Professional Documents
Culture Documents
Dragon Age
Utracony tron
Dragon age: the stolen throne
PRZEOYA
MAGORZATA KOCZASKA
PODZIKOWANIA
JEDEN
- Uciekaj, Maricu!
Zatem ucieka.
Do dziaania pchny go sowa umierajcej matki. Ze straszliwym obrazem mordercy,
jaki wypali mu si pod powiekami, Maric kluczy midzy drzewami na skraju polany. Nie
zwracajc uwagi na gazie, choszczce go po twarzy i szarpice peleryn, gna na olep w
zarola.
Silne donie chwyciy go od tyu. Zapewne czowiek matki albo moe jeden ze
zdrajcw, ktrzy ukartowali jej mier? Maric przypuszcza, e to drugie. Pojkujc z
wysiku, prbowa si cofn i uwolni z ucisku. Zyska jedynie wicej zadrapa na twarzy,
kiedy gazie i gste listowie olepiy go po raz wtry. Napastnik prbowa wcign Marica
na polan, lecz chopak zapar si ze wszystkich si, wbijajc stopy w ziemi i guzowate
korzenie. Ponownie szarpn si, uderzajc okciem... rozleg si mokry trzask i zaskoczony,
bolesny jk.
Ucisk zela i Maric rzuci si midzy drzewa. Duga skrzana peleryna zahaczya o
konar. Chopak odwrci si i szarpn niecierpliwie jak dziki zwierz zapany w sida.
Wreszcie udao mu si uwolni - podarte okrycie zawiso na gazi. Maric nawet nie zerkn
za siebie, pomkn w mrok, jak najdalej od polany. Las by stary i gsty, przez korony drzew
z trudem przebijay blade promienie ksiycowego blasku. Za mao wiata, by widzie
dobrze, lecz wystarczajco, by zmieni puszcz w labirynt przeraajcych ksztatw i cieni.
Wysokie, rozoyste dby wyglday jak mroczni stranicy, pilnujcy spltanych krzeww,
pod ktrymi zalegaa ciemno tak czarna, e moga skrywa niemal wszystko.
Maric nie mia pojcia, dokd biegnie, prowadzio go jedynie pragnienie ucieczki.
Potyka si o korzenie, przeciska midzy starymi pniami, ktre chyba specjalnie staway mu
na drodze. Botnisty grunt zdradziecko chlupota, przy kadym kroku grozi zapadniciem i
ledwie dao si utrzyma rwnowag. Maric by cakowicie zdezorientowany. Rwnie dobrze
mgby biega w kko. W oddali usysza okrzyki pogoni, a take wyrane odgosy walki.
Stalowe ostrze uderzyo dwicznie o stalowe ostrze, echo ponioso jki umierajcych - ludzi
matki Marica. Wielu z nich zna tak dobrze, byli mu bliscy, niemal jak rodzina.
Podczas szaleczego biegu powrciy wspomnienia niedawnych wydarze. W gowie
Marica wiroway obrazy. Jeszcze przed chwil dra z zimna na polanie, przekonany, e jego
obecno na tajnym spotkaniu jest co najwyej formalnoci. Ledwie zwraca uwag na to, co
si dzieje. Matka powiedziaa mu wczeniej, e ze wsparciem nowych ludzi rebelia nareszcie
stanie si znaczc si. Owi przybysze byli gotowi porzuci swoich orlesiaskich panw, a
matka nie chciaa przepuci takiej okazji - nie po tylu latach ukrywania si i ucieczki,
przerywanej nieznaczcymi potyczkami, jedynymi konfrontacjami si, w jakich rebelianci
mogli zwycia. Maric nie mia nic przeciwko spotkaniu. Nawet przez chwil nie pomyla,
e mogoby by niebezpiecznie. Jego matka bya sawn Krlow Rebeliantk, to ona
pierwsza nawoywaa do buntu, to ona poprowadzia armi. Walka stanowia zawsze jej
domen, nie Marica. Chopak nigdy nawet nie widzia tronu swojego dziadka, nigdy nie
zazna potgi, jak posiada jego rd przed najazdem Orlais. Osiemnacie lat, cae swoje
ycie, spdzi w obozach rebeliantw i niewielkich warowniach, cigle w marszu, zawsze
prowadzony wol matki. Nie potrafi sobie wyobrazi innego ycia. Dwr i wadza byy
pojciami, ktrych nie rozumia.
Ale teraz matka nie ya. Chopak straci rwnowag, potkn si na niewielkim
wzniesieniu pokrytym zgniymi limi i run na ziemi. Niezdarnie lizgajc si po zboczu,
uderzy gow o kamie i krzykn z blu. Przed oczyma mia tylko ciemno.
Z oddali dobiegy stumione okrzyki. Pogo usyszaa Marica.
Chopak lea w mroku rozjanianym jedynie ksiycowym blaskiem, obejmujc si za
gow. Mia wraenie, e czoo mu ponie, piekielny poar wypala wiadomo. Przekl
wasn gupot. Udao mu si szczliwie uciec gboko w las tylko po to, by teraz zdradzi
swoj pozycj wrogom. Pod palcami poczu gst wilgo. Krew zlepia mu wosy, popyna
za uszy i na szyj - niemal gorca w mronym powietrzu.
Maric drgn, z ust wyrwa mu si cichy szloch. Moe lepiej si std nie rusza pomyla. Niech pogo go dopadnie, niech wrogowie go zabij. Zamordowali jego matk,
zasuyli na sut nagrod, jak na pewno obieca im uzurpator. Kim by dla nich Maric? Co
najwyej jeszcze jednym ciaem do zaszlachtowania, niedobitkiem z nielicznej eskorty, z
ktr Krlowa Rebeliantka przybya na spotkanie... Chopak zamar. W nagym przebysku
zrozumia to, co podczas ucieczki zepchn w najdalsze zakamarki wiadomoci.
By krlem.
aosne, doprawdy. On? Ten, ktry nieustannie prowokowa tylko zniecierpliwione
westchnienia i mnstwo zmartwionych spojrze? Ten, za ktrego matka musiaa si wiecznie
tumaczy? Zawsze zapewniaa Marica, e kiedy bdzie starszy, bez trudu zdobdzie
autorytet, ktry u niej zdawa si wrodzony i tak naturalny. Ale tak si przecie nie stao.
Maric uwaa, e nie mogo go spotka nic gorszego ni mier matki. Przez myl mu nie
przeszo, e moe do tego doj. Matka bya niepokonana, niezomna i najwaniejsza w yciu.
O jej mierci mona byo co najwyej snu czysto hipotetyczne rozwaania, jak o czym, co
si nigdy nie zdarzy.
Ale teraz matka nie ya, a Maric mia zosta krlem. I sam poprowadzi rebeli.
Chopak natychmiast wyobrazi sobie uzurpatora, siedzcego na tronie w stolicy i
miejcego si szyderczo na wie, e Maric zosta krlem. Ju lepiej umrze w lesie pomyla chopak. Lepiej umrze od miecza wbitego w brzuch, jak matka, ni sta si
pomiewiskiem Fereldenu. Moe nawet znajdzie si jaki daleki krewny Marica, ktry
poprowadzi siy buntownikw. A jeeli nie, to niechaj umrze rd z krwi krla Kalenhada
Wielkiego, niechaj umrze teraz i na wieki wiekw. Niech si skoczy upadkiem Krlowej
Rebeliantki, o krok od zwycistwa, nie za pasmem upokorze, do jakiego doprowadzi jej
nieudany syn.
Takie myli przynosiy spokj. Maric lea na plecach, wilgotne licie i chodne boto
zdaway si niemal wygodnym posaniem. Urywane okrzyki pogoni rozlegay si coraz bliej,
ale chopakowi prawie si udawao nie zwraca na nie uwagi. Prbowa skupi si na
szelecie wiatru w koronach drzew. Wysokie dby pochylay si nad Marikiem niczym
olbrzymy nad malestwem u swych stp. Nozdrza wypeni mu zapach ywicy, niemal czu
na jzyku cierpki smak soku spywajcego po szorstkiej korze. Tylko ci leni stranicy bd
wiadkami mierci Marica, nastpcy Krlowej Rebeliantki.
Kiedy tak lea, bl gowy zmala do micego pulsowania, a myli si rozjaniy.
Ludzie, ktrzy omamili matk obietnicami pomocy i wsparcia, naleeli do szlachty Fereldenu.
Ugili kolana przed Orlesianami, by nie odebrano im ziem. I zamiast dotrzyma przysig
zoonych przez przodkw, woleli raczej zdradzi prawowit wadczyni. Jeeli nikomu z
buntownikw nie udao si uciec, wie o zdradzie nie dotrze do reszty rebelianckich si i nikt
nie pozna prawdy. Pojawi si domysy, ale c bd warte bez dowodu? A wwczas zdrajcy
nigdy nie odpowiedz za swoj zbrodni.
Maric usiad, cho jego gowa zaprotestowaa gwatownym uderzeniem blu. Zadra,
dopiero teraz uwiadamiajc sobie, e przemarz do szpiku koci. Nieatwo mu byo wzi si
w gar, chopak przypuszcza jednak, e skraj lasu jest ju blisko. Pamita, e droga na
polan nie bya duga, a nawoywania pogoni rozbrzmieway niedaleko.
Lecz gosy zdaway si cichn. Moe wystarczy lee nieruchomo i czeka? Chopak
znajdowa si w zagbieniu i, o ile tylko nie zdradzi si niewczesnym ruchem lub okrzykiem,
szukajcy na pewno go przeocz. W ten sposb zyska na czasie. A moe trzeba wrci na
przyprowadzi Marica przed jej oblicze, zaraz po bijatyce z chopakiem ze suby. Co gorsza,
arl Rendorn sta obok matki i to on zapyta, czy Maric przynajmniej wygra. Ponc ze
wstydu, chopak przyzna, e zosta pobity, na co arl prychn z pogard, rzucajc: Jaki krl z
ciebie bdzie?
A wtedy matka rozemiaa si radonie, rozpraszajc powany nastrj. Uja syna pod
brod i patrzc mu w oczy, kazaa nie sucha arla. Jeste wiatem mojego ycia i wierz w
ciebie bez zastrzee.
Modzieca ogarna ao tak wielka, e zapragn mia si i paka jednoczenie.
Matka w niego wierzya, a jednak Maric zgubi si w lesie ledwie po pgodzinie. Nawet jeli
umknie pogoni, wydostanie si z gstwiny i zdobdzie konia, nadal nie bdzie mia pojcia,
gdzie stacjonuje armia buntownikw. Chopak przywyk, e go prowadzono, e w pobliu
zawsze jest przewodnik, ktry wskae waciw drog. Dlatego nie zwraca uwagi, dokd
zmierza matka z niewielkim orszakiem. Maric jecha za ni jak po sznurku. A teraz nie
wiedzia, gdzie jest.
I tak oto skoczyy si przygody prawowitego nastpcy tronu Fereldenu - pomyla z
rozbawieniem zabarwionym rozpacz. Chcia zosta krlem, ale nie umia znale po ciemku
nawet wasnego zadka.
Przez zy przedar si histeryczny chichot, ale Maric stumi pomieszane uczucia. Nie
pora na wspomnienia i aob. Wanie goymi rkami zamordowa czowieka, a w pobliu
czaili si inni wrogowie. Musia ucieka. Wzi gboki, cho drcy oddech i zamkn oczy.
Mam w sobie stal. Sign po ni, posmakowa jej gorzkich, ostrych krawdzi i pozwoli, by
ukoia szalejcy w sercu i umyle wir. Musia si uspokoi, choby na chwil.
Kiedy otworzy oczy, by gotw.
Rozejrza si, szukajc miecza upuszczonego przez pokonanego zdrajc. Cienie wok
Marica poruszay si bardzo powoli, wydawao mu si, e znalaz si w otoczeniu jakby
ywcem wyjtym z najgorszego koszmaru. Zbyt wiele krzeww, zbyt wiele spltanych i
pokrzywionych korzeni, ktre mogy kry zaginione ostrze. Chopak nigdzie go nie widzia.
W pobliu rozleg si okrzyk, zbyt blisko. Maric nie mia ju czasu na poszukiwania.
Podnis si szybko, nasuchujc, skd dobieg gos, a potem ruszy w przeciwnym
kierunku. Pierwsze kroki stawia niezdarnie, nogi mia posiniaczone i odrtwiae, moe
podczas walki zama ko lub dwie, lecz ignorowa bl. Z wysikiem chwytajc nisze
gazie, zagbia si w mrok.
Zdrajcy zapac za swoj zbrodni. Nawet jeeli Maric jako krl miaby dokona tylko
tego jednego jedynego czynu - zdrajcy zapac.
***
- Co si dzieje - wymamrota Loghain, marszczc brwi.
Sta na skraju lasu, bezmylnie cierajc boto z odzienia. Daremny trud, skoro ubranie
byo znoszone i brudne, jakie jednak miaby nosi kusownik? Orlesianie, rzecz jasna, mieli
wiele innych, mniej przychylnych okrele na takich jak Loghain: rzezimieszki, zodzieje, a
nawet bandyci - ale tego ostatniego uywano jedynie w ostatecznoci, pod presj
okolicznoci.
Loghaina nie obchodzio, jak nazywaj go Orlesianie, tym bardziej e to z ich winy
rodzina kusownika musiaa porzuci gospodark. Najedcy nie wierzyli, e ziemi moe
posiada kto, kto nie naley do ich zadufanej w sobie, wymuskanej, malowanej arystokracji,
nic zatem dziwnego, e nie spogldali przychylnie na wolnych wocian z Fereldenu.
Orlesiaski imperator naoy na rolnikw dodatkow danin, a tym, ktrzy nie mogli jej
spaci, konfiskowano woci. Ojcu Loghaina udao si uzbiera do, by zapaci trybut w
pierwszym roku, wic oczywicie uznano, e danin mona podnie. Nastpnego roku
odmwi pacenia, a kiedy przyszli onierze, okazao si, e nie tylko gospodarstwo
przepadnie, ale i gospodarz trafi do wizienia za nieuregulowane nalenoci. Rodzina
Loghaina stawia opr, dlatego teraz ya w fereldeskiej dziczy wraz z innymi
pokrzywdzonymi, starajc si przetrwa najlepiej jak umiaa.
Loghaina mogo nie obchodzi, jak nazywaj go Orlesianie, ale bardzo mu zaleao, by
nie trafi do ich wizienia. Miejscowy szeryf rezydujcy w Lothering pochodzi z Fereldenu i
przymyka oko na wyjtych spod prawa. Dopki nie napadali na podrnych i
powstrzymywali si od nagminnych lub dotkliwych kradziey, udawa jedynie, e ich ciga.
Pewnego dnia str prawa bdzie jednak zmuszony do podjcia bardziej stanowczych dziaa
i Loghain zdawa sobie z tego spraw. Mia jednak nadziej, e ten znajdzie w sobie do
przyzwoitoci, by uprzedzi banitw, co si wici, a wwczas wygnacy przenios si w
inne miejsce, jak to robili ju wiele razy. W krlestwie Fereldenu byo do wzgrz i lasw,
by ukry niejedn armi - Krlowa Rebeliantka wiedziaa o tym najlepiej. Lecz co, jeli
szeryf nie pole ostrzeenia? Ta myl martwia Loghaina, gdy spoglda w las. Ludzie nie
zawsze mog robi to, co trzeba.
Mrony wiatr przemkn midzy drzewami. Kusownik zadra. Zrobio si pno,
ksiyc opuszcza ju bezchmurne nocne niebo. Mczyzna odgarn z oczu ciemne loki, z
rezygnacj mylc, e wosy ma rwnie brudne co donie. Nacign kaptur. Zima tego roku
nie chciaa odej zbyt szybko, wiosna si spniaa. W chodne noce Loghain i inni banici
jego spojrzeniem i skrzywi si lekko. Zodziej niele radzi sobie z noem, ale z wiksz
broni by bezradny.
- No, to chodmy ju. Nie pakujmy si w kopoty.
- Nie zamierzam pakowa si w kopoty - zapewni Loghain. - Chc ich unikn.
Ruszy do lasu, schodzc ze wzgrza, zza ktrego przybyli.
- Nikt nie widzia, e polujemy, wic nikt nie powinien wiedzie, e tu jestemy. Ale
lepiej sprawdzi. Obecno banitw w kocu przecie stanie si niewygodna.
- Nie tobie to osdza - odpar Dannon, ale ruszy za kusownikiem bez sprzeciwu. To
ojciec Loghaina osdzi, kiedy wyjci spod prawa zaczn naduywa gocinnoci
miejscowych lub naraa ich na niebezpieczestwo. Ale nawet kto taki jak Dannon wiedzia,
e kusownik i jego ojciec rzadko si ze sob zgadzali. I tak by powinno - pomyla Loghain.
Nie zosta wychowany na gupca.
Weszli w las, zatrzymujc si tylko na chwil, by ich oczy przywyky do ciemnoci
rozjanianej jedynie bladym wiatem ksiyca, sczcym si przez baldachim listowia.
Dannona niepokoi coraz bardziej niepewny grunt pod nogami, zodziej mia jednak do
rozsdku, by si nie odzywa. A Loghain zaczyna myle, e jego towarzysz moe mie
racj.
Ju mia zawrci, gdy Dannon zamar.
- Syszae? - wyszepta.
Dobry such - pomyla kusownik.
- Zwierz?
- Nie... - Dannon potrzsn gow z wahaniem. - Brzmiao raczej jak okrzyk.
Obaj znieruchomieli. Loghain wyty such. Wiatr szeleci wrd lici, rozpraszajc
cisz, jednak po chwili kusownik wychwyci odgos, o ktrym mwi towarzysz. Dwiki
tumia odlego, ale dao si usysze nawoywania ludzi, wyranie zajtych
poszukiwaniem.
- To polowanie na lisa.
- H?
Loghain powstrzyma ch, by przewrci oczyma.
- Miae racj. Nie chodzio o nas.
Dannona chyba ucieszyo to stwierdzenie. Poprawi zajce na ramieniu i odwrci si,
by odej.
- Wic nie zwlekajmy. Robi si pno.
Jednak Loghain nadal si waha.
- Powiedziae, e bann Ceorlic mija wiosk. Jak mylisz, ilu ludzi mia ze sob?
- Skd mam wiedzie, przecie go nie widziaem.
- Co dokadnie powiedziaa ta twoja dziewucha z karczmy?
Zodziej wzruszy ramionami, ale plecy mu zesztywniay od tumionego gniewu. Zdaje
si, e Loghain mimochodem trafi w czuy punkt. Moe lepiej obrci to w art? Nie eby
kusownika to obchodzio, ale przecie nie warto bez potrzeby prowokowa wielkoluda.
- Nie pamitam - wycedzi Dannon. - Nie mwia, e wielu zbrojnych.
Loghain domyli si atwo, e w lesie przebywao zatem najwyej dwudziestu ludzi.
Gdyby bann Ceorlic przyprowadzi liczniejszy oddzia do Lothering, z pewnoci
wywoaoby to wicej komentarzy. Zatem co si tutaj dzieje? Kusownikowi nie podobao si,
e jeden ze szlachcicw, doskonale znany z oddania orlesiaskiemu tyranowi, jest w co
zamieszany. Cokolwiek Ceorlic i jego ludzie robi w lesie, banitom nie wry to z pewnoci
nic dobrego - nawet jeeli nie dotyczy ich bezporednio.
Prbujc zignorowa niecierpliwe pomruki Dannona, Loghain zastanawia si, czy
moe co zrobi. Zapewne nic. Polityka Fereldenu nie obchodzia wyjtych spod prawa.
Obchodzio ich przetrwanie. I tylko wtedy, gdy od niej zaleao przetrwanie, polityka miaa
znaczenie. Kusownik westchn z irytacj, wbijajc wzrok w lene cienie, jakby tam szuka
odpowiedzi na swoje wtpliwoci.
Dannon chrzkn.
- Wygldasz zupenie jak twj ojciec, gdy tak robisz.
- To pewnie pierwszy komplement, jaki mi powiedziae.
Zodziej prychn z odraz, posyajc Loghainowi twarde spojrzenie.
- Nie zamierzaem prawi ci komplementw. - Splun pod nogi. - Skoro to nas nie
dotyczy, jak rzeke... Chodmy std.
Loghain nie lubi, gdy nim dyrygowano. Odpowiedzia zodziejowi rwnie twardym
spojrzeniem i przez dug chwil milcza.
- Jeli chcesz i - rzuci cicho - to id.
Wielkolud nie ruszy si jednak z miejsca, cho Loghain dostrzeg, e nerwowo
przestpi z nogi na nog. Dannon nie lubi takich sytuacji. Kusownik niemal sysza jego
myli - zodziej pomyla, e jest ciemno, a on ma n, zastanawia si, czy bdzie musia go
uy i co powie po powrocie do obozu banitw, jeeli to zrobi... Loghaina kusio, by
sprowokowa towarzysza jeszcze bardziej. Mia ochot stan przed nim i spojrze
wyzywajco. Kto wie, moe Dannon mia do odwagi, by wrazi kusownikowi ostrze i
zaatwi spraw raz na zawsze. Z tego, co Loghain wiedzia, zodziej by take zabjc,
takim, ktry lubi zadawa bl ofiarom i sucha ich krzykw - wanie ta przeszo sprawia,
e musia ucieka. A moe Loghain by tylko gupi, e nie posucha Dannona?
Szczerze w to wtpi.
Pomidzy mczyznami znowu zapanowao dugie, pene napicia milczenie,
zakcane tylko szumem wiatru w gaziach i dalekimi okrzykami myliwych. Loghain
zmruy oczy, ale nie sign po miecz i poczu satysfakcj, gdy Dannon pierwszy odwrci
wzrok.
Cisz przerwa odgos zbliajcych si krokw.
Dannon drgn czujnie, udawa jednak, e nic si nie stao. Jakby wcale si nie cofn.
I jakby tak naprawd nie doszo do konfrontacji. Ale Loghain wiedzia swoje.
W tej chwili kto jednak nadchodzi - popiesznie i niezdarnie. Przedziera si w
panice przez zarola, amic gazie i robic mnstwo haasu. Lis. Czowiek, ktrego goni stwierdzi Loghain. No jasne - i musia wyle akurat prosto do nich, czy nie? Jeeli w
niebiosach jest Stwrca, jak twierdz kapanki, to ma niewtpliwie do wredne poczucie
humoru.
Dannon nerwowo cofn si o kilka krokw, podczas gdy Loghain, przyczaiwszy si,
wycign miecz. Przybysz nagle pojawi si na widoku, wychynwszy spord cieni jak
niechciany dar, a potem zamar, wbijajc w mczyzn przeraone spojrzenie.
To by modzieniec najwyej w wieku Loghaina, a zapewne modszy. Jasne wosy i
jeszcze janiejsz skr znaczyy zadrapania, licie, brud i wcale spore smugi krwi. Z
pewnoci nie by odziany do wdrwek po lesie - na cienkiej, poszarpanej koszuli byo
mnstwo bota, mona by pomyle, e chopak ucieka przeladowcom, czogajc si przez
kaue. Krew zakrzepa mu na twarzy i na rkach. Chyba nie naleaa do niego, w kadym
razie nie tylko. Kimkolwiek by przybysz, bez wtpienia musia zabi, aby uj pogoni.
Mody, lecz miertelnie zdesperowany - oceni Loghain.
Chopak skuli si wrd cieni jak zapane w puapk zwierz, rozdarte midzy
pragnieniem ucieczki i walki. Za nim zabrzmiay goniej okrzyki pocigu. Loghain powoli
unis do, by pokaza uciekinierowi, e nie chce mu zrobi krzywdy. A potem schowa
miecz. Jasnowosy chopak nie poruszy si, tylko podejrzliwie zmruy oczy. Nerwowo
zerka to za siebie, skd rozbrzmieway okrzyki, to na Loghaina i jego towarzysza.
- Wynomy si std! - sykn Dannon. - Za tym smarkaczem przybiegn inni!
- Czekaj - szepn Loghain, nie spuszczajc wzroku z uciekiniera. Dannon najey si i
kusownik dostrzeg bysk noa. Unoszc rce, by uspokoi zarwno towarzysza, jak i
przybysza, zwrci si do modzieca skrytego w cieniu. - Kto ci ciga? - zapyta powoli.
Unis brew. - O ile tam wanie zmierzae... I ci ludzie, ktrzy szli za tob.
- Dlaczego ci gonili? - zapyta dociekliwie Dannon, wysuwajc si przed Loghaina.
Jasnowosy modzieniec milcza, nie patrzc ani na kusownika, ani na zodzieja, jakby
niepewny, komu winien odpowiedzie. Spuci wzrok na swoje donie, na smugi krwi czarnej
w blasku ksiyca. Wydawao si, jakby dopiero teraz je zauway. Bez wtpienia by
przestraszony, cho stara si zwalczy ten lk.
- Chyba zabiem jednego z nich... - wykrztusi.
Dannon gwizdn z aprobat.
- No, to atwo nie odpuszcz.
Loghain zmarszczy brwi.
- To ludzie banna Ceorlica, jak rozumiem?
- Po czci - zgodzi si jasnowosy modzieniec. - Oni... Zabili... mojego przyjaciela.
Bl, ktry przemkn mu po twarzy, zdradzi Loghainowi, e chopak nie powiedzia
caej prawdy. Zbieg zamkn oczy i zadra ponownie, bezskutecznie prbujc wytrze krew
z policzkw. Kusownik spojrza na Dannona. Wielkolud w odpowiedzi wzruszy ramionami.
Wtpliwe, by poznali ca histori chopaka. Zreszt Loghain nie sdzi, aby to byo
konieczne. Nie po raz pierwszy zdarzao si, e banici natrafiali na kogo, kto stan na
drodze Orlesian. A na miejscu tego chopaka kusownik te nie ufaby przypadkowo
napotkanym ludziom. Zapewne modzieniec by kim wicej, ni wydawao si na pierwszy
rzut oka, jednak Loghain czu, e moe mu zaufa. A intuicja rzadko go zawodzia.
- Suchaj - westchn ciko. - Nie mamy pewnoci, kto ci ciga. Powiedziae, e to
ludzie lojalni wobec Orlesian, i wierz ci na sowo.
Modzieniec otworzy usta, jakby chcia zaprotestowa, ale Loghain unis do.
- Niewane, kim s, ale jest ich wielu. Niedugo zorientuj si, e wyszede z lasu.
Pierwsze miejsce, w jakim zaczn ci szuka, to Lothering. Znasz inne, gdzie mgby si
ukry?
Jasnowosy chopak ponuro zwiesi gow.
- Nie... Ja... Nie wydaje mi si. Tam, gdzie mgbym, nieatwo dotrze. - A potem
zacisn zby i spojrza Loghainowi w oczy. - Ale poradz sobie.
Loghain nie wtpi, e modzieniec sprbuje. Z pewnoci poniesie klsk, ale i tak
sprbuje. Czy to oznaka uporu, czy gupoty, czy jeszcze czego innego - tego kusownik nie
wiedzia.
- Mamy obz - rzuci. - Ukryty.
- Wy... Zdaj sobie spraw, e nie musicie mi pomaga. Jestem wdziczny. - Spojrza
DWA
Kiedy Maric si obudzi, by pewien, e znajduje si w obozie rebeliantw i pad jedynie
ofiar wyjtkowo paskudnego koszmaru. Pewnie zaraz matka zajrzy do komnaty i zgani syna,
e pi tak dugo. Na chwil poczu ulg. Jednak zaraz zrozumia, e to faszywa nadzieja.
Pomieszczenie nie przypominao komnaty, a koc, ktrym Maric by okryty, by wytarty i
cuchn pleni. Siniaki i zadrapania, wczoraj tak bolesne, znowu dokuczay. Chopak z
oporem przypomnia sobie wydarzenia minionej nocy.
Kilka razy podczas wdrwki mczyzna, ktry kaza si nazywa Loghainem,
sprawdza, czy nie s ledzeni. To z kolei denerwowao wikszego, Dannona, szczeglnie gdy
Loghain nalega, by wracali do obozu dusz drog. Maric nie mia nic przeciwko
dodatkowej ostronoci, kiedy jednak wraz z towarzyszami dotar do wzgrz, nogi odmwiy
mu posuszestwa. Przez par godzin skrada si przecie w mroku i przemarz do szpiku
koci, a z nieoczekiwanymi ratownikami zamieni ledwie kilka sw. Pamita mglicie, jak
wkroczy do obozu - zaskoczya go liczba kolawych, ndznych szaasw i namiotw
rozrzuconych midzy skaami i zarolami. Spodziewa si moe garstki wyjtych spod prawa,
ale nie caej spoecznoci ukrytej w wdoach. Pamita take podejrzliwe spojrzenia i
oskarajce szepty, jakie go powitay, ale w tamtej chwili byo mu ju wszystko jedno, czy
banici zamkn go w jakiej ciemnicy, czy ugotuj na kolacj. Sen, ktrego tak bardzo
potrzebowa, wzi chopaka w ramiona i utuli do niewiadomoci.
Cichy plusk wody wyrwa Marica ze wspomnie i przywrci do teraniejszoci.
Nieopatrznie otworzy oczy - wpadajce przez mae okno promienie popoudniowego soca
olepiy go natychmiast. Wzrok mu si rozmywa, gowa pulsowaa natrtnie i nieprzyjemnie.
Po chwili chopak przyzwyczai si do wiata i zacz widzie ostrzej, ale niewiele byo do
ogldania. Pamita, e w obozie staa jedna prawdziwa chata - zapewne majca najwyej
jedn izb - i chyba wanie w niej si znalaz. Umeblowanie byo tu wicej ni skromne,
kolawy st i kilka pniakw sucych za stoki, pokrytych brudnymi szmatami. Jedyn
ozdob stanowi rzebiony kawaek drewna wiszcy nad posaniem: soce wpisane w okrg.
wity symbol.
Maric przecign si, prbujc dzielnie znosi bl. Z przyjemnym zaskoczeniem zda
sobie spraw, e nadal ma na sobie wasn bielizn.
- Obudziam ci? - gos dobieg zza posania. Modzieniec obrci gow. Uwiadomi
sobie, e kobieta, klczca przy misce wody, ze szmat w doniach, musiaa tu by cay czas.
- Przepraszam. Staraam si nie robi haasu.
Kobieta mwia z godnoci i nosia czerwon szat Zakonu. Maric, zanim
przeladowania uzurpatora zmusiy rebeli do ukrywania si, par razy mia okazj odwiedzi
witynie. Matka nalegaa, by edukacja syna obja te sprawy religii. Chopak wierzy w
Stwrc i czci powicenie Jego oblubienicy oraz prorokini, Andrasty, jak kady
mieszkaniec krlestwa Ferelden. I potrafi rozpozna kapank, kiedy mia j przed oczyma.
Co robia w obozie ludzi wyjtych spod prawa?
- Wasza... wielebno? - gos mia ochrypy i zduszony, sowa przeszy w kaszel, ktry
pogbi tylko pulsowanie w czaszce. Maric jkn gono i opad na posanie, bo zawroty
gowy wywoay mdoci.
Kobieta rozemiaa si gorzko.
- Och, nie, mj drogi, nie. Nie jestem a tak wielebna.
Maric widzia j teraz wyraniej. Wiek pozostawi na kobiecie swoje pitno, lecz
obszed si z ni agodnie. Jasne loki zaczynaa przetyka siwizna, a szare oczy otaczaa sie
gbokich zmarszczek. Bez wtpienia za modu bya piknoci, cho czasy te miny ju
dawno. Na czerwonym ornacie nosia zoty medalion z wygrawerowanym krzyem Andrasty
otoczonym witym pomieniem. Kobieta zauwaya spojrzenie Marica i umiechna si.
- Wiedz, e moje dni w hierarchii Zakonu dawno przeminy.
Wycisna szmatk i wrcia do obmywania twarzy chopaka. Woda bya chodna i
orzewiajca, wic Maric po prostu zamkn oczy i podda si zabiegom. Kiedy kapanka
skoczya, dotkn jej doni.
- Jak dugo ja?...
Przygldaa mu si przez dusz chwil wyblakymi szarymi oczyma. Byo w nich
wspczucie, lecz rwnie czujno i podejrzliwo.
- Prawie cay dzie - odpowiedziaa w kocu. A potem umiechna si uspokajajco i
odgarna Maricowi wosy z czoa. - Nie martw si tym, modziecze. Cokolwiek zrobie,
tutaj jeste bezpieczny. Przynajmniej teraz.
- A gdzie jest to tutaj, jeli mog wiedzie?
- Loghain ci nie powiedzia? - Kapanka westchna i wykrcia szmatk. Woda w
misce natychmiast zabarwia si szkaratem. - Nie, rzecz jasna, nie powiedzia. Trzeba chyba
smoka, eby wycign z tego chopaka wicej ni dwa zdania pod rzd. Jest tak podobny do
ojca... - Rozbawione spojrzenie, jakie posaa Maricowi, miao chyba oznacza, e to
zostanie osdzone przez Stwrc. I tylko On ma prawo ich osdza, nikt wicej.
- Uczeni osdzili przecie Andrast po zakoczeniu krucjaty. A potem za kar spalili
j na krzyu, jak wiesz.
Zachichotaa z rozbawieniem.
- Tak, przypominam sobie, e gdzie o tym syszaam.
Przerwao im przybycie Loghaina. Mody mczyzna wyglda teraz czyciej, ni
Maric pamita, i nosi pancerz ze skry nabijanej wiekami. Ubir wyglda na ciki, a
wiszcy na ramieniu uk robi wraenie. Niezwykle dobra bro jak na kusownika - pomyla
chopak. Jakby wyczuwajc, e jest obserwowany, Loghain rzuci mu ostre spojrzenie. W
przeciwiestwie do kapanki nie kry podejrzliwoci. Nagle oniemielony Maric podcign
koc pod brod, by ukry swj niekompletny strj.
- Ach, nasz go postanowi si jednak obudzi - wycedzi kusownik, nie spuszczajc
wzroku z chopaka.
- Czuje si ju lepiej - oznajmia kapanka. Wstajc, podniosa misk z podogi. - Jego
rany nie byy miertelne. Dobrze jednak, e go tu przyprowadzie, Loghainie.
Kusownik zerkn na kobiet.
- To si jeszcze okae. Powiedzia ci co?
Maric unis do.
- E... Ja cay czas tu jestem.
Siostra Ailis z rozbawieniem uniosa brew, spogldajc na Loghaina.
- No wanie. Dlaczego sam z nim nie porozmawiasz?
- Taki miaem zamiar - mrukn kusownik, a potem zwrci si do Marica: - Mj
ojciec chce ci widzie.
Nie czekajc na odpowied, odwrci si na picie i wymaszerowa z chaty.
Kapanka wskazaa stos ubra lecych obok stou w kcie izby.
- Twoje buty s pod stoem. Niestety, reszt rzeczy musiaam spali. W tej stercie nie
ma nic ozdobnego ani wyszukanego, ale na pewno znajdziesz co odpowiedniego. Odwrcia si, by odej.
- Siostro Ailis! - zawoa za ni Maric. Zatrzymaa si w progu i spojrzaa
wyczekujco, ale chopakowi niespodziewanie zabrako sw.
- Na twoim miejscu nie kazaabym Garethowi czeka - rzucia krtko kapanka, a
potem wysza.
***
Maric stan przed chat i rozejrza si uwanie. W soneczne popoudnie obz wyglda
zupenie jak zwyka, ttnica yciem osada. W pobliskim strumieniu kobiety pray ubrania,
przy kilku ogniskach wdzio si zajcze miso, namioty i szaasy naprawiano przy plotkach i
chichotach, a pod nogami pltay si dzieci. Moe byy nieco chudsze i brudniejsze ni te,
ktre widywa Maric, ale nie a tak bardzo jak w innych zaktkach Fereldenu. Orlesian trudno
byo nazwa dobrymi panami. Wszdzie walay si mieci, co wskazywao, e wyjci spod
prawa obozowali tu pewnie od miesicy. Kilku surowych mczyzn odzianych w achmany
podobne do tych, ktre mia na sobie chopak, zmierzyo Marica chodnym, podejrzliwym
spojrzeniem. Skrzany pancerz Loghaina musia stanowi tu wyjtek.
Z atwoci dostrzeg modego kusownika zajtego rozmow z wyszym, starszym
mczyzn, zapewne jego ojcem. Nosi podobn jak Loghain zbroj, mia to samo
przeszywajce spojrzenie i ciemne wosy, cho krtsze i na skroniach przyprszone siwizn.
Nawet gdyby nosi achmany tak jak pozostali, nikt by nie wtpi, e to jest przywdca. Maric
spotyka takich ludzi przez cae ycie - choby oficerw armii matki - ludzi, ktrzy
emanowali wewntrzn dyscyplin. Zaskakujce, e na kogo takiego chopak natrafi w
obozie wyjtych spod prawa.
Loghain zauway Marica i wskaza go ojcu skinieniem gowy. Podejrzliwo ani na
chwil nie znika z oczu kusownika i chopak zacz si zastanawia, czym sobie zasuy na
t wrogo.
To dlatego, e go okamaem i nadal bd okamywa - przypomnia sobie. A take
dlatego, e jestem niekompetentnym durniem.
Ojciec i syn ruszyli w jego stron, Maric jedynie czeka, wewntrznie kulc si pod
ostrzaem spojrze. W tej chwili ani troch nie czu si jak krl, nie wyobraa sobie nawet, e
mgby tak o sobie pomyle - zmarznity, obolay i nie na miejscu. Z caego serca aowa,
e matka nie przybdzie na biaym koniu, by go uratowa z opresji. Krlowa Rebeliantka
wygldaa wspaniale w zotej zbroi, z jasnymi wosami i purpurow peleryn opoczc na
wietrze. Patrzc na ni, nietrudno byo zrozumie, dlaczego ludzie j kochali. Ci nieszczni
ajdacy ugiliby kolana, gdyby si tu pojawia, wcznie z Loghainem i jego ojcem. Ale matka
ju nigdy nie przybdzie Maricowi na ratunek, adne pobone yczenia tego nie zmieni.
Modzieniec zacisn szczki, ale nie odwrci wzroku pod spojrzeniem dwch par
lodowatych bkitnych oczu.
- Hiramie! - Gareth przyjanie wycign rk na powitanie. Oddajc ucisk, Maric
uwiadomi sobie, jak silny musi by ten mczyzna. Garetha nie mona byo nazwa
modzikiem, chopak mia jednak nieodparte wraenie, e ojciec Loghaina potrafiby unie
Maric rozejrza si nerwowo, dopiero teraz uwiadamiajc sobie, jak wiele osb
zebrao si w pobliu i przysuchiwao rozmowie. Przekn z trudem lin.
- Przykro mi... Sam chciabym wiedzie.
- Nie powinienem by go tu przyprowadza - warkn Loghain. Gareth nie zwrci na
niego uwagi. Z namysem wpatrywa si w Marica.
- Dlaczego ci cigaj? - Zmarszczy brwi. - Co zrobie?
- Nic nie zrobiem.
- Kamie! - sykn Loghain. Wycign n i postpi naprzd z gronym grymasem.
Tum zaszemra z podnieceniem, wyczuwajc krew. - Pozwl mi go zabi, ojcze. To moja
wina. Nie powinienem by go przyprowadza do obozu.
Twarz Garetha pozostaa nieprzenikniona.
- On nie kamie.
- Co za rnica? Musimy si go pozby, wic zrbmy to szybko. - Loghain zbliy si
jeszcze bardziej, ale Gareth powstrzyma go, wycigajc rk. Kusownik znieruchomia
skonfundowany. Ojciec nie spuszcza wzroku z modego przybysza.
Maric cofn si niepewnie, ale paru mczyzn, krzywic si zowieszczo, zastpio
mu drog.
- Suchajcie - powiedzia powoli. - Mog po prostu odej. Nie chciaem ciga na
was kopotw.
- Nie - zaoponowa Gareth tonem, ktry nie pozostawia miejsca na dyskusj. Starszy
mczyzna zerkn na Loghaina. - Jeste pewny, e nie bylicie ledzeni?
Loghain zastanowi si nad odpowiedzi.
- Zgubilimy pocig w poowie drogi, nie mam wtpliwoci. - Skrzywi si. - Co nie
znaczy, e nie mona nas wytropi. Jestemy tu do dugo. Za dugo. Jak wielu miejscowych
wie, gdzie znajduje si obz?
Ojciec pokiwa gow, przyjmujc sowa syna do wiadomoci, a potem znowu spojrza
na Marica.
- Wysaem ludzi na zwiady. Wczeniej czy pniej dowiedz si, co si dzieje. Jeeli
jestemy w niebezpieczestwie, wolabym jednak wiedzie o tym ju teraz. Jestemy?
Maric skuli si wewntrznie ze strachu. Bann Ceorlic i pozostali na pewno nie
przerw poszukiwa i w kocu dotr do obozu. Przez chwil chopak zastanawia si, czy nie
wyzna prawdy. Ale czy ci ludzie uwierz w sowa obcego dzieciaka? A jeeli tak, to z jakim
skutkiem: dobrym czy zym?
- Tak! - wyrzuci w kocu. - Tak, ja... Jestecie w niebezpieczestwie, dopki ja tu
jestem.
Loghain prychn z odraz i zwrci si do Garetha:
- Ojcze, wkrtce sami si przekonamy, czy co nam grozi. Nie potrzeba nam jeszcze
smarkacza, mamy do kopotw. Zabijmy go, bdziemy bezpieczni.
Kilku najbliej stojcych mczyzn potakno gorliwie, oczy zabysy im
niebezpiecznie. Gareth jednak tylko zmarszczy brwi, spogldajc na syna.
- Nie. Nie moemy tego uczyni.
- Dlaczego nie?
- Poniewa tak powiedziaem.
Ojciec i syn starli si spojrzeniami. Tum by miertelnie cichy, nikt nie chcia si
miesza w spr, ktry najwyraniej mia ju brod. Maric take milcza. Nie by gupcem.
- wietnie - Loghain w kocu ustpi, przewracajc oczami. - Wic zacznijmy si
pakowa. Nie ma na co czeka.
Gareth rozway sowa syna.
- Nie. - Potrzsn gow. - Poczekamy, a wrc zwiadowcy. Mamy jeszcze czas.
A potem zwrci si do krzepkiego, przysadzistego mczyzny stojcego w pobliu:
- Yorinie, zabierz Hirama - czy jak tam si nazywa - z powrotem do siostry. I miej go
na oku.
Mczyzna skin gow. Gareth podnis gos, by usyszeli go zgromadzeni nieopodal
ludzie:
- Suchajcie wszyscy! Wkrtce najpewniej bdziemy musieli si std wynie! Niech
kady bdzie gotw do wymarszu!
Decyzja zapada i ludzie z obozu wiedzieli to doskonale. Tum natychmiast si
rozproszy, jednak spojrzenia i szepty zdradzay podenerwowanie. Banici byli przestraszeni.
Loghain na odchodnym posa Maricowi ponure spojrzenie. Chopak usysza jeszcze,
jak mody kusownik zwraca si do ojca:
- Zao si, e mgbym z niego wydusi prawd. Ca prawd.
- Moe bdzie trzeba. Ale teraz traktujmy go tak, jakby by jedynie przeraonym
modym czowiekiem, ktry potrzebuje pomocy.
Ton Garetha nie dopuszcza sprzeciwu i Maric nie usysza adnych protestw. Poza
tym Yorin trzyma go za rami i chopak wola nie zwleka. Na niebie zbieray si czarne
chmury, przysaniajc soce. Zbierao si na burz.
***
zignorowa
pytanie
Pottera,
udajc,
jest
cakiem
pochonity
zbiera nogi za pas. Wystarczyo si rozejrze, by ten sam niepokj dostrzec u innych.
Popieszne ruchy, nerwowe drgnienia na kady podejrzany dwik dobiegajcy z lasu...
Wielu ju spakowao swj niewielki dobytek i zoyo namioty, oczekujc jedynie na rozkaz
wymarszu.
Loghain, gdy skoczy z ukiem, trzyma si z daleka od chaty siostry Ailis - wola
unika pokusy. Siostra miaa wasne sposoby przesuchiwania nowo przybyych i szanowa j
za to. Niejeden raz, kiedy metody Loghaina lub jego ojca zawiody, okazywao si, e
potrafia wycign informacje. Wielu uwaao kapank za przywdczyni rwn
Garethowi, a ten od wielu lat polega na jej radach. By czas, kiedy Loghain mia nadziej, e
przyja, jak darzyli si ojciec i Ailis, przerodzi si w co wicej. Jednak kapanka miaa
swoje powoanie, a Gareth nigdy do koca si nie podwign po utracie gospodarstwa.
Loghainowi sporo czasu zajo, by pogodzi si, e tamtej nocy, gdy porzucili ziemi, w ojcu
co umaro. Siostra Ailis wiedziaa lepiej ni syn, czego mu potrzeba - i mody mczyzna
nauczy si cieszy tym, co mia.
Padric trzyma stra, ukrywajc si na skale, skd mia dobry widok na dolin.
Chopak by par lat modszy od Loghaina, ale dobrze strzela z uku i mona go byo zaliczy
do rozsdnych. Jednak obok Padrica sta Dannon, a to nie wryo nic dobrego. Stranicy
przerwali szeptan rozmow, gdy tylko zauwayli nadchodzcego Loghaina.
- S jakie wieci o ludziach, ktrych mj ojciec wysa na zwiady? - kusownik
zwrci si do Padrica, udajc, e nie zauway przerwanej konwersacji.
- Jeszcze nie - odpar modszy banita niemiao. Spojrza na dolin. - adnych wieci i
oznak zagroenia.
- Podobno wymarsz ju wkrtce - wtrci Dannon. Splt ramiona na piersi i popatrzy
na Loghaina pytajco. - Pewnie wieczorem, jeeli nic si nie zdarzy.
- To gupie. - Padric nie spuszcza z oczu doliny. - Nawet jeeli kto wie, e ten
jasnowosy chopak tu jest, to co z tego? onierze przyjd do naszego obozu po jednego
czowieka?
- Owszem. - Loghain odwrci si do Dannona. - Jeeli chcesz doczy do tchrzy,
Dannonie, czemu od razu tego nie zrobisz? Zakadajc, e ju nie jeste jednym z nich.
- Sam powiedziae, e chopak jest niebezpieczny.
- Powiedziaem tylko, e nie wiemy, kim jest. Ale to si wkrtce zmieni. Jeeli mj
ojciec uwaa, e trzeba si przenie ze wzgldu na tego chopaka, na pewno tak jest.
Dannon skrzywi si niechtnie.
- To twoja wina - mrukn. - To ty chciae wzi ze sob chopaka, nie ja.
zdumiewajca reakcja, zwaszcza e Gareth wyranie chcia go zabi i mia po temu wszelkie
powody.
- Mwiem ci - oznajmi chopak beznamitnie. - Przyjd po mnie. Myl, e jeeli
mnie wydasz onierzom, nawet nie zwrc na ciebie uwagi.
- Dlaczego? - rykn Gareth. Wiatr hukn drzwiami, ulewa wdara si do izby z
mronym podmuchem. Z obozu dobiegay wyrane odgosy paniki.
- Garecie, przesta! - krzykna siostra Ailis, chwytajc go za rami. Mczyzna
odepchn j, nawet nie patrzc.
- Powiedz mi, kim jeste!
- Ja ci to mog powiedzie - zabrzmiao od wejcia. W progu sta Loghain, blady i
przemoczony, z mordem w oczach. W doni ciska n. Jednym skokiem znalaz si przy
Maricu, przyciskajc mu ostrze do garda. - To ksi, niech go Stwrca pokara! To przeklty
ksi!
Gareth chwyci Loghaina za przegub i przez chwil walczyli o n. Ostrze koysao si
niebezpiecznie przy gardle Marica, raz nawet rozcio skr na jego szyi. Loghain warkn
gniewnie, ale kiedy spojrza na ojca, zaskoczy go wyraz oszoomienia na twarzy starszego
mczyzny.
- Co masz na myli? - zapyta Gareth, a w jego gosie dwicza chd stali.
Przerwali walk o n. Loghain nie ustpi, ale wyraz twarzy ojca powstrzyma go od
kolejnej prby ataku.
- Krlowa Rebeliantka zostaa zamordowana w lesie, wieci dotary ju wszdzie. To
matka, o ktrej mwi ten gwniarz, ojcze. Po prostu pomin najwaniejsz cz, czy nie?
Wyraz twarzy Garetha, gdy ten trawi informacj, by nieprzenikniony. Mczyzna
spoglda w przestrze, z czoa spyway mu wilgotne strugi.
Na zewntrz rozlegay si pomieszane okrzyki. Nie kryjc niedowierzania, siostra
Ailis owina si szat i zamkna drzwi.
Nagle stumiony syk wiatru wyrwa Garetha z zamylenia. Mczyzna odwrci
powoli gow i popatrzy na Marica, jakby ten nieoczekiwanie zmieni si w przeraajc
kreatur.
- To prawda?
- Ja... Przepraszam - tyle tylko zdoa wykrztusi w odpowiedzi.
Nastpia duga chwila ciszy. Gareth brutalnie odepchn Loghaina na cian, n
potoczy si po klepisku.
A potem Gareth z gracj przyklkn na jedno kolano i skoni gow.
- Wasza Wysoko.... - gos mia rwcy, ochrypy. Nie zdoa wykrztusi nic wicej.
Maric rozejrza si po izbie, nagle zagubiony. Zdawao mu si, e wszystko
znieruchomiao. Sposb, w jaki na niego patrzyli - Loghain, Ailis i Gareth - jakby oczekiwali,
e powinien co zrobi, ale Maric nie mia pojcia co. Pewnie zaoy koron. Stan w
pomieniach. To przynajmniej mogoby si okaza przydatne w obecnej sytuacji - pomyla.
Burza uderzya z now si - grom by jedynym dwikiem syszalnym w izbie. Chwila
zdawaa si trwa wieczno.
- Klkasz przed nim? - Loghain przerwa milczenie, z niedowierzaniem spogldajc na
ojca. A potem w jego gosie zabrzmiay twarde nuty gniewu. - Chronisz go? On nas okama!
- To ksi, synu - odpar Gareth, jakby to wszystko wyjaniao.
- To nie mj ksi. Przez niego wszystkich nas zabij! - Loghain zerwa si i podszed
do ojca. - Zbrojni nie id tylko lasem! Id rwnie przez dolin! Obz jest otoczony, a
wszystko przez niego! Chc go dopa!
- Suchajcie... - Maric stara si zachowa rozsdek. - Nie chc, by komu staa si
przeze mnie krzywda. Wydajcie mnie. Pjd bez oporu.
- Niech Stwrca broni! - Siostra Ailis popatrzya na modzieca z przeraeniem.
Gareth wsta z klczek i otworzy drzwi. Zapatrzy si na burz, a pozostali suchali
chaotycznych krzykw, gdy ludzie toczyli si w ciemnoci. Jego ludzie. W oddali powietrze
przeszy paniczny wrzask, a potem dwiczny okrzyk w obcej mowie.
- Zbrojni ju tu s? - zdumionej kapance wyranie zadra gos. Gareth jedynie skin
gow. - I co teraz zrobimy?
Loghain podnis n.
- Wydajmy ksicia - rzuci gniewnie. - Ojcze, nawet on tak uwaa. Musimy si
dogada z onierzami.
- Nie.
W lepej furii Loghain chwyci Garetha za rami i obrci w swoj stron.
- Ojcze! - wymwi to sowo z naciskiem, jakby zarazem rozkaza: Suchaj mnie. Nie... jestemy... mu... nic... winni.
Na ogorzaej twarzy starszego mczyzny zagoci smutek. agodnym, niemal
pieszczotliwym gestem Gareth odsun do syna. Loghain nie stawia oporu. Zdawao si, e
gniew go opuci, kiedy nadeszo zrozumienie. Niemy wiadek milczcego porozumienia
midzy ojcem a synem, Maric, dopiero po chwili poj, jaka decyzja zostaa podjta.
- Moesz go std wyprowadzi? - zapyta Gareth.
Loghain wydawa si oszoomiony, ale skin gow potwierdzajco.
bezlitosny deszcz zacina bez ustanku. Loghain nie odpowiedzia, ale chopak pody za jego
spojrzeniem. W oddali Gareth nadal walczy. Poar szalejcy w obozie dawa do wiata, by
mona byo oglda pojedynek. Ciko ranny i zbryzgany krwi Gareth odpiera ataki tuzina
otaczajcych go zbrojnych. Jego pchnicia i cicia staway si coraz bardziej desperackie.
Maric wiedzia, e nie pora na postj, trzeba ucieka, ale Loghain nawet nie drgn,
sparaliowany widokiem walczcego ojca.
Dym i onierze przesaniali sylwetk rycerza, ale nie przeszkodzio to uciekinierom
usysze wyzywajcy okrzyk, nagle ucity - ostatni okrzyk bojowy Garetha.
Maric odwrci si do towarzysza, by co powiedzie, jednak zabrako mu sw.
Milcza wic. Twarz Loghaina pozostaa beznamitna jak zimny gaz, ale oczy mu pony.
Zaraz te zerwa si do dziaania. Szarpn Marica za peleryn po raz kolejny i niemal zbi go
z ng, popchnwszy w d zbocza.
Gos Loghaina by zimny jak ld i gronie cichy:
- Trzymaj si blisko albo przysigam, e ci zostawi.
Maric trzyma si blisko.
TRZY
Maric nie mia pojcia, jak dugo biegli. Strach zamgli wspomnienia i nawet kiedy panika
ustpia, chopak nadal nie potrafi sobie przypomnie wicej ni deszcz i mrok. Znaleli si
w Guszy Korcari, tyle wiedzia. Za reputacja, jak cieszy si las, nie znalaza jeszcze
potwierdzenia, ale na pewno wyglda inaczej ni wszystko, co Maric widywa do tej pory.
Ogromne drzewa byy poskrcane i pokrzywione, jakby wiy si w agonii, a przy ziemi
nieustannie poyy si zimne opary. Jeden z nauczycieli Marica wyjani mu kiedy, skd
wzia si ta mga. Wizao si to z lokalnymi starymi podaniami, ale chopak nie potrafi
sobie przypomnie, o co dokadnie chodzio. Szczeglnie teraz, kiedy resztki si, jakie mu
pozostay, angaowa w dotrzymanie kroku najwyraniej niestrudzonemu Loghainowi.
Paniczny bieg po nierwnym, liskim gruncie zmieni si po kilku godzinach w wyczerpujcy
trucht, a w kocu - w niepewny krok.
Wreszcie Maric opad w naturaln nisz utworzon przez korzenie zwalonego drzewa.
Bya to stara topola, o korze jasnej jak pergamin i pniu dziesi razy szerszym ni chopak, a
jednak nieznana sia wyrwaa j z ziemi i przewrcia jak zabawk. Spltane korzenie wiy si
jak macki, w ich cieniu rozwija si mikki mech i delikatne biae kwiaty.
Przymione wiato ledwie sczyo si przez baldachim lici, midzy rzadkimi
przewitami w koronach drzew mona byo dostrzec skrawki jasnego nieba. Czyby biegli
ca noc? Niemoliwe - myla Maric. Oto przey dwie noce, za kadym razem przedzierajc
si przez dzicz, by ocali ycie. Przynajmniej burza si uspokoia kilka godzin temu. Z
trudem apic oddech, chopak leg na mchu. Wdycha zapach lasu i wasnego potu, zimny
opar osiad mu na skrze - i Maric by wdziczny za t naturaln ochod.
- Wykoczony, co? - wycedzi Loghain z niechci, gdy zauway, e jego
podopieczny zosta w tyle. Maric podejrzewa, e mczyzna jest tak samo zmczony. Twarz
mia przecie poblad, a po czole spyway mu struki potu i plamiy skrzany pancerz.
Pomimo cikiego ubioru nie przejawia jednak chci, by zwolni marsz. Marica przestawao
to obchodzi.
- Myl, e zgubilimy pogo - rzuci, nadal z trudem apic powietrze.
- Jeste pewien? - Loghain wyj zza pasa n i przeci kilka spltanych korzonkw
zwisajcych tu przy twarzy chopaka. - Jeste ksiciem, czy nie? Wan person. Na twj
rozkaz stanie za tob caa armia Fereldenu. I przepdzi hordy ogarw mabari, ktre by ci
wywszyy. Moe nawet wyle magw, by zamaskowali twoj ucieczk.
Stan nad lecym Marikiem i spojrza wciekle jasnymi, zimnymi oczyma.
- Jak bardzo czujesz si bezpieczny, Wasza Wysoko?
- E... W tej chwili? Niezbyt.
Loghain prychn z odraz i odszed na kilka krokw. Stan tam najeony,
spogldajc w kby mgy.
- Prawda jest taka - stwierdzi - e zbrojni nie wejd w Gusz. To niebezpieczna
kraina. Byliby gupi, gdyby poszli za nami. Prawie tak gupi, jak my zdesperowani, skoro
zapucilimy si w te strony.
- To... bardzo pocieszajce.
- wietnie - gos Loghaina by lodowato spokojny. - Poniewa tutaj si rozstajemy.
- Zamierzasz mnie tak po prostu zostawi?
- Wyprowadziem ci bezpiecznie z obozu, czy nie? Jeste tutaj i yjesz.
Zimny dreszcz przebieg po plecach Marica i osiad nieprzyjemnym ciarem w
trzewiach.
- Uwaasz, e tego chciaby twj ojciec?
Loghain wytrzeszczy oczy. W paru krokach doskoczy do Marica, poderwa go z
mchu i cisn na poronity grzybami pie. Uderzenie zaparo chopakowi dech w piersi.
Loghain unis gronie pi. Nie zamierza jednak uderzy, tylko zakoysa ramieniem,
chocia sdzc po wciekoci wykrzywiajcej jego twarz, niewiele brakowao, by
wybuchn.
- Nie wa si o nim wspomina - wysycza Loghain. - To przez ciebie zgin. Nie masz
prawa mwi mi, co mam robi. Nie moesz pasowa mnie na rycerza, ebym potem odda za
ciebie ycie.
Maric zacharcza, prbujc odzyska oddech.
- Uwaasz, e cieszy mnie to, co si stao? Nie chciaem, by twj ojciec zgin.
Przykro mi...
Loghain zesztywnia.
- Och, przykro ci? Przykro?!
Maric ujrza zbliajc si pi i zamkn oczy. Policzek przeszy bl, a chopak
przygryz sobie jzyk. Metaliczny smak wypeni mu usta, gdy bezwadnie zwali si na
mech, zbyt wyczerpany, by si broni.
- Jak wspaniale, e ci przykro! - wcieka si Loghain, pochylajc si nad Marikiem. -
Widziaem, jak mj ojciec umiera wraz z tymi, ktrym przyrzek ochron i bezpieczestwo,
lecz teraz czuj si o niebo lepiej, kiedy wiem, e jest ci przykro!
Odskoczy od chopaka, odbieg kawaek i stan, garbic si i zaciskajc pici.
Maric splun krwi i lin. Szkaratna struka popyna mu z kcika ust, szczka
pulsowaa, jakby miaa zaraz odpa. Zaciskajc zby i przeykajc krew, zmusi si, by
usi.
- Na moich oczach zamordowano mi matk. I nie mogem nic zrobi, aby temu
zapobiec.
Loghain nie da znaku, e usysza cho sowo.
Rozbity i saby Maric mwi dalej:
- Uciekaem przed tymi, ktrzy j zamordowali, kiedy natknem si na ciebie w lesie.
Nie miaem pojcia, czy nie rzucisz mnie po prostu wilkom na poarcie, gdy tylko dowiesz
si, kim jestem. Zamierzaem i swoj drog, ale przekonae mnie, bym poszed z tob. Bagalnie zaama rce. - Czemu to zrobie? Wiedziae, e jestem cigany. Wiedziae, e to
niebezpieczne.
Loghain nie odpowiedzia. Nadal sta odwrcony plecami i tylko rce mia zajte odcina niewielkie gazki z pobliskiego pnia i rzuca je za siebie. Maric nie wiedzia, czy
mczyzna stara si go zlekceway, czy po prostu si zastanawia.
Wytar usta grzbietem doni. Krwotok zela, cho szczka nadal go bolaa, a w uszach
dzwonio. Z wysikiem wsta.
- auj, e nie zaufaem od razu twojemu ojcu - stwierdzi. - Dobrowolnie odda
ycie, eby mnie ocali. Dlaczego? Zao si, e z tych samych powodw, z jakich obj
przywdztwo nad tymi biedakami w obozie, cho powinien przysta do armii rebeliantw,
gdzie jego miejsce. By wielkim czowiekiem, nawet ja to wiedziaem. Dlatego pasowaem go
na rycerza. - Do oczu napyny mu zy, a gos ochryp. - Moja matka te taka bya. I powiem
ci, e gdybym... gdybym mia okazj, by si z ni poegna, nie zmarnowabym jej.
Loghain si nie poruszy, nawet na niego nie spojrza.
Niewane, co Maric mwi, nie miao to adnego znaczenia. Otar zy i skin gow.
- Rozumiem. Nie dam, eby ze mn zosta, wierz mi. Powiniene wrci do obozu i
sprawdzi, czy... kto ocala. Na twoim miejscu te chciabym wrci do moich ludzi. Jak
mgbym tego nie rozumie? - Wytar resztki krwi z ust. - Zatem... Dzikuj, e mnie
uratowae.
Z tymi sowami wygadzi mokr, podart peleryn i odszed. Buty nadal mia cae.
Mia take sztylet, dar od kapanki, wic nie by zupenie bezbronny. Przy odrobinie szczcia
Przebudzonych - polowano na nie tak czsto, e dawno temu zostay wytrzebione niemal do
szcztu. Co wcale nie znaczyo, e inne ogromne stworzenia nie kryy si wrd tutejszych
ostpw. Maric sysza opowieci o wielkich jak domy zwierztach podobnych do
niedwiedzi i bkitnoskrych ograch z rogami duszymi ni mskie rami. Loghain by
wdziczny, e jak dotd nie natrafili nawet na lady tych potworw.
Powalone drzewa posuyy im za schronienie przez pierwsze dwie noce, gdy nie
padao. Loghain podtrzymywa ogie tak dugo, jak si odway, podczas gdy Maric spa
obok, trzsc si z zimna. Ognisko nie wystarczao, by odgoni mg, wilgo przenikaa przez
odzienie i odbieraa ciepo. Kadego ranka coraz trudniej byo zbudzi chopaka, jego skra
stawaa si bledsza, a zby szczkay mu nieustannie. Na szczcie by to najwikszy z ich
problemw, innych Loghain stara si unika. Umia na czas wytropi drapieniki, dziki
czemu udawao im si je omin bez naraania si na atak.
Okazao si take, e Marica trudno jest nienawidzi. Dotrzymywa tempa wdrwki i
nie skary si ani sowem - ani na gd, ani na zmczenie, ani na nic innego. Wykonywa
warkotliwe polecenia Loghaina bez wahania, co im obu niejednokrotnie ocalio ycie. Jedyn
wad chopaka bya gadatliwo. Maric przyjanie papla bez ustanku na dowolny temat.
Jeeli akurat nie zachwyca si wielkoci drzew lub rozlegoci Guszy, dzieli si wiedz o
plemionach Chasyndw, ktre prawdopodobnie yy w tych okolicach. Loghain zwykle
sucha w milczeniu, marzc tylko, by chopak si zamkn. Po drugiej nocy Maric nieco
przygas, a kusownik z odraz zda sobie spraw, e brakuje mu tej gadaniny.
Pewnie Maric z atwoci znajduje przyjaci - uzna. Nawet wyczerpany i uwalany
botem chopak emanowa wrodzonym wdzikiem. Ale by rwnie synem krlowej, ktr
ojciec Loghaina niemal czci nad ycie, dlatego kusownik ze wszystkich si pragn
znienawidzi ksicia. Mia po temu wszelkie powody. W rzeczywistoci nie potrafi jednak
odnale w sobie wciekoci, ktr odczuwa wczeniej. I chyba to byo dla Loghaina
najgorsze.
Trzeciej nocy zaczo pada. Bez ognia powietrze mrozio do szpiku koci.
Uciekinierzy kulili si pod gazem, para z ich oddechw bya rwnie biaa jak mga, a
szczkanie zbw nioso si chyba echem po lesie. Tej nocy pojawiy si wilki. Czujnie
podkrady si w poblie, zbierajc odwag do ataku. Kilkakrotnie Loghain odpdzi je
strzaami z uku, jednak drapieniki powracay po niedugim czasie. Strza nie byo wiele,
moliwoci, by zrobi nowe, jeszcze mniej, kusownik oszczdza wic te, ktre mia,
uywajc ich tylko w ostatecznoci.
Kiedy nadszed poranek, wilki uznay, e gdzie indziej znajd mniej gron zdobycz.
***
Loghaina obudzi ostry bl gowy i fala ciepa na twarzy. Sysza buzujce pomienie,
zapewne due, i zanim jeszcze otworzy oczy, wyczu, e zosta posadzony przy jakim palu,
z rkami skrpowanymi ciasno za plecami. Czy to oznaczao, e zostanie zjedzony?
Upieczony na ronie nad ogniskiem? Czy to wanie elfy robiy z ludmi? Byo to chyba mao
prawdopodobne, biorc pod uwag, e strzaa, ktra przebia rami Loghaina, zostaa wyjta,
a rana opatrzona. Przynajmniej nareszcie byo mu ciepo.
Otworzy oczy. Olepio go wiato.
Tak jak przypuszcza, znajdowa si przy ognisku, a Maric kuli si obok. Przez
pomienie Loghain dostrzeg kilka dugich, dziwacznie zdobionych kadubw. Krgiem
otaczay polan, na ktrej znajdowali si obaj uciekinierzy. Nad kadym z kadubw wznosi
si maszt z trjktnym aglem, za ty wieczy finezyjnie zdobiony i wygity kawaek
drewna, zapewne sucy za ster. Chocia Loghain nigdy wczeniej nie widzia korabiw
ldowych, sysza o nich tyle opowieci, e bez trudu je teraz rozpozna.
A zatem to pewne. Mia do czynienia z dalijskimi elfami, wdrowcami od dawien
dawna, od czasw, gdy ludzie zniszczyli ich rodzime ziemie, yjcymi w silnie powizanych
klanach. Wikszo elfw poddaa si nowym prawom i zamieszkaa w miastach, cho
pozostaa obywatelami drugiej kategorii, lecz Dalijczycy si na to nie zgodzili. Uciekli.
Zawsze razem, samotni i niechtni obcym. Czcili dziwnych bogw i trzymali si najdzikszych
krain, przemierzajc lasy, tak jak eglarze przemierzaj morza i oceany. I biada podrnym,
ktrzy przecili drog ich ldowym statkom.
Podrnym takim jak Loghain i Maric. Kusownik nie mia pojcia, ile prawdy byo w
starych opowieciach, zwaszcza e nigdy dotd nie spotka adnego Dalijczyka.
Zasadzka, w ktr wpad, potwierdzaa jednak wikszo pogosek, jakie sysza.
Pomie niemal lizn mu odzienie, wic Loghain wykrci si, prbujc nieco odsun
od ogniska. Na twarzy czu zadrapania, a askoczce struki na czole wskazyway, e na
gowie mia krwawic ran, zapewne od uderzenia. Powietrze wypeni ciki zapach
podobny do jaminu, a zaraz potem aromat pieczonego misa. Przez zason dymu
mczyzna widzia sylwetki elfw siedzcych po drugiej stronie ognia. Ich barwne szaty wzorzyste, ze zoto-czerwono-niebieskimi ornamentami - migotay w zmiennym wietle. Elfy
poywiay si z drewnianych misek, zerkajc od czasu do czasu na Loghaina.
Maric drgn i jkn bolenie. Loghain czeka, a chopak otworzy oczy, mrugajc,
gdy olepi go blask pomieni, tak jak wczeniej kusownika.
brzmice polecenia w jzyku Dalijczykw, wskazujc przy tym na ludzi i chyba miejsce za
obozowiskiem. Elfy spojrzay po sobie. Byo jasne, e nie spodobao im si to, o co zostay
poproszone. Paru jednak podeszo i zaczo rozwizywa pta jecw.
- Przykro mi - powiedzia elf w pelerynie - ale jeeli pochodzicie z tego samego
miejsca, co schwytany wczeniej czowiek, bdziemy musieli zabra was tam, gdzie jego.
Prosz, nie prbujcie ucieka.
Sdzc po tonie, elf naprawd myla, e dwaj modzi mczyni maj taki zamiar.
Maric rozejrza si wyranie zmieszany. Gdy go rozwizano, zacz rozciera
nadgarstki.
- Dokd chcecie nas zabra?
- Do asha'belannar, Dugowiecznej Kobiety - wyjani elf. - Ludzie, ktrzy mieszkaj
w tych lasach, nazywaj j Wiedm z Guszy.
Loghaina zmrozio. Wiedma? Niekiedy magom udawao si wyrwa ze szponw
Zakonu, uciec przed zamkniciem w jednej z ich wie, w jakich gromadzono tych, ktrzy
przejawiaj cho odrobin magicznych zdolnoci. Zbiegw uwaano za odstpcw, nadawano
im miano apostatw, a Zakon posya za nimi w pogo templariuszy, by albo sprowadzili
uciekiniera do wiey, albo zabili. Co zrozumiae, odstpcw czciej zabijano, a ci, ktrym
udao si zbiec, yli w miertelnym strachu, e w kocu zostan odnalezieni. Kiedy do obozu
ojca przyby apostata, drobny mczyzna, ktrego siostra Ailis od razu rozpoznaa. Ojciec
odesa go, nie chcc kopotw z rycerzami na usugach Zakonu. Mag niechtnie odszed.
Rwnie dobrze mg w gniewie rzuci czary na Garetha i jego ludzi - pomyla Loghain.
A zatem ta kobieta te musiaa by apostatk, ukrywajc si w Guszy Korcari.
Czyby bya tak zdesperowana, e zabijaa kadego, kto pojawi si w lesie? To moliwe, lecz
Loghain mia wraenie, e jest w tym co wicej, ni wydawaoby si na pierwszy rzut oka.
W zakamarkach jego pamici bkao si wspomnienie o legendzie, bardzo starej legendzie,
dotyczcej dzikiego lasu, lecz nie potrafi sobie przypomnie dokadniej, o co chodzio. Myl,
e wiedma moe by kim wicej ni odstpc, kim gorszym, niepokoia.
Maric mia chyba mnstwo pyta, ale ostre spojrzenie elfa uciszyo go skutecznie.
Dalijskie elfy wyranie bay si Dugowiecznej Kobiety. A to jeszcze bardziej martwio
Loghaina.
***
Kiedy Loghain i Maric opuszczali obozowisko, odprowadzay ich zowrogie, cho
zaciekawione spojrzenia i szepty w obcym, dalijskim jzyku. Kilka elfw spluno im pod
nogi, przestraszone dzieci odgoniono od widowiska. Loghain czu si jak skazaniec. Moe
nim by.
Maszerowali przez Gusz par godzin. Towarzystwo ponurych, milczcych elfw nie
naleao do najprzyjemniejszych. Eskorta Marica i Loghaina nie odpowiadaa nawet na
najprostsze, uprzejme pytania. Elf w wykwintnych szatach nie raczy si przedstawi. Przesta
si odzywa, rzuca tylko ludziom zirytowane spojrzenia, kiedy zostawali w tyle. Loghain
mia ochot mu przypomnie, e ani on, ani Maric nie dostali nic do jedzenia ani nie
pozwolono im cho troch wypocz. Elfy nie sprawiay jednak wraenia, by je to w ogle
obchodzio - chciay jak najszybciej dotrze tam, dokd prowadziy ludzi. Gdziekolwiek to
byo.
W gbi gstego lasu, gdzie biay opar zmieni si w przesaniajc wszystko mg, a
soce ledwie przebijao si przez korony drzew, staa prosta stara chata z dachem pokrytym
wyschnitym mchem i gaziami oraz cianami przesonitymi dzikim bluszczem. Wioda do
niej wska cieka, wzdu ktrej na sznurkach wisiay czaszki - szczura, wilka i innych
niezidentyfikowanych stworze, kada ozdobiona pirami, kawakami kory i kamieniami.
Koysay si na niewyczuwalnym wietrze, klekoczc cicho, acz nieprzerwanie. Znak,
e ten skrawek ziemi ma waciciela. Moe dziaaa tu rwnie magia - Loghain czu dziwne
askotanie przebiegajce po ramionach do karku. Powietrze zdawao si iskrzy, a opary mgy
nie sigay chaty.
Mody elf w kolorowych szatach zatrzyma si, a wraz z nim stanli dalijscy myliwi.
- To tutaj. Musicie wej do rodka. - Wskaza na chat.
- Co si z nami stanie? - zapyta Maric.
- Nie potrafi powiedzie.
Rozgldajcy si bacznie Loghain poczu niepokj, gdy zauway, e jedna z czaszek
przy ciece jest ludzka. Odwrci si jednak spokojnie do elfa i skoni z szacunkiem.
Dalijczyk odpowiedzia tym samym.
- Dareth shiral. ycz powodzenia tobie i twojemu przyjacielowi.
Niestety, nie zabrzmiao to uspokajajco. Elf i dwaj myliwi odeszli bezszelestnie,
pozostawiajc Marica i Loghaina wrd cieni i czaszek. Zapach drzew po niedawnym deszczu
by czysty i orzewiajcy, w koronach drzew wiergotay podniecone ptaki.
- Idziemy std? - zapyta Maric z wahaniem.
Loghain nie przypuszcza, by to byo rozsdne rozwizanie. Jeeli mieszkaa tutaj
prawdziwa apostatka, bez wtpienia moga ich obu przyprowadzi do siebie, niewane, czy
tego chcieli czy nie.
- Sprawdmy, kim jest Wiedma z Guszy - mrukn, wskazujc chat. Maric spojrza
na niego, jakby kusownik postrada rozum, ale nie zaprotestowa.
Kiedy szli ciek, cienie zdaway si pogbia. Drzewa pochylay si gronie, mga
taczya i wia si wok ludzi. Jaka sztuczka ze wiatem? Przed chat na ganku stao stare
bujane krzeso, tu obok nieuywanego od wielu dni dou na ognisko, przy ktrym lea
rwny stosik omszaych koci.
- Czy to... - Maric urwa z przestrachem. Loghain pody za jego spojrzeniem w gr.
Na drzewie koysao si ludzkie trucho - skra lnia jak brzuch nitej ryby. Czowiek zosta
powieszony za szyj i ramiona, koysa si niczym poamana marionetka, a wok niego
uwijay si roje much. Do nozdrzy Loghaina i Marica dotar odr zgniego misa. Nie wida
byo adnych ran, wisielec musia by jednak martwy ju od do dawna, sdzc po bladoci
skry i osiadej na niej wilgoci. Ciastowata, napuchnita twarz i wytrzeszczone oczy nie
znieksztaciy rysw na tyle, by nie mona byo ich rozpozna. Loghain zna tego czowieka.
- Dannon? - wyszepta Maric.
Loghain skin gow. Nieco dalej wisiay inne ciaa - nie od razu mona je byo
zauway wrd mgy i cieni. Z wikszoci zostay ju tylko szkielety okryte strzpami ubra
i resztkami wosw.
- Widz, e podziwiacie moje najnowsze trofeum - usyszeli. Stara kobieta wynurzya
si, kutykajc, spomidzy drzew. Uosabiaa wyobraenia o wiedmach: miaa rozczochrane
siwe wosy i ubranie z kawakw ciemnej skry. Na plecach powiewaa jej zaskakujco
pikna peleryna obramowana lisim futrem, ozdobiona delikatnym haftem. Starucha dwigaa
kosz wypeniony duymi odziami, owocami i pdami owinitymi czerwon szmatk.
Machniciem doni wskazaa Dannona. - Nie przedstawi si, gupi chopak. Ostrzegaam go,
ale tylko krzycza. - Zmierzya Loghaina i Marica uwanym, lecz przychylnym spojrzeniem.
Obaj stali z rozdziawionymi ustami. - Na szczcie aden z was nie bdzie rwnie
nierozwany, jak mi si zdaje? wietnie! To znacznie uproci spraw.
Gos miaa skrzypicy, ale brzmiao w nim rozbawienie, co czynio sytuacj jeszcze
bardziej nierealn. Loghain aowa, e dalijskie elfy zabray mu bro. Wolaby mie przy
sobie chocia n. Starucha ruszya do chaty, nie ogldajc si na goci. Ze znuonym
westchnieniem usiada na krzele i odoya koszyk.
- No, chodcie, chodcie - zaskrzeczaa.
Loghain zbliy si czujnie, Maric postpowa za nim.
- Zabia Dannona? - zapyta chopak z niepokojem.
- Czy tak powiedziaam? - zachichotaa wiedma. - Nie przypuszczam, ebym go
- Prosz wybaczy mojemu towarzyszowi, askawa pani. - Mwi cicho, ale starucha
suchaa go jak urzeczona. - Uciekamy od paru dni, a po ataku dalijskich elfw...
spodziewalimy si najgorszego, mimo e w aden sposb nie prbowaa nas zaatakowa.
Chciabym przeprosi. - Skoni gow. Matka niestrudzenie uczya go dobrych manier i teraz
Maric stara si wykorzysta to jak najlepiej. I pomyle, e prycha na te lekcje w
przekonaniu, e nie bdzie z nich adnego poytku!
Wiedma zamiaa si skrzekliwie.
- Dworskie maniery? Och, tego nie oczekiwaam. - Kiedy Maric podnis wzrok,
wyszczerzya si szyderczo. - Prawda jest taka, e nie masz pojcia, co zamierzam z wami
zrobi, modziecze. Moe oddam ci sylwanowi, tak jak twojego przyjaciela? Jak sdzisz?
- Jeli zechcesz.
- Tak - powtrzya powoli. - Jeli zechc.
Machna pomarszczon, blad doni i gazie wielkiego drzewa zwolniy chwyt.
Loghain zwali si ciko na ziemi, ale zaraz zerwa na rwne nogi, gniewnie spogldajc na
wiedm. Maric unis do, nakazujc mu spokj. Loghain prychn, jakby chcia
powiedzie: Jestem wcieky, nie gupi!
- A zatem jeste nim. - Wiedma z aprobat pokiwaa gow, przygldajc si
Maricowi uwanie. - Wiedziaam, e przybdziesz. Wiedziaam, w jakich okolicznociach,
lecz nie kiedy si to stanie. - Zachichotaa i klepna si po udach. - Zdumiewajce, jak
kapryna jest magia, gdy chodzi o wane wieci. To jak pyta kota o drog: mona liczy na
ut szczcia, e poda waciwy kierunek. - Zamiaa si z wasnego artu.
Maric i Loghain patrzyli na ni bez zrozumienia. miech wiedmy ucich w kocu i
przeszed w westchnienie.
- A co mylelicie? - rzucia. - e krl Fereldenu moe przej przez Gusz Korcari
niezauwaony?
Maric zwily usta.
- Rozumiem, e masz na myli prawowitego krla Fereldenu.
- Rzecz jasna. Jeeli Orlesianin, ktry zajmuje twj tron, przechodziby przez t cz
lasu, z przyjemnoci bym go zawiesia na drzewie. Obawiam si jednak, e to twoje zadanie.
Nie uwaasz?
- E... susznie.
Wiedma pochylia si i z kosza stojcego u jej stp wyja dorodne, lnice jabko.
Byo ciemnoczerwone, dojrzae i smakowite. Ugryza je z zadowoleniem.
- A teraz - oznajmia, przeuwajc gono - musz przeprosi za elfy, jeli zachoway
si troch nieuprzejmie. Tylko dziki nim mogam rozcign sie, w ktr mielicie wpa. Zlizaa sok, ktry pociek jej po wargach. - Kady radzi sobie, jak moe.
Maric dokadnie przemyla jej sowa.
- Elfy... Nie znalazy nas przypadkiem, prawda?
- Mdry chopak.
- Kim jeste? - Maricowi zaparo dech.
- To apostatka, odstpczyni, czarownica ukrywajca si przed apsami Zakonu wtrci Loghain. - Czemu inaczej miaaby y w najciemniejszych zakamarkach Guszy?
Wiedma potrzsna gow, ale si umiechna.
- Twj przyjaciel nie do koca si myli. S w twoim krlestwie rzeczy ukryte gboko
w mroku, rzeczy, o jakich ci si nawet nie nio, modziecze. - Spojrzaa ostro na Loghaina. Ale ja yam w tym lesie jeszcze przed powstaniem twojego Zakonu.
- To nie mj Zakon - prychn Loghain.
- A jeli chodzi o twoje pytanie - wiedma zwrcia si do Marica. - Dalijskie elfy na
pewno powiedziay ci, jak mnie zw? Mam wiele imion, a to nadane przez nich jest rwnie
prawdziwe jak kade inne.
- Zatem czego chcesz ode mnie?
Starucha gono ugryza jabko i przeua dokadnie ks, rozpierajc si w bujanym
fotelu.
- Czemu poddany miaby pragn audiencji u swojego suwerena?
- Chcesz... chcesz mnie o co prosi? - Chopak wzruszy bezradnie ramionami. Zapewne uzyskaaby wicej, gdyby zwrcia si do mojej matki. Ja nic nie mam.
- Los si zmienia. - Spojrzenie wiedmy pobiego w dal. - W jednej chwili jeste
zakochany i nie potrafisz sobie nawet wyobrazi, e moe si zdarzy co zego. A w
nastpnej zostajesz zdradzony. Tracisz swoj mio bezpowrotnie. A wtedy przysigasz, e
uczynisz wszystko - wszystko - by winni za to zapacili.
Oczy staruchy wbiy si w Marica, a w jej gosie zabrzmiay ciche, pieszczotliwe
niemal tony.
- Czasami zemsta moe zmieni wiat. Czego dokona twoja, modziecze?
Maric nie odpowiedzia, tylko niepewnie spoglda na star kobiet.
Loghain podszed bliej, nie kryjc gniewu.
- Daj mu spokj.
Wiedma zmierzya go wzrokiem nie bez satysfakcji.
- A co z tob? Masz w sobie gniew ostry i mocny jak klinga z najlepszej stali.
CZTERY
Noc spdzili przed chat wiedmy, przy ognisku, ktre zapono, gdy kobieta po prostu
tupna nog. Ogie pali si bez przerwy, cho Loghain nie umia powiedzie, czym syci si
pomie. Czary - stwierdzi i uzna, e lepiej nie myle o tym zbyt wiele. Wok chaty
znajdowao si zreszt wicej rzeczy, o ktrych wola nie myle - choby wisielcy,
koyszcy si jak marionetki w koronach drzew. Loghainowi zdawao si, e martwe ciaa go
obserwuj. Albo te drzewa - sposb, w jaki si poruszay, zmieniay pooenie. Nie
wspominajc o ciece, ktr przyszli z Marikiem. Rano prowadzia w zupenie inn stron.
Loghain wola si rwnie nie zastanawia, jakiej obietnicy zadaa wiedma.
Chopak znikn w chacie na dugie godziny i kusownik zacz si martwi. Prbowa nawet
zajrze do rodka przez mae, zakurzone okno, ale wanie wtedy Maric pojawi si w progu.
Sam. Wydawa si stamszony i wstrznity, a kiedy Loghain prbowa wycign z niego,
co si stao, chopak zamilk na dobre. Wychodzio na to, e obietnica pozostanie jednak
tajemnic.
Wiedma nie pojawia si ponownie, wic obaj wdrowcy pooyli si na poszyciu
blisko ognia i zasnli. A raczej Maric zasn. Loghain lea bezsennie, obserwujc gr cieni i
spogldajc w ciemno, gdzie, jak wiedzia, koysao si ciao Dannona. Zastanawia si,
kiedy zodziej uciek z obozu wyjtych spod prawa: podczas ataku czy przed nim? Nie
wytrzymawszy, kusownik wsta i podszed do drzewa. Dugo wpatrywa si w opuchnit
twarz wisielca, a potem z niemaym trudem uwolni ciao z ucisku gazi. Na pocztku
konary stawiy opr, ale po chwili trup spad. Guche, mokre upnicie, pniej mdlcy odr.
Loghain nazbiera lici, mchu i nieduych kamieni. Pogrzeba Dannona najlepiej jak mg. To
nie by porzdny grb. Kusownik nie mia pojcia, dlaczego to zrobi, ale czu, e tak trzeba.
Gdy znowu leg przy ognisku, nadszed upragniony sen. Wypeniony przebyskami
przeraajcych obrazw i gronych szeptw, ale bez cigego koszmaru. Syszc kroki,
Loghain si obudzi. witao. Wskie promienie soca przebijay si przez korony drzew, a
d po ognisku znowu wyglda jak nieuywany od wielu dni. Rany Loghaina i Marica
zagoiy si, za obok miejsca, w ktrym spali, spoczywa w rwnym stosie ich ekwipunek:
dwie peleryny, bro, a take sakwa z prowiantem: maymi kromkami chleba, suszonymi
owocami i paskami misa. Na wierzchu leao due czerwone jabko.
W chacie zastali tylko kurz i mieci, jakby od dawna nikt tu nie mieszka. Przeszukali
j, ale nie znaleli ladu po wiedmie, podobnie jak po ciele Dannona ani jego
prowizorycznym grobie. Wygldao na to, e Loghain i Maric mog odej.
Opuszczenie Guszy zajo im cztery dni. Wiedma uprzedzia chopaka, e dostan
przewodnika. I rzeczywicie, niedugo po tym, jak opucili chat, na pobliskiej gazi
przysiad niebieski ptak. Zupenie nie pasowa do otoczenia i wierka tak sodko, e Loghain
i Maric od razu go zauwayli. Kiedy podeszli, ptak przeskoczy na kolejne drzewo i na
kolejne... Loghain pierwszy zrozumia, e stworzenie ich prowadzi. Ruszyli zatem za nim. A
gdy nastpnego ranka niebieski ptaszek powita ich piewem, nie mieli ju adnych
wtpliwoci.
Pogoda przez wikszo wdrwki sprzyjaa podrnym - padao tylko pierwszej
nocy, pniej noce byy chodne i suche. Grube peleryny przydaway si jak nigdy i wkrtce
Maricowi wrciy siy, a wraz z nimi ochota do mwienia. Loghain grozi, e zabierze mu
okrycie, przez co chopak zamarznie i moe przestanie tyle papla, lecz po prawdzie banicie
w sowotok ani troch nie przeszkadza. Udajc, e nie zwraca uwagi, sucha w milczeniu,
jak modszy towarzysz przeskakuje z tematu na temat.
Jedyny temat, jakiego Maric nie porusza, to wiedma.
Loghain by pewien, e przemierzali tereny dalijskich elfw. Kilka razy mgby
przysic, e jest obserwowany, nie udao mu si dostrzec jednak wrd cieni i zaroli adnego
ladu, ruchu czy sylwetki. Elfy - a przynajmniej te elfy - umiay pozosta niewidoczne, kiedy
tego chciay. Dotychczas Loghain spotyka tylko osobniki pokroju Pottera, ktre od pokole
mieszkay wrd ludzi. Styl ycia dalijskich klanw by im zupenie obcy.
Po drodze nie przydarzyy im si ju adne niespodziewane spotkania, chocia
trzeciego dnia wdrwki natrafili na ruiny wielkiej budowli. Widok by godzien
zapamitania: wysokie kamienne filary wystrzeliway w niebo niczym ebra olbrzyma.
Zapewne ongi podtrzymyway sklepienie, ktre zapado si dawno temu. Ocalaa cz
ciany z szerokimi schodami przypominaa teraz stert gazw obronitych mchem i traw.
Marica zdumiay rozmiary rumowiska. Obchodzi je raz po raz, zadzierajc gow. Natrafi
take na pozostaoci otarza i paskorzeby, ktra dawno temu przedstawiaa zapewne
smocz gow. Monument by ju zwietrzay i niewyrany, ale chopakowi zdawao si, e
dostrzega zarys oczu i kw. Przesun po nich palcem. Z podnieceniem stwierdzi, e niegdy
musiaa to by witynia staroytnego imperium, pokonanego przez barbarzyskie plemiona z
poudnia. Uwaa, e to niesamowite, jak dugo przetrway choby ruiny tak starej budowli.
Loghain wiedzia o starym imperium tylko tyle, e istniao i rzdzili nim magowie. Nie chcia
jednak mie wicej do czynienia z magi, dlatego pomys, by rozbi obz w pogaskim
miejscu kultu, bardzo go zdenerwowa. Maric mia si, e banita jest przesdny. Lecz gdy
Loghain upar si, eby odeszli, ksi nie protestowa.
Ruiny wityni zostay daleko za nimi, kiedy znowu natknli si na wilki. Po raz
pierwszy Loghain zacz wierzy, e Wiedma z Guszy uya o wiele potniejszych czarw
ni tylko przywoanie skrzydlatego przewodnika. Z napitym ukiem mczyzna przyglda
si czujnie nadcigajcej watasze. Maric kry si za jego plecami, wstrzymujc oddech. Wilki
zachoway jednak dystans, obserwujc ludzi, lecz nie okazujc agresji. Loghain i Maric
ruszyli ostronie midzy drzewami, a dwadziecia wielkich drapienikw ledzio ich
dzikimi, tymi lepiami. Nic si jednak nie stao. Kiedy tylko oddalili si od watahy,
Loghain odetchn gboko i przysig, e nie chce mie nigdy w yciu do czynienia z magi.
Maric wymamrota, e cakowicie si z nim zgadza.
Czwartego dnia po poudniu zauwayli, e las si przerzedzi. Loghain oznajmi, e
wydostali si z Guszy. Nie by pewien, ale wydawao mu si, e niebieski ptak prowadzi ich
na zachd. Banita rwnie planowa i w tym kierunku, zanim wydarzenia nie skieroway go
na pnoc.
Oznaczao to, e Maric i Loghain znaleli si daleko od Lothering, na zachodnich
wyynach Zaziemia. Okolica, przez ktr wdrowali, stawaa si coraz bardziej skalista, a w
oddali majaczyy majestatyczne Gry Mronego Grzbietu. Loghain cieszy si, e nareszcie
widzi horyzont. Zbyt dugie przebywanie w dziczy, mgle i zimnie niejednego czowieka
doprowadzioby do szalestwa.
Kiedy soce skryo si za turniami, niebieski ptak znikn.
- Mylisz, e trafi z powrotem? - zaniepokoi si Maric.
- Skd mam wiedzie?
- Poniewa to ty si znasz na wszystkim, na czarach i arkanach wiedzy tajemnej?
Loghain prychn.
- Ten ptak wyprowadzi nas z Guszy. Wykona swoje zadanie. - Spojrza z irytacj na
Marica. - Jak trudno bdzie znale t twoj armi? Nie moe by chyba zbyt dobrze ukryta,
co?
- Latami udawao si nam unika wojsk uzurpatora, wic nie bybym taki pewien. Maric wskoczy na gaz i rozejrza si po wzgrzach. Zachd barwi niebiosa
zdumiewajcymi odcieniami oranu i czerwieni, ale zmierzch zapada szybko. - Myl, e
rebelianci mog by w pobliu. Z tego, co wiem, obozowali na zachd od Lothering. To
znaczy... tutaj?
- Cudownie.
Loghain wyszuka niewielk kotlin, gdzie mogli przenocowa, i wysa chopaka po
drewno. Gdy nie byo mgy, rozpalenie ognia nie nastrczao trudnoci. Lecz wyjcie z lasu
oznaczao rwnie, e ognisko bdzie widoczne z daleka, szczeglnie na wzgrzach. Maric
nadal mg by poszukiwany, nawet tak daleko od miejsca, skd uciek. Poza tym sowa
Loghaina o nasaniu na ksicia magw rwnie mogy okaza si prawd. Wystarczyoby
jednak, by ludzie uzurpatora sprawdzali, kto wychodzi z lasu. I co wtedy?
Ognisko zaczo pon i ogrzewa zmczonych wdrowcw. Warto zaryzykowa uzna banita. Jeeli wszdzie bdzie wszy magi, niedugo zacznie krci si jak pies za
swoim ogonem.
- Widziaem wilki - oznajmi Maric, gdy wrci z narczem gazi.
- I co? Byy agresywne?
- No, nie zaatakoway, jeeli o to ci chodzi. Ale chciay.
- Tak ci powiedziay?
- W rzeczy samej. Wysay krlika z listem opisujcym ich zamiary. - Niedbale rzuci
drewno obok ogniska. - Do uprzejmie z ich strony, jak mi si zdaje.
Loghain nie odpowiedzia. Maric pooy si obok na trawie i zapatrzy w ciemniejce
niebo.
- Ciekawe, czy to byy wilkoaki? Mona to rozpozna?
Zaczyna si - pomyla Loghain. Nie podnis gowy, zajty dorzucaniem drew do
ognia.
- Mylisz, e chciabym to wiedzie?
- Pamitam histori, ktr opowiedzia mi nauczyciel. O tym, skd si wzia mga w
Guszy Korcari. To ma zwizek z wilkoakami.
- To mio.
Jak zwykle chopak nie zwrci uwagi na brak zainteresowania ze strony towarzysza.
- To si zdarzyo, zanim krl Kalenhad zjednoczy plemiona Klejnw. Wilki dotkna
kltwa. Zostay optane przez potne demony i mogy si zmienia w potwory, ktre
napaday na zagrody i osady w okolicy. Kiedy je odpdzono, ucieky gboko w Gusz
Korcari i ponownie przyjy posta zwykych wilkw, by si ukry.
- Przesdy - wymamrota Loghain.
- Nie, to si zdarzyo naprawd! Dlatego nadal trzyma si w obejciu psy. Potrafi
wywszy wilkoaka i ostrzec ludzi, a nawet zaatakowa, by da im czas na ucieczk. To bya
istna epidemia.
miecz tak, e acuch kicienia owin si tu przy rkojeci. Mczyzna szarpn i jedziec
wypad z sioda z okrzykiem zaskoczenia.
Zbrojny ciko zwali si na plecy i natychmiast przetoczy, nie wypuszczajc broni.
Tym razem to miecz zosta wyrwany z doni Loghaina. W tym czasie pierwszy jedziec
zawrci i ruszy do kolejnego ataku. Banita mg tylko patrze, jak rozkoysany kicie unosi
si, po czym gowica uderzya go w pier. ebra trzasny jak patyki, kolce wbiy si bolenie
w skr. Sia ciosu odrzucia kusownika na kilka krokw.
- Loghain! - wrzasn Maric, rzucajc si midzy walczcych. Wrazi sztylet w udo
onierza. Ko przysiad na zadzie i zara, gdy jedziec, krzyczc z blu, odruchowo cign
wodze. Drugi ze zbrojnych, wysadzony z sioda, prbowa si odczoga. Maric przeskoczy
przez niego, by dotrze do Loghaina.
Zaciskajc zby z blu, banita prbowa usi. Chcia powiedzie chopakowi, eby
ucieka, ale byo ju za pno. Czterej konni zatrzymali si tu przy miejscu, gdzie upad
Loghain. Wyrnia si wrd nich rycerz w zdobnej zbroi. Zapewne dowdca, skoro
dosiada tak piknego karego rumaka, a na jego hemie pyszni si zielony piropusz.
Rycerz uniesieniem rki nakaza przerwa atak - i konni cofnli si posusznie.
Jedziec ranny w nog pochyli si niezdarnie w siodle i syczc z blu, przeklina pod nosem.
Loghain zakaszla bolenie, ale sign po miecz i oparszy si na nim, dwign si
powoli. Wraz z Marikiem spojrzeli na onierzy. Czemu nie atakuj? Moe chc zmusi
zbiegw, by si poddali? Jeli tak, Loghain zamierza posa jednego lub dwch do Stwrcy,
zanim sam tam trafi. Wysun si przed Marica i unis ostrze, krzywic si, bo ruch wywoa
ukucie blu.
- Pierwszy, ktry si zbliy - oznajmi - straci rami. Nie artuj.
Jedcy cofnli si nieco, spogldajc na rycerza z zielonym piropuszem. Ten nawet
nie drgn, obserwujc kusownika i ksicia.
- Maric? - odezwa si wreszcie, opuszczona przybica dziwacznie znieksztacaa mu
gos.
Chopak westchn z zaskoczeniem. Loghain, nadal z uniesionym mieczem, zerkn na
niego podejrzliwie.
- Znacie si?
Rycerz schowa miecz i sign do hemu. Kiedy go zdj, Loghain zrozumia,
dlaczego gos zbrojnego brzmia tak dziwnie. To wcale nie by mczyzna. Gste kasztanowe
loki przykleiy si do spoconej dziewczcej twarzy, co jednak wcale nie odbierao jej urody.
Moda kobieta miaa wysokie koci policzkowe i podbrdek jak spod duta artysty.
Emanowaa pewnoci siebie, ktra wiadczya, e kobieta nosia zbroj nie na pokaz. Bya
tak samo wojowniczk jak mczyni pod jej rozkazami. W Fereldenie zdarzay si kobiety
znajce wojenne rzemioso, nie tak czsto jednak, by nie wywoywao to zdumienia.
Wojowniczka nie zwracaa uwagi na Loghaina. Wstrznita spogldaa na Marica.
Chopak wyglda na rwnie poruszonego.
- Rowan?
Kasztanowosa kobieta zeskoczya z sioda i rzucia wodze jednemu z podwadnych. Z
hemem pod pach, nie spuszczajc wzroku z chopaka, mina nadal dziercego miecz
Loghaina i stana przed Marikiem. Nie odezwaa si, tylko patrzya piwnymi oczyma, jakby
czekaa, a przemwi pierwszy. Maric wyglda na kompletnie zmieszanego.
- E... witaj - wyduka w kocu. - Mio ci widzie.
Kobieta nadal milczaa, zaciskajc tylko usta w gniewnym grymasie.
- Nie cieszysz si, e mnie widzisz? - zapyta chopak.
I wtedy go uderzya. Jej opancerzona pi trzasna w szczk Marica, posyajc
ksicia na opatki. Unoszc z zaciekawieniem brew, Loghain przyglda si przez chwil, jak
jego towarzysz wije si na ziemi i jczy, trzymajc si za twarz, a potem zwrci oczy na
kobiet. Odpowiedziaa spojrzeniem penym wciekoci, ktre mwio: Dobrze ci radz, nie
wa si broni Marica.
Kusownik schowa miecz.
- O, tak. Bez wtpienia si znacie.
***
Maric ucieszy si, gdy zobaczy Rowan. W zasadzie nie posiada si z radoci, przynajmniej
do chwili, gdy go uderzya. Jak na jego gust, zbyt czsto ostatnio obrywa po twarzy. Kiedy
si wreszcie pozbiera, popiesznie wyjani, co si z nim dziao - jednak nie do szybko.
Rowan wpada w furi. Maric zawsze potrafi j sprowokowa do wybuchu. Kiedy by
dzieckiem, czsto specjalnie denerwowa dziewczyn, a potem ucieka pod opiekucze
skrzyda matki. Krlowa Rebeliantka umiechaa si z rozbawieniem i zostawiaa go na ask
Rowan. Gdy jednak dors, nauczy si z wyprzedzeniem rozpoznawa oznaki wciekoci...
cho najwyraniej ta umiejtno nieco zdya ju zardzewie.
Rowan i jej ludzie dostrzegli z oddali ognisko. Gdy si zbliyli, uznali, e Loghain
wizi Marica. W rzeczy samej mogo to tak wyglda - ksi przecie lea, jakby by
nieprzytomny lub martwy. Kiedy si okazao, e chopak nie tylko nie ucieka, cho ma po
temu okazj, ale w dodatku prbuje broni swojego stranika, Rowan uznaa, e obaj s
spiskowcami, a Maric?... Zapewne sdzia, e im umknie, cho nie powiedziaa tego gono.
Sporo czasu zajo przekonanie kobiety, e naprawd stara si dotrze do rebeliantw, a
przey tylko dziki Loghainowi.
- Och - burkna Rowan, w kocu zaszczycajc kusownika spojrzeniem.
Zdecydowanie nie bya pod wraeniem. - Zdaje si, e jestem ci winna przeprosiny, sir.
Podejrzliwo w jej gosie sprawia, e sowa bynajmniej nie przypominay przeprosin,
ale Loghain wydawa si bardziej rozbawiony ni obraony.
- Zdaje si, e tak - odpowiedzia, wycigajc rk. - Loghain Mac Tir, do twoich
usug.
- Rowan Guerein. - Spojrzaa z powtpiewaniem, zapewne dlatego, e wikszo
mczyzn kaniaa jej si lub caowaa j w do, cho Maric wiedzia, e nie zwracaa uwagi
na pozorn uprzejmo dworskich manier. Uja rk Loghaina, przyjmujc krtki, mocny
ucisk, a potem nieco zbyt popiesznie cofna do, jakby dotyk banity by nieprzyjemny lub
mg j zarazi jak paskudn chorob. - Wtpi, bym kiedykolwiek potrzebowaa twoich
usug.
- To takie powiedzenie, nie propozycja.
- To lady Rowan - wtrci Maric popiesznie. - Crka arla Redcliffe... ktry nadal jest
z armi, jak przypuszczam?
- Tak... - Spojrzenie Rowan niepewnie zatrzymao si na twarzy Loghaina, nim po
duszej chwili wrcio do Marica. Kobieta z trosk zmarszczya brwi. - Szukalimy ci
wszdzie. Ojciec ju prawie uwierzy w twoj mier. Od kilku dni planowa przemieci siy,
ale bagaam, by pozwoli mi kontynuowa poszukiwania. - Jej twarz zagodniaa, gdy z
niespodziewan czuoci pogaskaa ksicia po policzku. - Na tchnienie Stwrcy, Maricu!
Kiedy si dowiedzielimy, co si stao z twoj matk, balimy si, e i ciebie zamordowano!
Albo, co gorsza, zawleczono do lochw uzurpatora... - Obja chopaka, cho zbroja jej tego
nie uatwiaa. - Ale yjesz! Jednak!
Maric pozwoli si uciska, posyajc bagalne spojrzenie, ktre mwio: Na mio
Stwrcy, pomocy! Loghain nawet nie drgn, wyglda na szczerze rozbawionego. Rowan w
kocu uwolnia chopaka z obj i westchna, niepewna, co dalej robi.
- Twoja matka...
- Zamordowano j na moich oczach. - Maric smtnie kiwn gow.
- Uzurpator wysa jej ciao do Denerim. Ogosi wito, wystawi... - urwaa ochryple.
- Na pewno nie chcesz tego sucha.
- Nie. Na pewno nie. - Maric sysza, e uzurpator lubuje si w wystawianiu cia
swoich wrogw na widok tumu, a Krlowa Rebeliantka bya wszak jego najwikszym
wrogiem. Chopak odepchn obrazy, jakie podsuna mu wyobrania. aden nie nalea do
przyjemnych.
Loghain odchrzkn z uprzedzajc grzecznoci.
- Nie chciabym przeszkadza, janie pani...
- Wystarczy Rowan - przerwaa mu.
Loghain zerkn pytajco na Marica, ale chopak tylko rozoy rce.
- Nie chciabym przeszkadza, Rowan - powtrzy - ale bdzie lepiej, jeeli si std
wyniesiemy. Nie tylko ty moga zauway nasze ognisko.
Rowan cofna si od Marica, na powrt stajc si dowdc.
- Racja.
Odwrcia si do jedcw, ktrzy obserwowali ich w uprzejmym milczeniu.
- Zostawcie mi dwa wierzchowce. Ruszajcie i przekacie jak najszybciej mojemu ojcu,
e znalazam ksicia.
Konni zawahali si, zapewne nie chcc zostawia dziewczyny bez eskorty.
- Ruszajcie! - powtrzya Rowan bardziej stanowczo. - Bdziemy tu za wami.
Jedcy wykonali rozkaz bez dalszej zwoki, niektrzy parami dosiadajc
wierzchowcw - ten, ktrego Loghain zrani, potrzebowa pomocy, by wdrapa si na siodo i odjechali w kbach kurzu.
- Do ojca dotary dziwne wieci - Rowan zwrcia si do ksicia, gdy konni zniknli z
pola widzenia. - Na Zaziemiu widziano wielu ludzi. Siepacze nasani przez uzurpatora - a
przynajmniej tak sdzilimy. - Westchna ciko. - By moe zbyt dugo tu stacjonowalimy.
- A ty odesaa eskort?
- Dla odwrcenia uwagi - wyjani Loghain z aprobat.
Rowan dosiada karego rumaka.
- Jeeli natkniemy si na wroga, kilku ludzi mniej czy wicej niczego nie zmieni. Posaa Maricowi psotny umiech. - Poza tym, o ile pamitam, wietnie sobie radzisz w
siodle. W razie czego po prostu uciekniemy.
Maric nie odpowiedzia. Dosiad jednego z pozostawionych wierzchowcw. Nie
przyszo mu to atwo - ko kilka razy cofn si nerwowo, a potem pocign chopaka. Kiedy
Maric w kocu znalaz si w siodle, postara si tam pozosta, cho zakoleba si, jakby zaraz
mia spa. Jego niepewno udzielia si zwierzciu. Wierzchowiec zacz drobi i parska
nerwowo.
- Spadam z koni - z krzywym grymasem wyjani Maric Loghainowi. - To udaje mi si
najlepiej.
- Wic lepiej, ebymy nikogo nie spotkali. - Loghain nie mia adnych problemw z
utrzymaniem si w siodle, co udowodni, dosiadajc wprawnie drugiego wierzchowca i
objedajc Marica, a potem stajc obok Rowan. Chopak obserwowa go z zazdroci,
mylc: Och, rzecz jasna, Loghain jest wietnym jedcem. Czemu miaby nie by?
Rowan chyba zastanawiaa si nad tym samym, przygldajc si banicie uwanie,
poniewa zapytaa:
- Umiesz jedzi konno? To do niespotykana umiejtno u... - urwaa, szukajc
uprzejmego okrelenia.
- ...kmiotka? - dokoczy Loghain. Prychn z pogard. - Interesujcy wiatopogld,
zwaszcza u kogo, kto yje w dziczy i zapewne musi ebra o poywienie u tchrzy.
Rowan zacisna zby, w jej oczach zapon gniew. Maric powstrzyma si od
ostrzee dotyczcych temperamentu dziewczyny. Loghain by w kocu dorosy. Potrafi
jedzi konno i w ogle.
- Miaam na myli - odpowiedziaa Rowan uprzejmie - e nie kady ma atwy dostp
do koni.
- Ojciec hodowa je w naszym gospodarstwie. To on mnie uczy.
- Manier rwnie?
- Nie, tego uczya mnie matka - odpar banita chodno. - A przynajmniej prbowaa,
dopki nie zostaa zgwacona i zamordowana przez Orlesian.
Rowan zamara z wytrzeszczonymi oczyma, kiedy Loghain zawrci konia i odjecha.
Maric z trudem skierowa swojego wierzchowca w stron dziewczyny.
- Wyszo... - zajkn si. - Wyszo troch niezrcznie.
Spojrzaa na niego, jakby mu wyrosa druga gowa.
- Moe zmiemy temat - odchrzkn. - Ruszymy ladem ludzi, ktrych odesaa? Bo
jeeli tak, to ju dawno stracilimy ich z oczu. Do dawno... C... Sama widzisz.
- Nie - odpara stanowczo. - Pojedziemy inn drog.
- Czy nie powinnimy zatem si zbiera?
- I owszem. - Rowan woya hem i popdzia wierzchowca. Zielony piropusz
zafalowa w rytmie krokw rumaka.
Patrzc za ni, Maric zastanawia si, jak wygldaoby ycie Rowan w normalnym
wiecie. Fereldeczycy byli surowymi, praktycznymi ludmi. Kobiety, ktre potrafiy
walczy, szanowali na rwni z mczyznami, lecz arystokraci inaczej patrzyli na te sprawy.
Gdyby nie rebelia, arl zapewne by pragn, aby jego crka nosia pikne suknie i uczya si
ktry przepchn si za potworem przez tum. Mczyzna by wysoki, lecz chudy, patykowaty
i niemal mizerny. Wcale nie wyglda oniemielajco. Ludzie rozstpowali si jednak przed
nim ze wzgldu na jego rang - szata wskazywaa, e to zaklinacz z Krgu Maginw.
- Ksi Maric! - zawoa, marszczc brwi ze zniecierpliwieniem. Zaklinacz od lat
suy arlowi Redcliffe jako pomocnik i doradca, przyjani si rwnie z matk Marica.
Natomiast ksicia traktowa jak krnbrnego ucznia, ktremu zdecydowanie potrzeba
dyscypliny, w czym zreszt nie by odosobniony. Wiecznie niezadowolony mag zawsze
marszczy brwi i spoglda na innych z gry, zadzierajc haczykowaty nos, by jednak lojalny
i godny zaufania. Dlatego Maric ukry niech i powita zaklinacza skinieniem gowy.
- Znalazam go, Wilhelmie! - rozemiaa si Rowan.
- Widz, moja pani - burkn zaklinacz. Tum nadal wznosi radosne okrzyki, lecz mag
to zignorowa i zmierzy chopaka podejrzliwym spojrzeniem. - Doskonae wyczucie czasu,
ksi.
- Czemu tak mwisz?
- Najpierw przekonajmy si, czy jeste tym, za kogo si podajesz. - Wilhelm wykona
kilka nieznacznych gestw, a jego oczy zdaway si przeszywa czaszk Marica. Rami
mczyzny otoczy pomie, ktry pojania tak, e sta si widoczny dla zgromadzonych.
Radosne okrzyki umilky jak noem uci. Najbliej stojcy, gdy zauwayli przejawy magii,
natychmiast wykonali stosowny unik, czyli padli na ziemi.
- Wilhelmie! - Nie zsiadajc z konia, Rowan chwycia zaklinacza za nadgarstek. - To
nie jest konieczne!
- Jest! - prychn mag, uwalniajc rk. Skoczy rzuca zaklcie, mamroczc pod
nosem ledwie syszalne inkantacje, i Maric poczu na skrze uderzenie czaru. To byo jak
ciarki przebiegajce po caym ciele i mrowienie za oczami. Loghain obserwowa nerwowo, co
si dzieje, ale nie zrobi nic poza uspokojeniem swojego wierzchowca.
Po chwili Wilhelm cofn si o krok, najwyraniej usatysfakcjonowany tym, co
ukazaa mu magia.
- Prosz o wybaczenie, Wasza Wysoko. Musiaem si upewni.
- Chyba potrafi rozpozna Marica, nie sdzisz? - rzucia Rowan ostrym tonem.
- Nie, nie sdz.
Zaklinacz odwrci si do milczcego tumu onierzy.
- Ludzie! - zawoa. - Szykujcie si do walki! Wasz ksi powrci! Bdziecie musieli
go broni!
Golem stan za plecami maga, jakby udziela wsparcia jego rozkazom. Powid po
PI
Loghain zerka niepewnie na rycerzy oddanych pod jego rozkazy i po raz kolejny zastanawia
si, jak si w to wpakowa. Trzydziestu jedcw w cikich pytowych pancerzach, kady z
wikszym dowiadczeniem w walce przez ostatni rok, ni banita zdoby przez cae ycie. I to
on mia dowodzi?
Dobrze mu tak. Nie trzeba byo si pcha do planw taktycznych. Gdyby siedzia
cicho, gdyby trzyma gb na kdk, zapewne jechaby teraz wasn drog i mia wity
spokj. Ale nie. Im duej Loghain sucha ktni Marica z arlem Rendornem o to, kto ma
odegra gwn rol w naprdce wymylonym planie, tym wiksz czu irytacj. W kocu z
odraz podnis rce i zgosi si na ochotnika - chyba tylko po to, eby przerwa t awantur.
Maric uzna, e pomys jest genialny. Ju to powinno by dla Loghaina znakiem, e
przedsiwzicie niechybnie zakoczy si klsk.
Lecz nawet jeli zanosio si na porak, Loghain by gotw odegra swoj rol. Mia
na sobie cieniutk lnian koszul, lnice buty i hem ukrywajcy wosy. Cika
ciemnoczerwona peleryna naleaa wczeniej do Krlowej Rebeliantki. Banita nie czu si
najlepiej w tym symbolicznym okryciu. Skrzane spodnie, lamowane czarnym aksamitem,
byy za ciasne, ale tylko ta para z garderoby Marica pasowaa na Loghaina. Nigdy w yciu nie
nosi takich eleganckich, niepraktycznych ubra. Tym razem byo to jednak konieczne.
Oddzia stara si zachowa cisz, stojc w pytkim strumieniu i czekajc na wojska
wroga. Zwiadowcy arla Rendorna donieli, e gwny trzon si zbliajcych si ze wschodu
przejdzie wanie tdy, a zatem zbrojni wyjd zza drzew na skarpie wzdu strumienia. I
zobacz niewielki oddzia. Loghain mia za zadanie przekona wroga, e oto widzi przed sob
ksicia Marica, ktry porzuci swoj armi i ucieka z rejonu natarcia z niewielk eskort
najszybszych i najlepiej uzbrojonych rycerzy. Aby wzito go za ksicia, musia z daleka
wyglda na wan person, czyli odpowiednie przebranie powinno wystarczy. Przy
odrobinie szczcia, gdy onierze uzurpatora zobacz krlewski paszcz i elegancki strj,
rzuc si w pogo, przekonani, e arl Rendorn zrobi to, czego naleao oczekiwa: odesa
Marica w bezpieczne miejsce.
Loghain mia za zadanie odcign wschodnie siy wroga od rejonu planowanego
ataku, by armia rebeliantw moga podj walk z wojskiem nadchodzcym od pnocy - nie
A potem rwnie nagle wszystko zaczo dzia si szybko. Wrogowie krzyczeli z blu,
pod kopytami rumakw trzaskay koci, stal uderzaa o stal. Loghain rani lub zabi paru
onierzy, lecz w okamgnieniu by ju za nimi i pdzi do perci. Reszta jego ludzi zaja si
pozostaymi zwiadowcami - Loghain nawet nie musia si oglda, by wiedzie, co si dzieje.
Mae zwycistwo smakowao dobrze, ale nie naleao zapomina, e oddziaowi
Loghaina deptao po pitach wojsko znacznie liczniejsze, ni mona si byo spodziewa.
Zaraz potem jedcy gnali co ko wyskoczy do ciany urwiska. Gdzieniegdzie
prowadzca w gr per bya tak wska, e starczyo miejsca tylko dla pary jedcw jeszcze jeden i istniao niebezpieczestwo, e wierzchowiec si zelizgnie i spadnie w
przepa.
- Naprzd! - zawoa Loghain.
Strzay wistay blisko, gdy dotarli do szczytu urwiska. Rycerze zawrcili konie i po
raz pierwszy ujrzeli, co pozostawili za sob. Tu za nimi podao co najmniej dwustu
zbrojnych. Jak okiem sign przez dolin biegy nieregularne szeregi wrogiej armii. Serce
Loghaina cisn strach. Bez koni, ktrych tutaj nie da si uy do walki, rycerze stanowili
aonie ma si wobec potgi wroga. Na dodatek przeciwnik mg ich wystrzela jak
kaczki, jeeli tylko ucznicy zbli si na wystarczajc odlego.
- Kry si! - rozkaza Loghain, popiesznie zeskakujc z sioda. Krawd paskowyu
usiana bya sporymi gazami, rycerze przyczaili si za nimi bez zwoki.
Ostrza skoczy si zaraz potem - dowdcy powstrzymali ucznikw. Nie byo sensu
traci pociskw na niewidoczne cele. Loghain nie sysza nastpnego rozkazu, ale potrafi si
go domyli. Wrg zamierza wej na per. ucznicy zapewne bd osania atakujcych,
zmuszajc ochotnikw arla do trzymania si za gazami. Nie obejdzie si bez cikich strat,
wrg to wiedzia, ale te pewne byo, e niewielka grupa na paskowyu w kocu ulegnie jego
sile. Przeciwnik mia przecie przewag liczebn.
Rycerz tu obok zerkn na Loghaina. Oddycha ciko z wysiku. W oczach mia
strach.
- Oni tu wejd? - wydysza.
Loghain potwierdzi kiwniciem gowy.
- Mamy to, czego chc. A raczej myl, e mamy to, czego chc.
- Co zatem teraz robimy?
Banita zacisn do na mieczu.
- Walczymy.
W gbi ducha Loghain mia nadziej, e armia Marica upora si z wasnym zadaniem
i zrobi to na tyle szybko, by zdy z pomoc. Taki przecie by plan i jak dotd dziaa - co
tylko wprawiao banit w jeszcze wiksze zdenerwowanie. W dole zabrzmiay okrzyki i
rozkazy. Czas szykowa si do walki.
***
Kiedy mniejsze siy wroga weszy do doliny od pnocy, ich dowdcy - fereldescy moni,
ktrzy suyli obecnemu krlowi, cho by nim Orlesianin - spodziewali si ujrze armi
rebeliantw w rozsypce, moe w trakcie chaotycznej ucieczki.
Nie spodziewali si za to starcia ze zdyscyplinowanym, gotowym do bitwy wojskiem.
Magiczne kule ognia spady midzy szeregi onierzy uzurpatora. Zaraz za nimi olbrzymi
kamienny golem dotar do pierwszej linii i zacz sia spustoszenie piciami jak bochny.
Wok niego fruway ciaa. Piechota rebeliancka nie pozostaa w tyle, z bojowym okrzykiem
natara na oszoomionych zbrojnych przeciwnika.
Maric szed wraz z piechot, lecz nie na czele - nie musia stawa twarz w twarz z
wrogiem. Rowan obserwowaa go ze wzgrza, gdzie wraz z reszt jazdy czekaa na swoj
kolej. Rycerze wiercili si niecierpliwie w siodach, pragnc zerwa si do walki. Rendorn
rozkaza jednak, by konni czekali skryci wrd drzew, dopki siy Marica nie zaangauj
trzonu armii przeciwnika; wtedy nadejdzie pora na atak kawalerii z flanki. Jedyn szans
rebeliantw byo uderzy mocno i szybko, tylko wtedy mogli mie nadziej, e rozbij
przeciwnika i zd wrci po Loghaina. A jeeli jeszcze uda im si dotrze pod paskowy,
uderz na wschodnie siy uzurpatora od tyu i przypr je do urwiska, skd wrg nie zdoa ju
uciec.
To by rozpaczliwy plan. Zmartwienie i troska, jakie obiy twarz ojca, zdradziy
Rowan jego opini. Lecz gdyby ten plan nie mia szans powodzenia, arl raczej rozszarpaby
na strzpy lub osobicie zasztyletowa Marica podczas narady, ni zezwoli na realizacj
szalonych pomysw Loghaina.
Rowan widziaa, jak ksi wykrzykuje rozkazy, popdzajc piechurw. Prbowa
przebi si do pierwszych szeregw, by wczy si do walki, jednak onierze wok niego
natychmiast zacisnli krg, by go zatrzyma. Ojciec musia im da taki rozkaz - zorientowaa
si dziewczyna. Cho mia na gowie hem, wiedziaa, e ksi zacz si denerwowa, gdy
zrozumia, co si dzieje.
Powietrze ponownie zaiskrzyo od magii, kiedy spor cz wrogiej armii ogarna
zamie. onierze zaczli si wycofywa z doliny. Ich dowdcy z niepokojem wydawali
rozkazy przegrupowania, lecz przywoany czarami ld, po ktrym stpali, znacznie utrudnia
ruchy zbrojnych.
Jeden z dowdcw si uzurpatora zacz wykrzykiwa komendy, wskazujc Wilhelma,
ktry sta na gazie niedaleko za piechot Marica. te szaty zaklinacza sprawiay, e by
doskonale widoczny. Miejsce, jakie sobie wybra, rwnie czynio go atwym celem.
Zaklinacz musia mie jednak dobry widok, poniewa zasig jego czarw by ograniczony.
Kiedy ucznicy wzili go na cel i zmusili, by ukry si za gazem, Wilhelm zacz przeklina
tak gono, e nawet Rowan go syszaa, a przecie nie staa blisko. Machniciem doni
zaklinacz posa na strzelcw golema - to musiao odwrci ich uwag od maga.
Bitwa trwaa. Rowan nie widziaa, ilu onierzy uzurpatora weszo do doliny, lecz na
pewno liczebnoci dorwnywali rebeliantom. Jeeli przeciwnik si pozbiera i przegrupuje,
jego opr bdzie silny, a kontratak niebezpieczny.
Rumak bojowy zara niecierpliwie. Poklepaa go uspokajajco po szyi.
Jedziec obok Rowan spojrza na ni z niepokojem.
- Kiedy ruszymy, pani? Jeeli wrogowie wycofaj si z doliny, nie uda nam si
zaatakowa ich flanki.
- Nie wycofaj si cakiem - zapewnia podkomendnego. - Musimy czeka.
A jednak i ona czua niepokj. Dostrzega ju, e przeciwnik zaczyna si
przegrupowywa i prbuje oskrzydli walczcych na rodku doliny piechurw Marica. Wielu
onierzy uzurpatora zapewne chciao tylko umkn przed golemem. Bitwa przebiegaa tak,
jak przewidywa arl Rendorn, armia wroga okazaa si jednak liczniejsza, ni szacowali
zwiadowcy. To znaczyo, e starcie potrwa znacznie duej. A nawet jeli uda si pokona t
cz si uzurpatora, to co stanie si z Loghainem i jego ochotniczym oddziaem?
Szarpna wodze i podjechaa do swojej zastpczyni. Postawna kobieta o imieniu
Branwen bya jedn z niewielu kobiet onierzy w armii rebeliantw. Spora cz mczyzn,
ktrzy jej nie znali, uwaaa, e Branwen dostaa rang rotmistrza tylko dziki swej pci,
Rowan wiedziaa jednak, e to nieprawda. Jej zastpczyni musiaa si bardziej stara, czciej
udowadnia swoj warto. Crka arla dobrze wiedziaa, jak to jest.
- Branwen! - zawoaa. - Musz porozmawia z ojcem.
Kobieta z powag skina gow.
- Jakie rozkazy, pani?
- Jeeli nie wrc w cigu dwudziestu minut, poprowad natarcie zgodnie z planem. Rowan umiechna si ponuro. - Ufam twojemu wyczuciu sytuacji.
Branwen zacisna usta i zmruya oczy, zaskoczona tym niespodziewanym
zaufaniem, ale nie skomentowaa polecenia.
- Tak jest.
Rowan zawrcia konia i pognaa wzdu linii drzew do doliny. Staraa si nie zwraca
uwagi na bitw, cho zauwaya, e Maric nareszcie dosta, czego chcia - krg chronicych
go zbrojnych si zaama i ksi wczy si do walki. Rowan martwia si o niego, ale nie a
tak bardzo jak jej ojciec, ktry najchtniej w ogle nie pozwoliby Maricowi na udzia w
bitwie. Wiedziaa jednak, e ksi jest dobrze uzbrojony, a z mieczem radzi sobie lepiej, ni
arl chciaby przyzna. Rowan bardzo si staraa, by zasuy na szacunek ojca.
Konni Rendorna czekali po przeciwlegej stronie doliny. Dotarcie do nich zajo
kobiecie troch czasu. Przecia pytki w tym miejscu strumie i kiedy wjedaa na skarp,
ludzie ojca wyszli jej na spotkanie. Arl przykusowa za nimi na karym ogierze. Wyglda na
lekko zaniepokojonego.
- Co si stao? Powinna by ze swoj jazd.
- Tu jest wicej onierzy uzurpatora, ni przypuszczalimy, ojcze. To znaczy, e ze
wschodu te mogo nadej ich wicej. Musimy pomc Loghainowi.
Ojciec tylko si skrzywi. Jego srebrzysty pancerz zalni w promieniach soca, gdy
arl odwrci si do kilku jedcw czekajcych niedaleko.
- Wracajcie do reszty - rozkaza. - Musz przez chwil by sam.
Konni zawahali si, zdziwieni rozkazem, ale nie prbowali go kwestionowa.
Odjechali.
Arl powoli odwrci si do crki, z trosk marszczc siwe brwi. Rowan nagle si
domylia, co powie ojciec. Poczua, jak ronie w niej gniew.
- Te to zauwayem - zacz. - Masz racj, pokonanie tej czci si uzurpatora bdzie
trudniejsze, ni nam si zdawao.
- Ale?...
Arl unis do.
- Przyjaciel Marica wykona dobrze swoje zadanie. Nie zauwayem adnych onierzy
nadchodzcych ze wschodu. Loghain odcign ich skutecznie, by da nam czas. My te
musimy zrobi co trzeba.
- Czyli co? - prychna Rowan.
- Czyli - powtrzy z naciskiem arl Rendorn - ocali Marica i armi rebeliantw.
Podjecha bliej i pooy crce do na ramieniu. Twarz mia ponur.
- Rowan... Gdy tylko zdoamy odeprze siy uzurpatora, natychmiast uciekniemy. To
nasza jedyna szansa.
- Loghain sdzi, e przylemy mu pomoc.
- Loghain wie, e nie on jest wany - arl powiedzia to niepewnym tonem, ale jednak
powiedzia.
Rowan cofna si, marszczc brwi. Nie zaskoczy jej, czua jednak rozczarowanie.
- Dalimy sowo - zaprotestowaa. - To Loghain wymyli ten plan, da nam szans, a
ty chcesz go porzuci?
- Loghain odgrywa rol przynty w swoim wasnym planie. Moe nawet nie zdaje
sobie z tego sprawy, ale tak wanie jest. - Arl chwyci crk za opancerzon rk i spojrza
jej twardo w oczy. - To dobry plan. Nie wolno nam go zaprzepaci przez wzgld na
Ferelden.
Rowan wyrwaa si z ucisku i odwrcia, ale nie odjechaa. Ojciec poklepa j po
ramieniu.
- S rzeczy, ktre musimy robi. Ktre musz by zrobione. eby przetrwa. Krlowa
Moira je robia, jej syn te bdzie musia. Loghain oddaje przysug krlestwu, tak samo jak
towarzyszcy mu ludzie.
Kobieta skrzywia si, ale kiwna gow. Rka ojca przez chwil jeszcze spoczywaa
na jej ramieniu, ale mczyzna nie powiedzia ju nic wicej na temat Loghaina.
- Wracaj do swoich - nakaza. - Nie zostao wiele czasu.
Rowan nie obejrzaa si. Ruszya z powrotem.
Kiedy dotara do swoich ludzi, konni wanie szykowali si do ataku. Branwen
wyjechaa jej naprzeciw.
- Wanie mielimy rusza - oznajmia. - Mamy si wstrzyma, pani?
- Jaka jest sytuacja?
- Ksi jak dotd radzi sobie cakiem niele. Nie pozwoli si oskrzydli. Czarownik
starczyby sam za ma armi. - Przerwa jej sygna rogw dobiegajcy z przeciwlegego
kraca doliny. Dwaj obserwatorzy pomachali do Branwen i kobieta skina na znak, e
odebraa sygna. - Arl rusza w tej chwili, pani.
Rowan nie od razu odpowiedziaa. Zielony piropusz jej hemu koysa si na wietrze,
gdy wpatrywaa si w ziemi pod kopytami swojego rumaka. Z tej odlegoci krzyki onierzy
i odgosy bitwy byy prawie niesyszalne. Wrd nich jest Maric - pomylaa Rowan.
- Pani? - niepewnie zapytaa rotmistrz.
- Nie - odrzeka Rowan. Uniosa gow i zawrcia konia. - Wzmocnimy siy pod
urwiskiem, zanim bdzie za pno.
- Ale, pani! Co z ksiciem?
Rowan spia rumaka, na jej twarzy malowao si zdecydowanie.
Loghain prawie nic nie widzia, pot zalewa mu oczy. Ziemia przy perci przesika krwi tak
bardzo, e zmienia si w boto. Coraz trudniej byo utrzyma rwnowag na liskim podou.
Gdzie to przeklte wsparcie? - zastanawia si Loghain, odpierajc kolejnych
przeciwnikw. Zadawa sobie to pytanie, cho doskonale zna odpowied. Nie bdzie
wsparcia. Nie ma sensu go wysya. Na miejscu arla te nie ruszyby na ratunek garstce
stracecw.
Warkn gniewnie i jeszcze mocniej ci mieczem nadcigajcych wrogw, nie
pozwalajc im wkroczy na paskowy. Kolejny onierz rzuci si na Loghaina, lecz banita
posa go jednym kopniakiem w przepa. Rozleg si tylko cichncy krzyk.
I wtedy zabrzmia rg.
Loghain przetar oczy i spojrza w d urwiska, a potem zacz si mia z czystego
zaskoczenia. Ttent kopyt zwiastowa zblianie si rebelianckiej konnicy, ktra natara na tyy
przewaajcych si uzurpatora. Na czele jazdy lnia srebrzysta zbroja i zielony piropusz
Rowan.
Atak jazdy pchn Orlesian na cian urwiska. Rozlegy si zaskoczone okrzyki.
Niemal natychmiast ich formacja si rozpada, a pieszych onierzy ogarna panika. Zaczli
bezadnie ucieka, wprowadzajc jeszcze wiksze zamieszanie i nie zwracajc uwagi na
rozkazy dowdcw.
Loghain nie mia czasu, by duej patrze - desperacja onierzy na perci wzrosa.
Zapani w kleszcze przez ludzi Loghaina na grze i jazd siejc pogrom na dole, czuli
nadchodzc klsk. W ich okrzykach nie byo ju pewnoci siebie, tylko strach.
- Teraz! Odepchnijmy ich! - wrzasn Loghain. Szeciu rycerzy wzmogo wysiek. Ich
zbroje ociekay krwi i botem. Wszyscy odnieli cikie rany, ale zacisnli zby i nie ustpili
ani na krok. A nawet zaczli posuwa si naprzd.
Przez dug chwil wrogowie stawiali zacieky opr. Stal uderzaa o stal. W kocu
zaczli jednak ustpowa. Z okrzykiem triumfu Loghain napar, tnc dwch mczyzn upadli, bagajc o zmiowanie. Rycerze szli za banit krok w krok. Wrogowie zaczli si
cofa, napierajc na swoich towarzyszy, strcajc ich z perci w przepa.
U stp urwiska za wybucha panika. onierze uzurpatora uciekali pod oson drzew,
ktre rosy na skraju doliny, i nawet nie prbowali walczy z konnic. Niektrzy porzucali
bro. Jeden z orlesiaskich dowdcw usiowa zebra wok siebie do ludzi, by stawi
opr kawalerii, ale Rowan szybko si z nim rozprawia. Kopyta jej rumaka posay
pompatycznego Orlesianina w powietrze. Jego ciao runo na gromadzcych si onierzy,
skaniajc ich do gorczkowej ucieczki.
Wzywajc kilku swoich ludzi, Rowan skierowaa si do perci, ktrej broni Loghain.
To zachcio banit i jego rycerzy, by mocniej naparli na wrogw. Posuwali si
naprzd szybciej, odpychajc przeciwnikw, strcajc ich w przepa, zmuszajc do
niebezpiecznego balansowania na stromej ciece. Krzyki pokonanych, czujcych blisk
mier, mroziy w yach krew.
A w kocu znaleli si u stp urwiska, na pocztku perci. Loghain i jego szeciu
rycerzy. Spogldali na panik w dolinie, na stosy cia. Jak popsute lalki porzucone przez
rozzoszczone dziecko - pomyla ponuro mczyzna.
Kilku onierzy usiowao jeszcze dosta si na ciek, lecz cofnli si przed
nadjedajc Rowan i jej ludmi. Nieliczni Orlesianie, ktrzy prbowali walczy, zostali
bezlitonie odepchnici. Jeden z samotnych halabardnikw opuci ostrze. Rowan w ostatniej
chwili poderwaa rumaka i bez wysiku cia napastnika. Halabardnik pad.
Tu przy perci zeskoczya z sioda, zdja hem i podbiega do Loghaina. Kasztanowe
wosy przykleiy jej si do spoconej twarzy. Przelizgna si wzrokiem po tych z oddziau
ochotnikw, ktrym udao si przey. Ciko ranni, wyczerpani, ledwie trzymajcy si na
nogach, odpowiedzieli oszoomionymi, zamglonymi spojrzeniami. Adrenalina uchodzia z
nich razem z krwi.
- Dobrze... Wszystko z tob dobrze? - zapytaa Loghaina, nie kryjc troski i znuenia.
Mczyzna podszed do niej i wycign rk. Przez chwil kobieta przygldaa mu
si, nie wiedzc, co to znaczy. A potem rozlunia si i ucisna do.
- Nieza szara - pogratulowa jej Loghain. Ich oczy spotkay si na duej, ni to byo
konieczne. Rowan cofna si jednak i odwrcia wzrok.
- Nie do wiary, e wytrzymalicie tak dugo. Przykro mi, e nie mogam przyjecha
wczeniej.
Formalnie skonia si rycerzom z ochotniczego oddziau. Niektrzy z nich padli na
kolana.
- Znakomita walka.
- To jeszcze nie koniec - westchn Loghain. Dostrzeg ju, e wrg zaczyna
odzyskiwa siy. Szara rozproszya onierzy i zasiaa zamieszanie w szeregach, ale niedugo
orlesiascy dowdcy przegrupuj wojska i rusz do kontrnatarcia. A przeciwnik nadal mia
przewag liczebn i jeeli tylko zorientuje si w sytuacji, otoczy ludzi Rowan w dolinie.
Trzeba byo ucieka - i to zaraz.
Rowan skina gow, rwnie dobrze jak banita rozumiejc sytuacj. Loghaina wcale
to nie zaskoczyo.
- Co tam! I tak jest nie do pokonania! - zamia si ksi. Radonie okry ognisko w
barbarzyskim plsie, niczym szaman w dziwacznym rytualnym tacu zwycistwa, i
zachichota jak wariat.
Loghain obserwowa go ze zmieszaniem, po czym podejrzliwie zwrci si do Rowan:
- Czy on si czsto tak zachowuje?
- Myl, e chyba za mocno oberwa w gow.
W tym momencie do namiotu wszed arl Rendorn. Zdj ju zbroj, tors spowijay mu
bandae, a koszula przesika krwi. Mia take opatrunek na oku i kula. Uwag przycigay
jednak nie jego rany, lecz gniew malujcy si na twarzy. Kiedy Rowan wstaa, by mu pomc,
odpdzi j gestem i spojrzeniem.
- Od kiedy - wycedzi z tumion wciekoci - nie musisz sucha moich rozkazw?
Maric, wyczuwajc napicie, przerwa swj dziki pls i podszed do arla.
- Stao si co zego, wasza askawo?
- Owszem. Moja crka wie to najlepiej.
Rowan skina gow, przyjmujc zawoalowane oskarenie.
- Wiem, e ci rozgniewaam, ojcze. - Uniosa do, powstrzymujc gniewne sowa
arla, ktre z pewnoci cisny mu si na usta. - Ale musiaam uczyni to, co naleao.
Gdybym nie wyruszya z odsiecz, armia wroga zapewne pomaszerowaaby na pnoc, gdy
tylko Loghain i jego ludzie by zginli.
- Rowan zabia te jednego z orlesiaskich wodzw - doda Loghain. - Wcale
widowiskowo.
- Moglimy by ju wtedy daleko - warkn arl. Zaraz jednak spojrza na modego
mczyzn i jego twarz zagodniaa. - Ale... Ciesz si, e yjesz, modziecze. I e twj plan
si powid.
Przez chwil patrzy jeszcze na Loghaina, po czym przenis wzrok na Marica,
marszczc brwi.
- Bybym jednak szczliwszy, gdybymy byli w lepszym stanie. Stracilimy wielu
ludzi i ekwipunek. Wdrwka bdzie trudna.
Maric pooy arlowi do na ramieniu w gecie pocieszenia. Ksi nadal si
umiecha, cho atak entuzjazmu ju min.
- Masz racj, ale myl, e nadal mamy co witowa. Rebelia utoczya uzurpatorowi
krwi i przetrwaa.
Arl umiechn si blado.
- Twoja matka... - zacz, a gos rwa mu si ze wzruszenia. - Twoja matka byaby
Byem przeraony.
- Wiedziaem, e wygramy - zapewni ranny onierz, a jego oczy zalniy, gdy
spojrza na ksicia. - Wszyscy to wiedzielimy, kiedy rano okazao si, e wrcilicie.
Stwrca was do nas przysa. eby was chroni.
- Moe taki by Jego zamiar.
onierz umiechn si znowu i pocign yk wina.
- Za krlow! - wznis nieco pijacki toast do ksiyca. - Spoczywajcie w pokoju,
Wasza Mio. Spenilicie swoje zadanie.
zy Maricowi napyny do oczu, lecz nie zwrci na nie uwagi. Przyj bukak i w
milczeniu speni toast.
- Za krlow - szepn.
I nagle poczu, e nie jest tak beznadziejnie, jak by si wydawao.
SZE
- Za krla!
Severan usysza toast, jeszcze zanim wkroczy do sali tronowej. Komnata zapewne
pkaa w szwach od fereldeskiej szlachty, ktra obowizkowo przybya, by uhonorowa
rocznic urodzin Jego Dostojnoci.
Uhonorowa - to niekoniecznie dobre okrelenie. Rdzenni Fereldeczycy obawiali si,
e wadca odbierze im ziemie, tak jak wielu ich ziomkom, karzc ich za przestpstwa,
wyimaginowane czy rzeczywiste - bez rnicy. Orlesiascy arystokraci, ktrzy postanowili
szuka szczcia poza imperium i otrzymali woci odebrane Fereldeczykom, bali si tego
samego. Krl by znudzonym i kaprynym czonkiem starego arystokratycznego rodu.
Kazano mu obj tron w Fereldenie tylko dlatego, e rozgniewa imperatora - swojego kuzyna
w pierwszej linii i, jak gosia skandalizujca plotka, kochanka. A teraz ten znudzony i
niezadowolony arystokrata odgrywa si na ludziach, ktrzy nie mieli innego wyjcia, jak
tylko ulega jego kaprysom.
Severan taktownie zwrci kiedy krlowi uwag, e rebelia zostaaby dawno
stumiona, gdyby wadca nieco lepiej traktowa miejscowych. Pomimo swojej niechci do
buntownikw i haby, jakiej byli oznak, krl odmwi zastosowania si do rady. Robi, co
chcia, i nikt nie mia prawa go poucza, choby najuprzejmiej.
Zupenie tak samo traktuje swj dwr - pomyla Severan, wspominajc, jak krl
prbowa wprowadzi do Fereldenu orlesiask tradycj noszenia masek. Ogosi edykt, e
wszyscy czonkowie szlachty maj nosi najwspanialsze i najpikniejsze maski, jakie zdoaj
zdoby, za ten, ktrego maska spodoba mu si najmniej, zostanie ukarany. Natychmiast
rozpocz si szalony wycig do maskarzy, ktry omal nie skoczy si zamieszkami
ulicznymi. Gdy do paacu wlizgn si zamachowiec, nierozpoznany wanie dziki masce,
dowdca stray krlewskiej wybaga, by krl cofn edykt ze wzgldu na wasne
bezpieczestwo. Zbiorowe westchnienie ulgi mona chyba byo usysze nawet na granicy
krlestwa.
Krl Meghren by despot, a despotw si nie honoruje. Despotw si zaspokaja.
Dlatego szlachta odgrywaa przedstawienie, zapewniajc o swoim uwielbieniu dla
ukochanego monarchy, cho szerokie umiechy sabo maskoway strach. A krl wiedzia, e
szlachta udaje. Szlachta z kolei wiedziaa, e krl wie, ale zdawaa sobie te spraw, czego si
od niej wymaga w tej grze.
le si dziao w pastwie okupowanym przez Orlesian.
Severana mao to obchodzio. Ani nie by Fereldeczykiem, ani nie urodzi si w
Orlais. Jego ojczyzna znajdowaa si za Morzem Przebudzonych, daleko na pnocy, skd
pochodzili ludzie o tak niadej skrze. Potrafiby jednak patrze na podbj rodzimych ziem z
co najwyej uniesion brwi - magowie nie mieli prawdziwej ojczyzny. Severan troszczy si
tylko o wasne korzyci i krl to zaakceptowa. A e mag nalea do ludzi ambitnych, byo
jasne jak soce - inaczej nie zostaby najbliszym doradc Meghrena.
- Amarantczycy pragn przekaza ukochanemu krlowi miecz z najlepszego
srebrnorytu, wykuty przez krasnoludzkich mistrzw z Orzammaru! Niechaj suy dobrze
Waszej Dostojnoci przez nastpne lata i wiadczy o potdze Thedas!
Kiedy Severan wszed do sali tronowej, ujrza modego arla wygaszajcego przesadn
oracj. Mczyzna sta naprzeciw tronu. Za jego plecami przy dugich stoach siedziaa
szlachta, krlowi usugiwali elfi sucy. Kilku wanie zoyo u stp wadcy dug, ozdobn
skrzyni. Krl natomiast si nudzi, co nietrudno byo zauway. Rozpar si na tronie, nog
przerzuci przez podokietnik, gow wspar na doni. By przystojnym modym mczyzn o
ciemnych wosach i oliwkowej cerze, dzisiaj wyglda jednak jak kto, kto naduywa przez
wicej ni jedn noc. Co zreszt byo przyczyn nie tylko bolesnego skrzywienia na
krlewskiej twarzy.
Meghren westchn ciko i wyprostowa si nieco, gdy pooono przed nim prezent.
Wok tronu leay stosy podarunkw rzuconych niedbale lub nawet nietknitych. Matka
Bronach stana natychmiast za tronem, ledzc uwanie, co zrobi krl. Bya surow kobiet
o twarzy poznaczonej troskami, jakich niewtpliwie przysparzao jej stanowisko - przeoonej
witego Zakonu w Fereldenie - ale pomimo niewielkiej postury ozdobny czerwony ornat i
szata dodaway jej majestatu rwnego krlowi. Meghren wytar nos pomitym aksamitnym
mankietem i sign po skrzyni. Elfi sucy natychmiast poda prezent i usun si
bezszelestnie.
Krl wyj lnicy miecz, wykona kilka wprawnych zamachw i z zainteresowaniem
przyjrza si klindze.
- Krasnoludzka robota, powiadasz?
Arl skoni si nisko. Poci si, chocia krl raczy si zainteresowa, a nawet wydawa
si zadowolony z podarunku.
- Tak, Wasza Dostojno. To dar od krasnoludzkiego wadcy, wykonany dawno temu
Krl Meghren rozpromieni si na widok doradcy. Matka Bronach wrcz przeciwnie brzydki grymas wykrzywi jej surow twarz.
- Nie moesz zostawi krla w spokoju cho na jeden dzie, by mg si cieszy
urodzinami, magu? - wycedzia chodnym tonem. - Musisz swoj obecnoci psu jemu i
gociom uczt?
- Nie, nie - zachichota Meghren. - Nie bd zbyt surowa dla naszego drogiego
przyjaciela. Pracuje bardzo ciko dla swojego suwerena, czy nie?
Severan skoni si. Jego jedwabna ta szata zalnia w blasku pochodni. Wosy mia
rzadkie, rysy twarzy ostre - a w porwnaniu z przystojnym krlem wyglda jeszcze gorzej
ni zwykle. Jedyny komplement pod adresem powierzchownoci powiedziaa mu moda
prostytutka. Stwierdzia, e Severan wyglda przebiegle, a jego mae oczy potrafi czowieka
przewidrowa na wylot, podziurkowa i odepchn. Magowi tak si to spodobao, e
wstrzyma si do witu, zanim j otru.
- Mam wieci, Wasza Dostojno - rzuci.
- I nie moge ich przekaza przez posaca? - sykna matka Bronach. W jej gosie
trzaska mrz.
- Jeli bd mia wieci dla ciebie, niewiasto, zawsze przeka je przez posaca.
Meghren wyprostowa si i ziewn, przetarszy przekrwione oczy. Wsta, obcign
pognieciony kaftan i machn na sucych, by nie podchodzili.
- Wic zaatwmy to szybko.
Kiedy ruszy do wyjcia za tronem, Severan i matka Bronach podyli za nim
posusznie.
Mniejsza komnata suya zwykle do bardziej prywatnych audiencji. Meghren zastpi
proste i praktyczne fereldeskie sprzty bardziej ozdobnymi orlesiaskimi z mahoniu,
wycieanymi jasn satyn - kady mebel stanowi osobne dzieo sztuki. ciany wyklejono
czerwonym papierem. Jak sysza Severan, praktyka ta bya coraz bardziej modna w
imperium.
Meghren opad na sof, ziewn i potar czoo.
- Czy na tym zacianku tak wanie si wituje? Syszae muzykw, jakich mi
sprowadzono?
Severan pokrci gow.
- Przed czy po tym, jak wyrzucie ich ze swoich komnat, Wasza Dostojno?
- Ech, co ja bym da za prawdziw orkiestr! Albo maskarad! Ci ziemianie nie
odrniaj nawet porzdnych krokw basse od kaczego chodu! - prychn z odraz, a potem
usiad prosto i spojrza na Severana. - Wiesz, co mi podarowa jeden gupi kmiot z Bannorn?
Psy! Par brudnych kundli!
- Ogary s bardzo cenione w Fereldenie - wtrcia przeoona Zakonu. W jej gosie
zadwiczay nutki napomnienia. - Podarowano ci ogary bojowe, par reproduktorw. Jak na
tak niewielki bann, to prezent wyraajcy wielki szacunek, Wasza Dostojno.
- Raczej wielki strach - wadca skrzywi si zoliwie, nie czujc si w najmniejszym
stopniu napomniany. - Jestem pewien, e krya si za tym rwnie obraza, skoro bestie byy
uwalane ajnem. Wszyscy tutaj s podobni do tych gupkw z Bannorn!
- W rzeczy samej, to bardzo smutne, e musiae znie tyle ajna w urodziny, Wasza
Dostojno - stwierdzi Severan spokojnie.
Meghren unis donie i westchn.
- Powiedz mi, moci magu, e wie, ktr przynosisz, to odpowied od naszego
imperatora.
Severan si zawaha.
- Ja... Tak, to odpowied, Wasza Dostojno, ale... nie jest tak...
- Nie ma nic pilniejszego ni list od Floriana.
Severan, prostujc si, wygadzi szat.
- Jego Wysoko imperator przesya wyrazy alu, e twoje obowizki zatrzymaj ci
na duej w Fereldenie. W zwizku z tym w tej chwili nie ma dla ciebie miejsca na jego
dworze.
Meghren opad na poduszki.
- Ach. Nadal mi nie przebaczy.
Severan prawie westchn z ulgi. Niekiedy list od imperatora skutkowa znacznie
gorszymi wybuchami gniewu. Ale na szczcie nie dzisiaj.
- Oczekiwae innej odpowiedzi za czternastym razem? - zapyta z wyrzutem.
- Jestem niepoprawnym optymist, moci magu.
- Podobno to szalestwo, gdy podejmujc si tych samych dziaa, oczekuje si
rnych rezultatw, Wasza Dostojno.
Wadca zachichota z rozbawieniem.
- Nazywasz mnie szalecem?
- Szaleczo niezomnym.
Matka Bronach zacisna usta.
- Jeste jednak krlem, Wasza Dostojno.
- Wolabym raczej, by mianowano mnie zwykym baronem na prowincji - poskary
SIEDEM
W miesicach, ktre nadeszy po tym, jak rebelianci opucili Zaziemie, pojawiy si trudnoci
przewidziane przez arla Rendorna. Ucieczka w bardziej dzikie okolice sprawia, e pogo
stawaa si zbyt niebezpieczna dla si uzurpatora. Jedzenia byo jednak z kadym dniem
mniej, brakowao rwnie wyposaenia, a warunki staway si coraz trudniejsze. Rebelianci
owili ryby w napotkanych strumieniach, polowali w lasach, lecz i tak gd zaglda im w
oczy. Mieli zaledwie kilka namiotw i kocw, dlatego utrzymanie ciepa stawao si coraz
wikszym wyzwaniem. Ludzie byli zmczeni, zrezygnowani i bliscy poddania.
Nie pozostawiono ich te w spokoju. onierze uzurpatora od czasu do czasu robili
wypady midzy wzgrza, by sprawdzi obron rebeliantw - musieli pozostawa w cigej
gotowoci do walki. Ludziom na granicy wyczerpania byo jednak coraz trudniej utrzyma
czujno. Kiedy niewielka grupa zbrojnych dotara pod namiot dowdztwa i zostaa rozbita
dopiero przez stra nie dalej ni dwadziecia stp od miejsca, gdzie Maric jad swj ndzny
obiad, arl Rendorn zrozumia, e rebelia nie moe sobie duej pozwoli na ukrywanie si
wrd wzgrz.
To Loghain poprowadzi pod oson nocy pierwsz grupk ucznikw na
nieprzyjaciela. Elfy widziay w ciemnociach lepiej ni ludzie, dlatego banita je wybra.
Rekrutoway si spord towarzyszcych rebelii uciekinierw i maruderw cigncych za
armi. Chocia zaskoczone nagym awansem, szybko sprostay wyzwaniu. W cigu kilku
tygodni zaliczyy cakiem sporo trafie - onierze wroga zaczli si ba wizyt Nocnych
Elfw w swoich obozowiskach. T nazw dla grupy wybra Loghain. Wkrtce zaczto jej
uywa jako synonimu odwagi.
Wrg nie potrafi sobie poradzi z tym nieustannym szarpaniem, zwaszcza e nocne
ataki powtarzay si coraz czciej, utrudniajc siom uzurpatora zatrzymanie rebelianckiej
armii na wzgrzach, by zamarza i zagodzia si na mier. A kiedy doszy do tego szare
kawalerii, jakie za dnia zacza prowadzi Rowan, nieprzyjaciel znalaz si w prawdziwych
tarapatach. Maric i arl Rendorn potrafili zagoni w puapk kady oddzia, ktry omieli si
ruszy za jazd.
Rebelia rwnie ponosia straty, jednak o wiele mniejsze ni wrg. W kocu
zwiadowcy donieli, e armia uzurpatora wycofuje si na bezpieczn odlego. Rebelianci
rebelia yje. Arl Rendorn uwaa, e ryzyko jest due, zgodzi si jednak, e takie dziaanie
jest konieczne.
Rowan i Loghain wyruszyli jako pierwsi, cho oczywicie musieli wczeniej si
pokci, dlaczego maj jecha razem. adne z nich nie zdradzao ochoty, by opuci Marica,
nie umiechao im si rwnie wsplne wdrowanie. Ksi zdoa ich jednak przekona.
Niechtnie opucili obz, zabierajc grup ludzi dobrze znajcych Bannorn, urodzajne
rwniny w sercu Fereldenu. Podrowali miesicami, popasajc gdzie si dao, podczas gdy
Rowan i Loghain robili krtkie wypady do pobliskich wiosek, by szerzy wieci o rebelii. Od
czasu do czasu odwiedzali take tutejszych bannw, ktrzy - jak si zdawao - mogli sprzyja
rebelii.
Rowan bya pod wraeniem umiejtnoci Loghaina w wyczuwaniu, czy bann jest
naprawd zainteresowany wsparciem buntownikw, czy te chce si przypodoba
uzurpatorowi, apic przedstawicieli rebelianckich si. Raz banita naprawd rozgniewa
kobiet, gdy bez wyjanienia wycign j z siedziby szlachcica. Jak si niedugo potem
okazao, ludzie banna pod oson cieni prbowali zastawi na Rowan i Loghaina puapk.
Kusownik zauway, co si wici, Rowan nie. Obnaono miecze i dwoje buntownikw
musiao wywalczy sobie drog ucieczki.
W takich sytuacjach Loghain nigdy nie traktowa Rowan jak damy w opaach. Nie
sdzi, by potrzebowaa specjalnego traktowania lub ochrony. Oczekiwa, e jej miecz bdzie
rwnie szybki w starciu jak jego, a kobieta postaraa si pod tym wzgldem nie zawie.
Jeeli zabawili w jednym miejscu zbyt dugo, zwykle musieli si szybko przenosi,
czsto cigani przez ludzi bannw, agentw uzurpatora lub innych. Wydawao si, e tu, na
rwninach, nie brakuje takich, ktrzy sprzedaliby bez wahania swojego prawowitego wadc,
szczeglnie gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazyway, e uzurpator zwyciy.
Czasami jednak pynce z serca proby Rowan trafiay na podatny grunt. Bannowie,
ktrych majtki zostay podzielone, albo tacy, ktrzy pamitali lepsze czasy, chtnie suchali
wojowniczki. Orlesianie dali si Bannorn we znaki - ich podatki pustoszyy rwnin rwnie
skutecznie co najazd wojsk. Strach sprawia jednak, e wielu wacicieli ziemskich wahao
si, czy pomaga rebelii, tym bardziej e walka rebeliantw wydawaa si z gry przegrana.
Uzurpator udowodni, co grozi za nieposuszestwo jego wadzy - gnijce ciaa wisiay w
klatkach na niemal kadym rozstaju jako niepodwaalny dowd imperialnej sprawiedliwoci.
A jednak nie udao si zama w Fereldeczykach woli walki. Rowan i Loghain
widzieli oznaki oporu i niezalenoci. Ludzie majcy niewiele wicej ni achman na chudym
grzbiecie suchali opowieci Loghaina o tym, jak ksi Maric uciek z orlesiaskiej puapki i
przey. Ich oczy rozpalaa zacito i nadzieja, e nie wszystko jeszcze stracone. Starzy
mczyni spluwali z gniewem do kominkw w karczmach i wspominali czasy, kiedy
dziadek Marica rzdzi krajem, czasy wielkiej wojny z Orlesianami, zakoczonej gorzk
klsk. Ukryci w ciemnych ktach suchacze kiwali ponuro gowami, ale potem zawsze
znalazo si paru, ktrzy ukradkiem podchodzili do Rowan i Loghaina.
Wojowniczo, jak banita wykaza si na pierwszym spotkaniu, powoli nika, chocia
Rowan nie bya pewna dlaczego. Zacietrzewienie zastpia dworska niemal uprzejmo i
obojtno. Mody mczyzna od pocztku by maomwny, ale kiedy kobieta ju mylaa, e
zacz j darzy cho odrobin sympatii, wycofywa si w chd.
Loghain tylko raz odezwa si do Rowan, ujawniajc jakiekolwiek emocje, pewnego
wieczoru w rodku zimy. Obozowali wtedy w lesie, kryjc si przed owcami gw nasanymi
przez banna Ceorlica. Kulili si po przeciwnych stronach niewielkiego ogniska, trzsc pod
cienkimi kocami. Ich oddechy zmieniay si w par. Rowan zastanawiaa si, czy nie poprosi
jeszcze raz, by dooy do ognia. Bez wtpienia Loghain odpowiedziaby tylko surowym
zmarszczeniem brwi. Ogie zdradziby ich pozycj, doskonale o tym wiedziaa, ale mier z
zimna nie wydawaa si wcale lepsz alternatyw.
Kobieta uniosa wzrok znad ognia i przekonaa si, e Loghain na ni patrzy. Nie
powiedzia sowa, ale w tych bkitnych oczach przypominajcych krysztaki lodu byo tyle
intensywnych uczu, e serce Rowan zamaro. Szybko odwrcia wzrok i owina si cianiej
kocem. Jak dugo Loghain si jej przyglda?
- Nie podzikowaem ci - stwierdzi.
Spojrzaa na niego zmieszana.
- Nie podzikowae?
- Pod koniec bitwy przybya mi na ratunek. - Umiechn si ponuro. - Cakiem
dosownie, prawd mwic.
- Nie musisz mi...
- Musz - uci.
Z fascynacj patrzya, jak Loghain bierze gboki oddech, a potem podnosi wzrok.
Spojrza jej prosto w oczy, jakby chcia si upewni, e wojowniczka zrozumie kade sowo i
szczero, z jak zostao wypowiedziane.
- Wiem, co zrobia, i jestem ci za to wdziczny. Powinienem by ci to powiedzie
wczeniej.
Zimno odeszo.
Loghain skin uprzejmie gow, odzyskawszy wewntrzny spokj, i w milczeniu
powrci do obserwowania pomieni. Zachowywa si, jakby nic nie zaszo. Rowan nie miaa
pojcia, co powiedzie, wic si nie odzywaa.
Nie miao to znaczenia, nie brakowao im zmartwie. Niejeden raz musieli walczy o
ycie. Rowan wolaaby bardziej otwartego towarzysza podry, ale nie moga zaprzeczy, e
umiejtnoci Loghaina czsto oszczdzay im sporych kopotw. Banita odpaci jej z
nawizk za to, e nie posuchaa rozkazu ojca - o ile w ogle by co winien. Rowan
rozumiaa, dlaczego Maric tak ceni tego mczyzn.
W tym samym czasie ksi rwnie wdrowa. Zim odby sekretn podr z magiem
Wilhelmem i niewielk gwardi przyboczn do tych szlachetnie urodzonych, ktrzy
wczeniej wspierali rebeli. Chcia im przypomnie, e rebelia si nie skoczya, i zachci,
by rozwayli poczenie si.
Nauka, jak wynis ze mierci matki, nadal bya ywa w jego pamici. Nigdy do
koca nie ufa adnemu sojusznikowi pomimo ich wczeniejszych deklaracji. Czasy byy
cikie, a jeeli bann Ceorlic mg przekona krlow o szczeroci swych zamiarw, rwnie
atwo kto mg oszuka Marica. Kade spotkanie byo starannie przygotowane. Zaklinacz,
ktrego temperament dorwnywa zym manierom, sprawdza wszystko dokadnie, zanim do
czegokolwiek doszo. W tych kilku przypadkach, kiedy szlachcic prbowa zaatakowa
Marica, nage pojawienie si golema zaatwiao spraw.
Zadanie uatwiaa ksiciu bardzo za sawa uzurpatora. Rzdy strachu, jakie
wprowadzi Meghren, i jego nieskrywana niech do poddanych obracay si przeciwko
niemu. Ci, ktrych Maric szuka, byli przynajmniej gotowi sucha i wspczu, nawet jeeli
sceptycznie podchodzili do kwestii przyczenia si lub wsparcia rebelii. Poparcie sprawy
oznaczao przecie opuszczenie domu. Wwczas ziemia przodkw moga trafi w apy
jakiego Orlesianina, ktry wyjaowiby j do szcztu, a podwadnych albo puci z torbami,
albo zmusi do morderczej harwki. Nic dziwnego, e wielu szlachetnie urodzonych nie
chciao naraa swoich ludzi na taki los.
Nie, tylko ci naprawd zdesperowani i pozbawieni wyboru przyczali si do rebelii.
Maric bardzo si z tego cieszy, jak i niewtpliwie smuci, poniewa coraz wicej i wicej
szlachcicw nie miao innego wyjcia. Sysza o bannach zmuszonych do opuszczenia swoich
woci.
Zabrali to, co mogli unie, oraz ludzi, ktrzy chcieli im towarzyszy, i ruszyli do
rebeliantw. Meghren mg zyska sprzymierzecw wrd Orlesian, obdarowujc ich
odebran bannom ziemi, ale dziki temu rebelia zyskiwaa wielu lojalnych czonkw.
Prawdziwe kopoty nadeszy wiosn, kiedy zaczy kry pogoski o niewielkiej
Mina duga chwila, przez ktr patrzyli sobie w oczy. W kocu matka Bronach
podniosa si wadczo z krzesa.
- Widz, e nie mamy o czym rozmawia - oznajmia lekko drcym gosem. - Jeste
impertynencki. Doradzam, aby zabra swoich ludzi i odszed, pki moesz. I mdl si do
Stwrcy, aby twj koniec by bardziej miosierny ni koniec twojej matki.
Z tymi sowy opucia komnat. Nogi Marica ugiy si zaraz potem.
Krtkie spotkanie ksicia z Pierwszym Zaklinaczem, ktre odby po rozmowie z
Matk Wielebn, poszo nieco lepiej. Krg Maginw nie chcia zrezygnowa z neutralnoci.
W najlepszym razie by skonny przymkn oko na to, e jeden z nich wspomaga rebeli.
Maric uzna, e nie moe oczekiwa wicej. Wizyta w wiey nie przyniosa zatem wiele
dobrego sprawie rebelii.
A jednak spotkanie twarz w twarz z matk przeoon Zakonu powinno si cho
troch liczy - pomyla ksi. Nawet jeeli kapanka uznaa Marica za nieokrzesanego i
bezczelnego, przynajmniej spojrza w oczy doradczyni uzurpatora - i nie ugi si. Przeoona
wyjechaa z Twierdzy Kinloch w popiechu, bez wtpienia chcc jak najszybciej wrci do
paacu. Maric opuci staroytn wie na dugo przedtem, zanim zdya wysa siepaczy.
Powrt do lasw w pobliu Amarantu i spotkanie z przyjacimi byy radosne. Na
powitanie Marica wyszed arl Rendorn, Rowan i Loghain. Wszyscy byli zmczeni, ale
szczliwi, e znowu si widz. Rowan rzucia si w ramiona ksicia, artujc z brody, ktr
zapuci przez zim, a jeeli Loghain obserwowa ich ukradkiem, adne nie dao po sobie
pozna, e to zauwayo. Maric chcia koniecznie wysucha opowieci o pobycie w Bannorn
i pierwsz noc po powrocie spdzi, siedzc a do witu, jedzc, pijc i wycigajc z
Loghaina jedn histori po drugiej. Przypominao to rwanie zbw.
Bya to jedna z nielicznych chwil wytchnienia. Arl Rendorn otrzyma ostrzeenie, e
pozycja armii rebeliantw staa si za dobrze znana. Buntownicy pozostali zbyt dugo w
jednym miejscu, duej ni zwykle. W cigu minionych miesicy, odkd rozeszy si wieci,
niewielkie grupy rekrutw przychodziy do lasu - coraz czciej nie musiay dugo szuka si
Marica. Teraz jednak pojawi si posaniec od arla Amarantu z informacj, e wojska
uzurpatora id na rebeli. Nadesza pora, by si pakowa. I to szybko.
Maric rzuci jeszcze Rendornowi, e ma do zaatwienia jedn spraw. Zabra ze sob
Loghaina i zoy wizyt arlowi Byronowi. Loghain, rzecz jasna, uwaa, e to gupie, ale
Maric wiedzia swoje.
Mody arl wyszed im na powitanie chroniony przez dwch gwardzistw. Pomacha
przyjanie do ksicia.
czsto
ich
obserwowaa,
rozbawiona
nieustannymi
sprzeczkami
przekomarzaniami. Tylko Nocne Elfy nie uwaay Loghaina za niezbyt przyjaznego mruka.
Lecz jak zauwaya wojowniczka, dziki Maricowi banita si otwiera, cho jej ta sztuka nie
udawaa si przez dugie miesice wsplnej wdrwki po Bannorn. Rowan czsto miaa si i
krytykowaa technik walki Loghaina, co bezgranicznie bawio ksicia. Banit tak draniy jej
komentarze, e w kocu, prychajc z gniewu, wyzwa kobiet na pojedynek, by udowodni,
czyja technika walki jest lepsza. Szczerzc si radonie, Rowan przyja wyzwanie.
Maric by tak podniecony, e popdzi do obozu, rozgaszajc, co si stao. W
niespena godzin Loghain i Rowan mieli widowni - ponad setk rozradowanych onierzy.
Spogldajc niechtnie na gapiw, Loghain ponurym tonem zapyta Rowan:
- Naprawd chcesz to zrobi?
- O ile pamitam, to ty mnie wyzwae.
- Wic cofam wyzwanie - odpar szybko. - I przepraszam za mj wybuch. To nie
powinno si zdarzy.
Stojcy blisko onierze, ktrzy go usyszeli, zagwizdali, krzywic si z
rozczarowania. Na twarzy Rowan rwnie pojawi si grymas.
- A ja nie przyjmuj twojej odmowy - odpara. - Chciae mi udowodni, e jeste
lepszy. Chcesz sprawdzi, ktre z nas lepiej radzi sobie z mieczem? Bo ja tak.
Loghain zmierzy j wzrokiem, zastanawiajc si, czy mwia powanie. Na
potwierdzenie swych sw Rowan wycigna miecz i uniosa wyzywajco brew. Po duszej
chwili mczyzna skin gow, przyjmujc pozycj, a tum zacz wiwatowa.
Banita by silniejszy, ale wojowniczka szybsza - i zapewne bardziej zdeterminowana.
Ich pierwsze zwarcia wywoay gone okrzyki satysfakcji wrd widzw. Potem nastpia
seria pchni i unikw, gdy przeciwnicy sprawdzali swoj obron. Kobieta szybko si
zorientowaa, e jej oponent si powstrzymuje, i z gniewem zaatakowaa szybkim ciciem,
kaleczc go w udo. Mczyzna machniciem rki odrzuci propozycj opatrzenia rany,
spojrza surowo na Rowan, a potem skin gow. Jeeli chciaa to tak rozegra, prosz
bardzo.
Pojedynek trwa ponad godzin i dugo jeszcze wspominano go w obozie. Loghain i
Rowan walczyli dziko, dajc z siebie wszystko, cho spywali potem i krwi. Przez
skaleczenie na czole kobieta nie widziaa dobrze na jedno oko, co Loghain postanowi
wykorzysta do ostatniego uderzenia - i tak zrobi. Lecz Rowan odtoczya si i uniosa miecz
w zasonie. Oboje byli tak zmczeni, e Maric prbowa przerwa starcie, ogaszajc remis.
Nie spuszczajc oka z przeciwnika, wojowniczka odpdzia ksicia.
Skoczyo si niedugo potem, gdy Loghain zaatakowa nisko i niespodziewanym
pchniciem wytrci Rowan miecz. Publiczno zaszemraa, gdy bro upada daleko poza
zasigiem kobiety. Zamiast si podda, wojowniczka kopniciem podcia Loghainowi nogi,
a kiedy upad, rzucia si, by wyrwa mu miecz. Oboje walczyli, toczc si po ziemi, znaczc
j plamami potu i krwi. Wreszcie mczynie udao si odepchn napastniczk. Przy
radosnych okrzykach tumu zerwa si na rwne nogi i przyoy ostrze do garda Rowan.
Dziewczyna oddychaa ciko, krew zalewaa jej oczy. Loghain rwnie dysza. By
blady i wyranie oszczdza zranion nog, ale wycign rk do Rowan. Przyja pomoc z
wahaniem, pozwalajc si podnie szarpniciem. Widownia oszalaa, gwizdami i okrzykami
wyraajc aplauz.
Zrobio si nawet goniej, gdy dziewczyna ucisna rk Loghaina i pogratulowaa
mu z umiechem. A potem zatoczya si i upadaby, gdyby Maric nie zapa jej w por.
Zachichotaa, gdy ksi wzywa Wilhelma, i stwierdzia, e by moe Loghain jest jednak
odpowiednim nauczycielem szermierki dla przyszego krla.
Pniej, gdy Maric czeka pod namiotem, gdzie zaklinacz zajmowa si ranami
Rowan, opatrzony Loghain przykutyka i sztywno przeprosi. Powiedzia, e pozwoli, by
rzdzia nim pycha, i niemal powanie zrani przysz krlow. Maric sucha z
wytrzeszczonymi oczyma, a potem parskn serdecznym miechem. Stwierdzi, e z tego, co
widzia, rwnie dobrze to Loghain mg zosta powanie zraniony. Banita jedynie skin z
powag gow i na tym sprawa na razie si skoczya.
***
Kiedy wiosna stopia nieg i wygnaa cik zim, Maric uwiadomi sobie, e miny ju
prawie trzy lata od morderstwa matki i powrotu do rebelii oraz bitwy, dziki ktrej armia
ocalaa. I chocia od tamtej pory niewiele udao si osign, armia przetrwaa i nie ustawaa
w wysikach, by drani uzurpatora, udaremnia jego wysiki i osabia siy. Meghren by
bezlitosnym wadc, a im wiksze nakada podatki i im czciej kara poddanych, tym
bardziej rozrastaa si rebelia. Do tego stopnia, e caa armia nie moga przebywa w tym
samym miejscu w caoci. Pomimo wsparcia wocian trudno byo wyywi tak mas ludzi.
Roso rwnie ryzyko, e tak wielka formacja zostanie atwo odkryta. Z kadym miesicem
wojska uzurpatora znajdoway j coraz szybciej.
Nadesza pora, by dziaa.
Gwaren byo nieduym miastem na poudniowo-wschodnich kracach Fereldenu.
Leao przy gwnym trakcie prowadzcym przez Las Breciliaski. Do tej niezbyt piknej
mieciny, penej tragarzy i rybakw, mona si byo dosta tylko odzi lub wskim
przesmykiem wiodcym na zachd przez gste lasy. Gwaren przypominao trudn do
zdobycia warowni, lecz arl Rendorn dowiedzia si, e gwne siy obrocw odeszy na
pnoc - teyrn mia dostarczy zaopatrzenie i pozosta pod rozkazami uzurpatora, by pomc
w ciganiu rebeliantw.
Par tygodni wczeniej arl Amarantu i jego ludzie odczyli si od gwnych si. Byron
ruszy na zachd, by nka oddziay uzurpatora i odcign ich uwag od armii Marica.
Ksi uzna, e modemu arlowi si powiodo, gdy jego ludzie nie napotkali adnych
wrogich formacji w lasach przy Gwaren. Kiedy rebelianci znaleli si pod miastem,
mieszkacy zauwayli ich, ale czasu zostao im tylko tyle, by zwoa ochotnikw do obrony.
Wielu miejscowych ucieko na odziach, reszta znalaza si w puapce.
Wkrtce potem rozpoczo si natarcie. Miasto leao na skalistym brzegu prawdziwy labirynt uliczek wyoonych kocimi bami i tynkowanych ceglanych domw. Nie
miao murw, ale na wzgrzu sta warowny dwr. Tam wanie pobiega wikszo zbrojnych
teyrna.
Maric i Rowan wywiedli rebeliantw z lasu przeciw sabo wyszkolonym ochotnikom,
ktrzy nie mieli szans ich wstrzyma. Bardzo szybko rozpta si chaos. Obrocy cofali si w
uliczki, zmuszajc rebeliantw, by szukali ich praktycznie dom po domu.
Pomimo nalega Marica, eby robi jak najmniej szkd i nie czyni krzywdy
mieszkacom, wybucho kilka poarw. W zaukach pojawi si dym. Wybucha panika, co
utrudniao rebeliantom pocig za ludmi teyrna. Miejscowi biegali po ulicach, umykajc
zarwno przed rebeliantami, jak i swoimi, wynosili co cenniejsze rzeczy i gnali do lasu w
nadziei, e nieprzyjaciel ich zlekceway. Dym i krzyki. Gdy w pewnym momencie Maric
skrci za rg, zorientowa si, e zosta sam.
Rumak bojowy ksicia krci si nerwowo i odzyskanie nad nim panowania chwil
trwao. Kiedy Maric ju mia ruszy, z dymu wynurzya si grupa miejscowych. Ubrani byli
prosto, w zawinitkach nieli popiesznie zebrany dobytek, a za ich plecami kryo si kilkoro
dzieci. Nie zbrojni. Maric cofn konia i machn rk, nakazujc, by szli. Przemknli
ostronie, jedno z dzieci zapakao ze strachu.
Ulice wypeniao coraz wicej dymu, ksi usysza jednak odgosy walki. Przysta
bya niedaleko. Wiedzia, e pobiega tam cz rebeliantw, lecz kiedy uderzy rumaka
pitami, uwiadomi sobie, e nie ma pojcia, w ktr stron jecha. Trzeba kierowa si
zapachem soli i ryb - pomyla. Ale czu tylko zapach dymu i krwi.
Trzech mczyzn nadbiego z krzykiem. Ksi zawrci konia, by stawi im czoa.
Naleeli do ochotniczej stray miasta. Byli uzbrojeni - czarne skrzane pancerze, mae
drewniane tarcze i tanie miecze. Na widok jedca w bogatej zbroi pomyleli zapewne, e uda
im si cign go z sioda. Mieli przecie przewag liczebn.
To si moe uda - stwierdzi w duchu Maric.
Zrcznie zeskoczy z sioda, wycigajc miecz w sam por, by odparowa cios
pierwszego z napastnikw. Nie zdy jednak zasoni si przed uderzeniem drugiego.
Polecia na cian, tracc dech w piersiach, cho pancerz krasnoludzkiej roboty nawet si nie
zarysowa. Rumak cofn si rwnie, lecz nie odbieg, tylko zara niespokojnie.
- Bra go! Bra go! - krzycza z podnieceniem jeden z przeciwnikw, plujc przy
kadym sowie. Jego ysy i gruby towarzysz, ktremu pancerz ledwie zakrywa brzuch,
zamachn si mieczem. Ostrze odbio si od zbroi na ramieniu Marica.
Ksi zacisn zby i kopn pierwszego z atakujcych, a potem przyoy w twarz
grubasowi, zanim tamten unis miecz do pchnicia. Opancerzona pi rozbia nos. ysy
stranik krzykn, prbujc zatamowa krew. Trzeci napastnik ruszy z obnaonym mieczem,
ale Maric zasoni si i uskoczy w pobrocie.
Zataczajc si, grubas uciek z wrzaskiem. Pierwszy przeciwnik, ten, ktry upad, gdy
ksi go kopn, zdy ju wsta i teraz szykowa si do ataku. Maric by spokojny, unis
miecz. Zmierzy wzrokiem napastnika. Stranik nerwowo obliza usta, wyranie chcia uciec.
Zauek wypeniy kby dymu, kiedy w pobliu zwali si dach i pomienie strzeliy w niebo.
- Nadal masz ochot sprbowa? - zapyta Maric.
Za stranikiem z dymu wybiego jeszcze czterech pokrwawionych zbrojnych. Na
widok Marica zamarli zaskoczeni. Mczyzna przed ksiciem, widzc, e ma wsparcie,
umiechn si szeroko.
- Sdz, e tak - zachichota.
Wwczas zabrzmia stukot kopyt na kocich bach. Czterej ochotnicy zorientowali si,
e zaraz znajd si w puapce. Krzyczc ze strachu, rzucili si do ucieczki, jednak nie do
szybko. Konni dopadli ich bez trudu, brzkny miecze. Jednym z jedcw bya Rowan. Jej
zielony piropusz powiewa nad hemem.
Ruszya z uniesionym mieczem. onierz przed Marikiem patrzy na ni tpo,
rozdziawiwszy gb, a nogi jakby wrosy mu w ziemi. Zreszt na ucieczk byo za pno.
Rowan w pdzie rozpataa mu gardo.
Ksi obserwowa ponuro, jak stranik upada, a krew plami bruk. To byo
niepotrzebne - pomyla. Ci ochotnicy to rwnie moi poddani, czy nie? Lecz teraz nic nie
mg zrobi. Jeszcze nie.
Stukot kopyt ucich i Rowan zdja hem. Na twarzy miaa smugi potu i popiou.
- Znowu spade z konia? - zapytaa z nutk drwiny.
- Upadek wychodzi mi najlepiej - przyzna Maric z cikim westchnieniem. Nie spad
z konia od lat - no, tylko raz, zeszej zimy, kiedy skoczy wbity w zasp. To ocalio mu
ycie. Wrogowie go nie zauwayli, a potem nadjecha Loghain i pomg mu si wydosta.
Banita stwierdzi potem, e Maric mia absurdalne szczcie. Ksi przytakn, szczkajc
si rozbite klatki i skrzynie. Za rogiem znajdowa si browar i tam Maric ujrza t, ktra
krzyczaa. Pikn elfk o miodowych lokach, ubran w biay strj podrny. Szarpaa si
dziko z trzema mczyznami przyciskajcymi j do ziemi. Koszul miaa rozdart. Walczya i
tylko dlatego napastnicy nie zdoali jeszcze zrobi tego, co zamierzali.
- Na mio Stwrcy, pom mi! Bagam! - krzykna na widok Marica.
Jeden z muskularnych mczyzn uderzy j w twarz, dwaj pozostali odwrcili si, by
stawi czoa ksiciu. To nie byli jego ludzie, nie wygldali te na miejscowych. Moe
przestpcy lub skazacy? Byli brudni i mieli to grone spojrzenie, ktre nie pozostawiao
adnych wtpliwoci co do ich zamiarw.
Jeden z napastnikw wycign n. Maric nie zawaha si - uderzy rumaka pitami i
ruszy na mczyzn. Noownik pochyli si do ataku. Jego bd. Ksi zawrci konia i
kopn mczyzn w gow. W ciele nie byo ju ycia, gdy zwalio si na bruk.
- Zostaw j! - rykn Maric, zeskakujc z sioda. Rumak cofn si, gdy jego pan
wycign miecz, by stawi czoa dwm pozostaym przeciwnikom. - W imieniu korony
nakazuj j puci!
Muskularny mczyzna tylko zacisn mocniej donie, elfka bezradnie szarpna si w
ucisku. Drugi obnay zby i rzuci si z krzykiem na Marica. Ksi si nie cofn.
Przeciwnie, zrobi krok i pozwoli, by przeciwnik nadzia si na rkoje. Z urwanym
westchnieniem mczyzna upad, a Maric wyprowadzi cicie w szyj. Napastnik run jak
worek ziemniakw.
Nadjechaa Rowan, w pdzie unoszc miecz. Muskularny mczyzna patrzy to na
Marica, to na kobiet. Chyba uzna, e odwrt bdzie lepszym wyjciem ni starcie, bo puci
elfk i rzuci si do ucieczki. Rowan ruszya w pogo, posawszy wczeniej ksiciu
spojrzenie, ktre mwio, co wojowniczka sdzi o tej sytuacji.
Maric popieszy z pomoc elfiej kobiecie. Leaa, prbujc okry si rozdartym
odzieniem i szlochajc rozdzierajco. Na ubraniu bya krew, ale ksi nie sdzi, eby
naleaa do niej. Poza paskudnymi siniakami i paroma zadrapaniami na ramionach elfce
chyba nic si nie stao.
- Czy nic ci nie jest... e... pani? - poniewczasie uwiadomi sobie, e nie wie, jak si ma
zwraca do elfki. Wrd rebeliantw byy elfy, rzecz jasna. Ale Maric zwraca si do nich jak
do innych onierzy. Nigdy nie mia sucych, chocia widywa ich czasami w zamkach,
ktre odwiedza z matk, lecz z adnym z nich nie rozmawia.
Elfka podniosa na Marica zazawione oczy, tak nieprawdopodobnie zielone, e ksi
nie potrafi oderwa od nich spojrzenia.
- Mam na imi Katriel - powiedziaa cicho. - Jestecie dla mnie zbyt uprzejmi, Wasza
Wysoko. Dzikuj.
Z pomoc Marica uniosa zawinitko lece w pobliu. Musiao upa podczas
szarpaniny. Kiedy si wyprostowaa, podarta koszula znowu jej si rozchylia. Maric zdj
peleryn i narzuci elfce na ramiona.
Spojrzaa na niego z przeraeniem, prbujc zdj okrycie.
- Och, nie, nie, panie! Jak mogabym?...
- Oczywicie, e moesz. To tylko peleryna.
Z wahaniem pozwolia, by ksi otuli j purpurow tkanin. Zarumienia si,
odwracajc gow. Maric przyapa si, e patrzy na jej wdzicznie wygit szyj i dekolt,
ledwie przesonity peleryn. Dziewczyna wydawaa si taka delikatna i krucha. Ksi
sysza, e elfie kobiety maj dla mczyzn urok, ktry sprawia, e cieszyy si tak
popularnoci w zamtuzach Denerim. Nigdy nie by w stolicy, nigdy nie mia okazji
przekona si, na czym ten urok polega. A do teraz.
Kiedy Maric podnis wzrok, napotka gniewne spojrzenie wracajcej Rowan. Cofn
si zbyt popiesznie od elfki, co wywoao grymas zoci na twarzy wojowniczki.
- To jest Katriel - Maric dokona niezrcznej prezentacji, posyajc elfce niepewne
spojrzenie. - A to lady Rowan. Moja... e... moja narzeczona.
Katriel dygna przed kobiet.
- Wam take jestem wdziczna, pani. Poprosiam tych mczyzn o pomoc, ale chyba
powinnam by bardziej ostrona...
- Bez wtpienia... - wymamrotaa Rowan. - Ale jak si tu znalaza? I co waciwie
robia?
- Nie miaam wyboru. - Elfka odwrcia si do Marica, wstydliwie zaciskajc do, by
cianiej owin si peleryn. - Szukaam was, panie mj. Wierzchowiec, ktrego mi dano,
pad niedaleko od miasta. Przebiegam reszt drogi, ale tutaj panowao takie zamieszanie...
- Szukaa mnie? - powtrzy Maric zaskoczony.
Katriel wyja spod peleryny zawinitko, ktre wczeniej podniosa. Zawierao
skrzany pas z kieszeniami, w nich za spoczyway pergaminowe zwoje.
- Przybyam najszybciej jak mogam. Jestem posanniczk od arla Amarantu.
Oczy Rowan rozszerzyy si czujnie.
- Posanniczk!
Katriel nerwowo spucia zielone oczy.
- Jego askawo zosta pokonany. Nie widziaam tego na wasne oczy, ale powiedzia,
e zajmie atakujcych tak dugo, jak si tylko da. Powiedzia, e to bardzo wane, bym do
was dotara, panie mj. - Wycigna kilka zalakowanych zwojw. Maric wzi je z
wahaniem. Elfce wyranie ulyo, e spenia swoje zadanie.
- Pokonany! - Rowan podesza do posanniczki oburzona. - Co to znaczy: pokonany?
Kiedy to si stao?
- Cztery dni temu - odpowiedziaa Katriel. - Zajedziam konia na mier, eby dotrze
na czas do Jego Wysokoci. Ale nie miaam wyboru. Ci sami ludzie, ktrzy zaatakowali jego
askawo, id przez las. S tu za mn, niedaleko miasta. - Spojrzaa bagalnie na ksicia. Miaam do was dotrze przed nimi, Wasza Wysoko. Jego askawo powiedzia, e musz
was ostrzec za wszelk cen.
Maric, skonsternowany, cofn si o krok. Rozwin jeden z listw i zacz czyta,
przebiegajc szybko wzrokiem po sowach potwierdzajcych jego najgorsze obawy. Poczu
ciar w odku.
- Co? - zapytaa Rowan. - Na mio Stwrcy, co tam jest napisane?
Blady jak ciana, podnis na ni wzrok.
- Wysalimy Byrona, by odwrci uwag wojsk uzurpatora. Dopadli arla. Legia
orlesiaskiej jazdy i magowie. Krl musia to zaplanowa.
- I ta legia tu zmierza?
- Dotrze tu zapewne za dzie lub dwa, panie - odrzeka Katriel. - Przykro mi, ale nie
umiem okreli dokadniej.
Maric i Rowan nie poruszyli si, tylko wymienili spojrzenia. W oddali z szarych
niebios dobieg huk grzmotu. Deszcz powstrzyma poary w Gwaren, jednak zo ju si stao.
W warownym dworze nadal trwaa walka, a miasto ogarn chaos.
Opanowanie sytuacji potrwa duej ni dzie, a nawet jeeli si uda, jedyne szlaki,
ktrymi mona opuci Gwaren, wiody albo przez morze, albo przez Przesmyk Breciliaski,
wprost na nadchodzc armi.
Znaleli si w puapce.
OSIEM
Loghain zmarszczy brwi. Sklep, w ktrym si czai, mierdzia ryb - odr kontrastowa
ostro z nerwowym zapachem strachu skulonych obok elfickich ucznikw. Grupa ukrya si w
cieniu, czekajc, a pojawi si wrg.
Przez okno wida byo prawie cay rynek miasta. Kupcy zbierali si tu regularnie, by
sprzeda towary. To powinna by najbardziej kolorowa cz Gwaren - z feeri barw
wystawianych na kramach tkanin, butelek, beczek i skrzy. Tu powinni toczy si ludzie, ale
w szarym wietle poranka Loghain widzia jedynie dym i zniszczenia, jakie pozostay po
bitwie z poprzedniego dnia. Deszcz zapobieg poarom, lecz wiele budynkw wok placu
zapado si lub spalio, a dym unosi si z ich poczerniaych szkieletw. Resztki dobytku, bez
wtpienia zgubione podczas ucieczki do lasu, zamiecay bruk, gdzieniegdzie leay ciaa,
ktrych nikt nie zdy zabra.
Ledwie skoczy si atak na warown posiado, kiedy w szaleczym popiechu
nadjechali Maric i Rowan z wieci o nadchodzcej armii uzurpatora. Arl Rendorn, ranny od
strzay, natychmiast puci niespotykan wizk przeklestw, lecz Loghain stara si myle
jasno. Posanniczka Byrona przyniosa uyteczne informacje o siach uzurpatora, bez
wtpienia uzyskane przez zwiadowcw jeszcze przed atakiem na ludzi arla.
Loghain zastanawia si rwnie, dlaczego arl nie przyby osobicie. Jeeli tej modej
elfce udao si wyprzedzi wrog armi, mg to rwnie zrobi pan na Amarancie. Na
pewno jeden z zastpcw poprowadziby druyn rwnie dobrze. Zdawao si jednak, e w
Fereldenie byo wielu chtnych do powicania si dla innych. Loghain zastanawia si, czy i
on oddaby ycie w podobnej sytuacji. Nadal nie by pewien, jak to si stao, e skoczy w
rebelii, skoro obieca, e odejdzie, gdy tylko speni yczenie ojca. A jednak nadal tu
pozostawa. Byway chwile, gdy patrzc w lustro, nie poznawa wasnego odbicia. Porucznik
rebelianckich si, towarzysz ksicia, ktrego los spocz w rkach Loghaina tak dawno temu czy upyny dopiero trzy lata?
Wydawao si, e od tamtego zdarzenia mina wieczno.
Pomys Loghaina by prosty - jak najszybciej zebra rozproszon w miecie armi i
ukry j w Gwaren. Zostawi lady, by wygldao, e rebelia tu bya i umkna przez morze.
Zaproponowa nawet zabicie jecw, ktrych wzili podczas zdobywania warowni, aby
unikn komplikacji, ale Maric i arl Rendorn sprzeciwili si temu stanowczo. Zreszt Loghain
nie spodziewa si innej reakcji. Wikszo winiw zamknito na strychu warowni i
zostawiono bez stray - i tak wanie miao by.
Przez ca noc trwao przywracanie porzdku i przygotowania do walki. Ludzie byli
zmczeni. Ledwie skoczya si jedna bitwa, ju czekaa ich kolejna, a na odpoczynek prawie
nie byo czasu. Popiesznie opatrywano obraenia, a najciej ranni zostali przeniesieni na
gr, gdzie zajli si nimi miejscowi oraz cywile z rebelianckiego obozu. Mieszkacy
Gwaren okazali si bardzo pomocni, kiedy zrozumieli, e przeraajcy ksi Maric nie ma
zamiaru gwaci, rabowa i zabija.
Rowan posaa mczyzn, by znaleli jak najwicej tych, ktrzy si ukryli, i zapewnili
ich, e nie grozi im adna krzywda, a dobytek nie zostanie rozkradziony. Wielu schronio si
w warowni, ale reszta wolaa siedzie w swoich kryjwkach. Najbardziej potrzebujcym
zapewniono zaopatrzenie i nakazano pozosta tam, gdzie byli, dopki nie skoczy si bitwa.
Ludzie s podejrzliwi - powiedziaa Rowan, widziaa to w ich oczach. Wielu nawet si nie
pokazao. Jeszcze jeden nieprzewidziany element, ktry moe zepsu popiesznie wymylony
plan - uzna Loghain.
Oczywicie, nie kady by niezadowolony z pojawienia si rebeliantw. Przed witem,
gdy onierze szykowali uzbrojenie, grupki ludzi podeszy do stanowiska dowodzenia przed
posiadoci. Arl Rendorn pocztkowo si najey, podejrzewajc, e wrd przybyszw
mogli si ukry zabjcy. Ale pniej uzna, e podziw i ulga z powodu pojawienia si Marica
s szczere. Loghain wiedzia, e nigdy nie zapomni wyrazu twarzy ksicia - przeraenia
zmieszanego z bezradnoci - gdy miejscowi otoczyli go, dotykali, a niektrzy nawet pakali.
Loghain wiedzia, kim byli. Ludzie, ktrych Orlesianie traktowali jak psy. Odarci z
wszystkiego poza godnoci, modlili si w ciemnociach, by pewnego dnia przyby
prawdziwy wadca Fereldenu i uwolni ich od ndzy i udrki. I przyby, czy nie? Loghain
przyglda im si ponuro, wiadomy, e wolno w Gwaren moe trwa ledwie okamgnienie.
Siy rebelii mog zosta rozbite i zmuszone do odwrotu w mateczniki Lasu Breciliaskiego, a
tego z pewnoci buntownicy nie zdoaj przey.
Arl Rendorn zadba, rzecz jasna, eby na Marica czekaa d - by ksi zdoa uciec,
jeeli wypadki potocz si bardzo le - may slup z trjktnym aglem, mieszczcy niewielk
zaog. Loghain wiedzia doskonale, e arl mg si nie fatygowa. Maric dobrowolnie nie
wejdzie na pokad, trzeba by go najpierw pozbawi przytomnoci i zacign si. A Rowan
wejdzie na pokad, tylko jeli przemoc zacignie tam Marica.
W pozostaych domach dookoa rynku znajdowali si onierze, cho Loghain ich nie
widzia. Mia jednak wraenie, e w oknie opuszczonej piekarni, gdzie czai si ksi,
migny mu jasne wosy Marica. Dotarli do kryjwek ponad dwie godziny temu, a aden z
towarzyszcych Loghainowi elfw nie zasn. Pomimo wyczerpania zdenerwowanie trzymao
ich na nogach. Jeeli wrg nie pokae si niedugo, zrobi si nieprzyjemnie - stwierdzi
mczyzna.
Na szczcie wrg ich nie rozczarowa.
Wraz z porann mawk pojawili si pierwsi jedcy, rycerze z dworu uzurpatora.
atwo ich byo dostrzec - spod cikich pancerzy wystaway purpurowe kaftany, na rkawach
widnia imperialny znak: zote psoce. Loghain zacisn do na uku, obserwujc
zbliajc si konnic.
Jeszcze nie - napomina si. Ale ju niedugo.
Cikozbrojni jedcy i towarzyszcy im zwykli onierze zachowywali, rzecz jasna,
czujno - na pewno obawiali si, e napastnicy wyskocz z cienia, ale Loghain by pewien,
e nic nie zauwa, dopki nie zaczn przeszukiwa budynkw. Wrogowie spodziewali si
otwartego starcia lub, w najgorszym przypadku, barykad na ulicach. Ale nie tego, e nikt na
nich nie czeka, co wydawao si, rzecz jasna, podejrzane. To nie potrwa dugo - pomyla
Loghain. I dobrze. Rebelianci musieli tylko odczeka, a wojska uzurpatora wejd jak
najdalej w gb miasta.
Wikszo konnych posuwaa si powoli przez rynek. Pord nich Loghain dostrzeg
now posta: ciemnoskrego, biaobrodego starca w tych szatach. Jego postawa
wskazywaa, e przywyk do uywania siy. Mag, bez wtpienia. Rycerze wok niego nosili
te peleryny i wykwintne piropusze, towarzyszya im te spora grupa lej uzbrojonych
jedcw. Wygldali na zaniepokojonych. Gdzie s rebelianci? - pytali si nawzajem. Pora
na kolejn cz planu - uzna Loghain.
Kilka osb wybiego z jakiego domu prosto na konnic. Jedcy zwrcili si w ich
stron, wycigajc miecze i szykujc si do ataku. Lecz zabrzmia tylko pisk i okrzyki
przeraenia. Rycerze rozlunili si nieco i schowali bro, gdy zobaczyli paru miejscowych w
achmanach poplamionych krwi. Krtki rozkaz i nieszcznikw podprowadzono do maga i
jego eskorty na rodku rynku.
Trzy kobiety i mczyzna. Loghain rozpozna tylko jedn. Mod kobiet o
kasztanowych wosach i twarzy ubrudzonej popioem bya Rowan. Zgosia si na ochotnika
do tej ryzykownej roli. Ojciec chcia si sprzeciwi, ale nalegaa. Nie tylko Loghain ryzykuje
ycie - oznajmia, zerkajc gronie na pomysodawc. Pomysodawca dyplomatycznie gapi
si wtedy w ziemi. Arl w kocu ustpi, a Maric stwierdzi, e nie pamita, kiedy ostatni raz
Umiechn si. Orlesianom nietrudno byo uwierzy, e rebeliancki ksi wola po prostu
wzi nogi za pas, ni walczy.
Stary mag ponownie wbi spojrzenie w Rowan.
- Wsta - rozkaza.
Zrobia to niechtnie, mnc ndzn sukni i odwracajc oczy.
- Opisz statki - pado nastpne polecenie.
- Byy due - wydukaa. - Na aglach byo co wymalowane... Jakby zota bestia. Ja...
nie przyjrzaam si dokadnie.
- Zota bestia? Czy to by smok?
- Tak mi si wydaje, sir magu. - Rowan opucia gow. - Te statki nie cumoway tu
dugo.
Mag pogadzi w zamyleniu brod. Loghain niemal widzia, jakie myli przepywaj
przez jego gow. Zoty smok by godem Kalabrii, kraju na dalekiej pnocy. Sojusz midzy
Kalabri i rebeli wydawa si co prawda niezwyky, ale moliwy.
Orlesiascy dowdcy naradzali si midzy sob i po duszej chwili zwrcili do maga.
Ten skin niechtnie gow i zaraz zabrzmiay rozkazy. Rwnie ich znaczenia Loghain
atwo si domyli. Bdcie czujni. Przeszukajcie miasto, zabierzcie wszystko, co si przyda.
Wylijcie kogo do warowni. Podobne komendy wydaby rwnie Loghain, gdyby chcia
szybko zaatwi spraw. Konni wygldali na cakiem uspokojonych, rozmawiali w swoim
jzyku, rozjedajc si bez popiechu. Na placu pojawio si wicej onierzy, woali, by
podprowadzono wozy z zaopatrzeniem i rozoono namioty.
To ju nie potrwa dugo.
Mag, najwyraniej usatysfakcjonowany tym, czego si dowiedzia, spojrza na Rowan.
Umiechn si lubienie, wycigajc rk. Otoczya go czysta moc, powietrze zaiskrzyo od
energii, sprawiajc, e reszta miejscowych cofna si z autentycznym przestrachem. Rowan
spojrzaa twardo, nie ruszya si z miejsca. Strumie energii wycign si w jej stron jak
w, unis kobiet nad ziemi i unieruchomi. Rowan nie prbowaa si szarpa, nadal z
kamienn twarz spogldajc na maga.
Mczyzna podszed bliej, strzepn niewidoczny pyek z dekoltu kobiety.
Wzdrygna si pod dotykiem, co wywoao na twarzy maga grymas zadowolenia.
- Ach - westchn z zachwytem. - adna jeste jak na rybaczk... Co za szkoda, e
rebelianci nie zabrali ci ze sob, gdy uciekli.
Pomarszczona do pogaskaa pier Rowan. Kobieta spluna magowi w twarz.
Przerwa tylko po to, by si wytrze. Pta energii zacisny si. Sykna gniewnie, lecz nadal
pchnicia. Trafiy go dwie strzay, ale nie do skutecznie, by go spowolni. Rycerz zrcznie
omin zason Marica i pchn go w bok. Ksi skuli si, odpychajc przeciwnika, a potem
upad ciko.
- Maricu! - wrzasna przeraona Rowan.
Kopniciem pozbya si zbrojnego, z ktrym walczya, i rzucia si na tego, ktry
zrani ksicia. Jej miecz odbi si bezuytecznie od pancerza, ale kiedy rycerz si odwrci,
cia go w szyj z pobrotu. Trysna krew i przeciwnik zwali si na ziemi nieywy.
Kolejny jedziec ruszy na Rowan z tyu. Odwrcia si, by stawi mu czoa... Ujrzaa
tylko, jak przebija go rj strza. Jedna trafia Orlesianina w gow. Zachwia si, a potem
spad z sioda.
Rowan nie czekaa. Rzucia si do lecego i krwawicego mocno Marica. Chciaa go
podnie, ale ksi si nie rusza. Kiedy prbowaa rozpi zbroj, by sprawdzi ran, rce
splamia jej krew. Rowan szeroko rozwara przeraone oczy, rozejrzaa si bezradnie. Wok
toczya si bitwa, coraz wicej rebeliantw toczyo si na rynku.
Loghain skrzywi si, odrzuci uk i wyj miecz.
- Osania mnie - rozkaza Nocnym Elfom, po czym wyskoczy przez okno i popdzi
w uliczk.
***
Walka trwaa jeszcze kilka godzin, cho Maric nie by tego wiadom. Kiedy w kocu si
ockn, by wieczr. Czary Wilhelma uzdrowiy najcisze obraenia, lecz mag stwierdzi
sucho, e ksi wykrwawiby si na mier, gdyby nie Rowan i Loghain, ktrzy wynieli go
z samego serca bitwy i opatrzyli ran.
- Wic z Rowan wszystko w porzdku? - zapyta Maric.
Wilhelm zmierzy go zagadkowym spojrzeniem.
- ya, kiedy sprawdzaem niedawno. Zrobi to znowu, o ile mog odej?
Na skinienie gowy arla opuci namiot.
Rebelianci nie uwizili w zasadzce tak wielu zbrojnych, jak mieli nadziej - z powodu
zbyt popiesznego ataku, a przynajmniej tak twierdzi arl Rendorn, mierzc Marica surowym
spojrzeniem. Nie mg jednak mie do ksicia pretensji za ratowanie crki. A zamieszanie
okazao si przydatne - zabito jeszcze dwch magw, za konnica na rynku zostaa pokonana.
Arl otworzy jedn z gwnych ulic, pozwalajc im uciec z miasta - lepsze to ni odsiecz,
ktra moga zacz oblega miasto, by ich uwolni. Kilku dowdcw jazdy wolao si
przegrupowa jak najdalej od Gwaren. Arl Rendorn pozwoli im odjecha, wysyajc za nimi
Odwrcia si znowu, przygryzajc nerwowo usta. Maric podziwia, jak prosta biaa
suknia otula jej ciao.
- Widz, e kto znalaz ci ubranie - rzuci. - Ci mczyni... Nie zranili ci, prawda?
- Nie, panie. Pojawilicie si w sam por. Zupenie jak bajkowy rycerz na biaym
koniu. Tyle e wasz by buany. - Umiechna si, a kiedy ich spojrzenia si spotkay, szybko
spucia powieki. Wtedy zauwaya banda na brzuchu Marica. - Och, nie! To prawda!
Syszaam, e zostalicie ciko ranni, ale nie miaam pojcia!... - Prawie bezwolnie postpia
krok i przesuna po opatrunku delikatn doni.
Elfka okazywaa jedynie trosk, ale Maric zesztywnia pod jej dotykiem. Zarumieni
si jeszcze bardziej, gdy kobieta si cofna.
- Och, przepraszam, panie mj! Nie powinnam...
- Nie, nie - przerwa jej szybko. - Nie masz za co przeprasza. Gdyby nie przybya w
por, nie mielibymy czasu na przygotowanie obrony miasta. Jestemy ci zobowizani przerwa zmieszany. - Ale... Musz przyzna, e nie jestem pewien, dlaczego tu przysza?
Do mojego namiotu?
Elfka wstydliwie opucia gow, zaraz jednak podniosa wzrok i umiechna si.
Ciepo i szczerze - pomyla Maric.
- Ja... Musiaam si przekona na wasne oczy, panie mj. Modliam si, eby
mczyzna, ktry uratowa mi ycie, nie zgin, ale musiaam wiedzie na pewno...
- Nic mi nie jest, Katriel. Naprawd.
Jej oczy zabysy nieoczekiwan radoci.
- Pamitacie... Pamitacie moje imi?
Marica zaskoczyy jej sowa.
- Dlaczego miabym nie pamita?
- Jestem tylko elfem, panie mj. Ludzie... Wikszo z nich nawet nas nie zauwaa.
Moja matka przez cae ycie bya pokojwk w domu pewnego szlachcica... Czowieka. Ani
razu nie zwrci si do niej po imieniu. - Nieoczekiwanie Katriel zdaa sobie spraw, do kogo
mwi, i w jej oczach bysn strach. Skonia si nisko. - Och! Zapomniaam si. Nie
powinnam...
Maric z umiechem przerwa jej uniesieniem doni.
- Nic nie szkodzi. Oczywicie, e ci pamitam. Jak mgbym zapomnie? Jeste taka
pikna.
Elfka spojrzaa na niego, wdzicznie przechylajc gow. Jej zielone oczy lniy
urzekajco w wietle latarni.
do Marica przyszedby zabjca? Ale rebelianci byli wyczerpani po dugiej walce i bez
wtpienia gwardzista wysany na wart ledwie trzyma si na nogach. Wojowniczka moga
wybaczy bezimiennemu onierzowi t lekkomylno - lecz tylko jemu.
Kiedy z namiotu dobieg cichy jk, nareszcie znalaza w sobie si, by si ruszy.
Moe to tylko wyobrania - niewane, Rowan tu nie zostanie. Nie chc tego sucha powiedziaa sobie, a serce cisn jej mrz.
Stpaa bezszelestnie przez obozowisko. Wielu ludzi spao na ziemi, niekiedy jeden na
drugim. Powietrze przesiko odorem piwa. witowano bez opamitania, po tym jak
Orlesianie uciekli w rozsypce do lasu. Nie zachcano do upienia, lecz rebelianccy dowdcy
nie mieli wyjcia - odwracali wzrok, gdy mczyni wymykali si do tawern, burdeli lub
winiarni. onierze zasuyli na to, by uczci tak wspaniae zwycistwo.
Rowan widziaa, jak pij, ale si nie przyczya. Moga wspomina tylko tamt chwil
na pocztku bitwy. Tak bardzo chciaa wrazi magowi miecz, wcieko odbieraa jej
rozsdek. Chciaa, by mag cierpia, tylko to si liczyo. Czy w jej yciu bdzie jedynie krew?
Rowan posza do Marica, mylc... mylc.
W tym sk, e wanie nie mylc - prychna w duchu. To by gupi pomys.
Wysza spomidzy namiotw na pusty dziedziniec przed warowni. Na gadkich
pytach jej kroki stay si wolniejsze, wreszcie zamary. Odetchna gboko, wyprostowaa
si i spojrzaa na ksiyc. Byo jej niedobrze. Chciaa zedrze sukni, porwa j na strzpy i
wyrzuci. Pragna tylko i przed siebie, opuci warowni i zagubi si wrd lenych
cieni.
- Rowan?
Odwrcia si gwatownie i zobaczya Loghaina. By obandaowany, mia na sobie
tylko prost koszul i skrzane spodnie. Wydawa si zmieszany widokiem kobiety.
W kocu przystan i niepewnie spojrza na Rowan. Jego oczy przypominay
krysztaki lodu i wywoay u niej dreszcz. Jak zawsze.
- To ty - powiedzia opanowanym tonem.
- Nie mogam spa.
- I dlatego... zaoya eleganck sukni i wysza na spacer?
Nie odpowiedziaa, obja si tylko ramionami, wbijajc wzrok w ziemi. Zamiast
odej, Loghain pozosta tam, gdzie sta. Czua spojrzenie tych lodowatych oczu, nawet nie
musiaa patrze w jego stron. Cienie w lesie poruszay si, ale zignorowaa pragnienie, by si
midzy nimi ukry.
- Wygldasz przelicznie - stwierdzi mczyzna.
DZIEWI
Nad Gwaren wzeszo soce i w miecie wybucha gorczkowa krztanina. Ci, ktrzy dwa dni
spdzili w ukryciu, teraz powoli przechodzili ulicami, z niedowierzaniem patrzc na
zniszczenia i ruiny. Sona morska bryza rozwiewaa nieco odr gnijcych cia unoszcy si w
zaukach ku smutnym, szarym niebiosom. Miasto byo zbyt spokojne, wyczuwao si tu
niemal namacalne przygnbienie, ktrego nic nie rozpraszao.
Arl Rendorn szybko si zorientowa, e trzeba zaprowadzi porzdek. Obudzi tylu
oficerw, ilu zdoa - wcale duo, biorc pod uwag, e poowa z nich po nocnych ekscesach
bya jeszcze pijana. A potem z ich pomoc postawi na nogi wikszo onierzy. Wysano
ludzi do patrolowania ulic i rozpowszechniania wieci, e mieszkacy Gwaren s bezpieczni
pod rzdami ksicia Marica. Otwarto skady zboa i magazyny z zaopatrzeniem. Tym, ktrzy
spdzili noc, kulc si w pogorzeliskach, w jakie zmieniy si ich domy, dano materace i
ywno. A co najwaniejsze - onierze zaczli zbiera polegych.
Niedugo potem czarne kby dymu ze stosw pogrzebowych uniosy si w niebo i
zniky na morskim wietrze. Odr palonych cia czu byo w kadym zauku, a ciemny, tusty
popi osiada na kadej powierzchni. Ktokolwiek odway si wyj na zewntrz, musia
osania usta i nos chustk. A jednak na sznurach zawiso pranie, za podniszczone rybackie
odzie przeciy fale. ycie musiao si toczy dalej, niewane, kto rzdzi.
W warowni na szczycie wzgrza panowa spokj. Ci, ktrych nie wezwano do pomocy
w miecie, spali smacznie, cho tu i tam wida byo ruch. Nieliczni sucy teyrna wracali
ostronie, niepewni swego losu, ale niechtni, by porzuci jedyny dom, jaki znali. Do pracy
wzili si cywile towarzyszcy rebelianckiej armii, zajmujcy si gotowaniem i praniem przemykali na palcach po korytarzach warowni, by zabra si do przygotowania posiku i
sprztnicia najwikszych zniszcze.
W stajniach nadal nie byo nikogo, wikszo zwierzt spaa lub bez popiechu
przeuwaa siano. Lecz jeden z wikszych rumakw bojowych zosta wyprowadzony z boksu
i cierpliwie wyczyszczony przez Loghaina przed osiodaniem. Kilka sakw podrnych leao
nieopodal, spakowane starannie, ale lekkie. Wszak nie juczy si szlachetnego rumaka jak
mua.
Na szczcie Loghain mia niewiele do zabrania. W nocy przy wietle pochodni
odnalaz swj wysuony skrzany pancerz w jednym z wozw z zaopatrzeniem. Dobrze byo
znowu mie go na sobie, podobnie jak par znoszonych butw, w ktrych dawno temu
przyby do obozu rebeliantw. Po krtkim wahaniu Loghain postanowi zatrzyma peleryn
porucznika - ostatecznie zasuy na ni. Od bardzo zdziwionej prob modej pomocnicy
dosta namiot i sprzt obozowy. Wszystko to zrobi ukradkiem, w nadziei, e bdzie ju
daleko, kiedy warownia si obudzi.
Niestety, to si nie mogo uda. Mczyzna usysza nierwne, gniewne kroki.
Rozpozna je od razu, zanim jeszcze Maric wpad do stajni.
Ksi by blady i spocony, jasne wosy mia w nieadzie. Przykutyka w popiechu,
na co bolenie jasno wskazywa brak butw i koszuli - Maric zdy zaoy jedynie wytarte
spodnie. Bandae na brzuchu plamia krew. Opar si ciko na drewnianej kuli i dyszc,
spojrza na Loghaina podejrzliwie.
- Zdaje ci si, e dokd si wybierasz? - zapyta, z trudem apic oddech.
Loghain nie odpowiedzia, skupiony na poprawianiu poprgu.
Maric zmarszczy brwi i kulejc, podszed bliej, pod bosymi stopami zaszeleciy
rozrzucone resztki siana. Gruby aciaty kot, ktry nieopodal my si z zadowoleniem, uzna,
e ma do, i wymaszerowa przez niedomknite drzwi, dumnie unoszc ogon. Maric
chybotliwie zbliy si do Loghaina na wycignicie ramienia. Prawie si przewrci i
przekl siarczycie, starajc si odzyska rwnowag.
- Wiem, e nie musisz nigdzie jecha - stwierdzi czujnie. - I wiem, e skradae si po
obozie, zbierajc swoje rzeczy.
Loghain nie podnis wzroku.
- Nie skradaem si.
- Tak? Wic jak to nazwa? Siodasz konia przed witem, nikomu nie mwic sowa.
Dokd si wybierasz? Kiedy wracasz?
Loghain skoczy zapinanie poprgu nerwowym szarpniciem, a potem obrci si do
Marica, zaciskajc zby z wciekoci. Zamar jednak na widok coraz wikszej konsternacji
na twarzy ksicia. Loghain spojrza mu w oczy, krzywic si smutno.
- Powinienem by odej dawno temu. Przyrzekem, e doprowadz ci do armii
rebeliantw, i zrobiem to. Ale teraz nadesza pora, by odej.
- Wiedziaem! - Maric cofn si o krok, a potem odwrci, wyranie zy, e rana nie
pozwala mu normalnie chodzi i miota si jak zwierz w klatce, co zwykle czyni w
chwilach zdenerwowania. - Gdy tylko mi powiedziano, co robisz, wiedziaem, e chcesz
odej! - Potrzsn gow z niedowierzaniem. - Na tchnienie Stwrcy, Loghainie, dlaczego
- Maricu...
Podtrzymujc si kurczowo ogrodzenia, ksi osun si na kolana. Zaniepokojona
Rowan rzucia si, by go podtrzyma, ale odprawi j gestem. Ogrodzenie zatrzeszczao, gdy
z wysikiem uklk, a potem spojrza na Loghaina.
- Bagam ci. Ty i Rowan jestecie jedynymi przyjacimi, jakich mam.
Rowan cofna si od ksicia jak oparzona. Wyprostowaa si z kamienn twarz.
Loghain spoglda na Marica przeraony, ale i poruszony jego pretensjonaln poz. Co
gorsza, postanowienie, by odej, zaczynao si kruszy. Loghain czu si teraz jak tchrz.
- Rana ci si otworzy - ostrzeg szorstko.
Maric skrzywi si, ostronie dotykajc opatrunku.
- Uhm... Prawdopodobnie.
- Zapewne od nadmiernego wysiku - skomentowaa Rowan oschle.
Loghain z niedowierzaniem potrzsn gow.
- Na tchnienie Stwrcy, czowieku! Nie powiniene mie troch godnoci? Odrobin?
- Ja i godno?
- Skoro masz by krlem i tak dalej...
- Myl, e godno zabraa mi Rowan.
Parskna z odraz, splatajc ramiona na piersi.
- Nic wicej wartego zabrania nie byo.
Maric zachichota, a potem znowu spowania i spojrza na Loghaina.
- Czy to znaczy, e zostajesz? Gonibym ci nawet w bielinie, jak sam widzisz.
- Byoby nieze widowisko, prawda?
- Mwi powanie. - Loghain nie mia co do tego wtpliwoci. - Nie dokonalibymy
tego wszystkiego bez ciebie.
Trzeba byo wymkn si po ciemku, zostawiajc pancerz i reszt rzeczy - pomyla
Loghain ponuro. Bo przecie nie ma innego sposobu, by std uciec, prawda? Westchn z
irytacj, spogldajc na Marica.
- Jeeli zamierzasz goni mnie za kadym razem, gdy sprbuj odjecha...
- Nie za kadym.
- Zgoda. Zostaj.
Maric umiechn si szeroko. Zacz wstawa, ale zrobi to zbyt szybko. Jkn z blu
i byby upad, gdyby Rowan go nie podtrzymaa. Zbroja kobiety zadrapaa go w nagi tors i
Maric szarpn si w ucisku, wybuchajc jednoczenie miechem.
- Au! Ostronie z tym!
DZIESI
Gwna sala warowni Gwaren bya zatoczona. Nigdy nie miaa suy za komnat
reprezentacyjn krlewskiego dworu, nawet niewielkiego, na wygnaniu, zoonego z
rebelianckiej szlachty i tych, ktrzy omielili si przyby, nie baczc na gniew uzurpatora.
Lecz Loghain musia przyzna, e przybyszw byo o wiele wicej, ni przypuszcza. I na
pewno o wiele wicej, ni Maric mg zamarzy. Loghain z trudem hamowa umiech, gdy
widzia, jak siedzcego na ozdobnym krzele ksicia zaczyna ogarnia coraz wiksza
nerwowo na widok toczcych si przy stoach goci.
Przez ostatnie tygodnie uzurpator nie uatwi ycia rebelii. Na szczcie, jak si
okazao, niewiele mg zrobi. Przesmyk Breciliaski, prowadzcy przez dzikie lasy, nie by
trudny do obrony. Chocia siy Meghrena prboway dosta si do Gwaren, zostay zmuszone
do odwrotu, zanim znalazy si w pobliu miasta. Taktyka, jak rebelia udoskonalia na
poudniu, teraz okazaa si wyjtkowo skuteczna - a Loghain by dumny z roli, jak jego
Nocne Elfy odegray w dziaaniach osabiajcych nieprzyjaciela.
Regularnie nkay oddziay uzurpatora w lesie. Reputacja elfw wrd Orlesian i ich
sojusznikw utwierdzia si - uwaano je teraz za bezwzgldnych zabjcw. Kryy te
pogoski, e w armii Meghrena onierze odmawiaj wychodzenia w nocy na wart, by nie
skoczy ze strza w gardle.
Szlaki ldowe prowadzce do Gwaren byy zamknite, ale na szczcie nie zalea od
nich dobrobyt miasta. Port pozosta otwarty i po krtkim okresie niepewnoci z nowym
wigorem powrci w nim handel. Maric spotka si z burmistrzem. Nieszcznik porysowa
podog, tak by przeraony - onierze musieli go przywlec przed oblicze ksicia. Okazao
si jednak, e to przyzwoity czowiek, Fereldeczyk z dziada pradziada, traktowany le przez
Orlesian wadajcych wybrzeem. Czemu miaby si spodziewa, e rebelianccy najedcy
bd lepsi? Przey prawdziwy wstrzs, kiedy Maric pozostawi go na stanowisku i da mu
pozwolenie na korzystanie ze wsparcia onierzy dla przywrcenia prawa i porzdku.
Burmistrz ostronie sprawdza swoj wadz, na pocztku przy kadym poleceniu
ogldajc si na Marica, czy ich nie zakwestionuje, ale gdy tak si nie stao, energicznie zaj
si swoimi obowizkami. Ulga tego czowieka bya niemal namacalna. Gdy si w kocu
upewni, e ksi ma szczere i uczciwe zamiary, rwnie mieszkacy Gwaren przekonali si
zachty? Niewielu. A ci, ktrzy wespr armi ksicia materialnie, zrobi to wycznie pod
warunkiem, e uzurpator si nie dowie.
Rowan nalegaa na to przedstawienie. Nawet jeeli obecno ksicia i jego wity w
warowni wizaa si z pewnym ryzykiem, okazanie niezalenoci od Meghrena mogo okaza
si przydatne - rebelia nie omielia si na tak manifestacj przed zdobyciem Gwaren. Poza
tym wieci zapewne dotr do Denerim. Wrd goci musz by szpiedzy. Uzurpator syn
przecie z tego, e nie obdarza nikogo dobrodziejstwem wtpliwoci, dlatego Rowan bya
przekonana, e wikszo przybyej szlachty przywioda do Gwaren albo nadzieja, albo
desperacja.
Przypominajc sobie czas spdzony w Bannorn, Loghain by skonny si z tym
zgodzi. Zreszt dyplomacj pozostawi ksiciu.
Rozmowy robiy si coraz goniejsze, dyskusje gortsze, a czary z winem brzczay
czciej i czciej, gdy Maric nareszcie podnis si ze swojego miejsca. Loghain pomyla,
e ksi wydaje si drobniejszy w czarnej, obszytej gronostajami szacie, ktr wybra z
garderoby dawnego pana warowni. Lecz wyglda przy tym dostojnie, jak na krla przystao,
a z pewnoci wygldaby jeszcze bardziej, gdyby nie krople potu na nerwowo
zmarszczonym czole.
Haasy w sali zaczy cichn, wikszo szlachty wrcia na swoje miejsca przy
stoach. Loghain pozosta tam, gdzie sta, podobnie jak Rowan, arl Rendorn i rebeliancka
gwardia przyboczna, ktra obserwowaa uroczysto spod cian. Zza krzesa Marica wystpi
onierz z dug wczni i zwojem. Ceremonialnie uderzy drzewcem trzy razy w kamienn
posadzk - triumfalny dwik odbi si echem od sklepienia i sprawi, e szepty oraz szmery
umilky jak ucite noem. onierz rozwin pergamin i zacz czyta:
-
tym
uroczystym
dniu
dziewidziesitego
dziewitego
roku
Wieku
Bogosawionego witajcie na dworze ksicia Marica Theirina, syna krlowej Moiry Theirin i
potomka krwi Kalenhada, pierwszego krla Fereldenu. Niechaj aden miecz nie zostanie
obnaony, a traktowani bdziecie z szacunkiem nalenym.
onierz ponownie uderzy drzewcem, tylko raz, a Loghain cichym gosem przyczy
si do zgromadzonych, skandujcych gono i z powag:
- Nasze miecze nale do ciebie, panie!
Gdyby to tylko bya prawda, a nie formalna uprzejmo.
onierz zwin pergamin i skoni si nisko Maricowi, po czym si wycofa. Ksi
nadal sta w milczeniu, wodzc spojrzeniem po tumie. Niektrzy szlachcice zaczli szepta
midzy sob, lecz wikszo obserwowaa go wyczekujco.
Mam nadziej, e nie zlekceway jak zwykle wszystkiego, co arl mu powiedzia pomyla Loghain. Rendorn przez wiele godzin uczy Marica, co powinien mwi i jak si
zachowa - formalnoci podpatrzone na prawdziwym dworze. Loghain dostrzega jednak w
oczach Marica, e ksi ma inne plany.
Ty bezczelny draniu - pomyla.
- Wiem, co mylicie - zacz Maric. Jego gos atwo ponis si po cichej sali. Pytalicie mnie o to wczeniej. Wiem te, e wielu z was byo w Redcliffe, gdy arl Rendorn
ogosi moj matk prawowit krlow. Nie zaprosiem was jednak tutaj, bycie byli
wiadkami koronacji.
W komnacie podnis si szmer zaskoczenia, ale Maric uciszy go uniesieniem doni.
- Chc, aby moja koronacja - rzek goniej - odbya si, gdy zasid na tronie
Kalenhada. Zamierzam zaoy koron, ktr teraz nosi uzurpator!
Na te sowa wybuchy wiwaty, wielu szlachcicw wstao i zaczo klaska z
entuzjazmem. Niektrzy milczeli wstrznici lub zaskoczeni, wrd nich arl Rendorn.
Loghain widzia, jak starszy mczyzna zblad, gdy jego nauki poszy na marne. Maric
powid spojrzeniem po zgromadzonych. W jego oczach pon ogie.
Loghainowi si to spodobao.
- Po co zatem tu jestecie? - podj Maric, zanim ucichy okrzyki radoci. Zrobi krok
naprzd, a potem ruszy powoli midzy stoami. Sala szybko zamilka. - Przede wszystkim,
abycie przekonali si na wasne oczy, e uczynilimy pierwszy krok do odzyskania ojczyzny.
Gdyby tylko teyrn Voric y... By przyjacielem mojej matki i chciabym, by mnie tutaj
powita. Wiemy jednak wszyscy, co si stao z teyrnem Vorikiem, prawda?
W komnacie zapanowa smutek, umilky najcichsze nawet szepty, szlachcice patrzyli
tylko na ksicia. A za dobrze wiedzieli, co si stao.
- Teyrn Voric zosta oskarony o udzielenie schronienia mojej matce i mnie. Meghren
skaza ca jego rodzin na mier i rozkaza, by ich ciaa wisiay na rynku w Denerim,
dopki doszcztnie nie zgnij. A potem uzurpator odda Gwaren swojemu kuzynowi.
W sali panowaa cisza jak makiem zasia. Wielu szlachcicw spucio wzrok,
niektrzy ze smutku, inni ze wstydu. Kady z obecnych by bolenie wiadom, jak cen
trzeba paci za zwycistwo Orlesian i ile musz powici ci, ktrzy woleli zosta na swoich
wociach, ni przyczy si do rebelii.
- Wadza Meghrena opiera si na cikozbrojnej konnicy, jedcach wysanych przez
imperatora. Gdyby nie ich obecno, Fereldeczycy powstaliby ju dawno. Wiem, nad czym
si zastanawiacie: Co moemy zrobi przeciwko konnicy? Pokonaa nas podczas najazdu, a
nawet jeeli uda nam si j pokona teraz, imperator przyle nastpne legie. Jednak dotary do
nas nowe wieci. Wieci o rzadko nadarzajcej si okazji, by mocno dopiec Orlesianom. Poczeka, a szepty si nasil. - Drogo zapacilimy za t wiedz. Arl Byron nie yje, ale to
dziki niemu wiemy, e od dla legionw uzurpatora zostanie przesany na pnocne
wybrzee, do twierdzy na Zachodnim Wzgrzu. Ponad pi tysicy suwerenw. Ich roczny
od.
Szepty i szmery umilky. Zaskoczone oczy skieroway si na Marica.
- Bez tych pienidzy Meghren zmuszony bdzie albo naoy na Ferelden wysze
daniny, albo wycign rk do swojego imperatora i ebra o wsparcie. - Ksi umiechn
si zoliwie. - Albowiem zamierzamy uzurpatorowi zabra to zoto.
Komnat wstrzsny okrzyki strachu i zdumienia oraz gniewne pytania. Wielu ze
zgromadzonych wyranie si martwio. Pochylali si w stron ssiadw, by podzieli si z
nimi uwagami lub uczuciami. Loghain wyobraa sobie, co czuj. Nie znali Marica tak jak on.
Znali Krlow Rebeliantk, matk ksicia, znali zapewne te arla Rendorna. O Maricu
wiedzieli tylko tyle, ile zobaczyli - w ich oczach by albo bardzo odwany, albo bardzo gupi,
skoro przej Gwaren, miasto, ktrego zapewne nie uda mu si dugo utrzyma.
Dwaj modsi bannowie, niewielcy waciciele ziemscy z pnocy, ktrzy od pocztku
bez entuzjazmu trzymali si na dystans, teraz w milczeniu ruszyli do wyjcia. Loghain
podchwyci spojrzenie Rowan stojcej pod przeciwleg cian. Kobieta niemal
niezauwaalnie skina gow w odpowiedzi. Wraz z trzema onierzami ukradkiem opucia
komnat w lad za bannami.
Loghain by pewien, e Maricowi si to nie spodoba. Ale ksi nie musia o niczym
wiedzie.
Harmider trwa dug chwil. Maric niewzruszenie na to pozwoli, wrciwszy na
krzeso u szczytu komnaty. Jeden ze starszych bannw, znany i szanowany, ktrego Loghain
pozna podczas wdrwki przez Bannorn, wsta i unis do, by zwrci na siebie uwag
zgromadzonych. Kiedy tylko zosta zauwaony, haasy w sali wyranie ucichy.
- Bann Tremaine, jak mniemam? - upewni si Maric wystarczajco gono, by
zgromadzeni usyszeli.
Bann skoni si z szacunkiem, zdawao si, e jego cika niebieska szata przygniecie
go do podogi. Skr mia jak pergamin, a gos tak cichy i szeleszczcy, e wielu goci
unioso si nad stoami, by lepiej sysze, co powie nestor.
- Wasza Wysoko - zacz bann - nie rozumiem. Jak chcecie si dosta na Zachodnie
Wzgrze? Podobno wojska uzurpatora stacjonuj na Przesmyku Breciliaskim. Czy nie
dziaania Marica wizay si z duym ryzykiem. A co, jeli szlachta go nie poprze? A jeli
nawet poprze, czy armia ksicia zyska dodatkowych onierzy? Rebelia wicej straci, ni
zyska, przez ten ksicy dwr. Loghain spiera si o to ju wczeniej, ale zosta
przegosowany.
- Co myli o tym arl Rendorn? - krzykna siwowosa bannora, a kilka osb
powtrzyo jej pytanie. Inni spojrzeli na arla, ktry nie sprawia wraenia zadowolonego. Nie
odezwa si, cho haas si wzmaga. Dopiero gdy Maric skin, wsta z miejsca obok ksicia.
Arl nie czu si dobrze w oficjalnych szatach. Skrzywi si lekko, robic krok naprzd.
Sala ucicha.
- Nie bd kama - oznajmi ponuro. - Mam obawy co do tego planu...
Zgromadzeni przerwali mu rykiem dezaprobaty, zmuszajc arla do podniesienia gosu,
by ich przekrzycze.
- Ale! Ale s te korzyci, przyjaciele!
Wielu z przybyych zerwao si na rwne nogi, gotowi wyj. Arl Rendorn zrobi
kolejny krok, marszczc z konsternacj brwi.
- Ksi Maric nie kamie. Nie moemy pozosta w Gwaren! Prawd jest, e
wszystko, co mamy, przeznaczylimy na wynajcie statkw. Prawd jest, e plan ksicia jest
ryzykowny! Ale pomylcie, co si stanie, jeeli nam si uda!
Harmider narasta.
- Tak dugo ylicie pod orlesiaskim butem, e nie pamitacie, jak to jest uderzy
wroga i wygra!
Jego sowom odpowiedziay wiwaty, kilku mczyzn uderzyo piciami w stoy.
- Moje obawy s lkami starego czowieka... Wszystkie sukcesy, jakimi cieszy si nasz
ksi, zostay osignite dziki podjtemu ryzyku!
Arl cofn si, gdy zabrzmia aplauz, ktry ponis si echem po komnacie. Maric
posa mczynie umiech wdzicznoci. Loghain wiedzia, e mogo pj gorzej. Podczas
prywatnych rozmw arl sprzeciwia si stanowczo wyprawie na statkach. Nie ufa morzu - jak
kady porzdny Fereldeczyk - i na sam myl, e cae srebro zdobyte w Gwaren ma pj na
eglug, dostawa gsiej skrki. Jeszcze jeden powd, aby realizowa ten plan - pomyla
Loghain.
Rekomendacj arla trudno byo jednak nazwa entuzjastyczn. Sceptycyzm ogarn
zgromadzonych i rozmowy, a raczej spory, zaczy si nasila. Maric wsta, ale dopiero po
chwili udao mu si przekrzycze haas.
- Powiedziaem wam o tym - zawoa - bo potrzebujemy pomocy! Jeeli ci, ktrzy
pragn wolnoci Fereldenu, nie powstan teraz, uzurpator bdzie nadal rzdzi! Druga szansa
moe si nie nadarzy! Ale nie zrobimy wszystkiego sami!
Podnioso si wicej okrzykw niechci i sprzeciwu. Loghain widzia, e Maric upada
na duchu. Jego sowa zlekcewaono. Moni mu nie wierzyli, wtpili, by plan przynis im
realne korzyci, albo zwyczajnie si bali. Myl o odwecie, jaki zgotuje im Meghren Szalony,
ju wczeniej powstrzymywaa ich przed przyczeniem si do rebelii.
Arl Byron by najpotniejszy z nich. Porzuci swoje ziemie dla Marica i co go
spotkao? Starzy mczyni potrzsali gowami. Wielu chciao wyj.
Loghain mia do suchania. Ruszy przed siebie, roztrcajc tum, by dotrze na
rodek komnaty.
- Moemy tego dokona! - rykn.
Wycign miecz. Metaliczny wist i widok nagiego ostrza skutecznie uciszyy
zebranych. Ci, ktrzy chcieli wyj, stanli jak wmurowani, reszta spogldaa wstrznita.
- Wtpicie, czy moemy zdoby Zachodnie Wzgrze! - krzykn Loghain, spogldajc
wyzywajco na zaskoczony tum. - A jak wielu z was przewidziao, e pewnego dnia
rebelianci bd stali w tej sali? Jak wielu z was uwaao, e mier krlowej oznacza koniec
rebelii? A jednak jestemy tutaj!
Jego sowa powitaa cisza. Loghain odwrci si i powid spojrzeniem po twarzach,
zanim znalaz elfi kobiet o jasnych wosach, ktra przyniosa wieci od arla Byrona. Staa w
najdalszym kcie sali, odziana w zielon, zdobn sukni, skryta w cieniu. Pocztkowo
Loghain nie podejrzewa, e elfka jest kim wicej ni posacem, ale po dugim i
szczegowym przesuchaniu musia mrukliwie zrewidowa swoj opini - wygldao na to,
e elfka odegraa spor rol w zdobyciu informacji o Zachodnim Wzgrzu, nie tylko je
przekazaa. Oczywicie, teraz ju nie mona byo sprawdzi, jak to si stao, e Katriel zostaa
agentk arla Byrona, ale jej umiejtnoci na pewno oka si przydatne. Rebelia miaa
szczcie, e elfka dotara caa i zdrowa do Gwaren.
Loghain wskaza j mieczem.
- Ty tam! Katriel! Wystp!
Katriel zerkna na Marica, ale kiedy ksi skin zachcajco gow, wykonaa
polecenie. Wysza na owietlony rodek komnaty, by wszyscy mogli j zobaczy. Skromnie
dygna przed szlacht, a potem tylko staa z opuszczon gow.
- To jest kobieta - rzek Loghain - ktra przyniosa nam wieci. Znamy imiona tych,
ktrzy je przekazali z Zachodniego Wzgrza. To ludzie i elfy wspierajcy rebeli. Pomog
nam zakra si do twierdzy jako suba i otworzy bramy.
tu dwr i w wolnym czasie zastanawiamy si, w jaki sposb pokona uzurpatora? Musimy
dziaa, poniewa nadarzya si nam okazja. I musimy dziaa teraz!
Ksi odwrci si i podszed do Katriel. Wycign do niej rk. Kiedy elfka z
przeraeniem uja jego do, podprowadzi j bliej i umiechn si agodnie.
- Ufam, e Stwrca nie bez powodu przywid do mnie t kobiet - oznajmi. - Co
wicej, wierz, e tym, ktrzy podjli si misji otwarcia wrt twierdzy na Zachodnim
Wzgrzu, si powiedzie. - Odwrci si do banna Donalla, marszczc brwi. - Przyrzekam
jednak, e jeeli wrota twierdzy nie stan otworem, poniecham ataku. Nie zamierzam
bezcelowo powica wiernych mi ludzi, by ginli w imi przegranej sprawy.
Maric uj Katriel pod brod i unis jej gow. Umiechn si szeroko, spogldajc w
jej zielone oczy.
- Ale wrota bd otwarte. Wierz w to.
Katriel zamrugaa szybko. Bya wyranie zmieszana i wzruszona. Nie wiedziaa, jak
si zachowa.
- Ja... Zrobi wszystko, co w mojej mocy... - wydukaa w kocu. Zarumienia si
jeszcze bardziej i odwrcia wzrok.
Harmider podnis si znowu. Argumenty i gniewne przekrzykiwania mieszay si ze
sob. Niektrzy klaskali, wielu si zamylio, rwnie liczni potrzsali sceptycznie gowami.
Lecz gniew powoli przygasa i kiedy Maric stan przed rzdami stow, wyglda jak wadca,
ktrym mia zosta. Wielu mczyzn i wiele kobiet w pobliu ksicia opado na kolano.
Bann Donall znowu wysun si przed tum.
- Oszalelicie? - wrzasn. Trzs si ze zdenerwowania i zaciska misiste pici. Zamierzacie sucha tego dzieciaka i jego wymysw?!
W komnacie zapada cisza. Maric zmierzy banna zimnym spojrzeniem, ale nie
odpowiedzia.
- Ten mokos zaszed tak daleko tylko dziki arlowi Rendornowi! Doskonale o tym
wiecie! - Bann Donall odwrci si do zgromadzonych, szukajc poparcia. Wielu odwrcio
wzrok, ale wielu te pozostao obojtnych. - Musimy spojrze prawdzie w oczy! - hukn,
gestykulujc zamaszycie. - Krl Meghren niedugo tu przybdzie! Powinnimy zamkn
tego szczeniaka w klatce i odda go naszemu wadcy, zanim ten si dowie, e w ogle tu
przybylimy!
Sowa rudowosego banna przyjto w niezrcznym milczeniu. Zanim mczyzna
podj przemow, Loghain podszed do niego i wbi mu miecz w pier. Bann z
bezgranicznym niedowierzaniem spojrza na obnaone ostrze. Z ust wypyna mu struka
na dalsze posunicia lub by si z nim spiera o taktyk, lecz po to, by sobie przypomnieli, e
toczy si wojna z Orlesianami. I e teraz pojawia si szansa zadania najedcy dotkliwego
ciosu - szansa, jakiej nie miaa Krlowa Rebeliantka.
Wielu monych opucio warowni, nie obiecujc niczego. Nie mieli pewnoci, czy
nie podziel losu banna Donalla - cho tak si, rzecz jasna, nie stao. Maric upar si, by mogli
opuci dwr i nie spotkaa ich z tego powodu adna krzywda. Oczywicie, musieli pozosta
w Gwaren, dopki nie minie zagroenie, e ich dugie jzyki zawa na tym, co miao si
wydarzy na Zachodnim Wzgrzu.
Loghain wtpi, by musieli si tym martwi. Ci, ktrzy odmwili Maricowi wsparcia,
zrobili to z cikim sercem. Loghain widzia strach w ich oczach. W gbi duszy po prostu nie
potrafili uwierzy, e ksiciu powiedzie si lepiej ni jego dziadowi podczas orlesiaskiego
najazdu. Poza tym nieprzekonani bannowie obawiali si reperkusji, jakie spadn na
sojusznikw, gdy rebelia poniesie klsk. I, prawd mwic, Loghain nie potrafi ich za to
wini. aden z tych ludzi nie sprzeciwi si, gdy oznajmiono im, e pozostan gomi Marica
jeszcze przez kilka tygodni. Bez wtpienia uznali take, e w najgorszym wypadku zyskaj
doskona wymwk - byli winiami ksicia, nic nie mogli zrobi.
Ci, ktrzy postanowili wesprze rebeli, postawili jeden twardy warunek: Maric nie
bdzie si naraa na niebezpieczestwo podczas bitwy na Zachodnim Wzgrzu. danie
zaskoczyo ksicia, ale kiedy pado - z ust szczerej i twardej bannory - inni je poparli. Maric
nie mia wyjcia, musia si zgodzi.
Warunek bannw by zrozumiay: rebelia moga podejmowa niebezpieczne starcia z
wrogiem, ale ostatni z Theirinw nie powinien ryzykowa ycia. Jeeli zginie, wraz z nim
umrze cay rd Kalenhada, przepadnie krew pierwszego krla Fereldenu.
To wanie pami o Kalenhadzie i o matce Marica tak naprawd skonia bannw do
zaoferowania rebeliantom swego wsparcia. Dla tych kobiet i mczyzn tradycja znaczya to
samo co Ferelden - i dla takiego Fereldenu gotowi byli odda sprawie wszystko, co mogli.
Jedzenie, wyposaenie, nawet onierzy. Niektrzy z bannw uklkli przed Marikiem i
zadeklarowali swoj wierno, tak jak zrobi to arl Byron - ze zami w oczach i rkoma na
sercu.
Jeeli Ferelden wzywa - powiedzieli - stawimy si na wezwanie.
Liczebno rebelianckiej armii podwoi si, gdy tylko bannowie docz do jej
szeregw. Ksi bdzie ich potrzebowa, by zdoby Zachodnie Wzgrze - z otwartymi
bramami czy bez nich. Loghain wiedzia, e sprawy mogy przybra zupenie inny obrt. Na
szczcie, tak si nie stao.
Zauway rwnie, e nikt z monych, ktrzy wsparli rebeli, nie potrafi spojrze mu
w oczy. Marica zaczli wielbi, ale Loghain by dla nich tylko zabjc. Niespecjalnie go to
obchodzio.
***
Severan popiesznie przemierza mroczny korytarz, nie zwracajc uwagi na luksusowy
wystrj. Wiszce na cianach malowida, przedstawiajce staroytne bitwy, pluszowy dywan
z delikatnym geometrycznym wzorem, waza z czerwonego krysztau, zakurzona i
zapomniana w jednej z nisz... Wszystkie te przedmioty zostay przywiezione z Orlais, by
udekorowa paac, a jednak Meghren wci by niezadowolony. Jak mona delektowa si
piknem - jcza - skoro wszdzie czu smrd psiego ajna i kapusty?
Mag prychn pogardliwie na to wspomnienie. Jego te szaty powieway, gdy zblia
si do wielkich podwjnych drzwi wiodcych do prywatnych komnat krlewskich. Wrota
byy drewniane i niezwykle stare, z wyrzebion na nich szczegow map Fereldenu... oraz
dwoma szczerzcymi si ogarami, ktre stanowiy symbol tego kraju. Choby z tego powodu
- codziennie warcza krl - warto by je porba na drzazgi i spali na otarzu Zakonu. Na
szczcie, jak dotd nie wprowadzi tej myli w czyn. C to by bya za haba - zmarnowa
takie dzieo sztuki.
Severan zastuka koatk i bez czekania na pozwolenie pchn cikie skrzydo.
Komnat za drzwiami
zdobiy orlesiaskie
meble, wykonane
przez
najlepszych
Meghren zachichota, biorc czyst chusteczk ze stosu, ktry lea na stoliku przy
ou. Na ziemi zalegaa rwnie dua sterta zuytych i pogniecionych szmatek. Krl
wysmarka nos.
- To znaczy, e tej agentce si udao, tak?
- O tak. Okazuje si, e nasza posanniczka bardzo przypada do gustu rebelianckiemu
ksiciu.
- I z tego powodu powicilimy tylu rycerzy? - Meghren kichn. - Powinnimy
rozbi buntownikw pod Gwaren, gdy mielimy okazj. A potem spali miasto do goej
ziemi, a popioy rzuci w morze.
- Teraz dopadniemy ich wszystkich - zapewni Severan spokojnie. - Na dobre
pozbdziemy si rebelii. Ksi Maric znajdzie si w twoich rkach, nim minie miesic,
przyrzekam.
Krl Meghren myla o tym przez chwil, gniotc chusteczk. Jeszcze raz wytar nos, a
potem popatrzy na matk Bronach. Kobieta odpowiedziaa gronym, niewzruszonym
spojrzeniem. Krl westchn.
- Nie - powiedzia w kocu. - Zmieniem zdanie. Chc, eby Maric zgin.
Severan zmarszczy brwi.
- Powiedziae przecie...
- A teraz mwi co innego!
Matka Bronach z aprobat pokiwaa gow.
- Krl wyda rozkaz, magu.
- Syszaem - warkn Severan. Z irytacj zwin pergamin. - Nie rozumiem, Wasza
Dostojno. Skoro chciae, by ksi Maric zgin, mogem atwo...
- Zmieniem zdanie! - krzykn Meghren, a potem zwin si w ataku kaszlu. Kiedy si
uspokoi, popatrzy aonie na Severana. - Nie bdzie procesu, nie wylemy go jako
podarunku dla imperatora. ycz sobie... ycz sobie, eby ksi znikn! Po prostu! Machn rk. - Niech polegnie na polu bitwy, a reszta niech si toczy wedug twojego planu.
- Czy to twoje yczenie, Wasza Dostojno? Czy raczej Zakonu?
Matka Bronach zesztywniaa, zaciskajc usta w wsk kresk.
- Lepiej, eby ostatni potomek Kalenhada nie paradowa przed swoimi ludmi wycedzia. - Przypomniaam jedynie Jego Dostojnoci o obowizkach, jakie na nim ci.
Bdzie lepiej, jeeli Maric umrze. I tyle.
Meghren nie sprawia wraenia, by wzmianka o obowizkach napenia go
entuzjazmem, ale bezmylnie przytakn sowom matki przeoonej. Podnis cynow czar
JEDENACIE
Zachodnie Wzgrze byo targanym przez wiatry, biednym miejscem. Wznosio si wrd ska
nad Morzem Przebudzonych - kamienna twierdza majca strzec wybrzea przed upieczymi
napadami korsarzy. A kiedy tych zabrako, stranica rwnie przestaa by potrzebna, dlatego
wysokie wiee niemal opustoszay. Przydaway si jeszcze ze wzgldu na umiejscowienie
przy nadbrzenych traktach wiodcych z Orlais.
A jednak twierdza wygldaa na zapomnian. Stacjonowali tu onierze wraz z garstk
cywilw i suby, ale swego czasu liczya wicej mieszkacw. Ongi tysice, dzi tylko
setki. Wysze kondygnacje byy zamknite, podobnie jak wikszo pomieszcze w lochach,
o ile nie suyy za skady. Niektrych drzwi nie otwierano od dziesicioleci. W twierdzy na
Zachodnim Wzgrzu atwo byo zabdzi i znale si w korytarzu zawalonym poamanymi
meblami, pokrytymi wieloletnim kurzem. Powiadano, e te mury nawiedzane s przez duchy,
a miejscowi odzywaj si tylko szeptem, by nie naraa si na ich gniew.
Katriel spokojnie czekaa, ukryta w cieniu, suchajc wycia wiatru midzy ciemnymi
krokwiami. Nie lubia tego miejsca. Zbyt czsto interesy wymagay wdrwki przez
opuszczone korytarze, gdzie jedynym dwikiem byo echo wasnych krokw.
Tydzie min, odkd elfka i reszta agentw rebelii dotarli do twierdzy. Wlizgiwali
si do rodka budowli jeden po drugim, by wmiesza si w tum suby. Katriel zostaa wzita
na pomocnic praczki, zastpowaa starsz kobiet, ktr choroba zmusia do powrotu w
rodzinne strony. onierze stacjonujcy na Zachodnim Wzgrzu nie powicali jej nawet
spojrzenia. Zreszt czemu by mieli? Katriel bya tu wczeniej.
Zanim dostaa zadanie zblienia si do ksicia, przez prawie rok cierpliwie wkradaa
si w aski sympatykw rebelii, aby sta si niezastpiona. A potem uwioda onierza z
gwardii, eby przedstawi j arlowi Byronowi jako bezpieczny kontakt z rebeli. Tylko do
tego by jej potrzebny gwardzista - potem atwo si go pozbya.
A teraz wrcia. Przez tydzie zostawiaa noty w ustalonych wczeniej miejscach - i
szpiedzy rebelii zniknli. Podobnie jak zwolennicy ksicia, ci proci ludzie, z ktrymi Katriel
pracowaa przez dugie miesice. Zdusia natychmiast ukucie alu, jakie poczua z tego
powodu.
Nie moga sobie pozwoli na bd. Przed sdami imperium nie stawali niewinni - tylko
gupcy i ci, ktrzy ich wykorzystywali, jak gosio znane powiedzenie. Jeli kto mia cho
odrobin wadzy, musia gra wedug tych samych regu, co reszta arystokracji. Niewane,
czy bya to znudzona ona prowincjonalnego sdziego czy elegancka ksina yjca we
wspaniaej posiadoci w stolicy - by zaj wyej, szo si po trupach. Naleao sprawi, by
inne kobiety wyglday gorzej, i wypa lepiej na ich tle. Plotki i intrygi suyy za bro do
utrzymania pozycji. To bya krwawa gra, a ci, ktrzy w niej brali udzia, albo musieli j
uwielbia, albo przepa z kretesem.
Przez lata pobytu w Orlais Katriel nigdy nie spotkaa kogo, kto nie zasuyby na
swj los. Za umiechami na dworze imperatora kryy si sztylety i nawet najbiedniejszy suga
spiskowa, by znale si jak najbliej tych, ktrzy mieli wicej wadzy.
Ale to nie Orlais, prawda? Tutaj byo zupenie inaczej. Ludzie znali tylko cik prac,
lecz patrzyli sobie w oczy. Dugo trwao, zanim Katriel do tego przywyka.
A potem pojawi si Maric. Katriel, gdy mylaa o tym jasnowosym, szczerzcym si
jak gupiec ksiciu, przyapaa si na umiechu. Nie przeyby dnia na dworze w Val
Royeaux. Gdyby elfka wiedziaa, jak atwo zdobdzie jego zaufanie, nie musiaaby si
wczeniej tak trudzi. Jak bardzo Maric by szczery!
I jak bardzo podobny do swojego kraju. Kompletnie pozbawiony finezji. Katriel
oczekiwaa, e odkryje jakie brudne sekrety, ktre skrywa ksi, jakie skazy ukryte pod
janiejc powok, ale niczego nie znalaza. Powtarzaa sobie, e to z braku gbi, lecz gdy
tamtej pierwszej nocy Maric spojrza Katriel w oczy, nawet ona poczua, e trudno jej
utrzyma pozory. Mistrz, ktry tyle lat szkoli elfk na pieniark, spaliby si ze wstydu.
Hab byoby ujrze, jak nauczyciel bardw zostaje zamknity w lochu za porak
swojej uczennicy. Jego umiech zniknby w mrokach podziemi i nigdy nie powrci. Ale ten
czowiek by podobny do Meghrena, a tacy ludzie wiedzieli, e gra toczy si wszdzie - nawet
tu, w Fereldenie.
Wiatr zawy wrd starych krokwi i zabkany gob zerwa si do lotu. opot
skrzyde niemal zamaskowa cichy szmer zbliajcych si krokw.
Katriel odwrcia si, czujnie obserwujc zakapturzon posta. Pogadzia sztylet
ukryty pod odzieniem. Pewien paniczyk drwi z niewielkiego ostrza, gdy elfka je wycigna przesta jednak, gdy rozcio mu gardo, nim zdoa tkn Katriel cho palcem. Nie miaa
wtpliwoci, e nadchodzca posta w kapturze to tajemniczy kontakt, do ktrego wysyaa
informacje, odkd si pojawia na Zachodnim Wzgrzu. Ale lepiej zachowa ostrono.
Zakapturzona posta zatrzymaa si kilka stp od elfki i skonia lekko na znak
szacunku. Katriel skina gow, ale si nie odezwaa. Szaty przybysza byy brudne, nie
potrafia stwierdzi, czy skrywaj pancerz, czy nie. Mczyzna zsun kaptur, ukazujc niad
skr i ostre rysy twarzy, jakich Katriel nie widziaa wrd mieszkacw twierdzy. Rivanin.
Zapewne upiony agent. W twierdzy na Zachodnim Wzgrzu bez wtpienia byo do miejsc,
w ktrych mona by si ukry.
- Ty jeste Katriel - powiedzia z ostrym, obcym akcentem.
- A ty jeste czowiekiem Severana.
Posa jej grone spojrzenie.
- Nie powinna wspomina imienia naszego pracodawcy tak lekko, elfko.
- A ty nie powiniene zapomina, dla kogo pojawie si w tej twierdzy. - Uniosa
brew. - Rozumiem, e twoi ludzie zajli si agentami, ktrzy mi towarzyszyli?
Mczyzna skin krtko gow.
- Czekalimy do zeszej nocy, jak rozkazaa.
- Chciaam poczeka, a dostan najnowsze wieci od armii. - Signa pod szat i
wyja zwinity arkusz pergaminu. Wycigna go w stron mczyzny, ale ten si nie
poruszy.
- onierze maszeruj maymi grupami przez wzgrza i bd na miejscu rano.
Zaatakuj, gdy tylko wrota twierdzy zostan otwarte. Przyrzekam, e to zrobi.
- Wrota w tej chwili staj otworem. - Umiechn si zimno. - Za zachodnim nawisem
ukryte s due siy gotowe do walki. Rebelia zostanie rozbita w proch i py. Severan si
ucieszy. Kaza mi przekaza, e zostaniesz nagrodzona tak, jak obieca.
- Jest jeden kopot. - Katriel w zamyleniu musna si zwojem w skro. - Ksi
Maric nie idzie z armi. Na poudnie od Zachodniego Wzgrza jest obz, w ktrym ma
przeczeka bitw. Rozmieszczenie stray...
- Wiemy o tym - przerwa Rivanin niecierpliwie. - Ju si tym zajto.
Katriel zamilka, marszczc brwi.
- Zajto si? Co to znaczy? Zostaam wynajta, by osobicie dostarczy ksicia Marica
do krla Meghrena. To mi si nie uda, jeeli...
- Ju si tym zajto - powtrzy mczyzna z irytacj. - Nie kopocz si wicej
rebelianckim ksiciem. Musi zgin i tak si stanie, gdy tylko rozpocznie si bitwa.
- Co takiego? - Katriel gniewnie zrobia krok w stron mczyzny. Ciemne oczy
obserwoway j czujnie, ale Rivanin si nie cofn. - To mieszne! Mogam to zaatwi ju
pierwszej nocy z ksiciem. Co ma znaczy ta naga zmiana?
Wzruszy ramionami.
- Co za rnica? Ten gupiec i tak zostaby stracony. Tak umrze po prostu szybciej,
nie? - Skrzywi si, ale w oczach bysn domys. - Mwiono, e jest przystojny. Ale ty
zrobia, co miaa zrobi. A teraz jest ju po wszystkim.
- Jestem tutaj, bo miaam dostarczy ksicia na dwr - upieraa si Katriel - a nie go
zabi.
- Dostarczya ksicia i jego armi. Nam. - Do mczyzny wsuna si pod peleryn,
sigajc po ukryt bro. Katriel nie daa po sobie pozna, e to zauwaya, nadal spogldaa
twardo w oczy Rivanina. - Przybyem, by przekaza ci nowe rozkazy, elfko. C by to by za
wstyd, gdybym zamiast pochwa musia przesa magowi wiadomo, e jego ma agentk
spotka nieszczliwy wypadek podczas bitwy.
Katriel zamara, wiadoma, jak niewielka odlego dzielia j od mczyzny. Napicie
roso jak przejmujce wycie wiatru nad gow elfki i Rivanina.
- Nie su Severanowi - oznajmia spokojnie.
- Nie? Czy ci nie naj do suby?
- Dostaam si tu z niemaym trudem, by wykona specjalne zadanie. Kiedy tak si
stanie, ja i mag bdziemy kwita. I koniec.
Mczyzna zachichota gronym, niskim gosem.
- A zatem, jak sdz, koniec.
Rivanin wycign miecz i chcia go wrazi w Katriel, ale elfka bya dla niego za
szybka. Jej sztylet przeci powietrze, zanim mczyzna zdy zrobi krok w jej stron.
Rivanin wytrzeszczy oczy, gdy uwiadomi sobie, e niewielkie ostrze po rkoje wbio mu
si w gardo. Zatoczy si, wyda stumiony jk i wycign sztylet z rany. Krew trysna i
popyna po szyi agenta, wsikajc w szat.
Bezradnie popatrzy na elfk. Katriel wzruszya ramionami.
- Zapewne Severan ci nie wspomnia. Jestem wicej ni tylko szpiegiem. I znacznie
wicej ni tylko elfem - w jej gosie brzmia ld, a kiedy Rivanin prbowa dgn j krtkim
mieczem, zrcznie wykonaa unik. Mczyzna zatoczy si i upad na kolana.
Charcza, klczc, a Katriel przygldaa mu si beznamitnie. Po dugiej chwili
podesza bliej i signa po sztylet. Rivanin zacisn na nim do, ale nie mia si, by stawi
opr. Opad na podog, a wok niego zacza si rozlewa kaua krwi, jasnoczerwona,
kontrastujca z wyblak szaroci starych kamieni. Jeeli w twierdzy byy duchy, bez
wtpienia gromadziy si teraz w pobliu, by powita nowego w swoim gronie.
A bdzie jeszcze wicej zabitych - pomylaa ponuro Katriel.
Spogldaa na ciao agenta i zastanawiaa si, co powinna zrobi. Bya wcieka, e
mag zmieni warunki umowy, a jeeli na dodatek nakaza Rivaninowi zabi Katriel, to okaza
Ksi cofn si pod drzewo, opierajc plecami o pie, by utrzyma rwnowag, gdy
wyjmowa miecz z pochwy. Prawie upuci bro, zdrtwiae palce z trudem zacisny si na
rkojeci. Wspaniale - pomyla. Tak wanie umr? Zagoniony i zaszlachtowany jak ciel?
Nadchodzcy onierze wygldali na pewnych siebie. Ich ofiara bya grona, jak wilk
w puapce - bez wtpienia zaatakuje napastnikw - ale jednak: w puapce. Wierzchowiec
Marica ra aonie, usiujc wsta tylko po to, by upa bezwadnie przy kadej
rozpaczliwej prbie.
- I co teraz zrobisz? - zawoa drwico jeden z onierzy. By przystojny, mia ciemne
wsy i brod oraz lekki orlesiaski akcent. Maric uzna, e to musi by dowdca grupy. - No,
ju, od ten miecz, gupi dzieciaku. Zdaje si, e ledwie potrafisz go unie!
Inni zachichotali i podeszli bliej. Maric zacisn palce na rkojeci i zmusi si, by
stan prosto pomimo zranionej nogi. Usta wykrzywi mu pogardliwy grymas, gdy zatoczy
ostrzem przed onierzami.
- Tak ci si zdaje? - powiedzia powoli, cichym, gronym tonem. - Ktry z was chce
pierwszy si przekona, jak bardzo si myli?
To nie by zbyt dobry blef. Ciemnowosy dowdca zachichota.
- Lepiej dla ciebie bdzie, jeeli zaatwimy to szybko. W tej chwili krl Meghren
miady twoj aosn armi. Czekalimy na ciebie i buntownikw od samego pocztku.
Maric omal si nie przewrci.
- Kamiesz...
To nie moga by prawda. Lecz wiele wyjaniaa. Choby to, skd wrogowie
wiedzieli, e ksi nie pjdzie na bitw. A zatem to bya puapka? Ale jakim sposobem?...
Dowdca umiechn si jeszcze szerzej.
- Do gadania. - Machn niecierpliwie rk do reszty onierzy. - Skoczcie to rozkaza.
Jednak aden z nich nie chcia by pierwszym, ktry zacznie walczy z ksiciem.
- Powiedziaem, skoczcie to! - wrzasn dowdca.
Maric napi si, gdy dwch zbrojnych ruszyo na niego rwnoczenie. Cili mocno,
lecz niezdarnie. Ksi bez trudu uchyli si przed pierwszym atakiem, unoszc miecz do
zasony przed kolejnym. Skrca si niemal z blu, ale odpar ostrze drugiego z onierzy, a
potem cofn si do pierwszego i ci, zanim mczyzna zdoa wyprowadzi nastpny cios.
Ksi mia szczcie. Ci twarz przeciwnika, a ten zatoczy si, zasaniajc oczy
opancerzonymi domi.
Pozostali cofnli si o krok, zerkajc nerwowo na zranionego towarzysza. onierz
upad. Krzycza w agonii. onierze zaczli mie wtpliwoci, czy ich ofiara aby na pewno
bya tak bezradna, jak im si wydawao.
- Skoczcie to! - powtrzy dowdca zza ich plecw. - Razem!
onierze unieli miecze, zaciskajc zby i ignorujc krzyki towarzysza broni.
Szykowali si, by wykona rozkaz dowdcy. Tym razem Maric wiedzia, e rusz wsplnie.
Ksicia przepenia gniew. Gniew na myl, e jego gowa ozdobi bram paacu
krlewskiego w Denerim, tu obok gowy matki. Gniew na myl, e uzurpator Meghren
bdzie si umiecha z satysfakcj za kadym razem, gdy spojrzy na gow Marica. Tak to si
ma skoczy? Po tym wszystkim, co udao im si osign? Przyjaciele martwi, rebelia
pokonana? Wszystko na darmo?
Maric unis miecz ponad gow i uwolni wcieko. Jego wrzask odbi si echem po
lesie i sposzy gromadk ptakw, ktra zerwaa si do lotu. Niech wrogowie podejd. Niech
sprbuj. Ksi zabierze ze sob tak wielu, jak zdoa - naucz si szanowa krew Theirinw.
onierze nie wygldali na przestraszonych. Unieli miecze, ruszyli... i stanli.
Usyszeli zbliajcy si ttent. Podkute kopyta. Maric zerkn, cho pot zalewa mu
oczy. Midzy drzewami ujrza dwa konie. Kolejni ludzie uzurpatora? Doprawdy potrzebne im
byo wsparcie? Zdaje si, e ta grupa wystarczy?
Przystojny dowdca odwrci si w stron jedcw, unoszc do, jakby chcia ich
odprawi - a wtedy spomidzy drzew pomkna strzaa i utkwia mu w piersi. Mczyzna
spojrza bez zrozumienia na drzewce, jakby nie miao prawa znajdowa si w jego ciele.
Rumaki stany, rozpryskujc boto i licie, a jedcy zeskoczyli z siode. Maric
zmruy oczy, by lepiej widzie sylwetki wrd cieni. Jedna w zbroi - kobieta - podesza do
onierzy. Druga posta, w skrze, miaa uk i wypucia kolejn strza, zanim ciao dowdcy
dotkno ziemi. Pocisk utkwi w oku, sia uderzenia przewrcia Orlesianina na plecy.
Marica ogarna ulga. Nie byo wtpliwoci, kim s przybyli.
- Maricu! Nic ci nie jest? - krzykn Loghain, posyajc nastpn strza, ktra o wos
mina jednego ze zbrojnych. Rowan rzucia si na reszt grupy, zataczajc mieczem szeroki
uk. Atak mia tak si, e onierz, ktry ledwie go sparowa, zachwia si i upad.
Wrogowie cofnli si skonsternowani.
- A wygldam, jakby mi nic nie byo? - odkrzykn Maric. - Co tu robicie? Gdzie
armia?
onierze wroga otrzsnli si z zaskoczenia i ruszyli do ataku. W zamieszaniu Maric
straci z oczu przyjaci. Nagle musia walczy z dwoma przeciwnikami, ktrzy omal nie
zwalili go z ng, tak szybko zadawali ciosy. Chcieli dopa ksicia jak najszybciej. Od
zakapturzony jedziec nie zeskoczy z sioda i nie przyczy si do napastnikw, lecz pogna
prosto do Marica i jego przyjaci. Trzej onierze zbyt pno zdali sobie spraw, e przybysz
nie by orlesiaskim zbrojnym - gdy rumak stratowa jednego z nich. Zbrojny upad,
krzyczc.
Drugi prbowa uciec w bok, ale na przeszkodzie stany mu drzewa. Skuli si tylko,
a jedziec stratowa go tak jak poprzedniego. Mrocy krew w yach wrzask urwa si nagle.
Trzeciemu ze zbrojnych udao si umkn przed jedcem. Rumak zatrzyma si i
cofn, rc gono. Jedziec zsun si z sioda. Maric rozpozna kobiet - w niebieskiej
pelerynie i czarnym ubraniu, a kiedy wycigna dugi sztylet i rzucia si na ostatniego z
orlesiaskich zbrojnych, kaptur zsun si, odsaniajc spiczaste uszy i kaskad jasnych
lokw.
Katriel.
Wstrznity Maric mg tylko patrze, jak elfka dga sztyletem przeciwnika. onierz
prbowa si zasoni, ale z kadym uderzeniem jego wysiki staway si coraz mniej
skuteczne. Unoszc wysoko sztylet, Katriel wbia go w szyj mczyzny i rozpataa mu
gardo. Krew splamia jej peleryn i spyna z ostrza na donie. Zielone oczy wypeniaa
zjadliwa zo.
Kiedy trzej pozostali onierze, ktrzy walczyli z Rowan i Loghainem, zrozumieli, e
posiki nie nadeszy, wpadli w panik. Rowan rozbroia jednego, posyajc jego miecz w
powietrze, gdy przecia mu rami. Loghain pchn w jej stron swojego przeciwnika i
Rowan tylko nadstawia ostrze - onierz nadzia si sam.
Ostatni ze zbrojnych rzuci si do ucieczki, wrzeszczc ze strachu. Loghain skrzywi
si tylko i odrzuci zakrwawiony miecz. Bez popiechu zdj uk z ramienia, zaoy strza na
ciciw i wycelowa w uciekiniera. Pocisk wisn midzy drzewami i utkwi w plecach
onierza. Z jkiem ostatni z wrogw zwali si w boto i licie i wicej nie podnis.
Nagle w lesie zrobio si cicho.
Rowan otara spocone czoo, oddychaa ciko i urywanie. Loghain poklepa j po
ramieniu i plecach, sprawdzajc, czy nie odniosa ran. Kobieta tylko skina gow i wskazaa
na Marica.
- Mn si nie przejmuj - wydyszaa.
Maric skamienia ze zdumienia. Katriel nadal klczaa nad mczyzn, ktrego zabia,
z zakrwawionym sztyletem w doni. Rozgldaa si czujnie, jakby szukaa innych
napastnikw wrd cieni i drzew. W koronach z opotem zerwao si do lotu kilka ptakw.
Ciaa leay wszdzie, w powietrzu unosi si zapach wieej krwi.
Wspomnieli o ataku na ksicia, ale nie miaam ju czasu wysa wiadomoci. ledziam ich,
gdy wrota twierdzy zostay otwarte. - Z trosk spojrzaa na lecego bez przytomnoci
Marica. - Musz przyzna, e nie wiedziaam, co robi. Jego Wysoko ma wielkie szczcie,
e zdye mu z pomoc.
Rowan wstaa, przerywajc rozmow.
- Maric przeyje, ale... Loghainie, musimy wraca. Kto wie co si dzieje w twierdzy?
Loghain popatrzy na Katriel.
- Zauwaya co, gdy tu jechaa?
- Jedynie to, e bitwa si zacza.
- Niech to! Musimy si zatem pieszy.
***
Maric zwisa z sioda Loghaina. Wracali galopem na Zachodnie Wzgrze. Nietrudno byo
trafi, w niebo unosiy si potne kby dymu. Las pon, twierdza by moe rwnie. Z
pewnoci by to magiczny poar, ale nie wiadomo, czy roznieci go Wilhelm, czy ktry z
magw uzurpatora.
Zbliajc si do twierdzy, musieli dwukrotnie zbacza z drogi, by omin onierzy
wroga. Za pierwszym razem natrafili na nich, ledwie opucili las - setki zbrojnych
maszeroway traktem do twierdzy. Kilku krzykno i ruszyo do ataku, ale jedcom udao si
umkn i zgubi pogo. Po tym spotkaniu zachowywali czujno i w por zauwayli oddziay
idce na pnoc.
Loghain zawrci i poprowadzi niewielk kawalkad na wschd. Kiedy nareszcie
opucili las, powita ich straszny widok. Ciaa, ciaa, wiele cia, niemal groteskowo
najeonych strzaami. Nad polem bitwy unosi si zapach krwi, a jki wiadczyy, e nie
wszyscy onierze zginli. Walka kierowaa si na szczyt wzgrza, sycha byo wyranie
odgosy starcia dwu armii. Bitwa nadal trwaa.
Nie uszo uwadze trojga jedcw, e wikszo spoczywajcych na polu to rebelianci.
Rowan z kamienn twarz spogldaa na obraz mierci. Chyba dobrze, e Maric jest
nieprzytomny i nie moe tego widzie - pomyla Loghain.
Dym nie pozwala im odnale arla i swoich ludzi. Wiatr zmieni kierunek. Ciemne
kby przesoniy drog, odbierajc im nie tylko wzrok, lecz take oddech. Dostrzegli
niewyrane sylwetki, moe grupy zbrojnych, ale Loghain wola ich unika. Musia znale
arla - gdzie trzon armii? Czy rebelianci ukryli si w twierdzy? A moe uciekli?
Odgosy walki i krzyki staway si coraz goniejsze. Loghain i jego towarzyszki
DWANACIE
Krasnolud na kole rzuci Rowan podejrzliwe spojrzenie. Mia dumn, dug brod
zaplecion w finezyjne warkoczyki. Romboidalny tatua pod prawym okiem oznacza, e w
Orzammarze krasnolud by bezkastowym, najniej w hierarchii spoecznej. Ale nawet tacy jak
on byli uwaani za lepszych od tych, ktrzy wybrali ycie na powierzchni. Pomimo wanej
roli, jak odgryway w spoecznoci, krasnoludy prowadzce gospodarstwa i zajmujce si
handlem nosiy pitno haby i nie mogy nigdy powrci do Orzammaru.
Na ile Rowan si orientowaa, niektre z krasnoludw wyszy spod ziemi, szukajc
azylu politycznego, ale wikszo stanowili zwykli przestpcy. Tylko nieliczni, urodzeni ju
na powierzchni i nienoszcy tatuay, byli nieco bardziej godni zaufania ni ich pobratymcy
yjcy tradycyjnie w podziemiach. Plotki gosiy, e niektrzy z wygnacw poszli do
magw z prob, by usunli ich tatuae. Ale ten krasnolud najwyraniej si swoim nie
przejmowa, co wywoywao u kobiety czujno. Mg by przemytnikiem... Tym bardziej e
w jego okrytym wozie znajdowao si mnstwo dbr, ktre skrztnie ukryto, nie wspominajc
o trzech ludzkich osikach, leniwie majtajcych nogami po obu stronach pojazdu i
najwyraniej penicych rol stray.
- Jak to si stao, e ludzka kobieta o niczym nie syszaa? - zapyta krasnolud
gbokim, niskim gosem. - O niczym innym si nie mwi. Trudno nawet zamkn takim jak
ty gby, eby pohandlowa.
- Moi przyjaciele i ja podrowalimy - wyjania Rowan, mocniej owijajc si
szalem. Nie podobao jej si, e widrujce oczka krasnoluda zbyt czsto zerkay na jej biust.
Nienawidzia tej obszarpanej sukni, ktr Loghain wytargowa tydzie temu od pielgrzymw,
ale nie byo innego wyjcia. Kobieta paradujca w penej zbroi przycigaaby uwag. - Nie
mielimy ostatnio okazji, by zatrzyma si w jakiej wiosce.
- Ach tak? - Umiechn si, prezentujc brudne, brzowawe zby. - Co to za
przyjaciele?
- Obozuj niedaleko.
- Dlaczego ich nie odwiedzimy? Moe nawet podziel si z wami zapasami i sprztem,
jeeli bdziecie mili? - zaakcentowa ostatnie sowo i przesun jzykiem po wargach, dajc
do zrozumienia, co dokadnie ma na myli.
wz nie oddali si na tyle, e nie mona ju byo dostrzec szczegw, acz osiek odwrci
wzrok o wiele wczeniej.
Dobry najemnik.
Ruszya okrn drog do obozu, tak na wszelki wypadek, gdyby osiek jednak
zmieni zdanie i postanowi jej poszuka na poboczu gwnego traktu. Przy ognisku siedziaa
tylko Katriel, grzejc donie, a Maric spa w namiocie pod drzewem. Namiot by podarunkiem
od pielgrzymw i dawa nieco zudn ochron przed zimnem i otoczeniem. Poza tym nie
mieli wiele wicej - troch brudnych ubra, przypominajcych achmany. Minione dziewi
dni caa czwrka spdzia na unikaniu patroli i jak najszybszym oddalaniu si od Zachodniego
Wzgrza.
Tyle razy musieli radzi sobie z grupkami zbrojnych, ktrzy stawali si zbyt
ciekawscy, e Rowan stracia rachub. Byo im atwiej, gdy trzeciego dnia Maric odzyska
przytomno i cho wci oszoomiony od utraty krwi, mg si sam utrzyma w siodle.
Katriel uwaaa, e ksi dozna wstrzsu po upadku z konia, a Rowan nie zaprzeczya. Lecz
jedyne, co mogli zrobi, to uy zi elfki i czeka, a Maric wyzdrowieje. Przynajmniej
lekw im nie brakowao.
Rowan zwolnia kroku, dotarszy na skraj obozu. Nie znosia przebywa z elfk sam na
sam, a to zdarzao si czsto, bo Loghain polowa. Cho Katriel przybya im na ratunek,
Rowan nadal musiaa si gry w jzyk, kiedy widziaa jej zauroczenie Marikiem. A kiedy
prbowaa z ni rozmawia, Katriel tylko patrzya na ni zielonymi, dziwnymi oczyma.
Trudno byo zgadn, co myl elfy, zawsze sprawiay wraenie, e co ukrywaj. Ale Rowan
czua si winna z powodu tych uprzedze, nawet jeeli elfy zapewne to samo mylay o
ludziach, dlatego staraa si zachowa swoje odczucia tylko dla siebie.
Nic dziwnego, e nie miaa wiele do powiedzenia.
Katriel w kocu zauwaya Rowan. Zamrugaa z zaskoczeniem i wstaa.
- Znalazam suche drewno, pani - stwierdzia sztywno.
- Zauwayam. - Rowan podesza do namiotu, czujc na plecach spojrzenie elfki
ledzce kady jej ruch. Maric jkn nerwowo, ale si nie obudzi. Bandae zmieniano
regularnie - bez wtpienia zasuga Katriel.
Rowan stana obok namiotu, zastanawiajc si, czy powinna podzieli si wieciami,
jakie przekaza jej krasnolud. Maric i Loghain na pewno te bd chcieli je usysze, a kobieta
raczej nie miaa ochoty im tego powtarza. Czekaa zatem, a Katriel patrzya, za czas
upywa z mczc powolnoci.
Czy Maric i Katriel spotykali si nadal po tamtej nocy? Rowan bardzo chciaaby
zapyta, ale nie potrafia si na to zdoby. Unikaa ksicia od tamtej nocy w Gwaren. Zreszt
Maric by zbyt zajty, by to zauway. Kiedy znaleli si na morzu, popynli na rnych
statkach, co tylko sprawio, e szalejce w gowie Rowan myli stay si jeszcze trudniejsze
do opanowania.
To byo tak niepodobne do Marica. Przez wszystkie te lata, odkd go znaa, nigdy nie
widziaa, by si za kim ugania. Niektrzy mczyni - owszem, nawet po lubie. Lecz
Rowan, wczenie straciwszy matk, zostaa wychowana przez ojca, ktry sabo zna si na
subtelnociach damsko-mskich zwizkw. Co powiedziayby na postpowanie Marica
prawdziwe damy dworu? Rowan bya wojowniczk, spotkaa si te z dz, jaka ogarniaa
mczyzn - szczeglnie towarzyszy broni, mczyzn mogcych zgin nastpnego dnia w
walce o sprawy, ktre zdaway si przegrane. Czy Rowan powinna si martwi? Nie bya
dam i zdya si ju przekona, e Maric traktowa j jak przyjacik, nie ukochan, czy
nie?
Lecz na dnie duszy Rowan nadal skrywaa nadziej, e pewnego dnia ksi przyjdzie
do niej z wasnej woli. Jeeli jednak tamta noc nie bya jedyna, jeeli to nie chwilowe
podanie, lecz co wicej... Rowan zasugiwaa, by o tym wiedzie.
Katriel wskazaa na may garnuszek przy ogniu.
- Mog zagotowa wicej wody, jeeli chcesz, pani. Zagrzaam troch, ale bd
musiaa zmieni Jego Wysokoci opatrunki.
- Nie, nie potrzebuj wody - odpara Rowan. - I nie ma potrzeby, by mnie tytuowaa,
zwaszcza na tym pustkowiu.
Elfka zmarszczya brwi i spucia wzrok, podnoszc koszul, ktr cerowaa. To
Marica - domylia si Rowan. Lecz Katriel miaa chyba do szycia i po duszej chwili ze
znueniem odoya je na kolana, wzdychajc.
- Wszyscy robicie dokadnie to samo - oznajmia. - Nawet komendant Loghain.
Jakbycie wierzyli, e wywiadczacie mi przysug, udajc, e jestemy rwni - w jej gosie
brzmiay ostre nuty niechci i dezaprobaty. - Ale nie jestemy. Moe nie jestem wasz
suc, ale na zawsze pozostan elfem. Udawanie, e jest inaczej, to zniewaga.
Zaskoczona Rowan musiaa ugry si w jzyk, by nie powiedzie czego, co z
pewnoci nie byoby ani uprzejme, ani pomocne.
- Nie jeste z Fereldenu - wykrztusia wreszcie.
- Nie pochodz std. Zostaam tu... przysana z Orlais.
- Mylaam, e zdya si ju tego nauczy. Orlesianie mog sobie wierzy, e
Stwrca osobicie posadzi wadcw na tronach ich imperium, ale tutaj jest inaczej. Tutaj
powiedzieli, e way si twj los. Wanie dlatego znaleli si pod Zachodnim Wzgrzem!
- Jestem za nich odpowiedzialny! - odpowiedzia Maric. - Tak samo jak ty i Loghain!
- A my odpowiadamy za ciebie! Bo jeste, niech to zaraza, ksiciem!
- A to jest mj rozkaz! - krzykn ksi z uporem.
Stali naprzeciw siebie, patrzc sobie w oczy, a ogie trzaska gono na wietrze.
Rowan miaa ochot uderzy ksicia. Miaa ochot go pocaowa. Jak honorowy i szlachetny
potrafi czasem by, a jednoczenie jak gupi. Naprawd sdzi, e Rowan i Loghain tak po
prostu by go zostawili, skoro istnia chocia cie szansy, e jeszcze zdoaj co zrobi?
Loghain w zamyleniu wpatrywa si w ognisko.
- Moe masz racj, Maricu, ale nie musimy si teraz o to spiera. Donikd to nas nie
prowadzi.
Maric spojrza na komendanta.
- Ale kiedy bdziemy...
Loghain podnis wzrok. Oczy jarzyy mu si niczym ar.
- Nastpnym razem nie przyjd ci na ratunek. Bdziesz zdany tylko na siebie.
Midzy mczyznami zapado niewypowiedziane, lecz wane porozumienie. Rowan
widziaa to, cho nie pojmowaa. A jednak Maricowi to wystarczyo.
Odwrci si i spojrza na ni, oczekujc, e zgodzi si z Loghainem. Rowan jednak
tylko staa, czujc, jak narasta w niej gniew.
- To rozkaz? - zapytaa, a jej gos ocieka jadem. - Krlewski rozkaz od ksicia Marica
dla komendantw jego armii?
Mczyzna zacisn zby.
- Proba o obietnic.
Spoliczkowaa go. Uderzenie ponioso si echem w lenej ciszy. Ksi odwrci
gow, zmieszany i zraniony, odruchowo potar bolcy policzek. Loghain si nie odezwa,
unis jedynie brew.
- Wol rozkaz - oznajmia zimno Rowan.
- Przepraszam - wymamrota Maric aonie. Zachwia si i usiad na kodzie z
przygnbieniem wypisanym nie tylko na twarzy. - Ja tylko... Pewnie wyszo, e jestem
niewdziczny...
- Czasami jeste - stwierdzia Rowan.
Maric zwrci na ni oczy pene ez.
- Twj ojciec nie yje. Powicia wiele tylko po to, by mnie znale i uratowa.
Rozumiem to. Po prostu nie potrafi przesta myle o rebelii, o pozostaych. Znaleli si pod
TRZYNACIE
Prawie cay dzie zajo im szukanie kolumny, o ktrej mwia Katriel. Znaleli rwnie to,
co nazwaa zapiecztowanym wejciem. Byo otwarte. Ludzie i elf patrzyli na otwr, ktry z
daleka wyglda jak jaskinia w skalistym zboczu. Z bliska okazao si jednak, e to
pozostaoci imponujcej omioktnej metalowej bramy.
Zdobiy j geometryczne wzory z gbokich i szerokich rytw, ktre ongi mogy
skada si na obrazy lub sowa, lecz teraz brzowe porosty i paty rdzy zasaniay zbyt wiele,
by udao si odcyfrowa cao. Jedno ze skrzyde wisiao na ogromnych zawiasach,
dosownie przegryzionych. Przejcie byo czyste, poza stosem kamieni i brudu na progu wygldao, jakby rumowisko powstao od rodka.
Dopiero kiedy podeszli bliej, ostronie stpajc midzy wilgotnymi i niepewnymi
kamieniami, zdali sobie spraw, e stos skada si gwnie z koci. Starych koci,
wystajcych z ziemi i bota, czciowo pogrzebanych.
- Trudno powiedzie, do kogo naleay - zauway Maric, trcajc jeden z piszczeli z
odraz. - Moe to ludzie...
- Najwaniejsze, e nie s wiee - stwierdzi Loghain. - To dobry znak.
Katriel zajrzaa w gb przejcia.
- Zgadza si. Jeeli ostatnio byy tu inne stworzenia ni nietoperze, nie zostawiy
ladw. Widz tylko odchody.
- Urzekajce. - Rowan przewrcia oczami.
Katriel zerkna na ni gronie.
- Syszaam wiele opowieci o zaginionych podrnych w okolicy tych wzgrz. Nadal
musimy zachowa ostrono. W kadej bajce jest ziarno prawdy.
- Zapamitamy - skrzywi si lekko Loghain, a potem wraz z reszt ruszy w gb
przejcia.
Rozbili obz nieopodal bramy, a potem zaczli przygotowywa pochodnie, uywajc
ywicznych gazi i pasm odartych z tkaniny namiotu. Katriel nie miaa pojcia, jak dugo
bd pod ziemi.
- Nie bdzie jak polowa - ostrzega - moemy te nie znale wieej wody.
Loghain nakaza, by napenili wszystkie posiadane bukaki i flaszki. Przejrza te
skoczyli, ich oczom ukazao si miejsce, w ktrym za ich ycia nie postaa stopa adnego
krasnoluda.
Migoczce pochodnie nie daway do wiata, by mona byo zobaczy thaig w caej
okazaoci, lecz wydobyy z mroku wspomnienia wielkich kamiennych budowli sigajcych
sklepienia jaskini. Pomosty midzy budowlami wspieray si ongi na wysokich kolumnach z
wyrytymi pasmami run. Teraz wikszo z nich leaa poamana, niczym kamienne szkielety
okryte caunem pajczyn.
Pajczyny zreszt wisiay wszdzie. Pokryway ciany budowli jak wstgi gazy, a im
gbiej w thaig, tym byy starsze i gciejsze, a w kocu wiato pochodni nie mogo przez
nie przenikn. Wydawao si, e krasnoludzkie miasto otoczy kokon, zawieszajc je w
czasie, otulajc mrokiem i cisz.
- Ostronie - ostrzeg cicho Loghain, cofajc pochodni, by nie podpali pajczyn.
Poar rozprzestrzeniby si w okamgnieniu i ze sklepienia zaczyby spada ponce sieci.
- Czujecie to? - zapytaa Rowan, niepewnie stpajc midzy gruzami. Dotkna
policzka i rozejrzaa si niespokojnie. Pozostaa trjka otworzya szerzej oczy, czujc to samo
co Rowan - delikatne municia na skrze, wraenie, e kurz wiruje w podmuchach
niezauwaalnego niemal wiatru.
- To powietrze - odetchn Maric. - Tu jest przepyw powietrza.
Mia racj. Powietrze pyno z gry i jeeli si bacznie przyjrze, mona byo dostrzec
blade lnienie pajczyn koyszcych si nieznacznie wysoko pod sklepieniem. Musiay tu by
kominy lub inne przewody, moe wanie takie, o jakich wspomniaa Katriel.
Sycha byo rwnie dwiki. Gdy czwrka wdrowcw przystana, odlege klikanie
stao si wyraniejsze. Rozbrzmiao i umilko, ale na pewno nie byo zudzeniem. W ciszy
zakcanej tylko szmerem ubra i krokw ten obcy dwik bardzo si wyrnia.
Katriel zblada. Ze strachem zacza si rozglda, cho w ciemnoci niewiele moga
zobaczy.
- Co to za odgosy? Kamienie?
Nikt nie odpowiedzia. Nawet elfka nie wierzya wasnym domysom.
- Moe powinnimy zawrci? - wyszeptaa Rowan.
Maric pokrci gow.
- Nie ma sposobu, by obej to miejsce, a przynajmniej nie widzielimy adnej innej
drogi. Albo idziemy naprzd, albo wracamy do wyjcia na powierzchni.
Tak naprawd nie byo nad czym dyskutowa. Loghain ruszy naprzd z wycignitym
mieczem, zerkajc czujnie w gr.
ponownie. Pajk zaklekota gniewnie, prbujc skoczy na ofiar, ale Rowan zrcznie cia
go mieczem w eb. Z rany trysna biaa posoka. Potwr zaskrzecza, skoczy i uderzy w
najblisz cian. Zupenie jakby chcia uciec od wasnej rany.
Kolejna bestia zsuna si z gry, o wos chybiajc Loghaina. Mczyzna uskoczy i
obrci si niemal rwnoczenie, po czym ci w przednie odna kreatury. Pajk osoni si
przed ostrzem, a potem przechyli gow i spojrza na Katriel czarnymi, lnicymi lepiami.
Elfka tylko krzykna z przeraenia.
Maric wbi miecz z boku gowy potwora, zaciskajc zby z wysiku. Ostrze przebio
chitynowy pancerz z mokrym trzaskiem. Monstrum zadrao, a potem odwrcio si tak
szybko, e ksi nie zdy si zasoni - potoczy si bezwadnie po ziemi.
Loghain skoczy i kopn stwora, wywoujc mrocy krew skrzek. Przewrcony pajk
zacz si podnosi, biaa posoka spywaa mu ze zranionego ba. Mczyzna przycisn stop
tuw monstra, by je unieruchomi, i wrazi miecz niemal pionowo w ciao. Z trudem obrci
ostrze. Potwr szarpn odnami i zapiszcza gono.
- Maricu! - zawoaa z niepokojem Katriel, prbujc podbiec do ksicia. Rowan take
ruszya w jego kierunku. Lecz wwczas po cianie przebieg kolejny pajk i zastpi jej drog.
Rowan cia z rozmachem, zmuszajc go do skoku i ucieczki w gr.
Elfka dopada do ksicia, pomoga mu wsta. Maric potrzsn gow oszoomiony
Zaraz jednak oczy rozszerzyy mu si ze strachu, gdy spojrza w gr. Jego krzyk zla si z
wrzaskiem towarzyszki, gdy wielki pajk spad prosto na nich i zatopi ky w ramieniu
Katriel.
Elfka szarpna si, odwrcia i wbia sztylet w jedno z wielu oczu. Monstrum si
cofno, ale Rowan zdya zatopi mu miecz w brzuchu. Trysna biaa krew nie krew i
pajk, skrzeczc, ruszy na napastniczk. Rowan zaatakowaa bez wahania - zamaszystym
ruchem wyprowadzia cios. Gowa potwora potoczya si po kamieniach, ciao zwalio, nadal
przebierajc nogami, posoka trysna na wszystkie strony.
- Nie! - wrzasn Maric, widzc, jak Katriel osuwa si bezwadnie. rce punkty na jej
ramieniu ju zaczynay puchn, czarne struki rozbiegay si i rozgaziay pod skr elfki
niczym mroczne pknicia. Ksi chwyci j w ramiona, zanim uderzya o ziemi, i z
przeraeniem zda sobie spraw, e jej ciaem zaczynaj targa konwulsje. - Loghainie!
Musimy si ukry!
Zaciskajc zby, komendant wyszarpn ostrze z martwego pajka. Podnis miecz
Marica i przygasajc pochodni. Bro rzuci ksiciu, ktry zapa j zrcznie pomimo
sabego wiata, a pochodni przybliy do zwisajcych obok pajczyn.
Przez chwil zdawao si, e si nie zapal, zaraz jednak pomie zaskwiercza i
pomkn w gr po sieci. Szybko. Bardzo szybko.
- Zbierajmy si! - zawoa Loghain.
Echo klekotu nioso si wok nawet wtedy, gdy huk ognia stawa si coraz
goniejszy. Poar rozptany pod sklepieniem owietli ruiny. Maric zamruga w nagej
jasnoci, w ktrej atwo byo dostrzec mnstwo pajczych sylwetek biegncych po cianach.
Zastraszajco duo sylwetek. Jedna z nich pomkna w stron Rowan. Kobieta cia bez
namysu, pozbawiajc potwora czci odna. Skrzeczc, pajk si cofn, a Rowan podbiega
do Marica.
- Tam! - krzykn, wskazujc najbliszy budynek owietlony poarem. Bya to kopua
z zaniedziaego zota, jeden z niewielu dachw, jakie si nie zapady.
Rowan pomoga Maricowi nie Katriel, gdy przebijali si do kopuy. Loghain szed
za nimi, potrzsajc gow, kiedy ze sklepienia zaczy spada skrawki poncych pajczyn.
Ogromne pajki zaprzestay ataku i umykay teraz we wszystkie strony, za ich mroce krew
skrzeki przeszy w kakofoni, ktra niemal zaguszaa ryk pomieni.
Odr spalenizny wypenia otoczenie, prawie nie byo czym oddycha. I wtedy nagle
zaczo si ssanie. Powietrze zostao wcignite w gr, a nad podog opad czarny, gsty
dym, ktry natychmiast przesoni widoczno i zdawi dech w piersiach ludzi i elfki. Dym
bardziej podobny do kurzu osiada na twarzach i ramionach, wdziera si do ust i puc.
Maric zacz kaszle ochryple, zaraz potem Rowan, ktr ledwie byo wida w
oleistych kbach. Poruszanie zdawao si przedzieraniem przez bagno. Kobieta przewrcia
si, pocigajc za sob nieprzytomn Katriel i Marica. Ksi zakl, biorc zbyt gboki
wdech i krztuszc si smogiem. adne z ludzi nie wiedziao, dokd waciwie id.
Dotyk na ramieniu sprawi, e Maric instynktownie sign po miecz, lecz nie
wyprowadzi ciosu. Obok ksicia sta Loghain.
- Naprzd! - zawoa ochryple z wysiku.
Dwign Marica na nogi i razem podnieli nieprzytomne kobiety, cignc je do
pobliskiej kopuy. W kbach dymu widzieli tylko jasn, migotliw powiat szalejcego pod
sklepieniem poaru. Powietrze umykao w gr.
Przez okamgnienie Maric zastanawia si, czy kawerna zwali im si na gowy - z
pajczynami i pajkami - gdy z Loghainem przebijali si przez nieznone gorco.
A potem zemdla.
***
Kiedy si ockn, nadal byo ciemno. Maric czu oszoomienie. Lea na twardym podou,
mokra, chodna tkanina przesuna mu si po czole. Nic nie widzia. Ile czasu mino? Czy
nadal by na Gbokim Szlaku? Czy ju byli bezpieczni? Kiedy prbowa si odezwa,
jedynie zachrypia sucho i zakaszla. Bl przeszy mu ciao.
Silna do powstrzymaa Marica, gdy ten chcia usi, a gos Rowan nakaza mu lee
spokojnie.
- Nie ruszaj si jeszcze. Dam ci co do picia, ale musisz pi powoli.
Przy ustach poczu butelk, cudownie zimna woda spyna do garda. Mia ochot pi
bez przerwy, gdy uwiadomi sobie, e krta ma sklejon atramentowym kurzem, ale Rowan
cofna si, zanim bardziej przechyli naczynie. I dobrze, bo Maric si zakrztusi. Chwil
kaszla, pozbywajc si obrzydliwej, ciemnej liny.
Torsje przyszy falami, wraz z dreniem i saboci. Rowan westchna, podsuwajc
Maricowi flaszk po raz drugi i tym razem pozwalajc si porzdniej napi.
- To... minie - wymamrotaa. - Ale przynajmniej poar si skoczy.
Woda smakowaa cudownie i Maric lea, rozkoszujc si oczyszczajcym chodem,
ktry rozpywa si w ciele. Zaraz jednak otworzy czujnie oczy.
- Czy Katriel...
- Nie ockna si jeszcze - odpowiedziaa Rowan ostrzej. - Loghainowi udao si
wyssa wikszo jadu. Na szczcie mamy jej leki, bo samo opatrzenie rany mogo nie
wystarczy.
Z oddali dochodzi jaki dwik, lecz nie taki, jak ten wydawany przez pajki. Raczej
jak uderzenia kamienia o kamie. Maric uwiadomi sobie, e wanie to syszy. W ciemnoci
bysny iskry i zaraz potem niewielki pomie.
- Mylisz, e to rozsdne? - zapytaa Rowan.
- Nie ma ladu pajkw - odpar Loghain znad maego ogniska. - I powraca wiee
powietrze. Myl, e najgorsze za nami.
Loghain dmucha w ogie, by go rozpali mocniej. Poamane kawaki drewna, jakie
uoy, trzaskay i prychay, ale kiedy si zajy pomieniem, odpdziy mrok i Maric mg
znowu widzie.
Znajdowa si wewntrz budynku, ktrego kopulasty dach ledwie majaczy w ciepym
blasku ogniska. Wok leay niewielkie stosy i rumowiska - pozostaoci po zniszczonych
cianach lub meblach - pokryte wiekowym kurzem. Dostrzeg rwnie dugie, tarasowe
schody wiodce do niej pooonej rodkowej czci budowli, moe komnaty dokadnie pod
kopu? Czy to byo swego czasu forum? Teatr? Maric sysza kiedy, e krasnoludy toczyy
Bo jest ranna?
- Nie o to chodzi - odpowiedziaa twardo Rowan. Uniosa do, uciszajc Loghaina,
ktry chcia si wtrci. Zmarszczy brwi, ale posucha. - Maricu, nie wiemy, czy to
rozsdne, by jej ufa.
- Co macie na myli?
- Wydaje nam si, e jest wiele rzeczy, ktrych o niej nie wiemy. Nie powiesz, e to ta
sama kobieta, ktr znalelimy w Gwaren, krzyczc wniebogosy o ratunek.
Loghain skin gow.
- Byem skonny uzna j za posanniczk, nawet szpiega arla Byrona... Ale jej
umiejtnoci, wiedza... To nie jest zwyka elfia suca, Maricu.
Ksi zesztywnia, czujc fal gniewu.
- Nawet jeeli, to co z tego?
- Maricu... - zacz znowu Loghain ostrzegawczo.
- Przysza mi na pomoc - upiera si ksi. - Moga bez trudu pozwoli, by zabili
mnie onierze uzurpatora. Dobrowolnie podzielia si swoj wiedz, zamiast poprowadzi
nas prosto w apy wroga. - Zmruy oczy. - Co takiego zrobia, co wam si nie podoba?
- Nie wiem, czy w ogle co zrobia - przyzna szczerze Loghain. - Wiem tylko, e ta
elfka mnie niepokoi.
Rowan wzia gbszy oddech.
- I we pod uwag, e nie jeste zbyt obiektywny, gdy o ni chodzi - stwierdzia
beznamitnie.
Maric zamilk zaskoczony. A potem nareszcie dostrzeg w oczach Rowan zranion
dum. Prbowaa to ukry, oczywicie, ale nawet dla niego byo jasne, e chciaa by jak
najdalej od niego.
Ona wie - uwiadomi sobie Maric. Wszystko teraz nabierao sensu. Tamten dzie
przed odpyniciem z Gwaren, te baczne spojrzenia, o ktrych nie chciaa rozmawia. Gniew.
Policzek.
- Och - mrukn. Jego zo szybko si ulotnia. Tysice razy zastanawia si, jak
powiedzie Rowan o Katriel. Doszed tylko do wniosku, e i tak wszystko pjdzie wbrew
planom. Maric chcia powiedzie Rowan. Chcia wyzna, e przy Katriel czuje si speniony,
e nie musi jej niczego udowadnia, niczego udawa. Ale jak to brzmiao? Rowan te nie
musia niczego udowadnia ani udawa. Znaa go od dziecistwa, znaa jego wady, bdy i
winy lepiej ni on sam. Maric kocha Rowan, ale z Katriel byo po prostu... inaczej.
W gbi duszy mia nadziej, e wojowniczka zrozumie. Jako nastolatki oboje
Pewnie dlatego Loghain by na niego zy. I nie wiadomo, czy co jeszcze da si naprawi.
Nawet jeeli uda si przej ten tunel i dotrze do Gwaren na czas, to chyba tylko po to, by
ujrze, jak resztki rebelianckich si raz na zawsze ulegaj potdze uzurpatora. Czy Maric
naprawd chcia to zobaczy na wasne oczy?
Ale dlaczego Rowan i Loghain przenosili swj gniew na Katriel? Maric nie potrafi
tego poj. Rozumia Rowan, chyba... Wyczuwa napicie midzy ni i elfk ju wczeniej, a
teraz rozumia, skd si wzio. Ale Loghain? By zwykym, rozsdnym mczyzn. Skd u
niego podejrzenia wobec Katriel? Dlaczego chcia, by Maric zostawi j w podziemiach? To
nie miao sensu. Katriel nie chciaa ich skrzywdzi. Gdyby chciaa - wykorzystaaby jedn z
wielu okazji. I po co by wczeniej pomagaa rebelii?
Ksi spoglda w migoczce pomienie, coraz bardziej zahipnotyzowany ich tacem
na drwach. Ognisko powoli zaczynao przygasa i Maric wiedzia, e trzeba dooy drewna,
ale w tej chwili wola pmrok, wola, by cienie podeszy bliej. Wola chd w powietrzu.
Myl, e w pobliu mog si czai wielkie pajki, wydawaa si zupenie nierealna.
- Miae racj - zabrzmia obok cichy gos.
Maric odwrci si. Katriel si obudzia. Podniosa si powoli, w jej zielonych oczach
pojawi si smutek i oddalenie. Rozejrzaa si po zrujnowanej komnacie, zniszczonych
cianach, kopule i rumowiskach, sprawdzajc zapewne, gdzie si znalaza.
- Oprzytomniaa! - Maric z radoci podsun si bliej. Uj jej do, przycign
elfk do ogniska. - Jak si czujesz? Boli ci?
Chyba bya zadowolona z ciepa. Wykrcia szyj, by przyjrze si opatrunkowi na
ramieniu.
- Troch - w jej gosie brzmiaa niepewno. Nerwowo spojrzaa na Marica. Syszae, co powiedziaam?
- e miaem racj. Nie mwi mi si tego czsto.
- Wanie - westchna, ponuro wpatrujc si w pomienie. - Miae racj. Nie
powinnimy by razem.
- Nie, nie wierz w to - zaprotestowa.
- Powiniene sucha przyjaci. - Na delikatnej twarzy Katriel stumiony blask
ogniska wywoywa migotliwe cienie. W jej gosie brzmiaa smutna rezygnacja. - Dlaczego
mnie bronisz, Wasza Wys... Maricu? Nic o mnie nie wiesz. A jednak stajesz w mojej obronie
przed swoimi przyjacimi, przed ziomkami... Musisz przesta. - Zdawao si, e elfka jest
zatroskana, dla podkrelenia swoich sw dotkna jego doni. - Musisz przesta mnie broni.
Prosz.
potrzebuje.
- Maric potrzebuje ciebie, nie mnie.
- Mylisz si - szepn agodnie. Wycign rk i pieszczotliwie odgarn jej kosmyk z
czoa. - I mam nadziej, e pewnego dnia Maric to zrozumie i zobaczy.
Rowan zadraa. Czua blisko Loghaina, cho ju prawie go nie widziaa. Miaa
nadziej, e on rwnie nie mg jej zobaczy. Kurczowo zacisna donie na napierniku.
- N-nic nie zobaczy, bo nie ma nic do ogldania - zaprotestowaa.
- Nieprawda.
zy znowu napyny Rowan do oczu, krta cisn z trudem opanowany szloch.
Kobieta odwrcia gow.
- Skd wiesz?
Gos zdradza jej uczucia i w duchu przekla si za brak opanowania.
- Pewnego dnia - powiedzia Loghain z gorycz - pewnego dnia Maric zobaczy, co
mia przez cay czas. Zobaczy wspania wojowniczk, pikn kobiet, kogo, kto wart jest
cakowitego oddania, najgbszych uczu. I wtedy przeklnie si, e by takim gupcem. - Jego
gos zabrzmia chrapliwie, gdy dokoczy z moc: - Wierz mi.
A potem Loghain zacz wstawa, by odej. Rowan odwrcia si i szybko chwycia
go za rk. Zamar.
- Przepraszam - wyszepta. - Nie chciaem...
- Zosta.
Nie poruszy si.
- Nie jestem nim - odpowiedzia w kocu z nieskrywan gorycz.
Rowan uja jego do i powoli uniosa do twarzy. Palce Loghaina musny jej
policzek delikatnie, niemal ze strachem, jakby mczyzna obawia si, e to sen, ktry lada
chwila si rozwieje. Zaraz jednak gwatownie unis Rowan w ramionach, caujc j tak
namitnie, e zakrcio jej si w gowie.
Bi od niego ar, cho w kawernie byo chodno, a kiedy ich usta si rozdzieliy,
Loghain obejmowa Rowan tak kurczowo, jakby oboje stali nad przepaci i mogli run w
otcha. Kobieta uniosa do i delikatnie pogaskaa policzek mczyzny. Mokry od ez,
zdumiaa si.
- Nie chc Marica - szepna i uwiadomia sobie, e to prawda. - Byam gupia.
A wtedy Loghain pocaowa j znowu, tym razem powoli. Pooy j ostronie na
kamieniach przy magicznym strumieniu w zapomnianych od wiekw ruinach. Otoczya ich
ciemno. I byo cudownie, doskonale.
CZTERNACIE
Katriel obudzia si w ciemnoci. Przeya chwil przeraenia, gdy nie moga sobie
przypomnie, gdzie jest, a wraenie, e otula j gigantyczny kokon pajczej sieci, sprawio, e
niemal krzykna. Zdawao jej si, e nie ma czym oddycha, e zaraz si udusi w delikatnych
jak jedwab wizach, e oszaleje - i wtedy poczua niepewny ruch ng, ludzkich ng.
Uspokoia si natychmiast, uwiadomiwszy sobie, e jedyne, co j otula, to ramiona Marica.
Spa, obejmujc Katriel, jakby chcia j chroni nawet we nie. Syszaa przy uchu
spokojny oddech, czua uderzenia serca mczyzny, dotyk jego torsu na plecach. To byo
przyjemne, krzepice doznanie i elfka rozlunia si, a jej serce przestao omota. Myl, e
mogaby tak lee zawsze, tutaj, w mroku, i nigdy nie powiedzie Maricowi prawdy, zdawaa
si bardzo pocigajca. W ramionach ksicia atwiej te byo znie wiadomo, e
nieopodal bez wtpienia czaj si wielkie pajki. Wci grozio im niebezpieczestwo.
Pajki co prawda si nie pojawiy, lecz kiedy reszta wdrowcw zacza si budzi, w
oddali rozlego si stumione klekotanie. Katriel zadraa i wypltaa si z ucisku Marica, by
dooy do ognia. wiato przycigno z ciemnoci Loghaina. Wyszed zza rumowiska na
tyach komnaty, gdzie pyna woda. Migoczce pomienie obnayy jego nagi tors i
uwiadomiy Katriel, e ona sama te nie jest ubrana, a Maric ley obok niej. Wzrok elfki i
Loghaina spotka si na chwil, po czym oboje spojrzeli w inne strony i zaczli nakada
zbroje.
Kiedy Maric si ockn, umiechn si ciepo do Katriel i pogaska j po policzku.
Przytrzymaa jego do. Wydao jej si, e wszystko, co chciaa powiedzie, na zawsze
pozostanie milczeniem. Byo za pno.
adne z nich si nie odezwao, nie skomentowao tego, co stao si w nocy, o ile to w
ogle bya noc. Wok panowaa niezmienna ciemno, przygnbienie stawao si niemal
przytaczajce. Caa czwrka nie chciaa rozmawia, tylko czym prdzej ruszy w dalsz
wdrwk. Spakowali si szybko, bo niewiele byo do pakowania, i opucili obozowisko.
Wiedzieli, e musz szybko odej z tego miejsca, jeeli nie chc si narazi na kolejne
spotkanie z pajkami.
Z uniesionymi wysoko pochodniami meandrowali wskimi ciekami midzy ruinami
budynkw, ostronie stawiajc kroki na wiekowej kamiennej pododze. Wok taczyy
cienie, a za kadym razem, kiedy w oddali rozlega si klekot, ludzie i elfka przystawali
czujnie, zerkajc w ciemno, z obnaon broni, gotowi stawi czoa napaci.
Krasnoludzkie ruiny okrywa czarny popi od kraca do kraca kawerny. W
powietrzu nadal wisia kurz, ale wikszo pajczyn pokrywajcych sklepienie thaigu
znikna. Sabe wiato pochodni nie sigao do daleko, ale wystarczyo, by da
wdrowcom pojcie, jak wygldao to miejsce, kiedy jeszcze yy tu krasnoludy: ogromne
kamienne przypory rzebione runami i rwnie wielkie posgi krlw spoglday z gry na
swj lud i miasto.
Widok monumentw napeni Katriel smutkiem. Jak teraz musieli si czu ci kamienni
wadcy, widzc, e ich lud uciek, a miasto obrcio si w ruiny, pokryte kurzem i popioem?
- Mona tam wej? - zapytaa. - Gdyby da wiato troch wyej, mogabym si lepiej
przyjrze tym posgom.
Rowan spojrzaa na ni z niedowierzaniem.
- Na tych posgach s zapewne gniazda pajkw. Naprawd chcesz je zobaczy z
bliska?
Katriel zadraa na sam myl i z niechci potrzsna gow. Nie umiaa jednak
powstrzyma alu, e mogaby dowiedzie si wicej i opowiedzie o tym miejscu innym,
ktrzy nie maj najmniejszego pojcia o staroytnych miastach, jakie znajduj si pod ich
stopami. Szkolenie na barda uczynio z Katriel szpiega, ale te pieniark, a nawet bajark. A
te ruiny wrcz krzyczay, by o nich opowiedzie. Elfce pkao serce, e musi je tak szybko
opuci.
Grupa mina szerok promenad. Kiedy w skale wykuto paac. Katriel wyobrazia
sobie dumne uki fasady i schody prowadzce z jednego tarasu na nastpny. Kupcw
sprzedajcych towary w kramach na kolorowych pytach dziedzica, wielkie fontanny z
wysokimi wodotryskami. Ongi panowa tu majestat - teraz pozosta tylko kurz i ruiny,
ktrych ksztatw trudno byo si domyli i do ktrych niepodobna byo dotrze przez
rumowiska.
Pozostaoci paacu straszyy przewrconymi kolumnami i rozpadlinami, ukazujc
korytarze bez wtpienia tworzce prawdziwy labirynt wewntrz skay. Siedlisko pajkw zauway Loghain. Rzeczywicie, z promenady atwo byo dostrzec, e wanie tutaj spado
najwicej spalonych pajczyn. Stosy popiow i lepkich, pomarszczonych wstg pokryway
najblisz okolic, niektre kilkustopow lub grubsz warstw.
Kiedy sieci spony i spady, pocigny ze sob wiele pajkw. W popiele leay ich
spalone tuowia z rozrzuconymi bezwadnie wochatymi odnami. Spoczywao tu take
wiele koci, ciemnych i zwglonych. Gwnie odamki, cho niektre wiksze, a kilka nawet
caych. Uwag Katriel przykua jedna z takich stert. Elfka bez zastanowienia signa midzy
koci. Wycigna czaszk. Przypominaa nieco ludzk, ale z pewnoci nie naleaa do
czowieka. Bya potworna. I wielka. Promenad pokryway podobne koci, jakby kto
rozkopa stary cmentarz i lekcewaco rozrzuci pozostaoci po spoczywajcych w mogiach
zmarych.
- To chyba poywienie pajkw - stwierdzia Katriel cicho.
- Jedz mroczne pomioty? - zdziwi si Maric, niepewnie spogldajc na czaszk.
Nie byo na to odpowiedzi. Nikt z czwrki nie widzia w yciu mrocznego pomiotu i
dopki nie natknli si na koci, nie sdzili nawet, e bajania o dawnych wojnach, o czasach,
gdy mroczne pomioty skaziy oblicze ziemi potnymi Plagami, zawieraj cho ziarno
prawdy. Wicej ni ziarno - banie okazay si prawd.
- Te koci mog nalee do kogokolwiek - stwierdzia Rowan.
Nikt nie odpowiedzia. Jeeli nie naleay do pomiotu, to z pewnoci do innych
potwornych stworze, rwnie niebezpiecznych i nieznanych.
Wdrowcy brnli przez koci i popioy sigajce im niekiedy do bioder. pieszyli si.
Wspili si na rumowisko, zapewne pozostao domw, lecz tak zniszczonych, e nie sposb
byo okreli, jak wczeniej mogy wyglda. Nie pozostaa adna kolumna, adna ciana.
Jakby t cz miasta zniszczy jaki kataklizm lub nie zostaa zbudowana rwnie solidnie jak
dzielnice, ktre grupa mina wczeniej.
- To mogy by slumsy - stwierdzia Katriel podczas wspinaczki. - Znajdoway si w
kadym thaigu. yli w nich bezkastowi. Syszaam opowieci, e kiedy szlachetne rody
ucieky z Gbokich Szlakw, zostawiy ich. Zapomniay o nich. - Rozoya ramiona,
wskazujc nierozpoznawalne rumowisko. - Pewnego dnia bezkastowi wyszli ze slumsw i
zobaczyli, e inni mieszkacy opucili thaig. Puste miasto, a w nim nikogo, kto broniby
ndzarzy przed mrocznym pomiotem.
Maric zadra.
- Szlachetnie urodzeni na pewno tak nie postpili.
- Dlaczego nie? - zapytaa ostro elfka. - W kadej spoecznoci s ndzarze. Mylisz,
e w ludzkich spoeczestwach jest inaczej? Czy ludzie uciekajcy z miasta przed
zagroeniem upewniliby si, e elfom w obcowiskach nic nie grozi?
Maric si oburzy.
- Ja tak.
Gniew natychmiast opuci Katriel. Zachichotaa, potrzsajc gow. Istotnie, Maric by
si upewni, czy wszyscy s bezpieczni. I syszc, jak to mwi, mona by nawet uwierzy, e
to prawda. Katriel zastanawiaa si, czy po latach sprawowania wadzy ksi si zmieni,
pozbdzie tej dziecinnej naiwnoci. I czy bdzie wwczas tym samym czowiekiem?
- Podania mwi, e niektrzy z bezkastowcw prbowali uciec - podja. - Usiowali
dosta si do Orzammaru na wasn rk. Ale nie uciekali do szybko. A reszta... Reszta po
prostu czekaa na koniec.
- Doprawdy? - prychna Rowan pogardliwie. - A kto przey, by opowiedzie, co si
stao?
Elfka wzruszya ramionami niezmieszana.
- Zapewne nie wszyscy zginli. Moe niektrzy z uciekinierw dotarli do Orzammaru.
Reszta spoczywa pod naszymi stopami.
- Usyszelimy ju do opowieci - przerwa Loghain ostro, ale nawet on wyglda na
poruszonego. Katriel posaa mu gniewne spojrzenie, lecz milczaa. Nie chciaa nikogo
przestraszy, tylko opowiedzie o wydarzeniach z przeszoci. Nie ma sensu przecie udawa,
e to si nie stao. Nie zamierzaa jednak dzieli si tymi mylami.
adne z czworga wdrowcw nie odezwao si potem. Stpanie po szcztkach
zdawao si gorsze ni chodzenie po truchach pajkw czy mrocznych pomiotw.
Szcztkach krasnoludw, ktre zostay porzucone i czekay na mier, nawet nie prbujc
ucieka. Ludzie mieli wraenie, e krzyki dawno zmarych nawet po wiekach odbijaj si od
cian jaskini.
Miny dugie godziny, zanim znaleli wyjcie z thaigu. Ogromna dwuskrzydowa
brama, wysoka na ponad czterdzieci stp, wioda w gb skay. W przeciwiestwie do wrt,
ktrymi dostali si do podziemi, te nie zostay zniszczone przez rdz i czas, lecz wywaone z
tak si, e roztrzaskaa metal na kilkustopowe kawaki. Wikszo przerdzewiaa - ostatnie
wiadectwo najedcw, ktrzy zdziesitkowali yjcy tu lud.
Dalej byy tylko cienie.
- Skd mamy wiedzie, e to droga do Gwaren? - zapyta Loghain.
Maric odwrci si do Katriel.
- Moesz sprawdzi?
- Mog sprbowa - odpara z wahaniem.
Uklka z pochodni i przez nastpn godzin z okadem ogldaa runy na cianach.
Wreszcie przyznaa, e s zbyt zamazane i niewyrane, by cokolwiek przeczyta. Skaa wok
bya poszarpana i potuczona, zapewne przez t sam si, ktra wywaya wrota, i Katriel nie
potrafia znale cho jednego symbolu, ktry umiaaby rozpozna.
strachu. Umiaa walczy - ale z ludmi. Wiedziaa, jak przeci gardo i gdzie wbi ostrze, by
pokona lub zabi, znaa wraliwe miejsca, jak choby to pod pach. Bez lku stawiaby czoa
o wiele lepiej uzbrojonemu przeciwnikowi. Ale adne szkolenie nie przygotowao jej na
walk z potworami.
Maric wyczu obawy Katriel i obj j pokrzepiajco. Drobny gest, ale elfka go
docenia.
Nie mieli wyjcia, musieli i dalej. Pojedyncze odamki koci przechodziy powoli w
coraz wiksze stosy, nasila si te odr rozkadu. Na cianach coraz wyraniej widoczna bya
wilgo i olizge, przegnie grzyby. Niektre nawet wieciy, ale czerwonawa migoczca
powiata bardziej denerwowaa wdrowcw, ni pomagaa znale drog.
Trafili na miejsce, gdzie leao mnstwo starych pajczych truche. Kilka dwukrotnie
wikszych ni te z thaigu, wszystkie kruche i zakurzone. I rozczonkowane.
- Co je zjada - zauway Loghain.
- Zjada pajki? - Maric skrzywi si z odraz. - Moe to zemsta.
- Moe to, co je zjada, nie dba o to, co je - dodaa Rowan.
- Mroczny pomiot - domylia si Katriel, a potem zmarszczya brwi, gdy ludzie
popatrzyli na ni z niechci. - Nie ma sensu unika prawdy. To oczywiste, e pomioty poluj
na pajki.
Rowan zerkna na ple na cianach i zwalczya mdoci.
- Powinnimy si martwi... o choroby? Mroczny pomiot roznosi zarazy, prawda?
- Bruka nawet ziemi, ktrej dotknie - odrzeka Katriel ochryple. - Moemy si
przekona na wasne oczy, wystarczy spojrze na ciany. Jestemy na terenie mrocznego
pomiotu.
- Och, cudownie - rzuci Maric lekko. - Brakuje tylko smoka, a dzie nie bdzie
stracony.
Loghain prychn.
- Ty chciae tdy i.
- Wic to moja wina, tak?
- Wiem, czyja wina to nie jest.
- wietnie! - Ksi wzruszy ramionami. - Kiedy pojawi si mroczne pomioty, po
prostu rzucie mnie im na poarcie. Reszta zdy uciec, kiedy potwory bd mnie przeuwa.
Loghain ukry rozbawiony umieszek.
- adnie z twojej strony, e to zaproponowae. Przez te kilka miesicy zrobie si
pulchniutki. Zao si, e bdzie z ciebie poywne danie.
- I on mwi, e jestem pulchniutki? - rozemia si cicho Maric, zerkajc na Katriel. Loghainem mroczny pomiot pewnie by si udawi.
- No, no! - oburzy si Loghain bez zoci.
- adne no-no! Sam zacze.
Rowan westchna.
- Czasami zachowujecie si jak mali chopcy.
- Przecie tylko zaproponowaem bardzo rozsdne... - Maric urwa, gdy z przodu
dobieg nowy dwik, nienaturalne ciche skrobanie. Jakby wiele stworze obudzio si nagle
w ciemnociach i zaczo skrada po skaach. Wdrowcy stanli jak wronici w ziemi, z
broni w pogotowiu. Szmer ucich rwnie nagle, jak si pojawi.
- Rozmyliem si - wymamrota Maric. - Nie rzucajcie mnie pomiotom na poarcie.
Z obnaon broni grupa ruszya czujnie naprzd. Wkrtce dotara do miejsca, gdzie
ciany tunelu si zawaliy, odsaniajc jaskinie i wnki oraz zawalone przejcia. Wygldao na
to, e pod ziemi znajdowao si wicej korytarzy, nie tylko ten, ktrym sza czwrka
wdrowcw. Niemal kad powierzchni pokryway grzyby, a odr rozkadu sta si zjeczay
i duszcy. Wrd koci i czci zbroi wszdzie walay si martwe robaki.
Szkielet krasnoluda spoczywa pod cian. Okrywa go zardzewiay napiernik i wielki
hem. Mogo si wydawa, e krasnolud usiad tutaj, by odpocz lub rozmyla nad swoj
mierci - na nieznanych szlakach daleko od domu.
- Co to? - Maric z ciekawoci zbliy si do szkieletu. Byy to pierwsze szcztki
wiadczce, e w podziemnych pasaach nie przebyway wycznie monstra. Katriel
zastanawiaa si, dlaczego ciao pozostawiono nietknite. W pobliu byo sporo potworw
chtnych, by poywi si zwokami. Albo tak tylko przypuszczaa.
- Ostronie - ostrzega Marica. - Zasona w takich miejscach jest cienka i to, co za ni,
moe ci zaatakowa.
Wiadomo przecie, e tam, gdzie nastpio wiele mierci, Zasona jest na tyle cienka,
by przepuci duchy i demony. A jeeli tylko wydostan si ze swojej dziedziny, z
zajadoci postaraj si opta wszystko, co ywe. Albo to, co byo ywe jeszcze niedawno.
Kryy opowieci o martwych ciaach lub szkieletach poruszanych przez duchy, szaleczo
pragnce posiada ciao i ycie. Katriel nigdy czego takiego nie widziaa, ale to nie znaczyo,
e takie istoty nie istniay.
Maric zwolni, ostronie pukn hem, a kiedy nic si nie stao, odetchn z ulg. A
potem zmruy oczy z ciekawoci i pochyli si nad prawym ramieniem zmarego
krasnoluda, przygniecionym kilkoma duymi kamieniami. Wsun donie midzy gazy,
wykrada ze skarbca potnego smoka. Jednak myl, e Maric jest podobny do baniowych
krlw, podobaa si elfce. Bo przecie w baniach wszystko koczyo si dobrze. Bohater
wychodzi z labiryntu, a potem y dugo i szczliwie ze swoj ukochan. Po trudnociach i
zawirowaniach losu zawsze nastpowao radosne zakoczenie.
Rowan ruchem gowy wskazaa na szkielet.
- To mg by rwnie krl, jak sdz - powiedziaa. - Miejmy nadziej, e nie spotka
nas ten sam los, co jego.
Otrzewiajce sowa.
Niedugo potem grupa ruszya dalej, zostawiajc szkielet. Maric szed pierwszy z
obnaonym mieczem krasnoluda. Blade lnienie run dodawao otuchy, cho bardzo ulotnej.
Odlege szmery i ruchy staway si coraz goniejsze, a wraz z nimi dao si sysze dziwne
mruczenie. Brzmiao nisko i obco. Wibrujcy dwik rezonowa w piersiach i wywoywa
gsi skrk.
- Co to jest? - zapytaa Rowan. Zerkna na Katriel. - Wiesz moe?
Elfka zadraa zdziwiona.
- Nigdy czego takiego nie syszaam.
- Jest coraz goniejsze. - Loghain zmarszczy brwi. Wytar pot z czoa i popatrzy na
Marica. - Mylisz, e bdzie tego duo?
Ksi nerwowo obliza usta.
- Nie mam pojcia.
- Moe powinnimy znale miejsce, gdzie atwiej bdzie si broni.
- Gdzie? - Rowan gotowaa si do ataku, szeroko otwartymi oczyma nerwowo
przeczesywaa cienie. - Z powrotem do ruin? A jeeli bd nas ciga nawet tak daleko?
- Patrzcie tam! - zawoaa Katriel, wskazujc za siebie.
Ludzie zamarli, gdy ujrzeli, jak z ciemnoci wynurza si potna posta, idca powoli
w ich stron. Na pierwszy rzut oka wygldaa jak czowiek, ale im bliej podchodzia, tym
bardziej byo jasne, e to karykatura czowieka. W bladej, krostowatej twarzy wybrzuszay si
biae oczy, zby szczerzyy si w zowrogim grymasie. Stworzenie nosio zbroj z
niedopasowanych
kawakw
rnych
pancerzy,
niektrych
pordzewiaych,
innych
zwizanych kawakami skry. Przybysz mia gronie wygldajcy miecz i macha nim bez
wysiku.
Lecz nie rzuci si do ataku. Posuwa si bez popiechu, spogldajc na ludzi i elfk
podliwie, jakby grupa nie bya zagroeniem, a poywieniem.
Niskie brzczenie dochodzio wanie od niego. Stwr pomrukiwa i pojkiwa cicho,
niemal piewnie, a jego gos docza do innych podobnych, ktre wydawaa gromada
stworw idcych za nim wrd cieni. Stworzenia pomrukiway chrem, wydajc stumiony
miertelny szept jakby jednej istoty o tysicu ustach.
Maric cofn si o krok, przeykajc gono lin.
Za pierwszym pojawio si jeszcze wicej stworw. Wysokie sylwetki, niektre
noszce strzpiaste turbany i przepaski na oczach, inne odziane w dziwaczne zbroje z
gronymi kolcami. U tych, ktrych pancerze lub odzienie byy niekompletne, dao si
dostrzec wstrtn ciemn skr pokryt bliznami. Nadcigay te mniejsze postacie, niemal
tak niskie jak krasnoludy, ale ze spiczastymi uszami i szerokimi, demonicznymi umiechami.
adne stworzenia nie wykazyway jednak popiechu, powoli, acz nieuchronnie podchodziy
do ludzi i elfki, pomrukujc i syczc cicho. Dwik zdawa si gony, niemal fizycznie
odpychajcy.
- Mroczny pomiot - stwierdzia Katriel, cakowicie niepotrzebnie.
Loghain unis miecz ostrzegawczo, gdy pierwszy stwr z gromady podszed bliej.
- Cofn si - sykn.
Maric, Rowan i Katriel wycofali si powoli i czujnie, niemal w tym samym tempie, w
jakim posuway si pomioty. Rowan odwrcia si i nagle zatrzymaa.
- Loghainie! - wykrztusia ze strachem.
W migotliwym wietle pochodni wida byo sylwetki zachodzce czworo wdrowcw
od tyu. Byli otoczeni.
- Skd si tam wzili? - zapyta Maric z nutkami paniki w gosie.
- Ostronie - ostrzeg Loghain. Ludzie i elfka przylgnli do ciany korytarza, jak
najbliej siebie. Obserwowali zbliajce si pomioty, unoszc bro. Ale cho ofiary znalazy
si w puapce, stwory nie przypieszyy. Tylko ich pomruk sta si goniejszy i wyszy,
godny, naglcy.
- Moe twj nowy miecz ich powstrzyma? - Rowan musiaa krzycze do Marica, eby
przebi si przez denerwujcy haas.
Ksi machn gronie wieccym mieczem na najbliszego stwora. Mroczny pomiot
zasycza gniewnie, odsaniajc rzd poamanych zbw, ale nawet nie zwolni.
- Chyba nic z tego! - odkrzykn Maric.
Mroczne stwory zbliay si nieuchronnie. Dwadziecia stp. Dziesi. Ludzie i elfka
stali przy cianie, plecy w plecy, pocc si ze strachu. Kiedy pierwszy z pomiotw znalaz si
blisko, obnay ky i zarycza. Maric zrobi krok i ci smoczym mieczem pier napastnika. W
miejscach, ktrych dotkno ostrze, skra zapienia si i zasyczaa. Stwr cofn si z
Loghain nie zaprzesta walki, gdy stwr, z ktrym si zmaga, odwrci si do niego
plecami. Wbi ostrze w bok pomiotu. Stworzenie zaryczao z blu, a mczyzna kopn je,
wyszarpujc miecz, i zaatakowa nastpne. Zachceni jego przykadem Rowan i Maric zrobili
to samo - i po chwili troje ludzi zaczo przebija si do krasnoludw. Katriel sza za
towarzyszami z wahaniem - z tego, co wiedziaa, krasnoludy mogy okaza si gorsze od
mrocznego pomiotu, ale teraz byy wrogami naszych wrogw, a ludzie zamierzali
wykorzysta t okazj.
Efekt by dramatyczny. Mroczne pomioty zaczy krzycze z przeraenia, gdy ich
szeregi si przerzedziy. Wikszo zacza ucieka, tylko stwory uwizione midzy ludmi i
krasnoludami walczyy zajadle i desperacko. Niektrzy wojownicy padli ranni, zaraz
przywaleni ciaami pomiotu zabitego przez ich rozgniewanych towarzyszy.
W par chwil pniej starcie si skoczyo. Niedobitki stworw umykay w gb
tunelu, wrzeszczc. Pozosta po nich jedynie stos trupw i kaue ciemnej krwi. Tylko kilku
krasnoludw zgino, a reszta, przynajmniej pidziesiciu, przygldaa si teraz podejrzliwie
ludziom i elfce, jakby zastanawiajc si, czy ich te naley zaszlachtowa.
Loghain unis miecz i ugi nogi, gotw do starcia z pierwszym krasnoludem, ktry
omieli si podej. Rowan staa obok niego rwnie w pozycji bojowej, pomimo wyranego
zmczenia. Katriel wysuna si przed nich, zastanawiajc, czy to jeszcze nie koniec walki.
Czy krasnoludy zamierzaj ich obrabowa? Zabi? Zostawi w podziemiu?
Cisza stawaa si coraz bardziej napita, a w kocu Maric ostronie podszed bliej.
Ubranie mia cae spryskane ciemn krwi pomiotu, posoka ociekaa z miecza. Wyglda na
zdenerwowanego, moe nawet przestraszonego, a jednak powoli pooy bro na ziemi i
unis rce, by pokaza krasnoludom, e nie ma zych zamiarw. Wycign otwarte donie w
ich stron. Puste rce - adnej groby.
- Mwicie krlewskim? - zapyta, starannie wymawiajc kad sylab.
Postawny, krpy wojownik z czarn brod i pomalowan na biao ysin, tak e
przypominaa nag czaszk, zmierzy Marica widrujcym spojrzeniem. Mia na sobie zot
zbroj z kolcami, a w rce skrwawiony mot bojowy niemal tak wielki, jak krasnolud, ktry
go dziery.
- A kto niby was nauczy tej mowy, powierzchniowcy? - warkn. Akcent brzmia
obco, ale sowa byy zupenie zrozumiae. - Co z was za gupcy, e chodzicie po Gbokich
Szlakach? Szukacie swoich polegych?
Maric chrzkn zakopotany.
- No... Twj oddzia te tu jest, tu, na Gbokich Szlakach, prawda?
Zbierzcie
naszych
polegych
rozkaza
krasnoludom.
Wemiemy
powierzchniowcw do obozu.
Loghain gronie unis bro.
- Nie przypominam sobie, ebymy wyrazili ochot, by pj z wami - stwierdzi
spokojnie. U jego boku Rowan zacisna mocniej do na rkojeci miecza.
Krasnolud popatrzy na nich z rozbawieniem.
- Musz przyzna, e umiecie zaskoczy, wy, powierzchniowcy. Do gowy mi nie
przyszo, e chcecie tu zosta i poczeka, a mroczny pomiot przerobi was na mia, gdy tylko
odejd z moimi ludmi... Ale na Kamie! Jeeli takie macie yczenie, nie bd si narzuca.
Maric posa krasnoludowi bolesny umiech.
- Przeylimy tu cikie chwile, sir krasnoludzie. Prosz, wybacz nam brak manier. Z
radoci pjdziemy do waszego obozu.
A potem posa Loghainowi twarde spojrzenie, jakby chcia powiedzie: A co mam
zrobi? Loghain popatrzy najpierw na Marica, potem na krasnoluda, a wreszcie niechtnie
schowa miecz.
Krasnolud wzruszy ramionami.
PITNACIE
Nalthurowi i reszcie Legionu Umarych powrt z gomi do obozu zaj kilka godzin.
Krasnoludzcy wojownicy zabrali ciaa polegych, otulili je paszczami, a potem dwignli
ponad gowami i ponieli. piewali przy tym pie aobn w nieznanym, chrapliwym jzyku,
a ich marsz przypomina kondukt pogrzebowy. Ciemno podziemi rozwietlay tylko
bkitne latarnie.
Pie odbijaa si od kamiennych cian Gbokiego Szlaku, niosc si gboko w
mrok, jak wyzwanie dla istot, ktre nadal yy w tej ciemnoci. Nawet tutaj byli tacy, ktrzy
troszczyli si o zmarych. Katriel moga nie rozumie sw, ale wiedziaa, e mwi o stracie.
Obserwowaa Marica, ktry rwnie uwanie sucha pieni krasnoludw. Spojrzenie
mia nieobecne. Czy myla o matce? Obj Rowan ramieniem w gecie pocieszenia, a ona nie
protestowaa. Jej spojrzenie rwnie byo nieobecne. Katriel przypomniaa sobie, e kobieta
niedawno stracia ojca. A obok szed Loghain. Z mrokiem w oczach, gdy wsuchiwa si w
aobny rapsod. Ci wszyscy - ludzie i krasnoludy - stracili bliskich, czy mieli jednak czas, by
ich opaka?
A Katriel przyczynia si do ich strat. Wiedziaa to. Patrzya na zy Marica, patrzya,
jak ksi opakiwa zmarych pod szafirowymi latarniami, ale czua jedynie pustk w sercu.
Wiedziaa, e nie moe dzieli z nim alu. Nie zasugiwaa na to. Pomidzy nimi otwieraa si
przepa, a ksi nawet o tym nie wiedzia - przepa, jakiej Katriel nigdy nie zdoa
pokona.
Zastanawiaa si, czy uroniaby z, gdyby Maric umar. Nigdy nikogo ani niczego nie
opakiwaa. Szkolenie na barda pozbawio j wspczucia - niezbdna cecha szpiega, ktrego
lojalno bya na sprzeda. Wspczucie to sabo - tak uczono Katriel - a jednak teraz si
wahaa. W gbi duszy baa si myli, e musiaaby y bez Marica, ale przecie podanie to
jeszcze nie mio. Elfka nie miaa pojcia, czy w ogle bya zdolna do mioci, skoro
zdradzia.
Krasnolud Nalthur przyglda jej si bacznie, czua na sobie jego spojrzenie. A potem
zauwaya, jak rwnie uwanie widruje wzrokiem Marica, Rowan i Loghaina,
zaintrygowany ich aob. Moe sdzi, e przelewaj zy za jego towarzyszami broni? Na ile
znaa tych troje - cakiem moliwe.
Prawd mwic, to codzienne zabijanie mrocznego pomiotu robi si troch nudne. Zawsze
jest wicej ohydy. Bezkresne morze obrzydliwoci, ktre w kocu nas zaleje, tak? - Wzruszy
ramionami i bekn raz jeszcze.
Maric nie odpowiedzia, rozwaajc nieoczekiwany pomys.
- To znaczy, e nie musicie walczy z mrocznym pomiotem?
- Nie moemy wrci do Orzammaru. Co jeszcze mamy robi na Gbokich Szlakach?
- Zapewne uda wam si tutaj przey przez dugi czas, jeeli bdziecie chcieli zauwaya Rowan.
Krasnolud tylko prychn.
- Jestemy martwi. Po co mielibymy przey? - Machn rk z irytacj. - Zreszt to
zaszczyt zabija mroczny pomiot. Jeeli mamy znale spokj, bdziemy walczy jak
prawdziwe krasnoludy, walczy, by odebra to, co nasze. Nawet jeeli nigdy nam si to nie
uda.
Usta Marica powoli rozcign umiech.
- A co powiedziaby na walk z ludmi?
Nalthur zerkn na ksicia podejrzliwie.
- To znaczy walk na powierzchni?
- Wydaje mi si, e na powierzchni jest wicej ludzi, wic tak.
- Pod nieboskonem? - dla krasnoluda nawet samo to sowo byo przeraajce.
- Przydaaby si wasza pomoc w Gwaren, o ile nie bdzie za pno - przyzna szczerze
Maric. - Cho nie wiem, jak mgbym si wam odpaci. Nie jestem jeszcze krlem. Moe
nigdy nie bd. Ale jeeli ty i twoi ludzie szukacie mierci, mog wam obieca wspania
bitw z przeciwnikiem innym ni mroczny pomiot.
- mier na powierzchni - mrukn Nalthur bez entuzjazmu.
Maric westchn.
- Krasnoludy tam nie wychodz, jak sdz?
- Nie te, ktre maj honor - prychn krasnolud.
Rowan uniosa brew.
- Ale was przecie wygnano z Orzammaru? Jaki honor macie do stracenia?
Krasnolud zastanowi si, krzywic paskudnie.
- Nie mamy te nic do zyskania. To nie nasza sprawa, co podchmurni robi na
powierzchni. Tu, na dole, mamy mroczne pomioty do zabicia i Kamie, do ktrego moemy
powrci, gdy umrzemy. To jest nasza sprawa.
Loghain wsta.
- Maric moe nigdy nie zosta krlem. Nie ma pewnoci, e bdzie mg speni
obietnic. Rozumiesz to?
Nalthur wyglda na rozbawionego ostrzeeniem.
- Zdaje si, e nie pokadasz wielkiej ufnoci w zdolnoci swojego przyjaciela.
Wszyscy ludzie tacy s?
- Tylko on. Zazwyczaj.
- Jestem realist - mrukn Loghain.
- Chc prosi tylko o jedno - stwierdzi z powag Nalthur. - Jeeli kto z nas polegnie,
pomagajc ci, nie zostawisz go na grze. Przywrcisz nas Kamieniowi, nie pochowasz w
brudzie. Nie pogrzebiesz nas pod nieboskonem. - Sama ta myl musiaa niepokoi
krasnoluda, poniewa zacisn nerwowo szczk.
Maric skin gow.
- Przyrzekam.
- Zatem moesz liczy na nasz pomoc - oznajmi Nalthur. Stanowczym krokiem
opuci komnat i wyszed na rodek kawerny, gdzie zacz pokrzykiwa na swoich
wojownikw. Haaliwy stukot pik natychmiast si urwa.
W komnacie ludzie i elfka patrzyli na Marica, jeszcze nie wierzc w to, co zaszo.
- C - odezwa si w kocu Loghain oschle. - Zdaje si, e jednak znalelimy
pomoc.
***
W dwie godziny Legion Umarych by gotw do wdrwki Gbokim Szlakiem. Krasnoludy
spakoway ekwipunek i zaopatrzenie. Loghain by pod wraeniem ich efektywnoci. Maric
wraz z Nalthurem stan przed najstarszymi z wojownikw i stara si im wytumaczy, co
zastan na powierzchni. Suchali go w ponurym milczeniu.
To, e uzurpator mg ju dotrze do Gwaren, co mocno komplikuje sytuacj,
krasnoludy zrozumiay od razu. Lecz wzmianka, e nie bdzie adnego sklepienia nad
gowami, nie bdzie bezpiecznych, wielomilowych tuneli w twardej skale, a tylko ogromna
pusta przestrze, nieskoczone niebiosa - na te wieci poblady i zaczy si nerwowo
wierci. Maric musia zapewnia raz po raz, e nie, nikt nigdy nie upad w niebo i nie zgin
na wieki. Tak, w rzeczy samej, na niebie jest gorce soce, ale nikogo nie olepio na zawsze
ani te nigdy nie spado na ziemi i nikogo nie spalio. A jednak te wanie kwestie
najbardziej niepokoiy wojownikw urodzonych w podziemiach.
Loghain wraz z Rowan i Katriel poszed z taborem w rodku pochodu. Za wozami z
ekwipunkiem i zapasami grupa tylnej stray rozgldaa si czujnie, czy nie nadchodz
mroczne pomioty. Na ile Loghain mg si zorientowa, krasnoludy zabray ze stranicy
wszystko, co mogo si przyda lub byo cenne, poza najwaniejszym: ogromnym posgiem
wadcy, ktry podtrzymywa sklepienie jaskini. Podczas pakowania kady z wojownikw
zatrzymywa si przy statui, by z szacunkiem dotkn podestu. Wielu krasnoludw zamykao
oczy i Loghain zastanawia si, czy zanosz modlitwy do swojego przodka. Moe prosiy
staroytnego wadc, by nad nimi czuwa lub zesa im szybk, honorow mier? A moe
tylko przepraszay, e znowu zostawiaj go samego na pastw kurzu i mrocznego pomiotu?
Kilku czonkw Legionu Umarych, ktrzy nie byli wojownikami, lecz - jak poznana
na pocztku kucharka - zajmowali si pracami obozowymi, w milczeniu cigno wzki i
przygldao si Katriel ukradkiem. Rowan zapytaa, dlaczego to robi. Odpowied bya
prosta: krasnoludy widyway ludzi w Orzammarze, ale nigdy nie widziay elfa.
Posuwali si teraz o wiele szybciej, a droga bya przyjemniejsza. Krasnoludy znay
dobrze Gbokie Szlaki, a im duej trwaa podr, tym bardziej Loghain zaczyna rozumie,
e Katriel nigdy nie udaoby si doprowadzi Marica i reszty do Gwaren. Nawet gdyby nie
byo tu mrocznego pomiotu, elfka na pewno by zabdzia. A z niewielk iloci jedzenia i
wody szanse ludzi, e wyjd spod ziemi cao, sigay zera.
Na szczcie spotkalimy krasnoludy - napomnia si Loghain. Pomys Katriel jednak
okaza si dobry. Mczyzna obserwowa elfk podczas podry. Unikaa i jego, i Rowan,
patrzc jedynie na Marica, ktry szed na czele pochodu. Albo wiedziaa, jaki stosunek maj
do niej Loghain i Rowan, albo si domylaa. Loghain przypuszcza, e nie udao im si
dobrze ukrywa swoich podejrze.
Ruszy do przodu, by zrwna si z elfk. Spojrzaa na niego z ponur czujnoci.
Rowan si nie przyczya, ale popatrzya na Loghaina z lekkim zaskoczeniem.
- Chc, by wiedziaa - powiedzia do Katriel - e bardzo nam pomoga.
Podejrzliwie zmruya oczy.
- Doprawdy, sir?
- Tak. Wiedziaa, e dla krasnoludw liczy si kada przysuga, jak moemy
wywiadczy ich krewnym. Niewane, jak saba jest na to szansa.
Wzruszya ramionami, odwracajc wzrok.
- Przyczyli si do Legionu Umarych - rzeka sabo - poniewa nie mieli innego
wyjcia. S zhabieni lub zrujnowani. Najlepsze, co daje im Legion, to starcie pitna haby,
oczyszczenie z win, przywrcenie bilansu na zero. - Zerkna na mczyzn znaczco. Skoro mog zrobi wicej... kt oparby si takiej moliwoci?
najlepsz krasnoludzk inynieri. Przy kadym takim przymusowym postoju nie byo
wiadomo, czy za rumowiskiem odkryj przejcie, ale wdrowcy mieli szczcie.
Pojawi si rwnie mroczny pomiot. Stwory czaiy si na granicy wiata rzucanego
przez bkitne latarnie i patrzyy. Zawsze patrzyy. Dwukrotnie przypuciy nagy atak, raz od
przodu, raz z tyu, ale Legion Umarych szybko sobie z nimi poradzi, przelewajc krew i
prujc flaki, ze spokojn precyzj zmuszajc monstra do ucieczki w ciemno.
Nalthur pozwala im uciec. Przyzna, e nawet Legion nie ciga mrocznych pomiotw
do ich domeny, bocznych jaski pod Gbokimi Szlakami. Tam znajdowao si ich siedlisko,
tam czekaa niechybna mier. Cho mierci krasnoludy si nie obawiay, to jednak pragny
zabra ze sob za Zason tak wiele potworw, ile tylko zdoaj. Nie chodzio o to, by da si
po prostu zaszlachtowa.
Po tych dwch atakach mroczny pomiot trzyma si na dystans. Stwory nienawidziy
krasnoludw, ale te czuy respekt przed ich liczebnoci. Czasami tylko sycha byo obce,
widrujce piski w oddali. Krasnoludy wyjaniy ludziom, e to kolejny rodzaj mrocznego
pomiotu, wysokie i chude kreatury z dugimi pazurami. Niezwykle szybkie - stwierdzi
Nalthur. Piski budziy nerwowo, poniewa z hordami tych potworw czsto szli
emisariusze - mroczny pomiot, ktry potrafi rzuca zaklcia, jak ludzcy magowie. Wysyaj
czary - skomentowa Nalthur z krzywym umiechem.
Krasnoludy nie przejmoway si jednak tak bardzo zagroeniem, jakie stanowi mogli
emisariusze, z dum stwierdzajc, e s z natury odporne na magi, nawet magi mrocznego
pomiotu. To nie powstrzymao ich od dodatkowej czujnoci. Ich ciemne oczy widroway
mrok, donie zaciskay si na rkojeci broni w oczekiwaniu na kolejny atak.
Atak jednak nie nadszed. Kiedy zbliyli si do stranicy pod Gwaren, w korytarzach
pojawio si coraz wicej wody, spywajcej po cianach i zbierajcej si w nieckach i
pkniciach kamienia. Stalaktyty, stalagmity oraz nacieki tawego wapienia zbieray si
przy naturalnych skalnych zbiornikach, zapach rdzy i soli przenika wilgotne powietrze.
Kiedy konwj natrafi na niemal cakiem zalany korytarz, musia przenie zapasy, brodzc
niemal po szyj w wodzie. Ten jeden raz krasnoludy spoglday z ponur zazdroci na
wysokich ludzi i elfa, ale nie rzeky sowa.
Woda niepokoia Loghaina. Czy tunele cigny si pod dnem morza? I czy w takim
razie w jednej z pierwszych napotkanych w tej okolicy jaski nie powinna pojawi si sona
woda? Nalthur zapewni, e absolutnie nie, ale Loghain bez przerwy o tym myla. Nie
wiedzia wystarczajco wiele o krasnoludzkiej architekturze, by czu si pewnie.
W kocu znaleli stranic Gwaren. Znajdowaa si wewntrz wielkiej kawerny
wypenionej wanie morsk wod. Wok podziemnego jeziora cigna si wska grobla, a
ze sklepienia zwieszay si ogromne stalaktyty, z ktrych krople kapay w mroczn tafl.
Kapanie odbijao si echem od cian. Ta kakofonia powitaa przybyszy, gdy stanli w bramie
stranicy.
Przeciwlegy brzeg podziemnego jeziora nikn w ciemnoci i nie mona go byo
dostrzec. Loghain zastanawia si, czy morze i jezioro si cz, czy nie ma tam podziemnego
portu, podobnego do przystani w naziemnym Gwaren? Interesujcy pomys. Powietrze w
jaskini byo cikie i wilgotne, ale wiee.
Tu przy skalistym nabrzeu z tafli jeziora wznosia si na setki stp w gr metalowa
konstrukcja, niemal w caoci poronita rdz i biaymi wapiennymi naciekami. Wiele rur,
rwnie przerdzewiaych i zwapniaych, niko w cianach jaskini.
Nie mona byo odgadn, do czego suy urzdzenie. Krasnoludy nic nie
powiedziay, patrzyy tylko z zachwytem, zadzierajc gowy. Syszay jedynie kapanie wody.
Nalthur wreszcie przerwa milczenie, oznajmiajc Maricowi, e niegdy wychodzio std
tysice rur, tak wiele, e nie wida byo sklepienia, lecz teraz pewnie rdzewiay na dnie
jeziora. Maric zapyta, do czego suyy, czy to bya jaka twierdza, ale krasnolud tylko
popatrzy na niego z odraz.
- Wy, ludzie, nie zrozumiecie - mrukn.
Aby dotrze na powierzchni, musieli przej przez niebezpiecznie wsk grobl, a
dotarli do bramy podobnej do tej, ktr Maric i jego towarzysze minli, wchodzc w
podziemia. Lecz te wrota, cho pokryte rdz i wapieniem, byy nadal zamknite. Warstwa
nacieku okazaa si tak gruba, e zasaniaa mechanizm zamykajcy.
Nalthur od razu rozkaza swoim ludziom, by skuli nalot i sprawdzili, co jest pod
spodem. Wydawao si, e krasnolud nie mia pewnoci, czy w ogle warto kopota si
wrotami.
- Nawet jeeli uda si nam otworzy t bram - wymrucza - nie wiadomo, co jest za
ni. Z tego, co syszaem, wy, ludzie, moglicie co tu nabudowa.
Rowan zmarszczya brwi.
- Nie przypominam sobie nawet wzmianki o przejciu do podziemnej stranicy
krasnoludw.
- Bram zapiecztowano przed wiekami - wtrcia Katriel. - Kiedy pomioty zajy
Gbokie Szlaki, mieszkacy Gwaren mogli zamurowa przejcie, by unikn ataku na
miasto.
Nalthur westchn.
- Zatem w najlepszym razie bdziemy musieli przebi si przez dwa zamknicia. O ile
w ogle si uda. - Zerkn na Marica. - Inaczej caa ta droga na nic i trzeba bdzie wraca.
Loghain przyglda si mtnej wodzie w jaskini, pocierajc w zamyleniu policzek.
- A gdyby przepyn jezioro, czy dotrze si do morza? Czy mona popyn w gr i
wydosta si na powierzchni?
Krasnolud spojrza na niego z powtpiewaniem.
- O ile luza bdzie otwarta. I o ile uda ci si wstrzyma oddech na do dugo. I o ile
cinienie ci nie zabije.
- Rozumiem zatem, e raczej nie.
Dzwonienie rozbrzmiewao godzinami, a w kocu udao si oczyci wrota na tyle,
by odsoni mechanizm zamka. Kilku starszych krasnoludw mogo im si lepiej przyjrze.
Jeden z nich, jak wyjani Maricowi Nalthur, by kowalem - za ycia. Po dugich ogldzinach
stwierdzi w kocu, e ma ze wieci: zamek zardzewia. Musieli go wypali.
Do wypalania potrzebny by kwas, ktry krasnoludy przywiozy na wzkach,
trzymany w maych fiolkach. Przypomina mtn, zasolon ciecz. Krasnoludy otworzyy
fiolki i zalay mechanizm. W rezultacie pojawiy si kby rcego dymu i bkitne pomienie.
Po trzecim zaaplikowaniu kwasu kowal oznajmi, e drzwi mona otworzy.
Nalthur rozkaza Legionowi przymocowa do bramy haki z linami. Do kadej
przydzieli piciu wojownikw, ktrzy pocignli z caych si. Napili si, zacisnli zby i
wbili stopy w ziemi. Wrota powoli zaczy si uchyla. Zawiasy jkny, wibrujcy skrzek
ponis si po jaskini. A potem cal po calu brama si poddaa i ze skrzypieniem i trzaskiem
zardzewiaego metalu otwara podwoje.
Za ni podniosa si chmura kurzu, nawiewana przez natychmiast rozpoznawalny
podmuch wieego powietrza. Krasnoludy zaniosy si kaszlem, a Loghain ruszy naprzd.
Podmuch powietrza? Mczyzna unis brwi. Jeeli by tu wiatr, to znaczyo, e...
Nagle z chmury kurzu wynurzya si ogromna posta. By to kamienny golem, wysoki
na ponad dziesi stp, ktry z gonym rykiem ruszy do ataku, wymachujc piciami.
Zaskoczone krasnoludy nawet nie prboway si broni, gdy ciosy wysyay ich na ciany lub
do wody. Reszta cofna si, a Nalthur ruszy przed nich.
- To atak! - rykn. - Do broni, Legionie! Do broni!
Za golemem nadszed tum ludzi, zbrojnych, z obnaonymi mieczami, ktry
natychmiast natar na krasnoludw. Krasnoludy tym razem nie cofny si ani o krok.
Zabrzmia klangor stali i omot pici golema. miertelne zamieszanie rozprzestrzeniao si
jak poar, a Loghain nie mg na to patrzy ze spokojem.
To byli ich ludzie - ludzie Marica. Zza drzwi wyszli rebelianccy onierze.
- Sta! - krzycza ksi. Pobieg przed krasnoludzkie szeregi i nie baczc na
niebezpieczestwo, unis rce. - Przerwa walk! Na mio Stwrcy!
Nikt go nie sucha, bitwa stawaa si tylko coraz zajadlejsza, pocieka pierwsza krew.
Golem uderzy pici ryzykownie blisko Marica, ksi upad.
Rowan i Loghain natychmiast podbiegli na pomoc, wycigajc miecze. Zerknli na
siebie, zastanawiajc si, czy bd musieli walczy z wasnymi onierzami. Ironia losu.
Przeszli ca t dug drog tylko po to, by umrze w bitwie z ludmi, do ktrych wrcili, aby
obj dowdztwo.
Loghain odepchn onierza zamierzajcego wanie ci Marica.
- Nie bd gupcem! - rykn. - To ksi Maric!
Sowa utony w haasie bitwy i huku ciosw golema o zbroje i kamienie. Mczyzna
rozejrza si, szukajc maga, ale w chaosie nie mg niczego dostrzec.
- Przerwa walk! - rykn ponownie.
Rowan odpara ataki kilku zbrojnych i pomagaa Maricowi dwign si na nogi.
Nalthur zdawa sobie spraw, co prbuj osign, ale nie mg rozkaza Legionowi, by si
wycofa. W wskim przejciu nie byo miejsca, z tyu znajdowaa si tylko wska grobla i
jezioro. Krasnoludy mogy walczy lub da si zabi - albo wpa do wody i uton.
Kamienny golem ruszy na Loghaina, wydajc ryk gniewu. Unis potne pici,
gotw wbi mczyzn w ziemi lub pogruchota mu czaszk. Loghain wysun miecz,
przygotowujc si na uderzenie...
- Stop! - zabrzmia krtki rozkaz za plecami golema. Rezultat by natychmiastowy stwr zastyg w bezruchu.
Ludzie przerwali walk i rozejrzeli si ze zmieszaniem. Nalthur wykorzysta okazj i
rozkaza krasnoludom cofn si. Niscy wojownicy posuchali bez szemrania. Pomidzy
obiema siami pojawia si wolna przestrze, ale gdy ludzie postpili krok, by rzuci si w
pocig, krasnoludy gronie zwary szeregi.
Wojska rozstpiy si jak morze, pozostawiajc porodku Loghaina, Rowan i Marica.
Nad trojgiem ludzi growa golem, nada nieruchomy jak gaz.
- Kto wspomnia imi ksicia? - zabrzmiao ostre pytanie. Zza golema wynurzya si
posta z kozi brdk, w tych szatach. Maric rozpozna j natychmiast.
- Wilhelm! - zawoa z ulg i z radoci ruszy do zaklinacza.
Wilhelm wytrzeszczy oczy. Patrzy z niedowierzaniem. A cofn si o krok na widok
ksicia. Maric zamar, rozejrza si po onierzach, ktrzy z kolei wbijali w niego przeraony
wzrok. Nikt nie zdoa wykrztusi sowa. Cisza w jaskini a zadzwonia w uszach.
- Nie poznajesz mnie? - zapyta ksi.
Loghain i Rowan stanli za nim, opuszczajc bro.
Spojrzenie maga przesuno si po nich, ale zaraz wrcio do Marica i stwardniao.
- Bdcie ostroni - mag ostrzeg onierzy przez rami. - To moe by sztuczka,
iluzja, by nas zmyli.
Unis do. Rozjarzya si natychmiast przywoan moc. Maric nie drgn, gdy
otoczya go powiata zaklcia.
Zamkn jedynie oczy, a blask przemkn po jego ciele - poza tym nic si nie zmienio.
Wilhelm zdumia si jeszcze bardziej i rzuci kolejny czar. Tym razem moc rozbia si o tors
Marica, ale ponownie nie zdarzyo si nic wicej.
Oczy Wilhelma byy wielkie jak spodki wypenione zami, gdy mag osun si na
kolana przed ksiciem.
- Panie mj? - zapyta drcym gosem. - Ty... Ty yjesz?
Maric podszed szybko i uj donie maga, a potem uklk przed nim bez wahania.
Loghain i Rowan zbliyli si ostronie, nadal trzymali si z tyu.
- To ja, Wilhelmie. I Loghain, i Rowan. Jestemy tu naprawd.
Mag zerkn za siebie, gdzie szeregi zbrojnych przyglday si scenie z nieskrywan
czujnoci i zmieszaniem.
- To on - powiedzia do nich. - To naprawd on!
Przez armi przesza fala zdumienia, onierze zaczli szepta midzy sob z
podnieceniem. Wie niosa si szybko i niektrzy rzucili si w gr schodw wiodcych do
miasta, skd zaraz dobiegy radosne nawoywania.
Reszta zbrojnych za przykadem Wilhelma opada na kolana i zdja hemy na znak
szacunku. Na schodach i za wielkimi wrotami zaczli toczy si inni rebelianci, ale kiedy
tylko dostrzegli Marica, rwnie uklkli. Wielu miao zy na policzkach.
- Mylelimy, e zgine - powiedzia mag do ksicia. - Mylelimy, e wszystko
stracone. Rendorn zgin. Uzurpator ogosi, e ty rwnie. Mylelimy... bylimy pewni, e
to kolejny atak, a to... - gos mu si zaama i Wilhelm tylko potrzsn z niedowierzaniem
gow, jakby nie wiedzia, co jeszcze powiedzie.
Maric rwnie skin gow ze zrozumieniem i powag, a potem wsta i spojrza na
milczcy Legion Umarych. Nalthur zacz wydawa rozkazy, by zebrano tych, ktrzy zostali
ranni lub wpadli do jeziora. Krasnoludy wykonay polecenia w milczeniu.
Wtedy dopiero Maric odwrci si do swoich ludzkich onierzy. Tak wielu toczyo
SZESNACIE
Severanowi dray donie, gdy czyta pergamin. Usta zacisn w wsk kresk, a kiedy
skoczy, szybko zwin arkusz. To nie byy dobre wieci.
Mag spojrza w lustro, przygadzi ciemne wosy i postara si uspokoi serce. Jak dla
niego, omotao za szybko, za pot na czole by zbyt widoczny. Krl domyli si treci listu,
zanim mag otworzy usta, a na to Severan nie zamierza sobie pozwoli.
Meghren ju by w paskudnym humorze, nie warto jeszcze pogarsza jego nastroju
nieodpowiednio podawanymi informacjami. Jeeli wadca wpadnie w gniew, lepiej, by skupi
go nie na Severanie, lecz jak zwykle na sucych. Tydzie temu trafio na szczupego elfiego
chopca do posug, ktry nie zauway, e mietana dla krla si zwarzya. Jego wrzaski
cigny do komnat krlewskich gwardi paacow, ale onierze mogli tylko sta i patrze,
jak Meghren katuje posugacza.
Kiedy krl si wreszcie cofn i odwrci, zdesperowany kapitan gwardii podnis
pokrwawione ciao. To by miay ruch. Meghren mg w kadej chwili ruszy na gwardzist,
gniew z now si rozpalony t bezczeln ingerencj mg dotkn onierza. Ale krl nie
zrobi nic poza zaciskaniem zbw i zgrzytaniem, gdy spoglda w okno, a gwardia
popiesznie si wycofywaa.
Zabawne - pomyla Severan. Byoby lepiej, gdyby ten gupiec po prostu zatuk elfa
na mier i porzdnie wyadowa wcieko. Ale nie, sucy przey, powrci do obcowiska
i opowiedzia swoim lamentujcym wspbraciom, co mu si przydarzyo. I w obcowisku
wybuchy zamieszki. Wedug raportw miejski garnizon musia zabarykadowa i zamkn
dzielnic, pozostawiajc rozgniewane elfy, by paliy raczej wasne domy ni ludzkie siedziby.
Po czterech dniach, gdy zacz si gd, w obcowisku zrobio si spokojniej. Meghrena, rzecz
jasna, nie obchodziy ndzne elfy, ale tego rodzaju problemy utrudniay ycie Severanowi.
Lecz teraz mag mia do przekazania znacznie gorsze wieci i adnego posugacza na
koza ofiarnego pod rk. Niestety. Severan wytar czoo jedwabn chusteczk - prezent od
przymilnego kupca z Antivy, ktry baga maga o zaatwienie audiencji u krla - i jeszcze raz
rozway, czy w ogle przekaza Meghrenowi ze wieci. Spojrza w oczy swojemu odbiciu,
marszczc brwi. Nie spodoba mu si strach, jaki dostrzeg na swojej twarzy.
Nie, nie byo innego wyjcia.
zadowolon. Meghren zapomnia o nich obojgu, gdy tylko zeszli mu z oczu. Wrci do
nerwowego przymierzania nowej zbroi.
Kiedy Severan przemierza ponownie korytarze paacu, myli wiroway mu w gowie.
Jeeli rozegra to ostronie, bdzie mg obrci sytuacj na wasn korzy. Meghren musia
przyzna, e sprawy wygldaj powanie. Szybkie pokonanie rebelii sprawi, e bdzie mia
wielki dug wdzicznoci - to nawet lepiej, ni gdyby rebelia zostaa na zawsze rozbita pod
Gwaren.
Wikszo ludzi w paacu wiedziaa ju, e powinna szuka maga, jeeli trzeba byo
co zrobi. Dowdcy orlesiaskich wojsk podlegali tylko Severanowi. Arystokraci
przychodzili do niego po rozwizanie problemw. Nawet kanclerz prosi Severana o pomoc,
gdy naleao ustali terminarz zaj wadcy. Obaj starali si, by krl by zajty caymi dniami
tym, co wychodzio mu najlepiej: zabawianiem si. Pozornie wszystkie decyzje podejmowa
Meghren, ale kady, kto cokolwiek znaczy w Fereldenie, wiedzia, e to Severan jest
najwaniejszy. Bez maga krl nie umiaby znale wasnego zadka.
A jednak z Meghrenem naleao postpowa ostronie. Severan nie doszed jeszcze do
takiej wadzy, by przey bezporedni konfrontacj z krlem, jeeli ten usyszy, co robi jego
doradca. Matka Bronach wci co szeptaa prosto w krlewskie uszy, wic Meghren mg
si dowiedzie.
Przy odrobinie szczcia gniew krla na kapank uda si podsyci. Myl warta
dokadniejszego rozwaenia. Pniej, teraz mag musia si zaj rebeli.
Mody pa wyszed zza rogu, zobaczy Severana i podbieg do niego nerwowo.
- Panie! - zawoa, z trudem apic oddech.
- Nowe wieci? - Przydayby si najwiesze wiadomoci z Gwaren. Gdyby byy ze,
mag miaby przynajmniej pretekst, by przez jaki czas unika krla.
- Nie, panie. - Modzieniec przekn nerwowo lin. - Przysza jaka kobieta. Wysaa
mnie, abym was znalaz. Szukaem was wszdzie!
- Kobieta?
- Elfka, panie. Powiedziaa, e ma na imi Katriel i e j znacie.
Mag przystan.
- Katriel? Gdzie jest teraz?
- W waszych komnatach, panie.
Severan nie czeka na dalsze sowa pazia, min go w popiechu. Katriel wykonaa
znakomit robot pod Zachodnim Wzgrzem, ale potem znikna w podejrzanych
okolicznociach. Mag zastanawia si nawet, czy nie zgina. Przypuszcza, e gdy wykonaa
Elfka zapaci za t obraz. A potem zapaci ten rebeliancki ksi i caa reszta.
Och, zapac., wszyscy zapac.
Bd cierpie. Dugo.
SIEDEMNACIE
W komnacie Loghain przyglda si Maricowi w milczeniu.
Byli wyczerpani po paru dniach nieustannej walki, po ktrej w kocu zdoali odeprze
wojska uzurpatora i obroni Gwaren. Lecz Maric nie spocz na laurach - kuli si przy
biurku, piszc list za listem. Loghain mg tylko zgadywa, ile ich ju napisa. Trzech
jedcw czekao, by zanie wiadomoci do Bannorn i innych czci krlestwa.
Loghain by jednak pewien, e wie o powrocie Marica rozniesie si szybciej ni listy
dostarczane przez konnych posacw. Mimo to ksi postanowi, e zaznaczy swoj
obecno osobicie, przynajmniej wrd szlachty Fereldenu. Zreszt po zwycistwie warto
byo ku elazo, pki gorce, zwaszcza e zostao okupione krwi - i tej krwi spyno
naprawd duo. Liczba ofiar miertelnych w Gwaren bya przytaczajca. Orlesianie
postanowili rozprawi si z powstaniem brutalnie, tak brutalnie i bezlitonie, e Maric poczu
si w obowizku zawrci armi, cho rebelii ledwie starczyo si na toczenie walk, a na
dodatek miaa ucieka.
Lecz ksi czu si odpowiedzialny za ludzi w Gwaren. Loghain nie mia co do tego
adnych wtpliwoci. Maric patrzy na ulice pene cia mczyzn i kobiet, ktrzy rzucili si na
cikozbrojnych jedcw tylko dlatego, e wierzyli w prawowitego wadc Fereldenu.
Loghain wiedzia, e czstka duszy ksicia umara wraz z mieszkacami Gwaren.
Sytuacja bya rozpaczliwa, gdy rebelianci zaatakowali kawalerzystw pacyfikujcych
miasto. Kilka dni wczeniej buntowniczym siom ledwie udao si wyrwa kawalerii i by to
raczej ut szczcia ni zasuga rozsdnej taktyki. Lecz onierze uzurpatora nie wzili pod
uwag, e rebelianci mog wrci, dlatego skupili si wycznie na rzeni niewdzicznych
cywili. Maric wpad w furi, uzasadnion bez dwch zda, ale jednak furi. Nawet kiedy
kawalerzyci uciekli z Gwaren, Loghain musia ze wszystkich si powstrzymywa ksicia, by
nie kaza ich ciga. Armia rebelii zostaa zdziesitkowana i nie bya w stanie ruszy na
nikogo. Na szczcie Loghainowi i Rowan udao si przekona Marica, by zosta w
nadmorskiej warowni. Musieli odzyska siy. onierzom naleao opatrzy rany, a umarym tak wielu umarym - wznie stosy pogrzebowe.
I to wanie ludzie robili od wielu dni. Wznosili stosy pogrzebowe. Powietrze
przesyca rcy dym, ktry, jak si wydawao, nigdy si nie rozwiewa. Tylko Legion nie bra
udziau w ceremoniach aobnych. Krasnoludy opakiway swoje straty - rwnie cikie jak
straty ludzi - lecz wydaway si take zadowolone, e towarzysze broni zginli w tak
wspaniaej bitwie. Nalthur ucisn do Marica, obiecujc szybki powrt, a potem wraz z
reszt Legionu wyruszy na Gbokie Szlaki, by odda polegych Kamieniowi. Loghain mia
nadziej, e mroczny pomiot ich tam nie dopadnie. Przeraajce, e od wiekw pod ziemi
yy te potworne stworzenia, o ktrych ludzie zdyli zapomnie.
Na pocztku Maric wychodzi na ulice Gwaren, a raczej to, co z nich zostao, i stara
si uczestniczy w pogrzebach wraz z nielicznymi kapankami Zakonu, ktrym udao si
przey. Lecz gdziekolwiek by si ruszy, ledziy go oczy ludzi. Ludzie obserwowali kady
krok ksicia, kaniali si nisko i nie chcieli podnie si z klczek, gdy o to prosi. Szeptali te
za plecami Marica. Zmartwychwstay. Wysany przez Stwrc, by nareszcie wyzwoli
Ferelden od jarzma Orlais. Ta cze krpowaa ksicia.
Chocia misja Marica nigdy si nie zmienia, dopiero teraz wydaa si innym ludziom
realna, namacalna. Nagle zaczto uwaa, e ksiciu si uda, i zapomniano o klsce pod
Zachodnim Wzgrzem. A Maric daby si raczej zabi, ni zawid nadzieje, jakie pokadao
w nim Gwaren.
Z Denerim uciekajcy na zachd przynosili wieci, e uzurpator zacisn elazn pi
wadzy - podobno na bramie paacu wisi tyle gw, e nie starcza miejsca na kolejne. Ale
cierpliwo Fereldeczykw si wyczerpaa. Szeregi rebelii zasilali uciekinierzy. Loghain
zakada, e docz do nich nastpni, nawet gdy Maric ruszy z wojskiem na zachd. Ludzie
naraali ycie, by przyj z pomoc ksiciu, dlatego on pomimo ryzyka stara si rozpali ten
pomie buntu - jakby myla, e zdoa to uczyni w pojedynk.
Moe zdoa.
Loghain przeszed przez komnat, ktem oka zerkajc jeszcze na picych w korytarzu
onierzy. Armii zostao zaledwie kilka namiotw, ale ju ani troch energii, by je postawi.
Wikszo zbrojnych pada, gdzie staa, i zasna z wyczerpania, starajc si cho troch
odzyska siy. Ludzie byli te godni. A jutro si to nie zmieni.
- Maricu, musimy porozmawia - powiedzia Loghain powanym tonem.
Maric unis gow znad pisma. Oczy mia przekrwione i zmczone z niewyspania.
By w nich te bysk, ktry Loghainowi si nie spodoba, bysk nerwowej energii, ktra
objawia si po raz pierwszy, kiedy ksi opuci Gbokie Szlaki i ujrza, jak niewiele
zostao z armii w Gwaren.
Na zewntrz padao, byskawice od czasu do czasu przecinay nocne niebo. Deszcz by
dobry, oczyszcza powietrze z dymu. Poza wieczk na stole nic nie rozjaniao ciemnoci
widom frustracj, potrzsajc gow. - Dlaczego ty tego nie widzisz? Nie wiem, czy Katriel
bdzie moj krlow, ale czy to byoby a takie ze?
- To elfka. Mylisz, e twoi poddani zgodz si na elfi krlow?
- Moe bd musieli.
- Bd powany, Maricu.
- Jestem powany! - Maric przemierzy komnat, jego gniew narasta. - Dlaczego
wszyscy nagle prbuj mi mwi, co powinienem robi? Jak mam by krlem, skoro nie
wolno mi samodzielnie podejmowa decyzji?
- I wydaje ci si, e to bdzie decyzja godna krla, tak?
- Czemu nie? - rzuci ksi zjadliwie. - Od kiedy to ty wiesz, co to znaczy by
krlem? - Natychmiast poaowa ostatnich sw. Szybko unis donie. - Nie, czekaj, nie
chciaem...
- Wkrtce bdziesz musia podj wiele trudnych decyzji, Maricu - przerwa mu
Loghain, mruc lodowate, bkitne oczy. - Dokona wyborw, ktrych dotychczas unikae.
Masz wroga do pokonania, a chocia nie mam pojcia, jak by krlem, to wiem doskonale,
jak zwycia w walce. Pytanie tylko, czy ty naprawd chcesz zwyciy?
Maric nie odpowiedzia, jedynie patrzy z gniewem na przyjaciela.
Loghain powoli pokiwa gow.
- Rozumiem.
W gbi duszy nie chcia mwi dalej. Serce mu si cisno bolenie. Zastanawia si,
jak to si stao, e w ogle zdoa powiedzie a tyle. Par lat temu wystarczao mu, e jego
ojciec prowadzi wyjtych spod prawa. Decyzje Loghaina nie dotyczyy nikogo poza nim
samym i to mu cakowicie odpowiadao. A potem pojawi si Maric i Loghain nieoczekiwanie
znalaz si w rebelianckiej armii. Od mierci arla Rendorna nie znalaz si nikt inny, kto by
podwign brzemi odpowiedzialnoci. ycie lub mier rebeliantw zaleao teraz tylko od
decyzji, jakie podejm Maric i Loghain, a jeeli nie podejm waciwych, Orlesianie wygraj.
Uzurpator zwyciy.
- Zatem jest co, o czym musisz wiedzie - westchn niechtnie Loghain.
- Mam nadziej, e to nie dotyczy Katriel.
- Kazaem j ledzi. - Loghain oderwa si od biurka i przeszed nerwowo na drugi
koniec komnaty. Byo mu niedobrze. - Nie pojechaa do Amarantu, Maricu. Pojechaa na
pnoc. Do Denerim.
Maric zmruy oczy.
- Kazae j ledzi?
Stao si. I teraz s dwie moliwoci, jak to si potoczy dalej - stwierdzi beznamitnie. - Albo
Maric bdzie si nad sob uala i pogra w wyrzutach sumienia, co na nic si nikomu nie
zda, albo zrozumie, e by krlem i by mczyzn to nie zawsze to samo.
- W takim razie dlaczego przyszede do mnie? Stao si, jak powiedziae.
- Nie mog ju do niego dotrze - stwierdzi spokojnie.
Dug chwil zajo Rowan zrozumienie, co Loghain sugeruje.
- Ale ja mog - dokoczya za niego. Cofna si, mruc oczy. Nie prbowa jej
powstrzyma.
- Nadal jeste jego krlow. - Loghain nie potrafi ukry cierpienia, gdy wypowiada te
sowa, cho bardzo stara si nie zdradzi z blem.
Do oczu Rowan napyny zy. Skrzywia si i splatajc ramiona, spojrzaa
wyzywajco.
- A jeeli nie pragn by jego krlow?
- Zatem bd krlow Fereldenu.
Rowan nienawidzia tych oczu, ktre spoglday tak bezlitonie. Nienawidzia
arogancji Loghaina, ktry uzna, e wie, co to znaczy by krlem i co to znaczy by
mczyzn. Nienawidzia jego siy, siy tych ramion, ktre obejmoway Rowan w mroku
Gbokich Szlakw.
A najbardziej nienawidzia tego, e mia racj.
Podesza do niego, chciaa gniewnie uderzy pici w jego tors, ale Loghain chwyci
j za nadgarstek. Rowan prbowaa drug rk, ale i ta zostaa unieruchomiona w mocarnym
ucisku. Kobieta szarpna si tylko, a potem wybucha zami zoci. Loghain tylko j
trzyma, nieruchomy i niewzruszony.
Rowan nigdy nie pakaa. Nienawidzia tego. Pakaa po raz pierwszy, kiedy umara
matka. Po raz drugi, gdy jej modsi bracia odpywali do Wolnych Marchii, gdzie mieli
schroni si przed wojn. Za kadym razem ojciec spoglda na Rowan zawstydzony i
kompletnie bezradny, niezdolny ukoi jej cierpienia. Dlatego Rowan przyrzeka sobie, e nie
bdzie wicej paka. e bdzie silna. Dla ojca.
A jednak pamitaa, e pakaa pod ziemi, na Gbokich Szlakach. I to wanie
Loghain by wtedy przy niej. Rowan przestaa si szarpa, opara czoo o pier mczyzny.
Wstrzsn ni szloch. A kiedy podniosa gow, zobaczya, e Loghain take pacze.
Przytulili si do pocaunku...
...i Rowan si odsuna. Loghain patrzy na ni z udrk, lecz pozwoli, by jej donie
si cofny. Szuka wzroku kobiety, ale ta ju podja decyzj. Koniec. Stao si. Odwrcia
si, a wiatr zza okna przeszy j mrozem. Czekaa na piorun, ale piorun nie bysn. Zdawao
jej si, e sztorm wszystko zmyje. Zmyje do czysta. I bdzie mona zacz od nowa.
- Maric czeka na ciebie - odezwa si Loghain za jej plecami.
Rowan skina gow.
- Wiem.
***
Zastaa Marica w jego sypialni, siedzcego na brzegu ka. Ani komnata, ani ko tak
naprawd nie byy jego, naleay do Orlesianina, dawnego pana warowni Gwaren, i choby
dlatego ksi nie mgby si tu czu dobrze. A teraz chyba czu si znacznie gorzej, jakby
skulony w sobie, co sprawiao, e jeszcze mniej pasowa do otoczenia.
Okno byo zatrzanite i zamknite, w komnacie nie hula wiatr. Samotna latarnia staa
przy ku. Pomie dogorywa, zapewne koczy si zapas nafty. Przygarbiony Maric
spoglda przed siebie. Nie zauway Rowan, gdy przysiada obok niego na ku. W ciszy
komnaty unosio si poczucie klski.
Mina duga chwila, zanim ksi uwiadomi sobie, e Rowan siedzi obok. Kiedy na
ni spojrza, w oczach mia tylko smutek i al.
- Jest tak, jak powiedziaa wiedma. Powiedziaa, e tak si stanie - wyrzuci. Mylaem, e to nie ma sensu, ale...
- Jaka wiedma? - zapytaa zmieszana Rowan.
Maric ledwie j sysza, znowu patrzy w cienie.
- Zranisz t, ktr kochasz najbardziej - zacytowa. - I staniesz si tym, czego
nienawidzisz, aby ocali to, co kochasz.
Rowan pogaskaa go po policzku i Maric znowu si do niej odwrci, lecz tak
naprawd jej nie widzia.
- To tylko sowa - powiedziaa cicho Rowan.
- To wicej ni sowa. O wiele wicej.
- To bez znaczenia. Katriel ci kochaa. Czy to si nie liczy?
Wida byo, e ksi cierpi. Zamkn oczy, przykry doni do Rowan na swoim
policzku i zdawao si, e ten gest przynis mu pocieszenie. By czas, gdy Rowan marzya o
tej chwili. Kiedy pragna tylko wsun palce w pikne jasne wosy Marica. Kiedy
oddaaby wszystko, byle tylko on pragn jej tak, jak ona jego.
- Nie wiem, czy mnie kochaa - wyszepta. - Nie wiem nic.
- Myl, e ci kochaa. - Rowan cofna do. - Myl, e pojechaa do Denerim, by
zerwa wizy z Severanem. I cho nie wiem, na czym polegaa jej misja, sdz, e Katriel
zmienia zdanie.
Przetrawia jej sowa przez kilka uderze serca.
- To niczego nie zmienia - powiedzia w kocu.
- Nie. Nie zmienia.
Maric spojrza Rowan gboko w oczy. Ledwie moga znie przepeniajcy go bl.
- Prbowaa mi powiedzie - wyzna - a ja nie suchaem. Powiedziaem jej, e nie
obchodzi mnie, co zrobia, ale byem gupcem. Nie nadaj si, by zasiada na tronie.
- Och, Maric - westchna Rowan. - Jeste dobrym czowiekiem. Ufnym i prawym
czowiekiem.
- I patrz, dokd mnie to zaprowadzio.
- No wanie. - Przywoaa na twarz blady umiech. - Twoi ludzie ci uwielbiaj.
onierze bez wahania powic ycie na twj rozkaz. Mj ojciec ci kocha. Loghain... urwaa, ale zaraz zmusia si, by mwi dalej: - Wszyscy w ciebie wierz, Maricu. I maj ku
temu powody.
- A ty nadal we mnie wierzysz?
- Nigdy nie przestaam - przyznaa z cakowit szczeroci. - Nigdy. Zaszede tak
daleko. Twoja matka byaby z ciebie dumna. Ale nie moesz zawsze by dobrym
czowiekiem, Maricu. Twoi poddani potrzebuj wicej.
Wydawao si, e jej sowa zraniy Marica, ale nie odpowiedzia. Opuci gow,
wyczerpany i bezsilny.
- Nie wiem, czy mog im to da - westchn. A potem si rozpaka, jego ciaem
wstrzsn spazm. - Zabiem Katriel. Wraziem jej miecz w brzuch. Co ze mnie za czowiek?
Rowan otoczya go ramionami, pogaskaa po wosach i wyszeptaa, e wszystko
bdzie dobrze. Maric paka na jej piersi, szarpa nim desperacki szloch zamanego czowieka.
I ta rozpacz najbardziej zaniepokoia Rowan i wypenia j bezgranicznym smutkiem.
A potem latarnia rozbysa po raz ostatni i zgasa. Komnat otuli mrok. Rowan
obejmowaa Marica, a kiedy si uspokoi, siedzieli przytuleni w ciemnoci. Wojowniczka
dawaa mu si, te resztki, ktre jeszcze miaa. Potrzebowa jej. Moe wanie to robi
krlowe. Moe w najgbszej ciemnoci zamkw obejmuj swoich krlw i pozwalaj im na
chwile saboci, ktrej oni nie mog okaza nikomu innemu. Moe krlowe daj im si,
poniewa wszyscy inni tylko j od nich czerpi.
Loghain mia racj. Niech bdzie przeklty.
OSIEMNACIE
Maric czeka, w milczeniu kontemplujc marmurowy posg Andrasty, ktry growa nad
witym pomieniem w mrocznej, niewielkiej wityni. Szaty ciyy ksiciu na ramionach.
W pobliu ognia w wenianej tkaninie robio si gorco, ale i tak Maric musia przyzna, e
lubi ten ubir. Rowan gdzie go znalaza, twierdzc, e ksi bdzie w nim wyglda
bardziej po krlewsku. I miaa racj. Purpura okazaa si dobrym wyborem.
Od tamtej nocy w Gwaren Rowan bya troskliwa. Zawsze obok Marica, zawsze
gotowa udzieli rady albo choby posa pokrzepiajcy umiech. To nie bya Rowan, ktr
Maric zna, lecz obca, cho pomocna osoba. Kiedy ksi patrzy jej w oczy, widzia w nich
tylko mur, jaki wzniosa, by si od Marica odgrodzi. Nigdy wczeniej go w spojrzeniu
Rowan nie byo, a ksi podejrzewa, e pojawienie si owej bariery to jego wina. Kiedy
umieli porozumie si bez sw, ale zbruka t milczc wi. Wwczas powsta midzy nimi
dystans, ktry wyczuwa - niewane, jak blisko, Maric zawsze ju by obok Rowan.
Armia rebelii maszerowaa od dwch tygodni na zachd przez Bannorn, roznoszc
wie o powrocie prawowitego krla. Liczba rekrutw rosa z dnia na dzie i bya
zdumiewajca. Kryy doniesienia o zamieszkach w caym krlestwie; mwiono, e
wocianie porzucaj swoje ziemie i domy, e w miastach ludzie rzucaj kamieniami w
orlesiaskich stranikw oraz pal orlesiaskie kramy i sklepy. Ataki na podrnych z Orlais
zmusiy uzurpatora do potrojenia stray na traktach. Ale kady akt przemocy ze strony
wadcy utwierdza jedynie Fereldeczykw w ich postpowaniu.
Egzekucje byy brutalne, jak mwiono. W Fereldenie nie znalazaby si nawet jedna
osada, w ktrej nie stayby szeregi pik z nabitymi gowami - miay przestrzega, czym grozi
przeciwstawianie si krlowi Meghrenowi. Myl o tych wszystkich zabitych drczya Marica.
A jednak opr trwa niezachwianie. Ludzie mieli do.
Do rebelii przyczali si bannowie. Wczoraj przyszo dwch starych mczyzn,
nieobecnych podczas dworskiego zjazdu w Gwaren. A dwa dni wczeniej pojawi si - co
nieprawdopodobnego - Orlesianin, mody mczyzna, ktry wypad z ask uzurpatora. Baga,
by pozwolono mu zachowa ziemi w zamian za przyczenie si do buntu. Orlesianin
obieca nawet, e oeni si z Fereldenk i zmieni nazwisko. Rd, ktry kiedy posiada jego
woci, zosta dawno wycity w pie, zamordowano nawet dzieci, Maric nie wiedzia jednak,
obaw. Komendant rwnie wyj bro i unis gronie. Maric take obnay powoli swoje
ostrze, a bkitny blask run rozjani chram. Ksi gestem nakaza przyjacielowi, by nie
podchodzi.
Tylko bann Keir nie zachowa si tak jak inni. Zoy ramiona na piersi i zmierzy obu
rebeliantw szacujcym spojrzeniem.
- Nie ma si czego ba, przyjaciele - stwierdzi. - Ksi Maric potrzebuje naszych
zbrojnych. Potrzebuje ich tak bardzo, e nas tutaj wezwa.
Maric odwrci si do modego banna.
- Doprawdy? - zapyta niebezpiecznie spokojnym tonem.
- Owszem. - Keir ruchem gowy wskaza miecze, jakby ich widok go bawi. - Nie
mylisz chyba, e przyszlimy tutaj, nie powiedziawszy wszystkim w Bannorn, gdzie si
udajemy? e zostalimy zaproszeni na wit ziemi, gdzie nie wolno przelewa krwi?
Mylisz, e zabijesz nas tutaj, na witej ziemi, i nikt si o tym nie dowie? O tym, e ksi
Maric splami wity rozejm? - Zamia si lekko. - Co sobie ludzie pomyl?
Maric umiechn si zimno.
- Pomyl, e to bya sprawiedliwo - odpowiedzia, robic krok, a potem ci z
pobrotu. Smoczy miecz zatoczy uk i gowa banna Keira spada na podog.
Zrozumienie, co si wanie stao, przyszo dopiero po duszej chwili.
Bann Ceorlic i trzej mczyni spogldali w tpym zdumieniu na trupa, gdy Maric
odwrci si do nich spokojnie. Z jasnego ostrza spywaa krew, oczy ksicia pony
wewntrznym ogniem. Loghain powoli stan przy drzwiach, odcinajc drog ucieczki.
- Jeste szalony! - krzykn Ceorlic. - Co ty wyprawiasz?
Maric popatrzy na niego bez drgnienia powieki.
- Czy to nie oczywiste?
- To... to morderstwo! W wityni Stwrcy! - krzykn inny bann.
- Oczekujecie - prychn Loghain - e Stwrca przyjdzie tu, by was obroni? Jeeli
tak, to sugerowabym, abycie ju teraz zaczli si modli.
Bann Ceorlic unis powoli do, pot spywa mu po twarzy strumieniami.
- Potrzebujesz naszych zbrojnych - Maric bez trudu usysza drenie w jego gosie. Keir mia racj, potrzebujesz naszych oddziaw. A jeeli nas zabijesz, nasze dzieci bd z
tob walczy do ostatniej kropli krwi! I opowiedz wszem wobec o twoim tchrzliwym,
haniebnym postpku!
Maric postpi krok w stron czterech mczyzn, a oni odskoczyli przestraszeni.
Ksi umiechn si zimno jeszcze raz.
- Wasze dzieci dostan dokadnie jeden dzie, by potpi uczynek, za jaki tutaj spotka
was mier. Jeeli tak postpi i przycz si do moich si bez oporu, uznam, e waszymi
dziaaniami kierowao le pojte pragnienie, by chroni rodzin. - Unis smoczy miecz,
celujc ostrzem w Ceorlica. - A jeeli odmwi, upewni si, e wasze rodziny umr, a
ziemie otrzymaj ci, ktrzy rozumiej znaczenie sw haba i tchrzostwo.
W komnacie zapada cisza, zakcana jedynie trzaskaniem pomieni na otarzu.
Napicie byo wrcz namacalne, mczyni trzymali przed sob miecze i zerkali jeden na
drugiego niepewnie. Maric wyczuwa, e szacuj swoje szanse. Dwch na jednego - myleli.
Moe nie byli tak modzi jak ich przeciwnicy, ale przecie dowiadczeni w walce.
Niech sprbuj.
Z okrzykiem strachu jeden z bannw ruszy, chcc przebi si do drzwi. Loghain z
gracj przykucn i podci mu nogi. Mczyzna ciko upad na kamienie posadzki. Jkn i
wytrzeszczy oczy z przeraeniem, gdy zobaczy nad sob przeciwnika przykadajcego mu
ostrze do piersi.
Twarz Loghaina nie drgna, gdy wbi miecz. Rozleg si tylko mokry trzask i
stumiony jk banna, gdy uszo z niego ycie.
Ceorlic rzuci si na Marica z bojowym okrzykiem i wysoko uniesion broni, ale
ksi odepchn go kopniciem tak silnym, e bann uderzy w cian. Drugi mczyzna
zaatakowa nisko, lecz ksi bez trudu sparowa cios.
I odpowiedzia kontratakiem z pobrotu. Miecz ze smoczej koci zatoczy uk. Bann
zasoni si wasnym ostrzem, ale magiczna bro przecia je jak n dbo trawy. Sypny
si iskry, a starszy mczyzna krzykn bolenie - na piersi mia gbok ran. Trysna krew,
gdy Maric ci ponownie, tym razem przez brzuch. Bann zwali si bezwadnie, kulc si, po
czym umar.
Trzeci mczyzna ruszy na Loghaina, w biegu unoszc miecz i krzyczc ze strachu
pomieszanego z gniewem. Wyszarpnwszy ostrze z ciaa poprzedniego napastnika,
komendant tylko zmarszczy z irytacj brwi. Nawet nie przyj pozycji, wystawi tylko miecz
i pozwoli, by bann si nadzia niemal po rkoje. Starszy mczyzna zadra, z ust pocieka
mu krew.
Twarz Ceorlica, patrzcego spod ciany na walk, wykrzywio przeraenie. Zerka to
na Loghaina, to na Marica, a wreszcie rzuci miecz na ziemi. Ostrze zadwiczao gono,
gdy bann pad na kolana, trzsc si z nieskrywanego strachu.
- Poddaj si - zawoa. - Bagam! Zrobi wszystko!
Maric podszed do niego bez popiechu. Ceorlic pochyli si, a potem, zapominajc
Przecie tego wanie pragn. Marica, ktry czyni to, co naleao czyni.
Zarzuciwszy czarn peleryn, Loghain odwrci si, by wyj, ale zatrzyma si w
progu.
- Dostaem wiadomo, zanim tu przyszedem. Dwie legie cikiej konnicy wysane z
Orlais przeprawi si przez Dane za jakie dwa dni. Trzeba je tam dopa.
Maric skin gow.
- Ty i Rowan poprowadzicie atak.
- Nie powiniene tego przemyle?...
- Nie.
- Maricu, nie wydaje mi si, eby...
- Powiedziaem: nie - ton Marica nie dopuszcza dalszej dyskusji. Decyzja zapada. Wiesz dlaczego.
Loghain zawaha si tylko na okamgnienie, a potem krtko skin gow i wyszed.
Przez otwarte drzwi do przybytku wdar si wiatr, przenikliwie mrony podmuch zwiastowa
nadejcie zimy. Pomie na otarzu zamigota dziko, a potem zgas.
mier przypiecztowaa wyrok. Maric czu, e niepokj w jego sercu nareszcie si
rozwiewa i pozostaje jedynie lodowata cisza. Teraz nie byo ju odwrotu.
DZIEWITNACIE
Smok wznis si w niebo.
To by pierwszy widok, jaki Loghain ujrza o poranku. W nocy ze snu wyryway go
dziwne, dochodzce z daleka odgosy. Wyszed z namiotu, gdy pierwsze promienie soca
zaledwie zaczynay barwi niebo nad zachodnimi szczytami Mronego Grzbietu rem i
zotem. Loghain stan na mrozie, nie zwracajc uwagi ani na zimno, ani na zmieniajcy si w
par oddech, i zacz nasuchiwa.
Przez chwil myla, e rycerze z Orlais dotarli do rzeki wczeniej, ni przewidziano,
e rebelianccy zwiadowcy si pomylili. Lecz kiedy znowu usysza nieznany odgos, od razu
wiedzia, e to nie cikozbrojni jedcy. Nie udao mu si rozpozna dwiku, dopki nie
odszed dalej od namiotu i picych onierzy owinitych oszronionymi kocami. Stan nad
skrajem doliny, wskoczy na gaz i spojrza na rozcigajcy si w dole pejza, na wielk rzek
Dane, spltane cieki przecinajce zbocza i kbki mgy nadal przytulone do ska, jakby
kryjce si przed wiatem dnia.
By to majestatyczny widok, ktry sta si jeszcze bardziej wspaniay, gdy po niebie
poszybowa smok. Na tle onieonych dalekich szczytw wydawa si may. Gdyby jednak
przylecia bliej, okazaoby si, e to wielka bestia, zdolna pore czowieka w caoci
jednym kapniciem szczk. A kiedy smok rykn, Loghain poczu drenie ziemi nawet z tak
daleka.
Powiadano, e smokw ju nie ma. e myliwi z Nevarry polowali na nie zajadle i
wybili je do ostatniego przed wiekami. Ale oto tu bya, bestia unoszca si na mronym
wietrze. Musiaa po raz pierwszy przylecie do Fereldenu, skoro nie zauwaono jej wczeniej.
Moe miaa legowisko na szczytach po orlesiaskiej stronie granicy.
Zakon uzna to za znak. Wyrocznia w Val Royeaux oznajmia, e nastpne stulecie
bdzie nazwane Wiekiem Smokw. No, doprawdy.
Zwiadowca, ktry przynis wie, doda take, e mwiono o nadchodzcym okresie
jako najwikszym w dziejach imperium. Lecz kiedy Loghain patrzy na smoka z wdzikiem
unoszcego si na boniastych skrzydach w porannej mgle, mia wtpliwoci, czy tak bdzie
naprawd.
Za plecami usysza chrzst szronu, ale si nie odwrci. Obz by jeszcze spokojny i
nieruchomy, mczyzna wiedzia jednak, kto mg wsta tak wczenie. Zna dobrze rytm jej
krokw i szmer oddechu.
Rowan stana obok w milczeniu. W kasztanowych wosach igra zimny wiatr, na
wypolerowanej zbroi lniy ornamenty mrozu. Loghain przyglda si jednak smokowi,
prbujc nie straci go z oczu. Bestia zanurkowaa w mglist kotlin i znika, lecz w kadej
chwili moga wznie si znowu i skierowa do obozowiska ludzi na uczt - jedzenie przecie
tak dogodnie zebrao si w jednym miejscu. Ale Loghain czu, e smok tego nie zrobi.
Wraz z Rowan obserwowa gry w milczeniu. Tylko wiatr szumia wrd ska, a echo
nioso ryki smoka wrd mgie.
- Pikny... - westchna Rowan.
Loghain nie od razu odpowiedzia. Trudno mu byo znie obecno kobiety,
wyczuwalny od niej gniew. Rowan mu nie wybaczya, Loghain o tym wiedzia. Najpewniej
nigdy nie wybaczy. Ale Maric prosi - nie, da - by przyjaciel stawia nad wszystko inne
dobro Fereldenu. I to wanie Loghain zrobi. A teraz musia z tym y.
- Mwi si, e Ferelden powsta - wydusi w kocu. - Denerim ponie, tak
przynajmniej twierdzi jedziec, ktry dotar tu w nocy. Uzurpator jest sparaliowany.
Rowan powoli skina gow.
- Biorc pod uwag, co powiedzia Zakon, nie jestem zaskoczona.
- A co powiedzia?
Spojrzaa na Loghaina ze zdziwieniem.
- Nie syszae? Przeoona Zakonu w Fereldenie, Wielebna Matka Bronach,
oznajmia, e Maric jest prawowitym wadc, ktry powinien zasiada na tronie. Posuna si
nawet do tego, e nazwaa Meghrena niebezpiecznym tyranem i ogosia, e Maric zosta
przysany przez Stwrc, by ocali Ferelden.
Loghain wytrzeszczy oczy.
- Uzurpatorowi si to nie spodoba.
- Zdaje si, e uzurpator ma pene rce roboty i troch za mao czasu.
- Chcesz powiedzie, e jeszcze nie nabi gowy matki Bronach na pik?
- Musiaby najpierw j zapa, nie sdzisz? Zapewne wykrzyczaa swoj deklaracj z
okna powozu, w ktrym uciekaa z paacu.
Loghain umiechn si, ale nie wyszo mu to zbyt przekonujco. Wielebna Matka
Bronach posadzia orlesiaskiego drania na tronie, a teraz najpewniej tylko obrcia si do
wiatru, skoro ten zmieni kierunek i nadesza zmiana.
Zapewne podja dobr decyzj. Kiedy rozniosa si wie, e Maric zaszlachtowa
Ceorlica i czterech innych bannw w przybytku Stwrcy, tylko garstka szlachcicw omielia
si krzycze o obrazie i witokradztwie. Rodziny zabitych zdrajcw gniewnie przysigy, e
bd walczy do ostatniej kropli krwi z uzurpatorem Meghrenem - zreszt czy mogli
postpi inaczej? A pozostali? Wielu suchao wieci i odpowiedziao tak, jak przewidzia
Maric. Szeregi rebelianckiej armii powikszyy si dramatycznie przez minione dwa dni.
Loghain uwiadomi sobie, e Rowan patrzy na niego w zamyleniu. W oddali znowu
zarycza smok. Bestia pojawia si i znika midzy szczytami, gdy w promieniach soca
rozwiewaa si mga. Mczyzna prbowa nie spoglda na Rowan, nie zauwaa, jak
promiennie wyglda z wosami spltanymi wiatrem - krlowa-wojowniczka, o ktrej
minstrele bez wtpienia bd ukada pieni.
- Naprawd pjdziemy do bitwy bez Marica? - zapytaa. Loghain zadawa sobie to
samo pytanie ju wczeniej.
- Wiesz, gdzie jest.
- Wiem, gdzie powinien by. Tutaj. Poddani powinni go zobaczy, onierze musz
wiedzie, dla kogo walcz.
- Rowan - powiedzia stanowczo - Maric robi to, co, jak czuje, musi uczyni.
Zmarszczya brwi, ponownie odwracajc spojrzenie na dolin. Silny podmuch wiatru
przeszy ich oboje, kobieta zadraa pomimo pancerza.
- Wiem - westchna z rozdranieniem. - Po prostu boj si, co moe si zdarzy.
Maric moe zgin, znikd nie dostanie pomocy. Zaszlimy za daleko, by teraz go straci.
Loghain umiechn si, z wahaniem unoszc do, by pogaska Rowan po policzku.
Ulotna pieszczota. Rowan pozwolia mu na ni... na okamgnienie. Zaraz jednak otworzya
oczy i cofna si lekko, unikajc spojrzenia Loghaina. Wystarczy. Pomidzy nimi bya teraz
przepa, nie dao si jej atwo pokona. Moe wcale.
Loghain opuci do.
- Maric moe zgin wszdzie, nawet tutaj.
- Wiem.
- Odmawiasz mu szansy, by t jedn spraw zaatwi sam?
Pomylaa nad tym, a potem spucia wzrok.
- Nie.
W obozowisku zacz si ruch i Loghain od razu zrozumia dlaczego. Soce rozbyso
jasno na nieboskonie, chmury si rozproszyy, ale co waniejsze, w dolinie pojawiy si
pierwsze oznaki poruszenia. Awangarda orlesiaskich si, jak naleao przypuszcza. Trzeba
si pieszy.
Odwrci si, by powiedzie o tym Rowan, ale kobiety ju nie byo. Ona take
zauwaya i zrozumiaa.
***
Niecae dwie godziny pniej armia rebeliantw bya gotowa, by ruszy. onierze toczyli
si w nierwnych szeregach jedcw i ucznikw, rycerzy i wocian. Loghain ledwie
pamita, kim byli. Niewielkie siy z Gwaren, z ktrych cz zostaa w warowni, stanowiy
teraz trzon armii. Nieliczny w porwnaniu z ochotnikami z pospolitego ruszenia. W
pierwszych szeregach staa garstka krasnoludw, moe jedna trzecia Legionu Umarych,
ktry walczy w Gwaren. Nalthur ucieszy si, e wrci w por, by wzi udzia w bitwie, i
umiecha si jak szaleniec, gdy Loghain mwi mu, jakie rebelia ma szanse w starciu. Teraz
te si umiecha, stojc midzy swoimi wojownikami i patrzc na komendanta. Inni
onierze odsunli si od krasnoludw z respektem.
Ponad tysic zbrojnych, jak si okazao. O wiele mniej zdyscyplinowanych, ni
Loghain by sobie yczy. Oczywicie, nie liczc weteranw, jak Legion, ale nie byo czasu,
by powiczy wspln walk lub opracowa porzdne procedury przekazywania rozkazw i
wieci. To mogo skoczy si koszmarem. Wszystko mogo pj le."
Ale wtedy Loghain przypomnia sobie smoka.
Orlesiaskie oddziay zeszy w dolin i ju si zorientoway, e rebelianci gromadz
si nad nimi. Toczyy si, by cofn si na pozycje obronne, a dowdcy wzywali do powrotu
jedcw, ktrzy przeprawili si na drugi brzeg Dane. Albo tamci si cofn, albo reszta
zbrojnych ich zostawi, zawracajc na wyej pooony teren. Ale nie odejd od razu. Jeszcze
nie. Orlesianie, przekonani o swojej przewadze szybkoci, ktra, jak liczyli, pozwoli im
wykaraska si z kopotw, bd teraz zwleka.
To dlatego Rowan poprowadzia swoich jedcw na drugi kraniec doliny - odcia
przeciwnikom drog ucieczki. Wrg zostanie tu zgnieciony albo rebelianci zgin, prbujc
tego dokona.
Loghain zawrci konia i spojrza na swoich onierzy. Czekali - bro lnia w socu,
w mronym powietrzu unosia si para oddechw. Czarn peleryn komendanta szarpa
zimny wiatr, a surowe, bkitne oczy mczyzny przesuway si po zbrojnych szeregach. Na
kim spoczy, ten natychmiast si prostowa. Loghain mia na sobie swj stary skrzany
pancerz, ten sam, ktry tak dawno temu zrobi dla niego ojciec. Teraz syn zaoy go na
szczcie.
- Na niebie by smok - zawoa do onierzy, przekrzykujc wist wiatru. - Widziaem
na wasne oczy, jak lecia nad grami. Jeeli smoki mog si podnie po klsce, dlaczego nie
miaby i Ferelden?
Armia wznosia okrzyki, potrzsajc mieczami i wczniami, dopki Loghain nie
unis doni.
- To dobry dzie, by walczy! - krzykn. - By stan przed tymi orlesiaskimi
draniami i powiedzie im: Do!
onierze znowu wznieli okrzyki i Loghain musia woa goniej.
- Nie ma tu waszego ksicia! Ale kiedy powrci do nas, oddamy mu skradziony tron!
Tu, nad brzegami rzeki Dane, rozpocznie si Era Smokw, przyjaciele! Dzisiaj wiat usyszy
nasz ryk!
I ryk si podnis. Orlesiascy rycerze w dolinie podnieli gowy, gdy usyszeli gniew
z tysica garde - okrzyk, jaki potrafi doby tylko ludzie domagajcy si wolnoci. Zamarli,
gdy ujrzeli, jak rebelianckie oddziay wychodz na skraj doliny, a potem ruszaj do ataku.
A za Grami Mronego Grzbietu w mrocznej jaskini smok podnis gow na ryk
rebelii. I przyj go z zadowoleniem.
***
Severan otuli si gronostajowym paszczem, przeklinajc fereldesk pogod. Nawet jeszcze
nie nadesza zima, a nocne powietrze ju szczypao gorzej ni w najcisze mrozy w
ojczynie maga. Zimne wiatry dy nieustannie z poudnia a na pustkowia wok Guszy
Korcari, przynoszc trudne do zniesienia zimy. Moe to wyjaniao, czemu bya to ziemia
ludzi bezlitosnych i twardych.
W takich chwilach Severan aowa, e przyby do Fereldenu. Niech Meghren wraca
do Orlais i baga imperatora, by pozwoli mu zosta na dworze i nigdy tutaj nie wraca przecie tego wanie pragnie najbardziej. Niech Fereldeczycy zatrzymaj ten swj ndzny,
brudny kawaek ziemi, swoje psy i swoje zimno. Severan zrobiby lepiej, gdyby wrci do
Krgu Maginw i zacz od nowa.
Ale zaraz odpdza te myli. Nie, za wiele pracy w to woy, by teraz si wycofa.
Fereldeska rewolta okazaa si gorsza, ni przewidywa, ale kiedy armia rebelii zostanie
rozbita, bdzie mona spacyfikowa Fereldeczykw miasto po miecie, osada po osadzie jeeli zajdzie taka potrzeba. A kiedy to si skoczy, Meghren bdzie tak wdziczny i tak
cakowicie zaleny od Severana, e mag dostanie woln rk.
I wtedy wprowadzi zmiany. Wiele zmian. O, tak...
Ale na razie Severan mia tylko wiele problemw. Odwrci si, by spojrze gronie
na pazia skulonego przy wejciu do namiotu, i cisn w doni list, ktry wanie wrczy mu
modzieniec.
- Dlaczego - wycedzi mag - cigle prbuje si ly moj inteligencj? Czyby wrcili
ju pierwsi zwiadowcy i zapomniano mnie o tym powiadomi?
- Nie wiem, sir magu! - Pa skuli si jeszcze bardziej. - Ja... Ja tylko przynosz list.
Severan zmarszczy brwi i rzuci pognieciony arkusz chopakowi. Pa pisn ze
strachu, garbic si, jakby uderzy go kamie. Prychnwszy z pogard, mag odprawi
posaca machniciem doni. Pa z radoci umkn.
Bez sensu byo przenosi gniew na innych, cho mag zrobiby to z ochot. Severan
zebra wojsko i wyruszy na spotkanie legii kawalerzystw przybywajcych z Orlais, ale
kawalerzystw nigdzie nie byo wida. Najpierw zatrzymay go zamieszki w Wysokou,
potem musia wysa posiki do Denerim, gdy dowiedzia si o deklaracji matki Bronach, a to
opnio dziaania maga jeszcze bardziej. A kiedy wreszcie znalaz si na miejscu
planowanego spotkania, nie tylko nie zasta adnego kawalerzysty, ale wczeniejsze wysiki,
by zdoby informacje i przeprowadzi zwiad, napotkay jedynie przeszkody.
Czy to dziaania rebelii? Czy rebelianci mogli doj tak daleko na zachd w krtkim
czasie? Ostatnie wiarygodne doniesienia wskazyway, e armia buntownikw stacjonowaa w
pobliu jednej z wiosek w Bannorn, gdzie ksi Maric dokona zaskakujcej egzekucji
Ceorlica i czterech innych bannw. Zdarzyo si to prawie trzy dni temu, a wczeniej przez
ponad tydzie Severan nie dosta adnych wieci. Nie wydawao si prawdopodobne, by
rebelianckie siy zoone z pospolitego ruszenia mogy stawi czoa dwm legiom
kawalerzystw, ale mimo to maga drczyy wtpliwoci.
Gdyby tylko Katriel nie odesza. Na wspomnienie bezczelnoci elfki mimowolnie
zaciskay si pici! Severan spacerowa po namiocie, ze zoci kopic poduszki. Wysa ju
list do Orlais i pocign za waciwe sznurki - jeeli elfka zechce wrci do innych bardw,
spotka j bardzo nieprzyjemna niespodzianka. Severan sporo zapaci za zaaranowanie
umowy z Katriel, a musia zapaci jeszcze wicej za nowy kontrakt. Niestety, wezwany bard
mia si pojawi dopiero za tydzie.
Jeszcze wicej opnie - zyma si w duchu Severan. Mia szczer ochot wypa z
namiotu, pomimo pnej pory kopniciami obudzi dowdcw i zada, by armia ruszya
natychmiast. Mona by przej dalej na zachd i dogoni legie. Ale mag szybko si
opanowa. Nie znosi dziaa pod presj. Wiedzia, e teraz potrzebna mu bya cierpliwo.
Zadra znowu i otuli si cianiej biaym gronostajowym paszczem. Odwrci si do
piecyka w wielkim namiocie. Sucy nie przyszli, by dorzuci wgli, wic mag chyba musia
sam si tym zaj. Zatrzyma si jednak, gdy zaopotaa poa namiotu. W wejciu stan
jasnowosy mczyzna w jasnej zbroi, okryty purpurowym paszczem. Przybysz dziery
dugi miecz z magicznymi runami na ostrzu. W oczach mia mier.
- Ksi Maric - stwierdzi Severan. - C za... niespodzianka widzie ci tutaj.
To rzeczywicie bya niespodzianka. Czy to znaczyo, e jest tu rwnie armia rebelii?
Czy zaraz zacznie si atak? Na pewno ksi nie byby tak gupi, by przyj sam. Nie
spuszczajc oka z intruza, Severan wykona krtki gest, przywoujc czar magicznej osony.
Maga otulia ledwie widoczna powiata, a jasnowosy ksi podszed bliej, czujnie unoszc
miecz.
- Twoi stranicy s martwi - powiedzia Maric. - Nie fatyguj si wzywaniem pomocy.
- Mgbym krzykn tak gono, e wezwabym tu ca armi.
Ksi umiechn si bez radoci.
- Zabij ci wczeniej.
Severan musia przyzna, e jest pod wraeniem. Mody czowiek wyglda w kadym
calu jak krl i wojownik. Zupenie nie tak, jak mona by si spodziewa na podstawie
pogosek, ktre przedstawiay go zupenie inaczej ni zabjc, jakiego mag mia przed sob.
Wycignwszy rami, Severan wypowiedzia jedno sowo, rozkaz w staroytnym
jzyku tevinterskim. Ozdobna buawa przeleciaa przez namiot i wskoczya w do maga.
Severan spojrza na ksicia z wyzywajc pewnoci siebie.
- Po to przyszede? To moe okaza si trudniejsze, ni mylisz, mj ksi.
Twarz Marica wykrzywi gniew.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Jak? Mj ksi? A czemu to?
Nie odpowiedziawszy, Maric natar na maga, unoszc miecz, a Severan zablokowa
cios buaw. W miejscu zetknicia si broni prysy biae iskry i pomie. Mag wybauszy
oczy, gdy ujrza moc ksicego miecza.
Szybko unis do i rzuci zaklcie. Z palcw Severana strzelia byskawica - trafia
Marica w pier. Sia uderzenia podbia ksicia do gry. Z bolesnym okrzykiem upad na
kufer, omal nie pocigajc na ziemi czci wielkiego namiotu. Na zewntrz rozlegy si
zaniepokojone woania.
Severan podszed powoli do wstrzsanego bolesnymi konwulsjami Marica, po ktrego
zbroi przebiegay iskry wyadowa.
- Naprawd wydawao ci si, e moesz wej do mojego obozu i zabi mnie ot tak,
mody czowieku? A waciwie jak mnie znalaze?
szybciej, lecz Maric zblia si nieuchronnie. Wysikiem woli Severan unis w jego stron
do. Na doni zamigota magiczny pomie...
...i zgas. W tyle gowy mag usysza znajome buczenie, a jego ciao zacz ogarnia
bezwad.
- Nie! - wrzasn przeraony Severan. Ju wiedzia, co zrobi ksi.
Maric stan nad magiem, krzywic si z wciekoci i zaciskajc palce na rkojeci
broni. Unis miecz i opuci go z impetem. W miejscu, gdzie smocze ostrze dotkno
magicznej osony Severana, trysny iskry. Mag nie zosta ranny, ale zwin si z blu, gdy
czarodziejski miecz wchon energi zakltej tarczy.
Kiedy Maric wznis miecz po raz drugi, Severan zawy z przeraenia. Unis donie w
odruchowym gecie obronnym, prbowa jeszcze przywoa inny czar, ale byo za pno.
Ostrze wbio si w ciao maga, gdy Maric napar na nie caym ciarem. Bysn jasny
pomie, gdy czarodziejska tarcza rozpada si do reszty, a miecz zanurzy si w sercu
Severana.
Mag spazmatycznie wcign powietrze, walczc z agoni i blem, spalajcym go
niczym biay poar.
Przez gow galopoway mu urywane myli. Nie! To nie moe si tak skoczy! Nie
tak! Prbowa jeszcze przywoa zaklcia, ktre go ocal - czary uzdrawiajce, a nawet rytua
wyrywajcy ducha z ciaa i chronicy przed mierci. Lecz bezwad pozbawia go rwnie
mocy i Severan mg tylko krzycze w mylach, gdy puls mu zwalnia, a z rany wypywaa i
krew, i ycie...
Buawa wytoczya si z bezwadnych palcw i Severan leg nieruchomo, a w
zamglonych mierci oczach zastygo niedowierzanie.
***
Zamie w namiocie znika, jakby jej nigdy nie byo. Szron i ld jednak pozostay, zalegajc
bia warstw niegu oraz mgy na poamanych meblach i rozrzuconych drobiazgach.
Zmieszane krzyki niosy si po obozie, niektre rozbrzmieway bardzo blisko.
Maric spojrza na lecego u jego stp maga. Krew powoli rozlewaa si na bieli
oszronionej podogi. Z grymasem ksi wyszarpn miecz z bezwadnego ciaa. Mag si nie
poruszy.
- Dzikuj ci, Katriel - wyszepta Maric, czujc, jak ogarnia go smutek. Znalaz list w
maym sekretarzyku w komnacie Katriel nastpnego ranka po jej mierci. Zostawia otwart
szuflad z pismem na wierzchu, nie mona byo go nie zauway. Katriel wiedziaa.
EPILOG
- Ale wygrali?
Matka Ailis umiechna si z rozbawieniem do modego Cailana, gdy chopiec wierci
si na krzele z podniecenia. Jak na dwunastolatka, sucha z uwag - uznaa. Cailana zawsze
fascynoway opowieci, najbardziej jednak uwielbia te o jego ojcu. C w tym dziwnego?
Nie by jedynym chopcem w Fereldenie, ktry uwaa krla Marica za bohatera i niedocigy
wzr.
Z roztargnieniem wycigna pomarszczon do i pogaskaa Cailana po jasnej
czuprynie.
- Tak, wygrali.
Zachichotaa, gdy chopiec klasn z radoci.
- Na pewno sam si domylie. Gdyby nie wygrali, nie byoby nas tutaj, mody
czowieku.
Wyszczerzy si promiennie.
- Pewnie nie.
- Pewnie nie - zgodzia si matka Ailis. - Loghain poprowadzi armi rebelii do
wspaniaego zwycistwa. Nasze siy zdziesitkoway Orlesian tak bardzo, e imperator
Florian odmwi uzurpatorowi dalszego wsparcia. My rwnie stracilimy wielu onierzy.
Nalthur i Legion Umarych polegli walecznie. A take poowa naszej armii. Nawet twoja
matka omal nie umara. Ale to by wielki dzie dla Fereldenu. Wtedy wanie Loghain
zasyn jako Bohater znad Rzeki Dane. I ten tytu nosi do dzisiaj.
Cailan przekartkowa ksik trzyman na kolanach. Wspaniay tom z piknymi
malunkami, jaki by prezentem od ambasadora Orlais. Pierwszego ambasadora Orlais w
Fereldenie, przysanego dwa lata temu, po koronacji nowej wadczyni imperium. Przyby z
wieloma darami. apwki - jak je okreli teyrn Loghain.
Rzecz jasna, modemu Cailanowi podobay si obrazki z ksiki, przedstawiajce
orlesiaskich rycerzy i bitwy, a jeeli nawet wypeniay mu gow raczej mylami o
zwycistwie Fereldeczykw ni potdze imperium, to przecie ambasador nie musi tego
wiedzie. Take w tej chwili Cailan by oboony ksikami - pootwieranymi na stronach,
gdzie skoczy czyta. Niektre tomy ju mocno sczyta, inne, jeszcze nowe, dopiero czekay
prawda?
Cailan kiwn gow z ponur min. Ailis pamitaa rwnie dobrze. Miesice
wyniszczajcej choroby, ktrej nie potrafili powstrzyma najbieglejsi z Krgu Maginw.
Krlowa gasa z dnia na dzie, a w kocu spokojnie zamkna oczy i zasna na wieki. Na
dugie tygodnie krl Maric zamkn si w komnatach i tylko siedzia przy biurku lub patrzy
w ogie. Prawie si nie odzywa i jad coraz mniej, a cay zamek ogarna trwoga. Nard
opakiwa ukochan krlow, a dwr zaczyna si ba, e wkrtce bdzie opakiwa take
krla.
Ailis nie wiedziaa, co robi. W paacu nie byo nikogo, do kogo mogaby si zwrci.
Na pewno nie do Loghaina. Po wojnie Maric podnis go do godnoci szlacheckiej i
mianowa teyrnem Gwaren. Cay Ferelden witowa tamten dzie - ludziom ogromnie si
podobao, e zwyky wocianin, jeden z nich, sta si bohaterem i dostpi tylu zaszczytw.
Teyrn Loghain polubi mi kobiet i doczeka si licznej crki, jednak - pomimo opowieci
o legendarnej przyjani z krlem Marikiem - nigdy nie pojawi si w paacu.
Gdy tylko kto wspomnia przy krlowej imi Loghaina, Rowan zawsze cicha, a krl
spoglda na ni ze smutkiem.
Ailis dostrzega to od razu. Nie mona byo nie zauway. I dlatego imi Loghaina
nieczsto wymawiano na dworze. Krl od czasu do czasu odwiedza Gwaren, lecz za kadym
razem, gdy si tam wybiera, krlowa znajdowaa wymwk, by pozosta w paacu. Wwczas
Ailis dotrzymywaa jej milczcego towarzystwa.
W kocu jednak kapanka wyprawia posaca do Gwaren, a Loghain przyby. Z
kamienn twarz wszed do komnat krla i zatrzasn drzwi. Siedzieli tam z Marikiem przez
dugie godziny. A potem nagle drzwi si otwary. Teyrn Loghain i krl Maric bez sowa
wyszli i udali si do miejsca, gdzie zoono popioy krlowej. I tam wsplnie j opakali.
- Pamitam - westchn Cailan.
- To, co twj ojciec czu do elfickiej kobiety, Katriel, byo inne. Nie znaczy to jednak,
e nie kocha twojej matki. Nigdy nie powiniene w to wtpi.
Ailis przypomniaa sobie dzie, gdy Loghain j odnalaz. Kapanka ya w maej
osadzie na pnoc od Guszy, kiedy usyszaa o mczynie, ktry wypytywa o wyjtych
spod prawa zabitych przez ludzi uzurpatora i podobno szuka ojca. Kiedy Loghain ujrza Ailis
w domu opieki dla chorych, podbieg i porwa j w ramiona, miejc si gono. To byo do
niego tak niepodobne - rzadko si przecie nawet umiecha.
A potem zaprowadzia Loghaina na miejsce, gdzie rozrzucia popioy jego ojca wraz z
popioami ludzi, ktrych Gareth prbowa chroni. Wiele czasu zajo jej zebranie ich i