You are on page 1of 53

Jan Brzechwa

Podre Pana Kleksa


BAJDOCJA Dziao si to w czasach, kiedy atrament by jeszcze zupenie, ale to zupenie biay, natomiast kreda bya czarna. Tak, tak, moi drodzy, kreda bya jeszcze wtedy kompletnie czarna. atwo sobie wyobrazi, ile z tego powodu wynikao kopotw i nieporozumie. Pisao si biaym atramentem na biaym papierze i czarn kred na czarnej tablicy. Tak, tak, moi drodzy, sami chyba rozumiecie, e napisane w ten sposb litery byy cakiem, ale to cakiem niewidoczne. Gdy ucze pisa wypracowanie, nauczyciel nigdy nie wiedzia, czy kartki s zapisane, czy te nie zapisane. Uczniowie wypisywali przerne gupstwa na papierze lub na tablicy, ale nikt nie mg tego sprawdzi ani nawet zauway. Listy pisane w ten sposb byy zupenie nieczytelne, tote mao kto pisywa je w tych czasach. Urzdnicy w biurach zapeniali pismem ogromne ksigi, ale na prno ktokolwiek usiowaby odnale w nich lady liter lub cyfr. Po prostu byy niewidoczne. I gdyby nie to, e istnieje w biurach z dawna zakorzeniony zwyczaj prowadzenia ksig, na pewno zaniechano by tej mudnej i niepotrzebnej pracy. Ludzie podpisywali si na rozmaitych papierach i dokumentach, chocia doskonale wiedzieli, e nikt, nie wyczajc ich samych, podpisw tych nigdy nie odczyta i najwymylniejsze nawet zakrtasy pjd na marne. Ale poniewa od niepamitnych czasw podpisywanie si sprawiao ludziom ogromn przyjemno, nie zwaali wic na to, e biay atrament jest niewidoczny na biaym papierze. Tak, tak, moi drodzy, ci, co si podpisywali, nie przejmowali si zupenie tym przykrym stanem rzeczy. I nie wiadomo, jak dugo trwaby on jeszcze, gdyby nie pan Ambroy Kleks. Sawny ten mdrzec, dziwak i podrnik, ucze wielkiego doktora Paj-ChiWo, zaoyciel synnej Akademii, wyldowa pewnego dnia cakiem przypadkowo w jednym z portw Pwyspu Bajkaskiego. Po dugich wdrwkach dotar pan Kleks do Bajdocji, rozlegego i bogatego kraju, lecego na zachodnim wybrzeu pwyspu. agodny charakter i gocinno Bajdotw, ich zamiowanie do bajek, dzielno mczyzn i uroda bajdockich dziewczt zachciy pana Kleksa do bliszego zapoznania si z jzykiem, yciem i obyczajami tego ludu. Zamieszka wic w stolicy pastwa, Klechdawie, pooonej u podna gry zwanej Bajkaczem. Wikszo mieszkacw Klechdawy zajmowaa si hodowl kwiatw, tote miasto tono w zieleni i wygldao jak czarodziejski ogrd. Parki, cieplarnie i klomby usiane byy kwiatami nieznanych i niespotykanych odmian. Powietrze w Klechdawie, przesycone aromatem r, lewkonii, jaminw i rezedy, odurzao mieszkacw i tym zapewne tumaczy mona ich niezwyke zamiowanie do ukadania bajek. W alejach i parkach bajkopisarze odziani w barwne stroje i uwieczeni kwiatami opowiadali bajki tak niezwyke, e nikt ze suchaczy nie umiaby adnej z nich powtrzy.

Bajdoci mwili jzykiem bardzo podobnym do innych jzykw, z t tylko rnic, e nie znali i nie uywali samogoski u. Tak, tak, moi drodzy, litera u nie bya im zupenie znana. Dlatego te mur po bajdocku posiada brzmienie mr, ucho po bajdocku byo cho, mucha mcha, kura - kra itd. Pan Kleks bardzo szybko podchwyci t szczegln cech jzyka Bajdotw i ju po kilku dniach wada nim doskonale. Klechdawianie mieszkali w maych, jednopitrowych domkach, obronitych dookoa zieleni i kwiatami. Ich barwy i zapachy zwabiay niezliczone iloci motyli, ktre czyniy otaczajcy wiat jeszcze barwniejszym. piewy ptakw rozbrzmieway tam od wczesnego witu do pnego zmierzchu przez cay niemal rok, bowiem jesie i zima w Bajdocji trway bardzo krtko. Zaledwie jeden miesic, pi dni i dwie godziny. Raz na dwadziecia lat odbywa si zjazd wszystkich bajkopisarzy bajdockich, ktrzy wybierali spord siebie Wielkiego Bajarza. By nim jak si atwo domyli autor najpikniejszej bajki. Przybyli na zjazd rozbijali namioty w Dolinie Tulipanw, ktre pachn najsubtelniej i odurzaj mniej ni inne kwiaty. Wstpowali oni kolejno na wie wzniesion w sercu doliny i wygaszali po jednej ze swych bajek. Musieli mwi bardzo dononie, tak aby wszyscy zebrani mogli ich sysze, tote przez cay czas, dla wzmocnienia strun gosowych, odywiali si tylko miodem i sokiem morwowym. Wszyscy suchali wspzawodnikw z niesabnc uwag, gdy dla Bajdotw nie istniao nic pikniejszego i ciekawszego ni bajki. Tak, tak, moi drodzy, bajki byy dla nich czym najwaniejszym. Poniewa Bajdocja miaa bardzo, bardzo wielu bajkopisarzy, wic wygaszanie bajek trwao od rana do wieczora przez dwa, a czasem nawet przez trzy miesice. Ale zjazd taki odbywa si raz na dwadziecia lat, suchacze byli wic niezwykle cierpliwi, nikt nie zakca spokoju, a nawet rzadko kto kichn, chyba e ju w aden sposb nie mg si od tego powstrzyma. Kady z obecnych dostawa malutk gak z koci soniowej, ktr wrcza autorowi najpikniejszej, jego zdaniem, bajki. Kto zebra najwicej gaek z koci soniowej, zosta Wielkim Bajarzem. Wrczano mu ogromne zote piro, bdce oznak najwyszej wadzy w Bajdocji, i wprowadzano go uroczycie przy dwikach muzyki do marmurowego paacu, wznoszcego si na szczycie Bajkacza. Tam Wielki Bajarz zasiada na misternie rzebionym fotelu z wonnego sandaowego drzewa i od tej chwili stawa si gow pastwa bajdockiego na przecig dwudziestu lat i sprawowa rzdy przy pomocy siedmiu innych znakomitych bajkopisarzy, zwanych Bajdaami, czyli doradcami. Cay nard czci Wielkiego Bajarza i okazywa mu bezwzgldne posuszestwo. Najznakomitsi ogrodnicy przysyali mu rzadkie odmiany kwiatw i najwonniejszy mid ze swoich pasiek. Na paacowych trawnikach mode tancerki bajdockie, naladujc motyle, odgryway barwne pantomimy; najlepsi muzycy, ukryci w cieniu drzew, na swoich instrumentach o jednej srebrnej strunie, zwanych bajdolinami, naladowali szum wiatru, szmer strumienia, trzepot ptakw, szelest lici i brzczenie pszcz. Kady stara si, w miar swych si, uprzyjemni, upikszy i ubarwi ycie Wielkiego Bajarza, aby pobudzi jego natchnienie.

Ale bajki, to najwiksze bogactwo ludu bajdockiego, giny nie utrwalone, nie przekazane nie tylko innym narodom, ale nawet potomnym we wasnym kraju. Nikt bowiem nie mg ogarn pamici wci nowych bajek, a nie znano sposobu utrwalania ich na papierze, gdy atrament by biay. Tak, tak, moi drodzy, w tych czasach przecie nie znano jeszcze czarnego atramentu. Jeden z uczonych bajdockich po wielu latach pracy obmyli sposb wizania supekw, ktre odpowiaday poszczeglnym literom i wyrazom. Bajkopisarze jli tedy za pomoc tego niezmiernie skomplikowanego systemu przenosi swe utwory na zwoje sznurkw, a odpowiednio wyszkolone dziewczta, przepuszczajc supeki przez palce, umiay je odczytywa. Powstay niebawem liczne biblioteki, gdzie na pkach przechowywano kbki sznurkw powizanych w rnorodne, misternie spltane supeki, podobnie jak dzi przechowuje si ksiki. Tysice bajdockich bajek utrwalano w ten sposb, doprowadzajc wizanie supekw do coraz wikszej doskonaoci. Stao si jednak nieszczcie, ktrego nawet najmdrzejsi ludzie w Bajdocji nie mogli przewidzie. Oto pewnego dnia, u schyku lata, pojawi si nagle owad wielokrotnie mniejszy od komara, zwany supekowcem, ktry ywi si tylko i wycznie supekami. Rozmnaa si on z nadzwyczajn szybkoci. Ju po kilku godzinach chmary drobniutkich, prawie niewidzialnych szkodnikw przenikny do wszystkich bibliotek i zanim zdoano przedsiwzi jakiekolwiek rodki zaradcze, poary wszystkie supeki, skarb bajdockiego bajkopisarstwa. Gdy przeraony Wielki Bajarz przyby wraz z Bajdaami do biblioteki narodowej w Klechdawie, zasta tam jedynie zway pyu i stosy drobniutkich muszek, napczniaych z przejedzenia. Wielki Bajarz zasiad w swoim fotelu, zamyli si gboko i przez cay tydzie nie zajmowa si sprawami pastwa, a Bajdaowie na prno usiowali przypomnie sobie bajki swego wadcy, poarte przez supekowce. Potem zawary si wszystkie okna marmurowego paacu i przez dugie miesice trwaa aoba narodowa. Skoro jednak Bajdoci otrzsnli si ze swej straszliwej zgryzoty i wrcili do codziennych zaj, uczeni zaczli szuka innego sposobu utrwalania dzie bajkopisarzy. Ale nowe prby rwnie zawiody. Nikt nie potrafi wynale sposobu nadania bajkom ywota trwalszego anieli ywot motyli unoszcych si nad kwietnikami Klechdawy. Dziao si to za panowania Wielkiego Bajarza, ktry nazywa si Apolinary Mrk, co po polsku naley czyta Apolinary Mruk. Zyska on saw najwikszego w dziejach Bajdocji bajkopisarza i lud czci go bardziej ni wszystkich jego poprzednikw. By to tuciutki jegomo w wieku lat okoo pidziesiciu, na krtkich nkach, ktre nie sigay do ziemi, gdy siada na swoim urzdowym fotelu z sandaowego drzewa. Odznacza si niezwyk pogod i dobrotliwoci. Twarz mia okrg, bez zarostu, gow ys, okolon wianuszkiem siwiejcych wosw, malekie, miejce si oczki i nos przypominajcy

czerwon rzodkiewk, ktra pozostaa na talerzu tylko dlatego, e bya ostatnia. Raz w tygodniu Wielki Bajarz ukazywa si na balkonie marmurowego paacu i opowiada tumom zgromadzonym w ogrodach swoj najnowsz bajk. Ale bajki te byy zbyt czarodziejskie, aby ktokolwiek zdoa je zapamita. Tak, tak, moi drodzy, byy to bardzo dziwne i niezwyke bajki. Tote ludno Bajdocji nie moga pogodzi si z faktem, e gin one natychmiast po ich opowiedzeniu, niedostpne dla mieszkacw innych miast i krajw. Wtedy to wanie w marmurowym paacu na grze Bajkacz zjawi si pewnego dnia nieznany cudzoziemiec i owiadczy, e pragnie mwi z Wielkim Bajarzem. Gdy wprowadzono go do sali, gdzie na fotelu z drzewa sandaowego zasiad Wielki Bajarz Apolinary Mruk dyndajc w powietrzu krtkimi nkami, przybyy skoni si przed majestatem talentu i rzek: - Duo podrowaem, duo widziaem, a wiem jeszcze wicej. Syszaem nieraz bajki Waszej Bajkopisarskiej Moci i na rwni z ludem bajdockim ubolewam, e nie ma sposobu ich utrwalenia, aby natchniona twrczo Waszej Bajkopisarskiej Moci staa si dostpna mieszkacom caego wiata. Jeli jednak wolno mi ofiarowa swoje usugi i Wasza Bajkopisarska Mo zechce z nich skorzysta, podejm si przed upywem roku dostarczy barwnika, ktry atrament uczyni czarnym. Wielki Bajarz otworzy szeroko oczy i usta, a nieznajomy cign dalej: - Znane mi s drogi prowadzce do z bezcennych skadnikw czarnej i biaej barwy i najdalej za rok mog wrci do Bajdocji obadowany nimi w iloci, ktra cakowicie zaspokoi potrzeby wszystkich bajkopisarzy tego kraju. Wielki Bajarz z nadmiaru wzruszenia poczerwienia, a potem zblad. Wreszcie opanowa si i zapyta: - Czego dasz w zamian, znakomity cudzoziemcze? Ale cudzoziemiec umiechn si pobaliwie i rzek z waciw mu godnoci: - Wartociowe nagrody daje si robigroszom i obieywiatom. My, uczeni, pragniemy tylko dobra ludzkoci. Niechaj mi Wasza Bajkopisarska Mo odda do dyspozycji jeden ze swoich okrtw, dowiadczonego kapitana i trzydzieci osb zaogi. To wszystko. Reszt prosz pozostawi mojej przemylnoci, wiedzy i dowiadczeniu. Ufam, e zdoam dotrzyma obietnicy. Wielki Bajarz raz jeszcze poczerwienia i zblad ze wzruszenia, zsun si ze swego rzebionego fotela, obj nieznajomego i zawoa w uniesieniu: - Czarny atrament!... Prawdziwy czarny atrament!... Szlachetny cudzoziemcze, powiedz mi, jak si nazywasz, abym mg opowiedzie o tobie memu ludowi. Nieznajomy obcign surdut, przyczesa czupryn wszystkimi picioma palcami, z lekka odchrzkn i rzek: - Od tego powinienem by zacz. Jestem Ambroy Kleks, doktor filozofii, chemii i medycyny, ucze i asystent synnego doktora Paj-Chi-Wo, profesor matematyki i astronomii na uniwersytecie w Salamance. Po tych sowach wyprostowa si i sta z dumnie podniesion gow, lew doni gaszczc brod.

- Dzi jeszcze wydam wszystkie niezbdne polecenia i rozkazy, a jutro osobicie dopilnuj w porcie ich wykonania - rzek Wielki Bajarz ze zami w oczach. Nazajutrz, o pierwszej po poudniu, z klechdawskiego portu odbi nowiutki, wietnie wyposaony trjmasztowiec Apolinary Mrk. W porcie sta Wielki Bajarz i trzykrotnym salutem z pitnastu modzierzy egna pana Kleksa, wyruszajcego w osobliw i pen przygd podr. Tak, tak, moi drodzy, widzicie - ta czarna, ju ledwie dostrzegalna w oddali posta na szczycie koronnego masztu to pan Ambroy Kleks. yczymy znakomitemu podrnikowi pomylnej wiei i spokojnego morza. CISZA MORSKA Wiatr poudniowo-wschodni wydyma agle i okrt lizgajc si po falach mkn ku nieznanym ldom, ktre z bocianiego gniazda wypatrywa pan Kleks. Mia na nosie okulary wasnego wynalazku. Zamiast zwykych cienkich szkie tkwiy w nich szklane jaja, pokryte dookoa mnstwem wklsych kuleczek. W rodku kadego ze szklanych jaj, podobnie jak w plastrze miodu, peno byo misternie szlifowanych szecianw i stokw. Dziki tym okularom pan Kleks widzia o wiele, wiele dalej ni przez najdusz lunet. Wymachujc energicznie rkami, pan Kleks wskazywa kierunek i co chwila wykrzykiwa nazwy dostrzeonych na bezkresie przyldkw, portw i wysp. Tak, tak moi drodzy, byo to wprost zdumiewajce, jak niezwykle daleko widzia pan Kleks przez swoje okulary. Mewy, przeraone jego zachowaniem i wygldem, trzymay si w znacznej odlegoci od okrtu. Zaoga, chronic si przed sonecznym skwarem, spdzaa dni pod pokadem. Wszyscy byli nieustannie godni i pomstowali na kucharza. Nikt sobie z nim nie mg poradzi. Jako rodowity Bajdota, kucharz Telesfor by bajkopisarzem, a kiedy ukada bajki, popada w tak gbokie zamylenie, e zapomina o patelniach i rondlach. Jeli ktry z kuchcikw, pragnc ratowa przypalajce si potrawy, przerywa mu natchnienie, Telesfor wpada w okropny gniew i cay obiad wyrzuca do morza. Wkrtce jednak uspokaja si, przeprasza kapitana za swoj porywczo i bra si do gotowania obiadu od pocztku. Niestety stale dziao si tak, e posiki byy albo przypalone, albo te suyy za er morskim rybom i delfinom. Wszyscy jednak cierpliwie znosili dziwactwa Telesfora, gdy bajki jego zawieray opisy tak wspaniaych uczt, e nawet zwyke suchary nabieray smaku wybornej pieczeni. Kapitan okrtu take ukada bajki. Za temat suyy mu przewanie przygody eglarzy i nigdy nie byo wiadomo, czy prowadzi okrt do rzeczywistego celu podry, czy te do wymylonych i nie istniejcych ldw. Niekiedy sam nie mg si ju poapa, gdzie koczy si bajka, a zaczyna rzeczywisto. Wtedy okrt bka si po bezgranicznych obszarach mrz i nie mg trafi do miejsca przeznaczenia. Tylko sternik, stary wilk morski, nie by bajkopisarzem i syn niegdy jako niezrwnany eglarz. Odkd jednak w walce z korsarzami postrada wzrok, sterowa okrtem na chybi trafi.

W tych warunkach pan Kleks musia uwaa zarwno na kapitana, jak i na sternika, a w porze obiadowej wyrcza czsto kucharza, gdy zna si na kuchni nie gorzej ni na gwiazdach. Wkrtce zaoga nabraa do pana Kleksa tak wielkiego zaufania, e marynarze spali albo grali w koci i tylko od czasu do czasu spogldali na bocianie gniazdo, eby przekona si, czy pan Kleks czuwa. Z czasem nawet mewy oswoiy si z dziwaczn postaci pana Kleksa, siaday mu na ramionach, skubay brod i skrzeczc przedrzeniay jego gos. W chwilach wolnych od zaj pan Kleks wprost z bocianiego gniazda apa w siatk na motyle latajce ryby, ktre potem smay na kolacj dla caej zaogi. Dziewitnastego dnia podry kapitanowi popsua si busola. Pan Kleks z jednej z kieszeni swej kamizelki wydoby ogromny magnes, ktrym natar sobie brod. Odtd wskazywaa ona kierunek i bya stale zwrcona na pnoc, aczkolwiek mewy szarpay j zawzicie na wschd, zachd i poudnie. Od czasu do czasu pan Kleks stawa w swoim bocianim gniedzie na jednej nodze, rozpociera ramiona jak skrzyda i w tej pozycji oddawa si krtkiej drzemce, gdy nie uznawa sypiania w nocy. Po kilkunastu minutach budzi si wypoczty, wkada na nos okulary o jajowatych szkach i woa: - Kapitanie, zboczylimy z kursu o ptora stopnia, musimy skrci na pnocny wschd, a potem trzyma si dokadnie kierunku mojej brody. - Co pan widzi? - woa w odpowiedzi kapitan zadzierajc brod do gry. - Widz Cienin Zych Przeczu i Archipelag witego Paschalisa. Na wyspie Rabarbar stoi latarnia morska, widz na niej latarnika, a na jego nosie cztery piegi... Ale dzieli nas jeszcze odlego szeciuset czterdziestu mil morskich i wtpi, abymy dotarli tam wczeniej ni za trzy miesice. - A czy nie wida przypadkiem w pobliu jakiego korsarskiego statku? - Owszem, wida, ale nic nam nie grozi. Statek ma poszarpane agle i na pokadzie nie ma ywego ducha. Nastpnie pan Kleks zdejmowa z nosa cudowne okulary i woa z caych si, aby przekrzycze mewy: - A co z obiadem? Tutaj kapitan przewanie zaamywa rce, a potem, przykadajc do ust donie zoone w trbk, woa: - Telesfor przypali... Jest nie do jedzenia. Nawet rekiny nie chciay tego je. Sternik, przysuchujc si rozmowie, nastawia wskazany przez pana Kleksa kierunek, gryz suchary i zrzdzi: - Jeli nie wrzucimy Telesfora do morza, czeka nas mier godowa... Przypali ju dzisiaj dwadziecia funtw baraniny, cay zad cielcy i cztery perliczki... A bajki i suchary to nie jest poywienie dla przyzwoitego czowieka. Tak upywa tydzie za tygodniem. A nagle w dniu witego Pankracego wiatr usta. W dniu witego Serwacego nastpia na morzu zupena cisza i aglowiec stan nieruchomo w miejscu. A w dniu witego Bonifacego pan Kleks opuci bocianie gniazdo, zelizn si po maszcie na pokad i oznajmi:

- Wpakowalimy si w stref martwego wiatru. Moemy spokojnie spa a do koca maja. Po tych sowach stan na jednej nodze i natychmiast zasn. Kapitana i zaog ogarno przeraenie. Wiadomo, e sfera martwego wiatru powstaje wskutek olbrzymich szczelin w dnie morskim. Szczeliny takie wsysaj znajdujcy si nad nimi sup wody, od dna a do powierzchni, wraz ze wszystkim, co si na tej powierzchni znajduje. - Musimy co prdzej uciec z tego fatalnego miejsca, inaczej bdziemy zgubieni - rzek kapitan i wyda rozkaz, aby spuszczono odzie ratownicze. Ale marynarze, ufni w mdro i wiedz pana Kleksa, wzili si za rce i otoczyli go, piewajc chrem pie zaczynajc si od sw: Ojciec Wirgiliusz kocha dzieci swoje... Soce stao si czerwone, niebo byo jakby w pomieniach. Soneczny poblask kad si purpur na skrzydach mew, ktre, przeraone wasnym widokiem, kryy ponad gow pana Kleksa i rozpaczliwie skrzeczay. Kapitan wykrzykiwa wci nowe rozkazy, ale nikt ich nie wykonywa. W kocu ochryp, usiad na zwoju lin okrtowych i szklanym wzrokiem patrzy na taczcych marynarzy. A pan Kleks stojc na jednej nodze, z rozcapierzonymi rkami i z brod skierowan na pnoc, spa najspokojniej. piew przeraonych marynarzy wzmaga si z kad chwil, a przeobrazi si w nieopisany ryk. Ale martwa cisza przenikaa do szpiku koci i nie mona jej byo niczym zaguszy, jak rwnie nie mona byo obudzi pana Kleksa. Poniewa caa uwaga skupiona bya na osobie picego uczonego, nikt nie spostrzeg, e okrt powoli zacz zapada w gb. Zgroza osigna swj szczyt. Ale w tej wanie chwili pan Kleks ockn si i widzc nadcigajc katastrof, zawoa dononym gosem: - Wszyscy pod pokad! Zasun drzwi i uszczelni otwory! wawo! I nie ba si! Jestem z wami. Marynarze toczc si i popychajc zbiegli na d. Ostatni zszed kapitan i zatrzasn za sob klap. Pan Kleks wydawa zarzdzenia, ktre zaoga wykonywaa z byskawiczn szybkoci. Nawet kucharz zapomnia o swoich bajkach i na rwni z innymi zabra si do pracy. Nie byo sycha rozmw ani sprzeczek. Marynarze ze zwinnoci kotw przebiegali kajuty i zabezpieczali wntrze okrtu przed zalewem. Pan Kleks, zaczepiony rk o belk puapu, koysa si nad ich gowami i pilnie baczy, aby rozkazy byy cile wykonane. Tylko kuchcik Pietrek, najmodszy ze wszystkich, nie mg wytrzyma z ciekawoci. Przylgn twarz do szyby okienka okrtowego i wpatrywa si w przedziwne obrazy, ktre jak w kalejdoskopie przesuway si przed jego oczami. Okrt wraz ze supem wody wolno i agodnie zapada si w d i Pietrek mia wraenie, jak gdyby zjeda wind. ciany wodne tworzyy studni dookoa okrtu. Niebo u wylotu tej studni stao si teraz czarne jak w nocy i migotao gwiazdami. Pietrek z najwyszym zdumieniem obserwowa niezrozumiae zjawisko: otwr studni nie zamyka si nad okrtem, tak jakby ciany dokoa byy nie z wody, lecz ze szka. Zreszt nie tylko kuchcik Pietrek, ale w ogle nikt, z wyjtkiem pana Kleksa, nie mg i nigdy nie bdzie mg tego poj.

Tymczasem okrt zapada si coraz gbiej, a przed okrgym okienkiem przesuway si dziwy morskie, znane tylko uczonym badaczom i bajkopisarzom. Pocztkowo wida byo jedynie wodorosty, zwierzokrzewy i ryby rozmaitej barwy i ksztatu, ale w miar zanurzania si okrtu widoki staway si coraz bardziej niezwyke. Gbi wd rozjaniay zielonkawym wiatem gwiazdy morskie, poszczepiane ze sob w dugie, wirujce acuchy. Jee i koniki morskie fosforyzoway to-niebieskim blaskiem. W tej migoccej powiacie dziay si rzeczy zapierajce dech. Wielkie skrzydlate ryby o dwch przednich bawolich nogach toczyy zacit walk ze stadem dwugowych arocznych trytonw. Rybynosoroce, ryby-piy, ryby-torpedy raz po raz rzucay si w wir walczcych i zadaway im miertelne ciosy. Od czasu do czasu przepyway muszle, ktrych jedyn zawarto stanowio wielkie oko. Muszle otwieray si, oko badawczo rozgldao si dokoa i szybko pyno dalej. Wkrtce obraz si zmieni. Pojawiy si wochate by morskie, ktre pan Kleks nazywa karbandami. by szczerzyy zby, zoone z samych kw, i wysuway niezmiernie dugie jzory, zakoczone picioma pazurami. Wyupiaste lepia karbandw okolone byy rzsami z kocianych oci, nos przypomina lwi ogon, a uszy poruszay si w wodzie szybko jak dwa wiosa. Pywajce krzewy i kwiaty przeraay swoimi rozmiarami. Kielichy lilii morskich byy tak ogromne, e dorosy czowiek mg pomieci si w nich bez trudu. Ale na szczcie same usuway si z drogi. W liliach mieszkay karliczki morskie o maych dziewczcych twarzyczkach, osadzonych na zielonych pkatych arbuzach. Te biedne istoty, na wp dziewczta, a na wp owoce, przyronite byy do wntrza lilii dugimi odygami, zwinitymi na podobiestwo spryn, co pozwalao im wyania si i oddala na niewielk odlego. Z konarw pywajcych drzew koralowych zwieszay si potwory podobne do kameleonw i wyrzucay z kolorowych pyskw ogniste pociski, ktre rozryway si z wielk si, szerzc dokoa zniszczenie. Jeden z takich pociskw ugodzi w pokad okrtu, wzniecajc poar, ale marynarze wsplnymi siami zdoali go szybko ugasi. Po skoczonej pracy pan Kleks przywoa wszystkich do okien, objania im niepojte zjawiska morskich gbin i wymienia nazwy przesuwajcych si rolin, pazw, zwierzt i potworw morskich. - Patrzcie! - woa pan Kleks. - Te omiornice mogyby zmiady sonia jak much. A te opancerzone kule nazywaj si termidele. Wylgaj si z nich ar-ptaki. Co trzy miesice termidele wypywaj na powierzchni morza i wypuszczaj za kadym razem nowe ptaki na wiat. A tam, widzi-cie, to jest tak zwany amalikotekotendron. ywi si wasnym ogonem, ktry mu nieustannie odrasta. Obecno jego wskazuje na to, e zbliamy si do dna morskiego. A teraz - uwaga! Patrzcie... Te dziwaczne stwory to s atramentnice. Wydzielaj czarny barwnik, z ktrego mona spreparowa czarny atrament. Domylacie si teraz, dlaczego was tu przy-wiozem? Zdobdziemy czarny atrament i zawieziemy go do Bajdocji. Wszyscy z zaciekawieniem przygldali si atramentnicom, gdy naraz okrt dotkn dna morskiego i oczom podrnikw ukazay si ulice zabudowane

rzdami bursztynowych kopu. Dziwne te budowle, przypominajce ogromne kretowiska, nie posiaday ani drzwi, ani okien. Jakby na umwiony znak niezliczone kopulaste pokrywy zaczy powoli unosi si w gr. Ale zanim jeszcze pan Kleks i jego towarzysze zdoali cokolwiek dojrze, okrt zapad si w szczelin ziejc w morskim dnie, szczelina zasklepia si nad nim, a masy wd, utrzymujce si dotd nieruchomo jak ciany studni, runy na to miejsce z oguszajcym oskotem i hukiem. We wntrzu okrtu zapanowaa ciemno. Marynarzy ogarna paniczna trwoga. Jedni wzywali pomocy, inni zorzeczyli panu Kleksowi. Kucharz Telesfor przeklina wszystkich kuchcikw wiata, gdy spod rki zginy mu zapaki. Powstao oglne zamieszanie i ludzie kotowali si po ciemku, jak raki w worku. Wreszcie rozleg si tubalny gos pana Kleksa, ktry doskonale widzia w ciemnoci i zna si na wszelkich tajemniczych sprawach. - Kochani przyjaciele! - woa pan Kleks. - Uspokjcie si, bo przypominacie mi stado map podczas poaru lasu. Sdz jednak, e nie jestemy mapami, skoro umiecie tak wietnie kl i zorzeczy. Zauwaylicie ju chyba, chociaby po mojej czuprynie, e nie mam gowy kapucianej i e jestem do mdry na to, aby wybaczy wam niestosowne zachowanie. - Zamilczcie ju, do licha! - krzykn gniewnie kapitan. Gdy za marynarze uciszyli si wreszcie, pan Kleks cign dalej: - Za chwil wyjdziemy na pokad. Zobaczycie rne dziwne rzeczy. Niczego nie potrzebujecie si obawia, pamitajcie tylko o jednym: stosujcie si do moich rozkazw i naladujcie mnie we wszystkim. W kadym bd razie ostrzegam was, abycie nie pili adnych napojw, ktrymi bd was czstowali mieszkacy tego nieznanego kraju. To jest najwaniejsze! Czycie zrozumieli? - Zrozumielimy! - zawoali chrem marynarze. - No to chodcie ze mn - rzek pan Kleks i przeskakujc po kilka stopni, wyszed na pokad prowadzc za sob kapitana i zaog. Przed oczami ich rozpostar si rozlegy widok, zbliony raczej do bajki ni do rzeczywistoci. ABECJA Okrt sta na olbrzymim placu, zalanym zielonkawym wiatem. Po obu stronach nieskoczenie dugim szeregiem stay inne okrty rozmaitego ksztatu i wielkoci, poczynajc od potnych galer wojennych, wyposaonych w armaty i kartaczownice, a koczc na maych rybackich odziach. Podpieray je z bokw bursztynowe belki i przypadkowy widz mg odnie wraenie, e znajduje si na wystawie albo na targu okrtw. W grze bardzo wysoko bieg puap wyoony muszlami, pomidzy ktrymi w rwnych odstpach widniay okrge otwory, zamknite klapami z bursztynu. Plac, ktrego granice giny w odlegym pmroku, pokryty by malachitowymi pytami, porodku za, w ogromnym basenie, wesoo pluskay si atramentnice. Dokoa okrtu uwijay si postacie, ktre nie przypominay ani ludzi, ani zwierzt, natomiast ksztatem swym zblione byy raczej do wielkich pajkw. Ich kuliste kaduby, wsparte na szeciu rkach zakoczonych

ludzkimi domi, poruszay si w szybkich plsach z niepospolit zrcznoci. Z kadego kaduba wyrastaa maa, wirujca gwka, zaopatrzona w jedno czujne, okrge oko. Po obu bokach grnej czci kaduba widniay dwa otwory przypominajce usta. Jedne z tych ust wymawiay dwik a, drugie za - b. Przysuchujc si pilnie, mona byo zauway, e rozmaite kombinacje tych dwch dwikw, wymawianych na przemian to jednymi, to drugimi ustami, stanowi mow dziwacznych podmorskich istot. Pan Kleks ju po kilku minutach nauczy si rozrnia poszczeglne wyrazy, jak na przykad: aa, ba, abab, baab, baabab, babaab, ababab, baba, abba i bbaa i tak dalej, a po upywie godziny mg swobodnie porozumiewa si z Abetami, tak bowiem, zgodnie z waciwociami ich mowy, nazywali si mieszkacy tego kraju. Abeci z natury byli bardzo agodni i okazywali przybyszom najdalej posunit uprzejmo. Z rozmw z nimi pan Kleks dowiedzia si wielu ciekawych szczegw ich ycia. Niektrzy z nich, otaczani szczegln czci przez pozostaych Abetw, posiadali sidm rk, uzbrojon w stalowe szpony. Tym Abetom wolno byo raz na dzie przez bursztynowe klapy wyruszy w morze na pow. Umieli pywa szybciej anieli mieszkacy gbin morskich, a uzbrojona sidma rka suya zarwno do ataku, jak do obrony. Z wypraw i polowa wracali obadowani zdobycz, ktr dzielono sprawiedliwie pomidzy wszystkich mieszkacw Abecji. Abeci ywili si rybami, meduzami, wszelkiego rodzaju skorupiakami, a jako napj suyo im czarne mleko atramentnic lub wywar z korali. Do gotowania uywali bursztynowych maszynek oraz bursztynowych piecykw, ogrzewanych prdem czerpanym z ryb elektrycznych. - A skd macie tu powietrze? - zapyta pan Kleks oddychajc pen piersi. - Kraj nasz - odrzek jeden z Abetw - czy si dugim kanaem z Wysp Wynalazcw. Stamtd pynie do nas powietrze niezbdne dla naszego istnienia. Mieszkacy wyspy znaj drog i czsto przychodz do Abecji, ale aden z nas nie odway si nigdy wyj na powierzchni ziemi, gdy wiato soca i ksiyca zabioby nas natychmiast. Po krtkiej rozmowie Abeci, przeskakujc zwinnie z rki na rk, zaprowadzili goci do sali, gdzie rozoone byy materacyki z trawy morskiej, a na bursztynowych stolikach stay ozdobne naczynia z koci wielorybich, z muszli i malachitu. Abetki, przystrojone w korale i pery, w fartuszkach uplecionych z wodorostw, wniosy tacki z potrawami oraz napoje w bursztynowych dzbanach. Posugiway si przy tym tylko dwiema rkami, a pozostae cztery, ktre suyy im do chodzenia, obcignite byy ni to rkawiczkami, ni to trzewiczkami ze skry rekina. Gocie byli godni i z apetytem zabrali si do jedzenia. Najbardziej smakoway im pieczone meduzy w sosie z lilii morskich, duszone petwy wieloryba i saatka z omiornicy. Pamitajc przestrog pana Kleksa, nikt nie tkn proponowanych napojw, aczkolwiek wszystkich drczyo pragnienie. I chocia wino koralowe ncio swoj czerwieni, kapitan wysa kuchcikw na okrt po wod i owoce.

Marynarze prowadzili z Abetami oywione rozmowy na migi, co - zwaszcza gospodarzom posiadajcym po trzydzieci palcw - przychodzio z atwoci. Niekiedy korzystano z pomocy pana Kleksa jako tumacza. Okazao si, e to wanie inynierowie abeccy, przy uyciu skomplikowanych urzdze technicznych i przy pomocy mieszkacw Wyspy Wynalazcw, skonstruowali gigantyczn zapadni w dnie morskim, aby porywa przejedajce okrty. - Nie ywimy zych zamiarw wzgldem ludzi - rzek jeden z Abetw umiechajc si obojgiem ust rwnoczenie - chodzi nam tylko o to, aby od eglarzy uczy si wiedzy i mdroci ludzkiej. Dziki nim nauczylimy si rzemios, poznalimy dzieje podwodnego wiata, dowiedzielimy si o socu i o gwiazdach, o okrutnych wojnach, ktre ludzie prowadz midzy sob, o dziwnych zwierztach i rolinach ziemskich. Najbardziej jednak wdziczni jestemy ludziom za to, e nauczyli nas wydobywa ciepo z ryb elektrycznych. - A czy ludzie nigdy was nie skrzywdzili? - zapyta pan Kleks. - Nie mieli powodu - odrzek Abeta. - Wiedz doskonale, e tylko z nasz pomoc mog si std wydosta, my za nikogo nie chcemy wizi wbrew jego woli. Wniesiono nowe potrawy, ale nikt ju nie mg ich je. Tylko kucharz Telesfor, znany z akomstwa, naoy sobie du porcj pieczeni z trytona, szpikowanej sonin jea morskiego, i paaszowa j z apetytem. Potrawa bya ostra i budzia pragnienie. Telesfor apczywie porwa ze stou muszl napenion koralowym winem i wychyli j duszkiem. Poczu piekcy smak w ustach i zanim zorientowa si w popenionym gupstwie, popad w gboki sen. Abeci nie ukrywali swojej radoci, ale pan Kleks posmutnia i rzek do towarzyszy podry: - Stracilimy Telesfora. Zostanie tu ju na zawsze. Istotnie, gdy po pewnym czasie podrnicy postanowili opuci Abecj, Telesfor owiadczy, e pozostaje w tym kraju, gdy czuje si Abet i nie znisby odtd widoku soca ani ksiyca. Zreszt, od chwili gdy si przebudzi, doskonale mwi po abecku i plsa na czworakach z zadziwiajc zrcznoci. Takie to byo dziaanie koralowego wina. Po obiedzie pan Kleks z nie tajon ciekawoci zacz wypytywa o atramentnice, ktre byy przecie gwnym celem tej podry. Pragn zbada barw i gsto ich mleka, aby przekona si, czy posiada waciwoci czarnego atramentu. Nasz uczony objawia niesychane oywienie. Bieg dokoa basenu i gwidc na dwa gosy, wabi atramentnice, ktre szybko z nim si oswoiy, lgny do jego rk zanurzonych w wodzie i asiy si do niego jak koty. Wydaway przy tym dwiki przypominajce skrzypienie szafy. Pan Kleks cieszy si jak dziecko. Zdj z gowy kapelusz i raz po raz napenia go czarn ciecz, lubujc si jej barw i poyskiem. Wreszcie z napenionym kapeluszem uda si na pokad okrtu, a po chwili wrci wymachujc z daleka arkuszem papieru, na ktrym widniay napisy, rysunki i kleksy.

Nie byo adnej wtpliwoci. Mleko atramentnic znakomicie nadawao si do pisania. Tote pan Kleks poleci zaodze oprni wszystkie beczki znajdujce si na okrcie i napeni je atramentowym mlekiem. Abeci z ciekawoci przygldali si niezrozumiaym dla nich zabiegom pana Kleksa i umiechali si uprzejmie obojgiem ust. - Patrzcie! - woa pan Kleks. - C za gsto! Z jednej szklanki pynu mona otrzyma sto flaszek doskonaego atramentu. Wielki Bajarz bdzie mg utrwali swoje pikne bajki. Kady bdzie mg pisa czarnym atramentem. Pozyskacie wdziczno caego narodu. Niech yj atramentnice! Bajdoci skakali z radoci. Kapitan nie tracc czasu zabra si do pisania nowej bajki. Po napenieniu dwunastu beczek atramentowym mlekiem marynarze odpiewali bajdocki hymn narodowy, zaczynajcy si do sw: Chwalmy Wielkiego Bajarza, co nas bajkami obdarza. Tylko kucharz Telesfor siedzia na uboczu i mwi po abecku sam do siebie: - Zostan tu ju na zawsze. Chc by Abet do koca ycia. Bd pi koralowe wino i czarne mleko. Bd wymyla dla Abetw nowe potrawy z gwiazd morskich i z wodorostw. Ot to wanie. Tra-la-la! Pan Kleks przyglda mu si z wyrazem gbokiego wspczucia. Zna dziaanie koralowego wina, wiedzia wic, e dla Telesfora nie ma ju ratunku. Istotnie, Telesfor na oczach wszystkich zacz si kurczy i ku oglnemu zdumieniu pod wieczr przeistoczy si w prawdziwego Abet. - Stracilimy kucharza - rzek pan Kleks - ale za to zyskalimy atrament. Moemy wraca do Bajdocji. Nastpnie przemwi do Abetw: - Kochani przyjaciele! Poznalimy wasz wspaniaomylno i jestemy przekonani, e pozwolicie nam wsi na okrt i wrci do naszej ojczyzny. Dzikujemy wam za gocinno i za cudowne atramentowe mleko. egnamy was w imieniu wasnym oraz wszystkich moich towarzyszy podry. Ababa, abaab, abbab! Ten kocowy okrzyk w jzyku abeckim oznacza: Niech yje Abecja! - O waszym losie zadecyduje krlowa Aba - owiadczy jeden z Abetw. Mamy rozkaz, aby was do niej przyprowadzi. Chodcie. Trzeba uszanowa jej wol. Pan Kleks uwaa to za zbdn strat czasu, ale dobre wychowanie, a zwaszcza dociekliwo badacza wziy gr nad popiechem. Udali si przeto za swym przewodnikiem. Wdrwka przez krty korytarz trwaa ju dobr godzin, gdy naraz ukaza si jego wylot i podrnicy stanli jak wryci, olnieni wspaniaym i nieoczekiwanym widokiem. Znaleli si bowiem nad jeziorem, ktrego przeciwny brzeg gin na odlegym horyzoncie. Woda w jeziorze bya przezroczysta jak szko i miaa barw lazuru. Na wybrzeu, dokoa jeziora, w rwnych odstpach wznosiy si ciosane w bursztynie wysokie grobowce zmarych krlw Abecji, a na ka-dym z nich sta ar-ptak janiejc pomieniem swych pir a po kres widnokrgu. U stp grobowcw, pord karowatych psowych krzeww, zote i srebrne pajki snuy pracowicie swoj ni, zamykajc dostp do jeziora. Z dala od brzegu, na pywajcej wyspie, mieszkaa krlowa Aba. Spoczywaa na wielkiej muszli, dwiganej stale przez siedmiu siedmiorkich Abetw.

Na powitanie przybyych wyspa podpyna do brzegu i krlowa uniosa si na muszli. Na jej widok nawet pan Kleks nie zdoa powstrzyma okrzyku zdumienia. Zamiast spodziewanego stworu o szeciu rkach i jednym oku eglarze ujrzeli mod, pikn kobiet, ktra obdarzya ich skinieniem doni i wdzicznym umiechem. Abeci na znak czci pokadli si na ziemi, Bajdoci pochylili gowy, a pan Kleks, nie tracc przytomnoci umysu, wygosi w jzyku abeckim okolicznociowe przemwienie, wyraajc w nim hod i podziw dla piknej krlowej. W odpowiedzi na sowa pana Kleksa krlowa Aba, posugujc si pynnie jego ojczyst mow, odrzeka: - Nie nale do dynastii wielkich krlw Abecji. Objam panowanie na prob tego ludu przed siedmiu laty. Byam on krla Palemona, wadcy wesoej i sonecznej Palemonii. Pewnego dnia, podczas podry okrt nasz zapad si podobnie jak wasz. Po wypiciu koralowego wina mj maonek oraz wszyscy nasi dworzanie przeobrazili si w siedmiorkich Abetw i musieli pozosta na zawsze w tym kraju. Ja jedna tylko nie piam czarodziejskiego trunku i zachowaam ludzk posta. Poprzedni krl Abetw, Baab-Ba, tak si tym przerazi, e zamkn si w przeznaczonym dla niego grobowcu, lud za obwoa mnie krlow. Przyjam ofiarowan mi godno, gdy nie chciaam opuszcza mego maonka. Przybraam abeckie imi Aba i zamieszkaam na krlewskiej wyspie w otoczeniu Palemoczykw przemienionych w Abetw. Pogodziam si z moim losem i pokochaam moich pod-wadnych. Jeli zoycie mi przyrzeczenie, e o naszych dziejach nie zawiadomicie krlestwa Palemonii, pozwol wam opuci Abecj i uda si do ojczystego kraju. - Przyrzekamy! - zawoa uroczycie pan Kleks. - Przyrzekamy! - powtrzyli za nim Bajdoci, a kapitan, nie mogc opanowa wzruszenia, urzeczony urod krlowej, pobieg w kierunku wyspy. Zaplta si jednak w pajczynach i dopiero przy pomocy Abetw wywika si z side. - Nikomu nie wolno zblia si do mnie. Takie jest abeckie prawo! - rzeka gronie krlowa Aba, po czym dodaa: - A teraz moi stranicy odprowadz was do Wielorybiej Grani i przeka przewodnikom z Wyspy Wynalazcw. - A nasz okrt?! - zawoa pan Kleks. - Okrt? - zdziwia si krlowa. - Zostanie tutaj, gdy nie znamy jeszcze sposobu podniesienia go na powierzchni morza. Ale nie bdziecie skrzywdzeni. Oto gar pere, ktrych warto wielokrotnie przewysza poniesion przez was strat. Mwic to, rzucia do ng pana Kleksa woreczek z rybich usek, wypchany perami. Zanim jednak pan Kleks zdy zbada jego zawarto i podzikowa krlowej Abie za hojno, pikna wadczyni Abecji rzeka rozkazujcym tonem: - Posuchanie skoczone! W tej chwili wszystkie ar-ptaki zgasy rwnoczenie i dokoa zapanowaa ciemno. Tylko krlewska wyspa, odpywajca od brzegu, jarzya si bkitnawym wiatem. Abeci otoczyli podrnikw i szerokim korytarzem, wyoonym pytami z bursztynu, poprowadzili ich w kierunku Wielorybiej Grani.

Dudnienie beczek z atramentowym pynem rozlegao si na wszystkie strony wielokrotnym echem, utrudniajc rozmow. Dlatego te zarwno Bajdoci, jak i Abeci szli w milczeniu, zajci swoimi mylami. Ale najbardziej zamylony by pan Kleks. Szarpa nerwowo brwi i raz po raz wykrzykiwa abeckie wyrazy, pozbawione wszelkiego zwizku: - Abba-ababa-aba-bba! Abeci, nie chcc przerywa jego zamylenia, dreptali w pewnym oddaleniu i szeptem porozumiewali si midzy sob. Kiedy po paru godzinach marszu u wylotu korytarza zamajaczyo czerwone wiato, jeden z Abetw wybieg na czoo pochodu, skinieniem doni zatrzyma Bajdotw i rzek: - Za tym murem koczy si nasze panowanie. Za chwil opucicie Abecj. W imieniu mego narodu egnam was i ycz dalszych pomylnych i ciekawych przygd. Spotkao nas wielkie szczcie, e moglimy goci u siebie tak znakomitego uczonego, jak pan Ambroy Kleks, ktrego sawa dotara nawet do nas. Dziki niemu dostpilicie zaszczytu ogldania wielkiej krlowej Aby. Nikt z cudzoziemcw dotd jej nie widzia. Wy pierwsi poznalicie jej tajemnic. Ale musicie wymaza j ze swej pamici bo inaczej zmylicie drog i nigdy ju nie traficie do waszej ojczyzny. A teraz chodcie za mn. Po tych sowach Abeta zbliy si do muru zamykajcego korytarz i wspierajc si na dwch rkach, czterema pozostaymi przekrci rwnoczenie cztery bursztynowe tarcze, umieszczone w zasigu czerwonego wiata. KIERUNEK - WYSPA WYNALAZCW Mur drgn i powoli rozsun si na dwie strony. Abeci zniknli niepostrzeenie w mrocznych czeluciach korytarza. Za murem widnia zawieszony nad prni rozlegy pomost, skonstruowany z koci wielorybw, zwany Wielorybi Grani. Bajdoci niepewnie przekroczyli prg Abecji. Gdy ostatni z nich stan na pomocie, mur zatrzasn si z oskotem i dokoa zapanowaa zupena ciemno. Ale rwnoczenie w grze rozlegy si odgosy trbki i zgrzyt obracajcych si k. Po tym nastpiy dwiki sygnaw, a po chwili ogromna kabina windy, przypominajca raczej obszerny salon, zatrzymaa si tu przy Wielorybiej Grani. Kabina bya rzsicie owietlona i wysana puszystymi dywanami. Wewntrz, pod cianami, stay mikkie, gbokie fotele, a przed kadym z nich okrgy stolik piknie nakryty i zastawiony dymicymi potrawami. Nie zastanawiajc si dugo, podrnicy weszli do windy, wtoczyli swoje beczki i ciekawie rozejrzeli si dookoa, w nadziei na spotkanie jakich ywych istot. W kabinie jednak nie byo nikogo prcz nich. Drzwi zamkny si same, rozlegy si dwiki sygnaw, zazgrzytaa niewidzialna maszyneria i winda lekko pocza unosi si w gr. Z goniczkw zawieszonych pod sufitem popyna przyjemna, cicha muzyka. Na cianach windy wisiay w ramach obrazy, na ktrych wszystko oyo i poruszao si jak w kinie. - Siadamy do obiadu - rzek pan Kleks - a potem obejrzymy te cudeka. Nareszcie potrawy godne naszego podniebienia! Teraz mog wam wyzna,

e kuchnia abecka wcale mi nie smakowaa. Kapitanie, szkoda czasu na rozmylania. Czeka nas nowa przygoda. No, co tam? Wygldacie jak bociany nastraszone przez ab. Pan Kleks prbowa artowa, ale kapitan uparcie milcza. Wreszcie zasiad przy jednym ze stow i pospnie zapatrzy si w talerz. Mia wci przed oczami twarz krlowej Aby. Marynarze rwnie byli markotni i zamyleni, a niejeden z nich zazdroci w duchu Telesforowi. Obraz piknej krlowej uparcie przeladowa Bajdotw. Zdawao si, e s zupenie obojtni na to, co si z nimi stanie. Kapitan mamrota co pod nosem, ukada bajk na cze wadczyni Abecji i w roztargnieniu usiowa wbi na widelec pusty talerz. Tylko pan Kleks, lepy sternik oraz kuchcik Pietrek zajadali z apetytem smakowite antrykoty i popijali sodkie ananasowe. wino. - Jedzcie, przyjaciele! - woa wesoo pan Kleks. - Czeka nas duga podr. Hej, kapitanie, wypijmy! Mnie ju niczego nie brak do szczcia, odkd zdobyem atrament. Prawdziwy czarny atrament! A teraz jad na wysp Wynalazcw, o ktrej syszaem od dawna, ale mylaem, e to tylko bajka. No, co? Dlaczego milczycie? Pietrek, wobec tego moe ty ze mn wypijesz? Za zdrowie krlowej Aby, ktra mieszka w muszli jak ostryga? Cha-cha! Sternik i Pietrek miali si razem z panem Kleksem i wesoo ich po trochu zacza udziela si marynarzom. Niektrzy wznieli w gr szklanki. - Za zdrowie krlowej ostrygi! - drwi dalej pan Kleks i mia si tak, e brod zamiata pmiski. Pan Kleks wiedzia, co robi. Oto kapitan ockn si ju z odrtwienia, przetar oczy i rozejrza si dookoa. Po chwili przyczy si do reszty towarzystwa i wychyli szklank zocistego trunku. Uroki, ktre rzucia na ca zaog krlowa Aba, stopniowo saby, a po wypiciu kilku dzbanw wina rozwiay si zupenie. Pan Kleks wsta i zaintonowa weso pie, co zdarzao mu si niezmiernie rzadko. Pie bya wasnego ukadu. Marynarze chrem piewali refren: Kury wczenie wstaj, Plam-plam-plam. Zniosa kura jajo, Plam-plam-plam. Szed ulic gupi Marek, Myla, e to jest zegarek, A my pijmy, bomy modzi, Nas ta sprawa nie obchodzi! Po obfitym posiku i odpiewaniu kilku pieni pan Kleks przystpi do ogldania ruchomych obrazw. Pierwszy z nich przedstawia pana Kleksa i jego towarzyszy wsiadajcych na statek w Bajdocji, a potem ich kolejne przygody w podry. Marynarze wraz z kapitanem otoczyli pana Kleksa i ledzili z podziwem swoje wasne przygody. Na obrazie przesuway si stopniowo, w filmowym skrcie, wszystkie wydarzenia dni ubiegych, ycie marynarzy na statku, potem ich pobyt w krainie Abetw i spotkanie z krlow Ab. Tylko e krlowa Aba ukazaa si jako zgrzybiaa staruszka, podobna do odpychajcych czarownic z bajek.

- Oto jest prawdziwe oblicze krlowej Aby - rzek pan Kleks - a to, co widzielicie w Abecji, byo zwykym zudzeniem. W ten stan wprawiy was petwy wieloryba, gdy zawieraj substancj, ktra wywouje urojenia. Sdz, e niejeden z was przestanie marzy o powrocie do tego kraju. Na te sowa kapitan zaczerwieni si po uszy, marynarze wybuchnli miechem, zwaszcza e w tej samej chwili na obrazie, jako dalszy cig tego ywego filmu, ukazaa si czerwona twarz kapitana. Poniewa dzieje pana Kleksa dobiegay wanie do momentu, w ktrym znajdowali si podrnicy, film urwa si, a rozpocz si pokaz innych wydarze, nie mniej dla Bajdotw ciekawych. Ujrzeli teraz Wielkiego Bajarza, stojcego w porcie w Klechdawie i czekajcego na powrt wyprawy atramentowej. Twarz mia zatroskan, mwi co do otaczajcej go wity i wskazywa na horyzont. Wszyscy smutnie kiwali gowami, po czym Wielki Bajarz, podtrzymywany z dwch stron przez ministrw, wrci do paacu. Na pozostaych obrazach dziay si rozmaite inne historie w jakim nieznanym kraju. Pan Kleks objani Bajdotom, e jest to Wyspa Wynalazcw, do ktrej z byskawiczn szybkoci zblia si niezwyka winda. Nagle urwa, podbieg do okna i odsun kotar. Do wntrza kabiny wtargno dzienne wiato, a po chwili winda wynurzya si z mroku, jak pocig z ciemnego tunelu. Gdy tylko zrwnaa si z powierzchni ziemi, nie zatrzymujc si zmienia kierunek i z zawrotn szybkoci, jak torpeda potoczya si po niewidzialnych szynach. Wskutek niespodziewanego wstrzsu kilku marynarzy przewrcio si, ale zaraz wstali i na nowo przylgnli z ciekawoci do okien pojazdu. Dokoa rozpocierao si olbrzymie, nie koczce si miasto, ale straszliwy pd uniemoliwia rozrnienie domw i ludzi. - Odejdcie od okien, bo dostaniecie zawrotu gowy! - zawoa pan Kleks. Posuwamy si z szybkoci czterystu mil na godzin. Cae szczcie, e nie ma po drodze zakrtw. Oszoomieni marynarze, za przykadem pana Kleksa, usadowili si w fotelach. Trudno byo poj, e przy tak olbrzymim pdzie szyby w oknach nie dygotay i oskot nie zagusza sw. - Spodziewam si, e najdalej za dwie godziny bdziemy u celu naszej podry - rzek pan Kleks. - Duo syszaem o Wyspie Wynalazcw. Mieszkaj na niej istoty zupenie podobne do nas, ale zamiast dwch ng posiadaj tylko jedn, o bardzo wielkiej stopie. Swoj wysp nazywaj Patentoni od nazwiska najwikszego ich uczonego, Gaudentego Patenta. Od strony morza nikt nie ma do niej dostpu, gdy strzeg zazdronie swych laboratoriw i fabryk. Jedyna droga do Patentonii prowadzi przez Abecj, dlatego tak mao wie si o tym kraju. Na wyspie tej powstaj wszelkie wynalazki, znane ludzkoci. Patentoczycy zawiadamiaj o nich wiat, wysyajc ruchome obrazy. Niestety, nie wszystkie obrazy docieraj do nas, gdy nie posiadamy odpowiednich aparatw odbiorczych. Bdziecie wic mogli zobaczy mnstwo wynalazkw, u nas zupenie nie znanych. Pamitajcie tylko o jednym: Patentoczycy nie cierpi podgldania ich tajemnic i s ogromnie podejrzliwi. Nie wtykajcie nosw, gdzie nie trzeba, bo moecie cign na siebie nieszczcie. Nie lekcewacie tej przestrogi. O wszystko macie prawo pyta, otrzymacie dokadne objanienia, a nawet plany i modele. atwo bdziecie mogli z nimi si porozumie, gdy wadaj tysicem jzykw i narzeczy, nie

wyczajc jzyka bajdockiego. Patentonia to kraj bogaty i ludzie yj tam po sto lat, ale poza prac nic dla nich nie istnieje, ani piew, ani tace, ani rozrywki, a sen jest nieznanym zjawiskiem. Po prostu poykaj specjalne pastylki, ktre zastpuj odpoczynek i usuwaj zmczenie. Tyle mog wam na razie powiedzie o synnej Wyspie Wynalazcw, reszt zobaczycie na wasne oczy. Opowiadanie pana Kleksa zrobio na Bajdotach ogromne wraenie. Siedzieli przez duszy czas zamyleni i nawet Pietrek nie zadawa pyta, cho poeraa go ciekawo. Torpeda pdzia z niezmienn szybkoci. W miar jak zapada mrok, w miastach, ktre mijaa, rozbyskiway niezliczone wiata i zleway si w jedno olepiajce pasmo. W goniku ucicha muzyka i rozlegy si sowa w jzyku bajdockim: - Halo, halo! Arcymechanik Patentonii wita poddanych Wielkiego Bajarza Bajdocji. W stolicy naszego kraju poczyniono ju przygotowania na przybycie synnego uczonego, Ambroego Kleksa. Uroczystoci na jego cze odbd si we wszystkich miastach. Halo, halo! Za godzin minut dwadziecia trzy Stalowa Strzaa, ktr podrujecie, wjedzie na peron sidmy Dworca Magnesowego. Po zatrzymaniu si Stalowej Strzay nie opuszcza foteli... nie opuszcza foteli... Halo, halo! Prosimy o nacinicie czerwonego guzika pod gonikiem. Kapitan pierwszy zerwa si z fotela i nacisn guzik, ktrego poprzednio wcale nie dostrzeg. Marynarze z ciekawoci spogldali na gonik, spodziewajc si stamtd nowej niespodzianki. Tymczasem okazao si, e ukryty mechanizm, wprowadzony w ruch przez nacinicie czerwonego guzika, zainstalowany by w stoach. Boczne cianki wysuny si w gr, a kiedy opuciy si z powrotem, dawna zastawa znikna, a na jej miejsce zjawiy si nowe nakrycia, dzbanki z czekolad i tace z ciastami. W tej samej chwili w goniku rozlegy si sowa: - Halo, halo! Prosimy na podwieczorek. - Znakomita myl - zawoa pan Kleks i pierwszy zabra si do jedzenia. Bajdoci poszli za jego przykadem. Tymczasem za oknami zapada noc, ale w czarnym niebie kryy samoloty-soca, rzsicie owietlajc ziemi. Widno byo jak w dzie, a mimo to latarnie pony nadal i spowijay torped w mgawic blasku. Po podwieczorku przez gonik nadano ostatnie wiadomoci z Bajdocji. Zdumieni marynarze usyszeli gosy swych on i dzieci, dowiedzieli si, co dzieje si w ich domach. Najczciej padao nazwisko pana Kleksa, jako kierownika wyprawy, gdy lud bajdocki niecierpliwi si i czeka z upragnieniem na obiecany atrament. - Dostan, dostan - mrukn pan Kleks. - Esencja atramentowa, ktr wioz, wystarczy im na dziesi lat. Tymczasem upyway minuty i kwadranse. Zblia si kres podry. Znowu odezwa si gos: - Halo, halo! Nie opuszcza foteli! Po chwili torpeda zacza zwalnia bieg, rozlegy si dwiki sygnaw, zawiroway czerwone wiata i Stalowa Strzaa, punktualnie co do sekundy, wyjechaa na peron sidmy Dworca Magnesowego. Podrnicy, nie opuszczajc foteli, oczekiwali dalszych wydarze. Dworzec Magnesowy bya to ogromna hala, wyoona metalowymi pytami i nakryta szklanym

dachem. Pyty przesuway si automatycznie i otwieray raz po raz przejcia, korytarze i tunele, w ktre wjeday lub z ktrych wyjeday najrozmaitsze pojazdy. Ruch na dworcu regulowaa skomplikowana sygnalizacja dwikowo-wietlna. Co chwila w rnych miejscach zapalay si i gasy czerwone i zielone wiata, przez goniki paday nazwy miast i stacji kolejowych oraz wszelkiego rodzaju informacje. Wszystko to odbywao si z niezwyk precyzj, a przy tym bez udziau jakichkolwiek widzialnych istot. Na srebrnym ekranie, zawieszonym na jednej ze cian, ukazyway si nadjedajce pocigi, oznaczone cyframi i literami. Rwnoczenie automatycznie przesuway si odpowiednie pyty, zapalay si sygnay i pocigi rnego ksztatu wlizgiway si na mechanicznych pozach pod dach dworca. PATENTONIA Zanim Bajdoci zdyli przyjrze si dokadnie ruchowi na stacji i pasaerom, sufit i ciany Stalowej Strzay uniosy si niespodziewanie w gr, natomiast caa dolna platforma, wraz z fotelami i pozosta zawartoci torpedy, ruszya naprzd. Rozlegy si dwiki sygnaw, pyty rozsuny si otwierajc szeroki tunel, ktry wchon podrnikw. Ale ju po chwili platforma wynurzya si na zewntrz dworca. Posuwaa si szybko po ulicy, ktra przedstawiaa ciekawy widok. Wysoko nad jezdni, na stalowych wizaniach i ukach, wznosiy si domy Patentoczykw, a na dole suno automatycznie osiem ruchomych chodnikw, kady z inn szybkoci. Chodniki wewntrzne przeznaczone byy dla ruchu pieszego, zewntrzne, o wiele szersze, suyy dla pojazdw. Platforma Bajdotw posuwaa si prawym skrajem jezdni, za obok przesuwali si mieszkacy tego zmechanizowanego miasta, a kady z nich sta na wielkiej stopie swojej jedynej nogi. Poniewa ssiedni chodnik porusza si z tak sam prawie szybkoci, co platforma Bajdotw, mogli oni ze swoich foteli przyglda si tubylcom. Patentoczycy wyrniali si nie tylko tym, e posiadali jedn nog, ale nadto przewyszali Bajdotw wzrostem o trzy gowy. Mieli te nosy niezwykle dugie i bardzo ruchliwe, tak jak gdyby wch stanowi najwaniejszy zmys tych istot. Mczyni byli zupenie ysi, kobietom za od poowy gowy wyrastay rude wosy, zaplecione w trzy krtkie warkoczyki. Dzieci pod tym wzgldem niczym nie rniy si od dorosych. Ubir Patentoczykw by prosty i jednolity. Skada si ze skrzanych kurtek, dugich wenianych poczoch i obszernych peleryn. Wielkie stopy obute byy w gumowe kamasze na podwjnych sprynowych podeszwach, dziki ktrym mogli z lekkoci konikw polnych robi skoki na wysoko kilku metrw i porusza si z szybkoci czterdziestu mil na godzin. Chodniki nigdy si nie zatrzymyway. Patentoczycy jednym zwinnym skokiem wydostawali si na perony, ustawione w pewnych odstpach wzdu jezdni. W ten sam sposb wskakiwali z peronw na chodniki. Z lewej strony jezdni bieg najszybszy chodnik, ktry unosi liczne pojazdy w ksztacie cygar, kul i spaszczonych ogrkw. Pojazdy te nie posiaday k, tylko szerokie pozy, podobne do nart.

Pojazdy kuliste byy to dwuosobowe widrowce, wykonane w caoci z cienkiego, lekkiego metalu o przezroczystoci szka. Nazwa ich pochodzia std, e w rodku pojazdu stercza maszt w ksztacie widra, ktry za pomoc motoru atomowego krci si z szybkoci stu tysicy obrotw na sekund. Dziki paskim naciciom widra, zastpujcego migo, widrowce unosiy si w gr, a przy odpowiednim manipulowaniu regulatorem mogy wisie nieruchomo w powietrzu lub te odbywa podre tak jak samoloty. Chmary widrowcw wirujcych w niebie wyglday z dou jak baki mydlane. Inne pojazdy, przeznaczone do podry wodno-ldowych, poruszay si za pomoc ruby umieszczonej z przodu na samym dziobie. Mogy one porusza si po kadym terenie, gdy umocowane pod spodem pozy zastpoway szyny kolejowe. rubowce rozwijay olbrzymi szybko, przeskakiway nierwnoci terenu, zaledwie dotykajc pozami ziemi. Bajdoci rozgldali si dokoa z szeroko otwartymi ustami i raz po raz wydawali okrzyki zdumienia, a pan Kleks wypytywa przesuwajcych si obok Patentoczykw o rozmaite szczegy, dotyczce konstrukcji widrowcw i rubowcw. Rozmowy toczyy si w jzyku bajdockim, jeli za chodzi o jzyk miejscowy, to prawie nigdzie nie byo go sycha, gdy Patentoczycy midzy sob porozumiewali si w sposb zupenie inny. Mieli na nosach okulary, ktrych szka podobne byy do maych ekranw. Odbijay si na nich myli Patentoczykw, przybierajc ksztat ruchomych obrazw, i dlatego wymiana sw bya cakiem zbdna. Pan Kleks obieca towarzyszom podry, e wystara si dla nich o takie okulary. - Ale musicie pamita - doda pan Kleks - e Patentoczycy nie miewaj myli, ktre chcieliby ukry przed innymi. Obawiam si, e niejeden z was bdzie wola wyrzec si cudownych okularw ni zdradzi si ze swoimi mylami. Jestemy z innej gliny i nie wszystkie tutejsze wynalazki dadz si zastosowa do naszego ycia. Na ruchomych chodnikach pojawiay si coraz to nowe postacie patentoskich jednonogich wielkoludw. Niektrzy z nich, dla przyspieszenia podry, skakali na swoich sprynowych podeszwach w kierunku ruchu i znikali na podobiestwo pche. Dzieci odbyway drog siedzc na skadanych stoeczkach. widrowce wznosiy si i ldoway dla nabrania paliwa z ustawionych wzdu chodnika zbiornikw. Platforma Bajdotw posuwaa si naprzd, bez przeszkd mijajc dziwaczne, metalowe rusztowania. Waciwego ycia miejskiego nie mona byo dostrzec, gdy domy mieszkalne i ulice mieciy si bardzo wysoko. Wreszcie nastpi kres jazdy. Platforma uniosa si w gr. Porway j rwnoczenie cztery stalowe szpony i dwigny na szczyt olbrzymiej budowli. Bajdoci znaleli si u wejcia na plac, na ktrym zebra si tum Patentoczykw, aby powita pana Kleksa. Plac wybrukowany by pytkami z matowego szka. Z takich samych pytek zbudowane byy wielopitrowe domy, zwajce si ku grze i zakoczone obrotowymi wieami. Do wie umocowane byy wklse tarcze, ktre pochaniay promienie soneczne i wytwarzay ciepo, niezbdne nie tylko do ogrzewania mieszka, ale rwnie do ogrzewania powietrza na zewntrz. Dziki mechanizmowi tarcz sonecznych oraz systemowi elektrycznych chodnic Patentoczycy umieli utrzymywa temperatur swych miast na

jednakowym poziomie o kadej porze roku. Byo to wane chociaby z tego wzgldu, e Patentoczycy posiadali niezmiernie due nosy, wic przy lada powiewie dostawali kataru i kichali tak gono, jakby grali na trbach. Plac przecinaa szeroka ulica, ktrej liczne odgazienia i przecznice widoczne byy z daleka. Ponad placem wisiay roje widrowcw, przyczepionych do balkonw domw jak baloniki. Mieszkacy miasta wylegli na balkony, trzymajc przy ustach mae kauczukowe goniki. Zebrani na placu Patentoczycy przystrojeni byli w uroczyste, spiczaste kaptury, zakoczone malekimi antenami w ksztacie guzika. Jeden z nich, wyrniajcy si szczeglnie duym nosem, zbliy si w drobnych podskokach do Pana Kleksa, pochyli si nisko i zwyczajem patentoskim pocaowa go w ucho. Bya to oznaka wielkiej czci, na ktr pan Kleks odpowiedzia w podobny sposb, ale musia przy tym podskoczy wysoko w gr, gdy Patentoczyk przewysza go wzrostem o dobre cztery gowy. Powitanie z pozostaymi Bajdotami byo mniej ceremonialne i ograniczao si do wzajemnego pocigania za uszy. Pietrkowi ogromnie podoba si ten zwyczaj, gdy po raz pierwszy w yciu mg targa za uszy innych, tak jak to z nim dotychczas robili marynarze, bynajmniej nie po to, aby mu pokaza szacunek. Po zakoczeniu powita, podczas ktrych zgromadzony tum odegra na nosach Marsza Wynalazcw, Patentoczyk przyoy do ust siatk ze szklanego drutu, wielkoci kieszonkowego zegarka, i rozpocz przemwienie. Siatka ta stanowia niezwyky wynalazek. Przetwarzaa ona mow patentosk na kady inny jzyk, stosownie do nastawienia znajdujcej si w rodku wskazwki. W ten sposb przemwienie wygoszone po patentosku Bajdoci usyszeli w jzyku bajdockim. - Dostojny gociu! - powiedzia mwca zwracajc si do pana Kleksa. Dzielni podrnicy! Na wstpie pragn nadmieni, e piastuj w Patentonii godno Arcymechanika, ktra u nas odpowiada godnoci Wielkiego Bajarza w waszym kraju. Przed trzema laty, gdy Urzd Patentowy stwierdzi, e dokonaem najwikszej iloci wynalazkw, przejem wadz z rk mojego poprzednika, Patentoniusza XXVIII, i sprawuj rzdy pod przybranym imieniem Patentonisza XXIX. Gdy ktry z moich ziomkw przecignie mnie w iloci wynalazkw, jemu przeka wadz jako memu nastpcy. Takie prawo panuje w naszym kraju. Po tych sowach zebrani na placu Patentoczycy zawoali chrem: - Ella mella Patentoniusz adarella! - co miao oznacza po patentosku: Niech yje Patentoniusz XXIX! Mwca za cign dalej: - Dumny jestem, e mog powita w naszym kraju uczonego tej miary, co pan Ambroy Kleks, ktremu mam do zawdziczenia pomysy wielu naszych wynalazkw. Pomysy te nie mogy by wprowadzone w ycie w ojczynie pana Kleksa wskutek braku odpowiednich materiaw i urzdze technicznych, ale ich opisy i plany, wiadczce o geniuszu tego uczonego, dotary do nas i pozwoliy nam zrealizowa wiele doniosych wynalazkw ku poytkowi naszego kraju. W tym miejscu Arcymechanik skoni si nisko, jeszcze raz ucaowa pana Kleksa w ucho i mwi dalej: - Pozwl, dostojny gociu, e wymieni tu wynalazki, ktre tobie mamy do zawdziczenia. A wic na pierwszym miejscu - pompka powikszajca.

Dziki niej moglimy powikszy nasz wzrost naturalny o jedn trzeci. Wynalazek ten chciabym tu zademonstrowa. Mwic to Patentoczyk wyj z kieszeni peleryny pompk przypominajc zwyk oliwiark, przyoy jej koniec do ucha pana Kleksa i kilkakrotnie nacisn denko. W tej samej chwili pan Kleks zacz rosn na oczach wszystkich i po upywie kilku sekund dorwnywa ju wzrostem Patentoczykom. Byo to naprawd zdumiewajce. Bajdoci spogldali z zazdroci na pana Kleksa, ktry sta si niemal wielkoludem. Otoczyli zaraz Arcymechanika i nadstawiali natrtnie uszy, domagajc si na migi tego samego zabiegu. Tylko lepy sternik sta na uboczu, bo nie bardzo wiedzia o co chodzi. Arcymechanik zorientowa si, e sternik jest lepy, i zrcznym ruchem ponad gowami marynarzy woy mu na nos binokle o pryzmatycznych, opalizujcych szkach. Trudno opisa rado sternika, ktry nagle zacz widzie i z najwyszym podziwem rozglda si dokoa. Jeszcze wiksze zdumienie go ogarno, gdy Patentoczyk przyoy mu do ucha pompk i dokona operacji powikszajcej. Szczcie jego nie miao wprost granic. Natomiast pozostaych Bajdotw Arcymechanik agodnie, lecz stanowczo odsun rk, po czym znowu podnis siatk do ust i kontynuowa przerwane przemwienie: - Nastpnym wynalazkiem opartym na pomyle pana Kleksa jest kluczyk otwierajcy wszystkie zamki, dalej pudeko do przechowywania pomykw wiec, samograjce mosty, automaty przeciwkatarowe i wiele, wiele innych. Nie moglimy tylko zmontowa wytwrni piguek na porost wosw, gdy nie posiadamy odpowiednich witaminowych barwnikw. Nasz przemys chemiczny nie nada, niestety za rozwojem techniki, ta za nie posiada ju dla nas adnych tajemnic. - Piguki na porost wosw? Ale prosz bardzo! - zawoa pan Kleks i wycign z kieszeni srebrne puzderko, z ktrym nigdy si nie rozstawa. - Prosz bardzo! Mam ich duy zapas. Mwic to, otworzy puzderko i poczstowa pigukami najbliej stojcych Patentoczykw. Po chwili puzderko byo puste. Tym za, ktrzy zdyli skorzysta z poczstunku pana Kleksa, od razu posypay si spod kapturw bujne kdziory. Nastpnie kapela odegraa na nosach kantat skomponowan na cze pana Kleksa. Ale przemwienie Patentoczyka nie byo jeszcze widocznie skoczone, gdy da znak, aby wszyscy si uciszyli, po czym cign dalej: - W naszym kraju nie znajdziecie rozrywek ani zabaw, jako e cay czas powicamy pracy. Ujrzycie za to wiele ciekawych rzeczy, a niektre z nich bdziecie nawet mogli zabra ze sob do ojczystej Bajdocji. Jestecie naszymi gomi, ale gocina wasza nie moe trwa duej ni jedn dob, gdy nie wolno nam odrywa si od naszych warsztatw. Takie jest prawo tego kraju. Nie chc, aby ich podpatrywa - pomyla Pietrek. Skoro tylko Arcymechanik skoczy przemwienie; wszyscy jego podwadni przyoyli siatki do ust i zawoali chrem: - Niech yje Patentoniusz XXIX! Niech yje Ambroy Kleks! Po czym jeszcze raz odegrali na nosach powitaln kantat. Gdy ucichy ostatnie tony pieni, gos zabra pan Kleks i w krtkich sowach podzikowa za serdeczne przyjcie. Mwi po bajdocku, ale Patentoczycy

przyoyli do uszu kauczukowe goniki, ktre od razu tumaczyy przemwienie na jzyk patentoski. ARCYMECHANIK Po zakoczonej uroczystoci Arcymechanik zaprosi goci do swego paacu, gdzie ju przygotowane byy dla nich obszerne apartamenty. Pan Kleks przede wszystkim zatroszczy si o beczki z esencj atramentow i poprosi o przeniesienie ich do paacu. - Dostojny gociu - rzek na to ze smutkiem w gosie Arcymechanik - wiem, jak zmartwi ci wiadomo, ktr usyszysz. Cokolwiek pochodzi z Abecji, umiera natychmiast pod dziaaniem wiata sonecznego. Tak samo mleko atramentowe traci sw barw i staje si biae. Wiem o tym dobrze, gdy z Abecj utrzymujemy od dawna bliskie stosunki ssiedzkie. Zreszt sam przekonasz si o prawdzie moich sw. Natychmiast jeden z Patentoczykw przytoczy na rozkaz Arcymechanika dwie beczki z atramentowym pynem, ustawi je przed panem Kleksem i uderzeniem potnej pici rozbi pokrywy. Z beczek wytrysn biay pyn. Pan Kleks nie dowierza jeszcze swym oczom i zajrza do wntrza. Tak! Nie mogo by wtpliwoci: atrament straci barw i przeistoczy si w bezwartociowy pyn koloru mleka. Pan Kleks zanurzy w nim do, a potem przyglda si w milczeniu biaym kroplom, ktre kapay z jego palcw na szklany bruk. Nikt nie mia przerwa tego wymownego milczenia. W pewnej chwili oczy pana Kleksa spotkay si z oczami Pietrka, penymi ez. Pan Kleks otrzsn si, gwizdn jak kos i rzek: - Trudno. Chodmy. Ale podr nasza nie jest jeszcze skoczona. Nie moemy wraca do Bajdocji z pustymi rkami. Po tych sowach uj pod rami Patentoniusza XXIX i ruszy z nim w kierunku paacu. Za nimi podali Bajdoci, Przyboczna Rada Mechaniczna oraz caa wita. Tak. Trzeba przyzna, e pan Kleks by wielkim czowiekiem. Bowiem wielcy ludzie nigdy nie trac nadziei. Wejcie do paacu prowadzio przez wysok bram. Kilkanacie wind stao w pogotowiu, w oczekiwaniu goci. Charakterystycznym szczegem budownictwa patentoskiego by zupeny brak schodw. Schody w ogle nie istniay. Patentoczycy wskakiwali na wysze pitra, posikujc si sprynowymi podeszwami, ale poza tym kto chcia, mg korzysta z wind oraz szybujcych foteli, poruszajcych si we wszystkich kierunkach. Sala, do ktrej wprowadzi goci Arcymechanik, bya bardzo przestronna i zupenie pusta. Tylko kilka rzdw rnokolorowych guzikw na srebrnej pycie wskazywao na istnienie zoonego mechanizmu. Istotnie, za naciniciem odpowiednich guzikw, z podogi z sufitu i ze cian wyaniay si przerne urzdzenia i sprzty, zalenie od potrzeby. Przede wszystkim za naciniciem guzikw niebieskich, komnata przeobrazia si w wykwintn sal jadaln, ktr zapeniy stoy zastawione potrawami i dzbanami z ananasowym winem. Na znak dany przez Arcymechanika rozpocza si uczta, trwajca reszt nocy a do rana. Do potraw domieszane byy nieznane przyprawy, ktrych dziaanie polegao na usuwaniu znuenia, tak e Bajdoci, nie mwic ju o panie Kleksie, nie czuli zmczenia ani sennoci.

Po uczcie Arcymechanik nacisn czerwone guziki i natychmiast sala jadalna przeistoczya si w pracowni mechaniczn. Wypeniay j precyzyjne aparaty, instrumenty i narzdzia, przy ktrych Arcymechanik opracowywa i doskonali swe wynalazki. Arcymechanik ofiarowa kademu z goci po metalowym pudeeczku, ktre byo rwnoczenie radioaparatem, zapalniczk, latark elektryczn, muchoapk i maszynk do strzyenia. Bajdoci nie mogli wyj z podziwu na widok tego skomplikowanego i genialnie pomylanego instrumentu. Natomiast pan Kleks, ktremu okazywano nieustajce oznaki czci, otrzyma ponadto aparat do odgadywania myli, skrzynk zawierajc siedem sekretw Patentonii i pitnacie widrowcw, majcych suy jemu i jego towarzyszom w dalszej podry. Wrd siedmiu sekretw Patentonii znajdowa si midzy innymi sposb odnalezienia tego kraju na mapie, model pompki powikszajcej, spis wynalazkw Arcymechanika i jeszcze cztery, rwnie bezcennej wartoci. Pan Kleks w gorcych sowach podzikowa za hojne dary, ale nie omieszka przy tym w delikatny sposb zauway, e brak wrd nich tak podanego czarnego atramentu. Arcymechanik zaspi si bardzo, porozumia si z Przyboczn Rad Mechaniczn, po czym rzek przytknwszy wskazujcy palec do swego dugiego nosa: - Atrament nigdy nie by nam potrzebny, albowiem posiadamy zdolno zachowania raz na zawsze w pamici wszelkich sw, cyfr i myli. Pami nasza nigdy nie zawodzi, dlatego te nie robimy adnych notatek, nic nie zapisujemy ani nie utrwalamy, choby to byy najbardziej zoone wykresy lub formuy matematyczne. Ja, cho mam ju dziewidziesit dziewi lat, pamitam z najwiksz dokadnoci ponad sto tysicy liczb, ktrych uczyem si, gdy miaem lat dziewi. Nic wic dziwnego, e nie wynalelimy atramentu i nigdy go nie wynajdziemy. Zreszt, jak ju zaznaczyem poprzednio, nie posiadamy siedmiu najwaniejszych barwnikw. Dziwi si tylko, e tak wielki uczony, jak pan Ambroy Kleks, nie zdoby si dotd na dokonanie podobnie atwego wynalazku. Powtarzam: dziwi si - a dziwi si wolno kademu. Pan Kleks pomin milczeniem t uszczypliwo, gdy doskonale umia nad sob panowa, ale zaczerwieni si po same uszy i przeraliwie nastroszy brwi. Tymczasem Arcymechanik, jak gdyby nigdy nic, zaproponowa gociom przechadzk po ulicach miasta, podkrelajc, e wkrtce ju, ku jego ogromnemu alowi, bd musieli opuci Patentoni. Po tych sowach uj pana Kleksa pod rami i podskakujc obok niego na swojej jedynej nodze, skierowa si do wyjcia. Za nimi szli Bajdoci i wita Arcymechanika. Gwna ulica, zawieszona wysoko nad ruchom jezdni, przypominaa raczej Szeroki most wybrukowany szklan kostk. Po obu stronach wznosiy si wysoko stokowate budowle, a z okien wygldali Patentoczycy, podobni jeden do drugiego jak blinita. Wzdu ulicy stay nieprzerwanym szeregiem automaty zastpujce sklepy, restauracje i kawiarnie. Arcymechanik demonstrowa je po kolei, wprawiajc ich mechanizm w ruch przy pomocy stalowej iglicy. Iglica Arcymechanika posiadaa sto siedemdziesit siedem naci i pasowaa do wszystkich automatw. Im kto nisze zajmowa stanowisko w

zespole wynalazcw, tym niszej kategorii mia iglic. Wynalazcy najmniej zdolni i pracowici posiadali iglice o siedemnastu zaledwie naciciach. Pozwalay one zaspokaja w automatach tylko najprostsze potrzeby. Arcymechanik demonstrowa wszystkie automaty i rozdawa swym gociom owoce, sodycze, czci garderoby, przedmioty codziennego uytku, drobne praktyczne wynalazki, a nawet ozdoby i klejnoty. Przy jednym z automatw Patentoczycy zatrzymali si nieco duej. Kady wtyka do otworu swj dugi nos, by to bowiem automat przeciwkatarowy, najczciej chyba uywany w tym kraju, gdy jego mieszkacy stale cierpieli na katar i kilka razy dziennie automatycznie dezynfekowali sobie nosy. - Kto ma duy nos, ten ma duy katar - zauway filozoficznie Arcymechanik. Byy te automaty do mierzenia temperatury, do plombowania zbw, do cerowania skarpetek, do zaplatania warkoczy oraz do wykonywania mnstwa innych niezbdnych czynnoci. Bajdoci nie ukrywali podziwu dla wynalazczoci Patentoczykw, ale w gbi duszy byli zdania, e zastpienie sklepw przez automaty odbiera yciu znaczn cz uroku. O ile pikniej wyglday ulice Klechdawy, z rzsicie owietlonymi wystawami sklepowymi, gdzie kady mg nabywa przedmioty stosownie do swego upodobania i gustu! Natomiast wyroby Patentoczykw, podobnie jak ich stroje, wykonane byy wedug jednego wzoru, posiaday jednolity ksztat i barw, co sprawiao przygnbiajce wraenie. Prowadzc tak swoich goci ulic Automatw, Arcymechanik zatrzyma si w pewnej chwili i rzek: - To, co ujrzycie teraz, niewtpliwie bdzie dla was przykre, ale trudno, prawa naszego kraju s surowe i dotycz w rwnej mierze tubylcw, jak i cudzoziemcw. Po tych sowach Arcymechanik da kilka wielkich susw i zatrzyma si przed postaci stojc nieruchomo w szeregu automatw. Bajdoci podyli za nim. Oczom ich ukazaa si posta Pietrka, ktry szklanym wzrokiem bezmylnie patrzy przed siebie. Rce mia skrzyowane na piersiach, a nogi przymocowane do chodnika metalowymi klamrami. - Chopiec ten - rzek Arcymechanik - wbrew zakazowi podpatrzy jeden z najnowszych moich wynalazkw i puci w ruch jego mechanizm, ujawniajc przedwczenie tajemnic. Zosta za to ukarany. Przesta by czowiekiem, a sta si automatem, automatem do lizania znaczkw pocztowych. Mog go wam zademonstrowa. To mwic Arcymechanik wetkn swoj iglic do otworu umieszczonego pod lew pach Pietrka i przekrci trzykrotnie. Pietrek automatycznym ruchem otworzy usta i wysun jzyk. Patentoczycy jeden po drugim zbliali si do automatu, przykadali do wysunitego jzyka znaczki pocztowe i nalepiali je na przygotowane zawczasu koperty. Po wyjciu iglicy Pietrek schowa jzyk, zamkn usta i nadal sta nieruchomo, patrzc przed siebie szklanym wzrokiem. Pan Kleks by gboko wstrznity tym widokiem. Wiedzia, e dla Pietrka nie ma ju ratunku. Dugo sta w milczeniu, a potem zbliy si do nieszczsnego chopca i zoy pocaunek na jego czole, ktre byo zimne jak metal.

Odwrci si wreszcie do Arcymechanika i rzek drcym gosem: - Twarde jest prawo patentoskie, ktre zmienio tego dzielnego chopca w automat. Ciekawo jego zostaa ukarana zbyt surowo. Skoro nie moemy odwrci tego, co si stao, nie chcemy duej pozostawa w kraju, gdzie ludzie zamiast serc maj stalowe spryny. Wypucie nas std czym prdzej. Jest to nasze jedyne yczenie. Bajdoci, do gbi oburzeni, otoczyli pana Kleksa i rwnie domagali si natychmiastowego opuszczenia tej pospnej wyspy. Tylko sternik sta na uboczu i woa: - A ja nie chc! Nie chc by lepym do koca ycia. Tutaj przynajmniej widz. Pozwlcie mi zosta! - Nie mamy nic przeciwko temu - oznajmi Arcymechanik. - Rozumiemy, czym jest wzrok dla czowieka. Opalizujce szka szybko trac sw moc i czsto trzeba je zmienia. A zmieni je mona tylko w Patentonii. Pozwlcie wic waszemu sternikowi, aby zosta u nas. Bdzie pracowa tak, jak my, i y tak, jak my. Bo u was nikt nie potrafi przywrci mu wzroku. Zapanowao oglne milczenie. Pan Kleks usiowa stumi w sobie niechtne uczucia wzgldem Patentoczykw, ktrych znienawidzi za bezduszno. Uwaa, e nic nie stoi na przeszkodzie, aby Arcymechanik wyjawi tajemnic opalizujcych szkie. Ale ten wyniosy i zimny wodarz Patentonii poczu si dotknity w swoim poczuciu wadcy i nic nie mogo go przejedna. - Dobrze - powiedzia pan Kleks - niechaj sternik zostanie. Wprawdzie, jeli o mnie idzie, wolabym by lepym w Bajdocji ni krlem w Patentonii, ale to ju sprawa czysto osobista. Po tych sowach odwrci si i ruszy z powrotem w kierunku placu. Bajdoci podyli za nim. Ponad ich gowami w zwinnych skokach przemknli Patentoczycy. Zgromadzony na placu tum przyglda si w uroczystym skupieniu pracy kilkunastu mechanikw krztajcych si dokoa lnicych, nowiutkich widrowcw, gotowych do odlotu. Arcymechanik przywoa Bajdotw i udzieli im szeregu wyjanie oraz wskazwek, jak obchodzi si z mechanizmem tych latajcych kul. Trzeba przyzna, e by to mechanizm niezmiernie prosty. Nawet dziecko mogo posugiwa si nim z atwoci. Pan Kleks wsiad do jednego ze widrowcw i odby prbny lot, ktry wypad cakiem zadowalajco. Skoro przygotowania do odlotu byy ju zakoczone, Arcymechanik zwrci si do pana Kleksa i rzek: - Znajomo nasza pozostanie mi w pamici na zawsze. Umiem atwo zapomina drobne nietakty moich goci, ale nie zapomn nigdy chwil gbokiego wzruszenia, jakie budzi we mnie najkrtsze nawet obcowanie z wielkim uczonym. Pomnik, ktry wzniesiemy na tym placu, upamitni wasze niezwyke odwiedziny, a plac otrzyma nazw placu Ambroego Kleksa. Przy tych sowach Patentoniusz XXIX pocign pana Kleksa za ucho, po czym mwi dalej: - Wszystkie widrowce s obficie zaopatrzone w ywno, nadto kady z was otrzyma na drog okrycie, bo w grze jest bardzo zimno. Patrzcie, te peleryny s mego wynalazku. W kadym guziku mieci si maa bateryjka, z ktrej przepywa przez paszcz rwnomierna fala ciepa. Temperatur mona regulowa przez wczenie jednego, dwch albo trzech guzikw. A

teraz nie pozostaje mi nic innego, jak poegna was i yczy szczliwej podry. Podczas gdy Patentoczycy rozdawali Bajdotom peleryny, pan Kleks wygosi krtkie poegnalne przemwienie i podzikowa Arcymechanikowi za gocinno. Sternik by niesychanie wzruszony. Pobieg do swoich towarzyszy podry i ciska ich po kolei, gono szlochajc. - Wiem, e ju nigdy nie usysz bajek Wielkiego Bajarza! - woa z paczem. - Wybaczcie mi, ale nikt z was nie wie, co to jest lepota! Moe tutaj jako si oswoj, bd si opiekowa Pietrkiem... Wybaczcie, bdcie zdrowi! Pan Kleks ze zami w oczach ucaowa sternika, skoni si jeszcze raz Arcymechanikowi i zgromadzonym Patentoczykom, po czym da Bajdotom znak, aby wsiadali do widrowcw. W kadym z nich usadowio si po dwch Bajdotw, a do ostatniego wsiad sam tylko pan Kleks. Patentoczycy zaintonowali na nosach poegnalnego marsza i po chwili pitnacie widrowcw unioso si w gr. W miar oddalania si od ziemi, zgromadzeni na placu ludzie stawali si coraz mniejsi, a po kilku minutach przypominali ju roje ruchliwych mrwek. Niebawem te caa Wyspa Wynalazcw, zwana Patentoni, wygldaa z gry jak talerz pywajcy po powierzchni morza.

WALKA Z SZARACZ Pan Kleks nawet nie zauway, e odzyska znowu swj normalny wzrost. Zdaje si, e wynalazki tych bezdusznych durniw s zudne i nierzeczywiste - pomyla z niesmakiem. Gdy jednak wczy ogrzewajce guziki paszcza, poczu we wszystkich czonkach przyjemne ciepo. Nastpnie wyprbowa aparat do zgadywanie myli i na malekim ekranie zobaczy szereg bezbarwnych i jednostajnych obrazw. Byy to myli marynarzy, ktrzy widocznie oddawali si swoim codziennym marzeniom. Jedynie myli kapitana raz po raz wracay do Patentonii, kryy wok sternika, zatrzymay si na Pietrku i wybuchay gniewnymi iskrami nad gow Arcymechanika. Pan Kleks woy swoje dalekowzroczne okulary, rozpostar samoczynn map - dar Patentoniusza XXIX i poszybowa na pnocno-zachd. Pozostae widrowce leciay za nim na podobiestwo klucza urawi. Niebo byo czyste, ale przejmujcy chd wdziera si do kabin. Na szczcie wszystkie ogrzewajce guziki dziaay sprawnie, tote Bajdotom ziby jedynie uszy i nosy. Pan Kleks podnis do gry sw rozoyst brod i wtuli w ni twarz jak w ciepy szal. Rozglda si pilnie dokoa, podawa przez mikrofon rozkazy i krtkie komunikaty o trasie lotu. - Lecimy na wysokoci osiemnastu tysicy stp... Na prawo rozciga si Archipelag Wysp Gramatycznych. Stamtd rozchodz si na cay wiat reguy i prawida pisowni... Przed nami na wprost rozpociera si Morze Kormoraskie... Zbliamy si z szybkoci dwustu dwudziestu mil na godzin do kraju Metalofagw... Jest obecnie jedenasta czterdzieci pi czasu rodkowo-obiadowego... Wyczam si... Bajdoci posilili si pastylkami odywczymi, w ktre widrowce byy obficie zaopatrzone. Pastylki zawieray trzy smaki misne, trzy jarzynowe i dwa owocowe, a nadto skaday si czciowo z wina ananasowego w proszku. Lot przez duszy czas odbywa si pomylnie. Po bezchmurnym niebie rozpywaa si jasno sonecznego dnia, a w dole, poprzez krystalicznie czyste powietrze, widniaa powierzchnia morza, przypominajca zielon pomarszczon cerat na biurku. Nagle w odbiornikach rozleg si wzburzony gos pana Kleksa: - Uwaga, uwaga! Od wschodu zblia si chmura... Ogromna chmura... Zakrywa cay widnokrg... Nie mog jeszcze powiedzie nic pewnego, ale zdaje si, e to trba morska... Zniamy lot! Przygotowa pompki ratownicze! Nie ba si! Jestem z wami... Pan Kleks przetar wsami okulary, wychyli si z kabiny i zawis w powietrzu, trzymajc si jedn rk steru widrowca. Surdut jego wyd si jak agiel, a broda, rozwiewana i szarpana przez wiatr, przypominaa miot czarownicy. Kady inny na miejscu pana Kleksa zarzdziby zmian kierunku lotu, aby w ten sposb unikn niebezpieczestwa. Powtarzam: kady inny. Ale nie pan Kleks. Ten niezwyky czowiek uwaa zboczenie z kursu za niegodne uczonego i lecia prosto na spotkanie chmury. Teraz rwnie Bajdoci dojrzeli na horyzoncie czarn plam, do ktrej zbliali si z kad sekund. Ogarno ich przeraenie. Jeden ze widrowcw oderwa si nawet od pozostaych i zawrci na poudniowy wschd. W gonikach rozleg si spokojny, ale stanowczy gos pana Kleksa:

- Wyrwna szyk! Powtarzam: wyrwna szyk!... Pan Kleks nigdy nie wpada w gniew i nie przemawia podniesionym tonem, a mimo to zmusza do posuchu. Tote uciekinier po chwili wrci na swoje miejsce i widrowce szyboway dalej w wytyczonym kierunku, rwno jak klucz urawi. - Kapitanie - zawoa pan Kleks - czy barometr spad? - Nie spad. - Czy sia wiatru ulega jakiej zmianie? - Ani troch. - W porzdku. Zgadza si. Chmura przed nami nie jest zatem trb morsk... To szaracza... Wygodniaa podzwrotnikowa szaracza... Musimy si przez ni przebi... Uwaga... daj peny gaz! widrowce rozwiny najwiksz moliw szybko i po kilkunastu minutach wbiy si klinem w gst mas arocznych owadw, ktre wielkoci dorwnyway wrblom. widry samolotw dziesitkoway szaracz i masakroway jej zbite szeregi. Kuliste kaduby widrowcw uderzay z miadc si, ale napywajce coraz nowe chmary szkodnikw zaleway przestworze jak fale potopu. Trzepotanie milionw szklistych skrzyde rozbrzmiewao w powietrzu niczym wiosenna burza, przelewao si nieustajcym grzmieniem i oguszao Bajdotw. Pan Kleks, wywieszony na zewntrz, jedn rk trzyma si ramy swego widrowca i wymierza mordercze kopniaki najbardziej zacietrzewionym napastnikom, dajc caej zaodze przykad nieustraszonego mstwa. Bajdoci nacierali w pojedynk, pikowali, wrzeszczeli jak optani i wprowadzali zamieszanie wrd szaraczy. Wpadli te na oryginalny pomys. Zaczli rozsypywa penymi garciami odywcze pastylki. Wygodniae owady rzucay si na er, biy si midzy sob do upadego o kady okruch. Te, ktre zdoay pokn skondensowany pokarm, natychmiast pczniay i pkay z trzaskiem jak baloniki. Po dwch godzinach zaciekej walki promienie soca zaczy si z wolna przebija przez rzednce masy szaraczy. Znw ukaza si czysty bkit nieba i ju tylko opnione gromadki owadw tu i wdzie lniy jak lotne oboczki. - Trzyma si kursu! - zawoa wesoo pan Kleks. Ale nagle stwierdzi brak dwch widrowcw i rwnoczenie dao si sysze w odbiorniku aosne woanie: - Halo! halo! Porwaa nas szaracza... Nie moemy si wyrwa! widry zapltay si w skrzydach owadw... SOS!...SOS!... Pan Kleks przetar okulary i ujrza w oddali masy szaraczy opadajce z wolna na wysp, ktra wystawaa z morza. Dokona byskawicznego zwrotu w ty i ruszy jak strzaa na pomoc zagroonym widrowcom. Bajdoci karnie podali za nim. - Naciera od dou! - woa pan Kleks, a gos jego rozbrzmiewa we wszystkich odbiornikach rwnoczenie. - Musimy stara si otoczy tych nieszcznikw! Ale nie wolno ldowa... Powtarzam: nie wolno ldowa! Dziki szybkiej akcji ratunkowej panu Kleksowi udao si uwolni jeden z porwanych widrowcw. Drugi jednak, chocia mia przetart drog odwrotu, z wolna obnia lot i da si nie fali szaraczy.

- Nie ldowa! - woa rozpaczliwie pan Kleks. - Ostrzegam przed ldowaniem! Ale widrowiec oddala si coraz bardziej, a w odbiornikach rozlegay si ochrype gosy jego dwuosobowej zaogi: - Widzimy na wyspie wspaniae miasto... Nadzwyczajne miasto... Postanowilimy tutaj zosta... Mamy ju do atramentowej wyprawy! Halo, halo... Szaracza poleciaa dalej... Zniamy si... Witaj nas tumy kolorowych postaci... Ldujemy! Syszycie nas? Ldujemy... Pan Kleks wyprostowa ster i zawoa dononie: - Wyrwna szyk! Trzyma si kursu! Gdy zaogi widrowcw sprawnie wykonay rozkaz, pan Kleks poda komunikat informacyjny: - Uwaga, uwaga! Zostawilimy za sob Wysp Metalofagw. Mieszkacy tej wyspy nie robi krzywdy ludziom, ale ywi si metalem i poarliby natychmiast metalowe czci naszych widrowcw. Dlatego te nie wrcia stamtd adna dotychczasowa wyprawa... Stracilimy dwch towarzyszy... Poniosa ich ciekawo... Ceni w ludziach ciekawo, gdy sprzyja ona poznawaniu ycia i wiata... Ciekawo jednak musi by rozwana... Rozumiecie teraz, dlaczego nie chciaem dopuci do ldowania... Waszym rodakom nie stanie si nic zego, ale nigdy ju nie wrc do sonecznej Bajdocji... Uwaga, jest godzina siedemnasta dwadziecia pi czasu podwieczorkowego... Wyczy guziki ogrzewajce... Zbliamy si do wybrzey Parzybrocji... NADMAKARON Zapada szybka podzwrotnikowa noc. Pan Kleks po raz ostatni spojrza na map, sprawdzi pooenie gwiazd i obliczy w pamici ich wzajemne odlegoci. - 67.254.386.957.100.356 - powiedzia pgosem. - Zgadza si. Podzielmy to przez odlego od ziemi. Otrzymamy liczb 21.375.162. Uwzgldniajc kt nachylenia, wycignijmy waciwy pierwiastek. Daje to 8724. Odejmijmy teraz ilo przebytych mil. Pozostaje 129. Zgadza si. Istotnie, w dole ukazay si wiata, ktre wyglday z oddali jak rozrzucone na znacznej przestrzeni ogniska. Pan Kleks przyczesa palcami potargan brod, obcign surdut i przemwi uroczycie do mikrofonu: - Panowie... Dokadnie za siedem minut nastpi ldowanie... Po opuszczeniu widrowcw prosz trzyma si mnie... Kapitanie, widz paskie myli... Nie jestem starym durniem, za jakiego pan mnie uwaa... Przeciwnie, jestem do mdry na to, aby wybaczy panu maoduszno niegodn Bajdoty... Honor przede wszystkim... Honor, panowie... Wyczam si... W odbiornikach rozlegy si trzaski, a nastpnie urywane sowa kapitana, ktrych nikt jednak nie sucha, bo oto widrowiec pana Kleksa ruszy pionowo do adowania. Rwnoczenie zapono trzynacie czerwonych sygnaw ostrzegawczych i trzynacie widrowcw w jednominutowych odstpach dotkno ziemi. Dokoa zalegay ciemnoci, rozwietlane jedynie byskami dogasajcych ognisk. Podrnicy otoczyli pana Kleksa i przygldali si z niepokojem

dziwacznym domostwom, przypominajcym dziuple. Na prno jednak szukali wzrokiem jakichkolwiek ywych istot. Miasto wygldao jak wymare. Pan Kleks stan swoim zwyczajem na jednej nodze, przyoy do ust obie donie zwinite w trbk i odegra na nich marsza oowianych onierzy. Jakby na umwiony znak, ze wszystkich dziupli zaczli wyskakiwa wspaniale zbudowani brodaci mczyni, o nagich muskularnych torsach, przyodziani w spdnice z kolorowego ptna. Wikszo z nich pobiega roznieca dogasajce ogniska, natomiast siedmiu najdostojniejszych brodaczy zbliyo si do pana Kleksa i po kolei zoyli mu gboki ukon. Nastpnie uklkli na ziemi i trzykrotnie zamietli j brodami. Pan Kleks uczyni to samo, gdy on jeden spord wszystkich podrnikw posiada brod. Po tych wstpnych oznakach czci Parzybrodzi ustawili si w rzd i jeden z nich przemwi wyrzucajc z siebie gardowe i nosowe dwiki, przypominajce gulgotanie indyka: - Gluw-gli-glut-gla-glim-gly-gliw-gla-glus. aden z Bajdotw nic z tego oczywicie nie rozumia. Tymczasem pan Kleks pynnie odpowiedzia po parzybrodzku: - Glin-gla-gluw-gliz-gla-gluj-gle-glim. Po czym doda zwracajc si do Bajdotw: - Dlaczego macie takie zdziwione miny? Czyby to i pana dziwio, kapitanie? Przecie kady kiep zrozumie, e jzyk parzybrodzki jest niesychanie atwy. Trzeba mie tylko odrobin oleju w gowie, kapitanie, aby mc si nim posugiwa. Po prostu w kadej sylabie uwzgldnia si tylko ostatni liter. Gilr-glo-gluz-glu-glim-gli-gle-glic-gli-gle? Parzybrodzi by to nard raczej pierwotny. Mimo ogromnej siy fizycznej odznaczali si agodnoci i niezwykle ujmujcym sposobem bycia. Domy swoje budowali z ciosanego drzewa, w ksztacie wieyczek, do ktrych prowadzio jedno okrge wejcie, nad nim za widniay dwa lub trzy otwory zastpujce okna. Ulice przecinay si prostopadle, tworzc regularn szachownic. Przed kadym domem na paleniskach z cegie stay niskie gliniane koty. Wszyscy Parzybrodzi mieli dugie brody w rnych kolorach. Tylko dostojnicy, ktrzy witali naszych podrnikw, wyrniali si brodami o barwie kremowej, przy czym zarost ich przypomina raczej zwoje makaronu ni normalne owosienie. Podchodzili oni kolejno do pana Kleksa, przygldali si jego brodzie i ze znawstwem, jak handlarze sukna, gnietli j w palcach. Dostojnicy o makaronowym zarocie stanowili Wan Chochl, czyli rzd Parzybrocji. Najstarszy spord nich, noszcy imi Glaz-glu-glip-gla, piastowa godno Nadmakarona, co odpowiadao godnoci Wielkiego Bajarza w Bajdocji. Nadmakaron uj pana Kleksa pod rami i zaprowadzi podrnikw do dziupli rzdowej. Bya to wielka sala, gdzie porodku sta ogromny st, a pod cianami wisiay liczne hamaki uplecione z kolorowych sznurw. Ponce na ulicy ogniska rzucay przez okna migotliwe wiato. Po chwili urodziwe Parzybrodki wniosy na tacach dymice talerze zupy z makaronem i zapraszay goci do jedzenia uprzejmym: glip-glor-glo-glis-

gli-glim-gly. Pan Kleks oraz Bajdoci zasiedli do stou i z wielkim apetytem spaaszowali po trzy talerze smakowitej zupy. Innych potraw nie znano w tym kraju. Po wieczerzy pan Kleks, ktry zdoa ju wietnie opanowa miejscowy jzyk, zawoa po parzybrodzku: Szanowny Nadmakaronie i wy, czonkowie Wanej Chochli! Cieszymy si niezmiernie, e przybylimy do waszego kraju, o ktrym tak wiele syszelimy. Dzikujemy za okazan nam gocinno, ktrej nie zamierzamy naduywa. Mam nadziej, e aczkolwiek nie jestemy ssiadami, stosunki ssiedzkie pomidzy Bajdocj i Parzybrocj uo si jak najpomylniej. Glow-gli-glow-gla-glut! Co w naszym jzyku brzmi Wiwat. - Wiwat! - zawoali chrem Bajdoci. Nadmakaron wsta, pogadzi si po brodzie i rzek: - Jestemy wprawdzie ludem raczej pierwotnym, nie znamy zdobyczy nowoczesnej techniki, nie znamy sztucznego wiata, rur wodocigowych ani kanalizacji, sowem, tych wszystkich urzdze, ktrych gwn waciwoci jest to, e nieustannie si psuj. Jednake mimo takiego zacofania wiemy wszystko, co wiedzie warto. Syszelimy te o tobie, czcigodny doktorze filozofii, chemii oraz medycyny. Imi sawnego uczonego Ambroego Kleksa znane jest u nas tak samo, jak imi niezapomnianego zaoyciela Parzybrocji - Zupeusza Mruka, ktry by pradziadkiem obecnego Wielkiego Bajarza Bajdocji. Przed wielu, wielu laty dzielny ten eglarz wyldowa tu z grup rozbitkw, a my wszyscy jestemy ich potomkami. Zupeusz Mruk stworzy nasz jzyk, stworzy nasze budownictwo i zaszczepi nam yciodajne brody, o ktrych dowiecie si jutro. A teraz udajcie si na spoczynek, bo niewtpliwie jestecie strudzeni dugotrwa podr. Glud-glo-glib-glur-gla-glin-glo-glic. - Dobranoc - odpowiedzieli chrem Bajdoci, ktrzy nauczyli si ju rozumie jzyk Parzybrodw. Gdy gocinni gospodarze opucili sal, pan Kleks podrapa si znaczco w gow i stojc na jednej nodze powiedzia: - Podre ksztac. Ale bajki ksztac w stopniu znacznie wikszym. Wszystko to, co mwi Nadmakaron, Wielki Bajarz wymyli o wiele wczeniej, a doktor Paj-Chi-Wo opowiada mi pidziesit lat temu. Chodmy spa. Dobranoc, kapitanie. Dobranoc, marynarze.Po tych sowach zdj surdut, wycign si na hamaku i zasn, pomrukujc od czasu do czasu jak kot. Bajdoci poszli za jego przykadem. YCIODAJNE BRODY Nazajutrz wczesnym rankiem obudzia pana Kleksa cicha muzyka. To jeden z bajdockich marynarzy imieniem Ambo, wycignity w hamaku, gra na swojej nieodcznej bajdolinie star marynarsk piosenk: Prowad, prowad, kapitanie, Okrt szybki! Daj nam. daj nam na niadanie Zote rybki.

Pan Kleks stan na rodku sali, woy okulary i na dwch palcach wygwizda pobudk. Po chwili Parzybrodki wniosy na tacach filianki z zup pomidorow i rogaliki z makaronu. Gdy podrnicy zjedli niadanie i wyszli na ulic, miasto w wietle dnia wydao im si nieporwnanie pikniejsze. Obok domw, ktre wyglday jak wielkie drewniane okrglaki, krztay si Parzybrodki odziane w kolorowe spodnie tudzie kamizelki ze somianej plecionki. Tumy dzieci bawiy si na placykach w berka albo w klasy. Ulice tony w zieleni i w kwiatach, a barwne kolibry i papugi, oswojone jak kury, dziobay ziarnka, ktre im z okien domw rzucay parzybrodzkie dziewczta. Najwiksze jednak zainteresowanie pana Kleksa obudzia praca mczyzn. Siedzieli oni przed domami dokoa kotw i parzyli we wrztku swoje brody. Kobiety podtrzymyway ogie na paleniskach, a od czasu do czasu zanurzay w kotach drewniane chochle, mieszay wrztek i prboway jego smak. Nietrudno byo zauway, e kada z yciodajnych brd, w zalenoci od barwy, zawieraa skadniki o odrbnym smaku. Byy wic brody pomidorowe, burakowe, fasolowe, cebulowe, szczawiowe, a z ich pocze powstay inne, nader urozmaicone zupy. Stanowiy one wycznie poywienie ludnoci Parzybrocji. Na tym jednak nie koniec. Kady mczyzna w miar potrzeby smarowa sobie brod pomad, stanowic odpowiedni przypraw. Wrd pomad pan Kleks rozpozna pomad chrzanow, soln, pieprzow i majerankow, ale byy i takie, ktrych wielki uczony nie potrafi okreli, chocia dobrze zna si na kuchni. - Genialne! Fantastyczne! - woa raz po raz i biega z yk od kota do kota kosztujc wszystkich rodzajw zup. Podziw jego jednak przekroczy wszelkie granice, gdy na ulicy ukazali si czonkowie Wanej Chochli i w rnych kotach zanurzali po kolei swoje brody, dodajc w ten sposb do zup odpowiednie porcje makaronu. Po dostatecznym wyparzeniu brd ich waciciele powycigali je z kotw, a nastpnie wytarli rcznikami do sucha. Dziewczta przyniosy talerze. Jedne naleway zup, inne czstoway goci i rozdaway posiek domownikom. Zjawi si rwnie Nadmakaron, ktrego powitano z ogromn czci. Gawdzc z panem Kleksem, ten najwyszy dostojnik Parzybrocji wyjani mu, e brody makaronowe s niesychanie trudne do zaszczepienia i jedynie siedmiu szczeglnie zasuonych Parzybrodw moe si nimi poszczyci, ale za to musz uycza makaronu pozostaej ludnoci, zwaszcza do rosou i zupy pomidorowej. - Wybaczy Wasza Dostojno - rzek pan Kleks z pewnym zakopotaniem w gosie - jestem wprawdzie profesorem chemii na uniwersytecie w Salamance, ale chciabym zapyta, czy brody, raz wyparzone, nadaj si do dalszego uytku? - Jak najbardziej - odpar Nadmakaron z pobaliwym umiechem. Substancje zawarte w parzybrodzkich brodach nie wyczerpuj si nigdy, podobnie jak nie wyczerpuj si bezwartociowe skadniki paskiej brody, chociaby wyparzy j pan nawet trzy razy dziennie. To chyba oczywiste?... Chciabym nadto wyjani - cign dalej Nadmakaron - e Parzybrodzi o

rnych kolorach brd jednocz si w bractwa celem wymiany i czenia smakw. Przy czym siedem bractw tworzy krewniactwo. My, posiadacze brd makaronowych, obsugujemy wycznie krewniactwa, gdy nie bylibymy w stanie zaopatrywa kadego kota z osobna. Bajdoci suchali opowiadania Nadmakarona z ciekawoci, ale bez zachwytu. Pan Kleks, ktry wyj wanie z kieszeni aparat do odgadywania myli, powiedzia z przeksem do swoich towarzyszy: - Panowie, o ile mog stwierdzi, mylicie wycznie o befsztykach i pieczeni woowej. Przyjrzyjcie si jednak, jaka wspaniaa rasa ludzi wyrosa na parzybrodzkich zupach. Mieszkacy tego kraju nie ukadaj wprawdzie bajek, ale za to cz w sobie urod ciaa z pogod ducha. Tak, tak, panowie, bezmisna kuchnia wydelikaca podniebienia i wpywa znakomicie na porost brd. Po obiedzie czonkowie Wanej Chochli pod wodz Nadmakarona poprowadzili goci na zwiedzenie miasta. W muzeum pamitek wisia ogromny portret Zupeusza Mruka, uderzajco podobnego do Wielkiego Bajarza. Na postumentach stay gliniane poski poprzednich Nadmakaronw, a pod szklanym kloszem widniao co, co przypominao kawaek elaza. Ze sw gospodarzy istotnie wynikao, e by to jedyny kawaek metalu, jaki ocala w Parzybrocji. - Przed trzydziestu laty - powiedzia ze smutkiem Nadmakaron - najechay nasz kraj hordy Metalofagw, ktrzy zrabowali i poarli wszystkie metalowe przedmioty, zgromadzone w wyniku wielu niebezpiecznych wypraw przez parzybrodzkich eglarzy. Odtd postanowilimy obchodzi si bez metalu. Uywamy jedynie gliny, drzewa i szka. W ten sposb jestemy zabezpieczeni przed nowym najazdem dzikusw z Metalofagii. Zwiedzanie miasta potwierdzio sowa Nadmakarona. Zarwno zakady tkackie, jak i warsztaty stolarskie zaopatrzone byy w maszyny i przyrzdy ze szlifowanego szka, palonej gliny oraz hartowanego drzewa. Przed wieczorem Wana Chochla wydaa na cze goci przyjcie. Na dugich stoach pod palmami ustawiono dzbany z nektarem kwiatowym o rnych woniach i smakach oraz frykasy z eukaliptusa, daktyli i orzechw. Tymczasem Parzybrodzi krztali si ju przy kotach, zaparzajc brody do wieczerzy. Nagle pan Kleks zamilk, zerwa si z miejsca i zawoa wskazujc na brodacza z czarnym zarostem: - Jest. Madmakaron nie rozumiejc, co znaczy okrzyk pana Kleksa odpowiedzia spokojnie: - Pikna broda, nieprawda? Mamy tylko pi takich w naszym miecie. Gotujemy na nich czernin. Pan Kleks podbieg do czarnego brodacza i gwatownym ruchem zanurzy jego brod w najbliszym kotle. - Jest! - zawoa z zachwytem. - Kapitanie, prosz spojrze! Przecie to najprawdziwszy atrament! Wycign z kieszeni piro, zamoczy je w czarnym pynie i szybko zacz kreli w notesie swj podpis, ozdobiony mnstwem zamaszystych zawijasw. - Patrzcie - woa do Bajdotw - co za atrament! Genialny! Fantastyczny!

Musimy dosta t brod za wszelk cen! Zabierzemy j do Bajdocji. Bdziemy mieli atrament! Niech yje czarna broda! Nadmakaron dopiero teraz zrozumia, o co chodzi. Uj pana Kleksa pod rami i owiadczy uroczycie: - Ja i mj lud bylibymy niezmiernie szczliwi, gdyby leao w naszej mocy zaspokoi yczenie tak wielkiego czowieka i uczonego. Bylibymy dumni, gdybymy mogli potomkowi Zupeusza Mruka ofiarowa nie tylko jedn, ale sto yciodajnych brd. Niestety, brody nasze s cile zwizane z organizmem i po obciciu widn jak trawa. Nie miaby z nich poytku, drogi przyjacielu. - Zmartwie mnie, dostojny panie - rzek cicho pan Kleks. - Bardzo mnie zmartwie. Czy pozwolisz wobec tego, aby jeden z twoich rodakw opuci wasz kraj i uda si z nami do Bajdocji? Obsypiemy go kwiatami i bajkami, a on w zamian bdzie nam zaparza swoj pikn, czarn, atramentow brod... - O, nie! To niemoliwe! - owiadczy Nadmakaron. - Nasz organizm nie znosi adnych pokarmw poza parzybrodzkimi zupami. Gdyby ten, o ktrego chodzi, opuci kraj, byby do koca ycia skazany na spoywanie czerniny z wasnej brody. A to jest przecie niemoliwe, gdy tylko odpowiednie mieszanki naszych zup zaspokajaj niezbdne potrzeby organizmu. Nie mwmy o tym wicej. Po czym, zwracajc si do Bajdotw, powiedzia uprzejmie: - Panowie, prosimy na wieczerz! Pan Kleks nie mia apetytu. Trzyma si na osobnoci, rozmyla stojc na jednej nodze, wreszcie rzek do swoich towarzyszy: - Jutro, skoro wit, ruszamy w dalsz drog. A teraz idziemy spa. Nad miastem zapada noc. Dogasay ogniska. Parzybrodzi nie uywali wiata, a zastpowaa je fosforowa przyprawa do zup, ktra pozwalaa im widzie w ciemnoci. Pan Kleks i Bajdoci musieli po omacku dobrn do swoich hamakw. PODR W BECZCE O wicie kapitan ustawi marynarzy w dwuszereg i zameldowa o tym panu Kleksowi. - Ma pan teraz bardzo adne myli, kapitanie - zauway pan Kleks zagldajc do swego aparatu. Skoro podrnicy opucili rzdow dziupl, znaleli si od razu przed szpalerem dzieci, ktre kademu wrczyy po bukiecie kwiatw. Droga do paacu, gdzie stay widrowce, rwnie usana bya kwiatami. Nadmakaron i Wana Chochla powitali goci, zamiatajc ziemi brodami. Jakie byo przeraenie pana Kleksa, gdy okazao si, e ze widrowcw zostay tylko mizerne szcztki, ktre tu i wdzie poniewieray si w trawie. Miao si wraenie, e przez plac przeszed huragan, ktry zmiady kabiny, pogruchota silniki i wszystko obrci w perzyn. - Co to znaczy? - zawoa pan Kleks prychajc z gniewu. - Kto omieli si zniszczy nasze samoloty? - Wybacz - wymamrota Nadmakaron. - To nasze dzieci... Nie maj adnych zabawek, a w widrowcach tyle byo rnych kek, keczek i sprynek... Biedne dziatki nie mogy widocznie oprze si pokusie i rozebray wszystko

na kawaki... Nie powiniene gniewa si na nie za t niewinn psot. Nie przypuszczay, e widrowce bd wam jeszcze potrzebne. Teraz maj mnstwo drobiazgw do zabawy... Spjrz, czy to nie wzruszajcy widok? Pan Kleks przypomnia sobie, e ju poprzedniego dnia zauway w rkach dzieci rne metalowe przedmioty, co mu nasuno pewne wtpliwoci o najedzie Metalofagw na Parzybrocj. Teraz ze zgroz spoglda na pogite toki, na poamane tryby, na pokrzywione stery i przekadnie, na pokrcone paty aluminiowej blachy, z ktrych dzieci na skwerach budoway sobie domki. - Jestemy zgubieni! - jkn kapitan. Bajdoci podnieli rozpaczliwy lament. Marynarz Ambo rzuci si midzy dzieci i ju mia zacz je okada swoj bajdolin, kiedy pan Kleks gwizdn rozkazujco na palcach. - Prosz zachowa spokj! - rzek dobitnie. - Trzyma si mnie! Wiem, co naley robi! Wrd Bajdotw zapanowaa cisza. Nadmakaron sta z wycignit praw rk, a palcami lewej przebiera frdzle swojej makaronowej brody. Pan Kleks zwrci si do niego: - Spotkao nas wielkie nieszczcie. Stracilimy nasze widrowce. Nie gniewamy si na dzieci, bo nie wiedziay, e wyrzdzaj nam niepowetowan szkod. Niemniej jednak musimy ruszy w dalsz drog . Liczymy na wasz pomoc. Dajcie nam statek albo jak du d, abymy mogli jeszcze dzisiaj std odpyn. Czonkowie Wanej Chochli pokiwali gowami i udali si na narad. Nadmakaron drapa si w nos i rozmyla. Po chwili przywoa makaronowych dostojnikw i dugo pgosem co im perswadowa. Wreszcie zwrci si do pana Kleksa: - Czcigodny panie, postanowilimy, odda do waszej dyspozycji nasz najcenniejszy budynek, nasz rzdow dziupl. Wprawdzie bardziej przypomina ona beczk ni okrt, ale zbudowana jest solidnie i mona na niej popyn nawet na koniec wiata. Za godzin dostarczymy j na brzeg. Idcie nad morze i czekajcie na nas. Pan Kleks ze zami w oczach ucisn Nadmakarona i opanowujc wzruszenie, powiedzia: - Jestecie prawdziwie szlachetnym i wspaniaomylnym narodem. Cieszymy si, e dostarczylimy waszym dzieciom rozrywki i zabawy. Niech im nasze widrowce pjd na zdrowie! - Niech yje pan Kleks! - zawoa z uniesieniem Nadmakaron. A dzieci zaczy skandowa chrem: - Gluk-glil-gle-gluk-glis! - i tumnie odprowadziy podrnikw na sam brzeg morza. Niebawem w oddali rozlego si guche dudnienie i na ukwieconym wzgrzu ukazaa si olbrzymia beczka. Toczyo j czterdziestu czterech Parzybrodw, a za nimi gromada dziewczt niosa na tacach talerze z zup szczawiow. Z zachowaniem najwikszej ostronoci beczk spuszczono na wod. Po zjedzeniu zupy kapitan wyda komend: - Zaoga na stanowiska!

Wkrtce zjawi si Nadmakaron i Wana Chochla, a za nimi kilku tragarzy, ktrzy przywieli na taczkach zwoje lin wysmarowanych obficie ywic. Liny te ze szczytu beczki zarzucano do wody. Po chwili wynurzyo si stado rekinw. arocznie wpiy si zbami w liny. Po czym nie mogy si ju od nich uwolni, bowiem gsta ywica zlepia im szczki na podobiestwo cigutek. - To jest mj wynalazek - owiadczy z dum Nadmakaron. - Rekiny bd was holoway. A oto erd, ktra zastpi wam ster. Pan Kleks serdecznie poegna Parzybrodw, wdrapa si na szczyt beczki i wysun erd naprzd, pod same nosy, rekinw. Gdy zaoga mocno przytwierdzia do beczki jeden koniec erdzi, wtedy do drugiego jej koca przywiza si marynarz Ambo sznurami, ktre koysay go jak hutawka. Na widok tak smakowitego kska rekiny szarpny pocigajc liny i rwnoczenie przywizan do nich beczk, Im szybciej goniy upragniony er, tym chyej lizga si po falach niezwyky statek. Zaoga zesza na dno beczki, a tylko pan Kleks sta na wierzchu i spoglda w stron ldu. Znowu ruszam w drog bez atramentu - myla ze smutkiem. - Ale nie trac nadziei. O, nie! Tak, tak moi drodzy. Wielcy ludzie nigdy nie trac nadziei. Rekiny gnay przed siebie jak optane, wciekle bijc ogonami o wod. Statek oddala si coraz bardziej od brzegw Parzybrocji. Na wzgrzu widniaa jeszcze przez pewien czas wysoka sylwetka Nadmakarona, ale niebawem i ona znikna z oczu, a wski skrawek ziemi zasnua mga. Przez pierwsze dwa dni egluga odbywaa si nader sprawnie. Pogoda sprzyjaa, a pomylna wieja popychaa naw zgodnie z przewidzianym kursem. Ambo koysa si na kocu erdzi i podsyca aroczno rekinw, ktre nie szczdzc wysiku pruy fale i niosy statek z szybkoci dwunastu supekw na godzin. Pan Kleks zagbia si w samoczynn map, stojc na rkach. Oblicza odlegoci. Rwnoczenie raz po raz wymachiwa w grze nogami, wskazujc w ten sposb waciwy kierunek eglugi. Kapitan odpowiednio przesuwa erd w prawo lub w lewo i w ten sposb sterowa statkiem. Zaoga miaa jednak bardzo kwane miny. Parzybrodzi zaopatrzyli bowiem statek w dwa zbiorniki zupy szczawiowej i ten jednostajny posiek przyprawia marynarzy o mdoci. Tote pan Kleks musia co pewien czas odrywa si od mapy i podnosi Bajdotw na duchu. - Co za zupa! - woa gaszczc si po brzuchu. - Pysznoci! Nigdy nie jadem nic rwnie smacznego. Trzeba by skoczonym durniem, eby nie delektowa si tak wybornym smakiem. Bodajbym do koca ycia jada tak zup! Po takich sowach oblizywa si wysuwajc jzyk niemal do poowy brody, po czym paaszowa dla przykadu czubaty talerz zupy. Tymczasem rekiny, pozbawione eru, zaczy stopniowo sabn. Po dwch dniach mogy zdoby si ju tylko na pojedyncze zrywy. Resztkami si wyskakiway nad powierzchni wody w nadziei, e zdoaj wreszcie pochwyci Amba. arocznie szczerzyy zby, po czym z pluskiem opaday na fale. Trzeciego dnia o wicie, kiedy pan Kleks drzema jeszcze w hamaku, pogwizdujc przez sen marsza krasnoludkw, na dno statku zbieg przeraony kapitan i zawoa:

- Wszyscy na stanowiska! Statek w niebezpieczestwie! Pan Kleks, nie przestajc mrucze i pogwizdywa, odbi si nogami od hamaka i da susa na pokad. Natychmiast otoczya go wystraszona zaoga. D straszliwy wicher. Broda pana Kleksa rozwiewaa si jak postrzpiony agiel. Oszalae z godu rekiny dostay krka i gonic za wasnymi ogonami, wprawiay statek w ruch wirowy. Wrd huku zawiei parzybrodzka beczka krcia si na wzburzonych falach jak karuzela. Zaog ogarna panika. Jeden z marynarzy zdj buty i rzuci je w spienione nurty. Inni odrywali guziki od marynarskich bluz i ciskali je rekinom w oczy. Wzmogo to wcieko wygodniaych bestii do tego stopnia, e wpary si bami w lewy bok statku i usioway go wywrci. Sytuacja stawaa si rozpaczliwa. Wtedy to wanie rozleg si potny gos pana Kleksa: - Zachowa spokj! Kto nie zastosuje si do moich rozkazw, zostanie wyrzucony za burt! Jestem z wami i potrafi was ocali! Wszyscy na stanowiska! Marynarze natychmiast opanowali trwog. Nawet Ambo przesta szczka zbami. - Kapitanie! - grzmia dalej gos pana Kleksa. - Zarzdzam wylanie do morza caego zapasu zupy szczawiowej! Niezwocznie na rozkaz kapitana omiu rosych Bajdotw skoczyo w gb statku. Po chwili zupa z obu zbiornikw spywaa z burt na wzburzon wod. Zgstniae fale opady. Rekiny poczuy w pyskach smakowit straw i uspokoiy si. Poywna zupa szczawiowa sczya si im przez zacinite zby do wygodniaych odkw. Pan Kleks jedn rk uchwyci si erdzi i na wydtym przez wiatr surducie unosi si nad wod jak balon, badajc sytuacj. Po powrocie na pokad rzek do kapitana: - Na rekiny nie moemy ju duej liczy. Wszystkie zapady na szczkocisk, owrzodzenie odkw, zanik nerek i puchlin wodn. Zajrzaem im w oczy. Na dnie oka kada z nich ma wypisan swoj chorob. Dugo nie pocign. Gdy dostan drgawek, zatopi nam statek. Zupa nie przywrci im si ani zdrowia. - Co robi w tej sytuacji? - zapyta poblady kapitan. - Przeci liny - owiadczy pan Kleks, oburcz wyymajc zmoczon brod. Kapitan wycign z pochwy swj marynarski kordelas, wyostrzy go o podeszw buta i poprzecina liny. Uwolnione bestie morskie wywrciy si brzuchami do gry i znikny pod wod. Statek pozbawiony balastu, gnany wiatrem, podyrda przez fale na podobiestwo korka. Sztorm usta. Zmordowani marynarze poczuli ostry gd. - C, zupa szczawiowa nie smakowaa wam - powiedzia z przeksem pan Kleks. - Teraz przynajmniej nie bdziecie grymasili. - Je! - zawoa Ambo. - Je! - wrzasnli chrem Bajdoci. Pan Kleks sign do przepastnych kieszeni swoich spodni i wycign z nich gar ocalaych odywczych pastylek, ktre otrzyma na drog od Patentoniusza XXIX. Kapitan ustali racje dzienne po wier pastylki na kadego czonka zaogi.

- Woda nam si koczy - powiedzia z trosk w gosie. - Nie wiem, czy przetrzymamy do koca tygodnia. Ale pan Kleks tego nie sysza. Nie chcia je ani pi, tylko sta na jednej nodze i myla. Podczas badania rekinw z kieszeni surduta wypady mu podarunki Wielkiego Wynalazcy. Dalekowzroczne okulary i maszynka do zgadywania myli poszy na dno. Samoczynna mapa unosia si w oddali na falach. Mona byo na niej dojrze jedynie kawaek Morza Kormoraskiego i skrawek wyspy, ktra, do poowy obgryziona przez ryby, przypominaa raczej pwysep. Kady inny popadby w rozterk. Powtarzam - kady inny. Ale nie pan Kleks. Ten wielki uczony sta na jednej nodze i rozmyla. Broda jego odchylaa si tym razem na poudnie. Po pewnym czasie zawoa marynarzy, kaza im ustawi w pozycji pionowej erd, do ktrej poprzednio by uwizany Ambo, i mocno trzyma w rkach. Nastpnie wdrapa si na jej szczyt i trzymajc si jedn rk, zawis w powietrzu. Wiatr wyd jego obszerny surdut, kieszenie i kamizelk jak agle. Po chwili statek mkn w kierunku wskazanym przez brod pana Kleksa. Marynarze kurczowo utrzymywali erd w pozycji pionowej, a kapitan zaintonowa pomocniczy hymn Bajdocji: Kiedy siy swe podwajasz, Brzmi dononiej haso to: Niech nam yje Wielki Bajarz Sto lat, sto lat, sto lat, sto! Wszyscy ochoczo podchwycili t wspania pie na cze Wielkiego Bajarza, po czym zapada cisza. Kady z Bajdotw stara si uoy w myli swoj codzienn bajk. Kiedy zapada noc, pan Kleks zsun si po erdzi na d, a zaoga udaa si na spoczynek. - Ja zostaj na wachcie - owiadczy pan Kleks. - Umiem spa z otwartymi oczami, a poza tym lubi przyglda si ksiycowi. Mj profesor z Salamanki nauczy mnie posugiwa si si przycigania ksiyca w egludze dalekomorskiej. Niebawem w gbi statku rozlego si chrapanie dwudziestu siedmiu marynarzy. Tylko kapitan opowiada przez sen bajk o rekinie, ktremu popsu si zb, wic zaplombowa go sobie zot rybk. Pan Kleks czuwa na pokadzie, zapatrzony w ksiyc. Tu po pnocy dostrzeg na nim odbicie trjmasztowca, ktrego agle podobne byy do trzech obokw. Na podstawie pobienych oblicze pan Kleks ustali kurs trjmasztowca, jego odlego oraz przecitn szybko. O pitej pitnacie zobaczymy go z prawej burty - pomyla. - O pitej czterdzieci pi bdziemy go mieli na odlego gosu. O pitej trzeba zrobi pobudk. Pomylawszy tak, pan Kleks rozoy na pokadzie swj surdut i mrukn do siebie: - Teraz Ambroy spa si pooy. Wielki uczony lubi niekiedy na osobnoci mwi do rymu. Chmury przysoniy ksiyc. W nocnej ciszy sycha byo jedynie chrapanie Bajdotw, paplanin kapitana i plusk fal. Na powierzchni morza byskay

gdzieniegdzie elektryczne ryby. Pan Kleks rozcign si na surducie i zasn z otwartymi oczami. PRZYLDEK APTEKARSKI Punktualnie o godzinie pitej czasu niadaniowego poderwa marynarzy doniosy gos: - Pobudka! Wsta! Gdy zaoga wylega na pokad, pan Kleks rozczesa palcami brod i uroczycie oznajmi: - Kapitanie! Marynarze! Bajdoci! Za chwil ujrzycie na widnokrgu zbliajcy si trjmasztowiec. Nie ustaliem jeszcze, pod jak pynie bander. Znam wielu kapitanw eglugi dalekomorskiej. Trjmasztowiec najprawdopodobniej przyjmie nas na swj pokad i bdziemy szczliwie kontynuowa nasz wypraw. Atrament przede wszystkim! Spocznij! Po tym przemwieniu zaoga dostaa swoj porcj odywczych pastylek, popia reszt wody i oddaa si zwykym zajciom. Morze byo spokojne i gadkie jak jezioro. piewajce ryby od czasu do czasu wysuway na powierzchni owalne pyszczki i wtedy rozlegay si ciche dwiki, przypominajce bzykanie komarw lub tony pozytywki. Zgodnie z zapowiedzi pana Kleksa, po pewnym czasie na tle tarczy wschodzcego soca ukazay si trzy rozpite agle, poyskujce biel i srebrem. Marynarze pobiegli na dzib statku i wrzeszczeli wniebogosy, wymachujc rkami: - O, hej! SOS! Cip, cip, cip! Na pomoc! Pan Kleks przerwa te niepoczytalne okrzyki i zarzdzi zbirk. Kaza marynarzom ustawi si w piramid, wdrapa si na jej szczyt i w milczeniu zacz wpatrywa si w dal. Wszyscy znamy doskonale wynalazczo wielkiego uczonego. Tym razem pan Kleks zrobi zeza do rodka i skrzyowa spojrzenia, dziki czemu podwoi si wzroku. Po chwili Bajdoci usyszeli jego urywane sowa: - Widz... Na pokadzie uwijaj si postacie w bieli... Bandera... Nie mog dojrze... Tak, tak! Teraz widz... Trupia gwka. Musz przyjrze si dokadniej... Rzeczywicie... Trupia gwka... Rozumiem... Statek korsarski... Wezm nas do niewoli i bd dali okupu... Nie trz si, do stu piorunw! Nie ja pierwszy stan si jecem korsarzy... Przed wiekami spotkao to samo Juliusza Cezara... Ktry tam si kiwa? Nie ba si! Ambroy Kleks jest z wami... Co?... Nie wiecie, kto to by Juliusz Ce... Zdania tego, niestety, pan Kleks nie zdoa dokoczy. Marynarzy oblecia nagle taki strach, e piramida zachwiaa si, a nasz uczony run przez burt do morza i znikn w topieli. Niebawem jednak wypyn na powierzchni, wypuszczajc z ust fontanny wody jak wieloryb. Obok niego zjawiy si nagle dwie ryby-piy. - Przepiuj go! - wrzasn rozpaczliwie bosman Terno. - Czowiek za burt! - krzykn kapitan stosownie do obowizujcych przepisw. Ale zanim ktokolwiek zdy rzuci si na ratunek, pan Kleks ze zwinnoci wprawnego jedca wskoczy na grzbiet jednej z ryb, chwyci j za petwy i

zmusi do przebicia pi drugiego napastnika. Nastpnie podpyn do statku, kaza spuci erd i wdrapa si po niej na pokad. - Nie ma nic zdrowszego ni kpiel morska - owiadczy wesoo. Tymczasem trjmasztowiec zbliy si ju na tyle, e mona byo rozrni na nim poszczeglne postacie, odziane w biae kitle. - Wygldaj jak lekarze albo sanitariusze - zauway kapitan. - Dostrzegam wyranie nazw statku! - zawoa Ambo. - Nie drzyj si, bo mi bbenki w uszach popkaj - skarci go pan Kleks. - Od dawna widz napis na kadubie. Statek nazywa si Pigularia. Gdy trjmasztowiec podpyn na odlego gosu, kapitan przy pomocy ramion zasygnalizowa: - Potrzebujemy pomocy. Czy jestecie statkiem korsarskim? Z Pigularii czowiek w biaym kitlu odpowiedzia machajc dwiema chorgiewkami: - Jestemy okrtem flagowym najmiociwiej nam panujcego magistra Pigularza II udzielnego Prowizora Przyldka Aptekarskiego i Obojga Farmacji. Przyjmiemy was na pokad Pigularii. Trzymajcie si nawietrznej strony. Zaczynamy manewrowa. Podpywamy! - Niech yje Pigularz II! - zawoa kapitan. - Niech yje! - podchwycili Bajdoci. - Rozumiem - rzek po namyle pan Kleks. - Trupia gwka to znak uywany przez aptekarzy do oznaczania lekw trujcych i niebezpiecznych. Z korsarzami atwiej byoby si dogada. Ale trudno, nie mamy wyboru. Pigularia, korzystajc z agodnej bryzy, zbliya si do statku Bajdotw i opara si burt o burt. - Przesiadamy si - powiedzia pan Kleks, po czym pierwszy da susa na pokad trjmasztowca. Za nim gsiego ruszya zaoga beczki, a na kocu kapitan. Po chwili rzdowa dziupla Parzybrodw, pusta i aosna, samotnie koysaa si na falach. Na Pigularii naszych podrnikw przyjto nader uprzejmie. Obie zaogi ustawiy si na pokadzie naprzeciwko siebie i obaj kapitanowie statkw oddali sobie nalene honory. Pan Kleks sta z boku i bacznie przyglda si ceremonii. Wszyscy poddani Pigularza II odziani byli w czyste biae kitle. Twarze ich zdobiy wsiki i krtkie brdki, przystrzyone w ksztacie klina. Bi od nich ostry zapach zi leczniczych. Po zakoczeniu wstpnej prezentacji na pokad wszed paradnym krokiem Pierwszy Admira Floty w piropuszu na gowie i w kitlu ozdobionym zotymi galonami. Skoni si przed panem Kleksem i rzek po acinie: - Jestem Alojzy Bbel, wychowanek synnej Akademii Ambroego Kleksa. Zagrzmiay trby, rozlegy si hymny Bajdocji oraz Obojga Farmacji, a take prywatny hymn naszego uczonego. On sam sta dumnie wyprostowany, z wypitym brzuchem. Gdy przebrzmiay haaliwe dwiki hymnw, powiedzia wzruszonym gosem: - Jam jest Ambroy Kleks. Pierwszy Admira Floty obj go za szyj i serdecznie ucaowa w obydwa policzki. - Pamitam ci - powiedzia z umiechem rozrzewnienia pan Kleks. Pewnego dnia za kar odkrciem ci gow, nogi oraz rce i zamknem w walizce. Dawne to czasy, mj drogi Alojzy.

- Panowie - zawoa Pierwszy Admira Floty - zajmijcie si naszymi gomi! Panie profesorze, prosz wywiadczy mi zaszczyt i zje ze mn obiad. Po tych sowach uj pod rami pana Kleksa i poprowadzi go do kajuty admiralskiej. Tam kady z nich opowiedzia swoje dzieje, jako e nie widzieli si od lat trzydziestu. W toku rozmowy pan Kleks dowiedzia si o zaoonym przed p wiekiem pastwie farmaceutw, ktre zaludniono aptekarzami z rnych krajw. Obecnie, pod berem Pigularza II, opracowywane s wszelkie najnowsze leki: piguki, krople, maci i mikstury, w ktre Przyldek Aptekarski zaopatruje apteki i drogerie caego wiata. - Ale my tu sobie gadu, gadu, a tymczasem obiad stygnie - rzek wreszcie Pierwszy Admira Floty. - Steward! Prosz podawa. Obiad, ktrym uraczono pana Kleksa, skada si z da nader osobliwych. Po zupie z dziurawca podano bitki z aloesu w sosie rumiankowym oraz saat z kwiatu lipowego, a na deser racuszki z siemienia lnianego polane sokiem mitowym. Na zakoczenie obiadu wniesiono napj ze skrzypu i szawi. Po obiedzie Pierwszy Admira Floty zapali papierosa dla astmatykw, zacign si kilka razy i rzek: - Wracamy wanie z podry dookoa wiata. Sprzedalimy nasze leki, a zakupilimy zioa lecznicze, ktre stanowi wyczne poywienie naszej ludnoci. S zdrowe i bardzo smaczne. Nieprawda, panie profesorze? - Hm... tak... owszem... - odpar uprzejmie pan Kleks zapijajc cierpkim napojem gorycz pozosta w ustach po obiedzie. Jak przystao na czowieka dobrze wychowanego, wyrazi uznanie dla admiralskiej kuchni, ale jednoczenie ze smutkiem pomyla o Bajdotach. Pogardzana przez nich zupa szczawiowa mogaby dzi uchodzi za przysmak icie krlewski. Mi pogawdk starych znajomych przerwa kapitan Pigularii, meldujc Pierwszemu Admiraowi Floty, e wida ju brzegi Przyldka Aptekarskiego i Obojga Farmacji. - Wyjdmy na pokad - zaproponowa pan Kleks, albowiem dusi go dym z papierosw dla astmatykw. Istotnie, trjmasztowiec szybko zblia si do portu. Na odlegym wzgrzu widniao miasto. Szklane budowle poyskiway w promieniach zachodzcego soca. Bajdoci nie ukrywali obrzydzenia i straszliwie wykrzywiali si na wspomnienie obiadu. Cae szczcie, e nikt z gospodarzy nie rozumia ich jzyka. Oficerowie, a take marynarze Pigularii mwili wycznie po acinie. W pewnej chwili orkiestra zagraa tusz. Trjmasztowiec majestatycznie wpyn do portu. Stolica pastwa zabudowana bya dugimi szklanymi pawilonami, ktre na podobiestwo gwiazdy zbiegay si przy centralnym placu. Sta na nim pomnik Magistra Pigularza I, zaoyciela miasta i odkrywcy witamin. W pawilonach wytwarzano leki, natomiast izby mieszkalne znajdoway si w podziemiach. Zreszt ludno Przyldka Aptekarskiego wynosia zaledwie 5555 osb, w tym 555 kobiet. Reszt stanowili mczyni. Dzieci w ogle nie byo. Magister Pigularz II wynalaz tabletki odmadzajce, dziki ktrym ludno utrzymywaa si stale i niezmiennie w tym samym wieku.

Dlatego te zmiana pokole staa si zbdna, a dzieci - niepotrzebne. Ludnoci ani nie ubywao, ani nie przybywao. Okazao si jednak, e tabletki odmadzajce s cile strzeone, a sekret produkcji znany jest wycznie wadcy tego kraju. - Czemu nie chcecie swym wynalazkiem uszczliwi ludzi na caym wiecie? - zapyta pan Kleks jednego z dygnitarzy Obojga Farmacji. - To cakiem proste - odrzek zagadnity. - Nie chcemy, aby rwnie w innych krajach dzieci stay si niepotrzebne. wiat bez dzieci byby smutny jak nasz przyldek. Mwic to, dygnitarz po kitla otar z i ciko westchn. Wrmy jednak do Pierwszego Admiraa Floty. Po przybyciu do stolicy zaprowadzi on niezwocznie pana Kleksa do paacu Magistra Pigularza II. By to wadca smutny i powany. Jego biay kitel zdobiy haftowane zotem goda aptekarskie, a na gowie spoczywa wieniec z lici senesowych. W doni, zamiast bera, trzyma wielki termometr do mierzenia temperatury. - Mio mi powita tak synnego uczonego - przemwi Pigularz II. - Pozwl, czcigodny gociu, e na dowd szczeglnego wyrnienia osobicie zmierz ci temperatur. Mwic to, wsun panu Kleksowi termometr pod pach. - Trzydzieci siedem i jeden... Ochmistrzu, prosz poczstowa naszego gocia aspiryn i da mu do popicia wywar z kwiatu dziewanny. Po wychyleniu tej zwyczajowej czary przyjani Pigularz II w otoczeniu wity uda si z panem Kleksem na zwiedzanie miasta. Na paacowym dziedzicu doczyli do nich pozostali bajdoccy gocie. Gdy stanli na centralnym placu, Udzielny Prowizor poinformowa, e plac ten nosi nazw Obojga Farmacji, stosownie do podziau lekw na stae i pynna. Nastpnie wskaza termometrem szklane pawilony i udzieli dalszych wyjanie: - W kadym pawilonie wytwarza si okrelon kategori lekw. W tym oto wyrabiamy krople, poczynajc od walerianowych, a koczc na kroplach do oczu. W nastpnym produkujemy oleje - rycynowy, lniany, kamforowy i tym podobne. W nastpnym - maci i smarowida. Dalej - wywary z zi. W tym najwyszym gmachu w ksztacie myna przyrzdzamy proszki w stanie sypkim. W nastpnym piguki, pastylki i tabletki. W tamtym za - cukierki lazowe i eukaliptusowe od kaszlu. I tak dalej, i tak dalej. Wejdmy jednak do rodka. Oszklone drzwi pawilonu rozwary si na ocie i cay orszak znalaz si w ogromnej hali, gdzie kilkadziesit kobiet zajtych byo rozlewaniem do buteleczek rnokolorowych specyfikw, wywarw i mikstur. Wszystkie te kobiety byy w jednakowym wieku, miay na sobie biae kitle i wyglday tak samo jak mczyni. Rniy si od nich jedynie tym, e nie miay zarostu. Podczas gdy gocie zwiedzali pawilon i ogldali najnowsze urzdzenia, modsza suba farmaceutyczna roznosia na tacach napoje zioowe. Bajdoci krzywili si nieprzyzwoicie. Tylko pan Kleks dla ratowania sytuacji wychyla jedn szklank po drugiej i udawa ukontentowanie. Nagle w oczach jego pojawi si czerwony bysk, co wskazywao na wielkie wzburzenie uczonego. Roztrci otaczajcych go Bajdotw, podbieg do jednej z tac i porwa stojc na niej szklank.

- Mam... Mam to, czego szukaem! - krzykn gono. Szklanka wypeniona bya po brzegi granatowoczarnym pynem. - Atrament! - woa pan Kleks. - Prawdziwy atrament! Podajcie mi papier i piro! - Niestety - rzek Pierwszy Admira Floty. - Jest to wywar z korzenia siedmiordki. Wyglda jak atrament, ale brak mu trwaoci. Posiada bowiem t waciwo, e po ochodzeniu ulatnia si i znika. Mwic to, wzi szklank z rk pana Kleksa i ca jej zawarto wyla na kamienn posadzk. Gorcy pyn rozla si czarn strug, ale ju po chwili unis si w gr w ksztacie granatowej mgieki, po czym znikn nie pozostawiajc najmniejszego ladu. - Niech diabli porw wszystkie siedmiordki - jkn pan Kleks. - A wy, farmaceutyczne mdrale, czym piszecie? Mlekiem? Czy moe wod? Nikt nie spodziewa si takiego wybuchu gniewu. Zreszt pan Kleks natychmiast si zreflektowa, stan na jednej nodze i w tej skromnej pozycji prosi gospodarzy o przebaczenie. - Powiedz, Alojzy, mj dawny uczniu, czym piszecie? - zapyta ju cakiem spokojnie. - W ogle nie piszemy - odpar Pierwszy Admira Floty. - Pisanie jest godne gryzipirkw, lecz nie farmaceutw. Po prostu kady z nas w swoim dziale zna na pami tysic dwiecie recept. I to nam wystarcza. Pan Kleks byskawicznie pomnoy 5555 przez tysic dwiecie. - Sze milionw szeset szedziesit sze tysicy - owiadczy z podziwem. - To rzeczywicie wystarczy. - Ochmistrzu - rzek Pigularz II - prosz poczstowa naszych goci chinin i da im do popicia nalewk na agawie. Podczas gdy roznoszono tace, Pierwszy Admira nachyli si do ucha pana Kleksa i rzek poufnie: - Czcigodny profesorze... Jestemy genialnymi farmaceutami, ale brak nam dowiadczonych marynarzy. Chciabym zwerbowa piciu Bajdotw do mojej floty. Prosz mi w tym dopomc. - Chyba zwariowae, Alojzy - achn si pan Kleks. - Spjrz na ich wykrzywione twarze i zapadnite brzuchy... Pozdychaliby jak muchy na tych waszych zikach... Do takiego wiktu trzeba zaprawia si od dziecka. Wybij to sobie z gowy, Alojzy. I gniewnie prychajc wielki uczony odwrci si plecami do swego wychowanka na znak, e nie zamierza wicej na ten temat rozmawia. Gdyby si nie by odwrci, dostrzegby na twarzy Pierwszego Admiraa wyraz takiej zoliwoci i szyderstwa, e na pewno miaby si od tej chwili na bacznoci. Istotnie, trudno jest uwierzy w to, co stao si potem. Pod wieczr pan Kleks postanowi opuci Przyldek Aptekarski i wyruszy w dalsz drog. Ale wtedy okazao si, e piciu Bajdotw znikno jak kamfora. Dugotrwae poszukiwania nie day rezultatu. - Prosz mnie zaprowadzi do Udzielnego Prowizora - zada wreszcie pan Kleks. - Udzielny Prowizor, Magister Pigularz II, nie chce by nadal niepokojony przez cudzoziemcw, ktrzy nie potrafili oceni jego gocinnoci owiadczy Pierwszy Admira z szyderczym umiechem.

- Co to wszystko znaczy? - krzykn gronie pan Kleks. - Prosz o natychmiastowe wyjanienie. Znw zaczynasz swoje dawne sztuczki, Alojzy! - Tak, tak! Zaczynam! - zawoa zuchwale Alojzy Bbel. - Chce pan zobaczy swoich zaginionych Bajdotw? Zaraz ich panu poka. Z tymi sowy pocign pana Kleksa gwatownie za po surduta i tumic miech, zaprowadzi do podziemnych pomieszcze. Z gbi korytarza dobiega pacz niemowlcia. Pierwszy Admira Floty pchn jedne z drzwi i oczom pana Kleksa przedstawi si niezwyky widok. Na szerokim ku leao picioro niemowlt w powijakach. Cztery ssay smoczki, a pite wydzierao si wniebogosy. - Oto pascy Bajdoci - rzek z szataskim chichotem Pierwszy Admira. Bd si zaprawiali od niemowlctwa do naszego wiktu. Zgodnie z paskim yczeniem, cha-cha-cha! Dostali dobr porcj odmadzajcych pastylek! Nie aowaem im! Niele ich odmodziem, co?! Cha-cha-cha!... Pan Kleks w osupieniu przyglda si niemowltom. Rozpozna w nich swoich towarzyszy, gdy rysy twarzy zostay nie zmienione. Ten paczcy to by kapitan! Obok lea bosman Terno, dalej Ambo i jeszcze dwaj marynarze. - Suchaj, Alojzy - rzek pan Kleks zduszonym gosem, od ktrego mona byo dosta gsiej skrki. - Suchaj, Alojzy, zawsze bye zaka mojej Akademii. Teraz widz, e stae si zaka ludzkoci! Tym razem udao ci si wystrychn mnie na dudka. Ale ja wymyl tak sztuczk, e zostan z ciebie trociny! Rozumiesz?! Tro-ci-ny! Zapamitaj to sobie, Alojzy Bbel! Po tych sowach pan Kleks odwrci si, opuci pokj i ruszy korytarzem w stron wyjcia. Goni go chichot Alojzego i urywane wykrzykniki: - Stara purchawka!... Nadta ropucha, cha-cha-cha!... Nad miastem zapada noc. Oszklone pawilony janiay wiatami. Pan Kleks pobieg na plac Obojga Farmacji, gdzie Bajdoci, zbici w gromad, siedzieli na goej ziemi. Prcz nich na placu nie byo nikogo. - Gowy do gry! - zawoa pan Kleks. - Opuszczamy ten zwariowany kraj! Ruszamy w gb ldu! Przyszo przed nami! Stracilimy wprawdzie piciu towarzyszy, ale jest nas jeszcze dwudziestu dwch. Za mn! Ten wielki czowiek nigdy nie traci nadziei. Wysun do przodu swoj rozoyst brod i pewnym krokiem pomaszerowa w przepastne mroki nocy. Mia bowiem taki dar, e widzia w ciemnoci. Za nim, po omacku, wlekli si wygodniali i znkani marynarze. Posta pana Kleksa olbrzymiaa w migotliwym wietle gwiazd. Tak, moi drodzy. To by czowiek naprawd niezwyky. KATASTROFA Kawalkada maszerowaa przez ca noc. Celem rozweselenia Bajdotw pan Kleks bez przerwy opowiada im swoje prawdziwe i zmylone przygody, wspomina o historii z Alojzym, o doktorze Paj-Chi-Wo, a nawet o ksiciu przemienionym w szpaka Mateusza. Wszystkie te opowieci nie mogy jednak napeni pustych odkw marynarzy.

Z trudem posuwali si w gb ldu. Gorcy tropikalny wiatr wysusza im wargi i potgowa pragnienie. Pan Kleks nawet bez mapy orientowa si w pooeniu geograficznym. Polega na przedziwnych waciwociach swojej brody, ktra nie tylko wskazywaa kierunek marszu, ale nadto zapowiadaa blisko wody i jada. - Gowy do gry! - wykrzykiwa raz po raz pan Kleks. - Zbliamy si do rzeki... Czuj zapach ananasw i daktyli... Skrzyowanym spojrzeniem widz nawet orzechy kokosowe... Przygotujcie si do niadania! Sowa pana Kleksa dodaway Bajdotom siy i otuchy. Przyspieszali kroku i ykali link na myl o soczystych owocach. Przejcie nocy w poranek nastpio szybko i niepostrzeenie. Przed oczami podrnikw rozpociera si krajobraz peen bujnej zieleni, kolorowych ptakw i ogromnych motyli. W gszczu zaroli niezliczone owady szumiay i pobrzkiway jak srebrne monety. Opodal pi si w gr bambusowy gaj. Niewyczerpana wynalazczo pana Kleksa podsuna mu szczegln myl. - Potrzebne mi s wasze siekierki i noe! - zawoa do Bajdotw. - Z tych bambusw zrobimy sobie szybkobiene szczuda! Marynarze z zapaem zabrali si do roboty. Po upywie p godziny kady z nich trzyma w rkach dwa wysokie bambusowe drgi. Z rzemiennych pasw skonstruowano uchwyty do stp, na podobiestwo strzemion. - Ruszamy! - zakomenderowa pan Kleks. - miao! Nie ba si! Wykorzystywa gitko bambusu! Sprynowa! Sprynowa! Istotnie wysokie szczuda dziki swej elastycznoci pozwalay odbija si od ziemi. Bajdoci posuwali si wic w podskokach, dugimi susami, ze zwinnoci konikw polnych. Tylko pan Kleks posugiwa si jednym bambusem i wykonywa gigantyczne skoki o tyczce, wyprzedzajc marynarzy. Wierzcie mi, moi drodzy, e lekko, z jak wielki uczony wylatywa w gr i opada na ziemi o p mili dalej, wzbudzaa powszechny podziw. Odnosio si wraenie, e pan Kleks przeobrazi si w kangura, a niektrym Bajdotom wydawao si nawet, e rozwiane poy surduta zastpuj mu skrzyda. Podr na szybkobienych szczudach odbywaa si z tak szybkoci, e pan Kleks co chwila wykrzykiwa ze szczytu swojej tyczki: - Przebylimy dziesi mil!... Hop!... Znowu przebylimy dziesi mil!... Hop!... Jeszcze tylko sto mil i bdziemy u celu... Lecimy dalej!... Sprynowa!... Hop! Po godzinie w oddali ukazay si wreszcie palmy. Wygodniali Bajdoci rzucili si chciwie na zwisajce wrd gazi owoce. apczywie poerali ananasy, rozbijali siekierkami orzechy kokosowe i duszkiem wypijali orzewiajce mleko. - Szanujcie si! - woa pan Kleks. - Miarkujcie aroczno! Pochorujecie si z przejedzenia! Czy macie ochot wraca do pigularzy po olej rycynowy? Na wspomnienie Przyldka Aptekarskiego Bajdoci opanowali akomstwo, zeszli ze szczude, pokadli si na ziemi i gono sapic oddali si trawieniu. Dopiero wtedy pan Kleks przy pomocy tyczki zerwa pk daktyli i spoy skromne niadanie, bowiem jada na og niewiele. Najchtniej ywi si przez sen potrawami, ktre mu si niy. Po duszym wypoczynku podrnicy ruszyli ku rzece, wypatrzonej przed pana Kleksa w odlegoci pidziesiciu mil na poudnie.

- Widz j! - woa wielki uczony dajc potne pmilowe susy o tyczce. Bdziemy mieli wspania kpiel, o ile nie schrupi nas krokodyle. Bardzo ceni te poczciwe stworzenia. One wcale nie zdaj sobie sprawy, e ludzie nie lubi, aby ich poerano. Ja im to wytumacz. Umiem przemawia do zwierzt... Skoczyem w Salamance Instytut Jzykw Zwierzcych... Znam take niektre narzecza ptakw i owadw... Doktor Paj-Chi-Wo umia porozumiewa si nawet z rybami. Ale do tego trzeba mie trzecie ucho. Patrzcie. Oto jestemy na miejscu! Niebawem podrnicy znaleli si nad brzegiem niezmiernie szerokiej rzeki. Leniwe fale barwy piwa toczyy si wolno i majestatycznie, tworzc gdzieniegdzie wiry pokryte pian. Od wody nioso orzewiajcym chodem. W przybrzenym rozlewisku wygrzeway si na socu krokodyle. Pan Kleks zdj trzewiki i skarpetki, podwin do kolan nogawki spodni, po czym wszed do wody. Krokodyle poruszyy si niespokojnie. Pan Kleks odwanie posuwa si w ich kierunku. Krokodyle rozwary paszcze, a jeden z nich gono kapn i gronie zderzy ogonem o wod. Pan Kleks nieustraszenie szed dalej. Wreszcie zbliy si do krokodyli i wygosi do nich dugie przemwienie, gestykulujc przy tym obydwiema rkami. Bajdoci nie syszeli tego, co mwi wielki uczony. Zobaczyli jedynie, jak krokodyle, potulnie kiwajc bami, cofny si do tyu, a po chwili zanurzyy si w nurtach rzeki i odpyny daleko od brzegu. Tak, tak, moi drodzy. Pan Kleks by naprawd czowiekiem niezwykym. Kiedy wrci do swoich towarzyszy, zdawao si, e koczy jeszcze rozmow z krokodylami, wypowiada bowiem jakie niezrozumiae sowa, ktre brzmiay mniej wicej tak: - Kra-ba-ba kru... kru-kra-bu... bukru-kru kra... Trudno jednak uwierzy, aby tak wanie brzmia krokodyli jzyk. Podrnicy szybko rozebrali si i wskoczyli do wody. Zaywali kpieli, pywali, nurkowali i wrzeszczeli z rozkoszy jak banda dzikusw. Pan Kleks pluska si przy brzegu w koszuli i w dugich kalesonach. Mia bowiem na ciele magiczny tatua, ktry otacza wielk tajemnic. Moe by tam sownik wyrazw zwierzcych? A moe chiskie formuki mdroci doktora Paj-Chi-Wo? Nikt nie potrafiby tego odgadn, tak jak nikt nie zdoaby zgbi niezwykego umysu pana Kleksa. Po kpieli podrnicy jeszcze raz si posilili, po czym na rozkaz wielkiego uczonego zabrali si do budowania tratwy. Powizali pasami bambusowe szczuda, pokryli je warstw palmowych lici, dokoa za umocowali pywaki z drzewa korkowego. Pan Kleks przyglda si pracy Bajdotw i z waciwym mu znawstwem kierowa budow tratwy. Tak, tak, moi drodzy. Pomysowo pana Kleksa bya naprawd niewyczerpana. O godzinie pitej czasu podwieczorkowego wielki uczony zarzdzi zbirk i przemwi do Bajdotw: - Nie tramy z oczu gwnego celu naszej wyprawy. Bajdocja czeka na atrament i musimy jej tego atramentu dostarczy! Niech nazywam si Alojzy Bbel, jeli nie dotrzymam obietnicy danej Wielkiemu Bajarzowi! Bosman Kwaterno! Wystp! Mianuj ci kapitanem. Zarzdzam zaokrtowanie zaogi! Spocznij!

Wkrtce tratwa odbia od brzegu. Pan Kleks sta na przodzie na jednej nodze i patrzc w dal, rozczesywa palcami swoj rozoyst brod. Na ramieniu jego usiada kolorowa papuga i dziobaa go w ucho. Ale pan Kleks nie zwraca na to uwagi. Oblicza w mylach odlego do nieznanego kraju i niebawem ustali, e ley on na prawym brzegu, za dwudziestym sidmym zakrtem rzeki. - Nie tramy nadziei - powiedzia wreszcie pgosem. - Niech nazywam si Alojzy Bbel, jeli wrc do Bajdocji z pustymi rkami. Kapitan Kwaterno dzielnie prowadzi tratw. Przy sterze czuwa dowiadczony sternik Limpo. Nadzy do pasa marynarze po kilku dniach opalili si na brz. Jedynie pan Kleks nie sprzeniewierza si swoim zwyczajom. Trwa na posterunku w surducie i kamizelce, w sztywnym konierzyku, z fantazyjnie zawizanym krawacie. By to czowiek nie tylko wielkiego umysu, ale rwnie niezomnych zasad. Po dwch tygodniach spokojnej eglugi nastpi okres tropikalnych burz. Deszcz la strumieniami, byskawice rozdzieray czarny puap chmur, a pioruny jak optane biy w przybrzene drzewa. Tu i wdzie wybuchay poary wywoujc popoch wrd ptakw. Hipopotamy i krokodyle kotoway si w wodzie i nurkoway po kadym uderzeniu pioruna. Zdawao si, e natura sprzysiga si przeciwko podrnikom. Tratwa lizgaa si z fali na fal, przybierajc chwilami pozycj niemal pionow, pograa si w spienionym nurcie i wypywaa znw na powierzchni. Zaoga kurczowo trzymaa si skrzanych spoje, ratujc rwnoczenie marynarzy, ktrych zmywaa wzburzona fala. Na prawym brzegu rzeki pony lasy. Lewego w ogle nie mona byo dosign wzrokiem. Burze morskie mogy uchodzi za niewinn igraszk wobec tego rozszalaego nurtu, penego wirw, obalonych przed wiekami pni drzewnych, oszalaych zwierzt i pazw. Nieustraszony pan Kleks, balansujc to na jednej nodze, to na drugiej nodze, sta z rozwian brod na przodzie tratwy. - Gowy do gry! - woa do lecych na brzuchach Bajdotw. - Pyniemy zgodnie z planem! Zostao nam tylko osiemnacie zakrtw! Zbliamy si do celu! Nie ba si! Jestem z wami! Dla dodania otuchy marynarzom pan Kleks igra z niebezpieczestwem. Od czasu do czasu wskakiwa na grzbiet przepywajcego obok hipopotama, klepa go po bie i wykrzykiwa dononie: - Hip-hip! Hi-po! Hi-po-po! Tam-tam! Wita! Po odpyniciu na znaczn odlego pan Kleks odbija si od zadu hipopotama i dawa susa z powrotem na tratw. Wykonywa przy tym w powietrzu ruchy rkami jak zawodowy pywak. Po kadej takiej przejadce na hipopotamie wyciga z kieszeni kilka tuzinw latajcych ryb, ktre zowi po drodze, i rzuca je zgodniaym marynarzom. Bajdoci tarli jedn ryb o drug tak dugo, a pod wpywem wytworzonego ciepa traciy smak surowizny. Po tym zabiegu patroszyli je i zjadali z wielkim apetytem. Pewnej nocy, gdy burza jeszcze szalaa, pan Kleks owiadczy: - Kapitanie, chciabym zdrzemn si godzink. Niech pan liczy do dziesiciu tysicy, a potem prosz mnie obudzi.

Po tych sowach przywiza si dla bezpieczestwa brod do krawdzi tratwy i zapad w gboki sen. Jego chrapanie zaguszao huk grzmotw. W chwili gdy kapitan doliczy ju do siedmiu tysicy dwustu dwudziestu czterech, nastpio owo straszliwe wydarzenie, ktre wielu kronikarzy zanotowao jako najwiksz katastrof tamtych czasw. Ot wyobracie sobie, e nagle - kiedy ju wiatr nieco ucich, a burza miaa si ku kocowi - jeden z ostatnich piorunw uderzy w tratw, przetoczy si w poprzek i odci jak noem t cz, na ktrej spa pan Kleks. By to wski skrawek, szerokoci ptora okcia. Oderwany od tratwy i porwany przez prd, pomkn w zawrotnym pdzie w d rzeki, unoszc na sobie picego pana Kleksa. Kapitan Kwaterno usiowa dogoni wpaw uciekajcy odcinek tratwy, ale krokodyle zastpiy mu drog. Bajdoci z trudem zdoali wyratowa kapitana z opresji. W dodatku trafili na wir, ktry koowa ich tak dugo, e cakiem stracili z oczu pana Kleksa, aczkolwiek poncy las owietli rzek. Oderwana tratewka pyna coraz szybciej. Wielki uczony spa chrapic i pogwizdujc. Obudzi si dopiero koo poudnia, gdy burza ju cakiem ustaa. Leniwe fale znowu toczyy si spokojnie i majestatycznie. Poprzez rzednce chmury przezieray promienie soca. Pan Kleks przecign si, rozsupa brod, ziewn i zawoa wesoo: - Kapitanie! Wypogodzio si! Gowa do gry! Ale ani kapitan, ani aden z marynarzy nie podnis gowy do gry. Byli zbyt daleko, aby sysze gos uczonego. Przy dwudziestym pierwszym zakrcie rzeka si rozwidlaa i tratwa Bajdotw popyna w niewaciwym kierunku, do zupenie innego kraju, ktrego nikt jeszcze nie odkry i dlatego do niedawna nie byo go na adnej mapie wiata. Dopiero po pitnastu latach pewien znakomity podrnik odnalaz rozbitkw. yli sobie wrd tubylcw, w otoczeniu on i dzieci, hodowali drb, a kapitan Kwaterno obwoany zosta krlem i panowa jako Kwaternoster I. Ale to ju cakiem inna historia, ktr by moe napisz w przyszoci albo nawet jeszcze pniej. Na razie jednak wrmy do pana Kleksa. Ot w chwili, kiedy nasz wielki uczony zawoa: Gowa do gry!, spostrzeg, e jest zupenie sam. Wtedy szybko zrobi zeza do rodka, skrzyowa spojrzenia i zdwoi si wzroku, co pozwolio mu dojrze w odlegoci pidziesiciu mil tratw Bajdotw. Ale byo ju za pno. Zamiast w praw odnog rzeki tratwa popyna w lew i znikna z pola widzenia. Sawna i dzielna zaoga bajdockiego statku Apolinary Mrk odczya si na zawsze od pana Kleksa, a zdradliwe fale uniosy j w nieznane. Wielki uczony zosta sam. On, ktry umia poskramia rekiny i krokodyle, ktry potrafi okiezna hipopotama, sta teraz na jednej nodze, z rozpostartymi rkami i rozwian brod, rozmylajc nad losem towarzyszy wyprawy. Po chwili zacz gono mwi do siebie, jako e lubi rozmawia z mdrymi ludmi: - No tak... Oczywicie... Wszystko moemy przewidzie, mj Ambroy... Bajdoci popynli na poudniowy zachd... Za jedenacie dni dopyn do nieznanego kraju... Wiemy, e ten kraj istnieje... Oznaczylimy go swego

czasu na naszej mapie nazw Alamakota... W porzdku... Dalej wszystko wiadomo... Gowa do gry, Ambroy! Wyprawa trwa!... Po tych sowach, penych otuchy i nadziei, pan Kleks obliczy przebyte zakrty rzeki: - Zgadza si - powiedzia obcigajc surdut i poprawiajc krawat. - Za p godziny zawiniemy do portu. Pooy si na brzuchu i zacz rkami sterowa w kierunku brzegu. W oddali na wyniosoci widniay jakie zabudowania. NIBYCJA Kraj, w ktrym wyldowa nasz uczony, zamieszkiway istoty ludzkie, ale po raz pierwszy zdarzyo si, e pan Kleks kroczy nie zauwaony, nie budzc zainteresowania ani swoj niezwyk postaci, ani osobliwym ubiorem. Mieszkacy miasta chodzili parami i umiechali si filuternie. Mieli na sobie barwne chitony tak lekkie i poyskujce, e ciaa ich wydaway si przejrzyste. Rwnie twarze tych dziwnych istot odznaczay si nieuchwytnoci rysw i chwilami sprawiay wraenie, jakby nie byo w ich nic oprcz umiechw. Domy stay wzdu ulic, ale skaday si wycznie z okien i balkonw. Na balkonach roso mnstwo kolorowych kwiatw. Pan Kleks zerwa jeden z nich, od razu jednak spostrzeg, e kwiat straci barw i zapach, a nawet trudno byo wyczu go dotykiem palcw.Umiechnite istoty snuy si po ulicach. Niektre pracoway. Ale wykonywane przez nie czynnoci byy nieuchwytne dla oka. Wbijay niewidzialne gwodzie, pioway drzewo, chocia ani piy, ani drzewa nie mona byo zauway. W pewnej chwili ulic przemkn jaki mczyzna w postawie jedca, rozleg si nawet ttent kopyt, ale ko by zgoa niedostrzegalny. Pan Kleks przez duszy czas przyglda si ciekawie tym wszystkim zjawiskom. Wreszcie straci cierpliwo i zbliy si do jednego z przechodniw. - Prosz mi wyjani, gdzie waciwie jestem? Jak si ten kraj nazywa? Zagadnity obdarzy go filuternym umiechem i przez chwil porusza ustami, jakby mwi, ale gos jego pozbawiony by dwiku, a zdania skaday si ze sw bezksztatnych jak oddech. Pan Kleks, ktry nigdy nie traci przytomnoci umysu, szybkim ruchem wyuska jeden wos ze swojej brody i owin go dokoa ucha. Niedosyszalne dwiki uderzay we wos jak w anten i wzmocnione w ten sposb, docieray do bbenkw pana Kleksa. Teraz rozmowa potoczya si skadnie, a opowiadanie przechodnia stao si zrozumiae. - Czcigodny cudzoziemcze - mwi z filuternym umiechem. - Kraj nasz nazywa si Nibycja. Chyba zauwaye, e u nas wszystko odbywa si na niby? Wywodzimy si z bajki, ktrej nikt dotd nie napisa. Dlatego te na niby s nasze ulice, domy i kwiaty. My rwnie jestemy na niby. Waciwie jeszcze nie istniejemy. Dopiero w przyszoci jaki bajkopisarz nas wymyli. Jestemy zawsze umiechnici, poniewa nasze troski i zmartwienia s te tylko na niby. Nie znamy ani prawdziwych smutkw, ani prawdziwych radoci. Nie odczuwamy prawdziwego blu. Mona nas drapa, ku,

szczypa, a my bdziemy si umiechali. Taka jest Nibycja i tacy s Nibyci. Wszystko tylko na niby. - Przepraszam - przerwa pan Kleks, ktremu ju od dawna dokucza gd. - A w jaki sposb si odywiacie? - To bardzo proste - odpar Nibyta i da znak przechodzcej w pobliu kobiecie. Kobieta wesza do jednego z domw i po chwili wrcia z pmiskiem, na ktrym dymi apetycznie befsztyk oboony smaonymi kartofelkami i jarzynk. - Befsztyk z poldwicy to nasze ulubione danie - cign Nibyta. - Posil si, czcigodny cudzoziemcze. Pan Kleks ochoczo zabra si do jedzenia, spaaszowa wszystko, co byo na pmisku, ale w odku nadal odczuwa pustk. Mia wraenie, e pokn powietrze i tylko w ustach pozosta mu smak wybornej potrawy. Befsztyk na niby nie zawiera w sobie nic prcz smaku. To jeszcze bardziej podranio gd pana Kleksa, ale opanowa si i udawa najedzonego. Nagle w oddali dostrzeg inn kobiet, niosc pkat butl czarnego pynu. - Co niesie ta kobieta? - zawoa nie panujc nad wzruszeniem. - Bagam ci powiedz, co ona niesie? - Ech, to po prostu atrament - odrzek Nibyta. - Czyby interesowa ci atrament, czcigodny cudzoziemcze? Pan Kleks, jak wyrzucony z procy, da susa ponad gowami przechodniw, porwa z rk kobiety butl i zanurzy palec w czarnym pynie. Na placu nie zosta nawet lad atramentu. Wtedy pan Kleks przechyli butl i pola sobie do czarn ciecz. Rka pozostaa czysta i sucha. - Do diaba z takim atramentem! - rykn pan Kleks i grzmotn butl o ziemi. Atrament rozprysn si na wszystkie strony, ale ladw nie byo ani na ziemi, ani na odziey przechodniw. Nawet szko z potuczonej butli ulotnio si i zgino. Nibyta zbliy si do pana Kleksa. - Zapomniae, e jeste w Nibycji - rzek z filuternym umiechem. Przecie atrament mamy take na niby. Wielki uczony milcza. Dokoa parami snuli si przechodnie nie zwracajc na niego uwagi. Nawet nie dostrzegli wybuchu jego gniewu ani przykrego zajcia z atramentem. Wszyscy umiechali si filuternie, jakby chcieli powiedzie: Przecie to wszystko jest tylko na niby. Gdy po pewnym czasie pan Kleks ockn si z odrtwienia, znajomy Nibyta ju odszed, a raczej rozpyn si w tumie. Zreszt i tum rozpywa si w niebieskiej mgle zmierzchu, a tylko tu i wdzie widniay jeszcze filuterne umiechy. Pan Kleks szybkim krokiem ruszy przed siebie, pragnc opuci ten nie istniejcy kraj. Skrci w prawo, ale okazao si, e idzie w lewo. Gdy postanowi i w lewo, okazao si, e skrca w prawo. Bdzi po ulicach, ktre nie byy rwnolege, ani poprzeczne. Kry po placach zawieszonych w powietrzu jak mosty, wraca raz po raz na to samo miejsce, z ktrego rozpocz wdrwk, ale znajome ulice przybieray co chwila inny wygld. Broda pana Kleksa poruszaa si niespokojnie, mylc kierunek. W zapadajcym zmierzchu snuy si tu i wdzie cienie niewidzialnych dla oka postaci. Lampy, zapalone w oknach, poyskiway nie dajc wiata.

Pan Kleks coraz szybszym krokiem przebiega krte ulice, mija tajemnicze przejcia, przemyka si pod arkadami nie istniejcych domw i nie mg znale wyjcia z tego dziwnego miasta. Sapa ze zmczenia, ale nie traci nadziei, e w kocu uda mu si przedosta do jakiego rzeczywistego kraju. W pewnej chwili, kiedy sta na jednej nodze gboko zamylony, z pobliskiego zauka wybieg pies, ktry waciwie nie by psem, a tylko zarysem psiego ksztatu. Przypomina tyle pudla, co jamnika, a rwnoczenie mg uchodzi za szpica, chocia ogon mia krtki jak foksterier. Pies podszed do pana Kleksa, przez chwil obwchiwa go pilnie ze wszystkich stron, po czym przyjanie merdajc ogonem, zacz ociera si o nogi. Nasz uczony przemwi kilka sw w psim jzyku, a nawet szczekn przymilnie, jak to czyni zazwyczaj kundle, gdy spotykaj kogo obcego. Pies, ktry nie by waciwie psem, odpowiedzia dwukrotnym bezdwicznym szczekniciem. Byo to cakiem oczywiste, e zgodnie z psim charakterem nie moe oprze si przyjaznym dla czowieka uczuciom. Podskakiwa radonie, obiega i wraca, wszy, merda ogonem i wszelkimi sposobami pragn wyrazi swoje zadowolenie. Ten nibycki pies, istniejcy tylko na niby, kry w sobie widoczne miejsce na prawdziwe psie serce, bowiem asi si do pana Kleksa, wiadczc mu przywizanie i okazujc waciw psiej naturze wierno, ktrej nie mia komu okaza. Pana Kleks przykucn i pozwoli liza si po twarzy, chocia linicia te byy niewyczuwalne. Gaska psi eb, domylajc si jedynie pod palcami mikkiej sierci i wilgotnego nosa. Po wymianie wzajemnych serdecznoci niby pies, ktry by psem tylko na niby, da panu Kleksowi do zrozumienia, eby szed za nim. Droga prowadzia przez labirynt uliczek, to w jednym, to znw w przeciwnym kierunku, z gry i pod gr, tdy i owdy. Pan Kleks ufnie kroczy za swoim przewodnikiem, a wreszcie znalaz si w starym, zapuszczonym parku. Osobliwa rolinno i rzadkie gatunki drzew robiy jednak wraenie cakiem prawdziwych. Przedzierajc si przez gszcze bujnego zielska, nasz uczony z radoci parzy sobie rce o pokrzywy i upewnia si w ten sposb, e opuci ju granice Nibycji i wrci znowu do rzeczywistego wiata. Rwnoczenie zauway, e jego czworonony przewodnik znik. Tylko w oddali sycha byo szum wiatru podobny do aosnego psiego skomlenia. - egnaj, piesku - szepn ze smutkiem pan Kleks, gdy przypomnia sobie pudla, ktrego straci przed dwoma laty. Gotw by nawet przypuszcza, e to cie wiernego psa przybieg z tamtego wiata, aby wyprowadzi swego dawnego pana z Nibycji. W parku dwa gadajce szpaki prowadziy ze sob rozmow, ktra zainteresowaa pana Kleksa. - Poznajesz tego brodacza? - spyta jeden. - Poznaj - odpar drugi. - Pamitam, jak przed rokiem wsiada na statek, eby uda po atrament. - Tra-tra-trament! - zawoaa sroka i poleciaa w kierunku wysokiego muru, ktrego wieyczki rysoway si w oddali.

Tam bdzie wyjcie - pomyla pan Kleks i przyspieszy kroku, zaczepiajc brod o krzaki berberysu i gogu. Istotnie, w murze, ktry cign si na ca szeroko parku, widniay jedna przy drugiej niezliczone furtki okute elaznymi listwami. Na kadej furtce umieszczona bya zmurszaa tablica z napisem pokrytym liszajem rdzy. Pan Kleks, wytajc wzrok, przystpi do odczytywania napisw. Zawieray one dobrze mu znane nazwy geograficzne. Niektre z nich wymawia gono i dobitnie: Bajdocja Abecja Patentonia Wyspy Gramatyczne Kraj Metalofagw Parzybrocja Przyldek Aptekarski Wszystko to jest ju poza mn - pomyla i szybko zacz przeszukiwa przepastne kieszenie swoich spodni. - Mam! - zawoa wesoo, wycigajc z nich srebrny, uniwersalny kluczyk. Podbieg do furtki z napisem Bajdocja. Kluczyk pasowa. Zardzewiay zamek zgrzytn, zaskrzypiay zawiasy, posypa si mur i furtka ustpia. Pan Kleks pchn j z caej siy. Oczom jego ukazao si znajome miasto, a porodku wysoka gra Bajkacz. Pan Kleks odetchn z ulg, zatrzasn za sob furtk i ruszy w kierunku marmurowych schodw. Przeskakujc po kilka stopni, wbieg na sam szczyt gry i stan u bram paacu Wielkiego Bajarza. Z tarasu rozpociera si widok na tonc w kwiatach Klechdaw. Z oddali dolatywa chralny piew bajdockich dziewczt i dwiki bajdolin. Ale pan Kleks nie widzia nic i nic nie sysza. Wszed do paacu i min dwadziecia siedem sal, w ktrych zasiadali Bajdalowie tudzie inni dostojnicy pastwowi. Nikogo jednak nie dostrzega ani nie odpowiada na pozdrowienia. Jego twarz wyraaa niezwyke napicie, a w mzgu lgy si czarne myli, ktre spyway do serca, przenikay do krwi, ogarniay cae jestestwo. W Sali Herbowej stan nieruchomo, wysikiem woli wstrzyma oddech i zastosowa synn metod doktora Paj-Chi-Wo, zwan Spiralnym krkiem ppka. Dziki temu skomplikowanemu wiczeniu doprowadzi wntrznoci do cakowitej przemiany, a jednoczenie przeobrazi odpowiednio swj ksztat zewntrzny. Podobny zabieg wolno stosowa wycznie w wypadkach skrajnej ostatecznoci. Tak, tak, moi drodzy! Ten wielki czowiek zdolny by do wielkich powice, zwaszcza jeeli w gr wchodzi honor i poczucie obowizku. Tote kiedy pan Kleks wszed wreszcie do ostatniej sali i na przeciwlegej cianie zobaczy zwierciado, zbliy si do niego, stan na jednej nodze i zacz si przyglda wasnemu odbiciu. Oto w lustrze odbijaa si pkata butla pynu, zamknita krysztaowym korkiem w ksztacie gwki. Gwka ta bya jak dwie krople wody podobna do gowy pana Kleksa. Przemkna przez ni jedna tylko myl: A wic speniem obietnic! Nie bd nazywa si Alojzy Bbel!

Inne myli okazay si ju niepotrzebne, gdy wanie w tym momencie Wielki Bajarz sign po butl, piro w atramencie i z wielkim ukontentowaniem zacz kaligrafowa na piknym czerpanym papierze tytu swojej najnowszej bajki: Podre pana... Nie dokoczy jednak, gdy z pira spad ogromny czarny kleks i rozpyn si po papierze. Trzeba byo sign po nastpny arkusz i zacz pisa na nowo.

You might also like