząłem się zastanawiać, czy
pojechać na granicę na jakiś czas i spróbować zarabiać inaczej. Pieniądze, o
których mówił Mariusz, były duże, ale i ryzyko spore. Nie, nigdzie się nie
wybieram. Tutaj mam rodzinę, dzieci, kilka narzeczonych. Była i moja
mama, którą odwiedzałem co jakiś czas. Sprawdzałem wówczas, czy mój
ojciec tyran jest grzeczny. Od jakiegoś czasu już był.
Nie wiedziałem jeszcze, że długo nie spotkam się z Mariuszem. Minęły
dni, miesiące, lata i nic. Może go zamknęli, myślałem. Później zapomniałem
o nim. Minęło kilka lat od naszego ostatniego spotkania. Stałem się rasowym
gangsterem, poznałem Boksera, jego ekipę. Przez krótki okres uważałem, że
złapałem pana Boga za nogi. Nigdy nie marzyłem, że zostanę jego
przyjacielem, a nawet przez pewien czas wspólnikiem. Wierzyłem jeszcze w
koleżeństwo, przyjaźń i zasady, których uczono nas na ulicy. Szybko
wspiąłem się na sam szczyt gangsterskiego fachu i jeszcze szybciej z tego
szczytu spadłem. W moim mieście dużo się pozmieniało w środowisku
przestępczym. Bokser już nie miał monopolu. Tworzyły się mniejsze ekipy,
bardziej brutalne od naszej. Bokser i jego żołnierze, a niektórych z nich
uważałem wtedy za ludzi z charakterem i honorem i moich dobrych kumpli,
wręcz przyjaciół, odstawili mnie na boczny tor. Zostałem sam. Miałem
jeszcze kilku znajomych, ale ten czas głównie poświęcałem mojemu
synkowi. Odłożyłem sporo pieniędzy i naprawdę poważnie zastanawiałem się
nad zmianą dotychczasowego życia. Jednak nie było mi to dane. Kwadrat,
mój dawny kolega, któremu pomogłem zaraz po wyjściu przez niego z
więzienia, brutalnie ingerował w sprawy moje i mojej rodziny. To był jego
największy błąd, za który zapłacił najwyższą cenę. Ta opowieść jednak nie
jest o nim. Jemu poświęciłem pierwszą książkę.
Byłem na treningu. Zadzwonił mój telefon komórkowy, wtedy miał go już
każdy.
- Halo.
- Grek, to ty? Mariusz z tej strony, pamiętasz mnie?
Nie miałem pojęcia, z kim rozmawiam.
- Grek, to ja, kilka lat temu poznaliśmy się na dyskotece, w której byłeś
bramkarzem. Byłem ze znajomymi. Potem poprosiłem cię o pomoc, fajki,
pamiętasz? Wziąłeś ze sobą kumpla, z którym później pojechaliśmy do
burdelu, i on dymał te dwa czorty bez zębów.
Roześmiałem się.
- Tak, teraz sobie przypominam. Mariusz, tak wiem. Jasiu ruchał jednego
czorta bez zębów, drugi miał dywan na nogach. - Obaj się roześmialiśmy. -
Co się z tobą działo przez tyle lat?
- Dużo by opowiadać, nie chcę przez telefon. Możemy się spotkać? Mam
do ciebie pilną sprawę.
- Jestem teraz na treningu. Chętnie się spotkam. Gdzie jesteś? No i
powiedz, skąd masz mój numer telefonu.
- Zdobyłem go. Wszystko ci wyjaśnię, ale jak się spotkamy. Gdzie mam
podjechać?
Wytłumaczyłem mu, gdzie ćwiczę, i po dwudziestu minutach staliśmy
przed salą treningową. Podaliśmy sobie ręce. Mariusz był sam, przyjechał
nowym mercedesem. Dobrze wyglądał. Był elegancko ubrany, trochę
przytył.
- Cześć, Grek, dobrze cię widzieć. Ile to już lat się nie widzieliśmy? Dwa,
trzy?
- Trzy albo cztery. Co cię do mnie sprowadza?
Uśmiech znikł z jego twarzy.
- Słuchaj, nie będę owijał w bawełnę. Potrzebuję kilku ostrych chłopaków.
Porwali mojego brata. Jest już w domu, może nie tyle w domu, ile na
wakacjach. Porwali go, jak siedziałem. Sporo wybuliłem za niego, ale to w
końcu mój brat. Moi znajomi za niego zapłacili, ja miałem związane ręce, ale
dałem im kasę przez adwokata. Ukryłem go, bo mam zamiar się mścić.
Potrzebuję kogoś takiego jak ty, Grek. Moją byłą z dzieckiem też wywiozłem
za granicę. Musisz mi pomóc. Pieniądze nie grają roli, zapłacę każdą sumę,
jaką podasz.
- Co się takiego stało? Sporo za brata zapłaciłeś?
Już miałem się zapytać, czy zgłosił to porwanie na policję, ale szybko
ugryzłem się w język. Kto wtedy takie rzeczy zgłaszał na psy. Gdyby on i
jego brat byli zwykłymi obywatelami... ale uczciwych ludzi przecież się nie
porywało, tym bardziej biednych.
- Trzysta tysięcy marek, Grek, trzy paki gotówką. Mówiłem ci już, czym
się zajmuję. Fajki, Grek, trochę spirytusu, ale głównie fajki. Wszystko szło
dobrze do momentu, kiedy inne ekipy z Polski zaczęły się wpierdalać na nasz
teren. Od was też. Miałem wszystko poukładane, bo zajmuję się tym od wielu
lat, ale wpierdoliłem się w Niemczech na dwa lata do więzienia za przemyt.
Drobnostka, Grek, ale znaleźli przy mnie gnata, i chuj. Myśleli, że zatrzymali
jakiegoś kilera. Sprawdzali mi klamkę, wiesz, badania balistyczne, czy z tego
gnata nikt nie zginął. Gnat był na szczęście czysty, ale byłem porządnie
zesrany, sam wiesz. Mogło być różnie z tym pistoletem. Kupujesz i nie
wiesz, czy ktoś z niego nie dostał w łeb. Każdy mówi, że klamka jest czysta,
jak ją sprzedaje, ale głowy nikt nie da. Zresztą nieważne. Interesu pilnował
mój młodszy brat. Biegał przy mnie prawie od początku, to wiedział co i jak,
z kim gadać, a kogo omijać. Moi byli wspólnicy wystawili go i porwała go
ekipa z Pomorza. - Mariusz wymienił mi ksywę typa, o którym już słyszałem.
Poznałem go kilka lat później. - Te sprzedajne kurwy, Grek, zbratali się z
tamtymi i doszło do wojenki na granicy. W chuj ludzi zaginęło bez śladu.
- Jak miałbym ci pomóc, kolego?
- Potrzebuję kilku ludzi, którzy nie boją się strzelać. Ostrych chłopaków.
Dobrze zapłacę. Mam takiego gula szczególnie na jednego z moich. On za
tym wszystkim stoi. Gdybym nie siedział, to już bym go ubił, bracie.
Wyszedłem niedawno i cały czas żyję na oriencie. Na mnie również polują,
wiem o tym, ale zobacz. - Wyciągnął zza paska pistolet. - Nigdzie się bez
tego nie ruszam. Nawet śpię z gnatem w dłoni.
Wziąłem jego pistolet do ręki. Stara dobra tetetka. Niezawodny pistolet
kalibru 7,62, na osiem nabojów. W tym czasie często miałem już do
czynienia z bronią. Umiałem się nią posługiwać. Strzelałem nieźle.
- Ty, Mariusz, szukasz ludzi, którzy latają z bronią i nie boją się jej
używać. Czemu akurat mnie o to prosisz? Ja przecież jestem czy może raczej
byłem tylko zwykłym bramkarzem. Chętnie mogę kogoś uwalić w szczękę,
ale ty mówisz o czymś zupełnie innym. Z tego, co rozumiem, to ty nie chcesz
się z nikim bić.
- Grek, to ja... Nie widzieliśmy się kilka lat, ale wiem o tobie sporo.
Głośno jest o tobie, kolego. Nie chcę cię obrażać, ale bramkarzem to ty już
dawno przestałeś być. Słyszałem o waszej ekipie. Głośno było o Bokserze,
jego ekipie i tobie.
- Jak masz takie dobre informacje, to powinieneś wiedzieć, że popadłem w
niełaskę i mam cichą wojenkę z Bokserem i dawnymi kolegami z jego ekipy.
Siadłem na dupie i bawię się z synem. Teraz jedynie zastanawiam się, co
dalej począć z życiem. Też oglądam się za siebie, Mariusz. Przestałem już
wierzyć w kolegów.
- To się dobrze składa, Grek, zapraszam do siebie. Będziesz moim
wspólnikiem. Kiedyś ci to już proponowałem, pamiętasz?
- Tak, pamiętam, kolego. Sam widzisz, jak ty skończyłeś. Siedziałeś,
porwali ci brata i śpisz z gnatem w dłoni. Ja na szczęście jeszcze tego co ty
nie doświadczyłem.
- Grek, wszystko się jeszcze może zdarzyć. Sam mówisz, że masz tutaj
wrogów. O tym nie słyszałem. Musisz mi pomóc. Nie mam do kogo z tym
iść.
- Co ty dokładnie chcesz zrobić, bo ja na łeb się nie piszę? Za dużo mam
do stracenia, poza tym mam na chleb i jeszcze na długo mi wystarczy.
Odłożyłem niezłą sumkę.
- Grek, nie chcę nikogo zabijać, ale nie mogę tego tak zostawić, bo zostało
na granicy kilku chłopaków, którzy się wahają, czy zostać ze mną, czy iść do
konkurencji. Też się, kurwa, boją o siebie i swoje rodziny. Muszę coś zrobić,
żeby pokazać, że mam jaja i nie jestem frajerem, bo się ode mnie wszyscy
odwrócą. Poza tym muszę temu sprzedajnemu chujowi, któremu dałem tyle
zarobić, porządnie dopierdolić, żeby zapamiętał na całe życie.
- Jak on się nazywa, może słyszałem o nim?
- Gabryś, chodzące zero. Przygarnąłem tę szumowinę. Nie miał nic, Grek,
wierz mi. Chodził po wsi w gumowcach. Wszystkiego go nauczyłem, dałem
mu sporo zarobić i tak mi chuj odpłacił. Wiem, że dogadał się z tymi z
Pomorza i kilkoma z moich terenów. Jemu nie odpuszczę, choćbym miał
resztę życia spędzić w pudle.
- Słuchaj, Mariusz, ja jestem sam. Nie mam ekipy, nie mam pleców. Mogę
wziąć kilku małolatów, ale nie wiem, do czego są zdolni. Poza tym dużo w
mieście się pozmieniało, połowa współpracuje z psami. Tak naprawdę to
mogę ręczyć tylko za siebie. Któremuś mogą puścić nerwy. Może być różnie,
na pewno poleje się krew. Jak ja sam ci wystarczę, to możesz na mnie liczyć,
kolego.
- Zajebiście, Grek. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Mam ze dwóch ostrych,
sprawdzonych żołnierzy. Jakby co, to wezmę ich i zawiniemy tego gnoja.
Zabawimy się z nim odpowiednio.
- Tylko żadnej głowy, Mariusz.
- Żadnej, Grek. Wpierdolimy mu porządnie, żeby wiedział, gdzie jest jego
miejsce.
Podaliśmy sobie dłonie na pożegnanie i każdy poszedł w swoją stronę.
Mariusz miał się ze mną skontaktować telefonicznie za kilka dni. Po
powrocie zastanawiałem się, czy dobrze robię, czy warto angażować się w
wojenki na obcym terenie w sytuacji, w której byłem obecnie. To był okres,
kiedy pokłóciłem się z Bokserem i jego zakłamanymi przydupasami, którzy
jeszcze niedawno sugerowali mi, że lepiej byłoby pozbyć się Boksera i
żebym to ja zajął jego miejsce. Po kilku dniach wycofali się z tego.
Przekonałem się wtedy, jak cyniczni są przestępcy, jak balansują między tak
zwanymi zasadami, lojalnością i wiernością swojemu panu a zwykłym
tchórzostwem i brakiem honoru. Godzili się na poniżanie i ciągłe przekręty
finansowe szefa, który miał ich za nic i nawet się z tym nie krył. Zarabiał
dzięki nim krocie, a im rzucał ochłapy. Był silnym facetem, ale był sam. Bez
nich nigdy nie zaszedłby tak wysoko w strukturach przestępczości
zorganizowanej, a co za tym idzie, nie byłby tak bogaty. Oni nie mieli nic.
Zresztą czego można oczekiwać od bandytów.
Po kilku dniach zadzwonił do mnie Mariusz.
- Grek, wszystko jest przygotowane. Mam po ciebie przyjechać?
- Nie, sam przyjadę. Jutro u ciebie będę. Tylko proszę cię, żebyśmy na
razie byli sami. Nie chcę poznawać twoich ludzi, dopóki nie omówimy
wszystkiego. Chcę poznać twój plan, kolego.
- Dobrze, więc jutro na ciebie czekam.
- Będę.
Rozłączyłem się. Mariusz wytłumaczył mi dokładnie, gdzie mam
przyjechać. Zacząłem szykować się do podróży. Spakowałem kilka rzeczy
osobistych, kominiarkę, rękawiczki i naturalnie wziąłem ze sobą gnata.
Siedziałem z Mariuszem w jego samochodzie na skraju lasu. Co chwila
przez lornetkę obserwowaliśmy dom, w którym mieszkał jego wróg, a kiedyś
bliski współpracownik - Gabryś. To on według tego, co mówił mi
przemytnik, miał stać za porwaniem jego brata. Po przyjeździe na granicę
spotkałem się z nim w jego domu na pograniczu.
- Co zamierzasz, Mariusz?
- Jak ci już mówiłem, mam tutaj kilku zaufanych ludzi, którzy pójdą na
całość, jak będzie trzeba.
- Co to znaczy na całość?
- No wiesz... Gdyby trzeba było robić coś na ostro.
- Mariusz, jaki jest plan? Nie interesuje mnie robota na ostro. Nie
przyjechałem tutaj do nikogo strzelać, chyba że musiałbym się bronić. Nie
wsadzaj mnie na jakąś minę. Mam dzieci. Nie zamierzam wpierdolić się do
pudła. To twoja wojenka i chcę ci pomóc, ale bez głów. Chcesz kogoś zabić,
to beze mnie.
- Grek, chcę dostać w swoje ręce Gabrysia. O niego mi najbardziej chodzi.
Napsuł mi dużo krwi i chce przejąć mój interes. Nie odpuszczę mu. Stał za
porwaniem mojego brata. Chcę odzyskać kasę, którą zapłaciłem za brata -
trzysta tysięcy marek. Odpalę ci sporą dolę z tej kwoty, jak ją odzyskam. Tak
czy inaczej, masz ode mnie zagwarantowane dwadzieścia pięć tysięcy marek
za to, że przyjechałeś mi pomóc.
- Ten Gabryś ma jakąś ochronę? Jak on się porusza?
- Gdzie tam, to szmondak i do tego pazerny. Ma kilku frajerów, którzy dla
niego pracują, ale to leszcze. Mrówki na pensji. Za przerzut dużej paczki
fajek przez rzekę dostają sto marek. Wiesz, biorą na garby wielką pakę
zapakowanych fajek i targają to przez rzekę. Po drugiej stronie stoi bus i tam
to zanoszą. Inni przewożą to w głąb Niemiec i sprzedają. Są z tego duże
pieniądze dla wszystkich na granicy. Ja się już nie bawię w mrówki, tylko
tirami szmugluję fajki. Ten łotr zna kilku mocniejszych chłopaków, ale teraz
u nas też dużo się pozmieniało. Każdy jest sobie panem i tworzą się małe
grupy po kilku chłopaków.
- To nie lepiej, żebyśmy go we dwóch porwali i obili porządnie. Po co na
jednego chłystka brać kilku ludzi? Poradzimy sobie sami, Mariusz. To jakiś
wielki chłop, trenował coś?
- Gdzie tam. Chudzina, jakieś siedemdziesiąt kilo wagi. Tchórz,
kilkakrotnie musiałem się bić za niego. Masz rację, zrobimy to sami.
- Czyli porwanie i wpierdol. Zabawimy się z nim porządnie i
przesłuchamy go. Jak chcesz odebrać od niego pieniądze, czy on w ogóle je
ma?
- Ma siano, Grek, na pewno. Jest pazerny jak chuj.
- Skąd ty to wziąłeś?
- Co?
- Że chuj jest pazerny, od kiedy? - Roześmialiśmy się. - Wiesz, gdzie on
mieszka? Znasz miejsca, w jakich bywa, gdzie ma dziewczynę itede?
- Wiem wszystko, Grek. To mój wychowanek i były kolega, z którym
przez kilka lat spędzałem praktycznie każdy dzień. Wiem o nim wszystko.
Mieszka wioskę dalej.
- Słuchaj, masz jakąś dziuplę, dokąd możemy go zawieźć? To musi być
miejsce, o którym nikt nie wie i do którego nikt nie zajrzy.
- Mam kilka nieruchomości. Tutaj grunt i budynki po PGR-ach można
było jeszcze do niedawna kupić za grosze.
- Więc zrobimy tak... - zacząłem mu wykładać swój plan. Na koniec
powiedziałem jeszcze raz: - Mariusz, tylko pamiętaj. Dałeś mi słowo, że on
będzie żył.
- Tak, Grek, najchętniej bym go odpalił, ale będę pi erwszym, do którego
domu zapuka policja... no chyba że nie znajdą zwłok.
Spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
- Żadnych takich, bo cię. - i zrobiłem zamach, żeby go wystraszyć.
Chciałem się wykąpać, coś zjeść i zamierzałem brać się z Mariuszem do
roboty. Adrenalina już we mnie buzowała. Lubiłem takie akcje. To nie była
dla mnie pierwszyzna. Po południu wyruszyliśmy w teren. Mariusz pokazał
mi miejsca, gdzie może przebywać Gabryś. Od czasu do czasu spotykał
swoich znajomych, ale powiedziałem mu, żeby z nimi nie rozmawiał. Nie
chciałem, żeby mnie ktoś zobaczył i zapamiętał. Miałem na głowę wciśniętą
czapkę i okulary przeciwsłoneczne na nosie. Przemytnik jeździł jakimś
gruchotem, żeby nie rzucać się w oczy. Miał kilka samochodów. Wieczorem
pokazał mi Gabrysia. Wychodził z baru. Faktycznie gość na jeden strzał z
ręki. Wsiadł do czarnego bmw z przyciemnianymi szybami. Pojechaliśmy za
nim. Podjechał pod swój dom na skraju lasu. Po jakimś czasie wyszedł z
psem na spacer. Skierował się do pobliskiego zagajnika.
- Zawijamy go teraz, Grek?
- Nie dzisiaj. Jutro go porwiemy. Dobrze się wyśpimy i jutro będzie nasz.
Masz kominiarkę przy sobie?
- Nie, na chuj mi?
- No właśnie. Nie chcę, żeby nas rozpoznał. Zrobimy to po mojemu. jutro.
Często przebywa w tym barze?
- Codziennie z tego, co wiem. Rucha barmankę. Niech tak będzie. Jutro go
zawiniemy.
Wróciliśmy do domu. Mariusz wieczorem pojechał do dziupli, w której
mieliśmy przesłuchać Gabrysia. Powiedział, że musi tam zrobić porządek i
zawieźć sprzęt, który może nam się przydać. Nie pytałem, o jaki sprzęt
chodzi. Wrócił późno do domu. Otworzył butelkę whisky. Wypiliśmy ją
razem. Podobało mi się w nim to, że nałogowo nie ćpał. Miał takie same
zdanie o prochach jak ja. narkotyki to zguba dla wszystkich porządnych
chłopaków. Dużo opowiadał mi swoim życiu i o planach na przyszłość. Jak
każdy z nas, przestępców, mówił, że jeszcze trochę zarobi lewego grosza i
odpuszcza. Zamierzał wyjechać do Brazylii. Tam chciał mieszkać i dymać
piękne Brazylijki z wielkimi tyłkami. Wiele razy słyszałem podobne gadki od
takich jak on. Zawsze kończyło się tylko na planach. Rzeczywistość była
zupełnie inna. Późno w nocy poszliśmy spać. Wstaliśmy rano, zjedliśmy
śniadanie i wyruszyliśmy szukać Gabrysia. Kazałem Mariuszowi wziąć
kominiarkę i rękawiczki. O broni nic mu nie mówiłem, bo zawsze nosił ją
przy sobie. Miał niezły arsenał. Pokazał mi kilka gnatów i strzelbę myśliwską
z obciętą lufą. Porządny obrzyn. Długo nie musieliśmy szukać jego wroga.
Zobaczyliśmy znajome bmw, które jechało w stronę granicy. Ruszyliśmy za
nim.
- Przy granicy jest plac. Gabryś ma tam dwie swoje budy. Jedzie zobaczyć,
jak sprzedaje się towar i potem wraca. Frajer zarabia krocie na przemycie i
jeszcze mu mało. Handluje zieleniną, szmondak jeden.
- Nie mówiłeś mi o tym. Skąd wiesz, że nie jedzie za miedzę?
- Grek, znam go. Nie mówiłem ci wszystkiego. Zaraz zobaczysz, że
podjedzie pod plac i po chwili będzie wracał. To jest skrót do granicy.
Rzadko tędy jeżdżą samochody, tylko miejscowi znają tę trasę.
Jechaliśmy asfaltową drogą. Po drodze mijaliśmy las. Dobre miejsce na
porwanie go, pomyślałem. Po piętnastu minutach z oddali zobaczyłem spory
plac, na którym stało wiele kiosków z blachy. Handlarze się uwijali, bo był
spory ruch. Gabryś stanął przy drodze. Wysiadł z samochodu i spojrzał w
naszym kierunku. Nie mógł nas widzieć. Słońce było za nami. Oślepiało go,
poza tym byliśmy w odległości jakichś stu metrów. Na głowach mieliśmy
czapki i okulary. Ruszył w stronę placu z telefonem przy uchu.
- Ile on będzie na tym placu, Mariusz?
- Ze dwadzieścia minut. Nie dłużej.
- Masz nóż?
- Po co ci?
- Kurwa, Mariusz, daj mi nóż, jak masz.
- Już, zaraz. Powinien być w bagażniku.
Wysiadł z samochodu i po chwili podał mi kosę.
- Zostań tutaj, ja pójdę przebić mu opony. Zrobię małe dziury, żeby za
szybko nie zeszło mu powietrze. Zatrzyma się po drodze i wtedy go
zawiniemy. Żeby tylko nie zorientował się, że ma kapcie.
Wyszedłem z auta i skierowałem się w stronę samochodu naszej ofiary.
Rozglądałem się dookoła, czy nikt nie nadjeżdża lub czy nikt nie idzie w
stronę samochodu Gabrysia. Było czysto. Po chwili już stałem koło jego
beemki. Kucnąłem. Udawałem, że zawiązuję but. Wbiłem nóż w tylne koło,
usłyszałem cichy syk uchodzącego powietrza, po chwili kucnąłem koło
drugiego tylnego koła. Przód załatwiłem w taki sam sposób. Wstałem.
Nikogo nie widziałem, nikt nie nadchodził i co najważniejsze, nie widziałem
Gabrysia. Wróciłem do starego passata Mariusza. Usiadłem koło niego.
- Oby się udało.
- Nie wpadłbym na to, Grek. Masz łeb.
Siedzieliśmy w skupieniu i spoglądaliśmy w kierunku placu. Typ, którego
chcieliśmy porwać, nie nadchodził.
- Idzie, skurwysyn. Jest nasz.
Mariusz zaczął się wiercić w samochodzie. Spojrzałem w kierunku, z
którego nadchodził Gabryś. Szedł sam. Wytężyłem wzrok. Koła nie zmieniły
swojej objętości. Było w nich powietrze.
- Kurwa mać, żebym tylko nie zrobił za małych dziur.
- Jak się nie zatrzyma, to ja mam swój plan, Grek. Też jest dobry.
- Jaki, mów szybko?
- Stuknę go po drodze w tył auta. Na pewno się zatrzyma. Kocha ten swój
samochód.
Gabryś wsiadł do auta i powoli ruszył. Zawrócił i skierował się w naszym
kierunku.
- Mów coś do mnie, żeby nie widział twojej twarzy, Mariusz. - Ten
wykonał szybko moje polecenie. Czarne bmw nas minęło. Kątem oka
spojrzałem na naszą przyszłą ofiarę. Gabryś nawet na nas nie zerknął. -
Mariusz jedź za nim, tylko powoli.
- Już się robi. - Ruszyliśmy. Po kilku minutach widać już było wyraźnie,
że powietrze z opon zeszło całkowicie. Bmw zaczęło zwalniać. - Jest nasz, co
teraz, Grek?
- Jak wyjdzie z samochodu, to kominiarki na łeb i zawijamy go. Ja będę z
gnatem, ty się nic nie odzywaj, bo może poznać cię po głosie.
- Dobrze.
Gabryś zatrzymał się na poboczu. Otworzył drzwi samochodu i wysiadł.
Spojrzał na przednie koło - flak, potem na tylne - też flak. Obszedł auto
dookoła. W tej samej chwili spojrzał na nas. Zatrzymaliśmy się za nim.
Pierwszy wyskoczyłem z gnatem w dłoni. Wycelowałem w tego mikrusa.
Zbladł i zaczął się trząść ze strachu. Nieraz to widziałem w podobnych
sytuacjach. Stałem już przed nim.
- Wsiadaj, kurwo, do samochodu, ale już, bo cię odpalę. Szybko. -
Pociągnąłem go za rękę. Wiedziałem, że w takich sytuacjach nie można dać
czasu ofierze na myślenie. Kątem oka zobaczyłem Mariusza z drugiej strony
bmw. Stał z kominiarką na głowie i w dłoni trzymał pistolet. - Już, kurwo,
szybko wskakuj do naszego samochodu.
- Ale o co chodzi, panowie, to jakaś pomyłka.
Gabryś cały czas dygotał ze strachu. Oczy wychodziły mu z orbit.
Momentalnie zaschło mu w ustach. Przyłożyłem mu pistolet do klatki
piersiowej. Odsunął pierś od gnata, jakby go parzył. Mocno pociągnąłem
frajera za rękę w stronę naszego samochodu. Nie stawiał oporu. Machałem
przed nim bronią. Otworzyłem tylne drzwi passata i wepchnąłem go środka.
- Kładź się na tylnej kanapie i niczego, kurwo, nie próbuj, bo poderżnę ci
gardło. Dawaj swój telefon, szybko.
Taśmę klejącą owinąłem mu wokół nadgarstków, potem to samo zrobiłem
z jego nogami. Na głowę nałożyłem mu czarny worek. Wyłączyłem jego
telefon. Mariusz jechał już w kierunku naszej dziupli. Zdjął kominiarkę.
Obok na siedzeniu pasażera położył swój pistolet. Jechaliśmy w całkowitej
ciszy. Ja siedziałem na Gabrysiu. Lewą dłoń, w której trzymałem gnata,
położyłem na jego plecach. Zdjąłem kominiarkę i zacząłem spoglądać za
siebie. Nikt za nami nie jechał, przed nami też nie było nikogo widać.
Porwanie się udało. Po dwudziestu minutach podjechaliśmy pod dużą bramę
jednego z budynków gospodarczych. Mariusz wysiadł i otworzył wrota.
Wjechaliśmy do środka. Cały czas siedziałem na naszej ofierze.
- Wysiadaj, tylko powoli i zapamiętaj... niczego nie kombinuj, bo kulka
jest szybsza od ciebie, łotrze jeden.
Pomogłem mu wysiąść z samochodu. Stał koło naszego samochodu i
jeszcze bardziej się trząsł.
- Proszę was, nie zabijajcie mnie. Niczego złego nie zrobiłem. Mam
dziewczynę, chcemy się pobrać. Proszę, panowie, nie róbcie mi nic złego,
błagam.
Zaczął płakać.
- Zamknij pysk i wykonuj polecenia, a nic ci się nie stanie.
Kiwnąłem na Mariusza, który stał obok nas. Wiedział, o co chodzi. W tej
dziupli było kilka pomieszczeń. Jedno z nich zostało przygotowane dla
Gabrysia. Mój wspólnik poszedł przede mną, ja złapałem za dłoń porwanego
i delikatnie pociągnąłem go w swoją stronę. Nie mógł swobodnie się
poruszać, bo miał związane nogi, więc wziąłem nóż i przeciąłem mu taśmę
na nogach.
- Niczego nie kombinuj.
- Dobrze, proszę pana.
W pomieszczeniu, które miało być tymczasowym domem Gabrysia, stała
prycza, miska i leżało kilka zwiniętych sznurów. Nie było okna ani żadnych
luksusów. To nie był Hilton. Z Mariuszem związaliśmy go dokładnie i
zostawiliśmy.
- Co teraz?
- Zabawię się z nim trochę, niech poczuje to, co mój brat. Potem się
zobaczy...
- Wiesz, że nie możemy go tutaj trzymać w nieskończoność. Rodzina,
znajomi będą się niepokoić i zadzwonią na policję, a wtedy zaczną się
prawdziwe problemy.
- Nie bój się, ten cwaniak potrafił czasami tak zabalować, że nie było go
kilka dni w domu. To narkoman, Grek. Jak dla mnie pracował, to poznał
jedną prostytutkę i zniknął mi z oczu na tydzień. Wiesz, gdzie go znalazłem?
- No mów.
- W Berlinie, kolego. Nie, nie będą go szukać. Zresztą teraz to ja mam
swój plan. Wszystko będzie dobrze. Idę się z nim trochę zabawić, też masz
ochotę?
- Nie, zostawiam to tobie, ale pamiętaj, co mi obiecałeś, ma żyć.
- Będzie żył, Grek, muszę odzyskać od niego pieniądze. Poczekaj chwilę,
wezmę sprzęt.
Mariusz się oddalił. Zacząłem się zastanawiać, co dalej... nie chciałem
zostawiać ich razem samych. Nie wiedziałem, czy mój kolega dotrzyma
obietnicy. Czy torturując tego chłopaka, nie przesadzi. Tamten w końcu mógł
zejść na zawał. Znałem i takie przypadki. Przemytnik wrócił po chwili, w
dłoni trzymał kij bejsbolowy, młotek i gumówkę.
- Po co ci to?
- Grek, proszę cię, daj mi odrobinę luzu. marzyłem o tym od dawna. Chcę
go trochę nastraszyć. Ty będziesz do niego mówił. Jak kiwnę głową, to
zapytaj o mojego brata i o pieniądze. Dobrze?
- Dobrze, tylko nic nie mów, żeby cię nie poznał.
Weszliśmy do pokoju, gdzie na prymitywnym łóżku leżała nasza ofiara.
Gabryś nie dawał znaku życia. Kopnąłem w pryczę.
- Pobudka. Zadam ci kilka pytań i od tego, jak będziesz na nie odpowiadał,
zależeć będzie twoje życie. Zrozumiano?
- Tak - odpowiedział szeptem. Jeszcze raz kopnąłem w pryczę, tylko
mocniej.
- Nie słyszałem, chamie.
- Tak. Będę posłuszny.
Zacząłem zadawać mu pytania. Na niektóre odpowiadał, innym razem
próbował kluczyć. Przyznał się do wszystkiego bez bicia. Powiedział, kto
porwał brata Mariusza, jak zostały podzielone pieniądze. Wszystko. Po minie
wspólnika widziałem, że nie zadowalają go takie odpowiedzi. Wiedziałem
czemu. Mariusz zdjął kominiarkę podszedł do naszej ofiary. Nie zdążyłem
zareagować. Zdjął z głowy Gabrysia worek i spojrzał na niego.
- Poznajesz mnie, kurwo, poznajesz, śmieciu jeden? Zapłacisz mi teraz za
to.
Zacisnąłem pięści, chciałem walnąć Mariusza w ryj.
- To jest mój partner. Nie znasz go i nigdy nie dowiesz się, kim jest. -
Spojrzał na mnie i powiedział: - Słuchaj, ta kurwa i tak wie, że to ja stoję za
tym porwaniem. Nie ma sensu dłużej odgrywać tej komedii. Ciebie nie zna i
nigdy nie pozna. Ty nie zdejmuj kominiarki.
Mój wspólnik miał w stu procentach rację. Gabryś i tak wiedziałby, kto
stał za tym wszystkim, gdyby tylko przeżył... Na tym najbardziej mi teraz
zależało, nie dlatego że miałem jakieś opory czy wyrzuty sumienia. Po prostu
bałem się późniejszych konsekwencji. Mariusz niepewnie spojrzał na mnie.
Bał się mojej reakcji. Kiwnąłem mu głową na znak zgody.
- Teraz się trochę zabawimy.
Przemytnik wziął do ręki kij bejsbolowy i zaczął okładać nim Gabrysia.
Nie robił tego mocno, miało boleć. Tamten wył z bólu. Krzyczał. Błagał o
litość. Patrzyłem na to bez żadnych emocji. W końcu sam często tak
postępowałem. Po chwili Mariusz przestał. Podszedł do kontaktu, wsadził
wtyczkę i włączył gumówkę. Nasza ofiara narobiła w portki, to było widać i
czuć. Mój wspólnik spojrzał na mnie i się uśmiechnął, ja patrzyłem na to
obojętnie. Nic mu nie obciął, tylko przykładał mu gumówkę do różnych
części ciała i włączał duże obroty. Hałas tego urządzenia zagłuszał wrzaski
ofiary. Podszedłem do niego i powiedziałem:
- Wystarczy. Już wystarczy, on ma dosyć. Chodź, musimy pogadać.
Mariusz nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale bał się mi
postawić. Wyszliśmy z pokoju, gdzie leżała nasza ofiara. Słyszałem płacz
Gabrysia.
- Co dalej? Chyba nie masz zamiaru go ćwiartować, kolego? Pamięt asz
naszą umowę?
- Grek, chciałem go tylko nastraszyć. Nie zamierzam go zabijać, tym
bardziej czegoś mu obcinać. Muszę się z nim trochę pobawić.
- Jesteś psychopatą, kolego.
- A ty nie? Słyszałem o tobie dość dużo. Nie udawaj świętoszka. Robiłeś
gorsze rzeczy, prawda?
Spojrzał na mnie. Ściągnąłem z głowy kominiarkę.
- Jaki masz plan, bo przestaje mi się to podobać. On wie, kim jesteś, i jak
znam życie, to pójdzie na psiarnię, gdy go uwolnimy, a ja nie chcę siedzieć.
W innej sytuacji, w innych okolicznościach. Sam nie wiem, co teraz,
Mariusz. Czy on teraz może wrócić do domu? Narobiłeś szamba.
- Grek, zróbmy tak, dostaniesz swoją dolę. Chcesz wracać, to jedź, bo ja
nie mam zamiaru go stąd wypuścić, dopóki nie odzyskam pieniędzy. Poza
tym jeszcze nie skończyłem, tak wiem... będzie żył. Nie musisz mi tego cały
czas przypominać. Teraz słuchaj uważnie, ten śmieć nie pójdzie na policję,
bo za dużo ma na sumieniu. Za dużo o nim wiem i mu to przypomnę. Sam
słyszałeś, że przyznał się do udziału w porwaniu mojego brata. Jesteś kumaty
facet, Grek, ale ja również nie jestem debilem i wiem, ile mogę.
- Mnie nie chodzi tylko o pieniądze, Mariusz, chcę wiedzieć, że za dwa,
trzy dni nie wjadą mi do domu z drzwiami antyterroryści i nie przymkną
mnie za głowę. Rozumiesz? Myślę, że będzie najlepiej, jak was tutaj
zostawię, ale czy dasz sobie z nim radę i czy wiesz, jak odebrać od niego
pieniądze?
- Wszystko mam poukładane w głowie, Grek. Zadzwonię po swoich ludzi i
weźmiemy się ostro do niego. Odzyskam pieniądze, wiem, że szmal gdzieś
zakopuje. Zresztą tak jak ja. - Mariusz się roześmiał. - Chyba nie myślisz, że
trzymam pieniądze w banku. Ja tego pajaca nauczyłem, jak chować
pieniądze: do metalowego wiadra, porządnie nakryć i do ziemi, kolego. Mam
też skrytkę w banku, ale w ziemi pieniądze są najbezpieczniejsze.
- Więc dobrze, chodź, pożegnam się z tym śmieciem i wracam do siebie.
Daj mi znać, jak już będzie po wszystkim. Tylko nie zapomnij, bo będę się
niepokoił.
- Jasne.
Nałożyliśmy kominiarki i weszliśmy do pomieszczenia, gdzie leżał
Gabryś. Teraz ja wziąłem gumówkę do ręki i włączyłem ją. Porwany
przemytnik zaczął głośno krzyczeć.
Po godzinie siedziałem już w swoim samochodzie i wracałem do domu.
Miałem dobry humor. Byłem bogatszy o dwadzieścia pięć tysięcy marek.
Dobry strzał za tak niewiele. Nie zastanawiałem się, co będzie dalej z
Gabrysiem. Wierzyłem wspólnikowi, że go nie zabije. Naraziłby się na duże
ryzyko odsiadki, poza tym chciał odzyskać pieniądze. W to wątpiłem, ale być
może mu się uda. Dostałbym premię. Mariusz zadzwonił do mnie po dwóch
tygodniach. Był już w moim mieście.
- Cześć, Grek, gdzie możemy się spotkać. Jestem tutaj, na miejscu.
- Miło cię słyszeć i jeszcze milej będzie cię zobaczyć. Podjedź pod moją
salę treningową, tam gdzie się niedawno spotkaliśmy.
Wyszedłem z domu i pojechałem na spotkanie. Widok Mariusza bardzo
mnie ucieszył. Miał dobry humor, a to świadczyło, że wszystko się dobrze
skończyło. Nie będzie klopsów.
- Cześć, jak tam, wszystko w porządku?
Podałem mu dłoń na przywitanie.
- Jasne, Grek, kurwisko jest głęboko zakopane.
Mina mi zrzedła.
- Co ty gadasz, jednak go odjebałeś?
Już chciałem coś powiedzieć, kiedy ten wybuchnął śmiechem.
- Przepraszam, Grek, no co ty. - Klepnął mnie w ramię. - Przestraszyłeś
się, co? Jest dobrze. Żyje.
- Nie świruj, tylko mów prawdę. Co z nim?
- Żyje. Ty pojechałeś, a ja zadzwoniłem po swoich dwóch żołnierzy. Ostre,
sprawdzone chłopaki. Gabryś był już tak obity i zesrany po tym, co mu
zrobiliśmy, że nawet nie musieliśmy go dalej męczyć. Wieczorem zabraliśmy
go do jego babci. Tam miał schowany szmal - sto pięćdziesiąt tysięcy marek,
które nam dał. Nie miał więcej, potem przeprowadziłem z nim
grzecznościową rozmowę i wiesz, co mu powiedziałem? Że jak się nie
dogadamy i będę podejrzewał, że zechce szukać zemsty, to zadzwonię po
ciebie. Gdybyś widział jego minę. Zrobił się blady i błagał, żebyś nie
przyjeżdżał.
- Jak się to skończyło?
- Dogadaliśmy się tak, że chuj ma mi wystawić szefa tych z Pomorza,
którzy porwali mojego brata, i tyle. Ma spłacić mi resztę siana i będzie dalej
pracował dla mnie, ale na moich warunkach i za połowę tego, co dostawał
kiedyś. Tyle.
- Wierzysz mu?
- Tak, znam tę mendę długo, poza tym sam wiesz, co nam powiedział. A
powiedział wszystko i to się potwierdziło. Tamci by go zabili, gdyby się
dowiedzieli, że ich sprzedał i wystawił. Jest mój. Znam go długo. On teraz
beze mnie jest nikim. Zresztą i tak to ścierwo na pewno któregoś dnia
zniknie, Grek. Na razie jest mi potrzebny, potem... sam wiesz.
- Nie chcę tego wiedzieć, Mariusz.
- Masz tutaj dwadzieścia tysięcy marek. Część dałem swoim ludziom. Jak
wyrwę od niego resztę, to ci jeszcze coś dołożę, dobrze?
- Jest okej, Mariusz. Jestem zadowolony. Gdzie się teraz wybierasz?
- Pobędę tu dwa, trzy dni. Zapraszam cię do fajnego burdelu. Mam nagrane
trzy zajebiste dziewczyny i coś ekstra...
- No nie wiem, nie dam rady, Mariusz.
- Grek, trzy piękne studentki. Aniołki, full wypas bez gumy. Do tego mam
zajebisty koks z pierwszej ręki, kolego. Po kresce chuj dalej stoi.
- Nie widziałem, żebyś ty ćpał, Mariusz, koks mnie nie kręci. Poza tym
mam tyle swoich panienek do obsłużenia, nie mam ochoty, kolego. Nie
gniewaj się, ale nie.
- Nic z tego, Grek, nie wiem, kiedy następnym razem się spotkamy, bo
mam dużo roboty u siebie na granicy, poza tym muszę pojechać nad morze
na mały rekonesans. Dziewczyny czekają i musisz ze mną jechać. Mówiłem
im już o tobie i chcą cię poznać, zresztą cię znają, przynajmniej o tobie
słyszały. A ja nie ćpam, kolego, tylko się czasami delektuję dobrym towarem.
Dl atego nigdy po mnie nie widziałeś, że jestem po kresce. Nie chciałem się
wychylać przed tobą z towarem, bo wiem, co sądzisz o tych, co ćpają, ale
sam przecież też od czasu do czasu wciągasz, chyba jak każdy, co?
- Tak i potem zdycham przez kilka dni. Nie lubię burdeli, Mariusz, poza
tym mogę tam spotkać swoich wrogów z miasta, a mam ich coraz więcej
przez Boksera.
- To nie burdel, tylko dziewczyny wynajmują w trójkę chatę. Studentki,
jak ci mówiłem wcześniej. Cichodajki jak większość studentek. Dziewczyny
dorabiają sobie, żeby mieć na lepsze życie, buty, torebki itede. To nie są
kurwy, tylko porządne cichodajki. Zlituj się nad nimi, trzeba dać
dziewczynom trochę zarobić, no, kolego, nie daj się prosić?
- Kiedy tam jedziemy?
- O dziewiętnastej pod kasynem. Potem weźmiemy taksówkę i lecimy.
- Zgoda.
Wieczorem już siedzieliśmy na chacie u dziewczyn. Były naprawdę ładne.
Mariusz dał im po pięćset marek za towarzystwo. Były nasze, nie musiały
się rozbierać, bo jak weszliśmy do ich mieszkania na obrzeżach miasta, to już
były nagie i cholernie zgrabne. Wszystkie trzy bardzo mi się podobały. Mój
tolek prężył muskuły... stanął jak szyna tramwajowa. Wzięliśmy prysznic z
Mariuszem, naturalnie osobno. Dziewczyny już tam się mną zajęły. Były
miłe. Mój kolega wyjął z kieszeni koks, sporą grudę, do tego odsypał z
woreczka garść tabletek ecstasy i wysypał je na talerzyk. Ja zająłem się
alkoholem. Po drodze zrobiliśmy odpowiednie zakupy. Siedliśmy wszyscy
przy stole i zaczęliśmy pić drinki. Dziewczyny rzuciły się na kokainę, którą
zagryzały ecstasy. Potem piły alkohol. Ale bonanza, pomyślałem. Nasze
panienki się nie oszczędzały. To musiał być dla nich chleb powszedni. Po
chwili jedna z nich zaproponowała nam wyjaranie jointa, ja nie chciałem, bo
w ogóle nie paliłem wtedy fajek. Mariusz również odmówił. Studentki
zapaliły same, co chwila podawały sobie skręta. Nigdy nie lubiłem zapachu
marihuany.
- Grek, dawaj po kresce, spróbuj, jaki dobry towar.
- Nie mam ochoty, poza tym nie będę później mógł.
Dziewczyny się roześmiały. Zaczęły się przechwalać, że zrobią mi taką
laskę, że na pewno mi stanie. Jedna z nich chwaliła się, że robi loda z jajami.
Spróbowałem jednej ścieżki i się zaczęło. Towar był naprawdę dobry. Zresztą
skąd ja miałem wiedzieć, jaki jest dobry, a jaki nie. Zawsze bawiły mnie te
opowieści, że towar jest z pierwszej ręki, jest najlepszy i ma dziewięćdziesiąt
procent kokainy. To były bzdury. Każdy towar jest mieszany, nikt nie wie, co
bierze, i każdy diler miesza swój koks, bo jest pazerny i tylko tak może
zarobić krocie. Znałem osobiście kilku dilerów i wiele się od nich
dowiedziałem. Wszyscy mieszali koks, bez wyjątku. Problem w tym, z czym
go mieszali. A w tym, co nazywali kokainą, było wszystko, poczynając od
amfetaminy, po kruszoną aspirynę, proszek dentystyczny do zębów,
pokruszone leki psychotropowe itepe. Po kilku krechach już wiedziałem, że
tej nocy sobie nie porucham. Dziewczyny były bardzo napalone. Ciągnęły
nas do dużego łoża, które stało w pokoju. Mariusz nie dał się długo prosić.
Zaczęli w czwórkę się zabawiać. Ja siedziałem dalej w fotelu. Oczy miałem
jak arbuzy, swojego tolka już nie widziałem, skurczył się tak, że tylko
widziałem jądra. Zaciskałem szczęki, to objaw wciągania tego syfu. Mogłem
się już jedynie przyglądać, trochę z zazdrością.
Muszkiet Mariusza był ogromny i skrzywiony jak szabla ułańska. Te
dziewczyny to były profesjonalistki. Robiły dobrze mojemu kumplowi i
sobie też. Mariusz był dobry w łóżku, zadowalał je. Zdałem sobie sprawę, że
legenda o tym, że jestem kozakiem na ulicy i w łóżku, pójdzie się jebać.
Zostanie tylko ten kozak uliczny. Ale się wpierdoliłem, pomyślałem. Nalałem
sobie kolejnego drinka i wciągnąłem sporą krechę... co innego mi pozostało.
- Grek, no dawaj do nas. Sam nie dam rady. Zobacz, jakie śliczne
dziewczyny. Są mistrzyniami świata. Dawaj, kolego.
- Dawaj, Grek, do nas, na co czekasz, pomóż koledze, bo go zajeździmy -
zapraszały mnie do łóżka studentki.
- Zaraz, zaraz, dziewczyny. Zmęczony jestem. Zaraz do was dołączę.
Po chwilowej euforii spowodowanej wciąganiem kokainy przyszedł czas
na depresję, której zawsze dostawałem po kilku krechach. Teraz ten stan się
podwoił. Powód był jeden. chuj mi już nie stanie i narobię sobie wstydu i
przed dziewczynami, czym za bardzo się nie przejmowałem, i przed
Mariuszem. Ale będzie mi dopierdalał... Mariusz miał już orgazm dwa razy.
Lał w dziewczyny lub na nie. Prezerwatyw nikt nie miał, zresztą kto ich
wtedy używał, ja nigdy, no, może kilka razy. ale to było w burdelach za
granicą na wyraźne żądanie. Patrzyłem na nich z zazdrością i zapijałem
depresję alkoholem. Mariusz chciał się przede mną popisać i wspólnie z
dziewczynami robili różne fikołki. Po chwili leżał zmęczony, ciężko
oddychał. Trzy studentki głaskały go, pieściły. Widać było, że sprawia mu to
przyjemność, mnie irytowało. A ja co? - pomyślałem. Znowu zaczęli się
kochać. Dwie dziewczyny zrobiły pozycję 69. Pieściły swoje szparki, mój
kompan od tyłu wsadzał swój wielki muszkiet w tę na górze. Trzecia z
dziewczyn lizała mu tyłek. Poczułem lekkie migotanie nerwu w moim tolku,
budził się. Tylko na moment, po chwili znowu sflaczał. Wstałem i poszedłem
do łazienki wziąć prysznic. Po kokainie ciało się poci. Gdy wyszedłem z
łazienki, oni już skończyli. Cała trójka piła drinki. Potem zaczęli wciągać
kokainę. Wkładali sobie do ust tabletki ecstasy.
- Grek, co jest z tobą? Czemu nie kochasz się z dziewczynami?
- Mariusz, po kokainie mi nie staje. Nie wiem, jak ty to robisz, ale
wpędzasz mnie w kompleksy, chyba się pokłócimy.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Lubiłem tego gościa.
- Faktycznie, twój kolega jest prawdziwym ogierem, Grek. Czas, żebyś ty
się wykazał. Pomożemy ci, wierz mi. - Mówiąc to, jedna z dziewczyn
położyła mi dłoń na tolku i zaczęła się nim bawić, ale on nie dawał znaków
życia.
- Nic z tego, lepiej się napijmy. Nie zawstydzajcie mnie.
Nalałem wszystkim następną kolejkę i zaczęliśmy rozmawiać. Nawet nie
wiem, kiedy zaczęło świtać. Słychać było za oknami śpiew budzących się
ptaków. Każdy, kto kiedykolwiek balował tak jak my przez całą noc z
kokainą na stole, wie, że wtedy zaczynają się budzić lęki u ludzi będących w
takim stanie jak my. Pot leje się strumieniami.
- Grek, chyba zaraz się zwijamy, co?
- Jeszcze chwilę. Nie chcę, żeby syn widział mnie w takim stanie.
Strasznego miałem doła po takich imprezach, gdy wracałem do domu do
synka. Jego matką się nie przejmowałem. Nasz związek od dawna był fikcją.
Siedziałem z nią wyłącznie ze względu na kochanego syna, ona była ze mną
dla pieniędzy. Od dawna nie sypialiśmy ze sobą. Ani jej, ani mnie to nie
przeszkadzało. Ja ruchałem na prawo i lewo, ona przygruchała sobie mojego
dobrego kumpla. Dla niego skończyło się to śmiercią, dla mnie wieloletnią
odsiadką. Był to początek końca gangstera o pseudonimie Grek.
- W takim razie to ja się jeszcze położę na chwilę. Jestem zmęczony. Kto
idzie ze mną?
Mariusz położył się na łóżku, do niego dołączyły dwie cichodajki. Ja
siedziałem dalej w fotelu. Dziewczyna, która została ze mną, usiadła na
dywanie między moimi nogami.
- Nie będę ci przeszkadzała?
- Nie.
- Zrobić ci loda?
- Nie, dziękuję. Naprawdę nie dam rady po tym koksie.
- Postaram się, wierz mi, że ci stanie i zrobię ci dobrze.
- Błagam cię, nie chcę. Mam deprechę. Jak chcesz, to dołącz do nich, mój
kolega jest kosmitą. Nie wiem, jak on to robi, że może po tym koksie tyle
ruchać. Chcesz, to możemy porozmawiać, ale nic więcej.
- Może ci się nie podobam?
- Jesteś śliczna i bardzo zgrabna. To ze mną jest coś nie tak. Jak masz na
imię?
- Już ci mówiłam. Iza. Zapomniałeś?
Miała racje, nie przykładałem wagi do imion panienek, zresztą większość z
nich pracowała pod zmienionym imieniem.
- To twoje prawdziwe imię? Skąd jesteś? Bo domyślam się, że nie stąd.
- Przyjechałam z Pomorza.
- Studiujesz coś czy tylko tym się zajmujesz?
- Studiuję prawo. Ale zaocznie. Studia sporo kosztują, dlatego muszę sobie
jakoś radzić. Rodziny nie stać na opłacanie mi czesnego, więc... sam
rozumiesz. Jeszcze im pomagam finansowo.
- Rodzina wie?
- Mama wie, ojciec nie. Zabiłby mnie, gdyby się dowiedział. Mam jeszcze
młodsza siostrę. Dobrze się uczy. Chcę jej pomóc, żeby nie musiała robić
tego, co ja. Za rok zdaje maturę, a potem planuje iść na studia. Ładnie rysuje,
rzeźbi i w tym kierunku chce się dalej kształcić. A ty czym się zajmujesz?
- Ja. co mam ci powiedzieć. Pomagam ludziom. Jak ktoś ma jakiś problem
i nie umie sobie z nim poradzić, to prosi mnie o pomoc. Nie pracuję na stałe.
To praca dorywcza, ale dobrze płatna.
- Jesteś gangsterem, Grek?
Spojrzałem na nią, uśmiechnąłem się.
- Tak bym to określił.
- Nie boisz się? Może coś ci się stać. Możesz trafić do więzienia.
- Pudła się nie boję, a na równego sobie jeszcze nie trafiłem. Zobaczymy,
co będzie dalej. Chcę z tym skończyć. Mam czasami dosyć takiego życia.
- Myślisz, że można z tym skończyć?
- Nie wiem, zobaczymy. Iza, a ty skończysz z takim życiem, jakie
prowadzisz do tej pory? Łatwe i duże pieniądze człowieka psują. Trudno się
przestawić na normalne życie i normalną pensję. Dasz radę?
- Tak, jestem pewna. To nie jest praca, którą lubię. Jestem zmuszona, bo
muszę sobie radzić sama i mam rodzinę, której pomagam.
- Tak. Na pewno tak będzie.
Nie chciało mi się z nią dłużej rozmawiać. Znałem kilka prostytutek i
wszystkie mówiły tak samo. Muszą, pomagam rodzinie, mam dzieci. Kiedyś
z tym skończę. W środowisku gangsterskim spędziłem większość życia.
Spotkałem wiele kobiet, które trudniły się nierządem. Nigdy, powtarzam
nigdy, nie spotkałem takiej, którą by ktoś zmuszał do uprawiania pr ostytucji.
Burdele opłacały się gangsterom, ale przynajmniej w moim mieście same
prosiły o ochronę, bo po prostu musiały ją mieć. Do burdeli przychodzili
różni ludzie, czasem agresorzy, z którymi kobiety by sobie nie poradziły.
Burdele ochraniali gangsterzy lub policja. Kurwy zawsze się tłumaczą, że
muszą tak zarabiać. Spotykałem i takie, które mówiły wprost, że lubią dawać,
lubią seks i taka praca im odpowiada. Ale to były wyjątki.
Zawsze w pamięci mam swoją mamę. Nie miała łatwego życia. Może
inaczej, jej życie to była gehenna. Zawsze ciężko pracowała fizycznie za
marne grosze. Była bita i poniżana przez ojca: tyrana, katolika i ministranta,
co nam często powtarzał. Nigdy nie miała urlopu, żadnych wakacji, nigdy nie
była w kinie. Nie znała innego życia. Chodziła w jednych spodniach,
pamiętam, że miała jeden płaszcz, ale wiem, że nigdy nie sprzedałaby się za
pieniądze. Była dumną i honorową kobietą, której życie nie oszczędzało. Nie
ona wychowała mnie na bandytę. To był mój wybór, dorosłego człowieka.
Tylko ja w naszej rodzinie wybrałem taką drogę życiową. Dzisiaj tego
szczerze żałuję. Może jeden młody baran z drugim to przeczyta i zrozumie,
że gangsterka to zło i droga ku przepaści. Dożywocie lub kulka w łeb. Nie
ma innej drogi!
Wstałem z fotela.
- Mariusz, wstawaj, jedziemy do domu. Wystarczy tych amorów na dzisiaj.
- Już się ubieram, Grek.
Pożegnaliśmy się z dziewczynami i wyszliśmy przed budynek. Było już
widno - siódma rano.
- Mam dosyć, Mariusz. Nigdy więcej koksu. Ale mam depresję.
- Też poszedłem po bandzie. Muszę porządnie odpocząć, kolego. Wracam
do hotelu, a jutro jadę do siebie. Możemy się jutro spotkać na chwilę, jak
masz ochotę? O, jedzie taryfa...
Mariusz machnął na taksówkę, która zatrzymała się koło nas.
- Nie, Mariusz, jutro to ja będę zdychał i tak jeszcze ze dwa dni. Za dużo
tego było dla mnie. Słuchaj, jedź sam, ja chcę się przejść. Muszę pomyśleć
nad kilkoma sprawami.
- Jesteś pewny? Nie podrzucić cię?
- Nie, naprawdę dziękuję. Miło było, ale teraz chcę zostać przez chwilę
sam. Zdzwonimy się i umówimy następnym razem. Do zobaczenia, stary.
- Trzymaj się, Grek.
Podaliśmy sobie ręce na pożegnanie. Stałem jeszcze przez chwilę i
patrzyłem za odjeżdżającym samochodem. Czułem się fatalnie. Nie chciałem
wracać do domu. Nie miałem ochoty patrzeć na matkę mojego syna. Bałem
się spojrzeń mojego urwisa. Chciałby się ze mną pobawić, a ja nie byłem w
stanie nawet wydobyć z siebie głosu. Narkotyki to największy syf, jaki mógł
wymyślić człowiek. Skierowałem się w kierunku mieszkania mojej mamy.
Po drodze zrobię jej zakupy, pomyślałem.
Kilka lat wcześniej wyprowadziłem się z rodzinnego domu. Z mamą cały
czas utrzymywałem kontakt, ja jeden. Starego już nie musiałem lać, tak jak
kilka lat wcześniej, ale dalej chlał i nie pracował. Włóczył się ten menel po
naszej parafii. Wszyscy się go bali, bo byłem jego synem. Stawiali mu
gorzałę. Mama się nim opiekowała, bo taka już była. Miała dobre serce i
wierzyła w swojego Jahwe. Ja byłem zatwardziałym ateistą, choć też przez
kilka lat studiowałem Pismo święte. Bzdury. Boga nigdy nie słyszałem ani
nie widziałem, nie zaobserwowałem również, żeby pomógł kiedykolwiek
tym, którzy go potrzebowali.
Tamtego dnia nie wiedziałem, że już więcej nie zobaczę Mariusza. Nie
zadzwonił do mnie nigdy więcej, nie przyjechał. Rok, może dwa lata później,
byłem w interesach na granicy i wypytywałem o niego. Zaginął. Podobno go
porwali i zabili. Ciała nigdy nie odnaleziono. Ciał wielu zaginionych
gangsterów czy osób blisko związanych ze środowiskiem przestępczym
nigdy nie odnaleziono. Takie były plotki. Fakt był taki, że nie spotkałem go
już nigdy więcej. Wiele lat później, kiedy odsiadywałem wieloletni wyrok,
spotkałem w zakładzie karnym Gabrysia. Nie wiedział, że to ja go kiedyś
porwałem. Zapytałem, czy zna Mariusza i wie, co się z nim dzieje.
Opowiedziałem mu jakąś zmyśloną historyjkę, że robiłem kiedyś z nim
interesy. Na początku był nieufny w stosunku do mnie, potem jak się
upewnił, że nie mam wobec niego złych zamiarów, powiedział mi tylko, że
Mariusz rzeczywiście zaginął. Dodał szybko, że był złym człowiekiem i miał
wielu wrogów. Na koniec dorzucił: chuj z nim. Mój kolega przemytnik,
którego miło wspominam po dziś dzień, na pewno nie żyje. Wielu z tego
środowiska tak kończyło. Najgorsze jest to, że ich matki opłakują swoich
synów i nie wiedzą, co się z nimi dzieje. Ja na szczęście miałem duży fart.
Żyję.
Wiele lat później szedłem korytarzem jednego z sądów gdzieś w Polsce.
Byłem świadkiem i miałem zeznawać przeciwko zorganizowanej grupie
przestępczej. Na korytarzu minąłem ładną kobietę po trzydziestce. Miała
przewieszoną przez rękę togę... Jej twarz wydała mi się znajoma. Ona
również zwróciła na mnie uwagę. Minąłem ją i zacząłem się zastanawiać,
skąd ja ją znam. Uśmiechnąłem się do siebie, już wiedziałem.
Rozdział 9
O siódmej wstałem z łóżka na apel. Byłem już ubrany. W ogóle nie spałem
tej nocy. Wspominałem dawne życie i to, co z niego zostało. Klawisz
otworzył celę i uśmiechając się, powiedział:
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, panie oddziałowy. Stan celi jeden. - Teraz ja się
uśmiechnąłem.
- Nikogo nie brakuje?
- Nie, nikt nie uciekł.
To był bardzo w porządku klawisz. Jeden z tych nielicznych, który miał
czyste ręce. Na tym oddziale, na którym teraz siedziałem, pracowali porządni
funkcjonariusze. Lubiłem ich. Z niejednym z nich chętnie napiłbym się
drinka tam, za murami. Miałem zajebistego wychowawcę i porządnego szefa
ochrony, który też czasami mnie odwiedzał. Od wielu tych funkcjonariuszy
gangsterzy mogliby się uczyć zasad. Wierzcie mi.
Siedziałem już od kilku miesięcy w pojedynczej celi. Wybłagałem ją od
wychowawcy. Miałem dosyć mitomanów, brudasów i złodziei, z którymi
musiałem siedzieć. Zdarzali się normalni towarzysze niedoli, ale to były
wyjątki. Tych porządnych szybko ode mnie zabierano. Jechali gdzieś w
transport lub wychodzili na wolność. Kurwa, jak to boli, kiedy twój ziomek
spod celi wychodzi. Zawsze miałem gula i zazdrościłem im wolności.
Słyszałem i o takich przypadkach, że niektórzy płakali, jak wychodzili, bo za
murami nikt na nich nie czekał. Nie mieli się gdzie podziać. Wielu szybko
wracało. Klawisze opowiadali mi o rekordziście, który po odsiedzeniu
wieloletniego wyroku za dziesionę wrócił do nich błyskawicznie. Dokonał
kolejnego napadu rabunkowego na sklep zaraz koło pudła. Debil. Takich
ulungów było mnóstwo w zakładach karnych, w których siedziałem. Tutaj
mieli ciepłą wodę, zawsze ktoś miał telewizor w celi, ktoś inny poczęstował
go papierosem lub zostawił dłuższego peta, z którego ten czy inny troll mógł
sobie zrobić skręta. Była darmowa opieka medyczna, no i darmowa wyżerka.
Większość z nich na wolności nie jadła takich smakołyków. Kryminał
degraduje fizycznie, moralnie i intelektualnie, no bo jaki normalny człowiek
może przebywać pod kluczem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę,
żaden... a jednak zdarzali się tacy, i było ich mnóstwo, którym takie życie
odpowiadało. Ja tutaj nie mogłem się odnaleźć. Na wolności byłem
uzależniony od seksu. Teraz nie spałem już z żadną kobietą prawie osiem lat.
Nie tęskniłem za kobietami. W dużym stopniu to przez nie siedziałem. Nie
zwalam winy na kobiety, że przez nie stałem się bandytą i mordercą i że
uzależniłem się od napadania na banki, ale gangsterzy i kobiety z nimi
związane mają wiele wspólnego. Tylko że my, faceci, z reguły zawsze
trafiamy do pudła. One na ogół spadają na cztery łapy, w większości
wypadków dzięki zeznaniom przeciwko swoim byłym facetom. Zawsze
płaczą na procesach, że się bały, że były bite i zmuszane do tego czy tamtego.
Nigdy tak naprawdę nie wiedziały, z kim są i że pieniądze, za które kupowały
drogie futra, luksusowe kosmetyki, torebki czy buty, pochodzą z przestępstw.
Jest na nich bardzo często krew. Dodam na koniec, że nie znam przypadku,
żeby jedna czy druga żona czy była dziewczyna gangstera po zatrzymaniu jej
faceta przez policję zmieniła typ mężczyzn, z którymi dalej się wiązała.
Zawsze były dalej z bandytami, przeważnie ze znajomymi swoich byłych. Ja
nie mogłem na nie patrzeć w tym czasie, kiedy przebywałem w pudle. Nie
chciałem z nimi rozmawiać ani korespondować. Niektóre były tak bezczelne,
że kiedy już było wiadomo, że staję na warunkowe i prawdopodobnie
niedługo wyjdę, wysyłały mi kartki z pozdrowieniami i swoimi numerami
telefonów. Byli znajomi, koledzy też sobie teraz o mnie przypomnieli. Coś
żałosnego. Niektóre dziewczyny pisały wprost, że chcą mnie odwiedzać i
rżnąć się ze mną w celi bez dozoru, która mi teraz przysługiwała, ponieważ
byłem już prawomocnie skazany i siedziałem na oddziale karnym. Gdy
dostawałem od nich kartki lub listy, to zawsze uśmiechałem się pod nosem i
wyrzucałem tę marną literaturę do hasiora. Zawsze mówiłem do kumpla w
celi:
- Patrz, ziomeczku, następna kurwa sobie o mnie przypomniała po tylu
latach.
Wybuchaliśmy śmiechem. W tym czasie tęskniłem tylko za jedną kobietą,
którą kochałem zawsze i ponad wszystko. Była nią moja mama. Tylko ona
mnie odwiedzała, tylko ona nigdy mnie nie zostawiła, kiedy było już
wiadomo, że szybko z kryminału nie wyjdę. Stała czasami godzinami w
upale, na deszczu, na mrozie, żeby się ze mną spotkać i usiąść przy stole
choćby na godzinę. Ciężko jest przetrwać w takim miejscu jak to, gdy nie ma
się nikogo, kto by cię odwiedzał. W więzieniu nie dostaniesz nowej bielizny,
nikt nie da ci tabliczki czekolady, nikogo nie interesujesz. Z moich
obserwacji wynikało, że przynajmniej osiemdziesiąt procent więźniów nie
miało pomocy, nikt ich nie odwiedzał. Widocznie sobie na to zasłużyli...
Po śniadaniu szykowałem się na spacer. Starym zwyczajem klawisz
uderzył tym swoim wielkim kluczem, którym otwierał furtę, i krzyknął:
- Nie szykuj się teraz na spacer, bo będziesz miał zaraz widzenie. Mama
przyszła, co?
Ucieszyłem się.
- A kto inny mógłby mnie odwiedzić?
- Ty to masz szczęście.
Zacząłem się szykować na widzenie. Pół godziny później siedziałem już z
mamą na sali widzeń. Trzymałem ją za dłoń. Piliśmy kawę, którą kupiłem w
kantynie. Na sali było kilkanaście osób. Siedzieli skazańcy i ich rodziny.
Między stolikami biegały małe dzieci. Niektórzy mierzyli mnie
nieprzychylnym wzrokiem. Byłem znaną osobą w środowisku przestępczym.
Działałem nie tylko w moim mieście. Grasowałem po Polsce i na zachodzie
Europy. Teraz zeznawałem przeciwko wielu gangsterom i poszło w świat, że
Grek jest kapusiem. Naturalnie miałem wielu wrogów, ale mogli sobie tylko
powarczeć za moimi plecami. Nikogo się nie bałem. Dochodziły mnie
słuchy, że mają mnie pobić w kryminale. Jakoś chętnych nie było. Powiem
więcej, byłem na tyle bezczelny, hardy i pewny siebie, że czasami sam ich
prowokowałem. Miałem tylko raz lekką drakę z jednym z baranów,
przeciwko któremu zeznawałem. Dostał ode mnie lekko otwartą dłonią i
narobił krzyku, że go pobiłem. Broniłem się, bo rzucił się na mnie z
pięściami razem ze swoimi kumplami. Frajer nawet nie umiał trzymać
porządnie gardy. Chciał zrobić sobie obdukcję i założyć mi kadzienną
sprawę, żebym jeszcze trochę posiedział. Krzyczał, że go pobiłem. Ten
numer nie przeszedł. Nikt nie dał się na to nabrać. Sprawa ucichła. To nie
była nawet bójka. Sam nie wiem, jak to nazwać. bójka byłaby wtedy,
gdybym na pamiątkę wziął sobie jego oczy lub trzymał w dłoni garść jego
zębów. Pajac na gumce. Później starałem się już unikać konfrontacji z innymi
więźniami, których spotykałem na korytarzu. Zrozumiałem, że mogę narobić
sobie problemów. Wielu moich wrogów zapłaciłoby duże pieniądze, żeby mi
zaszkodzić lub żebym wdał się w prawdziwą bójkę, która mogłaby się
zakończyć przecież różnie... Mógłbym w końcu trafić na kogoś, kto by mnie
okaleczył lub nawet zabił. Nie bałem się konfrontacji solo, jeden na jeden.
Ale mogło się przecież rzucić na mnie kilku osiłków, a wtedy byłoby ciężko.
Nie szukałem już z nikim zwady. Przed niektórymi klawiszami z innych
oddziałów ostrzegali mnie życzliwi funkcjonariusze. W takich miejscach
pracują różni ludzie. Chciałem jak najszybciej stąd wyjść.
- Mamo. Prokurator proponuje, żebym został świadkiem koronnym.
- A co to jest?
Wytłumaczyłem jej, jak to wygląda i jakby wyglądało nasze życie.
Musiałbym ją zabrać ze sobą ze względów bezpieczeństwa. Gdybym
zdecydował się zostać świadkiem koronnym, na pewno nie zostawiłbym jej
tutaj samej. Dzieci były ze swoimi matkami. Też byłyby chronione. Od
początku mi to nie pasowało, nie miałem prawa decydować za nich o ich
życiu. Ktoś powie, że jak zdecydowałem się zostać bandytą, to też
decydowałem o życiu moich najbliższych, ale tak nie było. Wtedy byłem sam
i nigdy w tamtym czasie nie pomyślałbym, że znajdę się kiedyś w takiej
sytuacji jak obecnie.
- Synku, ja nigdzie nie chcę wyjeżdżać, jestem już stara. Jestem chora.
Chcę tutaj umrzeć, w swoim mieszkaniu. Chcę, żebyś był przy mnie na
koniec.
- Nie umrzesz, matulu. Będziesz jeszcze bardzo długo żyła. Nie po to
czekałaś na mnie tyle lat, żeby teraz, kiedy już wychodzę, ode mnie odejść.
Nie możesz mnie zostawić samego. Nie mów takich rzeczy.
- A kiedy ty w końcu wyjdziesz? Ciągle mi powtarzasz, że już, ale tak się
nie dzieje. Czemu oni tak długo trzymają cię pod kluczem?
- Nie wiem, mamo. Nie wszyscy mnie lubią. Niektórym nie podoba się to,
o czym mówię w zeznaniach. Ale obiecuję ci, że już niedługo wyjdę i zjemy
razem obiad, który ugotuję.
Po godzinie widzenie się skończyło. Wycałowałem mamę i wróciłem na
oddział. Po drodze spotkałem złodzieja, którego znałem z dawnych lat.
Pierwszy wyciągnął do mnie dłoń na przywitanie. Musiał słyszeć, że jestem
kapustą. Wszyscy o tym wiedzieli. Nawet nie zadał mi standardowego
pytania, czy grypsuję. Nie szamałem już od kilku lat. Zrezygnowałem z tego
pajacowania sam kilka lat wcześniej. Nikt mnie nie chował do wora. Po
prostu zrozumiałem, że to całe grypsowanie nie ma nic wspólnego z
jakimikolwiek zasadami. A wśród tych tzw. ludzi jest najwięcej miernot i
ludzi z kulawymi artykułami, którzy po prostu chowali się przed zemstą
innych więźniów. Grypsującym nikt nie zaglądał w papiery, nikt nie czytał,
za co siedzą. Przez kilka lat naoglądałem się afer, w które byli zamieszani
grypsujący, co to nigdy nie powinni grypsować. Zresztą nie muszę daleko
szukać. W mojej sprawie obciążało mnie zeznaniami kilku szamaków,
niektórzy z nich byli nawet świadkami incognito, o czym szybko się
dowiedziałem dzięki uprzejmości prokuratora prowadzącego moją sprawę.
- Cześć, Grek.
- Cześć, Miron. - Taką miał ksywkę. - Kiedy wychodzisz, kolego?
- Jeszcze dwójka do dzwonka. A ty, Grek?
- Staję już na warunek, ale nie chcą mnie wypuścić.
- Po tym, co dla nich robisz?
- Takie życie, kolego. Nie wszyscy mnie lubią. Kto był u ciebie na
patrzonku?
- Żona, Edyta. Nie widziałeś jej? My cię widzieliśmy. Była u ciebie mama,
co?
- Tak. Tylko ona mnie odwiedza. Tylko ona przy mnie została.
- A gdzie te wszystkie twoje panny? Zawsze ich było pełno koło ciebie.
Miron się uśmiechnął.
- Panny są tylko wtedy, kiedy jest dobrze. Twoja żona o tobie nie
zapomniała. Należy się jej uznanie.
- A dokąd ona pójdzie? Mamy dwójkę dzieci. Edyta już nie jest taka młoda
i piękna jak kiedyś. Mieszka u mnie w chacie. Gdzie się podzieje? Nie martw
się, gdyby znalazł się królewicz na białym koniu, to już dawno by się
zawinęła. Takie one są, Grek, sam chyba to wiesz najlepiej.
- Tak, zgadza się, kolego. A co słychać u jej siostry Olki? Była piękną
dziewczyną, jeśli dobrze pamiętam?
Pracowała w knajpie, w której stałem na bramce.
- O widzę, że ją pamiętasz. Ma się dobrze. Wyszło bogato za mąż. Z Edytą
się śmiejemy, bo jej facet to czort jak chuj, a mają takiego ładnego syna. On
rudy, ona blondynka, a dzieciak czarny jakby miał ojca Włocha. - Miron
puścił do mnie oko. - Na bank to nie jest jego dziecko, Grek.
- E tam, gadasz. Jego kolor włosów o niczym nie świadczy. Ile ich syn ma
teraz lat?
- Poczekaj, zaraz ci powiem... Chyba dziesięć, tak dziesięć, bo jest rok
starszy od mojej starszej córki, a Natalia ma teraz dziewięć lat. Kinga ma
sześć lat, moja młodsza pociecha.
Po chwili weszliśmy na dziedziniec zakładu karnego. Klawisz kazał nam
iść na swoje oddziały.
- Lecę do siebie, kolego. Wszystkiego najlepszego, Miron. Obyś szybko
wrócił do rodziny.
- Ty też, Grek. Dużo zdrowia ci życzę. Może zobaczymy się niedługo na
wolności.
Po chwili już siedziałem w swojej pojedynce. Zacząłem wypakowywać
zakupy z kantyny. Uśmiechnąłem się do siebie. Zacząłem wspominać Olę.
Śliczną dziewczynę, która zatrudniła się w dyskotece, gdzie stałem na
bramce. Była kelnerką. Szybko wpadliśmy sobie w oko. Nasz romans trwał z
miesiąc. Nie mogłem go dalej ciągnąć, bo byłem ze swoją dziewczyną, z
którą miałem syna. Poza tym cały czas szlajałem się i podrywałem inne
dziewczyny. Ola szybko się zorientowała, że jestem zwykłym chujem, który
rucha na prawo i lewo. Naturalnie i ją okłamałem, że nie kocham swojej
dziewczyny, z którą mam syna, i niedługo ją zostawię dla niej. Nigdy nie
miałem zamiaru zostawić syna. Co do jego matki, to inna sprawa. Jej nie
kochałem nigdy, ona mnie też nie. Był moment, że zacząłem poważnie
myśleć o tej młodej ślicznej blondynce. Szybko mi jednak przeszło, byłem
łotrem i babiarzem, który zmieniał dziewczyny szybciej niż Zygi Parówka
wpierdalał banany. Ola po miesiącu odeszła z knajpy. Złamałem jej serce.
Nie chciała patrzeć, jak cały czas podrywam inne dziewczyny. Nawet mnie to
ucieszyło, bo wiedziałem, że pracując w tym zawodzie w takim miejscu,
szybko zepsułaby sobie reputację. Tutaj nie było dobrego towarzystwa dla
młodej dziewczyny. Brakowało porządnych facetów. Dyskoteka to nie
miejsce na szukanie miłości. Nie widziałem jej przez kilka lat. Spotkałem ją
przypadkowo. Wracałem na parking z zakupów. Obok mnie zaparkował
piękny mercedes z przyciemnianymi szybami. Stanął tak, że zablokował mi
drzwi. Nie mogłem się teraz dostać do auta. Zacząłem bluzgać jak najęty.
Tylko tyle mogłem zrobić.
- Czemu tak krzyczysz, Grek? - Obejrzałem się i zobaczyłem Olę. Była
kilka lat starsza, ale o wiele ładniejsza niż wtedy, kiedy ją poznałem w
dyskotece.
- Cześć. Zaparkował jakiś...
Już miałem rzucić bluzgiem.
- To mój samochód.
- Twój. Widzę, że ci się powodzi. W takim razie wszystko okej. Co
słychać, nie widziałem cię kilka lat.
- Wyszłam za mąż. Jestem szczęśliwa. Ty dalej stoisz na bramce i
podrywasz dziewczyny?
- Nie, skończyłem już z tym. Zajmuję się biznesem.
Ola spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
- Słyszałam, Grek, słyszałam. Głośno jest o tobie w mieście. Jak wiesz,
Miron jest moim szwagrem. Czasami mówi o tobie. Powinieneś się
ustatkować. Założyć rodzinę i uspokoić się, bo narobisz sobie problemów.
- To nie dla mnie, Olu. Nie nadaję się na męża. Sama wiesz. Prowadzę
życie, które mi odpowiada. Zarabiam dobre pieniądze, czego chcieć więcej.
Masz dzieci?
- Nie, jeszcze nie. Mąż bardzo chce mieć, ale chyba jeszcze nie jestem na
to gotowa, poza tym. - Spojrzała na mnie. - Chciałabym, żeby moje dziecko
było ładne, silne. Podobne do takiego faceta jak ty.
- Coś z mężem nie tak?
- Jest okej, ale poczekaj, pokażę ci jego zdjęcie. Tylko się nie śmiej, proszę
cię.
- Spokojnie, nie będę się śmiał.
Byłem zaintrygowany. Czyżby jej facet był inwalidą. Wyciągnęła zdjęcie
ze swojego portfelu. Pokazała mi je. Aż przeszły mnie ciary. Nie miałem
ochoty się śmiać. Facet na zdjęciu był potwornie szkaradny. Był siworyżym
typem o urodzie albinosa. Śmiało można by mu było w masarni kupić
świński łeb i zamienić na jego. Nie byłoby widać żadnej różnicy. Kurwa, ale
dramat, pomyślałem. Jemu nie da się pomóc.
- Co mam powiedzieć, Olu...? - Nie chciałem jej dobijać. Starałem się
trzymać fason. - Czemu tak, czemu on? Jesteś piękną kobietą i możesz mieć
każdego faceta.
- Dba o mnie. Jest bardzo bogaty. Spełnia wszystkie moje zachcianki,
Grek. Zwiedziłam dzięki niemu cały świat.
- A wpuścili go do innego kraju bez kwarantanny? - Zaśmiałem się, ale
szybko się zorientowałem, że to był głupi żart, który spotkał się z chłodnym
przyjęciem. Uśmiechnęła się do mnie.
- Grek, mam prośbę i potraktuj ją bardzo poważnie, dobrze?
- Śmiało, dla ciebie wszystko.
- Zrobisz mi dziecko?
Zamurowało mnie.
- Ja. czemu ja? Mam już dzieci. Nie jestem przykładnym ojcem. Kocham
je wszystkie, spełniam ich zachcianki, ale życie, które prowadzę, jest złe i
boję się o przyszłość moich dzieci.
- Chcę tylko, żebyś mnie zapłodnił. Nie chcę się rozwodzić. Kocham
mojego męża. Jest dobrym człowiekiem. Ale nie chcę, żeby moje dzieci były
podobne do niego, bo bardzo bym je skrzywdziła. Nie będziesz miał z tego
powodu żadnych nieprzyjemności. Słowo ci daję. Pomóż mi.
- Ola, tak nie można. Nie chcę mieć później problemów. Rozwiedziecie się
i sama rozumiesz. Już płacę spore alimenty. Poza tym on może się domyślić,
że to nie jest jego dziecko. Moje wszystkie pociechy, czy to dziewczynki, czy
chłopcy, są czarne. Ciemna karnacja, ciemne włosy. Każde z moich dzieci
ma tak jak ja zielone oczy. Będzie przypał, mówię ci, nie rób tego.
- Grek, błagam cię, zrób to dla mnie. Mój mąż bardzo naciska na dziecko.
Nie chcę z nim go mieć. Proszę cię. - Stała tak przede mną i wreszcie się
rozpłakała. Zrobiło mi się szkoda tej dziewczyny, którą kiedyś skrzywdziłem.
Chuj tam, co ma być, to będzie, pomyślałem. Najwyżej będę płacił kolejne
alimenty.
- Zgoda. Pomogę ci, Olu.
Rzuciła mi się na szyję.
- Dziękuję. Kiedy możemy się spotkać?
- Poczekaj. Zacząłem się zastanawiać, kiedy mam najbliższe okienko.
Byłem strasznym łajdakiem i miałem kilka stałych dziewczyn w tym okresie.
Każdą z nich musiałem co jakiś czas ruchać. Dzisiaj, gdy to sobie
przypomnę, to zastanawiam się, jak ja to kiedyś robiłem i skąd miałem tyle
siły. Ale naprawdę tak było. Umówiliśmy się i tak zaczęliśmy się spotykać.
Wystarczyły nam tylko trzy randki. Zadzwoniła do mnie któregoś dnia i
powiedziała:
- Grek, bingo. Jestem w ciąży. Nie będziemy się więcej spotykać. Niech to
zostanie między nami dla dobra dziecka.
- Super, też się cieszę. Nikt się nie dowie.
- Kasuję twój numer telefonu, wybacz, ale...
- Rozumiem, nie musisz mi się tłumaczyć. Pozdrawiam.
Rozłączyłem się. Spojrzałem na swój aparat. Skasowałem jej numer
telefonu. Nie spotkałem jej więcej.
Dwa dni później chodziłem w kółko po spacerniaku. Była dziewiąta rano.
Jesień. Codziennie marzyłem o momencie, kiedy opuszczę zakład karny.
Kiedy już za murami będę mógł wyściskać moją mamę. Zastanawiałem, jak
zmieniło się moje miasto. Czy zobaczę moje dzieci i jak one wyrosły,
zastanawiałem się każdego dnia pobytu w pudle. O kumplach z dawnych
czasów nie myślałem w ogóle. Skurwiele i tyle. Pokazali mi, czym jest ta
gangsterska przyjaźń i ile są warte te wszystkie zasady, o których się tyle
kiedyś mówiło. Co kilka dni przyjeżdżali po mnie policjanci Zabierali mnie
na przesłuchania do prokuratora, który przyjeżdżał z drugiego końca Polski.
Porządny facet. Miał tylko jedną wadę. chciałby wszystkich zamykać. Nie
odpuszczał nikomu. Prawdziwy szeryf.
- Grek, koniec spaceru. Policjanci po ciebie przyjechali. Zbieraj się.
- Już lecę, panie oddziałowy. - Podszedłem pod kratę. - Już mi się nie chce
tam jeździć. To już trzeci rok, jak zeznaję.
- Sam wybrałeś sobie takie życie, chłopie. Teraz musisz zapłacić za
wszystkie swoje grzeszki.
- No tak. Coś w tym jest.
- Poza tym masz przynajmniej jakieś urozmaicenie. Przejedziesz się na
miasto. Odetchniesz świeżym, wolnościowym powietrzem, nie tak jak tutaj w
więzieniu. Stąd nawet szczury uciekają.
Przebrałem się szybko i poszedłem na dziedziniec, gdzie czekało na mnie
dwóch gliniarzy z CBŚ. Pół godziny później siedziałem naprzeciwko
prokuratora.
- Przemyślał pan to, o czym ostatnio rozmawialiśmy? Chciałby pan zostać
świadkiem koronnym?
- Panie prokuratorze, nie chcę decydować o życiu moich najbliższych.
Mama jest ciężko chora. Nigdzie się stąd nie ruszy, a ja jej samej nie
zostawię. Poza tym powiem panu szczerze, że po tych trzech latach zeznań
mam już dosyć. Chcę wrócić jak najszybciej do domu i spróbować normalnie
żyć.
- Rozumiem pana. Tylko niech pan uważa, żeby nie stało się tak, że pana
wypuszczą, a za miesiąc lub dwa o szóstej rano policja do pana zapuka i
znowu pójdzie pan siedzieć. Radzę, żeby zeznał pan teraz mi wszystko i
dopiero wtedy wrócił do domu, do normalnego życia, do rodziny.
- Wszystko przemyślałem i wiem, co w życiu nabroiłem. Nie mam powodu
niczego ukrywać, panie prokuratorze.
- Dobrze, więc niech mi pan dzisiaj jeszcze raz opowie o pana spotkaniach
z prokuratorem, który pana wypuścił za korzyść majątkową.
Zacząłem jeszcze raz mówić o tym samym. Wiem, że sprawdzali, czy nie
kłamię i czy moje zeznania pokrywają się z tym, co mówiłem na samym
początku. Kłamstw się nie pamięta i jeżeli ktoś łże, szybko to można
wyłapać. Ja nie kłamałem, nie musiałem. Wszystko pamiętałem. Nie bałem
się, że ktoś zarzuci mi kłamstwo. Około czternastej skończyliśmy. Byliśmy
sami w pokoju. Prokurator od jakiegoś czasu nie chciał, aby moim zeznaniom
przysłuchiwał się jakiś gliniarz.
- Dobrze, więc na dzisiaj koniec. Teraz niech pan uważa. Za dwa, trzy dni
zabieram pana do siebie. Nie będę tutaj dłużej przyjeżdżał. Poza tym mam
swoje powody. Dobrze?
- Dobrze. W tym kryminale też zagęszcza się atmosfera wokół mnie. Chcę
już stąd wyjechać. Poza tym chcę uciec od mamy...
- Pan? Niech pan nie żartuje. Przecież tak pan kocha swoją matkę.
- Nie chodzi o nic złego. Nie chcę, żeby przychodziła do mnie tydzień w
tydzień na widzenia. Jest bardzo chora. Stoi godzinami w kolejce, żeby mnie
zobaczyć. Nie mam sumienia na to patrzeć, a do niej nic nie dociera.
Prosiłem ją, żeby tak często nie przychodziła. Dzwonię do niej codziennie.
Długo rozmawiamy. Mam tylko ją, panie prokuratorze. To nic nie daje.
Zawsze do mnie mówi, mówi tak od lat, że dopóki żyje, to będzie mnie
odwiedzać, choćby miała iść wiele kilometrów na piechotę i stać w kolejce
na widzenie cały dzień. Taka jest moja mama.
Wzruszyłem się, poleciały mi łzy. Bardzo kochałem swoją mamę.
- Będzie dobrze. Zabieram pana do siebie. Mam nadzieję, że z tamtego
zakładu karnego dostanie pan szybciej wokandę. Poza tym już o tym
rozmawialiśmy. Tutaj nie jest pan bezpieczny.
Pożegnałem się z prokuratorem i wróciłem do swojego mieszkania. Od
kilku lat mówiłem już tak na swoją celę. Zresztą nie tylko ja.
Dwa dni później ruszyłem w transport. Pojechałem na drugi koniec Polski.
Do zakładu karnego, który był dla mnie jak sanatorium. Niedługo potem
wyszedłem. Wróciłem do mojej kochanej mamy. Mieszkaliśmy jakiś czas w
apartamencie, który jej kupiłem, siedząc w pudle. Potem przenieśliśmy się do
nowego domu, który wybudowałem dla niej na wsi. Cały czas mi powtarzała,
że niedługo umrze. Jestem już w domu, zjedliśmy obiad, który dla niej
ugotowałem, i może spokojnie odejść. Denerwowałem się, słysząc to. Dom
wybudowałem, ale nie z myślą, że ona mnie zostawi samego na tym świecie.
Niedługo potem zmarła. Umierała mi na rękach. Moja mama była, jest i
będzie najlepszym człowiekiem, jakiego poznałem w swoim życiu. Była
moim jedynym prawdziwym przyjacielem.
Kocham cię bardzo, mamo, i nigdy nie przestanę. Marzę o chwili, kiedy
tam będę mógł znowu ugotować ci obiad. Do zobaczenia, twój syn.
Słownik slangu więziennego