You are on page 1of 85

Joe Simpson Dotknicie pustki (Przeoyli: Danuta Hoata i Wacaw Sonelski) Przedmowa Poznaem Joe w Chamonix zim tamtego

roku. Podobnie jak wielu wspinaczy zdecydowa, e nadesza pora, aby nauczy si je dzi na nartach, lecz nie mia najmniejszego zamiaru doczy do kursu narciarskiego i wola wiczy sam. Duo ju wwczas o nim syszaem i czytaem - znaem histori jego niewiarygodnych przygd i ocierania si o mier, a szczeglnie tez ostatniej eskapady do Peru. Opowie ci wszake z drugiej rki nie robiy na mnie wikszego wraenia. Gdy siedzieli my w barze w Chamonix, z trudem dopasowywaem do niego legendarn reputacj. Ciemnowosy, z nieco punkow fryzur i ostrym sposobem bycia, jako bardziej kojarzy si z ulicami Sheffield ni grami. Potem przestaem o nim my le, a do czasu, gdy wziem do rki maszynopis Touching the Void. Poruszya mnie nie tyle niezwyka

tre tej ksiki - a jest to jedna z najbardziej niewiarygodnych historii ludzkiej wytrzymao ci - ale raczej jej poziom literacki: wraliwo i dramatyzm, ktre pozwalaj uj sowem skrajn trwog i cierpienie - odczucia zarwno wasne, jak i partnera, Simona Yates a. Od momentu, kiedy Joe podczas zej cia po lizn si i spad amic nog, przez samotn gehenn w szczelinie lodowca, a po chwil, gdy przywlk si do obozu - nie potrafiem, przykuty do ksiki, przerwa czytania. Je li by szuka dla jego walki o przeycie wa ciwego ta, to mgbym j porwna z tym, co sam przeyem na Ogre w 1977 roku , kiedy to Doug Scott spad podczas zjazdu z e szczytu i zama obie nogi. Na tym etapie nasza sytuacja bya podobna do pooenia, w jaki m znale li si Joe i Simon, gdy wydarzy si wypadek: dwch ludzi w pobliu wierzchoka wyjtkowo niego cinnej gry. Lecz w naszym przypadku byo jeszcze dwch innych czonkw zespou, ktrzy siedzieli w nienej jamie na przeczy tu pod kopu szczytow. Zapaa nas burza niena i potrzebowali my sze ciu dni - z czego pi bez jedzenia - by zej na d. Po drodze po liznem si i zamaem ebra. To byo z pewno ci najgorsze z moich grskich do wiadcze, jeeli jednak porwna je do tego, co przeszed Joe - wyglda do blado. Podobna rzecz wydarzya si te w Karakorum, w 1957 roku na grze Haramosh. Celem wyprawy z Uniwersytetu Oksfordzkiego byo pierwsze wej cie na ten szczyt o wysoko ci 24 270 stp. Wa nie zapada decyzja o odwrocie, gdy dwaj wspinacze: Bernard Jillot i John Emery postanowili podej grani troch wyej, by zrobi kilka fotografii i zmiota ich lawina. Przeyli upadek, a towarzysze zaczli schodzi w d, by przyj im z pom To by dopiero pocztek tamtej rozcignitej w czasie katastrofy, z ktrej uszy z yciem tylko dwie osoby. T dramatyczn i poruszajc histori opowiedzia zawodowy pisarz. Brakowao jej zatem bezpo rednio ci i siy, jakie przenikaj opowie ci o wasnych przeyciach. I tu Joe Simpson wygrywa. Opisa nie tylko jedn z najbardziej niewiarygodnych relacji z walk i o ycie, jakie znam, ale zrobi to wy mienicie. Dziki temu ksika zasuguje na to, by sta si w swym gatunku pozycj klasyczn. CHRIS BONINGTON wiatowej sawy alpinista, kierowa zakoczon sukcesem wypraw, ktra dokonaa pierwszego przej cia poudniowej ciany Annapurny w 1970 roku oraz w 1975 - poudniowo-zachodniej ciany Everestu. luty 1988

Simonowi Yatesowi, za dug, ktrego nigdy nie spac. Przyjacioom, ktrzy poszli w gry i nie wrcili. 1 W grach, poniej jezior Le w piworze, zapatrzony w wiato sczce si przez czerwono-zielon kopu namiotu. Simon chrapie go no, od czasu do czasu drgajc przez sen. Moemy by gdzie , gdziekolwiek. Wntrze namiotu jest zawsze anonimowe. Kiedy zasuwamy zamek i wiat zewntrzny znika z pola widzenia, zatraca si wszelka wiadomo miejsca. W Szkocji, Alpach czy Karakonom - wszdzie tak samo. Szelesty, opot pachty na wietrze, uwierajce przez podog kamienie, kwa ny zapach skarpet i potu - to wraenia uniwersalne, rwnie swojskie, jak ciepy komfort puchowego piwora. Na zewntrz niebo ja nieje, a szczyty chwytaj pewnie pierwsze promienie soca. Moe jaki kondor polatuje nad namiotem w prdzie ciepego powietrza. To niewykluczone, skoro wczoraj po poudniu widziaem jednego, krcego nad obozem. Otacza nas wspaniay amfiteatr oblanych lodem gr - pikniejszych dotd nie widziaem. W gbi namiotu, jedynie huk lawin spadajcych regularnie z Cerro Sarapo przypomina mi, gdzie jeste my: w pa mi e Cordillera Huayhuash, Andw peruwiaskich, oddaleni o czterdzie ci pi kilometrw uciliwego marszu od najbliszej wioski. Tak mi dobrze w bezpiecznym i przytulnym wntrzu namiotu, e z najwysz niechci wya ze piwora, aby zmierzy si z zadaniem rozpalenia benzynowej maszynki. W nocy spado troch niegu i zmroona trawa trzeszczy pod stopami, gdy id w kierunku ogromnego, nachylonego gazu, pod ktrym urzdzili my kuchni. Po drodze mijam namiocik Richarda, na wp zapadnity i oszroniony. Nie dochodz z niego adne oznaki ycia. Siadam w kucki pod przewieszon ska, rozkoszujc si chwil cakowitej samotno ci. Niestety maszynka mimo podgrzewania, z o lim uporem nie reaguje na zanieczyszczone paliwo. Gdy agodne metody zawodz, stawiam j brutalnie na rozpalonym palniku butanowym. Oywa momentalnie, plujc wokoo pmetrowymi pomieniami, w bezsilnym prote cie przeciw zabrudzonej benzynie. Woda powoli si grzeje, a ja patrz na szerokie i zasane kamieniami suche oysko rzeki. Wielki gaz, pod ktrym przycupnem - niewidoczny z daleka tylko w najgorsz pogod - znaczy miejsce naszego obozu. Na wprost, nie dalej ni o dwa i p kilometra , wznosi si ogromna, prawie pionowa ciana niegu i lodu, zwieczona wierzchokiem Cerro Sa rapo. Obok z morza falujcych moren strzelaj w gr dwa ba niowe zamki z lukru Yerupaja i Rasac dominujc nad obozem od lewej strony. Nie wida std majestatycznej, przeszo sze ciotysicznej Siula Grande - zasania j masyw Sarapo. Siula zostaa zdobyta w 1936 roku, kiedy dwaj dzielni Niemcy weszli na szczyt grani pnocn. Od tej pory zrobi ono niewiele powtrze, a wszystkie ataki na najwiksze wyzwanie tej gry - jej cian zachodni - koczyy si porak. Gasz maszynk i ostronie nalewam wrztek do trzech duych kubkw. W cieniu jest wci zimno, gdy soce nadal chowa si za przeciwleg grani. - Hej, yjecie tam jeszcze? Kawa gotowa - oznajmiam wesoo. Mocnym kopniciem otrzsam ze szronu namiot Richarda; wypeza ze jego wa ciciel, skurczony i zzibnity, i bez sowa kieruje si wprost do oyska rzeki, mocno

ciskajc w gar ci rolk papieru toaletowego. - Wci ci goni? - pytam go, kiedy wraca. - Troch, ale najgorsze mam chyba za sob. Okropnie zimno byo w nocy. Przychodzi mi na my l, e to nie fasola tak go urzdzia, tylko po prostu wysoko . Rozbili my namioty cztery tysice piset metrw nad poziomem morza, a Richard nie jest przecie alpinist. Spotkali my go w Limie, w podrzdnym hoteliku, gdzie wypoczywa na pmetku swej wczgi po Ameryce Poudniowej. Za okularami w metalowej oprawce, solidnym ubiorem i ptasim jakby sposobem poruszania kryje si sarkastyczny humor oraz nieprawdopodobny repertuar opowie ci i wspomnie, uzbieranych w trakcie rozlicznych podry. Pync z Pigmejami dubank przez podmok dungl Zairu ywi si pdrakami i jagodami; na targu w Nairobi widzia, jak skopano na mier drobnego zodzieja. Towarzys za podry zabili mu skorzy do strzelania ugandyjscy onierze, ktrych podejrzenia wzbudzia wymiana kaset magnetofonowych. Richard wczy si po wiecie, od czasu do czasu pracujc, aby zarobi potrzebne do tego pienidze. Zwykle podruje sam, pragnc si przekona, dokd go zawiod przypadkowe znajomo ci w egzotycznych krajach. Pomy leli my, e byoby dobrze mie w bazie wesoego kompana, ktry pilnowaby sprztu, gdy bdziemy si wspina. Byo to pewnie niesprawiedliwe wobec biednych grali mieszkajcych na tym odludziu, ale po naszych do wiadczeniach z bocznych ulic Limy stali my si bardzo podejrzliwi. Richard mia ochot zobaczy Andy z bliska, wic przyj zaproszenie, by pj z nami w gry. Stary, rozpadajcy si autobus zawiz nas sto trzydzie ci kilometrw w gb grskich dolin. Ta podr atwo moga przyprawi o atak serca, a widok przydronych kapliczek ku pami i kierowcw i ich pasaerw bynajmniej nie poprawia samopoczucia. Na dwudziestu dwch siedzeniach straszliwego gruchota toczyo si czterdzie ci sze osb; silnik by powizany nylonowym sznurkiem, a opony zmieniano za pomoc oskarda. Od ostatniego przystanku musieli my jeszcze dwa dni maszerowa pieszo. Pod koniec Richard zacz odczuwa wpyw wysoko ci. Zapada zmierzch, gdy zbliali my si do grnego pitra doliny. Richard nalega, by my szli naprzd zabierajc ze sob osy i przygotowali obz, nim zrobi si ciemno, a on tymczasem dojdzie na miejsce. Droga jes t prosta, nie da si zabdzi - zakoczy. Idc wolno i niepewnie po zdradliwych morenach, doszed a do jeziora, nad ktrym jak mu si zdawao - powinien by nasz obz. Wtedy przypomnia sobie, e widzia na mapie dwa jeziora. Zaczo pada i robio si coraz zimniej. Cienka koszula i baweniane spodnie sabo chroniy przed chodem andyjskiej nocy. Zmczony, zszed z powrotem w dolin szukajc jakiego schronienia. Ju przedtem zauway zrujnowane szaasy z kamieni i blachy falistej. Sdzi, e s opuszczone, ale na tyle dobre, by mu zapewni jaki taki nocleg. Ku swemu zdumieniu odkry, e mieszkaj tam dwie mode dziewczyny i wielka gromada dzieci. Po duszych negocjacjach udao mu si dosta miejsce do spania w przylegym chlewiku. Dziewczta day mu kilka gotowanych ziemniakw i troch sera oraz wizk nadjedzonych przez mole owczych skr do okrycia. Noc bya duga i zimna, a wysokogrskie wszy objady si za wszystkie czasy. Pod kuchenn ska przyszed Simon i opowiada nam swj wyjtkowo wyrazisty sen. Jest gboko przekonany, e przedziwne halucynacje s bezpo rednim skutkiem dziaania piguek nasennych. Postanawiam wyprbowa je dzisiejszej nocy. Simon przejmuje kontrol nad przygotowaniem niadania, a ja dopijam reszt kawy, bior dziennik i zaczynam pisa: 19 maja 1985. Baza. Zeszej nocy duy mrz, dzi niebo czyste. Wci nie mog si przyzwyczai do tego, e tu jestem. Wszystko wydaje si gro ne i odlege, ale jednocze nie porywajce; o wiele tu lepiej ni w Alpach - nie ma tumw wspinaczy, helikopterw, ratownikw, tylko my i gry... ycie jest duo prostsze i bardziej oczywiste. Czowiek pozwala wydarzeniom biec ich wasnym torem i szybko przestaje si nad nimi zastanawia...

Ciekawe, na ile naprawd wierz w to, co napisaem, i jak si to ma do naszej dziaalno ci t u, w Andach. Jutro zaczynamy aklimatyzacj od wej cia na Rosario Norte, by zapa odpowiedni form. Najdalej za dziesi dni zaatakujemy niezdobyt dotd, zachodni cian Siula Grande. Simon podaje mi owsiank i nastpn kaw: - To co, idziemy jutro? - Mona i . Je li pjdziemy na lekko, to dugo nie potrwa. Ju po poudniu bdziemy z powrotem. - Boj si tylko o pogod. Nie wiadomo co z tego wyniknie. Od chwili naszego przybycia codziennie jest tak samo - rano piknie i bezchmurnie, a w poudnie napywaj od wschodu zway kumulusw, po czym nieuchronnie zaczyna pada deszcz. Wysoko w grach zmienia si w obfity nieg, gwatownie zwikszajc gro b lawin i odcicia odwrotu. Kiedy w Alpach zbieraj si podobne chmury natychmiast trzeba my le o wycofie. Jednak tutaj pogoda zachowuje si inaczej. - Wiesz, nie musi by tak le, jak si zapowiada - mwi w zamy leniu Simon. Przypomnij sobie, co byo wczoraj: zachmurzyo si i sypn nieg, ale bez dramatycznego ochodzenia czy byskawic. Nie wygldao te na to, by na szczytach szala huragan. To chyba w ogle nie s burze. Moe i ma racj, ale co mnie gryzie i wol si upewni. - Czy chcesz przez to powiedzie, e mamy si wspina, gdy pada nieg? A co bdzie, je li pomylimy niby zwyk tutejsz pogod z prawdziw burz? - Jest takie ryzyko. Dlatego trzeba sprawdzi, jak to wyglda u gry. Siedzc tutaj, na pewno niczego si nie dowiemy. - W porzdku. Chodzio mi tylko o lawiny. Chciaem by ostrony. - Tak, wiem - mieje si Simon. - Masz powody, eby si ich ba. Ostatni jednak te jako przeye . Wedug mnie, bdzie tutaj podobnie jak w Alpach zim: tylko wiey puch, pywki, a adnych cikich lawin z mokrego niegu. Musimy si po prostu przekona. Zazdroszcz Simonowi, e potrafi beztrosko akceptowa wszystko, co przynosi ycie. Umie bra z niego, co si tylko da, a swoboda ducha pozwala mu cieszy si caym sercem, bez najmniejszych waha czy wtpliwo ci. Cz ciej mieje si ni krzywi, a z siebie kpi rwnie czsto jak z innych. Ma wikszo potrzebnych w yciu zalet i niewiele wad. Przyjacielski i spolegliwy, szczery, zawsze gotw traktowa ycie jak art. Wysoki, sil nie zbudowany, ma blond czupryn i bardzo niebieskie roze miane oczy; jest te lekko zwariowany. Ciesz si, e przyjechaem tutaj wa nie z nim. Znam niewielu, z ktrymi mgbym wytrzyma tak dugo. Simon uosabia te wszystkie cechy, ktrych nie mam, a chciabym. - Na ktr planujecie powrt? - pyta sennie Richard z gbi piwora, gdy nastpneg ranka Simon i ja przygotowujemy si do wyj cia. - Najp niej na trzeci. Nie bdziemy tam dugo siedzie, zwaszcza je li pogoda si zaamie. - Dobra. Powodzenia. Poranny mrz ci powierzchni gruntu - idzie si lepiej ni przewidywali my. Szybko apiemy rwne tempo marszu, pnc si zakosami w gr po piargach. Za kadym razem, gdy spogldam wstecz, namioty s mniejsze. Zaczyna mnie cieszy to podchodzenie , bo form mam lepsz ni my laem. Mimo wysoko ci wspinam si szybko, a Simon utrzymuje tempo, ktre mi odpowiada. Niepotrzebnie si obawiaem, e midzy nami bd znaczne rnice. Je li wspinacz musi zwalnia swj naturalny rytm marszu, eby towarzysz nie zosta w tyle, ten z kolei zaczyna si mczy, by dotrzyma kroku. atwo sobie wyobrazi napicia i frustracje w takim zespole. - Jak ci si idzie? - pytam, gdy przystajemy na krtki odpoczynek. - wietnie. Jednak dobrze, e nie palimy na tej wyprawie. Potakuj w milczeniu, cho przedtem wykcaem si o papierosy, ktrych Simon nie chcia zabra do bazy. Czuj teraz, jak ciko pracuj puca w rozrzedzonym, zimnym powietrzu. W Alpach palenie mi nie przeszkadza, lecz tym razem, przyznaj, rozsdnie j byo zrezygnowa z papierosw. Trudno si znosi tytoniowy gd, ale strach przed chorob grsk i obrzkiem puc, o ktrych tyle si nasuchali my, pomg przetrzyma kilka najgorszych dni.

Dwie godziny zabrao podej cie piarystym zboczem. Teraz idziemy na pnoc, w kierunku potrzaskanych skalnych filarw. Wysoko nad nimi ley przecz. Obz znika z oczu i w tym momencie u wiadamiam sobie dwie rzeczy - panujc wokoo cisz i nasz samotno . Pierwszy raz w yciu rozumiem, co to znaczy by zupenie odizolowanym od ludzi, od spoeczestwa. Dziaa to cudownie uspokajajco. Dociera do mnie, jak bardzo cz uj si wolny - mog przecie robi, co zechc, kiedy chc i jak chc. Nagle wszystko wyglda inaczej. Apatyczny nastrj ustpuje miejsca podniecajcej my li, e w tej chwili odpowiadamy tylko przed sob i nikt nie moe nam w niczym przeszkodzi, ani przyj z pomoc... Simon idzie w milczeniu rwnym tempem, nieco mnie wyprzedzajc. Nie jestem tak szybki, ale przestaem si przejmowa swoj kondycj; wida, e i tak zupenie dobrze do siebie pasujemy. Nie ma si co spieszy, na pewno nie bdzie adnych trudno ci z doj ciem do wierzchoka. Wiedzc o tym przystaj za kadym razem, gdy tylko pojawia si jaki pikny w dok, ktrym chc si nacieszy. W lebach skaa jest krucha i niepewna. Kiedy wyaniam si spoza tych kamieni, widz z rado ci, e Simon siedzi jakie sze dziesit metrw wyej, ju na przeczy, i przygotowuje co do picia. - Ta kruszyzna wcale nie bya taka za, jak si wydawao - mwi apic oddech. Chtnie bym si czego napi. - Widzisz Siula Grande, o tam, na lewo od Sarapo? - O kurcz, fantastyczna! - To, co widz przed sob, troch mnie jednak przeraa. - Na zdjciach wydawaa si mniejsza. Simon podaje mi parujcy kubek. Siedz na plecaku, wpatrzony w roztaczajc si przed nami panoram. Z lewej poudniowa ciana szczytu Rasac - niemal pionowe lodowe pole, poprzecinane skalnymi barierami. Wyglda to jak rozkrojony tort. Na prawo od nienego wierzchoka Rasacu wida nieco niszy szczyt Seria Norte. czy je gra pokryta niebezpiecznymi nawisami, ktra dalej schodzi a do sioda przeczy, a za ni szerokim ukiem wznosi si ponad dwa skalne ebra, wtapiajc ostatecznie w kopu szczytu Yerupaja. To najwysza spo rd widocznych wok gr. Dominuje w caej panoramie, wznoszc si wysoko ponad lodowcem Siula i skrzc w socu wieym niegiem i lodem. Jej poudniowa ciana ma klasyczny ksztat gry - jest trjktem o rwnych ramionach. Zachodnia gra, miejscami skalna lub pokryta nawisami, wypitrza si z sioda przeczy Seria Norte, a wschodnia skrca i opada ku drugiej przeczy. Na tej cianie wida zdumiewajcy szereg rwnolegych rynien, utworzonych w lu nym niegu, ktre gra sonecznych cieni zmienia w koronkowe wstki. Dalej rozpoznaj przecz Santa Rosa, ktr widzieli my na fotografiach. Tu zbiegaj si poudniowo-wschodnia gra szczytu Yerupaja i pnocna Siula Grande. Jej dolny odcinek wyglda jeszcze atwo, ale potem gra si zwa i wije przeraajco cienk lini nienych rynien i nawisw, ktre niepewnie zwieszaj si nad ogromn cian zachodni. Miejsce, w ktrym gra przechodzi w wielki nieny grzyb, jest wierzchokiem Siula Grande. Ta wa nie ciana jest naszym ambitnym celem. Nie mog w pierwszej chwili rozpozna tego, co znam ze zdj. Teraz, pod innym ktem i w innej skali, wszystko wyglda zupenie inaczej, ale stopniowo odnajdujemy na niej charakterystyczne punkty i szc zegy. Przez pnocn gra Siula Grande zaczynaj si wa nie przelewa potne kby kumulusw. Jak zwykle nadchodz ze wschodu, znad wielkich tropikalnych lasw dorzecza Amazonki, gdzie w codziennym socu tworz si ogromne zway wypenionych wilgoci chmur. - Chyba masz racj, Simon. Z tego burzy nie bdzie. To po prostu prdy konwekcy jne znad dungli. Mog si zaoy. - Tak, idzie nasza zwyka, popoudniowa zlewa. - Jak wysoko jeste my? - pytam. - Jakie pi i p tysica metrw, moe troch wicej. Bo co? - Bo dla nas obu to rekord wysoko ci, tymczasem prawie tego nie czujemy. - Kiedy si pi na poziomie Mont Blanc, to ten kawaek wyej nie robi wikszego wraenia - Simon u miecha si przekornie.

Wa nie koczymy pi, gdy w powietrzu pojawiaj si pierwsze patki mokrego niegu. Szczyt Rosario jest jeszcze widoczny, ale nie na dugo. Wznosi si, jak przypuszczam, nie wyej ni sto metrw nad przecz i przy normalnej pogodzie mona go std osign w dobr godzin. aden z nas nie wspomnia co prawda o odwrocie, ale obaj rozumiemy, e tym razem wej cie na wierzchoek trzeba bdzie odoy. Simon zarzuca plecak na ramiona i rusza w stron kamienistych zboczy. Po chwili zbiegamy lub zjedamy na butach lebami, ktre przedtem mozolnie forsowali my pod gr. Wyjc z rado ci, pdzimy na eb na szyj kilkaset metrw w d ruchomym piargiem, prbujc po drodze narciarskich skrtw. Bez tchu, rozradowani, docieramy wreszcie do obozu. Richard zacz ju gotowa wieczorny posiek. Podaje nam teraz kubki herbaty, ktr zaparzy, gdy dostrzeg nas wysoko na piargach. Siadamy przy buzujcym palniku i bezadn ie w podnieceniu opowiadamy o tym, co my widzieli i robili. Przerywa nam fala deszczu

przygnanego z doliny, zmuszajc do schronienia si w duym namiocie. Gdyby kto podszed do obozu okoo wp do sidmej, po zapadniciu zmroku, ujrzaby ciepe wiato prze wiecajce czerwieni i zieleni przez ciany namiotu. Usyszaby cich rozmow, przerywan niekiedy wybuchami rubasznego miechu - Richard opowiada o o miu czonkach nowozelandzkiej druyny rugby zabkanych w dungli rodkowej Afryki. Potem omawiamy plany kolejnych wspinaczek, a na koniec do p nej nocy gramy w karty. Naszym nastpnym celem jest dziewicza poudniowa gra Cerro Yantauri, wznoszca si niedaleko, po drugiej stronie koryta rzeki. Chyba przez ca drog na szczyt bdzie na s wida z obozu. Gra cignie si z prawa na lewo, pocztkowo tworzc mozaik skalnych uskokw, potem staje si eleganckim nienym grzebieniem, ozdobionym nawisami. Wreszcie dochodzi do bardzo niepewnych, grzybiastych serakw, ktre spitrzaj si a do szczytu. Mamy zamiar zabiwakowa wysoko na grani, albo podczas wej cia, albo w drodz e powrotnej, aby sprawdzi nasze teorie na temat pogody. Ranek jest co prawda zimny i soneczny, ale wyjtkowo gro ny wygld nieba na wschodzie skania nas do odoenia grani Yantauri na inny dzie. Simon idzie si wykpa i ogoli do wytopionego w lodzie stawku opodal obozu, a ja ruszam z Richardem po mle ko i ser, ktre chcemy kupi od dziewczt z szaasw. Wydaj si zadowolone z naszych odwiedzin i zachwycone moliwo ci sprzeday sera wasnego wyrobu. Kulejcej hiszpaszczyzny Richarda wystarczy, aby si dowiedzie, e dziewczta nazywaj si Gloria i Norma, a w szaasach mieszkaj podczas wypasu ojcowskiego byda na grskich kach. Maj troch dziki i zaniedbany wygld, ale bardzo troszcz si o dzieci, ktre zreszt wietnie radz sobie same. Wylegujemy si na socu i przygldamy ich pracy. Trzyletnia Alecia (przezwaem j Paddington) pilnuje wej cia do zagrody i skorych do ucieczki cielakw, podczas gdy jej bracia i siostry odsuwaj ci elta od wymion, doj krowy lub odcedzaj serwatk w mu linowych woreczkach. Wszystko toczy si bez po piechu i na wesoo. Umawiamy si, e brat Glorii, Spinoza, przyniesie nam za par d ni prowiant z najbliszej wioski. Perspektywa wieych jarzyn, jajek, chleba i owocw jest wprost niewiarygodna po dwch tygodniach monotonnego jedzenia makaronu z fasol. Wracamy do obozu pogryzajc ser i nieufnie ledzc chmury, ktre lada moment, wcze niej ni zwykle, mog nas uraczy swoj zawarto ci. Nastpnego dnia, wczesnym rankiem, wyruszamy na Yantauri. Start nie wry nic dobrego. Podej cie piargami okazuje si wyjtkowo niebezpieczne, gdy z pokrytej skalnym rumoszem zachodniej ciany spadaj na nas kamienne lawinki. Zdenerwowani prbujemy i szybciej, ale nie pozwalaj na to cikie wory. W poowie dolnych piargw Simon stwierdza, e na miejscu ostatniego odpoczynku zostawi aparat fotograficzny. Zrzuca plecak i b iegnie z

powrotem w d, podczas gdy ja skrcam w prawo, pod oson skalnych cianek. O szstej wieczorem jeste my ju wysoko, ale pogoda zaczyna si psu i ciemne chmury gromadz si nad nasz odsonit grani. O zmroku rozstawiamy pod przewieszon ciank may namiocik i - niezbyt spokojni - ukadamy si do snu. Ca noc pada nieg, ale burza, ktrej si obawiali my, nie nadciga, co chyba potwierdza nasz teori pogody. Nazajutrz, peni nadziei, wspinamy si wyej, ale na wysoko ci piciu i p tysica metrw dajemy za wygran. Kopanie si w gbokim do pasa wieym puchu bardzo wyczerpuje, a ogromne nawisy s niezwykle niebezpieczne. Przekonaem si o tym nieco poniej szczytowych serakw, wpadajc do pknicia w podwjnym nawisie. Zobaczyem wtedy pod sob ca cian - a do samego dou. Postanawiamy zakoczy dzisiejsze wspinanie. Do obozu docieramy zupenie wykoczeni schodzeniem przez kruche, pokryte skalnym gru zem uskoki zachodniej ciany. Za to wiemy przynajmniej co konkretnego o miejscowej pogodzie. Z pewno ci zdarzaj si tu prawdziwe, gro ne burze, ale nie trzeba s i natychmiast wycofywa na widok pierwszej wikszej chmury. W dwa dni p niej znowu wyruszamy, tym razem na poudniow gra szczytu Seria Norte. Widziana z bazy prezentuje si nader efektownie, a nikt - o ile nam wiado mo dotychczas jej nie przeszed. Podchodzc bliej zaczynamy si domy la dlaczego. Jeszcze w Sheffield Al Rouse powiedzia nam, e gra jest poniekd trudna . Ogldajc j uwanie z bliska uznajemy, e Al w peni zasuguje na reputacj czowieka skonnego do niedomwie. Po zimnym i niewygodnym biwaku znowu brniemy z mozoem w gbokim puchu, aby wej na przecz u stp grani. Fantastyczne, niemal pionowo sterczce nawisy nakadaj si na siebie jak dachwki i tak jest przez sze set metrw a do szczytu. Wystarczy dotkn czekanem najniszego, by zwali sobie na gow ca t mas kruchego lodu. Jako udaje nam si od mia zmarnowany wysiek, ciekawi nas tylko, co sobie pomy li Richard o naszej trzeciej nieudanej prbie. Tak czy owak jeste my w dobrej formie: zaaklimatyzowani i gotowi do realizacji gwnego celu - pierwszego przej cia zachodniej ciany Siula Grande. Przez dwa dni objadamy si i wygrzewamy w socu. Teraz, gdy wiadomo e wyruszymy, jak tylko trafi si kilka dni dobrej pogody, zaczem przeywa ataki lku. A je li co nam nie wyjdzie? Niewiele trzeba, by my zginli. Ju wcze niej pojem, jak bardzo tam w grze bdziemy samotni. Simon zna przyczyn moich obaw i mieje si z nich, cho sam pewnie yje w napiciu . Zdrowo troch si ba i czu, e ciao reaguje na strach. Uda si, uda si - powtarzam sobie jak mantr, ilekro w odku pojawia si ssca pustka. Nie ma w tym oszukaczej brawury. To psychiczna mobilizacja, koncentracja przed decydu jcym ruchem, zawsze mam z ni trudno ci. Niektrzy mwi o racjonalizacji uczucia lku lepiej i uczciwiej byoby powiedzie : Mam po prostu cholernego pietra . - W porzdku - mwi wreszcie Simon. - Biwakujemy pod cian w jamie, a nastpnego dnia idziemy jednym cigiem a na szczyt. Dwa dni w gr, dwa w d, tak mi si wydaje. - Jeeli pogoda wytrzyma... Ranek wsta pospny. Szczyty znikny w chmurach, a poniej ciemnego puapu wida tylko dolne poacie cian. Pakujc na jutro plecaki odczuwamy wiszcy w powietrzu niepokj. Czy wyniknie z tego prawdziwe zaamanie pogody, czy tylko wcze niejszy ni zwykle deszcz znad Amazonki? Je li pogoda nie bdzie za, wyjdziemy jak najwcze niej. Wpycham do wora dodatkowy kartusz gazu. - Nie miabym nic przeciw temu, eby my tym razem wygrali. Jak dotd gry prowadz ze wspin aczami trzy do zera. miej si ze smutnej miny Simona. - Na Siula bdzie inaczej. Tam od razu jest bardzo stromo i puch nie ma jak si utrzyma. - Wic zakadacie, e wystarcz wam cztery dni? - wtrca od niechcenia Richard. - Najwyej pi - Simon rzuca mi szybkie spojrzenie. - A je li do tygodnia nie wrcimy, staniesz si dumnym wa cicielem caego naszego sprztu. Wida, e Richard mieje si tylko dlatego, e my chichoczemy. Nie zazdroszcz mu wyczekiwania bez wie ci o tym, co si z nami dzieje. Pi dni to bardzo dugo, zwaszcza gdy si nie ma do kogo ust otworzy. - Po trzech dniach zaczniesz sobie na pewno wyobraa rne okropne rzeczy, ale

sprbuj si tym nie przejmowa. Wiemy, co robimy. A jakby si stao co zego, i tak nic nie poradzisz. Niewiele wynika z wszelkich usiowa, by zmniejszy ciar plecakw. Tym razem bierzemy znacznie wicej sprztu ni poprzednio. Postanowili my zostawi niezbyt wygodny namiot, liczc na niene jamy. Ale nawet bez niego ruby lodowe i niene szable, raki, czekany i sprzt skalny, a take palniki, gaz, jedzenie i piwory przytaczaj nas swym ciarem. Nazajutrz, w palcych promieniach soca, wyruszamy z bazy. Richard chce nam towarzyszy do pocztku lodowca. Idc rwnym tempem po godzinie marszu docieramy pod lodowiec i wchodzimy w stromy leb midzy dolnymi morenami a jego lewym ograniczeniem - wygadzon lodem skaln pyt. Boto i wir ustpuj miejsca piargom i skalnym zomiskom. Niektre z tych gazw s o wiele wysze od czowieka. Trzeba je mozolnie obchodzi lub si na nie wdrapywa, co nie jest wcale atwe z cikim worem na plecach. Po dwch tygodniach ycia na wysoko ci Richard sprawuje si wcale dzielnie. Przeszkod nie do pokonania dla jego lekkich, turystycznych butw bd dopiero bariery maych spiczastych serakw i warstwa bota na powierzchni lodowca, dobrze widoczne z miejsca, w ktrym przystanli my na odpoczynek. Chcc si dosta na lodowiec musimy najpierw pokona niewielki lecz stromy lodowy uskok mniej wicej trzydziestometrowej

wysoko ci. Ogromne skalne bloki trwaj w chwiejnej rwnowadze dokadnie nad lini naszego podej cia. - Lepiej, eby std zawrci - odzywa si Simon. - Moemy ci pomc wej , ale schodzi musiaby sam. Richard z alem kontempluje smtny widok bota i sterczcych gazw. Mia nadziej, e zobacz ardziej imponujcego. Zachodniej ciany Siula Grande jeszcze std nie wida. - Czekajcie, zrobi wam zdjcia - o wiadcza. - Nigdy nie wiadomo. Moe zbij majtek sprzedajc je do nekrologw? - Na pewno bd sensacj - mruczy Simon. Zostawiamy go po rd gazw. Z gry, z wysoko ci lodowych uskokw wyglda jak obraz smutku i opuszczenia. Czeka go duga samotno . - Uwaajcie na siebie - woa przez zoone w trbk donie. - Nie martw si - odkrzykuje Simon. - Nie bdziemy si bez sensu naraa. Wrcimy na czas. Do zobaczenia!... Niebawem samotna posta ginie w rd ska, a my zmierzamy w stron pierwszych szczelin, przy ktrych zakadamy raki i wiemy si lin. Na lodowcu panuje upa, gdy promienie soca odbijaj si od szklistych, oblodzonych cian, nie czu najlejszego powiewu wiatru. Powierzchni lodu przecina mnstwo nieregularnych, gbokich pkni i wielkich krewas. Czsto ogldamy si do tyu, aby zapamita przej cie w rd lodowych rozpadlin. Nie chcemy mie problemw z wyszukiwaniem drogi podczas zej cia. Nasze lady z pewno ci przysypie nieg, a w trakcie schodzenia wane bdzie czy i pod, czy nad poszczeglnymi szczelinami. Zimna, jasna noc zastaje nas w przytulnej jamie u podna gry. Jutro rano - mro ny start. 2 Kuszenie losu Jest zimno. Zimno pitej nad ranem, wysoko na andyjskim lodowcu. Tak dugo szarpaem si z suwakami i ochraniaczami, a zmarznite palce odmwiy mi posuszestwa. Wcisnem donie midzy uda i teraz, zgity wp, kiwam si w przd i w ty, jczc z blu. Nigdy dotd nie byo tak le - my l, a w palcach mam ogie - ale przecie zawsze tak jest, kiedy wraca w nich czucie. Boli jak diabli! Simon patrzy na moj mk z krzywym u miechem. Caa pociecha w tym, e rozgrzane palce przestaj bole. - Pjd pierwszy, dobra? - mwi wykorzystujc sytuacj. Kiwam ao nie gow. Simon rusza w gr lawiniskiem nad nasz jam w stron lodowego pola, byszczcego w porannym socu niebieskim lodem. No c, jest jak jest! Widz go u wej cia w cian; wychylony nad niewielk szczelin

wbija czekan w lodowy mur nad gow. Pogoda zapowiada si doskonale. Tym razem nie wida adnych chmur zwiastujcych burz. Je li tak si utrzyma, zdymy wej na szczyt i by w poowie zej cia, zanim przyjdzie kolejne zaamanie. Przytupuj w miejscu, eby mi nogi nie marzy. Simon wbija najpierw wysoko przyrzdy, potem - podskakujc jak krlik na obu nogach - zby rakw, znowu czekany -

podskok; z gry lec na mnie kawaki lodu, dzwonic o kurtk. Uchylam si przed prysznicem, spogldajc jednocze nie na poudnie - niebo nad wierzchokiem Sarapo z kad minut robi si ja niejsze. Kiedy znw spogldam w gr, pidziesit metrw nade mn Simon koczy wycig. Jest stromo - musz mocno zadziera gow, aby go zobaczy. Syszc wesoy okrzyk przygotowuj przyrzdy, sprawdzam raki i startuj pod cian. Jak bardzo jest eksponowana, przekonuj si dochodzc do szczeliny. Stromizna odpycha mnie w ty, rwnowag odzyskuj dopiero po wcigniciu si na grn warg szczeliny. Pocztkowo ruchy mam sztywne i niezborne, id zbyt siowo. P niej, rozgrzane wysikiem ciao odnajduje swj wa ciwy, pynny rytm. Ogarnia mnie rado , e tu jeste my uszcz liwiony, pcham si do gry w kierunku odlegej postaci. Simon wisi, przypity do rub wbitych w ld i swobodnie odchylony od ciany, wspierajc si o ni tylko jedn nog - zupenie rozlu niony. - Stromo, co? -Prawie pion, zwaszcza ten kawaek na dole - odpowiadam. - Zao si, e na Droites ciana bardziej ley. Ale ld tu jest super. Wziem od Simona reszt rub i pocignem w gr. Prowadzc, od razu wypociem z siebie cay poranny mrz. Gowa w d - stale patrz na stopy - jeden wymach, drugi wymach, podskok - spjrz na stopy - wymach, wymach... I tak wci w gr, pidziesit metrw eleganckiej wspinaczki, ani ladu zmczenia, adnego blu gowy - uczucie, jakbym zdobywa Everest! Wbijajc ruby widz, jak ld protestuje: kruszy si i pka; wbijam dalej dobra, wpinam si, zawisam - odpoczynek. To jest to! Czuj, jak sprawnie pracuje moj e ciao - jak kry krew, przepywa ciepo i sia. Tak ma by. Juuu-huuuuuu! - wsuchuj si w echo, dugo krce po dolinie. Daleko w dole na lodowcu kreseczki cienia znacz krte cieki wok ciemniejszego punktu w miejscu zawalonej nienej jamy. Simon idzie w gr z opuszczon gow, na przednich zbach rakw, walc siekadami a ld pryska. Uderzenie - podskok - uderzenie; mija mnie bez sowa, sysz tylko rwny, spokojny oddech i miarowe rbanie, posuwa si coraz wyej, jego posta maleje w oddali. Pokonujemy trzysta metrw, sze set, a pole nie chce si skoczy. Wreszcie monotonia zaczyna zakca rytm wspinaczki. Wci zerkam do gry, ukosem na prawo. Staram si trzyma wybranej linii drogi; widziana w skrcie, wyglda jednak cakiem inacze j. Obok nas pitrzy si skalny filar, ginc u gry w pltaninie rynien. Wszdzie pokryte niegiem pki, sople i lodowe draperie - ale gdzie jest ten leb, ktrego szukamy? Soce stoi wysoko; kurtki i bluzy poszy do plecakw. Wlok si za Simonem, coraz bardziej zwalniajc z powodu gorca. W ustach mi zascho, my l tylko o piciu. Stromizna troch maleje. Spogldam w prawo i u miecham si widzc, e Simon, zdjwszy plecak, stoi okrakiem na skale i robi mi zdjcie. Przekraczam grn krawd lodowego pola i atw ramp kieruj si w jego stron. - Obiad - mwi, podajc mi czekolad i kilka suszonych liwek. Obok, osonity plecakiem, szumi pracowicie butanowy palnik. - Zaraz bdzie picie. Rozsiadam si wygodnie w socu i podziwiam panoram. Mino poudnie i jest bardzo gorco. Od spitrzonej p kilometra nad nami ciany szczytowej stale odrywaj si kawaki lodu i lec z grzechotem w d. W tej chwili nic nam jednak nie grozi. Skaa, na ktrej jemy, to cz wystajcego eberka, dziki czemu spadajce z gry kamienie przelatuj niegro nie bokiem po obu jego stronach. Pole lodowe pod nasz obiadow platform obrywa si pionow cian. Kusi mnie ze zniewalajc si, by wychyli si mocniej ponad krawd co cignie w lodowo- nien przepa . Wisz nad ni poow ciaa, ze ci nitym odkiem i ostrym poczuciem zagroenia. Mocna rzecz! Naszych ladw i jamy ju nie wida, rozpyny si w o lepiajcym migotaniu biaego lodowca. Jeeli w nocy bdzie wiatr, zatrze po nas wszelkie lady.

Dalsza droga znika w rd uskokw grnej cz ci dzielcego cian zotego filara. Wspinajc si obok, dostrzegamy jego ogrom - jest to budzca respekt, ponad trzystumet rowa ciana, ktr w Dolomitach uwaano by za samodzieln gr. Z wyszych partii filara przez cay dzie lec z furkotem kamienie, walc w praw cz lodowego pola, po czym odbijaj si i tocz w d a na lodowiec. Bogu dziki, szli my wystarczajco daleko od skay! Z tej odlego ci kamienie wydaj si mae i niegro ne, ale najmniejszy z nich, spadajc z wysoko ci kilkudziesiciu metrw, moe trafi z si karabinowej kuli. Musimy teraz odszuka stromy lodowy kuluar, wcinajcy si w filar od naszej strony. Dojdziemy nim do szerokiego podcitego lebu, ktry widzieli my z Seria Norte. To kluczowe miejsce drogi. Mamy nie wicej ni sze godzin, by odnale i przej kuluar, wej do lebu i wykopa w nim dobr jam biwakow. Wylot podcitej rynny zdobi kurtyna sopli dugich na pi, czasem i dziesi metrw, zwieszajcych si w pustk nad sze dziesiciometrow cian. Chcemy si do niej dosta, ale przez tak lodow frdzl nie da si przej wprost. - Jak my lisz, ile jeszcze do kuluaru? - pytam, widzc, e Simon dokadnie studiuje rze b terenu. - To nie tutaj. Musimy podej wyej - odpowiada, wskazujc na niezwykle strom kaskad sopli tu na lewo od lodowej ciany. - Tdy mogoby pu ci, ale to nie ten kuluar, ktry wypatrzyli my. Masz racj, nasz jest wyej, nad tym mikstem. Nie tracimy duej czasu. Chowam palnik, porzdkuj ruby i przyrzdy. Ruszam, najpierw w poprzek rampy, potem na przednich zbach rakw w gr stromym wodnym lodem. W tym miejscu jest on twardszy i bardziej kruchy, tote ostrza siekade odupuj wielkie bryy i tafle. Patrz w d, midzy rozstawionymi nogami, i widz Simona, ktry robi uniki go no przeklinajc, gdy trafia go bole nie kolejny kawa lodu. P niej, na stanowisku, dowiaduj si dokadnie, co sdzi o tym bombardowaniu. - No dobra, teraz moja kolej. Idzie cay czas sko nie w prawo pofalowanym mikstowym terenem; miejscami spod cienkiego lodu wyziera czysta skaa. Teraz ja unikam, jak mog lodopadu, a leci tego coraz wicej. A nagle czuj, e co jest nie tak: Simon poszed za bardzo w prawo! Patrz w gr, skd spada ld i wysoko nad sob, w pobliu wierzchoka dostrzegam potworne nawisy grani szczytowej. Niektre wywieszaj si nad zachodni cian nie mniej ni dziesi metrw, a jeste my dokadnie pod nimi! Pryska sympatyczny, relaksowy nastrj. Obserwuj Simona gow ma nisko pochylon, idzie przeraajco powoli. Wos mi si jey na my l, e te cholerne nawisy mogyby si teraz oberwa. Gdy przychodzi na mnie kolej, wspinam si najszybciej jak potrafi. Simon take zauway niebezpieczestwo. - Chryste, spieprzajmy std! - mwi, podajc mi ruby. Ruszam natychmiast. Ze skalnego uskoku spywa kaskada lodu wysoko ci kilkunastu metrw. Widz, e jest stromo, bdzie z osiemdziesit stopni. Chciabym to zrobi jednym cigiem, a potem pj w prawo. U stp uskoku wbijam rub. Pod lodem pynie woda; czasem uderzenie czekana w ska krzesze iskry. Wspinam si ostronie i troch wolniej, nie chcc popeni adnego bdu. Ju niedaleko do wierzchoka lodospadu. Motek w lewej - wbi przednie zby - prawy czekan... Rka jeszcze wisi w powietrzu, gdy ktem oka dostrzegam, e z gry leci na mni e co ciemnego. - Kamie! - rycz, kulc si instynktownie. Silne uderzenie w rami, potem w plecak i ju po wszystkim. Szukam wzrokiem Simona - wa nie usysza moje ostrzeenie i gapi si w gr. Widz, jak wprost na niego leci duy blok wielko ci beczki. Upywaj wieki, nim zaczyna reagowa - nie do wiary, jak wolno! Odsuwa si w lewo i wciga gow w ramiona, wa nie w chwili, gdy blok jest tu nad nim. Zamykam oczy i kul si jeszcze bardziej, bo teraz we mnie wali nowy grad kamieni. Kiedy znw patrz w d, Simon jest schowany pod plecakiem, ktry nacign na gow. - Cay jeste ? - Tak - sycha spod plecaka. - My laem, e ci trafio. - Tylko drobne kamienie. Wiejmy, nie podoba mi si tutaj. Pokonuj szybko ostatnie metry lodospadu i skrcam w prawo pod oson skay. Wkrtce pojawia si u miechnity

Simon. - Skd to wszystko spado? - Pojcia nie mam. Zobaczyem w ostatniej chwili. Cholernie blisko! - Chod my. Wida ju std kuluar. Simon - pewnie pod wpywem adrenaliny - wspina si szybko w kierunku stromego, lodowego lebu w zaamaniu gwnego filara. Jest wp do pitej. Zostao nam tylko ptorej g dziennego wiata. Nastpny wycig id na ca dugo liny, ale kuluar jako wcale si nie przyblia. Paskie, biae wiato utrudnia ocen odlego ci. Ostatni kawaek do wylotu lebu prowadzi Simon. - Powinni my zakiblowa - mwi dochodzc. - Niedugo si ciemni. - Tak, ale nie tutaj; ani platformy, ani szansy na wykopanie jamy. Ma racj: w tym miejscu nie ma mowy o wygodnym spdzeniu nocy. Coraz trudniej cokolwiek dostrzec. - Podejd wyej, pki jeszcze co wida. - Za p no... Ju jest ciemno! - Do diaba! Zosta tylko jeden wycig! - Wzdrygam si na my l o bdzeniu po ciemku w stromym lodzie i zakadaniu na o lep asekuracji. Robi krtki trawers w lewo, w kierunku wej cia do lebu. - O Jezu, to si przewiesza, a ld jest parszywy! Simon milczy. Pitrzy si nade mn kilka metrw kaprawego lodu, penego dziur i bbli, ale widz, e wyej powinno by lepiej, a ciana nieco si kadzie. Wbijam rub w dobry ld pod uskokiem i wpinam lin. Zapalam czowk - bior gboki oddech - i zaczynam si wspina. Z pocztku id troch nerwowo, bo pion wypycha mnie do tyu, a zwietrzay ld pka i kruszy si pod rakami. Ale gbiej jest twardo i mocno wbite ostrza trzymaj pewnie. Wkrtce wspinaczka wciga mnie bez reszty, jeszcze chwila ostrej walki i uskok zosta je pode mn. Simona ju nie wida. Stoj na czubkach rakw wbitych w twarde szkliwo lodu, ktry bkitnym refleksem odbija wiato latarki, a wyej ginie ukiem w ciemno ci. Cisz nocy zakcaj tylko uderzenia czekana i skaczcy stoek wiata. Jestem tak pochonity wspinaniem, e Simon mgby w tej chwili nie istnie. Uderz mocno - jeszcze raz - dobrze. Patrz na stopy - nie widz ich. Kopnij mocno raz - i drugi. Cignij w gr... Wypatruj w ciemno ciach drogi. Niebieskie szkliwo skrca w lewo jak tor bobslejowy. Z prawej, pod wielk firan sopli, jest duo stromiej. Moe za tymi soplami bdzie atwiej ? Prbuj przej tu pod nimi. Kilka si odamuje; w mroku sycha dzwonienie wisiorkw krysztaowego yrandola, z dou nadlatuje stumiony krzyk. Nie mam czasu na odpowied . Nie, tdy nie przejd... Do diaba, do diaba! - wracaj z powrotem na d... Nie, wbij co najpierw. Grzebi w rd ptli, ale nie mog znale adnej ruby. Olej to! Po prostu zejd w d pod sople. Kiedy znw staj w lebie, woam do Simona, ale odpowiedzi nie sycha. Wtem z gry spada pywka tak nagle, e serce skacze mi do garda. Nie mam rub. Zapomniaem wzi od Simona, a jedyn, ktr miaem, wbiem na dole. Teraz nie wiem co robi, majc do przej cia trzydzie ci metrw stromego lodu bez adnego przelotu. Wraca na d? A co bdzie, je li nie znajd szczeliny, eby wbi hak? Przeraa mnie perspektywa wspinaczki bez rub w takim lodzie. Woam jeszcze raz i znw brak odpowiedzi. Nie ma na co czeka, bierz si do roboty. Widz, e lodowy kuluar koczy si pi metrw wyej, a ostatnie trzy to stromy tunel w papkowatym niegu. Walcz, rozpierajc si nogami o rozmike ciany. Mc przyrzdami sapic z wysiku. Boj si - sze dziesit metrw lotu i tylko jedna ruba! Rzc ciko, wywlekam si wreszcie na atwe, niene pola ponad lebem. Po chwili odzyskuj rwny oddech i wspinam si pod skaln ciank. Zakadam stanowisko, korzystajc z niepewnych szczelin i lu nych blokw. Wkrtce, ciko dyszc, dochodzi Simon. - Ale si grzeba - warczy. - To byo cholernie trudne. - Cay si najeam. - I wa ciwie szedem na ywca. Nie

miaem rub. - Niewane. Szukajmy miejsca na kibel. Ju dziesita. Zerwa si wiatr, co stwarza wraenie, e mrozu jest znacznie wicej ni te pitna cie stopni. Zmczeni i poirytowani, po pitnastu godzinach harwki, ze strachem my limy o szesnastej, ktr zabierze kopanie jamy. - Tutaj nic z tego nie bdzie - mwi, patrzc krytycznie na nieny stok. - Za pytko. - Sprbuj z t kup niegu tam w grze. Simon wskazuje na wielk bia kul rednicy kilkunastu metrw, dziwnie jako przylepion do pionowej skay dziesi metrw nad nami. Podchodzi do niej i zaczyna delikatnie dzioba nieg czekanem. Wdziczny mu jestem za t ostrono , bo przy mojej symbolicznej autoasekuracji, nie mieliby my szans, gdyby si nagle urwaa. - Joe - krzyczy Simon - ale numer! Nie uwierzysz! Sysz d wik wbijanego haka, kilka radosnych piskw, a potem woanie, ebym szed. Ostronie, z powtpiewaniem, wsuwam gow w niewielki otwr wybity w niegu przez Simona. - Wielki Boe! - A mwiem, e nie uwierzysz. Simon siedzi wygodnie na plecaku, majc solidne auto z dobrego haka i krlewskim ges tem wskazuje mi swoj now posiado . - Mamy jeszcze azienk - dodaje wesoo; zniky gdzie zmczenie i zy humor. niena kula okazaa si wewntrz pusta, kryjc komor tak wysok, e mona w niej prawie stan, i drug - mniejsz. Gotowy paac! Rozkadamy rzeczy, wchodzimy do piworw. Mam uraz na punkcie miejsc biwakowych i ani przez chwil nie przestaj mnie drczy wtpliwo ci, na ile jeste my tu bezpieczni. S powody do obaw, Simon zna je take, ale dyskutowa nie ma o czym lepszego miejsca nie znajdziemy. Bardzo dobrze pamitam, e dwa lata temu, na poudniowo-zachodniej cianie Dru, take nie byo wyboru. Na tej czerwono-zotej granitowej iglicy, ktra dominuje nad doli n Chamonbc, robili my z Ianem Whittakerem filar Bonattiego. Architektoniczna doskonao linii, podkre lanych wiatocieniem na tle zamglonego acucha gr, czyni t wspinaczk jedn z najbardziej urokliwych w Alpach. Tego dnia wspinali my si sprawnie, rado nie podnieceni naszym szybkim tempem. Zmrok zapa nas zaledwie sto kilkadziesit metrw poniej wierzchoka, jeszcze w stromym i trudnym terenie. Nie dao si doj na szczyt przed

noc, ale nie musieli my gorczkowo szuka platformy biwakowej. Ustalia si dobra pogoda i rwnie dobrze mogli my wej na pik nazajutrz. Mieli my przed sob nastpn ciep noc pod niebem, ktre na wysoko ci czterech tysicy metrw jarzy si od gwiazd. Mj partner wspina si bezpo rednio nad stanowiskiem na wziutkiej pce, pod ktr ziaa przepa ogromnej ciany. Droga biega pionowym zaciciem. W rosncej ciemno ci Ian porusza si coraz wolniej. Czekaem w skurczonej i niewygodnej pozycji, trzsc si z wieczornego chodu. Przeskakiwaem z nogi na nog, by utrzyma krenie. Byem zmczony po caym dniu wspinania i marzyem o tym, aby si pooy i wygodnie odpocz. W kocu dosyszaem stumiony okrzyk - Ian co wreszcie znalaz. Po chwili klem, walczc w gstniejcym mroku z trudno ciami zacicia. Nim si do reszty ciemnio, zdyem zauway, e zboczyli my troch z drogi. Zamiast trawersowa w prawo, poszli my na wprost - rys przez pionow cian - wchodzc w ten sposb pod olbrzymi okap, sterczcy jakie trzydzie ci metrw wyej. Aby go jutro omin, trzeba bdzie z pewno ci zrobi kilka skomplikowanych diagonalnych zjazdw. Na razie jednak sytuacja miaa swoje dobre strony - zabiwakujemy osonici przed kamieniopadem. Jan siedzia na pce szeroko ci metra i tak dugiej, e obaj mogli my si swobodnie wycign a byo akurat tyle, ile trzeba, by si dobrze wyspa. Wspinajc si do stanowiska, dostrzegem w wietle latarki, e pk tworzy paski wierzchoek ogromnego bloku, przyklejonego do pionowej ciany nad zaciciem. Wyglda bardzo solidnie i nie wzbudza podejrze. Godzin p niej zaoyli my dla bezpieczestwa porczwk, rozcigajc lin midzy starym, znalezionym w cianie hakiem a skalnym dziobem. Wpili my si w ni obydwaj i

uoyli do snu. Kilku nastpnych sekund nigdy nie zapomn. Wa nie zasypiaem w pachcie biwakowej, a Ian koczy poprawia swoje auto. Wtem, bez adnego ostrzeenia, poczuem e spadam. Jednocze nie rozdar uszy potny huk i oskot. Z gow wewntrz pachty nie widziaem, co si dzieje. Wymachiwaem tylko bezadnie rkami przez otwr i leciaem w przepa czujc jedno - strach. Mimo okropnego haasu dosyszaem jeszcze cienki skowyt przeraenia, po czym spry cie odbio mnie w gr - zadziaao auto! Poniewa w locie zahaczyem przypadkowo rkami o lin, miaem j teraz pod pachami. Wisiaem na niej caym ciarem ciaa, lekko si koyszc i prbujc sobie przypomnie, czy jestem take do niej przywizany. Na wszelki wypadek mocno przyciskaem do siebie ramiona. Grzmot walcych w d filara ton granitu rozleg si dalekim echem, po czym wszystko ucicho. Byem zupenie oszoomiony. Wok panowaa zowieszcza cisza. Gdzie Ian? Przypomnia mi si ten krtki skowyt i struchlaem na my l, e mg nie zdy wpi si w porczwk. - O Jezu! - jkno przy mnie grubym gosem. Z trudem przepchnem gow przez otwr zaci nitej pachty, Ian wisia obok mnie, na linie rozcignitej w ksztat litery V. Gowa bezwadnie zwisaa mu na piersi, a czowka wiecia to na ska. Wygrzebaem z pachty swoj czowk, ostronie zdjem mu ze zlepionych krwi wosw pasek latarki i obejrzaem ran. Ian tak mocno oberwa w gow, e z pocztku nie mg nawet mwi. Na szcz cie rana bya powierzchowna. Powoli otrzsali my si z szoku, jakim by nagy, wyrywajcy nas z psnu, lot w ciemno . Po dobrej chwili pojem, e ogromny blok, na ktrym leeli my, oderwa si od ciany i run w przepa . Stopniowo, w rd nerwowych wymy la i histerycznych chichotw, docieraa do nas groza sytuacji. W kocu umilkli my. Strach i niepewno zastpiy teraz pierwsze reakcje na ten niewiarygodny wypadek - przeklestwa, hister i i gupawe wrzaski. wiecc w d zobaczyli my smtne resztki obu naszych lin, zwisajcych przed z krawdzi platformy. Zostay pocite i poszarpane przez walce w d odamki. Co gorsza dostrzegli my, e stary wycior, do ktrego wpili my jeden koniec porczwki wyra nie si chwieje, a dzib skalny na drugim kocu liny jest powanie naruszony! Gdyby cho jeden z tych punktw pu ci - polecieliby my w pustk. Wzmocni jako asekuracj! - i tu od razu si okazao, e nie mamy adnego sprztu: wszystko - nawet nasze buty - spado razem z pk. Czuli my si na niej tak bezpiecznie, e nie przyszo nam do gowy poprzywizywa rzeczy do porczwki. Teraz ju niczego nie mogli my zrobi. Kada prba wspinania si bez liny i w skarpetkach byaby czystym samobjstwem. Cie ogromnej przewieszki wyklucza nadzieje na pj cie w gr, a pod nami krya si w ciemno ciach pionowa ciana - przeszkoda, ktr mona byo pokona tylko zjazdami na linie. Najblisze pki byy co najmniej pidziesit metrw niej i z pewno ci skrciliby m kark, zanim udaoby si do nich zbliy. Wisieli my tak na cienkiej nitce liny przez dwana cie nie koczcych si godzin. To bya duga, bardzo duga noc. Wiedzieli my, e w kadej chwili moemy polecie w d. miejc si histerycznie, to znw milknc w bezruchu - zawsze ze skurczonym odkiem, sparaliowani strachem - czekali my na to, o czym bali my si nawet pomy le. Przeycie, ktrego nigdy nie zapomn. W kocu kto dosysza nasze woania i helikopter ratowniczy wydosta nas ze ciany. Nastpnego lata Ian znowu pojecha w Alpy, ale nie mia ochoty si wspina. Wrci do domu przysigajc, e nigdy wicej tam nie pojedzie. Ja miaem wicej szcz cia - a moe byem gupszy - i zdoaem opanowa strach. Z wyjtkiem jednego - obawy przed biwakiem. - Co jemy? - Simon trzyma w rku dwie foliowe torebki. - Mussak czy potrawk z indyka? - Wszystko jedno, obie s obrzydliwe. - Dobry wybr. Bdzie indyk. Po dwch kompotach i kilku suszonych liwkach ukadamy si do snu. 3 Burza na szczycie

Tego ranka zwijanie biwaku idzie nam sprawniej. Mamy do miejsca, by si wyprostowa - uatwia to pakowanie karimatw i piworw, porzdkowanie sprztu rzuconego byle jak wczoraj wieczorem. Ja mam prowadzi. Simon zostaje w jamie, asekurujc si z haka. Wya przez may otwr na sko ny ld lebu. Wczoraj szli my tdy ju w ciemno ciach i teraz wszystko dokoa wyglda cakiem obco. Twardy ld, na ktrym stoj, tworzy pode mn stoek, znikajcy niej w wylocie tunelu. Tego, ktry w nocy kosztowa mnie tyle strachu i wysiku, nim go wre szcie pokonaem. Ogromne pole lodowe dolnej cz ci ciany zostao za nami - std go nie wida. Spogldam w prawo. Grna cz lebu pitrzy si pionowym lodem, ale wyej teren si kadzie. Pjd tdy, przez lodospad do nastpnego stromego kuluaru. Na przednich zbach rakw trawersuj w prawo, wbijajc po drodze rub, po czym atakuj z boku lodow kaskad. Ostra robota szybko mnie rozgrzewa, a wspinaczka w wietnym wodnym lodzie to sama przyjemno . Simon, wygldajc z otworu jamy, wypuszcza lin w miar jak si wspinam. Naturalna niena grota robi teraz wiksze wraenie ni wczoraj wieczorem. Nie mog si nadziwi, jakie mieli my szcz cie, e udao nam si znale co takiego. Biwak w otwartej cianie u wylotu lebu byby - agodnie mwic niezbyt komfortowy. Ponad lodospadem otwiera si niena rynna, ktr id w gr, dopki mi starcza liny. Simon szybko do mnie docza. - Jest dokadnie tak, jak my leli my - mwi. - Nastpnym wycigiem dojdziemy do tego podcitego lebu. Simon rusza w prawo, po czym opuszcza rynn, w ktrej stoj odpoczywajc, i znika w lebie - kluczowym miejscu drogi, ktre dawno temu wypatrzyli my z Seria Norte. Lic z na to, e najwiksze trudno ci mamy za sob, a teraz wystarczy jedynie pokona leb, aby znale si na atwych polach podszczytowych. Jednake dochodzc do Simona widz, e jeszcze nie koniec problemw. U grnego wylotu kuluaru sterczy potna bariera zbatych serakw, na pierwszy rzut oka - nie do ugryzienia. Pionowy skalny mur po obu stronach wyklucza obej cie, a seraki cign si od ciany do ciany, bez najmniejszej przerwy. - Szlag by to trafi! - Taaak... Kiepsko. Tego nie przewidzieli my. - Moe da si to jako obej - mwi - bo je li nie, to kana. - Cholera! Lepiej, eby si dao, inaczej trzeba bdzie zawrci. Spogldam na pobliskie szczyty, prbujc oszacowa nasz wysoko . - Wczoraj kiblowali my na pi osiemset - mwi. - Ile to w stopach? Dziewitna cie tysicy... Dobra, czyli zostao nam jeszcze jakie ptora tysica stp. - Raczej dwa tysice. - Niech bdzie dwa. Ale wczoraj zrobili my co najmniej dwa i p tysica trudnego terenu. Wic dzi powinni my wej na szczyt. - Nie bybym taki pewny. Zaley jak pjdzie z wyj ciem na gra, a pamitaj, e caa kocwka to same niene rynny. Ruszam w gr, wspinajc si szybko pidziesiciostopniowym kuluarem. Prowadzimy na zmian, z rzadka si odzywajc, skoncentrowani na utrzymaniu dobrego tempa. Wczoraj ubezpieczali my si ze rub na kadym wycigu, a wspinaczk op nia stromy ld. Dzisiaj atwiejszy teren pozwala i bez przelotw, ale za zdobywan wysoko trzeba paci haracz - w rozrzedzonym powietrzu ruszamy si wolniej. Wci ten sam rytm podwjnego wycigu: trzydzie ci metrw rbania stopni na doj ciu do stanowiska i dalej to samo, bez odpoczynku podczas prowadzenia. Dysz ciko, rozgrzebujc nieg w poszukiwaniu twardego lodu. Zanim krzykn Simonowi: Moesz i ! , zakadam auto z dwch rub i wbitych nad stanowiskiem przyrzdw. Jeste my tu pod barier serakw, majc za sob dobre trzysta metrw wspinaczki lebem. Spogldam na zegarek: pierwsza. Rano zaspali my i wyszli do p no, ale udao si to nadrobi, przechodzc w cztery i p godziny a dziesi wycigw. Jestem w wietnym nastroju, przekonany, e to droga na miar naszych moliwo ci. Na pewno j skoczymy. Podnieca mnie my l, e wreszcie i ja jestem o krok od zrobienia pierwszego

wej cia. I to od razu takiej klasy! Dochodzc do mnie Simon ciko sapie. Spoza serakw wyania si soce, zalewajc niegi pod nami jaskrawym, biaym wiatem. Simon u miecha si szeroko. Nie musz pyta, skd si wzi jego dobry humor. To jeden z tych rzadkich momentw, kiedy wszystko ukada si gadko, nie ma wtpliwo ci ani problemw; wystarczy po prostu y i cieszy si chwil. - Przejdziemy seraki, a potem zrobimy sobie odpoczynek, dobra? - Jasne - akce ptuje Simon, przygldajc si barierze nad nami. - Widzisz te sople? Tamtdy da si przej . Patrz na lodow kaskad i w pierwszej chwili nie widz adnych moliwo ci. Jej podstawa jest wyra nie przewieszona. Stroma ciana gadkiego, bkitnego lodu, z olbrzymi frdzl sopli kapicych spod grnej krawdzi, tworzy jedyn solidn powierzchni w masie kruchych serakw. Nie potrafi wypatrzy w barierze innych sabych punktw. Pierwsze osiem czy dziewi metrw poszedbym lodow ciank, potem, eby wej na agodniej nachylon cz lodospadu musz si przerba przez barier sopli. - Trudno bdzie. - Aha. Wolabym sprbowa najpierw po skale. - Piekielnie krucha. - Wiem, ale moe pu ci. Tak czy owak, sprbuj. Simon przekada kilka hakw, par kostek i ze dwa frendy na przd uprzy, po czym zaczyna trawers w lewo, pod skaln cian. Mam mocne stanowisko tu na prawo od lodowej kaskady. Delikatne seraki, sterczce pionowo midzy lodospadem a cian lebu, otacza z jednej strony ta, amliwa skaa. Bacznie ledz wspinaczk Simona, bo wiem, e je li odpadnie, to nagle - z urwanym chwytem lub stopniem - a nie powoli, obsuwajc si z braku si. Wa nie wkada w szczelin frenda, najwyej jak si da. Kostka siedzi pewnie, wszystkie cztery krzywki opary si m ocno o cianki szczeliny. Gdyby Simon polecia, pu ci raczej skaa ni frend - tak mi si wydaje.

Idzie ostronie, sprawdzajc stopnie lekkim kopniciem, a chwyty - uderzeniem od spodu. Chwila wahania... i rozpaszcza si na cianie, sigajc odlegego chwytu. Teraz zaczyna powoli przesuwa ciao w gr. Spram si, blokuj obie liny w pytce Stichta, by mc natychmiast zatrzyma ewentualny upadek. Raptem chwyty si obrywaj i przez sekund Simon wisi w powietrzu z rozoonymi rkami, ciskajc w doniach dwa kawaki skay. Po czym spada na plecy do lebu pod nami. W obawie, e frend wyskoczy, zapieram si nogami, ale trzyma pewnie i nie mam trudno c i z wyhamowaniem krtkiego lotu. - Wspaniale - miej si ze zdziwionej miny Simona. - Gwno... Byem pewien, e wytrzyma. Simon wraca na stanowisko i powtrnie lustruje lodow kaskad. - Wcale nie mam ochoty robi tego rodkiem, ale jak mi si uda przej tam po prawej, z reszt sobie poradz. - Tamten ld wyglda jak kasza. - Zobaczymy. Rusza w gr praw stron lodospadu, omijajc doln, przewieszon cz ciany. Chce zrobi may trawers w prawo, podej wyej, po czym wrci w lewo, ju ponad galeri sopli. Niestety, ld prdko si koczy, a wyej jest dziurawy jak sito nieg i masa kryszta lodowego cukru. Simon zdoa osign wysoko grnej krawdzi sopli, po czym utkn. Stoi jakie siedem metrw nade mn i przez chwil wydaje si, e jest w puapce - prbujc schodzi t sam drog, naraziby si na pewny lot. W kocu zakada jako ptl wok grubego sopla, zro nitego dolnym kocem ze cian, i zjeda na linie wprost na stanowisko. - Jestem wykoczony. Teraz ty. - W porzdku. Ale na twoim miejscu odsunbym si troch w bok. Bd musia odrba wikszo tych sopli. Wiele z nich ma ponad dwa metry dugo ci i grubo ludzkiego ramienia, a trafiaj si jeszcze wiksze. Wchodz w lodow cian, ktra z miejsca wywaa mnie do tyu, przez co bardziej wysilam rce. Ciar plecaka take odrywa mnie od lodu. Id w gr na przednich zbach rakw. Wbijam je - podskakuj na obu nogach, potem znw rbi siekadami w kruchy ld nad sob - podcignicie - podskok - wspinam si jak najszybciej, usiujc w ten spos

oszczdza siy. Zbliam si do sopli, ale czuj, e dugo tak nie pocign. Jestem zbyt zmczony, eby je strca, wiszc na jednej rce. Wal czekanem z caej siy, wbijajc ostrze na tyle gboko, by utrzyma mj ciar. Potem wpinam si uprz w ptl przyrzdu i zawisam na nim jak worek, przez cay czas ledzc czujnym okiem zagbiony w lodzie koniec ostrza. Gdy nabieram pewno ci, e siedzi dobrze, wyrywam z lodu dzib czekanomotka i ponad gow wbijam w cian rub. Po wpiciu liny oddycham z ulg - nie grozi mi ju lot duszy ni dwa lub trzy metry. Sople mam w zasigu rki. Niewiele my lc, wal motkiem w lodow frdzl, gapic si przy tym wprost w gr... Ale ze mnie dure! Dobre kilkadziesit kilogramw lodu obrywa si z haasem i lduje najpierw na mojej gowie i ramionach, a potem leci dzwonic w d, prosto na Simona. Naraz obaj zaczynamy kl. Ja w ciekam si na swoj bezmy lno , ostry bl rozcitej wargi i zamany zb, a Simon przeklina mnie. - Przepraszam... Nie pomy laem. - Wa nie. Zdoaem zauway. Znw patrz w gr i widz, e motek jednak zrobi swoje. Troch bolao, ale za to mamy otwart drog do atwiejszych cz ci lodospadu. Dotrze na jego grn krawd i na ostatnich metrach luzu doj do stanowiska w pytkiej rynnie - to kwestia kilku minut. Simon wyania si z dou, obsypany nienym pyem i okruchami lodu. Mija mnie, zmierzajc w stron niewielkiego eberka, ktre oddziela nasz leb od pl podszczytowych. Gdy do niego dochodz, kuchenka jest ju rozpalona i przygotowane wygodne miejsce d o siedzenia. - Masz zakrwawione usta - stwierdza spokojnie. - To nic. Zreszt sam jestem sobie winien. Zrobio si znacznie chodniej, gdy opu cili my zaciszne leby wystawiajc si na wiatr. Po raz pierwszy moemy zobaczy wierzchoek gry. Ogromny nawis szczytowy wywiesza si nad jej cian jakie dwie cie pidziesit metrw wyej. Gra biegnca w lewo bdzie nasz drog zej cia, ale nie mona si jej dobrze przyjrze, gdy znika w kbach chmur, bez przerwy cigncych ze wschodu. Pogoda chyba si zaamie. Simon podaje mi gorcy napj, obraca plecami do ostrego wiatru i wtula gbiej w kurtk. Oglda niene pola pod szczytem, wypatrujc najlepszej drogi wej cia na wierzchoek. Od tej chwili przestaje nas martwi stromizna czy trudno ci techniczne cia ny. Najbardziej niepokojcy jest stan niegu na ostatniej cz ci drogi. Cae zbocze nad nami obi rynny, ktre powstaj w miar, jak wiey puch zsuwa si w d ciany. Wiele syszeli my o peruwiaskich obkach i wcale nam si to nie podobao. Najlepiej byoby w ogle do tych rynien nie wchodzi. W europejskim klimacie takie koszmary si nie formuj. To gry Poudniowej Ameryki syn z efektownych tworw ze niegu i lodu; tutaj nieny puch zdaje si przeczy prawom grawitacji, usypujc zbocza o nachyleniu siedemdziesiciu, a nawet osiemdziesiciu stopni; na graniach wyrastaj monstrualne nawisy, spitrzone jeden na drugim, groc w kadej chwili zawaleniem. W kadych innych grach wiey nieg zsuwaby si w d, utrzymujc jedynie na agodnych stokach. Cae zbocze nad nami przecina skalna bariera, niezbyt stroma, ale przyprszona warstw zdradliwego puchu. Trzydzie ci metrw wyej skaa znika pod nim, a stromizna stoku coraz bardziej ro nie. niene rynny zaczynaj si tu nad barier i cign a do szczytu. Ta, w ktr wejdziemy, musi wyprowadzi nas na wierzchoek, gdy przej cie do ssiedniej przez dzielc je ciank jest prawie niemoliwe. Dlatego najwaniejsze to wybra wa ciw rynn, tym bardziej, e wiele z nich koczy si lepo. Uwanie ogldam zbocze i udaje mi si dostrzec kilka rynien otwartych u gry, ale skoro tylko przesuwam spojr zenie, nie potrafi ich ju umiejscowi, bo rozpywaj si w pltaninie pionowych obkw, krawdzi i lebw. - Chryste, jak to ugry ? - Nie widz nas dzi na wierzchoku. - A ju na pewno nie, je li z tych chmur sypnie. Ktra godzina? - Czwarta. Zostay dwie godziny wiata. Chod my lepiej. Na skalnej barierze marnuj wiele cennego czasu. Jest nachylona jak spadzisty dach , o skale czarnej i litej, z kilkoma skpymi chwytami przykrytymi niegiem. Wiem, e to nietrudne, ale majc pod nogami prawie tysic dwie cie metrw powietrza, czuj si

cokolwiek nieswojo. Lina midzy nami biegnie lu no, nie jest nigdzie wpita; Simon ubezpiecza w miejscu, gdzie odpoczywali my, asekurujc si tylko z zagrzebanych w niegu czekanw. Je li popeni jaki bd, na nic si zda caa ta asekuracja. Obsuwa mi si lewa stopa, zby rakw zjedaj po skale. Nie cierpi takiej ekwilibrystyki, ale teraz nie mam ju wyboru - wrci si nie da. Balansuj niepewnie na drcych nogach, zby rakw zgrzytaj na nierwno ciach skay. Krzykiem ostrzegam Simona, a w moim gosie wyra nie przebija lk. W ciekam si, e on te to syszy. Chc i w gr, ale zawodz nerwy i nie potrafi ruszy z miejsca. Wiem, e wystarczy kilka ruchw i bd w atwym terenie; prbuj siebie przekona, e gdyby nie ta przeraajca ekspozycja, chodzibym tu z rkami w kieszeniach, lecz strach jest silniejszy. Paraliujcy. Stopniowo zaczynam si jednak uspokaja i starannie ukadam w gowie kolejno ruchw, ktre trzeba wykona. Kiedy w kocu ruszam, wydaj si zadziwiajco atwe. My l, e przeszedem trudno ci, dociera do mnie dopiero w atwym terenie nad barier. Stanowisko

jest niewiele lepsze od poprzedniego. Uprzedzam o tym Simona, nim ruszy za mn. Na dal ciko dysz po napadzie strachu i zo ci mnie, e on nie ma kopotw tam, gdzie ja straciem gow. - Boe! Tak gupio si zapchaem. - Wa nie. - W ktr rynn startujemy? - Ju od duszej chwili usiuj wypatrzy najbardziej odpowiedni, lecz stojc tu pod nimi nie sposb dojrze, jak si ktra koczy. - Nie wiem. Tamta jest chyba najszersza. Pjd zobaczy. Simon wchodzi w rynn i od razu tonie w gbokim puchu. Po obu stronach ma ciany wysoko ci piciu metrw. Nie da si i inaczej. Z gry spadaj pyowe lawinki, chwilami cakowicie przysaniajc brnc z trudem sylwetk. Szybko si ciemnia i chyba zaczyna pada nieg, bo pywki staj si jakby cisze. Jestem dokadnie pod Simonem, przemarznity do szpiku ko ci po dwch godzinach siedzenia bez ruchu. On cay czas zwala w d ogromne masy niegu, ktre spadaj wprost na mnie i nie mam jak si przed tym uchroni. Zapalam czowk, patrz na zegarek. Ju sma! Sto metrw robili my a cztery godziny! Mam coraz wiksze wtpliwo ci, czy uda nam si przej rynnami. Wreszcie z gbi cikich od niegu chmur sysz daleki, stumiony okrzyk - mog i . Mimo polara i przeciwwiatrowej kurtki jestem zupenie przemarznity. To zy znak. Trzeba bdzie wkrtce gdzie tu zakiblowa, na tych okropnych zboczach, bo dalsze wysiadywanie bez ruchu n a stanowisku nie wchodzi w rachub. Posuwam si rynn w gr, nie mogc uwierzy w to, czego Simon dokona - a do samej gry cignie si rw szeroko ci i gboko ci mniej wicej jednego metra. Poszukujc solidniejszego podoa, dokopa si sabej skorupy lodu, ktra ledwie moga utrzyma jego ciar, wic przewanie zapada si jeszcze gbiej. Z powodu tych dziur i pkni trudno jest brn jego ladem. Prowadzenie ostatniego wycigu zabrao mu trzy godziny. Kiedy docieram na stanowisko widz, e jest wykoczony. Ja zreszt take, a do tego jeszcze ten okropny mrz. Musimy szybko zaoy biwak. - Nigdy bym nie uwierzy w taki nieg! - Cholerny koszmar! Cay czas my laem, e zaraz polec. - Trzeba zakiblowa. Przemarzem. - Byle nie tu. Rynna ma za niskie ciany. - Dobra. Id pierwszy, je li moesz. Gupio mi to proponowa, bo wiem, e lepiej byoby zmieni prowadzenie, by unikn spltania liny, ale nie mam siy si ruszy. Po kolejnych dwch, nie do wytrzymania mro nych godzinach, ruszam w gr do Simona. Zaoy autoasekuracj w wielkiej jamie, ktr wykopa w dnie rynny. - Znalazem troch lodu. - Starczy na rub? - No, lepsze to ni nic. Jak tu wejdziesz, rozkopiemy jam na boki. Wciskam si obok niego, przekonany, e dno jamy za chwil si oberwie. Zaczynamy ry w cianach, powikszajc dziur, ktra z wolna przybiera ksztat wyduonego prostokta.

Jest usytuowana w poprzek rynny, a wej cie ma cz ciowo zawalone wykopanym niegiem. O jedenastej, po zjedzeniu dania z liofilizatw, leymy w piworach, rozkoszujc si ostat nim kubkiem gorcego napoju. - Zostao nam do przej cia sto metrw. Mam nadziej, e nie bd gorsze od tego, co my wa nie zrobili. - Dobrze, e przestao sypa. Za to jest w ciekle zimno. Chyba odmroziem may palec. Jest cakiem biay. Kiedy w rynnie leciay na nas pywki, musiao by dwadzie cia stopni mrozu, a przy silnym w ietrze odczuwa si to jak czterdzie ci. Mieli my szcz cie, znajdujc miejsce na jam. Mam nadziej, e jutro bdzie pikna soneczna pogoda. Dno zbiorniczka z butanem pokrya gruba warstwa lodu. Udao mi si go odbi prawie w cao ci, obstukujc kartusz o kask. Teraz rozgrzewam pojemnik w piworze, uda mrozi dotyk blachy. W pi minut p niej wci le schowany w puchach a po czubek nosa i ledz sennym okiem pracujcy tu obok palnik. Buzuje silnie, niebezpiecznie blisko piwora. w it niebieskaw po wiat przenika ciany naszej dziupli. Koczy si duga, mro na noc na sze ciu tysicach. Je li nie wyej. Kiedy woda zaczyna kipie, szybko wkadam polar, kurtk i rkawiczki. Grzebi w niegu, szukajc czekolady i torebki z sokiem owocowym. - Picie gotowe. - Niech to wszyscy diabli, ale zmarzem! Simon ley skulony na boku, z kolanami pod brod; prostuje si na chwil, odbiera ode mnie parujcy napj i z powrotem znika w gbi piwora. Pije powoli, tulc do piersi gorcy kubek, w menace tymczasem topi si nastpna porcja niegu. Pomie palnika zaczyna powoli sabn. - Ile mamy jeszcze gazu? - Jeden kartusz. A co, ten si ju skoczy? - Prawie. Wypijmy to, co jeszcze da si na nim ugotowa, a ostatni schowajmy na zej cie. - Dobra. I tak zaczyna brakowa soku, zostaa tylko jedna paczka. - To znaczy, e my wszystko dobrze obliczyli. Picia wystarczy na jeszcze jeden biwak

- wicej nam nie potrzeba. Tym razem pakowanie na mrozie cholernie si przeciga, ale nie to mnie w tym momencie najbardziej pochania. Przed nami niene rynny, a dzisiaj ja bd prowadzi. Kopoty zaczynaj si ju na starcie; po wyj ciu z jamy musz przele nieny okap, zamykajcy nad nami rynn. Jako mi si to udaje, lecz za cen zawalenia jamy i zasypania niegiem Simona, ktry ma w niej stanowisko. Stanwszy w rynnie, spogldam w d, szukajc wzrokiem rowu, wyrytego przez nas ubiegej nocy. Wszdzie wida tylko fale nawianego zamieci niegu. Rowu ani ladu. Zadzieram gow do gry. Trzydzie ci metrw wyej boczne ciany naszego obka zbiegaj si, tworzc ostr, koronkow krawd ze nieneg pech! To znaczy, e jednak bd musia przedziera si do ssiedniej rynny. Niebo jest czyste, wiatru nie ma. Wspinanie w dzie przynosi wtpliwe korzy ci; jest troch atwiej i mog w por dostrzec, czy si nie obsuwam, ale z drugiej strony, widok ptorakilometrowej czelu ci pod nogami wytrca z rwnowagi. wiadomo , e nasza asekuracja jest wa ciwie fikcj, a kade obsunicie oznacza katastrof, pomaga mi skoncentrowa si lepiej na prowadzeniu. Teraz Simon ze stoickim spokojem znosi nieny potop, ktry mu zwalam na gow. Im bliej koca rynny, tym bardziej stromo. Za chwil bd musia z niej wytrawersowa, to jasne... Ale w ktr stron? ciany po bokach s zbyt wysokie, eby ponad nimi sprawdzi, co si tam kryje. Rzucam okiem w d, na Simona, ktry uwanie obserwuje moje poczynania. Znad krawdzi rozwalonej jamy wystaje tylko jego gowa i tors, a ziejca za nim pustka nie pozwala ani na chwil zapomnie, gdzie jeste my. Widz, e obok stanowiska cianki rynny s znacznie nisze, wic Simon moe lepiej oceni to, co jest nade mn. - W ktr stron mam i ? Widzisz co ?

- Nie id w lewo. - Dlaczego? - Tam si obrywa. Cholernie gro nie to wyglda. - A jak z prawej ? - Nie widz, ale chyba troch si kadzie. Na pewno tdy lepiej. Waham si. Gdy raz zaczn si przebija przez krawd obka, moe ju nie by odwrotu. Wcale nie mam ochoty wazi w puapk. Wychylam si najdalej jak potrafi, ale i tak nie mog zajrze do samej rynny. Nie jest nawet pewne, czy tam w ogle jest rynna! Wygld niegu nade mn take nie pozwala przewidzie, co mnie czeka powyej. - Id, uwaaj na liny! - woam, zaczynajc kopa w prawej ciance. Mam ochot si mia z tego, co wa nie powiedziaem. Jaki ma sens staranna asekuracja, je li w kadej chwili mona polecie z caym stanowiskiem? Po chwili ze zdziwieniem stwierdzam, e w cieke rycie czekanami w nienej cianie wcale nie jest trudniejsze od kopania si wprost w gr lebu. W pewnym momencie, ciko dyszc, przebijam si na drug stron. Jest tu rynna, te stroma, ale czterdzie ci metrw wyej wisi ogromny nawis szczytowy. Simon brnie ku mnie, a na widok bliskiego wierzchoka a ry czy z rado ci. - Udao si! - Mam nadziej, ale ten ostatni kawaek wyglda zupenie pionowo. - Nic si nie bj. Pu ci. Rusza w gr, strcajc w d zway zmroonego puchu wprost na moje stanowisko w pytkim wykopie. Na kask nacigam kaptur i obracam si plecami do ciany. Widok lodowca wprost pod nogami budzi przeraenie. Stromy, w ogle nie zwizany nieg i brak jakiejkolwiek asekuracji przyprawia o mdo ci. Przecie to co robimy jest zupenie bez sensu... Z zamy lenia wyrywa mnie naglcy okrzyk, odwracam si i widz tylko lin, znikajc za grn krawdzi lebu. - Gotowe. Koniec z rynnami. Chod ! Kiedy zmczony wya na gr, Simon siedzi okrakiem na krawdzi, miejc si gupkowato. Za nim, w odlego ci najwyej pitnastu metrw, pitrzy si lodowo- nieny nawis, zwieszony niebezpiecznie nad zachodni cian. Szybko mijam Simona, idc twardym niegiem w gr i na lewo - tam, gdzie nawis jest najmniejszy. Po dziesiciu minutach s toj pod nien grani, ktra oddziela cian wschodni od zachodniej. - Zrb zdjcie. Musz chwil poczeka, a nastawi aparat. Wbijam z rozmachem czekan po drugiej, wschodniej stronie grani i z wysikiem wcigam si na szerokie siodo przeczy, tu pod szczytem. Po raz pierwszy od czterech dni mog ucieszy oczy nowym widokiem. Po dugich, zimnych i cienistych dniach w zachodniej cianie, siedzie tu i grza si w ciepl e soca zakrawa na niebyway luksus. Zupenie mi umkno, e wspinamy si przecie na pkuli poudniowej, wszystko zatem jest na odwrt. Tutejsze poudniowe ciany odpowiadaj w Alpach zimnym cianom pnocnym, a tamtejsze wschodnie - tu staj si zachodnimi. Nic dziwnego, e poranki zawsze oznaczaj mro ny cie i trzeba czeka a do poudnia na te kilka godzin sonecznego blasku. Gdy Simon pojawia si obok mnie, rozradowani, rzucamy niedbale w nieg czekany i rkawice, zdejmujemy plecaki i siadamy na nich, aby przez chwil pogapi si spokojnie n a gry dokoa. - Zostawmy tu wory i chod my na pik - proponuje Simon, przerywajc moje leniwe rozmy lania. A, wierzchoek! Rzeczywi cie, zapomniaem, e doszli my dopiero do grani. Ucieczka z zachodniej ciany staa si w pewnym momencie celem samym w sobie. Patrz na stoek szczytowy, ktry wznosi si niespena trzydzie ci metrw od nas niczym gigantyczna porcja lodw mietankowych. - Id pierwszy. Jak bdziesz na szczycie, zrobi ci kilka zdj. Nim si podniesie, bierze jeszcze kawaek czekolady i gar cukierkw, a potem brnie wolno pod gr w mikkim niegu. Wysoko daje o sobie zna. Gdy na samym wierzchoku nawisu z na tle nieba zgit nad czekanem sylwetk, zaczynam gorczkowo pstryka zdjcia. Zostawiam na przeczy plecaki i ruszam za nim. Oddycha trudno, a w nogach ow. Robimy obowizkowe zdjcia szczytowe, jemy czekolad. Ogarnia mnie zwyke w

takich chwilach zniechcenie. I co dalej? Przecie to bdne koo. Gdy spenisz jedno marzenie, wracasz do punktu wyj cia; mija troch czasu i znw zaczynasz marzy. Podejmujesz nastpn gr - bardziej ambitn i ryzykown. My l o tym, dokd to prowadzi, nie jest przyjemna. To tak, jakby gra, w jaki perfidny sposb rzdzia mn, wiodc ku logicznemu, lecz strasznemu zakoczeniu. Wej cie na szczyt wywouje we mnie rodzaj niepokoju. Ten nagy bezruch, cisza po burzy, chwila namysu nad tym co robi i dranice zwtpienie, czy aby jeszcze kontroluj swoje poczynania. Co mnie tu przygnao - dza przygody, przyjemno ci, a moe zwyke zadufanie? Czy naprawd chc wci wicej i wicej? Chyba si rozklejam. Przecie takie momenty maj te w sobie co radosnego i wiadomo, e nie trwaj dugo. Niezdrowy nastrj mona wytumaczy chwilowym lkiem, pesymizmem nie opartym na adnych zdrowych przesankach. - Wyglda na to, e znowu bdzie sypa - mwi Simon, spokojnie penetrujc wzrokiem pnocn gra, ktra ma by nasz drog zej ciow. Niewiele co prawda da si wypatrzy, bo wszystko znika w chmurach, ktre kbic si wzdu ciany przepywaj na zachd. Za godzin nie bdzie ju wida lodowca, ktrym podchodzili my. Od miejsca, gdzie zostay plecaki, gra zaczyna si wznosi a do przedwierzchoka, po czym zawraca i krt lini znika we mgle. Przez okna w chmurach dostrzegam chwilami ostre jak brzytwa krawdzie uskokw i niebezpieczne nawisy, a p o prawej szeregi nienych rynien otwieraj czelu wschodniej ciany. Rynny s nie do przej cia, tdy na pewno nie da si obej nawisw trawersem w bezpiecznej odlego ci, poniej grani. - Ale koszmar! - No. Wiejmy std lepiej. Jak pjdziemy szybko, zdymy jeszcze przemkn pod tym niszym pikiem i wrci na gra tam, w dole. Mamy najwyej godzin czasu, albo i to nie. Simon wyciga rk - na rkawic spywaj leniwie pierwsze patki niegu. Wracamy po plecaki i natychmiast zaczynamy trawers. Prowadzi Simon; idziemy z lotn asekuracj, niosc w rkach zwoje lu nej liny. Gboki puch tak zwalnia tempo marszu, e tylko tym sposobem moemy zdy z obej ciem przedwierzchoka przy wzgldnie dobrej widoczno ci. Gdyby Simon polecia, powinienem mie dosy czasu, aby dobrze wbi czekan do asekuracji. Cho wtpi, by to co dao w tak sypkim niegu. Mija p godziny, gdy ogarniaj nas chmury, a dziesi minut p niej wsikamy w gste mleko. usta; wielkimi patami bezszelestnie pada nieg. Jest wp do trzeciej i wiadomo, e bdzie tak sypa a do wieczora. Stoimy w milczeniu, rozgldajc si dokoa i prbujc ustali, gdzie jeste my. - My l, e musimy zej niej. - Czy ja wiem... Lepiej trzyma si grani. Pamitasz rynny po tej stronie? Nie przebiliby my si z powrotem. - Minli my ju niszy wierzchoek? - Chyba tak. - Wyej nic nie wida. nieg i chmury zlay si w jednolit mleczn biel. W odlego ci ptora metra nie potrafi odrni nieba od niegu. - Szkoda, e nie mamy kompasu. Mwic to, widz, e niebo nad nami nieco si przeja nia. Soce leciutko prze wieca przez chmury, rzucajc saby cie na gra, trzydzie ci metrw wyej. Chc to pokaza Simonowi, ale ju za p no - wszystko zniko. - Widziaem gra. - Gdzie? - Wprost nad nami. Teraz nic nie wida, ale przed sekund na pewno j widziaem. - Dobra, pjd w gr i sprbuj j znale . Zosta tutaj. Bdzie ci atwiej mnie utrzyma, jak nie zobacz w por przeamania. Simon odchodzi i po chwili tylko ruch lin, ktre ciskam w doniach mwi mi, e jest gdzie tam wyej. Pada coraz gstszy nieg. Czuj lekki niepokj. Ta gra okazuje si o wiele trudniejsza ni przypuszczali my, pochonici walk ze cian. Ju mam zawoa Simona, by spyta czy co znalaz, gdy nagle liny migaj mi w rkach, a z chmur dochodzi echem stumiony huk eksplozji. Kilka metrw luzu ucieka mi przez mokre, zalodzone rkawice, po czym lina, szarpic uprz, zwala mnie twarz w nieg. Grzmot zamiera w oddali. Od razu wiem co si stao: Simon przebi ciaem nawis, cho huk by tak ogromny,

jakby zesza co najmniej lawina serakw. Czekam spokojnie. Liny s wci napite ciarem jego ciaa. - Simon! - rycz. - yjesz? Cisza. Czekam, niepewny czy i w gr, w stron ostrza grani. Je li on zawisn po tamtej stronie, musi upyn troch czasu nim si pozbiera i wejdzie z powrotem. Mijaj minuty. Wreszcie, po kwadransie, sysz niezrozumiae woanie. Lina jest lu na, mog podej w tamt stron. Ju rozumiem, o co mu chodzi. - Znalazem gra! Wybucham nerwowym miechem, bo tego si przecie domy liem. Rzeczywi cie znalaz, cho na pewno nie liczy, e bdzie jej a tyle! Gdy jestem blisko, przestaj si m Simon, nadal drcy, stoi nad krawdzi wielkiego obrywu. - My laem, e ju po mnie - mamrocze, siadajc nagle ciko na niegu, jakby ugiy si pod nim nogi. - O, kurwa, mwi ci... Polecia cay ten jebcki nawis. Potrzsa gow, jakby chcia odepchn to, co przed chwil widzia. Kiedy mija szok i spada poziom adrenaliny, Simon oglda si do tyu. Cichym gosem opowiada co si stao: - W ogle nie widziaem grani; raz migna mi krawd , daleko z lewej; adnego ostrzeenia, ani trzasku, pknicia, nic; w jednej sekundzie jeszcze si wspinaem, w nastpnej ju spadaem; musiao si urwa z dziesi metrw od krawdzi; pko chyba za mn; albo pode mn?... zreszt i tak od razu poleciaem w d; byskawicznie! nie zdyem nic pomy le; nie rozumiaem co si, kurwa, dzieje! czuem tylko, e lec. - Jasne. Pochyla gow, widz za nim olbrzymi uskok ciany. Ciko oddycha, rk na udzie prbuje uspokoi nerwowe drenie nogi. - Spadaem w d jak na zwolnionym filmie; zapomniaem, e jestem na linie; lecc w tym omocie... nic nie rozumiaem; pamitam wielkie bryy niegu; z pocztku leciay rwno ze mn, z t sam prdko ci - pomy laem: To koniec ; byy masywne - takie bloki po dwa... cztery metry. Simon troch si uspokoi, za to ja wzdrygam si na my l, co by si stao, gdybym wtedy szed za nim - zmiotoby nas obu. - Wreszcie poczuem nacig liny w pasie, ale zdawao mi si, e ona leci w d wraz ze mn; nic mnie nie hamowao, a te bloki obijay si w powietrzu o siebie... i o mnie. Milknie, ale po chwili opowiada dalej. - Zrobio si pode mn ja niej. Kaway nawisu mijay mnie teraz i spaday w przepa , wirujc i pkajc w locie. Widziaem to w przebyskach, bo wci wali we mnie nieg. Moe ju wtedy lina tkwia nieruchomo, a ja krciem si w kko, ale przez t mas, kotujc si obok, miaem wraenie, e jeszcze spadam; jak gdyby to trwao i trwao... Nie czuem strachu, raczej... oszoomienie, otpienie. Jakby czas realny stan w miejscu i nie byo kiedy si ba. W kocu Simon zawisn na linie w powietrzu. Na lewo od niego nawis jeszcze si kruszy. Widok w drug stron zasaniaa chmura, z ktrej wylatyway wielkie niene bloki, pdzc z hukiem w d, jakby si rozpadaa dalsza cz grani. - Z pocztku byem tak rozkoja ie mogem si poapa, czy co mi jeszcze grozi, czy nie. Musiaem si dobrze zastanowi, nim zrozumiaem, e wyapae mj lot. Pode mn przepa ; spojrzaem w d i zobaczyem ca zachodni cian, ptora kilometra, a do samego lodowca. Taka otcha, e na chwil spanikowaem; wisz wolno w powietrzu bez kontaktu ze cian, dziesi metrw poniej grani, i nagle taka lufa pod nogami, rozumiesz.. . Mgbym nawet zobaczy nasze lady na polu lodowym! - Gdyby poszed cay ten nawis, wcio by nas obu - wtrcam. - A jak wrcie na gra? - eby si wydosta z powrotem, musiaem ostro zawalczy. Po nawisie zostao dziesi metrw pionowego niegu. Pojcia nie miaem, czy i to si nagle nie urwie. Wreszcie jako wylazem i usyszaem, e woasz gdzie z dou ze wschodniej ciany, ale nie miaem siy, eby ci odpowiedzie. Nie widziaem, gdzie koczy si obryw. Bdzie tego ze sze dziesit metrw. To mieszne, ale jak tylko poleciaem, zaraz poprawia si widoczno . Pi minut p niej - w ogle bym si w to nie wpakowa. Mamy teraz przed sob ryzykown gra, ktra mimo obrywu wcale nie staa si bezpieczniejsza. Na niegu wida nastpne, mniejsze pknicia, a jedna ze szczelin cignie s

i - jak daleko sigam wzrokiem - zaledwie ptora metra od krawdzi. 4 Na krawdzi Szereg pionowych nienych rynien cignie si bez koca, znikajc sto metrw dalej w chmurach kryjcych pustk wschodniej ciany. Nawet nie ma co my le o przechodzeniu poniej grani, gdy szybko zagubiliby my si w mlecznej bieli. Trawers w poprzek rynien to zbyt wielkie ryzyko i ogromna strata czasu. Przestao pada. Simon wstaje i z najwiksz uwag posuwa si grani wzdu pknicia w nawisie, ptora metra od krawdzi. Zszedem w d, na wschodni stron i czekam, a wycignie za sob ca lin. Tylko w ten sposb zdoam go utrzyma, gdyby znw si co oberwao. W kocu jednak ruszam za nim - wspinamy si z lotn asekuracj. Podchodzc do ladw przypominam sobie, e na kilka minut przed obrywem tkno mnie ze przeczucie. Nieraz ju tak bywao, lecz nigdy nie dociekaem, skd si bior takie stany nieuzasadnionego niepokoju. Teraz rwnie czuj wyra nie, e co wisi w powietrzu, cho nie wiem, co by to mogo by. Zapewne pidziesit godzin akcji wyostrzyo zmysy na czyhajce wok zagroenia. Nie podoba mi si to irracjonalne tumaczenie tym bardziej, e niepokj powraca ze zdwojon si. Simon te jest spity; schodzenie wyglda o wiele powaniej ni przewidywali my. Mimo zdenerwowania id ostronie, obserwujc bacznie szpar w nawisie. Stawiam stopy dokadnie w ladach Simona, a jego plecy widz stale czterdzie ci pi metrw przed sob: gdyby polecia, mamy szans, jeeli w por zauwa upadek. Mog wtedy rzuci si w przeciwn stron, liczc na to, e zawi niemy z obu stron grzbietu, na kocach wcitej w nieg liny. Simon jest w gorszej sytuacji, jego nic nie ostrzee. Moe dosyszy sieknicie

ruszajcego niegu albo mj krzyk. Musiaby si odwrci, sprawdzi dokd lec, by samemu skoczy w przeciwn stron. Co mi si jednak zdaje, e najpewniej spadniemy obaj, z jednym wielkim obrywem caej grani. Wreszcie koniec szczeliny. Minwszy go, oddycham z ulg - ryzyko zmalao. Za to gra opada teraz uskokami i coraz to zakrca, na kadym zakolu wywalajc na zachd ogromny jzor nawisu; dopiero dalej teren agodnieje. Simon schodzi w bok, we wschod ni flank. Z pewno ci chce si obniy na tyle, by trawersujc cian omin odcinek poskrcanej grani. atwe pola zaczynaj si jakie sze dziesit metrw niej. Przez chwil k ak dugo trzeba bdzie schodzi ostro w d, po czym ruszam za nim. Szybko zapada mrok. Zaskoczony patrz na zegarek - co, ju po pitej? Zeszli my z wierzchoka prawie trzy i p godziny temu, a tak niewiele grani udao si przej . Za godzin bdzie zupenie ciemno, a co gorsza, nad gow kbi si burzowe chmury i od wschodu sypie w twarz niegiem. Temperatura spada gwatownie, wiatr si wzmaga, na kadym postoju momentalnie lodowaciejemy. Simon schodzi rynn, ja za nim. Chcc zachowa sta odlego , id powoli i tylko wtedy, gdy liny sun w d. Zanurzam si w jednolit biel niegu i chmur. Po pewnym czasie wydaje si, e std mona by ju zacz poziomy trawers w prawo, na atwiejszy teren. Tymczasem Simon brnie dalej. Woam, eby si zatrzyma. Odpowied tumi mga. Krzycz go niej, wreszcie liny nieruchomiej mi w doniach. Nawoujemy si przez chwil, ale bez skutku, wic zaczynam schodzi w jego stron. W rynnie robi si coraz bardziej stromo i nieg przestaje trzyma. Oblatuje mnie strach, zsuwam si po kawaku, potem obracam twarz do ciany, ale to niewiele pomaga. Jestem ju blisko, gdy sysz pytanie: Dlaczego stanli my? W tej samej chwili nieg wyjeda mi spod ng i ze wistem sun w d. Usiuj hamowa obydwoma przyrzdami - nic z tego. Rycz ostrzegawczo do Simona - z rozpdem zwalam si na niego nieruchomiej. - Jezu! Ja... Jaki syf... My laem, e to koniec... Pierdzielony interes! Simon nic nie mwi. Pochylam twarz ku cianie lebu i prbuj si uspokoi. Nogi mi si trzs, a serce wali, jakby chciao wyskoczy z piersi. Na szcz cie pojechaem niemal tu nad nim, wic nie byem na tyle rozpdzony, eby go wywrci.

- Cay jeste ? - pyta Simon. - Tak, tylko wystraszony. - Hm... - Zeszli my za nisko. - Wa nie my laem, e mogliby my zej prosto na wschodni lodowiec. - Chyba ci odbio? Przed chwil nas tu obu, kurwa, prawie nie zabiem! Skd wiesz, co jest niej? - Ale grani nie ma sensu. Dzisiaj nie zdymy. - Tdy te nie. Czowieku, ju jest prawie noc! Jak si w to wpu cimy, trzeba bdzie cholernego szcz cia, eby w ogle wyle z tego gwna. - Dobra, dobra... Uspokj si. To by tylko pomys. - Wybacz, stary, ponioso mnie. A moe by std wytrawersowa z powrotem na gra, pod tamty m uskokiem? - No, to id pierwszy. Porzdkuj kbowisko lin i zaczynam ry w prawej ciance rynny. Nastpne ptorej godziny upywa na mozolnym przekopywaniu si przez niezliczone niene obki. Simon idzie o dugo liny za mn. Nie zdyli my pokona nawet pidziesiciu metrw, gdy powiao gstymi patami. Do tego ostry mrz. Jest tak ciemno, e musimy i przy wietle czowek. Przebijajc kolejn cian cukrowego niegu, potykam si o ska. - Simon - woam - sta na chwil. Tu jest takie skalne eberko. Trzeba to jako obej . Postanawiam wbi hak i delikatnie przewin si za przeszkod. Udaje mi si z hakiem, ale potem spadam i lduj po drugiej stronie, jakim cudem nie obciajc liny. Simon te stosuje podstawow technik wspinania: sia grawitacji plus ciar ciaa. Zeskoczy ze cianki, nie wiedzc nawet, na czym wylduje. Pewnie zaoy, e impet skoku wbije go bezpiecznie w lecy niej mikki nieg. To suszne rozumowanie ma jedn skaz: brak pewno ci co do natury miejsca ldowania... Jeste my jednak zbyt zmarznici, eby si tym przejmowa. Idziemy z powrotem w gr nienym polem, na szcz cie pozbawionym rynien. Ostrze grani mamy chyba przed sob. Po dwch wycigach stajemy pod wielgachnym stokiem usypanym pod skaln cian. wietne miejsce na jam biwakow. Czowka Simona co chwila ga nie - pewnie styki s poluzowane albo uszkodzone. Zaczynam kopa, ale szybko odsania si skaa. Przez nastpne pgodziny prbuj wygrzeba wzdu ciany dugi, wski tunel. W kocu daj za wygran. niene ciany s tak dziurawe, e wcale nie chroniyby od wiatru. Okropnie zimno. Simon walczy po ciemku z latark, reperujc miedziane styki goymi rkami. Ja, rozgrzany kopaniem, prawie wcale n ie czuj tych minus dwudziestu, ale Simon w dwch palcach zdy straci czucie. Jest zy, gdy prbuj grzeba gdzie indziej. Ignoruj jego rozdranienie - pewnie niesusznie. Nowe miejsce jest nieco lepsze i cho znowu dokopuj si do skay, w tej jamie powinni my si obaj jako zmie ci. On zdoa tymczasem naprawi czowk kosztem dwch palcw, ktrych nie moe rozgrza. Nadal si gniewa, e mu nie pomogem. Przygotowuj jedzenie. Niewiele tego zostao. Jemy czekolad i suszone owoce, pijemy duo soku. Ustpuje zmczenie i wzajemna zo , znw zaczynamy widzie sprawy we wa ciwych proporcjach. Byem zmczony i przemarznity nie mniej od Simona. Jedyne, czego chciaem to szybko wykopa jam, wle do piwora i jak najprdzej napi si czego gorcego. Przeyli my kolejny ciki dzie. Zacz si dobrze, udao si nam uciec ze ciany. j ciu trudno ci wci rosy. Obryw nawisu nami wstrzsn, a nieustanny wysiek i napicie rozkaday psychicznie. Zo cili my si na siebie dosy; duej nie ma sensu. Ogldamy palce Simona. Powoli wracaj do ycia, cho ostatnie czony obu wskazujcych s nadal twarde i biae. Mona tylko mie nadziej, e jutro nie bdzie gorzej. Jestem pewien, e trudno ci grani niebawem si skocz, powinni my zatem po poudniu doj do bazy. Gazu zostao na jedn menak, akurat wystarczy. Ukadam si do snu, usiujc odsun drczce wspomnienia. Niewiele brakowao, by zi cia si wizja nas obu, zwizanych lin i leccych bezradnie w czelu ciany. Na sam my l ciarki chodz mi po plecach. Simon pewnie czuje to samo. Zeszego roku, na Filarze Croza w masywie Mont Blanc, by wiadkiem takiego wa nie strasznego wypadku. Dwaj japoscy wspinacze zginli pod koniec drogi, odpadajc niedaleko miejsca, w ktrym sta.

Przez trzy dni pogoda bya fatalna i warunki w cianie stay si skrajnie cikie. Nierwno ci skay pokrya lodowa glazura, twarde szkliwo zalao rysy i szczeliny. Wspinaczka przecigaa si w nieskoczono , bo kady chwyt i stopie wymaga odkucia z lodu. To, co w normalnych warunkach byoby atwe, teraz stwarzao ekstremalne trudno ci.

Simon i jego partner Jon Sylvester mieli za sob dwa biwaki w cianie, a trzeciego d nia, po poudniu, znowu nadcigna burza. Temperatura spada, gste chmury odciy wspinaczy od wiata i niebawem pierwsze pywki zaczy omiata cian. Japoczycy trzymali si tu za nimi. Oba zespoy biwakoway jednak osobno, nie szukajc kontaktu; nie byo midzy nimi ani rywalizacji, ani wspdziaania. Jedni i drudzy walczyli twardo z trudno ciami. Wiele byo odpadni, czsto w tych samych miejscach. Obserwowali nawzajem swoje zmagania, loty i kolejne prby. Zaczli wa nie robi cian szczytow, gdy Simon spostrzeg, e prowadzcy Japoczyk odpada i leci na wznak, rozkadajc ramiona szeroko, jakby w zdumieniu. Przepa - osiemset metrw pustki - prze witywaa za nim przez dziury w chmurach. Przeraony Simon zobaczy, jak ciaem leccego szarpno. Przekrci si, potem bezgo nie pocign za sob partnera. Jedyny hak stanowiskowy od razu wyskoczy. Zwizani lin, runli w przepa , bezradni. Simon z trudem doszed do stanowiska Jona, ktry nie mg stamtd widzie niszych partii ciany i opowiedzia o wypadku. Stali milczco na skalnej platformie, po rd wzbierajcej burzy, usiujc poj groz tego, co si stao. W niczym nie mona byo pomc tamtym dwm, ktrzy i tak nie mieli szans. Najszybsza droga, by zawiadomi ratownikw, wioda przez wierzchoek w d, do Woch. Ruszyli dalej filarem, gdy zmrozio ich okropne wycie gdzie z oddali - przenikliwy gos miertelnego strachu i samotnej rozpaczy. W dole, dwie cie metrw pod sob, dostrzegl i obu Japoczykw suncych po lodzie z coraz wiksz prdko ci. Wci byli zwizani, a obok nich spaday rzeczy wyrzucone z plecakw. Simon mg tylko bezradnie ledzi lot pdzcych w d figurek. Po chwili ju ich nie byo. Zniky z pola widzenia, wylatujc poza krawd lodowego pola, w czelu uskoku dolnej cz ci ciany. Jakim niebywaym trafem przynajmniej jeden musia przey pierwszy lot i uderzenie o cian. Zdoali jednak si zatrzyma - moe lina zaczepia o wystp skalny - lecz nie przynioso im to ocalenia. Los zadrwi okrutnie i z ofiar, i z przeraonych widzw. Zaledwie odroczenie - na pi minut, nie wicej - aby jeden z nich mg jeszcze powalczy o ycie, szuka jakiego punktu zaczepienia czy oparcia. Je li by ciko ranny, szanse mia niewielkie. Moe si ze lizn, moe lina pu cia; cokolwiek si stao, taki fina by nieuchronny. Simon i Jon skoczyli drog, po cikiej walce wchodzc na wierzchoek. Wstrz nici i oguszeni tym, co widzieli, nie mogli przyj do siebie. Wszystko stao si ta nagle. Cho nie zdyli nawet zamieni paru sw z Japoczykami, w cianie poczyo ich wzajemne zrozumienie i szacunek. Gdyby wszystkim udao si bezpiecznie zej ze szczytu,

byyby rozmowy, wsplny posiek w drodze do doliny, spotkanie w barze, a moe i przyja . Pamitam tamten powrt Simona na kemping pod Chamonix. Szed powoli, zatopiony w my lach, nieobecny; wyglda marnie. Siedzia potem odrtwiay, patrzc tpo przed siebie i w kko pytajc, dlaczego tamten hak wytrzyma jego wasny upadek, a w chwil p niej wylecia podczas lotu Japoczyka. Nastpnego dnia Simon znowu by sob. Wchon to do wiadczenie i odoy na wa ciw pk pamici - poj wszystko, wyja ni, zostawi za sob. Szybko zapadam w sen, odsuwajc od siebie my l, e tak blisko otarli my si o los tamtych dwch. Z t rnic, e nas nikt by nie widzia. Jak gdyby miao to jakie znaczenie. Obok mnie wesoo buzuje palnik, a za nim, w okrgym obramowaniu dziury przebitej wczoraj przypadkiem w cianie jamy, roztacza si widok na wschodni flank szczytu Yerupaja. Wczesno-poranne soce podkre la linie grani wiatocieniem, rzucajc bkitne refleksy wzdu krawdzi rynien. Po raz pierwszy od czterech dni nie czuj w sobie napici a. Zapominam o penych trwogi zmaganiach ubiegej nocy. Zblado wspomnienie o tym, jak

niewiele brakowao do miertelnego lotu. Rozkoszuj si miejscem, w ktrym jestem i faktem, e mog sobie tego gratulowa. Cholernie chce mi si pali. W jamie jest ciasno, l ecz bez porwnania cieplej ni poprzednio. Simon jeszcze pi, lec tu obok tyem do mnie. Czuj jego barki, biodra i ciepo ciaa przenikajce mj piwr Dziwna jest ta intymna blisko , nawet je li zway, e jeste my tu, w cianie, nierozczni. Podnosz si ostronie, by go nie obudzi i wygldam przez otwr na wschodni cian; u miecham si na my l, e czeka nas udany dzie. Do zrobienia niadania zuyli my reszt gazu, wobec tego nastpn wod bdziemy mieli dopiero na dole, w jeziorach poniej moren. Skoczyem si ubiera, przygotowaem swj sprzt do wspinaczki i wychodz z jamy na platform - resztk pierwszej dziury. Simonowi przygotowania do wyj cia zabieraj dzisiaj duo czasu, ale dopiero gdy staje obok, przypominam sobie o odmroeniach. Mj dobry humor momentalnie pryska, a na widok jeg o palcw ogarnia mnie niepokj. Koniec jednego sczernia, trzy inne s biae i sztywne jak drewno. api si na tym - co jest nawet do zabawne - e bardziej martwi mnie, czy po

zej ciu ze szczytu Simon bdzie mg si nadal wspina ni jego zdrowie i stan odmroe. Na razie on zostaje na miejscu, pilnujc lin, a ja startuj w gr, na krawd skpanej w socu grani - p wycigu wyej. Drczy nas obawa, czy znw si co nie oberwie. Staj na grani, by stwierdzi z przeraeniem, e czekaj nas kolejne rzdy spitrzonych nawisw i nienych uskokw, grocych zawaleniem. Rozwiay si wczorajsze zudzenia, e zdoali my to wszystko obej trawersem przez cian. Krzycz do Simona, eby szed za mn, gdy skoczy si lina. Cho pezniemy z przesadn niemal ostrono ci, w niektrych miejscach nie da si unikn niebezpiecznych obsuni i nagych upadkw. Staram si trzyma pokrtnej linii grani, ktra coraz to zaamuje si urwistymi ciankami. Cigy strach, e zaraz nieg si pod mn zarwie, powoli ustpuje; pozostaje bezsilna rezygnacja. Innego wyj cia nie ma - r ynny wschodniej ciany to prawie na pewno gorsze rozwizanie. Obryw nawisu jest ryzykiem rwnie rzeczywistym, co i miertelny lot przez ca cian. W razie upadku nie mona liczy na to, e uratuje nas asekuracja lin. Wiem o tym bardzo dobrze, a jednak ilekro musz zej ze stromej cianki, ryzykuj zeskok. Puch jest tak lu ny i sypki - wrcz niematerialny - e jakbym si nie stara i nie grzeba nogami, i tak zawsze zjedam metr lub dwa, gdy tylko przestaj pomaga sobie rkami. A przecie po kadym zapierajcym dech ze lizgu jako si zatrzymuj, mimo e miejsce, w ktrym lduj wcale nie wyglda solidniej ni to, z ktrego zleciaem. Taka zabawa moe czowieka rozoy psychicznie... Znw zjechaem, tym razem krzyczc ze strachu. Krtka, stroma cianka, z ktrej spadem, wznosi si dokadnie na przeamaniu grani, tworzcej w tym miejscu ostre zakole. W locie mign mi przed oczami wielki, wybrzuszony nawis, a pod nim tysic metrw zachod niej ciany, a do lodowca. Simon, idcy za mn o dugo liny, niczego nie widzia, a ja nie zdyem go ostrzec, na ktr stron spadam. W chmurze nienego pyu wisnem tak szybko, e mj alarmujcy krzyk zabrzmia jak paniczny pisk. W kadym razie Simon niczego nie spostrzeg ani nie usysza. Jak nagle pojechaem, tak gwatownie stopuj - na stoku, tu nad przepa ci, z gow w puchu i w rozpaczliwie rozkrzyowanej pozycji. Boj si poruszy, zatrzymany w tym miejscu chyba tylko cudem. Po brzuchu i udach osypuje si nieg, czujc to wciskam si coraz gbiej. Unosz gow, zerkajc przez prawe rami. Jestem na samym ostrzu grani, dokadnie w punkcie jej skrtu. Przechylio mnie w prawo, mam wraenie, e zawisam nad zachodni cian. My l tylko o tym, by si nie poruszy. Oddycham szybko, jakby struchlae puca ykay powietrze, i nadal nie wa si drgn. Rozgldam si powtrnie i... widz sw omyk - to byo optyczne zudzenie, patrzyem na co , czego nie byo. Zmylia mnie wygita linia grani i brzuchaty nawis pod j ej ukiem. W rzeczywisto ci, podczas upadku przebiem go praw nog i std wraenie zawi nicia nad otchani. Druga noga zatrzymaa mj upadek, dziki czemu mog teraz,

ryjc i kopic si w niegu, wrci na gra. W kocu mi si to udaje i znw jestem bezpieczny, z dala od zdradzieckiej krawdzi. Tymczasem nade mn pojawia si Simon. Idzie wolno, uwanie, cay czas sprawdzajc na czym stawia stopy. Wyszukuj sobie bezpieczne miejsce i ostrzegam go, by schodzi bardziej z lewej. Dopiero teraz czuj, e nogi mam jak z galarety i cay si trzs; nie mog tego drenia opanowa przez dusz chwil. Patrz na Simona, jak obraca si twarz do ciany i schodzi uskokiem, robic dwa kroki zakoczone nieuniknionym obsuniciem. Odwraca si do mnie i zblia po ladach. Dostrzegam w jego twarzy silne napicie: to, co si dzisiaj z nami dzieje, wcale nie jest wesoe ani przyjemne. Gdy Simon staje obok, nasze lki i stresy wyadowuj si w nerwowej gadaninie; staccato przeklestw i w kko powtarzanych sw. Wreszcie milkniemy. 5 Katastrofa

Opu cili my jam o sidmej trzydzie ci. W dwie i p godziny p niej wiadomo byo, e wszystko idzie nam za wolno, rozpaczliwie powoli. Od momentu zej cia ze szczytu wczoraj po poudniu obniyli my si nie wicej ni o trzysta metrw, a przecie planowali my w sze godzin znale si na lodowcu! Zaczynam by niespokojny, a do tego zmczony bezustannym napiciem. Gra bezpowrotnie stracia cay swj podniecajcy urok nieznanego; chciabym z niej uciec jak najszybciej. Na bezkresnych poaciach niegu i lodu wiato soneczne zmienia si w o lepiajcy blask. Przestaem si przejmowa, jaka bdzie pogoda; byle zdy na lodowiec, zanim nadejdzie codzienna, popoudniowa nieyca. Wreszcie skoczyy si konwulsyjne skrty grani; id normalnie wyprostowany, szerokim, pofadowanym grzbietem, sigajcym a po uskok na jego pnocnym skraju. Simon dogania mnie, gdy przystaj na odpoczynek. Siedzimy na plecakach, bez sowa. D zi rano dostali my porzdnie w ko , nie mamy zreszt o czym mwi. Spogldajc w ty, na krt nitk naszych ladw, przysigam sobie, e w przyszo ci bd uwaniej wybiera drogi zej ciowe. Wstaj, bior plecak, bez sprzeciwu przyjmujc, e znw bd szed pierwszy. Wolabym co prawda, eby ten ostatni kawaek poprowadzi Simon, ale nie potrafi przyzna si do strachu; chyba mniej si obawiam nastpnego paskudnego lotu ni jego odpowiedzi n a moj pro b. Szerokie, paskie siodo pokrywa gboki nieg. Nie musz ju napina nerww przy kadym ruchu, ale za to kopanie si w zaspach zwyczajnie irytuje. Wa nie koczya si lina i Simon wsta, by ruszy za mn, gdy wleciaem do pierwszej szczeliny. Zapadem si momentalnie i tkwi unieruchomiony, majc krawd niegu na poziomie oczu. Pytk szczelin wypenia wiey puch, wic chobym nie wiem jak szybko mci nogami, prawie nie d wigam si w gr. Simon, szczerzc zby w u miechu, ledzi moje zmagania z bezpiecznej odlego ci. W kocu jako gramol si na paski teren. Robi kilka krokw wzdu grani i znw ton w niegu po szyj. Klnc i pomstujc, wygrzebuj si z puapki. Nim doszedem do poowy plateau, zdyem odwiedzi nastpne cztery szczeliny. Chocia przez cay czas wlepiam oczy w nieg, nic nie wskazuje, gdzie pod spodem moe kry si jam a. Simon trzyma si za mn na dugo liny. Coraz bardziej zmachany i w cieky jestem bliski wybuchu; gdyby by bliej, pewnie by si na nim skrupio. api oddech, przykucnwszy na krawdzi kolejnej dziury-niespodzianki, z ktrej dopiero co wylazem. Rzucam okiem przez rami i przeraeniem dostrzegam pod sob otcha! Otwr w niegu wypenia biao-niebieskie wiato, odbite od majaczcej hen w dole, zachodniej ciany. Pojmuj naraz, skd te wszystkie wpadki: cay teren wok przecina wielkie, rozgazione pknicie, wcite w olbrzymi zlepieniec nawisw tworzcych plateau. Skalna gra formuje w tym miejscu szerokie zakole. Nigdy bym w to nie uwierzy: trawersujemy nawis rwnie wielki jak szczytowy i do tego wywieszony w powietrze na dobre

sto metrw. Gdyby si zaama, zniosoby nas a na lodowiec. Uciekam w bok, ostrzegajc jednocze nie krzykiem Simona. Po tej nauczce wcale nie mam ochoty zblia si do krawdzi; utrzymuj stale rozsdny margines bezpieczestwa pitnastu metrw. Przedtem, pod wierzchokiem, Simon szed trzy metry bliej i polecia z obrywem, o ile mniejszym. Teraz, gdy po wschodniej

stronie rynny si wygadziy i przeszy w rwne niene zbocze, nie warto zbytnio ryzykowa. Na najwyszym wzniesieniu grani ogldam si wstecz. Simon wlecze si czterdzie ci pi metrw za mn, z opuszczon gow, rwnie jak ja skonany. Przed nami dugi, poogi stok - kiedy zaczn schodzi, strac go z oczu. Grzbiet tymczasem, wbrew moim nadziejom, zamiast agodnie opada ku przeczy, wznosi si nieznacznie, tworzc z nawisw niewielki wierzchoek, by dalej zaama si kolejnym uskokiem. Na szcz cie wida teraz tak wielki fragment poudniowej grani szczyt u Yerupaja, i nie ma wtpliwo ci - nasza przecz ley tu za t ciank. Jeszcze p godziny staniemy w najniszym punkcie grani czcej masywy Yerupaja i Siula Grande, a stamtd ju atwa droga na lodowiec. Ta my l przywraca siy. Ruszam w d. Od razu czuj, e teren zmieni nachylenie. Schodzenie tdy jest o wiele atwiejsze ni torowanie przej cia przez plateau. Najchtniej zbiegbym szybko w d, lecz lina szarpic uprz daje zna, e Simon wci jeszcze brnie moim ladem w gbokim niegu. My laem, e to niewielkie spitrzenie grani da si pokona wprost, bez adnych przeszkd, tymczasem po drodze ze zdumieniem odkrywam lodow ciank, ktra przeamuje zbocze pod ktem prostym. Podchodz ostronie do krawdzi i wychylam gow nad urwiskiem. Bdzie tego z osiem metrw, a niej, gadkie pole niene opada stromo w prawo. Przed sob, w odlego ci sze dziesiciu metrw, widz ostatni wierzchoek w grani. Im dalej od brzegu nawisu, tym ciana wysza. Stoj, z grubsza biorc, w poowie dugo ci lod wego klina, ktry przecina gra, wszym kocem dotykajc jej ostrza. Trawersuj uwanie wzdu krawdzi uskoku, sprawdzajc od czasu do czasu, czy nie znajd jakiej drogi zej cia. Na drugim kocu klin ma ponad dziesi metrw wysoko ci. Niestety, zjazd na linie nie wchodzi w gr, gdy w lu nym puchu nie da si osadzi pewnie nienej szabli. Mam wobec tego dwie moliwo ci: trzyma si nadal blisko ostrza grani lub zej we wschodni cian, prbujc trawersowa wok przeszkody. Z miejsca, w ktrym stoj wida, e takie obej cie byoby z pewno ci uciliwe i niebezpieczne. Trzeba najpierw mocno si obniy, okry lodospad szerokim ukiem, wracajc p niej znw na gra. Pole niene od samego pocztku wyglda stromo i niepewnie, a ja mam ju dosy niekontrolowanych zjazdw i obsuni. Z tej strony straszy tysicmetrowa przepa ; gdyby ktry z nas polecia, zatrzymaliby my si dopiero na lodowcu. Ta perspektywa podsuwa mi wa ciwy wybr. Idc przez cay czas ostrzem grani mona si przynajmniej udzi, e w razie upadku ocali nas skok w dwie przeciwne strony. Wracam po wasnych ladach, z zamiarem zej cia z progu w najatwiejszym miejscu. Nie zrobi tego blisko linii ostrza, bo tam pod cian lodu jest druga, niemal pionowa , ze wieego puchu. Musz koniecznie znale na lodospadzie jak ramp czy pknicie, co co uatwioby schodzenie. Opodal krawdzi nawisu cignie si kilka metrw solidnie wygldajcego lodu. Ta cz uskoku jest bardzo stroma, ale nie pionowa. Po chwili znajduj to, czego szukaem - lekkie zaamanie ciany. Tdy mona prbowa. Najwyej sze metrw zej cia. Kilka szybkich ruchw i problem zaatwiony: bd pod uskokiem. Klknwszy na krawdzi, przodem do ciany, osadzam oba przyrzdy najmocniej jak potrafi, po czym zwieszam nogi w prni i wolno zsuwam si w d. Lec brzuchem na skraju lodu, mog ju wbi przednie zby rakw w cian pode mn. Trzymaj dobrze. Uwalniam czekan i natychmiast wbijam go tu obok krawdzi. Dzib wchodzi w ld gadko i siedzi pewnie. Wyrywam teraz ze ciany ostrze motka, opuszczajc jednocze nie ciao a do chwili, gdy przed nosem mam tafl lodu. Wiszc praw rk na czekanie, lew usiuj wzi szeroki zamach. Po kilku prbach wbijam wreszcie motek, ale dosy sabo. Przydaoby si solidniejsze oparcie, zanim wyrw z lodu dzib czekana. Prbuj jeszcze raz. Wymach, sycha trzask lodu i prawa rka z czekanem w doni zawisa w powietrzu. Nage wahnicie ciaa - odjedam od ciany - lec!... Uderzenie w kolana - trzask ko ci - aaa!! Z rozpdu

koziokuj, sunc gow w d, we wschodni cian. Jad coraz prdzej - co robi, przecie tam przepa - wyrw Simona, nie utrzyma tego - szarpnicie - AUU! Bezruch i cisza. Sysz tylko w cieky ttent my li. Spadem pionowo na sztywne nogi; walne an, nim j jeszcze dostrzegem... O Boe, jest. Bl w dole uda, dziki, palcy. Fala ognia wzdu nogi. Siga pachwiny... rozlewa si, ro nie... Noga, Boe! Mo-o-ja-no!... Le na plecach, gow w d. Lewa noga zapltana w lin, prawa odrzucona w bok. Unoszc gow, widz groteskowo wykrcone kolano, dziwny zygzak prawej nogi. Patrz i wcale tego nie kojarz z blem, ktry ponie w pachwinie. Jakby kolano nie miao z tym nic wsplnego. Wypltuj z liny lew stop i obracam si na brzuch, nogami w d; bl cichnie. Wbijam w nieg lew stop, opieram na niej ciar ciaa, wstaj. Ogarnia mnie fala mdo ci. Przyciskam twarz do niegu, ostre zimno dziaa kojco. Stao si co strasznego, jaki koszmar. W rd czarnych my li rodzi si panika. Zamaem nog, tak, na pewno zamaem! Koniec ze mn. Jeste my tylko we dwjk. Takie zamanie to wyrok mierci, wiadomo. Je li to jest zamanie... Wa ciwie teraz tak bardzo nie boli... Moe tylko co zerwaem? Pewien, e ko jest caa, prawym butem kopi w stok. O ku!... Trzasno; noga eksploduje, kula ognia przeleciaa od pachy do kolana. Spogldam w d i widz to, przed czym rozum jeszcze si broni - zaman w kolanie nog. Nie, nie tylko zaman: rozerwan, wykrcon, zmiadon. Ogldajc znieksztacone kolano, pojmuj co si stao. Uderzenie wbio gole w staw, a ko przesza na wylot. Dziwne, ale ten okropny widok przynosi mi ulg. Czuj si oderwany od wasnego ciaa, jakbym przeprowadza kliniczne badania drugiej osoby. Ostronie prbuj zgi nog i zamieram w p ruchu, zachystujc si z blu; jest tak ostry, e trac oddech. Gdy ruszyem nog, w stawie znw chrupno. Drgna ko i jeszcze co tam w rodku. Na szcz cie nie ma otwartej rany. O tym wiedziaem od pierwszej chwili,

bo nie czuem wilgoci, nie byo te wida krwi. Sigam w d i praw doni obmacuj nog usiujc nie zwaa na igy przeszywajcego blu. Wytrzymuj tak dugo, a nabieram pewno ci, e rana nie krwawi. Czuj to kolano: wielkie, skrcone, sztywny kawa drewna, ja k obce, nie moje. Bl trwa, pulsuje arem, niczym dziwne lekarstwo, ktre miaoby mnie w t en sposb uleczy. Z jkiem zamykam oczy. Szka kontaktowe zalewaj zy. Jeszcze raz mocno zaciskam powieki, czujc na policzkach gorce krople. Ju nie z blu, pacz jak dziecko z alu nad sob. mier, zawsze odlega, teraz jest wszechobecna, rzuca cie na wszystko dokoa. Wstrzsam gow, chcc powstrzyma zy, ale trwoga zostaje. Zagrzebuj gboko oba przyrzdy; dobr nog wal w mikki nieg dopki nie mam pewno ci, e si utrzymam. Z wysiku znw mnie mdli, omal nie trac przytomno ci. Wystarczy j dnak jeden ruch i ostry spazm blu przywraca jasno my li. Na zachodzie wida szczyt Seria Norte; jestem niewiele poniej jego wierzchoka. Ten widok dowodzi, jak rozpaczliwie zmienio si nasze pooenie. Walczymy wci na grani, na wysoko ci przeszo piciu tysicy siedmiuset metrw, zdani tylko na siebie. Sami. To mae wzniesienie grzbietu na poudniu miao mi zaj najwyej par minut. Teraz, w miar jak mu si przygldam, ro nie z kad sekund. Nigdy przez to nie przejd, a Simon take nie zdoa mnie tam wcign. Zostawi mnie! Na my l o tym brak mi tchu. Miabym tu zosta? Sam? Robi mi si zimno. Pamitam, jak zostawiono Roba, na pewn mier... Ale on ju kona, by nieprzytomny. Ja tylko rozwaliem nog, od tego si przecie nie umiera. Znowu ta strasz na my l: zostan sam, porzucony. Chce mi si kl, wy... Milcz, chwila trwa dugo, ca wieczno ... Zaraz wpadn w panik, wystarczy jedno go ne sowo... Lina, dotd napita, raptem si luzuje. Nadchodzi Simon! Musia si domy li, e co si stao, ale co ja mu powiem? Gdyby si dowiedzia, e tylko zraniem nog, a ko jest caa, moe by mi pomg? W gowie kry jedna my l: przekona go, e jestem lekko ranny. Musz si opanowa. Przyciskam twarz do niegu. Uspokj si! Je li zobaczy ci w panice, jak histeryzujesz, gotw od razu pooy na tobie krech. Przesta si tak ba, bd e rozsdny. No, oddychaj spokojnie. Widzisz, ju prawie nie boli.

- Co si dzieje? Wszystko w porzdku? Zaskoczony, spogldam w gr. Nie syszaem krokw. Simon stoi na krawdzi, patrzc na mnie ze zdziwieniem. Staram si mwi normalnym gosem, jak gdyby nic si nie stao. - Ld si pode mn oberwa na uskoku i spadem. - Przerywam, po czym dodaj najspokojniej jak potrafi: - Zamaem nog. Wyraz jego twarzy natychmiast si zmienia. Obserwuj na niej ca gam reakcji. Przygldam mu si uwanie, nie chcc niczego uroni. - Jeste tego pewny? - Tak. Simon wbija we mnie twarde spojrzenie. Potem gwatownie odwraca gow, jakby czujc, e patrzy za dugo i zbyt intensywnie. Zdyem jednak uchwyci w jego twarzy wymowny bysk i odgadem co znaczy. On wie, e ju nie jeste my razem. Odbiera mi to reszt odwagi - ro nie poczucie cakowitej obco ci, jakbym by czym zupenie rnym od Simona. W jego oczach chaos uczu i my li. Lito . Tak, politowanie i co jeszcze. Dystans , przepa midzy czowiekiem a rannym zwierzciem, ktremu nie da si pomc. Ucieka spojrzenie bok, lecz ju to dostrzegem; peen obaw i alu, odwracam wzrok. - Zjad do ciebie. Staje plecami do uskoku, pochylony, wbija nien szabl w mikkie podoe. Ton mia tak rzeczowy, e zaczynam si waha, czy moje podejrzenia nie s jak paranoj. Czekam, aby jeszcze co powiedzia, ale nie - milczy. Ciekawe, o czym my li. Szabla tr zyma sabo, zjazd jest niebezpieczny, cho krtki. Niebawem Simon staje obok mnie bez sowa. Widz, e zerkn na nog, nic nie mwi. Szuka czego przez chwil w plecaku, znajduje pudeko i podaje mi dwie piguki Paracetamolu. Poykam je, obserwujc, jak usiuje cign lin po zje dzie. Lina nie schodzi; wcia si w boki grzyba, ktry uformowa w niegu wok szabli zjazdowej. Klnc, podchodzi pod uskok tam, gdzie jest najniej - dokadnie na d ostrzem grani. Obaj wiemy, e w tym miejscu nieg w ogle nie trzyma, ale nie ma wybor u. Spogldam w bok, nie chcc by wiadkiem jego lotu w zachodni cian, ktry - to oczywiste - bdzie ostatnim lotem. To by zreszt zabio take mnie, tylko troch wolniej. Simon nie mwi, co chciaby zrobi, a ja nie mam odwagi czegokolwiek sugerowa. Midzy nami co pko, powstaa szczelina nie do przekroczenia; ustao wspdziaanie, nie jeste my ju zgranym zespoem.

Joe znikn za kolejnym garbem, tak szybko, e nie mogem za nim nady. Dobrze, e zostawili my nareszcie za sob tamten stromy odcinek. Miaem ju serdecznie dosy caej tej grani. Byem zmczony i co chwila padaem, za kadym razem tu obok skraju nawisu nad przepa ci zachodniej ciany. Ulyo mi, gdy zamiast torowa drog mogem i po ladach. Zatrzyma si, wic udao mi si chwil odpocz. Pewnie stan przed jak przeszkod; pomy laem, e lepiej czeka a znowu ruszy. Kiedy lina drgna, zaczem wolno brn za ni. Wtem ostre szarpnicie napio j w poprzek zbocza. Powloko mnie po stoku adne par metrw nim zdoaem wbi w nieg siekada. Leaem, solidnie zaparty w obawie przed nastpnym szarpniciem. Nic si nie dziao. Wiedziaem, e Joe polecia, ale nie byo go wida, wolaem zatem na razie nie rusza si z miejsca. Czekaem chyba z dziesi minut, nim Joe odciy lin. Ruszyem ostronie jego ladem, niepewny co mnie czeka. Byem spity, gotw w kadej chwili wbi przyrzdy w nieg. Wszedem na garb i spojrzaem w d zbocza tam, gdzie lina znikaa za przeamaniem grani. Zbliaem si powoli do krawdzi, my lc gorczkowo, co si mogo wydarzy. Dopiero stojc przy samym skraju lodu zobaczyem go niej na polu nienym. Sta oparty na jednej, wkopanej w stok nodze, z twarz wetknit w nieg. Spytaem, co si stao, a on spoj za na mnie ze zdziwieniem. Wiedziaem, e jest ranny, ale pocztkowo nie dotaro do mnie, co si za tym kryje. Bardzo spokojnie oznajmi, e zama nog. Wyglda ao nie i pierwsza moja reakcja bya beznamitna: Masz przejebane stary! Koniec z tob, nie wyjdziesz z tego! Chyba te o tym wiedzia. Mia to wypisane na twarzy. Jedyny logiczny wniosek. Wiedziaem, e w nasz ej

sytuacji ma zero szans. Ju by martwy. Do gowy mi nawet nie przychodzio, e ja te mgbym zgin. Ani przez chwil nie wtpiem, e uda mi si samotnie zej do bazy. Byem tego pewien. Widzc co Joe prbowa zrobi przedtem, zrozumiaem, e je li nie uda mi si zjecha z lodospadu, bd musia schodzi tak samo jak on. nieg ponad ciank mia wstrtn konsystencj cukrowej kaszy. Odgarnem go z wierzchu ile si dao i wbiem w t bryj nien szabl. Byem przekonany, e nie utrzyma mojego ciaru, tote od razu uformowaem wok niej grubego nienego grzyba. Skoczywszy, zszedem na krawd ciany i szarpnem lin. Szabla trzymaa, ale nie miaem do niej penego zaufania. Zastanawiaem si, czy nie warto by wej z powrotem na grzbiet grani, tam gdzie cianka jest najnisza, ale byoby t o nawet bardziej ryzykowne. Opu ciem si w d, na wp zjedajc, a na wp schodzc, eby zbytnio nie obcia liny. Przez jej drgania czuem niemal fizycznie jak wcina si w nieg grzyba - ale wytrzymaa. Kiedy podszedem, Joe by spokojny, opanowany, ale mia wzrok wystraszonego, zaszczutego zwierzcia. Wida byo, e z nog jest kiepsko, a on sam bardzo cierpi. Obaj rozumieli my, co to oznacza. Daem mu kilka tabletek przeciwblowych, za sabych, by mu uly, ale innych nie byo. Praw nog mia w kolanie skrcon i znieksztacon, nie mogy tego ukry nawet grube spodnie z polara. Rana musiaa by powana. Nie wiedziaem, co mwi. Zbyt gwatownie odmieni si nasz los. Lina zjazdowa zaklinowaa si u samej gry i musiaem wej z powrotem, eby j uwolni. Pozwalao mi to oderwa my li, dawao czas na odnalezienie si w nowej sytuacji. Na ostrze grani prowadzia tylko jedna droga, ktr miaem wchodzi bez asekuracji. Tego si baem. Joe chcia si ruszy i omal nie polecia. Zapaem go, pomogem odzyska rwnowag. Nadal nic nie mwi. Ju wcze niej odwiza si od liny, dziki czemu mogem zaoy zjazd. Milcza, bo pewnie zdawa sobie spraw, e gdybym go nie zapa, zleciaby a do stp wschodniej ciany. Kiedy zaczem si wspina, zupenie o nim zapomniaem. Tamto przej cie kantem lodospadu byo najtrudniejsz i najbardziej ryzykown ze wszystkich moich wspinaczek. Kilka razy przebiem nog nieny puch na wylot. Gdzie w poowie ciany okazao si, e nie bardzo wiem jak i wyej, natomiast o zej ciu nie byo ju zedem jak w powietrzu. Czegokolwiek dotknem, rozpadao si. Stopnie si kruszyy, odryway od ciany, albo zapaday pod butem. Mimo wszystko, w jaki tajemniczy sposb zdobywaem wysoko . Nie miaem pojcia, ile czasu mino; chyba godziny. W kocu, zdenerwowany i roztrzsiony, stanem na grze; uspokoiem si dopiero po duszej chwili. Zerknem za siebie, by zobaczy ze zdumieniem, i Joe trawersuje w poprzek stoku, oddalajc si od lodospadu. eby sobie uatwi zadanie, szed wzdu niewielkiego garbu. A wa ciwie pez bardzo powoli; wbija przyrzdy w nieg a po gowice, nastpnie robi miesznie may skok. Z opuszczon gow, cakowicie pochonity walk, wlk si bokiem przez zbocze. Pod nim wida byo setki metrw otwartej ciany, opadajcej na wschodni lodowiec. Obserwowaem go do obojtnie. Nie mogem mu w niczym pomc, a sdziem, e najpewniej i tak spadnie. Nie przejmowaem si tym. Miaem nawet co w rodzaju nadziei, e

tak si stanie. Dopki o siebie walczy, nie mgbym go zostawi, a nie miaem pojcia jak mu pomc. Sam nie bd mia problemu z zej ciem; je li natomiast zaczn go sprowadza, moemy obaj zgin. Wprawdzie nie baem si tego, ale przecie byaby to czysta strata, po prostu rzecz bez sensu. Gapiem si na niego, niejako wyczekujc, e zaraz poleci... Do dugo czekaem, a w kocu podszedem do zagrzebanej w niegu szabli. Poprawiem przy niej co si dao i zszedem z powrotem na skraj lodospadu. Modliem si, eby tym razem te mnie utrzymaa, a kiedy wyldowaem na zboczu pod ciank, znw si modliem, eby lina zesza. Nie miaem najmniejszej ochoty powtarza wspinaczki. Lina spada na d bez problemu i trzymajc j w gar ci, obrciem si na wp przekonany, e go nie zobacz. Ale nie: Joe uparcie trawersowa cian. Przez cay czas, kiedy si wspinaem na gra i schodziem w d, pokona jakie trzydzie ci metrw. Ruszyem w jego stron. Znienacka pojawi si przy mnie Simon. To, e podczas wspinaczki zwali si w d, wydawao mi si tak oczywiste, e nie byem w stanie obserwowa, jak pokonuje lodospad. Pomy laem, e byoby lepiej, gdybym sam sprbowa si ruszy. Z pewno ci nie zdoabym sforsowa wzniesienia grani, wobec czego zaczynam je obchodzi poziomym trawersem. N ie

interesuje mnie, co moe z tego wynikn; przed oczami mam Simona, ktry walczy w cianie puchowego niegu. Idzie mi powoli, z trudem. Posuwam si ostronie, tak pochonity kadym ruchem, e chwilami prawie zapominam o kolanie. Problem, jak znosi bl, doczy do tych, ktre mam ze niegiem, utrzymaniem rwnowagi i ruchem o jednej nodze. Po pierwszych chwiejnych podskokach, wypracowaem pewien sposb poruszania si - ukad ruchw, ktry skrupulatnie powtarzam. Kada taka seria, to jeden krok w poprzek zbocza . Zwolna przestaj zwaa na to, co mnie otacza. Wiem tylko jedno: musz wykona nastpny ruch. W ktrym momencie przystaj, by spojrze na Simona. Chyba zaraz runie. Szybko odwracam wzrok. Pod sob mam nieskoczon otcha wschodniej ciany. Gdyby udao si przey lot w tak czelu ... Kuszca perspektywa, ale nic z tego. Na gadkich i rwno a do dou nachylonych nienych polach nabrabym pdu, ktry by rozerwa moje ciao na kawaki, nim bym si zbliy do podstawy ciany. Zreszt i tak pewnie spadn, wic czym tu si przejmowa? Wcale si nie boj. Przecie to nieuniknione, oczywisty fakt; problem naprawd akademicki. Ze mn i tak ju koniec. Na dalsz met nie ma znaczenia. Simon mija mnie mwic, e idzie sprawdzi, co jest przed nami za zaomem. Posuwa si, przekopujc rw w poprzek stoku; wreszcie znika za lini zbocza. aden z nas ani sowem nie wspomni, co naleaoby robi. Obaj chyba sdzimy, e niewiele da si tu wymy le. Wobec tego wracam do mego systemu poruszania si, trawersuj dalej. Wydeptany przez Simona rw uatwia mi zadanie, ale i tak kady ruch wymaga skupienia. Uderza mnie, e obaj unikamy rozmowy o tym, co si stao. Przez ostatnie dwie godziny zachowujemy si tak, jakby nie wydarzyo si nic szczeglnego. Dogadali my si bez sw. Trzeba troch czasu, by si z tym oswoi. Obaj wiemy, o co chodzi, to proste. Jestem r anny i bez wikszych szans na przeycie. Simon potrafi zej w d sam. Czekajc na to co zrobi, czuj si tak, jakbym trzyma w doni jaki warto ciowy i niezwykle kruchy przedmiot. Je li go poprosz o pomoc, mog t bezcenn rzecz utraci. Mgby mnie zostawi. Milcz, lecz tym razem nie z obawy, e wpadn w panik. Zrobiem si chodny i racjonalny. Powtarzam wci ten sam ukad ruchw jak automat. Zaskakuje mnie pytanie Simona, czy wszystko w porzdku. Zupenie o nim zapomniaem, nie mam pojcia, jak dugo tak ku tykam. Ju prawie nie pamitam, po co to robi. Podnosz wzrok i widz, e Simon mnie obserwuje. Na mj u miech, odpowiada grymasem le skrywajcym niepokj. Siedzi na niegu, patrzc na zbocze wierzchoka, ktry wa nie obeszli my. Za sob ma grzbiet grani. - Wida ju przecz - mwi. Czuj przypyw nadziei; ogarnia mnie, niczym chodny wiatr. - Wprost przed nami? Czy to zbocze schodzi a na sam przecz? - pytam, usiujc ukry podniecenie. - Mniej wicej... Zaczynam si spieszy, usiujc jednocze nie opanowa gorczkowe ruchy. Na widok przepa ci pode mn raptem odczuwam strach. Dr na caym ciele. Gdybym by w takim stanie po wypadku, w ogle bym tu nie dotar. Jako dochodz do Simona, wal si w nieg, a on kadzie mi do na ramieniu. - Jak ci idzie? - Jest lepiej. Boli, ale... - mwic to, poczuem si may i nic niewart. Przerazia mnie jego troskliwo , nie jestem pewien, co si za tym kryje. Moe chce mnie agodnie przygotowa na najgorsze. - Koniec ze mn, Simon... Nie widz si na dole, w tym tempie... Nie wiem, czy spodziewaem si odpowiedzi, ale adna nie pada. To musiao zabrzmie melodramatycznie i Simon zignorowa ukryte pytanie. Zaczyna odwizywa liny od uprzy. Spogldam w d na przecz: dwie cie metrw niej i troch na prawo. Zupenie odruchowo kombinuj, jakby tu na ni zej . Wprost bdzie bardzo trudno, trzeba bowiem przeci ukosem strome zbocze. Lepiej skierowa si w d, a potem wej na przecz poziomym trawersem. Chyba byby on krtszy ni droga zboczem, ktre wa nie pokonaem. - My lisz, e uda ci si utrzyma mj ciar stojc w tym niegu? - pytam Simona. Nie mamy ju nienych szabli do asekuracji. Jeeli bdzie chcia opuszcza mnie na linie, musi to robi stojc na otwartym zboczu, w lu nym niegu i bez adnego zabezpieczenia. - Utrzymam ci, jeeli wykopiemy gbokie, dobrze ubite stanowisko do siedzenia. Kiedy zacznie si rozwala, zawsze zd krzykn, eby odciy lin. - Dobra. Pjdzie szybciej, je li bdziesz mnie opuszcza na powizanych linach. Simon, kopic ju siedzisko, potakuje gow. Sigam po liny i cz je razem, wolny

koniec wic do uprzy. Drugi jest przywizany do uprzy Simona. Tym samym jeste my teraz poczeni pojedyncz dziewidziesiciometrow lin. Pozwoli to zuy dwa razy mniej czasu na kopanie siedzisk, no i zwikszy dwukrotnie odlego midzy stanowiskami. Simon bdzie regulowa szybko opuszczania za pomoc pytki Stichta, co zagodzi szarpnicia i zabezpieczy go przed moliwo ci wypuszczenia liny z oblodzonych rkawic. Problem stwarza wze czcy liny. Jedyny sposb przeoenia go przez pytk, to wypi lin z karabinka, przesun i wpi z powrotem tak, by wze znalaz si po drugiej stronie. Aby Simon mg to zrobi, za kadym razem bd musia si zatrzyma i odciy lin. Gwiazdom niech bd dziki, e zamaem tylko jedn nog. - Jeste gotw? Simon siedzi w gbokiej dziurze, wykopanej w stoku, a rozstawione nogi wbija gboko w nieg. Lina jest napita, pytka odblokowana. - W porzdku. Teraz spokojnie, rwno wypuszczaj. Jak co nie zagra, krzycz. - Nie bj si, zawoam. Gdyby mnie nie dosysza, kiedy wze dojedzie, pocign za lin trz - Dobra. Kad si na brzuchu, tu pod jego nogami i zsuwam ostronie, tak dugo, a zawisam na linie caym ciarem ciaa. W pierwszej chwili instynktownie boj si oderwa stopy od zbocza. Gdyby niene siedzisko si rozpado, obaj momentalnie zlecimy w d. Simon z u miechem kiwa gow. O mielony jego pewno ci siebie, unosz stopy i... zaczynam si zsuwa. Idzie dobrze! Lina schodzi rwno, zjedam pynnie, bez szarpni. Oparty ciaem o zbocze, trzymam w obu rkach przyrzdy, gotw natychmiast hamowa, gdybym zacz spada. Czasami zby prawego raka zahaczaj o nierwno ci stoku, szarpic nog. Prbuj powstrzyma okrzyki blu, za kadym razem bezskutecznie. A nie chc, eby Simon przerwa opuszczanie. A dziw, jak szybko poszo! Spogldam w gr; on jest bardzo daleko, widz tylko gow i ramiona wystajce z dziury w niegu. Co krzyczy; nie rozumiem, dopiero trzy szarpnicia liny wyja niaj sytuacj. Wci mnie zdumiewa szybko , z jak pokonaem ostatnie czterdzie ci pi metrw, zwaszcza, gdy wspomn mki na trawersie grani. Jestem zachwycony, chce mi si mia. W krtkim czasie rozpacz zmienia si w beztroski optymizm, a mier, z nieubaganej oczywisto ci, znw staa si tylko mglist moliwo ci. Staj podskokiem na zdrowej nodze i luzuj lin. Teraz, gdy Simon przekada wze za pytk, jeste my najbardziej naraeni na niebezpieczestwo. Gdybym si obsun, z pewno ci polec na ca dugo liny, wyrywajc go ze stanowiska. Wbiem przyrzdy i stoj bez ruchu. Pod sob, nieco po prawej, widz siodo przeczy, znacznie bliej ni poprzednio. Znowu szarpnicie liny, ostronie kad si na niegu. Zaczynamy drug poow opuszczania. Pomachaem rk; wysoko w grze, czerwono-niebieska kropka drgna. Simon wstaje, odwraca si twarz do ciany i wybija w niegu stopnie. Schodzi. Obok mnie spywa skrtami lina. Bior si do kopania kolejnej jamy-siedziska. Ryj dziur gbok na tyle, by mg w niej zmie ci cae ciao. Nadaj jej take odpowiedni profil: siedzisko jest poniej krawdzi otworu. Zadowolony, kocz robot, widzc, e schodzcy tyem Simon szybko si przyblia. Nastpne opuszczanie idzie znacznie sprawniej, wymy lili my skuteczny system. Nasz rosncy optymizm gasi pogarszajca si pogoda. Od wschodu nadciga masa chmur, ktre ju zaczynaj si przelewa przez siodo przeczy. Wiatr si wzmaga, omiatajc zbocza nienym pyem. Wida chorgwie niegu, pdzone poziomo wzdu zachodniej ciany. Spada temperatura; czuj, jak mnie pali twarz, kostnieje broda i policzki. Z aczynam marzn w palce. Drugie opuszczanie koczy si prawie na wysoko ci przeczy, ale by wyj na siodo, trzeba jeszcze zrobi poziomy trawers. - Pjd przodem, przetoruj drog. Simon rusza, nie czekajc na odpowied . Patrz, jak si oddala i ogarnia mnie bezradno . Przecz zdaje si bardzo odlega. A moe odwiza lin? Nie chc tego robi, cho wiem, e teraz mnie nie uratuje. Spadajc, cignbym Simona za sob. Wiem, a jednak nie chc zrezygnowa z uspokajajcego poczucia pewno ci, ktre daje lina. Zerkam na Simona. Nie do wiary! Jest ju na przeczy, wszystkiego dwadzie cia pi metrw ode mnie. Tak to sabe przedwieczorne wiato faszuje odlego ci.

- Chod ! - woa, przekrzykujc wiatr. - Asekuruj! Lekkie szarpnicie w pasie, wybra luz. Gdybym polecia, musiaby chyba skaka we wschodni cian. Inaczej nie zdoa mnie utrzyma. Zaczynam ku tyka w bok... A-aa-ch!... Potknem si o nog, omal nie tracc rwnowagi. W kolanie skrcia si jaka chrzstka, a zakaem. Po chwili ulyo. Kln siebie za brak skupienia. Wracam do sprawdzonego przedtem, skomplikowanego sposobu trawersowania. Gdy nie mog przerzuci nogi, podnosz j rkami i przesuwam, po czym znw stosuj mj ukad ruchw. Noga z wolna staje si wym, cikim i bezuytecznym przedmiotem. Kiedy mi zawadza lub sprawia bl, przeklinam j i odsuwam w bok, jak krzeso, o ktre si potknem. Na przeczy jeste my zewszd odsonici, wystawieni na wiatr, za to po raz pierwszy moemy zobaczy zachodni flank w caej okazao ci. Wprost pod nami, niemal tysic metrw niej, lodowiec, ktrym szli my pi dni temu, opada ukiem ku szczelinom i morenom, skd blisko do bazy. Czeka nas cikie zadanie, wiele dugich godzin opuszczani a na linie, ale teraz droga prowadzi stale w d i nie czujemy ju tej beznadziei, ktra n as opada na grani, pod lodospadem. Doj cie do przeczy byo spraw kluczow. Gdyby oddziela j od uskoku choby jeden kawaek stromizny, nigdy by my tutaj nie dotarli. - Ktra godzina? - pyta Simon. - Wa nie mina czwarta. Nie mamy za duo czasu, prawda? Widz, e rozwaa moliwo ci dziaania i nasze szanse. cian nad przecz bez przerwy omiataj lawiny pyowe, a chmury niemal cakowicie zakryy niebo. Nie da si stwierdzi, czy zacz pada nieg, bo wiatr miecie nam w twarze biaym pyem. Dopiero co przysiedli my na przeczy, a ju zdyem zesztywnie z zimna. Chciabym jak najszybciej podj opuszczanie, ale decyzja naley do Simona. Czekam, a si namy li. - Chyba musimy cign dalej - mwi wreszcie. - Dasz rad? - Tak. Ruszajmy. Zimno mi. - Mnie te. Znw straciem czucie w rkach. - Jak chcesz, moemy zakiblowa w jamie. - Nie. Na lodowiec za dnia nie zdymy, ale to zbocze leci prosto w d i lepiej straci jak najwicej wysoko ci. - Racja. Ta pogoda mi si nie podoba. - O to wa nie si martwi. Dobra, std bd ci opuszcza. Powinni my zacz bardziej z prawej, ale chyba nie dasz rady zjeda uko nie. Musimy zaryzykowa tdy. Z grzbietu grani zsuwam si w zachodni cian. Simon stoi za przeamaniem, zapierajc si nogami, by utrzyma mj ciar. Przelatuje pywka cigajc mnie w d. Pewnie bdzie tego wicej. Jad szybko, coraz szybciej, woam do Simona, eby ostroniej popuszcza lin, ale ju mnie nie syszy. 6 Ostateczny wybr Zdenerwowany, w gorczkowym po piechu kopi jam-siedzisko. Martwi mnie sposb, w jaki pokonaem te pierwsze dziewidziesit metrw z sioda przeczy; okazao si, e zjazd skosem w prawo jest niemoliwy. Sia ciko ci zmienia moje ciao w bezwadny balast i na nic si zda rycie czy grzebanie czekanem w niegu - linia opusz czania pozostaje dokadnie pionowa. Warunki w cianie s zupenie inne od tych na zboczu nad przecz. Simon spuszcza mnie szybciej ni oczekiwaem, utrzymujc ostre tempo, mimo moich pr b i okrzykw blu. Po pitnastu metrach przestaj si wydziera. I tak nie syszymy si nawzajem w rd narastajcego wycia wiatru, w cigym poszumie zwiewanego niegu. Skupiam ca uwag na utrzymywaniu zranionej nogi z dala od powierzchni zbocza. Nic z tego nie wychodz i. Mimo i zsuwam si lec na zdrowej nodze, zby prawego raka cigle o co zaczepiaj. Kade takie zahaczenie rozrywa kolano pomieniem blu. Zachystuj si i szlocham, przeklinam zimno, cian, a najbardziej Simona. Dochodz mnie umwione szarpnicia liny. Za nami pierwsza poowa zjazdu, trzeba przeoy wze za pytk. Wbijam w nieg styliska motka i czekana - opieram na nich ciar ciaa - podskokiem staj na lewej nodze, prbujc odegna my li o blu. Powoli ustpuje,

przechodzc w okropne, rwce pulsowanie, a potem w cikie jak ow znuenie. Nim zdyem wytchn, nadchodz kolejne szarpnicia. Niemal bez namysu wieszam si na linie caym ciarem. Opuszczanie trwa dugo, cignie si bezlito nie i nic ni mog zrobi, by unikn mczarni. Nie pomaga napominanie Simona wrzaskiem. Zawsze kto musi by winny, wic przeklinam wa nie jego, posyam do wszystkich diabw. Kiedy wreszcie skoczy si ten zjazd? Wci si udz, e to ju, lada moment... lecz lina jakby by z gumy. ciana w tym miejscu jest o wiele bardziej stroma ni nad przecz; to wystarczy, by mnie przerazi i odebra wiar, e Simon bdzie w peni kontrolowa sytuacj. Wyobra nia podsuwa obraz rozpadajcego si pod nim siedziska - sztywniej w napiciu, w kadej chwili

oczekujc gwatownego przyspieszenia. Wyrwanie ze stanowiska dla nas obu oznacza mier... Nic takiego si nie dzieje. Przeklty zjazd wreszcie si skoczy. Nieruchomiej w enej ciszy, tu przy cianie. Napita lina ledwo wyczuwalnie zadraa trzy razy; przerzucam ciar ciaa na zdrow nog - staj. Zalewa mnie fala mdlcego blu. Dobrze, e mro ny wiatr zacina niegiem w twarz. Wyczekuj, a ar w kolanie przyga nie; tymczasem odzyskuj jasno my li. Podczas opuszczania kilkakrotnie zahaczyem o nieg butem, za kadym razem wykrcajc kolano nienaturalnym ruchem w bok. Gdy wracao na miejsce, cz ci stawu ohydnie tary o siebie z ziarnistym chrzstem, rozpalajc bl do biao ci. Ledwie zdoaem uciszy kanie, przeklta noga znw gdzie zaczepiaa. W kocu wpada w drgawki, ktrych nie jestem w stanie opanowa; im bardziej si staram, tym mocniej ni trzsie. Przykadam twarz do niegu, czekam, zaciskajc zby... Uspokaja si. Simon zacz ju schodzi, lina spywa obok w lu nych skrtach. Unosz gow, lecz nie mog go dostrzec w rd nienych gejzerw, zdmuchiwanych przez wiatr w d stoku. Lawiny pyowe s coraz wiksze, a to moe znaczy tylko jedno - zacz pada gsty nieg. Spogldam za siebie w d - te niewiele wida. Zabieram si do ubijania siedziska. Praca mnie rozgrzewa i odwraca uwag od kolana. Gdy znw zadzieram gow, Simon jest ju blisko. - W tym tempie bdziemy na dole o dziewitej - zapowiada wesoo. - Mam nadziej. - Nie ma co wyrzeka, ile mnie kosztuje to szybkie tempo. - W porzdku, jedziemy dalej - rozsiada si w dziurze i przygotowuje liny do nastpnej tury. - No, co tak stoisz? - Fakt, nie ma na co czeka. Spuszczaj. Simon wci si u miecha. Jego pewno siebie jest zara liwa. Kto powiedzia, e w pojedynk nie da si w grach uratowa partnera? Okazao si, e jako zesp jeste my rwnie skuteczni we wspinaniu, jak i w ratownictwie. Po wypadku nie tracili my czasu na jaowe rozstrzsanie naszych szans; cho z pocztku byo troch niepewno ci, to p niej gdy tylko zaczli my dziaa - wszystko doskonale zagrao. - Dobra, jestem gotw - mwi, kadc si na boku. - Spuszczaj troch wolniej, bo urwiesz mi nog. Chyba mnie nie sucha, bo jad w d jeszcze szybciej ni poprzednio. Rozpocza si nowa seria tortur, zadawanych z tp, mechaniczn zawzito ci. Optymizm momentalnie ze mnie wyparowa. Byle wytrzyma do nastpnej przekadanki wza! Cae wieki trwa, nim wreszcie si zatrzymuj. Przerwa jest krtka, za krtka, by ukoi bl - znw jad dalej. Odpycham si od niegu zgrabiaymi z zimna rkami, daremnie prbujc utrzymywa kolano z dala od stoku. Czekan i motek bezuytecznie dyndaj na ptelkach uprzy. Noga znw mi uwiza i nie mog sobie poradzi. Kurcz zmieni j w martwy kloc. Napinam mi nie uda, chc j unie , lecz ona nie jest ju cz ci mnie. Przestaa sucha rozkazw; bezwolnie o co zahacza, zgina si, wykrca - drczy straszn tortur. Wreszcie daj za wygran. Le, bezsilnie kajc, na ruchomym niegu. Opuszczanie trwa nadal, lina nie ma koca. Jest tylko bl. Wszechogarniajcy. Opywa kolano, roztapia w ogniu udo, przepala arem ca wiadomo , wszystkie my li. Z kadym wstrzsem bardziej dojmujcy, jakby si dopomina o uwag. Nabiera indywiduahio ci, przemawia wyra nym gosem: Jeste ranny, rozwalony. Zostaw to w spokoju! Raptem wszystko zamiera. Trzy szarpnicia, wic znw trzeba stan. Chciabym zacz kopanie dziury, lecz jestem tak rozdygotany, e nie potrafi nawet uchwyci czekana .

Kiedy wreszcie z trudem zamykam do na stylisku, dzib tylko kiwa si niemrawo to w jedn, to w drug stron. Prbuj pracowa motkiem, skutek ten sam. Szarpi praw apawic, ale osabe palce nie chc si zacisn na liskim materiale - zrywam j zbami. Niebieska rkawiczka z polara jest z wierzchu oblepiona lodem, nawet przez tkanin w ida, e palce mam jak z drewna. Poruszaj si sztywno, wszystkie razem, niezdolne zacisn w pi . Wsuwam do pod kurtk, eby je rozgrza pod pach, podczas gdy wiatr wypenia wiszc na przegubie apawic nienym pyem. Nie zwracam na to uwagi, bo krenie wraca mi w palcach piekcym blem. Znw ta mka! Przestaem nawet odczuwa tpe pulsowanie prawej nogi. Kiedy przechodzi, wytrzepuj nieg z rkawicy, ubieram j i w ten sam sposb rozgrzewam drug rk. Nim zdyem wykopa poow dziury, Simon staje obok. Czeka bez sowa z pochylon gow. Widz, e obie donie wcisn pod pachy. - Z moimi te niedobrze. Chyba je odmroziem - mwi. - To z opuszczania. Marzn, kiedy wypuszczam lin. rodkowych palcw w ogle nie mog rozgrza. Ju po nich. Powieki ma mocno zaci nite i tak jest pochonity walk z blem, e nie zwaa na lecce mu na gow pywki. Najcisza przysypaa siedzisko, musz od nowa wygarnia nieny puch ramieniem. - Coraz gorzej. Musimy si pospieszy. Le przy jego nogach, gotw do zjazdu. Lina si napra - uwalniam lew stop spity, czekam na pierwsze obsunicie... Auu!... Raptownie pu ci lin, prawy but rbn w nieg. Wrzasnem, patrzc mu prosto w twarz. Jest bez wyrazu, pusta. Opuszcza mnie dale j, nie ma czasu na lito . Pod koniec czwartego zjazdu opadam z si. Prawa noga bezustann ie dygoce, nie mog tego opanowa. Bl doszed do zenitu; gorzej ju by nie moe. Czy ni zaczepiam o nieg, czy nie - boli tak samo. To dziwne, ale atwiej mi go teraz znie . Przestaem kurczy si z e strachu przed kolejnym szarpniciem kolana. Do jednostajnego blu mona si przyzwyczai. Za to z rkami niedobrze. Na kadym postoju na nowo je rozgrzewam, ale coraz mniej pomaga. W jeszcze gorszym stanie s rce Simona. Pada coraz mocniej. Jedna za drug schodz w d pyowe lawiny, groc zepchniciem w przepa podczas kopania stanowisk. Wiatr zacina w twarz, oblepiajc skr niegiem, wciskajc si w kad najdrobniejsz szpar ubrania. Sabn, jestem bliski zupenego wyczerpania. Z kadym kolejnym zjazdem ogarnia mnie coraz gbsza rezygnacja. Dawno przestaem rozumie sens tego wszystkiego. My l tylko, jak przetrwa kilka najbliszych chwil. Na stanowiskach Simon milczy z twarz zastyg w sztywnym grymasie. Zamknli my si w sobie, kady we wasnej desperackiej walce. Ja zmagam si z blem, Simon toczy nieustann bitw, aby zwie mnie te dziewiset metrw w d, na lodowiec. Ciekaw jestem, czy przychodzi mu do gowy, e te nasze stanowiska mog si w kadej chwili rozlecie. Mnie to ju obojtne, ale on przecie wie, e sam mgby bezpiecznie zej - gdyby tylko chcia. Ju mu mam dzikowa za to, co dla mnie robi, ale z miejsca si reflektuj. Podkre libym przecie, jak bardzo jestem od niego zaleny. Wygrzebuj w stoku pit jam-stanowisko. Niewiele zdoaem wykopa, bo pod warstw niegu odsoni si wodny ld. Stoj niepewnie na ledwo wbitych zbach lewego raka. Zaczyna mi dre ydka napita w tej niewygodnej, mczcej pozycji. Opada mnie strach, czy stopa zaraz spode mnie nie wyjedzie. To by przypiecztowao nasz los. Co gorsza, wysiek stania nieruchomo wywouje mdo ci i zawroty gowy. eby nie zemdle, potrzsam gow, przyciskam twarz do niegu - cholernie gupio byoby zabi si wa nie teraz, po tym wszystkim, co przeszli my. W ten ld da si przecie wbi rub! Potrzebowaem a tyle czasu, eby zrobi takie odkrycie? - to najlepiej wiadczy o tym, jak bardzo przemarzem. Zamie i lecce bez przerwy lawiny sprawiy, e najpierw skostniaem, a potem otpia mi rozum. W sennej apati i zamieraj my li; zmusi si do dziaania to sukces. Gdzie tam, w gbi mzgu, odzywa si alarmujcy sygna. Przypominam sobie opowie ci o ludziach, ktrzy zamarzali nawet o tym nie wiedzc, reagujc bezmy lnie, w coraz wolniejszym tempie. Przypinam si do ruby i

zaczynam energiczn gimnastyk. Poruszam caym ciaem - ile tylko si da - wymachuj rkami, rozcieram, potrzsam gow. Z wolna mnie to rozgrzewa, odrtwienie znika. Simon za uway rub wbit w pierwszy ld, jaki napotkali my na tym zboczu i patrzy na mnie pytajco. - Pod nami musi co by. Jaki stromy kawaek, taki sam jak tu - mwi. - Racja. - Zawisa ciaem na ptli, odchylajc si jak najdalej od ciany. - Niej robi si stromo, ale nie widz dlaczego. Wpatruj si w pustk pod nami, gdzie wiruj tumany nienego pyu. Wszdzie w powietrzu chmury niegu, moe to opad, a moe unosi go wiatr. Rezultat jest ten sam biae mleko dokoa. - To nie najlepszy pomys opuszcza mnie w ciemno - mwi. - Pod nami moe by skalny filar, lodowy uskok... Wszystko. - Wiem, ale nie pamitam, ebym tam widzia co wikszego, kiedy ogldali my cian z Seria Norte. A ty widziae ? -Te nie. Najwyej kilka skaek, nic wicej. Moe by po prostu zjecha, a jak wszystko bdzie w porzdku, pocigniesz par razy za lin. My l, e dam sobie rad ze zjazdem. - Nie mamy innego wyj cia. Dobra, dobij jeszcze jedn rub. Rura wchodzi gadko w twardy, wodny ld i Simon przekada przez ni podwjnie zoon lin. Tymczasem odwizuj j od uprzy, przypinajc si dla bezpieczestwa do drugiej ruby. Kiedy Simon zjedzie na d, zaoy stanowisko, po czym da mi sygna, e mog jecha. - Koce zostaw zwizane. Nie chc wyjecha z liny, gdybym po drodze zasab krzycz, gdy jest ju pode mn. Macha doni w odpowiedzi i znika w obokach nienego pyu. Zostaj sam. Usiuj nie my le o tym, e co moe mu si sta. Stoj spokojnie na jednej nodze, wpatrujc si w optaczy taniec niegu; sysz tylko szelest, z jakim patki osypuj si po kurtce. Od czasu do czasu targa mn podmuch wiatru. Co za nieludzkie miejsce! Przed oczami staje mi nagle widok z okna nienej jamy: skpany w socu szczyt Yerupaja - to byo rano! Boe, jak wspomnienie sprzed lat. Jeszcze dzi rano... Zej cie grani przez tamte szczeliny, pot em lodowy uskok. Cae ycie temu... Tyle si zmienio. Znowu dr z zimna, chd powoli rozpeza si po caym ciele. Powtarzam rozgrzewk; zabijanie rk, rozcieranie - energicznie wyganiam podstpnego intruza. Raptem liny zaczynaj spazmatycznie drga. Wyczuwam rk wyra ne szarpnicia. Zakadam pytk do zjazdu, wykrcam rub, na ktrej wisiaem i ostronie obciam lin, podejrzliwie obserwujc, czy druga ruba za chwil nie wyskoczy. Zwalniam lin w pytce i ruszam za Simonem. Po sze ciu metrach ciana pode mn ucieka w pion. Stopuj, patrz pod nogi. Pi metrw niej znowu wida nachylony stok, dalej tylko kbic si mas niegu. Zjedam wzdu ciany oklejonej plastrami lodu. Mijam skalne progi, poprzegradzane stromymi lodospadami. Raz i drugi uderzam bole nie nog o ska, lecz i tak duo atwiej znosi zjazd ni opuszczanie. Bardzo pomaga, e mog sam regulowa szybko . Pionowe odcinki przejedam cakiem bezbole nie, bo wtedy nietrudno utrzyma zranion nog z dala od ciany; udaje si to nawet obok lodospadw. Przez cay czas pilnie uwaam, by wykonywa kady ruch z jak najwiksz ostrono ci. Pochania mnie to cakowicie. Tok my li znienacka przerywa gos Simona, nieco niej widz jego u miechnit twarz. - Przed nami jeszcze jeden stromy kawaek. Dalej wida pole niene, wic ju niedaleko. Mwic to, wychyla si i chwyta mnie w pasie, przycigajc do siebie ruchem agodnym, niemal delikatnym. Wisz na linie, a on uwanie obraca moje ciao tak, bym wyldowa na niegu plecami do ciany. Wpina mnie do jednej ze rub na stanowisku - sam wiszc na drugiej - a moj zdrow nog ustawia na specjalnie wyrbanym w lodzie stopniu. Wyczuwam, e on przez cay czas dobrze wie, na jakie mnie naraa cierpienia, a przez t troskliwo jakby chcia powiedzie: Wszystko bdzie dobrze. Nie jestem skurwielem - po prostu tak trzeba . - Ju niedaleko. Po tym zje dzie jeszcze ze cztery opuszczania.

Wiem, e zgaduje. Chce mi doda otuchy, za co jestem mu naprawd wdziczny. Na omiatanym niegiem stanowisku przez krtk chwil okazujemy sobie serdeczno . Takie przyjacielskie gesty, troch jak z trzeciorzdnego filmu wojennego: Siedzimy w tym gwn ie razem chopcy, i razem z niego wyjdziemy. Ale jest to przecie autentyczne i nie do podwaenia w rd otaczajcej nas niepewno ci. U miecham si kadc mu do na ramieniu. Odpowiada u miechem, ktry nie jest w stanie ukry smutnej prawdy o naszej sytuacji. D a z siebie bardzo wiele. Spojrzenie ma przygaszone, a na cignitej mrozem twarzy maluje si napicie wszystkich tych godzin. Oczy pozostaj chodne, jest w nich troska i niepokj. Mimo uspokajajcych sw, realna jest dla niego tylko ponura niepewno . - Ze mn wszystko w porzdku - mwi. - Jakby mniej boli. A jak twoje rce? - le i coraz gorzej. - U miecha si, co we mnie trafia ukuciem winy. Teraz on ponosi koszty. Ja ju swoje zapaciem. - Zjad i przygotuj stanowisko. Zawisa na linie, odchyla si w ty i znika w szalejcym w irze nienego puchu. Niebawem i ja staj obok wielkiej dziury, ktr zdy wykopa. Nadal trwa opuszczanie z nie istniejcych stanowisk. Ciemno ci gstniej. Przekonuj si o tym ze zdziwieniem, nie mogc niczego odczyta na tarczy zegarka. Pod wietlam j - jest wp do smej. Godzin temu zapad zmrok, a ja nawet tego nie dostrzegem! Do ubijania siedzisk i my lenia wycznie o zjedaniu wiato nie jest potrzebne. Opuszczam si przez kolejny uskok, a od rodka nadal rozgrzewa mnie serdeczno tamtej chwili na stanowisku. Jad w d, powstrzymujc si, by nie chichota z podniecenia bezmy lnie, jak dziecko. Nie mog odpdzi my li, e jeste my ju na lodowcu, w przytulnej, nienej jamie. Tak samo marzy si o gorcym posiku i wygodnym ku pod koniec dugiego, zimnego dnia grskiej wdrwki. Odpdzam t natrtn wizj w obawie, by nie sprowokowa nieszcz cia. Nigdy nie dostajesz tego, czego chcesz - powtarzam sobie, le cz to nie pomaga. Zjedanie idzie atwiej i szybciej. Bl wci dokucza, ale ju tak bardzo nie absorbuje. My l tylko o tym, by znale si na dole. Rutyna opuszczania staje si powoli nasz drug natur, jakby my to wiczyli latami. Spywamy w d, nie widzc si nawzajem w rd zamieci. Optymizm narasta z kadym metrem, niczym toczca si niena kula. Podczas kolejnych spotka Simon jest coraz bardziej pewny siebie; u miecha si szeroko, oczy mu byszcz w wietle latarki. Odzyskali my kontrol nad sytuacj, znikn nastrj bezadnej ucieczki czy rozpaczliwej walki z przeciwno ciami. Nasz odwrt sta si systematyczny i uporzdkowany. Kul si pod uderzeniem wyjtkowo nabrzmiaej niegiem chmury i zapieram ze wszystkich si. Nie moe mnie zepchn. nieny py spywa w d, wciska si midzy ciao a stok. Jeden faszywy ruch, a masa puchu zsuwa si po nogach i znowu musz odgrzebywa dopiero co wykopane siedzisko. Nie zanosi si na popraw pogody, ale przynajmniej przestao si pogarsza. Z ciemno ci nade mn wyania si Simon. wiato jego latarki to przebija nien zawieruch. Wpatruj si w niego bez przerwy, dziki czemu snop wiata mojej latarki sprowadza go na d. Staje obok w momencie, gdy zwala si na nas kolejna

pywka. Obaj kulimy si i przywieramy do niegu. - Do diaba! Ta poprzednia prawie mnie zaatwia. - S coraz wiksze. Pewnie dlatego, e jeste my blisko podna. Im niej, tym wicej niegu si zbiera. - My laem, czy si nie rozwiza. Gdyby mnie znioso, nie cignbym ci za sob. Roze miaem si. Je liby on polecia, to nawet majc lin, niczego sam nie zwojuj. - Przecie prdzej czy p niej i tak bym polecia, wic to bez znaczenia. W ten sposb nie mu z si przejmowa... no i mog wszystko zwali na ciebie! Wcale si nie mieje. Chyba zdy zapomnie, e jestem ranny, a teraz mu o tym przypomniaem. Rozsiada si w dziurze i przygotowuje liny do dalszej akcji. - My l, e zostay nam najwyej dwa opuszczania. To jest sme. Plus dwa zjazdy: razem bdzie osiemset metrw, albo co koo tego. Z przeczy nie ma wicej ni tysic, wic to moe by nawet ostatni raz.

Skinem potakujco gow i zsuwam si w d, egnany pokrzepiajcym u miechem Simona. Jego posta od razu znika w rd zamieci. Poprzednio zauwayem, e kt nachylenia stoku powoli maleje. To dobry znak, widocznie zbliamy si do lodowca. Tymczasem, gd y tylko trac z oczu Simona znw robi si stromo. Jad szybciej i cz ciej zahaczam nog o nieg. Oszoomiony niewygod i blem, przestaj si przejmowa nachyleniem zbocza. Prbuj za wszelk cen utrzymywa nog z dala od ciany, walcz, w kocu ulegam torturze, przegrywam. Ciar na uprzy wci ro nie, zwiksza si take prdko opuszczania. Usiuj hamowa w niegu rkami - bezskutecznie. Okrcam si na linie i wpatruj w mrok nad sob. W wietle czowki migocz tylko patki niegu. Krzycz, eby zwolni - spadam jeszcze szybciej, serce dziko skacze mi w piersi. Nie panuje nad lin? Znw prbuj hamowa. Na nic. Wpadam w panik, usiuj my le trze wo: nie, nie straci kontroli; jad ostro, ale rwn chce dziaa szybciej... i tyle. Pewnie tak jest, ale mimo wszystko co mi si nie zgadz a. Zbocze! No, jasne! e te tego wcze niej nie zauwayem. Teraz jest znacznie stromiej, a to znaczy tylko jedno - kolejny prg. Wybucham szalonym wrzaskiem - czy Simon nie syszy? Rycz jak optany, na cae gardo, ale krzyk grz nie w chmurach niegu. Nie syszaby mnie nawet z odlego ci piciu metrw. Zgaduj, ile metrw liny zostao jeszcze do wza. Trzydzie ci? Pitna cie? Nie mam pojcia. Zanurzajc si w kipic, nien biel, trac poczucie czasu. Kade opuszczanie wydua si w punktowan torturami nieskoczono . Wtem chwyta mnie za gardo strach - przeczucie niebezpieczestwa. Zatrzyma si! Simon mnie nie dosyszy, wic musz sobie poradzi sam. Jeeli przestanie czu na linie ciar mego ciaa, zrozumie, e by po temu jaki wany powd. Mocno chwytam czekan i prbuj nim hamowa, przyciskajc piersi gowic. Dzib ryje w niegu, zbyt sypkim, by mu da oparcie. Wbijam w stok lewy but, ale tylko rozgarnia biay puch. Obie nogi wpadaj raptem w prni. Zdyem wrzasn i mignem przez krawd , apic si w przelocie ruchomego niegu. Szarpno mn - wywrcio na plecy; krcc si w kko na linie jad dalej. Sznur wrzyna si w warg lodowej przewieszki. W przewalajcej si o mnie ogromnej pywce przestaj cokolwiek widzie. Gdy py si rozwiewa, stwierdzam, e znieruchomiaem. To znaczy, e Simon zdoa wyhamowa gwatowny upadek. Nie rozumiem, jak to si stao, e zawisem swobodnie w powietrzu. Chwytam lin i podcigam si do pozycji siedzcej. Co prawda nadal mn obraca, lecz z kadym obrotem wolniej. Dwa metry od siebie widz cian lodu. Wirowanie ustaje, gdy jestem do niej zwrcony tyem - musz si obrci jeszcze raz, by j obejrze. Przestao dymi niegiem. wiec czowk do gry, wzdu liny. Pi metrw nad sob dostrzegam krawd , przez ktr wa nie przeleciaem. cian tworzy solidny, mocno przewieszony ld. Lina drgna, zesza jakie dwadzie cia centymetrw i znw zamara. Nastpna chmura pyu spywa z krawdzi przewieszki. Pochylam gow, osaniajc si przed resztkami lawiny, ktre zwiewa na mnie wiatr. Midzy rozstawionymi nogami widz jedynie grn cz ciany, reszta znika pod przewieszk. Wpatruj si uwanie, szacujc wysoko . Dokadnie pod sob widz chyba zasypan niegiem podstaw uskoku, obramowan ciemnym konturem szczeliny, ale gstwa nienych patkw przesania widok. Jeszcze raz patrz w gr na lodow warg. Nie ma najmniejszej szansy, by Simon mg mnie tdy wycign. Nawet przy dobrej asekuracji byoby to niezwykle trudne. Holowa w gr ciar, majc stanowisko na ubitym w lu nym niegu siedzisku - nie, to samobjstwo. Woam w ciemno nad gow - odpowied jest stumiona i niezrozumiaa. Nie wiem czy to Simon, czy echo mojego gosu. Czekam wiszc w milczeniu. Obejmuj lin ramieniem, by utrzyma ciao w pozycji pionowej. Za kadym spojrzeniem w czelu pod nogami wzdrygam si odruchowo. Powoli, z rosncym przeraeniem zaczynam ogarnia wa ciwy sens tego, na co patrz. Przecie zawisem cholernie wysoko nad szczelin; mam pod sob co najmniej trzydzie ci metrw pustki! W miar jak to do mnie dociera, odek kurczy si ze strachu. Wytam wzrok w nadziei, e si pomyliem. Ale skd! - nie ma adnej pomyki, gorzej - oceniem dystans zbyt agodnie. Przez chwil trwam w bezruchu, gorczkowo rozwaajc, w jaki sposb zmienia to nasz sytuacj. Obracam si w stron oddalonej o dwa metry ciany. Wycigam rk ile si da, jednak grot czekana nie siga lodu. Staram si do niego dohu ta, ale w efekcie krc si tylko bezradnie w kko. Bd musia wej jak najszybciej z powrotem po linie; ten fakt wbija mi

si klinem w my li. Simon nie ma przecie pojcia, dokd spadem. Mijane poprzednio uskoki, niezbyt wysokie, nie stwarzay problemw; dlaczego wic miaby przypuszcza, e tym razem jest inaczej. Bdzie mnie opuszcza, a wze liny zakleszczy si w pytce. A wtedy bd wci jeszcze cholernie daleko od podstawy ciany! Nawet gdybym si znalaz tu pr niej, wcale by mi to nie pomogo. Nie zdoam przej piciu metrw lodowej przewieszki o jednej nodze. Sigam do pasa uprzy po ptle prusika. Obie s na miejscu, lecz doni w apawicy nie potrafi uchwyci cienkich linek. Zdzieram zbami wierzchnie rkawice, sigam jeszcze raz. Jedn bior w zby, drug zakadam na przegub doni. Podczas tych manipulacji musiaem pu ci lin i od razu przewayo mnie do tyu. Wisz wygity w uk, majc gow i nogi poniej bioder, a plecak ciga mj tuw w d. Dopiero po duszej chwili z wysikiem chwytam lin doni i udaje mi si podcign do pozycji siedzcej. eby si utrzyma w pionie, obejmuj lin lewym ramieniem, a praw doni wyjmuj trzyman w zbach ptl. Prbuj owin lin cienkim repsznurem, ale palce mam zbyt sztywne i bez czucia. Jednak musz jako zawiza wze prusika i przesun go po linie jak najwyej, aby - gdy si zaci nie - mc na nim zawisn. Inaczej zachowanie pionowej pozycji ciaa bdzie wymaga ogromnego wysiku. Z pomoc zbw i prawej rki, udaje mi si owin wok liny pojedyncz ptl. Je li wze ma dziaa, trzeba to powtrzy co najmniej trzykrotnie. Zanim si w kocu udao, niemal pakaem w bezsilnej zo ci. Zabrao mi to prawie kwadrans. Uderzenia wiatru wprawiaj moje ciao w powolne wirowanie i bezustannie miotaj w twarz lawinki, ktre zalepiaj oczy. Wpinam karabinek w ptl prusika i mocuj go do uprzy. Podsuwam wze na linie najwyej jak mog sign i zawisam na nim. Objecha kilka centymetrw, po czym si zakleszczy. Mog odchyli si do tyu. Teraz ptla utrzymuje ciao w siedzcej pozycji. Trzeba jeszcze zaoy na linie drugi prusik; tym raz em mam na szcz cie wolne obie rce. Dopiero teraz, prbujc zdj ptl z przegubu, przekonuj si jak bezuyteczne stay si moje przemarznite donie. Mog jako tako porusza palcami prawej, lecz lewa, ktr nieruchomo obejmowaem lin, cakiem zesztywniaa. Uderzam o siebie domi - zginam palce - stukam, bij, wal znowu - nie ma blu, a zatem krenie nie wraca. Po pewnym czasie co jakby czuj, ale to o wiele za mao. Zdejmuj z przegubu ptl i przykadam do liny. Przy pierwszej prbie zawizania prusika linka zsuwa si, ale api j w ostatniej chwili, bo zahaczya po drodze o wze uprzy. Za drugim razem wymyka mi si z rki i cho j przytrzymuj przy ciskajc doni do prawego przedramienia, nie mog jej uchwyci palcami, gdy nie potrafi ich zacisn na cienkim sznurku. Kiedy usiuj podsun j wzdu rkawa, wymyka mi si ostatecznie. ledz wzrokiem lot ptli. No to koniec zudze - nie uda mi si wspi do gry po linie. Nawet z dwiema ptlami nie poszoby atwo, a teraz, majc przemarznite donie, nie mam adny h szans. Mog tylko gorzko kl. Przynajmniej nie musz si mczy utrzymywaniem siedzcej pozycji. Zawsze to jaka pociecha, cho i nic wicej. Lina sterczy w gr sztywno jak elazny prt. P metra na sob mam zaci nity wze prusika. Wypinam go z uprzy, przecigam pod pasami plecaka na piersi i spinam ostatnim, jaki mi pozosta, karabinkiem. Odchylam si w ty, eby sprawdzi rezultat. Bardzo dobrze. Teraz ptla i plecak utrzymuj mnie w pionie - sied z w prni wygodnie, jak w fotelu. Gdy jestem pewien, e nic lepszego w tej sytuacji nie wymy l, opadam na ptl zupenie bez si. W porywach wiatru krc si gupio na linie, a z kadym podmuchem robi mi si coraz chodniej. Ucisk pasw uprzy na biodrach i udach tamuje przepyw krwi, wic nogi zdyy ju zesztywnie. Przestao take bole kolano. Pozwalam rkom zwisa bezwadnie, czujc w rkawicach martwy ciar bezuytecznych doni. Nie warto ich rozgrzewa. Sytuacja bez wyj cia, mog tylko wisie. Sam na gr nie wejd, a Simon na pewno nie zdoa opu ci mnie na lodowiec. Zastanawiam si, jak dawno temu przeleciaem przez krawd przewieszki. Uznaj, e nie wicej ni p godziny. Najdalej za dwie bd martwy. Zimno ju si do mnie dobiera. W my lach czai si strach, ale blednie w miar, jak po ciele rozpeza si chd. Ciekawe doznanie: leniwie zastanawiam si, w jaki sposb on mnie wykoczy. Mam przynajmniej to szcz cie, e nie bdzie bolao. Bl mnie niszczy, dlatego teraz czuj tak ulg. Powyej pasa chd postpuje wolniej. Wyobraam sobie, jak bdzie si posuwa dalej,

wzdu y i ttnic, nieubaganie wpezajc w kady zakamarek. My l o nim jak o ywej istocie. O czym , co yje penetrujc moje ciao. Wiem, e to bzdura, ale tak to odbieram, wic chyba starczy, aby wierzy. Pewne, e nie mam zamiaru na ten temat spiera si z kimkolwiek; na tak my l omal nie wybucham miechem. Jestem miertelnie zmczony; saby, usypiam ze znuenia. Nigdy nie byem a tak wycieczony; straciem wadz w rkach, nogach... zmysy pozbawione ciaa. Osobliwe odczucie. Szarpno mn ostro, podskoczyem na linie. Odwracam si, by spojrze na cian zjedam w d. To znowu Simon. Potrzsam gow, prbujc otrzsn si z letargu. To si nam nie uda. Pewnie ryzykuje, e zdoa mnie gdzie opu ci, zanim wze zaklinuje pytk. W gbi ducha udz si, e tak bdzie, cho wiem, mam pewno , e to ponne rojenia. Nic z tego. Woam ostrzegawczo w mrok. Brak odpowiedzi. Nadal spokojnie sun w d. Spogldam pod nogi i widz bardzo wyra nie szczelin w lodzie. Nie potrafi ju dostrzec nad sob krawdzi przewieszki. Lina biegnie w gr, znikajc w chmurze nienych patkw. Sa pnicie, drugie... nieruchomiej. Mino p godziny. Przestaem nawoywa. Jeste my obaj w tym samym pooeniu, nie moemy zrobi adnego ruchu. On, albo w kocu umrze na swoim siedzisku, albo z niego wyjedzie cignity moim ciarem. Ciekawe, czy zd skona, zanim tak si stanie. A nastpi to w momencie, gdy straci przytomno , moe nawet wcze niej ode mnie. Wiszc pod przewieszk, nie jestem naraony na najgorsze lawiny. Jemu jest jeszcze zimniej ni mn ie. Kad my l o mierci, mojej czy Simona, przyjmuj rzeczowo, bez emocji. To fakt. Jestem zbyt zmczony, eby si tym przejmowa. Gdybym si jej ba, moe walczybym ostrzej; nie, to nie jest adne tumaczenie. Byem przeraony zakadajc prusik i nic z tego nie wyszo. Toni Kurz, umierajc na Eigerze, walczy do koca - ani na chwil si nie poddawa a nagle zawisn na linie martwy. Ratownicy patrzyli na jego mier. Dziwne troch, e bdc w podobnej sytuacji, wcale si tym nie przejmuj... Moe z powodu zimna? To nie potrwa dugo. Nie przeyj do rana... Tak czy owak, nie zobacz ju soca. Mam nadziej, e Simon nie zginie, ciko mi o tym my le... Nie powinien umiera przeze mnie... Poderwaem si. Jaowe, bezadne rozmy lania zastpuje lepa w cieko na to, co si stao. - Na ostanim, kurwa, opuszczaniu, po tym caym blu. GWNO! TY PIERDOLONE SKURWIELSTWO! Usta furiacki wrzask, przeklestwa wsiky w nieg i wiatr. Idiotyczne wymy lania do nikogo nie adresowane, potok gorzkiego alu i poczucia krzywdy, Sowa rwnie pozbawione sensu jak wycie wiatru wokoo. Wzbiera we mnie gniew; rozgrzewa od rodka , wstrzsa, usuwa chd, wylewa si tyrad wulgarno ci, frustracji i ez. Ualam si nad sob; przeklinam samego siebie. Wszystko spado na mnie. To moje kolano byo rozwalone. To ja wleciaem pod okap i ja teraz zdycham, a Simon ze mn. Lina drgna. Objedam, hu tany jak na gumce, kilkana cie centymetrw. I jeszcze raz. Czyby przeoy wze? Znw troch zjechaem. Stop. Chyba wiem, co si dzieje. Simon obsuwa si w d. cigam go wasnym ciarem. Wisz, spokojnie czekajc na to, co si zaraz stanie. Ju za moment... W kadej chwili...

Joe u miechn si, gdy zwolniem lin, pozwalajc mu ze lizn si w d. Nieszczeglny to by u miech, raczej wykrzywiony blem grymas. Spuszczaem go szybko nie zwaajc na krzyki. Wkrtce by poza zasigiem wiata latarki, a kiedy nad gow przeleciaa mi kolejna lawinka, przestaem widzie take lin. Jedyny znak jego istnienia to wiszcy m i na biodrach ciar. Opuszczaem go w rwnym tempie. atwo posugiwa si pytk asekuracyjn -nawet gdy w palcach brak czucia. Naprawd le z nimi, wiedziaem o tym, od kiedy opu cili my przecz. Joe ma wspinanie za sob, to jasne; teraz ja zaczynaem si ba o swoje rce. Nie dao si przewidzie, jak gro ny okae si ich stan. Obejrzaem palce w wietle czowki, ale nie potrafiem oceni, na ile gboko s odmroone. Cztery palce i kciuk poczerniay, nie

wiadomo, czy nie bdzie tak samo z innymi. Usyszaem z dou sabe woanie i lin lekko szarpno. Byo mi go al. Przez cay czas sprawiaem mu bl. Dziwne, e tak niewielkie robio to na mnie wraenie. A przecie nie mona mu nie wspczu. Teraz atwiej. Idzie nam tak szybko i sprawnie. Rozpieraa mnie duma: kontrolowali my desperack przecie sytuacj. To wspaniae. Opuszczanie nie okazao si tak trudne, jak si obawiaem. On naprawd wzi si w gar . Jako potrafi nad wszystkim panowa! Nie prosiem go, eby kopa siedziska - sam na to wpad. Ciekawe, czy mnie by to przyszo do gowy? Moe. Znowu grabiay mi rce. Tu przed wzem zawsze byo gorzej, sztywniay jak szpony. Lina sza gadko. Przezornie nie dopuszczaem, aby si pltaa. Nie do pomy lenia byoby utrzymywa ciar Joe jedn rk, a drug rozsupywa oblodzon i poskrcan lin. Ciar, ktry czuem na uprzy, wzrs. Pewnie znw zrobio si stromiej. Do wza zostao jeszcze dwadzie cia par metrw. Zaczem szybciej wypuszcza lin. Wiedziaem, e jest to dla niego bardziej bolesne. Kiedy jeszcze byo jasno, widziaem, jak si mczy. Ale nie mogo by inaczej, musieli my si std wydosta. Z ciemno ci nadlecia nastpny, niewyra ny okrzyk. Spyna na mnie nowa kaskada niegu. Gbiej wbiem si w siedzisko, czujc jak nieg osiada. Siedziska wytrzymyway cae opuszczanie, ale pod koniec nie duo im brakowao, b y si rozsypa. Nagle szarpno mn mocno do przodu, prawie wyrywajc z miejsca. Rzuciem si caym ciaem w ty i zaparem sztywno nogami. O kurwa! Joe polecia! Wyhamowaem powoli lin w pytce, unikajc wstrzsu, ktrym si koczy twarde blokowanie. cigao mnie wci z t sam si. Uprz wrzynaa mi si w biodra, a napita lina grozia porwaniem w czelu wraz z siedziskiem. P godziny p niej zaczem znowu wypuszcza lin. Pewnie tam, gdzie polecia, nie mia jak jej odciy. Nogi zupenie mi cierpy, bo ucisk na biodrach utrudnia krenie krw Prbowaem wymy li co innego ni dalsze opuszczanie, ale nic nie przychodzio mi do gowy. Najlejsze nawet drenie liny nie wskazywao, by Joe usiowa wspi si z powrotem do mnie, by prbowa cokolwiek robi. O wcigniciu go do gry nie byo mowy. Ubity nieg, na ym siedziaem, stopniowo si osuwa. Jeszcze chwila i nie bd zdolny duej utrzymywa napitej liny! Nie pamitaem, eby bardziej strome odcinki ciany przekraczay pitna cie metrw wysoko ci. Jeszcze kawaek i uda mu si przecie jako przyasekurowa i wreszcie zluzowa lin. Inaczej by nie mogo. Lecz ona nadal suna w d i nie czuem, by obcienie malao. Cigle na niej wisia caym ciarem. C tam byo, do cholery, pode mn? Spojrzaem na lu ny odcinek liny przed pytk asekuracyjn. Do wza byo ze sze metrw. Go no zaklem, jakby popdzajc Joe. Nieche wreszcie na czym stanie! Gdy zostao tylko trzy metry, przestaem wypuszcza lin. Bya wci tak samo napita. Przez cay czas zapieraem si stopami. Prbowaem co robi, eby siedzisko nie rozpado si zupenie, ale nic z tego nie wychodzio. Przebieg mnie dreszcz strachu. Z gry

znw posypa si nieny puch, zawirowa wok mnie. Z kad chwil ubywao pode mn niegu i osuwaem si w d. Spychay mnie te pywki, wciskajc si w miejsce za plecami. O Jezu! Jad! W nastpnej chwili, rwnie nagle, znieruchomiaem. Ucieko mi przez pytk dalsze ptora metra. My laem rozpaczliwie, co robi. Czy zdoam utrzyma lin jedn rk, a drug przeoy pytk za wze? Spojrzaem na do, ktr zdjem z liny: okazao si, e ni potrafi zacisn pi ci. Pomy laem, e zablokuj lin, owijajc j wok uda i wtedy wypn pytk z uprzy, lecz to by gupi pomys. Gdybym zwolni lin, niczym nie hamowane czterdzie ci metrw poleciaoby swobodnie, wyrywajc mnie ze stanowiska. Nie utrzymabym jego ciaru samymi rkami. Joe zjecha przez krawd uskoku ju prawie godzin temu. Byem przemarznity i blokowaem lin coraz sabiej. Powoli wpezaa w pytk, w kocu wze przycisn mi praw do. Ani go tak trzyma, ani pu ci. Wszystko inne wok przestao istnie. Zapomniaem i o pywkach, i o niegu, i o zimnie. cigao mnie w d. nieg, na ktrym siedziaem kruszy si, stopniowo traciem oparcie. Dopiero wbicie gboko stp osadzio mnie w miejscu. Do cholery, przecie musz co zrobi! N! Pomys zjawi si bez uprzedzenia. N - to jasne. Dalej, szybko, no! N miaem w plecaku. Wieki trwao nim uwolniem rk, by cign z ramienia pasek, a potem powtrzy ten sam ruch drug rk. Napiem lin na udzie i z caej siy

zacisnem pytk praw rk. Kiedy szarpaem si z klamrami, czuem jak nieg z wolna ustpuje pod moim ciarem. Zaczynaa ogarnia mnie panika. Szukaem noa, rozpaczliwie gmerajc wewntrz plecaka. Wreszcie natrafiem na co gadkiego. Podczas wyjmowania ze rodka omal nie upu ciem liskiej, plastikowej rczki. Ostronie pooyem n i zdarem zb yzj ju podjem. Nie byo wyboru. Gdy otwieraem n zbami, wargi przylepiy si do metalowego ostrza. Ju miaem przeci sznur, gdy nagle zamarem. Reszta liny! Trzeba odsun lu ne zwoje lece tu przy nodze! Gdyby si wok niej zapltay, cignoby mnie w d. Starannie odsunem je na bok, z dala od pytki Stichta. Pochyliem si do przodu i przyoyem n do liny. Nawet nie trzeba byo go naciska. Naprona ya strzelia przy zetkniciu z ostrzem, a ja, nie cigany ju duej w d, poleciaem na plecy. Cay si trzsem. Oparty plecami o nieg, usiowaem wyrwna oddech. W skroniach wali mi oszalay mot. Potok niegu zaszu ci tu obok. Nie reagowaem, mimo i spywa mi po twarzy i piersi, wciskajc si pod rozsunity zamek i sigajc coraz niej. Nieprzerwany strumie przelewa si nade mn ku doowi, ponad przecit lin, w stron Joe. My laem tylko o jednym - udao si, yj. Od chwili, gdy przeciem lin, pytanie gdzie by teraz Joe i czy jeszcze y, ju mnie nie dotyczyo. Nie ciy mi wicej. Dokoa miaem wiatr i lawiny. Usiadem w normalnej pozycji i lu ny zwj sznura upad na nieg. Z pytki sterczaa wystrzpiona kocwka - jego ju nie byo. Czy ja go naprawd zabiem? Nie chciaem o tym my le, ale co w rodku powtarzao, e tak. Ogarno mnie odrtwienie, siedziaem otpiay z zimna. Ponuro gapiem si na wirujcy nieg, jakby zdziwiony tym, co si stao. Nie czuem winy, ani nawet smutku. wiato czowki wtapiao si w padajcy nieg i pustka wok zaczynaa by straszna. Kusio mnie, by go zawoa, ale krzyk uwiz mi w gardle. Zreszt po co? Wiedziaem przecie, e nie usyszy. Wiatr przenika mnie na wskro . Trzsem si. Zimno pezo mi od dou po plecach. Z ciemno ci zsuna si na mnie kolejna pywka. Tkwiem samotny i bliski zamarznicia w cianie omiatanej nieyc i lawinkami. Nie miaem wyboru: trzeba zapomnie o Joe, nie my le o nim a do rana. Wstaem i obrciem si twarz do ciany. Siedzisko, z ktrego asekurowaem, przysypay pywki. Zaczem kopa i wkrtce niemal cay leaem w jamie, wystaway mi tylko nogi. Grzebaem machinalnie, a w gowie roiy mi si bolesne argumenty i retoryczn e pytania. Odpoczywajc nieruchomo, my laem o czekajcej mnie nocy. Znowu zaczynaem kopa. Coraz zapadaem w sobie, by po chwili wyrwa si obsesyjnym my lom i dalej kopa, po czym na nowo zastygaem w bezruchu. Upyno duo czasu, nim skoczyem jam. Noc bya jak koszmar. Niepojty chd i obco . Rozwaaem to, co si stao, jakbym w ogle nie bra w tym udziau. Chwilami zastanawiaem si, czy Joe zdoa si uratowa. Nie miaem pojcia, jak wyglda ciana pode mn. Z ca pewno ci byli my blisko jej podstawy, wi a byo wykluczy, e udao mu si przey upadek na lodowiec. Moe te wykopa sobie jam? Nie bardzo w to wierzyem. Ogarniao mnie raczej natrtne, nie dajce si zby przekonanie o jego mierci. Lub umieraniu w tym momencie. Wydao mi si, e w pyowych lawinkach oddzielajcych moj jam od nocnej ciemno ci kryje si co zowieszczego. Wlazem do piwora i zasoniem plecakiem wlot jamy. Przez warstw niegu, nie docierao do wntrza wycie wiatru ani szum lawin; leaem pogrony w ciszy i ciemno ci. Prbowaem spa, ale si nie dao - bezustannie drczyy mnie wirujce w bdnym kole obsesyjne my li. eby si troch uspokoi, usiowaem na zimno my le o tym, co si dziao wcze niej i co zrobiem. Po chwili przestaem, nie mogc - oprcz rozwaania wci na nowo nagich faktw - spojrze na spraw na tyle szeroko, by wycign jakie wnioski. Czuem potrzeb podwaenia sensu swego czynu, samooskarenia. I wykazania, e si myl. Rezultat by jeszcze gorszy, ni tamte krce w kko my li, ktre zmusiy mnie do roztrzsania sytuacji. Stwierdziem, e jestem z siebie zadowolony. Tak naprawd, cieszye m si z tego, e miaem do siy, by przeci lin. W tamtym momencie nie zostao mi ju nic innego do zrobienia. Przecinajc, uczyniem susznie. Do diaba! To nie jest byle co! Il u by si wykoczyo, nim podjliby tak decyzj! A ja yj, poniewa w kadej sekundzie panowaem nad sob i nad sytuacj. Wszystko przebiegao w spokoju. Starannie sprawdziem nawet to, czy spltana lina nie cignie mnie w d. I dlatego teraz czuem w gowie taki

przeklty koowrt! Powinienem mie poczucie winy. A tu nic. Zrobiem, co trzeba. No tak, ale Joe... W kocu usnem. Przez kilka godzin wielokrotnie zasypiaem, i znw si budziem. Odgrodzony cian niegu od wichru i zamieci, bezadnie grzebaem w my lach; grzzem w nich, mj umys nie godzi si na sen; tonem, by moe zbyt nabuzowany wysikiem, strachem i przeczuciami, aby mc spa. Monotonna litania my li: Joe nie yje, wiem, e nie

yje. Wkrtce nie my laem ju o nim jako o czowieku, lecz jak o brzemieniu, ktre raptem przestao mi ciy na biodrach, i to tak gwatownie, e wci niezupenie to pojmowaem. Duca si noc wcigaa mnie w chaos nie wiadomo ci, powoli wymazujc Joe z pamici. Jego miejsce zajo pragnienie - coraz bardziej chciao mi si pi; budzc si, za kadym razem o niczym innym nie my laem. Jzyk - suchy i spuchnity - przysech mi do podniebienia. Chobym wpakowa do ust nie wiem ile niegu, nie mogem ugasi pragnienia. Od ostatniego picia upyna prawie caa doba. W tym czasie, aby zapobiec wywoanemu przez wysoko odwodnieniu, powinienem by wypi co najmniej ptora litra pynu. Do szau doprowadza mnie wyczuwalny wok w niegu zapach wody. Wycieczony, przysypiaem w tp odrtwieniu, co chwila budzc si raptownie drczony pragnieniem. Na zewntrz stopniowo robio si jasno. Zaczem dostrzega ociosan czekanem powierzchni cian. Pocztek nowego dnia - musiaem powzi decyzj, co dalej robi. Wiedziaem, e mi si nie uda. Nie miao prawa si uda. Wszystko to przemy laem. Taki wa nie mia by mj los. Po nocnych lkach nie zostao ladu, ju si nie baem. Sprbuj. Wiedziaem, e zgin, ale nie zamierzaem pasowa. Zostaa mi jeszcze ta odrobina godno ci. Zrobi, co w mojej mocy. To pewnie nie wystarczy, ale sprbuj. Ubieraem si starannie, z celebrowanym namaszczeniem, jak ksidz przed msz. Wobec przekonania, e to ostatni dzie mego ycia, nie byo sensu si spieszy. Z zapaem skazaca, przygowywaem si na przyjcie dnia. Zupenie jakbym bra udzia w odwiecznym rytuale. Zaplanowano go duo wcze niej, a narodzi si w trakcie nocnych rozmy la. Zapiem ostatni pasek rakw i przez kilka cichych chwil wpatrywaem si w okryte rkawicami donie. Systematycznie wykonywane czynno ci przywrciy mi rwnowag. Lki znikny, ogarn mnie spokj. Opanowanie i brak emocji. Noc mnie oczy cia, uwolnia od winy i blu. wiato dnia rozproszyo samotno , odczuwan od momentu przecicia liny. Zelao pragnienie. Nie mogem by lepiej przygotowany. Czekanem rozwaliem sklepienie jamy i wyszedem w o lepiajcy blask pogodnego dnia. adnych lawin ani wiatru. Na milczcych wokoo grach ld l ni idealn biel. Lodowiec pode mn opada agodnie na zachd ku czarnym morenom nad obozowiskiem. Czuem si obserwowany. Z pkola szczytw i grani co na mnie patrzyo i czekao. Miaem umrze. Wiedziaem o tym. One te wiedziay. Zostawiem za sob resztki jamy i zaczem schodzi. 7 Cienie na lodzie Zwisam bezwadnie, ledwie zdolny unie opadajc gow. Ciao ogarnia kamienne znuenie. Wci wierz, e ta wieczno na linie niebawem si skoczy. Mam dosy mki, niech ju wreszcie bdzie po wszystkim. Zjechaem kilka centymetrw. Jak dugo jeszcze wytrzymasz, Simon? Kiedy do mnie doczysz? Ju niedugo. Czuj kade drgnicie liny; napita jak struna przekazuje mi informacje niczym telefon. Wic tutaj bdzie koniec. Szkoda! Mam nadziej, e kto nas znajdzie i potwierdzi, e przeszli my zachodni cian. Nie chciabym znikn bez ladu. Wtedy nikt si nie dowie, e jednak j zrobili my. Wiatr agodnie mn obraca. Spogldam w d na szczelin. Dokadnie pode mn czeka. Ogromna i szeroka: co najmniej sze metrw. Wisz jakie pitna cie metrw nad ni; szpara cignie si wzdu caego uskoku. W tym miejscu nakrywa j nieny dach, lecz z prawej strony zieje czarna otcha. Nie ma dna - pomy laem gupio. Przecie to bez sensu, one nigdy nie s bezdenne. Ciekawe, jak gboko wpadn? A na dno, w wod na dnie? Boe! Byle nie to. Jeszcze jedno szarpnicie. Nad gow lina piuje krawd przewieszki, wyamujc kawaki kruchego lodu. Zerkam w gr: napity sznur ginie w mroku. Mrz dawno mnie pokona. W ogle nie czuj rk ani ng. Teraz wszystko dzieje si wolniej i spokojniej. My lenie rodzi tylko jaowe pytania niewarte odpowiedzi. Pogodziem si z tym, e umieram.

Nie moe by inaczej. Ju mnie to nie przeraa. Otpiaem z zimna i nie czuj adnego blu; przestaem odczuwa cokolwiek, chciabym tylko zasn i niech si dzieje co chce. Zasn bez snw. Wokoo koszmar... Senno skleja powieki. Przyzywa czarna dziura - tam nie bdzie blu, czas przestanie pyn... jak mier. Czowka zgasa, pewnie mrz zaatwi baterie. Nad sob, w czarnej szczelinie widz gwiazdy. Gwiazdy, czy urojone w gowie byski? Ju nie pada. Jak mio zobaczy gwiazdy. Ciesz si, e znw mog na nie patrze. Wrciy niczym starzy przyjaciele. Wydaj si bardzo odlege; s dalej ni kiedykolwiek. Byszcz jasno: mona by pomy le, e to zawieszone wysoko, unoszce si w powietrzu klejnoty. Niektre s w ruchu i mrugaj; zapalaj si i gasn: bysk - ciemno, bysk - ciemno... Z gry sypi si na mnie jasne iskier Zgasy? - Co - Lina - wic ju - nieg - och, NIEEE ! ! Brak tchu. Mdo ci. Nic. Boli w piersiach... co uciska, dusi, mdli. Powietrza... Pust ka. Co to za huk? Fale bij o kamienie na play, jak dobrze... Mona zamkn oczy, znikaj szare cienie. Powietrza!... pu ci skurcz, wreszcie gboki oddech. W gowie przestaje hucze. Jak ie zimne powietrze... Ja yj! Gwiazdy zgasy - stao si to, na co tak czekaem. Lina jak ywa uderzya mnie w twarz i runem cicho w d, w bezkresn nico , jak w sen o spadaniu. Leciaem szybko, szybciej ni my l; od tego pdu skrcao w odku. Spadaem, obserwujc jednocze nie swj lot gdzie z wysoka. Niczego nie czuem, adnych obaw, my li - nic. Wic to tak!... Potem miadcy cios w plecy, sen znika, wpadam w nieg, nic mnie nie hamuje, o lepiajcy bysk przeraenia... To bya szczelina - wrzask - znw przyspieszam, bezlitosn a prdko - lec coraz szybciej - krzyk zamiera nade mn echem... Biae ognie w oczach, gdy z

impetem wpadam w bezruch. Seria byskw, sysz jak powietrze uchodzi z ciaa, cho tego nie czuj. Sypie si na mnie nieg, szelest z oddali, mikkie pacnicia - jakby nie w mo je ciao. Pulsowanie w gowie - zanika - coraz rzadsze byski. Wstrzs by potny, le otpiay, nie wiem jak dugo, ledwie ogarniajc, co si wydarzyo. Czas stan w miejscu, unosz si w powietrzu, jak we nie, nieruchomo, bezciele nie... Nie ruszam si, usta mam otwarte, oczy wpatrzone w mrok... Moe s zamknite? Rejestruj kade odczucie, drgnienie ciaa, nie robi nic. Noga! Ogie blu trawi nog, siga coraz wyej. Jest podwinita, le na niej. Puchnie ognista kula, a to znaczy, e ja yj! Oczywi cie. Do diaba! Trupa nie mogoby bole. I to a tak! Zaczynam si mia: - ywy, ja pierdol! - znw wybucham uszcz liwionym chichotem. miej si mimo palcego blu, zanosz si od miechu, czujc ciekajce po policzkach zy. Nie mog zrozumie, co mnie tak cholernie bawi, ale nadal rado nie recho cz. Go no pacz i miej si na przemian, a mija skurcz wntrzno ci - co , co w nich tkwio i miao si we mnie, naraz zapada si i znika. Nagle powaniej. Wraca ucisk w piersiach, znw jestem spity. Na czym si zatrzymaem? Nic nie widz. Le na boku, dziwacznie skurczony. Ostronie wysuwam rk, namacaem co twardego. Ld! To ciana szczeliny. Szukam dalej, raptem rka opada w prni. Tu obok jest przepa . Tumi w sobie ch ucieczki, byle dalej od czelu ci. nieny stok, ktry wyczuwam nogami stromo opada. Wobec tego jestem na pce albo nienym mostku. Na razie si nie obsuwam, ale nie wiem, z ktrej strony jest bezpiecznie. Le, z twarz w nie gu, usiujc uporzdkowa my li i uoy jaki plan dziaania. Co powinienem teraz zrobi? Najlepiej nic nie rb. Wa nie tak... nie ruszaj si... Auu! Nie mog si powstrzyma. Bl rozsadza kolano, domaga si zmiany pozycji. Musz uwolni nog. Jeden ruch i zaczynam zjeda. Kady misie mego ciaa przywiera do niegu - NIE RUSZAJ SI. Sun wolniej, nieruchomiej. Wreszcie mog odetchn - trwao to troch za dugo. Znw dotykam rk twardej ciany. Sigam do uprzy. Macajc na o lep odnajduj napit link i podnosz zwisajcy motek. Powinienem wbi w ld rub tak, by samemu nie spa z

pki, przecie ledwo si trzymam. Znacznie to trudniejsze ni my laem. Najpierw trzeba odpi rub - jedyn jaka mi pozostaa - z ptli uprzy. Obracam si twarz do ciany. Oczy przywyky ju do ciemno ci, a poza tym blask ksiyca przenika przez wybit upadkiem dziur w dachu. Wystarczy tego,

by dostrzec, e po obu stronach zionie pustka. W mroku szarzej lodowe ciany, tonc niej w gstej czerni, dokd nie siga ksiycowa po wiata. Zaczynam stuka motkiem w rub, prbujc zapomnie o otchani, ktra niemal dotyka mojej rki. Odgos uderze powraca echem. Wzdrygam si; przestrze pode mn kryje nieznan groz. Wbijam rub, za kadym uderzeniem ze lizgujc si w bok. Kiedy jej ucho dotyka lodu wpinam szybko karabinek, na gwat szukajc u pasa liny. Strach skrca mi wntrzno ci. Na wp siadam blisko ciany, zwrcony twarz ku przepa ci po lewej. Nogi wci mi zjedaj, co chwila musz si podciga. Boj si pu ci rub na duej ni kilka sekund, a dla moich sztywnych palcw to o wiele za krtko, by zawiza wze. Gorczkowo usiuj zrobi kluczk i kln w ciekle, gdy raz za razem nic z tego nie wychodzi. W ciemno ci nie widz liny; kiedy indziej nie byoby problemu - potrafi zawiza na o lep kady wze - ale teraz przeszkadzaj mi odmroone rce. Nie potrafi chwyci liny na tyle mocno, eby j przewlec przez ptl. Sze kolejnych prb na nic. Chce mi si paka. Lina wymyka si z rk. Sigajc, znowu zjedam, tym razem przed siebie - rzucam si w ty, obmacuj cian... gdzie ta ruba?!... Rkawica lizga si po lodzie, obsunem si... Rozpaczliwie drapi ld, usiuj chwyci co palcami przez apawic... Raptem wal doni w oczko ruby, zaciskam palce przestaj zjeda. Zastygam nieruchomo, gapic si w czer bez dna. Jeszcze kilka nieudanych prb, wreszcie czuj, e chyba co zawizaem. Podnosz lin do oczu; w sabej po wiacie, ktra sczy si z otworu w stropie widz nieforemn bry wza, a nad ni sterczy kluczka, o ktr tak dugo walczyem. Chichocz z podniecenia. Przekadam ptl przez karabinek wpity w rub, wykrcajc twarz w watym grymasie samozadowolenia. Czarna studnia ju mi nie zagraa. Komfort napitej liny pozwala odetchn. Przez dziur w dachu widz blask ksiyca na niebie penym migoczcych gwiazd. Ustaj kurcze odka, opada napicie. Po raz pierwszy od wielu godzin prbuj pozbiera my li. Tkwi w szczelinie, nie gbiej ni... pitna cie metrw. Jest zakryta. Rano bd mg std wyj , je li poczekam, a Simon... - SIMON!? Wymawiam jego imi go no, ze zdumieniem, a d wik dudni echem odbitym od cian. Nie przyszo mi do gowy, e on mg zgin. My l o tym, co si wydarzyo i uderza mnie ta potworna moliwo . Martwy? Nie mog sobie tego wyobrazi, nie teraz... skoro ja ocalaem. Przenika mnie mro na cisza szczeliny; atmosfera grobowca - nieludzki, o bojtny chd miejsca umarych. Nigdy tu jeszcze nikogo nie byo. Simon nieywy? Niemoliwe! Przecie bym go usysza, zobaczy, jak leci przez okap. Musiaby si pokaza na linie, albo spa tu, obok mnie. Znw parsknem miechem. Maniakalny chichot uderza we mnie zwielokrotnionym, amicym si echem. W kocu sam nie wiem, czy to miech czy kanie. Znieksztacony haas, ktry wraca z ciemno ci nie ma w sobie nic ludzkiego, gdaczce echa wibruj wokoo, unosz si w gr. Jeszcze raz chichocz... sucham... znw si zanosz. Na chwil zapominam o Simonie, szczelinie, a nawet o nodze. Siedz skulony pod lodowym murem i rechocz, dygoczc z zimna. Jaka cz mego ja to wszystko rozumie; sysz wewntrz chodny, rozsdnie brzmicy gos, ktry mwi, e to skutek przemarznicia i wstrzsu. Tymczasem reszta mnie spokojnie ze lizguje si w obd, a ten agodny gos tumaczy, co si dzieje. Czuj, e si rozdwajam: jedna cz pka ze miechu, a druga obserwuje - obiektywnie i beznamitnie. W pewnej chwili stwierdzam, e znw jestem sob, cay i niepodzielny. Wstrzs min, a gwatowne dygotanie troch mnie nawet rozgrzao. Wiem, e mam gdzie zapasow bateri. Gmeram w gbi plecaka, znajduj, zakadam do czowki. Skaczca, jasna smuga przebija mrok, ukazujc w chybotliwym tacu lodowe ciany, uciekajce w gbi nieosigaln dla promienia latarki. Ld odpowiada migotaniem zielonych, srebrnych i bkitnych byskw. Odamki wmarznitych we kamieni znacz ciany w regularnych odstpach. O wietlone, poyskuj mokro jak muszelki na piasku. Przeykam nerwowo lin. wiato siga trzydzie ci metrw w gb szczeliny. Ma ona ze

sze metrw szeroko ci, a ciany s dokadnie rwnolege. Mog tylko zgadywa, jak otcha kryje ciemno poniej. Przeciwlega ciana wznosi si rumowiskiem potrzaskanych blokw lodu, kilkana cie metrw wyej tworzc hakowate sklepienie. Po prawej mam stromy stok, ktry urywa si na krawdzi czerni. Zafascynowany, wpatruj si w przestrze nie rozja ion promieniem latarki. atwo si domy li, co jest pod spodem. Ogarnia mnie przeraenie. Czuj si schwytany w puapk, w panice omiatam wzrokiem ciany, szukajc jakiej moliwo ci wyj cia. Nie ma adnej. wiato przesuwa si po jednolicie gadkim, litym lodzie, aby znikn w czarnej gardzieli. Szczelin po prawej nakrywa dach, ktry po drugiej stronie opada chaosem lodowych blokw, zasaniajcych widok na otwart cz krewasy. Jestem uwiziony w ogromnej, lodowo- nienej grocie. Jedyn oznak, e istnieje inny wiat jest maa, czarna dziura nad gow, wypeniona gwiazdami. Je li nie zdoam wspi si na lodowe rumowisko, pozostanie on dla mnie rwnie niedostpny, jak i one. Gasz wiato, by oszczdzi bateri. Trudniej mi teraz spokojnie znosi ciemno . Wiedza o tym, gdzie si znalazem niewiele pomaga. Jestem sam. Milczca pustka, rozgwiedony strzpek nieba wysoko nad gow... Wszystko zdaje si drwi z moich nadziei na ocalenie. Mog liczy tylko na Simona. Jedynie on moe mnie uratowa. Lecz je li yje, pewnie sdzi, e ja zginem. Woam go, wrzeszcz na cae gardo. Uderza we mnie fala echa, stopniowo niknc w gbinach. aden d wik nie przebije cian z lodu i niegu, a szczelin zamyka dach. Przed upadkiem wisiaem co najmniej pitna cie metrw nad nim. Simon zobaczy na prawo pod przewieszk wielk szczelin. Od razu bdzie wiedzia, e si w niej zabiem. Nie mona przecie ocale, spadajc z takiej wysoko ci. To wa nie pomy li. Oczywi cie. Na jego miejscu uwaabym tak samo. Zobaczy czarn czelu i to go upewni, e zginem. C za niesychana ironia losu: zlecie trzydzie ci metrw i przey bez szwanku. Gorzko przeklinam, lecz echa pynce z ciemno ci przedrze niaj ten prny gest. Znw bluzgam, wymy lam bez przerwy, w grocie huczy od przeklestw. Wywrzaskuj z siebie ca zo i frustracj, a zasycha mi w gardle i nie mog wydoby gosu. Uspokoiwszy si, prbuj my le o tym, co mnie czeka. Je li Simon zajrzy do szczeliny - zobaczy mnie. Mgby nawet dosysze. Moe ju usysza? Nie odejdzie, zanim si nie upewni. A skd wiesz, e on jeszcze yje? Czy spad razem z tob? Sprawd ... pocignij za lin! Szarpnem - lina schodzi bez oporu. Zapalam czowk, widz, e sznur zwisa swobodnie ukiem z dziury w sklepieniu. Szarpi drugi raz, sypi si na mnie paty niegu. Cign rwno, coraz bardziej podekscytowany. Oto szansa ratunku. Czekam, kiedy lina zacznie stawia opr. Chc, by zacza stawia opr. Wci idzie lekko. Czybym naprawd chcia, by lin unieruchomi ciar ciaa Simona? W tym momencie odkryem sposb wydostania si z puapki, a to moe znaczy tylko jedno. Je li Simon polecia, musia upa w bok od szczeliny. Rbn w stok, pewnie zgin na miejscu. Po takim uderzeniu - na pewno. Gdy lina si napry, bd mg po niej wyprusikowa do gry. Jego ciao solidnie j zakotwic Wa nie tak... Z gry leci koniec liny - nadzieje przepady. Chwytam go, podnosz do oczu przecita! Nie mog oderwa wzroku. Biae i rowe wkna nylonu stercz na wszystkie strony. Chyba przez cay czas o tym wiedziaem. Szalestwem byo wierzy, e jest inaczej, kiedy wszystko na to wskazywao. Widocznie nie jest mi pisane wydosta si std. Przejebane... Nie warto byo walczy. Powinien by zostawi mnie na grani. Oszczdzioby si tak wiele... I teraz, po tym wszystkim umr tutaj. Po co si szarpa? Zgasiem czowk. Przybity, popakuj w ciemno ci. W gbinie cichnie odgos dziecinnego kania... Obudziem si, jest bardzo zimno. Powracam wolno z nico ci, usiujc sobie przypomnie, gdzie jestem. Sen zmorzy mnie bez ostrzeenia. To dobry znak, e chd mnie obudzi. Mg mnie przecie atwo u mierci. Ale co z tego. Nadchodzi koniec, tu w szczelinie. By moe zawsze wiedziaem, e tak wa nie bdzie. Ciesz si, e potrafi przyj to spokojnie. Za duo byo paczu i krzykw. Lepiej si pogodzi, obejdzie si bez dramatycznych wstrzsw. Nie mam wtpliwo ci, e Simon porzuci mnie jako nieywego. To mnie nie dziwi. A nawet upraszcza spraw. O jedno zmartwienie mniej. Minie chyb a sporo czasu zanim umr. No, powiedzmy, e trzy doby wystarcz. Szczelina mnie osania, w piworze mog wytrzyma dobrych kilka dni. Prbuj sobie wyobrazi, jak to bdzie. Wlokce si godziny pmroku i ciemno ci, senne wyczerpanie przechodzce w pprzytomn apati. By moe kocwka bdzie snem bez marze, cichym odpywaniem.

Dokadnie rozwaam swj koniec. Zupenie inaczej go sobie wyobraaem. Wyglda to dosy ndznie. Nie oczekiwaem mierci w glorii chway i dostojestwa, ale te i nie my laem, e bdzie to powolne, aosne wsikanie w nico . Nie chc, eby tak byo. Siadam, zapalam latark. Uwanie ogldam cian nad rub - tdy chyba da si wspi. W gbi duszy wiem, e to niemoliwe, ale podsycam wt nadziej, wmawiam sobie, e je li spadn, to przynajmniej koniec przyjdzie szybciej. Widok czarnych dziu r po obu stronach osabia determinacj, a lodowy mostek zaczyna raptem wyglda rozpaczliwie krucho. Zakadam na linie wze prusika. Mam zamiar wspina si, majc lin przywizan do ruby. Przez wze lina bdzie lekko sza do gry, natomiast gdybym spad, prusik powinien si zacisn i zatrzyma mj lot. Zreszt, pewnie i tak si zerwie, ale nie starcza i odwagi, by si wspina bez liny. Po godzinie daj spokj. Na cztery prby, raz tylko udao mi si oderwa ciao od pki. Wbiem motek, czekan, podcignem si na nich w gr. Stojc na zbach lewego raka, signem wyej czekanem. Nim zdyem si zamachn, rak pu ci i zawisam ciko na m y, a ja spadem na mostek, niezgrabnie podwijajc pod siebie zranion nog. Wrzask - skrt ciaa, eby j uwolni - dugie czekanie w bezruchu, a b ucichnie. Nie bd wicej prbowa. Czas si wlecze. Siedz na plecaku ze zgaszon latark, przywizany do liny, ktr wpiem z powrotem do ruby. W pmroku dostrzegam swoje nogi. Trzeba duszej chwili, bym zrozumia, co ten widok oznacza. Rzucam okiem na blady promie wiata z dziury w dachu i spogldam na zegarek. Pita. Za godzin bdzie jasno. Simon zjedzie wzdu uskoku, jak tylko zrobi si dzie. Od siedmiu godzin siedz sam w ciemno ciach. Nie miaem dotd pojcia, jak bardzo brak wiata osabia psychik. Na cay gos woam Simona. Echa kr dokoa; krzycz znowu i jeszcze raz. Bd woa tak dugo, a mnie usyszy, albo nabior pewno ci, e odszed... Nie ma go. Przestaj krzycze. Wiedziaem, e to zrobi; e nie wrci. Umarem. On nie ma tu po co wraca. Zdejmuj apawice i rkawiczki, ogldam palce. Po dwa czarne u kadej doni, do tego siny kciuk. Zaciskam pi ci, prbuj cisn mocno, ale nic nie czuj. Nie jest tak le, jak my laem. Przez dziur w suficie sczy si strumie sonecznego wiata Spozieram w przepa po lewej. Mimo e jest jasno, nie dostrzegam, eby si zwaa. Wszystko tonie w gbokim cieniu. Z prawej strony strome zbocze ostro si obrywa. To widziaem ju w nocy. Dalej plama sonecznego blasku rozprasza si na przeciwlegej cianie. Machinalnie skubi postrzpiony koniec liny, usiujc si na co zdecydowa. Wiem, e nie wytrzymam kolejnej nocy na mostku. Nie zamierzam po raz drugi przeywa takiego obdu, ale cofam si przed tym jedynym wyj ciem, jakie mi pozostao. Nie jestem jeszcze gotw dokona tego wyboru. Bezwiednie bior kilka zwojw w rk i zrzucam lin w prawo. Leci prosto w czelu , zsuwa si po lodzie, wreszcie ginie za krawdzi uskoku. Czuj szarpnicie - lina si napia. Zakadam na ni semk i kad si na boku. Spogldam na wbit w ld rub. Zawahaem si. Nie powinna wyskoczy, kiedy j obci. Pod ni wida na linie bezuyteczny prusik. Chyba powinienem go ze sob zabra. Je li koniec liny wisi w prni, bez tej ptli nie zdoam wrci na mostek. Zsuwam si z pki, wpatrzony w prusik malejcy w miar, jak zjedam wzdu pola nad krawdzi uskoku. Je li tam niczego nie bdzie, nie chc wraca. 8 Niemy wiadek Schodziem, przytoczony napierajcym zewszd poczuciem zagroenia. Po nocnej zamieci, obecny spokj tworzy szarpicy nerwy kontrast. Wyczekiwaem, a bezruch dokoa przerwie szum schodzcej lawiny, lecz najlejszy wiatr nie podrywa nienego kurzu, nawet bryy niegu spod moich stp osuway si bezgo nie w d stoku. Zupenie jakby gry wstrzymay oddech w oczekiwaniu na nastpn mierteln ofiar. Joe nie yje - mwia cisza. Ale czy musz zabra i mnie? W socu byo ciepo. ciana nade mn o lepiaa blaskiem skupionym, jak w ogromnej

biaej misie wy cielonej migoczcym niegiem. Tamtdy wczoraj przechodzili my, ale ladw nie byo wida, zawiao je w cigu nocy. Teraz nad stokiem agodnie falowao rozgrzane powietrze. W ustach wstrtnie mi zascho. Na pewno odwodnienie, albo wzbierajca od rodka gorycz. Gapiem si na dominujcy setki metrw wyej szczyt. Pusto. Bez sensu byo tam wchodzi, pi si do gry, wzdu grani i z powrotem w d. Co za gupota! Wyglda idealnie, nieskalany dotkniciem, czysty. Nic nie zmienili my. Tak pikny, a niczego w e mnie nie zostawi. Byli my blisko siebie. Zbyt dugo. Wszystko mi zabra. Schodzc, stawiaem stopy z przesadn ostrono ci i cho mogem i szybciej, wydawao mi si to bez znaczenia. Panowaa bezwietrzna cisza. aden d wik nie dochodzi od strony lodowca i skutych lodem gr. Ani stkanie lodu, ani trzask pkajcych szczelin . Przygnbia mnie ten nienaturalny spokj, tumione wyczekiwanie. Jeszcze troch. Chc to zrobi opanowany. Z godno ci. Poczucie zagroenia ciyo nad moim odwrotem coraz bardziej. nieg zsuwa si po lodowej skorupie i znika za przeamaniem. Staem na krawdzi uskoku. Wyjrzaem i wzrok zatrzyma si dopiero trzydzie ci metrw niej; rozgldaem si po zboczu bezpo rednio pod ciank, szukajc jakich ladw. Nadaremnie. Niczego, co by wiadczyo o wygrzebanej w niegu jamie. Wic przez to przelecia. Mj Boe! Wa nie tutaj! Nie wiedzieli my. Potwierdzao si straszliwe podejrzenie, drczce mnie przez ca noc. Joe nie y. Otpiay, dugo bdziem wzrokiem po nienych polach. Mimo i byem przygotowany na najgorsze, zaskoczyo mnie to, co odkryem. Widziaem w my lach pionow cia nk, moe nawet skalny filar, ale nie wysoki lodowy prg. Patrzc w gr, potrafiem wyznaczy na cianie prosto jak strzeli lini, wzdu ktrej go opuszczaem. Poczuem si oszukany. Przyczyna wypadku leaa w samym sposobie prowadzenia akcji ratunkowej. Gd y tak sprawnie nam szo, pamitam, jak narastao we mnie podniecenie, jak nasz wyczyn napawa mnie dum, poczuciem sukcesu. A wszystko razem - jego cierpienia i bl, kopa nie stanowisk i bezustanne zmagania - prowadzio nieuchronnie do katastrofy. Nieco z boku rozpoznawaem pierwotnie planowan drog zej cia, biegnc sko nie, na lewo od uskoku. Wybierajc j, nie zauwayli my nawet lodowego progu. Do gowy nam nie przyszo, e bdziemy schodzi wprost w d. Odwrciem si twarz do stoku i tak staem, wpatrzony niewidzcymi oczami w wierzchoek gry. Okrutna logika biegu wydarze wywoywaa mdlcy wstrt. Miaem wraenie, e stoi za tym czyj zamys, plan uknuty przez jak z i znudzon si. Wysiek caego dnia i chaotyczna, cika noc na nic si nie zday. Okazali my si durniami, sdzc, starczy nam sprytu, by si z tego wywin. Walczyli my przez cay czas tylko po to, eby na koniec... przeci lin! aosne. Parsknem krtkim, gorzkim miechem, ktry w otaczajcej ciszy zabrzmia nieprzyjemnie go no. To chyba mieszne, paradoksalne, w jaki pokrtny sposb nawet do zabawne. Taki art, ktry odbywa si moim kosztem. Zwrcony twarz do ciany, zaczem trawersowa wzdu krawdzi urwiska. Rozpyn si fatalistyczny nastrj, zastpiy go gniew i rozalenie; w cieka gorycz przegna precz apati i zrezygnowanie. Chocia czuem si wykoczony, wola ucieczki z tego miejsca bya coraz silniejsza. Nie, ta gra mnie nie dostanie! Co jaki czas zagldaem przez krawd uskoku. Z kadym metrem wprawo stawa si niszy, a teren, ktrym szedem - coraz bardziej stromy i niebezpieczny. Uskok zla si w kocu ze stokiem, a mikki nieg zastpi wodny ld, z ktrego miejscami wystawaa potrzaskana skaa. Uko ny trawers okaza si tak trudny, e musiaem skupi ca uwag na schodzeniu. Na emocje nie zostao miejsca. Po dwudziestu metrach natknem si na wtopion w ld ska. Zby rakw ledwie trzymay w siedemdziesiciostopniowym lodzie, coraz twardszym i bardziej kruchym. Przyjrzawszy si dokadniej przeszkodzie, stwierdziem, e jest to fragment skalnej ostr ogi. Niej, spod coraz cieszej lodowej polewy przezieray zielonkawe cienie, ujawniajc pod kilkucentymetrowym szkliwem lit ska. Wbiem w szczelin hak i wpiem si do niego. Zaoenie zjazdu sprawio troch kopotu. Po wczorajszej nieycy lina bya wci

sztywna i nie potrafiem zdrewniaymi palcami zawiza wza. Wreszcie spada lu no w d, sigajc atwych zboczy trzydzie ci metrw niej. Zaoyem pytk, wypiem si z haka i zac oblodzonej ostrogi. Stopniowo odsania mi si przed oczami cay uskok. Cign si po lewej stronie jako ogromna wklsa ciana. U jej szczytu wida byo miejsce, gdzie poprzedniej nocy lina wrzynaa si gboko w krawd okapu. To by najwyszy punkt, z ktrego opadaa olbrzymia lodowo- niena przewieszka, wyra nie kontrastujca z reszt zbocza. Im niej zjedaem, tym bardziej odchylaa si od pionu, a zdaa si zawisa wprost nade mn, mimo e byem od niej do daleko. Zdumiewajce. Nie mogem poj, jak to si stao, e przedtem tego nie zauwayli my. Podchodzc lodowcem, szli my przecie tu pod ni. Dopiero w poowie zjazdu rzuciem okiem w d - szczelina! Zablokowaem lin, gwatownie stopujc. U stp uskoku ziaa bezdenna czarna gbia, na widok ktrej skurczyem si ze strachu. Przecie Joe z ca pewno ci musia do niej wpa ! Przeraajce. Na my l, e ta monstrualna ciemno mogaby i mnie pochon, mocniej cisnem napit lin. Przywarem do niej czoem i zamknwszy oczy, trwaem w bezruchu. Przez duszy czas nie mogem opanowa wyrzutw sumienia, przeplatanych atakami paniki. Jakbym przeci lin chwil temu. Rwnie dobrze mogem mu przyoy do skroni pistolet i strzeli. Zdruzgotany nie potrafiem spojrze do szczeliny, wpatrywaem si w zalodzon ska przed oczami. Teraz, gdy wa ciwie byem ju na dole, bez wtpienia ocalony, z ca si uderzya mnie prawda o tym, przez co wsplnie przeszli my. W ciepych, agodnych promieniach soca wydarzenia poprzedniej nocy wyday si odlege - a trudno uwierzy, e byo tak beznadziejnie. Wszystko si zmienio. Niemale pragnem, aby nadal byo le. Przynajmniej bym z czym walczy, mia co na usprawiedliwienie tego, e ocalaem. I e on zgin. A tak, realna bya tylko bezdenna czer szczeliny - jak oskarenie. Jeszcze nigdy nie doskwieraa mi tak potwornie samotno . Niewiele brakowao, a bym przegra. Powoli zaczynaem rozumie, dlaczego noc prze ladoway mnie przeczucia powszechnego potpienia. Gdybym nie przeci liny, z pewno ci bym zgin; nie byo szans na przeycie upadku z takiego urwiska. Nie zamierzaem jednak wraca do domu po to, by

opowiada histori, ktrej mao kto da wiar. Liny si nie przecina! Nigdy nie jest a tak l Czemu nie zrobie tego, nie sprbowae tamtego...? Syszaem te pytania, widziaem zwtpienie nawet w oczach tych, ktrzy rozumieli, o czym mwi. Niepojte i okrutne. Tak, byli my razem, ale na niego zapad wyrok w momencie, gdy zama nog - od tego nie byo ucieczki. Aeby wyrwa si z natoku jaowych my li, zjedaem dalej. Przez cay czas rozpaczliwie wypatrywaem w szczelinie jakich oznak ycia. Z bliska zdawaa si szersza, a jej gbia nabraa okre lonych rozmiarw. Nie potrafiem oderwa wzroku, a kady przybliajc metr odbiera resztki sabych nadziei. Nikomu nie udaoby si przey upadku w tak prni - a nawet je li Joe tkwiby tam ywy, nie mogem dla niego absolutnie nic zrobi. Ani przy sobie, ani w obozie nie miaem dostatecznie dugiej liny. Nie miae m te siy na tak akcj. Zjazd w gb szczeliny byby zmarnowanym na prno wysikiem, ryzykiem, na ktre i tak nie byo mnie sta. Miaem ju do umierania. - JOE! Zawoaem, a z ciemno ci wrci drwicym echem sabiutki pogos. Za wielkie to byo, prawda a kua w oczy. Oszukiwa si, e yje? Nic za tym nie przemawiao. Je libym cokolwiek robi na przekr tej oczywisto ci, chyba tylko po to, by uspokoi sumienie. Okropn lodow studni znw wypeni mj krzyk. Odpowiedziao echo, a potem martwa cisza, potwierdzajc to, co i tak ju wiedziaem. Stanem na niegu. Koniec zjazdu, stok przede mn schodzi agodnie i bezpiecznie a na lodowiec. Dzielio mnie od niego nie wicej ni siedemdziesit metrw. Odwrciem si, by rzuci raz jeszcze okiem na lodowy uskok. Staem pod jego prawym skrajem, nieco ponie j grnej wargi szczeliny. Wci wida byo u samej gry lady po linie - nieme wiadectwo mojego czynu. Wiatr unis tam mgiek nienego puchu, by delikatnie zdmuchn j w d. Miejsce poza czasem, poza yciem. Masy niegu, lodu i skay w cigym, powolnym ruchu; zamarzn, stopnie, popka i rozpa si - odwieczna, monotonna zmienno . C za idiotyzm porywa si na to! Chmurka niegu osiada na nienym mo cie przykrywajcym z lewej strony szczelin. Tam spad Joe. Jego ciao byo dobrze ukryte, zreszt i tak bym w

ciemno ci niczego nie dostrzeg. Odwrciem si, tumic ch podej cia do szczeliny, by zajrze po raz drugi do jej wntrza. To bezcelowe. Przychodzi moment, kiedy trzeba spojrze prawdzie prosto w tw arz. Nie mog tutaj tkwi cay dzie, szukajc zwok. W gowie mi szumiao. Zaczem schodzi na lodowiec. Gdy zrobio si pasko, przystanem i zrzuciem plecak w nieg. Siedziaem dug chwil, gapic si ponuro na czubki butw, za wszelk cen unikajc spojrzenia w okolice szczytu. Teraz byem ju na pewno bezpieczny. Udao si! My laem o grze i o tych dniach, ktre na niej spdzili my. Zupenie jakbym analizowa rok ycia a nie sze dni. Na lodowcu, jak w soczewce skupia si ar. Biae ciany odbijay ze wszech stron soneczne promienie i zdaway si ciska je wprost na mnie. Upa. Zdjem kurtk, zewntrzne spodnie i gr z polara. Dziaaem odruchowo, tak samo jak wcze niej podczas schodzenia i zjazdu. Poszczeglne ruchy nie wymagay wiadomej decyzji; na lodowcu znalazem si wa ciwie bez udziau woli czy umysu. W zamcie rozwichrzonych my li i emocji rozmazywaa si pami o darzeniach poprzedniego dnia. Gdy tak siedziaem w bezruchu, zaczo wychodzi ze mnie kracowe zmczenie, rezultat braku wody i poywienia w cigu ostatniej doby. Z tej odlego ci lodowy uskok by ju tylko jednym z wielu szczegw ogromnej ciany. Nie bybym w stanie z powrotem tam podej , a bdzie dobrze, jeeli uda mi si dotrze do bazy. Cae dni upyn, zanim jedzc i odpoczywajc, wrc na tyle do formy, by zmontowa akcj ratownicz. Moe to jednak lepiej Joe, e tak si stao. Po prostu nie yjesz. Zaczyna niemal na gos przemawia do odlegej lodowej ciany. Trwoya mnie perspektywa znalezienia go ywego i ciko rannego. Musiabym go zostawi, eby sprowadzi pomoc, a nie byo skd jej wzi. Nim bym tu wrci odzyskawszy siy, on ju by nie y, tragicznie opuszczony, sam wobec mierci. -Tak jest lepiej - wyszeptaem. Z wysikiem brnem przez rozmiky nieg. Czuem za plecami ogrom Siula Grande i korcio mnie, by znw na ni spojrze, ale szedem dalej z opuszczon gow i wzrokiem wbitym w nieg, a drog zagrodziy mi szczeliny przy kocu lodowca. Powierzchnia lodu, wci nitego midzy moreny, wyginaa si i otwieraa setkami rwnolegych pkni. Niektre, widoczne z daleka atwo byo omin, ale cz z nich pokrywa nieg. Niewinne z pozoru wybrzuszenia mogy kry pod sob gro ne puapki; nie majc liny, atwo mgbym pa ich ofiar. Wrcia paranoja, ktra drczya mnie z samego rana. Upa i pragnienie przymiy umiejtno orientacji. Nie pamitaem, ktrdy kluczyli my midzy krewasami idc do gry. W narastajcej panice bezadnie skakaem po nich wzrokiem. Czy przechodzili my powyej czy poniej tej szczeliny? A moe tam dalej? Nie pamitaem. Im wicej wkadaem w to wysiku, tym bardziej si gubiem, w kocu wlokem si zygzakiem niepewny, w ktr i stron. Obchodzio mnie jedynie, jak pokona tych kilka metrw niegu przede mn i posuwaem si beznadziejnie spltan lini; kluczyem, czasem zawracaem, w kadej chwili oczekujc, e otworzy mi si pod nogami dziura bez dna. Kiedy zszedem na moren, przy pierwszym gazie opadem ciko na ziemi i oparem o plecak jak o poduszk. Wystawiem twarz do soca pozwalajc, by ciepo wytopio ze mnie strach przed szczelinami. Wreszcie palce pragnienie zmusio mnie do powstania. Ku tykaem chwiejnie dalej w stron kamienistego koryta rzeki, ktre opadao ku jeziorom w pobliu obozu. Byo koo czwartej i do bazy zostay mi najwyej dwie godziny marszu. Wiedziaem, e znajd wod w poowie drogi, w miejscu, gdzie struga z topniejcego niegu przelewa si przez pokrgy, granitowy blok. Niczego bardziej nie pragnem. Zapach wody unosi si wszdzie wok; ciurka midzy kamieniami i gboko w szparach pod nogami. Spod gazw syszaem szmer nieosigalnego potoku. Po kilku metrach zatrzymaem si, aby po raz ostatni popatrze na Siula Grande. Staa niemal w caej okazao ci, wdziczny byem jednak losowi, e ukry za krzywizn lodowca jej dolne partie. Lodowy uskok by niewidoczny; pod nim, zagrzebany w niegu, lea mj partner. Ju nie czuem si winny - gdybym znw znalaz si w podobnej sytuacji, postpibym dokadnie tak samo. Jednake powoli wzbiera we mnie bl, roso wraenie przejmujcego smutkiem braku. Oto stoj sam po rd skalnego rumowiska, przygnieciony uczuciem alu i straty. Do tego wszystko si sprowadzio. Chciaem cicho si poegna przed odej ciem, ale nie potrafiem. Joe odszed na zawsze. Po ilu tam latach pezncy w d lodowiec zniesie go w doliny, lecz do tego czasu nikt nie bdzie o nim pamita. Ju teraz wydawao mi si, e

zaczynam go zapomina. Nieporadnie lawirowaem w labiryncie piargu i skalnych blokw. Od pewnego miejsca straciem Siula Grande z oczu. Zmczony, osunem si koo gazu. My li kryy bez adu, rozbijay o moj rozpacz, nim w kocu przemogo pragnienie. Miaem w ustach tak sucho, e przeykanie nawet tej odrobiny liny, jaka w nich powstawaa, nie przynosio gar du adnej ulgi. Schodzenie po rd chaosu niekoczcych si piarysk, zalanych palcym socem, zacierao si w mczarniach nieugaszonego pragnienia. Ledwie powczyem nogami jak z oowiu, tak saby, e wci si przewracaem. Kiedy lu ne kamienie usuway mi si spod ng, nie miaem nawet do siy, by si czego przytrzyma. Do podpierania uywaem czekana, czasami opieraem si na doni, ktrej palce zsuway si bez czucia po ostrym granicie. Soce nie zdoao przywrci tym zimnym kokom ycia. Dopiero po godzinie zobaczyem okrg want, jak byszczy w socu wod spywajc po jej boku. Na my l opiciu, w nagym przypywie energii przy pieszyem kroku. Kiedy dobrnem do zagbienia pod want i zrzuciem plecak na mokre kamienie, zobaczyem, e ciurka tam za mao wody, by ugasi pragnienie. Ostronie zbudowaem u podstawy gazu tam zatrzymujc odpyw. Kamienista kaua napeniaa si z powolno ci tortury - ledwie troch possaem, ju bya pusta. Kucaem przy ciance, na przemian pijc i czekajc na kolejny yk. Mgbym tak pi bez koca, ale syszc nad gow niespodziewany oskot, odskoczyem w bok. Kilka kamieni z go nym pla niciem uderzyo w pobliski piarg. Wahaem si, czy wraca do kauy. W tym samym miejscu odpoczywali my i pili wod w drodze pod cian. Wwczas te poleciao na nas troch kamieni i uciekli my, miejc si z wasnego strachu. Joe nazwa to przej cie midzy gazami Uliczk Bomb . W miar jak soce przygrzewao, z topionego wyej niegu regularnie uwalniay si pociski drobnych kamie i. Siedziaem na plecaku, wypluwajc wyssane z wod kamyczki. Na drobnym piargu i mule wok zagbienia, wida byo odciski butw - jedyny lad, jaki si uchowa po naszych zmaganiach z gr. Teraz to miejsce tchno samotno ci. Wok rozpo ciera si labirynt moren i gazw, tyle rnych zakamarkw - a ja wybraem na odpoczynek wa nie to miejsce. Stan mi w oczach tamten moment sprzed sze ciu dni, gdy tu siedzieli my odpoczywajc. Radosne podniecenie i sprone do wysiku zdrowe ciaa teraz zdaj si nierealnym wspomnieniem. Rzuciem okiem na moreny skrywajce nisze jezioro. To osamotnienie nie potrwa dugo; za godzin dojd do obozu. Woda przywrcia mi siy, ruszyem wic szparko w kierunku jezior. Dokuczao mi nowe zmartwienie - przecie Richard bdzie chcia wiedzie, co si stao. Wszyscy bd chcieli wiedzie. Nie miaem ochoty mu si zwierza. Jeeli on pozna prawd, bd zmuszony wszystkim w kraju j opowiada. Podejrzewaem, e jedyne reakcje, z ktrymi przyjdzie mi s i zmierzy, to niewiara lub potpienie. Nie bd umia stawi im czoa. A wa ciwie czy musz? Stary si we mnie poczucie winy i gniew. Co robi? Przede wszystkim, bez cienia wahan ia uznaem, e postpiem susznie. W gbi duszy zawsze bd wiedzia, e nie mam si czego wstydzi. Byoby lej, gdybym ukry prawd. Uniknbym mnstwa niepotrzebnego blu i udrki. Po co im mwi, e przeciem lin? Przecie i tak nigdy si nie dowiedz, wic co za rnica? Powiedz po prostu, e wpad do szczeliny w czasie schodzenia lodowcem. Taak! Powiedz im, e nie byli cie zwizani. Wiem, e to gupota, ale do licha w ten sposb ginie dziesitki wspinaczy. On nie yje. Niewane, w jaki sposb to si stao. Nie zabiem. Szcz c e sam si uratowaem... Po co wic pogarsza spraw? Nie mog powiedzie prawdy. Boe! Sam ledwo mog w to uwierzy... Oni ju na pewno nie. Zbliajc si do jeziora, wci siebie przekonywaem, e bybym durniem, gdybym wyzna prawd. To by tylko narobio zej krwi. Nie wyobraaem sobie nawet, co powiedz rodzice Joe. Napiem si jeszcze raz wody z jeziora i wolno powlokem w stron obozu. Z bezbdn i niepodwaaln logik rozsdek dyktowa mi, co mam mwi. Co si jednak we mnie przed tym wzdragao. Moe poczucie winy. Chobym nie wiem ile razy siebie przekonywa, e przecinajc lin nie miaem wyboru, uporczywy gos w rodku powtarza mi, e byo inaczej. Mj czyn urasta do rozmiarw niemal blu nierstwa skierowanego przeciw wszelkim podstawowym odruchom, uderza nawet w instynkt samozachowawczy. Czas mija niepostrzeenie. Mczce my li napieray na mnie tak silnie, e byem bliski wybuchu. Nie mogem duej sucha racjonalnych argumentw, wystawianych na przekr upartym samooskarenio

win i tchrzostwo. Z rezygnacj postanowiem podda si wyrokowi i karze losu. Susznie. Trzeba bdzie odpokutowa porzucenie martwego partnera, zupenie jakby uj cie z yciem ju samo w sobie byo przestpstwem. Przyjaciele mi uwierz i zrozumiej. A inni niech my l co chc. Je li mnie to zrani - moe zasuyem? Wspiem si na wzgrek za drugim jeziorem i ze szczytu moreny spojrzaem ku namiotom. Jedzenie, picie i lekarstwa byy w zasigu rki. Zapomniaem o rozterkach i ni emal biegiem ruszyem w d poro nitego kaktusami zbocza. Zwolniem podchodzc na szczyt ostatniego z pagrkw, skd dostrzegem Richarda, wolno kroczcego w moj stron. Szed ze wzrokiem wbitym w ziemi, pochylony pod maym plecakiem. Nie sysza mnie. Zaskoczony jego nagym widokiem, staem bez ruchu, czekajc, a si zbliy. Ogarno mnie raptem straszliwe zmczenie. Ju po wszystkim - zalaa mnie fala ulgi pogbiajc jednocze nie wyczerpanie. Miaem ochot si rozpaka, ale oczy uporczywie pozostaway suche. Richard podnis wzrok znad cieki i mnie dostrzeg. Zmartwion min zastpio zdumienie, a potem szeroki u miech. Z byszczcymi rado ci oczami, spieszy w moj stron. - Simon! Dobrze, e jeste . Martwiem si. Nie wiedziaem jak zareagowa, co powiedzie. Staem patrzc bez sowa. Sposzonym wzrokiem szuka za moimi plecami jakiego ladu Joe. Mg co zdradza wyraz mojej twarzy, a moe oczekiwa czego zego. - Joe?... - Joe nie yje. - Nie yje? Kiwnem gow. Umilkli my, nie potrafic na siebie patrze. Zrzuciem wr na ziemi i ciko na nim usiadem. Wydawao mi si, e ju nie wstan. - Okropnie wygldasz. Milczaem. Zastanawiaem si, od czego zacz. Zmy lona historia bya dobra, ale jako nie potrafiem zebra w sobie dosy energii, eby j opowiedzie. Gapiem si na swoje czarne palce w poczuciu zupenej bezsilno ci. - Masz, zjedz. - Poda mi czekolad. - Mam palnik, zrobi herbaty. Szedem do gry, eby si za wami rozejrze. My laem, e leycie gdzie , moe ranni... Czy Joe spad? Co si stao...? - Tak... Spad - powiedziaem bezbarwnym gosem. - Nie mogem nic zrobi. Papla dalej nerwowo, wyczuwajc zapewne, e potrzebuj czasu, by si odnale . Obserwowaem, jak przygotowuje herbat, podaje mi jedzenie. Grzeba w apteczce szukajc opatrunku, w kocu wrczy mi bez sowa cay worek lekarstw. Poczuem w tym momencie ogromn, ciep wdziczno za to, e by przy mnie. Zdawaem sobie spraw, e podchodzc lodowcem na pewno wpadby do szczeliny, zgin, nie dochodzc nawet zbyt wysoko. Ciekawe, czy by wiadom niebezpieczestwa. Podnis wzrok i napotka moje badawcze spojrzenie. Obaj si u miechnli my. Przyjemnie siedziao si w socu na tym pagrku. Niezupenie zdajc sobie z tego spraw, opowiedziaem Richardowi dokadnie, co si stao. Nie mogem postpi inaczej. Siedzia milczcy, suchajc opowie ci o wszystkim, co przeszedem, ale nie zadawa adnych pyta. Nie dostrzegem, aby by zaskoczony tym, czego si dowiadywa. Ja natomiast z zadowoleniem mwiem mu prawd, mimo e p niej mogo mi to przysporzy kopotw. I tak nie dopowiedziane zostao wiele innych rzeczy, ktrych razem dokonali my, a o ktrych tak powiedziaem Richardowi - nie umiabym opowiada. Akcja ratunkowa w nieycy, metoda, ktr razem wypracowali my, walka, aby z tego uj z yciem... Nie potrafiem powiedzie, e Joe zwyczajnie wpad do szczeliny, kiedy szli my nie zwizani jak idioci przez lodowie c; po prostu nie potrafiem... Nie po tym wszystkim co przeszed, walczc tak desperacko o przetrwanie. Jak mgbym by wobec niego tak niesprawiedliwy i skama? Przekonanie, e go zawiodem uniemoliwiao jakiekolwiek kamstwa. Gdy skoczyem opowiada, Richard spojrza na mnie: - Wiedziaem, e stao si co okropnego. Dobrze, e tobie udao si zej . Spakowali my resztki jedzenia, woyli do mojego duego plecaka i Richard oba plecaki zarzuci sobie na ramiona. W milczeniu, schodzili my ku namiotom. Reszt dnia spdziem w sennym otpieniu. Leaem jak koda przed namiotem, a wokoo suszy si na socu porozrzucany sprzt. Nie rozmawiali my ju o Joe. Richard zajmowa si cay czas gotowaniem i parzeniem niezliczonych porcji herbaty. Potem usia

d przy mnie i gadali my o tym, jak nas wyczekiwa i stopniowo dochodzi do przekonania, e

przydarzyo si jakie nieszcz cie. Trwao to tak dugo, a nie mg znie niepewno ci i poszed nas szuka. Przez sze , siedem godzin nie robiem nic, tylko jadem i drzemaem na socu. Z trudem przywykaem od nowa do luksusu obozowiska. Czuem, e wracaj mi siy, a pogrone w p nie ciao odzyskuje sprawno . Pod wieczr nadeszy od wschodu chmury i niebawem spady pierwsze cikie krople. Wdali sycha byo przetaczajcy si grzmot. Uciekli my do duego namiotu, przed czym a do tej pory pod wiadomie si broniem. Richard przynis od siebie piwr i zacz przy wej ciu gotowa na dwch palnikach kolejny posiek. Nim skoczyli my je , deszcz zmieni si w nieg, a silny wiatr zacz targa namiotem. Temperatura spada poniej zera. Leeli my obok siebie, nasuchujc odgosw burzy. wiato wieczki skakao po czerwono-zielo nkach namiotu. Wtem dostrzegem odrzucone niedbale do tyu rzeczy Joe. Przypomniaa mi si niena zamie wczorajszej nocy i przeszed mnie dreszcz. Zasypiajc, miaem tamten obraz wci pod powiekami. Wiedziaem, co si w tej chwili dzieje tam na grze: sunce nieustannie lawiny zapeniaj szczelin pod lodowym uskokiem grzebic ciao. Zapadem w ciki, pusty sen. 9 W oddali

nieg z mikkim szelestem osypuje si w gb szczeliny. Wpatruj si w rub wysoko nade mn, w miar jak zjedam staje si coraz mniejsza. Lodowy mostek, ktry zatrzyma mj lot, wida teraz w caej okazao ci. Za nim zionie czelu nikncej w mroku szczeliny. Zaciskam lekko do na linie, rwnomiernie podajc j do pytki, by utrzyma sta szybko zjedania. Nie! Zatrzyma si, przerwa zjazd! Prawie si poddaj. Nie mam pojcia co mnie czeka poniej, pewien jestem tylko dwch rzeczy: Simon odszed - i ju nie wrci. Wobec tego dalsze siedzenie na mostku to pewna mier. Nie ma stamtd ucieczki w gr, natomiast

otcha pod spodem zaprasza, by skoczy z tym wszystkim jak najszybciej. Kuszce rozwizanie, ale nawet w ostatecznej desperacji nie mam odwagi popeni samobjstwa. Zimno i wyczerpanie potrzebowayby duo czasu, by mnie zabi. Pomy l o niekoczcym si wyczekiwaniu, w samotno ci, na granicy obdu... Nie. Mog wybra tylko zjazd, eby szuka wyj cia z puapki - lub w trakcie tego zgin. Wol i mierci naprzeciw, ni czeka, a sama po mnie przyjdzie. Teraz nie ma ju odwrotu, chocia co we mnie skowyczy: Stop, zatrzymaj si! Nie potrafi si zdoby na spojrzenie w d. Nie zaryzykuj odkrycia po prostu kolejnej czarnej gbi. Gdybym j ujrza, od razu bym si zatrzyma. I co potem? Zmagania, by utrzyma si na linie, powoli przymarzajc do lodowej ciany, bez szans powrotu na mostek - rozpaczliwa walka o przetrwanie, jak dugo si da... Nie, nie spojrz w d. Ni e jestem a tak odwany. Ju teraz z trudem panuj nad dawicym mnie strachem. Tak albo wcale. Decyzj podjem na mostku, teraz mog tylko robi swoje. Jeeli tu ma nastpi koniec wol, eby to si stao znienacka, niespodziewanie. Oczy mam wlepione w rub nade mn. ciana stromieje. Zjechaem ju chyba z pitna cie metrw, kiedy nagle czuj, e nogi zawisaj w prni! Odruchowo zablokowaem lin. To wa nie krawd uskoku, widziaem j z gry. Spozieram uporczywie na mostek, usiujc si zmusi do odblokowania liny. To samo przeywaem ju kiedy na wiey do skokw, wysoko nad basenem, gdy ledzc wzrokiem krople kapice z wosw wprost do wody, walczyem, przekonywaem sam siebie, e to nic takie go, e zaraz to zrobi... A nagle jestem w powietrzu - serce podchodzi do garda - po chwili uszcz liwiony, zanurzam si bezpiecznie w wodzie. Mog zjeda a do koca liny, a gdy jej niezabezpieczony wzem koniec przemknie przez pytk, polec w d. Dlatego coraz bardziej kurczowo zaciskam sznur w przemarznitej doni. W kocu go zwalniam i natychmiast powraca tamta obawa, e basen nagle si odsunie lub woda zniknie zanim d o niej dolec - cho w tej chwili nie wiem nawet, czy jest pode mn jaki basen, do ktrego mam wskoczy.

Zsuwam si powoli przez krawd uskoku, a ciao zawisa pionowo na linie. Przed nosem mam czysty, wodny ld. Nie wida ju ruby, wic wbijam oczy w cian i wci si obniam, jad w d. Na pewien czas pochania to moj uwag, ale w miar jak dokoa gstnieje mrok, zaczynam si coraz bardziej ba. Ogarnia mnie strach. W kocu przestaj na d nim panowa, nie potrafi ju duej... Stop - przerywam zjazd. Chce mi si krzycze, lecz nie mog wydoby gosu. Jestem jak sparaliowany, niezdolny do my lenia, zalewaj mnie fale panicznego strachu. Oczekiwanie na co niewiadomego, co przeraa, zmienia si w okrutn tortur. Z zaci nitymi mocno powiekami, dygoczc, przyciskajc hem do ciany, wisz bezradnie na linie, sam nie wiem jak dugo. Przecie musz si wreszcie przekona co mnie czeka; tumacz sobie, e jest jak by musi, a mimo to brak mi odwagi, by dziaa dalej na o lep. Gorzej ba si nie bd. Spogldam w gr, naprona lina po sze ciu metrach znika za zaomem uskoku. Nie wydostan si z powrotem na stok, to wykluczone. Tu przy ramieniu mam pionow cian, taki sam lodowy mur pitrzy si naprzeciwko, w odlego ci trzech metrw. Wisz w studni wydronej w twardym lodzie. Zaczynam okrca si na linie, gdy raptem zapada decyzja - spojrz w d. Szybki obrt ciaem - Auu!!... Zahaczyem rozwalonym kolanem o cian - z blu i strachu wyj jak oszalay. Zaraz, co to... nieg? Nie wierz wasnym oczom. Zamiast ujrze zwisajcy nad czelu ci koniec sznura, gapi si tpo pod nogi na dno szczeliny! Szeroka, przysypana

niegiem powierzchnia, pi metrw pode mn. Wic nie ma otchani, nie ma czarnej pustki. Zaklem cichutko, ciany dokoa odszeptay echem. No to rycz go no, z ulg i zachwytem grzmice echo kry po jaskini. Na przemian miej si lub krzycz, nasuchujc powracajcego gosu. Jestem przy samym dnie szczeliny! Oprzytomniaem. Uwanie lustruj wzrokiem nieny dywan pode mn. Euforia z miejsca ga nie na widok zowieszczych ciemnych dziur znaczcych powierzchni. To nie jes t jeszcze prawdziwe dno! W tym miejscu szczelina tworzy gruszkowat komor - wklse ciany odlege od siebie o pitna cie metrw, po trzydziestu cz si, zostawiajc zaledwie trzymetrow szpar. Grudki niegu z pacniciem spadaj ze stropu na nien podog. Rozglda oswajam z rozmiarami i ksztatem lodowo- nienej krypty. ciany naprzeciwko schodz si, zostawiajc u wylotu wsk szpar, ktr a po strop wypenia usypany ze niegu stoek. U podstawy ma z pi metrw szeroko ci, u szczytu nie wicej ni ptora. Przez may otwr w stropie wpada uko nie snop wiata, rozsypujc jasne refleksy na przeciwlegej cianie. Jak w transie wpatruj si w sup sonecznego blasku, ktry przebiwszy sklepienie wpada tu z innego, realnego wiata. Zafascynowany, zapominam o niepewny m niegu pod nogami i zjedam na dno. Dotr tam, do wiata. Jestem tego absolutnie pewny. Niewane jak to zrobi i kiedy. Po prostu wiem, e tak bdzie. W cigu kilku sekund mj nastrj zmienia si cakowicie. Nie pamitam ju straszliwych godzin nocy, zapominam o okropnym zje dzie, ktry przyprawia mnie o atak i klaustrofobii. Dwana cie rozpaczliwych godzin, spdzonych w nienaturalnej ciszy upio rnego miejsca raptem znaczy tyle, co senny koszmar wyobra ni. Mog wreszcie dziaa sensownie. Czoga si, wspina - tak dugo, a uciekn z tego grobowca. Przedtem nie widziaem adnego wyj cia, jak tylko lee na mostku, walczc ze strachem i samotno ci, a bezradno bya moim najgorszym wrogiem. A teraz - mam plan. Zasza we mnie zadziwiajca przemiana. Oywiam si, czuj przypyw energii i optymizmu. Zdaj sobie spraw z niebezpieczestw, rzeczywistych zagroe, ktre mog obrci wniwecz wszelkie moje nadzieje, jednak w gbi ducha wiem, e je pokonam. Tak, dano mi oto jedyn, cudown szans ocalenia, chwytam si jej wszystkimi siami, jakie mi jeszcze pozostay. Jestem z siebie dumny, e zdecydowaem si opu ci mostek, wzrasta moja pewno siebie. Wybraem dobrze, mimo najgorszych obaw. Udao si. Teraz jestem pewien, e nie moe mnie spotka nic gorszego ni udrka ostatniej nocy. Buty dotkny niegu - zatrzymuj zjazd. Siedzc w uprzy na linie, metr nad niegiem, dokadnie ogldam jego powierzchni. Wyglda na mikki i niestabilny, co od razu wzbudza moje wtpliwo ci. Spogldam uwanie wzdu miejsca poczenia podogi ze

cianami i wkrtce znajduj to czego szukaem: tam, gdzie nieg styka si z lodem, w kilku miejscach widniej ciemne plamy. Wic to nie jest dno szczeliny, tylko zawieszony w niej strop, oddzielajcy komor, w ktrej jestem od przepa ci poniej. Do pocztku nienej pochylni biegncej ku socu mam jeszcze dobre kilkana cie metrw. Dywan niegu zaprasza, kusi, eby po nim przebiec. Na t my l parskam miechem, zapomniaem, e prawa noga jest bezuyteczna. No c... Bd si czoga. Ale ktrdy? Wprost rodkiem, czy raczej blisko tylnej ciany? Trudna decyzja. Obawiam si, e przebijajc stop sklepienie, co nie byoby a takie gro ne, niszcz jego delikatn konstrukcj. To ostatnia rzecz, ktrej bym sobie yczy zawali nien podog, zostajc po niewa ciwej stronie czelu ci. Tego bym nie znis. Spogldam niespokojnie na strumie sonecznego wiata, szukajc w nim wsparcia, rda siy - i nagle podejmuj decyzj. Pjd rodkiem. To najkrtsza droga, a nic nie wskazuje, by bya bardziej ryzykowna, ni przej cie pod cianami. Opuszczam si delikatnie... siadam na niegu - lina wci utrzymuje prawie cay mj ciar - stopniowo popuszczam, odciam lin... wstrzymuj oddech, kady misie napity, zarwie si?... - wyczuwam najlejsze drgania powierzchni. Czy taki wa nie bdzie koniec - powolne zatapianie w niegu, a na

drug stron? Naprenie liny maleje... jeszcze troch... Dobra, trzyma. Oddycham gboko i wypuszczam lin z obolaej doni. Siedz bez ruchu, chyba z pi minut, oswajajc si z sytuacj: zawieszony niepewnie nad otchani na cienkiej warstwie niegu. Z op nieniem dociera do mnie, e do tego nie sposb si przyzwyczai, a jedyne co mog zrobi, to jak najszybciej przej na drug stron. Wypuszczam lu no mniej wicej dwana cie metrw liny, pozostae dziesi przywizuj do uprzy. Rozcignity pasko na brzuchu, powoli pezn w stron nienego stoka. W miar jak si do zbliam niepokj ustpuje. Od czasu do czasu sycha guche pacnicia - bryy niegu odrywaj si pode mn od sklepienia i lec gdzie w d. Na najlejszy d wik zastygam w bezruchu, wstrzymuj oddech... serce wali jak oszalae... Ruszam. W poowie drogi wszystkie czarne dziury mam za sob, a warstwa niegu robi si jakby grubsza, solidniejsza. Jeszcze dziesi minut i padam wyczerpany na nien ramp, wznoszc si ku zotej plamie soca w otworze stropu. Lina zjazdowa zwisa ukiem obok lodowej ciany, ponad stromym stokiem, biegnc w kierunku lodowego mostka. Gdybym wcze niej wiedzia o tej nienej platformie, oszczdzioby mi to wielu godzin udrki. Ciarki mnie przechodz na my l, e mgbym do tej pory tkwi tam na grze. Ostatnie, beznadziejnie rozcignite w czasie czuwanie, znaczone zimnem i obdem. Po kilku dniach zerajcej rozpaczy, do cna wyczerpany, stracibym w kocu przytomno . Spozieram w gr nienego stoka. Opadaj mnie wtpliwo ci, czy aby nie oszukuj sam siebie, my lc, e zdoam tdy wyj w soce. To tak daleko. I stromo. Bd mg si wspina przywizany do liny. Kiedy dojd na gr, lina zawi nie prawie poziomo midzy mostkiem a sonecznym dachem. Gdybym po drodze odpad, przebij ciaem dno groty, zrobi wielkie wahado w komorze poniej i wyrn w cian, obok ktrej zjedaem. Je li tak si stanie, nie bdzie ju powrotu ani na nieny stoek, ani na mostek. A gdyby tak wspina si bez liny? Przynajmniej koniec bdzie szybki i bezbolesny. Nie, tego nie zr obi. Potrzebuj jej, daje mi poczucie bezpieczestwa. Lekki podmuch powietrza wionie przez jaskini, czuj go na policzku, zimne, miertelne mu nicie z otchani. wiato w komorze to dziwna mieszanina niebiesko-szarych cieni i taczcych na cianach wokoo rozbyskw. Wyra nie wida tkwice w mokrym, przezroczystym lodzie skalne odamki. Odpoczywam u podstawy stoka, chon atmosfer lodowej komnaty. Zapewne z powodu swej milczcej, chodnej grozy, wntrze ma w sobie co ze wityni - wspaniae krysztaowe sklepienie i l nice ciany, inkrustowane miriadami kamieni; cienie stopniowo wtapiajce si w mrok gdzie za ogromn bram utworzon przez lodowy most, za ktrym skrywa si nastpna martwa krypta. Nie mog pozby si wraenia, e wok czai si zo. To wytwr mojej wyobra ni, ale czuj, e to miejsce od wiekw, z bezosobow cierpliwo ci rzeczy martwych, czekao na ofiar. Teraz dopado mnie, i gdyby nie ten jasny promie soca, pewnie siedziabym skostniay, zwyciony bezlitosn martwot. Wzdrygnem si. Powietrze jest nieprzyjemnie zimne, dobrze poniej zera. Podmuch wiatru nawiewa przez dziur w dachu nieny puch, patrz zachwycony na

nieynki opadajce w promieniu soca. Czas zacz wspinaczk. Wstaj, opierajc ostronie ciar ciaa na lewej nodze, podczas gdy ta rozwalona zwisa bezuytecznie nad niegiem. W nocy tak zesztywniaa, e teraz jest krtsza od zdrowe j. Z pocztku w ogle nie wiem, jak si zabra do pokonywania stoku. Jest tego, jak oceniam , ze czterdzie ci metrw - dziesi minut roboty przy dwch sprawnych koczynach. Najbardziej martwi mnie stromo zbocza: u podstawy mniej wicej czterdzie ci pi stopni z tym dam sobie rad - lecz wyej nachylenie ro nie. Ostatnie sze metrw wyglda prawie pionowo, ale to zudzenie - stojc u dou widz grn cz stoka w wielkim skrcie. Tam nie ma wicej ni sze dziesit pi stopni. Nie wyglda to zachcajco, wspinanie w lu nym puchu wyczerpaoby siy nawet, gdybym nie by ranny. Tumi narastajcy pesymizm, tumacz sobie, e i tak miaem duo szcz cia znajdujc to zbocze. Pierwsze kroki s nieporadne, chaotyczne. Wbijam nad gow przyrzdy gboko w nieg, potem podcigam si w gr. Jako idzie, ale wyej nie bd mg tak dziaa - na stromym stoku to zbyt ryzykowne. Je li czekan wyskoczy ze niegu, polec w d. Zatrzymuj si, trzeba wymy li lepsz metod. Bl pulsuje w kolanie, przypominajc mi brutalnie, i nie wydostan si std tak atwo. Ukad ruchw! Jasne. Pamitam jak trawersowaem za Simonem zbocze na przecz. Kiedy to byo, wieki temu. No, wa nie - wykombinuj ukad ruchw i tego si trzymaj. Odpoczywam wsparty na siekadach, patrzc na zagrzeban w niegu zdrow nog. Prbuj podnie i dostawi obok t zranion, kolano nie chce si zgi, co w nim chrz ci... Jk... zwisa dziesi centymetrw poniej lewego. Schylam si - ooch!... Pomie blu, gdy wykopuj w zboczu stopie. Ubijam nieg na ile si da, niej przygotowuj drugi, mniejszy stopieniek. Teraz przyrzdy - wbij wysoko - zby zaci nite - winduj w gr t pieprzon praw nog, a but oprze si na dolnym stopniu. Ramionami z caej siy zapieram si na przyrzdach - podskok... Kurwa!... Na moment oparem ciao na chorej nodze, ponca kula wybucha w kolanie - ga nie, gdy dobra noga staje na wyszym stopniu. Przeklest wo kry po jaskini groteskowym echem. Znw si pochylam, by uformowa w niegu nastpne dwa stopnie i powtrzy ca procedur. Skon - podskok - odpoczynek; skon - podskok odpoczynek... Rytmicznie powtarzane byski blu staj si powoli cz ci rutyny, zwracam na nie coraz mniej uwagi, skupiam si jedynie na dokadnym wykonywaniu ruchw. Mimo zimna poc si obficie. Wysiek i cierpienie zlewaj si w jedno, wchon mnie rytm podskokw i kopania stopni, czas ucieka niepostrzeenie. Walcz z pokus spojrzenia w gr lub w d. Posuwam si rozpaczliwie wolno i nie chc, by widok wci tak samo odlegej sonecznej dziury przypomina mi o tym. Po dwch i p godzinach robi si tak stromo, e kady podskok wymaga wielkiej ostrono ci. Chwila, gdy ciar ciaa spoczywa na wbitych w lu ny nieg przyrzdach jest momentem krytycznym, gdy na bliskim pionu zboczu kady ruch musi by dokadnie wywaony. Dwukrotnie omal nie odpadam. Raz nie trafiem nog na dobry stopie i zjechaem na ten mniejszy, wykrcajc ciarem ciaa chore kolano; walczc z zawrotem gowy i atakiem mdo ci, ledwie zdoaem utrzyma si na stopniach. Za drugim razem skoczyem celnie, lecz zbyt gwatownie, przez co o wos nie straciem rwnowagi i eby nie spa , rzuciem si ostro do przodu. I znw co przeskoczyo, chrupno w kolanie. Gdy w grocie poniej dudni echem moje kania i przeklestwa, czuj si nieswojo. Jeszcze dziwniejsze jest gbokie zaenowanie, ktre odczuwam, syszc wasne biadolenia. Nikogo tu nie ma, ale czajca si za plecami pusta, lodowa komnata dziaa na mnie jak milczcy, peen potpienia wiadek mej sabo ci. Odpoczywam z gow opart o nieg. Ociekam potem, ktry od razu zaczyna zibi, gdy nieruchomiej. Czuj dreszcze. Rzut oka ku sklepieniu - co za rado ! - soce prawie

mnie dotyka. Patrzc w d, oceniam, e mam za sob dwie trzecie nienego stoka. Szczelina widziana z wysoko ci jeszcze bardziej przypomina ksztatem ogromn lodow komnat. Lina biegnie szerokim ukiem od uprzy do ruby przy lodowym mostku. Jestem teraz na jego poziomie, wic sznur zwisa z dala od zbocza, ktrym zjechaem, rozcigajc s i dwadzie cia pi metrw nad dnem komory. Na widok mostka wraca czas, ktry tam spdziem. Teraz, gdy prawie sigam soca, a trudno uwierzy w rozpacz tej nocy i straszliw

zjazd w prni. To bya najcisza prba mego ycia. Gdy o tym my l, ro nie moja pewno siebie. Ale wci jeszcze czeka mnie duga walka. Odwracam si twarz do stoku i zabieram z powrotem do kopania stopni. Mijaj kolejne dwie i p godziny. Do dziury w dachu zostaje mi trzy metry. Stok jest tu niemoliwie stromy. Kady podskok to loteria, albo si uda, albo strac rwnowag... Na szcz cie im bliej szczytu stoka, tym nieg mocniejszy, a poza tym mog solidnie wbija dzib czekana w cian po lewej. Sklepienie tak blisko, a ja prawie nie mam si. Bl osign swj grny puap - gorzej ju nie bdzie. Chobym nie wiem jak uwaa, nie unikn obciania prawego kolana; sabn, rzyga mi si chce przy kadym kolejnym chrz cie skrcanego stawu. Zginam si i podcigajc z caej siy na wbitym w ld czekanie, podrywam w gr but lduje na stopniu, nie uraajc kolana. Kask ociera o nieny dach. Jestem dokadnie pod otworem wielko ci gowy. O lepia mnie blask soca, a gdy patrz w d, wntrze groty rozpywa si w atramentowej czerni. Przenosz nog na nastpny, dopiero co wykopany stopie i szykuj si do kolejnego podskoku. Gdyby mnie kto zobaczy w chwili, kiedy wychynem ze szczeliny, musiaby si roze mia. Przebiem gow nien skorup i rozgldam si wokoo, jak suse po wyj ciu z nory. Stoj na dobrej nodze i na wszelki wypadek trzymam si wbitego w cian czekana. Z

gow nad powierzchni niegu, patrz to w jedn, to w drug stron - chon wzrokiem najbardziej imponujcy widok, jaki kiedykolwiek ogldaem. Pier cie gr otaczajcych lodowiec jest tak wspaniay, e z trudem go rozpoznaj. Dobrze mi znane szczyty rozbysy nagle piknem, ktrego przedtem nie dostrzegaem. Widz pola lodowe, i koronkowe granie, i ciemne morza moren, nikncych falami z pola widzenia za bram lodowca. Na niebie adne j chmurki, soce pray w lazurowej pustce okrutnym arem. Stoj bez ruchu, zbyt oszoomiony, by zrozumie, e oto wreszcie znowu jestem wolny. Moje zmysy s tak sponiewierane, e nie pamitam czego mgbym oczekiwa w chwili ocalenia. Wycigam ze szczeliny motek i wbijam w nieg na zewntrz. Podskok... wytaczam si z czelu ci. Le na niegu, odrtwiay. Co za ulga! Czuj si jak po walce z kim o wiele dla mnie za mocnym, walce, ktra trwaa za dugo. Cho soce grzeje mnie w plecy, wci mam zimne dreszcze. Ogromny ciar strachu i rozpaczy, ktry bezustannie przygniata mni e w lodowej grocie, zdaje si topnie w socu. O niczym nie my l, po prostu le na niegu, zwrcony w stron lodowca. Fala ulgi zalewa mnie, krci mi si w gowie; jestem tak osabiony, jakbym zuy ostatnie rezerwy energii. Bogosawiony stan uwolnienia od napicia, ciemno ci i nocnych koszmarw - cakowite odprenie. Boj si drgn, by nie zak okoju i zadowolenia. Dopiero teraz zdaj sobie spraw, w jak szaleczym zapamitaniu dziaaem w kadej sekundzie ostatnich dwunastu godzin, mj umys odrzuca w tej chwili wszystko poza odczuciem absolutnego relaksu. Upa mnie usypia, chc tylko zasn i zapomnie. Speniy si moje naj mielsze nadzieje. Ocalaem, gdy ju si wydawao, e to niemoliwe - na razie wystarczy. Nie pi jednak, le spokojnie, zawieszony w p wiadomo ci, powoli przywykam do swojego nowego wiata. Nie ruszajc gow, przesuwam wzrok z widoku na widok. Rejestruj znajom panoram, jakbym j widzia po raz pierwszy. Jzor lodowca zakrca na pnoc, u koca rozpadajc si w labirynt szczelin. Chaos moren wypenia ca szeroko skalnej doliny, spywajc pytkimi pokadami wiru i bota na brzeg okrgego jeziora. Tu za nim, odbija byski soca tafla drugiego stawu. Dalej widok zasania Sarapo, ale pamitam, e jezioro ogranicza nastpny wa moren, a za nim stoj namioty. Zaczyna mi wita, e mj nowy wiat, przy caym swym cieple i urodzie, jest niewiele lepszy od szczeliny. Znajduj si na zboczu, sze dziesit metrw nad lodowcem i dziesi kilometrw od obozu. Mj spokj gdzie si ulatnia, powraca dobrze znane napicie. Szczelina to dopiero pocztek! Ale byem gupi, wyobraajc sobie, e mi si udao, e jestem ju bezpieczny. Patrz na dalekie moreny, refleksy wiata na wodzie - i jestem zaamany. Za duo tego, za daleko. Nie starczy mi si. Nie mam jedzenia, wody, niczego

. Zdany na pastw otoczenia zaczynam niemal wierzy, e nie bdzie mi dane std uciec; cokolwiek zrobi, pojawi si nastpna przeszkoda, potem kolejna, tak dugo, a zrezygnuj i ustan. Czarne moreny i skrzce si w dali jeziora szydz z wszelkich nadziei ocalenia. To miejsce jest nieprzychylne; otacza mnie tu namacalna wrogo , wisi w powietrzu, jak elektryczno przed burz. To nie jest ta sama scena, na ktr kiedy wkraczali my. Siadam, spogldam z gorycz na postrzpion kocwk liny. - To zaczyna by mieszne - mwi cichym gosem, jakbym si obawia, e co mnie usyszy i zrozumie, e zostaem pokonany. Moreny gin w mglistej dali. Nie ma co, na pewno musz przynajmniej sprbowa. Przypuszczalnie umr gdzie tam, midzy kamieniami, lecz ta my l mnie nie przeraa. Jeeli zgin... no c, nic w tym dziwnego, ale przynajmniej nie bd na to biernie czeka. Czas umierania nie jest mi ju tak straszny jak wtedy, gdy tkwiem uwiziony w szczelinie. Teraz mam szans z tym si zmierzy, walczy. Strach przed mierci przesta by ponurym, mrocznym lkiem - to fakt, jak moja zamana noga czy odmroone palce. Takie rzeczy mni e nie przeraaj. Kiedy upadn, noga bdzie bolaa, a gdy nie bd w stanie si podnie umr. Perspektywa dokonywania prostych wyborw w jaki szczeglny sposb podnosi mnie na d uchu, pobudza i wyostrza zmysy. W krajobrazie cigncym si przed oczami a po zamglony horyzont, widz miejsce dla siebie, jestem jego czstk. Tak jasno i uczciwie nie do wiadczyem jeszcze w yciu niczego. Nigdy dotd nie byem te tak zupenie sam. To troch niepokoi, ale jednocze nie mobilizuje. Czuj na plecach dreszcz podniecenia. Nie ma odwrotu. Ta gra wcigna mnie bez reszty, nie mog si z tego wycofa. Co za ironia losu - przyby tu na spotkanie przygody, po czym - wbrew wasnej woli - znale si w puapce wyzwania trudniejszego ni to, ktrego si szukao. Przez chwil, dziki adrenalinie, jestem przyjemnie podekscytowan y, ale to nie pomaga przezwyciy osamotnienia, ani nie przyblia jezior, oddalonych o kilometry pltaniny moren. Caa moja ekscytacja znika na widok tego, co mnie czeka. Porzucony w tak samotnym miejscu... Umys pracuje jasno, w natoku jaowych my li widz wyra nie fakty. Najwaniejsze, e yj, jestem przytomny, mog wpywa na bieg rzeczy. nieg i cisza, czyste niebo bez ladu ycia i ja - siedz, akceptujc rzeczywisto i to czeg przyjdzie mi dokona. Nie dziaaj przeciwko mnie adne tajemne moce. Tak, to prawda gos, chodny i racjonalny, przebija si z kbowiska my li. Czy s we mnie dwie spierajce si ze sob istoty? Gos przemawia wadczo i dobitnie. Ma zawsze racj, jestem mu posuszny, wykonuj jego rozkazy. Drugie ja pleci e bez zwizku, plcze obrazy, wspomnienia i nadzieje, ktre przeywam jak sen na jawie, jednocze nie wykonujc polecenia gosu. Musz zej na lodowiec. Pewnie bdzie trzeba si czoga, ale nie wybiegam my lami tak daleko. Widz teraz ostrzej, lecz zawziem pole widzenia, ograniczam si do my lenia tylko o najbliszych wyznaczonych sobie zadaniach . Nic dalej. Mj cel: dosta si na lodowiec. Gos mwi mi dokadnie, jak to wykona i zgadzam si z tym, podczas gdy ta druga istota miota si od jednego pomysu do drugieg o. Zaczynam - skaczc na jednej nodze - schodzi zboczem. Kieruj si sko nie w prawo, eby obej stromy uskok skalny, ktry sterczy wprost pode mn. Mijajc go, dostrzegam gadkie niene pole, a sze dziesit metrw niej, lodowiec. Rzucam okiem w gr na lodowy uskok nad szczelin. Zdy sta si dla mnie wyblakym wspomnieniem, gdy nagle dostrzegam lin, wiszc z prawej strony. Wstrzs - przecie Simon te go widzia! Zwisajca wzdu lodu nitka koloru rozwiewa wtpliwo ci, jakie mogem jeszcze mie. Przey i obejrza szczelin. Nie poszed po pomoc - odszed w peni przekonany, e zginem. Przenosz wzrok pod nogi, koncentruj si na podskokach. 10 amigwka

wiey, rozmiky w socu nieg. Mocno wbi przyrzdy - oprze na nich ciao zeskokiem wybi kolejny stopie. Wkopa gboko but - tu nie ma miejsca na poprawki. Uszkodzona noga zwisa lu no ponad niegiem. Staram si na ni uwaa, ale wci si plcze i zaczepia. Kade szarpnicie rozwala staw i wyrywa mi z garda okrzyk mki. Podnosz gow, spogldam przed siebie -wspaniale! - do lodowca zostao mi jakie dwadzie cia pi metrw zbocza bez adnych pkni, nie ma nawet szczeliny brzenej. Powierzchnia stoku nie jest jednolita. Troch niej miejscami wyazi spod niegu goy ld, niedobrze. Wiem co mnie czeka, to nieuniknione. Jeden podskok, drugi... Zatrzymuj si na stercie niegu. Zjazd by krtki i cho byem na to przygotowany, cholernie bolesny. Zeskoczyem na twardy ld - rak nie zapa - straciem rwnowag. Rbnem na prawy bok i mignem gow w d zbocza, jadc bez kontroli na liskiej kurtce i spodniach z nylonu. Buty grzechocz po lodzie, nogi obijaj si o siebie w eksplozjach blu. Zniosem to zaciskajc powieki, z zacitymi zbami. Le nieruchomo, wzdu nogi pulsuje ar: gra - d, gra - d... Trzeba zsun dobr nog ze zgitego w ty, rozbitego kolana. Pierwsza prba od razu przyprawia mnie o taki bl, i zastygam w bezruchu. Po chwili unosz gow, patrz na stopy. Prawy rak zaczepi o ochraniacz na dobrej nodze, wykrcajc staw kolanowy w ten sam co przedtem nienaturalny sposb. Sigam, by uwolni zby raka - kolano przeszywa ognista strzaa. Nie

mog si niej schyli, nie dosign... Uwalniam rak dopiero za pomoc czekana. Delikatnie ukadam nog na niegu - powoli prostuj - bl cichnie. Wyhamowaem o par metrw od wijcych si meandrami ladw stp. Podcigam si bliej i odpoczywam. Patrz na krt lini drobnych cieni cignc si lodowcem w dal, a do okrgej krewasy. Ten widok podnosi mnie na duchu. Lodowiec spywa w nienych falach. lady gin w zagbieniach, pojawiajc si znowu na kolejnych grzbietach. S mi niezbdne. Lec na niegu widz tak niewiele, e bez nich nie miabym pojcia, dokd si kierowa. Simon zna drog do bazy, a nie majc liny musia wybiera najbardziej bezpieczne warianty przej cia. Teraz wystarczy i jego ladem. Nim wynalazem najlepszy sposb posuwania si, musiaem troch popraktykowa. Mokry, ciki hamuje ruchy; pezanie na rkach i zdrowym kolanie szybko okazuje si zbyt bolesne. Kad si na lewym boku - trzymajc ze kolano z dala od niegu - i sun przed siebie, czc podciganie na przyrzdach z odpychaniem lew nog. Chora noga wlecze si za mn jak zmora. Co jaki czas przystaj, by odpocz i zje troch niegu. Zadzieram wtedy gow i ogarniam niewidzcym wzrokiem olbrzymi zachodni cian Siula Grande, wsuchany w echa dziwacznych my li krcych po gowie. Wreszcie gos przerywa zadum - zerkam z poczuciem winy na zegarek. Trzeba rusza dalej. Ilekro padam bezsilnie, wyczerpany i oszoomiony bijcym od lodowca gorcem, gos i zegarek nie pozwalaj, bym odpoczywa zbyt dugo. Jest trzecia - zostao tylko trz y i p godziny dziennego wiata. Robi co mog, ale schodzenie idzie rozpaczliwie wolno. Jednak limacze tempo zbytnio mnie nie martwi. Dopki sucham gosu jestem w porzdku. Wyszukuj w rd nienych garbw przed sob jaki charakterystyczny punkt, sprawdzam czas, a gos poleca mi dotrze tam w cigu p godziny. I tak robi, speniam polecenie. Czasami zwalniam tempo, siadam zatopiony w rojeniach, nie wiadom tego co si ze mn dzieje, a nagle podrywam si z poczuciem winy i czogam szybciej, by nadrobi stracony czas. Nie ma wytchnienia. Pezn mechanicznie, tpo, jak automat, bo mi powiedziano, e mam osign wyznaczony punkt w okre lonej porze. Cal po calu wlok si przez nien pustyni. Jakie gosy pytaj ciekawie co sycha u znajomych w Sheffield, wspominaj kryty strzech pub w Harome, do ktrego wpadaem czsto przed wypraw. Mam nadziej, e mama modli si za mnie, jak zawsze... Gorce zy zalewaj oczy. W rytm czogania piewam jak piosenk, zapeniam wyobra ni mieszank niezliczonych my li i obrazw. Wreszcie przystaj, siadam, saniajc si z gorca... Ocknem si na d wik gosu, ktry mnie strofuje, e jestem sp niony. Pezn dalej. Co za rozszczepienie! Jedna, klinicznie chodna cz mego ja wszystko analizuje, decyduje co robi i zmusza do dziaania. Reszta to obd, mtny cig obrazw tak prawdziwych i penych ycia, e zniewala mnie ich urok. Czybym majaczy? Halucynacje? Wszystko spowite mg zmczenia. Wydarzenia biegn w zwolnionym rytmie; w my lach zamt, trac poczucie czasu. Tak, przystaj, ale to nie moja wina, to przez te odmroone palce. Musz si zatrzyma, zdj apawice i rkawiczki, sprawdzi czy z palcami

nie jest gorzej... Czybym si tumaczy?... Samemu sobie? Gos przywouje mnie do rzeczywisto ci. Mino dziesi minut. Z powrotem ubieram do poowy ledwie zsunit rkawiczk, nacigam apawice i znw pezn. Podczas czogania stale wbijam rce gboko w nieg, a kiedy kostniej z zimna, staj, aby si im przyjrze. Trzeba je rozciera, albo ogrza w cieple soca... Ale ja, dopki nie odezwie si gos, wlepiam tylko w nie otpiay w k. Po dwch godzinach mijam okrg szczelin i wychodz z cienia Siula Grande. lady trawersuj ukiem wzdu podstawy poudniowej flanki szczytu Yerupaja, omijaj wystajc spod niegu, zrujnowan krawd wielkiej szczeliny. Nie ma wicej ni pitna cie metrw dugo ci, lecz okram j, jak statek gr lodow. Powoli sun wzdu krewasy, zapatrzony w nagi ld odwianej ze niegu ciany. Wyglda, jakbym dryfowa z prdem, nie mijajc samej przeszkody, ale to mnie jako nie dziwi. W potrzaskanym lodzie cianki dostrzegam ks ztaty postaci. A moe mi si zdaje? Gosy spieraj si o to z gosem i decyduj, e tak - widz ludzkie figury. To mi przypomina, e kiedy lec na play zobaczyem w chmurze gow starca. Kumpel obok nic nie widzia, co mnie zirytowao, bo nawet wracajc spojrzeniem w to samo miejsce, wci j dostrzegaem, wic naprawd musiaa tam by. Wygldaa jak fragment renesansowego fresku z Kaplicy Sykstyskiej, na ktrym biaobrody starzec, wskazujcy palcem ze sklepienia, ma wyobraa Boga. Sylwetki, ktre dostrzegam w lodzie nie maj w sobie nic pobonego. Roje postaci, ledwie zarysowanych, wtopionych w to jak paskorze by, stercz ostro ze ciany. Barwy lod u i soneczne cienie uwydatniaj ich ksztaty. Wszystkie kopuluj. To niesamowite. Pezn wytrwale, gapic si w lodowe obsceny. Nie pierwszy raz widz takie sylwetki. Przypomi naj mi si fotografie rze b z jakiej hinduskiej wityni. W chaosie postaci adnego adu; stoj, klcz lub le, niektre do gry nogami, musz wykrca gow, eby si poapa co robi. To mieszne i podniecajce, niczym pulchne akty z obrazw Tycjana, ktre hipnotyzoway mnie jako czternastolatka. Siedz spokojnie na niegu, z apawic na kolanach i szarpi zbami rkawiczk. Lodowej cianki nie wida. Co ja robiem przed chwil, zanim wziem si do ogldania palcw?... Nie pamitam. Dopiero co podziwiaem rze by w lodzie, a teraz ... Prysznic krysztakw zlodowaciaego niegu siecze mnie po twarzy. Zrywa si wiatr. Patrz w niebo nie wiadomo kiedy soce zakry gruby kouch skbionych wiatrem kumulusw. Kolejne uderzenie wichru, odwracam gow, by osoni oczy. Zamie szaleje. Atakuje coraz mocniej; robi si zimno. Wa ciwie skd ona si wzia? Szybko wkadam rkawice i odwracam si ku linii ladw. Mino otumanienie, gos wybi mi z gowy szalone my li. Co mnie przynagla, sysz go jak powtarza: Rusz si... Szybciej! Zmarnowae za duo czasu. No, id , bo zaraz zasypi e ci lady. Spiesz jak mog. Przede mn wiatr pdzi lekkie chmury, kbic je nisko nad lodowcem. Czasem mnie ogarniaj, widz wtedy nie dalej ni na kilka metrw. Kiedy siadam , sigam wzrokiem ponad mieciony wichrem nieny py; wyglda to tak, jakby lodowiec spywa rz k pen wirw i odmtw. Ciekawe, co mgby sobie kto pomy le, widzc moj gow i tors sterczce z bieli? Lec na boku, czogam si krtkimi zrywami, a co jaki czas wychylam gow przez rozwichrzon kurtyn chmur, eby spojrze przed siebie. W powietrzu peno niegu. Paniczny skurcz odka wiey opad i wiatr zasypi lady! Gos ostrzega, e zgubi drog, e bez ladw nie przedr si przez szczeliny. Popdza mnie i przynagla, tymczasem ja boj si tylko tego, e strac ten jedyny znak ycia w pustce grskiego amfiteatru. Posuwaem si dotd tropem Simona, zadowolony, jakby mnie tylko troch wyprzedza, jakbym nie by sam. Teraz wbijam gorczkowo rce w nieg i mru oczy wypatrujc znikajcych ladw. Raptownie si ciemnia; idzie noc, wzmaga si wichura. Nie bd traci czasu na rozgrzewanie rk. Dopki jeszcze co wida, pezn najszybciej jak potrafi wzdu na wp zasypanych dokw... Ciemno. Le pokonany, twarz w niegu. Rozgrzao mnie to czoganie, mgbym tak zosta, wiatr sypie niegiem, a w ogle nie czuj zimna. Spa. Nie bd si dalej wlk, nie mam ochoty. Przecie jest dobrze, mog spa na niegu... Burza mnie przysypie, bdzie mi ciepo jak psu husky... Tylko ten wiatr, wci budzi... Mam si

ruszy?... Nie pij, nie pij, nie tutaj. Rusz si, poszukaj stoku i wykop jam. No, nie pi j. To gos? Nie chc tego sucha, gdzie s inne gosy, dlaczego zamilky... Chyba ni na jawie, przecie sysz wyra nie, przesta mnie popdza... Jak dugo si wlokem w tym niegu, gdzie ja wa ciwie jestem? Na lodowcu, w rd szczelin? To mrok i zamie tak mnie skooway. Czogam si na o lep... Przez szum wiatru przebija odlegy huk. Leci na mnie deszcz bryek lodu. Lawina, albo obryw serakw ze ci any Yerupaja. Chyba oberwaem resztkami, przeszed po mnie tylko saby podmuch. Wraca wist wiatru, zapominam o lawinie. Niebezpieczestwo? Tutaj? Nigdy bym nie pomy la. Zaczynam si nagle stacza, spadam. Nie mog w ciemno ci dostrzec, po czym sun coraz szybciej. Stop. Odwracam si twarz w stron, z ktrej zleciaem. Nad sob mam nieny garb - tdy z powrotem do gry! Wymacuj drog rkami, wbijam przyrzdy, by zyska jakie punkty zaczepienia - podskakuj - wyj z blu. To skurwiae kolano... Bez si, otumaniony cierpieniem, wygrzebuj w niegu jam. Ryjc gbiej, musz si obrci, a sigajc na boki, przesuwam ciao - wykrca mi kolano na wszystkie strony. Co za mki... Wreszcie mam jak oson przed wiatrem. O, wracaj gosy... I obrazy... tyle tego, widz wszystko naraz; przelatuj, roj si zupenie bez sensu... Chyba drzemaem, trzeba si poderwa, spry. Dobrze si kopie w rytm melodii... Co to sycha, gosy? Pewnie znowu przysnem. Szperam zdrewniaymi domi w plecaku, szukam czowki. Jest piwr, w nim latarka. W mdym, zdychajcym wietle wida, e jama jest za krtka, ebym si mg wycign. Wszystko jedno, nie bd dalej kopa, jestem wykoczony. Pochylam si w przd, by zdj raki - przygniecione kolano odpowiada blem nie do wytrzymania. Jcz i stkam w zo ci, bo skoowaciae palce gmeraj bez skutku przy zatrzasku na picie. Nie mog go uchwyci na tyle mocno, by zwolni spryn i zsun rak z buta. Zgity wp, musz uwaa, aby nie przebi gow dachu jamy, zy blu i bezsilnej w cieko ci ciekn mi po twarzy. Przestaj szarpa si z klamr. Co zrobi... Zaraz, przecie mam czekan! Uywam go jako d wigni, oba zatrzaski odskakuj lekko. Z ulg opadam na plecy, eby odpocz. Znw przysypiam. Godziny mijaj, zanim karimat ley rozoony i mog nacign na siebie piwr. Ale jak wsun do niego zaman nog, eby nie zemdle przy tym z blu? But zahacza o wilgotny materia, szarpie stawem. W mzgu zapalaj si ogniste zygzaki. Wcigam do rodka ten ciki, martwy kloc... W ciec si mona, jak z niezno nym dzieckiem - ja mwi, a ono uparcie odmawia! W jamie nie sycha szalejcej burzy. Czasem wiatr szarpie wystajcy na zewntrz koniec piwora, potem i to ustaje, nieg przykry mi nogi, zasypa wylot jamy. Sprawdza m czas. Wp do jedenastej. Powinienem spa, wiem, e mog sobie na to spokojnie pozwoli jestem bezpieczny - a jednak czuj si zupenie rozbudzony. Ciemno , wracaj wspomnienia ze szczeliny... nie, na pewno nie usn. Kolano pulsuje niemiosiernie. Czy nie odmro s obie stp? Albo palcw? Je li zasn, mog si wicej nie obudzi... Trzymam oczy szeroko otwarte. Nic nie wida. Przecie nie mam si czego ba, takie my li to przez t ciemno ; st ten strach... Na zewntrz pieko, ale tu... boj si jak dziecko, bez powodu... Obudziem si p no. Soce grzao przez ptno namiotu i w piworze byo mi niezno nie gorco. Leaem bez ruchu, ze wzrokiem utkwionym w kopulasty dach. Wierzy si nie chce, e wczoraj o tej porze bdziem niepewnie w rd szczelin u koca lodowca. Joe nie y od trzydziestu sze ciu godzin. Miaem wraenie, jakby przepad przed wieloma tygodniami, a przecie wyruszyli my w cian zaledwie tydzie temu. W rodku jtrzy nie dajcy si niczym zapeni pusty bl. Z czasem przejdzie. Ju teraz nie umiaem przywoa z pamici wyra nego obrazu Joe. Dziwne, ale nawet jego twarz bya mglistym wspomnieniem. No, wic z nim ju koniec - nie mogem nic zrobi, by to odmieni. Gmerajc palcami jak koki zwolniem zacisk sznurka, skopaem z siebie piwr i wyszedem na soce. Byem godny. Przy kuchennej skale Richard zajty by rozpalaniem maszynki benzynowej. Podnis na mnie wzrok i si u miechn. Dzie by pikny, jeden z tych, ktre wprawiaj ci w dobry, rze ki nastrj. Zszedem do oyska rzeki i wysikaem si na kamie. Wprost przede mn pitrzya si imponujco pikna Sarapo, ale to miejsce ju mnie nudzio, przestay

interesowa pikne widoki. Nie byo tu po co duej tkwi. To jaowe, martwe pustkowie nienawidziem go za jego okruciestwo, i za to, do czego mnie zmusio. Zadawaem sobie pytanie, czy popeniem morderstwo. Wrciem do Richarda i kucnem przy nim, ponury i przybity. Poda mi bez sowa kubek herbaty i misk patkw na mleku. Jadem szybko, prawie nie czujc smaku. Po niadaniu wrciem do namiotu po przybory do mycia i ruszyem ku miejscu, gdzie rzeka tworzy gbokie jeziorko. Rozebrany, wszedem do lodowatej wody, szybko si zanurzyem, a zimno na moment zatkao mi oddech. Podczas golenia soce suszyo i grzao mi plecy. Spdziem nad jeziorem duo czasu, piorc rzeczy i zuszczajc z twarzy spalon socem skr. Wypeniony spokojem rytua oczyszczania. Rozpamitujc wydarzenia poprzednich dni czuem, jak rozpacz we mnie stopniowo sabnie. Wrciem do namiotw odmieniony. Stao si i zrobiem wszystko, co moliwe. On jest martwy a ja yj. To jasne. Nie ma powodu, bym si tym zadrcza. Musz to sobie najpierw wszystko uporzdkowa w gowie, zanim stan po powrocie przed nieuchronn krytyk. Wiedziaem, e bd mg o tym rozmawia dopiero, gdy sam si z tym wszystkim pogodz. Nigdy si nie dowiedz jak tam byo i wtpliwe, czy zdoam to opisa nawet najbliszym przyjacioom, ale nie musz tego robi, jeeli wewntrz czuj si w porzdku. Rozpocz si proces uzdrawiania. Na razie byem z siebie zadowolony. Kiedy wrciem do obozu, Richarda nie byo. Przeszukaem namiot w poszukiwaniu apteczki. Leaa z tyu pod ubiorami Joe. Wyrzuciem j na zewntrz w traw i zabraem si do przegldania jego rzeczy. Po kwadransie, obok apteczki pitrzy si w socu stos ubra i drobiazgw. Usiadem obok, otworzyem apteczk i zaczem po kolei zaywa rne lekarstwa: Ronicol na popraw krenia w palcach i powstrzymanie gbszych odmroe; ca bateri antybiotykw dla zwalczenia infekcji. P niej nastpia kolejna, duga runda badania, czyszczenia i skubania skry. Miao to cudownie przywracajcy siy skutek. Taki

rytua uzdrawiajcych dziaa by dla mnie potwierdzeniem, e wszystko wraca do normy. Luksus i balsam. Stopy, palce, twarz, wosy, pier i nogi - zajem si kad cz ci. Kiedy skoczyem, przysza kolej na rzeczy Joe. Wszystkie ubiory zrzuciem na stert, a pozostae drobiazgi uoyem z boku w osobnym rzdzie. Sortowaem je bez emocji, cakiem mechanicznie. W plastikowej torbie znalazem na wietlony film i teleobiektyw. Poniew a worek by dosy duy, zebraem do niego wszystkie te rzeczy, ktre chciaem przekaza jego ro zicom. Nie byo tego wiele. Znalazem dziennik. Joe niemal codziennie co w nim pisa, nawet w samolocie z Londynu. Lubi pisa. Przekartkowaem go, nie czytajc. Nie chciaem wiedzie, co tam byo. Nie interesowa mnie take pozostawiony przez niego sprzt wspinaczkowy. W tej chwili te rzeczy miay warto tylko dla wspinacza, spakuj to razem z moim sprztem. Szybko przerzuciem ciuchy, od razu wpada mi w rce jego czapka - weniana, w czarno-biay wzr, z urwanym pomponem. Pamitaem, jak bardzo lubi t czapk; upchaem j do worka. Pochodzia z Czechosowacji. Dosta j w Chamonix od Miro mida. Nie mgbym si zdoby na jej spalenie. Richard wrci akurat, gdy koczyem odkada rzeczy dla rodzicw Joe. Wzi benzyn i w oysku rzeki spalili my ca odzie po nim. Spodnie nie chciay si zaj, musieli my na nie zuy duo paliwa. Wcze niej Richard proponowa, eby je zostawi dziewczynom i dzieciakom z doliny. Z pewno ci chciayby mie co takiego, gdy ich wasne stroje byy cae w strzpach, ale ja wrzuciem je w ogie bez wahania. Gdy byo po wszystkim, wrcili my pod kuchenn skak, by usi spokojnie na socu. Richard zrobi co gorcego do jedzenia i parzy nieograniczone ilo ci herbaty. Grali my w karty i suchali muzyki. Richard wzi z plastikowego wora walkmana Joe, poniewa jego wasny by zepsuty. Dzie mija leniwie. Je li rozmawiali my, to cichym gosem o domu lub planach na przyszo . Nadal dry mnie bl i poczucie winy, ktrego na pewno nigdy si nie pozbd. Ale teraz potrafiem ju sobie z tym poradzi. 11 Ziemia bezlitosna Budzi mnie wasny krzyk. W jamie jest jasno i zimno. Znika senna zmora, przypominam sobie, gdzie jestem. To nie szczelina. Oddycham z ulg, resztki snw ula

tuj w niepami. Le nieruchomo, wpatrujc si w nierwno ci sklepienia nad gow. Cisza jak w grobie, ciekawe, czy na zewntrz wci szaleje zamie. Boj si ruszy. Po dugiej, zimnej nocy na pewno bdzie bolao. Ostronie podkurczam nog... ooch! - kolano odpowiada przeszywajcym blem. Gapi si bezmy lnie, mj oddech zmienia si pod sklepieniem w obok pary. Miaem sen tak ywy i wyra ny, jakby to bya rzeczywisto . Widziaem siebie, skulonego na mostku - szlochaem, przytulony do ciany. Pakaem bezgo nie, a jaki gos, mj gos deklamowa w kko monolog z Szekspira: O pomy l, umrze. Pj nikt nie wie dokd. I lee w zimnej trumnie, gni powoli; Zamieni ciao ywe i gorce Na garstk gliny... Cakiem si rozbudziem i dokadnie wiem, gdzie jestem, ale te sowa wci koacz echem w mojej gowie; dobrze pamitam, gdzie si ich nauczyem. Dziesi lat temu w moim pokoju klepaem jak papuga te same wersy, kujc do egzaminu z literatury. Zdumiewajce . Od tamtej pory ani razu nie czytaem tych wierszy, a przecie pamitam kade sowo: .. .gdy duch wyzwolony Albo si kpie w rd fal ognistych Albo dry w wiecznych zamarznitych lodach. Lub w niewidzialnych uwiziony wiatrach, W gwatownym pdzie nad wiszcym wiatem Kry bez koca... W ciszy otaczajcych mnie niegw, mamrocz wci od nowa ten sam urywek, z zachwytem wsuchany w szczegln akustyk jamy. Nabieram odwagi, wydzieram si, na ladujc najlepiej jak umiem gos Laurence'a Oliviera - przez cay czas zagrzebany w piworze, z ktrego wystaje mi tylko czubek nosa: ... Lub zosta ndzniejszym Od najndzniejszych istot, co w rd wycia Czarne bezksztatne cigle tworz my li. O, to zbyt straszne. Na ziemi tej ycie, Jakkolwiek cikie, smutne, opakane, Staro , choroba, ndza i wizienie Jasnym s rajem porwnane z mierci. Wreszcie milkn zmczony zabaw, zapada absolutna cisza. Odechciewa mi si artw, czuj si gupio. Znw doskwiera osamotnienie. Rozmy lam nad sensem recytowanych sw, nad znaczeniem snu. Zbiera mi si na pacz. Zamie usypaa mi na stopach zasp. Usiuj je uwolni kopniciem, skomlc z blu w rozrywanym kolanie. Walcz z przemoczonym piworem, by go zsun z ng, podczas szamotania niechccy wybijam dziur w dachu jamy. Blask soca wygania z niej cienie wida, e dawno przestao pada. Bior czekan, do reszty rozwalam nieny dach. Siedzc w zagbieniu, ktre pozostao z jamy, rozgldam si dokoa. Zapowiada si gorcy dzie. W socu od razu ustaj zimne, nocne dreszcze. Tu przy stopach niene zbocze obrywa si do starej, zasypanej szczeliny. Zwrcony jestem twarz w stron moren, cho std ich nie wida. Wszdzie wiey, niepokojco gadki nieg. Zamie odwalia solidn robot, dokadnie zakrywajc lady, po ktrych wczoraj szedem. Jak daleko sigam wzrokiem, powierzchnia lodowca faluje nieskalan biel. Palcami bez czucia pakuj do plecaka piwr, zwijam karimat. Dopiero teraz czuj, jak okropnie chce mi si pi. Ju wczoraj byo bardzo le, wyobraam sobie, co bdzie dzi . Zaraz, niech pomy l... Gdzie jest najblisza woda? Chyba dopiero ten strumyczek w Uli czce Bomb. Bybym wielkim szcz ciarzem, gdybym tam dzisiaj dotar. Do diaba, czyby

wszystko zostao dokadnie zaplanowane? Nie pamitam, ebym ustala, ile czasu zajmie doj cie do obozu, skd wic wiem z gry, e nie dotr do Uliczki? Niesamowite rzeczy dziej si w mojej gowie. Niezbyt jasno przypominam sobie kolejno wczorajszych wydarze, pamitam tylko jakie niewyra ne strzpy. Podziurawione dno w szczelinie, promie soca, pod uch lawiny w rd wycia wichru, zsuwanie si z garbu, w ktrym biwakowaem i ten oble ny lodowy uskok, ale gdzie si podziaa reszta dnia? Czy to skutek godu i pragnien ia? Ile to ju dni bez wody? Trzy doby... nie, dwa dni i trzy noce! Boe Wszechmogcy! To straszne. Na tej wysoko ci powinno si wypi co najmniej ptora litra pynw dziennie, po to tylko, by powstrzyma odwodnienie organizmu. Goni resztkami. Mniejsza zreszt o jedzenie, nie czuj godu. Chocia musiaem do tej pory spali ogromn ilo energii, wci jeszcze mam rezerwy. Martwi mnie za to brak wody; gruba ny, oboony jzor paskudnie kle i si do podniebienia. A zapach wody a promieniuje z rozgrzanego niegu. Oszale mona, wszdzie woda! Jem nieg, bo na chwil usuwa sucho w ustach, ale strach pomy le, co si tam w rodku dzieje. Nie sposb zaspokoi takiego pragnienia jedzeniem niegu. I po co t e wszystkie rojone pprzytomnie plany - je li w ogle byy - przecie to bez sensu. Przed oczami mam uciekajc w dal nien pustyni. Nie uda mi si. O Jezu! Wic to tak ma by? Po prostu bd si czoga, a padn z braku wody?... Zsuwam si ze zbocza garbu i zaczynam pezn; jama zostaje coraz bardziej z tyu. Powiedzmy, e do poudnia sprbuj dotrze do moren, a potem zobaczymy. Siedzenie na lodowcu i zamartwianie si daleko mnie nie zaprowadzi. Moe dojd, a moe nie. Dopki posuwam si do przodu, co robi, nie bd si specjalnie przejmowa. Najgorzej czeka samotnie, w przeraeniu, na to, co i tak samo przyjdzie. Czogam si ostronie, z napit uwag. Poniewa nie prowadz mnie ju lady, najwaniejsza rzecz - dobrze wybiera drog. Lodowiec zakrca ukiem w prawo pod cian Yerupaja. Trzymam si tej strony, gdy po lewej by spkany mnstwem szerokich, otwartych szczelin. Co jaki czas ko lawym podskokiem staj na zdrowej nodze, by spojrze przed siebie. Nieodmiennie zaskakuje mnie coraz to rozleglejszy widok. Sigam wzrokiem n a tyle daleko, e mog rozrni pojedyncze krewasy zapamitane w czasie podej cia. Zera mnie jednak strach przed zakrytymi szczelinami, zaczynam ogarnia, na jak wielkie ryzyk o jestem wystawiony w trakcie tego czogania. Mina godzina, wlok si uparcie, noga gadko lizga si po niegu i mao co boli. A gdyby tak sprbowa i normalnie? By moe zerwaem w kolanie tylko jakie mi nie, to byo tak dawno. Teraz po nocnym odpoczynku, chyba jest z nim lepiej, a nu uniosoby mj

ciar? Wstaj chwiejnie na dobrej nodze, opierajc delikatnie praw stop o nieg. Z wolna j obciam... Boli, ale nie a tak, ebym nie mg wytrzyma. Przecie musi bole, zacisn zby i bd jako ku tyka. Zbieram si w sobie - robi krok praw... Le twarz w niegu, zemdlaem, czy co? Pamitam ten d wik: skrt w stawie, ohydny chrzst gnatw. W gardle mdo ci... chyba rzygn... Kurczowo api oddech, szlocham i rzeklinam wasn gupot. Kolano ponie, czuj jakbym je zama po raz drugi. Zmroony nieg na twarzy - przytomniej. Siadam, pochylony ciko do przodu, jem nieg, eby si pozby smaku ci w ustach. Kiedy staem, sto metrw dalej wida byo pierwsze szczeliny schodzce ku morenom. Nie znajc szczegw terenu przed sob mgbym si czoga przez sam rodek najbardziej spkanej cz ci lodowca - po prostu nie bd w stanie znale wa ciwej drogi. To cakiem moliwe, tak czy owak nie pamitam, ktrdy przedtem szli my. Przez te sto pidziesit metrw od moreny trzeba byo kluczy zawile pomidzy rwnolegymi szczelinami, czasem po wskich mostkach, czsto wchodzc na strome cianki, by unikn ziejcych dziur. Mocno wtpi, czy uda mi si przeczoga na drug stron takiej barykady. Le na wznak i patrz w niebo. Instynkt we mnie a krzyczy, eby si nie pcha midzy szczeliny, lecz rozum nie znajduje innego rozwizania. Nie mog si zdoby na podjcie decyzji - wiem, to nieuchronne. Machinalnie ykam nieg; zapadam w odrtwienie. Niebo jest puste, nie ma na co patrze - ani chmur, ani ptakw, le ze wzrokiem utkwion

ym w bkit nad gow. My l o wszystkim, tylko nie o tym, gdzie jestem. - Rusz si... przesta tak lee... dosy tej drzemki... rusze si wreszcie! - Budzi mnie gos, przebija si przez sowa piosenek, twarze z przeszo ci i bzdurne rojenia. Wlok si, usiujc peza jak najszybciej, by uspokoi wyrzuty sumienia. Nie dopuszczam my li o tym, co moe na mnie czyha w rd szczelin. Powoli wkraczam w ich stref, czsto przystajc dla sprawdzenia kierunku. Spity, klucz omijajc doy w niegu. Za mn meandry ladw. Wij si dziwacznie w ptlach i zygzakach, a do gadkiego pola, na ktrym spaem. Z pocztku byem pewien, e wiem dokd id, teraz widz, e si beznadziejnie pogubiem. Co za labirynt! Za kadym razem, gdy przystaj chcc si rozezna po rd szczelin, lodowe szpary mno si, coraz bardziej poskrcane; z kadym metrem otacza mnie dziksza pltanina dziur i rozpadlin. Niewyra ny obraz terenu, jaki mam w

pamici, nijak nie przystaje do tego, co mnie otacza. Mam wraenie, e chwilami co rozpoznaj, przygldam si dokadnie i widz, e to pomyka. Kada szczelina przybiera inny ksztat, gdy patrz po raz drugi. Usiuj si skoncentrowa, a mi si w gowie krci z wysiku. Paraliuje rosncy strach, w kadej chwili mog wpa do szczeliny. Pode mn pustka. Trzeba za wszelk cen znale wa ciw drog. Szukam gorczkowo, ale jest coraz gorzej. Obdny labirynt. Chyba wpadam w histeri... Ktrdy, ktrdy? Moe tam... zaraz... czogaj si - nie, to puapka, tutaj take czelu ... Trzeba z powrotem. Ile czasu mino? O moje lady, przecie tu ju byem - czyby? - nie, tego jeszcze nie widziaem. Co jest, o ne drwi ze mnie... Wa ciwie mgbym j przeskoczy, jest wska - co ty, na jednej nodze?! - a nawet tak, nie utrzymasz si, wpadniesz do tej obok... Mam dosy, nie dam rady, do tego!... Mostek. Wski, nieny mostek midzy dwiema szczelinami. Le na boku i spozieram ponuro na zwajce si pasmo niegu. Jestem psychiczn miazg. Widok jakby znajomy. Nie mog sobie przypomnie. Zaamaem si, widzc, e dalej mostek niknie, pewnie znowu bd musia zawrci. Byem tu ju kilka razy... To miejsce ma w sobie co istotnego, ale co?... Przedtem baem si wej na ten pasek niegu, bo z obu stron prnia... Siadam, i wytajc pami, wypatruj w pobliu jakich znakw rozpoznawczych. Mostek zakrca w lewo i znika poniej. Eje! Narasta we mnie podniecenie. Czyby?... Nie ma rad y eby si przekona, musz wsta. Prostuj si z wysikiem za pomoc czekana, z trudem utrzymujc chwiejn rwnowag. Za mostkiem, na paskim nienym polu, wida ciemn sylwetk wielkiego gazu. To pocztek moren! Opadam z powrotem na nieg. Trzeba dopezn do najwszego miejsca nienej rampy, ktra wyprowadza w lewo, na pokryte niegiem moreny. Dalej szczelin nie ma. Siedz oparty o wielki, ty gaz, spogldajc na wasne lady, schodzce w d lodowca. Wij si w oszalaych skrtach przez rumowisko lodospadu, wygldaj tak, jakby jakie ogromne ptaszysko dziobic nieg, skakao tam i sam. Jestem wypompowany. Teraz, gdy jak na doni widz, ktrdy naleao i , uderza mnie, jak idiotyczn wybraem drog. Mj dobry humor ma odcie histerii, a lekkie dreszcze, ktre wci odczuwam przypominaj, e bezpieczne przej cie tego kawaka to prawdziwy fuks. Lodowiec mieni si i drga przed oczami, a jego agodne garby zdaj si falowa jak ocean. Przecieram oczy i z nw patrz. Widok jest troch zamazany, a ciemne moreny opadajce w stron jezior, take s nieostre. Nie pomaga tarcie powiek - widz coraz gorzej. Czuj w oczach ostre kucie i pieczenie - zalewaj si zami. lepota niena! No tak, tylko tego gwna jeszcze brakowao! Okulary rozwaliem wtedy, gdy zamaem nog, a ponadto przez dwie doby nie zdejmowaem szkie kontaktowych. Silnie mru powieki, zerkajc przez wziutkie szparki. W o lepiajcym blasku lodowca oczy piek niezno nie, a zy jak groch tocz si po policzkach. atwiej patrze spod przymknitych powiek na ciemne moreny, widz je prawie cakiem wyra nie. Ku tykam na drug stron gazu, by usi twarz w ich stron. Tych kilka niezdarnych podskokw wystarczy, by potwierdzi obaw, i lodowiec by atwiejsz cz ci zej cia. Niedbale wsparty o gaz, rozkoszuj si ciepem soca. Trzeba dobrze wypocz, nim zaatakuj te moreny...

Co brutalnie zakca mi spokj. To gos wdziera si w my li, jak odlegy szum pyncej wod nie nka, wie, e si nie opr. No dalej, obud si! Masz jeszcze co do zrobienia. Przed tob duga droga. Nie pij... Rusz si. Siadam rozbudzony, patrzc nieprzytomnie na pync przede mn ciemn rzek kamieni. Gdzie ja wa ciwie jestem? Co tu robi te wszystkie kamole? Dziwny widok po t ylu dniach spdzonych w niegu. Wiksze ilo ci skay ostatni raz widziaem przed wej ciem na szczyt. Kiedy to byo? Usiuj obliczy, nie idzie mi, jestem zamroczony... aha, cztery dni temu. Nic to dla mnie nie znaczy. Cztery dni czy sze - co z tego? Wszystkie takie same. Jestem w tych grach od tak dawna, e chyba bd tu musia zosta na zawsze, w p nie, budzc si czasem do przykrej rzeczywisto ci, bym nie zapomnia po co tu jestem, a potem

znw wracajc do krainy fantazji. Gazy, moreny, oczywi cie... Le wsparty o ska, zaciskam powieki, ale gos nie przestaje nalega, powtarza instrukcje, mwi, co musz zr obi. Rozcignity na wznak sucham, zwalczajc w sobie odruch posuszestwa. Chciabym po prostu jeszcze troch pospa... Niech bdzie, poddaj si. Zbieram si do marszu, a w gowie koacze melodia jakiej piosenki. Okazuje si, e potrafi j ca za piewa, a przecie kiedy pamitaem tylko refren. Mamrocz pod nosem sowa, rozkadajc na kamieniu przemoczony piwr. Wci mam sprawn pami, to dobry znak. Wytrzsam na nieg zawarto plecaka i zaczynam wszystko po kolei przeglda. Odkadam na bok palnik i ma menak. I tak nie mam gazu - wkadam kuchenk do pokrowca od piwora. Zdejmuj raki, kask i te je pakuj do czerwonego worka. Wchodzi tam jeszcze uprz i motek lodowy. Pozostaje czowka, aparat fotograficzny, piwr, czekan i menaka. Aparat? - do worka. Po zej ciu ze szczytu wyjem z niego na wietlony film, wic teraz jest bezuyteczny. No tak, ale jak ja si naszukaem, nim go kupiem w sklepie z uywanymi rzeczami... aduj aparat z powrotem do plecaka. Na wierzch wpycha m piwr i czowk, zapinam klap. Byszczc, aluminiow menak wciskam midzy kamienie, na wierzchu gazu, eby odbijaa promienie soca. Pod gazem chowam czerwony pokrowiec i siadam zadowolony. Mio zostawi po sobie ad i porzdek. Gdy kocz pakowanie, melodia w gowie zmienia si na inn, ktrej nie cierpi. Nie potrafi jako odegna uprzykrzonego refrenu, z irytacj zabieram si do pracy nad karimatem. Jak tu si pozby tych kretyskich sw? Brown girl in the ring... Tra la laa la .. Cz mnie pracuje jak automat, jakby decyzje o dziaaniach zapaday gdzie indziej, inne my li tumi przymus, by nuci gupi, bezsensown piosenk. Rozwijam obok na niegu ty karimat. Do moich celw jest o wiele za dugi. Gdy prbuj go rozerwa na poow, poliuretanowa pianka okazuje si zbyt mocna. opatk czekana przebijam w poprzek nierwny rzdek dziur. Znw szarpi - karimat rozdziera si od dziury do dziury zbat lini. Owijam nim dwukrotnie kolano i cigam najmocniej jak potrafi, krzywic si z blu. Paskiem od rakw zaciskam rulon na udzie, z trudem dopinajc klamr sztywnymi palcami. Drugi pasek owijam dookoa ydki - trzyma pewnie. Unosz nog... jest dobrze, kolano pozostaje sztywne, unieruchomione, cho karimat troch si rozchyli. Dwoma paskami od plecaka kocz usztywnianie nogi. Zakadam je z obu stron blisko stawu, docigam, po czym padam na wznak zupenie wyczerpany. Zapinajc sprzczki, skowyczaem z blu, za to teraz odczuwam w rwnomiernie uciskanym stawie zaledwie przykre pulsowanie. Wstaj, wspierajc si ciko o skalny blok. Krci mi si w gowie i przed oczami tacz ciemne plamy, chwytam mocniej ska, by nie upa . Przeszo. Zakadam plecak na ramiona, wycigam ze niegu czekan. Przede mn morena przewala si szerok rzek kamieni i gazw. Na pocztku ogromne, niej malej, a nad jeziorami przechodz w pola wiru. Tu czoganie nie wchodzi w gr, to samo z chodzeniem - pozostaje skakanie. Przy pierwszej prbie, padam pasko na twarz, walc czoem o krawd gazu. Kolano fatalnie podwinem pod siebie - sycha wrzask. Bl cichnie, powtrnie prbuj wsta. Praw do opieram na czekanie. Niestety, stylisko nie ma nawet sze dziesiciu centymetrw i kiepska z niego laska. Ostronie stawiam go na ziemi, garbic si niczym

artretyczny staruszek. Przenosz cay ciar ciaa na czekan, a bezuyteczn praw nog w przd - zwisa rwnolegle do lewej. Rce na czekanie i hop!... To byo zbyt sztywno, o wos

nie runem na twarz, ledwie udao mi si zapa rwnowag. Posunem si do przodu o cae pitna cie centymetrw! Robi nastpn prb. Nieudana - znw walnem jak dugi. Tym razem bl trwa duej, kiedy wstaj owinite karimatem kolano ponie nadal. Na nastpnych dziesiciu metrach doprowadzam technik jednononych podskokw niemal do perfekcji. Nie jest ona jednak specjalnie skuteczna, a z wysiku bij na m nie sidme poty. Przekonaem si, e najlepiej nie ustawia zej nogi przed zdrow. Dziki temu zamiast gwatownie podskakiwa, mog robi posuwisty krok, utrzymujc przy tym rwnowag. Na tych pierwszych metrach przewracam si co drugi skok, ale pod koniec potrafi skoczy dwa razy dalej, a mimo to utrzyma si na nogach. Odtwarzam ukady ruchw, ktre stosowaem trawersujc grani, czy wychodzc ze szczeliny. Usiuj wypracowa podobn technik. Rozbijam cykl podskokw na poszczeglne ruchy, ktre konsekwentnie powtarzam. Ustawi czekan, unie stop w przd, oprze si - hop! - ustawi - unie - oprze - hop! - ustawi unie - oprze - hop... Zaczem schodzi moren w d o pierwszej. Do zmroku pi i p godziny. Ustaw unie - oprzyj - hop. Potrzebuj wody. Nie dotr do Uliczki Bomb. Ustaw - unie ... I w ci tak samo, a zaczn i jak robot, wyczajc wiadomo . Kady kolejny upadek od razu mnie otrze wia, ale nie da si tego unikn. A to czekan pojedzie na lu nym kamieniu, to znw przewracam si w trakcie skoku, albo noga trafia na wir i wal si na bok, midzy bloki. Bezskutecznie prbuj ochrania kolano. Nie starcza mi siy w nodze, by je w por odsun w bok. Wci przygniatam je caym ciaem lub padam jak kloc na kamienne podoe. Za kadym razem spazm blu szarpie tak samo silnie, ale jakim sposobem potrzebuj znacznie mniej czasu, by przyj do siebie. Przestaem krzycze, bo to niczego nie zmien ia. Wrzeszczy si po to, by kto usysza, a moreny niewiele dbaj o moje skargi. Czasami pacz jak dziecko, z blu i frustracji. Cz ciej skrcaj mnie nudno ci, ale nie wymiotuj. Nie mam czym. Kiedy po dwch godzinach patrz w ty, w miejsce skd wyruszyem, lodowiec jest ju tylko dalek, pogruchotan cian lodu. Nabieram otuchy na tak namacalny dowd, e schodz coraz niej. Gos wci mnie pogania: Ustaw - unie - oprzyj - hop... Ruszaj si. Spjrz ile przeszede ! Byle tak dalej. Id , nie medytuj. Ku tykam obok skalnych blokw, czasem przez nie przea, padam, paczc i mamroczc litani przeklestw w rytm podskokw. Nie pamitam, po co to wszystko robi; zapominam nawet, e pewnie nic z tego nie wyjdzie. Posuszny instynktom, istnienia k trych nigdy bym w sobie nie podejrzewa, dryfuj po morzu piargw w delirycznych majakach godu i pragnienia, nabonie kontrolujc czas. Znajduj w oddali punkt orientacyjny i da j sobie p godziny na dotarcie do niego. Im bliej, tym cz ciej zerkam na zegarek, coraz bardziej obsesyjnie, a staje si to elementem rytmu poruszania. Ustaw - unie - oprzy j - hop czas. Gdy widz, e jestem sp niony, usiuj to nadrobi w cigu ostatnich dziesiciu minut. Przewracam si z tego powodu o wiele cz ciej, lecz zmie ci si w czasie to cholernie wana sprawa. Tylko raz mi si nie udaje - a pacz z irytacji. Zegarek sta si rwnie wany jak dobra noga. Trac wiadomo upywu czasu, po kadym upadku le na wp odrtwiay, przeczekujc bl, cakowicie nie wiadom, jak dugo to trwa. Spojrzenie na zegarek podrywa mnie do dziaania, zwaszcza kiedy stwierdzam, e padem dobre pi minut temu, a nie przed trzydziestoma sekundami, jak mi si zdawao. Ogromne skalne bloki. Przytaczajce. Moreny s rwnie pozbawione ycia jak lodowiec. Wszdzie ta sama szaro , ponure kolory; boto, kamienie, brudny piarg. Gdzie s jakie owady? Ani ladu, nie ma te ptakw. Tylko cisza. Gosu nie sycha. O czym ja wa ciwie my l, przecie nie o ruchach. Roj mi si w gowie tylko bzdury, jedna my l gupsza od drugiej. Piosenki, znowu... obrazy... Skd one si wziy na tych kamieniach? Midzy gazami paty niegu. Brudny, ze wirem, ale da si je . Robi to bez przerwy. Woda, ja wody. Bl i woda. Oto mj wiat. Poza tym nie ma nic.

O, sycha ciurkanie! No to co? Ktry to raz z rzdu syszysz ten szmer pyncej wody? Le na brzuchu po kolejnym upadku i sucham jak szemrze. Przesuwam si troch w bok - sycha lepiej. Czuj, e twarz wykrzywia mi wilczy u miech: To bdzie dua sztuka . Mwisz tak za kadym razem, a potem znajdujesz wt struk wsikajc w boto. Przesuwam si jeszcze bardziej w prawo, w stron rozwalonego gazu. Tutaj! Ha, ha! A n ie mwiem! Cieniutka srebrna nitka wije si obok kamienia. Nie grubsza od sznurowada, ale

wiksza ni poprzednie. Podpezam bliej i dokadnie j ogldam. Musz si nad tym zastanowi. - Nie ruszaj tego! Moe znowu wsikn. - Wciskam palec w osad wiru, woda wypenia zagbienie i wypywa na zewntrz. - Aha! Mam ci! Ostronie rozgarniam wir, a powstaje pytki doek wielko ci spodka, w rodku byszczy woda. Pochylam si, dotykam nosem powierzchni i zaczynam chciwie ssa przez stulone wargi. P yka wody z piaskiem. Pucz ni usta, czujc jak rozkleja mi podniebienie W ten sposb chyba lepiej wchon wod ni gdybym j po prostu pokn. Nie cakiem to mdre, ale tak robi. Spodek napenia si powoli. Gdy jest w poowie peny znowu zaczynam ssa. Wcigam do ust za duo bota. Piasek utkwi mi w gardle. Dawic si i kaszlc, wykrztusiem cenny pyn i zniszczyem mj doek. Formuj go na nowo, lecz nie chce si napeni; kopi gbiej - wci sucho. Woda wsika. Nie ciekawi mnie, gdzie si podziaa. Nie bdzie jej, a do nastpnego razu. Wzywa mnie gos, podnosz si chwiejnie. Jest bezchmurne popoudnie. W nocy nie bdzie nieycy. Niebo pozostanie czyste, wygwiedone, ale przez to zrobi si zimno. Szukam przed sob wzrokiem punktu orientacyjnego. Co jest... Tak, poznaj to miejsce. Pitna cie metrw dalej morena opada stromym uskokiem, pod spodem sterczy lodowa cianka. Tu wa nie, po przej ciu lodowej bariery, rozstali my si z Richardem podchodzc pod cian. Do tej pory trzymaem si prawego skraju moren, gdzie zomiska s mniej chaotyczne, ale w tym miejscu strome, wygadzone przez wod skalne pyty wcinaj si w lodowiec urwistymi cianami. Teraz sobie przypominam: dwadzie cia pi metrw pokrytego botem, szklistego lodu. Wspinali my si tdy zakosami, ostronie obchodzc wielkie, wytopione z lodu bloki, wiszce w nietrwaej rwnowadze. Wic dotarem a tutaj... No, prosz! Przecie to ostatnia przeszkoda, na ktrej mog si zabi. Potem bd mia przed sob tylko czoganie. Nie zagro mi wicej adne cianki ani szczeliny. Wyznaczam sobie czas i ku tykam na krawd uskoku. Siadam, obmy lajc najlepszy sposb schodzenia. Zsuwa si na siedzeniu twarz do przodu, cz y zjeda lec na brzuchu i hamujc czekanem? Szkoda, e zostawiem raki. Nawet jeden robiby rnic. Zrobi dupozjazd. Przynajmniej bd widzia dokd jad. Od poowy cianki ro nie mj optymizm. Idzie jak z patka. Byo si czego ba? Przecie - Jeb!... Oto masz odpowied . Pu ci kamie, ktrego si trzymaem, obrcio mnie i zaczynam si obsuwa, coraz szybciej. Wczepiam palce w obocony ld, prbuj si chwyta tkwicych w nim kamieni. Przekrcam si na brzuch, w rozpaczliwej prbie hamowania przyciskam nawet podbrdek do lodu, bbni po nim gow... Stop! Zatrzymaem si, gdy lewy but zahaczy o kamie. Cay si trzs. Ku tykam przed siebie przez zomiska pod lodowymi uskokami. Parokrotnie ogldam si wstecz - malej, coraz bardziej odlege. Jakbym zatrzasn drzwi za bezcielesnym, ac z zowrogim towarzyszem dugiej podry. Te lodowe bariery to brama gr. Mog teraz patrze na nie z u miechem. Wygraem jak bitw, gdzie w rodku czuj to bardzo mocno. Zostaa rutyna ruchw, bl i woda. Czy dzi dam rad doj do Uliczki Bomb? To dopiero byby powd do rado ci! Jak dugo tu szli my? Dwadzie cia minut? Nie powinno by specjalnie ciko. I to by mj bd. Przestaem wyznacza sobie punkty, my lc tylko o Uliczce i srebrnych strugach spywajcych jej cianami. Zapada zmrok, a ja nie mam pojcia ile jes zcze do niej zostao. Jak daleko si doczogaem? W ogle nie patrz na zegarek, a kiedy padam, otpiajce zmczenie ogarnia mnie bez reszty. Le, boli makabrycznie... kto opowiada bez koca... obrazy, sny na jawie, w rzeczywistym wiecie, melodie w rytm bicia serca... Li

boto, szukam wody... Cae godziny straciem na jaowe majaczenia. Zataczam si na o lep w ciemno ci, byle do Uliczki. Gos mwi, e trzeba spa, wypocz, nie my le teraz o niej... Wyjmuj z plecaka czowk i wlok si, dopki jeszcze wieci. Nie ma ksiyca. Na niebie mozaika gwiazd; rzucaj na moreny saby blask. Dziesita. Potykam si i zwalam ciko na kamienie. Od czasu gdy trzy godziny temu wysiada latarka, przewracam si prawie co krok. Nie ud si, przez ten czas na pewno nie zrobie wicej ni kilkaset metrw... Nie umiem si podnie , nie dam rady. Jestem zajechany, tak, to jest przyczyna. Dobra, gos ma racj. Wycigam piwr. Jeszcze tylko wsun si do niego... 12 Czas nagli Przerzuciem piwr przez dach namiotu i poszedem w cie pod kuchenn ska. Wczorajsze skrajne zmczenie wa ciwie odeszo. Jedynie sczerniae koniuszki palcw wiadczyy o tym, co si stao. Zdyem zapomnie o odmroeniach, tote byem zaskoczony nie mogc sobie poradzi z kluczykiem od maszynki benzynowej. Richard wyj mi go z rki i uruchomi palnik. W milczeniu przygotowywa niadanie. Wyczuwaem, o co mu chodzi, ale wolaem o tym nie mwi. Wczoraj wieczorem zagada co o powrocie do Limy. Nic nas w obozie nie trzymao, a on musia w cigu najbliszych piciu dni przeduy wiz. Odparem, e potrzebuj jeszcze odpoczynku, eby wrci do si. To byo prawd wczoraj, ale nie teraz. W peni przyszedem ju do siebie. wiadczy o tym mj wilczy apetyt i Richard z pewno ci zauway popraw. Nie osabo natomiast uczucie goryczy. Miaem nadziej, e opuszczajc to miejsce uwolni si od ciaru bezlitosnych oskare, a ruch i zgiek Limy zabij cisz, ktra przygniataa mnie za kadym razem, gdy zostawaem sam w obozie. W gbi duszy wiedziaem, e trzeba schodzi, ale nie potrafiem si przeama. Gry mnie niewoliy. Co powstrzymywao przed odej ciem. Nie obawiaem si powrotu i konfrontacji. To, co zrobiem byo suszne; nikt nie zdoa zachwia moim przekonaniem, e jestem w tym samym stopniu ofiar co Joe. Uj z yciem to nie przestpstwo. Wic czemu nie odej ? Zapatrzyem si na lodowo-biae postacie Sarapo. Moe jutro... - Czujesz si lepiej? -Richard wyrwa mnie z zamy lenia. - Tak. O wiele lepiej. Tylko te palce... - unikaem starannie jego wzroku ogldajc

donie. - Chyba powinni my schodzi. Liczyem, e nie bdzie si z tym tak spieszy; zaskoczy mnie proponujc to bez ogrdek. - Co?... Tak. Pewnie masz racj. Tylko, e... Nie jestem jeszcze gotw. Ja... - Siedzenie tutaj nic nie pomoe, prawda? - Nie, chyba nie. - Uwanie badaem stan palcw. - No to zajm si sprowadzeniem osw. Spinoza jest teraz przy szaasach. Zejd i zaatwi t nim. Milczaem. Dlaczego tak bardzo nie chciaem zwija obozu? Siedzenie tutaj byo bez sensu. Wic czemu ?... - Suchaj - agodnie odezwa si Richard. - On nie wrci. Wiesz o tym. Gdyby bya jaka szansa, poszedby wczoraj w gry. No nie? Daj temu spokj. Mamy duo roboty. Musimy zawiadomi ambasad, jego rodzin, trzeba przebrn przez ten cay myn i jeszcze zarezerwowa bilety na samolot. Moim zdaniem powinni my wraca. - Moe mgby ruszy wcze niej. Zaatwisz ambasad i te inne sprawy, no i swoj wiz. Doczybym do ciebie w cigu kilku dni. - Ale dlaczego? Schod my razem. Tak bdzie lepiej. Nie odpowiedziaem. Wsta i poszed do swojego namiotu. Wrci, trzymajc w rce pas na pienidze. - Id w d pogada ze Spinoz. Sprbuj go namwi, eby przyszed z osami jeszcze dzisiaj. Je li ruszymy koo poudnia, moemy dotrze do Huayallapa. Gdyby dzi nie da rady, ka mu przyj jutro wcze nie rano.

Odwrci si i zacz schodzi ku szaasom u wylotu doliny. Kiedy by przy oysku rzeki, poderwaem si i pobiegem za nim. - Hej, Richard! - Obejrza si. - Masz racj - zawoaem. - Niech Spinoza przyprowadzi osy jutro. Ruszymy z samego rana, dobra? - No, to na razie. Szybkim krokiem ruszy na drug stron. Dwie godziny p niej zobaczyem go podchodzcego do obozu. Zaparzyem herbat. Da mi kawa sera kupionego u dziewczyn; pogryzali my go, siedzc w socu na karimatach. - Obieca, e bdzie tu o szstej. Ale znasz ich poczucie czasu. - W porzdku. Podjcie decyzji wprawio mnie w dobry nastrj. Natok ponurych my li pierzchn wobec perspektywy pracy, a mieli my wiele rzeczy do zrobienia. Przed nami dwa dni marszu. Trzeba zwin obozowisko i wszystko spakowa w jednakowo cikie pakunki. Ile kilogramw przypada na jednego osa? Dwa adunki po dwadzie cia kilo na kadym boku? Bez znaczenia.

I tak znosimy w d poow ciaru. Bdziemy musieli zapaci Spinozie; moe da si uzgodni jak wymian. Mamy mnstwo rzeczy, ktrych mgby potrzebowa: liny, menaki, scyzoryki. Tak, na tym mona co zarobi. Potem trzeba bdzie zapewni sobie miejsca w autobusie do Cajatambo i zgosi policji, e wracamy do Limy. Tu moe by problem. Bd pytali gdzie jest Joe. Lepiej nic nie mwi. Unikniemy tym samym zbdnych kopotw. Zaatwim y wszystkie sprawy w Limie, tam moemy liczy na pomoc ambasady. Bd musia zadzwoni do rodzicw Joe. O Boe! Co ja im powiem? Mw po prostu, e zgin w szczelinie lodowca, a ca histori wyja nisz po powrocie. Tak bdzie najlepiej. Miejmy nadziej, e szybko zaapiemy si na samolot. Nie mam ochoty zbyt dugo krci si po Limie. Nie zobacz take teraz Boliwii. Joe chcia jecha do Ekwadoru, a ja chciaem odwiedzi Boliwi. Co za ironia, ani on, ani ja nie zobaczymy tego, co planowali my... - Hej! - Podniosem wzrok na Richarda schylonego pod skak za kopu namiotu. - Co tam? -Czy nie chowae przed wyj ciem na Siula swoich pienidzy? - O, Jezu, zapomniaem o tym! - Wstaem i podbiegem do niego. - To nie tutaj. Schowaem je pod kamieniem koo skadziku z gazem. Przeszukali my teren dokoa, ale nie znale li my. amaem sobie gow, usiujc odtworzy z pamici miejsce, gdzie pooyem plastikowy woreczek ze zwitkiem dwustu dolarw. - Moe to tam - mruknem niepewnie. Richard parskn miechem. - Wspaniale! Jeeli ich nie znajdziemy, to nie bardzo bdzie za co dosta si do Limy. Rusze gow, na pewno pamitasz to miejsce. - Hm... Wydawao mi si, e tak, ale nie jestem pewien. To byo tydzie temu! Mwic to rozpoznaem wreszcie kamie. Kiedy go podniosem, ujrzaem woreczek z pienidzmi. - Mam! - zawoaem triumfalnie, trzymajc go nad gow. Richard wyskoczy zza skaki. - Dziki Bogu! Ju podejrzewaem, e mogy go znale dzieciaki. Richard zacz gotowa, a ja liczyem, ile mi zostao pienidzy: sto dziewidziesit pi dolarw. Wystarczy. Nie wiadomo jak dugo trzeba bdzie zaatwia w Limie sprawy w ambasadzie i na policji. Z pewno ci zmarnujemy mas czasu walczc z biurokracj. - A co z fors Joe? - spytaem znienacka; Richard znieruchomia z yk w menace. - Jak fors ? - No, przecie on te swoj gdzie ukry. Nie pamitasz? - Nic mi o tym nie mwi. - Mnie powiedzia na pewno. Nawet si przy tym upiera. Zacign mnie tam, eby dokadnie pokaza, gdzie chowa. - No to id i we . - Nie mog. Nie pamitam tego miejsca. Richard rykn miechem na cae gardo. Ja te si mi iwiony wasn reakcj. Zaskakujcy by ten spontaniczny przypyw dobrego humoru w cigu ostatniej godziny i atwo , z jak powiedziaem fors Joe , jakby to nie miao z nim nic wsplnego. Palc ubiory, spaliem wczoraj jego ducha. Forsa to tylko forsa, ju nie jego, lecz n asza.

Jeeli j znajdziemy. - Ile on mia? - Tak do . Wicej w kadym razie ni ja. - No to lepiej poszukajmy. Nie pozwol, aby ponad dwie cie dolcw zgnio pod kamieniem. Wsta, podszed do skadziku gazu i zacz zaglda pod kamienie. Teraz ja miaem uywanie, natrzsajc si z niego do woli. - Co ty u diaba wyprawiasz? Pojcia nie masz, gdzie je ukry, a tu s tysice tych cholernych kamoli. - A masz lepszy pomys? Sam zapomniae , gdzie to byo. - Musimy dziaa systematycznie. Z pewno ci nie chowa ich przy pojemnikach z gazem. Bdziem w rd blokw i wikszych gazw, szukajc tego, ktry mi si wyda znajomy. Wszystkie wyglday tak samo. Podzieliem teren na rejony, przeszukujc kawaek po kawaku. Potem przechodziem na nowe miejsce. Richard si nie odzywa. Sta z boku z pobaliwym u miechem na twarzy. Po godzinie bezowocnych poszukiwa podszedem do niego. - No, chod e. Nie stj tak. Pom mi. Godzin p niej siedzieli my osowiali koo maszynki pijc herbat. Pienidze wsiky. - Na mio bosk, musz gdzie tu by! Kad je pod may kamie obok skaki, nie dalej ni dziesi metrw od namiotu. - Sam mwie , e tu s tysice kamieni. Poszukiwania, przeplatane sprzeczkami przy herbacie, cigny si bez rezultatu. O czwartej zjawiy si dziewczyny z dwojgiem dzieci. Przestali my szuka udajc, e porzdkujemy obozowisko. U miechay si do mnie smutno, a zaczo mnie to denerwowa. Richard powiedzia im o mierci Joe, kiedy zszed w dolin zaatwia ze Spinoz wynajcie osw. Gdy urzdzay swj pokaz wspczucia i alu, beztroskie, soneczne popoudnie raptem jakby si zachmurzyo. Zezo ciem si. Jakie maj prawo okazywa smutek? Ja ju przez to przeszedem i nie chciaem, by mi o tym przypominano. Richard zrobi im herbat, a one kucny obok maszynki, patrzc na mnie miao, z t sam nat kawo ci co podczas pierwszego spotkania. Miaem wraenie jakby doszukiway si we mnie jakich oznak wycieczenia. Ich milczenie braem za lito . Dzieciaki gapiy si na mnie z rozdziawionymi buziami. Ciekawe, czy oczekiway, e nagle zrobi co nadzwyczajnego. Starsza z dziewczt zagadaa krtko do Richarda. Nie zrozumiaem sw, ale widziaem, e jego twarz pociemniaa z gniewu. - Chc wiedzie co zamierzamy im da! - Powiedzia zdumionym tonem. - Co? - Tylko tyle. W ogle nie pytaj o niego. Guzik je to obchodzi. Dziewczyny tymczasem trajkotay do siebie, od czasu do czasu u miechajc si wyczekujco do ktrego z nas. Gdy Norma signa do przyborw kuchennych i zacza w rd nich grzeba, nie wytrzymaem. Zerwaem si, wymachujc rkami. Norma upu cia patelni i spojrzaa przeraona na Glori. - Wyno cie si. Won. Vayase. SPIEPRZA STD. Siedziay, jakby je zamurowao. Zdaway si nie rozumie i wyglday na zdumione. - Zrb co , Richard. Powiedz im, i to szybko, zanim ktr z nich paln. Odwrciem si gwatownie i wyparzyem spomidzy namiotw. W dziesi minut p niej zobaczyem, e dziewczyny sadowi dzieci na mufy i odjedaj w d doliny. Wrciem do obozu wci jeszcze trzsc si z w cieko ci. Z zapadniciem zmroku, pierwsze grube krople deszczu zabbniy o namiot. Wle li my do kopuki i ugotowali przy wej ciu posiek na butanie. Deszcz zmieni si w ciki mokry nieg, zamknli my klap na zamek. Nazajutrz, kiedy przyjd osy, opu cimy to miejsce. To jednak ulga. Okoo sidmej z przykrytej chmurami doliny doszed nas upiorny gos. - C to do diaba byo? - Psy. - Cholernie dziwnie wyjcy pies. - eby si nie zdziwi. Kiedy byli cie na grze, syszaem nocami tak przera liwe odgosy, e flaki mi si wywracay ze strachu. Dokoczyli my parti remika, zdmuchnli wieczk i uoyli do snu. My laem o niegu padajcym na lodowiec pod Siula i tpy bl w rodku powrci z jeszcze wiksz si.

Budz si. Razi ostry, soneczny blask. Przez napywajce zy widz niewyra nie, zamykam oczy. W my lach oceniam swj stan. Saby i zmarznity. Jest wcze nie, soce jeszcze nie grzeje. Spiczaste kamienie uwieraj przez mokry piwr. Boli mnie kark. Sp aem niewiele, z szyj skrzywion niewygodnie midzy dwoma kamieniami. Ta noc wloka si bez koca. Co chwila budziy mnie spazmy blu w kolanie. Jego stan po dotkliwych upadkach w cigu dnia chyba si pogorszy. Raz a zawyem podrywajc si gwatownie, aby rozmasowa skurcz mi ni ydki i uda zej nogi. Kiedy ttnicy bl nie dawa spa, leaem dygocc nieustannie, wtulony w skalny zaom, na ktry powalio mnie zmczenie i patrzyem w niebo.

Spadajce gwiazdy rozbyskiway midzy miliardami innych, rozproszonych na nocnym niebie. Obojtnie ledziem wzrokiem, jak zapalaj si i gasn. Godziny mijay, a we mnie roso przekonanie, e ju si nie podnios. Leaem na wznak bez ruchu, jak przybity do skay, drtwiejc pod ciarem znuenia i strachu. Rozgwiedona czer nieba zdawaa si wgniata mnie bezlito nie w ziemi. Tak wielk cz nocy spdziem, majc oczy utkwione w nieskoczonej gwiezdnej perspektywie, a zdao si, e czas stan w miejscu, jak zamroony. Owadna mn my l o samotno ci i osamotnieniu, nieodparte przekonanie, e wicej nie wstan. Roiem, e spoczywam tak od stuleci, w wiecznym oczekiwaniu na soce, ktre nigdy nie wzejdzie. Zasypiaem ukradkiem na kilka minut, i znw si budziem pod tymi samymi gwiazdami, w rd tych samych natrtnych my li. Gaday do mnie bez mojej zgody. Nie chciaem sucha, jak szeptay okropno ci. Wiedziaem, e kami, ale nie mogem od nich uciec. Gos powiedzia, e ju za p no, e mj czas si skoczy. Gow mam w socu, reszta ciaa ley w cieniu wielkiego gazu po lewej stronie. Szarpi zbami sznurek piwora i gramol si na soce. Kady ruch to kolejny zygzak blu. Przesuwam si nie wicej ni dwa metry i padam bezwadnie na piarg. To nie do wiary jak mnie wykoczya ostatnia noc. Podcigajc si na rkach wlok ciao - na tyle jeszcze starcza mi si. Potrzsam gow, by si rozbudzi, ockn z apatii. Nic z tego, opadam z powrotem na kamienie. Stoj przed jak cian. Nie potrafi rozpozna, czy to bariera psychiczna, czy fizyczna niemoc. Chc si poruszy, a nie mog. Uniesienie rki, by osoni oczy przed socem, wymaga niesychanego wysiku i skupienia. Le nieruchomo, przeraony wasn sabo ci. Gdyby cho yk wody... To by mnie uratowao. Jeeli nie dojd do obozu dzisiaj, nie dojd tam nigdy. Czy zd? To pytanie nachodzi mnie po raz pierwszy, a razem z nim powraca nocny lk. Moe ju poszli?! Simon musi by w obozie od dwch dni. Nie, wicej - dzi jest ranek trzeciego

dnia. Je li odzyska siy, nie ma powodu, eby duej siedzie. Raptem, bez adnego wysiku, siadam wyprostowany. Na my l, e mnie tutaj zostawi, apatia pryska. Musz dzisiaj dotrze do bazy. Spogldam na zegarek - sma. Mam przed sob dziesi godzin dziennego wiata. Chwytam si kamienia i podcigam z rozpaczliwym wysikiem, eby stan na nogach. Koysz si bezsilnie, niemal padam z powrotem na piarg. Od nagej zmiany pozycj i dostaj zawrotu gowy, przez chwil wydaje si, e zaraz strac przytomno . W skroniach wal moty, nogi jak z wosku. Mocno obejmuj szorstk ska... Wytrzymaj tak chwil... Odzyskuj rwnowag, cichnie omot pulsu, prostuj si i spogldam wstecz na przebyt wczoraj drog. Do diaba, niewiele! Wci wida wierzchoki lodowych uskokw - zaama si mona. Odwracajc si w stron jezior, widz jak daleko jeszcze do Uliczki Bomb. Na darmo tukem si w nocy po kamieniach. Idiota ze mnie. Czemu zaniechaem wyznaczania etapw?! Tak szybko straciem poczucie czasu. Uliczka staa si mglistym celem, zamiast dokadnie okre lonym elementem strategii dziaania. Nie wyznaczajc sobie limitu czasu d la kadego odcinka drogi, wlokem si bez celu, bez potrzeby po piechu. Dzi bdzie inaczej. Na doj cie do Uliczki daj sobie cztery godziny, to powinno wystarczy. Ostateczny ter min: dwunasta w poudnie; cay dystans rozbij na krtsze etapy, dla kadego ustal dokadny czas. Szukam wzrokiem przed sob pierwszego punktu orientacyjnego. Wysoki obelisk z czerwonej skay sterczy wyra nie z morza piargw. Do tego miejsca p godziny, potem

poszukam nastpnego. Wcigam plecak na ramiona i schylam si, by wykona pierwszy dzisiaj podskok. Ju w chwili odbicia wiem, e si wywal. Lec do przodu na zgit rk. Kiedy chc wsta do nastpnej prby, nie daj rady podeprze si czekanem. Znowu chwytam ska, rkami wcigam si do gry. Kwadrans p niej, koyszc si niepewnie, patrz do tyu, aby oceni swoje tempo - wci mog dojrze miejsce, w ktrym spaem. Co krok padam, najgorszy jest moment kiedy si prostuj - rozkada psychicznie. Tamten pierwszy upadek przyprawi mnie

o mczarnie, leaem z twarz na kamieniach i zaciskaem zby, czekajc a bl zeleje. Ale nie ustawa, kolano cigle pali ywym ogniem, jak nigdy dotd. - Przesta, prosz... Przesta... Nic z tego. Trudno, niech boli, a ja i tak wstan. Prbuj si podnie , czuj jak napite mi nie wykrzywiaj twarz, usta tej w skurczu protestu. Znowu padam. Boli cigle tak samo. A je li kolano jest a tak zrujnowane, e nie mog bardziej cierpie... Przecie t o si dzieje w mojej gowie. Ostatni kwadrans pozbawi mnie resztek woli walki. Zanikaa z kadym upadkiem, przegrywajc z chronicznym blem. D wigam si i padam, wij na kamiennym ou, pacz i przeklinam, w gbi duszy wiem, e to moje ostatnie spazmatyczne odruchy, zanim cakiem znieruchomiej. Odrywam rce od gazu, usiuj podskoczy... Stopa zostaa na ziemi, runem na prawy bok, niezdolny nawet podeprze si ramieniem. Uderzenie mnie oszoomio. Pr zez moment nie czuj blu, z wirem w gowie trwam zawieszony midzy przytomno ci a zamroczeniem. Rozciem o kamie warg, czuj smak krwi ciekajcej mi do ust. Le skurczony midzy dwoma blokami. Wprost przede mn sterczy z moreny czerwona skaa. Jak z czasem? Zostao mi dziesi minut. Bez szans! Zamykam oczy, opieram policzek o chodne, skaliste podoe. Jak przez mg my l o tym, czy daleko trzeba jeszcze i , ile ju uszedem. Cz mnie skowyczy, eby da z tym spokj, zasn, pogodzi si z my l, e nie dotr do bazy. Gos oponuje. Le spokojnie i sucham dyskusji. Nie obchodzi mnie obz czy schodzenie, to za daleko. Ale c za ironia - zos ta tu, na morenie, po przej ciu tylu przeszkd! Ogarnia mnie w cieko . Gos zwycia. Wiem, co trzeba robi. Decyzja dawno zapada, podjem j w momencie wyj cia ze szczeliny. Bd si wlk dalej, walczy, nie mam zreszt innego wyboru. Po Uliczce Bomb moim celem bdzie grne jezioro, potem przejd przez pas moren do niszego stawu, obejd go dokoa, a do ostatniej moreny, wdrapi si na prg i zejd do obozu. Tak zrobi. A przynajmniej bd prbowa. Uda si, albo nie - wszystko jedno. Doskakuj na krawd wyra nej niecki, wal z ng i staczam bokiem do rodka. Przez szar wat w gowie dochodzi szmer rozpryskujcej si o ska wody. Mam mokr twarz. Botnisty wir pod wygadzon ska jest zimny i wilgotny. Gdy si obracam, widz srebrzyste l nienie wody spywajcej po zotawej skale. Dotarem do Uliczki Bomb. Jest pierwsza. Godzina sp nienia. Wielka skalna cianka wybrzusza si nad lejem, w ktrym le. Dno niecki jest podmoke. Stoek zmieszanego z botem piargu pitrzy si przy cianie, a po ciekajcy pyt strumyk. Soce wieci prosto na ska, topic lecy na niej nieg. Z si, ktrej jes przed chwil na pewno nie miaem, drapi si do piarystego stoka i jednym machniciem czekana odgarniam wir. Przyciskam wargi do cienkiej struki... Lodowata woda... Z t rudem api oddech - gorczkowo ss mokr pyt - woda rozpryskuje si na czole, spywa po zamknitych oczach, kapie z nosa... Parskam i chrzkam jak prosi, apic powietrze wcigam wod do nosa, po czym znw przywieram twarz do skay. Dopiero po duszym czasie uspokajam si, przestaj atakowa strug jak szaleniec. Wysuszone gardo przestao pali, lecz wci jeszcze dokucza mi pragnienie. Z kadym kolejnym ykiem wracaj siy. Siedz bokiem przy skale, spodnie z polara nasikaj wod z mokrego piargu. Wreszcie rozsdek bierze gr. Wygrzebuj w wirowym stoku zagbienie i czekam a si napeni. Po chwili w doku jest pi centymetrw czystej, lodowatej wody wicej ni mog nabra do ust. Wgbienie zapenia si szybciej nim zdoam si schyli po nastpny yk. Pij tak dugo, a zaboli mnie odek obciony mas zimnej wody, a potem... p Zanurzam twarz w stawku, lini si w wod, krztusz wirem wpadajcym do garda, ani na moment nie potrafi si powstrzyma. Dochodzi mnie mj wasny szloch i jki - z rozkoszy i niewygody.

Ilekro przerywam my lc, e mam ju dosy, przemona potrzeba kae mi znowu pi. Boto i piasek oblepiaj twarz. Sztywnymi, brudnymi palcami gmeram w doku, powikszam zagbienie. Pij - odpoczywam - pij jeszcze... eby tylko nagle nie wyscha... Albo nie znikna pod wirem... Po trzech dniach i nocach bez wody popadam w obsesj, w szalestwo. Nie mog oderwa si od skay: wci pij, z zamknitymi oczami i grymasem niedowierzania na twarzy. Wicej wody ni mogem marzy... do by nasczy t wyschnit gbk, ktr si staem od rodka. Mokry, napojony osuwam si ciko na dno niecki. Mija oszoomienie obfito ci pynu; rozgldam si dokoa. Jak mio sysze szmer pyncej tu obok wody. Lej wydaje mi si znajomy. Byem tu przecie: pierwszy raz z Simonem i Richardem, a drugi - z Simonem. Kiedy? Osiem dni temu! Nie do wiary.

Pamitam to miejsce tak dobrze, jakby to byo wczoraj. Siedzieli my na plecakach, podnieceni czekajc nas wspinaczk... Kilka kamykw grzechocze po mokrej skale, uchylam si instynktownie. Trzaskaj o piarg w drugim kocu zagbienia. Woda mnie cudownie odmienia. Jestem peen energii. Znikna niemoc, ani ladu rozpaczy. Wrcia wola walki. Woda zniosa mur, o ktry przez cay ranek waliem gow. Od Uliczki Bomb do grnego jeziora idzie si p godziny, czyli trzy godziny czogania. Powinienem tam by o czwartej. Sprbuj. Wstaj i skacz na jednej nodze do pyty po ostatni yk, po czym ruszam w kierunku niszego brzegu niecki. Na bocie widnie j lady stp. Przystaj, eby si im przyjrze. Rozpoznaj odciski butw Simona i mniejsze, adidasw Richarda. wietnie. Oni s ze mn. Byle dalej. Pltanina moren przede mn nie wyglda ju tak le. Gruzowisko ogromnych blokw powalonych bezadnie na wyszych pitrach doliny przechodzi w dywan mniejszych kamieni ; tu i wdzie ley gaz narzutowy. Kamienie lizgaj si, usuwaj spod grota czekana. Wci si przewracam, ale bez obijania o gazy. Wstawanie nie kosztuje a tyle wysiku. Odyem dziki wodzie, cho teraz z kolei soce, prac bez lito ci z czystego nieba, udaremnia koncentracj. Otumaniony upaem coraz to wal si z ng i zapadam w drzemk, by po chwili usi otrzsajc si z senno ci. Ciao yje rytmem podskokw. Nie musz ju my le o adnych ukadach ruchw. Stay si tak samo naturalne jak chodzenie. Gos nadal mnie popdza, ale nie takim wadczy m tonem jak wczoraj. Ju tylko radzi, e mog dalej robi swoje, bo i tak nie mam nic leps zego do roboty. Nie bd go chyba sucha... Osuwam si na ziemi, gdy chce mi si spa... Tr sobie polez, podumam... Tak, oczywi cie, zaraz si rusz, tylko jeszcze chwil odpoczn... Gos? - nie, te gosy ju kiedy syszaem, dawno temu... na pewno, od razu poznaem... po co ta natrtna melodia?... i obrazy... Pamitam te miejsca... nie, to chyba jaki zwariow any film z lat sze dziesitych. Ale si kiwam, jak pijany, gdyby nie ten blok, znw bym si wywali... Nic tylko szare, brudne kamole, stale i wci, lepiej zasn... Popatrz na zegarek, jak to? mino tyle godzin, kiedy... Ciekawe, e pamitam minuty kadego sennego odpoczynku, ale nic poza tym. Ilekro podczas upadku uraam nog i przeszywa mnie bl, jcz skulony na ziemi, dopki si nie uspokoi, a potem zasypiam. Cierpienie spowszedniao - kada wywrotka koczy si tortur i tak by musi, to oczywiste. Czasami dziwi si tpo, dlaczego nie boli, cho tak ciko wyrnem. Bezustannie zadaj sobie dziesitki pyta, pozostawiajc je bez odpowiedzi, lecz nigdy nie pytam o to, co si wa nie dzieje. Obudzony jakim mamrotanie m, zastanawiam si z kim rozmawiaem, ogldam w ty, ale nikt za mn nie idzie. Nie zwracam adnej uwagi na otoczenie, wybieram drog instynktownie. Wygldu terenu, ktry wa nie pokonaem nie pamitam duej ni minut. Pami przechowuje jedynie mgliste obrazy upadkw na kamienie, zlane w jeden pozbawiony czasu obraz wszystkiego, co si ze mn dotd dziao. Przede mn - mniej wicej to samo. O trzeciej jestem przy stromym, skalnym lebie, wcitym gboko w t glin. U jego wylotu wije si strumie. Tutaj moreny wa ciwie si kocz. Pamitam, e ten leb dochodzi a do jeziora, rozszerzajc si w miar obniania, a za ostatni moren zmienia si w gliniast ciek. W lebie nie da si zeskakiwa. Siadam, wycigam przed siebie nogi, i

zaczynani si zsuwa botnist rynn. Nade mn, wysoko w cianach, wisz wielkie bloki, gotowe w kadej chwili run. Panuje cienisty chd. Od czasu do czasu kad si na wznak i spogldam w niebo obramowane cianami rynny, nucc jakie ledwie pamitane piosenki. Ubranie przemaka na wylot i kiedy siadam czuj, jak woda cieka mi po plecach i wsika w spodnie. Ilekro mam ochot, obracam si na bok, by siorba go no z brudnej strugi pyncej dnem lebu. Przewanie jednak zsuwam si w d zagubiony w innym wiecie. te ciany coraz bardziej si rozchodz. Patrz wprost przed siebie, ale co to? leb zaludnia si postaciami, ktre ze lizguj si po jego dnie, wyobraam sobie pochd kalek uciekajcych t t ciek do morza... Naga my l o jedzeniu rozwiewa wizj. Co jaki czas spotykam odcisk buta. Czyj on by mg by? - spekuluj jaowo, a przypominam sobie Simona i Richarda w Uliczce Bomb. Pewien jestem, e id tu za mn. Na my l, e mam zapewnione towarzystwo i pomoc w razie potrzeby u miecham si z zadowoleniem. Gd ybym zawoa - przyjd, ale nie zamierzam ich wzywa. Zostali troch w tyle, w tej chwili ich nie wida, lecz nie mog by daleko. Chyba s zaenowani moim stanem, faktycznie nie wyglda to najlepiej, wstyd... Wszystko przez t wod, zachciao mi si la, a nie zdyem si rozebra. E, co tam, na pewno zrozumiej. Raptem baka pryska - obaj znikaj. Staj jak wryty. Taki powrt znienacka do rzeczywisto ci to niemiy wstrzs. Nowa piosenka d wiczy mi w uszach gaszc lki. Patrz przed siebie... Byski soca na powierzchni wody. Jezioro! U miecham si, zwikszam tempo. - Czwarta godzina: wszystko gra - krzycz do stawu i wybucham gupkowatym miechem. Od wylotu lebu rozpo ciera si wirowisko, przechodzce nad brzegiem w pkolist pla. W paskim terenie nie mog si dalej zsuwa, wic prbuj stan. Prostuj si chwiejnie na jednej nodze, jezioro zamazuje mi si przed oczami, krew odpywa z gowy. .. Lec z omotem na wir, syszc - jak z oddali - wrzask blu. Znw prbuj i padam, nim jeszcze zdoaem si wyprostowa. Nog mam z galarety. Wszystko dlatego, e tak dugo zjedaem. Chocia nie, po prostu nie mam si, nie dam rady duej skaka. Krzywi si, czujc na udzie piekc strug moczu. Kiedy ustaje, stygnie, kolejny raz prbuj si podnie . Sta mnie tylko na artretyczny skon, podparty czekanem, ktrego stylisko koysze si pod moim ciarem. Wysunwszy w przd z nog omal si nie przewracam, wa ciwie bez powodu. Siy nie starczy mi nawet na to, by utrzyma ciao w pionowej pozycji. Bd si czoga na brzuchu. Woda w stawie jest zadziwiajco przejrzysta. W gbi mieni si szmaragdow zieleni. Na przeciwlegym brzegu brudnoszare hady lodospadw zwieszaj si nad wod cikimi zwaami. Po lodzie szemrze wodospad. Powiewy wiatru marszcz chwilami tafl jeziora, przez co mam wraenie, e taczce na wodzie srebrne i zielone ctki pyn ku mnie. Le na brzuchu z gow wychylon nad niewielkim skalnym progiem opadajcym wprost do wody. Zasypiam, budz si, by rzuci okiem na jezioro, i znw drzemi. Soce suszy na mnie spodnie przemoczone w lebie. Wok unosi si ciepy odr moczu... Przespaem godzin. Spogldam na jezioro, zastanawiajc si, czy powinienem znowu prbowa wsta. Jezioro cignie si w kierunku bazy dug, wsk wstg. W dali wida rumowisko moreny, rozcite na dwie cz ci. Za zwaami kamieni ukryte jest mniejsze, okrge jeziorko ograniczone progiem morenowym, za ktrym stoj namioty. Nie liczc krtkiego przej cia przez prg, wszdzie jest na og pasko. Plaowe wirowisko cignie si a do tego rygla, a dalej cay czas w d. atwo tam bdzie skaka, je li w ogle ustoj na nodze. Tak byoby o wiele szybciej. Gdybym zdy wle na prg przed zmrokiem, zobacz namio - o ile tam jeszcze bd. Kiedy zawoam, usysz i przyjd po mnie. A jeeli odeszli... Znw patrz w wod. Jeeli odeszli, co wtedy? Ta moliwo mnie przeraa. Odpowied znam a za dobrze. Nie chce mi si wierzy, e mogliby odej . Po tylu moich wysikach?! - nie do pojcia. Czy mogoby si zdarzy co tak okrutnego? Przecie zej ciem z lodowych uskokw zamknem za sob wrota gr, zostawiem za nimi wszelk wrogo ? Co we mnie si waha, nie dopuszczajc my li o dalszej wdrwce. Nie chc doj tam przed zmrokiem. Gdybym zobaczy, e nie ma namiotw - to byby koniec. Wpatruj si w staw, bezradny, miotany zbyt wieloma obawami, niezdolny do dziaania... Nie bd idiot, pospiesz si; zostay dwie godziny wiata. Wstaj, jakbym unos na ramionach wielki ciar, jaki namacalny strach, ktry mnie do cna przenika. I dalej to beznadziejne. Udaje mi si zrobi dwa podskoki, po czym ciko padam. Pezn na brzuchu.

Stopa wlecze si po piargu, szarpic kolanem o kamienie. Siadam, zwrcony twarz w stron gr - dalej bd si posuwa tyem, podobnie jak na lodowcu. Idzie mi to przera liwie wolno, ale stopniowo, konsekwentnie zbliani si do drugiego stawu. Wlok si wzdu brzegu, mikkie pluskanie fal zlewa si w cichy szum, usypiajcy... Przypominam sobie swj lot,

zsuwanie si po niegu i ten sam d wik - agodny szum fal na brzegu kamienistej play. Wtedy my laem, e zgin, teraz czogam si, majc w tle rytmiczny plusk. Jezioro jest chyba o wiele dusze, ni mi si wydawao. Godzin p niej przekraczam otaczajc je moren i ruszam wzdu brzegu drugiego stawu. Rozpoznaj miejsce, gdzie prbowaem owi pstrgi. Przystaj, by obejrze czekajcy mnie prg morenowy. Doj cie std do obozu zabierao mi kwadrans. Ile czasu zabierze czoganie? Trudno oceni, nic tu si nie zgadza, przecie do Uliczki Bomb szybkim krokiem szo si z godzin. Ja potrzebowaem a pi na zej cie do drugiego stawu. Nie pojmuj tego - dlaczego posuwam si tak wolno?... Wszystko jedno, na pewno przed zmrokiem bd na progu. Zostaa jeszcze caa godzina. Soce przysoni toczcy si od wschodu wa kumulusw. Ciemne, obrzmiae chmury wlewaj si w dolin. Bdzie pada. Gdy docieram pod rygiel moreny, czuj pierwsze krople deszczu. Wzmaga si wiatr, nad jeziorem gnaj lodowate podmuchy. Trzs si z zimna. Zbocze rygla tworzy sprasowany z botem wir. Wspinajc si kiedy tdy, omsknem si i upadem. Botna ciana ma czterdzie ci pi stopni nachylenia, gdzieniegdzie wystaj z niej kamienie. U gry lu ne skalne bloki rysuj zbat lini na tle skbionych nis chmur. Zacina deszcz ze niegiem, temperatura gwatownie spada. Postanowiem posuy si czekanem, jakbym wspina si w lodzie; wbijam ostrze wysoko w cianie, po czym podcigam si w gr. Prby wbijania buta w stok daj mizerne efekty. Tak dugo szuram nim po zboczu, a natrafi przypadkiem na sterczcy z bota kamie. Kolejny wymach czekanem i powtarzam ca t niebezpieczn procedur; zraniona noga wlecze si za mn bez poytku. Im wyej, tym bardziej si denerwuj. By moe powodem jest strach, e si obsun i trzeba bdzie wszystko zaczyna od nowa, ale sedno sprawy tkwi gdzie indziej. Wyazi ze mnie gboko skrywana, ponura obawa przed tym, co mog zasta na grze. Nie opuszcza mnie od samego pocztku, lecz teraz staje si nie do zniesienia. W szczelinie przytumi j zwierzcy strach, na lodowcu dominowao poczucie osamotnienia, a gdy niebezpieczestwa zniky, obawa zogromniaa, rozrosa si jak nabrzmiewajcy wrzd - strach wypenia mi piersi, dusi w gardle, zera wntrzno ci. Nerwy drgaj w nieustannym napiciu, a wszystkie my li dotycz tego samego: by moe porzucono mnie, nie po raz drugi - ostatecznie. Na szczycie botnistego stoku wlok ciao midzy zwaliskami gazw na najwyszy punkt moreny. Podcigam si i staj oparty o skalny blok. Niczego nie wida. Dolin niej wypeniaj chmury, patki niegu tacz na wietrze. Nie mog dostrzec, czy namioty jeszcze stoj. Ju prawie noc. Przykadam donie do ust i woam: - SIIIIIMOOOOOON!... Mj krzyk odbija si od chmur, a wiatr unosi go w dal. Krzycz powtrnie, wysokim gosem, znw nasuchuj. Z mroku odzywa si niesamowite echo. Usyszeli? Przyjd? Opadam na piarg obok gazu chronic si przed wiatrem. Czekam. W miar jak chmury znikaj w ciemno ci, zimno ksa coraz mocniej. Wytam such, oczekujc odpowiedzi na moje woanie, cho ju wiem, e nie nadejdzie. Nie mog duej wysiedzie bez ruchu dzwonic z zimna zbami; wysuwam si spod skay - pora i . Przede mn dugie zej cie z progu zboczem zaro nitym traw i kaktusami. Zastanawiam si: moe wyj piwr i przespa noc na morenie, ale glos mwi nie. Jestem mu posuszny. Za zimno. Zasn teraz oznacza nie obudzi si wicej. Kul si przed wiatrem i zaczynam zsuwa w d zbocza. Otacza mnie ciemno , nie czuj upywu godzin, ani nie wiem gdzie jestem. Zjedam krtkimi zrywami, wlepiajc oczy w mrok. Nic nie wiem. Czy wci si posuwam w kierunku namiotw? Co ja tu wa ciwie robi? Niewane, grunt, eby si rusza. Lodowaty wiatr zacina niegiem w twarz. To mnie budzi. Jak zimno... trzeba si czoga... Zobacz ktra godzina - dziesita... Jedenasta... Jak ta noc si cignie, pi godzin czogania z progu. C o to znaczy, nic... Przecie do obozu miao by dziesi minut. Czekaj, pi godzin to dziesi minut - nie rozumiem... Zaraz, co mnie tak kuje? Badam grunt pod sob, eby sprawdzi, co mnie d ga w udo. Kolce kaktusw. Noc wszystko zakrywa. Czy jestem jeszcze na lodowcu

? Lepiej by ostronym, przy kocu s fatalne szczeliny... Dlaczego mwicie szeptem, niczego

nie mog zrozumie. .. Gdzie s wszystkie skay? Dobrze, e nie chce mi si pi, ebym tak je ze wiedzia, gdzie jestem... 13 Noc i zy Niemal niepostrzeenie znalazem si w otwartej okolicy, pokrytej rzecznym wirem i zomami ska. Znowu morena? Co do licha? Na tej stromi nie w rd traw i kaktusw zupenie si pogubiem. Ogldam si - na nienym stoku ledwie mona odrni ciemn, krt lini. Na gazach w pobliu nie ma niegu. Ktre to skay? Szperam w plecaku szukajc czowki. Wczam j i wiec naokoo. W mdym, tym wietle widz sterty szarych gazw. Siedz w rd rozlegych zomisk, nie majc pojcia, w ktr stron si kierowa. Latarka ga nie, mona j wyrzuci. Ruszam po ciemku przed siebie, majc w gowie zupeny zamt. My l jasno, przesta si grzeba w tych bezsensownych rojeniach. Rzeczywisto dociera do mnie w krtkich przebyskach. To oysko rzeki! Nareszcie co rozpoznaj... Znowu przysnem. Gdzie jestem? Przecie wiedziaem... Co mi si koacze... to chyba wysche koryto rzeki. A moe... nie, bez sensu, dlaczego nie potrafi skojarzy? K oryto ma prawie kilometr szeroko ci. Cae jest usiane blokami, wszdzie stawki i kaue wytopion ej wody. Gdzie tam, w ciemno ci, pynie rzeka. Nie sysz, bo wyje wiatr. Namioty s rozbite na drugim brzegu, w osonitym miejscu, ale gdzie ja jestem? Czy kieruj si do rodka doliny, czy akurat zawrciem w stron moreny? Czy to kogo obchodzi? Wlok si dalej... Stopy bbni po kamieniach, jak mnie zaboli, mog tylko jcze. Mamrocz pod nosem skierowane w mrok pytania, w odpowiedzi nie sycha gosu. Wreszcie przesta mi przeszkadza. Instynktownie skrcam to w jedn, to w drug stron, zupenie jakbym rozpoznawa poszczeglne sterty kamieni, dostrzega w ciemno ciach znajome ksztaty i korzysta ze wskaza jakiego wewntrznego kompasu. Ile jeszcze do namiotw? Moe ju ich nie ma?! Przecie mog tu zosta do rana, wtedy zobacz, ktrdy trzeba i . Sid, poczekam. Ale zawieja... Jednak znowu lez; ciekawe jak dugo siedziaem. Tak nie mona, je li bd czeka, nic z tego nie wyjdzie. Woda nie zakipi w kocioku, gdy si tylko czeka i patrzy... co za idiotyczne powiedzonko. miej si jak przygup z wasnego dowcipu. Nie bardzo ju pamitam o co chodzio, ale co mnie nadal mieszy. Sprawdzam godzin. Pierwsza w nocy. Zacz si kolejny dzie. Jeszcze jeden. W rami uwiera mnie ostra krawd gazu, o ktry jestem oparty. D wigam si do gry i siadam na nim. Czuj, e ju blisko. Wpatruj si w ciemno . Nie, nie wiem. Jako tu znajomo. Co mierdzi. Wcham rkawice, krzywic si z obrzydzenia. Cuchn gwnem. Wszdzie wokoo ostry smrd odchodw. - Gwno? Dlaczego siedz w gwnie?... Opadam plecami na ska. Ju wiem, gdzie jestem, cho nie bardzo pojmuj, co mam teraz robi. Dokoa pospny mrok, nie przebij go wzrokiem. Gdzie przede mn powinna stercze kuchenna skaa, ale gdzie? Dziki podmuch wiatru zacina niegiem. Podnosz rami, by osoni twarz. W nozdrza znowu uderza mnie ohydny fetor - i rozja nia mi w gowie. Wystarczy przecie zawoa! Siadam, krzycz, w ciemno ulatuje ochrypy wrzask, zduszone, znieksztacone sowa. Bezmy lnie zagapiony, czekam. Moe ju ich nie ma. Znowu dobiera si do mnie mrz, czuj na plecach jego zdradliwy dotyk. Nie przetrzymam tej nocy. Nie ma mowy. Zreszt, wszystko jedno. yc ie, umieranie, dawno mi si poplta sens tych sw. Ostatnie dni to cig rzeczywistych wydarze wtopionych w magm majakw, teraz te tkwi rozpity midzy dwoma wiatami. ywy, martwy, czy to a taka rnica? Podnosz gow: - SIIIIIMOOoooonnnn... - wyj. Kamie zachybota pode mn. To by mj gos?! Taki bagalny, histeryczny... A te jki zbolaym szeptem... to

chrypienie... Te ja? A moe kto tu jest? - Prosz, bd cie... musicie tam by. Och, Jezu, Chryste Panie... Przyjd cie! Wiem, e tam jeste cie. Pomcie mi, skurwysyny, ratujcie... Wok nocna ma. Twarz muskaj patki niegu, ubraniem targa wiatr. Na policzkach gorce zy mieszaj si z topniejcym niegiem. Niech si to wreszcie skoczy. Mam dosy, przegraem. Pierwszy raz od wielu dni godz si z my l, e doszedem do kresu. eby tu kto by, ktokolwiek... Ta nocna zawieja mnie wykacza... Po co si duej mczy... Gowa opada mi na piersi, wybucham kaniem, szlocham z gniewu i alu. Bagam o czyj obecno , bagam o jakkolwiek pomoc, eby przetrwa t straszn noc. Za duo tego jak na mnie. Nie dam ju rady... wszystkiego za duo... - POMCIEEEEEE MIIIiiii! Zawodzenie ginie w mroku poykane natychmiast przez nieg i wiatr. Bysk. Mzg przeszywa elektryczna iskra - jak tamte o lepiajce byski, gdy walnem do szczeliny. Ten nie ga nie! Wci wieci, czerwono i zielono, pulsuje kolorami... Co j est? Przede mn... Pywa, jarzy si... Czerwono-zielone pkole, zawieszone w ciemno ci. - Statek kosmiczny? Stuknij si, zwariowae , czy co? To przywidzenia. Sysz przytumione odgosy... Z barwnych plam wyskakuje jasny bysk, snop tego wiata wycina w rd kolorw szeroki stoek. D wiki, gosy, nie moje - cudze gosy! - Namioty! S jeszcze... Ta my l mnie rozkada. Bezwadny jak wr ko ci i szmat osuwam si ze skay na kamieniste oysko rzeki - niezdolny do niczego jcz tylko z blu, ktry przebija udo. Jedn a chwila i przestaem nad sob panowa - rozpakaem si bezradnie. Co , co mnie dotd trzymao, podsycao wty pomyk siy, uszo, zgasia go zamie. Chc podnie gow, by zobaczy wiato, ale nic z tego. Nie mog. - Joe! To ty? JOE!! Gos Simona zaamuje si z napicia. Krzycz w odpowiedzi, ale niczego nie sycha... Jedynie spazmatyczne kanie, dawi si oddechem wyrywanym konwulsyjnie z puc. Bekocz w mrok sowa bez zwizku. Z boku szybko zblia si skaczce wiato. Chrzst kamieni, czyj wysoki krzyk, strwoony. - Tam, tam! Zalewa mnie wiato, w oczy bije o lepiajca jasno . - Pom mi... Prosz, ratuj. Czyje rce bior mnie silnie pod ramiona, unosz w gr. Znienacka dostrzegam twarz Simona. - Joe! Boe! O mj Boe! Kurwa, ja pierdol! Popatrz. O, kurwa, Richard, trzymaj go. Podnie , podnie go, ty durny niedojebie! Boe, Joe, jak? Jak?... Wstrz nity, nie wie co mwi, wyrzuca z siebie obsceniczn litani, nieuzasadnione przeklestwa, potok wulgarno ci bez sensu. Obok miota si Richard, zdenerwowany, wystraszony. - Zdycham... nie mog duej... mam do ... za duo... my laem, e koniec... bagam, pom, na mio bosk, pom mi... - Dobrze ju, dobrze. Mam ci, trzymam, jeste bezpieczny... Simon bierze mnie pod ramiona i wlecze za sob, pitami zahaczam o kamienie. Opuszcza mnie ciko przy wej ciu do namiotu, w agodnym wietle poncej wewntrz wieczki. Spogldam w gr na Richarda, oczy ma szeroko rozwarte przestrachem. Narobiem zamieszania... Chce mi si mia, ale z oczu ciekn zy i nie mog wydoby gosu. Simon wciga mnie do wntrza, delikatnie ukada na stercie ciepych, puchowych piworw. Klka obok i wpatruje si we mnie. W jego spojrzeniu troska miesza si z przeraeniem, lito walczy z obaw. Na mj u miech, odpowiada u miechem. Wolno krci gow w jedn, w drug - Dzikuj, Simon. Dobrze zrobie . - Szybko odwrci gow, unikajc mego wzroku. - W kadym razie, dzikuj. Bez sowa skin gow. Ciepe wiato wiecy wypenia namiot. Odnosz wraenie, e nade mn pochylaj si jacy ludzie, cienie skacz na cianach. Skrajne wyczerpanie wyssao ze mnie reszt si. Le nieruchomo wciskajc plecy w mikki puch. Znowu ukazuj si nade mn. Dwie schylone twarze, bezadnie migajce przed oczami. Teraz Richard wciska mi do rki plastikowy ku bek. Herbata! Gorca herbata!

Nie potrafi utrzyma go w doni. Simon odbiera ode mnie kubek, pomaga usi i poi herbat. Richard tymczasem zajty jest gotowaniem, miesza gst owsiank na mleku, dosypujc cukru. Nastpna herbata, potem owsianka, ktrej nie mog przekn. Spogldam na Simona - wyndzniaa twarz o napitych rysach i wstrz nite spojrzenie. Nie pada ani jedno sowo. Nagle przypominam sobie, kiedy ostatni raz tak na mnie patrzy: na krawd zi lodowego uskoku, wpatrujc si we mnie o sekund za dugo - o t wa nie sekund, w ktrej zrozumiaem, e dla niego jestem ju martwy. Naraz pryska zy urok, rusza lawina pyta, gadamy jeden przez drugiego, nie czekajc na odpowied . Gdy milczeli my, nasze oczy spotkay si na dug chwil i teraz kade pytanie wydaje si jaowe, a odpowied zbdna. Opowiadam o czoganiu i szczelinie. On opisuje koszmar swego zej cia po przeciciu lin y, mwi, jak uzna, e zginem. Patrzy na mnie, jakby wci nie do koca pojmowa, skd si tu wziem. U miecham si, dotykam jego rki. - Dzikuj - powtarzam, cho wiem, e to sowo nigdy nie przekae tego, co czuj. Chyba si zmiesza, szybko zmienia temat: - Spaliem wszystkie twoje ubrania! - Co? - No, my laem, e ty... Widzc wyraz mej twarzy, wybucha miechem - a ja za nim. Obaj miejemy si dugo, zbyt dugo, szorstkim, maniackim rechotem. Godziny przechodz niezauwaone, wypenione gwarem i gadanin. Pyn opowie ci. miejemy si z poszukiwa pienidzy i spalenia za namiotem caej mojej bielizny. Trwa niekoczca si kolejka kubkw herbaty, podawanych z przyjacielsk trosk. Z kadego gestu, spojrzenia, czy dotknicia rki przebija mocna, intymna wi , jakiej nie odwayliby my si okaza nigdy przedtem i pewnie nie okaemy nigdy wicej. Przypominam sobie tamte godziny w omiatanej nieyc cianie, kiedy przez jaki czas grali my role we wa nym trzeciorzdnym filmie wojennym. Simon wmusza we mnie reszt owsianki, podczas gdy Richard przygotowuje grzanki ze smaonym jajkiem. Z kadym ykiem herbaty zaywam inn piguk. rodki przeciwblowe, Ronicol, antybiotyki. Buntuj si przy grzankach, nie potrafi przekn suchego chleba. - Zjedz to - mwi powanym tonem Simon. Krztusz si chlebem, ktrego ks utkwi mi w gardle. Nie mam w ustach ani kropli liny, wypluwam wszystko nie zwaajc na polecenie. - Dobra. Zobaczmy teraz twoj nog. Od razu staje si surowy, dziaa sprawnie, bez emocji. Gdy przymierza si scyzorykiem do podartych spodni przeciwwiatrowych, chc protestowa, ale ostrze ju tn ie z atwo ci cienki nylon. Czerwona rkoje . To mj n. Ostatni raz uyto go na mnie trzy i p dnia temu. Wzdrygam si ze strachu. Nie chc wicej cierpie. Przynajmniej nie dzi . Marz o nie, ciepym puchowym nie. Skrcam si z blu, bo Simon unis nog, by zdj spodnie. - Dobra. Bd uwaa, na ile si da. Zerkam na Richarda, ktry wyglda, jakby mia zaraz zwymiotowa. Posyam mu u miech, ale odwraca si i zajmuje palnikiem. Jestem podekscytowany, wreszcie zobacz, jak ona wyglda, ale jednocze nie obawiam si tego. Chciabym wiedzie, co mi sprawiao tak straszne mczarnie, lecz boj si zobaczy zakaenie, gnijc ran. Simon zsuwa zamki getrw, rozwizuje sznurwki, delikatnie rozrywa zapicia na rzepy. - Richard, musisz t nog mocno przytrzyma. Inaczej nie cign buta. Richard waha si: - Nie moesz go rozci? - Mog, ale to nie jest konieczne. Chod , to tylko chwila. Przysuwa si do mnie i ostronie podtrzymuje nog poniej kolana. Simon cignie za but - rozlega si mj wrzask. - Trzymaje mocno, na lito bosk! Cignie jeszcze raz, kolano napenia si blem jak gazowy balon, eksploduje z niego ognista struga, zaciskam powieki, kwil, modl si, eby przestao... - W porzdku. Mam go. Bl szybko cichnie. Simon wyrzuca but z namiotu, a Richard od razu puszcza moj

nog. Chyba take mia przez cay czas zamknite oczy. Kolej na spodnie z polara. Lekko zsuwaj si z ng. Richard wycofuje si w ty namiotu, a ja siadam wyczekujco. Simon musi jeszcze zdj ze mnie dugie flisowe kaleso ny i... obaj wlepiamy w moj nog zdumione spojrzenia. - Jasna cholera! - Ja pierdol, ale ogromna! Patrzymy na obrzmiay kloc to-brzowego koloru, z sino-szkaratnymi zaciekami poniej kolana. Udo i kostka nie rni si zbytnio wielko ci. Tylko wielka bania w poowie nogi, groteskowo wykrcona w prawo, wskazuje miejsce, gdzie kiedy byo kolano. Robi m i si sabo na ten widok. - Boe, jest gorzej ni my laem. - Pochylam si w przd, prbujc dotkn skry wok kolana. Dobrze przynajmniej, e nie ma ostrego zapalenia, adnych objaww infekcji. - Niedobrze - mruczy Simon, ogldajc podeszw stopy. - Zamae take pit. - Naprawd? No, trudno - nie wydaje mi si to specjalnie wane. Stopa, kolano, cokolwiek tam jeszcze - jakie to ma znaczenie? Jestem na dole, mog odpoczywa, je i spa. Tamto si jako wyleczy. - Tak. Widzisz te fioletowe smugi? To objawy krwotoku. S na picie i wok kostki. - Chod Richard - mwi. - Obejrzyj to sobie! Zaglda mi przez rami i cofa si w gwatownym odruchu. - Oooch! Wolabym tego nie widzie! miej si wesoo, zadowolony, e tak szybko zmieni si mj nastrj. Tamten histeryczny, maniacki miech naley do przeszo ci. Simon wciga mi z powrotem kalesony na nogi; ma zmartwion min. - Musimy si std szybko zabiera. Rano przyjd osy. Ktry z nas musi zej na d, poprosi Spinoz, eby przyprowadzi te osiodanego mua. - Ja pjd - zgasza si Richard. - Jest wp do pitej. Wypij herbat i zejd. Moesz wzi mj piwr, a Joe we mie twj. Wrc o szstej... - Zaczekaj - przerywam. - Potrzebuj odpoczynku i jedzenia. Nie wytrzymam dwch dni jazdy na mule tak od razu! - Po prostu bdziesz musia - ucina Simon. - Nie ma o czym mwi. Min jeszcze co najmniej trzy dni nim znajdziesz si w szpitalu. Masz rozwalon nog, oprcz tego odmroenia i jeste totalnie osabiony. Je li bdziesz zwleka, przyjdzie zakaenie. - Ale... - adne ale! Wyruszamy rano. Nim dotrzemy do Limy, zamanie bdzie miao tydzie. Nie moesz ryzykowa. Nie mam siy, eby si z nim sprzecza, wic tylko patrz na nich proszco liczc, e zmieni zdanie. Simon nie zwraca na mnie uwagi i zabiera si do ukadania moich ng w piw orze. Richard podaje mi herbat z pocieszajcym u miechem i wysuwa si z namiotu. - Wrc szybko - sycha jeszcze z ciemno ci. Jestem okropnie senny, ale wydaje mi si, e przed za niciem zostao jeszcze co wanego do zaatwienia. Powieki ci jak ow... Przypomniaem sobie. - Simon... - Co? - Ocalie mi ycie, prawda? To musiao by dla ciebie straszne tamtej nocy. O nic ci nie wini. Nie miae wyboru. Rozumiem to, rozumiem take, dlaczego uwierzye , e zginem. Zrobie wszystko, co moge . Dzikuj, e mnie cign na d. Simon nic nie mwi. Spogldam w jego stron. Ley na plecach w piworze Richarda, po policzkach ciekaj mu zy. Odwracam si, gdy zaczyna mwi: - Naprawd my laem, e nie yjesz. Byem tego pewny... Nie mogem sobie wyobrazi, jak mgby ocale... - W porzdku. Wiem... - Boe. Schodzc sam... Schodzc w d, nie mogem sobie z tym poradzi. To znaczy... Co miaem powiedzie twoim rodzicom? e co? Przepraszam, pani Simpson, ale musiaem przeci lin... Nigdy by nie zrozumiaa, nie uwierzya... - W porzdku. Ju nie musisz. - e te nie zostaem wtedy duej... tak, na wszelki wypadek, bo moge by jeszcze ywy. Tak wiele by ci to oszczdzio. - Niewane. Teraz jeste my tutaj. Tamto skoczone.

- Tak - sysz zdawiony szept. Niepowstrzymany potok gorcych ez zalewa mi oczy. Mog si tylko domy la, przez co on przeszed. Zasn... Zbudzi mnie gwar, miechy. Tu obok namiotu dziewczce gosy pytloway z oywieniem po hiszpasku, Simon mwi co do Richarda o osach. Powoli uniosem powieki, w oczy uderzy obcy widok wntrza namiotu. Plamy soca na czerwonym i zielonym ptnie, cienie co kilka sekund przesuwajce si po cianach. Wygldao to jakby namiot sta w centrum ruchliwego bazaru. Wzdrygnem si na wspomnienie tego, co dziao si niewiele godzin temu. Teraz jestem bezpieczny, tak, to prawda. U miechnem si sennie i przesuwajc ramionami po jedwabisto-puchowym materiale wntrza piwora, delektowaem si uczuciem powrotu do domu. A byo tak le - na wp pice my li pyny leniwie - tak le... Kto mnie zawoa, z oddali usyszaem swoje imi. Ocknem si zaniepokojony. Kto to? Sen wciga mnie agodnie z powrotem w ciepo piwora, ale gos nalega: - Joe. Obud si, wstawaj. Obrciem twarz: w otworze namiotu toczyy si gowy. Simon klcza z parujcym kubkiem herbaty w doniach, a zza jego ramion obie dziewczyny zaglday ciekawie do wntrza. Naleao usi , lecz nie mogem si poruszy. Ogromny ciar lea mi na piersiach przygwadajc do ziemi. Podniosem rami, usiujc si d wign, ale cay wysiek sprowadzi si do sabego machnicia i rka opada bezwadnie. Czyje ramiona objy mnie pod pachami - zostaem uoony w siedzcej pozycji. - Wypij to i sprbuj co zje . To ci dobrze zrobi. Wziem kubek domi w rkawiczkach. Pochyliem si nad nim, czujc na twarzy wilgotn par. Simon znikn, ale zostay dziewczta z u miechami na twarzach, przycupnite u wej cia. Gdy tak siedziay w socu, obserwujc jak pij herbat, miay w sobie co nierzeczywistego. Ich szerokie, wiejskie spdnice i przystrojone kwiatami kapelusz e wyglday cakiem obco. Skd si tu wziy? Przeskakiwaem my lami na inny temat - nie mogem poj, co si wok dzieje. Jestem tutaj, bezpieczny... Namioty, Simon i Richard - to jasne, ale skd te dziwacznie ubrane Peruwianki?... Och, ola je. Najlepiej zaj si herb at. Pierwszym ykiem sparzyem usta. No tak, herbata bya gorca, ale te rkawiczki na odmroonych doniach i brak czucia w palcach... Zachystywaem si powietrzem, dmuchaem dla ochody na koniec jzyka. Dziewczyny chichotay. Przez nastpne p godziny pyn nieprzerwany strumie picia i jedzenia, z dodatkiem sw zachty i strzpw informacji o tym, co si akurat dzieje. Wymarsz op nia Spinoza, uparcie dajc za wynajcie muw horrendalnej zapaty. Z kad minut gos Simona stawa si go niejszy, bardziej rozw cieczony. Richard spokojnym tonem tumaczy na hiszpaski. Dziewczta co pewien czas odwracay si, aby zerkn na Simona, marszczc brwi. Po czym nagle odeszy, a chaotyczna hiszpasko-angielska ktnia ucicha gdzie w tle. Nic ju nie przeszkadzao spa... Zbudzi mnie Simon: - Musisz teraz wyj z namiotu. Pakujemy rzeczy. Wreszcie uzgodnili my cen. Je li on jeszcze raz zmieni zdanie, urw mu ten jego cholerny eb. Saby jak mucha, sprbowaem wyczoga si jako z namiotu. Poow ciaa byem ju na zewntrz, gdy rami ugio si pod ciarem i upadem na bok. Zabrako mi si, by si samemu podnie . Pomg mi Simon i delikatnie odcign w ocienione miejsce. - Posuchaj, ja sobie nie poradz na tym mule. Nie masz pojcia, jaki jestem saby. - Ws zystko bdzie dobrze. Pomoemy ci. - Wy mi pomoecie! Przecie ja jestem ledwo przytomny, a co tu mwi o siedzeniu. Na lito bosk, jak chcesz mi pomaga podczas jazdy na mule?! Potrzebuj odpoczynku. Naprawd. Trzeba mi snu i jedzenia. Od czasu jak przyszedem, spaem tylko trzy godzin y. Ja... - Nie ma o czym gada. Ruszamy dzisiaj i ju. Chciaem protestowa, lecz nic go to nie obchodzio. Poszed do namiotu po apteczk. Richard poda mi kolejny kubek herbaty, a Simon porcj lekarstw. Po czym zostawili m

nie samego, a sami zabrali si do zwijania obozu. Leaem na boku, obserwujc jak pracuj. Nie

potrafiem opanowa sennej sabo ci. Ze strachem my laem o swoim stanie: czy to tylko wycieczenie, czy zupene zaamanie organizmu? Czybym si do ostatka wypali? Teraz jestem chyba bliej mierci ni wtedy, gdy byem sam. Kiedy dostrzegem, e pomoc blisko, co si we mnie zaamao. To co mobilizuje do walki - czymkolwiek byo - naraz przepado. Nie musiaem wicej zajmowa si sob, nie mwic ju o czoganiu. Nie byo o co walczy, nie trzeba byo trzyma si adnego ukadu ruchw, sucha gosu. Przerazio mnie, e bez tego wszystkiego mogem po prostu straci wol ycia. Prbowaem zachowa przytomno , otrzsn si z senno ci, lecz sen by silniejszy. Przysypiaem niespokojnie, budzony raz po raz rnojzycznym bekotem. Drzemaem, zapadaem w rojenia, wci te same: koma, zaamanie, miertelny sen. Podszed Simon - nareszcie, chyba mino wiele czasu. Syszaem jego gos, rozmawia z Richardem. Podniosem oczy. Sta tu obok, przygldajc mi si uwanie zmartwionym wzrokiem. - Hej, jak tam, dobrze si czujesz? - Tak, wszystko gra. - Zrezygnowaem z namawiania ich na p niejszy wymarsz. - Nie wygldasz za dobrze. Niedugo startujemy. Moe byoby lepiej, gdyby usiad i troch si rozrusza. Przynios ci herbaty. Chciao mi si mia na my l, e mam si rozrusza, ale jako udao mi si usi bez niczyjej pomocy. Wreszcie Spinoza podprowadzi do mnie mua, a Simon pomg mi wsta. Opierajc si ciko na jego ramieniu, doskakaem na jednej nodze do mua, ktry cierpliwie czeka. Wyglda na stare, dobroduszne zwierz, co dodawao mi odwagi. Ju mieli mnie podsadza na siodo, gdy Richard krzykn: - Simon, zaczekaj! Zapomnieli my o jego pienidzach. Zaczo si poszukiwanie. Richard i Simon podtrzymywali mnie z obu stron, a ja ku tykajc wodziem ich od gazu do gazu. Daremnie usiowaem sobie przypomnie, gdzie schow pas z pienidzmi. Spinoza i dziewczta patrzyli ze zdumieniem. mieli my si wesoo, a gdy si wreszcie znalaz, podnie li my go do gry, aby wszystkim pokaza. U miechali si uprzejmie, ale wida byo, e nie rozumiej dlaczego wystrzpiony kawaek rurowej ta my wspinaczkowej mia dla nas tak wielkie znaczenie. Siodo Spinozy to jeden z tych starych modeli w stylu Dzikiego Zachodu: wysoki k, strzemiona z wytaczanej skry i srebrne, rze bione wykadziny. Przez siodo przeoono karimat jako wy cik i eby pozwoli rannej nodze zwisa swobodnie z dala od boku mua. Ruszyli my wolnym krokiem w d oyska rzeki. Simon i Richard szli obok mnie, po obu stronach, uwaajc pilnie, co si ze mn dzieje. Nastpne dwa dni byy mglistym pasmem nieustannych tortur blu i zmczenia. Nie mogem kierowa muem ciskajc go udami, a on zdawa si le prosto na kade drzewo, gaz czy ska, ktre mijali my w trakcie naszej dwudziestogodzinnej wdrwki do Cajatambo. Simon usiowa nim kierowa, ku ostrzem szabli nienej, lecz to nic nie pomagao - mu szed jak chcia, a ja za kadym razem bezsilnie jczaem i pakaem, pki bl nie min. Jako jednak udawao mi si nie zlecie z sioda. Znajomy krajobraz przesuwa si przed oczami, ale przez opar blu i zmczenia niczego nie widziaem. Pod koniec dnia ogarniaa mnie dziecinna rozpacz. Nie mogem duej znie tej dodatkowej mki, nie miaem si ani determinacji. Bagaem, eby to si ju skoczyo, chciaem do domu. Podczas marszu Simon matkowa mi w cikich chwilach; chodzi szlakiem w gr i w d, kuciem popdza osa-przewodnika, wci upomina Spinoz, by uwaa na mua; by zawsze obok, gdy senno i zmczenie groziy, e zwal si z sioda. Zabra mi zegarek; zatrzymywa pochd, kiedy nadchodzia pora na kolejn dawk tabletek. rodki u mierzajce, Ronicol, antybiotyki oraz obowizkowa herbata. Sceneria wok mnie wci si zmieniaa. Zapadaem w sen, przytomniaem, znw spaem, a tymczasem mu kroczy uparcie spadzistymi dolinami, w rd ska, przez wysokie przecze i yzne pampasy. Simon, stale tu obok, dodawa mi otuchy, a kiedy bagaem o odpoczynek - zachca do wytrwania. Cjatambo po naszym przybyciu ogarn piekielny zamt. Simon stoczy bitw z policj o wynajcie jakiej pciarwki, a p niej drug, gdy wraz z Richardem z trudem powstrzymywali dziki tum wie niakw, szturmujcych samochd, by za darmo zabra si do Limy. Tu przed odjazdem podszed do wozu mody czowiek. Z lito ci spojrza na mnie, rozcignitego na materacu w otwartym tyle samochodu, i na prowizoryczne ubki, ktre usztywniay nog. Richard usiowa wyrzuci z ciarwki ostatniego chopa, gdy zbliy si

do niego policjant z przewieszonym przez rami automatem. - Senor, prosz pomc temu czowiekowi, jego nogi ze. Sze dni on czeka. Wy wzi go do s tala, tak! Zapada naga cisza, wszyscy spojrzeli my na starego czowieka, ktry lea jak koda na skrzyni obok mnie. Patrzy bagalnie, po czym krzywic si z blu poruszy biodrami, odrzucajc szmaty przykrywajce mu nogi. Zmartwiay tum ucich, syszaem e Simon gwatownie przekn lin. Nogi mczyzny byy zmiadone. Widzieli my dwa zdeformowane kikuty, poszarpane otwartymi ranami, plamy krwi i gboki szkarat zakaeni a. Ostry, sodkawy odr unosi si nad kocem, ktrym mczyzna na powrt przykry ostronie nogi. Zrobio mi si niedobrze. - Mj Boe! - On jest le. Tak? - le! Nie ma nadziei! - Przepraszam, mj angielski jest niedobry. - W porzdku - przerwaem. - We miemy go, i tego modego te. - Dzikuj, senors. Wy jeste cie dobrzy ludzie. Nasz kierowca okaza si alkoholikiem. Przez ca drog chtnie dzieli si z nami piwem w olbrzymich ilo ciach. Podr do Limy to trzy dni mordgi, ktr w mojej pamici przysoni mtny opar piwa, papierosw i rodkw znieczulajcych. Do szpitala dotarli my p nym wieczorem. Powiedziano nam, e starego nie bdzie sta na leczenie w takim miejscu. Postanowili my zapaci kierowcy, by go odwiz do wa ciwej lecznicy. Richard pomg mi zej z ciarwki, a Simon wrczy synowi starca reszt naszych lekw przeciwblowych i antybiotykw. Ciarwka odjechaa w parn noc. Pki nie znikna za rogiem, widziaem ze swojego fotela na kkach, jak stary mczyzna kiwa nam w podzice osab rk. Szpital wyglda wewntrz bardzo anachronicznie, jak na nasze standardy. Ale z go nikw pyna muzyka, prze cierada byy biae i czyste, a pielgniarki, z ktrych adna nie mwia sowa po angielsku, do adne. Szybko wiozy mnie zielonymi i biaymi korytarzami, a Simon bieg wci obok, nie rozumiejc, e czas jego opieki si skoczy. Dopiero teraz zaczynaem ogarnia ogrom tego, przez co przeszli my. Godzin p niej Simona i Richarda szorstko wyproszono ze szpitala. Zabrano do prania moje cuchnce achy wspinaczkowe i, po prze wietleniu, posadzono nagiego na krze le-wadze. Przystojna pielgniarka sprawdzia mi ttno, pobraa z ramienia prbk krwi, odczytaa wag. Odwrciem si, by spojrze na skal. Boe! Czterdzie ci sze kilo!!! Groza - straciem dziewitna cie. Dziewczyna u miechna si do mnie wesoo, cigna z fotela i zanurzya delikatnie w gorcej, zdezynfekowanej wodzie. Wykpany, wyldowaem w ku. Obudzo mnie po godzinie; tym razem siostrze towarzyszy przejty lekarz. Tumaczy mi jakie straszne i skomplikowane rzeczy na temat mojej krwi. Tymczasem pielgniarka n akua y w nadgarstku i zaoya kroplwk z glukoz. W nocy budziy mnie koszmarne sny o szczelinie, byem zlany potem, krzyczaem z przestrachu. Pielgniarki uspokajay mnie agodnymi sowami, ktrych w ogle nie rozumiaem. Leaem tak przez dwa, nie dajce si opisa dni, bez jedzenia, rodkw znieczulajcych czy antybiotykw, dopki nie nadszed wreszcie telex, potwierdzajcy moj polis ubezpieczeniow. Dopiero wtedy askawie zdecydowali si mnie operowa. Przyszli wczesnym rankiem. Zrobiony godzin wcze niej zastrzyk wprawi mnie w dobrze znany stan osabienia, zamroczenia. Dwaj ubrani na zielono ludzie w maskach, mamroczc co niezrozumiale, popychali wzek wzdu niekoczcych si, wyoonych kafelkami korytarzy. Dopiero w okolicy sali operacyjnej zaczem si panicznie ba. Nie mogem im pozwoli na operacj. Musiaem ich powstrzyma. Poczekaj, a wrcisz do domu, na mio bosk, nie daj im tego zrobi. - Nie chc operacji. Powiedziaem to spokojnie. Wyraziem si chyba jasno, ale oni nie zareagowali. Moe piguki znieksztaciy mi mow? Powtrzyem zdanie. Jeden z nich tylko skin gow. Naraz pojem - nie znaj angielskiego. Chciaem usi , lecz kto popchn mnie z powrotem na poduszki. Ogarnity panik wrzasnem, by stanli. Wzek podskakujc wjecha przez wahadowe drzwi do sali operacyjnej. Kto mwi co do mnie po hiszpasku melodyjnym tonem. Zapewne chcia mnie uspokoi, a ja - widzc w jego rku strzykawk - znw

poderwaem si, by usi . - Prosz. Ja nie... Przytrzymaa mnie silna do. Inna chwycia rami, poczuem sabe ukucie. Sprbowaem unie gow, ale naraz staa si za cika. Obrciwszy j w bok, dostrzegem tac z instrumentami. Nade mn zapaliy si jaskrawe lampy, a sala zacza falowa przed oczami. Trzeba co powiedzie, powstrzyma ich... Ciemno zalaa wiata i z wolna wszystkie d wiki utony w ciszy... Postscriptum

Czerwiec 1987, Dolina Hunzy w Karakorum, Pakistan Wpatrywaem si w otwarte, puste zbocze, ledzc wzrokiem dwie malejce stopniowo sylwetki, dopki nie znikny. To Jon i Andy szli na Tupodam - niezdobyty do td sze ciotysicznik. Znowu byem w grach sam, tym razem z wasnego wyboru. Odwrciem si i zajem palnikiem. Grzaem wod na drug kaw. Poruszone kolano zabolao. Zaklem poirytowany i schyliem si, eby rozmasowa bolce miejsce. Artretyzm. Sine blizny po sze ciu operacjach wida wyra nie na znieksztaconym stawie. Kolano byo wci chore, dobrze przynajmniej, e psychicznie wrciem do siebie. Lekarze twierdzili, e bd mia artretyzm. Mwili, e najdalej za dziesi lat trzeba bdzie usun cay staw; mwili zreszt wiele innych rzeczy, z ktrych tylko niektre okazay si prawd. Nie bdzie pan ju zgina kolana, panie Simpson... Bdzie pan zawsze utyka. Nigdy wicej nie bdzie si pan wspina.., Je li chodzi o artretyzm - pomy laem smtnie - mieli jednak racj. Zgasiem palnik. Spojrzaem z zainteresowaniem na zbocze gry. Poczuem wewntrz igiek obawy. Wrcie cao. Przynajmniej tyle - szeptaem w stron milczcych nienych cian. Przy dobrej pogodzie za trzy dni powinni by z powrotem. Wiedziaem, e to bdzie dugie czekanie. Byo mi smutno, e musiaem zrezygnowa z wej cia na szczyt. Z pocztku noga sprawowaa si dobrze, ale potem pojawi si bl. Wiedziaem, e wspina si po dziesiciu zaledwie tygodniach od ostatniej operacji to prowokowa kolejne uszkodzenie, a jed nak cieszyem si, e chocia sprbowaem. Bdzie przecie nastpny rok. Sze dni temu doszli my do przeczy pod grani naszej gry i wykopali my w niegu jam. Siedzieli my na zewntrz, patrzc w milczeniu na cignce si w dal Himalaje. Z bezkresnego bkitu la si ar soca, nieprzeliczone szczyty rysoway si ostro w krystalicznie czystym powietrzu. Przybyem tu po to wa nie, by je zobaczy. Nieskaone, nietykalne. Wznoszce si w niebo, doskonale pikne. Soce zapalao diamentowe blaski na krysztaach niegu. Zaledwie pi mil std pitrzy si Karun Koh. Wyobraaem sobie, e widz krzywizn Ziemi na horyzoncie cigncych si w bezkresn dal szczytw. Chciaem wierzy, e widz Everest, mimo e by o tysic mil std, o czym dobrze wiedziaem. Przez gow przelatyway mi nazwy grskich pasm: Hindukusz, Pamir, Tybet, Karakorum. Everest Bogini Matka niegw, Nanda Devi, K2, Nanga Parbat, Kanchenjunga; ile w tych nazwach historii, pamici o ludziach, ktrzy je zdobywali. W tym momencie stali si dla mnie r ealnymi postaciami, a nie byoby tak, gdybym si nie zdecydowa tu wrci. Gdzie tam, w rd tego morza szczytw, le ciaa dwch moich przyjaci, samotne, zagrzebane w niegach dwch rnych gr. To bya ciemna strona tego pikna, lecz w tej chwili o tym nie my laem. Spakowaem plecak, zarzuciem na rami. Jeszcze ostatnie spojrzenie w stron, gdzie znik li. Odwrciem si i zaczem schodzi w kierunku obozu. Podzikowanie Piszc t ksik zdawaem sobie spraw, e prowadz rozgrywk majc w rku niewiele atutw. Bez pomocy i zachty przyjaci i rodziny nigdy bym jej nie rozpocz, nie mwic ju o ukoczeniu. Poza wszystkim, co zawdziczam Simonowi musz jeszcze podzikowa mu za szczero , z jak opowiedzia mi o swoich przej ciach i za to, e pozwoli mi opisa moimi sowami jego tak bardzo osobiste odczucia. Wysoko ceni rwnie rady, ktrych na pocztku udzieli mi Jim Perrin i zacht ze

strony Geoffa Birtlesa w postaci opublikowania moich artykuw w magazynie High . Tony Colwell, redaktor w wydawnictwie Cape, udzieli mi bezcennych wskazwek i pomocy, a bez jego przekonania, e opowie warta jest ksiki, rzecz nie doszaby do skutku. Wdziczny jestem rwnie Jonowi Stevensonowi za pobudzanie mnie do pracy. Dzikuj Tomowi Richardsonowi za rysunki, anowi Smithowi, ktry pomaga mi przy fotografiach oraz Bernardowi Newmanowi z pisma Mountain za uratowanie wikszo ci moich przezroczy, podniszczonych przez inne pisma i gazety. Bez hojnej po mocy finansowej firmy Porchester Group Insurance Services, a w szczeglno ci Gary'ego Dea vesa, Simon i ja nie mogliby my w ogle wybra si do Peru. W kocu - i to jest najwaniejsze - chc podzikowa moim rodzicom za to, e zachcali mnie do napisania ksiki, za pomoc w powrocie do zdrowia i dobrego samopoczucia, oraz za wyrozumia zgod na to, bym dalej uprawia wspinanie. Sowniczek terminw alpinistycznych

Asekuracja, asekurowa: metoda, czynno ubezpieczania wspinajcego si partnera za pomoc liny. Autoasekuracja: ubezpieczanie si podczas wspinaczki przed upadkiem w przepa lub cigniciem przez odpadajcego partnera. Ekspozycja: powietrzno , wychylenie ku przepa ci, stopie wywieszenia nad czelu ci. Flis: (ang. fleece) rodzaj syntetycznej tkaniny, sucej do ocieplania ubiorw. Frend: (ang. friend) metalowe urzdzenie wkadane w skalne szczeliny; peni funkcj haka asekuracyjnego. Kibel, kiblowa: (slang) biwak, biwakowanie w grskiej cianie. Kostka: metalowy element wkadany w skalne szczeliny; peni funkcj haka asekuracyjnego. Krewasa: szczelina lodowca. Kuluar: leb. Lotna asekuracja: sposb ubezpieczania stosowany, gdy czonkowie zespou wspinaj si jednocze nie. Lufa: (slang) zob. ekspozycja. Luz: (w trakcie ubezpieczania) lu ny odcinek, zapas liny. Mikst: teren mieszany - skalno- nieno-lodowy. Na ywca: (slang) wspina si bez asekuracji. Pik: (slang) wierzchoek gry. Pytka Stichta (asekuracyjna): metalowa pytka z otworem zakadana na lin; suy do asekuracji i do zjazdu. Polar: rodzaj syntetycznej tkaniny; (slang) ubir z tkaniny polar. Porczwka: lina przymocowana na stae oboma kocami, ubezpieczajca przej cie trudnego odcinka terenu. Prusik: (wymowa: prus-ik) wze samozaciskowy zakadany na linie; daje si po niej przesuwa, ale szarpnity mocno si zaciska. Przelot: (slang) przelotowy punkt asekuracyjny. Przyrzd: (slang) czekan, czekanomotek lub motek lodowy. Pywka: lawina pyowa; ze wieeg egu. Rura: (slang) zob. ruba lodowa. Serak: lodowa turnia, zomisko na lodowcu. Siekado: (slang) zob. przyrzd. Stanowisko, zaoy s.: miejsce, z ktrego prowadzi si asekuracj. Szabla niena: hak do asekuracji w niegu. Wycig: odlego midzy stanowiskami, nie wiksza od dugo ci liny asekuracyjnej. Wycof: (slang) odwrt, wycofanie si przed kocem drogi wspinaczkowej. Zacicie: skalna formacja przypominajca wygldem otwart ksik. Zjazd, zjedanie: pokonywanie ciany w d, za pomoc liny.

You might also like