You are on page 1of 477

Aleksandra Ruda

Dwa sztylety
III tom trylogii „Sztylet rodowy”

Tłumaczenie skrajnie nieoficjalne – Ekso


Korekta tak pobieżna, że aż wstyd – Ekso
Rozdział 1
Nieszczęście nie wynika z czynników obiektywnych,
ale z subiektywnych. Jednak mi udało się stać nieszczęśliwym
w wyniku ich połączenia!.
Uzdrowiciel Daezael Tachlaelibrar
o naukowym uzasadnieniu własnej depresji

Światło słońca leniwie sunęło po stole w taniej


przydrożnej karczmie. Zdążyłam już zjeść dwie porcje
kaszy, domowej roboty kiełbasę, wypić kompot
i herbatę. Zamówiłam pierożki z wiśniowym nadzieniem
i słodkie precle. Robiło mi się już niedobrze na sam
widok jedzenia, ale nie wiedziałam, co jeszcze mogę
robić, aby nie pogrążyć się w rozmyślaniu.
Mój mąż, Jarosław Wilk, dwie godziny po ślubie zdradził
mnie ze swoją pierwszą miłością, Niegłosławą Pies.
Byłam świadoma, że między nami nie ma miłości
i ożenił się ze mną tylko z powodu wielkiej domeny,
której Posiadaczką nieoczekiwanie zostałam. Mój
kochany ojciec to człowiek bardzo lubiący władzę.
W czasie swojego panowania udało mu się tak bardzo
poszerzyć obszar domeny, że król stanowczo nakazał
podzielenie terytorium na pół. Północne ziemie i ich
niezliczone bogactwa przyciągają ku sobie chciwe ręce
i tak oto stałam się posiadaczką drugiego już męża.
Pierwszemu – Żadymirowi Nożow – domena na
szczęście nie dostała się. Nożow nie dorównywał

1
mojemu ojcu ani w dziedzinie snucia intryg, ani nie miał
odpowiedniego pochodzenia. Za to Jarosław Wilk miał
to wszystko.
Czystej krwi szlachetnie urodzony arystokrata.
Z doświadczeniem wojskowym (które w obliczu wojny
domowej jest bardzo ważne), ambitny, mądry
i obdarzony magiczną mocą. Tak, Jarosław Wilk miał to
wszystko poza jednym – nie posiadał ani odrobiny
sumienia.
W głębi duszy miałam nadzieję na wspólne życie,
że będzie mnie traktował czule, z troską i szacunkiem –
przynajmniej do momentu narodzin pierwszego
spadkobiercy. Jednak cierpliwość Wilka skończyła się
znacznie wcześniej.
Śledziłam spojrzeniem jak promień słońca powoli
pełznie między okruszkami, z których ułożyłam wzorek
na stole. Prawdopodobnie te okruszki to jedyna rzecz
w moim życiu, która jest mniej więcej uporządkowana.
Wydaje się, że życie Jaśnie Oświeconej Hak, bogatej
dziedziczki powinno być usłane różami.
W rzeczywistości przedzieram się przez ciernie,
a najsmutniejsze jest to, że są to konsekwencje moich
własnych błędów. Dwa lata temu uciekłam z przytulnego
zamku ojca. Czas ubóstwa i życia pozbawionego wygód,
do których przywykłam pozwolił mi zmądrzeć
i dorosnąć. Ale najwyraźniej nauczyłam się tylko jak
przygotować pożywne jedzenie i jak robić pranie.

2
W sferze intryg i planowania przyszłości wciąż byłam
dzieckiem. Wszystko dokładnie obliczyłam,
przemyślałam i postanowiłam wyjść za Jarosława. I jak
to się skończyło?
Kiedy w nocy zobaczyłam Jarosława z inną kobietą
wpadłam w taką złość, że byłam gotowa znieść zamek
z powierzchni ziemi. Najstraszniejsze jest to,
że byłabym w stanie tego dokonać. Zupełnie
przypadkowo przeprowadziliśmy z Jarosławem obrzęd,
dzięki któremu połączyliśmy siły magiczne obu naszych
Rodów. Jeśli dodamy do tego, że Haki są jednymi
z najsilniejszych magów królestwa to... aby uniknąć
śmierci niewinnych, właściciela zamku, Tomigosta
Sowy i jego gości – uciekłam, nie mogąc zapanować nad
szalejącą we mnie złością.
Najbardziej haniebne jest to, że uciekłam wraz
z przyjacielem z dzieciństwa Jarosława, trollowym
księciem Draniszem Rychem. W nocy długo jechaliśmy,
nawet nie pytałam dokąd. Byłam zajęta – szlochałam
przemieniając rozpierającą mnie magię w łzy. Z jakiegoś
powodu widok Jarosława przyciskającego Niegosławę
do ściany i chciwie całującego jej pulchne wdzięki
wywołał u mnie niemal fizyczny ból. Może to przez to,
że tak naprawdę nasze małżeństwo przypieczętowaliśmy
nieco wcześniej niż zostały podpisane dokumenty.
A może zostałam po prostu skrajnie znieważona?
A może... może... może byłam najzwyczajniej w świece

3
zazdrosna. Bez opamiętania, nie mogąc jednocześnie
pojąć rozumem przyjemności, którą on dał mi nad
brzegiem rzeki pod jakąś wioską i ochrypłego od
namiętności jęku Niegosławy w zamkowym korytarzu.
Dranisz w milczeniu kołysał mnie w objęciach cierpliwie
czekając aż spazmatyczne łkanie zmieni się w sen.
Wielki troll był mądrzejszy niż ja i Jarosław razem
wzięci. Obudziłam się w południe, co nie jest niczym
dziwnym biorąc pod uwagę, że ślub odbył się gdy tylko
wybiła północ, która oznaczała wygaśnięcie mojego
poprzedniego kontraktu małżeńskiego.
Leżałam na ziemi troskliwie otulona płaszczem trolla,
a on sam leżał obok leniwie wpatrując się w niebo i od
niechcenia żując źdźbło trawy. Po długim płaczu czułam
pustkę w głowie, a skóra na twarzy była ściągnięta
i wysuszona. Kiedy troll zauważył, że podniosłam się na
łokciu i trochę nerwowo rozglądam się po wzgórzu, na
którym odpoczywaliśmy rzucił mi manierkę z wodą.
– Krzaki są tam – powiedział i wrócił do wpatrywania się
w niebo.
– I? – zapytał, gdy byłam już gotowa na rozmowę.
– Jestem głodna – powiedziałam płaczliwie.
– Ach, tak myślałem – rzekł Dranisz. – Możesz chodzić
pieszo? To niedaleko, a koń jest trochę zmęczony po
niesieniu nas dwojga całą noc.
– Oczywiście – spuściłam głowę.

4
Troll filozoficznie wzruszył ramionami.
– Taka jego praca – powiedział. – Przyznaję, nie
spodziewałem się, że początek waszego małżeńskiego
życia będzie tak burzliwy, że uciekniesz z małżeńskiego
łoża w pierwszą noc. I to jeszcze ze mną. Troll
odchrząknął, lekko podniósł się na nogi, odwiązał konia
i ruszył. Zawstydzona zacisnęłam dłonie i podążyłam za
nim nie mogąc zmusić się do patrzenia mu w oczy.
Dranisz zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia,
kiedy myślał, że jestem zwyczajną kupiecką córką.
Całkiem poważnie proponował ślub, ochraniał w czasie
podróży, a kiedy okazało się, że jestem narzeczoną
Jarosława, która uciekła z ojcowskiego zamku wycofał
się, zdawszy sobie sprawę, że książę trolli nie jest
odpowiednią partią dla szlachetnie urodzonej
spadkobierczyni domeny.
Dzisiejszej nocy kolejny raz zdałam się na trolla nie
myśląc o jego uczuciach i planach.
– Daj spokój, Kicia – Dranisz przystanął i pogłaskał mnie
po głowie – nie zabijaj się.
Uśmiechnęłam się krzywo.
– Jarosław zdradził mnie z Niegosławą – powiedziałam.

Kiedy to zobaczyłam bez namysłu rzuciłam się do


ucieczki korytarzami zamku i natknęłam się na Dranisza.
Niczego nie wyjaśniając wczepiłam się w niego

5
i błagałam, żeby wywiózł mnie z zamku tak daleko jak
tylko się da. Nawet powiedziałam „jeśli jeszcze mnie
kochasz”. Teraz było mi wstyd.
– Daj spokój, Kicia – powtórzył troll – kiedy on ją kochał
to było pięć lat temu. Że niby jak? Odmieniło mu się
nagle po ceremonii?
– Tak, znalazłam ich na korytarzu. Po tym jak
opuściliśmy bal, Jarosław zostawił mnie w pokoju,
a sam.... – byłam zaskoczona jak beznamiętnie o tym
opowiadam.
Dranisz zatrzymał się i zmarszczył brwi.
– Jasna – powiedział poważnie – znam Jarka prawie całe
życie. Nie mógłby zdradzić swojej żony w dzień ślubu.
– Nie mógłby zdradzić żony w dzień ślubu?! – gorzko
powiedziałam. – Mógł.
– Coś ci się przewidziało – z serca krzyknął Dranisz. –
To niemożliwe, aby Jarosław, którego znam złamał
własną przysięgę!
– Chcesz powiedzieć, że to co widziałam na własne oczy
było iluzją? – zapytałam zduszonym głosem. Znów
zobaczyłam ten obraz: mężczyzna o długich
wypłowiałych na słońcu włosach zaplecionych
w arystokratyczny warkocz całuje kobietę i chrapliwie
mruczy „wiesz, jak cię kochałem”. Nie. To mi się nie
przewidziało. Po prostu nie mogło! W końcu jestem
magiem, czy nie jestem?

6
– Nie – łagodnie rzekł Dranisz. – To znaczy, że mogłaś
źle zrozumieć to co zobaczyłaś.
– To co widziałam nie wymaga dodatkowej interpretacji!
– odcięłam się i zdecydowanie ruszyłam w kierunku,
w którym szliśmy.
– Mam nadzieję, że jesteśmy daleko od zamku i on....
mnie nie znajdzie?
– Niedaleko – powiedział troll.
– Dlaczego? – odwróciłam się, podparłam pod boki
i spojrzałam surowo na Dranisza.
Troll wypluł źdźbło trawy, rozejrzał się i zerwał kolejne.
Delikatnie otrzepał z przydrożnego kurzu i wsadził do
ust. Potem jak gdyby nigdy nic powiedział:
– Kicia, przygaś swój oświecony majestat. Wracajmy.
– Nie!
– Jasna – troll spojrzał na mnie z powagą. Jego
ciemnobrązowe oczy były pełne smutku. – Proszę,
zastanów się jeszcze raz. Jarek wybaczy jeśli w tej chwili
zawrócimy. W zamku jest twój wuj, Mezenmir...
zwrócimy się do nich.
Zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam.
– W porządku – wolno powiedziałam. – Zawracaj. Ja
zostaję tutaj.
Dranisz wypluł źdźbło trawy pod nogi.

7
– Doskonale wiesz, że nigdzie się bez ciebie nie ruszę.
Szanuję Jarosława. Naprawdę doceniam. Może to
między pocałunkami z Niegosławą postanowił mnie
zabić. Na śniadanie. Domena już jest – żona dłużej
niepotrzebna. Jeśli Żadimirowi nie udało się mnie zabić
to tylko na rachunek Jarosława. Nie mam złudzeń. Skoro
zadecydował to doprowadzi sprawę do końca.
Dranisz zaklął od serca, szarpnął lejce i ruszył ledwie
widoczną ścieżką. Koń spojrzał na mnie z wyrzutem
i majestatycznie ruszył za właścicielem. Nie pozostało
mi nic innego jak pójść za nimi.
Zastanawiałam się, gdzie jesteśmy. Jechaliśmy całą noc,
ale wolno, dlatego nie odjechaliśmy aż tak daleko od
zamku. Na horyzoncie go nie widać, to już coś.
Szlachetny troll mógłby jeździć w kółko, a następnie
zwrócić mnie w ręce męża.
– Przepraszam – wyszeptałam do jego pleców.
Prawdopodobnie nikogo w swoim życiu tak często nie
prosiłam o wybaczenie jak trolla! Dranisz westchnął
ciężko i poczekał aż go dogonię, objął i przycisnął do
siebie.
– Lepiej zastanów się, co robimy dalej. Jeśli wierzyć
pogłoskom na południu i na wschodzie jest wojna, a my
nie mamy ani pieniędzy, ani drugiego konia, ani ubrań na
zmianę... – niewypowiedziane „dla ciebie” zawisło
w powietrzu.

8
– Mam sztylet ze srebrną rękojeścią – mruknęłam cicho.
– Kicia – westchnął Dranisz. – Co by to o mnie
świadczyło, gdybym pozwolił ci sprzedać rodowy sztylet
Wilka, który teraz jest twój? Spodobałoby ci się, gdyby
Jarek sprzedał twój sztylet?
Wstrząsnęła mną ta myśl, z przerażeniem wpatrzyłam się
w trolla. Sprzedać mój sztylet?
Każdy szlachetnie urodzony otrzymuje własny rodowy
sztylet. Często są to stare sztylety, które przez wieki
przekazywane były z jednego potomka Rodu na
kolejnego. Czasem Magowie Domu decydują
o konieczności stworzenia dla kogoś całkiem nowego
sztyletu, a on przygotowywany jest według sekretnej
technologii. Sztylet staje się pierwszą zabawką
w kołysce, nieodłącznym towarzyszem i pomaga
w przeprowadzaniu obrzędów wyższej magii. W czasie
zaręczyn szlachetnie urodzeni wymieniają się sztyletami,
a po ślubie sztylet zdobywa nowego właściciela, co trwa
aż do czasu zakończenia małżeństwa. Małżeństwo
z pierwszym mężem zostało zawarte na trzy lata, bez
udziału Magów Domu. Taki sposób praktykowany jest
w środowisku nisko urodzonych lub uboższych
arystokratów. Nastawał na to mój ojciec, który nie ufał
rodzinie Żadimira, co okazało się słuszne.

9
Ale Posiadacz dziedziczy domenę, zawiera ślub raz na
zawsze i sztylet może wrócić do Rodu tylko w przypadku
śmierci jednego z małżonków.
Ale żeby dopuścić, aby mój sztylet – sztylet należący do
Rodu Haków, który należał do moich przodków, zanim
jeszcze stali się Posiadaczami w czajańskim królestwie
mógł zostać sprzedany... to było niemożliwe! Na samą
myśl przeszedł mnie dreszcz.
– No, widzisz sama – łagodnie powiedział troll. – Teraz
zrobimy tak: zostawię cię w karczmie w tej wiosce
i pojadę zdobyć jeszcze jednego konia.
– A jeśli mnie tam znajdzie Jarosław? – szepnęłam
z przestrachem.
– Wtedy porozmawiacie jak normalni... małżonkowie.
Tylko masz czekać, żebym nie zastanawiał się gdzie
poszłaś, dobrze?
Dlatego siedziałam w karczmie od kilku godzin
obserwując jak po stole powoli przesuwają się promienie
słońca. W jaki sposób troll zamierzał zdobyć dla mnie
konia nie wiedziałam i wolałam o tym nie myśleć.
W ogóle nie chciałam myśleć, ale myśli uparcie wpadały
mi do głowy.
Jak mogłam przewidzieć, kiedy dwa miesiące temu
wstąpiłam do służby Królewskich Głosów, których
obowiązkiem było pobieranie podatków królewskich,
sprawdzanie ksiąg rachunkowych i donoszenie królowi,

10
co się dzieje na odległych krańcach królestwa, że ta
decyzja pokieruje mnie w taką plątaninę zdarzeń?
Stało się tak, że trafiłam do oddziału kierowanego przez
Jarosława Wilka, którego mój ojciec wyznaczył na
mojego drugiego męża. W czasie służby dowiedzieliśmy
się o sobie nawzajem, że się nie lubimy. Informacja,
że jestem narzeczoną i przyszłą Posiadaczką była dla
mnie wstrząsem. Ale Jarosław był zdecydowanie
zachwycony i to jeszcze jak!
Jego nie obchodziło kim jest jego przyszła żona. Miał
zostać właścicielem domeny – to najważniejsze! Jego
marzenie z dzieciństwa. A ja – tak, bezpłatny dodatek.
W porównaniu do mojego pierwszego małżeństwa
różnica była kolosalna. Kochałam Żadimira Nożowa
z zapałem i namiętnością, a on był cudownym mężem.
„Jasne, cudownym” – powiedziałby uzdrowiciel-
mizantrop, elf Daezael – „Do momentu, kiedy nie
okazało się, że on też ożenił się z tobą ze względu na
domenę, a kiedy uznał, że jej nie dostanie kilkakrotnie
próbował cię zabić”. Niech będzie i tak! Przez te kilka
miesięcy, które wspólnie spędziliśmy byłam szczęśliwa.
I o ile zdążyłam poznać Żadimira, to byłabym szczęśliwa
z nim do końca. On robiłby wszystko żebym była
zadowolona z życia i nie przeszkadzała mu w rządzeniu.
A Jarosław nie wytrwał nawet kilku godzin!

11
Z drugiej strony ja sama wybrałam Jarosława uznając,
że będzie z niego doskonały Posiadasz. Szczególnie
w obliczu wojny. Ale to przecież w żaden sposób nie
zwalnia go z obowiązku bycia uprzejmym wobec
własnej żony i nie pozwala na takie jej znieważenie.
Rozdzierały mnie sprzeczne myśli i nijak nie mogłam
dojść do konkretnych wniosków.
Nienaturalna cisza w karczmie sprawiła, że uniosłam
głowę i instynktownie chwyciłam sztylet. Szeroko
otworzyłam oczy ze zdziwienia.
Ku mojemu stolikowi płynnie szedł – nie szedł, a płynął!
– najprawdziwszy elf. Długie złociste włosy
wodospadem opadały mu do pasa. Uczesanie
podkreślające doskonałą twarz podtrzymywało kilka
spinek, na których kamienie szlachetne barwnie mieniły
się w świetle przy każdym kroku. Ogromne oczy jaśniały
wiosenną zielenią. Idealnie dopasowany strój podkreślał
kruchość figury.
Elf obdarował otoczenie łaskawym uśmiechem, od
którego, zdawało się, zaraz zazielenią się stare dębowe
stoły w karczmie. Patrząc na to miałam ochotę paść na
kolana i dziękować Prześwietnym Bogom za to,
że zesłali na mnie łaskę oglądania tej istoty doskonałej.
Elf delikatnie odsunął krzesło i opadł na miejsce
naprzeciwko mnie. Z wdziękiem, jakby wykonując ruch
taneczny wyciągnął rękę do mojego talerza, schwycił

12
kilka precli i skierował je do ust. Jadł je – bez wulgarnego
chrupania – i ponownie wyciągnął rękę do talerza.
Klepnęłam go po ręce i spytałam:
– Co ty tutaj robisz, Daezael? Jak ty wyglądasz? Skąd
wziąłeś taki strój? A spinki? Co tu się w ogóle dzieje?
– Kobiety! – westchnął uzdrowiciel. – Potrafisz tylko
zadać sto pytań naraz i ani jednego sensownego.
– A jakie byłoby sensowne? – zapytałam podejrzewając,
że wersja uzdrowiciela mi się nie spodoba.
Elf wzruszył ramionami. Dobroć z jego spojrzenia nie
zniknęła, ale widziałam, gdzie ją skierował! Na moje
precle!
– A tak oto – mruknął. – „Mój drogi uzdrowicielu,
wybacz mi proszę, że uciekłam w nocy dokąd oczy
poniosą bez poinformowania cię, jednocześnie nie
zwalniając z obietnicy dostarczenia mnie do domu”?
Z tej strony jeszcze tego problemu nie rozpatrywałam
i zbita z tropu wpatrzyłam się w elfa. Nawet nie
pomyślałam, że największej krzywdy z powodu zdrady
Jarosława dozna właśnie Daezael! Nie żeby mnie to
zaskoczyło, ponieważ elf zawsze potrafił sprawić,
że wszyscy czuli się winni wszystkich nieszczęść, które
pojawiały się w jego pełnym trudów życiu, ale przecież
rzeczywiście zatrudniłam go na stanowisku uzdrowiciela
i przyjęłam obietnicę, że dowiezie mnie do zamku Haka
żywą!

13
Poza Daezaelem miałam mało styczności z elfickimi
uzdrowicielami, ale wiedziałam, ze oni nigdy nie
rezygnują z wyznaczonych sobie obowiązków. To ich
czyniło nie tylko tak doskonałymi, ale i bardzo drogimi
specjalistami. Po tym kiedy Królewskie Głosy zostały
rozwiązane Daezael szybko zaoferował się na
stanowisko mojego osobistego uzdrowiciela w zamian za
„wysokie wynagrodzenie”. Pieniądze to on lubił całkiem
nie po elficku.
W czasie, gdy ja trwałam w oszołomieniu elf spojrzał na
mnie z litością – niby, że co, zabierzesz niższej istocie? –
złapał za talerz z preclami i pochłonął je tak szybko,
jakby nie był istotą doskonałą, a co najwyżej
wygłodzonym trollem.
– Szanowny panie – zbliżyła się do nas niepewnie
kobieta z dzieckiem na rękach – Panie! Mówią,
że dotknięcie elfa uzdrawia.
– Wszystko jest możliwe – powiedział Daezael
z ojcowskim uśmiechem poklepując dziecko po
jaskrawoczerwonym policzku.
– Och! – powiedziała kobieta z szacunkiem i spojrzała na
chłopca.
Uzdrowiciel ziewnął.
– Ale panie! Nic się nie dzieje – zdziwiła się kobieta.
– A co miałoby się wydarzyć? – zdziwił się elf.

14
– Moje dziecko. Powinien zostać uzdrowiony. Sam to
powiedziałeś.
– Powiedziałem – możliwe! A w ogóle wszystkie cuda
zdarzają się ściśle według taryfy. Masz pieniądze?
Kobieta zacisnęła usta i odeszła.
– Daezael! – westchnęłam. – Można pomyśleć,
że przepracowałbyś się gdybyś pomógł dziecku.
– Nie – powiedział elf. – Nie przepracowałbym się
i pomógłbym, gdyby dziecko naprawdę było chore.
Ponadto zrobiłbym to bezpłatnie. Ale dziecko nie jest
chore. On jest po prostu przekarmiony wszystkimi
śmieciami, które bezustannie wciska w niego bardzo
kochająca, ale przy tym nie mniej tępa mamuśka.
I w ogóle leczenie głodówką to bardzo słuszna metoda
leczenia. Lepsza od tego jest tylko terapia zajęciowa.
– Och – jęknęłam. – Kogo ja sobie wynajęłam na
uzdrowiciela!
– Ty płacisz. A w każdym razie obiecałaś, ze zapłacisz –
elf zerknął na mnie spode łba, a ja energicznie
pokiwałam głową, by szybko potwierdzić swoją
obietnicę. – A dla tych, którzy dobrze płacą my używamy
innych metod! Chociaż nie powiem, że skutecznością
mocno różnią się od terapii zajęciowej, ale oczywiście są
znaczenie przyjemniejsze. Kąpiel z płatkami róż.... Nie
uśmiechaj się tak marzycielsko. „Dlaczego tam wlazłaś,
i jak ja teraz mam zatamować krwawienie!?”

15
– Uważasz, że będzie aż tak źle? – zapytałam poważnie.
Elf wzruszył ramionami.
– Przygotowuję się do najbardziej prawdopodobnego
rozwoju wydarzeń – powiedział. – Twoje życie, Jasna,
jest tak poplątane i niebezpieczne, że będą o tobie pisać
w podręcznikach dla szlachetnych panien. Jako
o przestrodze. W rozdziale pod tytułem „Czym jest
głupota i do czego ona prowadzi?”. Powiedz mi,
dlaczego dzisiejszej nocy, po własnym ślubie opuściłaś
małżeńskie łoże i wyrwałaś gdzie oczy poniosą
z trollem? Oczywiście wybór kochanka aprobuję,
kolorowy, aby zezłościć męża, lepiej nie da się tego
wymyślić, ale dlaczego?
– Dlatego, że zobaczyłam jak Jarosław całuje się
w korytarzu z Niegosławą Pies! I planuje jak najszybciej
stać się wdowcem! – syknęłam nie mając ochoty
przyciągać niepotrzebnej uwagi gości do życia
osobistego Posiadaczy.
– Niegosława... Niegosława... – mruknął Daezael. – Ach!
Jego pierwsza miłość, tak?
Skinęłam głową.
– W takim razie tym bardziej nie pojmuję, dlaczego
uciekałaś? Mogłaś chwycić podłą babę za włosy
z krzykiem „To jest mój mężczyzna!”, czy co wy tam
kobiety powinnyście krzyczeć w takich momentach?
Albo Jarka mogłaś złapać za włosy z krzykiem „Ty jesteś

16
mój!”. A potem ręce na biodra i „A figa, nie zrobię wam
tej przyjemności i nie umrę!” I koniec. Wrogowie
zawstydzeni, ty wiwatujesz, a Jarek liże ci buty i błaga
o wybaczenie.
– To nie takie proste – odpowiedziałam z żalem. – Wiesz,
że połączyliśmy z Wilkiem siły naszych Rodów. Nie
potrafię jeszcze tego kontrolować, magia jest zbyt
potężna. I kiedy zobaczyłam jak on... on.... W każdym
razie zdałam sobie sprawę, ze mogę bez trudu znieść cały
zamek z powierzchni ziemi, tak bardzo byłam zła.
– O, to ty jeszcze jesteś zazdrosna? – Daezael splótł palce
i spojrzał na mnie ze współczuciem, ale nie dałam się
nabrać. Ten przebiegły uzdrowiciel tylko czeka aż ktoś
da mu możliwość uczestniczenia w życiowych
dramatach.
– Nie jestem zazdrosna! – odpowiedziałam ostro. Jestem
obrażona i upokorzona! Czy on naprawdę w ogóle nie
ma do mnie szacunku, w ogóle mnie nie ceni...
– Oczywiście, że on cię ceni! Jeszcze jak! Ty jesteś jego
przepustką do nowego pięknego życia we własnej
domenie u boku ukochanej kobiety!
Nie mogę powiedzieć, aby słowa Daezaela podniosły
mnie na duchu. Czy teraz w każdej chwili mam
spodziewać się, że mój kochany małżonek postanowi
pozbyć się mnie z powodu kobiety, którą kocha?
Elf zdawał się czytać w moich myślach:

17
– Tak, nie masz ty szczęścia do mężczyzn – westchnął
tak ciężko jakby całe jego życie było pełne zdradzających
mężczyzn. – Ale wiem, co powinniśmy zrobić! Kiedy
znów spotkasz się ze swoim najdroższym mężem my
uprzedzimy jego podstępne plany i otrujemy go zanim on
zdąży cię udusić albo zadźgać. Co o tym sądzisz?
– Eee... – nie byłam pewna, czy Daezael jak zwykle tylko
drwi, czy mówi całkiem poważnie. Nie miałam
wątpliwości, że jest w stanie zebrać składniki
i przygotować z nich silną truciznę. Dlatego nie
wiedziałam jak zareagować i odpowiedziałam niejasno.
– Wszystko zależy od okoliczności.
Uzdrowiciel wzruszył ramionami, niby że to moja
sprawa, a on tylko proponuje.
Tymczasem wreszcie przynieśli mi pierożki, które
dawno temu zamówiłam. Córka właściciela karczmy
niosła je do mojego stołu wyglądając tak jakby co
najmniej spadł na nią zaszczyt przynoszenia królewskich
butów w czasie ceremonii ubierania. Mój ojciec
opowiadał, że o podział przedmiotów składających się na
królewską toaletę trwała koszmarna tajna wojna pełna
wielopoziomowych intryg. Rankiem król jest najbardziej
łaskawy i jest w stanie słuchać próśb i doniesień.
Dziewczyna oczywiście całkiem mnie zignorowała,
uroczyście postawiła talerz przed elfem i padła na

18
kolana. Uzdrowiciel nacieszył się procesem całowania
butów po czym powiedział z wyższością:
– Odejdź, dziecko i bądź szczęśliwa!
Dziewczyna uciekła do kuchni wyglądając tak radośnie,
że aż jej zazdrościłam.
– Cóż – powiedziałam sięgając po ciastko – a jej życzyłeś
szczęścia.
– Ponieważ „niedobre choroby” wynikają tylko ze
szczęścia – powiedział Daezael marzycielsko mrużąc
oczy. Ugryziony pierożek wypadł mi z ręki i tylko siłą
woli powstrzymałam się od plucia. – Nie przejmuj się
tak! Zaraza nie przenosi się w ten sposób, od tych
pierożków możesz dostać co najwyżej biegunki.
Kompletnie straciłam ochotę na jedzenie aromatycznych
pierożków.
Tymczasem do karczmy wszedł troll. Nastroszył się
kiedy zobaczył siedzącego naprzeciwko mnie elfa
i zaczął podkradać do naszego stołu. Nie udało mu się
jednak oszukać elfiego słuchu.
– Dranisz, mój przyjacielu! – krzyknął Daezael
i podskoczył rzucając się trollowi w objęcia. Od
niespodzianki ten ledwie utrzymał się na nogach. Elfia
kruchość to tylko pozory, w rzeczywistości sporo ważą –
Zacznijmy opłakiwać twoje zrujnowane życie. Tak mi
przykro, że było takie krótkie!

19
Siedzący przy innych stolikach goście z zadowoleniem
oglądali to przedstawienie.
– Co ty mówisz, Daezael! – troll oderwał od siebie
wylewającego łzy elfa i usadził go na krześle. – Dlaczego
ma być krótkie? I dlaczego zrujnowane?
Dranisz usiadł obok mnie i sięgnął do talerza po
pierożka.
– Zaczekaj.... – nie zdążyłam go ostrzec, a wypiek już
zniknął w ustach trolla – ...Daezael powiedział...
– Nie, nie! – przerwał elf. – Jemu nic nie grozi! Chyba...
– Dlaczego moje życie jest zrujnowane? – Dranisz nie
zwrócił na nas uwagi. Wyglądał na zmęczonego
i smutnego. Widocznie jego też nie opuszczały ponure
myśli.
– No jak to? – zdziwił się Daezael. – Wywiozłeś żonę
najlepszego przyjaciela dwie godziny po ślubie. On cię
zabije. A jeśli nie zabije to znienawidzi. A jeśli nagle
okaże się, że Jasność jest w ciąży... Nawet nie wiem do
jakiego stopnia oszaleje nam nowy Posiadacz
zastanawiając się, czy urodzi się mały człowiek, czy
mały troll?
– Jaki troll! – Dranisz spurpurowiał. – Co ty gadasz?!
– Cóż – Daezael pochylił się do trolla i szepnął tak,
żebym ja też usłyszała – Ale chciałbyś, prawda?
Dranisz nie mógł się powstrzymać. Zamachnął się i...

20
Zacisnęłam oczy wyobrażając sobie jak cios odrzucił
Daezaela na przeciwległą ścianę. Ale nie usłyszałam
odgłosu zderzenia ciężkiej pięści trolla z delikatną
twarzą elfa, więc uchyliłam powieki.
Okazało się, że elf łatwo uniknął ciosu i odchylił się na
oparciu krzesła zostawiając przestrzeń do manewru.
– Zachowałem sobie na przyszłości nauki twoje i Jarka –
powiedział do wściekłego Dranisza. – Każdy chce
skrzywdzić uzdrowiciela. A tak w ogóle – nagle głos elfa
znacznie spoważniał – Co ty sobie myślałeś?! Powiedz
mi, doświadczony żołnierzu, przyszły wodzu, czy ty
czymś oprócz członka pomyślałeś, kiedy ona rzuciła ci
się na szyję, taka bezradna, ukochana i zapłakana?
Pomyślałeś co będzie dalej po tym „wyciskaniu ile się
da”?
– Hej! Ja też tu jestem! – wtrąciłam się.
– Milcz! – ze zmęczeniem rzucił elf. – A ty co?
Spadkobierczyni domeny Haka! Tak, twój ojciec pewnie
już głową wali w ścianę, ze ma tak upośledzone dziecko!
Dranisz! Wmieszałeś się bezpośrednio w wielką
politykę! Złapałeś ją na ręce i na koń! Czasy takiego
bohaterstwa już dawno się skończyły, od momentu kiedy
u twojej kici pokazały się srebrne oczy!
Moje srebrzystoszare oczy charakterystyczne dla czystej
krwi arystokratów starannie zamaskowałam, kiedy
przyłączyłam się do grupy Królewskich Głosów.

21
Oczywiście Daezael obdarzony uzdrowicielską magią
bardzo szybko odkrył moją tajemnicę i cierpliwie czekał,
kiedy to się wyda. Cieszył się tą sceną do końca!
Spojrzałam na Dranisza. Siedział ponury i nie zamierzał
się kłócić.
– Siedzieć! – elf ryknął na mnie. – Nawarzyłaś piwa,
głupia! Teraz pij.
– Daezael – wydusił troll. – Ty byś ją widział. W niej taka
magia szalała, że nawet ja to czułem. Ona rozniosłaby
zamek!
– Przyłożyć w głowę i pobiec szukać mnie albo
Mezenmira. Po co macie magów? Tak trzeba było
działać, bo sam nie mogłeś tego zrozumieć. A teraz jest
tylko jeszcze gorzej! Czy ty chociaż pomyślałeś, co robił
rano Wilk, kiedy nie mógł znaleźć swojej żony?
– Przypomniał sobie o mnie dopiero rano? – zapytałam
gorzko, a moja usłużna wyobraźnia pokazała mi, co mój
mąż robił przez resztę nocy. Nie, ja nie będę o tym
myśleć! Ja nie jestem zazdrosna! Ja jestem obrażona!
– Skąd mam wiedzieć, kiedy sobie o tobie przypomniał?
– syknął elf. – Byłem zajęty innymi... bardzo
przyjemnymi rzeczami! Ale kiedy usłyszałem, co się
dzieje od razu opuściłem zamek.
– Biorąc ze sobą fatałaszki – zauważył troll.

22
– Dostałem je w zamian za wspaniałą noc! – odgryzł się
Daezael i nie dał się zbić z tropu.– Tego by jeszcze
brakowało, by ginąć przez babską głupotę! A teraz
wiecie co? Teraz to, co przydarzyło nam się w ciągu
minionego miesiąca wydaje mi się przechadzką po
uzdrowisku!
– Co cię to obchodzi! – rozzłościłam się. – Po co mnie
znalazłeś?
– Co mnie to obchodzi? – takiego Daezaela jeszcze nie
widziałam. Wyglądał przerażająco i przysunęłam się do
boku Dranisza instynktownie szukając u niego ochrony.
– Dlatego, że złożyłem obietnicę, że odwiozę taką jedną
osobę, żywą do jej zamku! A ona robi wszystko, żeby
zdechnąć w sposób, który jak najbardziej zaszkodzi
wszystkim wokół! Ty przypadkiem nie wiesz, o czym
mowa? Ach tak! Dlaczego ja ciebie znalazłem? Dopóki
moja obietnica nie zostanie spełniona i mi nie zapłacisz,
znajdę cię wszędzie, nawet w jaskini Pachana, nawet
u czachów i drychli, żeby nawet na plecach dostarczyć
cię do domu. Elficka magia, twoja mać! Ale ja nie mam
ochoty bohatersko ginąć osłaniając twoją durną głowę!
Ja chcę żyć! I to długo!
Pod koniec Daezael już głośno krzyczał. Na ladzie
podzwaniały naczynia, od ścian odpadały świeczniki,
a z karczmy pouciekali wszyscy goście. Na moich
oczach po stole zaczęły rozchodzić się pęknięcia.
Przerażona wczepiłam się w ramię trolla.

23
Elficka magia.
Co my wiemy o magii elfów? Nawet mniej niż o magii
krasnoludów. Elfy nigdy nikogo nie dopuszczały do
swoich spraw i nie zdradzały swoich tajemnic. Ale jeśli
na jakimś balu ktoś niby przypadkiem wspomniał, że ma
osobistego elfiego uzdrowiciela to był to taki prestiż
jakby stwierdził, że rano król pozwolił mu nałożyć sobie
perukę na głowę w czasie ceremonii ubierania.
Teraz zrozumiałam dlaczego. Bo osobisty uzdrowiciel to
nie gwarancja zdrowia na złość wszystkim wrogom,
trucicielom i intrygantom, ale jeszcze elficka magia
pomnożona przez elficki charakter. Tu nawet do
truciciela będziesz biegł z otwartymi ramionami. Dla
otaczających cię ludzi jesteś Oświeconym, szlachetnym,
przed którym wszyscy drżą, a dla swojego uzdrowiciela
– jesteś tylko pacjentem.
– Dlaczego w takim razie chciałeś zostać moim
uzdrowicielem? – zapytałam z drżeniem w głowie.
– Sam zadaję sobie to pytanie – burknął elf krzyżując
ramiona i spoglądając na mnie z nienawiścią.
– A ja wiem – niespodziewanie spokojnie powiedział
Dranisz. – Jeżeli jesteś czyimś uzdrowicielem i to jeszcze
związanym obietnicą to jest duży krok w hierarchii
elfów. Nasz uszasty przyjaciel miał nadzieję, że może
łatwo wykonać ten krok, bez specjalnego wysiłku,
powierzając cię w ręce męża, kochającego wuja i silnego

24
maga, którzy wam towarzyszą.... I mnie. Jesteśmy już na
terytorium Królestwa, wydaje się, że nic strasznego już
się nie wydarzy. A potem ty wyskakujesz z czymś takim.
Ja sam wpadłbym w złość, jeśli mam być szczery!
Daezael spojrzał na trolla tak, że skóra Dranisza
w mgnieniu oka pokryła się warstwą lodu.
– Oho! – powiedział tylko, gdy odrywał kawałeczki lodu.
– Skąd to wszystko wiesz? – zapytałam, po reakcji elfa
stwierdzając, że Dranisz odgadł.
– Wiele lat służyłem z elfami – topniejący lód całkiem
przemoczył Draniszowi koszulę, a na grubych kręconych
włosach błyskały kropelki wody. – Kiedy wypili to
wychodziły z nich takie objawienia, że po prostu nie
można się było nadziwić! – Elfy żyją tak długo nie tylko
dlatego, że takimi je stworzono, ale mają też naturalną
umiejętność takiego postępowania, by było im jak
najlepiej. Tylko spójrz na niego. Krzyczał oburzony,
a dwa miesiące temu taka magia, żeby pokryć mnie
warstwą lodu była dla niego zupełnie niedostępna.
Zobacz jak rozwija się ta parszywa czarna owca, którą
własna rodzina wygnała w nieznane.
Zerknęłam na Daezaela. Już pogodził się ze swoim losem
i wodził cienkim palcem po pęknięciu na stole.
– Przez moją głupotę jesteśmy teraz w takiej sytuacji–
powiedziałam starając się zachować spokój. – Cóż,
wszystko zrozumiałam. Wracam na zamek Sowy

25
i omówię z Jarosławem sytuację, w której się
znaleźliśmy. Mam tylko nadzieję, że mnie od razu nie
zabije. I podejmiemy jakąś rozsądną decyzję.
Daezael uniesieniem ręki nakazał mi milczenie. Uważnie
czegoś nasłuchiwał, a potem zerwał się na nogi, a
w oczach miał obłęd.
– Za późno, żeby żałować! – krzyknął.– Musimy
uciekać!
– Co? - nie rozumiałam, a troll już ciągnął mnie za rękę
do wyjścia.
– Co? – bełkotałam ledwie nadążając za Draniszem,
a potem nagle usłyszałam niepokojący dźwięk alarmu –
ktoś z całej siły bił w dzwon jaki wisi w centrum placu
każdej wsi. Alarm służył do mobilizowania ludności
w czasie pożaru, ogłaszania ewakuacji podczas
wojennych działań i zbierania się w celu ogłaszania
ważnych spraw.
– Wilki nadchodzą – rozległ się przerażony krzyk
chłopca jadącego na spienionym koniu. – Wilkołaki!
Ratujcie się, ludzie!
– Ten jest twój – troll popchnął mnie w kierunku
przywiązanego konia. – Daezael?
– Mam! – elf celnie kopnął jakiegoś chłopa, który
próbował odwiązać rasowego ogiera ze znakiem Sowy
na boku. – Ręce precz, bydlaku!

26
Mądry troll zdobył dla mnie konia w odpowiedniej
chwili, moment później przerażeni chłopi nie oddaliby go
nawet pod groźbą śmierci. Nawet teraz, kiedy pędziliśmy
ulicą Dranisz machał mieczem odpędzając chętnych do
ratowania się naszym kosztem.
Szalona jazda trwała tak długo aż nie dostaliśmy się na
jakieś wzgórze. Dranisz zatrzymał się uniósł
w strzemionach, żeby ocenić, którędy lepiej pojechać.
Zduszony krzyk Daezaela sprawił, że się odwróciliśmy.
Elf wskazywał drżącą ręką na dół i poczułam, że nie są
mi już potrzebne pierożki, aby poczuć jak skręca mi się
żołądek. W kierunku gościnnej wioski, w której całkiem
niedawno rozmyślałam o moim ciężkim życiu płynęło
żywe szare morze.
Rozdział 2
Porządek – klucz do osiągnięcia wszystkiego, nawet porządku.
Burmistrz Tietwa Syczow o swoich życiowych zasadach

„Wilkołaki to twór uldonów” – opowiadał młody


mag Mezenmir, w czasie, gdy jeszcze razem
podróżowaliśmy. Powoli dochodził do siebie po
zranieniu i chętnie dzielił się ze mną swoją wiedzą. Leżał
tak i przyciągał do siebie gniewne spojrzenia Jarosława,
który mu po prostu nie ufał jako jednemu z pretendentów
do posiadania domeny. To, co mówił, nie było
powszechnie znane, ale Nóż stwierdził, że skoro i tak

27
niechcący dotarłam do tajemnic, które były tak starannie
ukrywane przez Radę Magów to jedna, czy dwie
dodatkowe informacje niczego już zmienią.
Kiedy kilkaset lat temu pierwsi magowie, teraz znani
jako magowie-degeneraci, opanowali nowy rodzaj magii,
zostali wygnani na niezamieszkane ziemie, gdzie pojawił
się przed nimi problem zdobycia poddanych.
Dziesiątki lat i mnóstwo nieudanych eksperymentów
w końcu sprowadziło na świat wilkołaki – absolutnie
posłuszne Gospodarzowi zwierzęta z zalążkami
intelektu. Początkowo uldoni tworzyli je z wilków, psów
i lisów, a potem same zaczęły się rozmnażać.
Jak to zwykle bywa, kraj wygnańców – wtedy już nie taki
niezamieszkały i nie tak gęsto pokryty lasem, silnie
przyciągał do siebie zbuntowane dusze ze wszystkich
sąsiadujących państw. Uldoni przyjmowali do siebie
wszystkich chętnych stawiając tylko jeden warunek –
opanowanie ich mocą. Po jakimś czasie na ziemiach
magów-degeneratów pojawił się naród – kojladoni.
Najlepsi poddani jakich można sobie wymarzyć, gdyż
przy życiu utrzymywała ich magiczna energia
Gospodarza, a zdrada oznaczała natychmiastową śmierć
bez sądu i możliwości obrony – w przypadku złamania
prawa zaklęcie, które było w nich zakorzenione działało
w mgnieniu oka.

28
– Mag nie może władać równocześnie magią uldonów
i Oświeconych – objaśniał Mezenmir. – Sama
zauważyłaś jak niszczycielski wpływ ma aura uldona na
każdego kto posiada magiczną moc. Oczywiście można
korzystać z pewnych zaklęć, jak nam to zaprezentował
twój pierwszy mąż, ale ta możliwość dostępna jest
jedynie posiadaczom niedostatecznie rozwiniętego daru
magicznego, a Żadimira nikt nigdy magii nie uczył na
poważnie. Dodatkowo nie może on teraz dalej rozwijać
swojej magii Oświeconych, jest to już dla niego
niemożliwe, a im dalej zabrnie, tym bardziej będzie
zmieniał się w uldona, nawet zewnętrznie.
Mimowolnie przypomniałam sobie jasne niebieskie oczy
Żadimira, jego złociste włosy i jaśniejącą zdrowiem
skórę – wyobraziłam go sobie z wielkimi czarnymi
oczami uldona, skórą podobną do starego pergaminu
i cienkimi bladymi ustami.... Okropność.
– Przypomnij sobie Daezaela po szturmie na zamek
uldona. Tar Ujedi tak szczodrze trwonił swoją magię na
podtrzymywanie sił kojladonów, że elf chcąc nie chcąc
nasiąknął tą energią i nie mógł uzdrawiać. Dlatego,
że korzystać z magii uldonów mogą tylko degeneraci.
– Co to za oszczerstwa? – oburzył się Daezael. – Mogłem
uzdrawiać! Kto jak nie ja uratowałby trolla przed
śmiercią? Kto jeszcze mógłby tego dokonać?

29
– Każdy – odparł Mezenmir, który w ogóle nie przejął się
oburzeniem elfa. – Każdy, kto wie jak poprawnie
kierować strumieniami magii i nauczył się słów zaklęcia.
Mając do dyspozycji taką moc jak połączona siła Haków
i Wilków, można było nie tylko uzdrowić trolla,
ale i postawić na nogi całe jego plemię.
Uzdrowiciel skrzywił się, ale nie poddał:
– Wszyscy jesteście tacy mądrzy po fakcie.
– Zgadza się – spokojnie przyznał Nóż.
Daezael zrozumiał, że mag nie da się wciągnąć w kłótnię
i odpuścił aktywnie manifestując swoją niechęć
gniewnym drżeniem uszu.
– Po co w takim razie tyle lat walczyliśmy z hołotą, jeżeli
ten rodzaj magii do nas nie pasuje, a narodem nie
moglibyśmy kierować? – zdziwiłam się.
– Królestwo potrzebuje zewnętrznego wroga, a kto lepiej
się do tego nadaje niż, jak to określiłaś, hołota? To po
pierwsze. A po drugie, dwieście lat temu terytorium za
rzeką Czajan było dzikim miejscem zamieszkanym przez
dziwne stworzenia i dziką zwierzynę. Dziwnych
stworzeń tam i teraz jest masa, a nawet więcej, bo
rezultaty nieudanych uldońskich eksperymentów żyją
i mają się dobrze. Natomiast ziemie magów-degeneratów
okazały się niespodziewanie urodzajne, a u nas sporo
było ludzi, którzy chcieliby je uprawiać. Jak widzisz,
sprawa nie tylko nie wypaliła, ale i doprowadziła do

30
wojny wewnątrz naszego Czajańskiego Królestwa. Zbyt
wiele autonomii, za silni Posiadacze, a każdy chce urwać
dla siebie tłusty kawałek.
– W takim razie ja tym bardziej powinnam śpieszyć się
z powrotem do domu, żeby otrzymać prawa do
zarządzania moją domeną – zaniepokoiłam się.
– Koniecznie – zgodził się Mezenmir – ale nie zapomnij
zajechać do króla, aby potwierdzić swoje prawa. Nie
mogę nic więcej powiedzieć, ale uwierz, że to ci się
przyda.
Kiwnęłam głową. Nie zamierzałam lekceważyć porady
człowieka, który zajmował stanowisko w Radzie
Magów.
– Jeżeli zastanawiasz się nad tym, że ty i Wilk
połączyliście swoje siły i teraz nie wiesz, co będzie dalej
to nie martw się, będę obok i pomogę ci na początku.
Tylko nie zapomnij, że oboje musicie przejść szkolenie
zanim opanujecie całą wszą moc.
I gdzie teraz jest Mezenmir!
W tym momencie z całych sił tchórzliwie uciekałam
przed wilkołakami, przytulona do szyi konia. Od
szaleńczej jazdy na granicy końskich możliwości
dzwoniło mi w uszach. Już domyślałam się jak bardzo
będzie mnie jutro bolało całe ciało, które w ciągu kilku
lat odwykło od długiej jazdy na końskim grzbiecie. Jeżeli
tylko to „jutro” w ogóle nadejdzie!

31
Obok pędził Daezael. Jego wargi nieustannie poruszały
się i czułam, że uzdrowiciel wciąż wlewa w konie świeże
siły. Nie ryzykowałam odwracania się, bo obawiałam się,
że zobaczę to, co długo nawiedzało mnie w sennych
koszmarach – niebieskie światełka oczu doganiających
nas wilkołaków.
Wtedy był z nami kapitan, który znał zaklęcia przeciwko
złym siłom, a co ja mogę zrobić? Tylko uciekać
z nadzieją, że koń da radę. W przeciwnym razie zginę nie
tylko ja, ale i Daezael, którego łączy ze mną złożona
przez niego obietnica, a także Dranisz, który niejeden raz
udowodnił, że moje życie jest dla niego ważniejsze niż
własne.
Niewiele myśląc patrzyłam tylko na plecy trolla, który
jechał przodem. Gdzieś nas prowadził, nie wiedziałam,
ale miałam nadzieję, że chociaż on ma plan jak się
ratować. Nagle dźwięk uderzania kopyt zmienił się,
a konie zadudniły kopytami nie po gruntowej drodze,
a po brukowanej kamieniem. Ściągnęłam lejce
i rozejrzałam się. Mimo zmroku stało się jasne,
że zbliżamy się do Syczewska, głównego miasta domeny
Sowy.
– Oszalałeś! – krzyknął Daezael. – Przywiozłeś nas do
miasta, w którym próbowali nas otruć! I wypatroszyli
moją uzdrowicielską torbę!

32
– Jeżeli cokolwiek wiem o życiu to burmistrz Syczow
jest tym, kogo teraz najbardziej potrzebujemy –
gwałtownie odpowiedział Dranisz i załomotał w miejską
bramę.
Przez małe okienko wyjrzał strażnik.
– To my – ponuro powiedział troll. – Pilna wiadomość
dla burmistrza.
– Nie wolno wpuszczać! – ryknął strażnik.
– To zapytaj samego siebie – Dranisz zeskoczył
z chrapiącego konia – czy przydadzą wam się teraz
wykwalifikowany żołnierz, uzdrowiciel i potężny mag?
Jeśli nie to możesz nie otwierać, a potem Tietwa cię
powiesi.
Strażnik zachwiał się, a potem zasunął okienko i odszedł.
– Jeżeli nas nie wpuszczą to dalej przed wilkołakami
będziemy uciekać pieszo – elf ze smutkiem pomacał pysk
swojego konia. – Te zwierzęta już.... nadają się tylko na
kiełbasę.
– Wpuszczą – troll uśmiechnął się krzywo. – Syczow nie
zrezygnuje z dodatkowej siły.
Nagle drzwi otworzyły się i na progu stanął sam
burmistrz – napięty i surowy.
– Cześć! – rozpłynął się elf w uśmiechu – A my żyjemy!
I teraz uciekamy od wilkołaków.

33
– Raduje mnie to – sucho odpowiedział Tietwa. – Już
otrzymałem wiadomość o ataku wilkołaków. Hmm...
Dranisz, kapitan armii, prawda? Jeżeli pomożesz mi
i przeprowadzisz inspekcję naszej obrony to damy wam
trzy świeże konie.
– I ukryjecie nas za murami miasta? – zainteresował się
Daezael. – Macie u mnie dług za moje mikstury.
– Wyniesiecie się z mojego miasta za dwie godziny –
powiedział burmistrz – tylko od was zależy, czy na
piechotę, czy...
– Zgadzamy się – powiedział troll następując Daezaelowi
na stopę.
– Oczekujcie w wartowni – Syczow gestem wskazał nam
drogę, zabrał Dranisza i oddalił się w głąb miasta.
Siedzieliśmy na twardych krzesłach wartowni pod
krzywym spojrzeniem strażników, które światło
przyćmionej lampy na ścianie czyniło nie tylko
krzywym, ale i złowieszczym. Mimo to czułam się
wyśmienicie, przecież siedzieć na czymś co nie skacze
i do tego móc jeszcze wyciągnąć nogi to luksus.
Ostatnimi czasy nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy.
Wartownia nosiła na sobie piętno władzy burmistrza –
idealny porządek i ani odrobiny kurzu. Wyczyszczona
broń wisiała na ścianach i rzucała odblaski na podłogę.
Osobiście nie rozumiałam, po co Dranisz ma
przeprowadzać inspekcję w tym mieście idealnego

34
porządku. Chociaż na pewno doświadczenia wojennego
nie można było z niczym porównać i rzucenie świeżym
fachowym okiem na fortyfikacje mogło wykazać jakieś
braki w obronie.
Daezael nie mógł usiedzieć nieruchomo. Skoczył na nogi
i zaczął krążyć po ciasnym pokoiku załamując ręce.
– Nie podoba mi się to! – oświadczył. – Skąd Tietwa
wiedział o wilkołakach jeżeli my jechaliśmy
z prędkością znacznie przekraczającą naturalne końskie
możliwości? A może on sam je nasłał? Zalatuje zdradą!
Czegoś takiego strażnicy nie wytrzymali.
– Siadaj! – rozkazał jeden z nich elfowi – zdrada, jak
śmiesz! U nas od dziesięciu lat funkcjonuje system
sokolej poczty z posterunkami do samej granicy
uldonów! Nasz burmistrz robi wszystko, aby miasto było
bezpieczne, a wy – zdrada! Gdyby nie on to...
– To co? – zainteresował się Daezael.
– To wszystko! – uciął strażnik i zamilknął.
Uzdrowiciel jakiś czas siedział spokojnie, a ja nawet
zaczęłam przysypiać z głową opartą o jego ramię. Nie
udało mi się jednak zapaść w sen, bo elf nagle
podskoczył, bezceremonialnie odepchnął mnie na bok
i ruszył do wyjścia.
– Gdzie?! – ryknęli strażnicy.

35
– Tam – wyzywająco odpowiedział Daezael. – Gdzie
u was takie „tam” się znajduje? Czy może po prostu
tutaj?
– Zaprowadź go – starszy strażnik, chłop z brodą jak
u krasnoluda kiwnął na młodszego gładkolicego
z przestraszonymi oczami.
Młody na każdy szelest łapał za miecz i pomysł, żeby
wyprowadzać Daezaela na dwór przyjął bez entuzjazmu.
Jednak nie sprzeciwił się. Uzdrowiciel po ojcowsku objął
strażnika ramieniem i pojęłam, że postara się wyciągnąć
z niego wszystko, co tamten wie. Rozsiadłam się na
krześle i znów zaczęłam drzemać. Czego by tam elf nie
wymyślił najważniejsze, że jeszcze nie wyrzucili nas
w ciemność na spotkanie z paszczami wilkołaków.
Daezael wrócił zamyślony, ale nie mniej zły na życie.
– Chociaż herbatę byście dziewczynie zaproponowali –
obruszył się na brodatego strażnika. – Widać, że ledwo
trzyma się na nogach! Chyba, że torturowanie gości to
u was stały punkt programu? Mila, jak ty się czujesz?
On tak niepostrzeżenie dla otoczenia, ale jednoznacznie
dla mnie podkreślił imię, że natychmiast zrozumiałam
o co chodzi. Przez dwa lata zaklęcie maskowania stało
się dla mnie tak naturalne i proste, że mogłam użyć go
w praktycznie każdych warunkach. Podziękowawszy
wszystkim bogom jednocześnie, za to, że jeszcze nie
zauważono moich oczu zmieniłam ich kolor. Sztylet

36
wilka był schowany pod długą koszulą trolla, którą
narzucił na mnie jako ochronę przed wieczorną wilgocią,
ale na wszelki wypadek nałożyłam zaklęcie także na
srebrną wilczą głowę.
Brodaty strażnik spojrzał na mnie z poczuciem winy, a ja
starannie przedstawiłam cierpiący stan kruchej
i niewinnej dziewczyny, która wolą losu znalazła się
w strasznych okolicznościach. Elf przewrócił oczami,
ale potem uśmiechnął się z aprobatą.
W czasie, gdy strażnicy krzątali się z czajnikiem obok
małego piecyka uzdrowiciel usiadł obok i położył sobie
moją głowę na ramieniu. Jako, że u niego nigdy nie
przejawiała się skłonność do nadmiernej opiekuńczości
od razu wytężyłam słuch.
– Czy znajome jest ci imię Świetokoła Sowy? – szepnął
udając, że poprawia mi włosy.
Przełknęłam nerwowo ślinę.
– Próbował mnie zabić na polecenie Posiadacza Sowy,
kiedy armia oblegała zamek uldona – powiedziałam
z ustami przyciśniętymi do szyi elfa, mając nadzieję na
jego ostry słuch. – Wyzwał mnie na pojedynek i wydaje
mi się, że ja go...
– Okaleczyłaś i to mocno – mruknął Deazael. Jego aż
rozpierało pragnienie podzielenia się informacją, którą
zdobył. – A elfa uzdrowiciela u nich nie było. A tak
w ogóle to synek naszego burmistrza.

37
Ledwie powstrzymałam jęk. A więc to tak! Oczywiście
zdarzały się przypadki, kiedy synowie zyskiwali wyższy
tytuł od rodziców i otrzymywali dwuskładniowe imiona
charakterystyczne tylko dla sławnych arystokratów. Dla
przykładu sam Żadimir, którego ojciec w zamian za
wierną służbę koronie otrzymał prawo do wychowania
dzieci według zasad panujących na wyższym stopniu
drabiny społecznej. Nie spodziewałam się, że tak huknie
mi się za naruszenie zasad pojedynku szlachetnych.
Najwyższa magia.... okrutna i sprawiedliwa.
– Miejmy tylko nadzieję, że Dranisza nie pociągną za
język. Ciesz się, że jest noc i oni przy spotkaniu wzięli
cię za Milę, która kiedyś sprawdzała ich księgi
rachunkowe i nie przyglądali się uważnie – Daezael
nacisnął na mojej ręce jakieś punkty i poczułam
przypływ sił.
– Pani? – przede mną przykucnął strażnik. – Wybaczcie,
że byliśmy tak nieuprzejmi, stan wojenny, sami
rozumiecie. Oto herbata... Może musicie wyjść albo coś?
Mówcie, nie krępujcie się, zaś pamiętam co wy na
królewskiej służbie, toże człowiek podległy.
Aha, znaczy, że Tietwa nie podzielił się ze swoimi
podwładnymi ostatnimi nowinami o rozwiązaniu grup
posłów. Chociaż coś się nam powiodło! Na razie
jesteśmy dla strażników prostymi królewskimi sługami,
stosunek do nas będzie lepszy niż wobec kogoś kto brał
udział w bitwie przeciwko synowi burmistrza.

38
Strażnik ujął moją dłoń w swoją, o zgrubiałej skórze
pokrytej odciskami od częstych ćwiczeń z bronią i ułożył
na niej trzy kawałki cukru jak gdyby to był drogocenny
klejnot.
– Dziękuję bardzo! – szczerze podziękowałam. Cukier to
akurat to, co było potrzebne nie tyle mi co elfowi, który
słodyczami przywracał swoje magiczne moce. Młody
strażnik wyszedł z wartowni, a stary zaparzył sobie
herbatę. Starannie wygasił żar i przesypał węgle do
specjalnej skrzyneczki. Porządek został tutaj
doprowadzony do perfekcji, tylko pozazdrościć.
Przypomniałam sobie wartownię u strażników mojego
ojca – dość brudne i zaśmiecone pomieszczenie
z obscenicznymi obrazkami na ścianach. Porządek
zaprowadzano tam tylko przed inspekcją nadrzędnych
władz.
Przesunęłam cukier do Daezaela. Skrzywił się, ale nie
odmówił. Rozumiał, że siły jeszcze będą mu potrzebne.
Elf gryząc słodycze położył się spać, ułożywszy głowę
na moich kolanach. Cichutko piłam trawiasty napar
z wielkiego kubka i zastanawiałam się, skąd na naszych
terytoriach wzięło się tyle wilkołaków. Nawet w czasie
wojny uldoni nigdy nie przekraczali granicy, a teraz
pełna inwazja.
Kiedy gościliśmy w zamku uldona, Tara Ujedi, on ani
słowem nie wspomniał, że pogłowie wilkołaków na ich

39
ziemiach jest tak duże. Przecież zwierzęta muszą się
czymś żywić, a w czasie naszego pobytu spotkałam tylko
jednego wilkołaka, który nastawiony był dość pokojowo.
Coś się tu nie zgadzało i jakbym nie myślała o tej
sytuacji, mogłam tylko zgadywać, że uldoni
rozzłoszczeni naruszeniem umowy pokojowej między
naszymi krajami przez Posiadacza Sowę, szybko
skoncentrowali magię i stworzyli wilkołaki ze
wszystkich możliwych zwierząt. A następnie
w charakterze kary wysłali je, aby pustoszyły ziemie
domeny. Cokolwiek się działo, żal mi było prostych
chłopów, którzy zostali skazani. Nie rozumiałam jak
Posiadacz Sowa mógł dopuścić do czegoś takiego –
nawet jeśli jest stary i jego rozum słabnie, to czy
naprawdę doradcy i pomocnicy nie mogli powstrzymać
go od samobójczego ataku na zamek Tara Ujedi? Teraz
jego syn odziedziczy zdewastowane ziemie. Tomigost,
który nigdy nie odznaczał się miłością do ekonomii nie
będzie w stanie przywrócić domenie Sowy jej dawnej
świetności.
– Pani – młody strażnik dotknął mojego ramienia – nie
chciałabyś zjeść kolacji? Czeka was długa droga...
– Nie czekałaby, gdyby wasz burmistrz okazał choć
odrobinę człowieczeństwa! – mruknął elf z moich kolan.
Strażnik westchnął i obejrzał się. Starego żołnierza nie
było w wartowni, więc szepnął:

40
– Pan burmistrz robi wszystko, żeby ochronić miasto.
Gdyby nie on to w miejscu Syczewska już dawno stałyby
tylko ruiny.
– Dlaczego? – spytałam i złapałam strażnika za rękę. –
Proszę was, odpowiedzcie! Podróżowaliśmy po waszej
domenie i widzieliśmy, że dzieją się tu dziwne rzeczy.
Co stało by się z waszym miastem?
– Posiadacz Sowa – strażnik jeszcze raz obejrzał się
nerwowo – już nie jest tak silny jak kiedyś i nie może
kierować domeną jak dawniej. Bliskość uldonów... jest
niebezpieczna. Tu wszystkie zwierzęta stają się
straszne... zombie... Ludzie umierają... Burmistrz
powstrzymał to wszystko. Zaprowadził porządek dla
tych, którzy nie chcieli opuszczać swojej ziemi. Chroni
nas wszystkich, wiecie jaki jest porządek u nas
w mieście. Za to... my przetrwany, a wilkołaki nie mogą
nam zaszkodzić! – strażnik usłyszał kroki i zamilkł. Do
wartowni wszedł troll taszcząc naręcze ubrań.
– O! – ucieszył się – jedzenie! Jak dobrze.
– Dzielimy na trzy części! – Daezael rzucił się na proste
jedzenie, które podali nam strażnicy. – Ja cię już znam!
Zabrałbyś dla siebie najwięcej.
– Zabieraj połowę – zaproponował troll grzebiąc w torbie
– ja już zdążyłem przekąsić. I nawet coś ze sobą
przyniosłem. Kicia, zdobyłem dla ciebie ubrania na
zmianę, nie godzi się tobie chodzić w moich łachach.

41
Kiwnęłam głową pośpiesznie żując chleb z serem.
Oczywiście, nie godziło, ale w koszuli delikatnie
pachnącej charakterystycznym gorzkawo-piołunowym
zapachem trolla, czułam się jakoś spokojniej, jakby
niezawodny i wierny Dranisz zawsze stał za moimi
plecami.
– Mam konie, zbierajcie się – polecił Dranisz, gdy
przełknął kolację. Ale nie zdążyliśmy wyjechać.
Drzwi otworzyły się i pojawił się w nich Świetokół
Sowa. Teraz w niczym nie przypominał tego odważnego
oficera, młodego przystojnego arystokraty, który chciał
mnie zabić z rozkazu Posiadacza Sowy. Uderzenie
połączonej magii, które zastosowałam w czasie
pojedynku połamało Świetokołowi kończyny na zawsze
uczyniwszy go kaleką. Prawdopodobnie uzdrowiciele
nieprawidłowo poskładali kości albo też nie potrafili na
czas zająć się jego ranami, więc ciało mężczyzny było
przekrzywione na lewo, a prawą rękę miał niesprawną.
Świetokół wszedł do wartowni, a strażnik podbiegł
i odebrał od niego kule.
Przełknęłam jedzenie ledwie się nie udławiwszy
i wstałam, odsuwając trolla, który próbował zagrodzić
drogę arystokracie. Syn burmistrza spojrzał na mnie, jego
oczy lekko rozszerzyły się ze zdumienia, ale trzeba mu
przyznać, że nie stracił dobrych manier.

42
– Jaśnie Oświecona – Sowa skłonił się lekko – nie
spodziewałem się was tutaj zobaczyć.
Skinęłam głową.
– Oświecona... – mruknął jeden ze strażników
oszołomiony.
– Rad jestem powitać was w moim mieście – uprzejmie
kontynuował Świetokół. Niestety nie zostałem
poinformowany o twoim przyjeździe i nie mogłem
przyjąć was jak należy.
– Rzeczywiście, wielka szkoda – odrzekłam chłodno
utrzymując na twarzy maskę uprzejmej obojętności. Tak
naprawdę gorączkowo obmyślałam wszystkie możliwe
scenariusze i sposoby ucieczki. Czego chce Świetokół?
Zemścić się za naruszenie zasad pojedynku? Zabrać
konie i wygnać z miasta a pewną śmierć? Oby tylko jego
zemsta nie dotknęła moich przyjaciół. – Czy
przeszkodziliśmy w waszej wieczornej przechadzce?
– Och, nie martw się. Usłyszałem, że w naszym mieście
pojawił się elf uzdrowiciel i chciałem go poznać.
Daezael parsknął pogardliwie. Sowa nie poruszył nawet
brwią.
– Odłóżmy ceremonie na bok, Świetokół – powiedziałam
spokojnie. – Albo mówcie wprost czego wam trzeba,
albo nas przepuśćcie. Pora na nas.

43
Ruszyłam do wyjścia, ale arystokrata pokręcił głową. Za
jego plecami stanęli strażnicy blokując nam drogę.
– Spójrzcie na to co ze mną zrobiłaś, Jasności! – zażądał
Świetokół. – Naruszyliście zasady pojedynku!
– Jeżeli wydaje wam się, że teraz będę kajać się
i załamywać ręce to się mylicie – odpowiedziałam
zimno. – Ratowałam swoje życie, a honor można
odzyskać. Tym bardziej, że wtedy mojej pomocy
potrzebował narzeczony i przyjaciele. Nie mogłam
zatrzymać się w waszym... gościnnym obozie, a już na
pewno nie mogłam pozwolić sobie na śmierć! Gdyby
sytuacja powtórzyła się, postąpiłabym dokładnie tak
samo.
Miałam nadzieję, że pojął aluzję i zrozumiał, że nie
warto mnie teraz złościć?
– Jesteście stanowczą dziewczyną, Jasności – Świetokół
uśmiechnął się słabo. – Ale macie wobec mnie honorowy
dług, którego wy, Oświecona, nie możecie odmówić.
Oddajcie mi waszego uzdrowiciela, a będziecie mogli
udać się w dalszą drogę.
– Tak, jasne – syknął Daezael.
– Mój uzdrowiciel jest związany ze mną obietnicą –
powiedziałam ciesząc się z tej okoliczności. – Dlatego
będzie mi towarzyszył do zamku Haka. A dług
honorowy... Wasz ojciec próbował otruć mnie
i Jarosława Wilka, będących na służbie królewskiej. Nie

44
wiem jaki był jego motyw, ale cudem przeżyliśmy.
Uważam, że niczego nie jestem wam dłużna.
– To poważne oskarżenie – zauważył Świetokół – masz
dowody?
– Tak – starałam się bez lęku patrzeć na arystokratę.
– Jeżeli to prawda to przepraszam, ale jednak oddajcie mi
uzdrowiciela.
– Wypuścicie mnie i moich towarzyszy – surowo
zażądałam – nie chcę wam grozić, jednak jestem gotowa
podjąć najbardziej stanowcze działania!
Strażnicy chwycili za broń, ale Świetokół odsunął się na
bok.
– Nie chcę mieć wrogów w Hakach i Wilkach –
wytłumaczył bardziej strażnikom niż mi. – Uważajcie na
Posiadacza Sowę – powiedział jeszcze za nami, gdy
wychodziliśmy z wartowni.
– Po tym jak jego ekscelencja Mezenmir Nóż zastosował
wobec niego magię, Posiadacz do reszty oszalał.
– Dziękuję – nawet się nie odwróciłam.
– Jasności – stukot kopyt niemal zagłuszał cichy głos –
żałuję, że chciałem was zabić, ale to był rozkaz mojego
Posiadacza.
– Tak, u was, jakby nie patrzeć, cała rodzinka jest
osobliwa – nie wytrzymał Daezael. – I ty jeszcze
uzdrowiciela chcesz! Ciesz się, że wiąże mnie obietnica,

45
bo inaczej dobiłbym cię. Wiesz czym nasączony jest
bandaż na twojej ręce? Moją maścią, której unikalna
receptura została opatentowana przez moją matkę! Tą
maść, która kosztuje niejedną dziesiątkę złociszy,
wyciągnęli z mojej torby uzdrowicielskiej podwładni
twojego ojca, kiedy zostaliśmy otruci! I ty jeszcze robisz
z siebie szlachetnego! Żałuję! Żałuję, że Jasność cię
wtedy nie zabiła! Dług honorowy! Wasz dług wobec
mnie jest niemożliwy do spłacenia!
– Daezaelu, przestań! – pociągnęłam elfa za sobą.
– Jeszcze nawet nie zacząłem, żeby przestawać – odgryzł
się uzdrowiciel. – Wiedz, Świetokole, że ze Daezael
Tachlaelibrar ma bardzo dobrą pamięć! A wypatroszenie
mojej uzdrowicielskiej torby to coś, czego ci nie
zapomnę. Ty i twoja rodzinka możecie zapomnieć
o zwracaniu się do elfickich uzdrowicieli! Żaden elf
nigdy nie będzie uzdrawiał tego, kto wyrządził szkodę
innemu elfowi!
Daezael wskoczył na jednego z koni, które
przyprowadził dla nas troll i pogalopował w noc, niemal
tratując strażnika, który stał przy bramie. Dranisz
podsadził mnie, ale nie śpieszyłam się z odjazdem.
Zawróciłam konia i spojrzałam na Świetokoła. Nie
próbował nas zatrzymać, ani nie kazał odebrać koni. Stał
na chodniku opierając się na kuli, a na jego twarzy
odbijała się złożona gama uczuć.

46
– Przepraszam, że tak się stało – powiedziałam. – Mam
nadzieję, że możesz zostać uzdrowiony.
Świetokół skinął głową.
Dranisz zagwizdał i nasze konie zerwały się do galopu.
Zanim kontury zamku zniknęły w ciemności, a my nie
dojechaliśmy do ściany lasu, miałam takie wrażenie
jakby w moje plecy celowano z uniesionej kuszy,
– Też to czułaś? – zapytał troll, kiedy potrząsnęłam
ramionami, by złagodzić napięcie.
– Ja zakładałem się sam ze sobą: zastrzelą czy nie.
– Ciekawa jestem, czemu nas nie zastrzelili.
– Z pewnością dlatego, że Świetokoła powaliło twoje
nieziemskie piękno – głos elfa rozległ się tuż nad moim
uchem.
Zaskoczona pisnęłam i spadłabym z konia, gdyby
Dranisz nie przytrzymał mnie za ramiona.
– Daezael, to było nieco... niespodziewane – powiedział
troll lekko napiętym głosem spoglądając na gęste korony
drzew.
– Oczywiście – elf miękko zeskoczył z gałęzi drzewa
i wylądował tuż przed moim koniem. Cofnął się, a ja
ponownie zadrżałam.
– Czekałem na was i obstawiałem: wypuszczą was
i pozwolą żyć, czy nie? Gdybyście dostali strzałą w plecy
Świetokół pewnie nie chciałby zostawiać mnie przy

47
życiu jako świadka. Dlatego wstępnie się
zabezpieczyłem.
Spojrzał na mnie i otarł zimny pot z czoła. Następnie
dodał:
– Trzeba było rozładować napięcie, a jako rzetelny
uzdrowiciel troskliwie obserwuję. Nawet na drzewo
wlazłem, żeby niespodzianka była lepsza. Taki ze mnie
zuch!
Nie zamierzałam mówić Dazaelowi, że umieranie ze
strachu nie jest częścią mojego planu na życie. Nie
miałam jednak wątpliwości, że on by mnie ocucił,
a potem długo brzęczałby i bolał o swoim ciężkim życiu.
Uzdrowiciel zniknął w krzakach, rozległ się szelest
i wyprowadził swojego konia na drogę.
– Jakie są nasze dalsze plany? – zapytał spokojnie.
– Jedziemy na zamek Sowy – odpowiedział troll.
– Przepięknie! Jasna, oddaj mu swój medal za
najidiotyczniejsze pomysły, on bardziej na niego
zasługuje.
– Po pierwsze, tylko za murami zamku możemy
przeczekać inwazję wilkołaków – odparł troll. Po drugie,
musimy w końcu dowiedzieć się, co się tu wyprawia!
– I rzucić Jasność na pożarcie szalonego Sowy?
Dranisz pokręcił głową.

48
– Mam pewne przepuszczenia. Jeżeli mam choć trochę
racji to Jasności na zamku Sowy nic nie grozi.
– Czy ty rozumiesz o czym on mówi? – zapytał mnie
Daezael.
– Nie – westchnęłam. Szczerze mówiąc mało mnie już
martwiły tajemnice i intrygi arystokratów. Uda i plecy
bolały, nieznośnie chciało mi się spać, a przed nami była
długa droga. Zrozumiałam, że do zamku Sowy dotrę
tylko dzięki samej sile woli, a wtedy będzie mi już
całkiem obojętne, czy Posiadacz mnie zabije czy nie.

Rozdział 3
Żyć długo i szczęśliwie, na złość wszystkim wrogom
to najlepsza życiowa strategia.
Posiadacz Jasnograd Hak

Kiedyś budziła mnie niania.


„Ptaszyno, czas wstawać, mamy nowy dzień, słoneczko
już wstało!”
Potem budził mnie Mirik.
„Miłka! Ile można spać! Nie mogę wiecznie sterczeć pod
twoimi oknami!
Złaź szybko!”

49
Potem, gdy spałam w ramionach ukochanego męża,
budził mnie jego łagodny głos i czuły dotyk.
„Jasna moja...”
Na pewno czasami chciałabym wrócić do tych dni,
gdy byłam całkowicie i bezwarunkowo szczęśliwa.
Kiedy najgorsze, co mogło mnie spotkać to kucharz,
który nie gotował na obiad ulubionych potraw Żadimira,
a punktem kulminacyjnym tygodnia było przybycie
handlowej karawany.
Moja obecna niepewna sytuacja Posiadaczki bez
domeny, żony bez męża, szlachetnie urodzonej bez ani
jednej sukni ani ozdoby była oczywiście pełna
urozmaiceń, ale brakowało mi pewności jutra i prostego
szczęścia – przebywania w komforcie i bezpieczeństwie.
Tak, pragnęłabym wrócić do tych błogosławionych
i szczęśliwych czasów. Jeśli było inaczej to dlaczego
nawet we śnie słyszałam „Jasna moja.... Żono moja....”?
– Mam dla ciebie złe wieści, Żadimirze – pełen słodkiego
jadu głos Daezaela przywrócił mnie do rzeczywistości.
Otworzyłam oczy i spróbowałam zrozumieć, gdzie
jestem i co się dzieje.
– Ona już nie jest twoją żoną. Poznaj oficjalną żonę
Oświeconego Jarosława Wilka! O! A kto tu oczka
otworzył? Wyspałaś się?
Uniosłam się na łokciach i odkryłam, że leżę na łóżku
w jakimś bogato urządzonym pokoju. Obok, oparty

50
o poduszki siedział elf z apetytem pałaszujący
z wielkiego półmiska kandyzowane owoce.
Naprzeciwko, w nogach łóżka, stał mój pierwszy mąż.
Ze zdumieniem przetarłam oczy. Od momentu, kiedy
zobaczyłam mojego, jak mi się zdawało nieżyjącego
męża, na zamku uldona, Żadimir nabrał paskudnego
zwyczaju psucia mi nastroju i życia swoim nagłym
pojawianiem się. Czy ja nigdy się od niego nie uwolnię?
W czasie naszego ostatniego spotkania chciał zniszczyć
cały nasz oddział dla tytułu honorowego wdowca po
spadkobierczyni domeny i praw posiadania. Jak on się tu
dostał? A tak właściwie, gdzie jest to „tu”?
– Gdzie jesteśmy? – zapytałam ochrypłym głosem, gdy
dotarło do mnie, że Nożow to nie zjawa, ale całkiem
zadowolona z siebie jawa. – Gdzie jest Dranisz?
– W zamku Sowy, a gdzieżby indziej? – powiedział elf.
– Ty, moja droga, zasnęłaś na koniu i dalej podróżowałaś
bardzo wygodnie – na rękach twojego wielbiciela.
Oczywiście, że nie moich! Teraz Dranisz odpoczywa.
Okazuje się, że jego siły również mają granicę. A teraz
bądź grzeczną dziewczynką i powiedz „dziękuję”
swojemu mężowi numer jeden, za ciepłe przyjęcie.
Żadimir pokłonił się ironicznie.
– Wybacz – powiedziałam uprzejmie – ale z jakiegoś
powodu nie mam ochoty witać cię zgodnie z etykietą.

51
Spróbowałam podnieść się, ale w głowie boleśnie mi się
zakręciło - musiałam objąć ją rękami i zacisnąć zęby
żeby nie zacząć jęczeć.
– Na! – elf bezceremonialnie wcisnął mi w dłoń kieliszek
z winem.
Łyknęłam słodko-cierpkiego wina tak popularnego na
północy królestwa i jeszcze raz z uwagą przyjrzałam się
Żadimirowi. Mój były mąż nie wyglądał za dobrze, był
przemęczony i zmizerniał. Szukałam u niego
charakterystycznych oznak przekształcania się w uldona,
ale jego złociste włosy były tak samo złote i tak samo
niesforne jak zwykle. Oczy były tak samo niebieskie,
ale bardzo smutne, a pod nimi pojawiły się ciemne kręgi.
Co prawda skóra była blada, ale to chyba przez to,
że ogólnie wyglądał niezdrowo.
– Jasna moja – były mąż oparł się o wezgłowie łóżka. –
Gdzie Jarosław?
– Tam, gdzie być powinien – odparłam ostro nie mogąc
się powstrzymać. – Widzę, że u twojego nowego
przyjaciela Sowy niezbyt wesoło ci się żyje.
Żadimir uśmiechnął się:
– Bardzo mi miło, że nadal przejmujesz się moim
wyglądem i samopoczuciem.
– Oczywiście – szczerze odpowiedziałam. – To
konieczne. Im lepiej wyglądasz, tym jesteś silniejszy
i tym większą krzywdę możesz mi wyrządzić.

52
– Przykro mi, że tak myślisz – szarmanckim tonem
odpowiedział Żadimir. – Proponuję przenieść nasze
relacje na biznesowe tory. Widzisz, ostatnio zostałem
powiernikiem Sowy.
– Oszukałeś starego człowieka – wycedziłam.
– Robię co mogę, aby przeżyć! Widzę, że ty też
niedaleko się posunęłaś. Dlaczego nie jesteś
z małżonkiem a z kochankiem?
– Kochankiem!
Miotnęłam gniewnym spojrzeniem na elfa. Jestem
pewna, że to dzięki niemu wszyscy będą myśleli, że mnie
i trolla łączą intymne stosunki. Jednak na mojego
uzdrowiciela spojrzenie zadziałało jak gorące okłady na
zmarłego. Żuł owoce i ze szczerym zainteresowaniem
wpatrywał się w Żadimira.
– Ty już nie musisz martwić się o moją moralność –
chłodno powiedziałam. – Dla mnie najważniejsze,
że domena nie dostała się tobie.
– Dobrze – wzruszył ramionami Żadimir. – To nic
strasznego. Koniec końców jest nie mniej cudowna
domena Sowy i szalony posiadasz, który podpisze każdy
dokument. Także zacznij traktować mnie poważniej,
Jasności, przed tobą stoi następny Posiadacz. Jak tylko
staruch umrze.... Chociaż nie, już teraz możesz zwracać
się do mnie „Oświecony”.

53
Zaskoczona byłam nie tylko ja – elfowi szczęka opadła,
a owoc wypadł z ręki.
– A co zrobiłeś z Tomigostem? – zdziwiłam się. Kiedy
miał na to czas? Dopiero co, ledwie dwa dni temu,
widziałam go zdrowego i zadowolonego z życia.
– Nic – Żadimir uśmiechnął się. – Uzgodniliśmy, że będę
wydawał mu pieniądze na rozrywkę i synek nie będzie
mi przeszkadzał
– Elegancką karierę zrobiłeś! – szczerze zachwycił się elf
i zaklaskał. Nawet mógłbym zostać twoim uzdrowiciele.
Ale jeszcze nie widziałem jak Jarosław obija mordę
Draniszowi, a tego momentu w żaden sposób nie mogę
przegapić. Także muszę dalej służyć Jasności.
– No, dziękuję za chociaż taką lojalność! – powiedziałam
z sarkazmem.
Daezael rozłożył ręce, że niby „co ja? ja nic!”
– I co ty teraz zamierzasz dalej robić, Oświecony –
ostatnie słowo powiedziałam takim tonem, że Żadimir aż
skrzywił się ze złości.
Ja sama byłam spokojna. Jestem Oświeconą. Mój ojciec
jest Oświeconym. Mój dziad, pradziad i praprapradziad
także byli Oświeconymi. A kim takim jest Żadimir?
Gdybyśmy nie wzięli ślubu byłby sekretarzem
Posiadacza Noża. I ten człowiek wymaga abym
nazywała go Oświeconym?

54
Nożow jako pierwszy odwrócił wzrok.
– W tym momencie planuję pozwolić Draniszowi
odpocząć i będę bronił zamku przed hołotą razem z nim.
Uczciwie przyznaję, że wasze pojawienie było mi bardzo
na rękę. Reputacja Dranisza i jego doświadczenie bardzo
się teraz przydadzą – powiedział Żadimir poważnym
tonem. Jego umiejętność samokontroli zawsze mnie
zachwycała. – Teraz to moja domena i zrobię wszystko,
aby przetrwała. Chociaż... będzie ciężko, ale czy kiedy
sytuacja w królestwie uspokoi się to domena Haka
pożyczy mi pieniądze? Po starej znajomości, że się tak
wyrażę.
– Biorąc pod uwagę to ile razy próbowałeś mnie zabić
domena Haka w niczym ci nie pomoże. Chyba,
że przyślą najemników, którzy wyjaśnią ci jak odnosić
się do Posiadaczy! – najpierw ten człowiek niszczy całą
moją wiarę w miłość, próbuje mnie zabić, a potem, jak
gdyby nigdy nic, dyskutuje o pożyczaniu pieniędzy! To
dlatego mojemu ojcu sprzykrzyło się prowadzenie
długich rozmów nim – Tak... a mówiłeś, że wysłałeś
zabójców do mojego ojca....
Żadimir machnął ręką:
– Nie zdążyłem. Wasze dzielne wojsko zabiło na
przeprawie każdego, komu mógłbym powierzyć tak
odpowiedzialne zadanie.

55
Głęboko odetchnęłam. Kamień spadł mi z serca. Żyć
z wiedzą, że były mąż nasłał morderców na moją rodzinę
było nie do zniesienia.
– A dlaczego sądzisz, że Dranisz pomoże ci ochraniać
zamek? – zainteresowałam się.
– Jak to dlaczego? – zdziwił się Nożow. – Po to, aby
ciebie ochraniać, a z jakiego innego powodu? Gdzie
mielibyście odejść? Wasze konie padły, nowych teraz nie
dostaniecie. A u mnie akurat brakuje sensownych
dowódców. U szalonego starca po wyprawie na uldonów
zostały marne resztki wojska!
– Z pewnością nie liczył na to, że przyjdzie do niego taki
młody i energiczny człowiek, który postanowi bronić
zamku przed wilkołakami – leniwie zapytał Daezael. –
Nie, tak właściwie należy powiedzieć, że Posiadacz
Sowa nawet nie pomyślał, że rodowe gniazdo zostanie
zajęte przez kogoś, kto w ogóle nie ma nic wspólnego
z Domem!
Żadimir spojrzał na elfa ze złością.
– Tomigost sam stąd odszedł!
– Nie chciałbym cię martwić – mdląco słodkim głosem
mówił elf – ale nie wydaje mi się, aby twoje wysiłki
miały doprowadzić cię do upragnionego celu. Tomigost
jest teraz w swoim zamku z dobrze uzbrojonym
oddziałem magów i doradców. Poczeka, aż stracisz siły

56
oczyszczając jego domenę z hołoty i z przyjemnością cię
obali.
Nożow zaśmiał się:
– Będę miał dla niego kilka niespodzianek.
– I ty naprawdę wierzysz, że możesz konkurować
z rodzonym Posiadaczem i jego doradcami? – teatralnie
zdumiał się Daezael.
Żadimir poczerwieniał z wściekłości.
– Jak śmiesz....
– Ja nie mogę nie sypać soli na twoje rany – uśmiechnął
się Syn Lasu. – Ty tak zabawnie reagujesz!
Nożow wyciągnął sztylet i omijając łóżko ruszył
w stronę uzdrowiciela.
Jeżeli mój pierwszy mąż teraz rzuci się na elfa będę
musiała go bronić!
– Żadimir, spójrz na mnie – zażądałam.
Niechętnie popatrzył w moją stronę.
– Nie dotykaj Daezaela! On specjalnie cię złości, czy to
nie jest dla ciebie jasne? Jeżeli uważasz się za
Oświeconego, nie reaguj na takie zachowanie.
Nożow skrzywił się, ale schował sztylet.
– Nie mogę zrozumieć, po co trzymasz go przy sobie –
powiedział. – On... on... jeszcze u Tara Ujedi

57
zauważyłem, że Wilk ledwie powstrzymuje się, aby go
nie pobić.
– Daezael to mój elf, osobisty uzdrowiciel, który wiele
razy uchronił mnie przed śmiercią. Dlatego bądź wobec
niego uprzejmy.
W niebieskich oczach Żadimira znów pojawił się ten
przelotny cień, który tak zaniepokoił mnie na zamku Tara
Ujedi. Ale teraz się nie bałam. Przez wszystko czego
doświadczyłam czułam się psychicznie wykończona.
Najwyraźniej za jakieś grzechy Prześwietni Bogowie
postanowili pokarać mnie takimi mężami, którzy traktują
żonę tylko i wyłącznie jako dodatek do domeny, próbują
zabić albo zdradzają kilka godzin po ślubie. Czy ja teraz
mogłam przestraszyć się jakiegoś złowieszczego
spojrzenia?
Nożow prychnął, odwrócił się i wyszedł z pokoju tak
trzaskając drzwiami, że aż z sufitu posypał się tynk.
– Po co go złościłeś! – natychmiast zaatakowałam elfa.
Spojrzał na mnie wzruszającym spojrzeniem
jasnozielonych oczu i stał się podobny do pobitego
szczeniaka marznącego na deszczu.
– Ależ jak mogłem inaczej – z udawanym szlochem
zapytał. – W ogóle mnie nie rozumiesz, kobieto! Mi to
jest potrzebne!

58
– Czasami mam ochotę zabić cię tylko z litości – szczerze
przyznałam się. – Zanim ktoś inny cię dorwie i zrobi to
ze szczególnym okrucieństwem.
– Nerwy puszczają? – zapytał elf. – Jako uzdrowiciel nie
mogę do tego dopuścić! Przygotować herbatę
uspokajającą? Kąpiel? Zrobić masaż uszek?
– Masaż uszek? – zamyśliłam się. – Kusząco brzmi,
ale teraz ważniejsze jest dla mnie zrozumienie, co tu się
w ogóle wyprawia? Gdzie Dranisz? – o mało nie
dodałam „i dlaczego nie ma go przy mnie?”, ale w porę
ugryzłam się w język. Mimo to u uzdrowiciela pojawiło
się współczujące spojrzenie. – Dlaczego Żadimir jest
przekonany, że wilkołaki będą oblegać zamek? Jak
dogadał się z Sową? Kiedy to wszystko się skończy?
– I ty te wszystkie pytania zadajesz mi? – Daezael uniósł
brwi ze zdziwieniem.
Zrobiłam kilka wdechów i wydechów próbując odzyskać
cierpliwość, która była najważniejszym elementem
pozwalającym na skuteczną komunikację z Daezaelem.
– Proszę, wiem, że tak naprawdę mogę polegać tylko na
tobie! Ty zawsze wszystko wiesz! Proszę, Daezael,
wytłumacz mi...
– Za mało.... – podpowiedział elf.
– Za mało.... – podchwyciłam i przypomniałam sobie
jeszcze parę epitetów, którymi nagradzał mnie „mój” elf,
i dodałam:

59
– ...niespełna rozumu kretynce, co ty się dzieje!
Elf zrzucił z twarzy maskę nieszczęśliwego pieska
i opadł na łóżko niedbałym gestem odrzuciwszy złote
włosy na ramię. Usłużnie podsunęłam mu misę z resztą
owoców.
Skinął głową dobrotliwie, a potem wyjął sztylet Wilka
spod poduszki i wsunął mi go w dłoń.
– Przyjechaliśmy tu w południe. Jakoś nad ranem
pozbawiona sił osunęłaś się z konia, ale Dranisz zdążył
cię złapać! Tak, to był piękny obrazek, gdyby tylko twój
obecny mąż to zobaczył to natychmiast pozbyłabyś się
obecnego kochanka.
– Nie jesteśmy kochankami – wycedziłam przez zęby.
Jeśli te plotki opuszczą mury zamku Sowy to będę miała
problemy. I to poważne problemy. Jaśnie Oświecona
i troll? Jaśnie Oświecona z kochankiem? I to zanim
urodziła spadkobiercę? Nie może być.
– Ach, Jasności! Wszyscy tutaj jesteśmy dorośli –
powiedział Daezael. – Dlatego spójrz na świat realnie.
Dranisz śpi i widzi jak sypia z tobą, mówiąc pięknym
językiem. A jeżeli mówić szczerze, to ile jeszcze czasu
jego szlachetność i edukacja zdobyte u Wilków będą
powstrzymywać prawdziwą naturę trolla?
Na twoim miejscu nie podchodziłbym do niego po walce.
Albo kiedy jest bardzo zmęczony i niewyspany, ogólnie
w takich sytuacjach, gdy jego samokontrola słabnie.

60
Przygryzłam wargę. Nie mogę powiedzieć, że o tym nie
myślałam, ale z drugiej strony jeśli przeprowadzić
analogię z moimi mężami to Dranisz jeszcze długo
będzie utrzymywał się w ramach przyzwoitości. Nie
chciałam myśleć, co by się stało, gdyby je przekroczył.
– Dlatego kiedy tylko tu dojechaliśmy odesłałem
Dranisza spać – kontynuował Daezael. – W moich
planach nie uwzględniłem obserwowania wstrętnej sceny
waszego stosunku, byłem głodny. Poza tym pojawienie
się twojego byłego męża nie poprawiło Draniszowi
nastroju. Niech lepiej cały zapał wypuści, kiedy będzie
walczył z hołotą, a nie z tobą w pościeli.
– Skąd u wszystkich przekonanie, że wilkołaki na pewno
osaczą zamek? Zgodnie z logiką wygodniej będzie im
okrążyć zamek i ruszyć dalej w celu pustoszenia domeny
– zastanawiałam się.
– Twój Żadimir, chociaż nie otrzyma nagrody
„Najlepszego Męża Roku”, ma całkiem nieźle działający
umysł. Gdy tylko dotarła do niego wieść o wilkołakach,
wysłał pozostałych w zamku magów, aby postawili
magiczną granicę, której wilkołaki nie będą mogły
przekroczyć. Uldońska magia, ale za to bardzo
skuteczna. To, że Nożow zdołał nauczyć magów
królestwa tego zaklęcia jest zadziwiające! Teraz
wilkołaki po prostu nie mają wyboru i muszą podążyć
w tym kierunku. Żadimir ma zamiar zniszczyć hołotę
tutaj, aby uratować chociaż połowę domeny od

61
zrujnowania. Tyle, że z armią u niego jest naprawdę
słabo.
Po ataku na uldona Sowa stracił większą część swoich
żołnierzy. Ponadto Tomigost, który udał się na swój
zamek zabrał sporą część pozostałych. Dlatego
pojawienie się Dranisza było dla twojego męża numer
jeden bardzo pomyślne. O Draniszu i jego wojennych
sukcesach wszyscy słyszeli i on samą swoją obecnością
będzie inspirować żołnierzy.
– I skąd ty to wszystko wiesz? – westchnęłam. – Byłbyś
bezcenny w służbie szpiegowskiej. I tak... jestem pewna,
że oddawałeś moc koniom, kiedy jechaliśmy, czemu nie
odpoczywasz i na dodatek tak dobrze wyglądasz, co?
Na twarzy Daezaela pojawiło się całkiem nietypowe dla
niego rozmarzenie. Ledwie powstrzymałam się od
przetarcia oczu.
– Tomigost nie zabrał ze sobą wszystkich sensownych
dziewczyn – zamruczał elf. – Zdecydowanie nie
wszystkie. Ktoś zapamiętał mnie z zamkniętego
wieczorku dla wybranych i podarował mi trochę czasu.
Całkiem przypadkowo okazała się magiem, siły które
zadziałały... w trakcie.... Wystarczyły abym poczuł się
jak nowy! No a jak po... po procesie... nie porozmawiać
trochę?

62
– O! I kiedy ty z tym wszystkim zdążyłeś? –
zachwyciłam się i nie mogłam powstrzymać się, by nie
zapytać:
– To znaczy, ze możesz przywracać swoją siłę... tym....
Procesem?
– Przyjemnym procesem, a ponadto z magiem –
poprawił mnie elf i uśmiechnął się lubieżnie.
– To znaczy, że za każdym razem, kiedy byłeś słaby
mogłeś „to” zrobić... ze mną? W takim razie dlaczego...
– O, kobieto! – uzdrowiciel męczeńsko przycisnął dłoń
do czoła. Tak ci „tego” brakuje w życiu? To przejdź się
do Dranisza! Nie mogę „tego” zrobić z tobą! Nie mogę!
Po pierwsze, dlatego, że cię nie chcę! Tak i nie patrz na
mnie z taką obrazą! Masz wystarczająco dużo samców!
A po drugie, nie wydaje mi się, żeby Dranisz pozostał na
boku, a zajmowanie się „tym” razem z trollem to
perwersja nawet dla mnie! Po trzecie, to jest specyficzny
magiczny proces! Ty, czystej krwi szlachetna, posiadasz
najwyższą rodową magię! Dla mnie ona jest
bezużyteczna!
– Mogłeś zacząć od tego, ze moja magia ci nie pasuje,
a zacząłeś od tego, że cię nie podniecam! –
wymamrotałam.
Daezael roześmiał się. Tak się śmiał, że aż przewrócił na
siebie misę z owocami.

63
– Powiedziałem tak tylko dlatego, że wiedziałem, że się
wściekniesz – przyznał ocierając łzy. – Ty, moja droga
Jasności, z jakiegoś powodu przekonana jesteś, że twojej
urodzie nie można się oprzeć. Nie chciałbym
wyprowadzać cię z błędu.
Zamilkł i spojrzał na mnie czekając na reakcję.
– Nie wyprowadziłeś – zapewniłam. Do głowy pchało mi
się wspomnienie o tym jak Jarosław pierwszy raz mi się
oświadczył. Po czym okrutnie roześmiał się z mojej
próby pokazania się mu jako kobieta. Niska – po ojcu,
nieprzyzwoicie chuda, z nieposłusznymi i puszącymi się
włosami, połamanymi paznokciami, odciskami na rękach
i zgrubiałą skórą na stopach, wiecznie zmęczona – do
arystokratycznego kanonu piękna było mi tak daleko jak
Draniszowi do bycia czystej krwi Posiadaczem. Nic
dziwnego, że Jarosław wolał puszyste wdzięki
Niegosławy od moich sterczących żeber. To
zadziwiające, że Dranisz wciąż patrzy na mnie
zakochanym spojrzeniem.
– Nie płacz – „czuły” uzdrowiciel klepnął mnie w plecy.
– Nawiasem mówiąc, gdy mówiłeś o kąpieli to nie
żartowałem. Skorzystaj, gdy tylko będziesz mogła.
W nocy będziemy walczyć.
– Skąd wiesz? – po kryjomu otarłam łzy.
– Czuję – Daezael wyjrzał przez okno i zamarł na dłuższą
chwilę – czuję jak magia zbiera się blisko nas.

64
Objęłam się ramionami. Bałam się, ale obok mnie nie
było nikogo, komu mogłabym się do tego przyznać
i uzyskać wsparcie. Mój ojciec, czego by o nim nie
mówić, zawsze wyglądał na pewnego siebie i swoich sił.
I teraz zastanawiałam się: czy tak rzeczywiście było?
Czy bał się, kiedy jego mały oddział okrążyli rozbójnicy
i tylko cudem udało im się wyrwać z zasadzki bandytów?
Czy bał się chociaż troszkę, kiedy w ramach egzaminu
posłał mnie do jednej z wsi w celu stłumienia buntu? Czy
martwił się, kiedy Przebysław poważnie zachorował,
a uzdrowiciele Domu nie mogli obiecać, że przeżyje?
Przypomniałam sobie Jasnograda Haka, który zawsze
i wszystko miał pod kontrolą. Pewny i silny – mimo
że większości swoich przeciwników sięgał ledwie do
poziomu ramion. Skąd brał tą wewnętrzną moc, aby być
Posiadaczem? Dlaczego nie podzielił się ze mną tą
tajemnicą? A może ojciec postąpił tak jak zwykle, czyli
rzucił na głęboką wodę i czeka aż wypłynę?
Nagle elf ujął moją brodę i zmusił do spojrzenia sobie
prosto w oczy:
– Uspokój się – powiedział. Pamiętaj, że masz w swoim
życiu najważniejszy cel: aby Jarosław pożałował tego, co
zrobił w noc poślubną.
– Eee... – zdziwiłam się. – A kiedy to stało się
najważniejszym celem mojego życia?

65
– A czemu nie podoba ci się taki cel? – Daezael był
zaskoczony. – W życiu każdego człowieka powinno być
coś, po co żyje. Myślę, że zemsta na niewiernym mężu
jest tym, czego teraz potrzebujesz! Dlatego będziesz
musiała stać się Posiadaczką, a kiedy Wilk przypełznie
do ciebie, aby na kolanach błagać, żebyś pozwoliła mu
urwać kawałek domeny, roześmiejesz się łajdakowi
prosto w twarz!
– Wydaje mi się, że twoim najważniejszym celem jest
podziwianie tej sceny – mruknęłam.
– Bez tego się nie obejdzie – zgodził się elf. – Ale znając
ciebie, wierzę, że do tego momentu ty uszczęśliwisz
mnie jeszcze wieloma rozdzierającymi duszę scenami.
A co z kąpielą? Bierzemy ją razem?
– Przecież powiedziałeś, że cię nie pociągam!
– Jeśli zaraz nie wyrzucisz z głowy wszystkich myśli
o seksie to zaciągnę cię do trolla i on uwolni cię od nich
w naturalny sposób! – warknął Daezael. – Ty jesteś
Oświeconą i twoje rozkazy służący będą wypełniać
bezwarunkowo! A moja prośba o kąpiel jest ignorowana!
– Raczej już ją zignorowano, dlatego przyszedłeś z tym
tutaj i zdecydowałeś się mnie wykorzystać.
Elf przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. Teraz to
było dla niego korzystne, że jestem w dobrym nastroju, a
w takich chwilach tłamsił swój sarkazm i robił się
całkiem znośny.

66
Czego by nie mówić, uzdrowiciel Daezael był bardzo
dobry. Po gorącej kąpieli z dodatkiem jakichś ziół
poczułam się znacznie lepiej! Ból w mięśniach uspokoił
się, a smutne myśli zniknęły jakby nigdy ich nie było.
Jeszcze bardziej mój humor poprawił Dranisz, z którym
spotkałam się w czasie kolacji. Elf odmówił jedzenia
mówiąc, że ma przyjemniejsze plany.
Troll wyglądał na wypoczętego i rześkiego, a słudzy
z szacunkiem patrzyli mu na usta. Musiałam przyznać,
że Żadimir miał rację - Dranisz, słynny żołnierz, który
walczył z hołotą samą swoją obecnością dawał nadzieję
mieszkańcom zamku. Kiedy weszłam do małej jadalni,
którą przygotowano specjalnie dla nas dwojga Dranisz
podniósł głowę i uśmiechnął się tak jak potrafił
uśmiechnąć się tylko on i tylko do mnie. Zatrzymałam się
zachwycona jego twarzą pełną czułości. Dawno minęły
te czasy, kiedy bałam się ogromnego trolla – teraz
Dranisz był dla mnie jedną z najważniejszych osób
w życiu.
– Cieszę się, że pasowało na ciebie ubranie, które
zdobyłem w Syczewsku – powiedział odsuwając dla
mnie krzesło przepięknie wytwornym gestem.
Uśmiechnęłam się. Moja własna koszula już prawie do
niczego się nie nadawała i po kąpieli musiałam założyć
to, co zabrał dla mnie Dranisz. Troll trafnie odgadł
rozmiary, ale wyraźnie całkiem nie miał doświadczenia
w dobieraniu kobiecej garderoby. Dzikie połączenie

67
jaskrawoczerwonej koszuli w plamki, zielonej ciepłej
kamizelki i niebieskiej spódnicy raziło w oczy. Na
dodatek całkiem zapomniał o takich ważnych rzeczach
jak halka czy podkoszulek. Musiałam korzystać z tego,
co jest i przyzwyczajać się do pewnego dyskomfortu.
– Nie podziękowałam ci jeszcze – pogłaskałam go po
ręce. – Dziękuję.
– Burmistrz był bardzo miły, ma cały skład konfiskaty –
uśmiechnął się Dranisz. – Pamiętałem, że nie lubisz nosić
używanych ubrań, więc wziąłem dla ciebie tylko nowe.
Podczas kolacji rozmawialiśmy tak beztrosko jakby nad
zamkiem nie wisiała groźba ataku wilkołaków, jakbyśmy
nie spędzili dnia na szalonej ucieczce, a przyszłość nie
była niejasna i pełna niebezpieczeństw. Od czasu do
czasu myślałam o tym jakby to było, gdyby u mojego
boku nie wisiał teraz sztylet Wilka. Przyjemna rozmowa
z dowcipnym i interesującym rozmówcą. Wzajemny
szacunek, zaufanie i miłość. Ta kolacja była doskonała.
Miałam wrażenie, że wróciłam do znajomego otoczenia.
Jakby za ścianą odbywał się bal, kiedy ja spędzam czas
z miłym adoratorem. Okazało się, że bardzo mi tego
brakowało! Ciężko było mi sobie wyobrazić, że w tej
samej sytuacji towarzyszy mi zimny i wyniosły Jarosław.
Podczas proszonych obiadów, które odbywały się na
zamku ojca zachowywano wszelkie zasady etykiety,
a ciszę przerywał jedynie dźwięk sztućców stykających

68
się z talerzami. W czasie takich spotkań ojciec oceniał
gości, a także rzucał krytyczne spojrzenia w kierunku
moim i brata. Po jednym z takich wydarzeń przez dwa
dni mój żołądek chorował przez nerwy.
Logika każe zastanowić się jak długo zachowałabym
zdrowie w związku małżeńskim z Jarosławem? Wrzody
wykończyłyby mnie zanim zdążyłabym urodzić mu
spadkobiercę!
– Jasności – Dranisz dolał mi wina do kieliszka, a drugą
dłoń położył na mojej. – Co by się stało, gdyby Jarosław
został z Niegosławą i nie wrócił do ciebie?
– Wtedy nie dostanie domeny! – twardo oświadczyłam.
– Jestem pewna, że ojciec przygotował się na taką
okoliczność.
– A co by się stało z tobą? Przecież w arystokratów
czystej krwi nie ma rozwodów, nie?
– Nie – zgodziłam się. – Ale... Dranisz, naprawdę
uważasz, ze Jarosław zostanie z Niegosławą? On
przecież całe życie marzył o własnej domenie. Nie
wydaje mi się, aby dawna miłość mogła mu stanąć na
drodze do stania się Posiadaczem.
– Kto wie – westchnął troll. – Dla miłości niektórzy robią
dziwne rzeczy. Ja... znasz mój stosunek do Jarosława,
ale ja... boję się o ciebie. Na początku nie wierzyłem
w to, co opowiedziałaś o tym co wydarzyło się na zamku
Tomigosta, ale teraz pomyślałem... co będzie z jeśli on

69
jednak postanowi, albo już postanowił. pozbyć się
ciebie?
Poważnie spojrzałam w piwne oczy Dranisza. Myśl
o tym, że Jarosław mógłby chcieć stać się wdowcem tak
szybko jak to możliwe też nie dawała mi spokoju. Co
mogę zdziałać przeciwko mężowi, który otrzymał
domenę, o której marzył całe życie? A teraz także
ukochana kobieta! Od czasu połączenia magii Domów
Jarosław nie jest ode mnie słabszy magicznie, za to jego
doświadczenie bojowe jest dużo większe. Po naszym
spotkaniu nie zostanie po mnie nawet sznureczek z buta!
– Obronisz mnie? – zapytałam wprost. – Czy będziesz
mnie bronił jeśli Jarosław postanowi zostać wdowcem
i Posiadaczem?
– Jeżeli mamy rozmawiać szczerze – Dranisz odruchowo
obracał w drugiej ręce widelec, nie zauważając, że ten
zaczął się wyginać. – Jeżeli rozmawiamy szczerze.... to
wyboru dokonałem w noc ślubu, kiedy wywiozłem cię
od Jarka. Zrobię dla ciebie wszystko, Jasna, ale tylko....
dla ciebie jako mojej kobiety. Jestem trollem. Nie mogę
walczyć i przelewać swojej krwi za efemeryczne idee
i słowa o honorze. Ty... Ja... Ja... Jesteś dla mnie całym
światem, ale...
– Ale... – wyszeptałam ledwie słyszalnie.
– Jestem trollem – Dranisz rzucił całkiem pogięty
widelec na stół i spojrzał na mnie. Jego spojrzenie było

70
otwarte, uczciwe i pełne miłości, a jednocześnie
stanowcze. – Dłużej nie mogę stać na uboczu i zadowalać
się resztkami.
W mojej głowie miotały się setki myśli. Podświadomie
oczekiwałam tej rozmowy, wystarczyło przypomnieć
sobie jak Dranisz zachowywał się, kiedy my
z Jarosławem przypieczętowaliśmy nasze małżeństwo
nad brzegiem bezimiennej rzeki w drodze do zamku
Tomigosta. Ale...
Jak podjąć decyzję? Troll... Dziesiątki pokoleń
szlachetnych przodków krzyczało i przewracało się
w swoich grobach, protestując i oburzając się. Wolna
dziewczyna, Mila Kotowieńko, która nauczyła się jak
radzić sobie w życiu, była „za”. Jasność, która była
jedna, jedyna, samotna pod kruchą opieką elfiego
uzdrowiciela nie wiedziała co robić.
Zagryzłam wargę tak mocno, że po mojej brodzie
popłynęła strużka krwi. Dranisz powoli zabrał dłoń, którą
przykrywał moją. Od razu zrobiło mi się bardzo zimno.
– Zastanów się – powiedział z lekkim warknięciem. –
Dobrze się zastanów.
Wytrzymałam jego spojrzenie i skinęłam głową, kiedy
wstawał od stołu i odrzucił serwetkę. Rozległo się
delikatne trzaśnięcie zamykanych drzwi. Ukryłam twarz
w dłoniach.

71
Kolejny raz zostałam całkiem sama i musiałam podjąć
bardzo trudną decyzję.

Rozdział 4
Jeżeli nie chcesz, aby twoje plany zostały zrujnowane –
nikomu o nich nie opowiadaj. a osoby, które mają z nimi coś
wspólnego najlepiej w ogóle zakuć w kajdany.
Żadimir Nożow pojmuje, że wiedza nie zawsze jest siłą

Jako szlachetną, a ponadto czystej krwi arystokratkę


przez całe życie prześladowały mnie zasady
przyzwoitości. Arystokratka musi zachowywać się
w jednej sytuacji tak, a w innej tak. Tańczyć na balu,
umieć przyjąć gości, w razie potrzeby ignorować,
pilnować pracy służących i rodzić swojemu mężowi
zdrowe dzieci – i w większości przypadków na tym
kończy się lista wymagań wobec szlachetnie urodzonej
dziewczyny.
Wychowanie córki Posiadacza tym różniło się od
wychowania pozostałych arystokratek, że nas
przygotowywano do roli pomocnika Posiadacza. W razie
nieoczekiwanych okoliczności córka Światłego musi być
zdolna do objęcia stanowiska Posiadacza. Jeżeli
Posiadaczowi się nie powiodło i ma tylko córki, będzie
musiał wychować je na Posiadaczki. Dziewczęta, które
od urodzenia wykazywały silną wolę i żądzę władzy

72
potrafiły umiejętnie podporządkować sobie słabszych
mężów.
Natomiast zasady etykiety były niezmienne. Im wyższa
jest twoja pozycja w społeczeństwie tym surowiej będą
cię oceniać. Jeśli jesteś Posiadaczką lub córką
Oświeconego to znaczy, że w przyszłości zostaniesz
matką szlachetnych i to w twoich rękach będzie
wychowanie dzieci. I to dzieci zrodzonych ze związku
z prawowitym mężem, aby nie doszło do żadnego
skandalu przy przekazywaniu praw dziedziczenia.
Niewłaściwe słowo może kosztować twojego syna
karierę, a córkę możliwość korzystnego zamążpójścia.
Lekki uśmieszek w sytuacji, kiedy trzeba było zachować
kamienną twarz, może zniweczyć intrygę męża.
W domu, za grubymi murami i w otoczeniu oddziału
straży można zachowywać się jak kto chce, ale na
zewnątrz wszystko powinno być przyzwoite.
A jednak życie przy moim ojcu, dzieciństwo spędzone
w towarzystwie swobodnego Mirika i dwa lata w roli
Mili Kotowieńko nauczyły mnie, że czasem aby przeżyć
należy robić wszystko, co tylko możliwe, nie zawracając
sobie przy tym głowy zasadami przyzwoitości. Najpierw
trzeba przeżyć, a dopiero potem zastanawiać się jakie są
tego konsekwencje.
Chciałam żyć. Czego by Daezael nie mówił o zemście na
Jarosławie to jednego byłam pewna – ten dwulicowy

73
zdrajca nie dostanie mojej domeny, ziemi, którą ojciec
zdobył i podporządkował sobie własną krwią i rozumem.
Jeszcze tylko tego brakowało, aby w zamku Haków
rządziła się Niegosława Pies!
To moja ziemia. Moja domena. Moi ludzie. Jestem
Posiadaczką.
Żeby pokonać Jarosława i pozostać przy życiu muszę
rozegrać tą walkę na moim terenie, wtedy przewaga
będzie po mojej stronie. W rodzinnym zamku zabicie
mnie przy śniadaniu będzie o wiele trudniejsze niż
gdziekolwiek indziej.
Ale mój zamek i moi ludzie są daleko. Teraz nie byłam
w stanie radzić sobie w pojedynkę. Potrzebna była siła
i umiejętności, których nie posiadałam. Potrzebowałam
pomocy. Wszystkie te cechy posiadał Dranisz. Za swoje
oddanie i wsparcie słusznie wymagał ode mnie podjęcia
decyzji.
Czy chcę być z Draniszem?
Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, kiedy
Jasność Hak fruwała z balu na bal, z pewnością
rzuciłabym trollowi przelotny uśmiech w uznaniu za jego
zasługi dla królestwa i nic więcej.
Troll, nawet książę, nawet przyszły przywódca
plemienia, nie jest parą dla szlachetnie urodzonej
arystokratki zobowiązanej do przestrzegania czystości
krwi. Poza tym ciemnoskóry, ciemnooki troll z kłami

74
i kręconymi włosami to nie wyrafinowany arystokrata
z długim warkoczem, dobrze zbudowanym ciałem
i delikatną skórą.
Mila Kotowieńko, córka kupca, przywiązała się do
dobrodusznego i troskliwego trolla. Międzyrasowe
małżeństwa nie są rzadkością, a z Draniszem każda
kobieta czułaby się bezpieczna jak za kamienną ścianą.
Prawdopodobnie Mila i Dranisz żyliby długo
i szczęśliwie - ona pławiąc się w blasku jego miłości,
a on wielbiąc i otaczając opieką. Poza tym dla córki
kupca wyjście za mąż za wodza, nawet klanu trolli, to
ogromny sukces.
Jasność, która przebyła długą drogę od bogatej córki
Posiadacza do biednej żebraczki, od córki kupca do
dziedziczki domeny, od żony, która doświadczyła
gorącej miłości do żony, którą mąż zdradził w pierwszą
noc po ślubie, kierowała się już nie sercem a logiką.
Musiałam przeżyć. Musiałam otrzymać to, co prawnie mi
się należało. Potrzebowałam Dranisza. A skoro on nie
ukrywał, że chce dostać mnie to musiałam dać mu to o co
prosi.
Wstałam i pewnie skierowałam się do mojego pokoju.
Jakby nie było, Oświecona nie powinna urodzić trollątka.
Gdybym była zwykłą arystokratką to skandal można by
było zatuszować, ale u szlachetnej czystej krwi nie ma na
to szans. Bez pomocy Daezaela się nie obejdę.

75
Elf leżał na moim łóżku z nieokreślonym wyrazem
twarzy.
- Coś szybko wróciłeś z „kolacji” – zauważyłam.
- Niestety. Wy, ludzie, macie swoje granice
wytrzymałości. Dalej, wygładź swoje oblicze. Nie psuj
mi jeszcze bardziej nastroju swoim przygnębiającym
wyglądem. Głowa do góry, niedługo zaatakują nas
wilkołaki, a twój mąż numer jeden postanowił odeprzeć
ich atak i wybić je wszystkie. Czekają nas wesołe chwile,
a ty się smucisz. Jakie są szanse na to, że przetrwamy?
- Potrzebuję czegoś, żeby nie zajść w ciążę z Draniszem
– powiedziałam stanowczo.
- Ale wybrałaś sobie moment! – żachnął się Deazael. –
Mi tu teraz bardzo dobrze i nie zamierzam wstawać
z łóżka, żeby iść do zielarza, szukać u niego niezbędnych
składników, przygotowywać ziółka i cię zagadywać!
Mam ci podpowiedzieć w jaki sposób zadowolić
mężczyznę i nie zrobić przy tym dziecka? Mogę
wyjaśnić ze wszystkimi szczegółami!
Poczułam, że się czerwienię. Logiczne wybory,
logicznymi wyborami, ale nie mogłam wyobrazić sobie
jak robię to z trollem. A elf mało tego, że mi o tym
opowie to jeszcze obrzydzi jak tylko się da
i w krytycznym momencie jego słowa przyjdą mi do
głowy.
- Nie potrzebuję szczegółów – mruknęłam.

76
- Trzeba! – uśmiechnął się z nadzieją. – A czy
kiedykolwiek, moja droga Jasności, zastanawiałaś się
dlaczego u czystokrwistych jest takie zapotrzebowanie
na nieślubne dzieci?
- Jak wujek Wel?
- Wujek Wel został wychowany w rodzinie Hakow.
Żaden bękart nie opuszcza rodziny bez względu na to kto
jest jego rodzicem.
- Skąd wiesz?
- Kiedyś uczyłem się o waszej magii domów... Musiałem
wiedzieć, czego mogę się spodziewać. I na zamku uldona
też przeczytałem niektóre traktaty...
Pokiwałam głową. Po powrocie do domu każę dopuścić
Daezaela do naszej biblioteki. To właśnie elficcy
uzdrowiciele byli strażnikami tajemnic rodu. Człowieka
można łatwo przekupić, a elf związany obietnicą nawet
na torturach niczego nie zdradzi.
- A zatem... to wasza magia jest przyczyną. We krwi
Welimora płynie krew Haków. Chociaż rozcieńczona to
wystarczająco silna. Ciebie uczyli kontrolować moc
i wszelkich bzdur takich jak zasady przyzwoitości,
ale silny mag bez przeszkolenia i nadzoru to problem.
Zamyśliłam się i kiwnęłam głową.
- A teraz wyobraź sobie, że jednak urodzisz trollątko, bo
nie udało ci się zapobiec ciąży. Magowie Domu nie

77
pozwolą ci oddać go na wychowanie do sąsiedniej
wioski. I będą twoje dziecko studiować, bo to osobliwość
– troll z magią Oświeconych.
- I po co ty mi to wszystko mówisz?
- Dlatego, że jeśli nie chcesz, aby twoje dziecko stało się
ofiarą eksperymentów to musisz pohamować swoje
miłosne porywy do momentu aż nie przygotuję dla ciebie
pigułek antykoncepcyjnych. Nie chcę ryzykować
używając magii, bo to nie jest pewna metoda - jak się
okazuje trolle są odporne na magię.
- Jakie miłosne porywy? – oburzyłam się. – Dranisz
powiedział, że pomoże mi wrócić do domu jeżeli zostanę
jego kobietą!
- Oooo – dla takiej nowiny Daezael nawet uniósł się na
łóżku. – Trzeba przyznać, że długo się trzymał!
I w końcu się złamał! Zuch!
- Nie podoba mi się taki szantaż – skrzyżowałam ramiona
na piersi ponuro spoglądając na rozpromienionego elfa.
- Opowiadaj – zażądał i uważnie wysłuchał mojej
opowieści o rozmowie przy kolacji.
- Czy to jest szantaż? – powiedział z rozczarowaniem,
kiedy zamilkłam. – To jest propozycja. Cóż propozycja
w wykonaniu trolla. Albo, dajmy na to, propozycja
ewidentnie wywołana przez okoliczność. Dranisz,
wreszcie przestał udawać niewinnego wyrostka, który na
widok nagiej kobiecej piersi od razu... ekhm... nieważne.

78
- Niewinnego wyrostka? – oburzyłam się. – Ty go jeszcze
bronisz? Poczekał aż znajdę się w sytuacji bez wyjścia,
a potem...
Chodziłam po pokoju nerwowo załamując ręce.
- Za rozmowy od serca będziesz musiała mi dopłacić –
ostrzegł uzdrowiciel. – Nie zatrudniłem się, żeby
wycierać nosy.
- Dopłacę – westchnęłam. Elf, chociaż cynicznie, zawsze
mówił to co myśli.
- W takim razie – Daezael wstał z łóżka i postukał mnie
palcem po czole. – Ja ci coś powiem. Zachowujesz się
zimna i wyrachowana suka wobec szczerze kochającego
cię Dranisza. Pokazał kły i to mnie cieszy. Niczego,
zapamiętaj to sobie, Jasna, niczego w życiu nie dostaje
się za darmo. Za wszystko trzeba płacić. Nie dając nic
w zamian wykorzystywałaś troskę Dranisza i teraz jesteś
mu coś winna. I jeszcze mówisz, że to szantaż!
- Postradałeś rozum? – odsunęłam jego rękę, którą wciąż
pukał mnie w czoło. – Kto wykorzystywał Dranisza?
- A czy nie mogłaś mu od razu powiedzieć: Dranisz
jestem zaginioną córką Posiadacza, więc między tobą
a mną nigdy do niczego nie dojdzie, bo moim mężem
musi zostać szlachetnie urodzony arystokrata, a nie troll!
A ty zasmarkana biadoliłaś „Ach, nie możemy być
razem, ach, nie możemy być razem”. I on głupi myślał,
że to dlatego, ze nie jest wystarczająco dobry dla ciebie

79
i z całych sił się starał jak szlachetny bohater
z romansidła dla naiwnych dziewcząt. A on jest
mężczyzną! Trollem! Nawet jeśli dobrze wychowanym.
- Myślałam, że mnie kocha! – krzyknęłam, a po
policzkach popłynęły mi łzy. Ultimatum Dranisza było
dla mnie bardzo nieprzyjemną niespodzianką.
- Oczywiście, że cię kocha – skinął głową Daezael. –
Gdyby nie kochał to już dawno, by na to splunął. Ale taka
miłość wyraża się tylko w westchnieniach cherlawych
młodzików albo w wierszach miłosnych. A
u normalnych żywych mężczyzn ona jest w działaniach.
I to działaniach z ukochanym obiektem! A on, zauważ,
zachował rozsądek i panował nad sobą nawet wtedy,
kiedy rzuciłaś mu się na szyję w zamku Tomigosta! Ja
wziąłbym się za ciebie już tam w stajni!
- Taaaak? – zdziwiłam się.
- Tak! – ryknął elf. – Zadarłbym ci spódnicę do góry
i lałbym lejcami po gołej dupie! Żeby mózg stamtąd
wrócił do głowy! Baby! Jak ja was czasami nienawidzę!
Wyleciał z pokoju i trzasnął drzwiami tak mocno,
że odbiły się od futryny i smutno skrzypiąc otworzyły
z powrotem.
- Mężczyźni! – krzyknęłam za nim. – Mężczyźni! Jak ja
was nienawidzę!
A tak w ogóle to co się stało elfowi, że jest taki zły?
Odmówili mu, czy co?

80
- Dokładnie tak – potwierdził Żadimir zaglądając do
pokoju.
Czy ja to powiedziałam na głos?
- Moi magowie mają teraz ważniejsze zajęcia niż
zapewnianie elfowi rozrywki.
- Czego chcesz, Żadimir? – warknęłam. – Wydawało mi
się, że przygotowujesz swoje wojsko do walki
z wilkołakami.
- Wszystko, co mogłem, już zrobiłem – Nożow wzruszył
ramionami. – Teraz pozostało tylko czekać. Ja... Jasna
moja, chciałbym prosić, abyś w czasie bitwy siedziała
w swoim pokoju i nie wychylała się.
- Czy ty się o mnie martwisz? Po tym wszystkich co
zrobiłeś?
- Cóż... na pewno nie zachowywałem się całkiem
właściwie, ale kiedy człowiek zostaje Posiadaczem
zaczyna inaczej postrzegać różne sprawy. Nie chciałbym,
żebyś zginęła w obronie cudzego zamku.
- Jaka wzruszająca troska – sarknęłam.
- Coś w tym rodzaju. Po bitwie będą mi potrzebne
pieniądze na odbudowę domeny. Wydaje mi się,
że będziesz dla ojca cenniejsza niż pewna ilość złota.
- Tak właśnie mi się wydawało – Dranisz jest z nich
wszystkich najuczciwszy. Jarosław potrzebuje domeny,
Żadimir pieniędzy, Daezael wysokiej pozycji

81
społecznej.... Jednemu Draniszowi potrzebna jestem ja. –
Jeżeli już mówimy o pieniądzach. Pamiętasz jak
przyłączył się do ciebie nasz krasnolud? Jest
wartościowym rzemieślnikiem. Jego też tak troskliwie
zamknąłeś?
Nóż machnął ręką.
- Nie zdążyłem. Uciekł następnego dnia rano. Kto by się
spodziewał, że jest taki szybki.
- Jarosław go trenował – wyjaśniłam. Miałam nadzieję,
że droga zdrajcy okazała się krótka.
- Jasna moja – powiedział cicho Żadimir patrząc mi
w oczy. – Nie zmieniłaś zdania co do nas?
Potrząsnęłam głową.
- Wybacz. Musiałem spróbować jeszcze raz.
Nawet nie zdążyłam jęknąć w odpowiedzi, kiedy
zatrzasnął drzwi do mojego pokoju. Kliknęła blokada.
Przeraziła mnie perspektywa bycia uwięzioną w czasie
bitwy.
- Żadimir! – krzyknęłam, bezskutecznie szarpiąc za
klamkę. – Dlaczego?
- Mówiłaś, że nie będę dobrym Posiadaczem, Jasna
moja? Myślę, że się myliłaś. Umiem przewidywać kilka
kroków wprzód, w odróżnieniu od ciebie, wychowanej
na Oświeconą. Odsuń się, nie chcę zrobić ci krzywdy.

82
Cofnęłam się, a drzwi zapłonęły na chwilę niebieskim
płomieniem.
- To jedno z lepszych uldońskich zaklęć – pochwalił się
Nożow. – Zdjąć mogę je tylko ja. Inaczej będzie trzeba
wyburzyć ścianę. Siedź tu, moja ty złota ptaszyno!
Chciało mi się płakać i byłam zła, że tak łatwo dałam się
podejść. Jak mogłam do tego dopuścić?
Zrobiłam kilka głębokich wdechów i objęłam się
ramionami. Wyjrzałam przez okno. Oj, wysoko. Jeśli
nawet popruję i zwiążę zasłony oraz pościel to czy uda
mi się zejść z tak dużej wysokości?
Wychowana przez ojca, który w każdej sytuacji miał
plan awaryjny, cała drżałam, na myśl, że najwyraźniej
nie mam innego wyjścia.
Ale... tak właściwie po co mi to? Zamek szykuje się do
bitwy z wilkołakami. Mam niespodziewaną - z uwagi na
ostatnie wydarzenia - okazję aby tym razem nie brać
udziału w tym co się dzieje.
Przypomniało mi się jak kiedyś – miałam wtedy około
dziesięciu lat – razem z matką odwiedziłam żonę
Posiadacza Dęba.
- Czystomir jest u siebie – powiedziała do mnie po
przywitaniu. – Idźcie, Jasności, pocieszcie go.
- Co się stało?

83
- Czeka na karę, Posiadacz wyjechał w interesach. Na
pewno teraz bardzo to przeżywa. Nieszczęśliwy malec!
„Malec” miał się wtedy za wystarczająco dorosłego, aby
w wolnych chwilach podszczypywać pokojówki. Dalej
na razie się nie posunął, ale z błyskiem w oku opowiadał
mi o piskach pokojówek.
Posiadacz Dąb nie unikał układania najmłodszego syna
przy pomocy ciężkiego pasa z klamrą w kształcie
rodowego herbu. Domyślałam się, że to bardzo boli
i szczerze współczułam przyjacielowi. Zaś on postrzegał
pas swojego ojca jako coś tak nieuniknionego jak zmiana
nocy w dzień.
Zapukałam do drzwi Mirika, ale nie doczekałam się
odpowiedzi. Potuptałam w korytarzu, a potem ostrożnie
nacisnęłam klamkę i zajrzałam do środka.
„Nieszczęśliwy malec” słodko spał.
- Mirik! – dotknęłam jego ramienia. – Mirik!
- Co? – otworzył zaspane oczy – O! Miłka, witaj! Ojciec
przyjechał?
- Nie.
- To dobrze – przeciągnął się i ziewnął.
- Mirik, jak możesz spokojnie spać w takiej sytuacji? On
przyjedzie, zwymyśla cię, a potem...
- No i co z tego? – zdziwił się przyjaciel.

84
- I w ogóle cię to nie martwi? – spytałam, myśląc o tym
jak ja sama trzęsę się, gdy czekam na gniew ojca. Nigdy
nie podnosił ręki na swoje dzieci, ale potrafił rzucić
takim spojrzeniem i słowem, że... lepiej już by bił.
- Nie – znowu ziewnął. – Miłka, czym mam się martwić?
Co ma być to będzie. Czy mojemu tyłkowi będzie lżej
jeśli ten czas spędzę na płaczu i przeżywaniu? Nie
będzie. Ale za to jestem wyspany, a wieczorem, kiedy
rodzice pójdą spać, znajdę kogoś kto mnie pocieszy!
Najlepszym sposobem na czekanie jest sen.
Wynurzyłam się ze wspomnień i uśmiechnęłam. Mirik
dysponował takim zasobem praktycznych myśli, że nie
ustępował w tym mojemu ojcu.
Położyłam się na łóżku, zamknęłam oczy i spróbowałam
rozluźnić się. Co będzie dalej, nie wiadomo,
ale przynajmniej stawię temu czoła będąc wypoczętą.

85
Rozdział 5
Mówią, że kobieca dusza to ciemność, a najpierw należy
rozeznać się w swojej własnej...
Dobrze tym niewyedukowanym trollom, którzy nawet nie znają
słowa „psychologia”.
Dranisz Rych o duszy i nauce

Mury zamku Sowy były wystarczająco grube i silne,


żebym tylko jednym uchem słyszała dźwięki bitwy, która
rozgrywała się pośród nocy. Wyjrzałam przez okno,
ale w niczym mi to nie pomogło. W migotliwym blasku
ognia przed ścianami zamku i z rzadkich krzyków, które
niósł do mnie wiatr niczego nie mogłam zrozumieć.
Przejrzałam garderobę, część rzeczy schowałam do torby
i przebrałam się w strój podróżny. W razie czego będę
gotowa do ucieczki z zamku. Wyjęłam sztylet Wilka
z pochwy i położyłam sobie na kolanach. Przeciągnęłam
palcami wzdłuż ostrza. Metal przyjemnie chłodził rękę,
gdy nagle poczułam jakby coś mną szarpnęło.
Hałas bitwy. Szczęk uderzeń stali o stal. Ja... Nie, nie ja,
Jarosław, ciężko oddychając walczy z kimś. Ciężki
warkocz obija się o plecy. Koszula jest przesiąknięta
potem. Zimny nocny wiatr chłodzi rozpaloną twarz...
Zszokowana odrzuciłam od siebie sztylet, który
z brzdękiem uderzył o podłogę. Przerażona wpatrzyłam
się w oświetloną blaskiem księżyca srebrną wilczą

86
głowę. Jestem związana z Wilkiem, teraz i na zawsze.
W prawie każdy możliwy magiczny sposób – pozostaje
tylko urodzić mi jego dziecko. To oznacza... Czy to
oznacza, że on też może przenikać do mojej głowy
w momentach dużego fizycznego lub nerwowego
napięcia? Jak mogę się przed tym obronić?
Jakże tęskniłam za Mezenmirem, który znał wszystkie
magiczne tajemnice! Co by go to kosztowało, gdyby
opowiedział mi więcej o związku krwi między mną
i Jarosławem. Na pewno wiedział, że to się wydarzy, gdy
oficjalnie zostaniemy małżeństwem! Jakie jeszcze
niespodzianki na mnie czekają?
Nagle pojawiło się wrażenie jakby lodowata ręka
dotknęła blizny na moich plecach, potem zapulsowało
bólem i poczułam ten charakterystyczny żar, który
towarzyszy zwracaniu się do siły Rodu. Czy
z Jarosławem jest naprawdę tak źle, że musi korzystać
z tej potężnej magii? Nie wiedziałam...
Stłumiłam mimowolną chęć odgrodzenia się, żeby nie
pozwolić Wilkowi na używanie mojej magii.
Oczywiście, dalej mógłby ją ze mnie wyciągać,
ale byłoby to trudniejsze. Tylko... po co? W końcu tyle
razy ratował mi życie, że takie zachowanie byłoby
z mojej strony przejawem dziecinności i drobną zemstą
niegodną Posiadaczki.

87
Ostrożnie podniosłam sztylet i wsunęłam go do pochwy.
Nie będę przeprowadzać żadnych eksperymentów, jeżeli
nie wiem co może z nich wyniknąć. Ciekawe w jakiej
bitwie walczy teraz Jarosław? Prawdopodobnie zamek
Tomigosta otoczyły wilkołaki... Chociaż to dziwne, bo
młody Sowa może siedzieć w oblężeniu długi czas, więc
po co miałby brać udział w bitwie? A może zrozumiał –
a raczej doradcy tak mu podpowiedzieli – że bycie
Posiadaczem zniszczonej domeny to nie najlepszy
sposób na sprawowanie rządów? Ciekawe, czy wie,
że Żadimir przywłaszczył sobie władzę?
Prawdopodobnie wie. Nawet taki człowiek jak Tomigost
nie mógł nie zostawić w zamku ojca szpiega, który
informowałby go o tym co się tutaj dzieje.
Moje myśli uparcie wracały do Jarosława. Zamek
Tomigosta znajduje się dość daleko stąd, znaczenie bliżej
granicy z uldonami. Dlaczego walczą teraz
z wilkołakami? Może to druga fala ataku?
Albo... Moje serce zamarło. Czy Wilk jest gdzieś tu pod
murami zamku? Przyjechał po swoją zbiegłą żonę
i znalazł się w samym środku bitwy?
Nerwowo chodziłam po pokoju w te i wewte.
Nie, Jarosław nie walczy teraz z wilkołakami. Wyraźnie
słyszałam uderzenia mieczy. Uldoni? Kojledoni, poddani
uldonów?

88
Objęłam głowę rękami. Blizna przestała pulsować
i czułam się dobrze – jakby przed chwilą nie czerpano
ode mnie magii. Ciekawe jak czuł się Jarosław, kiedy ja
zwracałam się do naszej połączonej mocy? Mogłam go
o to zapytać, kiedy był czas, ale nie przeszło mi to przez
myśl! Tyle pytań bez odpowiedzi! Muszę jak najszybciej
dostać się do stolicy i zażądać audiencji u kogoś z Rady
Magów. Nie wykręcą się, zmuszę ich do wyjawienia
wszystkich tajemnic związanych z magią krwi!
Nagle zaświecił się kontur drzwi. Co się dzieje? Czy
bitwa już się skończyła i Żadimir postanowił mnie
wypuścić?
Byłam gotowa na wszystko – uciekać, walczyć o swoją
wolność, nawet poniżać się, ale nie spodziewałam się,
że kiedy drzwi się otworzą prosto w moje ręce wpadnie
Żadimir we własnej osobie.
– Co? – wydusiłam, upadając na podłogę pod jego
ciężarem. Na moje dłonie pociekło coś mokrego. Nie
musiałam zapalać światła, żeby wiedzieć co to – ostry
zapach krwi potrafiłam rozpoznać nawet w ciemności.
W drzwiach pokoju pojawił się Daezael, klasnął w dłonie
i lampy w pokoju wybuchły jasnym światłem.
– Zbieraj się. Uciekamy stąd – powiedział.
– Ale...
– Żadnego ale!

89
– Żadimir jest ranny! – krzyknęłam. Kilka lat temu
opłakiwałam go tak jak można opłakiwać tylko
ukochanego. Ale wtedy tylko poinformowano mnie
o jego śmierci. Nie potrafiłam patrzeć jak umiera
w moich ramionach. – Zrób coś, błagam!
– Już zrobiłem! – krzyknął elf. – Wyciągnąłem go spod
gruzów i wlałem w niego wystarczająco dużo siły, żeby
mógł dotrzeć tutaj i otworzyć twoje drzwi! Ale nie
jestem wszechmogący! Z takimi ranami nie przeżyje!
– Jasna... – wychrypiał Nożow, a ja zmusiłam się, żeby
spojrzeć na jego twarz. – Jasna moja...
Piękne złote włosy, których kiedyś tak bardzo lubiłam
dotykać, lepiły się od krwi. Całą twarz przecinała zadana
pazurami rana. Ale niebieskie oczy patrzyły tak jak
kiedyś – z czułością.
– Wybacz mi – ledwie słyszałam, więc pochyliłam się do
niego. – Przepraszam...
– Tak, tak, tak... – załkałam.
Żadimir spróbował się uśmiechnąć i westchnął po raz
ostatni. Miałam wrażenie, że moje serce zatrzymało się
razem z jego sercem. Jednak Daezael nie pozwolił abym
pogrążyła się w rozpaczy. Bezceremonialnie zepchnął
Żadimira z moich kolan, wymierzył mi policzek
i szarpnięciem ręki postawił na nogi.

90
– Chcesz podzielić jego los? – warknął. – Proszę bardzo,
ale tylko po tym jak dostarczę cię do domu! Tam możesz
się nawet wieszać lub truć! Ale beze mnie!
Elf przeklinając przez zęby wyciągnął mnie z pokoju na
korytarz.
– Hak... – usłyszałam i zatrzymałam się. Daezael tak
mocno ciągnął mnie za rękę, że myślałam, że ją oderwie.
Machnęłam na elfa i obróciłam się w stronę dźwięku.
Poznałam ten głos i nie zamierzałam uciekać przed
Posiadaczem Sową. Jedno spojrzenie starczyło, aby
stwierdzić, że stary Sowa ostatnimi siłami utrzymuje się
na nogach.
– Oświecona, ostatnia prośba.
– Nie mamy dla was czasu – warknął Daezael.
– Nie, poczekaj – stanowczo zatrzymałam elfa. – Muszę
go wysłuchać.
– Zamek wkrótce padnie? – nie tyle zapytał, co stwierdził
Posiadacz.
– Tak – szczerze odpowiedział Daezael. – W zasadzie to
i domena Sowy przestanie niebawem istnieć. Bierzemy
nogi za pas.
– Wyprowadźcie mnie na zewnątrz – poprosił starzec.
– Nie – powiedział uzdrowiciel, ale ja już zarzucałam
sobie ramię Sowy na plecy. Nie wiem, co mną kierowało,
biorąc pod uwagę jak Posiadacz mnie potraktował,

91
ale coś w jego głosie nie pozwalało mi na zignorowanie
prośby.
– A żeby was czachy i drychle wzięli! – elf prawie płakał,
ale podparł starca z drugiej strony.
We dwójkę praktycznie wynieśliśmy Sowę na dwór,
gdzie panował istny chaos. Ludzie ratowali się jak mogli
– ktoś siodłał konia w nadziei na ucieczkę, ktoś
barykadował w wieży, a jeszcze ktoś wbiegł do zamku.
Posiadacz odepchnął nas od siebie z nieoczekiwaną siłą
i wyprostował się.
– Oświecona – powiedział. Musicie uciekać, wejście do
ukrytego korytarza znajduje się w stajni, w trzecim
boksie. Nie będziecie mieli problemu z jego otwarciem.
I... powiedzcie królowi Wyszesławowi, że zrobiłem
wszystko, co tylko mogłem.
Skinęłam głową. Mimo wszystkiego, co się wydarzyło,
król usłyszy ode mnie ostatnie słowa Sowy.
Arystokrata odwrócił się ku trzeszczącej pod naciskiem
bramie – ostatniej przeszkodzie powstrzymującej wroga
i zaczął śpiewać. Początkowo jego głos drżał,
ale z każdym słowem stawał się silniejszy i silniejszy.
Wydawało się, że Sowa młodnieje na naszych oczach –
a może rzeczywiście tak było? Pod białą koszulą
jaskrawo płonął tatuaż: ptak o rozpostartych w locie
skrzydłach.

92
Spojrzałam na Daezaela. Już nie nalegał na
natychmiastową ucieczkę, był całkowicie pochłonięty
potęgą magicznego żywiołu, który rozgrywał się przed
nami. Nie znałam takiego zaklęcia, ale czułam, że patrzę
teraz na magię Rodu, magię Oświeconego w jej
najsilniejszej postaci. Sztylet w pochwie drżał
i wibrował w obliczu magicznych strumieni, blizna po
tatuażu zaczęła boleśnie palić. Nawet biegający wokół
ludzie zamarli i niektórzy padli z szacunkiem na kolana,
a ktoś inny zwinął się w kłębek zakrywając głowę. Tak,
takie zachowanie nie było przesadą. Nie wiedziałam, co
się stanie, gdy zaklęcie dobiegnie końca i Sowa upuści
krwi przy pomocy sztyletu. I z jakiegoś powodu nagle
zdałam sobie sprawę, ze lepiej nie być w pobliżu, gdy to
się stanie.
Teraz przyszła moja kolej na ciągnięcie elfa za rękę.
Gdzie dokładnie znajduje się stajnia Posiadacza nie
wiedziałam, ale uznałam, że układ większości zamków
i ich podwórza jest podobny. Tak, a oto i stajnia. Ludzie
już wyprowadzali stamtąd osiodłane konie – pięknej
rasy, cienkonogie i mocne. Ojciec powiedział kiedyś,
że zazdrości stajni południowych Posiadaczy. U nas
takie konie nie mogły przetrwać – nie potrafiły poruszać
się w głębokim śniegu i chorowały od zimna. A teraz,
niech będzie chwała Prześwietnym Bogom, mamy lato!

93
O ile rozumiałam, tajne przejście powinno uwzględniać
gabaryty konia, a może nawet i wozu. Posiadaczowi
przecież nie godzi się ratować pieszą ucieczką!
Dlatego zagrodziłam drogę maruderom i zażądałam:
– Zostawcie konie!
– A kim ty jesteś? – oburzył się jeden z nich.
– Oświeconą – poinformowałam go, zastanawiając się
równocześnie jak odbić konie ponosząc jak najmniejsze
straty. W zasadzie mogłam użyć magii, ale czy konie nie
przestraszą się i nie poniosą? Nie powinny, przecież to
konie Posiadacza! Ale jak pokierować magiczne
uderzenie tak, aby nie zahaczyć o zwierzęta?
Kiedy ja się zastanawiałam jeden z koniokradów
wyciągnął miecz i zamachnął się nim. Wywinęłam się,
prześlizgnęłam pod jego ręką, machnęłam moim
sztyletem.... i prawie nadziałam się na drugi miecz.
Przeciwnik okazał się dobrze wyszkolonym
wojownikiem i parowanie jego ciosów sztyletem
przychodziło mi z wielkim trudem.
– Za tobą! – krzyknął Daezael, a ja cudem uniknęłam
ciosu, który rozpruł rękaw mojej koszuli i zostawił na
ręce długie zadrapanie.
Jedna na trzech – to nie był taki rozkład sił jaki by mi
odpowiadał. Rzuciłam się pod brzuch konia mocno
kopnąwszy jednego z przeciwników. Zwierząt nie tkną,
a ciemność pomoże mi się ukryć. Jednak moim planom

94
nie dano dojść do skutku, zaszli mnie od tyłu i wykręcili
ręce tak, że zawyłam z bólu i upuściłam sztylet.
– Daezael, nie! – elf z miną samobójcy, którą jasno
oświetlało światło księżyca, szykował się do ruszenia mi
na pomoc. Przecież on nie potrafi walczyć! Natomiast...
Kątem oka dostrzegłam ruch w ciemności. Raz – i na mój
policzek trysnęła krew. Oswobodzona chwyciłam sztylet
i popędziłam do stajni. Dranisz, który pojawił się w samą
porę powinien sam sobie teraz poradzić, a ja muszę
otworzyć tajne przejście.
Jednak, gdy odrzuciłam ściółkę w trzecim boksie nie
znalazłam tam żadnego śladu po tajnym przejściu.
Opanowała mnie tak ciężka i głęboka rozpacz,
że opadłam na kolana.
– Głupia! – krzyknął do mnie Daezael. – Powiedział,
że ty możesz je otworzyć!
Wyrwał mi z rąk sztylet, ciął po moim nadgarstku,
a potem gwałtownie szarpnął ostrzem, aby krople krwi
bryznęły po całym boksie. Na ścianie pojawił się zarys
przejścia – lśniąca, ledwie widoczna linia. Przycisnęłam
sztylet do rany i zwróciłam się do siły Rodu. Tatuaż
wybuchł bólem, a potem nadeszła chłodna fala siły rodu
Wilka. Zebrałam magię i gwałtownie pchnęłam ją na
kontur widmowych drzwi. Stajnia zadrżała – zaklęcie
Sowy dobiegło końca. W ścianie utworzyła się wyrwa,
a za nią jedno za drugim zapalały się magiczne światła.

95
Dranisz chwycił mnie w pasie i wrzucił na konia, którego
jednocześnie mocno klepnął w zad. Zwierzę nauczone,
aby nie bać się magii spokojnie weszło w tajne przejście.
Mój sztylet zadrżał, obficie spływała na niego krew
z rany.
– Szybciej! – krzyknęłam wpuszczając konia w galop.
Musieliśmy jak najszybciej uciekać jak najdalej od
zamku Sowy.
I nagle.... zdało mi się że ogłuchłam i oślepłam, a potem
zagrzmiało nad nami tak, że zadrżało sklepienie tajnego
przejścia zbudowanego z ogromnych kamiennych
bloków. Udało mi się utrzymać konia, który zatańczył
nerwowo i próbował zrzucić mnie na ziemię. Ale nie
udało mi się powstrzymać jęku – zraniony nadgarstek
bolał nie do zniesienia i szybko traciłam krew.
– Co to było – cicho zapytał Dranisz, gdy Daezael szeptał
zaklęcia nad moją ręką.
– To było... pośmiertne zaklęcie Posiadacza Sowy –
odpowiedziałam. – Wydaje mi się, że problem
wilkołaków został rozwiązany.
– Wydaje mi się, że zamku również – zadrżał elf. –
Nawet nie myślałem, że istnieje tak potężna magia! To
zadziwiające, ze sufit nie zwalił nam się na głowy.
– Jest tak potężna jedynie w takich sytuacjach –
powiedziałam i przeciągnęłam ręką po ścianie. W palce
ledwie wyczuwalnie ukłuła mnie rodowa magia.

96
– Ten, kto budował zamek starał się przewidzieć
wszystkie możliwe opcje. Nie oglądaj się, Dranisz,
myślę, że jesteśmy tu sami. Wejście zamknęło się, gdy
tylko przez nie przejechałam.
Tunel zadrżał jeszcze raz. Kilka kaganków zgasło.
Osypał się na nas piasek.
– Musimy ruszać – zadecydował Dranisz i spojrzał na
mnie z niepokojem. – Jasności, jak się czujesz?
Wzruszyłam ramionami. Chciałam zapytać co z nim,
przecież brał udział w walce z wilkołakami. Ale na trollu
nie było widać żadnych obrażeń, więc postanowiłam nie
martwić się niepotrzebnie.
Dranisz pokiwał głową do własnych myśli i ruszył do
przodu, elf jechał z tyłu.
Ileż razy tej nocy z wdzięcznością myślałam o nauce
Mirika, że w czasie oczekiwania trzeba spać! I w czasie,
gdy jechaliśmy podziemnym korytarzem, który zdawał
się nie mieć końca, i kiedy wydostaliśmy się wreszcie na
zewnątrz, a Dranisz szybko orientując się poprowadził
nas jak najdalej od zamku.
Sam zamek, na tle ciemnego nieba przed świtem,
wyglądał jak sterczący złamany kieł. Jego wieże upadły,
a całość wyraźnie się zapadła. Elf zatrzymał konia
i wpatrzył się w ten tragiczny, a zarazem majestatyczny
widok.
– Daezael – pogonił go Dranisz.

97
– Przestań, zwierzę! Ty tego nie zrozumiesz! Podziwiam
piękno! W końcu jestem elfem, jakby nie było.
– Kiedy zamek był cały to nie patrzyłeś tak na niego –
powiedziałam.
– A czy ja nigdy zamku nie widziałem? Teraz rodowe
gniazdo Sowy wygląda unikatowo. Po bitwie, po
wybuchu niespotykanie potężnej magii...
Wpółzniszczony... Wyludniony... Rozgrabiony....
Wkrótce jego ściany oplecie bluszcz i stanie się on
symbolem głupoty rasy ludzkiej, która pozwoliła na coś
takiego. A potem na opuszczone ziemię przyjdą
zachłanni chłopi. I będą rozbierać zamek kamyk po
kamyku, budować szopy i piwnice. Będą wyrywać ze
ścian to co niezniszczone i naścienny świecznik
z rodowym herbem zawiśnie koło umywalki
podtrzymując poszarpany ręcznik...
– Dlaczego nie świecę? – zdziwiłam się.
– Córka arystokraty! Widziałaś kiedyś u chłopów świece
tej grubości? To marnotrawstwo!
Uzdrowiciel milczał przez chwilę z marzycielskim
wyrazem twarzy.
– Oto ono, pierwotne piękno, sławione przez
starożytnych poetów – uniósł się w strzemionach,
wyciągnął rękę w stronę zamku i zadeklamował: „tam,
gdzie lico twoje przekrzywiło się, obserwowałem gnicie

98
potęgi, a z koszmarów odrodziła się makabryczna
postać”!
– To z elfickiej klasyki? – zdziwiłam się. Wybranych
wierszy elfickich poetów uczyłam się niegdyś bez
przerwy, na wypadek, gdyby w czasie jakiegoś spotkania
zaczęto czytać coś pięknego, a ja musiałabym
kontynuować. Niestety, na spotkaniach nikt nigdy nie
czytał mi najpiękniejszych poematów o pięknie natury
albo o tajemniczym spojrzeniu ukochanej. Niezliczone
godziny spędzone na zapamiętywaniu kwiecistych fraz
bardzo dobrze wryły mi się w pamięć.
Daezael pokręcił dłonią w powietrzu.
– Powiedzmy, że przeróbka klasyki.
– Jeżeli już się napatrzyłeś to czy możemy ruszać dalej?
– troll zburzył urok chwili. – Nie możemy być pewni...
– Myślę, że nic nam teraz nie grozi – powiedziałam
poważnie. – Posiadacz Sowa swoim ostatnim zaklęciem
zniszczył wszystkich wrogów w okolicy.
– Co mu szkodziło zrobić to wcześniej – mruknął Dranisz
pocierając ramię. – Nocą było gorąco.
– Drogocenny pierwszy mąż naszej oświeconej poił go
silnie działającymi nalewkami. Zadziwiające, że w ogóle
podniósł się z łóżka. Od biednego starca tak raziło,
że było mi słabo od samego zapachu. A wyobraź sobie,
co działo się w środku!

99
– A Żadimir... – zaczął Dranisz, ale krótko
odpowiedziałam:
– Nie żyje.
Troll chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie, chwycił
uzdę mojego konia i ruszył drogą, nie dbając o to, czy elf
pojedzie za nami.
Jednak Daezael postanowił nie zostawać w tyle, szybko
nas dogonił i zapytał:
– Powiedz mi, rycerzu w lśniącej zbroi, jak to się stało,
że pojawiłeś się w stajni w najodpowiedniejszym
momencie?
Dranisz wzruszył ramionami.
– Starałem się śledzić ciebie i Nożowa. Kiedy
zniknęliście, pośpieszyłem do pokoju Jasnej. Nie było
was tam, a gdzie indziej moglibyście pójść?
– Pośpieszyłeś! – burknął elf. – Żeby rany tak szybko ci
zszywali, jak ty pośpieszyłeś! Żadimir zdążył umrzeć,
wynieśliśmy Sowę na dwór, a ty – pośpieszyłeś!
– Nawiasem mówiąc, ja, w przeciwieństwie do
niektórych, brałem udział w walce! – rozzłościł się troll.
– Miałem wszystko rzucić i biec? Musiałem kierować
ludźmi, oni na mnie liczyli!
– Ale porzuciłeś ich – zauważył elf.

100
– A kto tam został do porzucania? – gorzko odparł
Dranisz. – Po tej hordzie wilkołaków trzeba było
organizować odwrót!
– Nic to – Daezael poklepał trolla po ramieniu. – Ci
którzy przeżyli dobrze skorzystają na ruinach zamku.
Wilkołaków po zaklęciu Sowy już nie ma, nie trzeba się
niczego obawiać, a w zamku jest wiele cennych rzeczy.
Nawet nam coś z tego przypadło.
– Czyżby? – zdziwiłam się.
– Oczywiście! Zajrzyj do juków. Zasada „Rabuj
nagrabione” przy dobrym podejściu zawsze działa „na
hura”.
Już świtało, gdy dojechaliśmy do opuszczonej wioski.
Troll zrobił mały obchód i staliśmy się właścicielami
kołder, naczyń, kaszy i trzech kur, którym od razu ukręcił
karki.
Obóz rozbiliśmy nad niewielką rzeczką. Dranisz poszedł
po drewno, a my z Daezaelem kąpać się.
– Trollowi to dobrze – zaburczał uzdrowiciel. – Ściągnął
zbroję i jest czysty. A przez twojego mężulka taki dobry
komplet ubrania zmarnowałem! I nie mam w co się
przebrać! A wszystko dlatego, że cię ratowałem. Pierz
to!
Rzucił we mnie zmiętą koszulą i nie przejmując się swoją
nagością wystawił się na słońce. Nie pierwszy raz

101
widziałam go w takim wydaniu, więc powstrzymałam się
od prawienia morałów i powiedziałam:
– Zabraliśmy moją torbę. Tam są różne koszule...
– Spódnice. Za kogo ty mnie masz, chciałbym wiedzieć?
Pierz, kobieto!
Spojrzałam na swoją spódnicę, na której zaschły już
plamy krwi i postanowiłam, że muszę ją wyrzucić. Po co
mi na pamiątkę spódnica, na której umarł Żadimir?
Żadimir... Wściekle tarłam i płukałam w wodzie odzienie
elfa, wyładowując przy fizycznej pracy moralny ból.
Żadimir... Opłakałam go dwa lata temu, długo nosiłam
w sercu wspomnienia o nim. Ale człowiek, którego
kochałam okazał się zupełnie inny niż mi się wydawało.
Próbował mnie zabić – kilkakrotnie. Poniżał mnie i moją
rodzinę. Zagarnął władzę w cudzej domenie i próbował
uczynić mnie zakładniczką swoich ambitnych dążeń.
A jednak serce tak mocno mnie bolało i czułam ucisk
w gardle. Żadimir – ten który tulił mnie nocami, łaskotał
warkoczem... Zobaczyłam go, jak siedzi w bibliotece,
a złote włosy rozpromienia światło słońca. Nieposłuszny
kosmyk, który wysunął się z mocno zaplecionego
warkocza, opada na czoło, a on zdmuchuje go. A teraz
całuje mnie, a ja zapominam o całym świecie.
Na moje plecy opadła ciężka dłoń trolla. Pośpiesznie
otarłam oczy rękawem i odwróciłam się. Dranisz siedział
obok i patrzył na rzekę.

102
– Nie płacz po nim – powiedział głuchym głosem. – Był
łajdakiem.
– Wiem, ale...
– Żadnego ale – ostro przerwał mi troll. – Chciał cię
zabić, a ty wylewasz po nim łzy?
– Mówisz jak Daezael.
– Ja też mam zdrowy rozsądek – burknął Dranisz. – Mam
nadzieję, że nie wymagasz ode mnie, żebym podzielił
twoją rozpacz po łajdaku? I czy nie wydaje ci się,
że swoje już po nim odpłakałaś?
Mocno wykręciłam ubranie Daezaela i rzuciłam je na
brzeg. Potem podniosłam się, wyprostowałam
i spojrzałam poważnie na trolla:
– Nie ośmielaj się mówić mi po kim mogę płakać, a po
kim nie – powiedziałam cicho i wyraźnie. – Może
i Żadimir był łajdakiem, może chciał mnie zabić,
ale kiedyś byłam z nim szczęśliwa! Nawet jeśli nie
trwało to długo! Ani ty, ani Jarosław – żaden z was nie
dał mi tego ciepła i szczęścia, które dał mi Żadimir!
Zwłaszcza ten... który zdradził mnie w noc poślubną!
Dranisz patrzył na mnie nieprzeniknionym wzrokiem
i zaciskał dłonie w pięści. Myślałam, że zaraz powie coś
w rodzaju „gdzie ja, a gdzie Jarosław?”, ale troll
poderwał się nagle na nogi i chwycił mnie w ramiona.

103
– Ty... – powiedział ochrypłym głosem w czubek mojej
głowy. – Ty... nawet nie wiesz, co ty ze mną robisz, kiedy
stoisz tak... w samej koszuli!
Sapnęłam. Przez emocje zapomniałam, że zdjęłam
spódnicę, kiedy miałam zamiar wykąpać się i zrobić
pranie. Torba z czystymi rzeczami leżała nieopodal, a elf
już w niej pogrzebał wybierając coś, w co mógłby się
owinąć.
Moja koszula była wystarczająco niewinna – długa do
kolan, jednak Draniszowi to wystarczyło.
Szybko biło mu serce. Mocno, do bólu, przyciskał mnie
do siebie, z opuszczoną głową ciężko dyszał na moją
szyję. Jego gorący oddech przekształcał się w płynny
ogień, który rozlewał się po całym moim organizmie.
„W rzeczy samej” – pomyślałam. – „On przynajmniej
mnie kocha!”
– Co? – wyszeptałam. – Co robię?
Dranisz jęknął krótko, po czym dłonią ujął moją twarz
i uniósł ją tak, żeby zmusić do spojrzenia sobie w oczy.
W nich szalał płomień, naprawdę nieludzki. Utonęłam
w tym ogniu, a Dranisz przycisnął swoje usta do moich.
Całowaliśmy się jeden raz, kiedy ja byłam pewna,
że umrę przepędzając sajdy, a on był pewien, że zginie
próbując uratować mnie. Tamten pocałunek był pełen
czułości i goryczy, które powodowało wrażenie
niespełnienia.

104
Teraz Dranisz całował mnie z takim żarem, że aż się
przestraszyłam. Okazało się, że niczego nie
dowiedziałam się o tym obliczu miłości. Ani wtedy,
kiedy Żadimir pieścił mnie w przytulnym łóżku,
pielęgnując swoje marzenie o domenie i mając na celu
zaspokajanie mnie tak bardzo, żebym nigdy nawet nie
pomyślała o zastanawianiu się nad tym, co się dzieje. Ani
wtedy, kiedy zdystansowany i chłodny Jarosław
wykorzystał mnie, by dać upust swojej tęsknocie za
ludzkim ciepłem.
Dla Dranisza wszystko było proste. Byłam ja – jego
ukochana kobieta. I był on – niezmiernie kochający ją
mężczyzna.
Dla mnie zaś... Gdybym była Milą Kotowienko, nigdy
nie zatrzymałabym się na ostatniej linii, która oddzielała
nas od posiadania siebie nawzajem. Doceniałabym
i delektowałabym się każdą wspólnie spędzoną chwilą.
Troll dotykał mnie jak największego skarbu,
a równocześnie stanowczo i gorliwie. Wydawało się,
że postawił sobie za cel poświęcenie uwagi każdemu
kawałeczkowi mojego ciała. Suche i lekko chropowate
usta łagodnie przesunęły się po moich wargach, szyi.
Językiem prześlizgnął wokół moich obojczyków i lekko
na nie dmuchnął. Dłonie kreśliły wzory na moich plecach
i pośladkach, posyłając mi delikatne elektryzujące
impulsy.

105
Ale ja byłam Oświeconą Jasnością Wilk, zamężną
arystokratką, związaną siłą Rodu. Jeśli pozwolę sobie
poddać się pieszczotom innego mężczyzny, to co będzie
dalej? Wilk niech zachowuje się tak jak chce, ale mnie
wychowano inaczej. Obudziła się we mnie duma
starożytnego rodu Haków.
Ostrożnie odsunęłam od siebie ręce Dranisza i cofnęłam
się. Dranisz jeszcze nie pojął co robię i patrzył na mnie
z takim zachwytem i entuzjazmem jakbym była
doskonałym dziełem sztuki. W jego oczach nie było
sceptycyzmu elfa, który uważał moją figurę za
niewystarczająco atrakcyjną, ani drwiny Jarosława, który
porównywał mnie do swojej krągłej kochanki. Nie,
Draniszowi podobało się wszystko – mój niewielki
wzrost, chude ciało, kościste kolana, szerokie biodra
i duże piersi...
– Jesteś piękna – szepnął. – Zrozumiałem to jeszcze
wtedy... kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz... Jesteś
piękna.
Powiedział to z takim uczuciem, że w oczach stanęły mi
łzy.
– Dla mnie jesteś jedyna. Najpiękniejsza.
Zamrugałam oczami, oblizałam usta i powiedziałam:
– Nie mogę. Nawet po to, abyś odwiózł mnie do stolicy.
Nie mogę. Dranisz, jesteś trollem, chociaż dobrym. Nie!
Cudownym! Ale ty jesteś trollem, a ja Oświeconą.

106
Między nami jest przepaść. Ja nie mogę jej przekroczyć,
nie dlatego, że nie chcę, ale... dlatego, że nie mogę. Jak
ja się potem pokażę ojcu na oczy?
Dranisz ciężko dyszał zaciskając pięści.
– Przecież nikt się nie dowie – jęknął płaczliwie.
– Ja będę wiedziała. I ty.
– To było wtedy konieczne, tak? Kiedy wywiozłem cię
z zamku, szlachetny dureń.
– Ty jesteś szlachetny. O wiele szlachetniejszy od
Jarosława. Ale ja jestem żoną twojego przyjaciela. I ty...
postawiłeś mi warunek, Dranisz. A miłość, jeśli jest
prawdziwa, nie stawia warunków.
Dranisz z całej siły uderzył pięścią w ziemię.
– Co ty powiedziałaś? Obwiniasz mnie? A sama co? Na
twoich rękach, Jasności, jest wiele grzechów.
– Ale nie ma wśród nich zdrady.
Jego twarz stała się tak przerażająca, że aż się
przestraszyłam.
– Odejdź... Odejdź, Jasna – wycedził przez zęby i opadł
na ziemię. – Odejdź.
Czując ucisk w gardle, ciężko pochyliłam się i zebrałam
ubrania. Rzuciłam krótkie spojrzenie na trolla
i odwróciłam się. Patrzył w niebo szeroko otwartymi
oczami, z których płynęły łzy.

107
Przeszłam kilka kroków i drgnęłam, gdy troll mnie
dogonił – nawet nie usłyszałam, kiedy wstał! Chwycił
mnie za ramię i zmusił do szybszego kroku.
– Jeźdźcy – powiedział służbowym tonem. Jego twarz
nie wyrażała żadnych uczuć. – Kierują się w naszym
kierunku. Sądząc po prędkości... Szybko, przebieraj się!
Troll zniknął w najbliższych krzakach. Moment i już nie
kołysała się ani jedna gałązka. Postanowił zrobić
zasadzkę, czy uciekł?
Pośpiesznie ubrałam się w czyste ubrania i pobiegłam do
ogniska.
Elf gotował zupę z kury, a jednocześnie podpiekał na
kijkach kawałki mięsa.
– Ostrzegałem! – powiedział obrzucając mnie
spojrzeniem. – Ostrzegałem! Teraz możesz mieć
pretensje tylko do samej siebie!
– Zbliżają się tutaj jacyś jeźdźcy – powiedziałam.
Elf wzruszył ramionami.
– Uciec nie damy rady, walczyć nie umiemy, a poza tym
zupa jeszcze się nie ugotowała. Siedzimy i czekamy.
Usiadłam obok ogniska i objęłam kolana ramionami.
W głębi duszy czułam się paskudnie.
– Jak było? – Daezalea aż nosiło z ciekawości. – Widzisz,
odmówiłem sobie teatru na rzecz przygotowywania
jedzenia i przegapiłem wyjątkowe przedstawienie!

108
Wywróciłam oczami i nic nie powiedziałam.
– Rozumiem – nieoczekiwanie powiedział uzdrowiciel
i w zamyśleniu zajął się mieszaniem zupy.
Gdy tylko wlaliśmy gorący i aromatyczny wywar do
misek elf uprzedził mnie, że za usługi kucharza dopłacę
mu potrójnie. Obok, w pobliżu naszych koni, jeźdźcy
zaczęli zsiadać ze swoich.
– Co za spotkanie! – powiedział znajomy głos.
Podniosłam głowę znad miski i pisnęłam radośnie.
Po chwili miska zleciała z moich kolan, a ja wisiałam na
szyi wysokiego mężczyzny w żółtym płaszczu.
– Mirik! Mirik!
Przyjaciel z dzieciństwa radośnie klepnął mnie poniżej
talii i rozluźnił ręce.
– Ja ciebie również witam – obrzucił mnie zaczepnym
spojrzeniem i ze zdziwieniem odchrząknął. – Oświecona
Jasności Wilk.

109
Rozdział 6
Dyplomatą stałem się w momencie, w którym nauczyłem się
wyjaśniać ludziom, że są głupi w taki sposób, że oni nie dość,
że nie czuli się obrażeni to jeszcze prosili,
żeby im to powtórzyć.
Czystomir Dąb o karierze

Czystomir przewodził niewielkiemu oddziałowi


bardzo pochmurnych i małomównych żołnierzy.
W swoim żółtym płaszczu i z gitarą na plecach
wyróżniał się wśród nich jak plama sosu na beżowej
sukni przeznaczonej na oficjalne przyjęcia. Jednak
dyscyplina w oddziale była na najwyższym poziomie –
Czystomir tylko lekko skinął głową, a jego ludzie zaczęli
rozbijać obóz.
– Dranisz, Daezael, miło mi was widzieć – powiedział
Mirik podchodząc do naszego ogniska.
Zaskoczona obejrzałam się na trolla – pochłonięta
przywitaniem z Mirikiem nie zauważyłam, kiedy wrócił.
Dalej byłam ciekawa, co by zrobił, gdyby to jednak byli
wrogowie. Uciekłby, czy zaatakował?
– Co za darmozjad! – takimi słowami Daezael powitał
Czystomira. – Ledwie starczy! A jeszcze rzuca pełnym
talerzem!
– Ucieszyłam się po prostu na widok Czystomira... –
zaczęłam się usprawiedliwiać, ale elf patrzył na mnie

110
surowo, z obrazą i nieugięcie. – Przepraszam, Daezael,
ja...
– Nadmiar emocji – westchnął. – To wszystko przez nie!
Powiedział to celowo, jednocześnie spoglądając w stronę
Dranisza, a potem odwrócił się do Czystomira. Dranisz
zakrztusił się, ale Mirik nie zwrócił na to uwagi. Wyjął
ser ze swojej torby i zaczął kroić go sztyletem na cienkie
plasterki.
– A gdzie podzialiście Jarosława? – zapytał jakby od
niechcenia.
Zawahałam się. Jak wyjaśnić przyjacielowi perypetie
mojego prywatnego życia?
– W ogóle go nie ma – odparł Daezael, kiedy zorientował
się, że nie doczeka się odpowiedzi z mojej strony.
– Jak to? – zdziwił się Mirik. – Jasności, czy ty znowu...
– przyjaciel nie dokończył.
– Możesz mówić – machnęłam ręką. – Oni już
o wszystkim wiedzą. A tak w ogóle Żadmir żył jeszcze
do wczorajszej nocy.
– Kiedy tragicznie wyzionął ducha w ramionach swej
najdroższej pierwszej żony, przysięgał jej wieczną
miłość i prosił o wybaczenie – dodał Daezael.
– Nie przysięgał miłości! – powiedziałam ostro.
– Ale tak historia przedstawia się o wiele bardziej
wzruszająco, prawda? – niewinnym tonem zapytał elf.

111
Czystomir żuł ser w zamyśleniu.
– Tak, Jasności, my musimy poważnie porozmawiać.
– Tak! Rozmawiajcie! – Daezael był zachwycony tą
perspektywą, a na jego twarzy pojawił się oczekujący
atrakcji uśmiech. – Tu sami swoi.
Dąb spojrzał na mnie, a ja skinęłam głową. Nie miałam
nic do ukrycia. Daezael i tak wszystko sam rozpracował,
a Draniszowi ufałam. Chociaż jest obrażony, ma zbyt
dobre serce, żeby zdradzić komukolwiek moje tajemnice.
– W takim razie, opowiadaj – Czystomir rozsiadł się
wygodnie.
– Nie, najpierw ty – powiedziałam. – Co tu robisz i kto ci
towarzyszy?
– Oddział specjalnego przeznaczenia – odparł Czystomir.
– Do zbadania pewnych wymagających uwagi spraw.
Kierowaliśmy się do zamku Sowy. Ale... nie zdążyliśmy,
sądząc po wybuchu rodowej magii jaki niedawno
odczuliśmy.
– Tak, byliśmy przy tym i to było niesamowite.
Czystomir, my z Jarosławem połączyliśmy siły naszych
rodów – postanowiłam przyznać się do tego Mirikowi.
– Ha! Tylko o czymś takim słyszałem, ale nigdy nie
wiedziałem na własne oczy. A co dzieje się w domenie?
– Wilkołaki zaatakowały – odpowiedział Dranisz. –
Byliśmy blisko zamku młodego Sowy, gdy zobaczyliśmy

112
jak nacierają. Poinformowaliśmy o tym Syczewsko,
a potem schroniliśmy się w zamku Posiadacza. Niestety,
nie starczyło mu sił na odparcie tak wielkiej ilości hołoty.
– Dlaczego napadły na zamek zamiast rozprzestrzenić się
po całej domenie?
– Magiczne pułapki Posiadacza – Dranisz postanowił nie
ujawniać czyje dokładnie. – Ograniczyły ruch
wilkołaków i skierowały je na zamek. Był pewien, że uda
mu się zniszczyć hołotę i powstrzymać ją przed
pustoszeniem domeny, ale było ich zbyt wiele.
– Posiadacz Sowa zwrócił się do rodowej magii i nie
wiem, co zrobił, ale unicestwił wszystkie wilkołaki,
kiedy stało się jasne, że w inny sposób nie uda mu się ich
pokonać – dodałam.
– Szkoda, że się spóźniliśmy – westchnął Czystomir. –
Stary Sowa był mi potrzebny.
Potarł czoło i zwróciłam uwagę na to jak bardzo jest
zmęczony.
– Jechaliście bez przerwy? – spojrzałam na niego
i położyłam mu rękę na kolanie.
Mirik skinął głową, a potem uśmiechnął się beztrosko
i stuknął mnie palcem w czoło:
– Nie przejmuj się, taką mam pracę.

113
– Praca, pracą, ale musisz nam powiedzieć, Czystomirze,
co się tutaj dzieje – spokojnie, ale stanowczo powiedział
Dranisz. – Wiesz, prawda?
Czystomir uśmiechnął się.
– Czystomirze – z powagą poprosił troll. – To są
oczywiście bardzo tajne informacje, ale my w tym
uczestniczymy. Wiesz, że Sowa rozpętał wojnę
z uldonami?
– Wiem – potwierdził Dąb.
– A czy wiesz, że byliśmy przy tym obecni? Wiesz, że on
użył magii przeciwko Jasności chociaż wiedział kim ona
jest?
Wzrok Czystomira spoważniał.
– Nie. Tego nie wiedziałem.
– A czy wiesz... – Dranisz kontynuował, ale Dąb
niezadowolony przerwał mu uniesieniem ręki.
– Nie, nie wiem!
– Może pora na zmianę? – powiedziałam i poklepałam
przyjaciela po ramieniu. – Powiemy ci co widzieliśmy,
a ty podzielisz się z nami swoimi wnioskami. Może
jesteś w stanie poskładać to w całość?
Czystomir zawahał się.

114
– Mirik, pomyśl! – zawołałam. – Dranisz to kapitan
królewskiej armii, bezpośrednio brał udział w wojnie
z hołotą. A ja jestem niemal pełnoprawną Posiadaczką.
– A on? – kiwnął na Daezaela.
– Ja jestem ślepy, głuchy i niemowa – zapewnił go elf.
– To mój uzdrowiciel, związany obietnicą.
– Szybko robisz karierę – pochwalił go Czystomir.
– A co! – przyznał Daezael.
– Opowiadaj – zadecydował Dąb. Nalał sobie zupy do
miski i przygotował się do uważnego słuchania łącząc
przyjemne z użytecznym.
Czystomir, który najpierw ze smakiem jadł zupę, pod
koniec opowieści zupełnie zapomniał o tym, że jest
głody i siedział tak z pełną łyżką i otwartymi ustami.
– Tak – stwierdził chwilę później. – To coś nowego!
Zamyślony splótł palce i zamknął oczy.
– Kiedy spotkaliśmy się ostatnim razem, jechałem do
króla z raportem o sytuacji na ziemiach uldonów.
Zwiększone pogłowie wilkołaków, słabość Posiadacza
Sowy, zapuszczona domena... Wybaczcie, że niczego
wam nie powiedziałem, ale byłem pewien, że tylko
odwiedzicie zamek Posiadacza i stolicę domeny.
Gdybym tylko wiedział, że wylądujecie po drugiej
stronie rzeki... Wykorzystując to, że Sowa... wypuścił
z rąk władzę, a Tomigostowi wszystko jedno, co się

115
dzieje, byle nie przeszkadzali mu w zabawie, sąsiedni
włodarz całkiem się rozbestwił i traktował domenę jak
swoją własną. A wilkołaki... Uldoni zaklinają się, że to
nie ich sprawka i ja jestem skłonny im uwierzyć. Nawet
w czasie wojny nie było tak dużo hołoty. Mamy powody,
aby podejrzewać, że wilkołaki zostały stworzone
w sztuczny sposób, ale w jakim konkretnie celu?
Poczułam jak w mojej głowie coś zaskoczyło.
– Burmistrz Syczewska! Czystomir, musisz z nim
porozmawiać! Burmistrz wie o tym, co dzieje się
w domenie, powiedzieli nam o tym jego strażnicy.
I jeszcze to co dzieje się w mieście! Wilkołaki powstają
z przemienionych psów, a w Syczewsku nie ma ani
jednego psa!
– Podejrzewasz, że to on? – Mirik uniósł jedną brew.
– Nie. Tietwa o tym wiedział i dlatego pozbył się
wszystkich psów w okolicy. Gdybyś tylko zobaczył jakie
to miasto ma umocnienia! A strażnik powiedział,
że burmistrz chroni tych, którzy nie chcą opuścić
rodzinnej ziemi. I to nie pierwszy rok takich porządków
w mieście. Mają tam magów, i to silnych! Daezael
dowiedział się, że w domenie umarli powstają z grobów
i dochodzi do mnóstwa magicznych szkód, a
w Syczewsku tego nie było. Tietwa umiejętnie utrzymuje
obronę.

116
Daezael i Dranisz zgodnie kiwnęli głowami na
potwierdzenie.
– Zgadza się. Kiedy burmistrz poprosił mnie
o sprawdzenie ich fortyfikacji byłem zaskoczony ich
jakością. A i żołnierzy ma bardziej zdyscyplinowanych
niż Sowa. Prawdopodobnie podwładni jego syna zostali
w mieście – powiedział troll.
– W domenie Sowy lub w jej pobliżu zalęgło się coś
złośliwego – podsumował Dąb. – Moim zadaniem jest
wyjaśnienie, kto to i unicestwienie go. Jasności, ty jako
Oświecona powinnaś wiedzieć, że zamieszki, które
doprowadziły do obecnej sytuacji w kraju
rozprzestrzeniały się od strony południa. Skąd dokładnie,
nie wiem, ale gońcy z listami wzywającymi do
oddzielenia od centrum pochodzili właśnie z południa.
– Czy w królewskich tajnych służbach nie ma
wystarczająco dobrego kata, który wyciągnąłby z nich
informację o autorze listów? – zdziwił się Dranisz.
– Co wiesz o zasadach istnienia Kojledonów? – zapytał
Czystomir. – Gońcy po prostu natychmiast umierali, gdy
próbowano ich przesłuchać.
– Czyli sprawa jednak dotyczy uldonów?
– Nie, to byli ludzie – odparł Dąb. – Ktoś tutaj używa tej
magii, ale używa jej tak umiejętnie, że nie można go
wykryć.

117
– Mezenmir mówił, że jeśli ktoś ze szlachetnych zacznie
posługiwać się magią uldonów to zacznie wpływać na
jego wygląd – przypomniałam sobie.
– Wygląd dopiero po jakimś czasie, najpierw pojawią się
zmiany na poziomie przepływu wewnętrznych strumieni
magicznych. Twój – niedobrej pamięci – pierwszy
małżonek już zmienił się wewnętrznie. Ogromnie ciężko
było mi podtrzymywać go przy życiu, a gdyby był
zwykłym człowiekiem mógłbym go uzdrowić –
powiedział Daezael.
– Tego mi nie mówiłeś – powiedziałam z wyrzutem.
– Mówiłem, że nie jestem wszechmogący! – wściekł się
elf. – Może miałem wygłosić nad zimnym trupem
wykład o tym jakim potworem stał się Nożow?
– Dzięki za informację, Daezael – powiedział poważnie
Dąb. – Teraz będę wiedział na co zwracać uwagę.
– Zamierzasz rozprawić się z tym... kimś, mając przy
sobie oddział dwudziestu żołnierzy? – zdziwiłam się.
– Ano – uśmiechnął się Dąb. – Po pierwsze, dzięki temu,
czego dokonał stary Sowa pogłowie zewnętrznych
wrogów jest bliskie zera. Po drugie, to nie są zwykli
żołnierze, a elitarna jednostka tajnej służby królewskiej.
Czystomir pierwszy raz tak otwarcie przyznał, że nie
tylko pracuje dla króla, ale służy w specjalnym oddziale.
– Czy wiesz jakiego zaklęcia użył Sowa – zapytałam?

118
– Tak. Wezwał ziemię.
– Jak to?
– Jasności. Po co jedziesz teraz do króla?
– Wujek... to znaczy, Welimor...
– Tak, wiem kim naprawdę jest – Dąb kiwnął głową.
– ...i Mezenmir powiedzieli, że konieczne jest przyjęcie
prawa dziedziczenia zgodnie ze wszystkimi istniejącymi
obrzędami.
– Bo tak jest. Fundamentem naszego królestwa jest
magia szlachetnych, skoncentrowana przez najwyższą
władzę, którą stanowi król i Rada Magów. Tylko od
króla możesz otrzymać pełne prawo do swojej ziemi.
I w takich sytuacjach jak wczorajsza sama domena może
ci odpowiedzieć. Gdy uwolnisz rodową magię to na
całym terytorium domeny nie ostatnie się nikt, kto byłby
jej wrogi. Tyle, że zaklęcie jest dość jednorazowe. Mimo
to, taka możliwość będzie dla ciebie niedostępna jeżeli
król nie przyzna ci prawa do domeny. Dlatego całe to
przepychanie się poszczególnych Posiadaczy jest nic nie
warte. Niech trochę powalczą, upuszczą pary,
poprzestawiają granice, a równocześnie wymordują
najbardziej aktywnych. Potem Wyszesław chwyci ich za
gardła. Magicznie ziemia nie należy do rebeliantów.
– Czy wśród nich nie ma nikogo posiadającego prawa do
domeny? – zdziwiłam się.

119
– Nie. To stara tradycja. Nie wszyscy mają ochotę jej
przestrzegać. Nie chce im się udawać do stolicy
i przechodzić testu na lojalność. Tym bardziej, że kiedy
dostaniesz ziemię i zwiążesz się obrzędem z królewską
mocą, nie będziesz chciała stracić mocy. Dlatego, że bunt
w takiej sytuacji po prostu blokuje twoje połączenie
z magią. Jak kleks.
W zamyśleniu wpatrzyłam się w żar ogniska
i próbowałam przetrawić usłyszane informacje.
– No, no, Jasna, nie rób takiej zbolałej miny – pocieszył
mnie Czystomir. – Już nie masz dziesięciu lat, kiedy
wprowadzałem cię w tajemnice bytu, pora nauczyć się
szybciej rozumować.
Zerwał się na równe nogi.
– Chodź, przejdziemy się, Miłka, musisz się przewietrzyć
albo mózg ci się ugotuje.
Z pozoru żartobliwa propozycja została wypowiedziana
takim tonem, że nie mogłam się sprzeciwić. Podniosłam
się, a kątem oka zauważyłam, że Dranisz ledwie
powstrzymuje się przed pójściem za nami. Najwyraźniej
oboje odgadliśmy, o czym chce ze mną porozmawiać
mój przyjaciel z dzieciństwa.
Nieśpiesznie, jakbyśmy chodzili po zamkowym
ogrodzie, spacerowaliśmy brzegiem rzeki. Dąb
opowiedział mi kilka anegdot, pomarudził na nową modę
we dworze, która nie pozwalała mu na rozbieranie

120
kochanek w takim tempie jak kiedyś. Dopiero, gdy
odeszliśmy dość daleko od ogniska, wyszeptał zaklęcie
i wokół nas błysnęła pomarańczowa sfera chroniąca
przed podsłuchiwaniem.
– Troll, Jasna?! – zasyczał. – Troll?! Uciekłaś od
Jarosława z trollem? Myślisz, że uwierzyłem w te twoje
„pewne okoliczności, które poróżniły cię z Wilkiem”?!
Wzięłam kilka głębokich oddechów. Cóż, to dopiero
początek, a to jest Mirik, on przynajmniej spróbuje
zrozumieć.
– No? Nie udawaj głupiej moja droga.
Milczałam.
– Kiedy widzieliśmy się ostatnim razem, to na pewno
słyszałeś, że on mnie kocha! – wreszcie powiedziałam.
– Tak, słyszałem! Czekaj, kim ty wtedy byłaś? Córką
kupca, panną! I to pod nadzorem Wilka, który nie
dopuściłby, żeby pod dachem jego furgonu dochodziło
do nagannych zachowań! A teraz jesteś Oświeconą! Na
Bogów! Jesteś zamężna! Naprawdę zamężna!
Czystomir chodził tam i z powrotem próbując się
uspokoić.
– Tak, przyznaję, głupio wtedy zrobiłem, trzeba było od
razu poukładać ci w głowie. Ale pomyślałem: dobra, co
tam, i tak nie zostało jej wiele czasu. Niech się
dziewczynka pobawi, przecież tyle złego jej się

121
przytrafiło. A dziewczynka zamiast się pobawić
rozhulała się na całego!
– Co to znaczy „nie zostało jej wiele czasu”? Czyli
wiedziałeś, że ojciec chce mnie oddać Jarosławowi? –
krzyknęłam.
– Czy wiedziałem? Oczywiście, że wiedziałem! Staram
się wiedzieć wszystko, o wszystkim, co dotyczy ciebie,
moja głupia przyjaciółko!
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego!
– Dlatego, że to nie moja sprawa! Tylko twojego tatusia,
Jarosława i twoja. Jasności, miałem do czynienia
z Jarosławem, oczywiście nie jest najwspanialszym
darem od losu, ale to człowiek honoru! Byłem pewien,
że całkiem nieźle uda wam się poukładać sprawy między
sobą.
– Człowiek honoru! – wychrypiałam. Ogarnęła mnie
wściekłość. – Zaraz po ślubie zdradził mnie
z Niegosławą Pies, pamiętasz taką?!
– Niegosława! – Czystomir gwizdnął. – Czyli ona kręci
się teraz przy Tomigoście? A to nowość.
A potem spojrzał na mnie smutno i ze współczuciem.
– Jasna, życie Oświeconego to nie bajka. Rozumiem,
że czujesz się znieważona i zraniona, ale troll! Tego nie
mogę pojąć.

122
– To się postaraj – poradziłam. – Byłam sama. Musiałam
szybko wyruszyć w drogę do króla. Przez pół kraju!
A Dranisz to świetnie wyszkolony żołnierz, który
oddałby za mnie życie.
W Czystomirze walczyło wychowanie czystej krwi
arystokraty i zdrowy rozsądek. U mnie samej całkiem
niedawno rozgrywała się w głowie taka sama bitwa,
dlatego teraz z zainteresowaniem obserwowałam
moralne męki mojego przyjaciela.
– Oddałby? – w końcu wychwycił najważniejsze. –
A teraz?
– A teraz nie wiem. Odmówiłam mu. Postawił warunek:
pomoc w zamian za moje ciało.
– Hmm, taa... Jakie to wszystko skomplikowane, Miła
moja. A Jarosław żyje?
– Wczoraj wieczorem na pewno żył.
– Jesteś z nim teraz na zawsze związana – powiedział
Mirik.
– Wiem – odpowiedziałam sarkastycznym tonem.
Czystomir westchnął ciężko.
– Rozumiem, że znalazłaś się w niełatwej sytuacji,
ale znam Wilka znacznie dłużej niż ty. I nie mogę
uwierzyć, że on nagle po tylu latach rzucił się prosto
w objęcia Niegosławy! Gdybym był na miejscu trolla
zmusiłbym cię do zorientowania się w całej tej sytuacji.

123
Spuściłam głowę. Dranisz też uważał, że Jarosław nie
mógł tak postąpić, ale ja to przecież widziałam! Co
gorsza – słyszałam! Ten zachrypnięty głos „Niegosława,
tak bardzo cię kochałem”!
– W każdym razie, radzę ci, żebyś nie spisywała Wilka
na straty. Jeżeli teraz przeżyje to nie odpuści sobie
możliwości rządzenia domeną.
– On mnie zabije! – powiedziałam ze złością.
– Jak najszybciej wystąp o prawa Posiadacza – radził
Czystomir. – Otaczaj się zaufanymi ludźmi – nie
trollami! Biegnij schować się pod skrzydłami ojca.
Posiadacz Hak nie tylko cię ochroni, on i Wilka urządzi
tak, że będzie leżał przed nim na brzuchu pokornie
skamląc.
Ciężko było mi sobie wyobrazić skamlącego Wilka. Już
szybciej ojciec odnajdzie w nim godnego siebie
przeciwnika.
– Tylko – przyjaciel chwycił mnie za dłonie i spojrzał
w oczy. – Nie poddawaj się żądaniom trolla! Uwierz mi,
on nie podda się mimo odmowy. Ty nie bierzesz pod
uwagę tego, że Dranisz urodził się i wychował jako
władca. Jak długo wytrzyma pokusę zdobycia dla siebie
ziemi? Myślałaś o tym?
– Oczywiście, że tak – po chwili milczenia otworzyłam
się przed przyjacielem. – Och, Mirik! Jedyne czego teraz
chcę to przeżyć! Chcę być bezpieczna! Jestem tym

124
wszystkim strasznie zmęczona. Prześwietni Bogowie!
Chcę tylko tego, żeby nie śmierdziało ode mnie cudzą
krwią, żebym mogła spać we własnym łóżku i kąpać się
w ciepłej wannie, zamiast w zimnej rzeczce! Już mnie
mdli od kaszy gotowanej w kociołku nad ogniskiem! Od
twardej bielizny, która obciera wszystko co się da i od
cerowania jej! Mam już dość tajemnic, które mnie
otaczają, a których nie rozumiem, na temat potężnej
magii, którą teraz posiadam i której nie potrafię
kontrolować! Jestem wykończona!
Pod koniec już głośno płakałam i biłam Mirika pięściami
w pierś.
– Już, już – przycisnął do siebie moją głowę i mocno
mnie przytulił. – Uspokój się, Miłka, uspokój się. Albo
nie. Płacz. Lepiej przy mnie niż przy kimś innym. Tak,
proszę, wybacz mi, moja kochana przyjaciółko, całkiem
zapomniałem, że nie jesteś stworzona do koczowniczego
życia. Ciebie w ogóle nie przygotowywano do czegoś
takiego. Popłacz, zbieraj siły. Wszystko się ułoży. Tylko
trzymaj się szlachetnie urodzonych inaczej zeżrą cię
z podrobami. No, no, wszystko dobrze się skończy,
jestem tego pewien. Jesteś silna, moja Miła, jesteś bardzo
silna.
Nie wypuszczając mnie z ramion usiadł na ziemi i zaczął
mnie kołysać, jak kiedyś kiedy burza złapała nas
w środku lasu. Wtedy myślałam, że już po mnie,
ale mądry i silny Mirik dał radę mnie uspokoić. Teraz

125
w jego objęciach poczułam się jak mała dziewczynka,
której największym problemem jest podarta sukienka, za
którą zwymyśla ją srogi ojciec.
Długo płakałam, dopóki nie usnęłam ze zmęczenia na
kolanach Czystomira. Nie poczułam jak przeniósł mnie
z powrotem do ogniska i owinął kocem, nie usłyszałam
jak jego oddział wyruszył w stronę Syczewska.
Dowiedziałam się o tym dopiero po obudzeniu. Spałam
mocno i śniło mi się jak razem z Mirikiem pieczemy
w żarze ogniska ziemniaki, które wykopał w wiosce,
a on opowiada mi o tym jak potajemnie przefarbował
barana starosty i namówił kapłana, żeby uznał to za
boskie objawienie.
– Załamanie nerwowe to poważna sprawa – powiedział
Daezael, kiedy otworzyłam oczy. Uzdrowiciel podał mi
kubek pełen jakiejś cieczy o ostrym zapachu.
– Co to? – przetarłam pięściami oczy i ziewnęłam.
– Lek na uspokojenie. Twój Mirik podzielił się z nami
jedzeniem, kocami, pieniędzmi i apteczką. Masz
pożytecznych przyjaciół, moja droga.
– A gdzie Dranisz? – zapytałam sącząc napój. Był on, co
dziwne, nawet nie taki niesmaczny. Zwykle Daezael
potrafił normalną herbatę uczynić bardzo niedobrą
i potem twierdził, że to w celach leczniczych.
– Poszedł zapolować – poinformował mnie elf. –
Postanowił, że na kolację będzie królik. Zdrowa dieta to

126
podstawa. Troszczy się. O, a tak w ogóle, to co ty
przegapiłaś! Twój Mirik darł się na Dranisza! Ale jak się
darł!
– Darł się? – wyksztusiłam. Zazwyczaj Mirik starał się
przekonywać otoczenie do swojego punktu widzenia bez
podnoszenia głosu.
– No dobra, nie wydzierał się... – Rozmawiał tak po
męsku – uzdrowiciel poprawił się w obliczu mojego
niedowierzającego spojrzenia.
– O czym? – zapytałam, chociaż wiedziałam co
Czystomir mógł powiedzieć Draniszowi.
– Poprosił, jeśli można to tak określić, o odwiezienie cię
do stolicy. I o niewymaganie od ciebie tego, czego ty nie
możesz dać.
Daezael spojrzał na mnie z chytrym błyskiem w oku:
– Gdybyś zapytała mnie o zdanie to poradziłbym ci,
żebyś oddała się Czystomirowi i pod ochroną dwudziestu
doborowych żołnierzy udała się do stolicy.
– Jak dobrze, że nie zapytałam cię o zdanie! –
powiedziałam z uczuciem. – Nie wydaje mi się, żeby
Mirik rzucił wszystko dla mnie i wątpliwych uroków
mojego ciała!
– To tobie wydaje się, że one są wątpliwe – odparł elf. –
I mnie. A reszta uważa, że są niczego sobie. Jeżeli wtedy,
kiedy ty w rozpaczy uciekłaś z domu, twój drogi

127
przyjaciel porzucił służbę, aby doprowadzić cię do
porządku to nie wydaje mi się, żeby teraz coś go przed
tym powstrzymało, gdybyś tylko poprosiła go tak jak
należy. W każdym razie dostarczenie na dwór lojalnej
wobec króla Posiadaczki to też czyn godny pochwały.
Zwłaszcza, że do Sowy i tak nie zdążyli. I do wilkołaków
też nie.
Zamyśliłam się. W tym co mówił uzdrowiciel było sporo
racji. Nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby prosić
Czystomira o pomoc. Dorastam, czy co? Czy może
znalazłam sobie kogoś innego, do kogo mogę biegać
z rozbitym kolanem? Nie chciało mi się o tym myśleć.
Chociaż to dziwne, wolałabym jeszcze trochę pospać.
– A tak w ogóle to polubiłem Czystomira – przyznał
Daezael. – Bardzo sprawnie cię uśpił. Najwyraźniej ma
doświadczenie w radzeniu sobie z histeryzującymi
panienkami. Te środki uspokajające to z jego zapasów.
Teraz będziesz dużo spać, ale to dobrze. Doprowadzisz
nerwy do porządku. W najbliższym przyzwoitym
mieście wynajmiemy dla ciebie karetę, a nocować
będziemy w przydrożnych karczmach, na to szczególnie
nalegał twój przyjaciel. Tak, zdecydowanie go lubię!
– Ciebie też zmęczyło obozowanie? – byłam zaskoczona,
bo elf nigdy nie narzekał.
– Oczywiście – poważnie odpowiedział Daezael. – My
elfy jesteśmy istotami wyższymi. Nie powinniśmy żyć

128
w takich warunkach, ale oczywiście jak na istoty wyższe
przystało, bardzo szybko dostosowujemy się do sytuacji.
Bez załamań nerwowych czy innych łez.
Zwinęłam się w kłębek na kocu. Jakby tam nie było, mają
rację – w stolicy będę potrzebowała mocnych nerwów.
Dlatego wszystkie wydarzenia i zmartwienia lepiej
opłakać teraz, a nie w obliczu wyższych sfer o ostrych
językach.
– Jasności, weź to.
Popatrzyłam na uzdrowiciela. Wyglądał wyjątkowo
poważnie i trochę smutno, właśnie podawał mi coś
zawiniętego w liść łopianu.
– To... antykoncepcyjne. Zadecyduj sama, czy tego
potrzebujesz, czy nie. Przyjmij bezpośrednio przed
samym... wydarzeniem.
Czując wewnętrzne drżenie wzięłam od niego maleńkie
zielone pigułki. Taki Daezael – wyrozumiały, spokojny
i mądry, był rzadkim widokiem, dlatego bałam się
cokolwiek powiedzieć. Elf wrzucił kubek do ogniska
i przyciągnął kolana do piersi otulając je ramionami.
Wpatrzył się w ogień, a w zielonych oczach zatańczyły
płomienie. Koło jego ust utworzyła się głęboka
zmarszczka – a może ona już tam była, ale wcześniej nie
zwróciłam na nią uwagi? W tym momencie Daezael
zrzucił na chwilę maskę i stał się tym, kim był naprawdę
– dwustuletnią istotą, przez ręce której przewinęło się

129
wielu cierpiących pacjentów, którzy potrzebowali
uzdrowienia nie tylko ciała, ale i duszy.
Kiedy troll wrócił z polowania uśmiechnął się do mnie
zwyczajnym ciepłym uśmiechem, wziął kociołek
i poszedł nad rzekę. Daezael, który do tego momentu
cały czas siedział nieruchomo nagle otrząsnął się jak
pies, który wyszedł z wody, przeciągnął się i rzucił mi
wrogie spojrzenie:
– Nie nająłem się na kucharza arystokratki o kruchych
nerwach! Poza tym nie otrzymałem podziękowań za
wspaniałe śniadanie, które przygotowałem, kiedy wy
rozwiązywaliście swoje problemy osobiste!
– Powiedziałam ci „dziękuję” – przypomniałam sobie.
– Dziękuję! Dziękuję – i to wszystko? A gdzie troska?
Gdzie „Daezaelu, musisz być taki zmęczony, oto herbata
dla ciebie, a teraz masażyk”!
– Chciałabym zauważyć, że ja gotowałam przez kilka
miesięcy i jakoś nikt nie rwał się, żeby robić mi masaż
albo proponować herbatę! – oburzyłam się. Z takim
Daezaelem było mi raźniej i cieszyłam się, że znów stał
się taki jak zwykle.
– To wszystko, moja droga, zależy od tego, jak się
ustawisz – powiedział i uniósł palec w geście
nauczyciela, który chce zwrócić uwagę uczniów na coś
istotnego. – Gdybyś od początku wymagała masażu
i herbaty to miałabyś masaż i herbatę, i nikt nie mówiłby,

130
że to jakieś głupie wymysły. Cóż, na pewno Jarosław nie
były tym zachwycony, ale i jemu przyszłoby się z tym
pogodzić, bo to, co gotowała niedobrej pamięci Tisa było
niemożliwe!
– Dlaczego niedobrej pamięci? – zapytał Dranisz, który
właśnie wrócił. W kociołku unosiły się już wszystkie
składniki na gulasz, a mi na samą myśl o jedzeniu
pociekła ślinka. – Dlaczego Tisa ci się nie podobała?
– Po pierwsze dlatego, że była fanatyczką. Nie lubię
takich. Po drugie, bo zachowywała się grubiańsko. Po
trzecie, bo tak głupio zginęła.
– Po czwarte, bo nie czciła należycie ciebie, wielkiego –
dodał Dranisz.
– Daezael, zrobić ci masaż? – zapytałam najmilszym
tonem na jaki było mnie stać.
– Nie! – krzyknął elf. – Nie teraz, po tym jak się
poniżyłem i ci to podpowiedziałem. To pragnienie ma
wyjść z wnętrza! Z serca! A nie, ot tak, na odwal się.
– Może jesteś głodny i dlatego masz taki nastrój? –
pokornie się zainteresowałam.
– Powiedziałbym, że raczej boli go brzuch – powiedział
troll znad kociołka, w którym mieszał. – Czystomir
zostawił nam dużo różności, a kiedy spałaś on cały czas
jadł.

131
– Żałujesz mi, prawda? – zarzucił mu elf z błyskiem
złości w oczach. – Chciałbym zauważyć, że on to
zostawił dla swojej przyjaciółki i jej drogocennego
uzdrowiciela, a ty jesteś tylko dodatkiem. Także nie patrz
się na to co nie twoje.
– Tak jak mówiłem, to po prostu ból brzucha – stwierdził
Dranisz.
Elf definitywnie się obraził i poszedł nad rzekę, żeby tam
cierpieć. Jednak szybko stamtąd uciekł, bo zaatakowały
go komary, które od ogniska odstraszał dym.
– Jesteś magiem – powiedziałam patrząc na uzdrowiciela
drapiącego miejsca ukąszeń. – Mógłbyś odpędzić owady
od siebie.
– Jestem elfem – odpowiedział z dumą, kiedy przeszukał
torbę, którą zostawił Mirik. – Nie mogę szkodzić
przyrodzie! Co ten twój przyjaciel sobie myślał? Lato
w pełni, a on nie włożył tutaj ani jednej maści na
ukąszenia?
Elf skoncentrował się i przesunął dłonią po twarzy jakby
ściągał z niej pajęczynę. Pęcherze, które już zdążyły
napuchnąć, zniknęły.
– Nie mogłeś zrobić tak od razu? – zdziwił się troll.
– Ja, drogi mój ograniczony towarzyszu, oszczędzam
magię – wyjaśnił uzdrowiciel. – A jeśli ktoś nas teraz
zaatakuje i będziesz ranny? Do kogo wtedy przyjdziesz?
Jeśli będę marnował moc na pozbywanie się ukąszeń to

132
co wtedy? Umieranie, tak zostanie tylko umieranie! A ja
powiem: tak właśnie musi być!
– Dlaczego jesteś taki wściekły przez te komary?
Przecież to drobiazgi! – Dranisz próbował uspokoić elfa.
– Nie zrozumiesz tego – gorzko odpowiedział. – Życie
składa się z takich drobiazgów. A kiedy nagromadzi się
ich zbyt wiele to słabsze jednostki typu Jasności mają
załamania nerwowe. A u silnych, takich jak ja, psuje się
nastrój.
Popatrzeliśmy na siebie z Draniszem i resztę wieczoru
poświeciliśmy na dogadzanie elfowi. Raczyliśmy go
najlepszymi kąskami z gulaszu, herbatą z deficytowym
cukrem, masażem i wygodnym posłaniem ze
świerkowych gałęzi.
Kiedy elf w końcu zasnął z iście królewskim wyrazem
twarzy, Dranisz uśmiechnął się do mnie ze
współczuciem:
– Następnym razem, kiedy postanowisz zatrudnić elfa
uzdrowiciela, postaraj się wybrać mniej kapryśnego.
– A jeśli oni wszyscy tacy są? – zapytałam zbolałym
głosem.
– Nie... W każdym razie, te elfy z którymi służyłem były
normalne. To znaczy, normalne na tyle na ile normalny
może być elf.

133
– Dranisz, powiedz szczerze, jakie mamy szanse na
dotarcie do stolicy? Nie zamierzasz mnie porzucić?
Dranisz spochmurniał i zamilkł na dłuższą chwilę.
– Nie porzucę. Rozmawiałem z Czystomirem i polecił mi
najkrótszą i najbezpieczniejszą drogę. Za tydzień
powinnaś być blisko dworu królewskiego.
– Co ci powiedział? – zapytałam patrząc Draniszowi
w oczy.
– Kto? – udał sztuczne zdziwienie.
– Mirik.
– Nic.
– Dranisz, proszę. Muszę wiedzieć na czym stoję.
– Wydał mi rozkaz – niechętnie powiedział Dranisz. –
A rozkazów takich ludzi jak Czystomir Dąb lepiej nie
ignorować, jeżeli chce się jeszcze coś w życiu osiągnąć.
Teraz po prostu muszę odwieźć cię żywą do stolicy,
inaczej... Jesteś teraz moim ładunkiem, Jaśnie
Oświecona Wilk.

134
Rozdział 7
Jedyną funkcją synowej
jest utrzymanie mojego syna w łóżku tak długo,
jak długo ja buduję świetlaną przyszłość
dla moich wnuków.
Granisław Wilk o stosunkach rodzinnych

Droga do stolicy była dość wygodna. Za pieniądze


Czystomira wynajęliśmy woźnicę i powóz, którym teraz
komfortowo podróżowaliśmy z Daezaelem. Dranisz
kupił sobie konia. Starał się jak najmniej pokazywać na
oczy, a kiedy był obok patrzył jakby przeze mnie. Jednak
obowiązki związane z moją ochroną wypełniał wzorowo.
Na terytorium domeny Sowy nic nas nie niepokoiło,
zaklęcie Posiadacza unicestwiło wszystko, co było
nieprzyjazne domenie, w tym i leśnych rozbójników.
Potem, po pierwszym spotkaniu z małą bandą (w czasie
którego mnie nawet nie wypuścili z powozu, chociaż
Daezael brał udział w starciu) Dranisz zadecydował
o postoju w najbliższym miasteczku. Tam znalazł nam
towarzyszy podróży do obstawy. Jechać tak oczywiście
było bezpieczniej, ale zrozumiałam jakie to przykre,
kiedy uważają cię tylko za ładunek! Jak bardzo zdążyłam
przywyknąć do uważnego i czułego Dranisza. Jeśli
przedtem troll ignorował moje próby podjęcia rozmowy
to teraz, gdy pełnił obowiązki mojego ochroniarza, nie
mogłam już nic zrobić. Jestem Oświeconą. Mogę

135
zwracać się do mojej ochrony tylko w celu wydawania
poleceń.
– Od zmartwień robią się zmarszczki – oświadczył elf. –
Nie możesz zrozumieć jednego, Jasności, że masz mnie
– i siebie – jedną. Pretensje twoich mężczyzn do Ciebie
nie mają żadnego sensu. Od samego początku mówiłaś
trollowi, że między wami nic nie będzie. To, że od razu
to do niego nie dotarło to jego własny problem. A teraz
on robi z siebie pokrzywdzonego. Jak to, że to jemu
wielkiemu kazali ciebie do stolicy odwieźć bez
nieprzyzwoitych propozycji! Nie marszcz się,
powiedziałem. Nie Oświecona, a chłopka po okresie
żniw, aż wstyd się z tobą pokazywać!
Musiałam kupić przeróżne kremy i smarowidła. Przez
całą drogę staraliśmy się z elfem doprowadzić moją
skórę do porządku. Pokazanie się królowi ze
zniszczonymi pracą dłońmi, z przesuszoną, popękaną
skórą i włosami jak pakuły było niedopuszczalne.
W czasie trwającego w nieskończoność marudzenia elfa,
że już nic mi nie pomoże, namaczałam dłonie
w maleńkiej miseczce, tarłam pumeksem pięty oraz
nanosiłam maseczki i kremy.
Nocowaliśmy w zajazdach, gdzie spędzałam dużo czasu
w gorącej kąpieli. Powrót do zachowywania się i stylu
życia Oświeconej okazał się znacznie trudniejszy niż
mogłam się spodziewać.

136
Przez cały ten czas Dranisz był taktowny,
ale zdystansowany i rozmawiał ze mną tylko wtedy,
kiedy wymagały tego obowiązki. Jednak wyraźnie coś
planował – nie jeden raz widziałam jak po kolacji
zagłębiał się w mapy królestwa lub uważnie wysłuchiwał
plotek, które opowiadali mu właściciele zajazdów.
Z innymi podróżnikami pożegnaliśmy się przy wjeździe
do stolicy. Oni ruszyli dalej, a my zatrzymaliśmy się
w karczmie, żebyśmy nazajutrz, kiedy udamy się na
dwór byli „wystarczająco świeży, skoro rzucamy się na
pożarcie miejscowej publiczności” jak powiedział
Daezael. Już leżałam w łóżku, kiedy ktoś zapukał do
drzwi:
– Kto tam? – zapytałam zaskoczona. Odprawiłam
służącą, a Daezael nigdy nie zawracał sobie głowy
pukaniem.
Drzwi uchyliły się i do pokoju zajrzał Dranisz. Miał
ponury wyraz twarzy.
– Co się stało? – zapytałam i okryłam się kocem.
– Nad ranem będzie burza – powiedział troll.
Sapnęłam ze zdenerwowania. Magia szlachetnych nie
przychodziła łatwo i u każdego arystokraty powodowała
inne skutki uboczne. Jarosława męczyły silne migreny,
a mnie burzowy obłęd. W czasie burzy po prostu traciłam
nad sobą kontrolę. Dla mnie było to koszmarne, a dla
otoczenia mogło być destrukcyjne. Zazwyczaj potrafiłam

137
wyczuć zbliżającą się burzę, ale teraz byłam zbyt
skoncentrowana na doprowadzaniu się do porządku. Czy
można myśleć o czymkolwiek w czasie usuwania
niechcianych włosków na ciele?
– Gdzie Daezael? – zapytałam.
– Spotkał znajomego i ten poprosił go o pomoc przy
rozwiązaniu jakiejś trudnej sprawy – westchnął Dranisz.
– Dlatego elf uprzedził mnie o burzy i poszedł.
– Jak mógł zostawić mnie w takiej chwili – rozzłościłam
się. – Jest pierwszy do rozmów o jego wypłacie, a kiedy
jest potrzebny to go nie ma!
– Jasności, on powiedział, że twoja przemiana z wrony
w łabędzia pochłania za dużo pieniędzy, a ty nawet
jeszcze nie kupiłaś sukni – szczerze przyznał Dranisz
i lekko się skrzywił. Widocznie Daezael powiedział coś
jeszcze w przykry sposób opisującego towarzyszących
nam ludzi, typu „dlaczego mi przyszło stać się
żywicielem rodziny” albo „a ty, troll, żresz za trzech” lub
jeszcze coś innego w tym rodzaju.
– Skończyły nam się pieniądze i on poszedł zarobić. Poza
tym elf kazał wlać w ciebie całą butelkę specjalnie
przygotowanego uspokajającego lekarstwa i związać.
– Po co takie zabiegi? Przecież mógłbyś mnie
przytrzymać – zdziwiłam się. W czyichś objęciach
burzowy obłęd przechodził w miarę łagodnie. Ciężko mi
to przyznać, ale najlepiej w tym czasie czułam się przy

138
Jarosławie. Jeśli przetrwam obłęd przy trollu to na
spotkaniu z królem będę prezentować się mniej-więcej
przyzwoicie. A po związaniu...
– Jasności! – powiedział Dranisz ze złością. – Jestem
trollem, zajmuję się twoją ochroną. Zastanów się sama,
czy Oświeconej wypada spędzać z ochroniarzem całą
noc za zamkniętymi drzwiami? I to jeszcze tak blisko
stolicy? Tutaj każdy służący może być szpiegiem tego
czy innego arystokraty!
– Tak – przyznałam z poczuciem winy – oczywiście,
masz rację.
– Dlatego teraz przyślę parę służących, żeby się tobą
zaopiekowały – powiedział Dranisz i wręczył mi
flakonik z nalewką.
Od ciemnego szkła aż raziło magią Daezaela.
Najwyraźniej uzdrowiciel postarał się zapewnić mi
maksymalne bezpieczeństwo w tym okresie. Opróżniłam
flakonik i pokornie wyciągnęłam ręce w stronę trolla.
– Związuj.
Specyfik Daezaela podziałał doskonale. Z głębokiego
snu miękko prześlizgnęłam się w burzę, bez zwykłego
uczucia dezorientacji i bezradności. Żadnych widziadeł,
męczarni. Dziwne, że wredny elf od tej pory nie dawał
mi tego środka!
Otworzyłam oczy i zmrużyłam je oślepiona jasnym
światłem słońca. Oho, już chyba południe! A dzisiaj

139
muszę wybrać się do króla! Jeszcze musiałam kupić
suknię i ułożyć fryzurę.... I jak raz, trafię akurat na
początek wieczornych uroczystości, kiedy król już nie
będzie w nastroju do wysłuchiwania różnych referatów.
Przyjdzie mi poczekać jeszcze jeden dzień. Tym
bardziej, że wstawać całkiem nie miałam ochoty. Po
całym ciele rozlewała się wszechogarniająca słabość,
a mięśnie były obolałe. W głowie wirowało, a w ustach
zaschło. Ogólnie czułam się jak po długiej i ciężkiej
chorobie. Nawet po zwykłym burzowym obłędzie, który
przebiegał tak jak zawsze, czułam się lepiej.
– Oświecona – chłodna ręka dotknęła mojego czoła.
Uchyliłam powieki i zobaczyłam pokojówkę – już
dawno was rozwiązaliśmy, proszę się nie niepokoić.
Z trudem usiadłam na łóżku i upiłam łyk herbaty.
– Gdzie... – zaczęłam i odchrząknęłam – gdzie jest mój
uzdrowiciel?
– Jeszcze nie wrócił, Pani.
Upiłam jeszcze łyk. Filiżanka drżała mi w dłoni i stukała
o zęby. Co się stało, że tak długo nie ma Daezaela? Mam
nadzieję, że chociaż dobrze mu za to zapłacą.
Przez słabość wypuściłam filiżankę z rąk, ale służąca
zdążyła w porę ją złapać.
– Obrzydliwe – usłyszałam głos i powoli się odwróciłam.

140
Wcześniej nie zauważyłam, że w kącie pokoju ktoś
siedzi.
– Jarosław? – nie wierzyłam własnym oczom.
Mężczyzna podniósł się i podszedł bliżej.
Nie, to nie był Jarosław. Chociaż Jarosław był do niego
bardzo podobny. To był mój teść, Granisław Wilk.
Jeżeli w spojrzeniu i cechach Jarosława można jeszcze
było dostrzec ułamek człowieczeństwa i ciepłych uczuć,
to Granisław był uosobieniem arogancji
i bezwzględności.
– Ubierz ją – rzucił do służącej.
– Co? – zdziwiłam się, a zaskoczenie pomogło mi
odzyskać siły.
– Jedziemy na spotkanie z królem – poinformował mnie
Wilk. – Przecież tam właśnie zmierzaliście.
– Tak, ale...
Granisław zmarszczył brwi jakby mój głos był dla niego
nieprzyjemny, ale nie raczył niczego wyjaśniać.
Postanowiłam milczeć i poczekać na dalszy rozwój
wypadków. Charakter jeszcze zdążę pokazać, niech póki
co Wilk myśli, że jestem tępa jak większość arystokratek.
Teść odwrócił się, gdy służąca ubrała mnie w nową
suknię.

141
– Oświecony – powiedziała ze strachem zaciskając
maksymalnie sznurowanie na plecach, ale suknia wciąż
wisiała.
Wilk spojrzał na mnie i powtórzył:
– Obrzydliwe.
– Naprawdę tak uważacie? – spytałam kapryśnie. – Bo ja
uważam za obrzydliwe to, że nie przygotowaliście się jak
należy na przywitanie synowej. Wasi szpiedzy już dawno
donieśli, że tutaj jadę. Dlaczego nie określiliście mojego
rozmiaru, skoro sami postanowiliście towarzyszyć mi na
przyjęciu?
Granisław spojrzał na mnie z nienawiścią. Aha, oto po
kim Jarosław ma takie lodowate spojrzenie. Widać było,
ile wysiłku wkłada w powstrzymywanie się.
– Gdybyście nie była żoną mojego syna... – syknął.
– To was nie byłoby w tym pokoju – odparłam
i uśmiechnęłam się słodko jak beztroska i rozpieszczona
arystokratka. Ten uśmiech doprowadziłby Jarosława do
białej gorączki, a na jego ojca też całkiem skutecznie
podziałał. Zacisnął zęby i rzucił służącej kilka złotych
monet:
– Idź i kup jej coś dopasowanego.
Wyszedł, ale nie trzasnął drzwiami – oto czym jest
wychowanie.

142
Pokojówka pomogła mi się rozebrać, ukłoniła się
i wyszła. Miałam nadzieję, że uda się do sklepu, który
zauważyłam jeszcze wczoraj. Był nastawiony na takich
klientów, którzy pozostali w tyle za modą lub zbyt
biednych, żeby elegancko wyszykować się w domu i tak
wyruszyć w podróż, a mimo to chcących zjawić się
w stolicy z całym blichtrem.
Ciekawe, czemu Granisław tak bardzo mnie nie polubił
od pierwszego wejrzenia? A może on tak odnosi się do
wszystkich bez wyjątku? Trzeba było zapytać Jarosława
o jego rodzinę, ale to co usłyszałam od Tisy i Dranisza
mi wystarczyło. Zimni arystokraci, których celem jest
tylko władza i którzy pluli na młodszego syna tylko
dlatego, że on nie mógł wznieść ich na nowy poziom
władzy.
Jednak teraz na pewno byli zadowoleni. Przyniosłam
Wilkom domenę na Północy obok niezależnych księstw.
Można zajmować terytorium. Można prowadzić handel
ekskluzywnymi towarami. Można podrażnić sobie nerwy
konfrontacją z Hakiem, który nie będzie chciał oddawać
władzy nad domeną i będzie przeciągał przysłowiową
kołdrę na swoją stronę.
Dopóki służąca szukała sukni ja leżałam na łóżku
i zastanawiałam się, gdzie przepadł Daezael i co teraz
robi Dranisz? Zastanawiałam się, czy razem pojedziemy
do króla. Przecież Dranisz też był świadkiem tego, co się

143
wydarzyło i może powiedzieć o tym o wiele więcej niż
ja.
Rozmyślając zasnęłam i pokojówka włożyła mnóstwo
wysiłku w to, żeby ponownie mnie obudzić.
– Oświecona! Proszę! – prawie płakała. – Oświecony
bardzo niecierpliwi się na dole!
Tylko kiwałam głową, a oczy same mi się zamykały.
Mniej-więcej doszłam do siebie w luksusowym powozie
Wilka, który miękko toczył się po ulicy. Naprzeciwko
mnie siedział teść i niczego nie mogłam wyczytać
z wyrazu jego twarzy.
Próbowałam złapać jego spojrzenie.
– Kiedy tylko dotrzemy do pałacu od razu zwrócimy się
do uzdrowicieli – powiedział Granisław.
– Mam swojego uzdrowiciela – powiedziałam cicho.
– Już nie – stanowczo odparł teść. – Ten kto poi swojego
klienta Ciemną Wodą nie zasługuje na tytuł
uzdrowiciela.
– Ciemną Wodą? – zdziwiłam się. – A co to jest?
– Nalewka czasowo blokująca magiczne zdolności.
Bardzo rzadka rzecz, jestem zaskoczony, że udało mu się
ją zdobyć. Jednak teraz, Jasności, jesteście pozbawiona
możliwości zwracania się do magii Rodu!
– Jak „kleks”?

144
– Nie całkiem. W ekstremalnych przypadkach możecie
zwrócić się ku sile Rodu, ale każde nawet najprostsze
zaklęcie jest dla was teraz niedostępne. Nie wiem jak
długo będzie trwał ten stan, ale pałacowy uzdrowiciel
pomoże nam przynajmniej przywrócić wam siły
fizyczne.
Teraz stało się dla mnie jasne dlaczego tak się czuję –
magia, która towarzyszyła mi od chwili narodzin
oddziaływała również na kondycję fizyczną!
Ale dlaczego Daezael zrobił mi coś takiego? Nie
zamierzałam mówić Granisławowi, że mój uzdrowiciel
należy do rodziny, która słynie z produkcji eliksirów,
więc przygotowanie Ciemnej Wody nie sprawiło mu
trudności. Odważyłam się wypić eliksir tylko dlatego,
że został przygotowany przez Daezaela, inaczej nie
ryzykowałabym picia tej cieczy. Już wiedziałam,
że chytry i dalekowzroczny elf niczego nie robi bez
przyczyny i dlatego musiałam rozeznać się w tajnym
znaczeniu jego działania i postępować zgodnie z planem
uzdrowiciela.
Powóz Wilka był na tyle znany, że nawet nie
przechodziliśmy kontroli przy wjeździe do zamku.
Niemal nieprzyzwoicie gapiłam się przez okno. Jeszcze
nigdy nie widziałam królewskiego pałacu i otaczającego
go parku, a było na co popatrzeć. Z okna widać było
niezwykłe drzewa, które zostały magicznie
przekształcone. W ich gałęziach wesoło świergotały

145
ptaki w jaskrawych kolorach. Przypomniałam sobie
pogłoski o tym, że ojciec Wyszesława wezwał uldonów
do królewskiego ogrodu, ponieważ nasi magowie nie
potrafią tak pracować z żywymi organizmami. Właśnie
dzięki magom-degeneratom możemy teraz cieszyć się
widokiem zadziwiających stworzeń, których nigdzie
indziej nie można zobaczyć.
– Jasności – przywołał mnie teść. Trzymał w rękach
niewielkie pudełko obite aksamitem. – Nie można
pojawić się w pałacu bez drogocennej biżuterii. Weźcie
to.
Otworzyłam pudełko. Znajdowały się w nim piękne
kolczyki i kolia, srebro i rubiny. Srebro było
tradycyjnym metalem Wilków, a rubiny były kiedyś
charakterystycznym znakiem mojego rodu. Teraz
rękojeści naszych sztyletów ozdobione są brylantami,
chociaż mój sztylet, który teraz nosi Jarosław, jest
starożytny i w jego rękojeści znajduje się rubin.
– Dziękuję – doceniłam jego umiejętność
przewidywania. Ciekawe ile zapłacił jubilerowi za pilne
przygotowanie takiego zestawu? A może już wcześniej
się do tego przygotował, kiedy tylko omówił z moim
ojcem zaręczyny swojego syna?
Arystokrata lekko siknął głową. Delikatnie wyciągnęłam
z uszu maleńkie srebrne goździki, które nosiłam przez
ostatnie dwa lata i schowałam je do jednej z sekretnych

146
kieszonek, których mnóstwo posiadała oficjalna suknia –
gdzieś w końcu trzeba ukrywać liściki od kochanków lub
trutkę dla rywalek. Wyrzucić skromnych kolczyków,
które tak długo były moją jedyną ozdobą nie potrafiłam.
Sądząc po minie Wilka mój czyn mu się nie spodobał,
ale opinię zachował dla siebie.
Podjechaliśmy do jednego z bocznych wejść i Granisław
podał mi rękę, żeby pomóc mi wysiąść, a potem na
granicy niegrzeczności zaciągnął mnie do uzdrowicieli
starając się na nikogo po drodze nie natknąć. Zanim
skręcił w jakiś korytarz najpierw sprawdzał, czy jest
pusty, a w razie konieczności przyczajał się. Byłam
zszokowana ilością parawanów, wnęk i maleńkich
korytarzyków, które mijaliśmy po drodze. W zamku ojca
korytarze były idealnie równe, co uniemożliwiało
potajemną zasadzkę spiskowców. Ale jak widać
w pałacu takie schronienia były niezbędne, a Wilk
orientował się w nich doskonale. Przypomniałam sobie,
że ojciec bardzo nie lubił Granisława ze względu na to,
że ten spędzał więcej czasu w pałacu niż we własnej
domenie, którą powinien zarządzać. Chociaż możliwe,
że przemawiała przez niego zawiść, ponieważ Wilk
wyłapywał wszystkie najlepsze kąski wykorzystując
fakt, że jego domena oddalona jest jeden dzień drogi od
pałacu, a nasza – tydzień.
Nadworni uzdrowiciele okazali się oczywiście elfami.

147
– Zajmijcie się nią – nakazał Granisław, kiedy wciągnął
mnie do dużej jasnej komnaty.
Dwa przepiękne elfy ukłoniły się nisko przed
Oświeconym i ostrożnie posadzono mnie na sofie.
Wyobraziłam sobie Daezaela zginającego się przed kimś
w ukłonie... Nie, ja starałam się wyobrazić sobie takiego
Daezaela, ale to mi się nie udało. Prędzej elf trafi na
szafot niż zacznie pokornie zginać przed kimś kark.
– Ciemna Woda – zdziwił się jeden z uzdrowicieli, gdy
przyłożył rękę do mojej tętnicy szyjnej. – To rzadkość
w naszych czasach. I to jeszcze taka silna!
Wodził po mnie rękami i marszczył brwi.
– Czym zajmowaliście się, pani, w ostatnim czasie?
Wyczerpanie organizmu... Dziwna magia...
– Wyszłam za mąż – wyjaśniłam, widząc jak szlachetny
nadstawia uszu. Póki co nie pytał mnie jeszcze, gdzie jest
Jarosław, ale byłam pewna, że niebawem urządzi mi
takie przesłuchanie, że jeszcze pożałuję, że nie jestem
gdzieś w lesie przy ognisku, dzieląc się z towarzyszami
ostatnim sucharkiem. – Byłam świadkiem magii
uldonów i podróżowałam w ciężkich warunkach.
– Rozumiem – skinął głową elf w czasie gdy drugi ważył
proszki i przygotowywał lekarstwo. – Nie możemy
całkiem zneutralizować działania uroku, który
przyjęliście zażywając ten środek. Możemy tylko lekko

148
złagodzić jego działanie, żebyście nie czuły się tak słabą.
Musicie odpoczywać i unikać stresu.
– Jak długo? – zapytał ojciec Jarosława.
Elf wzruszył ramionami.
– Miesiąc... trzy tygodnie, ale nie mniej. Pani,
uzdrowiciel, który dał wam ten eliksir musi być bardzo
silny. Jak się nazywa?
– Daezael Tachlaelibrar – nie widziałam powodu, aby
ukrywać imię elfa. W końcu jego imię i tak widniało na
oficjalnej liście składu grupy, którą dowodził Jarosław,
poza tym wczoraj wezwali go do pomocy przy
rozwiązaniu jakiejś trudnej sprawy, a to znaczy, że jest
znany.
– Daezael! Co on wie o magii szlachetnie urodzonych?!
– wykrzyknął elf, który przygotowywał dla mnie
lekarstwo. – On nie potrafi tworzyć tak silnych zaklęć!
I ogólnie on...
Elf przestał mówić, ale z jego spojrzenia wyczytałam to,
czego nie powiedział: Daezael jest zbyt słabym
uzdrowicielem! Jak tego dokonał? Lub skąd wziął tą
nalewkę?
„Tak” – pomyślałam – „Daezael jeszcze nie raz was
zaskoczy! On niby nie zna się na magii szlachetnie
urodzonych? Ma za sobą taką praktykę, o jakiej wam
nawet się nie śniło!”. Przypomniałam sobie jak Daezael
pierwszy raz zetknął się z działaniem rodowej magii,

149
kiedy Jarosław ściągał „kleksa” z Czystomira. I nagle
uświadomiłam sobie, i zszokowało mnie to jak szybko
uzdrowiciel rozwijał umiejętności – zarówno
w przypadku trolla, u którego na początku z trudem
leczył najmniejsze rany, aby potem uratować go od
śmierci, jak i w naszym przypadku, od poznawania teorii
i obserwowania do przeprowadzania obrzędów wyższej
magii i nawet jej blokowania. W myślach ucieszyłam się,
że Daezael wciąż jest związany ze mną obietnicą. Nie
wiedziałam, czy Granisław spotkał się z nim osobiście,
czy tylko zabrał mnie z zajazdu, ale uwolnić się od
mojego osobistego uzdrowiciela nie da rady, nieważne
jak bardzo by tego chciał.
Mikstura przygotowana przez pałacowych uzdrowicieli
przyjemnie pachniała i była słodka. Na początku
z przyzwyczajenia powąchałam ją spodziewając się
okropnego zapachu i goryczy, o które dbał Daezael.
Ale te elfy pracowały dla wyrafinowanych arystokratów
i dogadzali ich upodobaniom. Środek zadziałał prawie od
razu. Poczułam przypływ sił i zniknęły zawroty głowy.
– Prześlij zapas leku do moich komnat – polecił
Granisław, po tym jak wysłuchałam zaleceń, co do jego
stosowania. – Chodźmy, Jasności, nie możemy pozwolić
królowi, by na nas czekał.
Teraz poruszaliśmy się powoli i z godnością, nie
ukrywając się przed nikim. Szłam z ręką na ramieniu
teścia i czułam na sobie spojrzenia nielicznych dworzan

150
– było już po południu i większość arystokratów
odpoczywała przed wieczornymi uroczystościami.
– Oświecony Wilk – podbiegł do nas sługa –
oczekiwaliśmy was przy głównym wejściu.
– Moja synowa źle się poczuła i udaliśmy się do
uzdrowicieli.
Byłam pewna, że za moimi plecami już plotkują o tym,
że jestem w ciąży i zaczynają obstawiać termin porodu.
A także pośpiesznie rozważać jakimi zmianami może to
grozić na arenie politycznej.
Udawało mi się utrzymywać na twarzy maskę do
momentu, kiedy nie spotkaliśmy Dranisza. Ubrany
w całkiem nowy uniform królewskiej armii,
z kapitańskimi naszywkami, ostrzyżony i uczesany,
wyglądał niezwykle i obco.
Podniósł się i pokłonił Granisławowi, a potem spojrzał
na mnie i zamarł na chwilę. W jego ciemnych oczach
zdziwienie zmieniło się w szczery zachwyt, ale troll
szybko się opamiętał i mnie również obdarował
głębokim ukłonem.
– Oświecony, doniosłem królowi o wszystkim, co się
wydarzyło. A także o tym, że Oświecony Wilk pozostał,
aby wspomóc Oświeconego Tomigosta w wojnie
z hołotą, wysyłając swoją żonę do was pod moją opieką
– powiedział Dranisz.

151
„Dziękuję, Draniszu! Teraz wiem jaką wersję
opowiedziałeś staremu Wilkowi!”
Granisław zmarszczył brwi:
– Nie musisz mi wszystkiego znowu powtarzać, Dranisz!
Wyruszaj do mojego syna – Dranisz ponownie ukłonił się
i odmaszerował.
– Czy powinienem przeprosić za mojego syna? – nagle
powiedział Wilk.
„Jeszcze jak!” – pomyślałam.
– On odprawił was w podróż przez pół kraju z tym
nieokrzesanym trollem. Oczywiście, my staraliśmy się
wpoić mu choć trochę kultury, jednak... Jasności, teraz
stałaś się częścią naszego rodu i powinniśmy troszczyć
się o was.
Miałam o tym własne zdanie, ale postanowiłam nic nie
mówić.
– Dranisza na mojego strażnika mianował wasz syn –
zauważyłam.
– Nie miał wyjścia – ostro odpowiedział Granisław. –
Teraz ja będę was strzegł.
Co za niesamowita wiadomość! Umocniło mnie to
w postanowieniu, żeby całą sobą grać miłą
i rozpieszczoną arystokratkę, tak długo aż nie zorientuję
się w tym co się dzieje.

152
Moją uwagę przyciągnęło ogromne na całą ścianę lustro,
przed którym zamarłam na widok swojego odbicia.
Gdybym nie wiedziała kto stoi obok Granisława to
prawdopodobnie nie od razu zgadłabym, że to ja. Ostatni
raz patrzyłam w tak duże lustro, kiedy jeszcze byłam
zwyczajną młodą dziewczyną o puszystej figurze
i okrągłych policzkach, zakochanym spojrzeniu i czułym
uśmiechu. Ze sztyletem wiszącym u pasa jak zabawka.
Teraz w lustrze odbijała się przesadnie chuda kobieta
o twardym spojrzeniu. Srebrne oczy były przymrużone,
a koło ust pojawiły się już zmarszczki. Sztylet z wilczą
głową przytroczony był w taki sposób, żeby łatwo można
było go wyrwać, a skórzany pas z pochwą nie pasował do
oficjalnej sukni, ale odmówiłam zdejmowania go.
Drażniła mnie wspaniała wielowarstwowa spódnica
i ciasne pantofelki na obcasie. Moje ciało zdążyło
przywyknąć do swobody, którą dawały lekkie i proste
ubrania.
Teraz zrozumiałam, dlaczego Dranisza tak bardzo
zdziwił mój wygląd. Troll nigdy nie widział mnie takiej...
arystokratycznej. Chociaż wciąż we dworze bardzo się
wyróżniałam – zbyt chuda, zbyt niska, zbyt zmęczona
życiem i nie ukrywajmy: zbyt niedoświadczona w snuciu
intryg.
– Wystarczająco dobrze wyglądacie – powiedział
Granisław. – Król nas oczekuje.

153
Starszy Wilk zaprosił mnie do przejścia przez całkiem
niepozornie wyglądające drzwi, przy których nie było
straży. Mój tatuaż zaświerzbił i zrozumiałam,
że przeszliśmy przez magiczną zasłonę. Nie wiedziałam
jaka była jej funkcja. Możliwe, że przepuszczała tylko
ludzi czystej krwi, a może zatrzymywała tych, którzy
mieli złe zamiary?
Okazało się, że znaleźliśmy się w gabinecie króla
Wyszesława V. Jego wysokość siedział za ogromnym
stołem zasypanym papierami i zwojami. Za jego plecami
wisiał gobelin z drzewem rodowym szlachetnych –
dokładna kopia tego, które znajdowało się w sali
tronowej.
Każdy arystokrata słyszał o tym drzewie, na którym
odwzorowane były wszystkie powiązania między rodami
mniej lub bardziej czystej krwi. Należało zawrzeć
oficjalny ślub lub pokazać niemowlę rodowemu magowi
i na ogromnym gobelinie zachodziły odpowiednie
zmiany. Dlatego ojciec nalegał na to, żebym ślub
z Żadimirem wzięła bez udziału magów. Tym sposobem
udało się zataić mezalians i muszę przyznać, że teraz
w ogóle tego nie żałuję.
Odnalazłam swoją rodzinę. O, bratu urodził się chłopiec.
Wujek Wel mówił o niemowlęciu tylko jako o „dziecku”
i po tym jak powiedział, że ojciec myśli o odprawieniu
mojej bratowej z dzieckiem z powrotem do rodziców,
a władzę nad drugą domeną chce przekazać mi,

154
myślałam, że bratu urodziła się córka. Ale żeby
planować pozbawienie prawowitego spadkobiercy prawa
do domeny? Nie mogłam zrozumieć ojca.
Moje imię było teraz połączone złotą nicią z imieniem
Jarosława. Nagle poczułam jak kamień spada mi z serca.
Mój mąż żył, inaczej jego imię by wygasło. Po wizji,
którą wywołał mój (albo jego) sztylet, o tym jak Jarosław
bierze udział w bitwie, w głębi duszy bałam się o jego
życie. Gdyby był tu Daezael prawdopodobnie
stwierdziłby, że to dlatego, że mam nadzieję zemścić się
na Jarosławie za zdradę. Cóż, mogło być i tak.
Oprócz króla, niemłodego mężczyzny o bardzo
zmęczonej twarzy, w gabinecie było dwóch magów
w trudnym do określenia wieku, ubranych w długie
srebrzyste szaty oraz kilku podstarzałych szlachetnych –
prawdopodobnie doradców.
– Wasza Wysokość – Granisław pokłonił się. –
Pozwólcie, że przedstawię wam moją synową, Jasność
Wilk z rodziny Hak.
Dygnęłam pochylając głowę przed królem. Ojciec
niezbyt przychylnie wypowiadał się o Wyszesławie
i jego polityce, ale wiedziałam, że król jest mi niezbędny.
Chciałam otrzymać pełne prawo do mojej domeny.
Pragnęłam przygotować kilka niespodzianek dla
ukochanego męża, jeśli ten zjawi się na moim terytorium.

155
– Wstań, moje dziecko – polecił król. – Co was do mnie
sprowadza?
– Chcę złożyć przysięgę lojalności wobec was, Wasza
Wysokość – odpowiedziałam.
– Cóż, to bardzo chwalebne – skinął głową król –
zwłaszcza w obecnej sytuacji.
– Haki zawsze były wierne koronie, Wasza Wysokość.
– Tak – król wstał zza stołu i przeszedł przez gabinet,
potem zwrócił się do drzewa szlachetnych – ale teraz nie
jesteście już Hak, Oświecona.
– Płynie we mnie krew Haków, Wasza Wysokość –
powiedziałam, nie bez lekkiego przytyku wobec teścia.
– Dobrze – Wyszesław obdarzył mnie lekkim
uśmiechem. – Wy z Jarosławem otrzymacie wielki
zaszczyt zapoczątkowania nowej dynastii szlachetnych.
– Dziękuję, Wasza Wysokość – ponownie pokłoniłam
się.
Podeszli do mnie magowie. Jeden z nich położył rękę
w miejscu, gdzie znajdował się mój rodowy tatuaż, który
wypaliłam, gdy postanowiłam już nigdy nie powrócić do
rodu Haków. I w rzeczywistości właśnie tak się stało. Już
nigdy nie wrócę do domu jako Jasność Hak.
Plecy płonęły bólem. Powinnam była uprzedzić,
że u mnie nie ma nowego tatuażu? Czy może nie warto,

156
żeby uniknąć niepotrzebnych pytań? Przecież mogę
zwracać się do siły rodu, a ból jakoś zniosę.
– Powinnyście uklęknąć, Jasności – powiedział mag –
i przygotujcie wasz sztylet.
– Ona jest pod wpływem Ciemnej Wody – oznajmił
Granisław.
– Uwzględnimy to – spokojnie powiedział drugi mag
i zwrócił się do mnie:
– Musicie naciąć swoją prawą dłoń w poprzek. Czy
potrzebujecie pomocy?
Nie miałam najmniejszych problemów z zadawaniem
sobie ran w celu przeprowadzania obrzędów, ale dla
delikatnej arystokratki to musi być straszne.
– Pomóżcie, proszę! – zrobiłam przerażoną minę i drżącą
ręką podałam magowi sztylet.
Wilk za moimi plecami prychnął. W porządku... Jeszcze
zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni.
Przede mną na kolana opadł sam król. Wyjął swój sztylet,
bardziej przypominający puginał, z rękojeścią
w kształcie złotej fali – obecna dynastia nosiła nazwę
Czajańska od nazwy rzeki, która stanowiła granicę
królestwa od strony zachodu i południa. Wyszesław
zrobił na lewej dłoni nacięcie w kształcie krzyża, a jeden
z magów wykonał takie samo u mnie. Czyli to w ten

157
sposób powstała charakterystyczna blizna u mojego ojca
– on też przeszedł przez ten obrzęd w królewskim pałacu.
Król zaczął czytać zaklęcie w dawnej mowie, którą
trochę rozumiałam, ponieważ mag Domu kazał mi
nauczyć się kilku rytualnych zaklęć wyższej magii,
twierdząc, że jest to konieczne. Teraz miałam co do tego
wątpliwości. Daezael w czasie obrzędów czytał zaklęcia
po elficku, a ja obchodziłam się bez jakichkolwiek słów.
– Od tej chwili będziesz nosić rodowe nazwisko
„Tarcza”. Abyś stanowiła obronę królewskiej władzy na
Północy! – Wyszesław zakończył zaklęcie.
Moje plecy płonęły ogniem, ledwie powstrzymywałam
się, by nie zacząć jęczeć z bólu. Nie chciałam zakłócić
obrzędu przejawem słabości w obecności ojca Jarosława.
Nagle odniosłam wrażenie jakby za moje żebra
szarpnięto niewidzialnym hakiem i mój duch wzleciał ku
obłokom. To samo czułam w czasie burzy, ale teraz nie
było to tak niekontrolowane. Moja dusza leciała na
północ, lasy, pola i miasteczka migały pode mną
z przerażającą prędkością dopóki nie dostrzegłam
majestatycznej budowli z czarnego kamienia. Nie
mogłam jej nie rozpoznać – to był zamek rodu Haków.
Flagi z naszym herbem powiewały na wietrze, to
oznaczało, że ojciec jest w domu. A oto i on, siedzi za
swoim biurkiem nad jakimiś dokumentami. Twarz ma
skoncentrowaną, małym palcem lewej ręki postukuje

158
o blat stołu. Ach, jak ja się za nim stęskniłam! Nagle
ojciec podniósł głowę i spojrzał prosto na mnie. Na jego
ustach pojawił się wieloznaczny uśmiech.
Przede mną znów przewijały się lasy i pola, tylko teraz
czułam każdy listek, każde źdźbło trawy, słyszałam bicie
serca każdego człowieka przebywającego na terenie
mojej domeny. Było to nadzwyczajne uczucie, jakby
wszystko, co żywe i martwe stało się moją częścią, a ja
mogę nimi kierować jak własną kończyną.
Obudziłam się w znanej mi już komnacie pałacowych
uzdrowicieli. Oba elfy z niepokojem pochylały się nade
mną, a powietrze dosłownie iskrzyło od magii.
– ...nie dojdzie do siebie, rozkażę ukarać – zakończył
mówić teść gdzieś w oddali.
– Oświecony, uzdrowiciele robią wszystko, co w ich
mocy. Jednak przeprowadzanie obrzędów wyższej magii
przy zablokowanych zdolnościach magicznych to
lekkomyślność. Dziewczyna mogła umrzeć! Czemu nie
powiedzieliście, że jej tatuaż Domu jest ograniczony? –
gniewnie ktoś mu odpowiedział.
– Nie wiedziałem – ostro odpowiedział stary Wilk. – Kto
by pomyślał?
– Doszła do siebie – powiedział cicho uzdrowiciel.
W polu mojego widzenia pojawił się mag, który nacinał
moją rękę.

159
– Światła, jak się czujesz?
Spróbowałam wzruszyć ramionami i udało mi się
dopiero po drugiej próbie. Plecy paliły bólem. Bywało
gorzej, nawet całkiem niedawno. Przynajmniej
uzdrowiciele pracują w milczeniu i nie obwiniają za
wszystkie śmiertelne grzechy, przyrzekając,
że zbezczeszczą mój grób.
– Co się stało z waszym tatuażem? – zapytał mag.
– Nieszczęśliwy wypadek. Przepraszam, nie wiedziałam,
że to istotne – wychrypiałam.
– Oczywiście – mag zmarszczył brwi. – Nadano wam
nowe nazwisko rodowe i teraz wasz ród będzie miał
nowy tatuaż. Kiedy wasz małżonek wróci znad
południowych granic mag Domu naznaczy go takim
samym w miejsce starego.
Zamknęłam oczy. W moim wnętrzu szalał ogień i nie
mógł znaleźć ujścia. Czułam się jak zagotowany czajnik
z zatkanym dziobkiem. Miałam wrażenie,
że przepełniająca mnie moc zaraz wybuchnie przez moje
uszy albo zagotuje mózg. Za to wrażenie, że jestem
częścią mojej domeny zniknęło. Zdałam sobie sprawę,
że ono może wrócić tylko w wyjątkowych
okolicznościach, jeśli znajdę się w podobnej sytuacji jak
ta, w której znalazł się stary Sowa.
– Wasze milczenie kosztowało nadwornego maga
zdrowie! – wtrącił Granisław.

160
– Powinien sam zapytać, czy z moim tatuażem jest
w wszystko w porządku! – odgryzłam się. Nie miałam
sił, aby grać grzeczną dziewczynę w czasie kiedy ogień
pożera moje wnętrzności.
– Oświecona ma rację – powiedział mag do Wilka
i zwrócił się do mnie:
– Czy dano wam środek przeciwdziałający Ciemnej
Wodzie? W takim razie zażyjcie go i odzyskajcie siły.
– Myślę, żeby zabrać ją do naszego majątku – powiedział
Granisław. – Do czasu powrotu Jarosława będzie się nią
opiekowała moja żona.
– Tak, tak będzie najlepiej. O ile mi wiadomo, wasz
rodowy mag jest wystarczająco kompetentny i będzie
wiedział jak radzić sobie w takiej sytuacji – zgodził się
mag.
Nie chciałam jechać do zamku Wilków i gdy tylko
zostaliśmy sami próbowałam to wytłumaczyć teściowi.
Ale on nawet nie chciał mnie słuchać, machnął ręką jak
na natrętną muchę i rozkazał, aby przygotowano powóz
do drogi.
Przy mnie nie było ani Dranisza, ani Daezaela.

161
Rozdział 8
„Nie wierz w bajki” – może to powiedzieć
tylko ktoś kto nie jest w stanie zobaczyć świata.
Czajesław Wilk o podejściu do życia

Nie dane mi było uroczyście wjechać do rodowego


zamku Wilków.
W tamtym momencie leżałam w powozie trawiona
gorączką, bez sił aby uwolnić magię, która spalała mnie
od środka. Dranisza, który potrafiłby uspokoić mnie
w swoich objęciach, Granisław odprawił na pomoc
Jarosławowi, nawet przez chwilę nie wątpiąc
w wykonanie rozkazu. Daezaela teść zwolnił –
uzdrowiciel próbował dostać się do naszego powozu przy
wyjeździe z królewskiego dworu, ale ochroniarz
Oświeconego brutalnie wyrzucił go na chodnik.
Nie mogłam w żaden sposób pomóc elfowi, ale byłam
pewna, że on mi to jeszcze wypomni. Dwa dni
przeleżałam w bogato urządzonej komnacie, na
wpółprzytomna, krzycząc z bólu jaki towarzyszył
gojeniu się nowego tatuażu. W tamtym czasie
przychodził do mnie tylko rodowy mag o chłodnych
wilczych oczach i pokojówka, która starała się być jak
najmniej widoczna. Mag bez odrobiny współczucia
przewracał mnie z boku na bok, poił lekarstwem, które

162
dostaliśmy w pałacu, wymachiwał nade mną rękami
i mamrotał zaklęcia.
Trzeciego dnia rano obudziłam się całkiem zdrowa.
Uczucie było takie jakbym nagle pozbyła się
długotrwałego kataru i nagle zaczęła czuć wszystkie
zapachy. Nieistotne, czy to pałacowi uzdrowiciele
pomylili się w określeniu czasu jaki będzie działała
Ciemna Woda, czy to mag Wilków był tak silny, czy
może Daezael zgodnie ze swoim zwyczajem dodał do
Ciemnej Wody czegoś jeszcze, ale byłam gotowa biegać,
skakać, a nawet walczyć na równych zasadach przeciwko
nieuprzejmej rodzince, która nawet ani razu mnie nie
odwiedziła, co naruszało wszelkie zasady etykiety.
Magia, która szalała w moim wnętrzu teraz zwinęła się
kłębek i schowała gdzieś pod moim sercem –
wiedziałam, że wystarczy tylko po nią sięgnąć, aby mieć
w rękach ogromną moc.
Kilka razy podciągnęłam się na poprzeczce, na której
wisiał baldachim nad łóżkiem. Doskonale! Moje ciało
idealnie się mnie słuchało. Ale nie warto było śpieszyć
się ze skakaniem i walką. Gdy tylko usłyszałam kroki na
korytarzu, grzecznie położyłam się do łóżka
i popatrzyłam na wchodzącego maga z miną osłabionej
i delikatnej dziewczyny.
– Jak się czujecie? – zapytał mag wodząc nade mną
rękami.

163
– Lepiej niż wczoraj – odparłam zgodnie z prawdą.
Przecież nie mógł nie zauważyć, że gorączka minęła. –
Panie...?
– Panie Wilkow – odpowiedział zimno. – W pałacu
królewskim zwracałaś się do siły Rodu dlatego poważnie
odradzam korzystania z jakiejkolwiek magii w ciągu
najbliższych miesięcy, nawet tak prostej jak zapalanie
świec.
Pokiwałam głową z poważną miną. Zwykli szlachetnie
urodzeni nie mogą bezkarnie korzystać z rodowej magii
i są na to nałożone surowe ograniczenia, w tym nawet
wykluczenie z Rodu! Uważa się, że każde zwrócenie się
ku wyższej magii znacznie osłabia zdrowie i szkodzi
ciału. Ile razy w życiu zwykły arystokrata zwraca się do
siły Rodu? W dzieciństwie, kiedy otrzymuje tatuaż,
w trakcie kształcenia, w czasie ceremonii ślubnej,
w czasie przejmowania dziedzictwa i może jeszcze raz
lub dwa w razie konieczności.
Ja i Jarosław to zupełnie inna bajka. Przez ostatnie dwa
miesiące zwracanie się do magii Rodu było u nas na
porządku dziennym. Głęboką śpiączkę, która towarzyszy
przeciążeniu magicznemu udało nam się przeżyć tylko
dzięki uzdrowicielskim umiejętnościom Daezaela. Poza
tym nieumyślnie przeprowadziliśmy jeszcze rytuał, który
zjednoczył nasze magiczne siły. Polecono mi abym nie
rozpowszechniała tej informacji. W czasie pobytu
w pałacu zamierzałam zapytać magów Rady o to jak

164
mam obchodzić się z nową mocą. Jednak Oświecony
Wilk miał swoje własne plany i mściwie pomyślałam,
że teraz przyjdzie mu ponieść tego konsekwencje.
– Panie Wilkow, czy mogę wiedzieć jak długo jeszcze
będę musiała przebywać w tym pokoju? – zapytałam
maga następnego dnia.
Próba pospacerowania po korytarzu zakończyła się
fiaskiem – koło drzwi pojawił się strażnik, kloc takich
rozmiarów, że wujek Wel wyglądałby przy nim jak
cherlawy wyrostek. Samo jego pojawienie mnie
zaintrygowało: czy to znaczy, że oni trzymają mnie
w areszcie domowym?
Oczywiście, w moim więzieniu były wszystkie
niezbędne wygody, nawet toaleta. Biblioteczka, kosz do
robótek, a nawet modlitewnik do Prześwietnych Bogów.
Służąca przywoziła mi na wózku wykwintne dania,
a wczoraj nawet wniesiono do komnaty wannę.
Po kąpieli chciałam udać się na zwiedzanie zamku,
ale zakończyło się ono na progu mojego pokoju. Drugą
próbę podjęłam rano – lepiej nie chodzić po obcym
zamku nocą, ale ten sam wartownik grzecznie choć
stanowczo zawrócił mnie do pokoju.
Mag wzruszył ramionami:
– Nie ja o tym decyduję, a Oświecony.
– W takim razie zawołajcie Oświeconego.

165
– Nie ma go w zamku.
– A Oświecona Wilk? – nawet nie znałam imienia matki
Jarosława.
– Ona jest – niechętnie przyznał mag nie wytrzymawszy
mojego wymagającego spojrzenia.
– Panie Wilkow – powiedziałam poważnym tonem –
jestem żoną Jarosława Wilka i Oświeconą. Dlatego
wymagam, aby zwracano się do mnie i traktowano mnie
jak należy. Na jakiej podstawie pozwolono sobie ustawić
pod moimi drzwiami strażnika?
– On was ochrania – wymamrotał mag.
– Przed kim? Co takiego dzieje się w zamku,
że potrzebna jest mi ochrona?
– Cóż, Jego Ekscelencja Jarosław, a dokładnie
Oświecony Jarosław... – Wilkow zadrżał i popatrzył na
mnie z niechęcią. Albo nie potrafił, albo nie chciał
wymyślać wymówek. – Oświeconego Jarosława nie ma
teraz w zamku i musimy ochraniać jego żonę.
– Żądam, aby przyszła do mnie Oświecona. Jeśli mnie
nie wypuszczacie to chociaż w ten sposób chcę poznać
swoją teściową!
Wilkow ukłonił się i wyszedł, a ja przyczepiłam sztylet
do pasa i zaczęłam czekać.
Zanim odwiedziła mnie Oświecona Wilk minęło całkiem
sporo czasu. Dzień już chylił się ku końcowi, gdy

166
zastukano do drzwi, a w progu pojawiła się postawna
kobieta w sukni zgodnej z najnowszą modą – takie
widziałam w czasie mojego krótkiego pobytu w pałacu.
Moja matka w domu zawsze nosiła coś wygodnego, do
inspekcji spiżarni i odwiedzania kuchni, a wspaniałe
suknie przywdziewała do kolacji.
Jarosław był całkiem niepodobny to matki, był za to
niemal wierną kopią swojego ojca. O ile Granisław był
jak klinga sztyletu – ostry, niebezpieczny i silny, to jego
żona przypominała miękki pasztecik z nadzieniem
z żelaznych gwoździ – jeśli ugryziesz to połamiesz sobie
wszystkie zęby.
Patrzyłyśmy sobie z teściową w oczy. Dranisz mówił,
że matka Jarosława jest tak samo głodna władzy jak jego
ojciec. Na młodszego syna nie zwracała większej uwagi
– bardzo ją denerwowało, że urodził się chłopcem
z którym nie wiadomo co zrobić, a nie dziewczynką,
którą można korzystnie wydać za mąż. Potem Jarosław
zawiódł ją ponownie, gdy nie udało mu się poślubić
Niegosławy Pies, co stworzyłoby Wilkom możliwość
sprawowania rządów na Południu.
Ja w posagu wniosłam domenę na Północy i powiązania
handlowe z niezależnymi księstwami. Dlaczego w takim
razie traktują mnie w taki sposób?
– Oświecona – dygnęłam.

167
– Oświecona – teściowa skinęła głową i usiadła w fotelu
obrzucając mnie nieprzychylnym spojrzeniem.
– Nalać wam soku? Zaproponować owoce? – byłam
chodzącą grzecznością.
– Powiedziano mi, że chciałaś się ze mną widzieć.
– Tak, bardzo chciałam poznać matkę mojego męża –
zaszczebiotałam. – Przecież jesteśmy teraz rodziną!
Tylko Prześwietni Bogowie wiedzą, kiedy uda nam się
spotkać ponownie, ponieważ ja muszę jak najszybciej
wyruszyć do mojej domeny.
– Nie – powiedziała teściowa – na razie będziesz
mieszkać u nas.
– Dopóki nie wróci Jarosław? – upewniłam się.
– Nie. Dopóki nie urodzisz mu spadkobiercy –
odpowiedziała. – Na Północy jest zbyt niebezpiecznie.
Nie możemy dopuścić, żeby naszej synowej stała się
krzywda.
– Ale moja domena...
– Oświecony Wilk teraz się nią zajmuje – ucięła
Wilczyca.
Z trudem utrzymałam maskę na twarzy. A więc to tak.
Oświecony Wilk teraz się nią zajmuje! A spadkobierca,
o ile rozumiem, wychowywać też będzie się tutaj, żeby
tylko, brońcie Bogowie, nie dostał się pod wpływ Haka!

168
– Rozumiem – powiedziałam beztrosko. – A dlaczego
nie mogę wyjść z pokoju?
– Póki nie wróci Jarosław jesteśmy za ciebie
odpowiedzialni – odpowiedziała niegrzecznie teściowa.
– Nie chciałabym, żebyś spadła ze schodów i skręciła
sobie kark.
– Nie mam w zwyczaju spadania ze schodów i skręcania
sobie karku – uśmiechnęłam się.
– Wszystko może się zdarzyć.
Tak, Jarosław bez wątpienia będzie przeszczęśliwy, gdy
spotka mnie, swoją żonę uciekinierkę, w zamkniętym
pokoju. A schody w zamku są takie strome... Prowadził
żonę na obiad, a ona potknęła się nieszczęśliwie... Co za
nieszczęście! W tym czasie drogi teść zagarnie władzę
w domenie, udowadniając mojemu ojcu, ze jego córka
jest głupią kwoką, która woli siedzieć pod skrzydełkiem
u teściowej i rodzić wilczęta. Albo nie udowodni,
a wtedy będzie jeszcze gorzej: między dwoma
domenami, które do niedawna stanowiły całość będą
trwały wieczne spory!
Taki scenariusz w ogóle mi nie odpowiadał. Plan, aby
spotkać się z mężem we własnym zamku w towarzystwie
uzbrojonych strażników właśnie zaczął się sypać.
– Spałaś z trollem? – nagle zapytała Oświecona.
– Że co?! – zaskoczona powiedziałam, a potem
wyrzuciłam z siebie oburzona:

169
– Jak śmiecie mnie obrażać!
– Kazałam magowi sprawdzić – oznajmiła teściowa. –
Jedzie od ciebie trollem. Ale przynajmniej nie jesteś
w ciąży.
– Opuścicie proszę mój pokój – powiedziałam otwierając
drzwi. – To oczywiste, że ode mnie, jak to
powiedzieliście, „jedzie trollem”, a to dlatego, że przez
ostatnie tygodnie podróżowałam w towarzystwie
Dranisza! Wasz syn uznał, że sprawy Tomigosta są
ważniejsze od żony i nie dostrzegam mojej winy w tym,
że odprawił mnie do stolicy w towarzystwie kogoś komu
ufa! A co, elfem ode mnie nie jedzie? Mój elf uzdrowiciel
cały czas był blisko mnie.
– Elfem nie. A gdzie Tisa? – zainteresowała się
Oświecona wstając z krzesła.
– Zabiło ją zaklęcie uldona – odpowiedziałam zgodnie
z prawdą. – Nie życzę sobie z wami więcej rozmawiać.
Zapomnieliście się. Nie jestem dziewką z wioski, żeby
tak mnie traktować.
Teściowa prychnęła i wyszła. Swoje niezadowolenie
wyraziła wieczorem, kiedy nie dostałam kolacji,
a służąca nie przyszła, aby pomóc mi się przebrać.
Leżałam na łóżku i myślałam. Spotkanie z Jarosławem
na terytorium jego rodziców oznaczało wyrok śmierci –
jeśli nie natychmiast to po narodzinach prawowitego
spadkobiercy. Jasne, że moje zdanie nikogo nie będzie

170
interesować, dobrze, jeśli chociaż pod obstawą
wypuszczą mnie na spacer po dworze.
To znaczy, że trzeba będzie wyślizgnąć się z zamku
przed powrotem obu Wilków – ojca i syna. Było mi na
rękę, że wszyscy myśleli, że nie mogę używać magii
zarówno z powodu zwrócenia się do siły Rodu jak i przez
Ciemną Wodę. Mam mało czasu – nie wiadomo jak
długo jeszcze Jarosław będzie przebywał u Tomigosta,
a pozostawiać domeny w rękach Granisława również nie
zamierzałam.
Nie podano mi śniadania. Uchyliły się drzwi i na
podłodze postawiono dzbanek z wodą.
– Pięknie – mruknęłam.
Zostało mi jeszcze trochę owoców i póki co jeszcze nie
czułam głodu. Wzięłam jabłko i usiadłam na parapecie.
Przede mną rozciągał się piękny widok na zamkowy
dziedziniec.
Pod wieczór uświadomiłam sobie jak ciężka jest praca
zwiadowca. W głowie huczało mi od informacji
zebranych przez cały dzień, który spędziłam obserwując
zachowanie służby Wilków. Żeby wszystko sobie
uporządkować i obmyślić plan działania położyłam się
na łóżku i zamknęłam oczy.
Nagle drzwi otworzyły się i do komnaty wszedł pan
Wilkow. Na jego twarzy malowała się troska.
– Jak się czujecie, Oświecona? – zapytał.

171
– Obrzydliwie. Wiecie, że mnie nie karmią?
– Byłem temu przeciwny – westchnął mag.
Nic dziwnego, jeśli będzie ze mną całkiem źle to maga
po głowie nikt nie pogłaszcze. Oni narobią, a on będzie
za to odpowiadał.
– Proszę was, Oświecona, nie psujcie sobie relacji
z Oświeconą Wilk. Możliwe, że wydaje wam się zbyt
surowa, ale to nie tak... jest sprawiedliwą i dobrą
gospodynią.
– Nie jest moją gospodynią – gwałtownie przerwałam
wychwalanie matki Jarosława.
– Nawet Władysław docenia mądrość matki.
– To starszy syn?
– Tak, a jego żona, Dobroniega ma wspaniałe relacje
z teściową. Możliwe, że Oświecona i od was oczekuje
takiej samej postawy.
– Gdyby Dobroniega raczyła złożyć mi wizytę
i opowiedzieć o zasadach postępowania jakie tu panują
byłoby mi znacznie łatwiej – powiedziałam jadowicie.
– Pani Wilk nie ma teraz w zamku, jest w letnim majątku
z synem. Chłopiec potrzebuje świeżego powietrza –
odpowiedział.
Aha, oto czemu nie doglądał mnie uzdrowiciel!
Prawdopodobnie, ten któremu Oświecona może ufać
pilnuje spadkobiercy Wilków. Zdaje się, że mój bratanek

172
ma nieco ponad dziesięć lat, wiek w sam raz na łażenie
po drzewach lub zdobywanie siniaków w trakcie ćwiczeń
z bronią.
– A Władysław?
– Z powodu wojny w naszych lasach pojawiło się wielu
rozbójników i teraz Oświecony zajmuje się tą sprawą.
Oto dlaczego w zamku jest tak mało żołnierzy! Część
zabrał Granisław, żeby przejąć moją domenę, a część
goni rozbójników po lesie. W zasadzie, czego można się
obawiać w dobrze umocnionym zamku i to jeszcze
w centralnej części kraju?
– Przeproście Oświeconą za swoje zachowanie – radził
mag – wtedy wasze życie stanie się całkiem komfortowe.
– Dobrze – odpowiedziałam zamyślona – obowiązkowo
złożę przeprosiny.
Tak, droga Oświecona, ja ci złożę takie przeprosiny,
że następnym razem dobrze się zastanowisz, czy warto
zamykać jakiegoś Haka w pokoju i morzyć go głodem!
Po północy obudziłam się i ubrałam – aby dobrać
pasujące ubrania musiałam przekopać się przez całą
szafę. Wyjrzałam na korytarz. Mój strażnik drzemał na
krześle, ale na skrzypnięcie drzwi czujnie otworzył oczy.
– Czego trzeba?
– Pomóżcie mi! – pisnęłam. – Coś skrobie pod łóżkiem!
To chyba mysz!

173
– Tu nie ma myszy!
– Boję się i nie mogę spać! – wychlipałam.
Wartownik przewrócił oczami, chwycił lampę i zajrzał
do pokoju.
– Gdzie to skrobie?
Rozbudziłam śpiącą we mnie magię i z jej pomocą
pozbawiłam mężczyznę przytomności, w taki sam
sposób jak w czasie pojedynku z Mezenmirem. Może
i nieco się uszkodził po uderzeniu w ścianę, ale wciąż
żył. Nie chciałam zaczynać mojej ucieczki z zamku od
zostawiania za sobą trupów.
Najtrudniejsze okazało się zawleczenie ciała mężczyzny
na korytarz i usadzenie go na krześle tak, żeby wydawało
się, że po prostu drzemie. Kiedy się z nim siłowałam
pomyślałam, że jeśli zerwę teraz plecy to o ucieczce
z zamku będę mogła sobie tylko pomarzyć. Ale w końcu
się udało. Cicho skradałam się w kierunku wyjścia
z zamku. Prawie nie oddychałam, starałam się wtopić
w ścianę i nie wydawać żadnych dźwięków.
„Jeśli chcesz wymknąć się z zamku to nigdy nie
korzystaj z głównego wejścia” – pouczał mnie Mirik
wiele lat temu. „Ono jest przeznaczone dla gości
i wrogów, tych którzy są głupi. Oprócz głównego wejścia
jest jeszcze pralnia, tam drzwi są prawie zawsze otwarte,
aby nie zatrzymywać wilgoci. Nie jesteśmy zbyt dumni
i możemy skorzystać z tylnego wejścia, prawda? I jest

174
jeszcze kuchnia i spiżarnie. Niektórzy strażnicy po
nocnej zmianie idą coś przekąsić, za co dostają po głowie
od szefa kuchni, ale chodzi o fakt, te drzwi też mogą być
otwarte! Nigdy nie idź tamtędy, gdzie śpi służba! Nagle
okaże się, że tam ktoś się upija albo... nie śpi z jakiejś
innej przyczyny?”
„Mirik, a po co w ogóle uciekamy z zamku po kryjomu
i to jeszcze w nocy?” – zapytałam.
„Jak to po co? Nocą wszystko jest ciekawsze!”
Umiejętności zdobyte w dzieciństwie znów mnie nie
zawiodły.
Trochę pobłądziłam, kilka razy prawie dałam się
przyłapać – w zamku Wilka pracowano nawet w nocy.
Było mi na rękę, że służące, które pastowały podłogę
były zbyt zmęczone i nie zauważyły cienia, który
przemykał za ich plecami.
– Zaraz pójdę spać, sama tu będziesz harować do rana! –
niemrawo przeklinała jedna z nich.
– Następnym razem sama będziesz usługiwać Wilczycy!
– odgryzła się jej towarzyszka. – Jeśli zjawię się u niej
zaspana to mnie zmiażdży!
– Dziewczyny, cierpliwości – powiedziała trzecia – teraz
ma nową Oświeconą do głodzenia, to się uspokoi.

175
– Myślisz, że Jarik jej pozwoli? Pamiętasz jego ostatnie
„Nie wasza sprawa, mamusiu!” Mało co udaru nie
dostała!
– Pozwoli, pozwoli. Jak widać nie może ścierpieć żony
i jest zły, że zmusili go do małżeństwa, więc sprowadził
ją do rodziców.
Kobiety westchnęły. Starałam się wtopić w ścianę
i nawet przestałam oddychać. Służba zawsze wszystko
wie o swoim gospodarzu, nawet jeśli stara się tu ukryć.
Dowiedzenie się czegoś o rodzinnych relacjach między
Wilkami w żaden sposób mi nie zaszkodzi.
– Zrobi dziecko i wróci do Tisy – uznały dziewczyny.
– Ale to i tak niesamowite. Jak ona go zmusiła do
małżeństwa? – jedna ze służących wyprostowała się
i rozmasowała grzbiet. – Pamiętacie jak krzyczał:
„Nigdy! Nie będę tańczył jak mi zagracie!”
– Ożenił się z powodu domeny, żeby być daleko od
rodziców.
– A ona niezła jest! – nagle powiedziała ta, która
rozcierała plecy. – „Nie życzę sobie z wami więcej
rozmawiać” – akurat przechodziłam korytarzem i mało
się nie przewróciłam. Gdyby Wilczyca mnie zobaczyła
nie dała by mi żyć. Dobroniega nie dawała takich
popisów.
– Ale i głodna nie siedziała – nie zgodziły się z nią. – Ty,
weź pracuj, a nie się migasz!

176
Służące zaczęły pastować podłogę w milczeniu, a ja
ruszyłam dalej. Czyli Jarosław nie ma dobrych relacji
z rodzicami. Ale o tym już wcześniej wiedziałam – wiele
lat temu Jarik uciekł z domu razem z Draniszem i Tisą,
wstąpił do wojska i rozpoczął karierę wojskową prawie
jak zwykły żołnierz.
Podczas ostatniej wizyty w domu pokłócił się
z rodzicami i mimo niedoleczonych ran zapisał się do
służby królewskich posłów. Kiedy spotkaliśmy się
pierwszy raz miał zabandażowaną głowę i był tak słaby,
że nawet nie mógł długo prowadzić furgonu.
Trafiłam między dwa ognie. Jarosław – zmuszony do
ślubu, wyżywający się na mnie za decyzję rodziców (na
dodatek ja nie odpowiadałam jego wyobrażeniu na temat
idealnej szlachetnie urodzonej) oraz Wilki – zachwyceni
możliwością rozszerzenia swojej władzy i postrzegający
synową wyłącznie w roli domowego pieska, który boi się
nawet szczeknąć.
Chęć odzyskania wolności stała się po prostu nie do
zniesienia.
W pralni mi się poszczęściło. Drzwi były szeroko
otwarte, chociaż to wcale nie powstrzymywało wilgoci
od zagnieżdżenia się w tym pomieszczeniu.
Zaryzykowałam i zapaliłam mały płomyk, żeby się
rozejrzeć. Potrzebowałam butów, bo w moich cienkich
pantofelkach dałabym radę uciekać do pierwszego

177
korzenia wyrastającego z ziemi. W pralni niczego nie
znalazłam, ale na dworze trafiłam na parę mocnych
baczmagów. Były jeszcze mokre po myciu i trochę za
duże, ale nie wybrzydzałam. Jeśli ubiorę je na moje
pantofelki to będą w sam raz. Za to teraz mogłam i konia
uderzyć piętami, i po lesie chodzić bez strachu,
że nadepnę na ostrą gałąź.
Niezauważonej udało mi się dotrzeć do stajni – i tam
moje szczęście się skończyło. Natknęłam się na
stajennego i tylko czachy i drychle wiedzą, czemu on
zamiast spać żwawo wywalał nawóz z boksów mrucząc
piosenkę pod nosem.
– Hej, a ty kto? – wydusił, gdy zobaczył mnie w świetle
latarni.
– Oświecona – odpowiedziałam wyciągając sztylet. –
Siodłaj konia.
– Nie – potrząsnął głową. – Jesteście żoną Jarosława, tak?
Oświecona nie wydała polecenia, aby słuchać waszych
rozkazów.
– Siodłaj konia – spokojnie powtórzyłam, chociaż już
wiedziałam, że stajenny nie posłucha mojego polecenia,
bo bał się żony Posiadacza.
– Nawet jeśli zabijecie, Oświecona, nie mogę – ze
smutkiem pokręcił głową.
– Ale alarm podniesiesz.

178
– Podniosę – przyznał szczerze.
Usiadłam na podłodze, zakryłam twarz dłośmi
i zaszlochałam kilkakrotnie.
– Hej, Oświecona – stajenny przykucnął obok mnie
i ostrożnie dotknął mojego ramienia – chodźcie,
odprowadzę was do zamku, czy coś.
Czy wiecie ile potencjalnie śmiercionośnych
przedmiotów można znaleźć w stajni? Bardzo, bardzo,
bardzo dużo, zwłaszcza jeśli bardzo chcecie odzyskać
wolność.
– Przepraszam – powiedziałam odpychając od siebie
bezwładne ciało. Zdaje się, że nie rozbiłam mu czaszki.
Schowałam do kieszeni żelazne zgrzebło, podniosłam
latarnię i ruszyłam przez stajnię. Nie potrafiłam określać
charakteru konia po wyrazie mordy, dlatego wybrałam
tego, który najbardziej mi się spodobał.
– Jaskier – przeczytałam imię wałacha na drzwiczkach
boksu. – Jaskrze, mam nadzieję, że masz łagodny
charakter i mnie nie ugryziesz?
Znalazłam sznurek, zrobiłam knebel z kawałka halki
i związałam stajennego. Nieprzytomny jęknął słabo,
ale uznałam, że to będzie dowód dla Oświeconej na to,
że próbował powstrzymać mnie przed ucieczką.

179
Ile lat nie siodłałam konia! Jaskier patrzył na mnie
z ukosa nieufnie, ale nie protestował tylko spokojnie
znosił moje próby mocniejszego zaciągnięcia popręgu.
– Nie jest źle! – powiedziałam wesoło do Jaskra
i wyprowadziłam go ze stajni. Wałach szedł powoli
i najwyraźniej nie rozumiał po co ciągnę go w noc. –
Teraz sobie pojeździmy...
Nad tym, co zrobić z bramą zamku zastanawiałam się
cały dzień. Na szczęście zamek był otoczony tylko jedną
warstwą muru. Jednak okute metalem wrota wyglądały
na bardzo mocne. Jeżeli nie udało mi się rozkazać
niczego stajennemu to na posłuszeństwo strażników też
nie mogłam liczyć. Dlatego zdecydowałam się walczyć.
Wsiadłam na Jaskra i zaczęłam formować w rękach
ognistą kulę – tak naprawdę było to jedyne bojowe
zaklęcie, które dobrze znałam. Cała magia, która szalała
we mnie od kilku dni wyrywała się na zewnątrz. Na
murach zauważyli moje przybycie i zaczęli się krzątać.
Zamachnęłam się i posłałam kulę ognia w stronę wrót,
wkładając w to niemal całą magiczną siłę.
To jest to!
Nawet nie podejrzewałam siebie o taką moc! Brama
eksplodowała i rozleciała się w ogniste drzazgi, które
pokaleczyły ludzi. Przekrzywiła się jedna z baszt.
– Ruszaj! – smagnęłam Jaskra po zadzie.

180
Jeśli zamek ma most zwodzony to już po mnie! Jednak
Granisław podążał za modą i fosę przykrywał kamienny
most. Oczywiście, to u nas na obrzeżach istnieje groźba
nieprzyjacielskiego szturmu, a tu w centrum kraju można
było zrezygnować z tego reliktu przeszłości
i konkurować z innymi w kategorii najbardziej
eleganckiego mostu.
– Szybciej! Szybciej! – popędzałam wałacha, który
pędził przez panujący wokół chaos.
Kilka razy próbowano mnie zatrzymać, ale nie
żałowałam magii i podmuchy wiatru zwalały strażników
z nóg.
Muszę przyznać, że Wilk świetnie wyszkolił swoich
żołnierzy. Nie zdążyłam przejechać przez wieś, która
znajdowała się przy zamku, kiedy już wystartował za
mną pościg.
Kierowałam się do pobliskiego lasu, mając nadzieję,
że jest wystarczający duży, żeby móc się w nim ukryć.
Przycisnęłam dłoń do szyi konia. Jeśli Daezael mógł
dodawać siły w zwierzętom, to czemu ja nie mogłabym
tego zrobić? Wystarczyło wyobrazić sobie, że kogoś
uzdrawiam. Po chwili z mojej dłoni pociekła magia,
a Jaskier przyśpieszył. Pogoń szybko została w tyle.
Jeszcze przez jakiś czas jechałam leśną drogą, a potem
zatrzymałam konia. Obrzucił mnie całkiem szalonym
spojrzeniem, mizernym i nieszczęśliwym.

181
Lekkie smagnięcie starczyło, by pobiegł dalej, a ja
zagłębiłam się w las. Po wyczerpaniu energii miałam
ochotę odetchnąć, ale nie mogłam sobie pozwolić na
odprężenie. Raz, maskujące zaklęcie pokryło mnie od
stóp do głowy, dwa, malutki płomyk oświetlił mi drogę.
Odchodziłam przez las jak najdalej od zamku,
prowadzona przez gwiazdy. Nieraz leżeliśmy
z Draniszem na dachu furgonu, a on opowiadał mi
o rozgwieżdżonym niebie i o tym jak urządzali nocne
marszo-biegi przez kraj hołoty.
Jak dotąd udało mi się wydostać z zamku. Nawet jeśli
mnie okrążą, będę się bronić do końca. Nie wydaje mi
się, żeby strażnicy zabili synową Posiadacza. Zapewne
zostawią ten honorowy zaszczyt Oświeconemu. Albo
jego synowi.
Nie miałam pieniędzy, jedzenia, za to miałam biżuterię,
którą podarował mi Granisław. Za nią można było dostać
trochę złota, ale lepiej nie ryzykować, bo zachłanni
chłopi mogą chcieć zabrać sobie świecidełka bez
płacenia. Schowałam naszyjnik do jednej z tajnych
kieszeni, a na widoku zostawiłam tylko jeden kolczyk.
Po pierwsze muszę dostać się do osad bardziej
oddalonych od zamku, a tam się zobaczy. W końcu
jedzenie i konia zawsze można ukraść albo odbić.
Uśmiechnęłam się do samej siebie. Co ja mówię! Ukraść!
Odbić! Nie Oświecona, a zwykły rozbójnik! Ale teraz

182
nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc – ani Dranisza, ani
Daezaela, ani Czystomira. A jeśli trzeba polegać tylko na
sobie to lepiej być żywą rozbójniczką niż szlachetną,
ale martwą.
Usłyszałam jak pogoń przejeżdża gdzieś blisko. No
proszę, nawet nie pomyśleli, że szlachetnie urodzona
panna wybierze las zamiast drogi. Nieźle. Mam
w zapasie jeszcze kilka niespodzianek. Musztra
Jarosława, podróżowanie furgonem i dwa długie lata
samodzielnego życia nie poszły na marne. Uniosłam
przód spódnicy i ruszyłam dalej.
Już świtało, gdy wspięłam się na drzewo i postanowiłam
odpocząć.
Nie wyspałam się zbyt dobrze. Spróbujcie pospać oparci
o gałęzie ze spódnicą okręconą wokół pnia, żeby nie
spaść. Kark mi zesztywniał, a w plecach łamało.
Przetarłam oczy, przeciągnęłam się i ujrzałam przed sobą
dziesięcioletniego chłopca.
– Cześć! – powiedział.
– Cześć – odpowiedziałam. Maskujące zaklęcie działało
doskonale, więc nie musiałam się bać, że malec zacznie
zadawać pytania.
– Co tu robisz? – spojrzał na mnie, a ja uśmiechnęłam się
na widok srebrzystoszarych oczu i wysokich wilczych
kości policzkowych. Witaj, bratanku! Za tak roztrzepany
warkocz wujek Jarosław nie pogłaskałby cię po głowie!

183
– Śpię – odparłam. – A ty co tu robisz?
– Ja... – chłopiec zmieszał się na chwilę, a potem dumnie
uniósł głowę – Szukałem ptasich jajek, widzisz w górze
jakieś gniazdo?
Zaburczało mi w brzuchu. Minęła doba od kiedy coś
jadłam i teraz organizm zaczął domagać się uzupełnienia
energii.
Chłopiec usłyszał burczenie i roześmiał się:
– Tak nie wypada, fuj!
– Nie wypada śmiać się, gdy dama jest w tarapatach –
skarciłam go.
– A ty jesteś w tarapatach?
– Oczywiście! Chcę jeść, ale nic nie mam. Czy to są
tarapaty?
Bratanek zamyślił się.
– Tak. To tarapaty. A dziewczynom trzeba pomagać!
Upiekę ci ptasie jajka!
Zszedł ciut niżej i podał mi rękę.
– Pani pozwoli, że pomogę wam zejść!
– Dziękuję panu – odpowiedziałam z powagą.
– Do mnie należy zwracać się „wasza ekscelencjo” –
powiedział wyniośle.
Zeszłam na dół, poprawiłam spódnicę i zapytałam:

184
– A co wasza ekscelencja robi w lesie?
Chłopiec nic nie odpowiedział i z powrotem wspiął się
na drzewo. W czasie, gdy zajmował się okradaniem
gniazda, nazbierałam gałęzi i rozpaliłam ognisko.
Albo zatoczyłam krąg po lesie i wróciłam w okolice
zamku, albo jestem blisko majątku, gdzie teraz przebywa
Dobroniega z synem. Najprawdopodobniej to drugie.
Kochająca teściowa nie pozwoliłaby, żeby spadkobierca
Rodu odchodził tak daleko. Bratanek wrócił i wyjął jajka
zza pazuchy.
– Chyba nie popękały... Masz męża?
Wzdrygnęłam się.
– Nie sądzisz, wasza ekscelencjo, że to niegrzeczne
pytanie, zwłaszcza jeśli spotykacie dziewczynę po raz
pierwszy?
Sięgnął ręką za kołnierz koszuli i podrapał się
z roztargnieniem. Aż otworzyłam usta ze zdziwienia. Co
to za maniery u arystokraty! Chyba, że... to ulubiony gest
Dranisza!
– Bo widzisz – powiedział wesoło – ty mnie nie besztasz.
A inni od razu by zaczęli: co to za gest! Co to za
zachowanie! Od razu wiedziałem, że jesteś niezwykła!
Ponieważ zwykłe dziewczyny nie śpią na drzewach.
No proszę! Czyli wreszcie w surowej rodzince Wilków
znalazł się ktoś komu się podobam!

185
– Dlaczego mam besztać? – uśmiechnęłam się. – Tym
bardziej, że znam bardzo porządnego, że tak powiem,
mężczyznę, który też lubi się tak drapać.
Oczy chłopca zalśniły tak jakby światło słońca odbiło się
na powierzchni lodowej tafli. Moje serce zadrżało, gdy
zobaczyłam takie same oczy u Jarosława i wtedy jeszcze
miałam nadzieję, że między nami wszystko się poukłada.
– Czyli ty znasz Dranisza – zapytał zachwycony.
Kiwnęłam głową i zajęłam się przerzucaniem gałęzi
w ognisku.
– To on nauczył mnie jak wchodzić na drzewa! I kiedy
najlepiej zbierać jajka piewuszki, żeby były
najsmaczniejsze! Powiedział, że każdy, kto chce zostać
prawdziwym mężczyzną musi spróbować pieczonych
jajek! I nauczył mnie też, że dziewczynom w tarapatach
trzeba pomagać, i jeszcze nauczył mnie jak władać
mieczem, zobacz jakie mam odciski, i jeszcze...
Zdaje się, że to właśnie Dranisz był autorytetem dla tego
chłopca. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo,
zajętych rodziców, wujka Wela, Mirika, przez większość
czasu byłam zostawiona sama sobie... A co ma ten
chłopiec? Apodyktyczny dziadek, zajęty snuciem intryg
w pałacu, ojciec zajęty troszczeniem się o domenę,
babcia, która lepi z niego dumnego spadkobiercę,
zastraszona matka, wuj, który jest zły na cały świat,
służący... i dobroduszny wesoły troll. Prawdopodobnie,

186
Dranisz spędzał ze spadkobiercą Wilków cały wolny
czas, a wtedy chłopiec czuł, że żyje. To dlatego nie może
przestać o nim mówić i mógłby to robić bez przerwy.
– Posłuchaj, Oświecony – przerwałam mu. – Jak masz na
imię?
– Czajesław – zmarszczył brwi. – Nie wiedziałaś? Jestem
przyszłym Posiadaczem.
– Nie powiedziałeś, przyszły Posiadaczu, co robisz
w lesie.
Chłopiec spochmurniał, po czym podniósł wzrok
i wyrzucił z siebie:
– Uciekłem.
– Oho! – z uznaniem pokiwałam głową. – Zuch!
Rozpromienił się.
– Zrobiło się u nas małe zamieszanie. To się stało na
zamku. Wujka Jarosława żona wysadziła pół dziedzińca,
ukradła rodową biżuterię i uciekła! I teraz wszyscy jej
szukają!
Co ja słyszę? Rodową biżuterię? Jak śmiali?! Od razu
widać, że to replika. Ciekawe jakie jeszcze zbrodnie mi
przypiszą?
– A dlaczego uciekła? – zapytałam. – Jeśli to wujka
Jarosława żona?

187
– Nie wiem... – Czajesław westchnął. – a... nie powiesz
nikomu? Ta dziewczyna to zuch! Mówią, że babcia ją
głodziła. Też chciałem uciec, ale mi się nie udało.
Chciałbym wstąpić do armii, jak Dranisz, i zostać
generałem.
Podjęłam natychmiastową decyzję.
– Czajesław – wzięłam go za rękę – mogę zdradzić ci
sekret? Nikomu nie powiesz?
Chłopiec spoważniał, oswobodził rękę, wyciągnął sztylet
z rękojeścią w kształcie wilczej głowy i naciął palec:
– Przysięgam na Ród! Jeśli, oczywiście, twoja tajemnica
nie stanowi zagrożenia dla mojej ziemi i ludzi!
Uśmiechnęłam się. Z chłopca będzie wspaniały
Posiadacz.
– Patrz uważnie.
Maskujące zaklęcie spłynęło ze mnie jak woda.
Czajesław zerwał się na równe nogi i westchnął, ze
zdziwienia wypuścił sztylet z rąk.
– Czyli ty... wy...
– Oświecona Jasność, żona twojego wujka –
potwierdziłam i pokazałam mu mój sztylet, który był taki
sam jak jego. – Tylko biżuterii nie ukradłam.
Mały wilk oblizał usta.

188
– No to co? – zapytałam. – Będziesz jeść? Jajka już są
gotowe. Ja jestem taka głodna, że mogłabym zjeść
wszystko.
Zgrabnie wyturlałam jajka z żaru. Chłopiec przykucnął
obok i wpatrzył się we mnie:
– Teraz już wiem, skąd znasz Dranisza.
Czajesław potrafił bardzo szybko wziąć się w garść
i zapanować nad emocjami. Zuch.
– Podróżowałam z nim przez trzy miesiące – odparłam.
– Dranisz nauczył mnie określać kierunek na podstawie
ułożenia gwiazd. I... wiele wiele więcej.
Spadkobierca rodu Wilków cały usmarował się sadzą –
najwyraźniej nie miał doświadczenia obozowego.
W zamyśleniu żuł jajko i powiedział:
– A co wy...
– Daruj sobie konwenanse – poprosiłam, przypominając
sobie jak Mirik nienawidził tych uprzejmościowych
zwrotów.
– Co zamierzasz teraz zrobić? – chłopiec spojrzał na mnie
z uznaniem.
– Poprosić cię o pomoc – szczerze odpowiedziałam –
potrzebuję jedzenia i pieniędzy.
– I konia.

189
– Nie, nie chcę cię narażać. Poza tym, niech pogoń
zastanawia się, gdzie poszłam, a koń zostawia zbyt wiele
śladów.
– A co jeśli zaczną szukać z psami?
– Przyniesiesz mi pieprzu z kuchni i psy mnie nie
wyczują. A gdybyś jeszcze pokazał mi mapę albo
narysował obraz tego, gdzie jesteśmy to będzie całkiem
fantastycznie.
– I gdzie pojedziesz?
– Do mojej domeny. Będę tam czekać na powrót
Jarosława. Moja domena jest na Północy, tam trwa
wojna. Boję się o moich ludzi. Bez posiadacza są
bezbronni.
– Weźmiesz mnie ze sobą jako zakładnika? – zapytał
z nadzieją, prawdopodobnie czując przedsmak
zbliżającej się przygody.
– Nie. Przepraszam, Czajesławie, widzę, że będzie
z ciebie prawdziwy i przystojny mężczyzna, lecz... teraz
potrzebuję twojej ochrony tutaj. Będziesz musiał zmylić
ewentualny pościg lub pomóc jeszcze w inny sposób.
W końcu jestem damą w tarapatach, pamiętaj!
– Nikomu, ale to nikomu nie powiem, gdzie poszłaś! –
powiedział. – Tylko Jarosławowi mogę, prawda?

190
– Możesz – zgodziłam się z ciężkim sercem – i jeśli
mógłbyś szybko powiadomić Dranisza to też będzie
świetnie.
– Chodź ze mną! – chłopiec skoczył na równe nogi i aż
podskakiwał z niecierpliwości. – Tylko, proszę, czy
mogłabyś zrobić z siebie żebraczkę? Nie obraziłem cię?
Uch, tyyyyyyy.....
– Taką? – zapytałam. Dziecięca radość grzała mnie jak
słońce.
– Tak! Do mojej mamy często takie przychodzą.
– Rozumiem – nie byłam zaskoczona. Wiele bogatych
dam lubiło zajmować się dobroczynnością, ot tak po
prostu albo po to, żeby urosnąć w oczach innych.
Okazało się, że młody Wilk w poszukiwaniu przygód
uciekł całkiem niedaleko z pięknego zbudowanego z bali
dwupiętrowego domu, otoczonego mocnym płotem,
który ukazał się naszym oczom po zaledwie kilku
minutach marszu.
– Ten dwór podarował nam ojciec – powiedział
Czajesław. – Kiedy się urodziłem to dużo chorowałem
w zamku, a tutaj nie.
„Nic dziwnego, im dalej od babci tym zdrowiej” –
pomyślałam.
– Często tu bywamy, bo mama choruje – Wilk skinął
głową na strażnika i wprowadził mnie na podwórze.

191
– Czajesław! – z domu wybiegła skromnie ubrana
kobieta. Niania? Nie, ze zdziwieniem pojęłam, że to
Dobroniega.
Malec cierpliwie znosił przytulanie (mój szacunek do
niego wzrósł jeszcze bardziej), a potem wskazał na mnie,
powiedział coś do matki i razem zniknęli we wnętrzu
domu.
Zmęczona oparłam się o budkę wartowniczą obok
bramy. Dziś czekała mnie jeszcze długa droga, musiałam
ominąć pobliskie wsie i kupić konia. Muszę jak
najszybciej opuścić domenę Wilka, zatrzymać się
w jakimś mieście, wysłać wiadomość do ojca. Jestem
pewna, że wyśle po mnie duży oddział żołnierzy. Albo
i nie przyśle, biorąc pod uwagę to co stało się
z oddziałem wujka Wela. Wtedy będzie trzeba
zastanowić się, co robić i jak dotrzeć do domeny.
– Czajesław powiedział, że straciłaś rodzinę i teraz
idziesz do krewnych – podskoczyłam na dźwięk głosu
szwagierki. Kiedy rozmyślałam, nie zauważyłam jak
blisko podeszła.
– Pani – pokłoniłam się, starając nie przyglądać jej się za
bardzo. Dobroniega była jakby szara. Szare włosy, szara
twarz, szara suknia, szary głos... To niesamowite,
że urodziła tak silnego i wesołego chłopca jakim jest
Czajesław! Moje przepuszczenie, że zajmuje się

192
dobroczynnością z powodu nudy było błędne.
Zajmowała się tym z dobroci serca.
– Możesz odpocząć w naszym domu – powiedziała
Dobroniega. – Wiem, że z powodu wojny ucierpiało
wiele rodzin.
– Dziękuję pani, ale nie trzeba.
– Czajesław przyniesie ci coś do jedzenia i trochę
pieniędzy.
– Macie wspaniałego syna – powiedziałam szczerze.
– Tak – kobieta uśmiechnęła się ciepło i łagodnie,
a uśmiech odmienił jej twarz. Kiedyś musiała być piękna,
teraz też mogłaby być, gdyby o siebie zadbała.
– Tutaj! – Czajesław zadyszany przyniósł całkiem duże
zawiniątko. – Chodźmy, odprowadzę cię!
– Czajesław! – powiedziała cicho Dobroniega. – Nie
wychodź daleko za bramę. Ojciec uprzedzał cię, że teraz
jest tam dużo rozbójników!
– Mamo, tylko kawałek, tylko wskażę drogę!
A rozbójników tu nie ma, Oświecona Wilk kazała
przeczesać las i oni wszyscy uciekli. Mamo, proszę!
– Zgoda – Dobroniega ugięła się pod błagalnym
spojrzeniem i skinęła głową chociaż w jej oczach pojawił
się strach i niepokój.
– Pani – powiedziałam – mam dar jasnowidzenia, nawet
chcieli mnie uczyć, ale ojciec nie wyraził zgody. Widzę,

193
że wasz syn dorośnie i stanie się wielkim Posiadaczem!
Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze!
– Naprawdę? – zapytała Dobroniega z niedowierzaniem.
– Tak – odparłam ze zdecydowaniem i zobaczyłam jak
obawa w oczach kobiety osłabła.
Razem z bratankiem przeszliśmy kawałek drogi, gdy nie
wytrzymał:
– Czy to prawda?
– Co dokładnie? – zapytałam. Nie wiedziałam, czego
napakował do torby, ale była dość ciężka.
– Że masz dar jasnowidzenia?
– Oczywiście, że nie. Haki dysponują potężną mocą
magiczną, ale nie potrafią przewidywać przyszłości.
– W takim razie to co powiedziałaś mamie to kłamstwo.
– A to akurat prawda. Rzeczywiście zostaniesz wielkim
Posiadaczem jeżeli zachowasz ciekawość, współczucie
i zainteresowanie życiem.
– Skąd wiesz?
– Mam przyjaciela z dzieciństwa – Czystomir Dąb,
młodszy syn Posiadacza Dęba. On pracuje teraz dla króla
i wypełnia jego najważniejsze rozkazy na arenie
międzynarodowej. Masz bardzo podobny charakter do
niego.

194
– A Czystomira besztali za jego zachowanie? – zapytał
bardzo zaciekawiony.
– Besztali. Żeby tylko. Ojciec prał go regularnie. A to
pasem, a to rózgą... Czasem chłopi go łapali i dawali mu
kuksańce, ale potem oczywiście nauczył się oddawać.
– Prał? – zdziwił się chłopiec. – Chłopi dawali mu
kuksańce? – To niedopuszczalne. Przecież to syn
Oświeconego! Mój ojciec mówi, że nie wolno podnosić
ręki na szlachetnie urodzonego! A na sługę nie można,
bo nie jest tego wart.
Przypomniałam sobie Jarosława i nasze kłótnie, kiedy
miał wielką ochotę, żeby mnie uderzyć i odetchnęłam.
– Z jednej strony twój ojciec ma rację, a z drugiej...
ludzie są różni i czasami prawdę można im wcisnąć tylko
siłą, bijąc po określonej części ciała. Co prawda,
Posiadaczowi to się nie udało, ale starosta wsi odniósł
spory sukces – Czystomir już po jednym razie zrozumiał,
że dziewek psuć nie można.
– Co to znaczy psuć? – naiwnie zapytał bratanek.
– A to różnie bywa – odpowiedziałam wymijająco.
Wystarczy małemu Dranisza, jeszcze tego brakowało,
żebym i ja uczyła go niewłaściwych rzeczy!
– Dalej nie pójdę, bo mama będzie się martwić –
powiedział Czajesław. – Teraz narysuję ci mapę. Tutaj
jest zamek.... To nasza posiadłość, tutaj jest wieś, tam
lepiej nie idź, boją się tam Oświeconej... Tutaj las... Tu

195
miasteczko Wilczanka, tutaj pola uprawne, tu
pastwiska... znowu las... To jest droga do stolicy, a tutaj
granica domeny... Tutaj Posiadacz Ryś, tutaj Kot, a tu
Jeż.
Uważnie przyglądałam się mapie narysowanej na piasku
i zastanawiałam którędy pójść. Prawdopodobnie,
powinnam iść wzdłuż wsi, potem przez las, aby dostać
się do granicy i znaleźć w domenie Kota. Posiadacza
Kota pamiętałam słabo, ale dość dobrze znałam jego
żonę, która zaprzyjaźniła się z moją matką jeszcze
w pensjonacie dla szlachetnie urodzonych panien, które
były przygotowywane na żonę dla króla.
Najprawdopodobniej patrole obstawią główne drogi,
szczególnie tą prowadzącą do stolicy. W skrajnym
wypadku będę mogła spędzić trochę czasu u Posiadacza
Buka, mojego rodzonego wujka. Ale to jeśli ojciec
postanowi zachować dumne milczenie. Wujek,
oczywiście, nie wyda mnie Wilkom, jednak na spory też
nie będzie miał ochoty.
– Którędy pójdziesz? – zaciekawił się chłopiec.
– Do stolicy – powiedziałam nadając głosowi jak
najwięcej wiarygodności. – Dziękuję za pomoc,
Czajesławie. Kiedy już wszystko się uspokoi, będę
czekać na twoją wizytę.
Bratanek uśmiechnął się, uroczyście ukłonił i nawet
pocałował mnie w rękę. Ja odwdzięczyłam się

196
dygnięciem, również zachowując wszystie reguły
etykiety. Tak, z tego chłopca wyrośnie wspaniały
Posiadacz!

Rozdział 9
Chciałbym, żeby moi pacjenci chorowali tylko w ściśle
określone dni. Najlepiej raz w roku – wystarczyłoby mi wtedy
nerwów na poświęcenie im odrobiny mojej drogocennej
uwagi, której i tak nie doceniają!
Z niespełnionych marzeń Daezaela Tachlaelibrara

W ciągu czterech dni definitywnie i nieodwracalnie


upewniłam się, że ojciec, który czasem nazywał mnie
„głupią kwoką” miał rację. Genialny plan ucieczki
i powrotu do swojej domeny w rezultacie okazał się
genialny tylko w połowie. Uciec uciekłam i to nawet
całkiem zgrabnie, nawet udało mi się spotkać po drodze
Czajesława, który obdarował mnie pieniędzmi, zapasem
jedzenia i wygodnymi ubraniami. Ale to by było na tyle.
Już piąty dzień z rzędu przedzierałam się przez las, śpiąc
na ziemi i jedząc suchy chleb. Drogi do miast
i większych lub mniejszych wiosek były dla mnie
niedostępne. Wilki podjęły takie działania w celu
pojmania zbiegłej synowej, że wszędzie rozstawili
niewielkie oddziały straży z magami na czele.

197
Byłam pewna, że Posiadacz Wilk przekazał im
informacje o moich magicznych znakach szczególnych
oraz o nowym tatuażu, który jeszcze się goił i emitował
magiczne emanacje, więc nie warto było rzucać się
magom w oczy.
W maleńkich wioskach i samotnych gospodarstwach
kupienie mniej lub bardziej przyzwoitej szkapy okazało
się niemożliwe. Co gorsza, kiedy pierwszy raz
zaproponowałam, że za niego zapłacę, tęgi gospodarz,
jego synowie i pozostali domownicy postanowili zabrać
mi wszystkie pieniądze od razu. Musiałam zużyć na nich
resztki zgromadzonej magii i szybko uciekać, ponieważ
zwabiony magicznym przebłyskiem oddział dosłownie
deptał mi po piętach. Najsmutniejsze jest to, że nie udało
mi się nawet pochwycić żadnego konia.
Byłam już skrajnie wykończona i niedożywiona, brudna,
przeziębiona i nieszczęśliwa. Jednak wciąż uparcie
szłam do granicy, ponieważ gdybym po tym wszystkim
wpadła w ręce Wilków byłoby to po prostu żenujące.
Wyczerpałam całą magię. Nie mogłam zwrócić się do
siły Rodu, ponieważ teraz miałam swój własny Ród
i nowy tatuaż całkiem uniemożliwiał mi zaczerpnięcie
siły Domu Haków. Nie było obok mnie maga
nauczyciela, który powiedziałby, co mam robić w takiej
sytuacji. Oczywiście wciąż mogłam korzystać z magii
szlachetnie urodzonych, ponieważ była obecna w mojej
krwi i odziedziczyłam ją po wielu pokoleniach

198
magicznych przodków. Tylko, że teraz, kiedy ledwie
powłóczyłam nogami i obłąkańczo marzyłam o talerzu
gorącej zupy, potencjałem magicznym mogłam równać
się tylko z 5-letnim dzieckiem. Szczerze mówiąc, coraz
trudniej było mi orientować się, gdzie jestem, ale na oko
starałam się odchodzić wciąż coraz dalej od zamku
Wilków.
Zmierzchało. Szybko musiałam urządzić nocleg
i owinęłam się cienkim kocem. Łamało mnie w kościach,
płuca zdawały się płonąć żywym ogniem a kolejna noc
przespana na gołej ziemi raczej nie mogła poprawić tego
stanu.
– O, panna! – usłyszałam zaskoczony głos. – Skąd się tu
wzięłaś?
Z trudem podniosłam głowę i zobaczyłam, że zostałam
otoczona przez mężczyzn – pewnie najemników albo
złodziei. Pięknie! Zgwałcona przez obdartusów
i pochowana w anonimowej mogile pod krzakiem – cóż
za godna śmierć dla Oświeconej z rodu Haka!
Uniosłam głowę, wyprostowałam się i zrzuciłam z siebie
resztki maskującego zaklęcia, które ukrywało tylko kolor
oczu i sztylet. Większe zużycie mocy było zbędne, bo
w brudnej i obszarpanej żebraczce szlachetnie urodzoną
można było rozpoznać tylko po magii bijącej od tatuażu,
błyszczącej rękojeści sztyletu i srebrzystoszarych
oczach.

199
– Zabierajcie ode mnie brudne łapy, szumowiny. Jestem
Oświeconą!
Mężczyźni zarechotali, ale jeden z nich uniósł latarnię do
mojej twarzy.
– Ej, ona tego... nie kłamie... Oczy takie...
– Możecie dostać za mnie duży okup – powiedziałam,
ale nie wspomniałam, że po moim uwolnieniu
prawdopodobnie zostaną straceni.
Bandyci zawahali się. Ten z latarnią, który
prawdopodobnie był ich przywódcą, powiedział:
– Zwiążcie jej ręce, na wszelki wypadek. Zaprowadzimy
ją do Samego. Tam się zobaczy.
Odebrali mi tobołek, gdzie schowałam sukienkę,
w której uciekłam z zamku. W jej głębokich kieszeniach
schowana była biżuteria i pieniądze. Do jedzenia zostało
mi trochę chleba i sera, o które wzbogaciłam się dzień
wcześniej w malutkiej, liczącej dziesięć gospodarstw
wiosce. Wykręcili mi ręce do tyłu, ale zachowałam
dumne milczenie, choć miałam ogromną ochotę
krzyknąć z bólu – i poprowadzili przez las.
Prawdopodobnie przez zmęczenie zaczęłam tracić rozum
i nie zwróciłam uwagi na zapach dymu, który dochodził
z miejsca, gdzie duża grupa rozbójników zrobiła postój.
Gdybym wcześniej lepiej się orientowała zauważyłabym
ich i ominęła, albo schowałabym się gdzieś. „Za późno

200
na smutki” – powiedziałaby moja niania. „Teraz trzeba
posprzątać” – dodałby Mirik.
Sądząc po rozmiarach obozu bandytów musiało być
wielu – ponad stu. Prawdopodobnie to ci rozbójnicy, na
których polował Władysław. Jestem pewna, że teraz jest
zajęty szukaniem kogoś całkiem innego.
„Sam” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zasiadał na
tronie w otoczeniu świty. Najprawdziwszy tron –
rzeźbione drewno, podłokietniki – stał na podwyższeniu
i oświetlały go wetknięte w ziemię pochodnie. „Sam”
jadł kolację i demonstrował przy tym wytworne maniery,
brak stołu nieco psuł efekt. Obok stał mag w długiej
szacie i rozmawiał z niemłodym żołnierzem
w kolczudze.
– Sam! – zawołali moi oprawcy i równocześnie padli na
kolana – Pozwól zwrócić uwagę!
– Pozwalam! – powiedział dobrze dobranym tonem.
– Znaleźliśmy babę... dziewczynę w lesie i ona mówi,
że jest Oświeconą.
Zaskoczony Sam upuścił kawałek chleba, który
zamierzał zanurzyć w sosie.
– Oświecona? To? Z takim wyglądem? W środku lasu?
Mieszkańcy obozu, zwabieni chęcią obejrzenia
przedstawienia zaryczeli śmiechem. Milcząc
okazywałam im lodowatą pogardę. Jarosław byłby ze

201
mnie dumny. Pogardę, oczywiście, psuły trochę smarki
i rwący kaszel, ale na to już nic nie mogłam poradzić.
– Też nam się tak wydawało, ale ona ma oczy i sztylet.
– Jaki sztylet? – zainteresował się Sam.
– Z wilczą głową – jeden z bandytów wyrwał mój sztylet
z pochwy, lekko się pokłonił i podał go Samemu.
Szarpnęłam się za nim. Miałam wrażenie jakby ktoś
część mnie rzucił świniom.
– Wilk? – zdziwił się Sam oglądając sztylet. – Eee...
Dobroniega? Poświećcie na nią! Hmm... Nie znam cię,
kim jesteś?
Jeżeli zdziwiło mnie, że herszt bandy rozbójników zna
twarze czystej krwi arystokratów to nie dałam tego po
sobie poznać.
– Oświecona Jasność Wilk, z domu Hak –
odpowiedziałam wyniosłym tonem.
– Słowo honoru? – zapytał z powątpiewaniem.
Nie odpowiedziałam. Jeszcze tego brakowało, żeby
takiej hałastrze dawać słowo honoru! Obejdzie się! Sam
przekazał mój sztylet magowi, a ten z zainteresowaniem
obracał go w dłoni, z jakiegoś powodu polizał, zadrapał
ostrze swoim sztyletem, a potem podszedł do mnie.
Zbójecki mag, niemłody, nieoczekiwanie srebrnooki
przyjrzał się mojej twarzy, obadał barwę oczu, a potem

202
machnął rękami, mruknął zaklęcie, przez które mój nowy
tatuaż przeszył ból i ze zdziwieniem powiedział:
– Tak, to czystej krwi arystokratka. Co robisz w lesie,
dziecię moje?
– Podróżuję – odpowiedziałam ponuro – rozkoszuję się
widokiem lasów, które należą do mojej rodziny.
Sam, który w zamyśleniu gryzł palec, ocknął się
i powiedział:
– To już nie są lasy Wilków, przekroczyłaś granicę
domeny. To własność Kotów.
Dobra wiadomość: to znaczy, że tu już nie będzie patroli
wysłanych przez kochających krewnych. Zła
wiadomość: teraz taki patrol wcale by mi nie
przeszkadzał.
Sam nerwowo szeptał z magiem i starym żołnierzem.
Sądząc po spojrzeniach jakie rzucał mi wojskowy
doradca, on najchętniej pochowałby mnie ze wszystkimi
honorami, ale mag kategorycznie się temu sprzeciwiał,
Sam natomiast gryzł palec. W końcu podjęli wspólną
decyzję.
Szlachetnie urodzony mag ponownie podszedł do mnie,
a rozbójnicy cofnęli się, położył ręce na czubku mojej
głowy i zaczął wypowiadać zaklęcie. Poczułam się tak
jakby owinięto mnie niewidzialnym ciepłym
bawełnianym kocem. Mag otarł kropelki potu z czoła
i zwrócił się do moich oprawców:

203
– Do składziku. Tylko dajcie jej koc, materac... wodę do
mycia... Pamiętajcie z kim macie do czynienia, jakby co,
odpowiadać będziecie przed Jarosławem Wilkiem.
– Ona... co? – za moimi plecami rozległy się nerwowe
pochrząkiwania.
– Jego żona – potwierdził mag.
– Panie magu, a może nie do składziku, tam gdzie...
Mag zmarszczył brwi:
– A gdzie indziej? Jeśli będzie narzekał to go powieście.
Żona Wilka jest dla nas cenniejsza. Pani, oto wasz
sztylet. Przysięgnijcie, że nie wyrządzisz nim krzywdy
sobie ani nam.
Spojrzałam na niego z wyższością.
– Przysięgam – byle zwrócili mi sztylet, potem coś
wymyślę, aby ominąć przysięgę. – Oddajcie mi moje
rzeczy!
– Nie – mag rozłożył ręce – wszak jesteście naszymi...
gośćmi. Jeśli czegoś będziecie potrzebować wystarczy
poprosić.
Delikatnie zdjęli sznurek z moich nadgarstków
i z maksymalną uprzejmością poprowadzili do
zbudowanego z drewnianych bali domku, który
przypominał te, które w naszej domenie stawiali leśnicy.
Prawdopodobnie tak właśnie było, raczej nie odeszłam
daleko od granicy domeny, a gdzieś musi mieszkać ten,

204
który pilnuje interesów Kotów. Na przykład, żeby Wilki
nie polowały na nieswoim terytorium lub po to aby
informować uciekających przez granicę chłopów, że stali
się chłopami Kotów i wszelkie formalności należy
omówić z Posiadaczem. Takie przypadki często się
zdarzały, zwłaszcza jeśli lepszego życia w innej domenie
wyruszał szukać kowal albo inny rzemieślnik. Szukania
lepszego miejsca zamieszkania nikomu nie broniono,
ale każdy Posiadacz starał się pilnować, aby ci którzy
przynoszą zysk domenie nie zaczęli pracować na korzyść
sąsiada. A metod przekonywania było mnóstwo: od
gróźb po premie pieniężne. Gdy tylko emigrant docierał
do sąsiedniej domeny, groźbami i przekupstwem
zajmował się drugi Posiadacz. Pamiętam jak kiedyś
ojciec osobiście ścigał jedną tkaczkę. Umiała tkać
najdelikatniejsze płótno, którego wartość osiągała
zawrotne ceny. Matka dowiedziała się, że tkaczkę obraził
swoją nachalnością jeden z administratorów wsi
i rzemieślniczka wyruszyła do Dębów. Jednak moja
matka nosiła bieliznę tylko z tej delikatnej tkaniny! Nie
wiem co rozegrało się między rodzicami, ale ojciec rzucił
swoje ważne sprawy i z oddziałem zaufanych strażników
ruszył w pościg za tkaczką. Na granicy już czekała na nią
z otwartymi ramionami Oświecona Dąb, która także
chciała nosić kupowaną z dużym rabatem bieliznę
z cienkiej tkaniny. Ojciec dotarł jako pierwszy. I spór
o duszę wygrał tym, że rozpustnego administratora

205
wysłał do jedynego w swoim rodzaju męskiego zakonu,
w którym żyły trolle czczące Pachana.
Wprowadzili mnie do domku, uroczyście wręczyli koc
i poduszkę, a następnie poprosili:
– Nie narzekajcie na nas swojemu mężowi!
Czyżby imię Jarosława w końcu mi się do czegoś
przydało?
– Zobaczymy – powiedziałam i dumnie wkroczyłam do
wnętrza klitki. A potem potknęłam się o coś twardego
i upadłam na coś miękkiego.
– Oj! – zawyło to miękkie. – Jasności! Gdybyś ty
wiedziała, jak ja cię nienawidzę, ty niezdarna krowo!
Drzwi otworzyły się i padło na nas światło latarni.
– Ej, elfie, chodź, kazali cię powiesić.
– Nie ważcie się dotykać elfa! – syknęłam. – On jest pod
moją ochroną, a jeśli ktoś odważy się tknąć go chociaż
palcem, będzie miał ze mną do czynienia!
Zamknęli drzwi i odeszli. Kilka minut później zjawił się
mag, niedbale pstryknął palcami, rozświetlił pokój
i zapytał:
– Jasności, czemu wzięłaś elfa pod swoją ochronę?
Niestety nie możemy zapewnić wam osobnego
zakwaterowania...
– Dlaczego chcieliście powiesić elfa? – przerwałam mu.

206
Mag wzruszył ramionami.
– Bo to tanie i szybkie rozwiązanie.
– To mój osobisty uzdrowiciel, przysięgam na cześć
Rodu! Nie wiem jak trafił do was, ale jeśli chociaż jeden
włosek spadnie mu z głowy to obiecuję, że wiele z was
nie zostanie, uwierzcie mi!
Mag wysłuchał mnie z kamiennym wyrazem twarzy.
– Dobrze – powiedział i wyszedł.
Znów otoczyły nas ciemności.
– Jestem bardzo wdzięczny za ochronę – powiedział
uzdrowiciel.
– Co ty tutaj robisz, Daezael? – odważyłam się zapytać,
gdy elf zrobił przerwę w demonstracyjnym
posapywaniu, z którego powinnam wyczytać i ocenić
ogrom jego niedoli.
– Nie uwierzysz! – powiedział z maksymalną drwiną
w głosie. – Na ciebie czekam.
Zamilkłam i nie wiedziałam co odpowiedzieć. Na pomoc
przyszła etykieta.
– Umm... Mam nadzieję, że oczekiwanie nie dłużyło się
i nie było bardzo nieprzyjemne?
Uzdrowiciel aż zachłysnął się z oburzenia.
– Nie, wszystko było wspaniale! Przecież wiesz jak
bardzo kocham przez kilka dni siedzieć w ciasnej

207
komórce, jedząc suchary, z cienkim kocem zamiast
łóżka, poduszki, materaca i kołdry!
Pociągnęłam nosem.
– Nie rycz, to na mnie nie podziała! – krzyknął elf.
– Nie ryczę – sprzeciwiłam się. – To znaczy, Daezael,
bardzo mi przykro, że znalazłeś się w takiej sytuacji
i postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby to
naprawić, ale ja się po prostu przeziębiłam.
– Przeziębiłaś, czyli... – powiedział złowieszczym
tonem. Wstał, z łatwością odnalazł moją klatkę piersiową
i przycisnął ucho do serca – masz początek zapalenia
płuc. Powiedz mi, w jaki sposób się go dorobiłaś?
I jeszcze... co dzieje się z twoją magią? Dlaczego siła
Rodu nie mogła cię uzdrowić?
Przykucnęłam, rozłożyłam koc i położyłam się. Szczerze
mówiąc, nie miałam już siły stać. Uzdrowiciel usiadł
obok, przyłożył chłodne palce do mojego czoła
i zazgrzytał zębami. Westchnęłam i opowiedziałam mu
o wszystkim, co się ze mną działo od momentu
przebudzenia po burzowym obłędzie.
– W dniu, w którym zawarliśmy umowę, ktoś mnie
jawnie przeklął – z żalem podsumował uzdrowiciel. –
Teraz niewiele mogę ci pomóc. Nałożyli na ciebie kokon,
to takie zaklęcie, które nie pozwala używać magii.
Ogranicza też do minimum możliwość magicznego

208
oddziaływania z zewnątrz. Gdybym tylko miał moją
uzdrowicielską torbę...
– A co się z nią stało? I jak w ogóle znalazłeś się u tych
rozbójników?
– To nie są rozbójnicy, to armia wyzwolenia domeny
z rąk uzurpatora. A „Sam” to młodszy syn byłego
Posiadacza Kota.
– Hmm... Radoczest? – przypomniałam sobie. Moja
mama przyjaźniła się z Oświeconą Kot. Parę razy gościła
u nas z synami, którzy bawili się z moim bratem, ale nie
dopuszczali dziewczynki do swoich gier. – A czemu
byłego Posiadacza Kota?
– Dlatego, że kilka tygodni temu Posiadacz i jego żona
zginęli, kiedy przewrócił się ich wóz i teraz rządy
w domenie sprawuje ich starszy syn. Sam oskarżył brata
o zorganizowanie zamachu na rodziców, dołączyła do
niego część straży, rodowy mag i założyli bandę... to
znaczy, przepraszam, stworzyli armię i teraz prowadzą
z Oświeconym wojnę partyzancką.
– A jak ty się u nich znalazłeś?
– Kiedy twój nieuprzejmy teść wyrzucił mnie z powozu,
poleżałem trochę na podwórzu karczmy, a potem
postanowiłem ruszyć za tobą, bo byłem pewny, że twoje
napięte relacje z Wilkami wkrótce zmienią się w coś
ciekawego i chciałem być w pobliżu, żeby przypadkiem
cię nie zabili.

209
– Tak, zmieniły się w coś ciekawego – mruknęłam
przypominając sobie jak wysadziłam w powietrze
zamkową bramę.
– Jak już mówiłem, jestem teraz przeklęty – ciągnął elf.
– Dlatego zaproponowali mi podwózkę do zamku
Wilków, a w rezultacie przynieśli do tego lasu. Okazało
się, że wojsko, nawet jeśli to banda, potrzebuje
uzdrowiciela, bo tutejszy mag jest geniuszem
w sprawach rodowej magii, ale nie potrafi wyleczyć
nawet najmniejszego zadrapania.
– Jeżeli jesteś im taki potrzebny to dlaczego zamknęli cię
w składziku? – zapytałam. To było całkiem zrozumiałe
w przypadku elfa. Nie potrafił odmówić sobie
możliwości wygodnego podróżowania, a któryś
z towarzyszy zbuntowanego Radoczesta słusznie uznał,
że przyda im się uzdrowiciel.
– Dlatego, że bardzo chciałem zdążyć do Wilków zanim
będą ze smętnymi minami opuszczać cię do rodzinnego
grobowca i pojawić się przed tym jak czyjś idiotyzm,
przepraszam, arystokratyczna duma zaprowadzi cię do
grobu. Ale miejscowi nie docenili mojej gorliwości.
Daezael westchnął i położył się obok, uniósł moją głowę
i położył sobie na ramieniu. Ciało elfa było cudownie
chłodne, więc mocniej się do niego przycisnęłam.

210
– Daezael, dlaczego napoiłeś mnie Ciemną Wodą? –
zapytałam, dzielnie przeciwstawiając się mgle, w którą
zapadał się mój umysł.
– Ponieważ dowiedziałem się, że szuka cię Granisław
i nie mogłem być w pobliżu – powiedział uzdrowiciel. –
Nie wiedziałem, czy ktokolwiek w stolicy powinien
dowiedzieć się jaka więź łączy cię z mężem i jak potężną
magię teraz posiadasz. Poza tym to był twój pierwszy
burzowy obłęd po ślubie... Nie jestem wielkim znawcą
rodowej magii, Jasności, naprawdę nie wiedziałem czego
się spodziewać i postanowiłem się zabezpieczyć.
– A dlaczego w ogóle odszedłeś? – zapytałam. Leżeć na
ramieniu elfa było mi ciężko i niewygodnie, ale strasznie
stęskniłam się za przyjaznym towarzystwem
i wsparciem.
– Zdarzają się takie prośby, na które nie można się nie
zgodzić – powiedział poważnie Daezael. – Elfickie
kobiety bardzo rzadko rodzą bliźnięta, może raz na sto,
dwieście lat w całym społeczeństwie. Żona elfa, który
poprosił mnie o pomoc zaczęła rodzić, wiem jak
przyjmować poród bliźniąt i nie mogłem odmówić.
– Nie wiedziałam, że jesteś położnikiem – zdziwiłam się.
– Nie jestem położnikiem – głos elfa stał się bardzo
smutny, a ja wstrzymałam oddech. – Miałem starszą
siostrę... Oczekiwała bliźniąt... Wiele lat temu, bardzo
wiele, kiedy byłem dopiero początkującym

211
uzdrowicielem. Była pod całodobową opieką, ale na
naszą osadę napadnięto i wszyscy rzucili się do walki,
a mnie zostawili przy niej.
Nie wiedziałam, że elfickie osady były napadane, wręcz
przeciwnie, elfy były cenione i chronione, nie było ich
wiele w naszym królestwie. Z drugiej strony to o czym
mówił Daezael mogło dziać się nawet dwieście lat temu.
– Zostałem z siostrą... i prawdopodobnie w wyniku
stresu... wszystko zaczęło się za wcześnie i działo się za
szybko. Nie uratowałem jej.
– A dzieci? – zapytałam szeptem.
– Przeżyły. Ona... prosiła. Powiedziała, że nigdy mi nie
wybaczy jeśli uratuję ją a nie dzieci. Były dla niej
cenniejsze niż własne życie. Dlatego ty ze swoją wąską
miednicą pomyśl zanim... Ponieważ będziesz
potrzebowała pomocy elfa uzdrowiciela i lepiej, żeby to
działo się w zamku, a nie w lesie... Mam wystarczająco
dużo koszmarów.
Daezael zamilkł, a ja nie miałam odwagi niczego
powiedzieć. Po prostu wyciągnęłam rękę i pogłaskałam
go po policzku. Uzdrowiciel mocno przycisnął moją dłoń
do swojej chłodnej skóry. Nawet jemu potrzebne było
wsparcie.
– Dobra – powiedział trochę później – trzeba coś z tobą
zrobić, bo inaczej zejdziesz na gorączkę w moich
ramionach do jutrzejszego wieczoru. Wydaje mi się,

212
że prosić o zdjęcie z ciebie kokonu nie ma co. Dla Kota
jesteś drogą do złota, armii i władzy. Myślę, że już
wycenił twoją wartość i napisał list do wilków.
– W takim razie moja śmierć jest mu nie na rękę.
– Oczywiście! Ale co on ma zrobić? Zdjąć z ciebie
kokon, żebym mógł uleczyć cię magią? A potem
wpadniesz w gniew i wszystko tu rozniesiesz. Nie, Sam
tak nie zaryzykuje. Chyba, że oddadzą mi moją
uzdrowicielską torbę, która i tak jest prawie pusta. Wtedy
wytrzymasz wystarczająco dużo czasu, żeby zdążyli
przekazać cię z ręki do ręki. Ale zastanów się, czy Wilk
zechce cię wykupić? Przecież to skandal! Oświecona
znaleziona w lesie u arystokraty buntownika. Co on z nią
robił? Jak się tam znalazła? Zbyt wielu ludzi dowie się
o tym. Czy nie lepiej udawać, że jesteś oszustką? Dajmy
na to, zbuntowana córeczka jakiegoś arystokraty ukradła
sztylet. Jaki masz tatuaż? Czy wydaje ci się, że Kot śledzi
najnowsze wiadomości ze stolicy?
– Nowe nazwisko nadano mi w tajemnicy –
powiedziałam. – Nie wiem czemu, ale myślę, że to
Granisław o to zadbał. Dla niego to wygodne, żeby jak
najmniej ludzi o mnie wiedziało, dzięki temu może po
kryjomu przejąć władzę w mojej domenie,
przeciwstawiając się tylko mojemu ojcu, a nie tłumowi
życzliwych, którzy będą chcieli wykorzystać
niedoświadczenie nowej Światłej.

213
Poza tym... Dzisiaj Radoczest nie wpadł na to, żeby
zobaczyć mój tatuaż, ale jutro może go to zainteresować.
Czy dam radę wszystko mu wytłumaczyć? I czy warto?
– Co mam robić? – zapytałam zrozpaczona.
– Wezwij Jarosława – elf zepchnął moją głowę ze
swojego ramienia i usiadł.
– Dlaczego?
– Dlatego, że to jemu najbardziej opłaca się, żebyś była
cała i zdrowa!
– Chciał mnie zabić!
– Teraz jemu nie opłaca się ciebie zabijać! Z powodu
jego śpieszącego się ojca, któremu możliwość objęcia
władzy w północnej domenie zawróciła w głowie, twój
ojciec może w ogóle zabrać domenę i powiedzieć: „nic
nie wiem, o niczym nie słyszałem, moje!”
Zachichotałam. Tak, mój ojciec byłby do tego zdolny.
– A potem, wyobraź sobie, pojawia się Jarosław
w dumnej samotności i mówi: „oddajcie domenę”.
A twój ojciec na to: „a czy to nie wy wykończyliście
moją córeczkę, żeby otrzymać dostęp do niezależnych
księstw? Oto dla was zamiast domeny moja
wymusztrowana armia, brać ich!”
Zastanowiłam się przez chwilę. Tak, Daezael ma rację,
a mi pozostaje tylko podziwiać o ile szybciej ode mnie
potrafi wszystko poukładać i zorientować się w sytuacji.

214
– Dobrze, ale jak mam go wezwać? Przecież sam
powiedziałeś, że mag nałożył na mnie kokon?
– Tak, ale on nie nałożył na ciebie „kleksa”. I zastanów
się, czy twoja więź z Jarosławem nie powinna być teraz
znacznie silniejsza niż jakiekolwiek kokony i „kleksy”?
W końcu jesteście małżeństwem!
Ciężko westchnęłam i zawołałam:
– Jarosław!
Pogardliwe spojrzenie Daezaela przeszyło mnie na
wskroś pomimo ciemności.
– Źle – powiedział. Masz go wołać wewnątrz siebie.
Magią.
Skoncentrowałam się i zawołałam wysyłając impuls
magiczny. Ten odepchnął się od kokonu i wrócił
z powrotem.
– Zdechniesz jak pies pod płotem – radośnie
poinformował mnie elf. – Twój organizm po wszystkich
wstrząsach nie poradzi sobie z zapaleniem płuc. Wszyscy
twoi wrogowie będą triumfować. Ojciec do reszty
przekona się, że jego dzieci to para nieudaczników.
Jarosław będzie kochał się z Niegosławą. A zrozpaczony
Dranisz popełni samobójstwo. I to wszystko dlatego,
że żyjesz w swojej przytulnej norce „nie mogę, nie dam
rady”, i uciekasz zawsze, gdy napotkasz na drodze jakieś
trudności.

215
– Próbuję!
– Ty nie próbuj, ty rób!
Położyłam się na podłodze i zwinęłam w kłębek. Na nic
nie miałam siły, byłam wykończona, było mi zimno,
a płuca płonęły. Strasznie bolały mnie nogi zmęczone
długim marszem. Było mi siebie żal, tak bardzo bardzo
żal.
Daezael milczał. Pozwolił mi samej zadecydować co
zrobię – będę leżeć i litować się nad sobą, czy mimo
wszystko kolejny raz pokonam ból i cierpienie.
– Po co to wszystko? – zapytałam.
– Żebyś stała się silniejsza – odpowiedział uzdrowiciel –
żeby tam, na szczycie, już nic nie mogło cię złamać.
– Inni ludzie żyją i bez tego.
– Ludzie są różni... Nie wiesz jakie są ich szczyty. Może
oni też tak leżeli, cierpieli i myśleli, że są do niczego.
Przypomniałam sobie tchórzliwego maminsynka
Percivala, który płakał i użalał się nad sobą przez kilka
tygodni, a potem znalazł w sobie siłę, żeby nas zdradzić
i uciec do Żadimira. Był uparty, nie miałam wątpliwości,
że teraz osiągnął swój szczyt i leży na miękkich
poduszkach w otoczeniu matczynej troski. I teraz trzeba
by było użyć ogromnej siły, żeby go z tego szczytu
zepchnąć.

216
Myśl o Percivalu dodała mi sił. On był zwykłym
krasnoludem, a ja jestem Oświeconą.
Usiadłam na podłodze, skrzyżowałam nogi
i wyciągnęłam sztylet. Powoli przeciągnęłam palcami
wzdłuż krawędzi ostrza. Nie zamierzam użyć sztyletu,
żeby zrobić sobie krzywdę – chcę zostać ocalona. Nie
zamierzam użyć sztyletu, żeby skrzywdzić Kota i jego
maga – chcę ocalić ich przed zgubą z rąk Posiadacza
Wilka, który zrobiłby to, aby zataić prawdę o zaginionej
synowej. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie
Jarosława. Wysokie kości policzkowe, nos z niewielkim
garbkiem, wąskie usta, lodowate oczy. Wypłowiałe na
słońcu włosy, zawsze starannie zaplecione w warkocz.
Tatuaż wilka na plecach, stare blizny. Klatka piersiowa,
do której przyciskał mnie nocami. Mój stary sztylet
u pasa.
Sztylet w moich rękach lekko zawibrował i nagle
poczułam się tak jakbym wpadła do lodowatej wody.
Zobaczyłam prawdziwego Jarosława. Był napięty,
uczesany i w świeżej koszuli. W świetle pochodni
wydawał rozkazy. Zmęczone przekrwione oczy
i zmarszczki wokół ust. Wyczuł moją obecność i zamarł
z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
– Jarosław – zwróciłam się do niego w myślach, a przez
moją głowę przemykały obrazy – tu przechylając głowę
na bok patrzy na mnie jak na robaczka. Tu opiera ręce na
biodrach i jest gotowy do kłótni. Tu trzyma mnie na

217
kolanach, a na moją twarz spadają krople z jego mokrych
włosów. Niesie mnie w ramionach, chroni własnym
ciałem przed wrogami. Uśmiecha się. Obejmuje mnie na
brzegu bezimiennej rzeki i pyta: „Nie uciekniesz ode
mnie?” – Jarosław, pomóż mi, mam kłopoty! Pomóż mi!
Ostry ból w boku sprawił, że krzyknęłam i wypuściłam
sztylet z rąk. Jarosław w mojej świadomości wzdrygnął
się jakby też to poczuł – a może właśnie tak się stało?
Nasz kontakt się urwał i odkryłam, że leżę na podłodze
obejmując się ramionami i płacząc.
– Dlaczego? – wydyszałam w stronę elfa, który
podstępnie kopnął mnie w wątrobę. Nie połamał żeber,
ale jak to bolało!
– Dla lepszej stymulacji twojego małżonka. Jeśli będzie
myślał, że cię tu biją i torturują to zjawi się szybciej –
przykucnął i obmacał mój bok. – Wszystko masz całe,
nie wyj! Myślisz, że nie umiem bić tak, żeby potem nie
musieć męczyć się z uzdrawianiem? Zrobiliśmy
wszystko, co można było zrobić. Teraz można spać
z czystym sumieniem. Posuń się. Jasności, czemu jeszcze
bardziej wynędzniałaś? Gdzie, pytam, gdzie mam
położyć głowę, żeby było mi wygodnie? Na tych
kościach? Dlaczego ty nigdy nie myślisz o mojej
wygodzie?
– Dali mi poduszkę, na niej się połóż – odgryzłam się –
i zabandażuj mi palce. Widzisz coś w ciemności, ja

218
w ogóle nic, trzeba pociąć moją halkę, a ja się jeszcze
przy tym pokaleczę.
– A ty co się tak rozkomenderowałaś? – oburzył się
Daezael. – Gdzie? Gdzie jest podziękowanie za to co
zrobiłem?
– Za to, że mnie uderzyłeś? Chcesz żebym była ci za to
wdzięczna? Podniesienie ręki na Oświeconego podlega
karze egzekucji!
– Ja podniosłem stopę – ciemność w żaden sposób nie
przeszkadzała elfowi w zręcznym bandażowaniu moich
pociętych palców. – I to wyłącznie dla twojego dobra.
A ty... ty... Niewdzięcznica! Zachowujesz się jak zepsute
dziecko! „Wszystko mi wolno, wystarczy, że będę
krzyczeć”! Tylko, że ja nie jestem kochającą mamusią!
– Tak, tak, ty jesteś nienawidzącym elfem, wiem o tym.
– Nienawiść to za słabe słowo, żeby opisać to co czuję!
Wasza ludzka mowa jest zbyt uboga, żeby wyrazić
wszystko to, co teraz chciałbym powiedzieć! – syknął
uzdrowiciel.
– To powiedz to po elficku – zasugerowałam. – Trochę
go znam.
– Trochę? Trochę nie wystarczy, żeby zrozumieć całość!
Nie będę produkował się na marne! Wolę pomarzyć
o tym jak będziesz mi płacić, kiedy staniesz się
prawdziwą Posiadaczką.

219
– Zaczynam coś podejrzewać, że całego bogactwa
Haków nie starczy, żeby cię zadowolić – westchnęłam.
– Prawidłowo podejrzewasz. Ale wymyśliłem coś
innego. Zamieszkam u ciebie w zamku i będę żył
w poczuciu spełnienia i radości. Zatrudnisz dla mnie
młode dziewczęta, które będą spełniały wszystkie moje
zachcianki – wszystkie, zanotuj! Będę jadł tylko
najwykwintniejsze potrawy! A spać chcę w pościeli
z najdelikatniejszego elfickiego jedwabiu na posłaniu
z łabędziego puchu...
Zadrżałam. Mieszkać obok pławiącego się w luksusach
Daezaela, który oddawałby się błogiemu nieróbstwu –
istny horror. Za to jego obecność zachęcałaby do
prowadzenia zdrowego trybu życia i zaniechania sporów
z sąsiadami. Wyobraziłam sobie, co by powiedział,
gdybym ośmieliła przerwać się jego interakcję
z dziewczętami z powodu takiej bzdury jak na przykład
poważna rana. Może jednak zgodzi się przyjąć
pieniądze?
Zatopiony w marzeniach elf szybko zasnął. Poczekałam
aż zapadnie w głęboki sen i ostrożnie przylgnęłam do
jego boku. Przy Daezaelu bałam się tylko dwóch rzeczy:
jego następnej reprymendy i kolejnego planu
ratunkowego.

220
Rozdział 10
Kobieta może pogorszyć każdą sytuację, w której się
znajdujesz. Mężczyzna, który wypuści kobietę
z sypialni jest skazany.
Mądrzejszy po siedzeniu w lesie Radoczest Kot

Okazało się, że w komórce jest małe okienko.


Obudził mnie uparty promień słońca prześlizgujący się
z mojego czoła do oczu. Pochyliłam głowę w stronę
ramienia i kichnęłam. Mimo tego, że Daezael
powiedział, że nie może mnie uzdrowić czułam się
znacznie lepiej niż wczoraj. Być może pomogła więź
z Jarosławem. W każdym razie w płucach już nie
bulgotało ani nie paliło, katar zniknął i tylko w skroniach
łupało.
Elf spał zwinięty w kłębek z głową na moim brzuchu.
Ostrożnie podniosłam rękę i pogłaskałam jego złociste
włosy, które rozsypały się po mojej piersi. Zadziwiające,
że pomimo życiowych okoliczności wciąż były
jedwabiste i delikatnie pachniały słodkim aromatem
kwiatów.
Zaryzykowałam i dotknęłam swojej głowy. Splątane,
sztywne od brudu i trochę lepkie w dotyku... Koszmar...
Prawdopodobnie Daezael ma rację – elfy to istoty
wyższe.

221
– Przestań się wiercić – powiedziała niezadowolona
istota wyższa. – I przestań burczeć brzuchem, chcę spać!
– Nie panuję nad tym – przyznałam z pokorą. – Chcę jeść
i jeszcze... mógłbyś podnieść głowę, mocno naciskasz!
– Och, jakie my nieśmiałe! – Daezael załomotał nogą
w drzwi. – Hej, wypuśćcie nas! Potrzeba!
Wyszłam na dwór i od serca się przeciągnęłam. Spanie
na podłodze jest o niebo lepsze od spania na ziemi! Dzień
zbliżał się już do południa, a w bandyckim obozie nie
było ani śladu wojskowego życia lub jakiejkolwiek
dyscypliny. Koło jednego z namiotów walały się brudne
naczynia, które przyciągnęły chmarę much, koło innego
spali jego mieszkańcy, a smród przetrawionego alkoholu
zwalał z nóg. Gdzieś ktoś gotował, gdzie indziej leniwie
rozmawiał, a pośród zarośli stary najemnik z mnóstwem
blizn bił chudego rozbójnika w łachmanach. Nie
wiedziałam, co Kot zamierza osiągnąć z taką armią,
ale osobiście wolałabym trzymać się od tej hałastry
z daleka.
Gruby i zadowolony z życia kwatermistrz z manierami
dobrze wyszkolonego lokaja (którym prawdopodobnie
był przed wybuchem powstania) przyniósł nam dzbanki
z wodą do mycia, gorącą polewkę i ziołowy napar. Na
osobnym talerzu leżały zgrabne kanapki z serem
i wołowiną. Spojrzał na mnie ze współczuciem
i przyniósł kilka cukierków.

222
– Oho! Dobrze być Oświeconym! Kanapki, cukierki
i ciepła woda! Mnie karmili kaszą i kazali myć się
w rzece. Dranie, co nie? – powiedział Daezael i zabrał
sobie słodycze.
Elf postanowił maksymalnie nacieszyć się chwilą –
zrobił sobie wygodne siedzisko z koca i nieśpiesznie
delektował się przysmakami. Nie przeszkadzałam mu.
Zadowolony uzdrowiciel mógł osłodzić mój pobyt
u rozbójników, a głodny i zły był gwarancją zmienienia
go w koszmar.
Ledwie skończyliśmy śniadanie, gdy otworzyły się drzwi
składziku i na progu pojawił się jeden z „powstańców”.
Bez słowa chwycił mnie za rękę i wywlókł na zewnątrz,
zatrzasnął drzwi przed nosem elfa i przekręcił klucz
w zamku.
– Co się dzieje? – próbowałam coś zrozumieć, ale nie
odpowiedział.
Daezael za naszymi plecami łomotał w drzwi tak mocno,
że cały domek aż się kołysał. Elf również nie spodziewał
się niczego dobrego.
Na placu przed tronem, na którym zasiadał Sam
zgromadzili się wszyscy obywatele armii młodszego
Kota. Rozbójnik popchnął mnie na ziemię i odszedł.
Z całą możliwą godnością podniosłam się, otrzepałam
spódnicę z kurzu i lodowatym tonem zapytałam:
– Czym zawiniłam?

223
– Nie jesteś żoną Jarosława Wilka! – Radoczest
wycelował we mnie palec w oskarżycielskim geście.
– Tak? – zdziwiłam się.
– Nie wiem skąd wzięłaś sztylet i dlaczego masz srebrne
oczy, ale dziś w zamku Wilków odbędzie się oficjalne
przedstawienie żony młodszego syna! Mój brat otrzymał
zaproszenie! Co prawda ono do niego nie dotarło,
ale jednak! Jak mogą oficjalnie przedstawiać kogoś jeśli
ten ktoś jest tuż obok mnie?
– Mnie też to ciekawi – mruknęłam, chociaż moje serce
biło jak szalone. Czyżby cholerny Jarosław uznał,
że umarłam i żeni się z Niegosławą? Czy po prostu
przywiózł ją na zamek na zasadzie: żona jest gdzieś
daleko, a ukochana kobieta obok?
– Mój mag nie ma wątpliwości, że jesteś szlachetnie
urodzoną, ale kim tak naprawdę jesteś? – zadumał się
Radoczest przygryzając palec. – Pamiętam Jasność Hak,
ona była taka... pulchna... i głupia... A jej sztylet miał
rubin na rękojeści... Poza tym masz zbyt krótkie włosy
jak na szlachetnie urodzoną! Sdiła – Kot kiwnął
w kierunku starego żołnierza, który stał po prawej stronie
„tronu” – uważa, że jesteś sprytną oszustką. Ściągaj
koszulę!
– Co? – znów zapytałam nagle wyschniętymi ustami.

224
– Ściągaj koszulę – powtórzył Radoczest – nikt nie jest
w stanie podrobić tatuażu, niech wszyscy moi
towarzysze dowiedzą się kim jesteś!
„Towarzysze” zrekrutowani w spelunach przy głównych
drogach przychylnie zaryczeli.
– Twój mag sprawdził mnie wczoraj wieczorem! –
przypomniałam spokojnie, chociaż czułam jak plecy
pocą mi się ze strachu.
Kot pochylił się do swojego doradcy, z którego miny
niczego nie udało mi się wyczytać. Mag o twarzy wysoko
urodzonego arystokraty, we wspaniałej szacie
najbardziej ze wszystkich nie pasował do rozbójników.
Był stworzony do kierowania potęgą rodowej magii,
a nie do przemierzania lasów! Nie zdziwiłabym się,
gdyby wyszło na jaw, że to właśnie on podsunął
młodszemu Kotu myśl, żeby zostać Posiadaczem.
Magom wiecznie czegoś brakowało, a Radoczest jak
widać był bardzo zależny od swoich doradców. Stało się
jasne, dlaczego ojciec nigdy nie dopuszczał do tego, aby
mój brat znalazł się pod wpływem kogoś innego poza
nim i wujkiem Welimorem! A obok mnie znosił tylko
obecność niani, która była kobietą na tyle dobrą co
i prostoduszną. Cóż z tego, skoro jego córka i bez
doradców dała radę narozrabiać.
– To był bardzo powierzchowny test, którego wynik
mogłaś łatwo sfałszować dzięki swoim umiejętnościom

225
magicznym! – powiedział Radoczest, który w ten sposób
zinterpretował milczenie maga. Następnie powtórzył
z niecierpliwością:
– Ściągaj koszulę!
– Tak! Tak! – poparło Samego jego wojsko.
Czułam do nich odrazę.
– Jestem Oświeconą Jasności z domu Haka, żoną czystej
krwi arystokraty, Jarosława Wilka, a ty wymagasz, abym
rozbierała się na oczach tego motłochu? – zapytałam
z pogardą.
– Dokładnie tak – potwierdził Radoczest przekrzykując
gniewne okrzyki tłumu.
– Nie.
– Czyli przyznajesz się do bycia oszustką – podsumował.
– Zasłużyłaś na haniebną śmierć zgodnie z prawem
szlachetnie urodzonych.
– Potwierdzam jedynie, że jako Oświecona nigdy nie
rozbiorę się przed tym motłochem! – powiedziałam
ostro.
Mierzyliśmy się wzrokiem - Radoczest poddał się
i mrugnął jako pierwszy. Przygryzł palec i powiedział
nerwowo:
– Sdiła, odsłoń jej plecy. Tylko jakoś ostrożnie.

226
Stary żołnierz ruszył w moją stronę. Mag uniósł dłoń, po
czym opuścił i ponuro pokręcił głową.
– Moi żołnierze muszą poznać prawdę – wyjaśnił Kot
mnie i magowi.
Całkowicie go rozumiałam. Najemnikom było obojętne
dla kogo walczą, ale Kot nie miał pieniędzy. Myślę,
że już od dawna spóźniał się z wypłatami. Dlatego
wszystkich bardzo uradowało moje pojawienie się
i możliwość otrzymania okupu. A tu takie nieszczęście!
Trzeba było zapobiec buntowi za wszelką cenę, tylko,
że ja nie miałam ochoty brać w tym udziału.
Wyciągnęłam sztylet.
– Będę do końca bronić mojego honoru! – uprzedziłam
Sdiłę.
– Będzie lepiej dla was jeśli nie będziecie się opierać –
powiedział spokojnie i wyciągnął przed siebie puste ręce
demonstrując pokojowe zamiary.
Mimo to nie pozwoliłam sobie na odprężenie i dobrze
zrobiłam, bo Sdiła odczekał chwilę, a potem rzucił się na
mnie z zadziwiającą dla człowieka w jego wieku
zręcznością. Jednak moje burzliwe ostatnimi czasy życie
wiele mnie nauczyło i ja nie tylko zrobiłam unik,
ale nawet zdołałam lekko zranić mojego przeciwnika.
Wokół rozległ się rechot. Głodni rozrywki członkowie
armii wyzwolenia okrążyli nas i nawet zaczęli robić
zakłady. Wszystko to obserwowałam kątem oka,

227
nieustannie śledząc Sdiłę. Rzucił się na mnie raz, potem
drugi i za trzecim razem doświadczenie wygrało –
wykręcił moją rękę za plecy tak, że zawyłam z bólu
i upuściłam sztylet.
– Teraz – powiedział z zadowoleniem i nagle zachrypiał,
uwalniając przy tym moją rękę.
Tłum wstrzymał oddech i powoli zaczął się rozrzedzać,
gdy mężczyźni rozglądali się niespokojnie wokół.
– Co za... – wydusił zszokowany Radoczest za moimi
plecami.
Najpierw podniosłam z ziemi sztylet, nie dbając o to, czy
krew Sdiły nie zabrudzi mojej spódnicy, a potem
spojrzałam tam, gdzie gapili się wszyscy wokół. I znów
mało co nie upuściłam sztyletu – tym razem ze
zdziwienia.
Przed rozstępującym się tłumem na koniu zasiadał
Jarosław Wilk we własnej osobie, a nawet
w towarzystwie przyzwoitej wielkości oddziału
uzbrojonych ludzi w mundurach.
– Ktoś jeszcze chce dotknąć mojej żony? – zapytał
uprzejmym tonem Jarosław, a potem obdarzył mnie
uśmiechem. – Jasności, niezmiernie miło mi was
widzieć!
– Nawzajem – wybełkotałam oszołomiona, ale szybko
wzięłam się w garść. – Mogliście bardziej pośpieszyć się
z wizytą!

228
– Zdaję sobie z tego sprawę, moja droga – mruknął Wilk
i pstryknął palcami.
Rozległ się świst strzały, ktoś wrzasnął w tłumie.
– Zapomniałem uprzedzić – powiedział Jarosław. – Nie
próbujcie uciekać, wszyscy jesteście aresztowani
i zostaniecie wydani pod sąd Posiadacza.
– Popierasz mojego brata? – ryknął Radoczest. Mag
położył mu rękę na ramieniu, ale ten ją zrzucił. – Jarik,
byliśmy przyjaciółmi!
– Zawsze stoję po stronie prawomocnej władzy –
chłodno oznajmił Wilk. – Zwłaszcza jeśli przydziela mi
ona dwudziestu gwardzistów do pomocy. Radoczest,
jesteś aresztowany. I podziękuj za to, że nie zabiłem cię
na miejscu za obrazę mojej małżonki.
– Czyli to naprawdę jest twoja żona? – upewnił się
Radoczest.
– Tak – Jarosław rozłożył ręce w geście „co na to
poradzę?”. Zazgrzytałam zębami.
– Gratuluję ożenku – powiedział Radoczest i przeciął
nadgarstek.
Zapanował chaos.
Instynkt zadziałał u mnie szybciej niż myśl –
w momencie, w którym na linii cięcia pojawiła się
pierwsza kropla krwi ja już leżałam na ziemi z twarzą
wciśniętą w piasek i konwulsyjnie ściskałam mój sztylet.

229
W stronę Jarosława poleciała ognista kula, po drodze
o oblewając mnie żarem. Gdy tylko krzyki przerażenia
zmieniły się w odgłosy bitwy, uniosłam głowę i szybko
rozejrzałam się. Rozbójnicy próbowali uciekać,
najemnicy – walczyć. Mag Kota obsypywał lodowymi
strzałami wszystkich, którzy się do niego zbliżali.
Nie miałam czasu na myślenie o losie małżonka, trzeba
było ratować własne życie. Podciągnęłam spódnicę i na
czworakach popełzłam jak najdalej od walczących,
mając nadzieję, że wszyscy będą zbyt zajęci, żeby
zwrócić na mnie uwagę. Niestety stało się inaczej. Ktoś
szarpnął mnie za włosy i przystawił sztylet do szyi.
– Nie próbuj uciekać – zagroził Kot. – Zabiję cię, nie
mam nic do stracenia.
– W porządku – zgodziłam się.
Powlókł mnie gdzieś za namioty najemników, gdzie
przestraszone konie parskając miotały się po zagrodzie.
Dziwnie, ale nas jak gdyby nikt nie zauważał! Walczący
z gwardią Posiadacza najemnicy, biegający chaotycznie
rozbójnicy i jakieś dziwne indywidua, które korzystając
z zamieszania wyciągały z namiotów różne dobra –
wszyscy patrzyli jakby przez nas.
– Co się dzieje? – zapytałam, kiedy obok przebiegł
gwardzista Posiadacza Kota i nawet nie odwrócił się,
kiedy krzyknęłam.

230
– Zaklęcie – wyjaśnił Kot. – Żeby nie przeszkadzali. Nie
wierzgaj. Nikt ci nie pomoże.
– Pomoc już przyszła – przypomniałam.
Radoczest prychnął.
– A nie pomyślałaś o tym, że może zostałaś wdową?
– I?
– I możesz wyjść za mąż za mnie – poważnie powiedział
Kot.
Nie wytrzymałam i roześmiałam się. Daezael
powiedziałby, że zarżałam jak koń, ale myślę, że biorąc
pod uwagę okoliczności można mi to wybaczyć.
Radoczest w żadnym wypadku nie spodziewał się po
mnie takiej reakcji i poczuł się bardzo urażony.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie wydymając wargi.
Zupełnie zapomniał, że jestem jego zakładniczką.
Zachowałam się przyzwoicie i nawet nie wykorzystałam
jego zmieszania, żeby zbiec. Wymienianie szydła na
mydło w takiej sytuacji nie byłoby najmądrzejsze.
Radoczesta od zdecydowanych działań powstrzymywał
przynajmniej względny szacunek do Oświeconej, wbity
setkami lekcji etykiety. Bez możliwości korzystania
z magii nie mogłam sprzeciwić się ani Kotu, ani co
najgorsze, najemnikom.
Radoczest, dalej urażony i pochmurny, jednak
zadecydował, co robić dalej i pociągnął mnie za rękę do
zagrody z końmi. Tam czekało na niego nieprzyjemne

231
widowisko – szalejące z powodu magii i strzałów konie
przełamały ścianę zagrody i częściowo rozbiegły się,
a częściowo zostały schwytane przez najemników,
którzy teraz przygotowywali się do ucieczki.
– Hej! – krzyknął z oburzeniem Radoczest, ale nikt go
nie usłyszał. Zdjął z siebie zaklęcie i rzucił się w poprzek
ścieżki na jednego z najemników:
– To moje konie!
– Odwal się! – ryknął bandyta i zamachnął się mieczem.
Los Kota obchodził mnie znacznie mniej, niż los Wilka,
dlatego nie czekałam na wynik bitwy o konia,
ale uniosłam spódnicę i pobiegłam najpierw między
pozostałości namiotów armii Kota, a potem już w las.
Jeżeli czegoś nauczyłam się w ostatnim czasie, to tego
jak uciekać!
Jednakże Radoczest zbyt szybko uporał się
z najemnikiem i kiedy zobaczył moją nieobecność,
zaryczał, jak ranny byk:
– Jasności!!!
Uskoczyłam, a obok przeleciała ognista kula przypalając
rękaw. Nie opłaca się walczyć z wrogami korzystając
cały czas z jednakowych zaklęć!
Nagle świat dookoła mnie wybuchł jaskrawymi kolorami
i głośnymi dźwiękami. Zaskoczona potknęłam się
i rozciągnęłam na ziemi jak długa. Kokon, który

232
o zmierzchu zablokował moją magię, nagle zniknął. Cóż,
żegnaj, magu młodszego Kota! Prawdopodobnie,
zapomniałeś, że magowie są śmiertelni, trzeba było nie
stawać po stronie buntownika!
Teraz możemy sobie powalczyć!
Usłyszałam za plecami tętent kopyt. Zatrzymałam się
pod wielkim dębem, podskoczyłam, podciągnęłam
i wlazłam na górę po drodze zaczepiając spódnicą
o gałęzie i rozrywając ją na strzępy. Wchodzić na drzewa
nauczył mnie jeszcze Mirik, a regularne treningi podczas
służby królewskich posłańców doprowadziły tę
umiejętność niemal do perfekcji.
– Schodźcie na dół, Jasności – rozkazał z dołu Kot.
W jego rękach pulsowała ogniem karmazynowa kula.
Niedbale obracałam sztylet między palcami.
– Czy wiecie, że Haki to jedni z najsilniejszych magów
królestwa? – zapytałam?
Kot podążał wzrokiem za kroplą krwi, która spłynęła
z mojego nadgarstka i zleciała na dół.
– Wasz mag, Radoczeście, tym razem mnie nie
powstrzyma – powiedziałam.
Kap.
Warga Radoczesta zadrżała. Kula w jego dłoniach
zgasła.

233
– Być może ty zostałeś skazany, ale ja chcę żyć. Też
posiadam bojową magię. Niczego nie możecie mi zrobić.
Teraz zadrapanie na mojej ręce przeobrazi się
w skaleczenie. A wy... Nie, nie umrzecie – wy będziecie
tu siedzieć na koniu, unieruchomieni, czekając na
przyjazd waszego brata, który osobiście was straci.
W spojrzeniu Kota pojawiła się panika. Ja byłam pewna
siebie, a on – nie. Wiedział, że czeka go hańba, która dla
młodszego syna Światłego była jeszcze gorsza niż
śmierć.
– Uciekaj! – ryknęłam.
Kot drgnął, spiął konia ostrogami i zniknął w lesie.
Oparłam się o pień drzewa całkiem pozbawiona sił.
Ręce drżały mi tak mocno, że ledwie dałam radę wytrzeć
sztylet rąbkiem spódnicy i schować go z powrotem do
pochwy.
Zrobiłam to! Zburzyłam cudze bojowe zaklęcie!
Oprócz tego wspięłam się na kolejny schodek, który
dotąd uważałam za niedostępny dla mojej osoby.
Być silnym, pewnym siebie, zmuszać spojrzeniem do
podporządkowania się – to mój ojciec umiał doskonale.
Przed jego wewnętrzną siłą głowy pochylali i Oświeceni
i prości żołnierze. Nieważne, czy ten dar nagle się u mnie
pojawił, czy spowodowało to moje pragnienie przeżycia,
żeby móc rozprawić się z Jarosławem, które musiało być

234
aż tak wielkie, że przysłoniło wszystko pozostałe, ale mi
udało się podporządkować sobie Kota.
Jednak na triumfowanie było jeszcze za wcześnie. Ze
strachu wspięłam się tak wysoko, że teraz bałam się
zejść. A co najokropniejsze – dookoła paliło się poszycie.
Ognistych zaklęć w lesie używają tylko idioci!
Wystarczy jeden powiew wiatru a ogień podniesie się
wyżej i obejmie dąb, który rozpali się jak świeca.
Ze smutkiem popatrzyłam na niebo. Latać jak dotąd
jeszcze się nie nauczyłam – trzeba zejść i biegiem
przedostać się po niedotkniętych jeszcze ogniem
kawałkach, ale kluczowa była tu prędkość.
Jeśli będę szybko schodzić to istnieje duże
prawdopodobieństwo, ze spadnę, grzmotnę o ziemię
i świadomość odzyskam już w postaci dobrze
wypieczonego mięsa w gościnie u czachów i drychli.
– Schodźcie, Jasności! – nakazał z dołu dobrze znany mi
głos.
– Boję się – przyznałam, spojrzawszy na dół. Na prawym
policzku Jarosława mocno krwawiło głębokie rozcięcie,
ale ogólnie wyglądał nieźle jak na kogoś, kto dopiero co
uczestniczył w walce.
– Złapię was – obiecał. – Chcę was zabić osobiście.
Połamanie się byłoby dla was zbyt łagodną karą za to, co
zrobiliście!

235
– Ja zrobiłam?! – oburzyłam się. – Macie sumienie, żeby
mi cokolwiek wypominać?!
– Oczywiście, że mam, ponieważ moje sumienie jest
czyste – oznajmił Wilk.
Zaskoczona jego bezczelnością utraciłam dar mowy.
– Schodźcie natychmiast, Jasności! Inaczej zaraz się
spalimy.
Pełna sprawiedliwego oburzenia, zdecydowanie
zaczęłam schodzić na dół. Jakimś cudem mogłam teraz
skoczyć tylko z połowy wysokości.
Jarosław złapał mnie bez wysiłku, na chwilę przycisnął
do siebie i powiedział:
– Schudliście.
– Wasza matka morzyła mnie głodem – odcięłam się.
– Wydaje mi się, że w pełni jej się za to odpłaciliście
niszcząc prawie połowę murów zamkowych – odparł
Wilk.
Chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę obozu
rozbójniczej armii.
– Celowałam w bramę.
Dym dostał mi się do gardła i zakaszlałam. Jarosław
chwycił mnie na ręce i pobiegł. Zamknęłam oczy. Być
może, dlatego, że z powodu dymu łzawiły, a może byłam
zmęczona i chciałam odpocząć przed rozmową z mężem.

236
– Zabiłeś ją? – wychrypiał obok Daezael. – Jak mogłeś
to zrobić bez mnie!
– Jestem żywa – otworzyłam oczy, zobaczyłam
pochylającego się nad mną uzdrowiciela i wzdrygnęłam
się: – Co ci się stało?
Jarosław ostrożnie postawił mnie na nogach, a ja
wyciągnęłam rękę włosów elfa, które do niedawna były
przepięknie złote, jedwabiste i długie, a teraz wyglądały
jak malutkie przypalone snopki.
Daezael, owinięty zniszczonym kocem jak togą
spróbował zetrzeć sadzę z twarzy, ale tylko jeszcze
bardziej ją rozmazał.
– Jak pamiętasz, zamknięto mnie w drewnianym domku
– powiedział ochrypłym głosem. – a jakiś kretyn go
podpalił! Jeśli wydaje ci się, że jestem obdarzony taką
siłą, żeby wywarzyć drzwi to się mylisz!
– To był mag Kota – powiedział Wilk. – To on rzucał
ognistymi kulami.
Teraz już wiadomo, skąd u Radoczesta taka miłość do
ognistych zaklęć.
– Tylko cudem udało mi się uratować! – krzyknął
Daezael, wywrócił oczami i upadł w moje ramiona.
Niestety, nie starczyło mi sił , żeby go utrzymać
i upadłam na ziemię. Do ziemi przygniótł mnie

237
śmierdzący spalenizną i strasznie kościsty elf. Łowiłam
powietrze ustami i poczułam, że zaraz zwymiotuję.
Jarosław szarpnięciem za szyję podniósł Daezaela na
nogi i potrząsnął nim tak, że z głowy uzdrowiciela
posypał się popiół, a jego włosy zaczęły wyglądać
jeszcze żałośniej.
– Przestań – cicho powiedział Wilk.
– Dobrze – niespodziewanie pokornie zgodził się elf,
poprawił koc i pochylił się nad mną. – Czym się
martwisz, Jarik? Ona musi tylko przytyć, odespać,
podleczyć się – i będzie można urządzać Wielki Skandal!
– Nie zamierzam urządzać Wielkiego Skandalu –
wycedził Jarosław, ale jego spojrzenie powiedziało mi,
że skandal będzie przynajmniej Ogromny. Dlatego nie
śpieszyłam się ze wstawaniem z ziemi, zastanawiając się,
czy nie powinnam podążyć za przykładem elfa i zatoczyć
oczami przy ostatnim wdechu – czyż nie wyglądam
wystarczająco źle?
– Ach no tak, oczywiście – mruknął w roztargnieniu
uzdrowiciel, naciskając na moim ciele jakieś punkty. –
Podążaj za palcem. Jasności! Hej!
Obraz przed moimi oczami wirował.
– Śpij! – westchnął elf.
I zasnęłam.

238
Rozdział 11
Prześwietni Bogowie, błagam Was,
nie zsyłajcie na zwierzchników miłosnych uniesień!
To bardzo źle wpływa na warunki pracy.
Fragment modlitwy kapitana Jarosława Wilka

Po noclegach spędzonych na zimnej ziemi, na gałęzi


drzewa lub na twardej podłodze miękkie łóżko wydaje
się darem do Bogów. Po przebudzeniu nie otwierałam
oczu i nie ruszałam się. Zazwyczaj takie rozluźnienie
kończyło się dla mnie natychmiastową i nieprzyjemną
niespodzianką. Na przykład zobaczeniem byłego męża
albo drogiego teścia. Albo czymkolwiek innym nie mniej
paskudnym. Tym razem wokół panowała cisza. Nie było
słychać elfa przeżuwającego owoce – w ogóle nie było
go w pobliżu. Już nauczyłam się wyczuwać obecność
uzdrowiciela. Może tak działała na mnie jego obietnica,
która związała nas trwałą niewidoczną nicią? Ostrożnie
odetchnęłam. To mało prawdopodobne, ale może okaże
się, że obok mnie jest Dranisz? Być może znalazł się
w rozbójniczym obozie Jarosława? Ale powietrze nie
pachniało piołunem, czułam jedynie zapach świeżej
pościeli i mojego czystego ciała...
Czystego ciała?!
Otworzyłam oczy i zamrugałam.

239
W pokoju panowała ciemność, którą delikatnie
rozpraszało światło niewielkiej lampy. Obok lampy
siedział Jarosław, a rozpuszczone włosy okrywały jego
plecy niczym płaszcz. Siedział z łokciami opartymi o stół
podpierając brodę na splecionych rękach i wpatrywał się
w ogień. Jego oświetlona przez płomienie twarz
wyglądała młodo i jakoś tak... niewinnie.
Starałam się oddychać miarowo i spokojnie. Niech
myśli, że wciąż śpię. Nie chcę go teraz o nic oskarżać ani
słuchać jego usprawiedliwień. Niech mam tą chwilę
wytchnienia przed jutrzejszym porankiem.
Obserwowałam męża przez przymknięte powieki
i udawałam, że śpię.
Chwilę później Wilk przeciągnął się, a blask ognia
oświetlił jego obnażone ciało. Szybko zaplótł warkocz.
Wielokrotnie widziałam jak to robi, ale za każdym razem
zachwycało mnie z jaką łatwością kosmyki włosów
prześlizgują się między jego palcami. Przeszedł mnie
przyjemny dreszcz. A skąd to się wzięło?
Zacisnęłam zęby. Jasności, to Jarosław Wilk, przypomnij
sobie, ile razy ten człowiek cię wyśmiał, chociaż wiedział
już, że jesteś Oświeconą! Przypomnij sobie, jak na ciebie
patrzył. Z litością! Na co jemu twoje wystające żebra,
kiedy ma Niegosławę. Małżeńska więź? Wierność?
Gdzie spędził waszą noc poślubną?

240
Złość podziałała na mnie jak lodowaty deszcz. Cały
spokój zniknął jak ręką odjął.
Tymczasem Jarosław przysiadł na łóżku i patrzył na
mnie w zamyśleniu. Czyżby zdecydował się zabić mnie
właśnie teraz? W końcu sam powiedział, że chce to
zrobić własnymi rękami, a teraz leżę tu taka śpiąca
i bezbronna! Prawdopodobnie, odesłał Daezaela spać
i właśnie zamierza zostać wdowcem. Najwyraźniej
zbierał siły kiedy tak długo patrzył w ogień.
– Wstańcie z łóżka, Jarosławie – powiedziałam zimno
i odrzuciłam kołdrę.
Wstałam z łóżka i skrzywiłam się. Po wyjściu z ciepłej
pościeli podłoga nieprzyjemnie chłodziła stopy.
Spojrzałam na siebie. Cudownie! Całkiem jasne stało się
kto mnie wykąpał – tylko Jarosławowi mogło przyjść do
głowy, żeby ubrać mnie w swoją czystą koszulę! Służące
znalazłyby coś kobiecego, a Daezael w ogóle nie
zawracałby sobie tym głowy.
– Dobry wieczór – powiedział uprzejmie Jarosław. –
Jasności, widzę, że macie teraz zamiar... porozmawiać?
Czyli nie dacie mi więcej czasu?
– Na co? – zapytałam podejrzliwie.
– Widzicie, miałem nadzieję, że odłożymy naszą
rozmowę do rana, kiedy będziemy mniej rozebrani.

241
Mój spojrzenie zdradziecko powędrowało w kierunku
jego nagiego ciała. Mogłam tylko mieć nadzieję,
że Jarosław nie zauważył tego w ciemności.
– Gdzie mój sztylet? – zapytałam.
Jarosław bez słowa rzucił mi pas z pochwą. Złapałam je
i odruchowo obmacałam. Sztylet miał na rękojeści
wilczą głowę i poczułam niewielką ulgę. Gdyby Wilk
oddał mi sztylet Domu Haków, oznaczałoby to, że muszę
szykować się do walki.
Ubrałam pas, a Jarosław włożył w tym czasie spodnie
i zapalił lampy na ścianach.
Tak, nasza rozmowa przebiegnie w rodzinnej i intymnej
atmosferze – półnagi i bosy Wilk oraz ja w jego koszuli,
która jest na mnie za duża. Z jakiegoś powodu
przypomniał mi się rozdział z podręcznika o etykiecie.
"Szlachetna dziewczyna swoje niezadowolenie powinna
wyrażać i argumentować cichym głosem. W skrajnych
przypadkach dopuszczalny jest płacz". Cichym głosem
wyrażać swojego niezadowolenia nie zamierzałam,
chciałam wrzeszczeć i rzucać w niewiernego małżonka
wszystkim, co wpadnie mi w ręce. Za to płakać nie
chciało mi się ani trochę.
Gdy pokój był już wystarczająco rozświetlony, Jarosław
usiadł na krześle i położył ręce na kolanach jak wzorowy
uczeń

242
– Przysięgam – powiedział w odpowiedzi na moje
zdziwione spojrzenie – że będę zachowywał jak
wychowany i szanujący się arystokrata, syn Posiadacza
i Posiadaczki. Boję się tylko, że może zabraknąć mi
cierpliwości.
– Tak, pamiętam, że pragniecie udusić mnie swoimi
własnymi rękami – kiwnęłam, w głowie obmyślając
szybko drogę odwrotu i strategię obrony, na wypadek
gdyby postanowił przejść od słów do czynów.
– Obawiam się, że nawet to nie sprawiłoby, żebym
poczuł się mniej obrażony.
– Wy jesteście obrażeni? – zdumiałam się. – A co ja mam
powiedzieć?
– Chciałbym wam przypomnieć, Jasności, że to nie ja
uciekłem z kochankiem w noc poślubną!
– Oczywiście, ze nie wy – zgodziłam się. – Przecież
w zaledwie dwie godziny po ślubie już znaleźliście sobie
kochankę!
– Kochankę? – nachmurzył się Jarosław.
– A może powinnam nazywać ją "ukochaną kobietą"? –
powiedziałam z przekąsem.
– Hm... – Wilk w ogóle nie śpieszył się
z usprawiedliwianiem, zamiast tego patrzył na mnie
lodowatymi srebrzystoszarymi oczami.

243
Nie wytrzymałam tej pauzy. Zbyt długo dusiłam w sobie
urazę.
– Jarosławie, widziałam jak całowaliście się w korytarzu
z Niegosławą Pies! I słyszałam jak planowaliście mnie
zabić, żeby zostać wdowcem i Posiadaczem!
– Planowałem was zabić? – Jarosław zręcznie obszedł
kwestię całowania, ale planowanie mojego uśmiercania
oburzało mnie nawet bardziej niż pocałunki z dawną
miłością, ponieważ dotyczyło bezpośrednio mojej osoby.
– O czym wy mówicie, Jasności! Prawdopodobnie się
przesłyszeliście. Gdybym chciał was zabić to już dawno
bym to zrobił!
– A to ciekawe! – Czy wam naprawdę wydaje się,
że zabicie mnie to taka prosta sprawa?
– Ależ nie! – sarkastycznie odparł Wilk. – Akurat co do
tego nie mam żadnych złudzeń. Już zdążyliście
udowodnić waszą nieprawdopodobną żywotność. Proszę
mi wierzyć, Jasności, jeżeli naprawdę zechcę was zabić
to nie zdążycie nawet pisnąć. I zrobię to tak, żeby mieć
stuprocentową pewność, że już nigdy nie będziecie
w stanie mi dokuczać!
– Czyli ja wam dokuczam! – oburzyłam się. – Śpieszę
przypomnieć, wielce szacowny Oświecony Wilku, że to
we chcieliście się z mną żenić, żeby dostać dla siebie
domenę! A ja w żadnym razie nie paliłam się do

244
wychodzenia za was za mąż albo dokuczania wam
w jakikolwiek inny sposób!
– Oczywiście, że tego nie chcieliście! Przecież
zamążpójście przeszkadzało wam w utrzymywaniu
relacji z pewnym trollem, którego błędnie uważałem za
swojego przyjaciela! A co z honorem, Oświecona? Troll!
Czystomir, Żadimir, ja – i troll! Wam nie wydaje się,
że to uwłaczające?
– Jarosławie, przestańcie oskarżać mnie o coś, czego nie
było! – spróbowałam oprzeć ręce na biodrach,
ale przypomniałam sobie, że rękawy koszuli Jarosława
są za długie i ten gest wyglądałby komicznie. –
Czystomir to mój przyjaciel z dzieciństwa! Z Żadimirem
byłam w związku małżeńskim i tu nie macie prawa
czegokolwiek mi zarzucać! A Dranisz... na jakiej
podstawie twierdzicie, że między nami coś było?
Jarosław rzucił mi wściekłe spojrzenie. Odpowiedziałam
mu tym samym. Wydawało się, że w powietrzu rozległ
się dźwięk zderzenia dwóch kling. Na próżno Jarosław
szukał w moim spojrzeniu choćby odrobiny skruchy czy
wyrzutów sumienia! To on! On dopuścił się zdrady
ledwie dwie godziny po złożeniu obietnicy, że będzie się
o mnie troszczył! " Niegosławo... Przecież wiesz jak cię
kochałem"!

245
– Dlaczego w takim razie uciekliście nocą z zamku?
Dostaliście wszystko co chcieliście i zdecydowaliście
bez przeszkód zająć się swoimi miłosnymi sprawami?
– Przestańcie, Jarosławie! – ostatecznie się wściekłam. –
Czego ja chciałam! Wydaje wam się, że chciałam wyjść
za mąż za mężczyznę, który traktuje mnie tylko
i wyłącznie jako nieprzyjemny dodatek do domeny? Za
kogoś, kto ma w głębokim niepoważaniu moje uczucia
i kto pozwala sobie całować inną zaraz po ślubie? Nikt
nigdy tak mocno mnie nie obraził! Wy... Wy... Wam,
Jarosławie, udało się rozdeptać nawet tę kroplę ciepłych
uczuć, które zaczęłam do was czuć! Miłosne sprawy! Co
wy wiecie o miłości, Jarosławie?
– Co wiem? – wstał z krzesła i zacisnął pięści. – Co
wiem? Wiem, że moja żona, która rano przysięgała,
że mnie nie porzuci, nocą – właściwie natychmiast po
ślubie – rzuciła mnie dla trolla! Trolla!
– Tak was to boli, że uciekłam właśnie z trollem? –
zainteresowałam się.
– Tak!.. Nie!.. Tak naprawdę, wściekam się dlatego,
że moimi rogami można teraz ozdobić każdy salon
w naszym kraju!
– Ach, czyli to was tak naprawdę najbardziej oburza!
Że z Jarosława Wilka będą się śmiali! To jest dla was
najważniejsze?

246
Jarosław przeszedł się w tą i we w tę po pokoju, a ja
czujnie obserwowałam jego ruchy, byłam gotowa
wyskoczyć przez okno jeśli zrobi się niebezpiecznie.
Złamane nogi przerażały mnie znacznie mniej niż
wściekłość męża.
Wilk kilka razy głęboko odetchnął, żeby się uspokoić,
a potem uderzył w ścianę, raniąc sobie pięść do krwi.
– Tak naprawdę, mało mnie to interesuje, dlaczego
porzuciliście mnie tej nocy – powiedział. – Rozumiem,
zobaczyliście mnie z Niegosławą, ale dlaczego nawet nie
spróbowaliście ze mną porozmawiać? Albo przynajmniej
zrobić awantury! I zamiast tego woleliście ucieczkę
z trollem?
– Jarosław, przyznajcie się uczciwie, kiedy odkryliście
moją nieobecność? – zapytałam, czując, że od złości,
obrazy, zazdrości i goryczy zaraz pęknie mi głowa.
Wilk uciekł spojrzeniem, ale ostatecznie zdecydował,
że uczciwość będzie najlepszą strategią.
– Rano.
– A co... Co robiliście do rana? – zapytałam cicho, czując
się jak kruche porcelanowe naczynie, które kołysze się,
gotowe upaść na podłogę i rozbić na tysiące kawałków.
– Byłem zajęty – Wilk unikał mojego spojrzenia.
– Z Niegosławą? – jeszcze ciszej zapytałam.
– Z Niegosławą.

247
– Więc jak śmiesz, podły zdrajco, jeszcze cokolwiek mi
wypominać? – wyszeptałam ledwie słyszalnie.
Przepełniająca mnie wściekłość wreszcie znalazła ujście.
Wokół mnie zaczęło tworzyć się niewielkie tornado,
stałam w samym jego centrum. Szkła w pokoju żałośnie
zabrzęczały i rozbiły się na drobne odłamki. Łóżko
zaskrzypiało i rozsypało się na części. Ogień z lamp
rozlał się po ścianach. Chciałem zniszczyć Jarosława,
rozerwać go na kawałki, zdeptać jego zwłoki i napluć
w srebrnoszare oczy. Jak śmiał tak stać tutaj, oskarżając
mnie w ucieczkę z trollem, kiedy sam całkiem spokojnie
przyznał, że całą naszą noc poślubną spędził
z Niegosławą!
– Przestańcie, Jasności! – rozkazał Jarosław. Czy jemu
wciąż wydaje się, że każdy problem z kobietą można
rozwiązać prostym rozkazem albo krzykiem?!
Tylko się uśmiechnęłam, czując jak mój nowy tatuaż
rozpala się płomieniem. Teraz, jeszcze tylko troszkę...
– Jarik! – rozpaczliwie wrzasnął elf od strony drzwi.
Jarosław drgnął i rzucił się do łóżka, chwycił kołdrę
i skoczył na mnie. Nie zdążyłam nic zrobić i już byłam
nią otulona i przerzucona przez ramię.
– Puść mnie! – spróbowałam krzyknąć, ale gruba kołdra
nie pozwoliła mi wyrazić ogromu moich emocji.
Pozostawało tylko wierzgać.

248
Zapachniało dymem. Nie miałam czym oddychać.
Czyżby Jarosław zdecydował się uśmiercić mnie w tak
obrzydliwy sposób?
Nagle Wilk zdjął mnie z ramienia i po krótkim locie
z rozmachem plasnęłam w coś mokrego i zimnego.
Rozbrzmiało syczenie i wrzasnęłam z bólu.
Obłok pary, który mocno mnie poparzył popłynął w górę.
Rozbrzmiał trzask i spadłam jeszcze niżej boleśnie
uderzając o ziemię. Z góry posypały się na mnie dymiące
drewienka.
Co tu się w ogóle dzieje?!
Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się. Siedziałam na
ulicy w pobliżu niewielkiej gospody, w ruinach
wielkiego poidła dla bydła. Jakiś strażnik kierował
ewakuacją gości z budynku i tylko cudem nie zmieniło
się to w chaotyczną ucieczkę. W budynku nie zostało ani
jedno całe okno, a dach był przekrzywiony.
Kołdra, którą byłam otulona rozpadła się i teraz strasznie
śmierdziała. Obok mnie ciężko oddychał Jarosław. Jego
tatuaż jarzył się przygaszonym srebrnym światłem.
Zrozumiałam, że muszę pilnie coś powiedzieć, ale co by
tu takiego wymyślić, żeby do Wilka doszła cała głębia
obrzydliwości jego zachowania?
Jednak nie zdążyłam niczego wymyślić. Obok nas
pojawił się elf z pochodnią. Był w paskudnym nastroju.
Na głowie miał wielki turban z ręcznika.

249
– Idioci! – zasyczał Daezael tak złośliwie, że miałam
ochotę schować się pod ruiny poidła. – Przecież ci
mówiłem, Jarik! Wszystkie wyjaśnienia tylko
w szczerym polu! Jutro! Pod moją kontrolą! Co wyście
zrobili? Jasności, proszę, naciesz się widokiem! Tutaj
patrz, powiedziałem!
Uzdrowiciel wycelował palcem w Jarosława i poświecił
pochodnią, żebym lepiej widziała. Na ramieniu, na
którym mąż wyniósł mnie na ulicę już zaczęły pojawiać
się ogromne bąble oparzeń. Wilk znosił ból ze stoickim
spokojem, ale w jego spojrzeniu czaiło się coś bardzo
niedobrego. Do tego miał potargane włosy, które
wydostały się z warkocza, a wiedziałam, że Jarosław
bardzo tego nie lubi.
-Przecież ci mówiłem – wytykał mu Daezael, wodząc
wolną ręką wzdłuż oparzeń. – Ona jeszcze nie potrafi
kontrolować swojej magicznej siły! Do tego, jak wiesz,
jest nerwową kobietą! Zmęczoną! Nieszczęśliwą!
Ledwie co uzdrowioną! A ty! Ty, Jasności, tak! Przestań
się nad sobą litować! Należałoby zamknąć cię w lochu,
żeby odizolować jako społecznie niebezpieczną – a i to
mogłoby być niewystarczające! O Bogowie! z kim ja się
związałem!? Za jakie grzechy tak mnie karzecie? Czy
szkielet kota, który zniszczyłem, jest wart takich
katuszy? O, matko, dlaczego nigdy nie przyznałaś się,
że Barsik był wielkim magiem, który nałożył pośmiertną

250
klątwę na wszystkich, którzy odważą się na niego
targnąć?
Wymieniliśmy z Jarosławem zakłopotane spojrzenia.
Czyżby elf w wyniku wstrząsu całkiem postradał rozum?
Tylko obłąkanego uzdrowiciela jeszcze nam brakowało
do pełni szczęścia!
Nasze spojrzenia nie umknęły uwadze elfa.
– Myślicie, że oszalałem? – zapytał żałośnie. – Jakże
zdumiewającą jednomyślność potraficie
zademonstrować wtedy, kiedy w ogóle nie jest
potrzebna! Nie, psychicznie jestem doskonale zdrowy.
Po prostu próbuję znaleźć przyczynę, tego, że muszę
znosić wszystkie te cierpienia. Żadnemu z moich
znajomych uzdrowicieli – a znam wielu! – nie trafił się
tak problematyczny klient! Zdecydowanie, mnie ktoś
przeklął, coraz mocniej się w tym upewniam!
– Panie Jarosławie! – podbiegł do nas strażnik i stanął na
baczność.
– Tak? – Wilk nawet z roztrzepanymi włosami, ubrany
tylko w spodnie, bosy i oparzony potrafił wyglądać
imponująco. Chociaż w czymś nie pomyliłam się –
Jarosław potrafi wyglądać jak Posiadacz, nawet jeśli nie
ma przy sobie specjalnych insygniów.
– Goście zostali ewakuowani, gospodarzowi wypłacono
odszkodowanie. Jakie są następne rozkazy?

251
– Przygotujcie się do drogi, jedziemy do... – Jarosław
zamyślił się na chwilę.
– Gdziekolwiek gdzie jest dużo wody – podpowiedział
elf.
– Do jeziora za Riepnikami – skinął głową Wilk.
Kiedy strażnik uciekł wykonywać rozkaz, mąż pochylił
się do mnie i powiedział:
– Jasności, będę bardzo zobowiązany, jeśli uda wam się
samodzielnie wstać. Jak widzicie, trochę ciężko byłoby
mi teraz was podnosić.
– Nie przejmuj się – mruknął elf. – Zaraz wrócimy do
budynku i cię uzdrowię.
Strzepnęłam z siebie resztki kołdry oraz drzazgi
i zauważyłam, że z koszuli Jarosława zostały tylko
strzępy. W tej samej chwili Wilk już był obok
i obejmował mnie starając się mnie zakryć. Ledwie
słyszalnie zasyczał, kiedy czubkiem głowy dotknęłam
zranionego ramienia – zamarłam, bojąc się poruszyć..
– Trzymaj, – Daezael pobiegł do gospody i przyniósł
koc.
Otuliłam się nim i utykając powlekłam do budynku –
w lewą nogę bardzo niefortunnie wbiła mi się drzazga.
Siedzieliśmy z Jarosławem przy stole we wspólnej sali na
parterze i milczeliśmy. Gospodarz pośpiesznie zapalał

252
świece w wykrzywionych świecznikach, starannie
unikając mnie wzrokiem.
Daezael zszedł do nas z uzdrowicielską torbą, zręcznie
wyciągnął drzazgi z mojej nogi i powiedział:
– Żona gospodarza przygotowała dla ciebie ciepłą kąpiel,
idź, umyj się i przebierz. A ja tymczasem naprawię to, co
zrobiłaś.
Popatrzyłam na Jarosława. Chociaż jak zwykle sprawiał
zdystansowanie i chłodne wrażenie to na jego skroniach
wystąpiły krople potu, a oczy gorączkowo błyszczały.
Tatuaż wciąż świecił. Dotknęłam ręki Wilka i spojrzałam
mu w oczy, potajemnie bojąc się, że znów obleje mnie
lodowatą pogardą. Ale nie, w srebrzystoszarych oczach
Jarosława emocje szalały w takiej ilości,
że zdecydowałam, że skorzystam z rady elfa i pójdę się
umyć. Dzięki temu znajdę się chociaż trochę dalej od
dziwnego pełnego uczuć Jarosława.
W ogrzewanej kuchni gospody wreszcie poczułam się
jak prawdziwa arystokratka. Gospodyni i jej córeczki
z jednakowo zadartymi nosami, stale kłaniając się
i tytułując Oświeconą, delikatnie oczyściły moje włosy
z reszty drzazg, umyły w wielkiej balii, uczesały i nawet
posmarowały zadrapania aromatycznym olejkiem.
– Oświecona, przyjmijcie to proszę – córeczka gospodyni
wręczyła mi jedwabną suknię niczym największy skarb.
Sądząc po wzorach i haftach była to suknia ślubna,

253
a lekkie zżółknięcie tkaniny sugerowało, że to niemalże
rodzinna relikwia, przekazywana z pokolenia na
pokolenie.
– Nie mogę tego włożyć! – powiedziałam z powagą.
– Ale to jedyna odpowiednia odzież! – gospodyni mało
co się nie rozpłakała. – Pan Wilk kazał, żeby dać Wam
wszystko co najlepsze!
Jej córeczka prawie siłą wepchnęła mi suknię w ręce.
Wątpiłam, aby we mnie, takiej zawiniętej
w prześcieradło był majestat i autorytet dorównujący
temu u Wilka, ale wstałam z krzesła i ostrożnie
powiesiłam suknię na oparciu.
– Pozwólcie, że sama zadecyduję, co jest dla mnie
najlepsze – zaproponowałam. – Nie chcę tego ubierać!
Chcę zwyczajną lnianą spódnicę, koszulę i mniej lub
bardziej przyzwoitą sukienkę, tylko nie ślubną!
– Ale pan Wilk... – zaczęła gospodyni.
– Panem Wilkiem sama się zajmę! – powiedziałam.
Kobiety wymieniły spojrzenia i skuliły się. Po mojej
kłótni z Wilkiem będą musieli całkowicie
wyremontować budynek.
– Dobrze – szybko powiedziała gospodyni, a córka
pobiegła po ubrania.
Nowa halka, najwyraźniej przygotowana na posag,
cienka batystowa koszula – jakby nie przeznaczona na

254
noc poślubną. Wystarczyło, że pan Wilk raz powiedział,
że ma być najlepsze i niczego nie żałowali! Wręczono mi
nawet jedwabną wstążkę, żebym mogła związać włosy
i trochę za duże, ale porządne pantofle. Będzie trzeba
ubrać grube dziane skarpetki.
Wystrojona spojrzałam raźniej na świat. Tymczasem
Daezael skończył uzdrawiać Jarosława i arystokrata
doprowadził się do porządku. W otoczeniu czterech
strażników ubranych w tradycyjne barwy Wilków
wyruszyliśmy w drogę do jeziora – żeby, jak objaśnił
Daezael, można było mnie w nim wykąpać w razie
gdyby magia wydostała się spod kontroli.
Oddział pewnie przesuwał się po nocnej drodze. Nie
chciałam, żeby prości żołnierze słyszeli naszą rozmowę,
więc zostałam w tyle. Daezael pociągnął wodze
i odwrócił się niezadowolony. Wyglądał na śpiącego.
Jarosław zareagował chwilę później, kiedy dotarło do
niego, że nie słyszy uderzeń kopyt naszych koni.
Zawrócił, machnąwszy ręką strażnikom, żeby jechali
dalej i rzucił mi pytające spojrzenie.
– Jesteśmy teraz na terenie domeny Wilków? –
zapytałam.
– Tak... – zaczął mówić Jarosław, ale Daezael przerwał
mu:

255
– Ja, jako uzdrowiciel, zabraniam wam rozmawiać
z sobą! Dopiero jutro! Obok jeziora! Kiedy wraz ze
strażnikami odbiegniemy na bezpieczną odległość!
– Czy uważasz, że Jarosław i ja nie możemy rozmawiać
nawet na luźne tematy, żeby nie stanowiło to zagrożenia
dla innych? – zapytałam.
– Mogę zachować dla siebie to, co o was myślę? –
poprosił uzdrowiciel. – Wypowiedzenie tego na głos
byłoby bardzo nieetyczne z mojej strony wobec was,
jako moich pracodawców.
Zdziwiona spojrzałam na elfa. Wcześniej żadne względy
etyczne nie przeszkadzały mu wyżywać się na nas na
wszelkie sposoby. Coś on tej nocy zachowywał się coraz
bardziej i bardziej podejrzanie!
– Luźne tematy! – kontynuował burczenie uzdrowiciel,
pocierając twarz i szarpiąc się za uszy. – Chcesz,
Jasności, to coś ci powiem? Po tym jak beztrosko
zrzuciłaś na nas obowiązek zatroszczenia się o twoje
ciało w rozbójniczym obozie, ja ciebie uzdrowiłem.
Nawiasem mówiąc, dopiero co uratowany ze śmiertelnej
ognistej pułapki!
– Zatroszczenia się o moje ciało? Ale ty sam
powiedziałeś...
– Myślałem, że szlachetnie nie posłuchasz i powiesz: "co
ty, Daezael, przecież widzę, że tobie to bardziej
potrzebne, przecież tak się nadenerwowałeś, ledwo nie

256
spaliłeś i straciłeś swoje wspaniałe włosy! Znowu
straciłeś!"
– My wszyscy bardzo ciebie cenimy – powiedział
z powagą Jarosław.
– O tym przekonam się dopiero wtedy, kiedy wy,
Oświeceni, zapłacicie mi za moją pracę! Póki co,
w żaden sposób mnie nie doceniacie, a bezlitośnie
eksploatujecie, mając nadzieję, że wcześniej zdechnę
z przemęczenia! Nie doczekacie się! Jeszcze zapewnię
sobie komfortową starość, kiedy wystawię wam
rachunek za usługi!
Daezael demonstracyjnie posapywał, żebyśmy
uświadomili sobie ogrom naszych przewinień wobec
cennego specjalisty, pożałowali i zaproponowali
nagrodę.
– I co było dalej? – zapytałam.
– Niewdzięczni ludzie bez serca! – gorzko powiedział
uzdrowiciel spalając nas spojrzeniem. Opędziłam się od
żaru, a Jarosława kichnął. Po wybuchu mojej
niekontrolowanej magii elfickie oburzenie było dla niego
jak ukąszenie komara.
– Gwardziści Posiadacza Kota związali tych
rozbójników, którzy nie zdążyli uciec, a to co z nimi
będzie już nie należy do mojej jurysdykcji – powiedział
Jarosław patrząc przed siebie, żeby Daezael nie
pomyślał, że prowadzimy rozmowę. – Radoczest mnie

257
zdziwił. Skąd on wziął tych ludzi? Większość z nich
nawet się nie sprzeciwiała! Uchodźcy z tych domen,
w których teraz zmienia się władza. Biedaczyska.
– Mieli wybór – sprzeciwił się Daezael. – Mogli
zatrzymać się w jakiejś wsi i zarabiać na życie uczciwą
pracą.
– Gdyby Radoczest zwyciężył, to ci którzy stali najbliżej
władzy dużo by zyskali – westchnęłam. Kiedy ostatnio
zastanawiałam się jak mogłabym odzyskać domenę, jeśli
teść nie zechce zwrócić jej po dobroci, a ojciec
pozostanie tylko obserwatorem, brałam pod uwagę
stworzenie takiej "wyzwoleńczej armii". Na szczęście
udało mi się przekonać jaka jest jej efektywność zanim
popełniłam własny błąd.
– Potem wróciliśmy do domeny mojego ojca –
kontynuował Wilk. – Wasz stan wymagał opieki.
– Dlaczego mnie wykąpaliście, a nie poleciliście tego
zadania służ... – straciłam głos. Otwierałam przez jakiś
czas usta, próbując wydobyć z siebie jakikolwiek
dźwięk. Jarosław zaniepokojony wyciągnął rękę w moją
stronę.
– Nadzwyczajne zaklęcie, nieprawdaż? – powiedział
Daezael zadowolony z siebie. – Stosuje się je u chorych
na zapalenie krtani, żeby nie podrażniali sobie gardła.
Przecież uprzedzałem, że wszelkie wyjaśnianie relacji

258
ma się odbywać tylko w pobliżu wody! I tylko wtedy
kiedy ja odejdę dalej!
Zazgrzytałam zębami – ten dźwięk jeszcze był dla mnie
dostępny – i z nienawiścią spojrzałam na uzdrowiciela.
Nagroda, tak? Nie doczeka się!
Bardzo zadowolony z siebie Daezael wsunął ręce
w rękawy i zaczął drzemać w siodle.
Żołnierze postawili namioty obok wielkiego jeziora.
– Będziesz spać ze mną – bezbłędnie wybrał najlepszy
namiot Daezael, który obudził się jakiś czas temu, żeby
odebrać od strażników najcieplejsze koce niby że to dla
Oświeconej. Ale wiedziałam, dla kogo tak naprawdę
zamierzał je przeznaczyć! – Chcę się wyspać, a nie bać
się, że zaraz zapali się nade mną dach!
– Dobrze – zgodził się Jarosław. – Ja sam nie palę się,
żeby psuć odpoczynek sobie i ludziom.
Na migi pokazałam, że chciałabym pobyć sama i przyjdę
do namiotu później.
– Zgoda, możesz mówić – łaskawie pozwolił Daezael. –
Ale jeśli usłyszę przynajmniej jeden dźwięk między
wami dwoma...! – obrzucił mnie wiele obiecującym
spojrzeniem i poszedł do namiotu.
Byłam wdzięczna przynajmniej za to, że nikt nie
postanowił mnie odprowadzać, zeszłam między zarośla,
a potem usiadłam na brzegu. Dobrze wyszkoleni

259
strażnicy Jarosława już się położyli, zostawiając jednego
wartownika, którego sylwetkę ledwie dostrzegałam obok
uwiązanych koni.
Siedząc na brzegu, zaczęłam rzucać kamykami
i w świetle księżyca obserwowałam jak po wodzie
rozchodzą się kręgi.
Większość znanych mi małżeńskich par szlachetnych
żyło jeśli nie w miłości, to przynajmniej w pokoju. Albo
rodzice już w dzieciństwie planowali korzystne
małżeństwo i przyszli małżonkowie mieli czas, żeby
przyzwyczaić się do siebie. Na przykład, ja i Mirik,
gdyby nie niewytłumaczona antypatia mojego ojca do
młodego Dęba, moglibyśmy mieć wspaniałe życie – bez
większych namiętności, ale pełne zrozumienia i silnej
przyjaźni.
Albo zdarza się, że małżonkowie poznają się na jakimś
balu, a rodzice albo w pośpiechu zabierają dziecko od
niechcianego partnera, albo aktywnie popychają ich do
siebie. Dzieci Posiadaczy, czystej krwi arystokratów i po
prostu dobrze urodzonych było dosyć aby móc dokonać
przyjemnego wyboru.
Plusk
Plusk
Plusk
Nagle przypomniałam sobie, jak ojciec ustępował matce
w pewnych sprawach, chociaż jasne było, że nie zgadza

260
się z jej punktem widzenia. Jak matka występowała
w pełnej zgodzie z ojcem w czasie wszystkich
publicznych wystąpień.
Plusk
Plusk.
Niespodziewanie przypomniałam sobie, jak pewnego
razu, matka szlochała przed ojcem i krzyczała na niego
ze złością. Ani on, ani ona nie zauważyli, że schowałam
się za zasłoną. Wtedy niemal runął dla mnie cały świat –
na ojca, którego uważałam za boga, krzyczała matka. On
nerwowo chodził po pokoju i zaciskał pięści. Cieniutki
warkoczyk bił go po plecach, kiedy wstrząsał głową,
ledwie powstrzymując gniew. Tamtego wieczoru matka
zabrała dzieci i odjechała do południowej posiadłości.
Ojciec był tam już następnego rana. Matka rozkazała
zamknąć drzwi posiadłości, ale wieczorem już wspólnie
życzyli nam dobrej nocy, a matka śmiała się. Zasypiałam
przy akompaniamencie radosnych modlitw niani, która
dziękowała Prześwietnym Bogom za to, że Oświeceni
opamiętali się.
Niezmiernie potrzebowałam pokoju z Jarosławem,
zwłaszcza po tym, jak Dranisz odszedł w nieznanym
kierunku. Potrzebowałam możliwości nauczenia się
u magów kontroli nad moją mocą i zrozumienia, jak
działa magia nowego rodu Tarczy. Potrzebowałam mojej
domeny. Potrzebowałam silnej armii. Potrzebowałam

261
możliwości obronienia swojej ziemi. Muszę stworzyć
bogatą i dobrze prosperującą krainę, którą kiedyś będę
mogła przekazać dzieciom. Zdrada? To nieistotne.
Najważniejsze, żeby Jarosław nie chciał mnie zabić
i żeby nie przywlekł swojej kochanki na mój zamek.
Wyobraziłam sobie, że trzymam w rękach ogromną bryłę
poniżenia, zazdrości i obrazy. Muszę wyzbyć się tych
uczuć niegodnych Oświeconej! Zachowuję się jak
dziewucha, która zastała swojego chłopaka w szopie na
sianie z inną.
Wyrzuciłam tą wyobrażoną bryłę w jezioro i skuliłam
się. Pochłonięta przeżywaniem swoich trosk zupełnie nie
zauważałam kłujących mnie komarów i że nocna wilgoć
zaczęła przedostawać się pod ubranie.
Na moje plecy został narzucony koc. Drgnęłam
i odwróciłam się. Obok przysiadł Jarosław i uśmiechnął
się nieśmiało. Wziął kamyk i rzucił na wodę.
Plusk, plusk, plusk .... Trzynaście razy!
– Łoo! – szczerze się zachwyciłam. Nawet Mirikowi
w dzieciństwie tak nie wychodziło. Raz wyszło
dwanaście odbić i wkrótce wiedziały o tym obie nasze
domeny, które wysłuchiwały historii wielkiego
osiągnięcia po dwadzieścia razy dziennie.
– Nie spałem z Niegosławą – wyszeptał nagle Jarosław,
niespokojnie oglądając się na namiot, w którym
odpoczywał Daezael. – W ogóle nigdy nie spałem.

262
– Ale całowałeś się – stwierdziłam ponuro.
– Całowałem – potwierdził Jarosław. – Wtedy poszedłem
po kwiaty dla was. Do oranżerii. Pomyślałem, że będzie
wam przyjemnie i w ogóle jakoś u nas wszystko
wyszło... bez kwiatów i słodyczy. Kobiety lubią
słodycze... Zwykłe kobiety...
Najwyraźniej tej nocy coś dziwnego unosiło się
w powietrzu. Najpierw elf zachowywał się dziwnie
przyzwoicie, a teraz Jarosława wzięło na wyznania.
Szczelniej otuliłam się kocem, jakbym chciała schować
się w kokonie. Pamiętałam bukiet róż. Poniewierał się
pod stopami całującej się pary.
– Kiedy wracałem zobaczyłem Niegosławę. Nie
zauważyłem jej wcześniej wśród gości. A ona mnie tak.
I zaproponowała... stosunki... Byłem zaskoczony. I...
Poddałem się. Ja... Ją kiedyś tak kochałem, że po prostu
nie mogłem odmówić i nie dowiedzieć się, jakby to było,
gdyby nam wtedy wyszło.
– I jak było? – zainteresowałam się.
Jarosław spojrzał najpierw na księżyc, potem na wodę,
a potem z powagą na mnie.
– Nijak – odpowiedział po prostu. – Nie ma żadnej
przyjemności z całowania się z kobietą, u której po
w głowie błąkają się plany, w których grasz określoną
rolę, tylko nawet nie wiesz jaką. Przyzwyczaiłem się sam
kontrolować swoje życie, a nie odgrywać wyznaczoną

263
rolę. I... – Wilk uśmiechnął się – nawet zacząłem
współczuć Czystomirowi. Ma ciężką pracę – całować się
z kobietą i równocześnie starać się być bardziej chytrym
niż ona.
– Jemu to się podoba – zaśmiałam się.
– Nie mogłem potem od razu wrócić do was –
kontynuował Jarosław. – Musiałem zrozumieć, dlaczego
wcześniej nie chciała o mnie nawet słyszeć, a tu, nagle,
zaproponowała... stosunki.
– Może jej też potrzebna była domena – panowanie nad
sobą, kiedy Wilk rozważał przyczyny jakie kierowały
inną kobietą, która rzuciła mu się na szyję, było bardzo
ciężkie.
– Nie. Po pierwsze, obok był Tomigost, nieżonaty
spadkobierca, a ona była najlepiej urodzoną wśród gości.
Po drugie, Niegosława i tak ma dużo władzy
w rodzicielskiej domenie. Po trzecie, to strategicznie
niekorzystnie robić sobie tyle kłopotów z powodu
północnej domeny z Hakiem jako sąsiadem.
– I jak, udało się wyjaśnić przyczynę? – ze wszystkich sił
starałam się zachować spokój i opanowanie, i w żadnym
wypadku nie podnosić głosu.
Jarosław patrzył na wodę, obracając w palcach kamyk.
– Nie – powiedział. – Nie udało się.

264
– Wtedy... – zacięłam się, splotłam palce i popatrzyłam
w niebo. Jakie ono jest dzisiaj jasne, rozgwieżdżone.
– Czym zajmowałem się przez resztę nocy? – poprawnie
zrozumiał Jarosław. – Rozmawiałem...
Prawdopodobnie... Jakoś szybko zleciała ta noc. A potem
wróciłem do naszego pokój i odkryłem, że was tam nie
ma. I Dranisza nigdzie nie było. Wasz wuj poinformował
mnie, że uciekłaś. Mezenmir to potwierdził. A nocna
straż powiedziała, że troll wywoził dziewczynę... żeby
się zabawić...
Tak, mogłam sobie wyobrazić, co mój wuj powiedział
tego ranka Jarosławowi! A świeckie społeczeństwo
znam na tyle dobrze, że łatwo mogę sobie wyobrazić jak
wokół śmiali się z Wilka! Co tam śmiali!
Prawdopodobnie, wszyscy obecni w zamku, włączając
służących, zrobili wszystko, żeby mąż-rogacz poczuł się
najnędzniejszym stworzeniem na ziemi. W milczeniu
patrzyłam na wodę. Cisza zawisła między nami, jak
przepaść nie do pokonania.
– Dlaczego? – z trudem wydusił Jarosław. – Dlaczego?
Myślałem, że między nami wszystko zadecydowało się
wtedy... Na brzegu...
Poczułam, jak krew uderza mi do uszu i policzków. Co
wtedy pchnęło mnie w objęcia Jarosława? Dlaczego tak
łatwo przyjęłam jego tęsknotę za ludzkim ciepłem?
Ponieważ nocą płakał na mojej piersi? Ponieważ

265
zobaczyłam w nim człowieka, który podobnie jak ja
rozpaczliwie szuka pokoju dla duszy?
– Wyszłaś za mnie za mąż! – z męką w głosie powiedział
Jarosław. – Wyszłaś! Żeby zaraz uciec z Draniszem!
Dlaczego?
W istocie, czym teraz różniłam się od dziewuchy, która
zastała swojego chłopaka w szopie na sianie z inną? Ja,
ze zgrubiałymi piętami, w prostej odzieży, wychudzona,
wiecznie zmęczona... Tylko obecnością mitycznej
domeny i magicznym tatuażem na plecach. Ach!
I znajomością grubaśnego podręcznika o etykiecie, która
nie mogła dać mi odpowiedzi jak mam zachować się
w takiej sytuacji.
Jarosław patrzył na mnie z uporem i desperacją. Jego
srebrzystoszare oczy błyszczały jak dwie bezdenne
głębie, oświetlone księżycowym blaskiem.
– Dlatego, że chciałam się ratować – bycie szczerą
przychodziło mi z wielkim trudem, było o wiele
trudniejsze i boleśniejsze, niż zobaczenie pary oddającej
się namiętnym pocałunkom. – Dlatego, że zbierałam się
po tym jak rozpadłam się na kawałki po zdradzie.
Dlatego, że więcej nie chciałam i nie zniosłabym takich
uczuć!
Wilk szybko zasłonił mi usta ręką i obejrzał się na
namiot, gdzie spał Daezael. Jego szorstka od odcisków

266
dłoń drapała moje wargi. Odchyliłam głowę
i wyszeptałam, dotykając oddechem jego palców:
– I dlatego, że powiedziałeś, że ją kochasz.
Jarosław zamarł, a potem całkiem zwyczajnym tonem
powiedział:
– Kochałem ją. I właśnie to jej powiedziałem. Kochałem
ją.
Wziął moją twarz w dłonie i powiedział, patrząc prosto
w oczy:
– A teraz kocham ciebie.
Zamrugałam, oszołomiona wyznaniem, a potem gorzko
zapytałam:
– Czy to część wilczej etykiety o stosunku do żon?
– Nie – spokojnie powiedział Jarosław. – To przyczyna,
dla której skoczyłem za tobą w wodospad. Nasza
rodowa, jak to powiedziałaś, wilcza etykieta, przewiduje
karę śmierci dla żony, która dopuści się zdrady. Były
precedensy.
– Hm... – nie odwracałam spojrzenia. – I skarzesz mnie
na śmierć?
Jarosław wzruszył ramionami.
– Nie widzę powodu, żeby karać śmiercią moją żonę,
która pod ochroną wiernego przyjaciela udała się do
stolicy, żeby otrzymać prawa do swojej domeny.

267
Wstał, otrzepał spodnie ze śmieci i – nie czekając na
moją odpowiedź – poszedł spać.

Rozdział 12
Jeśli małe dziewczynki już w dzieciństwie przerażają teściowe
to możliwe, że gdy osiągną pełnoletność będą moralnie
gotowe do życia w małżeństwie.
Myśl Jasności Hak, której tymczasowo nie odważyła się
wypowiedzieć na głos.

– Wstawaj, wstawaj, trąba wzywa! – zaśpiewał mi nad


uchem Daezael.
Naciągnęłam koc na głowę i mruknęłam:
– Czy nigdy nikt ci nie powiedział, że jak na elfa
okropnie śpiewasz?
– Po prostu się nie znasz – uzdrowiciel nigdy nie
przejmował się krytyką. – Nie sądziłem, że jestem dla
ciebie aż tak odpychający!
– Cóż, mógłbyś lepiej śpiewać.
Usiadłam i przetarłam oczy. Wczoraj siedziałam nad
brzegiem jeziora powtarzając w głowie rozmowę
z Jarosławem tak długo, że niepostrzeżenie zasnęłam.

268
– Ja nie o tym mówię – elf machnął ręką. – Dlaczego
śpisz tutaj, kiedy w namiocie były wszystkie wygody,
wliczając w to ciepłego i troskliwego mnie?
– Przepraszam, zamyśliłam się i usnęłam – nie dodałam,
że nocami troska Daezaela ogranicza się do tego, że to on
chce ułożyć się jak najwygodniej.
– Jeśli znowu nabawisz się zapalenia płuc albo czegoś
innego to będę bardzo zły – ostrzegł uzdrowiciel. – A tak
w ogóle to wszyscy są już gotowi, teraz kawałek
odejdziemy, a wy z Jarosławem możecie wyjaśniać
relacje.
Pochyliłam się nad wodą i ochlapałam twarz.
– Może wyjaśnianiem czegokolwiek zajmiemy się
dopiero po śniadaniu?
– Nie, teraz! – odpowiedział surowo. – Wszyscy chcą
jeść. Dawajcie, szybciutko poawanturujcie się, potem
was połatam i pojedziemy na śniadanie. Jestem wyspany,
pełen sił, gotowy do uzdrawiania i dodawania odwagi!
Spojrzałam na Daezaela, ale nie odważyłam się
przyznawać, że wczoraj kiedy przemęczony elf mocno
spał my z Jarosławem zawarliśmy kruchy sojusz. Jednak
odziedziczyłam po ojcu odrobinę zdrowego rozsądku.
– Dzień dobry, Jasności – przywitał się ze mną rześki
i perfekcyjny mąż wyciągając w moją stronę grzebień.

269
– Dzień dobry, Jarosławie – przyjęłam grzebień
i zabrałam się za układanie włosów. Oczywiście daleko
mi do tego jak powinna wyglądać Oświecona,
ale przynajmniej będę miała zapleciony warkocz!
Daezael uniósł brwi i podejrzliwie popatrzył w ślad za
Jarosławem, który wydawał ostatnie rozkazy swoim
ludziom. Jeden ze strażników wsiadł na konia i skierował
się w stronę wsi. Miałam wielką nadzieję, że jedzie do
karczmy, żeby zamówić dla nas śniadanie!
– Aaaaaha! – elf błysnął uśmiechem. – Jasne! Nie chcecie
awanturować się przy ludziach, bo wczorajsza kłótnia
i tak dała im materiał do plotek na najbliższe dwa lata!
No nic, teraz ich wszystkich Jarosław odeśle...
Przygarbiłam się. Bałam się nawet wyobrażać sobie
reakcję elfa, kiedy dotrze do niego, że nie był obecny
przy upragnionym i długo wyczekiwanym skandalu!
– Jasności – Wilk przyprowadził dla mnie konia –
śniadanie zaraz będzie gotowe, powinniśmy się
pospieszyć. Jeżeli utrzymamy dobre tempo to jutro rano
będziemy na zamku.
Wracać na zamek nie miałam ochoty po mojej
spektakularnej stamtąd ucieczce, ale możliwość
ponapawania się miną teściowej będzie bezcenna. Dla
moralnej satysfakcji.
Mąż pomógł mi wsiąść na konia, Daezael nachmurzony
wsiadł na swojego i ustawił się obok nas.

270
– Jarosław! – przypomniałam sobie, kiedy końskie
kopyta zastukały po polnej drodze utwardzonej na
kamień przez koła wozów. – Mówiliście, że ja... eeee...
przypadkowo zburzyłam wam prawie połowę
zamkowych murów?
Wilk westchnął.
– Jedna trzecia umocnień do niczego się nie nadaje,
a z wrót został tylko popiół.
– Nie mówiłaś, że walczyłaś w zamku teściów! – zdziwił
się elf.
– Bo... – popatrzyłam na Jarosława. Uparcie patrzył
przed siebie, ale jego usta wykrzywiały się w ledwo
powstrzymywanym uśmiechu. – Bo tak właściwie to nie
walczyłam. Oświecona Wilk zdecydowała się zamknąć
mnie w pokoju i w celach wychowawczych pomorzyć
głodem.
– Od zawsze wiedziałem, że ty nie poddajesz się próbom
wychowywania – westchnął elf.
– Ona o tym nie wiedziała – prychnął Wilk. – Moją
matkę czekała niespodzianka.
– Otworzyłam bramę starym dobrym ognistym
zaklęciem – powiedziałam Daezaelowi, który aż zmrużył
oczy od przyjemności jaka towarzyszyła wyobrażaniu
sobie tej sceny. – I ono tak jakby odrobinę
zrykoszetowało.

271
– Całkiem ciut-ciut – potwierdził Jarosław, który
w końcu pozwolił sobie na uśmiech. – Byłem na zamku
następnego ranka po waszym... pożegnalnym prezencie.
Widok był całkiem interesujący.
– A czym, powiedz mi proszę, byłeś tak zajęty,
że pozwoliłeś swojej żonie tyle czasu bez kontroli
włóczyć się po lasach? – zapytał Daezael.
Jarosław westchnął ciężko.
– Rzecz w tym, że znaleźć Jasność wtedy, kiedy ona
sobie tego nie życzy jest bardzo ciężko. Nawet jeśli ma
to miejsce w mojej rodzinnej domenie.
Mimo woli poczułam dumę. Tak, rzeczywiście,
w sprawie ucieczek zostałam zawodowcem.
– Szczerze mówiąc, Jasności, bardzo się zdziwiłem,
że wezwaliście mnie na pomoc, kiedy znaleźliście się
w obozie rozbójników – Wilk powiedział to bardzo
ostrożnie, zerkając na mnie z ukosa. – Ale było mi
bardzo przyjemnie, gdy okazałem się wam potrzebny.
– Ach – sztucznie przeciągnął uzdrowiciel. – Co ty,
Jarosław! Twoja żona szybciej umarłaby na zapalenie
płuc, pozostając w magicznym kokonie, ale w żadnym
razie nie zwróciłaby się do ciebie. To był mój pomysł!
Spojrzałam na Wilka. Jego srebrzystoszare oczy
pociemniały.

272
– Cóż, w takim razie cieszę się, że byłeś przy Jasności –
powiedział do Daezaela.
W powietrzu zawisła cisza. Elf spijał ją jak słodki nektar
i czekał aż chmury zgęstnieją i pojawią się błyskawice.
– Miałam pewne wątpliwości co do tego w jakim stopniu
ochoczo rzucicie mi się na ratunek – wyznałam mężowi
wpatrując się w grzywę konia.
– Zrobiłem to bez wahania – ton jego głosu zmusił mnie
do podniesienia głowy i spojrzenia na niego.
Patrzył na mnie szczerze i smutno.
– Jesteście moją żoną, Jasności.
– Ach, no tak – zaśpiewał elf tak jadowitym tonem, że nie
wytrzymałam, wyrwałam nogę ze strzemienia i go
kopnęłam. Naturalnie, nie trafiłam, a jego koń był
niezmiernie niezadowolony z takiego traktowania
i Daezael pośpieszył wyrazić końskie myśli: – Za mało
pogłodowałaś!
– Wystarczająco! – odgryzłam się.
Jarosław chciał coś powiedzieć, może usprawiedliwić
wychowawcze metody swojej matki, ale ostatecznie
przemilczał, zacisnął usta i zamknął się w sobie.
Kiedy przybyliśmy do gospody okazało się, że Jarosław
rzeczywiście wysłał strażnika, żeby zamówił śniadanie.
Syna Posiadacza traktowano tutaj jak boga i Daezael
grzał się w promieniach jego sławy wyciągając ręce do

273
całowania, obdarowując wszystkich łaskawym
uśmiechem i miłosiernym spojrzeniem. Oczywiście
turban z firanki na głowie trochę psuł ogólne wrażenie,
jednak wystające spiczaste uszy i głos jak srebrne
dzwoneczki nie zostawiały ludziom wątpliwości o tym
jakiej rasy jest to przemiłe stworzenie. Jarosław był jak
zwykle wyniosły i nieprzyjazny, więc szczera sympatia
miejscowej ludności skupiła się na elfie.
Posadzono nas do stołu w oddzielnym pokoju i podano
wykwintne potrawy. Po jednym machnięciu ręki
Jarosława zostawiono nas samych.
Zaczęliśmy jeść, a kiedy pierwszy głód został
zaspokojony Jarosław niespodziewanie powiedział:
– Jak myślisz, czy Daezaela już zaciągnęli na siano do
najbliższej szopy?
Zszokowana spojrzałam na małżonka.
– Uważasz takie żarty za zbyt grubiańskie? – zapytał
i nagle zrozumiałam, że on rozpaczliwie próbuje znaleźć
taki sposób komunikacji, który byłby najbardziej
akceptowalny dla nas obojga.
Fakt, to co było dla mnie i Dranisza tak łatwe jak
oddychanie przez sen, z Jarosławem przypominało walkę
o każdy oddech w czasie ciężkiej grypy.
– Z pewnością lepiej tak nie dowcipkować w obecności
innych arystokratów – powiedziałam po chwili namysłu.
– Ale ze mną możesz, oboje znamy Daezaela i jego

274
miłość do... uścisków. Tylko wydaje mi się, że on nie
zgodzi się na szopę z sianem. Szybciej, zapewnią mu
pokój ze wszystkimi wygodami.
– I śniadanie na tacy.
– Mógłbyś być grzeczniejszy – wzruszyłam ramionami.
– Wolę jeść przy stole – uśmiechnął się Jarosław.
Jak za każdym razem tak i teraz jego uśmiech mnie
zachwycił. Malował na jego twarzy niezwykłe linie,
czyniąc ją łagodniejszą i młodszą. W takim Jarosławie
chyba mogłabym się zakochać... gdybym nie znała
innego Jarosława, surowego i obojętnego.
– Co się z tobą działo, po tym jak ja... wyjechałam? –
zapytałam.
– Kiedy ustaliliśmy, że cię nie ma, to wraz
z Mezenmirem i twoim wujem wyruszyliśmy do stolicy
– uznaliśmy, że udasz się właśnie tam. Kiedy
opuściliśmy zamek znaleźliśmy się w piekle.
– Wilkołaki – pokiwałam głową. Jeśli Jarosław opuścił
zamek wieczorem to znaczy, że podążał za nimi.
– One otoczyły zamek – głucho powiedział Wilk. –
Prawdopodobnie, kierowało nimi jakieś zaklęcie.
Wróciliśmy z powrotem do Tomigosta, ale powiedział,
że nic nie może zrobić. Że zapasy starczą na przetrwanie
długiego oblężenia i nie będzie ryzykować życia swoich
ludzi po to, żeby ratować chłopów. Zwłaszcza,

275
że wilkołaków było bardzo dużo. Nie wiem, skąd wzięło
się ich aż tyle, nawet podczas wojny nie widziałem takiej
ilości hołoty! Zostawiały za sobą pustynię bez ani jednej
żywej istoty.
Jarosław zamknął oczy. Dotknęłam jego ręki. Dzięki,
Prześwietni Bogowie, że nie było mi dane zobaczyć tego
koszmaru! Wilk kiwnięciem podziękował za
pocieszenie.
– Byliśmy w Syczewsku, miasto przetrwało, mieszkańcy
nie ponieśli praktycznie żadnych strat. A potem
znaleźliśmy się w samym centrum... W pobliżu zamku
Sowy. Wilkołaki... zachowywały się jak szalone. Nigdy
czegoś takiego nie widziałem.
– Tam była magiczna granica, która nie pozwalała
przedrzeć im się do dalszej części domeny –
powiedziałam. – Jej zadaniem było zapędzenie
wszystkich zwierząt do zamku, gdzie zostały zniszczone.
– To ma sens.
Zamilkł, jakby wsłuchany we własne myśli.
– Welimor i Mezenmir – powiedziałam ochrypniętym od
niepokoju głosem. – Czy oni przeżyli?
Jarosław kiwnął głową. Poczułam jak kamień spadł mi
z serca.
– Wtedy myślałem, że to będzie moja ostatnia bitwa –
przyznał Wilk. – Walczyłem z całych sił.

276
– Wiem – niespodziewanie dla siebie postanowiłam
powiedzieć Jarosławowi, co wtedy poczułam. – Kiedy
zaczęła się walka, niepokoiłam się. I twój sztylet – który
teraz jest mój, pokazał mi jak walczysz. Poczułam,
że zwracasz się do siły Rodu.
– Martwiłaś się o mnie? – Jarosław patrzył na mnie
wymagająco swoimi szarosrebrnymi lodowatymi oczami
.
Czy coś się stanie, jeśli trochę skłamię?
– Tak, o ciebie.
W jego oczach jakby błysnęło słońce. Jarosław zwilżył
wargi. Cienkie arystokratyczne palce drgnęły na stole.
– Ja... doceniam to – powiedział cicho.
– Co było dalej? – ponagliłam go, bojąc się i nie pragnąc
dotykać tej obcej dla mnie strony Wilka.
– Każdy z nas dał z siebie wszystko. I Mezenmir,
i Welimor... Czy wiedziałaś, że on też może zwracać się
do siły Rodu?
– Nie – zdziwiłam się. – Nie jest czystej krwi
szlachetnym... Jego matka, była prawdopodobnie jakąś
chłopką, która spodobała się mojemu dziadkowi!
– Cóż, prawdopodobnie, to rodzinne u Haków, że plują
na reguły – wzruszył ramionami. – Ale jego umiejętność
nam pomogła... Chociaż, w momencie, gdy zaklęcie
Sowy unicestwiło wilkołaki, byliśmy już na krawędzi

277
śmierci. Jeszcze parę minut... Mezenmir ledwie zdążył
zamknąć nam rany, zanim stracił przytomność.
– Rany? – spochmurniałam przypominając sobie zeszłą
noc. Wtedy jego plecy... i wszystko, co zdążyłam
zobaczyć w słabym świetle nocnej lampy wyglądało na
całkiem całe.
– Nie będę tego pokazywać przy stole – pokręcił głową
Jarosław.
Odłożyłam sztućce i dopiłam wino z kieliszka.
– Wątpię, aby cokolwiek mogło mnie jeszcze zszokować.
Wilk wzruszył ramionami na znak, że sama się o to
prosiłam. Wstał, rozwiązał sznurowanie na spodniach
i opuścił je na dół. Lekko się obrócił, żebym lepiej
widziała.
Sapnęłam i zasłoniłam usta dłonią.
To co wczoraj uznałam za grę cieni, było bliznami.
Ogromnymi, brzydkimi szramami. Lewe biodro
Jarosława było rozdarte wzdłuż aż do goleni. Na prawej
łydce odznaczała się ogromna różowa plama.
Nagle drzwi otworzyły się i do pokoju wpadł Daezael,
rozpromieniony i zadowolony z życia.
– O! Przeszkodziłem wam? Czy jeszcze nie zaczęliście?
Kontynuujcie, nie wstydźcie się, ja w tym czasie coś
zjem – zatrzasnął drzwi i oparł się o nie plecami.

278
– To nie to co myślisz – powiedziałam, wskazując na
blizny. – Popatrz!
Daezael przykucnął obok Jarosława, przeciągnął palcem
po bliznach i gwizdnął z zachwytem.
– Cudo! Wspaniała robota! Jarik, i ty nawet normalnie
chodzisz! Kto to zrobił?
Nagle jęknął i zakrył dłońmi twarz.
– Daezael? – przestraszyłam się. – Co się stało?
– Ja zazdroszczę! Zazdroszczę! – krzyknął uzdrowiciel.
– To... wy tego nie pojmiecie! Jakie to wspaniale!
Jarosław, proszę cię, nie, ja cię błagam – kiedy będziesz
umierać, zapisz mi swoją skórę! Wysuszę ją i sprzedam
do naszej uzdrowicielskiej szkoły! Będą się na tym
wzorować! Kto, kto tego dokonał?
– Nie wiem – wzruszył ramionami Jarosław. – Mogę się
już ubrać?
– Tak – zaszlochał Daezael. Przypominał dziecko, które
nagle dowiedziało się, że wróżki nie istnieją a prezenty
za mleczne zęby podkłada niania.
– Uratował nas Czystomir – powiedział Jarosław. – Pod
wieczór... Prawdopodobnie... Przejeżdżał obok
z oddziałem. Tam był uzdrowiciel, człowiek. To on
uzdrowił mnie, Mezenmira i uratował od śmierci
Welimora – z nim było najgorzej.
Elf ściągnął z głowy turban, zmiął go i cisnął w kąt.

279
– Przeżyłem moje życie na próżno – powiedział głucho.
– Najlepszym wyjściem będzie samobójstwo.
Natychmiast.
– Daezael! – zawołałam. – Włosy znowu ci odrosły!
– Kobieto! – Daezael ryknął tak, że ze ścian pospadały
lampy, a szyby w oknach zadrżały. – Przeżywam
tragedię mojego życia, a ty mówisz – włosy! Włosy! Ja
cię zabiję!
Jarosław łatwo złapał Daezaela, kiedy ten zamierzał się
na mnie rzucić i wygiął mu rękę w taki sposób, że elf
krzyknął z bólu.
– Wystarczy – powiedział spokojnie Wilk. –
Przekraczasz granicę, Daezael. To jest moja żona. O ile
dotychczas miała taki kaprys, że pozwalała tak się do
siebie zwracać, to ja dłużej nie będę tego tolerował. Ona
jest Oświeconą. A ty jesteś jej uzdrowicielem. Służysz jej
na podstawie umowy. Nie odwrotnie.
Daezael pomilczał chwilę, a potem skrzywił się.
– Puść, mnie, Oświecony. Wszystko zrozumiałem – jego
głos był poważny. Pomachał ręką, żeby odzyskać czucie.
Potem zapytał: – A jeść mi wolno czy nie?
Pytająco spojrzał na Jarosława.
– Wolno – pozwolił Wilk.
Elf usiadł do stołu i nalał sobie wina. Miał smutną twarz.

280
– Nie przejmuj się, Daezael – powiedziałam. – Czystomir
wykonuje szczególne polecenia króla. Ma wszystko co
najlepsze. I uzdrowiciela też najlepszego. Nie wiemy
nawet ile tak naprawdę ma lat...
– Używał zupełnie innych zaklęć niż ty – przypomniał
sobie Jarosław. – Aktywował mój tatuaż jednym
pstryknięciem palców, nawet nie wiedziałem, że to
możliwe! I uzdrawiał tak dziwnie... Pamiętasz jak nas
otruli i schodziła z ciebie skóra? Jemu też schodziła,
tylko że on ją przykładał do naszych ran, a one
praktycznie od razu się zamykały.
Widelec wypadł Daezaelowi z ręki i brzęknął o talerz.
– Jarosław, a ten uzdrowiciel jakiego koloru ma oczy?
Czasami nie srebrzyste?
Wilk zamyślił się.
– Tak – skinął głową. – Zgadza się. Pamiętam, że jeszcze
wtedy pomyślałem, że to dziwne, przecież najsilniejsi
magowie są czystej krwi. I może coś powie ci fakt, że on
miał kiedyś złamany nos, takie charakterystyczne
zgrubienie u nasady. Pomyślałem wtedy "jak to,
uzdrowiciel, a sam sobie nosa nie naprawił"?
– To nie człowiek, Jarik – uśmiechnął się Daezael i z ulgą
odetchnął. – Już wiem, o kim mówisz, dziękuję. To
półelf. Ładomir i... on jest jedyny w swoim rodzaju.
Odziedziczył obie magie równocześnie – i elficką,
i rodową. Tylko nie spodziewałem się, że będzie jeździł

281
po królestwie z Czystomirem i uzdrawiał wszystkich na
prawo i lewo. Sto lat temu tylko siedział u siebie w domu
i brał takie pieniądze za konsultacje, że nawet królowie
nie korzystali z jego usług. Ma siedemset lat, jeśli nie
więcej. Co musiało się zdarzyć, że nagle zaczął
prowadzić tak aktywne życie?
– Może po prostu zaczął się nudzić? – zasugerowałam.
– Nudzić? Nie wydaje mi się. U siebie w domu robił
doświadczenia, doskonalił się, a uzdrowiciele mogliby
zajmować się tym w nieskończoność. O, Prześwietni
Bogowie, gdybym tylko wiedział, że był tak blisko mnie!
Uścisnąłbym mu rękę. I potem już bym jej nie mył! Ech...
– Nogi Welimora nie był w stanie uratować nawet on –
powiedział Jarosław. – Ale mnie i Mezenmira
doprowadził do mniej-więcej przyzwoitego stan.
A potem pomału ruszyliśmy do stolicy. Tam
dowiedziałem się, że już jesteś w zamku moich
rodziców. Nóż z Hakowem pojechali dalej i teraz,
prawdopodobnie, są już w domu.
– Mam nadzieję – powiedziałam. – Jarosław, a byłeś
u króla? Wczoraj widziałam, że wciąż masz stary tatuaż.
– Nie byłem – odpowiedział Jarosław. – Śpieszyłem do
domu, a ostatecznie i tak przyjechałem za późno. Nie
wiedziałem, co dokładnie się dzieje i bałem się tracić
czas.

282
– Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło – mruknął
Daezael z pełnymi ustami. – Co teraz będziemy robić?
– Muszę jechać do stolicy – nalałam sobie wina i upiłam
łyk. Nerwowe napięcie dawało o sobie znać i dzisiaj
dopadła mnie zupełnie niegodna szlachetnej krwi
arystokratki chęć upicia się. – Chcę dowiedzieć się jak
mam posługiwać się nową rodową magią i ogólnie
wyjaśnić, co się ze mną dzieje. Wszystkie te
niekontrolowane wyrzuty energii podczas przeżyć...
Jarosław odruchowo potarł oparzone ramię.
– A to zdarzyło się nie pierwszy raz? – zapytał
zaciekawiony.
– Oczywiście – potwierdził elf – jeśli masz wątpliwości,
zapytaj o zdanie zamkowe wrota.
– Jarosław – westchnęłam – uważasz, że zawsze
potrafiłam jednym zaklęciem rozbić połowę murów
dodatkowo wzmocnionych przeciw magicznym atakom?
Zapewniam cię, że rozmach zniszczeń zrobił wrażenie
również na mnie!
– Oto ona – lecznicza siła głodowania! – wykrzyknął
uzdrowiciel. – Nie bez powodu zawsze wierzyłem,
że wstrzemięźliwość od jedzenia jest bardzo pożyteczna!
– Jeszcze pięćset lat i zasłyniesz jako wielki uzdrowiciel
– dociął mu Jarosław.

283
– Już teraz jestem znany w pewnych kręgach – elf nigdy
nie cierpiał od nadmiaru skromności. – Poza tym, nie
zanosi się na to, żebym żył tak długo. To udaje się tylko
takim białym krukom, jak Ładomir. Ale zdążę jeszcze
zatańczyć na kilku grobach, a to najważniejsze.
– Najpierw pojedziemy do zamku moich rodziców –
oznajmił Jarosław. – Chcę was sobie przedstawić, że tak
powiem, bardziej oficjalnie.
– Szczerze mówiąc, nie mam ochoty zapoznawać się
z nimi bliżej i oficjalniej! – poinformowałam małżonka.
– A z tego co pamiętam, Kot mowił, że wczoraj miało
odbyć się moje przedstawienie jako małżonki, na które
rozesłano zaproszenia do sąsiadów.
– To była inicjatywa mojej matki – spochmurniał
Jarosław. – Żeby wszyscy wiedzieli, że jestem teraz
żonaty i jestem Posiadaczem. Nasza obecność była
zupełnie nieobowiązkowa, mamusia ogólnie lubi, kiedy
cała uwaga otoczenia skupia się tylko na niej.
– Zauważyłam – burknęłam cicho. Jak by tam nie było,
to była jego matka i nie chciałam skłócać Jarosława z nią
jeszcze bardziej. Wilk szlachetnie udał, że niczego nie
usłyszał i polecił, żebyśmy kończyli śniadanie.
Dzień minął w siodle. Była dobra pogoda, więc
odrzuciłam propozycję Jarosława aby podróżować
w lekkim wozie, który zauważył u jednego bogatego
kupca i chciał dla mnie kupić. Prawie całą drogę nic nie

284
mówiliśmy – nie chciałam dyskutować z Jarosławem
o czymkolwiek przy ludziach, a Daezael zachowywał
dumne milczenie. Ogólnie zrobił się okropnie ostrożny
i opiekuńczy, całym sobą pokazując, jak mało znaczy
w porównaniu z nami, wielkimi Oświeconymi.
Cierpliwie czekałam na moment kiedy sprzykrzy mu się
udawanie i znów zacznie testować cierpliwość
Jarosława.
Znów zatrzymaliśmy się na nocleg w gospodzie. Tutaj
drżenie przed Jarosławem przekraczało już wszelkie
granice rozumu. Prawdopodobnie, powodowała to
bliskość zamku. Nawet nie musiał otwierać ust, bo jego
życzenia odgadywano z ruchu brwi.
Dla mnie i Wilka przeznaczono dwa pokoje połączone
drzwiami. Pasowało mi to, ponieważ na myśl o nocy
czułam pewne zmieszanie.
Po kąpieli położyłam się w zachwycająco czystej
i przyjemnej pościeli i natychmiast zapadłam w głęboki
sen. Jak dobrze!...
...I jak źle, kiedy budzi cię sztylet przystawiony do
gardła!
– Co się dzieje? – pozornie spokojnie spytałam cień,
który pochylał się nad mną.
– To ty zabiłaś moją siostrę? – zasyczał cień.
– Ee? Przepraszam, ale nie rozumiem – prowadzenie
grzecznej rozmowy w takiej sytuacji było bardzo

285
kłopotliwe, ale starałam się. Z jakiegoś powodu
pomyślałam, że obecność Jarosława obok w łóżku
w obecnej chwili byłaby bardzo pożyteczna.
– Czy to ty zabiłaś moją siostrę Tisę? – uściśliła
dziewczyna-mścicielka.
– To jakiś nonsens! – powiedziałam niedbale. – Tisa
pełniła rolę osobistego ochroniarza Jarosława i nie
miałam z nią nic wspólnego!
Sztylet zadrapał gardło. "Jarosław!" – wrzasnęłam
w mojej głowie, próbując namacać naszą niewidzialną
więź.
– Zabiłaś ją, żeby nie przeszkadzała ci swoją miłością! –
pewnie powiedziała dziewczyna. – Dobrze was znam,
arystokraci! Zemszczę się na tobie!
Po prostu pięknie! Tisa, nieszczęśliwa męczennica,
nawet leżąc w grobie nie daje mi spokoju! Nie będę
zaskoczona jeśli okaże się, że teraz grozi mi jej młodsza
siostra, dla której wojowniczka była wzorem do
naśladowania. I ona pewnie też jest rozkochana
w Jarosławie – ponieważ tak trzeba! I gdzie ty się
podziewasz, Jarosławie! Dlaczego muszę poznawać się
z twoimi babami?
Jakby w odpowiedzi na moje myśli otworzyły się drzwi
łączące nasze pokoje i ukazał się Jarosław – bez koszuli,
ze świecznikiem w jednej ręce i sztyletem w drugiej.
– Mina, wynoś się! – rozkazał. – Co to za wygłupy?

286
– Panie Jarosławie, nie mogę wykonać waszego rozkazu,
przepraszam. Przysięgłam na ołtarzu, że zemszczę się za
śmierć siostry!
– Ale co ma z tym wspólnego moja żona? –
z rozdrażnieniem zapytał Jarosław. – Tisa zginęła pełniąc
obowiązki ochrony osobistej!
– Baba Łunka powiedziała, że to przez nią i przysięgłam!
– płaczliwie powiedziała dziewczyna. Spokojnie leżałam
na łóżku, ponieważ nerwowa młoda osoba coraz mocniej
przyciskała sztylet do mojej szyi. Jeszcze trochę i ona
mnie najzwyczajniej w świecie zarżnie!
– Komu wierzysz – wróżbiarce czy swojemu panu? –
zapytał Jarosław.
Dziewczyna zawahała się. Jarosław westchnął i postawił
świecznik na małym stoliku. Wilk sprawiał wrażenie
łagodnego, zaspanego i całkowicie nieszkodliwego.
Mina lekko się rozluźniła i odsunęła sztylet od mojego
gardła. Jej półnagi i przystojny bohater przyłożył lewą
dłoń do piersi. Dziewczyna głośno przełknęła ślinę,
całkowicie zapominając o swojej świętej zemście.
Wiedziałam, co się teraz wydarzy i przygotowałam się.
W jednej chwili Jarosław bez rozmachu rzucił sztyletem
i przebił mścicielce prawe ramię. Krzyknęła
i z rozmachem opuściła sztylet tam, gdzie dopiero co
leżałam. Tylko, że mnie już tam nie było, stoczyłam się

287
na podłogę i zanurkowałam pod łóżko. Niech sami sobie
radzą.
Jarosław skoczył na łóżko, które zatrzeszczało i ugięło
się, bezlitośnie chwycił Minę i nie zwracając uwagi na jej
rozpaczliwych krzyki wywlókł ją na korytarz. Wpełzłam
spod łóżka (tam nie było ani odrobiny kurzu!)
i obmacałam gardło. Było zadrapane, ale nie głęboko.
Poszczęściło mi się, że sztylet Miny nie był tak ostry jak
mój.
Wrócił Wilk. Co się stało z bohaterem niewieścich
snów? Przede mną stał całkiem zwyczajny Jarosław –
rozdrażniony z powodu nieuważnych podwładnych,
nienawidzący rozkochanych w nim dziewcząt i zły po
prostu dlatego, że przerwano mu sen.
– Winni zostaną ukarani – zwięźle zakomunikował
i odrzucił kołdrę z drugiej strony łóżka.
– To co robisz oznacza, że zdecydowałeś się spełnić swój
małżeński obowiązek, czy nie jesteś pewien jakich
jeszcze nieprzyjemnych niespodzianek można
oczekiwać tej nocy? – zainteresowałam się.
– Zdecydowałem się spełnić swój małżeński obowiązek
– ponuro burknął Jarosław. Zasapałam urażona. Mógłby
to powiedzieć chociaż z odrobiną zainteresowania. Wilk
narzucił sobie kołdrę na głowę i odwrócił plecami do
mnie. – On polega na tym, żeby bronić swoją małżonkę
przed... ogólnie wszystkimi niebezpieczeństwami.

288
– Cisa ma jeszcze wiele sióstr? – zapytałam.
– Ma jeszcze dwóch braci – ziewnął Wilk. – Jasności,
błagam cię, daj spać! Chciałbym jutro przytomnie
rozumować!
– No oczywiście! – zawołałam złośliwie. – Przecież jutro
uroczyste spotkanie z rodzicami! Trzeba być w dobrej
formie kiedy stajesz przeciwko przewyższającym siłom
przeciwnika!
Jarosław głośno zazgrzytał zębami, ale zdecydował nie
kontynuować tematu. Też przygryzłam język,
naciągnęłam na siebie kołdrę i położyłam się
maksymalnie blisko brzegu.
Mimo zmęczenia, sen nie nadchodził. Myślałam o Tisie,
która całe życie poświęciła na służbę ukochanemu. O jej
siostrze, nie wiedzącej, że śmierć nie wybawia od bólu.
O tym, czy chciałabym się mścić się, jeśli ktoś zabiłby
mojego brata. I o tym, czy w mojej domenie jest ktoś kto
darzy mnie żarliwą miłością i oddaniem. Żeby Jarosław
pewnego razu obudził się i odkrył, że do jego gardła
przystawia sztylet jakieś chłopisko, najlepiej kowal, żeby
był wielki. I basem mówi: "Ożeniłeś się z Jasnością
i zabiję cię za to!". A ja potem tak od niechcenia: "Winni
zostaną ukarani".
Jarosław oddychał głęboko i miarowo. Duchowe sprawy
i dziewczęce marzenia zupełnie go nie ruszały. Kolejny
raz zadziwiła mnie jego oschłość. Taki Dranisz od razu

289
by objął, pochuchał na czubek głowy, pozwolił wtulić
w pierś i wciągać uspokajający gorzko-piołunowy
zapach. Ale Dranisz nie jest Oświeconym... Ech, gdzie
teraz w ogóle jest Dranisz? Szczerze mówiąc,
podejrzewałam, że Granisław rozkazał go zabić, na
wszelki wypadek – tydzień z Oświeconą to niemal
gwarancja stania się tematem żartów. Czym jest dla
zimnego Wilka życie trolla wobec konieczności
zachowania twarzy? Ale to podejrzenie było tak straszne,
że odpędzałam je od siebie ze wszystkich sił.
Zaszlochałam i poddałam się łzom. Czułam się okropnie.
Bałam się jutrzejszego spotkania z lodowatą bryłą –
matką Jarosława, która jeśli wcześniej nieszczególnie
mnie lubiła, to teraz, prawdopodobnie, całkiem
nienawidzi. Bałam się, że wymyśli coś, żeby sprawić mi
przykrość. Na przykład, zatrzyma mnie w zamku pod
pozorem ochrony w czasie, gdy Jarosław będzie
przyprowadzał porządki w naszej domenie. Bałam się,
że Wilk pokłóci się z matką. Albo z ojcem. Ogólnie po
jutrzejszym spotkaniu nie spodziewałam się niczego
dobrego.
A potem znowu pałac królewski. Później jeszcze około
tygodnia jazdy do mojej domeny. Co mnie tam czeka?
Raczej nic dobrego. Tym bardziej, że Jarosław
powiedział, że wuj Welimor stracił nogę w walce
z wilkołakami. Ojciec mi tego nie wybaczy.

290
Przypomniałam sobie beztroski, przepełniony
szczęściem i miłością czas spędzony z Żadimirem.
Odkrycie, że był podły i niegodziwy zmieniło mój punkt
widzenia, jednak on się o mnie troszczył! Byłam taka
szczęśliwa! Dlaczego ojciec nie mógł zostawić nas
w spokoju!
Litowanie się nad sobą było niezwykle przyjemnie.
Oczywiście, że to ojciec jest wszystkiemu winny. Nie
wydał mnie za mąż za Czystomira. Zepsuł moje
małżeństwo z Żadimirem. Wepchnął mnie w przepaść
związku z Jarosławem. On jest winny! Buduje swoje
plany, nie myśląc o szczęściu córki!
Nagle stanął mi przed oczami obraz ojca. Siedział za
swoim biurkiem, które jak zwykle było zawalone
przeróżnymi papierami. Jest noc, a on pracuje. Wiele
razy o północy przekradaliśmy się z Czystomirem obok
jego gabinetu, spod którego drzwi wciąż jeszcze sączyło
się światło! Gnało nas wtedy pragnienie przygód i nie
zwracałam uwagi na takie drobiazgi. Wcześnie rano, gdy
świt zastawał nas na szczycie najwyższej zamkowej
wieży, na dole ojciec już karcił jakiegoś podwładnego,
a jego oschły surowy głos strzępkami fraz dobiegał
naszych uszu wśród porannej ciszy.
Ojciec był niskim drobnym mężczyzną i dość zabawnie
wyglądał w porównaniu do swoich strażników,
ale praktycznie nigdy nie opuszczał treningów.

291
– Jasności – usłyszałam jego głos – czy kiedykolwiek się
skarżyłem? Jeżeli już to na Prześwietnych Bogów, którzy
obdarzyli mnie takimi dziećmi!
Otarłam łzy. Najtrudniej było przyznać, że własnymi
rękami wykopałam sobie dół. Łatwo jest oskarżać kogoś
o swoje nieszczęścia i łatwo zrzucić winę na rodzica.
Ale bardzo ciężko i boleśnie bierze się odpowiedzialność
na siebie, po uświadomieniu sobie własnej
niedoskonałości.
– Jarosław – przysunęłam się do małżonka i dotknęłam
jego ramienia.
– Co? – podskoczył, jeszcze całkiem nie obudzony
ściskając sztylet w ręce.
– Przestraszyłam się – przyznałam.
Wilk popatrzył na mnie nieprzytomnie i zmęczonym
gestem potarło czoło.
– Czego? – zapytał. – Czego się przestraszyłaś?
– Próbowano mnie zabić – powiedziałam.
– Ale przecież nie zabito – wydaje się, że całe duchowe
ciepło Jarosława wyczerpało się na brzegu, gdzie
zawarliśmy nasz kruchy sojusz.
Zacisnęłam pięści, ale nie poddawałam się.
– To było straszne.

292
– Domyślam się – Wilk znów się położył, ale mężnie nie
nakrył głowy kołdrą. – Usłyszałem, jak mnie zawołałaś
i już przypuszczałem najgorsze. A okazało się...
– Co się okazało? – podniosłam głos. – Prawie mnie
zamordowano! Jarosław, a jeśli w twoim zamku zechce
mnie zabić kolejna zakochana w tobie prostaczka?
– Jasności – Jarosław położył się na boku i popatrzył na
mnie. Jego oczy ledwie dostrzegalnie błyszczały – Nie
wiem, ile jest w domenie zakochanych we mnie
dziewcząt. Nigdy nie zwracałem na to uwagi. Nie wiem,
ile z nich moja matka...
Urwał. A mi opadła szczęka.
– W takim razie to szlachetnej Oświeconej trzeba
podziękować za takie nocne prezenty! – dotarło to do
mnie. – To ona namówiła Minę!
– Namówiła to zbyt ostre słowo – poprawił mnie
Jarosław niechętnie. – Powiedzmy, że po prostu rzuciła
ziarno na podatny grunt.
Dotknęłam ręką zadrapania na gardle.
– Zdajesz sobie sprawę, że w takich okolicznościach
mam pełne prawo do oburzenia.
Jarosław zagryzł wargę myśląc o czymś w napięciu.
Wyraźnie nie zamierzał poruszać tematu matki. Jego
rozum próbował znaleźć inne wyjście. Czekałam.
W końcu, to niegłupi mężczyzna. Nagle małżonek

293
westchnął ciężko jakby przymierzał się do podniesienia
wielkiego ciężaru.
– Jasności – postarał się nadać głosowi odrobinę
wrażliwości i współczucia. – Rozumiem Cię.
Przestraszyłaś się.
Wyciągnął ramiona, objął mnie i przyciągnął do siebie.
– Ja... – urwał. – Eee... Płakałaś?
– Tak! – westchnęłam.
– Dlaczego?
– Jarosław! – uniosłam się. – Próbowano mnie zabić!
– Ale myślałem, że już do tego przywykłaś! – zmieszał
się Wilk. – Z nami cały czas coś się dzieje! Na wojnie
wszyscy się do tego przyzwyczajają!
Miałam ochotę chwycić poduszkę i przycisnąć
Jarosławowi do twarzy. Może nawet na niej usiąść. Żeby
porozmyślał nad pytaniem, czy jest przyzwyczajony do
strachu przed śmiercią.
– Nie jestem na wojnie – powiedziałam na resztkach
opanowania.
Jarosław pogłaskał mnie po głowie.
– Proszę – powiedział błagalnie. – Nie przejmuj się. Nie
bój się. Jestem obok i będę cię bronił.
Zamilkłam. Wilk jeszcze raz pogłaskał mnie po głowie
i zasnął, uznając, że wykonał swoje zadanie.

294
Postanowiłam zadowolić się tą namiastką pocieszenia
i też zaczęłam drzemać. W końcu spać obok Jarosława
rzeczywiście było spokojniej i przytulniej. Poza tym nie
próbował kłaść mi głowy na brzuchu, jak robił to elf.
Rankiem obudziłam się w samotności. Szczerze mówiąc,
w ogóle mnie to nie zmartwiło. Skończyła się noc
a razem z nią przejmowanie się i słabość.
W czasie śniadania Jarosław był ponury.
– Wysłałem człowieka z wiadomością o naszym
przyjeździe – powiedział. – Mam nadzieję, że spotkanie
przebiegnie przyzwoicie.
Kawałek śniadania stanął mi w gardle, ale uparcie jadłam
dalej. Kto wie, może Oświecona znowu zachce morzyć
mnie głodem! Daezael czuł się najlepiej z nas
wszystkich. Najwyraźniej, znów spędził wspaniałą noc.
Włosy odrosły mu już prawie do ramion i ogólnie
promieniał zdrowiem, z godnym pozazdroszczenia
apetytem beztrosko pochłaniał miskę za miską.
– Daezael, mówiłeś, że najlepiej robić „to” z magiem,
a tutaj są przecież same chłopki – bardzo chciałam
dowiedzieć się więcej o jego życiu intymnym. W końcu
on swoją ciekawość zaspokajał regularnie.
– To zależy też od ilości – powiedział zadowolony
z siebie uzdrowiciel. – Poza tym niektóre z tutejszych
posiadają magiczny dar. Widocznie, któryś z Wilków
lubił... hm... lubić i zostawił po sobie nieuznanych

295
potomków, którzy odziedziczyli odrobinę magii. Przy
umiejętnym podejściu można z tego skorzystać. A jak
pomyślę, że może robiłem "to" z siostrą jednego z tu
obecnych to... MMM!
– To niemożliwe – przerwał Jarosław. – Mój ojciec nigdy
sobie na to nie pozwalał.
– Często zdarza się, że nie wiemy wszystkiego o swoich
rodzicach – wzruszył ramionami Daezael, ale zauważył
spojrzenie Wilka i postanowił nie przeciągać struny.
Nasza kawalkada wyglądała dosyć smętnie, zarówno
strażnicy Jarosława jak i nasza dwójka nie
spodziewaliśmy się po spotkaniu z Wilkami niczego
dobrego. Tylko Daezael oczekiwał wielkiej radości
z naszego nieszczęścia. Mimo to przezornie milczał.
U mnie w żołądku ciężką grudą obracało się śniadanie,
co nie pozwalało mi skoncentrować się na myślach – czy
kiedykolwiek czyjaś synowa zburzyła mury zamku
teściów?
Wreszcie nad wierzchołkami drzew pojawiły się wysokie
zamkowe iglice. Zaczęła się brukowana droga. A tą
zagradzał uzbrojony oddział straży. Odruchowo
chwyciłam sztylet.
– Władysław! – powitał dowódcę oddziału mój
małżonek.
Zostawiłam sztylet w spokoju. Wreszcie poznam się
z bratem Jarosława!

296
– Jarosław – skinął głową wysoki szczupły mężczyzna.
Granisław, jego synowie i wnuk byli do siebie bardzo
podobni. Uważnie przyjrzałam się Władysławowi – tak
za wiele lat będzie prezentował się mój mąż. Zimne,
czujne spojrzenie, głęboka zmarszczka koło ust. Idealnie
zapleciony warkocz z kilkoma siwymi kosmykami.
Sprężysta sylwetka bez najmniejszej aluzji zbędnego
tłuszczyku.
Podjechaliśmy bliżej z Jarosławem, strażnicy z obu stron
przezornie oddalili się na przyzwoitą odległość.
Odwróciłam się. Daezael patrzył na nas cierpiącym
spojrzeniem, jednak wczorajsza nauczka dała o sobie
znać i nie próbował podsłuchiwać naszej rozmowy.
– Czemu zawdzięczam to spotkanie? – zapytał Jarosław.
– Matka nie pragnie widzieć was na zamku i wysłała
mnie, abym cię o tym uprzedził – szczerze odpowiedział
Władysław.
Młodszy Wilk nie dał rady ukryć zdziwienia.
– Co to znaczy "nie pragnie widzieć"?
Władysław westchnął.
– Właśnie to znaczy. Oczywiście, jeszcze nie posunęła
się do publicznego wyrzeczenia się ciebie, ale jest temu
bliska. Zresztą, uważam, że nie powinieneś się burzyć,
masz teraz swoją własną domenę i własny ród.

297
– Dlaczego? – Jarosław był naprawdę zszokowany. –
Dlaczego? Przecież kiedy przyjechałem wszystko było
w porządku! Wziąłem ludzi i udałem się na
poszukiwania żony... Co się w tym czasie wydarzyło?
– Powiedzmy, że matka miała możliwość zastanowienia
się i zdecydowała, że nie chce widzieć twojej żony
i ciebie razem. Ponieważ twoja żona to, cytuję
"niewychowana impertynentka i złodziejka".
– Złodziejka?! – wykrzyknęłam.
– Tak – spokojnie potwierdził Władysław. – Zabrałaś
naszyjnik i kolczyki z rubinami.
– Byłam pewna, że to prezent – zapomniałam o biżuterii!
Prawdopodobnie została w obozie rozbójników
i w najlepszym razie dostała się Posiadaczowi Kotu, a
w najgorszym – została sprzedana na czarnym rynku.
– Pewna – prychnął Jarosław. – Z moją matką niczego
nie można być pewnym!
– Bracie – powiedział Władysław z powagą. – Między
nami nigdy nie było szczególnej zgody, ale pozwól,
że udzielę ci niewielkiej rady. Ciesz się z tego, że matka
nie chce cię w domu. Twoja żona... Popatrz na moją żonę
i zrozum, że tak będzie najlepiej.
Jarosław zamyślił się i kiwnął głową.

298
– Musisz zwrócić strażników i utworzyć własną armię –
starszy syn Wilków podał bratu ciężką sakiewkę. – To
ode mnie. Powodzenia, bracie!
Jarosław skłonił się i przyjął sakwę. Władysław
uśmiechnął się do niego, a mnie obrzucił obojętnym
spojrzeniem.
– To przekracza wszelkie granice – powiedziałam,
patrząc, jak Władysław ze wszystkimi strażnikami
odjeżdża w stronę zamku. Zaciekawiony Daezael już był
obok nas.
– Ale co? – zapytał.
– Rozmawiał z Jarosławem, a mnie traktował jak
powietrze! I mówił tak, jakbym nie była obok!
– Ta rodzinka tak ma – okazał współczucie elf i ostrożnie
zerknął na Wilka. Jednak Jarosław cały czas trwał
w głębokim zamyśleniu, bezmyślnie kołysząc sakwę na
dłoni. – Co zamierzasz teraz zrobić?
– Jechać do stolicy – radośnie odpowiedziałam. Jak to
dobrze, że stara wiedźma nie chce nas widzieć!
– Nie zostałaś mu przedstawiona – nagle powiedział
Jarosław. Przeciągnął się i strząsnął z siebie odrętwienie,
jak pies krople wody po kąpieli. – Nie zostałaś
przedstawiona mojemu bratu, a on stara się trzymać
zasad etykiety.

299
– Mogłabym wyliczyć ci z dziesięć zasad, które złamał
umyślnie mnie ignorując! I nie będę ci przypominać ci,
że według hierarchii arystokratów spadkobierca domeny
jest wyżej niż Oświecony!
Wilk skrzywił się jakby zabolał go ząb.
– Może lepiej zakończmy temat mojej rodziny, dobrze?
– poprosił. – Mamy pieniądze, mamy cel, czego ci
jeszcze trzeba? Matka od dawna groziła, że odłączy mnie
od domu, a ty stałaś się tylko wymówką! I cieszy mnie
to, naprawdę mnie to cieszy! Moja bratowa, Dobroniega,
starała się dogadzać i ustępować matce we wszystkim,
wtedy jeszcze mieszkałem w zamku i pamiętam ten
koszmar. Z normalnej kobiety zmieniła się w fanatyczkę,
której życie polega tylko na modlitwach i trosce o jedyne
dziecko! Coś nie wydaje mi się, żeby ciebie to urządzało!
Poza tym, wychowałem się w tym zamku i jest mi bliski!
Nie chciałbym obudzić się pewnego ranka i odkryć,
że zmienił się w ruinę przez twoje relacje z moją matką!
Nabrałam powietrza w płuca, ale zauważyłam spojrzenie
Daezaela. Elf na migi bardzo wyraźnie wytłumaczył mi,
że lepiej będzie jak ugryzę się w język bo matka to
świętość.
– Jedźmy do stolicy – powiedziałam ponuro. – Kiedy
znów spotkam się z twoimi krewnymi chcę mieć
pewność, że magia mnie nie zawiedzie!

300
Rozdział 13
Zemsta jest potrawą, którą można podawać
na gorąco, zimno lub ostro – sposób nie gra roli.
Najważniejsze, że została podana.
Oświecony Tomigost Sowa rozbija pustą butelkę
na głowie gościa, który włamał się do piwnicy z winem.

W połowie drogi do stolicy złapał nas deszcz.


Drobny i przyprawiający o mdłości. Wierzchnie ubrania
szybko przemokły, a halka zawilgotniała. Pociekło mi
z nosa, a chusteczki nie miałam. Musiałam ukradkiem
odkroić sztyletem część halki.
– Zatrudniłem się u najbiedniejszego Oświeconego
w całej historii królestwa – powiedział Daezael,
wyprosiwszy u mnie jeszcze kawałek spódnicy na
osobiste potrzeby. Jarosław tymczasem był bardziej
zajęty migreną, którą spowodowała zmiana pogody niż
myśleniem o pełnym nosie. – W porządku, ja, zgodnie
z tym co ktoś tu powiedział, jestem sługą. Ale wy
jesteście panami! Ani odzieży na zmianę, ani chustki do
nosa, ani zapasu jedzenia! Bogactwo kończy się na
podarowanej z litości przez krewnego sakiewce
z pieniędzmi.
– Mogło być gorzej – stwierdziłam. – W końcu Jarosław
umie polować.

301
– Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne – kwaśno
stwierdził małżonek. – O ile się nie mylę, przed nami jest
zajazd "Trzy monety". Zazwyczaj tam zatrzymują się ci,
którzy jadą do stolicy. Kupimy tam ubrania.
Pojawienie się Oświeconych w tak żałosnym stanie albo
w ogóle nie zdziwiło gospodarza, albo potrafił tak dobrze
ukrywać swoje emocje. Spojrzał nam w oczy, sprawdził
sztylety i dał znak służącym. Natychmiast ustawiono stół
– ze względu na późną porę sala była pusta, a na piętro
zaczęto wciągać dużą balię, w której będzie można wziąć
gorącą kąpiel.
Jarosław rozliczył się z gospodarzem i chwiejnym
krokiem powoli ruszył na górę do naszego pokoju.
– Odeśpi i poczuje się lepiej – skomentował elf. –
W żaden sposób nie mogę mu pomóc. A właśnie!
Gospodarzu! Czy masz jakiś zapas ziół? Z chęcią
popatrzę...
Jadłam kolację w samotności. Jak zwykle od zmęczenia
bolało mnie całe ciało i siedzenie na twardym krześle
było nawet przyjemne. Nie chwiało się, nie parskało, nie
trzeba go było popędzać ani nim kierować. Pierwsze, co
zrobię, kiedy przyjadę do stolicy to zmuszę Jarosława,
żeby kupił mi karocę, należną mi ze względu na status
społeczny. A na konia więcej nie wsiądę.
Ze smutkiem spojrzałam na swoje ręce. Odciski, brudne
paznokcie, zadrapania. Ale ze mnie za Oświecona –

302
dobrze, że gospodarz nie poprosił o pokazanie tatuażu.
Chociaż tą chęć łatwo można było wyczytać z jego oczu.
Najwyraźniej uratował nas kolor oczu
i charakterystyczna wilcza twarz Jarosława.
Prawdopodobnie Granisław zatrzymywał się tutaj nie
raz, kiedy jeździł do stolicy.
Dobrze wyszkolonemu służącemu moje zamartwianie się
z powodu wyglądu zupełnie nie przeszkadzało.
Usługiwał przy stole jak w czasie oficjalnego przyjęcia.
Nagle otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wpadła
hałaśliwa kompania.
– Gospodarzu! Podajcie jedzenie!
Nie miałam ochoty na jakiekolwiek towarzystwo – a już
tym bardziej, jeśli okaże się, że do tej kompanii należą
znajomi arystokraci! Na dodatek z jakiegoś powodu ci
ludzie w ogóle mi się nie podobali. Szybko dopiłam
herbatę i starając się nie zwracać na siebie uwagi,
skierowałam kroki w stronę schodów. Pokonałam kilka
stopni i odetchnęłam. Najwyraźniej grupa była zbyt
mocno pochłonięta sobą, żeby zwracać na mnie uwagę.
A jednak nie.
– Jasności, witam! – rozbrzmiało za moimi plecami.
Powoli, jak w koszmarnym śnie, odwróciłam się.

303
– Dzień dobry, Tomigoście – powiedziałam i postarałam
się uśmiechnąć. – Nie spodziewałam się, że cię tu
zobaczę.
– Mój staruszek wykitował – twarz Tomigosta nie
wyrażała nawet odrobiny smutku. – Postanowiłem
nawiedzić stolicę i przedstawić się królowi. Formalności
i takie tam ... Powiadają, że w pałacu urządzają
oszałamiające wieczorki i bale. Ty też jedziesz do
stolicy?
Odnosił się do mnie wesoło, hałaśliwie i dość
przytłaczająco. Skinęłam głową w odpowiedzi na jego
pytanie. Chciałam jak najszybciej odejść do swojego
pokoju. Z jakiegoś powodu nawet cierpiący przez
migrenę Jarosław wydawał mi się lepszy niż energiczny
Tomigost.
– To wspaniale! – ucieszył się Sowa. – Pojedziemy
razem! A ty, wybacz, wyglądasz po prostu okropnie!
Moje dziewczynki przynajmniej doprowadzą cię do
porządku.
– Nie, dziękuję. Nie chcę robić ci kłopotu – grzecznie
odmówiłam. – I Jarosław prawdopodobnie się nie
zgodzi.
– O! Jarosław? On jest tu? Trzeba się przywitać!
– Lepiej jutro rano, teraz nie czuje się zbyt dobrze –
powstrzymałam Tomigosta.

304
– Ach, no tak, z powodu pogody. Wiesz, to
zadziwiające, ale nie zauważyłem waszych służących
i strażników a nawet karocy!
– Podróżujemy bez bagażu – odpowiedziałam
powściągliwie i już chciałam odejść, gdy Tomigost
chwycił mnie za rękaw.
– Tak ci współczuję! Co, stara maruda wypędziła?
Mimo woli zadrżałam. Jakby zgadł! A może wie?
Ale skąd?
– Przeżyłem z tą ciotką rok – wyjaśnił Tomigost, widząc
zdziwienie na mojej twarzy. – Kiedy mój staruszek chciał
zrobić z mnie prawdziwego mężczyznę i jeździłem po
różnych domenach. Myślałem, że zabiję mamuśkę
Wilka. Jasności, jedźcie z nami! Jarik jest mi bardzo
bliski, nie mogę pozwolić, aby jego żona znosiła takie
niewygody!
– Nie, dziękuję, nie mogę dać ci odpowiedzi bez
konsultacji z Jarosławem – wyrwałam rękaw
z chwytnych palców Tomigosta.
Spojrzał na mnie z lekkim żalem i krzywo się
uśmiechnął. Odwróciłam się do niego plecami i zrobiłam
krok.
Sztylet Tomigosta był o wiele ostrzejszy niż Miny.
Z łatwością przebił się przez moje ubranie i ukłuł skórę
w pobliżu wątroby.

305
– Jasności, to nic osobistego – cicho powiedział Sowa. –
Ale musisz jechać ze mną do stolicy.
Najwyraźniej, w słowach Jarosława o tym, że na wojnie
można przyzwyczaić się do ciągłego zagrożenia życia
była prawda. Ponieważ teraz, po chwili zaskoczenia
i zakłopotania, nie czułam niczego poza zmęczeniem.
A ten czego ode mnie chce?
– Czego chcesz, Tomigost? – zapytałam próbując się
odwrócić.
– Bez zbędnych ruchów, proszę! – uprzedził Sowa. – Jak
już powiedziałem, Jarik jest mi zbyt bliski, żebym mógł
pozwolić... a dokładnie, żebym mógł pozwolić sobie na
uszkodzenie jego najdroższej żony.
– Co między wami zaszło? – westchnęłam.
– Wszystkie szczegóły w karocy, proszę iść za mną,
Oświecona – Tomigost odwrócił mnie twarzą do siebie
i zobaczyłam zadowolony uśmiech, błądzący po jego
ustach.
– Dobrze, Oświecony – zgodziłam się i spróbowałam
zawołać w myślach Jarosława. Jednak tym razem nie
poczułam wrażenia chłodu towarzyszącego jego reakcji.
Czyżby migrena związana z pogodą i skutkami
ubocznymi posiadania magii szlachetnych nie pozwalała
mi zwrócić się o pomoc? Spróbowałam jeszcze raz
i znowu, ale bez żadnego rezultatu.

306
– Zwijajcie się – ryknął Tomigost na swoich przyjaciół
i rzucił gospodarzowi trochę złota. – Natychmiast!
Jego władza była bezsprzeczna. Na jego rozkaz damy
i kawalerowie natychmiast porzucili sztućce i stłoczyli
się przy wyjściu. Ani jednego okrzyku niezadowolenia!
Z każdą chwilą coraz bardziej nie podobała mi się ta
sytuacja. Arystokraci, zachowujący się jak
zdyscyplinowani strażnicy? To niemożliwe!
Do Sowy podeszło dwóch mężczyzn, nijakich
i niepozornych – ale sposobem poruszania przypominali
doświadczonych wojowników. Moja intuicja krzyczała
głośno, że powinnam trzymać się od nich z daleka. Sowa
ledwie słyszalnie wydał im jakieś rozkazy, kiwnęli
głowami i natychmiast się oddalili.
Woźnicy dopiero zaczęli wyprzęgać konie, ale Timogost
rozkazał im znów przygotować się do drogi. Sowa
zaciągnął mnie do jednej z karoc, pstryknięciem palców
stworzył ognik pod sufitem i powiedział:
– Daj ręce, Jasności. Mocno wiązać nie będę, ale lepiej
nie testuj mojej dobroci.
– Nie rozumiem, co się dzieje, Tomigoście –
powiedziałam spokojnie, chociaż gorączkowo
zastanawiałam się jak uciec z pułapki.
– Jedziemy do stolicy, co w tym niezrozumiałego? –
wyjął zza siedzenia długi mocny sznur i niecierpliwie
popatrzył na moje ręce. – Jasności, nie zmuszaj mnie do

307
stosowania wobec ciebie siły. Słyszałem o twoich
wyczynach i wcale nie mam ochoty wypróbowywać
twoich sztuczek na sobie. Poza tym, mam w zanadrzu
kilka niespodzianek na taką okazję. I to silniejszych niż
miał ojciec.
Wyciągnęłam ręce przed siebie i Sowa bardzo zręcznie
je związał. Nie boleśnie, ale bardzo niewygodnie. Tak
czy siak stolica – i tak się tam wybierałam. Gdyby
Tomigost chciał mnie zabić to już by to zrobił. A tak
postaram się jak najlepiej go wypytać i zrozumieć, co
planuje.
Oparłam się o siedzenie, rozluźniłam i zamknęłam oczy.
Znaczące milczenie to chwyt, który działa praktycznie na
wszystkich.
Karoca lekko się zakołysała i ruszyła z miejsca. Szkoda,
że nie udało mi się wykąpać, ale dobrze, że chociaż
zdążyłam zjeść. Trzeba cieszyć się z małych i prostych
rzeczy.
Nie odjechaliśmy zbyt daleko, gdy Tomigostowi
skończyła się cierpliwość.
– I nawet nie zapytasz, dlaczego to zrobiłem? – zapytał
lekko zdenerwowany.
– Co właściwie? – ziewnęłam.
– Zabrałem cię z sobą!

308
– Cóż, o ile zrozumiałam, wieziesz mnie do stolicy.
W miarę komfortowych warunkach. Dziękuję.
Sowa zamilkł i popatrzył na mnie zdezorientowany.
Pomyślałam, że tej nocy Daezaelowi znów się
poszczęściło i nikt nie będzie mu przeszkadzał
w rozkoszowaniu się towarzystwem ludzkich kobiet.
Najwyraźniej, ta myśl nadała mojej twarzy osobliwy
wyraz, ponieważ Tomigost nie wytrzymał
i zakomunikował:
– Jadę do stolicy szukać sprawiedliwości i uczciwego
sądu. Twój mąż zabił moją bliską przyjaciółkę,
Niegosławę Pies!
Zaskoczona aż podskoczyłam na siedzeniu
i z ogromnym trudem utrzymałam na twarzy maskę
obojętności. To ci dopiero nowina! Cóż, dziękuję,
Jarosławie! Ciekawe, jak długo jeszcze zamierzałeś to
przede mną ukrywać? „Rozmawiałem”!
– Widzę, że o tym nie wiedziałaś – stwierdził Tomigost.
– Tak, Jasności, twój mąż zrobił mi niespodziankę.
Bardzo nieprzyjemną niespodziankę. I dlatego ja
zamierzam odwdzięczyć mu się tym samym.
– Zabijesz mnie? – zapytałam.
– Nie tylko, ale jeszcze nie teraz – westchnął i uronił
pojedynczą łzę, która spłynęła po jego policzku. –
Niegosława była mi bardzo droga, bardzo....

309
Milczeliśmy. Sowa smutno wpatrywał się w okno, za
którym przemykały ciemne sylwetki drzew. Nagle
otrząsnął się i uśmiechnął.
– To dobrze, że wpadłaś mi w ręce. Teraz
sprawiedliwości stanie się zadość.
Uważnie przyjrzałam się Tomigostowi. Jak go zawsze
postrzegaliśmy? Jako maminsynka, a potem –
beztroskiego hulakę. Nikt ważny. A teraz dostrzegłam
w jego spojrzeniu ten mrok i cień, które wcześniej
zauważyłam u Żadimira na zamku uldona.
– I nie boisz się zostawiać za sobą Jarosława? – miałam
ciarki na plecach, ale nie mogłam okazywać strachu.
– A kto powiedział, że go zostawiłem? – szczerze zdziwił
się Tomigost. – Nie popełniam błędów moich
przeciwników. Powinien był zabić mnie razem
z Niegosławą. Dlatego, Jasności, gratuluję, jesteś
wdową.
– Czyli go zabiłeś – powiedziałam w zadumie, próbując
zrozumieć co czuję. Jarosław – samotny, bezbronny,
cierpiący z powodu bólu głowy został sam w zajeździe...
Nie, teraz nie mogę o tym myśleć. Muszę ratować samą
siebie. Potem będę mogła zastanawiać się nad tym, co
zaszło między nimi dwoma. – Sprytnie.
– Oczywiście – uśmiechnął się Tomigost. – Mam ludzi
do wykonywania wszelkich zadań specjalnych. Uważam,

310
że robienie czegokolwiek samemu, kiedy można to zlecić
komuś innemu jest nieracjonalne.
– Uważał cię za swojego przyjaciela – powiedziałam.
– Przyjaciela? A czy przyjaciele zabijają sobie nawzajem
kobiety?
Westchnęłam. Należy sprawiedliwie przyznać,
że między mną a mężem rachunki zostały wyrównane
i jesteśmy kwita. Przeszłość nam nie odpuszcza i ciągnie
się za nami. Tomigost był pewien swojej przewagi, ale ja
miałam pewne wątpliwości co do tego, czy Jarosław nie
żyje. Przecież powinnam coś poczuć! W każdym razie
z rozmyślania i martwienia się nie wyniknie nic
pożytecznego.
– Proszę, czy mógłbyś podłożyć mi poduszkę pod głowę?
– poprosiłam.
Sowa był tak zdezorientowany, że pokornie spełnił moje
życzenie i jeszcze ułożył poduszkę za moimi plecami,
żeby było mi wygodniej.
– A ty co, ani trochę się nie przejmujesz? – zapytał
zaskoczony.
Uśmiechnęłam się słabo i ze wzruszeniem.
– Coś ty! Po prostu chcę wygodnie omdleć! – po moim
policzku spłynęła łza. W odpowiedzi na uprzejmość,
że tak powiem.
Tomigost uniósł brew.

311
– Nie musisz urządzać przedstawienia. Zbyt dobrze znam
twojego ojca i za dużo nasłuchałem się o tobie, żeby dać
się nabrać!
– To bardzo ciekawie, skąd tyle o mnie wiesz, że stale
o tym mówisz? – zdziwiłam się.
– Stąd, stamtąd... Świat jest pełen jest pogłosek.
Nie podobało mi się to rozeznanie Sowy. To znaczy,
że będzie mnie pilnie obserwować i nie uda mi się
wykorzystać elementu zaskoczenia. W takiej sytuacji po
prostu zamknęłam oczy i zaczęłam drzemać. Tomigost
parę razy mnie zawołał, a potem sam ułożył się wygodnie
i zasnął.
Myślałam nad wyskoczeniem z karocy, ale szybko to
sobie odpuściłam. Zarżnąć Sowy mi się nie uda –
związanymi rękami nie mogę dosięgnąć sztyletu. Nie
wypaliła też próba ostrożnego zadziałania magią – Sowa
otoczył się ochronnym kokonem i spokojnie spał.
Zamknęłam oczy i spróbowałam wyrzucić z głowy
wszystkie myśli o Jarosławie i moim nieszczęśliwym
położeniu. Jutro będę potrzebowała siły, wiele siły
i mocnych nerwów. Cokolwiek zaplanował Tomigost,
nie zamierzałam mu w tym pomagać. Mówi, że wiele się
o mnie nasłuchał? Nic mu to nie da. Myślę, że dam radę
go zaskoczyć.

312
Rankiem dotarliśmy do stolicy i zatrzymaliśmy się przy
jakiejś gospodzie. Pod obstawą dwóch dam ze świty
Tomigosta wysłano mnie do łaźni.
Na pewno mogłabym spróbować wykorzystać ten
moment do ucieczki, gdyby Sowa wszystkiego nie
przewidział. Jedna z kobiet trzymała przy mojej szyi
swój sztylet, a druga ściskała w rękach sznur, którym
związane były moje ręce.
-Jesteś dla mnie bardzo cenna – powiedział z powagą
Tomigost, kiedy wściekła i poniżona wróciłam do
karocy. Załatwianie swoich intymnych spraw, kiedy ma
się związane ręce jest bardzo trudne. Do tego bardzo
przeszkadzała mi obecność dam, które nie omieszkały
skomentować mojej podniszczonej bielizny!
– Dlaczego? – burknęłam, starając wziąć się w garść.
Moja niestabilna magia próbowała wyrwać się na
wolność i zmieść z powierzchni ziemi wszystko dookoła.
Gdybym była pewna, że sama przy tym nie ucierpię, to
nie powstrzymywałabym się. Ale bałam się. Nie miałam
ochoty ryzykować po tym jak w czasie kłótni
z Jarosławem rozniosłam prawie całą gospodę.
– Jesteś Oświeconą, na dodatek pochodzisz
z przygranicznej domeny. Jesteś bardzo silna. Nie
docenianie takiej wartości jest nie w moim stylu.
Wzruszyłam ramionami i wbiłam wzrok w okno, za
którym widać było stołeczne uliczki. Obserwowałam

313
ludzi śpieszących gdzieś w swoich sprawach, godnie
przechadzające się elfy i dwa trolle bijące się przed
wejściem do jakiejś karczmy. Nikt nie zwracał uwagi na
mnie i moje nieszczęście.
Nagle Tomigost z całej siły uderzył ręką w siedzenie.
Drgnęłam i popatrzyłam na mojego prześladowcę.
– Dlaczego?! – krzyknął. – Dlaczego nawet nie zapytasz,
co planuję?! Czemu nie zaczniesz błagać o litość
i darowanie ci życia?! Albo...
– Uspokój się, Tomigost – powiedziałam z pogardą. –
Dobrze, skoro sobie tego życzysz... Co planujesz?
– Ale ja ci niczego nie zdradzę! – Sowa nagle się
uspokoił. – Teraz się męcz przez to, że nie wiesz!
Przerażał mnie swoją huśtawką nastrojów, ale Tomigost
zawsze taki był. Kiedy przyjechał do nas z matką, ojciec
poważnie poradził mi abym nigdy nie miała nic
wspólnego z kimś niezrównoważonym. Szkoda, że nie
był w stanie przewidzieć przyszłości i nie dał mi rady jak
mam postępować, kiedy już znajdę się w towarzystwie
kogoś takiego!
– Teraz jedziemy do pałacu – powiedział Tomigost. – Już
dawno wysłałem do króla prośbę o udzielenie audiencji.
A tam... Tam...
Zmrużył oczy z zadowolenia i zacmokał, jakby
posmakował dania przygotowanego przez królewskiego
szefa kuchni.

314
– Tam? – zapytałam.
– Tam wszyscy otrzymają to na co zasługują.
– Posłuchaj, Tomigoście – zdecydowałam się. – Sądzę,
że bardzo dotknęło cię to co zrobił Jarosław, ale jeśli
twoi ludzie go zabili, to wydaje mi się, że już dokonałeś
zemsty. Jak mam być szczera, mi samej Wilk nie bardzo
się podobał, dlatego nie sprzeciwiam się tak radykalnemu
zadośćuczynieniu za zniewagę. Ale, Tomigoście, ja teraz
znów jestem Jasnością Hak. Po co ciągniesz mnie do
pałacu, poniżasz... Hakowie nic ci nie zrobili! Jeśli
chcesz to wrócę do ojca i wyślę ci złoto w charakterze
odszkodowania? Przecież ono ci się przyda! Musisz
odbudować domenę, znaleźć sobie następną kobietę...
– Nie – odparł Sowa obojętnie. – Ty, Jasności, jesteś po
prostu jak dar od Bogów! Pomyśleć tylko, że mogliśmy
się nie spotkać się i wtedy trzeba by było kombinować...
szukać kogoś innego... A tak można skierować się
bezpośrednio do pałacu!
Szukać kogoś... Co ten Tomigost wymyślił? Do czego
jestem mu potrzebna?
Moje podejrzenie, że Sowa chce mnie poniżyć było
pewnie bliskie prawdy, ale najwyraźniej planuje coś
jeszcze!
Karoca zatrzymała się, a Tomigost narzucił mi na plecy
płaszcz, żeby ukryć związane ręce. Nie zdążyłam

315
zdziwić się troską, kiedy otworzyły się drzwiczki
i zajrzał do nas strażnik w barwach królewskiej straży.
– Oświeceni Tomigost Sowa i Jasność Wilk ze świtą na
audiencję do króla! – powiedział Sowa wyniośle.
– Wasze sztylety, Oświeceni – poprosił strażnik.
Tomigost podał mu swój sztylet i nachylił się do mnie.
– Moja droga, nie wykonuj niepotrzebnych ruchów i tak
jesteś słaba, boję się, że to może wpłynąć na stan twojego
zdrowia. Fatalnie! – powiedział czule i zabrał mój
sztylet.
Zrozumiałam sugestię i w milczeniu kiwnęłam głową do
strażnika, nie próbując krzyczeć ani uciekać. Nie byłam
gotowa, żeby umierać już teraz.
– Możecie przejechać – strażnik zwrócił sztylety i ukłonił
się z szacunkiem.
– Niech tymczasowo pobędzie u mnie, nie masz nic
przeciwko? – zapytał Sowa, oglądając sztylet z wilczą
głową.
– Sprzeciwiam się i to nawet bardzo! – krzyknęłam
oburzona.
– Nie będzie ci już potrzebny – powiedział Tomigost. –
Wybacz, Jasności, ale jak już mówiłem – to nic
osobistego. Świadomy twojej przebiegłej natury, chcę
uprzedzić: będziesz krzyczeć w pałacu – umrzesz

316
natychmiast. Będziesz grzeczną dziewczynką – możliwe,
że przeżyjesz.
Uśmiechnął się krzywo.
– Boisz się – zauważyłam. – Nie jesteś pewien, czy twój
plan się powiedzie, nie ufasz swojej świcie, która może
cię lada chwila wydać... Biedactwo!
– Przestań! – ryknął Sowa. – Co ty wiesz!
Roześmiałam się.
– Dużo. Nie zapominaj, kto jest moim ojcem! Tak się nie
planuje intryg, mały Tomiku! Jesteś skazany na porażkę!
Wlepił mi taki policzek, że miałam wrażenie jakby
gwiazdy posypały mi się z oczu, a przed nimi ujrzałam
odpływające kręgi.
– Zamknij się! – krzyknął ciężko oddychając i zaczął
mnie szarpać – Zamknij się, zamknij się, zamknij się!
Tak mocno mną trząsł, że moja głowa uderzała o ściankę
karocy i któreś uderzenie było tak silne, że straciłam
przytomność.
Ocknęłam się prawie natychmiast. Tomigost, całkiem
spokojny, wyglądał przez okno.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział znudzonym tonem,
gdy kątem oka zauważył, że się poruszyłam. –
Wychodzimy.

317
Machnął sztyletem i sznur, który wiązał moje ręce opadł
na podłogę. Spróbowałam podnieść się, ale obraz przed
moimi oczami zawirował. Sowa chwycił mnie pod ramię.
– Nie jest dobrze – powiedział z troską. – Co ci jest, masz
wstrząs mózgu?
Otworzyły się drzwiczki karocy i służący pomógł nam
wyjść.
– Wołajcie uzdrowiciela – rozkazał Tomigost. – Moja
towarzyszka źle się czuje.
– Już otrzymaliśmy powiadomienie – służący pochylił
się w ukłonie. – Uzdrowiciel oczekuje was w pokoju
z prawej strony.
Weszliśmy do pałacu przez jedno z niezliczonych wejść.
Wydaje się, że Tomigost nie za dobrze się tu orientował.
Kiedy znaleźliśmy się holu z ogromnym lustrem
zakłopotany pokręcił głową, próbując odnaleźć
tajemniczy pokój z prawej strony.
Bezgłośnie zbliżył się jeden ze służących i z ukłonem
wskazał absolutnie niewyróżniające się drzwiczki.
Tomigost pociągnął mnie w ich stronę, odwrócił się
i krzyknął na swoją świtę, która podążała naszym
śladem:
– Uciszcie się!
Arystokraci posłusznie przeszli na szept.

318
W pokoju czekał na mnie elf uzdrowiciel, którego
poznałam w czasie ostatniej wizyty w pałacu. Spojrzał na
mnie i pytająco uniósł brwi.
– Tutaj – powiedział Tomigost zaniepokojonym tonem –
Zobaczcie, co Wilki z nią zrobiły! Ledwie udało mi się ją
uratować przed mężem.
Oczy elfa rozszerzyły się ze zdziwienia, ale w żaden inny
sposób nie zdradził swoich uczuć. Widocznie w czasie
swojej służby w pałacu widział już niejedno.
Przyłożył do moich skroni chłodne palce i świat przestał
dziko wirować.
– Jesteście całkiem wycieńczone, Oświecona Jasności –
powiedział uzdrowiciel melodyjnym barytonem. –
Potrzebujecie długiego odpoczynku.
– Zadbam o to – gorąco zapewnił Tomigost.
Nie wytrzymałam i prychnęłam, za co zostałam
obdarzona bardzo sugestywnym spojrzeniem.
– Gdzie wasz sztylet? – zapytał elf.
– Tutaj – Tomigost wydobył z fałd płaszcza sztylet
Wilka. – Tymczasowo odebrałem jej broń, jest w takim
stanie, że może dokonać nieodwracalnych szkód!
Uzdrowiciel spojrzał na mnie z niepokojem.
– Może powinienem podać wam uspokajającą nalewkę?

319
Pokręciłam głową przecząco. Uspokajająca nalewka
odurza, a ja potrzebuję jasnego umysłu. Miałam zamiar
skorzystać z każdej szansy jaka tylko się nadarzy.
– Tak, śpieszymy się do Jego Wysokości! – powiedział
Sowa. – Chcemy walczyć o sprawiedliwość.
– Życzę powodzenia! – powiedział elf.
Tomigost chwycił mnie za łokieć i stanowczo
poprowadził do wyjścia.
Odwróciłam się i spojrzałam na uzdrowiciela.
"Pomóż mi! Mam kłopoty!" – ze wszystkich sił
pomyślałam po elficku. Przecież to uzdrowiciel,
powinien rozumieć niewerbalne znaki! Albo
przynajmniej domyślić się, że potrzebuję pomocy!
Uzdrowiciel zamknął oczy.
Drzwi się zatrzasnęły. Nie wiedziałam, czy elf cokolwiek
poczuł, ale nie zamierzałam się poddawać.
– Idziemy – powiedział Tomigost do swoich ludzi.
Wchodziliśmy po bogato zdobionych schodach. Obok
nas kroczył służący, którzy szybko objaśniał Sowie
kolejne kroki:
– Idziecie do małej sali tronowej, gdzie Jego Wysokość
zgodził się was przyjąć. Będziecie mogli się tam
pomieścić z całą waszą świtą.
– Czy Król będzie sam? – Tomigost oblizał wargi.

320
– Co też mówicie! – zdziwił się służący. – Nie prosiliście
o osobistą audiencję, zgodnie z listem waszego gońca,
żądaliście sprawiedliwości w sprawie dotyczącej
szlachetnych czystej krwi. Na sali będą przedstawiciele
dworu, naczelny sędzia, doradcy...
– Oczywiście – Sowa przełknął ślinę i spojrzał na mnie.
– To ci się nie uda – powiedziałam półgłosem.
Jego oczy pociemniały z wściekłości.
– Oświecony Sowa ze świtą, w sprawie żądania
sprawiedliwości! – zapowiedziano przy drzwiach.
Sowa wypuścił powietrze, szarmanckim gestem chwycił
mnie pod ramię i nieśpiesznie ruszył na audiencję
u króla.
Wyszesław V siedział na tronie i wyglądał znacznie
bardziej imponująco niż podczas naszego ostatniego
spotkania. Za jego plecami wisiał gobelin z drzewem
rodowym szlachetnych. Niestety, nie udało mi się
zobaczyć symbolu oznaczającego Jarosława – zasłaniał
mi go jeden z magów-doradców.
Rozejrzałam się po sali. Królewska gwardia, kilku
magów w długich szatach, przedstawiciele dworu –
razem jakieś trzydzieści osób. Świta Tomigosta była
niewiele mniejsza. Póki co przewaga jest po stronie
króla.

321
Tomigost w lekko schylił głowę w półukłonie, co było
wyrazem skrajnej niegrzeczności, ja ukłoniłam się
głębokim dygnięciem.
– Posiadacz Sowa – powiedział spokojnie król, a potem
z odrobiną zdziwienia dodał: – Posiadaczka Tarcza?
Z jakiej przyczyny żądaliście pilnej audiencji?
Sowa odetchnął i powiedział:
– Proszę o sprawiedliwość. Przybyłem, aby ogłosić moje
prawo do dziedziczenia tronu...
Powiedział to stanowczym, pewnym głosem, dumnie
prostując się i patrząc na króla wyzywająco. W sali
rozległy się szepty. Magowie stojący przy królu wytężyli
uwagę i poruszyli palcami.
Za to ja nie miałam ochoty myśleć o królu i o tym jakie
prawa do tronu ma Tomigost. Jeżeli nie myli mnie
przeczucie to zaraz rozpęta się tu piekło, dlatego trzeba
spróbować odsunąć się od Sowy przynajmniej na kilka
kroków, żeby uchronić się przed przypadkowym
zranieniem od rzuconego zaklęcia. Starając się poruszać
jak najbardziej niepostrzeżenie zaczęłam ostrożnie
odsuwać się na bok.
– Chciałbyś coś powiedzieć, ojcze? – zapytał króla
Tomigost.

322
Rozdział 14
„Jesteś uzdrowicielem, więc musisz” – to najgorsza
prośba o pomoc jaka może być. Słysząc te słowa
uzdrowiciel zaraz sobie przypomina dla kogo i ile musi
robić. i natychmiast uświadamia sobie,
że absolutnie niczego nie musi.
Daezael Tachlaelibrar o obowiązkach uzdrowiciela
(lub ich braku)

Szepty ucichły i małą salę tronową wypełniła


złowieszcza cisza.
– Nie rozumiem – spokojnie powiedział Wyszesław.
– Trzydzieści lat temu mieliście faworytę, Zimoradę
Koń. Pozabawialiście się z nią, a następnie wydaliście za
starego Sowę, gdy odkryliście, że jest ciężarna. Przed
śmiercią matka wszystko mi opowiedziała!
Król spojrzał na swoich gwardzistów, którzy chwycili za
broń i przecząco pokręcił głową.
– I czego ode mnie wymagasz? – zapytał. Spokoju
naszemu królowi nie brakuje!
– Uznania mnie za spadkobiercę! Jestem najstarszym
z waszych synów. Urodziłem się, aby zostać królem.
– Urodziłeś się w prawomocnym małżeństwie dwojga
czystej krwi arystokratów – Oświeconego Sowy i jej
wielmożności Koń, dlatego urodziliście się, aby zostać

323
Posiadaczem Sową, ale w żadnym razie nie królem –
skrupulatnie wyjaśnił jeden z królewski doradców,
podczas gdy inni wymieniali spojrzenia.
– Moja matka twierdziła, że moim prawdziwym ojcem
jest Wyszesław V! – powtórzył Tomigost.
– Dobrze – powiedział król. – Niczemu nie przeczę,
chociaż nie przypominam sobie, aby Zimorada Koń była
moją faworytą, a już na pewno nie łączyły mnie z nią
intymne relacje. Można w prosty sposób sprawdzić
prawdziwość waszych słów. Jak powszechnie wiadomo,
podczas powstawania naszego królestwa w jego obecnej
formie magiczna rada stworzyła berło. Dotykać może go
tylko bezpośredni spadkobierca, w którego żyłach płynie
królewska krew. Panie Żyznobud, proszę przynieść
berło!
Mag stojący po lewicy król skinął głową i pośpiesznie
opuścił salę. Tomigost odprowadził go zaniepokojonym
spojrzeniem.
– Porozmawiajmy w czasie oczekiwania – zasugerował
Wyszesław, jakbyśmy byli na zwyczajnym przyjęciu. –
Oświecona Jasności, jestem wstrząśnięty tym jak
wyglądacie!
Drgnęłam. Zostały mi ledwie dwa kroki do ściany, pod
którą tłoczyli się dworzanie zaniepokojeni tym co się
dzieje. Tak niewiele brakowało, a udałoby mi się
wmieszać w tłum i wydostać na zewnątrz!

324
Sowa w końcu zwrócił uwagę na moje manewry
i zmarszczył brwi. Pokazał mi sztylet Wilka wśród fałd
płaszcza i musiałam wrócić. Zaślepiona pragnieniem
ucieczki całkiem o nim zapomniałam! A nie mogłabym
uciec zostawiając rodowy sztylet Wilka w rękach wroga.
Jarosław – żywy czy martwy, nigdy by mi tego nie
wybaczył! A tak przy okazji, jeżeli uda mi się wyjść cało
z obecnej sytuacji będę musiała odnaleźć mój stary
sztylet. Oczywiście wynajęci zabójcy go nie tkną, bo jest
zbyt charakterystyczny, a właściciel gospody nie
ukradnie go, żeby nie ryzykować zrujnowania sobie
reputacji. Ale jeśli go znajdzie to gdzie go odeśle?
Przecież to starodawny artefakt, nie ma na nim nawet
herbu Haków – kiedy go stworzono ten ród czajańskich
arystokratów jeszcze nie istniał!
– Moje życie jest skomplikowane, Wasza Wysokość –
powiedziałam pokornie stając u boku Tomigosta. – Tu
już nie chodzi o to jak się wygląda, ale o to żeby przeżyć!
Byłam tak zmęczona burzliwymi wydarzeniami w moim
życiu, że nawet nie zwróciłam uwagi na wygląd innych
dam. Po co miałabym przejmować się tym jakie noszą
teraz uczesania lub co jest teraz modne. Nie mogłam
zajmować się takimi sprawami, bo utrudniałoby mi to
zebranie myśli. Żeby się uratować potrzebowałam pełnej
koncentracji. A jednak... wszyscy...
Nawet w najgorszym śnie nie potrafiłabym wyobrazić
sobie, że zaprezentuję się wyższej klasie społecznej

325
w takiej formie! Nie trudno zrozumieć dlaczego
dworzanie pomimo tego co się dzieje nie mogą
powstrzymać się od komentarzy na temat mojego
wyglądu! Kim jest ta zmaltretowana obdartuska –
Oświecona? Jakie jest jej nazwisko? – pytania,
przypuszczenia, achy i ochy niosły się po sali. „Ludzie!”
– miałam ochotę zacząć krzyczeć. – „Możliwe, że zaraz
nastąpi obalenie władzy, a wy przejmujecie się moim
nazwiskiem?!”
– Muszę przyznać, że jestem zaskoczony,
że zdecydowaliście się poprzeć człowieka z takimi
dziwnymi roszczeniami – kontynuował król całkiem
ignorując Tomigosta.
– Och, Wasza Wysokość – westchnęłam. – Czasami
słabej kobiecie nie pozostaje nic innego jak podążyć za
silnym mężczyzną.
– Oto jak jest – powiedział król wieloznacznie, a Sowa
zasyczał coś obok. – Gdzie jest twój mąż, Oświecona?
– Obawiam się, Wasza Wysokość, że to wiedzą tylko
Prześwietni Bogowie – powiedziałam starając się nie
zawrzeć w tych słowach żadnych emocji.
Ktoś za naszymi plecami gwizdnął. Twarz Tomigosta
zastygła w napięciu.
Król zacisnął usta, ale nie zdążył nic powiedzieć,
ponieważ wrócił pan Żyznobud z królewskim berłem na
aksamitnej poduszce.

326
Wyszesław V wstał, podniósł berło prawą ręką i zranił
się ostrym szpicem na czubku artefaktu w palce lewej
dłoni. Następnie machnął berłem a gobelin z drzewem
rodowym szlachetnie urodzonych rozbłysnął jasnym
światłem i jakby ożył. Po niciach łączących nazwiska
popłynęło złoto, a herby rodów przekształciły się
w obrazy tatuaży. To było niesamowite!
Król nie odmówił sobie przyjemności nasycenia wzroku
zachwytem na naszych twarzach – sądząc po
zaskoczeniu dworzan oni także widywali to najwyżej
w czasie koronacji. Następnie odłożył berło na poduszkę.
– Proszę – powiedział do Tomigosta, gdy gobelin
odzyskał zwyczajny wygląd – mój prawdziwy
spadkobierca może to powtórzyć.
Magowie-doradcy a nawet gwardziści skinęli głowami
na potwierdzenie jego słów.
– Udowodnijcie! – bezczelnie zażądał Tomigost.
– Proszę bardzo – król bynajmniej nie był zaskoczony,
można pomyśleć, że nic nie jest w stanie wyprowadzić
go z równowagi. – Władymir!
Jeden z gwardzistów podszedł do króla, leciutko się
ukłonił i wziął berło. No proszę! Okazało się, że książę
służy w gwardii! Może i jest to elitarny oddział,
ale jednak! To jest wychowanie!
Dopiero teraz rzuciło mi się w oczy charakterystyczne
dla najwyższych arystokratów podobieństwo ojca i syna.

327
Spadkobierca miał nawet takie samo spojrzenie –
nieustępliwe i twarde. Wyszesław patrzył nawet
odrobinę łagodniej. Krew królewskiego rodu Czajan
znów została przelana. Władymir machnął berłem,
gobelin ponownie zaświecił.
Książę bez słowa odłożył artefakt na miejsce, ponownie
ukłonił się ojcu i wrócił między gwardzistów. Po chwili
jakby zniknął. Wpatrywałam się w wojskowych
oczarowana. To jakieś zaklęcie maskujące! Najwyższy
poziom!
Sowa na miękkich nogach podszedł do poduszki. Nie
mógł ukryć podniecenia. Delikatnie uniósł berło, dotknął
palcem szpikulca... i natychmiast ze stłumionym
okrzykiem upuścił artefakt. Wśród dworzan rozległy się
śmiechy.
– Parzy – stwierdził Żyznobud. – Nie ma w was
królewskiej krwi, Posiadaczu Sowo. Ani kropli.
– Ale... jak to? – zapytał wstrząśnięty Tomigost. – Moja
matka... ona...
Wyszesław wzruszył ramionami. Jego twarz wyrażała
znudzenie i pogardę.
– Pozwoliłem na to przedstawienie ze względu na pamięć
o waszym ojcu, którego niezmiernie szanowałem
i oddałem honor jego bohaterskiej śmierci. Był
prawdziwym Oświeconym.

328
Niedopowiedziane „w przeciwieństwie do was” zawisło
w powietrzu tak wyraźnie, że słów można było niemal
dotknąć.
Tomigost odwrócił się do mnie dziwnie sztywnym
ruchem. W jego oczach panował szok, niedowierzanie
i ból. Słabość. Teraz był tak samo żałosny jak lata temu,
gdy spotkaliśmy się pierwszy raz. Zrozumiał, że nim
gardzą. Przełknął ślinę i odwrócił się do króla, który już
słuchał jednego z doradców.
– Wybaczcie, Wasza Wysokość – powiedział rzucając
królowi potulne spojrzenie. – Najwyraźniej niewłaściwie
zrozumiałem moją matkę...
– Najwyraźniej – zgodził się król i niecierpliwie machnął
palcami. – Audiencja zakończona.
Tomigost podszedł do mnie. Dolna warga mu drżała,
a oczy płonęły gniewem, takim samym jak wtedy, gdy
szarpał mnie w karecie.
– Wybacz, Jasności – powiedział.
I nagle...
Wydobył sztylet Wilka i spróbował wbić go w moje
serce.
Na pewno nie!
Dlatego, że spodziewałam się po Sowie czegoś takiego
zdążyłam się odchylić. Sztylet tylko zadrapał moją pierś,
ale Tomigost na tym nie poprzestał. Mimo wszystko

329
stary Sowa zdołał przekazać synowi zwinność i siłę.
Mężczyzna złapał mnie za dłoń i szybkim ruchem rozciął
moją lewą rękę od nadgarstka po łokieć. Krzyknęłam
z bólu.
Co z gwardzistami? Z magami? Czy nikt mnie nie
obroni? Strząsnęłam łzy i powiodłam spojrzeniem po sali
tronowej – zrozumiałam, że nie doczekam się pomocy.
Wszyscy którzy mogliby mnie uratować mieli teraz
własne problemy. Świta Tomigosta, którą postrzegałam
wyłącznie jako wystrojoną hałastrę podczas rozmowy
z królem rozproszyła się po całej sali zajmując
strategiczne pozycje. Każde z nich miało w rękach
zakrwawiony sztylet – nie wiem co było sygnałem,
ale ich działania były skoordynowane. Wokół upadali
dworzanie – cenna krew arystokratów lała się
strumieniami.
Gwardziści szarpali się, ale nie mogli opuścić pozycji.
Tomigost szarpnął mnie za rękę zmuszając do
odwrócenia się razem z nim w stronę króla i triumfująco
powiedział:
– Wasza Wysokość! Może i nie ma we mnie królewskiej
krwi – teraz. Za godzinę, kiedy zostanę królem nie będzie
to już miało żadnego znaczenia. Rozpocznie się nowa
dynastia. Prawdopodobnie to nawet lepiej, że nie jestem
twoim synem. To ja będę założycielem nowego
imperium! Tomigost I Wielki.

330
Pobladły Wyszesław V został zasłonięty przez magów,
którzy próbowali spleść zaklęcia.
– Nic nie zdziałacie! – krzyknął Tomigost. – Dziesięć lat
studiowałem magię uldonów! Niczego nie możecie mi
zrobić!
Odchylił głowę i roześmiał się przerażająco.
Prawdopodobnie właśnie tak śmiali się bajkowi łotrowie,
o których opowiadała mi niania. Najsmutniejsze jest to,
że Sowa bajkowy nie był. Dla tych którzy umierali teraz
zarżnięci sztyletami jego popleczników. Dla
gwardzistów usiłujących ochronić księcia. Dla magów
próbujących zrobić cokolwiek, aby uratować swojego
króla. Dla mnie, wykrwawiającej się.
Nad głową Tomigosta rozpętał się gigantyczny wir
magicznych strumieni, które wydobywały się z mojego
ciała. Czułam jak szybko wypływa ze mnie energia, jak
zaczynają palić plecy oznaczone nowym tatuażem
rodowym, jak nie do zniesienia płonie zniszczony tatuaż
Haków. Jak to strasznie boli...
– Oto jest, doskonały wir wypełniony potężną magią
Haków. Dziękuję, Jasności, twoja krew nie jest mi już
potrzebna! – gwałtownie odepchnął mnie na podłogę,
rzucając z góry sztylet Wilka. – Jeżeli poderżniesz sobie
gardło to tylko ci pomoże, nie będziesz musiała się tak
męczyć.

331
Zagryzłam wargę do krwi. To nie czas na odpoczynek
i powstrzymywanie cierpienia. Od kiedy znów znalazłam
się w centrum wydarzeń, a obok nie ma nikogo innego –
trzeba działać.
Tomigost jakimś cudem nauczył się czerpać moc z krwi
szlachetnych, dlatego byłam mu potrzebna. Nic
dziwnego, że tak zdenerwował się, gdy Jarosław zabił
Niegosławę. Trudno byłoby, o ile w ogóle by się to
udało, znaleźć kolejnego arystokratę, dziedzica rodu,
który zgodziłby się uczestniczyć w konspiracji. Ironia
losu. Niegosława z południowej domeny, ja z północnej,
obie są kobietami Jarosława Wilka i obie służą realizacji
planów szalonego złoczyńcy.
Chociaż... czy na pewno szalonego? Najgorsze jest to,
że Sowa robi to wszystko w pełni świadomie. To właśnie
jest najstraszniejsze.
Tomigost stał na środku sali i rozkoszował się panującą
wokół grozą. Lej nad jego głową wirował coraz szybciej.
Wśród nadwornych ktoś walczył, ktoś z krzykiem
upadał, łomotano w zamknięte drzwi, ktoś błagał
o litość. Damy mdlały, ale nie było nikogo kto mógłby je
łapać i pocieszać. W tej chwili każdy dbał tylko o siebie.
Najlepiej sprawdzać ludzi w krytycznych sytuacjach. My
na granicach cały czas walczymy. Z sąsiadami,
z nieumarłymi, z hołotą, z rozbójnikami... A oni,
stłoczeni w pałacu, służący królowi, bawią się na balach

332
i polowaniach, też walczą, ale na swój własny sposób.
Jednak żadne intrygi, dyplomacja i trucizna
w kieliszkach nie mogą pomóc w starciu
z nieuzasadnionym okrucieństwem i rozlewem krwi.
– Zaraz ten wir zbliży się do was, prawie-już-nie-królu –
Tomigost z radością zdradzał swoje plany. – A potem do
spadkobiercy, którego tak uprzejmie mi pokazaliście – do
osobistych komnat młodszego księcia. Jedyne czego
potrzebowałem, aby ukończyć zaklęcie to poznać
specyfikę waszej magii, dotknąć waszej krwi. Teraz
każdy jej posiadacz zostanie zniszczony, nikt nie ocaleje,
nikt się przed tymi nie uchroni. Jedna chwila i po
rodzinie królewskiej zostaną tylko wspomnienia.
Wszystko przemyślałem i zaplanowałem. Miałem
nadzieję, że uda mi się zostać spadkobiercą ze względu
na urodzenie, ale gdy to się nie udało musiałem
skorzystać z zapasowego planu. Jak on się wam podoba?
Tomigost rozejrzał się po sali, gdzie wciąż toczyła się
walka. Bez najmniejszego żalu popatrzył na ciała
niektórych z jego lojalnych towarzyszy. Niestety nie
znalazł nikogo kto podzielałby jego samozachwyt.
Popatrzył na mnie, rozczarowanie i niechęć błysnęły
w jego srebrnoszarych oczach. Z pewnością nie
należałam do grona wielbicieli jego wspaniałego planu.
Tomigost wrócił spojrzeniem do króla i jego doradców.
– Studiowałem kroniki i tajne księgi we wszystkich
domenach, które odwiedziłem. Wy, skoncentrowani

333
tylko na swojej ubogiej magii szlachetnie urodzonych nie
macie nic, co moglibyście mi przeciwstawić!
W czasie tej chełpliwej przemowy odcięłam kawałek
sukienki i pośpiesznie zabandażowałam rękę, mrucząc
pod nosem uzdrowicielskie zaklęcie. Nigdy nie byłam
w tym szczególnie dobra, ale przynajmniej krew
przestała płynąć. To nic, że kapie, tyle ile trzeba –
wytrzymam.
Skoncentrowałam się i dojrzałam srebrzyste linie mocy,
które ciągnęły się do leja od strony zakrwawionych
sztyletów, które trzymali w rękach służący Tomigosta.
On jest centralną figurą i właśnie jego trzeba usunąć
z pola walki!
Zebrałam siły, podniosłam się i rzuciłam sztyletem
w Tomigosta. Broń zabrzęczała i rozbiła się na maleńkie
odłamki, które posypały się na podłogę z żałosnym
dźwiękiem. Sztylet Wilka nie wytrzymał zetknięcia
z pomieszaną magią szlachetnych i uldonów.
– Ale, ale, ale... – powiedział Tomigost odwracając się
w moją stronę i kręcąc głową. – Co to było? Jasności, czy
naprawdę myślałaś, że pozwolę ci rzucać w siebie byle
gównem...
Nagle zachrypiał i upadł na kolana. Z jego pleców
sterczał bardzo dobrze znany mi sztylet. Wielki rubin na
rękojeści świecił złowieszczym purpurowym światłem.

334
Bezceremonialnie przepychając się obok
przewracającego oczami gwardzisty (mam nadzieję,
że to nie był książę!) do rzężącego i drapiącego rękami
podłogę Tomigosta utykając podszedł Jarosław.
Wyglądał, nie ma co ukrywać, bardzo źle. Zwykle
nienagannie zapleciony warkocz był roztrzepany, twarz
przecinała długa czerwona szrama. Oczy miał zapadnięte
i otoczone ciemnymi kręgami, a charakterystyczne dla
Wilków kości policzkowe sterczały jeszcze wyraźniej niż
zwykle. Wyrwał sztylet z pleców Sowy i z zimną krwią
poderżnął Tomigostowi gardło. A potem krzyknął
w moją stronę:
– Utrzymaj wir!
Zamrugałam próbując skupić wzrok na splotach mocy.
W głowie mi się kręciło, w ustach zaschło, a plecy rwały
bólem tak, że rzeczywiście zaczęłam żałować, że się nie
zabiłam.
Prawie ukończone śmiercionośne zaklęcie zostało
pozbawione kontroli i wir płynął w stronę króla. Mag-
doradca, którego imienia w końcu nie poznałam, ruszył
w jego stronę, ale zaraz padł na podłogę i zmienił się
w proch. Włosy maga, który z całych sił starał się chronić
króla po prostu siwiały w oczach.
– Twoja magia jest u podstawy leja – krzyknął mag. –
Znajdź ją, wydobądź! Jasności, jesteś w stanie to zrobić!

335
Spróbowałam, ale zaklęcie było całkiem niezwykłe, tak
mocno naszpikowane nieznanymi i obcymi dla mnie
elementami, ze nic się nie stało. Nie mogę przejąć nad
tym kontroli! Nie mogę!
– Pomyśl o mojej matce, Jasności – nagle szepnął mi do
ucha Jarosław, który przykucnął obok. – Ona na pewno
będzie chciała mieszać się w wychowanie naszego
dziecka. Czajesława udało się od niej odizolować,
ale z drugim dzieckiem nie pozwoli sobie na popełnienie
takiego błędu.
Wypełniła mnie furia. Co wyprawia Jarosław! Tutaj
trzeba ratować króla, a on wyskakuje ze swoją mamusią!
Czy to czas na to!?
– Jarosław...
– O, Prześwietni Bogowie! O czym ty myślisz! Tobie
potrzebna jest wściekłość, złość, no skoncentruj się! –
zaryczał na mnie podnosząc się na nogi. – Jesteś z rodu
Haków, Jasności, możesz to zrobić!
Co to za życie! Mam na sobie brudną poszarpaną suknię
i stoję na środku sali tronowej. Ciekawe, czy
kiedykolwiek ktokolwiek z rodu Haków, który istniał
zanim jeszcze powstało państwo Czajan wyglądał tak
nieszczęśliwie? Już od kilku miesięcy każdy kto tylko
chce wykorzystuje mnie w swoich intrygach. A ja, ta
głupia kura jak należycie nazywał mnie ojciec, w ogóle
nie nadążam za tym co się dzieje... Teściowa wyrzuciła

336
z zamku! Jarosław, który więcej kłamie niż oddycha
nawet słowem nie wspomniał, że zabił Niegosławę.
I jeszcze wyznawał miłość!
Nagle poczułam jakby z moich pleców żywcem zerwano
skórę. Krzyknęłam wkładając w ten krzyk całą swoją
krzywdę, złość, zmęczenie i ból. Wykończę się, nie mogę
tak dalej! Ale nadpłynęła fala lodowatej siły Wilków
i przyniosła ze sobą chłód i ulgę. Całą zebraną magię
skierowałam w stronę wiru. Jakie tam wydobywanie
magii z podstawy! Nie chcę rozplątywać cudzego
zaklęcia! Chcę je zniszczyć! Gdyby były tu naczynia,
rzucałabym talerzami w ścianę, a wazę z zupą
wsadziłabym komuś na głowę!
Rozbrzmiał wybuch.
Padłam na podłogę i zakryłam głowę rękami. W moje
plecy uderzyła jedna z płytek, którymi był wyłożony
sufit. Nie miałam siły nawet na najprostsze zaklęcie
ochronne, dlatego zwinęłam się w kłębek i czekałam aż
spadnie na mnie coś ciężkiego. Jakże byłam zmęczona...
Mogłoby się to wszystko wreszcie skończyć!
Zamknęłam oczy mając nadzieję, że zaraz coś roztrzaska
moją głowę i w końcu odpocznę od bólu.
Jednak zamiast tego przestało na mnie spadać cokolwiek.
Ostrożnie uniosłam głowę i zobaczyłam, że Żyznobud
stworzył magiczną tarczę i to na nią teraz spadają cegły
i kafelki.

337
Zaklęcie Sowy zniknęło i gwardziści walczyli teraz ze
świtą Tomigosta, która okazała się wcale nie taka słaba
i stawiała godny opór rzucając zaklęcia. Osobista straż
już zaciągnęła księcia za tron i teraz osłaniała go z obu
stron.
Plecy bolały mnie tak bardzo, że nawet oddychanie
sprawiało ból. Wydaje się, że miałam złamanych kilka
żeber.
A tak właściwie to gdzie jest ten, który to mnie powinien
ochraniać własnym ciałem?
Jarosław nawet nie myślał o bronieniu swojej małżonki,
ponieważ własnym ciałem osłaniał króla. Tak, ojciec
miał rację, kiedy mówił, że w krytycznych sytuacjach
poznajemy ludzi. Haki zawsze były wierne władzy
królewskiej i teraz ten ród powiększył się o jeszcze
jednego tak samo wiernego.
Nie czułam niczego oprócz otępiającego zmęczenia
i ostrego bólu w całym ciele. Tarcza płynnie wypłynęła
przez okno. Prawdopodobnie nie spodoba się to
królewskim klombom. Przez otwarte – w końcu! – drzwi
wpadli jacyś ludzie, znany mi uzdrowiciel podbiegł do
króla przyciskając do piersi torbę z lekami.
Jarosław podniósł się ciężko i zacisnął usta –
prawdopodobnie powstrzymał jęk bólu. Utykając
podszedł do mnie i z krótkim sapnięciem usiadł obok.
Ostrożnie objął moje plecy i oparł sobie moją głowę na

338
piersi. Przycisnął swoją zachwycająco chłodną dłoń do
moich pleców.
– Jarosławie, pojawiliście się w samą porę –
powiedziałam słabym głosem. – Cieszę się widząc was
żywymi.
– Ja również bardzo się cieszę widząc was żywymi,
Jasności – odpowiedział ceremonialnym tonem.
– Martwiliście się chociaż troszkę? – zapytałam
obserwując jak uzdrowiciel krząta się przy królu.
Monarcha z tego co widać skończył tylko z przestrachem
i kilkoma stłuczeniami. Miał szczęście.
– Nie, nie martwiłem się. Jakoś nie było na to czasu.
Eee... Jasności! Nie płacz, proszę! No dobrze, dobrze,
rzeczywiście się o was martwiłem! Jak tylko Daezael
poskładał mnie trochę po zamachu... myślałem tylko
o tobie! Czachy by wzięły tego przeklętego Tomigosta,
nie wiedziałem co z tobą zrobił i miałem tylko nadzieję,
że okażesz się dla niego za twarda! Natychmiast
zrozumiałem, że łajdak postanowił cię wykorzystać.
W końcu moja żona jest jedną z najsilniejszych magów
w królestwie. Ale prawie pozwoliłaś mu się zabić. Nie
płacz przeze mnie Jasności...
– Ucisz się... – jęknęłam. – Jeszcze przez ciebie
miałabym płakać! Ja cierpię!

339
Jarosław odsunął mnie od siebie i z niepokojem spojrzał
mi w oczy, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że warto
wezwać pomoc.
– Uzdrowiciel! – ryknął.
Elf podbiegł praktycznie natychmiast. Najwyraźniej
z księciem też wszystko było w porządku i teraz mógł
zająć się zwykłymi śmiertelnikami. W czasie, gdy mnie
opatrywał opór popleczników Sowy został stłumiony
i gwardziści wyprowadzali z sali ostatniego z nich. Nie
było wątpliwości, że ocalałych czeka surowe
przesłuchanie i egzekucja. Część strażników zabierała
ciała zmarłych dworzan. Król został odprowadzony do
tronu i teraz poważnie rozmawiał z Żyznobudem. Nad
arystokratami, którym udało się przeżyć krzątali się już
inni uzdrowiciele. Jarosław oddalił się ode mnie
i zamyślony stał nad ciałem Tomigosta. Z jego twarzy
niczego nie można było wyczytać.
Po epickiej bitwie, która zapisze się w annałach historii
naszego królestwa zaczęło się to o czym nigdy nie
opowiadają w kronikach – sprzątanie bałaganu.
Do sali wbiegło mnóstwo ludzi, wszyscy coś robili.
Obraz przed moimi oczami zaczął się rozmywać.
– Proszę, Oświecona – zaczął błagać uzdrowiciel. –
Proszę się rozluźnić. Utrudniacie proces uzdrawiania.
– Jarosław...

340
Poczułam jak Wilk podszedł, ujął moją dłoń i zacisnął ją
w swoich.
– Przypadkiem zniszczyłam twój sztylet – wyszeptałam.
– Widziałem – westchnął. – Ale teraz mamy swoją
domenę i nowe nazwisko. Magowie i tak muszą
stworzyć nowy.
– Jak dostałeś się do sali tronowej?
Odchrząknął.
– Czasami przydaje się mieć takiego ojca jak Granisław.
To on pokazał mi tajne przejście. No, tak jakby pokazał...
Kiedyś śledziłem go, kiedy byliśmy na przyjęciu
w pałacu. Byłem ciekaw, co takiego robi ojciec, że znają
go wszyscy dworzanie. I tym sposobem dowiedziałem
się o tajnym przejściu. Jak widać, przydało się.
Wcześniej, z ojcem Wyszesława odbywano tutaj
sekretne negocjacje, każdy uczestnik przechodził tajnym
przejściem, żeby nikt z przebywających na balu ludzi nie
zauważył kto i dokąd poszedł. Porozmawiaj ze swoim
ojcem Jasności, on też na pewno zna parę tajnych przejść
w pałacu... Jasności, ale nie mówmy o tym...
Uzdrowicielu, czy moja żona przeżyje?
– Przeżyje – stwierdził elf. – Chciałbym spotkać się
z waszym osobistym uzdrowicielem, żeby omówić z nim
proces waszej rehabilitacji.
– Skąd wiecie, że go mam? – zapytałam cicho. Już
prawie w ogóle nie miałam sił.

341
– Zobaczyłem znak na waszej aurze – wyjaśnił elf. –
Właśnie dzięki niemu udało się wam zawołać do mnie
z prośbą o pomoc...
– Jakoś się z nią nie spieszyliście – powiedziałam
ponuro.
– Musiałem się na tym zastanowić. U was, szlachetnie
urodzonych arystokratek, nieszczęściem może być nawet
złamany paznokieć, nie byłem pewien czy powinienem
rzucić wszystko i biec co sił, żeby go spiłować.
– A nie jesteście czasem krewnym Daezaela
Tachlaelibrara? – zainteresował się Jarosław.
– Tachlaelibrarowie zajmują się ziołami, a ja jestem
z rodu uzdrowicieli! – prychnął elf. – Nie wydaje mi się,
aby któreś z nich zaproszono chociaż na zwiedzanie
pałacu, a ja tutaj pracuję!
„Jakże mało wiesz, szlachetny elfie” – pomyślałam
zamykając oczy.
Na pograniczu jawy i ciemności, która wyciągała do
mnie swoje macki, usłyszałam jak ktoś zwraca się do
Jarosława:
– Oświecony, król chce z wami porozmawiać...

342
Rozdział 15
Jeśli jesteś kruchą dziewczyną to przygotuj się na to,
że swojej kruchości będziesz musiała bronić siekierą!
Nowe życiowe kredo Jasności Tarczy (z domu Hak)

Jest w tym coś nieprawidłowego, że jako zamężna


kobieta częściej budzę się w łóżku z innym mężczyzną
niż z moim własnym mężem. Po otwarciu oczu
zobaczyłam obok siebie Daezaela. Elf zabrał mi całą
kołdrę i owinął się tak, że wystawał tylko jasny czubek
jego głowy i potargane włosy. Za oknem świeciło słońce.
Czułam się wspaniale. Ostatnie, co pamiętałam to scena
z sali tronowej. Gdzie jestem, kto mnie umył i czemu tak
dobrze się czuję?
Podeszłam do okna i wyjrzałam na dwór. Na jedno
pytanie już mam odpowiedź – jestem w królewskim
pałacu – widok rozchodził się na wspaniały ogród,
będący przedmiotem szczególnej dumy królowej. Nie
mogłam nie rozpoznać tego labiryntu ścieżek,
zachwycających posągów i starannie przystrzyżonych
drzew. Kiedyś moja matka postanowiła odwzorować tą
wspaniałość, ale sprawa zakończyła się już na etapie
zaproszenia stołecznego ogrodnika. Ojciec uważał, że to
niepotrzebna strata pieniędzy i ograniczył się do kupienia
matce schematu tego parku. To podziałało i ostatecznie
zamknęło temat, ponieważ nasz ogrodnik odmówił

343
wykarczowania drzew owocowych z powodu
zachcianki, a ojciec go w tym poparł.
– Daezael – podeszłam do elfa i potrząsnęłam zwojem
kołdry – Daezael!
– Czego chcesz, kobieto? – rozbrzmiało stamtąd.
– Jaki dzisiaj dzień?
– Nieprzytomna byłaś trzy dni, jeśli to cię interesuje.
A jeśli coś innego to popatrz na kalendarz, nie orientuję
się w waszych świętach.
– To ty się mną opiekowałeś?
– Nie. Kierowałem tymi, którzy to robili – oznajmił elf
wydostając się ze swojego kokonu. – Jasności, czy nie
przeszło ci przez myśl, że może tylko ty się wyspałaś,
a ja, który brałem udział w twoim uzdrowieniu,
chciałbym jeszcze pospać? Jesteś egoistką, Oświecona
Tarczo. Ale nic na to nie poradzimy, już się
przyzwyczaiłem...
Westchnął ze smutkiem i poczłapał do wielkiego lustra
na szafie ani trochę nie krępując się tym, że ma na sobie
tylko majtki. Zresztą, co ja mówię? Przecież Daezael nie
wie co to wstyd.
– Dzisiaj rano mieli nam przynieść ubrania – elf
krytycznie popatrzył na swoje odbicie. – Mrok. Mrok
i groza. I co my tu mamy? Aha, wszystko gotowe, król
nie na próżno płaci swoim krawcom.

344
– A gdzie Jarosław? – zapytałam.
– Jeszcze jakiś czas go nie zobaczysz – odpowiedział
Daezael. Wstąpił do tajnej służby i teraz zajmuje się
usuwaniem z waszych wyższych sfer tych, którzy
praktykują uldońską magię.
– O, jesteś na bieżąco z tym co się dzieje? – zapytałam,
podbiegłam do elfa i chwyciłam go za rękę. – Daezael,
milutki, opowiedz mi wszystko! Błagam!
Oczywiście Syn Lasu dla przyzwoitości nie mógł
zgodzić się od razU, ale w końcu poddał się
i opowiedział o wszystkim, co sam wiedział.
Po przesłuchaniu ocalałych towarzyszy Tomigosta
okazało się, że zdrada rośnie wśród południowych
arystokratów. Zawarli z uldonami umowę dotyczącą
stworzenia nowego państwa, a dokładniej – imperium.
Na czele miał stać Sowa, po pierwsze dlatego,
że szczerze wierzył, że w jego żyłach płynie królewska
krew, a po drugie, ponieważ cała idea zrodziła się w jego
głowie. W jaki sposób nawiązał znajomość z uldonami
i kiedy zaczął praktykować ich sztukę nikt nie wiedział.
Cała młodzież z wyższych sfer, którą pochłonęły idee
Tomigosta, przyłączyła się do niego niedługo po tym jak
spadkobierca domeny zyskał moc, która wzbudzała
szacunek i strach. O ile buntujące się teraz domeny
chciały dla siebie autonomii, wielkich pieniędzy i może
wykształcenia na swoich terytoriach analogii wolnego

345
księstwa, to Tomigost miał zupełnie inne plany.
Chowając się za maską nieszkodliwego hulaki zebrał
wokół siebie silne grono młodszych dzieci arystokratów,
których nie czekało w życiu nic wielkiego. Terytoria
mieli objąć ich starsi bracia, wszystkie dobrze płatne
stanowiska już dawno były zajęte... Młodzież zajmowała
się głupotami, próbując odnaleźć siebie. Po otrzymaniu
celu życia zmobilizowali się i młody Sowa otrzymał
armię złożoną z arystokratów najwyższej krwi,
władających magią.
Przebywając w swoim zamku niedaleko granicy
z uldonami, pod przykrywką przyjęć i bali werbował
zwolenników i przeprowadzał magiczne doświadczenia.
Stary Sowa o niczym nie wiedział. Przekonanie o tym,
że jego syn jest rozpieszczonym nieudacznikiem, nie
pozwoliło rozczarowanemu ojcu zauważyć i poprawnie
zinterpretować niebezpiecznych magicznych zjawisk.
Żeby ojciec niczego się nie domyślił Tomigost zawczasu
przekupił większość burmistrzów, którzy odtąd wysyłali
Posiadaczowi fałszywe sprawozdania. Nie poddali się
tylko nieliczni, jak na przykład, burmistrz Syczewska.
Tietwa Syczew, mógł oczywiście wszystko rzucić
i podobnie jak wielu mieszkańców domeny uciec do
sąsiadów, ale nie pozwalało mu na to poczucie
obowiązku. Nie mógł porzucić na pastwę samowoli
Sowy ludzi, którzy mu ufali. Nie każdy z mieszkańców
mógł uciec. Nie każdy chciał. Bezprecedensowe środki

346
bezpieczeństwa pozwoliły Syczewsku przetrwać,
a nawet stosunkowo normalnie funkcjonować. Na
szczęście dla niemal całkiem już wyludnionej domeny,
Tietwa
nie był jedynym, który pozostał wierny swojej
przysiędze. Za wiedzę i pomoc Tomigost oddał uldonom
część domeny ze znajdującymi się na niej ludźmi. Za
możliwość zajęcia terytorium uldoni zgodzili się stać
częścią przyszłego imperium Sowy. Ludzie, zasoby,
ziemia – zaczynasz doceniać takie rzeczy kiedy jako
poddanych masz tylko kojladonów i biegającą po lesie
hołotę. Wieloletnia wojna wyrządziła szkody nie tylko
państwu Czajan, ziemie uldonów ucierpiały równie
tragicznie. Tomigost wiedział, że nic nie będzie w stanie
go powstrzymać. Magia szlachetnych traciła siłę, gdy
zderzała się z magią uldonów. Zaklęć takich jak wir
mocy nie znali nawet najwyżsi magowie królestwa.
Obliczył i przemyślał wszystko. Ale, jak to zwykle bywa
– wszystko popsuł przypadek. Najpierw w zamku
Tomigosta, kiedy wszystko było już prawie gotowe,
zjawił się Jarosław i zabił Niegosławę...
– Czyli on naprawdę ją zabił? – przerwałam elfowi
podekscytowana.
Daezael nachmurzył się.

347
– Jak mam opowiadać skoro ciągle mi przerywasz? Kilka
dni podsłuchiwałem i płaciłem własnym ciałem za te
wiadomości!
– Sądząc po tym, jak dobrze wyglądasz, proces płacenia
i tobie dostarczał przyjemności – powiedziałam nie
mogąc się powstrzymać.
Uzdrowiciel naburmuszył się, zamilkł i odszedł do okna.
Zrozumiałam, że jeżeli chcę dowiedzieć się
czegokolwiek więcej będę musiała się upokorzyć
i popodlizywać. Cóż, przez czas obcowania z elfem
nauczyłam się to robić niemal doskonale! Ech, gdyby
zobaczył mnie ojciec! Chociaż... jego zdanie na mój
temat chyba nie może się już bardziej pogorszyć! Niżej
upaść w jego oczach nie dam rady...
– Daezaelu, naprawdę doceniam to, co dla mnie robisz!
Uzdrawiasz, opowiadasz o najnowszych wydarzeniach
i wspierasz... Nie ma drugiego takiego uzdrowiciela!
Proszę, wybacz, że tobie przerwałam... I za niezgrabny
komplement również przepraszam! Chciałam tylko
podkreślić jaki jesteś silny, ponieważ wspaniale
wyglądasz mimo tak wielu niebezpieczeństw, które cię
spotkały.
– Dokładnie tak! – podchwycił Daezael. Gdyby jego
samego nie rozpierała chęć podzielenia się ze mną tym
co wie, nadymałby się o wiele dłużej. – Tak, Jasności! Na
stoliku czeka zimna herbata i owoce, pij i jedz... albo

348
najpierw idź do łazienki! Po co się tak śpieszysz
z wypytywaniem, wojna skończona, nikt już nigdzie nie
biegnie. Wreszcie można porządnie odetchnąć.
Skinęłam głową chociaż chciałam poznać wszystkie
szczegóły tak szybko, jak to możliwe.
Mówiąc, że wojna się skończyła, Daezael zbytnio się
pośpieszył. Jeszcze nie wróciłam do swojej domeny.
Jeszcze nie uporałam się z Granisławem Wilkiem,
wyciągającym po nią swoje chciwe pazury. Nie bez
przyczyny nie było go w pałacu podczas tych wszystkich
wydarzeń! Pewnie już jest na moim zamku... Rządzi...
Chociaż... Tam jest mój ojciec. Najprawdopodobniej
Wilk jest teraz pod zamkiem, bezużytecznie uderza
w zamkniętą bramę. Albo prowadzi oblężenie. Jednak
mój ojciec tak wzmocnił zarówno główny zamek, jak
i południową posiadłość, która teraz będzie rodowym
zamkiem nowej Posiadaczki, że to już nie są zamki,
a twierdze. Mam nadzieję, że Granisław doczeka mojego
pojawienia się. Z wielką przyjemnością utrę mu nosa,
przypominając mu o wszystkim naraz. I osobno – za to,
że jego małżonka nie wpuściła mnie, prawnej synowej,
na zamek Wilków! Wobec Haków nie wolno tak
postępować! Zresztą, jeszcze jest za wcześnie, żeby
martwić się teściem. Najpierw muszę poukładać sprawy
z własnym mężem!
– Otóż – powiedział Daezael po tym jak sam wrócił
z łazienki. A spędził tam dużo czasu, ale cierpliwie

349
czekałam. – Twój mężulek rzeczywiście zarżnął
Niegosławę. Warto wspomnieć, że zrobił to twoim
sztyletem. I nie tylko zarżnął, ale jeszcze upuścił z niej
całą krew. Wyobrażam sobie jak wściekły musiał być
Tomigost, kiedy to odkrył! Krew najsilniejszej
szlachetnej z południowej domeny została zmarnowana!
– Czyli Jarosław już wtedy wiedział, że sprawa jest
nieczysta? – zdziwiłam się i kolejny raz przypomniałam
sobie jego "Rozmawiałem...".
Tym razem Daezael nie zwrócił uwagi na to, że mu
przerwałam.
– Nie wiem. Ale, myślę, że poszedł do Mezenmira po
poradę jak najlepiej ukryć ciało i ten wymyślił, żeby
pozbawić je krwi. Mag takiego poziomu nie mógł nie
poczuć, że dzieje się coś dziwnego. Ale o tym nie wiem
wszystkiego, ponieważ
jak przygłup rzuciłem się do poszukiwania ciebie!
Popatrzyłam ze smutkiem na Daezaela. Najpierw spędził
przyjemną noc, a potem od razu przypomniał sobie
o swoich obowiązkach.
– A więc, na czym to ja skończyłem? Aha!
...Tomigost nie mógł pogodzić się ze stratą sojuszniczki,
która umiała i kierować wilkołakami, i grzać pościel.
Tego nie zrozumieliby też jego poplecznicy, którzy rwali
się do walki, żeby pokazać swoim ojcom jak wiele
stracili nie doceniając należycie swoich dzieci. Dlatego

350
oni wszyscy ruszyli do stolicy. Sowa oddawał swoją
domenę uldonom i właśnie dlatego wpuścił na nią całą
swoją armię stworzonych wilkołaków. Następnym
zadaniem tej armii miało być zastraszenie reszty
królestwa. Jednak pozostałych domen Tomigost
pustoszyć nie planował – młodzież, pragnąca władzy nie
dopuściłaby do tego. Kim mieliby wtedy rządzić? Skąd
ściągnąć do zamku sympatycznych wieśniaczków jeśli
ich nie będzie?
Sowa nastawił ojca przeciwko uldonom,
zdecydowawszy uwolnić się w ten sposób od posłusznej
staremu Posiadaczowi armii. Ale tu wmieszałam się ja.
Nie w porę. Armia domeny porządnie przerzedziłaby
liczbę wilkołaków, ale trzeba je było
poświęcić. Tomigost stwierdził, że te, które zostaną,
wystarczą do zastraszania mieszkańców kraju. Ale tu
Tomigosta zgubił brak wiedzy. Nie wiedział jaką władzę
nad domeną ma prawdziwy Posiadacz. Dlaczego nie
powiedział mu o tym mag – nie wiadomo.
Najprawdopodobniej, miał przy sobie tylko zwykłego
czeladnika, a prawdziwego rodowego maga już zdążyli
do tego momentu pogrzebać, żeby staruszek nie zaczął
podejrzewać czegoś przed czasem.
Ostatnie zaklęcie ojca zniszczyło wszystkie wilkołaki.
Połowa domeny, do której hołota nie dotarła,
natychmiast wyciągnęła właściwe wnioski i pilnie
zaczęła się zbroić. A ci, którzy sami nie mogli się zbroić

351
uciekali do sąsiadów, rozpowiadając o horrorze, który
dzieje się w domenie. Było tylko jedno wyjście – jechać
do stolicy i wziąć władzę w swoje ręce. Zwłoka groziła
tym, że do domeny dotrze cała królewska armia,
wystarczająco przeszkolona do walki hołotą, a wtedy...
Wtedy przyjdzie kres wszystkich planów. I królewski
kat.
W drodze do stolicy Tomigostowi się poszczęściło.
Oświecona z najsilniejszą krwią! Zaklęcia stworzonego
z jej magii nie zatrzyma nawet Rada Magów w pełnym
składzie. Wszystko zostało doskonale przemyślane
i nawet jej mąż został usunięty z drogi...
– I tu na scenie pojawiam się ja! – oznajmił zadowolony
z siebie Daezael. – Gdybym się nie wmieszał to twojego
cierpiącego przez migrenę męża zarżnęliby jak
nowonarodzone dziecko.
...Szczerze mówiąc, Jarosławowi poszczęściło się
zupełnym przypadkiem. Daezael zaszedł do jego pokoju,
żeby zapytać, czy będę tamtej nocy spać z Jarosławem
i czy nie są potrzebne środki antykoncepcyjne – albo
lepiej coś stymulującego dla kobiety. Tak naprawdę elf
chciał tylko zakpić i popatrzeć na reakcję arystokraty,
przy czym zachowałby na twarzy maskę wiernego
i opiekuńczego sługi. Taka bajeczka na noc, po której
można było już iść do apetycznych pań... Oczywiście,
Daezael tak tego nie opowiedział. Kto nie chciałby
przedstawić siebie jako bohatera?

352
– Ogólnie, oni mnie tam prawie zarżnęli, dlatego
przegapiłem waszą epicką walkę. Leżałem w pokoju
uzdrowicieli, dzięki Jarikowi, który dowiózł mnie do
pałacu. Nie porzucił, a przecież mógł!
– Tyle razy uratowałeś nam życie, że gdyby Jarosław cię
porzucił byłoby to straszne świństwo!
– Myślę, że kierowały nim zupełnie inne powody. Na
przykład to że dobrze mieć przy sobie uzdrowiciela,
któremu ufasz. To jest Wilk – dobroczynność do niego
nie pasuje.
...Plan Tomigosta prawie zakończył się sukcesem.
Zakończyłby się nim całkowicie, gdyby nie fatalny (dla
niego) zbieg okoliczności. Ciekawość małego Jarosława,
dzięki której poznał tajne przejście do sali tronowej.
I stary sztylet Haków, który był w stanie przebić ochronę
Tomigosta. Starożytny artefakt, który kiedyś Mag Domu
polecił oddać młodszej córeczce Posiadacza Haka.
Opatrzność? Przeczucie? Któż to wie? Ten sztylet
przeleżał w rodowym skarbu około stu lat i oto wreszcie
odegrał swoją rolę...
– Dawni magowie byli potężni – powiedziałam. –
Potrafili stworzyć takie niesamowite rzeczy...
– Bzdura! – prychnął Daezael. – Nauka o magii nie stoi
w miejscu. Ale pewne stare informacje, które teraz nie są
potrzebne odchodzą w zapomnienie. Pewnie wierzyłaś
w dzieciństwie, że proste trajkotanie pomaga na otarcia?

353
– Tak – uśmiechnęłam się na wspomnienie tego jak
pocieszał mnie Mirik.
– Ale dorosłaś i wiesz, że otarcia leczy się specjalnym
zaklęciem a najlepiej, żeby wypowiedział je specjalnie
wyszkolony uzdrowiciel. Ale! Przecież trajkotanie też
działało!
– Działało? – zdziwiłam się. – Rzeczywiście!
– Oczywiście. Czemu cię to dziwi? Wymawiając je,
wkładałaś w słowa swoją siłę, magię. Ze względu na
niedoskonałość metody część rozpływała się
w przestrzeni, ale część robiła co trzeba. Tak jak twój
sztylet. Trudno powiedzieć
po co stworzyli go dawni magowie waszego Rodu! Może
po to, żeby lepiej ciąć cebulę i przy tym nie płakać.
A teraz, kiedy o tym zaklęciu już zapomniano, rozciął on
odporną na wszelkie współczesne zaklęcia ochronę
Tomigosta tak
samo jak tą cebulę. Oto cały sekret.
– To wszystko jest takie proste – powiedziałam
z pewnym rozczarowaniem.
– Żyję dłużej niż ty – westchnął Daezael. – Już zdążyłem
zrozumieć, że podstawę epickich zwycięstw nad
wielkimi łotrami stanowi taka właśnie prostota. Albo
jakaś bzdura, na przykład ptak, który załatwił swoją
potrzebę nad czyjąś głową.

354
– Nie znam takiej historii – przyznałam się. – To się
wydarzyło?
– Jakieś sto pięćdziesiąt lat temu klany trolli
zdecydowały urządzić globalną wojnę. Między sobą,
naturalnie, nie wiem o co się pokłócili, może o kolejną
żonę w haremie? My, uzdrowiciele, zostaliśmy
poproszeni o gotowość, ponieważ
wojna między trollami mogła wpłynąć na wszystkich
wokół – ich klany są rozproszone po całym kraju.
Generalnie zebrali się na Legendarną Wielką Bitwę,
zawołali do Pachana, zgodnie z oczekiwaniami, a tu leci
stado ptaków. Ich
pseudo-historycy twierdzą, że to były potężne orły, ale ja
w to nie wierzę. Lecą ptaki, nikomu nie przeszkadzają,
a tu nagle w niebo wystrzelił słup magii – odezwa
szamanów do Pachana. No i ptaszki napaskudziły ze
strachu. Przywódcy
zdecydowali, że to Pachan wyraził swoją postawę wobec
bitwy i wszyscy rozeszli się do domów.
– I tyle? – dławiąc się ze śmiechu, zapytałam. – Żadnej
bitwy nie było?
– Oczywiście – kiwnął Daezael. – Trolle, w odróżnieniu
od was wyniosłych szlachetnych nie są nauczeni
ignorowania boskich znaków.

355
– Gdzie teraz podziewa się Dranisz... – powiedziałam ze
smutkiem. – Jak zaginął po wyjeździe ze stolicy tak
wciąż go nie ma.
– Dręczą mnie mroczne przeczucia – odparł Daezael
złowieszczo.
– Myślisz, że Wilki coś mu zrobiły przez to, że spędził ze
mną tak dużo czasu? I on nie żyje?
– Raczej nie, miałby dać się podejść Granisławowi?
Pewnie dobrze ich poznał przez lata przyjaźni
z Jarosławem. Nie, myślę, że Dranisz porządkuje teraz
swoje sprawy, a kiedy już uporządkuje to zabraknie mu
miejsca. Dojrzał już do tego,
żeby przestać być cieniem twojego nieukochanego... Czy
już ukochanego?
– Nie wiem – przyznałam się. – Jeszcze nie
zorientowaliśmy się w naszych relacjach. Martwi mnie
to, Daezaelu. Przecież mamy teraz być razem do końca
życia!
– Nie martw się zawczasu – stwierdził Daezael. – Może
podczas przeprowadzania czystek wśród szlachetnych
ktoś go niechcący zahaczy. Nieszczęśliwe wypadki się
zdarzają...
– Jestem tak zmęczona życiem! – krzyknęłam od serca. –
Kiedy to wszystko się uspokoi! Chcę spokoju! Ciszy!

356
– Tak, tak – przerwał mi Daezael znudzonym tonem. –
Teraz zawołam do ciebie pokojówkę i będziesz
przekształcać się w Oświeconą. Czeka na ciebie
krawcowa i pozostałe baby, a potem obiad z rodziną
królewską, a później zajęcia z magii...
Powinnaś dopłacić mi za usługi sekretarza!
– Czasami zastanawiam się, czy że jeśli sprzedam
domenę, to wystarczy mi pieniędzy, żeby się z tobą
rozliczyć? – westchnęłam.
– Hmmm... no nie wiem, nie wiem. Przecież jeszcze nie
dowiozłem cię do domu, nie wiadomo ile razy jeszcze
będą próbowali cię zabić!
W ramach specjalnego wyróżnienia, zostałam
zaproszona na obiad z królewską parą i jej najbliższymi
krewnymi. Musiałam pilnie przypomnieć sobie
wszystkie zasady etykiety. Po wizycie u krawcowej
i "pozostałych bab", którymi okazał się
fryzjer, kosmetyczka i kąpielowa, czułam się bardziej jak
Oświecona. Nie jestem już tą obdartuską, która stanęła
przed królem w sali tronowej. Nie – jestem pełnoprawną
Posiadaczką, potomkinią potężnego magicznego rodu.
Rozmowa przy stole toczyła się swobodnie i miło.
Omówiliśmy temat nowych róż, które posadzono
w parku i czy się przyjmą. Nową powieść znanego
pisarza. Smak podanych potraw. Jak gdyby kilka dni

357
temu nie lała się strumieniami krew nadwornych, a sam
król i spadkobierca nie znaleźli się o włos od śmierci.
Poznałam Władigora, drugiego syna króla i małą
księżną. Dziewczynka wesoło szczebiotała o swojej
nowej lalce, zupełnie nie przejmując się tym, czy jej rękę
już obiecano jakiemuś księciu z sąsiedniego kraju albo
najbardziej lojalnemu
czajańskiemu arystokracie. Chociaż... Skąd wziąć, tych
lojalnych? Zadziwiające, że państwo jeszcze istnieje!
Zbliża się wojna domowa, ogromna ilość szlachetnych
uczestniczyła w spisku, a domena Sowy została bez
Posiadacza...
– Nie zamartwiajcie się, Oświecona Jasności –
niespodziewanie zwrócił się do mnie król. – W czasie
obiadu nie dopuszczamy do siebie przygnębiających
myśli. Uzdrowiciel zalecał rozkoszować się jedzeniem
i nie myśleć o niczym poważnym.
– Wybaczycie, Wasza Mość, po prostu niepokoję się
o męża. Dopiero co odzyskałam przytomność i jeszcze
nie zdążyłam dowiedzieć się niczego o jego losie.
– Wszystko z nim w porządku – odparł król. – Kieruje
specjalnym oddziałem, zajmuje się ważną sprawą...
Wróci do was za tydzień, w najgorszym razie za dwa.
Ale, dosyć! Jak rozumiem, Oświecona, podczas
sprawowania służby jako
królewski posłaniec musieliście sami gotować?

358
Przy akompaniamencie westchnień królowej i kilku jej
dwórek odpowiedziałam:
– Tak, Wasza Wysokość. Trzeba było coś jeść.
– Ciężko się tego nauczyć? – zaciekawiła się księżna.
– Nie jest to trudne, Wasza Wysokość. Mój ojciec uważa,
że prawdziwy arystokrata powinien posiadać jak
największą wiedzę i maksymalnie wiele umiejętności.
Nigdy nie wiadomo, kiedy to może się przydać.
Księżna skierowała na ojca lśniące spojrzenie
srebrzystoszarych oczu.
– Chcę nauczyć się gotować, tato!
– Włodzimierz cię nauczy – powiedział król uśmiechając
się dobrodusznie. – On się tego nauczył w wojsku.
– Nie sądzę, aby Wyszełunie przydała się umiejętność
gotowania kaszy! – odparł spadkobierca.
– Fuuu, kasza – skrzywiła się dziewczynka. – Chcę
nauczyć się przygotowywać ciastka!
– To o wiele bardziej skomplikowane – zauważyłam.
Księżna zamyśliła się.
– Wydaje mi się, że umiejętność haftowania
w zupełności jej wystarczy – powiedziała królowa. –
Wyszełuna, czy nie obiecałaś wyszyć ojcu pasa?
– Mówiliście, że przy obiedzie nie powinno się mieć
żadnych smutnych myśli! – odpowiedziała szybko mała

359
księżna. – Oświecona, proszę powiedzieć, wiele zabawek
miałyście w dzieciństwie?
– Tak – powiedziałam z nostalgią. – Tylko mój starszy
brat bardzo lubił ukręcać lalkom głowy!
– Ale to przecież nie jest właściwie zachowanie, czyż
nie? – poważnie zapytała dziewczynka, krzywo patrząc
na starszego brata. Władigor dokładnie kroił mięso
i sprawiał wrażenie, jakby jego ta rozmowa zupełnie nie
dotyczyła.
– Niewłaściwe – potwierdziła królowa. – Jasności, jak
wam smakuje cielęcina w sosie? Firmowy przepis
naszego szefa kuchni.
Zrozumiałam, że trzeba szybko zmienić temat.
– Zachwycająca, Wasza Wysokość. Dzisiaj rano
podziwiałam z okna wasz park.
– U was na Północy, o ile słyszałam, przyzamkowe parki
nie rozwijają się tak dobrze?...
Po obiedzie czekały mnie zajęcia z magii, które, ku
mojemu ogromnemu zdziwieniu, przeprowadzał sam pan
Żyznobud, jeden z królewskich magów.
– Ogromnie mi to schlebia, że poświęca pan dla mnie
swój czas – przyznałam się mu i usiałam na bardzo
niewygodnym krześle.
Mag, który siedział za masywnym stołem na przeciwko
mnie, patrzył surowo i zaciskał usta. Przyczyny jego

360
niezadowolenia nie znałam, ale zaczęło do mnie
docierać, że zapanowanie nad mocą nie będzie takie
proste jak to sobie dotychczas
wyobrażałam.
– Powinniście rozumieć, Oświecona Jasności, że od
bardzo dawna nie spotkaliśmy się z takim zjawiskiem jak
zjednoczenie magii dwóch rodów. Jako zastępca
przewodniczącego Radej Magów muszę powiedzieć,
że wasza potęga bardzo nas niepokoi. Nie panujecie nad
tym i przez przypadek możecie spowodować ogromne
szkody.
– I co proponujecie? – zapytałam.
– Proponujemy? – Żyznobud spochmurniał. – Obawiam
się, że źle rozumiecie sytuację, Oświecona. Jako Rada,
nie proponujemy, a nakazujemy. Aby całkowicie
zablokować waszą magię.
– Co?! – zerwałam się na nogi tak, że aż przewróciło się
krzesło. – Zablokować moją magię? Jestem absolutnie
przeciwna!
Mag też się podniósł i oparł ręce o stół. – To już zostało
postanowione! Nikt was nie pyta o zdanie.
Kilka razy głęboko odetchnęłam.
– Panie Żyznobud, jeszcze nawet nie dotarłam do mojej
domeny. Nie wiem, co mnie tam czeka. Magia jest mi
potrzebna.

361
– Zostawimy magię Oświeconemu Jarosławowi –
poinformował mag. – Brał udział w wojnie, zna zaklęcia
i nie ma zagrożenia, że potęga uderzy mu do głowy
i postanowi zrobić coś...
– Niby co? Uważacie mnie za pustogłową panienkę,
która chciałaby marnować magię na jakieś bzdury albo
mogłaby podkopać fundamenty władzy?!
Z drugiej strony, biorąc pod uwagę wydarzenia
z przeszłości i te obecne, nie ma nic dziwnego w tym,
że Rada pragnie uwolnić się od problemu potężnej magii.
Gdyby tylko nie dotyczyło to mojej osoby! Z uwagi na
wszystkie te same wydarzenia z przeszłości i obecne,
a także przyszłe, kategorycznie nie zgadzam się na to,
aby pozbawiono mnie możliwości bronienia się!
– Wam, zamężnej Oświeconej, absolutnie wystarczy
ochrona męża!
– A widzicie go gdzieś tutaj? – zainteresowałam się. –
Czy rozmawiam z wami w moim rodowym zamku, gdzie
nic mi nie grozi pod ochroną wiernych żołnierzy? Panie
Żyznobud, bronić mojego prawa do magii będę do
ostatniego tchu. Każdym sposobem.
– Nawet tak? – oczy maga się zwęziły.
– Dokładnie. Nawet tak. Wydawać by się mogło, że ja
sama i ród Haków wystarczająco długo udowadnialiśmy
swoją wierność wobec korony, aby uniknąć podejrzeń
o nadużywanie daru.

362
– W takiej sytuacji musicie szukać nowego nauczyciela
magii – wzruszył ramionami mag.
– To żaden problem. Nawet mam już kogoś na uwadze –
Mezenmir Nóż. Myślę, że znane jest wam imię tego
zdolnego młodego człowieka?
Twarz Żyznobuda drgnęła. Tego się nie spodziewał.
Najwyraźniej myślał, że jego groźba mnie przestraszy.
Ale po tym wszystkim co przeżyłam mało już było
rzeczy, które mogły mnie przestraszyć. Jarosław miał
rację – jeżeli wciąż coś ci
zagraża to w końcu się do tego przyzwyczajasz. Moja
wojna jeszcze się nie skończyła i nikomu nie pozwolę
zmniejszać moich szans na zwycięstwo!
– W porządku – powiedział mag. – Ale nie mogę
wypuścić was z pałacu bez przeszkolenia. A wezwać
młodego Noża nie możemy. On jest potrzebny na
Północy. Sytuacja jest patowa, Oświecona.
– Nie widzę żadnego problemu. Proszę mnie szkolić,
panie Żyznobud – porządnie ustawiłam krzesło, usiadłam
na nim i zademonstrowałam najwyższą uwagę.
Mag przeszedł się po gabinecie, a potem gwałtownie
odwrócił się i zawisł nad mną przewiercając mnie
spojrzeniem srebrzystoszarych oczu, w których płonęła
wściekłość oraz siła, gotowa lada chwila wybuchnąć.
Nowy tatuaż dał o sobie

363
znać, ale nie pozwoliłam sobie nawet na mrugnięcie
okiem.
– Jakże ja was nienawidzę, rozpieszczonych
arystokratek, które myślą, że wokół nich wszyscy
powinni biegać na tylnych łapkach! – zasyczał
Żyznobud.
No proszę! Słyszę to już nie pierwszy raz. Ciekawie, co
takiego wyprawia się w pałacu, że już dwóch mężczyzn,
zajmujących dość wysokie stanowiska mówi to samo?
– Zastanówcie się, panie Żyznobud – powiedziałam
spokojnym głosem. – Po pierwsze, kiedy porównujecie
siebie do tresowanego zwierzęcia, które skacze na
tylnych łapkach. Po drugie, kiedy porównujecie mnie ze
znanymi wam arystokratkami. Jasnograd Hak uważa,
że mogę kierować domeną. Proszę uwierzyć, że gdybym
się do tego nie nadawała, on za nic nie podzieliłby swoich
ziem. W czasie ostatnich miesięcy Jarosław Wilk
pozwalał mi ochraniać swoje plecy. Zabijałam zarówno
ludzi jak i hołotę. Uratowałam od śmierci Czystomira
Dęba i pomogłam staremu Sowie rzucić ostatnie zaklęcie
Posiadacza, które powstrzymało przedostanie się
wilkołaków na terytorium królestwa. Jeśli cały czas
uważacie mnie za pustogłową panienkę to jest to wasz
osobisty problem – wasz i Rady Magów, która mało tego,
że przegapiła trwające wiele lat nielegalne eksperymenty
z magią uldonów, które miały miejsce na ziemiach
kontrolowanych przez magię szlachetnych to jeszcze

364
teraz uważa, że najlepszym wyjściem z każdej sytuacji
jest zakaz!
– Wynoś się! – ryknął mag. – Jeszcze tego pożałujesz,
dziewczyno!
Grzecznie pożegnałam się i dygnęłam. Szłam
korytarzami wyprostowana i spokojna, odpowiadałam na
powitania mijanych dworzan.
Gdy weszłam do własnych komnat, osunęłam się po
ścianie i otarłam spocone dłonie o spódnicę. Nie, nie
wątpiłam we własną słuszność. Ale jak trudno było
wytrzymać nacisk maga!
– Ach, ojcze, ojcze, ja to umiem zdobywać przyjaciół –
wymamrotałam, podniosłam się i podeszłam do lustra.
W odbiciu zobaczyłam twarz idealnie podobną do twarzy
Posiadacza Haka. Okazało się, że aby nie dać się
rozdeptać potężnemu arystokracie w moim spojrzeniu
pojawiło się coś, dzięki czemu nie można już było wątpić
w moje pokrewieństwo z ojcem. – Mimo wszystko,
zostanę taką Posiadaczką, z której będziesz mógł być
dumny, ojcze.

365
Rozdział 16
Chcesz żyć dobrze – najpierw otocz się lojalnymi
ludźmi i wielbicielami. Następnie usuń lojalnych ludzi rywala.
Potem nie rozluźniaj się. I wszystko będzie dobrze.
Włodzimierz, spadkobierca państwa Czajańskiego

Do moich komnat przylegały jeszcze dwa małe


pokoje przeznaczone dla osobistej pokojówki i lokaja.
W jednym z nich zakwaterowano Daezaela. Kiedy
doszłam do siebie po spotkaniu z magiem zajrzałam do
elfa. Zgodnie z moimi przewidywaniami nie było go tam.
Już zdążył pokazać co sądzi o tym pokoju, kiedy spał
przy mnie całe trzy dni pod pretekstem opiekowania się
pracodawczynią.
Przysiadłam na jego łóżku i kiwnęłam głową do
własnych myśli. Po co elf miałby spać na czymś takim
skoro obok za ścianą jest miękkie łóżko i puchowe
pierzyny, których jedyną wadą jest to, że zawierają
w środku mnie?
Czekając na elfa najpierw zaczęłam drzemać, a potem
ułożyłam się wygodniej i głęboko zasnęłam. Sądząc po
pojawieniu się mgły za oknem uzdrowiciel wrócił
dopiero nad ranem. Jak zwykle zadowolony po dobrze
spędzonej nocy.
– Nawet nie będę pytał, co tu robisz! – powiedział
bezceremonialnie mnie przepychając. – Ale mogłabyś

366
pomyśleć o siłach, które zużyłem na twoje uzdrowienie
i przynajmniej rozsznurować suknię! Wyraźnie słyszę
jak twoje nieszczęśliwe wnętrzności płaczą i wzywają
mnie na pomoc!
– Naprawdę potrzebuję twojej pomocy – powiedziałam
przechodząc do swojej sypialni, po drodze
rozsznurowując suknię. – Mag Żyznobud jakoś zbyt
emocjonalnie na mnie reaguje. Chciał zablokować moją
magię!
– Oho! – zaniepokoił się Daezael. – Mam nadzieję, że nie
pozwoliłaś mu tego zrobić? Bezbronnej ciebie w żadnym
razie nie dowiozę żywej do domeny, a to zostawi
niemożliwą do zmycia plamę na mojej reputacji!
Zrozumiałem. Dowiem się, czemu tak jest, a ty kładź się
do łóżka i udawaj umierającą przez najbliższych kilka
dni. Powiem, że tak zadziałało na ciebie zachowanie
maga. Leż, jedz, pij i patrz w okno. Wstawaj tylko do
toalety!
– Poważnie? – zdziwiłam się.
– Absolutnie poważnie. Może dzięki temu na twoich
kościach pojawi się chociaż trochę ciała. Jasności, czy
nie zdajesz sobie sprawy, że Jarik po powrocie z kolejnej
wojny będzie chciał jak najszybciej zrobić sobie
spadkobiercę? A w takim stanie ciąża jest dla ciebie
kategorycznie niewskazana! Jesteś wycieńczona

367
magicznie, fizycznie i psychicznie! A nam jeszcze
przyjdzie wynosić się z pałacu...
– Wiesz o czymś? – natychmiast się zaniepokoiłam.
– Nie. Ale od momentu rozpoczęcia naszej znajomości
twoje (a przy okazji i moje!) życie cały czas się pogarsza
i nie wydaje mi się, żeby to miało się teraz odmienić.
Daezael jęknął rozdzierająco i nagle poweselał.
– Kupię dzisiaj czarną farbę do włosów i się przefarbuję!
O tak!
Bardzo podobało mi się "udawanie umierającej" kiedy
byłam przytomna i towarzyszył mi całkiem dobry
nastrój. Odwiedziła mnie nawet Jej Wysokość, która
przypomniała sobie, że moja matka chciała kiedyś
stworzyć taki sam park jak ten tutaj. Królowa podzieliła
się z Posiadaczem Hakiem planami oraz schematami
i była ciekawa efektów.
Bite dwie godziny wychwalałam talent królowej i jej
ogrodnika, który okazał się lepszy od talentu matki. I jak
to nic się nie udało. I jak bardzo jestem zachwycona
parkiem. I jak dobrze jego widok wpływa na moje
zdrowie.
Mój ojciec kompletnie nie pochwala pochlebstw, które
nadworni potrafią produkować godzinami. Żądał, aby
każda pochwała była uzasadniona.

368
Mi i Przebysławowi kazał opowiadać coś dobrego
o każdym przedmiocie, na który wskaże palcem. Mnie
dostała się kałuża, a bratu – stara podłogowa szmata.
Sądząc po wyrazie twarzy królowej bardzo odpowiadało
jej moje krasomówstwo. Dlatego pod koniec rozmowy
zaryzykowałam i poskarżyłam się Jej Mości na maga.
– Proszę nie zwracać na to uwagi – powiedziała. – Jego
zachowanie ma swoje przyczyny. Nie będzie mógł
zablokować waszej magii, bo aby to zrobić potrzebna jest
zgoda Jego Wysokości. A on jej nie udzieli. Gdybyście,
Oświecona, zgodziły się same sprawa wyglądałaby
inaczej. Ale na szczęście nie popełniliście takiego błędu.
Proszę zdrowieć, moja droga, kiedy wróci wasz mąż
urządzimy bal!
– Dziękuję, Wasza Wysokość! – z całego serca
podziękowałam królowej za troskę. Nawet jeśli jest to
podyktowane pragnieniem króla, aby mieć na północy
jeszcze jedną godną zaufania domenę z kapitanem na
czele obecnej armii (Dranisz z tego co pamiętam, mówił
że Jaroslav może zostać generałem?). A potem będzie
można dalej rozszerzyć królestwo, kontynuując dzieło
mojego ojca. A tam, na ziemiach Wolnego Księstwa są
złoża torfu, którym można ogrzewać domy – to tani
surowiec wysokiej jakości. Miejscowe krasnoludy od
dawna wytwarzają z niego brykiet, ale sprzedają go po
niewiarygodnie wysokich cenach.

369
Daezael pojawił się dopiero wieczorem.
– Zgadnij, co odkryłem? – dosłownie promieniał
z zadowolenia. – Żyznobud ma córkę i ona ...
– O, Prześwietni Bogowie! – jęknęłam. – Tylko nie to!
Marzyła o ślubie z Jarosławem, a teraz ona i jej ojciec
mnie nienawidzą?
– Nie! Na twojego małżonka w ogóle nie zwraca się tutaj
uwagi. Nie jest ani szarmancki ani miły, a na dodatek
miejscowi dobrze znają jego rodziców. Myślę,
że w pałacu nikt nie chciałby go za męża nawet, gdyby
mu za to zapłacili! Chodzi o to, że córeczka Żyznobuda
kręciła z Arunimitielem, królewskim uzdrowicielem...
– Przecież on jest elfem! – żachnęłam się.
– I co z tego? – obraził się Daezael. – Jeśli jest elfem to
nie wolno się z nim zadawać?
– Ale sam mówiłeś, że elfy i ludzkie kobiety...
– I dalej tak uważam! Ale to nie odpowiada polityce
państwa. Okazuje, że król postanowił zarządzić zbliżenia
między rasami, dlatego córeczkę Żyznobuda obiecano
Arunimitielowi. Cały czas czarowała go spojrzeniem,
a biedaczysko zakochał się po uszy. Oczywiście, jest
zboczeńcem, ale i tak mu współczuję – Daezael zamilkł
i zamyślił się nad czymś. Prawie podskakiwałam
z ciekawości. Czyżby elf przeżył w przeszłości dramat
miłosny? Jak bardzo pragnęłam dowiedzieć się więcej!
Ale nie, on nic nie powie, szkoda. – Tak... Arunimitiel się

370
w niej zakochał, już przygotowywali się do ślubu, a tu
nagle dziewczę machnęło ogonem i zwiało. Do uldona!
Złapałam się za głowę.
– I tu pojawia się ślad uldonów!
– Uldon akurat jest całkowicie niewinny, trzy razy
próbował ją zwrócić. A ta wbiła sobie do głowy, że to
takie romantycznie – uciec do maga-degenerata!
Ostatecznie musiał ją związać i pod eskortą odesłać do
rodowego zamku. Arunimitiel, naturalnie, po czymś
takim dał sobie z nią spokój, ale kontrakt nie pozwolił
odejść od razu. Czyli, Jasności, to nic osobistego,
ale Żyznobud tymczasowo nie lubi młodych
i rozpieszczonych arystokratek!
– Ale czemu w ogóle uznał mnie za rozpieszczoną!
– Jesteś młoda, jesteś arystokratką, masz elfa i gdzieś
włóczyłaś się przez dwa lata. Nie sądzę, żeby królewski
mag o tym nie wiedział. Ogólnie wszystkie znaki mówią
same za siebie!
Nieco ponad tydzień wylegiwałam się w łóżku,
odpoczywałam, jadłam i czytałam wspomnienia
pierwszego króla Czajańskiego, Władimira Założyciela.
Kontakt ze światem zapewniał mi elf – w te chwile, kiedy
wpadał do mojego pokoju. Wiódł ekscytujące życie,
ale mimo to postanowił pofarbować się na czarno.
Jednak to wywołało kolejny szturm żalów wobec
okrutnego świata.

371
Piękny, wytworny i niezwykły elf przyciągał ogromną
uwagę mieszkańców pałacu. A tu nieszczęście –
praktycznie wszyscy tutaj byli arystokratkami, a to
znaczy, że posiadali magię. Zatem po każdej upojnej
nocy Daezael wracał do naszych komnat z odrostami.
Złocisty kolor bardzo mocno kontrastował z resztą
farbowanych niebiesko-czarnych włosów.
I Oświecona Jasności codziennie musiała nakładać
pędzelkiem farbę.
O sobie, jako Oświeconej, mówię z nutką ironii. Elf nie
potrafił traktować mnie inaczej niż jako Mili,
dziewczyny, którą porzuciła rodzina. Nie wiem czym to
było podyktowane – może tym, że jest ode mnie ponad
dziesięć razy starszy, albo tym, że on ogólnie nie uznaje
autorytetów, a może to ja nie potrafiłam przybrać
postawy najwyższej arystokratki dookoła której biegałby
nie tylko zwykły uzdrowiciel, ale i nawet królewski?
Najprawdopodobniej wszystko naraz. Jarosławowi jakoś
udawało się ustawić Daezaela do pionu! Mój ojciec
zrobiłby to jeszcze lepiej, a ja... zostało mi tylko zmienić
uzdrowiciela, ponieważ z tym należało poprawnie
budować relacje od samego początku albo chować się za
plecami męża, albo udawać, że to zamierzony efekt.
Wybrałam trzeci wariant. Wyobrazić sobie obok jakiegoś
innego elfa po prostu nie mogłam – chociaż, podczas
nieobecności Daezaela, pod pretekstem wizyt u ważnego
królewskiego gościa, przychodzili uzdrowiciele trochę

372
niższej rangi niż skrzywdzony przez córeczkę
Żyznobuda Arunimitiel. Przekonałam się, że bycie
osobistym uzdrowicielem wysoko urodzonej szlachetnej
to wielki zaszczyt. Którego niektórzy nie doceniają!
Ci "niektórzy" zajrzawszy do moich komnat
o nieumówionej godzinie odkryli tam konkurentów
i wpadli we wściekłość. Nie wiem, co zrobił Daezael,
ale inni uzdrowiciele przestali mnie odwiedzać.
A podczas kolejnego farbowania włosów elf wygłosił
długą i nudną tyradę, która sprowadzała się do tego w jak
strasznych mękach umarły te, które zaryzykowały się
zaufać "pierwszemu lepszemu nieukowi, który jedyne co
potrafi to oszukiwać naiwne dziewczęta". Wypowiedzieć
swojej opinii, że na dworze królewskim raczej nie ma
nieuków, nie zaryzykowałam.
– Już po wszystkim, wyzdrowiałaś – oznajmił Daezael
pewnego pięknego dnia. – Biegnij do ciotek, niech cię
upiększą. I niech też uszyją dla ciebie nowe ubrania.
Dzisiaj nastąpi triumfalny powrót pewnego karnego
oddziału, który zajmował się przeprowadzaniem czystek
wśród szlachetnie urodzonych, więc powinnaś wyglądać
jak trzeba.
Na myśl o tym, że niebawem spotkam się z Jarosławem
w mojej duszy coś drgnęło. Nasz związek był tak
pogmatwany, że nie mogłem zrozumieć jak powinnam
zachowywać się wobec własnego męża. Nie wiedziałam
też, co tak właściwie do niego czuję.

373
Etykieta – oto ratunek w każdej niezręcznej sytuacji!
Po zabiegach upiększających – nawiasem mówiąc,
tydzień odpoczynku bardzo mi posłużył, przestałam być
przerażająco chuda i nawet moja twarz lekko się
zaokrągliła – wystroiłam się w suknię zgodną
z najnowszą modą i spojrzałam na swoje odbicie
w lustrze. Do beztroskiej arystokratki Jasności, żony
zakłamanego zmarłego pierwszego męża było mi daleko
i wątpiłam czy szybko uda mi się odzyskać dawną
formę. Przecież wciąż jeszcze nie wróciłam do domeny,
a potem... Oczywiście zawsze mogę zwrócić się o pomoc
do ojca, ale wolałabym tego uniknąć. Tak, Jasności, stań
prosto i przybierz właściwy wyraz twarzy! Jesteś
Oświeconą, nawet jeśli obojczyki wciąż sterczą ci jak
wyzwanie wobec panującej mody, która woli
pulchniutkie arystokratki!
Idąc na kolację zderzyłam się z Jarosławem twarzą
w twarz w wielkim pałacowym korytarzu. Wyglądał na
zwyczajnie zmęczonego, ale miał na sobie nowy mundur
i jak zwykle ani jeden włosek nie uciekał z warkocza.
Kiedy chodził praktycznie nie utykał, a blizna, którą
pozostawili na jego twarzy służący Tomigosta zbladła
i zagoiła się.
Moje serce zadrżało. Zatrzymałam się, próbując
zapanować nad emocjami.

374
Mąż obrzucił mnie krytycznym spojrzeniem
i przychylnie kiwnął głową. W końcu wyglądałam jak
Oświecona, a nie jak żebraczka. Srebrzystoszare oczy
zajaśniały, ale nie zdążyłam zrozumieć, jakie uczucie
przez nie przemknęło. Jarosław opuścił powieki, a kiedy
je podniósł wróciło lodowate spojrzenie.
– Wcześniej byliście niżsi, Jasności – oświadczył Wilk
tonem wytwornego dworzanina.
Nawet na obcasach byłam wiele niższa od Jarosława.
Jednak sytuacja wymagała odpowiedniego zachowania.
Dworzanie, którzy śpieszyli się do sali obiadowej –
dzisiaj zamierzał odwiedzić ją król! – zatrzymywali się
i otwarcie pożerali nas głodnym plotek wzrokiem. Lekko
dygnęłam.
– Schlebiacie mi tym, że to zauważyliście, Oświecony!
Jego Wysokość był tak uprzejmy, że pozwolił skorzystać
mi z pomocy swoich stylistów.
– Co z... – zaczął mówić wyciągając rękę w uprzejmym
towarzyskim geście, ale nagle przysiadł jak kot przed
skokiem i gwałtownie pociągnął mnie za ramiona.
W jednej chwili obróciliśmy się jakby wykonując jakąś
figurę taneczną.
Nie zdążyłam nawet otworzyć ust, żeby zapytać, co się
dzieje, kiedy Wilk drgnął raz, potem znów, gwałtownie
wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby i ciężko
przygniótł mnie swoim ciałem.

375
Całe moje doświadczenie nabyte przez ostatnie pół roku
podpowiadało, że w takiej chwili nie ma czasu na pytania
i trzeba działać. Złapałam Jarosława pod pachy, kiedy
opadaliśmy na podłogę i z całą siłą jaką miałam
w płucach wrzasnęłam:
– Daezael!!!
Z pleców Wilka sterczały dwa sztylety – jeden wyżej,
drugi niżej.
Jarosław znowu uratował mi życie. Ułożyłam go
brzuchem do ziemi i delikatnie odwróciłam mu głowę na
bok. Był przytomny, ale jego twarz pobladła z bólu.
Pogłaskałam jego nienagannie zaplecione włosy. Wilk
uśmiechnął się krzywo, w kąciku jego ust pojawiła się
i pękła krwawa bańka. Któraś z dam wrzasnęła,
podniosła się wrzawa, ale to wszystko jakby mnie nie
dotyczyło. Patrzyłam w mętniejące srebrzystoszare oczy,
nieświadomie głaszcząc męża po policzku.
– Chociaż jeden dzień! Powiedz mi, czy możecie przeżyć
chociaż jeden dzień bez przygód?! – zrzędliwie zapytał
mnie zbliżający się Daezael.
Podniosłam oczy. Elf przybył z honorową eskortą trzech
uzdrowicieli, podporządkowanych każdemu skinieniu
jego głowy.
Elfy przykucnęły i rozcięły kurtkę Jarosława.
– Ledwie co zacząłem dzielić się moim doświadczeniem
z kolegami – Daezael kontynuował narzekania,

376
ale zaczął już działać – a tu nagle uderzyło takie
mentalne wezwanie, że prawie ogłuchłem! Myślałem,
że on cię morduje! A to ty jego! Ja ci się zaraz szarpnę!
– krzyknął na Jarosława.
Namacałam palce męża, a on z całej siły zacisnął je na
mojej dłoni.
– Niespecjalnie... – plunął krwią, zakrztusił się i stracił
przytomność.
Zamknęłam oczy. Mam już dość krwi. Nie chcę na nią
patrzeć, nie chcę jej czuć. Krew, zawsze musi pojawiać
krew. Dlaczego znowu?
– Specjalnie, specjalnie – burczał Daezael. – Jakże ja
mam was wszystkich dość! Waszych domen, rodowej
magii i zamachów na życie! Dlaczego otaczają mnie
sami idioci? Czy to naprawdę takie trudne zabić kogoś za
pierwszym razem?
– Sam powiedziałeś, że jestem prawie nieśmiertelna –
przypomniałam. – A przynajmniej mam dużo szczęścia.
– Ale nie twój mąż. Po co mu w ogóle dwie nerki? Jedna
w pełni wystarczy!
– Czy on umrze?
– A powinien? – rzeczowo uściślił Daezael, zmusiwszy
mnie tym pytaniem do zrozumienia, że to od mojego
zachowania zależą dalsze wydarzenia. Otworzyłam oczy
i zauważyłam, jak koledzy mojego uzdrowiciela

377
wymieniają między sobą zaskoczone spojrzenia. Taki
stosunek do pacjenta to była dla nich zupełna nowość.
Elf jawnie ze mnie szydził, ale też najlepiej wiedział
w jaki sposób zmusić mnie do wzięcia się w garść.
– Nie powinien – powiedziałam. – Jarosław musi
przeżyć.
Uzdrowiciel wzruszył ramionami.
– W takim razie nie umrze.
Muszę przyznać, że zręczna praca uzdrowicieli całkiem
mnie oczarowała. Minęła zaledwie chwila i Jarosław
zaczął zupełnie normalnie oddychać, a jego policzki
odzyskały kolor. Kilka razy zamrugał i skupił na mnie
swoje spojrzenie.
– Jesteście całe, Jasności?
– Tak, dzięki wam!
– Dobrze, koniec wymieniania uprzejmości. Jasności,
biegnij na obiad. Jarosław będzie w waszych komnatach.
Mam iść na obiad? W zakrwawionych ubraniach?
– Idę z tobą, – powiedział Daezael. – W końcu moją
nieszczęsną podopieczną prawie zabili, a nie masz więcej
mężów, którzy mogliby osłonić cię przed ciosem.
W razie czego mógłbym nie zdążyć na czas.
Zrozumiałam to czego nie dopowiedział i powierzyłam
pozostałym uzdrowicielom opiekę nad Jarosławem.

378
Wstałam i zdecydowanie ruszyłam w stronę sali
obiadowej. Dworzanie, którzy byli świadkami zamachu
już dawno tam pośpieszyli, żeby podzielić się
najnowszymi wiadomościami.
Moje pojawienie się uciszyło wszystkie ciche rozmowy.
Odprowadzana zszokowanymi spojrzeniami przeszłam
do swojego miejsca w towarzystwie dobrze
wyszkolonego lokaja, który nie wyraził najmniejszego
zdziwienia moim wyglądem. Usiadłam, wyprostowałam
się i położyłam ręce na kolanach. Materiał sukni był
mokry od krwi. Tak samo jak ręce, które jej dotykały.
Ale to nieważne. Zupełnie nieważne.
Daezael przystanął za oparciem mojego krzesła. Miałam
nadzieję, że przybrał poważny wyraz twarzy zamiast
demonstrować wszem i wobec jak bardzo rozkoszuje się
aktualnymi wydarzeniami.
Odwróciłam się do sąsiada, Oświeconego, którego twarz
niejasno kojarzyłam.
– Dzień dobry. Mamy taką piękną pogodę, czyż nie?
Nowe róże Jej Mości przyjmą się bez problemu, nie
uważacie?
– T-tak... – wydusił, kiedy na zmianę czerwienił się
i bladł, próbując nie patrzeć na moją suknię.
Uśmiechnęłam się słodko. Prześwietni Bogowie, coraz
częściej czuję się jak prawdziwa córka Jasnograda Haka!

379
Ogłoszono nadejście króla. Wszyscy wstali. Król
uroczyście prowadził pod rękę Jej Mość, za nimi podążał
Włodzimierz. Zauważył mnie i zdziwiony uniósł brwi.
Wyszesław tymczasem niczego nie dostrzegł.
Kiedy arystokraci przystąpili do obiadu, siedziałam
patrząc na pusty talerz.
– Dlaczego nie jecie, Oświecona Jasności? – zwrócił się
do mnie książę.
– W moim dzisiejszym menu jest surowe mięso, Wasza
Wysokość. Podano mi je bezpośrednio do rąk –
powiedziałam i podniosłam się.
Królowa żachnęła się i przyłożyła do ust haftowaną
chustkę.
Król mrugnął a jego twarz spoważniała.
– Gdzie jest wasz mąż, Oświecona? – zapytał.
– Pod opieką uzdrowicieli, Wasza Wysokość. Osłonił
mnie swoim ciałem w czasie zamachu, który miał
miejsce pół godziny temu.
– Zamachu na was, Oświecona?
– Dokładnie. Obawiam się, Wasza Wysokość,
że musimy natychmiast opuścić wasz niezbyt gościnny
pałac, w którym nie jesteście w stanie zapewnić
należytego bezpieczeństwa swoim wiernym poddanym,
natomiast niewierni...

380
– Pohamujcie się, Jasności – zagroził król. – Żebyście
przez nadmiar emocji nie powiedzieli czegoś, czego
potem będziecie długo żałować!
– Co wy mówicie, Wasza Wysokość! Żałować? Czego?
Tego, że żyję tylko dzięki mojemu mężowi, czy tego,
że on żyje tylko dzięki uzdrowicielom?
– Tymi słowami praktycznie wprost oskarżacie swojego
władcę o to, że nie jest zdolny zapewnić wam
właściwego bezpieczeństwa, które należy wam się przez
wzgląd na zasługi waszego rodu wobec królestwa –
uprzejmie podpowiedział Włodzimierz. Hmm, oto
niespodziewany sojusznik. Ale bardzo pożyteczny.
– Nie oskarżam Was, Wasza Wysokość – całkiem
wstałam od stołu i ukłoniłam się księciu. Przesiąknięta
krwią spódnica zostawiła po sobie czerwony ślad, na
którym skupiły się spojrzenia milczących dworzan. Ktoś
nawet uniósł się, żeby lepiej widzieć. – Mówię jak jest.
Północ zawsze była wierna królewskiej dynastii, głównie
dzięki naszemu rodowi. Ale to może się zmienić.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia z sali.
Milczenie za moimi plecami było niemal namacalne.
– Co to ma znaczyć, Jasności?! – gniewnie krzyknął król.
– Jak śmiecie?!
– To było ostrzeżenie, Wasza Wysokość – nie
odwracając się i łamiąc wszelkie możliwe prawa etykiety

381
odpowiedziałam. – I tak, ośmielam się. Ja – ośmielam
się.
Dwieście lat temu terytoria rodu Haków zostały
przyłączone do Czajańskiego państwa. To ród
arystokratów władających potężną magią. Ród, który
nigdy nie wysyłał swoich przedstawicieli do magicznej
akademii szlachetnych, ponieważ magowie Domu
osobiście przekazywali uczniom całą wiedzę. Ród,
którego armia sprawowała ochronę na granicy państwa.
Armia, która nieustannie toczyła bitwy. Ród, którego
ziemie mogły całkowicie obejść się bez ochrony
królewskiej magii, ponieważ każdy ich kawałeczek był
przesiąknięty siłą i krwią Haków.
Faktycznie, rzucałam królowi wyzwanie. Póki co to tylko
ostrzeżenie, ale...
– Osobiście zajmę się wyjaśnieniem tego pożałowania
godnego incydentu, Oświecona – powiedział Władimir.
Odwróciłam się do księcia i głęboko dygnęłam
z szacunkiem.
Wszystko co trzeba zostało już powiedziane i zrobione.
Pozostało czekanie na rezultaty.
– To było obłęęęędne – prawie w ekstazie zajęczał
Daezael, kiedy szybko, ale zachowując pozory spokoju,
szliśmy do naszych komnat. – Och, jakie to było obłędne!
Tylko nie zapomnij zabrać mojej uzdrowicielskiej torby.
Pójdę zorganizować dla nas karocę!

382
Jarosław leżał na łóżku, nawet teraz wyglądając na
silnego i niebezpiecznego.
– Opuszczamy pałac – oznajmiłam. – Rzuciłam królowi
wyzwanie i lepiej będzie jeśli zejdziemy mu z oczu.
– Cudownie! – mruknął Jarosław. – Przelewałem za tego
króla krew, a ty za jednym zamachem pozbawiłaś
wartości wszystkie moje osiągnięcia!
– Ja?! – nagromadzone napięcie zmieniło się w krzyk. –
Ja?! Trzeba było pozwolić mnie zabić i nie byłoby
problemów! Odziedziczyłbyś domenę!
– Pozwolić cię zabić? – cicho powiedział Jarosław. –
Jesteś moja żoną, Jasności i będę cię bronić. Zawsze.
Nawet kiedy uważam, że robisz głupoty. Przysięgałem
przed Bogami i nie cofnę tego. Gdzie jest elf? Jestem tu
ze swoim oddziałem, są podporządkowani tylko mi,
trzeba ich wezwać!
– Poszedł przygotowywać dla nas karocę –
odpowiedziałam i rzuciłam się, aby pomóc mężowi,
który wstawał z łóżka, ale pokręcił odmownie głową. Jak
nie chce to nie!
Nauczona przykrym doświadczeniem, wzięłam nie tylko
uzdrowicielską torbę, ale zrobiłam też z najmniej
wyjściowej spódnicy coś w rodzaju tobołka, do którego
upchnęłam więcej ubrań. Nawet nie proponowałam
mężowi aby to niósł. Po pierwsze, Jarosław ledwie
trzymał się na nogach a po drugie to on miał sztylet, a ja

383
nie. To nic, musimy tylko wrócić do domeny, a tam już
magowie ojca zrobią dla mnie nowy.
Po otwarciu drzwi odskoczyłam przerażona,
ale gwardzista przytrzymał mnie za łokieć. Kolejnych
czterech ochraniało korytarz.
– Oświecona, Oświecony – gwardzista skłonił głowę. –
Jego Wysokość Włodzimierz dba o bezpieczeństwo
swoich wiernych poddanych. Pozwólcie odprowadzić się
do karocy.
Szliśmy w milczeniu. Żołnierze księcia prowadzili nas
jakimiś nieznanymi mi korytarzami. W pewnym
momencie poważnie zaniepokoiłam się stanem
Jarosława. Oddychał coraz ciężej, ale mimo to szedł sam.
Przeklęty uparciuch, sam się wykończy!
Wyszliśmy z pałacu niepozornym wyjściem
przeznaczonym dla służby. Tam już czekała na nas
karoca bez herbów na drzwiczkach i woźnica. Cztery
konie, które do niej zaprzęgnięto wywołały we mnie
zachwyt. Z królewskich stajni! Daezael otworzył
drzwiczki od wewnątrz i pomachał ręką.
– Wasz oddział, Oświecony, będzie oczekiwał was za
północnymi murami. Oświecona, proszę przyjąć te konie
w ramach rekompensaty za nerwowe wstrząsy –
powiedział gwardzista wkładając mi do ręki ciężką
sakiewkę.

384
Daezael nie zwracając uwagi na Jarosława, który
próbował odmówić pomocy wciągnął go do wnętrza
karocy. Uśmiechnęłam się na ten widok, odwróciłam do
gwardzisty i powiedziałam z powagą:
– Proszę przekazać, Jego Wysokości, że jego poddani są
bezgranicznie wdzięczni za troskę i nigdy mu tego nie
zapomną!
Gwardzista skłonił głowę, pomógł mi wsiąść do karocy
i zatrzasnął drzwiczki.
Karoca płynnie ruszyła z miejsca.
Daezael zajmował się Jarosławem z nietypowym dla
siebie milczeniem. Obserwowałam go zaniepokojona
i w końcu nie wytrzymałam:
– Dlaczego milczysz, Daezaelu? Jest aż tak źle?
– Dlaczego źle? – zdziwił się. Położył Jarosława na
przeciwległym siedzeniu i usiadł obok mnie. Zmęczony
Wilk zamknął oczy. – Wręcz przeciwnie, jest lepiej niż
się spodziewałem. Do czasu kiedy dojedziemy do
domeny Jarosław całkiem dojdzie do siebie. Po prostu
nie chciałbym zepsuć wrednymi komentarzami twojego
męża naszego epickiego wyjazdu ze stolicy. Z jakiegoś
powodu Jarik mnie nie lubi, a kiedy zaczynam otwierać
usta... A właśnie. Trzymaj, wypij to – uzdrowiciel
pogrzebał w swojej torbie i rzucił mi czerwony flakonik.

385
– Co to jest? – wyciągnęłam korek i podejrzliwie
powąchałam zawartość. Pachniało przyjemnie i właśnie
to było podwójnie podejrzane.
– Potrzebna tobie rzecz, pij, powiedziałem! I nie patrz
tak, po prostu nie ja to robiłem i dlatego tak pachnie.
Ale temu farmaceucie całkowicie ufam.
Wypiłam ziołowy lek i nie zadawałam więcej pytań.
Jeżeli Daezael coś rozkazał to trzeba to zrobić. Zawiesina
miała bardzo przyjemny smak, nawet się oblizałam.
– Świetnie – powiedział zadowolony uzdrowiciel. –
Doskonale! Teraz wszystko będzie dobrze!
Ugryzłam się w język, żeby nie zadawać zbędnych pytań
w rodzaju takich czy jest pewien, że to co dobre dla niego
będzie dobre także dla mnie?
Za północnymi murami nas rzeczywiście czekał na nas
oddział Jarosława. A dokładniej, nie tyle oddział co taka
niewielka armia typowego Oświeconego.
Mój mąż majestatycznie wyszedł (a raczej wyczołgał się)
z karocy, żeby powitać dowódców. Po krótkiej
rozmowie, wrócił (Daezael niepostrzeżenie podparł jego
ramię, inaczej Jarosław upadłby na schody) do karety.
– Jedźmy tak szybko, jak to możliwe – powiedział. – Nie
róbmy postoju tak długo jak się da. Póki co nic nam nie
grozi, ale lepiej za bardzo nie ryzykować.

386
Dopiero następnego ranka zatrzymaliśmy się w jakiejś
gospodzie, nie dla ludzi, ale ze względu na konie.
Daezael natychmiast zaprowadził Jarosława do osobnego
pokoju, a ja przypomniałem sobie, że jestem Oświeconą
i bez względu na to jak się czuję, pierwszą rzeczą, którą
muszę zrobić jest zatroszczenie się o moich ludzi.
Gospodarz zajazdu najwyraźniej nie spodziewał się
takiego tłumu głodnych ludzi i próbował coś powiedzieć,
ale nawet go nie słuchałam.
– Jeżeli w ciągu godziny nie będzie gotowy gorący
posiłek, powieszę was za pięty na ogrodzeniu – odparłam
gwałtownie. – Niedaleko stąd jest wieś, proszę wezwać
stamtąd ludzi.
Gospodarz ukłonił się i ani jednym mięśniem nie zdradził
się z tym co sądzi na temat mojego rozkazu. Poza tym za
moimi plecami pojawiło się dwóch żołnierzy Jarosława,
z których jeden okazał się półtrollem. Wyrażanie
sprzeciwu byłoby niebezpieczne – to było w pełni
zrozumiałe dla wszystkich.
Po sprawdzeniu czy wszystkie konie zostały
oporządzone, a żołnierzom zapewniono chociaż
minimalne wygody udałam się do naszego pokoju. Tędzy
mężczyźni już wynosili stamtąd ogromny ceber z różową
wodą. Daezael kończył opatrywanie Jarosława.
– Wchodź i siadaj – rzucił nie przerywając pracy. –
Muszę z wami o czymś porozmawiać.

387
Tylko westchnęłam, a Jarosław przechylił głowę do
ramienia, jak zawsze, kiedy zamierzał czegoś uważnie
wysłuchać.
– Powinniście jak najszybciej począć spadkobiercę –
powiedział Daezael. – To jest konieczne!
Ze zdziwienia otworzyłam usta, a Jarosław ni to zaśmiał
się ochryple ni to zakasłał:
– A to dlaczego? – zapytał rozbawiony. – Zmówiłeś się
z moim ojcem?
– Nie, przede wszystkim jestem uzdrowicielem, który
zobowiązał się, że dowiezie swoją arystokratkę do
domeny całą i zdrową. Ciężarna będzie o wiele więcej
warta dla twojego ojca niż dla siebie samej i dla ciebie.
– Ona i bez tego jest dla mnie wiele warta – zauważył
Jarosław. – Ale w zasadzie się z tobą zgadzam.
W obecnej sytuacji politycznej ziemie powinny mieć
spadkobiercę.
– Ej! – oprzytomniałam. – A o moje zdanie nikt nie
zapyta? Przypominam, Jarosławie, że to ja jestem
prawdziwą Posiadaczką! Nawet nie zmieniłeś tatuażu!
– A co uważa prawdziwa Oświecona? – zapytał Jarosław
z lekką drwiną w głosie. – Proszę, słuchamy.
Pomyślałam chwilę, ale potem przyznałam:
– Domenie rzeczywiście potrzebny jest spadkobierca.

388
– Doskonale – zatarł ręce Daezael i wydobył z torby
jeszcze jeden taki sam flakonik, jak ten, który już
dostałam. – Wypij wtedy kiedy Jarik będzie w stanie
zająć się swoimi małżeńskimi obowiązkami, kiedy
będziesz gotowa do poczęcia.
– Już podawałeś mi ten środek! – krzyknęłam oburzona.
– Nawet nie powiedziałeś co to i nie zapytałeś mnie, czy
tego chcę!
– Od interesowania się twoją opinią, Jasności, masz
swojego małżonka. I jak widzisz, on się interesuje. A ja
jestem twoim uzdrowicielem, dlatego nie sprzeczaj się
ze mną w sprawach dotyczących zdrowia!
Jednym łykiem wypiłam zawartość buteleczki,
a Jarosław znów się roześmiał:
– Tak, Jasności, nie sprzeczaj się, zwłaszcza, że to
dotyczy planów naszego nadzwyczajnego uzdrowiciela,
którzy chce wychować sobie następnego pracodawcę
i zapewnić pewną posadę na następne 80 lat!
– Każdy orze jak może – elf nie zmieszał się ani
odrobinę.
Po gorącym i obfitym śniadaniu ruszyliśmy dalej.
Jarosław, który dotąd nie bywał w tej części kraju,
wstępnie omówił ze mną wybór najlepszej drogi.
Gdybym wiedziała co mnie na niej czeka to
zdecydowanie wybrałabym inną!

389
Rozdział 17
Wielu ludzi cierpi z braku miłości.
Ale kochający cierpią jeszcze bardziej.
I o wiele boleśniej.
Królewski uzdrowiciel Arunimitiel podsumowuje
wyniki swoich relacji z niewierną córeczką maga.

Wybrałam najkrótszą drogę prowadzącą do


południowej posiadłości, do której kierowaliśmy się
ponieważ uznałam, że to właśnie ten zamek został
przeznaczony dla mnie jako nowej Posiadaczki.
Przez trzy dni podróżowaliśmy spokojnie – o ile można
tak nazwać pośpieszną jazdę praktycznie bez
przystanków. Daezael wprowadził Jarosława
w uzdrawiający sen i sam też praktycznie cały czas spał
z głową wygodnie ułożoną na moich kolanach. Ja na
wpół drzemałam. Stan, w którym trwaliśmy był...
dziwny.
Jechałam do ojczyzny, do domu, skąd tak głupio – teraz
już to wiem! – uciekłam dwa lata temu. Spotkam się
twarzą w twarz nie tylko z ojcem, ale i z wujem Welem,
który ucierpiał przeze mnie. Przejmę władzę nad
domeną. Otrzymam nowy sztylet. Ja będę... żyć
z Jarosławem Wilkiem. Będę rodzić jego dzieci.
Myśli, myśli... kotłowały się w mojej głowie i nie
pozwalały skupić się na rzeczywistości.

390
Wiedziałam, czym jest miłość.
Kochałam – szczerze, z całego serca i nieważne, że to
uczucie wywołała magia. Kochałam tak mocno,
że z powodu przysięgi złożonej pierwszemu mężowi
całkowicie zmieniłam swoje życie. I mimo tego,
że okazał się łajdakiem i oszukiwał mnie od samego
początku naszej znajomości to wciąż z uśmiechem
wspominam nasze wspólnie przeżyte miesiące. Wtedy
byłam szczęśliwa, absolutnie szczęśliwa, tak szczęśliwa,
że nawet ojciec, który jest zwolennikiem gorzkiej
prawdy, nie ośmielił się szczerze ze mną porozmawiać.
Zrobił to co uznał za stosowne, ale najpierw pozwolił mi
przeżyć ten szczęśliwy czas. Czyli już wtedy wiedział,
że domena będzie podzielona i zostanę Posiadaczką.
Wiedział, że mój kolejny mąż musi być szlachetnie
urodzonym arystokratą wybranym wyłącznie ze
względów praktycznych. I może to dlatego pozwolił,
abym chociaż przez chwilę była szczęśliwą kobietą?
Jakakolwiek była przyczyna, Żadimir uczciwie wykonał
swoją część umowy.
Jeśli mam być całkiem szczera, to gdyby nie ingerencja
mojego ojca dożyłabym końca swoich dni jako
zakochana i beztroska kobieta, której sensem życia
byłaby tylko opieka nad domem i dziećmi, bale oraz
namiętne noce. Ale teraz rozumiałam, że Jasnograd
dostrzegał w mnie coś, czego ja sama nie byłam
świadoma. Potencjał. Siłę Haków.

391
Ciekawe, czy kiedy ja będę miała córkę to wybiorę dla
niej spokojne szczęśliwe życie czy żywot pełen
niebezpieczeństw i burzliwych zdarzeń.
Przypomniałam sobie Dobroniegę Wilk. Dziękuję, ojcze.
Dziękuję, że nie pozwoliłeś abym stała się kimś takim.
Byłam kochana... Draniszu, co się z tobą w ogóle stało?
On kochał skromną dziewczynę, Milę – i był gotowy
oddać za nią życie. Ale nie mógł pogodzić się z dumną
arystokratką broniącą swojego honoru. Niemniej jednak
kilka jego pocałunków, uśmiechów i to jak ostrożnie
przyciskał mnie do siebie, kiedy uciekaliśmy z zamku
Tomigosta na zawsze zostanie w mojej pamięci.
Jestem kochana. Czystomir, który zawsze stawał po
mojej stronie. Mój Mirik, którego nauki pozwoliły
przetrwać ten ciężki czas. Czystomir, oficer tajnej
królewskiej służby, znający liczne sekrety. I jego notatka
"Akceptuję". Teraz już wiedziałam, że dotyczyła
Jarosława Wilka.
Zimnego. Ostrego. Niewrażliwego. Tego, który bez
wahania poświęcał dla mnie swoje życie. Który choć
ukrywa swoją słabość to teraz kiedy śpi jego twarz
sprawia tak bezbronne wrażenie! Rysy złagodniały,
zmarszczka między brwiami wygładziła się, usta
rozchyliły. Co do niego czuję? Ciężko to zrozumieć.
Przytrzymując ręką głowę śpiącego na moich kolanach
uzdrowiciela, lekko nachyliłam się, żeby dosięgnąć

392
męża. Koniuszkami palców dotknęłam twardego zarostu
na jego policzkach. Nakreśliłam kontur ust, zwykle
zaciśniętych, a teraz takich miękkich. Pogładziłam
podbródek.
– Jasności... – wymamrotał przez sen Jarosław,
przestraszyłam się i cofnęłam rękę. – Jasności...
Przeciągnął się, ułożył wygodniej i po chwili znów
głęboko zasnął.
Popatrzyłam na opuszki moich palców. Z nim wszystko
mi się uda, po prostu nie może być inaczej. Doznałam
w moim życiu tak wielu uczuć o których większość
arystokratek nawet nie śniła. Pora się już uspokoić.
Czwartego dnia moja domena była już blisko.
Zatrzymaliśmy się w zajeździe. Daezael wyprowadził
Jarosława ze snu i z zadowoleniem obejrzał rany.
– Ale jestem zdolny – powiedział z dumą. – Wszystko się
zagoiło, jesteś gotowy do walki!
– Pierwszej pomocy udzieliło mi trzech uzdrowicieli –
powiedział rozebrany do pasa Jarosław, który obracał się
przed lustrem i próbował obejrzeć nowe blizny na swoich
plecach.
On patrzył na siebie, a ja na niego. Wilkowi także
ostatnie miesiące nie dodały zdrowia. Wychudzony
i żylasty był daleki od ideału arystokratycznego piękna.

393
Jarosław zauważył moje spojrzenie w lustrze
i uśmiechnął się.
– Tak, Jasności, musimy zacząć dobrze się odżywiać,
żeby wrócić do dobrej formy.
Kiwnęłam głową i zarumieniłam się, za co w myślach
zrugałam samą siebie. To mój mąż, dlaczego
zawstydziłam się, kiedy przyłapał mnie na podglądaniu?
Ile chcę, tyle mogę patrzeć!
– Trzech uzdrowicieli! – zawołał Daezael i z oburzeniem
klasnął w dłonie. – A kto nimi kierował? No? To tak
samo, jak gdybym robił to sam!
Westchnął ciężko i smętnie pochylił głowę.
– Nikt mnie nie ceni. Nikt! Nikt!
– Ja ciebie cenię – spróbowałam go pocieszyć. – Bardzo.
Daezaelu, Jarosław też cię ceni tylko on nie umie tego
okazać. Mógłbyś napisać dla niego instrukcję...
– A jeśli zawrę tam punkt "paść na kolana i pocałować
w rękę" to on to zrobi? – zapytał kapryśnie elf.
Nagle Jarosław podszedł do Daezaela, naprawdę padł
przed nim na kolana i pocałował uzdrowiciela w rękę.
U mnie i elfa nastąpiło synchroniczne opadnięcie
szczęki.
– Daezaelu, bardzo cenię wszystko co zrobiłeś i wciąż
dla nas robisz – powiedział Jarosław z powagą. – Gdyby

394
nie ty już dawno byśmy umarli. Zawdzięczamy ci nasze
życie.
– Eee... Tak... Dziękuję, zrozumiałem – wymamrotał
uzdrowiciel. – Eee... Jarosław, przerażasz mnie! Proszę,
wstań!
Jarosław jeszcze raz pocałował dłoń elfa, któremu po
prostu nie starczyło sił, żeby ją zabrać i przytulił się do
niej czołem.
– Dziękuję.
Tego Daezael już nie wytrzymał. Wyrwał swoją dłoń
z rąk Jarosława, spojrzał na mnie pełnymi strachu oczami
i wybiegł z pokoju.
– Zrobiłeś to specjalnie? – zapytałam, gdy minął szok. –
Postanowiłeś zakpić z Daezaela?
– Nie – Jarosław zmarszczył brwi. Siedział na łóżku
i rozplątywał warkocz, który przez trzy dni zdążył się
potargać. – Całkiem poważnie. Naprawdę uratował nam
życie i to więcej niż raz. Jeżeli miał taką zachciankę,
żebym padł przed nim na kolana to nie mam z tym
problemu. Życie ma dla mnie o wiele większą wartość
niż duma.
– Jasne – powiedziałam. Jarosław pokazał mi się z nowej
strony. Nigdy bym nie pomyślała, że jest zdolny do
czegoś takiego! Ale w zasadzie ma rację. Jak zawsze ma
rację!

395
Po obiedzie przesiedliśmy się na konie. Sprzykrzyło mi
się już podskakiwanie w karocy, a według Daezaela
Jarosław bardzo potrzebował zbawiennego działania
słońca, bo był już zbyt blady. Karocę zostawiliśmy
w zajeździe – nasze srebrzystoszare oczy nie pozostawiły
gospodarzowi złudzeń odnośnie tego, czy po nią
wrócimy.
Jechaliśmy powoli. Od strony stolicy nikt nas nie ścigał,
w tutejszych lasach nie było rozbójników, można było
odpocząć. Właśnie dojechaliśmy do domeny Noży.
Następna będzie już moja. Prowadziłam oddział
najkrótszą możliwą drogą.
Wioski, pola uprawne, na których już sterczały zielone
kiełki. Zagajniki. Chłopi odprowadzali naszą kawalkadę
zlęknionymi spojrzeniami, ale nie rozbiegali się. To
znaczy, że było tu spokojnie.
Przed sobą widzieliśmy las, który wyznaczał granicę
domeny. Chciałam zostać na noc w gospodzie,
ale Jarosława ogarnęło takie podniecenie, że nakazał
dalszą jazdę.
– Jakby co, rozbijemy obóz w lesie – powiedział mi. –
Przepraszam, Jasności, ale już nie mogę się doczekać.
Rozumiałam go. Tak długo marzył o własnej domenie,
że teraz, kiedy był już tak blisko, po prostu nie mógł się
zatrzymać. Ja sama również nie mogłam doczekać się
powrotu do domu – jak małe dziecko, które wierzy,

396
że pod kołdrą można schować się przed strasznymi
potworami, tak i ja, gdzieś podświadomie pragnęłam
powrotu do swojej ojczyzny.
Zmierzchało. Jechaliśmy przodem, a za nami Daezael,
który niezadowolony burczał pod nosem o tym,
że zasłużonego komfortu pozbawiono go na złość
i z powodu obaw Jarosława, że zostanie ze mną sam na
sam w pokoju i nie poradzi sobie z małżeńskimi
obowiązkami. Strażnicy Jarosława w żaden sposób nie
reagowali na to burczenie, jak gdyby w ogóle go nie
słyszeli. Wilk tylko w milczeniu zaciskał zęby, żeby
w żadnym wypadku nie dać Daezaelowi możliwości
naśmiewania się z jego reakcji.
Nagle to poczułam. Coś ciągnęło mnie do przodu,
a tatuaż na plecach zaczął mrowić. Teraz już wiedziałam
jakim sposobem ojciec zawsze wiedział, że zbliżaliśmy
się do granicy domeny, nawet jeśli wracaliśmy od
sąsiadów w całkowitej ciemności. Nie wytrzymałam
wewnętrznego napięcia, pogoniłam konia i pomknęłam
do przodu. Jarosław coś krzyknął, a potem rzucił się za
mną.
Nie rozglądałam się na boki. Nie dostrzegałam niczego
oprócz drogi i uczucia przyciągania, ssącego uczucia
pustki, która żądała, aby wypełnić ją magią swojej
domeny.

397
To, że wpadłam w tłum uzbrojonych ludzi prawie na
samej granicy było dla mnie niespodzianką. Koń złapany
za uzdę zatańczył w miejscu i z trudem utrzymałam się
w siodle.
Kiedy z lekka przycichł zgiełk, który spowodowało moje
pojawienie się oprzytomniałam i wzięłam się w garść.
Przyjrzałam się moim przeciwnikom, którzy
w przeciwieństwie do zwykłych rozbójników mieli
jednakowe umundurowanie i broń. Usłyszałam do bólu
znajomy głos:
– Witaj, Jasności.
Żachnęłam się, gdy zobaczyłam przed sobą siedzącego
na potężnym ogierze mężczyznę.
– Dranisz! – krzyknął Jarosław, gdy do nas dojechał. –
Puść ją!
Dranisz wyglądał niezwykle. Zwyczajną koszulę
i wytarte żołnierskie spodnie zastąpił dobrej jakości
skórzany strój wyszywany srebrnymi nićmi. Na plecy
miał narzucony płaszcz z futra, którego gatunku nie
można było rozpoznać w gęstniejącym mroku. A na
głowie... Czapa zwieńczona wyszczerzonym pyskiem
rosomaka! Właśnie tak wyglądali władcy trolli.
No proszę!
Dranisz kiwnął do żołnierza trzymającego mojego konia
i ten zrobił krok wstecz. Wygodniej złapałam lejce
i odwróciłam się.

398
Obok Jarosława był już Daezael, na którego twarzy
malowało się takie szczęście i napięte oczekiwanie, że aż
zgrzytnęłam zębami. Temu tylko podziwianie dramatów
w głowie!
Nasi żołnierze w skupieniu obserwowali przeciwnika.
Dranisz nie mógł być zadowolony, widząc jaką ilością
ludzi dysponuje Jarosław, jego własny oddział był
znacznie mniejszy!
Jakże nie chciałam zaczynać swoich rządów od rozlewu
krwi na granicy domeny.
– Nie trzymam jej – powiedział Dranisz. – Ale chcę z nią
poważnie porozmawiać. Odejdziemy, Jasności?
Pokręciłam głową.
– Nie, Dranisz, przepraszam, ale boję się.
– Dobrze, to co chcę powiedzieć nie jest żadną tajemnicą.
Jasności, wiesz, że cię kocham. Bardzo cię kocham.
Podzieliło nas to, że jesteś Oświeconą... Teraz mam
ziemię, która rozmiarem dorównuje twojej domenie.
Mam ludzi. Mam władzę. Mam tytuł. Jestem takim
samym arystokratą jak ty. Dlatego pytam, Jasności, czy
pójdziesz ze mną?
– Skąd masz ziemię? – zapytał Jarosław.
– Wojna domowa – wzruszył ramionami Dranisz. –
Badanie spisku przeciwko królowi. Niektóre domeny

399
straciły władców. A w państwowym skarbcu jest pusto.
Kupiłem ziemie i tytuł.
– Byłeś w stolicy przez cały ten czas? – wydusiłam.
Dranisz skinął głową.
– Zrobiłem wszystko, aby zadbać o naszą przyszłość.
Naszą wspólną przyszłość.
– Jaka wspólna przyszłość, Dranisz? – zapytałam. – Mam
męża! Jedyna przyszłość, jaką mogę mieć to ta
z Jarosławem!
– Nie jesteś mu potrzebna, Jasności – powiedział Dranisz
z przekonaniem. – Znam Jarika od dziecka. Potrzebował
domeny i ją dostał. Potem spadkobierca... Zapomni
o tobie, kiedy urodzisz mu dziecko. Wtedy będziemy
mogli być razem. Kocham cię, Kicia, kocham tak bardzo,
że jestem gotowy na wszystko, byle byś tylko była ze
mną.
W milczeniu odwróciłam się i spojrzałam na Jarosława.
Jego twarz niczego nie wyrażała. Niczego. Jakbym
patrzyła na obojętny posąg w królewskim ogrodzie.
Zresztą, nawet posągi wyrażały więcej emocji, bo
rzeźbiarze obdarzali je uśmiechami, uniesionymi
brwiami lub zmarszczonymi zamyślonymi czołami...
Przełknęłam ślinę.
– Nie jesteś mu potrzebna – powiedział cicho Dranisz. –
A ja cię kocham. Chcesz rządzić – proszę, moja domena

400
w niczym nie ustępuje twojej, nawet jest lepsza,
ponieważ leży na zachodzie, ziemie są tam bardziej
urodzajne od waszych północnych. Chcesz wychowywać
syna Jarosława – proszę, Oświeceni często wychowują
się w nieswojej domenie. Nie chcesz mieć ze mną dzieci
– zgodzę się i na to, bylebyśmy byli razem. Na
spadkobiercę wychowam mojego siostrzeńca.
Zamknęłam oczy, żeby nikogo nie widzieć
i odetchnęłam. Spojrzałam na Dranisza.
– Powiedz mi, skąd Granisław Wilk tak szybko wiedział
o moim pojawieniu się w stolicy? Ty mu o tym
powiedziałeś, prawda?
Dranisz skinął głową.
– I za to on dał ci pieniądze i ziemie?
– Nie tylko za to. Ocaliłem ciebie i wiele lat broniłem
pleców Jarosława. Ale, w sumie, tak. Jasności, zostałem
zapewniony, że przez jakiś czas będziesz bezpieczna
w zamku Wilków a potem mi ciebie oddadzą. Byłaś im
potrzebna tylko jako spadkobierczyni domeny i matka
dziecka Jarosława.
– Oddadzą – mruknęłam. – Jakbym była jakąś rzeczą.
Tak tylko napomknę, że teściowa mnie głodziła.
– Wiem, daleko jej do ideału, ale w tamtym momencie to
było najbezpieczniejsze dla ciebie miejsce.

401
– Dziękuję za troskę – uśmiechnęłam się słabo. Znów
spojrzałam na Jarosława – posąg nie zmienił się ani
odrobinę. Na twarzy Daezaela nie dostrzegłam żadnej
podpowiedzi, jedynie czystą rozkosz wynikającą
z obserwowania sytuacji.
– Jasności, jedź ze mną, – błagalnie powiedział troll.
Zszedł z konia i klęknął przede mną. – Kocham cię.
Poczułam, że po moich policzkach pociekły łzy. Gorące
i gorzkie, niemal paliły skórę.
– Nie pojadę z tobą, Dranisz – mój głos nie zadrżał.
Decyzję podjęłam jeszcze nad brzegu jeziora niedaleko
zamku Sowy. – Jestem żoną Jarosława Wilka. Poza tym,
nie kocham cię i nie chcę być z tobą. Możesz wziąć mnie
siłą, ale... Lepiej tego nie rób, Dranisz. Jestem Oświeconą
i nie wybaczę poniewierania mną.
Twarz Dranisza wykrzywił ból. Powoli wstał i otrzepał
kolana z kurzu.
– To twoja ostateczna decyzja? – zapytał głucho.
– Tak – odpowiedziałam zdecydowanym głosem. –
Ostateczna.
– A jeśli uczynię cię wdową? Tu i teraz?
– Czy naprawdę uważasz, że mogłabym żyć z mordercą
mojego męża? Nie, Draniszu, proszę cię, jeśli
rzeczywiście mnie kochasz, nie pogarszaj sytuacji. Ze
względu mnie i dla Jarosława, u którego boku walczyłeś

402
tyle lat. Nie jestem warta tego, żeby wasza przyjaźń
przerodziła się w nienawiść.
Dranisz podszedł do mojego konia, wziął mnie za rękę
i popatrzył mi głęboko w oczy. Otulił mnie znajomy
gorzki piołunowy zapach.
Śmiało odpowiedziałam na spojrzenie trolla. Długo
patrzyliśmy na siebie. Czas ciągnął się
w nieskończoność.
W końcu Dranisz odwrócił wzrok, przełknął ślinę
i zacisnął usta.
– Na koń! – rozkazał swoim żołnierzom. – Ruszamy!
Odjechał odprowadzony milczeniem nie żegnając się
z swoim dawnym najlepszym przyjacielem.
Gdy tylko oddział Dranisza oddalił się na taką odległość,
że nie słyszeliśmy już stukania kopyt, spięłam konia,
i znów ruszyłam galopem. Przecięłam granicę domeny –
usłyszałam taki dźwięk, jakby pękła struna w gitarze
Mirika – prawie w biegu zeskoczyłam z konia, rzuciłam
się do lasu i wybuchłam płaczem.
Jarosław dogonił mnie niemal natychmiast, chwycił za
ramiona, odwrócił do siebie i mocno przytulił.
– Ty! – wykrzyknęłam, wyrywając się z jego objęć
i zaczęłam bić go w pierś, ramiona i brzuch. – Ty!
Dlaczego milczałeś! Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego!

403
Milcząc przeczekał moją histerię, w żaden sposób nie
próbując unikać uderzeń, a potem znów objął,
przyciągnął do siebie i zduszonym głosem powiedział:
– Ponieważ musiałem dowiedzieć się, dlaczego jesteś ze
mną. Nie mógłbym żyć bez pewności, że potajemnie nie
marzysz o trollu. Jesteś moją żoną, Jasności, szanuję cię
za twoją wytrwałość i siłę, ale... poza tym też cię kocham.
Zatrzymywanie cię siłą byłoby zbrodnią wobec nas
obojga. Marzę o normalnym, szczęśliwym rodzinnym
życiu, a nie o istnieniu pełnym niedopowiedzeń
i wątpliwości! Już mówiłem, Jasności, jesteś moją żoną,
przysięgaliśmy to przed Bogami i to wiele dla mnie
znaczy. I jeszcze raz powtórzę, że wtedy, na ziemiach
uldonów wskoczyłem do wodospadu nie za przyszłą
żoną, ale za dziewczyną, którą pokochałem. Gdybym
potrzebował tylko domeny, nie zasłoniłbym cię
w królewskim pałacu i odziedziczyłbym ziemię według
prawa małżeństwa. Nie mam mentalnej więzi
z uzdrowicielami, przed ich przybyciem już byś się
wykrwawiła i nawet Daezael nie byłby w stanie cię
uratować. Kocham ciebie, Oświecona Jasności, nie ze
względu na domenę. Właśnie dlatego nie przeszedłem
obrzędu przemianowania i nie związałem się z twoim
terytorium.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Potem uniosłam twarz
i nasze usta się spotkały.

404
Jarosław najpierw całował mnie delikatnie, ale potem
objął moją twarz dłońmi i nerwowo wyszeptał:
– Prawie serce mi tam pękło, Jasności. Myślałem,
że odejdziesz z Draniszem. Tak bardzo nie bałem się
nawet wtedy, kiedy w pojedynkę walczyłem
z wilkołakiem.
– Nie zostawię cię, Jarosławie – szepnęłam unosząc się
na palcach, żeby wygodniej było się całować. – Jestem
twoją żoną i nie żałuję tego.
I znów ogarnęła nas burza zmysłów i wrażeń. Relacje
z Jarosławem nigdy nie były proste, ale to właśnie jemu
udało się dotrzeć do mojej duszy tak głęboko,
że odsunięcie od siebie tego uczucia byłoby równe
utracie części siebie.
Moje ciało reagowało na każdy jego najdelikatniejszy
dotyk. Było tak jak za pierwszym razem w pobliżu
zamku Tomigosta, dzień przed ślubem. A równocześnie
inaczej. Teraz Jarosław był znacznie delikatniejszy
i bardziej opanowany.
Nasz wspólny rytm i dopasowanie ciał były tak naturalne
i dobre, że ogarnęło mnie ogromne wzruszenie, nad
którym nie mogłam zapanować. Jesteśmy blisko,
jesteśmy razem, czy jest coś ważniejszego?
Moja dusza wyrwała się z ciała, które rozkosz
rozproszyła na tysiące drobnych kawałków. Jak w czasie

405
burzowego obłędu, tylko o wiele przyjemniej i o wiele
lepiej – nie byłam w tym sama.
Okryta sukienką, leżałam na piersi Jarosława, a on
gładził moje plecy. Nagle roześmiałam się:
– Arystokraci! Oświeceni! Wyobrażam sobie jak dobrze
bawi się Daezael. Ty i ja jeszcze ani razu nie kochaliśmy
się w normalnych warunkach.
– Wcale się dobrze nie bawię – wyburczał elf siedzący
w krzakach. – Zastanawiam się, czemu spośród
wszystkich arystokratów mi przypadli akurat ci
najgłupsi. To znaczy, wybacz, Oświecony Jarosławie,
chciałem powiedzieć: najbardziej nietypowi.
Byłam tak bardzo przyzwyczajona do obecności
uzdrowiciela we wszystkich, nawet najbardziej
intymnych sferach mojego życia, że nawet się nie
zarumieniłam.
– Wstawajcie już – dalej marudził elf. – Bo my wszyscy
zaraz razem z wami zamarzniemy, rozchorujemy się
i umrzemy, a przez to ja ciebie, Jasności, nie dowiozę do
domu!
Trzeba było podnieść się i ubrać. Kiedy nagle coś do
mnie dotarło:
– Jarosław, ale przecież wszyscy twoi ludzie wiedzą, co
my tu... Razem... Jak mam im teraz patrzeć w oczy?

406
– Normalnie patrzeć – wzruszył ramionami. – Po scenie,
którą urządził Dranisz, ważne jest, aby moi żołnierze
mieli pewność, że między tobą a mną wszystko jest
w porządku. Musisz wiedzieć, że oni bardzo cię szanują
i doceniają to co zrobiłaś, aby ich odpoczynek był tak
wygodny jak to tylko możliwe. Poza tym nie są to tylko
moi ludzie, ale również twoi.
Ledwie wyszliśmy z lasu na drogę, gdy podbiegł do nas
jeden z oficerów, który zazwyczaj trzymał się blisko
karety:
– Dowódco, rozbijamy tutaj obóz?
– Nie – spokojnie odpowiedziałam mając nadzieję,
że w ciemności nie widać, jak płoną moje policzki –
pojedziemy jeszcze kilka godzin. Niedaleko stąd jest
wieś z gospodą, już tam bywałam. Do południowej
posiadłości zostało nam jeszcze sześć godzin jazdy, ale...
– Tak, do zamku lepiej dojechać za dnia – zgodził się
Jarosław. – Chłopaki, poproszę naprzód kilku
z latarniami. Na wszelki wypadek gdybyśmy znów mieli
na kogoś wpaść.
– A co, masz jakichś innych narzeczonych, o których nie
wiem? – zapytał elf, który oczywiście jechał obok mnie.
Droga była dosyć szeroka, więc bez problemu
mieściliśmy się na niej w trójkę, a konie nie obijały się
bokami. Ojciec zazwyczaj jeździł tędy karocą z eskortą
i dbał o to, żeby droga nie była zarośnięta.

407
Do wsi dojechaliśmy po północy. Trzeba było obudzić
właściciela gospody, który podejrzanie długo nie
otwierał bramy.
– Nigdy nie wiadomo kogo to nosi po nocy! Posiadacz
kazał być ostrożnym.
W końcu poczułam, że mam tego dość. Namiętność
namiętnością, ale nie miałam nic przeciwko temu, żeby
wreszcie się wykąpać!
Dlatego zeskoczyłam z konia, wzięłam latarnię od
najbliższej stojącego żołnierza i podeszłam do okienka
w bramie.
– Chodź tu i popatrz na mnie! – rozkazałam
gospodarzowi, podnosząc latarnię do swojej twarzy.
Za drzwiami czknęli.
– Oś... Oś... Oświecona Jasności! Prześwietni Bogowie!
A my na was tak czekamy! Wasz ojciec powiedział,
że jedziecie ze stolicy i prędko przybędziecie...
Wchodźcie, wybaczycie nam na Bogów!
Jeszcze tego brakowało, aby mój ojciec nie wiedział
o czymś takim!
Niebawem siedzieliśmy już przy stole, a obudzeni
służący pośpiesznie grzali wodę na kąpiel
i przygotowywali jedzenie dla oddziału Jarosława.
Gospodyni krzątała się dookoła nas i miałam wrażenie,
że zaraz zacznie karmić mnie łyżeczką!

408
– Tak dawno was nie widzieliśmy, wasza wielmożność...
Wybaczcie, Oświecona! Staliście się tak podobnymi do
Posiadacza! Oświecony, może podać wam jeszcze
mięsa?
Jarosław odmownie pokręcił głową. Starał się ukryć
zmęczenie, ale zdradzały go ospałe ruchy i kiepski
apetyt.
– Może waszemu... drugiemu towarzyszowi trzeba
jeszcze coś przynieść? – zapytała gospodyni, nie mogąc
określić rasowej przynależności Daezaela.
– Mięsa z krwią – powiedział uzdrowiciel. – A tak
w ogóle to jestem elfem.
– Elfem? – gospodyni zamrugała. – Prawdziwym elfem?
– Tak, prawdziwym, a wy co, elfa nigdy nie widzieliście?
– spytał Daezael, wgryzając się w pieczoną baraninę.
– Nie, nie widziałam, ale mi opowiadali, że jesteście
inni... – powiedziała gospodyni wytrzeszczając oczy na
uzdrowiciela jak na cud.
– Wszyscy was okłamywali – rzeczowo oświadczył
Daezael. – Jesteśmy właśnie tacy! Dajcie piwa!
Gospodyni całkiem porażona ostatnim rozkazem
oddaliła się do kuchni.
– Przecież ty nie pijesz piwa – szepnęłam.
– To dla podtrzymania wiarygodności! – wyjaśnił
uzdrowiciel i uszczypnął w biodro podawaczkę, która

409
przyniosła piwo. Poczekał aż zaczerwieniona
dziewczyna odejdzie, upił łyk i skrzywił się. – Co za
obrzydlistwo! Tfu! Chodźmy spać, Oświeceni, musicie
jeszcze dzisiaj dojechać do zamku... Och, kiedy ja
w końcu wypocznę?
Kiedy dotarliśmy do łóżka, Jarosław zasnął zanim
w ogóle dotknął poduszki, a ja jeszcze chwilę
popluskałam się w wielkim cebrze, zmywając z siebie
pełen wrażeń dzień i dopiero wtedy poszłam spać.
Ledwie zamknęłam oczy, gdy Daezael zaczął potrząsać
moim ramieniem.
– Obudźcie się, Oświecona! I ty, jej mężu, też się obudź!
Macie gości!
– Kogo? – zapytałam przecierając oczy. Serce mi
zamarło. – Ojciec?
– Nie! Twój jednonogi wujek. W razie czego nie rzucaj
mu się w objęcia i lepiej od razu zacznij przepraszać. Coś
mi podpowiada, że on swoją nogę lubił i bardzo ją cenił.
Ubrałam się z prędkością doświadczonego żołnierza
prawie nie zostając w tyle za Jarosławem. Zasznurował
mi suknię i razem, ręka w rękę, zeszliśmy na dół.
Powstrzymałam chęć rzucenia się w ramiona siedzącego
za stołem Welimora.
– Wujku Wel! – powiedziałam pociągając nosem jak
dziecko. – Wybaczycie mi za nogę!

410
– Ale po co? – zdumiał się Welimor wyciągając do mnie
ręce. – Przecież to nie ty mi ją odgryzłaś, kochanie! No
już, chodź tutaj!
Z radością przytuliłam się do jego szerokiej piersi i przez
chwilę znów poczułam się jak mała dziewczynka, której
przed strachami bronił wielki i odważny szef zamkowej
straży.
Ale musiałam opanować wzruszenie i odsunąć się.
– A... A ojciec, gdzie jest? – zapytałam. Wujek Wel był
sam! Na wszelki wypadek wyjrzałam nawet przez okno
na podwórze – wszyscy żołnierze należeli do nas!
– U siebie, a gdzieżby indziej? – uśmiechnął się
Welimor. – Wysłał mnie natychmiast po tym jak tylko
poczuł, że przekroczyłaś granicę domeny.
– Z pomocą? – zapytałam z nadzieją.
– Nie, a ty co, że niby ojca swojego nie znasz? Aby
dowiedzieć się jak zamierzasz przejąć władzę w swojej
domenie. On swoją trzyma mocno. Ale prosił przekazać,
że jakby co, może udzielić ci azylu politycznego... Na
swoich warunkach.
– Nie, już takiego nie potrzebuję – wymamrotałam.
– Dziękujemy bardzo za ofertę – powiedział Jarosław
poważnie. – A tak właściwie to w czym jest problem?

411
– Problemów jest więcej niż wystarczająco – powiedział
wuj Welimor. – Ale to wy tutaj jesteście Oświeconymi,
więc powinniście zdawać sobie z tego sprawę!
– A mógłbyś cokolwiek powiedzieć? – nie mogłam
znieść jego chytrego uśmiechu.
– Tylko jeśli przyjmiesz mnie na stanowisko informatora
z odpowiednią pensją – powiedział Welimor, wyraźnie
dając do zrozumienia, że od tak po prostu nikt mi już
pomagać nie będzie.
– Na stanowisko... – zamyślił się Jarosław. – To dobry
pomysł!
– Jakie stanowisko? – wykrzyknął stojący za moimi
plecami Daezael. – Jeszcze ze mną się nie rozliczyliście
i zatrudniacie kolejną osobę?
Welimor zacmokał językiem.
– No dobrze, w ramach rodzinnych więzi, niech będzie,
że popracuję chwilę na kredyt – powiedział. –
W południowym zamku osiedlił się niejaki Granisław
Wilk, znacie takiego? I tak nam się z Posiadaczem
Hakiem wydaje, że on nie ma zamiaru oddawać wam
władzy.
– Jak to? Nie mogliście go nie wpuścić? – oburzyłam się.
Welimor ziewnął.
– Pędziłem do was całą noc – wyznał. – Jasności,
zastanów się co mówisz. Zarówno twój teść jak i twój

412
ojciec mają dokładnie takie same prawa do zamku. Obaj
są rodzicami. Dlaczego mielibyśmy nie zezwolić
nowemu krewnemu na pobyt w południowej
posiadłości?
– Ojciec – wycedził Jarosław przez zęby. – Ruszajmy już.
Nadeszła pora, żeby przypomnieć mu do kogo należą
wszelkie prawa do domeny i zamku!

Rozdział 18
Poradzisz sobie z jednym domem i jego domownikami –
poradzisz sobie z domeną i jej mieszkańcami. Najważniejszym
jest aby w tym procesie nie zmniejszyć ich ilości.
Jasność Tarcza poznaje trudności
wynikające z bycia Posiadaczką

Południowa posiadłość zmieniła się od czasów,


kiedy mieszkaliśmy w niej z Żadimirem. Ojciec
wzmocnił mury, oczyścił fosę, postawił nowy most
zwodzony. W ogóle nie obchodziły go nowe trendy
modowe dotyczące rodowych zamków. Jeżeli zamek nie
przypomina twierdzy to nie jest to zamek Haków!
Na murze stali strażnicy. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam
się ich umundurowaniu. Wilk. A czy spodziewałam się
czegokolwiek innego?

413
– Ojciec! – zasyczał mój mąż, który również zauważył
ich barwy.
– A no właśnie – powiedział wuj Wel. Podróżował
niewielkim wozem, do którego zaprzęgnięto
doskonałego konia. Woźnicą był stary żołnierz, którego
mgliście pamiętałam.
– Opuścić most! – ryknął Jarosław tak głośno, że koń pod
mną zatańczył nerwowo a ptaki w pobliskich zaroślach
wzbiły się do lotu.
Instynktownie zakryłam głowę rękami i skuliłam się.
Kiedy doszło do mnie, że to nie niebo spadło nam na
głowy popatrzyłam na Jarosława, który przytrzymywał
mojego konia:
– Nie wiedziałam, że tak umiesz.
– Zaklęcie potęgi głosu – wyjaśnił. – W armii bez tego
ani rusz. Przepraszam, że cię przestraszyłem.
– Następny razem uprzedź, dobrze? – poprosiłam.
Oprócz mnie nikt inny się nie wystraszył. Oczywiście
konie były podenerwowane, ale wszystkie, łącznie
z moim były wojskowe. Wyobraziłam sobie zachowanie
zwykłego konia przy takim głośnym rozkazie! Nie
byłoby czego zbierać.
– Wasza Ekscelencjo! – ludzie na murze rozpoznali
Jarosława. – Już, już...

414
Jarosław spojrzał na Welimora, który nawet nie próbował
ukryć złośliwego uśmiechu. Najwyraźniej, dla
strażników starszego Wilka Jarosław nie stał się
Posiadaczem. Ale moi poddani natychmiast się
zrehabilitowali.
Powoli opadł most zwodzony. Krata podniosła się.
Wjechaliśmy na podwórze.
Granisław Wilk stał przy drzwiach MOJEGO zamku,
jakby był tu panem, który spotyka się z gośćmi.
Jarosław pomógł mi zejść z konia. Rozejrzałam się.
Słudzy stłoczyli się przy bocznych drzwiach lewego
skrzydła. Z radością stwierdziłam, że rozpoznaję
każdego z nich – na szczęście Granisław nie zdążył
zmienić personelu. Cóż, drogi teściu, przyjmuję wasze
wyzwanie. Za moimi plecami jest Daezael, który tylko
czeka na moment, w którym się poddam, żeby móc
zacząć ze mnie szydzić. I wujek Wel, czekający na to
samo, żeby zaproponować schronienie w zamku ojca. Na
jego warunkach, pamiętam, pamiętam!
– Orzełek! – zawołałam na zarządcę zamku. Czasy, kiedy
był szybkim orłem o ostrych oczach, dawno temu
minęły. Teraz był to prawdziwy drapieżny orzeł,
trzymający w szyku wszystkich pracowników. Wiele lat
temu, kiedy matka zdecydowała odpoczywać
w południowej posiadłości z nami, dziećmi, mój ojciec
wyznaczył go na tą posadę.

415
– Tak, Oświecona! – zarządca, który kiedyś nie wahał się
wycierać mi smarków, teraz podbiegł i ukłonił się nisko.
– Witamy ponownie, Oświecona Jasności. Oświecony –
pokłonił się Jarosławowi. – Cieszę się, że mogę was
powitać na zamku!
– Chodźmy – powiedziałam – pokażesz, co i jak.
– Ale, Oświecona – Orzełek przybrał zmieszany wyraz
twarzy, ale jego oczy chytrze zabłysły. – Już od tygodnia
nie jestem zarządcą zamku! Teraz jestem stajennym...
– To dziwne – głośno powiedziałam. – Nie pamiętam,
abym zarządzała jakieś zmiany w kadrze. A jeśli tego nie
pamiętam to znaczy, że to się nie wydarzyło, Orzełku.
Chociaż... Jarosławie, czy wyznaczaliście nowego
zarządcę zamku?
– Nie, moja droga – powiedział Jarosław, umyślnie
ignorując ojca. – Orzełku, w pierwszej kolejności
pokierujcie przygotowaniem pokojów dla Oświeconych,
myślę, że moja małżonka jest zmęczona po podróży.
Moja droga, może odpoczniecie chwilę przed
rozpoczęciem inspekcji?
– Ale, Oświecony, w żaden sposób nie mogę
przygotować pańskich pokojów! Zostały zapieczętowane
przez Posiadacza Haka, tak samo jak gabinet oraz
biblioteka... Otworzyć może je tylko Oświecona!

416
Tak, ojciec lubił zaklęcia opierające się na krwi
i ucieszyłam się, że teść nie dostał się do ważnych
pomieszczeń z dokumentacją!
Granisław zrozumiał, że tylko ośmiesza się takim
staniem i milczeniem koło drzwi, więc przybrał dumną
postawę i zszedł po schodkach szeroko rozkładając ręce
w geście powitania.
– Witajcie, dzieci!
– Ojcze! – „zauważył” go wreszcie Jarosław. – Nie
spodziewałem się, że cię tu zobaczę! I to jeszcze z tak
licznym oddziałem! W tak niespokojnym dla nas czasie
zostawiliście matkę bez jakiejkolwiek ochrony? Biedna
mamusia została pozbawiona nawet tej minimalnej
ochrony w postaci murów zamkowych!
– A co się z nimi stało? – Granisław był wyraźnie
zaskoczony.
Najwyraźniej, jakimś cudem nie dotarły do niego wieści
o własnym zamku! Ale gdzie on będzie przejmował się
takimi drobiazgami, przecież natychmiast po
odstawieniu „ukochanej” synowej pod skrzydła żony od
razu pognał do stolicy, żeby rozeznać się w sprawach,
a potem do mojej domeny zagarniać władzę.
– Zamkową ścianę rozniosła moja małżonka, kiedy
wasza małżonka postanowiła morzyć ją głodem –
uprzejmym tonem poinformował ojca Jarosław.

417
– Oooczywiście – przeciągnął Wilk łapiąc się za twarz.
Ale w spojrzeniu, które mi rzucił błysnęła nienawiść. –
No dobrze, wejdźcie do zamku... Jarosławie, muszę
z tobą porozmawiać.
– Jak tylko przydzielę zadania zarządcy – powiedział
Jarosław.
– Nie, synu, teraz! – chłodno powiedział Granisław. –
Właśnie teraz! To sprawa niecierpiąca zwłoki!
Jarosław zachwiał się.
Nagle poczułam się bardzo słabo i żeby nie upaść
musiałam chwycić się jego rękawa.
– Jasności? – zaniepokoił się mąż. – Co z tobą? Jesteś
taka blada!
Nie mogłam utrzymać się na nogach. Zaniepokojony
Jarosław wziął mnie na ręce.
– Niech wszyscy się odsuną! – w polu mojego widzenia
ukazał się Daezael. – Co za nieszczęście! Należy
natychmiast zanieść Jasność do łóżka, ona musi się
położyć.
– Co z nią? – Jarosław prawie biegł za Orzełkiem, który
w pośpiechu pokazywał drogę. Czułam mdłości, a przed
oczami miałam mroczki.
- Nie wiem – powiedział Daezael. – Może zjadła coś
nieświeżego, a może tak podziałało na nią przekroczenie
granicy domeny. Wciąż nie nauczyła się panować nad

418
swoją mocą! No nic, zaraz się zorientuję, a tymczasem ty
porozmawiaj z ojcem. Po co niepotrzebnie niepokoić
naszą ukochaną Jasność?
Jarosław położył mnie na łóżku w jednym z licznych
pokojów dla gości.
– Idź, idź! – pomachał na niego Daezael. – Orzełku,
zostańcie, będę czegoś potrzebował...
Kiedy tylko za Jarosławem zamknęły się drzwi poczułam
się tak jakby w moje żyły wlano płynny ogień. Nie
wytrzymałam i krzyknęłam, ale potem natychmiast
poczułam się wręcz doskonale.
– Co to było? – zapytałam siadając na łóżku
i popatrzyłam podejrzliwie na Daezaela. Bez jego
udziału to się nie wydarzyło!
– Szybki odpływ sił życiowych – wyjaśnił uśmiechając
się z zadowoleniem. – I ich powrót. W końcu jestem
twoim uzdrowicielem!
– Ale... dlaczego? – zdumiał się Orzełek, który trwał
w błogiej niewiedzy na temat dość skomplikowanych
relacji jego nowej Posiadaczki z jej osobistym
uzdrowicielem.
– To było konieczne. Orzełek, gdzie mieszka stary Wilk?
– W niebieskich pokojach – odpowiedział
zdezorientowany zarządca.

419
– Tak... Jasności, czy jest tu tajne przejście pozwalające
obserwować gości? Nie może takiego nie być! Chodźmy
jak najszybciej, inaczej wszystko przegapimy!
– Co: wszystko? – kiedy elf mówi takim tonem, lepiej się
mu podporządkować, więc zaczęłam obmacywać panele
ścienne obok okna. Miałoby tu nie być tajnego przejścia?
Ich jest tutaj mnóstwo! Zamek został zbudowany według
osobistego projektu mojego dziadka, a on znał się na
paranoi.
– Rozmowa twojego męża z ojcem. Najpierw Jarik
urządził ci sprawdzenie, a teraz my jemu urządzimy.
Orzełek, proszę tu zostać i nikogo nie wpuszczać do
pokoju! Z Jasnością jest źle, bardzo źle!
Panel odjechał na bok i zanurkowaliśmy w porośnięty
pajęczynami korytarz. Wiedziałam jak dostać się do
niebieskich pokojów. W swoim czasie ojciec zmusił
mnie i Przebysława do wyuczenia się na pamięć
rozmieszczenia wszystkich przejść w zamku
i organizował z tego swoiste egzaminy orientacyjne.
W końcu dotarliśmy do okienka obserwacyjnego
w niebieskim pokoju.
– ...Hak nie pozwoli ci rządzić, rozumiesz to?! –
Granisław akurat skończył swoją chwytającą za serce
przemowę.
– On już pozwala mi rządzić – Jarosław chodził nerwowo
po pokoju. – Już!

420
– Mój ojciec jest geniuszem! – szepnęłam półgębkiem.
Daezael kiwnął.
– Jestem twoim ojcem!
– Myślisz tylko o tym jak dodać sobie władzy. Jeszcze
władzy, znowu władzy! To jest nasza domena, ojcze, nie
twoja!
– Jesteś idiotą i zawsze nim byłeś. Po co trzymasz się tej
dziewczyny? Znajdę ci lepszą żonę, bez dodatku
w postaci starego intryganta Haka!
– Ona jest moją żoną – głosem Jarosława można by było
zamrozić całe królestwo. – Bądź tak dobry i nie nazywaj
jej tak więcej. Szacunek – to wszystko o co proszę.
– Jesteś nie do zniesienia! – Granisław uderzył pięścią
w stół. – Jarosław! Posłuchaj mnie, synku, wszystko
sobie przemyślałem! Ty zawsze marzyłeś o własnej
domenie! I ona będzie twoja, tylko twoja. Zostaniesz
wdowcem...
– Ostatni raz usłyszałem coś takiego od Niegosławy Pies
– spokojnie zauważył Jarosław. – I wtedy ją zabiłem.
Nikt nie odważy się grozić Jasności. Jestem jej mężem
i moim zadaniem jest chronienie jej.
– Jesteś idiotą, a nie mężem! – gniewnie rzucił
Granisław. – Nie można do ciebie dotrzeć.
– Ojcze, proszę ostatni raz po dobroci – zabieraj się.
Masz swoją domenę, stolicę, w której można pleść

421
intrygi i zabawiać swoje "ja”. Nie ruszaj Północy. Ona
należy do Haków i tak już zostanie. To jest domena
Jasności. Nie zmieniłem nazwiska i tatuażu. Co oznacza,
że naprawdę jestem tylko jej mężem, nikim innym.
Granisław chwycił się za głowę.
– O, prześwietni Bogowie, kogo ja wychowałem!
Jarosławie, jak mogłeś? To jest... to... Przecież byłeś
w stolicy! Mogłeś to zrobić...!
– Umyślnie tego odmówiłem – obojętnie powiedział
Jarosława. – Pamiętasz, jak pewnego razu powiedziałeś
mi, że z tępego wojaka nigdy nie będzie Posiadacza?
– Co to ma być? Zemsta? – żachnął się Granisław. –
Zemsta za krzywdy z dzieciństwa? Zaprzepaściłeś swoje
życie dla drobnej zemsty na rodzicach? Że niby skoro nie
traktowaliście mnie poważnie, to zrobię wam na złość?
– Nonsens – Jarosław westchnął. – Nie rozumiesz,
prawda? Powtarzam: odmówiłem tatuowania
i powiązania z domeną świadomie. Nie chcę, żeby
Jasność uważała, że potrzebuję jej tylko z powodu
domeny.
– To jeszcze gorzej – stwierdził teść. – Zmarnowałeś
sobie życie z powodu opinii baby, która przyprawiła ci
rogi z trollem. Z trollem! Trollem! Żona mojego syna to
ku...
Pięść Jarosława spotkała się z wargami Granisława
z głośnym mlaśnięciem.

422
Stary Wilk wytarł wargi dłonią i popatrzył na swoją
krew, a potem na syna z takim zdziwieniem, jakby
dostrzegł u niego drugą parę oczu.
– Ty... Ty...
– Gdyby to powiedział ktokolwiek inny – spokojnie
oznajmił Jarosław, który wyjął z kieszeni chustkę
i wycierał kostki dłoni – wbiłbym mu te słowa w przełyk.
Razem z zębami. Zabieraj się, ojcze. Wydaje mi się,
że pocztówki raz w roku to jedyna możliwa do przyjęcia
forma naszej komunikacji. A jeśli chodzi o to jak, z kim
i kiedy Jasność przyprawiała mi rogi i czy w ogóle je
przyprawiła to sprawa ta dotyczy tylko nas dwojga.
Tylko i wyłącznie. Jak i wszystko pozostałe. Nie jestem
taki jak mój brat, ojcze. Nikomu nie pozwolę mieszać się
w moje stosunki z żoną.
– Jeszcze tego pożałujesz! – syknął Granisław. – Kiedy
przypełzniesz do mnie na kolanach! Kiedy będziesz
błagał aby cię przyjąć po tym jak Hak wyrzuci cię
z zamku! On potrzebuje od ciebie tylko wnuka, którego
wychowa pod siebie! Myślisz, że nie wiem, że twoja
najdroższa żona jest pustogłową głupią dziewczyną
zapatrzoną w swojego ojca?
– Nie mogę zrozumieć, co cię bardziej wścieka? – z kpiną
w głosie zapytał Jarosław. – To, że tobie nie uda się
wychować wnuka pod siebie, czy to, że Jasność jest
zapatrzona w ojca, a ciebie nie szanuje ani trochę?

423
W ogóle jej nie znasz, ojcze, a ja tak wiele z nią
doświadczyłem, że do końca mojego życia będę
dziękować Bogom za ten dar.
Granisław jeszcze raz wytarł wargi, splunął pod nogi
syna krwawą śliną...
– Wykluczam cię z Domu. Żegnaj, pozbawiony Rodu
idioto.
Wychodząc trzasnął drzwiami. Jarosław jaki czas
spoglądał w ślad za ojcem, potem usiadł w fotelu, zgarbił
się i przykrył twarz rękami.
– Chodźmy, chodźmy – wyszeptał Daezael i pociągnął
mnie za rękę. – Nie żałuj go, takie wstrząsy dobrze mu
służą. Chodźmy już, zaraz pójdzie zobaczyć jak czuje się
jego ukochana żona! A my cali jesteśmy w pajęczynach,
ciężko będzie wyjaśnić, gdzie aż tyle ich znaleźliśmy na
łóżku!
Wpadliśmy do naszego pokoju kichając od kurzu
i znaleźliśmy na nocnym stoliku dzbanki z wodą i miskę.
– Ja... Hm... Odważyłem się rozkazać aby przyniesiono
wodę – powiedział Orzełek. – Przepraszam, Jasności,
ale czy zamiast pana Czystomira macie teraz tego... em...
waszego uzdrowiciela?
– Ten jest gorszy – powiedziałam. – Ale tego typu. A tak
na marginesie, to jest elf. Dziękuję za wodę!
Daezael szybko ściągnął ze mnie sukienkę.

424
– Nie ma czasu na czyszczenie, szybko pod kołdrę!
Zarumieniony Orzełek odwrócił się.
Ledwo co zdążyliśmy doprowadzić się do względnego
porządku, gdy pojawił się Jarosław. Nic na jego twarzy
nie zdradzało burzy uczuć, której niedawno doświadczył.
– Jasności, jak się czujesz? – usiadł obok mnie.
Orzełek spróbował wyciągnąć Daezaela z pokoju, żeby
dać nam możliwość porozmawiania na osobności, ale nie
udało mu się tego zrobić. Tak, mieszkańców zamku
czekało mnóstwo nowych odkryć!
Zarządca zostawił nas, a elf bezczelnie usiadł obok
Jarosława.
– Dobrze, dziękuję za troskę – wzięłam męża za rękę.
– Potrzebujecie magów – powiedział Daezael poważnie.
– Dobrych magów. Trzeba stworzyć nowy sztylet dla
Jasności i pomóc jej zrozumieć magię Posiadaczy...
Jarosław zacisnął usta i po chwili oznajmił:
– Nie chcę zwracać się o pomoc do królewskich magów.
Pozostają tylko wasi północni. Na przykład Mezenmir.
Myślisz, że zgodzi się nam pomóc?
Wzruszyłam ramionami.
– Zapytać nic nie kosztuje. I można jeszcze napisać do
Mirika... Czystomira Dęba. On może kogoś polecić.

425
Myślałam, że Jarosław będzie oburzony, ale on po prostu
skinął głową.
– Odpoczywaj. Pójdę i zabiorę się do pracy. Mój ojciec
nas opuścił, ale prosił aby przekazać ci swoje życzenia
jak najszybszego powrotu do zdrowia.
– Przyda się! – wymamrotałam. – Dziękuję.
Resztę dnia wypełniły obowiązki. Pokojówki przyniosły
stare ubrania, które teraz wisiały na mnie jak na
wieszaku. Gdzieś przyszyły, gdzieś naciągnęły
i pomknęłam zajmować się gospodarczymi sprawami,
a Jarosław w tym czasie rozmieszczał swój garnizon
i zapoznawał się z pozostałymi strażnikami Haka.
Otworzyłam bibliotekę, gabinety, skarbnicę. Obok
sypialni przystanęłam i odeszłam dalej. Nie mogłam się
do tego zmusić. Ostatni raz spałam tam jeszcze
z Żadimirem. Nie umiałam wyobrazić sobie jak
mogłabym położyć się do tego łóżka z innym mężem.
Pod wieczór już padaliśmy z nóg. Nawet Daezael
pracował niestrudzenie przeprowadzając inspekcję
wieży uzdrowiciela i wyżywał się na nieszczęśliwym
młodzieńcu, który został przyjęty do pracy natychmiast
po ukończeniu uzdrowicielskiej akademii. Jego nie
znałam, jak i jeszcze kilku służących, wynajętych
później.
Chłopak, który przeżył rok w pełnym spokoju,
sporadycznie zajmując się leczeniem zębów, rwy

426
kulszowej i przyjmując porody w sąsiedniej wsi,
w żadnym wypadku nie spodziewał się, że nagle dostanie
tak wymagającego szefa. Biedaczysko.
Wieczorem okazało się, że „wielki i przerażający" elf
zdążył już objaśnić połowie służących, że Posiadacze to
władza świecka, a on to niemalże namiestnik boskiej
władzy. Inna gałąź władzy nieznosząca nawet odrobiny
braku szacunku. Myślę, że gdyby nie mój mąż, to
Daezaela nic nie zatrzymałoby przed ogłoszeniem się
główną wartością całej domeny, ale, o dziwo, elf
uznawał stanowisko Jarosława "Ja jestem arystokratą,
a ty jesteś służącym".
Kolację mi i Jarosławowi podano w gabinecie. Właśnie
zapoznawaliśmy się ze sprawami finansowymi. Ojciec
zostawił nam dochody z terytorium mojej domeny
począwszy od tego dnia, kiedy wprowadziliśmy się do
południowej posiadłości z Żadimirem. Ku mojemu
zdziwieniu, w czasie naszego krótkiego małżeństwa
Nożow zdążył przeprowadzić kilka reform w rolnictwie,
które przyniosły niezłe dochody. Ogólnie, mieliśmy
całkiem sporo pieniędzy.
I nawet zostaliśmy obronieni przed wojną domową. Mój
ojciec nie dopuścił do zamieszek na Północy, domena
graniczyła z Dębami, Nożami i, właściwie, Hakami.

427
– Powinniśmy przeprowadzić wspólne ćwiczenia
wojskowe w tych domenach – powiedział Jarosława
pocierając policzki, żeby się rozbudzić.
– Zaplanujmy to jutro ze świeżymi umysłami –
poprosiłam. – Już późno. Jeden dzień niczego nie zmieni.
– Jasności, jeśli król zignoruje twoje wyzwanie to szybko
nie będziemy mieli króla – poważnie powiedział
Jarosław. – Słaby monarcha nie jest nikomu potrzebny,
a Wyszesław i tak nie jest najlepszy. Rada arystokratów,
na których czele stoi mój ojciec, może nie dopuścić
Włodzimierza do władzy, motywując to jego młodością
i niezakończoną jeszcze nauką. W każdym razie
zamieszki w kraju będą się przedłużać. Poza tym nie
zapominaj ile rodów straciło swoje dzieci w wyniku
nieudanego spisku Tomigosta. Sprawa ochrony domeny
jest pierwszorzędna.
– Nie dzisiaj! – stanowczo wstałam od stołu. – Koniec!
Czas na odpoczynek!
Ale natychmiast jęknęłam i usiadłam z powrotem,
ponieważ ktoś ostrożnie zapukał do drzwi. Dzisiaj cały
dzień mnie – myślę, że Jarosława też – zadręczano
pytaniami o to, jak „będzie teraz” i czy znieśliśmy
rozkazy starszego Wilka?
– Proszę wejść! – polecił mój mąż, ani spojrzeniem, ani
gestem nie zdradzając, że jest zmęczony i chce odpocząć.

428
Do gabinetu wszedł Daezael. Skromnie spuścił oczy, na
jego twarzy malowało się nieszczęście, a ręce nerwowo
miętosiły materiał koszuli.
– Co się stało? – przestraszyłam się.
– Całkowicie o mnie zapomnieliście, prawda? –
tragicznym szeptem zapytał elf i natychmiast,
zaprzeczając samemu sobie, dodał: – Siedzicie tu,
pieniążki liczycie, zaraz wypłacicie mi płacę i dacie kopa
w tyłek, tak? Koniec, Daezaelu, nie jesteś nam już
potrzebny, mamy tu swojego uzdrowiciela, idiotę bez
talentu, oczywiście, ale za to taniego i pokornego.
– Nawet przez myśl mi to nie przeszło – powiedziałam.
Daezaela w swoim życiu postrzegałam jako wartość tak
stałą, że jego słowa wywołały przejście zimnych
dreszczy po mojej skórze. Jak to? Miałby otrzymać
pieniądze i odejść? Ot, tak po prostu, wziąć i sobie pójść?
A... A co ze mną? Będę jeszcze rodzić dzieci Jarosława,
to nie może się wydarzyć bez Daezaela – nawet od
procesu poczęcia! Zajmowaliśmy się miłością
z Jarosławem dwa rady i przy obu obecny był elf. Nie to,
żeby byłam zwolenniczką seksu grupowego, ale elf – jest
jak część mnie, zapasowa ręka (albo, szybszy,
rozumniejszy mózg).
– Daezael, chcesz się zwolnić, czy zawieramy nową
umowę, według której zostajesz uzdrowicielem Domu

429
Tarcz i otrzymujesz przyzwoitą pensję? – zapytał
Jarosław.
– Zostaję Głównym Uzdrowicielem Domu Tarcz –
poprawił elf. Udawana pokora natychmiast zniknęła. –
Żądam wystarczającej grupy uzdrowicieli, którzy będą
mi podporządkowani i przekazania mi Północnej wieży
w osobiste posiadanie!
– Uzdrowicielska to Zachodnia, – przypomniałam i tu się
zacięłam.
– Powiedziałem: w osobiste posiadanie. Prywatne!
– Przemyśl do jutrzejszego wieczoru, co chciałbyś
zobaczyć na umowie i przyjdź już z konkretnymi
propozycjami – powiedział Jarosław.
– Wspaniale – kiwnął głową Daezael. – A teraz, żebyśmy
zaczęli naszą współpracę z czystą kartą, tak jak powinno
być między Oświeconymi a i ich Głównym
Uzdrowicielem Domu, oto, proszę, kwota, którą jesteście
mi winni!
Podał Jarosławowi kartkę z zapisaną na niej liczbą. Na
widok sumy oczy mało co nie wspięły mi się na czoło,
ale mąż niewzruszenie skinął głową.
– Myślałem, że będzie więcej.
Niezadowolenie i rozczarowanie na twarzy Daezaela
stały się przyjemną premią dla trochę zubożałej mnie.

430
– Pieniądze otrzymasz u zarządcy zamku. Skarbnika
jeszcze nie wyznaczyliśmy – powiedział Jarosław
i złożył na kartce zamaszysty podpis. Mąż podniósł się,
jasno dając do zrozumienia, że audiencja dobiegła końca.
Daezael wycisnął z siebie coś, co przypominało ukłon
i oddalił się.
– No dobrze – Jarosław wypuścił powietrze i przeciągnął
się. – Według zasad powinienem zanieść cię do naszych
pokojów, ale pierwszą noc poślubną już mieliśmy, a
i zamek nie jest mój, a twój, więc... Oświecona Jasności,
pozwól, że zaprowadzę was do naszych pokojów. Jeśli
chcesz, zaniosę na rękach.
Odmownie pokręciłam głową. Do tych pokojów zanosił
mnie na rękach Żadimir.
– Jeszcze nie otwierałam pańskich kwater – przyznałam
się.
– Czy rozumiesz, że to trzeba będzie zrobić? – zapytał
Jarosław. – Jasności, i u ciebie i u mnie jest przeszłość.
Ale trzeba ją zostawić za sobą i iść dalej.
– Nie spałam z Draniszem – powiedziałam nagle.
– Wiem – spokojnie odpowiedział Jarosław i podał mi
rękę. – Idziemy.
Kiedy otworzyłam drzwi do naszych pokojów –
zamarłam. Były puste. Absolutnie. Nawet gobelinów na
ścianach nie było.

431
Zrobiłam kilka kroków do wnętrza pokoju. Ich echo
odbijało się od ścian.
– Ojcze – wyszeptałam. – Tatusiu...
Usiadłam na podłodze i zapłakałam.
Wszystko przewidział. Pieniądze potrzebne do
prowadzenia gospodarki. Granice. Służących (Orlik już
dawno przerósł stanowisko zarządcy zamku i był
idealnym kandydatem na skarbnika domeny). Przysłał
z pomocą wujka Wela. Zapoznał mnie z Mezenmirem,
silnym magiem, chociaż z klasycznej szkoły
szlachetnych. I nawet opróżnił pokoje, dając możliwość
naszej nowej małżeńskiej parze urządzić je według
własnego gustu, żeby żadne wspomnienia nie niepokoiły
mojego snu.
– No, Jasności, nie trzeba... – bezradnie powiedział
Jarosław, który jeszcze nie nauczył się obchodzić
z płaczącymi kobietami. – Bez względu na wszystko i tak
będziemy tutaj spać!
Opuścił pokój, dając mi możliwość uspokojenia się.
Jako pełnoprawni Posiadacze domeny spędziliśmy naszą
pierwszą noc śpiąc na słomianych materacach. Były
okryte prostym lnianym prześcieradłem – oszczędny
tatuś nie wyrzucił gospodarskiego wyposażenia,
ale troskliwie je zabrał, wraz z pościelą, kocami,
puchowymi pierzynami, a nawet dywanikiem, który
leżał przy łóżku.

432
Czym jednak jest materac ze słomy dla tego, kto spał na
gołej ziemi? Ukryłam twarz w przyjemnie pachnącej
sianem poduszce i zasnęłam.
Rano Jarosław wstał zanim się obudziłam. Jednak jeśli
weźmiemy pod uwagę fakt, że oczy otworzyłam dopiero
przed południem to nie ma w tym nic dziwnego.
Dowiedziawszy się, że mąż udał się z niewielkim
oddziałem na obchód domeny, zjadłam śniadanie
wysłuchując od elfa porcji kąśliwych uwag. On sam był
już po obiedzie, a "ci, którzy powinni ciężko pracować,
żeby zapewnić ukochanemu uzdrowicielowi pensję"
beztrosko sobie śpią! Musiałam iść do gabinetu, chociaż
do biblioteki zajrzałabym z o wiele większą
przyjemnością.
Daezael poszedł ze mną, a po co – zrozumiałam dopiero
kiedy zobaczyłam młodego uzdrowiciela stojącego pod
drzwiami.
– Posiadaczko, można z wami porozmawiać? – zapytał.
– Na osobności.
– A co, chciałbyś się na mnie poskarżyć? – powiedział
Daezael. – Skarż się, skarż, dzieciaku, tylko potem nie
narzekaj.
– Na osobności, Oświecona.
Prawie poddałam się błagalnemu spojrzeniu niebieskich
oczu, ale Daezael był na to przygotowany.

433
– Jako uzdrowiciel Oświeconej nie mogę pozwolić, aby
przyjmowała interesantów bez mojego wsparcia. Nie
wolno niepotrzebnie narażać jej na stres!
– W takim razie powinienem sobie pójść – westchnął
uzdrowiciel, który najwyraźniej rzeczywiście miał
nadzieję złożyć skargę na elfa.
– Moja rada dla ciebie – pogódź się i słuchaj tego co
mówi Daezael – powiedziałam. – Uczenie się od
uzdrowiciela tego poziomu jest niesamowitym
zaszczytem.
– Myślicie, że on będzie mnie uczył? – kwaśno zapytał
chłopak.
– Będzie.
– Oczywiście, że będę – potwierdził Daezael. – Myślisz,
że chcę pracować sam? Mam wystarczająco dużo
kłopotów z Oświeconymi.
Z Orzełkiem i jego zastępcą Zhdanem orientowaliśmy
się w najpilniejszych zadaniach, a Daezael siedział na
parapecie i czytał książkę. Okna gabinetu wychodziły na
bramę zamku. Most był opuszczony, skrzydła bramy
otwarte, ale krata nadal blokowała wejście. Na wszelki
wypadek.
-O! – powiedział nagle podekscytowany Daezael i nawet
podskoczył wpatrując się w dal. – O tak, tak! Jasności,
szybko rzucaj wszystko, mamy gości! I to jeszcze jakich!

434
-Ojciec?
– Nie! Nie powiem kto, ale to nie twój krewny!
Chodźmy!
Ciesząc się z niespodziewanej przerwy od pracy chętnie
się podniosłam. Bez względu na to jak Daezael ciągnął
mnie przez korytarze, starałam się zachowywać spokój
godny Posiadaczki.
Przy kracie stał... Percival von Klotz we własnej osobie.
Mamusia siedziała na miejscu woźnicy furgonu i czekała
na synka.
– Niczego sobie! – mruknęłam.
– Właśnie o to mi chodzi! – Daezael promieniał radością.
– To po prostu jakaś bajka!
– Służyłem razem z Oświeconymi! – dobiegł mnie głos
Persika. – Jestem mistrzem! Znają mój poziom i będą
szczęśliwi mogąc kontynuować współpracę ze mną!
– Wcale nie będą szczęśliwi – podeszłam do kraty
i kiwnęłam strażnikom, żeby ją podnieśli. Daezael
wyczuwając zapowiedź dobrej zabawy trzymał się blisko
mnie. – Percivalu, moja radość ogranicza się tylko do
tego, że jesteś żywy. I tyle. Nie zamierzam cię
zatrudniać.
– Ale dlaczego? – wydaje się, że naprawdę nie rozumiał.
– Dlaczego?!
– Zdradziłeś nas, Percivalu.

435
– Potem uciekłem od twojego męża! Po prostu chciałem
przeżyć, rozumiesz? Mama ma tylko mnie jednego, jak
mogłaby przeżyć moją śmierć?
– Ja to wszystko rozumiem, ale nie mogę ci zaufać.
– Jechałem do ciebie przez kilka domen!
– To nie mój problem – powiedziałam. – Całkowicie nie
mój. Percivalu, a gdybym umarła? Gdyby mnie zostawili
w zamku Wilków? Co byś wtedy zrobił?
– Zatrudniłbym się u twojego ojca – uczciwie przyznał
Persik. – Myślę, że przez wzgląd na pamięć o ukochanej
córce nie odmówiłby mi posady.
Żachnęłam się na tak nieskrywaną bezczelność
i roześmiałam się.
– To nie miejsce dla ciebie, maminsynku – powiedział
Daezael.
– Ciebie przecież wynajęli! – burknął urażony Percival.
– Nie rozumiem, czemu niby jesteś lepszy!
– Po pierwsze, dlatego że nie prosiłem o to stanowisko,
ale mi je zaoferowano. Po drugie, dlatego, że ja – to ja. I,
po trzecie, dlatego, że przy mnie nie ma mamy! A ty co,
zamierzasz z nią mieszkać?
– Oczywiście! – odpowiedział krasnolud. – Przecież to
moja mama! Jasności, ale przecież to ty jesteś tutaj
najważniejsza, dlaczego Daezael się rządzi?!

436
– Ponieważ ja już wszystko powiedziałam. Wybacz,
Percivalu! – odwróciłam się, żeby odejść, ale Persik
chwycił mnie za rękę.
– Nie możesz tak ze mną postąpić! – krzyknął. – Nie
możesz! Wasza służba zniszczyła mi życie!
– Nasza służba? Piercival, wszystkie pretensje kieruj do
króla, a nie do mnie!
– Przynajmniej daj mi pieniądze!
– Nie dam – znacząco spojrzałam na strażnika, podbiegł,
oderwał od mnie krasnoluda i wyrzucił go za granicę
podwórza. Krata opuściła się przy akompaniamencie
przekleństw krasnoludzkiej rodziny.
– To było piękne! Piękne! – Daezael rozkoszował się tym
co zobaczył. – Jaka zachwycająca niewrażliwość!
I jeszcze o pieniądze poprosił! To było naprawdę piękne!
Jarosław wrócił do zamku, kiedy już zasypiałam,
ale słuchając jego donośnych rozkazów rozbudziłam się
i usiadłam na materacu. Wyjść na powitanie czy nie?
Kiedy się nad tym zastanawiałam, Jarosław szybko
uporał się ze wszystkimi sprawami i wszedł do pokojów,
potrząsając mokrymi włosami.
– Dobry wieczór, Jasności. Przepraszam, że cię
obudziłem.
Zrzucił spodnie i zanurkował pod moją kołdrę. Pisnęłam.
– Czy ty myłeś się wodą ze studni? Jesteś taki zimny.

437
– Tak, nie chciałem czekać, aż woda się nagrzeje, poza
tym... Śpieszyłem się do ciebie. Właśnie, wiesz, kogo
spotkałem? A tak właściwie, kto mnie spotkał – urządzili
bardzo dobrze przygotowaną zasadzkę, wyczekali
momentu, kiedy wracałem na zamek. Persik i jego
krasnoludzka matka! Powinna zostać generałem. Ledwo
co udało mi się uciec.
– Tutaj też byli – powiedziałam. – Nie wpuściłam ich.
– Prawidłowo. Nie ufam mu.
– Myślisz, że będzie się mścił?
– Nie – Jarosław przysunął się do mnie, położył rękę na
brzuchu i wtulił nos w moją szyję. – Jest na to za słaby.
Dobranoc, Jasności.
– Zamówiłam umeblowanie do sypialni – powiedziałam.
– Popatrz jutro na szkice mebli do twojej sypialni.
– Dobrze – sennie mruknął Jarosław. – Ale to nie
ucieknie... Chcę być z tobą...
Zgasiłam lampę i długo leżałam w ciemności
uśmiechając się.

438
Rozdział 19
Do nowości należy przyzwyczajać się w taki sam sposób
jak do trucizn. Przyjmować codziennie w małych dawkach.
w przeciwnym razie uzdrowiciele nigdy nie uwolnią się
od szerzącej się wśród ludności epidemii ataków serca!
Uzdrowiciel Daezael Tachlaelibrar
o profilaktyce chorób

– Jesteście niedobrymi małżonkami – powiedział mi


Daezael cztery dni po wizycie krasnoludzkiej matki i jej
potomstwa. – Kiedy będziecie spać razem?
Oderwałam się od pracy i przetarłam zaczerwienione
oczy. Kierowanie domeną okazało się o wiele bardziej
skomplikowane niż myślałam. Ponadto w czasie
nieobecności prawnej władzy nagromadziły się
problemy wymagające natychmiastowych decyzji.
Jarosław cały czas spędzał gdzieś na terenie domeny
orientując się na miejscu w wymagających uwagi
sprawach.
Całkiem niespodziewanie narodziło się coś, co można
było nieśmiało nazwać pierwszą rodzinną tradycją.
Po tym jak Jarosław przytulił się do mnie po wzięciu
lodowatej kąpieli rozkazałam co wieczór nagrzewać
wodę. Synek jednego ze strażników czekał na drodze na
pojawienie się Oświeconego, a gdy zagwizdał, służący,

439
którzy czekali na jego sygnał zaczynali przygotowywać
gorącą kąpiel i zanosili kolację do naszych pokojów.
Za pierwszym razem, Jarosław zdziwił się, gdy zobaczył
mnie przy drzwiach wejściowych. Wzięłam go za rękę
i poprowadziłam do pokoju. Kiedy się mył zapytałam jak
minął mu dzień. Mąż z przyjemnością opowiedział.
Następnego wieczoru historia powtórzyła się.
A potem nie zdążyłam na jego przyjazd. Kiedy zbiegłam
na dół Jarosław nie wszedł do zamku i czekał na mnie.
– Przywieźli nam meble! – powiedziałam radośnie. –
Piękne! Z domeny Dębów, mają u siebie najlepszy
warsztat. Chodźmy jak najszybciej!
– Spóźniłaś się – chłodno i beznamiętnie oznajmił
Jarosław. – Spóźniłaś się na mój powrót!
Popatrzyłam na niego uważnie wpatrując się
w srebrzystoszare oczy. Tak, to było dla niego naprawdę
ważne!
– Postaram się więcej nie spóźniać – powiedziałam
z powagą. – Przepraszam za dzisiaj. Ale chodźmy już!
Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że nowe łóżko skłoni
Jarosława do spełniania małżeńskiego obowiązku,
ale nie. Mój mąż z rozkoszą zaciągnął się drzewnym
aromatem wezgłowia łóżka, rozebrał, położył i ... zasnął.
I następnego dnia to samo.
Czy rozczarowanie na mojej twarzy jest aż tak wyraźne?

440
– Śpimy razem – odpowiedziałam elfowi.
– Śpicie, ale nie zajmujecie się miłością! O, prześwietni
Bogowie, kobieto, gdyby to na mnie jakaś dziewczyna
patrzyła z takim samym pożądaniem jak ty na Jarosława
to wlókłbym za sobą po podłodze włosy długie na kilka
metrów!
– Z pożądaniem? I co z tego? On rano wstaje, je
śniadanie i ...
– Ucieka – uzupełnił Daezael. – Czemu krążycie wokół
siebie jak dwa kryształowe kieliszki? Oczywiście
wypadałoby się stuknąć, ale strach, że się potłuczecie.
Zapewniam cię – nie potłuczecie się! Mało tego, wam to
tylko wyjdzie na dobre!
– No, wiesz! – oburzyłam się. – To on jest mężczyzną!
Czy to ja powinnam wykazywać inicjatywę?
– Tak, powinnaś. O, czachy i drychle by was wzięły! Już
podpisałem umowę o pracę! A zapomniałem tam
wspomnieć, żebyście mi dopłacali za pracę rodzinnego
psychologa!
– To zalicza się do obowiązków uzdrowiciela –
warknęłam. – Tym bardziej, że za te pieniądze, które
otrzymujesz moglibyśmy wynająć co najmniej dwóch
uzdrowicieli, a za resztę jeszcze kilku takich, którzy
byliby gotowi całodobowo ocierać mi łzy!
– No, no – nadąsał się Daezael. – To idź i szukaj. Daj
znać jak znajdziesz chociaż jednego gotowego nie tylko

441
bezustannie ratować wam życie, ale jeszcze rozeznawać
się w waszych problemach miłosnych!
Wyszedł głośno trzaskając drzwiami. Przez jakiś czas
siedziałam przy stole, ale nie mogłam skoncentrować się
na dokumentach. Będzie trzeba iść do wieży
uzdrowiciela, żeby standardowo ukorzyć się i przymilić.
Obawiam się, że bez pomocy Daezaela będziemy
z Jarosławem tak przestępować z nogi na nogę w jednym
miejscu! A my musimy przecież jakoś dorobić się
spadkobiercy!
Północna wieża całkiem się zmieniła. O ile do
gospodarskich pokojów przyjechały dwa wozy
z meblami to nasz bogaty uzdrowiciel poszedł na całość
i zamówił pięć wozów pełnych wszelkiego dobra, które
dźwigać musiał tylko jeden jedyny służący, który
dostąpił zaszczytu wstępu do osobistych pokojów elfa
oraz nieszczęśliwy podwładny (w końcu dowiedziałam
się, jak go wołają – Mech Dubowieńko). Chłopak już
pogodził się ze swoją dolą, dlatego nawet nie próbował
się sprzeciwiać. A może tak podziałała na niego
wiadomość, że Daezael wysłał do swojej wspólnoty kilka
listów? Jeden do rodziców, długi na kilka stron, którego
treść sprowadzała się do samozachwytu i chwalenia się
posadą. A także do gróźb wobec siostry – której
szampon, zmusił go do obcięcia warkoczyków, o czym
elf nie zapomniał i nie przebaczył. Pisał ten list siedząc
obok mnie przy stole. Najwyraźniej, elficka etykieta

442
wymagała, żeby listy były pisane kaligraficznie, więc
Daezael musiał tymczasowo zapomnieć o swoim
nieelfickim niedbałym charakterze pisma i wysunąwszy
język gorliwie nie tyle pisał co rysował litery. Bezczelnie
rzuciłam okiem i zdążyłam coś przeczytać.
Następny list napisał szybciej. Zwięźle zawiadamiając
o swojej posadzie zaprosił do zamku od trzech do pięciu
elfów, którzy chcieliby zostać jego uczniami. Oczywiście
za pewną opłatą. Dla niego, jako nauczyciela.
Informację o tym, że będzie zatrudniał dodatkowych
uzdrowicieli Daezael zawarł w umowie, żądając, żeby
Posiadacze w żadnym wypadku nie ingerowali w jego
pracę. Jarosław zgodził się, ale uściślił, że tylko w takim
przypadku, jeśli praca uzdrowicieli będzie nam
odpowiadała. Jeśli nie, to całą uzdrowicielską służbę
będzie czekała szczegółowa inspekcja. Daezael skrzywił
się, ale musiał zgodzić się na ten warunek.
Prawdopodobnie, Mech wyobrażał sobie swoją naukę
u elfa uzdrowiciela trochę inaczej niż noszenie mebli
i w ciągu ostatnich dni mógł czuć się upokorzony. Jednak
za naukę nie płacił. Byłam przekonana, że mimo swoich
kaprysów Daezael będzie uczył chłopaka. Chociażby
dlatego, żeby uczynić go głównym uczniem ponad elfami
i sprawdzić co będzie dalej.
Wspięłam się po schodkach na sam szczyt, gdzie
mieściły się pokoje głównego uzdrowiciela domeny

443
(klatka schodowa obwieszona była gobelinami
z roślinnymi ornamentami) i zastukałam w drzwi.
– Co, już znalazłaś mi zastępstwo? – odezwał się
Daezael. – Poczekaj, jeszcze się nie spakowałem!
– No, Daezael! Wybacz mi!
– Nie szanujesz mnie!
– Szanuję, bardzo cię szanuję!
Daezael dla pozoru jeszcze trochę się poużalał, ale potem
otworzył drzwi. Zarówno on jak i ja wiedzieliśmy, że tę
grę trzeba zakończyć do powrotu Jarosława. Ale ta
swego rodzaju tradycja rodzinna narodziła się tak dawno,
że nie było sensu próbować jej zmieniać – uzdrowiciel po
prostu się na to nie zgodzi!
– Jarosław po prostu nie wie jak do ciebie podejść –
wyjaśnił mi elf. Siedzieliśmy w jego salonie na ogromnej
stercie poduszek i piliśmy ziołowy napar z miodem.
Przed rozmową Daezael urządził mi wycieczkę po
swoich pokojach i opowiedział co jeszcze planuje zrobić.
Rozsądnie oceniając rozmach planowanych zmian
można wnioskować, że zamierza osiąść tu na minimum
sto lat. To mnie uspokoiło. – Wasze relacje były dziwne
od samego początku. Teraz w zasadzie wszystko jest
normalne, ale dla was – właśnie to jest nienormalne.
Gdzie są niebezpieczeństwa, przygody, ekstremalne
miejsca do uprawiania seksu? Fuj, łóżko!

444
– Proponujesz, żebym spotkała się z nim w połowie drogi
do zamku i wciągnęła w krzaki? – zapytałam śmiejąc się
nerwowo.
– Zauważ, że to nie ja to zaproponowałem – odchrząknął
elf. – Nie, kategorycznie sprzeciwiam się takim
działaniom! Musicie w końcu nauczyć się żyć jak
Oświeceni, albo wszyscy koledzy będą się ze mnie
śmiać. Kiedy wróci twój mąż ty czekaj na niego na łóżku,
cała naga i piękna. I powiedz rozmarzonym głosem:
"Chcę ciebie, o, Jarosławuniu"!
Wyobraziłam sobie tą scenę i zakrztusiłam się napojem.
– Szlachetne arystokratki nie zachowują się w taki
sposób – powiedziałam. – To przywilej kurtyzan.
– Damy ci zniżkę ze względu na twoją ekscentryczność
– Daezael machnął ręką. – Czy chcesz powiedzieć,
że szlachetne arystokratki zajmują się pierwszym
małżeńskim seksem jeszcze przed ślubem na piasku obok
bezimiennej rzeczki? Jasności, twój mąż to tępe nieczułe
cielę, które nie wie, jak zachowywać się w zwykłym
życiu. A ty już byłaś zamężna i, przynajmniej mniej
więcej, wyobrażasz sobie jak powinno wyglądać życie
rodzinne. A Żadimir, sądząc po tym co zdążyłem
usłyszeć od mieszkańców zamku, był całkiem dobrym
mężem. No dalej, dziewczyno, nie zawiedź mnie!
W końcu to właśnie ty jesteś Posiadaczką, a Jarik to tylko
pasożyt bez rodu.

445
– To mój mąż!
– Tak, tak... Po prostu wyobraź sobie, jak on boi się
spotkania z twoim wszechmocnym tatusiem! Myślisz,
Jarik tak morduje się podróżami po domenie z miłości do
sztuki? Nie, on zamierza być w pełni przygotowany do
czasu wizyty swojego nowego krewnego. Zdaje sobie
sprawę, że twój tatuś ma już doświadczenie
w pozbawianiu ukochanej córki nieodpowiednich
mężów.
– Nie wydaje mi się, żeby on się bał – to słowo mi nie
pasowało – "Boi się"! To nie pasuje do Jarosława!
– Słabo znasz swojego męża – zauważył elf. – Obserwuję
go od tylu miesięcy, że dla mnie nie ma w nim już
żadnych tajemnic. On nigdy tego nie pokaże, ale boi się
tak, że... Dobrze, oszczędzę ci tego ze względu na twoją
wrażliwość, powiem inaczej. On bardzo niepokoi się
przed spotkaniem z twoim ojcem.
– Ojciec sam wybrał Jarosława na mojego męża –
przypomniałam. Szczerze mówiąc, nie rozpatrywałam
zachowania Jarosława z tego punktu widzenia i teraz
byłam na siebie zła. Mogłam sama się domyślić.
– Tak jak wybrał, tak i może się rozmyślić – wyszczerzył
się Daezael. – Nie przejmuj się, kiedy otrzymasz
przerażający tytuł czarnej wdowy, ja sam się z tobą
ożenię.
– Ty... co? – nie wierzyłam własnym uszom.

446
– Ożenię się. Oczywiście, daleko ci do mojego ideału
kobiety, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby moje
dzieci zostały Posiadaczami.
– Ty tak nie żartuj – nerwowo potrząsnęłam ramionami,
przypominając sobie, że królewski mag wcale nie był
przeciwny związkowi jego córki z elfem. Nowa polityka
państwa - co robić?
– Jeśli nie chcesz, żebym tak żartował, idź uprawiać seks
z Jarosławem – powiedział Daezael opierając się
o poduszki i zamykając oczy. – Jestem zmęczony
słuchaniem o twoich moralnych udrękach.
W pełni zdeterminowana czekałam na Jarosława na
zamkowych schodach. Nigdzie nie było widać Daezaela
i trochę mnie to frustrowało. Czy on uważa, że między
nami jest aż tak źle, że nawet nie warto na to popatrzeć?
Jarosław zaniepokoił się, kiedy zobaczył moją twarz.
– Jasności, czy coś się stało?
Spróbowałam wziąć się w garść i ukryć zdenerwowanie.
– Wszystko w porządku, ale powinniśmy porozmawiać.
– Jestem gotowy. Przejdziemy do gabinetu?
– Nie, w... w... w naszej sypialni. Tam już nagrzano wodę
do kąpieli, podano kolację...
– Przerażasz mnie! – szczerze przyznał się Jarosław.

447
Tylko uśmiechnęłam się krzywo. W ciągu południa,
które minęło od czasu mojej rozmowy z Daezaelem,
zdążyłam się już tak nakręcić, że nadchodzący
obowiązek małżeński, a dokładniej proces namawiania
do jego spełniania, wywoływał u mnie nerwową
czkawkę. Mój wierny pomocnik w każdej niezrozumiałej
sytuacji, przewodnik po etykiecie, nie pomagał. Wedle
jego zaleceń, szlachetna arystokratka winna spokojnie
leżeć na łóżku w oczekiwaniu na męża i spełniać
wszystkie jego życzenia. A jeśli ten mąż nie śpieszy się
z życzeniami, to co? Dlaczego autorzy zbioru nie
przewidzieli takiej sytuacji?
Jarosław umył się i zjadł w rekordowo szybkim tempie.
Czujnie obserwowałam go siedząc na łóżku i gniotłam
w rękach materiał sukienki. Chciałam ją zdjąć, żeby
zostać w samej halce, ale przypomniałam sobie,
że Jarosław widział mnie w niej już nie raz i nie
wzbudziło to żadnych emocji ani w jego duszy ani ciele.
Mąż przykucnął przede mną i spojrzał prosto w oczy.
– Cokolwiek się stanie, razem damy sobie z tym z radę –
powiedział takim tonem, jakim, prawdopodobnie, na
wojnie wydawał rozkaz "walki do ostatniego".
– To dobrze – wymamrotałam. – Ponieważ z tym istotnie
można sobie radzić tylko razem.
– Z czym: tym?

448
– S... S... S... O, prześwietni Bogowie, ja tak nie mogę! –
rzuciłam się na łóżko, zakrywając dłońmi płonącą twarz.
Rozległ się szelest – Jarosław usiadł obok na łóżku
i pogłaskał mnie po ramieniu.
– Jasności, jeśli natychmiast nie powiesz, co się dzieje,
zawołam Daezaela! Oczywiście, absolutnie nie podoba
mi się to, że elf wie o mojej żonie o wiele więcej niż ja,
ale co mam zrobić, jeśli inaczej nie uda mi się ciebie
zrozumieć!
To mi nie pomogło. Co więcej, do wstydu
spowodowanego tym co się dzieje doszedł wstyd za
własne tchórzliwe zachowanie. W myślach
zwymyślałam się i kilkakrotnie powtórzyłam sobie
"Jestem Jasnością z nieugiętego rodu Haków",
poderwałam się, usiadłam, odsunęłam ręce od twarzy
i starając się nie patrzeć na Jarosława szybko
powiedziałam:
– Dlaczego nie zajmujemy się miłością? Jesteśmy
mężem i żoną, nawet mamy już meble.
Jarosław też się zaczerwienił.
– Hm... No... Pomyślałem, że nie masz na to ochoty. Czy
coś...
– Czemu uznałeś, nie mam na to ochoty? – zdumiałam
się.

449
– Dlatego, że... Posłuchaj, dotąd nigdy nie miałem za
wiele do czynienia z arystokratkami! A tym bardziej,
nigdy się z nimi żeniłem. A kobiety, z którymi
obcowałem, one... hmmm... Jakby ci to powiedzieć...
One towarzyszyły armii i za swoje usługi otrzymywały
pieniądze. I one jakoś tak robiły, że to było oczywiste,
że ona ciebie chce i jest gotowa cię przyjąć. A ty tak nie
robisz...
– Może dlatego, że nigdy nie towarzyszyłam armii? –
zjadliwie odpowiedziałam odsuwając się od swojego
męża-bałwana.
– Nie obrażaj się, Jasności, bardzo cię proszę! – błagalnie
powiedział Jarosław. – Ale ja naprawdę nie wiem, jak się
zachować! Przeczytałem nawet przewodnik po etykiecie!
Mówi, że żona czeka na swojego męża... I ja nie wiem,
czy ty na mnie czekasz!
Daezael ma rację, po tysiąckroć ma rację – my
z Jarosławem jesteśmy parą idiotów, a ja dawno
powinnam była wziąć sprawy w swoje ręce jako bardziej
doświadczona!
– Czekam – powiedziałam i przycisnęłam usta do jego
warg. Jarosław chętnie odpowiedział.
Niewątpliwie, potrafił wybornie zaspokajać kobietę,
dziękuję tym nieznajomym przedsiębiorczym kobietom
za naukę. Oprócz tego, fizycznie czuliśmy

450
i rozumieliśmy się na niemal intuicyjnym poziomie,
hojnie obdarowując się przyjemnością i pieszczotami.
Kiedy po wybuchu emocji odpoczywaliśmy uspakajając
oddech, pod łóżkiem coś zaszeleściło. Jarosław
natychmiast skoczył na nogi, a w jego ręce
nieuchwytnym dla oka ruchem ukazał się mój stary
sztylet. Zajrzał pod łóżko i gwałtownie ryknął:
– Zabiję Go! Zabiję tego zboczeńca!
Z innej strony łóżka jak przestraszony zając wyleciał
Daezael.
– Jarosławie, porozmawiajmy!
– Łajdak!
– Musiałem się upewnić!
– W czym? – Jarosław był tak rozwścieczony,
że owinęłam się kołdrą i zeszłam z łóżka, a potem na
wszelki wypadek zasłoniłam sobą Daezaela.
– W tym, czy umiesz normalnie zajmować się seksem
i nie zaszkodzisz dziecku!
– Ja... Jakiemu dziecku? – krzyknęliśmy z Jarosławem
równocześnie.
– Temu, które zdziałaliście w lesie po rozdzierającym
duszę spotkaniu z Draniszem.
Daezael cofał się już od nas obojga.

451
– Czemu się tak na mnie patrzycie? Myślałem,
że wiecie. Jasności, wypiłaś ziółka! Nasze, elfickie!
Magia wyższego rzędu, tak na marginesie.
– Ale... – zrzuciłam kołdrę i ze zdumieniem wpatrzyłam
się we własny brzuch. – W ogóle niczego nie poczułam!
I nie czuję!
– Dlatego, że minęło jeszcze za mało czasu – wyjaśnił
Daezael cofając się do drzwi. – Zrozumieć twój stan
może tylko uzdrowiciel...
– Jak w takim razie mieliśmy się tego domyślić?! –
wrzasnęłam.
– Logicznie przypuścić – powiedział elf
i niewyobrażalnie długim skokiem pokonał odległość
dzielącą go od drzwi, otworzył je i wziął nogi za pas.
Jarosław rzucił się za nim, ale dotarł tylko do drzwi
i starannie je zamknął.
– Nigdzie przede mną nie ucieknie – powiedział mąż
z groźbą w głosie. – Nigdzie. O, jak bardzo chcę urwać
mu uszy! Dlaczego nasz uzdrowiciel to taki zboczeniec?
Tylko westchnęłam, wspięłam się na łóżko i otuliłam
kołdrą. Wiadomość o dziecku była warta przemyślenia.
– O, czachy i drychle by go wzięli, nie możemy zmienić
tego rozpustnika na nikogo innego, komu można by było
tak ufać – Jarosław wsunął sztylet pod poduszkę, usiadł
obok i zgarbił się.

452
– Co z tobą? Nie cieszysz się? – zaniepokoiłam się.
– Cieszę! Bardzo się cieszę – uczciwie odpowiedział,
odwrócił się do mnie i podarował mi rzadki na jego
twarzy uśmiech, który sięgał oczu. – Bardzo się cieszę,
ale mam takie wrażenie, jakbym nagle dostał po głowie
zakurzonym workiem. Nie myślałem, że to stanie się tak
szybko. Jasności, a ja tobie jestem jeszcze potrzebny?
– Co to za głupoty? – podniosłam się i przyciągnęłam do
siebie Jarosława. –Oczywiście, że jesteś potrzebny.
Jesteś moim mężem, przyszłym ojcem naszego dziecka...
– Po prostu nagle pomyślałem, że skoro jest dziecko to
wszystko...
– Nie powinieneś porównywać mnie ze swoimi
rodzicami! – rozzłościłam się. – Sam to powiedziałeś:
razem damy sobie radę. Razem!
Jarosław jeszcze raz uśmiechnął się, położył obok, objął
mnie i pocałował w czubek głowy.
Minął tydzień. W naszym życiu nic się nie zmieniło –
oprócz tego, że teraz nasze noce stały się namiętne
i pełne rozkoszy. I tego, że Daezael przez parę dni nie
wyściubiał nosa ze swojej wieży, a kiedy wreszcie, trafił
na Jarosława został zmuszony do przyznania się, że jako
główny uzdrowiciel może bez pozwolenia wchodzić do
naszych pokojów, nawet jeśli są one zapieczętowane
magią (już dawno potajemnie dorobił sobie klucz). Swoją
drogą, my też możemy swobodnie do niego wchodzić.

453
Szczególny związek uzdrowiciela i jego podopiecznych.
Czy mało kiedy jest on nam potrzebny? Pod groźbą
wiecznie ogolonej głowy elf przysiągł także, że nigdy
więcej nie będzie nas podglądał w sytuacjach intymnych!
A poza tym... Sprawy domeny pochłaniały cały nasz
czas.
Ojciec wciąż nie przyjeżdżał chociaż mieszkaliśmy
w zamku już od ponad dwóch tygodni. Czekał, aż my
sami do niego pojedziemy? Kiedy zadałam to pytanie
wujkowi Welowi, ten tylko się roześmiał, a potem
powiedział, że przewidzieć myśli Posiadacza Haka nie
może nikt. Skoro teraz nie przyjeżdża to znaczy, że mu
to niepotrzebne, a nam nie opłaca się śpieszyć z wizytą.
To niezgodne z etykietą – przybywać do zamku innego
Posiadacza bez sztyletu. A magów u siebie cały czas nie
mieliśmy. Napisałam do Dębów, ale nie otrzymałam
odpowiedzi.
Pewnego pięknego ranka obudziły mnie ciche odgłosy
bójki.
Otworzyłam oczy i wrzasnęłam. Jak tu nie wrzeszczeć,
kiedy na twoich oczach mąż próbuje zarżnąć twojego
najlepszego przyjaciela... Albo odwrotnie...
Kiedy mężczyźni zauważyli, że się obudziłam, z lekkim
zmieszaniem schowali sztylety i udali, że po prostu
radośnie przytulali się na powitanie. Usłyszałam jak

454
Jarosław szepcze Czystomirowi na ucho: "Jej nie wolno
teraz denerwować", a przyjaciel pokiwał głową.
– Mirik! – radośnie powiedziałam, owijając się kołdrą.
Ale moje skoczenie z łóżka i rzucenie się w jego objęcia
Czystomir powstrzymał lekkim przeczącym kręceniem
głową.
– Też się cieszę, że cię widzę, Oświecona Jasności –
powiedział, przypominając mi, że już nie jestem jego
przyjaciółką Milką, a Posiadaczką i to na dodatek
zamężną.
– Co tu robisz? – zapytałam.
– I jak się tu dostałeś? – Jarosława też coś interesowało.
– Jarosławie, znałem ten zamek jak własne pięć palców
jeszcze w czasach, kiedy ty nawet nie wiedziałeś
o istnieniu Jasności Hak. Postanowiłem sprawdzić stare
umiejętności – uśmiechnął się Czystomir. – Ale, szczerze
mówiąc, nie myślałem, że będziecie spać w jednym
łóżku. Przecież poprawni małżonkowie-arystokraci
powinni spać osobno, no co ty, Jarosławie? Co powie
twoja mamusia?
Mąż zazgrzytał zębami, ale wbrew mojemu oczekiwaniu,
powstrzymał się i nawet dość spokojnie odpowiedział,
zwracając się do mnie:
– Teraz rozumiem, dlaczego tak szybko znalazłaś
wspólny język z elfem!

455
– A dlaczego? – zainteresował się Czystomir.
– Wasza Ekscelencjo, proszę was, żebyście opuścili
sypialnię mojej małżonki. Zaprowadzą was do
gościnnych pokojów – oficjalnym tonem powiedział
Jarosław. – Śniadanie zostanie podane za godzinę. Po
nim możemy omówić wszystkie sprawy w gabinecie.
– Och, jacy wy jesteście nudni! – westchnął Mirik. –
Jarosławie, rozkaż, aby wpuszczono moich ludzi, tkwią
pod waszymi murami.
– Jacy ludzie? – zaniepokoił się Jarosław. – Co
wymyśliłeś, Dębie?
– Pomóc wam chcę. A dokładniej, jej – Mirik kiwnął
głową w moją stronę. – O ciebie, Jarik, nie dbam.
– Zobaczę, co to za ludzie – warknął Jarosław ubierając
się. – Jasności, do zobaczenia na śniadaniu.
Ze względu na gości do jadalni zszedł nawet Daezael.
Zazwyczaj uzdrowiciel spał smacznie do południa,
a potem, po późnym śniadaniu, zajmował się służącymi.
Sprawdzał ich na wszystkie możliwe choroby.
Powiedział mi, że nie chce, żebym jako ciężarna była
narażona na jakiekolwiek niebezpieczeństwo... Ponieważ
dziecko jest jego przyszłym pracodawcą i musi urodzić
się zdrowe, żeby w przyszłości przysparzać swojemu
uzdrowicielowi możliwie mało problemów. Po tym jak
Mech zobaczył swojego nauczyciela przy pracy
natychmiast zapisał się do wiernych kapłanów nowego

456
boga, którego imię brzmi Daezael Wielki
i Niedościgniony.
Gdy tylko usiedliśmy do stołu Czystomir wstał,
odkaszlnął i zakomunikował:
– Uczcijmy pamięć naszego króla Wyszesława Piątego
minutą milczenia.
– On umarł? – zdumiał się Jarosław, w czasie gdy ja po
prostu patrzyłam na Mirika z otwartymi ustami.
– Zawał serca. Takie nieszczęście. A wy tu siedzicie i
o niczym nie wiecie. Niech żyje nowy król Władimir
Trzeci!
– Niech żyje – wymamrotaliśmy chórem.
Czystomir usiadł i z apetytem zachrzęścić sałatką.
– Co wydarzyło się w stolicy? – zapytał Jarosław.
– Po czarującym wystąpieniu twojej małżonki i waszym
wyjeździe z całym oddziałem elitarnych żołnierzy,
a także otwartym nieposłuszeństwie jeszcze pewnej ich
części, ponieważ "kapitana Wilka obrażono" serce
Wyszesława zachorowało. Bywa. Tak wiele błędów
w zarządzaniu nie mogło nie odbić się na jego zdrowiu.
A jako że w kraju jest burdel to trzeba było pilnie
koronować księcia. Nawiasem mówiąc, Jego Mość
Władimir przypomina, że on był i pozostaje waszym
przyjacielem.
Wymieniliśmy z Jarosławem spojrzenia.

457
– Mirik, zdaje się, że pracowałeś dla króla i co, tak
szybko zmieniłeś patrona? – zapytałam.
– Po pierwsze, pracowałem nie dla króla, a dla królestwa,
to różnica, prawda? Po drugie, dlaczego miałbym nie
zmienić patrona po tym jak w pałacu pierwszego z nich
prawie zabito moją przyjaciółkę, na tego, który ją
obronił? Po trzecie, dlaczego pracował? Ja dalej pracuję.
Moje oddanie dla Czajańskiego państwa jak było, tak
i pozostaje mocne.
– Nawet tutaj przyjechałeś w pewnym celu –
wywnioskowałam.
– A kto by mnie puścił tak po prostu? – wzruszył
ramionami Czystomir. – Jak by tam nie było, Jarosław
Wilk jest dość ważną osobą, a poparcie armii nam nie
zaszkodzi.
– Nie pojadę do stolicy – stanowczo oświadczył
Jarosław. – Nie mogę i nie umiem grać w te wasze gry.
– Nikt ciebie nie prosi o to, żebyś grał – powiedział
poważnie Dąb. – Musisz zrozumieć, że państwo
potrzebuje siły, a za tobą i Draniszem, bohaterami wojny
z hołotą – stoi armia. Jego też już wezwałem.
– Nie będę współpracował z Draniszem.
– Ja i Władimir mamy gdzieś wasze osobiste spory. Jeśli
interesy państwa tego wymagają, będziecie udawać
wzajemną miłość tak długo jak będzie trzeba. Jarosławie,
ja ciebie nie przekonuję i w ogóle, moja wizyta tu jest

458
tylko dla Jasności. Do wszystkich pozostałych znanych
wam współpracowników udali się po prostu gońcy
z rozkazami. Ale wobec was nie chcę tak postępować.
Rozumiem, że dopiero zaczęliście rodzinne życie, ale...
Przywiozłem magów i mój osobisty oddział. Jarosławie,
oni nie pozwolą skrzywdzić Jasności, tym bardziej,
że sąsiedzi waszej domeny są lojalni wobec Haków.
– A jeśli Jarosławowi coś się stanie? – zapytałam
wzruszona. – Próbowano mnie zabić w pałacu!
– A! zapomniałem powiedzieć, przepraszam. To było
pozdrowienie od twojego wspaniałego teścia. Zanim
popędził tutaj, przemyślał wszystko na wszelki wypadek,
gdybyś przybyła do pałacu. Ale nie przeszło mu przez
myśl, że jego syn osłoni cię własnym ciałem. A miało
byś tak pięknie! Ty martwa, domena należy do Jarosława
według prawa małżeństwa, sam Jarosław jest w armii,
a starszy Wilk rządzi.
Odchyliłam się na krześle i skrzyżowałam ręce. Jarosław
musi pojechać – rozumiałam to. Ale jak bardzo nie
chciałam go puszczać! Już jednego męża puściłam...
– Milka, ty się nie przejmuj – pocieszył mnie Mirik. –
Twój teść został odpowiednio ukarany. Póki sterczał na
granicy domeny mojego tatusia, czekając, aż twój ojciec
wyrzuci Jarika z twojego życia, pościeli i domeny,
przepuścił dzielenie władzy przez nowego króla.

459
– Mimo wszystko on się nie uspokoi – powiedział
Jarosław.
– Oczywiście. Ale Granisław będzie zajęty sprawami
w stolicy, a nie wami.
– Przysiągł, że wykluczy mnie z Rodu – z bólem
powiedział mój mąż.
– I co z tego, Hak niedługo przyjedzie ze swoimi magami
i zostaniesz oficjalnie włączony do Domu Tarcz.
W ogóle znasz tą historię? Taki Ród istniał, ale wymarł
z powodu klątwy, którą na niego rzucono.
– Nie z powodu klątwy, a przez chorobę dziedziczną –
poprawił go Daezael. – Pamiętam tę historię, Posiadacz
zwracał się do nas o pomoc jakieś sto lat temu.
Uzdrowiciele nałożyli na cały Ród bezpłodność. Dla
pospólstwa to klątwa, a ty, Czystomirze, jesteś przecież
wykształcony!
– Ogólnie, Hak ma magiczne artefakty tego Rodu, w tym
i sztylety. Zabrał je z królewskiego skarbca kilka lat
temu, ale potem ktoś machnął ogonem i wszystkie plany
biednego ojca zostały zaprzepaszczone przez zakochaną
córeczkę. A mnie potem jeszcze ktoś pyta, dlaczego
wciąż się nie ożeniłem i nie mam dzieci!
Resztę śniadania Czystomir spędził zapoznając
Jarosława ze szczegółami dotyczącymi spraw armii.
A ja jadłam i po prostu zachwycałam się nimi dwoma.
Jak to dobrze, że ich mam! Ich obu. I jak dobrze, że moje

460
przygody już się skończyły. Teraz nie wyściubię nosa
z zamku, niech chronią mnie żołnierze Jarosława
i oddział Czystomira. Będę chować się za szerokimi
plecami mężczyzn, walcząc tylko z liczbami w książce
dochodów domeny i z rozkazami dla sług!
Drzwi do jadalni otworzyły się i wleciał chłopak-
posłaniec. Jego oczy były szeroko otwarte ze strachu
i zachwytu równocześnie.
– Posiadacz Hak zbliża się do zamku! – krzyknął.
Podniosłam się, zaszumiało mi w głowie i upadłam
prosto w ręce Daezaela.
– Oddychaj równo – rozkazał mi, odpychając nogą
krzesło, które przewróciło się, kiedy zerwał się na nogi.
– Razem ze mną. Wdeeeeeech... Wyyyyyydech. I jeszcze
raz...
– Co z nią? – Jarosław zabrał mnie z rąk uzdrowiciela.
Był blady. W polu mojego widzenia znalazł się
zaniepokojony Mirik. Słabo uśmiechnęłam się do
mężczyzn.
– Gdyby była chłopką, powiedziałbym bardziej dosadnie,
ale dlatego, że to Posiadaczka, można powiedzieć,
że Oświecona jest niezmiernie poruszona na myśl
o spotkaniu z ojcem.
– Ona wszystkich poruszyła – roześmiał się Czystomir. –
Chodźmy, przyjaciółko, pora odpowiedzieć za to, co
narobiłaś.

461
Rozdział 20
Nie żałuj czasu, który poświęciłeś na planowanie i obliczenia.
Tak, wybór i podejmowanie decyzji to czasami tortury,
ale tylko wtedy, gdy koniec historii będzie początkiem nowej.
Posiadacz Jasnograd Hak
dzieli się z wnukami życiową mądrością.

Jasnograd Hak wjechał na dziedziniec naszego


zamku niczym król. Poddani witający go przy wrotach
trwali w pobożnym drżeniu. Moje własne drżenie gotowe
było przekształcić się w niekontrolowane drgawki i tylko
ciepłe i pewne ramię Jarosława, na którym się opierałam
ratowało mnie przed okryciem się hańbą.
Spokojny pozostawał tylko Mirik, który nawet
w dzieciństwie nie bał się mojego ojca i Daezael –
miłośnik dramatów i wielbiciel melodramatów.
Widziałam jak moi poddani nie mogą doczekać się, aby
podbiec do mojego ojca, żeby pomóc mu zejść z konia
i natychmiast zacząć kajać się za wszystkie grzechy.
Nerwowo przestępowali z nogi na nogę, ale zerkali na
Jarosława i pozostawali w miejscu. Przyznam że, nawet
nie zauważyłam, kiedy on ich tak wytresował!
Ojciec zeskoczył z konia i rzucił lejce podbiegającemu
stajennemu. Ruszył w naszą stronę. Pięć kroków,
w czasie których przekształciłam się z przestraszonej
dziewczynki w pełnoprawną Posiadaczkę.

462
– Cieszymy się mogąc powitać was w zamku,
Oświecony Jasnogradzie – dygnęłam nisko i wzorcowo.
Podniosłam się i napotkałam lodowate spojrzenie
Jasnograda. Patrzył na mnie tak, jakby ćwiartował mnie
w myślach. Nie spuściłam głowy, nie przeszedł mnie
dreszcz, nie odwróciłam spojrzenia. Tu i teraz jesteśmy
sobie równi.
– Córko – wycedził ojciec tonem, w którym brzmiała
obietnica wielu kłopotów.
– Ojcze – ponownie dygnęłam, ale już nie tak oficjalnie.
Na dziedzińcu panowała taka cisza, że było słychać jak
w kuchni przekrzykują się kucharze w pośpiechu
przygotowujący jedzenie dla wysoko postawionych
gości.
Jarosław postąpił krok do przodu ukrywając mnie przed
spojrzeniem ojca za swoimi plecami.
– Witajcie, Oświecony Jasnogradzie.
Wyjrzałam zza jego pleców. Ojciec wyglądał przy moim
mężu na całkiem drobnego i kruchego. Ale to wszystko
schodziło na dalszy plan, jeśli przypomnieć sobie, że oto
przed nami stoi najpotężniejszy Posiadacz Północy.
– Dzień dobry – skinął głową ojciec. – A co ty robisz?
Odgradzasz moją córkę ode mnie?
– Chronię moją żonę przed tym, co ją niepokoi – zimno
odpowiedział Jarosław.

463
Nagle ojciec się roześmiał.
– Ty, zięciu, całkiem źle pojmujesz sytuacje – wykrztusił
rozbawiony. – To nie ja ją niepokoję, to ta dziewczyna
zmusza wszystkich mężczyzn wokół, żeby to o nią się
niepokoili. Mam rację, Czystomir?
– Tak, Oświecony – lekko odparł Mirik.
Rzuciłam mu urażone spojrzenie. Mógłby to
przemilczeć!
– Podejdź, Jasności, niech cię uściskam – powiedział
ojciec. – Nie martw się, Jarosławie, nic jej nie zrobię.
Zrobiłam krok i przytuliłam się do piersi ojca obejmując
go dwiema rękami i przełykając łzy.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, zaczęli się poruszać
i rozmawiać.
– Weź się w garść – surowo nakazał ojciec. – Co robisz,
zapomniałaś kim jesteś? Dlaczego robisz z siebie beksę
na oczach całego dworu? Jesteś Hakiem!
Kiwnęłam głową, odsunęłam się i spróbowałam jak
najbardziej niepostrzeżenie otrzeć oczy.
– Jarosław, Czystomir, do gabinetu – rozkazał ojciec. –
Mamy wiele spraw do omówienia. Jasności, nie stój jak
słup, jesteś tu gospodynią, a ja nie przyjechałem sam. Idź
wydawać polecenia.
Wuj Wel już kierował oddziałem, który przybył wraz
z ojcem, magowie w długich szatach dostojnie wysiadali

464
z karocy, godnie podtrzymując pod rękę starca z długą
siwą brodą. Słyszałam o nim – to był najstarszy mag
Rodu Haków, który już dawno przeszedł na emeryturę po
wychowaniu dla siebie godnego zastępcy. Najwyraźniej
musiał wrócić, żeby przyjąć pod skrzydła mnie
i Jarosława.
Na dziedziniec wjechała jeszcze jedna karoca, a z niej
wyszła... niania!
– Nianiu! – zawołałam biegnąc w jej stronę. –
Nianieczko!
– Ptaszyno! – niania zalewała się łzami przytulając mnie
i całując. – Moja ptaszyna! Żywa! Zdrowa! Moja
ptaszyna!
– A mama nie przyjechała? – zapytałam.
– Niestety, ale nie – westchnęła niania. – Bardzo chciała,
ale wczoraj wieczorem złamała nogę.
– To jakiś koszmar! – jęknęłam. – Jak to się stało?
– Przygotowywała się do spotkania z tobą, biegała po
wszystkich spiżarniach i piwnicach, zbierała dla ciebie
zapasy, sprzęty i tym podobne. Posiadacz bardzo się na
nią gniewał, żądał żebyś radziła sobie bez jej pomocy.
Ale... – niania zniżyła głos – zapeszył! A karocy
z rzeczami kazał nie brać, ale coś przemyciłam...
Służący zdjęli z karocy kufer z rzeczami niani.

465
– Ubrania są ułożone na wierzchu tylko dla niepoznaki –
mrugnęła do mnie porozumiewawczo. – A wszystko
pozostałe to instrukcje i rady twojej matki. Już od ćwierć
wieku jest gospodynią domeny, wie jak sobie ze
wszystkim radzić i na co zwracać uwagę. Spisywała to
od kilku miesięcy, od kiedy tylko Posiadacz postanowił,
że wyda cię za Wilka.
– Nianiu, a jak to się stało, że znalazłaś się w zamku? –
zapytałam.
– Pojechałam tam – wzruszyła ramionami. – Po tym jak
rozpoczęłaś królewską służbę.
– Jak to? – spochmurniałam. – A gdybym wróciła?
Przecież tak bardzo tego chciałam!
Niania pokręciła głową ze smutkiem.
– Ptaszyno, do tamtego momentu zdążyłaś już rozwinąć
skrzydła i wiedziałam, że nie wrócisz z powrotem. Krew
upomniałaby się o ciebie. Przecież po wszystkim
mieliście składać raport w stolicy... Czy wypuściliby cię
stamtąd? Na dodatek nie mogłaś długo ukrywać swojej
tożsamości w tak niewielkim gronie.
– Jak udało ci się podjąć taką decyzję? – spojrzałam na
nianię z podziwem. – Ja bym się bała!
– I ja też się bałam – odparła. – Ale Posiadacz jest mądry
i wyrozumiały, ptaszyno. Na pewno by mnie nie zabił.
Jak widzisz, rzeczywiście tak się nie stało.

466
– A ja jestem w ciąży – powiedziałam nagle.
– To wspaniale! – ucieszyła się niania i popatrzyła na
mnie czule i z taką miłością, że miałam ochotę
zapomnieć o wszystkim i po prostu przytulić się do niej
i pomilczeć.
Ale stałam się Posiadaczką, a to oznaczało obowiązki,
obowiązki i jeszcze raz obowiązki.
– Oświecona! – podbiegł do mnie Mech. – Tam jest kilku
uzdrowicieli, a pan Daezael kłóci się z nimi i nie chce ich
wpuścić! Co robić?
– Oświecona! – niecierpliwie zapytał mnie Orlik. – Jak
rozkazujecie karmić nowo przybyłych żołnierzy?
– Oświecona, a...
– Posiadaczko, co robić...
Wieczorem padłam na łóżko całkiem pozbawiona sił.
Ale zrobiłam wszystko. Nowo przybyli zostali
zakwaterowani i zapewniono im wszystko co trzeba,
uspokoiłam kłótnię Daezaela z obcymi uzdrowicielami,
tak samo jak i nieporozumienia między kilkoma
żołnierzami Jarosława i Czystomira. Mężczyźni jak
zamknęli się w gabinecie, tak wciąż z niego i nie
wychodzili. Tylko wezwali magów i uzdrowiciela
z zamku ojca. Daezaela nikt wzywał, ale on mimo
wszystko przedostał się na zamknięte posiedzenie, bo
twierdził, że nikt nie zna magicznej mocy Jarosława
lepiej od niego. Dlatego to ja musiałam radzić sobie

467
z problemami, które wynikły z nagłego rozrośnięcia się
zamkowego garnizonu, nad którym tymczasowo nie było
żadnego naczelnika.
Obok gabinetu przechodziłam kilkakrotnie, ale nie udało
mi się niczego podsłuchać. Odpływu magii też nie
poczułam. Co oni tam robią? Nie wpuszczono nawet
służących, którzy przynieśli obiad i kolację. Czystomir
i Jarosław nie odważyli się przyjąć talerzy.
Mimo zmęczenia nie spałam. Delikatne uczucie
niepokoju dręczyło moją duszę, a tatuaż na plecach lekko
dawał o sobie znać. Ale przecież gdyby Jarosławowi coś
zrobili to chyba bym to poczuła? A może nie? A nie ma
nikogo, kogo można by zapytać...
Jarosława przynieśli nad ranem. Drzemałam lekkim
snem, a kiedy zastukano do drzwi natychmiast
podskoczyłam.
– Co mu jest? – zapytałam kiedy magowie układali
mojego męża na łóżku.
– Nic strasznego – Czystomir stał w drzwiach
apartamentu i rozcierał uszy, żeby się rozbudzić. –
Odeśpi i wszystko będzie dobrze. W każdym razie teraz
jest pełnoprawnym Tarczą i Posiadaczem. Przysięgę
królewską przyjmie, gdy tylko dotrzemy do stolicy.
– Ale ja nic nie poczułam! – powiedziałam. – Przecież
kierowaliście magicznymi strumieniami... A my
jesteśmy związani...

468
– To było dość trudne – powiedział Czystomir – ale ze
względu na twój stan nie odważyliśmy się wystawiać cię
na działanie magii. Tak na marginesie, twój Daezael to
prawdziwe cudo. Myślałem, że jest tylko zwykłym
uzdrowicielem o paskudnym charakterze, a to specjalista
z rodzaju tych jakich się najpilniej poszukuje. Oddasz?
Zaśmiałam się nerwowo.
– Oddam? Co ty, Mirik! On już sobie uwił w wieży
gniazdo z poduszkami na podłodze i z gobelinami na
wszystkich ścianach, otoczył się haremem służących
i snuje plany związane z moim dzieckiem... Nawet
gdybym chciała to nie mogłabym się od niego uwolnić!
– Poszczęściło ci się, tyle mogę powiedzieć. Cieszy mnie
to. Elf teraz też odpoczywa. A właśnie – musisz wypłacić
odszkodowanie za straty moralne!
– Za co?
– On podrapał mojego uzdrowiciela! Podrapał, Milka!
Nie widziałem czegoś takiego od czasów dziecięcych
bójek!
Jęknęłam.
– Załatwię to, Mirik, naprawdę! Załatwię! Porozmawiam
z uzdrowicielem.
– Odszkodowanie jest dla mnie, ponieważ to mi włosy
stanęły na karku, kiedy zobaczyłem szanownego maga
z podrapaną twarzą – roześmiał się Czystomir. – Potrąć

469
to Daezaelowi z pensji, żeby następnym razem już się tak
nie rozzuchwalał.
– O, właśnie! – przypomniałam sobie. – Twój
uzdrowiciel uratował życie wujowi Welowi... pół krwi...
Zapomniałam jak ma na imię...
– Ładomir – kiwnął głową Dąb.
– Daezael bardzo chciałby się z nim spotkać.
– Ładomir jest teraz w stolicy, ale jak tylko będzie
wolny, obowiązkowo poproszę go, żeby zajechał do
waszego zamku.
– Dziękuję.
Mirik podszedł do mnie i pogłaskał mnie dłonią po
policzku.
– Cieszę się, że wszystko się u ciebie poukładało –
powiedział on. – Tylko już więcej nigdzie nie uciekaj,
Jasności. Teraz jesteś odpowiedzialna nie tylko za siebie.
– Dorosłam – odpowiedziałam.
Czystomir uniósł palcem mój podbródek i czule dotknął
swoimi ustami do moich.
– Korzystając z tego, że twój mąż śpi... – szepnął. – Dbaj
o siebie.
– A ty o siebie – uniosłam się na palcach i ucałowałam
go w policzki.

470
Rano Czystomir odjechał – jak zwykle bez pożegnania –
pozostawiając swój oddział na zamku.
Gdy tylko Jarosław poczuł się lepiej przeprowadzono
nad nami specjalny obrzęd. Sztylet z rubinową rękojeścią
został przytroczony do pasa ojca. A nam wydano dwa
starodawne sztylety Rodu Tarczy.
Dla domeny Tarcz zaczęła się nowa historia.
Ojciec z Jarosławem i częścią żołnierzy wyjechali po
kilku dniach zostawiając mi kierowanie domeną. To było
niełatwe – Daezael uważał się za najmądrzejszego, stary
mag Stradisław Hakow za najbardziej doświadczonego
ze wszystkich, wujek Wel, któremu powierzono
kierowanie strażą, sądził, że najlepiej wie, czego
potrzebuje siostrzenica, Orlik – że pieniędzy nie można
wydawać w taki sposób...
Rozrywałam się między nimi wszystkimi, przeklinając
Tomigosta za jego próbę obalenia władzy, jego
popleczników za to, że opuścili swoje domeny,
zachłannych Posiadaczy, którzy rozpętali wojnę
domową... Oni wszyscy czegoś chcieli, a przez to ja
zostałam bez męża, który zajmuje się sprawami wagi
państwowej w czasie, gdy lokalne sprawy też wymagają
męskiej ręki!
Z oficjalną wizytą przyjechał do mnie Mezenmir Nóż.
Przeprosił za to, że musiał zrezygnować z objęcia posady

471
maga Domu Tarcz i zaproponował dobrosąsiedzkie
stosunki.
Zgodziłam się z radością, ponieważ rozumiałam
przyczyny jego odmowy. W takich czasach należy
pomagać swojemu, a nie cudzemu Rodowi.
Stradisław uczył mnie magii bez żadnych zniżek, których
mógłby wymagać mój stan. Posiadaczka powinna umieć
zarządzać domeną w każdej sytuacji. Widział we mnie
kontynuatorkę sławnego rodu Haków, silnego
i magicznie i administracyjnie. Po wizycie na zamku
rodziców zrozumiałam, dlaczego mój główny mag tak
nieuprzejmie odnosi się do Przebysława, mojego
starszego brata. Biedaczysko bał się zrobić choćby jeden
krok bez aprobaty ojca, a po jego wyjeździe zupełnie się
pogubił. Jako wykonawca był idealny, ale nic więcej.
Teraz już wiedziałam, dlaczego moje spotkanie z ojcem
przebiegło tak spokojnie. On zrozumiał jaka się stałam.
Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdybym
przyjęła jego propozycję udzielenia politycznego azylu.
Jarosław regularnie wysyłał mi listy. Najpierw wiernie
kopiował ich treść z podręcznika dla młodych
arystokratów, ale kiedy poprosiłam go, żeby pisał
własnymi słowami, zaczął przysyłać coś bardzo
podobnego do wojskowych sprawozdań. Krótko, zwięźle
i na temat. Tyle, że na koniec dodawał, że mnie kocha
i prosił, żebym na siebie uważała.

472
– Jak miiiiiło – fałszywie zachwycał się Daezael, który
bezwstydnie zaglądał do listów od Jarosława.
Pełne pracy lato szybko minęło i zaczęła się jesień.
Toksykoza, której elf wyczekiwał z przerażeniem po tym
jak naczytał się sprawozdań swoich współbraci
o przebiegu ciąży u szlachetnych, przyszła
niepostrzeżenie. Jedyne co się zmieniło w moim menu to
różnorodność potraw. Przez kilka miesięcy cztery razy
dziennie jadłam tylko i wyłącznie kaszę ryżową
z jabłkami. Daezael biegał za mną rozpaczliwie
wymachując rękami i próbował nakarmić mnie
czymkolwiek jeszcze, bojąc się, że zachoruję od
niedoborów wynikających z braku spożywczej
różnorodności. W końcu poddał się, nawiązał
korespondencję z ojcem i teraz regularnie częstował
mnie miksturami i proszkami od najlepszych elfickich
farmaceutów.
Pewnej deszczowej nocy do bramy zamku zastukał
Ładimir, uzdrowiciel pół krwi. Teraz w zamku mieliśmy
dwóch bogów – Ładimira, na którego Daezael patrzył
w takim sam sposób, jak na niego, boga niewiele
mniejszego – Mech i czterech elfickich uczniów. Teraz
przed zamkiem wciąż ustawiała się kolejka cierpiących
ze wszystkich sąsiednich domen. Daezalowi
przywieziono drogie zagraniczne dywany, a ja dzięki
pobieraniu od uzdrowicieli procentu za pracę, którą

473
wykonywali na terenie mojego zamku, mogłam zlecić
naprawę kilku mostów rzecznych.
Jarosław wciąż nie wracał. Nawet ojciec już przyjechał –
po drodze do domu zajrzał do naszego zamku i zatrzymał
się na kilka dni, żeby pokrytykować moje zarządzanie.
A potem, potwierdzając moje podejrzenia co do
planowanego spadkobiercy najpotężniejszego
Posiadacza Północy zebrał w moim zamku Posiadaczy
wszystkich północnych domen. Kiedy się o tym
dowiedziałem, napisałem pełen paniki list do mojego
męża. Odpowiedź otrzymałam nie tak jak zwykle,
ale przywiózł ją goniec królewski. Wiele instrukcji od
Jarosława, Czystomira, a nawet... od króla! Każdy z nich
miał swoje własne zdanie na temat rozwoju północnego
regionu i musiałem manewrować między nimi
wszystkimi. Tak, udało mi się to! Ale za jaką cenę!
Bezsenne noce w bibliotece, krzyki Daezaela
oburzonego moim naruszeniem reżimu, problemy
z żołądkiem wywołane przez nerwy...
Kiedy wyjechali wszyscy Posiadacze
usatysfakcjonowani zarówno sprawami biznesowymi jak
i przyjęciem, które towarzyszyło spotkaniu, ojciec
położył mi rękę na ramieniu, uśmiechnął się
i powiedział:
Prawdziwa Hak! Moja dziewczynka! Jestem z ciebie
dumny.

474
To było najlepsze, co usłyszałam od niego w ciągu
całego mojego życia.
Pewnej nocy obudziło mnie muśnięcie mokrych
kosmyków włosów. Wargi męża czule dotknęły mojego
policzka.
– Przepraszam, że cię obudziłem – cicho powiedział
Jarosław, kiedy poruszyłam się zaspana.
Podniosłam się, klaśnięciem zapaliłam lampy
i wpatrzyłam się w męża.
– Wróciłeś? – spytałam drżącym głosem. Prześwietni
Bogowie, jak ja się za nim stęskniłam! Jak ja się
stęskniłam!
– Wróciłem – stał przede mną, półnagi, z mokrymi
rozpuszczonymi włosami. Na jego ciele pojawiły się
nowe blizny.
– Na zawsze? – zapytałam nieśmiało wyciągając do
niego rękę.
– Na zawsze – ujął moją dłoń w swoją, szorstką i pokrytą
odciskami od lejców i miecza. – Na zawsze twój.
Zasnęliśmy przytuleni do siebie. Jarosław położył rękę
na moim brzuch, w którym już z całych sił poruszało się
nasze dziecko.
W królestwie wszystko dobrze się układa. W domenie
wszystko dobrze się układa. Między nami wszystko
dobrze się układa.

475
I to jest po prostu cudowne!

Koniec

476

You might also like