You are on page 1of 251

Aleksandra Ruda

STOLICA
Ola i Otto tom 4

tłumaczenie nieoficjalne Eliann


korekta SM i Moria
Prolog
Powiadają, że nawyk chwalenia samego siebie to jedna z najprzydatniejszych
rzeczy w życiu. Jeśli sam siebie nie pochwalisz, to nikt cię nie pochwali. Byłam
przekonana, że co jak co, ale w chwaleniu samej siebie byłam dobra. Wszyscy
doskonale wiedzieli, że jestem mądra (potwierdzone międzynarodowym
certyfikatem Mistrza Artefaktów), piękna (potwierdzone moim mężem,
nekromantą Irgą Irronto), wierną przyjaciółką (potwierdzone moim najlepszym
przyjacielem i partnerem, półkrasnoludem Otto der Szwarcem) i wschodzącym
przedsiębiorcą (potwierdzone moim kontem bankowym).
Sprzedawcy w Czystiakowie mogliby insynuować, że jestem chciwa, a
wykładowcy magii teoretycznej, że leniwa, lecz wydaje mi się, że to w temacie
samochwalenia nie ma żadnego znaczenia.

…Męczyłam się nad kawałkiem papieru już bitą godzinę. Otto pracował nad
srebrną zapinką łańcuszka do artefaktu. W naszym małym, lecz wygodnym
domku z pracownią dla dwóch Mistrzów Artefaktów było ciepło, choć w tym
roku zima była dość chłodna. Wygody gościnnego pokoju zupełnie nie sprzyjały
pisaniu długiego tekstu o swoich doświadczeniach do artykułu w regionalnym
czasopiśmie rzemieślniczym. Już wspomniałam o tym, że skończyłam
Uniwersytet, przeszłam praktyki, otrzymałam międzynarodowy certyfikat, który
pozwala mi na pracę z elfickimi zaklęciami i że nasz artefakt na męską siłę
odznacza się nieustannym popytem. Nawet napisałam, że mój mąż pracuje w
Urzędzie Miejskim i robi tam niezłą karierę. A czemu by nie? Jesteśmy rodziną,
więc to też moje osiągnięcie.
Na tym moje sukcesy najwidoczniej się kończyły, a Otto nabazgrał całą stronę i
teraz rzucał w moją stronę srogie spojrzenia, czym niezmiernie przypominał mi
moją mamę. Przez długie lata naszej znajomości to właśnie krasnolud
odpowiadał za wszelkiego rodzaju pisaninę: odczyty, ogłoszenia i innego
rodzaju bzdety, które zostały wymyślone tylko po to, żeby niszczyć życie
zwykłemu człowiekowi i osiągać w tym celu wyżyny.
– Noo, Otto, – zapłakałam, – daj mi spisać! Pracujemy razem już pięć lat.
Dlaczego każdy musi pisać oddzielnie?
– Ponieważ jesteśmy unikalną parą Mistrzów. Człowiek i krasnolud, specjalista
od transformacji magii i rzemieślnik, dopełniający się partnerzy. Wiesz, że
większość Mistrzów pracuje oddzielnie, a zaklęcia kupują. A praca w parze daje
o wiele większy efekt dla artefaktu. Inni chcą uczyć się na naszym
doświadczeniu i je naśladować, jesteśmy sławni!
– Nie chcę sławy. – Położyłam głowę na stole i zaczęłam bezmyślnie bazgrać
długopisem po kartce.
Pół roku temu, latem, wyszłam za mąż za swojego ukochanego nekromantę. Na
drugi dzień po ślubie zaginął, a śledztwo poprowadziło mnie i grupę ratunkową
złożoną z przyjaciół do tajnej rezydencji królowej Angeliny. Okazało się, że to
jej towarzysze nasyłali na kraj plagi księżycowych martwiaków terroryzujące
ludność. Po naszej wizycie u Angeliny i pojawieniu się wyższego demona,
Joszki, królowa postanowiła, że najlepszym rozwiązaniem będzie abdykować i
udać się do samotni w klasztorze. Natomiast ja nieomal przypłaciłam to życiem.
Demon nałożył na mnie masę klątw, których zdejmowaniem zajęli się najlepsi
arcymagowie królestwa.
Po letnich przygodach profesor Bef, specjalista w dziedzinie magii i agent tajnej
straży, odpowiedzialny za szkolenie młodej kadry, poradził mi żyć cicho, o
przeżytych wydarzeniach milczeć i w ogóle się nie wychylać.
Posłuchałam tej rady i dni mijały mi szczęśliwie i beztrosko. Uszczęśliwiało
mnie życie małżeńskie z ukochanym mężem. Cieszył mnie adorator, ork Żywko,
który nie porzucił nadziei na podbicie mojego serca; zadowalała mnie praca i
przyjaciele, z którymi bawiliśmy się w karczmie „Pij Więcej!” i właściciel,
który pamiętał nas jeszcze z lat studenckich i dawał nam zniżki.
Drobne nieprzyjemności osładzane były przepysznymi bułeczkami, które z rana
przynosił Irga. Mieszkaliśmy we własnym mieszkaniu. Każdego dnia z
zadowoleniem szłam do pracy w pracowni. Dzielenie domu z Ottem nie
interesowało mnie zupełnie. Półkrasnolud był pracoholikiem, natomiast ja swoje
napady lenistwa tłumaczyłam życiem małżeńskim. Wieczorami mąż zabierał
mnie do domu, nawet jeśli w planach mojego partnera była całodobowa praca.
Irga był obdarzony wszystkimi możliwymi zaletami. Najważniejszą z nich była
miłość do mnie i pogodzenie się z moimi małymi wadami. Rodowity
mieszkaniec Rorritoru, regionu położonego na północnym zachodzie od naszego
kraju, mówił z lekkim akcentem, przeciągając sylaby w słowach. Było to dla
mnie niezwykle pociągające.
Wadą Irgi była jego rodzina. Ojciec, znany nekromanta Raul Irronto, na
szczęście żył w północnych górach, lecz pomimo takiej odległości odczuwałam
jego niezadowolenie z wyboru syna. Młodsza siostra Irgi, Ilissa, uczyła się na
maga-praktyka na naszym Uniwersytecie i miała możliwość nachodzenia naszej
prywatnej przestrzeni bez wcześniejszych zapowiedzi.
Dokładnie tą samą możliwością dysponował Trochim, mag bojowy, który
notorycznie chował się u nas w łazience przed rozgniewanymi dziewczętami,
które dowiedziały się o swojej pozycji na liście niewiast, z którymi właśnie się
spotykał. Moja sąsiadka z akademika, uzdrowicielka Lira, prowadziła się
poprawnie tylko dlatego, że była ciągle zajęta pracą.
– Nie wygłupiaj się, – powiedział Otto, na którym mój bolesny wyraz twarzy nie
zrobił najmniejszego wrażenia. – Napisz cokolwiek przyzwoitego i idź do domu.
Tam zapewne już mąż na ciebie czeka.
– Dziś ma nocny eksperyment w laboratorium, – odpowiedziałam z
niezadowoleniem. Nie ma dla mnie ratunku.
– O! – powiedział półkrasnolud. – Ale szczęście! Właśnie zgodziłem się na
bardzo interesujące zlecenie. Pomyślisz nad nim?
Moim obowiązkiem była praca nad koncepcją artefaktu, którą potem wspólnie
opracowywaliśmy. Od wyboru materiałów zależała siła magii, od skierowania
magicznych strumieni, działanie artefaktu. Czasem umieszczenie zaklęcia w
przedmiocie nie sprawiało żadnej trudności, a czasem trzeba było poświęcić
czas na każdy etap przygotowań, od szczegółów najmniejszych detali do
zbadania źródeł energii w ciele klienta.
– Nie będę myśleć nad zleceniem, – sprzeciwiłam się. – Myślę nad pochlebnym
artykułem na temat moich dokonań.
Otto zazgrzytał zębami, potem poddał się i wziął moją kartkę.
– Dopisz jeszcze, że zawsze osiągam to, czego chcę, – powiedziałam, biorąc się
za opis zlecenia.
– Tylko wtedy, gdy zgodzę się, żebyś weszła mi na głowę, – burknął najlepszy
przyjaciel. Uśmiechnęłam się i wzięłam do pracy.
Powiadają, że umiejętność chwalenia siebie to rzecz niezbędna. Lecz to za mało
powiedzieć, że jesteś mądra (o czym wiedzą wszyscy najbliżsi), piękna (nawet
jeśli myśli tak tylko twój mąż), trzeba potrafić to wszystko ładnie złożyć i
napisać tak, żeby ciekawie się to czytało. Jeśli sam się nie pochwalisz, to może
pochwali ktoś inny. I to jest pewne, że on zrobi to tak, jak trzeba.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział I
Ręka i serce
Gdy wróciłam z pracy do domu, czekała tam na mnie zupełnie nieoczekiwana
niespodzianka. Na kuchennym stole, na dużym, wzorzystym talerzu, leżała
ludzka ręka. Najzwyklejsza ludzka ręka od koniuszków palców do równego
cięcia oddzielającego od reszty ciała. Ręka była blado biała z lekko
niebieskawym odcieniem, który wspaniale współgrał z olśniewającą bielą
jednego z podarowanych mi na ślubie serwisów stołowych. Wnioskując po
zdobiących go obrazkach przedstawiających energicznych młodzieńców, którzy
uwodzili pulchne pastereczki, grając im na elfickich fletach oraz wywołując tym
nienaturalny uśmiech na mordkach owiec (choć nigdy nie zdarzyło mi się
zobaczyć naturalnie uśmiechającej się owcy, i tak w ogóle gdzieś w głębi duszy
uważałam, że owce w ogóle nie potrafią się uśmiechać. Mimo to artysta miał na
temat owiec zdecydowanie odmienne zdanie), zastawa została podarowana
przez kogoś z mojej części gości. Najprawdopodobniej czuła, kochająca rodzina,
gdyż tylko oni mogli podarować mi taki kicz, zapewne pochodzący z
krasoludzkiej pracowni i opatrzony etykietą „broń psychologiczna”.
Współpracownicy Irgi podarowali nam ogromny serwis na dwanaście osób w
czarnym kolorze z różnego rodzaju scenkami rodzajowymi z życia Urzędu
Magii. Prawdopodobnie dyrekcja postanowiła zrobić swoim pracownikom
przyjemność i wypuścić taką wspaniałą, pamiątkową serię. Zupełnie nie pałałam
uczuciem lojalności do dyrekcji Urzędu Magii, dlatego odmówiłam stanowczo
picia herbaty z filiżanki, na której przedstawiono uzdrowiciela ze złowieszczą
miną, robiącego jakąś miksturę. Zresztą na boku wazy do zupy zostały
przedstawione nieco podejrzane typy rozczłonkowujące trupa. Myślałam o tym
długo, a potem sprzedałam serwis w tematycznym komisie, specjalizującym się
w tego typu potwornościach.
Ręka zachowywała się przyzwoicie – nie ruszała się i nie śmierdziała, ale mimo
wszystko nie podobała mi się. W czasie, gdy przyglądałam się ręce, próbując
zrozumieć jej przeznaczenie na moim stole, otworzyły się drzwi i spod
prysznica wyszedł Irga, wycierając sobie włosy ręcznikiem. Obróciłam się w
jego stronę.
Ostatnie kropelki wody spływały po jego szczupłym, muskularnym torsie w
kierunku czarnego ręcznika owiniętego wokół bioder. Podkreślał bladość skóry
mojego męża i przy każdym kroku zachęcająco rozchylał się, obnażając jedno
udo.
Jednak pół roku życia jako żona nekromanty wyrobiło u mnie pewną
wytrwałość i siłę woli, dlatego podniosłam oczy i pochmurnie spytałam,
pokazując rękę:
– Co to jest?
– Ręka. – Lakonicznie odpowiedział małżonek, po czym spojrzał na mnie.
Zauważywszy mój głód i zmęczenie po pracy zdecydował, że nie warto niszczyć
rodzinnego spokoju, dlatego też dodał: – To moja praca domowa.
– Dlaczego wziąłeś swoją pracę domową do naszego domu i na dodatek
położyłeś na kuchennym stole? – spytałam, napominając się, że jestem uprzejmą
i wrażliwą żoną.
– Przyniosłem ją tutaj, ponieważ to moja praca domowa, – błękitne oczy Irgi
patrzyły niewinnie i łagodnie, jednak na mnie to nie działało.
– Nie mogłeś posiedzieć w pracy i tam tego dokończyć?
– Nie, – odpowiedział mąż, rozczesując palcami długą grzywkę. – Bałem się, że
ktoś ją ukradnie.
– Irgo, – powiedziałam, – musisz stanowczo mniej zadawać się z Ottem.
Zaczynasz mieć paranoję. Komu niby potrzebna jest zdechła ręka?
– Miła moja, my teraz przechodzimy kursy podwyższania kwalifikacji i ja
naprawdę boję się, że współpracownicy mogą tę rękę podmienić na swoją.
Widzisz, jak ona dobrze wygląda? – z uczuciem pogłaskał swoją pracę domową.
Postarałam się w milczeniu wyrazić wszystko, co myślałam na temat
znajdowania podobnej pracy domowej, niech będzie, że dobrze wyglądającej,
lecz na kuchennym stole akurat w chwili, kiedy chcę jeść. Irga prawidłowo
odczytał moje myśli, dlatego uśmiechnął się zmieszany:
– Miła, pójdziemy gdzieś zjeść? – i wyciągnął do mnie dłoń. Zadrżałam.
– Najpierw się umyj! Przecież dotykałeś tego!!!
– Jak na żonę nekromanty reagujesz zbyt ostro, – skrytykował mnie mąż.
– Jak na żonę jestem bardzo cierpliwa! – broniłam się. – Nie wrzasnęłam i nie
wyrzuciłam twojej pracy domowej za okno! Właśnie spadł śnieg, więc byłoby
jej tam bardzo dobrze! I w ogóle...
– Dobrze, dobrze, już wszystko rozumiem! – przerwał mi Irga, doskonale
wyczuwając, że „w ogóle” może przeciągnąć się bardzo długo. – Wszystko to
moja wina, więc zjemy kolację nie w zwykłej karczmie, a w restauracji!
– O! – zachwyciłam się. Wieczór zapowiadał się bardzo przyjemne. Wyjście do
restauracji łagodziło nawet znalezienie ręki na kuchennym stole. – Zaraz
wymyślę, w co się ubrać!
Oczywiście mój mąż był gotowy do wyjścia, zanim udało mi się zanurzyć w
głąb szafy i odnaleźć odpowiedni strój, w którym można było pokazać się przed
kulturalnym towarzystwem w eleganckiej restauracji. Nawet włosy zdążył
wysuszyć!
– Planowałeś wyjście do restauracji? – podejrzliwie spytałam, zerkając na jego
nienaganny ubiór.
– Eeee, – przeciągnął Irga, – nie to, żebym planował, ale domyśliłem się, że nie
przyjmiesz mojej pracy domowej z dużym entuzjazmem, dlatego też myślałem,
że uda mi się ciebie złapać, zanim wrócisz do domu.
– Aha, – skrzyżowałam ręce na piersi, – planowałeś mnie spoić w nadziei, że
gdy wrócę w nocy do domu wesoła i zadowolona z życia, od razu pójdę spać i
nie zwrócę uwagi na obecność TEGO na moim kuchennym stole!
Spojrzenie oczu Irgi było zbyt niewinne i zrozumiałam, że moje przypuszczenia
były całkowicie słuszne.
– Irga! Nie będę spać w jednym pokoju z czyjąś martwą ręką, bez różnicy, w jak
dobrym stanie by ona nie była! Możesz sam się z nią dziś obściskiwać! To tyle,
idę do Otta! – wściekłam się zdradą męża, trafiającą prosto w serce.
– Miła, dlaczego tak reagujesz? – spytał zagubiony Irga, gdy zapinałam kożuch i
zakładałam kozaki.
– Ponieważ nie podoba mi się sąsiedztwo martwej ręki naszpikowanej magią, –
wyjaśniłam. – I to, że uważasz za całkiem normalne przynoszenie pracy do
domu!
– Nie rozumiem, co w tym takiego dziwnego! – prawie z rozpaczą krzyknął
Irga. – Ty też jesteś magiem, więc powinnaś odnosić się do tego ze
zrozumieniem! Koniec końców przecież ona nie gryzie!
Wzruszyłam ramionami.
– Jeszcze tego by brakowało! – i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Irga nie odpowiedział i nie próbował mnie dogonić, czym rozwścieczył mnie do
końca.
„Ach tak! – mruczałam pod nosem, grzęznąc w śniegu w drodze powrotnej do
warsztatu, – ręka mu droższa od żony! I niech z nią śpi!”
Przed Ottem, który właśnie kończył kolację, pojawiłam się zapłakana, z
opuchniętymi oczami i sklejonymi rzęsami. W milczeniu podał mi swoją
szklankę pełną gorącej herbaty i poszedł strząsnąć śnieg z mojego kożucha.
– Co tym razem? – zapytał, wróciwszy.
Siadł na taborecie i przyjął pogodną postawę.
– Irga przyniósł do domu czyjąś rękę, – poskarżyłam się.
– Ooo! – zadziwił się półkrasnolud. – Jestem zaskoczony. Z waszej dwójki to
Irgę postrzegałem jako tego rozsądnego.
Postanowiłam puścić tę uwagę mimo uszu.
– Powiedział, że jest dla niego ważna, że to jego praca domowa.
– Skoro jest ważna, – Otto w zamyśleniu pogłaskał brodę, ozdobioną wieloma
srebrnymi ozdobami – to powinnaś stać po jego stronie...
– Stanęłam, – burknęłam. – Zostawiłam go z jego ręką i przyszłam spać do
swojego pokoju, gdzie nie będą mi przeszkadzać żadne ręce na kuchennym
stole.
– Na kuchennym stole? – zachichotał najlepszy przyjaciel. – Więc chcesz jeść?
Dobrze, już nic nie mów, wszystkiego się domyśliłem.
Rozkoszowałam się niezwykle pyszną kaszą z tłustą, soczystą kiełbasą, którą
można było kupić wyłącznie w krasnoludzkich sklepach. Otto siedział za stołem
naprzeciwko, popijał herbatę i rozmyślał nad swoimi sprawami. Spokój i cisza
w małym gościnnym pokoju naszego wspólnego domu były tak namacalna, że
wydawało się, że można by je było kroić i podawać na talerzu jak kawałki tortu.
– Do-o-brze, – przeciągnął półkrasnolud, bujając się na krześle. – Jak dawno już
tak razem nie siedzieliśmy?
– Już kilka miesięcy z pewnością, – policzyłam.
– Aha, od czasu, gdy przybiegłaś do mnie skarżyć się na życie, – kiwnął głową
najlepszy przyjaciel. – Wtedy pączki ci nie wyszły.
Kiwnęłam głową. Oczy same zamykały mi się ze zmęczenia, a znając Otta,
mogłam z przekonaniem powiedzieć, że jutro zbudzi mnie o świcie i zagoni do
pracy, próbując pozyskać z mojej obecności wszelkie możliwe korzyści. Jakby
czytając w moich myślach, Otto wyprostował się i z rozmarzeniem powiedział:
– Dobrze, że tu jesteś! Jutro, jeszcze przed śniadaniem, muszę spotkać się z
klientem, a ty zostaniesz, by przyjmować zamówienia i myśleć nad jednym
drobiazgiem, za który nam zapłacą. Na chwilę obecną nawet nie mam pojęcia,
od której strony się za to zabrać.
– Ehe, – mruknęłam. – Mogę iść spać?
– Poczekaj! Dam ci opis zamówienia, przeczytasz go na noc i może w czasie
snu nasunie ci się jakiś genialny pomysł. I nie musisz robić takiej żałosnej miny!
Jeśli wymyślisz, co z tym zrobić, to dostaniemy pieniądze akurat na sam
początek wiosennych wyprzedaży w elfickiej dzielnicy.
– Nie, – postanowiłam wykazać się siłą woli. – Nie będę tego czytać na noc! I
na wyprzedaże nie pójdę! I tak mam za dużo rzeczy, nawet nie mam gdzie ich
przechowywać. Sam sobie to czytaj!
– Sam, sam, – mruknął Otto, – ja już trzy dni co noc to czytam, póki co ani
jeden dobry pomysł nie przyszedł mi do głowy.
– Trzy dni, to znaczy? – uszła ze mnie cała senność. Według zasad, o
otrzymaniu nowego zamówienia półkrasnolud informował mnie od razu i razem
myśleliśmy nad jego wykonaniem, więc takie skrywanie oznaczało, że sprawa
jest nie do końca czysta. – I gdzie leży haczyk w tym zamówieniu?
Otto w milczeniu podał mi list z opisem, pośpiesznie życzył dobrej nocy i udał
się do swojego pokoju.
Wystarczyło mi kilka sekund, aby przebiec wzrokiem pierwszą linijkę, po czym
zerwałam się z krzesła i zaczęłam dobijać się do drzwi mojego partnera w
interesach:
– Artefakt w celu schudnięcia? – krzyknęłam przez dziurkę od klucza. – I na
dodatek taki, który nie zmniejszałby apetytu i który pozwalałby prowadzić
zwyczajny tryb życia? Jak mogłeś wziąć coś takiego?
– Pomyślałem, że może skonsultujesz to z Lirą i rozwiążesz ten problem, –
tchórzliwie odpowiedział najlepszy przyjaciel, nie otwierając drzwi. – Jakiś
pochłaniacz tłuszczu wymyślisz.
– Oczywiście! Tysiące uzdrowicieli borykało się z tym problemem, próbują
zrobić tak, żeby nie szkodziło to zdrowiu pacjentów, a ty proponujesz mi tak po
prostu wziąć i wymyślić, jak to zrobić? Ile ta zamawiająca waży?
– O! Widzisz, już myślisz w odpowiednim kierunku i podświadomie zaczęłaś
obmyślać sprawę, – ucieszył się Otto.
– Wcale nie, – rozczarowałam go, – po prostu wcześniej chcę się dowiedzieć,
jakie uszkodzenia może spowodować ta klientka.
– Duże! – pisnął Otto. – Bardzo duże! To kuzynka mojego ojca i on bardzo
prosił, żebyśmy coś wymyślili, żeby uratować honor rodziny!
– Twoja ciotka! – jęknęłam, siadając na podłodze przed drzwiami. Widziałam ją
raz i zrobiła na mnie niewiarygodne wrażenie. To nie była krasnoludzica, a
ogromne stworzenie, które żyje tylko po to, aby jeść, jeść i jeszcze raz jeść!
– Przecież wiesz, że ona jest bardzo aktywna! – bełkotał Otto. – I cały czas
wtrąca się w sprawy rodziny, a klienci boją się jej wyglądu, przez co interes
mojego wuja upada. Wszystkich nas czeka ruina!
– Dlaczego nas? – skupiłam uwagę.
– Przecież to moja rodzina! Jak mogę stać z boku, widząc problem?! To
oczywiste, że pomogę im finansowo, ale mają bardzo mało klientów i bardzo
duże sumy idą na ciotczyne jedzenie...
– To kupmy po prostu ograniczniki apetytu w Domu Uzdrowień i tyle!
– Myślisz, że wuj nie próbował? One nie działają na moją ciotkę! Jej pragnienie
jedzenia jest silniejsze od jakiejkolwiek magii i ziołowych mikstur. Nie, wuj nie
chce, aby ciocia została pozbawiona swoich uciech, tylko prosi, aby
doprowadzić ją do normy, żeby przynajmniej nie straszyła klientów swoim
wyglądem. A wtedy on na jej jedzenie już sam zapracuje.
Przypomniałam sobie wuja Otta, drobnego nawet jak na krasnoluda,
przeraźliwie bojącego się swojej żony, z którą ożenił się dla wkładu
finansowego, dzięki któremu mógł otworzyć swój interes.
– Wychodź, – wyraźnie powiedziałam przez dziurkę od klucza, – osobiście cię
zabiję. Wtedy wszystkie problemy z ciotką same się rozwiążą.
– Będę cię nawiedzał w snach, – zagroził Otto. – i będę nasyłać na ciebie
koszmary. A gdy mój wuj nie wytrzyma już małżeńskiego życia, to także będzie
cię nawiedzał! I twoje życie zamieni się w pasmo cierpień.
– Ha-ha-ha! – dumnie powiedziałam. – tego się nie boję! Jestem żoną
nekromanty i jeśli ktoś ośmieli się mnie nawiedzać, to mój mąż zrobi z jego
trupem coś nieprzyjemnego!
Otto chrząknął w swoim pokoju. Albo szukał argumentów, albo opłakiwał swoje
życie. Znudziło mi się czekać i postanowiłam iść spać, gdy nagle półkrasnolud
otworzył drzwi i padł przede mną na kolana.
– Kochanie, błagam cię! Nie mam się do kogo zwrócić! Jesteś moją najbliższą
przyjaciółką, prawie rodziną! Jeśli te bolesne fakty wypłyną poza naszą rodzinę,
to będzie wstyd! Przecież wiesz, że dopuszczalny jest u nas brak umiaru
wyłącznie w zarabianiu pieniędzy! A moje siostry jeszcze nie wyszły za mąż, a z
taką rodzinną historią nie uda się im znaleźć dobrych mężów! Olu, proszę cię!
Wierzę, że razem uda nam się coś wymyślić!
– Nie wyj, – wymamrotałam. – Pomyślę!
Oblicze Otta rozpromieniło się taką szczerą radością, że aż poczułam się
nieswojo i poszłam spać, nic już nie mówiąc. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
Otto tak rzadko uznawał znaczenie mojej osoby w jego życiu, że nie nauczyłam
się odpowiednio na to reagować.
Gdy udało mi się wygodnie ułożyć na poduszkach oraz miękkiej pierzynie i
okryłam się ciepłą kołdrą, to, szczerze mówiąc, myślałam, że natychmiast zasnę,
lecz to nie było łatwe. Okazuje się, że przez ostatnie kilka miesięcy, gdy Irga
regularnie nocował w domu z powodu chłodów, które uniemożliwiały aktywną
pracę nekromanty na cmentarzach i wzywano go wyłącznie do jednorazowych
zleceń, na tyle przywykłam zasypiać na jego ramieniu, że bez obecności jego
ciała obok siebie, bez znajomego zapachu na poduszkach, bez kilku delikatnych
głasknięć po głowie drobną dłonią z długimi palcami, aby nie śniło mi się nic
złego, po prostu nie mogłam zasnąć.
Pokręciłam się na łóżku, próbując przekonać samą siebie, jak to dobrze mieć
całe łóżko dla siebie, gdy nikt nie przeszkadza obok, zabierając najbardziej
miękką część poduszki i nie ściąga z ciebie kołdry, aby owinąć się samemu, lecz
to nie pomagało. Co więcej, byłam wściekła! Ponieważ Irga z pewnością dobrze
spał w naszej pościeli i sąsiedztwo czyjejś martwej ręki całkowicie mu nie
przeszkadzało, a nawet z pewnością czyniło go spokojniejszym, gdyż cenna
praca domowa była odpowiednio strzeżona i prócz tego leżała na luksusowym
miejscu! I jak opiekuńczo wodził po niej palcami!
Za ściany rozległo się głośne chrapanie Otta, którego sumienie nie było niczym
obciążone i nawet problemy swojej żarłocznej ciotki z powodzeniem przerzucił
na mnie. Nagle usiadłam na łóżku, chwyciłam jedną z poduszek i ruszyłam do
pokoju przyjaciela, ciągnąc za sobą kołdrę i tupiąc po podłodze podeszwami
kapci.
Krasnolud spał błogim snem, rozłożywszy się na całym łóżku i wydając z siebie
takie dźwięki, że z pewnością mógłby zbierać owację na stojąco w jakimś
konkursie chrapania. Z trudem położyłam jego ciężką, prawą rękę wzdłuż jego
boku, żeby zrobić sobie miejsce, i położyłam się obok.
– Złotko? – sennie mruknął półkrasnolud, kiedy okrywałam się kołdrą.
– A kto inny? Śpij, śpij...
– Nieeee, – najlepszy przyjaciel otworzył oczy i odwrócił w moją stronę. – Co
robisz w łóżku obcego mężczyzny, ty, zamężna kobieta? Chcesz, żeby jutro
została ze mnie tylko garstka popiołu?
– Nie mogę zasnąć! – powiedziałam żałosnym głosem. – A Irdze nic nie
powiemy!
Otto mruczał coś niewyraźnie i spróbował zepchnąć mnie z łóżka.
– A kto mi mówił, że jestem jego najlepszą przyjaciółką? – zdenerwowałam się i
chwyciłam jego kołdrę. – Prawie jak rodzina! Co jest złego w tym, że dwoje
członków rodziny śpi w jednym łóżku?
– Jest różnica jakich dwóch członków! – Otto w tym samym czasie ciągnął
kołdrę i próbował zepchnąć mnie na podłogę, jednak się nie poddawałam.
Walka o miejsce w łóżku trwała jeszcze jakiś czas, gdy nagle półkrasnolud
całkowicie niespodziewanie wypuścił kołdrę z rąk a ja, nie spodziewając się
takiej podłości, spadłam na podłogę, po czym wybuchnął śmiechem.
– A tobie co? – spytałam, pocierając bolące plecy.
– A... słyszałaś... jakie dźwięki... właśnie teraz wydawaliśmy? – dusząc się ze
śmiechu, powiedział najlepszy przyjaciel. – Gdyby za drzwiami w tym
momencie stał Irga, to z pewnością nie bylibyśmy długo żywi.
Przypomniałam sobie, jak przed chwilą dyszeliśmy, przeciągając kołdrę i
przepychając się oraz jak żałośnie skrzypiało pod nami łóżko i również się
roześmiałam. A później na wszelki wypadek wyjrzałam przez okno i poszłam do
gościnnego pokoju. Może małżonek, także nie mogąc spać, postanowił pojawić
się i prosić o przebaczenie a teraz stoi dręczony zazdrością oraz wściekłością.
Bałabym się spotkać się z nim w takim nastroju.
Ale, na szczęście, męża nigdzie nie było widać, dlatego znowu położyłam się
obok pogodzonego z tym Otta, który uznał, że znacznie lepiej zabrać się
rankiem za problem cioci ze mną wyspaną, niż drażliwą i senną. Sen prawie w
tej samej chwili objął mnie swoimi ciepłymi i przytulnymi objęciami.
Śniło mi się coś przyjemnego, dlatego nie chciałam się budzić. Nie otwierając
oczu i próbując uratować resztki snu, żeby zobaczyć, jak się skończył,
odpychałam Otta, który wytrwale potrząsał mną za ramiona.
– Otwórz oczy! – nie wytrzymał i wrzasnął. – Patrz, coś się dzieje z twoimi
artefaktami!
To podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Zerwałam się i od razu poczułam
oparzenie na piersi. W powietrzu wyczuwało się zapach spalenizny.
– Któryś z twoich artefaktów się rozpalił, – Otto wzruszył ramionami, – zobacz,
nawet kołdra zaczęła się tlić. Widocznie wypadł z sakiewki i wylądował na
prześcieradle, dlatego nie poczułaś. Co to za artefakt? Co się stało?
Już rozerwałam cienki łańcuszek, na którym wisiał malutki kluczyk, który
sygnalizował mieszkanie moje i Irgi.
– Ktoś włamał się do naszego mieszkania, – powiedziałam, wybiegając do
gościnnego pokoju i chwytając swój kożuch. – Idę tam.
Otto westchnął i pobiegł za mną, nawet nie próbując mnie zatrzymać i zmusić
do rozsądnego myślenia. Sama rozumiałam, że skoro z nieproszonymi gośćmi
nie może poradzić sobie Irga, to mi, z moją niewielką wiedzą o bojowej magii,
nie warto się nawet pokazywać, ale serce bolało na myśl o ukochanym mężu i
biegłam ciemnymi, zaśnieżonymi ulicami. Niech on przynosi do domu czyjeś
ręce! Niech będzie całkowicie nieznośny! Choć czasem pragnę go udusić w
pościeli poduszką, marzę o utopieniu jego siostrzyczki, a na widok ojca chwyta
mnie dreszcz i chcę cichutko wleźć do mogiłki i podsypać się ziemią dla
pewności, ale mimo wszystko kocham go, kocham tak mocno, że od jednej
tylko myśli, że z Irgą może być coś nie tak, świat naokoło gaśnie i staje się
jednolicie szary.
– Poczekaj, – ciężko dysząc, wykrzyknął za moimi plecami Otto. – Weź to, bo
nie mogę za tobą nadążyć!
Zatrzymałam się. Półkrasnolud podał mi ogromną torbę.
– To ta sama torba? – z nabożeństwem wyszeptałam.
– Tak. Biegnij, dogonię cię.
Przewiesiłam sobie torbę przez ramię i poczułam się zdecydowanie pewniej. Tę
torbę, pełną bojowych artefaktów, Otto napełnił latem, kiedy po historii z
królową bał się napadu na nasz warsztat nieprzyjacielskich sił każdego
możliwego rodzaju – od zwolenników królowej do czcicieli kultu Joszki. Gdy
uwolniono mnie od przekleństwa Najwyższego Demona i nie mogłam
zajmować się magią, Otto każdego dnia musztrował mnie, zmuszając do
wyuczenia się wszystkich artefaktów, metod ich stosowania oraz aktywowania.
Większość artefaktów w tej torbie była bardzo sekretna i bardzo droga, co
świadczyło o tym, że Otto bardzo dobrze zaznajomił się z tymi, kogo
przyciągnęło niezwykle rzadkie historyczne wydarzenie, jakim było zjawienie
się Joszki.
Z tą walizką nie bałam się nawet całej armii. Najważniejsze było tylko to, aby
nie aktywować jakiejś morderczej broni w kierunku męża. On to z pewnością
przezwycięży, ale tłumaczyć się po tym będzie trzeba długo.
Wbiegłam do naszej klatki i zaczęłam nasłuchiwać. Cisza. Przecież powinno
być słychać odgłosy walki... a może już się zakończyła?
Skradając się, weszłam na pierwsze piętro. Drzwi wejściowe były rozbite.
Znalazłam w walizce artefakt, wysyłający paraliżującą wiązkę o wysokiej mocy
i weszłam do mieszkania.
Najprawdopodobniej mój mąż znajdował się w dalszym rogu pokoju, ponieważ
w tamtą stronę skierowane były trzy sylwetki postaci, wśród których nie
rozpoznawałam przyjaciół. Nie zastanawiając się długo, aktywowałam artefakt,
z którego wydobył się błękitny piorun, a postacie upadły na podłogę niczym
worki.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i odwróciłam się w stronę łazienki. Stamtąd
wychodził jeszcze jeden złodziej, niczym właściciel wycierał sobie ręce moim
ręcznikiem w róże. Tak bardzo się zezłościłam, że zwyrodnialec otrzymał
podwójną dawkę ciosu z artefaktu, po czym bojowa broń przygasła, gdyż
wyczerpała się magia.
– Olu, za tobą! – Krzyknął Otto, wbiegając do pokoju.
Nie było czasu myśleć. Odwrócona od przeciwnika, dotarłam do stołu,
schwyciłam rękę i z rozmachem uderzyłam nią wroga po twarzy.
Martwa ręka, bez względu na to, jak dobrze zachowana, była twarda, tak jak
powinna, a w uderzenie włożyłam dużo sił, dlatego też złodziej upadł, nie
wydając żadnego dźwięku, tylko było słychać głośne stuknięcie głowy o
podłogę.
Otto włączył światło w całym mieszkaniu. Zamrugałam, a gdy otworzyłam
oczy, zobaczyłam straszną scenę – przede mną na podłodze leżał mój małżonek,
nieprzytomny, na lewej stronie jego twarzy pojawiał się olbrzymi siniak, a z
rozbitego czoła ciekła krew.
– O, Niebiosa! – wezwałam, padając przed nim na kolana. – Irga! Irga! Żyjesz?
Odpowiedz, błagam! Irga!
– Nie krzycz, uspokój się, – poradził Otto, wylewając na Irgę wodę z dzbanka. –
Krzykiem niczego nie zdziałasz. Lepiej pomyśl, jak poprawić sytuację.
Kiwnęłam głową, w tym samym momencie wysyłając list do Domu Uzdrowień.
Irga głośno oddychał, lecz przytomności nie odzyskiwał, a bałam się go ruszyć.
– Olu, – zdławionym głosem powiedział Otto, – nie chcę cię niepokoić jeszcze
bardziej, ale wiesz chociaż, kogo ogłuszyłaś? Te twarze wydają mi się znajome.
Wstałam i podeszłam do malowniczego stosu trzech ciał leżących pod oknem.
– Tak, – powiedziałam, manifestując swoją żelazną niezłomność. – Też wydają
mi się znajomi. To współpracownicy Irgi.
– I ten z ręcznikiem?
– I ten też, – zgodziłam się. – To dyrektor jego oddziału. Bardzo ważna osoba,
magister magii i inne takie, nawet na królewskim dworze bywał.
– Olu, – półkrasnolud wziął mnie za rękę, uważnie patrząc w oczy. – Wszystko z
tobą w porządku?
– Oczywiście, – stłumiłam nerwowy śmiech. – A jak może być inaczej?
Sparaliżowałam potężnym, bojowym artefaktem trzech pracowników oddziału
mojego męża, jego szefa wydziału podwójną dawką, a później jeszcze
przyłożyłam mężowi zdechłą ręką po twarzy i rozbiłam mu głowę. Oczywiście,
że wszystko ze mną w porządku. Całkowicie.
– A co robili pracownicy oddziału nekromancji w nocy u was w domu? – spytał
Otto.
– Zapewne przyszli po rękę, – wyraziłam swoje przypuszczenia, podnosząc z
podłogi rękę i przytulając do siebie. – Irga uprzedzał, że jest bardzo cenna.
– Bardzo, – zachrypiał Irga, otwierając prawe oko, – jestem szczęśliwy, moja
miła, że ją teraz tak tulisz do siebie.
– Nie wstawaj! – chlipnęłam, siadając przed mężem. Otto przyciskał bandaż z
apteczki, próbując zatrzymać krwawienie. – Jest mi tak wstyd...
– A gdzie Mistrz Lawrenti? – spytał mąż.
Spojrzałam na półkrasnoluda, ponieważ jakoś mi się nie chciało wyznać Irdze,
że jego dyrektor otrzymał podwójną dawkę paraliżującego zaklęcia,.
– Żyje, – pomógł mi Otto. – Teraz poczekamy na uzdrowicieli i wszystko będzie
w porządku. Jeśli nie dziś, to jutro.
– Jasne, – powiedział Irga i zamknął oko.
– Irga! – jeszcze bardziej się przestraszyłam. – Gorzej ci? To znaczy... czujesz
się bardzo źle?
– Tak, – krótko odpowiedział nekromanta, – oddawaj rękę!
W milczeniu położyłam rękę na jego piersi, marząc o tym, by rozpłynąć się w
powietrzu lub przynajmniej zapaść pod ziemię. Jednak, jak pokazywała moja
wieloletnia uczelniana praktyka, zapadniecie się pod ziemię jest o wiele bardziej
skomplikowane, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.
– Co się tu u was dzieje? – do mieszkania wpadł Trochim. Ubrany był byle jak.
Spod skórzanej kurtki wystawała piżama, lecz za pasem miał miecz, a w ręku
trzymał kuszę. – Otto mi taką wiadomość wysłał, że myślałem, że was
wszystkich już tu pozabijali.
– Coś ty, – powiedział Irga, nie otwierając oczu. – Po co ktoś miałby nas zabijać,
skoro moja małżonka idealnie sobie radzi z tym zadaniem w pojedynkę?
– Uuu – zawyłam, gotowa na to, co mi przygotuje mąż, jego współpracownicy i
szef.
– Aha, – powiedział Trochim, sadowiąc się na łóżku. – Sympatyczna piżamka,
Olu!
Irga otworzył prawe oko i uważnie popatrzył na mnie.
– Przybiegłaś tu tylko w nocnej koszuli?
– No tak, – powiedziałam, próbując przykryć kolana brzegami kożucha.
Piżamka, jak na złość, była najbrzydszą ze wszystkich, jakie miałam,
podarowana przez siostry na urodziny. Lekka tkanina z różnokolorowymi
kwiatkami, frędzelkami i kokardkami. W tej piżamie przypominałam sobie
samej starą babcię, tylko czepka brakowało. Bojąc się reakcji Irgi, odniosłam ten
wspaniały prezent do domu mojego oraz Otta i dziś założyłam pierwszy raz. I
tak się stało, że zobaczył ją cały świat! Co za pech! – A co mogłam pomyśleć,
gdy w nocy budzi mnie Otto i mówi: „pali się twój artefakt”? Patrzę i widzę, że
to ten od naszego mieszkania. To założyłam buty, kożuch i pobiegłam cię
raaatować!
– Więc na dodatek razem spaliście! – Irga od razu wychwycił z mojej opowieści
najważniejsze.
– To może ja sobie pójdę, – zmieszany powiedział Otto, zabierając ode mnie
torbę z artefaktami. – Zaraz tu przybędą strażnicy i zaczną zadawać pytania...
– Idź, idź, – złowieszczo powiedział Irga. – Jeszcze sobie porozmawiamy.
„Nie!!!”– wzrokiem błagałam najlepszego przyjaciela, lecz on wzruszył
ramionami i pośpiesznie wyszedł.
– A ja zostanę, za waszym pozwoleniem, – powiedział Trochim, rozciągając się
na łóżku. – Inaczej po co bym tu przez całe miasto leciał? Trzeba dopilnować
wszystkiego do samego końca.
Przesiedzieliśmy w milczeniu do czasu przybycia uzdrowicieli. Póki jeden z
nich opatrywał rany Irgi, pozostali zabrali bezwładne ciała jego
współpracowników, wyjaśniając, że potrzebują pomocy w ośrodku. Oddałam
artefakt uzdrowicielom, ciesząc się, że był dozwolony do użytku cywilnego i
produkcji na masową skalę. Inaczej przyszłoby mi się tłumaczyć przed
strażnikami, których wezwali uzdrowiciele.
Dowódca patrolu straży, wchodząc do mieszkania, nawet nie pomyślał, aby
zdjąć buty, przez co nasza i tak zadeptana podłoga nie stała się ani trochę
czystsza. Ze smutkiem pomyślałam, ile przyjdzie mi jutro sprzątać, jeśli
oczywiście przeżyję rozmowę z mężem.
Strażnicy popatrzyli na Irgę, leżącego na małżeńskim łóżku z twarzą
męczennika i z drżeniem przytulającego do siebie rękę, która po tych
wydarzeniach trochę straciła na swoim znakomitym stanie, potem na Trochima
w jego kwiecistej piżamie, który w zamyśleniu gładził pochwę miecza i kuszę, a
zakończyli obserwację na mnie, nadal roztrzęsionej, siedzącej na podłodze w
nocnej koszuli we wstążeczki i kwiatuszki.
– Dlaczego obrażacie dziewczynę? – zagrzmiał naczelnik patrolu.
– Co takiego? – Irga nawet podskoczył na łóżku, ale chwycił się za twarz i padł
z powrotem na poduszkę. – Kto ją obraża? To ona sama kogo zechce, obrazi!
Wpadła do mieszkania...
– Naszego, nawiasem mówiąc, – zauważyłam.
– Zaatakowała paralizatorem moich współpracowników...
– A co miałam pomyśleć, jeśli włamali się tu w środku nocy i wyważyli drzwi?
– Trzeba było spytać! Mówiłem, że mam kursy podwyższania kwalifikacji!
– Co to niby za kursy, – rozzłościłam się, podnosząc z podłogi i zaciskając
pięści, – na których włamują się do mieszkań uczciwych obywateli!
– To było szkoleniowe zadanie...
– Szkoleniowe zadanie! A dlaczego mnie o nim nie uprzedziłeś? A gdybym
nocowała w domu, wyobrażasz sobie, co bym pomyślała? A gdybym spała
nago? – wrzeszczałam już na cały głos.
– Eeee... khym... jasne, – powiedział dowódca patrolu, w czasie gdy pozostali
strażnicy wodzili wzrokiem zakłopotani i podśmiewali się. – Podpiszcie jutro
protokół i jeśli poszkodowani nie będą mieć pretensji...
– Co to znaczy: „nie będą mieć pretensji”? Ja mam pretensje! –
poinformowałam. – Dajcie mi kartkę, zaraz wszystko napiszę na tych, którzy
włamują się do cudzych domów w środku nocy i na dyrekcję, która wyciera
swoje ręce moim ręcznikiem! Zaraz wszystko napiszę!
– Olu, miła, – powiedział Irga, – ale po co?
– Po co? Zaraz wam wszystkim pokażę! – przeszłam do natarcia, pamiętając o
tym, że najlepszą obroną jest atak. Wypłacać rekompensaty poszkodowanym
urzędnikom, nawet jeśli włamanie do mieszkania zostało zapisane w planach
zajęć szkolenia nekromantów, którzy zawsze powinni być w pogotowiu, nie
chciałam. Dlatego postanowiłam obrócić sprawę tak, by wypłacali rekompensatę
mnie za ten wypadek oraz za rozładowany artefakt, który teraz jeszcze trzeba
naładować! Dlatego zainspirowana nerwową nocą i przeżytym stresem,
napisałam takie oświadczenie, że Otto byłby ze mnie dumny.
– Cieszę się, że wszystko się dobrze skończyło, – powiedział Trochim, gdy
strażnicy wyszli. – więcej nie wyrywajcie mnie z łóżka z tak błahych przyczyn,
dobrze? Rozumiem, że posiadanie wśród przyjaciół prawdziwego bojowego
maga jest przydatne, ale chcę po nocach spać w objęciach mojej ukochanej.
– Dziękuję, że przyszedłeś, – powiedziałam, całując przyjaciela w policzek. –
Do zobaczenia!
– A nie pozabijacie się nawzajem? – spytał, będąc już w drzwiach.
– Nawet jeśli pozabijamy, to zawiadomienie już napisałam, – z uśmiechem
powiedziałam. – I jesteś w nim wymieniony.
– Bardzo mi z tego powodu ulżyło, – mruknął Trochim. – No, dobrej nocy, he-
he, gołąbeczki!
Zamknęłam za nim drzwi i odwróciłam do Irgi z nieprzeniknionym wyrazem
twarzy.
– Poraziłaś mojego szefa! – powiedział, podnosząc się na łóżku i kładąc przed
sobą rękę
– Nie poinformowałeś mnie o szczegółach swojego kursu, – odpowiedziałam.
– Ty... – zaczął Irga, a potem machnął ręką (martwą) i zaproponował: – Pokój?
– Nie, nadal się dąsam, – zawiadomiłam, tłumiąc w sobie wewnętrzny tryumf z
tego, że Irga poddał się pierwszy.
– A jeśli wywieszę rękę na ulicę, żeby ci nie przeszkadzała? – zaproponował
nekromanta.
– Powiedziałeś, że jest bardzo cenna!
– Już próbowano ją ukraść, drugi raz nie spróbują... a nawet nie ma kto jej
ukraść. A do odpowiedniego wyglądu doprowadzę ją jutro.
– I ręcznik, którym wycierał ręce twój dyrektor, sam upierzesz? – spytałam. Irga
przewrócił zdrowym okiem, ale się zgodził:
– Upiorę. I podłogę umyję. Tylko nie mogę się schylać.
– W porządku – burknęłam, zdejmując w końcu płaszcz. – Niech będzie, że ja
umyję podłogę.
Irga na sznurku wywiesił rękę przez okno na ulicę. Wyglądało to strasznie i
miałam nadzieję, że ją zdejmie do czasu, gdy porządni obywatele obudzą się i
ruszą do pracy, bo inaczej przeżyją wstrząs, widząc tak osobliwą dekorację
naszego okna.
Gdy w końcu położyliśmy się, byłam tak zmęczona i tak chciało mi się spać, że
aż nóg nie czułam. Ułożywszy się Irdze na ramieniu, zaczęłam zapadać w sen,
gdy nagle mąż zapytał:
– Dlaczego spałaś z Ottem?
– Bez ciebie czułam się samotnie, – mruknęłam. – Nie bój się, nic się nie działo.
– Nie boję się, – zapewnił nekromanta, gładząc mnie po głowie. – w pełni ufam
tobie i Ottowi. Tym bardziej, – zachichotał, – gdy jesteś w tak okropnej
piżamie... Myślę, że do niczego by nie doszło nawet, gdybyś spała sama wiesz z
kim.
– Iść i sprawdzić? – rozzłościłam się.
– Leż, – siłą położył mnie do łóżka, przyciągając mocniej do siebie. –
Żartowałem tylko. Tak w ogóle, miła, jesteś bohaterką! Gdyby to byli
najprawdziwsi złodzieje, to myślę, że nie daliby rady.
– A dlaczego mnie nie zawołałeś, gdy podchodziłeś? – spytałam, czując się
winna siniakowi na jego twarzy.
– Zawołałem cię, tylko pewnie mnie nie usłyszałaś, – zmieszany przyznał Irga.
– A potem się bałem, jak możesz zareagować. Pomyślałem, podejdę bliżej,
uspokoję cię... Nie myślałem, że ty mnie tak... ręką... pogłaszczesz... Śpisz już?
Śpij, moja miła, bardzo cię kocham...
Oczywiście oddział nekromantów nie miał do mnie żadnych pretensji, mało
tego, Irdze dano premię „za męstwo”. Fałszywie się uśmiechając, powiedział, że
gratulacje i premia należą się mnie, ale dyrektor oddziału bał się ze mną
spotkać. Bardziej pragmatyczny Otto powiedział, że po prostu w oddziale
wstydzili się napisać w gratulacjach „za męstwo w małżeńskim życiu”, ale ja
tylko wzruszyłam ramionami i wzięłam pieniądze.
W końcu niedługo zaczynają się wyprzedaże, a ja pilnie potrzebowałam ukoić
swoje nerwy.

Rozdział II
Dama z pieskiem
Małżeńskie łoże to miejsce przyjemności i odpoczynku. Zwłaszcza, jeśli
małżeńskie łoże jest takie jak moje, czyli ogromne jak katafalk arystokraty,
ozdobione ornamentami z okuciami i bardzo drogie. Szczerze mówiąc, gdy
zobaczyłam je po raz pierwszy, od razu zapragnęłam pozbyć się tego potwora na
amen. Jednakże odrobinę później zaczęłam doceniać zdumienie i zawistne
spojrzenia wszystkich, którzy odwiedzali nasze mieszkanie. A kiedy już Otto
powiedział mi o wartości łóżka, to zrozumiałam, że będę spać tylko na nim!
Małżonek, nabywca łoża, nie sprzeciwiał się, chociaż kiedyś przyznał się, że
czasem nadal ma nadzieję na to, że pozbędziemy się ogromnego łoża – po
prostu sprzątanie spod niego kurzu oraz wyciąganie skarpetek jakimś
tajemniczym sposobem zawsze trafiających w najdalszy kąt – było bardzo
trudne. Oczywiście wielu magów wykorzystuje przy sprzątaniu domu magię,
jednak to wcale nie jest tak proste, jak się wydaje. Samowyprowadzający się
poza próg mieszkania kurz może zaszkodzić ochronnym zaklęciom na drzwiach.
Natomiast pod łóżkiem, chronionym przed nieprzyjaznymi spojrzeniami, męską
impotencją, kobiecym chłodem, obwieszonym licznymi łapaczami koszmarów
sennych, przychodziło sprzątać za pomocą szmaty przywiązanej do długiego
kija. Abym nie wymigiwała się od tego zaszczytnego zadania, Irga stworzył
harmonogram dyżurów, za przestrzeganie których przysługiwała nagroda w
postaci śniadania.
Otworzyłam oczy, rozkoszując się ciepłem pościeli i przeciągnęłam, gdy nagle
moje stopy niespodziewanie natrafiły na ciepłe ciało w nogach łóżka. Co to za
nowości? Irga nigdy tam nie spał! Może nocą wierciłam się we śnie i
wygoniłam go z jego zwykłego miejsca? Nie, poduszka nekromanty z kilkoma
długimi czarnymi włosami leżała na miejscu, obok mojej.
Ostrożnie szturchnęłam nogą ciało. Ciało poruszyło się i spod kołdry wyłoniła
się twarz mojego najlepszego przyjaciela z nieładem na głowie i potarganą
brodą.
– Dlaczego mnie kopiesz? – odezwał się obrażony.
– A ty co tutaj robisz? – zainteresowałam się, kiedy po chwili odzyskałam dar
mowy. Otto zawsze odznaczał się szacunkiem dla prywatności życia osobistego
przyjaciół i dlatego jego pojawienie się w naszym łóżku wzbudziło u mnie
niepokój. – Coś się stało z naszym domem?
– Nie, z nim wszystko w porządku, – Otto szeroko ziewnął. – Po prostu
przyjechali do mnie w gości ciotka i wuj.
– Posłałbyś im w gościnnym i po sprawie!
– Ola, – znacząco powiedział półkrasnolud. – To ta ciocia, dla której prosiłem
cię o przygotowanie artefaktu.
– A-a-a, – przeciągnęłam, zaczynając domyślać się, w czym rzecz, – grubaska?
– Kobieta o grubych kościach, – z wyrzutem poprawił mnie Otto.
– I uciekłeś! – obwiniłam najlepszego przyjaciela.
– Wcale, że nie! Udałem się na strategicznie przygotowaną pozycję!
– I na dodatek leżysz na mojej poduszce! – kontynuowałam, starając się go nie
słuchać. – Wiesz przecież, że nie mogę znieść, gdy ktoś leży na mojej poduszce!
– Dlaczego na twojej? Leżę na swojej poduszce! – półkrasnolud podniósł i
zaprezentował mi własną poduszkę. – I pościel także moja! Mówiłem, że już
wcześniej przygotowałem pozycję! Pozwolisz mi jeszcze pospać, hę? Rodzina
przyjechała nocną karetą i przez to zupełnie się nie wyspałem.
– Dobrze, – burknęłam i poszłam do łazienki, gdzie wesoło szumiała woda.
Tam znajdował się mój mąż – irytująco zadowolony z życia – jak każdego
ranka.
– Irga! – zasyczałam, zamykając za sobą drzwi. – Dlaczego on śpi w naszym
łóżku?
Nekromanta wyłączył prysznic i odwrócił się w moją stronę.
– Dlatego, że chciał spać i uznałem, że przy rozmiarach naszego łóżka Otto w
żaden sposób nie będzie przeszkadzał. Szukanie wczesnym rankiem po
sąsiadach rozkładanego łóżka byłoby zbyt okrutne, nie sądzisz?
Zazgrzytałam zębami. Bardzo kochałam Otta, ale byłam całkowicie
nieprzygotowana na jego widok w swoim małżeńskim łożu, w naszym
przytulnym mieszkaniu, rankiem, kiedy cała osoba i uwaga Irgi powinna należeć
do mnie.
– Miła, – delikatnie powiedział Irga, – gdy do naszego domu dobija się twój
najlepszy przyjaciel, to mogę jedynie pomóc mu ulokować się jak najwygodniej.
Przejmowałem się tobą, tym bardziej, że tak słodko spałaś!
„Jeszcze jak słodko! – pomyślałam ponuro. – Tak słodko, że nawet się nie
zorientowałam się, że mam w łóżku jeszcze jednego mężczyznę!”
W tym samym momencie mój wzrok padł na jasny ręcznik, spokojnie wiszący
na wieszaczku.
– A to co takiego? – westchnęłam. – Nawet ręcznika nie zawahał się tu
przynieść?
– Miła, – w głosie Irgi wyczuwalna była doza ironii, – swój ręcznik, poduszkę i
pościel Otto wyciągnął z twojej szafy.
Spojrzałam w błękitne oczy mojego męża widoczne spod wilgotnej grzywki.
Patrzyły na mnie czule i ze współczuciem, lecz wyraźnie widziałam w ich głębi
kpinę. „Jak można było nie zauważyć we własnej szafie cudzych rzeczy i to
jeszcze takich gabarytów?” – na pewno myślał Irga i to mnie złościło.
Wiedziałam, że już dawno temu należało zrobić w szafie porządek, ale zawsze
jakoś ręce nie sięgały i Otto w najbardziej bezczelny sposób to wykorzystał! U
Irgi z pewnością niczego by nie schował. U nekromanty nawet skarpetki były
poskładane w pary i nigdy nie zdarzyło się, żeby choć jedna skarpetka się
zgubiła. U niego są wychowane i potulne, nie to, co moje. W moje skarpetki
jakby demony wstępowały i wystarczyło przeciąć cieniutką niteczkę łączącą
parę, aby natychmiast rozbiegały się w różne strony. Pewnej nocy nawet
widziałam, jak jedna skarpetka pełzła w stronę wyjścia z mieszkania. Nieczuły
nekromanta, kiedy podzieliłam się z nim zaobserwowaną nocną zdradą, pośmiał
się ze mnie i powiedział, że zasiedziałam się z przyjaciółmi w karczmie i że po
krasnoludzkim piwie nie takie rzeczy można zobaczyć. Jednak mimo wszystko
byłam przekonana, że piwo nie miało z tym nic wspólnego i skarpetka
rzeczywiście próbowała ode mnie uciec.
– Miła, – zawołał mnie Irga, wyrywając z głębokich, szafowych rozmyślań. –
Idź się jeszcze połóż, a ja idę do pracy.
Zajrzałam do pokoju. Otto przyjął erotyczną pozę wprost z kobiecych czasopism
i zamruczał:
– Chodź do mnie, kochana!
Różnica między krępym, niskim i barczystym przyjacielem a chudym, wysokim
Irgą była rażąca. Uważnie przyjrzałam się półkrasnoludowi i oskarżycielsko
zauważyłam:
– Nawiasem mówiąc, brzuch to sobie spory wyhodowałeś!
– To krasnoludzki autorytet! Z chudym twórcą nikt nie chciałby współpracować.
Co to za mistrz z niego, jeśli nawet o siebie nie potrafi zadbać! – Otto w
pośpiechu zasłonił brodą swój wystający „autorytet”.
Zatrzasnęłam drzwi, oparłam się o nie plecami i skierowałam w stronę Irgi. W
skupieniu stukał w rurę doprowadzającą gorącą wodę, próbując obudzić
ognistego demona. Istota odpowiedzialna za ogrzewanie i podgrzewanie wody z
każdym dniem pracowała coraz gorzej. Albo zapadała w sen z powodu
panujących mrozów albo po prostu z lenistwa.
– Obawiam się, że gorącej wody już dla ciebie nie będzie, – powiedział mąż. –
Dlaczego tak na mnie patrzysz?
– Nie chcę zostawać z Ottem i rozmyślać nad rozwiązaniem problemu jego
cioteczki, – zamarudziłam najbardziej żałosnym tonem, na jaki było mnie stać. –
Lepiej zostań dzisiaj w domu i rozwiążmy to w zespole.
– Olu, mam kursy podwyższania kwalifikacji, – powiedział Irga i przytulił mnie.
– Lecz jak tylko się skończą, spędzę z tobą cały dzień!
– Wtedy może już nie będzie trzeba, – burknęłam.
Mąż zaśmiał się, pocałował mnie w nos, lekko, lecz stanowczo odsunął mnie od
drzwi i poszedł zbierać się do pracy.
Opłukałam twarz zimną wodą i zakończyłam na tym poranną higienę.
W pokoju Otto starał się przekonać Irgę, aby pomógł nam w rozwiązaniu
problemu „kobiety o grubych kościach”.
– …twój magiczny geniusz! – usłyszałam koniec wzniosłej i bez wątpienia
pełnej patosu mowy.
– Otto, – nekromanta właśnie skończył sznurować wysokiego kozaka. – Bardzo
jestem poruszony twoją wiarą w moje umiejętności, ale chcę ci przypomnieć, że
jestem specjalistą w rozwiązywaniu nieco innych problemów.
– Pamiętam, – nie dawał za wygraną półkrasnolud. – Ale rozumiesz, że
spojrzenie specjalisty z nieco innej perspektywy może wyłapać problem,
którego my, jakby to powiedzieć, swoim zamglonym spojrzeniem już nie
dostrzegamy!
– Hmm... – Irga zamyślił się. – Mogę zamknąć twoją ciocię na tydzień w
grobowcu tylko z zapasem wody.
Otto zazgrzytał zębami.
– I maaasz, – powiedziałam do półkrasnoluda, – a ty mi zawsze opowiadasz:
„Irga to ideał, Irga to ideał!”. A on, kiedy tylko zechce, potrafi doprowadzić
człowieka do białej gorączki!
– Miła, w tej kwestii pierwsze miejsce należy się tobie, – odpłacił mi kochany
małżonek. – Życzę powodzenia w rozwiązywaniu problemu!
Jak tylko za nekromantą zamknęły się drzwi, Otto wstał z łóżka.
– Gdzie jedzenie? Jestem taki głodny!
– Dlaczego nie spytałeś o to Irgę? – przyciągnęłam do szafy taboret i zaczęłam
szperać po półkach.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? Wpadam w środku nocy do waszego mieszkania i
jeszcze jedzenia żądam? Nie chcę testować cierpliwości twojego męża, tym
bardziej, że z powodu tych kursów jakiś rozdrażniony się zrobił.
– Nie wysypia się, – wyjaśniłam. – Prócz tego mają praktyki na cmentarzu,
chociaż w grobowcach chroniących od wiatru, to jednak jest tam bardzo zimno.
O, ciasto! Nie myślałam, że jeszcze jakieś jest!
– Jesteś taką niechlujną gospodynią, że nawet nie wiesz, co masz na półkach! –
zbeształ mnie najlepszy przyjaciel, dzieląc ciasto na połowę.
– Wcale nie, – obraziłam się. – Po prostu Irga od rana do nocy przepada w pracy
i na kursach, a ja… sam wiesz, jak spędziłam ostatni tydzień! Myślisz, że po
całym dniu wytężonej pracy w pracowni czuję się na siłach po półkach szperać?
Po drodze kupuję u jednej babci pierożka i na tym żyję.
Otto z poczuciem winy wypisanym na twarzy pogładził mnie po ręce. Wziął
zbyt duże zamówienie, nie przemyślawszy naszych możliwości i przez to
rzeczywiście cały tydzień spędziliśmy w pracowni, pracując prawie do
nieprzytomności. Przerywał nam pracę Irga, siłą zaciągając mnie do domu,
gdzie sił starczało mi tylko na to, aby dotrzeć do łóżka i wyłączyć się.
Wczoraj co prawda, klient rozliczył się z nami, a Irgę wypuszczono wcześniej z
pracy. Lecz, szczerze mówiąc, nie do jedzenia było nam spieszno – tak bardzo
stęskniliśmy się za sobą.
– Nie powinnaś kupować pierożków na ulicy. Czasem tam mogą się takie
świństwa trafić. – uprzedził mnie Otto.
– Nie, ta babcia jest sprawdzona, – powiedziałam, kończąc dzielić ciasto. – Irga
regularnie ściąga jej durną kotkę z drzew i dachów, tak więc pierożki
otrzymujemy dobrej jakości.
Półkrasnolud przeżuwał ciasto, a wyraz jego twarzy stawał się coraz
smutniejszy.
– Co się dzieje? – zdziwiłam się.
– Nie chcę wracać do pracowni. Tam czeka na mnie wuj, a co ja mam mu
powiedzieć? I... zapewne moje życie jest nieudane, ponieważ nie mam pojęcia,
czym się zająć, gdy nie pracuję!
Otta w depresji bałam się bardziej nawet od rozgniewanego Irgi i jego ojca
razem wziętych. Bałam się, gdyż najlepszy przyjaciel z pewnością wpadnie w
chandrę, dlatego też zaproponowałam:
– Weźmy się za porządki w mojej szafie! Zdaje się, że jest to tak trudne zadanie,
że w pojedynkę wprost niewykonalne!
– A czy ja twojej szafy nigdy nie widziałem? – zapytał Otto bardziej pewnym
głosem. – Tym bardziej, że dziś wyciągałem z niej swoją pościel...
Przemaszerował do mojej szafy i stanowczo otworzył szeroko skrzydła.
Zmrużyłam oczy. Nastała chwila ciszy.
– Ta-a-a-ak, – powiedział Otto, gdy zdecydowałam się otworzyć jedno oko. –
Nocą, w ciemności, to wszystko wyglądało na bardziej… uporządkowane.
Powiedz mi, złotko, jak u takiego pedanta jak Irga, może być taka… żona?
– Równoważymy się nawzajem, – wytłumaczyłam. – Póki będziemy tu
porządkować, opowiedz mi o cioci. Może jakaś myśl mi do głowy przyjdzie?
Otto złożył ręce w modlitewnym geście. Albo prosił niebiańskie siły, żeby
posłały mi do głowy strategię rozwiązującą ciocine krągłości ku powszechnej
radości, albo prosił o siły w walce z zawartością szafy.
W przeciągu trzech godzin stałam się właścicielką doprowadzonych do
idealnego porządku ubrań, dwóch worków z napisem „sprzedać za bezcen
studentkom”, a także wielu informacji o rodzinie Otta…
…Jakiś czas temu obdarzony rozmaitymi talentami krasnolud Zygfryd ożenił się
z Bruną von Szwart, której ojciec był właścicielem dobrze prosperującego
warsztatu z bronią. Zygfryd potrzebował startowego kapitału, a Bruna, która
dawno przekroczyła tradycyjny panieński wiek, męża.
Oczywiście każdy krasnolud może sam zebrać własny kapitał – za pomocą
swojego talentu i uporu, jak na przykład robi to Otto. Jednak robi się to powoli,
czasem pomysł może okazać się nietrafiony, a pieniędzy Zygfryd potrzebował
natychmiast – jego matka zachorowała i on, jako jedyne dziecko, był gotów na
wszystko, żeby zapewnić jej najlepszych uzdrowicieli.
Małżeństwo zapoczątkowane umową okazało się bardzo trwałe i szczęśliwe.
Każdy zajmował się tym, czym chciał. Bruna uwolniła się spod opieki rodziców,
którzy zabraniali jej jeść ile i kiedy zapragnie a Zygfryd wyleczył matkę i
założył swój własny rozwijający się interes.
Wszyscy byli zadowoleni do czasu, kiedy Bruna nie poczuła znużenia i nie
zaczęła angażować się w rodzinny interes. Waga stanowczo nastawionej żonki
była taka, że wątły Zygfryd nie był w stanie jej zignorować. Największym
problemem było to, że Bruna nic nie wiedziała o handlu ekskluzywnymi
klamkami do drzwi, w których specjalizował się mąż. Z entuzjazmem
odstraszała klientów, a gdy pozostali tylko stali zleceniodawcy, zaczęła wtrącać
się w interesy całej rodziny. Gdy pokazywano jej drzwi, właziła oknem. Kiedy
zaprzestano zapraszania jej w gości, przychodziła nieproszona.
Kupowali jej pieski, kotki, ptaszki, aby skierować jej uwagę na opiekę nad
podopiecznymi.
Nic nie podziałało. Oprócz miłości do jedzenia i cudzych spraw, Bruna była
posiadaczką rzadkiej dla krasnoludów głupoty w połączeniu z rodzinnym
uporem w dążeniu do celu. Pieski i kotki zdychały, nie wytrzymując opieki, a
próby odesłania Bruny do oddalonych posiadłości kończyły się fiaskiem.
Przebojowa grubaska uciekała w drodze i wracała do domu jeszcze bardziej
gorliwa niż wcześniej. Próby wyuczenia jej jakiejkolwiek umiejętności kończyły
się pełną porażką. Każda, od hodowli kwiatków do wysyłania kartek z
pozdrowieniami z okazji świąt dla klientów. Prócz tego zmarły ojciec zapisał
Brunie ogromne pieniądze, z którymi wiązano wiele projektów, dlatego rodzina
bała się złościć posiadaczkę rodzinnego kapitału.
W późniejszym czasie Bruna zaczęła chorować. Zbyt duża waga powodowała
wiele problemów zdrowotnych i Zygfryd stanął przed realnym
niebezpieczeństwem wydania całego majątku na uzdrowicieli.
Każdy członek krasnoludzkiego rodu Szwartów po kolei proponował, jak
rozwiązać problem i właśnie nadszedł czas na Otta...
– Do kiedy planujesz się jeszcze chować w naszym mieszkaniu? – zapytałam.
Półkrasnolud wzruszył ramionami.
– Nie mogę długo przebywać z ciocią! Jak się do was zbierałem, to zdążyła z
pięć razy zapytać, czy mam już dziewczynę i dać mnóstwo rad! Gdy wuj
zajmuje się interesami, to ona siedzi w domu!
– Ale do nas mogą przyjść klienci, – westchnęłam.
– Już o tym pomyślałem, dlatego przywiesiłem do kołatki powiadomienie, że
czasowo nie działamy, – odpowiedział Otto i ponownie wpadł w melancholijny
nastrój.
– Uspokój się, – srogo powiedziałam. – Pójdę zobaczyć się z twoją ciocią, a ty
w tym czasie podłogę pod łóżkiem umyj!
– To wykorzystywanie, – wzburzył się najlepszy przyjaciel.
– To równomierny podział obowiązków! Nie, nawet nierównomierny! Twoja
ciotka jest warta tygodnia mycia podłogi!
– Tydzień to zbyt wiele! – Otto chwycił kartkę ze stołu i zaczął coś na niej pilnie
podliczać. – Jeśli dziś się nią zajmiesz, to będę mył podłogę pod twoim łóżkiem
całe trzy razy!
– Jak to obliczyłeś? – zainteresowałam się. Krasnoludzkie sposoby dawania
wszystkiemu punktów i przekształcania tej punktacji na różne usługi wprawiały
mnie w osłupienie.
– Sekretna metoda!
– Dobrze, dobrze. Idę do cioci, a mycie i obiad to twoje zadania!
Najlepszy przyjaciel nie wykazał sprzeciwu wobec przygotowania obiadu, więc
ruszyłam do warsztatu, rozmyślając, jak najlepiej przeprowadzić rozmowę z
Bruną tak, aby Otto jak najszybciej wrócił do domu. Jednopokojowe mieszkanie
małżeńskiej pary nie potrzebuje zbędnego obserwatora!
Ciocia przeszła wszelkie moje oczekiwania. W ciągu pół roku, które minęły od
czasu mojego ślubu, na którym cioci Otta nie mogło po prostu zabraknąć, Bruna
jeszcze bardziej rozrosła się wszerz i obecnie z wielkim trudem mieściła się w
drzwiach.
– Olu, dziewczynko moja! – udało mi się wywinąć od uścisku i zajęłam
strategicznie obronne miejsce za kuchennym stołem. – Jak dawno cię nie
widziałam! Jak małżeńskie życie? Już w ciąży?
– W moim małżeństwie cudownie! Jeszcze nie jestem w ciąży, – palnęłam, nie
przemyślawszy tego. Przez następne pół godziny wysłuchiwałam długiego i
emocjonującego kazania o tym, jakim to szczęściem są dzieci. Najbardziej
zadziwiające jest to, że takie kazania lubią prawić albo świeżo upieczone mamy,
których niemowlęta przypominają pęczek kwiatów w kłębie pieluch, albo osoby
bezdzietne. Jako doświadczona posiadaczka czterech młodszych sióstr jestem
święcie przekonana o tym, że dzieci są dobre tylko na odległość. Na dużą
odległość. Dlatego nie spieszę się z swoimi. Ciocia nie mogła dochować się
własnych, dlatego też wydawało się jej, że temat dzieci jest najlepszym do
rozmowy.
Kiwałam głową, uśmiechałam się, potakując w odpowiednich miejscach i
zastanawiałam się, jaki artefakt może nadać się dla cioci. Energetyczne linie jej
ciała były na tyle zaplątane, że uzdrawiający artefakt mógł jej jedynie
zaszkodzić.
– Powodzi ci się, moja dziewczynko, – usłyszałam. – zajmujesz się ważnymi
rzeczami, a ja... niczym... wszystko niszczę...
Okazało się, że ciocia dobrała się do naszych zapasów uspakajającej nalewki,
przez co naszło ją na szczerość.
– Tak bardzo chcę mieć pieska... Tylko pieska... Tak bardzo je lubię... Ale one
zdychają... Mówią, że im wątroba nie wytrzymuje... ale przecież karmię je tylko
tym, co sama mam na stole.
Myśl przeszyła moją głowę niczym elficka strzała. Zrozumiałam, co trzeba
zrobić.
– Wybacz, ciociu! – skoczyłam i chwyciłam kożuch. – Muszę wyjść w pilnej
sprawie.
Poranne treningi, które czasem urządzał mi Irga, nie poszły na darmo. Znowu
uchyliłam się przed emanującym miłością chwytem, zatrzasnęłam za sobą drzwi
i pomknęłam w stronę Urzędu Magii. Na oddziale nekromancji panowała
całkowita cisza. Pracownicy pochylili się nad swoimi biurkami w skupieniu i
skrupulatnie zapisywali strony kontrolnych sprawozdań. Prawidłowo, kiedy
nekromanci powinni podwyższać swoje kwalifikacje, jak nie zimą, kiedy mają
mało pracy?
…Jednakże nie należało wpadać do sennego oddziału z łoskotem i wołaniem:
– Irga!!!
Reakcja wielce szanownych nekromantów była bardzo interesująca.
Jeden spadł z krzesła.
Jeden przewrócił kałamarz.
Jeden chwycił się za głowę i zaczął jęczeć. (Dobra, powiem szczerze. To był
Irga.)
Tylko jeden posłał w moją stronę bojowy „ognik” (dzień dobry, naczelniku
mojego męża, nadal nie wybaczył mi pan tego nocnego nieporozumienia?)
– Nie rozumiem, co to za reakcja? – spytałam, odbiwszy „ognik” tarczą. –
Jesteście przecież teoretycznie wszyscy bojowymi magami. Dlaczego tylko
jeden „ognik”? Wasza reakcja na przeciwnika powinna być opanowana aż do
instynktowych odruchów!
– Właśnie dlatego, że jesteśmy bojowymi magami, nie zostałaś spopielona na
miejscu, – powiedział Irga, chwytając mnie za łokieć i wyciągając na korytarz.
Uśmiechał się, lecz niebieskie oczy spod grzywki ciskały pioruny.
– A chowanie się pod biurko to co?
– To taktyczny zwód przed nadchodzącym niebezpieczeństwem, – Irga cedził
przez zaciśnięte zęby. – Czego potrzebujesz?
Już chciałam powiedzieć, że jest nieuprzejmy, jednak spojrzałam mężowi prosto
w oczy i rozmyśliłam się. Znałam granice wytrzymałości Irgi i przekroczenie
ich akurat wtedy, kiedy potrzebowałam jego pomocy, było niemądre.
– Irgo, kochany, – szepnęłam. – Bardzo koniecznie-obowiązkowo-niemalże-nie-
wiem-jak-bardzo-pilnie muszę dostać się do waszej biblioteki, tam gdzie
przechowywane są wasze nekromanckie czasopisma i gazety!
Rozdrażnienie w oczach Irgi najpierw zmieniło się w zdziwienie, a później w
podejrzliwość.
„Jestem niewinną owieczką”, powtarzałam sobie, mając nadzieję, że również na
takową wyglądałam.
– Co wymyśliłaś? – cicho zapytał mnie nekromanta. Obecnie przypominał
nekromantów z opowieści grozy, których wzrok przechodzi przez ciebie na
wylot na ciemnym, opustoszałym cmentarzu.
„Jestem niewinną owieczką”, – pomyślałam ponownie.
– Olu, – ponaglił mnie mąż.
– Nic nie wymyśliłam! – szybko odpowiedziałam. – Po prostu muszę
natychmiast podszkolić się w waszych niekromanckich sztuczkach!
– Podręcznik ci nie wystarczy?
– Nie! O to właśnie chodzi, że potrzebuję akurat tej sztuczki, która jest opisana
w czasopiśmie! Irga, proszę cię! Nie, ja cię błagam! Bardzo tego potrzebuję!
Obiecuję ci, że nie wymyśliłam niczego niebezpiecznego dla siebie i otoczenia!
Irga w zamyśleniu odgarnął długą grzywkę z czoła i zdecydował:
– Dobrze, chodźmy.
Zostawiona w sali z regałami pod nadzorem bibliotekarza i na odpowiedzialność
Irgi, zabrałam się za przetrząsanie dokumentów. Jeżeli chociaż trochę
rozumiałam magiczne życie, to tu koniecznie powinno znajdować się to, na
czym mi zależało.
Po kilku minutach pojęłam, że całkowicie nie rozumiem świata, w którym żyje
mój mąż. Epopeje na kilkadziesiąt numerów poświęcone temu, jak poprawnie
oczyszczać całun zmarłego z grobowej ziemi. Naukowe artykuły mówiące o
tym, jak najlepiej zadawać pytania nieboszczykowi, który nie pozostawił po
sobie testamentu. Taktyka rozkopów i przewaga jednego typu łopat nad
innymi… Jaka ja byłam daleka od tego wszystkiego!
W końcu, w dziale społecznych wiadomości (tak, tak, w nekromanckich
gazetach bywają i takie, chociaż większość miejsca zajmują nekrologi)
znalazłam to, co mnie interesowało!
Zaczęłam przygotowywać wiadomość do wysłania, lecz bibliotekarz mnie
zatrzymał:
– Panienko, w bibliotece zakazane jest użytkowanie magii! Najmniejsza emisja
może zniszczyć drogocenne, stare manuskrypty, które są tu chronione. Nie wie
pani o tym?
Przestraszona schowałam ręce za plecy. Bibliotekarz mruczał coś z dezaprobatą
i można było wychwycić „a Irronto zawsze…” Staruszek odprowadził mnie do
wyjścia, tak wwiercając się we mnie spojrzeniem, jak gdybym była co najmniej
królewskiej rangi przestępcą. Nie zdecydowałam się czekać na Irgę i narażać się
na niebezpieczeństwo spopielenia, jeśli nie na jawie, to przynajmniej w myślach
jego współpracowników. Stworzyłam wiadomość do Otta i pobiegłam w stronę
elfickiej dzielnicy.
Tam stanęłam na chwilę przy pierwszym lepszym ogrodzeniu. W głowie długo
składałam słowa w języku elfickim w zdania. Brak codziennej praktyki dawał o
sobie znać. A potem stanowczo zastukałam w bogato zdobioną bramę.
– Czego potrzebujesz? – niemiło odpowiedziano z wnętrza.
„Też mi kulturalna rasa”, pomyślałam, choć elfa też można było zrozumieć. Już
zapadał zmierzch, a mróz szczypał w policzki. Porządni obywatele w takich
chwilach siedzieli w domach lub w ciepłych karczmach, a nie stukali w cudze
bramy.
– Wie pan, gdzie sprzedają pieski? Elfickie? – spytałam.
– Druga aleja, piąta brama na lewo, – odpowiedział niewidzialny strażnik
bramy, który nawet nie zniżył się do spojrzenia w okienko.
Nie zniżył i dobrze, najważniejsze, aby podał dobry adres.
Straż przy piątej bramie okazała się bardziej przyjazna. Oznacza to, że tu
zarabiają na tych, którzy pukają do drzwi. Bez zbędnych pytań wpuszczono
mnie do dworu.
– Dzień dobry, czy sprzedajecie tu elfickie pieski?
– Tak, mamy najlepsze pieski, których rodowód sięga nawet do ulubionego
pieska samej Władczyni!
– Wspaniale! A powiedzcie, macie może jakiegoś zdechłego pieska?
Ta-a-ak... słyszałam o niezwykłej szybkości elfów, lecz nigdy nie pomyślałam,
że poczuję ją na sobie! Nie zdążyłam wziąć oddechu po zadaniu pytania, gdy
całkowicie nieuprzejmie wystawiono mnie na ulicę, zatrzaśnięto drzwi i nawet
założono zasuwy.
Zgadzam się, było to nieco nietaktowne i zapewne trzeba było zacząć od
początku. Lecz bałam się, że moja znajomość elfickiego nie wystarczy na długie
wyjaśnienia. Trzeba było bardziej wierzyć w siebie!
– Gdzie jeszcze sprzedają tu psy? – krzyknęłam w stronę dziurki od klucza w
drzwiach.
Drzwi milczały. Przestraszyłam się, że właściciele niegościnnego domu za
pomocą elfickiej magii porozsyłają wszystkim wiadomość o niezrównoważonej
kobiecie, która szuka zdechłych psów, dlatego też rzuciłam się do najbliższej
bramy.
Tak... legendarna szybkość elfów wcale nie była taka legendarna, lecz jak
najbardziej udowodniona. Mój plan rozpadał się wprost w oczach. Kto by
pomyślał, że elfy są takie chciwe! Zdechłego psa człowiekowi pożałowały...
– Ola! – zawołał mnie znajomy głos i z alei wyszedł Żywko we własnej osobie.
Mój ork-adorator, którego sam widok niezmiennie budził zazdrość w Irdze. –
Tak, to naprawdę ty! A ja się zastanawiałem, kto tu chodzi i szumi... Oczywiście
kto jeszcze byłby do tego zdolny!
– Oczywiście, – ponuro mruknęłam.
Żywko uśmiechnął się. Śnieżnobiałe zęby błysnęły w świetle lamp
oświetlających ulicę. Mróz na orku nie robił wrażenia. Był bez czapki i
płaszcza. Uważało się, że orcza rasa jest blisko spokrewniona z elficką, lecz elfy
w czasie mrozów owijały się tak, że tylko nosy wystawały im spod warstw
ubrań.
Uważnie przyjrzałam się silnemu, muskularnemu, a mimo to pełnemu gracji
ciału orka. Włosy miał niedbale związane sznurkiem w długi ogon. Ubrany był
w grubą, wełnianą koszulę (do podobnej już przymierzałam się w sklepie, lecz
odstraszyła mnie cena), futrzaną kamizelkę i wysokie buty. Palce moich nóg
zamarzły w czas spędzonym na ulicy; choć miałam dobre buty, daleko im było
do orczych!
– Patrzysz tak na mnie... Stęskniłaś się?
– Nie, butów zazdroszczę, – szczerze przyznałam, ale później pomyślałam, że
spotkanie z Żywkiem to dar z Niebios! – I stęskniłam się także.
Żywko ponownie się uśmiechnął. Po moim ciele przeszła fala gorąca.
Zmrużyłam oczy i spróbowałam wyobrazić sobie Irgę pod prysznicem.
Dlaczego ork tak na mnie działa?
– Żywko! Potrzebuję twojej pomocy! – wyraźnie powiedziałam. – Muszę mieć
rasowego, lecz zdechłego psa! Lecz żeby zdechł niedawno, najlepiej dziś.
Ork aż się zakrztusił.
– Co za prośba od ładnej dziewczyny! Zamówienie od męża?
– Nie, – wzięłam go za rękę i błagalnie spojrzałam w oczy, – dla mnie. Bardzo
potrzebuję martwego psa! Tylko rasowego. To warunek obowiązkowy!
Żywko w zamyśleniu pociągnął kolczyk w płatku ucha.
– Zaczynam tak właściwie współczuć Irdze, – powiedział. – Nie ponudzi się z
tobą.
– Coś ty, przy nim jestem jak aniołek... – przypomniałam sobie dzisiejsze
spotkanie w Zarządzie Magii i poprawiłam się: – W każdym razie staram się.
– Dobrze, – Żywko wyszczerzył się. – Wiem, gdzie możemy znaleźć zdechłego
psa dla ciebie! Ale nie za darmo.
– Oczywiście! – zakrzyknęłam. – Ile tylko trzeba!
– Aż tak bardzo? – ork zagwizdał. – Wspaniale! To chodźmy!
Chwycił mnie za rękę i poprowadził po poplątanych ulicach elfickiej dzielnicy.
– Proszę! – zatrzymał się przy niepozornej bramie. – Poczekaj tu, zaraz wrócę.
Wsunęłam dłonie w rękawy kożucha i zadrżałam. Jeśli wszystko się uda, to
rodzina Otta będzie mi dłużna do końca życia! A on sam wstawi się za mną u
Irgi, gdy ten dowie się, że znowu spotkałam się z Żywkiem. A mąż się dowie,
nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości. W elfickiej dzielnicy
wszędzie są oczy i uszy! Irga nienawidził orka od czasu naszego pocałunku. Nie
byliśmy jeszcze małżeństwem a pocałunek byłam winna Żywko za uratowanie
mnie i Otta z nocnego lasu, lecz dla nekromanty to nie miało znaczenia.
Otto wysłał do mnie wiadomość z informacją, że jego poszukiwania martwego
pieska także nic nie dały. Poprosiłam półkrasnoluda, aby czekał na mnie przy
wyjściu z elfickiej dzielnicy i pomodliłam się do Bogini Szczęścia. Potem, na
wszelki wypadek, do Bogini Szczęścia Domowego, aby Irga zgodził się na taką
rolę, jaką mu przygotowałam w tej historii. Co by mu takiego obiecać?
– Trzymaj swojego pieska, – Żywko wyszedł za bramy z workiem w rękach. –
Kosztuje cię to dwie złote monety.
Z drżeniem oddałam mu pieniądze. Drogie są elfickie pieski, nawet w takim
stanie! Najprawdziwsi zdziercy z tej kulturalnej rasy!
– Pomogę ci, – powiedział Żywko, gdy pociągnęłam za worek. – Poza tym
jeszcze się ze mną nie rozliczyłaś.
– Skąd wziąłeś psa? – zainteresowałam się, póki szliśmy w stronę głównej drogi
dzielnicy.
– Z fabryki mydła. Wiesz, jak tworzy się najlepsze i najdroższe na świecie
elfickie mydło? Z najlepszych, najdroższych elfickich psów.
– Poważnie? – przejęłam się.
– Oczywiście. Tylko że to tajemnica handlowa. Za jej rozgłaszanie przyjdą po
ciebie ponure elfy z dużymi łukami i… w ogóle lepiej o tym nie opowiadać.
„Nigdy więcej nie kupię elfickiego mydła”, – pomyślałam.
– Ile ci jestem winna za pomoc, Żywko?
– O-o-o... jesteś dużo mi winna. Przecież w czasie takiego mrozu, późnym
wieczorem, pomogłem ci znaleźć taką rzadkość! I niosę ją teraz! Jesteś mi
bardzo dużo winna.
– O, patrz, – pokazałam Otta, niecierpliwie przestępującego z nogi na nogę w
świetle ulicznej lampy. – On się z tobą rozliczy!
– Co? – wzburzył się Żywko. – Myślałem, że pomagam tobie!
– Gdzie bym się podziała bez mojego partnera? – niewinnie spytałam. Ork ze
złością rzucił worek na ziemie.
– Olgierda, – powiedział, a jego oczy drapieżnie błysnęły, – jeszcze mi za to
zapłacisz!
Żywko posłał mi drwiący, nieczuły pocałunek i zniknął w plątaninie uliczek.
– Gdzie cię znowu wcięło? – zapytał Otto. Trzymał ręce na pasie, gdzie
znajdowały się bojowe artefakty. Mój najlepszy i najwierniejszy przyjaciel! – I
powiedz, dlaczego potrzebujesz martwego psa z rodowodem? Olu, wszystko w
porządku z twoją głową?
– Wszystko wspaniale! – zapewniłam. – Na koniec zimy do stolicy przyjeżdża
nekrozoo. To taka wystawa, na której prezentuje się swoje nieżywe chowańce.
Przyznają tam nagrody, medale, wszystko jak na normalnej wystawie.
Otto wzdrygnął się.
– Piesek-zombi?
– Aha. Nawiasem mówiąc, jest to obecnie bardzo modny trend w niektórych
kręgach. Nie prosi o jedzenie, nie brudzi, wykonuje bezwarunkowo polecenia...
prawda, w ciepłe dni szybko się psuje, ale to zależy od umiejętności
nekromanty.
– Czego to, – półkrasnolud podrapał się po skroni, – ludzie nie wymyślą. I...
– I tego pieska sprezentujemy twojej cioci! – radośnie wyjaśniłam. – Twoim
zadaniem będzie przekonanie Bruny, że ma obowiązek otrzymania na wystawie
medalu! Widzisz, ona bardzo cierpi, ponieważ wszyscy czymś się zajmują,
każdy ma jakieś obowiązki, wszyscy, cała rodzina. A jej nic się nie udaje...
– A martwego psa ciężko zabić drugi raz! – podchwycił Otto i z zachwytem
spojrzał na mnie. – Olu, jesteś geniuszem!
– Poczekaj, – westchnęłam. – Teraz trzeba przekonać do tego Irgę.
Dziwne, ale nekromanta zgodził się na to od razu.
– Zawsze marzyłem, żeby tego spróbować, – powiedział, gdy spotkaliśmy go po
kursach. Zmarznięci, nieszczęśliwi, siedząc na worku z pieskiem na schodach
prowadzących do Urzędu Magii. – Nie patrzcie na mnie z takim
dziękczynieniem! Wszystko zrobię, tylko będę musiał wrócić do laboratorium.
– Irga, ważne jest to, aby ta psina wytrzymała kilka miesięcy, – powiedziałam. –
I włóż jej do głowy rozkaz, aby ruszała się jak najwięcej, tak aby cioteczka
musiała za nią biegać. Dasz radę?
Mąż w skupieniu kiwnął głową. W myślach już planował rozwiązanie zadania.
– Potrzebny będzie artefakt służący jako stałe źródło mocy, –rozmyślał głośno. –
Lecz na tak długi okres to niemożliwe... będą musieli koniecznie regularnie
przychodzić po doładowanie... Nasz Urząd ma kilka takich artefaktów. Pomogę
ci, miła, jeden z nich naładować. Otto, jesteś mi winny sto złotych monet.
– Sto... Sam mogę taki zrobić!
– Naprawdę sądzisz, że nekromancki artefakt tak łatwo zrobić? – zapytał Irga –
Taką technologią dysponują wyłącznie królewscy artefaktnicy. Zapiszemy, że to
dla psa na wystawę, żeby nie było pytań. A za moją pracę jeszcze trzydzieści
złotych.
– Trzydzieści... – prawie zapłakał półkrasnolud. – Przecież to grabież!
Irga tylko wzruszył ramionami. Rozumiałam go w pełni, jeśli uczyniłby ceny
ożywiania martwych zwierząt dostępnymi, to ludziom, którzy chcieliby powrotu
swojego pupila, nie będzie końca. Do tego czasu nekrozoo było elitarnym
przedsięwzięciem i, moim zdaniem, lepiej, aby takim pozostało.
Nie zostałam, by popatrzeć, jak pracuje nekromanta. Bieganie po mrozie
zmęczyło mnie, więc gdy znalazłam się w ciepłym budynku Urzędu, zasnęłam
na ławce dla interesantów.
Irga obudził mnie po północy. Chociaż wyglądał na zmęczonego, był
niezmiernie zadowolony z siebie.
– Jesteś żoną jednego z najlepszych nekromantów naszego kraju, –
poinformował mnie, pomagając założyć kożuch.
– Nie pochwalisz sam siebie, to nikt nie pochwali? – dopytałam.
Irga uśmiechnął się i pocałował mnie w nos, jednocześnie nakładając czapkę na
głowę.
– Jestem nawet gotowy wiosną jechać do stolicy, – powiedział mi w drodze. –
Należy być obecnym na wystawie, na której dadzą medal mojemu dziełu!
– Jesteś tak bardzo przekonany? – zainteresowałam się.
– No... nie do końca, ale szansa jest.
– Irga, – powiedziałam czule, – Jestem przekonana, że jesteś najlepszym
nekromantą w kraju! I w ogóle jesteś najlepszy, nie tylko jako nekromanta.
Irga uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie, obejmując za ramię. Tak też
poszliśmy do domu, a noc stała się ciepła, niemalże letnia.

Rozdział III
Historia, jak to zaswędziała mnie pięta
Obudziłam się i przez pewien czas wsłuchiwałam w ciszę. Obok mnie ledwie
słyszalnie pochrapywał Irga. Dotykałam plecami jego ciepłego boku i ze
wszystkich sił starałam się nie wpaść w entuzjazm i nie zacząć myśleć czegoś w
stylu „ kochany obok, w domu ciepło i przytulnie, to właśnie jest szczęście!”.
Jednakże nie chciałam poświecić poranka na rozmyślania. Zamknęłam oczy i
dostosowując się do oddechu Irgi, spróbowałam ponownie zasnąć.
Mimo to zasnąć nie mogłam. Nie bacząc na to, że oczyściłam umysł z myśli (no
dobrze, bądźmy szczerzy, próbowałam oczyścić umysł), one i tak mnie
nachodziły. Oddychałam równomiernie, było mi wygodnie, a nawet poranne
światło nie przeszkadzało mi, ponieważ ktoś – zapewne mój idealny pod
każdym względem mąż – wczoraj zaciągnął zasłony. Natomiast ja o zasłonach
przypominałam sobie w chwili położenia głowy na poduszkę i w tymże
momencie rozumiałam, że wydostanie się z powrotem spod ciepłej kołdry
przekracza moje siły. Tak też zasypiałam, żeby rankiem chować twarz pod
kołdrę przed słonecznymi promieniami i złościć się na siebie za lenistwo.
Irga natomiast zawsze spał równie dobrze, czy to na cmentarzu, czy w łóżku,
czy też na fotelu w swoim biurze. Oczywiście zarzekał się, że ze mną jest mu
najprzyjemniej, lecz wiedziałam, że byłby on równie wypoczęty i gotowy do
pracy po drzemce na czyjejś mogile (nie wychodząc z pracy), tak jak i po śnie w
łóżku.
To ja pozwalałam sobie na jęki i wycie, a potem jeszcze i warczenie przez pół
dnia, opłakując swoje ciężkie i niekomfortowe życie. Otto przekonywał, że do
wszystkiego można się przyzwyczaić i że wśród krasnoludów sen na stosie
kamieni w kopalni jest uważany za o wiele zdrowszy od snu w łóżku. A
krasnoludzcy lekarze nawet rekomendują sen w kopalni w celach leczniczych.
Nie miałam wątpliwości, że sen na kamieniach miał uzdrowicielską moc. Tym
bardziej, jeśli to twoje kamienie i twoje złoża. Śpisz i swoje dobra materialne
czujesz bokami i plecami. Na krasnoludów działa to o wiele lepiej niż
jakiekolwiek mikstury. Otto na przykład prawie rozkwitał, kiedy na koniec
miesiąca robił zestawienie dochodów. Jeśli był przeziębiony, przeziębienie
przechodziło, jak ręką odjął, wystarczyło, by posiedział nad liczeniem monet
przez wieczór. Jeden raz nawet wyleczył zapalenie oka! (Nie do wiary,
pomyliłam się w rozliczeniach. Wcale nie tak często, w sumie tylko dwa razy i
po tym budżetem zajął się najlepszy przyjaciel!)
Na mnie osobiście w podobny sposób działały wyprzedaże. Jak tylko się
zaczynały, zapominałam o wszystkich problemach i kłopotach. Z nieznanych
źródeł czerpałam siły do walki w pierwszej linii o parę elfickich kozaków ze
zniżką siedemdziesiąt procent!
Irga głęboko odetchnął i włożył rękę pod poduszkę. Wstrzymałam oddech.
Jakby nie było, mój mąż był dobrym magiem bojowym i spał bardzo czujnie.
Nie chciałam go budzić. Z zasady Irga sypiał o wiele mniej niż ja i takie chwile,
kiedy można sobie poleniuchować, przytulając się do jego boku, bardzo sobie
ceniłam. Zazwyczaj nekromanta wyskakiwał radosny oraz zadowolony z życia i
zaczynał mnie rozbudzać. Jeśli był dzień wolny, musieliśmy iść na przebieżkę.
Irga poważnie wziął się za moje szkolenie. Natomiast jeśli był dzień roboczy, to
musieliśmy się spieszyć do pracy. Nekromanta rzadko pozwalał sobie na chwile
relaksu, a propozycje takowych zwykle wychodziły ode mnie.
Jak tylko postanowiłam pod żadnym pozorem nie przeszkadzać Irdze, moja
lewa pięta zaczęła mnie swędzić. Zacisnęłam zęby, próbując siłą woli zmusić
piętę do nieswędzenia. Organizm zdecydowanie mnie nie słuchał. Co za pech!
Kiedy muszę wstawać do pracy, wtedy nic mnie nie swędzi. Zupełnie. Wtedy
mogę twardo zasnąć, od razu, gdy tylko Irga mnie rozbudzi. Ponadto zasypiam
siedząc za stołem w czasie, gdy mąż szykuje herbatę do śniadania. I nawet
czasem drzemię w drodze, kiedy Irga odprowadza mnie do pracy (sekret tkwi w
silnym trzymaniu się mężowskiej ręki i nieotwieraniu oczu).
Pocierpiałam jeszcze przez chwilę i w końcu nie wytrzymałam. Siadłam na
łóżku, włożyłam ręce pod kołdrę i mocno podrapałam stopę. Och... po prostu
ekstaza!
– Olu? – sennie i ochryple wymamrotał Irga. – Coś się stało?
No i proszę. Dzień dobry, poranku, dzień dobry, przebieżko na mrozie. Przeklęta
pięta!
– Noga mnie zaswędziała, – wyjaśniłam, odwracając się. Błękitne oczy Irgi
błysnęły w rozbawieniu.
– Bardzo nie w porę, – współczująco powiedział i wyciągnął do mnie ręce. –
Dzień dobry.
– Dobry, – ułożyłam się na piersi męża, a on objął mnie i pocałował w czółko. –
Irgo, pośpijmy jeszcze trochę, dobrze?
Irga wzruszył ramionami, układając się wygodniej i zapytał:
– Bardzo, ale to bardzo nie chcesz iść na przebieżkę?
– Bardzo, – przyznałam się. – Tam jest tak chłodno. A tu ciepło, i ty tu jesteś, i w
ogóle jest dzień wolny! Urządzam sobie wolne od wszystkiego! I tylko spróbuj
się sprzeciwić!
– Nie będę. I czym zamierzasz się zająć w ten wolny od wszystkiego dzień?
– Niczym. Nie jestem krasnoludem. Ani pracoholikiem, jak co poniektórzy.
Sumienie nie będzie mnie męczyło, nawet jeśli spędzę cały dzień w łóżku. O! To
jest pomysł! Cały dzień nie będę wychodziła z łóżka!
– Całkiem? – sarkastycznie zapytał Irga. – Całkiem, całkiem?
Jak tylko zadał to pytanie, od razu zrozumiałam, że natychmiast muszę udać się
za potrzebą.
– Nie całkiem! – niechętnie opuściłam objęcia męża. – Są potrzeby, których nie
mogę ignorować, a ty już jesteś dużym chłopcem, mógłbyś takich pytań nie
zadawać!
Irga prychnął. Był w znakomitym nastroju, co oznaczało, że będziemy mieć
dzisiaj przepyszne śniadanie. Ostatnimi czasy nekromanta ciężko pracował i
czasem nawet nie chodził po świeże bułeczki. Musiałam wtedy zapychać się
kanapkami, co nie działało dobrze na mój nastrój. Spróbujcie popracować w
pracowni do obiadu na kawałkach czerstwego chleba z serem lub dżemem!
Oczywiście mogłam sama pójść po świeże wypieki, lecz to przekraczało moje
możliwości i chęci. Może jeszcze latem, ale zimą... Brrrr...
Kiedy wróciłam z łazienki, zasłony były już rozsunięte, w mojej szklance
parowała herbata, a Irga nucił jakąś melodię, mieszając w misce ciasto.
– Też zdecydowałem zrobić sobie ten dzień wolnym! – powiedział. – A
dokładniej, nie po prostu wolnym, a dniem rodziny!
– Wspaniale! – uradowałam się. – Prowadzimy życie w ciągłym biegu, a tak
bardzo chcę spędzić z tobą trochę czasu, żeby potem móc cały tydzień to
wspominać!
Objęłam Irgę, przytulając się do jego pleców. Ciepła flanelowa koszula to nie to
samo co skóra, lecz w czasie zimowych chłodów była równie przyjemna!
Potarłam policzkiem po czarnym materiale. Moje piżamy były jasne, z
kwiatkami i kieszonkami. Teraz miałam na sobie moją ulubioną, którą
przypadkowo dorwałam na letniej wyprzedaży w elfickim sklepie. Kto by
pomyślał, że elfy także chodzą we flanelowych piżamach! Bufiaste rękawy,
delikatna koronka, a na spodenkach kokieteryjne kokardki. I jeszcze różowe,
wełniane skarpetki! Powiedzmy stanowczo „nie” seksownemu wizerunkowi
zimą i propagujmy ciepły oraz słodki!
Irga natomiast nawet nocą nie zmieniał swojego uparcie czarnego stylu. Nie
mam pojęcia, gdzie znajdował czarną flanelę w zwykłych sklepach, lecz ja jej
nigdy nie spotkałam. W takiej piżamie mógł zwyczajnie wyjść na dwór i nie
wywoływać uśmiechów, a przy minimalnym staraniu mógł wyglądać męsko i
niebezpiecznie. Jeśli spróbowałabym wyglądać niebezpiecznie w piżamie,
ryzykowałam ośmieszeniem się przed wszystkimi, a jeśli spróbowałabym
wyglądać tak przed Ottem, to znęcałby się nade mną przez kolejne dwadzieścia
lat lub do czasu, aż zrobiłabym coś podobnie głupiego.
Jeszcze raz potarłam policzkiem po plecach Irgi, podciągnęłam jego koszulę i
przytuliłam ręce do płaskiego brzucha nekromanty, wodząc palcami wzdłuż
paska spodni. Mąż zamarł i spytał ochrypłym głosem, od którego zadrżałam:
– Olu, miła, czego pragniesz bardziej? Naleśników na śniadanie czy mnie?
– A można jedno i drugie? Powiedzmy pierwsze śniadanie? Mówi się, że należy
jeść pięć posiłków dziennie.
– W takim razie zastanów się nad kolejnością, – głos Irgi dźwięczał w moim
ciele niczym dzwon rezonansowy.
Jednakże w walce o priorytety zwyciężył żołądek. Kto by w to wątpił!
– Z czym będą naleśniki? – zapytałam. Irga westchnął i wrócił do mieszania
ciasta.
– Zdobyłem wczoraj dżem truskawkowy, – powiedział. – Jedna klientka mi
podarowała. Powiedziała, że to bonus za dobrą pracę. Powinien być na drugiej
półce.
– Wspaniale! – chwyciłam słoiczek. Uwielbiam domowe dżemy, lecz nie
miałam czasu ani chęci przyrządzać je samej. Tym bardziej truskawkowe. Ojej,
owocki są całe!
Otworzyłam słoiczek i sięgnęłam po próbkę. Poczułam w ustach lato, smak
słońca, słodyczy i truskawek. Rzeczywiście, żołądek miał rację! Irga oczywiście
jest niczego sobie, ale dżem... Na dodatek tak pyszny! Mmmmm!
– Chcę przypomnieć, – znacząco powiedział nekromanta, stawiając patelnię na
kuchence, – że to bonus za moją dobrą pracę.
– Zjadłam tylko jedną łyżkę, – obraziłam się. – Taką do herbaty! I tak w ogóle
jestem twoją drugą połówką. Gdyby nie ja, nie pracowałbyś tak dobrze!
– Najważniejsze to potrafić docenić samego siebie, – zauważył Irga.
Położyłam łyżkę obok słoika i dumnie oddaliłam się w stronę łóżka. Nic, nic,
jeszcze mnie zawoła na śniadanie!
Chwyciłam poduszkę rękoma i przytknęłam do twarzy, żeby nie czuć kuszącego
zapachu przygotowywanego dania. Ciało żądało porzucenia dumy, wyjścia z
łóżka i jedzenia naleśniczków jeszcze gorących. Nawet bez dżemu.
Jednak nie jestem zwierzęciem, aby poddawać się swoim żądzom. Trzeba
czasem wykazać siłę woli. Poczekam, aż Irga zakończy przygotowania, zawoła
do stołu, wtedy też siądę niczym dama, wezmę placuszka na widelczyk i kapnę
delikatnie dżemem. Nie będę mlaskać i brudzić, wyjadając go prosto ze słoika.
Po dziesięciu minutach usłyszałam szum wody. Zapach naleśników stał się
nieznośny. Żołądek ponownie wygrał, siadłam na łóżku, marząc o śniadaniu.
Irga wytarł ręce o kuchenny ręcznik i uśmiechnął się swoim miłym i
opiekuńczym uśmiechem, od którego zawsze niemalże wariowałam. Błękitne
oczy błyszczały spod długiej grzywki i poczułam wtedy prawdziwe szczęście.
– Olu, – cicho powiedział Irga i zmarszczył brwi. Zamarłam. Co się stało?
Kroki na schodach, które zaniepokoiły Irgę, usłyszałam chwilę później. Mąż
podbiegł do drzwi i otworzył je po kilku uderzeniach.
Do naszego mieszkania wbiegła Ilissa, młodsza siostra Irgi, która uczyła się na
kierunku magii praktyczniej. Czarne włosy rozwiane, wzrok rozkojarzony, na
nogach lekkie butki, zwykła koszula studenckiego ubioru nakryta wyłącznie
swetrem. Wzdrygnęłam się. Na ulicy panował taki mróz, a ona bez płaszcza
była! Zwariowana dziewczyna.
– Irga! – dziewczyna wczepiła się w koszulę brata. – Ratuj! Goni mnie demon!
Pochłonęła mnie pustka. Demon?
Irga delikatnie uwolnił się od siostry, zamknął drzwi i aktywował ochronne
artefakty.
– Demon, – powiedział. – Wszystko jasne.
– Nic tu nie jest jasne! – krzyknęła Ilissa. – Wezwaliśmy go! A on wyrwał się z
pentagramu i zabił Raita! Uciekłam, ale mnie goni.
W mojej głowie coś przeskoczyło i zeszłam z łóżka. Demon to bardzo źle. A ja
bardzo, bardzo, ale to bardzo nie chciałabym wpaść w łapy Wyższego demona
Joszki lub jego najbliższych towarzyszy. A demon, który wyrwał się z
pentagramu, musiał być silny. Albo ci studenci-idioci nieprawidłowo narysowali
figurę utrzymania. Jednak życie nauczyło mnie, że należy się spodziewać
najgorszego scenariusza. Silny demon, który wyrwał się z krzywego
pentagramu...
W szufladzie naszego biurka leżała zaczarowana kreda, którą próbowałam
niektórych nowych zaklęć. Potem ta kreda długo walała się pod nogami, póki
Irga nie urządził generalnych porządków. Po długim wykładzie o tym, że kiedyś
będziemy mieli dziecko, a ono tę kredę by zjadło i nie wiadomo, co by się z nim
stało, Irga demonstracyjnie schował moje magiczne przybory do biurka i nawet
nie trudził się, by podpisać pojemniki. Wbrew oczekiwaniom męża, nie
przejmowałam się zbytnio, ponieważ byłam przekonana, że dziecko dwojga
magów z pewnością coś dorwie i wtedy urosną mu rogi lub ogon. W najlepszym
wypadku pokryje się różnokolorowymi plamami. Lira opowiadała, że w domu
uzdrowień jest takie muzeum, do którego prowadzą młodych studentów. Tam
znajdują się eksponaty z rzeczy wyciągniętych z dziecięcych otworów i
wnętrzności.
Najważniejsze, aby mieć dobrego uzdrowiciela i pomoc w odpowiedniej chwili.
Oszacowałam rozmiar pentagramu, który miałam zamiar narysować,
pociągnęłam nogą taboret i wzięłam się do pracy. Dzięki bliskim znajomościom
z demonami i ich domowymi pupilami, nauczyłam się wszystkich możliwych
używanych w demonologii szkiców.
Drzwi zatrzęsły się od uderzenia. Na końcach palców Irgi zaczęło się formować
bojowe zaklęcie. Ilissa krzyknęła i wskoczyła na łóżko.
Zacisnęłam zęby i przyśpieszyłam, jednocześnie starając się nie stracić
koncentracji. Wystarczy pomylić się w jednym symbolu, żeby wszystko
zaprzepaścić.
Drzwi wyrwały się z zawiasów i do mieszkania wpadł wielki demon. Nasze
ochronne artefakty zatrzymały go co najwyżej przez sekundę. Nawet Irga nie
mógł przewidzieć, że do naszego mieszkania zawita tak potężny demon i proste
artefakty od włamań oraz niechcianych gości, wzmocnione dodatkowo naszymi
własnymi zaklęciami, na takim gościu nie zrobią wrażenia.
Jednakże sekunda wystarczyła, żeby nekromanta rzucił bojowym zaklęciem w
demona. Demon ryknął i zatrząsł się, natomiast ja kontynuowałam kreślenie.
Irga jest dobrym bojowym magiem, lecz wybitnym jako nekromanta, a nie
demonolog.
– Zabił go! – krzyknęła Ilissa. – Zabił Irgę! Ola! Aaaaaa!
Zakończyłam kreślenie i dopiero wtedy wyprostowałam się, wkładając kredę do
kieszeni piżamy. Demon przekroczył ciało Irgi leżące na podłodze i skierował w
stronę łóżka.
– Chodź tu, – krzyknęłam, dla pewności wskazując na demona palcem.– Co ty
tam robisz? Sukin Kot ci siadł na mózg?
Demon wymamrotał coś niezrozumiale i odwrócił się. Namacałam za sobą stół
oraz talerz z naleśnikami i rzuciłam jednym w demona. Naleśnik przyległ do
jednego z potężnych bicepsów. Demon zatrzymał się i spojrzał ze zdziwieniem
na rękę.
– Chodź tu, – powiedziałam, starając się ignorować morderczy wrzask Ilissy,
który wwiercał się w mózg niczym zardzewiałe śruby.
Sięgnęłam po kolejny placuszek i wsunęłam go sobie do buzi. Smaczny!
Demon pokręcił głową. Za jego plecami Irga podniósł się, starając się dojść do
siebie. Ilissa kontynuowała wycie. Przeżułam naleśnik i wzięłam z talerza
jeszcze jeden. Wojna wojną, ale śniadanie musi być. Nigdy nie miałam ochoty
na wykonywanie bohaterskich czynów z pustym żołądkiem.
Irga bezgłośnie wstał i wytarł krew z rozbitej wargi. Starałam się na niego nie
patrzeć. Wstał, to znaczy, że jest w zadowalającym stanie, nie trzeba zbytnio
przykuwać do niego uwagi demona. Ale oczywiście Ilissa nie wytrzymała:
– Irga!
Lepiej, gdyby się znów wydzierała, daję słowo!
Demon powoli się odwrócił i ryknął.
– Kieruj go do pentagramu! – krzyknęłam przez nieprzeżuty naleśnik.
Wyglądało to niezbyt apetycznie. Gdy na starość będę pisała pamiętnik, tę cześć
będzie trzeba pominąć.
Irga kiwnął głową i kolejne bojowe zaklęcie pomknęło niebieskim łukiem w
stronę demona. Uderzenie było tak silne, że demon nie utrzymał się na nogach i
upadł na tyłek. Jego nogi wystawały z narysowanego pentagramu. Wtedy
zrozumiałam, dlaczego we wszystkich książkach kategorycznie zakazują
wzywania demona w małych pomieszczeniach. Szybko przemyślałam wariant,
w którym upycham demoniczne kończyny do pentagramu, i zdecydowałam, że
lepiej tego nie robić. W czasie, gdy demon dochodził do siebie, uderzyłam ręką
o podłogę, aktywując rysunek. Demon ryknął tak głośno, że ogłuchłam na kilka
minut. Odcięte magiczną energią nogi demona zaczęły krwawić czarną krwią,
zalewając naszą podłogę.
– Ty suko! – nagle demon powiedział w ludzkiej mowie, próbując wyrwać się z
pentagramu. Szybko zarecytowałam zaklęcie, które powinno odprawić go z
powrotem. Linie pentagramu świeciły się równomiernym, pomarańczowym
światłem. Bef byłby ze mnie dumny.
Z pewnością...
…Linie zamigotały raz, drugi...
Niemożliwe! Osunęłam się na kolana, przykładając ręce do linii i naciskając na
nie ze wszystkich sił, starając utrzymać demona w środku. Kogo wezwali ci
studenci, jeżeli mnie, wcale nie takiemu słabemu magowi, idzie tak ciężko?
Oczywiście, że do poziomu magistra jest mi daleko, ale w translacji magii
osiągałam znakomite wyniki, a codzienna praca przy artefaktach pozwalała mi
sądzić, że mogę pracować z większymi ilościami magii.
Pentagram wzmocniony przez kilka dodatkowych linii i symboli, według moich
obliczeń byłby w stanie utrzymać nawet Joszkę. Nie chciałam nawet myśleć, że
aż tak bardzo mogłam się pomylić w obliczeniach! Jak to możliwe?
– Irgo! – wychrypiałam z zamkniętymi oczami. Od strumienia energii było mi
gorąco, pot zalewał oczy, a kilka kropel pociekło po nosie i zawisło na jego
czubku. – Biegnij na Uniwersytet! Nie utrzymam go!
– Biegnij na Uniwersytet! – krzyknął Irga do siostry, ustawiając się w pozie
„jesteś moją żoną, nigdy cię nie opuszczę, prędzej umrzemy razem”.
Niestety, głupotą i bohaterstwem Siły Niebiańskie obdarzyły wszystkich w
rodzinie Irronto.
– To moja wina, – chlipnęła Ilissa, nie ruszając się z miejsca, – to ja powinnam
umrzeć! Nigdzie nie idę. Irgo, ratuj się!
Bez znaczenia, jak bardzo było mi ciężko, nie mogłam się nie wtrącić i nie
zburzyć tej idylli samobójców.
– Trzeba było wcześniej o tym myśleć, – wymamrotałam, starając się przybrać
szyderczą, a nie zmęczoną pozę, – zanim przyciągnęłaś do naszego mieszkania
demona. Mieliśmy dziś dzień wolny!
– Olu! – powiedział z wyrzutem Irga, choć na jego twarzy była widoczna pełna
zgodność z moim punktem widzenia.
Demon przycichł, a ja zagryzłam zęby. Znam te sztuczki, teraz zbiera siły, żeby
uderzyć z całej siły.
– Jak go przywołaliście? – spytał Irga siostrę.
– Narysowaliśmy pentagram, – chlipnęła. – Potem Rait pokropił krwią...
Aha! Dlatego nie mogę utrzymać demona! Przyzwali go krwią! I musiało być
sporo tej krwi, skoro wystarczyło mu sił, aby dobiec z Uniwersytetu aż do
naszego domu... Albo ci bezmózgowcy przyzwali go gdzieś niedaleko stąd? Tak,
to prędzej. Na Uniwersytecie działa ochronny system sprawdzony przez wieki
eksperymentów studentów-idiotów. Demona, nawet krwawego, z terytorium
uczelni nie wypuszczono by do miasta.
– Daj mi nóż, – wychrypiałam.
Irga, kulejąc na jedną nogę, podszedł do biurka, otworzył szufladę i wyciągnął
rytualny sztylet z czarnego metalu z wygrawerowanymi zaklęciami z wygodną
rączką z kości. Że też nie wiedziałam, że mamy podobną rzecz. Z pewnością
trzeba będzie kiedyś znaleźć czas i zobaczyć, co takiego znajduje się w naszym
biurku.
Nekromanta popatrzył na mnie, potem na siostrę, szarpnął ją za lewe ramię,
ściągając z łóżka i pociągnął w stronę pentagramu. I bez wahania machnął
nożem. Krew z głębokiej rany na dłoni bryznęła na linie mojego rysunku.
Momentalnie utrzymanie demona stało się łatwiejsze i ponownie zaczęłam
wygłaszać zaklęcie odesłania.
Miałam wrażenie, że w mieszkaniu zrobiło się głośniej. Jeśli jest tam jakieś
niebezpieczeństwo, to Irga się nim zajmie, a przynajmniej da mi czas na
odesłanie demona, a potem sobie razem poradzimy. Z ludźmi, koniec końców,
można się porozumieć!
Jak tylko ucichł ostatni dźwięk zaklęcia, demon zawył i znikł, pozostawiając po
sobie na podłodze ślad oraz odcięte trochę powyżej kolan nogi. Siadłam,
opierając się o stół i otuliłam rękami. A później podniosłam wzrok.
W naszym mieszkaniu zrobiło się tłoczno.
– To magowie z Uniwersytetu, – powiedział Irga, siadając obok. Objął mnie za
ramiona i przycisnął czoło do mojej skroni. – Zapewne ktoś ich wezwał, gdy
zobaczono demona na ulicy.
– Wspaniała robota, proszę pani, – nieznany mi mag przykucnął przy moim
pentagramie i dotknął linii. – Doskonała.
– Doskonała? – krzyknęłam. – Niech pan zobaczy, jak wygląda moje
mieszkanie! Krew! Nogi!
O, Siły Niebiańskie, w moim domu na podłodze walają się nogi demona!
– Ciiiiiii, – powiedział Irga, gładząc mnie po plecach.
– Wspaniały okaz! – powiedział inny mag, wyjąwszy z futerału specjalne
pałeczki i zręcznie przeniósł demoniczną nogę w specjalny pieczętujący papier.
– A krew posypię specjalnym środkiem, później tylko zamieciecie i umyjecie
podłogę... kilkukrotnie...
Ilissa cały ten czas stała w milczeniu nad pentagramem, patrząc szeroko
otwartymi oczyma na ranę dłoni.
– Raniłeś mnie! – zaszokowana wydyszała, obracając się w stronę brata. –
Pociąłeś mi dłoń!
– To nie Ola powinna płacić za twoją głupotę, – zimno odparł Irga. Jego ręka na
moich plecach zacisnęła się i zrozumiałam, że jest wściekły.
– Pociąłeś mi rękę! Jestem leworęczna! Jak będę teraz trzymać miecz?! – na
miejscu Ilissy raczej bym zamilkła. Kiedy Irga tak zaciska usta, a jego oczy
ciemnieją, lepiej milczeć i najlepiej w ogóle się schować.
– Nie jesteś bojowym magiem, – odciął się nekromanta. – Każdy bojowy mag
najpierw pomyśli, zanim wezwie demona krwią. A nie po prostu go wezwie!
– To nie ja, – zakwiliła Ilissa, zdając sobie sprawę, w jakie tarapaty wpadła. – To
Rait! Stałam tylko z boku! Nie wiedziałam!
– Bojowi magowie nie wydzierają się i nie panikują, – zauważyłam. – Tak
więc...
Irga parsknął mi do ucha i zamilkłam. Mag, który nazwał moje dzieło
wspaniałym, podszedł do Ilissy i opatrzył jej dłoń. A potem zakuł ją w kajdanki.
– Jest pani oskarżona o naruszenie zasady trzeciej kodeksu magicznych praw, a
także punktów piątego, ósmego i jedenastego rozdziału piątego magicznych
zakazów, za co grozi wyrok pozbawienia wolności oraz odebranie praw do
używania magii na okres od pięciu do dziesięciu lat.
– Irgo! – krzyknęła Ilissa. – Ratuj mnie!
– Zapomniał pan o punkcie dziesiątym, rozdział szósty, – chłodno powiedział
nekromanta.
– Nie było ofiar wśród ludności cywilnej, – powiedział mag. – Ten punkt może
poczekać do czasu zakończenia dochodzenia.
– Irga! – kontynuowała krzyki Ilissa. – Oddasz mnie im tak po prostu?
– Naruszyłaś prawo, Ilisso, – ton głosu Irgi był tak lodowaty, że się
wzdrygnęłam. – Liczę, że dostaniesz to, na co zasłużyłaś.
– Ja do ciebie po pomoc, a ty...!
– Gdyby... Gdyby Ola nie była tak dobra w magii wykreślnej, bylibyśmy
martwi, Ilisso, – Irga przytknął twarz do mojej szyi, próbując się uspokoić.
Poklepałam go po kolanie. Wiedziałam doskonale, jak bardzo kocha swoją
siostrę i jak bardzo jest mu teraz ciężko. Lecz co mogłam zrobić? Tylko
podtrzymać na duchu.
Dwóch milczących strażników, którzy do tej pory stali w drzwiach, zabrali
Ilissę, a mag ponownie siadł przed nami.
– Proszę pani...
– Olgierdo.
– Olgierdo, mamy wakat. Nie chciałaby pani rozważyć oferty pracy?
– Mamy... czyli kto ma? – zainteresowałam się.
– Oddział demonologiczny Miejskiego Urzędu Magii. Trochę doszkolenia się i
nie będzie miała pani sobie równych jako demonolog, jeśli obecnie prezentuje
pani taki poziom w demonologii.
– Nie-e-e-e, – przeciągnęłam. – Praca w Urzędzie Magii? Nigdy! Wystarczy, że
mój mąż jest na służbie miejskiego oddziału nekromancji. Jestem artefaktnikiem
i nim pozostanę. Tym bardziej, że nie lubię demonów i się ich boję!
– Latem Ola otrzymała demoniczne przekleństwo i prawie od niego umarła, –
wyjaśnił Irga.
– Pani jest tą właśnie Olgierdą? – oczy maga zapłonęły z podniecenia. – Właśnie
tą?
– Nie! – pośpiesznie wyrzekłam się jakiejkolwiek sławy. – Nie jestem tą! W
ogóle nie jestem żadną, po prostu nie lubię, gdy do mojego mieszkania wpada
demon!
– Ta sama! – Mag wymienił spojrzenia z tym, który posypał krwawą plamę
śmierdzącym proszkiem.
– Tylko mnie tknijcie! Oberwie się wam! – uprzedziłam.
– To nic, teraz wiemy, gdzie pani mieszka! I gdzie pracuje pani mąż.
– Przeprowadzę się, – rozzłościłam się. – Daleko, daleko. A mąż niech sam
sobie daje z wami radę. Dla nekromanty to żaden problem. Nie ma ciała, nie ma
problemu.
– Olu, – mruknął mi w szyję Irga. – nie zabijam współpracowników. To słabo
oddziałuje na wynagrodzenie.
Demonolodzy ugodowo podnieśli ręce do góry.
– Chciałem tylko powiedzieć, że chętnie czasem skorzystalibyśmy z pani usług.
Umie pani przekształcać duże ilości magicznych strumieni, a to jest nam czasem
niezmiernie potrzebne.
– O! – powiedziałam, nie potrafiąc utrzymać na wodzy chciwości. – Przekażę
wam przez Irgę wycenę za moją pracę.
– Ona się wam nie spodoba, – uprzedził Irga.
– Finansowanie to już nasz problem, – powiedział mag. – Dziękuję wam za
uratowanie miasta przed demonem!
– Mam gdzieś wasze miasto... – zaczęłam, lecz Irga ścisnął moje ramię i
musiałam udać posłuszną obywatelkę. – Oczywiście. Nie zapomnijcie napisać
mi listu pochwalnego z pieniężnym podziękowaniem.
Demonolog kiwnął głową i obaj magowie z Urzędu odeszli.
– Świetny wolny dzień, – powiedziałam, patrząc, jak środek na ślady krwi syczy
na deskach podłogi. – Po prostu wspaniały.
– Zapłatę nam dadzą, – Irga wysunął rękę do góry, a potem postawił na
podłodze talerz z naleśnikami. – Śniadanie! Jeśli chcesz dżem, to sama po niego
sięgaj.
– Masz rozbite usta! – powiedziałam. – Jak masz zamiar jeść? Może ugotuję
kaszy?
– Lepiej mnie ulecz, – poprosił.
– Nie ufasz moim umiejętnościom gotowania kaszy! – oburzyłam się,
przykładając palce do jego ust. – Proszę, leczę cię resztkami energii!
Nagle Irga chwycił ustami mój palec i powiódł po nim językiem. Na skórze
poczułam mrowienie.
– Ehmmm... – ktoś powiedział przy drzwiach i podniosłam oczy. W progu stał
nasz sąsiad, cichy, młody człowiek, pracujący w archiwum Miejskiego Urzędu
Magii. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyniosłem narzędzia. Trzeba
drzwi naprawić...
Irga pospiesznie wsunął do ust dwa naleśniczki i zaczął je żuć. Na jego twarzy
widoczne było pełne zadowolenie z życia.
– Wspaniały pomysł, – powiedziałam. – Ponieważ zrobiło się zimno w
mieszkaniu.
Gdy tylko to powiedziałam, poczułam, jaki panuje u nas chłód!
– Macie otwarte okno, – powiedział sąsiad.
– Koniec, – westchnęłam. – Irgo, kończ przeżuwanie, idź naprawiać drzwi, a
jeśli odmrożę sobie wszystkie niższe części, to mnie popamiętasz!
Irga wepchnął do ust jeszcze dwa placuszki i upodobnił się do chomika z czarną
grzywką. Niechętnie podniósł się, demonstrując wszystkim sąsiadom, którzy
stali na schodach klatki schodowej, jaki to on nieszczęśliwy, zbity i głodny.
Sąsiedzkie serca drgnęły i kiedy Irga zwrócił ku nim swoje oblicze cierpiącego,
niebieskookiego anioła oraz cicho powiedział:
– Widzicie, jakie nieszczęście się stało... – wszyscy ruszyli. Kilku mężczyzn
zaczęło remontować drzwi, sąsiadki naznosiły słoików, a jedna przyniosła
garnuszek owinięty ręcznikiem, żeby nie wystygł.
Irga narzucił na moje plecy koc, sam założył skórzaną kurtkę i zaczął
wszystkimi dowodzić. Patrzyłam na te poczynania, ścierając linie pentagramu
różową skarpetką. Na wszelki wypadek. W kamienicy pełnej pracowników
Urzędu Magii cały pentagram może przynieść różne niepożądane skutki...
Kiedy w naszym mieszkaniu zapanowała czystość i nawet drzwi wróciły na
swoje miejsce, mimo tego, że podtrzymywane jedynie na prowizorycznych
zawiasach, Irga zamknął okno i ziewnął.
– Chodźmy zobaczyć, co tam jest w garnuszku. Zjemy i pośpimy? –
zaproponował. – Wydaje mi się, że zasłużyliśmy.
– Nie wiedziałam, że ty potrafisz tak... Skorzystać z nieszczęścia i tak
wszystkimi zarządzać, – zauważyłam.
– Moja kochana żono, – uśmiechnął się Irga. – Wszystkiego, co złe, nauczyłem
się od ciebie!
– Daj spokój! Sam wcale nie jesteś aniołem! – wzburzyłam się i nagle
zapytałam: – A co się stanie z Ilissą?
– Posiedzi kilka dni w więzieniu, – spoważniał Irga. – A potem ją wyciągnę.
Zapłacę kaucję albo dogadam się z kimś z władzy. Pomyślę o tym jutro. Nie
podoba mi się towarzystwo, z którym się związała, tak więc nie zamierzam jej
przeszkadzać w zbieraniu plonu swoich czynów.
– Rozciąłeś jej rękę, – zadrżałam. Nie byłam przekonana, czy dałabym radę tak
bezdusznie rozciąć dłoń mojej siostry, na dodatek rytualnym nożem.
Irga wzruszył ramionami:
– Nauka życiowych mądrości w praktyce. Teraz za każdym razem, gdy weźmie
miecz w dłoń, będzie sobie przypominać, że trzeba myśleć, zanim zaangażuje
się w podobne wydarzenia.
– Jesteś srogim nauczycielem, – zauważyłam, podnosząc się z podłogi z
uczuciem, jakbym była stuletnią staruchą.
– Moją rodziną jesteś obecnie ty, – powiedział Irga. – Muszę nauczyć pewnych
rzeczy Ilissę do czasu, aż pojawi się nasze dziecko. Ponieważ gdyby leżało tu
dziecko w kołysce...
Objęłam się rękoma, starając powstrzymać drżenie. Dzieci przyciągały demony,
jak słodkości pszczoły. Żeby nakreślić pentagram potrzebowałam czasu, a Irga
nie byłby w stanie powstrzymać demona, jeśli ten rzuciłby się na dziecięcą
kołyskę.
– Zrozumiałaś? – poważnie zapytał Irga. – Myślę o przyszłości.
Po raz pierwszy nie było mi do śmiechu. To prawda, że nie chciałam dzieci w
najbliższej przyszłości, lecz gdyby się zastanowić? Myślę, że Irga będzie bardzo
opiekuńczym ojcem. Wtedy nasze drzwi wytrzymają szturm całego
demonicznego legionu. Co do tego nie miałam wątpliwości. Zjedliśmy
gotowane ziemniaki z mięsem, które przyniosła sąsiadka. Irga dojadł naleśniki i
westchnął z zadowoleniem, zapijając wszystko dawno wystygniętą herbatą.
– Wystarczy, – powiedział, – teraz pod prysznic i do łóżka! Idę pierwszy,
nagrzeję ci wannę.
Chwilę później leżeliśmy, obejmując się w łóżku. Irga rozczesywał palcami
moje włosy, rozmyślając o swoich sprawach, a ja drzemałam, odzyskując siły po
wypędzeniu demona.
Gdy tylko udał mi się zapaść w sen, nagle do naszych, już bardzo
poszkodowanych drzwi, ponownie załomotano. Podskoczyłam na łóżku,
oczekując ponownych nieprzyjemności.
– Otwieram, – krzyknął Irga, składając ręce tak, żeby wygodnie można było
rzucić zaklęcie. Do mieszkania wpadł Otto. Jego broda przypominała wronie
gniazdo, a w ręku trzymał wielką torbę z narzędziami i artefaktami.
– Właśnie się dowiedziałem! – krzyknął. – Napadł na was demon! Żyjecie?
Jesteście cali?
– Żywi i stosunkowo nienaruszeni, – odpowiedziałam, opadając na poduszkę. –
Wszystko skończyło się małą ilością krwi i to nie naszej.
– Rozbito mi wargę, – przypomniał mi Irga. – Wejdź, Otto, czuj się, jak w domu,
skoro już przyszedłeś.
– Naprawię wam drzwi, – wymamrotał Otto, niezadowolony z chodnego
przyjęcia. – Ponieważ ledwie wiszą. Co wy, magowie, wiecie o naprawach...
– Otto, – z jękiem wyszłam z łóżka, – wybacz nam. Bardzo się cieszymy, że cię
widzimy. Po prostu... Siostra Irgi przyprowadziła do domu demona, a on okazał
się taki silny, że wyciągnął ze mnie wszystkie siły. A później sprzątaliśmy... I w
ogóle...
Nie wytrzymałam i chlipnęłam. Co to ma znaczyć! To wszystko przez piętę!
Dlaczego nie mogła zaswędzieć wczoraj? Dlaczego w wolny dzień? Dzień od
rana był nieudany i przez to czułam się taka nieszczęśliwa.
Półkrasnolud doskonale umiał określić, kiedy próbowałam go zmiękczyć, a
kiedy na poważnie byłam w złym nastroju.
– Och, słońce, – powiedział, z łoskotem upuścił torbę na podłogę i objął mnie,
przytulając do swojego szerokiego, silnego ciała. – Rozumiem. Idź i odpocznij.
Ja naprawię drzwi. Jestem naprawdę szczęśliwy, że jesteście cali.
Delikatnie popchnął mnie w stronę łóżka. Potarł brodę i chwycił za torbę.
– Co ci nie pasuje w mojej naprawie drzwi? – Rozumiejąc, że nie uda mu się już
pospać, Irga stanął przy drzwiach.
– To, że to prowizorka... znaczy się, chciałem powiedzieć, że nie trzeba
wymieniać drzwi, a można zrobić, by były lepsze niż wcześniej.
– A co chciałeś powiedzieć wcześniej? – zainteresował się Irga.
– Chciałem powiedzieć, że każdy powinien zajmować się tym, co jest jego
dziedziną. Jedni powinni drzwi remontować, a inni zombie podnosić. Na
przykład ja w ogóle nie potrafię porozumiewać się z martwiakami, – Otto był
wzorem dyplomacji.
Zawinęłam się w koc i zasnęłam w rytmie męskich rozmów.
Spanie w poczuciu bezpieczeństwa było tak przyjemne, że obudziłam się dość
szybko w stanie całkowitego zrelaksowania.
Otto oraz Irga siedzieli za stołem i jedli dżem. Prosto ze słoika. Łyżkami. Już
wyjadając resztki!
– Ej!... – wykrztusiłam z oburzenia. – Zeżarli wszystko! Beze mnie!
– No i? – spytał Otto. – Można by było pomyśleć, że żałujesz nam dżemu.
– Mojego dżemu, – przypominał Irga.
Zazgrzytałam zębami. Z jednej strony, uczciwe przyznanie, że żałowałam im
dżemu, niczym nie zaskoczy mężczyzn, którzy doskonale mnie znają. Z drugiej
strony, jestem kobietą i powinnam wprawiać ich w zdumienie!
– Nie, nie żałuję wam dżemu, – powiedziałam, starając się, aby uśmiech nie
wyglądał na wymuszony. – Po prostu martwię się o wasze zdrowie!
– Nie, – z przekonaniem powiedział Otto, oblizując łyżkę, – Wnętrzności się
nam nie posklejają, jak to próbują wmówić nam rodzice. Czasem okłamują nas
bezczelnie i bez skrupułów1.
– Skoro tak mówisz, – zgodziłam się z nim, kierując się do łazienki.
Tam stanęłam przed lustrem, przełykając ślinę. Zjedli cały słoik domowego
1 Rodzice straszą dzieci, że od nadmiaru słodyczy posklejają się im wnętrzności [przyp. tłum.]
dżemu! Beze mnie! Świnie! Oczywiście, że dżem można kupić choćby w
sklepie, ale to już nie będzie to! Całkiem nie to!
Umyłam się chłodną wodą, planując straszliwą zemstę. Pojadę z wizytą do
mamy i tam odwiedzę babcię. I zjem dwa, nie, trzy, nie, pięć słoików domowego
dżemu! Mam nadzieję, że babcia nie odmówi swojej najstarszej wnuczce.
Najważniejsze to jeść jak najszybciej, żeby wykład pod tytułem „kiedy będziesz
miała dzieci i normalny dom” ograniczyć do minimum.
– Olu! – Otto załomotał w drzwi łazienki. – Jesteś przekonana, że nie żałowałaś
nam dżemu?
– A co?
– A to, że Irga źle się czuje. Nie przeklęłaś go czasem?
Wyskoczyłam z łazienki, niemalże uderzając półkrasnoluda drzwiami. Irga leżał
na podłodze, chwycił się za gardło i charczał.
Przycisnęłam ręce do ust, prawie krzycząc z przerażania i padłam przed nim na
kolana. Ani jedna rozsądna myśl nie uchowała mi się w głowie. Niechby jadł
swój dżem, ale niech pozostanie zdrowy!
Irga spróbował coś powiedzieć, lecz nic nie zrozumiałam.
– Co robić? – zapytał mnie przestraszony Otto. – Po prostu siedzieliśmy a on
nagle upadł. Olu, co się dzieje? Czuję się dobrze! Może to nie dżem? Jakieś
przekleństwo? Może demon na niego nałożył?
– Nie wiem! – krzyknęłam, zbyt przestraszona, by się uspokoić i pomóc Irdze. –
A-a-a! Co robić?
Mój wzrok obiegł pokój z nadzieją znalezienia rozwiązania problemu. Irga już
siniał a moje serce ścisnął lodowy uścisk. Zauważywszy torbę z narzędziami,
zamarłam. Otto zawsze dźwiga ze sobą masę artefaktów!
Na czworakach, ponieważ byłam pewna, że nogi mnie nie utrzymają, rzuciłam
się ku torbie i zaczęłam w niej szukać, aktywując jeden artefakt za drugim.
Większość z nich robiłam sama. Były tam artefakty przeciwbólowe,
ogólnoleczące i dodające sił. Otto w milczeniu chwytał artefakty i układał na
Irdze.
– Nie oddycha, – drżącym głosem powiedział Otto, przykładając usta do Irgi i
próbując wdmuchnąć powietrze do płuc.
– Wiem! – krzyknęłam, wyrzucając na podłogę całą zawartość torby.
Instrumenty, artefakty naszej produkcji, jakieś flakony z eliksirami. Bardzo
chciałam być teraz przy Irdze, lecz rozumiałam, że tylko ja mogę w odpowiedni
sposób aktywować niezbędne artefakty. Otto wysyłał zbyt mało energii,
natomiast ja napełniałam je momentalnie. Irga potrzebował obecnie maksimum
sił, które mogliśmy z siebie dać. W końcu dobrałam się do rzadkich i strasznie
drogich artefaktów, które półkrasnolud zdobył na czarnym rynku.
Otto w milczeniu robił masaż serca, za co zalała mnie wdzięczność. Trzymając
się tego uczucia i powstrzymując strach o ukochanego, zamarłam nad
artefaktami. Jakim jestem mistrzem, skoro nie mogę uratować Irgi? Przecież nie
jestem nawet nekromantą. Utracę go na zawsze!
Nawet poranne przebieżki wydawały się mi dobre. Irga był centrum mojego
życia, moją odwagą, ofiarnością, pracowitością, harmonią i miłością.
Wszystkim tym, czego mi brakowało. Niech tylko wyzdrowieje, a zgodzę się
nawet na dziecko, żeby tylko miał cel, by walczyć o życie!
Aktywowałam dwa artefakty, które uznałam za najodpowiedniejsze. Jeden
artefakt neutralizujący wpływ szkodliwej magii. Niesamowicie drogi i bardzo
skomplikowany do wykonania. Już miesiąc walczyłam ze schematem ruchów
magicznych strumieni, żeby były choćby w połowie tak skuteczne, jak zaklęte w
tym artefakcie. Drugi przywracał magiczną energię aury i był tak
energochłonny, że wchłaniał całą energię co do kropli. Ten artefakt był całkiem
pusty. Otto już od kilku miesięcy chciał go napełnić, lecz zawsze miałam coś
innego w planach.
Aktywowałam oba artefakty, wkładając w nie ostatnie resztki sił. I upadłam na
podłogę, bez sił nawet na rzucenie ich do półkrasnoluda. Co mi z życia, jeśli
Irdze to nie pomoże!...
…Obudził mnie bliski, swojski zapach ukochanego męża. Mój policzek był
przytulony do znanej mi miękkiej flaneli, a ucho do piersi Irgi; jego serce biło
równo i mocno. Trzymał mnie, jak małą dziewczynkę, lekko kołysząc na
kolanach i nucąc kołysankę. Wzięłam głęboki oddech i oprócz zapachu Irgi
wyczułam zapach mikstur oraz obcych ludzi.
– Jesteś przekonana, że z nimi będzie wszystko w porządku? – Głos Otta był
bardzo przejęty.
– Irga jest zdecydowanie zdrowy, – cierpliwie odpowiedziała Lira, moja
przyjaciółka uzdrowicielka. – A Ola musi odzyskać siły po wyczerpaniu.
Wszystko będzie dobrze, najważniejsze, to zostawić ich w spokoju.
– Może zrobiłabyś jeszcze coś? – nie odpuszczał półkrasnolud.
– Dlatego właśnie nienawidzę przyjmować wezwań przyjaciół! – powiedziała
Lira. – Co mogę więcej zrobić? Irga i beze mnie doszedł do siebie. Tej siły, którą
wlała w niego Ola i artefakty, wystarczy, żeby walczyć z armią. W każdym razie
grypa w najbliższym czasie mu nie grozi. A dla Oli zrobiłam wszystko, co w
mojej mocy. Otto, dałam jej nawet zakazany dla ogólnego użytku eliksir, który
przeznaczony jest wyłącznie dla bojowych magów na wojnie! Daj człowiekowi
odpocząć! Ona dziś przepędziła demona i aktywowała artefakty!
– Po prostu się martwię! – westchnął mój najlepszy przyjaciel. – Oboje niemalże
umarli na moich oczach. Myślisz, że tak łatwo się nie przejmować?
– Bywało z nimi już gorzej, – twardo odpowiedziała Lira, lecz w tym momencie
odpuściła. – Proszę, wypij, to uspakajająca mikstura. Ani grama alkoholu, tylko
wyciąg z ziół.
– Otto, – cicho powiedział Irga, – może pójdziesz do domu. Ola niedługo się
ocknie, myślę, że powinna mieć spokój.
– Jest moją najlepszą przyjaciółką, – powiedział Otto. – Powinienem być przy
niej, kiedy jest jej źle.
– Z nią już wszystko w porządku. Wiem, jak jesteś dla niej ważny, ale musimy
pobyć trochę razem. – Irga umilkł. – A może chcesz być świadkiem tego, jak się
obudzi i zacznie na mnie krzyczeć za ten słoik dżemu?
Ten argument przekonał Otta. Półkrasnolud pożegnał się. Parszywy tchórz.
– Pozwól, że zaproponuję piwo, – usłyszałam, kiedy Otto zajął się Lirą.
– Nie chcę piwa, jestem na służbie. I nowych artefaktów nam nie dostarczono,
tak więc nic ci nie powiem, – odpowiedziała uzdrowicielka.
– Ja tylko tak, przy okazji! – półkrasnolud nie tracił dobrego nastroju.
– Oczywiście! – roześmiała się Lira. Drzwi zatrzasnęły się i ich kroki ucichły.
Irga wygodniej chwycił mnie za ręce i ponownie zanucił, bujając mnie na
kolanach.
– Irga, – powiedziałam, nie otwierając oczu, – zabiję cię za ten dżem. Własnymi
rękoma. Jak ty to powiedziałeś? Bonus za dobrą pracę? Myślałam, że to tylko ja
jestem na tyle zdolna, żeby wzbudzić taką nienawiść u klienta.
Irga zamarł. Potem pocałował mnie w czoło i spytał, rozwiewając moje włosy
oddechem:
– A skąd wiesz, że to właśnie słoik dżemu jest temu winien?
– Sam się wygadałeś, – powiedziałam.– Już kilka minut temu doszłam do siebie
i to usłyszałam. Co tam było?
– Lira powiedziała, że to unikalne przekleństwo skierowane tylko na mnie.
Bardzo silne, wystarczyłaby tylko jedna łyżka. Zabrała resztę dżemu do
ekspertyzy, jeśli jest tam coś, na co nie zadziałają twoje artefakty, to wezwą
mnie do Domu Uzdrowień.
– I kto cię tak nie lubi? – zapytałam.
– Klient. Rzecz tyczyła się spadku i widocznie wyznanie zombie nie spodobało
się jednej z zainteresowanych stron. Wysłałem już wiadomość do prawników,
którzy pracowali razem ze mną. Mam nadzieję, że jeszcze nie zdążyli
spróbować swoich „prezentów”. Sprawa zostanie zbadana, lecz wątpię, czy uda
się sprawczynię postawić przed sądem. Klientka, która mi to dała, nie mogła być
nieświadoma, że to zaklęcie tak szybko działa i podejrzenia od razu padną na
nią. Zapewne poczyniła już kroki, aby utrudnić jej zamknięcie. Lub odwrotnie, o
niczym nie wiedziała i wtedy nigdy nie poznamy prawdy.
Zamilkliśmy. Pomyślałam, czy nie wspomnieć o tym, że następnym razem
trzeba postępować ostrożniej z klientami i nie przyjmować od nich prezentów
oraz o tym, jak się martwiłam. Lecz zdecydowałam się to przemilczeć, choć
słowa krążyły po mojej głowie. Irdze lżej od tego nie będzie, a kłótni teraz nie
chciałam. I tak było wiadomo, że więcej od klienta nawet pocałunku
przesłanego w powietrzu nie przyjmie.
– Tak, – Irga kontynuował cicho i smutno, – niekiedy ludzie wyczyniają takie
rzeczy za sprawą schedy, że aż nie chce się niczego posiadać. Żeby po mojej
śmierci spadkobiercy mieli do rozdzielenia co najwyżej kolekcję czarnych
koszul. Za takie coś nie zabijają.
– Zależy, jakie to koszule, – wyraziłam swoje zdanie.
Mąż ponownie pokołysał mnie na kolanach i nagle powiedział:
– Znam jeden sposób na przywrócenie sił i dobrego nastroju. Sposób działa
niezawodnie. Chcesz zobaczyć?
– Chcę, – leniwie powiedziałam.
Ostrożnie położył mnie na podłodze, podniósł się, chwycił mnie za ręce i zaniósł
do łóżka. Z ciekawością czekałam na ciąg dalszy.
Niecierpliwe palce nekromanty znalazły się pod moją koszulą i przebiegły po
brzuchu zostawiając po sobie ścieżkę łaskotek.
– Na początek, – szepnął, gładząc oddechem moją szyję, – trzeba zrobić
relaksujący masaż... o tak...
Pisnęłam, kiedy położył mnie na brzuchu i podciągnął koszulę pod łopatki.
– Ten masaż trzeba wykonywać w szczególny sposób, na przykład o tak...
Zaczął podgryzać moją skórę, natychmiast rozmasowując palcami.
– Potem, – powiedział, kiedy przestałam popiskiwać i leżałam w oczekiwaniu,
na to, co nadejdzie za chwilę – trzeba zrobić masaż dłoni, przez które przeszło
tyle energii. Dokładnie tak...
Zaczął ssać każdy mój palec, jednocześnie ostrożnie wodząc opuszkami po
moich dłoniach. Kiedy doczekał się mojego jęczenia przy każdym dotknięciu,
marzyłam, aby ta słodka męka zakończyła się jak najszybciej, bądź też żeby
trwała w nieskończoność, Irga przewrócił mnie ponownie na plecy i rozpiął
koszulę.
– Potem, – mruknął, – należy najpierw zająć się tym miejscem... i tym... i tym...
I jeszcze tu...
– Irga!– krzyknęłam w zadyszce. – Czuję się już wystarczająco dobrze, żeby
samej rzucić cię na łóżko i przejść do aktywniejszej części, jeśli sam tego zaraz
nie zrobisz!
– Zaraz, zaraz, – powolutku zajął się zdejmowaniem moich spodni. – Nie bądź
taka niecierpliwa. Tylko pocałuję cię tu... – Językiem dotknął mojej pupy. – Tu...
– Niżej. – I tu... – westchnął i rozsunął rękami moje uda. Krzyknęłam.
– A później wrócę do twoich uszek, – Irga położył się na górze i zauważyłam, że
jest całkiem nagi. Mimo wszystko nigdzie się nie śpieszył, choć jego serce
kołatało niczym ptak w sidłach. Przygryzł moje ucho, bawił się językiem jego
płatkiem, na co ja nagle szarpnęłam się i mocno objęłam go nogami.
– Irgo, – powiedziałam, podnosząc się do góry tak, by przybliżyć się do męża, –
wiesz, jak mocno cię kocham?
– Nie bardziej niż ja ciebie, moja najmilsza, – szepnął. – Nie bardziej. Za chwilę
tego dowiodę...
…Nad ranem obudził mnie chłód. Całą noc przespałam naga! Moja noga
wylazła spod kołdry i całkowicie zdrętwiała. Obejmujący mnie we śnie Irga był
ciepły, lecz mimo wszystko nodze było zimo. Ostrożnie spróbowałam naciągnąć
na nią przecierało, lecz zaplątało się gdzieś między naszymi ciałami.
– Olu, – mruknął Irga, przytulając mnie mocniej, – dlaczego nie śpisz? Jeszcze
tak wcześnie! Na dworze ciemno!
– Zapomniałeś o zasłonięciu zasłon! – zauważyłam.
– Po wczorajszym nie byłem w stanie, – przyznał się z lekkim uśmiechem. –
Nikt by nie przypuścił, że ta nalewka dla bojowych magów spowoduje, że
będziesz taka... nienasycona.
– Przez to teraz całe ciało mnie boli, – poskarżyłam się.
– To normalne po magicznym wyczerpaniu.
– Dziękuję, wiem o tym, – myśl o tym, że za kilka godzin będzie trzeba wstawać
i iść do pracy, była dobijająca.
– A właściwie, – Irga jakby czytał moje myśli. – Należy się nam wolne po takim
ciężkim dniu. I Otto nie czeka na ciebie w pracowni. Może nie będziemy dziś
wychodzić z łóżka?
– Jesteś zdrowy? – zaniepokoiłam się. – Nawet na przebieżkę mnie nie
ciągniesz?
– Jestem zdrowy i nie pociągnę, a nawet śniadanie przygotuje. A później
spędzimy razem cichy, spokojny i pełen relaksu dzień.
A więc tak zatruty dżem działa na pracoholików! Trzeba zapamiętać.
– Zgadzam się, – w końcu wciągnęłam kawałek prześcieradła, zawinęłam w
niego wszystko, co wystawało na chłodzie i odprężyłam się, gotowa spać dalej.
I wtedy zaswędziała mnie lewa pięta...

Rozdział IV
Straszliwa nekromancka orgia
Panowały takie mrozy, że nawet odpowiedzialny za ogrzewanie domu ogniowy
demon odmówił pracy i zapadł w śpiączkę.
– Dom, w którym pokoje wynajmują pracownicy Urzędu Magii!! I nikt nie
może zapanować nad zwykłym ogniowym demonem! – złościłam się, ciągnąc
rzeczy do domu mojego i Otta, w którym był zwykły, lecz solidny piec na
drewno.
– Tak przy okazji, też jesteś magiem. Mogłabyś zająć się demonem, – zauważył
Irga.
Wynajął do przewozu bardzo cennych ksiąg wóz transportowy i bardzo się
stresował. Aby odciągnąć go od rozmyślań, załadowałam na męża dwa worki z
pościelą. Poduszki tylko wydają się być lekkie, ale gdy jest ich dużo i są
związane jednym ogromnym prześcieradłem... Nawet Irga, który z łatwością
wnosił mnie na rękach na pierwsze piętro, szybko zmarkotniał i zaczynał dyszeć
na wyjątkowo śliskich częściach chodnika.
– Ja i demon? – syknęłam. – Nawiasem mówiąc, mam swój dom i nie
zamarzam. A niektórzy mogliby przypomnieć sobie, za co dostali dyplom.
– Że co? – przeciągnął Irga niezadowolonym głosem.
– Nie o tobie mówię! – szybko sprostowałam, ponieważ wór z prześcieradła,
który podarowała nam na ślubie babcia, zaczął się niebezpiecznie chybotać. –
Mówię o pozostałych mieszkańcach!
Pracownicy Urzędu Magii uciekli z przeraźliwie zimnego domu jak karaluchy
od odpędzającego zaklęcia. Gospodarz wyłączył wodę i publicznie rwał sobie
włosy z głowy, licząc szkody. Zupełnie go nie żałowałam. Po pierwsze, trzeba
było nie oszczędzać na demonie. Po drugie, wpadłam wprost w chciwe łapy
Otta, który zdobył u elfów duże zlecenie na artefakty i teraz pracował od rana do
późnej nocy. Nie pałałam takim entuzjazmem do pracy i od całodobowego
przebywania w pracowni ratowało mnie tylko miejsce zamieszkania i Irga, który
przychodził po mnie po skończeniu pracy w Urzędzie.
– O, – nagle powiedział Irga, – popatrz tylko! Czyżby Otto zachorował?
Podniosłam wzrok z zaśnieżonej ścieżki i zamrugałam zaskoczona. Z komina w
warsztacie nie unosił się dym.
– Bardziej stawiam na to, że wymyślił jakiś sposób, aby pracować jeszcze
więcej. Na przykład nie wychodzić z domu, żeby zaoszczędzić czas, –
mruknęłam. – Patrz, jaki dym z domowego komina leci!
Gdy weszliśmy do domu, z zadowoleniem zrzuciłam z siebie torby wprost na
podłogę. Otto energicznie grzebał pogrzebaczem w piecu, nucąc wzniosłą pieśń.
– Cześć! – rozpłynął się w uśmiechu na nasz widok. – Irgo, twoje księgi zostały
dostarczone. Przeniosłem je do waszego pokoju. Nie bój się, ani jedna nie
capnęła mnie w rękę.
– Dlaczego jesteś taki wesoły? – podejrzliwie spytałam, zdejmując z siebie pięć
warstw ciepłych ubrań, które miałam na sobie. Jak lekko! Dlaczego latem nie
cenię tego uczucia swobody ciała?
– Mamy wolne! – radośnie wyjawił Otto.
– Wolne? – zawołałam, rzucając w partnera czapką. – W taką pogodę? Czas
wolny jest na odpoczynek!
– To odpoczywaj sobie! – obraził się półkrasnolud. – Nie będę ci przeszkadzał.
– W taką pogodę nie ma odpoczynku! To męczarnia! Gdzie jest słoneczko?
Gdzie plaża? Potem latem nie zrobisz wolnego, ponieważ było zimą! Och,
jestem taka nieszczęśliwa!! Wykorzystywana!
– Irgo, co z nią? – zainteresował się Otto, odkładając pogrzebacz w odpowiednie
dla niego miejsce.
– Zamarzła, – lakonicznie odpowiedział mąż.
– A-a-a. Olu, przestań wyć, lepiej posłuchaj. Elfy dowiedziały się, że ich klient
zamawia teraz u nas i odkupiły ode mnie zamówienie za dobrą sumkę. Jeśli nie
przetracisz swojej części na głupoty, to będziesz mogła odpocząć także latem.
Z „nie przetracisz na głupoty” były u mnie niemałe problemy, jednak podniosło
mnie to na duchu. Zbliżały się święta i zbędne pieniądze nigdy nie będą
zbędnymi.
– Wiesz, co mówią twoje oczy? – spytał najlepszy przyjaciel. – Nie „ależ Otto
jest godny podziwu”, tylko „niedługo wyprzedaż na cześć najdłuższej nocy”.
– A co złego jest w wyprzedażach? – wzruszyłam ramionami. – W taki mróz
ludzi będzie bardzo mało, więc może uda mi się znaleźć sobie coś
ekskluzywnego! A to, że jesteś zuch, sam dobrze wiesz. Na co ci zbędne
potwierdzenia?
Irga owinął mnie w koc i posadził w fotelu naprzeciwko pieca oraz włożył w
ręce dużą filiżankę z herbatą. Byłam gotowa przesiedzieć cały niespodziewany
czas wolny od pracy (prócz czasu wyprzedaży) na obserwowaniu, jak mąż
przebiera książki, robi jakieś notatki w notesie, odrzuca z oczu długą grzywkę,
w zamyśleniu uderza palcami w stół... Na kursach podwyższania kwalifikacji
pracowników Urzędu Magii dawano im sporo pracy. Irga mówił, że to wszystko
przez zamieszanie z księżycowymi martwiakami i zjawieniem się Joszki.
Ważniakom ze stolicy zajęło pół roku, aby uregulować wszelkie formalności i
zdecydować, co takiego powinien wiedzieć pełniący państwową funkcję mag.
Nas, praktykujących magię prywatnie, te innowacje jeszcze nie dotknęły, lecz
wyglądaliśmy ich każdego dnia. Nie może być tak, że państwo nie skorzysta z
możliwości stworzenia płatnych kursów weryfikujących umiejętności. W ten
sposób dobrze napełni swój budżet.
Później, gdy Irga wyszedł do pracy, a Otto położył spać, ktoś zapukał do drzwi.
„Wyślę klienta do konkurencji, póki Otto tego nie widzi – zdecydowałam. –
Mam wolne!” . Lecz okazało się, że to moja była koleżanka z uczelni, Tomna.
– Olu, – konspiracyjnym szeptem powiedziała, – Irga jest? Widziałam, że się
przenieśliście i postanowiłam przyjść.
– Nie ma go, poszedł do pracy. A co?
– Muszę z tobą porozmawiać! – znajoma bezceremonialnie zajęła mój nagrzany
fotel.
Ponuro przyciągnęłam taboret do pieca i skierowałam się w stronę Tomny,
mając nadzieję, że zobaczy w moim spojrzeniu wszystkie ogarniające mnie
uczucia.
– Oj, widzę, że jesteś zła na Irgę! – współczująco powiedziała Tomna, klepiąc
mnie po ręce. – Oczywiście, że to niemiłe, gdy twój małżonek wybiera się na
orgię, a ciebie nie zaprasza!
– Jaką orgię? – zaskoczona zapytałam. Na ile znałam swojego męża,
wielbicielem orgii nigdy nie był, lecz to ten typ rzeczy, którego nigdy nie jest za
późno zacząć lubić.
– Więc ty nic nie wiesz! – jęknęła Tomna i klasnęła w ręce. W jej oczach
zalśniła litość i przedsmak skandalu w naszym wzorowym małżeńskim życiu. –
Co roku nekromanci w najdłuższą noc organizują rozpustną orgię na cmentarzu!
Wprost na mogiłach!
Z ulgą zaśmiałam się. Tak więc to wszystko wymysły i plotki!
– Tomno, jaka orgia na mogiłach? W taki mróz! Mnie orgii nawet w ciepłym
domu się nie chce, ponieważ trzeba się rozbierać. A tam na mogiłach?
– To znaczy w podziemiach! Chronią się od wiatru i ogień można rozpalić.
– To głupota! – stanowczo odpowiedziałam. – Po co Irga miałby uczestniczyć w
jakiejś orgii i to jeszcze na gołym marmurze, jeśli w domu otrzyma prawie to
samo, ale w ciepłej pościeli?
– Po pierwsze, „prawie” robi dużą różnicę. Po drugie, każdy nekromanta
powinien wziąć udział w orgii. W ten sposób zwiększa się nekromancka moc!
Jak myślisz, dlaczego właśnie na ten dzień został wyznaczony egzamin na
kursach? Za dnia stwarzają pozory a to, co najważniejsze, będzie się działo
nocą.
O dacie egzaminu wiedziałam, ale z jakiegoś powodu byłam przekonana, że
będzie miał miejsce w salach Urzędu Magii, w ich laboratoriach oraz na
terenach Uniwersytetu. Tak, z pewnością tam, przecież Irga mówił, jak bardzo
się cieszy, że nie będzie musiał sterczeć w taki chłód na cmentarzu!
– Nie, Tomno, coś mieszasz... – zaczęłam.
– Nie! – zatrzymała mnie znajoma. – To ty nie wiesz wszystkiego! Oczywiście,
że Irga ci nie powiedział, przecież to jest tajne!
– Taak, – sceptycznie przeciągnęłam, – jestem żoną i nic nie wiem, a ty,
niemająca żadnego związku z nekromancją, wiesz o wszystkim!
– Mam swoje źródła! – nadęła wargi Tomna. – I tylko się nie obrażaj, Olu, ale
jesteś krótkowzroczna! Nie znasz faktów, które są znane całemu magicznemu
światu! Oczywiście nikt na głos o tym nie mówi, ale...
Dziewczyna pokopała w torbie i wsunęła mi w ręce pomiętą gazetę.
– „Królewska pościel”, – przeczytałam. – Tomno, tam piszą najróżniejsi
psychole! A jeśli nie psychole, to i tak głupoty, które są wymyślane po pijaku!
– Dlaczego tak sądzisz? – surowa zapytała mnie znajoma.
Zaczerwieniłam się. Przyznawać się, że w celu zarobienia kilku groszy
wysyłałam redakcji kilka artykułów, nie chciałam. „Orczy szaman wykorzystuje
ciała studentek dla zakazanych rytuałów” i „Szok! Sensacja! Studentowi N.
wyrósł ogon, gdy odmówił uciech cielesnych piekarce M.” To nie są
najjaśniejsze strony w mojej biografii, choć muszę przyznać, że „Królewska
pościel” płaciła dobrze.
– Ta gazeta, – Tomna wstała z fotela i przybrała wyniosłą pozę, – to jedyny
informacyjny organ, który nie podlega królewskiej cenzurze! Tylko tu można
przeczytać prawdę! Te przypadki, które są wyciszane...
Korzystając z okazji opadłam na fotel. Jak dooobrze!
Poczekałam, aż znajoma przerwie swoją mowę, aby nabrać powietrza, i
spytałam:
– Tomno, a tak przypadkiem, ty z głównym redaktorem...
– Tak i co? – nie wstydziła się przyznać. – To wielki człowiek!
– Aha, – powiedziałam, przypominając sobie, że dziewczynę zawsze ciągnęło
do niecodziennych osobowości. – Teraz wszystko rozumiem. I czego chcesz ode
mnie?
Tomna spojrzała na fotel. Westchnęła, przeżywając moją niegościnność i usiadła
na twardym taborecie.
– Dowiedz się, kiedy oraz gdzie ma odbyć się orgia i dołącz do nas! Chcemy
zrobić reportaż z miejsca spotkania!
– Dobrze, – pokornie zgodziłam się, wiedząc, że wierzącym w coś ludziom
lepiej się nie przeciwstawiać. – Wszystkiego się dowiem. A moja osoba wam po
co?
– Będziesz nas bronić przed niebezpieczeństwem! Jeśli nekromanci nas
zauważą, to mogą chcieć nas zabić, żeby zachować tajemnicę albo siłą zmusić
do przyłączenia się do ich czarnej orgii! Weźmiemy cię jako zakładnika i Irga
będzie musiał nas wypuścić, a może nawet dać wywiad!
Opadła mi szczeka. To dopiero!
– Zabieraj się z mojego domu! – krzyknęłam. – Irga was z miejsca spopieli!
Tomno, całkiem oszalałaś z tego zakochiwania się! Nekromanci to bojowi
magowie. Tym bardziej rozpaleni podczas orgii. Dla nich zakładnik to jak
czerwona płachta na byka.
– Nic nie rozumiesz! To będzie sensacja na cały kraj! Będziemy sławni!
– Mi sławy wystarczy! – krzyknęłam. – To przechodzi już wszelkie granice!
– Olu! – Tomna błagalnie złożyła ręce. – Potrzebujemy dużego nakładu!
Potrzebujemy nowych czytelników!
– A co mi do tego? Czy ja przychodzę do twojego domu i żądam, abyś znalazła
mi nowych klientów? Nie, ja z Ottem sami dbamy o nasz obrót! Nawet jeśli Irga
wybiera się na jakąś orgię, nie będę na niego donosić! W drogę i żebyś się nie
przeziębiła!
– Miałam o tobie lepsze zdanie, Olu! – zimno powiedziała Tomna.
– Nawzajem, – twardo odpowiedziałam. Otto wyjrzał ze swojego pokoju i
mruknął:
– Co to za szum? Obudziliście mnie! Mam wolne! Śpię.
– Wszystkie pytania do niej! – wyjaśniłam i odwróciłam się, wpatrując w
płonące węgle w piecu. Półkrasnolud odprowadził Tomnę do bramy i przysiadł
obok, grzejąc ręce w ogniu.
– Ale chłód, brrrr... Co was podzieliło?
– Irga.
– Hmm... Myślałem, że to twój mąż.
– Tomna i jej kochanek chcą się dostać na doroczną orgię nekromantów podczas
najdłuższej nocy w roku, a ja mam im służyć jako ochrona przed wściekłymi
uczestnikami.
– Orgia? – zainteresował się Otto i wyciągnął spode mnie gazetę. – Daj spojrzeć.
Interesujące wydarzenie dla utrwalenia więzi i umocnienia ducha współpracy.
Twój szef drze się na ciebie, a ty sobie przypominasz, jak na chłodnym
cmentarzu wszystko u niego marnie zwisało... I od razu lżej na duszy się robi.
Parsknęłam. Trudno było mi sobie wyobrazić, by ktoś mógł krzyczeć na Irgę.
Ktoś prócz mnie.
– Wierzysz w to, że nekromanci w najdłuższą noc urządzą sobie orgię? –
spytałam najlepszego przyjaciela.
– Orgię? Mało prawdopodobne, – zamyślił się Otto. – Ale takiej nocy nie
przegapią, to pewne!
Zerwałam się z fotela i ruszyłam do pokoju. Co oni wszyscy się zmówili –
najdłuższa noc, najdłuższa noc! Jestem przecież dyplomowanym magiem! I
przez wszystkie lata mojej edukacji o najdłuższej nocy dowiedziałam się
jednego, że po niej organizowane są wspaniałe wyprzedaże. Pokopawszy wśród
książek, znalazłam ogromną encyklopedię „Najpotrzebniejszej magicznej
wiedzy”. Kosztowała wielkie pieniądze i zbierałam na nią ze dwa lata,
odkładając pieniądze do krasnoludzkiego banku. Umówiłam się z bankierami w
ten sposób, że nie wypłacą mi pieniędzy, lecz dadzą od razu encyklopedię.
Jestem z siebie taka dumna. A niektórzy uważają, że jestem rozrzutna!
– Otto, – powiedziałam po pół godzinie. – Najdłuższa noc nie ma żadnych
magicznych właściwości! Specjalnie sprawdziłam!
– I co? – obojętnie powiedział półkrasnolud, całkowicie koncentrując się na
przygotowaniu kolacji. – Chcesz powiedzieć, że aby przygotować jakiekolwiek
przyjęcie, obowiązkowo potrzebne są magiczne okoliczności?
– Masz rację, – zgodziłam się. Dlaczego zainteresowałam się słowami Tomny?
Orgia! Głupota jakaś!
Jednakże gdzieś w głębi serca zalągł się robak podejrzliwości. Co ja w
rzeczywistości wiedziałam o takich stronach życia nekromantów? Byliśmy
małżeństwem mniej niż pół roku, znacznie krócej niż byliśmy osobno.
Oczywiście przy mnie zawsze był wierny, miły i troskliwy, ale pamiętałam tego
samego Irgę, najlepszego studenta wydziału magii praktycznej, na którym
wieszały się tłumy dziewczyn, a chłopcy woleli nie mieć z nim do czynienia.
Tak właściwie to czemu?
Teraz zaczęłam rozmyślać nad tym, dlaczego Irga nigdy nie należał do żadnej
studenckiej grupy i dlaczego wystarczyło tylko jego imię, aby przestraszyć
największych awanturników? Nawet szajka „szakali”, banda Blondyna Lima,
płaciła Irdze za jego usługi w czasie, gdy innych bezczelnie terroryzowali.
Jak wielu rzeczy nie wiem o swoim mężu?
Długie i stresujące procesy myślowe zawsze mnie szybko nudziły. Tak i tym
razem, zajęta tajemniczymi i mrocznymi stronami charakteru mojego małżonka,
zasnęłam, żeby pogrążyć się w koszmarze, w którym Irga oddawał się różnym
uciechom wraz z Blondynem na cmentarzu w słoneczny, letni dzień.
Przebudziłam się, gdy Irga przycisnął do mojego czoła swoją lodowatą dłoń.
– Oj!
– Miła, źle się czujesz? – z niepokojem zapytał. – We śnie miotałaś się po łóżku,
jęczałaś... Pomyślałem, że może masz gorączkę. Przeziębiłaś się?
– Irga! – zapytałam. – Idziesz w najdłuższą noc na rozpustną orgię?
Niebieskie oczy męża rozszerzyły się ze zdziwienia:
– Jaką orgię? – załamał się. – Olu, jak się czujesz?
– Rozpustną orgię! – wyskoczyłam z łóżka. Zapomniana encyklopedia
ześlizgnęła się z prześcieradła i z łoskotem upadła na podłogę. – Wszyscy
nekromanci w najdłuższą noc roku uczestniczą w orgii!
– Nie wiem jak wszyscy, – poinformował mnie Irga, – ale osobiście nigdy nie
uczestniczyłem! I tak w ogóle jestem zwolennikiem intymności w stosunkach!
Do naszych drzwi zapukał i potem zajrzał do środka Otto.
– Usłyszałem łoskot, – wyjaśnił nieśmiało. – Pomyślałem, że się tu bijecie przez
tę orgię!
Irga chwycił się za głowę.
– Jaką orgię?! – zajęczał. – Z powodu kursów każdy dzień w pracy to mordęga...
wybacz, Olu, orgia. Jeszcze i w domu urządzacie mi pokazowe wystąpienia?!...
Siedzieliśmy z Ottem spokojnie przy stole jak dwoje dzieci, które czymś
zawiniły. Naprzeciw nas siedział srogi tata, to jest nekromanta, zajadał
ziemniaki z mięsem, czytając gazetę „Królewska pościel”. Czasem się śmiał,
czasem pochmurnie marszczył brwi. Z niepokojem oczekiwaliśmy momentu,
kiedy nekromanta się uspokoi. Z ukosa zerknęłam w stronę pokoju, skąd
wydobywał się zapach spalenizny. Żegnaj, moja encyklopedio, nawet nie
zdążyłam cię przeczytać, ehhh...
Irga dojadł, poszedł do łazienki, potem życzył nam spokojnej nocy i poszedł
spać.
– Mmm, ta-a-k, – w zamyśleniu przeciągnął Otto, wstając od stołu. – A więc taki
jest, gdy się go doprowadzi do ostateczności!
Zadrżałam.
– Ciesz się, że to nie ty jesteś przyczyną, – poklepał mnie po plecach
półkrasnolud. – Byłaś tylko ostatnią kroplą!
– Przepraszam bardzo, – sprzeciwiłam się obrażona, – ale ostatnią kroplą byłeś
ty!
– Idź spać, – szybko zmienił temat najlepszy przyjaciel.
Ponuro spojrzałam na drzwi prowadzące do mojego pokoju. Oczywiście mało
prawdopodobne, abym podzieliła los encyklopedii, ale i tak to było
przerażające.
– Nie tchórz! Kobiece ciepło każdego uspokoi! – zachęcał Otto. – Lepiej
załatwić to teraz, niż rankiem, kiedy i ty będziesz ponura, i w domu będzie
chłodno!
Skierowałam się do pokoju. Irga siedział na łóżku i ponuro patrzył na
przepalone miejsce w mojej byłej encyklopedii.
– Irgo, – przysiadłam na łóżku i zajrzałam mu w twarz. – co się stało?
– Wybacz, – ciężko westchnął. – Po prostu jestem bardzo zmęczony. I na
dodatek ten mróz... Na uniwersytecie panuje chłód, a w laboratoriach nawet para
z ust leci. Zapewne zdam egzaminy i pójdę na urlop.
W milczeniu weszłam na łóżko i zaczęłam masować męża po plecach. Czasami,
gdy jest to bardzo potrzebne, umiem być dobrą żoną.
Parę dni później, kiedy zrobiło się trochę cieplej, razem z Ottem ruszyliśmy na
zakupy rzeczy do warsztatu. Choć Irga przekonał mnie, że żadnej orgii nie
będzie, wydawało się, że w powietrzu unosi się nutka oczekiwania. To tu, to tam
zbierały się grupki podejrzanych osób, które później rozpływały się w
hałaśliwych karczmach. Kilkakrotnie spotkaliśmy patrole strażników, choć
wcześniej w czasie takiego mrozu poza mury nie wychodzili. Niektóre sklepy
były pozamykane i to w przeddzień święta!
– Otto, nie wydaje ci się, że dzieje się coś dziwnego?
– Nie, – nachmurzył się półkrasnolud, studiując właśnie drugą część ogromnej
listy, którą spisaliśmy podczas dwudniowej inwentaryzacji warsztatu, – a co?
– Sklepy są zamknięte, – wskazałam.
– Mrozy. Handel idzie marnie, a drewna na ogrzewanie dużo.
– Ludzie nieznani jakoś tak...
– Jak zawsze przed najdłuższą nocą. Z okolicznych miast i wsi przyjeżdżają na
zabawę.
– Strażnicy...
– Niedługo święto, trzeba utrzymać porządek... Olu, nie wymyślaj!
– Mam przeczucie! – ponuro powiedziałam.
– Przeczucie! Lepiej pomogłabyś mi odcyfrować, co tu napisałaś! – Otto
podsunął mi pod nos listę. – Całkiem nieczytelne!
– Ponieważ pisałam to w rękawiczkach, – odgryzłam się. – Fur... fart... A,
„fartuchy robocze, 4 sztuki”!
– Nie, to już odczytałem, ale co jest niżej napisane? – spokojnie zainteresował
się półkrasnolud. – „Odczytywacz...” już rozszyfrowałem, a co dalej?
– Myśli na głos! – wrzasnęłam. – O tym, że mamy urlop tak w ogóle!!
Głupie przeczucie rozwiało się tak, jakby go nie było. Dzień upłynął na
kłótniach i przeglądaniu norm pracy, tradycyjnych okrzykach Otta o tym, że
zbankrutujemy i że nigdy nie będzie mu dane poznać słodyczy szczęścia
rodzinnego. W odpowiedzi rzuciłam w niego opakowaniem wcześniej
kupionych „roboczych fartuchów”, oświadczając, że pewne aspekty szczęścia
rodzinnego mogę zapewnić mu sama właśnie teraz.
Dlatego też wieczorem padałam z nóg ze zmęczenia. Irga przyszedł rano
zadowolony, że dokształcanie zakończyło się i egzamin był dość prosty.
Przyniósł pyszny tort oraz elfickie wino i świętowaliśmy nadejście najdłuższej
nocy. Jeszcze trochę i odejdzie mróz, zacznie się wiosna, przepiękny czas roku –
błoto, mroźny deszczyk, mokre buty, ciągły katar... wygląda na to, że wszystko
się ułożyło i życie od razu wydało się piękniejsze.
…Gdybym się tylko nie przebudziła nocą od tego, że nagle zrobiło mi się
zimno.
– Irga? – sennie mruknęłam, nie znajdując obok ciepłego ciała męża.
– Hmm? – odezwał się. Rozległ się szelest zakładanych ubrań.
– Dokąd idziesz? – wymruczałam, nie otwierając oczu.
– Na wyuzdaną orgię, – poważnie odpowiedział maż. – Śpij, miła.
Otulił mnie kołdrą, a ja posłusznie zapadłam w sen... i wyskoczyłam z pościeli
jak uderzona. Gdzie???
Na orgię? Na wyuzdaną orgię??
Beze mnie? Mógłby zaprosić do uczestnictwa, nawet choćby z przyzwoitości!
W końcu byłam jego żoną, a nie byle kim!
Pospiesznie ubrałam się. Trzeba chociaż spojrzeć, co jest warte tak wielkiej
tajemnicy. Wystarczy mi nagłych zniknięć męża!
Słaby głos rozsądku szeptał, że Irga dokładnie wie, co robi i skoro nic mi nie
powiedział, to znaczy, że miał ku temu powody. Jednakże potem głos rozsądku
zawstydził się i zamilkł. Kiedy właściwie Irga o czymś mnie informował?
Szybciej sobie rękę utnie, niż narazi mnie na niebezpieczeństwo, a sam z
przyjemnością pójdzie się narażać.
Wybiegałam na dwór i jęknęłam, gdy lodowaty wiatr uderzył mnie w twarz. Co
za sadysta z tego nekromanty! Nie można było wybrać dla orgii cieplejszej pory
roku?
Gdzie powinnam iść? Na główny miejski cmentarz? Na najstarszy, z
największymi podziemiami... Tak, tam! A może na nowy? Tam wszystko jest
takie ładne. A może zacząć od starego i systematycznie obejść wszystkie
cmentarze miasta? W zamyśleniu sunęłam ulicą. Chłód zaczął przenikać pod
kożuszek i czapkę.
A może olać to? Orgia orgią, Irga, choć po długiej służbie, musi sterczeć na
ulicy, a ja czego tu zapomniałam? Ciemno, chłodno, spać się chce. Orgia, też mi
coś... Choć z drugiej strony jednak coś, choćby jednym okiem spojrzeć!
Ciekawa jednak jestem! A Irga za swoje w domu oberwie!
– Olu! – wzdrygnęłam się i odwróciłam. Przez padający prosto w twarz śnieg
nie od razu rozpoznałam Tomnę i jej towarzysza – krągłego i niewysokiego. Ba,
przecież to główny redaktor „Królewskiej pościeli”! To on mi honorarium
płacił! Tomna chwyciła mnie za rękę.
– Wiedzieliśmy, że będziesz z nami! – gorąco szepnęła. – To Gleb!
– My już się znamy, – mruknął Gleb.
– Naprawdę? –zdziwiłam się teatralnie.
Tomna zamrugała oczami, ale nie miała czasu na dopytywanie się.
– Olu, gdzie będzie orgia?
– Nie wiem, – przyznałam. – Tak właściwie to tylko spaceruję. Oddycham
świeżym powietrzem... Tak leczniczo.
– Dobrze, dobrze, – pokręcił głową Gleb.
– Więc spaceruj leczniczo razem z nami, – powiedziała Tomna. – Idziemy na
główny cmentarz!
Od jej entuzjazmu zrobiło mi się cieplej. W końcu co takiego tracę? Tylko sen w
ciepłym, lecz jednak samotnym łożu.
To, że na cmentarzu jest wesoło, zrozumieliśmy od razu, jak tylko zagłębiliśmy
się w tą część, gdzie niegdyś chowano bogaczy. Światła lamp migotały,
odbijając się od ścian wspaniałych grobowców. Zewsząd było słychać głosy,
krzyki i śmiechy.
– O-o-o, – prawie w ekstazie zasapał Gleb. – Jest! Orgia! Ależ będziemy mieć
materiał! Nekromanci się teraz nie wykręcą! Podejdźmy bliżej.
Poczułam się niekomfortowo. To nie była zazdrość czy strach przed
możliwością zobaczenia Irgi w objęciach innej kobiety. To nie była ciekawość.
To było uczucie łaskotania skóry pleców i szyi lodowatym dotykiem, od którego
serce biło szybciej, zaś ruchy stawały się toporne. Co więcej, w ustach pojawił
się chłodny metaliczny posmak, jakbym polizała topór Otta.
W czasie, gdy ja tupałam w jednym miejscu, Gleb i Tomna poszli w kierunku
rozchodzących się dźwięków. Objęłam się rękoma. Co się dzieje? Miałam
uczucie, jakbym już uczestniczyła w czymś podobnym, ale kiedy? Nagle
pobiegałam za przyjaciółmi i z rozmachem uderzyłam w ich plecy. Ubrany w
kilka warstw ubrań redaktor i jego koleżanka nie utrzymali się na nogach i
upadli twarzą prosto w gęsty śnieg.
– Co? – plując, próbował spytać Gleb, lecz nagle obok nas przeleciał duży,
bojowy ognik i uderzył w ścianę krypty.
Poczułam, jak w plecy trafiają mnie odłamki marmuru.
– Orgia? – szepnęłam. – Przecież to walka!
Teraz zrozumiałam, co mnie tak przeraziło – posmak bojowej magii, tych
zaklęć, których uczył mnie Irga „na wszelki wypadek”. Jeszcze tylko zrozumieć
to lodowate odczucie głaszczące mnie po plecach!
– Jakie walki? – pisnął Gleb. – Tu nie powinno być żadnych walk!
– Ale są! – odgryzłam się. – Nie podnoście się i starajcie nie dać się trafić
zaklęciu.
– A ty? – rzuciła Tomna.
– Ja uciekam, – burknęłam. – Nie muszę pisać artykułu, a jeśli tu zginę, to Irga
mnie ożywi, da po głowie i zabije jeszcze raz.
Pełzanie po śniegu było strasznie niewygodne, jednak zdecydowanie oddalałam
się od odgłosów walki. Krzyki w tych okolicach całkowicie ucichły, co dodało
mi sił.
Nagle wpadłam nosem na czyjeś buty.
Podniosłam głowę i zobaczyłam, jak okrążają mnie jakieś postacie. Bardzo mi
się one nie spodobały. Może dlatego, że połowa z nich trzymała w rękach broń
albo ponieważ nie pomogli brnącej w śniegu dziewczynie, a zamiast tego
postawili na jej plecach nogę i zapytali:
– Dziewica?
– Nie, – z godnością odpowiedziałam. – Nogę z pleców proszę zabrać.
Zamiast tego zostawili mnie z nosem w śniegu. Nade mną aktywnie rozwinęła
się dyskusja nad moim losem..
– Dziewica, nie-dziewica, co za różnica, jeśli wszystko przepadło. Jakakolwiek
ofiara dla Joszki powinna być, ponieważ inaczej nie okaże nam litości!
Joszka? Co wspólnego ma Najwyższy Demon z tymi nieudacznikami?
– Nie-dziewica nie może być! Joszka obrazi się i skieruje swój gniew na nas!
– Obrazi się, – potwierdziłam i ponownie otrzymałam cios w plecy. Dzięki
kożuchowi uderzenie nie było mocne, ale i tak bolało!
– Czy nie słyszycieeeee? – rozległ się wzywający głos. – Joszka jest już blisko.
On pragnie krwi. Krwi kobiety!
– Nie pragnie! – wrzasnęłam, rozpaczliwie broniąc się i od razu zrozumiałam, że
to właśnie mi przyjdzie dogadzać Joszce. Wątpię, żeby demon o mnie
zapomniał! Tym bardziej się złości, ponieważ nadal jestem w dobrych
stosunkach z jego kotem. – Nie wzywajcie Joszki!
– Za późno, kobieto! – zawołał człowiek cudacznie ubrany w długie, oberwane
łachy i spiczasty kapelusz. Jego broda rozwiewała się na wietrze, a w rękach
ściskał kij. Wyglądałby majestatycznie, gdyby nie miał zamiaru złożyć mnie w
ofierze. – Tyle czasu modliliśmy się do niego! Po swoim letnim Przybyciu zjawi
się tutaj, właśnie teraz! Miałem objawienie!
Nie miałam ochoty spotykać się z Joszką. Powiedziałabym, że nawet
kategorycznie nie chciałam spotykać się z Joszką.
Strach dodał mi sił. Przekręciłam się w śniegu i pociągnęłam za brzegi kożucha.
Udało się!
Wokół mnie wzniósł się ognisty krąg. Wyznawcy Joszki odskoczyli, a ja
pognałam w kierunku wyjścia z cmentarza.
Jednakże użycie tego artefaktu okazało się nie najlepszym pomysłem. Ognisty
krąg roztopił śnieg, a poruszanie się po mokrej kaszy prawie sięgającej kolan to
dopiero wyzwanie!
Za plecami dobiegał do mnie odgłos głośnego dyszenia osób chcących złożyć
mnie w ofierze. Ich przywódca w spiczastym kapeluszu dopingował ich
energicznymi krzykami. Skierowałam artefakt w bok, mając nadzieję, że
przesuwający się krąg ognia odciągnie prześladowców i przyspieszyłam kroku.
Zimno? Niedawno czułam chłód? Nie mogę w to uwierzyć.
Wyskoczyłam na główną aleję i wpadłam wprost na patrol straży.
– Sekciara!– zawołali strażnicy. – Łapać ją!
– Żartujecie sobie? – zasyczałam i wskoczyłam za drzwi grobowca. W jego
ścianę w ułamku sekundy zastukały żelazne bełty.
– Na twoją cześć, Joszkaaaa, – usłyszałam za uchem i wykonałam ruch dłoni w
obronny geście.
Dowódcę odepchnął podmuch powietrza powstały od Tarczy i uderzył w
nagrobek. Z jego ręki wypadł pokaźny, zakrzywiony sztylet, przypominający
orczy. Chwyciłam sztylet i wojowniczo nim zamachnęłam.
– Nie trzeba było się modlić, – powiedziałam, – Zabijać powinno się po cichu!
Prorok Joszki jęknął. Z całego serca pchnęłam go kilka razy po żebrach i
pobiegłam w głąb cmentarza.
Wpadłam wprost na stojących w płonącym jasno pentagramie ludzi w białych
strojach. Zastanawiać się nad tym, co się dzieje, nie miałam czasu. Ale
zobaczywszy strukturę linii pentagramu, rzuciłam w jego centrum artefakt-
neutralizator. Tylko lodowego demona-niszczyciela tej nocy nam brakowało!
Nie musicie dziękować, mili obywatele!
Wielbiciele mroźnych demonów zawyli i rzucili się w pogoń za mną. Moja
popularność wzrastała z każdą minutą.
Biegłam w stronę dziury w ogrodzeniu cmentarza, którą kiedyś pokazał mi Irga.
Zostawało tylko modlić się, aby jej w międzyczasie nie naprawili lub aby
całkowicie nie przykrył ją śnieg!
Gdy potknęłam się o śmierdzącą kupę i po uszy wpadłam w śnieg, zrozumiałam,
że Bogini Szczęścia jest dzisiaj skąpa jak nigdy. Prawdopodobnie bransoleta za
wyznawców Joszki i para kolczyków za strażników jej nie wystarczy!
– Nasze myszy! Łapaliśmy je cały tydzień! – zza dwóch najbliższych
grobowców wyłoniły się dwie postaci. Zamarłam. Co to za noc dziś? Zebrały się
tu wszystkie świry królestwa?
– A macie swoje myszy! – rzuciłam w zbliżających się martwą myszą, którą
akurat ściskałam w dłoni.
– To nie nasze, tylko Sukin Kota! – obrazili się wyznawcy następnego kultu.
– Przekażcie mu pozdrowienia! – energicznie strząsnęłam śnieg z kożucha.
Miłośnicy kotów zawsze mi imponowali – przynajmniej nie rzucali się na mnie
ze sztyletami. Chociaż wystarczyło, gdybym przypadkowo stwierdziła
bezsensowność ich poczynań i na przykład powiedziała, że jest wątpliwe, żeby
Sukin Kotu się spodobały śmierdzące myszy (i gdzie one zdążyły zacząć
śmierdzieć przy takiej pogodzie! Trzymali je pod poduszką dla lepszego
bezpieczeństwa zbiorów?). Spokojni wielbiciele kotów zmieniliby się wtedy w
szalejące potwory.
Koci wyznawcy nie ścigali mnie. Uważnie składali myszy z powrotem w
akuratny stosik.
Ach, jest i dziura w ogrodzeniu! Oczywiście, zasypał ją śnieg, ale byłam na tyle
pełna entuzjazmu, że chciałam oczyścić dół ogrodzenia za jednym zamachem.
Ale bałam się użyć magii. Przysłuchując się krzykom, które przynosił do mnie
wiatr, energicznie przekopywałam ofiarnym sztyletem w śniegu drogę do
normalnego świata, gdzie nie poświęcają ofiar Joszce i nie składają mysich
zwłok w kunsztowne wieżyczki. Jak tylko dziura w śniegu rozszerzyła się na
tyle, abym mogła wyjść, przeszłam przez nią.
Taaaaaak...
Myślałam, że jestem szczuplejsza.
To wszystko przez kożuszek. Ależ on szeroki.
Brnąc i rozrzucając śnieg, w końcu wyszłam na cichą, senną ulicę.
Rzeczywiście, inny świat. Zrobiłam kilka kroków zastanawiając się, gdzie
najlepiej się udać – do domu, a może lepiej nie szokować Otta swoim
zewnętrznym wyglądem i posiedzieć u Liry w Domu Uzdrowień?
– Stój! – rozległo się ostre wezwanie. Westchnęłam. Posiedzę sobie w celi
więziennej.
Uderzyło mnie w twarz światło lampy. Pokazałam patrolowi swoje puste dłonie,
nawet bez rękawiczek! Oczywiście popękane od chłodu palce nie wyglądały za
dobrze, lecz nie miałam broni. Zakrzywiony sztylet zakopałam koło ogrodzenia,
a nuż się jeszcze kiedyś przyda.
– Co pani tu robi? – zapytał mnie strażnik w czasie, gdy inni trzymali mnie na
celowniku.
– Idę, – odpowiedziałam, przypominając sobie, że zwięzłość jest siostrą talentu.
– Gdzie?
– Tam, – machnęłam ręką.
– W jakim celu?
– Mam sprawę, – bardzo rzeczowo poinformowałam.
– Jaką?
– Osobistą, – miło uśmiechnęłam się.
– Osobiste sprawy? I to nocą? – podejrzliwie dopytał strażnik. – I to z takim
wyglądem? Pójdzie pani z nami!
A jaki wygląd on by chciał? Uratowałam się od trzech band fanatyków i od
jednego patrolu straży, uciekłam od poświęcenia mnie w ofierze, zapobiegłam
pojawieniu się lodowego demona i izba zatrzymań to wszystko, co otrzymam w
podzięce? Oczywiście wygląd miałam parszywy. Czapkę zgubiłam i rękawiczki
też, nawet guziki mi poodpadały, a włosy roztrzepały się...
– Ona szła do mnie, – tego głosu nigdy z żadnym nie pomylę! Żywko objął mnie
za ramiona. Oparłam się pokusie przytulenia się do orka. Nogi po biegu w
głębokim śniegu drżały. Nawet ręce mi się trzęsły.
– Ona ucieka przed mężem, bo ją bije. Dlatego też tak wygląda.
– Na pewno ją znasz?
– Znam, – mojej dłoni dotknął wilczy nos. – I moje wilczarze też ją znają.
– Ale dyżur jeszcze się nie skończył, – zająknął jeden ze strażników, kiedy
Żywko odwrócił się i pociągnął mnie za sobą. Dwa potężne, orcze wilczarze
spokojnie truchtały obok.
– Będę patrolować inne ulice, – odmachnął Żywko. – Tylko odprowadzę
dziewczynę do siebie.
Jak tylko skręciliśmy za róg, wyrwałam rękę i kucnęłam, opierając się o ścianę.
Trzęsło mną od chłodu i przeżyć. Żywko przysiadł obok mnie.
– Nie wiedziałam, że jesteś w miejskiej straży, – powiedziałam, nie otwierając
oczu.
– Nie jestem. Czasem nas wynajmują w związku z wilczarzami. W takie noce,
kiedy różne męty odprawiają swoje rytuały. Co ty tu robisz? Co się stało z Irgą?
On też powinien być na dyżurze.
Tylko westchnęłam. Dlaczego Irga nie powiedział, że najdłuższa noc i niedawne
pojawienie się Joszki doprowadziło do tego, że na cmentarzach odprawiają
rytuały wszyscy, którzy sobie tego życzą? Dlaczego nie powiedział, że idzie na
nocny dyżur? Nekromantę czeka poważna rozmowa!
– Jasne, – powiedział Żywko, chwytając mnie i przerzucając sobie przez ramię.
Nawet się nie sprzeciwiałam. Nie miałam na to sił.
Ork doniósł mnie do oświetlonych ulic, postawił na nogi i lekko klepnął poniżej
pleców.
– Tuptaj do domu. I spytaj Irgę, dlaczego to ja muszę wyciągać jego żonę ze
wszelkich nieprzyjemności.
Byłam tak zmęczona, że nic nie odpowiedziałam, tylko ruszyłam do domu,
drżąc od chłodu. Kłopotliwe zadanie – bronić się przed psycholami.
Sił mi wystarczyło tylko do zamknięcia za sobą drzwi i upadku na podłogę
pośrodku pokoju. Ze swojej sypialni wybiegł Otto.
– Co się dzie... Olu? Olu!
– E?
– Gdzieś ty byłaś? Co z tobą?
– Na orgii byłam. Zmęczyłam się, widzisz przecież. Zrobisz mi herbaty? Boję
się, że zachoruję.
Otto przez kilka chwil patrzył na mnie z otwartymi ustami, nie mogąc znaleźć
słów. Potem, nadal w milczeniu, przygotował herbatę, pomógł wstać i napić się.
Do momentu, kiedy do domu wrócił Irga, zdążyłam doprowadzić się do
porządku i przygotować do rodzinnych wyjaśnień.
– Ola, Otto... Nie śpicie? – zdziwił się nekromanta.
– Czekamy na ciebie, – słodko powiedziałam. – Chcemy spytać, dlaczego nic
nie powiedziałeś. Na przykład o tym, że idziesz na dyżur. Albo o tym, że dzisiaj
w nocy na cmentarzu będzie wzywany Joszka.
Irga w zmęczeniu odrzucił grzywkę z czoła.
– Olu, mam dyżur w nocy nie pierwszy raz! Jestem pracownikiem Urzędu
Magii, bojowym magiem. Dyżurowanie w wypadku jakiś wydarzeń w mieście
to część mojej pracy! Myślałem, że to rozumiesz! Po prostu zazwyczaj nie
wychodziłem wcześniej z pracy, a dziś chciałem świętować razem z wami!
– Powiedziałeś, że idziesz na orgię!
– Zażartowałem! W złym czasie przypomniałem sobie artykuł z tej gazetki!
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że przygotowują się do wzywania Joszki? –
krzyczałam. – Dlaczego nie wiedziałam, że na jego cześć działają kulty! Gdyby
nie straż, to złożyliby w ofierze jakąś dziewicę! I dlatego też... chcieli...
– Właśnie dlatego dzisiaj na wszystkich cmentarzach, w świątyniach i
kapliczkach były uzbrojone patrole! Ponieważ następstwem pojawienia się
jakiegokolwiek silnego demona jest wzrost aktywności różnych sekt i z tego
powodu wszystkich magów przygotowują do... – odpowiedział Irga i w tym
momencie zrozumiał. – Poczekaj... A ty skąd to wiesz? Wychodziłaś na dwór?
Poszłaś na cmentarz?
– Nie krzycz na mnie! – zapiszczałam, widząc skrajem oka, jak Otto ewakuuje
się do swojego pokoju. – O niczym nie wiedziałam! A ty gdzieś poszedłeś!
– Dlatego też o niczym nie mówiłem, abyś nie poszła tam, gdzie nie trzeba! –
wrzasnął Irga już na cały głos. – To przecież fanatycy! Wszyscy bogowie i
wszystkie demony lubią takich! Nawet gdyby wzywali Joszkę, to im by nie
wyszło. Nawet z pomocą fanatyków Wyższym ciężko jest pojawić się na tym
świecie po drugiej stronie Granicy! Ale ty już spotkałaś się z Joszką i Kotem!
Oni cię znają, czują twój zapach i są przyciągani przez twoją magię! Uczyłaś się
magii wykreślnej, Olu! Dlaczego wezwanie demona za pierwszym razem jest
tak ciężkie, a każda kolejna próba łatwiejsza? Hę?!
W przerażeniu zakryłam usta dłonią. To dopiero! Niemalże się wplątałam! To
właśnie czułam na cmentarzu! To lodowate odczucie, to była bliska obecność
demona! Ale użyłam magii tylko raz dla stworzenia Tarczy. Aktywacja
artefaktów się nie liczy. I dlatego tej magii mu nie wystarczyło, aby stworzyć
portal do naszego świata. Wszyscy magowie w królewskiej służbie robili, co
tylko mogli, aby nikt nie przyszedł i nie spowił miasta energetycznym kokonem!
Więc to to zwróciło moją uwagę w pentagramie dla lodowego demona. Był
aktywowany, ale adepci potrzebowali ogromnej ilości energii, żeby go
sprowadzić. A ja im przeszkodziłam!
– Co robiłaś? – Irga podskoczył do mnie i chwycił za ramiona. – Co?
Odpowiedz mi, Olu! Nie oddam mu cię kolejny raz!
– Irgo, uspokój się, – objęłam jego twarz dłońmi i pocałowałam. – Joszka się nie
pojawił, nic nie robiłam, tylko chciałam spojrzeć na orgię i uciekłam. Mówię
prawdę!
Nekromanta ciężko westchnął. Patrzyłam na niego niewinnymi i kochającymi
oczami. Nigdy nie mógł się temu oprzeć.

Tomna i Gleb opublikowali specjalne wydanie „Królewskiej pościeli” z takim


opisem krwawych rytuałów i wyuzdanych orgii, które miały miejsce na
cmentarzach miasta w najdłuższą noc roku, że Otto postanowił zachować gazetę
na pamiątkę.
– To idealny wzór powieści epistolarnej! – wyjawił. – Będę się inspirował nim
przy pisaniu oficjalnych pism do instytucji!

Rozdział V
Dzień wielkich, elfickich wyprzedaży
Kiedy wyskoczyłam z pościeli, ubrałam się w pośpiechu i wbiegłam do pokoju
gościnnego, znalazłam Otta i Irgę w ożywieniu dyskutujących nad metodami
leczenia przeziębienia.
– Po co wam to? – zainteresowałam się, wydostając z garnka dużą kiełbaskę.
Zjeść śniadania tak, jak się powinno, już nie zdążyłam.
– Jak się czujesz? – z troską zapytał Irga.
– Cudownie, – wymamrotałam z pełnymi ustami, próbując jednocześnie
przeżuwać i mówić. – A co?
– Irga boi się, że zachorujesz po wydarzeniach najdłuższej nocy w roku, –
wyjaśnił półkrasnolud.
– Niee, – chwyciłam szklankę nekromanty i jednym dużym łykiem dopiłam
herbatę. – Nie mogę zachorować. Dziś zaczynają się wielkie wyprzedaże! W
tamtym roku nie było mnie na nich! A w tym nawet mam pieniądze!
– Dlaczego musisz iść na wyprzedaże, kobieto? – Otto podniósł ręce. – Masz
tyle szmatek, że wystarczy ich na kilka żyć!
– Jeszcze nie zajęła całej mojej szafy, – westchnął Irga.
– Niczego nie rozumiecie! – rozzłościłam się. – Wyprzedaże to jak... jak... eee,
wyobraź sobie, Otto, że wszystkich Mistrzów Artefaktów zapraszają na wielką
konferencję, a o tobie zapomnieli!
– Nie porównuj, – zaprotestował półkrasnolud. – Jak to mnie nie zaprosili?
– Właśnie tak się czułam w tamtym roku, kiedy siedziałam w Gniadowie i
przekopywałam dróżki do toalety w śniegu!
– Co ty opowiadasz?! Ty ich ani razu nie przekopywałaś! Tylko chodziłaś już
gotowymi!
– Jesteś mężczyzną czy nie? – oburzyłam się. – Żal ci drogę przekopać dla
przyjaciółki?
– Olu, – przypomniał Irga, – śpieszyłaś się gdzieś!
Na pożegnanie posłałam Ottowi spojrzenie obiecujące powrót do tematu dróżki
do toalety i składziku na drewno oraz do tego, że w tym roku kazał mi czyścić
drogę do bramy, aby klientom wygodniej było wchodzić.
Półkrasnolud nie zdążył nadać swojemu spojrzeniu wielce obiecującego wyrazu,
dlatego uznałam, że tę rundę wygrałam i ruszyłam do dzielnicy handlowej.
Wczesnym, zimnym i ciemnym rankiem miasto było puste oraz ciche. Wszędzie
pustka i cisza, oprócz dzielnicy handlowej, gdzie już stała spora kolejka
głośnych dziewczyn. Zazgrzytałam zębami. Trzeba było wstać jeszcze
wcześniej, jeśli chciałam być na samym początku!
– Kto ostatni? – zapytałam, studiując swoje rywalki w bitwie o tanie rzeczy.
Dziewczyny były nastawione poważnie, niektóre wykonywały ćwiczenia na
rozciąganie, któraś jadła gorącą kanapkę przyniesioną z domu. Wszystkie były
ubrane w praktyczne ubrania, których nie żal było zniszczyć w wypadku zgiełku
lub bójki i które można było szybko zdjąć, aby zdążyć przymierzyć jak
największą ilość rzeczy. W każdej kolejce najważniejsze były dwa fakty: twoja
bliskość do pożądanych dóbr i ilość stojących za tobą osób. Im więcej, tym
lepiej. Ponieważ muszą stać dłużej niż ty!
Elficka dzielnica handlowa uważana była za najbardziej prestiżowe miejsce do
robienia zakupów. Mało kto mógł sobie pozwolić na kupno w sklepie
czegokolwiek droższego od chusteczki czy rękawiczek, jednak każda modnisia
uważała za swoją powinność choć raz w sezonie pozostawić u elfów zawartość
swojego portfela.
Oprócz elfów, w dzielnicy handlowej było kilka krasnoludzkich sklepików. Za
wynajem miejsca na swój stragan krasnoludy płaciły olbrzymi czynsz i dlatego
bezlitośnie podnosili ceny. Utargowanie z nimi choć małej zniżki w zwykły
dzień było tak realne, jak przekonanie Irgi do założenia jasnożółtej koszuli. W
zasadzie możliwe, ale kosztowałoby to tyle trudu, że rezultat nie miałby
znaczenia.
Teraz wejście do dzielnicy handlowej blokowała niedbale zawiązana
wstążeczka. Nikt nie podchodził blisko niej. Elfy były znane ze swojej
złośliwości i wszyscy pamiętali historię pewnej niecierpliwej klientki, która
ośmieliła się zerwać wstążeczkę minutę przed rozpoczęciem dnia pracy. Wtedy
wszyscy sprzedawcy ogłosili, że są skrajnie oburzeni takim zachowaniem i
anulowali wyprzedaże całkowicie! Jak na złość tego dnia miał miejsce wielki
charytatywny bal z ważnymi osobistościami i ogólnomiejski festiwal. Jak przy
okazji takiego wydarzenia obejść się bez elfickich nowości! Portfelom modniś
został zadany wtedy tak miażdżący cios, że nawet teraz, po wielu latach od tego
wydarzenia, cieniutka, jedwabna wstążeczka chroniła efektywniej niż cały
oddział straży.
– Mówią, że w dzielnicy handlowej otwarto orczy sklep! – usłyszałam
podniecone szepty moich sąsiadek z kolejki.
– Naprawdę? – zdziwiłam się.
Orki prowadziły w naszym mieście bardzo udany handel, jednakże sklepów nie
otwierali. Głównym źródłem ich dochodów była sprzedaż wilczarzy i bydła, a
innymi rzeczami handlowali na małą skalę i tylko według prywatnego
upodobania sprzedawcy. Osoba chcąca coś kupić musiała udać się do elfickiej
dzielnicy, szukać tam orczego domu, ukłonić się strażnikom... Tak rzadkie
towary, jak ciepłe kozaki i kamizelki kupić można było tylko dzięki dobrym
znajomościom i za duże pieniądze.
Na każde wspomnienie metod handlowych orków Otto chwyta się za brodę i
zgrzyta zębami z bezsilnej złości. Ja podchodzę do tego tematu bardziej
praktycznie i wściekam się na to, że nie mam możliwości kupna przepięknej,
obszytej koralikami kamizelki, zdobionej wzorem z kości słoniowej i wykonanej
z miękkiego, baraniego puchu. Według plotek w podobnej spał sam burmistrz
miasta.
– Tak, ale ceny mają tam takie... W tym tygodniu tam zaszłyśmy i prawie oczy
nam z orbit wyszły! Jedyna nadzieja w wyprzedażach!
Przeliczyłam pieniądze w portfelu. Potrzebowałam orczych kozaków, ponieważ
nie chciałam więcej marznąć! Odpowiedniej czapki i rękawiczek także nie
posiadałam. A może nie powinnam zawracać sobie głowy sklepami i po prostu
pójść do starszyzny orków i zaproponować swoje usługi w zamian za
informacje, kto u nich zajmuje się drobną sprzedażą? Jednak była wielka szansa
na to, że spotkam tam Żywko, któremu i tak byłam sporo winna za wcześniejszą
pomoc. Pogarszanie sytuacji mogło być niebezpieczne.
Zaczęło świtać. Tłum stał się znacznie większy, ponieważ dołączyły dziewczyny
z pobliskich miasteczek i wsi. Skądś silnie zapachniało domową kiełbasą z
czosnkiem, przez co zaburczało mi w brzuchu. Że też nie pomyślałam, żeby
wziąć ze sobą lunch! Doświadczeni sprzedawcy już ruszyli między
oczekujących z gorącymi bułeczkami i herbatą. Dowiedziawszy się, ile kosztuje
bułeczka, stwierdziłam, że dieta wyjdzie mi na dobre.
Niektóre dziewczyny przyszły tu ze swoimi partnerami. Oni biegali na ulicę
obok po śniadanie, strzegli przed stratowaniem przez tłum i z troską zaglądali
im w oczy. Nie wytrzymałam i westchnęłam z zazdrości. Tylko przyciągnąć
tutaj Irgę! Wtedy nie musiałabym słuchać burczenia mojego żołądka! I toreb z
zakupami nie musiałabym dźwigać sama...
Jednakże szybko uciszyłam swoje fantazje. Irga w tym tłumie wyglądałby tak
obco, jak Otto otoczony przez półnagie, elfickie piękności. Ponadto nekromanta
nie rozumiał, jaki jest sens w staniu w kolejce, przepychaniu się, bieganiu od
straganu do straganu, walce z rywalkami o upatrzoną spódnicę, jeśli mamy
możliwość kupna praktycznie każdej rzeczy w elfickim sklepie i
niezbankrutowania przy tym!
Eh, on ani trochę nie rozumie tej adrenaliny podczas polowania...
W tym samym momencie, kiedy zdecydowałam, że żadna adrenalina nie jest
warta odmrożonych palców, wstążeczka zaczęła unosić się w powietrzu. To było
bardzo piękne; mój wzrok zapłonął. Przepiękna magia! Powolne zanikanie
spowite kunsztownie w iskrzenie. Z cichym, kryształowym odgłosem
wstążeczka ostatecznie zanikła.
Klientki rzuciły się do sklepów, a ja poczekałam, póki tłum nie rozproszył się i
padłam na kolana w miejscu, gdzie wisiała wstążka. Powinnam uchwycić ślad
zaklęcia i spróbować go odtworzyć! Chciwe elfy nigdy nie dzieliły się
nowinkami ze świata magii, ale co nieco można było banalnie ukraść, a czegoś
innego się domyślić. Konwencjonalna magia znała tylko jeden sposób znikania
przedmiotów, to znaczy natychmiast. Jeśli mag był niedoświadczony, to jego
zaklęcie miało swoje skutki uboczne, czyli zapach spalenizny, które całkowicie
wykluczało wykorzystanie zaklęcia w celach dywersyjnych. A szkoda... Ale by
było, gdyby udało się rozgryźć to elfickie zaklęcie! Wtedy można byłoby
wykonać na przykład sukienkę, która w intymnym momencie płynnie znikałaby
z kochanki, podniecając tym jej partnera! I sprzedać pomysł wraz z zaklęciem
krasnoludom! Tak!!!
– Skrzywienie zawodowe? – rozległ się za moimi plecami jakby znajomy głos.
Odwróciłam się, przykrywając skrajem spódnicy wykreślony pośpiesznie
sześcian, którym chciałam złapać resztki zaklęcia.
– O! – powiedziałam, rozpoznając elfa, który swego czasu napsuł mi niemało
krwi na swoich zajęciach z języka elfickiego, – profesor Łomitoriel! Nie
wiedziałam, że przekwalifikował się pan na sprzedawcę! Wyrzucili pana z
Uniwersytetu za naganne traktowanie studentów?
– Nie, Olgierdo! Jestem tu jako konsultant. Przy okazji, nie radziłbym ci
kontynuowania tego, co robisz.
– Słucham? – spojrzałam na profesora niewinnym wzrokiem.
Uśmiechnął się chłodno.
– Starać się złapać ślad zaklęcia. W każdym razie i tak go nie zrozumiesz. Jest
zbyt wieloelementowe. I pyskować też możesz przestać, to także ci nie
wychodzi.
Potarłam brzegiem spódnicy po ziemi, zacierając linie. Długo żywione
marzenie, aby pokazać profesorowi, że się go już nie boję, pozostawiło w ustach
smak goryczy. Same utrapienie z tymi elfami!
– A pan zna to zaklęcie? – na wszelki wypadek zainteresowałam się.
Profesor przecząco pokręcił głową.
– Powtarzam, jestem tu wyłącznie jako konsultant.
Jako mag teoretyk doskonale wiedziałam, że stworzenie dowolnego zaklęcia
wymaga precyzyjnie dobranej konstrukcji zdania, w którym ważne są nie tylko
słowa, ale też ich powiązania między sobą oraz ogólna melodia frazy. Dlatego
nowe zaklęcia pojawiają się bardzo rzadko, a stare często przepadają.
Wystarczy, że jedno słowo wypadnie lub zostanie zamienione na inne i koniec.
W najlepszym wypadku zaklęcie straci trochę na sile, a w najgorszym...
Przypadki bywały różne, na dwoje babka wróżyła. Przy czym znając
energetyczny ślad, który zostawia zaklęcie, można byłoby spróbować je
odtworzyć, skrupulatnie dobierając słowa. Pamiętam, że na zaliczeniach z tego
tematu udawało mi się je rozpracowywać bez najmniejszego problemu. Im
większy posiadasz arsenał, tym lepiej. Na początek pójdą ogryzki znanych już
formuł, zostawiających podobny ślad, a później już pozostaje szlifowanie reszty.
– No-no, nie smuć się, Olgierdo! – powiedział profesor. – Bo masz taką minę,
jakbyś się miała zaraz rozpłakać!
A jak tu nie płakać? Mój znakomity plan wzbogacenia się na sprzedaży
erotycznych sukienek rozpłynął się dosłownie jak śnieg pod wpływem
wiosennego słońca. Nawet jeśli nie udałoby mi się rozgryźć zaklęcia do końca,
to i tak dotknęłabym namiastki efektywnej i spektakularnej elfickiej magii!
– Masz, – profesor wyciągnął w moją stronę jakąś karteczkę, – może to cię
odrobinę ucieszy.
Czyży postanowił podzielić się ze mną tą częścią zaklęcia, którą sam tworzył?
Schwyciłam karteczkę i szybko przebiegłam po niej wzrokiem. Nie udało mi się
powstrzymać westchnięcia rozczarowania. Na karteczce była oferta kursów
zaawansowanego elfickego do tworzenia zaklęć.
– Dam ci nawet zniżkę, – powiedział profesor, kreśląc na kartce swój
skomplikowany podpis.
Starannie wsunęłam zaproszenie do torby. Kto wie, może się jeszcze przyda.
– Ja nie... – zaczął profesor, gdy nagle podniosłam rękę, by zamilkł, a potem
powaliłam go na ziemię, zakrywając swoim ciałem i tarczą.
Bum!
To dopiero był wybuch!
Zdawało się, że aż ziemia zadrżała.
A zaraz po wybuchu pojawiły się krzyki. Zamknęłam oczy i spróbowałam ukryć
głowę pod ramieniem profesora, lecz ten zepchnął mnie i usiadł, rozglądając się
w szoku.
Wokół nas dziewczyny krzyczały i chaotycznie biegały.
Zakryłam uszy i postanowiłam, że nigdy nie zostanę terrorystką. Za bardzo
dzwoni po tym w głowie.
– Czego oni się tak drą? – zapytałam na głos. – Wybuchło na sąsiedniej ulicy. Tu
nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
– Jesteś o tym przekonana? – zapytał mnie Łomitoriel i pomógł wstać. –
Chodźmy, zobaczymy, co się stało!
– Dlaczego?
– Możliwe, że potrzebują tam naszej pomocy. Chyba dobrze zrozumiałem,
Olgierdo, że wybuch był magicznego pochodzenia?
Kiwnęłam głową. Nie chciałam robić z siebie bohaterki, gdy do takich sytuacji
istnieją specjalnie wyuczeni i opłacani ludzie. Ale bezpośrednio odmówić także
nie mogłam. Musiałam więc brnąć z profesorem na sąsiednią ulicę, gdzie
panował totalny chaos. Przypatrzyłam się epicentrum eksplozji, nie
wytrzymałam i zagwizdałam.
– Znasz to miejsce? – zapytał Łomitoriel. Wykonał już idealną wiadomość ze
śnieżnobiałymi skrzydełkami i wysłał ją w kierunku Domu Uzdrowień.
Wiadomość w locie zostawiała delikatną tęczę. Zazgrzytałam zębami z
zazdrości.
– Znam. To warsztat artefaktnika Klausa. I oto on sam!
Klaus, niskiego wzrostu, nawet jak na krasnoluda, z bujną brodą (obecnie
znacząco nadpaloną) biegał wokół tego, co niedawno było warsztatem i rwał
sobie włosy z głowy. Obok stała jego żona, pulchna krasnoludzica z obfitymi
bokobrodami, która wyła niczym syrena przeciwpożarowa. Jej spódnicy
trzymało się troje dzieci, które akompaniowały matce. Od dźwięków
krasnoludzkiej rozpaczy drżały szyby w oknach, którym udało się przetrwać
wybuch.
Na szczęście eksplozja miała miejsce rano i ulica była jeszcze pusta. Inne domy
praktycznie nie ucierpiały, a ogień, spaliwszy warsztat i mieszkanie rodziny nad
nim, sam z siebie przygasł, co jeszcze raz potwierdzało jego magiczne
pochodzenie. Ulica powoli zapełniała się widzami, półnagimi, przerażonymi
sąsiadami, ciekawskimi sklepikarzami, uciekinierami z sąsiednich ulic,
przechodniami... Ktoś narzucił na krasnoludzicę koc, lecz zdaje się, że nawet
tego nie zauważyła, kontynuując pogrążanie się w cierpieniu.
Patrzenie na to było straszne. Mogłam sobie wyobrazić, że taki wypadek może
przydarzyć się naszemu przytulnemu domkowi. A może, gdyż praca artefaktnika
często bywa niebezpieczna.
Odwróciłam się, aby odejść, lecz było już za późno. Zostałam zauważona.
– Olgierda! – wrzasnął Klaus i pomknął do mnie.
– Eee... dzień dobry, mistrzu Klausie! To znaczy niedobry... Wybaczcie...
Krasnolud schwycił mój kożuch i wycelował palcem w pierś.
– Jeszcze mi zapłacisz za to, chorobo!
– Co? – zaprotestowałam, próbując oderwać jego palce od moich ubrań. Nie
udało mi się ich rozprostować, ale nadal miałam nadzieję na zgubienie się w
tłumie, póki skandal jeszcze się nie rozognił. – Rozumiem, mistrzu Klausie, że
pan cierpi, ale...
W naszą stronę przepychali się strażnicy. Otoczono teren dookoła spalonego
domu, a żonę mistrza zaciągnięto do uzdrowicieli ubranych w robocze fartuchy.
– To ona! – zawołał krasnolud, chwytając mnie już dwoma rękami. – Ona! Ona
wysadziła mój dom!
Wokół nas wyludniło się natychmiast. Obok został tylko Łomitoriel i to właśnie
on pierwszy się odezwał.
– Przepraszam bardzo, – powiedział, próbując odciągnąć ode mnie Klausa. –
Olgierda w żaden sposób nie mogła... O czym pan mówi?!
– Wiem, o czym mówię! – zaryczał krasnolud, przekazując mnie strażnikom. Na
moich nadgarstkach zapięto kajdanki. – Oficjalnie obwiniam ją o zbrodnię
przeciwko mnie, mojej rodzinie i moim interesom!
Tylko mrugałam oczami, nie będąc w stanie powiedzieć ani słowa. Wydawało
mi się, że wpadłam w jakiś koszmarny sen, który w żaden sposób nie chciał się
skończyć! Przecież wybierałam się na wyprzedaże! Kupić sobie nowe buty i
czapkę! Jak to się stało, że zostałam oskarżona o próbę morderstwa?
Odrętwienie opuściło mnie dopiero, gdy zdjęto mi kajdanki i odprawiono do
izby więziennej.
– Poinformujcie chociaż mojego męża, że jestem w więzieniu! – krzyknęłam,
przyciskając się do żelaznych prętów. – Bo będzie się martwił!
Strażnicy spojrzeli po sobie.
– Wspólnika chcesz uprzedzić? – spytał jeden z nich.
– Jaki tam wspólnik?! Mąż! Pracuje w Urzędzie Magii!
Nikt nie chciał popadać w konflikt z Urzędem, dlatego strażnicy obiecali
poinformować Irgę o tym, że trafiłam do więzienia.
Chodziłam po celi w jedną i drugą stronę, nerwowo załamując ręce. Dlaczego
Klaus stwierdził, że wysadziłam jego warsztat? Że też wśród dziesiątek osób
jego wzrok zatrzymał się właśnie na mnie! Oczywiście, że się znaliśmy. Tak
samo jak pozostałych artefaktników w mieście i okolicach. Jednak z Ottem nie
pretendowaliśmy do takiej klasy. Klaus pracował jako mistrz już z piętnaście lat.
Można powiedzieć, że właśnie wszedł w najlepsze lata męskich oraz
profesjonalnych sił, dlatego teraz pracował tylko nad indywidualnymi
zamówieniami dla arystokracji. O ile było mi wiadomo, kupował zaklęcia do
swoich artefaktów u samych magów ze stolicy, a dla ładowania swoich
produktów udawał się na Uniwersytet, do samych Magistrów. Do takiego
poziomu nam z Ottem trzeba by było harować od świtu do nieskończoności.
Klaus nie szukał klientów, oni sami do niego przychodzili.
Gdybym chciała się pozbyć konkurencji, to z pewnością nie należało zaczynać
od szanowanego krasnoluda, lecz od równie mało znaczących rybek jak my!
Tym bardziej oskarżenia krasnoluda wydawały się absurdalne! Może Otto i
Klaus mieli jakąś zwadę i nic o tym nie wiem? Nie, do wszystkiego, co może
zaszkodzić naszej pracy, półkrasnolud odnosił się bardzo poważnie. A i pogłoski
o ich konflikcie z pewnością by wyciekły.
W fakcie, że strażnicy błyskawicznie rzucili się, by wypełnić rozkazy
krasnoluda, nie było nic dziwnego. Wszyscy wiedzą, jak potężnych krewnych
posiada mistrz i nikt się nie ośmielił ryzykować swoim miejscem pracy. Czy to
chodziło o mnie, czy o elfa-profesora.
Niedługo nudziłam się w samotności. Nie zdążyłam jeszcze dokładnie się
przyjrzeć mojemu nowemu apartamentowi, gdy do celi w raczej nieuprzejmy
sposób wrzucono Otta.
– Nie rozmawiać ze sobą! – uprzedził strażnik i usiadł na ławce w korytarzu,
wwiercając w nas czujne spojrzenie.
– Przepraszam bardzo, a czy karmić nas dzisiaj będą? – zapytałam, decydując,
że ze strażnikiem rozmawiać jednak można.
– To dopiero dziewka!– zaśmiał się. – Dopiero co tu trafiła, a już chce żreć!
Wam, bandytom, tylko by coś za darmo dostać, całkiem rozpuszczeni jesteście!
– Nie jestem bandytą!– oburzyłam się. – I nie zdążyłam zjeść śniadania.
– To znaczy, niedoświadczona, – kiwnął głową strażnik. – Na robotę trzeba iść
sytym.
– Jaką robotę? – zapytał żałosnym głosem Otto. – Olu, w coś ty się wplątała?
– Powiedziałem, nie rozmawiać! – powtórzył strażnik.
– W takim razie posadzilibyście nas w różnych celach!
– Wszystkie są zajęte! – strażnik wyszedł z siebie, rozgniewany taką
bezczelnością. – Po najdłuższej nocy siedzi tu tylu...
Zatrzymał się, widocznie zdając sobie sprawę, że za taką rozmowę
kierownictwo nie pogłaskałoby go po głowie.
– Zawsze mówiłem, że twoja pasja do kupowania nigdy nie doprowadzi do
niczego dobrego, – powiedział Otto, nerwowo szarpiąc brodę.
Ponuro milczałam. Kto wie, może gdybym nie poszła do dzielnicy handlowej,
nie spotkała tam Łomitoriela, który mnie pokierował, by popatrzeć na miejsce
wybuchu, to może Klausowi nie przyszłoby do głowy, że miałam coś wspólnego
z jego nieszczęściem!
Zbliżała się pora obiadowa. W brzuchu mi burczało, a nastrój pogarszał się z
każdą minutą. Strażnik, który miał za zadanie pilnować, abyśmy nie rozmawiali,
najzwyczajniej sobie drzemał, ale Otto i tak milczał, albo próbując w ten sposób
pokazać mi swój stopień niezadowolenia, albo bał się, że jest tu gdzieś magiczna
pluskwa, która miała śledzić nasze rozmowy i potem potwierdzić naszą winę.
Nagle w korytarzu rozległy się kroki. Strażnik wzdrygnął się i nadał twarzy
rozbudzony wyraz. Ułożyłam się na pryczy i przygotowałam się, aby wyrazić
pełnię swojego oburzenia.
Jednakże po zobaczeniu, kto do nas przyszedł, opadła mi szczęka. Otto miał
dokładnie taki sam wyraz twarzy.
– Tak, tak to ja, Lim ni Monter, wasz adwokat, – Blondyn potarł ręce. – Widzę,
że cieszycie się na mój widok.
– Adwokat? – zapytałam.
– Czym tak zawiniliśmy przed Niebiańskimi Siłami? – dopytał się Otto, patrząc
w sufit.
– No-no!– bez pobłażania powiedział Lim. – Mam prawo poddać was
magicznemu przesłuchaniu, tak więc nie przesadzajcie!
– Jesteś naszym obrońcą czy oskarżycielem? – zainteresowałam się.
– Obrońcą, – skrzywił się Blondyn. – Lecz kierownictwo wiedząc, że mieliśmy
ze sobą dawne zaszłości, ma nadzieję, że będę bezstronny!
– Jeśli kierownictwo wie, jak ty i Blondyn bardzo się lubicie i że przez ciebie
jego koleżka siedzi w królewskim więzieniu, to z pewnością bezstronność w
dochodzeniu gwarantuje nam z dziesięć lat odsiadki, jeśli nie więcej! – mruknął
Otto i bardzo ciężko westchnął.
– Tak więc opowiedzcie, kiedy przyszedł wam do głowy pomysł, aby wysadzić
pracownię mistrza Klausa der Bauma?
– Nigdy, – jednocześnie odpowiedzieliśmy.
– Odmawiacie współpracy w dochodzeniu? – Blondyn podniósł brwi.
– Nie odmawiamy. Mało tego, pewnemu obrońcy możemy obiecać kilka
ciekawych minut po tym, jak stąd wyjdziemy, – z powagą powiedział
półkrasnolud. Kiwnęłam głową potwierdzająco.
– W takim wypadku... – zaczął Lim, lecz przerwał, słysząc kroki.
Do naszej celi podszedł elf. Ale cóż to był za elf! Wyniosły do niemożliwości,
długie, jedwabiste włosy emanowały delikatnym blaskiem (w myślach
obliczyłam, ile magii na to poszło i pozazdrościłam), a za cenę jego szat można
było kupić nasz skromny domek.
– Olgierda Lacha i Otto der Szwart? – upewnił się elf. Jego głos przenikał
niemalże do kości tak, że podziałało to nawet na strażnika, który wyprężył się na
baczność i bał się oddychać. – Jestem waszym adwokatem-obrońcą.
– Co takiego? – wymamrotał Otto w tym czasie, gdy ja z Blondynem
wpatrywaliśmy się w niebiański fenomen.
– Zostałem wynajęty do obrony waszych interesów, – cierpliwie wyjaśnił elf. –
Nazywajcie mnie Lairiziel.
– „Córka lata”? – Otto nietaktownie pochwalił się erudycją, na co
niepostrzeżenie nadepnęłam mu na nogę. Mój najlepszy przyjaciel nie czyta
świeckiej prasy, inaczej wiedziałby, że Lairiziel jest uważany za najlepszego
adwokata w całym północnym regionie! Ciekawie, kto go wynajął? Mam
nadzieję, że nie Irga, bo inaczej przez najbliższe pięć lat będziemy spłacali
koszty tej usługi.
– Rodzice mieli nadzieję, że urodzi im się córka, – z kamiennym wyrazem
twarzy powiedział adwokat.
– A co ze mną? – pisnął Blondyn.
– Pan jest państwowym obrońcą, – Lairiziel zniżył się do wyjaśnienia. – A ja
prywatnym. Nie będę panu przeszkadzał... – elf na chwilę się zatrzymał i bardzo
jadowicie dokończył, – kolego.
Lim poczerwieniał, lecz nic nie odpowiedział. Rozumiałam go.
– Tak więc, – adwokat skierował na nas swoją uwagę, – czy jesteście
odpowiedzialni za wybuch w warsztacie mistrza Klausa?
– Nie, – odpowiedzieliśmy.
– Dobrze, – powiedział Lairiziel i odszedł. Blondyn pobiegł za nim, próbując
nawiązać rozmowę.
– Eee, – naruszyłam grobowe milczenie, które zawisło nad korytarzem. – To
wszystko, czego chciał się od nas dowiedzieć? Czy nie trzeba było jeszcze o coś
spytać? Upewnić się?
– Zazwyczaj pytają, – potwierdził strażnik. Poklepał się po kieszeniach,
wyciągnął piersiówkę i upił łyk. Otto pociągnął nosem. Zapach mocnego,
krasnoludzkiego bimbru przenikał do celi.
W moim brzuchu głośno zaburczało.
Strażnik wypił jeszcze kilka łyków i uprzedził:
– Bez rozmów!
Po czym usiadł ponownie na ławce i zasnął.
– Czy rozumiesz coś z tego, co tu się dzieje? – szeptem spytał mnie Otto.
Pokręciłam przecząco głową. Wraz z pojawieniem się elfa-obrońcy, sytuacja z
nieciekawej przerodziła się w absurd.
Moje pierwsze założenie, że Lairiziela wynajął Irga, okazało się
nieprawdopodobne po dłuższym zastanowieniu. Po pierwsze, mąż szybciej
wykorzystałby swoje znajomości w Urzędzie i stamtąd wynajął adwokata. Po
drugie, jakby dał radę przebić się do najdroższego i najbardziej zajętego elfa?
Obiad został przywieziony wtedy, gdy wydobywałam z kieszeni ostatnie
okruszki i zlizywałam je z dłoni. Zanim wózek dojechał do naszej celi, już
zdążyłam zmęczyć się łykaniem śliny.
O, zupka! Wodnista! Pycha! Kaszka! Przykleiła się do miski tak, że nie da się jej
wyjąć? To nic, wydłubię! A to co za pomarańczowa woda? Coś w rodzaju
herbaty? Najważniejsze, że gorąca!
– Za szybko dziczejesz – powiedział półkrasnolud patrząc, jak siorbię zupę. –
Czy tak wypada? Za talerz jedzenia się sprzedasz!
– Nie zawsze!– czknęłam. – Zależny, za jakie jedzenie.
Otto wolno wodził łyżką w blaszanej misce. Toczyła się w nim walka godności
z rozsądkiem – nie wiadomo, kiedy będzie można zjeść coś kolejny raz!
Nie zdążyłam zabrać się za kaszę, gdy przed naszą celą ponownie zjawił się elf-
obrońca.
– Kończcie to! – przykazał. – I idziemy.
– Jeszcze nie dojadłam... – zaczęłam, lecz pod lodowatym wzrokiem
momentalnie straciłam apetyt i posłusznie wyszłam z celi.
Poprowadzono nas do dużej komnaty, w której siedział srogi mężczyzna w
todze.
– Sędzia Ignacy Mohor, – przedstawił się. – Pani Olgierda Lacha, oskarżona o
zaplanowanie eksplozji, w wyniku której zniszczony został warsztat Klausa der
Bauma.
– Nie zrobiłam tego.
– Dobrze, – natychmiast zgodził się sędzia. – Niech w takim razie odpowie pani
na dwa pytania: Jakie schematy kreśliła pani w dzielnicy handlowej i w jaki
sposób udało się pani przewidzieć wybuch?
– Chciałam złapać ślad elfickiego zaklęcia, – wyjaśniłam. – Jest zachwycające i
dlatego bardzo chciałam użyć go w swojej pracy. Jeśli uważacie, że takim
sposobem aktywowałam proces niszczący warsztat, to proszę posłać na miejsce
ekspertów od schematów i oni panu potwierdzą, że tam nie było żadnej magii!
Nawet nie zdążyłam tego schematu zakończyć!
Sędzia kiwnął głową, robiąc notatki.
– Udało mi się wyczuć wybuch w związku z tym, że mam specjalny artefakt, oto
on – pomacałam przy szyi i wyciągnęłam poczerniałą srebrną kroplę. – Nie
wiem, czy pan wie, ale niektóre artefakty ze sobą nie współgrają i przy bliskiej
odległości między sobą mogą wybuchnąć, a ten artefakt uprzedza o tym, że takie
dwa artefakty są blisko.
– Tak, – potwierdził Otto, wyciągając swoją kropelkę. – Moja jest nadal srebrna,
a u Oli już zadziałała. To jedna z najważniejszych zasad bezpieczeństwa wśród
artefaktników! Mało tego, członkowie rodzin także je noszą, jeśli zapytacie
męża Oli, to zobaczycie, że także taki ma, nowiutki, ponieważ od niedawna
zaczął mieszkać przy naszej pracowni.
– I w rodzinie mistrza Klausa nikt nie ucierpiał, – podchwyciłam. – Ponieważ
artefakt uprzedza na czas o niebezpieczeństwie, rozumie pan? Żeby zdążyć
zareagować!
– Ale... wypadek miał miejsce na sąsiedniej ulicy! Jak wasz artefakt mógł na
niego zareagować? – zauważył Ignacy.
– Posiadamy bardzo silne artefakty, – pochwalił się Otto. – Jeszcze z czasów,
gdy pracowaliśmy w studenckim warsztacie. Byliśmy ostrożni, ale na wszelki
wypadek zdecydowaliśmy zabezpieczyć się przed wybuchem u sąsiadów.
– Mistrz Klaus sam mógł być przyczyną wybuchu, – wyjawiłam rezultat swoich
przemyśleń w celi. – Ja i Otto pracujemy ze sobą od wielu lat. Znamy się
nawzajem doskonale. Natomiast Klaus kupuje zaklęcia do artefaktów u jednych
magów, a ładuje jeszcze u innych. Kropla przeciwstawnej magii i koniec. Bum!
– Co oznacza określenie „przeciwstawna magia”?
– Elementy wody i ognia. Nekromancja i uzdrowicielstwo. Jeśli obok siebie
położymy amulety dla poprawy zdrowia i artefakt z przekleństwem, będzie to
samo, „Bum!” – powiedział Otto. – Klaus wypełniał zamówienia szlachty, a oni
mogli coś takiego zamówić...
– Dobrze, – sędzia dopisał kolejne notatki. – Jesteście wolni!
– Odszkodowanie za moralne straty, – chłodno wycedził przez zęby nasz
adwokat.
Ignacy skrzywił się i podał elfowi jakąś karteczkę.
– Otrzymacie w kasie.
Kilka minut później staliśmy w holu Urzędu Prawa i Porządku, a Otto trzymał w
rękach spory woreczek.
– Co to było? – zapytał mnie oszołomiony. – Akcja „Podaruj Oli i Ottowi
pieniądze”? Pojmali, przywlekli do więzienia, potrzymali, zadali parę pytań,
puścili i dali pieniądze. Co to było?
– Nie wiem, – wyjąkałam. – Chodźmy lepiej do domu, bo jeszcze zmienią
zdanie.
Jednakże uciec nie dążyliśmy. Przed nami pojawił się Lairiziel, a za nim wolno
szedł mistrz Klaus, który sięgał elfowi zaledwie do wysokości splotu
słonecznego.
– Wnosimy pozew o bezpodstawne oskarżenie? – zapytał nas adwokat. – Już
przygotowałem roszczenie przeciw mistrzowi Klausowi.
Otto wyrwał z rąk elfa spis, popatrzył na sumy i zagwizdał. Jego oczy zabłysły
chciwie.
– Wnosimy, – mściwie powiedziałam i potarłam nadgarstki, które nadal bolały.
– Olgierdo, Otto, – błagał mistrz Klaus, – nie trzeba pozywać. Bardzo was
proszę! Nie, ja was błagam! To będzie koniec mojego interesu!
– Tak, reputacja to wszystko, – cmoknął współczująco Otto. – Ciekawe, jak
zareaguje wspólnota, gdy opowiem, że moją partnerkę w interesach oskarżono o
przestępstwo tylko dlatego, że tamtędy przypadkiem przechodziła?
– Nie przechodziłam tam przypadkiem, – wyjaśniłam. – Biegłam tam, aby
pomóc poszkodowanym w wybuchu!
Przemilczałam, że w ogóle nie chciałam tego robić. Teraz wyglądam
szlachetnie, a wewnętrzne przemyślenia niech pozostaną wewnętrznymi.
– Tym bardziej, – westchnął półkrasnolud. – Jakie to smutne! Myślę, że
dostawcy jeszcze sobie to przemyślą, czy wiązać się z takim klientem... Tylko
spójrz, coś u niego spłonie i już siedzisz w więzieniu!
– Chłód, głód... – zaszlochałam.
– Zwiększyć sumę roszczeń? – dopytał się Lairiziel.
– Nie trzeba!– zawył Klaus. – Lepiej zakończmy wszystko na spotkaniu gildii
artefaktników! Między swoimi! Opowiem, dlaczego pomyślałem, że to wy,
przeproszę...
– Przeprosin do kieszeni nie włożysz, – powiedział szorstko Otto.
– Dobrze wam to wynagrodzę, – krasnolud zrobił charakterystyczny gest ręką.
Chwilę pomyślałam i powiedziałam do najlepszego przyjaciela:
– Myślę, że nie wniesiemy pozwu, ale omówimy wszystko na spotkaniu gildii.
Otto spojrzał na mnie krzywo, lecz nic nie powiedział. Gdy tylko zostaniemy
sami, dostanę za swoje, ale przed publiką zawsze trzymaliśmy swoją stronę i
decyzja podjęta przez jedno z nas była podtrzymywana przez drugie.
– W takim razie czy mogę już odejść? – zapytał adwokat, starannie pakując
pozew i roszczenia do teczki.
– A honorarium? – zapytał Otto.
– Nie musicie się o to martwić, – odpowiedział elf, skinął nam na pożegnanie i
odszedł.
– Nic nie rozumiem, – wymamrotałam.
– Dziękuję!– z uczuciem powiedział mistrz Klaus. Wiedział, że to, co jest
omawiane na spotkaniu mistrzów, dalej w świat nie pójdzie z uwagi na
solidarność po fachu.
– Ma pan u nas dług. – kwaśno odpowiedział Otto.
Wyszliśmy na ulicę. Porozglądałam się przekonana, że Irga jest gdzieś blisko.
Jednak męża nigdzie nie było widać. Nachmurzyłam się. Czyżby nie
powiedziano mu, że trafiłam do więzienia? Niemożliwe. Według prawa bliska
rodzina jest bezzwłocznie informowana!
– Dziwne, że Irgi nie ma, – Otto wyraził na głos moje myśli. – Możliwe, że jest
gdzieś w Urzędzie, biega i wstawia się za tobą. A może siedzi w najbliższej
karczmie. Na ulicy jest zimno!
Skierowaliśmy się do karczmy, która była otwarta całą dobę. Główny Urząd
Prawa i Porządku to miejsce działające nieustannie, więc dochód płynie do
kieszeni karczmarza bez przerwy. Z tego powodu właściciel karczmy założył
dużą rodzinę, której członkowie pracowali na zmiany.
Mówiono, że właściciel pracuje jako informator i dlatego ta karczma była
jedyną na całej ulicy. Jednakże, na wszelki wypadek, mówiono o tym bardzo
cicho.
W karczmie „Na pręgierzu” nekromanty nie było, jednak siedział tam
Łomitoriel, pochmurnie sączący koktajl z wysokiej szklanki. Zobaczył nas i
zaraz się ożywił.
– Olgierda i... krasnolud! Tak się cieszę, że was widzę!
– Jestem Otto, – napomknął mój najlepszy przyjaciel, przysuwając mi krzesło.
W ogóle się nie obraził za to, że Łomitoriel nie pamiętał jego nazwiska.
Półkrasnolud uczestniczył w wykładach elfickiego u półkrasnoludzicy Adel, do
której Otto do tej pory czasem wzdychał.
– Profesorze, – powiedziałam po tym, jak złożyłam duże zamówienie. Musiałam
uspokoić nerwy i żołądek, – nasz adwokat to pańska sprawka?
– Moja, – zgodził się Łomitoriel. – Nie mogłem zostawić byłej uczennicy w
potrzebie.
– Ile jesteśmy panu winni? – Otto od razu przeszedł do sedna sprawy.
– Lairiziel wziął procent z pieniędzy, które otrzymaliście od Urzędu Prawa i
Porządku, – powiedział profesor. – To standardowa praktyka u adwokatów, a
zgodził się pracować dla was, ponieważ go o to poprosiłem.
– Dziękuję, – serdecznie podziękowałam, – gdyby nie jego pomoc, nie wiem, ile
byśmy musieli przesiedzieć w więzieniu!
– Tak, – elf uśmiechnął się. – Lairiziel pracuje bardzo szybko. Czas to pieniądz.
Do widzenia, Olgierdo! Do widzenia, Otto!
Profesor rzucił na stół kilka monet i wyszedł.
– Elficka grzeczność, – mruknął Otto.
– Jeszcze bym chciała się dowiedzieć, czemu przyszedł mi z pomocą...
– Jak to czemu? Dzisiaj on pomoże ulubionej uczennicy Befa, jutro Bef pomoże
ulubionemu uczniowi Łomitoriela... Wszystko działa na zasadzie wspólnych
układów. Lepiej powiedz mi, czemu odmówiłaś podskubania Klausa. Ma tyle
pieniędzy, że nam się nawet o takich nie śniło!
– Po co nam publiczny skandal i sprawa sądowa? – wzruszyłam ramionami. –
To po pierwsze. I nie mów mi, że wtedy wielu się o nas dowie i pobiegną
zamawiać artefakty. Z kolegami należy przyjaźnić się i nie kłócić o byle co, to
po drugie. Po trzecie, ile lat pracuje Klaus? Wierzysz w to, że mógł popełnić
taką głupią pomyłkę, która doprowadziła do wybuchu artefaktu? Bo ja nie!
– Wszyscy się mylą, – stanowczo powiedział Otto.
– W każdym razie uważam, że z tą sytuacją trzeba się uporać, jakby to
powiedzieć, w gronie rodziny. Tam znajdą przyczyny, których my nie
zauważamy! I trzeba to wyjaśnić i zapamiętać, żeby samym nie popełnić takiego
błędu.
– Myślę, że najprawdopodobniej konkurencja postanowiła się go pozbyć.
– Nawet jeśli tak! To precedens. Jeśli coś takiego się zaczęło, to następni
możemy być my, ponieważ zaczynających jest zdecydowanie za dużo! Póki co,
gildia mistrzów dba o porządek, lecz jeśli podobne zdarzenia zaczną mieć
miejsce... jeśli bogatym można, to dlaczego nam nie? Chcesz żyć, wiedząc, że w
każdym momencie nasz przytulny domek i pracownia może wylecieć w
powietrze?
Otto zamyślił się, skubiąc brodę.
– Trzeba jak najszybciej wysłać list do gildii Mistrzów Artefaktów. Zebranie
całego regionu. Tego potrzebujemy!
Po tym, jak zjedliśmy i podzieliliśmy pieniądze z rekompensaty, Otto zapytał:
– W takim razie na wyprzedażach nie zdążyłaś niczego kupić?
– O! – podskoczyłam. – Dzięki za przypomnienie! Przecież dzień się jeszcze nie
skończył! Otto, pomożesz mi nieść zakupy! Teraz z pewnością sobie kupię orcze
kozaki, hehe!
– Na twoim miejscu nie myślałbym o zakupach, – zauważył Otto, – a o mężu.
Gdzie się podziewa Irga? Żonę wtrącono do więzienia, a po nim ani śladu.
– A, znajdzie się, – machnęłam ręką. – Chodźmy na wyprzedaże!
Dopiero wieczorem, zmęczeni, lecz zadowoleni, wróciliśmy do domu. Otto
trochę marudził, lecz także poprawił swój nastrój i kupił kilka rzeczy dla siebie,
a także znalazł prezenty dla sióstr i mamy. Oczywiście wszystko najciekawsze
już wyprzedali, lecz nadal zostało co nieco, na co mogliśmy wydać pieniądze.
Przechadzałam się w nowych, orczych kozakach i czułam się niczym królowa.
Teraz żaden mróz mi niestraszny! Teraz godzinami mogę stać na ulicy, a i tak
będzie mi ciepło! Prócz tego buty były drogie, bardzo drogie. Wszystkie
dziewczyny będą mi zazdrościły. Nie każdy może sobie pozwolić na kupno
orczych kozaków. Ta myśl cieszyła mnie wcale nie mniej niż sama rzecz.
– Nie mogę zrozumieć, z czego się tak cieszysz, – powiedział Otto. – ty masz, a
inni nie. Oczywiście, to przyjemne, ale nie aż tak bardzo!
– Otto, w mojej rodzinie jest pięć córek! I każda potrzebowała ubrania, każdej
trzeba było coś kupić, a moi rodzice nie są bogaci. Przychodziłam do liceum i
widziałam, że moja spódnica jest sprzed kilku sezonów, a buty całkiem do niej
nie pasują, lecz innych nie miałam! A teraz mogę sobie na to wszystko
pozwolić! I na spódnice, i buty, i orcze kozaki!
– Tak, tak, oczywiście, – najlepszy przyjaciel ściągnął mnie z powrotem na
ziemię, – tylko że teraz nie masz całkiem pieniędzy. A zapomniałaś kupić
czapkę.
– To nic, – odpowiedziałam. – Czapkę kupi mi mąż... A tak właściwie, gdzie on
jest?
– Od dawna czekałem, aż o to zapytasz! Kochanie, jesteś niesamowitą kobietą!
Inna już dawno biegałaby po mieście i szukała!
– Myślisz, że on... – szeptem spytałam, czując, jak spierzchły mi usta.
W domu zapanowała złowieszcza cisza. Otto nie spieszył się z naruszaniem jej,
napawając się wyrazem mojej twarzy.
Zazgrzytała brama, zaskrzypiał pod nogami śnieg. Trzasnęły drzwi wejściowe...
Do pokoju wszedł Irga, zdjął czapkę, potrząsnął głową, zebrał z oczu długą
grzywkę. Z piskiem zawisłam na jego szyi, przytulając do jego lodowatego
policzka swój.
– Ej, ej, – nekromanta zachwiał się pod wpływem mojego ciężaru. – Miła,
bardzo się cieszę, że mnie tak witasz, ale co się stało?
– Irga! Gdzie przepadłeś na cały dzień? – spytałam, patrząc mu w oczy.
Wyraz niebieskich oczu wskazywał na zmęczenie.
– Na objeździe we wsi Czeszino. Miało tam miejsce pewne zdarzenie. A co się
stało? U was wszystko w porządku?
– Oczywiście, – zapewnił go Otto. – Od czego zacząć? Twoja żona została
oskarżona o przestępstwo, osadzona w więzieniu, wydała wszystkie pieniądze,
posprzeczała się z Blondynem... O niczym nie zapomniałem?
– Tak... – wymamrotał Irga. – A myślałem, że to mój dzień był pełen wrażeń... A
czapkę sobie chociaż kupiłaś?
W odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami.

Rozdział VI
Odwilż i śmiertelny mróz
Wystarczyło, że kupiłam drogie, orcze kozaki chroniące przed mrozem, by od
razu nadeszły odwilże. Śnieg zamienił się w mokrą, brudną kaszę. Żadne buty
tego nie wytrzymywały, przez co przemakały nogi i wszyscy dookoła kichali
oraz smarkali. W Domu Uzdrowień panowała ciągła zawierucha. Ludność
nadmiernie wykorzystująca artefakty na poprawę samopoczucia i tradycyjną
medycynę, często trafiała do uzdrowicieli w bardzo złym stanie.
Przepychałam się przez kolejkę w rejestracji za pomocą łokci, kolan,
zagadkowych spojrzeń i krzyków „w sprawach służbowych!”. Rozdrażniony
tłum syczał za moimi plecami, jednak nie sprzeciwiał się głośno. Uzdrowiciele
znajdowali się już na granicy skrajnego wyczerpania, aż byli w stanie w każdej
chwili porzucić profesjonalizm i zacząć bić i gryźć.
– Olgierda Lacha, – przedstawiłam się. – Przyniosłam artefakty do transportu
ładunku.
– O! – uradował się uzdrowiciel. – Proszę tutaj!
Choć paczki z gotowymi produktami ważyły sporo, uzdrowiciele nigdy nie
używali artefaktów do zmniejszenia wagi. Ponieważ główną zasadą stosowania
jakiegokolwiek leczącego preparatu było „jak najmniej magii w najbliższym
otoczeniu”. To mogło zmienić znacząco właściwości danego leku i skutkować
nieprzyjemnymi efektami.
Jednakże obecnie uzdrowiciele byli tak zmęczeni, że zdecydowali się odstąpić
od zasad. Otrzymaliśmy z Ottem zlecenie całkiem przypadkiem. Odwiedziłam
Lirę po środek na oparzenia.
– To wszystko wina Joszki, – powiedziała przyjaciółka. – Wszystkie te
wydarzenia w czasie długiej nocy były niekorzystne dla ludności. Na początku
zaostrzyły się choroby na tle nerwowym, a teraz ta zaraza! Niepełne przybycie
demona mocno zachwiało aurą mieszkańców, przez co teraz czepiają ich
wszelkie choroby.
– Nie chorowałam, kiedy spotkałam się twarzą w twarz z Joszką.
– Tak, tak, tylko prawie umarłaś, a tak to serio, nie chorowałaś. I nie zapomnij,
że nad tobą pracowali najlepsi magowie królestwa. Gdybym miała taki personel,
to by nie było tu ani jednego pacjenta!
– Proszę, to dla ciebie. Artefakt ochronny. – powiedziałam, zdejmując malutki
wisiorek ze skórzanego sznurka. – Gdyby ktoś nagle wpadł w szał i zaczął
rzucać zaklęciami.
– Mam standardowy.
– Mój jest lepszy, – wyjaśniłam. – Znam te sztampowe dla urzędników! Prócz
tego dwa to zawsze więcej niż jeden.
Za pomocą procedury przemiany dostosowałam swój artefakt do aury Liry.
Nakrył nas główny uzdrowiciel, krągły jak pączek, wujaszek z różowymi
policzkami.
– O! – powiedział. – Artefaktnik?
– Tak, – odpowiedziałam, zastanawiając się, czy nie naruszyłam jakiś zakazów i
czy Lira nie dostanie przeze mnie nagany.
– Potrzebujemy dziesięciu.... nie, dwudziestu artefaktów dla zmniejszenia wagi.
Tylko postarajcie się, żeby emitowały jak najmniejszą ilością magii. I
najszybciej, jak można!
– Tak, a... – zaczęłam, lecz główny lekarz chwycił z półki jakiś słoik i odszedł,
zostawiając za sobą silny, ziołowy zapach. – Co to było?
– Jest po prostu bardzo zajęty, – wyjaśniła Lira. – Ale weź to zlecenie. Obecnie
mamy tylu pacjentów, że opłacimy was bez problemu z własnych funduszy.
Tylko dajcie z Ottem normalną cenę, bez nadmiernego naciągania.
– Pierwszy raz mnie wynajęto w ten sposób, – powiedziałam. – Bez
sprawdzenia, bez umowy...
– Jesteśmy uzdrowicielami. Zrobisz złe artefakty i kiedyś wrócisz do nas ze
swoim problemem. Wtedy może przypadnie ci akurat ten uzdrowiciel, który
miał do czynienia z twoją robotą złej jakości.
Przyszło mi przyznać, że jakaś logika w tym jest.
Artefakty musiałam przygotowywać sama. Otto bardzo mocno się poparzył.
Gdyby było lato, konsekwencje byłyby jeszcze poważniejsze, włącznie z długim
pobytem w Domu Uzdrowień. Jednak od razu po niewielkiej eksplozji w
pracowni, Otto wyskoczył na dwór i skoczył w śnieg. Nie ucierpiałam tylko
cudem. Przed wybuchem poszłam do domu, by podgrzać obiad.
Teraz półkrasnolud siedział w domu naburmuszony i niezadowolony. Srogo
zakazał opowiadać o wydarzeniu komukolwiek, przekonany o tym, że to może
zaszkodzić naszej reputacji idealnych artefaktników. Już od dawna byłam
pogodzona z kaprysami najlepszego przyjaciela, dlatego też nie protestowałam.
Jednakże nasz obraz najbardziej obiecujących młodych artefaktników w mieście
topniał w oczach. Mieliśmy ciągłe problemy w interesie. Na początku
eksplodowała mieszanina metali, którą Otto przygotowywał do jednego
skomplikowanego artefaktu (półkrasnolud zarzekał się, że nie było tam niczego,
co mogłoby wybuchnąć), później nasz stały dostawca materiałów zerwał umowę
i poinformował, że w ogóle zamyka interes i wyjeżdża do wnuków. Teraz
otrzymałam cały stos reklamacji na to, że nasze artefakty nie działają. Przy
czym odmawiają one pracy całkowicie bez powodu!
Dlatego zamówienie z Domu Uzdrowień bardzo mnie ucieszyło. Przed każdym
posunięciem kilkukrotnie wszystko sprawdzałam i analizowałam każdy ruch,
choć robienie tego typu artefaktów nie sprawiało dużych trudności.
Otto poradził mi zebrać z pracowni formy starych artefaktów i wykorzystać je.
– Nie zrobimy niczego nowego do czasu, aż wyjaśnimy, co się dzieje, –
powiedział.
– Ty i Irga zupełnie mi się nie podobacie, – wymamrotałam, przeszukując
szuflady, w których gromadziliśmy wszystko, co podchodziło pod hasło
„przydatne” – Jesteście obaj pochłonięci swoimi myślami, nic mi nie mówicie i
tylko wieloznacznie chmurzycie się.
– Co ty mówisz. Przeszedłem się po naszych kolegach po fachu. – rzuciłam
swoją pracę i spojrzałam na Otta. Zazwyczaj innych artefaktników nazywał
kolegami tylko na zgromadzeniu mistrzów, w innym wypadku byli to dla niego
konkurenci. – U wszystkich coś się dzieje, lecz szczegółów nie rozgłaszają.
Sądząc po tym wszystkim, wybuch w domu mistrza Klausa był dopiero
początkiem. Nie mogą zrozumieć, kto takim sposobem chce się wybić na rynku!
– Myślisz, że i nasz dostawca...?
– Zastraszony, – kiwnął głową Otto.
– Dlaczego społeczność krasnoludów się nie wmiesza?
– Ponieważ czekają, jak będzie rozwijać się sytuacja. Koniec końców, nikomu
jeszcze nic się nie stało.
– Niczego sobie „nic się nie stało”!
– Zrozum, wszystkie te sytuacje mogą zdarzyć się w każdym momencie w
każdej pracowni, gdzie nie stosuje się zasad bezpieczeństwa. Dlatego też
formalnie wszystko jest w normie.
Takim sposobem artefakty dla zmniejszenia wagi robiłam z resztek, które
zostały z poprzedniego miesiąca, przekonując się w myślach, że główny
uzdrowiciel nie dał dokładnie sprecyzowanego zadania i nie cofnie zamówienia,
kiedy zobaczy, że każdy artefakt jest wykonany w innej formie.
Otto nie mógł pracować. Mocno oparzone palce słabo się zginały, dlatego też
przyjmował klientów i chodził po innych artefaktnikach, wywiadując się na
temat panującej sytuacji. Sytuacja była nieciekawa. Problemy zaczęły pojawiać
nawet u uniwersyteckich artefaktników, choć i tam nie było wiadomo, kto
przeszkadza nam w pracy i czego chce.
Dom Uzdrowień zapłacił nam uczciwą sumkę i to była jedyna przyjemna
nowość w przeciągu ostatnich dwóch tygodni, ponieważ nic nie wychodziło mi
ani w pracowni, ani w domu.
Irga obiecujący wziąć urlop w końcu i tak go nie wziął, chodził jak struty i
przepadał w Urzędzie na całe dnie. Nie wiedziałam, czym się zajmuje i,
szczerze mówiąc, nie bardzo się tym martwiłam. Problemy w pracowni
narastały jak lawina śnieżna.
Jeśli u naszych kolegów po fachu były duże techniczne problemy, to u nas
zawodziła magia. Sprawdzałam każdy ruch, śledziłam każdą cząstkę energii i
mimo to zawsze coś przepuszczałam... Wystarczyło, by artefakty opuszczały
próg pracowni i przestawały pracować.
Ostatnią kroplą przelewającą czarę, było pojawienie się bardzo ważnego klienta,
którego Otto przekonywał od kilku miesięcy. Pan ni Titon, ważny arystokrata,
głowa olbrzymiego, rozrzuconego po całym regionie rodu, bogaty władca
okolicznych ziem, po prostu wdeptał mnie w ziemię obraźliwymi epitetami.
Półkrasnoluda, który umiał rozmawiać z takimi klientami i puszczać mimo uszu
wszystko, czego nie chciał usłyszeć, nie było w domu, a ja byłam już zmęczona
nieustannymi porażkami, dlatego zareagowałam zbyt ostro.
Jak tylko ni Titon skończył opisywać moje profesjonalne kompetencje, które
przyniosły mu niesamowite szkody z powodu niedziałającego artefaktu,
krzyknęłam:
– Jak to tak pozwala sobie pan przychodzić tu i mnie obrażać! – Mogłam jeszcze
sporo dodać o użytkowaniu artefaktu na potencję, który według koncepcji
powinien w odpowiednim momencie przydać starczym lędźwiom arystokraty
twardości, lecz nie na próżno pracowałam z klientami już od tylu lat. Dlatego na
taką szczerość pozwolić sobie nie mogłam. Prócz tego Otto rozpętałby potem
taką awanturę, przy której mowa nieszczęsnego rozpustnika wydałaby się bajką
na dobranoc. – Tak, pana artefakt, który wykonałam, nie zadziałał! Czasem nie
działają! Ale...
Właściciel ziemski zobaczywszy, że wyszłam z siebie, poszedł w moje ślady i
zaczął ubliżać czci mojej matki i nauczycieli, którzy wydali mi dyplom.
Najwidoczniej nieprzespana noc porządnie go rozzłościła. W końcowym wyniku
doświadczenie wygrało z młodocianą siłą.
Jak tylko ni Titon otrzymał ode mnie z powrotem pieniądze (nie dał rady
zedrzeć ze mnie za moralny uszczerbek, z czego byłam w głębi duszy dumna),
zamknęłam pracownię i skierowałam się do domu płakać w poduszkę, łapiąc po
drodze kilka butelek piwa.
Życie z porządnym Irgą oduczyło mnie wielu studenckich nawyków, jednakże
mąż przepadał w pracy i nie widziałam ani jednego powodu, żeby nie pocieszyć
się starą i sprawdzoną metodą. Może dzięki temu nagle przyjdzie mi do głowy
jakaś genialna myśl? A nawet jeśli nie przyjdzie, to przynajmniej rozwieje te
stare.
Czule przytulałam do siebie torbę z butelkami i rozmyślałam o sensie rzeczy
wszelakich. Mam pracę, ukochanego i zainteresowania. Lecz po takich klientach
chce się wziąć topór i powiesić go pod tabliczką „Informacja dla klienta”.
Choć... klienci mogą nie być na tyle bystrzy i mogą to zrozumieć nie jako
groźbę, a zaproszenie, by wziąć go w ręce i wybić z mistrza opłatę za moralny
uszczerbek. Ogólnie rzecz biorąc, starasz się w pracy i starasz, a potem – trzask!
– jakieś nieporozumienie i wszystko idzie w drobny mak. Klienci, którzy
jeszcze niedawno z błaganiem zaglądali ci w oczy i prosili o rozwiązanie
problemu, wyzywają od „głupich dziewuch”. A rodzina? Przychodzisz do domu,
a męża tam nie ma. Albo jest, ale tylko w formie głowy pochylonej nad książką.
Pozostają tylko wieczne wartości, które nigdy nie zawodzą. Z nimi zawsze
wszystko jest jasne – dziś wspaniale, natomiast jutro będzie boleć głowa.
Jeśli już mieć pecha, to na całość.
Pośliznęłam się na wieczornym lodzie i upadłam, i to tak, że torba z butelkami
poleciała w bok i stuknęła o lampę uliczną. Która, nawiasem mówiąc, nie
świeciła, a ja, zajęta myślami o wiecznych wartościach, nie zauważyłam
rozjeżdżonej przez dzieci ślizgawicy na drodze.
Butelki żałośnie brzdęknęły.
– Buuuu, – powiedziałam, podpełzając ku cennościom, które okazały się równie
niewiecznymi, jak wszystko inne w tym parszywym świecie. Że też tak
niefortunnie uderzyłam torbą! Po butelkach pozostały same szyjki. Tylko brać i
iść straszyć uczciwych obywateli.
Wyrzuciłam resztki do śmieci. Wydaje się, że na ulicy jest teraz ciemno i nikogo
nie ma, ale wystarczy upaść na lodzie, pociąć się o moje dawne butelki i
znajdzie się ktoś radośnie informujący, że to były moje butelki a może nawet
adres podrzuci, gdzie się kierować z pretensjami. Nie, dziękuję za to! Aby
zabezpieczyć się przed ewentualnymi konsekwencjami, plunęłam na chodnik i
poszłam do „ Pij więcej!”. Jeśli mąż będzie mnie potrzebować, to wie, gdzie
mnie szukać, a jeśli ponownie utknie w pracy, to niech mu tam będzie.
Do karczmy nie trafiłam. Zagrodziły mi drogę dwie imponujące wielkością
postacie i chwyciły za ramiona. Zdążyłam co najwyżej pisnąć z zaskoczenia,
gdy usta przysłoniła mi wielka dłoń. Proszę bardzo, oto do czego prowadzi
pociąg do porządku – nie wyrzuciłabym resztek do śmieci, to czując, że coś się
świeci, wzięłabym rozbitą szyjkę do ręki.... I tą szyjką bym się broniła.
Wszystko, czego nie robimy, prowadzi do lepszego.
– Olgierda Lacha? – donośnym basem spytała jedna z postaci.
Kiwnęłam głową, zbierając się w sobie. Jestem magiem! Niech będzie, że nie do
końca bojowym, ale tych nieprzyjemności, które piętrzyły mi się na głowie,
wystarczyłoby dla dwóch bojowych magów. Ja też coś tam umiem i teraz zbiry
poczują moje umiejętności na swojej skórze!
– Pani, my chcemy tylko porozmawiać! Całkowicie pokojowo!
Wyburczałam coś, co powinno było znaczyć: „w takim razie wypuścicie mnie i
porozmawiamy”. Postacie zrozumiały wszystko prawidłowo, pokazując otwarte
dłonie.
– Po dobroci radzimy zostawić biznes i zająć się domem. Pani mąż potrzebuje
uwagi.
– Co zrobiliście Irdze? – krzyknęłam, gotowa tu, na miejscu, rozsiekać
bandytów na miazgę, jeśli z głowy mojego drogocennego męża spadł choćby
jeden włos. O tym, że Irga wielokrotnie przewyższa mnie w umiejętnościach
bojowych i jeśli on nie mógł sprzeciwić się napastnikom, to ja tym bardziej nie
dam rady, w tym momencie nawet nie pomyślałam. Tym bardziej, że mąż
zawsze mi powtarzał, że rozgniewana kobieta jest o wiele silniejsza od
jakiegokolwiek bojowego maga.
– Nic! – wzdrygnął się bandyta. – Mamy do pani sprawę. Rzuć biznes i zajmij
się domem.
– Eeee, co z wami, Irga was wynajął? Ma dosyć jedzenia czerstwych bułek?
Niech zacznie od siebie i niech zakończy tę całodobową pracę!
– Co do tego ma pani Irga? – nie wytrzymał złoczyńca. – To nie on nas wynajął!
Nie obchodzą nas wasze rodzinne problemy, my po dobroci ostrzegamy, żeby
zostawiła pani biznes i skoncentrowała na rodzinie... Lub na czymś innym!
– Aha, – powiedziałam, zdając sobie w końcu sprawę, że te zbiry to ciąg dalszy
schematu zaczynającego się wybuchem w pracowni mistrza Klausa i
kontynuowany naszymi problemami w pracy. – Zrozumiałam was. Tylko że po
pierwsze, w biznesie jestem tylko współwłaścicielem i decyzję, co z nim robić,
będę podejmować tylko z moim partnerem. A decydującym czynnikiem z
pewnością nie będą wasze groźby! Po drugie, nasz biznes nigdzie się nie
wybiera. Przyjdźcie, siądziemy, przedyskutujemy, możliwe, że sprzedamy naszą
działalność po rynkowej cenie.
– Uprzedzaliśmy panią, – szepnęła postać i rozpłynęła się w ciemnościach.
Zazgrzytałam zębami i zrozumiałam, że nie uda mi się spędzić wieczoru
rozmyślając o wieczności. Dlatego też zawróciłam i pobiegłam do pracowni.
Trzeba uprzedzić Otta, że sprawy przybrały taki obrót. I jednak naostrzyć
siekierę.
Byłam przekonana, że półkrasnolud odmówi sprzedania biznesu i nawet pod
naciskiem przeciwnika zdecyduje się go zachować. Tego nawet warto nie było
kwestionować. Jednak jeśli będą nam na poważnie grozić fizyczną przemocą,
trzeba będzie przypomnieć przyjacielowi, że zawsze mamy możliwość
sprzedawania alkoholowych trunków. A wtedy wszystko samo się jakoś
rozwiąże.
Uważnie patrzyłam pod nogi, żeby nie uradować bandytów przedwczesną
likwidacją biznesu z powodu połamania się, dzięki czemu zauważyłam męża
dopiero wtedy, gdy oparłam się czołem o jego pierś.
– Irgo, – powiedziałam, od razu rozpoznając znajomy zapach – mam problemy
w pracy.
– Domyśliłem się, – powiedział nekromanta i objął mnie. – Idziesz po ulicy
całkiem sama i nikogo nie zauważasz. A jeśli spotkasz kogoś złego?
– Wszystkich, których miałam spotkać, już spotkałam, – powiedziałam i
chlipnęłam. Dobrze, że mam potężnego i przerażającego Irgę, przy którym
można stać się małą, słabą i popłakać sobie. A potem niech wszyscy bandyci
świata przychodzą po mnie.
– Nie płacz na mrozie, – uprzedził mąż i pocałował mnie w nos. – Zaraz
pójdziemy do domu i wszystko opowiesz.
– Szłam do Otta, – zaprotestowałam słabo.
– Nie ma go w domu, – poinformował mnie Irga. – Tyle co tam byłem.
Chciałem cię odebrać.
– A może już mu się coś stało? – przestraszyłam się. – Trzeba go znaleźć!
– Nic mu się nie stało. Przy mnie wybierał się na spotkanie z jakimiś
krasnoludami.
– W porządku, – wzięłam Irgę za rękę i poszliśmy do domu. – A dlaczego byłeś
po mnie? Ostatnimi czasy ciągle przepadasz w pracy! Całkiem zapomniałeś, że
masz żonę i rodzinne obowiązki, które także powinieneś wykonywać!
– Wypominasz mi, – parsknął Irga, – a sama zasypiasz, ledwo dotykasz głową
poduszki.
– Rozbudziłbyś mnie!
– Próbowałem!
– Tak? – Zaskoczyło mnie to. – Nie pamiętam.
– Próbowałem! A ty odpowiedziałaś: „Jutro przerobię pana artefakt”, wtedy
odpuściłem.
– Mamy problemy, – westchnęłam, mężnie się wstrzymując od płaczu do czasu
wejścia do mieszkania.
Tutaj można było dać upust łzom i z entuzjazmem rozpłakałam się w czasie, gdy
Irga w milczeniu mnie pocieszał, rozbierał i przygotowywał herbatę.
Doczekawszy się, aż się uspokoiłam, mąż powiedział:
– Jutro do Czystiakowa przyjeżdża mój ojciec. Chce z nami porozmawiać.
Czknęłam, przytulając do siebie szklankę z herbatą. Ojca Irgi, bardzo znanego i
potężnego nekromanty, bałam się trochę, a Raul mnie nie akceptował. Jego
pierwsza żona była bojowym magiem i zginęła, osierocając małego Irgę.
Dlatego drugą żonę wybrał sobie z mieszczańskiej rodziny ogrodników, miłych
ludzi w żaden sposób niezwiązanych z magią. Lecz... starsza córka także uczyła
się na bojowego maga, czego Irronto nie aprobował na tyle, że Ilissa uciekła od
ojca na drugi koniec kraju (teraz obowiązek akceptowania jej spadł na mnie).
Raul był dumny z syna, a Irga podziwiał ojca.
Mnie samej o wiele bardziej podobały się stosunki w mojej rodzinie. Tam
wszyscy wiedzieli, że jesteśmy tylko ludźmi, że popełniamy błędy i nikt do
nikogo nie zwracał się jak do wszechmogącego, którego trzeba czcić oraz przed
którym należy drżeć.
– Dzięki, że nie powiedziałeś mi tego jutro, – wymamrotałam. Tej nocy z
pewnością nie prześpię. Takie nagromadzenie nieprzyjemnych wiadomości
ciężko będzie mi strawić. Z pewnością przyśnią mi się koszmary.
– Pomyślałem, że jest ci tak źle, że już gorzej być nie może.
– Właściwie nie sądzę, że przyjazd twojego ojca to takie złe wiadomości, –
dzielnie odpowiedziałam.
– Aha, aha. A ja mam szafę pełną białych koszul.
– Dobra. Boję się go. On mnie ledwie toleruje. Ale łączy nas miłość do ciebie,
tak więc jakoś przetrwamy spotkanie twarzą w twarz. A... on z pewnością chce
spotkać się z nami, a nie z tobą?
– Olu, – Irga w zmęczeniu potarł twarz, – mój ojciec może nie odnosi się do
ciebie specjalnie ciepło, jednak szanuje mój wybór i uważa nas za rodzinę, w
której decyzje podejmujemy wspólnie.
– Co to za decyzje, które mamy podjąć? – przestraszyłam się.
– Nie wiem. Na ile zrozumiałem z jego wiadomości, takie, które polepszą nasze
życie.
– Nie chcę polepszać swojego życia, ono mi się podoba. Chcę tylko, by stało się
trochę bardziej bezpieczne, – mruknęłam.
Irga rzadko kiedy wchodził ze mną w spory, dlatego też i teraz milczał.
Następnego ranka pozostałam w domu, żeby w żadnym wypadku nie spóźnić się
na spotkanie z teściem. Przybywał za pomocą wieży teleportacyjnej godzinę po
południu. Przygotowałam się wcześniej. Założyłam piękną suknię, stworzoną do
wizyt w restauracji, spięłam włosy w akuratne uczesanie, dobrałam biżuterię i
nawet pomalowałam się. Z lustra patrzyła na mnie szlachetna dama, idealna
żona, której można powierzyć ukochanego syna, pnącego się po stopniach
kariery magicznej. Bez pęku artefaktów na szyi czułam się praktycznie naga, ale
żaden z magicznych wisiorków, które posiadałam, nie pasował do mojego
nowego wizerunku. Trzeba będzie się tym kiedyś zająć.
Pokręciłam się przed lustrem. Miałam jeszcze sporo czasu, może jednak założyć
inny strój? Bardziej skromny, a nie wyrafinowany. W rodzaju szarej myszki –
zawsze będę stała za plecami pana syna. Wątpię, czy to by zwiodło Raula.
Ktoś zapukał do drzwi.
Moje serce zamarło. Może to teść zdecydował porozmawiać ze mną w cztery
oczy przed naszym oficjalnym spotkaniem? Żeby obecność Irgi nie
przeszkadzała w powiedzeniu kilku nieprzyjemnych rzeczy.
Jednakże okazało się, że to tylko Otto, także wystrojony.
– Widzę, że otrzymałaś moją wiadomość? – zapytał z progu. – Strasznie
oficjalnie, ale niech będzie. Pójdziemy właśnie tak.
– Gdzie?
– Na zgromadzenie Mistrzów artefaktów oczywiście.
– Nie otrzymałam wiadomości, – powiedziałam – i nigdzie się nie wybieram.
Mam dziś spotkanie z teściem.
– Wysłałem ci wiadomość. To znaczy, że twój mąż założył na mieszkanie nową
ochronę, o której nic nie wiem. Przemyśl to sobie. – Albo specjalnie zaczarował
okno, w które wlatują wiadomości, żebym się nigdzie nie wybrała. W porządku,
przedyskutujemy to sobie. – W każdym razie powinnaś iść za mną. Prowadzi
sam mistrz August!
Mistrz August był najstarszym miejskim artefaktnikiem. Najdroższym i z
największym doświadczeniem. Przy czym obecnie praktycznie całkiem
przeszedł na emeryturę i pracował wyłącznie dla grona stałych klientów, które
stopniowo się zmniejszało z przyczyn naturalnych. Z jakichś powodów jego
spadkobiercy zupełnie nie przejawiali zainteresowania artefaktnictwem i nikt nie
wiedział, czym obecnie się zajmują. Rok temu August został wybrany na
przedstawiciela miejskiej gildii Mistrzów Artefaktów. Ogólne zgromadzenie
mistrzów zbierało się z trzech przyczyn – kiedy ktoś rażąco naruszył prawo „żyj
i pozwól innym żyć” (po burzliwej dyskusji, niekiedy z walką na argumenty, na
winowajcę nakładano karę i ograniczenia), aby omówić nowe rządowe dekrety,
które dotyczyły naszej pracy, oraz wtedy, kiedy działo się coś zupełnie
wykraczającego poza normę. Na ogólnym zgromadzeniu mistrzów byłam tylko
raz – kiedy z Ottem oficjalnie przedstawialiśmy się i płaciliśmy wpisowe do
gildii (naszą sprawę rozpatrywano między omawianiem królewskiego nakazu o
ograniczeniu używania magii na świeckich wydarzeniach a sądzeniem
burmistrza, który wymyślił załatanie dziury budżetowej wprowadzeniem
nowego lokalnego podatku).
– Olu, to jest bardzo ważne! Rzecz idzie o prosperowanie naszego biznesu w
tym mieście!
– Rozumiem – westchnęłam. – Wczoraj spotkało mnie dwóch... zasugerowali,
bym zostawiła biznes i zajęła się rodziną.
Otto zagwizdał.
– To dopiero! A dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Szłam właśnie do ciebie, ale spotkałam Irgę, który powiedział, że nie ma cię w
domu...
– Wiem już wszystko. Tak, wczoraj spotkałem się z kilkoma mistrzami.
– A do ciebie dwóch takich, – obrysowałam w powietrzu gabaryty, – nie
podchodziło?
– Nie, – Otto skoncentrowany przebierał w artefaktach. – O Otchłani, wszystkie
swoje aktywne artefakty zdjąłem, inaczej na zgromadzenie nie wpuszczają. A
jeśli te „szafy” znowu do nas podejdą? Masz gdzieś tu sztylet, dobrze
pamiętam?
– Nie idę, Otto, mam spotkanie z teściem! – podałam Otto szeroki, bojowy nóż,
którym kiedyś próbowałam nauczyć się walczyć, ale rzuciłam po pierwszym
zacięciu się.
– Zabranie mistrzów jest za pół godziny, a z teściem o której? Za dwie? Widzisz,
wszędzie zdążysz! Będziemy w centrum miasta, tam do każdej restauracji jest
jeden krok.
– Skąd wiesz, że idziemy do restauracji? – zdziwiłam się. Półkrasnolud
parsknął.
– A to nie wiem, kim jest Irga i nic mi nie powiedział o twoim teściu! Chodźmy
szybciej, dopilnuję, żebyś się nie spóźniła. Więc? Czy mam iść sam?
W zasadzie na podobne zebrania Otto zawsze chodził sam. Jednak obecnie
sytuacja była poważna, a ja byłam pełnoprawnym partnerem. Czy mogłam stać
z boku, kiedy szło o losy naszego przedsiębiorstwa?!
– O czym ty mówisz! – założyłam kożuch i zdecydowałam, że czapka mi
niepotrzebna, żeby nie niszczyć uczesania. Nie jest już tak zimno. – Otto, to
nasza wspólna sprawa! Dla mnie to wcale nie mniej ważne, niż dla ciebie. Prócz
tego bardzo nie lubię, gdy mi się grozi!
Do obszernego salonu znakomitego domu mistrza Augusta weszliśmy jako jedni
z ostatnich. Przymilnie pozdrowiłam się z elfickimi artefaktnikami, którzy jako
jedyni byli naszymi bezpośrednimi konkurentami. Z zasady inni mistrzowie
pracowali z zakupionymi zaklęciami lub zatrudniali za każdym razem innego
maga. Takie stałe pary jak ja i Otto były rzadkością wśród krasnoludów. Lecz
nie wśród elfów. Artefakty stworzone przez związanych ze sobą maga i mistrza
były o wiele lepsze w wykonaniu, niż artefakty, które napełniono po prostu
kupioną energią. Jednakże praca w parze ma swoje minusy. Nie każdy ma na to
siły. Nawet ja czasem pragnę zamordować Otta w najbardziej okrutny sposób,
tym bardziej on mnie.
W Czystiakowie i okolicy pracowało piętnastu artefaktników, jeśli policzyć
mnie oraz Otta i dwie elfickie pary za pojedynczy zespół. Na spotkanie przyszli
wszyscy i wszyscy byli zaniepokojeni, co czuło się w ich głosach. Niektórzy
mieli bandaże na głowach. Nie tylko w naszej pracowni był wybuch. Usiedliśmy
za owalnym stołem w napiętym milczeniu. W gęstej ciszy nagle pomyślałam, że
jestem jedyną kobietą. I jak dobrze, że jestem taka elegancka i piękna!
Po prawej ode mnie siedział elf, mag-teoretyk, Klakersilel. Od jego spojrzenia w
mój dekolt zapłonęły mi uszy, lecz później siłą woli pokonałam wstyd. Niech
patrzy i pragnie. Tak, my, ludzkie kobiety, jesteśmy takie piękne!
– Olgierdo, – Klakersilel nachylił się ku mojemu uchu. Od jego szeptu
ponownie zapłonęło. – Twój naszyjnik kompletnie nie pasuje do sukni. To dwie
całkiem różne epoki! Kupowałaś je w różnych kolekcjach? Zgadza się?
Nie wiem, w jakich kolekcjach je kupowałam! Kupiłam na wielkich
wyprzedażach! Co za wredna rasa, te elfy! Nie mógłby sobie pomilczeć?
Koncertowo popsuł mi nastrój.
– A mi się tak podoba, – burknęłam.
– Dla artefaktnika, który pracuje z biżuterią, jest to nie do przyjęcia, – szeptał
elf. – Co powiedzą na coś podobnego wasze wysoko postawione klientki? Tak
właściwie one nigdy nie zostaną waszymi klientkami, jak tylko zobaczą to
okropne wymieszanie stylów!
– Dlatego właśnie klientki przyjmuję w stroju roboczym! – odcięłam się, kipiąc
ze złości.
– Dlatego właśnie klientki kierują się do nas, a nie dlatego, że jak to sugerują
niektórzy, manipulujemy i naruszamy prawa rynku.
„Niektórzy” było prawdopodobnie kierowane w stronę Otta. Gorączkowo
wymyślałam odpowiednią odpowiedź dla konkurenta, która zawierałaby
proporcjonalną ilość jadu w stosunku do tego, czym poczęstowano mnie przed
chwilą.
Jednak nie zdążyłam nic powiedzieć. Do salonu wszedł sam mistrz August.
Opierał się na bogato rzeźbionej lasce, od której wyczuwało się magię. To było
bezpośrednim naruszeniem prawa zgromadzenia, gdyż artefaktnicy przed nim
byli zobowiązani do pozbycia się wszelkich magicznych przedmiotów. Dzięki
temu zebrania przechodziły bezkrwawo i bezboleśnie. Osobiście z magicznych
przedmiotów posiadałam tylko zaręczynowy pierścionek.
– Towarzysze! – powiedział mistrz August. – Zapewne wszyscy jesteście
przerażeni tym, co dzieje się z waszymi biznesami. Niepowodzenia dotyczą
wszystkich, a poza tym artefakty odmawiają posłuszeństwa. Wiem o tym,
chociaż nie mówicie o tym publicznie.
„Oto najprawdziwsza głowa gildii. Wie o wszystkim!” – pomyślałam.
– Wiem o tym wszystkim, ponieważ jestem za to odpowiedzialny, –
kontynuował August.
W tym momencie wszyscy mogliśmy pozować do obrazu „jednomyślność”,
ponieważ twarze zebranych przedstawiały podobny stan zaszokowania. Nawet
twarze elfów. Naprzeciw siedziała para artefaktników z elfickiej dzielnicy, tak
więc miałam okazję ponapawać się tym widokiem.
Po krótkiej pauzie mistrz Klaus powiedział „eee” i zapanowała cisza.
Szybko zrozumiałam, że jeśli będziemy rozmawiać o sprawie w tym tempie, to
na spotkanie z teściem za nic nie zdążę i zdecydowałam się wziąć byka za rogi.
– A dlaczego? – zapytałam. – Jaki jest cel tego wszystkiego? A może zaczęła się
u pana starcza złośliwość i postanowił w ten oryginalny sposób nas o tym
poinformować?
Otto szturchnął mnie łokciem w bok.
– Jestem szczęśliwy, Olgierdo, że zdecydowałaś się pojawić na zgromadzeniu
mistrzów, – ciepło powiedział August. – Smutno mi, że nie posłuchałaś mojego
ostrzeżenia, a klnę się na Młot i Kowadło, że nie chciałbym skrzywdzić tak
młodej kobiety.
Skierowały się na mnie dociekliwe spojrzenia towarzyszy.
– Wszystko jasne, znaczy, że pan za to odpowiada, wspaniale, – ucieszyłam się,
ponieważ po ogłoszeniu Irgi o wizycie ojca pomyślałam, że to Raul stara się dać
mi do zrozumienia, że powinnam być lepszą żoną. – Koledzy, ten starzec
wynajął dwóch zbirów... którzy właśnie wchodzą do komnaty... żeby przekonać
mnie, że powinnam zostawić biznes.
Krasnoludy oburzyły się. Zostawić biznes, czy tak w ogóle można? Elfy na razie
milczały, nakładając na twarze maski spokoju, tylko od czasu do czasu
końcówki uszu im podrygiwały.
Otto przysunął się bliżej, starając zasłonić mnie swoim szerokim ciałem przed
spojrzeniami najemników.
– Za chwilę, moi drodzy, wszyscy podpiszecie dobrowolne zrzeczenie się
waszych biznesów w Czystiakowie i cicho oraz pokojowo przeniesiecie się do
innego miasta, – powiedział August.
– A w innym wypadku? – zapytał młody Gunter, który dostał dyplom w tym
samym czasie, co my i obecnie tworzył wielkie ilości antyzłodziejskich
artefaktów na torby i portfele. Małe, krótko działające i bardzo tanie. Za to na
jarmarkach i wyprzedażach te artefakty szły jak woda.
– Inaczej... wasze rodziny na tym ucierpią. Wasze pracownie także. Pozwalam
wam zabrać ze sobą wasz dorobek! Zbędnej krwi nie trzeba rozlewać,
nieprawdaż?
– Ale czemu? – Klaus na prawie starszeństwa zadał pytanie, które dręczyło
wszystkich. – Co się stało?
– Chcę, aby artefaktami w Czystiakowie zajmowała się wyłącznie moja rodzina,
– poważnie odpowiedział August.
– Starcze otępienie! – zawyrokowałam. – Czy tak się staje monopolistą?
– Czasem, Olgierdo, to jedyny wybór.
– A co się stanie, jeśli odmówimy? – zapytał Klaus. – Chyba nie wyobraża sobie
pan, że zamknie usta takiej liczbie mistrzów? Czeka na pana sąd.
– Uwierz, Klausie, mam swoje metody. Nie sprzeciwiajcie się, inaczej wasze
artefakty już nigdy nie będą działać, – August oparł się o laskę. Jego wzrok nie
wróżył nic dobrego.
– To związane jest wyłącznie z tworzonymi materiałami. Dostawców także pan
przekupił? – zapytał Otto. – Towarzysze, nie bójcie się. Ola robiła partię
artefaktów dla Domu Uzdrowień ze starszych resztek i wszystko działa.
Krasnoludy zaszeptały. Elfy nadal milczały. Dobra pozycja: nie w jedną stronę,
nie w drugą, popatrzą, czyja strona zwycięży. W skrajnym wypadku skryją się
pod ochroną swojej dzielnicy. A co takiego mogą zrobić krasnoludy, jeśli jeden
ze ich starszych okazał się gadem? Ludzi w Czystiakowie wśród moich
towarzyszy nie było, nie licząc mnie.
– Artefakty Olgierdy działają wyłącznie dlatego, że im na to pozwoliłem! –
głośno powiedział August. – Ponieważ są przeznaczone dla uzdrowicieli!
Tak, Lira miała rację. Aby nie krzywdzić uzdrowicieli, nawet intrygi idą na
dalszy plan. Nikt nie chce krzywdzić tych, do których może trafić w każdym
momencie i w całkowicie bezbronnym stanie.
– Nigdy nie zrzeknę się biznesu! – trzasnął pięścią w stół ponury samotnik
Tankred. – Ty, August, straciłeś resztki rozumu, jeśli myślisz, że siłą coś
osiągniesz! Podpiszę zrzeczenie, ale do czasu pierwszego zebrania sądu. Masz
wnuki, wasza rodzina będzie skompromitowana na wieki, nikt nie zechce
pracować ze zdyskredytowanymi krasnoludami.
– Tak, tak! – krasnoludy zakrzyczały i zaczęły wstawać od stołu. Widocznie
zebranie można było skończyć w tym momencie.
– Chyba nie myślicie, że się nie przygotowałem? Wydaje mi się, koledzy, że
macie o mnie strasznie niskie zdanie! Jestem całkiem poważny, – powiedział
August i machnął ręką. Jeden z bandytów wystąpił zza jego pleców i rzucił
toporem prosto w czoło Tankreda.
Otto złapał mnie za ramiona i przycisnął do siebie, zmuszając do wetknięcia
twarzy w brodę. Jednak nie dał rady zakryć uszu.
– Elfy, – powiedział August w martwej ciszy, która zapanowała po końcowych
konwulsjach ciała. – Elfy chciały przechwycić rynek artefaktów, przez to
zagnali i zamordowali wszystkich mistrzów-krasnoludów, nie szczędząc nawet
młodej dziewczyny. I tylko ja, stary i doświadczony, dałem radę sprzeciwić się
elfickiej agresji na szlachetne prawa biznesu.
– To potworne, – zaszeptał obok Klakersilel. – Wystarczy jedna iskra...
„Potworne” to czysta prawda. Nietolerancja rasowa w naszym mieście zawsze
występowała. Wystarczyło wspomnieć, jak kilka lat temu prześladowano elficką
dzielnicę. Jeśli elfy zostałyby oskarżone o takie przestępstwo, to ich domy
zostaną rozniesione na kawałki.
– A z nami co pan zrobi? – zapytał Hallonel, partner Klakersilela.
Wyrwałam się z uścisku Otta i spojrzałam na Augusta. Uśmiechał się, pokazując
przed sobą krągły medalion.
– Artefakt zapomnienia. Tak, zakazany w produkcji i sprzedaży, ale jestem tak
stary, że wiem, jak należy go zrobić. Głupotą jest niewykorzystanie z wiedzy w
praktyce, prawda? A ten oto jest nastrojony właśnie na was, moi byli, ostrousi
koledzy. Są też dla pozostałych, jeśli rodzina zacznie zadawać pytania, to
będziecie w stanie na nie odpowiednio odpowiedzieć...
– A do czego służyło zabójstwo? Czy nie można było od razu zmienić nam
pamięci? – zapytałam
– Ten artefakt ma kilka... hmm... ubocznych efektów. Po nim nie będziecie w
stanie niczego napisać... uszkodzenie mózgu.... zdarza się czasem. A
morderstwo.... Teraz wiecie, że nie odstąpię. W takim razie piszecie zrzeczenie
czy robimy przerażającą masakrę uczynioną przez złe elfy?
Zbiry uśmiechnęły się.
– Wypuścicie mnie, – poprosiłam żałośnie. – Proszę. Muszę iść na spotkanie z
teściem. Jeśli nie przyjdę, to urządzi mi jeszcze jedną masakrę.
– Przykro mi, Olgierdo. Powinnaś posłuchać mojego ostrzeżenia wczoraj. Nie
mam ochoty mieć do czynienia z rodziną Irronto. Tak, wiem, kim jest twój
małżonek. Nikt nie może oskarżyć mnie o szaleństwo. Wiem wszystko o każdej
z rodzin i nikomu nie uda się mnie powstrzymać!
– Jeśli w takim razie nie chce pan się z nią wiązać, to może mnie wypuścicie? –
Życie nauczyło mnie, że zawsze należy walczyć do końca.
Jednak próba nie udała się. August westchnął współczująco.
– Wypuściłbym cię, ale te okrutne elfy... Zapewne twój trup zostanie
zbezczeszczony, żeby pokazać ich nienawiść do ludzkich kobiet. Oraz
rozgniewać Irronto. Jesteście jeszcze młodzi, ale ja wiem, do czego zdolny jest
rozgniewany nekromanta.
Spojrzałam na elfy. Byli tak bladzi, że aż niemal sini. Hallonelowi drżały usta.
Krasnoludy milczały w przygnębieniu. Trzeba było coś robić!
Spróbowałam sformułować choć jedno bojowe zaklęcie, lecz zauważyłam, że
moja magia nie działa. Całkiem. To uczucie było podobne do tego, które czułam
ostatnimi czasy podczas pracy nad artefaktami – energia wyciekała w niebyt.
August uśmiechnął się i pokręcił laską w dłoni. Jej rączka aż pulsowała. To
dopiero! Wyciągał z nas całą magiczną energię i gromadził ją dla siebie!
Oczywiście jeśli założymy, że taki artefakt cały czas wisiał w pobliżu naszej
bramy, to wyjaśniało, dlaczego moje artefakty przestały pracować, ledwie
zostały zabrane przez klienta. Drań, a ja nocami siedziałam nad pracą i całkiem
w siebie zwątpiłam!
Obliczenia Augusta były jak najbardziej słuszne – nikt z nas, poczciwych
rzemieślników, nie mógł się mu przeciwstawić. Albo zrezygnować z biznesu i
wyjechać, cierpiąc na zaniki pamięci, albo paść z toporem w głowie.
Pozostali artefaktnicy nie byli wstanie niczego zrobić. Lecz nie ja,
rozzłoszczona specjalistka od magii wykreślnej, i nie elfy, teoretycznie
dysponujące sporym wachlarzem zaklęć. Co prawda obecnie oszołomione
ostrouche nie były zbyt pomocne. Trzeba by było ich jakoś rozruszać.
– Rezygnuję z biznesu, Otto, – powiedziałam, uderzając najlepszego przyjaciela.
– Bierz papier i pisz zrzeczenie się. I weź kartkę dla mnie. Trzeba było zostać w
domu i zająć się mężem.
Otto patrzył na mnie, wydając z siebie niejasne bulgotanie.
– Najsłabsze ogniwo, – mruknął jego sąsiad, starszy krasnolud. – Dlatego też nie
związuję się z ludźmi.
– Jestem pełnoprawnym partnerem, – powiedziałam. – Irga i tak myśli o
karierze, a ja powinnam zacząć myśleć o dzieciach. Zrzekam się biznesu.
– Olu! – pociągnął mnie za rękę Otto. – Olu, nie trzeba się tak śpieszyć!
– Dlaczego nie trzeba? – zdziwił się August. – Dziewczyna spóźni się na
spotkanie z teściem.
– Weź dla mnie kartkę, Otto, – wycedziłam przez zęby, patrząc w oczy
najlepszemu przyjacielowi. – Tak się boję, że nie mogę wstać z krzesła.
Pracowaliśmy tyle lat razem, że Otto nauczył się czytać w moich myślach. Jeśli
nie sformułowania, to znaczenia domyślał się w pełni. Półkrasnolud kiwnął
głową i zaczął wstawać.
– Stop, stop, siadaj. Papier rozdamy zaraz wszystkim sami. Chyba, że ktoś chce
iść w ślady Tankreda? Stracić cały majątek i skazać rodzinę na ubóstwo?
Artefaktnicy milczeli.
Jeden z bandytów obszedł stół wręczając każdemu kartkę papieru i prosty
długopis, wypełniony tuszem.
Patrzyłam na kartkę. Jak mam kreślić, skoro wszyscy na mnie patrzą?
– Klakersilel mówił prawdę, – powiedziałam głośno. Elfy zaprzestały
kontemplacji swoich splecionych palców i spojrzały na mnie. – Nie umiem
dobrać biżuterii do sukni. Nie powinnam była iść na artefaktnika. Moja dusza
należy zupełnie gdzie indziej. Do męża-nekromanty. Do cmentarzy, seksu na
grobach, orgii. – O Siły Niebiańskie, co ja gadam?!! – Tak, jestem najsłabszym
ogniwem! Piszcie wszyscy, nie wstrzymujcie się! Muszę iść do teścia, będziemy
mieć trójkącik!
Wszyscy dalej patrzyli na mnie, nawet nie myśląc, by zacząć coś pisać. Trzeba
było wybrać inną taktykę, ale z przerażenia już z niczego nie zdawałam sobie
sprawy. Potrzebowałam pięciu minut, żeby na szybko wykreślić przyzwanie
krwiożerczego demona! Doprawdy, nikt nie ściągnie na siebie uwagi
pozostałych? Nie wpadnie w histerię, że odbiera mu się biznes?
– I tak w ogóle, – powiedziałam, nienawidząc tępych krasnoludów gapiących się
nadal na mnie w świętym oburzeniu, – zawsze marzyłam, by zrobić coś takiego!
Podniosłam się, bandyci drgnęli niespokojnie, odwróciłam się do Klakersilela i
pocałowałam go w usta. Wycofałam na milimetr i szepnęłam, mając nadzieję na
wyostrzony elficki słuch: „Pomóż mi!”. Elf objął mnie, oddał pocałunek i to na
dodatek z pasją.
Niech to diabli! Trzeba było wyrazić się jaśniej! Widocznie jednak patrzył na
dekolt, a nie na naszyjnik!
Oderwałam się od elfickich ust i skierowałam do ucha, jakby figlarnie
podgryzając jego płatek.
– Potrzebuję kilka minut, wiem, jak nas uratować, – wyszeptałam, gdy uszaty
podszczypywał moje pośladki. – I pomóż, gdy nadejdzie czas.
– Skończcie to już! – nie wytrzymał Klaus.
Stary świętoszek! Natomiast ja mam teraz cel – wyjść z tego z życiem i dać
popalić „koledze” po fachu. Coś zbyt swawolnie zachowuje się w stosunku do
zamężnej kobiety!
Odwróciłam się do Otta, którego wyraz twarzy był wprost nie do opisania.
– Otto! – warknęłam i strzeliłam palcami przed jego oczami. – Pisz!
Półkrasnolud zamrugał i wrócił do prawidłowych funkcji myślowych. A potem
zawył jak trąbka szkolnej orkiestry podczas miejskiego festynu.
– O, ja nieszczęsny! Z kim, no z kim, prowadziłem działalność! Tak, w ciężkich
chwilach wszystko wychodzi na jaw! Z kim ja współpracowałem?! Całe moje
życie poszło w piach!
– Piszę zrzeczenie! – krzyknęłam i przysunęłam do siebie kawałek papieru.
– Zawszę cię pragnąłem, Olgierdo! – wykrzyknął z całych sił Klakersilel, aż mi
zadzwoniło w uszach. – Nie oddam biznesu, ale pragnę przed śmiercią
zaśpiewać naszą elficką balladę o miłości! Żeby nieczułe serca naszych wrogów
płakały z nami!
Elf wskoczył na stół – dokładnie przed moją kartką i zaczął recytować we
wspólnym języku coś strasznie obscenicznego. Hallonel z płonącą ze wstydu
twarzą starał się ściągnąć partnera na ziemię. Obok płakał Otto, wyrywając
sobie włosy z głowy. Zbiry chichotały, a pozostali zgromadzeni, włączając w to
Augusta, patrzyli na nas, jak na nagłe przybycie Joszki. Nie ukrywałam się,
moja chęć nakreślenia małego pentagramu do przyzwania demona zmieniała się
w życzenie pokazania im wszystkim i kreśliłam już na stole, prowadząc linie
długopisem i wzmacniając je pierścieniem. Tej magii zablokować się nie dało!
Po pojawieniu się Joszki w lecie, kiedy mój zaręczynowy pierścionek rozpadł
się w proch, Irga posługując się znajomościami ojca znalazł dla mnie podobny,
doceniając, na ile może być przydatne małe, metalowe kółeczko. Pierścionek
później sama dopracowałam dodatkowo w pracowni i teraz pokładałam w nim
wielkie nadzieje.
Nóż! Przypadek z demonem Ilissy pokazał mi, na ile silna może być magia
krwi.
– Zatrzymajcie ją! – wrzasnął August, który nie bez przyczyny stał się głową
gildii artefaktników i rzeczywiście szybko łączył fakty.
Wyrwałam zza pasa Otto nóż i bez mierzenia chlasnęłam się po nadgarstku.
Krew chlusnęła na stół (i suknię). Pentagram eksplodował i w środku
zmaterializował się demon. Obok na stół padł Klakersilel, w jego ramieniu
sterczała siekierka. Hallonel nie pozwolił spaść partnerowi na podłogę,
przytrzymując go. Twarz wstrząśniętego elfa przybrała ciekawy, zielonkawy
odcień, harmonizujący z jego oczami i jasnymi włosami.
– Atakuj! – wrzasnęłam, siłą woli kierując demona w kierunku bandytów.
W ustach poczułam metaliczny posmak. Aaa, Siły Niebiańskie, Irga uprzedzał,
abym zachowywała się ostrożnie! Zaraz pojawi się Joszka i to będzie mój
koniec.
Krasnoludów obecność demona w żaden sposób nie natchnęła do walki z
bandytami. Tchórzliwi towarzysze wpełźli pod stół i zapewne zrobili dobrze,
ponieważ August rzucił w demona, walczącego z jednym z bandytów, bojowym
zaklęciem, a później zaczął go bić swoją laską. W tym krasnoludzie już
nieodwracalnie umarł bojowy mag. Otto, chroniący mnie, rzucił się na drugiego
zbira.
– Nie dotykaj mojego partnera! – krzyknęłam, machając nożem, tak że odcięłam
kępkę powiewającej we wszystkie strony brody Otta. Nie potrafię obchodzić się
z ostrymi przedmiotami! Chcę wskoczyć pod stół jak inni! Ale kto wtedy będzie
ratował świat?! Dobrze, nie świat, ale dobrze prosperująca gildia w istocie
niewiele się od niego różni. – Zamorduję!
– Ojcze! – Drzwi otworzyły się i do komnaty wpadły krasnoludy.
Spojrzałam uważnie. Mój demon siedział na Auguście i próbował wypluć
artefakty, które napchał krasnolud do jego ust.
Uzbrojone dzieci i wnuki głowy gildii rzuciły się na wyższego demona. Takiego
malca bez problemu można było pokonać bronią. Nagle poczułam, jak moja
magia zaczęła powracać. Dziękuję, demonie! Pożarł coś pożytecznego. Nie
wolno wciskać w mordę demona tego, co popadnie, mistrzu Auguście!
Z głośnym hukiem demon znikł, zostawiając za sobą kłęby pomarańczowego,
śmierdzącego dymu. Mój pentagram znikł ze stołu. Nawet zadziwiające, jak
długo wytrzymał, jako że wlałam w niego zaledwie kroplę energii. Magia krwi
to straszna rzecz.
Zbir podstawił się niefortunnie i, korzystając z okazji, uderzyłam go z całej siły
między oczy. Głębokie rozcięcie dłoni zapłonęło bólem i oprócz tego złamałam
sobie chyba kilka kosteczek. Otto uderzył zbira czołem i ten padł na podłogę.
Artefaktnicy w końcu zorganizowali się i zaczęli okrążać krewnych Augusta.
Mistrz Klaus, stojąc na stole, zajął się ogólnym dowództwem. Elfy szeptały
zaklęcia obezwładniające przeciwnika.
Siadłam na podłodze i jęknęłam, ściskając zranioną rękę. Obok wił się z bólu
Klakersilel, na szczęście żywy. Otto zrzucił kurtkę i zdjął białą koszulę.
– Droga. Dobrej jakości. Czysta, – powtarzał, rozcinając ją na pasy. – Obym już
nigdy więcej nie dał się naciągnąć na wygląd zewnętrzny!
Krasnolud zabandażował mi rękę. Z pomocą Hallonela usadziliśmy Klakersilela
i mocno przywiązaliśmy toporek do jego rany.
– Jeśli wyciągniemy, to krew popłynie i nie przeżyjesz drogi do uzdrowicieli, –
wyjaśnił Otto przygryzającemu usta elfowi.
– Tak, – powiedziałam, tworząc tarczę. Po niej pociekło duże, sine piętno
przekleństwa. – Wyślemy wiadomość do uzdrowicieli i wszystko będzie dobrze.
– Próbowałem, – powiedział Hallonel. – Nie udaje się.
– Ma pracownię w piwnicy, – powiedział Otto. – Tu na całym dom nałożona jest
ochrona, tylko na ulicy będzie można wezwać pomoc.
Nagle zabolała mnie głowa, aż zawyłam.
– Demon! – syknął półkrasnolud. – Wezwałaś go! Zapomniałem!
– Co? – zapytał przestraszony Hallonel. – Gdzie demon? Przecież znikł!
– Oli szuka demon, – powiedział Otto, przytulając mnie do siebie i gładząc po
głowie. – Kiedyś niezbyt udanie się z nimi skontaktowała i nigdy więcej jej już
nie wolno było ich wzywać. Na szczęście jesteśmy w chronionym domu! Co
robić, Olu?
– Krew, – szepnęłam z zamkniętymi oczami, bojąc się, że wyjdą z orbit, tak
bardzo mnie bolało. – Moja krew na miejscu, gdzie był pentagram. Zniszczyć
kartkę i krew.
– Mogę to zrobić, – powiedział Hallonel.
– Oddaj mi Olę, – poprosił Klakersilel, – Otto, wiem, co należy zrobić.
Półkrasnolud ostrożnie przysunął mnie do rannego i poczułam dotyk ust elfa. Co
za pociąg do pocałunków i to właśnie wtedy, gdy nadciąga Najwyższy Demon!
Jednak artefaktnik nie zaczął mnie całować, lecz wdmuchiwać we mnie strużki
powietrza. To była elficka magia – całkowicie skondensowana czysta energia,
świeża i zielona z wyglądu. Ból ustał i poczułam, jak demoniczny brud zmywa
się z mojej aury... lecz nie cały.
Klakersilel stracił przytomność.
– Ola – pogromczyni mężczyzn, – skomentował Otto, wygodniej układając elfa
na podłodze. – Wiesz, może to, że cię zawsze pragnął, wcale nie jest taką
nieprawdą.
– Irdze o tym nie powiemy, – poprosiłam.
Szum walki cichł. Obezwładniające siły artefaktników zwyciężyły rodzinę
Augusta. Zwłaszcza że głowa rodziny stała się zakładnikiem.
Potem w dotkliwie zrujnowanej komnacie strony siadły do rozmów.
Przewodnictwo przejął Klaus.
– Jako przedstawiciel gildii artefaktników, żądam wyjaśnienia, co tu się dzieje! –
położyłam głowę na ramieniu Otta i w tymże momencie zasnęłam. Po
wszystkim, co przeżyłam, w głowie panowała pustka, a w ciele nie było ani
kropli siły.
Obudziłam się na samym koniec wyjaśnień, żeby dowiedzieć się, że August
kategorycznie odmawia wyjawienia sekretu przygotowania artefaktu
zapomnienia i metod blokowania pracy cudzych artefaktów. Cały majątek
rodziny przeznaczony został na rekompensaty za moralny i fizyczny uszczerbek
pozostałych mistrzów. W przeciągu doby cała rodzina Augusta miała opuścić
granice miasta i nigdy tu nie wracać.
Otto opowiadał mi szeptem motywy ich działania. Mistrz August miał dwoje
dzieci – utalentowaną córkę, która niespodziewanie wyszła za mąż za elfa i
wyjechała, by żyć gdzieś daleko, i syna całkowicie pozbawionego zdolności,
oprócz imponującego lenistwa. Wiele lat August nienawidził elfów, które
pozbawiły jego ród możliwości stworzenia przesławnej dynastii artefaktników, o
której krasnolud marzył całe życie. Córka była bardzo znana, lecz pod elfickim
nazwiskiem i nie chciała znać ojca.
Wnuki były o wiele zdolniejsze od ojca, ale było im daleko nawet do Guntera.
Jedyną możliwością wyniesienia rodziny i utrzymaniu się na rynku było
całkowite zmonopolizowanie danego sektora w Czystiakowie. Tu były kontakty,
klienci i dostawcy. Obojętne i leniwe wnuki nigdy nie dałyby rady zacząć pracy
w nowym miejscu. August zaczął stopniowo urabiać sobie klientów, robiąc
kolegom po fachu małe psoty i oczerniając ich w oczach potencjalnych
zamawiających. Aż nagle dowiedział się, że jego syn stracił pieniądze w karty.
Suma długu była ogromna. Aby nie splamić honoru rodziny, trzeba było podjąć
decyzję i działać szybko.
Rzeczywiście, August nie miał nic do stracenia. Był już bardzo stary i słaby oraz
czuł, że życia nie zostało mu zbyt dużo. Dług rodziny dodał mu sił. Krasnolud
przemyślał swój plan do najmniejszych szczegółów. Wziął pod uwagę wszystko,
prócz mojej miłości do magii wykreślnej.
Uzdrowiciele, którzy przybyli na miejsce, obejrzeli moją rękę i przenieśli
Klakersilela do Domu Uzdrowień. Strażnik oraz pracownik Uniwersytetu Magii
spisali protokół. Artefaktnicy przeanalizowali ostatnie pytania.
Zobaczywszy miejskich magicznych urzędników, zdałam sobie sprawę, że
powinnam być na spotkaniu z moim ukochanym nekromantą.
Dysząc, spojrzałam na zegar. Byłam nieubłaganie spóźniona! Wybiegłam do
przedsionka i spojrzałam na siebie w lustrze. Suknia cała we krwi, fryzura w
nieładzie, zabandażowana ręka. Nie tak planowałam stanąć przed Raulem!
Otto pomógł mi założyć kożuch.
– Pójść z tobą? – zapytał ze współczuciem na twarzy.
– Nie. Muszę przejść przez to sama. Och, dlaczego zasnęłam?!
– Wybacz, Olu, całkowicie wyleciało mi to z głowy....
– Obiecałeś, że zadbasz, abym trafiła na spotkanie! – chlipnęłam. Półkrasnolud
opuścił głowę w poczuciu winy.
Wybiegłam z domu Augusta. Dookoła latały wiadomości, które przez cały ten
czas bezowocnie próbowały mnie znaleźć, gdyż nie były w stanie pokonać
ochrony krasnoludzkiego domu. Eleganckie, podpisane idealnym pismem Irgi.
Mój wzrok padł na jedno ze zdań: „Olu, błagam cię!”. Serce mi zamarło.
Machając ręką rozwinęłam wiadomości i pognałam do restauracji. Nogi
rozjeżdżały mi się na strony, przez co upadałam kilkakrotnie na lód. Dotarłam
na miejsce, gdzie dowiedziałam się, że Irga z ojcem wyszli całkiem niedawno.
Kelner akurat ponownie obsługiwał ich stół.
Całkowicie zdesperowana pognałam do naszego mieszkania. Gotowało się we
mnie tyle uczuć, nogi odmawiały posłuszeństwa, a serce zamierało.
Na ulicy zrobiło się ciemno. Dzień minął niczym wypuszczona strzała, lecz w
tym momencie czas ciągnął się niemiłosiernie.
Wspinałam się do naszego mieszkania niemalże tak, jakbym szła na szafot.
Zawiodłam Irgę. Nie zjawiłam się na spotkaniu z Raulem, który, jestem
przekonana, wykorzystał to na wszelkie możliwe sposoby.
Otworzyłam drzwi. W mieszkaniu było ciemno. Paliła się tylko jedna lampka na
kuchennym stole, a przez niezasłonięte okno wpadało światło ulicznych latarni.
Moje serce zamarło. Irga zawsze lubił, aby w domu było jasno. Pierwsze, co
robił po powrocie do domu, to zapalał wszystkie nasze lampy i lampeczki. W
tym momencie w półmrocznym mieszkaniu mój mąż pakował rzeczy do dużej
walizki. Długa, czarna grzywka przykryła oczy, lecz jej nie odrzucał. Jego ruchy
były zdecydowane.
Oparłam się o futrynę drzwi, nie byłam w stanie zrobić choćby kroku więcej.
– Dobry wieczór, – powiedział nekromanta, nie odwracając się.
– Irga, ja... – zaschło mi w gardle, musiałam przełknąć ślinę.
– Zostawiłem ci kolację w szafie chłodzącej.
– Dziękuję.
– Odchodzę, Olu. Nasze małżeństwo było błędem.
– Słu...Słucham? – pociemniało mi przed oczami. Przesłyszałam się, z
pewnością tylko się przesłyszałam.
– Odchodzę od ciebie, – powtórzył Irga, nadal na mnie nie patrząc.
– Ty... dlaczego tak nagle? Ja... Wybacz mi, nie przyszłam na spotkanie, ale
miałam ważny powód, rozumiesz, nas wszystkich prawie zabili,
przewodniczący naszej gildii chciał odebrać nam interes i...
– Wszystko to z pewnością jest bardzo ciekawe, – Irga otworzył szafę i zaczął
sprawdzać półki jedną po drugiej. – Jednak ten incydent tylko pokazał, jak
bardzo się pomyliłem.
– W czym?
– W naszym małżeństwie.
Milczałam, próbując ułożyć sobie w głowie moment, w którym moje życie się
rozpadło. Ten moment był tak ogromny, tak nieskończenie długi, że w żaden
sposób nie chciał się tam zmieścić i nie byłam w stanie do końca go zrozumieć.
Wydawało się, że to żart, taki okrutny żart.
„Dzień dobry, Olu, dziś masz taki dzień: Na początku niemalże tracisz cały swój
interes (i życie), lecz dajesz sobie z tym radę. Potem prawie tracisz swoją
rodzinę (i także życie), ale także dajesz radę.”
Tak, oczywiście, że mogę wszystko naprawić. Zaraz podejdę do Irgi, obejmę go,
przeproszę. Razem pójdziemy do jego srogiego ojca i wszystko się ułoży.
Wszystko będzie w porządku, bo czy naprawdę moje życie może tak po prostu
nagle się rozpaść?
– Irgo, – pośpiesznie zaczęłam, rozumiejąc, że teraz z miejsca nie jest w stanie
mnie ruszyć nawet sam Joszka. Koszmar, ten koszmar muszę zakończyć,
muszę...
– Olu, nie chcę, żeby moje dziecko nie miało matki, żeby ją zabili, kiedy będzie
w pracy i żeby ono zostało bez niej! – Irga schował się w łazience. Wzięłam
głęboki oddech. Teraz razem sobie popłaczemy i wszystko będzie dobrze. Lecz
mąż wyszedł ze swoimi przyborami higienicznymi i wrzucił je do walizki.
– Irgo, – powiedziałam, starając się być mądra i rozsądna. – Przez ciebie
przemawia obecnie obrażone dziecko. Tak, przeżyłeś ciężką stratę, lecz ja nie
jestem bojowym magiem! Tak, mam czasem.... nieprzyjemności... w pracy, ale...
– Tych nieprzyjemności, tak jak i pracy, jest strasznie dużo!
– Irgo, kochany, mówisz teraz jak twój ojciec, lecz wiedziałeś, z kim się żenisz!
– Dziś było ważne spotkanie z moim ojcem. Gdzie byłaś?
Nie słuchał mnie, nie słuchał zdecydowanie!
– Ja... były okoliczności.
– Uprzedzałem cię, że ojciec chce, żebyśmy podjęli ważną decyzję. Razem!
– Siądźmy więc razem teraz i zdecydujmy. Jestem tu.
– Już ją podjąłem! – krzyknął Irga. – Podjąłem tę decyzję wtedy, gdy ty kolejny
raz dokonałaś wyboru, lecz nie wybrałaś mnie! I także wybrałem! Rozstaję się z
tobą i wyjeżdżam z Czystiakowa!
Z całej siły zamknął walizkę i zaciągnął rzemienie.
– Irga... – jęknęłam.
– Nie mogłem pozbyć się myśli, – Irga podszedł do wieszaków, gdzie wsiały
nasze wierzchnie ubrania i wziął kurtkę, – że kolejny raz nie wybrałaś mnie,
tylko Otto.
– Otto to mój partner. Partner we wspólnym interesie.
– A małżeństwo, Olu, to także partnerstwo. Tylko że wkładam w nie tylko ja
sam. Jestem zmęczony. Bardzo zmęczony.
– Wiem, – wyciągnęłam ręce, lecz Irga zręczne je ominął, schylając się, by
zawiązać buty. – Zróbmy sobie urlop, spędzimy czas razem, porozmawiamy...
– Za późno. Podjęłaś decyzję, ja podjąłem swoją. Dzisiaj, gdy nie przyszłaś na
spotkanie, zniszczyłaś wszystko, w co wierzyłem! Tak bardzo chciałem przeżyć
całe życie razem z tobą, tylko że... nie udało się.
Irga podniósł głowę i spojrzał na mnie. W jego błękitnych oczach ból i obraza
odbijały się tak silnie, że aż odskoczyłam jak od uderzenia. Nie mogłam nic
powiedzieć, nawet z trudem łapałam oddech.
Mąż podniósł moją bezwładną dłoń i zdjął z niej zaręczynowy pierścionek.
Nawet gdy rozstawaliśmy się w przeszłości, nigdy tego nie robił, co dawało mi
nadzieję. Wtedy. A co zostało mi teraz?
Wczepiłam się w jego koszulę w ostatnim błagalnym odruchu, lecz on delikatnie
wyswobodził się. Jego palce były lodowate. Ostrożnie odsunął mnie, podniósł
walizkę i odszedł.
Zostałam sama.

Rozdział VII
Odłamki
– Olgierda, Olgierda! – otworzyłam oczy i zobaczyłam stojącego nade mną
sąsiada. – Źle się czujesz? Może wezwać Irgę z Urzędu?
Pokręciłam głową, dochodząc do siebie. Kiedy Irga odszedł, moje nogi ugięły
się pode mną i po prostu zjechałam po ościeżnicy na podłogę, pozostając tak
przy rozchylonych drzwiach.
– Zrobiło mi się po prostu słabo, – powiedziałam do sąsiada. – Przepraszam za
problem.
Sąsiad, nie słuchając moich sprzeciwów, dociągnął mnie do łóżka, podał wody i
nawet pomógł się rozebrać.
– Ma pani suknię w krwi, – powiedział. – I na ręce bandaż przeszedł krwią.
– Aha, – powiedziałam bez emocji.
– Może jednak wezwać Irgę?
– Nie, on o wszystkim wie. Mam taką pracę... Pracę. Wszystko w porządku.
Sąsiad spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem i wyszedł. Poleżałam przez
chwilę na łóżku, odwróciłam głowę – poduszka Irgi wystawała spod kołdry.
Mogłam dokładnie powiedzieć, w jakim miejscu znajdowało się w niej
wgniecenie jeszcze po zeszłej nocy.
Wyskoczyłam z łóżka, zerwałam z siebie suknię, założyłam swój codzienny
strój, włożyłam kozaki na nogi, narzuciłam kożuch i wybiegłam z mieszkania.
Noc, jak na złość, była przepiękna. Świecił księżyc, lekki mróz szczypał w
policzki, skrzypiał śnieg. Biegłam do domu Otta, tak jakby od tego zależało
moje życie. Z hałasem wbiegłam do domu i upadłam na progu ciemnego pokoju
gościnnego.
Senny półkrasnolud pojawił się za moimi plecami, poczesując się po brzuchu.
– Co się dzieje? – zapytał – Ola?! Ej!
– Odszedł, – powiedziałam, kierując słowa do podłogi. – Irga odszedł ode mnie.
Całkiem. Nawet zabrał pierścionek
Łez nie było, ale w gardle stanęła gula, której nie byłam w stanie ani połknąć ani
wypluć.
– Biedna moja kochana, – powiedział Otto i pogłaskał mnie po plecach.
– Powiedział, że wybrałam ciebie, a nie jego.
– Głupiec.
– Co mam teraz robić? Jak żyć?
– Jak żyć, jak żyć... Żyj dalej.
– O czym ty mówisz!
Otto westchnął i podniósł mnie, żeby rozebrać. Dzisiaj już drugi raz rozbiera
mnie nie mąż, i całował także nie mąż. A mąż... jego brak.
Odepchnęłam ręce Otta i poszłam do swojej sypialni. Padłam na łóżko i
zasnęłam.
*
Leżałam na łóżku kilka dni, patrząc w sufit, błądząc między snem a jawą. Otto
przynosił mi herbatę, opatrywał rękę i milczał.
W pewnym momencie zrozumiałam, że bolą mnie boki i odleżałam sobie uszy, a
prócz tego bardzo chciałam jeść. Dlatego też wstałam, przebrałam się w czyste
ubrania, zaplotłam włosy i poszłam do salonu.
Otto siedział za stołem i nucił piosenkę. Oznaczało to, że rysuje projekt nowego
artefaktu. W kominku trzeszczały drwa. W pokoju rozchodził się wspaniały
zapach dżemu z szyszek, którego recepturę przekazała Ottowi babcia ze strony
ojca, prawdziwa ekspertka w zakresie zimowych przetworów.
Życie toczyło się dalej.
Słysząc moje kroki, Otto odwrócił się, obrzucił uważnym spojrzeniem mój
ogólny wygląd i zapytał całkiem zwyczajnym tonem:
– Będziesz jeść kaszę? Jest jeszcze mięsna sałatka. I herbata z szyszkami.
Poczuj się niemalże jak wiewiórka.
Kiwnęłam głową.
Otto wstał, złożył kartki papieru w stosiku i nalał herbaty do mojej ulubionej
szklanki.
Gorąca kasza ze skwarkami, mięsna sałatka, dżem na talerzyku, śnieg za oknem.
Nie miałam tak silnej woli jak pustelnicy, by przeżyć ból, potem udać się do
lasu, wykopać sobie ziemiankę i żyć tam, nauczając innych wędrowców
mądrości i życiowych prawd. Mój złośliwy organizm chciał dobrze zjeść, wziąć
prysznic i zmienić bieliznę. Moje ciało przyzwyczajone do codziennego wysiłku
protestowało przeciwko leżącemu trybowi życia. Mój rozum rozkazywał
znaleźć Irgę.
– Zrobimy dziś generalne porządki! – oznajmiłam.
– Całkiem generalne? – zainteresował się Otto.
– Całkowicie.
Półkrasnolud skrzywił się, ponieważ doskonale wiedział, komu przypadnie
sprzątanie piwnicy i odśnieżanie przed wejściem.
– Jest jeszcze jedna opcja. Wrócisz do swojego pokoju, żeby dalej sobie
pocierpieć.
– Nie, nacierpiałam się już. Znudziło mi się.
– Z pewnością nacierpiałaś się?
– Tak.
– Kłamiesz, – Otto podszedł do sekretarzyka, w którym chroniliśmy
najważniejsze dokumenty i przyniósł mi stamtąd formularz na oficjalnym
błękitnym papierze z wytłoczonymi złotymi, królewskimi różami.
„Oświadczenie o rozwodzie”. Połowa Irgi była już zapełniona. Imię, data
urodzenia, miejsce pracy – Rintaur? Gdzie to jest? – nieruchomości, dzieci –
kreska, zwierzęta domowe, cenne artefakty...
„Przyczyna rozpadu małżeństwa”
Kaligraficznym, starannym pismem, ręka nie drgnęła ani razu – „Nie zeszliśmy
się z żoną w życiowych celach”.
Nie zeszliśmy się.
Otto zdążył wydrzeć formularz z moich rąk, a ja uderzyłam głową w stół i
zaczęłam płakać. Płakałam długo, najpierw z wyciem oraz biciem głową o blat,
lecz później i to się znudziło. Wytarłam nos podsuniętą przez Otta chustką
wielkości obrusu. Zaczęłam znowu płakać, jednocześnie zajadając kaszę, która
pachniała tak bardzo cudownie. Najważniejsze, by w tym samym momencie nie
chlipać i nie połykać.
Półkrasnolud siedział naprzeciw i czekał, póki się uspokoję. Płacząc, zjadłam
kaszę, potem sałatkę, wypiłam herbatę, zakąsiłam dżemem, czknęłam i
ponownie zapłakałam, lecz teraz nie z bólu duszy a od fizycznego – nie powinna
była tak się najadać na pusty żołądek.
Przewidziawszy to, Otto podał mi szklankę z mętną cieczą.
– Krople na żołądek, od mojej cioci. Wypij, poprawi ci się.
– Żołądkowi się poprawi, – powiedziałam wypijając mieszankę, – fuu,
paskudztwo! A co mam z sercem robić? Co mam robić z sercem, Otto?
– Masz trzy opcje, – półkrasnolud chwycił się za brodę, potarł ją, a potem
wyrzucił z siebie: – Pierwsza. Sama powiedziałaś, że Irga stwierdził, że
wybrałaś mnie. Jestem tu obok.
Wytarłam oczy o chustkę, i ciężko westchnęłam.
– Otto, przecież mnie nie kochasz.
– Kocham.
– Ale nie tak...
– Kochanie-bajanie! – teraz zrozumiałam, dlaczego Otto siadł naprzeciw, a nie
zaczął mnie pocieszać. On także przygotowywał się do rozmowy. – Nie to jest w
małżeństwie najważniejsze! Mamy wspólny cel! Razem pracujemy i to dobrze
pracujemy. Czego jeszcze ci potrzeba?
– Eeee... – Przedstawiam sobie w głowie obrazek siebie z Ottem. – Żeby...
eeee... – czego tu się wstydzić, albo przed kim. Przed Ottem to głupota. – Żebyś
ty mnie chciał! Otto, wybacz, jesteś mężczyzną całkiem niczego sobie, ale nie
wyobrażam sobie nas razem w łóżku.... to znaczy śpimy ze sobą, ale tu nie o sen
chodzi, rozumiesz co mam na myśli.
– Także tego sobie nie wyobrażam, – szczerze przyznał Otto. – Tyle razy
widziałem cię w różnych sytuacjach, że... ale w tych sprawach apetyt rośnie w
miarę jedzenia.
– Mógłbyś zrobić to ze swoją siostrą? – zapytałam bez ogródek.
– Jesteś moim partnerem w biznesie! – oburzył się Otto. – Jesteś mi bliższa od
siostry! W porządku, zapomnijmy o tym. Porozmawiamy o tym za dwadzieścia
lat, kiedy już nie będziesz tak silnie przejmowała się problemami „chce – nie
chce”.
– A ty?
– A dla mnie nawet teraz kwestia biznesu jest ważniejsza. Nie, oczywiście, chcę
dzieci. Ale dla mnie jest za wcześnie, aby o tym myśleć. O wiele za wcześnie.
– Tak, dla ciebie wszystko jest takie proste, – zawyłam. – A jeśli nocą przyjdę do
ciebie?
– Och, kobieto! Jestem młodym mężczyzną! Na dodatek jestem młodym
mężczyzną z pieniędzmi i w dużym mieście! Wyobraź sobie, że mogę znaleźć
miejsce, gdzie zaspokoję swoje żądze, tak żeby potem się na ciebie nie rzucić,
jasne? Prócz tego, Olu, widziałem cię martwą. Dwa razy. Szanuję Irgę, ale nie
mogę nie zauważyć, że tylko nekromanta po czymś takim może pragnąć kobiety
z podobną siłą, a nawet jeszcze bardziej.
Ten fakt mnie zaskoczył i zaczęłam się zastawiać, wylizując dżem z talerzyka.
– Dobrze, – powiedziałam, pogodziwszy się z tym. – Dziękuję, że mnie
oświeciłeś. A... Otto, jakoś nigdy specjalnie nie interesowałam się twoimi
życiowymi planami. Tak, stać się znakomitym artefaktnikiem, mieć dużo
pieniędzy, zatrudnić podwładnych, ożenić się... z kim?
– Mistrz August ma córkę, – powiedział Otto. – Gertuda Tomnrel. Żona
Ipaturonela, znanego jubilera.
Opadła mi szczęka.
– Chcesz odbić Gertrudę? Ona jest starsza od ciebie i to dużo, skoro jej brat ma
już dorosłe dzieci.
– Kochanie, myśl czasami! Nie chce odbijać Gertrudy, tylko zdobyć Adel. Skoro
są podobne, szczęśliwe małżeństwa, to dlaczego nasze miałoby takie nie być?
Adel, córka człowieka-artefaktnika i czystej krwi elfki, młoda wykładowczyni
elfickiego na naszym Uniwersytecie. Otto ukończył podstawowy i
zaawansowany kurs, tylko dlatego, żeby być przy niej. I aż do tego czasu....
– Ty ją kochasz? – Byłam zaskoczona.
– Tak, – powiedział Otto jak o czymś, co rozumie się samo przez siebie. – I chcę
się z nią ożenić.
– A… ona o tym wie?
– Wie i jej ojciec też, tylko że dla mnie to jeszcze za wcześnie. Dobrze, że on nie
pracuje w Czystiakowie, bo bylibyśmy konkurencją dla mojego własnego teścia.
– Cudnie, – powiedziałam, gdyż nie byłam zdołałam wymyślić nic lepszego. – A
Adel jest świadoma, że jesteś młodym mężczyzną z pieniędzmi, który w dużym
mieście...
– Nooo, nie wdaję się w takie szczegóły. I tobie też nie radzę. Tak. O czym my
tu...? Ach, tak, zbieramy odłamki twojego życia osobistego, by zobaczyć, czy
jest pod nimi ktoś żywy. Pierwsza opcja się nie podoba, więc zobaczmy drugą.
Tam, za bramą, jest pewien ork...
– Tuż za bramą? – wyobraziłam sobie, że Żywko stoi na ulicy na śniegu,
czekając na zakończenie naszej rozmowy. Choć właściwie nic by mu się nie
stało, jest mrozoodporny. Niech stoi.
– Nie dosłownie za bramą. Przyszedł następnego dnia i już wiedział, że
rozstaliście się z Irgą. Prosił, by ci przekazać, że jest zawsze gotowy.
– I trzecia opcja? – zapytałam, żeby nie myśleć o młodym i nieprzyzwoicie
atrakcyjnym orku.
– Trzecia opcja. Ty i Irga dorośniecie, przemyślicie plany oraz życiowe cele i
ponownie się zejdziecie, tylko już nie z powodu idealistycznej miłości, a dla
zwyczajnego życia.
– Ale ja... – obraza aż chwyciło mnie za gardo.
– Ale ty. Każdy ma swoje wady, albo się z nimi zmierzysz i zaczniesz
współpracować, albo „nie zeszli się w życiowych celach”.
Wstałam i przeszłam się po pokoju, kipiąc ze złości.
– Otto, skąd masz formularz rozwodowy? Był tu Irga?
– Nie, – półkrasnolud odwrócił wzrok. – Szukałem go. Po tym jak przyszłaś,
całą noc siedziałem przy tobie, bojąc się, że możesz coś sobie zrobić. A ty po
prostu spałaś! Co prawda jęczałaś przez sen... Rankiem poszedłem szukać
twojego męża. W końcu obiecywałem, że trafisz na spotkanie i jest moja część
winy w tym, że się rozstaliście... A on już zorganizował przejazd do Rintauru.
– Tak właściwie, to gdzie to jest?
– W okolicach Rorritora. Potrzebują tam naczelnika Urzędu. Mroczne góry,
sama rozumiesz, że sporo tam do roboty. Rok pracy liczony jest jako dwa lata 2,
plus wysokie wynagrodzenie. Tam wyjechał również Raul Irronto.
– Urobił mi całkowicie męża, – powiedziałam z goryczą. – Znajdzie mu jakąś
miłą kwiaciarkę i razem będą klepać małe Irronciątka w ciszy i spokoju. Będzie
mu piec pierożki, a on będzie przepadać w pracy...
Otto wzruszył ramionami.
– Póki nie ma twojego podpisu, nadal prawnie jesteś małżonką.
– A co się stanie, jeśli go nie podpiszę?
– Tego nie wiem, idź do biblioteki i poczytaj przepisy, – zaproponował Otto. –
Kochanie, rozumiem, że jesteś teraz zrozpaczona, ale musimy szybko podjąć
decyzję co do twojego życia osobistego!
– Dlaczego szybko?
– Ponieważ ork nie był jedynym gościem! Przychodził do nas Klakersilel i

2 Zasada pracy w ciężkich warunkach, jak obecnie na przykład na Syberii. Jeden rok pracy jest liczony do
emerytury jako dwa [przyp. tłum.]
pragnął paść do twoich nóg. Oczywiście nie wpuściłem go, ale ten gad przy
wyjściu zderzył się z klientem i go podkradł!
– Co?
– Co! To! Wydaje mi się, że w tej chwili mówię jak twój ojciec, ale na chwilę
obecną przez twoich adoratorów są same straty.
– Mój tata nigdy tak nie mówił! Wszystkich zaprzęgał do pracy. Ostatni, przed
moim wyjazdem z Sofipola, pomógł nam pokryć dach.
– To znaczy, że dziewczynka dorosła. Teraz jej adoratorzy kradną naszych
klientów. I bez żadnej rekompensaty.
– A jak to możliwe. że przyszedł? Przecież został silnie zraniony.
– Jakoś doszedł. Ranny bohater. Całkiem blady, nieszczęsny, z palącym
wzrokiem. Pogromca dziewiczych serc. Co z tobą, żal ci go?
– Mówiąc szczerze, to jesteś niesprawiedliwy, Otto. Elf ochronił mnie przed
uderzeniem topora, a ty czepiasz się go o jakiegoś klienta.
Otto zrobił skupioną minę, a później machnął ręką, decydując, że nie udowodni
mi, że klienci to jedno, a ratunek życia to co innego.
W końcu zrobiliśmy generalne porządki. Długo tkwiłam przed półką na książki,
na której stały cenne książki Irgi. Po tym, jak ogniowy demon odmówił pracy i
uciekaliśmy przed chłodem, nekromanta zostawał całą bibliotekę w cieple i pod
ochronną Otta. Na początku zdecydowałam dumnie wezwać przewoźników i
wysłać Irdze jego książki, ale później przemyślałam to. Jeśli będzie ich
potrzebował, to niech sam przyjeżdża i je zabiera.
– Musisz do końca tygodnia zwolnić służbowe mieszkanie Irgi, – powiadomił
mnie Otto, kiedy wieczorem siedzieliśmy w fotelach przed kominkiem i piliśmy
herbatę. – Zamieszka tam nowy pracownik.
Zamknęłam oczy, nie chcąc myśleć ani czuć. Chciałam, by to wszystko było
tylko strasznym snem. Jak mam się wyprowadzić z mieszkania, w którym
przeżyłam tyle szczęśliwych chwil? Wiedząc, że to już nie wróci. Wiedząc, że w
sekretarzyku leży formularz rozwodowy.
– Jeśli nie możesz, – Otto położył rękę na moim kolanie i ze współczuciem
spojrzał w oczy, – zajmę się tym.
– Nie. Sama muszę to zrobić. Żeby zrozumieć, że to koniec. Żeby pozbyć się
fałszywych złudzeń. Zrobię to jutro.
Uzbrojona we wszystkie posiadane w domu szmatki, udałam się do mieszkania.
Łzy pociekły mi już na schodach, płakałam w czasie, gdy pakowałam rzeczy do
toreb, płakałam, gdy sprzątałam łazienkę i pokój, chlipałam, gdy wyciągałam
rzeczy na korytarz. Od płaczu rozbolała mnie głowa i drżały ręce. Na szczęście
wszyscy sąsiedzi byli w pracy i nikt mi nie współczuł.
Umyłam twarz chłodną wodą i siadłam na łóżku. Dzisiaj Otto obiecał dać
ogłoszenie do gazety o jego sprzedaży. W najgorszym wypadku zostanie jako
bonus dla kolejnych najemców. A ja musiałam uspokoić się, żeby zdjąć
wszystkie zaklęcia ochronne z mieszkania. Jeśli zrobi się to w tak roztrzęsionym
stanie, to można uzyskać bardzo nieprzyjemne efekty.
Zwinąwszy się w kłębek na łóżku, objęłam się rękami i zaczęłam myśleć, jak
teraz żyć dalej. Wszystko byłoby prostsze, jeśli bym nie kochała Irgi tak mocno.
Wszystko byłoby prostsze, jeśli nie byłby tak dobrym mężem. Nawet odchodząc
ode mnie zostawił dla mnie posiłek w szafie chłodzącej, który na szczęście
doczekał się mnie i dziś zjadłam obiad składający się z zimnych ziemniaków z
mięsem.
Zapomnieć? Wybaczyć? Zawitać w jego nowym miejscu pracy i paść do nóg,
błagając o powrót? To, jak szybko Irga zdecydował się odejść i jak
kategorycznie mnie rzucił, raniło prosto w serce. Mimo wszystko pragnęłam być
z nim.
Co powinnam teraz robić?
Ktoś delikatnie zapukał do drzwi, a potem otworzył je z lekkim skrzypnięciem.
Odkręciłam się na łóżku i spojrzałam na gości. W korytarzu stali Lira z mężem i
Trochim.
– Przyszliśmy ci pomóc! – z fałszywym entuzjazmem zawołała Lira. –
Wynajęliśmy karetę.
Mężczyźni tuptali na progu, odwracając wzrok. Jawnie nie wiedzieli, co
powiedzieć.
– Tylko nie użalajcie się nade mną! – powiedziałam szczerze. – Rzucił mnie
mąż. Tarzam się na naszym łóżku i płaczę. Jest mi dzisiaj bardzo smutno. Ale z
drugiej strony, rzucił mnie jeden mąż, to będzie drugi, tak jak i wesele oraz
prezenty. Wszystko prowadzi ku lepszemu.
– Tak, – powiedział nieskrępowany Trochim, przeszedł nad torbami i siadł obok
mnie. – Nawet widzieliśmy nowego, a dokładniej starego kandydata na twojego
męża. Żywko stoi na ulicy, także przyszedł pomagać z rzeczami.
– Sądząc po wszystkim, was wezwał Otto, a jego?
– Też Otto. Słuchaj, już od dawna tego chciałem. Mogę poskakać na twoim
łóżku?
– Czy ty masz sumienie? – oburzyłam się. – Przeżywam życiową tragedię, a ty
chcesz skakać po łóżku, na którym jeszcze niedawno...
– Skakaliście sobie z Irgą, no tak, – w żadnym stopniu nie zawstydził się
Trochim. – Nie, Olu, nie osądzaj mnie. Bardzo i szczerze ci współczuje. Sam
przeżyłem wiele rozstań, rzucano mnie i zawsze było to przykre. Ale czemu nie
mogę jednocześnie ci współczuć i poskakać na łóżku? Macie taki dobry
materac! Marzyłem o tym całe życie.
– Nie masz za krzty taktu, Trochimie, – zadrwiła Lira, a Arsen chwycił za dwie
duże torby i zniósł na dół. – Nie wstyd ci się zachowywać w ten sposób, jak
dziecko?
– Nie, – powiedział bojowy mag, wstał na łóżko i podskoczył.
Podrzuciło mnie na łóżku. Interesujące, z Irgą nigdy nie skakaliśmy, choć
sprężynowy materac był jakby stworzony do dziecinnych zabaw.
– Olu! Wstawaj, bo boję się na ciebie spaść.
– Przestań, Trochimie, – upomniała Lira.
– Czemu by nie! – sprzeciwiłam się. – Też chcę poskakać!
Wstałam na łóżko i wzięłam Trochima za ręce. Skakać razem jest weselej.
Skakałyśmy tak z siostrami, gdy rodzice nie widzieli.
– Tylko spójrzcie na to! – zbulwersowany Otto przepychał się między torbami
do mieszkania. – Ze wszystkich sił staram się, żeby biedna, nieszczęsna Ola
była zadowolona, a ona sobie po łóżku skacze!
– Tak, ona jest zadowolona! – wyraził Trochim. – Popatrz, Otto! A jeszcze
lepiej, dołącz do nas!
– Ja też chcę! – powiedziała Lira.
W rezultacie skakaliśmy po łóżku w czwórkę. To było zabawne do czasu, aż
wrócił Arsen – Dlaczego tylko ja noszę rzeczy? – i także zapragnął poskakać.
Pięciorga ludzi łóżko nie wytrzymało i złamało się z głośnym trzaskiem.
Spadliśmy na podłogę i w pierwszym odczuciu wydawało mi się, że połamałam
wszystkie kości oraz że sprężyna z materaca przeszyła mi bok i przebiła ciało.
Kiedy rozplątaliśmy nasze ręce oraz nogi i rozpełzliśmy w różne kąty, to
wyjaśniło się, że wszystko zakończyło się tylko siniakami. Najbardziej
poszkodowany został Arsen. Trochę niezdarny uzdrowiciel nie opanował
umiejętności upadania.
– Wiedziałem, wiedziałem, że to zły pomysł! – marudził w czasie, gdy Lira
wodziła rękami po jego wyraźnie puchnącym oku. – Kto mi podbił oko?
– Ja, – ze zmieszaniem przyznała się jego żona, – łokciem.
– Ale było zabawnie, prawda? – spytał Trochim. – Nie skakałem na łóżku już ze
dwadzieścia lat! Nigdy nie będę zabraniał tego swoim dzieciom!
– Zapisz sobie, żeby nie zapomnieć, – poradził Otto, oglądając popsute łóżko. –
Co teraz z nim zrobimy? Wątpię, żebyśmy dali radę je sprzedać.
Nagle ogarnęła mnie chciwość.
– Nie będę sprzedawać. Niech leży u nas w stodole, może jeszcze się przyda!
Takie podejście do spraw gospodarczych półkrasnolud w pełni rozumiał. Nasza
stodoła wypełniona była rupieciami na „kiedyś tam”, ponieważ nie wyrzuca się
potencjalnie przydatnych rzeczy!
– A jak zamierzacie je przenieść? – zapytał uzdrowiciel. – Do karety z
pewnością się nie zmieści. Trzeba by zamówić wóz.
– Mamy przecież Żywko! – przypomniał sobie Otto. – Stoi na dworze. On i
Trochim z pewnością dadzą radę je donieść. Jeśli jeszcze zastosujemy artefakt
na wagę...
Spojrzałam na łóżko. Nawet z artefaktem niesienie go będzie niewygodne, tym
bardziej po śniegu.
– Nie poniosę tego łóżka, – nagle powiedział głos dochodzący od strony drzwi,
który zawsze wywoływał u mnie mrowienie skóry. Żywko!
Wszyscy spojrzeli na orka, którego do tego momentu nikt nie zauważył. Mało
tego! Wtopił się w cień na korytarzu do tego stopnia, że przeszłabym obok i
nawet wtedy bym go nie zobaczyła.
– Witaj, Olu! – powiedział Żywko, wchodząc do mieszkania. – Wyjdziesz za
mnie za mąż?
– Zchamiałeś do końca? – zainteresowałam się. – Siedzę w mieszkaniu mojego
męża, na naszym wspólnym łożu! Właśnie tym łożu, którego nie chcesz nieść!
– Oczywiście, że odmawiam. Zgodziłem się tylko popilnować rzeczy.
– I nie pilnujesz, – zauważył Trochim.
– A wilczarze to co? – zdziwił się Żywko i klęknął na jedno kolano, wyciągając
w moją stronę pudełeczko bez wątpienia pochodzące ze sklepu jubilerskiego.
– Szybki jesteś! – zachwycił się Otto.– Olu, klnę się na wszystkie świętości,
gdybym wiedział, że coś takiego zamierza, nigdy bym go nie wezwał!
– Że to planował, wiedzą o tym wszyscy i to od dawna, – odgryzł się Trochim,
kolejny raz odznaczając się kompletnym brakiem taktu. – Olu, decyduj. Od tego
zależy wiele rzeczy.
– Na przykład? – zaciekawiłam się, przyglądając się dziurce w koszuli.
Sprężyna jednak podrapała mi skórę. Nie wiedziałam, co począć z Żywkiem i
usilnie próbowałam wymyślić, jak wykręcić się z tego tak, żeby wszyscy byli
zadowoleni.
– Na przykład jeśli zostanie twoim oficjalnym narzeczonym, to wtedy pomoże
dociągnąć łóżko do stodoły. Ponieważ żaden wybranek przy zdrowych zmysłach
nie będzie pozbywał się niewieściego posagu.
– Zrzekam się uszkodzonego posagu! – wyraził swoje zdanie Żywko.
– Taki jesteś! – klasnął w ręce półkrasnolud. – Bierz, co dają i nie narzekaj!
– Cicho! – krzyknęła Lira. – Przeszkadzacie Oli dać odpowiedz!
Przyjaciele zamilkli i zaczęli grzecznie oglądać przedstawienie. Grzecznie.... jak
stado głodnych wilków patrzących na ranną owcę.
– Co z wami, – nie wytrzymałam. – W ogóle nie żal wam Irgi?
– Nie, – powiedziała Lira, a Arsen kiwnął głową. – Sam zdecydował rozstać się
z tobą, więc dlaczego mu współczuć? To ciebie rzucono, ciebie nam żal. A nie
jego.
– Ma nowe stanowisko i wynagrodzenie, – dodał Otto. – Dobre wynagrodzenie,
niech ono go pociesza.
Popatrzyłam na Żywka. Ork cierpliwie klęczał na jednym kolanie, z
wyciągniętym pudełeczkiem. Jego oczy płonęły ledwie zamaskowanym
zniecierpliwieniem.
– Żywko, ja... eeee... słuchaj, nie chcę cię obrazić, ale nadal jestem zamężna.
Dlatego jestem zmuszona odrzucić twoją propozycję, – cicho powiedziałam,
dodając do głosu kroplę żalu.
– W świątyni Rodu powiedzieli, że Irga otrzymał formularz rozwodowy, – ork
wykazał się wiedza.
– Niesamowite, przygotowałeś się! – zdziwiłam się.
– Oczywiście, – Żywko zrobił się ponury, – chcę zdążyć cię zdobyć, zanim nie
połączyłaś się z kimś innym silnymi więzami rodziny artefaktników.
– Ooo! – powiedział Trochim. – Otto, niesamowite! A gdzie twój pierścionek?
Sukin Kot, trzeba będzie znaleźć starą księgę zakładów naszego rocznika! Jeśli
weźmiecie ślub, to Riak będzie mi winien dziesięć złotych monet! Tylko zróbcie
to do zielarza3, inaczej to ja będę mu winien.
– Nie mogę uwierzyć! – oburzyłam się. – Robiliście o mnie zakłady! Kto!
– O ciebie i Irgę nie tylko my się zakładaliśmy. Lira, nie musisz na mnie patrzeć
jak na ostatniego szumowinę!
– Wiem, że nie tylko wy, ale o waszych zakładach nic nie wiedziałam! –
krzyknęłam.
– Wyjaśnijmy to sobie, – wyjaśnił Otto. – Otrzymujecie procent za każdy
zakład. Koniec końców, wykorzystujecie nas.
– Nie mam zamiaru brać ślubu z Ottem, – sprostowałam oficjalnie. – Tak więc
możesz zbierać pieniądze, Trochim.
I pomyślałam: „ciekawe czy Żywko wie o Klakersilelu?”
– A co powiesz o elfie? – zapytał ork.
Aha, jeszcze by nie wiedział, skoro nawet do świątyni Rodu poszedł i przekupił
kapłanów! Zapewne o naszym przedstawieniu na zebraniu artefaktników
chodziły już legendy! Mistrz August był sądzony, dlatego tego, co działo się na
rozprawach, nie można było zachować w tajemnicy (ciężko ukryć informacje,
gdy w grę wchodzi trup znanego miejskiego mistrza oraz stos protokołów z
miejsca zdarzenia wykonanych przez miejskich urzędników).
– Ten, który zasłonił cię od uderzenia topora własnym ciałem? – zapytała Lira.
– Co takiego? Jako jedyny nic nie wiem? – wzburzył się Trochim. – Co się tu
dzieje? Kolejny ślub Oli organizujemy w elfickiej dzielnicy? I kim jest kolejny
stosunkowo szczęśliwy małżonek?
– Dlaczego stosunkowo szczęśliwy? – obraziłam się. – Mój mąż będzie
szczęśliwy!
– Na tyle, by uciec z walizką w nocy? – przyjaciel zapytał niestosownie.
Zapadła cisza. Żywko spojrzał groźnie na Trochima.
– Tak! – krzyknęłam. – Nie jestem na tyle dobra i rzeczywiście ode mnie
uciekają nocami, ale nie będzie mnie pouczał ktoś taki jak ty, kto w ogóle nigdy
nie był z kimś związany!
Przyjaciele milczeli.
– Wybacz Żywko, ale muszę odrzucić twoją propozycję. Nadal jestem prawną
małżonką Irgi, mimo tego, że on mnie za nią nie chce. Muszę.... – przełknęłam
łzy, – muszę... pobyć samej.
Pobiegłam do drzwi, przeskoczyłam przez torby i chwyciłam kożuch. W małym
mieszkanku zrobiło mi się ciasno i zabrakło mi tchu. A żeby spłonęło!
Wszystkie rzeczy przypominały mi o szczęściu, które okazało się tak nietrwałe.
Łóżko, na którym przytulał mnie ktoś, kto zdecydował rzucić mnie w jedną
noc... Wspomnienia – koniec z nimi!
Myślałam wcześniej, że Irga jest moją lepszą połówką. Teraz ta lepsza połówka
w ogóle mi się nie podobała. I tak właściwie on nigdy nie był moją połówką, a
tylko swoją. To w sobie trzeba szukać lepszej części, a nie w drugim człowieku,
3 Zielarz – miesiąc w środku lata [przyp. tłum.]
tylko w sobie!...
*
Kilka godzin później Otto przysiadł się do mnie w „Pij więcej”, gdzie
zalewałam ostatnie wydarzenia najprawdziwszym krasnoludzkim samogonem.
– Olu, rozumiesz mnie jeszcze? – zapytał krasnolud.
– Jasne, – odpowiedziałam całkowicie trzeźwym tonem. – Jest mi tak źle, że
nawet alkohol mnie nie bierze.
– Poczekaj, – półkrasnolud pchnął do mnie talerz słonych precli. – Niedługo
weźmie. Przenieśliśmy twoje rzeczy. I łóżko.
– Dziękuję, – powiedziałam niepewnie. Zorganizować wyprzedaż, czy spalić
wszystko na podwórzu? W nowe życie należy wejść z nowymi rzeczami! W
takim razie nie będę miała żadnych ubrań. Otto, ma się rozumieć, milczy, lecz z
pewnością w głowie przelicza straty spowodowane moją osobistą tragedią. Na
duże zyski w najbliższym czasie nie mam co liczyć.
– Żywko dał Trochimowi po twarzy, a Lira dodała swoje, – wyjawił przyjaciel. –
Nawet się nie sprzeciwiał. Wie, że zasłużył.
– Otto, powiedz mi szczerze, jesteś za Żywkiem? – dolałam do kufla i
pomachałam dzbankiem oberżyście.
– Jestem za tym, żebyś była szczęśliwa, – dyplomatycznie odpowiedział Otto. –
A z kim? Z Irgą, Żywkiem czy z kimś innym, to nie ma znaczenia.
– Ale teraz jest mi tak źle!
– Jutro będzie gorzej, ale to prowadzi do lepszego. Aby się wynurzyć, czasem
trzeba dobić dna i się od niego odbić, by wypłynąć ku powierzchni..
– A jeśli nie będę miała sił się odbić? – zapłakałam.
– Będziesz, – uspokoił mnie Otto. – Jesteś Olą. Jesteś moim kochaniem. Jestem
obok ciebie i zawsze ci pomogę.
Płakałam i piłam, w końcu alkohol podziałał. Najlepszy przyjaciel ciągnął mnie
do domu ciemnymi ulicami, a ja śpiewałam wszystkie pieśni, jakie znałam i
puszczałam różnokolorowe fajerwerki w powietrze.
Ponieważ kończyć kolejny rozdział swojego życia powinno się uroczyście i
pięknie!
CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział I
Nowa przygoda
– Olu! – Otto wpadł do domu tak zadowolony z życia, że w tej samej chwili
zapragnęłam go zamordować.
Siedziałam w fotelu ściskając poduszkę oraz pudełko cukierków i
nienawidziłam całego świata. Urządziłam sobie smutny urlop w celu poprawy
swojego kobiecego stanu zdrowia, a ten gad śmiał być tak radosnym w
momencie, gdy kończyło mi się drugie pudełko słodyczy!
– Co takiego? – zapytałam, rozwijając od razu dwa cukierki i zaczynając je
przeżuwać, by nie powiedzieć czegoś zbędnego.
– Jedziemy do stolicy! – obwieścił półkrasnolud, potrząsając przede mną gazetą.
Chwyciłam „Wiadomości Sitorii”, żeby sprawdzić, czym tak przejął się Otto. Na
całej pierwszej stronie było ogłoszenie o tym, że król poszukuje żony i w
związku z tym organizuje konkurs dla wszystkich chętnych. Na drugiej stronie
były informacje o nowych dekretach i przypisach. Na trzeciej szczegółowy
wywiad z jakimś ministrem żądającym polepszenia stosunków ze Stepią i
zmniejszenia opłat celnych dla orków. Na ostatniej zamieszczono masę
ogłoszeń, od informacji o zgromadzeniu akcjonariuszy po wiadomości o
bankructwach.
Z tego właśnie powodu nie czytuję prasy biznesowej. Przyczyna, dla której Otto
zdecydował się wybrać do stolicy, była dla mnie niejasna. Nie chcę przecież
brać udziału w konkursie, to było zdecydowanie za wiele, nawet jak na mojego
najlepszego przyjaciela!
– Dlaczego mamy jechać do stolicy? – zapytałam.
– Za pracą, – dumnie odpowiedział Otto. – Podliczę budżet.
Rozwinęłam jeszcze dwa cukierki. Do stolicy, jak do stolicy.
*
Od momentu rozstania mojego i Irgi minęły dwa miesiące. Na zewnątrz zawitała
wiosna, choć dokładniej przyroda nie mogła dokonać wyboru, czy to już wiosna,
czy jeszcze zima. Mieszkańcy także nie mogli się zdecydować, dlatego można
było spotkać osoby ubrane w kożuchy, kurtki i lekkie płaszcze.
Te dwa miesiące minęły mi idealnie. Gdybym dalej była żoną nekromanty, to
nawet Raul Irronto nie znalazłby powodu, by się przyczepić. Pracowałam pilnie,
a ciche, domowe wieczory spędzałam na nauce. Żeby się nie nudzić w wolnym
czasie wychodziłam na spotkania z przyjaciółmi. Żadnego niebezpieczeństwa,
nawet banalnego (co prawda jeden raz oparzyłam sobie palec, aż do stanu
ropnego, ale to się nie liczy).
Okazało się, że Irga nawet swoimi krótkimi wizytami w domu zabierał mi
mnóstwo czasu. Teraz z braku zajęć zainteresowałam się gotowaniem (z
półkrasnoludem na zmianę, w naszym domu panowało pełne
równouprawnienie). Prócz tego studiowałam bardzo skomplikowaną elficką
księgę dla mistrzów artefaktów, którą wyciągnęłam od Klakersilela. Elf wpadł
kilka razy wieloznacznie się uśmiechając, pił herbatę i wysuwał na tyle subtelne
sugestie, że byłam w stanie reagować na nie wyłącznie uprzejmym uśmiechem.
Po wyjściu kolegi, ja i Otto długo dyskutowaliśmy nad prawidłowym
znaczeniem słów i zwrotów, oraz organizowaliśmy burze mózgów nad
prawidłowym rozwikłaniem jego fraz.
Zanim Klakersilel zda sobie sprawę z mojej niedomyślności, zdecydowałam się
uzyskać jak najwięcej korzyści i obdarowując go gradem uśmiechów,
westchnień oraz rzekomo przypadkowych dotknięć, poprosiłam o pożyczenie
specjalistycznej literatury „po fachu”. Elf był na tyle podniecony, że nawet nie
wyznaczył terminu zwrotu, za co nagrodziłam go jeszcze kilkoma dotknięciami,
pocałunkiem w policzek i sonetem. Sonet Klakersilel wyhaftował sobie na
szerokiej jedwabnej wstędze, którą nosił ze sobą wszędzie. Otto był niezmiernie
z siebie dumny, ponieważ dany sonet był jego dziełem, ćwiczeniem, żeby nie
zapomnieć elfickiego i kiedyś podbić Adel swoimi zdolnościami twórczymi.
– Jest jakiś taki dziwny, – podzieliłam się swoimi przemyśleniami z Żywkiem.
Spotykałam się z orkiem dość rzadko, jednak jego nienamacalną obecność
czułam zawsze. Mógł zajść na minutę do pracowni i okryć moje ramiona
rozkoszną chustą z wilczarskiej sierści. Albo przelotnie wpaść do tawerny, gdzie
siedziałam z przyjaciółmi, błysnąć uśmiechem, wypić filiżankę herbaty i odejść.
O nic nie prosił, jednak jego zachowanie było bardzo sugestywne.
– Osaczył cię, jak zwierzę na polowaniu, – Otto powiedział do mnie któregoś
dnia. – Irga to głupiec. Zanim odszedł w nocy, powinien był zarżnąć orka.
– Dla Żywka jestem tylko egzotyką. Nic z tego nie będzie.
– Dlaczego nie? Może i się uda. Jest przedsiębiorcą, ty też. Będziecie czerpać
korzyści od siebie nawzajem. Tylko gorących bułeczek się od niego nie
doczekasz, sama za nimi pobiegniesz, jak milusia. A czym dłużej się zapierasz,
tym bardziej cenna się wydajesz.
Otto w stosunku do mojego życia osobistego utrzymywał wyraźną neutralność,
a nawet przebaczył Klakersilelowi podprowadzenie klienta. Wartość elfickiej
książki była znacznie wyższa.
W momencie, gdy zapragnęłam obmówić elfa, obok znajdował się Żywko.
Pomagał mi sortować koraliki z kości smoka. Bardzo drogi i rzadki towar, który
ork zdobywał sobie znanymi sposobami. Co prawda zawołał sobie taką cenę, że
Otto tylko chrząknął, pożyczył pieniądze, gdzie tylko mógł i zapłacił.
Ekskluzywny towar. Żaden z mistrzów w Czystiakowie takiego nie miał.
Ciepłych uczyć, które czuł do mnie Żywko, nie wystarczyło na zniżkę, ale na
przebieranie koralików zgłosił się na ochotnika. Siedzieliśmy wspólnie za
stołem pod światłem jasnych lamp. Korale były różnych rozmiarów, od
kruszynek, przez które z trudem przechodziła żyłka, do dużych, rozmiaru
miedziaka. Żywko kupił nieposortowany pakiet, przez co był tańszy. Koraliki
pojawiały się po skomplikowanych szamańskich rytuałach nad kośćmi smoków.
Po kilku dniach zaklinania, kość, której innym sposobem nie można było złamać
ani przeciąć, rozsypywała się na kulki różnych rozmiarów, mających wielkie
siły magiczne i energetyczne. Potem orczy rzemieślnicy wiercili w nich otwory i
sprzedawali. Żywko w sekrecie przyznał mi się, że w Stepii znajduje się tyle
smoczych szkieletów, że kuleczkami można by zasypać wszystkie sąsiadujące
kraje. Jednakże przywódcy umówili się, że będą podtrzymywać deficyt, żeby
nie doprowadzić do spadku cen.
Męska aura orka w naszym małym gościnnym pokoju po prostu zwalała z nóg i
powodowała niepowstrzymane namnażanie się nieprzyzwoitych fantazji,
dlatego też postanowiłam porozmawiać na inny temat.
– Kto jest dziwny? – zapytał Żywko, zwinnie sortując koraliki do rożnych
słoików. Zwinne palce tak szybko przemykały nad stołem, że nie mogłam
uwolnić się od myśli o tym, jak by to było, jeśli te palce dopuściłabym do
swojego ciała.
– Klakersilel. Na zebraniu mistrzów całował mnie dość zuchwale, a teraz
zawstydza się przy lekkim dotknięciu.
– Dlaczego pytasz o to mnie? – zdziwił się ork. – Nie lubię, kiedy mówisz przy
mnie o swoich adoratorach.
– A kogo innego miałabym o to zapytać? Masz najbliższy kontakt z elfami ze
wszystkich moich znajomych. Lepiej powiedz mi wszystko, co wiesz, albo
jeszcze wpadnę w jakieś kłopoty. Nagle okaże się, że nasz pocałunek na
zebraniu miał jakieś ważne, sekretne znaczenie, a ja nawet nie zdaję sobie
sprawy, że jestem już zaręczona czy coś w tym stylu.
– Hmm... – Żywko zamyślił się. – Nie, nie wydaje mi się. To było działanie
podjęte w sytuacji zagrożenia życia. Odnoszę wrażenie, że to się nie liczy u
żadnej z ras. Prawo życia brzmi: przed obliczem śmierci trzeba robić wszystko,
żeby przeżyć. A co tyczy się jego zachowania, to przecież elf. Oni w stosunku
do każdej kobiety zachowują się tak, jakby pierwszy raz na konia wsiedli. Ochy-
achy-wzdechy, nieśmiałe spojrzenia... W naszej dzielnicy elficki ślub to
wydarzenie roku, jeśli nie dziesięciolecia. Ale przecież to elfy, gdzie im
śpieszyć.
– Orki także długo żyją, – zauważyłam. – A patrząc na ciebie, nie powiem, że
jesteś w stanie przez rok zadowolić się spojrzeniami.
Żywko uśmiechnął się.
– Ja jestem orkiem. Po pierwsze, żyjemy krócej niż elfy. Po drugie, żyjemy
znacznie krócej niż elfy, ponieważ prowadzimy bardzo aktywny tryb życia. Po
trzecie, magowie także nieźle przedłużają sobie życie, ale to nie znaczy, że będę
czekać długo. I po czwarte, nie chcę, żebyś zadawała się z elfem.
– Zastanawiam się, kim takim jesteś, żeby rozkazywać mi, co mam robić?
– Twoim przyszłym mężem.
– Rozpędziłeś się. Jeszcze jestem z poprzednim mężem.
Żywko w mgnieniu oka pojawił się przy mnie i ujął dłońmi moją twarz,
zbierając się do pocałunku. Poczułam w żołądku słodki ból. Śniadoskóry, silny
ork był ucieleśnieniem pragnień moich hormonów.
– Jeśli jeszcze kiedyś ośmielisz się zastosować wobec mnie siłę, zrobię z ciebie
impotenta. Na zawsze. Zapomniałeś, z kim się zadajesz?
Nie, dziękuję. Drugi raz takiego błędu nie popełnię. Najpierw taki żeni się z
mistrzem artefaktów, a potem narzeka, że żona poświęca za mało uwagi
rodzinie. Potem drugi stara się pocałunkiem zakończyć niewygodny temat.
Kolejnym razem zacznie żądać „tam nie pójdziesz, tylko tam”. Lepiej od razu
wyznaczyć granice, dając po twarzy, niż potem, walcząc o swoje prawa, zostać
samej w nocy.
Ork głośno westchnął i upadł na kolana, chowając twarz w mojej spódnicy.
– A ty zapomniałaś, z kim się zadajesz? – mruknął. – Pragnę cię. Otta nie ma.
Jesteśmy sami. Co nam przeszkadza sprawić sobie nawzajem trochę
przyjemności?
– Nadal jestem zamężna, – przypominałam.
Tak, do teraz nie podpisałam formularza rozwodowego i nie odniosłam do
świątyni. Irga nie przypomniał o rozwodzie i w ogóle mnie ignorował, choć
napisałam do niego kilka listów. Proponowałam porozmawiać, wynegocjować
kompromis...
Trochę rozbawiła mnie myśl, że Irdze odmówią w świątyni, gdyby pojawił się
tam ze swoją nową oblubienicą (co do tego, że tatuś nie czekał i znalazł mu miłą
oraz gospodarną kwiaciarkę, nie miałam najmniejszych wątpliwości). Może tli
się we mnie nadzieja.
Jednakże spać samotnie z każdym dniem stawało się coraz trudniej. Nie
wiedziałam, że prześladuje mnie taka ilość koszmarów do czasu, aż zaczęłam
swoim krzykiem budzić Otta. Teraz często przybiegam do niego pod boczek jak
dziecko, które podczas burzy ucieka do łóżka rodziców.
Poszłam nawet do Domu Uzdrowień, tam obeszłam wielu specjalistów i w
końcu czcigodny magister, specjalista od aury, powiedział mi:
– Moja droga, dwukrotnie stałaś na granicy śmierci. Spotkałaś się z Joszką.
Twoja aura została rozdarta na strzępy i nie zdążyła się jeszcze do końca
zregenerować... Prawdopodobnie wasza duchowa więź i mąż, władający silną
magiczną siłą, swoją obecnością cię chroniły. Teraz twojej aury chwytają się
wszystkie energetyczne pasożyty, które zlatują się do innych. Na przykład wasza
sąsiadka w myśli życzy drugiej sąsiadce „żeby było ci źle”, przeklęcie jest słabe,
o zdrową aurę rozbije się bez szkody dla niej, ale do ciebie się przyklei. „Źle”
się nie zrobi, ponieważ to nie do ciebie było kierowane przekleństwo, ale
koszmar się przyśni.
Zalecił zwiększenie liczby ochronnych artefaktów, zmniejszenie używania
magicznej energii i prowadzenie zdrowego trybu życia. Magister polecił
regularnie przychodzić do niego na procedurę leczenia aury. Ale do
ostatecznego zwycięstwa nad śladem śmiertelnego zagrożenia mojego życia
było jeszcze daleko.
Żywko zdrowy, pociągający, z czystą aurą bijącą energią, był dla mnie
ratunkiem. Mimo to czepiałam się, sama nie byłam pewna czego, czy to
swojego marzenia o romantycznej, wiecznej miłości, czy też resztek
przyzwoitości.
Ork objął moje nogi rękami, dysząc w spódnicę. Była zbyt cienka, żebym nie
była w stanie wyczuć ciepła, które biło od mężczyzny. Rozkoszne, kruczoczarne
włosy, zebrane wysoko w ogon, rozsypały się po jego plecach i moich nogach.
Nie wytrzymałam i dotknęłam jednego z pasm. Twarde i proste, niczym końska
grzywa. Tak bardzo niepodobne do miękkich i lekkich czarnych nici Irgi! Cały
był niepodobny, szerokie ramiona, żelazne mięśnie poruszające się pod skórą
przy każdym ruchu, siła, z którą ściskał moje nogi... Irga był szczupły, niemalże
o elfickiej figurze. Przytulał mnie zawsze delikatnie. Chociaż widziałam, że w
walce niczym nie ustępował orkowi.
– Zamężna, zamężna, – z jękiem powiedział Żywko, kierując głowę ku mojej
dłoni. – Dlaczego nadal jesteś zamężna? On nie wróci do ciebie! On chce dzieci,
chce uroczej rodziny! Olu, pomyśl, dam ci wszystko, czego zapragniesz. Nie
potrzebuję żony-gospodyni, takich mamy w Stepii wiele, żebym jeszcze takiej
szukał tutaj. Pragnę żony-partnerki, godnej oprawy i podpory mojego biznesu!
Dam ci cały świat!
– Nie zapomniałeś wyznaczyć, z kim i kiedy mogę rozmawiać? – zapytałam,
przepuszczając między palcami pasmo włosów orka.
Żywko leciutko stuknął czołem o moje kolano.
– Wybacz. Myliłem się.
– Dlaczego mnie kochasz? – zapytałam, obejmując siebie rękoma, żeby nie
dotykać Żywka. – Tylko szczerze. Jeśli powiesz: „Ganiam za tobą, ponieważ
ciekawi mnie, kiedy w końcu padniesz w moje objęcia”, nie obrażę się.
– To także, – zgodził się ork, a potem spojrzał na mnie zagadkowym wzrokiem.
– Ale głównie dlatego, ponieważ błyszczysz.
– Jak to błyszczę? – zdziwiłam się.
– Nie widać tego normalnym wzrokiem, Już wcześniej wyczuwałem, że jesteś
niezwyczajna, ale później szaman potwierdził, że błyszczysz. Znalezienie kogoś
błyszczącego jest wielkim szczęściem. Ale twój charakter także mi się podoba. I
nogi.
– Przestań je podszczypywać tak otwarcie, inaczej cię kopnę, – uprzedziłam. –
To nie błyszczenie, to znamię po Joszce. Jestem ulubienicą demonów. I
koszmarów.
– Bzdura. To Joszka także zapragnął twojego blasku.
– Tak, tak, opowiadaj więcej, że jestem wybrana, bla-bla, w moich rękach
spoczywa los całego świata. Uczą teraz w ten sposób uwodzić dziewczyny?
Preferuję tradycyjny sposób, do pościeli przez żołądek. Albo jubilera.
– Nie mówię, że jesteś wybrana, a że błyszczysz. I Otto także. Wy żyjecie, a nie
egzystujecie. Nie idziecie wyznaczoną przez kogoś innego drogą, sami
tworzycie własną. A za wami idą pozostali. Wszyscy ludzie sukcesu, którzy
wymyślają i tworzą coś swojego – wszyscy oni błyszczą. Tak, co do wybranej to
się pospieszyłaś. A drogę do twojej pościeli zapamiętałem.
Patrzył na mnie takim wzrokiem, że aż w ustach mi zaschło. Nie wytrzymałam
napięcia, które zapanowało w pokoju i oblizałam wargi. Żywko wziął to za
pozwolenie na działanie, wstał i nachylił się nade mną.
„Otto, – modliłam się w myślach., – gdzie jesteś, gdy tak cię potrzebuję! On
mnie zaraz... Albo prędzej ja go zaraz...”
Żywko dotknął ustami mojego czoła, liznął koniuszek nosa. Wstrzymałam
oddech. Chwycił wargami płatek ucha, owiał gorącym oddechem szyję, oblizał
kolczyk... Ponownie pocałował w czoło. Kolczyk zakołysał się, dotknął mokrym
metalem rozgrzanej szyi. Wzdrygnęłam się. Ork odsunął się. Palcami powiódł
po mojej brwi, kości policzkowej, podbródku. Proste ruchy, lecz moje serce biło
w szaleńczym tempie. Paznokciem Żywko powiódł po mojej szyi, poprowadził
w dół, przesuwając po granicy koszuli. Jego wzrok płonął. Palce kreśliły kręgi
na skórze szyi, aż przeszedł mnie dreszcz.
Ork ponownie nachylił się i pocałował w skroń.
– Patrz tylko na mnie, – szepnął. Powiódł dłonią po klatce piersiowej. – Myśl
tylko o mnie.
Siedziałam jak urzeczona, z zamkniętymi oczami i czekałam na kontynuację.
Drzwi zatrzasnęły się.
Żywko wyszedł.
– Gnojek! – wrzasnęłam bez sił, by poradzić sobie z rozczarowaniem. Ciało
żądało więcej, skóra paliła, w głowie szumiało od przepływu krwi.
Niesamowite, co się właściwie stało, czy on mnie zaczarował? Mnie?
Żaden z ochronnych artefaktów nie aktywował się. Nie posiadałam jednak
ochrony przez miłosną magią i od sugestywnego oddziaływania.
Kipiąc ze złości, założyłam kurtkę i ruszyłam do Domu Uzdrowień.
*
– Daj mi jakiś antymiłosy eliksir! – poprosiłam w izbie przyjęć. – O szerokim
spektrum działania.
– Coś pani zjadła? Piła? Założyła artefakt nieznanego pochodzenia? – młody
uzdrowiciel za ladą wyjął standardowy kwestionariusz.
– Nie, – powiedziałam, zastanawiając się nad tym, czy dobrze umyłam ręce po
smoczych koralach. Może Żywko nałożył na nie zaklęcie? Trzeba będzie
znaleźć w bibliotece książkę o szamańskich praktykach. Nic o nich nie wiem. I
tak w ogóle powinnam być ostrożniejsza. Nie zdążę mrugnąć, jak nagle stanę się
żoną i później udowodnij, że to jego sprawka. Nie, formularza rozwodowego nie
podpiszę, choćby jako ochronę przed napalonymi przystojniakami.
– Pani, – powiedział uzdrowiciel, całą swoją postawą dając do zrozumienia, że
marnuję na próżno jego czas, – wydawało się pani, że na nią oddziaływano!
– Co pan mówi? – rozzłościłam się. – A dlaczego nie spytał mnie pan, czy nie
wpadałam w jakieś silne energetyczne pole? Nie byłam ofiarą zaklęcia? Co za
chałturę pan tu odwala? Tu sprawa toczy się o życie i śmierć! Nie chcę żyć w
elfickiej dzielnicy!
Na mój krzyk zza parawanu, który oddzielał salę pierwszej pomocy od sali
przyjęć, wyjrzała Lira.
– Aha, – z satysfakcja powiedziała. – Tak też myślałam, że to ty wywołujesz
skandal. Chodź.
– Słuchaj, przecież to zaniedbanie! – kontynuowałam wyrzuty. – Co to znaczy
„wydawało się”?
– Przestań, – powiedziała przyjaciółka. – Po pierwsze, to tylko stażysta. Obecnie
większość uzdrowicieli poszła na urlop po zimowym przepracowaniu i przed
wiosennymi przeziębieniami. Po drugie, nie przypominasz osoby pod wpływem
miłosnego zaklęcia. Normalny wzrok, oddech, ruch.
– Żywko mnie zauroczył! Zaszamanił!
– Przecież nie posiada magicznych umiejętności, – Lira przygotowała herbatę i
wręczyła szklankę.
– To co! Kupił zaklęcie u szamana.
– Szaman może wpłynąć na ciebie tylko przy bezpośrednim kontakcie. Za co
otrzymałaś dyplom teoretyka?
– Za to, że wiedziałam wszystko na egzaminie, – warknęłam, mocno dotknięta
tymi słowami.
– Olu, nie ma na tobie żadnych wpływów. I twoja aura obecnie jest pełna
energii. Przespałaś się z Żywko?
– Nie!
– Dlaczego?
– Ponieważ mam męża!
Lira przewróciła oczami.
– Mimo to on na mnie wpływa! Myślę o nim i chcę go.
– Powinnaś napisać do „Królewskiej pościeli” na temat teorii spiskowej
zaczarowania, – doradziła uzdrowicielka. – Chcesz go, ponieważ Żywka pragną
wszystkie kobiety, gdy tylko go zobaczą. Jest samcem. Bykiem-reproduktorem.
– Nie uważam się za krowę, – Do pysznej herbaty uzdrowicielka z pewnością
coś dodała, ponieważ chęć kłótni malała z każdą chwilą.
– I nie uważaj, – lekko zgodziła się Lira. – Jednak nie sprzeciwisz się naturze.
– Ty także go pragniesz?
– Tak, – przyznała przyjaciółka. – Pragnę. Która by takiego nie chciała? Nie
jestem martwa. Ale mam męża, prawdziwego, a nie to co...
– Nie kontynuuj. A przy okazji, dlaczego tu tak cicho?
– Czasem się zdarza. Z jakiegoś powodu pacjenci zawsze pojawiają się stadami.
Albo nie ma nikogo, albo wpada nagle pół miasta. Wszyscy siedzą w domach,
smarkają nosami i czekają na zapalenie zatok.
– Jasne. Aż nieswojo jakoś.
– Gdybyś była tu godzinę wcześniej... nikt by z tobą ratunkowych biesiad nie
wiódł.
– Ciekawe, co w nich jest takiego ratunkowego?
– Werdykt uzdrowiciela: samca trzeba wykorzystać zgodnie z jego
przeznaczeniem, żeby nasycił ciało siłą i uleczył duszę od ran.
– Wszystko dla ciebie jest takie proste.
Lira sięgnęła do szafki z tabliczką „Trucizny!” i wyjęła stamtąd talerz z
kanapkami.
– Ciężko jest wtedy, gdy upada na ciebie drzewo i łamie wszystkie kości.
– Każdy ma własne kryteria, – nie zgodziłam się.
Lira melancholijnie jadła kanapkę z kiełbasą, a ja piłam herbatę. W izbie przyjęć
stażysta wojował z jakąś piskliwą pacjentką, ale najwidoczniej nie potrzebował
pomocy. Za jednym z parawanów, dzielących dużą salę na małe pokoiki, ktoś
głośno chrapał. Cisza i spokój, a także lekki cynizm właściwy wszystkim
uzdrowicielom, powolutku we mnie przenikał, dzięki czemu zrelaksowałam się.
Niech wszyscy idą swoimi drogami – Irga, Żywko, a i o elfie prawie
zapominałam.
Położyłam się na łóżku i zadrzemałam.
Dobrze mieć przyjaciółkę-uzdrowicielkę. Obudziłam się w prywatnym pokoju,
wypoczęta, wyspana pierwszy raz od miesiąca. Świat był piękny!
Umyłam się, poprawiłam wymięte ubrania i wyszłam. W korytarzu spotkałam
wczorajszego stażystę.
– Rachunek za leczenie, – powiedział ze źle ukrytą radością i cisnął mi papier w
twarz.
Jeśli miał nadzieję, że rozpocznę awanturę, to się pomylił. Z miłym uśmiechem
odliczyłam mu należność za pobyt w prywatnym pokoju, opłatę za korzystanie z
uspokajających środków i badanie aury. Na szczęście ratunkowej biesiady do
rachunku nie doliczył. Zawsze mówię, że dobrze mieć przyjaciółkę-
uzdrowicielkę.
*
Żywko postanowiło odczekać kilka dni, a ja wierciłam się na łóżku,
przypominając sobie dotyk jego silnych rąk i muskularne ciało. Byłam niemalże
gotowa sama pojawić się w elfickiej dzielnicy i zapukać do drzwi klanu Żywka.
Jednak popsuł mi się nastrój. Cały dzień opowiadałam Otto, jak to nienawidzę
wszystkich mężczyzn, którzy nie potrafią zająć się działaniem w odpowiednim
momencie, a potem siadłam koło kominka z pudełkiem cukierków i poprosiłam,
by mnie nie niepokoił.
Jednak Otto nie spełnił mojej prośby i pojawił się pełen werwy, wesoły i z
gazetą.
– Po co mamy jechać do stolicy?
– Za pracą, – odpowiedział półkrasnolud. – Zaraz podliczę budżet.
Cukierki były smaczne, dlatego postanowiłam nie zwracać na Otta uwagi.
Połowę naszych planów kończyło podliczanie budżetu. Po podsumowaniu
kwoty półkrasnolud zazwyczaj smutniał i zapominał o pomyśle.
Ale nie tym razem.
– Wszystko się zgadza, – poinformował po kilku minutach. – Tak, jedziemy do
stolicy. Jutro.
– Dlaczego?
– Wydać cię za mąż za króla.
Upuściłam pudełko z cukierkami. Za mąż za króla? I to jeszcze z budżetem,
który się zgadza? Czy on na poważnie myśli, że ten pomysł wypali?
Więc to tak, żyjesz z człowiekiem, śpisz w jego łóżku, gotujesz z nim posiłki i
czyścisz ścieżkę ze śniegu, a potem okazuje się, że zwariował.
– Otto, – powiedziałam najdelikatniej jak potrafiłam, pamiętając, że z chorymi
na umyśle ludźmi trzeba obchodzić się grzecznie i spokojnie, – mam męża.
– Drobnostka. Jutro odniesiemy podpisany formularz do świątyni Bogini Rodu i
od razu skierujemy się do teleportacyjnej wieży.
Żaden ze mnie uzdrowiciel, gdyż od razu zapomniałam o wszystkich radach
dotyczących kontaktów z szaleńcami i wrzasnęłam:
– Dlaczego rządzisz się moim życiem? Może nie chcę się rozwodzić! Może nie
chcę za mąż za króla!
– Oczywiście, – zgodził się Otto. – Chcesz siedzieć w fotelu i żreć cukierki w
czasie, gdy twoje życie upływa na bezproduktywnym użalaniu się nad sobą.
Przestań histeryzować!
– Nie chcę za mąż za króla!
– Tak, można by jeszcze pomyśleć, że by cię wziął! Nie czytałaś ogłoszenia?
Wszystkie kandydatki wraz z jedną osobą towarzyszącą płci pięknej mają
zapewnione bezpłatne zakwaterowanie i żywienie na czas trwania konkursowej
rywalizacji!
– Jeśli chcesz za darmo zobaczyć stolicę, to ja kupię ci bilet i opłacę pensjonat,
– powiedziałam. – Też wymyślił, opłacać moim ciałem swoje rozrywki!
– Oszalałaś! – wzburzył się Otto. – Jak mogłaś coś takiego pomyśleć!
– Stop! Siądźmy przy stole i przedyskutujmy wszystko od początku, –
zaproponowałam. – Przede wszystkim Otto, dlaczego jedziemy do stolicy?
Najlepszy przyjaciel siadł za stołem i zauważył:
– Tak, Irga to najprawdziwszy kozioł, że cię rzucił w taki sposób, ale są też z
tego korzyści. Nauczyłaś się prowadzić dyskusje.
Co prawda, to prawda. W przeciągu naszego wspólnego życia ja i Irga nigdy się
nie kłóciliśmy w takim natłoku uczuć, jak z Otto. Irga uważał, że szał należy
wypłakiwać w pościeli, a nie w mankiet partnerowi.
– My, – kontynuował Otto, – zatrzymaliśmy się w procesie rozwojowym. Boję
się, że zostaniemy miasteczkowymi artefaktnikami, którzy profesjonalnie robią
kilka najbardziej rozchwytywanych artefaktów. Tak, możemy już sobie
pozwolić na rozszerzenie biznesu i wynajęcie kilku pracowników, ale po co?
Żeby tworzyć nie jedną, a dwie partie artefaktów na potencję?
– Czemu nie podobają ci się moje dodające wigoru artefakty? – obraziłam się. Z
uzasadnieniem uważałam je za swoje najlepsze osiągnięcie. W każdym razie na
północy kraju nikt mnie jeszcze nie prześcignął i zamówienia płynęły bez
przerwy.
– Podobają mi się! Są wspaniałe, doceniły je już i elfy, i orki, i ludzie, i
krasnoludy. Ale powiedz mi, chciałabyś zapisać się w historii w taki sposób?
– W ogóle nie chcę więcej się zapisywać w historii! Już tam tak namąciłam, że
nie mogę spać bez koszmarów,
Otto szybko znalazł kolejny argument.
– Nie nudzi cię robienie w kółko tego samego?
Spierać się z tym nie mogłam. Od chwili naszego spotkania się z Ottem zawsze
robiliśmy coś nowego. Wymyślaliśmy nowe koktajle alkoholowe. Otwieraliśmy
biznes od zera. Tworzyliśmy artefakty, których nikt nigdy nie robił. Ale
ostatnimi czasy... tak, mój partner w interesach miał świętą rację! Mieliśmy
coraz więcej zamówień na artefakty dla męskiego wigoru, a coraz mniej innych.
Zaczęło robić się nudno. Uczucie nowości. Podniecenie, kiedy to w końcu, po
kilku tygodniach, rozwiązywaliśmy problem, będąc dumnymi ze swoich
zdolności umysłowych i talentu. Gdzie są te uczucia? Odeszły.
– Musimy rosnąć nie tylko wszerz ale i wzwyż! – Otto pałał entuzjazmem. –
Gdzie możemy znaleźć nowe impulsy do rozwoju, jak nie w stolicy?
Kiwnęłam głową na zgodę.
– Ale dlaczego mamy brać udział w tym głupim konkursie o godność królowej?
– Z kilku powodów. Po pierwsze, musisz pobyć trochę wśród świeckiej
ludności. Nie tak po prostu, tylko zapamiętać wszystko, co widzisz i słyszysz.
Potrzebujemy więcej bogatych klientów, a klienci lubią status! Myślę, że jeśli
uda ci się powtórzyć, co powiedziała baronowa ni Taka hrabinie ni Takiej, to
zwiększymy szanse na nową klientelę. Po drugie, ja także nie będę marnował
czasu. I po trzecie. Wiesz, ile kosztuje życie w stolicy, nawet jeśli będziemy
żywić się sucharami wziętymi z domu? Podliczyłem wszystko. Gdybyśmy tak
po prostu pojechali do stolicy, aby nabrać doświadczenia, to później długi
odpracowywalibyśmy przez kolejne trzy miesiące, nie mówiąc o tym, że nikt by
nas nie wpuścił w wyższe sfery. A tak gwarantują nam zakwaterowanie,
wyżywienie i kontakty. I wszystko BEZPŁATNIE!
– Kiedy zaczyna się konkurs? – chwyciłam gazetę. – Pojutrze? W takim razie...
zdołamy się tam dostać tylko przez teleportacyjną wieżę, a ona jest bardzo
droga! I warunki, spójrz, ile wymagań dla kandydatek!
– Jeśli pojedzie się karetą jak turysta, plus wyżywienie i niedogodności,
teleportacyjna wieża kosztuje więcej pieniędzy, za to taniej dla stanu fizycznego.
– Kandydatka powinna być niezamężna przynajmniej od miesiąca.
– Irga zapłacił rozwodową opłatę. Więc zgodnie z prawem będziesz wolna już
od dwóch miesięcy. A wtedy o tym konkursie wiedziało tylko najbliższe
otoczenie władcy, tak więc przyczepić się, że rozwiodłaś się tylko dla króla, nikt
nie będzie mógł.
– Kandydatka powinna posiadać dokumentacje potwierdzającą swoją finansową
niezależność.
– Jesteś oficjalnym współwłaścicielem dobrze prosperującego biznesu. Zajmę
się dokumentami.
– Stan zdrowia. Wzrost... Ach, proszę! „Kandydatce powinna towarzyszyć
kobieta (opiekunka, niania lub bliska krewna)”. O czym ty myślisz? Chcesz,
żebym zwróciła się do mamy lub siostry?
– Nie, oczywiście że nie! – przeraził się Otto. – Będę twoją opiekunką jako
czcigodna Ottawa! To doda ci znaczenia, ponieważ opiekunki-krasnoludzice
posiadają tylko wpływowe osoby, z którymi klan utrzymuje przyjazne kontakty.
Akurat król stara się z krasnoludami nawiązać dobre kontakty, co jest dla nas
bardzo wygodne.
Milczałam, próbując pozbierać myśli.
– Więc zgolisz brodę?
– Za kogo mnie masz? Już wszystko wymyśliłem! W klanach, które pracują z
kamieniem, wszyscy noszą osłonę na twarz, żeby nie niszczyć płuc pyłem. Będę
szanowną damą, która całą młodość przeżyła w takiej rodzinie i nie może
pozbyć się przyzwyczajenia. A dokumenty zrobię. Tak więc zbieraj się, a ja
biegnę wypełnić całą papierkową robotę.
– Zbieraj się! Nie wiem, co ze sobą wziąć! Pierwszy raz jadę do stolicy! Okaże
się że jestem niemodna!
– To pewne, że tak się okaże! Jesteś prowincjonalną dziewką!
– Co brać? Odważne czy skromne? – chwyciłam się za głowę. Zbieraj się, lekko
mu powiedzieć! Nad tym tydzień trzeba myśleć, po sklepach pochodzić...
– Olu, oni specjalnie opublikowali to ogłoszenie tak, żeby do pałacu przybyły
tylko te, które wiedziały wcześniej, te które mieszkają w okolicy, lub te, które
wyrzucą mnóstwo pieniędzy na teleportację, a ty wiesz, że teleportować się
nawet za darmo nie wszyscy mogą. Tak więc wobec narodu wszystko jest bez
zarzutu. Każda dziewczyna myśli, że król mógł wybrać właśnie ją, jeśliby
rodzice nie żałowali pieniędzy! Lojalność wobec władzy znacząco wzrośnie.
Dlatego na konkurs przybędzie masa dziewcząt z walizkami spakowanymi w
naprędce. Masz nad nimi dwie przewagi: nie potrzebujesz króla i ja będę przy
tobie.
– A jeśli wygram konkurs?
Otto zarżał.
– Co z tobą? – obraziłam się. – Uważasz mnie za tak przeciętną, że przegram
konkurs na tytuł żony?
– Nie, z pewnością, – półkrasnolud wytarł łzy i ponownie się zaśmiał. –
Konkurs na tytuł żony przejdziesz bez problemu, tylu pretendentów się o ciebie
stara. Ale konkurs na żonę króla... Jestem przekonany, że już wyznaczono
zwyciężczynię i jej rodzina potajemnie podzieliła stanowiska i pieniądze. Tak
więc zbieraj się, bierz wszystkiego po trochu i pamiętaj, że teleportowane rzeczy
mają ograniczenia wagowe.
Kiedy półkrasnolud uciekł gromadzić dokumenty oraz zdobyć kobiecą suknię,
wyjęłam formularz rozwodowy i położyłam na stole. Przed oczami zobaczyłam
twarz Irgi. To z jaką miłością i czułością na mnie patrzył w poranki, jak lśniły
jego oczy po naszych pocałunkach...
Z jakiegoś powodu z tego wieczoru, gdy wszystko się zakończyło,
zapamiętałam tylko dotyk jego lodowatych palców. Spojrzałam na białą linię na
palcu. Nieopalona skóra, ślad przypominający o miłości. Trzeba będzie natrzeć
go nalewką z orzecha, aby pociemniał.
Moja ręka nie drżała, kiedy wypełniałam formularz. I nie płakałam.
Prawie.

Rozdział II
Stołeczny podstęp
Kompletnie inaczej wyobrażałam sobie przybycie do stolicy. Kiedyś, w latach
młodości, marzyłam o wjeździe tam na koniu, obsypywana kwiatami przez
wdzięczną społeczność za jakiś wielki wyczyn. Później, w czasie studiów,
planowałam wybrać się na turystyczną wycieczkę i chodzić przez kilka dni po
mieście, z otwartymi ustami patrząc na atrakcje. W końcu, z Irgą, planowaliśmy
romantyczną podróż, w której zapewniony miał być luksusowy apartament,
szampan i bal.
To, że wypadnę z wieży teleportacyjnej, podtrzymywana przez opiekuńczego...
a w zasadzie opiekuńczą Ottawę i potem długo będę dochodziła do siebie na
ławeczce na niewielkim placyku, z mokrą szmatką na czole i podkarmiana
kawałeczkami naturalnej chudorskiej czekolady – nie, takie coś nawet w
najstraszniejszych snach mi się nie śniło.
Szliśmy drobnymi kroczkami przez cały dzień. Żeby obniżyć koszty podróży,
bardzo nadwyrężyłam siły magiczne (teleportacja jest bardzo drogim
przywilejem, jednak można było otrzymać zniżkę, jeśli podzielisz się swoją
energią z magami-teleporterami) i teraz nie interesowało mnie nic, prócz
możliwości cichej śmierci gdzieś pod krzaczkiem.
Otto odzyskiwał siły, podjadając prezent od Żywka.
Wyszliśmy z domu bardzo wczesnym rankiem, lecz na uchwycie naszej bramy
już wisiał kosz ze smakołykami.
– Pewnie wyprowadzał wilczarze i przyniósł, – zasugerował Otto. – Oho, cały
zestaw mówiący „Dzisiejszej nocy śpię w twoim łóżku”! Szkoda biedaczka, nic
nie dostanie.
– Jak określiłeś, że to zestaw „noc w twoim łóżku”? – zaciekawiłam się,
wtykając nos do koszyka. Wino, czekolada, wędlina, orzechy... aha, olejek
sandałowy do masażu, o, płatki róż w ślicznie zawiązanym woreczku i miód.
– Miód uważany jest u orków za silnie działający afrodyzjak, – wyjaśnił Otto,
otwierając buteleczkę z olejkiem. – Najprawdziwszy! Elficki! Otchłani, aż
zrobiło mi się żal orka, przecież to cała fortuna! Bierzemy ze sobą. Może się
przyda.
Otto zawiesił przed wyjazdem na naszej kutej tablicy na drzwiach bramy
wywieszkę z napisem „Pojechali do stolicy podwyższać kwalifikacje. Dom
zaczarowany śmiertelnym przekleństwem”. Tę wywieszkę wypalił mu za kilka
miedziaków kuzyn w czasie, gdy Otto szukał u swojej bliskiej rodziny sukni.
Znalezienie kobiecego stroju na jego figurę było niełatwe. Półkrasnolud był
wyższy i masywniejszy od swoich krewniaczek. Jednak nie ma takich
przeciwności, których nie dałby rady w krótkim terminie pokonać klan
krasnoludów, jeśli w grę wchodzi możliwość zdobycia wielu przydatnych
kontaktów i powiązań biznesowych.
– Masz, – Otto podsunął mi pod nos buteleczkę z olejkiem. Sandałowy zapach
załaskotał mnie w nozdrza i kichnęłam.
– Przecież to nie sole trzeźwiące! – jęknęłam.
– Należałaś się już wystarczająco. Jesteśmy w stolicy! Nadszedł wieczór, a nie
zaszkodziłoby, gdybyśmy jeszcze dziś się zarejestrowali! – półkrasnolud
podrapał brodę, która, żeby nie przeszkadzała, została zapleciona w dwa ciasne
warkocze.
– Nie zapomnij nałożyć welonu, – przypomniałam. – I tak w ogóle wystarczy
podjadania mojej wędliny!
– O, oprzytomniałaś! To nie twoja wędlina, tylko nasza. Twoja byłaby, gdybyś
teraz siedziała z Żywkiem na romantycznej randce. Oprócz tego nie wiadomo,
kiedy następny raz będzie możliwość zjedzenia czegoś, a ty mi sknerzysz.
Zrobiło mi się wstyd. Nałożył welon, fragment grubej tkaniny, która zakrywała
jego twarz od oczu po samą pierś. Otto pozbawił się tym sposobem możliwości
normalnego jedzenia wśród innych ludzi. Opracowaliśmy całą historię
opowiadającą o ślubach Ottawy, które podjęła, by uczcić cześć zmarłego w
kopalni męża i dlatego obecnie spożywa posiłki wyłącznie w samotności.
Jednak kto wie, czy będzie okazja pobyć w samotności!
Otto nałożył kamuflaż, poprawił spódnicę i zdecydowanie pociągnął mnie z
ławki w stronę postoju karet do wynajęcia. Odważna opiekunka stukała po
płytach placu ogromnymi butami, a ja posłusznie szłam w ślad za nią, ściskając
w ręce uchwyt walizki, którą pakowałam głęboką nocą. Otto niósł część moich
rzeczy. Opiekunka miała tylko trzy stroje, nie licząc męskiego. Przy czym od
Ottawy nikt luksusu nie wymagał.
Wczoraj wieczorem śmiałam się tak, że nawet dziś bolał mnie brzuch i policzki.
Pojawienie się Otta w kobiecej wersji było dla mnie taką niespodzianką, że na
początku obeszłam go wkoło, a potem zaczęłam się śmiać. Przypominał szafkę,
na którą założono spódnicę. Jaką tam szafkę, całą komodę! A jeśli dodamy, że
Otto przefarbował swoje czarne włosy, odziedziczone po matce, na zwyczajny,
przynależący krasnoludom rudy kolor, a brodę pozostawił dalej czarną, to jego
wygląd nabrał wyjątkowo egzotycznej prezencji.
Śmiałam się, gdy robiłam mu manicure, przez co lakier na paznokciach był
nieco krzywo nałożony. Śmiałam się w czasie szkolenia z kobiecego
zachowania.
I jeszcze trochę pośmiałam się dziś, gdy malowałam półkrasnoludowi oczy w
toalecie teleportacyjnej wieży.
Kobieta, nie kobieta. Z Otta wyszedł taki babiszon, że ja osobiście nie
lękałabym się ani chwili takiej opiekunce powierzyć swoje dziecko. Albo i
dwójkę.
Momentami półkrasnolud przypominał sobie, że udaje kobietę i zaczynał kręcić
biodrami, jakby tańczył w tawernie w stanie silnego upojenia alkoholowego. W
tym momencie moja opiekunka maszerowała tak, jakby przesłużyła dziesięć lat
w wojsku. Niekiedy spotykaliśmy po drodze spacerujących mieszkańców,
którzy uciekali na boki, obawiając się śmiertelnego zmasakrowania przez
czcigodną krasnoludzką damę.
Doszliśmy na postój. Półkrasnolud uważnie przyjrzał się karetom i bez wahania
podszedł do najskromniejszej.
– Gdzie? – spytał woźnica, przyglądając się naszej parze bez oznak zdziwienia.
Widocznie w stolicy widziano już najróżniejsze dziwy.
– Na królewski dwór! – powiedział Otto i zamrugał mocno zakręconymi
rzęsami.
– A, kandydatka! – powiedział woźnica, zwracając na mnie uwagę. – Żadnych
szans.
– Tylko król o tym decyduje! – odpowiedziała opiekunka. – Moje kochanie jest
najwspanialszą kobietą na świecie i temu, kto tego nie widzi, jajca... oczy
wydrapię.
Woźnica wzruszył ramionami i zatrzasnął za nami drzwi.
– Wydaje mi się, że przeginasz, – wyraziłam swój punkt widzenia.
– Nic nie wiesz o krasnoludzicach-opiekunkach, – odpowiedział Otto. – Ja
jeszcze nie doginam.
Kareta zawiozła nas do królewskiej letniej rezydencji. Otto zapłacił woźnicy
srebrną monetą i ten zaczął opowiadać, że letnia rezydencja została całkowicie
oddana „dla dziewcząt” i że kandydatek przybyło bardzo wiele. Niektóre
pojawiły się ze swoimi rodzinami dla potrzymania ducha. Spowodowało to
natychmiastową podwyżkę cen w gospodach. Na miejskich placach będą
organizowane specjalne pokazy przed wszystkimi mieszkańcami, dlatego
właściciele domów położonych na uliczkach dogodnych do obserwacji już
wyprzedają miejsca w oknach.
Połowę drogi przedrzemałam ukołysana miarowym tempem głosu Otta, który
nie mógł przegapić możliwości wyciągnięcia z woźnicy wszystkiego, co ten
wiedział. A może trafi się jakaś bezcenna informacja, którą potem będzie można
wykorzystać w odpowiednim momencie.
Woźnica wysadził nas obok ażurowego lecz wysokiego ogrodzenia,
otaczającego letnią królewską rezydencje. Wysokie, kute bramy były dowodem
wybitnych rzemieślniczych umiejętności, przez co nawet Otto zagwizdał z
podziwu.
– Kandydatka? – zapytał strażnik przy bramie.
– Tak. – odpowiedział za mnie Otto.
Drugi strażnik narysował kreseczkę na długim zwoju. Kreseczek było tam
bardzo wiele.
– Co teraz powinniśmy robić? – zapytałam.
– Minutkę. Ach, już są.
Wysoka kobieta, trzymająca się tak, jakby dosłownie połknęła kij, wyszła zza
bramy. Ciemna suknia szeleściła na drodze usłanej drobnym żwirem. Elegancka
kolia na jej szyi błyszczała w świetle lamp. Włosy były zebrane w staranny kok.
Za srogą damą ciągnęła płacząca dziewczyna. Za nią szła kobieta w starszym
wieku, z wysiłkiem wlokąca za sobą trzy ogromne walizki. Sądząc po wyglądzie
tych bagaży, nie podniosłabym nawet jednej.
– Oho, – szepnął półkrasnolud, – to dopiero siła!
Milcząc, wcisnęłam mu w ręce swoją torbę. Proszę, niektóre opiekunki po trzy
ciągną, a ten zmusza przyszłą królową, aby sama nosiła swoje rzeczy.
Dziewczyna podniosła wzrok i rzuciła się na mnie, a potem zawisła na szyi,
rycząc w dekolt. Gdyby nie refleks, który niezmordowanie wbijali we mnie
nauczyciel sztuki bojowej i Irga, z pewnością bym upadła. Otto także pokazał,
że nie na próżno uczęszczał na zajęcia wychowania fizycznego, ponieważ
podparł mnie swoją potężną piersią.
– Nie idźcie tam! – zaszlochała dzieciaczyna. – Nie idźcie!!! Tam panuje
takie...! Takie! Koszmar!
Wyrwałam się z jej objęć i zaczęłam formować na końcach palców bojowe
zaklęcie. Kto wie? Może któraś z kandydatek okazała się wilkołakiem i pod
wpływem stresu przemieniła się. I właśnie w tym monecie robiła sobie
przekąskę z rywalek?
– Poniżenie! – dziewczyna kontynuowała narzekanie. – Okropne warunki!
Chłód! Chamstwo! Nie idźcie tam!
– Proszę uspokoić swoją podopieczną, – lodowatym tonem powiedziała sroga
dama. – Natychmiast!
Opiekunka rzuciła walizki i podbiegła od dziewczyny, próbując ją objąć. Ta
odmachiwała się i kontynuowała płacz..
– Poskarżę się! – krzyknęła. – Nie macie prawa!
– Warunki i regulamin przebiegu konkursu zostały zatwierdzone przez samego
króla, – zadrżałam. Lodowaty ton damy uśmiercał wszystko, co żywe, w zasięgu
metra. Dama skierowała spojrzenie na mnie: – Jest pani kolejną kandydatką?
Proszę za mną.
Gdyby nie Otto, wzięłabym nogi za pas, a tak machnęłam dłonią, zrzuciłam
zaklęcie i zapytałam:
– Co się tu dzieje?
– Życie królowej to nie tylko zabawa oraz bale, ale i ciężka praca. Dlatego
zdecydowaliśmy się przetestować kandydatki w warunkach maksymalnie
zbliżonych do realnych, – wyjaśniła dama, przyglądając mi się, jakbym była
karaluchem, któremu udało się przeżyć zaklęcie. – Lecz niektóre nazbyt
delikatne dziewczęta tego nie rozumieją. Zapewniam, że żadne fizyczne
niebezpieczeństwo wam nie grozi.
Brzmiało to niespecjalnie zachęcająco. Maksymalnie zbliżone do realnych,
hmm... Jeśli wziąć pod uwagę to, jak skończyła poprzednia królowa, to niezbyt
mi się to podobało.
Zerknęłam na strażników. Powoli rozwijali kolejny zwój i nakreślili tam
kreseczkę. Kresek było tam niewiele, co trochę mnie pocieszało.
Otto lekko pchnął mnie w stronę pałacu. Powziętego postanowienia
półkrasnolud nigdy nie cofał. Za naszymi plecami opiekunka zaciągała
dziewczynę, której łzy przeistoczyły się już w pełną histerię, do karety.
Zawieszenie skrzypiało w proteście, konie stąpały niespokojnie.
– To pokazuje, jak trudna jest moja praca! – mruknął Otto. – Mam nadzieję,
kochanie, nie urządzisz podobnej sceny?
Dama nie zaszczyciła nas nawet spojrzeniem i podążyła, szeleszcząc suknią, w
kierunku pałacu. Udaliśmy się w ślad za nią.
Bardzo szybko odkryłam, co takiego rozzłościło dziewczynę.
Wszystkie kandydatki zakwaterowano w ogromnych balowych salach,
przemienionych w koszary. Długie rzędy prostych łóżek podobnych do tych,
jakie mieliśmy w akademiku. Ani jednej szafeczki nocnej ani szafy. Nieustający
gwar wielu głosów. Z ogromnych okien sal letnich wiało chłodem.
– Proszę poszukać wolnego łóżka, – powiedziała dama.
– Łóżek? – doprecyzował Otto.
– Łóżka. Jednego. Gdzie będzie rezydować opiekunka, nas nie interesuje. O
dziesiątej wieczorem wyłączamy światło. Od jutrzejszego dnia za jakikolwiek
dźwięk po wyłączeniu świateł będziemy dyskwalifikować z konkursu. Pełen
regulamin zachowania otrzymacie jutro. Łazienki znajdują się tam. Kolacji nie
będzie. Pobudka o szóstej. Rejestracja. Te, które przejdą rejestrację, pójdą na
śniadanie. Pozostałe wrócą do domu.
Nie doczekawszy się od nas odpowiedzi, dama odeszła.
– W co ty mnie wciągnąłeś? – szepnęłam.
– Wszystko w porządku, spójrz, ile tu kandydatek! Część przestraszy się zasad,
część warunków życia, a my wygramy.
Znaleźliśmy wolne łóżko. Otto zepchnął pod nie walizki i poszedł sprawdzić
łazienki.
– Wszystko wspaniale. Są tam oddzielne kabinki, można żyć, – oznajmił po
powrocie.
Odetchnęłam z ulgą. Jeden problem mniej.
Niektóre opiekunki ścieliły sobie suknie na podłodze, niektóre decydowały się
spać na siedząco, opierając się o bok łóżka.
Półkrasnolud nawiązał znajomość z sąsiadką, a ja zwinęłam się w kłębek na
łóżku i zasnęłam. Hałas nie przeszkadzał mi wcale. Kiedy posiada się tyle
młodszych sióstr i doda się do tego doświadczenie życia w akademiku, to
głównym warunkiem do snu jest to, żeby nikt nie skakał po łóżku. Przez sen
poczułam, jak na łóżku układa się Otto i obejmuje mnie. Od razu zrobiło się
cieplej.
*
Półkrasnolud obudził mnie wcześnie rano. Na sali i dworze panowała ciemność.
– Co takiego? – ziewnęłam. – Już pobudka?
– Ciiii! – przysunął palec do moich ust. – Zapal małe światełko i idziemy!
Zadrżałam, wstając. Letni pałac nie został nagrzany. Choć Chudorsk znajdował
się znacznie bliżej południa niż Czystiakowo, to było tak chłodno, aż szyby
pokryły się szronem. Buty, w które wsunęłam nogi, były lodowate. Biedne
opiekunki, które spały na podłodze!
Otto narzucił na moje ramiona kurtkę i dla pewności koc, po czym, skradając
się, poszliśmy w stronę wyjścia.
Sale wypełniały najróżniejsze dźwięki. Któraś z kandydatek narzekała na
koronę, ktoś mamrotał przez sen, ktoś inny już zaczął kaszleć. A niektóre tak
chrapały, że mimowolnie powspółczułam królowi. Przychodzisz do sypialni po
rozstrzygnięciu bardzo ważnych państwowych spraw, a tam królowa... Chrapie.
I od razu rękę ciągnie, aby podpisać kilka wyroków śmierci. No, moją rękę by
ciągnęło.
Półkrasnolud odetchnął swobodnie dopiero wtedy, gdy zamknął za nami drzwi.
– Co się dzieje? – zapytałam, zaczynając podejrzewać, że wpadliśmy już w
jakieś nieprzyjemności i przygotowujemy się do ucieczki. Z niepokojem
przypominałam sobie wysokość ogrodzenia wokół pałacu. Nie do pokonania.
– Słyszałaś, co powiedziała dama na temat śniadania? Otrzymają je tylko te,
które przejdą rejestrację. A widziałaś, ile jest tu dziewcząt? Z trzysta sztuk. I to
tylko w naszej sali!
– Policzyłeś mnie za sztukę?
– Dobrze, głów. Ale niczego to nie zmienia. Chodźmy. Wczoraj dowiedziałem
się, gdzie będzie odbywała się rejestracja.
Przed masywnymi, drewnianymi drzwiami okazało się, że nie tylko my jesteśmy
tacy sprytni. Cieszyło chociaż to, że znajdowaliśmy się w pierwszej
dwudziestce.
Dziewczęta i ich opiekunki stłoczyły się w gromadę pod drzwiami, żeby chociaż
trochę się ogrzać. Panował niesamowity ziąb. Kilka świeczek praktycznie nie
dawało żadnego ciepła. Twarze dziewcząt w świetle świec i trzech magicznych
światełek (moje było najlepsze) wydawały się tak dziwaczne, jakby tu u nas
odbywało się nadzwyczajne spotkanie nieumarłych z Mrocznych Gór.
– Kto ostatni? – zapytał Otto. – Acha. A pani za kim? Acha. Stań za nią, a ja
zaraz wrócę.
Włożył mi w ręce lniany woreczek, przejął moje światełko (przechwytywanie
magicznego światła półkrasnoludowi wychodziło bardzo dobrze) i podreptał w
stronę łazienek. Jego chód był cudaczny, jednak męskie buty, których odmówił
zamienić na drobne, krasnoludzkie, damskie buty, stąpały lewie słyszalnie. Gdy
Otto wyznaczył sobie cel, na przykład nie rozbudzić moich konkurentek, to
potrafił przebyć drogę bezszelestnie, niemalże jak elf.
Usiadłam obok wskazanej przez półkrasnoluda pary, która drżała pod jednym
kocem i zaczęłam szukać w woreczku. Znajdowały się tam resztki prezentu od
Żywka. Pyszna, dobrze wypieczona wędlinka! Jak miło!
Odgryzłam kawałeczek i zamknęłam oczy. Pycha!
U kogoś głośno zaburczało w brzuchu. Otworzyłam oczy i popatrzyłam na
dziewczęta. Kawałek wędliny stanął mi w gardle. Patrzyło na mnie trzydzieści
sześć par głodnych oczu. Migotliwe światło rysowało na ich twarzach krzywe
uśmiechy i kły oraz dodawało długie, zakrzywione pazury palcom.
Zadygotałam. Orcza wędlina zsunęła się gdzieś niżej i z całą pewnością w
miejsce, gdzie być nie powinna.
Otto przybył na czas, żeby uratować mnie przed uduszeniem. Po udzieleniu
pierwszej pomocy, wyjął z kieszeni butelkę z wodą.
– Kochanie? Przeziębiłaś się czy nie obudziłaś do końca?
– Nie mogę jeść w takich warunkach! – szepnęłam do jego ucha. – Spójrz, jak
się na mnie patrzą!
Otto omiótł srogim wzrokiem dziewczęta. Niektóre skromnie opuściły wzrok, a
niektóre kontynuowały wpatrywanie się w woreczek, jakby był wypełniony
brylantami.
– Dobra opiekunka, – spokojnie powiedział Otto, wyjmując z drugiej kieszeni
jabłko i nożyk, – powinna przewidzieć wszystkie możliwe rozwoje sytuacji. Co
w tłumaczeniu na język ogólny oznacza, że mamy jedzenie, ale nie będziemy się
nim dzielić. Jedz, kochana.
Chwyciłam jabłko, rozcięte na idealne cztery kawałki i skierowałam się do
łazienki.
Panował tam jeszcze większy chłód. Woda z kranu była lodowata. Zastukałam
zębami i z tęsknotą przypominałam sobie orcze kozaki. Niczego sobie warunki
„zbliżone do realnych”! Pamiętam, że w sekretnym pałacu królowej było ciepło.
Chociaż co prawda wtedy panowało lato...
Poczekałam chwilę w nadziei, że demon ognia obudzi się, ale doczekałam się
tylko tego, że w komnacie zrobiło się jeszcze chłodniej.
Ale na co ja czekam! Jestem magiem, czy nie?
Zastukałam w rurę, dodając mały magiczny impuls:
– Ej, wystarczy już spania, puszczaj natychmiast gorącą wodę!
Oczywiście demon zignorował mój rozkaz. Lecz było mi na tyle zimno, że nie
bałam się wezwać nawet samego Joszki.
– Ej! – ponownie zapukałam w kran. – Nie zmuszaj mnie, bym zastosowała
metody wychowania demonów, które są używane na kampusie Uniwersytetu
Magii. Nie przypadną ci do gustu! Słyszysz? Czy mam zacząć cię
wychowywać?
Wystarczyło, że zaczęłam kreślić na kranie najprostszy pentagram, a królewski
demon ognia, nie przyzwyczajony do takiego traktowania, obudził się i
odwdzięczył wypuszczeniem z kranu fontanny wrzątku. Jednakże byłam na to
przygotowana i na czas odskoczyłam. Ma się to doświadczenie! Za to w
komnacie od razu zrobiło się cieplej.
– Oho, – powiedział Otto, gdy wróciłam. – Umyłaś się nawet w ciepłej wodzie?
Proszę, to twój numerek.
– Do czego? – rozejrzałam się i zrozumiałam. Na korytarzu zrobiło się tłoczniej
i operatywny półkrasnolud zdążył wprowadzić system zapisów i rozdawania
numerków, żeby nikt nie wepchnął się w kolejkę. Teraz, gdy numery
przekroczyły pięćdziesiątkę, zajęła się tym inna opiekunka. Najważniejsze to
dobre zarządzanie!
– W piątej łazience po lewej stronie rozbudziłam demona ognia, –
powiedziałam.
Otto kiwnął głową, wziął woreczek z jedzeniem i poszedł.
Zrobiłam kilka przysiadów i pomachałam rękami, żeby się rozgrzać. Kto wie, co
nas czeka. Cała moja wiedza o życiu królowej kończyła się na krótkiej i
wyniszczającej znajomości z królową Angeliną. Po naszej niewielkiej, lecz
zwycięskiej wojnie sił dobra „za nekromantę” z siłami zła „za królową i
nienekromantinię”, z pałacu pozostały wyłącznie ruiny. Tak więc zachowanie
sprawności fizycznej było koniecznością. Nie wiadomo, jak daleko zabrnęła
fantazja organizatorów w celu zbliżenia się do realnych warunków.
Gdy Otto wrócił, usiadłam mu na kolanach i zawinęliśmy się w jeden koc.
– Pragnę ci przypomnieć, kochanie, że musisz się utrzymać w tym konkursie
przynajmniej przez tydzień, – półkrasnolud otulił moje plecy kocem i zaczął
rozczesywać moje włosy, wypełniając tym obowiązek opiekunki. – Wtedy nasz
wyjazd się opłaci.
O szóstej wszyscy stłoczyliśmy się w wielkiej grupie, ciasno przylegając do
siebie nawzajem. Nie zaryzykowałam rozniecenia magicznego ognia. Być może
została tu nałożona jakaś ochrona lub coś innego i za jednym zamachem
naruszyłabym z dziesięć zakazów. Jeśli nie przetrwam tygodnia, to Otto później
przez minimum rok będzie mi to wypominał i wzdychał za straconymi
pieniędzmi.
Jak tylko wiekowy zegar w holu wybił szóstą, a od liczby dziewcząt na
korytarzu zrobiło się troszeczkę cieplej, to drzwi komnaty rejestracji otworzyły
się. Wczorajsza sroga dama wyszła na korytarz i kiwnęła głową z zadowolenia.
– Wspaniale. Cieszę się, widząc wasz zapał. Nazywam się Melissa ni Monter i
jestem główną damą dworu.
Spojrzeliśmy po sobie z Ottem. Ni Monter? Rodzina Blondyna? A może nawet
jego matka? Nie, nie matka, inaczej wszyscy by wiedzieli, jak wysoko jest
postawiona. Blondyn lubił się przechwalać rodzinnymi koneksjami.
Pierwsza dziewczyna i jej opiekunka weszły do sali rejestracji, po czym
zamknięto za nimi drzwi.
– Słyszałam, że dziewczęta są tam przeszukiwane, – powiedział ktoś drżącym
głosem za moimi plecami. – Robi to sam naczelnik królewskiej straży, a
dziewczyna musi być naga!
– Fajnie! – wyrwało mi się. Portret naczelnika królewskiej straży widziałam w
magazynie „Najbardziej pożądani kawalerowie królestwa” i w pełni się
zgadzałam z jego drugim miejscem (oczywiście pierwsze miejsce zajął król, z
czym się nie zgadzałam, ale nikt o moje zdanie nie pytał). Otto nie ograniczył
się do szturchnięcia w bok, a jeszcze pociągnął za warkocz, robiąc straszne
oczy. – To znaczy, jaki koszmar! To przecież obraza czci!
Wśród dziewcząt zapanowała wrzawa. Jeśli cokolwiek zrozumiałam z szeptów
konkurentek, to nie tylko ja czytałam ten magazyn i Otto niesłusznie dał mi
wychowawczego kuksańca.
Do komnaty zapraszano dziewczęta, jedną po drugiej, ale żadna nie wracała z
powrotem. Otto nagle uderzył się dłonią w czoło i pognał do naszej sypialni.
– Kolejna! – powiedziała ni Monter.
W zagubieniu oglądałam się za siebie. Zasadniczo byłam następna, ale bez
półkrasnoluda bałam się wejść do sali.
– Idziemy, idziemy, – najlepszy przyjaciel pojawił się w ostatnim momencie,
przyciskając do piersi teczkę ze wszystkimi dokumentami.
Sala rejestracji okazała się salą tronową. Przeciwlegle do drzwi na
podwyższeniu stał tron i kilka krzeseł, a stoły (bankietowe?) zostały ustawione
w jedną linię pod oknami. Za stołami siedziała poważna komisja. Dziewczęta,
które weszły wcześniej, przechodziły wywiad już na samym końcu rzędu, a te,
które dopiero weszły razem z opiekunkami z kwaśnym wyrazem twarzy, czujnie
stały pod przeciwległą ścianą.
– Proszę, – powiedziała dama, wskazując mi pierwszego „egzaminatora”.
Okazał się nim kapłan Bogini Rodu. Poprosił o podanie ręki i dotknął mojej
dłoni złotym pierścionkiem na srebrnym łańcuszku. W tej samej chwili na kartce
papieru przed nim pojawił się niewielki tekst.
– Tak, tak, – wymruczał kapłan. – Małżeństwo zakończone... przerwane dwa
miesiące temu w świątyni w Czystiakowie... A dlaczego przerwane?
– Nie zeszliśmy się w życiowych celach, – powiedziałam ponuro.
– I jakie są te pani życiowe cele?
Szybciutko przejrzałam w myślach cały spis swoich życiowych celów, próbując
wybrać ten najbardziej odpowiadający przyszłej królowej.
– Żyć i cieszyć się z tego.
– A u męża?
– On jest nekromantą, – pozwoliłam sobie na małą zemstę. – Jakie on może
mieć życiowe cele?
– Hmm... pani nie wiedziała, że jest nekromantą, gdy wychodziła za niego za
mąż?
– Oczywiście że wiedziałam! Zawsze z wielką ostrożnością dobieram sobie
najbliższych ludzi. Po prostu mąż... bardzo dobrze pozorował normalność.
Dowiesz się gadzie, jak to jest porzucać mnie nocą. To jeszcze nic. Dopiero
zaczęłam deptać twoją reputację!
– A później?
– A później się rozstaliśmy, spokojnie, jak to przystoi dwóm dorosłym osobom i
każdy poszedł swoją drogą.
Kapłan w zamyśleniu splótł palce, nie odrywając ode mnie wzroku. Poczułam,
jak mojej aury dotyka zaklęcie. Otto, stojący obok, głęboko westchnął, dając
tym znać, że też to wyczuł. Odszukałam w kieszeni ochronny artefakt. Minęły te
czasy, kiedy moje magiczne wisiorki dyndały na zwykłych sznureczkach lub
łańcuszkach! Teraz każdy artefakt posiadał własny łańcuszek z unikalnym
splotem srebrnych kółeczek. W mgnieniu oka, ledwie dotknąwszy łańcuszka,
mogłam bez pomyłki aktywować każdy z nich.
– Pani, – powiedział kapłan, lekko uśmiechając się, – jestem niezmiernie
zadowolony, że przybyły do nas tak przygotowane kandydatki, jednak powinna
pani pozwolić mi nałożyć Zaklęcie Prawdy. Proszę zrozumieć, nie mogę
dopuścić, żeby w pałacu pojawił się jakiś obrażony nekromanta tylko dlatego, że
pani nie opowiedziała o małżeństwie całej prawdy.
Brzmiało to rozsądnie, dlatego ścisnęłam artefakt, blokując jego działanie.
– Nasze małżeństwo rozpadło się z jego inicjatywy. On z pewnością
rozwścieczony w pałacu się nie pojawi. W ogóle nie chce mnie znać, – mój głos
złamał się zdradziecko.
Kapłan kiwnął głową w zadowoleniu i zadał kolejne pytanie:
– Tak więc postanowiła pani wziąć udział w konkursie, żeby zaleczyć swoje
złamane serce?
– Nie, – odpowiedziałam całkiem szczerze.
– A dlaczego?
– Hmm... Uważam, że w danej chwili ten konkurs jest mi potrzebny do
wypełnienia celu „żyć i cieszyć się życiem”. Nie myślcie, że mam zamiar
przejmować władzę, czy coś w tym stylu!
Kapłan ponownie kiwnął głową i zdjął zaklęcie.
– Dobrze, zapraszam do kolejnego stołu.
Za kolejnym stołem siedział pomarszczony, zupełnie łysy staruszek, po
zobaczeniu którego Otto przeszedł w szczeniacki zachwyt.
– Wiesz kto to? – szepnął mi. – To SAMA głowa gildii rzemieślników.
Otto podał drżącymi rękoma teczkę z dokumentami.
– Artefaktnica? Bardzo dobrze! Niesamowite! Prowadzi pani działalność wraz z
krasnoludem.
Starzec spojrzał na Otta uważnym wzrokiem, zwrócił uwagę na wysoki jak na
krasnoluda wzrost i zapytał półkrasnoluda w krasnoludzkim języku:
– Ottawa der Kirkehast? Nie słyszałem o takiej!
Otto wzruszył ramionami. Krasnoludzka społeczność i nasz osobisty
wykonawca dyplomów pracy stworzyli mu taką historię, że przyczepić się nie
było do czego.
– Zapewne zna pan mojego kuzyna Swingdara der Kirkehasta? – odpowiedział
półkrasnolud także po krasnoludzku, ale z silnym akcentem przynależącym
klanom z beskidzkich wąwozów. Rozumiałam ten dialekt wcale nieźle dzięki
profesorowi Swingdarowi, wymuszającego na nas ciężkie wieczory spędzone na
nauce. Sądząc po wszystkim, głowa gildii znała jedynie „literacki” wariant
krasnoludzkiego, gdzie skomplikowane i długie słowa wypowiadano wyraźnie i
powoli. – Tak, oczywiście, że mnie pan nie zna, ponieważ całe swoje życie
spędziłam w wąwozie, pracując jako opiekunka. Po tragicznej śmierci mojego
małżonka postanowiłam wychować jak największą liczbę młodych dziewcząt,
gdyż mój tragicznie zmarły małżonek marzył o córce! Tylko ze względu na
pamięć o tragicznie zmarłym małżonku zgodziłam się opuścić wąwóz i pomóc
tej przepięknej, młodej dziewczynie! Mój tragicznie zmarły małżonek...
– Wystarczy, wystarczy! – potok przemowy został zatrzymany przez głowę
gildii, który przeszedł na język ogólny. – Już doskonale zrozumiałem, że pani
małżonek...
– ...Tragicznie zmarły! – wtrącił Otto, wycierając haftowaną chusteczką oczy.
– …Tragicznie zmarły małżonek… eeee... Ogólnie rzecz biorąc, jestem
zadowolony, że nasza uczestniczka jest w tak dobrych rękach.
– Sprawdzić mnie chciał, – szepnął Otto, gdy przechodziliśmy do kolejnego
stołu. – Ha!
Przyszłe królewskie żony sprawdzano na poważnie. Stan finansowy lustrowały
aż cztery osoby: głowa gildii rzemieślniczej, głowa gildii handlowej, główny
rejestrator majątków rodowych i nawet bankier, jedyny krasnolud wśród
komisji. Zamienił kilka zdań z Otto, składających się niemalże w całości z
tajemniczych finansowych terminów i odprawił mnie do uzdrowiciela.
Wbrew oczekiwaniom nikt kandydatek nie rozbierał. Dwaj uzdrowiciele po
kolei zbadali moje ręce, włosy, oczy, zęby i język, skonsultowali ze sobą i uznali
za zdrową. Lecz uzdrowiciel, który zajmował się badaniem aury, zamyślił się.
– Pani aura, – na koniec powiedział, – znajduje się w nieco gorszym stanie niż u
pozostałych.
Napięłam się, ale nic nie dałam po sobie poznać, obdarowując uzdrowiciela
pewnym siebie uśmiechem. Jak dobrze, że przydzielono nam jedno łóżko i przez
całą noc się obejmowaliśmy! Oczywiście aurze Otta daleko do energii Żywka
lub Irgi, lecz tyle lat razem nie idzie na marne. Gdyby ten uzdrowiciel zobaczył
moją aurę wczoraj po teleportacji!
– Tak, niestety to prawda, – nie ma sensu zaprzeczać oczywistym faktom. –
Możliwe, że słyszał pan o skandalu w naszym mieście z udziałem gildii
artefaktników? Nasz przewodniczący, mistrz August przeklął mnie, jego
konkurentkę. Jednak przechodzę sesje leczenia, a mistrz August został skazany.
Coś takiego już się nie powtórzy.
Pierwsze prawo tyczące się mojej osoby brzmi: czym aktywniej zadajesz się z
innymi ludźmi, tym posiadasz większą liczbę kandydatów do tytułu „to on jest
wszystkiemu winien!”. Ale przecież nie będę obwiniać Joszki! Wątpię, czy w
pałacu byliby zachwyceni dowiadując się, że to ja jestem osobą, która
przyczyniła się do usunięcia poprzedniej królowej. Zaraz zaczęłyby się
podejrzenia, że był to dalece zakrojony spisek. Udowodnij później, że nawet w
snach o tym nie myślałaś. Prócz tego w twoim mieście kandydat na męża nosi
kosze z jedzeniem, więc na co ci cały ten król!
Uzdrowiciel zamyślił się. Otto nerwowo przeskakiwał z nogi na nogę. Kątem
oka widziałam, jak podniósł rękę do twarzy, lecz na czas przypomniał sobie, że
broda schowana jest za woalem, dlatego po prostu poprawił materiał i wczepił
się w spódnicę.
– Wiem, o czym pan myśli. – powiedziałam. – Że na człowieka z uszkodzoną
aurą można oddziaływać, przez co może stanowić zagrożenie dla króla lub
najbliższych. Jednak twierdzę, że jestem lepiej zabezpieczona, niż ktokolwiek
inny w tej komnacie.
Rozpięłam dwa guziki koszuli, aby zaprezentować swoje artefakty.
– Niech pan uzdrowiciel spróbuje nałożyć lekkie przekleństwo na którąś z
dziewcząt, a później na mnie.
Pomysł spodobał się uzdrowicielowi. Wiedziałam, że uzdrowiciel, który pracuje
z aurami, ma obowiązek przebywać kilka lat na praktykach na wydziale
medium, jednak mając zakaz nakładania przekleństw.
Każde przekleństwo ma wpływ na aurę maga i po nałożeniu klątwy trzeba
wypisać mnóstwo wyjaśnień, przejść dochodzenie służbowe i możliwe, że
tymczasowe zawieszenie pracy. A to, co zabronione, jest tak pociągające! A tu
trafia się możliwość zrobienia komuś świństwa i to całkowicie legalnie.
Uzdrowiciel tylko spojrzał na dziewczynę, która właśnie weszła do sali i w
tymże momencie się potknęła. Mag z trudem powstrzymał uciechę – udało się!
Chwilę potem spojrzał na mnie, a ja poczułam, jak moją aurę muska
przeklęcie.... i w tej samej sekundzie poleciało na bok. Kolejna dziewczyna
potknęła się.
– Może pan spróbować silniejszego oddziaływania, – zaproponowałam. Upiekę
dwie pieczenie na jednym ogniu: zaszkodzę rywalkom, a sobie pomogę.
– Nie, – z żalem odmówił uzdrowiciel, zdając sobie sprawę, że za masowe straty
wśród kandydatek nie zostanie pochwalony. – Widzę, że posiada pani sporo
artefaktów.
– Oczywiście! Są dostosowane do mnie, specjalnie dla mnie zrobione.
Wytrzymają nawet demoniczne przeklęcie. – Teoretycznie, ale bardzo chciałam
w to wierzyć.
– Dobrze, – uzdrowiciel zrobił notatkę w mojej dokumentacji i skierował dalej.
Jak wspaniale, udało się! Ręka Otto ponownie zawędrowała do brody, lecz
później przycisnął teczkę do piersi i skierowaliśmy się do następnego stołu.
– Gratuluję, – powiedział melodyjnym głosem niewiarygodnie przystojny
mężczyzna z rozkosznymi, złocistymi lokami. Byłam gotowa zjeść spódnicę
Otta, jeśli w jego krwi nie było kropli elfickiej! – Przeszłyście pierwszy etap.
Zostało tylko podpisanie tej umowy.
Ciemnozielone oczy podstępnie mamiły i obiecywały. Chwyciłam za długopis,
nie odrywając wzroku od mężczyzny. Oblizał usta powolnym, uwodzicielskim
ruchem języka, uwydatniając perliste wargi. Nagle oprzytomniałam. Żywko
uwodził mnie z pełnym zaangażowaniem, a od jego energii w moim brzuchu
tańczyły motylki. Klakersilel obchodził się ze mną delikatnie, ale autentycznie.
Irga... Tak, właśnie... Ogólnie rzecz biorąc moi mężczyźni robili to z miłością
oraz oddaniem, a nie bezdusznie i egoistyczne. Tym bardziej w chwili
podpisania umowy!
Pierwsza zasada każdego szanującego się przedsiębiorcy: nigdy i pod żadnym
pozorem nie podpisywać umowy, nie przeczytawszy jej dokładnie i to najlepiej
kilkakrotnie!
Siłą woli (wystarczyło przypomnieć sobie, jakim głosem Żywko mówił do mnie
„pragnę cię!”) uwolniłam się od miłosnego uroku. Nie elfa ma we krwi, a
sukuba. Będę musiała wymyślić i zrobić sobie artefakt od erotycznego
oddziaływania! Przystąpiłam do czytania. Otto przestał sapać za moimi plecami
jak gotujący się czajnik i pochylił się nad moim ramieniem.
Uważnie przeczytałam całą umowę. Podniosłam strony pod światło w
poszukiwaniu tajnego pisma. Potem dotknęłam ich jednym z artefaktów,
szukając schowanych pentagramów. Znam takie przypadki. Nakreślą kredą
pentagram, kredę zetrą, ale linie pozostaną. Najważniejsze to przypisać ich
punkty do odpowiednich liter. Potem trochę nieskomplikowanej manipulacji i
nagle okazuje się, że mój podpis znajduje się całkiem gdzie indziej, niż go
złożyłam.
Przekazawszy strony Ottowi do sprawdzenia, uśmiechnęłam się i cicho
powiedziałam, patrząc w bezwstydne ciemnozielone oczy:
– Nie podpiszę tego.
– Wszystkie dziewczyny podpisały, – powiedział mężczyzna, wskazując na stos
umów.
– Nie jestem „wszystkimi dziewczynami”. Ja to ja.
– W takim razie wykluczymy panią z konkursu.
– A ja was przed sąd podam.
– A za co?
– A za przymus małżeństwa.
– A...
– Takie umowy zostały zakazane trzy lata temu królewskim nakazem z dnia 15
zielarza, – dziękuję Irga, przeczytałam cały kodeks praw rodzinnych, próbując
znaleźć lukę, by przywrócić stan małżeński. Zapamiętałam mnóstwo, wydawało
się, nieważnych informacji. Przydało się to właśnie teraz.
Otto kiwnął głową, demonstracyjnie składając umowę i wkładając ją do teczki.
Myślę, że nie wiedział o takim nakazie, ponieważ kodeks rodzinny przeczytał w
kratkę i to tylko dlatego, żeby dopingować mnie w poszukiwaniach.
Mężczyzna uśmiechnął się, lecz tym razem szczerze i wyjął jeszcze jedną
umowę. Po dokładnym przeczytaniu, podpisałam ją, dodając punkt o leczeniu na
koszt królestwa w razie choroby lub traumy. Tym razem w umowie był
tradycyjny zestaw zasad uczestnictwa: korona gwarantuje, uczestniczka
zobowiązana jest i wszystkie tego typu rzeczy.
Później skierowałyśmy się do grupki dziewcząt, które przeszły rejestrację,
jednak przechwyciła nas pani ni Monter. Skierowała do innych drzwi, krótko
wyjaśniając, jak przejść do jadalni. Potem wręczyła harmonogram kolejnych
testów i surowo przestrzegła przed ujawnianiem rozgrywających się wydarzeń.
– Olu, – powiedział półkrasnolud, gdy szliśmy na śniadanie, – Wszystkie
osiemnaście dziewcząt przed nami nie przeszło? Takim sposobem boję się, że ty
na poważnie możesz stać się królową.
– Nie śmiej się, hę? Jestem przekonana, że na taki obrót sytuacji mają już
oficjalne plany A, B, C i jeszcze kilka tajnych. Tym bardziej, iż jestem
przekonana, że te dziewczęta przeszły. Inaczej jaki sens miałoby podpisywanie z
nimi umów?
Ten punkt umowy, który mnie rozzłościł, mówił, że kandydatka obiecuje w
przypadku przegranej w konkursie wyjść za mąż za tego, kogo wybierze jej król.
Na tej podstawie można było wysnuć wniosek, że Teodoro zdecydował się
formować lojalną mu elitę poprzez aranżowanie małżeństw. A dziewczę przy
odpowiednim urobieniu zamaskowanym zielonymi oczyma zgodzi się wyjść za
mąż za kogokolwiek i nawet nie pomyśli, że takie małżeństwo przy udziale osób
trzecich a nawet samej osoby króla, jest zakazane.
– Szczerze mówiąc byłem przekonany, że ulegniesz, – powiedział Otto, kiedy
opowiedziałam mu o swoich przemyśleniach. – Tamten oczami tak strzelał, że
aż sam się zapatrzyłem.
– Żywko jest dużo lepszy.
– Wspaniale! Kolejnym moim szwagrem będzie Żywko?
Zazgrzytałam zębami, jednak niczego nie odpowiedziałam. Przyszła królowa
powinna umieć hamować swoje uczucia, nawet jeśli pragnie stuknąć wierną
opiekunkę po głowie.

Rozdział III
Ponownie egzaminy
Po rejestracji uczestniczki był rozdzielane na dwie (a dokładniej na trzy) grupy.
Pierwsza składała się z dziewcząt, które odmówiły podpisania umowy. Druga z
tych, które podpisały. Trzeciej grupy nie zobaczyłam, za to cały pałac słyszał ich
skargi i głośny płacz.
Po śniadaniu powiadomiono nas, że do jutrzejszego sprawdzianu mamy czas
wolny. Przypomniałam sobie spis egzaminów i postanowiłam się z nim
zapoznać.
– Ott...awa! – pisnęłam, podsuwając opiekunce spis. Otto, który studiował
potrawy na stole, wypełniając swój woreczek jedzeniem (z tym trzeba było
poczekać, aż pozostałe uczestniczki oddalą się na odpoczynek po porannych
przeżyciach), przerwał swoje zajęcie i przebiegł wzrokiem po tekście.
– Cudownie, jeden egzamin dziennie. Czego się przestraszyłaś?
– Uważasz, że nie mam się czego bać? – zapytałam. Pozostałe uczestniczki i ich
opiekunki nadstawiły uszu, dlatego też nie mogłam się przyznać, że
przestraszyło mnie WSZYSTKO!
Żeby przetrzymać cały tydzień, musiałam z powodzeniem zdać:
– egzamin z najpopularniejszych języków Sitorii (przypuśćmy, że dam sobie z
tym radę, w końcu jestem magiem-teoretykiem, pracuję ze słowami!)
– egzamin z geografii ekonomicznej (z tym stałam gorzej, gdyż wiedziałam, że
na północy nasz kraj graniczy z elfami, na zachodzie znajdują się Mroczne Góry
i rorritoski uniwersytet, w samym centrum beskidzki wąwóz, na południowy-
wschód Step, na północny-wschód Kuboria. I jeszcze mamy stolicę. I na
południu morze. Koniec. A o państwowej ekonomii wiedziałam jeszcze mniej);
– egzamin z historii (z historii wiedziałam, że kiedyś żył wielki i potężny
bohater Olgierd, na cześć którego otrzymałam imię, to on zjednoczył Sitorię i
Kuborię, potem minęło pół tysiąclecia, potem była wojna z elfami, później nie
wiem, a teraz żyjemy my);
– egzamin z tańców towarzyskich (dzięki staraniom Irgi potrafiłam tańczyć
walca; dodatkowo byłam specjalistką od narodowych krasnoludzkich tańców,
ale zdaje się, że to nie ma większego znaczenia);
– egzamin z etykiety (z której wiedziałam, że widelec trzyma się w lewej ręce i
że za stołem nie wolno głośno siorbać);
– konkurs talentów (podejrzewam, że chodzi o śpiewanie lub haftowanie, jednak
ja byłam utalentowana w kowalstwie. Nie wątpię, że z tym byłabym
najoryginalniejsza);
– debata na tematy polityczne.
Debata o polityce martwiła mnie najbardziej. Przypuśćmy, że na egzaminie z
historii i geografii będę mogła ściągać, na tańcach towarzyskich skręcić nogę i
przestać w kącie, na etykiecie podpatrzeć u innych lub po prostu siedzieć i
słodko wachlować rzęsami, na konkursie talentów wyjść z młotkiem i spytać
„kto przeciw?”, ale co tu zrobić z polityką, którą się całkowicie nie
interesowałam? Nie, nie żebym całkiem o niczym nie wiedziała, przecież
czytam „Królewską pościel” oraz czasopisma z plotkami i dysponowałam jako
takimi informacjami o pierwszych osobistościach królestwa. Ale na przykład
imię królowej poznałam, spotykając się z nią twarzą w twarz. Do tego czasu
byłam przekonana, że mamy tylko króla i jego kochanki. Choć... w czasie
debaty mogłam wymienić wszystkie znane kochanki króla z ostatnich trzech lat.
– Kochanie, – powiedział półkrasnolud, – uczestniczki mają zakaz opuszczania
terenu pałacu i ogrodu, ale o opiekunkach w regulaminie nie ma ani słowa.
Dlatego pójdę załatwić kilka spraw, a ty weź się w garść. Przypomnij sobie, że
skończyłaś kierunek teoretyczny, pójdziesz do biblioteki i nauczysz się rozdziału
o magicznych rzemiosłach. Jakby co, to jutro w mieście zrobię dla ciebie sama
wiesz co...
– Aha, – powiedziałam, zrozumiawszy jego wskazówki. Jesteśmy
nieprześcignionymi mistrzami w wyszukiwaniu informacji! A ja tu przeżywam!
– Dobrze, idę się uczyć.
W ekskluzywnej bibliotece pałacu było tłoczno. Uczestniczki intensywnie
przygotowywały się do egzaminów. To mnie uradowało. Byłam przekonana, że
jako jedyna jestem taka niedouczona. Przyjemnie być wśród swoich. Ze
zmartwieniem spojrzałam na długie półki z różnymi sygnaturami. Oczywiście
nie będzie tu czegoś typu „Krótkie streszczenie historii królestwa w trzech
stronach” (jeszcze lepiej, w trzech punktach). I „Geografia” także była jakoś tak
podejrzanie obszerna. Rozłożyłam mapę królestwa prosto na podłodze,
ponieważ wszystkie dostępne krzesła i stoły były już zajęte. Tu jest Rintaur! Tuż
obok Mrocznych Gór, a także Iskalu, gdzie zginęła matka Irgi, dalej, a do
Rorritoru zapewne dzień jazdy, a może i więcej. Popędzi do walki w pierwszym
szeregu. Może dlatego nie odpowiada na pisma, ponieważ nie ma komu
odpowiedzieć.
Zdecydowanie złożyłam mapę i odstawiłam z powrotem na półkę. Dla pewności
potrząsnęłam głową, żeby wytrząsnąć z niej głupie myśli. Kilka dni przed
odjazdem widziałam Ilissę i wyglądała na zadowoloną z życia jak zwykle. Jeśli
coś by się stało jej ukochanemu bratu, to by o tym wiedziała.
Książki o etykiecie także straszyły swoimi objętościami. Otworzyłam jedną z
nich i zaczęłam czytać zawartość. Jakiś koszmar! Jak można tak żyć? Dwie
poranne suknie? Myślałam, że tylko wieczorne istnieją. Ale po co? Proszę mi
powiedzieć, po co normalny człowiek musi wiedzieć, że rano, do śniadania
należy zakładać tylko suknie w pastelowych odcieniach, obowiązkowo
zasłaniające ręce poniżej łokcia? W domu moim i Otta przychodziłam na
śniadanie w starym szlafroku i wełnianych skarpetach. Stop, te pastelowe są
tylko przed śniadaniem, a do śniadania jeszcze raz należy się przebrać!
Trzeba psychicznie przygotować Otta do tego, że tego egzaminu z pewnością
nie zdam, ponieważ nabijać sobie głowy podobnymi bzdurami stanowczo nie
zamierzam. Lepiej obiecam mu, że będę żyć bez wypłaty przez dwa miesiące.
Ach, nie mam już męża, więc nie będzie komu mnie karmić, a oszczędności nie
chcę ruszać, i tak tych oszczędności tyle co... Trzeba będzie umówić się z
Żywkiem, żeby częściej przynosił jedzenie.
Przeszłam się między półkami i znalazłam drogocenne, ilustrowane wydanie o
artefaktach w królewskim skarbcu. Ogromny tom pochłonął mnie w pełni aż
tak, że przesiedziałam nad nim do kolacji, przerysowując sobie do zeszytu
najciekawsze rzeczy. Nie mieliśmy takiej księgi nawet w uniwersyteckiej
bibliotece, a profesor Swingdar posiadał wyłącznie skrócone wydanie.
– Kochanie, – Otto narzucił mi na plecy koc, ponieważ wieczorem ochłodziło
się znacznie, a ja tego nie zauważyłam. – Oddawaj książkę i biegnij na kolację!
– Zrobiłam notatki w zeszycie, – powiedziałam. – Popatrz. Może coś dodasz.
– Ehe.
– Dobrze, życzę ci smacznego i dobrego uczenia się.
Otto wzdrygnął się.
– Nie, o czym ty mówisz. Nad taką książką nie mam zamiaru jeść. Idę teraz za
trzecią sprawą toaletową i będę tam na ciebie czekał.
– Dlaczego?
– Zobaczysz! – tajemniczo odpowiedział półkrasnolud.
Szybko zjadłam i wróciłam z powrotem. Do czasu, gdy sroga dama zgasi światła
i będzie wypraszać każdą, która się odezwie lub nie zdąży się położyć, zostało
niewiele. W tymże momencie zrozumiałam przezorność Otta!
Niedaleko łazienek panowała najprawdziwsza wojna. Dziewczyny walczyły o
to, która może wejść pierwsza, rzucając tytułami i więzami rodzinnymi. W
piątej łazience, gdzie była gorąca woda, stała największa kolejka.
Po usłyszeniu pukania Otto otworzył drzwi i szybko wciągnął mnie do środka, a
potem usiadł na szezlongu i zaczął rozczesywać brodę.
– Zróbmy sobie taką łazienkę w domu, – zaproponował. – Patrz, tu nawet spać
można.
– Ona rozmiarem jest większa od mojego pokoju! Oddzielne kabiny do
prysznica i toalety! Wyobraź sobie ogrzewanie tego! Pierwszy zaczniesz
krzyczeć, że opał jest drogi.
Zastukałam w kran i spróbowałam wezwać demona ognia. Jednak i ten okazał
się leniwym stworzeniem, więc przyszło mi nakreślać pentagram.
– Dlaczego ryzykujesz? – nachmurzył się Otto.
– Widziałeś? Dziewczęta, które przeziębiły się nocą, zostały odprawione do
domu. Nie chcę zachorować.
– Powiedz dziękuję, że cię całą zimę hartowałem. Tak jakbym to przewidział! A
ty jeszcze się oburzałaś!
– Hartowałeś? Zgarnianie śniegu od teraz nazywa się hartowaniem?
– Rezultaty są oczywiste, czyż nie?
Nie miałam na to odpowiedzi.
– Czasem mam ochotę cię udusić, ponieważ zawsze masz rację!
– Wystarczy już tego chwalenia mnie, – Otto doczekał się, aż odeszłam od kranu
i z zadowoleniem umył się. – Jutrzejszy egzamin zdasz sama, dobrze? Zaraz po
śniadaniu wyjdę.
W nocy opuściło nas jeszcze kilka uczestniczek. Przyboczne damy ni Monter
pilnowały i dziewczęta, które zdecydowały się poszukać nocnych wrażeń, w tej
samej chwili wystawiono za drzwi. Rankiem, z powodu choroby, uzdrowiciel
odrzucił jeszcze trójkę.
– To jakiś koszmar, – powiedział Otto, zdejmując czapkę. Pogardziliśmy
wszelkimi zasadami etykiety i spaliśmy w czapkach i kurtkach. – Czy oni chcą
zamrozić połowę dziewcząt Sitorii?
Bolało mnie wszystko. Spanie na wąskim łóżku z barczystym półkrasnoludem,
na dodatek w kurtkach, było koszmarnie niewygodne.
– Czy im naprawdę tak szkoda dostawić kilku łóżek? – sapnęłam, a Otto jęknął,
jak opiekunka w dostojnym wieku.
– To jest test, – powiedziała moja sąsiadka, krągła dziewczyna o wesołym
spojrzeniu. – Test na wytrzymałość. Jestem Lidia ni Wai z Rintaura. A ty?
– Olgierda Lacha, – wymamrotałam, wymieniając spojrzenia z Ottem.
Półkrasnolud nachmurzył się. Woal znacząco zmniejszył arsenał
wychowawczych i ostrzegawczych wyrazów twarzy, jednak i tak zrozumiałam.
Chciał mi powiedzieć: „O nic jej nie pytaj”.
– Coś nie tak? – zapytała dziewczyna.
– Rintaur, przecież to na granicy z Mrocznymi Górami. – powiedziałam. –
Pewnie jest tam niebezpiecznie!
– Oj, już przywykliśmy! A od czasu, gdy pojawił się nowy nekromanta, to w
ogóle zrobiło się świetnie!
Ja i Otto ponownie wymieniliśmy spojrzenia. „Sama o wszystkim opowie, a
mnie wcale to nie interesuje!” – „Tak, tak, już ci wierzę!”.
Przy stole Lidia dosiadła się do mnie. W ślad za nią usiadła opiekunka. Ale cóż
to była za opiekunka! Magiczka z kocim chodem doświadczonego woja i
mięśniami, których nie skryje suknia.
– Olgierda Lacha, – wyciągnęłam rękę. – Mistrz Artefaktów.
– Rianna Torri, magister magii praktycznej.
I Rianna, i Lidia mówiły lekko przeciągając sylaby, charakterystyczną mową
mieszkańców podnóża Mrocznych Gór. Ktoś inny nazwałby ich mowę
melodyjną, jednak na moje nerwy działała niczym nóż po szkle.
Lidia okazała się osobą o wesołym i miłym nastawieniu, a do tego była
gadatliwa jak mało kto. W czasie śniadania jadła z gracją, a ja autentycznie
naśladowałam jej maniery, lecz gdy szłyśmy do sali tronowej, zdążyła
pozawracać mi głowę tym, jak jej zimno, i że Rianna wezwała demona ognia,
żeby podopieczna mogła się umyć, i że to okrutne tak znęcać się nad
dziewczętami. Szczególnie dużo uwagi poświeciła błękitnym oczom nowego
nekromanty. Na egzamin weszłam w walecznym i złym humorze.
W sali tronowej czekały na nas stoły z papierem, zadania egzaminacyjne i
długopisy. Zadania były w pełni przewidywalne: napisać wypracowanie w
elfickim języku o znaczeniu dobrych stosunków między naszymi królestwami,
wymyślić najprostsze handlowe dialogi w języku krasnoludzkim i orczym.
Gdyby Otto zobaczył zadania, obraziłby się, że krasnoludom powierzono tak
mało uwagi i obwiniłby stołecznych snobów o rasizm. W każdym razie wczoraj
tak odpowiedział na moje pytanie, dlaczego głową rzemieślniczej gildii jest
człowiek, a nie krasnolud.
Poradziłam sobie z zadaniami jako jedna z pierwszych. Elficki znałam dobrze, a
Klakersilel poduczył mnie dodatkowo w praktyce, krasnoludzki był niczym mój
rodzimy, a orczy trzeszczał w szwach, ale nie miałam nic do roboty i w ciągu
dwóch miesięcy się go poduczyłam. Irgi, który stałby za plecami i zadawał
głupie pytania, dlaczego uczę się właśnie orczego, nie było, za to Żywka
cieszyła możliwość pomocy...
Śmiało skierowałam się ku stołom, za którymi siedziała komisja.
– Niechaj poranek zawsze olśniewa ciepłymi promieniami pańskie okna, –
przywitałam się po elficku z nonszalanckim ostrouchym, który palcem wskazał
mi krzesło przed sobą.
– Nie „olśniewa” a „oświetla”! – skrzywił się. – Kto taki uczył cię elfickiego?
– Profesor Łomitoriel, – chyba chciał przestraszyć mnie kamiennym wyrazem
twarzy. Ale daleko mu do mojego profesora, który wprawiał w przerażenie
wszystkich studentów jednym spojrzeniem.
Elf przeczytał moje wypracowanie.
– Pięć pomyłek! Pięć! – odrzucił kartkę z pracą tak, jakby się nią pobrudził. – I
twierdzisz, że cię uczył sam profesor Łomitoriel?! Będzie mu wstyd za taką
uczennicę. Wystawiam ci niezaliczenie!
– Wie pan co? Kim takim pan jest, żeby sądzić mnie i profesora? Czy cień
świętego Klonu zaszczycił pana swoim upadającym liściem? Wszyscy jesteśmy
śmiertelni i chodzimy pod tym niebem, aby chwalić Najświętszego, a nie po to,
żeby ubliżać tworom innych bogów! – wypaliłam na jednym wdechu. – Mnie,
Mistrzowi Artefaktów, nieznane są subtelności dyplomatycznych wywodów,
gdyż posłowie przygotowują się do objęcia godności i uczą się przez sto lat, a ja
szarak, żyję znacznie mniej!
– Mistrz Artefaktów? – zainteresował się nagle elf i ponownie podniósł moją
pracę. – Olgierda... Hmm...
– Tak, jestem Mistrzem Artefaktów z pracowni „O i O”.
– A, – powiedział egzaminator.
– A, – dotarło nagle do mnie i zerknęłam uważniej na jego szyję. – A...
Nasz artefakt. Tak, nasz firmowy splot łańcuszka! Stawiam własnego zęba, że z
ostatniej serii na potencję! Oto jest ona, sława! Trzeba powiedzieć Ottowi, że
nasze towary są już kupowane przez wielmożnych w stolicy i możemy wracać
do domu. Lepiej przejść do historii jako twórcy najlepszych artefaktów na
potencję, niż bezimiennie, dostając bólu pleców i anginy!
– Tak, – powiedział elf z nieco krzywym uśmiechem. – Bez wątpienia ma pani
rację. Kim takim jestem, żeby wydawać osąd? Oczywiście, stawiam pani na
dzisiejszym egzaminie najwyższą ocenę. Ponieważ Mistrz Artefaktów, który jest
profesjonalistą w swoim zawodzie, jest tego godzien.
„Profesjonalista w swoim zawodzie nie będzie niepotrzebnie strzępić języka” –
wydawało się, że usłyszałam.
– Jako profesjonalista w swoim zawodzie powiem, że indywidualny artefakt
zawsze jest lepszy od tego z masowej produkcji. I jako profesjonalista, mogę
zapewnić, że można poprawić nie tylko moje umiejętności elfickiego.
– Najwyższa ocena, – egzaminator powiedział głośno. – Bez wątpliwości,
najwyższa ocena!
Pani ni Monter, stojąca w drzwiach niczym stróżujący pies, kiwnęła głową.
Potem przeszłam do krasnoluda. Był finezyjnie ubrany, a w brodzie błyszczały
zapinki ze szlachetnymi kamieniami. Krasnolud nie skrywał znudzenia swoją
rolą, przez co raz po raz ziewał otwarcie.
– Cóż, dziewczyno, – powiedział znudzonym głosem, – zobaczmy... O, pani zna
krasnoludzki!
– Znam, – kiwnęłam głową, ponieważ stworzyłam dialog nie tylko spełniający
wymogi: „Ile to kosztuje?”, „Pięć złotych”, „Potargujmy się”, a opisałam na
kartce ekspresyjny spór Otta z mistrzem Klausem o cenę srebra dla zbawicieli
gildii artefaktników w Czystiakowie. Byłam obecna przy tym sporze jako
formalny wybawca, efektownie nadymając policzki w odpowiednich
momentach.
– Niewielu w tych czasach zna krasnoludzki, – poskarżył się egzaminator. –
Młode dziewczęta wolą uczyć się romantycznego elfickiego! Komu teraz
potrzebny jest krasnoludzki?
– Na przykład tym, którzy mają jako partnera krasnoluda, – powiedziałam.
– O! – w pełni obudził się krasnolud. – Proszę opowiedzieć!
– Ja i mój partner, Otto der Szwart, jesteśmy Mistrzami Artefaktów pracowni „O
i O” w Czystiakowie.
– Wspaniale, wspaniale! Tu w stolicy odnoszą się do takich z uprzedzeniem.
Proszę o pozwolenie na zaproszenie pani z partnerem na oficjalny wieczór w tą
niedzielę, żeby wszyscy zobaczyli, na ile pożyteczna może być współpraca
krasnoluda i człowieka! Mój syn oficjalnie ustatkował się, będzie to dla niego
najlepszy prezent. Jeśli nie macie niczego przeciwko.
Ustatkował się to znaczy, że biznes prosperuje jak w zegarku, pieniądze leżą w
kilku bankach, ma dom, w którym schował kilka sejfów i ten krasnolud
oficjalnie komunikuje, że jest gotowy do założenia rodziny. Ottowi do tego
jeszcze daleko.
– Oczywiście, z chęcią weźmiemy udział w tym przyjęciu, – Otto by mnie zjadł,
gdybym odmówiła!
– Cudownie! – ucieszył się krasnolud. – Jestem Ditmar der Kaufman!
– Olgierda Lacha, – przedstawiłam się oficjalnie. Mówiłam Ottowi, żeby zrobić
wizytówki! Rozdałabym teraz i elfowi i panu Ditmarowi! Pytam się, po co my
tu przyjechaliśmy?
– Tylko, – Ditmar posmutniał, – pani partner z pewnością nie będzie mógł...
Obecnie jest tam, na północy, podtrzymuje wasz biznes...
Przyznać się, że zostawiliśmy biznes i oboje jesteśmy w stolicy, byłoby niczym
bluźnierstwo. Dlatego dyplomatycznie odpowiedziałam:
– Ależ nie! Z tej okazji Otto przybędzie do stolicy teleportem. – Będzie musiał z
powrotem przefarbować włosy.
– Cudownie! – krasnolud potarł dłonie i krzyknął „Najwyższa ocena”.
Elf sprawdzający kolejną uczestniczkę, wzdrygnął się i rzucił spojrzeniem na
szyję der Kaufmana. Jednak spod gęstej brody nie był w stanie wypatrzeć, czy
czcigodnego krasnoluda pchnął ten sam powód co jego.
Przesiadłam się do orka. Był to już starszy mężczyzna. Zupełnie siwe włosy
zebrane w wysoki ogon, cienka, bawełniana koszula nie skrywała twardych
mięśni, a bezrękawnik, wyszywany smoczymi koralami, podkreślał płaski
brzuch. Na lewym uchu wisiało pięć kolczyków, także ze smoczych kości. W
myślach policzyłam koszt jego ubioru i przełknęłam ślinę. Można by kupić dom
mój oraz Otta i to nie jeden. Ork był przystojny, typem męskiego, dojrzałego
piękna, które działało na kobiety w każdym wieku, od młódek po posuniętą
starość. Zobaczyłyby go moje cioteczki i moja mama, już policzki by płonęły a
serca biły szybciej! Nawet ja instynktownie poprawiłam uczesanie i
uśmiechnęłam się, powstrzymując się od oblizania ust tylko siłą woli.
Ork zerknął na moją egzaminacyjną pracę, gdzie było niezgrabnie nakreślone
kilka linijek. Potrafiłam przeczytać dziecięce bajki w orczym języku, lecz nic
więcej. Nagle zesztywniał jak drapieżnik przed skokiem. Moje serce zamarło,
jednak nie od miłosnego uczucia, lecz strachem królika przed wężem.
– Olgierda Lacha! – syknął.
Wbiłam się w swoje krzesło. Co z nim? Może także kupił mój artefakt, ale mu
nie pomógł? Nie zabije mnie przecież tu, na oczach wszystkich? A później się
schowam.
– Tak? – wyjąkałam.
– W końcu widzę tę jędzę, która zauroczyła mojego syna!
– Ja... jakiego syna?
– Żywka Gopko!
Co się dzieje? Ogromne królestwo, a gdzie nie spojrzysz, to albo mój artefakt,
albo jeszcze jeden teść! Albo dziewczyna mojego byłego męża! Siły
Niebiańskie, co to ma być?
Gopko starszy przewiercał mnie wzrokiem, a jego męska aura, tak podobna do
aury syna, zbijała z nóg. Nie, jednemu teściowi udało się mnie zastraszyć,
drugiemu się nie uda. I tak z Żywkiem nieustannie walczę o ustalenie granicy.
Zakaszlałam, zbierając siły. Gdzie ta, na demony, opiekunka, kiedy jest
potrzebna? Ani wizytówek od niej, ani pomocy.
– Nie zauroczyłam pana syna! – powiedziałam, śmiało patrząc orkowi w oczy. –
On pierwszy zaczął.
– W takim razie dlaczego jeszcze cię nie prze... Dlaczego do tej pory siedzi w
Czystiakowie, skoro tu może zbić fortunę?
– Dobrze mu się wilczarze sprzedają w Czystiakowie. I niedawno Okko się
oszczeniła. – Bardzo ciekawe! Żywko opowiada ojcu o swoich podbojach i
niepowodzeniach? Niech tylko wrócę do Czystiakowa! Samym elfickim
olejkiem to on sprawy nie załatwi.
– O, najlepsza suka, – zainteresował się Gopko. – I ile?
– Piątka.
– Powiedz mu, żeby żadnego nie sprzedawał! Przygotuję tu grunt, szczeniaki
będą rozchwytywane za potrójną cenę. Hmm... – ork ponownie wrócił do roli
złego teścia. – Jeśli dopuścił cię do swoich wilczarzy, to dlaczego się nie ożenił
do tej pory?
– A dlaczego pyta pan mnie? – oburzyłam się. – Proszę rozmówić się ze swoim
synem!
Na twarzy Gopko na chwilę ukazało się zakłopotanie. Najwidoczniej tatuś
przesadził z pytaniami, a Żywko, wkurzony i niezadowolony, odpowiedział nie
tak, jakby rodzic sobie życzył.
Przyznając się szczerze, to sztuczka ze szczeniakami była bliska zwycięstwa.
Były na tyle milutkie, że wszystkie łóżkowe plany Żywka powiodłyby się,
gdyby nie zjawienie się kupujących, i gdyby starszyzna, czujne czatująca na
straży moralności, nie wezwała orka do dworu. To dało mi możliwość zebrania
myśli i ucieczki, to znaczy uprzejmej odmowy. Nawet znalazłam siły na miłe
pożegnanie się ze wszystkimi. Wzrok, jakim obrzucił mnie Żywko, był na tyle
jednoznaczny, że po wyjściu z dworu puściłam się biegiem i zatrzymałam
dopiero poza terenem elfickiej dzielnicy, roztarłam twarz śniegiem i ponownie
pobiegłam, skryć się pod ochronę rodzimych ścian.
– Natomiast ja zapytam ciebie, jeśli tak zachcę! Znaj swoje miejsce!
Z trudem się powstrzymałam, żeby tchórzliwie nie wyskoczyć z krzesła, dlatego
zrobiłam wdech i usiadłam wygodniej. Założywszy nogę na nogę, całą swoją
pozą dałam do zrozumienia, że absolutnie mam orka w poważaniu.
– Moje miejsce? A kim takim pan jest, żeby mi je wskazywać? Gdzie czyje
miejsce, to sprawa do rozwiązania tylko między mną a Żywkiem!
Ork zmrużył oczy i rzucił mi groźne spojrzenie. Nie pozostałam mu dłużna.
Daleko mu do mojego pierwszego teścia. Za jego sprawą jego jednego
spojrzenia zombie kładły się z powrotem do mogiły i przysypywały same
ziemią.
– Chcesz wyjść za mąż za króla? – nagle zapytał ork, obniżając głos. Widocznie
zrozumiał, że trafiła kosa na kamień i że srogie spojrzenie nie robi na mnie
wrażenia.
– Nie, jestem tu w interesach, – szeptem przyznałam.
– Dobrze, zobaczymy, jak się z tego wyplączesz! – podniósł głos. – Olgierda
Lacha. Najwyższa ocena!
Dama ni Monter ze zdziwienia podniosła brwi, lecz niczego nie powiedziała i
dała znać sekretarzowi.
Dumnym krokiem przeszłam obok zazdrośnie patrzących dziewczętach ku
drzwiom. Wyszłam, przeszłam korytarzem do łazienki i tam, w środku,
zsunęłam się po ścianie w dół, ponieważ nogi odmówiły dalszego utrzymywania
mnie w pozycji pionowej.
Do drzwi zapukano i usłyszałam głos Rianny:
– Olgierda? Źle pani? Była pani taka blada? Proszę otworzyć!
Wyciągnęłam rękę do zamka. Magiczka weszła do środka i zamknęła za sobą
drzwi. Później przysiadła przede mną i w mgnieniu oka przycisnęła do mojej
szyi sztylet, który wyciągnęła z sekretnej kieszeni. Z jakiegoś powodu nawet się
nie zdziwiłam.
– Co? – zapytałam zmęczona. – Pani syna też uwiodłam?
– Nie, – oczy magiczki były poważne. – Kim takim jesteś i dlaczego pod suknią
twojej opiekunki ukrywa się mężczyzna?
– Jestem Olgierda Lacha, Mistrz Artefaktów z Czystiakowa. Ze mną przybył
mój partner w interesach, Otto der Szwart, – wybacz Otto, ale zachować sekret,
gdy ci grożą, jest nieco trudno. – Nie mam opiekunki. Przyjechaliśmy tu, żeby
bezpłatnie pożyć i nauczyć się czegoś nowego. Przysięgam, że niczego złego nie
planowaliśmy! Proszę, zablokowałam ochronne artefakty, możesz nałożyć
zaklęcie prawdy.
– Dobrze. Nie będę nakładać zaklęcia i tak widzę, że nie kłamiesz.
Potem wstała i poprawiła fryzurę, patrząc w lustro.
– I co? – nie wytrzymałam. – Pani... nawet mi nie pomoże? Ja naprawdę źle się
czuję!
– A to czemu? – zdziwiła się Rianna. – Zdenerwowałaś się i tyle. Prócz tego nie
jesteś moją podopieczną. Masz swoją... opiekunkę, ha!
Magiczka wyszła, a ja posiedziałam jeszcze chwilę, póki nie zmarzłam, umyłam
się i zdecydowałam, że taki wspaniały dzień należy uczcić.
Skierowałam się w stronę parku na przebieżkę, żeby ogrzać się i odegnać resztki
strachu fizycznymi ćwiczeniami. Królewski park był przepiękny, przez co
zarzuciłam swoje zajęcie, gdyż skupienie się na oddychaniu i rytmie, przy
jednoczesnym rozglądaniu się po okolicy, było niemożliwe.
Powolny spacer pomiędzy nagimi jeszcze klombami z kiełkującymi listkami, po
zadbanej dróżce, działał kojąco.
– Olgierda! – zawołała Lidia. Wraz z Rianną także wybrały się na spacer.
Zatrzymałam się i zmusiłam do uśmiechu.
Dziewczyna podbiegła do mnie i wzięła za ręce.
– Zostaniesz moją przyjaciółką? Rianna wszystko mi opowiedziała. Nie
jesteśmy konkurentkami, to świetnie, prawda?
Kiwnęłam głową.
– Także jestem tu nie po to, żeby wyjść za mąż za króla. Wyprawił mnie tu
ojciec, ponieważ jest przeciwny naszej miłości!
– Waszej miłości? – nadstawiłam uszu.
– Tak bardzo kocham, tak kocham Irgę, lecz ojciec mówi, że to nie partia dla
córki burmistrza miasta. Tak jakby miłości można było czegoś zakazać! Oj,
Olgierdo, co z twoją twarzą?
– Ząb mnie zabolał, – wychrypiałam. Oczywiście, jak nekromanta-karierowicz
może się zadowolić jakąś tam artefaktnicą! On potrzebuje córki burmistrza, a
nie byle kogo.
– Rianna zna zaklęcia! – Lidia pogłaskała mnie po ręce. – Zawsze mi pomagają.
Rianna, zrób coś!
– Nie, – powiedziała magiczka. – Popatrz Lidio, ile Olgierda ma ochronnych
artefaktów. Moje zaklęcie się po prostu nie przebije.
– Oj, – martwiła się Lidia, biegając wokół mnie. Miała puszyste i cienkie włosy,
kilka kosmyków wymknęło się z uczesania. Musiałam przyznać, że była
wyjątkowo urocza. Taka nie przyjdzie z pracy i nie padnie spać w męskiej
koszuli, ponieważ nie mogła znaleźć swojej koszuli nocnej. – No, jak ci pomóc!
Nie lubię, kiedy ludzie cierpią! Usiądźmy na ławce!
– Już mi lepiej! – pośpiesznie powiedziałam. – Wiesz, ząb poboli i przestanie.
Gdy wrócę do domu, to go wyrwę.
Z korzeniem. Żeby nawet wspomnienia nie zostało.
– W pałacu jest uzdrowiciel. Zawołać?
– Nie, dziękuję, ufam tylko swoim uzdrowicielom, – którzy mają płonące
brązowe oczy i olśniewający uśmiech. I na dodatek ojca, również niezmiernie
atrakcyjnego mężczyznę. – Wiesz, nie chcę wypaść z konkursu tylko dlatego, że
zabolał mnie ząb, więc nie mówcie nikomu, dobrze?
Lidia kiwnęła głową, a potem szczęśliwa zaszczebiotała:
– Oj, popatrz Rianna, to Alina. Pamiętasz, poznałyśmy się z nią w tym roku na
zimowym balu. Cały czas się zastanawiałam czy to ona czy nie? To ona,
poznałam jej nianię. Pójdę się przywitać, dobrze?
Lidia pobiegła, tak radosna, że aż naprawdę poczułam ból zębów.
– Masz interesującą podopieczną, – powiedziałam do Rianny. – Zna mnie jeden
dzień, a już przyjaźń proponuje.
– Jedyne dziecko rodziców i sześciu ciotek, które gdyby mogły, nadal owijałyby
ją w pieluszki i wkładały smoczek do buzi, – powiedziała magiczka. – Dlatego
mnie wynajęli, żebym pomogła jej trochę dorosnąć. Jak tylko zaczęło
wychodzić, to ten nekromanta.... Znasz Irgę, tak?
– Tak, – powiedziałam, nie widząc sensu tego ukrywać.
– Może nawet go kochałaś? – kontynuowała pytania Rianna z przenikliwością
osoby, która wiele przeżyła.
– Może.
– Może nawet byłaś jego dziewczyną?
– Wyżej, – ponuro odpowiedziałam, patrząc jak Lidia beztrosko śmieje się z
czegoś ze swoja znajomą. – Żoną.
Popatrzyłam na Riannę. Otworzyła usta ze zdziwienia.
– Poważnie? – nie uwierzyła.
– Nie da się poważniej.
– Nie może być!
– Mam przysięgać? Rzucił mnie dwa miesiące temu.
Rianna nagle się roześmiała.
– Muszę się przyznać, że mogłam być twoją teściową. Jaki ten świat mały.
– Miałam okazję się dziś o tym przekonać, – westchnęłam.
W milczeniu przeszyłyśmy się po dróżce w parku.
– Szczerze mówiąc, ciężko mi sobie ciebie wyobrazić z Raulem, – przyznałam
się. – Wybacz, jeśli cię obraziłam.
Rianna zaśmiała się.
– W porządku. Trzeba umieć pogodzić się z prawdą. Po śmierci Iriady Raul jakiś
czas zabawiał się ze mną, a później powiedział, że on i jego syn obiecali sobie,
że w ich rodzinie nigdy już nie będzie magiczek. I ożenił się z kwiaciarką. A
syneczek okazuje się... I co myślisz o Raulu?
– Bałam się go do nieprzytomności, – przyznałam się.
Kobieta zachichotała.
– Tak, jest do tego zdolny. Przestraszyć tak, że zapomnisz, jak się nazywasz.
Widzę, że nie było ci słodko.
Wzruszyłam ramionami:
– Na szczęście żyliśmy dość daleko.
– A ja po tym, jak mnie odrzucił, odeszłam do przedniego oddziału w
Mrocznych Górach. Tak... Dwadzieścia lat.... Potem zrozumiałam, że jestem
zmęczona i najęłam się u tej dziewczynki. A zimą przyjechała do nas ta wesoła
rodzinka. Z... Raulem na czele.
– Ząb boli? – z sympatią zapytałam, patrząc na twarz Rianny.
– Tak, – powiedziała. – Boli od dawna. I niczym nie da się uleczyć.
Splotłam palce i popatrzyłam w niebo. Przejrzyste, niebieskie i chłodne. Jak
oczy Irgi, gdy pakował rzeczy. Ciekawe, czy dam radę wyrwać ten „ząb”, a
może będzie bolał tak samo za dwadzieścia lat?
– Wiesz, że starsza córka Raula także jest magiem. Uczy się na wydziale
praktycznym na naszym Uniwersytecie, – powiedziałam, żeby odciągnąć
smutne myśli.
Rianna głośno zaśmiała się.
– Też mi obietnica, że nie będzie w rodzinie kobiet-magów. I jak tatuś zdołał
przetrwać taki cios od losu?
Parsknęłam.
– Tak samo, jak nasze małżeństwo, czyli z oburzeniem.
Magiczka pomilczała, a potem ostrożnie powiedziała:
– Nie myśl, że pcham się w nie swoje sprawy, ale wydaje mi się, że nie masz co
się martwić o związek Irgi i Lidii.
– A i się nie martwię, – zaczęłam, lecz szybko mina mi zrzedła, pod wszystko
rozumiejącym spojrzeniem kobiety.
– I nie chodzi o to, że burmistrz nie pozwoli wyjść ukochanej córce za mąż za
nekromantę. Spotkałam się z Irgą miesiąc temu, walczyliśmy razem. Jest silny,
bardzo silny. Lidię on przeżuje i wypluje w jednej chwili. A potem się znudzi.
To, co najgorsze może być w rodzinnym życiu, to nuda.
Uśmiechnęłam się. No cóż, ze mną Irga z pewnością się nie nudził. Zawsze coś
się działo.
– Zapewne myślisz „co stara panna może o tym wiedzieć”? Miałam męża, po
Raulu. Kiedy twój partner ustępuje ci siłą, to koszmar. Tylko między równymi
sobie może powstać prawdziwe uczucie.
– Raul już od wielu lat żyje ze swoją kwiaciarką i niczego nie żałuje, – było coś
takiego w Riannie, dzięki czemu zwierzanie się jej było łatwe. Może wiek,
cienkie promyczki ledwie widocznych zmarszczek w kącikach oczu. Może było
to życiowe doświadczenie, a może jej aura, pełna i spokojna, świadcząca o sile i
pewności siebie.
– Raul najbardziej na świecie kocha władzę, dlatego żona-szmatka jest dla niego
ideałem. Prócz tego muszę powiedzieć, że on nigdy nie lazł do pierwszego
szeregu. Jeśli choć trochę zrozumiałam życie, to niedługo twój mąż znudzi się
zabawą w grzecznego syna i Irronto-starszy będzie miał niespodziankę.
Kiwnęłam głową w zamyśleniu. Może przyczyną, przez którą Irga uczył się nie
w Rorritorze, a Czystiakowie, była nie tylko matka-bohaterka, której portret wisi
w tamtejszym uniwersytecie na honorowym miejscu, ale i chęć oddalenia się jak
najdalej od ojca?
– Ej! – krzyknęła Lidia, pożegnawszy się z Aliną i jej nianią, – można do was
podejść, czy nadal prowadzicie bardzo ważną magiczną dyskusję?
– Nie mów Lidii o moich stosunkach z Irgą, – poprosiłam magiczkę.
– Oczywiście.
Spojrzałyśmy na siebie z Rianną i zrozumiałam, że właśnie poznałam nową
przyjaciółkę.
Otto wrócił do pałacu przed sama kolacją i znalazł mnie w bibliotece.
Kontynuowałam studiowanie drogocennej księgi o artefaktach, choć pozostałe
uczestniczki przygotowywały się do egzaminów.
– Jakim cudem, – zapytał półkrasnolud, siadając obok, – udało się ci zdobyć na
egzaminie trzy najwyższe oceny?
– Ottawo, Ottawo, – pokręciłam głową, ponieważ wszystkich w sąsiedztwie
także gnębiło to pytanie, lecz rozpowiadać o swoich małych tajemnicach nie
miałam zamiaru. – Dlaczego we mnie wątpisz? Czy to nie ty sama uczyłaś mnie
krasnoludzkiego? Czy to nie ty widziałaś, jak ślęczę nad elfickim? Czy to nie
przy tobie uczyłam się po nocach skomplikowanego orczego, godzinami
pracując nad wymową?
– Pamiętam tylko twojego seksownego nauczyciela-orka, – wymamrotał Otto,
rozumiejąc, że nie należało zaczynać tej rozmowy w obecności wielu obcych
uszu. – Widocznie jego metody nauczania okazały się bardzo skuteczne.
– I to jak, – potwierdziłam i westchnęłam. – Jeszcze bym się uczyła, i uczyła, i
uczyła!
– Dla młodej dziewczyny szkodliwe jest tak wiele się uczyć, tym bardziej
orczego! – półkrasnolud postawił mnie na nogi. – Chodźmy, kochanie, na
kolację. Czym szybciej zjemy, tym krótsza kolejka do łazienek i położymy się
spać przed pojawieniem się srogiej damy.
Wyszliśmy na korytarz i zrozumiałam, skąd u półkrasnoluda taka wiedza na
temat moich osiągnięć. Na drzwiach improwizowanej sypialni wisiały listy z
nazwiskami i rezultatami. Znajdowałam się na górze rankingu.
– Żywko byłby zachwycony! – powiedział Otto szeptem. – Zastanawiam się, co
to za idiota cię egzaminował? Słyszałem, jak rzęziłaś, gdy czytałaś orcze litery.
Może Żywko myślał „teraz pocierpię ten koszmar, a za to potem pod spódnice
mnie wpuści”, ale ja zachęty nie miałem, więc powiem szczerze, to było
makabryczne.
– Teraz rozumiem, dlaczego zawsze wychodziłeś z domu, kiedy zaczynałam się
uczyć! Myślałam, że to z delikatności, żeby dać nam z Żywkiem trochę
prywatności. A to tak się sprawy mają!
Otto złożył ręce na piersi.
– Kochanie, dla ciebie wszystko, czego pragniesz! Tylko nie zmuszaj mnie do
słuchania, jak śpiewasz i czytasz w orczym!
Szybko zjadłam kolację. Otto zjadł na mieście. Potem znaleźliśmy zaciszny kąt,
żeby porozmawiać.
– Nasze sąsiadki, Rianna i Lidia, wszystko o nas wiedzą, – szepnęłam na ucho
półkrasnoludowi. – Ale nic nie powiedzą. A tak w ogóle, Rianna kochała Raula
Irronto, a egzaminował mnie nie jakiś idiota, a sam ojciec Żywka!
– Jaki świat mały! – westchnął półkrasnolud.
– A na niedzielę zaproszono nas na uroczysty wieczór, – przypomniałam sobie.
– Tylko będziesz musiał się przefarbować.
– Nie będę musiał! Opowiadam wszystkim, że się przefarbowałem przez
przysięgę. Będę rudo-czarny do czasu, aż będziemy mogli nająć pracowników.
– Ty tak na serio? – zdziwiłam się, zastanawiając się, jak wielką furorę zrobi w
Czystiakowie pojawienie się dwukolorowego Otta.
– Oczywiście że nie. Jeszcze nie zwariowałem. Po prostu brzmi to poważnie. A
tak w ogóle zamówiłem wizytówki i dziś je odebrałem. Weź.
Poświeciłam ognikiem, żeby przyjrzeć się wizytówce. Kawałeczek solidnego
kartonu srebrnego koloru ozdobiony został ornamentem, w którym można było
rozpoznać splot naszych firmowych łańcuszków. Ten splot wymyśliłam
niedawno, zaraz po tym, jak odszedł Irga i próbowałam czymś zapełnić czas,
opracowując ozdobną makramę. Zajęcie szybko się mi znudziło, za to
półkrasnolud, który uważnie śledził moje osiągnięcia (potem przyznał: bał się,
że przygotowuję sobie pętlę), wziął jeden ze skręconych sznurków i
przymocował do niego artefakt. Spodobało mi się i zamówiliśmy u mistrza
kowala dla swoich artefaktów srebrne łańcuszki, a dla klientów zamówiliśmy u
mistrzyni kaletnictwa skórzane.
„Olgierda Lacha, Mistrzyni Artefaktów. Międzynarodowa licencja.
Współwłaścicielka pracowni <O i O>”.
– Ładne, – chlipnęłam, walcząc ze łzami, ponieważ przeszkadzały mi w
przyjrzeniu się adresowi, napisanemu głębokim fioletowym kolorem.
Otto przytulił mnie ku sobie i pocałował w skroń.
– No-no, – powiedział zakłopotany. – Kochanie, co z tobą? Chodźmy spać.
Jesteś zapewne zmęczona.
Nocą leżąc w objęciach chrząkającego półkrasnoluda (chrapać nie mógł,
ponieważ welon uniemożliwiał mu głębokie wdechy), pogłaskałam karteczkę
schowaną w kieszeni. Z jakiegoś powodu właśnie ten kawałeczek papieru
ostatecznie uświadomił mi, że nie jestem po prostu Olgierdą, a szanowaną w
społeczeństwie personą, mistrzynią. Że nie bawię się, jak to mówiła moja mama
(przy czym dodawała: zajęłabyś się poważnymi rzeczami, zaczęła dzieci
rodzić), a rzeczywiście zajmuję się rzeczami, o których z dumą mogę opowiadać
rozmówcy, potwierdzając to nonszalancko wręczaną wizytówką.
Olgierda Lacha. Mistrzyni Artefaktów. Z międzynarodową licencją, tak.
Choć teraz muszę przetrzymać jeszcze cztery dni do niedzieli, ponieważ Otto
nie przegapi okazji wzięcia udziału w oficjalnym przyjęciu u stołecznych
krasnoludów, a na wynajmowanie pokoju nie pozwala mu chciwość.
Rankiem na uczestniczki czekała niespodzianka. Zamiast egzaminu z geografii
ekonomicznej, czekał nas egzamin z historii. Dziewczęta, które przygotowywały
się cały poprzedni dzień, były w rozpaczy. Historii miały zamiar wyuczyć się
tradycyjną studencką metodą, czyli dzisiaj!
Skoro nie miałam najmniejszej wiedzy z żadnego z przedmiotów, więc było mi
wszystko jedno.
Usiadłam na swoim miejscu i spojrzałam na kartę z testowymi pytaniami.
„1. Z kim król Teodoro Piąty podpisał pakt o nieagresji? A. Wiogentem Trzecim
B. Iwanko Rodnym C. Lidią Olszańską D. Taką Niebieskooką”.
Kim są ci ludzie? Nie, Iwanko to ork, sądząc po imieniu. A czy podpisywaliśmy
kiedyś pakt z orkami? Nie. Zostały trzy opcje odpowiedzi.
Oho, oto zakończyła się moja wspaniała droga do miana królowej. Będzie trzeba
na objedzie najeść się do syta, póki nie wywieszą rezultatów. Wyobrażam sobie,
jak przez cztery dni będziemy wędrować od bramy do bramy i nocować pod
mostami. A na dworze tak zimno! Natychmiast natchnęło mnie do walki o
zwycięstwo.
– Bogini Szczęścia! – szepnęłam. – Już dawno nie zwracałam się do ciebie o
przysługę, lecz teraz proszę! Trzy bransolety! Czy to za mało? A jutro jeszcze
geografia. Jutro podwoję stawkę!
Ponieważ trzy noce spania pod mostami to zawsze mniej niż cztery. A
bransolety były tańsze niż stołeczne zajazdy. Irga obdarował mnie mnóstwem
biżuterii, nie czułam żalu rozstając się z nią.
Zamknęłam oczy i zaznaczyłam te odpowiedzi, na które wskazywał długopis.
Potem zerknęłam na swoje konkurentki. Któraś tak samo przypadkowo wodziła
po kartce (jak ja, to znaczy nie jak ja, w końcu mnie prowadziła ręka Bogini, a
przynajmniej mam nadzieję!), kolejna odpowiadała w pełnej koncentracji, a
jeszcze inna patrzyła w okno.
Dla przyzwoitości przeczytałam jeszcze raz kartkę z pytaniami, wstydząc się
własnej niewiedzy. Historię królestwa przechodziłam dwa razy, w liceum i na
uniwersytecie. Jednak z jakiegoś powodu w głowie pozostała mi tylko mętna
masa. Zaczynając od siódmego z rzędu Teodoro mogłam opowiedzieć o
ewolucji artefaktów, które nosili przydworni i zwykli ludzie, ale z kim ten
Teodoro podpisywał pakt.... To arystokraci muszą wiedzieć, do kogo się
uśmiechają, a to okaże się, że twój pradziad nastąpił prapradziadowi twojego
rozmówcy na nogę w czasie podpisywania umowy o współpracę i do teraz
panuje między waszymi rodami wojna krwi.
Stwierdziłam, że każda minuta spędzona w tej sali jest ukradziona z czasu na
badania bibliotece, wstałam i oddałam kartkę pani ni Monter.
– Szybko pani skończyła, – uniosła brwi.
Nie wymyśliłam odpowiedzi, dlatego kiwnęłam w lekkim dygnięciu.
– Panno Olgierdo, a gdzie pani opiekunka? Dlaczego nie oczekuje za drzwiami,
jak pozostałe?
– Modli się, – powoli odpowiedziałam. – Ottawa jest bardzo religijna, dlatego
wierzy, że najlepszą pomocą będzie modlitwa.
Dobrze przemyśleliśmy tę historię. Każdego ranka kareta zawoziła opiekunkę
Ottawę der Kirkehast do Świątyni Panteonu, a wieczorem kobieta wracała
zmęczona od nieustannej modlitwy w samotności celi za swoją podopieczną. W
Świątyni krasnoludzkiego Panteonu codziennie pełniono niewiarygodną służbę
– mnisi nie pobierali opłaty za żadną z usług. Jak nakazywało prawo na rolę
czasowych ofiar wyznaczano mistrzów, którzy popełnili jakieś wykroczenie, a
czasem za sprawą decyzji zgromadzenia gildii, nawet magistrów. W celu
odbycia pokuty i ukrócenia chciwości, czyli dwóch czynności całkowicie
zbędnych w życiu przeciętnego krasnoluda, lecz pełniących rolę znakomitej,
strasznej kary za przewinienia. Z tego powodu Świątyń Panteonu było bardzo
mało oraz nie istniała nawet jedna świątynia poświęcona tylko jednemu z bóstw.
I tak panował wieczny niedobór pełniących służbę. Utrzymywanie Świątyń było
możliwe dzięki obowiązkowym opłatom pobieranym od każdej z
krasnoludzkich gildii.
– Ty także jesteś religijna?
– Bardzo głęboko wierzę, – szczerze odpowiedziałam. W Boginię Szczęścia
wierzyłam tak, że siłą wiary mogłam zawstydzić nawet kapłanów jej zakonu. –
Mam nadzieję, że to nie stanowi przeszkody w moim uczestnictwie?
– Nie! Uważamy, że wiara to osobista sprawa każdej z uczestniczek. W każdym
razie na razie osobista.
W wynikach egzaminu nie byłam ostatnią, chociaż miałam miejsce gdzieś na
końcach listy. Przed przerażającą czerwoną linią, za którą szedł spis
opuszczających, były jeszcze dwa nazwiska, wśród których z zaskoczeniem
rozpoznałam nazwisko Lidii.
– Myślałam, że wszystkie arystokratki dobrze znają historię, – powiedziałam do
niej.
– Nigdy jej nie lubiłam! Czytywałam miłosno-historyczne romanse. To było
ciekawe!
– Widocznie fakty, które były tam zawarte, są dalekie od oficjalnej wersji, –
uśmiechnęłam się.
– Nie dalekie! – w oczach Lidii zabłysł fanatyczny blask. – Oficjalna historia
jest często redagowana tak, że zatraca prawdę! Tylko w romansie można
przeczytać, dlaczego Teodoro Piąty podpisał pakt o nieagresji z Taką
Niebieskooką, choć była prostą mieszczanką, która siłą przejęła władzę na
północy regionu!
– I dlaczegóż? – choć myślę, że już znałam odpowiedź na to pytanie.
– Ponieważ ją kochał! – zgodnie z przewidywaniami odpowiedziała Lidia.
– Lecz rozdzielił ich okrutny los i zazdrośnicy? – zasugerowałam.
– Tak! Też czytałaś „Na skrzydłach nieba”? Tak płakałam, gdy na końcu ją
zabili. Miałam taką nadzieję, że wezmą ślub i będą mieli dziecko! Też płakałaś?
Rianna, stojąca za plecami Lidii, pytająco podniosła brew. A ja chwyciłam
dziewczynę za rękę i otwarcie zapytałam:
– Lidia, a Irga coś ci obiecał, kiedy wyjeżdżałaś?
Ciekawe, jak daleko zaszły ich stosunki. Srogi tata zgadza się czy nie. Znam
takie romantyczne osoby. Jeśli będzie trzeba, to i ścianę przebije głową w imię
wielkiej i pięknej miłości, ucieknie w poszukiwaniu ukochanego do Mrocznych
Gór, a tam będzie trzeba ją chronić. A Irga do ochrony dziewcząt odnosi się z
wielką gorliwością.
– Nie, – westchnęła Lidia. – Nie rozmawialiśmy ze sobą ani jeden raz.
– Jak to? – zdziwiłam się. – Nie rozmawiał z tobą ani razu, a ty postanowiłaś
wyjść za niego za mąż?
– Tak, – kiwnęła głową dziewczyna. – Kocham go!
– Lidia, wybacz mi, ale to jakiś absurd! Przecież on może się okazać sekretnym
psychopatą!
– Nie! Nie może! – z nadmiaru uczyć arystokratka tupnęła nogą.
– Dlaczego?
– Ma tak piękne, błękitne oczy!
– O! – powiedziałam. – No tak, błękitne oczy!
Rianna rozłożyła ręce – „widzisz, z kim przyszło mi pracować”.
– Lidia, nie chcę powiedzieć, że Irga jest zły, ale najgorszą osobą, jaką w życiu
spotkałam, był przystojny niebieskooki nekromanta. Nawet był arystokratą z
wiekowego rodu. Maniak i psychopata. Chciał mnie zabić.
Nawet zabił, ale wtedy jeszcze byłam ukochaną pewnego błękitnookiego
nekromanty, dlatego miałam szczęście. Łajdak Lewan chciał zniszczyć
miasteczko, w którym ja i Otto przechodziliśmy staż. Aby ocalić ludność,
musiałam stanąć do pojedynku z nekromantą. Lewan uciekł z pola bitwy,
natomiast ja nie miałam tyle szczęścia.
– Naprawdę? – westchnęła Lidia.
Kiwnęłam głową i podniosłam rękaw sukni. Po skórze biegły ledwo widoczne
blizny, pamiątki po rozszarpaniu przez zombie napuszczone przez nekromantę.
– Jeszcze rok temu były tu ślady zębów zombie. To było bardzo bolesne.
– Chwilka, – zainteresowała się Rianna. – Czy to ta historia z księżycowymi
martwiakami? To ty broniłaś Gniadowa?
Kiwnęłam głową. Nie chciałam rozpamiętywać swoich wyczynów. Gorąco
marzyłam, żeby to się nigdy nie powtórzyło.
– To ty! – zachwyciła się Rianna, albo w końcu uwierzywszy albo
zrozumiawszy. – Ta sama, której udało się schwytać szalonego nekromantę!
Całkowicie przypadkiem spotkałam się z Lewanem w Czystiakowie. Okazało
się, że przyjaźnił się z Blondynem Limem. Pozostały mi same nieprzyjemne
wspomnienia po procesie leczenia ran po zombie (nie licząc tego, że Irga dorobił
się siwych pasm, starając się ściągnąć moją duszę znad Granicy) i dołożyłam
wszelkich starań, żeby nekromanta trafił za kratki. Jednak ten chytry typ uciekł z
więzienia i udał się do królowej Angeliny oraz jej wojska nekromantów.
Ponownie spotkaliśmy się, gdy ratowałam męża. Lewan nie przeżył zjawienia
się Joszki, z czego byłam zadowolona.
Lidia, niczego nie rozumiejąc, wodziła oczami ode mnie do Rianny.
– A skąd to wiesz? – zdziwiłam się swoją popularnością. Nie myślałam, że w
rorritorskim kraju interesują się naszymi wydarzeniami bardziej niż czytając
raport.
– Opowiedział mi o tym Bef na jednym z niedawnych seminariów dla bojowych
magów! Ale nigdy nie sądziłam, że poznam jego najlepszą uczennicę!
– Wcale nie taką najlepszą, – zmieszałam się.
– O czym mowa? – Otto pojawił się jak zawsze na czas.
– O błękitnookich nekromantach, – odpowiedziałam.
– Przepięknie, ale musimy porozmawiać o dużo poważniejszych sprawach.
Wybaczcie nam.
Odciągnął mnie na stronę od reszty dziewcząt, kontynuujących dyskusję nad
wynikami egzaminu, i powiedział:
– Kochanie, jak chcesz, ale nie mam zamiaru więcej spać z tobą na wąskim
łóżku. Kocham cię, ale strasznie boli mnie całe ciało. Widziałaś, że już cztery
opiekunki zostały przewiezione do Domu Uzdrowień, a połowa trzyma się na
najróżniejszych stymulatorach i preparatach przeciwbólowych?
– Mnie też bolą boki, – przyznałam się. – Co proponujesz?
– Jestem tu nikim, ale ty możesz się za mną wstawić i wywalczyć łóżko. Jak
chcesz, kochana, ale zrób to!
Łóżka z sali wynoszono od razu, gdy tylko usuwano kandydatkę. Opiekunki
dalej przesypiały noc, jak tylko mogły. Dlatego wraz z Ottem pośpieszyliśmy się
i jak tylko ucichły płacze przegranych na egzaminie, tak od razu chwyciliśmy
jedno z wolnych łóżek i przenieśliśmy je do naszego.
Samowolka nie przeszła niezauważona i po kilku minutach w sali pojawiła się
dama ni Monter.
– Co się dzieje? – odezwała się.
Wzruszyłam ramionami, demonstrując pełne niezrozumienie. Właśnie, co się
dzieje?
– Panno Olgierdo, naruszyła pani zasady konkursu i zostanie pani wydalona! –
zdecydowała dama.
– Które dokładnie zasady? – zapytałam, otwierając umowę. – Proszę mi
pokazać.
– Zasadę o tym, że uczestniczka ma obowiązek przestrzegania zasad!
– Przestrzegam!
– Więc co to jest? – ni Monter wskazała Otta, siedzącego sztywno na drugim
łóżku.
– Kto. To moja opiekunka.
– Naruszyliście zasadę, mówiącą o tym, że uczestniczce przysługuje jedno
łóżko.
– Myli się pani. Proszę, oto moje jedno łóżko. I będę na nim spać.
– A pani opiekunka...
– Oto moja opiekunka i to jej łóżko, także jedno. W kontrakcie nie ma słowa o
opiekunkach....
Prowadząca konkurs zbladła od ledwie skrywanej złości. Reszta dziewcząt
stłoczyła się przy wejściu do sali, słuchając w napięciu. Rianna przepychała się
do pierwszego rzędu widzów, odpychając dziewczyny i położyła ręce na
biodrach, stając w wojowniczej pozie. Chyba przygotowywała się na walkę.
– Nie mamy obowiązku zapewniać opiekunce miejsca do spania.
– A ja niczego nie żądam. Znalazło się wolne łóżko i ona je zajęła.
– To naruszenie...
– To prawda, – przerwałam, dając do zrozumienia, że jestem całkowicie
poważna, – to naruszenie. Teodoro Trzynasty w czasie koronacji przysięgał, że
dokona wszelkich starań, żeby mniejszości rasowe w Sitorii miały zapewnione
wszystko, co niezbędne. – Informacja w naszych czasach jest na wagę złota!
Niektóre spryciary (w tym ja) nie lenią się i przeszukują księgi oficjalnych mów,
choćby tylko po to, żeby w końcu zabłysnąć! – A potrzeba dobrego snu to
podstawowa fizjologiczna potrzeba! Postępujcie niezgodnie z królewską
przysięgą?
Przez chwilę myślałam, że ni Monter dostała udaru. Zamarła, potem zaczęła
dyszeć. Nie minęły trzy sekundy i jako dobrze wychowana nadworna dama
uporała się z własnymi uczuciami.
– Dobrze, – powiedziała takim tonem, że zrozumiałam, iż to łóżko zapamięta
sobie do końca życia. – Oczywiście nie mogę postąpić niezgodnie z królewską
wolą i odmawiać pani opiekunce zaspokojenia podstawowych fizjologicznych
potrzeb. Przepraszam za nieporozumienie.
Dama szybko odwróciła się i spróbowała z godnością opuścić pole bitwy, jednak
została zatrzymana przez Riannę.
– Jestem Rianna Torri, magister magii praktycznej, nagrodzona orderem „Za
obronę królestwa” pierwszej klasy. Dlaczego ja, nagrodzona najwyższą
królewską nagrodą, mam spać na podłodze tego samego pałacu, w którym ta
nagroda została mi wręczona?
Dama zerknęła na mnie nienawistnym wzrokiem, a potem spokojnie
odpowiedziała Riannie:
– Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby bohaterka spała na podłodze!
Dlaczego pani wcześniej nie poprosiła o łóżko? Proszę spojrzeć, ile tu kobiet!
Nie jestem w stanie wszystkich spamiętać!
Rianna kiwnęła głową z tak kamienną twarzą, aż poczułam zazdrość. Nie
potrafiłam w ten sposób, jednym spojrzeniem, wdeptać rozmówcy w błoto.
Póki pozostałe opiekunki i ich wychowanki przekrzykiwały się jedna przez
drugą, domagając się większego komfortu, Otto pomógł wojowniczce przenieść
jej łóżko i przysunąć do łóżka Lidii.
– Nie wiedziałam, że jesteś... – zaczęłam nieśmiało. Dzieliłam się szczegółami
prywatnego życia z bohaterką!
– Bzdura, – odcięła Rianna, padając na pościel, nawet nie zdejmując butów. – O
jak dobrze! Ty przecież także jesteś nagrodzona, czyż nie?
– Ja? – zdziwiłam się.
– Tak. Wydaje mi się, że masz nagrodę trzeciego stopnia. Gdyby w Gniadowie
żyło ze sto osób więcej, to by dali drugiego. Chwila, czy ty o niczym nie wiesz?
– Nie miałam pojęcia, – szczerze odpowiedziałam, w szoku wymieniając
spojrzenia z półkrasnoludem. Jestem oficjalną bohaterką i nic o tym nie wiem?
A gdzie moje pieniądze? Należy mi się chyba jakaś premia?
– Kochanie, chodźmy spać, – powiedział Otto z niezadowoleniem w głosie.
Widocznie także zadawał sobie te pytania. – Jutro rano wszystko wyjaśnimy.

Rozdział IV
Starzy znajomi
Rankiem natychmiast pomknęliśmy do biblioteki i zaczęliśmy wertować strony
oficjalnych publikacji.
– Przecież regularnie czytam „Posłańca”, – mamrotał Otto. – Regularnie!
Dlaczego nie zauważyłem ogłoszenia?
– W „Posłańcu” nie było o tym informacji, – powiedziałam. Z tekstem
pracowałam o wiele lepiej niż Otto dzięki ukończeniu kierunku magii
teoretycznej. – Spójrz, znalazłam kwartalny raport o nagrodach. I rzeczywiście
jesteśmy kawalerami orderu „Za ochronę” trzeciego stopnia.
– Świetnie! Lecz dlaczego nikt nas nie poinformował?
– Ponieważ tych kawalerów w przeciągu roku jest więcej niż stu. To nie order
„Za ochronę królestwa”, a po prostu „Za ochronę”. Widocznie chcą podnieść
bilans i tuż przed Długą Nocą nagradzają wszystkich. Dają jednorazową premię
i rentę od królestwa po osiągnięciu emerytalnego wieku, określonego
indywidualnie dla każdej z ras.
– Nooo, do tego czasu trzeba dożyć, – zasmucił się krasnolud. – Według moich
planów nie będziemy potrzebowali renty, gdyż staniemy się zamożnymi
przedsiębiorcami. Choć pieniądze nigdy nie są zbędne. Mimo wszystko jestem
oburzony. Mogliby nas poinformować. Nie wierzę, że Bef o niczym nie
wiedział.
– Właśnie! Gdzie pieniądze i gdzie nasze własne ordery? Zawiozłabym do
domu, żeby mama mogła się chwalić.
– Żadnego wożenia do domu! Powiesimy w pracowni, w najbardziej
widocznym miejscu.
– To znaczy, że kiedy wywalczymy nasze nagrody, to zrobisz mi kopię. Oryginał
powiesimy w pracowni, a kopią niech się mama cieszy. Powierzenie oryginału
w jej ręce to nie najlepszy pomysł, bo jeszcze któryś z krewniaków sobie
przywłaszczy.
– Widzisz, miałem rację z przyjazdem do stolicy! Oj! Szybko! Musisz iść na
egzamin! A ja pojadę wyjaśnić, gdzie podziała się nasza nagroda i nie tylko
nasza. Spójrz, nagrodzono też pozostałych, z którymi wspólnie walczyliśmy i
którzy organizowali obronę miast przed księżycowymi martwiakami. Na
przykład Zaremba. Spotkałem go. To bojowy mag, który żyje w Czystiakowie i
jeśli wręczono by mu nagrodę, całe miasto by o tym wiedziało.
Znałam Dorofea Zarembę, przy czym znały go wszystkie dziewczęta w okręgu.
Rudy, długowłosy, pokryty piegami chłopak był prawdziwym chodzącym
słoneczkiem. Nikt nigdy nie widział głównego miejskiego pocieszyciela płci
pięknej bez uśmiechu. Nikt mu nie złorzeczył, ponieważ Dorofeo obdarowywał
miłością i szczerze oczarowywał każdą z dziewcząt w takim samym stopniu.
Jeśli dziewczynie było smutno, lub rozstała się z partnerem, lub pokłóciła z
rodzicami, wystarczyło, że wysłała wiadomość do Dorofea i jeśli nie był zajęty,
zostawała u niego na noc. Co takiego robił z dziewczętami, nie wiadomo, lecz
każda wychodziła z jego mieszkania w pełni szczęśliwa.
Do niedawna nie potrzebowałam usług Zaremby. A po zdradzie Irgi, gdy tylko
wspomniałam o młodym, bojowym magu, to od razu zdusiłam myśl w zarodku.
Dlaczego miałabym być jedną z wielu uszczęśliwionych, skoro mogę być
jedyna u Żywka? Lub u elfa? Lub w najgorszym razie poszukać pocieszenia w
ramionach Otta.
Jednak fakt pozostawał faktem. Jeśli Dorofeo dostałby nagrodę, wiedziałyby o
tym wszystkie dziewczęta i dodałoby to tylko punktów jego piegowatemu
urokowi.
Zła, głodna i obrażona na rządzących za zaginioną w nieznany sposób nagrodę,
powędrowałam na egzamin, w drodze obiecując Bogini Szczęścia granatowy
zestaw: kolczyki, kolię i bransoletę. Był to prezent od Irgi na jedno ze świąt.
Drogi, luksusowy, jednak nigdy go nie zakładałam. Nie miałam do czego i nie
nadarzyła się okazja. Oto i się przydał. Bogini Szczęścia lubi biżuterię.
Szybko zaznaczywszy warianty w teście, skierowałam się na odpowiedź ustną.
Oddałam kartkę sekretarzowi i przysiadłam się do tego, kogo mi wskazał.
Bogini Szczęścia nie zawiodła. Jako egzaminatora otrzymałam ojca Żywka.
Ork spojrzał na mnie swoim surowym wzrokiem. Nie pozostałam mu dłużna.
Spojrzenia skrzyżowały się ze sobą niczym miecze. Moja aura radośnie
napełniła się energią starszego Gopko. Dzisiaj spaliśmy z Otto oddzielnie,
dlatego ponownie przyśnił mi się koszmar. Na szczęście nie krzyczałam, jednak
kilka godzin leżałam bezsennie. Moje artefakty odpychały małe przekleństwa
uczestniczek-konkurentek, lecz aura bez ochron i leczniczych procedur ledwie
się trzymała.
– Tak, – powiedział Gopko w orczym, splatając przed sobą palce. – Co to za
nowość? Postanowiłaś i mnie zauroczyć? Nie wystarcza ci mój syn?
Odwróciłam wzrok i poruszając ustami, powtórzyłam pytanie oraz
przygotowałam odpowiedź.
– Nie chcę rzucać uroku, nie potrzebuję tego, – i przeszłam na język ogólny: –
Jakie pytanie mi pan zada?
– Chcę, żebyś przeszła dalej, – kontynuował cicho Gopko po orczemu. – Żeby
wydali cię za mąż za któregoś z waszych arystokratów i żebyś przestała mieszać
mojemu synowi w życiu.
– Dobrze, – powiedziałam. Gdybym lepiej znała orczy, to wypaliłabym, że nie
podpisałam umowy i nie zamierzam wychodzić za kogokolwiek za mąż, a jeśli
Gopko będzie naciskać dalej, to zrobię Żywko swoim tylko i wyłącznie jemu na
złość.
Kto wie, jak wtedy potoczyłoby się moje życie, jeśli bym się do wszystkiego
przyznała!
Jednak powiedziałam „dobrze”, stary ork zadowolił się tym i już w języku
ogólnym zapytał o handel Sitorii ze Stepią.
Na ten temat miałam coś do powiedzenia.
W momencie gdy szkicowałam na kartce papieru schemat wędrówek orczych
obozów z towarami po Sitorii, dowodząc, że można by było skrócić drogę i
zmniejszyć koszta (tak, studiowałam ten temat specjalnie po to, by później
próbować zbić u sprzedawcy cenę za orcze kozaki), do naszego stołu podeszła
pani ni Monter. Nie wiem, czego chciała. Możliwe, że podejrzewała mnie o
zmowę z orkiem, lub po prostu nie wierzyła w moją wiedzę i szukała powodu,
żeby wyrzucić mnie z pałacu, jednak w tej chwili nie miała możliwości
przyczepienia się do czegokolwiek.
– Pani się myli, – sprzeciwiał się Gopko. – Tu jest błoto, w ten sposób tracimy
kilka dni.
– Ostatniego lata utwardzono tam drogę, – odpowiedziałam, ponieważ na
budowę tej drogi umowę otrzymał brat profesora Swingdara i krasnolud
któregoś dnia podzielił się z nami tą informacją. – W zimie zupełnie wygodnie
jest tam przejeżdżać, tylko wczesną wiosną i późnią jesienią jest trochę
podtopiona.
Otrzymując prawie zasłużoną najwyższą ocenę z ustnego egzaminu, pobiegłam
do jadalni z nadzieją na znalezienie czegoś do jedzenia. Jednak przegoniono
mnie stamtąd i zbesztano: przyszła królowa powinna umieć przecierpieć głód. A
może nagle będzie miało miejsce długie, dyplomatyczne posiedzenie, w czasie
którego będzie trzeba być przyjaźnie nastawionym bez względu na burczenie
żołądka.
Zdecydowanie nie nadawałam się na królową, gdyż głodna stawałam się zła.
Przerwałabym dyplomatyczne spotkanie. Zwyzywałabym wszystko i
wszystkich, a później mogłoby się to zakończyć wojną.
A na dyplomatycznych spotkaniach podają chociaż słodką herbatę, czyż nie?
Musiałam poszukać woreczka z jedzeniem, w który Otto roztropnie składał to,
co nie mogło się popsuć. Smutno pożułam czerstwy chleb z przyschniętym do
niego serem i pobiegłam do biblioteki, przysięgając sobie już nigdy nie
opuszczać posiłków. Ponieważ nagroda zniknęła w nieznany sposób już trzy
miesiące temu, a brzuch boli tu i teraz.
Biblioteka była pusta. Egzaminy teoretyczne zakończyły się, a do praktycznych
dziewczęta się nie przygotowywały. Jeśli znasz etykietę to znasz. A jeśli nie
znasz, to nauczyć się przez jeden wieczór zastosowania dziesięciu różnych łyżek
i takiej ilości widelców, jest niewykonalne. Część dziewcząt poszła spacerować
po parku, część rozkoszowała obrazami, niektóre zajęły się w sypialni
robótkami ręcznymi. Dlatego rozłożyłam na podłodze ogromny schemat
interakcji między różnymi zaklęciami i zaczęłam go przerysowywać. Szczerze
powiedziawszy, ukradłabym tę książkę, na tyle była cenna, lecz się bałam.
Okazuje się, że do nas, do Czystiakowa, nie dochodzą ogromne ilości dzieł o
magii, a zwłaszcza tych ilustrowanych. Oczywiście spotykałam wzmianki, że
magister teoretycznej magii Narcyz Wojciech studiuje wzajemny wpływy na
siebie czarów z różnych szkół magii. Chętnie czytałam wszystkie jego artykuły
w specjalistycznych czasopismach, lecz o księdze nic nie wiedziałam. Tu w
bibliotece była ona nikomu niepotrzebna, nawet nie otworzono jej ani razu. Ze
złością spojrzałam na dedykację dla króla od światła teoretycznej magii.
Chciałabym, żeby i mnie ktoś kiedyś taką książkę podarował! Nie „Jego
Wysokości” a powiedzmy „Mojej przyjaciółce i współpracowniczce, Olgierdzie,
z nadzieją na szybkie spotkanie”.
Podciągnęłam spódnicę, żeby mi nie przeszkadzała i zajęłam się pracą.
Sprawdzić rezultaty teoretycznych badań Narcyza na naszych produktach i jeśli
wszystko się uda, to przede mną i Ottem otworzą się ogromne perspektywy w
pracy! Można by na przykład spróbować dodać do zaklęć elfickiej magii... lub
zacząć współpracę z szamanem...
Tak, magowie skrajnie rzadko wykorzystują zaklęcia używane w magii innych
ras. Nie dlatego, że było to niemożliwe, a dlatego, że było to niewiarygodnie
trudne. Poza tym przyzwyczajając się pracować z jedną energią, niezwykle
trudno przyjąć drugą i nią kierować. Dobrze pamiętałam, jak Klakersilel wlewał
we mnę czystą magiczną energię elfów i co w tym momencie czułam.
Urodzeni z magicznym darem instynktownie kierują się do tej energii, która jest
im bliższa. Lata nauki udoskonalają umiejętności korzystania z niej. Jedno i to
samo zaklęcie wypowiedziane przez elfa i człowieka, daje różne efekty, które
mogą być podobne, ale w artefaktach każdy niuans jest ważny i „podobne” to
nie to samo co „identyczne”.
Kontynuowałam dalsze rozbieranie schematu i, nie wytrzymując, klasnęłam w
ręce.
Jest. Oto powód, przez który moje artefakty na męską siłę tak dobrze działały na
elfy, to ten czar, który z powodzeniem współpracuje z drugim! Aj, jestem
niewątpliwie genialna! Intuicyjnie, ale domyśliłam się! A człowiek całą
naukową pracę o tym napisał, żeby osiągnąć tytuł arcymaga!
Trzeba będzie iść na aspiranta! Magister teoretycznej magii brzmi ładnie i
klientom się spodoba. Ale arcymag Olgierda Lacha brzmi jeszcze lepiej.
Na schemat padł czyjś cień.
– Proszę się odsunąć, – poprosiłam, nie podnosząc wzroku. Nosi te dziewczęta!
Co im przeszkadza siedzieć w jakiejś galerii malowideł lub pokoju muzycznym
albo jasnym salonie dziennym i haftować? Nie, obowiązkowo muszą przyjść do
biblioteki za romansem i zainteresować się, co właściwie takiego robię? Jak to
nie haftuję? Czy dobrze wychowanej dziewczynie wypada pełzać po podłodze
biblioteki (tak, to nie jest biblioteka naukowa z ogromnymi stołami, na
tutejszych można było co najwyżej postawić filiżankę z herbatą!) w takiej
nieprzyzwoitej pozie!
Cień znikł. Kontynuowałam swoją pracę, nawet opuszczając obiad. Po pewnym
czasie musiałam zapalić ognik, ponieważ zaczęło zmierzchać. Możliwe, że jutro
mnie stąd wyrzucą. Pani ni Monter krążyła nade mną niczym sęp nad uparcie
czołgającą się ofiarą. Jednak wartość tego schematu była dla mnie ogromna!
Skarb, który podrzuciła mi Bogini Szczęścia. Jak inaczej, niż jej opatrznością,
nazwać to, że to cenne wydanie trafiło do biblioteki królewskiego letniego
pałacu i zauważyłam księgę wśród tysięcy innych tomów?
Kiedy przerysowałam cały schemat, co było bardzo trudne, ponieważ miałam
tylko niewielki zeszyt, przez co musiałam dzielić rysunek na kwadraty,
numerować je, rysować schematy schematów, uff. Upadłam na podłogę, patrząc
na wysoki sufit. Podświetlały go liczne kinkiety, których światło padało do góry.
Co za idiotyzm, oświetlać w bibliotece sufit, a nie półki z książkami. Lecz
wyglądało to pięknie!
Na suficie umieszczono idealnie dopasowane drewniane panele w różnych
odcieniach, składające się na wspaniały wzór. Szczerze pozachwycałam się
panelami jeszcze kilka minut, oddając uznanie nieznanym mistrzom, a potem
położyłam ręce na żołądku i powiedziałam na głos:
– Ale chce mi się jeść!
Jeśli miałam nadzieję, że to stwierdzenie polepszy moje położenie, to się
przeliczyłam. Brzuch bolał dalej. A spróbujcie popracować cały dzień w
niewygodnej pozycji na dwóch suchych kanapkach!
Przeciągnęłam się jak najmocniej, nie wstając z podłogi. Coś gdzieś chrupnęło,
lecz poczułam się trochę lepiej. Zamknęłam oczy. Przed wewnętrznym
wzrokiem pojawił się przerysowany schemat, a gdy otworzyłam oczy, to
zobaczyłam twarz barona Rona ni Boja.
Zamrugałam, lecz twarz nie zniknęła. Strzeliłam palcami, odnawiając swój
ognik i z półcienia ponownie wysunęła się postać barona w wytwornym i
stylowym kostiumie. Wyglądał niecodziennie, zbyt elegancko. Poznałam barona
w Gniadowie, gdzie niedaleko znajdowała się jego posiadłość. Spodobałam się
baronowi i zaproponował mi małżeństwo, a jeszcze później wyruszył wraz ze
mną na ratunek Irdze. Szanowałam tego uczciwego i honorowego człowieka, ale
szczerze się przyznając, nie pomyślałam o nim ani razu przez ostatnie pół roku.
– Dobry wieczór, Olu! – powiedział baron, podając rękę i pomagając mi wstać.
– Dobry wieczór. Ron, co ty tu robisz?
– Nasz wspaniały i opiekuńczy król rozesłał kawalerom zaproszenia z
propozycją odwiedzenia jego pałacu. Zaproszenie było dość natarczywe, tak
więc przyjechałem popatrzeć na dziewczęta. Jednak przez myśl mi nie przeszło,
że spotkam tutaj ciebie. Jeśli dobrze pamiętam, jesteś zamężna? – w głoście
Rona zadźwięczała słaba nadzieja.
– Już nie, – westchnęłam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. – Rozstaliśmy się.
– Więc to tak... – powiedział baron łagodnym tonem.
Spojrzałam na niego z ukosa. Ron wyglądał jak najprawdziwszy dworzanin. Ani
jednej emocji na twarzy, swobodna poza. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, jak
przystojny jest baron. Urodą charyzmatycznego przywódcy.
– Co takiego, – kokieteryjnie zapytałam, – cieszy cię fakt mojego rozwodu?
Ron przysiadł obok i jakby niechcący dotknął mojej ręki, pomagając z
powrotem złożyć schemat do książki.
– Smuci. Byliście taką piękną, zakochaną parą. Przykro mi, że taka dziewczyna,
jak ty, traci swój czas na podobnych konkursach.
Kto powiedział, że nie nadaję się na królową, ponieważ zerwę dyplomatyczne
spotkanie z powodu pustego żołądka? A, ja to powiedziałam. Myliłam się.
Położyłam swoją dłoń na ręce barona i ciężko westchnęłam. Głód pomógł mi
uczynić ten wydech smutniejszym, niż planowałam.
– Pomyliłam się, – powiedziałam. Przed oczami stanął mi mój niezjedzony
obiad, przez co do oczu napłynęły łzy. – Pomyliłam się. Przede wszystkim w
stosunku do mężczyzny, który stał obok mnie, on... wszystko, co zrobił, to
doprowadził do tego, że byłam nieszczęśliwa!
No cóż, Irgo? Rzuciłeś mnie i teraz rozkochujesz w sobie córki burmistrzów?
Jakbym nie wiedziała, jak potrafisz spojrzeć tymi swoimi oczętami, tak że
kolana się uginają od pragnienia. Bez słów wszystko rozumiem. Nic, nic,
arystokratów jest tu sporo, a ich światek niewielki. Dostaniesz figę z makiem, a
nie reputację godną przyszłego zięcia arystokraty!
Przemknęłam palcami po wewnętrznej stronie nadgarstka barona, który zamarł,
trzymając schemat w rękach. Skóra na nadgarstkach jest delikatna nawet u
wojowników, jeśli delikatnie powodzisz po niej palcami, nawet tylko patrząc,
robi się tęsknie...
Baron Ron to uczciwy i szlachetny leśny pustelnik, niezepsuty kobiecym
zainteresowaniem, oczywiście nie mógł znieść czegoś podobnego. W jego
ciemnozielonych oczach zapłonął ogień bohatera, pragnącego obronić
nieszczęsną, obrażaną i delikatną dziewczynę.
– Co miałam robić? – kontynuowałam, wyczuwając już sukces. – Myślałam, że
sama... – musiałam zrobić pauzę, ponieważ głodny mózg nie był w stanie
szybko dobierać słów, żeby przekonać barona o pilnej potrzebie okazania mi
pomocy, jednocześnie wyjaśniając przyczynę mojej obecności w tym miejscu. –
Sama... musiałam poczuć, że jestem warta!
Cóż, czego warta, już precyzować nie będę.
– A co z tym... orkiem? – zapytał baron, odkopując starą urazę. – Czy on nie
mógł spowodować, żebyś poczuła się najważniejsza?
A, niechaj Sukin Kot wziąłby tych wszystkich facetów! Lepiej bym zrobiła,
gdym poszła do jadalni, a nie traciła czas na flirty. I tak nie dało to żadnych
rezultatów. Zrobiło mi się jeszcze smutniej. Ciekawe, wygonią mnie z jadalni
czy jednak ulitują i wydadzą cokolwiek?
– Olu, – przejął się Ron, – proszę, nie płacz! Zrozumiałem! To oczywiste, że po
tym, co przeżyłaś, straciłaś wiarę w mężczyzn i.... Pamiętam, że jesteś taka
delikatna psychicznie... taka... głęboko odczuwająca....
Ale Otto by miał ubaw. Jak dobrze, że go tu nie ma.
Spojrzałam na barona spod rzęs. Szybciej, decyduj się, strasznie chce mi się
jeść!
– Oczywiście, że nawet nie pomyślałaś, że jestem gotowy, zawsze gotowy i... –
baron przerwał, zapewne uznając, że rani mnie słuchanie tego, jak to zawsze jest
gotowy. A jego ręka, już niczym właściciela, obejmowała mnie w tali, a ja z
zadowoleniem oparłam swoją głowę na jego ramieniu. Och, ale mnie szyja boli.
Czyżbym ją przeziębiła? Już nie czułabym żalu.
Baron wypuścił schemat z rąk i objął mnie obiema rękami.
– Przyjeżdżając tutaj, nawet nie pomyślałem, że czeka tu na mnie
najprawdziwszy skarb. Kiedy za dnia zobaczyłem cię w bibliotece, to na
początku pomyślałem, że mi się przewidziało! Ale to ty, jedyna wśród tych
pustogłowych oślic, możesz tak bardzo dać się pochłonąć pracy!
Wybaczcie dziewczęta, złościłam się na nie te osoby! To znaczy, że to Ron za
dnia w bibliotece cieszył się widokiem moich nóg, nieskrywanych przez
spódnicę!
Serce barona biło bardzo szybko.
– Olu, nie jestem z tych, którzy zmieniają swoje uczucia tak szybko, jak...
niektórzy. Nadal pragnę dzielić z tobą życie.
„Lepiej podzieliłbyś się ze mną kolacją. Wam, zalotnikom, zapewne będą
oddzielnie serwować”, – cynicznie pomyślałam.
W porządku. Nie przystoi baronowi spieszyć się ze związkiem.
Objęłam rękami szyję barona. Zmuszę dziś Otta, żeby zrobił mi masaż. W końcu
jest tą opiekunką czy nie? Całe ciało mnie boli.
Dziwne, jeśli orki natychmiast przywracały do normy mój organizm,
opanowywało mnie pragnienie, nastój się polepszał i aura regenerowała, to
baron nie wywoływał u mnie najmniejszej reakcji. Był dobrym człowiekiem,
odważnym, szlachetnym i dobrym. Ale...
Wydaje się, że zaczęłam rozumieć Riannę. Przeżuć i wypluć. Z Ronem byłoby
mi spokojnie i dobrze, ale jak szybko bym się znudziła? Boję się, że bardzo
szybko.
Królewski pałac miał jakąś specjalną aurę, ponieważ moje umiejętności
dyplomacji nie wzrastały z dnia na dzień, a z godziny na godzinę.
– Naprawdę? – wysapałam w szyję barona.
Kiwnął głową.
– Ale ja... – przyszedł czas, by się wycofać. Delikatnie wysunęłam się z jego
objęć i powoli, uważnie zaczęłam ponownie składać schemat. Ciekawe, jak to
było sprytnie złożone, że mieściło się w księdze. Nie wychodziło mi! – Nie
wiem, Ron. Moje serce jest rozbite. Moje życie nigdy nie będzie takie jak
wcześniej. Nie wiem, co mi pomoże. Nawet na konkurs przyjechałam
specjalnie, żeby jakoś odwrócić swoją uwagę...
Zgodnie z kobiecymi pismami, prawdziwa arystokratyczna dziewczyna powinna
właśnie tak się zachowywać. Żadnych „popłakałam, potem zdecydowałam
wycisnąć z życia maksimum korzyści, a w międzyczasie nabruździć temu
kozłowi, który mnie rzucił”. Cierpienie i delikatność! Żeby miał kogo ochraniać
i czyją wstążkę zawiązywać na... na czym oni tam ją zawiązują? Z czytanego
przeze mnie romansu pamiętam tylko, że bohaterka wręczyła swojemu
wiernemu ukochanemu wstążkę. Lecz pominęłam detale, ponieważ spieszyło mi
się do sceny łóżkowej.
Cierpienie i delikatność zrobiły na Ronie wrażenie. Gorąco przekonywał mnie,
że wszystko w życiu się ułoży i nie należy tak silnie przeżywać. Tylko muszę
znaleźć odpowiedniego mężczyznę, który swoją czułością i dobrocią uzdrowi
moje zranione serce. Robiąc smutną minę, pokiwałam głową i zastawiałam się,
po co ja to wszystko zaczęłam. Zachciało mi się ciepła i dobra? Lub może to te
same intuicyjne przeczucie, które pomoże mi w przyszłości?
Jakby nie było, baronowi rozwój wypadków bardzo się podobał. Pogłaskał mnie
po ręce, wziął schemat, szybko go złożył tak jak trzeba i oddał mi księgę.
– Pozwolisz zaprosić się na kolację? – w końcu wypowiedział tak wyczekiwane
słowa.
– Oczywiście! – ucieszyłam się. – Będę zachwycona!
– Tutaj, jeśli nie masz nic przeciwko prywatności.
– Masz jedzenie ze sobą?
– Nie, – Ron zdziwiło takie pytanie, – ale mogę zamówić i przyniosą wszystko
tutaj.
– A, świetnie! – poszłam odstawić książkę na półkę, a Ron zadzwonił
dzwoneczkiem, by wezwać służących. W czasie, gdy on dzwonił, myślałam o
życiowej niesprawiedliwości. To znaczy, że jemu podadzą kolację tutaj, a mi
odmówili nawet talerza kaszy w formie samoobsługi. Może jednak warto
dorobić się arystokratycznego tytułu? Mama by się ucieszyła!
Jednak zamiast sług z kolacją, w bibliotece zjawiła się pani ni Monter, na
dodatek ze swoją świtą.
Głośne głosy dam oderwały mnie od zajmującego zajęcia. Z entuzjazmem
szperałam po półkach z książkami. Zapaliło się jasne światło, aż musiałam
zmrużyć oczy. Ciekawe jak ona to zrobiła?
– Doniesiono mi, że znajduje się tu kandydatka! Sama z młodym mężczyzną!
Pośpiesznie wepchnęłam książki z powrotem na półkę i stanęłam przed
rozgniewaną damą. Baron, który siedział w fotelu w dalszym kącie biblioteki,
odłożył gazetę i stanął obok mnie.
– Jakiś problem? – dopytał się.
– Gdzie pani opiekunka? – pytała mnie pani ni Monter.
– Modli się w świątyni, – odpowiedziałam.
Umiejętność Otta pojawiania się w momentach potrzeby, dzisiaj szczególnie
zawodziła. Ale mi to odpowiadało.
– Jak pani mogła! – dama pokręciła głową, chociaż w jej oczach lśnił złośliwy
ognik. – Takie zachowanie jest niedopuszczalne dla młodej panny! Pani
postępowanie rzuca cień na króla! Nie powinien otrzymać za żonę zepsutej
dziewczyny!
– A to czemu zepsutej? – oburzyłam się. – Jakim sposobem nagle stałam się
taka, czytając w bibliotece książki?
– W samotności z młodym mężczyzną! Jesteśmy zmuszeni panią
zdyskwalifikować!
Świta pani ni Monter zamruczała z aprobatą. Obrzuciłam je spojrzeniem i
zapamiętałam konkurentki. Poczekajcie dziewczęta, odpłacę się za wasz dobry
uczynek!
Spojrzałam ponad głowami w stronę drzwi. Stała tam Rianna, z nieskrywaną
ciekawością przyglądając się wydarzeniu. Magiczka nieoczekiwanie mrugnęła
do mnie, dzięki czemu poczułam nagły przypływ sił. Pani ni Monter nie da rady
mnie dzisiaj wyrzucić. Nabierając powietrza w płuca, już chciałam rozpocząć
gniewną tyradę, kiedy Ron powiedział:
– Nie rozumiem pani oburzenia! O jakiej dyskwalifikacji jest mowa? W
samotności z mężczyzną? W pani rozumieniu jest to powód do dyskwalifikacji?
– Przyszła królowa powinna być czysta!
Zacisnęłam usta, żeby nie powiedzieć czegoś zbędnego. Baron jest arystokratą,
niech sam sobie radzi, skoro został przyczyną mojego zniesławienia.
– Takiej królowej jak Olgierda, nigdzie nie znajdziecie, – powiedział Ron. –
Walczyliśmy wspólnie i to nie jeden raz. Nazywa pani zepsutą dziewczynę,
która jest gotowa oddać życie, by chronić innych?
– Baronie ni Boj, szanuję pana zasługi, ale jeszcze podczas ostatniej wizyty w
stolicy pokazał pan... hmm... niezrozumienie procesów, które mają tu miejsce.
Obwieścił pan dziś, że cały ten konkurs to bezsensowna bzdura, a jego
uczestniczki... jak to pan powiedział? Kompletne idiotki? A Olgierda, dla pana
informacji, także jest uczestniczką królewskiego konkursu!
– To znaczy, że się pomyliłem, – wzruszył ramionami Ron. – Nie wszystkie
uczestniczki tego konkursy są kompletnymi idiotkami. Tylko większość.
– Mimo wszystko jestem zmuszona zdyskwalifikować Olgierdę. Jej
prowadzenie się jest niedopuszczalne.
– Dla kogo niedopuszczalne? – nie wytrzymałam, ale Ron lekko dotknął mojej
dłoni i powiedział:
– W takim wypadku, pani ni Monter, pozwoli mi pani opowiedzieć dziewczętom
o prawdziwie niedopuszczalnych zachowaniach królowej? Powiedzmy na
przykładzie królowej Angeliny. Latem miałem możliwość zobaczyć niektóre
aspekty prawdziwego królewskiego zachowania.
Twarz damy tak natychmiastowo zbladła, że przestraszyłam się, iż czcigodna
zarządczyni zemdleje na miejscu. Widocznie była jedną z tych, którym
zdradzono sekret pośpiesznego odejścia Angeliny do zakonu. I w żaden sposób
nie mogła przypuszczać, że prowincjonalny baron też jest w to wtajemniczony.
Bef wyjaśnił mi, że nasze dane zatajono, żeby nikt nie był w stanie wykorzystać
nas do politycznych gierek.
Zapanowała cisza. Baron beznamiętnie patrzył na uczestniczki. Niektóre
dziewczęta nie nauczyły się odpowiednio szybko kontrolować emocji i na ich
twarzach odbijała się cała gama przeżywanych uczuć, od zdziwienia po
nienawiść.
– Mówi pan, że wspólnie walczyliście? – zapytała główna dama dworu swoim
zwyczajnym głosem. Kolor wrócił na jej twarz. Pozazdrościłam. Chciałabym
umieć tak panować nad sobą. – W takim razie nie mam do was pytań. Królestwo
bardzo ceni swoich bohaterów.
– Zjemy kolację tu, – powiedział baron.
– Oczywiście! – ni Monter kiwnęła głową i odeszła majestatycznym krokiem.
– Pozwolicie nam dołączyć? – zapytała Rianna, gdy biblioteka opustoszała.
– To moje przyjaciółki, – wyjaśniłam, przedstawiając Riannę i Lidię baronowi.
– Będę zachwycony, – szlachetnie powiedział Ron, choć wyraz jego twarzy
mówił całkiem coś innego. Nie, mój drogi, intymnego odosobnienia już nie
będzie. Wystarczy mi problemów.
W czasie kolacji w bibliotece milczałam. Żołądek bolał, głowa bolała i w ogóle
miałam wszystkiego dosyć. Chciałam wracać do domu. Lidia była zakłopotana,
chichotała i czerwieniła się, a Rianna dyskutowała z baronem o zasadach
bezpieczeństwa terenów osiadłych wśród lasów.
Po kolacji Ron grzecznie odprowadził nas do sypialni i odszedł. Potencjalnych
narzeczonych zakwaterowano na drugim piętrze pałacu, w zwykłych pokojach
dla dworzan. A dziewczęta dalej gnieździły się w dużej tanecznej sali. Złościło
mnie to.
– Cóż za mężczyzna! – westchnęła Lidia. – Wspaniały!
– Kochasz przecież Irgę, – warknęłam.
– Kocham. Ale baron jest taki wspaniały! Widziałaś jego włosy? – Oczywiście,
że widziałam. Gęste, kasztanowe loki do pleców, związane w ogon. – Aż chce
się zanurzyć w nich dłoń!
Wściekłam się. Dlaczego podobają jej się moi mężczyźni? Wokół tylu innych, a
ona musi koniecznie moich! U Irgi oczy, u Rona włosy! Ciekawe, co powie,
kiedy zobaczy Żywka? Jakie mięśnie? Jaki uśmiech?
W końcu odnalazł się Otto. Zebrał wokół siebie kilka opiekunek i prowadził
aktywną kampanię reklamową „artefakty od mojej dziewczynki”. Miałam wiele
do opowiedzenia półkrasnoludowi, ale nie chciałam przeszkadzać mu w pracy.
Położyłam się na łóżku i przykryłam kocem aż po czubek głowy.
Dzisiejszej nocy nikt nie kontrolował przestrzegania ciszy nocnej. Dziewczęta
spotykały się już z potencjalnymi zalotnikami, a zabronienie im obdyskutowania
tego emocjonującego wydarzenia, byłoby zbyt okrutne.
Otto położył się ze mną na łóżku, objął mnie i szepnął do ucha:
– Skarż się. Widzę, że kipisz ze złości.
– Jedźmy do domu, – poprosiłam. – Jestem zmęczona. Znudziło mi się.
– Co z tobą? Nie jadłaś cały dzień?
Pokręcam głową. Nie podobało mi się przebywanie wśród dziewcząt pałających
do mnie wrogimi uczuciami. Nie podobały mi się głupie egzaminy, które tylko
marnowały mój czas. Nie podobało mi się zimno. Lodowata woda z kranu. Tak
w ogóle nie podobało mi się wszystko. Chciałam do domu. Jednak
wymieniwszy w myślach przyczyny, stwierdziłam, że wszystkie brzmią
dziecinnie i dlatego powiedziałam:
– Przerysowałam schemat wzajemnego oddziaływania energii.
– Och, to świetnie! – Otto położył swoją dłoń na moim brzuchu i zaczął go
głaskać. – Pojutrze idziemy na przyjęcie. Wytrzymajmy jeszcze chwilę.
Zdążyłem załatwić tyle spraw! Podpisałem kontrakt na dostawę takich
materiałów, jakich nie ma w naszym regionie! A nawet jeśli by były, trzeba by
płacić pośrednikom, a tak będą one iść prosto do nas. Zawiązałem wiele
cennych znajomości i wziąłem zamówienie na twoje artefakty na męski wigor.
Wielkie zamówienie! Olu, będziemy mogli nająć pracowników, wyobrażasz to
sobie? Pracowników! Pocierp jeszcze trochę, kochana!
Albo pomógł masaż, albo żołądek w końcu poradził sobie z kolacją, ale zrobiło
mi się lepiej. I humor się poprawił. Wyjątkowe materiały! Nasze artefakty będą
ekskluzywne. Jeśli damy reklamę w „Czystiakowskim posłańcu”, to zamówienia
będą płynęły z całego regionu!
Rankiem wszystkich przydzielono do osobnych pokojów. Dziewcząt pozostało
już niewiele, coś koło pięćdziesięciu. Dziesiąta część ze wszystkich przybyłych
na konkurs. Znalezienie pięćdziesięciu pokoi nie stanowiło żadnego problemu.
Pani ni Monter wyjaśniła zasady sprawdzianu z etykiety: panienka powinna
przeprowadzić poranną herbatkę z trzema „kawalerami” według wszelkich
zasad. Goście herbatki to trzej wybrani losowo młodzi arystokraci. I po ich
wspólnej ocenie nastąpi decyzja, czy kandydatka przechodzi dalej.
Przeszłam do małego różowego salonu gościnnego. Był już tam nakryty stolik i
stały fotele. Na stoliku znajdowała się ogromna ilość najróżniejszych
przedmiotów. Wzięłam do ręki szczypce do cukru. Powinnam dodać gościom
cukier czy oni sami wezmą? A jeśli mam to zrobić ja, to ile jest przeznaczone na
jedną filiżankę?
Nie, ten sprawdzian zawalę. Tu nawet Bogini Szczęścia nie pomoże. Jeśli nie
wiem, to koniec. Ale na wszelki wypadek szybko wzniosłam modlitwę. Może
trafi mi się baron i wspólnie damy radę namówić pozostałych arystokratów,
żeby wystawili dobre oceny.
Jednak pani ni Monter rozumiała pod pojęciem „losowo” całkiem coś innego niż
ja. Ponieważ do pokoju wszedł Lim ni Monter.
– Cudnie! – powiedziałam.
Za Blondynem weszło jeszcze dwóch młodzieńców. Jeden z nich wydał mi się
dziwnie znajomy. Widziałam go gdzieś w mieście? Jeśli jest z Czystiakowa, to
koniec mojego udziału w konkursie. Zrobi wszystko, co mu każe Lim.
– Ola! – Lim zrobił gest, jakby zdejmował niewidzialny kapelusz i ukłonił się. –
Jakże się cieszę, widząc cię w ten przepiękny poranek.
– Ja także, – dygnęłam w odpowiedzi. – Dzień dobry. Jestem szczęśliwa, że
przyszliście do mnie na herbatę.
– A jak my się cieszymy! Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo wszyscy
chcieliśmy cię zobaczyć.
– Wszyscy? – spytałam, nękana złym przeczuciem.
– Oczywiście że wszyscy! Proszę, pozwól przedstawić mi Akima ni Piniatę, –
Blondyn wskazał na znajomego mi arystokratę. – Bardzo chciał cię poznać.
Ponownie dygnęłam, dopiero teraz zauważając, że nadal trzymam w ręce
szczypce. Jednak wstydziłam się odłożyć je pod czujnymi spojrzeniami, dlatego
też schowałam rękę ze szczypcami za spódnicę.
– Bardzo mi miło.
– Olu, Olu, nie zrozumiałaś, kto to? To młodszy brat Lewana, którego
odprawiłaś do więzienia dla wyjątkowo niebezpiecznych przestępców.
– A, – powiedziałam. Niebieskie oczy miał bardzo podobne do brata. To mój
koniec. Ciekawe, czy wiedział, że jego brat nie tylko trafił do więzienia z moją
pomocą, ale z życiem także się pożegnał przy moim udziale? Jeśli wiedział, to
jest ze mną bardzo źle.
– A to Bergan ni Braj z Rorritoru.
Dygnęłam, zastanawiając się usilnie, komuż z Rorritoru zdążyłam zaleźć za
skórę. Tylko jakieś drobiazgi. Zawstydziłam tamtejszego maga-praktyka na
zawodach, niszcząc jego zombie, tak więc teraz może ostrzyć na mnie zęby
każdy z ich wydziału praktyki. Zhańbiona duma może mścić się z byle jakiego
powodu.
– Dzień dobry, – ponuro przywitałam Bergana. Ciekawe, jak silnym jest
magiem? – Pan także chce się na mnie za coś mścić?
Bergan uśmiechnął się.
– Jedynie za mojego upiornika, którego pani tak znakomicie zniszczyła na
naszym placu bitewnym. A także za pani kochanka, który znalazł mój magiczny
ślad i nieźle zatruł mi czas nauki!
Hmm, Irga nic mi o tym nie mówił. Rozumiem, zło zostało ukarane, ale żebym
tylko z odpowiedzi tego zła nie miała więcej problemów.
– Nie trzeba było walczyć niezgodnie z zasadami, – warknęłam i siadłam w
fotelu. Sprawdzian i tak niezaliczony, więc nie ma co silić się na grzeczności.
Tak więc co my tu mamy. Bergana, maga-praktyka z rorritorskiego
uniwersytetu. Nie mam wątpliwości, że Bergan jest dobrym bojowym magiem,
gdyż inni się tam nie uczą. Jest najbardziej niebezpieczny z przeciwników. Brat
Lewana nie dysponuje magicznym darem, ale jak każdy przyzwoity arystokrata
włada bronią. Nawet jeśli nie wisi przy jego pasie miecz, to zapewne sztylet ma
gdzieś schowany. To on ma do mnie największe pretensje. I Blondyn, który
stworzył tę cudowną kompanię. Moja śmierć nie miała dla niego większego
znaczenia, ale w uciesze „poznęcania się nad Olą” weźmie udział z
przyjemnością. Jakby co będę się chować za niego a potem się policzymy.
Położyłam szczypce na stole, wzięłam czajnik i nalałam sobie herbaty do
filiżanki. Sądząc po jej kolorze, powinnam ją rozcieńczyć, ale nie zrobiłam tego.
Coś mocniejszego od herbaty w tym momencie całkowicie by mi nie
zaszkodziło. Ale trzeba było zadowolić się tym, co jest.
Mężczyźni usiedli i spojrzeli na mnie. Ich wzrok był... nie tyle zły, o nie.
Patrzyli na mnie tak, jak patrzy się na przeciwnika przed nadchodząca bitwą.
Szybko dopiłam gorzką, ale pobudzającą herbatę, postawiłam filiżankę na stole i
zajęłam się formowaniem ochronnego zaklęcia. Opuszki palców mi zdrętwiały.
Jeśli sama o siebie nie zadbasz, to nikt tego nie zrobi.
– Olu, – z lekkim naciskiem powiedział Blondyn, – według planu powinnaś
ugościć nas herbatą. Przechodzisz obecnie egzamin z etykiety.
– Drodzy goście! – powiedziałam z uczuciem. – Proszę: czajnik, woda, cukier,
szczypce, a to co takiego? Aha. Mleczko, ciasteczka. Czekoladę zabieram dla
siebie. Częstujcie się, na zdrowie!
Bergan zdecydował poczęstować się, rzucając się w stronę cukiernicy z
drapieżnymi intencjami. Natychmiastowo wyciągnęłam wcześniej
przygotowany pocisk. Ależ jestem zapobiegliwa. Ni Braj zamarł i od razu w
jego dłoni pojawił się ognisty pocisk. A to już poważnie! Wątpię, żeby zamierzał
zrobić z mojego cukru lizaki. Wstałam i zasłoniłam się fotelem. Bardzo
pragnęłam uciec za fortepian, ale bałam się, że jego naprawa będzie zbyt
kosztowna.
Brat Lewana i bez magii czuł się pewnie. Śliskim, wężowym ruchem wyjął z
kozaka sztylet.
A Blondyn spokojnie sięgnął po ciasteczko z talerza i przegryzł je z
chrupnięciem.
– Nie zwracajcie na mnie uwagi, – powiedział w zamyśleniu. – Kontynuujcie.
– Chłopcy, – powiedziałam pokojowo, – rozejdźmy się w zgodzie. Nie dały rady
zabić mnie upiorniki, zombie ani szaleni nekromanci. Chyba nie macie nadziei
na to, że wam się to uda? Na waszym miejscu bym na to nie liczyła.
– To z pewnością, – Lim czuł się całkowicie swobodnie. Nalał sobie filiżankę
herbaty, rozcieńczył wrzątkiem, dodał mleka i wrzucił dwie kostki cukru. A
potem wziął zarezerwowaną przeze mnie czekoladę, rozwinął opakowanie i
zjadł kawałeczek. Czy to nie gad? – Osobiście stawiam na Olę. Tylko, malutka,
rozumiesz, że zabijając swoich gości, oblejesz egzamin z etykiety?
– Pluję na wasz egzamin, – wściekłam się. – Co z was za ludzie? Najpierw
robicie mi na złość, a potem się na mnie obrażacie! Blondyn, nie jestem dla
ciebie żadna malutka!
– Uspokój się Olgierdo, – powiedział brat Lewana. Jego głos okazał
zaskakująco miły, głęboki i pozytywnie nastawiony. – Nikt nie chce pani zrobić
krzywdy. Proszę, niech się pani uspokoi i usiądzie. Czy pozwoli pani
zaproponować sobie herbatę?
Schował sztylet z powrotem w kozak, wziął moją filiżankę i nalał herbaty.
– Ile pani słodzi? Czy może woli pani miód?
Bergan cofnął ognisty pocisk i także nalał sobie herbaty. Arystokraci spokojnie
usiedli i podnieśli filiżanki do ust.
Poczułam się głupio.
– Olgierdo, – brat Lewana odstawił filiżankę na stolik i wziął ciasteczko, – daję
pani słowo hrabiego. Teraz może się pani uspokoić.
– Pana brat, eee... – jak nazywa się ten hrabia? Kiedy usłyszałam imię Lewana,
od razu wszystko inne wyleciało z głowy. – Pana brat próbował mnie
dwukrotnie zabić. I w obu przypadkach prawie mu się udało. Proszę mi
powiedzieć, czy mam powód panu ufać?
– Mój brat, Olgierdo, był szalony, – spokojnie odpowiedział brat Lewana,
patrząc na mnie niebieskimi oczami. Dokładnie takie oczy często śniły się w
moich koszmarach. – Był wspaniałym magiem, lecz był szalony. Powinienem
panią przeprosić za jego poczynania.
Siadłam w swoim fotelu i chwyciłam czekoladkę. Poświęcać na Blondyna
darmową chudorską czekoladę to grzech.
– Powinien pan, – zgodziłam się. – Jest pan mi wiele winien. Na przykład
czterdzieści złotych monet, które wydałam na leczenie blizn. Zombie pańskiego
brata rozszarpały mnie na strzępy. Dla pana to może grosze, ale dla mnie w
tamtym czasie to było stypendium za cztery lata. A jeszcze życie, którego by nie
było, gdy mnie cudem nie ożywiono.
– Rozumiem, – powiedział hrabia. – Nie ukrywam, że chciałem panią zobaczyć.
Jednocześnie przyznaję, że było to z mojej strony egoistyczne, gdyż nie wziąłem
pod uwagę pani uczuć.
– W takim razie proszę mi postawić wspaniałą ocenę z etykiety, –
powiedziałam.
– Nie tak szybko, Olu, – Blondyn dolał sobie herbaty. – Pamiętasz, że jesteś mi
winna przysługę?
Zamknęłam oczy. Latem byłam zmuszona poprosić o coś Lima. Pomógł nam w
sprawie z bardzo skandalicznym klientem-arystokratą, przez co miałam u niego
dług.
– Widzę, że pamiętasz. Przyszedł czas. Po przejściu konkursowych
sprawdzianów pojedziesz ze mną do moich rodziców jako moja narzeczona.
Zakrztusiłam się czekoladką. Pozostali panowie siedzieli w milczeniu, a ich
twarze nie wyrażały żadnych uczuć. To znaczy, że Blondyn zaplanował to
wcześniej!
– Co? – dopytałam, gdy tylko mogłam coś powiedzieć. – Jako narzeczona?
Twoja? Do twoich rodziców?
– Dokładnie! – Blondyn potarł ręce. – Dziewczęta, które przejdą wszystkie
sprawdziany, uważa się za najlepsze w królestwie! Są godne bycia żonami
arystokratów.
– Chyba tracę rozum, – wymamrotałam. – Ja mam być twoją narzeczoną? Mam
dla ciebie złą wiadomość. Odmówiłam podpisania umowy ze zgodą na wyście
za mąż za arystokratę. Prędzej wyjdę za elfa, niż za ciebie!
– Olu, nie zmuszaj mnie, bym pomyślał, że jesteś kompletną idiotką. Nie chcę
się z tobą żenić. W ogóle nie chcę się żenić. Lecz moi rodzice uważają że
powinienem! I grożą... wieloma rzeczami grożą.
– Przestaną dawać pieniądze? – zainteresowałam się.
Blondyn skrzywił się.
– To także. Ale nie w tym rzecz. Przyjadę do nich ze swoją niewiastą, która
zyskała szacunek za sprawą królewskiego konkursu i ciocia to potwierdzi. –
Aha! Ciocia! Wiedziałam! – Przedstawię cię rodzicom, zachowasz się grzecznie,
wszyscy będą rozczuleni i wyjedziemy do Czystiakowa!
– I twoi rodzice będą czekali na nasz ślub.
Nie, nie mogę zgodzić się na coś podobnego.
– Tak, oni będą czekali, ale odstąpią ode mnie na rok, a później przyjadę i
powiem, że okazałaś się okrutną kobietą i mnie rzuciłaś, wymieniwszy na...
kogo tam masz obecnie? Ten baron, który tak bardzo chciał należeć do tej grupy
egzaminujących? Czy elf? To ten elf, z którym całowałaś się na zgromadzeniu
gildii artefaktników, czy już nowy? Nie nadążam ze śledzeniem twoich
adoratorów. W każdym razie za rok ktoś z pewnością zaciągnie cię do świątyni
Bogini Rodu, a ja jeszcze przez kilka lat będę cierpiał z powodu złamanego
serca.
– Twoja ciocia mnie nie lubi, – powiedziałam.
– Nic dziwnego, – uśmiechnął się Blondyn. – Jednak to nie stanie jej na
przeszkodzie potwierdzenia twojej mistrzowskiej jakości. A szczęście jedynego
bratanka stoi u niej wyżej od własnej niechęci.
– W porządku, – zgodziłam się. – Jestem ci winna przysługę, tylko klnę się na
wszystkie Niebiańskie Siły, Lim, nie mam zamiaru wychodzić za ciebie za mąż.
– Przysięgam na wszystkie Niebiańskie Siły, Olu, jesteś ostatnią kobietą na
świecie, z którą chciałbym się ożenić. Od ciebie nawet nekromanta uciekł!
Normalni ludzie w ogóle przy tobie zdychają, jak komary od dymu!
Bergan i brat Lewana przysłuchujący się rozmowie, skamienieli, ale na
szczęście nie wtrącali się.
– Cudownie, – obraziłam się. – Kto taki zdechł przeze mnie? Ty, Blondyn, nie
bądź arogancki, ponieważ moja cierpliwość ma swoje granice.
– Lim bardzo przeprasza, – powiedział hrabia. – Jednak jemu rzeczywiście
bardzo potrzebna jest pani pomoc.
Ciekawe dlaczego wstawia się za Blondyna? Ach tak, Lim coś mówił, że
przyjaźnił się z Lewanem. Zapewne jego młodszy brat zna się z Blondynem
niemalże od urodzenia.
– Wystawię ci świetną ocenę za egzamin, – wyjawił Bergan, odstawiając
filiżankę z herbatą. – Tylko pod jednym warunkiem. Zdejmij ze mnie przeklęcie.
– Jakie przeklęcie? – zdziwiłam się, przypatrując się jego aurze dokładniej. –
Ach, w tym rzecz! Koleżka wymyślił sobie oszukiwać przy współzawodnictwie,
gdy składaliśmy ofiary Bogini Szczęścia. Może o tym nie wiesz, ale szczerze
wierzę w tę boginię. I teraz myślisz, że dobrą oceną się wykręcisz? Twój
upiornik mnie prawie zabił!
– Nie zdążył nawet cię dotknąć, – burknął Bergan.
– Teoretycznie mógł mnie zabić z dużym prawdopodobieństwem.
– Praktycznie żyję dwa i pół roku z przekleństwem! – wybuchł Bergan. –
Zemściłaś się!
– W porządku, – pokojowo zgodziłam się, – zobaczymy, co będę w stanie
zrobić.
Mężczyźni podpisali egzaminacyjną kartkę, ja zabrałam resztki czekolady i
razem wyszliśmy.
– Czy pozwoli się pani zaprosić na jutrzejszym balu do tańca? – zapytał brat
Lewana.
– Eeee, – jak on się nazywał?! – Dobrze, tylko nie potrafię tańczyć.
– Ale chce pani przejść egzamin?
– Chcę.
– Zgódź się i nie wymyślaj, – poradził Blondyn. – Ja także cię poproszę, żeby
ciocia uwierzyła, jaką namiętną miłością do ciebie zapałałem.
Jak tylko Lim wspomniał o cioci, ta pojawiła się na korytarzu, którym właśnie
szliśmy.
– Zakończyła pani? – zdziwiła się. – Tak szybko?
– Po co przeciągać? Olgierda wykazała się znakomitą znajomością etykiety.
– Tak? – zdziwiła się pani ni Monter.
– Tak, – potwierdzili hrabia i mag.
– Jestem pełna ukrytych talentów, – odpowiedziałam skromnie.
Blondyn objął mnie w talii.
– Bardzo, ale to bardzo przypadła mi do gustu ta kandydatka.
Pani ni Monter nie dała rady ukryć odczuwanej zgrozy. Jednak dama ponownie
zademonstrowała zdolności panowania nad sobą:
– Dobrze, proszę oddać mi swoją egzaminacyjną kartkę. Lim, czy mogę prosić
cię na minutkę?
Ukłoniłam się z dygnięciem i uciekłam do biblioteki. Trzeba było wczoraj
wracać do domu. To był dobry pomysł. Szkoda, że się go nie posłuchałam.

Rozdział V
Muzealna ekspozycja
Podczas kolacji poinformowano nas o tym, że jutro rano odbędzie się wycieczka
do królewskiego muzeum (ta informacja wzbudziła w Otcie dziki zachwyt.
Bilety do muzeum były bardzo drogie, a nas wpuszczą bezpłatnie). Natomiast
wieczorem miał odbyć się bal. Dlatego dzisiaj wszystkie dziewczęta zostaną
rozmieszczone w pokojach, które nawet będą ogrzewane. To spowodowało
wybuch niepohamowanej radości. Jakże niewiele człowiek potrzebuje do
szczęścia!
Po konkursie z etykiety pozostało zaledwie trzydzieści pięć osób. Z „prostych”
dziewcząt, bez arystokratycznych korzeni, zostałam tylko ja. Przy czym nie
uległam złudzeniom. Gdyby nie umowa z Blondynem, także zbierałabym
właśnie rzeczy do wyjazdu.
Pokój w pałacu bardzo mnie rozczarował. Jedyną zaletą było, że miałam
prywatną łazienkę, a cała reszta była jak w zajeździe. Szerokie łóżko, szafa,
stolik i krzesła. Co prawda nad łóżkiem znajdował się ładny baldachim a szafa
miała rzeźbione drzwi, jednak oczekiwałam czegoś niesamowitego!
– Niesamowite pokoje także tu mają, ale nie dla wszystkich, – powiedział Otto,
przytulając się do grzejnika. – O, jak dobrze! Z jakiegoś powodu myślałem, że
w stolicy jest cieplej!
– Wszyscy mówią, że o tej porze roku w stolicy jest znacznie cieplej, a w tym
roku, z jakiegoś powodu, wiosna się spóźnia, – objęłam drugi grzejnik. – To
robota pogodowych magów, mówię ci. Czuje się to w powietrzu.
– Po co mieliby to robić? Po co wymrażać panienki na konkursie? Około setki
osób zachorowało, przy czym nie liczę jeszcze biednych opiekunek!
– Nie wiem, – zaczęłam się rozbierać. – W końcu wymyję się, jak należy. Bo już
zaczęło mnie wszystko swędzieć!
– Mówiłem ci! – Otto pomógł mi rozsznurować suknię. Nie posiadałam ani
jednej sukni z modnym wiązaniem z przodu i do tego czasu znakomicie sama
dawałam sobie radę z moimi ubraniami, jednak półkrasnolud wszedł w rolę
opiekunki i postanowiłam mu nie przeszkadzać. – Jesteś magiem! Trzeba było
nagrzać sobie prysznic! Rianna tak robiła dla swojej podopiecznej.
– Rianna ma o wiele większe kwalifikacje, – mruknęłam. – A ja już od dawna
nie zajmuję się domową magią.
Ktoś zapukał do drzwi. Otto nałożył woal na twarz i poszedł otworzyć, po czym
zamarł przy uchylonych drzwiach. Ściągnęłam wiązanie na piersi i poszłam
zobaczyć, co tak bardzo go zadziwiło.
Na korytarzu stał Blondyn z bukietem kwiatów. Lepiej przyniósłby chudorskiej
czekolady!
– Moja droga, – powiedział. – Kto jest z tobą?
– Opiekunka, – wciągnęłam Otta do pokoju, tak żeby było go jak najmniej
widać. – Profesor der Kirchechast zapoznał mnie z kuzynką. Czego chcesz,
Lim? Spójrz, jak jest późno.
– Wyrazić swój zachwyt twoją osobą tymi oto kwiatami. Zapewne słyszałaś, że
od dzisiejszego dnia oficjancie zezwolono na zabieganie o wybraną pannę?
To jest napaść! Właśnie wtedy, kiedy miałam zamiar rozkoszować się długą
kąpielą!
– Niedosłyszałam, – burknęłam. – Dobrze, dawaj tu tę miotłę i zabieraj się stąd.
– Jak na moją przyszłą narzeczoną, jesteś strasznie nieczarująca, – powiedział z
zaciśniętymi zębami Blondyn.
– Wybacz, najdroższy, – zatrajkotałam. – Lecz wczoraj niemalże mnie
zdyskwalifikowano tylko za to, że do biblioteki, gdzie czytałam, wszedł młody
mężczyzna. A teraz mamy wieczór, a ty stoisz u drzwi przyzwoitej panienki.
Zamek w sąsiednich drzwiach szczęknął ledwie słyszalnie przy otwieraniu.
Rywalki nie chciały przepuścić ani słowa. A na drugim końcu korytarza pojawił
się Ron, który podszedł do sprawy zabiegania o pannę o wiele praktyczniej,
ponieważ niósł tacę. Do kogo się kierował, nie miałam najmniejszych
wątpliwości. Jak i Lim.
– Tak-tak, – odezwał się z zainteresowaniem. – To znaczy, że i tu kontynuujesz
podbijanie serc? Olu, powiedz mi, co ci wszyscy idioci w tobie widzą?
– Dziwne pytanie jak na człowieka, który postanowił przedstawić mnie swoim
rodzicom jako narzeczoną!
– Mną kieruje chłodna kalkulacja.
– Więc i kalkuluj. Dobry wieczór, Ron!
– Olu, – baron zmierzył Lima nieprzyjaznym spojrzeniem, a potem spojrzał na
bukiet w moich rękach tak, że miałam wrażenie, że kwiaty same zaraz zamienią
się w popiół. – Co tu się dzieje?
– Baronie Ronie ni Boj przedstawiam Lima ni Montera, – zapoznałam ze sobą
mężczyzn. Ależ jestem mądra. Nie z byle powodu otrzymałam dobrą ocenę z
etykiety.
– Hrabia Lim ni Monter, – dodał Blondyn, wyciągając do barona rękę.
Cóż za kariera, od żony nekromanty do narzeczonej hrabiego! Moje babcie
byłyby takie szczęśliwe. Ale lepiej nie oświecać ich szczegółami mojego
osobistego życia. Na razie nawet nie wiedzą o tym, że się rozwiodłam.
Wzięłam od barona tacę i mężczyźni urządzili sobie mini walkę na siłę uścisku
ręki. Wygrał Ron (nie miałam co do tego wątpliwości!).
– Dobrze, chłopcy, – powiedziałam, wąchając parę, która szła z noska czajnika.
– Było mi bardzo miło. Dobrej nocy.
Zatrzasnęłam drzwi nogą i dla pewności docisnęłam je plecami.
– Co to było? – szeptem spytał Otto.
– Druga kolacja.
– Nie to mam na myśli.
– Otto, – wsunęłam tacę w ręce półkrasnoluda, – tak jakbyś nie wiedział, jak
moje nieziemskie piękno oddziałuje na mężczyzn?
– Znam nawet tego powód, – powiedział najlepszy przyjaciel. – Kochasz siebie
tak bardzo, że aż miłość wylewa się z ciebie fontanną. Ten, kto wpadnie pod jej
strumień, także zaczyna myśleć, że cię kocha.
– Wpadają pod strumień, Otto, fe! Jesteś przecież opiekunką, a wyrażasz się jak
krasnolud w pracowni! Zostaw mi czekoladę, a jak wyjdę z łazienki, to
opowiem ci, w jaki sposób nagle stałam się narzeczoną Blondyna.
– Że co? – jęknął półkrasnolud. Poszłam do łazienki i ignorowałam wzburzone
stukanie do drzwi Otta, żądającego szczegółów.
Wieczór przeszedł w napiętej ciszy. Otto bez ani jednego komentarza wysłuchał
mojej opowieści o egzaminie z etykiety i tylko westchnął. Pocieszałam się
czekoladą. Jak dobrze, gdy adorator świetnie cię zna i przynosi nie niepotrzebne
bukiety, a tacę ze słodyczami i herbatą! Półkrasnolud pomógł mi rozczesać
włosy. Po zastosowaniu darmowego szamponu „Dar korony” całkowicie się
splątały.
*
Nocą obudził mnie mój własny krzyk. Ponownie przyśnił mi się koszmar.
Lewan i zombie, które rozszarpywały moje ciało.
– Ciiii, kochanie, – Otto przytulił moją głowę do swojej piersi. – Ciiii!
– Otto, chcę do domu! Do domu! Jutro znowu będę się musiała z nim widzieć!
Nie mogę!
Półkrasnolud ciężko westchnął, nawet nie pytając, kogo nie chcę widzieć i
powiedział:
– Nie musisz się zmuszać. Jutro rano zwiedzimy muzeum, a potem stąd
pojedziemy. Do domu.
– A co z przyjęciem u krasnoludów, na które nas zaproszono?
– Kochanie, boli mnie patrzenie na ciebie w takim stanie. Jeśli chcesz do domu,
to pojedziemy.
Pomilczałam, a później przyznałam.
– Bardzo brakuje mi Irgi. U jego boku było mi tak spokojnie!
Otto pogłaskał mnie po głowie.
– Jeśli go zobaczę, to zabiję. Mówię ci szczerze.
– Myślisz, że od tego będzie mi lżej?
– Oczywiście. Nie pierwszy rok cię znam. Cierpienie wrogów zawsze cię cieszy.
Prychnęłam i wyjęłam spod poduszki schowany kawałek czekolady.
– Tylko długo go morduj, tak porządnie.
– Można by pomyśleć, że się nie przyłączysz, – Otto ziewnął.
Lekko popchnęłam go w bok. Półkrasnolud zachichotał, odwrócił się do mnie
plecami i zachrapał. A ja długo siedziałam na łóżku, obejmując rękoma kolana i
patrzyłam w okno. Świecił księżyc, daleki i beznamiętny. A ja tak bardzo
pragnęłam być przy Irdze, który był obecnie równie daleki jak ten księżyc. Nie
uważałam go za wroga, którego cierpienie mogłoby sprawić mi radość.
Ucieszyłyby mnie jego objęcia.
Rankiem byłam zła i niewyspana. Dlatego gdy w drodze do jadalni zatrzymała
mnie pani ni Monter, nawet nie życzyłam jej dobrego dnia, a tylko kiwnęłam
głową w milczeniu. Z tyłu, jak przystało na skromną opiekunkę, stał Otto w
swoim zwyczajnym przebraniu.
– Olgierdo, wybacz, możliwe, że wtrącam się w nie swoje sprawy, ale muszę
wiedzieć. Między tobą i Limem to na poważnie?
– Pani rzeczywiście wtrąca się w nie swoje sprawy, – warknęłam. Ohydny
Blondyn już sześć lat prowadzi się w moim życiu niczym babciny kot, czyli
paskudzi w najmniej właściwym momencie.
– Olgierdo, Lim jest dla mnie jak syn! Bardzo przeżywam, co się z nim dzieje!
A on nie chce mi o niczym opowiedzieć! Czy to między wami już dawno się
zaczęło?
Mądra dziewczyna przemilczałaby, miło się uśmiechnęła i zakończyła temat,
jednak ja, po pierwsze, nie byłam mądrą dziewczyną, po drugie, miałam zły
nastrój, po trzecie, nie lubiłam cioci Blondyna.
– Zaczęło się mojego pierwszego dnia w uniwersytecie, – wyjaśniłam. – Dawno.
Pani ni Monter zamknęła oczy.
– Cóż, – powiedziała, jakby zanurkowała głową w lodowaty przerębel, – jeśli
chłopczyk tak zdecydował, to zostało nam tylko zaakceptować jego wybór.
– Mówi to pani z takim żalem, jakby pani kategorycznie nie podobał się jego
wybór, – zauważyłam. – Przy czym przeszłam prawie wszystkie wasze
sprawdziany. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w przeddzień balu cały mój bilecik
został już rozpisany, to myślę, że możemy uznać, że przeszłam konkurs. Jestem
godna nawet miana królowej, a pani przeżywa hrabiego.
– Nie ma żadnej pewności, że przejdzie pani jutrzejszą próbę, – odpowiedziała
pani ni Monter. – a do królewskiego tytułu trzeba uczuć się od urodzenia, a nie
wyleźć na tron wprost ze slamsów.
– Wyleźć... co za słownictwo! Pani ni Monter...
Na moje ramię opadła czyjaś ciężka ręka i tak „delikatnie” ścisnęła przedramię,
że byłam pewna, że zostanie siniak.
– Ciociu, Olgierdo, – zamruczał Blondyn. – Jestem taki szczęśliwy, że sobie
miło rozmawiacie!
Spojrzałam na swojego „narzeczonego”. Nie na próżno tyle lat byliśmy
wrogami. Od razu zrozumiał moje spojrzenie i puścił moje ramię.
– Ale musimy iść na śniadanie, – Blondyn chwycił mnie za dłoń i głośno ją
pocałował a potem pociągnął za sobą. Z tyłu dyszał Otto, którego rozrywało
pomiędzy pragnieniem pozostania incognito a ochraniania mnie.
Jak tylko zeszliśmy z oczu damy, Lim zatrzymał się i odwrócił do mnie.
– Ty! – warknął.
– Ona pierwsza zaczęła! – nachmurzyłam się.
– Masz u mnie dług, Olu, pamiętasz o tym?
Nagle Blondyn przycisnął mnie do ściany i objął. Obok przeszła grupka
śmiejących się uczestniczek.
– Pamiętam i zachowuję się, jak trzeba! – syknęłam w jego pierś. – Puść mnie,
Blondyn, uduszę się za chwilę! Zawsze spłacam swoje długi, nawet jeśli przy
tym mam ochotę kogoś zabić!
– Pamiętaj, – zagroził Lim i odpuścił.
Poprawiłam suknię i warknęłam na Otta:
– A co z tobą? Mnie tu... ściskają, a ty stoisz w milczeniu!
Otto zrobił spłoszoną minę i wzruszył ramionami. Chciał powiedzieć coś w
rodzaju: nie chcę ryzykować rozpoznania a z Blondynem sama dasz sobie radę.

Po śniadaniu dziewczęta zostały rozdzielone po karetach. Oczywiście obok mnie


usiadła Lidia wraz ze swoją koleżanką. W czasie jazdy do królewskiego centrum
wystawowego miałam w planach drzemkę, jednak Lidia przesadziła Otta do
pozostałych opiekunek na siedzenie po przeciwnej stronie, a sama siadła obok.
Wzięła mnie za rękę i z zachwytem w głosie powiedziała:
– Olgierdo, zazdroszczą ci wszystkie dziewczęta!
– Dlaczego? – obojętnie spytałam.
– Ponieważ wczoraj wieczorem do twojego pokoju przyszli dwaj panowie! A
hrabia ni Monter oświadczył, że jesteś jego narzeczoną. Słyszałyśmy, jak
rozmawiał z główną damą!
– Byłoby czego zazdrościć, – powiedziałam.
– Mam pomysł! Zorganizujmy podwójny ślub! Wyobrażasz sobie, co to byłoby
za wydarzenie. Na cały region! Ty wyjdziesz za ni Montera, a ja za Irgę!
Wyobrażasz to sobie?
Przedstawiłam sobie to w wyobraźni i straciłam dar mowy. Otto także, ponieważ
nie wytrzymał i kwiknął, dławiąc się ze śmiechu. Rianna dała mu kuksańca w
bok, jednak wszystkie próby nakazania półkrasnoludowi powrotu do
normalności skutkowały tylko nowy kwileniem.
– Myślę że... nie, jestem głęboko przekonana, że w Czystiakowie byłoby to
wydarzeniem stulecia, – powiedziałam.
Otto zaszlochał.
– Co z panią? – zaniepokoiła się Lidia.
– To… to zawsze jest takie wzruszające. Wydawanie za mąż swojej
podopiecznej, – wyrzucił z siebie Otto. – Aż łzy płyną z oczu, buuuu...
– Proszę się nie smucić, – pocieszała go dziewczyna. – Często opiekunki są
potem zatrudniane jako nianie. Jestem przekonana, że hrabia ni Monter byłby z
tego powodu szczęśliwy.
– Z pewnością byłby przeszczęśliwy, widząc mnie jako niańkę swojego dziecka,
– potwierdził Otto, wycierając łzy.
Pochyliłam głowę między kolana i zaśmiałam się.
– Olgierdo? – Lidia z niepokojem dotknęła moich pleców.
– Wybacz, to ze zdenerwowania.
– Rozumiem. A jeszcze wyobrażam sobie, jak elegancko będzie wyglądał Irga w
czarnym garniturze na ślubie!
– A czemu w czarnym? – zainteresowałam się. – Narzeczeni, jak i panny młode,
przywdziewają biel. Kolor czystości myśli i intencji. Jak to mówią kapłani?
Żeby wejść w małżeństwo, niczym noworodek w pieluszkę i poznawać nowy
świat wspólnego życia.
– Oj, o czym ty mówisz! Irga ubiera się tylko na czarno! Poproszenie go, by
założył coś jasnego, byłoby okrutne! A żona powinna szanować wybory
swojego męża.
– Słyszałaś, Olu? – zapytał Otto.
Zazgrzytałam zębami. Okrucieństwo, też mi! Jego nikt nie zmuszał, po prostu
poprosiłam!
Wzięłam dłonie Lidii w swoje. Jakie ona ma je malutkie i delikatne, nie to, co
moje, zgrubiałe od pracy w pracowni.
– Lidio, – powiedziałam z całego serca, – wiesz, nie ufałabym człowiekowi,
który ubiera się tylko na czarno. To może świadczyć o zaburzeniach
psychicznych. Tym bardziej, że jest nekromantą. To pozorant!
– Co pozoruje? – zapytała Lidia. – W naszym rejonie żyje wielu nekromantów i
oni wszyscy są normalni. Prawda, Rianna?
– Na polu bitwy rzeczywiście zachowują się zgodnie z normą, ale w domu... –
Rianna wzruszyła ramionami.
– Jestem przekonana, że Irga nie jest taki.
– Oczywiście, że nie jest taki, – powiedziałam fałszywym tonem głosu. – Tylko
i wyłącznie zimą brał udział w nocnej, masowej orgii na cmentarzu. Pisali o tym
nawet w gazecie.
– W „Królewskiej pościeli”? – nagle ożywiła się koleżanka Lidii. – Czytałam
ten artykuł! Prenumeruję „Królewską pościel”. To jedyna gazeta, w której piszą
prawdę!
– Zgadzam się! – gorąco zgodziłam się. Trzeba będzie Tomnie opowiedzieć o
takiej sławie, jeśli nadal spotyka się ze swoim głównym redaktorem.
– Mam nawet skoroszyt najlepszych artykułów! Na przykład „Co ukrywają
magowie? Szokująca prawda!”. - kontynuowała koleżanka. - Lidio, na twoim
miejscu nie myślałabym nawet o nekromancie! Wiesz, że są naukowe dowody
na to, że magami stają się tylko ci ludzie, którzy w swojej przeszłości mają
Straszną i Przerażającą Tajemnicę?
– Co ty mówisz? – zapytał słabym głosem Otto i jęknął, chowając twarz w
dłonie. Rianna poklepała go po plecach. Jej wzrok ukazywał rozbawienie.
– Moja opiekunka podchodzi do tego bardzo poważnie, – zaszlochałam. –
Ciężko jej ze mną pracować, przecież także jestem magiem. To prawda, że są
naukowe dowody?
– Tak, nawet mój ojciec przyznał niepodważalność tych dowodów! A jest
magistrem nauk inżynieryjnych!
Kiwnęłam głową. Nie spotkałam jeszcze ani jednego inżyniera, który lubiłby
magów. Dlatego dla magistra nauk inżynieryjnych dowody w artykule, napisane
pewnego nieznośnie nudnego wieczoru w Gniadowie przez dwóch pijanych
mistrzów artefaktów i jednego prawie trzeźwego uzdrowiciela, mogły wydać się
wystarczająco wiarygodne.
– On, – powiedziała Lidia drżącym głosem, – on... zmuszono go, by poszedł na
orgię! To wszystko dlatego, że w domu nie było kochającej żony! A ja będę go
kochała! Będę go tak kochała, że nie będzie musiał chodzić na orgie!
Wzięłam głęboki wdech, lecz pod spojrzeniami Rianny i Otta, wypuściłam
powietrze i zdecydowałam się to przemilczeć. Lidia nie rozmawiała z Irgą ani
razu, ale już zaplanowała całe ich wspólne życie, włączając w to uroczych,
niebieskookich malców. Nie mogłam popsuć jej marzeń, za to nastrój swoimi
zwierzeniami, bardzo szybko.
– Pani też jest magiem? – zapytała koleżanka Lidii, nie zauważając napięcia,
które zapanowało w karecie. – Proszę o wybaczenie, jeśli panią obraziłam, ale w
artykule...
– Artykuł mówi absolutną prawdę, – przerwałam dziewczynie. Nie będę
przecież poniewierać własnej twórczości! – W moim życiu także jest pewna
Straszna i Przerażająca Tajemnica! I nawet nie jedna. I każda Straszniejsza i
Bardziej Przerażająca od poprzedniej. A u ciebie, Rianno?
– U mnie także, – potwierdziła magiczka. – Zapewne w mniejszej ilości niż u
Olgierdy, za to bardziej przerażające!
– A to czemu? – oburzyłam się zniewagą moich tajemnic.
– Ponieważ jestem starsza. Moje bojowe doświadczenie jest większe, –
powiedziała zadowolona z siebie Rianna.
Dalsza podróż przebiegła na burzliwym omawianiu artykułów z „Królewskiej
pościeli”. Koleżanka Lidii i jej opiekunka opowiadały nam,
niewtajemniczonym, o składaniu krwawych ofiarach przez elfy (moja
twórczość), o specjalnych dodatkach do diety dworzan, pozwalających im
tańczyć na balach przez całą dobę (nie moja), i o miłosnej magii orków (też nie
moja, a szkoda! Mam w tym temacie tyle do powiedzenia. Po powrocie do
domu będzie trzeba poszerzyć wiedzę i zgłębić temat, skoro frapował on młode
panny).
Przyjechaliśmy do królewskiego wystawowego centrum. Była to ogromna
budowla, którą wielokrotnie przebudowywano oraz rozbudowywano i gdzie
znajdowało się większość muzeów stolicy. Organizowane także były wystawy
oraz najróżniejsze konkursy. Ogrodzenie wokół wystawowego centrum zostało
obwieszone afiszami nadchodzących wydarzeń, lecz nie dane mi było
przyjrzenie się im. Pani ni Monter rozstawiła uczestniczki niczym żołnierzy na
placu a później przeczytała krótki wykład o tym, że przyszła królowa powinna
być wszechstronnie wykształcona i że zwiedzanie muzeum to wkład korony w
naszą przyszłość.
– Słyszałaś, jak trzeba bronić ukochanego? – zapytał mnie Otto, gdy
wchodziliśmy do muzeum. – Zrobiłaś sobie notatki?
Skrzywiłam się. Łatwo bronić ukochanego do czasu, gdy on nie podepcze
twoich starań.
Półkrasnolud chwycił przy okienku kas plan wystawowego kompleksu. Była to
dość obszerna broszurka.
– Na jaką wystawę idziemy? – spytała któraś z dziewcząt.
– Oczywiście na dział historyczny! – powiedziała pani ni Monter. – Wasz
egzamin pokazał, jak żenująco słabo znacie historię królestwa! To
niedopuszczalne!
– A my pójdziemy do działu rzemiosł, – szepnął do mnie Otto a następnie
poprosił Riannę: – Będziesz nas kryć?
Magiczka kiwnęła głową.
W czasie, gdy dziewczęta wspinały się po schodach, kręciły to w jedną to w
drugą stronę w labiryncie korytarzy, my szliśmy na końcu pochodu, a potem
skręciliśmy nie w ten korytarz, co pozostali.
– Tylko ręce powyrywać tym architektom, – z irytacją powiedział Otto,
otwierając mapkę. – Wydaje się, że musimy iść tam! A może jednak tam?
Powiesiliby choć jeden drogowskaz! Teraz rozumiem, dlaczego do biletu trzeba
obowiązkowo wykupić usługi przewodnika. Ciekawe ile kosztuje usługa
„wyprowadź mnie z powrotem”?
Przeszliśmy kilka korytarzy i schodów, po czym trafiliśmy na wystawę
technicznych innowacji.
– Hmm, – powiedział Otto, gdy przeczytaliśmy wywieszkę. – To jednak nie tu.
– Ale to też jest ciekawe, – pocieszyłam go, ponieważ rozumiałam, że wrócić do
oddziału historycznego samodzielnie na damy rady, nawet pod groźbą śmierci, a
na pracowników muzeum do tej pory nie natrafiliśmy. – Tylko strasznie tu
cicho. W ogóle w całym muzeum jest jakoś tak podejrzanie cicho.
– Jeszcze jest zamknięte, – powiedział Otto. – Kompleks w weekendy pracuje
od południa, a teraz mamy zaledwie ósmą. Specjalnie przyprowadzono nas tak
wcześnie, żeby nikt nie przeszkadzał dziewczętom oraz żebyście po wycieczce
miały czas na przygotowania do balu. A tę wystawę otwierają dopiero jutro, ale
mieliśmy farta!
Półkrasnolud pchnął szerokie, szklane drzwi, które bezszelestnie się otworzyły.
– Nie boją się, że ktoś ukradnie eksponaty? – zdziwiłam się, wchodząc na
wystawę.
Półkrasnolud potrząsnął broszurą muzeum:
– Tu na każdej stronie wielkimi literami jest napisane, że wyniesienie
przedmiotu z terenu muzeum jest niemożliwe. Na każdy eksponat nałożono
zaklęcie, – Otto rozejrzał się po wielkiej sali z oknami na całej ścianie,
zapełnionej eksponatami.
– Nawet nie powieszono jeszcze tabliczek z objaśnieniem przy przedmiotach, –
wzięłam ze stołu opiekuna pokaźny plik tabliczek.
Otto wziął sobie tabliczki.
– To znaczy, że sami będziemy domyślać się, co jest do czego. O, spójrz na to!
Krążyliśmy po sali, podziwiając i zachwycając się. Ile ciekawych rzeczy, które
ułatwiają życie! Niektóre, typu mechanicznego robota do kuźni lub walizeczki
samopowracającej do pokoju, bardzo nam się spodobały. A niektóre wywołały
tylko zdziwienie. Do czego może przydać się nóż, który zamienia się w widelec
i w łyżkę, w dodatku bardzo słabej jakości?
– A to co takiego? – zapytałam, zatrzymując się obok ogromnego urządzenia, w
którym niewyraźnie widać było kumulator.
Otto pośpiesznie przebrał tabliczki.
– To nadajnik mowy na odległość! Wyobrażasz sobie, jak ciekawa to rzecz?
Można rozmawiać z każdą osobą na odległość i ta osoba nie musi być wcale
magiem! Mag jest tylko operatorem. Spróbujmy!
Powiodłam palcami po srebrnych i platynowych taśmach, wplecionych w
masywny hełm. Należało nałożyć go na głowę maga-operatora.
– Boję się, – powiedziałam. – Nie ma instrukcji! Nie wiadomo, jak ten
przedmiot pracuje!
– Tu zostało napisane, że jest gotowy do demonstracji. Wątpię, żeby
demonstracja przewidywała trupy, – oczy Otta błyszczały pragnieniem, które
udzieliło się i mnie. Gdyby ten wynalazek przyjął się i przywieziono by go do
naszego miasta, bylibyśmy znawcami!
– W takim razie! – półkrasnolud stanął w pompatycznej pozie i zaczął czytać z
tabliczki: – Innowacyjny patent! Przyrząd pozwalający rozmawiać na odległość!
Nie potrzeba magicznej siły! Proszę o werble – tra-ta-ta-ta-ta!
Zamknęłam oczy, żeby łatwiej mi było kontrolować magiczne strumienie. Co tu
takiego mamy? Kumulator. Przewodnik podobny do tego, które czasem
stosujemy w artefaktach. Służy do koncentrowania magicznej energii w
skupioną wiązkę.
– Całkowicie nieopłacalne, – powiedziałam, kończąc badanie. – Mag, który
będzie pracował jako operator, musi być bardzo silny, podobnie jak ci, którzy
pracują przy teleportacji. Popatrz, jaki ten kumulator jest ogromny, a cała
energia wystarcza na jedną krótką rozmowę. Jeśli się nie mylę, maksymalna
odległość zaklęcia, to około dwóch kilometrów i wyobraź sobie, ile przy tym
strat! Pół godziny spacerku i możesz powiedzieć wszystko, co zechcesz.
– Patrzysz na to z punktu pokoju i ładu. A na przykład w czasie wojny trzeba
podejmować decyzje i przekazywać rozkazy w mgnieniu oka, – sprzeciwił się
Otto.
Jeszcze przez chwilę pokręciłam się wokół urządzenia. Pokusa wypróbowania
go była bardzo wielka, przy czym już się przekonałam, że nie niesie ze sobą
żadnego niebezpieczeństwa.
– Dobrze, ale gdzie jest druga część? – zapytałam, głaszcząc hełm. – Spójrz, jak
dobrze dobrali metal! Aż impulsy między rękami same latają! Moglibyśmy sami
taki zrobić, co?
– Eksperymentalnie można spróbować, – Otto uważnie obmacał hełm i nawet
polizał jeden z metalowych elementów. – Ale stracimy na tym pieniądze... Tak...
Gdzie? Na tabliczce napisano, że druga część nadajnika znajduje się w pokoju w
pełni izolowanym od magii i przepuszczającym tylko jedno zaklęcie wysyłane
przez to urządzenie. Przy czym jest ono dźwiękoszczelne, dla zachowania
przejrzystości eksperymentu. Widzisz gdzieś tu pokój?
Rozejrzeliśmy się i zobaczyliśmy drzwi na drugim końcu sali.
– Pójdę tam i na odległość powiem wszystko, co o tobie myślę! – powiedział
półkrasnolud. – A potem nie otworzę drzwi do czasu, aż przejdzie ci szał i
potwierdzisz, że mam rację.
– Także jesteś magiem, – przypomniałam, puszczając jego słowa mimo uszu i
zagłębiając się w wyjaśniającą tabliczkę urządzenia. – Przejrzysty eksperyment
nie wyjdzie.
– Mam za mało siły, za to tobie będzie łatwiej. Jestem w stanie trochę
naładować swój nadajnik. No to jak? Próbujemy?
– Próbujemy, – zdecydowałam, zakładając hełm i wodząc palcami po boku
kumulatora. Ktoś ołówkiem napisał tam aktywujące zaklęcie.
– Dobrze, w takim razie biegnę do tamtego pokoju, a ty aktywuj, ale nie od
razu! – uprzedził Otto.
W czasie, gdy Otto przygotowywał się, ja przepisałam zaklęcie na karteczkę.
Rozumie się, że to nie cały mechanizm działania, jednak jeśli się namyślimy, to
w czasie wolnym może damy radę stworzyć coś podobnego. Chociaż na
niewielką odległość. Byłoby świetnie, gdyby po wyczerpującej pracy nie trzeba
było z pracowni krzyczeć: „Otto, herbata!”, a po prostu nałożyć hełm na głowę i
powiedzieć: „Otto, jesteś w domu? Jestem wykończona. Przyniesiesz mi
herbatę, proszę!”. Choć jeśli wyczerpię siły, to urządzenie nie będzie mi już
potrzebne.
Odczekawszy moment, aktywowałam hełm i chwyciłam za pojemnik
kumulatora. Od silniejszego odpływu energii ugięły się pode mną nogi.
Zakrywając trochę energetyczny kanał, przysłuchiwałam się szumowi w głowie.
„Cicho, cicho”! Co to znaczy?
– Otto, co tam u ciebie? Au! – bardzo wyraźnie powiedziałam.
– Kochanie? – wprost w mojej głowie odezwał się zdenerwowany głos
krasnoluda. – Przyjdź do mnie. Mamy problem.
Ściągnęłam z głowy hełm i pokręciłam głową, dochodząc do siebie. Nawet tak
krótki kontakt z urządzeniem pozostawiał po sobie silny ból głowy.
Poklepawszy się po policzkach, skierowałam się do izolowanego pokoju. Co
mogło się stać? Czyżby urządzenie wyssało z Otta wszystkie siły i nie był w
stanie się podnieść?
Otworzyłam drzwi i w tymże momencie nieznana siła wciągnęła mnie do
pokoju. Pisnęłam, ponieważ skrępowano mi ręce za plecami i gdzieś silnie
pchnięto.
Znalazłam się w silnych objęciach Otta. Kilka razy potrząsnęłam obolałą głową
i odwróciłam się.
Teraz zrozumiałam, co Otto miał na myśli, mówiąc o problemach. W
półciemnym pokoju znajdowało się około dziesiątki uzbrojonych i bardzo
nieprzyjaźnie nastawionych osób.
– A teraz was zabijemy, – zwyczajnie powiedział jeden z nich, ubrany w
elegancki strój dworzanina, po czym wyjął miecz z pochwy. Wąska struga
światła z małego okienka za naszymi plecami padła na wygrawerowane ostrze.
Skoro będą mnie mordować, to już bronią wysokiej klasy i ceny. Jednak mimo
wszystko niezbyt mnie to cieszyło, ponieważ pokój przypominał składzik, który
został przekształcony w celu demonstracji mocy urządzenia. Nie chcę tak
umierać! Wypuśćcie mnie z powrotem do zombie, które napadają na miasto! Tak
może chociaż potomni wspomną i stworzą jakąś epicką sagę
– Za co? – Jęknęłam. Wiedziałam, że nie należy dotykać urządzenia bez
pozwolenia! – Więcej już nie będziemy, słowo daję!
– A więcej i nie trzeba! – dworzanin uśmiechnął się.
– Zapłacimy wam odszkodowanie, – powiedział Otto, chowając mnie za plecy. –
Każde. I bilety na wystawę opłacimy. Nie musicie nas zabijać.
– Co do tego mają bilety na wystawę? – pogubił się zabójca.
– Proszę, – błagalnie poprosiłam. – Powiedzcie, co takiego wam zrobiliśmy?
Widzimy was pierwszy raz w życiu, wy nas także. Rozejdźmy się w pokoju.
– Nic nikomu nie będziemy mówić, – potwierdził półkrasnolud. – Nigdy.
– Myślicie, że w to uwierzymy? Kto was przysłał? Ni Loren? Ni Muj? Czy ta
stara wiedźma, ni Monter?
– Gdzie przysłali? – wyszeptałam, próbując sformować jakiekolwiek zaklęcie,
lecz przypomniałam sobie, że w tej komnacie magia jest zablokowana.
– Na konkurs! Żebyście wszystko wyszpiegowali! Przyznajcie się, to zabijemy
was szybko!
– Nikt, – w tym samym momencie odpowiedzieliśmy z Ottem. – Przysięgamy!
Mężczyźni roześmiali się.
– Na kolana, – powiedział ten, który zamierzał nas zabić.
– Proszę, – po moich policzkach pociekły łzy, – Chcecie nas zabić tak po
prostu? To głupie! Chcieliśmy tylko zobaczyć wystawę! Przynajmniej
powiedzcie, za co umieramy?
– Za to, że trafiliście w złe miejsce i o złym czasie, – wyjaśnił dworzanin,
obalając teorię, że złoczyńcy przed morderstwem sił dobra lubią poopowiadać o
swoich złych uczynkach. – Proszę panienko, na kolana. Czas kosztuje. Nie
będzie was to bolało.
– Można by pomyśleć, że stwierdza to pan po swoim bogatym doświadczeniu, –
warknął Otto.
– Proszę, – rozpłakałam się. – Nie chcę tak umierać! Wypuścicie nas!
Przyrzekniemy na co chcecie, że o niczym nie powiemy. Magiczna klątwa!
Tylko musimy stąd wyjść, inaczej nie zadziała.
Dworzanin zawahał się.
– Będą nas szukać, – Otto powiedział drżącym głosem. – Nie róbmy sobie
nawzajem problemów, co?
Wszystko by się udało, gdyby z cienia nie wyszedł brat Lewana.
– Odejdź, Basg, – powiedział. – To Olgierda Lacha, uczennica maga Befa
Czujko.
– Co? – przestraszył się Basg. – Tego sławnego?
– Tak, – brat Lewana wyjął swój miecz. – Moja ręka nie zadrży. Masz wobec
mnie dług, prawda, Olgierdo?
– Co jest nie tak z waszą rodziną! – moje łzy wyschły. Niech nie będzie tu
magii, ale swojego życia tak łatwo nie oddam. – Dlaczego chcecie mnie zabić
cały czas? Ty... hmm... jak tam się nazywasz? Jesteś takim samym kozłem, jak
twój brat-psychopata. Intrygi tu urządzacie? Tak was przeklnę, że nic nigdy
wam nie wyjdzie.
– Teraz to oni na pewno nas zabiją, – ponuro powiedział Otto, zatykając dół
spódnicy za pas, żeby wygodniej było się poruszać. – Gratuluję Olu, jesteś
geniuszem dyplomacji.
– Nawet mojego imienia nie zapamiętałaś, – twarz brata Lewana płonęła ze
złości. – Na kolana, paskudo, jeśli nie chcesz zbędnego bólu.
– Nie pamiętam imion brudu pod moimi nogami, – splunęłam na podłogę.
Nie wiadomo, czym by się to zakończyło, jeśli nie otworzyłyby się nagle drugie
drzwi naprzeciw okienka, do którego przylgnęliśmy z Ottem. Widocznie było to
przechodnie pomieszczenie gospodarcze. W słupie światła do pokoju zajrzała
postać.
– Eee, wybaczcie. Najwidoczniej się pomyliłem...
Tego głosu nie pomyliłabym z żadnym innym.
– Irgo! – krzyknęłam. – Ratuj nas!
– Ola? – przeraził się Irga, zamarł, wodząc wzrokiem po naszej malowniczej
grupie, a potem uśmiechnął się: – Nie jesteś już moją żoną. Zapomniałaś?
Dlaczego miałbym cię ratować?
I zatrzasnął drzwi.
W pokoju zapanowała cisza.
– Tak. – powiedział zaszokowany Otto. – Tak.
Powoli opadłam na kolana, przerzucając włosy tak, żeby odsłoniły szyję i
powiedziałam:
– Dość tego, zabijajcie. Tylko dajcie minutę na modlitwę. Nie będę was
przeklinać, po co mam tak żyć?
Obok na kolana opuścił się Otto.
– Wielka Otchłani, przyjmij moją duszę, – powiedział, pociągając nosem.
Złożyłam ręce na piersi.
– Bogini Szczęścia...
Brat Lewana zrobił krok w naszym kierunku. Z całej siły zerwałam z szyi
artefakty i rzuciłam mu pod nogi, a sama padłam w bok i przeturlałam się po
podłodze. Ostrze miecza przeleciało tak blisko, aż odczułam wibracje powietrza,
a potem po twarzy spłynął mi odcięty kosmyk włosów.
Pokój wypełnił się gryzącym dymem. Impuls, który włożyłam w aktywowanie
artefaktów, w pełni wystarczyłby na wybuch małego domu. Ochrona pokoju
przed magią, nie przeznaczona do tego typu celów, opadła. Wiele zaklęć
włożonych w artefakty przeplotło się, dając zupełnie niespodziewane efekty.
Składzik wypełnił niesamowicie śmierdzący, gęsty dym.
Ktoś krzyknął, ktoś zakaszlał, lecz nie brat Lewana, który z uporem uderzał
mieczem, gdzie się dało, próbując mnie trafić.
Każdego dnia mojego małżeńskiego życia Irga zmuszał mnie do opanowania
samoobrony. Czasem łapał mnie na łóżku w silny uchwyt, lub mógł rzucić mi
pod nogi ognik, kiedy wychodziłam z łazienki. I nie można zapomnieć o
przebieżkach. Wyciągał mnie rankiem na przebieżkę w każdą pogodę! I teraz
każda kropla potu, którą przelałam, odpracowywała to, ratując mi życie.
– Otto? – krzyknęłam, w końcu chowając się przed hrabią, między czyimiś
nogami.
– Żyję, – skądś dobiegł mnie głos półkrasnoluda.
Czyjaś ręka chwyciła moje włosy. Machnęłam głową i uderzyłam kolanem
właściciela ręki. W głowie mi zadzwoniło, jednak nie zwróciłam na to uwagi.
Miałam wrażenie, że otworzyły się drzwi. W kłębach dymu przebiła się jasna
plama. Bez zastanowienia rzuciłam się w tamtą stronę, zapominając o
wszystkim, lecz nagle krzyknęłam z bólu. Przeklęty brat Lewana chwycił mnie
za prawą rękę z taką siłą, aż wyrwał mi ramię ze stawu.
– Zdychaj. – zaryczał. Obezwładniona z przerażenia, zrobiłam najbardziej
podstawową rzecz w moim położeniu. Skierowałam do prawej ręki magiczny
strumień. Każdy mag, nawet najsłabszy, potrafi coś takiego zrobić. To pierwsza
rzecz, której uczą w Liceum Magii – kontrolować, nakierowywać i przekazywać
swoją magiczną energię. Bez tego nie uda się żadne zaklęcie.
Brat Lewana nie posiadał nawet kropli magicznej energii, dlatego działanie,
które było całkowicie naturalne dla każdego maga, czyli zamknięcie siebie na
cudzą magię, było mu nieznane. Zawył z bólu i wypuścił mnie. Oczywiście
kiedy w twoją rękę wbija się rozpalony pręt, przestajesz myśleć o zabijaniu
niewinnych!
Ponownie rzuciłam się w stronę wyjścia i już na progu natknęłam się na
półkrasnoluda. Leżał na boku, oddychając z trudem. Wrzuciłam do pokoju
ogniste zaklęcie i wyciągnęłam najlepszego przyjaciela za ramiona. Zawodząc z
bólu, zamknęłam drzwi zwykłym ochronnym zaklęciem.
– Ej, ej, – powiedziałam, spływając z drzwi na podłogę i nie zwracając uwagi na
wrzaski z wnętrza. – Otto, co z tobą?
– Umieram, – wychrypiał i zakaszlał.
Mnie także męczyły napady kaszlu. Nigdy bym nie pomyślała, że mogę
stworzyć tak żrący dym. Oczy piekły mnie tak, jakby nasypano do nich piasku.
Otto jęczał, zaciskając z całej siły zęby. Nachyliłam się nad półkrasnoludem i
ostrożnie odsunęłam jego ręce, którymi mocno ściskał swój brzuch. Na sukni
opiekunki rozlała się krwawa plama, na której rozmiar starałam się nie zwracać
uwagi.
– No, – powiedziałam optymistycznie, – flaki na zewnątrz nie wyszły, znaczy,
że będziesz żyć.
Od ramienia, przez pierś, aż do pępka biegło głębokie rozcięcie. Jak to możliwe,
że tak wpadł pod miecz!
– Boli, – pożalił się przyjaciel.
Mnie też bolało tak, że nie byłam w stanie nawet mrugnąć, ale skoro nasi
przeciwnicy przestali łomotać w drzwi, to znaczy, że przypomnieli sobie o
drugich. Nie wiedziałam, ile czasu potrzeba, aby dobiec do nas z sali innowacji
technicznych, dlatego znieczuliłam najpierw siebie, a potem Otta. Będzie trzeba
walczyć za dwoje, lecz to nic. Moja magia jest ze mną. Co prawda ostatni
wyrzut sił niemalże osuszył mnie do cna. Nawet trochę współczułam bratu
Lewana. Zapewne oberwało mu się porządnie. Chociaż jeśli jego serce nie
wytrzymało, nie będzie mi szczególnie żal. Wspaniała rodzinka.
Rozejrzałam się dookoła załzawionymi oczami. Znajdowała się tu wystawa
porcelanowych serwisów. Pięknie. Nie to, żebym marzyła o śmierci wśród
pięknych naczyń, lecz to o wiele lepiej, niż w ciemnej komórce. Do sali już
wpadli dworzanie. Ich jasne stroje rozpoznałam nawet ze łzami w oczach.
Wstałam, formując w zdrowej ręce bojowe zaklęcie. Niech tylko przyjdą.
Wśród spiskowców pojawił się mag. Rzucił w mnie ognistym pociskiem, który
odbił się od mojej tarczy i wpadł do jednej z gablot. Zastawa stołowa poleciała
na podłogę.
– Zostawcie nas! – krzyknęłam.
Jednak to nie mój krzyk ich zatrzymał. W grupę dworzan uderzyła postać w
czarnym. Irga odgonił ich mieczem i magią niczym bezbronne kocięta. Za Irgą
pojawiły się kolejne osoby. Albo wrogowie, albo ratunek. Miałam jednak
nadzieję, że ratunek. Klęknęłam obok Otta i wzięłam go za rękę. Czułam się jak
pościel, którą długo tarto na desce do prania, płukano, a potem wykręcono.
– Otto, jesteś ze mną? – zapytałam.
– U-u, – odezwał się półkrasnolud.
– Wygraliśmy... zapewne, – nie mogłam odwrócić oczu od ran Otta. Nagle nad
raną pojawiła się ręka z długimi, chudymi palcami. Poczułam, jakby w mojej
piersi pękła sprężyna. – Zabieraj od niego ręce! Odejdź od niego!
Od własnego krzyku zabolały mnie uszy. Irga zabrał rękę i delikatnie
powiedział:
– Ciii, nikt nie ruszy Otta. Chciałem tylko pomóc.
Ponownie skoczyłam na równe nogi. Jacyś ludzie krępowali dworzan. W ogóle
wokół nagromadziło się mnóstwo ludzi. Zbyt dużo. Czy oni także przyszli mnie
zabić?
– Wzywam króla! – wrzasnęłam – Króla!
– Olu, – spokojnym głosem powiedział Iga, – posłuchaj mnie...
– Jesteś ostatnią osobą, której będę słychać, – przerwałam mu. – Wzywam
króla! Jeśli się nie pojawi, rozniosę tu wszystko! Cały kompleks! Co się tu u
was dzieje, co?
Do Irgi podszedł jakiś człowiek i zapytał o coś szeptem. Nekromanta
odpowiedział równie cicho. Zmowy tworzą za moimi plecami! Nigdzie nie da
się iść, żeby nie zostać zabitym!
– Olu, – Irga kontynuował mówienie spokojnym głosem. – Olu, miła moja...
– Nie jestem twoją miłą!
– Dobrze, nie miła, ale musisz się uspokoić. Inaczej króla nawet do ciebie nie
puszczą. Nikt nigdy nie puści króla do maga, który nie jest w stanie się
kontrolować.
– Mogę, – powiedziałam, tłumiąc histeryczny śmiech, – i w ogóle świetnie się
kontroluję w zaistniałej sytuacji!
– Dobrze, skoro tak dobrze się kontrolujesz, to odejdź od Otta i pozwól udzielić
mu pomocy.
– Nie! Nie pozwolę podejść nikomu obcemu!
– Olu, inaczej Otto umrze z utraty krwi.
– Albo zabije go ktoś z tych, których widzę pierwszy raz w życiu!
– Olu...
– Wzywam króla! – sama nie mogłam zrozumieć, co się ze mną dzieje, jednak
zatrzymać się nie mogłam. Chciałam bić, krzyczeć i niszczyć wszystko, co
wpadnie mi w ręce. – Nie wiem, komu mogę wierzyć!
Irga wzruszył ramionami i rzucił się na mnie. Gdybym była zdrowa, to
uniknęłabym go lub uwolniła się od chwytu, lecz nekromanta chwycił mnie za
ranne ramię. Krzyknęłam i straciłam przytomność.

Rozdział VI
Jak poznałam sekretną straż
Doszłam do siebie w objęciach Irgi. Byłam w stanie rozpoznać go nawet z
zamkniętymi oczami. Kołysał mnie na kolanach. Tak dobrze mi znany ruch,
jego zapach, dźwięk jego równomiernego i spokojnego oddechu. I jak dobrze,
ręka już mnie nie bolała!
Otworzyłam oczy i powiedziałam:
– Natychmiast mnie zostaw.
Irga bezzwłocznie zabrał ręce, a ja zsunęłam się z jego kolan na podłogę. Mimo
że ręka nie bolała, to całe ciało zdrętwiało od używanych zaklęć leczniczych.
– Gdzie Otto? – zapytałam, podnosząc się do mniej więcej pionowej pozycji.
– Zawieźli go do Domu Uzdrowień, – spojrzenie niebieskich oczu było
badawcze.
– A dlaczego mnie pozostawiono tutaj? – Wokół leżały odłamki rozbitych
naczyń i wyczuwało się lekki zapach dymu. Panowała kompletna cisza.
– Obawiali się... reakcji z twojej strony.
– I ty, wielki bohater, oczywiście powiedziałeś, że dasz sobie ze mną radę?
– Nie. Powiedziałem, że posiadam niejakie doświadczenie w kontaktach z tobą.
Jak tylko będziesz gotowa, także pojedziesz do Domu Uzdrowień.
Zamknęłam oczy. Jak bardzo chciałam do domu, do naszego zwyczajnego, lecz
dobrego życia, gdzie wszystko było tak zrozumiałe i przed każdą przeciwnością
można było schować się pod własną kołdrę!
– Co się stało z twoją aurą? – zapytał Irga – Została rozerwana na kawałeczki.
Gdy byłaś nieprzytomna, strasznie silnie wyciągałaś ode mnie energię.
– A ty ją zablokowałeś, tak?
– Przeciwnie. Zwiększyłem przepływ.
Tak, tak jak to mówili specjaliści od aury. Wraz z Irgą stworzyliśmy doskonałą
energetyczną równowagę. Moja aura nasycała się jego siłą, a jego pozbywała
nadwyżki, która inaczej zaczęłyby szkodzić jego zdrowiu. A teraz po walce, po
tym, jak zerwałam z siebie część ochronnych artefaktów, moje samopoczucie
było bardzo, ale to bardzo odległe od idealnego. Nawet od zwyczajnego było
dalekie. Ale po objęciach Irgi już nie chciałam się rzucać na innych ludzi, czy
też widzieć z królem tak od razu.
– Schudłeś, – powiedziałam. – A włosy... Gdzie twoja elegancka fryzura?
Irga potrząsnął czarnymi, zapuszczonymi kołtunami. Jego grzywka urosła
jeszcze dłuższa i teraz była związana rzemieniem w śmieszny ogonek, żeby nie
właziła w oczy. Siwe pasmo, skutek ożywienia mnie po napadzie zombie,
dodawało nekromancie jakiegoś dodatkowego uroku.
– Nie miałem kiedy się ostrzyc.
– A jeździć po stolicach masz kiedy!
Wzruszył ramionami.
– Dzisiaj finalna wystawa zwierzątek nekrozoo. Pamiętasz pieska cioci Otta?
Jest w dziesiątce najlepszych. Mnie, jako twórcę, zaproszono na finał konkursu i
nawet opłacili teleportację.
– Jeszcze tego by brakowało, żeby nie był wśród najlepszych, skoro tyle
pieniędzy na niego wydaliśmy, – mruknęłam. – I ty tak całkiem przypadkowo
trafiłeś w niewłaściwe miejsce o niewłaściwym czasie?
– Zabłądziłem, – przyznał się Irga. – Wejście na arenę jest tam, widzisz, z lewej
strony.
– Wejście na arenę finalnej wystawy piesków-zombie zorganizowano przez salę
z porcelaną? – nie mogłam uwierzyć.
– Oczywiście! Specjalnie tak zrobili! Goście i właściciele nekrozoo są bardzo
majętni, tak więc jest szansa, że coś kupią. W moim zaproszeniu było napisane,
że spotkanie nekromantów przed konkursem ma miejsce w specjalnej komnacie
dla twórców. Więc pomyślałem, że jeśli w sali z porcelaną jest wejście dla
wszystkich, to jest tam też taka komnata, żeby nie mieszać się publicznością i
doprowadzić stworzonka do... lepszego stanu. Ale tam... znalazłem ciebie i Otta.
– Powiedziałeś, – powiedziałam, wskazując palcem na nekromantę, – że nie
masz zamiaru mnie ratować!
– A czego się spodziewałaś? – zainteresował się Irga, w ogóle nie dziwiąc się
zmianie tematu. – Że powiem: poczekajcie minutkę. Tu w pokoju nie działa
magia, a ja, jak na złość, nawet szpilki nie mam jako broni?
– Wiedziałeś, że nie można tam używać magii?
– Sprawdziłem to od razu, jak tylko cię zobaczyłem.
– I poszedłeś sobie!
– Pobiegłem. Za mieczem. O tam jest wystawa broni na sprzedaż.
– Zostawiłeś mnie!
– Olu, wiedziałem, że bardzo ryzykuję, ale głęboko wierzyłem w twój talent
elokwencji. Jeśli nawet zagadałaś najwyższego demona, to co to dla ciebie
ludzie?
– Zostawiłeś mnie! Zostawiłeś! – wstałam. Irga dalej siedział przy ścianie obok
drzwi do przechodniego pokoju, gdzie prawie umarliśmy. Bez wątpienia
przygotowywał się do odparcia ataku. – Ty! Mnie! Zostawiłeś! Rozwiodłeś się!
W jeden dzień!
Zawsze marzyłam o skandalu absolutnym z tłuczeniem naczyń włącznie. Ale
swoich talerzy, nawet tych brzydkich z nekromanckiego serwisu, było mi żal. A
tu wystawa już i tak ucierpiała. Dodatkową trzydziestkę talerzy zawsze można
doliczyć do działań Lewanowego brata. Jest hrabią, więc się nie obrazi.
Rzuciłam się do gabloty obok tej, którą zniszczył ognisty pocisk, chwyciłam
talerz i rzuciłam nim w byłego męża.
Talerz nie doleciał. Irga nawet się nie ruszył. W jego niebieskich oczach można
było odczytać zainteresowanie.
Ach, tak!
Drugim talerzem wycelowałam dokładniej.
Brzdęk!
Uderzył w ścianę nad głową Irgi. Machnął ręką, a resztki rozleciały się na boki.
Brzdęk!
– Olu!
Brzdęk!
– Przykro mi!
Brzdęk!
– Myliłem się!
– Co takiego?
– Myliłem się! – Irga powtórzył głośniej.
Pokręciłam talerzem w rękach. Delikatna porcelana, piękna, z obrazkiem
przedstawiający scenę „Z życia bogatych i sławnych”.
Tak chciałam objąć Irgę, aż ręce swędziały.
– Nie miałem racji, gdy się z tobą rozstawałem i proszę cię o wybaczenie.
Podeszłam do najbardziej kochanego mężczyzny na świecie. Ależ się za nim
stęskniłam, aż nie do zniesienia!
Popatrzył na mnie i wyglądał na bardzo smutnego i przytłoczonego poczuciem
winy.
– Nie miałeś racji, – powiedziałam płacząc, a potem opuściłam talerz na głowę
nekromanty.
Nawet nie spróbował się uchylić lub złagodzić uderzenia. Resztki porcelany
upadły na podłogę, a niektóre utkwiły we włosach. Na czole byłego męża
natychmiast pojawiło się krwawe zadrapanie.
Irga po prostu siedział i patrzył na mnie. Cieniutka stróżka krwi pociekła od
czoła w dół policzka. Były mąż otarł rękawem krew z oczu.
Odwróciłam się i skierowałam do wyjścia. Dopiero wtedy zauważyłam
stojącego tam wojskowego w mundurze królewskiej straży. Niech aresztują,
niech oskarżą, o co chcą, żeby tylko zajęli moje myśli czymś innym niż Irga!
Gdy podeszłam do strażnika, zapytałam:
– Co mam robić?
– Pogodzić się? – zaproponował, zdradzając się. Podpatrywał!
– Nie pytam o życie osobiste, tylko co mam robić teraz? Wie pan, gdzie mój...
moja opiekunka?
– Krasnolud, przebrany z kobietę? Oczywiście. Proszę zejść po schodach.
Oczekują na panią w holu.
Zdławiwszy w sobie życzenie odwrócenia się i spojrzenia na nekromantę,
zeszłam w dół. Schody były szerokie, z ładną i bogato zdobioną klatką
schodową. Zapewne była taką jedyną w całym budynku, ponieważ do tego
momenty widziałam tylko jakieś zlepki, prezentujące rozmaite poziomy
wykonania, łączące różne piętra. Tu przebudujesz, tam dobudujesz, a w jeszcze
innym miejscu nadbudujesz.
W holu na parterze rzeczywiście mnie oczekiwano. Wysocy, poważni magowie
w jednakowych, skórzanych uniformach. Magów w takich uniformach
widziałam latem, w ruinach rezydencji królowej Angeliny. Sekretna straż
królestwa, zajmująca się najbardziej niebezpiecznymi przestępstwami.
Rekomendowano bezwzględnie unikanie jakichkolwiek stosunków z tą służbą,
gdyż po przesłuchaniu przez nich prawie nikt nigdy nie wracał.
Zatrzymałam się na środku schodów i zaczęłam szacować szanse wydostania się
stąd żywą i wolną. Jeśli oceniać matematycznie, to jeden do pięciu to trochę
lepiej niż jeden do dziesięciu, ale wolałabym ponownie spotkać się z
dziesięcioma wymuskanymi dworzanami, z których prawdziwe bojowe
doświadczenie miało może dwoje, niż z tą poważną piątką. Tak więc jeśli ocenić
obiektywnie, nie miałam żadnych szans.
Skrzyżowałam ręce na piersi, przebierając pozostałe artefakty. Ile razy już
obiecywałam sobie nie rzucać w przeciwników czym popadło! Po raz kolejny na
szyi nie pozostało mi nic przydatnego.
– Czekacie na mnie? – postanowiłam wykazać się uprzejmością.
– Na panią, Olgierdo, – odpowiedział jeden z magów, bardzo przystojny,
jasnowłosy półelf.
– Czym sobie zasłużyłam na taki honor?
– Pani chlubnymi czynami, – odpowiedział ten sam mag z lekkim uśmiechem.
– Jestem zaszczycona, że zasłużyłam na uwagę sekretnej straży, –
powiedziałam, powoli schodząc niżej. – Ale i bez tego bym sobie poradziła,
słowo daję!
Półelf wyciągnął do mnie rękę w szarmanckim geście. Rozdzielało nas
trzynaście schodków i zupełnie nie miałam ochoty zmniejszać tego dystansu.
Dlatego zrobiłam dwa kroki w tył. Twarze magów nie wyraziły żadnych emocji.
– Proszę zejść, Olgierdo, – zasugerował półelf.
– A mi i tu dobrze.
– To dziecinne.
– Możliwe, ale nie chcę iść do więzienia.
– Odwieziemy panią do Domu Uzdrowień. Chce pani zobaczyć swojego
przyjaciela?
– To więzienny Dom Uzdrowień?
– Olgierdo, mogę pani przysiąc, że w danej chwili nie ma polecenia
ograniczenia pani wolności.
– W danej chwili, – sprecyzowałam. – Mimo to jest tu pięciu bojowych magów.
Boicie się, że się będę sprzeciwiała?
– Wiemy o pani, Olgierdo, wystarczająco, żeby ocenić niebezpieczeństwo.
– Hm, – powiedziałam, dumna z siebie. Czy wielu magów-teoretyków może się
pochwalić, że do ich aresztowania przysłano aż pięciu bojowych magów z
sekretnej straży? Jednak dalsze słowa półelfa rozbiły moją dumę w pył.
– Oceniamy niebezpieczeństwo grożące pani, a nie z pani strony.
Od razu poczułam strach. Ciekawe, w co się wpakowałam, że aż teraz musi
mnie bronić cały odział? I jak najszybciej się teraz z tego wypakować?
– Olgierdo, proszę! Proszę o współpracę z nami.
Usłyszałam kroki z góry i odwróciłam się. Po schodach schodził Irga z
pośpiesznie obandażowaną głową. Wyraz jego twarzy był bardzo wrogi. To
pomogło mi podjąć decyzję.
– Dobrze, – zbiegłam w dół i przyjęłam rękę półelfa. – Wieźcie mnie, gdzie
trzeba.
Ach, a jeśli Irga coś do mnie powie? Jednak nie odezwał się ani słowem.
Dlatego wyszłam na dwór i szybkim krokiem skierowałam się do oczekującej
przy ogrodzeniu karety. Odetchnęłam pełną piersią. Ostatni oddech wolności był
chłodny i pachniał wiosną. Lepiej, gdyby czymś śmierdział, wtedy mentalnie
byłoby prościej! A tu na drzewach pojawiły się pączki. Trawka się zazieleniła.
No nic, odprawią mnie na katorgę gdzieś na wyręb lasów za spowodowanie
ciężkiego uszczerbku na zdrowiu hrabiego i jego przyjaciół. Na drzewa i trawę
napatrzę się do końca życia.
Z drugiej strony czy moim narzeczonym nie jest adwokat? Adwokat a na
dodatek hrabia (dopiero teraz do mnie to dotarło)? Zobaczymy, jaki z niego
hrabia. Blondyn nie wykręci się od bronienia mnie w sądzie. W końcu nikt nie
zmuszał go do kłamstwa, niech teraz wstawia się za swoją narzeczoną.
Grzecznie wsadzono mnie do karety. To przyjemne, gdy wokół ciebie krąży
pięciu młodych i czarujących mężczyzn. Podali rękę, drzwi otworzyli, na
stopień podsadzili. Gdyby jeszcze wieźli mnie na bal, a nie w nieznanym
kierunku! Usiadłam a po obu moich stronach usadowili się silni, bojowi
magowie. Naprzeciw usadowiła się pozostała trójka, z półelfem na czele. Kareta
ruszyła.
Milczałam i przyglądałam się półelfowi. Ciekawe, w jaki sposób taki piękniś
trafił do sekretnych służb? Po elfach odziedziczył piękne włosy, które po
ludziach zawijały się w loki. Nawet żel, którymi były obficie nasmarowane, nie
przeszkadzał upartym kosmykom w ucieczce z uczesania. Wielkie oczy, płynna
linia ust, idealnie symetryczna twarz i … ludzki kartoflany nos! Ilu bym nie
widziała półelfów, to żaden z nich nie odziedziczył długiego i wąskiego nosa
leśnej rasy.
Magowie przypatrywali się mi z nie mniejszym zainteresowaniem. Ciekawe,
jakie wrażenie robię? Pomyślałam już o uczesaniu, o ubraniu, które wyglądało
dokładnie tak, jak powinno po krwawej walce (ale z pewnością nie tak, jak
powinien wyglądać strój, gdy chcę się komuś podobać).
– Pani jest uczennicą Befa? – w końcu przerwał milczenie ten, który siedział
obok półelfa.
Aha. Przeżywam tu suknię i zapomniałam, z kim mam do czynienia! Ich nie
suknią trzeba uwodzić, a liczbą pokonanych wrogów.
– Tak, to ja, – potwierdziłam, przygładzając spódnice, żeby czymś się zająć.
– Ja także jestem jego uczniem, – uśmiechnął się mag, – Gregory Berezowski.
Skończyłem Uniwersytet jakieś pięć lat przed pani wstąpieniem. Mentor pisał
do mnie, żebym miał panią na oku. Jak teraz rozumiem, nie bez powodu.
Podał mi rękę, by ją uścisnąć. Uśmiechnęłam się zalotnie, odpowiadając na
przywitanie i przyjrzałam się magowi uważniej. Gregory był... nijaki. Po prostu
atrakcyjny mężczyzna, jakich wielu, bez żadnej szczególnej cechy, niczym
niewyróżniający się z tłumu. Miał ciemnobrązowe włosy zebrane w modny
kucyk. Najbardziej zauważalny z całej piątki był niewątpliwie półelf, a
pozostałych... pozostałych nawet bym nie poznała, gdybym po naszej podróży
spotkała ich na ulicy!
– Wybacz, Gregory, ale ja nic o tobie nie słyszałam.
Magowie uśmiechnęli się a Berezowski odpowiedział:
– Oczywiście, że nie słyszałaś. Zdziwiłbym się, gdybyś coś o mnie słyszała.
Uwierz mi, Befowi wystarczy jednej wspaniałej uczennicy!
– Nie rozumiem, – szczerze przyznałam. – To komplement czy przytyk?
Pracownicy sekretnej straży roześmiali się.
– Zapewne komplement, – powiedział półelf. – Każdy nauczyciel powinien
posiadać „swojego”, znanego na szeroką skalę ucznia, jakby to powiedzieć,
chodzącą reklamę, którą można zabłysnąć na różnorodnych, specjalnych
spotkaniach. Nasi mentorzy, sama rozumiesz, mają z tym pewne problemy. Ale
teraz magister Czujko ma ciebie.
W tej chwili zrozumiałam, skąd się o mnie dowiedziała Rianna. Jakakolwiek
naukowa konferencja, a Bef tak od niechcenia rzuca: „A moja uczennica,
Olgierda Lacha...”. Trzeba będzie mu zanieść paczkę wizytówek. Niech się nie
tylko przechwala, ale i przynosi jakieś korzyści.
– Chwileczkę, – podchwyciłam. – Powiedziałeś, że Bef prosił, żebyś mnie
pilnował?
– Tak, – kiwnął głową Gregory. – Dwa dni temu otrzymałem od niego pismo
pocztą priorytetową o tym, że jesteś w stolicy. I ostrzeżenie, że zawsze gdzie ty
jesteś, tam dzieje się coś poważnego.
Spochmurniałam.
– Myślicie, że jestem tym wszystkim zachwycona? Chcieliśmy z Ottem tylko
zobaczyć, jak działa urządzenie, a wpadliśmy... właściwie, co tam się stało? W
co wdepnęliśmy? Co to byli za ludzie? Dlaczego chcieli nas zabić?
– Utajniono śledztwo, – powiedział Gregory. – Teraz twoja kolej odpowiadać na
pytania. Pozwól na nałożenie na siebie zaklęcia prawdy.
Tak, koledzy, jesteście mistrzami w swoim fachu. Najpierw zaczęli rozmowę od
Befa, żebym się zrelaksowała. Rozluźniłam się, więc teraz czas na
przesłuchanie. Niech będzie ono miłe. Do czasu.
Przebrałam artefakty na piersi. Ten, który chronił moją aurę od zaklęć i
negatywnych emocji, został w składziku między salami technicznych innowacji
i porcelany. To dlatego jest mi tak źle. Czepia się mnie wszystko, co wisi w
powietrzu!
– Proszę nakładać zaklęcie, – westchnęłam. – Tylko odwieźcie mnie potem do
Domu Uzdrowień, dobrze? Boję się, że w takim stanie długo nie pociągnę.
Magowie ze zrozumieniem kiwnęli głowami. A potem rozpoczęło się długie
przesłuchanie. Pomimo mistrzowsko komponowanych, podchwytliwych pytań,
pracownicy sekretnej służby nie zdołali się niczego ode mnie dowiedzieć.
Naprawdę nie znałam ani dworzan (prócz brata Lewana), ani celu ich spotkania,
nie planowałam naszego wspólnego spotkania i w walce po prostu chroniłam
własne życie. Kareta już dawno się zatrzymała przy pięknym budynku Domu
Uzdrowień, którego wizerunek ukazywano niemalże w każdym chwalebnym
artykule o osiągnięciach uzdrowicieli Sitorii. Bezmyślnie patrzyłam, jak na
zewnątrz chodzili ludzie, kogoś niesiono na noszach do Domu Uzdrowień i
odpowiadałam „nie, nie wiem, nie widziałam, jakie zaklęcia stosowałam? Nie
wiem, aktywowałam cześć artefaktów, wybranych przypadkowo, pozostały na
podłodze pokoju, możecie to sprawdzić”. Jednak jedno pytanie zmusiło mnie do
ocknięcia się.
– Co zaszło między panią a nekromantą Irgą Irronto? – zapytał Gregory.
– Nic, – odpowiedziałam i poczułam, jak zmienia się kolor mojej aury,
sygnalizując kłamstwo. Magowie nasrożyli się, jak psy warowne.
– Zostawił mnie, – westchnęłam. – Dwa i pół miesiąca temu rozwiódł się ze
mną. Nie spodziewałam się go tu zobaczyć, lecz gdy zobaczyłam, nie mogłam
nie poprosić o pomoc. A on mi odmówił... Powiedział: dlaczego miałbym ci
pomagać, i odszedł... – mój głos zadrżał. – Wtedy musiałam sama ratować
swoje życie posiadanymi środkami. A później Irga powiedział, że pobiegł tylko
po broń. Gdybym poczekała na niego z minutę czy dwie, nie musiałabym
marnować garści drogich artefaktów! I nie wybito by mi ręki.... zapewne. I Otta
by nie ranili!
Rozpłakałam się. Gregory skinął na półelfa i zdjęli ze mnie zaklęci prawdy, po
czym skierowali do Domu Uzdrowień, do izby Otta.
Najlepszy przyjaciel leżał na łóżku i wyglądał całkiem nieźle.
– Ola! – podniósł się i w tym samym momencie z jękiem położył z powrotem.
Młodziutka uzdrowicielka, która siedziała przy jego łóżku, podeszła szybko do
chorego i opiekuńczo poprawiła jego kołdrę.
– Panu nie wolno wstawać! Szwy pękną!
– Ona płacze! Nie widzicie tego? Kochanie, co z tobą?
– Dałam Irdze talerzem po głowie, – przekazałam najważniejszą wiadomość
dzisiejszego dnia. Uzdrowicielka otworzyła szeroko oczy, nie rozumiejąc komu
i dlaczego, ale wyraźnie wyrażając dezaprobatę. Nawet byłam w stanie
wyobrazić sobie, co myśli: bić trzeba sterylnymi przedmiotami, żeby nie
zainfekować rany. Któryś z magów za moimi plecami zachichotał. I tak strażnik
przekaże im szczegóły naszej kłótni.
– I prawidłowo, – półkrasnolud zgodził się z moim działaniem. – Skończyło się
na jednym talerzu, czy cały serwis poszedł?
– Jeszcze porzucałam troszeczkę, – powiedziałam i nagle zawyłam: – Otto,
jestem zrujnowana! Zniszczyłam porcelanę na królewskiej wystawie!
Półkrasnolud uderzył się dłonią w czoło i wydał zduszony jęk.
– Już lepiej dobiłby mnie ten gad, brat Lewana! – kontynuowałam torturowanie
się. – Nie chcę do końca życia spłacać Koronie tych talerzy, tym bardziej, że
Irga zasłużył! Dajcie mi trucizny!
Gregory, do tego momentu z zaciekawieniem słuchający moich wyznań, wziął
mnie za ramię i zdecydowanie posadził na drugim łóżku.
– Dziewczyna jest skłonna do egzaltacji, – wyjaśnił uzdrowicielce. – Nie dawać
jej żadnej trucizny. I ściśle monitorować jej stan. Jest nam potrzebna.
Uzdrowicielka pobladła i energicznie pokiwała głową. Widocznie dobrze
zdawała sobie sprawę, jakim „nam” jestem potrzebna.
Opadłam na łóżko i w pełnym przygnębieniu zaczęłam wpatrywać się w sufit.
Gregory dotknął mojej dłoni.
– Olgierdo, posłuchaj. Nie będziesz płaciła za te talerze. Obiecuję ci to, jako
twój starszy kolega z uczelni.
– A kto będzie? – zainteresował się Otto.
– Dopiszemy te talerze do strat poniesionych w czasie walki. Zapłaci za nie
winna strona.
– To nie my, – powiedział półkrasnolud. – Przysięgam na wszystko, co chcecie,
to nie my!
– Już to zrozumiałem, – powiedział Gregory. – Ale muszę to sprawdzić.
Podano mu protokół z wynikami przesłuchania Otta. Berezowski szybko go
przejrzał, a potem powiedział, że musi osobiście zadać jeszcze kilka pytań.
W czasie, gdy wokół mnie kręcili się uzdrowiciele, a nawet wezwano specjalistę
od aury, przysłuchiwałam się przesłuchaniu Otta. Półkrasnolud mógł powiedzieć
równie mało o wydarzeniach co ja. Wyjaśnił, że wpadł w ręce arystokratów od
razu, gdy wszedł do pokoju. Natychmiast został skrępowany i przystawiono mu
nóż do gardła. Zmuszono go do wyznania kim jest i co robi w tym pokoju. Otto
zamotał się i szczerze odpowiedział, że chciał wypróbować urządzenie do
przekazywania mowy. Wtedy przestępcy zażądali, by mnie wezwał. Przyjaciel
chciał powiedzieć mi „Cicho”, żebym milczała i słuchała, co się dzieje, a gdy
zdam sobie sprawę z sytuacji, pobiegła po pomoc. Uprzedzić mnie wprost nie
był w stanie, ponieważ po pierwszym „cicho” dostał w bok sztyletem, żeby się
nie stawiać. Dlatego pozostała tylko nadzieja, że razem damy radę się wywinąć.
– Tak więc kiedy weszłam do pokoju, to byłeś już ranny? Otto, wybacz, nie
zauważyłam! – włączyłam się do przesłuchania.
– Panienko, proszę leżeć spokojnie! – warknął niezadowolony uzdrowiciel, z rąk
którego płynęło ciepło przyjemnie otulające moje ciało. Bardzo chciałam spać,
lecz dzielnie się trzymałam. Musiałam wytrzymać chociaż do momentu, kiedy
pracownicy sekretnej straży zostawią Otta w spokoju. Ponieważ gdy zasnę, a
oni... oni... oni tyle rzeczy mogą z nim zrobić! W stolicy krasnoludy nie są
specjalnie lubiane.
– Nie mogę zrozumieć, – powiedział Otto, – dlaczego złoczyńcy nie zabili nas
od razu? Wszystkie te głupoty typu „na kolana”.
– Mogę tylko się domyślać, – powiedział Gregory. – Sądząc po waszej
opowieści, byli to dworzanie. Tacy doświadczenia w krwawych zabójstwach nie
posiadają. Bardziej popularne są trucizny i przekleństwa, a w końcu to nie to
samo, co własnym mieczem odciąć głowę, tym bardziej młodej dziewczynie.
Ale gdy ich wszystkich przesłuchamy, będziemy znać ich motywy.
– Nie pouciekali? – przejął się Otto.
– Nie, – odpowiedział uczeń Befa. – Kilka osób silnie ucierpiało od zaklęć
Olgierdy, około pięciu od bojowych działań Irgi Irronto. W każdym razie
wszyscy wykazują symptomy zatrucia dymem, nawet jeśli ktoś uciekł, to
uzdrowiciele w stolicy zostali uprzedzeni i o podobnych pacjentach będą nas
informowali.
– Jesteś strasznym magiem! – z przekonaniem powiedział do mnie
półkrasnolud.
– Byłabym, – odpowiedziałam z zamkniętymi oczami. – Jeśli zrozumiałabym,
co takiego zrobiłam. Po prostu zerwałam z szyi artefakty i je aktywowałam.
– Czy mieliśmy tam jakiś dymowy? – zdziwił się Otto. – Przecież wiem, że nie
było tam niczego nawet podobnego.
– To któreś z zaklęć źle zadziałało i dało taki efekt. – nawet odechciało mi się
spać. – Nałożyło się na ochronną magię, do tego zadziałało wspólnie z
pozostałymi artefaktami... Trzeba je policzyć!
– Proszę się położyć, panienko! – zażądał uzdrowiciel. – Inaczej uśpię panią!
Widocznie Gregoremu ten pomysł się spodobał, ponieważ kiwnął głową,
pokazując aprobatę i opieranie się senności stało się niemożliwe. Nawet
uzdrowicieli zwerbowano do sekretnej służby! Jeszcze przed zaśnięciem
zdążyłam pogrozić magowi z sekretnej straży pięścią.
Tak, z dobrym wychowaniem mam pewne problemy. Nie ma czemu zaprzeczać.
Choć takie problemy miałam nie tylko ja, ponieważ wydawało się, że tyle co
zamknęłam oczy, a ktoś mnie obudził, głośno krzycząc za drzwiami. To przecież
Dom Uzdrowień! Jak można się tak wydzierać?
Niezadowolona podniosłam się znad poduszki. W izbie nie było uzdrowicieli.
Otto nie spał i z zainteresowaniem przysłuchiwał się dźwiękom dobiegającym z
korytarza.
– Co się dzieje? – zapytałam.
– Cyrk, – zaśmiał się półkrasnolud. – Zaraz dadzą nam tu przedstawienie.
Nie zdążyłam spytać, co ma na myśli, jak otworzyły się drzwi i do naszej izby
wpadł czerwony na twarzy Blondyn. Za nim wpadł młodziutki mag w
zwyczajnym stroju sekretnej straży.
– Pani! – powiedział z oburzeniem strażnik. – Hrabia ni Monter twierdzi, że jest
pani narzeczonym i zgodnie z prawem może być przy pani.
Spojrzeliśmy na siebie z Ottem. Szczerze mówiąc, na prawach narzeczonych
znałam się słabo, większą wiedzę miałam o prawach małżonków. Ale jeśli tak
mówi Blondyn, to niech tak będzie.
– Rzeczywiście jest moim narzeczonym, – potwierdziłam. – Jakiś problem?
– Berezowski zakazał, ale... o narzeczonym nic nie mówił... – powiedział mag,
zmieszał się i wyszedł.
– Prowadzisz ekscytujące życie, Olgierdo, – powiedział Blondyn, – ochrania cię
taka straż! Otto, czy jak tam należy cię nazywać, Ottawa? Cieszę się, że cię
widzę.
Półkrasnolud zasapał. Blondyn nie przepuści i poznęca się za przebieranki. I
jeszcze po mieście rozpowie.
– Lim, – powiedziałam poważnie, – bardzo cię proszę, nie mów o tym nikomu.
– O czym? A, o tym, że Otto przebiera się za kobietę? Czy o tym, że mieszkał w
kobiecej sypialni i podglądał młode dziewczęta, kiedy się przebierały? Rodzice
uczestniczek chętnie się o czymś takim dowiedzą!
– Nie podglądałem, – obraził się najlepszy przyjaciel. – Odwracałem się. Prócz
tego prawie wszystkie dziewczęta przebierały się w łazience.
– Spałeś z nimi w jednej sypialni.
– Panował tam taki chłód, że spaliśmy w kurtkach!
– Lim, proszę! – ponownie poprosiłam.
– Nie mogę się zgodzić na coś podobnego, – odmówił Blondyn. – Sama pomyśl,
o co prosisz! Przecież to taki „gorący” temat!
Siadłam na łóżku i się wyprostowałam.
– Lim, proszę cię po dobroci, – powiedziałam spokojnie. – To sprawa, która
powinna pozostać sekretem. Jesteś adwokatem, nie trafiłeś na podobne w czasie
swojej praktyki? I powinieneś wiedzieć, kto jest dla mnie ważniejszy nawet ode
mnie samej. Jeśli zaszkodzisz Ottowi to uwierz mi, ja zaszkodzę tobie dwa razy
mocniej. Nie jestem już skromną studentką, która bała się syna zastępcy
burmistrza stolicy. Sam widziałeś, kto siedzi przy moich drzwiach. Nie grożę ci,
tylko ostrzegam. I jeśli będziemy z Ottem mogli zacząć wszystko od początku w
Gniadowie, w którym są gotowi nosić nas na rękach, to co zostanie tobie?
Blondyn uśmiechnął się smutno i siadł obok mojego łóżka.
– Nie bałaś się mnie nawet za czasów studenckich. Zawsze się dziwiłem czemu?
Dobrze, jesteśmy umówieni, ale w zamian za moje milczenie jesteś mi winna
jeszcze jedną przysługę.
– Nie wyjdę za ciebie za mąż!
– Za nic na świecie! – odmówił. – Zostałem twoim narzeczonym niecałą dobę
temu i już jestem zmęczony! Tyle co zdrzemnąłem się po porannych
ćwiczeniach, nawiasem mówiąc, twój baron jest niezłym szermierzem, kiedy
wpada ciocia i krzyczy, że byłaś uczestniczką jakiegoś poważnego zamieszania
w kompleksie wystawienniczym, że sekretna straż wszystkich wypytuje, twoja
opiekunka okazała się mężczyzną i że wykluczono cię z konkursu na prośbę
samego ni Intona, oficjalnie ogłaszając, że powodem jest twój stan zdrowia. Nie
zdążyłem się w pełni obudzić, jak mnie wysłali zbierać twoje szmatki i
przewozić je tutaj!
– To jeszcze nic, – z niejakim współczuciem powiedział Otto. – Jeszcze nie
byłeś jej mężem. Lub partnerem w interesach. Pełna zabawa bez przerwy i ani
dnia wolnego.
– No wiesz co! – oburzyłam się.
– Wiem, – potwierdził Otto, – dlatego też i mówię.
– Dobra, zapamiętam to sobie. Więc gdzie są moje rzeczy? – zapytałam. – I
naprawdę sam je zbierałeś?
– Jasne, że nie! Jeszcze tego by brakowało, żebym grzebał w twoich gaciach!
Od czego jest pokojówka?
– Wybacz, zapomniałam, że jesteś arystokratą. Gdzie są moje rzeczy? – przede
wszystkim interesował mnie zeszyt z cennymi zapisami i elficki, aromatyczny
olejek. Sukienki można było kupić. I tak miałam w planach przejść się po
sklepach. Przeżyty stres najlepiej odreagować zakupami!
– W korytarzu, – powiedział Blondyn. – Walizki sprawdza sekretna straż. Nawet
kwiatki ci przyniosłem. W końcu jestem narzeczonym, a nie byle kim.
– I kwiaty także sekretna straż sprawdza? – zdziwiłam się.
– Też. Może czegoś na nie nakapałem, powąchasz i po tobie.
Jaki ciekawy pomysł. Interesujące, jak można coś takiego zrobić? Czysto
teoretycznie.
A Blondyn z pewną nieśmiałością zapytał:
– Bef nie jest po prostu wykładowcą, prawda? A ty zwykłą artefaktnicą?
– Wybacz, ale nie jestem upoważniona do zdradzania podobnych informacji, –
powiedziałam tajemniczo.
– Ciocia cała się trzęsie, – westchnął Blondyn. – Przeżywa, że od razu nie
domyśliła się, skąd jesteś. Oczywiście, czy zwykła dziewczyna może znać na
takim poziomie i elficki, i krasnoludzki, i orczy, i historię, i geografię... Olu,
nawet nie wyobrażałem sobie, że posiadasz takie talenty!
– Wiele o mnie nie wiesz, – parsknęłam. – Jestem chodzącym skarbem.
– Skarbnicą, – wtrącił Otto. – Ze skarbami. Licznymi.
Niby powiedział komplement, ale jakoś tak sarkastycznie, że aż zapragnęłam
rzucić w niego poduszką. Jednak upomniałam siebie, że nie jestem byle kim, a
narzeczoną samego hrabiego, syna zarządcy stolicy, prócz tego agentem
specjalnym, którego posyłano rzucać sekretnymi, morderczymi zaklęciami, a nie
poduszkami. I Otto jest mocno ranny. Niech najpierw mu się poprawi, a potem
porozmawiamy sobie o skarbach.
– O! – nagle powiedział półkrasnolud, leżący najbliżej drzwi i posiadający
lepszy słuch, niż ja i Blondyn. – Przedstawienie trwa dalej. Pomóż mi się
podnieść na poduszkę, proszę, nie chcę przegapić ani sekundy! Szybciej! Teraz
się zemszczę za te wszystkie noce, kiedy pocieszałem cię po koszmarach, za te
wszystkie łzy, które wytarłem i za wszystkie moje męki!
Podbiegłam do najlepszego przyjaciela i pomogłam mu siąść tak, aby opierał się
o poduszkę. Już usłyszałam rozciągający sylaby głos, kłócący się u drzwi z
magiem-strażnikiem. Na palcach wróciłam do swojego łóżka, położyłam się,
rozpuściłam włosy, rozpięłam kilka guziczków koszuli. Blondyn niedomyślnie
przyglądał się tym poczynaniom.
– Weź mnie za rękę! – rozkazałam. – Delikatniej! Aha, tak!
Zdążyliśmy na czas.
Do izby wpadł rozzłoszczony mag, za którym szedł nieporuszony Irga.
– Panno Olgierdo, powierzono mi ochranianie pani i zabroniono wpuszczać
gości! Ten przekonuje, że jest pani narzeczonym, a ten, że mężem, i wszyscy oni
mają prawo być z panią! Proszę mi powiedzieć, jak ja mam pracować w takich
warunkach!?
– Wszystko się zgadza, – powiedziałam. – To jest mój były mąż, a to mój
obecny narzeczony. I obaj, jak pan widzi, bardzo się o mnie niepokoją.
Dziękuję, że ich pan wpuścił!
– Gregory mnie zabije, – westchnął strażnik. – Proszę pani, a kolejnego jakiegoś
narzeczonego czy męża pani nie ma? Ilu jeszcze niepokojących się o panią tu
przyjdzie?
– Hmm, – zamyśliłam się i niepewnie odpowiedziałam. – Zapewne pojawią się,
ale proszę już nikogo tu nie wpuszczać bez mojego pozwolenia, dobrze?
– Nie wpuszczać! Myśli pani, że to takie łatwe? Wysyłam wiadomość do
Gregorego, – zagroził mag. – Niech sam sobie z panią daje radę!
– Dobrze! – ucieszyłam się, ponieważ bardzo chciałam dowiedzieć się, co
takiego zaszło w wystawowym kompleksie i jakie nieprzyjemności mi teraz
grożą. – Proszę mu przekazać, że bardzo go chcę. Widzieć go chcę.
Cały ten czas Irga stał, nie odwracając wzroku od rąk Blondyna. Jak tylko Lim
zrozumiał, co się dzieje, to nie odmówił sobie przyjemności podręczenia
nekromanty. Dlatego poufale trzymał moje dłonie między swoimi i delikatnie
gładził moje nadgarstki.
– Narzeczony? – odzyskał dar mowy, gdy za strażnikiem zamknęły się drzwi. –
Blondyn jest twoim narzeczonym?
– Tak, – powiedziałam, obdarzając Blondyna spojrzeniem pełnym zachwytu. – A
co?
– Nie było mnie w mieście tylko dwa miesiące i on został twoim narzeczonym?!
– Ciebie nie było w mieście nie tylko dwa miesiące, a aż dwa miesiące, –
powiedział Otto.
– Dwa i pół, – sprecyzowałam.
– W tym czasie wiele mogło się zdarzyć, – kontynuował półkrasnolud. – I
właściwie wydarzyło. Już nad ranem, czyli mniej niż dwadzieścia cztery
godziny po twoim sławnym odejściu w nocy z walizką, o rękę twojej byłej żony
rozpoczęła się rywalizacja.
– Poważnie? – przeraził się Irga.
– Przysięgam, – potwierdził Otto, nie kłamiąc ani trochę. Klakersilel
rzeczywiście tego ranka przyszedł do naszej pracowni.
Irga poczuł, że półkrasnolud mówi prawdę i całkowicie się pogubił. Strasznie
żal było mi widzieć go w takim stanie. Z zabandażowaną głową po uderzeniu
talerzem, widocznie dobrze mu przyłożyłam. Wychudzonego i wymizerniałego
po ostatnich dwóch miesiącach. I jakiegoś takiego całkiem zagubionego. Gdzie
ten zwyczajny, pewny siebie Irga? Chciałam podbiec do niego i go objąć,
chciałam przytulić się do jego piersi, opleść rękami i nogami, chciałam mocno
go pocałować. Ugryzłam do krwi wnętrze policzka, żeby zdławić te pragnienia.
Blondyn cicho syknął, dzięki czemu doszłam do siebie. Zdenerwowałam się i
zaczęłam mimowolnie ciągnąć z niego energię. Irga nawet by tego nie zauważył.
Jego aurę, jak i aurę Żywka, przepełniała siła. Otto przywykł dzielić się ze mną.
Ale Lim, słaby mag, jemu było ciężej. Jednak nie dał po sobie poznać, że go
boli, tylko głośno wciągnął powietrze. Nawet nie przestał gładzić moich palców.
Oto co znaczy arystokratyczna wytrzymałość!
Zamknęłam wszystkie energetyczne kanały i z poczuciem winy uścisnęłam jego
rękę. Wszystko to przeszło niezauważone. Irga był zbyt pochłonięty własnymi
przeżyciami, a Otto sycił się zemstą.
– Powinienem zauważyć, że nie byłeś w stanie docenić swojej byłej żony, lecz
nie wszyscy są dotknięci tak niewiarygodną ślepotą i ganiają za wzniosłymi i
nieosiągalnymi ideałami, – bardzo jadowicie powiedział półkrasnolud.
– Ilu? – zapytał mnie Irga.
– Sześciu.
Westchnął tak ciężko, aż niemal się rozpłakałam.
– Ej, przestańcie komunikować się telepatycznie! – wzburzył się Blondyn. – Nie
rozumiem! Co się dzieje?
– Irga zapytał, ilu Ola ma teraz kandydatów na męża, a ona odpowiedziała, że
sześciu, – powiedział mój najlepszy przyjaciel. W jego spojrzeniu wyczuwałam
pytanie, skąd wzięłam taką liczbę, ale postanowił go nie wypowiadać.
– Sześciu, wliczając ciebie, – sprecyzowałam Blondynowi.
– Twój status narzeczonego jeszcze cię nie chroni, – fuknął Otto. – Ola jest
dziewczyną sprawną, a jak sprawni są jej mężczyźni...
– Wiem coś o tym, – Lim zagryzł zęby i odruchowo spiął się. – Dziś z rana
miałem możliwość spotkania jednego z nich w sali ćwiczeń. Irga, znasz barona
ni Boja?
– Tak znam, – ponuro potwierdził nekromanta. – On też tu jest?
– Wyobrażasz sobie! Przyszedł ze słodyczami do pokoju mojej narzeczonej! I to
niemalże w nocy! – Blondyn podzielił się swoim oburzeniem.
– Nie do pokoju, a pod drzwi! – poprawiłam.
– Jeśli także nie stałbym pod twoimi drzwiami, to wszedłby do pokoju!
– Wszedłby! Ponieważ on, nie tak jak co poniektórzy, nie przyszedł z
bezużyteczną miotłą, a ze słodyczami.
Blondyn przewrócił oczami, a potem powiedział:
– Rozumiem, Irga, dlaczego uciekłeś, – chciałam uderzyć Blondyna nogą i
zepchnąć go z mojego łóżka, ale szybko się poprawił. – Ale się nie poddam!
Ród ni Monter będzie dumny z tak sławnej hrabiny!
– Czy mogę porozmawiać z Olą na osobności? – zapytał cicho Irga.
– Nie, – powiedzieli w tym samym momencie Blondyn i Otto.
Pomilczałam, a potem ze zdziwieniem zapytałam Lima:
– Ty? Mnie? Zabraniasz? Mnie???
– Chciałem tylko poradzić, moja droga: prowadź się tak, jak przystoi przyszłej
hrabinie. Żeby mój ojciec miał pełne prawo być tak dumnym z ciebie, jak ja
jestem.
Co oznaczało: „Jeśli zamierzasz całować się z Irgą, to zrób to tak, żeby nikt tego
nie zobaczył i nasza historia się nie rozpadła do czasu, aż moi rodzice odpuszczą
mi z pomysłem małżeństwem, a ja ponownie ucieknę od nich na drugi koniec
królestwa”.
– Oczywiście, mój drogi, – wstałam z łóżka i delikatnie pogłaskałam Blondyna
po policzku. Ogoliłby się! W końcu szedł do narzeczonej. Szczecina tak
nieprzyjemnie kłuła. Nekromanta nigdy nie pozwolił sobie na takie zaniedbanie!
– Chodźmy, Irgo, – powiedziałam i wyszłam na korytarz.
Młodziutki mag siedział koło drzwi na taborecie i ponuro patrzył na moje i Otta
walizki, które według planu należało sprawdzić pod kątem niebezpiecznych
środków.
– Powiadomiłem Gregorego o naruszeniu dyscypliny, – powiedział z
nieukrywanym zadowoleniem.
Pogardliwie spojrzałam na strażnika. Jeśli zostanę przy zdrowych zmysłach po
rozmowie z Irgą, Gregory to będzie pestka. Też sobie znalazł straszak!
– Gdzie tu można porozmawiać na osobności?
– Szanowna pani, – powiedział spokojnie, zbierając resztki samokontroli. –
Zapewne nie rozumie pani powagi sytuacji. Oczekujemy, że jako świadkowie
możecie zostać zaatakowani. Dlatego proszę, niech pani wróci do izby, wypędzi
wszystkich postronnych i na koniec zacznie zachowywać się, jak na ofiarę
przystało!
– Ofiarę? – nachmurzyłam się. – Ofiarę?! Odmawiam postępowania
przystojącego ofierze! Będę zachowywać się jak....
Irga dotknął mojej ręki, prosząc, bym zamilkła. Zrobiło mi się smutno. Język
jego ciała pamiętałam równie dobrze, jak dźwięk wypowiadanych słów.
– Zapewniam pana, – były mąż powiedział do strażnika,– przy mnie nic jej nie
grozi. Jestem magistrem nekromancji z bojowym doświadczeniem i jestem w
stanie ją ochronić przed każdym niebezpieczeństwem.
Mag zamyślił się.
– Proszę, – poprosiłam, – niech pan chroni mojego przyjaciela. Też jest bardzo
ważnym świadkiem. Tylko że o wiele łatwiejszym do przypilnowania niż ja. On
może wiele opowiedzieć, słowo daję.
– Gregory mnie zabije, – z goryczą powiedział strażnik.
– Gregorego biorę na siebie, – obiecałam.
– Proszę, niech pozwoli nam pan porozmawiać na osobności, – powiedział Irga.
Ochroniarz westchnął.
– Dobrze, – zdecydował. – Idźcie na koniec korytarza, tam jest pokój
zabiegowy. Obecnie jest pusty.
Wraz z Irgą skierowaliśmy się do sali zabiegowej.
Pokój z chłodnymi białymi ścianami i śnieżnobiałą podłogą. Jak pustynia w
moim wnętrzu.
Wyobraziłam sobie moc zaklęcia, które muszą aktywować, żeby oczyścić salę
zabiegową. Z zainteresowaniem pochyliłam się nad artefaktem, w którym
zamknięte było zaklęcie, a nekromanta podszedł do okna. Przekonawszy się, że
wykonanie takiego artefaktu nie leży w moich możliwościach, przestałam
zwracać uwagę na bzdury i marnować czas. Także podeszłam do okna.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Aha, przespałam niemal cały dzień!
Irga oparł czoło o chłodną szybę. Wydawało się, że nie miał zamiaru zaczynać
rozmowy. Zaczęłam sama, ponieważ jeszcze trochę i nie pokonałabym silnej
chęci dotknięcia byłego męża.
– Kiedy otrzymałeś stopień magistra?
– W tamtym tygodniu. Rada rorritorskiego uniwersytetu w końcu przekonała
się, że jestem wystarczająco silny i doświadczony, żeby sprostać ich wysokim
oczekiwaniom.
Jeszcze chwilę pomilczeliśmy.
– Jak tam udała się wystawa martwych piesków?
– Moje stworzenie otrzymało nagrodę Grand Prix, – obojętnie odpowiedział
nekromanta. – Ciocia Otta jest szczęśliwa. Powiedziała, że jesienią zamówi
jeszcze trzy. Nawiasem mówiąc, schudła.
Nie pozwoliłam odwieść się od głównego tematu.
– Chciałeś rozmawiać, – przypomniałam.
– Tak... – Irga ruszył się i odwrócił do mnie. W jego głębokich, niebieskich
oczach była tęsknota, tak bezdenna, aż na granicy rozpaczy. – Możesz
wysłuchać mnie w spokoju?
– Nie! – zaprzeczyłam kategorycznie. W sali zabiegowej nie było talerzy, ale za
to były szafy ze szklanymi drzwiami, za którymi na półkach stały rzędy
buteleczek i słoików z maściami i naparami.
– Dobrze, a możesz wysłuchać mnie w milczeniu, a dopiero potem zacząć
krzyczeć?
– Spróbuję.
Odeszłam od okna do kozetki i usiadłam, obejmując się rękami.
Irga odwrócił się plecami do okna i głęboko westchnął. A potem potrząsnął
głową w swoim zwyczajowym geście, choć grzywka mu nie przeszkadzała i
powiedział:
– Olu, dwa i pół miesiąca temu popełniłem największą pomyłkę w swoim życiu.
Nie chcę się usprawiedliwiać, mówiąc, że dopadło mnie wyczerpanie nerwowe i
zmęczenie w pracy, choć oczywiście to też miało znaczenie. Po prostu proszę,
żebyś wysłuchała moich motywów.
Ja... Ja całe swoje życie marzyłem o idealnej rodzinie. Żeby rodzina była jak na
obrazku, ostoją i ochroną dla jej członków, żeby wraz z ukochaną można było
przejść każdy sprawdzian losu. Bardzo słabo pamiętam mamę. Ale wiem, że
chcę takiej rodziny, jaką miała ona i ojciec. Pamiętam cały ból, który
przeżyliśmy, gdy zmarła. Pamiętam, jak zmienił się ojciec i jak cierpiał. A jego
nowa rodzina jest praktycznie idealna. To ostoja, o której można tylko marzyć.
Dzieci, ciepło, wygoda, ufność... Szczęście... Też tego chciałem! Chciałem, żeby
dla moich dzieci taki właśnie był dom, do którego chce się wracać, żeby był
ojciec, który chroni i matka, do której można się przytulić i wypłakać.
A potem pokochałem ciebie. Na początku byłem ciekawy, potem powoli z
mokrego kociątka przemieniłaś się w panienkę, która była interesująca, a potem
w kobietę, z która chce się być. Ożeniłem się z tobą, ponieważ bardzo, ale to
bardzo cię kocham...
Kocham – zauważyłam. Nie w czasie przeszłym. Żeby siedzieć spokojnie i w
milczeniu musiałam tak mocno zaciskać pieści, że paznokcie wbijały mi się w
dłoń.
– Ale, – Irga kontynuował, – wszystko było nie tak. Zachowywałaś się całkiem
inaczej niż Nadin. Nie witałaś mnie po pracy gorącymi bułeczkami, a
wyganiałaś mnie za nimi do piekarni. Nie pocieszałaś, jeśli coś mi nie wyszło w
pracy, a wysuwałaś pomysły, jak sobie z tym poradzić lub zrobić w inny sposób.
W moim wyobrażeniu żona szanowanego maga, który robi karierę, to cicha,
miła, spokojna kobieta, a ciebie... ciebie obawiali się nawet moi szefowie! Jesteś
całkowitym przeciwieństwem żony, o której marzyłem!
Słuchałam Irgi i coraz mniej wierzyłam w to, co słyszę. Czy on naprawdę tego
spodziewał się po mnie? Naprawdę? Czy dałam mu chociaż jeden powód, by
pomyślał, że przypominam ten obrazek z jego głowy?
– I...i...i nie sprzątasz po sobie rzeczy! Wszędzie się walają!
Wiedziałam, że do tego dojdziemy. Czyżby moja mama miała rację, kiedy
przekonywała, że „z flejtuchem nikt się nie ożeni, a jeśli ożeni to szybko
ucieknie”?
Chciałam stanąć w swojej obronie. Opowiedzieć, że nie w złożonych w stosik
koszulach i spódnicach leży szczęście, lecz zagryzłam wargi. Niech mówi.
Potem sam pozwolił mi krzyczeć, wtedy powiem, co myślę!
– Było mi dobrze, ale... to było nie to! – cała postawa Irgi wyrażała cierpienie.
Nawet jeśli mogłabym coś powiedzieć, to nie dałabym rady. W takim razie
wychodzi na to, że jemu było dobrze, ale nie tak jak w jego marzeniach? Nic nie
rozumiem. Jeśli jest dobrze, to dobrze.
– A potem przyjechał mój ojciec. Chciał zaproponować nam przeprowadzkę do
Rintaura, ponieważ pojawiła się oferta pracy odpowiadająca mojemu
doświadczeniu i umiejętnościom. Tam, z powodu bliskości Mrocznych Gór,
życie jest tańsze, niż w Czystiakowie i moglibyśmy kupić dom! I mieć dzieci.
Ojciec obiecał, że Nadin by pomogła w opiece nad nimi. Ale musieliśmy
zdecydować o tym razem. A ty przepadłaś. Mieliśmy rodzinne spotkanie, a
ciebie na nim nie było! I wiadomości nie mogły się do ciebie dostać. Ojciec...
Wszystko jasne, Raul urobił zmęczonego i znerwicowanego synka. Wyobrażam
sobie, jakie myśli chodziły Irdze po głowie, gdy wiadomości jedna za drugą
wracały do niego, a on odsyłał je z powrotem. Przy jego ciągłym strachu, że ze
mną stanie się coś strasznego w ogóle zadziwiające było, że wysiedział to
„rodzinne” spotkanie, a nie rzucił się na poszukiwania mnie.
– Potem z Uniwersytetu Magii przyszedł do mnie raport z ostatnich wydarzeń.
Dowiedziałem się, że w gildii artefaktników są problemy. I zrozumiałem, że ty
byłaś tam, a ja w restauracji. I wszystko, co robię, cała ta praca do wyczerpania,
kariera, pieniądze, ty tego nie potrzebujesz. Ja jestem tobie niepotrzebny. Dajesz
sobie radę bez mojej pomocy i najprawdopodobniej nawet ci nie przyjdzie do
głowy, by o nią poprosić!
„Ty jesteś mi potrzebny, – chciałam wykrzyczeć. – Ty! Nie potrzebuję pieniędzy
i tytułów, ani nawet pomocy! Potrzebuję domu, w którym razem będziemy się
byczyć na łóżku, śmiać się lub obejmować, spacerować, rozmawiać! Twoich
ciepłych i uspokajających objęć, nawet naszych kłótni z powodu rozrzuconych
rzeczy. Chcę patrzeć, jak wychodzisz rankiem z łazienki w samym ręczniku, z
wiele obiecującym uśmiechem – to jest dla mnie najlepsza pomoc w życiu!”
Ale tylko powoli w milczeniu wdychałam powietrze, co sprawiało mi nieznośny,
kłujący ból.
– I... i... i... – Irga zamknął oczy i schował twarz w dłonie, a potem ledwie
słyszalnie przyznał. – I w końcu się złamałem... Ojciec powiedział: „Czy to ma
być rodzina?” I ja... zrozum, nie mogłem już wytrzymać tej różnicy między
moim wyobrażeniem, a tym, jaka okazała się rzeczywistość. To głupie,
wiedziałem, z kim się żenię, ale z jakiegoś powodu myślałem, że po ślubie
momentalnie się zmienisz. W domu będą gorące bułeczki i czystość. Dom
będzie tą ostoją... Albo że zmienię się ja... Albo że samo się jakoś uda...
Nie miałam nic do powiedzenia. Irga wiele razy opowiadał mi o swojej wizji
rodziny, ale moją winą było to, że nie wzięłam tego na poważnie. Bułki, dzieci...
Znał mnie nie pierwszy rok i myślałam, że rozumie, iż dla mnie poranne
wstawanie to nie lada wyczyn, a bułeczek nie będę piec nigdy i za nic. I
mówiłam mu, że na razie nie chcę dzieci. Byłam przekonana, że to wszystko
rozumie. A on myślał, że się zmienię i zrozumiem, jak ważne dla niego są
poranne bułeczki, przygotowane właśnie przeze mnie, a nie kupione w piekarni.
Z drugiej strony, wzięliśmy ślub z wielkiej miłości, ale czy mogliśmy
powiedzieć, że znamy się wzajemnie? Nie. A potem żadnemu z nas nie przyszło
do głowy po prostu usiąść i porozmawiać.
– A później, – Irga spieszył się, żeby opowiedzieć wszystko, dlatego mówił
bardzo szybko. Wyczuwał, że jestem na granicy i już niedługo przestanę
przyjmować cokolwiek do wiadomości. – Odszedłem. Tam, w Rintaurze,
miałem próbkę tej rodziny, o której marzyłem. Mężczyzna-ostoja, delikatna
kobieta, spokojny dom. Ale... nagle wszystko się zmieniło. Nagle zrozumiałem,
że ta rodzina, ostoja dla ojca i Nadin, to ich rodzina, że takie coś mnie nie
odpowiada. I dla Ilissy to też nie jest ostoja, a więzienie, dlatego uciekła. I to, co
powoduje, że Nadin jest szczęśliwa, nigdy nie uszczęśliwi ciebie... i mnie. Praca
do upadłego to nawet teraz codzienna próba ojca, by zapomnieć o mamie. A ja
patrzyłem na niego oraz Nadin i nieustannie w głowie kręciły mi się myśli, że u
nas byłoby wszystko inaczej, i było to... najprawdziwsze szczęście, moje
szczęście, którego nie ceniłem.
– Nagle wszystko zrozumiałeś i postanowiłeś wrócić? – nie wytrzymałam.
Słowa cisnęły mi się do gardła tak mocno, że przełykanie stało się bolesne.
– Zrozumiałem, – zgodził się Irga. – Ale nie nagle. Długo myślałem. Dopiero po
tym zdecydowałem się wrócić. I dowiedziałem się, że podpisałaś papiery
rozwodowe. Wtedy zrozumiałem, że powrócić będzie o wiele trudniej, niż to
sobie wyobrażałem.
Poczułam, jak moje usta wykrzywia uśmiech.
– Przedwczoraj przyszło zaproszenie na końcowy etap konkursu nekrozoo. O
reszcie już wiesz. – Irga zamknął oczy, zbierając siły.
– Jasne. Już mogę krzyczeć?
– Nie, muszę coś jeszcze powiedzieć. Ostatnią rzecz.
Wydaje mi się, że domyślałam się, co chce zrobić. Aha, zgadłam!
Z oburzenia zaschło mi w gardle.
Irga podszedł do kozetki i klęknął przede mną.
– Olu, wyjdziesz za mnie za mąż?
Przez moment łapałam oddech, próbując ze wszystkich cisnących się na usta
całkowicie niecenzuralnych myśli wybrać jedną, najbardziej morderczą. A
potem, milcząc, zamachnęłam się i z całej siły spoliczkowałam Irgę. On na to
się tylko skrzywił. Moje palce i dłoń zapłonęły ogniem, w końcu bicie zawsze
boli. Ale mimo to pragnęłam walnąć go jeszcze raz! Podniosłam rękę i ponowie
się zamachnęłam. Tym razem Irga chwycił moją rękę i twardo powiedział:
– Myślę, że wystarczy.
– Wystarczy? – krzyknęłam. – Wystarczy? – W tym momencie mój głos załamał
się. – Wystarczy?
Dusiłam się. Łzy pociekły mi z oczu.
– Ty, – szepnęłam, próbując poradzić sobie z nagromadzonymi emocjami, –
kiedy odszedłeś, to było tak, jakbyś wyrwał mi serce. Nie mogłam o niczym
myśleć. Nawet oddychałam z trudem. Musiałam się napominać „oddychaj,
oddychaj”. Trzeba było mnie po prostu zabić.
– Wybacz mi, – szepnął Irga.
– Wybacz! – wydarłam się na cały głos. – Dom, ostoja, bułeczki, jak to
wszystko ładnie brzmi! Jaki piękny obrazek sobie wymyśliłeś! A pomyślałeś
chociaż raz o tym, co ja przeżyłam? Prawie oszalałam, kiedy mnie rzuciłeś!
Wymyślasz sobie teorie! Zachowanie ojca, zachowanie matki! Trzeba było
porozmawiać! Porozmawiać! Nawet nie mogłam sobie stworzyć teorii,
ponieważ dla mnie wszystko zakończyło się w jednej chwili, bez żadnego
powodu! Tak po prostu ! Nagle! Koniec!
– Myliłem się, – cicho powiedział Irga.
– Myliłeś się! To mało powiedziane! Ty... ty... – trzęsło mną tak, aż cała kozetka
chodziła.
– Ale Olu, sądząc po tym, co słyszałem, ty też nie traciłaś czasu, – odpowiedział
Irga, podnosząc się z kolan. – Sześciu kandydatów.
Co? Co? CO TAKIEGO???
– Jak śmiesz! – wrzasnęłam. Niczym sprężyna skoczyłam na równe nogi.
Wściekłość, bezmyślna i oślepiająca, zapłonęła mi w sercu. Wymuszała
niszczenie, rwanie i sprawianie bólu. Wzięłam głęboki wdech i rzuciłam się na
Irgę.
Tego manewru sam mnie uczył. Jak schwytać przeciwnika, jak podstawić nogę,
żeby ten upadł. Lecz nigdy mi nie wychodziło. Uważałam, że jeśli nie uratuje
mnie magia, to lepiej uciekać szybko i daleko, a nie wchodzić w walkę wręcz.
Jednak tym razem prawie wszystko mi się udało.
Bojowe reakcje ochronne Irgi zawiodły i upadł na podłogę. Może nie
spodziewał się czegoś podobnego z mojej strony, a może po prostu nie chciał się
bronić. Nekromanta mocno uderzył o podłogę. Nie utrzymałam się na nogach i
też upadłam, lądując na jego brzuchu. Kiedy dochodził do siebie i próbował
złapać oddech, usiadłam na byłym mężu. Bardzo pragnęłam go pobić, ale resztki
zdrowego rozsądku podpowiadały mi, że Irga, jak bardzo by nie czuł skruchy, na
coś takiego nie pozwoli. Dlatego chwyciłam za kołnierz czarnej koszuli i
potrząsnęłam nim.
– Nienawidzę cię, – krzyknęłam. – Nienawidzę! Jak mogłeś mnie rzucić! Jak
mogłeś podjąć wszystkie te decyzje za mnie! Jaką będziemy mieć rodzinę! Jakie
bułeczki! Dzieci! Rintaur! Mam swoje życie, rozumiesz?! Moją pracownię!
Mam plany! Nienawidzę Rintaura, jest tam paskudna pogoda! Ja nigdy, nigdy,
ale to nigdy, zapamiętaj to sobie dobrze, nigdy nie będę piec bułeczek z rana,
choćbyś nie wiem co sobie wymyślił! Żeniłeś się ze mną, a nie z obrazkiem!
Byłam szczęśliwa z tobą! Właśnie z tobą, a nie ze wspaniałym nekromantą!
Magistrem! A ty wszystko zniszczyłeś! Dlaczego mnie o nic nie spytałeś przed
odejściem? Dlaczego?
Guziki koszuli rozleciały się na wszystkie strony. Zamarłam, ponieważ teraz
zauważyłam, że na szyi nekromanty wisi łańcuszek nie z artefaktami a z
naszymi małżeńskimi obrączkami. Irga spojrzał w ślad za moim wzrokiem i
nagle resztki jego samokontroli rozleciały się w ślad za guzikami.
– Ponieważ byłem idiotą! – wrzasnął Irga z takim rozgoryczeniem i żalem, aż
się przestraszyłam i zeszłam z niego. Gdybym miała możliwość, to schowałbym
się pod kozetkę, ale była zbyt mała i bronić się tam przed oszalałym nekromantą
byłoby trudniej niż na środku pokoju. – Tak, byłem idiotą! W naszej rodzinie
zrzuciłaś na mnie wszystkie decyzje! Patrzyłaś na mnie jak na jakiegoś anioła,
wszystkomogącego i wszystkowiedzącego, a ja musiałem sprostać tym
oczekiwaniom! I zmęczyło mnie to!
– Na anioła? – nie jesteś dla mnie żadną konkurencją w krzyczeniu, ty gadzi
nekromanto! – Patrzyłam na ciebie jak na ukochanego! A takiego anioła jak ty
nawet demon by nie chciał! Znalazł się wszystkowiedzący! Jesteś kretynem!
Zostawiłeś mnie i co myślałeś, że będę zalewać się łzami? Trochę popłakałam i
wystarczy! Takich jak ty w moim życiu jest ilu zachcę, a nawet lepsi się znajdą!
– Już zauważyłem! Narzeczona Blondyna! Śmiechu warte!
– Idiota! A on przynajmniej jest hrabią!
– A ty idiotką!
– Przestań się na mnie wydzierać! – tak wrzasnęłam, aż szyby zadrżały. Proszę
bardzo, głos odmówił mi posłuszeństwa.
Irga podszedł do mnie i objął za ramiona, a potem oparł głowę o moją.
Natychmiast ucichłam.
– Kocham cię, Olu, – powiedział. – Teraz pozbyłem się wszystkich fałszywych
iluzji. Zrozumiałem, czego chcę. I jestem silnie zdeterminowany, by odzyskać
ciebie do swojego życia i łóżka. I nie potrzebuję bułeczek z rana, wystarczysz
mi ty, senna, zirytowana na cały świat i nieskończenie nienasycona. Tak, teraz
już na pewno wiem, czego pragnę.
Tak bardzo pragnęłam pocałować Irgę, aż poczułam uścisk w sercu.
– Zapomniałeś mnie zapytać, co myślę w tym temacie, – wychrypiałam.
– I co takiego myślisz?
Chciałam mu powiedzieć, żeby nawet przestał o mnie myśleć, chciałam zadać
mu jak największy ból! Powiedzieć, że już podjęłam decyzję z Blondynem. Że
sypiam z Żywkiem. Lub coś równie bezmyślnego, żeby zraniło go w serce. Albo
żeby zakłuło w duszy.
Ale przypomniałam sobie, jak siedziałam przy otwartych drzwiach i zmuszałam
się do oddychania. Jak sąsiad zaniósł mnie do łóżka i pomógł się rozebrać. Czy
chcę, aby człowiek, którego kocham, przeżywał podobne męki tylko w celu
satysfakcjonującej zemsty?
Dlatego powiedziałam:
– Irgo, nie mam męża. Na razie. I masz szansę. Chcesz, żebym była twoją żoną,
to zdobywaj moje serce na ogólnodostępnych zasadach.
– Ach, na ogólnodostępnych? – powiedział nekromanta tak zimnym tonem, aż
poczułam chłód na skórze. – Jestem twoim byłym mężem!
– Tak, to prawda. Minus sto punktów. I za idiotyczny pomysł zostawienia mnie
jeszcze dwieście!
– Aż tak?
– Właśnie tak.
Irga zamyślił się, a mi było tak dobrze z nim! Po prostu fizycznie dobrze, nawet
nie licząc naszych aur, które pasowały do siebie idealnie niczym dwa kawałki
układanki.
– Dobrze, – powiedział, – zgadzam się. Uznaję swoją winę i masz prawo
decydować o warunkach.
Zrzuciłam jego rękę ze swojego ramienia i skierowałam do wyjścia, zmuszając
się, żeby się nie odwrócić. Inaczej nie wytrzymam i pocałuję go.
– Tylko Olu, musisz mi obiecać, że to rzeczywiście będzie na ogólnodostępnych
zasadach, – powiedział nekromanta.
– Co takiego? – warknęłam, zatrzymując się przy drzwiach.
– Że nie wyjdziesz za mąż w przeciągu najbliższych dwóch miesięcy.
– Och, uwierz mi, Irgo, za mąż nie zapragnę wychodzić szybko!
– A co z Blondynem?
– Zaistniała konieczność.
Wyszłam na korytarz pierwsza, a nekromanta od razu za mną. Więcej nie
próbował mnie dotknąć ani nic powiedzieć. Idiota.
W milczeniu doszliśmy do mojej izby i ja, nie żegnając się, weszłam do środka,
odprowadzana złym spojrzeniem młodego ochroniarza.
– Zniknij, Blondyn, – powiedziałam, zatrzymując spojrzenie na swoim łóżku, na
którym, niczym właściciel, rozłożył się Lim.
– Słucham?
– Znikaj, – powiedziałam.
– Lepiej już idź, – poradził Otto. – Uwierz mi! Teraz nie jest w stanie złożyć
pełnego zdania. Idź albo zostań i wtedy szlachetny przywilej oglądania jej
histerii w końcu nie przypadnie tylko mnie.
– Jasne, – Blondyn wyskoczył z łóżka. – Życzę powodzenia.
Szybko znikł za drzwiami.
– No? – zapytał Otto. – Czyli wracasz do niego?
– Nie! – upadłam na łóżko i zaszlochałam. – Odmówiłam mu!
– I bardzo dobrze, – wyraził aprobatę półkrasnolud. – A ryczysz z jakiego
powodu?
– Tak chciałam go pocałować! I nie pocałowałam! A tak chciałam! Aaa!
– Olu! Kochanie, jedno pytanie, a potem rycz, ile chcesz!
– Zadawaj.
– Skąd sześciu? Skąd aż tylu?
Pociągnęłam nosem i podniosłam głowę znad poduszki.
– Jak to skąd? Policz: Blondyn, Żywko, Klakersilel, Ron, ty i Gregory!
– Gregory? Dlaczego Gregory? Przecież dziś zobaczył cię pierwszy raz!
– No i co z tego? – szczerze się zdziwiłam. – Mamy wiele wspólnego. Oboje
jesteśmy uczniami Befa. I... wiele wspólnego, ogólnie mówiąc. Chyba że
uważasz, iż nie mogłam mu się spodobać?
– Na Młot i Kowadło! Kochanie oczywiście, że nie mogłaś się mu nie spodobać!
Nawet nie sugerowałem czegoś podobnego, tylko dopytałem dla pewności.
Proszę, teraz możesz ryczeć.
Położyłam się wygodniej na łóżku i zapłakałam. A nie miałam powodu? Jak
najbardziej miałam. Jestem taka biedna, nieszczęśliwa! Nikt mnie nie kocha. I
Irga, ten idiota, czemu nawet nie spróbował mnie pocałować? Aaa!...
Rozdział VII
Narzeczona hrabiego

Gregory zjawił się w naszej izbie w środku nocy. Otto spał, a ja robiłam sobie
manicure przy świetle ognika. Życie toczy się dalej, więc na wszelki wypadek
trzeba się zawsze dobrze prezentować. A gdybym jednak doprosiła się króla?
Przyszedłby i co wtedy? Suknia w krwi, włosy rozczochrane, szaleństwo w
oczach i manicure zrobiony jeszcze za czystiakowskich czasów! Pierwsze
wrażenie jest najważniejsze. A teraz pojawię się przed królem uczesana,
wypoczęła, najedzona i z manicurem. Wtedy jeszcze zobaczymy, kto zostanie
usunięty z konkursu!
Berezowski wszedł do izby i zamarł.
– Olgierdo, proszę cię, zdejmij ochronne zaklęcia. Oczywiście mogę sam je
zdjąć, ale nie chcę hałasować.
– Nie dasz rady, – powiedziałam, machając ręką, aby lakier szybciej wysechł.
Nie stosowałam na sobie magii domowej. – Chociaż... spróbuj. Jestem ciekawa
rezultatu.
Gregory poruszał palcami i powiedział:
– Dobrze, przyznaję. Nie mogę.
– Pomalujesz mi paznokcie? – zapytałam.
– Słucham? – zapytał zaskoczony tajny agent.
– Paznokcie. U prawej ręki. Nigdy nie udawało mi się ich równo pomalować.
Zazwyczaj zajmuje się tym Otto, ale nie chcę go budzić.
– Olgierdo, czy czasem nie zapomniałaś, kim jestem? – słodko, lecz z wyraźną
groźbą zapytał Berezowski.
– Gregory, – odpowiedziałam mu tym samym niebezpiecznie miłym tonem, –
pamiętam. Ale sądząc po nocnych odwiedzinach, twoja zmiana już się
zakończyła i przyszedłeś w sprawach osobistych. Na przykład w związku z
moim zachowaniem, na które naskarżył ten...
– Makin.
– Makin, tak. Dlaczego więc nie możesz robić kilku rzeczy równocześnie?
Pstryknęłam palcami, zdejmując zaklęcia. Oszukańczo podstawowe,
najzwyczajniejsze, wszystkim znane zaklęcia. Jednak trochę je
zmodyfikowałam jeszcze na trzecim roku studiów, podczas wymiany
zagranicznej. Potem jeszcze trochę dopracowałam. Złodzieje i ich artefakty
otwierające drzwi dawały się nabrać na tą złudną prostotę.
A teraz bardzo pragnęłam męskiego zainteresowania, aby podnieść swoje
poczucie własnej wartości.
Po rozmowie z Irgą płakałam tak długo, że przestraszony półkrasnolud wezwał
uzdrowiciela. Nie pozwoliłam podać sobie środków nasennych, wywołując
niewielki skandal. W rezultacie dwie uzdrowicielki-strażniczki kręciły się w
okolicy, podając mi uspokajającą nalewkę, obejmując i zgadzając się ze
wszystkim, co mówiłam. A ja skarżyłam się na wszystkich mężczyzn, a w
szczególności na Irgę.
Dziwne, ale ta sesja płaczu oraz żalów mi pomogła i poczułam się po niej
niczym nowonarodzona. Zimna pustka, która rozdzierała moją duszę oraz ciało
od czasu dotyku lodowatych palców odchodzącego w zimną noc Irgi, znikła, i
teraz byłam pełna sił oraz entuzjazmu.
Gregory usiadł obok i z niepokojem spojrzał na buteleczkę lakieru do paznokci.
– Masz ukochaną? – zalotnie zapytałam.
Uśmiechnął się:
– Nie. Takiej pracy, jak moja, nie wytrzyma żadna dziewczyna.
– Po prostu jeszcze jej nie znalazłeś, – z przekonaniem powiedziałam. – Uwierz
byłej żonie nekromanty-pracocholika.
– Tak, a wspominając o twoim byłym mężu! Olgierdo...
– Tak, tak, jestem ważnym świadkiem i powinnam zachowywać się tak, jak
przynależy ofierze zamachu, tak, tak. Wszyscy ci mężczyźni, którzy się tu
włóczą, przeszkadzają Makinowi w pełnieniu jego strażniczej warty. Tak
właściwie skąd wy go wzięliście? Z niego taki pracownik sekretnej straży, jak ze
mnie, czyli żaden.
– Zadziałały wspaniałe koneksje jego ojca, – ze złością odpowiedział Gregory. –
Nauczy się jeszcze. To on powiedział ci o ofierze?
– Tak, to on. Sama nigdy bym się czegoś takiego nie domyśliła. Masz, bierz ten
pędzelek i pomalutku zaczynaj malować. Jesteś bojowym magiem, ręce nie
powinny ci drżeć. Ej, ostrożniej!
– Co ja wyprawiam? – wymamrotał Berezowski. – Gdyby ktoś to zobaczył,
nigdy by nie uwierzył!
– Nowe doświadczenia są niezbędne dla naszego rozwoju, – powiedziałam. –
Nikomu nie powiem, nie bój się. Przyszedłeś w środku nocy do pokoju
dziewczyny i myślałeś, że tak po prostu ci się upiecze?
– Nie mogłem wcześniej! – Gregory zaczął się tłumaczyć, a potem spojrzał na
mnie ze zdziwieniem. – Stosujesz na mnie magię? Nic nie czuję! Więc czemu
maluję twoje paznokcie?
– Oczywiście że nie. Jeszcze całkowicie nie oszalałam, żeby stosować magię na
tajnym agencie! Jest to wyłącznie działanie mojego uroku osobistego, – ale Otto
zapewne by powiedział, że to moje niezachwiane przekonanie o tym, iż
bezwzględnie potrzebuję mieć pomalowane paznokcie, jednak to pozostawmy
jego opinii. Jak i to, że dwa i pół miesiąca temu bałam się, że utraciłam na
zawszę tę pewność siebie. – Proszę, lepiej opowiedz, w co takiego
wpakowaliśmy się z Ottem?
– W zamach przeciw królowi w celu zabicia go i zmiany panującej dynastii.
Jęknęłam. Zawsze wiedziałam, że rozwój kulturalny nie przynosi niczego
dobrego. Jak tylko odwiedziłam wystawę, od razu wplątałam się w podobne
wydarzenie!
– Co z tobą?
– Nic takiego, – smutno powiedziałam i ciężko westchnęłam. Berezowski
zerknął na moją klatkę piersiową i od razu powrócił do malowania paznokci. – I
może był tam też kolejny kandydat do tronu?
– Był, – potwierdził Gregory, – Akim ni Piniata.
Gdzieś już słyszałam to nazwisko, tylko gdzie? Aha!
– Brat Lewana? Chciał zostać królem? – przeraziłam się.
– Rzeczywiście Akim miał brata, który uciekł z katorgi. Na dany moment
miejsce jego pobytu jest nieznane.
„Dałabym sobie rękę uciąć, że teraz zabawia się nim Joszka”, – pomyślałam, ale
zdecydowałam się nic nie mówić do czasu, aż wyjaśni się, ile wie Gregory.
– W chwili obecnej Akim leży w tym Domu Uzdrowień, – powiedział
Berezowski. – Jest w stanie krytycznym.
– Aż tak! – podmuchałam na paznokcie.
– Na razie uzdrowiciele nie są w stanie mu pomóc, to bardzo ciężki przypadek.
Energetyczne strumienie jego ciała zostały całkowicie zerwane, aura jest w
strzępach. Oficjalna wersja: poddanie działaniu splątanych zaklęć z twoich
aktywowanych artefaktów.
Zamilkł. Potrząsnęłam ręką. Lakier na paznokciach leżał doskonale.
Większość silnych bojowych zaklęć tworzy się za pomocą palców. Czym
silniejsze zaklęcie, tym silniejsze działanie. Spotkanie z Gregorym w
bezpośredniej walce byłoby niebezpieczne, gdyż jest bardzo wykwalifikowanym
magiem. I w ogóle trzeba przy nim zachować szczególną uwagę. Mężczyzna,
który zgadza się pomalować paznokcie dziewczynie, którą dopiero poznał, to
bardzo podejrzany typ.
– Olgierdo, wynika z tego, że jesteś najsilniejszym energetycznym magiem,
jakiego do tej pory spotkałem.
Kontynuowałam oglądanie paznokci.
– Zniszczenie ochrony demonstracyjnego pokoju jednym uderzeniem to wielkie
osiągnięcie. Dziś za dnia byłem w wystawowym centrum, gdzie obecnie pracują
magowie-kryminolodzy. Twierdzą, że to poziom magistra magii.
Wiem, wiem, jestem genialna.
– Jak myślisz, – zapytałam, wyciągając ręce do przodu, – nie jest to zbyt
wyzywający kolor lakieru? Co prawda nie mam innego, ale jakoś tak straciłam
przekonanie, czy wypada z takim kolorem pokazywać się w przyzwoitym
towarzystwie? Może to jest w złym guście?
Gregory zaśmiał się.
Rozpuścił włosy i słodko zmrużył oczy, poczesując włosy. Potem oparł się o
ścianę w swobodnej pozie. Zdjął maskę pracownika sekretnej straży a na jego
miejscu pojawił się po prostu sympatyczny mężczyzna.
– Jestem zmęczony, – powiedział wesoło. – Dają wam jeść?
– Dają, nawet dobrze.
– A coś zostało?
– Tak, cała porcja Otta, o tam, stoi nakryta na jego szafce nocnej. On nie może
niczego jeść. – A tak po prostu zabrać jej nie pozwoliłam. Obecnie jesteśmy pod
opieką korony, która opłaca wszelkie wydatki. Nie mogłam odmówić bezpłatnej
kaszy z klopsikami, sałatki z kapusty i jabłek oraz ciasta z herbatą. – Jeśli
chcesz, to bierz.
– Co tu takiego mamy? – powiedział Gregory, podnosząc pokrywkę nad tacą z
jedzeniem. – Sytuacja przedstawia się następująco: Jego Wysokość ma w
planach odwiedziny konkursu nekrozoo. Pewna uzbrojona grupa ludzi zbiera się
w dźwiękoszczelnej i całkowicie chronionej przed magią komnacie. Na
terytorium kompleksu nie wolno wnosić osobistej broni, czego pilnują specjalne
zaklęcia. Lecz ich to nie dotyczyło, ponieważ niektórzy wchodzący w skład
grupy spiskowców zajmują wysoko postawione miejsca w zarządzie
wystawowego centrum. Nie bojąc się podsłuchu, grupa omawia detale planu,
zgodnie z którym za kilka godzin na arenie nekrozoo zacznie się rzeź. I król
albo przypadkowo zostanie zabity, albo jego stosunki z nekromantami, które tak
starannie budował, ulegną pogorszeniu. A przecież wiadomo, że ten, na kogo
padnie nieprzychylny wzrok nekromantów, długo nie pożyje. I w momencie
zatwierdzania planu nagle pojawia się pewna para zamieszana w różne
interesujące wydarzenia. Smaczna kasza.
– Totalna bzdura, – powiedziałam po chwili zastanowienia. – Po co napadać na
króla na wystawie? Są tam ochroniarze, sekretna straż... sama nie wiem, co
jeszcze! To przecież król!
– Tak, jest królem, ale właśnie podczas nekrozoo Jego Wysokość planował być
bliżej narodu i zrzekł się części ochrony. Doświadczenia letnich wydarzeń
zmusiły go do poświęcenia większej uwagi utalentowanym nekromantom
królestwa i to miał być akt zaufania w stosunku do nich. Pogodowi magowie
specjalnie utrzymywali chłodniejszą temperaturę, aby nekrozoo się powiodło.
– Dowódcy spiskowców byli nieźle poinformowani o królewskich planach.
Gregory kiwnął głową.
– Jutro, a właściwie już dzisiaj, odbędą się odwiedziny króla w letnim pałacu u
kandydatek na narzeczone, – Berezowski ziewnął. – Wierzę, że tam też będzie
bardzo zabawnie. Słuchaj, nie miałabyś nic przeciwko, gdybym się tu przespał?
Tak nie chce mi się iść do domu! Za trzy godziny znowu muszę iść do pracy. A
tu nikt nie będzie przeszkadzał, zwłaszcza jeśli nałożysz swoje ochronne
zaklęcia.
– Co za bezczelność! – oburzyłam się. – Znasz mnie jeden dzień i już masz
zamiar spać w moim łóżku?
– Przecież pomalowałem ci paznokcie, – przypomniał Gregory, układając się na
poduszce. – Teraz można uznać, że mam obowiązek się z tobą ożenić! I Bef nas
pobłogosławi. Jestem o tym przekonany.
Zrzucił buty i po kilku sekundach zaczął głośno oddychać, zwinięty w
kłębuszek.
Zdławiłam ochotę napisania lakierem na jego czole jakiegoś nieprzyzwoitego
słowa. Kto ich tam wie, tych agentów, może ma jakieś odruchowe reakcje na
dotyk? Jeden ruch i skręci mi kark, a potem będzie biegał za Irgą, żeby osobiście
go przeprosić.
Dlatego schowałam lakier, postawiłam zaklęcia i poszłam spać do Otta. Biedny
półkrasnolud, napojony lekami i magią, przesunął się z przyzwyczajenia, nawet
nie się budząc.
Wydawało się, że zamknęłam oczy ledwie minutę temu, kiedy mojego ramienia
dotknął Gregory. Na dworze panowała jeszcze ciemność. Mój ognik rozświetlił
zmęczoną twarz i rozczochrane włosy Berezowskiego, które zbierał w ogon.
– Zdejmij zaklęcie, – poprosił, szeroko ziewając.
– Często tak wiele się dzieje? – zaczęłam mu współczuć.
– Nie bardzo, może ze trzy czy cztery razy w miesiącu.
– Tak często planują zamach na króla?
– Myślisz, że inne poważne sytuacje w stolicy się nie zdarzają?
Poczułam się jak kompletna idiotka.
– Posłuchaj, – Gregory przysiadł, by nasze oczy były na tym samym poziomie, –
dziś powinniśmy schwytać ich wszystkich, ale rano cię stąd wypiszą. Bądź
ostrożna.
Opadły ze mnie resztki snu.
– Jak to? A ochrona? Jestem przecież cennym świadkiem!
– Ochronę pozostawię dla Otta, lecz drugiej osoby nie dam rady wam
przydzielić. Szczerze mówiąc, nie należy się wam żadna ochrona, ale Makin
musiał zaliczyć praktyki, a i Bef prosił, aby mieć was na oku. W teorii wszyscy
spiskowcy zostaną dziś schwytani, ale w praktyce...
Rozłożył ręce, a potem chytrze się uśmiechnął:
– Ale masz byłego męża nekromantę i przyszłego – adwokata. Z nimi nie
zginiesz.
Zazgrzytałam zębami, lecz w czasie, gdy myślałam nad ripostą, Gregory zdążył
już wyjść.
– Powiedz mi, uwodzicielska kobieto, – powiedział rozbawionym głosem Otto,
– Dlaczego pracownik sekretnej królewskiej służby nocował w naszej izbie? Już
przemilczę fakt, że spał w twoim łóżku.
– A na czyim łóżku miałby spać? – rozsądnie stwierdziłam. – Przecież nie na
twoim. Od dawna nie śpisz?
– Od momentu, gdy cię obudził. Dobrze się urządził. Wyspał się a Befowi, jak
sadzę, zda relację, że oczu z ciebie nie spuszczał i w pocie czoła chronił jego
uczennicę! I po co w ogóle przychodził?
– Paznokcie mi pomalował i próbował wycisnąć wyznanie, że to ja magią
nieomal zabiłam Lewanowego brata.
– A ty co na to?
– A ja? Nie byłam, nie widziałam, nie wiem. – Pomilczałam, siedząc na łóżku, a
potem zdecydowałam się jednak wyznać półkrasnoludowi to, co mnie
niepokoiło. – Otto, on powiedział, że operuję energetycznymi strumieniami na
poziomie magistra.
Półkrasnolud pogłaskał brodę w zamyśleniu. Ciągle była zapleciona w dwa
warkocze, już porządnie sfatygowane. Znalazłam w torbie grzebień i zaczęłam
rozplatać brodę najlepszego przyjaciela.
– Oczywiście nie jestem członkiem Rady Naukowej, – w końcu powiedział
Otto, – ale mówiąc obiektywnie, ma rację. Pamiętasz jeszcze czasy, gdy
przemycaliśmy alkohol na teren kampusu? Bef już wtedy mówił, że to było
robione na najwyższym poziomie. A od tamtego momentu twój poziom
podwyższał się z każdym dniem, oczywiście nie bez mojej pomocy.
– Ja nie miałam w tym żadnego udziału? – sarkastycznie skomentowałam.
– Nie o to chodzi. Ale czy beze mnie pracowałabyś tyle? Nie i w tym rzecz! Wy,
teoretycy, macie jedną wadę. Mało pracujecie z samą magią. Spójrz na
Blondyna. Nigdy nie był silnym magiem, ale teraz to już w ogóle osłabł. Nawet
ja jestem silniejszy od niego. Ponieważ po ukończeniu uniwersytetu używał
wyłącznie kilku zaklęć, które są mu potrzebne w pracy i może jeszcze kilku
przydatnych przy codziennych czynnościach.
Kiwnęłam głową. To jak ze sprawnością fizyczną. Odpuszczasz sobie, nie
ćwiczysz, obrastasz tłuszczem i już nie przebiegniesz stu metrów w równym
tempie. Otto ma rację. Teoretycy są w stanie sformułować idealne zaklęcie, ale
sami zaklęciami posługują się bardzo rzadko. A ja nie tylko codziennie
pracowałam z magicznymi strumieniami (przy nieustających krzykach Otta:
„Szybciej! Mocniej!”) ale zajmowałam się dodatkowo tak uzdrowicielstwem,
jak i bojową magią.
Jestem świetna! Po przyjeździe do domu udam się od razu do Befa! A to
niektórzy przechwalają się swoimi tytułami, jakby nie wiadomo co osiągnęli!
Wypisano mnie przed śniadaniem i wyrzucono z izby, ponieważ finansowanie
jest zbyt niskie, żeby karmić zdrowych pacjentów, nawet jeśli to oni ocalili
króla. Otto musiał leżeć jeszcze przez trzy dni.
– Ale co mam teraz zrobić? – żałośnie zapytałam uzdrowiciela. Znaleźć sobie
miejsce w gospodzie? Bałam się chodzić po nieznanym mi mieście. Wszyscy,
którzy byli w stolicy, opowiadali jak i na jakie kwoty zostali oszukani przez
miejscowych rzezimieszków. Bardzo nie chciałam poszerzać grona
okantowanych prowincjuszy.
– To nie wchodzi w zakres moich kompetencji, – odciął się uzdrowiciel i
wskazał mi drzwi.
Postałam na korytarzu, przyciskając do siebie torbę z rzeczami, a potem kątem
oka uchwyciłam jadowity wzrok Makina. To natychmiast dodało mi sił. Przecież
jestem w samej stolicy!
Wróciłam do izby i wepchnęłam swoją torbę pod łóżko Otta.
– Tylko nie przepuść wszystkich pieniędzy! – uprzedził mnie półkrasnolud. –
Musimy jeszcze wrócić do domu!
– Trzymaj, – powiedziałam, zdejmując z szyi pojemny artefakt. – Włożyłam tam
kilka bojowych zaklęć. Tylko nie aktywuj wszystkich naraz, bo zostanie z ciebie
tylko kupka popiołu.
– A prosiłem Irgę, aby nauczył cię słów zaklęć, – burknął Otto.
– Są zbyt skomplikowane, – odpowiedziałam. – Nie starczyło mi cierpliwości,
żeby je zapamiętać. Tym bardziej, że to jest lepsze. Aktywujesz od razu
wszystkie i uciekasz.
– Tak, uciekasz. Z moją dziurką w brzuchu jestem gotów bić rekordy.
– To nic. Wierzę w ciebie, – powiedziałam, całując Otta w policzek i krokiem
dumnej oraz pewnej siebie kobiety skierowałam się na podbój stołecznych
sklepów.
Jednak nie udało mi się niczego kupić. Nie zdążyłam nawet odejść od bramy
Domu Uzdrowień, gdy zatrzymał mnie Blondyn.
– Dokąd się wybierasz? – wyszedł z eleganckiej karety z hrabiowskim herbem,
a drzwi otworzył mu lokaj w oficjalnym uniformie! Piękne życie, nie da się
zaprzeczyć.
– Tam, – powiedziałam. – A co?
– Tam, – przedrzeźniał mnie Lim. – Żadne tam. Jedziesz poznać moich
rodziców. Teraz.
– Oszalałeś? Nigdzie nie jadę. Tym bardziej teraz.
– Obiecałaś mi! Niby kiedy, jak nie teraz? A jeśli ponownie w coś wdepniesz i
cię w końcu zabiją? Co bym wtedy zrobił?
– Noo... ogłosisz żałobę po swojej zmarłej narzeczonej!
– Tak i wtedy moja mamusia będzie podtykać mi panny z jeszcze większym
entuzjazmem, żeby szybciej uleczyć mnie z rozpaczy. Nie, chcę im cię
koniecznie przedstawić! Potem zawsze będę mógł powiedzieć, że byłaś moim
ideałem kobiety. A takich jak ty więcej na świecie nie ma. Na szczęście. Tak
więc w razie wypadku będę po tobie rozpaczał na wieki!
Chłodno wzruszyłam ramionami. Niespecjalnie podobał mi się jego plan, gdyż
kategorycznie sprzeciwiałam się być przyczyną rozpaczy. O wiele bardziej
wolałam wariant mojej żałoby po zmarłych wrogach.
– Nigdzie nie jadę! – powiedziałam zdecydowanie. – Mam ważne powody. Po
pierwsze, jestem głodna. Po drugie, nie mam co na siebie włożyć. Po trzecie...
– Masz koszmarny kolor lakieru na paznokciach. Jak tylko rodzice zostawią
mnie w spokoju, pośpiesznie wydam cię ponownie za mąż za Irgę i zapomnę o
tym wszystkim jak o złym śnie. Jedziemy do salonu piękności.
– A ty myślałeś, że posiadanie narzeczonej jest łatwe? – Spytałam, bardzo
zadowolona z obrotu sytuacji. Stołeczny salon piękności! Będę o tym
opowiadać moim przyjaciółkom przez najbliższy rok! – Ale teraz jedziemy na
śniadanie.
– Zjesz na miejscu.
*
Poczułam się jak w bajce. Będąc małą dziewczynką, w nie nie wierzyłam, ale
jak się okazuje, byłam w błędzie. Biedna, ale dumna, w postrzępionej sukni i
bez jakiegokolwiek wysoko postawionego krewnego, nagle stałam się osobą,
której prośby odgadywano po jednym ruchu brwi! I wszystko wokół było
najwyższej klasy! Patrzyłam na to szeroko otwartymi oczami, zapamiętując
nawet najmniejsze szczegóły. Koniecznie trzeba będzie pojechać do rodziców i
na rodzinnym objedzie „niechcący” oznajmić: „kiedy byłam w elitarnym
stołecznym salonie piękności...”, a potem spojrzeć na wyraz twarzy rodziny, a w
szczególności ciotki, która do tej pory jest przekonana, że nie wyjdzie ze mnie
nic dobrego.
Umyto mnie, uczesano, zrobiono masaż i makijaż. I oczywiście nakarmiono!
Nie znałam nazw potraw, ale były one pyszne.
A potem popatrzyłam na siebie w lustrze i się zachwyciłam. A jednak jestem
pięknością! I jak mi pasuje ta wytworna fryzura z falami opadającymi na szyję.
Trzeba ją zapamiętać i powtórzyć w domu. I suknia! Podkreślająca oraz
ukrywająca to, co trzeba. Trzeba jak najszybciej poznać rodziców Blondyna, a
potem znaleźć Irgę. I przejść koło niego niby przypadkiem. Niech jeszcze raz
zobaczy, kogo stracił przez swoją własną głupotę!
Gdy już się napatrzyłam na własne odbicie, zaproponowano mi przejście do
Lima, czekającego w specjalnej komnacie. Nie nudził się tam. Spał na kanapie.
Odmówiłam budzenia go samej, ponieważ z jakiegoś powodu wydawało mi się,
że ten gest nada naszym stosunkom jakieś niepotrzebnej intymności. Z tego
powodu Blondyna obudziła asystentka. Pochyliła się z szacunkiem przed
śpiącym hrabią i śpiewnym tonem zakomunikowała, że jego towarzyszka jest
gotowa. Dobrze, że odmówiłam budzenia Lima. Pociągnęłabym go za nogę lub
potrząsnęła za ramię i zniszczyłabym ten szlachetny i wyrafinowany wizerunek,
który przygotowywano mi przez ostanie kilka godzin.
Blondyn ziewnął, zakrywając usta ręką i rzucił na mnie niedbałe spojrzenie.
– Ujdzie, – wyraził swój werdykt.
Momentalnie zapragnęłam zrobić mu jakąś przykrość. Ujdzie? Ujdzie? Jestem
jeszcze ładniejsza niż byłam na ślubie! Ujdzie! To dlatego do tego czasu się nie
ożenił! Jaka kobieta zgodziłaby się zostać żoną człowieka, który mówi „ujdzie”
na rezultat trzygodzinnej pracy mistrzów salonu piękności? Żadna, choćby był
hrabią do trzeciej potęgi.
– Zasady zachowania, – Blondyn wziął mnie za rękę i poprowadził do wyjścia.
– U moich rodziców skromnie milczysz i skromnie się uśmiechasz. Skromnie!
Czy znane ci jest znaczenie tego słowa?
– Znane, – burknęłam. Ciekawe, jak będzie wyglądała moja kurtka na tak
pięknej sukni? Jednak Blondyn mnie zadziwił. Portier w drzwiach salonu
narzucił mi na ramiona futerkowy płaszczyk i podał elegancką torebeczkę.
– Twoje rupiecie kazałem wysłać do Domu Uzdrowień, – wyjaśnił Blondyn.
– Jesteś taki troskliwy! – szczerze powiedziałam. – Nie oczekiwałam tego.
– Pff. Dobrze cię znam i nie potrzebuję skandalu z powodu twojej cennej kurtki
oraz worka, który nazywasz torbą. A płaszcza postaraj się nie zniszczyć, potem
mi go oddasz.
– Przyda się kolejnej narzeczonej?
– Oddam do sklepu. Tak więc powtarzam zasady! Skromnie milczysz i skromnie
się uśmiechasz. Mówisz jak najmniej się da. I pamiętaj, jesteś we mnie
zakochana bez pamięci!
– Tak zakochana, że pojechałam na konkurs królewskich narzeczonych? Twoja
ciocia nie podkopie tej historii?
– Już mam wszystko obmyślone! Odeszłaś od poprzedniego męża z powodu
miłości do mnie. Potem się pokłóciliśmy i zdecydowałaś się udowodnić mi w
ten sposób, że się myliłem. Przyjechałem za tobą, aby cię odzyskać. Rezultaty
konkursu są nam tylko na rękę. To pokaże mojej matce, że nie jesteś tak
beznadziejne tępa, na jaką wyglądasz.
Zasapałam, próbując sobie wyobrazić, jak powinnam wyglądać jako zakochana
w osobie, której nie mogę znieść. Ale wersja „odeszła od Irgi z powodu miłości
do innego” bardzo mi się spodobała. Teraz tak będę odpowiadać wszystkim
współczującym. Tylko w roli rywala w miłości niech występuje Żywko, lepiej
do tego pasuje.
– Słuchaj Lim, a jaką właściwie chcesz żonę? – zapytałam, wsiadając do karety.
– Żadną! – powiedział Blondyn.
– Dlaczego?
– Do czego mi ona? I tak dobrze żyję sam dla siebie.
– A co z bratnią duszą, miłością, uczuciem? – przypomniałam sobie, jak
leżeliśmy na łóżku razem z Irgą, jedząc bułeczki, a mąż opowiadał o stażyście,
który wpadł do grobu i zwichnął sobie nogę. Krzyczał, żeby go wyciągnięto, ale
zasnął w oczekiwaniu na przyjście Irgi. I jak na złość do tego samego grobu
przybyli studenci-nekromanci, którzy w sekrecie postanowili praktykować na
cmentarzu. I jak zareagował stażysta, gdy został obudzony przez niedorobione
zombie. I jak potem Irga musiał sobie dać radę ze stażystą, który wyskoczył z
grobu i ze studentami, którzy spanikowali, ponieważ myśleli, że ich zombie
wpadło w szał, i z samym zombie. To było bardzo śmieszne, ale nie tylko. Sama
bliskość, uczucie dzielenia się z ukochaną osobą wydarzeniami ze swojego
życia, a ją naprawdę to interesuje i chce cię słuchać.
– Nie potrzebuję tego, – sprzeciwił się Blondyn. – Miłość wymyślili biedni,
żeby nie płacić za uciechy.
Wzruszyłam ramionami, nie chcąc wchodzić w spory.
– Dobrze, a jaka powinna być twoja żona według hrabiego i hrabiny ni Monter?
– Nie spełniasz ani jednego kryterium, tak więc nie myśl o tym i zachowuj się
skromnie.
Resztę drogi do rezydencji ni Monter jechaliśmy w milczeniu. Blondyn myślał o
swoich sprawach a ja obserwowałam stołeczne ulice, latarnie, pieszych,
wystawy i domy.
Gdy kareta się zatrzymała, Lim kilka razy głęboko odetchnął, a potem
przyjaźnie się do mnie odwrócił.
– Moja droga? – zwrócił się do mnie łagodnie. – Przyjechaliśmy. Pozwól, że
pomogę ci wysiąść z karety.
Zapragnęłam przetrzeć oczy, ale w porę przypomniałam sobie, że są
pomalowane. Dlatego po prostu podałam mu dłoń. Wydaje mi się, że milczenie
nie będzie dla mnie trudne, wystarczy tylko, że zerknę na przeobrażonego
Blondyna, żeby odjęło mi mowę.
Dom zastępcy burmistrza stolicy porażał swoja wielkością i cudowną
architekturą. Rozpoznałam na fasadzie elementy należące do stylu zeszłego
stulecia. Odwróciwszy się, zobaczyłam brukowany dziedziniec z szerokim
podjazdem, kute ogrodzenie, jeszcze wyższe i masywniejsze niż w królewskim
letnim pałacu oraz strażników w uniformach z herbami. Biedna żebraczka z
bajki, która nagle została narzeczoną, musiała prowadzić się z godnością,
trzymać usta zamknięte mimo oszołomienia i nie pokazywać innych palcem.
Jeśli jej się to udało, to mnie, niemalże królewskiej narzeczonej, także powinno
się udać.
Rodzice oczekiwali jedynego syna w jasnym, dziennym salonie. Widząc nas,
wstali. Blondyn kiwnął głową na przywitanie, a ja dygnęłam.
– Mamo, ojcze, pozwólcie, że wam przedstawię moją narzeczoną, Olgierdę
Lachę.
Na twarzach rodziców nie dało się odczytać zbytniej radości, jednak
niezadowolenie skrywali równie dobrze. Lim był niesłychanie podobny do
swojej matki, eleganckiej blondynki, zawieszonej w niemożliwym do określenia
wieku między trzydziestką a czterdziestką dzięki usilnym staraniom
kosmetologów i magów. Ojciec, potężny mężczyzna, był już w starszym wieku.
Wraz z Blondynem usiedliśmy na sofce a potem zaczął gładzić mnie po palcach.
Przeklinałam się, że nie przyszło mi do głowy, aby przeczytać w książkach o
etykiecie o zasadach herbatki. Może powinnam zaproponować przyszłej
teściowej herbatę? Czy to należy do jej obowiązków jako do gospodyni domu?
– Cieszymy się, że możemy panią poznać, Olgierdo, – zagrzmiał hrabia ni
Monter.
– Ja także, – pisnęłam.
– Lim długo panią ukrywał przed nami, – ni Monter przewiercał mnie
wzrokiem.
– Mieszkaliśmy daleko od stolicy, – powiedziałam. Blondyn ścisnął moje palce,
przez co zamilkłam.
– Nawet gdy przyjeżdżaliśmy do Czystiakowa, – powiedział niezadowolony ni
Monter.
– Ojcze, mówiłem, że miałem ku temu powody.
– Już cię wysłuchałem, – warknął hrabia. – Teraz chcę usłyszeć twoją
narzeczoną. No, młoda panno, dlaczego nie śpieszyłaś się z poznaniem nas?
I jak mam na to odpowiedzieć? Spojrzałam na Blondyna. Był naprężony, jak
naciągnięta cięciwa. Nie podpowiadał mi nic wzrokiem, więc musiałam
improwizować a w myślach przeklinałam Lima. Powinien znać swoich
rodziców. Dlaczego wcześniej nie uprzedził mnie o wszystkich możliwych
scenariuszach przebiegu rozmowy i nie dał prawidłowych odpowiedzi?
– To moja wina, – powiedziałam. – Zapewne wiecie, że pochodzę z prostej
rodziny. Dlatego ja... czułam się niepewnie i niegodna was.
– I jak pani zamierza w takim razie być hrabiną? – z szyderstwem w głosie
zapytał mnie ni Monter. – Z taką postawą?
– Nie mam zamiaru zostawać hrabiną! – odpowiedziałam. Blondyn ścisnął moje
palce, ale już złapałam oddech i takim metodami niemożliwym było
zatrzymanie mnie. – Chcę zostać wspaniałą żoną dla Lima. W naszym mieście
nie jest hrabią, a po prostu adwokatem.
– A jest pani przekonana, że jest pani godna zostania żoną adwokata?
– Ja? Jeśli wziąć pod uwagę, że jestem właścicielką pracowni, której produkty
kupują nawet w stolicy, to tak, jestem godna zostania żoną adwokata.
– Może herbaty? – matka Blondyna ożyła, choć do tej pory uosabiała swoją
osobą obrazek z kobiecego magazynu.
Zrozumiałam, że pierwszą próbę zaliczyłam.
– W takim razie kiedy ślub? – zapytał hrabia.
– Ojcze, nie mogę na razie mieć rodziny. Dopóki nie zdobędę licencji
prywatnego adwokata, nie jestem w stanie zapewnić godnego życia mojej
ukochanej.
Blondyn spojrzał na mnie zakochanym spojrzeniem. Uśmiechnęłam się
delikatnie do niego. Aby otrzymać licencję, trzeba pracować, pracować,
pracować i jeszcze raz pracować, a do tego uczyć się prawa. Blondyn od czasu
do czasu pracował jako państwowy adwokat w miejskim oddziale prawa, a
wolne chwile spędzał głośno i wesoło. W tym tempie licencja nie grozi mu
jeszcze przez dziesięć lat.
Napiłam się herbaty. Pyszna!
– Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie, – polecił hrabia. – Lim wspomniał, że
jest dość liczna.
– Mam zwyczajną rodzinę, – powiedziałam. – Żyją w małym miasteczku.
Mama, tata, siostry...
– Oni wiedzą, z kim się pani spotyka?
Nawet jeszcze nie wiedzą, że jestem rozwiedziona, – pomyślałam sobie.
– Moja rodzina pozwala mi zachować dla siebie życie osobiste. Jeśli boicie się,
że przyjdą z prośbą o pieniądze, to mogę przysiąc, że coś podobnego się nie
wydarzy. – Oczywiście, że się nie wydarzy, ponieważ nawet się nie dowiedzą,
że mój znajomy jest stołecznym hrabią. Inaczej.... Taak... Takt i wyczucie to
ostatnie, co charakteryzuje moje cioteczki i babcie.
– Olgierdo, czy zechcesz porozmawiać ze mną na osobności? – zapytała
hrabina. – Ponownie wyjedziecie, a ja chcę panią poznać bliżej!
Blondyn z przerażeniem spojrzał na mnie, ale nie był w stanie wymyślić
odpowiedniego powodu dla odmowy.
– Ale mamo, – wymamrotał. – Olgierda czuje się niekomfortowo. Sama
powiedziała, że czuje się niewystarczająco...
– Chcę porozmawiać z nią jako matka, a nie hrabina, – ni Monter wstała.
Pozostało mi iść w ślady matki mojego „narzeczonego”.
Szczerze mówiąc, byłam zaciekawiona. Nie miałam jeszcze bliskiego kontaktu z
teściowymi. Macocha Irgi była cichą kobietą z miłym uśmiechem, którą
widziałam jeden raz podczas ślubu. Moja młodsza siostra ze swoją teściową
aktywnie wojowała, czasami wchodząc nawet w rękoczyny. Ale miałam
nadzieję, że arystokratyczne wychowanie nie pozwoli pani ni Monter wczepić
się w moje włosy z okrzykiem „nie jesteś godna mojego syneczka!”
Weszłyśmy do niewielkiego ogrodu. Otuliłam się płaszczem, nie chcąc stracić
ani jednej chwili cieszenia się futrem. Potem mi go zabiorą i bajka się zakończy.
Pani ni Monter w milczeniu przeszła po ścieżce, a potem odrzucając maskę
arystokratycznej damy, nagle odwróciła się do mnie:
– Czy mogę z panią rozmawiać szczerze?
Skinęłam głową.
– Kocha pani mojego syna? – w jej jasnych oczach odbijała się rozpacz i nikła
nadzieja. Z jakiegoś powodu poczułam wstyd i nie mogłam zmusić się do
kłamstwa. – Rozumiem, widzi mnie pani pierwszy raz, ale Lim jest całym moim
życiem. Zarówno my, jak i siostra męża, nie mamy innych dzieci oprócz niego.
Dla męża niesłychane ważne jest przekazanie tytułu i stanowiska, ale ja pragnę,
by mój syn był szczęśliwy! Czy uczyni go pani szczęśliwym?
Na to pytanie mogłam odpowiedzieć bez wyrzutów sumienia. Blondyn będzie
niewiarygodnie szczęśliwy, gdy się mnie pozbędzie.
– Mogę.
– Kocha go pani? – widocznie wychwyciła w moim spojrzeniu wahanie,
ponieważ jej twarz wykrzywił ból. – Tytuł? Pieniądze? Co panią
zainteresowało?
– Pani ni Monter, – dotknęłam jej dłoni, – nie potrzebuję ani tytułu, ani
pieniędzy. Bardzo dobrze zarabiam i nie uważam, że czegoś mi brakuje, gdyż
nie posiadam „ni” przed nazwiskiem. Łączą mnie z Blo... Limem bardzo długie i
ścisłe stosunki. Faktycznie zaczęły się one mojego pierwszego dnia na
uniwersytecie. – Wtedy Blondyn nazwał mnie nowym zwierzątkiem Irgi. Po
czym okazało się, że miał rację, to na tyle w temacie pierwszego wrażenia. –
Pani syn nie potrzebuje miłości, co stale podkreśla. Jednak ja, jako
przedsiębiorca, uważam, że szczere biznesowe stosunki, nakierowane na
wspólną wygodę, są o wiele lepsze i bardziej pożyteczne od miłości. –
Zawarłam małżeństwo z miłości i wiemy, czym się to zakończyło.
Pani ni Monter przeszła się po dróżce, bezwiednie patrząc na kolorowe pierwsze
kwiaty i na ceglane ogrodzenie, którym osłonięto ten kawałek oazy spokoju od
zgiełku stołecznych ulic.
– Dlaczego jego kamerdyner nic nigdy o pani nie opowiadał?
– A to jego kamerdyner czy wasz? – zainteresowałam się.
– Oczywiście że mój. Jak mogłabym wypuścić syna na drugi koniec królestwa
bez wsparcia? Ale... on nie wie o tym. Myśli, że sam go najął. Niech pani nie
mówi o tym Limowi.
– Nie powiem, – obiecałam. – Pani ni Monter, dlaczego nie porozmawiałyśmy w
domu? Tu jest strasznie chłodno. – I podwiewa płaszcz i nogi marzną, zwróćcie
z powrotem moje buty i wielowarstwową spódnicę!
– Olgierdo, – westchnęła hrabina. – W rezydencji zawsze ktoś podsłuchuje. A
mąż uważa, że jestem zbyt opiekuńcza w stosunku do syna. Ale on jest
wszystkim, co mam!
W ten sposób wpadłam w pułapkę. Jak mogę powiedzieć tej samotnej kobiecie,
uwięzionej w złotej klatce, że tak w ogóle to kocham innego i sama myśl o
ślubie z Blondynem mnie odpycha. A jej własny syn stanowczo się sprzeciwia
wiciu rodzinnego gniazdka.
Lecz nie zdążyłam wymyślić, jak wykręcić się z tej niewygodnej sytuacji,
ponieważ część ogrodzenia rozleciała się od wybuchu. Zareagowałam
praktycznie instynktownie, upadłam na dróżkę i nakryłam się tarczą. Jeszcze
zdążyłam pociągnąć za sobą panią ni Monter.
– Co się dzieje? – przez dziurę wbiegali ludzie w czarnych strojach i z twarzami
ukrytymi za chustami.
– Zamach na mojego męża, – nieco obojętnie odezwała się pani ni Monter. –
Kolejny.
– Stolica doprowadza ludzi do szaleństwa, – wymamrotałam.
– Leż spokojnie, Olgierdo, – powiedziała hrabina. – Nas nie tkną.
Jednak bandyci mieli inne plany. Chroniąc się za pomocą zaklęć i artefaktów
przed obroną domostwa, która utrzymywała zorganizowaną defensywę, kilku
napastników podbiegło do nas.
– Chwytaj hrabinę!
– A to kto?
– Jakaś arystokratka, – schlebiło mi to. Oto co salon piękności potrafi zrobić z
dziewczyną. – Bierzemy ją też.
Poderwano mnie do pozycji stojącej i pociągnięto za rękę, żebym poszła z nimi.
Tego typu traktowanie bardzo mi się nie podobało, dlatego postanowiłam się
sprzeciwić, sformułowałam na dłoni ognisty pocisk i rzuciłam na głowę jednego
z porywaczy. Złoczyńca wrzasnął. Zapachniało spalenizną. Tchórzliwie
postanowiłam nie patrzeć na efekty swoich działań, lecz po prostu pobiec do
domu, chroniąc się energetyczną tarczą. Wokół latały zaklęcia.
Moją uwagę zwrócił ni to jęk, ni płacz „Mamo!”. W drzwiach, z których
wyszłyśmy z hrabiną, stał całkiem zagubiony Blondyn. Miecz w jego ręce
wydawał się całkowicie zbędny. Zatrzymałam się i odwróciłam. Porywacz,
który przerzucił sobie panią ni Monter przez ramię, już chował się w szczelinie
ściany. A drugi, widocznie osłaniający odwrót, podniósł artefakt i w stronę Lima
poleciała ogromna, liliowa wstęga. „Narzeczony”, władający tylko słabiutką
magią, nie miał żadnych szans w zetknięciu z klątwą.
Rzuciłam się, aby przechwycić własnym ciałem klątwę w locie, po drodze
wzmacniając tarczę. Jednak przekleństwo było tak silne, że z łatwością przebiło
mocniejszą ochronę i rzuciło mnie na ziemię. Potoczyłam się po klombie,
próbując złapać oddech. Ból był tak silny, że nie byłam w stanie krzyknąć...
*
– …Idiota! – ocknęłam się od gromkiego głosu Otta. I słuchałam dalej po cichu.
Nic mnie nie bolało a w ciele panowała przyjemna lekkość. Tylko szyja bolała
mnie od niewygodnej poduszki. Takie mogą być tylko w Domu Uzdrowień.
– Wiem, że jestem idiotą! – sądząc po odgłosach, Irga siedział przy moim łóżku.
– Jeśli myślisz, że ona tak po prostu ci wybaczy, to się głęboko mylisz.
– Wiem o tym. I Olę znam dłużej niż ty.
Otto prychnął.
– Ale za to ja znam ją lepiej. Doigrasz się, Irga, wyjdzie za mąż za orka po
prostu z wredności. Żebyś tylko widział, jak on za nią chodzi!
– Mogę sobie wyobrazić, – głos nekromanty był ponury.
– Lub za Blondyna, – mściwie zaproponował półkrasnolud.
Irga westchnął, a potem spytał:
– Pomożesz mi?
– Pomaganie się skończyło.
– Ja ją kocham.
– Dlaczego chcesz mi to udowodnić po raz kolejny? To nie ja jestem twoją byłą
żoną.
Mężczyźni umilkli. Uważnie kontrolowałam swój oddech, żeby nie zorientowali
się, że już nie śpię.
– Idź już, Irgo, – poprosił półkrasnolud. – Niedługo się obudzi. Nie mam już sił
patrzeć na jej łzy.
Irga delikatnie pocałował koniuszek mojego nosa i wyszedł.
Leżałam rozmyślając nad tym, jak dalej żyć. Nic mądrego nie wymyśliłam,
dlatego podrapałam swędzącą głowę i otworzyłam oczy.
– Witam z powrotem, – powiedział Otto. – Jesteś zuch. Przyniesiono cię na
noszach po czterech godzinach po wypuszczeniu. Szczerze mówiąc, myślałem,
że wrócisz wcześniej.
– Przez trzy godziny byłam w salonie piękności.
– Aha. To znaczy, że miałem rację.
– Otto, jestem przeklęta!
– Nie. Oczywiście złapałaś coś bardzo przerażającego i zakazanego, ale w tym
momencie w Domu Uzdrowień pojawił się twój były mąż. Nikogo do ciebie nie
dopuszczał i sam wszystko zdjął. Uzdrowiciele powiedzieli, że to była piękna
robota. Więc się nie martw.
– Jeszcze byłaby niepiękna. On zna moją aurę lepiej niż swoją. Ale ja mówię o
czymś innym. Trzeci razy założyłam na siebie piękną suknię: na Letni Bal, na
ślub i dzisiaj...
– Wczoraj, – poprawił Otto. – Już doba przeszła od twojego triumfalnego
powrotu.
– Jasne, – popatrzyłam w okno. Oto i jak życie mi przeminie, nawet nie
zauważę. – W każdym razie za każdym razem wpadałam w tarapaty i suknia
zmieniała się w szmatę. Za to moje spódnice wytrzymują kilka lat!
– Wszystko zależny od materiału, – tonem znawcy wyjaśnił półkrasnolud. – Tak
więc nie myśl o niczym złym. Idź do krawca i zamów sobie suknię z czegoś
mocniejszego od elfickiego jedwabiu i zobaczysz, że nie ma na tobie żadnego
przekleństwa.
– Niedawno był tu Irga? – pociągnęłam nosem, udając, że wyczułam lekki
zapach, który pozostał po wizycie nekromanty. Taki znajomy zapach! –
Dlaczego przyszedł?
– Chciał porozmawiać, – Otto sięgnął do szafki nocnej i nalał sobie wody.
Zrozumiałam, że lepiej nie zdawać pytań.
– A co z matką Blondyna?
Półkrasnolud wzruszył ramionami.
– O matce nic nie wiem, a Blondyn wydawał się zdrowy, zaglądał tu, ale twój
były go przegnał. Oczekujmy drugiego aktu komedii.
– Tragedii, – zaburczałam. – Moje życie to tragedia!
– Wszystko zależy od punktu widzenia, – filozoficznie powiedział Otto. –
Chcesz jeść?
– Chcę.
Koniec końców, dobre jedzenie jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło.

Rozdział VIII
Przekroczyć swoje granice
Gregory zjawił się w porze obiadu i od razu legł w łóżku na moich nogach.
Zawyłam z bólu. Wstał, podniósł moje nogi razem z kołdrą, usadowił się z
powrotem i położył je sobie na kolanach. Otto uniósł brwi, ale nic nie
powiedział.
– Bef mnie zabije, – powiedział Berezowski, opierając się o ścianę.
– Dlaczego? Jeśli przeze mnie, to nie sądzę. On uważa, że jeśli absolwent
przeżył, to znaczy, że nabył niezbędnego doświadczenia, – metody nauczania
mojego Mentora nie należały do miłosiernych.
– Nie przez ciebie, a przez to, że przegapiłem jeszcze jeden zamach. Wiesz, że
trafiła cię zakazana klątwa? Na tyle potężna, że w stolicy potrafi ją wykonać
tylko kilku magów. Prócz tego jest to nekromancka magia.
– A to oznacza?... – napięłam się.
– Że wszyscy nekromanci, którzy przybyli na nekrozoo, goszczą teraz u nas...
Na wszelki wypadek.
– A Irga?
– Jak tylko wyszedł z Domu Uzdrowień, – potwierdził Gregory.
Siadłam na łóżku, podciągnęłam kolana do piersi i objęłam nogi rękami.
– Ale Irga... nie mógł... Przecież to on zdjął ze mnie klątwę!
– I dlatego jest głównym podejrzanym. Ponieważ zwykły nekromanta nie
mógłby zdjąć tego zaklęcia. Wybacz.
Zamknęłam oczy.
Z jednej strony, Irga zdjął ze mnie klątwę, ale z drugiej równie dobrze mógł ją
stworzyć, nie pytając, dla kogo będzie przeznaczona. O tym, że mój były mąż
jest dobrze zaznajomiony z zakazaną magią, już wiedziałam. Jak i o tym, że
miewa podejrzanych klientów.
– A dlaczego Bef miałby zabić właśnie ciebie za przegapienie zamachu? –
zapytał Otto. – Nie możesz wiedzieć wszystkiego.
– Staram się o awans na stanowisko kierownicze, – smutno odpowiedział
Berezowski. – Muszę wiedzieć wszystko lub przynajmniej się tego domyślać.
Wczoraj napadli nie tylko dom zastępcy burmistrza, ale i samego burmistrza.
Tyle że bardziej skutecznie. Teraz ni Monter jest burmistrzem stolicy.
To w danym momencie całkowicie mnie nie interesowało.
– A co będzie z aresztowanymi nekromantami?
– Nie martw się. Są przetrzymywani w dobrych warunkach i dochodzenia będą
maksymalnie bezstronne.
– Tak, oczywiście, już upatrzyliście sobie głównego podejrzanego!
– Olu, posłuchaj mnie. Nie potrzebujemy z góry upatrzonego winowajcy.
Musimy obowiązkowo znaleźć rzeczywistego nekromantę, który bawi się
czarną magią.
– Czarna magia pozostawia ślad, – powiedziałam. – Jest silnie wyczuwalny.
– Myślisz, że o tym nie wiemy? Jednak kto wie, jak dawno temu klątwa została
stworzona. Zaproszony ekspert...
Pokręciłam głową.
– Gregory, zapytaj Irgę. Jest w stanie określić ślad dawnej czarnej magii. Miał z
tym sporo do czynienia latem, gdy siedział w lochach sam wiesz kogo.
– Olu...
– Gregory! Znam Irgę nie pierwszy rok. Nie bawiłby się czarną magią,
ponieważ to w żaden sposób nie spełnia jego życiowych celów. On chce kariery,
a nie szybkich pieniędzy.
Berezowski potarł twarz ze zmęczenia.
– Nie masz pojęcia, o co prosisz!
– Dobrze. W takim razie idź i znajdź innego maga, który miał prawdziwy
kontakt z czarną nekromancją. Nie tych waszych stołecznych ekspertów, którzy
znają ją tylko z zakurzonych ksiąg, lecz takich, którzy praktykują na prowincji.
Lub tych, którzy razem z Irgą siedzieli w królewskiej leśnej rezydencji. Uwierz
mi, będzie to najkorzystniejsze dla dochodzenia!
Gregory westchnął zniecierpliwiony.
– Ola mówi prawdę, – powiedział Otto. – Przyjechałeś do stolicy od razu po
zakończeniu studiów, a my bywaliśmy na głuchej prowincji. Tam jest sporo
rzeczy, z którymi nie mieliście tu do czynienia.
– Olu, sekretna służba zaprasza do konsultacji tylko najlepszych ekspertów!
– Ekspertów, ekspertów... Którzy dopuścili do napadu księżycowych
martwiaków! A my mamy doświadczenie praktyczne. Zabito burmistrza stolicy,
nie oglądając się na to, że jego dom miał najlepszą możliwą obronę, tak? –
zapytałam.
– Tak, – odpowiedział Berezowski. Nagle zmrużył oczy i jego twarz przybrała
wyraz podobny do psa gończego, który zwęszył trop.
– A mnie nie zabili. Nie miałam żadnego artefaktu, a pozostałam żywa. Wiesz
dlaczego? Ponieważ po tym, jak napadły na mnie zombie, zaczęłam wplatać w
swoją tarczę zabezpieczenia przed czarną magią. Na wszelki wypadek. Tak, Irga
zdjął ze mnie klątwę, ale tarcza zrobiła, co najważniejsze, czyli pozwoliła mi
doczekać nadejścia pomocy.
– Jesteś bardzo silnym magiem, Olu.
– Wcale że nie! – sprzeciwiłam się. – Nigdy nie dorównam stołecznym
arcymagom! Ale wiem o takich rzeczach, na które oni nie zwracają uwagi!
Gregory, latem ci arycmagowie prawie mnie zabili, gdy zdejmowali ze mnie
klątwę Joszki. Doświadczenie, to teraz jest najważniejsze!
– Olu, uważasz że w stolicy nie ma doświadczonych specjalistów od czarnej
magii? Po historii z księżycowymi martwiakami zorganizowaliśmy szkolenia
dla magów...
– Aha, Irga też przechodził zimą te wasze szkolenia, pamiętam.
– Tak, ten program stworzyli najlepsi eksperci...
– A ty przeszedłeś ten program?
– Nie jestem nekromantą!
– A teraz mnie posłuchaj! Widziałam, czym zajmował się Irga podczas tych
waszych szkoleń! Tony teorii, godzinami siedział nad zadaniami domowymi
oraz minimum praktyki. Minimum! Jeśli uważasz, że chronienie martwej ręki w
dobrym stanie to praktyka, to muszę cię rozczarować! Tą martwą ręką tylko
dobrze się bije, sprawdziłam osobiście.
Otto chrząknął, a Gregory przewrócił oczami.
– Olu. Widziałem ten program! Nie było tam tylko martwych rąk! Ale przecież
nie mogliśmy pozwolić nekromantom oficjalnie zajmować się czarną magią!
Skoczyłam na równe nogi i krzyknęłam, wisząc nad agentem sekretnej straży:
– O, właśnie! Te wszystkie oficjalne zakazy, nie możemy pozwolić, nie możemy
dopuścić! Gregory, wy w stolicy oderwaliście się od prawdziwego życia! Na
prowincji każdy pozwala sobie, na co chce i nikt mu nie może przeszkodzić!
Niebiańskie Siły! Nawet ja, gdy byłam studentką, związałam się z czarną magią!
I to właśnie Irga mnie ocalił! W zabitych dechami mieścinach mag w ogóle
może robić, co tylko zechce i nie potrzebuje atestów i innych oficjalnych
nonsensów! W Czystiakowie Uniwersytet i Urząd Magii choć trochę kontroluje
magów, ale gdy byliśmy na praktyce w Gniadowie, to mogliśmy robić, co
chcieliśmy i nikt by się o tym nie dowiedział!
– Wszystko rozumiem, – powiedział Gregory. – Proszę, Olu, uspokój się.
Naprawdę myślałem, że regionalne Uniwersytety i Urzędy kontrolują cały
region.
– Uniwersytety nawet nie są w stanie upilnować studentów, a Urzędy nie mają
wystarczającej ilość pracowników, – ciężko oddychałam, próbując się
opanować. Ilu ludzi zginęło przez księżycowe martwiaki w czasie, gdy stolica
rozmyślała i pisała oficjalne instrukcje?
Berezowski wstał.
– Zajmę się tym. I… Bef nie bez powodu cię ceni.
Wzruszyłam ramionami.
– Ucz się ode mnie, póki jeszcze żyję.
Gregory chrząknął i wyszedł.
Oparłam głowę o kolana.
– To nie Irga, – powiedział Otto. – On teraz myśli o jednym, jak cię odzyskać.
Nie związałby się z czarną magią, przecież od razu ją wyczujesz.
– A jeśli stworzył to zaklęcie przed przyjazdem do stolicy...
– Nie. W domu oberwałby po głowie od ojca za coś podobnego.
– Prawda! – zainspirowana, przestałam cierpieć i zaczęłam szperać w torbie,
przepatrując swoje artefakty. Zakazano mi używania magii, dlatego pozostało
polegać tylko i wyłącznie na znacznie zubożałym zapasie ochronnych
przyrządów.
– Jutro jedziemy do domu, – powiedział półkrasnolud. – Wydaje się, że stolica
dała nam wszystko, co mogła, a nawet więcej.
– A co z przyjęciem u krasnoludów?
Półkrasnolud westchnął.
– Nie było nam pisane. Kolejnym razem tam trafimy.
– Nie pojadę, dopóki nie wypuszczą Irgi! – poinformowałam Otta.
– Gdy spróbują cię zabić po raz trzeci, kolejna próba ma szansę powodzenia, –
poważnie powiedział Otto. – Nie chcę zawozić cię do domu w pudełeczku lub
urnie na prochy. Najmij swojego narzeczonego do obrony praw Irgi. Jest teraz
synem samego burmistrza stolicy!
Blondyn, jakby domyślił się, że o nim mówimy, pojawił się właśnie w naszej
izbie z ogromnym bukietem kwiatów.
– Olu, – powiedział, jakby przemawiał podczas mowy pogrzebowej, czyli
uroczyście i bardzo ponuro, – uratowałaś mi życie!
– Jesteś mi dłużny, – promiennie się uśmiechnęłam. – Co z twoją mamą?
– Leży piętro wyżej. Jest cała, ale niech uzdrowiciele ją poobserwują.
Wzięłam bukiet i położyłam go na swojej szafce nocnej.
– Lim, zachowałeś się jak idiota, – bezpośrednio wyznałam. – Podstawiłeś się
pod zaklęcie tylko z mieczem i bez magii? Twój ojciec podszedł do tego
mądrzej i ma bardzo dobrze chroniony dom.
– Olu, nie żyję z rodzicami już dłużej niż dziesięć lat! A oni o niczym mi nie
opowiadali! Skąd miałem wiedzieć, że dla nich zamachy są na porządku
dziennym! Ojciec został zastępcą burmistrza rok po tym, jak wyjechałem!
– Trzeba było więcej przebywać z rodzicami! I nie wagarować na lekcjach z
magii bojowej.
Blondyn zasapał, ale zacisnął usta. Jego twarz przybrała wyraz szlacheckiej
godności.
– Jestem ci wdzięczny za uratowanie mojego życia i za to, że przyjęłaś na siebie
klątwę. To pozwoliło nam na dogonienie porywaczy i uratowanie matki.
– Oto najprawdziwsza i wzniosła dyplomacja, – zauważył Otto.
– Opowiedz wszystko ze szczegółami, – poprosiłam Blondyna, a
półkrasnoludowi pokazałam zaciśniętą pięść.
– Jakimi szczegółami! Zabito burmistrza stolicy, a to znaczy, że ojciec zajął
teraz to stanowisko. Porywając matkę, bandyci myśleli, że będą dyktowali ojcu,
co ma robić. A klątwa miała odciągnąć nas... na jakiś czas, póki ukrywali matkę.
– To była śmiertelna klątwa, – powiedział półkrasnolud.
Blondyn ciężko westchnął.
– Jeśli wszyscy by zginęli, to w życie miał wejść plan B. Gdy wychodziłem,
ojciec właśnie opowiadał mi o planie B.
– Dlaczego mieli zamiar schwytać twoją matkę a nie ciebie? To byłoby prostsze!
– Do wczorajszego ranka mieszkałem w królewskim pałacu i dostać się do mnie
było o wiele ciężej.
– Ale przychodziłeś do mnie do Domu Uzdrowień!
– Który jest pełen pracowników sekretnej straży! Przy czym wczoraj ochraniano
cię aż do naszego domu. Dlatego pomoc przyszła tak szybko i nie zdążyli daleko
zabrać mamy.
– Aż tak? – zdziwiłam się. Ależ jestem cenną osobą! – Cieszę się, że wszystko
dobrze się skończyło! Ale dlaczego jesteś taki ponury?
– Moi rodzice cię teraz bardzo cenią i naciskają na nasz ślub!
– Biedaczek! – współczuł mu Otto.
– Odmówię wyjścia za ciebie za mąż z jakiegoś ważnego powodu, jeśli
zostaniesz adwokatem Irgi i wydostaniesz go z lochów sekretnej straży.
– A on co narobił? – zdziwił się Blondyn.
– Posądzają go o korzystanie z zaklęcia czarnej magii.
Lim gwizdnął.
– Nie, moja droga, z takim czymś sobie nie poradzę. Tu potrzebny jest adwokat
najwyższej klasy.
– Nie mogę być samotna, – wyskoczyłam z łóżka i jednoznacznie przycisnęłam
się do Blondyna. – Jeśli jeden mój mąż zgnije w więzieniu, przyjdzie mi szukać
innego. Mówisz, że gdzie leży twoja matka? Musimy omówić wystawny ślub!
Syn burmistrza stolicy powinien ożenić się tak, żeby pisano o tym na
pierwszych stronach kronik!
Blondyn spojrzał na mnie strasznym wzrokiem, potem postarał się mnie
odepchnąć, lecz trzymałam się go mocno.
– Czyżbyś chciał mnie zbezcześcić? – kokieteryjnie zapytałam.
– Odczep się, Olgierdo! Znajdę twojemu mężulkowi adwokata! Jestem
pierwszym zainteresowanym, żeby wyszedł na wolność!
– Jesteś pewien, drogi narzeczony?
– Nigdy nie byłem o niczym tak przekonany, jak o tym, że nigdy się z tobą nie
ożenię! Inaczej moje życie zamieni się w niekończący się koszmar!
– Daj spokój, – obraziłam się i siadłam na łóżku. – Nie jestem aż taka zła.
– Gorsza, – zachichotał Otto.
– Olgierdo, obiecaj mi! Jeśli uratuję twojego Irgę, to uwolnisz mnie od rodziców
na co najmniej rok, a potem odmówisz wyjścia za mnie za mąż. Przysięgnij!
– Dotrzymaj najpierw swojej obietnicy, – powiedziałam. – Wyciągnij Irgę.
Blondyn ciężko westchnął.
– Kolejną narzeczoną wynajmę z kontraktem! I nie będę miał żadnych
problemów!
– Oszczędność nie prowadzi do niczego dobrego, – powiedział Otto z takim
wyrazem twarzy, jakby to nie on każdego dnia liczył miedziaki i prowadził
ścisłą rachunkowość, szukając, na czym można jeszcze obniżyć koszta.
– Zajrzyj do mojej matki, – warknął Blondyn. – Poudawaj troskliwą narzeczoną.
– Tak zrobię.
Wstał, chciał jeszcze coś dodać, ale machnął ręką i wyszedł.
– Pójdziesz udawać? – zapytał półkrasnolud.
– Poudaję, kogo będzie trzeba, żeby tylko Irga nie został oskarżony.
– Hm... Olu, a nie myślałaś o tym, że Irga jest w stanie sam o siebie zadbać?
– Otto!
– Olu, rozumiem, że jeśli już wbiłaś sobie coś do tej twojej głowy, to brniesz na
oślep do przodu, zmiatając wszystko na drodze, ale na ten jeden raz proszę cię,
zatrzymaj się. Jest mężczyzną, Olu. Sam sobie da radę.
– Nie mogę tego tak zostawić!
– Olu! – Otto ze stęknięciem podniósł się i podszedł do mnie. Wziął moją twarz
w dłonie i przytknął swoje czoło do mojego. – Zrobiłaś już wszystko, co mogłaś.
Nie musisz robić już nic więcej. Proszę cię. Jedźmy do domu. Jutro. I będziesz
tam czekała na Irgę, aż ten rozwiąże swoje problemy.
– A jeśli to on? Jeśli okaże się, że to on wykonał tą klątwę?
– Jeśli to był on, to poniesie zasłużoną karę. A ty będziesz żyła dalej.
Zamknęłam oczy, czując, jak po policzku pociekły mi łzy.
– Tak go kocham, – szepnęłam.
– Wiem o tym, kochanie. Wiem. Ale on musi sam do ciebie przyjść. Pół roku
temu mu pomogłem, lecz nie tym razem.
– A jeśli nie przyjdzie?
– To będzie znaczyło, że nie był wart twoich łez.
Objęłam Otta rękami. Jęknął, gdy dotknęłam jego bandaży, lecz się nie odsunął.
Ukryłam twarz w jego brodzie i zapłakałam. Pogłaskał mnie po głowie i
westchnął.
– Wybacz mi. Jeśli bym cię nie zaciągnął do stolicy, nic by się nie wydarzyło.
– Nie, – powiedziałam. – Tak musiało być. Ale teraz wszystko się poprawi,
prawda?
– Oczywiście.
Zapukano do drzwi izby.
– Proszę wejść, – odezwał się Otto.
– Eee, Olu, Otto, dzień dobry! Przepraszam, że przeszkodziłem.
Wytarłam oczy i spojrzałam na Rona. Wyglądał wspaniale, jak obrazek z
kobiecego pisma, tylko spojrzenie jego oczu było smutne.
– Dzień dobry. W niczym nie przeszkadzasz.
– Ja... wybacz, Olu, że nie przyszedłem wcześniej. Nie wpuszczano mnie.
Proszę... przyniosłem ci różne....
– Chudorska czekolada! – od razu poznałam opakowanie. – Z Koronnej
cukierni! Otto, tylko popatrz! Ron, chodź tu, pocałuję cię! Marzyłam o tej
czekoladzie całe życie! Może nie całe, ale odkąd zaczęłam czytać modne
magazyny. Ale nie można jej tak po prostu kupić?
– Tylko arystokraci, – uśmiechnął się Ron. – Jedno opakowanie na osobę.
Pocałowałam barona w policzek.
– Kocham cię!
Otto pokręcił głową.
– Tak, – nagle z obrazą w głosie powiedział baron, – ale za mąż wychodzisz za
ni Montera!
– Kto ci o tym powiedział?
– Wszyscy o tym mówią. Teraz, gdy został synem burmistrza stolicy, jest
najbardziej pożądaną partią, nie to, co jakiś tam leśny baron.
Z żalem spojrzałam na opakowanie. Degustację trzeba odłożyć.
– Ron, znasz mnie nie pierwszy dzień. Nie sprzedaję się za tytuły i pieniądze.
– Tylko za czekoladę, – wtrącił swoje trzy grosze Otto.
– Zamilcz! – rozzłościłam się na półkrasnoluda i zwróciłam do barona: –
Powiem ci to w sekrecie. Nasz „związek” z Blondynem jest wymuszony. A do
domu wrócę jako wolna dziewczyna.
Na twarzy Rona odzwierciedlała się wewnętrzna walka, lecz ostatecznie
szlachetność zwyciężyła.
– Irga znajduje się w lochach sekretnej straży, wiesz o tym?
– Wiem, ale... trafił tam kilka godzin temu. Skąd o tym wiesz?
Baron wzruszył ramionami:
– Stolica. Tutaj musisz o wszystkim wiedzieć. Olu, wiem ze postępuję
grubiańsko i niestrategicznie, ale dziś wyjeżdżam do domu i... czy mam jakąś
szansę?
– Szansa jest zawsze, ale zależny na co.
– Że wyjdziesz za mnie za mąż.
Zamilkłam. Nie chciałam okłamywać barona, ale zniechęcać także. Z drugiej
strony, nagle może się okazać, że Irga wykonał tą zakazaną klątwę. Jakoś nie
mam ochoty czekać trzydziestu lat, aż go wypuszczą z katorgi. Nie nadaję się na
bohaterkę kobiecych romansów. Wyręczył mnie Otto.
– Ola jest ze złota czy jak? – warknął. – Masz szanse, Ron, i to poważne. Tylko
pomyśl, czy na pewno ich pragniesz? Ola nie jest jedną z tych dziewcząt, z
którymi można stworzyć spokojne rodzinne życie z dziećmi i razem odejść z
tego świata. Jeden już próbował i gdzie skończył? W lochach sekretnej straży. A
ty możesz skończyć jeszcze gorzej. Irga przynajmniej miał siłę sobie z nią
radzić.
– Ej, – pomachałam ręką, – jestem tu. Może nie wypada przy mnie mówić
takich świństw?
– A co do tego mają świństwa? – krzyknął półkrasnolud. – To szczera prawda!
Olu, nie chcę... nie, kategorycznie odmawiam pocieszania cię kolejny raz, gdy
twoje życie rodzinne rozpadnie się na kawałki! To mnie boli! Nie mogę patrzeć,
jak cierpisz! Dlaczego dajesz mu nadzieję? Żeby za kilka miesięcy uciec z leśnej
głuszy, a potem płakać w moich ramionach? Żeby przyciągnąć do jego
rezydencji Joszkę, zombie lub inne nieprzyjemności, które ciągną za tobą krok
w krok? Olu, jesteś silnym magiem i dopiero się rozwijasz. Gdzie masz zamiar
to robić? W osadzie, przygotowując maści na hemoroidy? Aaa, rób co chcesz,
ale nie przybiegaj do mnie potem z płaczem!
Otto odwrócił się w stronę ściany i nakrył kołdrą aż po czubek głowy.
Roztrzęsiona jego odpowiedzią, siedziałam jakiś czas w milczeniu. Baron
kaszlnął i cicho powiedział:
– Mógłbym pojechać do Czystiakowa.
Zamrugałam i tak zdecydowanie pokręciłam głową, aż przed oczami pojawiły
mi się plamki.
– Nie, – wydusiłam z siebie prawdę. – Otto... Wszystko jest tak, jak powiedział.
Ja... ja... nie mogłabym żyć w leśnej posiadłości i robić amuletów od złych
spojrzeń lub szkodników ogrodowych. A ty nie dasz rady żyć w mieście.
Będziesz chciał wrócić do domu, do swoich ludzi. I... nie nadaję się do roli
żony... tradycyjnej żony. Rodzina powstaje, gdzie parze jest dobrze, ciepło i
komfortowo. A tobie ze mną nie będzie komfortowo.
– Ale ja cię kocham.
Podałam baronowi opakowanie z drogocenną czekoladą, a wzrok zamgliły mi
łzy. Było mi szkoda tego wspaniałego i dobrego człowieka, ale lepiej wszystko
wyjaśnić teraz, niż potem ranić do żywego.
– Nie znasz mnie, Ron. A na samej miłości daleko nie dociągniesz. Potrzebne
jest jeszcze to coś. My z... Irgą jesteśmy równi siłą, z Żywkiem charakterem...
Jesteś dobrym człowiekiem, ale... rtęć i srebro stają się płynne w różnych
temperaturach.
Ron uśmiechnął się smutno i przełknął ślinę, potem kilka razy kaszlnął,
opanowując głos:
– Czekolada jest dla ciebie. I dziękuję, Olu. Ponownie przekonałem się, że mój
wybór jest prawidłowy. Rtęć nie stanie się srebrem, ale nie jesteśmy metalami.
Jesteśmy ludźmi. A ludzie się zmieniają. I wtedy... – podniósł moją twarz za
podbródek i przelotnie musnął wargi. – Wtedy jeszcze się zobaczymy.
Wyszedł, a ja wyjęłam z opakowania malutką czekoladkę, odgryzłam
kawałeczek i ponownie zapłakałam.
– Nie rycz! – powiedział Otto spod kołdry. – Jeść taką czekoladę i płakać, to
grzech. I nie zjedz całej, zostaw też dla mnie.
– Mam prawo płakać! – powiedziałam z czystego uporu, ponieważ czekolada
była tak pyszna, że przeplatać ją z łzami rzeczywiście było grzechem. – Jestem
w rozpaczy!
– Ona jest w rozpaczy! Odcięto cię od magii i dlatego jest ci źle. A z Ronem i
tak trzeba było się na coś zdecydować. Wychodź za mąż za Żywka. Szybko ci
pałką wybije głupoty z głowy.
– Nie sądziłam, że jesteś takim zwolennikiem kar fizycznych! – moje łzy
wyschły natychmiastowo.
– Jestem zwolennikiem równouprawnienia! On ciebie, ty jego, a potem gorący
seks, – półkrasnolud ściągnął z siebie kołdrę i usiadł na łóżku. – Daj tu
czekoladę, podzielę uczciwie.
– Otto, – schowałam opakowanie za plecy, – a dlaczego miałbyś jeść dary moich
adoratorów? Znajdź sobie dziewczyny, które będą ci przynosić podarki i ciesz
się wtedy.
– Twoi adoratorzy, kochanie, są mi jeszcze winni za to, że w pocie czoła zadaję
się z tobą i ułatwiam im zadanie. Powinienem napisać książkę „Jaka jest Ola i z
czym ją jeść”. A potem drogo sprzedawać nieszczęsnym, zakochanym idiotom!
– Co??? – rozzłościłam się.
Otto z zadowoleniem zaczął wyliczać, po kolei zaginając palce:
– Plątanina z sprzeczności, chciwości, lenistwa i obżarstwa! A! Jeszcze
rozrzutności!
– Chciwość i rozrzutność? To się ze sobą nie wiąże! – obraziłam się.
– Przecież mówię, że plątanina sprzeczności. Dawaj opakowanie.
– Masz, zadław się swoją czekoladą!
– Naszą czekoladą, kochana, naszą! Razem będziemy się dławić.
Jednak nie przyszło nam się dławić. Do wieczora rozpłynęliśmy się w błogim
szczęściu. Zachowałam dwie czekoladki, żeby zawieźć do domu i dać każdemu
z rodziny, żeby chociaż liznęli. Otto swoją część zjadł sam z praktycznych
powodów. Jeśli komuś z jego rodziny zachce się czekolady, niech sam ją sobie
zdobędzie.
Po czekoladowej terapii poczułam nieoczekiwany napływ sił i poszłam
zobaczyć się z hrabiną ni Monter. Blondyn nie kłamał. Po tym, jak ochroniłam
własnym ciałem jej syna, hrabina zapałała do mnie uwielbieniem i już zaczęła
przygotowywać listę gości na ślub.
– Tylko po tym, jak Lim zda wszystkie egzaminy na licencję! – uprzedziłam.
– Zda, zda! Mój mąż go zmusi!
– Wspaniale! – powiedziałam, ale obawiam się, że uśmiech wyszedł mi dość
krzywy.
Żeby nie kontynuować tematu ślubu, pożegnałam się szybko.
Jak się okazało, moja mama znowu miała rację! Nie należy zaniedbywać
kontaktów z rodziną, nawet jeśli jest przyszłą lub nielubianą, ponieważ w
korytarzu natknęłam się na grupę bogato ubranych ludzi, którzy dogonili mnie z
okrzykami „To ona!”. Gdybym siedziała w izbie i planowała ślub wraz z
hrabiną, nic by się nie stało.
Przyciśnięto mnie do ściany i ogłuszono krzykami. Wszyscy czegoś chcieli,
przy czym od razu i bardzo głośno. Dlatego przycisnęłam dłonie do uszu i
zaczęłam krzyczeć do czasu, aż nastąpiła cisza.
– Słucham państwa, – chłodno powiedziałam. Nie miałam magii, ale miałam
nadzieję, że ci arystokraci nie odważą się mnie zaatakować wewnątrz Domu
Uzdrowień.
– Zabija pani naszego syna, – powiedział do mnie niebieskooki mężczyzna.
– Zabijam? To znaczy, że jestem w trakcie? – upewniłam się. – Jest pan o tym
przekonany?
– Absolutnie.
– Z pewnością pan się myli! – wzruszyłam ramionami. Ciekawe, dlaczego moi
adoratorzy nachodzą do mnie tłumami, gdy leżę spokojnie w izbie, ale gdy
wpadnę w tarapaty, to muszę się z nich wykręcać sama.
– Pani nazywa się Olgierda Lacha,– głos mężczyzny drżał z gniewu.
– Tak, to ja, – nie widziałam sensu ukrywania tego.
– Jestem ojcem Akima ni Piniaty! Zabija go pani!
– Proszę o wybaczenie, ale kim jest Akim ni Piniata? – w głowie kołatała się mi
jakaś myśl, ale tak słaba, że nie starałam się jej rozwinąć.
– Pani nie pamięta? – jęknęła kobieta. – Nie pamięta pani? Jak pani śmie!
Uchyliłam się przed jej paznokciami i profilaktycznie kopnęłam arystokratkę w
kolana. Jęknęła i prawie upadła na męża. Pozostali arystokraci zachowali ciszę,
lecz robili to w bardzo groźny sposób.
– Albo natychmiast wyjaśnicie, co się tu dzieje, albo wzywam pomocy! –
spokojnie powiedziałam, choć wewnątrz mnie wszystko drżało. Gdy
krzyczałam, nikt się nie pojawił na korytarzu! Widocznie na arystokratycznym
piętrze Domu Uzdrowień uważano, że nie należy wplątywać się w sprawy
wysoko postawionych pacjentów. O, ta grupa nie jest świadoma, że moje
magiczne rezerwy są niedostępne. – Lub nie wzywam i wtedy wasze
pozostałości będą zdrapywanie z podłogi i ścian. Jeśli wiecie, kim jestem, to
możecie sobie wyobrazić, jakimi siłami dysponuję. Bardzo, ale to bardzo nie
lubię, gdy mi ktoś grozi.
O tym najprawdopodobniej musieli dowiedzieć się z plotek, ponieważ odstąpili
w przerażeniu. Reputacja to nie byle co.
– Zacznijmy od początku, – kontynuowałam. Niebiańskie Siły, jestem zaledwie
tydzień w stolicy, a już nienawidzę jej z całej duszy. – Kim jest Akim ni Piniata?
– Prawie zabiła go pani w wystawowym centrum! – krzyknęła kobieta. – I dalej
go pani zabija!
– Eee, ja tam wielu prawie zabiłam. A co tyczy się tego, że dalej zabijam, to
osobiście nic na ten temat nie wiem. Z tym to nie do mnie.
– Pani magia zamknęła jego życiową siłę, przez co jest w śpiączce! Nikt nie jest
w stanie go z niej wyprowadzić, – powiedział ojciec Akima, ściskając dłonie w
pięści. – Uzdrowiciele powiedzieli, że tylko pani może pomóc.
Teraz do mnie dotarło.
– Akim ni Piniata to brat Lewana? – zapytałam. Niebieskie oczy! Odziedziczone
po tatusiu. A owalna twarz po matce.
– Właśnie, – powiedział hrabia ni Piniata, a hrabina zalała się łzami. – Musi pani
nam pomóc.
To było na tyle absurdalne, że aż straciłam dar mowy. A potem wpadłam w taki
szał, że ledwo powstrzymałam się od rzucenia na rodziców Lewana.
– Wy... – zasyczałam, – wy... wy chcecie, żebym pomogła waszemu synowi? Ja?
Waszemu synowi? Ja? Waszemu? Synowi? Bratu Lewana? Pomogła?
Zaśmiałam się, a potem śmiech przeszedł w histerię. Śmiałam się i płakałam,
płakałam i śmiałam, spłynęłam na podłogę, zakrywając twarz dłońmi. Ktoś
pobiegł po uzdrowiciela i od delikatnego dotknięcia uzdrowicielskiej magii oraz
kilku łyków uspakajającej nalewki doszłam do siebie.
– Nie, – powiedziałam arystokratom, na wszelki wypadek wczepiając się w rękę
uzdrowiciela, żeby nie uciekł. Będzie choć jeden świadek. – Nigdy. Waszemu
synowi nigdy nie pomogę. Wasz starszy syn mnie zabił, a potem jeszcze raz
starał się zabić. Wasz młodszy też starał się mnie zabić. Wasza rodzinka, żeby
sprawiedliwości stało się zadość, po prostu musi źle skończyć.
Hrabina ni Piniata upadła na kolana i wczepiła się w moją spódnicę.
– Proszę! – wymamrotała. – Akim to nasza jedyna nadzieja!
– Nadzieja całego tego tłumu? – zainteresowałam się. Może wśród
obserwatorów znajdę sobie kogoś, kto poczuje do mnie współczucie.
– To nasi krewni.
Nie udało się.
– Współczuję wam parszywości waszej nadziei, – powiedziałam. – Akim, jeśli
jeszcze nie wiecie, przygotował zamach na króla.
– Chłopczyka oszukano.
– Gdy machał nade mną mieczem, to nie wyglądał na oszukanego. – tak
ścisnęłam rękę uzdrowiciela, aż jęknął. – W każdym razie za ten zamach waszą
nadzieję czeka katorga.
– Nie, nie czeka, – ponuro powiedział ojciec Akima. – Katorgę można zamienić
na zsyłkę i grzywnę.
Aha, dobrze wiedzieć na przyszłość. Jakoś uzbieram na grzywnę, a ze zsyłki na
Rorritor Irga będzie się tylko cieszył.
– Pomoże mu pani? – drżącym głosem zapytała hrabina.
– Nie. Proszę dać mi przejeść.
Hrabia ni Piniata chwycił za pas, gdzie zazwyczaj znajdował się miecz,
zapominając, że zostawił broń przy wejściu do Domu Uzdrowień.
– Tak, przy okazji! – powiedziałam. – Jesteście mi winni pieniądze! Strasznie
się wykosztowałam na kosmetologów, gdy usuwałam ślady zębów zombie
waszego starszego syneczka.
Na twarzy ni Piniaty wyskoczyły żyłki. Przebiłam się przez zrozpaczoną
hrabiowską rodzinę i pociągnęłam za sobą uzdrowiciela.
– Co to było? – zapytałam go, schodząc na swoje bezpieczne piętro dla
pozostałych śmiertelników. – Dlaczego tylko ja jestem w stanie pomóc temu
gadowi?
Uzdrowiciel potarł swój nadgarstek.
– Jak dobrze, że nie pozwalamy naszym pacjentom posiadać broni!
– Proszę o wybaczenie! – warknęłam. – Lecz to nie ja to zaczęłam!
– Szczęśliwym trafem, – uzdrowiciel schował ręce w kieszenie fartucha. – to
właśnie ja nadzoruję leczenie Akima ni Piniaty. Posłała pani w jego stronę zbyt
silny impuls swojej energii, która wymieniła jego własną.
– I w czym problem? – zdziwiłam się. – Pomagałam uzdrowicielom
podtrzymywać strumienie życiowej energii u rannych. Co wam przeszkadza w
tym przypadku?
Uzdrowiciel cierpliwie kiwnął głową.
– Podtrzymywała pani własną energią energię innego człowieka, nie pozwalając
przerwać jej przepływu. Tyle że pod obserwacją uzdrowicieli i używając małej
ilości siły. Jak to pani wyjaśnić... Niech sobie pani wyobrazi kubek, w którym
miesza pani sok, powoli dolewając do niego wody.
– Rozumiem, właśnie tak działają moje dodające siły artefakty. Pomagają
energii, która krąży źle, żeby pracowała lepiej.
– Właśnie. Dlatego jeśli dodamy wody tylko trochę, to pozostanie smak soku,
ale jeśli przestanie pani w końcu mieszać, to miąższ pozostanie na dnie, a woda
u góry i będzie można ją delikatnie odlać. A teraz niech pani sobie wyobrazi, że
jednym chlustem wylano sok z kubka i nalano do niego kwasu. Jest nie tylko
niezdatny do picia, ale i niszczy kubek. Akim ni Piniata nie jest magiem, a pani
całkowicie zastąpiła jego wewnętrzną energię. Z każdym dniem jest z nim coraz
gorzej.
– A więc, mówiąc pańskimi słowami, co wam przeszkadza wylać chlustem kwas
i ponownie nalać soku?
– Zniszczenie kubka. Dla Akima magia jest cudzą energią, która rujnuje jego
organizm, starający się w pospiechu do niej dostosować. Jeśli zamienimy pani
energię na uzdrowicielską, to będzie nowy i boję się, że śmiertelny wstrząs dla
jego organizmu. Olgierdo, nigdy nie zastanawiałaś się nad tym, że niemagów
staramy się leczyć miksturami, lekami i maściami z małą ilością magii? Właśnie
dlatego, żeby ich życiowe siły same poradziły sobie z chorobą. A względem
magów stosujemy zaklęcia, lecz z wielką ostrożnością.
– Hm... – zamyśliłam się. Ciekawe! Nigdy nie zwracałam na to uwagi.
Wiedziałam, że nie można na ludzi oddziaływać czystą magiczną energią
(oprócz bojowych zaklęć), ale nigdy nie zastanawiałam się dlaczego. – Dobrze,
to już wyjaśnione. Ale dlaczego nie powiedzieliście mi o tym wcześniej, a
napuściliście tych szaleńców?
– Pogrążoną w żalu rodzinę, – miękko poprawił uzdrowiciel.
– Rodzinę mordercy i zamachowca, – doprecyzowałam.
Uzdrowiciel westchnął.
– Na początku źle się pani czuła, później... ponownie się źle czuła. Właśnie
szedłem porozmawiać z panią, ale ni Piniata spotkali panią wcześniej.
– Proszę im przekazać, że ja i tak nie mogę zajmować się magią, tak więc pech!
Przyszedł kres dla ich nadziei! – uradowałam się z ich nieszczęścia.
– Pani nie może zajmować się magią, ale pani energia zawsze jest przy pani.
Musi się pani tylko zjednoczyć z Akimem w jednym energetycznym cyklu, a my
powoli będziemy dodawać uzdrowicielskiej energii i energii z najbardziej
zbliżonej aury, podchodzącej od kogoś z rodziny. Jest pani silna i może
przekierować tę mieszankę do Akima i zabrać, co zbędne.
Teraz zrozumiałam, dlaczego przy izbie brata Lewana było tyle rodziny. Wśród
nich szukano najbardziej pasującej aury, aby pomóc temu gadowi (pojęcie
„bratniej duszy” istnieje nie z byle powodu; jeśli spotkaliście człowieka, przy
którym od razu jest wam dobrze, to dlatego, że wasza aura pasuje do jego).
– I to wszystko przejdzie dla mnie bez konsekwencji?
Uzdrowiciel zawahał się.
– Może pan nie kłamać. Jestem dyplomowanym specjalistą w transformacji
magii. To dla mnie nie będzie tak do końca proste, prawda?
– Jest pani bardzo silna, – powiedział uzdrowiciel. – Pani energia zneutralizuje
cudzą bez problemu. Może będzie panią trochę mdlić.
– Dziękuję za pouczającą lekcję. Proszę plunąć na mogiłę Akima ni Piniaty w
moim imieniu.
– Olgierdo...
– Spróbujcie mnie zmusić, – wzruszyłam ramionami. – Sobie nie pomogę, ale
wam zaszkodzę!
– Niech będzie pani miłosierna.
– Miłosierdzie we mnie zjedli zombie. Nic nie zostało. Tylko blizny.
Wróciłam do swojej izby w bardzo złym nastroju.
– Co się stało? – spostrzegawczy Otto od razu zauważył mój stan.
Siadłam na jego łóżku i opowiedziałam o ostatnich wydarzeniach.
– Gadziny! – rozzłościł się półkrasnolud. – Nie mają w ogóle wstydu!
– Tak właśnie... ale...
– Coś cię gryzie?
– Ta „ostatnia nadzieja” i wszystko podobne... – przypomniałam sobie klęczącą
hrabinę ni Piniatę i jakim pełnym rozpaczy spojrzeniem na mnie patrzyła. –
Dziwna rodzina. Powinni się cieszyć, że przyszedł koniec Akima i walczyć o
tytuł hrabiowski, a oni chcą go ratować.
– Arystokraci mają problemy z urodzeniami, – powiedział Otto. – Prócz tego
ciągle się między sobą krzyżują. Czysta krew i podobne nonsensy.
– A dlaczego mają problem z urodzeniami?
– Eh ty, na dodatek zdałaś egzamin z historii królestwa! Dwieście lat temu
Magiczne Zgromadzenie, na prośbę króla, nałożyło klątwę na wszystkich z
arystokratyczną krwią. Ponieważ płodzili się jak króliki, ziemi i bogactw nie
starczało dla wszystkich. Ciągle wojowali a to osłabiało królestwo. Teraz są
mądrzejsi, żenią się z ludźmi z prostego ludu, ale na razie niewystarczająco,
żeby rozcieńczyć przekleństwo. Chociaż mamusia ni Piniata z pewnością jest z
prostego ludu. Mają dwoje dzieci, z których jedno było silnym magiem. U
arystokratów można takich policzyć na palcach.
Położyłam się na łóżku i zamyśliłam. Przypomniałam sobie, jak zachorowała
moja siostrzenica, a siostra przyjechała do Czystiakowa, ponieważ żaden z
prowincjonalnych uzdrowicieli nie był w stanie jej pomóc. Jak Daria w
przeciągu tygodnia schudła z dziesięć kilo i jak zapadła się twarz jej męża.
Wtedy pomagaliśmy, jak mogliśmy, a siostra siedziała przy łóżku w izbie Domu
Uzdrowień i modliła się.
– Moja córka, moje życie, – szeptała.
Co bym zrobiła, gdyby to Daria padła na kolana w tym korytarzu? Nawet
gdybym wiedziała, że siostrzenica jest morderczynią? Co gdyby patrzyła, jak z
każdą minutą gaśnie życie w jej córce i wiedziała, że jest możliwość uratowania
jej?
– Nawet o tym nie myśl! – powiedział mój najlepszy przyjaciel. – Widzę, jakie
myśli krążą ci w głowie! Nawet nie myśl! Zakazuję ci! Jego brat cię zabił! On
chciał cię zabić, a ty chcesz go ratować? Całkowicie oszalałaś?
– Nie mogę tak, Otto! – wyciągnęłam zza głowy poduszkę i przycisnęłam do
piersi, próbując zdecydować, co robić. – Jego matka...
– Jego matka tak go wychowała, że był gotowy podnieść miecz na niewinną
dziewczynę!
– Arhhhh! – wgryzłam się w skraj poduszki, rozrywana między dwoma
sprzecznymi myślami.
– Uratujesz go, a on znowu spróbuje cię zabić!
– Więc wtedy staniemy do równego pojedynku i jeszcze nie wiadomo, po czyjej
stronie będzie wygrana! A teraz on...
– Nie, – powiedział Otto. – Nie! Sam bym go teraz zabił! Zaszlachtował
osobiście!
Wstałam z łóżka.
– Nie! Olu, proszę cię! Błagam cię! Jego brat! Na Młot i Kowadło, gdybyś
siebie widziała po ataku zombie, gdybyś tylko widziała! Ola!
– Nie mogę, – szepnęłam. – Może tego pożałuję, ale muszę to zrobić. Bo jestem
w stanie. A razem z siłą przychodzi odpowiedzialność.
Otto schował twarz w dłoniach. Cicho zamknęłam za sobą drzwi izby i
skierowałam kroki do Akima. Droga była ciężka, jakby do moich nóg
przymocowano ciężary. Odpędzałam od siebie wspomnienia o Lewanie, ale w
piersi wszystko drżało od nienawiści. Koło izby hrabiowska rodzina coś gorąco
roztrząsała, ale zobaczywszy mnie, nagle zamilkli. To jasne. Układali plany, jak
mnie zmusić. Naiwniacy.
Gwałtownie otworzyłam drzwi do izby ni Piniaty. Pokój był duży i jasny. Akim
leżał na łóżku, a obok niego siedziała matka, trzymając jego rękę, tak jak Daria
trzymała drobniutką rączkę Rakoldy. Kilka krewniaczek siedziało na niewielkiej
kanapie i modliło się. Hrabia stał koło okna, bezmyślnie patrząc w błękitnie
wiosenne niebo. Znany mi uzdrowiciel mieszał coś w kolbie, podgrzewając ją
na niewielkim podgrzewaczu.
W zupełnej ciszy zmusiłam się do podejścia do łóżka Akima, niczym stuletnia
staruszka, udręczona reumatyzmem.
Ni Piniata wyglądał źle. Bardzo źle. Lecz z jakiegoś powodu mnie to nie
radowało. Matka Akima wyglądała, jakby przestała oddychać, patrzyła na mnie
wielkimi, szarymi oczami, w kącikach których zebrały się łzy i płynęły po
policzkach. Znałam te łzy. Łzy kiedy myślisz, że twoje życie się kończy. Palące,
zostawiające na policzkach ślady, które odczuwa się potem przez kilka dni.
– A żebyś zdechł, bydlaku, – powiedziałam z całej duszy do Akima.
Jego ojciec rzucił się w moją stronę. Uzdrowiciel odstawił kolbę i
zaniepokojony podniósł dłoń, starając się zatrzymać hrabiego.
– Ty... – zasyczał ni Piniata.
– Słucham? – zapytałam, patrząc w jego niebieskie oczy. – Słucham? Chce pan
zakończyć to, czego nie dali rady zrobić pana synowie? Proszę spróbować.
Wtedy wasz zgniły ród się zakończy i będę się z tego tylko cieszyć.
– Dlaczego tu przyszłaś?
– Uratować waszego syna, a potem plunąć mu w twarz, – szczerze
odpowiedziałam.
Hrabia opuścił ręce i pochylił się.
– Proszę, – wyszeptała matka, – proszę...
– Zgadza się pani? – zapytał uzdrowiciel.
Kiwnęłam głową.
– I nie będzie pani umyślnie szkodzić procesowi leczenia?
– Nie będę, inaczej po co bym tu przychodziła?
W przeciągu kilku minut w izbie było pięciu uzdrowicieli, a rodzinę, poza jedną
osobą, poproszono o wyjście. Usadzono mnie w wygodnym fotelu obok łóżka
Akima. Starannie wzięłam go za obie ręce, zamykając energetyczny cykl na
sobie. Uzdrowiciele dali kilka przykazów i zaczęliśmy.
Zamknęłam oczy. Ogólnie rzecz biorąc, proces był mi znany. Kilka razy
pomagałam w Domu Uzdrowień, a i praca z artefaktami odbywała się według
tej samej zasady. Na początku szło opornie. Było to dla mnie nieprzyjemne, a
energia nie chciała płynąć jak należy. Lecz potem powoli poradziłam sobie, z
uzdrowicielami znaleźliśmy punkt zaczepienia i już zaczęłam się zajmować
ulubionym zadaniem czyli transformacją magii.
Gdy wszystko się zakończyło, siadłam na fotelu, nie będąc w stanie nawet
otworzyć oczu. Mdliło mnie, serce kołatało się we mnie tak mocno, aż czułam
pulsowanie w skroniach.
– Olgierdo, – mojego ramienia dotknął uzdrowiciel, – wypij to.
– Źle się czuję, – wymamrotałam.
– Rozumiem. Pani organizm potrzebuje czasu, żeby przefiltrować
zmodyfikowaną energię. Proszę to wypić.
Nie otwierając oczu, wypiłam uzdrowicielską herbatę. Gdy wypiłam ją do dna,
zwymiotowałam. Szkoda, że dobre wychowanie nie pozwoliło mi zrobić tego na
Akima, który zdrowiał na oczach.
Uzdrowiciel podał mi chusteczkę i jeszcze jedną filiżankę herbaty. Wypiłam i
przycisnęłam ciepłą porcelanę do czoła.
– Musi pani się przespać, – powiedział uzdrowiciel, wręczając mi tabliczkę
czekolady. – To specjalna chudorska czekolada dla Domu Uzdrowień. Pomoże
pani.
Schowałam czekoladę do kieszeni i wstałam. Nad Akimem płakała matka,
pokrywając jego dłonie pocałunkami. Ojciec zachowywał się o wiele spokojniej,
lecz odmłodniał na oczach, a jego spojrzenie błyszczało. Wyjął z kieszeni
ozdobiony herbem woreczek z monetami i podał mi.
Poczułam obrzydzenie.
– Gdybyście tylko wiedzieli, jak ja was nienawidzę, – szepnęłam, a potem
plunęłam na twarz Akima. Po tym poczułam się lepiej niż po uzdrawiającej
herbatce. Matka rzuciła się, aby wytrzeć moją ślinę, lecz hrabia jej nie pozwolił.
Nisko się skłonił, a potem otworzył przede mną drzwi, niczym prosty lokaj.
Chwiejnym krokiem wyszłam na korytarz i skierowałam się na schody. Jeden z
uzdrowicieli wyszedł za mną i chciał pomóc, lecz odmówiłam. Chciałam pobyć
sama.
Trzymając się poręczy, zeszłam na swoje piętro, siadłam na ostatnim schodku
schodów i z zamkniętymi oczami przycisnęłam głowę do kolan.
Chociaż kłębiła się we mnie zepsuta Akimem energia, czułam się pusta w
środku i bardzo nieszczęśliwa.

Rozdział IX
Do domu
Do czasu, kiedy na moje plecy narzucono ciężką kurtkę, zdążyłam już porządnie
zmarznąć, siedząc na schodach. Pociągnęłam nosem i zapytałam:
– Irga, zostałeś już wypuszczony przez sekretną straż?
– Wypuścili mnie, – powiedział mój były mąż, siadając obok. – Jako jednego z
pierwszych sprawdzono mnie pod kątem powiązania z zaklęciem czarnej magii.
Przekonali się o mojej niewinności i wypuścili. To ty wynajęłaś adwokata?
– Blondyn. Był mi dłużny za uratowanie jego nikczemnego życia, – nie
śpieszyłam się z otwieraniem oczu, napawając się znajomym zapachem
płynącym od kurtki. Można było pomarzyć, że wszystko jest jak wcześniej, że
Irga po pracy znalazł mnie na stopniach schodów prowadzących do naszego
mieszkania, strasznie przeżywającą kolejną porażkę w pracowni, że zaraz
powie, że wszystko będzie dobrze, że zaraz przygotuje moją ulubioną herbatę. A
ja będę czekała, aż mnie obejmie i wszystko magicznym sposobem się ułoży.
– Dziękuję, – Irga nie śpieszył się, żeby mnie objąć, co mnie strasznie złościło.
– Myślałam, że to ty nałożyłeś to przekleństwo.
– Dziękuję, miła, za zaufanie! Ciekawie jest się dowiedzieć, za kogo mnie masz!
– A za kogo powinnam cię mieć? Ten, kto porzuca żonę, jest zdolny do
wszystkiego!
– Te dwie rzeczy mają istotnie ten sam stopień znaczenia, rozwód i czarna
magia!
– Tak, masz rację, nie ten sam. To, że mnie opuściłeś, jest o wiele gorsze!
Myślałam, że Irga będzie się sprzeciwiał, lecz zgodził się ze mną.
– Masz rację.
Podniosłam głowę i otworzyłam oczy. Gdy rorritorski akcent byłego męża
stawał się tak wyraźny, to znaczyło, że był bardzo poruszony.
Irga siedział ze splecionymi palcami i patrzył na noski swoich wysokich,
sznurowanych butów. Czarne włosy z pasem siwizny sterczały w różne strony.
Było to dla mnie takie dziwne. Ciekawe, jak długo się nie czesał? Gdzie się
podział mój nieskazitelny, zadbany Irga?
– Ej! Nie chcesz mnie czasem objąć?
Irga podniósł głowę i spojrzał na mnie. W błękitnych oczach błyszczało
zaskoczenie, niedowierzanie i nieśmiałe pragnienie.
– Chcę. Ale boję się, że dostanę po twarzy.
– Dostaniesz, – potwierdziłam. – Ale trochę później.
Irga przysunął się bliżej, objął mnie, a ja przytuliłam się do jego piersi i
zaszlochałam.
– Uratowałam życie bratu Lewana.
Nekromanta westchnął, a później powiedział:
– To znaczy, że było to konieczne.
– Myślałam, że będziesz temu przeciwny, jak Otto.
– Minął czas, kiedy mogłem ci doradzać, co robić.
– A Otto nie wstydził się powiedzieć, co o tym myśli.
– On jest twoim najlepszym przyjacielem, a ja... byłym mężem.
Stuknęłam go po kolanie i zapłakałam:
– Stałeś się byłym, ponieważ mnie rzuciłeś! Jesteś idiotą! Nienawidzę cię! Nie
tak, jak brata Lewana, żeby pluć, ale tak, żeby bić! Długo! Mocno! Nogami!
Wałkiem!
– Nie mamy w domu wałka, – szepnął mi Irga w szyję.
– Teraz nie mamy wspólnego domu! W naszym mieszkaniu żyje jakiś
paskudnik! Nekromanta niedorobiony, zamiast ciebie!
Skórą wyczuwałam oddech Irgi, przez co złościłam się jeszcze bardziej. Potem
silnie zakręciło mi się w głowie, aż musiałam ją opuścić między nogi i jakiś czas
głęboko oddychać. Uzdrowicielska herbatka próbowała wyrwać się na wolność,
lecz jej nie pozwalałam.
– Olu, – powiedział nekromanta poważnym głosem. – Powierzysz mi swoje
życie?
– Tak, – odpowiedziałam bez wahania, lecz potem oprzytomniałam: – To
znaczy... nie wyjdę za ciebie za mąż!
Irga uśmiechnął się.
– Ja teraz nie o tym. Usiądź wygodniej i popatrz na mnie.
Posłuchałam. Irga wziął mnie za ręce i powiedział:
– Zrelaksuj się i zaufaj mi.
Kiwnęłam głową. W końcu wiedziałam, kiedy nie należało sprzeciwiać się Irdze
i miałam pewność, że nie chciał wyrządzić mi krzywdy. Prócz tego było mi
teraz źle i z przyzwyczajenia miałam nadzieję, że mądry i wszystkomogący
nekromanta wymyśli, jak naprawić sytuację.
Irga zamknął oczy i zaczął szeptać zaklęcie. Zdziwiło mnie to. Zazwyczaj znał
je na pamięć i działał natychmiastowo.
A potem poczułam, jak wnętrzności podeszły mi do gardła. Zacisnęłam zęby,
żeby nie stęknąć. Przegryzłam usta, ponieważ ból stopniowo narastał. Na
skroniach Irgi pojawiły się krople potu.
Wszystko skończyło się w przeciągu jednej minuty. Poczułam znaczną ulgę.
Trochę tak, jakbym właśnie wychodziła z ciężkiej grypy, lecz wiedziałam, że
choroba już odpuszcza.
Nekromanta ciężko oddychając, rozmasowywał sobie skronie.
– Irga, co z tobą? – zaniepokoiłam się.
Słabo się uśmiechnął.
– Zaraz przejdzie, po prostu nie jestem tak wielkim specjalistą od transformacji
energii magicznej, jak ty.
Irga pochylił się i zaczął powoli wydychać z siebie powietrze, które
przemieniało się w czarny dym i opadało na ziemię brudnymi skrawkami.
Bojaźliwie podwinęłam nogi pod siebie i podciągnęłam spódnicę.
W końcu nekromanta głęboko westchnął, odrzucił włosy z twarzy swoim
zwyczajnym ruchem i odwrócił się do mnie.
– Dlaczego byłaś pełna martwej energii?
– Ja?
– Widziałem podobną u niedoświadczonych nekromantów, którzy podnosili
zombie i w czasie sterowania nimi nie byli w stanie zamknąć energetycznego
kanału tak, żeby tylko oddawać energię, lecz jej nie otrzymywać. Energia, która
przeszła przez martwe ciało, będzie niszczyć żywe.
– Niesamowite, – powiedziałam zaskoczona. – To dopiero numer! Ponownie
próbowano mnie zabić?
– Proszę, opowiedz mi wszystko szczegółowo, – poprosił Irga.
Poinformowałam go o detalach procesu leczenia Akima.
– Jasne. Nie, tym razem nie chciano cię zabić. Po prostu uzdrowiciele byli w
tym temacie niekompetentni. Kiedy mag zamienia swoją energię na cudzą, to
jest to już dział nekromancji. Uzdrowiciele pracują w obszarach, które znają. Złą
energię zamienili na dobrą, tak jak ich uczono. Złą zwrócili właścicielowi, niech
jego organizm sam sobie da z tym radę. Lecz twoja własna energia, która krąży
w aurze, jest żywa. A ta, którą ci zwrócono, martwa... hmm, uczyliście się teorii
na zajęciach z nekromancji, prawda?
– Uczyliśmy się... Nie pamiętasz, jak napisałeś mi pracę zaliczeniową?
Irga prychnął.
– Widocznie za tych uzdrowicieli pracę zaliczeniową także ktoś napisał. Nie
martw się, oczyściłem cię.
– A uzdrowiciele też mogli tak zrobić?
– Nie wydaje mi się. To specjalne nekromanckie techniki, prócz tego dostępne
tylko dla wąskiego grona magów.
– Przechwalasz się? – wymamrotałam.
– Olu, nie o to chodzi! Powiedziałem ci to, żeby wyjaśnić sytuację. Jeśli chcesz,
to ciebie też pochwalę.
– Oczywiście.
– Zrobiłaś z bratem Lewana to, czego dokonało niewielu. To bardzo rzadki
przypadek. Żywy człowiek to w końcu nie to samo, co martwe, bezwładne ciało.
– Jestem zarąbista? – ucieszyłam się. – Jestem silniejsza od ciebie?
Irga leciutko strzelił mnie po nosie.
– Nie, jesteś po prostu specjalistką od transformacji i transferu magicznej energii
na poziomie magistra. A ja jestem magistrem nekromancji. Nie sądzisz, że
razem tworzymy harmonijną parę?
Przeciągnęłam się, wstałam i wyjęłam z kieszeni czekoladkę.
– To dla ciebie, za moje leczenie. Dziękuję za kurtkę.
Zmusiłam się, aby zrzucić kurkę na kolana Irgi i nawet nie zadrżałam, kiedy
chłodne, wieczorne powietrze na schodach przewiało mi plecy. Nekromanta,
mrużąc oczy, patrzył na mnie z dołu. Bardzo chciałam siąść mu na kolanach,
odrzucić długo nieobcinane włosy z jego twarzy i całować, całować, całować do
nieprzytomności. Ale czy mogę mu tak szybko wybaczyć? Męczyłam się przez
kilka miesięcy!
– Dlaczego przyszedłeś do Domu Uzdrowień? – spytałam, jakby nie było to dla
mnie oczywiste.
Zapewne chciałam jeszcze raz usłyszeć jego głos, zanim się rozstaniemy. Kiedy
znowu zobaczę Irgę? Jutro teleportuję się do Czystiakowa, a on do Rorritoru, a
stamtąd do ojca, dalej walczyć z nieumarłymi.
– Chciałem się z tobą pożegnać.
– Pożegnać? – głos mi się złamał. Jak to pożegnać? Na zawsze? A co ze
słowami o wiecznej miłości? Irga wyczytał z moich oczu wszystko, co chciałam
powiedzieć, lecz czego duma nie pozwalała mi przyznać.
– Tak, dziś w nocy teleportuję się do Rorritoru. Muszę napisać wypowiedzenie z
pracy. Potem będę musiał poszukać nowej pracy w Czystiakowie. Jak myślisz,
miastu przyda się jeszcze jeden nekromanta?
Kiwnęłam głową. Pocałuj mnie w końcu, idioto! Nie mogę cię o to poprosić,
przecież jestem obrażona!
– A później... Później pragnę podbić serce najlepszej kobiety we wszechświecie
i ożenić się z nią.
– Myślisz, że się zgodzi? – Irgo, zapragnij mnie jeszcze kiedyś pocałować!
Przypomnę ci tę rozmowę na schodach!
Nekromanta wzruszył ramionami i założył kurtkę.
– Nie wiem. Moja najlepsza kobieta na świecie jest bardzo uparta i pamiętliwa.
Lecz innej nie potrzebuję.
Nagle pomyślałam o tym, że Irga jest jednym z najlepszych nekromantów w
królestwie, prócz tego nie tylko nekromantą, ale też i bojowym magiem. I o tym,
jak kiedyś postanowiłam odświeżyć zasady tworzenia golemów, a stworzone
przeze mnie stworzenie postanowiło wskoczyć na siedzącego za stołem Irgę. I
jak jednym pstryknięciem palców unicestwił golema, a potem długo otrząsał się
z resztek, z których tamten był zrobiony. Później śmiał się razem ze mną. Nie
obrażał, lecz śmiał się.
Każdego dnia naszego wspólnego życia dostosowywaliśmy się do siebie
nawzajem, studiowaliśmy swojego partnera, metodą prób i błędów
dowiadywaliśmy się, co sprawia przyjemność naszej drugiej połówce...
Irga milczał, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakby nie mógł się nacieszyć.
Takie pełne absolutnej miłości spojrzenie widziałam u niego podczas naszej
pierwszej nocy, kiedy między nami jeszcze nie stał pocałunek Żywka ani moja
śmierć od zębów zombie, ani gromadzące się przeciwności.
Nie wytrzymałam i rzuciłam się na Irgę. Tym razem albo tego oczekiwał, albo
szybciej zareagował, ale złapał mnie w swoje objęcia i uniósł twarz, żeby
wygodniej mi go było pocałować. Jak bardzo za tym tęskniłam, za jego ustami,
za jego objęciami, za jego powściągliwym podnieceniem, tak niepodobnym do
palącego pragnienia Żywka, ale tak idealnie pasującym do mnie!
Przerwało nam delikatne pokasływanie. Z niechęcią oderwałam się od Irgi i
popatrzyłam do góry. Stał tam uzdrowiciel Akima. W rękach trzymał dużą tacę z
różnego rodzaju słoiczkami. Przeszkadzaliśmy mu w przejściu.
– Martwiłem się, co z panią, – powiedział uzdrowiciel. – Widzę, że nieźle.
„Zaraz tobie będzie źle”, – radośnie pomyślałam i wyjaśniłam Irdze:
– To ten uzdrowiciel, który prawie wpędził mnie do grobu martwą energią.
Nekromanta kiwnął głową w zrozumieniu.
– I... Irgo, mam nadzieję, że nie pomyślałeś, że ci wybaczyłam?
– W żadnym razie, – zapewnił mnie były mąż. – Jestem przekonany, że jeszcze
poznęcasz się nade mną do oporu.
– Zasłużyłeś.
– Zasłużyłem.
Odeszłam do swojej izby, mając nadzieję, że Irga w zwyczajny mu, elegancki
sposób, rozdepcze uzdrowiciela na miazgę i pomści mnie.
Otto czekał na mnie, siedząc na łóżku. Na zewnątrz zapanowała ciemność, a
światło lampy ukazało zmartwioną twarz najlepszego przyjaciela.
– Olu? Co się stało? – przypatrzył mi się uważniej i pokręcił głową. – Oh-oh.
Chcesz, zgadnę, czym się przed chwilą zajmowałaś?
– Zgaduj, – zezwoliłam, przygotowując się do bijatyki.
– Całowałaś się z Irgą.
– Skąd wiesz?
– Pysk masz strasznie zadowolony.
– Pysk, tak?
– To nie jest twarz dumnej, silnej i pewnej siebie kobiety, to pyszczek
zadowolonego kota nad miską śmietanki! A dokładniej – kotki!
– No wiesz! Tego już za wiele!
– Za wiele, to obserwowanie twojego cierpienia przez kilka miesięcy! Kiwnął na
ciebie palcem, a ty przybiegłaś jak szczeniak! – Otto był wściekły, jego głos
drżał, a jego broda splątała się, przypominając wronie gniazdo.
Siadłam koło niego i bardzo cicho powiedziałam:
– Otto, w moim życiu są dwie osoby, które są mi bliższe nawet od mamy. To ty i
Irga. Jeśli następnym razem to ty popełnisz błąd, jak mam zareagować? Jeśli to
ty mnie nagle obrazisz, to także będę płakać po nocach. Lecz potem ci wybaczę.
– Nie zdradziłem cię! Nie rzuciłem cię!
W milczeniu objęłam przyjaciela. Wiedziałam, że mnie kocha, że jestem mu
bliższa od siostry i zdrada Irgi uderzyła go prawie tak mocno jak mnie. Jednak
wiedziałam, co powinnam robić dalej i od czego muszę zacząć odbudowę
swojego życia osobistego.
– Dlaczego tak się stało? – powiedziałam. – Dlaczego?
– Ponieważ najpierw trzeba myśleć, rozmawiać, a dopiero później robić. Jak my
dwoje. A nie wymyślać sobie, że nocne pożycie daje możliwość czytania myśli
drugiej połówki i potem męczyć siebie oraz najbliższych.
– Zobaczymy, gdy sam się ożenisz.
– Jak dobrze, że to będzie nieprędko! – Otto leciutko stuknął dłonią w moje
czoło. – Moja kochana, bezmyślna dziewczyno.
Naszą idyllę przerwał uzdrowiciel, który podał nam po miksturze i długo
krzyczał, że nie przestrzegamy czasu przyjmowania leków. Próbowałam
protestować, obwiniając uzdrowiciela ni Piniaty o wykorzystywanie chorej i
poszkodowanej mnie, ale po groźbie wyrzucenia zbyt aktywnej pacjentki,
ucichłam. Zdecydowałam się docierpieć do jutra i przekląć całą stolicę już w
teleportacyjnej wieży.
Po wykładzie na temat zachowania w Domu Uzdrowień, posłusznie położyliśmy
się do łóżek... Żeby zostać obudzonymi wczesnym rankiem.
– Wstawajcie! Szybko!
– Co się dzieje? – ziewnął Otto.
– Musicie pojawić się w sali tronowej. Król będzie was nagradzać! Olgierdo! Z
rana wyglądasz tragicznie.
– To nie przeszkodzi mi wybrać się do twojej matki i wyznaczyć datę ślubu, –
odparłam, próbując rozczesać palcami włosy.
– Nie miałem niczego złego na myśli, – poprawił się Blondyn. – Wyglądasz
bardzo ponętnie zaspana! Zbierajcie się, trzeba was odpowiednio przygotować!
– A ja nie wziąłem rytualnego topora, – westchnął Otto.
– I tak by cię nie wpuszczono z bronią, – Lim chwycił moją torbę i skierował się
do wyjścia. – Szybciej, szybciej! Przykażę odesłać rzeczy do teleportacyjnej
wieży, od razu po ceremonii się tam udacie.
– Skąd taki pośpiech? Ledwie świta! Czy ceremonie odbywają się tak wcześnie?
Blondyn ze zdziwieniem spojrzał na mnie.
– Oczywiście, że nie! Ale jesteś moją narzeczoną! Narzeczoną przyszłego
burmistrza stolicy! Czy planujesz wybrać się na przyznanie nagrody wyglądając
w ten sposób?
– Aha, w takim razie jedziemy do salonu urody! – w końcu się obudziłam.
Lim przewrócił oczami.
– Dzień dobry, Olu! Rusz się!
W salonie urody Blondyn pokazał wszystkie swoje najgorsze cechy,
przypominając mi czasy uniwersytetu, kiedy był przywódcą lokalnej bandy.
Czepiał się, narzekał, pogardliwie cedził słowa, krytykował i doprowadzał do
szału personel znanego mi już salonu urody. Jednak dziewczęta znosiły ze
stoickim spokojem przytyki Lima i tylko uśmiechały się w odpowiedzi. Mnie
samej do takiej obsługi klienta było jeszcze bardzo daleko.
– Posłuchaj, mój narzeczony! – nie wytrzymałam, kiedy skrytykował kolor i
fason piątej z kolei sukni, w której wyprowadzono mnie, by mu pokazać. –
Może znowu prześpisz się na kanapie, jak ostatnim razem
– Oszalałaś? Tam będą dziennikarze! Będziemy we wszystkich czasopismach!
Na salonach będą o nas mówili jeszcze przez miesiąc! Musisz być doskonała!
– Mogę odmówić?
– Nie.
– Jesteś tego pewny?
– Tak. Olgierdo, nie nadużywaj mojej cierpliwości! Też muszę się przygotować!
– Idź i przygotuj się, – rozzłościłam się. Zmęczyło mnie przebieranie się i
bardzo chciało mi się jeść. – Dlaczego się do mnie przyczepiłeś? Nie jestem w
stanie sama wybrać sukni?
– Nie masz ani smaku, ani pojęcia o modzie. Ten odcień jej nie pasuje, dajcie
turkusową.
– Z każdym dniem coraz mniej chcę wyjść za ciebie za mąż, – zauważyłam, jak
pracownice salonu zerkają na siebie. Pożywka dla plotek, a jednocześnie jeden z
powodów, przez które się „rozstaniemy”.
– Zamknij buzię, – brutalnie przerwał mi Blondyn i wtedy zrozumiałam, że się
tak zachowuje, ponieważ bardzo się wszystkim przejmuje.
Jednak nie powinien się tak zachowywać! Też mi narzeczony! Tego nie
wybaczyłabym nawet mężowi. Odepchnęłam dziewczęta, które rozsznurowały
moją suknię i podeszłam do Blondyna.
– Idź mi stąd, natychmiast! – cicho, lecz twardo powiedziałam. – Denerwujesz
się i działasz mi na nerwy. Idź, napij się herbaty. Lub zjedz bułeczkę. Ludzie
tutaj są profesjonalistami, więc im zaufaj. I Lim, jeśli jeszcze raz pozwolisz
sobie tak do mnie mówić, to znajdę sposób, żeby się zemścić. Nie zapominaj, że
nie jestem pieskiem salonowym!
Blondyn patrzył na mnie w milczeniu. Skrzydełka rodowego nosa drżały mu od
ledwie powstrzymywanej złości. Poklepałam go po ręce.
– Idź, napij się herbatki.
Odwrócił się gwałtownie i wyszedł.
– Zdejmujcie suknię, – powiedziałam do dziewcząt, które aktywnie dyskutowały
o wydarzeniu za pomocą spojrzeń i ruchów brwi. – Przymierzmy turkusową, tak
jak proponował Lim.
W turkusowej sukni moja twarz przypominała odcieniem świeżo powstałego
zombie. Ucieszyłam się, że Blondyn jeszcze gorzej dobiera kolory ode mnie i
poprosiłam dziewczęta, aby ubrały mnie według ich smaku, tak żebym nie
straciła swojej indywidualności i nie zamieniła się w kukłę arystokratki. Za to
obiecałam opowiedzieć najnowsze nowinki o zamachu na króla w centrum
wystawowym.
Godzinę później ze zdziwieniem przyglądałam się sobie w lustrze. To byłam
zwyczajna ja. Spódnica, koszula, mnóstwo biżuterii, włosy związane z tyłu w
nieporządny kok i jednocześnie jakby nie ja. Pewna siebie. Imponująca. Śmiała.
Silna. Rozpromieniona. Niesamowicie piękna.
– Jak? – zapytałam ochrypłym z przejęcia głosem. – Jak wy to zrobiłyście?
Dziewczęta uśmiechnęły się i rozłożyły ręce:
– Podkreśliłyśmy pani indywidualność, jak pani prosiła.
– Czy ja jestem właśnie... taka?
– Dokładnie taka.
Zapewne powiedziały tak, ponieważ chciały, żebym podzieliła się z nimi
najnowszymi plotkami, ale tak bardzo chciałam w to wierzyć! Nacieszywszy
oczy swoim widokiem jeszcze przez chwilę, weszłam do komnaty, gdzie
oczekiwali na mnie Otto i Lim. Szłam ostrożnie, jakbym bała się rozbić swój
nowy wizerunek i ponownie przemienić w zwyczajną Olę.
W poczekalni uczesany, przystrzyżony, z zafarbowanymi ponownie na czarno
włosami Otto melancholijnie jadł malutkie kanapeczki. Blondyn niecierpliwie
chodził po pokoju. Lim także wyglądał inaczej. Jak najprawdziwszy szlachcic,
syn hrabiego. Jasne włosy zostały starannie ułożone, a ubiór podkreślał
sportową sylwetkę, ukrywając skutki leniwego trybu życia. Blondyn odwrócił
się, słysząc moje kroki, a jego oczy rozszerzyły się.
– O! – powiedział, obchodząc mnie dookoła. – No, no!
– Podoba się? – zapytałam. Całkiem nie spodobała mi się nadzieja, brzmiąca w
moim głosie. Pofolgowałam sobie i na dodatek przed kim? To przecież Blondyn,
ten sam, który znęcał się nade mną na Uniwersytecie! Który przyjaźnił się z
Lewanem i jego bratem!
Blondyn obszedł mnie jeszcze raz, chmurnie strosząc brwi, a potem szepnął, dla
niepoznaki delikatnie mnie obejmując:
– Jak bardzo się cieszę, że nigdy nie zostaniesz moją żoną!
– Tego, jak ja się cieszę, nie oddadzą słowa! – nie zostałam mu dłużna. Mógłby
chociaż komplement powiedzieć!
– Idziemy? – zapytał półkrasnolud. – Czy jeszcze chcesz coś zjeść?
– Już jadłam. Otto, jak wyglądam?
– Eee... – najlepszy przyjaciel, który zwykle zauważał u mnie wszystkie zmiany,
zmarszczył czoło. – Masz na myśli nowe ubrania czy w ogóle?
– W ogóle. Jakie robię wrażenie?
Półkrasnolud wzruszył ramionami:
– Takie jak zawsze.
– Jak zawsze? – zdziwiłam się.
Blondyn niecierpliwie machnął ręką.
– Chodźcie już!
W czasie, gdy szliśmy do karety, dopytywałam Otta:
– Nic się we mnie nie zmieniło? Nie wydaje ci się, że stałam się jakaś taka...
lepsza?
– Hmm, – półkrasnolud sięgnął do brody, ale przypomniawszy sobie, że wypada
pozostać uczesanym chociaż do ceremonii, zatrzymał się. – Olu, wyglądasz...
jak zawsze! Co mam ci powiedzieć? Że jesteś olśniewająca, piękna i godna
królewskiej ceremonii?
– Wygląda jak kwintesencja Oli, – skrzywił się Blondyn. – Tylko ty, Otto, tego
nie zauważasz, ponieważ dla ciebie ona zawsze tak wygląda.
Siadłam do karety i patrzyłam w okno, próbując nacieszyć oczy widokiem
stołecznych ulic. Jednak w końcu nie wytrzymałam i zapytałam Lima, który
siedział obok, przygotowując się do odegrania roli kochającego narzeczonego.
– A co ty we mnie zobaczyłeś? Wydaje mi się, że byłeś zaskoczony, tam, w
salonie.
– Co zobaczyłem? – w zamyśleniu przygładził uczesanie. – Że wydoroślałaś.
Tak. I że stałaś się niebezpieczna.
– Niebezpieczna?
– Tak. Dlatego też bardzo się cieszę, że nigdy nie zostaniesz moja żoną.
Wieczna walka o władzę to nie jest życie rodzinne. Poza tym...
Zamilkł i zaczął się przyglądać pierścieniom na palcach. Spojrzeliśmy na siebie
z Ottem. Półkrasnolud pokazał mi swoją mimiką, żebym się dowiedziała, co
takiego Lim przemilczał.
– Poza tym co? – zapytałam. – Powiedzże! Proszę!
– Poza tym – powiedział Lim tak zdecydowanie, jakby zamierzał zanurkować w
przerębel, – bardzo się cieszę, że nie jesteśmy obecnie wrogami. Widziałem, co
dzieje się z tymi, którzy stają wam na drodze.
– Za to bardzo miło się z nami współpracuje, – powiedział Otto.
– Tylko z wielostronicową umową, w której uregulowane jest każde kichnięcie!
– z lekkim uśmiechem powiedział Blondyn. – Ciocia już mi opowiedziała, że z
dokumentami także działasz na profesjonalnym poziomie.
Ponownie poczułam się odświeżona, śmiała i zdecydowana. Jeśli nawet
Blondyn potwierdził moją znakomitość, to już znaczy wiele.
Przyjechaliśmy do królewskiego pałacu, głównej siedziby Teodoro XIII.
Niestety niewiele mogę powiedzieć o pałacu. Byłam zbyt zachwycona i
onieśmielona jednocześnie. Czy mogłabym kiedykolwiek zamarzyć o tym, że ja,
Olgierda Lacha, córka prostych robotników z małego, prowincjonalnego
miasteczka, pójdę na przyjęcie do króla, a prócz tego zostanę nagrodzona za
jego ratunek!
Blondyn mocno pociągnął mnie za sobą, nie pozwalając się zatrzymać i
otwierać ust przy podziwianiu kolejnych cudów. Od czasu do czasu witał się z
kimś ukłonem, a ja bezmyślnie kiwałam głową i uśmiechałam się.
Wspaniałe, szerokie schody, kolorowe sale, korytarze, ogromne drzwi
zachwycające swoimi rzeźbieniami, straż w mundurach.... Trafiliśmy do sali
tronowej. Odwróciłam się w stronę Otta, szukając moralnego wparcia. Wydawał
się wstrząśnięty, mimo to wycisnął z siebie uspokajający uśmiech.
Głos herolda ogłaszającego nasze przybycie zabrzmiał w moich uszach strasznie
głośno. Blondyn pociągnął mnie za sobą. Jak udawało mu się stworzyć pozory
dostojnego spaceru jako udana para i ukrywać to, że praktycznie ciągnął mnie
do przodu, bo nie byłam w stanie nawet myśleć z przejęcia? Zapewne z takim
darem arystokraci już się rodzą. Spojrzałam w prawo. Twarz Lima przybrała
pozory grzecznej, lecz nie wyrażającej żadnych emocji maski. Natomiast pod
ścianą zobaczyłam wszystkie potencjalne królewskie narzeczone z panią ni
Monter na czele.
Dziewczęta patrzyły na mnie wilkiem. Poczułam, jak nagrzał się mój artefakt od
złych spojrzeń i przekleństw. Jeśli nie wytrzyma, konsekwencje mogą być
nieprzewidywalne!
Ale nie zdążyłam porządnie się przestraszyć, gdy wszystko się skończyło.
Rianna uśmiechnęła się i niespodziewanie powitała mnie salutem, który bojowi
magowie adresowali wyłącznie wobec siebie nawzajem. Pamiętam, jak na
Uniwersytecie był to powód zaciętej zazdrości na naszym wydziale. Wtedy
trochę nas pocieszało, że nawet nie wszyscy magowie-praktycy są uważani za
godnych tego salutu.
A teraz i ja zostałam włączona do tej grupy wybranych. Było to tak
zadziwiające, że się potknęłam.
Blondyn ścisnął mój łokieć aż do bólu i syknął:
– Uśmiechaj się i patrz na króla.
Podeszliśmy do tronu i nisko się pokłoniliśmy, a potem przyklęknęliśmy na
jedno kolano. Z ciekawością przyglądałam się Teodoro Trzynastemu. Był to
mężczyzna w wieku czterdziestu pięciu lat, który wyglądał znacznie gorzej niż
na swoich oficjalnych portretach. Na jego nalanej twarzy nieustanne nocne bale,
kochanki zmieniane jak rękawiczki, tłuste i obfite jedzenie, pozostawiły swój
ślad, który nie dawał się już zamaskować starannie nałożonym makijażem. Król
wstał. Spojrzałam na jego potężny brzuch, związany szerokim pasem ze złotym
haftem i odwróciłam wzrok. Koszmar. Dziewczęta rywalizowały o możliwość
stania się królową i spania z nim? Czy to może dać szczęście? A może korona
wynagradza wszystko?
U boku króla stała grupa szykownie ubranych wielmożów. Wśród nich
rozpoznałam starszego Gopko i specjalnego wysłannika krasnoludzkiej
społeczności. Ork patrzył na mnie taksującym wzrokiem, niezwykle
przypominającym spojrzenie jego syna. A wysłannik z widoczną dumą
uśmiechał się do Otta. Tak nieczęsto krasnoludy zostawały bohaterami naszego
królestwa!
– Poddani! – powiedział król donośnym głosem. – Dzisiaj nagradzam tych oto
odważnych Mistrzów Artefaktów, którzy uratowali moją osobę. Bardzo raduje
mnie, że jednym z nich jest krasnolud! To otwiera nowe horyzonty dla naszej
współpracy z tą wspaniałą rasą, której do tej pory nie doceniliśmy należycie! Me
serce przepełnia radość, gdy widzę, jak przepiękną narzeczoną wybrał sobie syn
burmistrza stolicy!
Mistrz ceremonii kiwnął głową.
– Wstajemy, – szepnął do mnie Blondyn.
Podnieśliśmy się, po czym Lim zrobił krok w tył, zostawiając mnie samą z
Ottem. Ponownie spanikowałam. Jak mam się zachować? Może powinnam się
ukłonić? Albo jeszcze coś innego?
Mistrz ceremonii podał królowi na poduszeczce dwa masywne, złote łańcuchy,
na których znajdowały się ordery. Otto gwałtownie westchnął i skierował rękę
do brody. Potem ją opuścił. Jego dolna warga zdradziecko zadrżała. Też byłam
gotowa rozpłakać się przez powagę sytuacji. Podążając za znakami
koordynatora, ponownie uklęknęliśmy na kolanie i opuściliśmy głowy.
Król zwiesił na naszych szyjach łańcuchy i wygłosił długą mowę o znaczeniu
lojalności wobec całej Sitorii, jaki i w szczególności wobec korony. Nie
słyszałam jej, próbując przypatrzeć się swojemu orderowi. Otto dotknął moich
palców i uścisnął je. Spojrzeliśmy na siebie. Czy to naprawdę się dzieje?
– Teraz pragnę skierować słowa do wszystkich dziewcząt królestwa! – król
zawiesił głos. – I tych, które z honorem przeszły wszystkie sprawdziany w
czasie konkursu na królewską narzeczoną. Me serce podbiła Olgierda Lacha!
– Co?! – wrzasnęłam, przerywając dramatyczną pauzę. – Co-co?
Mistrz ceremonii dawał mi rozpaczliwe znaki, jednak nie zwracałam na niego
uwagi. Skoczyłam na równe nogi. Otto poszedł w moje ślady, tak samo
oszołomiony, lecz zawsze gotowy wstawić się za mną.
Blondyn z tyłu syknął, nakazując mi przyzwoite zachowanie, lecz było to
bezsensowne. Miałam w głowie taki natłok myśli, że nawet nie starałam się ich
zrozumieć. Więc teraz będę musiała wyjść za mąż za króla? Ale ja nie chcę!
Król pospiesznie cofnął się do stopni prowadzących na tron, potem
majestatycznie wszedł po nich i siadł.
– Tak, – powiedział, – podbiła pani me serce! Panna, która gotowa za cenę
własnego życia ratować króla, godna jest miana królowej!
– Ale ja... – wyjąkałam, lecz mój głos przepadł wśród szumu głosów dworzan.
Mimo to Blondyn mnie usłyszał.
– Zabiję cię, – szepnął mi do ucha. – Poważnie.
Wszystko zrozumiałam i stwierdziłam, że lepiej zamilknąć. Przecież nie
zaciągną mnie do Świątyni Rodu siłą? Najważniejsze, żeby niczego nie jeść ani
nie pić. Wypijesz kielich wina – ups! – i budzisz się jako królowa! I czekasz
tylko na atak pokrzywdzonej szlachty. Lub króla w sypialni. I nie wiadomo, co
gorsze!
Mistrz ceremonii podniósł rękę i w sali tronowej ponownie zapanowała cisza. Z
tęsknotą spojrzałam na ogromne okna z witrażami, przez które wpadało
wielokolorowe światło. Wypuścicie mnie do domu, będę grzeczna!
– Jako monarcha, który troszczy się o swoich poddanych, muszę jednak odstąpić
i życzyć młodemu hrabiemu ni Monter szczęścia w życiu rodzinny!
Wszyscy zaczęli klaskać. Zachwiałam się, jednak młody hrabia ni Monter był w
pogotowiu.
– Ja i Olgierda jesteśmy wdzięczni Jego Królewskiej Mości za okazane
zaufanie. Nasze życie to służba koronie, – szturchnął mnie w bok, ale byłam w
takim stanie, że ledwo wymamrotałam:
– Taa-aak.
Otto w ogóle nie mógł nic z siebie wydusić i tylko kiwnął głową.
Ukłoniliśmy się i wycofaliśmy tak, aby nie odwrócić się do króla plecami.
– Uśmiechaj się, uśmiechaj, – syczał Blondyn.
Podchodzono do nas z gratulacjami, jednak wszyscy winszujący zlali mi się w
jedną zamazaną plamę. Lim w pełni panował nad sytuacją, a ja czułam tylko
ciepłe, stwardniałe palce Otta, który wczepił się we mnie niczym w koło
ratunkowe. A ja trzymałam się go tak samo mocno. Miałam wrażenie, jakbyśmy
byli rozbitkami na morzu.
Doszłam do siebie dopiero w objęciach Rianny.
– Wyglądasz na zagubioną, – powiedziała do mnie magiczka. – Ale rozumiem
cię. Gdy otrzymywałam swoją pierwszą nagrodę, też się tak czułam. A tu
jeszcze król...
– Tak, – powiedziałam. – Król. To było nieoczekiwane. Całkowicie
nieoczekiwane.
– Nic, nic, – Rianna roześmiała się. – Masz ciekawe życie.
A potem nachyliła się nade mną i szepnęła:
– A Irga o tym wie?
Zjeżyłam się.
– Podsunę mu odpowiednią gazetę, jeśli nie masz nic przeciwko, – magiczka
uśmiechnęła się szelmowsko.
– Co ty? Oczywiście, że nie mam! Najważniejsze to zdążyć się schować, kiedy
przyjdzie mnie szukać, żeby jako pierwszy zaciągnąć mnie do Świątyni Rodu.
– O, więc się pogodziliście?
– Jesteśmy w trakcie.
Rianna podniosła brwi ze zdziwienia i spytała:
– Mam nadzieje, że się nad nim trochę poznęcasz!
– Oczywiście, – zapewniłam. – Nie martwisz się o Lidię? Jak ona przeżyje, że
Irga wraca do Czystiakowa?
– Oj, będzie cierpieć, pisać okropne wiersze i płakać w poduszkę. Potem ojciec
wyda ją za kogoś za mąż. W końcu Lidia przeszła wszystkie etapy
sprawdzianów królewskiego konkursu. Kochana rodzinka przyjmie zalotników z
otwartymi rękami. Tak więc martw się tym.
Obok nas przeszli kelnerzy z szampanem i zakąskami. Przełknęłam ślinę, lecz
nie zdecydowałam się sięgnąć po coś z tacy. A magiczka wzięła kieliszek i upiła
łyk, a potem przymknęła oczy w zadowoleniu. Żeby nie myśleć, ile kalorii
spaliłam tego ranka z rozemocjonowania, zapytałam:
– Rianna, a ten salut bojowych magów był skierowany do mnie?
– Oczywiście, – powiedziała. – Zasłużyłaś na niego, czyż nie? Czy te opowieści,
które docierają do mnie, nie odpowiadają prawdzie?
– Jeśli wiem coś o opowieściach, to to, że są znacznie przesadzone, –
rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Blondyna. Dlaczego mnie zostawił?
Chcę do domu, ale nie wiem, jak stąd odejść.
Lim rozmawiał o czymś z ojcem, Otto zaś maglował wysłannika krasnoludów. A
do mnie zbliżał się starszy ork. Zdławiłam pragnienie ukrycia się za Rianną i
przywitałam Gopko uśmiechem.
– Czy pozwoli pani, że porozmawiamy? – grzecznie zapytał ojciec Żywka.
Uścisnęłyśmy sobie ręce z magiczką i patrzyłam na orka, domyślając się, co
takiego mi powie.
– Order z rąk króla, zwycięstwo w konkursie, narzeczony sam syn burmistrza
stolicy... szybko robisz karierę, Olgierdo.
– Staram się, – powiedziałam.
– Więc jak to było? Wodziłaś za nos Żywka, mając już narzeczonego? – w
głosie Gopko zabrzmiała groźba.
– Oczywiście, że nie, – obraziłam się. – Z ni Monterem wszystko jakoś tak
szybko się potoczyło...
– Jesteście oficjalnie zaręczeni. Złożyliście już sobie przysięgę?
– Nie. A dlaczego pan pyta?
– Chcę wiedzieć więcej o ludzkich zwyczajach, – uśmiech starego orka był
uroczy. – Gratuluję nagrody.
– Dziękuję.
Gopko skinął głową, a potem szybkim krokiem opuścił salę tronową.
– Czas na nas, – podszedł do mnie Blondyn. – I to jak najszybciej, jeśli nie
chcesz wyjść za mnie za mąż w przeciągu najbliżej półgodziny. Moi rodzice
knują bardzo malownicze plany, które mi się zdecydowanie nie podobają. Tak
więc teleportuję się z wami. Sądzę, że wystarczy mi kontaktów z rodzicami.
– Koszmar, – powiedziałam. – Jak bardzo chcę do domu, do swoich wrednych i
kapryśnych klientów! Jakie miałam wspaniałe życie, a go tak nie ceniłam!
– Zgadzam się z tobą, – Lim pomachał ręką do Otta. – Dlatego też uciekam ze
stolicy.
– Proszę, – poprosiłam Blondyna, – tylko nie biegnijmy! Tak bardzo pragnę
zobaczyć pałac! Może jestem tu pierwszy i ostatni raz!
– Dobrze, – nagle zgodził się ni Monter. – Pokażemy się wszystkim tam, gdzie
jeszcze nas nie widzieli.
Wraz z Ottem przeszliśmy po korytarzach otwartych dla zwiedzających,
zaglądając do galerii malowideł i zbrojowni. Zabytkowy pałac był bardzo ładny.
Wnętrza udekorowane były z nienagannym gustem, a jakość przedmiotów robiła
wrażenie. Półkrasnolud tylko chrząkał, gdy studiował kolejne drobiazgi czy to w
pokoju muzycznym czy też pracowni rysunku.
– A dlaczego nigdzie nas nie wpuszczano w letnim pałacu? – zapytałam
Blondyna. – Tam było tyle komnat, ale wszystkie były zamknięte!
– Ponieważ w pustym korytarzu bardzo łatwo jest pozbyć się konkurencji, –
odpowiedział. – Nie przyszło ci to do głowy?
– Nie, tylko się złościłam, że we wszystkich korytarzach były blokady.
Widziałam jedynie jadalnię, salę tronową, salę balową i bibliotekę. A, i jeszcze
park.
– Wystarczy ci, – powiedział Blondyn. – Dla takich prowincjuszy i tego było za
dużo. Będziesz opowiadała swojej rodzinie do końca życia.
Prychnęłam, ale się nie obraziłam. To tylko stary, poczciwy Blondyn. Mam się
na niego obrażać?
Przespacerowaliśmy się po parku. Lim uprzejmie pożyczył mi swój surdut,
ponieważ moja kurtka została w karecie. Potem wyszliśmy ku czekającemu na
dworze powozowi. Blondyn zamarł, a jego nastrój się popsuł. Wyjął moją kurtkę
i narzucił mi ją na plecy z tak zimnym wyrazem twarzy, aż zawahałam się, po
czym zapytałam:
– Lim, a Koronna cukiernia jest daleko?
– Za rogiem, – warknął.
– I ty, jako arystokrata, możesz kupić mi paczkę czekolady?
– Mogę, ale nie kupię. Jesteś mi winna za dwie wizyty w salonie piękności. I za
zniszczoną suknię i płaszcz.
– Co ty mówisz? Za tę samą suknię, którą zniszczyłam, ratując ci życie?
Wspaniale! Chodźmy zapytać twoich rodziców, na ile by cię wycenili, a resztę
mi oddasz.
Blondyn parsknął, jak gotujący się czajnik. Otto zaś prychnął, tłumiąc śmiech.
Lim zazgrzytał zębami. Zawisłam na jego ramieniu, patrząc głęboko w oczy i
zamruczałam, jak robi to wiele ze znanych mi dziewcząt:
– No, kochany, proszę. Mój słodziaczku, czy odmówiłbyś swojej koteczce?
– Chyba demonicy, – sprostował Blondyn. – Olgierdo, ślubuję ci swoją
najsilniejszą przysięgą, że gdy wrócimy do Czystiakowa, zrobię wszystko, co w
mojej mocy, żebyś jak najszybciej wyszła za mąż! Za Irgę, orka, elfa albo za
wszystkich naraz, ale żebym miał gwarancję, że nigdy, NIGDY więcej nie
będziesz moją dziewczyną!
– Możemy o tym pomyśleć, – zamruczałam. – Możemy pomyśleć. Przecież nie
proszę cię, żebyśmy poszli do jubilera. Albo o przyniesienie śniadanie do łóżka.
Półkrasnolud nie wytrzymał i zarżał ze śmiechu.
– Ona i nie do takich rzeczy jest zdolna, – przyznał, śmiejąc się do rozpuku. –
Jeszcze jej nie widziałeś w czasie „kobiecych” dni. Nawet ja wtedy pragnę uciec
na drugi koniec świata.
– W następnym miesiącu przypomnę ci o tym, – pociągnęłam najlepszego
przyjaciela za brodę.
– Ha-ha. Aż strach się bać... Choć tak właściwie, to się nie boję. Do tego czasu
wróci Irga i będziesz się nad nim znęcać.
– Niebiańskie Siły, – jęknął Blondyn, podnosząc wzrok ku górze. – Za jakie
grzechy?
Niebiosa jednak sprawę przemilczały, więc postanowiłam pomóc bogom:
– Przypomnieć ci?
– Nie trzeba. Chodźmy po tę czekoladę.
Wziął mnie za rękę i poszliśmy. Blondyn uśmiechał się zagadkowo. Zaczęłam
podejrzewać, że coś jest nie w porządku.
– A dlaczego tak nagle zrobiłeś się taki dobry?
– Ja? He, he, he! – zaśmiał się jakoś tak histerycznie. – Nie jestem dobry.
Zbieram tylko doświadczenia. Żeby zapamiętać. Żeby wiedzieć.
– Lim, – powiedziałam poważnie, – nie sądzisz, że to przesada? Nie rozumiem,
co takiego strasznego jest w pójściu z dziewczyną do cukierni.
Prychnął w odpowiedzi.
– Nie rozumiesz. Powinienem odprowadzić cię do cukierni, powinienem
zachwycać się twoim wyglądem, powinienem pożyczyć ci okrycie, a samemu
marznąć... Nie chcę. Chcę mieć możliwość samemu decydować o swoim życiu,
czasie i surducie!
Z politowaniem spojrzałam na mężczyznę.
– Biedaczek. Nie zrozumiałeś jednej rzeczy. W prawdziwym związku nie
powinieneś niczego robić. Wtedy to ty chcesz, aby twojej ukochanej było
wygodnie. Chcesz zrobić dla niej coś miłego. I wybacz, ale przedobrzyłam z
tym „słodziaczkiem”.
Lim westchnął. Otto, do tego momentu idący spokojnie obok, nagle powiedział:
– W najprawdziwszym związku będziesz opiekował się chorą przyjaciółką przez
całą dobę, opróżniał basen oraz karmił łyżeczką. I będzie dla ciebie najbliższą
oraz najukochańszą osobą na świecie. I będziesz gotowy zrobić dla niej
wszystko, żeby tylko było jej dobrze.
Limowe „za rogiem” okazało się wyjątkowo dalekie. Przez jakiś czas szliśmy,
milcząc i rozmyślając, każde o czymś innym. Przypomniałam sobie, jak
biegałam do Irgi pracującego w laboratorium, żeby przynieść mu garnuszek z
gorącą zupą. Prowadził wtedy jakiś eksperyment i nie wracał na noc do domu.
Przypomniałam sobie, jak on nosił mnie na rękach do łazienki, kiedy skręciłam
kostkę na śliskim błocie.
Chcę do domu.
– To... – zaczął Lim, lecz nagle upadł na chodnik. Zdążyłam tylko jęknąć, gdy
mnie schwytano i wciągnięto do przejeżdżającej karety, która tylko trochę
zwolniła. Gdzieś w tyle pozostały odgłosy walki i głos rozpaczliwie
przeklinającego Otta.
Zamrugałam oczami w półmroku karety, znalazłam siedzenie i podmuchałam na
zranione dłonie. Naprzeciw siedział ojciec Żywka. Z jakiegoś powodu nawet się
nie zdziwiłam.
– Co to ma znaczyć? – ponuro zapytałam, siadając wygodniej. Podarłam
jedwabną spódnicę... Szkoda.
– To nic osobistego, tylko biznes, – powiedział Gopko. – Tak to się mówi wśród
krasnoludów?
Niezadowolona spojrzałam na orka.
– A ja mam i sprawę osobistą, i biznes, – kontynuował. – Uważam, że taka żona
jak ty, jest bardzo przydatna. Z przychylnością króla, ze smykałką do
interesów...
– Czy pan, – słabym głosem zapytałam, – chce się ze mną żenić?
Ojciec Żywka zaśmiał się.
– Nie, – otarł łzy i ponownie zaśmiał. – Jestem żonaty. Z tobą ożeni się Żywko.
W Stepii, wszystko zgodnie z prawem.
Małżeństwa zawiązane na terytorium innych królestw, były w Sitorii uważane
za prawomocne. Hmm.
– A Żywko został o tym powiadomiony? – zainteresowałam się. Jeśli wie, to go
zabiję. Nie przeżyje pierwszej wspólnej nocy. Przypomniałam sobie pocałunek
młodego orka i poprawiłam: nie przeżyje pierwszej nocy, ale po spełnieniu
małżeńskiego obowiązku.
– Nie, ale jestem przekonany, że nie będzie się temu sprzeciwiał.
– Ja się sprzeciwiam.
– Dlaczego? Czym syn ambasadora różni się od syna burmistrza stolicy? Moja
władza jest większa. Bardzo prawdopodobne, że zostanę kolejnym Wielkim
Wodzem.
Jeśli dobrze pamiętałam polityczny ustrój orków, każdemu plemieniu
przewodniczył wódź i raz na pięć lat, na ogólnym zebraniu plemion, wybierano
Wielkiego Wodza, który reprezentował Stepię w stosunkach między innymi
królestwami, godził zwaśnione klany i przydzielał pomoc w wypadku suszy lub
innych katastrof naturalnych. Jeśli wódź nie wywiązywał się ze swoich
obowiązków, to bardzo szybko nadchodził jego koniec. Dlatego też Wielkimi
Wodzami zostawały najbardziej przebiegłe i pewne siebie orki.
To dopiero! A Żywko jest taki skromny. Handluje psami... to znaczy
wilczarzami, mieszka w domu wspólnoty i sprzedaje smocze kulki po
paserskich cenach. Z takim ojcem mógłby chociaż jedną podarować, sknera!
– Sprzeciwiam się. Kategorycznie!
Gopko wzruszył ramionami.
– Newena, moja żona, też na początku była przeciwna. Lecz zdobyłem najlepszą
kobietę pod słońcem i nie żałowałem tego przez ani jedną minutę! Jest pełną
godności kobietą, która urodziła mi piękne dzieci.
Dzieci? Z przerażenia zamknęłam oczy. Wyobrażony wizerunek orczej rodziny
nie bardzo mnie cieszył. Samej Ilissy i Raula wystarczyło, żeby zrozumiała, że
nie jestem dobrą synową.
– A ile macie dzieci? – jeśli więcej niż dwoje, wyskoczę z karety!
– Przeżył tylko Żywko, mój dar od losu.
– Współczuję.
– Step to okrutne miejsce. Tym bardziej dla polityków. Ale jestem przekonany,
że ty tam z pewnością przeżyjesz.
Perspektywy nie cieszyły mnie zbytnio. Lecz zdecydowałam na razie być
uprzejma, a potem zobaczymy.
– Dziękuję, że uważa mnie pan godną przeżycia w Stepii. A dlaczego Żywko
jest darem?
– Mój najmłodszy syn. Urodził się, gdy już nie mieliśmy nadziei na dziecko.
Zrozumiałam, że surowy, starszy ork szaleńczo kocha swojego syna i jest
gotowy robić wszystko, żeby zapewnić mu to, co najlepsze. Majątek, pozycję
społeczną, żonę. Zostawać schwytaną narzeczoną nie było częścią moich
planów. Jaka Stepia, jeśli nie zdążyłam pochwalić się rodzicom nagrodą? Nie
doczekałam powrotu Irgi? Jednak to później, teraz trzeba wyjaśnić
najważniejsze sprawy.
– Co pan zrobił z Ottem?
Ambasador zapukał do woźnicy, małe okienko otworzyło się i zajrzał do niego
młody ork. Wymienili się szybkimi zdaniami w orczym języku. Zrozumiałam
zaledwie kilka słów, po czym Gopko powiedział po sitorsku:
– Potraktowano go maksymalnie delikatnie. Partner w interesach to wielki
skarb.
– A ni Montera zabili? – zainteresowałam się. Nie to, żeby było mi bardzo
szkoda Blondyna, ale to niedobrze, jeśli ucierpi z powodu moich prywatnych
spraw.
– Nie zabili. Lekko stuknęli, żeby nie przeszkadzał.
Uspokoiłam się i złożyłam ręce na piersi, zbierając siły. Nie chciałam stracić
nadarzającej się okazji.
Bogini Szczęścia, zwraca się do ciebie twoja wierna wyznawczyni, zrób coś,
proszę! Nie chcę do Stepii, chcę do domu, pójdę do twojej świątyni, przyniosę
jako prezent wiele kosztowności, kupię najdroższej czekolady.
Kareta zatrzymała się. Woźnica zajrzał do wnętrza i powiedział z silnym
akcentem:
– Kontrola przy wyjeździe ze stolicy.
– Zachowuj się cicho, – powiedział Gopko. – Nie chcę ci grozić, ale pamiętaj,
traktuję tą sprawę bardzo poważnie.
Spojrzałam na imponującą maczetę przy jego pasie i kiwnęłam głową.
Drzwi karety otworzyły się. W wejściu pojawił się już znajomy mi półelf z
kompanii Gregorego. Błagalnie spojrzałam na niego, żałując, że agent sekretnej
straży nie umie czytać w myślach. Półelf obrzucił mnie całkowicie obojętnym
spojrzeniem.
– Dzień dobry, panie ambasadorze, panienko. Wzmożona kontrola ze względu
na zamach na króla i burmistrza stolicy. Poproszę o dokumenty.
– Mam dyplomatyczny immunitet.
– Tak, panie ambasadorze, lecz panienka nie posiada. Pani dokumenty.
– Nie mam, – powiedziałam, złośliwie uśmiechając się do orka. Tu nie Step, tu
mamy cywilizację i biurokrację! A moje dokumenty znajdują się w walizce,
która czeka na mnie w wieży teleportacyjnej.
– Proszę o opuszczenie karety.
– Nie! – powiedział ork. – Mam dyplomatyczny immunitet i zabraniam panu
zabierać tą dziewczynę! Nagrodził ją dziś sam król, dlatego nie może być w
żaden sposób związana z zamachem.
– Nagroda? – półelf spojrzał na moją pierś, gdzie wisiał order. – Proszę o
dokumenty potwierdzające przyznanie nagrody!
– Nie mam, – zaśpiewałam. Dyplom zabrał Otto, ponieważ nie miałam gdzie go
położyć.
– Podróbka królewskiej nagrody? A może pani ją ukradła? Proszę opuścić
karetę!
Ork ruszył w moją stronę, ale półelf otworzył szerzej drzwi. Wraz z Gopkiem
zobaczyliśmy rząd strażników z napiętymi kuszami oraz kilku pracowników
sekretnej straży, w dłoniach których błyszczały bojowe zaklęcia. Wyglądało to
imponująco. Ojciec Żywka złożył ręce na piersi, półelf w końcu pozwolił sobie
na uśmiech, skinął na mnie i wyszłam z karety.
– Nie doceniłem cię, – powiedział za mną Gopko.
Odwróciłam się:
– Pana syn także kiedyś popełnił taki błąd. Od tego czasy nigdy nie próbuje ze
mną sposobów siłowych. Tylko miłosnych. Życzę szczęścia.
Ork tak trzasnął drzwiami karety, aż zadrżały szyby. Pomachałam ręką orkowi
na koźle. Kareta ostro ruszyła z miejsca, aż żwir poleciał spod kół.
– Uff, – powiedział półelf. – Ledwo zdążyłem. Berezowski wysłał mi
wiadomość, że ponownie masz problemy.
– A ork nie złoży skargi? W końcu to ambasador.
– Nie złoży. Przecież udokumentowaliśmy niezaprzeczalną zgodność z prawem
twojego zatrzymania. Mamy świadków, zostanie napisany raport, więc wszystko
odbyło się zgodnie z prawem!
– A skąd Gregory dowiedział się, że mam problemy?
– Nasi ludzie cię pilnowali.
– Dziękuję, ale czy nie za dużo honorów, jak na mnie jedną?
Półelf wzruszył ramionami.
– Jesteś bohaterką dnia, nagrodzoną przez samego króla, zwyciężczynią
królewskiego konkursu narzeczonych. Wszystko zgodnie z prawem. Teraz
zaprowadzą cię do teleportacyjnej wieży, gdzie już czeka der Szwarc. Makin!
Znany mi już pracownik sekretnej straży zrzucił resztki nieużytego bojowego
czaru i obdarzył mnie krzywym uśmiechem.
– Gregory powiedział, że dobrze razem pracowaliście, dlatego Makin będzie
odpowiadał za twoje bezpieczeństwo.
– Oczywiście, że dobrze pracowaliśmy, – posłałam drapieżny uśmiech do
Makina. On miał na ten temat inne zdanie, ale przy kierownictwie mądrze
postanowił go nie wyrażać. – Ale czy sam Makin wystarczy do chronienia
mnie?
– Wystarczy. Chciałbym zobaczyć tego, kto zdecyduje się na zaatakowanie
pracownika sekretnej straży na służbie.
– A ja jakoś nie chcę, – wymamrotałam, ale wolałam nie wymyślać. I tak
Gregory zrobił dla mnie wszystko, co mógł.
Makin usadził mnie w otwartej, dwuosobowej dorożce, zaprzężonej w
szybkiego, elfickiego konia. Nasza podróż z wiatrem przebiegła bez ekscesów i
przyniosła mi tylko zadowolenie. Koło teleportacyjnej wieży czekali na mnie
Otto i Blondyn. Lim obnosił się z świeżym opatrunkiem na głowie, a w rękach
trzymał... paczkę z Koronnej cukierni.
– Masz, – powiedział mój „narzeczony”, gdy obejmowaliśmy się z Ottem, –
udław się!
– Dziękuję! – szczerze podziękowałam. – Nie spodziewałam się, że ją kupisz!
– Przez tę czekoladę zostałem ranny. Głupio byłoby w końcu jej nie kupić!
– Dziękuję. Naprawdę dziękuję.
Blondyn skrzywił się.
– Możliwe, że zacząłem rozumieć, co miałaś na myśli mówiąc o prawdziwych
relacjach.
Teleportacja poszła znacznie łatwiej niż za pierwszym razem. Korona hojnie
opłaciła usługi magów-teleporterów, dlatego nie wykorzystywałam własnej
energii.
– Dom, słodki dom! – z uczuciem powiedział Otto i otarł łzy. – Przyznaję, to był
głupi pomysł. Nie powinniśmy jechać do stolicy!
– E tam! – miałam cudowny nastrój. – Nagrodzono nas orderami...
– I premią, – dodał półkrasnolud.
– Tym bardziej. Ponadto czegoś się nauczyliśmy...
– Zawarliśmy kilka lukratywnych kontraktów...
– Zawiązaliśmy przydatne znajomości...
– I prawie zginęliśmy...
– Udany wyjazd, podsumowując!
Przybiliśmy sobie piątkę. W końcowym rezultacie wyszliśmy na tym korzystnie,
a to najważniejsze.
Blondyn, którego silnie zemdliło, w końcu doszedł do siebie, wstał z ławki obok
wieży i powiedział:
– Do zobaczenia. Mam nadzieje, że będzie to nieprędko.
– Papa, słodziaczku! – naigrawając się, powiedziałam, a Otto uścisnął rękę
Lima:
– Jesteś dzielny, – szczerze powiedział. – Nie spodziewałem się.
Blondyn kiwnął głową.
– Tak, i wy potraficie... kiedy chcecie.
Po czym pożegnaliśmy się.
– Patrz Otto, – powiedziałam, gdy szliśmy po naszych ulicach. – liście na
drzewach się pojawiły. Już niedługo będzie ciepło.
– Pewnie na naszym klombie zakwitły narcyzy.
– Zapewne, – powiedziałam z wahaniem w głosie. W zimie wilczarz orka został
przyłapany na rozkopywaniu naszego klombu i bałam się, że cebulki kwiatów
zmarzły.
Doszliśmy do naszego ogrodzenia.
– Mam wrażenie, że zaraz ucałuję bramkę, – przyznał Otto. – Hmm... może
jednak nie.
Przy bramce siedziała ogromna psina.
– Poszedł stąd! – krzyknęłam. – Biegnij, daj znać właścicielowi!
Wilczarz podniósł się, otrząsnął, obwąchał mnie i powoli potupał w stronę
elfickiej dzielnicy.
– Te psy wywołują u mnie dreszcz, – powiedział półkrasnolud.
– Wilczarze, – poprawiłam go.
– Ale za to teraz pocałuję naszą bramkę!
Zadzwonił dzwoneczek przy drzwiach. Najlepszy przyjaciel zdjął tabliczkę z
wiadomością o naszym wyjeździe do stolicy, a ja dezaktywowałam ochronne
zaklęcia. Też chciałam pocałować bramkę, ale zdecydowałam, że z energicznym
okazywaniem swoich uczuć poczekam na wygodne łóżeczko.
– A to, – powiedział Otto, oglądający resztki jakiegoś pudełka na naszym
podwórku i świecąc sobie ognikiem, – sądząc po wyglądzie, elficki prezent,
który ten geniusz przerzucił przez płot, a twoje zaklęcie go popsuło.
Podeszłam bliżej i też roznieciłam ognik. Po przejrzeniu resztek daru,
stwierdziliśmy, że nie było tam nic ciekawego. Otto wniósł walizki do domu, a
ja zmiotłam podarunek adoratora na szufelkę i wyniosłam na śmieci.
– Wiesz co? – powiedziałam, wchodząc do domu, gdzie półkrasnolud już zajął
się piecem. – Nie wpuszczaj do domu żadnego z moich mężczyzn. Mów, że
jestem zajęta, śpię, choruję albo w ogóle poszłam do zakonu. Nikogo nie chcę
widzieć.
– Znowu będziesz spać ze mną? – westchnął Otto.
– Tak, będę.
– No dobrze. A czym będziesz się zajmować w trakcie dnia?
– Pracować. Odpoczywać. Wymyślę coś.
Półkrasnolud objął mnie i zapytał:
– Herbatę będziesz pić?
Siedliśmy i wypiliśmy herbatę.

Epilog
Legenda głosi, że kiedyś, dawno, dawno temu, gdzieś w czystiakowskich lasach
żył stary, mądry pustelnik, który wykopał sobie ziemiankę w korzeniach
ogromnego dębu i tam mieszkał przez wiele lat, żywiąc się jagodami i grzybami
Któregoś dnia doznał boskiego objawienia, po czym zaczęli do niego
przychodzić pielgrzymi. Przychodzili, przynosili ze sobą orzechy zakupione na
pobliskim rynku i cierpliwie czekali, aż pustelnik raczy wygłosić prawdę
objawioną. Wszystko to trwało do czasu, póki do pustelnika nie przyszedł
krasnolud. Siedział koło ziemianki dwa dni, a potem postawił na ścieżce szlaban
i zaczął pobierać opłaty za dostęp do jaśnie oświeconego umysłu. Na dodatek
wydał książkę z mądrymi sentencjami.
Skończyło się to tak, że pustelnik wyszedł ze swojej pieczary, przetrzepał skórę
przedsiębiorczemu krasnoludowi z najprawdziwszą boską siłą i zaczął pobierać
opłaty, lecz już na własny rachunek....

– …Olu! – Otto otworzył drzwi, wpuszczając do naszego domku zapach wiosny.


– Mamy taką piękną pogodę na zewnątrz! Dlaczego siedzisz w domu z książką
w swój wolny dzień? Właściwie to co cię aż tak pochłonęło?
– Statut zakonu niepokalanych sióstr, – powiedziałam, pokazując broszurę. –
Mam zamiar wstąpić do tego zakonu.
– Dlaczego? – zdziwił się półkrasnolud. – Nie przyjmą cię. Z niepokalaniem
trochę się spóźniłaś.
– Ten zakon odrzuca mężczyzn i siostra staje się czysta od momentu przyjęcia
ślubu. Po czym przysięga nie uśmiechać się do mężczyzn, nie rozmawiać z nimi
i nie nawiązywać żadnych osobistych relacji z płcią przeciwną.
– Hmm... A co z naszą pracownią?
– Otto, wystarczy mi pieniędzy na skromne, zakonne życie. Dodatkowo
będziesz mi przesyłać procent z utargu, jak każdy przyzwoity partner. A co się
tyczy ciebie... i tak miałeś zamiar zatrudnić pracowników. Bef doradzi ci
jakiegoś sensownego specjalistę od transformacji energii.
– Kochanie, wszystko rozumiem, – powiedział Otto, usiadł za stołem i spojrzał
na mnie ze zrozumieniem. – Adoratorzy cię dobijają, tak? I w ogóle wszyscy
mężczyźni wydają się być kozłami i świniami, tak? Osaczyli cię ze wszystkich
stron, nie dają czasu na oddech i przemyślenie, czego pragniesz? Jeszcze Irga do
tego czasu nie wrócił do Czystiakowa i nie całuje cię po stopach?
– Tak, – chlipnęłam. – A skąd wiesz?
– Wczoraj napiłaś się nalewki z okazji powrotu do domu i jęczałaś na ten temat
cały wieczór!
– A... no tak, teraz pamiętam.
– Mówisz poważnie?
– Absolutnie. Dziś rano byłam w świątyni Bogini Szczęścia, zaniosłam prezenty,
a w drodze powrotnej spotkałam siostrę, która dała mi ten statut.
– Widocznie po wczorajszym miałaś taki wyraz twarzy, że ta pomyślała, że
zakon męskonienawiści bez ciebie nie przeżyje, – wymamrotał Otto.
– Co?
– Nic. Poczekaj minutkę. Zaraz wracam.
Otto poszedł do swojej sypialni. Po chwili zaczął się stamtąd wydobywać
dudniący hałas. Sądząc po stłumionych przekleństwach, szukał czegoś i w żaden
sposób nie mógł znaleźć. Z ciekawością zajrzałam do jego sypialni.
Światło zostało zasłonięte przez jakąś postać. Zostawiłam złoszczącego się Otta,
który sięgał pod łóżko, kichając od kurzu i odwróciłam się.
W przejściu stał Irga. Ze swoją zadbaną fryzurą, w wyprasowanej, czarnej
koszuli z guzikami w kształcie czaszek (kupiłam ją na jakieś święto), czarnych,
skórzanych spodniach i wysokich, sznurowanych butach. Z jego oczu znikł
smutek i melancholia, lecz koszula żałośnie wisiała na jego wychudzonym ciele
jak na wieszaku. W rękach nekromanta trzymał ogromny tort w kartonowym
pudełku.
– Dzień dobry, miła, – powiedział.
– Odchodzę do zakonu, – poinformowałam go. – Niepokalanych dziewic.
– Jasne, – powiedział Irga. – A torcik chcesz? Czy regulamin zabrania?
Poszukałam w statucie. Było napisane, że przyjmowanie prezentów od
mężczyzn jest zabronione, lecz przecież nie przyjęłam jeszcze ślubów!
– Czekoladowy?
– Czekoladowy, z biszkoptami i orzechami. Taki, jak lubisz.
– Postaw na stole.
– O, – powiedział Otto. W jego brodzie uwięzły kłaczki kurzu, a do piersi
przyciskał jakąś wielką księgę. Że też tyle kurzu nagromadziło się pod naszą
nieobecność! Teraz aż strach zobaczyć, co dzieje się pod moim łóżkiem, – Irga
się pojawił. A my właśnie o tobie wspominaliśmy. Ola odchodzi do zakonu.
– Już mi powiedziała, – błękitne oczy Irgi lśniły i odwrócenie się od nich było
całkowicie niemożliwe.
– To znaczy, że nie masz tu co robić, – kąśliwie oświadczył półkrasnolud. –
Spóźniłeś się, milutki. Trzeba było przyjść wczoraj, zanim wpadła jej w ręce
nalewka śliwkowa.
Zmusiłam się, żeby odwrócić wzrok od nekromanty i spojrzałam na torcik.
Torcik cię nie odrzuci i nie zada bólu, tym bardziej, że nie ucieknie.
Irga westchnął. Nawet nie patrząc, mogłam powiedzieć, że teraz zacisnął usta,
podejmując jakąś decyzję. Ciekawe, co takiego wymyślił?
– Smacznego życzę, – powiedział nekromanta. – Miło było was zobaczyć.
Kiedy zatrzasnęła się za nim bramka, wrzasnęłam:
– I to wszystko? Po prostu przyszedł, przyniósł torcik i koniec? Co to ma być?
– No właśnie, – zgodził się półkrasnolud. – Jak śmiał? Dlaczego nie upadł do
twoich nóg? Dlaczego nie wykrzyczał, że kocha cię nad życie? Dlaczego nie
rozbił sobie głowy o podłogę, błagając o wybaczenie?
– Znęcasz się nade mną? – z groźbą w głosie zapytałam. Przechodzę tu osobistą
tragedię, a on się naśmiewa!
– Znęcam, – zgodził się Otto. – Wybierałaś się do zakonu, więc ochłoń. Masz.
Uroczyście położył na stole ciężką księgę.
– Co to? – zapytałam, podchodząc bliżej. Już gdzieś widziałam ten tom.
– Księga od Sukin Kota!
No jasne! Gdy siedzieliśmy w leśnej rezydencji królowej, ryży drań podarował
nam książkę, obiecując, że ta pomoże nam uwolnić się z lochu. Jednak książka
okazała się całkowicie bezwartościową grafomanią i plagiatem. Otto nie
ośmielił się mimo wszystko wyrzucić tak ekskluzywnej rzeczy.
Usiadłam za stołem i przygotowałam się do wysłuchania kolejnego genialnego
pomysłu mojego najlepszego przyjaciela. Jestem przekonana, że w czasie, gdy
grzebał pod łóżkiem, wyliczył już budżet i skalkulował zyski.
– Będziemy twórcami nowej religii, – powiedział Otto. – Koty są bardzo
niedoceniane w naszej społeczności!
– W czasie Długiej Nocy widziałam kocich wyznawców, – przypomniałam
sobie. – Wzywali Sukin Kota za pomocą górki zdechłych myszy.
– O! Już mamy pierwszych zwolenników. I w ramach tej religii zostaniesz
założycielką zakonu niepokalanych sióstr, które mogą pracować w pracowni ze
swoim biznesowym partnerem. Jestem gotowy nawet napisać statut.
W oszołomieniu spojrzałam na Otta. Co to ma być? Nasz nowy projekt?
Religia? Zwolennicy? Zakon sióstr?
A dlaczego by nie? Czczenie Sukin Kota nie zaprzecza wyznawaniu Bogini
Szczęścia, prócz tego może mnie ochronić przez zagrożeniem w czasie
wzywania niższych demonów i Joszka zostawi mnie w spokoju. On lubi Kota,
więc powinien przychylnie spojrzeć na nową religię. A jeśli się przyczepi, to
powiem, że czczenie dodaje sił nieziemskiej istocie, dzięki czemu Kot będzie
głośniej mruczeć i stanie się bardziej milusiński.
– Ciekawy pomysł, – powiedziałam. – Bardzo ciekawy. Trzeba go przemyśleć.
– Więc myśl. Mamy czas do momentu, aż dotrą ze stolicy wieści o naszych
wyczynach. Później na fali popularności i uwielbienia na głównym placu przy
udziale burmistrza zaczniemy wykładać nasze nauki przed dużym
zgromadzeniem ludności. Ludzie pod wpływem euforii dadzą się złapać na takie
sztuczki, nawet nie zdążymy doliczyć do trzech, – półkrasnolud otworzył
pudełko i rozkroił tort. – Nie chcesz mężczyzn, to ich nie będzie! Jeśli zechcesz,
to powiemy, że zakon zezwala panience na trzech kochanków. I najważniejsze,
nikt nie śmie się przeciwstawić!
Z miłością pogłaskał księgę.
– Jedz i myśl nad podstawowymi dogmatami naszej religii, potem dobierzemy
do tego pasujące cytaty.
– Już pierwszy wymyśliłam! Cotygodniowa danina dla dwóch głównych
kapłanów w postaci czekoladowo-biszkoptowego tortu!
– Dobra myśl, – zaakceptował Otto i otworzył księgę na pierwszej trafionej
stronie. – O! „ Aby pokarm cielesny był wykorzystywany do realizacji czynów”.
Polał herbaty do filiżanek i stuknięciem porcelany ogłosiliśmy rozpoczęcie
nowego projektu.

Powiadają, że krasnoludy to najbardziej ateistyczna ze wszystkich ras. To wcale


nie jest prawda, przecież mają świątynie, chociaż działają na trochę innych
zasadach niż ludzkie. Krasnoludy wierzą w Otchłań, Młot i Kowadło i w to, że
ciężką pracą i uporem można osiągnąć wszystko, czego się zapragnie.
A ja w pełni się z tym zgadzam.

You might also like